ARCYKAPŁAN
ZA PLECAMI TYCH, KTÓRZY TWORZYLI HISTORIĘ, STOJĄ
BOHATEROWIE, KTÓRZY NA ZAWSZE ZMIENILI JEJ BIEG
Z charakterystyczną błyskotliwością pióra Francine Rivers
opowiada kolejno, w fascynujący sposób charakteryzując
poszczególne postaci, historie pięciu ludzi, którzy
wiernie poszukiwali Boga, stojąc w cieniu wybranych przez
Niego przywódców.
Arcykapłan
Wojownik
Prorok
Książę
Skryba
Tych pięciu mężczyzn odpowiedziało na wezwanie Boga, aby
służyli Mu wiernie, mimo że nie spotykało ich uznanie ani
sława. Dawali z siebie wszystko, wiedząc, że nagrodę
otrzymają być może dopiero po śmierci. Nie wolno nam
zapomnieć historii ich życia. Niech ci wierni Bogu ludzie
będą dla Ciebie, Drogi Czytelniku, wyzwaniem.
FRANCINE RIYERS
SYNOWIE
ARCYKAPŁAN
POCIESZENIA
Tłumaczył: Krzysztof Bednarek
Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne Radom 2007
Redakcja i korekta: Bożena Kowaliszyn-Jabłońska
Redakcja techniczna: Anna Korba
Projekt okładki: copyright 2004 by Philip Howe
Wszelkie prawa zastrzeżone. Wykonano za pozwoleniem
Tyndale House Publishers
Występujące w książce cytaty z Pisma Świętego przytoczono
według Biblii Tysiąclecia,
wersja online, Pallotinum/Wydział Teologiczny UAM, Poznań
2003
Copyright © 2007 by Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne
za zgodą Browne&Miller Literary Associates, LLC Wszelkie
prawa zastrzeżone
The Priest: Aaron
Copyright © 2004 by Francine Rivers
Published by arrangement with Browne&Miller Literary
Associates, LLC Ali rights reseryed
ISBN 978-83-7557-015-1
Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne 26-606 Radom, ul.
Wiejska 21 tel./fax (48) 366 56 23, 384 66 66 e-mail:
polwen@polwen.pl; http://www.polwen.pl
Druk i oprawa:
Zakład Graficzny COLONEL sp. j.
30-532 Kraków, ul. Dąbrowskiego 16
tel. (12) 423 66 66, e-mail: biuro@colonel.com.pl
Ludziom wiary, którzy służą w cieniu innych
Chcę podziękować Peggy Lynch za wysłuchanie moich
po¬mysłów i dostarczanie mi wyzwań, które skłaniały mnie
do co¬raz głębszego poznawania poruszanych tematów.
Chciałabym również podziękować Scottowi Mendelowi, który
przesłał mi materiały ujmujące opisywane przeze mnie
sprawy z punktu widzenia religii żydowskiej. A także
Danielle Egan-Miller, która pomogła mi dojść do siebie po
śmierci mojej przyjaciółki i wie¬loletniej agentki, Jane
Jordan Browne.
Jane była dla mnie znakomitą nauczycielką i wiem, że
znalaz¬łam się w dobrych rękach. Chciałabym wreszcie
podziękować mojemu wydawcy, Kathy Olson, za ciężką pracę,
którą włożyła w realizację naszych projektów, na koniec
zaś wszystkim pracow¬nikom wydawnictwa Tyndale, za
wysiłek, dzięki któremu moje opowieści trafiają w ręce
czytelników. To od początku do końca zbiorowe dzieło.
Chciałabym jednocześnie podziękować wszystkim, którzy
przez lata modlili się za mnie, także podczas realizacji
tego, szczególnego przedsięwzięcia. Niech Bóg posłuży się
opowie¬dzianą przeze mnie historią, przyciągając ludzi do
Jezusa, naszego ukochanego Pana i Zbawiciela.
Ws T Ę P
DROGI CZYTELNIKU,
W Twoich rękach znalazła się pierwsza z serii pięciu
krótkich powieści traktujących o biblijnych bohate¬rach,
którzy służyli Bogu i ludziom, pozostając w cieniu
innych. Żyli w czasach starożytnych, w kulturze
odmien¬nej od naszej - a mimo to można odnieść ich losy
do życia każdego z nas i trudnych problemów, z jakimi
zmagamy się we współczesnym świecie. Znajdowali się w
niezwykle trudnych sytuacjach, wykazywali się odwagą,
podejmo¬wali ryzyko, postępowali w nieoczekiwany sposób.
Żyli śmiało, czasami popełniali błędy - bardzo poważne
błędy. Nie byli ludźmi idealnymi, jednak Bóg w Swoim
nieskoń¬czonym miłosierdziu posłużył się nimi dla
realizacji Swojego doskonałego planu ukazywania Siebie
światu.
W dzisiejszych czasach wielu ludzi znajduje się w
de¬speracji, miliony szukają odpowiedzi na nurtujące ich
pytania. Ukazani w niniejszej serii powieści bohaterowie
wskazują nam drogę. Rzeczy, których możemy się od nich
nauczyć, pozostają tak samo aktualne jak tysiące lat
temu, kiedy owi bohaterowie żyli.
Są postaciami historycznymi, zaś tworząc swoje opo¬wieści
o życiu każdego z nich, opierałam się na przeka¬zie
biblijnym. Aby lepiej zapoznać się z życiem Aarona,
zajrzyj, Drogi Czytelniku, do Pisma Świętego - do ksiąg:
Wyjścia, Kapłańskiej oraz Liczb. Porównaj także z jego
życiem opis Chrystusa jako naszego arcykapłana,
przed¬stawiony w Liście św. Pawła do Hebrajczyków.
Z drugiej strony niniejsza książka zalicza się do gatunku
powieści historycznej, a zatem fikcji literackiej. Zarys
opisanej historii pochodzi z Biblii - tworząc, wyszłam od
podanych nam przez Pismo Święte faktów. Osnowę tę
obudowałam fikcyjną akcją, dialogami, wykreowanymi przeze
mnie wewnętrznymi motywacjami bohaterów, wprowadziłam
także tu i ówdzie zmyślone postaci, które w moim poczuciu
pasują do opisanych w Biblii sytuacji. Starałam się w
każdym miejscu pozostać wierną przeka¬zowi biblijnemu,
dodając doń jedynie to, co uznałam za niezbędne, aby
pomóc Czytelnikowi zrozumieć przekaz Pisma Świętego.
Najbardziej autorytatywnym dla chrześcijanina teks¬tem
jest jednak samo Pismo Święte. Dlatego też zachę¬cam Cię,
Drogi Czytelniku, do jego lektury, dla lepszego
zrozumienia jego rzeczywistego przekazu. Modlę się, abyś
czytając Biblię, zdał sobie sprawę z ciągłości, spójności
i potwierdzania się planu, jaki Bóg przygotował dla nas
na całe wieki - planu, który dotyczy także Ciebie.
Francine Rwers
1
Aaron zdjął formę i odłożył na bok wysuszoną ce¬głę.
Wyczuł, że w pobliżu ktoś stoi. Ogarnięty nagłym
strachem, podniósł wzrok - w pobliżu nie było nikogo.
Najbliżej niego stał Hebrajczyk, pisarz, który
nadzoro¬wał ładowanie cegieł na wózek. Miały powiększyć
zapas jednego z należących do faraona składów. Aaron
otarł kropelki potu sponad ust i powrócił do pracy.
Wokół opalone, zmęczone od pracy dzieci dźwi¬gały słomę,
znosząc ją do kobiet, które ją roztrząsały. Opadała na
muł, pokrywając go warstwą, niczym koc. Wówczas kobiety
wdeptywały słomę w muł. Zlani potem mężczyźni wypełniali
mieszaniną wiadra i zginając się pod ich ciężarem,
wlewali muł do form, aby powstały cegły. Praca trwała od
świtu aż do zmierzchu, bez prze¬rwy. Jedynie przed świtem
Hebrajczycy mogli zajmować się uprawą swoich niewielkich
ogródków i karmieniem zwierząt, by mieli co jeść.
Gdzie jesteś, Panie? Dlaczego nam nie pomożesz? - myślał
Aaron.
- Ej, ty! Ruszaj się!
Aaron skulił głowę i kryjąc gniew, przesunął się do
następnej formy. Kolana bolały go od kucania, plecy — od
noszenia cegieł, szyja - od schylania się i ukłonów.
Pousta¬wiał cegły w stosy, żeby inni mogli je ładować. W
dołach i wokół nich roiło się od robotników, powietrze
było ci꿬kie i gęste od nieprzyjemnego zapachu
spracowanych ciał; ledwie dało się oddychać. Czasami
śmierć wydawała się lepsza niż tak nieznośny los. Jakaż
nadzieja przyświecała jemu czy komukolwiek spośród jego
narodu? Bóg ich opuścił. Aaron starł pot z oczu i zdjął
formę z następnej wysuszonej cegły.
Znów ktoś do niego przemówił. Głos był cichszy niż szept,
a jednak krew zaszumiała Aaronowi w uszach, a włosy na
karku zjeżyły się. Znieruchomiał i pochylił się naprzód,
nasłuchując. Rozejrzał się - nikt nie zwra¬cał na niego
uwagi.
Może coś się ze mną dzieje z powodu upału? — pomy¬ślał.
Tak, to na pewno to. Każdy rok był dla niego cięższy,
trudniejszy do ścierpienia. Miał już osiemdziesiąt trzy
lata - dużo; i nie doświadczył w swoim długim życiu
niczego poza niedolą.
Aaron uniósł dłoń, drżał cały. Nadbiegł chłopiec z
bu¬kłakiem wody. Aaron zaczął łapczywie pić, jednak
ciepła ciecz nie uspokoiła go. Wciąż miał wrażenie, że
ktoś przy¬gląda mu się z tak bliska, że czuł jego wzrok
aż w kościach. Było to dziwne uczucie, bardzo silne, i
przez to przera¬żające. Opadł na kolana i pochylił się
naprzód jeszcze bardziej, pragnąc ukryć się przed słońcem
i odpocząć.
Nadzorca krzyknął znowu. Aaron wiedział, że jeśli zaraz
nie powróci do pracy poczuje piekące uderzenie bata.
Nawet starzy jak on mężczyźni mieli obowiązek wyro¬bić
dziennie ogromną ilość cegieł. Jeśli go nie wypełnili,
spotykała ich dotkliwa kara. Ojciec Aarona, Amram, umarł
z twarzą w błocie, podczas gdy Egipcjanin przy¬gniatał mu
szyję stopą.
Gdzie wtedy byłeś, Panie? Gdzież byłeś?
Aaron nienawidził izraelskich pisarzy równie mocno jak
Egipcjan. Dziękował jednak chociaż za nienawiść, gdyż
dawała człowiekowi siłę. Im prędzej wyrobił obowiązkową
liczbę cegieł, tym szybciej mógł zająć się pasaniem
swojego stada owiec i kóz, i tym prędzej jego synowie
mogli poświęcić czas uprawie skrawka ziemi Goszen, który
rodził plony potrzebne na ich stół.
Egipcjanie próbują nas zniszczyć, ale my wciąż żyjemy.
Rozmnażamy się - myślał. Lecz jakież dobro na nas z tego
powodu przychodzi? Wciąż tylko cierpimy i cierpimy.
Aaron zdjął jeszcze jedną formę. Krople potu ściekały z
jego brwi na utwardzoną glinę, plamiąc cegłę. Pot i krew
Hebrajczyków skrapiały wszystko, co budowano w Egip¬cie!
Posągi Ramzesa, pałace Ramzesa, spichrze Ramzesa, miasto
Ramzesa - wszystko było poplamione. Władca Egiptu lubił
nazywać wszystko własnym imieniem. Na tronie Egiptu
zasiadała pycha! Stary faraon próbował topić hebrajskich
synów w Nilu, teraz zaś Ramzes chciał powgniatać ich w
błoto! Aaron dźwignął cegłę i postawił ją na stosie
poprzednich.
Kiedy nas wybawisz, Panie? Kiedyż strzaskasz zgina¬jące
nasze plecy jarzmo niewolnictwa? Czyż to nie nasz przodek
Józef ocalił ten plugawy kraj od głodowej śmierci?
Spójrz, jak jesteśmy traktowani teraz! Faraon
wykorzystuje nas jako bydło robocze, do budowy swoich
miast i pałaców! Czemuż nas opuściłeś, Boże? Ileż
jesz¬cze, o ileż jeszcze czasu będą zabijać nas ciężką
pracą, zanim nas od nich wyzwolisz, Panie?
Aaronie.
Tym razem Głos był wyraźny, pojawił się nie wia¬domo
skąd, jakby w głowie Aarona, uciszając jego skłę¬bione
myśli. Aaron poczuł Obecność, tak oczywistą, że
przytłumiła wszystko inne, niewidzialne dłonie
unie¬możliwiły mu mowę i unieruchomiły go. Tego Głosu nie
można było pomylić z żadnym innym. Aaron rozpo¬znawał go
całym sobą.
Wyjdź na pustynię naprzeciw Mojżesza!
Obecność opuściła Aarona. Wszystko stało się takie samo,
jak przed chwilą. Do uszu Aarona znów dobiegały dźwięki -
odgłosy mułu odklejającego się od stóp, stękanie mężczyzn
dźwigających wiadra, wołanie kobiet o słomę, chrzęst
piasku, który oznaczał, że ktoś nadchodzi, wypo¬wiedziane
przekleństwo, wykrzyknięty rozkaz, świst bata. Aaron
krzyknął, czując na plecach ból. Skulił się i osłonił
głowę, mimo wszystko mniej bojąc się dozorcy niż Tego,
który zawołał go po imieniu. Bat rozciął skórę Aarona,
lecz Słowo Pana przedostało się głęboko do jego serca.
-
Wstawaj, starcze!
Jeśli miał szczęście, umrze.
Poczuł kolejne, bolesne uderzenie. Potem usłyszał gło¬sy
krzyczących ludzi, a później ogarnęła go ciemność.
Przypomniał sobie...
Od iluż lat nie myślał o swoim bracie? Przypuszczał, że
jego brat nie żyje, że jego wysuszone kości leżą gdzieś
zapomniane na pustyni. Pierwszym wspomnieniem Aarona był
płacz jego cierpiącej, zrozpaczonej i prze¬pełnionej
gniewem matki. Powlekła wyplecioną przez siebie skrzynkę
z papirusu żywicą i smołą.
-
Faraon rozkazał oddać synów izraelskich Nilowi,
Amramie, więc zrobię tak. Niech Pan go ocali! Niech okaże
Swoje miłosierdzie!
I Bóg okazał miłosierdzie, sprawiając, że skrzynka
trafiła w ręce córki faraona. Ośmioletnia Miriam poszła
za nią, żeby zobaczyć, co stało się z jej nowo
narodzo¬nym braciszkiem. Zaproponowała śmiało Egipcjance,
że sprowadzi kobietę, która wykarmi dziecko, po czym
przyprowadziła swoją i jego matkę.
Aaron zapamiętał ten dzień, chociaż miał wówczas dopiero
trzy lata. Matka odsunęła od siebie jego rączkę i
powiedziała:
-
Puść mnie. Muszę iść. - Złapała go mocno za
nad¬garstki, odepchnęła i powiedziała: - Weź go, Miriam.
Kiedy wyszła, Aaron zaczął przeraźliwie płakać. Matka
opus'ciła go.
-
Cicho, Aaronie - szepnęła Miriam, przytulając go
moc¬no. — Płacz nic ci nie pomoże. Wiesz, że Mojżesz
potrzebuje mamy bardziej niż ty. Ty jesteś już dużym
chłopczykiem. Możesz pomagać mi uprawiać ogródek i pasać
owce.
Każdego wieczoru matka wracała wraz z Mojżeszem, jednak
zajmowała się przede wszystkim najmłodszym synkiem.
Zgodnie z rozkazem córki faraona, każdego ranka zanosiła
dziecko do pałacu i pozostawała w pobliżu, na wypadek
gdyby czegokolwiek potrzebowało.
Mijały dni, i jedyną pocieszycielką Aarona pozosta¬wała
Miriam.
-
Wiesz, ja też za nią tęsknię - mówiła, ocierając
poli¬czki z łez. - Ale Mojżeszowi jest potrzebna bardziej
niż nam. Jeszcze karmi go piersią.
-
Ja chcę do mamy!
-
Nie zawsze ma się to, czego się chce. Przestań
jęczeć.
-
Dokąd mama codziennie wychodzi?
-
Idzie tam, w górę rzeki.
-
W górę rzeki?
-
Do pałacu. - Miriam pokazała palcem. - Mieszka w nim
córka faraona.
Pewnego dnia, kiedy Miriam poszła doglądać ich stadka
owiec, Aaron wymknął się. Mówiono mu, żeby tak nie robił,
ale poszedł nad Nil, a potem zaczął iść wzdłuż rzeki,
oddalając się od wioski. W wodzie żyły niebez¬pieczne,
złe zwierzęta. Wysokie, ostre trzciny raniły rącz¬ki i
nóżki przeciskającego się przez nie dziecka. Aaron
usłyszał jeden i drugi chrzęst, to znów ryk, i jeszcze
prze¬nikliwe wycie i gwałtowne chlapanie wody. To były
kroko¬dyle. Mama mówiła mu, że mieszkają w Nilu.
Usłyszał śmiejącą się kobietę. Przecisnął się pomię¬dzy
trzcinami i podpełzł bliżej, aż zobaczył między gęstymi
zielonymi łodygami kamienny taras, a na nim Egipcjankę
trzymającą na kolanach niemowlę. Kołysała je i
przemawiała do niego cicho. Pocałowała je w szyję, a
potem uniosła w stronę słońca niczym ofiarę. Dziecko
zaczęło płakać.
- Jokebed! - zawołała kobieta.
Wtedy z cienia wstała matka Aarona, zeszła po schod¬kach
i uśmiechając się, odebrała dziecko. Aaron wiedział już,
że to jego braciszek. Kobiety zamieniły parę słów, po
czym Egipcjanka weszła do pałacu.
Aaron wstał, żeby mama zobaczyła go, gdyby spojrzała w
jego stronę. Nie widziała go jednak - cały czas patrzyła
tylko na małego Mojżesza. Karmiła go i śpiewała mu. Aaron
stał osamotniony, przyglądając się, jak matka czule
głaszcze Mojżesza po główce. Chciał do niej zawołać, ale
głos uwiązł mu w gardle. Kiedy matka skończyła karmić,
wstała i odwróciła się plecami do rzeki, biorąc Mojżesza
na ramię. Potem sama weszła po schodkach do pałacu.
Aaron usiadł w mule, kryjąc się wśród trzcin. Wokół
bzyczały komary, rechotały żaby, a w dole odzywały się
inne, bardziej złowieszcze dźwięki. Gdyby dopadł go wąż
albo krokodyl, mama się nie zmartwi, bo ma Mojże¬sza! -
myślał Aaron. Teraz kocha tylko jego. Całkiem zapomniała
o swoim starszym synku.
Aaron cierpiał, czuł się okropnie samotny. Jego młode
serce pałało nienawiścią do braciszka, który odebrał mu
matkę. Żałował, że skrzyneczka z papirusu niegdyś nie
zatonęła. Wolałby, żeby Mojżesza zjadł krokodyl -
wszyst¬kich innych nowo narodzonych chłopców pożerały
krokodyle.
Nagle Aaron usłyszał, że pomiędzy trzcinami coś idzie.
Próbował się schować.
-
Aaron? - To była Miriam. - Wszędzie cię szukam! Jak
ty tu trafiłeś? - Podniósł główkę, zapłakany. - Och,
Aaronie... - Miriam popatrzyła tęsknie w stronę pałacu. -
Widziałeś mamę?
Aaron zwiesił głowę, łkając. Chude ramiona jego siostry
otoczyły go. Miriam przytuliła Aarona i szepnęła:
-
Ja też za nią tęsknię. - Głos jej się łamał. Aaron
oparł główkę o jej pierś. - Ale musimy iść - ciągnęła. -
Nie możemy narobić mamie kłopotów.
Kiedy miał sześć lat, pewnej nocy matka wróciła do domu
sama, cała zapłakana. Rozpaczała i mówiła bez przerwy o
Mojżeszu i córce faraona:
-
Ona kocha twojego braciszka. Będzie dla niego dobrą
matką. Muszę pocieszyć się tym i zapomnieć, że to
poganka. Wykształci go. A Mojżesz podrośnie i któregoś
dnia stanie się wielkim człowiekiem. — Matka zwinęła w
kłębek chustę i zaczęła przyciskać ją sobie do ust, żeby
stłumiła jej szloch. Kołysała się naprzód i w tył.
- Pewnego dnia Mojżesz do nas wróci - stwierdziła z
za¬dowoleniem.
Aaron miał nadzieję, że Mojżesz już nie wróci, że nigdy
więcej nie zobaczy swojego brata. Miał ochotę krzyknąć:
„Nienawidzę go! Nienawidzę go za to, że mi cię zabrał!".
-
Mój syn będzie naszym wybawicielem — oznajmiła matka.
Była w stanie mówić jedynie o Mojżeszu, wyba¬wicielu
Izraela.
W sercu Aarona narastała gorycz, aż wreszcie nie mógł już
słuchać imienia brata.
-
Po co w ogóle wróciłaś?! - zawołał pewnego
popo¬łudnia, z wściekłością i łkaniem. — Dlaczego nie
zostałaś z Mojżeszem, skoro tak bardzo go kochasz?!
-
Zamilcz, bo mama pomyśli, że pozwoliłam ci biegać do
woli, kiedy jej nie było! - ostrzegła Miriam, łapiąc go
za ręce.
-
Ona nie myśli ani o tobie, ani o mnie! - odkrzyknął
Aaron. Po czym, zobaczywszy wyraz twarzy matki, uciekł.
Pobiegł aż do dołów, skąd wydobywano muł. Pracował tam
już, rozrzucając słomę dla robotników, żeby można było
wdeptywać ją w muł i robić z tego cegły
Przynajmniej od tamtej pory matka mniej mówiła o
Mojżeszu. W ogóle prawie przestała się odzywać.
Aaron ocknął się z bolesnych wspomnień z dzieciń¬stwa,
zobaczył przez półotwarte powieki nachylający się nad nim
cień. Ktoś skropił jego usta kilkoma kroplami drogocennej
wody Echa przeszłości opadały z niego jesz¬cze,
teraźniejszość mieszała mu się ze wspomnieniami.
-
Nawet jeżeli rzeka go ocali, Jokebed, ktokolwiek
zobaczy, że jest obrzezany, będzie wiedział, że to
dzie¬cko skazane na śmierć.
-
Nie utopię własnego syna! Nie podniosę ręki na
swojego syna - ty także nie! - Matka z płaczem włożyła
śpiącego Mojżesza do skrzynki.
Z pewnością Bóg zakpił owego dnia z bogów egip¬skich,
bowiem sam Nil, życiodajna krew Egiptu, zaniósł małego
Mojżesza w ręce córki faraona, która go poko¬chała. Córka
człowieka, który rozkazał topić wszystkich nowo
narodzonych izraelskich chłopców. Czyhający nad brzegami
Nilu pomniejsi bogowie, pod postacią kroko¬dyli i
hipopotamów, także nie zechcieli wykonać rozkazu faraona.
Nikt jednak się z tego nie śmiał, gdyż zbyt wielu już
umarło i umierało co dnia. Aaron myślał czasami, że
faraon jedynie dlatego odwołał w końcu zarządzenie, żeby
mieć dostatecznie dużo niewolników, którzy będą wyrabiać
mu cegły, odłupywać kamienne bloki i budo¬wać jego
miasta.
Dlaczego brat Aarona jako jedyny przeżył? Czy
rzeczywiście miał stać się wybawicielem Izraela?
Życiem małego Aarona dyrygowała Miriam, nawet po powrocie
do domu ich matki. Siostra chroniła Aarona, niczym lwica
ochrania swoje szczenię. Nawet wówczas, pomimo
niezwykłych wydarzeń związanych z Mojże¬szem, życie
Aarona nie zmieniło się. Nauczył się paść owce. Zanosił
słomę do dołów z mułem. W wieku sześciu lat zaczął już
nabierać mułu do wiader.
Żył życiem niewolnika, podczas gdy Mojżesz dora¬stał w
pałacu. Aarona uczono jedynie ciężkiej pracy, był
popychany i bity przez dozorców; tymczasem Mojżesza
uczono czytać, pisać, mówić i żyć życiem Egipcjanina.
Aaron ubierał się w nędzne szmaty. Mojżesz zaś nosił
piękne, lniane ubrania. Aaron jadał niewyrośnięty chleb i
to, co matka i siostra zdołały wyhodować na należącym do
nich skrawku twardej, suchej ziemi. Mojżesz napeł¬niał
swój żołądek jedzeniem podawanym przez niewol¬ników.
Aaron pracował pod palącym słońcem, umazany po kolana
mułem. Mojżesz przesiadywał w chłodnych, kamiennych
korytarzach i był traktowany jak egipski książę, mimo
swojej hebrajskiej krwi. Życie Mojżesza było łatwe, a nie
pełne trudu i znoju. Był człowiekiem wolnym, nie
niewolnikiem. Nie cierpiał niedostatku, ale cieszył się
obfitością wszystkiego. Aaron wiedział, że urodził się
niewolnikiem i umrze jako niewolnik.
Chyba że Bóg wybawi Swój lud.
Czy Mojżesz jest Twoim wybranym, Panie?
Prawie całe życie targała Aaronem zazdrość, nosił w sobie
urazę do brata. Lecz czy to wina Mojżesza, że został
odebrany rodzinie i wychowany przez czczących bożki
obcych?
Aaron nie widział Mojżesza przez wiele lat, aż wresz¬cie
któregoś dnia Mojżesz stanął w progu ich domu. Matka
zerwała się z krzykiem i przytuliła syna. Aaron nie
wiedział, co myśleć, ani nawet — co czuć. Tym bardziej,
czego spodziewać się po bracie, który wyglądał jak
Egip¬cjanin i nie umiał nawet mówić po hebrajsku. Dotąd
Aaron czuł do niego urazę, teraz ogarniało go zmieszanie,
kiedy okazało się, że Mojżesz pragnie przebywać pośród
niewolników. Dlaczego postanowił zamieszkać w ziemi
Goszen? Mógł przecież jeździć rydwanem i polować na lwy,
w towarzystwie innych młodych mężczyzn z domu faraona.
Cóż pragnął zyskać, pracując ramię w ramię z
niewolnikami?
—
Nienawidzisz mnie, prawda, Aaronie? - spytał kiedyś.
Aaron znał egipski, choć Mojżesz nie rozumiał
hebraj¬skiego. Aaron musiał się chwilę zastanowić.
—
Nie. Nie nienawidzę cię - odparł. Nie czuł nic
specjal¬nego poza brakiem zaufania. — Co właściwie tu
robisz?
—
Jestem jednym z was.
Odpowiedź Mojżesza rozwścieczyła Aarona.
—
Czy po to wszyscy ryzykowaliśmy życiem, żebyś
skończył jak my, w dole z mułem?!
—
Jeśli mam spróbować uwolnić mój lud, czyż nie
powinienem go poznać?
—
Cóż za wspaniałomyślność!
—
Potrzebny wam przywódca.
Matka za każdym razem broniła Mojżesza.
—
Czy nie mówiłam ci, że mój syn wybierze własny naród,
a nie naszych wrogów? - powtarzała.
A czy Mojżesz nie przydałby się im raczej w pałacu
faraona, wstawiając się u niego za Hebrajczykami? Czyżby
myślał, że zaskarbi sobie szacunek faraona, pracując
pośród niewolników? Aaron nie rozumiał Mojżesza, i nie
wiedział, czy go lubi, po wszystkich latach nierównych
warunków, w jakich żyli.
Dlaczego właściwie miałby lubić Mojżesza? O co temu
człowiekowi chodziło? Czy był szpiegiem faraona,
przy¬słanym do nich, aby dowiedział się, czy ci nędzni
Izraelici planują sprzymierzyć się z nieprzyjaciółmi
Egiptu? Być może i przechodziło im to przez myśl, jednak
w rękach Filistynów nie byłoby im lżej niż u Egipcjan.
Gdzież jest Bóg, kiedy Go potrzebujemy? Daleko, ślepy i
głuchy na nasze wołanie o wybawienie! — myślał Aaron.
Jako adoptowany syn córki faraona, Mojżesz prze¬chadzał
się po wspaniałych pałacowych korytarzach, odziedziczył
jednak krew i temperament Lewitów. Kiedy zobaczył, jak
Egipcjanin bije niewolnika Lewitę, posta¬nowił wymierzyć
sprawiedliwość. Aaron i kilku innych patrzyło z
przerażeniem, jak Mojżesz powala Egipcjanina na ziemię.
Gapie uciekli, podczas gdy Mojżesz ukrył ciało zabitego
przeciwnika w piasku.
—
Ktoś musi was bronić! — zawołał Mojżesz do Aarona,
który pomagał mu zakopywać dowód przestępstwa. -Pomyśl
tylko: gdyby tak tysiące niewolników powstało przeciw
swoim panom... Tego właśnie boją się Egipcja¬nie,
Aaronie. To dlatego ładują wam na plecy trudne do
udźwignięcia ciężary i starają się zabić was pracą.
—
Takim właśnie chcesz być przywódcą? — zapytał w
odpowiedzi Aaron. - Chcesz zabijać Egipcjan, podob¬nie
jak oni zabijają nas? - Czy to była droga do wyba¬wienia?
Czy ich wybawicielem miał być wojownik, który poprowadzi
ich do bitwy? Czy włoży w ich ręce miecz? Serce Aarona
przepełniała nienawiść, narosła w ciągu długich lat
niewolniczego życia. Och, jak łatwo byłoby poddać się
nienawiści!
Plotka rozeszła się błyskawicznie, jak drobny piasek
gnany pustynnym wiatrem. Dotarła do uszu samego fa¬raona.
Następnego dnia Mojżesz zobaczył bijących się między sobą
Hebrajczyków. Próbował uspokoić winnego, a wtedy ten
spytał:
- Któż cię ustanowił naszym przełożonym i rozjemcą? Czy
chcesz mnie zabić, jak zabiłeś Egipcjanina? —
Najwy¬raźniej ludzie nie chcieli, żeby Mojżesz był ich
wyba¬wicielem. Był w ich oczach zagadkowym człowiekiem,
któremu nie można ufać.
Tym razem córka faraona nie była w stanie ocalić
Moj¬żesza. Ile czasu może przeżyć człowiek znienawidzony
i ścigany przez faraona, a jednocześnie wzgardzony przez
zazdrosnych braci?
Mojżesz odszedł na pustynię i odtąd więcej o nim nie
słyszano.
Nie zdążył nawet pożegnać się z matką, która wierzyła, że
urodziła go po to, aby wyzwolił lud Izraela z niewoli.
Mojżesz zabrał jednak ze sobą na pustynię nadzieje i
ma¬rzenia matki. Nie minął rok, kiedy umarła. Los
egipskiej matki Mojżesza nie był znany, ale faraon wciąż
żył i żył, budował swoje spichrze, posągi, i przede
wszystkim, swój ogromny grobowiec. Był on leciwie
wykończony, kiedy w Dolinę Królów zaniesiono sarkofag z
zabalsamowanym ciałem faraona. Podążał za nim
wielotysięczny orszak, ze złotymi bożkami, należącymi do
faraona przedmio¬tami i zaopatrzeniem dla niego na życie
pośmiertne, które, jak wierzono, miało być jeszcze
wspanialsze niż to, które wiódł na ziemi.
Teraz jego syn, Ramzes, nosił koronę w kształcie węża i
wznosił miecz nad głowami Izraelitów. Był okrutny,
arogancki i uwielbiał ich gnębić. Dlatego kiedy Amram nie
był w stanie podnieść się z dołu, został uduszony w mule.
Aaron dobiegł wieku osiemdziesięciu trzech lat, był chudy
jak trzcina. Wiedział, że niedługo umrze, po nim zaś jego
synowie, wreszcie synowie ich synów, i tak przez
pokolenia.
Chyba że Bóg ich wyzwoli.
Panie, Panie, czemuś opuścił Swój lud?—modlił się Aaron,
zdesperowany, zrozpaczony. Jedynym przejawem wolno¬ści,
jaki mu pozostawał, była możliwość wołania do Boga o
pomoc. Czyż Pan nie zawarł przymierza z Abrahamem,
Izaakiem i Jakubem? Panie, Panie, wysłuchaj mojej
modli¬twy! Pomóż nam!... Jeśli Bóg istniał, gdzie był?
Czy widział krwawe pręgi na plecach Izraelitów, i ich
zmęczone, wyblakłe spojrzenia? Czy słyszał płacz dzieci
Abrahama? Ojciec i matka Aarona trwali w wierze w
niewidzialnego Boga.
Gdzież indziej możemy odnaleźć nadzieję, Panie? — wołał w
myśli Aaron. - Ileż, o ileż czasu musimy czekać, aż nas
wybawisz? Pomóż nam! Boże, dlaczego nam nie pomagasz?
Rodzice Aarona już dawno zostali pochowani w piasku.
Aaron postąpił zgodnie z wolą ojca i ożenił się z
Elżbietą, z pokolenia Judy. Zanim zmarła, urodziła mu
czterech pięk¬nych synów. Były takie dni, w które Aaron
zazdrościł zmar¬łym. Przynajmniej oni odpoczywali.
Przynajmniej ich ciągłe modlitwy ustały, a Boże milczenie
już ich nie bolało.
-
Ojcze? - Ktoś uniósł głowę Aarona i podał mu wody.
Aaron otworzył oczy i zobaczył, że stoi nad nim jego syn
Eleazar.
-
Bóg do mnie przemówił — szepnął cichutko Aaron.
-
Nie słyszę cię, ojcze - odpowiedział Eleazar,
nachy¬lając się. - Co powiedziałeś?
Aaron zapłakał; nie był w stanie mówić więcej. Bóg
nareszcie przemówił. Aaron wiedział, że od tej chwili
jego życie się zmieni.
Zebrał wszystkich czterech synów: Nadaba, Abihu, Eleazara
i Itamara, a także swoją siostrę Miriam, i oznaj¬mił im
wszystkim, że Bóg nakazał mu wyjść na pustynię naprzeciw
Mojżesza.
-
Nasz wuj nie żyje - odparł Nadab. - To słońce do
ciebie przemówiło.
-
Ojcze, od czterdziestu lat się nie odzywał.
-
Mojżesz żyje — przerwał Aaron, unosząc rękę.
-
Skąd wiesz, że to Bóg do ciebie przemówił, ojcze? -
dopytywał się Abihu. - Cały dzień pracowałeś na słońcu.
Pewnie dało ci się we znaki, przecież nie pierwszy raz.
—
Jesteś pewien? - wtórowała Miriam. - Od tak dawna na
to czekamy!
—
Tak, jestem pewien. Nie można sobie wyobrazić
po¬dobnego głosu. Nie umiem tego wytłumaczyć, nie mam
nawet na to czasu. Musicie mi po prostu uwierzyć!
—
Za granicami Egiptu są Filistyni! Nie przeżyjesz na
pustyni, ojcze! - posypały się zewsząd głosy bliskich
Aarona. - Co mamy powiedzieć innym starszym, kiedy będą o
ciebie pytali? Będą chcieli wiedzieć, dlaczego nie
powstrzymaliśmy swojego ojca przed tego rodzaju
szaleń¬stwem! Schwytają cię, zanim dojdziesz do szlaku
handlo¬wego! A jeśli nawet dojdziesz, jak tam przeżyjesz?
Kto pójdzie z tobą? Ojcze, ty masz osiemdziesiąt trzy
lata!
Jednak Eleazar położył w końcu dłoń na ramieniu ojca i
powiedział:
—
Ja z tobą pójdę.
—
Dość! — Miriam tupnęła nogą. — Pozwólcie ojcu mówić!
—
Nikt ze mną nie pójdzie — odezwał się Aaron. — Bóg o
mnie zadba.
—
A jak znajdziesz Mojżesza? Pustynia jest olbrzymia.
Skąd weźmiesz wodę?
—
I żywność? Nie zdołasz wziąć ze sobą zapasu, który
wystarczyłby na taką podróż.
Miriam wstała.
—
Czy chcecie spróbować zniechęcić ojca do czegoś, co
polecił mu Bóg? - spytała.
- Usiądź, Miriam. - Aaron uznał, że siostra powięk¬sza
tylko zamieszanie; potrafił mówić za siebie. — To Bóg
wezwał mnie do odbycia tej podróży - oznajmił -i z
pewnością pokaże mi drogę. - Wszak modlił się od lat.
Może Mojżesz będzie coś wiedział? Może Bóg zamie¬rzał w
końcu pomóc Swojemu ludowi? — Muszę zaufać Bogu Abrahama,
Izaaka i Jakuba - kontynuował. - On będzie mnie
prowadził. - Mówił pewnym głosem, choć w rzeczywistości
zadawane mu pytania niepokoiły go. Dlaczego jednak
synowie mieliby powątpiewać w jego słowa? Skoro Bóg
polecił mu iść, musi iść. I to szybko, zanim opuści go
odwaga.
Aaron opuścił wioskę przed wschodem słońca. Miał ze sobą
bukłak wody, siedem małych bochenków przaś-nego chleba i
swoją laskę. Szedł cały dzień. Widział Egip¬cjan, ale nie
zwracali na niego uwagi. Nie przyspieszał też ani nie
skręcał na ich widok, żeby się nie zdradzić. Bóg dał mu
życiowy cel i wlał w jego serce nadzieję. Nie dokuczało
mu już zmęczenie ani samotność. Szedł i czuł się jakby
odrodzony. Bóg istnieje! Bóg przemówił! — myślał. Bóg
powiedział mu, dokąd iść i z kim się spot¬kać. Z
Mojżeszem!
Jaki okaże się jego brat? Czy całe czterdzieści lat
przeżył na pustyni? Czy miał rodzinę? I czy wiedział, że
brat idzie mu na spotkanie? Czy Bóg przemówił także do
Mojżesza? A jeśli nie, co Aaron powinien powiedzieć
Mojżeszowi, kiedy go odnajdzie? Bez wątpienia Bóg nie
wysyłałby go tak daleko bez celu. Ale jaki był ów cel?
Pytania skierowały myśli Aarona i ku innym rzeczom.
Zwolnił kroku, zakłopotany. Łatwo mu było wydostać się
spomiędzy swoich. Nikt go nie zatrzymywał. Miał ze sobą
laskę, niósł na ramieniu bukłak wody i zapas chleba,
wyszedł z nimi na pustynię. A może powinien był zabrać ze
sobą Miriam i swoich synów?
Nie, nie. Musi postępować dokładnie tak, jak powie¬dział
Bóg.
Aaron szedł więc cały dzień, i tak dzień po dniu. No¬cami
sypiał na otwartej przestrzeni, spoglądając wśród ciszy
na wiszące ponad jego głową gwiazdy. Nigdy jeszcze nie
był zupełnie pozbawiony towarzystwa i nie czuł się tak
samotny. Odczuwał pragnienie. Zaczął ssać mały, płaski
kamień, żeby nie wyschły mu usta. Jak bardzo chciałby móc
unieść rękę i odebrać bukłak z wodą z rąk nadbiegającego
chłopca! Chleb też prawie mu się skończył. Burczało mu w
brzuchu, jednak bał się jeść wcześniej niż dopiero późnym
popołudniem. Nie wiedział, jak daleko będzie musiał iść
ani czy starczy mu chleba. Nie wiedział, co jeść na
pustkowiu. Nie umiał polować na zwierzęta. Był zmęczony i
głodny, i zaczy¬nał już zastanawiać się, czy rzeczywiście
usłyszał głos Boga, czy też jedynie to sobie wyobraził.
Ile jeszcze dni? — myślał. Jak daleko? Słońce paliło
niemiłosiernie, aż wreszcie, wyczerpany, odnalazł skalny
wyłom, w którym mógł się schować. Czuł się żałośnie. Nie
pamiętał już brzmienia Bożego głosu.
Czy to tylko moja wyobraźnia, wzbudzona przez lata
cierpień i przygasającą nadzieję, że nadejdzie Zbawiciel,
który oswobodzi mnie z niewoli? Może jego synowie mieli
rację, może to tylko gorączka wywołana słońcem? Bez
wątpienia w tej chwili słońce dawało mu się mocno we
znaki.
A jednak nie. Usłyszał głos Boga. Już wiele razy w ży¬ciu
znajdował się na skraju wyczerpania i udaru słonecz¬nego,
a jednak nigdy wcześniej nie słyszał tak niezwy¬kłego
głosu, mówiącego:
Wyjdź na pustynię naprzeciw Mojżesza!
Wyruszył więc znowu i szedł aż do zmroku, kiedy to
znalazł sobie miejsce na odpoczynek. Nieznośne gorąco
ustąpiło miejsca chłodowi, który kłuł go w kości i
przy¬prawiał o drżenie. Kiedy Aaron zasnął, śniło mu się,
że siedzą z synami przy stole, śmiejąc się i ciesząc
wzajemną obecnością, podczas gdy Miriam podaje chleb i
mięso, suszone daktyle i wino. Obudził się, bliski
rozpaczy. W Egipcie wiedział przynajmniej, czego się
spodziewać - każdy dzień był taki sam, a jego życiem
dyrygowali dozorcy. Wiele razy bywał spragniony i głodny,
ale nie do tego stopnia, jak teraz. Nie zaznawał
wytchnienia, nie miał towarzysza podróży, który
zachęcałby go do dalszej drogi.
Boże, czy wyprowadziłeś mnie na pustynię, żeby mnie
zgubić? Nie ma tu wody, tylko nie kończące się mo¬rze
skał.
Stracił już rachubę dni, jednak czerpał nadzieję z tego,
że każdego dnia okazywało się, iż znajduje akurat tyle
wody i żywności, by mieć siłę iść dalej. Kierował się na
północ, a następnie na wschód, do kraju Madian. Wciąż
żył, dzięki nielicznym napotykanym oazom. Z każdym dniem
coraz mocniej opierał się na lasce. Nie wiedział, jak
daleko zaszedł ani dokąd musi jeszcze iść. Wiedział
tylko, że w tej chwili wolałby umrzeć na pustyni niż
zawrócić. Całą nadzieję, jaka mu pozostała, skupiał na
myślach o odnalezieniu brata. Nie mógł się doczekać
spotkania z Mojżeszem, myślał o nim równie intensywnie,
jak
0
długim łyku wody i dużym kawałku chleba.
Kiedy pozostało mu jedynie parę kropel wody, a chleb
całkiem się skończył, Aaron znalazł się na szerokiej
równi¬nie, za którą była widoczna góra o poszarpanym
kształcie. Czy to osioł i namiot? - pomyślał, ścierając
pot z powiek
1
mrużąc oczy. W wejściu namiotu siedział jakiś
mężczy¬zna. Wstał, trzymając w ręku laskę, i wyszedł na
otwartą przestrzeń, a potem popatrzył w kierunku Aarona.
Aaron zapomniał o głodzie i pragnieniu, jego serce
przepełniła nadzieja.
- Mojżesz! - zawołał. Panie, Panie, spraw, żeby to był
mój brat! - modlił się w myślach. - Mojżeszu!
Mężczyzna ruszył ku niemu biegiem, rozpościerając
ramiona.
-
Aaron!
Aaron poczuł się chyba równie niezwykle jak wtedy, kiedy
przemówił do niego Bóg. Zszedł ze śmiechem ze skalistego
stoku, czując w sobie przypływ siły, jak gdyby nagle stał
się orłem. Prawie biegł, kiedy padł w ra¬miona bratu.
-
Bóg mnie przysłał, Mojżeszu! - oznajmił. Ucałował
brata, jednocześnie śmiejąc się i płacząc. - Bóg posłał
mnie do ciebie!
-Aaronie, bracie mój! - wołał Mojżesz, płacząc i
przytulając go mocno. — Bóg zapowiedział mi, że przy-
będziesz.
-
Czterdzieści lat, Mojżeszu, czterdzieści lat!
Myśle¬liśmy wszyscy, że nie żyjesz.
-
Cieszyłeś się, kiedy odszedłem.
-
Przebacz mi. Teraz cieszę się, że cię widzę! - Aaron
upajał się widokiem młodszego brata.
Możesz zmienił się. Nie był już ubrany jak Egipcja¬nin,
miał na sobie długie ciemne szaty i okrycie głowy, jakie
nosili nomadzi. Był smagły i pomarszczony, na jego
ciemnej brodzie widać było pasemka siwizny. Wyglądał jak
obcy, a lata życia na pustyni uczyniły go chyba pokor-
niejszym.
Aaron jeszcze nigdy tak bardzo się nie cieszył, że kogoś
widzi.
-
Och, Mojżeszu, jesteś moim bratem. Tak bardzo się
cieszę, że widzę cię całego i zdrowego! — Płakał, myśląc
o wszystkich latach, kiedy żyli w oddaleniu.
W oczach Mojżesza także błysnęły łzy.
-
Bóg, nasz Pan, zapowiedział, że się ucieszysz -
oznajmił łagodnym głosem. — Musisz odpocząć, zjeść coś i
napić się. Musisz poznać moich synów.
Usługiwała im Sefora - cudzoziemska żona Mojżesza, o
ciemnej skórze. Jadł z nimi syn Mojżesza, Gerszom,
podczas gdy drugi syn, Eliezer, leżał na legowisku w tyle
namiotu, blady i spocony.
-
Twój syn jest chory - zauważył Aaron.
-
Sefora obrzezała go dwa dni temu.
Aaron skrzywił się. Imię Eliezer znaczyło „Bóg jest
pomocą". W którym jednak Bogu pokładał Mojżesz swoje
nadzieje? Sefora usiadła koło syna, spuszczając ciemne
oczy, i przetarła jego czoło wilgotną szmatką. Aaron
spytał Mojżesza, dlaczego sam nie obrzezał syna, kiedy
ten miał osiem dni. Tak postępowali Izraelici od czasów
Abrahama.
-
Łatwiej pamiętać zwyczaje swojego ludu, kiedy mieszka
się pośród niego - odparł Mojżesz, opuszczając głowę. —
Kiedy obrzezałem Gerszoma, okazało się, że Madianici
uważają to za coś odrażającego. Tymczasem ojciec Sefory,
Jetro, jest ich kapłanem. — Mojżesz popa¬trzył na Aarona.
- Przez szacunek dla niego nie obrze¬załem Eliezera.
Kiedy przemówił do mnie Bóg, Jetro dał mi swoje
błogosławieństwo, i wówczas opuściliśmy namioty
Madianitów. Wiedziałem, że mój syn musi zostać obrzezany
Sefora sprzeciwiała się temu, opóźnia¬łem więc
obrzezanie, nie chcąc wymuszać na niej swojej woli. Nie
postrzegałem tego jako buntu przeciwko Bogu, aż w końcu
sam Pan postanowił odebrać mi życie. Powie¬działem wtedy
Seforze, że jeśli obaj moi synowie nie będą mieli na
ciele znaku Przymierza, umrę, zaś Eliezer pozo¬stanie
odcięty od Boga i Jego ludu. Dopiero wtedy wzięła
krzemień i zbliżyła go do ciała naszego syna.
Mojżesz popatrzył na gorączkującego Eliezera,
zakło¬potany.
-
Mój syn mógł nawet nie pamiętać, jak powstał ów znak
na jego ciele, gdybym był posłuszny Panu, zamiast naginać
się do zdania innych. A teraz cierpi przez moje
nie¬posłuszeństwo.
-
Wkrótce wyzdrowieje, Mojżeszu.
-
Tak, ale zapamiętam, że przez moje nieposłuszeń¬stwo
cierpią inni. - Mojżesz wyjrzał na górę, a potem
popatrzył znowu na Aarona. - Mam ci wiele do
opowie¬dzenia, kiedy tylko wypoczniesz na tyle, żeby
słuchać.
-
Siły wróciły mi, gdy tylko cię zobaczyłem -
odpo¬wiedział Aaron.
Mojżesz wziął laskę i wstał. Wyszli z Aaronem na dwór.
Kiedy znaleźli się na wolnej przestrzeni, Mojżesz
zatrzymał się i oznajmił:
-
Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba pojawił mi się w krzaku
gorejącym, na tej oto górze. Napatrzył się na
uciemiężenie Izraela i zstąpił, aby wyrwać go z ręki
Egiptu i wyprowadzić do ziemi, która opływa w mleko i
miód. Posyła mnie do faraona, żebym wyprowadził lud Pana
z Egiptu. Byśmy mogli oddać Bogu cześć na tej górze.
—
To mówiąc, Mojżesz chwycił się laski, oparł czoło na
dłoniach i przekazał Aaronowi wszystkie słowa, jakie
wypowiedział do niego Bóg na górze. Aaron poczuł, że są
prawdziwe, upajał się nimi jak wodą. Bóg posyła
Mojże¬sza, aby nas wyzwolił! - myślał.
-
Błagałem Pana, żeby wysłał kogoś innego, Aaronie
-
ciągnął Mojżesz. - Spytałem Go, kimże jestem, żeby
iść do faraona. Mówiłem, że mój własny lud mi nie
uwierzy, i że zawsze brakowało mi daru wymowy, że moje
usta ociężały, a język zesztywniał. - Mojżesz wziął
głęboki oddech i popatrzył na Aarona. - Wtedy Pan,
którego imię jest JESTEM, KTÓRY JESTEM, odrzekł, że to ty
będziesz moimi ustami.
Aaron poczuł nagły dreszcz strachu, jednak lęk szybko
ustał, w obliczu tego, że Bóg wysłuchał jego długoletnich
modlitw. Pan usłyszał płacz Swojego ludu. Wyzwolenie
czekało w zasięgu ręki. Pan widział cierpienie ludu i
za¬mierzał je zakończyć. Aaron był tak poruszony, że głos
uwiązł mu w gardle.
-
Czy pojmujesz, co do ciebie mówię, Aaronie? - pytał
Mojżesz. — Obawiam się faraona i boję się własnego ludu.
Dlatego Bóg posłał cię do mnie, żebyś stał u mojego boku
i mówił zamiast mnie.
Dwaj bracia zadali sobie to samo pytanie. Czy Aaron
zamierzał stać u boku Mojżesza?
-
Jestem twoim starszym bratem. Któż mógłby mówić za
ciebie lepiej niż ja? - odpowiedział Aaron.
-
Czy nie boisz się, bracie?
-
Cóż znaczy życie niewolnika w Egipcie? Co
kiedy¬kolwiek znaczyło moje życie, Mojżeszu? Tak, boję
się. Całe życie się bałem. Schylałem plecy przed
dozorcami i czułem uderzenie bicza, kiedy ośmieliłem się
podnieść wzrok. Kiedy jestem w domu, pośród moich braci,
mówię śmiało, ale cóż to znaczy? Nic się nie zmienia.
Moje słowa są jak wiatr - i myślałem, że moje modlitwy
także. Ale teraz wiem, że tak nie było. Tym razem będzie
inaczej. Z moich ust nie będą padać słowa niewolnika,
lecz Słowo Pana, Boga Abrahama, Boga Izaaka i Boga
Jakuba!
-Jeśli nie zechcą nam wierzyć, Pan dał mi znaki, abym im
pokazał. - Mojżesz opowiedział Aaronowi, jak jego laska
zmieniła się w węża, a ręka pokryła się trądem. -A jeśli
to nie wystarczy, zaczerpnę wody z Nilu, a wtedy stanie
się krwią.
Aaron nie prosił brata o pokazanie mu znaku.
—
Uwierzą ci, jak i ja ci wierzę — powiedział.
-
Wierzysz mi, bo jesteś moim bratem i dlatego, że Bóg
cię do mnie przysłał. Wierzysz, ponieważ Bóg odmienił
twoje serce w stosunku do mnie. Ale nie zawsze
spoglądałeś na mnie tak samo jak teraz, Aaronie.
—
Tak, ponieważ myślałem o tym, że ty jesteś
czło¬wiekiem wolnym, a ja niewolnikiem.
-
Nigdy nie czułem się w domu faraona, jak u siebie.
Pragnąłem żyć pośród mojego ludu.
—
A my wzgardziliśmy tobą i odrzuciliśmy cię... —
zauważył Aaron. Może to życie pośród dwóch różnych
narodów i brak akceptacji ze strony któregokolwiek z nich
sprawiły, że Mojżesz tak spokorniał. Musiał jednak
postą¬pić zgodnie z rozkazem Boga, bo inaczej Hebrajczycy
będą egzystować tak, jak do tej pory, pracując w pocie
czoła w dołach z mułem i umierając, twarzami w błocie. -
Bóg wybrał cię, Mojżeszu, żebyś nas oswobodził - rzekł
Aaron. -1 tak zrobisz. Cokolwiek Bóg ci powie, ja
powtórzę. Jeśli będę musiał krzyczeć, zrobię tak, żeby
lud słyszał. Mojżesz popatrzył na Bożą górę.
-
Rankiem wyruszymy do Egiptu - oznajmił. - Zbie¬rzemy
starszyznę Izraela i przekażemy jej, co powiedział Pan.
Potem udamy się przed oblicze faraona i powiemy mu, żeby
wypuścił nasz lud, by urządził na pustyni uroczystość ku
czci Boga. - Mojżesz zacisnął powieki, jakby poczuł nagle
ból.
-
Co się stało, Mojżeszu? - spytał Aaron.
-
Bóg zatwardzi serce faraona i uderzy na Egipt
zna¬kami i cudami, a kiedy stamtąd wyjdziemy, to nie z
pu¬stymi rękoma, ale z wieloma srebrnymi i złotymi
naczy¬niami, oraz szatami.
-
W ten sposób Bóg złupi Egipcjan, tak jak Egip¬cjanie
łupili nas! - skomentował ze śmiechem Aaron. - Nigdy się
nie spodziewałem, że doczekam sprawied¬liwości. Będzie to
radosny widok!
-
Nie ciesz się klęską Egipcjan, Aaronie. To ludzie,
tak samo jak my.
-
Nie są tacy sami jak my.
-
Faraon nie ustąpi, dopóki nie umrze jego pierworodny
syn. Wtedy nas wypuści.
Aaron zbyt długo cierpiał pod butem egipskich dozor¬ców
niewolników i zbyt wiele razy czuł na plecach uderze¬nia
bata, żeby współczuć jakiemukolwiek Egipcjaninowi.
Widział jednak, że Mojżesz im współczuje.
Wyruszyli, kiedy nastał dzień. Sefora prowadziła osła,
który wiózł zapasy i ciągnął nosze. Eliezer czuł się
lepiej, ale nie na tyle dobrze, żeby iść wraz z matką i
bra¬tem. Aaron i Mojżesz kroczyli przodem, podpierając
się laskami pasterskimi.
Skierowali się na północ i poszli szlakiem handlowym
pomiędzy Egiptem a południową częścią ziemi Kanaan, przez
Szur. Była to krótsza trasa niż na południe i zachód, a
potem znowu na północ, przez pustynię. Aaron chciał
usłyszeć wszystko, co Pan powiedział Mojżeszowi.
- Opowiedz mi wszystko jeszcze raz, od samego po¬czątku —
prosił. Ogromnie żałował, że nie był z Mojże¬szem, kiedy
ten ujrzał gorejący krzak! Wiedział, co znaczy słyszeć
głos Boga, lecz stanąć z Nim twarzą w twarz, to było coś
niewyobrażalnego.
Gdy dotarli do Egiptu, Aaron wziął Mojżesza, Se-forę,
Gerszoma i Eliezera do swojego domu. Mojżesza przepełniło
wzruszenie, kiedy Miriam zarzuciła mu ręce na szyję, zaś
wokół stanęli synowie Aarona. Aaronowi zrobiło się niemal
żal Mojżesza - widać było, że mówienie po hebrajsku nadal
nie przychodzi mu łatwo. Przemówił więc za niego:
-
Bóg wezwał Mojżesza, aby wyzwolił nasz lud z
nie¬woli. Sam Bóg dokona wielkich znaków i cudów, by
faraon nas wypuścił.
-
Nasza matka modliła się, żebyś był obiecanym przez
Boga wyzwolicielem - zwróciła się do Mojżesza Miriam,
znowu go obejmując. - Kiedy ocaliła cię córka faraona,
matka była pewna, że Bóg uchronił cię z jakiegoś ważnego
powodu.
Sefora usiadła ze swoimi synami i przyglądała się temu
wszystkiemu z zakłopotaniem, nachmurzona.
Synowie Aarona chodzili po całej ziemi Goszen - od¬danym
wiele wieków wcześniej Hebrajczykom rejonie Egiptu, w
którym teraz mieszkali w niewoli. Przekazali starszyźnie
Izraela wieść, że Bóg przysłał im wybawiciela, i że
starsi mają zebrać się, aby wysłuchać słów Pana, które
Mojżesz miał im do przekazania.
Aaron rozmawiał tymczasem z Mojżeszem i modlił się wraz z
nim. Widział, że Mojżesz zmaga się z lękiem przed
faraonem i ludem, wreszcie przed Bogiem, który powołał go
do tak wielkich rzeczy. Mojżesz niewiele jadł, a kiedy
wstawał rano, wydawał się bardziej zmęczony niż
poprzed¬niego wieczoru. Aaron robił, co tylko mógł, żeby
dodać mu otuchy. Z pewnością to po to Bóg posłał go na
spotkanie Mojżesza. Aaron kochał brata. W jego obecności
sam czuł się umocniony i miał ochotę służyć Panu i
Mojżeszowi.
-
Przekazałeś mi słowa, które wypowiedział do ciebie
Bóg, Mojżeszu, a ja powtórzę je ludowi. Nie pójdziesz
przed oblicze faraona sam - tłumaczył. - Pójdziemy razem.
Sam Bóg bez wątpienia będzie tam z nami.
— Jak to się dzieje, że nie zaznajesz strachu? — pytał
Mojżesz.
Nie zaznaję? Być może zaznaję go mniej — myślał Aaron.
Mojżesz nie doznawał przemocy, kiedy dora¬stał, nie
tęsknił za spełnieniem się obietnicy Bożej interwencji.
Nie otaczali go inni niewolnicy ani człon¬kowie rodziny,
którzy pomagali sobie nawzajem, doda¬wali sobie nawzajem
sił, aby byli w stanie przetrwać kolejny dzień. Czy
Mojżesz kiedykolwiek zaznał miło¬ści innej niż miłość
matki, przy której piersi przebywał jako malutkie
dziecko? Czy córka faraona pożałowała później, że
adoptowała Mojżesza? Jakie skutki miał dla niej jego bunt
przeciw faraonowi i jaki wywarło to wpływ na Mojżesza?
Aaron nigdy wcześniej o tym wszystkim nie pomy¬ślał, był
zbyt zaprzątnięty własnymi uczuciami. Mało¬stkowymi
urazami, dziecinną zazdrością. Tymczasem w
przeciwieństwie do Mojżesza nie dorastał jako adop¬towany
syn córki faraona, pośród ludzi, którzy nim gardzili. Czy
aby przeżyć, Mojżesz nauczył się trzymać z dala od
ludzkich spojrzeń i niewiele mówić? Aaron nie był nigdy
zawieszony pomiędzy dwoma światami, z których w żadnym go
nie akceptowano. Nie musiał bratać się ze swoim ludem,
tylko po to, aby zorientować się, że także i on go
nienawidzi. Nie musiał też ucie¬kać zarówno przed
Egipcjanami, jak Hebrajczykami, szukając schronienia u
obcych, gdyż inaczej groziłaby mu śmierć. Wreszcie nie
spędził wielu lat w samotności, pasając owce na
pustkowiu.
Dlaczegóż nigdy wcześniej nie przyszło to Aaronowi do
głowy? Czy dopiero teraz jego umysł i serce otwo¬rzyły
się na to, jakie w rzeczywistości musiało być życie
Mojżesza? Aarona ogarnęło współczucie w stosunku do
brata. Ogromnie pragnął mu pomóc, popychać go ku
wyznaczonemu mu przez Pana zadaniu. Albowiem sam Bóg
zapowiedział, że Mojżesz ma stać się wyzwolicielem
Izraela. Aaron wiedział też, że Pan wyznaczył mu zadanie
wspierania brata i robienia wszystkiego, czego Mojżesz
nie był w stanie robić.
Panie, wysłuchałeś nasz płacz!
-
Mojżeszu, całe życie przeżyłem w strachu, kłania¬jąc
się i pełzając przed dozorcami i pisarzami, a mimo to
dostawałem baty, kiedy nie pracowałem tak szybko, jak
chcieli — powiedział Aaron. - A teraz, pierwszy raz w
życiu, odczuwam nadzieję. - Z jego oczu polały się
rzęsiste łzy — Nadzieja odgania od nas lęk, bracie. Bóg
obiecał nam, że dzień naszego wyzwolenia jest bliski!
Ludzie uradują się, kiedy o tym usłyszą, a faraon
ulęk¬nie się Pana.
-
Nie posłucha nas - odpowiedział z głębokim smut¬kiem
Mojżesz.
-
Jak może nie posłuchać, kiedy zobaczy znaki i cuda?
-
Dorastałem z Ramzesem. To arogancki, okrutny
człowiek. Teraz, kiedy zasiada na tronie, uważa się za
boga.
Nie posłucha, Aaronie, i z jego powodu ucierpi wielu.
Będzie cierpiał i nasz, i jego naród.
—
Faraon zobaczy, jaka jest prawda, Mojżeszu. Doj¬dzie
w końcu do wniosku, że Pan jest Bogiem. A ta prawda nas
wyzwoli.
Mojżesz zapłakał.
Starszyzna Izraela zebrała się i Aaron przekazał jej
wszystko, co Pan mówił Mojżeszowi. Lud powątpiewał w
słowa Aarona, niektórzy powiedzieli to wprost, inni
kpili.
—
Czy to twój brat, który zamordował Egipcjanina i
uciekł? - pytali. - On ma wyzwolić nas z ziemi
egip¬skiej? Czyś postradał zmysły? Bóg nie posłużyłby się
takim człowiekiem, jak Mojżesz!
-
Co on tu robi? To bardziej Egipcjanin niż
Hebraj¬czyk! — zawołał ktoś inny.
-
Nie, teraz to Madianita! Niektórzy śmieli się. Aaron
zakipiał gniewem.
—
Pokaż im znak, Mojżeszu!
Mojżesz rzucił na ziemię laskę, a wtedy zmieniła się w
olbrzymią kobrę. Zebrani rozpierzchli się z krzykiem.
Mojżesz następnie schylił się i chwycił węża za ogon, a
wówczas ten stał się z powrotem jego laską. Ludzie
oto¬czyli Mojżesza.
-
Są i inne znaki! - oznajmił Aaron. - Pokaż im je,
Moj¬żeszu.
Mojżesz włożył rękę w zanadrze, a kiedy ją wyjął, była
pokryta trądem. Lud odskoczył z przerażeniem. Wtedy
Mojżesz ponownie schował rękę, a gdy ją po chwili
wyciągnął, była czysta jak u noworodka. Zebrani wydali
radosny okrzyk.
Mojżesz nie musiał zamieniać wody z Nilu w krew. Lud
wołał już bowiem radośnie:
—
Mojżesz, Mojżesz!
Aaron uniósł ręce, trzymając w jednej z nich laskę, i
krzyknął:
-
Chwalcie Pana, który wysłuchał naszych modlitw
0
wybawienie! Niech będzie chwała Bogu Abrahama, Izaaka
i Jakuba!
Ludzie krzyczeli wraz z nim i padli na kolana,
skła¬niając nisko głowy i wielbiąc Pana.
Starsi odmówili jednak udania się przed oblicze fara¬ona.
Aaron i Mojżesz musieli pójść sami.
Mojżesz i Aaron znaleźli się w Tebach, mieście fara¬ona.
Aaron z każdym krokiem coraz bardziej pokorniał. Nigdy
dotąd nie miał powodu, żeby przychodzić do Teb, gdzie
roiło się od straganów, zatłoczonych ulic i olbrzy¬mich
kamiennych budowli, w których mieszkał faraon, jego
doradcy, wreszcie bogowie Egiptu. Aaron spędził całe
życie w Goszen, pracując w znoju pod okiem dozorców
1
próbując zapewnić sobie byt dzięki swoim skromnym
uprawom i niewielkiemu stadku owiec oraz kóz. Kimże był,
żeby śmiał stanąć przed obliczem potężnego faraona i
przemówić w imieniu Mojżesza? Wszyscy mówili, że już jako
mały chłopiec Ramzes wykazywał się zuchwałością i
okrucieństwem, podobnie jak jego przodkowie. Któż mógł
myśleć o tym, aby przeciwstawić się bogu panują¬cemu nad
całym Egiptem? A już szczególnie nie dwaj starcy, w wieku
osiemdziesięciu trzech i osiemdziesięciu lat!
Oto posyłam cię do faraona, i wyprowadź mój lud,
Izraelitów, z Egiptu.
Panie, napełnij mnie odwagą - modlił się w milcze¬niu
Aaron. — Powiedziałeś, że mam mówić za Mojżesza, jednak
widzę wokół wrogów mojego ludu; gdziekolwiek spojrzę,
wszędzie widzę bogactwo i potęgę. O Panie, jesteśmy z
Mojżeszem jak dwa stare koniki polne, które przychodzą na
dwór króla. Faraon jest tak potężny, że może zmiażdżyć
nas piętą. Jak mogę dodawać Mojże¬szowi odwagi, skoro
mnie samego opuszcza?
Aaron wyczuwał nieprzyjemną woń potu Mojżesza. Jego brat
pocił się z przerażenia. Ledwie był w stanie spać, zanim
stanął przed obliczem własnego narodu. A teraz znalazł
się w mieście zamieszkałym przez tysiące Egip¬cjan, gdzie
stały olbrzymie budynki i wspaniałe posągi faraona oraz
egipskich bogów. On, Mojżesz, przyszedł, żeby przemówić
do faraona!
- Wiesz, dokąd iść?
-Już prawie doszliśmy. — Mojżesz nie powiedział nic
więcej.
Aaron chciał dodać mu otuchy, lecz jak mógł to zrobić,
skoro właśnie walczył z ogarniającym go prze¬rażeniem?
O, Panie - modlił się - czy będę w stanie mówić, kiedy
mój brat, który wie o tyle więcej ode mnie, trzęsie się
koło mnie jak potargana trzcina? Nie pozwól, Panie, żeby
ktokolwiek go złamał. Cokolwiek się zdarzy, proszę Cię,
przydaj mi oddechu, abym mógł mówić, i siły w plecach,
żebym stał wyprostowany
Poczuł dym pachnący kadzidłem. Przypomniało mu się, jak
Mojżesz opowiadał o krzewie, który płonął, ale się nie
spalał, i o Głosie, który przemówił do niego z ognia.
Aaron sam pamiętał ów Głos. Kiedy o nim pomyślał,
odczuwany przez niego strach zelżał. Czyż laska Mojżesza
nie zmieniła się na jego oczach w węża, zaś jego ręka nie
pokryła się trądem, a potem nie została uzdrowiona? Tak
wielka była moc Pana! Aaron pomyślał też o okrzykach
ludu, okrzykach wdzięczności i rado¬ści z powodu tego, że
Bóg widział jego niedolę i posłał Mojżesza, aby
wyprowadził Izraelczyków z niewoli.
A jednak...
Aaron podniósł wzrok na olbrzymie budowle o po¬tężnych
filarach i zastanawiał się nad potęgą tych, którzy je
zaprojektowali i zbudowali.
Mojżesz zatrzymał się przed gigantyczną, kamienną bramą.
Po każdej z jej stron warowały wyrzeźbione z ka¬mienia
bestie — każda z nich była ze dwadzieścia razy większa od
Aarona.
Panie, jestem tylko człowiekiem! - modlił się Aaron.
Wierzę Ci. Naprawdę! Wyrzuć ze mnie wątpliwości!
Starał się nie rozglądać, tylko szedł obok Mojżesza,
zbliżając się do wejścia do wielkiego pałacu, z którego
sprawował swoje rządy faraon. Potem Aaron przemówił do
jednego z wartowników i wprowadzono ich z Moj¬żeszem do
środka. Pośród olbrzymich kolumn unosił się szum wielu
głosów. Ściany i sufity pokryte były olśniewa¬jącymi,
kolorowymi przedstawieniami egipskich bogów. Przebywający
w pałacu ludzie spoglądali na Aarona i Mojżesza i
krzywili się z niesmakiem, schodząc im z dro¬gi i
szepcząc między sobą.
Aaron poczuł, że poci mu się dłoń, którą trzymał laskę.
Czuł, że rzuca się w oczy, w długiej szacie, przepasce z
tkaniny i zakurzonej chuście, która osłaniała jego głowę
w czasie podróży. Wyglądali z bratem dziwnie wśród
mężczyzn poubieranych w krótkie, dopasowane tuniki i
wymyślne peruki. Niektórzy mieli też długie tuniki,
ozdobne płaszcze i złote amulety. Co za bogactwo, co za
piękno! Aaron nigdy w życiu nawet nie wyobrażał sobie
czegoś takiego.
Kiedy zobaczył faraona siedzącego na tronie, po którego
bokach znajdowały się dwa olbrzymie posągi Ozyrysa i
Izydy, był w stanie jedynie patrzeć i podziwiać
wspania¬łość tego człowieka. Wszystko wokół mówiło o jego
potę¬dze i bogactwie! Faraon spojrzał lekceważąco na
Aarona i Mojżesza, po czym szepnął coś wartownikowi. Ten
wyprostował się i spytał:
-
Po co przyszliście przed oblicze potężnego faraona?
Mojżesz spuścił wzrok i nie odzywał się. Drżał.
-
Co tu robią ci starzy, śmierdzący hebrajscy
niewol¬nicy? - odezwał się ktoś półgłosem. Pogarda
egipskich dostojników sprawiła, że serce Aarona
przepełnił gniew. Odsłonił głowę, wystąpił naprzód i
oznajmił:
-
Tak powiedział Pan, Bóg Izraela: „Wypuść mój lud, aby
urządził na pustyni uroczystość ku mojej czci".
Faraon wybuchnął śmiechem.
-
Doprawdy? - spytał. Otaczający ich dostojnicy także
zaczęli się śmiać. - Spójrzcie na tych dwóch starych
niewol¬ników, którzy stoją przede mną i domagają się,
żeby wypuś¬cić ich naród! - kpił faraon, pośród salw
śmiechu. W końcu faraon machnął lekceważąco ręką, jak
gdyby spotkała go jakaś drobna przykrość. - Kimże jest
Pan, abym musiał usłu¬chać Jego rozkazu i wypuścić
Izraela?—zapytał. — Puścić was wolno? Dlaczegóż miałbym
to zrobić? Kto wykonywałby za was pracę, do której się
urodziliście? Nie znam Pana i nie wypuszczę Izraela -
zakończył z lodowatym uśmiechem.
Gniew Aarona wzbierał coraz bardziej.
-
Bóg Hebrajczyków nam się ukazał - oznajmił. -Pozwól
przeto nam iść trzy dni drogą na pustynię i złożyć ofiarę
Panu, Bogu naszemu, by nas nie nawiedził zarazą lub
mieczem.
-
Cóż mi to zaszkodzi, jeśli wyginie trochę
niewolni¬ków? - odpowiedział faraon. - Hebrajczycy mnożą
się jak króliki. Na miejsce tych, którzy umrą z powodu
zarazy wyrośnie jeszcze więcej następnych.
Doradcy i goście faraona śmieli się, podczas gdy egipski
władca drwił z Izraelczyków.
Aarona oblewało gorąco, serce waliło mu jak młotem.
Spoglądał w górę, na faraona, a ten zmrużył oczy i dodał
cicho:
-
Słyszałem o was, Aaronie i Mojżeszu... - Głos faraona
brzmiał złowieszczo.
Dreszcz przeszedł Aarona - faraon znał jego imię...
-
Za kogo wy się uważacie? — krzyknął teraz faraon. -
Dlaczego to chcecie odwieść lud od pracy? Idźcie co
prędzej do waszych robót. Oto lud kraju teraz jest
liczny, a wy odciągacie go od pracy.
Strażnicy przystąpili bliżej, i dłoń Aarona zacisnęła się
na pasterskiej lasce. Jeśli którykolwiek spróbuje złapać
Mojżesza, dostanie laską po głowie!
-
Musimy iść, Aaronie! - szepnął Mojżesz. Aaron
po¬szedł za jego poleceniem.
Kiedy znów stanęli w palącym, egipskim słońcu,
po¬trząsnął głową i powiedział:
-
Myślałem, że nas posłucha.
-
Mówiłem ci, że nie - przypomniał Mojżesz. Wziął
głęboki oddech i spuścił głowę. — To dopiero początek
naszej męki.
Tego samego dnia dozorcy rozkazali, żeby nie dostar¬czać
Izraelitom więcej słomy do wyrabiania cegły, ale że mają
starać się o nią sami. Zaś ilość dostarczanych cegieł
miała pozostać taka sama! Zdradzono powody rozkazu
faraona. Władca Egiptu uznał Hebrajczyków za leniwych,
stwierdził, że to na pewno dlatego Mojżesz i Aaron
nawo¬ływali go do wypuszczenia ich ludu, aby mógł złożyć
ofiarę swojemu Bogu.
—
Myśleliśmy, że nas wyzwolicie, a wy prosiliście tylko
o pozwolenie na puszczenie nas na parę dni, żebyśmy
złożyli ofiarę?! — wołali Izraelczycy. — Precz z wami!
Uczy¬niliście nasze życie jeszcze bardziej nieznośnym!
Egipcjanie zaczęli także bić pisarzy spośród Izraelitów,
za to, że nie dostarczyli wymaganej ilości cegieł.
Pisarze udali się więc do faraona i zaczęli błagać go o
sprawied¬liwość i miłosierdzie. Kiedy jednak Mojżesz z
Aaronem wyszli im na spotkanie, pisarze wyglądali
okropnie. Byli zakrwawieni i jeszcze bardziej
rozwścieczeni niż poprzed¬nio. Zaczęli krzyczeć:
—
Przez was faraon myśli, że jesteśmy leniwi! Niechaj
wejrzy Pan na was i osądzi, gdyż naraziliście nas na
nie¬sławę u faraona i jego dworzan. Wy to podaliście
miecz w ich rękę, aby nas zabijali!
Aaron czuł się przerażony tymi oskarżeniami.
—
Pan nas uwolni! — upierał się.
—
Och, z pewnością. Zaprowadzi nas chyba prosto w ręce
faraona!
Odchodząc, niektórzy pluli na Mojżesza. Aaron był
zdesperowany. Wierzył, że Bóg przemówił do jego brata i
obiecał mu wyzwolić lud.
—
Co teraz zrobimy? - spytał. Myślał, że wszystko
pójdzie łatwo, że starczy jedno słowo Boga i łańcuchy
niewolnictwa opadną. Dlaczego Bóg znowu ich karał? Czyż
przez te wszystkie lata przeżyte w Egipcie Izrael¬czycy
nie zostali wystarczająco ukarani?
-
Muszę się pomodlić — odpowiedział cicho Mojżesz.
Wyglądał na tak starego i zakłopotanego, że Aarona
ogarniał lęk. — Muszę spytać Pana, dlaczego posłał mnie
do faraona, abym przemówił w Jego imieniu, albowiem
uczynił jedynie krzywdę Swojemu ludowi i wcale go nie
wyzwolił.
Ludzie, których Aaron znał całe życie, patrzyli na nie¬go
gniewnie i szemrali na jego widok.
-
Powinieneś był milczeć, Aaronie! - dokuczali mu. -
Twój brat zbyt wiele czasu spędził na pustyni.
Rozma¬wiając z Bogiem! Za kogóż on się uważa? Oszalał,
Aaro¬nie! Powinieneś był poznać to od razu.
Jednak do niego Bóg także przemówił. Aaron nie wątpił, że
słyszał głos Boga. Wiedział to. Nikt nie był w stanie
pozbawić go tej pewności!
Dlaczego jednak Mojżesz nie rzucił w obliczu faraona
swojej laski i nie pokazał mu znaków i cudów, kiedy
znajdo¬wali się w pałacu? Aaron spytał o to brata, a ten
odparł:
-
Pan powie nam, co mamy mówić i robić, i nie wolno nam
robić nic więcej ani mniej.
Odpowiedź zadowoliła Aarona, przestał więc zwra¬cać uwagę
na docinki i pilnował modlącego się Mojże¬sza. Sam był
zbyt zmęczony, aby się modlić, a ponadto rozpraszała go
troska o współbraci. W jaki sposób mógł ich przekonać, że
to Bóg posłał Mojżesza? Co takiego mógł powiedzieć, żeby
go posłuchali?
Wtedy Mojżesz podszedł do niego i oznajmił:
-
Pan przemówił znowu. Powiedział mi: „Teraz ujrzysz,
co uczynię faraonowi. Zmuszony mocną ręką wypuści ich i
mocną ręką wypędzi ich ze swego kraju".
Aaron zebrał ludzi, ale oni nie chcieli go słuchać.
Próbował do nich przemówić Mojżesz, jednak zająknął się
tylko i umilkł, kiedy zaczęli na niego krzyczeć.
-
Bóg nas wyzwoli! - odkrzyknął Aaron. - Zawrze z nami
przymierze, na mocy którego da nam ziemię Kanaan, skąd
pochodzimy. Czyż nie na to czekamy od początku naszych
dni? Czyż nie modliliśmy się o nadej¬ście wyzwoliciela?
Pan usłyszał nasze jęki. Pamięta o nas! On jest Panem i
On zdejmie z nas brzemię, które włożyli nam na barki
Egipcjanie. Wywiedzie nas z niewoli i wy¬bawi nas Swoim
wspaniałym wyrokiem, mocą Swojej wyciągniętej ręki!
-
Gdzie ta wyciągnięta ręka? Jakoś jej nie widać! -
zadrwił ktoś. Ktoś inny popchnął Aarona. - Jeśli powiesz
faraonowi jeszcze słowo więcej, pozabija nas wszystkich.
A na samym początku my zabijemy ciebie!
Aarona ogarnął strach. Widział, że oczy otaczających go
mężczyzn pałają wściekłością.
-
Odeślij Mojżesza tam, skąd przyszedł! — zawołał
kolejny z nich.
-
Od przybycia tutaj twój brat nie sprowadził na nas
nic innego, jak tylko kłopoty!
Aaron przestał się sprzeczać, przygnębiony, i wyszedł za
Mojżeszem na ziemię Goszen. Trzymał się blisko, lecz nie
za blisko niego; nasłuchiwał uważnie głosu Pana i słyszał
tylko mówiącego cicho Mojżesza, który błagał Boga o
rozwiąza¬nie ich problemów. W końcu Aaron zakrył głowę
rękami i przykucnął, kładąc sobie na kolanach swoją
pasterską laskę. Jakkolwiek długo by to trwało, poczeka
na brata.
Mojżesz stał, zwrócony twarzą ku niebu.
-
Aaronie.
Aaron podniósł głowę i zamrugał powiekami. Już pra¬wie
świtało. Wyprostował plecy, oparł się o laskę i wstał.
-
Bóg przemówił do ciebie - odgadł.
-
Mamy ponownie porozmawiać z faraonem.
-
Tym razem posłucha Słowa Bożego... - ocenił z
po¬nurym uśmiechem Aaron, uspokajając się.
-
Nie posłucha, Aaronie. Faraon nie będzie słuchał
Boga, dopóki Pan nie pomnoży Swoich znaków i cudów w
kraju egipskim. Wówczas Bóg wyciągnie nad Egiptem Swoją
rękę i wywiedzie z Egiptu Swoje zastępy, pośród wielkich
kar.
Aarona ogarnęło zakłopotanie. Starał się go jednak nie
okazywać.
-
Powtórzę słowa, które mi przekażesz, Mojżeszu, i będę
robił, cokolwiek rozkażesz. Wiem, że przemawia przez
ciebie Bóg.
Aaron o tym wiedział, ale czy kiedykolwiek zda sobie z
tego sprawę faraon?
Kiedy wrócili do domu, Aaron powiedział rodzinie, że
znowu wybierają się z Mojżeszem przed oblicze faraona.
-
Ludzie nas ukamienują! - protestowali Nadab i Abihu.
- Nie byłeś' ostatnio przy dołach, gdzie wyrabiamy cegły,
ojcze. Nie widziałeś, jak nas traktują. Pogorszycie tylko
nasze położenie! Faraon nie posłuchał was zeszłym razem -
dlaczego myślisz, że tym razem posłucha? Inte¬resują go
tylko cegły, by mógł budować swoje miasta. Czy zdaje ci
się, że pozwoli odejść swoim robotnikom?
-
Gdzież wasza wiara? - skarciła ich rozgniewana
Miriam. - Czekaliśmy na ten dzień, odkąd Jakub postawił
stopę na egipskiej ziemi. Nie przynależymy do Egiptu!
Kłótnia trwała, tymczasem Aaron spostrzegł, że Se-fora,
żona Mojżesza, odciąga go na bok. Mówiła coś do niego
półgłosem, równie zasmucona jak pozostali. Potrzą¬sała
głową, przyciągając do siebie synów.
Tymczasem Miriam przypomniała jeszcze raz synom Aarona,
jak to Bóg ocalił Mojżesza, kiedy został poło¬żony na
wodach Nilu, jak cudownym zrządzeniem Pana córka faraona
odnalazła i zaadoptowała Mojżesza.
-
Byłam tam, i widziałam, jak ręka Pana spoczywała na
nim od dnia jego urodzenia - mówiła.
Abihu pozostawał nieprzekonany.
-
A jeżeli faraon i tym razem nie posłucha, jak
będzie¬my wszyscy traktowani? - pytał. - Co o tym
myślisz?
-
Połowa moich przyjaciół w tej chwili nie chce nawet
ze mną mówić! — dodał Nadab, zrywając się z miejsca.
Aaron zaczerwienił się, widząc niedowiarstwo swoich
synów.
-
Bóg przemówił do Mojżesza - przypomniał.
-
Czy do ciebie także przemówił?!
-
Bóg powiedział Mojżeszowi, żebyśmy poszli do
fara¬ona, i dlatego musimy do niego iść! - zakończył
Aaron, machając ręką. - Wyjdźcie stąd! Idźcie paść owce i
kozy.
Sefora i jej synowie wyszli w milczeniu za Nadabem i
Abihu. Mojżesz usiadł przy stole naprzeciw Aarona i
za¬łożył ręce.
-
Sefora wraca do swojego ojca - oznajmił. - Zabiera ze
sobą moich synów.
-
Dlaczego?
-
Mówi, że nie ma tu dla niej miejsca.
Aarona oblało gorąco. Zwrócił uwagę, jak Miriam trak¬tuje
Seforę. Ostatnio rozmawiał nawet o tym z siostrą.
-
Pozwól jej wykonywać część pracy, Miriam -
powie¬dział wtedy.
-
Nie potrzebuję jej pomocy — odburknęła Miriam.
-
Sefora musi coś robić.
-
Może robić, co tylko chce i chodzić, dokąd ma ochotę.
-
To żona Mojżesza i matka jego synów. Jest teraz naszą
siostrą.
-
To nie nasza siostra, tylko cudzoziemka! - szeptała
gniewnie Miriam. - Madianitka.
-
A my kim jesteśmy? Tylko niewolnikami! Mojżesz musiał
uciekać z Egiptu i ziemi Goszen. Czy spodziewa¬łaś się,
że się nie ożeni i nie będzie miał dzieci? To córka
kapłana.
-
Czy to znaczy, że jest odpowiednia dla Mojżesza?
Jakiemu bogu służy ten kapłan? To nie jest Bóg Abra¬hama,
Izaaka i Jakuba.
-
Ale to Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba przyzwał
Mojżesza do nas.
-
I szkoda, że Mojżesz nie zostawił żony i synów tam,
gdzie ich miejsce! — wypaliła Miriam, wstając i
odwracając się do Aarona plecami.
I on powstał w gniewie.
-
A gdzie jest twoje miejsce, Miriam, skoro nie masz
mꬿa ani synów, którzy by się o ciebie troszczyli? —
dokuczył jej.
Obróciła się ku niemu i z wilgotnymi od łez oczami
od¬parowała:
-
To ja śledziłam los Mojżesza, kiedy niosły go wody
Nilu. To ja rozmawiałam z córką faraona i przekonałam ją
do tego, żeby Mojżesz znalazł się znowu w rękach naszej
matki, do czasu aż zostanie odstawiony od piersi. Jeśli
ci to nie wystarcza, to kto stał się matką twoich synów
po śmierci Elżbiety? Gdybyś zapomniał, Aaronie, jestem
twoją starszą siostrą, pierworodnym dzieckiem Amrama i
Jokebed. I nie raz ani dwa zajmowałam się także tobą.
Czasem z Miriam nie dawało się dyskutować. Już le¬piej
było pozwolić jej przemyśleć wszystko samodzielnie, byle
tylko w rodzinie panował spokój. Aaron oceniał, że z
biegiem czasu Miriam zaakceptuje przynajmniej synów
Mojżesza, jeśli nie jego żonę.
-
Porozmawiam znowu z Miriam - obiecał teraz
Mojże¬szowi. - Sefora to twoja żona, i jej miejsce jest
tutaj, przy tobie.
-
Nie chodzi tylko o Miriam, bracie - odpowiedział
Mojżesz. - Sefora boi się naszego ludu. Mówi, że
Hebraj¬czycy są zapalczywi i zmieniają zdanie, jak
zmienia się wiatr. Sama była świadkiem tego, że ludzie
nie chcą mnie słuchać. Ani mnie, ani ciebie. Sefora
rozumie, że muszę postępować tak, jak przykazuje mi Bóg,
obawia się jednak o naszych synów i mówi, że bezpieczniej
jej będzie miesz¬kać w namiotach ojca niż pośród domów
Izraela.
Czy jedną z ról naszych kobiet ma być sprawianie nam
kłopotów? - zastanawiał się Aaron.
—
Czy Sefora prosi cię, żebyś wrócił razem z nią? —
zapytał.
—
Nie. Prosi mnie tylko o błogosławieństwo. Już go jej
udzieliłem. Zabierze moich synów, Gerszoma i Elie-zera, z
powrotem do kraju Madian. Całe życie spędziła na pustyni.
Z Jetrem nic im nie będzie groziło. - Oczy Mojżesza
zaszły łzami. - Jeśli Bóg zechce, zwróci mi ich, kiedy
Izrael zostanie wyprowadzony z Egiptu.
Aaron domyślał się ze słów Mojżesza, że nadchodzą jeszcze
trudniejsze czasy. Mojżesz odsyłał Seforę do jej
rodzinnego domu i narodu, gdzie będzie bezpieczna. Aaron
nie miał podobnej możliwości. Miriam oraz jego synowie
będą musieli pozostać pośród innych Hebrajczy¬ków i
cierpieć wszelkie przeciwności, jakie nadejdą. Izrae¬lici
nie mieli wyboru, mogli jedynie mieć nadzieję i mod¬lić
się o to, żeby dzień wyzwolenia nadszedł szybko.
2
-
Pokażcie mi cud! - domagał się faraon. Uśmiechnął się
drwiąco, wyrzucając w górę rękę. W wielkiej sali
trono¬wej rozbrzmiał śmiech, który odbił się głuchym
echem w piersi Aarona. Samozadowolenie faraona, jego
pycha wskazywały, że nie bał się niewidzialnego Boga. W
końcu to Ramzes był boskim dzieckiem Ozyrysa i Izydy,
czyż nie? I doprawdy wyglądał jak bóg, w całej swojej
wykwintności, kiedy tak siedział na tronie, opierając
ręce na jego porę¬czach. - Zachwyćcie nas potęgą swojego
niewidzialnego boga niewolników - drażnił. - Pokażcie, co
potrafi.
-
Aaronie - szepnął drżącym głosem Mojżesz. - Rz...
rzuć...
-
Mów głośniej, Mojżeszu - drwił Ramzes - bo nic nie
słyszymy!
-
Rzrzuć swo... swoją laskę - zająknął się Mojżesz.
Śmiech wzmógł się. Stojący najbliżej przedrzeźniali go.
Aaron poczerwieniał z wściekłości, wystąpił naprzód i
pomodlił się:
Panie, pokaż tym kpiarzom, że tylko Ty jesteś Bogiem, i
że nie ma innego! Niech gnębiciel Izraela pozna Twoją
potęgę!
Zasłonił Mojżesza przed szydzącym z niego tłumem i
spojrzał faraonowi prosto w oczy. Nie zamierzał
prze¬straszyć się tego podłego tyrana, który naśmiewał
się z namaszczonego przez Boga proroka i srodze gnębił
Hebrajczyków!
Ramzes zmrużył gniewnie oczy - któż śmiał spoglą¬dać
prosto w twarz faraona?! Aaron nie odwracał jednak
wzroku, ale wyzywająco uniósł pasterską laskę, a potem
rzucił ją na kamienną posadzkę, przed władcą całego
Egiptu. Natychmiast kiedy uderzyła o posadzkę, laska
zamieniła się w kobrę - symbol potęgi, taki sam jak ten,
który faraon nosił na koronie.
Słudzy i urzędnicy wydali stłumiony okrzyk i wyco¬fali
się. Wąż sunął ze złowrogą gracją, unosząc głowę. Fałd
skóry na jego głowie uniósł się, odsłaniając z tyłu
niemoż¬liwy do pomylenia znak. Wąż syknął, a jego syk
wypełnił salę. Na Aaronie ścierpła skóra, od stóp do
głów.
- Czy wszyscy boicie się tej czarodziejskiej sztuczki? —
spytał faraon, rozglądając się z pogardą po sali. — Gdzie
są moi czarownicy? - Kobra sunęła tymczasem w jego
stronę. Na jego skinienie zbliżyło się doń czterech
wartow¬ników, opuszczając włócznie, aby zabić węża, jeśli
zbliży się jeszcze bardziej. — Dość tego! Wezwijcie moich
czarow¬ników! — rozkazał faraon. Rozległy się pospieszne
kroki i po chwili na salę wbiegło kilku mężczyzn,
kłaniając się nisko Ramzesowi. Pokazał królewskim gestem
kobrę i polecił: - Skończcie tę farsę. Pokażcie tym
tchórzom, że to tylko sztuczka.
Czarownicy zbliżyli się do węża, wypowiadając zaklę¬cia,
po czym rzucili na posadzkę własne laski - i one
zamieniły się w węże. Na podłodze roiło się teraz od
węży! Kiedy jednak podnosiły głowy, kobra Pana uderzała
na nie błyskawicznie i połykała jednego po drugim.
-
To tylko sztuczka!—powiedział faraon, blednąc, kiedy
zobaczył, że wielka kobra wbija spojrzenie w niego. -
Powie¬działem: sztuczka... — Kobra zaczęła sunąć naprzód.
-
Złap ją! - polecił Mojżesz Aaronowi, ściskając go za
ramię.
Aaron bardzo pragnął, żeby kobra ukąsiła faraona, jed¬nak
posłuchał brata i z bijącym mocno sercem, pocąc się ze
strachu, zbliżył się do węża, nachylił się nad nim i
zła¬pał go w połowie długości. Wtedy mięśnie i łuskowata
skóra kobry zamieniły się w drewno, wyprostowały — i po
chwili Aaron trzymał znów swoją pasterską laskę. Stanął
przed faraonem, górując nad nim, i w przypływie emocji
uniósł wysoko laskę, już się nie bojąc.
-
Pan Bóg mówi: „Wypuść mój lud"! - oznajmił.
-
Wyprowadźcie ich - rozkazał faraon, wykonując taki
gest, jak gdyby odganiał muchy. - Dość mamy na dzisiaj
rozrywki.
Wartownicy otoczyli Aarona i Mojżesza. Mojżesz skłonił
głowę i odwrócił się, Aaron ruszył za nim, zaciska¬jąc
zęby Do jego uszu dobiegały szeptane przez Egipcjan
bluźnierstwa, obrażające Boga i Izraelitów.
-
Kto słyszał o niewidzialnym bogu? Tylko niewol¬nicy
mogli wymyślić coś tak niedorzecznego. Jeden bóg?
Dlaczego mamy bać się jednego boga? My mamy ich setki!
Serce Aarona przepełniała gorycz, nagromadzona przez
lata, w ciągu których okrutni dozorcy zmuszali go do
niewolniczej pracy. Miał ochotę krzyknąć w stronę
Egipcjan: „To jeszcze nie koniec!". Mojżesz powiedział,
że znaków i cudów ma być wiele. Był to zatem dopiero
począ¬tek wojny, jaką wytoczył Egiptowi Bóg. Ojciec
Aarona, Amram, całe życie czekał na ten dzień, podobnie
jak jego ojciec i ojciec jego ojca. Nadszedł dzień
wyzwolenia!
Ostatni z wartowników wypuścił ich za bramę. Aaron
położył dłoń na ramieniu Mojżesza - Mojżesz drżał!
-
Wiem, co to strach, Mojżeszu - pocieszył Aaron. - Od
urodzenia żyję w strachu. - Ileż to razy kulił się pod
batem dozorcy albo spoglądał w ziemię, żeby ci, którzy
mieli nad nim władzę, nie mogli odczytać jego prawdziwych
uczuć? Ścisnął mocno ramię brata. - Będą jeszcze
opłakiwać dzień, w którym potraktowali Bożego pomazańca z
taką pogardą - dodał.
-
Odrzucili Boga, Aaronie — nie mnie. Ja jestem nikim.
-
Jesteś prorokiem Boga.
-
Oni tego nie rozumieją, podobnie jak nasz własny
naród.
Aaron zdawał sobie sprawę, że Hebrajczycy odnoszą się do
Mojżesza równie pogardliwie jak faraon. Zwiesił głowę i
opuścił rękę.
-
Przemawia przez ciebie Bóg. Wiem, że tak jest-
szep¬nął. -1 Bóg nas wyzwoli. - Był o tym przekonany
równie mocno, jak o tym, że wieczorem zajdzie słońce, a
następ¬nego ranka—wzejdzie. Pan uwolni Izrael za
pośrednictwem Swoich znaków i cudów. Aaron nie wiedział,
kiedy ani w jaki sposób to się stanie, wiedział jednak,
że się stanie, tak jak zapowiedział Bóg.
Zadrżał, przypominając sobie, jak niepojęta moc zamieniła
jego laskę w kobrę. Przesunął palcem po drew¬nie. Czy był
w stanie uświadomić sobie, co się przed chwilą stało?
Wszyscy znajdujący się w sali tronowej faraona ludzie
widzieli, jak kobra Pana połyka te, które wytworzyli
czarownicy faraona. A mimo to lekceważyli Bożą moc!
Po drodze do Goszen Mojżesz zatrzymał się nagle. Aaron
znowu poczuł dreszcz na karku.
-
Pan przemówił do ciebie - odgadł. Mojżesz spojrzał na
niego i oznajmił:
-
Mamy iść nad Nil i czekać koło domu faraona. Jutro
rano będziemy rozmawiać z nim znowu. Oto, co masz mu
powiedzieć...
Ruszyli dalej, brzegiem rzeki. Aaron wysłuchał
in¬strukcji. Nie podważał słów brata ani nie wypytywał go
o wszystkie szczegóły, skoro usłyszał rozkaz. Doszli do
pałacu, w którym mieszkał faraon. Mojżesz usiadł, żeby
odpocząć, a Aaron przykucnął i osłonił głowę. O tej porze
dnia gorąco dawało się we znaki szczególnie mocno,
czło¬wiek czuł się ospały. Aaron spoglądał na odbłyski
światła migoczące na powierzchni rzeki. Po jej drugiej
stronie ludzie ścinali trzciny, z których wyplatano maty
i produ¬kowano papirus, mocząc zgniecione źdźbła. Po
bliższej stronie rzeki, koło domu faraona, nie ścinano
trzcin.
Wokół skrzeczały żaby. Stał bez ruchu ibis, z
rozcza¬pierzonymi nogami i zwieszoną głową, czekając na
ofiarę. Aaron przypomniał sobie, jak jego matka z płaczem
włożyła Mojżesza do skrzynki. Od owego ranka minęło już
osiemdziesiąt lat, a Aaron wciąż pamiętał go dokład¬nie,
jak gdyby stało się to dziś. Niemal słyszał jeszcze
stłumiony płacz innych matek, które zgodnie z rozkazem
faraona oddawały nowo narodzonych synów na pożarcie
rzece. W tamtych latach Nil, życiodajna egipska rzeka,
sterowana przez boga Hapi, wciąż spływała krwią
Hebraj¬czyków, których ciałami tuczyły się krokodyle.
Aaron wątpił, żeby Ramzes odczuwał jakikolwiek żal z
powodu tego, co przed osiemdziesięciu laty działo się
przy brze¬gach Nilu z hebrajskimi dziećmi. Być może
jednak jego historycy pamiętają o tych wydarzeniach i
niegdyś wytłu¬maczą mu to. Jeśli się ośmielą.
Gdzie byłeś, Boże, kiedy stary faraon zmuszał nas, abyśmy
rzucali nasze dzieci w brunatne, zamulone wody Nilu? -
pytał w myślach Aaron. Urodziłem się dwa lata przed
wydaniem przez niego tego rozkazu — inaczej sam bym nie
żył. To na pewno Ty ustrzegłeś Mojżesza, pozwa¬lając mu
znaleźć się w rękach jednej z niewielu osób, które miały
wpływ na faraona. Nie rozumiem, Panie, dlaczego
pozwalasz, żebyśmy tak bardzo cierpieli. I nigdy nie
zrozumiem. Ale zrobię, cokolwiek powiesz. Cokolwiek
powiesz Mojżeszowi, i co on mi przekaże.
Mojżesz ruszył wzdłuż brzegu. Aaron wstał i poszedł za
bratem. Nie chciał rozpamiętywać dni, kiedy w Nilu ginęły
setki dzieci; jednak często przypominały mu się, i wtedy
wypełniały go bezsilny gniew i nieskończony smutek. Ale
teraz Pan, Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, znowu przemówił
do człowieka. Wysłał Aarona na pusty¬nię, na spotkanie z
Mojżeszem, zaś Mojżeszowi naka¬zał wyprowadzenie Swojego
ludu z Egiptu. Po całych wiekach milczenia Pan obiecał
wreszcie, że udręka Izraela dobiegnie końca!
A wraz z wolnością nadejdzie zemsta!
Pomóż mi jutro stać dumnie koło brata, Panie - mo¬dlił
się Aaron. Dopomóż mi nie poddawać się lękowi w obliczu
faraona. Powiedziałeś, że Mojżesz ma wypro¬wadzić nasz
lud. Niech tak się stanie. Ale proszę cię, Panie, nie
pozwól, żeby jąkał się przed faraonem jak głupiec.
Mojżesz przekazuje Twoje słowa. Ześlij mu odwagę, Panie.
Nie pozwalaj, by drżał na oczach wszyst¬kich. Proszę Cię,
dawaj mu siłę i odwagę, aby pokazywał wszystkim, że jest
Twoim prorokiem, że to jego wybrałeś, aby wyprowadził
Twój lud z niewoli.
Aaron ukrył twarz w dłoniach. Czy Bóg wysłucha jego
modlitwy?
Mojżesz obrócił się ku niemu.
— Dzisiaj będziemy spać tutaj - oznajmił. - Znajdowali
się bardzo blisko stojącego nad rzeką pałacu
mieszkal¬nego faraona, kilkadziesiąt metrów od molo, do
którego przybijała barka, kiedy władca Egiptu wybierał
się w po¬dróż w górę Nilu, aby odwiedzić świątynie
pomniejszych bogów. — Gdy faraon pojawi się o świcie,
żeby złożyć ofiarę Nilowi - kontynuował Mojżesz -
przemówisz do niego ponownie. — Powtórzył Aaronowi słowa,
które dał mu do przekazania Bóg.
Aaron źle spał - to targał nim strach, to znów budziły go
emocje, związane ze spodziewanymi wydarzeniami poranka.
Nasłuchiwał odgłosów świerszczy, żab i szu¬miących na
wietrze trzcin. Kiedy w końcu zasnął, słyszał ponure,
złowieszcze głosy rzecznych bogów.
Obudziło go potrząsanie.
-
Niedługo wstanie słońce - powiedział Mojżesz. Aaron
rozprostował obolałe kości i wstał.
-
Czy nie kładłeś się przez całą noc? - spytał.
-
Nie mogłem spać.
Popatrzyli po sobie, a potem zeszli nad rzekę, żeby się
napić. Aaron kroczył ramię w ramię z bratem, na ka¬mienną
platformę nad samym brzegiem. Nad ich gło¬wami świeciły
jeszcze gwiazdy i księżyc, ale horyzont zmieniał barwę na
lazurową. Zanim pojawiły się pierwsze promienie słońca,
faraon wyszedł z pałacu, w towarzy¬stwie kapłanów i sług.
Wszyscy byli gotowi na powitanie Re, ojca królów Egiptu,
którego rydwan przesuwał się za dnia po niebie, zsyłając
na ziemię światło.
Faraon zobaczył Mojżesza i Aarona.
-
Po co sprowadzacie kłopoty na swój naród? -odezwał
się, zapierając się pod boki. - Dlaczego budzicie w nim
fałszywe nadzieje? Musicie powiedzieć wszystkim, żeby
wracali do pracy.
Bez złotej, zdobionej klejnotami czapki i podwójnej
korony faraon wydawał się mniejszy i bardziej podobny do
człowieka. Być może dlatego, że znajdował się na otwartej
przestrzeni, a nie w wielkiej komnacie o pot꿬nych
kolumnach i kolorowych malowidłach, żywo
przy¬pominających rzeczywiste sceny, i nie otaczało go
tylu pięknie ubranych służących i pochlebców?
Lęk opuścił Aarona.
-
Pan, Bóg Hebrajczyków - powiedział - posłał mnie do
ciebie z rozkazem: „Wypuść lud mój, by Mi oddał cześć na
pustyni! Oto dotąd nie posłuchałeś Mnie. Tak mówi Pan: Po
tym poznasz, że Ja jestem Panem. Oto uderzę laską, którą
mam w ręce, wody Nilu, a zamienią się w krew. Ryby Nilu
poginą, a Nil wydawać będzie przykrą woń, tak że
Egipcjanie nie będą mogli pić wody z Nilu".
To powiedziawszy, Aaron uderzył w wodę laską, i Nil
rzeczywiście poczerwieniał, nabierając zapachu krwi.
-
To kolejna sztuczka, wielki faraonie! - odezwał się
jeden z czarowników, występując naprzód. - Zademon¬struję
ci. - Zawołał na swojego asystenta, żeby przyniósł
naczynie wody. Czarownik wypowiedział zaklęcie, wsypał do
wody jakieś granulki, i woda zamieniła się w krew. Aaron
pokręcił głową. Miska wody to nie Nil! Faraon jednak
odwrócił się plecami do Aarona i Moj¬żesza i wrócił do
pałacu, pozostawiając czarowników, żeby uporali się z
problemem.
-
Wrócimy do ziemi Goszen - oznajmił Mojżesz. Aaron
ruszył za nim, słysząc jak egipscy kapłani wznoszą modły
do boga Nilu Hapi, żeby zamienił płynącą w rzece krew z
powrotem w wodę. Rzeka nie zmieniała jednak barwy, a na
powierzchni płynącej Nilem krwi pojawiły się śnięte ryby.
Wszystkie kamienne czy drewniane naczynia w Egip¬cie były
teraz wypełnione krwią! Egipcjanie cierpieli; zarówno
oni, jak i Hebrajczycy byli zmuszeni kopać doły w pobliżu
Nilu, w poszukiwaniu wody do picia. Kapłani faraona dzień
za dniem wzywali głośno boga Hapi, a po¬tem Chnuma,
opiekuna wylewów Nilu, żeby im pomogli. Nawoływali
wreszcie jego żonę Satet. Chcieli, żeby bogo¬wie Nilu
zmyli krew i walczyli z niewidzialnym bogiem
Hebrajczyków, który podważył autorytet egipskich bogów i
ich kapłanów. Składali ofiary. Cały kraj wciąż jednak
cuchnął krwią i rozkładającymi się rybami.
Aaron nie spodziewał się, że będzie cierpiał wraz z
Egipcjanami. Wiele razy w życiu doskwierało mu
prag¬nienie, jednak nigdy tak przemożnie, jak w tej
chwili.
Dlaczego tak się dzieje, Panie? - pytał w myślach. Cze¬mu
musimy cierpieć razem z naszymi ciemiężycielami?
-
Egipcjanie muszą poznać, że to Pan jest Bogiem —
tłumaczył Mojżesz.
-
Ale my już to wiemy! - protestowała Miriam, cho¬dząc
w nerwach od ściany do ściany. — Dlaczego cierpimy
jeszcze więcej niż do tej pory?
Jeden Mojżesz zachowywał spokój.
-
Musimy zastanowić się nad sobą - ocenił. - Czy są
pośród nas tacy, którzy czcili innych bogów? Musimy
wy¬rzucić ich bożków i przygotować się na obecność Pana,
Boga naszego.
Aarona znowu oblało gorąco. Bożki! Bożków wszę¬dzie było
pełno. Po czterystu latach życia Hebrajczyków w Egipcie w
ich domostwach znajdowała się podobizna niejednego bożka.
Aaron nie mógł już znieść odoru krwi. Stał w napięciu nad
dołem, który wykopali jego synowie. Do kubków powoli
sączyła się woda. Smakowała gliną i piaskiem, zostawały
po niej w zębach drobiny ziemi. Jedyną pocie¬chą Aarona
było to, że egipscy dozorcy cierpieli teraz takie samo
pragnienie jak to, które on odczuwał co dnia, przez lata
pracy przy wyrobie cegieł.
-
Ileż to jeszcze potrwa, Mojżeszu? - narzekali
zdespe¬rowani Izraelici. - Ile czasu będzie trwała ta
plaga?
-
Tak długo, aż Pan cofnie Swoją rękę. Siódmego dnia
Nilem popłynęła czysta woda.
Ale nawet sąsiedzi Aarona rozmawiali między sobą o tym,
który to bóg czy też bogowie sprawili, że woda znowu
stała się zdatna do picia. Może Hapi, a może Sotis, albo
raczej bogowie wszystkich wiosek połączeni we wspól¬nym
działaniu... Aaron nie był w stanie tego słuchać!
-
Mamy powrócić do faraona - oceniali. Mojżesz mówił o
znakach i cudach, w liczbie mnogiej.
Ile potrzeba znaków? — myślał Aaron. — Ile cudów? Czy
za każdym razem Hebrajczycy będą musieli cierpieć to
samo, co Egipcjanie? Gdzie tu sprawiedliwość?
Następna była plaga żab - pojawiły się ich dziesiątki,
potem setki, wreszcie tysiące.
Na faraonie nie wywarło to jednak większego wraże¬nia.
Podobnie jak na jego kapłanach, którzy mówili:
—
To niewielka sztuka, sprawić, żeby żaby wyszły z
rzeki. Aaron miał ochotę odpowiedzieć im wszystkim:
„Może i tak, ale czy potraficie je powstrzymać?". Kiedy
barka z faraonem ruszyła, odepchnięta drągami,
czarow¬nicy pozostali na brzegu i rzucali zaklęcia,
przyzywając Heket, boginię żab, żeby zakończyła plagę.
Żaby mnożyły się jednak dalej, aż pokryły brzegi Nilu
podskakującą, kłębiącą się masą. Powskakiwały do pałaców,
domów i na pola, wyskakiwały ze strumieni, i ze stawów,
gdzie wcześ¬niej ich nie było. Wchodziły nawet do dzieży
i pieców. Także w ziemi Goszen.
Aaron nie mógł nawet spokojnie położyć się na legowisku -
musiał odganiać żaby. Ich skrzeczenie i skakanie
dopro¬wadzało go niemal do szaleństwa. Modlił się o
ustanie plagi równie żarliwie jak Egipcjanie; a żab i tak
przybywało.
—
Dlaczego Bóg uznał za stosowne nasłać na nasz dom te
żaby? - narzekała Miriam, wyrzucając za drzwi kolejnego
płaza.
-Też się zastanawiam. — Aaron spojrzał znacząco w stronę
domu sąsiadki i wzdrygnął się. Tłukła żaby na śmierć,
trzymanym w ręku posążkiem Heket.
Tym razem Aaron i Mojżesz zostali wprowadzeni do pałacu z
szacunkiem, w eskorcie żołnierzy. Zanim Aaron zobaczył
faraona, usłyszał najpierw jego głos. Władca Egiptu
przeklinał, odrzucając nogą od tronu kolejną żabę. W
wielkiej komnacie rozlegał się skrzek. Aaron uśmiech¬nął
się pod nosem. Heket najwyraźniej nie zawróciła żab w
stronę Nilu.
-
Proście Pana, żeby usunął żaby ode mnie i od ludu
mego, a wypuszczę wasz lud, aby złożył ofiarę dla Pana -
burknął z wściekłością faraon.
Aaron spojrzał triumfująco na Mojżesza, czekając na
słowa, które miał powtórzyć faraonowi, jednak tym razem
Mojżesz sam odezwał się z godnością:
-
Powiedz mi, kiedy mam prosić za ciebie, za twoje
sługi i za lud twój, by Pan oddalił żaby od ciebie i od
domów twoich, aby pozostały tylko w Nilu.
-
Jutro - polecił faraon, po czym opadł na oparcie
tronu, a następnie szarpnął się, złapał jeszcze jedną
żabę i w gniewie cisnął nią o ścianę.
Być może wciąż miał nadzieję, że to jego kapłani opa¬nują
sytuację, choć dla wszystkich było oczywiste, że liczba
żab w zastraszającym tempie rośnie.
-
Stanie się według słowa twego, abyś poznał, że nie ma
nikogo jak Pan, nasz Bóg - zapewnił Mojżesz.
Pan wysłuchał jego modlitwy - żaby przestały się mnożyć.
Nie wróciły jednak do wód, z których wyszły, tylko
wyginęły w domach, na polach i podwórzach, a na¬wet w
dzieżach tak Egipcjan, jak Hebrajczyków. Ludzie
pozbierali je w stosy, a ziemia wydawała przykrą woń.
Aaron nie przejmował się nią. Myślał tylko o tym, że
zapewne za kilka dni Izraelici będą znajdować się już na
pustyni, oddychając świeżym powietrzem i wielbiąc Pana.
Mojżesz siedział w milczeniu, osłoniwszy głowę
modli¬tewnym szalem.
-
Czemu jesteś taki przygnębiony, Mojżeszu? - spytał. —
Faraon zgodził się nas wypuścić.
Następnego ranka zjawili się żołnierze faraona. Kiedy
odeszli, hebrajscy pisarze z powrotem nakazali ludziom
pracować. Radość szybko ustąpiła miejsca wściekłości i
desperacji. Ludzie obwiniali Mojżesza i Aarona za to, że
dali faraonowi pretekst do tego, by traktował Izraelitów
jeszcze gorzej.
Wracajcie...
Aaron i Mojżesz posłuchali Pana.
Faraon znowu wyglądał na zadowolonego z siebie.
-
Dlaczego miałbym was wypuścić? - spytał. - To Heket
powstrzymała plagę żab — nie wasz bóg. Kimże on jest,
żebym miał wypuszczać niewolników? Pracy jest w bród, i
będą ją wykonywać hebrajscy niewolnicy!
Aaron spostrzegł, że jego brat zaciska zęby.
-
Wyciągnij swoją laskę i uderz proch ziemi — rozka¬zał
Mojżesz. Aaron wykonał polecenie, a wtedy zaroiło się od
komarów, tak licznych jak drobiny pyłu. Komary obsiadły
ciała i ubrania przyglądających się scenie ludzi, w tym
samego faraona. Aaron i Mojżesz poszli.
Ludzie gromadzili się w świątyniach Geba i Aker, bogów
ziemi, i składali im ofiary, aby bogowie uwolnili ich od
plagi komarów.
Ale plaga nie ustawała.
Aaron i Mojżesz czekali w pobliżu pałacu Ramzesa. Na jak
długo starczy uporu nikczemnemu faraonowi? — myśleli.
Któregoś popołudnia nadszedł jeden z egipskich
urzęd¬ników. Popatrzył błagalnym wzrokiem i oznajmił:
-
Czarownicy wielkiego faraona próbowali sprowa¬dzić
komary, ale nie potrafili. Powiedzieli mu, że to palec
waszego Boga sprowadził na nas tę plagę. - Mężczyzna
zadrżał i podrapał się w głowę pod peruką. Na jego szyi
widoczne były ślady ukąszeń i drapania. - Faraon nie
posłuchał ich jednak, tylko kazał im dalej składać ofiary
bogom. - Jęknął, zdesperowany, i podrapał się tym razem w
pierś.
-Jeśli to zaledwie palec Boży, zastanówcie się, co może
uczynić Boża ręka... — odparł Aaron, spoglądając z ukosa.
Mężczyzna uciekł.
—
Mamy wstać rano i spotkać się z faraonem, kiedy
bę¬dzie wychodził nad wodę - zapowiedział znowu Mojżesz.
W sercu Aarona jeszcze raz lęk mieszał się z
podnie¬ceniem.
-
Tym razem faraon nas wypuści, Mojżeszu - ocenił
Aaron. - On i jego doradcy zorientują się, że razem ze
wszystkimi bogami Egiptu nie są w stanie zwyciężyć
naszego Boga.
-
Ramzes nie wypuści nas—zaprzeczył Mojżesz. — Jesz¬cze
nie. Ale tym razem jedynie Egipcjanie będą cierpieć. Pan
postąpi teraz inaczej z Egiptem, a inaczej z Izraelem.
-
Bogu niech będą dzięki, Mojżeszu. Teraz nasz naród
nas posłucha. Ludzie zobaczą, że to Bóg przysłał cię,
żebyś nas wyzwolił. Posłuchają nas i będę robić, co
powiesz, bo będziesz dla nich jak Bóg.
-
Nie chcę być dla nich jak Bóg! - zaprotestował
Mojżesz. — Nigdy nie myślałem o tym, by komukol¬wiek
przewodzić. Błagałem Boga, żeby wybrał kogoś innego, żeby
kto inny mówił. Sam widziałeś, jak drża¬łem przed
Ramzesem. Bardziej boję się przemawiać do ludzi niż
stanąć oko w oko z lwem albo niedźwiedziem na pustyni.
Dlatego właśnie Bóg sprowadził ciebie, żebyś stał u
mojego boku. Kiedy zobaczyłem cię na szczycie pagórka,
wiedziałem, że nie ma już odwrotu. Ale ludzie muszą
pokładać ufność w Panu, nie we mnie. To Pan jest naszym
Wybawicielem!
Aaron wiedział, dlaczego Bóg posłał go do brata - nie
tylko po to, aby za niego przemawiał, ale i by dodawał mu
otuchy.
-
Owszem, Mojżeszu - zgodził się — jednak to do ciebie
przemawia Bóg. Pan kazał mi wyjść na pustynię naprzeciw
ciebie, i tak zrobiłem. A kiedy przemawia do mnie teraz,
robi to, żeby potwierdzać słowa, które przekazał tobie.
To ty wyprowadzisz nas z tego kraju, gdzie cierpimy, i
po¬wiedziesz do ziemi obiecanej przez Boga Jakubowi.
Jakub został pochowany w ziemi Kanaan, którą podarował mu
Bóg. A gdy stąd wyjdziemy, poniesiemy ze sobą kości jego
syna Józefa, ponieważ Józef wiedział, że Pan nie porzuci
nas i nie pozostawi tu na zawsze. Wiedział, że nadejdzie
dzień, kiedy nasz naród powróci do Kanaanu. - Aaron
roześmiał się, pełen radości. - Myślałem, że nie doczekam
tego, bracie, ale teraz wierzę. Ilekolwiek potrzeba
jeszcze plag, Bóg wyzwoli nas z więzów i zaprowadzi do
naszego prawdziwego domu. — Po twarzy Aarona pociekły
łzy. - Wybierzemy się do domu, Mojżeszu - powtórzył. - Do
prawdziwego domu - tego, który przygotuje dla nas Bóg!
Aaron i Mojżesz znowu stanęli przed faraonem. Ramzes
zwrócił uwagę na ciszę, która zapadła wokół, na
zakłopotanie niektórych, na wyraźny lęk innych. Kiedy
Aaron przemawiał do faraona, najbardziej drażniła go
nienawiść w ciemnych, błyszczących oczach słuchającego
faraona, który zaciskał mocno dłonie na berle.
- To rzecze Pan - oznajmił Aaron - „Wypuść lud mój, by Mi
służył. Jeżeli nie wypuścisz ludu mego, to Ja ześlę muchy
na ciebie, na twoje sługi, na lud twój i na twoje domy,
tak że domy Egipcjan zostaną napełnione muchami, a nawet
ziemia, na której będą". — Wokół rozle¬gły się pełne
przerażenia szepty; Aaron nie przestawał jednak mówić,
tylko patrzył prosto na faraona i kontynu¬ował — „Lecz
oddzielę w tym dniu ziemię Goszen, którą zamieszkuje mój
lud, a nie będzie much, abyś wiedział, że Ja, Pan, rządzę
w całym kraju".
Faraon nie posłuchał Boga i w Egipcie pojawiło się
mnóstwo much. Wypełniły powietrze i krążyły nad ziemią.
Nadlatywały od Nilu, w poszukiwaniu ciepłej krwi ludzi.
Pokryły bydlęce odchody, roiły się na targu i w domach,
wchodziły w posłania. Egipcjanie nie byli w stanie
uchronić się od dręczącej plagi.
Aaron niespecjalnie im współczuł. Czy Egipcja¬nie
kiedykolwiek okazali współczucie Hebrajczykom? Tysiące
ludzi wzywało na pomoc Geba, boga ziemi, albo bogów
swoich wiosek. Niektórzy przyszli jednak prosić o ratunek
Aarona i Mojżesza. Muchy roiły się tymczasem, żądliły,
gryzły i spijały krew.
Wreszcie nadeszli strażnicy i zaprowadzili Aarona i
Mojżesza z powrotem do pałacu faraona.
Doradcy i czarownicy tłoczyli się w największej komnacie,
a sam faraon, ponury i kipiący gniewem, chodził tam i z
powrotem po podwyższeniu.
-
Dobrze! - powiedział. - Możecie złożyć ofiarę waszemu
Bogu, ale w tym kraju. Nie odchodźcie na pustynię.
-
Nie - zaprotestował Mojżesz. Aarona ogarnęła duma -
oto jego brat sprzeciwił się twardo człowiekowi, przed
którym jeszcze niedawno drżał. - Nie wypada postępować w
ten sposób, ponieważ obrazą Egipcjan byłaby nasza ofiara
dla Pana, Boga naszego, gdybyśmy złożyli na ofiarę to, co
w oczach Egipcjan jest niedozwolone. Czy za to nie
ukamie¬nowaliby nas? Pójdziemy na pustynię, na trzy dni,
aby złożyć ofiarę Panu, Bogu naszemu, jak nam to
przykazał. Faraon spochmurniał, zacisnął zęby i wypalił:
-
Ja poślę was na pustynię, byście złożyli ofiarę Panu,
Bogu waszemu, tylko nie oddalajcie się zbytnio i
wstaw¬cie się za mną. - Podniósł rękę. - Idźcie już.
Uzbrojeni strażnicy zbliżyli się do Aarona i Mojżesza.
Chyba chcieli ich zabić... Aaron był przekonany, że jeśli
Mojżesz się pomodli, strażnicy umrą, kiedy tylko
skoń¬czy. Faraon pomyślał widocznie, że pozbawienie życia
dwóch starców powstrzyma Boga wszechświata przed
realizacją Jego postanowień względem Jego narodu. W
każdym razie, Aaron nie miał ochoty umierać.
-
Mojżeszu... — odezwał się.
Mojżesz odpowiedział jednak tylko faraonowi:
-
Oto ja, gdy wyjdę od ciebie, będę prosił Pana, a
jutro muchy usuną się od faraona, od sług jego i od ludu
jego. — Aaron odetchnął. Ramzes wydął usta, udając
zmie¬szanie. Mojżesz popatrzył na strażników, potem znowu
na niego, i kontynuował: — Tylko niech faraon nie
oszu¬kuje nas więcej, nie wypuszczając ludu, i pozwoli
ludowi złożyć ofiarę Panu.
Kiedy Mojżesz i Aaron wyszli z pałacu, nie niepo¬kojeni
przez strażników, Aaron klepnął brata w plecy i odezwał
się:
-
Już do nas podchodzili. - Jego nadzieja na rychłą
wolność umocniła się znowu. — Gdy uda nam się znaleźć w
ciągu trzech dni na pustyni, będziemy mogli iść dalej
-
stwierdził.
-
Nie słuchałeś, Aaronie - skarcił go Mojżesz. - Czy
pamiętasz, co ci powiedziałem, kiedy spotkaliśmy się u
stóp Bożej góry?
Aaron zjeżył się, zaskoczony reakcją brata.
-
Słuchałem! - odparł. - Miały być znaki i cuda. I
były. Pamiętam.
-
Serce Ramzesa pozostaje twarde, Aaronie.
-
W takim razie nie módl się za niego. Niech plaga nie
ustaje.
-
Czy mam stać się podobny do faraona i składać
obiet¬nice tylko po to, żeby je łamać? - Mojżesz pokręcił
głową.
-
Bóg nie postępuje jak człowiek, Aaronie. On
dotrzymuje słowa. Tak samo ja muszę dotrzymywać mojego
słowa.
Aaron poczuł się urażony i zmieszany. Popatrzył za
odchodzącym Mojżeszem, a potem ruszył za nim, trzymając
się w pewnej odległości. Mojżesz zaczął się modlić.
Dlaczego powinniśmy dotrzymywać słowa danego ludziom,
którzy raz po raz łamią składane przez siebie obietnice?!
- myślał Aaron. Drażniło go, że jego brat modli się o
ulgę dla Egipcjan. Przecież od pokoleń dręczyli i
prześladowali Hebrajczyków! Czyż nie powinni cierpieć?
Czy nie powinni dowiedzieć się, jaki podły był los
gnębionego przez nich Izraela?
Nadeszła grupa izraelskiej starszyzny Aaron podniósł się
i przywitał z gośćmi.
-
Chcemy mówić z Mojżeszem — oznajmili.
-
Nie teraz. Modli się.
-
Za nas, czy za faraona?
Inni mieli te same wątpliwości, co on. Aaron zaru¬mienił
się. Kimże był, żeby podawać w wątpliwość dzia¬łania
Bożego pomazańca? Mojżesz nie przyjął chętnie zadania,
jakie przeznaczył dla niego Pan; i przewodzenie ludziom
dotąd nie było dla niego łatwe. Skoro zadaniem Aarona
było podtrzymywanie brata na duchu, musiał go słuchać i
uczyć się, zamiast szemrać przeciw polece¬niom Boga.
-
Aaronie! - nalegali członkowie starszyzny.
-
Nie do nas należy podawanie w wątpliwość
postę¬powania człowieka przysłanego przez Boga, aby nas
wyzwolił — odparł z podniesioną głową.
-
Ale wciąż pozostajemy w niewoli, Aaronie! - zauwa¬żył
jeden ze starszych. — Powtarzasz, że Mojżesz wyzwoli nas.
Kiedy?
-
Czy ja jestem Bogiem? - obruszył się Aaron. - Nawet
Mojżesz nie zna owej godziny ani dnia! Pozwólcie mu się
modlić. Być może do rana Bóg przemówi i będziemy wiedzieć
więcej. Wracajcie do domów. Jeśli Bóg odezwie się do
mojego brata, Mojżesz powtórzy nam Jego słowa.
-
Co mamy robić w międzyczasie?
-
Pakujcie się. Szykujcie się na długą podróż.
-
I cóż ma do spakowania niewolnik? - gderali starsi,
odchodząc.
Aaron westchnął, usiadł i patrzył na brata, który leżał
na ziemi z rozpostartymi ramionami.
Zaledwie Bóg uwolnił ziemię egipską od much, faraon
wysłał do Goszen żołnierzy i za ich pośrednictwem
rozka¬zał Hebrajczykom powrócić do pracy. Egipcjanie
wiedzieli już, że rozkaz faraona sprowadzi na nich
kolejne kłopoty Przepełnił ich lęk przed Bogiem
Hebrajczyków. Skłaniali z szacunkiem głowy, kiedy w
pobliżu przechodzili Aaron i Mojżesz. Nikt nie ośmielał
się też krzywdzić niewolni¬ków. Zamiast tego mieszkańcy
egipskich wiosek zaczęli przychodzić do Goszen z
prezentami, prosząc Hebrajczy¬ków, aby modlili się o
miłosierdzie dla nich.
Lecz faraon i tak nie wypuszczał Izraelitów.
Aaron już przestał czekać z radością na kolejne
cier¬pienia Egipcjan, spowodowane uporem Ramzesa. Chciał
jedynie być wolny.
-
Co teraz? - spytał, stając koło brata.
-
Bóg ześle zarazę na ich trzody
Aaron był świadkiem opanowującego izraelski naród lęku.
Niektórzy ludzie mówili, że powinien był zosta¬wić
swojego brata w kraju Madian. Byli sfrustrowani i
przerażeni, daremnie szukając odpowiedzi na nurtujące ich
pytania. Mojżesz modlił się nieustannie, dlatego to na
Aarona spadło uspokajanie starszych i odsyłanie ich z
powrotem, aby z kolei łagodzili nastroje ludu.
-
Co będziemy musieli poświęcić, kiedy wyjdziemy na
pustynię wielbić Pana? — dopytywali się. Bali się, czy na
nich wszystkich nie spadnie zaraza. I tego, czy ich brak
wiary w Boga nie jest równie grzeszny jak kłanianie się
bożkom.
— Nic, co należy do Izraelitów, nie zginie — pocieszał
jednak Aarona Mojżesz. - Pan ustalił czas początku
zarazy. Faraon i wszyscy jego doradcy poznają, że zarazę
wywołał Bóg, nasz Pan.
Nad wioskami krążyły myszołowy, zniżały lot i szarpały
odęte ciała martwych owiec, krów, wielbłądów i kóz,
gnijące w palącym słońcu. Zaś w ziemi Goszen stada bydła,
owiec i kóz, a także wielbłądy, owce i muły pozostawały
zdrowe.
Aaron jeszcze raz usłyszał głos Boga i skłonił się twarzą
do ziemi. Kiedy Pan skończył mówić, Aaron podniósł się i
pobiegł do Mojżesza, a ten potwierdził słowa Boga. Dwaj
bracia poszli do miasta, wyjęli z paleniska pełne garście
sadzy, a następnie rzucili ją w powietrze, na oczach
siedzą¬cego na tronie faraona. Powstała ciemna chmura,
która rozprzestrzeniła się nad ziemią, a gdzie tylko
doleciała, tam Egipcjanie dostawali wrzodów, nawet ich
zwierzęta zacho¬rowały. Po paru dniach na ulicach miasta
nie było sprze¬dawców ani kupujących. Cierpieli wszyscy,
od najskrom¬niejszego sługi aż do najwyższego rangą
urzędnika.
Faraon nie ogłaszał niczego, nie przysyłał żołnierzy,
którzy goniliby Hebrajczyków do pracy.
Za to Pan znowu przemówił do Mojżesza.
-Jutro rano ponownie staniemy przed faraonem —
zakomunikował bratu Mojżesz.
Faraon ukazał się ich oczom we wspaniałym stroju,
podtrzymywany przez dwóch służących. Towarzyszyło im
tylko paru doradców i czarowników, wszyscy bladzi i
cier¬piący z bólu. Ramzes także jęczał i przeklinał,
kiedy próbo¬wał usiąść. Dwaj słudzy przynieśli mu szybko
poduszki. Złapał się poręczy tronu i powoli zasiadł na
nim.
-
Czego znowu chcecie? - spytał Mojżesza.
-
To mówi Pan, Bóg Hebrajczyków: „Wypuść lud mój, aby
Mi służył, ponieważ tym razem ześlę wszystkie moje plagi
na ciebie samego, na twoje sługi i na twój lud, abyś
poznał, że nie ma równego Mi na całej ziemi. Bo już teraz
mógłbym wyciągnąć rękę i dotknąć ciebie i lud twój
zarazą, byś został usunięty z ziemi. Lecz dlatego
zostawiłem cię przy życiu, byś zobaczył siłę moją i by
imię moje zostało rozsławione po całej ziemi. Jeśli
zabraniasz jeszcze memu ludowi wyjścia i nie chcesz go
puścić, to jutro o tej porze spuszczę bardzo wielki grad,
jakiego jeszcze w Egipcie nie było od dnia jego powstania
aż dotąd. A teraz poślij po twoje bydło i po wszystko, co
masz na polu, bo każdy czło¬wiek i każde zwierzę
znajdujące się na polu, a nie zapędzone do zagrody,
zginie, gdy na nich grad spadnie".
Rozległy się pełne przerażenia szepty, jednak faraon
roześmiał się tylko gorzko i odpowiedział:
-
Grad? Czymże jest grad? Postradałeś zmysły,
Mojże¬szu. Co za bzdura.
Mojżesz i Aaron odwrócili się i ruszyli do wyjścia,
widząc malujący się na twarzach Egipcjan niepokój. Być
może faraon nie bał się Boga Hebrajczyków, ale pozostali
wiedzieli, co ich czeka. Kilku wycofało się z pośpiechem
pomiędzy filarami i skoczyło do drzwi, żeby szybko
pochować swoje trzody i inne dobra.
Mojżesz wyciągnął laskę ku niebu, i wówczas nad ziemię
egipską nadleciały ciemne, groźnie wyglądające chmury,
trzymając się z dala od Goszen. Powiał zimny wiatr, Aaron
poczuł dziwny ucisk w piersi, zagrzmiało. W końcu z nieba
spadł ogień w postaci błyskawic, na zachód od Goszen.
Egipski bóg powietrza, Szu, którego zadaniem było
odpychanie ziemi od nieba, okazywał się bezsilny wobec
Pana, Boga Izraela.
Aaron przesiedział całą dobę na dworze, nasłuchując
odległych grzmotów i obserwując z oddali pioruny i grad.
Moc Boga przerażała go. Nigdy czegoś' podobnego nie
widział. Teraz faraon z pewnością się ugnie! — myślał.
Znowu nadeszli strażnicy, którzy wezwali go z Mojże¬szem
do faraona. Po drodze Aaron widział leżące na ziemi,
popalone łany lnu i jęczmienia. Kraj był zniszczony.
Faraon, o którym myślano, że jest potomkiem związ¬ku
Ozyrysa i Izydy, samym Horusem, który przybrał ludzką
postać, wydawał się zastraszony. Czuł, że nie ma wyjścia.
Na sali tronowej panowała ogłuszająca cisza. Wszyscy
zadawali sobie pytanie: Jeśli faraon jest najwyższym
rangą bogiem Egiptu, to dlaczego nie jest w stanie
uchronić swojego króle¬stwa przed niewidzialnym bogiem
hebrajskich niewolni¬ków? Jak to możliwe, że wszyscy
potężni i wspaniali bogo¬wie Egiptu nie są w stanie
dorównać niewidzialnej ręce zaledwie jednego,
niewidzialnego boga?
—
Zgrzeszyłem tym razem — przyznał faraon, spoglą¬dając
niemo na swoich stłoczonych koło podwyższenia doradców. —
Pan jest sprawiedliwy, a ja i lud mój jesteśmy winni.
Błagajcie Pana, aby ustał grzmot potężny i grad, a
puszczę was i nie będę was dłużej zatrzymywał.
Aaron nie miał poczucia triumfu. Czuł, że faraon mówi
nieszczerze. Bez wątpienia poddał się naciskowi swoich
doradców. I tak nie rozumieli jeszcze, że to Bóg toczy z
nimi wojnę.
Mojżesz odpowiedział śmiało Ramzesowi:
-
Gdy wyjdę z miasta, wyciągnę dłonie do Pana. Grzmoty
ustaną, a gradu nie będzie więcej, byś poznał, że ziemia
należy do Pana. Lecz ja wiem, że ty i słudzy twoi nie
boją się jeszcze Pana Boga.
Spojrzenie faraona błysnęło.
—
Mojżeszu, mój przyjacielu — odpowiedział — jak możesz
mówić takimi słowami do kogoś, kogo niegdyś nazywałeś
swoim kuzynkiem? Jak możesz sprawiać taki ból kobiecie,
która wyciągnęła cię z rzeki i wychowała jako egipskiego
syna?
-
Bóg zna cię lepiej niż ja, Ramzesie - odparł Mojżesz
cicho, ale bez zająknienia. - To Pan powiedział mi, jak
zatwardzisz przeciw Niemu swoje serce. To ty spro¬wadzasz
na Egipt Jego sąd, to przez ciebie twój naród cierpi!
Tak śmiałymi słowami człowiek mógł ściągnąć na siebie
wyrok śmierci. Aaron zbliżył się do Mojżesza, gotów
bronić go, gdyby ktokolwiek do nich podszedł. Wszyscy
cofnęli się jednak. Niektórzy, pospuszczali nieznacznie
głowy aby okazać Mojżeszowi szacunek, co powiększyło
jeszcze gniew faraona.
Mojżesz pomodlił się i Bóg cofnął Swoją rękę - grzmoty,
grad i błyskawice ustały, choć cisza po burzy była chyba
jeszcze bardziej przerażająca niż wicher. Nic się nie
zmie¬niło - faraon domagał się cegieł, a hebrajscy
niewolnicy mieli je wyrabiać.
-
Miecz faraona wisi nad naszymi głowami! -
lamen¬towali.
-
Czy nie macie oczu ani uszu? - krzyczał Aaron. -
Rozejrzyjcie się. Czy nie widzicie, jak bardzo Egipcjanie
boją się tego, co tym razem zrobi Pan? Przychodzi do nas
coraz więcej ludzi z podarkami. Wszyscy darzą Mojżesza
wielkim szacunkiem.
-
I cóż nam po tym, skoro wciąż pozostajemy
niewol¬nikami?
-
Pan nas uwolni! - zapewniał Mojżesz. - Musicie mieć
wiarę!
-
Wiarę? - kpili ludzie. - Wiarę mamy od lat. I tylko
wiarę. Chcemy wolności!
Aaron starał się chronić Mojżesza przed protestu¬jącymi.
-
Dajcie mu spokój - mówił. — Mojżesz musi się modlić.
-
Jesteśmy w gorszym położeniu niż przed jego
przyj¬ściem! — upierali się.
-
To oczyśćcie swoje serca i módlcie się z nami!
-
I co dobrego nam przynieśliście, skoro cały czas
wołają nas do dołów, gdzie wyrabiamy cegły?
W pewnej chwili Aaron miał ochotę użyć przeciw nim swojej
laski. Ci ludzie przypominali mu beczące ze strachu owce.
-
Czy wasze ogrody zamieniły się w popiół? - pytał. -
Czy wasze zwierzęta są chore? Pan inaczej potraktował
nas, a inaczej Egipcjan!
-
Ale kiedy nas stąd wyprowadzi?
-
Kiedy będziemy wiedzieli, że Pan jest Bogiem i nie ma
innego?!
Czyż Izraelici nie kłaniali się egipskim bożkom? Wciąż
wahali się pomiędzy nimi a Bogiem! Aaron próbował się
modlić. Chciał usłyszeć ponownie Boży głos, jednak tylko
jego własne myśli tłukły mu się po głowie jak
sprze¬czające się ze sobą głosy. Kiedy zobaczył na szyi
własnego syna, Abihu, amulet ze skarabeuszem, zamarł.
-
Skąd to wziąłeś? - spytał.
-
Dał mi jeden Egipcjanin. To cenna rzecz, ojcze.
Zro¬biona z lapis-lazuli i złota.
-
Zdejmij to paskudztwo! I niech w moim domu nie będzie
więcej żadnych bożków! Zrozumiałeś, Abihu? Ani
skarabeusza, ani drewnianej Heket czy też oka Re. Jeżeli
Egipcjanin da ci jakiś złoty przedmiot - stop go!
Bóg szykował następną plagę, i tylko Jego łaska i
miło¬sierdzie mogły sprawić, że nie ześle jej także na
lud Izraela. „Izrael" - „zmagający się z Bogiem". Celna
nazwa!
Tym razem Bóg miał zesłać szarańczę. Faraon wciąż nie
słuchał ostrzeżeń. Wyszedłszy z sali tronowej, Aaron i
Mojżesz słyszeli błagania doradców faraona.
-
Jak długo jeszcze będzie ten dla nas nieszczęściem? -
wołali. - Wypuść ludzi, aby służyli swemu Panu Bogu. Czy
nie rozumiesz, że ginie Egipt?
Aaron usłyszał za plecami kroki, ktoś biegł. Odwrócił
się, stanął mocno na nogach i chwycił laskę obiema
rękami. Nikt nie uczyni krzywdy Mojżeszowi! - myślał.
Tymcza¬sem egipski sługa ukłonił się nisko i powiedział:
-
Wielki faraon życzy sobie, żebyście wrócili. Prosimy
was.
-
Wielki faraon może skoczyć sobie do Nilu! - odparł
Aaron, rozgniewany.
-Aaronie... - Mojżesz ruszył z powrotem do sali tronowej.
Aaron ruszył za nim, sfrustrowany Czy Ramzes
kie¬dykolwiek ich posłucha? Czy powinni wracać, tylko po
to, żeby wysłuchać kolejnej obietnicy, wiedząc, że
zostanie złamana, jeszcze zanim dojdą do Goszen? Czy Bóg
nie zapowiedział, że uczyni twardymi serca faraona i jego
sług?
-
Idźcie, oddajcie cześć Panu, Bogu waszemu - zgodził
się Ramzes. Mojżesz i Aaron nie zdążyli jeszcze zniknąć
za ścianą sali, kiedy faraon dopytał się: — Którzy to
mają iść?
Mojżesz spojrzał na Aarona, a ten odwrócił się i
od¬powiedział:
-
Pójdziemy z naszymi dziećmi i starcami, z synami i
córkami, z owcami i bydłem; pójdziemy, bo mamy obcho¬dzić
święto Pana.
Faraon spochmurniał, pokazał na Mojżesza i oznajmił:
-
A to ja mówię do ciebie, Mojżeszu: Niech Pan tak
będzie z wami, jak ja was i dzieci wasze wypuszczę.
Patrz¬cie, jakie złe są wasze zamierzenia. Nie tak!
Idźcie sami mężczyźni i oddajcie cześć Panu, jak tegoście
się domagali. - Skinął na wartowników i rzucił: -
Wypędźcie ich stąd!
Strażnicy zbliżyli się i zaczęli popychać Mojżesza i
Aarona, rzucając przekleństwa w imieniu swoich
fałszy¬wych bogów. Aaron próbował zamachnąć się laską,
ale Mojżesz powstrzymał go. Wyrzucono ich obu na dwór.
Przez cały dzień i następującą po nim noc wiał wiatr, a
rankiem nadleciała z wiatrem szarańcza. Egipcjanie wołali
z przerażeniem do Wadżet, bogini-kobry, żeby uchroniła
swoje królestwo, ale szarańcza pokryła całą egipską
ziemię. Tysiące owadów nadlatywały falami, jak armie, i
pożerały wszystko, co stawało na ich drodze. Ziemia
pociemniała od szarańczy, która pełzała, skakała i
pożerała wszelkie rośliny, drzewa i krzewy, jakie
zachowały się po gradzie. Nie pozostało nic z pszenicy i
orkiszu. Palmy daktylowe straszyły ogryzionymi kikutami.
Nawet trzciny nad Nilem zostały zjedzone aż do poziomu
wody.
Zanim żołnierze faraona wezwali znów Mojżesza i Aarona,
nigdzie poza Goszen nie było już zboża ani innych źródeł
pożywienia.
Wstrząśnięty Ramzes powitał przybyszów i oznajmił:
-
Zgrzeszyłem przeciwko Panu, Bogu waszemu, i
prze¬ciwko wam. A teraz, proszę, przebaczcie i tym razem
grzech mój, a błagajcie Pana, Boga waszego, by usunął ode
mnie przynajmniej tę śmierć.
Mojżesz pomodlił się do Boga o miłosierdzie, a wtedy
wiatr zmienił kierunek na zachodni i zwiał szarańczę w
stronę Morza Czerwonego.
Nad ziemią znowu zapadła cisza. Zapanował też bez¬ruch.
Egipcjanie kryli się w domach, bojąc się, jakaż to
katastrofa spadnie na nich, jeżeli i tym razem faraon nie
pozwoli niewolnikom odejść. Na progach hebrajskich
domostw pojawiały się podarunki - złote amulety,
biżu¬teria, drogie kamienie, kadzidła, piękne ubrania,
srebrne i brązowe naczynia. Wszystko to Egipcjanie
oddawali, aby uhonorować naród Boga.
-
Módlcie się za nas, bo jesteśmy w potrzebie -
prosili. - Wstawiajcie się za nami.
-
I tak niewiele rozumieją! - denerwował się Mojżesz,
łapiąc się za głowę, którą okrywał modlitewny szal. — Oni
kłaniają się nam, Aaronie, a przecież cała potęga
spoczywa w ręku Boga.
Frustracja ogarnęła nawet Miriam.
-
Dlaczego Bóg nie zabije faraona i nie skończy z tym
wszystkim? — narzekała. — Przecież Pan jest w stanie
się¬gnąć do pałacu i zmiażdżyć Ramzesa!
-
Pan chce, żeby cały świat poznał, iż On jest Bogiem,
i nie ma innego - wyjaśnił Mojżesz, podniósłszy głowę.
-
Wszyscy bogowie Egiptu są fałszywi. Nie mają żadnej
mocy i nie mogą przeciwstawić się Panu, Bogu naszemu.
-
Wiemy o tym! - usłyszał w odpowiedzi.
-
Miriam! - skarcił siostrę Aaron. - Czy Mojżesz nie
dość się nacierpiał? Zachowaj cierpliwość. Poczekaj na
Pana - a On nas wyzwoli.
Kiedy Mojżesz kolejny raz wyciągnął rękę, w Egipcie
nastała ciemność. Słońce przesłoniły ciemności silniejsze
niż noc. Aaron siedział przed pałacem faraona, otulając
się szatą. Mojżesz był przy nim. Milczeli. Słyszeli
okrzyki kapłanów wzywających Re, boga słońca, ojca królów
Egiptu, aby poprowadził po niebie swój rydwan,
przy¬wracając światło. Aaron roześmiał się pogardliwie.
Niech ci uparci głupcy wołają sobie do swojego fałszywego
boga
-
myślał. Słońce pojawi się, kiedy zechce Bóg - i ani
chwili wcześniej.
W pewnej chwili Mojżesz zerwał się i oznajmił:
-
Musimy zwołać starszyznę, Aaronie. Szybko! -
Pospieszyli do Goszen, gdzie Aaron rozesłał posłańców.
Starsi zebrali się, utyskując i zadając pytania.
-
Cicho! - zawołał Aaron. - Posłuchajcie Mojżesza. Ma
wam do przekazania Słowo Boże!
-
Przygotujcie się do opuszczenia Egiptu - oznaj¬mił
Mojżesz. - Niech każdy mężczyzna i każda kobieta
wypożyczy od swoich sąsiadów srebrne i złote przedmioty.
Egipcjanie dadzą wam, o cokolwiek poprosicie, albo¬wiem
Pan sprawił, że teraz postrzegają nas inaczej. Pan mówi,
że ten miesiąc będzie dla was początkiem miesięcy, będzie
pierwszym miesiącem roku! Dziesiątego dnia tego miesiąca
niech się każdy postara o baranka dla rodziny,
0
baranka dla domu. Będziecie go strzec aż do
czterna¬stego dnia tego miesiąca, a wtedy go zabijecie...
- Konty¬nuował, zapowiadając także plagę, jaka miała
nadejść,
1
tłumacząc, co Izraelici muszą zrobić, aby ją
przetrwać. Kiedy skończył, wszyscy rozeszli się w
milczeniu, zdjęci lękiem przed Panem.
Aaron i Mojżesz czekali koło wejścia pałacu przez trzy
doby, aż wreszcie faraon krzyknął ze strachu i
wście¬kłości:
-
Mojżeszu! - Jego głos odbił się echem od ścian i
kolumn pałacowych komnat.
Mojżesz oparł dłoń na ramieniu Aarona. Podnieśli się z
miejsca i weszli do domu faraona. Aaron nie potykał się w
ciemności - widział drogę, jak gdyby Pan obdarzył go
oczami sowy. Widział też oblicze Mojżesza, poważne, pełne
współczucia — i jeszcze oczy faraona, rozbiegane, nic nie
widzące.
-Jestem, Ramzesie - odezwał się Mojżesz.
Faraon popatrzył przed siebie i wychylił się, jak gdyby
uszy mogły mu zastąpić wzrok.
-
Idźcie, oddajcie cześć Panu - powiedział - tylko owce
i bydło wasze zostanie. Dzieci wasze również mogą iść z
wami.
-
Ty także musisz dać nam do rąk ofiary i całopalenia,
byśmy mogli ofiarować je Panu, Bogu naszemu - odparł
Mojżesz. — Również bydło nasze pójdzie z nami, nie
zostanie nawet kopyto, ponieważ z niego weźmiemy na
ofiarę Panu, Bogu naszemu; a sami nie wiemy, z czego
złożyć ofiarę dla Pana, aż tam przyjdziemy. Faraon zaczął
przeklinać.
-
Odejdź ode mnie! - krzyknął. - Strzeż się i nie
zjawiaj się już przede mną! Skoro się tylko zjawisz
przede mną, umrzesz.
-
Będzie, jak powiedziałeś — zgodził się Mojżesz. — Nie
zjawię się więcej przed tobą. - Zniżył głos i oznajmił
dono¬śnie: — Tak mówi Pan: „O północy przejdę przez
Egipt. I pomrą wszyscy pierworodni w ziemi egipskiej od
pierwo¬rodnego syna faraona, który siedzi na swym tronie,
aż do pierworodnego niewolnicy, która jest zajęta przy
żarnach, i wszelkie pierworodne bydła". - Jego słowa
odbijały się echem po sali.
Na Aaronie ścierpła skóra. Spocił się ze strachu.
-
Mojżeszu! - ryknął Ramzes, rozpościerając ramiona i
wymachując rękami, żeby znaleźć drogę w ciemnoś¬ciach. —
Czy myślisz, że Ozyrys mnie nie obroni? Bogo¬wie nie
pozwolą ci tknąć mojego syna!
Mojżesz mówił jednak dalej:
-
„Wtedy w całej ziemi egipskiej będzie wielkie
narze¬kanie, jakiego nie było nigdy i jakiego już nie
będzie. U Izraelitów nawet pies nie zaszczeka ani na
ludzi, ani na bydło, abyście poznali, że Pan uczynił
różnicę między Egipcjanami a Izraelitami. Wtedy przyjdą
wszyscy słudzy twoi do mnie i oddadzą mi pokłon, i
powiedzą: «Wyjdź ty
i cały lud twój, który idzie za tobą». I potem wyjdą". -
To powiedziawszy, Mojżesz odwrócił się na pięcie i
poszedł, płonąc gniewem.
Aaron dogonił go i szedł tuż obok. Jeszcze nigdy nie
widział swojego brata tak rozzłoszczonego. Przemówił
przez niego Bóg. To Boży głos słyszał Aaron w sali
trono¬wej faraona.
Mojżesz modlił się żarliwie, spoglądając płomiennym
wzrokiem, kiedy wraz z Aaronem wracali ulicami miasta w
stronę Goszen. Przechodnie cofali się przed nimi i
cho¬wali się w domach, sklepach i warsztatach.
Kiedy bracia znaleźli się na skraju miasta, Mojżesz
krzyknął donośnie:
-
Och, Panie! Panie!!!
W jego głosie rozbrzmiewała tak niewysłowiona udręka, że
oczy Aarona zaszły mgłą.
-
Mojżeszu... - szepnął, i gardło mu się ścisnęło.
-
Aaronie... Będziemy teraz świadkami tego, jaką klęskę
może sprowadzić na naród pojedynczy człowiek -
zapowie¬dział Mojżesz. Łzy ciekły mu po twarzy. - Wszyscy
będziemy tego świadkami! - Opadł na kolana i płakał
dalej.
3
Aaron ściskał mocno baranka kolanami. Baranek pró¬bował
się wyrwać. Aaron poderżnął mu gardło i poczuł, jak ciało
baranka nieruchomieje. Naczynie napełniło się krwią i
Aaron poczuł nieprzyjemny zapach. Bara¬nek był bez skazy,
jednoroczny. Aaron odarł go ze skóry i polecił:
-
Upieczcie go na ogniu, z głową, nogami i
wnętrz¬nościami.
-
Tak, ojcze - odpowiedział Nadab, odbierając zabite
zwierzę.
Aaron umoczył we krwi baranka gałązkę hizopu i skropił
krwią próg oraz odrzwia domu. Maczał gałązkę we krwi tak
długo, aż odrzwia, nawet górna belka, były wyraźnie
czerwone. W całej ziemi Goszen i w mieście, w każdej
hebrajskiej rodzinie, robiono tak samo. Egipscy sąsiedzi
Izraelitów przyglądali się temu ze zdumieniem i
obrzydzeniem, szepcząc pomiędzy sobą:
-
Wczoraj powyrzucali cały zapas drożdży, jaki mieli w
domach. A teraz malują odrzwia domów krwią! Co to
wszystko znaczy?
Niektórzy przyszli do Aarona i spytali go, co mogą
zrobić, żeby zostać włączeni w grono Hebrajczyków.
— Obrzezajcie wszystkich mężczyzn w waszych domo¬stwach -
poradził Aaron - wtedy będziecie jak narodzeni pośród
nas.
Tylko niewielu Egipcjan uznało jego odpowiedź za poważną
i poszło za jego zaleceniem. Bojąc się o życie,
przenieśli się z rodzinami pomiędzy domy Hebrajczyków i
słuchali, co też mają ludziom do powiedzenia Aaron i
Mojżesz.
Aaron zastanawiał się, co będzie oznaczała ta noc dla
wszystkich pozostałych Egipcjan. Na początku prag¬nął
zemsty, upajał się myślą o cierpieniu prześladowców
swojego narodu. Teraz jednak przepełniało go współczu¬cie
dla tych, którzy wciąż bezmyślnie trwali przy swoich
bożkach, kłaniali się nieprawdziwym bogom. Pragnął
oddalić się wreszcie od tego spustoszonego kraju.
Zakoń¬czywszy swoje zadanie, wszedł do domu i starannie
zamknął drzwi. W kącie leżały srebrne i złote przedmioty,
jakie Miriam i jego synowie uzyskali od egipskich
sąsiadów. Całe dziesięciolecia Aaron wegetował skromnie,
utrzy¬mując się przy życiu dzięki plonom ziemi i małej
trzódce złożonej z owiec i kóz, tymczasem teraz jego
rodzina mogła wypełnić worki srebrem i złotem! Bóg
sprawił, że Egip¬cjanie spoglądali na Aarona i Mojżesza,
i na wszystkich Hebrajczyków życzliwie. Oddali im
wszystko, o co zostali poproszeni, pozbywając się nawet
bogactw. Bez protestów pooddawali rzeczy, które jeszcze
przed niewidoma dniami były dla nich tak cenne. Mieli
nadzieję, że w ten sposób zdołają kupić przychylność
hebrajskiego Boga.
Miłosierdzie Boże nie było jednak na sprzedaż. Nie można
też było na nie zasłużyć.
W noc taką jak ta, złoto i srebro nic nie znaczyło,
na¬wet dla Aarona, który niegdyś myślał, że bogactwo
przyniosłoby mu pociechę i uwolniłoby go od dozor¬ców i
tyranów. Cokolwiek dotąd czynił w imię Pana, nie liczyło
się w ową noc. Gdyby nawet Egipcjanie ofiarowali swoim
bogom wszystko, co posiadali, nie byli w stanie kupić tej
nocy życia swoich pierworod¬nych synów. Nawet gdyby
poniszczyli bożki, byłoby to za mało. To faraon
sprowadził na Egipt tę straszną noc - jego pycha
przyniosła ludziom zgubę.
Bóg, który ustanowił niebo, ustalił cenę za życie — a
była nią krew baranka. Nadchodził Anioł Pański, który
omijał każdy dom, gdzie odrzwia i próg były oznaczone
krwią. Krew baranka była bowiem znakiem, że miesz¬kańcy
domu wierzyli w Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba, że ufali
Mu na tyle, iż wykonali Jego rozkaz i nie wątpili w Jego
słowa. Tylko wiara w jedynego prawdziwego Boga mogła
ocalić ludzi.
Aaron spojrzał na swojego pierworodnego syna, Nadaba,
który siedział z braćmi przy stole. Abihu milczał,
pogrążony w myślach, zaś Itamar i Eleazar zasiedli w
to¬warzystwie swoich żon i dzieci. Mały Pinchas obracał
nad ogniem nadzianego na rożen baranka. Kiedy się
zmęczył, jego miejsce zajął inny z chłopców.
-
Dziadku - odezwał się Pinchas, siadając na ławie obok
Aarona - co to za dziwna noc?
Aaron objął chłopca, popatrzył na synów, ich żony i
dzieci i odpowiedział:
-
To jest ofiara Paschy na cześć Pana. O północy
przyjdzie Pan i kiedy zobaczy krew baranka na naszych
drzwiach, ominie nasz dom. Będziemy ocaleni. Bóg zabije
za to pierworodnych synów Egipcjan. Od pierworodnego syna
faraona, który siedzi na swym tronie, aż do
pierwo¬rodnego tego, który jest zamknięty w więzieniu, a
także wszelkie pierworodne z bydła.
We wnętrzu domu słychać było jedynie trzask ognia i syk
skapującego na rozpalone węgle tłuszczu. Miriam zmieliła
pszenicę i jęczmień, aby upiec chleb bez droż¬dży. Mijały
godziny. Nikt się nie odzywał. Tylko Mojżesz wstał i
pozabezpieczał otwory okienne, jakby przed burzą
piaskową. Potem usiadł z powrotem, osłonił głowę szalem i
siedział nieruchomo, wraz z pozostałymi członkami
rodziny.
Dom wypełnił zapach piekącego się baranka i gorzkich
ziół, które pościnała i położyła na stole Miriam. Aaron
rozkroił baranka.
-
Upiekł się - powiedział. Miriam dodała oliwy do
mąki i wyrobiła chleb - cienkie placki, które postawiła
na węglach. /
Noc była ponura. Czuli otaczającą ich śmierć. Mężczyźni
wstali, przepasali lędźwie i zatknęli płaszcze za pasy.
Włożyli też sandały i stanęli przy stole, z laskami
w rękach. Wszyscy jedli baranka, z gorzkimi ziołami i
nie-kwaszonym chlebem.
Powietrze przeciął krzyk; Aaronowi ścierpła skóra. Miriam
popatrzyła na Mojżesza szeroko rozwartymi oczami. Nikt
się nie odzywał, jedli tylko w milczeniu. Potem rozległ
się drugi krzyk, z bliższej odległości, następ¬nie dało
się słyszeć odległe zawodzenie. Ktoś wyszedł na dwór i
zaczął wołać Ozyrysa, zrozpaczony. Aaron zacis¬nął
powieki. Wiedział, że Ozyrys był zaledwie bożkiem
wykonanym rękami ludzi, a jego mit wziął się z ludzkiej
wyobraźni. Prawdziwy Ozyrys nie istniał, nie miał żadnej
władzy; to jedynie ludzie przez wieki przypisali mu
potęgę. Była ona jednak fikcją. Tej nocy wszyscy
dowiedzieli się, że ludzkie wytwory nie mogą przynieść
zbawienia. Zbawienie spoczywało jedynie w Panu, Bogu
wszelkiego stworzenia.
Krzyki i lamenty wzmagały się. Aaron poznał po nich,
kiedy Pan minął jego dom. W sercu Aarona wezbrała radość
i nieopisana wdzięczność. Można było ufać Panu! Ocalił
lud Swój, Izraela. Zabijał tymczasem jego nieprzyjaciół.
Ktoś zaczął dobijać się do drzwi.
—
Otwierać, w imię faraona!
Aaron spojrzał pytająco na Mojżesza, a ten skinął gło¬wą.
Kiedy Aaron otworzył, zobaczył na zewnątrz żołnierzy.
Ukłonili się nisko Aaronowi i Mojżeszowi.
—
Faraon posłał po was — oznajmili. Bracia ruszyli więc
do pałacu. Żołnierze otaczali ich.
—
Syn faraona nie żyje — zakomunikował cicho jeden.
-
On pierwszy umarł, a potem w pałacu zmarło jesz¬cze
wielu innych — dodał drugi.
-
Mój syn! - zapłakał inny spośród żołnierzy. — Mój
syn...
W całych Tebach podniósł się wielki krzyk, gdyż nie było
domu, w którym nie byłoby umarłego.
-
Pospieszmy się! Musimy zdążyć, zanim cały Egipt
wymrze.
Ledwie Mojżesz z Aaronem znaleźli się w pałacu, usłyszeli
płaczliwy krzyk faraona:
-
Wstańcie, wyruszajcie z pośrodka mojego ludu, tak wy,
jak Izraelici! Idźcie i oddajcie cześć Panu według
waszego pragnienia. Weźcie ze sobą owce wasze i woły, jak
pragnęliście, i idźcie. Proście także o łaskę dla mnie.
Aaron stał w migotliwym świetle pochodni, ledwie
dowierzając, że faraon właśnie się ugiął. Czyżby nastąpił
koniec udręki? Nareszcie koniec? Czy też znowu faraon
zmieni zdanie, zanim opuszczą granice miasta?
Mojżesz odwrócił się bez słowa i ruszył przed siebie.
-
Idźcie - ponaglił Aarona jeden z wartowników. —
Idźcie jak najprędzej, bo inaczej wszyscy pomrzemy.
-
Izraelu! Izraelu! - wołał Aaron, biegnąc z Mojżeszem
przez ulice. — Nadszedł dzień twojego wyzwolenia!
Egipcjanie powypadali z domów i krzyczeli do
Hebraj¬czyków:
-
Szybko, odchodźcie! Idźcie, zanim wielki faraon się
rozmyśli i wszyscy zginiemy! — Niektórzy dawali
Izraelitom osły i darowali z własnej woli inne prezenty,
pomagając opuszczającym ich ludziom mocować dobytek na
grzbie¬tach zwierząt. Inni dawali część jedzenia, które
pozostało im po plagach. — Bierzcie, co tylko chcecie, i
wyruszajcie prędko z Egiptu! Jak najszybciej, żeby nie
spadła na nas kolejna plaga, która nas zabije!
Aaron śmiał się radośnie, tak przepełniony emocjami, że
nie był w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko
0
tym, żeby pospiesznie wyruszyć. Stanęli wraz z
Mojże¬szem przed zgromadzonymi Izraelitami. Miriam,
syno¬wie Aarona, ich żony i dzieci dołączyli do nich.
Panował ogłuszający hałas - ludzie wznosili pochwalne
okrzyki na cześć Pana, a także Mojżesza i Aarona.
Pomiędzy ludźmi kłębiły się pokaźne stada beczących owiec
i kóz. Trzodę przepędzono tak, aby posuwała się za
Hebrajczykami, inaczej dławiliby się wzbijanym przez nią
pyłem. Wraz z wzejściem słońca sześćset tysięcy mężczyzn
wyruszyło piechotą w stronę Sukkot, w towarzystwie swoich
żon
1
dzieci.
Kobiety niosły na ramionach dzieże, a na biodrach -
niemowlęta. Wołały do starszych dzieci, żeby trzymały się
blisko rodziny. Nie było czasu przygotować jedzenia na
podróż.
Aaron słyszał kakofonię zmieszanych głosów i czuł w
ustach kurz wzbijany przez milion niewolników i
nie¬wolnic, którzy pospiesznie opuszczali miasto faraona.
Do idących dołączali się po drodze następni. Obok
pokolenia Lewiego, do którego należeli Mojżesz i Aaron,
kroczyły pokolenia Rubena, Symeona, Judy, Zabulona,
Issachara, Dana, Gada, Asera, Neftalego i Beniamina. Ci z
pokoleń Efraima i Manassesa szli blisko Mojżesza, niosąc
ze sobą kości swojego przodka Józefa, który niegdyś
uratował Egipt od głodu. Starszyzna każdego pokolenia
niosła sztandary, dzięki którym krewni mogli trzymać się
razem i maszerować zastępami, jak wojsko. Wszyscy
mężczyźni byli uzbrojeni i gotowi do bitwy. Z tyłu i po
bokach szło także wielu Egipcjan, którzy opuścili swój
spustoszony kraj i szukali zaopatrzenia oraz schronienia
u Pana, Boga Izraela, prawdziwego Boga całego stworzenia.
Kiedy słońce wzeszło, Aaron zobaczył unoszący się obłok w
formie słupa. Sam Bóg osłaniał idących przed palącym
słońcem i wyprowadzał ich z niewoli, oddalając ich od mąk
i cierpienia. Och, teraz nasze życie naresz¬cie będzie
lepsze! - myślał Aaron. W ciągu tygodnia dotrzemy do
Ziemi Obiecanej, mlekiem i miodem płyną¬cej. Za tydzień
rozstawimy namioty, porozkładamy lego¬wiska i będziemy
mogli rozkoszować się wolnością!
Zarówno mężczyźni, jak kobiety płakali z powodu
ogarniającej ich radości.
-
Chwalcie Pana! - wołali. - Jesteśmy wolni, naresz¬cie
wolni!
-
Żaden z moich synów nie zrobi już ani jednej cegły
dla faraona!
-
Niech sam wyrabia sobie cegły!
Ludzie śmieli się, kobiety szczebiotały, mężczyźni
krzyczeli.
—
Powinnam była upiec więcej niekwaszonych placków!
Mamy tak mało ziarna... - martwił się ktoś.
—
Jak daleko będziemy dzisiaj iść? Dzieci już są
zmę¬czone.
Aaron odwrócił się ze złością, słysząc, że to jego krewni
narzekają. Czy woleliby zostać w Egipcie?!
-
To koniec waszej niewoli! - zawołał. - Radujcie się!
Zostaliśmy odkupieni dzięki krwi baranka! Chwalcie Pana!
—
Cieszymy się, ojcze! Bardzo się cieszymy; ale dzieci
są wyczerpane...
Mojżesz uniósł laskę i zawołał:
-
Pamiętajcie o tym dniu! Opowiadajcie w przyszłości
synom i córkom o tym, co uczynił dla was Pan, kiedy
wywiódł was z Egiptu! Zapamiętajcie, że poświęciliście
Panu wszystkie męskie pierwociny łona matki — zarówno
izraelskich synów, jak i bydło, albowiem Pan ocalił
naszych synów przed śmiercią! Wspominajcie ten dzień!
Nigdy nie zapomnijcie, że to Pan potężną ręką wywiódł was
z Egiptu!
Gdy faraon wzbraniał się uwolnić lud Boży, Pan wybił
wszystko, co pierworodne w ziemi egipskiej, tak z ludzi,
jak z bydła. Dlatego wszelkie męskie pierwociny łona
matki należały odtąd do Pana, a każdy pierworodny syn
miał być wykupywany krwią baranka.
-
Chwalmy Pana! - zawołał Aaron, podnosząc laskę. Nie
zamierzał słuchać tych nielicznych spośród swojego ludu,
którzy narzekali. Nie pozwoli im zepsuć tej chwili, tego
dnia. Nie będzie słuchał tych, którzy oglądali się przez
ramię jak żona Lota. Całe życie marzył o tym, jak będzie
wyglądało życie w wolności. A teraz pozna wolność na
własnej skórze. Zapłakał w podzięce dla Boga.
-
Chwalmy Pana! - odezwał się potężny krzyk z gar¬deł
setek ludzi, rozchodząc się na wszystkie zastępy, aż
potężny niczym grzmot pochwalny okrzyk uniósł się do
nieba. Kobiety zaczęły śpiewać.
Mojżesz nie zatrzymywał się, mimo że słońce zaczęło się
już zniżać. Pojawił się słup ognia, który zaprowa¬dził
Izraelitów do Sukkot, gdzie odpoczęli przed dalszą drogą.
Rozbili obóz w Etam, na skraju pustyni.
Do Mojżesza przyszedł Korach wraz z delegacją star¬szyzny
Lewitów.
-
Dlaczego prowadzisz nas na południe, skoro do Kanaanu
wiodą dwie krótsze drogi? — zapytali. — Mogli¬byśmy iść w
stronę morza.
-
W ten sposób musielibyśmy przejść przez ziemię
Filistynów - zauważył Mojżesz, kręcąc głową.
-
Jest nas wielu, i każdy z nas jest uzbrojony.
Mogli¬byśmy także iść drogą prowadzącą przez Szur i dojść
do Kanaanu od południa.
-
Jesteśmy uzbrojeni, ale niewyszkoleni i niezaprawieni
w bojach — odparł stanowczo Mojżesz. — Pójdziemy drogą,
którą poprowadzi nas Pan. Bóg powiedział, że w obliczu
wojny ludzie mogliby się rozmyślić i wrócić do Egiptu.
-
Nigdy nie wrócimy do Egiptu! - zapewnił Korach,
zadzierając nosa. — Powinieneś bardziej nam ufać,
Mojże¬szu. Tęskniliśmy za wolnością tak samo jak ty. A
właści¬wie bardziej niż ty
Aaron uniósł głowę. Wiedział, że Korach robi aluzję do
tego, że Mojżesz przeżył czterdzieści lat w pałacach, a
następne czterdzieści w ziemi Madian, jako wolny
czło¬wiek. Zaczęli nadchodzić inni, którzy także chcieli
rozma¬wiać z Mojżeszem. Aaron podniósł się, żeby
zorientować się, o co chodzi. Już zaczynały się kłopoty.
-
Aaronie — zwrócił się do niego Korach — ty rozu¬miesz
nas lepiej niż Mojżesz. Powinieneś mieć coś do
powiedzenia w sprawie tego, którą drogą mamy iść.
Aaron przejrzał jego pochlebstwo.
-
To Boża decyzja, Korachu - odparł. - Bóg uczy¬nił
Mojżesza naszym przywódcą. Zaś On jest nad nami i kroczy
przed nami. — Czyż starsi nie widzą Tego, który idzie
przed Mojżeszem, wyznaczając drogę? — zastana¬wiał się.
Są na tyle blisko Niego, aby podążać za Nim, lecz nie
dość blisko, aby zobaczyć Jego twarz. A może ludzie widzą
Pana?...
-
Tak - zgodził się bez oporów Korach. - Akcep¬tujemy
Mojżesza jako Bożego proroka. Ale i ty jesteś prorokiem,
Aaronie. Pomyśl o dzieciach, pomyśl o na¬szych żonach.
Porozmawiaj z bratem. Dlaczego mamy iść dłuższą drogą
zamiast krótszą? Filistyni na pewno słyszeli o plagach.
Będą bać się nas tak samo, jak w tej chwili boją się nas
Egipcjanie.
Aaron pokręcił głową.
—
Bóg nas prowadzi — oznajmił. — Mojżesz nie robi nawet
jednego kroku, którego nie wskazał mu Pan. Jeśli tego nie
rozumiecie, wystarczy, że wzniesiecie oczy ku niebu.
Zobaczycie obłok za dnia, a słup ognia — w nocy.
-
Owszem, jednak jestem pewien, że gdybyś poprosił
Pana, wysłuchałby cię. Czy nie posłał cię na pustynię,
żebyś spotkał się z Mojżeszem pod górą Synaj? Pan
prze¬mówił do ciebie wcześniej niż do twojego brata.
Słowa Koracha martwiły Aarona. Czy ten człowiek zamierzał
poróżnić go z Mojżeszem? Aaron pomyślał o tym, co
zazdrość uczyniła z Kainem i Ablem, z Izma-elem i
Izaakiem, Ezawem i Jakubem, Józefem i jego jedenastoma
braćmi... Nie! Nie podda się tokowi myśle¬nia Koracha.
Pan wezwał go, aby stał u boku Mojżesza, chodził z nim i
wspierał go. I tak będzie robił!
—
Bóg przemawia przez Mojżesza, nie przeze mnie -
zakomunikował - i będziemy podążali za Panem,
którędykolwiek nas poprowadzi.
-
To ty jesteś pierworodnym synem Amrama - nie
ustę¬pował Korach. - Pan cały czas do ciebie przemawia.
—
Jedynie po to, aby potwierdzić to, co już wcześniej
powiedział Mojżeszowi!
-
Czy to źle pytać, dlaczego musimy podążać
trud¬niejszą do przejścia drogą?
Aaron wstał, ściskając w ręku laskę. Większość m꿬czyzn,
którzy stanęli naprzeciw niego, była jego krew¬nymi.
—
Czyż Mojżesz albo ja mamy mówić Panu, którędy
powinniśmy iść? - zapytał. - To do Boga należy mówie¬nie
nam, dokąd iść, i decydowanie o tym, jak długo i jak
daleko będziemy podróżować. Jeśli sprzeciwiasz się
Mojże¬szowi, tym samym sprzeciwiasz się Bogu.
Korach nachmurzył się, ale uniósł ręce w geście
rezyg¬nacji i wyjaśnił:
—
Nie podważam autorytetu Mojżesza ani twojego,
Aaro¬nie. Widzieliśmy znaki i cuda. Przyszedłem tylko
spytać...
Przybysze odwrócili się i poszli. Jednak w tym momen¬cie
Aaron wiedział już, że rozmaitym pytaniom nie będzie
końca.
Mojżesz stanął na skalistym wzniesieniu, górującym nad
rozciągającą się od wschodu doliną. Aaron dołą¬czył do
niego. Pozostali byli w pobliżu, przyglądali się z dołu,
ale nie wchodzili, przez szacunek dla Mojżesza, który
najwidoczniej potrzebował pobyć w samotności. Pewnie
Aaron znów przemówi za niego. Aaron zauważył w
międzyczasie, że Mojżesz coraz bardziej przyzwyczaja się
do używania hebrajskiego.
—
Wkrótce nie będziesz mnie potrzebował, bracie —
po¬wiedział Aaron. - Mówisz wyraźnie i łatwo cię
zrozumieć.
—
Bóg powołał nas obu, Aaronie - odparł Mojżesz. — Czyż
mógłbym przejść przez pustynię i stanąć przed faraonem,
gdyby Pan cię do mnie nie przysłał?
—
Masz o mnie zbyt wysokie mniemanie. - Aaron oparł
dłoń na ramieniu Mojżesza.
—
Nieprzyjaciele Boga zrobią wszystko, żeby nas
skłó¬cić — oświadczył jego brat. Być może to Pan otworzył
oczy Mojżesza na czyhające na Aarona pokusy?
—
Nie chcę pójść w ślady naszych poprzedników
—
odpowiedział Aaron.
—
Co cię niepokoi?
—
To, że pewnego dnia, nie będziesz mnie potrzebo¬wał —
stanę się wówczas bezużyteczny.
Mojżesz umilkł na tak długą chwilę, że Aaron pomyślał, iż
jego brat nie chce odpowiadać. Czy powinienem dokładać mu
kolejne zmartwienie? - myślał. Przecież Bóg powołał mnie,
żebym pomagał Mojżeszowi, a nie dręczył go swoimi
obawami. Tak ogromnie pragnę rozmawiać z bratem - jak
wtedy gdy szliśmy razem we dwóch przez pustynię! Lata ich
rozłąki przestały się liczyć. Wyobrażane urazy nie
istniały. Stali się więcej niż braćmi, byli teraz
przyjaciółmi złączeni wspólnym powołaniem, sługami Boga
Najwyższego.
—
Przepraszam, Mojżeszu — odezwał się znowu Aaron.
—
Pójdę i zostawię cię w spokoju. Możemy porozmawiać
innym razem.
—
Zostań ze mną, bracie — zachęcił Mojżesz i wciąż
spoglądał na tłumy. - Jest ich tak wielu! - powiedział.
Aaron poczuł ulgę - był potrzebny. Zbliżył się do brata i
oparł się na lasce. Przedłużające się milczenie nigdy nie
było dla niego przyjemne.
—
Wszystko to potomkowie synów Jakuba - odezwał się.
Sześćdziesięciu sześciu męskich potomków przyszło z
Jakubem do Egiptu, a razem z Józefem i jego synami było
ich siedemdziesięciu. Z tak niewielu powstało tak wielu.
Bóg nas pobłogosławił!
Niezliczone tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci szły przez
pustynię, niczym przesuwające się powoli morze. Ludzie
wzbijali nogami kłęby kurzu, który pomnażały dodat¬kowo
kopyta ich trzód. Nad ich głowami wisiała ciemno¬szara
zasłona chmur, która osłaniała ich jak tarcza przed
palącymi promieniami słońca. Nic dziwnego, że faraon
przeląkł się Hebrajczyków. Wystarczyło na nich spojrzeć!
Gdyby wszyscy połączyli się z wrogami Egiptu, mogliby
stać się dla niego wielkim zagrożeniem wojskowym, i to w
obrębie jego własnych granic. Jednak zamiast się
buntować, Hebrajczycy zginali szyje podług woli faraona i
służyli za niewolników. Nie próbowali zerwać kajdan
niewolnictwa - za to wołali do Pana, Boga Abrahama,
Izaaka i Jakuba, żeby ich wyzwolił.
Pomiędzy Izraelitami szli również Egipcjanie. Więk¬szość
z nich trzymała się z boków. Aaron wolałby, żeby zostali
w delcie Nilu albo w Etam. Nie ufał im. Czy rzeczy¬wiście
porzucili swoich bożków i postanowili kroczyć za Panem,
czy też dołączyli do Izraelitów jedynie dlatego, że Egipt
został spustoszony?
- Mojżeszu! Aaronie! - wołali ludzie, machając rękami jak
dzieci. Wciąż panowało radosne uniesienie. Może to tylko
Korach i jego pobratymcy podawali w wątpliwość wybór
drogi, którą wszyscy razem podążali?
Mojżesz ruszył znowu. Aaron wzniósł laskę i poka¬zał w
kierunku, w którym kroczył jego brat. Nie pytał, dlaczego
Mojżesz kierował się na południe, a potem na wschód, w
serce Synaju. Szara chmura przemieniała się w wirujący
słup ognia, który oświetlał im drogę i ogrzewał ich w
nocy, pośród pustynnego chłodu. Aaron widział, iż Pan
kroczy przodem, prowadząc Mojżesza i resztę ludu w głąb
pustyni. Dlaczego?
Czy wolno mu było choćby w myślach zadawać sobie to
pytanie?
Mojżesz nie zarządzał rozkładania obozowiska, ale wciąż
szedł, odpoczywając jedynie krótko. Miriam i żony synów
Aarona upiekły dość przaśnego chleba, aby było co jeść w
czasie drogi; dzieci sypiały, mając za poduszki kamienie.
Aaron wyczuł, że Mojżeszowi wyraźnie się spieszy. Sam
czuł, że trzeba się spieszyć, ale nie wiedział, dlaczego.
Ziemia Kanaan leżała na północ, nie na wschód. Dokąd Bóg
ich prowadził?
Przed nimi otworzyło się szerokie, wyschnięte koryto
rzeki. Aaron pomyślał, że teraz Mojżesz może skręcić na
północ albo wysłać przodem kilku mężczyzn, żeby
spraw¬dzili, dokąd prowadzi wąwóz. Jednak Mojżesz nie
wahał się ani nie skręcał, tylko kroczył prosto do
wąwozu. Aaron trzymał się przy boku brata; oglądał się
tylko czasem, żeby się upewnić, iż Miriam, jego synowie,
ich żony i dzieci podążają za nimi.
Po obu stronach kanionu pojawiły się wysokie skalne
ściany, obłok wciąż utrzymywał się w górze. Wąwóz zrobił
się węższy; ludzie płynęli nim jak rzeka. Skręcał niczym
wąż sunący po nierównym terenie. Jego dno było płaskie,
nietrudno było posuwać się po nim naprzód. Po całym
długim dniu drogi, kanion rozszerzył się i oczom Aarona
ukazały się pachnące solą morskie fale. Woda, która
musiała płynąć kanionem w czasach Noego, usypała
piaszczysto-kamienistą plażę, na tyle szeroką, że
wszyst¬kie zastępy Izraelitów mogły rozłożyć się na niej
obozem. Jednak stąd nie było dokąd iść.
-
I co teraz zrobimy, Mojżeszu? — spytał Aaron.
-
Zaczekamy na Pana.
-
Ale stąd nie ma dokąd iść!
Mojżesz stanął na wietrze, twarzą do morza.
-
Mamy rozbić obóz tutaj, koło Baal-Sefon, jak
powie¬dział Pan. Będzie nas ścigał faraon; zaś Bóg okaże
potęgę Swoją nad faraonem i nad całym jego wojskiem.
Poznają wówczas Egipcjanie, że to Pan jest Bogiem, i że
nie ma innego.
Aarona ogarnął lęk.
-
Czy powinniśmy powiedzieć to ludziom?
-
Wkrótce sami się dowiedzą.
-
Czy trzeba uformować szyk bitewny? Gotować broń?
-
Nie wiem, Aaronie. Wiem jedynie, że Pan zaprowa¬dził
nas tutaj w Sobie znanym celu.
Wtedy wśród Izraelitów rozległ się krzyk. Na plażę
wyjechało kilku mężczyzn na wielbłądach. Wąwozem zbliżały
się konie i rydwany faraona, jego jeźdźcy i całe wojsko.
Aaron poczuł, że ziemia pod jego stopami drży. Nadciągała
niezwyciężona armia. Tysiące Hebrajczyków zaczęły tak
głośno lamentować, że zagłuszyły szum morza. Ludzie
ruszyli ku falom, zaczęli kulić się na wietrze.
Mojżesz zwrócił się w stronę głębiny, wzniósł rękę i
zawołał do Pana. Tymczasem znów rozbrzmiał dźwięk
bitewnych rogów.
-
Zbliżcie się tu, do Mojżesza! — krzyknął Aaron.
Miriam, jego synowie, ich żony i dzieci podbiegli do
nich.
—
Trzymajcie się blisko nas, cokolwiek by się działo!
Nie oddzielajcie się od nas! — Wziął na ręce wnuka,
Pinchasa.
-
Pan przyjdzie nam na ratunek.
-
Dopomóż nam, Panie! - wołał Mojżesz. Aaron zamknął
oczy i modlił się, żeby Bóg go wysłuchał.
-
Mojżeszu! - krzyczeli tymczasem ludzie. - Co ty nam
zrobiłeś?
Aaron oddał Pinchasa Eleazarowi i stanął pomiędzy swoim
bratem a ludem, z laską w ręku.
-
Czyż brakowało grobów w Egipcie, że nas tu
przyprowadziłeś, abyśmy pomarli na pustyni? - wołali
ludzie. — Powinniśmy byli tam zostać! Cóż za usługę
wyświadczyłeś nam przez to, że wyprowadziłeś nas z
Egiptu? Czyż nie mówiliśmy ci wyraźnie w Egipcie: „Zostaw
nas w spokoju, chcemy służyć Egipcjanom". Lepiej bowiem
nam było służyć im, niż umierać na tej pustyni!
-
Nie bójcie się! — odpowiedział Mojżesz ludowi.
-
Jak mamy się nie bać?! Nadciąga armia faraona!
Pozabijają nas jak owce!
Aaron postanowił dać wiarę Mojżeszowi.
-
Czy zapomnieliście, co dotąd uczynił dla nas Pan? —
pouczył. — Poraził Egipt mocą Swojej potężnej ręki! Egipt
popadł w ruinę!
-
Tym bardziej faraon chce nas teraz zniszczyć! I gdzie
mamy uciekać, stojąc plecami do morza?!
-
Nadjeżdżają, nadjeżdżają! - rozległo się pełne
prze¬rażenia wołanie.
Mojżesz wzniósł laskę i zawołał:
-
Pozostańcie na swoim miejscu, a zobaczycie zbawie¬nie
od Pana, jakie zgotuje nam dzisiaj. Egipcjan, których
widzicie teraz, nie będziecie już nigdy oglądać. Pan
będzie walczył za was, a wy będziecie spokojni.
Z wyrazu twarzy Mojżesza można było odczytać, że Pan
przemówił do niego. Mojżesz odwrócił się i spojrzał w
górę.
Anioł Boży, który szedł przed Izraelitami, zmienił
miejsce i przeniósł się na ich tyły, zastawiając wylot
wiel¬kiego wąwozu, który otwierał się na Pi-Hachirot.
Mojżesz wyciągnął rękę nad morze. Nadleciał gwałtowny
wiatr wschodni, który rozciął fale, aż się rozstąpiły, i
po chwili wody wznosiły się po dwóch stronach ponad suchą
ziemią, niczym ściany kanionu, jakim Izraelici niedawno
przyszli. W miejsce głębiny prowadziła w dół prosta
droga, która wiodła aż na drugą stronę Morza Czerwonego,
wznosząc się na końcu.
-
Ruszajcie! - zawołał Mojżesz.
-
Ruszajmy! - powtórzył Aaron, z bijącym mocno ze
strachu sercem. Wzniósł laskę i pokazał nią naprzód, a
potem podążył za Mojżeszem. Po lewej i po prawej unosiły
się jakby mury z wód.
Silny wiatr dął całą noc, podczas gdy mnogie tysiące
Izraelitów pospiesznie zdążały na drugą stronę morza.
Kiedy Aaron i jego rodzina dotarli do wschodniego brzegu,
stanęli wraz z Mojżeszem na pagórku i obserwo¬wali idące
przez morze zastępy. Na oczach na przemian śmiejącego się
i płaczącego Aarona jego naród wycho¬dził z Egiptu. Nad
skalistym terenem, gdzie znajdował się kanion, panowały
nieprzeniknione ciemności, jednak po tej stronie Pan
oświecał noc, tak że Hebrajczycy i ci, którzy z nimi
szli, widzieli drogę.
Kiedy ostatnie setki Izraelitów pospiesznie wspinały się
na brzeg, ognista bariera, która powstrzymywała
Egip¬cjan, uniosła się i rozpostarła ponad ziemią oraz
morzem jak połyskująca chmura. Teraz faraon miał wolną
drogę i mógł ścigać Hebrajczyków. Z oddali rozległy się
rogi bojowe. Na plażę wyjechały rydwany, a potem
uformo¬wały szyki. Woźnice uderzeniami batów nakłonili
konie, żeby zeszły do morza, pomiędzy ściany wód.
Aaron stał na wietrze. W dole walczyli ze zmęcze¬niem
ostatni Izraelici, uginając się pod ciężarem swojego
dobytku.
— Muszą się pospieszyć! — odezwał się z niepokojem Aaron.
Muszą... — Mojżesz oparł mu dłoń na ramieniu, i Aaron
umilkł, rozumiejąc polecenie.
„Nie bójcie się" - powiedział wcześniej jego brat.
„Pozo¬stańcie na swoim miejscu". Trudno jednak było
zachować spokój, kiedy widziało się nadjeżdżające
rydwany, a za nimi jeźdźców i całe wojsko faraona.
Zbliżały się tysiące żołnie¬rzy, uzbrojonych i
wyszkolonych, ścigając tych, którzy nale¬żeli do Boga.
Boga, który zniszczył Egipt i uśmiercił jego
pierworodnych synów. Egipcjanami kierowała nienawiść.
Zamierzali wybić Izraelitów.
Kiedy Egipcjanie zbliżyli się do wzniesienia na końcu
drogi przez morze, przewrócił się jeden z koni, a za nim
rydwan. Następne rydwany skręciły w bok, konie zaczęły
rżeć i cofać się z przerażenia. Niektóre pozrzucały
jeźdź¬ców i zawróciły galopem. Przestraszeni żołnierze
pomie¬szali szyki, niektórzy zostali stratowani.
Ostatni Izraelici wdrapali się na brzeg. Lud zaczynał już
krzyczeć ze strachu przed Egipcjanami. Wtedy Mojżesz
zawołał donośnie:
— Izraelu! — Uniósł ręce wysoko. — Stój i poznaj, że Pan
jest Bogiem! - Następnie wyciągnął rękę z laską w stronę
morza. Wiatr zelżał i wody runęły na swoje miejsce,
zatapiając pogrążonych w panice Egipcjan. Spienione fale
zagłuszyły ich krzyki. Ku niebu wystrzelił potężny
rozbryzg wody, wreszcie opadł z wielkim hałasem.
Morze falowało chwilę, a potem nastała cisza.
Aaron opadł na ziemię, spoglądając na lazurową wodę — tam
gdzie jeszcze chwilę temu panował rwetes, nastąpił
zupełny spokój. Łagodne fale chlupały o ska¬listy brzeg,
szumiał lekki powiew.
Czy wszyscy czuli się podobnie jak Aaron? Ogarnę-łogo
przerażenie na widok potęgi, z jaką Pan pogrążył
Egipcjan - i radosna ulga, bo nie było już
nieprzyjaciela! Morze zaczęło teraz wyrzucać na brzeg
ciała egipskich żołnierzy, były ich setki. Leżały na
plaży twarzami w dół, ich kończyny unosiły się łagodnie
na falach i opadały z powrotem na piasek.
Aaron popatrzył na swoich synów i synowe, na zebrane
wokół niego wnuki.
-
Egipt pysznił się swoją armią i uzbrojeniem, swoimi
licznymi bogami — powiedział. — Lecz my będziemy cieszyć
się Panem, naszym Bogiem. - Wszystkie narody usłyszą, co
zdziałał Pan. Któż ośmieliłby się zaatakować naród, który
Bóg uznał za własny? Starczyło spojrzeć na niebo! Oto
Bóg, który położył fundamenty pod ziemię i rozsypał na
niebie gwiazdy, osłaniał Izraelitów! Bóg, który
sprowadził plagi i rozdzielił fale morza, chronił ich! —
Któż ośmieli się sprzeciwić takiemu Bogu, jak nasz? -
kontynuował Aaron. -Będziemy żyli bezpiecznie! Nasz naród
będzie rozkwitał na ziemi, którą podaruje nam Bóg. Nikt
Mu się nie sprzeciwi. A my jesteśmy wolni i nikt nigdy
więcej nas nie zniewoli!
-
Zaśpiewam dziękczynną pieśń Panu, albowiem
zatriumfował w chwale! - oznajmił donośnie Mojżesz. —
Rzucił konia i jeźdźca do morza!
Miriam wzięła bębenek i zaczęła w niego uderzać, tańcząc
i śpiewając:
-
Będę śpiewać ku czci Pana, który wspaniale Swą
potę¬gę okazał! Gdy konia i jeźdźca jego pogrążył w
morzu!
Dołączyły do niej synowe Aarona, śmiejąc się i pła¬cząc z
powodu radości i ulgi.
-
Śpiewajmy pieśń chwały na cześć Pana! — powtarzały.
Aaron śmiał się razem z nimi. Coś wspaniałego! Jego
wiekowa siostra tańczyła z radości!
Mojżesz zbiegł truchtem ze stoku. Ludzie rozstąpili się
przed nim. Koło Mojżesza kroczył Aaron, łzy szczęścia
płynęły mu po policzkach, jego serce przepełniała
niezmie¬rzona radość. Czuł, że musi śpiewać wraz z
bratem.
-
Pan jest moją mocą i źródłem męstwa! - zainto¬nował.
Znowu czuł się młody i pełen nadziei. Oto Bóg walczył za
Izraelitów! Aaron spojrzał na obłok rozcią¬gający się w
górze, ponad nimi. Światło przeświecało kolorowymi,
migotliwymi promieniami, jak gdyby Bóg okazywał, że pieśń
sprawia Mu przyjemność. Aaron uniósł ręce i wykrzykiwał
Bogu słowa podzięki i uwielbienia.
Tysiące ludzi krzyczały z radości, wnosząc ręce ku
niebiosom. Niektórzy poklękali, płakali, przepełnieni
emocjami. Kobiety dołączały się do tańca rozpoczętego
przez Miriam, aż w końcu tańczyło ich, wirowało i kiwało
się chyba z tysiąc.
-
On Bogiem moim! — śpiewał Mojżesz.
-
On Bogiem moim! - powtórzył Aaron, krocząc u boku
brata. Członkowie jego rodziny szli za nim. Pozo¬stali
zbierali się wokół, unosząc ręce i kontynuując pieśń.
Miriam i inne kobiety tańczyły.
-
On naszym Bogiem! — śpiewały radośnie. Także synowie
Aarona śpiewali, z wypiekami na twa¬rzach, błyszczącymi
oczami i dłońmi wzniesionymi ku niebu. Aaron śmiał się,
przepełniony poczuciem triumfu. Któż mógłby teraz wątpić
w potęgę Pana? Mocą Swojej prawicy Bóg rozerwał kajdany
ich niewoli. Zakpił z bogów Egiptu i pochłonął w morskiej
głębinie armię najpotężniejszego narodu na ziemi! Ci,
którzy chełpili się, że dobędą mieczy i zniszczą Izrael,
leżeli teraz martwi wzdłuż wybrzeży. Człowiek sporządził
swój plan, ale Bóg go pokonał.
-
Któż jest pośród bogów równy Tobie, Panie? - śpie¬wał
Aaron. - W blasku świętości, któż Ci jest podobny,
straszliwy w czynach, cuda działający! - Wieść o nich
narody przyjęły z drżeniem — modlił się w myślach,
nawiązując do słów śpiewanych przez innych. Filistyni,
książęta Edomu, wodzowie Moabu, mieszkańcy Kana¬anu -
wszyscy truchleją z trwogi. Albowiem mamy po naszej
stronie Pana, Boga Abrahama, Boga Izaaka i Boga Jakuba!
Wobec siły ramienia Twego inne narody staną się jak
kamień, aż przejdzie lud Twój, o Panie. Osadzisz nas na
ziemi, którą przyobiecałeś naszym przodkom, i będziemy
radować się pokojem!
-
Pan jest królem na zawsze, na wieki! - śpiewał
Moj¬żesz, unosząc laskę i oddalając się na czele ludu od
Morza Czerwonego.
-
Na zawsze, na wieki! - powtarzał lud.
Kiedy radosna pieśń dobiegła końca, ludzie uformo¬wali
się z powrotem w zastępy. Rodziny trzymały się razem i
zgodnie podążały za Mojżeszem w głąb lądu. Aaron także
zwołał swoich synów i synowe.
—
Trzymajcie się Lewitów - zarządził. Starszyzna
poko¬leń trzymała w górze sztandary, a poszczególne
rodziny szły za nimi.
—
Najgorsze już za nami — odezwał się do Mojżesza
kroczący obok Aaron. - Teraz będzie nam łatwiej. Faraon
już nas nie doścignie. Jego bogowie okazali się słabi.
Jeste¬śmy bezpieczni!
—
Wcale nie jesteśmy bezpieczni.
—
Opuściliśmy granice Egiptu. Nawet gdyby faraon
stworzył kolejną armię, któż posłuchałby jego rozkazów i
podążył za nami, wiedząc, co stało się dzisiaj? Wieść o
tym, co uczynił dla nas Pan, rozejdzie się między
naro¬dami i nikt nie ośmieli się nam przeciwstawić,
Mojżeszu.
—
Owszem, wyszliśmy poza granice Egiptu — zgodził się
Mojżesz - ale zobaczymy, czy rzeczywiście Egipt pozo¬stał
za nami.
Niezadługo Aaron zrozumiał, co miał na myśli jego brat.
Lud szedł za Mojżeszem w głąb pustyni Szur, kieru¬jąc się
na północ, ku Bożej górze. Idący przez spieczoną ziemię
Izraelici przestali śpiewać z radości. Brakowało im wody.
Wyniesione z Egiptu zapasy były na wykoń¬czeniu, a po
drodze nie było źródeł, przy których można by zaspokoić
narastające pragnienie i napełnić bukłaki. Ludzie zaczęli
narzekać podczas odpoczynków. Drugiego dnia bez wody już
szemrali. Trzeciego - zaczęli popadać w gniew.
—
Potrzebujemy wody, Aaronie — odezwał się znowu
któryś.
Język Aarona zaczął kleić się do podniebienia, mimo to
Aaron starał się uspokajać narzekających.
—
Pan prowadzi Mojżesza — powiedział.
-
W głąb pustyni?
-
Czy zapomnieliście, jak Bóg rozdzielił dla nas wody
morza?
-
To było trzy dni temu, a teraz nie ma ani odrobiny
wo¬dy. Gdyby tak woda morska była słodka, moglibyśmy
napełnić nią bukłaki... Dlaczego Mojżesz prowadzi nas
przez pustynię? Wracajmy w stronę Bożej góry! Poumie¬ramy
z pragnienia, zanim tam dojdziemy!
—
Czy sami krewni Mojżesza powinni uskarżać się na
niego?! — odparł Aaron, z trudem hamując złość. Może to
pragnienie zmniejszało jego cierpliwość? - Pan zaopa¬trzy
nas we wszystko, czego będziemy potrzebować.
-
Twoje usta są daleko od uszu Boga! Mężczyźni
zachowywali się jak zmęczone, marudne
dzieci, skarżyli się i jęczeli: — Kiedy dojdziemy na
miejsce?! - Aaron współczuł chorym. Niektórzy spośród
idących z Izraelitami Egipcjan mieli wrzody, innym
dokuczały jeszcze wysypki i infekcje spowodowane
ukąszeniami komarów. Wszyscy byli wyczerpani głodem i
pragnie¬niem, pocili się od wątpliwości i ze strachu
przed tym, jakie kolejne niedole ich czekają.
—
Chcemy wody! — wołali.
Czy zdawało im się, że on i Mojżesz są Bogiem i mogą
wydobyć wodę spomiędzy skał?
-
Nie mamy wody — odpowiedział Aaron. Bukłaki jego i
brata były puste, jak wszystkie inne. Byli tak samo
spragnieni jak pozostali. Rano Mojżesz oddał resztkę
swojej wody jednemu z wnuków Aarona. Aaronowi pozo¬stała
jeszcze odrobina, ale zachowywał ją na wypadek gdyby jego
brat osłabł z odwodnienia. Co zrobiłby lud, gdyby Mojżesz
nie mógł go prowadzić?
Doszli do wzniesienia. Mojżesz popatrzył w dół i po¬kazał
kierunek.
-
Tam!
Ludzie pognali po zboczu jak spragnione zwierzęta,
zobaczywszy staw. Popadali na kolana i zaczęli pić.
Jednak od razu wzdrygali się i pluli wodą.
-
Woda jest gorzka! — jęczeli. — Nie pijcie jej! To
truci¬zna! Mojżeszu, i cos' ty narobił?! Przywiodłeś nas
tutaj, na pustynię, żebyśmy poumierali z pragnienia?!
Dzieci płakały, kobiety lamentowały, mężczyźni
krzy¬czeli, rozgniewani. Niedługo złapią kamienie i
zaczną ciskać nimi w Mojżesza... Czyżby tak szybko
zapomnieli, co zrobił dla nich Bóg? Aaron odezwał się
donośnie, aby im to przypomnieć:
-
Zaledwie trzy dni temu śpiewaliśmy Panu dzięk¬czynną
pieśń! Przed trzema dniami twierdziliście, że nigdy nie
zapomnicie rzeczy, które uczynił dla was Pan! Pan
dostarczy nam wszystkiego, czego trzeba.
-
Kiedy? Trzeba nam wody, już!
Mojżesz ruszył w stronę wzgórz, więc ludzie zaczęli
krzy¬czeć jeszcze głośniej. Aaron stanął pomiędzy nimi a
bratem.
-
Zostawcie go w spokoju! - zawołał. - Niech Mojżesz
poszuka Pana. Zostańcie na miejscach i bądźcie cicho,
żeby mógł usłyszeć Jego głos!
Panie, potrzebujemy wody — modlił się. Wiesz, jak słabi
jesteśmy. Nie jesteśmy tacy jak Ty. Raczej - podobni do
prochu. Wystarczy, że wiatr zawieje, a już nas nie
będzie. Miej miłosierdzie nad nami, Panie! Zlituj się!
-
Bóg usłyszy Mojżesza i powie mu, co robić - zapew¬nił
głośno Aaron. — Posłał go, aby nas wyzwolił — i wy¬zwolił
nas.
-
Zaprowadził nas prosto w objęcia śmierci! Aaron
rozzłościł się i pokazał na niebo.
-
Pan jest z nami! - przypomniał. - Spójrzcie tylko w
górę - widzicie obłok nad nami.
-
A może by tak z tej chmury spadł deszcz?!
-
Czy myślicie, że Pan nie słyszy, jak szemrzecie
przeciwko Niemu?! — wypalił rozsierdzony Aaron. — Z
pewnością nie wywiódł nas z ziemi egipskiej tylko po to,
żebyśmy wymarli z pragnienia na pustyni! Miejcież wiarę!
- Nawet wołając do ludu, Aaron modlił się żarliwie: -
Panie, Panie, wskaż nam, gdzie znaleźć wodę! Powiedz nam,
co robić! Pomóż nam.
-
I co będziemy pić? - nie ustawali ludzie. - Bez wody
umrzemy!
Po paru minutach Mojżesz wrócił, trzymając w ręku sękaty
kawałek drewna. Wrzucił go do wody.
-
Pijcie!
Ludzie wybuchnęli szyderczym śmiechem, ale Aaron szybko
przyklęknął, nabrał wody dłońmi i stwierdził, że jest
słodka. Z uśmiechem polał twarz wodą, a potem zawołał
donośnie:
-
Woda stała się słodka! - Jego synowie, synowe i wnuki
poklękali i zaczęli pić.
Widząc to, pozostali ruszyli biegiem ku wodzie. Tłoczyli
się nad brzegami, przepychali, kłócili się, aby tylko
dotrzeć do wody i napić się. Pili, aż napełnili swoje
żołądki wodą. Potem wypełnili bukłaki.
-
Słuchajcie uważnie! - zawołał Mojżesz. - Jeśli
będzie¬cie wiernie słuchali głosu Pana, waszego Boga, i
będziecie wykonywali to, co jest słuszne w Jego oczach,
jeśli będzie¬cie dawali posłuch Jego przykazaniom i
strzegli wszyst¬kich Jego praw, to Bóg nie ukarze was
żadną z tych plag, jakie zesłał na Egipt, ponieważ Pan
chce być waszym lekarzem.
Czy ktokolwiek usłyszał jego słowa? Czy ktokol¬wiek ich
słuchał? Wszyscy wydawali się tak skupieni na swoich
chwilowych potrzebach, że ledwie obejrzeli się na
Mojżesza.
-
Słuchajcie Mojżesza! - przykazał Aaron. - On
prze¬kazuje nam słowa życia!
Lecz ludzie i tak nie słuchali, a już tym bardziej
uważ¬nie. Byli zbyt zajęci piciem dostarczonej im przez
Boga wody, żeby wyciszyć się na moment i podziękować za
nią Bogu.
Izraelici wyszli z Mara, gdzie była woda, i poszli za
Mojżeszem i Aaronem do Elim. Rozbili tam namioty, także w
pobliżu wody. Jedli daktyle z palm i pili z dwu¬nastu
miejscowych źródeł. Kiedy wypoczęli, Mojżesz wywiódł ich
na pustynię Sin.
Aaron co dzień słyszał narzekania, zmęczyły go w końcu.
Minęło zaledwie półtora miesiąca, odkąd Izraelici wyszli
z Egiptu, a wydawało się, że minęły całe lata. Szli przez
wysuszoną ziemię, głodni i spragnieni, z jednej strony
marząc o Ziemi Obiecanej, z drugiej zaś cierpiąc trudy
podróży do niej. Najwięcej narzekali chyba Egipcjanie.
-
Obyśmy pomarli z ręki Pana w ziemi egipskiej,
gdzieśmy zasiadali przed garnkami mięsa i jadali chleb do
sytości! - jęknęła jakaś kobieta.
—
Ależ to paskudne! — skarżył się jej towarzysz, który
ugryzł kęs niekwaszonego chleba i przeżuwał go z
nie¬smakiem.
Niezadowolenie mężczyzn było bardziej ukierunko¬wane.
Gdziekolwiek poszedł Aaron, zawsze słyszał, jak ktoś
mówi:
-
To ty i twój brat wyprowadziliście nas na tę
pusty¬nię, aby głodem umorzyć całą tę rzeszę!
Dlatego Aaron ucieszył się ogromnie, kiedy Pan znowu
przemówił do Mojżesza. Bracia przekazali ludowi Słowo
Boże, przemawiając do zgromadzonych plemion.
—
Bóg ześle wam chleb z nieba, na kształt deszczu!
Każdego dnia będziecie wychodzić i zbierać według
potrzeby dziennej. W ten sposób Bóg chce was także
doświadczyć, czy pójdziecie za Jego rozkazami, czy też
nie. W dniu szóstym macie zrobić zapas tego, co
przyniesie¬cie, a będzie to podwójna ilość tego, co
będziecie zbierać codziennie. Tego wieczora ujrzycie, że
to Pan wyprowa¬dził was z ziemi egipskiej. A rano
ujrzycie chwałę Pana, gdyż usłyszał On, że szemrzecie
przeciw Panu. Czymże my jesteśmy, że szemrzecie przeciw
nam?
Aaron popatrzył w stronę pustyni. W obłoku ukazała się
Izraelitom chwała Pana. Ludzie przypadli do siebie, kuląc
się ze strachu w milczeniu. Wówczas Mojżesz wzniósł ręce
i kontynuował:
-
Wieczorem Pan da wam mięso do jedzenia, a rano chleb
do sytości, bo słyszał Pan szemranie wasze przeciw Niemu.
Czymże bowiem my jesteśmy? Nie szemraliście przeciwko
nam, ale przeciw Panu!
Rzeczywiście wieczorem przyleciały przepiórki i po¬kryły
obóz, tysiącami. Aaron ze śmiechem patrzył, jak jego
wnuki biegały, łapały ptaki i znosiły je matkom. Zanim
zaświeciły gwiazdy, w obozowisku pachniało pieczonym
mięsem.
Tej nocy Aaron dobrze spał. Miał pełny żołądek i nie
śniło mu się, że ludzie go kamienują ani że z jego
bukłaka wysypuje się piasek zamiast wody. Obudziły go
zdumione głosy.
-
Co to jest? - pytano wokół. Wyszedł z namiotu i
zobaczył, że ziemię pokryło coś drobnego, ziarnistego,
przypominającego szron, białego jak ziarno kolendry.
Włożył do ust trochę znalezionej substancji.
-
Smakuje jak placek z miodem — stwierdził. Naz¬wano ją
manną.
-
Cóż to jest? — dopytywali się ludzie.
-
To jest chleb, który daje wam Pan na pokarm -
wyjaś¬nił Mojżesz. — To zaś nakazał wam Pan: Każdy z was
zbierze dla siebie według swej potrzeby, omer na głowę.
Każdy z was przyniesie według liczby osób, które należą
do jego namiotu.
Aaron poszedł po słój, po czym całą rodziną zaczęli
zbierać mannę. Miriam dyrygowała młodszymi. Mojżesz
przykucnął obok Aarona i szepnął:
-
Weź naczynie i napełnij je omerem manny, i złóż ją
przed Panem, aby przechować ją dla waszych później¬szych
pokoleń.
Izraelici wyruszyli dalej i chodzili po pustyni od
jednego miejsca do innego; narzekając — bo znów byli
spragnieni. Za każdym razem gdy ich potrzeby nie były
natychmiast zaspokajane, coraz bardziej otwarcie się
gniewali. W końcu, kiedy rozbili obóz w Refidim, mieli
już dość.
-
Dlaczego obozujemy w tym opuszczonym miejscu?! -
wołali. - Nie ma tu wody! Gdzie ziemia mlekiem i mio¬dem
płynąca, którą nam obiecaliście?! Dlaczego słuchamy tych
dwóch? Od wyjścia z Egiptu cały czas tylko cier¬pimy! Tam
przynajmniej mieliśmy pożywienie i wodę do picia. I
mieszkaliśmy w domach, nie w namiotach!
Aaron nie był w stanie stłumić słowami obaw ludzi ani
pohamować ich gniewu. Bał się o życie Mojżesza i o
własne, ponieważ z każdym następnym cudem, jakiego
dokonywał Pan, lud miał coraz większe wymagania.
—
Czemu kłócicie się ze mną? — spytał Mojżesz. — I
czemu wystawiacie Pana na próbę? - dodał, pokazując na
obłok.
—
Czy po to wyprowadziłeś nas z Egiptu, aby nas, nasze
dzieci i nasze bydło wydać na śmierć z pragnienia?
—
odpowiadali ludzie.
Aaron nie mógł ścierpieć ich niewdzięczności.
-
Przecież Bóg co rano spuszcza wam chleb z nieba!
-
zawołał.
—
W tym chlebie są robaki!
-
To dlatego, że zbieracie więcej niż potrzebujecie i
trzymacie - zwrócił uwagę Mojżesz, wyciągając naprzód
laskę.
-
Cóż nam po chlebie, jeśli nie mamy wody? -
prote¬stowali jednak pozostali. — Czy Pan jest pośród
nas, czy nie? - dodał ktoś.
Jak mogli zadawać takie pytania, skoro za dnia
towa¬rzyszył im obłok, a w nocy - słup ognia? Każdy dzień
przynosił nowe skargi i wątpliwości. Mojżesz modlił się
od rana do wieczora. Podobnie Aaron, chyba że był
zmuszony uciszać obawy ludzi i przypominać im dla
zachęty, co dotąd uczynił dla nich Pan. Zatykali sobie
uszy. Czy nie widzieli, co się działo? Czego jeszcze
domagali się od Mojżesza?
Któregoś razu mężczyźni zaczęli jednak podnosić kamienie.
Aaron zwołał synów, a ci otoczyli murem Mojże¬sza. Czy
potencjalni napastnicy nie bali się Pana i tego, co zrobi
z nimi Bóg, jeśli zabiją Jego wysłannika?
-
Aaronie, zbierz kilku starszych Izraela i chodźcie za
mną — polecił Mojżesz.
Aaron zawołał z każdego spośród pokoleń przed¬stawiciela,
któremu ufał. Obłok zszedł na zbocze góry, gdzie
obozowali ludzie. Aarona przeszedł dreszcz strachu
-
zobaczył jakby Człowieka, stojącego w skale. Jak to
możliwe?! — myślał. Zacisnął powieki, po czym otworzył
znowu oczy i patrzył. Ów Człowiek — jeśli był to człowiek
-
wciąż znajdował się w tym samym miejscu. Panie, czy
ja tracę zmysły? — spytał w duchu Aaron. — Czy to wizja?
-
dopytywał się. - Kto to stoi w miejscu skały, na
Bożej górze, podczas gdy osłaniasz nas obłokiem?
Starsi niczego szczególnego nie widzieli. Mojżesz uderzył
laską w skałę, a wtedy wytrysnęła z niej woda, niczym z
przerwanej tamy.
-
To miejsce będzie się nazywać Massa i Meriba -
oznajmił - albowiem Izraelici kłócili się w tym miejscu i
wystawiali Pana na próbę! — Massa znaczyło „kusze¬nie", a
Meriba - „kłótnia".
Członkowie starszyzny pobiegli z powrotem do swoich
klanów.
-
Mojżesz dał nam wodę ze skały! - wołali.
Lud nadbiegł pędem ku tworzącemu się strumie¬niowi,
krzycząc: — Mojżesz, Mojżesz! Mojżesz usiadł, wyczerpany.
-
Panie, przebacz im - pomodlił się. - Oni nie wiedzą,
co mówią.
Aaron widział, jakim wielkim ciężarem była dla jego brata
odpowiedzialność za lud. Słyszał jego skargi i błagał
Boga o zaopatrzenie i przewodnictwo.
-
Wytłumaczymy im jeszcze raz, Mojżeszu, że to Bóg ich
ocalił - pocieszył Aaron. - Ze to Bóg zsyła dary. Że to
On daje im chleb, i mięso, i wodę.
Mojżesz uniósł głowę. Oczy miał pełne łez.
-
To uparci ludzie - skwitował.
-
My też będziemy uparci - uparci w wierze! - nie
ustę¬pował Aaron.
-
Wciąż myślą jak niewolnicy. Chcą na czas dostać swoje
racje żywności. Zapomnieli tylko o batach, ci꿬kiej
pracy i nędznym losie, jaki niezmiennie towarzyszył im w
Egipcie. Zapomnieli o tym, jak nawoływali Boga, żeby ich
wyzwolił.
-
Przypomnimy im o plagach, o rozdzieleniu przez Bo¬ga
fal Morza Czerwonego, o wodzie z Mara, która stała się
słodka, i o strumieniu, który wypłynął ze skały na górze
Synaj. Cokolwiek każesz mi powiedzieć, powtórzę im,
Mojżeszu. Będę stawał na wzgórzach i wykrzykiwał słowa,
które przekaże ci Bóg.
-
Mojżeszu! - zawołał ktoś, tym razem z przerażeniem. —
Mojżeszu!
Aaron podniósł się. Czy problemy nigdy się nie skoń¬czą?
Rozpoznał głos.
-
To Jozue. O co chodzi, przyjacielu? - odkrzyknął. -
Co dzieje się tym razem?
Młody mężczyzna upadł na kolana przed Mojże¬szem,
zdyszany. Jego twarz była zaczerwieniona, był tak zlany
potem, że aż namokła jego szata.
-
Amalekici! - zawołał, sapiąc. - Atakują nas w Re-
fidim. Pozabijali tych, którzy nie byli w stanie za nami
nadążyć — starców, kobiety, chorych...
-
Wybierz sobie mężów i wyruszysz z nimi na walkę z
Amalekitami — rozkazał Mojżesz, wstając z wysiłkiem.
Zachwiał się. Aaron podtrzymał go w porę.
-
Musisz odpocząć! - powiedział. Cały dzień nie
jadłeś', i nie piłeś nic poza kubkiem wody. - Co by
zrobił, gdyby Mojżesz padł z wyczerpania? Czy sam
popro¬wadziłby lud? Zdjął go strach. - Pan powołał cię,
abyś prowadził Jego naród do Ziemi Obiecanej -
przypo¬mniał. — Człowiek nie może sprostać takiemu
zadaniu bez jedzenia, wody i odpoczynku. Dzisiaj nie
powinieneś robić już nic więcej!
-
To ty jesteś o trzy lata starszy ode mnie, Aaronie.
-
Jednak to ciebie Bóg powołał na naszego
wyzwoli¬ciela. Na tobie spoczywa odpowiedzialność za lud
Boży.
-
Bóg - nie ja - nas wybawi - podkreślił Mojżesz,
siadając znowu, ze zmęczenia. - Idź i walcz przeciw
Amalekitom, Jozue. Powołaj Izraelitów pod broń i
uderz¬cie na Amalekitów. - Westchnął, wyczerpany. - Ja
jutro stanę na szczycie góry z laską Boga w ręku.
Rankiem Aaron i Mojżesz udali się na szczyt wzgó¬rza, z
którego rozciągał się widok na pole bitwy. Towa¬rzyszył
im także Chur. Mojżesz wzniósł ręce, a wtedy Jozue i
Izraelici, którym przewodził, wydali bojowe okrzyki i
przeprowadzili atak. Na oczach Aarona zaczęli uzyskiwać
przewagę. Jednak po chwili losy bitwy zaczęły się
odwracać. Aaron spojrzał na brata, aby ten wezwał Pana na
pomoc, i zobaczył, że Mojżesz opuścił ręce. Odpocząwszy
chwilę, wzniósł je znowu, i natychmiast Izraelici nabrali
sił i zaczęli odzyskiwać przewagę.
-
Nie jestem w stanie trzymać rąk w górze przez tak
długi czas, żebyśmy wygrali bitwę — sapnął Mojżesz, znów
opuszczając ręce. Był wyczerpany.
-
Chodź! — Aaron zawołał Chura. — Pomóż mi prze¬sunąć
ten kamień.
Przetoczyli kamień i ustawili go na szczycie wzgórza.
-
Siadaj, bracie, a my będziemy podtrzymywać ci ręce! -
poradził Aaron. Potem złapał Mojżesza za prawą rękę i
uniósł ją pionowo, podczas gdy Chur zrobił to samo z
lewą. Mijały godziny, mięśnie Aarona także zaczęły drżeć
i piec go, czerpał jednak siłę z ducha, obserwując
przebieg bitwy. Izraelczycy zwyciężali. Przed zachodem
słońca Jozue pokonał Amalekitów i ich lud ostrzem miecza.
Mojżesz zebrał siły na tyle, że zbudował ołtarz.
-
Będzie się nazywał Pan-Nissi - oznajmił. Pan-Nissi
znaczyło „Pan jest moim sztandarem". - Ponieważ podniósł
rękę na tron Pana, dlatego trwa wojna Pana z Amalekitą z
pokolenia w pokolenie—dodał Mojżesz. — Musimy wyryć to
sobie w pamięci - nigdy nie zapominać tego, co uczynił
dla nas Pan.
Kiedy wrócili do obozu, wszedł do namiotu i starannie
opisał wydarzenia w księdze, aby była przechowywana, a
Jozue i przyszłe pokolenia mogły czytać, co zaszło.
Kiedy wyruszyli z Refidim i skierowali się na pusty¬nię
Synaj, nadszedł posłaniec z ziemi Madian. Powiado¬mił, że
teść Mojżesza, Jetro, zdąża do niego wraz z żoną
Mojżesza, Seforą, i obydwoma jego synami - Gerszomem i
Eliezerem.
-
Dokąd wyszedł tak pospiesznie Mojżesz? - spytała
Miriam, wchodząc do namiotu Aarona.
-
Przybył jego teść z Seforą i jego synami.
-
Byłoby lepiej, żeby zostali w Madianie — zagderała
Miriam, wieszając bukłak z wodą.
-
Zona należy do męża, a synowie do ojca -
odpo¬wiedział Aaron.
-
A czy Mojżesz ma czas na żonę, kiedy ludzie cały czas
domagają się jego sądów? Czy ty masz czas dla swoich
synów?
Aaron co wieczór przełamywał się chlebem z człon¬kami
swojej rodziny. Modlił się wspólnie z nimi. Rozma¬wiali o
wydarzeniach dnia i zesłanych przez Pana
błogo¬sławieństwach. Wstał, nie mając ochoty słuchać
dalszych narzekań Miriam na to, co jeszcze nie nastąpiło.
Lubiła rządzić się w jego domu. Nie szkodzi. Niech
wykonuje swoje obowiązki - myślał. Jednak pod obłokiem
Boga jest miejsce dla wszystkich.
—
Ta kobieta nawet nie zna naszego języka —
oświad¬czyła z pogardą Miriam.
Aaron nie wypominał Miriam, że nie pomagała Sefo-rze,
kiedy mieszkały pod jednym dachem w Egipcie. Sefora mogła
nauczyć się hebrajskiego, tak jak Mojżesz. Podobnie jego
synowie — Gerszom i Eliezer.
Wszedł Jozue.
—
Teść Mojżesza przyniósł Bogu całopalenia i ofiary
biesiadne - powiadomił. - Mojżesz powiedział, żebyś razem
ze wszystkimi starszymi Izraela przyszedł i wziął udział
z jego teściem w uczcie przed Bogiem.
Czyżby teraz Jozue stał się rzecznikiem Mojżesza?
Aaron przyszedł do obozowiska Jetra i zobaczył, że jego
brat uśmiecha się radośnie. Od dawna nie wyglą¬dał na tak
szczęśliwego. Sefora nie odrywała spojrzenia od Mojżesza.
Wydawała się szczuplejsza niż dawniej, kiedy zapamiętał
ją Aaron. Gerszom i Eliezer mówili na wyścigi w języku
swojej matki, aby skupić na sobie uwagę ojca. Wyglądali
bardziej na Madianitów niż Hebrajczy¬ków. W nowym
otoczeniu powinni się jednak zmienić. Mojżesz przytulił
synów i przemawiał do nich czule.
Aaron kochał Mojżesza i czuł, że jest mu on bardzo
bliski, lecz z drugiej strony pozostawał w Mojżeszu
element obcości. Przeżył czterdzieści lat pośród Egipcjan
i drugie czterdzieści u Madianitów; nic dziwnego, że
oddaliło go to od własnego narodu. Kiedy Aaron usiadł w
towarzystwie rodziny Mojżesza, czuł się niezręcznie. Jego
brat był natomiast swobodny, mówił to w języku
Madianitów, to po hebrajsku, nie popełniając błędów.
Wszyscy go rozumieli.
Aaron odczuwał różnicę pomiędzy sobą a bratem. Sam ciągle
myślał jak niewolnik, a na Mojżesza spoglądał jak na
swojego pana, czekając na jego instrukcje. Cieszył się,
że Mojżesz rozmawiał z Bogiem, a potem przemawiał do
ludzi. Czasem zastanawiał się, czy Mojżesz zdaje sobie
sprawę z tego, jak Bóg od dnia jego narodzin
przygotowy¬wał go do przewodzenia ludowi. Mojżesz nie
urodził się, aby zginąć w wodach Nilu, ale został ocalony
przez Boga i oddany w ręce córki faraona, po to, by syn
hebrajskich niewolników dorastał jako wolny człowiek, w
pałacu, ucząc się wiedzy, jaką posiadali wrogowie jego
narodu. Mojżesz przechodził od świata do świata - z
egipskich pałaców do ubogich, ceglanych domostw, wreszcie
do namiotów nomadów. Żył teraz pod obłokiem samego Boga,
słyszał Jego głos, rozmawiał z Panem tak, jak musiał
rozmawiać z Nim Adam w Ogrodzie Eden.
Aaron odczuwał lęk przed Mojżeszem, a zarazem był dumny,
że pochodzi z tego samego ciała i krwi. Aaron również
słyszał głos Boga, jednak z Mojżeszem było inaczej. On
rozmawiał z Panem; mówił, a Bóg słuchał jego słów, tak
jak ojciec wysłuchuje swoje dziecko. Bóg był przyjacielem
Mojżesza...
Nadeszła noc i zajaśniał ognisty słup, i wówczas
powie¬trze wypełnił zapach palącej się ofiary, złożonej
przez Jetra.
Wszyscy starsi Izraela ucztowali z Jetrem, jedząc
wspól¬nie pieczonego baranka, daktyle i ciastka z
rodzynkami. Mojżesz opowiadał o wszystkim, co Pan
uczynił, aby wyprowadzić Swój naród z Egiptu. Był też
chleb i oliwa. Wino lało się strumieniami. Nadab i Abihu
napełniali swoje kubki za każdym razem, kiedy tylko
przechodził koło nich sługa.
Tak z pewnością będzie wyglądało życie, kiedy dojdziemy
do Ziemi Obiecanej! — myślał Aaron. A nawet lepiej, bo
przecież Pan zapowiedział, że Kanaan będzie ziemią
mlekiem i miodem płynącą. Skoro będzie tam mleko, to
znaczy, że i stada bydła oraz kóz. A jeśli będzie miód,
to także drzewa owocowe i kwitnące winnice, gdzie
pszczoły będą zbierały nektar.
Po całych wiekach niewolnictwa Izrael nareszcie był
wolny!
Aaron sięgnął po następną porcję baraniny i daktyli. Do
takiego właśnie życia chciał się przyzwyczaić.
Następnego ranka Aarona bolała głowa, od nadmiaru
wypitego wina. Musiał wysilić się, żeby wstać z posłania.
Wkrótce Mojżesz będzie potrzebował jego pomocy. Ludzie
będą domagać się jego sądów we wszystkich spra¬wach,
jakie narosły w ciągu minionej doby. Mediowa-nie i
rozsądzanie ciągnęło się od świtu aż do zmierzchu.
Mojżesz ledwie miał czas na jedzenie z powodu natłoku
petentów. Przy tylu tysiącach mieszkających tak blisko
siebie sprzeczki były nieuniknione. Każdy dzień przynosił
ze sobą nowe wyzwania, nowe kłopoty. Drobne przewi¬nienia
prowadziły czasem do zażartych kłótni, a nawet bójek.
Ludzie nie wiedzieli chyba, co zrobić z wolnością - poza
tym, że mogli teraz walczyć przeciwko sobie i skar¬żyć
się na wszystko Mojżeszowi! Aaron nie wiedział, co robić
- z jednej strony chciał, żeby każdy myślał za siebie, z
drugiej - widział, że prowadzi to do gromadnych
zatar¬gów, które Mojżesz musiał sprawiedliwie rozsądzać.
Tego dnia w kolejce do Mojżesza czekało więcej ludzi niż
poprzedniego. Klany sprzeczały się między sobą, podobnie
jak bracia należący do tego samego klanu. Może to gorąco
uniemożliwiało ludziom zgodne funkcjonowa¬nie? A może
długie dni drogi i odsuwanie się perspektywy na rychłe
dotarcie do celu? Dziś Aaron nie miał wiele cierpliwości.
Tęsknił za namiotem i zwiniętym kocem pod głową.
-
Czy tak jest codziennie? Aaron nie zauważył nadejścia
Jetra.
-
Codziennie jest gorzej — mruknął w odpowiedzi.
-
To niedobrze.
I komu on to mówi? - pomyślał z irytacją Aaron.
-
Mojżesz jest naszym przywódcą - wyjaśnił. - Musi
rozsądzać spory.
-
Nic dziwnego, że się postarzał, odkąd widziałem go
poprzednio — skomentował Jetro. — Ci ludzie go
wykań¬czają.
Dwaj mężczyźni wrzeszczeli właśnie na siebie, czeka¬jąc w
kolejce. Wkrótce zaczęli się przepychać, wciągając w swar
innych. Aaron zostawił Jetra i skoczył ku zamie¬szaniu,
mając nadzieję, że uda mu się stłumić bójkę i przy¬wrócić
porządek. Zawołał do pomocy krewnych.
Mężczyźni zostali rozdzieleni, ale niestety jeden już
został zraniony.
-
Idź, niech ktoś opatrzy ci to rozcięcie nad okiem.
-
Żeby przeszła mi kolejka? Nie ma mowy! Czekam tu już
od przedwczoraj. Nie odejdę. Ten człowiek wziął zapłatę
za swoją siostrę, a teraz nie chce oddać mi jej za żonę!
-
Chcesz żonę? — spytał ktoś. — Proszę bardzo, weź
moją!
Kilkoro zebranych wybuchnęło śmiechem, jednak jeden z
mężczyzn zdenerwował się i krzyknął:
-
Być może wy przyszliście tu żartować, ale ja mam
poważną sprawę. Nie będę stał tu przez miesiąc i czekał,
aż Mojżesz utnie rękę temu człowiekowi za kradzież mojej
owcy! Zrobili sobie z przyjaciółmi ucztę!
-
Znalazłem to parszywe zwierzę w jeżynach! — sapnął
oskarżony. - Skoro tak, to była moja owca.
-
Twój syn odpędził ją od mojego stada.
-
Nazywasz mnie kłamcą?
-
Kłamcą i złodziejem!
Krewni Aarona rozdzielili i tych mężczyzn.
-
Byłoby z pożytkiem dla każdego z nas, gdybyście
starali się żyć ze sobą w zgodzie! — zawołał ze złością
Aaron do wszystkich zebranych. Chwycił swoją laskę.
Czasami ludzie zachowywali się jak owce pod
przewodnictwem Mojżesza, czasem zaś jak wilki, które
miały ochotę poroz¬szarpywać się nawzajem. - Każdy, kto
jeszcze wywoła burdę w kolejce, zostanie odesłany do
swojego namiotu! - ostrzegł. -Jutro będzie sobie mógł
stanąć na końcu kolejki.
Zapadła cisza, ale trudno byłoby dodać, że także spokój.
Jetro pokręcił smutno głową.
-
Niedobrze - powtórzył. - Ci ludzie są zmęczeni
czekaniem.
Wieczorna uczta była wspaniała, jednak niezależnie od
tego Aarona drażniło, że przybyły w gościnę Madia-nita
uważa za stosowne krytykować to, co widzi.
-
Może i niedobrze, ale tak musi być — odpowiedział.
-
Mojżesz jest tym, który słucha słów Boga.
-
Już prawie wieczór — zauważył Jetro — a tymczasem
czeka tu więcej ludzi niż rankiem.
Po cóż wygłaszać tego rodzaju truizmy?! - myślał Aaron.
-
To nie twoja sprawa. Jesteś gościem - przypomniał.
-
Mojżesz jest moim zięciem. Chciałbym, aby docze¬kał
się jeszcze wnuków. - Jetro wszedł do namiotu.
-
Mojżeszu, czemu ty sam zajmujesz się sprawami ludu?
-
spytał. - Dlaczego sam zasiadasz na sąd, a cały lud
musi stać przed tobą od rana do wieczora?
Aaron miał ochotę wkręcić laskę pasterską w szatę Jetra i
wyprowadzić go na zewnątrz. Za kogo ten nieobrzezany
poganin się uważał? Krytykował Bożego pomazańca?!
Mojżesz odpowiedział jednak teściowi z szacunkiem, choć
ponuro:
-
Lud przychodzi do mnie, aby się poradzić Boga. Jeśli
mają spór, to przychodzą do mnie i ja rozstrzygam
pomiędzy stronami, oznajmiam prawa i przepisy Boże.
-
Nie jest dobre to, co czynisz - ocenił Jetro. -
Zamę¬czysz siebie i lud, który przy tobie stoi, gdyż taka
praca jest dla ciebie za ciężka, i sam jej nie możesz
podołać. Teraz posłuchaj rady, jaką ci daję, a Bóg
niechaj będzie z tobą.
Mojżesz wstał i poprosił pozostałych o wyjście z
na¬miotu. Aaron nie słuchał argumentacji Jetra, jednak
ponaglił obecnych, żeby wyszli. Tłumaczył im, że nie
stracą swoich miejsc w kolejce, ale zostaną wysłuchani
jako pierwsi, kiedy Mojżesz znowu zacznie sądzić. Dał
znak krewnym, żeby odesłali resztę ludzi do namiotów,
próbując zignorować pomruk niezadowolenia. Potem zasłonił
wejście do namiotu i dołączył do brata i Jetra.
-
Sam bądź przedstawicielem swego ludu przed Bogiem i
przedstawiaj Bogu jego sprawy - radził teść Mojżesza. -
Pouczaj lud dokładnie o przepisach i pra¬wach, i pouczaj
go o drodze, jaką winien chodzić, i o uczynkach, jakie
winien spełniać. A wyszukaj sobie z całego ludu
dzielnych, bojących się Boga i nieprze-kupnych mężów,
którzy się brzydzą niesprawiedliwym zyskiem, i ustanów
ich przełożonymi już to nad tysiącem, już to nad setką,
już to nad pięćdziesiątką i nad dzie¬siątką, aby mogli
sądzić lud w każdym czasie. Ważniejsze sprawy winni tobie
przedkładać, sprawy jednak mniejszej wagi sami winni
załatwiać. Odciążysz się w ten sposób, gdyż z tobą
poniosą ciężar. Jeśli tak uczynisz, a Bóg cię do tego
skłoni, podołasz, a także lud ten zadowolony powróci do
siebie.
Mojżesz słuchał uważnie rady swego teścia. Rozwa¬żał ją,
zastanawiając się, czy słowa Jetra są mądre. Czy Mojżesz
zawsze tak reagował, czy też zmusiła go do tego sytuacja?
- zastanawiał się Aaron. Sugestia Madianity rzeczywiście
wydawała się rozsądna — ale czy Bóg miał zamiar
zaakceptować taki plan?
Aaron także widział, że zmarszczki na twarzy Mojże¬sza
pogłębiły się, a jego włosy posiwiały. Schudł - nie z
braku jedzenia, lecz czasu, żeby je spożywać. Nie lubił
odkładać na drugi dzień ważnych spraw, ale liczba spraw,
które mu przedstawiano, wzrosła tak, że nie był w sta¬nie
rozstrzygnąć ich do wieczora. Aaron zaś nie chciał
zastępować Mojżesza w roli sędziego, chyba żeby
przy¬kazał mu tak Bóg. Trzeba jednak było coś uczynić, bo
pustynny kurz i gorąco pozbawiały cierpliwości nawet
najspokojniejszych. Za każdym razem kiedy Aaron słyszał
sprzeczki, zastanawiał się, jak postąpi Pan z tak
zapalczy¬wym narodem.
Przez kilka następnych dni Aaron, Mojżesz i inni
członkowie starszyzny debatowali razem nad wybo¬rem
mężczyzn, którzy najlepiej nadawali się na sędziów.
Wybrano siedemdziesięciu dzielnych i głęboko wierzących
mężczyzn, godnych zaufania i zdeterminowanych, aby
przestrzegać nakazów i przepisów, które Bóg wydawał za
pośrednictwem Swojego sługi Mojżesza. Dzięki pójściu za
radą Jetra, Mojżesz i Aaron mogli odrobinę wypocząć.
Aaron i tak cieszył się, kiedy Madianita odszedł z
po¬wrotem do swego kraju, zabierając ze sobą swoje sługi.
Jetro był madianickim kapłanem, i wprawdzie uznał Pana za
potężniejszego od wszystkich pozostałych bogów, ale wolał
odejść, kiedy Mojżesz zaproponował mu pozostanie. Nie
chciał należeć do ludu Izraela, tym samym odrzucając
Pana. Mojżesz i Jetro kochali i szanowali się wzajemnie,
a jednak ich narody podążały różnymi ścieżkami.
Czasami Aaron tęsknił za nieskomplikowanym ży¬ciem
niewolnika. Wszystko co musiał robić w niewoli, to
wyrabiać przepisaną mu na każdy dzień liczbę cegieł i nie
zwracać na siebie uwagi dozorcy. Natomiast w tej chwili
niezliczone tysiące ludzi obserwowały każdy jego ruch,
zgłaszały żądania, rywalizowały o uwagę jego bądź
Mojżesza. Czy dzień miał dostateczną ilość godzin, żeby
wykonać całą potrzebną pracę? Nie! Czy istniała ucieczka
od tego rodzaju niewoli?...
Zmęczony, pozbawiony energii Aaron przewracał się na
legowisku, nie mogąc zasnąć. Nie był też w stanie
odpędzić od siebie zdradliwej myśli: Czy to jest wolność,
której pragnąłem? Czy takim właśnie życiem chciałem żyć?
Oczywiście nie musiał już pracować w błotnistym dole. Nie
musiał także bać się bicza dozorcy. A jednak radość i
ulga, jakie odczuł, kiedy Pan ominął jego dom w dniu
Paschy, minęły. W międzyczasie Aaron wyszedł na pustynię,
wesoły i pełen nadziei, czując się bezpiecznie, ponieważ
Bóg przyobiecał Izraelitom lepszą przyszłość. Lecz teraz
Aaron był wyczerpany ciągłymi uszczypli¬wościami,
narzekaniami i prośbami ludzi. Jednego dnia wychwalali
Boga, a następnego jęczeli i zawodzili.
Aaron nie miał prawa ich potępiać - on także narzekał w
taki sam sposób, kiedy szedł przez tę pustynię w
poszu¬kiwaniu brata. Odpocznie, kiedy Bóg doprowadzi Swój
naród do Ziemi Obiecanej. Będzie sobie przesiadywał w
cieniu drzewa i sączył nektar z własnych winogron. Będzie
miał czas na rozmowy z synami, będzie otaczał się
wnukami. Najbardziej upalne godziny będzie przesypiał,
nie martwiąc się o nic.
Obłok przynosił mu ukojenie. W ciągu dnia Aaron zadzierał
od czasu do czasu głowę i wiedział już, że Pan jest
blisko. Bóg chronił Swój lud przed palącymi promie¬niami
słońca. W nocy słup ognia rozpraszał ciemności. Tylko
wewnątrz namiotu, kiedy Aaron zamknął oczy, pochłaniały
go kłopotliwe myśli, nie był pewien włas¬nych możliwości,
jego wiara się chwiała.
Trzeciego miesiąca po wyjściu Izraelitów z Egiptu obłok
zatrzymał się nad górą Synaj, a ludzie rozbili obóz u
stóp góry. Było to w miejscu, gdzie wcześniej Aaron
odnalazł brata - to na Synaju Bóg pierwszy raz prze¬mówił
do Mojżesza z gorejącego krzaka. Izrael dotarł do
miejsca, gdzie Mojżesz otrzymał swoje powołanie. Ziemia
święta!
Podczas gdy Izraelici odpoczywali, Aaron i Mojżesz
zbliżyli się do podnóża góry.
— Paś owce, Aaronie — powiedział Mojżesz. Dalej poszedł
sam.
Aaron zawahał się. Nie chciał wracać. Patrzył, jak
Mojżesz wspina się coraz wyżej, i w miarę jak rosła
odle¬głość pomiędzy nimi, czuł się coraz bardziej
osamotniony. To Mojżesz znacznie częściej i wyraźniej
słyszał głos Pana. To Mojżesz oznajmiał Aaronowi, co ma
mówić i robić.
Gdyby tak wszyscy słyszeli głos Pana... I byli Mu
posłuszni!
Tak jak muszę być posłuszny ja! Aaron wbił laskę w
kamienistą ziemię.
- Wracaj szybko, bracie - westchnął. - Panie,
potrze¬bujemy Mojżesza. Ja go potrzebuję... - Odwrócił
się i zszedł do obozu, żeby zaczekać na brata.
4
-
Tym razem masz pójść ze mną — powiedział Moj¬żesz.
Jego słowa napełniły Aarona radością. Chciał już...
—
Kiedy stanę przed obliczem Pana, ty ustawisz się tak,
żeby ludzie nie wchodzili na górę. Nie mogą się
przedo¬stać, bo inaczej Pan na nich uderzy.
Lud - Mojżesz zawsze martwił się o lud. Aaron także
powinien.
Mojżesz wspinał się na górę już dwukrotnie. Aaron nie
mógł się doczekać, aby również na nią wejść i samemu
zobaczyć Pana, ale bał się spytać brata o tę możliwość.
Mojżesz i Aaron zebrali starszych i polecili wszyst¬kim:
-
Wypierzcie swoje szaty i przygotujcie się w ciągu
dwóch najbliższych dni na święto, bo dnia trzeciego
zstąpi Pan na oczach całego ludu na górę Synaj. Nie wolno
wam wstępować na górę, pod karą śmierci. Lecz kiedy
zagrzmi trąba, zbliżcie się do jej podnóża.
-
Pomyśl, Aaronie, ile pokoleń tęskniło za tym dniem
—
mówiła ze wzruszeniem Miriam. — Pomyśl tylko! —
Przy¬tuliła go, z płaczem.
Synowie, synowe i wnuki Aarona prali ubranie. On sam był
tak podekscytowany, że nie mógł ani jeść, ani spać.
Tęsknił za głosem Pana, chciał usłyszeć go znowu, poczuć
Bożą obecność, wokół siebie i w sobie, tak jak wcześniej.
Próbował już wytłumaczyć ją synom, ich żonom, dzieciom, a
nawet Miriam - nie umiał jednak przekazać im tego,
jakiego uczucia doznawał, kiedy słyszał głos Boga,
niesłyszalny dla wszystkich otaczają¬cych go ludzi. Czuł
Słowo Boże od wewnątrz.
Tylko Mojżesz go rozumiał — Mojżesz, którego
do¬świadczenie Boga musiało być znacznie głębsze, niż
Aaron był w stanie sobie wyobrazić. Poznawał to po
obliczu brata, za każdym razem kiedy Mojżesz wracał z
Bożej góry; patrzył wówczas innym wzrokiem. Przebywając
na górze z Bogiem, przez pewien czas znajdował się jakby
w środku wieczności.
A teraz cały Izrael miał zrozumieć to, czego nie był w
stanie wytłumaczyć żaden człowiek. Cały Izrael usły¬szy
Pana!
Aaron obudził się jeszcze przed świtem. Wyszedł przed
namiot i usiadł, czekając na wydarzenia dnia. Któż mógłby
spać w takich okolicznościach? Jednak na dworze było
niewielu ludzi. Mojżesz wyszedł ze swojego namiotu; Aaron
wstał i uściskał brata.
-
Drżysz.
-
Jesteś przyjacielem Boga, Mojżeszu - a ja tylko twoim
rzecznikiem.
-
Ty także zostałeś powołany, żeby wyzwolić Izrael,
bracie — zaprzeczył Mojżesz. Oddalili się razem od
namio¬tów i czekali.
Powietrze zmieniło się. Błysnął piorun, a po nim rozległ
się potężny, przeciągły grzmot. Ludzie powyglądali z
na¬miotów, niepewni, wystraszeni.
—
Chodźcie! — zawołał do nich Aaron. — Już czas.
Miriam, synowie, synowe i wnuki Aarona wyszli na
dwór, umyci i gotowi na święto. Aaron z uśmiechem ruszył
za Mojżeszem, dając ludziom znak, żeby podążali za nimi.
Góra była cała spowita dymem, unosił się z niej jakby z
pieca, i bardzo się trzęsła. Serce Aarona zadrżało, krew
pulsowała mu w skroniach, ścierpła mu skóra. Czuł się
dziwnie. Obłok rozpostarł się nad górą i wirował
ciemnosza¬rymi kłębami wokół szczytu. Rozbłysnął piorun,
po którym nastąpił głęboki grom, Aaron poczuł go aż w
piersi. Błysnął kolejny piorun, i jeszcze jeden, a rumor
był tak donośny, że zdawał się przetaczać przez ciało
Aarona. Wtedy z wnętrza góry dobył się dźwięk trąby,
baraniego rogu — głośny, długo¬trwały, wyraźnie
rozpoznawalny, a z drugiej strony dziwny. Był tak
donośny, że Aaron miał ochotę zatkać uszy, ale stał i
modlił się: Miej miłosierdzie nade mną, miej miłosierdzie
nade mną! W trąbę dęły chyba wszystkie wiatry ziemi,
którymi kierował Stwórca wszystkiego.
Mojżesz zbliżył się do góry, Aaron trzymał się blisko
niego, jednocześnie podekscytowany i przerażony. Nie był
w stanie oderwać wzroku od kłębiącego się dymu i od
blasku dobywającego się spomiędzy kłębiącej się szarej
chmury. Zstępował Pan! Aaron zobaczył połyskujące światło
- czerwone, pomarańczowe i złote - zniżające się od
wierzchołka góry, i obserwował wznoszący się dym. Pan
jest ogniem, który pochłania! - pomyślał z przerażeniem,
podczas gdy ziemia pod jego stopami zatrzęsła się znowu.
W powietrzu nie było czuć popiołu, pomimo ognia i dymu
widocznego na szczycie.
Głęboki odgłos trąby przeciągał się, aż od jego dźwięku
rozbolało Aarona serce. Zatrzymał się przed granicą
usta¬nowioną przez Boga i patrzył za Mojżeszem, który
wstępo¬wał na górę sam, aby spotkać się z Bogiem twarzą w
twarz. Góra była święta. Aaron rozłożył szeroko ramiona,
żeby ludzie wiedzieli, iż mają się nie zbliżać, i czekał,
z przy¬spieszonym oddechem. Obejrzał się przez ramię i
zobaczył Jozuego i Miriam, Eleazara i Pinchasa, wreszcie
pozosta¬łych. Wszyscy stali i spoglądali wysoko, zdjęci
strachem.
I wtedy Aaron usłyszał Pana ponownie.
Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi
egip¬skiej, z domu niewoli.
Aaron miał poczucie, że Słowo Boże przepływa przez niego.
Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie!Nie będziesz
czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, cojest na
niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani
tego, co jest w wo¬dach podziemia... Nie będziesz wzywał
imienia Pana, Boga twego, do czczych rzeczy... Pamiętaj o
dniu szabatu, aby go uświęcić... Czcij ojca twego i matkę
twoją, abyś długo żył na ziemi, którą Pan, Bóg twój, da
tobie... Nie będziesz zabijał... Nie będziesz
cudzołożył... Nie będziesz kradł... Nie będziesz mówił
przeciw bliźniemu twemu kłamstwa jako świadek... Nie
będziesz pożądał domu bliźniego twego... Nie będziesz
pożądał żony bliźniego twego, ani jego niewolnika, ani
jego niewolnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej
rzeczy, która należy do bliźniego twego.
Obłok rzucał cień, a jednocześnie przeświecał, a głos
Pana przenikał Aarona do samej głębi, wydobywając z niej
niepohamowaną radość. Serce Aarona zdawało się śpie¬wać
wesołą pieśń, mimo że w tej samej chwili wypełniała go
Boża bojaźń. Krew przepływała przez jego skronie w takim
tempie, że zagłuszała wszystko, niczym strumień
—
wszystko poza niezwykłym, przepotężnym odczuciem
kontaktu z Bogiem. Czuł, jakby wypływało z niego stare
życie, a napełniało go nowe, bardziej rzeczywiste,
praw¬dziwe. Słowo Boże wibrowało w ciele Aarona, puchło,
rozbłyskiwało jaskrawo w jego myślach, paliło jego serce,
wylewało się z jego ust! Przepełniła go niezwykła
ekstaza, czuł Obecność, Boży głos znajdował się wewnątrz
niego i wszędzie wokół, słyszał go bez dźwięku! Amen!
Amen!
-
wołał Aaron w myślach. Niech się tak dzieje! Niech
się tak dzieje! Pragnął pozostać zanurzony w Bogu. Króluj
we mnie, Panie! Króluj! Króluj!
Tymczasem ludzie krzyczeli z przerażeniem:
-
Mojżeszu, Mojżeszu!
Aaron nie chciał odwracać się od tego, czego
doświad¬czał. Miał ochotę odkrzyknąć ludowi, żeby nie
odsuwali ofiarowywanego im daru. Otwórzcie się na to! —
myślał. Uchwyćcie Pana! Obejmijcie Go! Nie kończcie
związku, dla którego się urodziliśmy! Było już jednak za
późno.
Mojżesz wrócił z góry.
-
Nie bójcie się! - zawołał. - Bóg przybył po to, aby
was doświadczyć i pobudzić do bojaźni przed Sobą,
żeby¬ście nie grzeszyli.
Ludzie zaczęli uciekać.
-
Wracajcie! - krzyknął Aaron, ale lud cofnął się na
większą odległość i tak pozostawał. Nawet jego synowie i
ich dzieci! Łzy rozczarowania ukłuły go w oczy. Nie miał
wyboru, musiał zejść do ludu.
-
Mów do nas ty, a my będziemy cię słuchać! — zawo¬łali
tymczasem starsi do Mojżesza. - Ale Bóg niech nie
przemawia do nas, abyśmy nie pomarli!
-
Chodźcie i sami posłuchajcie, co Bóg do was mówi!
Zastępy Izraelitów kuliły się jednak przerażone
hałasem i wichrem. Ludzie nie podnosili głów, aby nie
patrzeć na dym i ogień.
W końcu grzmoty i wiatr ustały. Nie było już słychać ze
szczytu góry dźwięku rogu. Ziemia przestała drżeć.
Cisza oznaczała dla Aarona istną mękę. Tak niezwy¬kła
chwila skończyła się, straciliśmy niepowtarzalną okazję!
- myślał w rozpaczy. Czy ci ludzie nie rozumieją,
■
co im zaofiarowano i co odrzucili?! Czuł ścisk w gardle,
ogarnięty żałością i rozczarowaniem.
Czy kiedykolwiek znowu usłyszę głos Pana? - zasta¬nawiał
się. Miriam odezwała się do niego, potem do jego synów.
Aaron nie był w stanie nawet mówić, ani ruszyć się z
miejsca, tak głęboki zdejmował go smutek. Patrzył na
połyskującą na górze Synaj chwałę Bożą. Wcześniej czuł,
że ten ogień płonie w jego wnętrzu, rozpala w nim życie,
takie, jakiego doświadczał Mojżesz. Och, słyszeć Pana co
dzień, pozostawać z Nim w osobistej przyjaźni, ze Stwórcą
wszyst¬kich rzeczy! Gdyby wszyscy usłyszeli słowa Pana,
ciężkie brzemię odpowiedzialności za te rzesze zostałoby
zdjęte z barków Aarona i Mojżesza. Każdy usłyszałby Boży
głos i każdy znałby Słowo Boże. Każdy by zrozumiał. I
byłby w stanie postanowić, że będzie posłuszny woli Pana.
Aaron marzył o tym. Jak by to było, gdyby został
uwolniony od odpowiedzialności za tylu ludzi! A oni już
by nie narzekali! Nie uskarżaliby się. Każdy członek
narodu Izraela niósłby jednakowe brzemię!
Marzenie rozwiewało się jednak i Aaron poczuł, jak z
powrotem spoczywa na jego barkach ciężar boskiego
powołania. Przypomniały mu się dni młodości - wtedy nie
musiał martwić się o nikogo poza sobą samym. Nie był
odpowiedzialny za nic ponad to, aby przeżyć pod palącym
egipskim słońcem, w obecności okrutnych dozorców
niewolników.
Ogień na Synaju zmienił się w jego oczach w czerwono-
złotą plamę. To przez łzy. Och, Panie! Panie, jak
ogromnie tęsknię za... Za czym? Aaronowi brakło słów, nie
potrafił opisać tego, co czuł. W tej chwili odczuwał
jedynie ból w samym środku swojej istoty, cierpienie i
tęsknotę za utraconym stanem. Wiedział, że owa tęsknota
nigdy do końca go nie opuści. Bóg przywołał naród
izraelski do stóp góry, aby ludzie usłyszeli Jego głos.
Powołał ich, by stali się Jego narodem. Lecz oni
odrzucili wręczany im dar i zamiast niego wybrali
człowieka, wołając, aby ich prowadził. Mojżesza.
-
Nie smuć się, Aaronie - uspokajała Miriam. Usiadła
koło brata i położyła dłoń na jego głowie. - Zdjął nas
taki strach, że nie mogliśmy wytrzymać. Hałas był tak
okropny! Błyskało, huczało, wszystko się trzęsło!
Aaron nie był dzieckiem, które można łatwo pocie¬szyć.
Wstał.
-
To był Pan! - żachnął się. - Widzieliście przecież
obłok i słup ognia. Członkowie mojej rodziny uciekli jak
wystraszone owce! — Synowie, synowe i wnuki Aarona
krzyczeli do Mojżesza tak samo jak wszyscy inni. Czy jego
słowa nic dla nich nie znaczyły? Czy wciąż był jakby
niewolnikiem? Od miesięcy starał się im wyjaśnić, jak to
jest, słyszeć głos Pana i wiedzieć, że to mówi On, Bóg, a
nie jakiś wyobrażony głos. A kiedy mieli sposobność
usłyszeć Go sami - co zrobili? Uciekli przed Panem!
Trzęśli się ze strachu w swoich świeżo wypranych szatach.
Płakali z przerażenia i wołali do Mojżesza, żeby sam
wysłuchał Pana i przekazał im Jego słowa!
—
Zachowujesz się jak dziecko, Aaronie — ofuknęła go
Miriam.
—
Nie jesteś moją matką - burknął Aaron. — Ani żoną.
Poczerwieniała i chciała coś odpowiedzieć, ale Aaron
minął ją i wyszedł z namiotu. Nie dało się uciszyć tej
kobiety. Była jak wiatr, który wieje nieustannie - a on
nie miał ochoty wysłuchiwać jej porad ani narzekania.
Nadszedł Mojżesz.
-
Zbierz lud - polecił - niech podejdzie do podnóża
góry.
Kiedy rzesza podążyła na czele Aarona, zobaczył na
miejscu czekającego już Mojżesza. Koło niego stał Jozue.
Dlaczego Eliezer i Gerszom nie spieszą się, żeby pomagać
ojcu? - pomyślał z irytacją Aaron. Czemu koło Mojżesza
stoi młody mężczyzna z pokolenia Efraima, a nie ktoś
spośród jego krewnych?
Od samego wyjścia z Egiptu Jozue starał się przeby¬wać
jak najbliżej Mojżesza i służyć mu przy każdej okazji.
Mojżesz z radością przyjął młodego pomocnika. Jozue nie
odstępował Mojżesza, nawet po tym jak Jetro razem z
Sefora przywiódł ze sobą Eliezera i Gerszoma. Co robią
tego ranka synowie Mojżesza? - zastanawiał się Aaron.
Spostrzegł ich pośród ludu, po bokach ich matki, która
najwyraźniej nie czuła się dobrze.
-
Słuchajcie Słowa Bożego! - nakazał Mojżesz. Tłum
umilkł i słuchał, a on obwieścił ludowi wszystkie słowa
Pana i wszystkie Jego zlecenia. Mówił o prawach, które
miały chronić ludzi przed krzywdzeniem się nawzajem, o
prawach cudzoziemców, którzy mieszkali pośród Izrae¬litów
i postępowali zgodnie z nakazami Pana, o prawach
własności, prawach, które były sprawiedliwe, i w których
widoczne było miłosierdzie. Bóg ogłosił trzy święta,
jakie miały być obchodzone co roku: Święto Przaśników,
które miało przypominać Izraelitom o wyprowadzeniu ich z
Egiptu, a także Święto Żniw oraz Święto Zbiorów, podczas
których lud będzie dziękował Panu za otrzymane plony.
Przy tych okazjach wszyscy mężczyźni Izraela mieli
pojawiać się przed Panem, w wyznaczonym przez Niego
miejscu - kiedy już dojdą do Ziemi Obiecanej.
Odtąd lud nie mógł już postępować wedle tego, co sam
uważał za słuszne.
—
Pan posyła przed nami Swojego anioła, aby strzegł nas
w czasie drogi i doprowadził nas do miejsca, które Pan
nam wyznaczył. Musimy go szanować i słuchać jego słów.
Nie możemy mu się w niczym sprzeciwiać, gdyż nie
przebaczy naszych przewinień. Działa w imieniu Pana.
Serce Aarona zabiło mocniej - przypomniało mu się, jak
widział człowieka kroczącego przed Mojżeszem. Nie był
tylko złudzeniem! Podobnie jak ten, który stał w skale na
górze Synaj, kiedy ze skały wypłynęła woda. Był to Anioł
Pański. Aaron słuchał łapczywie słów brata.
—
Jeśli będziecie wiernie słuchali jego głosu i
wykony¬wali wszystko, co Bóg wam poleca, Pan będzie
nieprzyja¬cielem waszych nieprzyjaciół i będzie odnosił
się wrogo do odnoszących się tak do was. - Mojżesz
rozłożył szeroko ramiona, unosząc dłonie. — Będziemy
oddawać cześć
Panu, Bogu naszemu, gdyż pobłogosławi nasz chleb i naszą
wodę. Oddali od nas wszelką chorobę. Żadna kobieta w
naszym kraju nie będzie miała przedwczesnego porodu i
żadna nie będzie bezdzietna. Liczbę dni naszego życia Pan
uczyni pełną. Gdy dojdziemy do Ziemi Obie¬canej,
przepędzimy spośród nas jej mieszkańców. Inaczej
przywiedliby nas do grzechu przeciw Panu. Moglibyśmy
oddawać cześć ich bogom, ku naszej zgubie. - Opuścił
ręce. — I cóż odpowiecie Bogu?
-
Wszystkie słowa, jakie powiedział Pan, wypełnimy —
zawołał Aaron, a za nim inni, aż w końcu ponad milion
głosów jednocześnie odpowiedziało Panu, Bogu Izraela.
Nazajutrz wcześnie rano Mojżesz zbudował ołtarz u stóp
góry i postawił dwanaście stel, stosownie do liczby
dwunastu pokoleń Izraela. Potem polecił młodzieńcom
izraelskim złożyć Panu ofiarę całopalną i ofiarę
biesiadną z cielców. Mojżesz zaś wziął połowę krwi i
wylał ją do czar, a drugą połową krwi skropił ołtarz.
Wtedy wziął Księgę Przymierza i czytał ją głośno ludowi.
Ludzie ponownie oświadczyli, że będą posłuszni nakazom
Pana. W powietrzu unosił się zapach palących się ofiar.
Następnie Mojżesz odezwał się do Aarona:
—
Ty, Nadab, Abihu i siedemdziesięciu starszych
Izra¬ela macie wstąpić ze mną na górę. - Aaron zachwycił
się tym rozkazem. Wyczekiwał chwili, kiedy będzie nie
tylko słyszał Słowo Boże, ale i stanie wobec Pana! Ruszył
z bra¬tem na górę Synaj, na czele siedemdziesięciu
starszych, a w jego sercu mieszały się radość i strach.
Wspinaczka nie była łatwa. Bez wątpienia to sam Bóg
udzielił Mojżeszowi siły, bo przecież wchodził on na górę
już czterokrotnie! Każdy krok przypominał Aaronowi o tym,
że ma już osiemdziesiąt trzy lata; bolały go miꜬnie,
musiał odpoczywać, a jednak posuwał się w górę po
nierównej, wijącej się ścieżce. Ponad nim wirował obłok
Pana, był też ogień na szczycie góry. Kiedy idący
znaleźli się na płaskowyżu, Mojżesz oznajmił:
- Tu oddamy cześć Panu.
Wtedy Aaron zobaczył Boga Izraela, a pod Jego stopami
jakby jakieś dzieło z szafirowych kamieni, świe¬cących
jak samo niebo. Aaron pomyślał, że teraz z pew¬nością
umrze. Zadrżał i opadł na kolana, skłaniając się twarzą
do ziemi.
Powstań i jedz. Pij wodę, którą ci przynoszę.
Jeszcze nigdy w życiu Aaron nie czuł takiego uniesie¬nia
i wdzięczności. Miał ochotę nigdy nie opuszczać miej¬sca,
w którym się znalazł. Zapomniał o ludziach, którzy go
otaczali, i o tych wszystkich, którzy czekali w dolinie.
Przeżywał aktualną chwilę, wypełniony i przepełniony
widokiem potęgi i majestatu Boga. Czuł się mały, lecz nie
pozbawiony znaczenia, czuł się jednym z wielu, ale kimś,
o kogo Pan się troszczy. Manna miała niebiański smak, a
woda przywracała mu siły.
Mojżesz położył dłoń na ramieniu Aarona i powiedział:
-
Pan wezwał mnie bliżej szczytu góry aby dać mi prawo
i przykazania dla ludu. Zostań tu i poczekaj, aż wrócimy
-
Wrócicie?
-
Pójdzie ze mną Jozue.
Aarona przeszedł dreszcz złości. Spojrzał na młodego
pomocnika swojego brata.
-
Przecież on jest z pokolenia Efraima, a nie Lewiego
—
zauważył.
-
Aaronie — odparł cicho Mojżesz — czyż nie mamy być
posłuszni Panu we wszystkim?
Aaronowi ścisnął się żołądek; jego wargi zadrżały
-
Tak. - Miał wielką ochotę powiedzieć: „Chcę pójść z
tobą, to ja chcę kroczyć przy twoim boku! Dlaczego nagle
mnie odsuwasz?". Raptem poczuł się zupełnie podobnie jak
wtedy, kiedy będąc małym chłopcem, krył się w trzcinach,
osamotniony. Wybrano kogoś innego!
-
Oto macie Aarona i Chura. Kto miałby jakąś sprawę do
załatwienia, może się zwrócić do nich — powiedział
Mojżesz do wszystkich.
Aaron został sam, patrząc za odchodzącymi ku szczy¬towi
góry Mojżeszem i Jozuem. Aaron poczuł szczypanie łez w
oczach. Zamrugał powiekami, próbując się opano¬wać.
Dlaczego Jozue? - martwił się. - A nie ja? Czy to nie
mnie wezwał Pan, żebym wyszedł na spotkanie Mojże¬szowi
na pustyni? Czy nie mnie Pan wybrał jako tego, kto ma
mówić w imieniu Mojżesza? To niesprawiedliwe!
-
myślał ze ściśniętym gardłem.
Mojżesz i Jozue wspinali się wyżej, a Aaron pozostał z
innymi. W tej chwili odpowiedzialność za lud ciążyła mu
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Aaron i pozostali czekali na zboczu góry przez sześć dni.
Obłok przesłonił wierzchołek. Widać było Mojże¬sza i
Jozuego, jednak byli w wyraźny sposób oddzieleni od
innych. W siódmym dniu Pan przywołał Mojżesza z pośrodka
obłoku. Aaron i jego towarzysze słyszeli Boży głos, który
przypominał głuchy, przetaczający się grzmot. Mojżesz
wstał i poszedł jeszcze wyżej; Jozue szedł za nim chwilę,
a potem pozostał, jak wartownik, na zewnątrz obłoku, w
którym zniknął Mojżesz. Rozległ się pełen mocy odgłos,
rozbłysnął jaskrawo ogień. Z dołu dobiegły okrzyki
przerażonego ludu.
-
Aaronie! - zawołał Chur. - Ludzie nas potrzebują.
Trzeba dodać im otuchy.
Aaron wciąż stał tyłem do pozostałych.
-
Mojżesz kazał nam zaczekać tutaj - odpowiedział.
-
Starsi już schodzą.
-
Mamy czekać!
-
Aaronie, jesteś potrzebny ludziom! - wołał Chur.
Dlaczego?! - myślał ze łzami goryczy Aaron. Panie,
dlaczego musiałem zostać?
-
Mojżesz powiedział, że lud może zwracać się w
po¬trzebie do nas - przypomniał Chur. - Jeżeli ludzie
miną wyznaczoną przez Boga granicę, zginą!
-
Dobrze, idę! - krzyknął Aaron, zaciskając powieki.
Odwrócił się, przygaszony. Ruszył ścieżką w dół.
Zamie¬rzał spełnić wymagania Pana.
Obejrzał się po raz ostatni. Jozue stał tuż przy obłoku.
Starsi Izraela otoczyli Aarona. Byli zaniepokojeni,
sfrustrowani.
-
Minęło już dziesięć dni! - mówili. - Na górze cały
czas płonie ogień... Ludzie uważają, że Mojżesz zginął.
-
Czy Bóg zabiłby własnego pomazańca? — odpo¬wiedział
ze złością Aaron.
-
Nikt by nie przeżył w takim ogniu! Jozue także nie
wrócił. Ktoś powinien tam iść i zobaczyć, czy...
Aaron wstał i spojrzał gniewnie na swoich synów.
-
Nikomu nie wolno zbliżać się do góry! - przypo¬mniał.
- Czy zapomnieliście o granicy, którą wyznaczył Pan? To
ziemia święta! Każdy, kto się zbliży, zginie z ręki Pana.
-
W takim razie Mojżesz i Jozue ponieśli śmierć.
-
Mój brat żyje! — upierał się Aaron. — Sam Bóg wezwał
go na szczyt góry, aby przekazać mu Swoje słowo. Mojżesz
wróci.
-
Chyba śnisz, Aaronie - skomentował Korach, kręcąc
głową. - Spójrz tylko na górę! Jakiż człowiek mógłby ujść
cało z takiej pożogi?
-
Sam spłoniesz, jeśli będziesz buntował się przeciw
Panu! - odparł Aaron.
Odpowiedział mu chór głosów.
—
Wracajcie do namiotów! — zawołał Aaron. — Zbie¬rajcie
co ranka mannę, jak przykazał wam Bóg, pijcie wodę, w
którą nas zaopatruje. I czekajcie, jak i ja czekam!
-
Schował się do swojego namiotu, zasłaniając wejście,
usiadł na poduszce i ukrył twarz w dłoniach. Nie chciał
słuchać wątpliwości starszych — gdyż sam miał ich
dostatecznie wiele. Mojżesz powiedział, żebym czekał...
-
myślał. Muszę czekać. Boże, dopomóż mi czekać!
Przypomniał mu się teraz Jozue, który stał na górze
blisko Mojżesza. Jego brat wybrał Jozuego...
-
Czy nie powinieneś...? - odezwała się Miriam, ale
urwała, widząc gniewne spojrzenie Aarona. — Myślałam
tylko... - zaczęła. Popatrzyła mu chwilę w oczy i w końcu
spuściła wzrok, powracając do czesania wełny.
Nawet synowie Aarona nie dawali mu spokoju, zadrę¬czając
go pytaniami.
>- Nie wiem, dlaczego tak długo przebywa na górze!
-
huknął. - Ani czy jest zdrów i cały. To prawda, że
jest stary; a ja jestem jeszcze starszy. Jeżeli będziecie
mnie dalej nękać, zamęczycie mnie i umrę!
Całymi dniami Aaron radził ludziom i sądził ich. Było to
wyczerpujące, a mógł odpocząć dopiero wieczo¬rem. Kiedy
wszyscy już spali, on spoglądał na górę i ob¬serwował
ogień, który pożarłby chyba wszystko. Jakim sposobem
Mojżesz znosił taką pracę? - zastanawiał się. Jak był w
stanie słuchać po kolei o tylu sprawach i za każdym razem
zachować bezstronność?
Nie dam rady, Mojżeszu... - myślał. Musisz zejść z góry.
Musisz powrócić!
Czyżby Mojżesz umarł? Aaron zacisnął powieki, czując
pełzający po ciele strach. Czy to dlatego od tylu dni
jego brat nie dawał znaku życia? I gdzie się podział
Jozue? Czy ciągle czekał na skalistym stoku? Przecież do
tej pory jego zapasy jedzenia i wody musiały się
skończyć.
Lud był niczym owce bez pasterza. Pytania, które słyszał
Aaron, zaczęły mu przypominać beczenie. Wiedział, że
jeśli czegoś nie zrobi, Izrael w końcu się rozejdzie.
Niektó¬rzy chcieli wracać do Egiptu. Inni myśleli o tym,
żeby popędzić swoje trzody na pastwiska ziemi Madian.
Nikt nie był zadowolony.
Aaron nie mógł spać. Zbierał mannę, jak inni, ale ledwie
był w stanie jeść. Gdziekolwiek się pojawił, pytano go:
—
Gdzie Mojżesz?
—
Na górze, z Bogiem — odpowiadał.
—
Czy on żyje?
—
Na pewno żyje.
—
Kiedy wróci?
—
Nie wiem. Nie wiem!
Minęło trzydzieści pięć dni, trzydzieści sześć,
trzy¬dzieści siedem. Z każdym mijającym dniem lęk i złość
Aarona narastały.
W namiocie było mu gorąco, ale nie wychodził. Wiedział,
że kiedy tylko wyjdzie, ludzie zasypią go pyta¬niami, na
które nie znał odpowiedzi. Miał już dość narze¬kań i
lamentów innych. Skąd mógł wiedzieć, co działo się na
górze?
Mojżeszu! Dlaczego zwlekasz?! — wołał w myślach.
Czy Mojżesz wyobrażał sobie, przez co przechodził Aaron,
tkwiąc na pustynnej równinie z zastępami uskar¬żających
się ludzi? A może Mojżesz kąpał się tylko w bla¬sku
obecności Pana? Aaron oceniał, że jeżeli niczego nie
postanowi, lud wkrótce ukamienuje go na śmierć, a potem
rozejdzie się po pustkowiu niczym gromada dzikich osłów.
Miriam popatrzyła ponuro na brata.
-
Wołają cię - odezwała się.
-
Słyszę.
-
Chyba są rozzłoszczeni, ojcze.
Krzyczą takim tonem, jakby mieli ochotę mnie ukamienować
- pomyślał w odpowiedzi Aaron.
-
Co radzisz? — spytał, zwróciwszy się do Miriam.
-
Nie wiem, ale lud stracił cierpliwość. Daj im coś do
zrobienia, żeby mieli zajęcie.
-
Może mam kazać im znowu robić cegły? Zbudo¬wać tu
miasto, u stóp góry?
-
Aaronie! - wołali starsi, zebrawszy się pod jego
namio¬tem. —Aaronie! —To był głos Koracha. — Aaronie,
musimy z tobą porozmawiać! — Nawet Chur tracił wiarę.
Aaron opanował cisnące mu się do oczu łzy.
-
Bóg nas opuścił - szepnął z drżącym sercem. Może Bóg
troszczył się tylko o Mojżesza? Na górze wciąż płonął
ogień. Mojżesz ciągle przebywał na szczycie twarzą w
twarz z Bo¬giem. Być może Bóg i Mojżesz zapomnieli o mnie
i o całym ludzie? — zastanawiał się Aaron. Westchnął i
pokręcił głową. Jeżeli Mojżesz nie zginął... Minęło
czterdzieści dni. To niemożliwe, żeby
osiemdziesięcioletni mężczyzna...
Wyszedł z namiotu; natychmiast otoczyła go star¬szyzna i
wszyscy inni. Ich zniecierpliwienie przytłaczało Aarona.
Lud nie martwił się już o Mojżesza. Poszcze¬gólne klany
były gotowe rozdzielić się i rozejść. Ludzie nie chcieli
już pozostawać u stóp góry ani słuchać słów:
„Zaczekajcie, aż Mojżesz wróci".
-
Mojżesz wyprowadził nas z Egiptu i zniknął -odezwał
się jeden ze starszych. — Nie wiadomo, co się z nim
stało.
Przecież ci ludzie widzieli cud, jakiego Bóg doko¬nał w
Egipcie! - myślał Aaron. Widzieli, jak Mojżesz wyciąga
laskę, a Bóg rozdziela Morze Czerwone, żeby mogli przez
nie przejść suchą nogą! Poczuł strach. Jeśli starsi tak
mało troszczyli się o los jego brata, który wyprowadził
ich z Egiptu, że o jego zniknięciu mówili ze złością, to
chyba bardzo niedługo stracą szacunek i do niego.
-
Musisz nas poprowadzić, Aaronie - dodał ktoś.
-
Mów nam, co mamy robić.
-
Nie możemy wiecznie czekać tu na zmarłego. Mojżesz
był stary!
-
Uczyń nam boga, który by szedł przed nami. Aaron
odwrócił się, ale za nim też stali ludzie. Popa¬trzył na
zebranych. Wszyscy jednocześnie wołali, krzy¬czeli,
przepychali się. Niektórzy wznosili pięści. Poczuł
gorący, nieświeży oddech tłumu, siłę jego strachu, potęgę
jego gniewu.
„Daj im coś do zrobienia, żeby mieli zajęcie" —
powie¬działa Miriam. Hm.
-
Dobrze! - Aaron odepchnął się od nacierającego ludu,
żeby zachować choć odrobinę dystansu. Ależ chciałbym być
tam, na górze! - pomyślał. Już lepiej by mi było umrzeć w
Bożym płomieniu niż żyć tu, na dole, na pokrytej pyłem
równinie, rojącej się od motłochu! Nienawidził, kiedy go
popychano. Nie cierpiał żądań i narzekań tłumów. Nie
znosił ich ciągłych lamentów. — Dobrze...
Ludzie ucichli, i wtedy poczuł ulgę, a zaraz potem dumę.
Słuchali go! Wychylali się ku niemu, czekając, żeby ich
poprowadził.
Ze czymś ich zajmie.
Dam wam zajęcie! - myślał.
-
Pozdejmujcie złote kolczyki, które są w uszach
waszych żon, waszych synów i córek, i przynieście je do
mnie — rozkazał. Nawet nie próbował żądać od stojących
naprzeciw niego mężczyzn, żeby swoje ozdoby też
pozdej¬mowali.
Ludzie ruszyli spełnić jego żądanie. Wziął głęboki
od¬dech i wrócił do namiotu. Miriam stała bez ruchu,
kręcąc głową.
-
Co ty robisz, Aaronie? - spytała.
-
Dałem im coś do zrobienia.
-
Ale co?...
Aaron zignorował pytanie siostry. Opróżnił kosze i
wystawił je na dwór. Ludzie zaczęli znosić podarki i
ofiary. Wkrótce kosze były przepełnione. Każdy,
mężczyzna, kobieta czy dziecko, przyniósł parę złotych
kolczyków. Nawet Miriam, synowie i synowe Aarona.
I co teraz? - myślał.
Rozpalił ognisko i stopił kolczyki i inne złoto, które
zrządzeniem Boga oddali Izraelitom zwyciężeni
Egipcja¬nie. Jak zrobić coś, co ma przedstawiać Boga
wszechświata? — zastanawiał się. Jak mógłby wyglądać Bóg?
Aaron popa¬trzył na górę. Na Boga patrzył Mojżesz. I
Jozue.
Aaron zrobił formę i wlał do niej roztopione złoto.
Płacząc ze złości, ulał złotego cielca. Wyszedł brzydki i
nierówny. Kiedy ludzie spojrzą na moje dzieło — pomy¬ślał
Aaron - a potem na wciąż rozpaloną Bożą chwałą górę, z
pewnością dostrzegą różnicę pomiędzy fałszy¬wymi
egipskimi posągami, a żywym Bogiem, którego nie da się
przedstawić za pomocą ludzkich rąk. Jak mogą tego nie
widzieć?
- Oto bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egip¬skiej!
- zawołali starsi.
Aaron zadrżał, obserwując palący ogień, który wciąż
rozbłyskiwał na górze Synaj. Czy Bóg przyglądał się
wszystkiemu, czy też był zbyt zajęty rozmową z
Mojże¬szem? Czy zdawał sobie sprawę, co dzieje się na
dole? „Nie będziesz miał bogów cudzych obok Mnie"...
Strach zdjął Aarona; próbował usprawiedliwić się przed
samym sobą, wymyślić powód, z którego właśnie zrobił
bożka. Czyż Bóg nie dawał zawsze ludziom dokład¬nie tego,
czego potrzebowali, a potem nie utrzymywał ich w
karności? Czyż on, Aaron, nie postępował teraz tak samo?
Lud pragnął wody. I Bóg dał mu wodę. Lud domagał się
jedzenia - i dostał je od Boga. Za każdym razem po tego
rodzaju wydarzeniu ludzie stawali się posłuszni.
Posłuszeństwo... Przez plecy Aarona przeszedł zimny
dreszcz.
Ludzie kłaniali się złotemu cielcowi, nie zwracając uwagi
na wiszący nad nimi obłok i towarzyszący mu ogień. Czy
tak bardzo przyzwyczaili się do ich widoku, że już ich
nie zauważali? Wzdychali do złotego cielca z
uwiel¬bieniem i nucili mu pełne szacunku pieśni - czemuś,
co ich nie widziało, nie słyszało ani nie myślało. Nikt
nie zerkał w górę, jak Aaron.
Nic nie nastąpiło. Obłok pozostał nieporuszony, wciąż
ocieniał lud, a ogień — zdawał się go ogrzewać.
Aaron przestał patrzeć na górę i przyglądał się ludziom.
Minęła godzina, potem druga. Lud zmęczył się sięga¬jącymi
ziemi ukłonami. Ludzie powstawali więc, jeden po drugim,
i popatrzyli wyczekująco na Aarona. Usłyszał cichy, lecz
narastający pomruk, jak zapowiedź burzy.
Zbudował zatem przed stojącym na tle góry cielcem ołtarz
z kamieni - nieociosanych kamieni, jak przyka¬zał Bóg.
— Jutro będzie uroczystość ku czci Pana — powiedział.
Zamierzał przypomnieć ludziom o mannie, którą obda¬rzał
ich Bóg. Poza tym do rana ludzie powinni odpocząć.
Rankiem w ogóle wszystko wydaje się lepsze.
Ludzie rozbiegli się, klaszcząc w ręce, jak dzieci, żeby
przygotować się na święto. Nawet synowie i synowe Aarona
nie mogli się doczekać następnego dnia, po tym jak oddali
na pożytek wszystkich najbardziej misterne wytwory
Egiptu.
Kiedy tylko słońce rozpaliło wschodni odcinek hory¬zontu,
starszyzna złożyła złotemu cielcowi ofiary cało¬palne i
pojednania. Po zakończeniu formalnego obrzędu lud zasiadł
do biesiady. Gardząc padającą łagodnie man¬ną, ludzie
pozarzynali baranki i kozy, i zaczęli je piec. Nie pili
też wody, która wciąż płynęła nieprzerwanie ze skały przy
górze Synaj. Pili łapczywie sfermentowane mleko. Ci,
którzy mieli harfy i liry, zaczęli grać egipską muzykę.
Najedzeni i pijani ludzie powstawali i zaczęli tańczyć.
Zachowywali się coraz głośniej, a ich okrzyki były coraz
bardziej ochrypłe. Tu i tam zdarzyły się bójki. Gapie
stali wokół i śmieli się na widok przelewanej krwi.
Młodzi mężczyźni zaczęli gonić młode kobiety, a te
uciekały ze śmiechem, chętne, aby dać się złapać.
Aaron poczerwieniał ze wstydu i schował się do na¬miotu.
Jego młodsi synowie, Eleazar i Itamar, siedzieli w
milczeniu, ponurzy, a Miriam skryła się z ich żonami i
dziećmi w tyle namiotu, zasłaniając uszy.
— Ja tego nie chciałem — odezwał się Aaron. — Wiecie, że
nie o to mi chodziło! — Ze zwieszoną głową słuchał
krzyków koło swojego namiotu.
-
Musisz coś zrobić, Aaronie. Powstrzymać to -
oznaj¬miła Miriam.
—
To był twój pomysł — odpowiedział.
-
Mój?! Przecież nie chciałam, żeby... - Miriam
umil¬kła nagle.
Aaron zasłonił twarz dłońmi. Sytuacja wymknęła mu się
spod kontroli. Ludzie biegali jak oszaleli tam i z
powro¬tem. Gdyby spróbował ich w tej chwili uspokoić,
zabiliby go, i niczego by to nie zmieniło.
Lud zaczął oddawać się wszelkim rozkoszom ciała. Takim,
jakie tylko przychodziły ludziom do głowy, w
przy¬padkowych miejscach. Zgiełk był jeszcze większy niż
po wyjściu z Egiptu czy po nocy, podczas której Bóg
oszczę¬dził pierworodnych synów swojego narodu! I w tej
chwili to Bóg mógł powstrzymać lud. Jeśli oczywiście w
ogóle o nim pamiętał...
Wtem Aaron usłyszał głęboki rumor. Poczuł dreszcz
strachu. Wstrzymał oddech; dopiero kiedy zaczęło palić go
w płucach, znowu zaczął wciągać w nie powietrze. Ręce mu
drżały.
Do namiotu wpadli Nadab i Abihu; chwieli się, trzy¬mając
prawie opróżnione bukłaki.
—
Czemu tu siedzicie?! — zawołał jeden z synów. —
Świętujemy na dworze!
Uszu Aarona dobiegł odległy krzyk. Jakiś mężczyzna wołał
z rozpaczą, a potem z gniewem, coraz głośniej. Na szyi
Aarona ścierpła skóra.
- Mojżesz! - Wypadł z namiotu, z ulgą w sercu. Jego brat
żył! - Mojżeszu! - wołał, przepychając się między
dokazującymi ludźmi. Dobiegł do wyznaczonej wokół góry
granicy, nie mogąc się doczekać przywitania z bra¬tem.
Teraz wszystko będzie dobrze! - myślał. Mojżesz będzie
wiedział, co zrobić.
Aaron widział teraz Mojżesza wysoko na ścieżce. Jego brat
krzyczał, odrzuciwszy głowę. Aaron zatrzymał się.
Obejrzał się i zobaczył morze rozpusty, bezwstydny
festiwal grzechu. Zerknął znowu w górę, i miał ochotę
cofnąć się i odbiec, ukryć się w namiocie. Pomyślał, że
chętnie posypałby głowę popiołem. Wiedział, co zoba¬czył
z wysoka Mojżesz.
Bóg także wszystko widział.
Mojżesz wydał okrzyk wściekłości, uniósł nad głowę dwie
kamienne tablice, które trzymał, a następnie cisnął nimi
w dół. Aaron odskoczył, bojąc się, że może Pan dał jego
bratu taką siłę, że tablice dolecą aż do niego, spadną mu
na głowę i zabiją go. Jednak tablice roztrza¬skały się o
skałę; obsypał go tylko kłujący deszcz drob¬nych
odłamków. Doleciał do niego pył. Aaron poczuł, że zostało
utracone coś ważnego. Znowu zasłonił twarz.
Wokół zapanował chaos. Ludzie uciekali na wszyst¬kie
strony. Inni znieruchomieli i dyskutowali raptownie,
zmieszani. Jeszcze inni byli tak pijani lub tak
pochłonięci rozpustą, że nie zwrócili większej uwagi na
powrót Bożego proroka albo w ogóle niczego nie usłyszeli.
Niektórzy okazali się nawet na tyle bezwstydni, że
zaczęli radoś¬nie wołać do Mojżesza i zapraszać go, żeby
dołączył do świętowania!
Aaron wycofał się pomiędzy innych, w nadziei, że kiedy
zmiesza się z tłumem, jego hańba będzie mniej widoczna.
Może Mojżesz chwilowo o nim zapomni i nie okryje go
publicznie wstydem?
Mojżesz przeszedł prosto przez tłum, stanął przed
ciel¬cem i zażądał:
-
Spalcie go! - Na ten sygnał Jozue przewrócił bożka.
-
Stopcie go, zetrzyjcie na proch i rozsypcie go w
wodzie!
—
rozkazywał Mojżesz. - I niech wszyscy się jej napiją!
Tłum rozstąpił się jak Morze Czerwone przed Mojże¬szem,
który kroczył teraz do Aarona. Aaron musiał wydobyć z
siebie ostatnie resztki odwagi, żeby nie rzucić się do
ucieczki przed własnym bratem. Mojżesz zamor¬dował
niegdyś w gniewie Egipcjanina i pogrzebał go w piasku...
Czy teraz podniesie rękę na własnego brata i powali go
ciosem na ziemię? Istotnie, palce Mojżesza zacisnęły się
na jego pasterskiej lasce tak, że zbielały. Aaron zamknął
oczy.
Jeśli mnie zabije, to trudno - pomyślał. Zasłużyłem na
to...
-
Cóż ci uczynił ten lud, że sprowadziłeś na niego tak
wielki grzech? — spytał groźnie Mojżesz.
-
Niech się mój pan nie unosi na mnie gniewem -
odpowiedział Aaron - bo wiesz sam, że ten lud jest
skłonny do złego. Powiedzieli do mnie: „Uczyń nam boga,
który by szedł przed nami, bo nie wiemy, co się stało z
Mojżeszem, z tym mężem, który nas wyprowadził z ziemi
egipskiej". Mojżeszu, nie było cię czterdzieści dni! Nie
wiedziałem, czy żyjesz, czy umarłeś? Co miałem zrobić?
-
Oskarżasz mnie? - upewnił się Mojżesz, błyskając
oczami.
-
Nie! — jęknął Aaron, śmiertelnie przerażony. — Nie
wiedziałem, co czynić. Powiedziałem więc: „Kto ma złoto,
niech je zdejmie z siebie". I złożyli mi je, i wrzuciłem
je w ogień, i tak powstał cielec. — Poczuł, że gorąco
oblewa mu policzki. Może broda zasłoni ich kolor i jego
kłam¬stwo nie będzie tak oczywiste?
Widocznie nie zasłoniła. Mojżesz nie patrzył teraz z
fu¬rią, ale z takim wyrazem oczu, że Aarona przepełnił
wstyd, jeszcze silniejszy niż uprzedni strach. Już chyba
lepiej by się czuł, gdyby Mojżesz zbił go laską. Spuścił
głowę, nie był w stanie patrzeć bratu w oczy. Poczuł
przypływ łez. Popuś¬cił wodze ludziom i niewątpliwie była
to jego wina! Nie miał dość siły, aby paść tak krnąbrną
trzodę. Kiedy tylko Mojżesz znikł na górze, on zaczął
słabnąć. Czy teraz Izrael stał się pośmiewiskiem dla jego
nieprzyjaciół? W tej chwili ludzie nie będą nawet chcieli
słuchać Mojżesza! — myślał Aaron. Całkiem wymknęli się
spod kontroli!
Mojżesz odwrócił się plecami do Aarona i odszedł do bramy
obozu. Stanął tam, twarzą do środka, i zawołał:
-
Kto jest za Panem, do mnie!
-
Co ty chcesz zrobić, Mojżeszu?! — krzyknął Aaron,
podbiegając do niego.
-
Stań z powrotem przy moim boku.
Mojżesz nie patrzył na brata, tylko na buntujących się
Izraelitów. Aaron wiedział, co oznacza to spojrzenie.
Zadrżał. Zobaczył pośród zgrai swoich synów i krew¬nych.
Przeraził się, co się za chwilę z nimi stanie.
-
Chodźcie! - zawołał. - Szybko! Stańcie koło
Mojże¬sza! - Synowie, synowe, wnuki i kuzyni Aarona
ruszyli biegiem do nich. - Prędko! - poganiał ich Aaron.
Czy zaraz z góry zejdzie ogień?... — zastanawiał się.
Eliezer i Gerszom stanęli za Mojżeszem, przybiegł nawet
Korach, który nieraz był przyczyną kłopotów. Wszyscy
członkowie pokolenia Lewiego przyłączyli się do Mojżesza.
Jozue, który należał do pokolenia Efraima, od początku
stał przy Mojżeszu, z ponurą miną.
Mojżesz uniósł laskę i powiedział do Lewitów:
-
Tak mówi Pan, Bóg Izraela: „Każdy z was niech
przypasze miecz do boku. Przejdźcie tam i z powrotem od
jednej bramy w obozie do drugiej i zabijajcie: kto swego
brata, kto swego przyjaciela, kto swego krewnego".
Jozue wyciągnął miecz. Na oczach przerażonego Aarona
ściął głowę człowieka, który kpił z Mojżesza. Trysnęła
krew, a ciało zabitego opadło na ziemię.
-
Mojżeszu! — zawołał ze zgrozą Aaron. — Jestem
bardziej winny niż ci zuchwali ludzie! To przeze mnie
zachowują się jak owce bez pasterza...
-
Ty stoisz przy mnie — zauważył Mojżesz'.
-
Niech wina spadnie na mnie!
-
To Pan decyduje!
-
Może nie usłyszeli w tym zgiełku... - Rozlegały się
wrzaski umierających. Aaron był zrozpaczony. - Zlituj
się! Jak mogę ich zabijać, skoro to moja słabość
przynio¬sła na nich tę klęskę?!
-
Odrzucili zaofiarowaną im możliwość ocalenia!
-
Przemów do nich jeszcze raz, Mojżeszu! Zawołaj
głośniej!
-
Zamilcz! - odparł chmurnie Mojżesz. - Nauczą się
słuchać Słowa Bożego od razu. Ty także się nauczysz.
Trzeba być posłusznym, inaczej się zginie...
Jozue i pozostali zagłębiali siew tłum. Nagle do
Mojże¬sza podbiegł czerwony z wściekłości, ciskający
bluźnier-stwami mężczyzna.
-
Nie! — krzyknął Aaron, dobył miecza i położył trupem
napastnika. Ogarnęła go wściekłość, jakiej nigdy w życiu
nie doznawał.
Owce, które mu pozostawiono, zmieniły się w wilki. Z ust
buntowników sypały się sprośności. Jakiś pijany mężczyzna
wykrzykiwał wulgarne słowa, spoglądając na Bożą górę.
Aaron uciszył go na zawsze. Poczuł zapach śmierci i krwi,
serce tłukło mu się w piersi... Ktoś inny śmiał się
histerycznie. Aaron zamachnął się mieczem i ściął mu
głowę.
Obóz przepełniły wrzaski przerażenia, kobiety i dzieci
rozpierzchły się. Mężczyźni nie wiedzieli, w którą stronę
się zwrócić. Ci, którzy wstawali, byli ścinani. Aaron
kroczył przez obozowisko razem z innymi Lewitami,
zabijając każdego, kto sprzeciwiał się Panu. Tych, którzy
legli na ziemi i błagali Pana o miłosierdzie, pozostawiał
przy życiu, ubrudzonych w pyle.
Walka szybko dobiegła końca. Zapadła cisza.
Aaron słyszał teraz tylko jęki i pulsującą w skroniach
krew. Stanął pomiędzy zabitymi, splamiony posoką.
Rozejrzał się, oszołomiony, uspokajając się powoli. Teraz
ogarnęła go udręka, przemożne poczucie winy.
Panie, dlaczego jeszcze żyję?! — pomyślał. Jestem nie
mniej winny niż ktokolwiek spośród nich! A nawet
bardziej...
Patrzył na pocięte ciała, czując, że słabnie.
Lud potrzebował silnego pasterza, a ja go zawiodłem!
Zgrzeszyłem przeciwko Tobie, Panie! Nie zasługuję na
Twoje miłosierdzie. Na nic nie zasługuję!
Skrwawiony miecz wisiał przy jego boku. Aaron czuł ucisk
w piersi.
Dlaczego mnie oszczędziłeś? — myślał.
W końcu opadł na kolana, łkając.
Przez całą resztę dnia członkowie poszczególnych poko¬leń
wynosili swoich zabitych poza obóz i palili ich ciała.
Nikt nie zbliżał się do Aarona, który siedział i płakał,
posypując sobie głowę pustynnym pyłem.
Kiedy wrócił do namiotu, Miriam klęczała przy Nada-bie,
wycierając jego popielatą twarz. Abihu wymiotował do
miski.
- Ilu? - spytała Miriam, podnosząc wzrok. Aaron nie
dostrzegał w nim oskarżenia.
-
Ponad trzy tysiące - odparł. Zaczął dygotać, kolana
uginały się pod nim. Usiadł ciężko, miecz uderzył w
kle¬pisko obok niego. Mojżesz chwalił Lewitów, mówił, że
w związku z tym, co uczynili tego dnia, Pan przeznaczył
dla nich wyjątkową rolę. Walczyli przeciw swoim synom i
braciom, i zostali za to pobłogosławieni, ponieważ
przedłożyli Pana, Boga Izraela, ponad swoich błądzą¬cych
krewnych.
Aaron spojrzał na dwóch starszych synów i znów miał
ochotę płakać. Gdyby Eleazar i Itamar nie znaleźli ich,
nie sprowadzili do namiotu, zanim wrócił Mojżesz, już "ty
nie żyli. Jednak zostali odnalezieni na czas. Nadab i
Abihu wyszli i walczyli u boku ojca, a alkohol doda¬wał
im brawury. Otrzeźwieli już, i teraz zdawali sobie
sprawę, jaki mógłby być ich los, gdyby młodsi bracia nie
odciągnęli ich od hulanki. Aaron patrzył na nich bez
słowa. Czy różnili się czymkolwiek od tych, którzy
zostali zabici? Czy on sam się od nich różnił? Niewielką
pociechą było to, że i oni się wstydzili. Nie byli w
stanie spojrzeć mu w oczy.
Następnego ranka Mojżesz zebrał lud i powiedział:
—
Popełniliście ciężki grzech; ale teraz wstąpię do
Pana, może otrzymam przebaczenie waszej winy.
Aaron stał na przedzie, przygaszony. Za nim stanęli jego
synowie, wokół - starszyzna. Brat nawet nie spojrzał na
Aarona, tylko odwrócił się i ruszył pod górę. Z Jozuem.
Aaron i skruszone zastępy Izraelitów przyglądali się, jak
Możesz schodzi po górskiej ścieżce. To mój grzech
sprowadził śmierć na tylu ludzi, to moja słabość
pozwoliła im zbłądzić! — myślał Aaron. Walczył z
cisnącymi mu się do oczu łzami, jednocześnie czując ulgę
z powodu tego, że jego brat wrócił tak szybko. Mojżesz
podszedł do niego, z laską w ręku; na jego twarzy
malowało się współczucie. Aaron zwiesił głowę, czując
ścisk w gardle; Mojżesz położył dłoń na ramieniu brata.
-
Mamy wyruszyć - powiedział. - Mamy wyruszyć! —
powtórzył do ludu, cofnąwszy się.
Aaron zdał sobie sprawę, że Mojżesz już go nie
potrzebuje. Dawniej był potrzebny, ale teraz udowodnił,
że nie zasługuje na to, by być rzecznikiem Mojżesza. Czy
stało się tak z powodu moich grzechów? — zastanawiał się
Aaron. Został oddalony od człowieka, którego kochał
najbardziej ze wszystkich. Jak ja to zniosę? - myślał.
Mojżesz stanął przed ludem, sam — Jozue przystanął w
pewnej odległości - i ogłosił:
-
Mamy wyruszyć stąd do ziemi, którą Pan obiecał pod
przysięgą Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi tymi słowami:
„Dam ją twojemu potomstwu". Bóg wyśle przed nami anioła,
i wypędzi Kananejczyka, Amorytę, Chetytę, Peryzzytę,
Chiwwitę ijebusytę. Wyruszymy do ziemi opływającej w
mleko i miód, ale sam Pan nie pójdzie z nami...
Aaron rozdarł szaty i opadł na kolana, płacząc z żalu.
Oto cena za jego słabość. Cały naród zostanie odcięty od
Pana, który wyprowadził go z Egiptu!
-
Pan nie pójdzie z nami, aby nas nie wytępić po
dro¬dze, ponieważ jesteśmy ludem o twardym karku -
wy¬jaśnił Mojżesz.
Ludzie zaczęli jęczeć z rozpaczy i rzucać sobie pył na
głowę.
-
Zrzućcie z siebie ozdoby, wówczas Pan zobaczy, co z
nami zrobić! — kontynuował Mojżesz.
Aaron pierwszy ściągnął kolczyki i złote bransolety.
Wstał i położył je przy granicy u podnóża góry.
Pozo¬stali poszli za jego przykładem.
Wróciwszy do obozu, Aaron obserwował ze smut¬kiem, jak
Mojżesz rozbił poza jego obrębem namiot, który nazwał
Namiotem Spotkania. Nie zasługuję na to, żeby Mojżesz
jeszcze kiedykolwiek się do mnie odezwał - myślał Aaron.
Jego brat zniknął tymczasem w na¬miocie, a obłok zsunął
się ze szczytu góry i zatrzymał u wejścia do namiotu, na
oczach całego ludu. Aaron wraz z członkami swojej rodziny
stanął przed własnym namiotem i złożył pokłon, oddając
cześć Panu i dzię¬kując Mu za Mojżesza, Bożego posłańca i
pośrednika pomiędzy Panem a ludem. Podobnie cały lud
skłonił się, zebrany przy swoich namiotach. Wszyscy stali
tak długo, aż słup obłoku powrócił na szczyt góry.
Mojżesz nie wracał przez dłuższy czas, więc Aaron zebrał
odwagę i poszedł po niego. Jego brat klęczał i rył dłutem
w skale.
—
Czy mogę ci jakoś pomóc? — spytał Aaron,
przy¬klęknąwszy obok niego.
-Nie.
Nawet Jozue, który nie oddalał się z wnętrza Namiotu
Spotkania, kiedy Mojżesz rozmawiał z Panem, nie mógł
widocznie pomóc bratu Aarona.
-
Przepraszam, Mojżeszu - odezwał się Aaron.
Prze¬łknął, czując ścisk w gardle, i dodał: —
Przepraszam, że cię zawiodłem. - Wiedział, że nie okazał
się dość silny, aby wiernie służyć Panu, i że zawiódł
brata.
Mojżesz wychudł od wielodniowego postu, kiedy mo¬dlił się
na szczycie góry - ale jego oczy płonęły energią.
—
Wszyscy zawiedliśmy, bracie mój.
„Bracie mój"! - pomyślał Aaron. Mojżesz mi przeba¬czył!
Aaron opadł na kolana, zwiesił głowę, z jego oczu polały
się łzy. Poczuł na głowie dłonie Mojżesza, a potem jego
pocałunek.
-
Czyż mogę cię potępić, skoro na widok ludu zrzu¬ciłem
z góry tablice sporządzone ręką Boga? — westchnął
Mojżesz. — Nie pierwszy raz dałem się ponieść gniewowi,
Aaronie. Ale Bóg jest miłosierny i litościwy, cierpliwy,
bogaty w łaskę i wierność. Okazuje nieustającą miłość
tysiącom, przebacza niegodziwość, niewierność, grzech. —
Cofnął dłonie. — Lecz mimo to, nie pozostawia winy bez
kary. Gdyby tak zrobił, ludzie rozproszyliby się po
pustyni i robili wszystko, co im samym wydałoby się
słuszne. — Mojżesz ścisnął Aarona za ramię. — A teraz
wracaj do obo¬zu i doglądaj ludu. Muszę dokończyć te
tablice do rana i zanieść je z powrotem na górę.
Aaron żałował, że Pan nie zadał mu jakiejś pokuty za
popełnione przez niego grzechy. Lepiej by się poczuł,
gdyby został wychłostany. A skoro znów miał zaopieko¬wać
się ludem, czuł z całą mocą ciężar swojego upadku. Jozue
spoglądał na niego, ale w jego oczach nie było widać
potępienia.
Aaron zostawił brata w spokoju. Modlił się, aby Pan dał
Mojżeszowi siłę wypełniania Jego rozkazów. Dla dobra
całego narodu.
Bez Pana Ziemia Obiecana byłaby tylko niemożli¬wym do
spełnienia marzeniem.
Eleazar wpadł do namiotu ze słowami:
-
Ojcze, Mojżesz schodzi z góry!
Aaron i jego synowie wyskoczyli na zewnątrz i po¬gnali do
granicy wokół góry. Aaron stanął jak wryty, zobaczywszy,
że włosy Mojżesza całkiem posiwiały, a jego twarz
promienieje. Jego brat zmienił się w ciągu tych dni,
kiedy przebywał na górze. Wyglądał teraz tak, że Aaronowi
wydało się, jakby to sam Pan schodził ku niemu z góry,
trzymając pod pachą dwie kamienne tablice z Prawem, które
zapisał własnym palcem.
Ludzie rzucili się do ucieczki.
-
Chodźcie, aby usłyszeć słowa Pana! - zawołał
donoś¬nym głosem Mojżesz.
Aaron zbliżył się, choć żołądek kurczył mu się ze
stra¬chu. Inni także podeszli, choć pozostawali niepewni,
gotowi do ucieczki na wypadek zagrożenia.
To jest mój brat, Mojżesz! - tłumaczył sobie Aaron, aby
wytrwać u stóp góry. Mój brat, który został wybrany przez
Boga na proroka. Czyżby Boża chwała zamieszkała w
Mojżeszu? — zastanawiał się. A może to tylko odbicie
Bożej chwały?... Pot spływał mu po szyi, ale Aaron nie
ruszył się z miejsca. Otworzył serce i duszę na wszystko,
co miał powiedzieć Mojżesz, i obiecał sobie, że będzie
żył wedle Bożego prawa, niezależnie od tego, jak
wiel¬kiego wysiłku będzie to wymagało.
— Na tych tablicach spisałem słowa, które dał mi Pan,
albowiem zawarł On na ich podstawie przymierze ze mną i z
Izraelem. - Mojżesz odczytał na użytek wszystkich
polecenia powierzone mu przez Pana na górze Synaj.
Prze¬czytał je raz, ale były zapisane na kamiennych
tablicach, można więc było je przechowywać, na wieczną
pamiątkę i przypomnienie Bożego powołania skierowanego do
każdego członka Jego narodu.
Skończywszy czytać, Mojżesz rozejrzał się po zastę¬pach
Izraelitów. Nikt się nie odzywał. Aaron wiedział, że brat
oczekuje, żeby do niego podszedł, nie miał jednak
śmiałości. Tylko Jozue stał w skupieniu przy boku
Mojże¬sza, jak milczący wartownik. Mojżesz szepnął coś do
niego, Jozue mu odpowiedział, a potem zdjął z ramion
cienką chustę i zasłonił nią twarz Mojżesza.
Aaron podszedł do niego ostrożnie.
-
Czy między nami wszystko w porządku? - upew¬nił się.
-
Nie lękaj się mnie, Aaronie.
-
Nie wyglądasz tak samo jak przedtem.
-
Ty także się zmieniasz, bracie. Kiedy otrzymuje się
słowa Pana i jest się Mu posłusznym, człowiek zmienia
się, stając w Jego obliczu.
-
Moja twarz nie promienieje świętym ogniem, tak jak
twoja. Nigdy nie będę taki jak ty, Mojżeszu.
-
A chciałbyś zająć moje miejsce?
Serce Aarona zakołatało. Postanowił powiedzieć prawdę.
-
Chciałbym - przyznał. - Tymczasem przewodzi¬łem
ludziom jak królik, nie jak lew. - Może dlatego łatwiej
przyszło mu to wyznanie, że Mojżesz miał zasło¬niętą
twarz? - Zazdrościłem też Jozuemu - dodał.
-
Jozue w przeciwieństwie do ciebie nigdy nie słyszał
głosu Boga - odpowiedział Mojżesz. - Towarzyszy mi,
ponieważ bardzo pragnie być blisko Boga i czynić
wszystko, cokolwiek Bóg mu powie.
Aaron poczuł, że jego zazdrość rośnie. Znów okazało się,
że kto inny został wybrany! "Westchnął.
-
W całym Izraelu nie ma nikogo, kto by mu w tym
dorównywał - przyznał. Co dziwne, po tym wyznaniu poczuł
sympatię do młodego pomocnika brata.
-
Jozue jest całym sercem oddany Bogu — zgodził się
Mojżesz. - Nawet ja miałem chwile słabości.
-
Ty ich nie miałeś, Mojżeszu.
—
Miałem.
—
Nie tak poważne jak ja. Mojżesz uśmiechnął się
smutno.
—
Czyż mamy konkurować o to, czyj grzech jest większy?
Wszyscy grzeszymy, Aaronie — mówił łagodnie. - Wszak
błagałem Boga, żeby powołał kogoś innego. Bóg powołał
także ciebie. Potrzebowałem kogoś, kto mówiłby za mnie.
Nie zapominaj o tym.
—
Ale teraz już mnie nie potrzebujesz.
—
Aaronie, jesteś potrzebny bardziej, niż sądzisz. Bóg
wykorzysta cię jeszcze, abyś służył Jemu i przewodził
Jego ludowi, Izraelowi.
Zanim Aaron zdążył spytać o to, w jaki sposób miało się
to odbyć, rozmowę przerwali inni. Nie tylko on prag¬nął
porozmawiać z jedynym człowiekiem na ziemi, który
rozmawiał z Bogiem jak z przyjacielem. Będąc bliżej
Mojżesza, ludzie czuli się bliżej Boga. Mojżesz zaczął
prze¬chadzać się pomiędzy nimi, z zasłoną na twarzy,
czasem dotykając czyjegoś ramienia, czasem głaszcząc
główkę jakiegoś dziecka; z każdym rozmawiał z
delikatnością i troską, i zawsze mówił o Panu.
—
Zostaliśmy powołani na naród święty, naród wybrany
przez Pana - ogłaszał. - Wszystkie narody poznają, że Pan
jest jeden i nie ma innego.
Obietnica złożona przez Boga Abrahamowi miała zostać
wypełniona. Izrael stanie się błogosławieństwem dla
wszystkich narodów ziemi, światłością świata, dzięki
której wszyscy łudzie będą mogli zobaczyć, iż jest jeden
prawdziwy Bóg, Pan nieba i ziemi.
Kiedy tylko Mojżesz zachodził do obozu, Aaron chodził
razem z nim, ciesząc się z czasu, jaki dane mu było
spędzać z bratem; słuchał każdego słowa Mojżesza, jak
gdyby przemawiał do niego sam Bóg. Gdy Mojżesz się
odzywał, Aaron słyszał głos Pański dochodzący do niego za
pośred¬nictwem słów brata.
Mojżesz błagał Boga, aby pozostał z ludem, i Bóg
po¬został z Izraelem. Wszyscy wiedzieli, że to dzięki
wsta¬wiennictwu Mojżesza Pan zmienił zdanie; gdyby bowiem
ich opuścił, posiwiały Mojżesz umarłby bez wątpienia z
żalu. Bóg wiedział, że Mojżesz kocha lud bardziej niż
własne życie.
Po każdej wypowiedzi Mojżesza Aaron zdawał sobie sprawę,
że drogi Pana nie są drogami ludzi. „Bądźcie świętymi,
ponieważ Ja jestem święty". Każde prawo miało za cel
wyeliminowanie grzechu z życia ludu. Bóg był jak garncarz
i formował lud niczym glinę, nadając mu nowy kształt.
Wszystko, czego nauczyli się i co praktykowali Izraelici
w Egipcie, i co wciąż praktykowali w zaciszu swoich
namiotów i skrytości ducha, miało być karane. Bóg nie
znał kompromisów.
Za każdym razem, kiedy Mojżesz wychodził z Na¬miotu
Spotkania, przynosił nowe prawa: prawa, które
sprzeciwiały się zwyczajom panującym w Egipcie i pośród
innych otaczających Izraelitów narodów, prawa
określa¬jące sposób składania rozmaitych ofiar, prawa
dotyczące świętych zgromadzeń, wyliczające występki,
które nale¬żało karać śmiercią, przepisy wymieniające dni
i lata świąteczne - szabatowe, przepisy ustanawiające rok
jubi¬leuszowy, w którym miało nastąpić wyzwolenie
niewol¬ników, prawa dotyczące cen i dziesięcin - i inne.
Odtąd każdy aspekt życia Izraelitów miało regulować Boże
Prawo. Jak to wszystko spamiętać? — myślał Aaron. Boże
Prawo stało w zupełnej sprzeczności ze wszystkim, czego
doświadczali i co praktykowali Izraelici w Egipcie.
Myśląc o przekazanym przez Boga Prawie, Aaron zdał sobie
sprawę, że także i jego rodzina praktykowała* zwyczaje
powszechne u innych narodów. On sam, jego brat i siostra
byli dziećmi z kazirodczego związku, ponie¬waż ich ojciec
ożenił się ze swoją ciotką — siostrą swojego ojca. Bóg
polecił tymczasem, aby Izraelici nie żenili się z
bliskimi krewnymi. Powinni za to zawierać małżeństwa w
obrębie własnych plemion, aby nie dzielić dziedzictwa,
które da im Bóg. Nie wolno też było pojmować za żony
kobiet pochodzących z innych narodów. Aaron zastana¬wiał
się, co poczuł Mojżesz, usłyszawszy ten ostatni prze¬pis,
ponieważ związał się z Madianitką. Nawet ich przo¬dek
Józef złamał ów nakaz, gdyż ożenił się z Egipcjanką.
Wreszcie ojciec Józefa, Izrael, pobłogosławił Manassesa i
Efraima — synów swojego ukochanego syna.
Przez wszystkie minione lata Izraelici nie wiedzieli, jak
sprawiać radość Panu — poza tym, że wierzyli, iż
istnieje, że obowiązuje obietnica, którą niegdyś złożył
Abraha¬mowi, Izaakowi i Jakubowi, i że pewnego dnia
uwolni ich naród z rąk Egipcjan. Ale nawet w ciągu
dziesięcio¬leci, przez które Izraelici żyli w cieniu
faraona, przejmując zbyt wiele zwyczajów swoich
gnębicieli, Pan błogosławił Hebrajczykom, pomnażając ich
liczbę.
Obecnie siedemdziesięciu starszych rozsądzało
Izra¬elitów, pozostawiając Mojżeszowi jedynie
najtrudniejsze przypadki. Aaron bardzo pragnął spędzać
więcej czasu z bratem. Jednak kiedy Mojżesz nie zajmował
się sądze¬niem, spisywał wytrwale wszystko, co przekazał
mu Bóg, aby zachować Jego słowa dla potrzeb ludu.
-
Pan bez wątpienia pozwoli ci trochę odpocząć —
powiedział w końcu Aaron, martwiąc się o zdrowie brata.
Mojżesz prawie nie jadł, mało spał. - Nie przetrwamy bez
ciebie, Mojżeszu. Musisz zadbać o siebie.
-
Moje życie jest w rękach Boga, Aaronie -
odpowie¬dział Mojżesz - podobnie jak życie każdego
Izraelity, jak każde życie na całej ziemi. To Pan nakazał
mi spisać Jego słowa. I zapiszę je wszystkie, bowiem
słowo mówione szybko się zapomina, zaś Pan nie
zaakceptuje nieznajo¬mości Prawa jako wymówki. Grzech
sprowadza śmierć. A co Bóg uważa za grzech? To właśnie
muszą wiedzieć ludzie. Szczególnie ty.
-
Szczególnie ja? - Aaron czuł na sobie ciężar
popeł¬nionego grzechu, jego ogrom — pozwolił ludowi
postę¬pować według zachcianek, co doprowadziło z kolei do
śmierci tak wielu osób! Nie śmiał mieć nadziei na to, że
Bóg może jeszcze zechcieć się nim posłużyć.
Mojżesz wykonał kilka ostatnich pociągnięć pędzel¬kiem po
zwoju papirusu, po czym odłożył przybory do pisania,
odwrócił się i oznajmił:
-
Skoro Prawo zostało zapisane, można będzie je
wielokrotnie czytać i studiować. Aaronie, Pan wyróżnił
Lewitów. Wspomnij na proroctwo Jakuba: „Rozproszę ich
więc w Jakubie i rozdrobnię ich w Izraelu". Pan
rozpro¬szy naszych braci wśród pokoleń i użyje ich do
tego, aby nauczali Prawa, dzięki czemu lud będzie mógł
postępo¬wać właściwie i pokornie kroczyć przed obliczem
Boga. Pan powołał cię na Swojego arcykapłana. Będziesz
skła¬dał przed Nim ofiarę przebłagalną, zaś jeden z
twoich synów — jeszcze nie wiem, który — zapoczątkuje ród
arcy¬kapłanów, którzy będą następować po tobie w
przyszłych pokoleniach.
Arcykapłana?! - zdumiał się Aaron.
-
Czy na pewno dobrze usłyszałeś? - spytał.
-
Wyznałeś swoją winę i okazałeś skruchę - odparł z
uśmiechem Mojżesz. — Czyż nie ty pierwszy przybiegłeś do
mnie, gdy zawołałem wszystkich, którzy są za Panem? Kiedy
raz wyznamy swoje winy i upadki, Pan zapomina o nich,
Aaronie. Pamięta za to o naszej wierze. To zawsze Jego
wierność podnosi nas znowu na nogi.
Wyszli na zewnątrz. Aaron przypomniał sobie całe
błogosławieństwo, jakie wygłosił niegdyś Jakub - jeśli
można było nazwać te słowa błogosławieństwem:
„Symeon i Lewi, bracia, narzędziami gwałtu były ich
miecze. Do ich zmowy się nie przyłączę, z ich knowaniem
nie złączę mej sławy; gdyż w gniewie swym mordowali ludzi
i w swej swawoli kaleczyli bydło. Przeklęty ten ich
gniew, gdyż był gwałtowny, i ich zawziętość, gdyż była
okrucieństwem! Rozproszę ich więc w Jakubie i rozdrobnię
ich w Izraelu".
W rodzinie Aarona zdarzały się upadki związane z za-
palczywością i gniewem, upadki, które skutkowały
cier¬pieniem. Nie omijały nawet samego Mojżesza! Wszak to
on zamordował niegdyś Egipcjanina - myślał Aaron. Nie
zamierzał rzucać kamieniami w brata; sam także nie był
bez winy. I on wpadał niestety w przeszłości w furię.
Jakże łatwo podnosił miecz przeciw przedstawicielom
własnego narodu, dokonując rzezi owiec, które mu
powierzono, aby je pasł!
Aaron obawiał się przyszłości - cóż będzie się działo,
kiedy kapłaństwo będzie spoczywało w rękach poko¬lenia,
które miało tak silne skłonności do przemocy i ulegania
zachciankom?
-
Och, Mojżeszu, jeśli mam nauczać ludzi i przewo¬dzić
im, Bóg musi mnie zmienić! - westchnął. - Błagaj Go o to,
wstawiaj się u Niego za mną. Poproś Go dla mnie o czyste
serce i prawego ducha!
-
Modlę się za ciebie i nigdy nie przestanę - zapewnił
Mojżesz. - A teraz zwołaj lud. Bóg ma dla niego pracę do
zrobienia. Zobaczymy, czy ludzie będą mieli dość serca i
zapału, aby ją wykonać.
5
Bóg poinstruował Mojżesza, jak zbudować przybytek —
święte miejsce zamieszkania Pana pośród Izraelitów.
Instrukcje były szczegółowe - trzeba było przygotować
odpowiednie tkaniny i podtrzymujące je deski, ozdoby.
Wewnątrz dziedzińca przybytku miała stanąć służąca do
obmyć kadź z brązu, a także ołtarz całopalenia. W środku
przybytku miało natomiast znajdować się wyróżnione,
mniejsze pomieszczenie, nazwane Miejscem Najświęt¬szym,
kryjące stół, świecznik i Arkę.
Pan podał Mojżeszowi najdrobniejsze detale dotyczące
wykonania wszystkiego, a ten przekazał je dwóm
mężczy¬znom, których Bóg wyznaczył na kierowników robót:
Besaleelowi, synowi Uriego, wnukowi Chura, oraz Oholia-
bowi, synowi Achisamaka z pokolenia Dana. Okazali się
chętni wypełnić wolę Bożą, a Pan napełnił ich Swoim
duchem, mądrością, rozumem, wiedzą i znajomością
wszel¬kiego rzemiosła. Obdarzył ich nawet zdolnością
pouczania innych, jak wykonać wszelkie zamierzone dzieła!
Pomagali przy nich wszyscy biegli rzemieślnicy.
Ludzie radowali się, że ich modlitwy i błagania Mojże¬sza
zostały wysłuchane - Bóg zamierzał z nimi pozostać!
Powrócili do namiotów i poskładali Panu wszystkie dary
otrzymane od Egipcjan kierujących się lękiem przed Bogiem
Izraela. Teraz Izraelici oddawali Panu to, co najlepsze
spośród posiadanych przedmiotów.
Aarona ogarniał wstyd - wcześniej użył udzielonych ludowi
przez Boga darów do ulania złotego cielca. Zanim
Hebrajczycy wyszli z Egiptu, Pan obdarował ich
boga¬ctwem, tymczasem on zmarnował jego część, tworząc
nic niewartego bożka, któremu się kłaniano. Zużyte na
cielca złoto zostało stopione, starte na proch i
rozsypane w wodzie, a ta potem została wykorzystana w
znajdują¬cych się poza obozem latrynach.
Teraz Aaron zebrał całe posiadane złoto i zwrócił je
Panu, który wcześniej mu je dał. Synowie, synowe i
sio¬stra Aarona także oddali Bogu najbardziej wartościowe
przedmioty - porozkładali barwione na czerwono bara¬nie
skóry, ułożyli stosik złotej biżuterii, srebrnej i
brązowej galanterii. Miriam podarowała również cały kosz
przędzy — niebieskiej, purpurowej i szkarłatnej; a
ponadto drugi kosz delikatnego lnu. Była podekscytowana
tym, że jej podarunek może posłużyć między innymi do
utkania zasłony przybytku.
Inni Izraelici przynosili skóry diugoni, słoje oliwy,
zioła używane do wytwarzania wonnych olejków, wonne
kadzidła. Niektórzy darowali onyksy i inne drogocenne
kamienie. Lud znosił swoje dary przed oblicze Pana,
kołysząc nimi w geście oznaczającym złożenie ofiary.
Wszystko składano w wystawionych koszach. Wkrótce
wypełniły się broszkami, kolczykami, pierścieniami i
in¬nymi ozdobami.
Grupy mężczyzn wychodziły na pustynię i ścinały napotkane
drzewa akacjowe. Najlepsze kawałki drewna odkładano na
budowę Arki, stołu, na słupy i poprzeczne deski. Topiono
brąz, aby wykonać kadź wraz z podstawą, kratę ołtarza,
różne przybory i inne przedmioty. Każdy coś przynosił, i
wszyscy zdolni do pracy brali w niej udział.
Palono ogniska, żeby roztopić brąz, srebro i złoto,
usuwano zanieczyszczenia, a następnie wlewano płynny
metal do form, które wykonywano pod czujnym okiem
Besaleela. Kobiety tkały delikatne płótna i szyły szaty
kapłańskie dla Aarona i jego synów, którzy mieli ich
używać, kiedy rozpoczną posługę w przybytku.
Prace postępowały naprzód, znoszono kolejne dary. Co
dzień pojawiało się ich więcej, aż w końcu Besaleel i
Oholiab przyszli do Mojżesza i Aarona.
—
Lud przynosi o wiele więcej niż potrzeba do
wyko¬nania prac, które Pan nakazał wykonać - powiedzieli.
Aaron ucieszył się - Pan bez wątpienia widział, jak
bardzo lud Go kocha. Sam Aaron i jego najbliżsi co dzień
przynosili ofiary, aby Boży plan mógł zostać wykonany, i
aby osobiście się do tego przyczynić.
—
Zbierz starszych — polecił Mojżesz, spoglądając ze
łzami w oczach na Aarona. - Ani mężczyźni, ani kobiety
niech już nie znoszą darów na święty przybytek. Trzeba to
rozgłosić. Mamy dosyć wszystkiego do wykonania wszel¬kich
prac.
Zgodnie z zarządzeniem Mojżesza Itamar, syn Aarona,
starannie spisywał ilość poszczególnych drogocennych
materiałów, jakie zużyto na budowę przybytku. Niemal
każdy spośród Izraelitów w ten czy inny sposób wziął w
niej udział. Aaron był uradowany. Z radością wyczekiwał
każdego wschodu słońca, ponieważ ludzie byli zadowoleni z
tego, że służą Panu. Ich ręce były zajęte, a serca i
umysły pochłonięte myślą o wykonaniu pracy, którą zlecił
Bóg.
Dziewięć miesięcy po tym, jak Izraelici doszli do góry
Synaj, i dwa tygodnie przed drugim Świętem Paschy
przy¬bytek był gotowy. Besaleel, Oholiab i pozostali
pokazali swoje dzieło Mojżeszowi, a ten obejrzał
starannie namiot i jego wyposażenie, przedmioty, które
miały znaleźć się w Miejscu Najświętszym, wreszcie szaty
kapłańskie. Wszystko zostało zrobione zgodnie z
instrukcjami Pana.
Mojżesz uśmiechnął się i udzielił błogosławieństwa
wykonawcom prac.
Przybytek ustawiono pod jego czujnym okiem pierw¬szego
dnia miesiąca. W Miejscu Najświętszym spoczęła Arka
Przymierza, ukryta za ciężką zasłoną. Po prawej znalazł
się stół chlebów pokładnych, zaś po lewej — szcze¬rozłoty
świecznik; z jego boków wychodziło sześć ramion, po trzy
z każdej strony; na ramionach były kielichy kształtu
kwiatów migdałowca. Przed zasłoną Mojżesz ustawił
pozłacany ołtarz kadzenia. Miejsce Najświętsze okryły ze
wszystkich stron, także z góry, grube zasłony.
Przed wejściem do wnętrza przybytku ustawiono ołtarz
całopalenia. Pomiędzy Namiotem Spotkania a ołtarzem
znalazła się kadź, którą napełniono wodą. Zasłony
otaczały zarówno przybytek, jak ołtarz i kadź, ozdobna
zasłona wisiała także przy bramie dziedzińca przybytku.
Kiedy wszystko zostało ustawione zgodnie z instruk¬cjami
Pana, Mojżesz namaścił olejem namaszczenia przy¬bytek i
wszystko, co się w nim znajdowało, poświęcając go Panu.
Namaścił także i poświęcił ołtarz całopalenia oraz kadź.
Wtedy przyprowadził przed wejście do Namiotu Spot¬kania
Aarona i jego synów. Aaron poczuł na sobie spoj¬rzenia
wszystkich. Wszedł na dziedziniec przybytku. Za jego
plecami stały tysiące Izraelitów — mężczyźni, kobiety,
dzieci; tuż za zasłoną. Mojżesz zdjął z brata ubranie i
ob¬mył go wodą od stóp do głów, a następnie pomógł mu
włożyć białą tunikę z delikatnego bisioru i suknię utkaną
z fioletowej purpury. Na dolnym skraju obszywki otwotu na
głowę były do niej przyszyte jabłka granatu z fioletowej
i czerwonej purpury oraz karmazynu, zaś pomiędzy nimi —
dzwonki ze szczerego złota.
— Kiedy będziesz wchodził do Miejsca Najświętszego, Pan
będzie słyszał dźwięk dzwonków, i nie umrzesz — wyjaśnił
Mojżesz, wygładzając szaty brata.
Aaron rozpostarł ręce i stał, czując skurcz w żołądku,
podczas gdy Mojżesz nałożył na jego suknię efod. Miał
naramienniki, na których znajdowały się onyksy osadzone w
złotych oprawach. Na onyksach wykuto imiona synów
Izraela.
-
Będziesz je nosił przed Panem, dla pamięci -
przypo¬minał Mojżesz - jako kamienie pamięci o synach
Izraela.
Na efod Mojżesz nałożył bratu kwadratowy pekto-rał;
znajdowały się na nim cztery rzędy drogich kamieni,
osadzone w oprawach ze złota: rubin, topaz, szmaragd,
granat, szafir, beryl, opal, agat, ametyst, chryzolit,
onyks i jaspis; na każdym zostało wyryte imię jednego z
dwu¬nastu synów Izraela.
—
Gdy będziesz wchodził do Miejsca Świętego, będziesz
nosił na swym sercu imiona synów Izraela. - Mojżesz
umieścił w pektorale przy sercu Aarona urim i tummim. —
Te kamienie będą pokazywać wolę Pana — objaśniał.
Aaron zamknął oczy, kiedy jego brat nakładał mu na głowę
tiarę. Aaron widział na jej przedniej stronie diadem ze
szczerego złota, z wyrytym napisem: „Poświęcony dla
Pana". Diadem spoczął teraz na jego czole, we właściwym
miejscu. Pasował. Mojżesz pozostawił Aarona i poszedł
przygotować jego synów.
Aaron stał w cieniu obłoku, sam. Zadrżał. Serce biło mu
bardzo mocno. Począwszy od tego dnia będzie arcy¬kapłanem
Izraela. Popatrzył na kadź do obmyć, na ołtarz
całopalenia, wreszcie na zasłonę, za którą znajdowały się
przedmioty umieszczone wewnątrz przybytku Pana... Bał
się, że zemdleje. Już nigdy nie miał być zwykłym
czło¬wiekiem. Pan podniósł go do wielkiej godności, a
jedno¬cześnie uczynił z niego Swojego sługę. Za każdym
razem kiedy Aaron będzie wchodził na dziedziniec
przybytku, będzie niósł ze sobą odpowiedzialność za lud.
Czuł już na ramionach i w sercu ciężar tej
odpowiedzialności.
Nadab, Abihu, Itamar i Eleazar także zostali przy¬odziani
w kapłańskie szaty. Mojżesz stanął naprzeciw nich i
namaścił ich olejkiem, poświęcając ich w ten sposób Panu.
Następnie sprowadził młodego cielca na ofiarę
przebłagalną. Aaron przypomniał sobie o swoim grze¬chu -
o tym, jak kazał odlać złotego cielca. Zaczerwienił się,
położył rękę na głowie ofiary, aby była przyjęta jako
przebłaganie za niego. Synowie Aarona także położyli
dłonie na głowie zwierzęcia. Mojżesz zabił je, podcinając
mu gardło, wlał do misy trochę jego krwi i pomazał nią
rogi ołtarza wonnego kadzenia. Resztę krwi cielca wylał
na podstawę ołtarza ofiar całopalnych. Podzielił ofiarę
na części. Tłuszcz, który okrywa wnętrzności, płat
tłuszczu, który jest na wątrobie, a także obie nerki
złożył na ołtarzu jako ofiarę całopalną. Pozostałe części
cielca miały zostać spalone poza obozem.
Drugą ofiarą za Aarona i jego synów był baran, ofiara
całopalna. Aaron i jego synowie włożyli ręce na głowę
barana. Mojżesz pokropił krwią ofiary ołtarz dokoła,
pokrajał barana na części, obmył wodą wnętrzności i nogi
barana i zamienił w dym całego barana na ołtarzu. Woń
piekącego się mięsa sprawiła, że Aaron poczuł dojmujący
głód. Była to miła woń, ofiara spalana dla Pana.
Przyprowadzono kolejnego barana. Ten stał się ofiarą
wprowadzenia w czynności kapłańskie Aarona i jego synów.
Ojciec i czterej synowie włożyli ręce na głowę barana.
Mojżesz podciął mu gardło, nabrał trochę jego krwi do
miski, a potem zbliżył się do Aarona, zanurzył palec we
krwi i pomazał nią wierzch prawego ucha Aarona.
Zanurzywszy palec jeszcze raz, namaścił krwią prawy kciuk
brata, wreszcie przyklęknął i pomazał krwią także duży
palec jego prawej nogi. Podobnie postąpił z każdym z
czterech synów Aarona. Resztę krwi wylał dokoła ołtarza.
Następnie wziął tłuszcz, ogon i cały tłuszcz, który jest
na wnętrznościach, wraz z płatem tłuszczu okrywają¬cym
wątrobę, a także obie nerki z ich tłuszczem i prawą
łopatkę barana. Z kosza chlebów przaśnych wziął jeden
chleb, jeden placek przyrządzony z oliwą i jeden
podpło¬myk. Umieścił je na kawałkach tłuszczu i na prawej
łopatce. Potem położył to wszystko na dłoniach Aarona i
na dłoniach jego synów, i wykonał nimi gest kołysania
przed Panem. Następnie Mojżesz odebrał części ofiary,
umieścił je na ołtarzu całopalenia i spalił. Płomienie
pochłonęły części barana, który umarł zamiast grzesznych
mężczyzn. Złożyli go jako ofiarę za siebie.
Aaron stał pokornie, z poważną miną, podczas gdy Mojżesz
wziął trochę oliwy namaszczenia i nieco krwi z ołtarza i
pokropił jednym oraz drugim Aarona i jego szaty. Później
poświęcił w taki sam sposób jego synów, od najstarszego
do najmłodszego, a także ich szaty.
Aaron poczuł, że powietrze stało się jakby trochę inne.
Obłok lekko zawirował i nabrał dziwnego blasku. Wreszcie
skupił się i zszedł ze zbocza góry. Serce Aarona biło
bardzo szybko; słyszał, że stojący za nim ludzie
wstrzymują odde¬chy, a potem sapią ze strachu. Obłok
okrył przybytek, świe¬cąc i migocząc tysiącem kolorów.
Wreszcie chwała Pana wypełniła Miejsce Najświętsze i cały
przybytek.
Nawet Mojżesz nie mógł wejść do Namiotu Spot¬kania.
Lud jęknął ze strachu i szacunku do Boga, i skłonił się
nisko.
- Ugotujcie mięso przy wejściu do Namiotu Spotka¬nia —
powiedział Mojżesz do Aarona i jego synów. — Tam jedzcie
je z chlebem, który jest w koszu ofiary wprowa¬dzenia w
czynności kapłańskie. Resztę mięsa i chleba spalicie w
ogniu. Przez siedem dni będziecie siedzieć przy wejściu
do Namiotu Spotkania dzień i noc na straży Pana, abyście
nie pomarli.
To powiedziawszy, odszedł. Aaron popatrzył za nim.
Mojżesz doszedł do bramy dziedzińca, odwrócił się z
po¬wagą, po czym zaciągnął zasłonę.
Aaron stanął naprzeciw przybytku. Wiedział, że wszystko
zostało dokonane po to, aby oczyścić i uświęcić
przybytek. Także i on sam został obmyty i przyodziany w
nowe szaty, aby mógł stawać przed obliczem Pana. Nie był
jednak w stanie powstrzymać ogarniającego go drże¬nia,
lęku przed Panem, który znajdował się w odległości metra
czy dwóch od niego, oddzielony jedynie zasłoną.
Aaron wiedział, że nie zasługuje na to, by znajdować się
tam, gdzie stał. Nie był czysty, przynajmniej nie
wewnątrz. Poczuł słabość, kiedy tylko Mojżesz zniknął z
widoku. Czyż nie splamił się zazdrością o Jozuego? Czyż
nie pozwolił, żeby obawy ludu przeważyły nad nakazami,
jakie otrzymał? Dlaczego Bóg miałby mianować
arcyka¬płanem kogoś takiego jak on?...
Panie, jestem bezwartościowy - westchnął w duchu. Tylko
Ty jesteś wierny. Jestem zaledwie człowiekiem. Zawiodłem,
nie potrafiłem przewodzić Twojemu ludowi. Z powodu mojej
słabości zginęło trzy tysiące ludzi. A Ty ocaliłeś moje
życie i mianowałeś mnie Swoim arcykapła¬nem. Nie pojmuję
takiego miłosierdzia, Panie. Pomóż mi poznać Twoje
ścieżki i podążać nimi! Pomóż mi być takim kapłanem,
jakim pragniesz, żebym był! Naucz mnie Swoich dróg, abym
służył Twojemu ludowi i utwier¬dzał go w wierze. Och,
Panie, Panie! Dopomóż mi...
Kiedy Aaron zmęczył się tak bardzo, że nie był w stanie
ustać, ukląkł i modlił się dalej. Prosił Boga, aby dał mu
siłę i mądrość, które pozwolą mu pamiętać Prawo i czynić
wszystko, co Pan rozkaże. Gdy zaś osłabł z głodu,
wypo¬wiedział wraz z synami słowa dziękczynienia, po czym
ugotowali mięso i zjedli je wraz z pozostawionym dla nich
chlebem. Wreszcie Aaron nie mógł już nawet powstrzy¬mać
opadania powiek. Położył się więc przed Panem, twarzą w
dół, i spał, oparłszy czoło na dłoniach.
Eleazar i Itamar stali z rozpostartymi ramionami i
uniesionymi dłońmi naprzeciw przybytku, modląc się.
Nadab i Abihu klęczeli, a kiedy się zmęczyli, przysiedli
na piętach.
Z każdym mijającym dniem serce Aarona miękło. W końcu
wydawało mu się, że usłyszał szept Pana:
Ja jestem Pan, Bóg Twój, i nie ma innego.
Aaron uniósł głowę i nasłuchiwał, przepełniony
zadowoleniem.
Nadab przeciągnął się, ziewnął i mruknął:
- No, to zaczyna się czwarty ranek.
Abihu usiadł, skrzyżowawszy nogi, oparł się na kola¬nach
i dodał:
-Jeszcze trzy...
Wtedy Aaron poczuł nagły chłód.
Ósmego dnia Mojżesz zawołał Aarona, jego synów i
starszych Izraela, po czym przekazał im polecenia Pana.
Aaron wziął młodego cielca bez skazy i zabił go, jako
ofiarę przebłagalną. Wiedział, że za każdym razem kiedy
będzie to robił, będzie wspominał, jak to zgrzeszył
prze¬ciwko Panu, czyniąc bożka w formie cielca. Czy i
jego synom będzie przypominała się ta historia? A w
przyszłości synom jego synów? Czy krew prawdziwego cielca
naprawdę wykupywała Aarona, który zgrzeszył, tworząc
bożka?
Trzeba było złożyć więcej ofiar. Złożywszy ofiarę
prze¬błagalną za siebie, Aaron będzie gotów złożyć z
kolei ofiarę całopalną, następnie zaś ofiary za lud.
Młody byczek szarpał się na sznurze, kopiąc Aarona. Aaron
myślał, że zemdleje z bólu, utrzymał się jednak na
nogach; jego syno¬wie chwycili zwierzę mocniej i Aaron
zabił je. Później zabił z kolei barana. Widok i zapach
krwi, okropne odgłosy wydawane przez umierające zwierzęta
- wszystko to spra¬wiało, że Aaron nabrał wstrętu do
grzechów, które spro¬wadzają śmierć. Podziękował Bogu za
to, że pozwolił, aby te biedne zwierzęta zastąpiły
każdego z Izraelitów, wszyst¬kich mężczyzn, kobiety i
dzieci. Wszyscy bowiem grze¬szyli. Nie było nikogo, kto
mógłby stanąć przed Panem z czystym sercem.
Dłonie Aarona były teraz umazane krwią, skapy-wała także
z rogów i boków ołtarza. Aarona bolały ręce, ale uniósł
przed Panem mostki i prawe łopatki zabitych zwierząt i
wykonał nimi gest kołysania na znak, że składa ofiary.
Kiedy już złożył wszystkie, podniósł zbolałe ręce w
stronę ludu i pobłogosławił go. Zszedł, a później razem z
Mojżeszem weszli do przybytku.
Aaron słyszał pulsującą w skroniach krew, poczuł skurcz w
żołądku. Z ulgą myślał o tym, że gruba zasłona oddziela
go od Pana; wiedział, że gdyby kiedykolwiek zobaczył
Boga, umarłby. Nawet jeśli obmyłby się we krwi cieląt i
baranków, i tak nie zmyłaby całego jego grzechu. Modlił
się za siebie samego i za lud. Wreszcie obaj z Moj¬żeszem
wyszli z przybytku i pobłogosławili Izraelitów.
Powietrze wokół znowu stało się jakby inne. Aaron
wstrzymał oddech, czując potężny, bezgłośny ruch wokół
siebie. Wtedy chwała Pana ukazała się całemu ludowi.
Od Pana wyszedł ogień, który strawił ofiarę całopalną
razem z częściami tłustymi na ołtarzu. Widząc to, cały
lud krzyknął ze strachu.
Aaron był grzeszny, tak samo jak drżący, przepełnieni
lękiem ludzie w pobliżu niego, a jednak Pan przyjął ich
ofiary!
Z tą myślą Aaron wydał radosny okrzyk i płacząc z ulgi,
upadł na twarz przed Panem.
Lud poszedł w ślady swojego arcykapłana.
Aaron przyzwyczaił się do pełnionej posługi. Co dzień
składano ofiary, o świcie i o zmierzchu. Ofiara całopalna
pozostawała na palenisku, na ołtarzu, płonąc przez całą
noc, aż do rana. Aaron nosił swoje szaty podczas
skła¬dania ofiar, potem przebierał się w inne szaty i
wynosił popiół poza obóz. „Ogień na ołtarzu będzie stale
płonąć - nigdy nie będzie wygasać" - powiedział Pan.
Aaron dbał więc, żeby ogień nie wygasł.
Nie był jednak wolny od niepokoju, nocami śniły mu się
ogień i krew. Nawet kiedy był czysty, czuł zapach dymu i
krwi. Śnili mu się także ludzie wrzeszczący jak zarzynane
zwierzęta - w swoich snach nieprawidłowo wykonywał
powierzone mu obowiązki i przez to nie był w stanie
uspokoić gniewu Pana. Jeszcze bardziej przera¬żało go to,
że ludzie wciąż grzeszyli; wiedział o tym. Setki ludzi
czekały w kolejce, zanosząc skargi do członków
starszyzny; Mojżesz wciąż był zajęty, to jedną, to drugą
sprawą. Ludzie chyba nie potrafili żyć ze sobą w pokoju.
W ich naturze leżały kłótnie, spory i walki o wszystko,
co w jakikolwiek sposób zmniejszało ich stan posia¬dania
albo ich ograniczało. Nie ośmielali się podawać w
wątpliwość woli Boga, ale bez końca podważali zdanie Jego
przedstawicieli. Lud nie różnił się od Adama i Ewy
-
chciał tego, czego mu zabraniano, niezależnie od
tego, jak wielkie szkody by mu to przyniosło.
Aaron starał się umacniać swoich synów.
-
Musimy być dla ludu żywymi przykładami prawo¬ści —
mawiał.
-
Nikt nie jest bardziej prawy od ciebie, ojcze -
odpo¬wiedział mu któregoś razu Nadab. Pochlebstwo syna
sprawiło Aaronowi przyjemność, ale tylko na chwilę.
Zwalczył ją, ponieważ wiedział, jak szybko pycha niszczy
ludzi. Czyż to nie ona stała się przyczyną klęski faraona
i całego Egiptu?
-
Mojżesz jest bardziej prawy - odpowiedział Aaron.
-
Nikt nie jest też pokorniejszy od niego.
-
Mojżesz zawsze znika w Namiocie Spotkania!
-
rzucił Abihu, jeżąc się. - A ty - gdzie jesteś,
ojcze? Na zewnątrz, służąc ludziom.
-
Moim zdaniem mamy więcej pracy niż inni - mruk¬nął
Nadab, opierając się wygodnie na poduszce. - Kiedy
ostatni raz któryś z naszych kuzynów choćby ruszył
palcem, żeby nam pomóc?
-
Eliezer i Gerszom doglądają swojej matki - zauwa¬żył
cicho Eleazar, podnosząc wzrok znad zwoju. Zmar¬szczył
brwi.
-
To zajęcie dla kobiety! - parsknął pogardliwie Nadab,
nalewając sobie kolejną porcję wina.
-
Czy nie myślisz, że już dość się napiłeś? - spytała
Miriam, stając nad nim.
Nadab zerknął tylko na nią, a potem wyciągnął rękę z
czarą. Abihu napełnił ją i wreszcie odwiesił bukłak z
resztą wina. Napięcie, które zapanowało w namiocie, nie
podobało się Aaronowi.
—
Każdy z nas został powołany do swojej służby —
przypomniał. — Mojżesz słyszy głos Boga i przynosi nam
Jego polecenia. Naszym zadaniem jest je wykonywać. Pan
obdarzył nas wielkim zaszczytem, pozwalając nam...
—
Tak, tak — przerwał Nadab, kiwając głową. — Wiemy,
ojcze. Ale to jest nudne, codziennie robić to samo, o
świcie i o zmierzchu, i jeszcze wiedzieć, że będzie się
to robiło do końca życia.
Aarona oblało gorąco, potem zaś poczuł jakby ukłu¬cie
zimna.
-
Nie zapominaj, komu służysz! - ostrzegł. Spojrzał na
Nadaba, potem na Abihu, wreszcie na dwóch młod¬szych
synów, którzy siedzieli w milczeniu, pospuszczaw-szy
głowy. Czy Eleazar i Itamar mieli podobne odczucia jak
ich starsi bracia? Aaron czuł, że koniecznie musi ich
wszystkich ostrzec. - Musicie dokładnie wykonywać wolę
Pana — przypomniał. - Rozumiecie?
—
Rozumiemy, ojcze... — odpowiedział Nadab, patrząc
jakoś dziwnie. — Będziemy oddawać cześć Panu każdym
naszym uczynkiem - dodał, zaciskając palce na czarze z
winem. - Tak jak zawsze robiłeś' ty. - Dopił wino, wstał
i wyszedł z namiotu. Abihu ruszył za nim.
-
Nie powinieneś im pozwalać mówić do ciebie w taki
sposób, Aaronie - odezwała się Miriam.
-
Co w takim razie proponujesz? — odezwał się Aaron,
rozzłoszczony, zerkając na nią z ukosa.
-
Pociągnij jednego z drugim za ucho! Wychłoszcz ich!
Zrób coś! Każdemu z tych dwóch wydaje się, że jest
bardziej prawy od ciebie.
Aaron był w stanie wymienić parunastu mężczyzn bar¬dziej
prawych od niego, począwszy od Mojżesza oraz jego
pomocnika, Jozuego.
-
Kiedy przemyślą to wszystko dłużej, wróci im rozum
—
skwitował.
-
A jeśli nie?
-
Daj spokój, kobieto! Mam dość zmartwień bez twojego
ciągłego nagabywania!
-
Nagabywania? Zawsze chodzi mi o twoje dobro!
-
wypaliła Miriam, odsłaniając część namiotu
przezna¬czoną dla kobiet. Weszła tam i opuściła zasłonę.
Zapadła cisza, ale nie spokój. Aaron wstał.
-
Mamy swoje zadania do wykonania - rzucił. Odczu¬wał
ulgę, że nadszedł już czas powrotu do przybytku. W jego
namiocie nie było spokoju.
-
Już idziemy, ojcze - odpowiedział Eleazar, podno¬sząc
się. Wyciągnął rękę, żeby pomóc wstać Itamarowi.
Aaron zaczekał na dwóch młodszych synów, pusz¬czając ich
przodem.
-
Widzę, że rzeczywiście jesteście gotowi -
skomento¬wał, wychodząc za nimi z namiotu i opuszczając
klapę.
-
Powinieneś jakoś wpłynąć na Nadaba i Abihu, ojcze -
odezwał się Eleazar, krocząc obok niego.
-
Czy twoją rolą jest przemawianie przeciwko twoim
braciom? - upomniał go Aaron.
-
Mówię to dla ich dobra.
Aaron, Eleazar i Itamar przystąpili do wypełniania
kapłańskich obowiązków. Aaron myślał z troską o sło¬wach
Eleazara. Gdzie podziewali się Nadab i Abihu? Nie
rozumiał swoich starszych synów. Przebywanie w
przedsionku Pana sprawiało mu ogromną radość, nie pragnął
być w tym momencie nigdzie indziej. Powo¬łaniem Mojżesza
było stawać przed samym obliczem Pana, zaś Aarona
napełniało radością przebywanie w pobliżu Boga. Dlaczego
jego dwaj starsi synowie nie mogli odczuwać tak samo?
Nagle przeraził go śmiech. Któż to ośmielał się recho¬tać
na dziedzińcu przybytku? Odwrócił się i zobaczył przy
bramie Nadaba i Abihu. Ubrali się w kapłańskie szaty,
trzymali w dłoniach kadzielnice. Co oni wyprawiają?!
Aaron ruszył w ich stronę, aby przywołać ich do porządku
stosownymi poleceniami, ale tymczasem Nadab wyciąg¬nął
zza swojej przepaski jakiś woreczek i sypnął w ogień
znajdującym się w nim proszkiem. Podniósł się żółty,
niebieski i czerwony dym - taki sam, jakiego egipscy
kapłani używali w pogańskich świątyniach.
-
Nie!!! - krzyknął Aaron.
-
Uspokój się, ojcze; składamy tylko hołd naszemu Bogu.
- Abihu uniósł kadzielnicę, a Nadab dosypał do niej
proszku.
—
Czy zamierzacie zbezcześcić święty przybytek
Boga?!...
-
„Zbezcześcić"? - drwił Nadab. - Jesteśmy kapła¬nami.
Możemy okazywać Bogu cześć w taki sposób, w jaki chcemy!
- Zbliżył się wyzywająco do ojca; Abihu poszedł w ślady
brata.
—
Stójcie! — powstrzymywał ich Aaron. Tymczasem zza
jego pleców wystrzelił jęzor ognia,
który uderzył Nadaba i Abihu w pierś, przewracając ich.
Aaron także runął na ziemię, słysząc straszliwe wrzaski
swoich starszych synów. Podniósł się z trudem na nogi i
zo¬baczył, że ogień pochłonął ich; krzyki ucichły w
mgnieniu oka. Ciała Nadaba i Abihu leżały tam, gdzie
jeszcze przed chwilą dumnie stali przed Panem, pełni
buty. Spaliły się tak, że już nie można było ich
rozpoznać.
Aaron wydał okrzyk rozpaczy, uniósł ręce i złapał za
materiał swojej szaty - ale w tym momencie czyjaś silna
ręka szarpnęła go za ramię.
—
Nie! — odezwał się ponurym głosem Mojżesz. — Nie
będziecie zaniedbywać uczesania głowy i nie będziecie
rozdzierać szat, abyście nie pomarli i aby Pan nie
rozgnie¬wał się na całą społeczność — przykazał Aaronowi,
Elea-zarowi i Itamarowi.
Aaron zachwiał się, czując ból w piersi.
Mojżesz podtrzymał brata, łapiąc go za ramię.
-
Posłuchaj: wasi bracia, cały dom Izraela, będą
opłakiwać ten pożar, który Pan zapalił. Nie będziecie
odchodzić od wejścia do Namiotu Spotkania, abyście nie
pomarli, ponieważ olej namaszczenia Pana jest na was —
dokończył.
Aaronowi przypomniał się wtedy jeden z przepisów Prawa:
kapłanom nie wolno było dotykać ciał zmarłych.
-
To znaczą słowa, które wypowiedział Pan: „Okażę moją
świętość tym, co zbliżają się do Mnie, okażę chwałę moją
przed całym ludem" - wyjaśnił Mojżesz.
Aaron zwalczył łzy i powstrzymał krzyk udręki, choć bał
się, że się udusi. Pan jest święty, Pan jest święty! —
powtarzał w myśli, skupiając się na niej, aby trwać przy
Bogu. Eleazar i Itamar padli na twarz przed przybytkiem i
oddawali cześć Panu.
Mojżesz wezwał kuzynów Aarona, Miszaela i Elsa-fana, i
powiedział do nich:
-
Zbliżcie się! Wynieście swoich braci sprzed Miejsca
Świętego poza obóz!
Aaron patrzył, jak Miszael i Elsafan podnoszą zwęglo¬ne
ciała jego dwóch starszych synów i zabierają je sprzed
przybytku. Odwrócił się przodem do niego i nie oglą¬dał
się. Czuł ból w piersi i palenie w gardle. Czy Nadab i
Abihu trafią za swój grzech na śmietnik?...
Wtedy usłyszał Głos, cichy i spokojny:
Kiedy będziecie wchodzić do Namiotu Spotkania, ty i
synowie twoi, nie będziecie pić wina ani sycery, abyście
nie pomarli!
-Aaronie... - Teraz odezwał się Mojżesz; Aaron próbował
słuchać jego poleceń. — Aaronie... — Aaron, Eleazar i
Itamar musieli pozostać na miejscu i dopełnić swoich
kapłańskich obowiązków. Trzeba było zjeść część ofiary
pokarmowej, która nie została spalona, i część kozła,
który stał się ofiarą przebłagalną. Aaron robił wszystko,
co polecił mu Mojżesz, jednak nie był w stanie jeść,
podobnie jak jego dwaj pozostali przy życiu synowie.
Teraz zapach spalonego mięsa przypra¬wiał ich o mdłości;
Aaron musiał zacisnąć zęby, żeby nie zwymiotować.
-
Dlaczego nie spożyliście ofiary przebłagalnej w
miej¬scu poświęconym? — odezwał się w pewnej chwili
Mojżesz, czerwieniejąc ze złości. — Przecież ona jest
rzeczą bardzo świętą. Pan dał ją wam, abyście zgładzili
winę społeczności, abyście przebłagali Go za nią. Krew
jej nie była wniesiona do Miejsca Świętego. A więc
winniście byli spożyć ją w Miejscu Świętym, tak jak mi
nakazano.
Aaron jęknął.
-
Oto dzisiaj oni złożyli ofiarę przebłagalną i ofiarę
całopalną przed Panem - odpowiedział, pokazując na dwóch
młodszych synów — i taka rzecz mnie spotkała!
- Przełknął, drżąc, i kontynuował, próbując opanować
przepełniające go uczucia: - Gdybym dzisiaj jadł ofiarę
przebłagalną, czy Pan uznałby to za dobre?
Grzech czaił się tak blisko, czekał tylko, aż jego ofiarą
padnie kolejny członek rodziny Aarona - może on sam? Moi
synowie! - miał ochotę krzyczeć. Czy zapomniałeś, że dziś
zginęli dwaj moi synowie?! Zadławiłby się tylko mięsem
ofiary przebłagalnej, zanieczyszczając przybytek.
Dręczyły go w myślach słowa Nadaba, które nachodziły go
raz po raz przez cały dzień: „Oddamy cześć Panu na nasz
własny sposób, ojcze. Tak jak robiłeś ty".
Uczcił kiedyś Pana złotym cielcem i świętem na pogań¬ską
modłę...
Nawet po złożeniu tylu ofiar przebłagalnych Aaron czuł,
że ciążą mu popełnione grzechy. Gdyby tylko Pan zechciał
zetrzeć je na zawsze - myślał. Gdyby tylko...
Mojżesz patrzył na niego ze współczuciem. Nie mówił nic
więcej.
Kiedy Aaron i Mojżesz przebywali razem, Mojżesz
zaproponował Chobabowi, synowi Jetra, aby szedł z
Izra¬elitami do Ziemi Obiecanej.
— Pójdź z nami, a będziemy ci świadczyć dobro, bo¬wiem
Pan przyrzekł dobra Izraelowi — zachęcał. Chobab
postanowił jednak wrócić do Madianitów. Kiedy opuś¬cił
obóz, Aarona ogarnęło nieprzyjemne przeczucie, że jeszcze
się spotkają, ale jako wrogowie. Chobab wciąż rozbijał
namiot w pobliżu obozu Izraelitów. Aaron zasta¬nawiał
się, czy po prostu ich nie obserwuje, aby mieć oko na ich
słabości i wykorzystać je w sprzyjającym momencie.
- Mam nadzieję, że więcej go nie zobaczymy -mruknął.
Mojżesz spojrzał tylko na brata i Aaron umilkł. Moj¬żesz
przeżył wiele lat z Madianitami i bardzo lubił oraz
szanował swojego teścia. Aaron miał nadzieję, że Mojżesz
nie myli się w ocenie postawy Madianitów i że nie będą
stanowili dla Izraelitów zagrożenia. A co zrobiłby
Mojżesz, gdyby nagle sytuacja zmusiła go do wyboru
pomiędzy lojalnością wobec Izraelitów a rodziny żony?
Wszak przez czterdzieści lat Madianici odnosili się do
niego z miłością i szacunkiem, włączając go nawet do
jednej ze swoich rodzin. Za to Izraelici wciąż
przyprawiali Mojżesza o nowe smutki, buntowali się,
uskarżali się bez przerwy, miał z nimi mnóstwo pracy -
tak wiele, że jak gdyby stał się ich niewolnikiem.
W owych dniach Aaron był pełen niepokoju. Martwił się o
zdrowie i siły Mojżesza, o jego rodzinę. Seforą była
bliska śmierci. Jedynym dobrem, jakie wypływało z jej
choroby, było to, że Miriam stała się teraz łagodniejsza,
często doglądała bratowej. Aaron obawiał się także o to,
czy prawidłowo wykonuje przepisy Prawa. Jak dotąd, raz po
raz się mylił. Studiował spisane przez brata prawa,
wiedząc, że pochodzą bezpośrednio od Boga. Jednak
czasami, kiedy był zmęczony, myślał o swoich dwóch
synach, którzy ponieśli śmierć, i wybuchał gwałtownym
płaczem. Kochał Nadaba i Abihu, mimo że wiedział
0
ich grzechach. Nie potrafił przezwyciężyć poczucia,
że ich zawiódł, bardziej niż oni zawiedli jego.
Lud znowu zaczął szemrać przeciw Panu, narzekając, że
jest mu źle. Ludzie zapominali chyba z dnia na dzień, co
Bóg dotąd dla nich zrobił. Marudzili z powodu każdej
niewy¬gody, jak dzieci. Ostatnio najwięcej kłopotów
sprawiało egip¬skie pospólstwo, które podróżowało wraz z
Izraelitami.
-
Dość już mamy tej manny! Nie jemy nic innego! —
wołali Egipcjanie. — Któż da nam mięsa? W Egipcie
jedli¬śmy ryby, za darmo. I ogórki, i melony. Były takie
smaczne!
1
jeszcze pory, cebulę i czosnek — wspominali ludzie,
jeden przez drugiego. - Potraciliśmy apetyty, nie mając
do jedze¬nia nic poza manną!
Aaron nic nie odpowiadał, tylko zbierał swoją dzienną
porcję manny. Zbierał ją do miski, przyklęknąwszy.
Elea¬zar spoglądał chmurnym wzrokiem. Itamar odszedł
trochę dalej.
-
Może powinniście byli zostać w Egipcie! - wypaliła
Miriam, czerwieniejąc.
-
A może i powinniśmy byli! - odparła ze złością jakaś
kobieta.
-
Ryby i ogórki! - gderała Miriam. - Mieliśmy
szczꜬcie, że w ogóle aż do tej pory mamy co jeść.
Akurat tyle, żebyśmy mogli pracować.
-
A ja mam dość jedzenia codziennie tego samego.
-
Powinnaś być wdzięczna - pouczyła Miriam, prostu¬jąc
się. - Nie musisz pracować, aby zdobyć pożywienie!
-
A czy to nie jest praca? Co rano musimy klęczeć i
grzebać dookoła po ziemi, żeby nazbierać tych płat¬ków.
-
Gdybyśmy tak mogli jeść mięso! - rozmarzył się tym
razem na głos jakiś Izraelita.
-
Mamusiu, czy musimy znowu jeść mannę? - poskar¬żyło
się z kolei jakieś dziecko.
-
Niestety tak, moje biedactwo. Dziecko zaczęło płakać.
-
Oczywiście, że lepiej nam było w Egipcie! - oznajmił
donośnie mężczyzna, tak aby Aaron dobrze słyszał.
-
Nic nie powiesz, Aaronie? - niecierpliwiła się
Miriam. — Co zamierzasz zrobić z tymi ludźmi?
Czego ona ode mnie oczekuje? - myślał Aaron. Czy mam może
przywołać z góry ogień? Znowu pomyślał o swoich zmarłych
synach i natychmiast poczuł ścisk w gardle. Mojżesz także
słyszał narzekania ludu. Widać było, że sprawiają mu
ogromną przykrość.
-
Nie powiększaj tylko zamieszania, Miriam - odezwał
się Aaron - bo jeszcze narobisz nam więcej kłopotów. -
Czuł się zmęczony otaczającymi go ludźmi.
-Ja sprawiam kłopoty?! Gdybyś słuchał tego, co mówiłam na
temat...
Aaron zerwał się i popatrzył gniewnie na siostrę. Czy ona
zdaje sobie sprawę, jaka czasami bywa okrutna i jak
bezmyślnie się nieraz zachowuje? Oczy Miriam
złagod¬niały.
-
Przepraszam - szepnęła, spuszczając głowę.
Aaron kochał siostrę, tylko czasami nie był w stanie z
nią wytrzymać. Podniósł miskę z manną i poszedł.
Zobaczył Mojżesza wychodzącego z przybytku. Pod¬szedł do
niego i zagadnął:
-
Wyglądasz na zmęczonego...
-
Jestem zmęczony - przyznał Mojżesz, kręcąc głową.
-
Tak bardzo zmęczyły mnie wszystkie kłopoty, że
popro¬siłem Boga, aby mnie zabił, żebym nie patrzył
więcej na swoje nieszczęście.
-
Nie mów tak! - Czy Mojżeszowi wydawało się, że on,
Aaron, lepiej poradzi sobie z przewodzeniem ludowi? Broń
Boże, żeby Mojżesz umarł! Aaron już nigdy więcej nie
chciał zostać przywódcą.
-
Nie musisz się martwić, bracie; Bóg się nie zgodził
—
uspokoił Mojżesz. — Pan polecił mi, abym zwołał
siedem¬dziesięciu mężów spośród starszych Izraela, o
których wiem, że są starszymi ludu i nadzorcami, i
przyprowadził ich do Namiotu Spotkania. Kiedy tam ze mną
staną, zstąpi Pan i przyda im ducha. Odtąd będą pomagać
nam prze¬wodzić ludowi Bożemu. Potrzebna nam pomoc. —
Mojżesz uśmiechnął się. - Jesteś starszy ode mnie,
bracie, i widać, że masz osiemdziesiąt cztery lata...
Aaron roześmiał się cicho; ogarnęła go ulga. Dwaj
mężczyźni nie mogą dłużej przewodzić sześciuset
tysią¬com, nie licząc kobiet i dzieci! To brzemię stało
się dla Mojżesza i Aarona nie do zniesienia.
-
Pan ześle także mięso — powiadomił Mojżesz.
-
Mięso? Skąd? — dziwił się Aaron.
-
Mięso - potwierdził jego brat. - Będziemy je
spoży¬wać przez cały miesiąc, aż nam przez nozdrza
wyjdzie i przejmie nas wstrętem; odrzuciliśmy bowiem
Pana.
Do przybytku podeszło tymczasem sześćdziesięciu ośmiu
starszych. Mojżesz kładł ręce na każdym spośród nich, a
wtedy duch Pański spoczywał na nich i wpadali w
uniesienie prorockie.
W międzyczasie nadbiegł młodzieniec i doniósł:
-
Eldad i Medad wpadli w obozie w uniesienie
proro¬ckie. Mojżeszu, panie mój, zabroń im!
-
Czyż zazdrosny jesteś o mnie? — odparł jednak
Moj¬żesz. - Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał
Pan Swego ducha!
Aaron usłyszał odgłos wiatru wychodzącego z obłoku ponad
przybytkiem. Ciepły powiew uniósł jego brodę i
przy¬cisnął do jego ciała kapłańskie szaty. Potem uniósł
się, odda¬lił... Aaron powrócił do swoich obowiązków w
przybytku, ale od czasu do czasu zerkał na niebo, w
oczekiwaniu.
Od morza nadleciały przepiórki, tysiące przepiórek. Wiatr
przyniósł je i zrzucił wielką chmarą na obóz, aż pokryły
ziemię na dwa łokcie wysoko. Ludzie byli na nogach przez
cały dzień, przez noc i następny dzień, i zbierali
przepiórki. Ukręcali im szyje i odzierali ptaki z piór,
pragnąc jak najszybciej dostać się do mięsa. Niektó¬rzy
nie czekali nawet, aż przepiórki się upieką, tylko
zata¬piali w nich zęby, tak ogromnie byli ich spragnieni.
W końcu Aaron usłyszał jęki. Wiedział, co się dzieje.
Jęki zmieniły się w pełne bólu wycie. Ludzie pochoro¬
wali się, jeszcze w trakcie jedzenia. Poopadali na
kolana, skręcali się wpół, wymiotowali. Niektórzy po
krótkim czasie umarli, inni wciąż cierpieli, przeklinając
Boga za to, że dał im rzecz, której pożądali. Tysiące
Izraelitów okazało skruchę, wołając do Pana o
przebaczenie. Prze¬piórki nadlatywały jednak nieustannie,
dzień po dniu, zgodnie z obietnicą Pana; aż w końcu
ludzie pomilkli, przepełnieni bojaźnią Bożą.
Po miesiącu obłok uniósł się znad przybytku. Aaron wszedł
do Miejsca Najświętszego, zasłonił i spakował świecznik,
stół chlebów pokładnych i ołtarz kadzenia. Rozłożono na
części Namiot Spotkania i przybytek. Wszystko spakowano.
Ludzie z pokolenia Lewitów ponie¬śli to, co przydzielił
im Pan. Na dany przez Mojżesza znak, dwaj mężczyźni
zadęli w trąby. Lud zebrał się.
-
Powstań, o Panie! - zawołał Mojżesz. - Rozprosz
Twoich nieprzyjaciół, niech Twoi wrogowie uciekają przed
Tobą!
Czterej mężczyźni podnieśli Arkę Przymierza. Mojżesz
kroczył na przedzie, spoglądając na Anioła Pańskiego,
który go prowadził. Lud opuścił miejsce, które nazwano
Kibrot-Hattawa, czyli „Groby Pożądania". Izraelici szli
dzień i noc, aż obłok zatrzymał się w Chaserot.
Mojżesz uniósł ręce na chwałę Boga i zawołał:
—
Powróć, o Panie, do niezliczonych tysięcy Izraela!
Postawiono Arkę Przymierza i rozłożono wokół niej
przybytek. Aaron poumieszczał poświęcone sprzęty
we właściwych miejscach; jego synowie oraz głowy
należących do pokolenia Lewitów klanów Gerszonitów,
Kehatytów i Merarytów pozawieszali zasłony na słupach;
ustawili także ołtarz całopalenia i kadź. Lud rozbił obóz
i odpoczął.
Aaron miał ochotę zamknąć oczy i chwilowo nie myśleć o
niczym więcej, jednak Miriam nie dawała mu spokoju, była
wyraźnie nieswoja.
-
Postanowiłam zaakceptować Seforę - oznajmiła, chodząc
w podnieceniu tam i z powrotem, zaczerwie¬niona od
emocji. — Doglądam jej od tak dawna, to ja spełniam jej
podstawowe potrzeby... Nie docenia tego szczególnie,
nigdy nie próbowała nauczyć się naszego języka. Ciągle
korzysta z usług Eleazara jako tłumacza.
Aaron wiedział, dlaczego jego siostra jest smutna. Sam
także się zdziwił, kiedy Mojżesz zakomunikował mu, że
bierze sobie kolejną żonę. Aaron nie czuł się jednak
wówczas na siłach tego skomentować. Miriam nigdy nie
miała podobnych obiekcji, ale chyba jeszcze nie
rozma¬wiała o sprawie z Mojżeszem.
-
On potrzebuje żony, Miriam - odezwał się Aaron. -
Kogoś, kto byłby w stanie dbać o jego gospodarstwo
domowe.
-
Żony? A po co mu druga? Ma Seforę, i mnie do po¬mocy—
gderała Miriam. — Ja dbałam o jego gospodarstwo domowe —
dopóki do jego namiotu nie weszła ta Kuszytka. Na
początku doceniał moją pomoc. Do tego stopnia, że mogłam
doglądać jego żony! Sefora nie była już ostatnio w stanie
niczego zrobić bez pomocy A teraz, kiedy umiera, Mojżesz
wziął sobie kolejną żonę! Po cóż mu żona, w tym wieku?
Powinieneś był wybić mu z głowy to małżeństwo, zanim
wprowadził do swojego namiotu tę cudzoziemkę. Powinieneś
był coś powiedzieć, powstrzymać go przed popełnieniem
grzechu przeciwko Panu! Czy Mojżesz popełnił grzech?...
—
Byłem zbyt zdziwiony, kiedy Mojżesz mi o tym
powiedział - usprawiedliwił się Aaron.
—
Czy tylko zdziwiony?
-
Mojżesz nie jest taki stary, żeby nie potrzebował
kobiety.
Aaron sam czasami miał ochotę wziąć sobie drugą żonę, ale
po latach mediacji pomiędzy matką jego synów oraz Miriam
doszedł do wniosku, że roztropniej było pozostać bez
grzechu!
-
Mojżesz rzadko spędzał czas z Sefora, a teraz ma
jeszcze tę kobietę... - perorowała Miriam, wyrzucając
ręce w górę. - Zastanawiam się, czy on słucha, co mówi
Pan. Jeśli musi mieć żonę - a nie wiem, dlaczego musi, w
jego wieku — powinien był wybrać sobie żonę spośród
kobiet z pokolenia Lewiego. Czyż Pan nie zakazał nam
zawierania małżeństw poza obrębem własnych pokoleń?
Widziałeś, jak bardzo inna od nas jest ta Kuszytka? Ona
jest czarna. Czar¬niejsza od wszystkich Egipcjan, jakich
w życiu widziałam!
Nowe małżeństwo Mojżesza rzeczywiście kłopotało Aarona -
choć nie z tych samych powodów, co Miriam.
Kuszytka, którą pojął za żonę Mojżesz, była wcześniej
niewolnicą jednej z Egipcjanek, spośród tych Egipcjan,
którzy wyszli wraz z Izraelitami ze swojego kraju. Pani
Kuszytki zginęła po tym, jak Aaron sporządził złotego
cielca, Kuszytka zaś podróżowała dalej z ludem Izraela. Z
tego co wiedział Aaron, kłaniała się Panu, ale...
-
Czemu tylko siedzisz i nic nie mówisz? -
niecierpli¬wiła się Miriam. - Jesteś sługą Pana, prawda?
Jego arcy¬kapłanem. Czy Bóg przemawiał tylko przez
Mojżesza? Czy nie kierował mną, kiedy mówiłam do córki
fara¬ona? Czy nie podpowiedział mi słów? Pan powołał
także ciebie, Aaronie; słyszałeś Jego głos, a Jego słowa
ogłaszałeś ludowi częściej niż Mojżesz! Nie pamiętam,
żeby Mojżesz kiedykolwiek okazał tak mało mądrości.
Aaron nie mógł wytrzymać, kiedy Miriam zachowy¬wała się w
podobny sposób. Znów czuł się jak mały chło¬piec, którym
dyryguje starsza siostra. A miała żelazną wolę...
-
Powinnaś być zadowolona, że będziesz miała mniej
pracy - odparł tylko.
-
Zadowolona? Może bym i była, gdyby Mojżesz nie wziął
za żonę Kuszytki! Czy nie obchodzi cię, że przez to swoje
niezdrowe małżeństwo sprowadza grzech na nas wszystkich?
-
Cóż niezdrowego jest w jego małżeństwie?
-
I ty musisz mnie pytać?! - Miriam była naprawdę
rozzłoszczona. - Po prostu wyjdź, zajrzyj do jego namiotu
i spójrz na nią! Powinna wrócić do własnego narodu. Nie
należy do nas, a już tym bardziej nie powinna dostąpić
zaszczytu bycia żoną wyzwoliciela Izraela!
Aaron zastanawiał się, czy powinien porozmawiać z
Mojżeszem. Faktycznie odrzuciło go, kiedy Mojżesz
wprowadził do swojego namiotu niewolnicę, Kuszytkę,
pojmując ją za żonę. A może najpierw porozmawiać z
niektórymi ze starszych? — zastanawiał się. Co też ludzie
myślą o małżeństwie Mojżesza? Miriam na pewno długo nie
skrywała przed nikim swoich zapatrywań.
Aaron był pełen wątpliwości. Wcześniej Miriam próbo¬wała
ostrzec go w sprawie Nadaba i Abihu, nie posłuchał jej...
Czy teraz, nie słuchając jej po raz drugi i popierając
decyzję brata o nowym małżeństwie, popełniał kolejny
błąd?
Przyjdźcie wszyscy troje do Namiotu Spotkania.
Aaronowi ścierpła skóra na karku. Uniósł głowę,
prze¬pełniony lękiem przed usłyszanym Głosem. Miriam
wyprostowała się i zadarła nosa.
-
Pan wezwał mnie do przybytku! - zakomunikowała z
pałającym spojrzeniem. - Z twojego wyrazu twarzy
odczytuję, że ciebie również. — Wyszła z namiotu, stanęła
na słońcu, obejrzała się i ponagliła: -1 cóż? Idziesz,
czy nie?
Mojżesz już czekał, zmieszany. Obłok wirował niewy¬soko,
skupiając się, schodził niżej.
Miriam podniosła wzrok, zaróżowiona z podniecenia.
—
Zaraz zobaczysz, Aaronie! — komentowała.
Aaron zadrżał, gdy słup obłoku stanął u wejścia
przy¬bytku. Z chmury odezwał się Głos:
Słuchajcie słów moich: Jeśli jest u was prorok, objawię
mu się przez widzenia, w snach będę mówił do niego. Lecz
nie tak jest ze sługą moim, Mojżeszem. Uznany jest za
wiernego w całym moim domu. Twarzą w twarz mówię do niego
— w sposób jawny, a nie przez wyrazy ukryte. On też
postać Pana ogląda. Czemu ośmielacie się przeciwko memu
słudze, przeciwko Mojżeszowi, żle mówić?
Słup gęstej mgły uniósł się z powrotem, i Aaron poczuł
się okropnie. Był grzesznikiem! Zwiesił głowę,
zawstydzony.
Miriam sapnęła nagle z przerażenia-jej twarz i dłonie
stały się białe od trądu; przypominało jej to trochę
skórę martwego noworodka. Jej ciało było na wpół
przeżarte chorobą. Opadła na kolana, krzycząc i posypując
głowę ziemią.
Aaron także krzyknął z przerażenia. Wyciągnął ręce do
Mojżesza.
- Proszę Cię, Panie mój - odezwał się, drżąc - nie karz
nas za grzech, któregośmy się nierozważnie dopuś¬cili i
jesteśmy winni. - Był zdjęty strachem.
Mojżesz również się przeraził. Wołał już Boga, błaga¬jąc
Go, aby Miriam znowu stała się zdrowa.
Wówczas ponownie odezwał się Głos, słyszany przez każde z
ich trojga:
Gdyby jej ojciec plunął w twarz, czyż nie musiałaby się
przez siedem dni wstydzić? Tak ma być ona przez siedem
dni wyłączona z obozu, a potem może znowu powrócić.
Miriam padła na twarz przed Panem, rozpościerając chore,
białe ręce. Zaraz stały się znowu silne i smagłe, pokryte
zgrubiałą od lat ciężkiej pracy skórą. Wtedy Miriam
zbliżyła dłonie do stóp Mojżesza, ale nie doty¬kała go.
Aaron nachylił się ku niej, lecz ona cofnęła się
gwałtownie.
-
Nie możesz mnie dotykać! - Podniosła się z trudem i
odeszła parę kroków dalej. Trąd ustąpił, ale w ciem¬nych
oczach Miriam błyszczały łzy. Znów się zaczer¬wieniła,
tym razem z wielkiego wstydu. Zasłoniła twarz welonem i
skłoniła się Mojżeszowi.
-
Przebacz mi, bracie! Przebacz... - prosiła.
-
Och, Miriam. Moja siostro...
Aaron także czuł się przytłoczony wstydem. Powinien był
poradzić siostrze, żeby umilkła, żeby przestała
plotko¬wać—w ogóle, a już szczególnie na temat Mojżesza,
którego Bóg wybrał na wyzwoliciela Izraela. Zamiast tego
Aaron pozwolił, aby jej opinia wpłynęła na niego. Nabrał
wątpli¬wości, aż wreszcie przychylił się do jej
stanowiska.
Tymczasem ludzie powychodzili z namiotów i obserwo¬wali
niemo scenę. Niektórzy zaczęli podchodzić bliżej.
-
Nieczysta! - ostrzegła Miriam, odbiegając poza obóz.
- Jestem nieczysta! - Ludzie ustępowali jej z drogi, jak
gdyby wciąż była trędowata. Niektórzy krzyczeli ze
strachu, czyjeś dzieci schowały się w namiocie matki. —
Nieczysta! — powtarzała Miriam, biegnąc dalej i
poty¬kając się z wrażenia. Nie upadła jednak.
Aaron poczuł ścisk w gardle. Czyjego przeznaczeniem było
zawieść Pana, a także Mojżesza, we wszystkim, co robił?
Gdy nie posłuchał siostry, Abihu i Nadab ponieśli śmierć.
Kiedy jej posłuchał - ciało Miriam pokrył trąd; a
wszystko z powodu jego nieprawidłowego osądu. To ja
powinienem żyć poza obozem! — myślał. Nie zważał na
zazdrość siostry. Przeciwnie, pozwolił na to, aby
opanowała i jego. Pozwolił, by Miriam wypowiedziała jego
własne ciche marzenia o przywództwie. Za każdym razem
kiedy próbował wystąpić naprzód, sprowadzał nieszczęście,
nie tylko na siebie, ale i na tych, których kochał.
-
Aaronie...
Delikatny ton głosu brata wzmógł jeszcze jego żal.
-
Dlaczego Bóg mnie oszczędził, skoro zgrzeszyłem
podobnie jak ona? — odezwał się Aaron.
-
Czy gdybyś i ty został dotknięty karą, odczuwał¬byś
równie głęboki żal, jak w tej chwili? - odpowiedział
Mojżesz. - Masz miękkie serce, Aaronie.
-1 głowę - mruknął Aaron, zerkając na brata. -Miałem
ochotę poddać się jej opiniom, Mojżeszu - przy¬znał. -
Zmagałem się ze swoją rolą starszego brata, który musi
ustępować miejsca młodszemu. Nie chciałem czuć w taki
sposób, ale jestem tylko człowiekiem... Duma to mój wróg.
-
Wiem.
-
Naprawdę cię kocham, bracie.
-
Wiem.
-
A teraz Miriam cierpi, podczas gdy ja powrócę do
wykonywania obowiązków kapłańskich! — dodał Aaron,
zaciskając powieki.
-
Zaczekamy z wyruszeniem, aż minie siedem dni.
Poczekamy na Miriam.
Zanim słup ognia ogrzeje chłodne, nocne, pustynne
powietrze, cały naród izraelski będzie już wiedział, w
jaki sposób zgrzeszyłem ja i moja siostra — myślał Aaron.
Tymczasem zbliżała się pora złożenia wieczornej ofiary.
Panie, miej miłosierdzie nade mną — wzdychał w du¬chu
Aaron - albowiem ciążą mi moje grzechy!
Gdy siedem dni minęło i Miriam powróciła do obozu, słup
obłoku uniósł się i wyprowadził Izraelitów z Chase-rot.
Zatrzymał się na pustyni Paran, i tam ludzie rozbili
kolejny obóz, w Kadesz. Aaron, jego synowie oraz inni
Lewici ustawili Namiot Spotkania, poszczególne poko¬lenia
porozbijały namioty w przeznaczonych dla siebie miejscach
wokół niego. Każdy znał swoje miejsce i obo¬wiązki, więc
wszystko zostało szybko zrobione.
Mojżesz otrzymał od Pana kolejne polecenia. Podał
Aaronowi listę dwunastu mężów, po jednym z każdego z
pokoleń Izraela; nie licząc Lewitów, których obowiązki
skupiały się wokół oddawania czci Panu. Aaron posłał po
nich, i Mojżesz wydał im w jego obecności instrukcje,
powtarzając zalecenia Boga.
-
Udajcie się do ziemi Kanaan i zbadajcie kraj, który
daje nam Pan - zaczął. Na twarzy Jozuego zagościło
podniecenie — on także został wybrany, jako
przedstawi¬ciel pokolenia Efraima, syna Józefa. Niektórzy
wydawali się przerażeni powierzonym im zadaniem. Nie
mieli zaopa¬trzenia, map ani doświadczenia w szpiegowaniu
nieprzy¬jaciela, badaniu jego silnych i słabych stron.
Większość z wyznaczonych stanowili młodzi ludzie, jak
Jozue, był jednak jeden starszy od pozostałych. Miał na
imię Kaleb i nie bał się tego, do czego wybrał go Pan.
Mojżesz przeszedł pomiędzy mężczyznami, kładąc kolejno na
ramieniu każdego swoją dłoń.
-
Idźcie przez Negeb, a następnie wstąpcie na góry —
mówił pewnym głosem. — Zobaczcie, jaki jest kraj, a
mianowicie jaki lud w nim mieszka, czy jest silny, czy
też słaby, czy jest liczny, czy też jest go mało. Jaki
jest kraj, w którym on mieszka: dobry czy zły, i jakie
miasta, w któ¬rych on mieszka: obronne czy bez murów?
Dalej, jaka jest ziemia: urodzajna czy nie, zalesiona czy
bez drzew?
Doszedłszy do Jozuego, Mojżesz przystanął. Uścis¬nął jego
dłoń i spojrzał mu w oczy, a potem puścił go i dodał na
zakończenie do wszystkich:
-
Bądźcie odważni i przynieście coś z owoców tej ziemi.
Każdego z wyruszających zaopatrzono w bukłak
z wodą. Podczas podróży nie będą otrzymywali manny od
Pana. Będą więc musieli jeść to, co zaoferuje im ziemia
Kanaan.
Lud czekał na wyniki zwiadu.
Minął tydzień, potem drugi, i jeszcze jeden. Nadszedł
nowy miesiąc, a szpiedzy nie powracali. Jak daleko
zaszli?
—
zastanawiali się wszyscy. Czy napotkali na swojej
drodze opór? Czy niektórzy z nich zginęli? A może wszyscy
zostali pojmani i straceni? Co wtedy?
Aaron zalecał ludziom cierpliwość i pokładanie ufno¬ści w
Panu, który na pewno wypełni Swoją obietnicę. Modlił się
za dwunastu mężów, szczególnie często myśląc o Jozuem.
Wiedział, że Mojżesz darzy młodego przywódcę
szcze¬gólnymi względami. Często mówił o nim w głęboko
emocjonalny sposób.
-
Nie znam nikogo takiego jak on, Aaronie - powta¬rzał.
-Jozue całkowicie poświęcił się Panu. Nic nie jest w
stanie nim zachwiać.
Smutne, że dla odmiany synowie i brat Mojżesza tak często
zawodzili... Aaron nie czuł już zazdrości ani niechęci w
stosunku do Jozuego. Znał własne słabości, a poza tym
odczuwał ciężar przeżytych lat. Jeśli Izraelici mają
zostać bezpiecznie doprowadzeni do krainy, którą mieli
odziedziczyć, musieli wkrótce nastać nowi, młodsi
przywódcy.
-
Nadchodzą! Widzę ich! Nasi wysłannicy wracają!
—
rozległy się wołania.
Obóz wypełniły pełne podniecenia okrzyki; członko¬wie
poszczególnych rodzin otoczyli powracających, którzy byli
objuczeni płodami ziemi Kanaan. Jozue i Kaleb
prezentowali ze śmiechem niesioną przez siebie na drągu
pojedynczą gałąź krzewu winnego wraz z winogronami! Inni
porozwiązywali koce, z których wysypały się jaskra-
woczerwone jabłka granatu i purpurowe figi.
-
Udaliśmy się do kraju, do którego nas posłałeś -
odezwał się Jozue, kierując swoje słowa do Mojżesza.
-
Jest to kraj rzeczywiście opływający w mleko i miód -
dodał Kaleb, unosząc z radością ręce — a oto jego owoce.
Mleko i miód... — myślał Aaron. Czyli są tam stada by¬dła
i kóz, a także kwitnące wiosną drzewa owocowe. Powinno
być więc również mnóstwo łąk i polnych kwia¬tów oraz
pełno wody.
Pozostali szpiedzy skupili się jednak na innych
aspek¬tach zbadanego kraju.
-
Lud, który w nim mieszka, jest silny — oznajmił
jeden.
-
Miasta są obwarowane i bardzo wielkie - dodał drugi.
-
Widzieliśmy tam również Anakitów - zakomuniko¬wał
trzeci.
Pomiędzy słuchaczami przeszedł szmer. Anakici byli bowiem
olbrzymami, nie znającymi strachu ani miło¬sierdzia
wojownikami.
-
Amalekici zajmują okolice Negebu - zameldował kolejny
wysłannik.
-
To tchórze, którzy atakują z tyłu i zabijają zbyt
słabych, żeby się bronić — skomentował Kaleb, odwracając
się.
-
A co z Chetytami? - dopytywano się. - To srodzy
wo¬jownicy...
-
Chetyci, Jebusyci i Amoryci mieszkają w górach —
odpowiedział któryś z mężczyzn.
-
Zaś Kananejczycy mieszkają nad morzem i nad brzegami
Jordanu - zakończył inny.
-
Ten lud jest silniejszy od nas — oceniali
wysłan¬nicy.
-
Czy ktokolwiek jest silniejszy od Pana?! - zaperzył
się jednak Kaleb. — Trzeba ruszyć i zdobyć kraj — na
pewno zdołamy go zająć.
Aaron spojrzał na Mojżesza, ale ten nic nie mówił. Aaron
miał ochotę zawołać, że Pan przyobiecał Izraeli¬tom
zbadany właśnie kraj, i skoro tak, zadba o to, aby go
zdobyli. Nie był jednak na wyprawie i nie widział
wszyst¬kiego, o czym opowiadano. Poza tym był starcem, a
nie wojownikiem. Mojżesz zaś był wybranym przez Boga
przywódcą; dlatego Aaron czekał niespokojnie na decy¬zję
brata. Mojżesz odwrócił się jednak i schował się do
swojego namiotu.
-
Nie możemy uderzyć na ten lud! - upierało się kilku
szpiegów. — Są zbyt silni!
Kaleb poczerwieniał ze złości.
-
Kanaan to ziemia obiecana nam przez Boga! -
przy¬pomniał. — Czeka na nas, abyśmy objęli ją w
posiadanie!
-
Skąd możesz być taki pewien? - protestowali inni.
—
Czyż Bóg nie zabija nas, jednego po drugim, odkąd
wyszliśmy z Egiptu? Umieramy z pragnienia, głodu i od
plag! — Dziesięciu szpiegów odeszło, a lud podążył za
nimi.
-
Dlaczego Mojżesz nie przemówił w naszej obronie?
—
spytał Kaleb Aarona. — Czemu ty nic nie powiedziałeś?
-
Ja?... Ja jestem tylko jego rzecznikiem. Mojżesz
zawsze dowiaduje się o wolę Pana, a potem poucza mnie, co
mam powiedzieć.
-
Pan już powiedział nam, jaka jest Jego wola w tej
sprawie - zauważył ze złością Kaleb. - Ruszajmy i
zdoby¬wajmy ziemię Kanaan! - Odszedł zamaszystym krokiem,
kręcąc głową.
Aaron zerknął na Jozuego. Ten zgarbił się i zacisnął
powieki, zrezygnowany.
-
Odpocznij, Jozue. Może jutro Pan powie Mojżeszowi, co
mamy zrobić — próbował go pocieszyć Aaron.
Następnego ranka do uszu Aarona doszły rozmaite plotki.
Na przykład taka, że zbadany kraj pożera swoich
mieszkańców. Ze wszyscy napotkani przez szpiegów ludzie
są wysokiego wzrostu. Że są pośród nich nawet olbrzymi,
przy których izraelscy wysłannicy czuli się jak
szarańcza! Że jeśli Izraelici ośmielą się wkroczyć do
ziemi Kanaan, zostaną zmiażdżeni jak robaki!
Lecz przecież Pan powiedział...
Nikt jednak nie słuchał tego, co powiedział Pan. Nikt w
to nie wierzył.
Zaczęły się szemrania:
-
Obyśmy byli pomarli w Egipcie albo tu na pustyni!
Czemu nas Pan przywiódł do tego kraju, jeśli mamy paść od
miecza? Nasze żony i dzieci staną się łupem
nieprzy¬jaciół! Czyż nie lepiej nam będzie wrócić do
Egiptu?
-
Egipt jest spustoszony - zauważył ktoś. - Nic tam po
nas.
-
Ale Egipcjanie boją się nas. Teraz dla odmiany oni
staną się naszymi niewolnikami!
-
Tak! Wracajmy do Egiptu! - wołano.
-
Wybierzmy sobie wodza.
Aaron zobaczył wściekłość malującą się na twarzach ludzi.
Zaciskali pięści. Bał się - ale nie tyle ludu, ile tego,
co zrobi Bóg na widok otwartego buntu. Mojżesz padł
twarzą na ziemię przed całym zgromadzeniem Izraelitów;
Aaron poszedł natychmiast w jego ślady, kładąc się tuż
obok, aby w razie potrzeby osłonić ciało brata. Ich uszu
dobiegły krzyki Kaleba i Jozuego.
-
Kraj, który przeszliśmy celem zbadania go, jest
wspa¬niałym krajem! - wołali. - Jeśli nam Pan sprzyja, to
nas wprowadzi do tego kraju i da nam ten kraj, który
praw¬dziwie opływa w mleko i miód! Tylko nie buntujcie
się przeciwko Panu! Nie bójcie się też ludu tego kraju,
gdyż go pochłoniemy. Obrona od niego odstąpi, a z nami
jest przecież Pan. Zatem nie bójcie się go!
Słowa Jozuego i Kaleba rozwścieczały jednak tylko ludzi
coraz bardziej. W końcu zaczęły rozlegać się okrzyki, aby
ich ukamienować.
-
Kimże jesteś, że do nas przemawiasz, Kalebie?! -
wołano. — Jozue, chętnie poprowadziłbyś nas na śmierć!
-
Zabić ich!
Wrzaski rozdzierały powietrze; wtedy Aaron znowu poczuł
na plecach dziwne mrowienie. Podniósł wzrok. Pełna chwały
Obecność uniosła się w powietrze ponad Namiotem
Spotkania. Mojżesz wstał, odrzucił głowę w tył i uniósł
ręce. Ludzie zaczęli się rozbiegać, próbu¬jąc uciec do
namiotów; zupełnie jakby koźle skóry były w stanie
osłonić ich przed mocą Pana... Jozue i Kaleb pozostali na
miejscach, wicher szarpał ich brodami. Mojżesz wystąpił
naprzód.
-
Egipcjanie słyszeli, że Ty ten naród wyprowadziłeś
Swą mocą spośród nich - odezwał się do Pana - i do¬nieśli
o tym mieszkańcom tego kraju.
Wysłuchaj jego modlitwy! — błagał tymczasem Boga w
myślach Aaron. Znowu padł na twarz. Pan zagroził, że
wytraci cały naród. Panie, Panie, wysłuchaj mojego brata!
-
Mieszkańcy tego kraju słyszeli, że Ty, Panie,
przeby¬wasz pośród tego narodu i bywasz widziany twarzą w
twarz — kontynuował z przerażeniem Mojżesz — że Twój
obłok stoi nad nim, że Ty wśród dnia idziesz przed nim w
słupie obłoku, a w nocy - w słupie ognistym. Gdy więc ten
naród wybijesz do ostatniego męża, narody, które o tym
posły¬szą, powiedzą o Tobie: Pan nie mógł sprawić, by ten
naród wszedł do kraju, który mu poprzysiągł, i dlatego
wytracił go na pustyni. Niech się okaże, Panie, cała
Twoja moc, jak przyobiecałeś mówiąc: Pan cierpliwy,
bogaty w życz¬liwość, przebacza niegodziwość i grzech,
lecz nie pozosta¬wia go bez ukarania, tylko karze grzechy
ojców na synach do trzeciego, a nawet czwartego
pokolenia. Odpuść więc winy tego ludu według wielkości
Twego miłosierdzia, tak jak znosiłeś ten lud od Egiptu aż
dotąd.
W końcu Mojżesz umilkł. Aaron uniósł głowę na tyle, żeby
zobaczyć, iż jego brat wciąż stoi, z rozpostartymi
ramionami i dłońmi wzniesionymi ku górze. Po długiej
chwili ręce Mojżesza opadły powoli. Wziął głęboki od¬dech
i westchnął przeciągle. Chwała Pana ponownie zstą¬piła na
przybytek i wypełniła go.
Po jakimś' czasie Aaron podniósł się i spytał:
-
Co powiedział Pan?
Oprócz niego i Mojżesza przed Namiotem Spotkania
znajdowali się teraz tylko Kaleb i Jozue, obaj milczący i
przepełnieni lękiem.
-
Zbierz lud, Aaronie - odparł bezbarwnym tonem
Mojżesz. — Nie dam rady wydobyć z siebie tych słów więcej
niż raz.
Ludzie poschodzili się cicho, pełni napięcia i bojaźni,
wszyscy bowiem widzieli pełną chwały Obecność nad
przy¬bytkiem i poczuli gorąco Bożego gniewu. Przypomnieli
sobie poniewczasie, jak łatwo Pan może odebrać życie tym,
którzy buntowali się przeciwko Niemu.
Kiedy Mojżesz przekazywał ludowi Słowo Boże, w jego
głosie odbijał się echem gniew Pana.
-
Pan powiedział w taki sposób - zaczął Mojżesz. —
„Postąpię z wami według słów, któreście wypowie¬dzieli
przede Mną. Trupy wasze zalegną tę pustynię. Wy wszyscy,
którzy zostaliście spisani w wieku od dwudzie¬stu lat
wzwyż, wy, którzyście przeciwko Mnie szemrali, nie
wejdziecie z pewnością do kraju, w którym uroczy¬ście
poprzysiągłem wam zamieszkanie, z pewnością nie
wejdziecie — z wyjątkiem Kaleba, syna Jefunnego, i
Jozuego, syna Nuna. Wasze małe dzieci, o których
mówiliście, że będą wydane na łup, one wejdą i poznają
kraj, którym wyście wzgardzili. Jeśli zaś chodzi o was,
to trupy wasze legną na pustyni, a synowie wasi będą się
błąkali na pustyni przez czterdzieści lat, dźwigając
ciężar waszej niewierności, póki trupy wasze nie
zniszczeją na pustyni. Poznaliście kraj w przeciągu
czterdziestu dni; każdy dzień teraz zamieni się w rok i
przez czterdzieści lat pokutować będziecie za winy i
poznacie, co to znaczy, gdy Ja się oddalę".
Lud wydał zbiorowy jęk rozpaczy.
-
Jutro mamy wyruszyć na pustynię! — zakończył Mojżesz.
Dwunastu mężów, których Mojżesz posłał na zbada¬nie
kraju, stało na przedzie, pośród zgromadzenia. Nagle
dziesięciu z nich zaczęło jęczeć z bólu. Padli na kolana,
potem poskurczali się w agonii i umarli na oczach
wszyst¬kich, w pobliżu wejścia wielkiego Namiotu
Spotkania, gdzie był przybytek Pana. Tylko Kaleb i Jozue
wciąż stali, cali i zdrowi.
Aaron wrócił do namiotu i zapłakał. Miał poczucie, że
znowu w jakiś sposób zawiódł. Czy gdyby od razu poparł
Jozuego i Kaleba, stałoby się inaczej? Czy słowa Pana
ozna¬czały, że nawet Mojżesz i on, Aaron, nie zobaczą
Ziemi Obiecanej? Miriam, Eleazar i Itamar próbowali go
pocie¬szyć, ale on wyszedł z namiotu i poszedł do
Mojżesza.
-
Byli już tak blisko... - mówił z wielkim smutkiem
Mojżesz. - Tak blisko wszystkiego, o czym marzyli.
-
Strach to wielki nieprzyjaciel.
-
Ale bojaźń Boża byłaby największą siłą tego ludu. W
Panu zwycięstwo!
Rankiem następnego dnia Eleazar wpadł nagle do namiotu.
-
Ojcze, chodź szybko! - wołał. - Część ludzi opusz¬cza
obóz!
-
Jak to „opuszcza"? - Aaron poczuł zimny dreszcz. Czy
owi ludzie nie są w stanie niczego się nauczyć?
-
Mówią, że idą do Kanaanu - wyjaśnił Eleazar. -Mówią,
że widzą, iż zawinili, i że teraz są gotowi wyruszyć do
kraju, który obiecał im Pan.
Aaron wybiegł na dwór. Mojżesz dopadł już odcho¬dzących i
krzyczał do nich, żeby zawrócili.
-
Już za późno!—wołał. — Czemu przekraczacie rozkaz
Pana? To się wam nie uda! Nie idźcie, albowiem pośród was
nie ma Pana; rozgromią was nieprzyjaciele wasi.
Jozue, Kaleb i inni wierni Bogu także próbowali
powstrzymać grupę, zastępując idącym drogę.
-
Pan jest z nami, jesteśmy synami Abrahama —
prze¬konywali jednak tamci. - Bóg obiecał nam tę ziemię!
-Okazując zarozumiałość, odwracali się plecami do
Mojże¬sza, kierując się uparcie w stronę Kanaanu.
-
Odkąd odwróciliście się, aby nie iść za Panem, Pan
również nie jest z wami! — ostrzegał ich wciąż Mojżesz,
ale nie słuchano go. Ludzie wyruszyli na pewną zgubę.
Mojżesz westchnął ciężko i powiedział do pozostałych: —
Zwijajcie obóz. Każdy niech przystąpi do wyznaczonych mu
przez Pana obowiązków. Wyruszamy dziś.
Pan zamierzał poprowadzić Izraelitów z powrotem nad Morze
Czerwone. Kiedy byli tam wcześniej, sądzili, że raz na
zawsze pozostawili Egipt za sobą...
6
Nie minął dzień, kiedy ludzie zaczęli narzekać. Uwadze
Aarona nie uszły gniewne, pełne złości spojrzenia.
Gdzie¬kolwiek się znajdował, zapadała wokół niego ponura
cisza. Lud mu nie ufał. W końcu Aaron był bratem Mojżesza
i miał swój udział w decyzji o zawróceniu Izraela z drogi
— powrocie do trudów, strachu i desperacji. Rozkaz wydał
sam Bóg, z powodu nieposłuszeństwa ludu, ale teraz ów lud
szukał kozła ofiarnego.
Izraelici wciąż buntowali się przeciwko Panu, a Aaron
miał poczucie, jak gdyby dźwigał na plecach coraz większy
ciężar ich grzechów. Opanowując strach, Aaron kroczył
pomiędzy ludźmi, starając się wypełniać obowiązki, które
powierzył mu Pan. Był za nie odpowiedzialny, i służyły
dobru narodu. Jednak naród Aaronowi za jego wysiłki nie
dziękował...
Powrócili tymczasem nieliczni z tych, którzy odłączyli
się i poszli do Kanaanu. Większa część spośród owych
Izraelitów zginęła z rąk Amalekitów i Kananejczyków.
Pozostali zostali przez nich rozproszeni aż do
miejsco¬wości Chorma.
— Tych dziesięciu szpiegów mówiło prawdę! — oceniali. -
Amalekici i Kananejczycy są zbyt silni, abyśmy ich
zwyciężyli!
Aaron wiedział, że to wszystko źle się skończy. Nie umiał
jednak nakierować serc ludu ku Bogu. Gdybyż tak ci
pokonani przez nieprzyjaciół potrafili dostrzec, że to
ich uparte niedowierzanie słowom Pana sprowadzało na nich
jedno nieszczęście po drugim!
Izrael został zawrócony z powodu swoich grzechów,
jednocześnie Bóg wciąż wyciągał ku Swojemu ludowi rękę,
za pośrednictwem Mojżesza. Gdy Aaron siadał z bratem i
słuchał słów Boga, rozumiał je jasno, ogarniały go jakby,
pełne spójności i miłości. Każde z licznych praw miało na
celu ochronę, umacnianie ludu, wyznaczanie mu kierunku
działania, nakierowywanie jego nadziei na Pana.
Nawet składanie ofiar miało służyć konkretnemu ce¬lowi,
budować relację pomiędzy ludźmi a Panem. Ofiary całopalne
służyły zadośćuczynieniu za grzechy i okazy¬waniu Bogu
wierności. Ofiary pokarmowe z ziarna czy jego produktów
oznaczały okazywanie szacunku Panu, który darzył nimi
lud. Ofiary biesiadne - pojednania, były składane Bogu z
wdzięczności za pokój i przyjaźń, którą ofiarowywał
ludowi. Ofiary przebłagalne stanowiły jakby zapłatę za
grzechy nieuwagi; ofiary zadośćuczynie¬nia — za grzechy
przeciw Bogu i ludziom, rekompensatę za poniesione przez
nich cierpienia.
Każde święto było przypomnieniem miejsca, jakie Bóg
chciał zajmować w życiu ludzi. I tak, Święto Paschy
przypominało Izraelitom o wyzwoleniu ich przez Boga z
Egiptu. Siedmiodniowe Święto Przaśników - o tym, że
przestali być niewolnikami i rozpoczęli nowe życie.
Święto Tygodni obchodzone w pięćdziesiąt dni po
rozpoczęciu zbiorów miało przypominać o tym, jak Pan
zaopatruje Swój naród w żywność, miało być okazaniem Mu
radości i dziękczynieniem. Święto Trąb miało służyć
uwolnieniu radości i wdzięczności Bogu oraz oznaczać
rozpoczęcie nowego roku z Panem. Dzień Przebłagania
powodował zdjęcie grzechu z ludzi i całego narodu oraz
odnawiał przy¬jaźń ż Bogiem. Wreszcie siedmiodniowe
Święto Namiotów miało za cel przypominać przyszłym
pokoleniom o opiece i przewodnictwie, jakimi Pan darzył
Izraelitów podczas ich wędrówki przez pustynię; skłaniać
ludzi do ciągłego pokładania ufności w Bogu, także po
wielu latach.
Czasami Aaron czuł się zdesperowany. Tak wiele było do
zapamiętania! Tyle praw, tyle świąt. Pan rządził każdym
dniem. Aaron cieszył się z tego, ale jednocześnie bał
się, że znowu zawiedzie - byłby to już czwarty raz. Jak
mógłby kiedykolwiek zapomnieć o złotym cielcu, o śmierci
swoich dwóch synów i o trądzie, który dotknął nagle
Miriam?
Jestem słaby, Panie. Umocnij mnie w wierze, jak Mojże¬sza
- modlił się. Daj mi uszy, abym słuchał, i oczy, abym
rozpoznawał Twoją wolę. Uczyniłeś mnie Swoim
arcyka¬płanem, pośród tego ludu. Obdarz mnie mądrością i
siłą, abym czynił to, co Tobie przyjemne!
Aaron świetnie zdawał sobie sprawę, że siła ludzkiej
wiary się zmienia. Kiedy był świadkiem cudu, postępował
zgodnie z wolą Bożą, przepełniony- pokorą i smutkiem. A
gdy zdawało się, że Bóg ukrył się na jakiś czas,
zaczy¬nały się wątpliwości. Ludzie zaczynali narzekać,
szerzył się sceptycyzm. Zdaje się, że wiara ludzi była
silna wtedy, kiedy odpowiadała ich celom, kiedy zaś
pojawiały się trud¬ności i wszystkich ogarniało napięcie,
szybko słabła. Cały czas była widoczna cudowna obecność
Boga — za dnia towarzyszył Izraelitom obłok, w nocy zaś -
słup ognia. Dawało to nadzieję na to, iż Pan doprowadzi
lud po wielu porażkach do zwycięstwa; ludzie stawali się
jednak coraz bardziej rozzłoszczeni, ponieważ nie
podobało im się, że zwycięstwo ma nastąpić dopiero w
odległej przyszłości.
Czy jakikolwiek naród poza Izraelitami słyszał głos Boga
przemawiającego z ognia i przeżył? Żaden inny bóg nie
wybrał sobie narodu i nie zaczął ratować go pośród
licznych trudnych prób, nie okazywał mu wielu znaków,
cudów, nie zapewniał przewagi wojennej, nie okazywał
straszliwej mocy, nie wykonywał przerażających wyro¬ków.
Pan zaś czynił to wszystko na oczach Izraelitów.
A oni i tak narzekali!
Żeby zmienić serca tych ludzi, potrzeba by cudu
więk¬szego niż plagi czy rozdzielenie wód Morza
Czerwonego! — myślał Aaron. Nie cudu zewnętrznego, jak
padająca z nieba manna czy woda wytryskująca ze skały -
ale czegoś, co stałoby się wewnątrz ludzkich serc.
O, Panie, wypisałeś na kamiennych tablicach Prawo,
Mojżesz spisał Twoje słowa na zwojach — wzdychał Aaron,
modląc się. Czy owo Prawo kiedykolwiek zostanie zapi¬sane
w naszych sercach, abyśmy nie grzeszyli przeciw Tobie?
Przemień mnie, Panie. Odmień mnie, albowiem jest mi
gorąco, odczuwam zmęczenie i wszyscy otacza¬jący mnie
ludzie denerwują mnie; podobnie jak sytuacja, w której
przyszło mi żyć. Nienawidzę pustynnego pyłu, pragnienia,
ani bolesnego odczucia, że jesteś daleko...
Aaron obawiał się załamania. Przewidywał, że wkrótce
dojdzie do wojny Izraelitów z którymś otaczają¬cym ich
ludem. Jednak jeszcze bardziej doskwierała mu codzienna,
mozolna podróż przez pustynię. Każdy dzień przynosił nowe
wyzwania; jednocześnie wszystkie były do siebie podobne,
aż do znudzenia.
Już tu byliśmy, Panie! — wzdychał w duchu Aaron. Czy
kiedykolwiek będziemy postępować tak, jak powinniśmy?
Aaron siedział w namiocie Mojżesza, odpoczywając w
towarzystwie pokrewnego mu duchem brata. Tego dnia nie
mieli pracować. Nie będzie czytania zwojów ani
wykonywania żadnych instrukcji. Marszu przez pustynię ani
zbierania manny. Całe sześć dni Aaron czekał na ów dzień
spokoju.
Jednak w obozie nastąpiło właśnie jakieś zamiesza¬nie.
Ktoś zaczął go wołać.
— Co znowu? — westchnął z niezadowoleniem, podno¬sząc się
z miejsca. Był szabat i wszyscy powinni odpo¬czywać.
Doprawdy, ludzie mogli dać jemu i Mojżeszowi spokój na
jeden dzień w tygodniu!
Mojżesz także wstał, zaciskając usta.
Przed namiotem zebrali się ludzie. Dwaj mężczyźni
przytrzymywali trzeciego.
-
Nie zrobiłem nic złego! - zawołał, próbując się
wyszarpnąć, trzymali go jednak mocno.
-
Ten człowiek zbierał drwa - rzucił oskarżenie jeden z
zebranych.
-
A jak mam rozpalić ogień i nakarmić rodzinę, bez
drewna?! - protestował.
-
Powinieneś był nazbierać potrzebną ilość wczoraj!
-
Przecież wczoraj cały dzień szliśmy. Nie pamiętacie?
-
Dziś jest szabat. Pan zabronił pracy w szabat!
-
Nie pracowałem. Zbierałem tylko drewno! Prawo jasno
wypowiadało się na ten temat, i Aaron
wiedział o tym, mimo to nie chciał osądzać oskarżanego
człowieka. Spojrzał na Mojżesza, w nadziei, że
natychmiast znajdzie on sprawiedliwe, a jednocześnie
pełne miłosierdzia rozwiązanie sytuacji. Mojżesz zamknął
jednak oczy, napiął się, zgarbił. W końcu popatrzył na
podsądnego.
-
Pan mówi, że ten człowiek musi umrzeć - oznajmił. —
Cała społeczność ma go ukamienować, poza obozem.
-
Skąd wiesz, co mówi Pan?! — wrzeszczał nieszczęśnik,
szarpiąc się gwałtownie. — Czy Bóg przemawia do ciebie,
skoro nikt z nas Go nie słyszy?! - Popatrzył na
popychają¬cych go mężczyzn. — W niczym nie zawiniłem! —
upierał się. — Czy zamierzacie posłuchać tego starca?
Doprowadzi do śmierci was wszystkich, zanim mu przejdzie!
Aaron kroczył obok brata, nie podając w wątpliwość słów
Pana. Znał dziesięć przykazań. „Będziesz zważał na
szabat, aby go święcić, jak ci nakazał Pan, Bóg twój.
Sześć dni będziesz pracował i wykonywał wszelką twą
pracę, lecz w siódmym dniu jest szabat Pana, Boga twego".
Ludzie otoczyli pojmanego.
-
Pomóżcie mi, bracia! - wołał. - Mamo, nie pozwól,
żeby mi to zrobili! Nie uczyniłem nic złego, mówię wam!
Mojżesz podniósł jednak kamień. Aaron nachylił się i
poszedł w jego ślady, choć poczuł mdłości. Wiedział, że
popełnił w życiu większe grzechy niż człowiek, który
znaj¬dował się naprzeciw niego.
-
Teraz! - dał hasło Mojżesz, i na skazańca posypały
się ze wszystkich stron kamienie. Próbował się zasłonić,
ale nie miał szans. Jeden z kamieni uderzył go w skroń,
drugi prosto pomiędzy oczy. Opadł na kolana, zlany krwią,
wrzeszcząc i błagając o miłosierdzie. Jednak kolejny
kamień pozbawił go przytomności. Mężczyzna padł twarzą na
piach i leżał nieruchomo, podczas gdy inni zbliżyli się i
ciskali w niego kamieniami jeszcze mocniej, z krzykiem, a
także płaczem.
To hardość tego człowieka doprowadziła ich do tego, jego
grzech oraz upór. Twierdził, że może robić, co chce,
kiedy chce. Gdyby ktokolwiek teraz odwrócił się i
od¬szedł, oznaczałoby to, iż opowiada się po jego
stronie, czyli oznajmia wszystkim, że można robić, co
tylko się chce, przed obliczem Boga. Każdy musiał zatem
wziąć udział w wykonaniu wyroku, aby poznać cenę grzechu.
Skazany umarł, a kamienie wciąż padały - każdy z członków
zgromadzenia rzucał po jednym - mężczyźni, kobiety,
dzieci. W końcu kamienie zasłoniły ciało.
Mojżesz westchnął ciężko.
-
Musimy stanąć na wzniesieniu — odezwał się do brata.
Aaron wiedział, co to oznacza: Pan polecił mu przekazać
ludziom Swoje słowa. Mojżesz i Aaron ruszyli więc na
pobli¬ski pagórek. Aaron stanął obok brata, wzniósł ręce
i zawołał: - Posłuchajcie słów Pana! - Odsunął się na
bok, podczas gdy ludzie zbliżyli się i spoglądali z
niepewnymi minami na Mojżesza. Dzieci zaczęły płakać i
tulić się do matek. Mężczyźni także wydawali się
pokorniejsi niż zwykle. Bóg nie godził się na grzech.
Zycie stało się ryzykowne.
Mojżesz rozpostarł ręce i oznajmił:
-
To mówi Pan: „Zróbcie sobie frędzle na krajach swoich
szat, wy i wasze potomstwo, i do każdej frędzli użyjcie
sznurka z fioletowej purpury. Dla was będą te frędzle, a
gdy na nie spojrzycie, przypomnicie sobie wszyst¬kie
przykazania Pana, aby je wypełnić - a nie pójdziecie za
żądzami swego serca i oczu, przez które plamiliście się
niewiernością — byście w ten sposób o wszystkich moich
przykazaniach pamiętali, pełnili je i tak byli świętymi
wobec swojego Boga. Jam jest Pan, Bóg wasz, który was
wyprowadził z ziemi egipskiej, aby być waszym Bogiem. Jam
jest Pan, wasz Bóg".
Ludzie zaczęli się powoli rozchodzić, z pospuszcza-nymi
głowami.
Na twarzy Mojżesza było widać napięcie, złość, jego oczy
zwilgotniały.
-
Ludzie słuchają słów Pana - próbował go pocieszyć
Aaron. — Nie rozumieją ich jeszcze tylko.
-
Nie, Aaronie — zaprzeczył Mojżesz, kręcąc głową. -
Rozumieją, lecz i tak sprzeciwiają się Bogu. - Odrzucił
gło¬wę w tył, zamykając oczy. — Czyż nie nazywamy się
Izra¬elem? Jesteśmy ludem, który zmaga się z Bogiem!
-
A On i tak nas wybrał...
-
Nie napełniaj się z tego powodu dumą, bracie. Bóg
mógłby zamienić te oto skały w ludzi, i pewnie byliby mu
bardziej posłuszni. Nasze serca są twarde jak kamienie,
jesteśmy bardziej uparci od mułów. Nie, Aaronie. Bóg
wybrał sobie naród zniewolony rękami innych ludzi, aby
pokazać wszystkim ludom, że jest wszechmocny. To przez
Niego, dzięki Niemu żyjemy. Wziął sobie mnogie zastępy
niewolników i zamienił ich w naród ludzi wolnych, przed
Swoim obliczem; tak, żeby otaczające ludy poznały, iż On
jest Bogiem. A kiedy już ludzie się tego dowiadują, mogą
wybierać.
Co wybierać?! - zastanawiał się ze zdumieniem Aaron.
-
Czy masz na myśli, że Pan jest Bogiem nie tylko
na¬szego narodu? - spytał.
-
Pan jest jedynym Bogiem. Czyż nie udowodnił ci tego w
Egipcie?
-
Tak, ale... Czy to znaczy, że każdy może przyjść do
Niego i stać się jednym z Izraelitów?
-
Wszyscy, którzy przeszli z nami przez Morze Czer¬wone
należą do naszej wspólnoty. Pan powiedział, że mamy
stosować takie same zasady dla Izraelitów, jak
cudzoziemców. Jest jeden Bóg. Jedno przymierze. I jedno
Prawo, które stosuje się do wszystkich.
-
Myślałem, że Bóg chciał wybawić jedynie nas i
po¬darować nam ziemię, która odtąd będzie do nas należała
- odpowiedział Aaron. - Tylko tego pragniemy - miejsca, w
którym będziemy mogli pracować i żyć w pokoju.
-
Owszem, Aaronie. Ziemia, którą przyobiecał nam Pan,
leży na skrzyżowaniu wszystkich wielkich szlaków
handlowych, otaczają ją potężne narody, pełno w niej
ludów silniejszych od naszego. Jak sądzisz, dlaczego Bóg
chce, abyśmy znajdowali się w takim właśnie miejscu?
Pytanie Mojżesza nie poprawiło i tak nienajlepszego
nastroju Aarona.
-
Żeby nas obserwować?
-
Żeby pokazać na naszym przykładzie, iż działa. Skoro
tak, powiedzieć, że Bóg nie jest Bogiem, znaczyło
zaprzeczyć i przeciwstawić się potędze, która stworzyła
niebo i ziemię.
Każdego dnia sytuacja zdawała się pogarszać. W końcu
przed Mojżeszem i Aaronem stanęła gniewna grupa
Izra¬elitów z Korachem na czele - Korachem, ich własnym
krewnym! Należał przecież do pokolenia Lewitów.
Spro¬wadził ze sobą Datana i Abirama, z innego pokolenia,
a ponadto dwustu pięćdziesięciu dobrze znanych Aaro¬nowi
mężczyzn, członków rady - których zadaniem było przecież
pomaganie Mojżeszowi. Tymczasem okazało się, że domagają
się dla siebie większej władzy!
-
Dość tego, gdyż cała społeczność, wszyscy są
świę¬tymi i pośród nich jest Pan; dlaczego więc wynosicie
się ponad zgromadzenie Pana? — zapytał wyzywająco Korach.
Gdy Mojżesz to usłyszał, upadł na twarz; Aaron zrobił to
samo. Wiedział, czego chcą od nich ci ludzie, i że jest
wobec nich bezsilny. Jednak jeszcze bardziej przerażało
go to, co może zrobić w obliczu buntu Pan. Jednocześnie
Aaron nie zamierzał bronić swojej szczególnej pozycji;
wiedział, że jego wiara jest słaba, i że popełnił wiele
błędów.
-
Mojżesz robi z siebie naszego króla, a swego brata
mia¬nuje najwyższym kapłanem! — wołał ze złością Korach.
-
Czy tego chcemy?
-
Nie! — odkrzyknął Mojżesz, zrywając się z gniewem.
-
Rano da poznać Pan, kto do Niego należy, kto jest
święty i może zbliżyć się do Niego — oznajmił z
błyszczącym spoj¬rzeniem. -Jedynie temu, kogo wybrał,
dozwoli zbliżyć się do siebie. Tak uczynicie: niech
Korach i jego stronnicy wezmą kadzielnice swoje, niech
włożą do nich ogień i jutro położą w nie kadzidło przed
Panem. Kogo wybierze Pan, ten jest święty. Dosyć wam,
synowie Lewiego.
-
Dlaczegóż mamy zrobić tak, jak powiedziałeś?
-
odpowiedział zarozumiale Korach.
-
Słuchajcie, synowie Lewiego - grzmiał Mojżesz. -Czyż
nie dosyć wam, że Bóg Izraela wyróżnił was spośród
społeczności Izraela, byście się mogli zbliżać do Niego,
pełniąc służbę w przybytku Pana i stojąc przed
społecz¬nością, by za nią pełnić swój urząd? Dozwolił ci
razem ze wszystkimi twoimi braćmi, Lewitami, zbliżać się
do siebie, a wy jeszcze się domagacie godności
kapłańskiej!
Złączyliście się przeciw Panu, ty i cała twoja zgraja;
kimże jest Aaron, że szemrzecie przeciw niemu?
Kimże jestem, że zostałem arcykapłanem?... — myślał
pokornie Aaron. Za każdym razem, kiedy próbował
przewo¬dzić ludowi, sprowadzał jedynie nieszczęście. Nic
dziwnego, że mu nie ufano. Dlaczegóż ludzie mieliby mu
ufać?
Panie, Panie, niech się dzieje wola Twoja! — modlił się
żarliwie.
—
Niech podejdą do mnie Datan i Abiram, pomówię z nimi!
- rozkazał Mojżesz.
—
Nie przyjdziemy! — odpowiedzieli jednak. — Czyż nie
dosyć tego, żeś nas wyprowadził z kraju opływającego w
mleko i miód, by nas wygubić na pustyni, ale jeszcze
chciał¬byś sobie przywłaszczyć władzę nad nami? Przecież
to nie jest kraj opływający w mleko i miód, gdzie nas
wprowadziłeś, ani nie dałeś nam jako dziedzictwa pól i
winnic. Sądzisz, że możesz tym ludziom odebrać oczy? Nie
przyjdziemy!
Mojżesz rozgniewał się bardzo, uniósł ręce i zawołał do
Pana:
-
Nie przyjmuj ich ofiary! Żadnemu z nich nie wzią¬łem
nawet osła i nikogo z nich nie skrzywdziłem.
-
Nie dałeś nam także tego, co obiecałeś! -
skomen¬tował ktoś z tłumu.
—
To nie moja własność, abym mógł wam ją dać!
-
przypomniał.
Korach plunął na ziemię pod stopami Aarona.
-
Jutro stań ty ze swoimi stronnikami przed Panem
-
warknął Mojżesz, dygocząc z wściekłości - ty wraz z
nimi, a również i Aaron. Każdy niech weźmie swoją
kadzielnicę i włoży do niej kadzidło, i każdy przyniesie
swoją kadzielnicę przed Pana - razem dwieście
pięć¬dziesiąt kadzielnic. Także ty i Aaron przynieście
swoje kadzielnice. Niech Pan zdecyduje!
Aaron był zrozpaczony. Przygotował, co potrzebne. Czy
wszyscy ci ludzie zapomnieli o losie Nadaba i Abihu? -
myślał. Czy sądzą, że mogą przynieść własny ogień,
dosypać do niego własnych kadzideł i nie spotkać się z
gniewem Pana? Nie był w stanie zasnąć, wciąż myśląc o
tym, co mogło się zdarzyć następnego ranka.
A rankiem wziął swoją kadzielnicę i wdychając przy¬jemny
zapach kadzidła, stanął wraz z Mojżeszem u wej¬ścia
przybytku. Nadszedł także Korach, znowu zadziera¬jąc
nosa; przyszli z nim jego liczni stronnicy.
Powietrze jakby zgęstniało i ociepliło się, rozległ się
potężny szum. Aaron podniósł wzrok, i zobaczył unoszącą
się chwałę Pana, szekinę. Światło biło odeń we
wszyst¬kich kierunkach. Przybyli na miejsce ludzie
wstrzymali oddech, z drżeniem czekając na to, kogo
wybierze Pan. Cały tłum stał za Korachem.
Wówczas Aaron usłyszał Głos.
Odłączcie się od tej zgrai, gdyż ich nagle wytracę.
Bóg zamierzał zabić buntowników, tak jak uczynił z
Nadabem i Abihu! Aaron krzyknął i padł na twarz przed
Panem, nie chcąc widzieć, jak cały naród zostanie
zniszczony przez ogień. Chyba wszyscy popierali Koracha!
Mojżesz także padł na twarz i modlił się żarliwie:
—
O Boże, Boże, od którego zależy życie wszystkich
istot: czy chcesz gniewem Swym ogarnąć całą społecz¬ność,
gdy tylko jeden zgrzeszył?
Ludzie rozmawiali nerwowo, rozglądając się, to znów
zerkając w górę. Cofali się...
Mojżesz podniósł się z trudem i zakrzyknął do
zgro¬madzenia:
—
Oddalcie się od namiotów tych bezbożnych mężów! -
Ruszył biegiem ku ludziom, rozpostarłszy ramiona, i
wołał: — Nie dotykajcie niczego, co do nich należy,
byście nie zginęli przez ich grzechy!
—
Nie słuchajcie go! — odezwał się Korach. — Każdy,
kogo widzicie stojącego z kadzielnicą w ręku, jest
święty!
Boże, przebacz im; oni nie wiedzą, co robią! - modlił się
Aaron, stojąc nieruchomo.
Ludzie nie zmienili się wcale! - myślał. Wciąż byli tacy
sami jak zawsze — zatwardziali, uparci, skłonni do
sprzeciwu. Zupełnie jak faraon, który za każdym razem,
kiedy Bóg podnosił Swoją rękę, zapominał o
niedogod¬nościach plag. Także i Izraelici zapominali o
łaskawości i darach Boga, kiedy tylko pojawiały się
trudności. Faraon trwał przy swojej dumie i egipskich
zwyczajach, i podob¬nie Izraelici wciąż tęsknili za
życiem podług własnych zachcianek. Pragnęli powrócić do
pełnego bożków kraju, który w przeszłości uczynił ich
niewolnikami.
-
Czyż sam Bóg nie wybrał nas do rady, abyśmy
spra¬wowali rządy?! - krzyknął ktoś spośród buntowników.
-1 cóż uczynił dla was ten starzec? - wołał inny. -
Oka¬żemy szacunek Panu, prowadząc was do ziemi, którą
zdobył dla nas Bóg. Powrócimy do Egiptu, i tym razem my
będziemy panami!
-
Po tym poznacie, że Pan mnie posłał, abym te
wszyst¬kie czyny wykonał, i że to nie ode mnie wyszło —
przerwał Mojżesz. - Jeśli ci ludzie umrą śmiercią
naturalną i jeśli spotka ich los taki jak innych ludzi,
wtedy Pan mnie nie posłał. Gdy jednak Pan uczyni rzecz
niesłychaną, gdy otwo¬rzy ziemia swoją paszczę i
pochłonie ich razem ze wszyst¬kim, co do nich należy, tak
że żywcem wpadną do szeolu, wówczas poznacie, że ludzie
ci bluźnili przeciw Panu.
Jeszcze gdy kończył mówić te słowa, ziemia zadrżała
potężnie. Zupełnie jakby Pan zamierzał strzepnąć kurz z
koca! - pomyślał Aaron, podnosząc się. Rozstawił szeroko
nogi, żeby nie upaść, i ściskał mocno kadziel¬nicę. Skały
pękły tymczasem z hukiem i pojawiła się wielka
rozpadlina. Korach poleciał z wrzaskiem w dół, do
ziejącej w ziemi dziury, podobnie jak ludzie, którym
przewodził. Wpadł także w głąb przepaści jego namiot,
wraz z jego żoną, drugorzędnymi żonami i sługami.
Wszyscy, których Pan uznał za winnych, wpadli żywcem w
przepaść. Ich przerażające wrzaski sprawiły, że stojący
wokoło Izraelici uciekli, wołając:
-
Uciekajmy! Szybko! By też i nas ziemia nie połknęła!
Rozpadlina zamknęła się wówczas, gasząc okrzyki agonii.
Zaś zaraz potem wystrzelił ogień od Pana i po¬chłonął
dwustu pięćdziesięciu mężów, którzy ofiarowali kadzidło.
Po krótkiej chwili pozostały po nich tylko tlące się
szczątki. Padli tam, gdzie stali, i zginęli tak samo jak
Nadab i Abihu. Sczerniałe palce ściskały wciąż
kadziel¬nice, które z brzękiem uderzyły w ziemię,
powysypywało się z nich kadzidło.
Aaron pozostał sam przy wejściu do przybytku, a
ka¬dzielnica pozostała w jego ręku.
Mojżesz zawołał tymczasem jego syna, Eleazara.
—
Zbierz kadzielnice z pogorzeliska — rozkazał mu. -
Przekujcie je na cienkie blachy - na pokrywę ołtarza.
Teraz będą dla Izraela znakiem ostrzeżenia,
przypomnie¬niem, by nikt niepowołany, kto nie należy do
potomstwa Aarona, nie ważył się zbliżać celem spalenia
kadzidła przed Panem, aby nie stało się z nim to, co
stało się z Korachem i jego zgrają.
Przez całą noc Aaron słyszał odgłosy młota uderzającego w
brąz. Jego syn posłuchał słów Pana. Aaron modlił się
przez długie godziny. Niech się dzieje wola Twoja,
Panie... Bądź wola Twoja... Łzy spływały strumieniami na
jego brodę.
Aaron usłyszał pełne złości krzyki; z początku wyda¬wało
mu się, że jeszcze śni. Przetarł twarz, niewyspany i
wyczerpany. Nie spał. Aż jęknął, kiedy rozpoznał głosy
Datana i Abirama.
—
Mojżesz i Aaron wytracili lud Pana! — wołali.
Czy ludzie nigdy się nie zmienią? Niczego nie mogą się
nauczyć?! - myślał Aaron. Wstał szybko, podobnie uczynili
Eleazar i Itamar. Udał się do przybytku, gdzie spotkał
się z Mojżeszem.
-
Co robimy? - spytał Aaron, widząc zbliżającą się
ciżbę.
-
Wyście wytracili lud Pana! - wołał rozwścieczony
tłum.
-
Korach był Lewitą, jak wy, a wyście go zabili!
-
Lewici są sługami Pana!
-
Wybiliście ich!
-
Nie zadowolicie się, dopóki wszyscy nie pomrzemy!
Obłok okrył Namiot, i ukazała się chwała Pana.
-
Chodź ze mną, Aaronie - powiedział Mojżesz,
podcho¬dząc do przybytku. Aaron dołączył do brata i
zadrżał, słysząc w sercu głos Pana. Padł na twarz,
rozpościerając ręce.
Oddalcie się od tej społeczności, bo chcę ten lud
wytra¬cić w jednej chwili.
Cóż będą mówić narody, jeśli Pan nie był w stanie
zaprowadzić Swojego ludu do ziemi, którą mu
przyobie¬cał?! - zastanawiał się Aaron.
Tymczasem rozległy się wrzaski ludzi.
-
Weź kadzielnicę, włóż do niej ognia z ołtarza i rzuć
kadzidła, a idź prędko do ludu, by dokonać nad nim
prze¬błagania, bo Pan rozgniewał się i już zaczyna się
plaga — polecił Mojżesz. Aaron podniósł się więc i ruszył
przed siebie tak szybko, jak tylko pozwalały mu na to
jego nogi starca. Oddychając z trudem, złapał kadzielnicę
i podbiegł do ołtarza, a następnie nałożył do kadzielnicy
rozżarzonych węgli. Ręce mu się trzęsły. Ludzie umierają!
- myślał.
Tysiące ludzi padło na twarze, wołając do Pana, a także
do Mojżesza i Aarona:
-
Panie, zmiłuj się nad nami! Zlituj się! Ratujcie nas,
Mojżeszu, Aaronie!
Muszę się spieszyć! - myślał Aaron. Nałożył kadzidła,
odwrócił się, a potem sapiąc, z bijącym jak oszalałe
sercem i z bólem w piersi pobiegł między ludzi, którzy
padali i umierali. Uniósł wysoko kadzielnicę i zawołał:
-
Panie, zmiłuj się nad nami! Przebacz im, Panie. O,
Bo¬że, korzymy się przed Tobą! Wysłuchaj naszej modlitwy!
Datan i Abiram leżeli już martwi, ich wykrzywione twarze
były nieruchome. Wszędzie, gdzie Aaron spojrzał, padały
następne ofiary plagi.
Stanął więc pośród nich, wołając:
-
Ci, którzy są z Panem, stańcie za mną!
Ludzie ruszyli falą. Ci, którzy pozostali na miejscu,
padali dalej z krzykiem i ginęli. Aaron nie ruszał się z
miej¬sca, stojąc pomiędzy umarłymi a żywymi. Drżącą ręką
unosił wysoko kadzielnicę i modlił się.
Plaga ustała.
Oddech Aarona uspokoił się. Wszędzie widać było martwe
ludzkie ciała. Były ich tysiące. Niektóre leżały koło
osmalonych miejsc, gdzie zaledwie wczoraj spłonęli
poprzedni buntownicy. Ci, którzy przeżyli, ściskali się
nawzajem i płakali, myśląc o tym, co by było, gdyby to
ich pochłonął ogień albo zabiła plaga. Trzeba było
jeszcze powy-nosić ciała wszystkich zmarłych poza obóz i
pochować je.
Zmęczony Aaron powrócił do wejścia przybytku, gdzie stał
Mojżesz. Aaron popatrzył w przerażone twarze wpatrzonych
w niego ludzi. Czyżby nazajutrz miał się rozpocząć
jeszcze jeden bunt? Dlaczegóż ci ludzie nie potrafią
dostrzec tego, że to nie ja jestem ich przywódcą? -
myślał. Nawet Mojżesz ich nie prowadzi. Przecież to Pan
wskazuje im drogę! Kiedyż to zrozumieją? To cudowna Boża
obecność miała zmienić ich w naród święty!
Panie, jestem wyczerpany! - modlił się. Ludzie
spoglą¬dają wyczekująco na mnie i Mojżesza, podczas gdy
sami jesteśmy tylko ludźmi. To Ty prowadzisz nas w głąb
pustyni. Nie chcę tam iść ani odrobinę więcej niż inni,
jednak wiem, że nie bez celu doświadczasz nas w taki
sposób.
Jak długo będziemy jeszcze walczyć przeciw Tobie? Jak
długo będziemy kłaniać się własnej dumie? Tak proste
zdaje się podnieść wzrok, nasłuchiwać — i żyć! Cóż
takiego jest w naszej naturze, że zmagamy się z Tobą tak
mocno? Postępujemy we własny sposób i umieramy, a mimo to
niczego nas to nie uczy. Wszyscy jesteśmy głupcami! Co
dzień toczę w sobie wewnętrzną bitwę.
Och, Panie, podniosłeś mnie z dołu z błotem i
rozdzie¬liłeś wody Morza Czerwonego! Przeprowadziłeś mnie
przez pustynię, i ani razu nie opuściłeś. A mimo to...
mimo to wątpię. Wciąż toczę w sobie bitwę, której końca
ani zwycię¬stwa aż dotąd nie widzę!
Ludzie chcieli, żeby pomiędzy nimi a Panem stanął ktoś
inny, ktoś bardziej wart tego, aby dokonywać pojednania
za pomocą ofiar. Aaron nie mógł winić za to ludu. Sam
pragnął tego samego.
- Niech wódz każdego pokolenia przyniesie mi swoją laskę,
z wypisanym swoim imieniem - odezwał się nagle znowu
Mojżesz, przemawiając donośnie. - Na lasce Lewi¬tów
będzie imię Aarona. Położę owe laski w Namiocie Spotkania
przed Arką Świadectwa, i laska męża, którego obrał Pan,
zakwitnie. Kiedy poznacie, kogo Pan wybrał, ucichnie
wasze szemranie.
Wodzowie pokoleń przynieśli więc Mojżeszowi laski z
wypisanymi swoimi imionami. Razem było ich dwana¬ście.
Laska Aarona była tą samą, która niegdyś stała się wężem
przed obliczem faraona i połknęła węże egipskich
czarowników. Tą samą, którą kiedyś wyciągnął ponad Nilem,
a Bóg zamienił wtedy jego wody w krew; później zaś
sprowadził plagę żab. To tą laską Pan polecił Aaronowi
uderzyć w ziemię, sprowadzając plagę komarów.
Jutro wszyscy będą wiedzieć, czy moja laska jest po
prostu sękatą gałęzią akacji, na której wspieram się,
krocząc przez pustynię, czy też raczej symbolem władzy -
pomyślał Aaron, oddając bratu laskę. Jeśli Bóg zechce,
niech wybierze na arcykapłana kogoś innego, bardziej
wartościowego. W istocie, Aaron miał nadzieję, że
właś¬nie tak się stanie. Ludzie nie zdawali sobie sprawy,
jak wielkim brzemieniem jest funkcja arcykapłana.
Następnego poranka Mojżesz wezwał ludzi ponow¬nie. Unosił
wysoko wszystkie laski i oddawał je właści¬cielom. Na
żadnej nic nie wyrosło. Tylko laska Aarona wywołała
zbiorowy okrzyk podziwu. Nawet sam Aaron przyglądał się
jej, zdumiony. Na lasce nie tylko wyro¬sły liście, ale
także wypuściła pączki, zakwitła i wydała dojrzałe
migdały!
-
Pan powiedział, że laska Aarona ma pozostać przed
Arką Świadectwa, jako znak przeciw zbuntowanym. To
powinno zakończyć wasze szemranie przed Panem, abyście
nie poginęli! - To powiedziawszy, Mojżesz wniósł laskę
Aarona z powrotem do przybytku i wyszedł z pu¬stymi
rękami.
-
Oto giniemy! - wołali ludzie, kuląc się i płacząc. -
Jesteśmy zgubieni, wszyscy jesteśmy straceni! Ktokolwiek
się zbliży do przybytku Pana, tak - kto tylko się zbliży
- umiera. Czyż wyginiemy doszczętnie?
Mojżesz i Aaron poszli do przybytku. Serce Aarona było
przepełnione współczuciem. Cóż mógł powiedzieć? Jakież
jego słowa mogłyby uczynić jakiekolwiek dobro? Jeden Bóg
wiedział, co przyniosą nadchodzące dni. Aaron wątpił, aby
droga Izraelitów miała być odtąd łatwiejsza do przejścia,
niż była do tej pory.
-
Módl się za nas, Aaronie! - błagali wciąż
zdespe¬rowani ludzie. — Mojżesju, proś o nasze życie!
Nawet stojąc za zasłoną, w cieniu Namiotu Spotkania,
Aaron słyszał płacz ludu. I on płakał z nim.
-
Bądźcie gotowi - polecił Aaron synom, dozorując ich.
- Musimy zaczekać na Pana. A w chwili gdy obłok się
podniesie, musimy szybko wyruszyć.
Kiedy wstało słońce, obłok podniósł się i rozciągnął
ponad obozem. Aaron przyglądał się mu i zobaczył, że
obłok się przesuwa.
-
Eleazar! Itamar! Chodźcie! - zawołał. Jego dwaj
syno¬wie ruszyli szybkim krokiem w stronę Namiotu
Spotkania. — Nie zapomnijcie o zasłonie!
Eleazar i Itamar wzięli ciężką skrzynię i weszli za
Aaronem do Miejsca Świętego. Następnie zdjęli zasłonę
okrywającą i owinęli nią Arkę Świadectwa; później
poło¬żyli pokrowiec ze skóry diugoni, a na tym
rozciągnęli tkaninę całą z fioletowej purpury, wreszcie
założyli drążki, wsuwając je do złotych pierścieni.
Aaron próbował się uspokoić, gdyż pośpiech sprawiał, że
jego ruchy były niezdarne. Musiał przypomnieć sobie
szczegóły przygotowań do wymarszu. Na jego polecenie,
Eleazar i Itamar rozciągnęli tkaninę z fioletowej purpury
również nad stołem pokładnym; położyli na niej misy,
czasze, patery i dzbany dla ofiar płynnych; także chleby
znajdowały się na stole. Wszystko zostało przykryte
karmazynowa tkaniną, wreszcie pokrowcem ze skór diugoni,
na koniec synowie Aarona założyli drążki. Także i
świecznik został zakryty i owinięty tkaniną z fioletowej
purpury; razem ze szczypcami, naczyniami do knotów i
słojami na oliwę. Podobnie ołtarz kadzenia przykryto taką
samą tkaniną. Po oczyszczeniu ołtarza całopale¬nia z
popiołów i on został przykryty kapą, tym razem purpurową.
Synowie Aarona położyli na nim wszystkie jego przybory.
Kiedy już wszystkie sprzęty zostały przy¬gotowane do
drogi, Aaron skinął głową i kazał wezwać Kehatytów. Pan
przydzielił ich bowiem do noszenia świętych sprzętów.
Gerszonci byli natomiast odpowiedzialni za tkaniny
przybytku i sam Namiot Spotkania, łącznie z pokrow¬cami i
zasłonami. Meraryci — za deski przybytku i nale¬żące do
nich poprzeczki oraz słupy wraz z podstawami, dalej słupy
dziedzińca, paliki i powrozy namiotu oraz cały związany z
tym sprzęt.
Obłok Pana wyruszył na czele Izraelitów, utrzymując się w
górze. Mojżesz podążył za Panem, z laską w ręku. Za
Mojżeszem kroczyli niosący Arkę Przymierza, później -
Aaron i jego dwaj synowie. Za nimi wreszcie szła cała
społeczność, ustawiona w odpowiedniej kolejności i
po¬rządku, podług pokoleń.
-Jak myślisz, ojcze, dokąd zaprowadzi nas Pan? -odezwał
się Eleazar, spoglądając na obłok.
- Tam, dokąd zechce.
Izraelici szli do późnego popołudnia, kiedy to obłok się
zatrzymał. Postawiono Arkę. Pod nadzorem Aarona
usta¬wiono z powrotem przybytek i wszystkie zasłony.
Aaron z synami poodwijali ostrożnie każdy ze sprzętów i
ustawili je na należnym miejscu. Eleazar zaopatrzył w
oliwę sied-mioramienny świecznik i przygotował wonne
kadzidło. O zmierzchu Aaron złożył ofiarę przed Panem.
Kiedy zapadła noc, stanął przy namiocie i zaczął
przy¬glądać się w świetle księżyca wypalonej ziemi. Z
trudem można było uznać ją za pastwisko, nie było też
wody. Wiedział, że wkrótce ponownie wyruszą.
Rankiem obłok podniósł się znowu i Aaron z synami znowu
przystąpili do pracy. Robili tak dzień po dniu, aż w
końcu wszyscy trzej pakowali wszystko szybko, wykonując
precyzyjne ruchy. Także i lud zbierał się teraz w
wyznaczone szeregi na pojedynczy dźwięk rogu.
Pewnego dnia Aaron spodziewał się wymarszu, ale obłok
pozostał na miejscu. Tak samo było następnego dnia, i
kolejnego.
Natomiast kiedy Aaron, Eleazar i Itamar uspokoili się i
stali się mniej czujni, obłok podniósł się kolejny raz.
Wyruszywszy w dalszą drogę, Aaron przypomniał sobie
radosne świętowanie w czasie, gdy Izraelici opuszczali
Egipt. Teraz ludzie szli w milczeniu, ze stoickim
spoko¬jem, zaczynając wreszcie rozumieć, co oznaczała
zapo¬wiedź Boga, że będą błąkać się po pustyni tak długo,
aż wymrze pokolenie buntowników.
I znów lud mógł odpocząć.
Złożywszy wieczorną ofiarę, Aaron poszedł do Moj¬żesza.
Zjedli w milczeniu. Aaron spędził cały dzień w przybytku,
od świtu do zmierzchu wypełniając swoje obowiązki i
nadzorując pozostałych, aby postępowali tak, jak nakazał
Pan. Wiedział, że Mojżesz cały dzień rozstrzy¬gał
natomiast skomplikowane spory przedstawiając je
Panu. Wydawał się;zmęczony. Żaden z braci nie miał siły
się odezwać. Całe dnie spędzali na mówieniu.
-
Może zostaniemy tu na dłużej? - zagadnęła Miriam,
podając ciasteczka z manny. — Rośnie tu mnóstwo trawy,
jest woda.
Jednak kiedy tylko Aaron dopełnił obowiązku złoże¬nia
porannych ofiar, obłok wzniósł się znowu. Aaron przełknął
smutek i zawołał na synów, aby się pospieszyli; ci zaś
posłusznie wykonali wszystkie polecenia. Cały lud podążył
do namiotów, żeby przygotować się do drogi.
Tym razem Izraelici szli tylko pół dnia, a później
pozo¬stali na nowym miejscu przez cały miesiąc.
-
Ojcze, czy Bóg mówi ci wcześniej, kiedy wyru¬szymy? —
odezwał się pewnego razu Eleazar, idąc koło Aarona. Jego
oczy były wpatrzone w Arkę Przymierza.
—
Czy daje ci jakikolwiek znak, że czeka nas wymarsz?
-
Nie — odparł Aaron. — Nawet Mojżesz nie zna dnia ani
godziny.
-
Czterdzieści lat! - westchnął Itamar, zwieszając
głowę.
—
Tak powiedział Pan.
-
Zasłużyliśmy na tę karę, bracie - przypomniał
Elea¬zar. - Gdybyśmy posłuchali Jozuego i Kaleba, zamiast
pozostałych, wówczas być może...
Aaron odczuwał tak głęboki smutek, że ledwie był w stanie
oddychać. Smutek był tak dojmujący, że w pew¬nym momencie
Aaron zdał sobie sprawę, iż musi on pochodzić od Boga.
Panie, Panie, czyż rozumiemy Twoje cele? - westchnął w
duchu. Czy zrozumiemy je kiedykolwiek?
-
To nie jest tylko kara, moi synowie - odezwał się
znowu.
-
Cóż jeszcze? - spytał Itamar, spoglądając mu w oczy.
—
Czym jest ta ciągła wędrówka?
-
Ćwiczeniem.
Itamar i Eleazar wyglądali na zdumionych. Eleazar chy¬ba
zaakceptował odpowiedź, ale Itamar pokręcił głową.
-
Chodzimy z miejsca na miejsce, jak nomadzi, którzy
nie mają domu... - ciągnął.
-
Spoglądamy na zewnętrzne przyczyny tej sytuacji i
zdaje nam się, że je rozumiemy, lecz zapamiętajcie,
syno¬wie moi: Bóg jest zarówno miłosierny, jak
sprawiedliwy
-
pouczał Aaron.
-
Nie rozumiem - przyznał Itamar, dalej kręcąc głową.
Jego ojciec westchnął głęboko, nie zwalniając kroku
ani nie przyspieszając. Patrzył prosto przed siebie, na
Arkę Przymierza i na Mojżesza.
-
Przeszliśmy przez Morze Czerwone, ale przynieśli¬śmy
ze sobą Egipt - odpowiedział. - Musimy porzucić to,
jakimi ludźmi byliśmy, i stać się takimi, jakimi Bóg
chce, abyśmy byli.
-
Wolnymi - dopowiedział Eleazar.
-
Ja nie nazwałbym tego wolnością... - skomentował z
przekąsem Itamar.
-
Nie podawaj w wątpliwość wyroków Pana - ostrzegł
Aaron, zerkając na Itamara. - Jesteś wolny, lecz musisz
nauczyć się posłuszeństwa. Wszyscy musimy. Kiedy Bóg
wyprowadził nas z Egiptu, staliśmy się nowym narodem. I
narody dookoła obserwują nas. Cóż jednak uczynili¬śmy z
naszą wolnością? Zabraliśmy ze sobą nasze stare występki.
Musimy nauczyć się wyczekiwać na zlecenia Pana. Wy dwaj
musicie mnie z czasem zastąpić, i nie popełniać moich
błędów. Musicie nauczyć się mieć oczy i uszy otwarte,
wyruszać w drogę, kiedy Bóg da wam taki znak, nie
wcześniej. Pewnego dnia Pan zaprowadzi was i wasze dzieci
nad Jordan. A kiedy powie: „Obejmijcie tę ziemię w
posiadanie", musicie być gotowi wkroczyć do Ziemi
Obiecanej, a następnie ją utrzymać.
-
Będziemy gotowi - zapewnił Itamar, podnosząc głowę.
Oto arogancja i zapalczywość młodości — skomen¬tował w
duchu Aaron.
-
Mam nadzieję, synu, mam nadzieję...
Mijały powoli lata, a Izraelici wciąż błąkali się po
pustyni. Pan zawsze dbał o to, aby zwierzęta miały dość
trawy, bymą paść. Ludziom dawał zaś mannę i wodę, żeby
mogli żyć. Ich buty i ubranie wcale się nie niszczyły. Co
dzień Aaron, wstając z posłania, widział obłok,
oznacza¬jący obecność Pana. Każdej nocy przed udaniem się
na spoczynek widział ją dalej, w postaci słupa ognia.
Lud przemieszczał się z miejsca na miejsce, od lat.
Każdego ranka i wieczoru Aaron składał ofiary i palił
kadzidła. Ślęczał także nad zapisanymi przez Mojżesza
zwojami. Czytał je tak długo, aż wreszcie zapamiętał
każde słowo, które przekazał jego bratu Pan. Wiedział, że
jako arcykapłan musi znać Prawo lepiej niż ktokolwiek
inny.
Ludzie, których Pan wyprowadził z Egiptu, zaczęli
umierać. Niektórzy w młodym wieku, inni dożywali
siedemdziesięciu czy nawet osiemdziesięciu lat. Jednak
pokolenie byłych niewolników kurczyło się; tymczasem
wyrosły ich dzieci.
Aaron każdego dnia uczył swoich synów i wnuków Bożego
Prawa. Niektórzy spośród jego wnuków urodzili się dopiero
po tym, jak Bóg sprowadzał plagi na Egipt. Nigdy nie
widzieli rozdzielonych przez Pana wód Morza Czerwonego
ani nie przeszli po jego suchym dnie na drugą stronę.
Dziękowali jednak Panu za otrzymywaną każdego dnia mannę
i wychwalali Go za wodę, która gasiła ich pragnienie.
Stawali się silni - szli przez pustynię i polegali na
Bogu w każdej niezbędnej do życia sprawie.
- Woła cię.
Aaron podniósł się powoli, z powodu zesztywnia-łych
stawów i bólu pleców. Jego smutek pogłębiał się za każdym
razem, kiedy siedział przy umierającym przyja¬cielu.
Pogłębiał się i już pozostawał. W tej chwili zostało tak
niewielu spośród tych, którzy niegdyś pracowali w
błotnistych dołach, wytwarzając cegły dla faraona. Była
ich już zaledwie garstka.
A Chur był prawdziwym przyjacielem, jednym z tych, w
których dobre intencje Aaron ufał. Chur był już ostat¬nim
z pierwszych siedemdziesięciu mężów, którzy zostali
wybrani do rozsądzania ludzi. Pozostałych
sześćdzie¬sięciu dziewięciu zastąpili młodsi, wyuczeni i
wybrani ze względu na umiłowanie Prawa i przestrzeganie
go.
Chur leżał na posłaniu w swoim namiocie, otoczony dziećmi
i wnukami. Niektórzy z nich płakali cicho, inni siedzieli
w milczeniu, ze zwieszonymi głowami. Najstar¬szy syn
Chura siedział tuż przy nim, nachylając się, aby słyszeć
ostatnie polecenia ojca.
-
Mój przyjacielu!... - odezwał się słabym głosem Chur,
zobaczywszy Aarona u wejścia namiotu. Ciało Chura było
wychudzone i oklapłe ze starości. Powiedział coś do syna,
i ten odsunął się, ustępując miejsca Aaro¬nowi. Chur
uniósł z wysiłkiem rękę i ledwo zauważalnie uścisnął dłoń
Aarona. - Przyjacielu... Jestem ostatnim ze skazanych na
śmierć na pustyni. Minęło już prawie czterdzieści lat.
Ręka Chura wydawała się bardzo zimna, a jego ciało tak
kruche! Aaron ujął jego dłonie w swoje, czując się, jakby
obejmował gołębia.
-
Och, Aaronie... - westchnął Chur. - Mimo wszyst¬kich
tych lat wędrówki wciąż czuję na sobie ciężar mojego
grzechu. Zupełnie jakby te lata nie zmniejszyły go, tylko
odebrały mi siły, abym mógł go dźwigać. — Jego oczy
pokryły się mgłą. - Czasami jednak marzę, że stoję na
brzegu Jordanu i spoglądam na drugą stronę rzeki, na
Ziemię Obiecaną. Serce mi się kraje, kiedy myślę, że jej
, nie dostąpię. To piękna ziemia, niepodobna do pustkowi,
po których się tułamy Mogę jedynie marzyć o polach
pełnych dorodnych zbóż, o drzewach owocowych, sta¬dach
owiec i bydła — marzyć i mieć nadzieję, że moi syno¬wie i
wnukowie wkrótce będą przesiadywać pod drzew¬kami
oliwnymi i słuchać bzyczenia pszczół. - Siwe włosy Chura
zwilżyły łzy. - Czuję się bardziej ożywiony, gdy śpię,
niż kiedy się budzę.
Aaron próbował opanować głębokie wzruszenie. Doskonale
rozumiał, o czym mówi Chur, odczuwał to każdą częścią
swojego ciała i duszy. Żal za popełnione grzechy Skruchę.
Ciężar czterdziestu lat wędrówki w oko¬licznościach,
które zaistniały wskutek owych grzechów.
Chur westchnął cicho.
-
Nasi synowie są inni od nas — ocenił. — Nauczyli się
ruszać, kiedy wyrusza Bóg, i odpoczywać, kiedy On się
zatrzymuje.
Aaron zamknął oczy i nic nie odpowiedział.
-
Wątpisz w to...
-
Mam nadzieję, że się nie mylisz - odparł Aaron,
gładząc dłoń Chura.
-
Nadzieja to wszystko, co nam pozostaje, przyjacielu.
/ miłość.
Aaron od bardzo, bardzo dawna nie słyszał głosu Pana.
Załkał teraz z wdzięczności, stęskniony za owym Głosem,
chłonąc Go całą swoją osobą, upajając się Nim.
—
Miłość — szepnął schrypniętym głosem. — Pan
utrzy¬muje nas w karności, podobnie jak my — naszych
synów. Dlatego kiedy nas to dotyka, możemy nie odczuwać,
że to jest miłość. Ale jest. Trudna, prawdziwa i trwała
miłość.
-
Trudna, ale prawdziwa, i trwała.
Aaron wiedział, że śmierć czai się w pobliżu. Nadszedł
czas pozostawienia Chura z rodziną. Poza tym Aaron miał
obowiązki do wypełnienia - musiał złożyć wieczorną
ofiarę. Nachylił się nad umierającym przyjacielem po raz
ostatni.
-
Niech zaświeci nad tobą oblicze Pana i obdarzy cię
pokojem - pożegnał go.
—
I nad tobą, Aaronie. Kiedy będziesz siedział pod
swoim drzewkiem oliwnym, wspomnij na mnie...
Aaron wyszedł i przystanął obok namiotu Chura,
rozmyślając o przeszłości. Na zawsze zapamiętał scenę,
kiedy razem z Churem trzymali wysoko w górze ręce
Mojżesza, stojąc na wzgórzu, podczas gdy w dole Jozue
zwyciężał Amalekitów.
Chur wyzionął ducha. Aaron wiedział, kiedy to się stało,
ponieważ rozległy się nagle odgłosy rozdzieranych szat,
łkania mężczyzn, zawodzenie kobiet. W ciągu minionych lat
często słychać było w obozie podobne dźwięki, jednak tym
razem Aaron miał poczucie, że coś się spełniło.
Wędrówka Izraelitów miała niedługo dobiec końca.
Nadchodził nowy dzień.
Odziany w kapłańskie szaty Aaron stał przed zasłoną,
ukrywającą przed jego wzrokiem Miejsce Najświętsze.
Zawsze drżał, kiedy przemawiał do niego Pan. Nawet po
niemal czterdziestu latach nie przywykł do Głosu, który
rozlegał się w nim i wokół niego, wypełniając jego zmysły
jednocześnie rozkoszą i przerażeniem.
Ty, synowie twoi i ród twego ojca, będziecie
odpo¬wiedzialni za wykroczenia popełnione w przybytku. Ty
i synowie twoi będziecie odpowiadać za winy waszego
kapłaństwa. Niech również bracia twoi - pokolenie
Lewiego, szczep twego ojca — przyjdą i przyłączą się do
ciebie, a pomagają tobie i synom twoim w służbie przed
Namiotem Spotkania. Zatroszczą się o to, co potrzebne
jest dla ciebie i dla przybytku. Jednak do sprzętów
świę¬tych i do ołtarza nie mogą się zbliżać; w przeciwnym
razie zginą tak oni, jak i wy.
Pozwól mi to zapamiętać i niczego nie zapomnieć, Panie —
modlił się Aaron. Niech Twoje słowa pozostaną we mnie
świeże.
Oto Ja wziąłem waszych braci, Lewitów, spośród synów
Izraela jako dar za was, jako oddanych Panu, aby pełnili
służbę w Namiocie Spotkania — mówił Pan.
I Aaron modlił się: Panie, niechaj będą to mężowie o
sercach nakierowanych na miłą Tobie służbę! Zabijali¬śmy
w gniewie ludzi, od czasów Jakuba. Przeklęty jest nasz
gniew, tak srogi. Jesteśmy skłonni do okrucieństwa. A Ty,
Panie, rozdrabniasz nas teraz w Izraelu, jak prorokował
Jakub. Rozpraszasz nas pośród ludu, jako kapłanów. Uczyń
nas narodem świętym! Obdarz nas czułymi sercami!
Ja oddaję ci dary odłożone dla Mnie. Ze wszystkich
świę¬tych darów Izraela daję tobie i synom twoim jako
należność wiekuistą na mocy namaszczenia — kontynuował
Pan.
Niechże moje życie będzie ofiarą dla Ciebie! -
odpo¬wiadał Mu Aaron.
Nie będziesz miał dziedzictwa w ich kraju; nie otrzy¬masz
również pośród nich żadnego przydziału ziemi; Ja jestem
działem twoim i dziedzictwem twoim pośród Izra¬elitów.
Oto oddaję Lewitom jako dziedzictwo wszystkie dziesięciny
składane przez Izraelitów w zamian za służbę, jaką pełnią
w Namiocie Spotkania.
Aaron słuchał Głosu, poddając się jego wpływowi, pijąc
słowa Boga jak życiodajną wodę. Słuchał.
Pan polecił następnie, aby czerwoną krowę bez skazy, na
którą jeszcze nie wkładano jarzma, oddano Eleazarowi; ten
zaś miał kazać wyprowadzić ją poza obóz i zabić. Potem
Eleazar, który miał być obecny przy śmierci krowy, miał
wziąć nieco jej krwi na palec i pokropić siedem razy ową
krwią od strony wejścia do Namiotu Spotkania.
Wreszcie, krowa miała zostać spalona w jego obecności.
Popioły miały zostać zebrane i złożone na czystym
miej¬scu poza obozem, aby były przechowane dla
społeczności Izraelitów do przygotowania wody
oczyszczenia. Miała to być ofiara za grzech.
Do zapamiętania było tak wiele! - różnorakie święta,
ofiary i prawa.
Aaron siedział później z Mojżeszem, spoglądając na
namioty i migoczące światła tysięcy ognisk.
-
Tylko my pozostaliśmy z pokolenia, które wyszło z
Egiptu - odezwał się. Minęło trzydzieści osiem lat, odkąd
wyruszyli z Kadesz-Barnea. Zawędrowali zaś w pobliże
doliny Zered. Całe pokolenie zdolnych do walki mężów
wymarło, jak poprzysiągł Pan. — Tylko ty, ja i Miriam -
mówił Aaron.
Teraz z pewnością Pan zamierzał skierować Izraeli¬tów do
Ziemi Obiecanej...
Obłok Pana przemieszczał się, a z nim podróżował lud, aż
wreszcie Pan zatrzymał się nad pustynią Sin. Izraelici
rozbili obóz w Kadesz.
Aaron studiował zwoje. W pewnej chwili poczuł na ramieniu
dłoń Miriam.
-
Kocham cię, Aaronie - szepnęła. - Zawsze kocha¬łam
cię jak syna.
Od czasu gdy Pan obsypał Miriam trądem, a potem uzdrowił,
polecając jej spędzić siedem dni poza obozem, stała się
małomówna. Powróciła do obozu inna — czuła, cierpliwa,
cicha. Wciąż usługiwała z poświęceniem rodzi¬nie, ale
zachowywała swoje myśli dla siebie. Aaron poczuł się
zmieszany. Dlaczego nagle miała potrzebę powiedze¬nia mu,
że go kocha?...
Po tych słowach Miriam wyszła na dwór i usiadła przy
wejściu do namiotu.
-
Miriam? - odezwał się z troską Aaron, podnosząc się i
wychodząc za nią.
-
To nasza własna duma nas zabija... - szepnęła. Aaron
popatrzył jej w oczy.
-
Czy mam posłać po żonę Eleazara, żeby cię doglą¬dała?
- spytał. Jego siostra wydawała się w tej chwili tak
bardzo stara i zmęczona, a jej ciemne oczy zaszły mgłą.
-
Zbliż się, bracie... - Miriam ujęła w dłonie twarz
Aarona i także spojrzała mu w oczy. - Popełniłam w ży¬ciu
straszliwe błędy.
-
Wiem, ja też... - szepnął Aaron. Dłonie jego siostry
były zimne, drżały. Pamiętał dobrze, kiedy Miriam była
krzepką, zapalczywą kobietą. Już wiele lat temu nauczył
się nie sprzeczać ze swoją siostrą. Teraz jednak była
zupeł¬nie inna. Upokorzona przed całym Izraelem i przed
Bogiem, stała się nagle w przedziwny sposób zadowolona z
tego, że Bóg pozbawił jej jedynej rzeczy, której nie była
w stanie przezwyciężyć —własnej dumy. — Pan przebaczył
nam obojgu - przypomniał Aaron.
-
Tak... - Miriam uśmiechnęła się i cofnęła dłonie, a
potem splotła je na kolanach. - Zmagamy się z Bogiem, a
On utrzymuje nas w ryzach. Okazujemy skruchę, i wtedy Pan
nam przebacza. - Podniosła wzrok i popa¬trzyła na
wirujący powoli obłok. — Tylko Jego miłość trwa na wieki.
Aaron poczuł skurcz w żołądku. Miriam umierała. Z
pewnością Pan pozwoli jej wejść do Kanaanu?!... -myślał z
lękiem. Jeśli nie, to czy i ja umrę, zanim Izrael dojdzie
nad brzeg Jordanu? Nie potrafił wyobrazić sobie życia bez
siostry. Zawsze była, gotowa służyć mu pomocą, odkąd był
małym chłopcem. Miriam była dla niego jak gdyby drugą
matką; strofowała go i karciła, radziła mu i pouczała go.
Kiedy miała osiem lat, była już na tyle śmiała, żeby udać
się do córki faraona. Dzięki jej szyb¬kiemu myśleniu
Mojżesz na kilka lat znalazł się z powro¬tem w rodzinnym
domu, potem zaś zamieszkał na stałe w pałacu.
Aaron skinął na Itamara.
—
Sprowadź Mojżesza - szepnął. Itamar spojrzał na swoją
ciotkę i pobiegł spełnić polecenie. Aaron ujął dłoń
Miriam, próbując ogrzać ją swoimi.
—
Zaraz przyjdzie Mojżesz — powiedział, starając się
przekonać siebie samego, że Miriam tylko poczuła się
zmęczona, i że wkrótce jej stan się poprawi. Wypocznie i
wstanie znowu.
—
Mojżesz nie może powstrzymać zrządzenia Boga, Aaronie
- skomentowała jednak Miriam. - Czyż ja nie byłam równie
nieposłuszna jak inni ludzie z naszego pokolenia, którzy
już pomarli? Moje ciało obumrze tu, na pustyni, podobnie
jak wszystkie inne.
Co będzie ze mną?! - myślał Aaron.
Obłok zmienił barwę z szarej na złocistą, potem zaś na
ognistą, pomarańczowoczerwoną, kiedy dzień zastą¬piła
noc. Pan stał na straży, obdarzając nocą Izraelitów
światłem i ciepłem, tak jak podczas upalnych dni darzył
ich cieniem.
-
Nie boję się, Aaronie. Już czas.
-
Nie mów tak!... - Aaron pogładził dłoń siostry. -
Czterdzieści lat już prawie minęło. Niedługo wejdziemy do
Ziemi Obiecanej.
-
Och, Aaronie, czy jeszcze nie rozumiesz? Nadbiegł
Mojżesz, z laską w ręku. Aaron wstał.
-
Mojżeszu, pomóż jej, proszę cię - odezwał się. -
Miriam nie może umrzeć. Jesteśmy już tak blisko celu!
-
Miriam, siostro moja!... - szepnął Mojżesz,
przy¬klękając. - Czy cierpisz z bólu?
Miriam skrzywiła się tylko.
-
Życie to ból - odparła.
Zebrała się cała rodzina: Eleazar, Itamar, ich żony i
dzieci, a także Eliezer i Gerszom. Przyszła też Kuszytka,
żona Mojżesza. Miriam uśmiechnęła się i wyciągnęła ku
niej dłoń. Już przed laty przestały się wadzić i zostały
przy¬jaciółkami. Miriam przemówiła do niej szeptem,
słabła już. Kuszytka płakała, pocałowała Miriam w rękę.
To nie może dziać się naprawdę! - myślał z przeraże¬niem
Aaron. Miriam nie może teraz umrzeć! Wszak to ona
rozpoczęła niegdyś radosny śpiew ludu, hymn
dzięk¬czynienia, pochwalną pieśń dla Pana!
Już prawie świtało, kiedy Miriam wydała głębokie
westchnienie i umarła, z oczami wpatrzonymi w słup ognia,
który zamieniał się już w wirujący, szary obłok.
Zaświeciły z niego jakby promienie słońca, znacząc
świet¬lnymi plamami piach pustyni.
Aaron krzyknął z rozpaczy i nachylił się ku zmarłej, ale
Eleazar złapał go i odciągnął.
-
Nie możesz jej dotykać, ojcze. Rzeczywiście,
arcykapłan nie mógł narazić się na
nieczystość. Nie byłoby wówczas odpowiednie, aby
wypełniał swoje obowiązki na rzecz ludu! Aaron
wypro¬stował się, choć nie przyszło mu to łatwo.
-
Ojcze? - odezwał się z troską Eleazar, podtrzy¬mując
go.
-
Czas na złożenie porannej ofiary - skwitował oschle
Aaron. Czyż to łaska Boga - pozwolić Miriam żyć tak
długo, a potem sprawić, żeby umarła tak blisko Ziemi
Obiecanej?
Nigdy nie zapominasz o naszych grzechach, prawda, Panie?
- pytał w myślach Aaron. Nigdy.
Przepełniony żalem i złością wyszedł z namiotu, podczas
gdy jego synowe i służące rozpoczęły żałobne zawodzenie.
Usłyszeli je inni. Ludzie zaczęli się zbiegać. Po chwili
zawodzenie rozlegało się w całym obozie Izraelitów.
Znowu zaczęły się narzekania, jeszcze zanim Miriam
została pochowana. Tłum stanął przed przybytkiem i
za¬czął kłócić się z Mojżeszem.
-
Czemuście wyprowadzili zgromadzenie Pana na pustynię,
byśmy tu razem z naszym bydłem zginęli? - wo¬łali ludzie.
Aaron nie był w stanie przestać myśleć o zmarłej
sio¬strze. Co dzień budził się ze zbolałym sercem. Co
dzień musiał przychodzić do Namiotu Spotkania i pełnić
służbę przed obliczem Pana, i co dzień dorośli, którzy
przed laty byli dziećmi, okazywali się nie lepsi niż ich
ojcowie i matki!
-
Nie ma tu wody! — krzyczeli.
-
Dlaczegoście wywiedli nas z Egiptu i przyprowa¬dzili
na to nędzne miejsce? - wypytywali.
-
I co wy wiecie o Egipcie? - odparł Aaron, występu¬jąc
naprzód. - Wyszliśmy stamtąd jeszcze przed waszym
urodzeniem!
-
Wiele słyszeliśmy!
-
Cofnęliśmy się na tyle blisko Egiptu, że widzieliśmy
zieleń wzdłuż Nilu.
-
A na tej pustyni nie można siać!
-
Nie ma drzew figowych!
-
Ani winorośli, ani drzewa granatowego! - wołali jeden
przez drugiego.
-
Nawet nie ma wody do picia!
-
Szkoda, że nie umarliśmy przed Panem, razem z
na¬szymi braćmi!
Aaron odwrócił się, gdyż był tak rozgniewany, że gdyby
pozostał, zrobiłby albo powiedziałby coś, czego by
później żałował. Spojrzał na Mojżesza, mając nadzieję, że
ten okaże cierpliwość i powie coś mądrego, ale i on był
cały czerwony od gniewu. Padli więc obaj na twarz, przed
wejściem do Namiotu Spotkania. Aaron miał ochotę bić
pięściami w ziemię. Jak długo Bóg zamierza wymagać od nas
przewodzenia temu ludowi?! - myślał. Czy ludzie myślą, że
Mojżesz albo ja mamy wodę do picia? Ile razy muszą
zobaczyć na własne oczy cud, żeby uwierzyli, iż Mojżesz i
ja zostaliśmy wyznaczeni na przywódców Izra¬ela przez
Boga?
To Ty nas tu zaprowadziłeś! - odezwał się w myśli do
Pana. A ludzie zawsze winią nas! Czy zaplanowałeś,
żeby¬śmy z Mojżeszem ponieśli śmierć z ich rąk? Oni są
gotowi nas zabić! Panie, daj im wodę, aby mieli co pić.
Weź laskę i zbierz całe zgromadzenie, ty wespół z bratem
twoim Aaronem. Następnie przemów w ich obecności do
skały, a ona wyda z siebie wodę. Wyprowadź wodę ze skały
i daj pić ludowi oraz jego bydłu.
Stosownie do rozkazu, Mojżesz wszedł do przybytku i
zabrał laskę Aarona sprzed oblicza Pana.
—
Zbierz tych buntowników! — polecił.
Aaron ruszył przodem i zaczął zwoływać zgroma¬dzenie pod
pobliską skałę.
—
Chcecie wody? — odezwał się donośnie Mojżesz. —
Chodźcie i zobaczcie, jak wyleje się ze skały!
Ludzie skupili się pod skałą, z pustymi bukłakami w
rękach; wciąż narzekali.
Mojżesz odsunął Aarona na bok i stanął naprzeciw
wszystkich, z laską w dłoni.
-
Słuchajcie, wy buntownicy! - zawołał. - Czy
potra¬fimy z tej skały wyprowadzić dla was wodę?
-
Tak! Dawajcie nam wodę!
Mojżesz podniósł rękę i uderzył laską w skałę.
-
Wody, Mojżeszu! Daj nam wody! - pokrzykiwali ludzie.
Czerwieniejąc na twarzy i ciskając oczami gromy, Mojżesz
uderzył w skałę po raz drugi, tym razem mocniej. Wtedy
wypłynęła z niej obficie woda. Ludzie zaczęli prze¬pychać
się do niej, przekrzykując się, wołając radośnie,
napełniając złożone dłonie, a potem bukłaki. Śmieli się i
pozdrawiali wesoło Mojżesza i Aarona. Aaron śmiał się z
nimi, pełen radości. Kiedy tylko została użyta moja
laska, popłynęła woda! - myślał z zadowoleniem.
-
Bądź błogosławiony, Mojżeszu! Bądź pochwalony,
Aaronie! - wołali ludzie.
Mojżesz trzymał się w pewnej odległości, nie odkła¬dając
laski. Stał z uniesioną głową i obserwował scenę.
Aaron nabrał w dłonie wody i pił razem z innymi.
Rumieniał z zadowolenia, kiedy ludzie wychwalali jego i
Mojżesza. Woda wciąż płynęła, tak że mogło się napić
również i bydło Izraelitów. Nie przestawała płynąć.
Jesz¬cze nigdy woda nie była tak smaczna! - myślał Aaron.
Otarł brodę i uśmiechnął się do Mojżesza.
-
Teraz już w nas nie wątpią, prawda, bracie? -
ode¬zwał się.
Ponieważ Mi nie uwierzyliście i nie objawiliście Mojej
świętości wobec Izraelitów, dlatego wy nie wprowadzicie
tego ludu do kraju, który im daję - odezwał się
tymcza¬sem Pan.
Jego głos był spokojny, ale oznajmił decyzję, która
sprawiła, że Aarona przeszedł zimny dreszcz. Wciąż
gnębiło go przekleństwo Lewitów — stracił panowanie nad
sobą i poddał się pysze. Zapomniał o Bożym rozkazie —
Mojżesz miał przemówić do skały i... Nie, tak naprawdę
nie zapomniał. Po prostu Aaron chciał, żeby Mojżesz użył
jego laski. Cieszył się, kiedy potem ze skały wytrysnęła
woda. Ludzie klepali go z zadowoleniem po plecach, a on
czuł wówczas dumę i radość.
Jakże szybko popadł w wielki grzech! Teraz miał ponieść
skutki tego faktu, takie same jak reszta jego pokolenia,
nawet Miriam, która ze skruchą i zadowoleniem służyła
innym prawie czterdzieści lat! Nie postawi stopy w Ziemi
Obiecanej. Miriam już umarła, a teraz także on umrze.
Pod Aaronem ugięły się nogi. Usiadł na kamieniu,
zgarbiony, zwieszając dłonie między kolanami. Na nic
próżne nadzieje! - był grzesznikiem. Duma, powiedziała
Miriam. Duma i pycha zabijają ludzi, pozbawiają ich
przyszłości i nadziei. Aaron ukrył twarz w dłoniach.
-
Zgrzeszyłem przeciwko Panu - przyznał.
-
Ja także.
Aaron podniósł wzrok. Mojżesz był poszarzały na twarzy,
zgarbiony jak starzec; opierał się ciężko na lasce.
-
Nie zgrzeszyłeś tak bardzo jak ja, Mojżeszu -
pocie¬szył go Aaron. — Ty zawsze wychwalałeś Pana i Jemu
przypisywałeś całą prawość.
-
Nie dziś. Dzisiaj dopuściłem do tego, aby opanował
mnie gniew. Duma sprawiła, że potknąłem się. I teraz ja
także umrę po tej stronie Jordanu. Pan powiedział mi
właśnie, że nie wejdę do Ziemi Obiecanej.
-
Nie!... — jęknął z płaczem Aaron. — To bardziej moja
niż twoja wina, Mojżeszu. Wołałem, żebyś dał nam wodę,
równie głośno, jak wszyscy inni. Sprawiedliwe jest, abym
nie otrzymał ziemi na własność. Jestem grzesznikiem.
-
Grzech to grzech. Nie sprzeczajmy się o to, kto
prze¬wyższył drugiego w grzechu, Aaronie. Wszyscy
jesteśmy grzesznikami. Jedynie dzięki łasce Bożej
oddychamy i żyjemy.
-
To ciebie Pan wybrał na wyzwoliciela Izraela!
-
Niech twoja miłość do mnie nie oślepi cię, bracie. To
Bóg jest naszym wyzwolicielem.
Aaron znowu spuścił głowę.
-
Niech twój błąd spadnie na mnie - powiedział. — To ja
kazałem niegdyś odlać złotego cielca i pozwoli¬łem
ludziom na wszelkie szaleństwa. A teraz, czyż nie
próbowałem wykraść części twojej chwały?
-
Obaj wykradliśmy chwałę Bogu, który dał nam wodę.
Wystarczyło wszak, żebym przemówił do skały. Po cóż
zrobi¬łem przedstawienie na oczach ludu? Chodziło mi
przecież o zwrócenie ich uwagi na siebie, tymczasem
powinienem był im przypomnieć, że to Bóg dostarcza nam
wszystkiego.
—
Powtarzasz to ludziom od lat.
-
Ale dziś trzeba było powiedzieć to kolejny raz -
skwi¬tował Mojżesz. Usiadł na kamieniu koło brata. —
Aaro¬nie, każdy z nas odpowiada za własne grzechy. Pan
mnie ukarał, ponieważ Mu nie zaufałem. Lud musi pokładać
ufność w Bogu, tylko w Bogu.
—
Przepraszam cię.
—
Za cóż mnie przepraszasz?
-
Pan wezwał mnie, abym stał u twojego boku i poma¬gał
ci. A jakąż ze mnie miałeś pomoc przez te wszystkie lata?
Gdybym był lepszym człowiekiem i lepszym kapłanem,
zdałbym sobie w porę sprawę z pokusy. Ostrzegłbym cię.
-
Straciłem panowanie nad sobą, Aaronie - odparł z
westchnieniem Mojżesz. - Nie zapomniałem, co rozka¬zał
Bóg. Po prostu pomyślałem, że przemowa... nie zrobi
odpowiedniego wrażenia. - Ścisnął brata za kolano. - Nie
wolno nam tracić ducha, Aaronie. Tak samo ojciec karze
syna, aby go pouczyć, nakierować na właściwą drogę.
—
Dokąd teraz pójdziemy, Mojżeszu? — rozmyślał na głos
Aaron. - Pan powiedział, że nie postawimy stopy w Ziemi
Obiecanej. Jakaż nadzieja nam pozostała?
-
Bóg jest naszą nadzieją.
Aaron nie był w stanie powstrzymać łez. Poczuł ścisk w
gardle i palenie w piersi.
Och, Panie, znowu zawiodłem i Ciebie, i mego brata! —
modlił się w duchu. Czy moim przeznaczeniem było poty¬kać
się całe życie? Boże, Mojżesz bez wątpienia był i wciąż
jest najpokorniejszym ze wszystkich ludzi. Nie wątpię, że
zasługuje na to, aby przekroczyć Jordan i wkroczyć na
pastwiska Kanaanu, choćby na jeden dzień... Rozumiem,
dlaczego nie pozwalasz na to mnie. Zasłużyłem, by
pozo¬stać na pustyni. Zasłużyłem na śmierć przez to, że
zrobiłem tego obrzydliwego złotego cielca! Wszak
przypomina mi się on za każdym razem, kiedy składam
ofiarę z byczka! Ale mój brat cały czas był Twoim wiernym
sługą. On Cię kocha. Nikt nie jest pokorniejszy od mojego
brata.
Niech wina spadnie na mnie! Okazałem się takim głupcem i
tak słabym kapłanem, że nie zauważyłem nawet grzechu,
kiedy przyczaił się w pobliżu, aby pogrze¬bać nasze
nadzieje i marzenia.
Milcz i poznaj, że Ja jestem Bogiem!
Aaron przełknął z trudem ślinę, ogarnięty lękiem.
Wiedział, że nie byłoby dobrze w takiej chwili sprzeczać
się czy choćby błagać Pana o zmianę decyzji. I zrozumiał
jesz¬cze więcej, jak gdyby Głos przemówił do jego serca.
Ludzie musieli poznać cenę grzechu. W oczach Boga wszyscy
ludzie są równi. Aaron ani Mojżesz nie byli wyjątkami.
Tylko Bóg jest święty i godzien chwały...
Bracia powrócili razem do przybytku. Mojżesz wszedł do
środka, zaś Aaron stanął za zasłoną, z ciężkim sercem.
Słyszał, że Mojżesz modli się cicho. Nie był w stanie
rozróżnić słów, ale słyszał w tonie głosu brata udrękę.
Aaron zwiesił głowę, czuł tak silny ból w piersi, że
ledwie był w stanie oddychać.
Moja wina, Panie, moja wina — modlił się znowu. Cóż ze
mnie za arcykapłan, skoro w każdej trudnej sytuacji
zawodzę, nie rozpoznaję grzechu, kiedy staję w jego
obli¬czu? Przebacz mi, Panie. Nigdy nie dostrzegam
grożących mi grzechów. Czyniłem rzeczy, które w Twoich
oczach są złe. Osądziłeś mnie sprawiedliwie. Gdybyś tylko
zechciał mnie oczyścić, abym mógł stać się jak nowo
narodzone dziecko! Gdybyś zechciał obmyć mnie z grzechów
i spra¬wić, abym z odnowioną radością wysłuchał obietnicy
Twojego zbawienia!
Aaron otarł raptownie łzy, żeby nie skapnęły na pekto-
rał, wchodzący w skład jego kapłańskiego stroju. Muszę
być czysty, muszę być czysty! - powtarzał w duchu. O Boże
Abrahama, Izaaka i Jakuba, Panie wszelkiego stworzenia, w
jaki sposób mogę kiedykolwiek stać się czysty? Z zewnątrz
jestem czysty, lecz wewnątrz czuję się jak grób pełen
starych kości. Jestem przepełniony grze¬chem. Dziś
przelał się, wypływając ze mnie, jak z cuch¬nącego
garnka. Nawet kiedy składam ofiarę pojednania, czuję w
sobie grzech. Walczę z tym, Panie, ale wciąż czuję go w
sobie.
Aaron słyszał, że i Mojżesz płacze. Bóg nie zmienił
zdania. Żaden z ich dwóch nie zobaczy Ziemi Obiecanej.
Aaron zasłonił twarz, załamany.
Mój biedny Mojżesz! — myślał. Wysłuchaj mojej modli¬twy,
o Panie. Jeśli zobaczysz, że słabnę, nie pozwól mi znowu
ulec grzechowi ani znów wpędzić w kłopoty mojego brata.
Nie pozwól, abym stanął dumnie przed ludem, prowadząc go
w złą stronę. Boże, wolałbym już, abyś odebrał mi życie,
niż żebym ponownie poddał się grzechowi!
Z Kadesz wyprawił Mojżesz posłów do króla Edomu, żeby
poprosili go o pozwolenie na przejście przez jego ziemię.
Obiecali, że Izraelici nie pójdą przez pola ani winnice i
nie będą pić wody ze studni. Nie zboczą ani na prawo, ani
na lewo, a jedynie skorzystają ze szlaku zwanego drogą
królewską.
Król Edomu odpowiedział im jednak, że nie pozwoli na to,
a jeśli Izraelici spróbują przejść przez jego kraj,
zastąpi im drogę z mieczem w ręku. Mojżesz wysłał więc
posłów ponownie, zapewnili króla, że Izraelici przejdą
jedynie utartą drogą i zapłacą za wodę, gdyby
potrze¬bowali jej oni sami czy też ich trzody. Król po
raz drugi zabronił im jednak przejścia i wyszedł
naprzeciw nich z licznym i dobrze uzbrojonym wojskiem.
Obłok wyruszył z Kadesz; Mojżesz podążał za Panem wzdłuż
granic Edomu, ku górze Hor. Aaron szedł koło brata,
załamany. Kiedy ludzie rozłożyli obóz, złożył wieczorne
ofiary. Pogrążony w smutku powrócił do swo¬jego namiotu i
ostrożnie pozdejmował kapłańskie szaty. Potem usiadł w
wejściu i patrzył przed siebie. Przez cały dzień
doskwierał mu wygląd mijanego pustkowia. Przy¬pomniał
sobie teraz egipskie pola pszenicy i jęczmienia, zielone
pastwiska ziemi Goszen.
Byliśmy niewolnikami — przypomniał również sobie.
Pomyślał i o nadzorcach, zastanawiając się nad tym, ileż
to razy- czuł na grzbiecie uderzenie bata, i jak
nieznośnie piekło go pustynne słońce.
A zieleń... Nil woniał nadrzecznym mułem, ibisy
zanu¬rzały dzioby w wodzie i wyciągały z niej ryby...
Aaron uniósł z wysiłkiem głowę i popatrzył na słup ognia.
Dopomóż mi, Boże! — westchnął w duchu. — Pomóż mi...
Wówczas usłyszał znowu Głos, spokojny, ale stanowczy.
Aaron odczekał całą noc, a kiedy nastał ranek, wstał i
włożył kapłańskie szaty. Poszedł do przybytku, obmył się
i jak zwykle złożył poranną ofiarę. Później nadszedł
Mojżesz z Eleazarem. Mojżesz wziął głęboki oddech, ale
nie był w stanie mówić. Eleazar wydawał się zakłopotany.
Aaron ścisnął brata za ramię.
-
Wiem, Mojżeszu - odezwał się. - Do mnie Pan także
przemówił. Wczoraj, o zachodzie słońca.
Eleazar popatrzył niepewnie na ojca, to znów na
Moj¬żesza.
-
Co się stało? - spytał.
-
Mamy wejść na górę Hor.
-
Kiedy?
-
Teraz. - Dobrze, że Eleazar przynajmniej nie spytał,
po co. Nie prosił także, aby wspinaczka została odłożona
do wieczora, kiedy będzie chłodniej. Po prostu ruszył do
podnóża góry.
Może jednak Izrael nie był pozbawiony nadziei?
Wspinaczka była trudna, trzeba było posuwać się wąską
ścieżką pomiędzy poszarpanymi skałami i wokół nich. Aaron
wchodził coraz wyżej i wyżej, aż w końcu był wyczerpany,
bolały go wszystkie mięśnie. Szedł jednak noga za nogą i
modlił się do Pana o siłę. To był pierwszy raz, kiedy Pan
wezwał go na szczyt góry. I ostatni.
Po wielogodzinnym wysiłku Aaron dotarł na sam szczyt.
Serce biło mu mocno, odczuwał palenie w płu¬cach. Czuł
się jednak bardziej ożywiony niż kiedykolwiek przedtem.
Rozpostarł drżące ręce i podziękował Bogu. Obłok skupił
się i wzniósł, zmieniając barwę z szarej na
pomarańczowozłotą, a potem jaskrawoczerwoną. Aaron poczuł
przechodzące przez niego ciepło. Osłabło, a potem i on
poczuł się słaby. Wiedział, że jeśli usiądzie, już więcej
nie powstanie; a musiał stać jeszcze chwilę dłużej.
Stał więc sam, po raz pierwszy od lat, spoglądając na
rozciągającą się w dole równinę, upstrzoną tysiącami
namiotów. Każde pokolenie zajmowało wyznaczone miej¬sce,
w środku zaś stał Namiot Spotkania. Na zewnątrz obozu
pasły się stada owiec i bydła, natomiast dalej rozciągała
się przed Aaronem ogromna pustynia.
Eleazar pomógł Mojżeszowi wspiąć się ostatnie parę kroków
i po chwili cała trójka stała obok siebie, spoglą¬dając z
góry na Izrael.
-
Musisz odpocząć, ojcze - odezwał się Eleazar.
-
Odpocznę - odpowiedział Aaron. Na zawsze - dodał w
myśli.
Mojżesz spojrzał na niego; wciąż nie był w stanie mówić.
Aaron podszedł i uścisnął brata. Ramiona Mojże¬sza
drżały. Aaron ścisnął go więc mocniej i szepnął:
-
Och, bracie mój, żałuję, że stojąc u twojego boku,
nie byłem lepszym i silniejszym człowiekiem.
-
Bóg widzi nasze winy, Aaronie — odparł Mojżesz, nie
puszczając go. - Dostrzega nasze upadki i naszą kruchość.
Jednak to nasza wiara ma dla Niego znaczenie. Obaj
poty¬kaliśmy się po drodze, bracie. Każdy z nas upadał.
Zaś Pan podnosił nas z powrotem mocą Swej potężnej ręki,
i pozostawał z nami. - To powiedziawszy, cofnął się.
Aaron uśmiechnął się. Nigdy nie kochał i nie szano¬wał
żadnego człowieka tak bardzo jak swojego młod¬szego
brata.
-
To nie nasza wiara, Mojżeszu - odparł. - To wier¬ność
Boga.
-
Co się dzieje?
Aaron popatrzył na syna.
-
Pan powiedział, że nadszedł czas, abym został
przy¬łączony do przodków - wyjaśnił.
Eleazar zamrugał oczami, spoglądał to na Aarona, to znów
na Mojżesza.
-
Co ojciec ma na myśli? — dopytywał się.
-
To, że ma umrzeć, tutaj, na górze Hor.
-
Nie!!!
Aaronowi zjeżyły się włosy na karku.
-
Tak, Eleazarze - potwierdził. Widział już w oczach
syna zarzewie buntu.
-
Nie może tak się stać!
-
Nie podawaj w wątpliwość wyroków Pana...
-
Musisz wejść z nami do Kanaanu, ojcze! - zawołał z
pła¬czem i złością zaskoczony Eleazar. — Musisz tam
wejść!
-
Milcz! - Aaron złapał syna za ramiona. - To do Pana
należy decyzja, kiedy człowiek ma żyć albo umrzeć. —
Prze¬bacz mu, Boże, proszę Cię! - modlił się w duchu. -
Pan okazał mi więcej miłosierdzia, niż na to zasłużyłem -
dodał, łagodniejąc. - Pozwolił ci przyjść tutaj i
towarzyszyć mi. -Aaron nie umrze otoczony całą rodziną,
jak wielu. Jednak przynajmniej nie miał umrzeć w
samotności.
Eleazar zwiesił głowę, łkając. Aaron przesunął dłonią po
plecach syna.
-
W dniach, które nadejdą, musisz być silny, Eleaza-rze
— powiedział. — Musisz kroczyć drogą, którą będzie
wskazywał ci Bóg, i nigdy z niej nie zbaczać. Trwaj przy
Panu. On jest naszym ojcem.
Mojżesz wziął głęboki oddech, po czym polecił:
-
Ściągnij szaty, Eleazarze.
-
Co? - spytał ze zdumieniem Eleazar, unosząc głowę.
-
Musimy wypełnić rozkaz Pana.
Aaron był równie zdumiony jak jego syn. Nie potrafił
odpowiedzieć na jego nieme pytanie.
-
Zrób, jak przykazał Pan - poradził. Wiedział
jedy¬nie, że ma umrzeć, tu, na szczycie góry. Nic więcej.
Mojżesz odłożył bukłak z wodą. Kiedy Eleazar roze¬brał
się, Mojżesz obmył go od stóp do głów. Potem namaś¬cił go
i wyjął z sakwy nowe, lniane spodnie.
- Włóż to.
Wtedy Aaron zrozumiał. Ogarnęła go radość, tak wielka, że
zdawała się go rozsadzać. Mojżesz spojrzał z kolei na
niego, i Aaron wiedział już, że teraz on ma ściągnąć
szaty arcykapłana. Ułożył je starannie na płaskim
ka¬mieniu, aż wreszcie sam został tylko w spodniach,
okry¬wających jego nagość.
Mojżesz wziął jego suknię z purpury i pomógł włożyć ją
Eleazarowi; zdobiły ją przyszyte do niej jabłka granatu z
materiału oraz złote dzwoneczki, które teraz zadzwoniły.
Mojżesz ubrał także bratanka w wyszywaną tunikę. Uwią¬zał
mu również starannie wokół talii kolorowy pas. Nało¬żył
wreszcie efod ze złotych nici i fioletowej oraz czerwonej
purpury, karmazynu oraz kręconego bisioru; na ramionach
Eleazara spoczęły dwa onyksy z wypisanymi imionami
dwunastu pokoleń Izraela. W ten sposób co dzień do końca
życia Eleazar będzie jak gdyby nosił na ramionach cały
swój naród. W końcu Mojżesz zawiesił mu na szyi pekto-
rał, z dwunastoma drogimi kamieniami symbolizującymi
pokolenia Izraela. Wziął też urim i tummim i włożył je do
pektorału, umieszczając je na sercu Eleazara.
Po twarzy Aarona płynęły łzy. Patrzył na swojego syna —
arcykapłana wybranego przez Boga. Pan zapowiedział
niegdyś Aaronowi, że zapoczątkuje on ród arcykapłanów,
którzy będą następować po nim w przyszłych pokole¬niach,
lecz Aaron myślał, że w międzyczasie zaprzepaścił tę
możliwość, że nie był godny tak wielkiego zaszczytu.
Wszak tyle razy zgrzeszył! Był taki sam jak inni,
narzekał na trudności, pożądał rzeczy, których nie miał,
bunto¬wał się przeciwko Mojżeszowi i przeciw Bogu,
okazywał żądzę władzy i dumę, winił innych za kłopoty,
które sam na siebie sprowadził własnym nieposłuszeństwem,
bał się zaufać Bogu we wszystkim. Ech, ten złoty cielec,
prze¬klęty złoty bożek grzechu!
A mimo to - Bóg dotrzymał złożonej obietnicy.
Och, Panie, Panie, jesteś dla mnie miłosierny! - modlił
się z wdzięcznością Aaron. Tylko Ty jesteś wierny!
Ogarnęła go radość, ale towarzyszył jej również smutek,
gdyż Aaron wiedział, że Eleazar będzie zmagał się ze
swoją rolą podobnie jak on. Syn Aarona spędzi resztę
życia na uczeniu się Prawa i próbach przestrzegania go.
Ciężar całej sytuacji będzie go przytłaczał; bowiem i
Eleazar zda sobie sprawę, że w ukrytych miejscach jego
duszy czai się grzech. Będzie starał się zmiażdżyć mu
głowę piętą, jednak także jemu się to nie uda.
Oczy wszystkich będą zwrócone na niego, lud będzie
słuchał słów Eleazara i przyglądał się jego życiu. I
będzie widział, że to tylko człowiek, który stara się żyć
po bożemu. Co rano i co wieczór Eleazar będzie składał
ofiary. Stale będą mu towarzyszyć zapach krwi i woń
kadzidła. Raz w roku będzie wchodził do Miejsca
Najświętszego i smarował krwią ofiary przebłagalnej rogi
ołtarza. I będzie wiedział, że będzie musiał to ciągle
powtarzać - tak jak Aaron. Eleazar także będzie czuł na
barkach ciężar grzechu.
Dopomóż nam, Panie! - modlił się Aaron. Miej
miło¬sierdzie nad nami! Mój syn będzie się starał,
podobnie jak ja się starałem, i będzie upadał.
Podarowałeś nam Prawo, abyśmy mogli żyć świętym życiem.
Ale Ty wiesz, o Panie, że nie jesteśmy święci. Jesteśmy
jak proch. Czy kiedykolwiek nadejdzie dzień, kiedy
staniemy się jednym narodem, o jednym umyśle i sercu,
jednym duchu, zje¬dnoczeni w dążeniu, aby sprawiać Ci
radość? Obmyj nas, używając hizopu, Panie. Oczyść nas z
nieprawości! Obrzezaj nasze serca!
Aaron drżał, nie był już w stanie ustać, więc usiadł na
ziemi i oparł się o kamień.
Czy to właśnie jest powodem istnienia Prawa, Panie? To,
żebyś nam pokazał, iż nie jesteśmy w stanie żyć
dosko¬nale podług niego? Kiedy złamiemy jeden z
przepisów, choćby zdawał się najmniejszy, łamiemy Twoje
Prawo. Nawet gdybyśmy powrócili do łon matek i zaczęli
życie od nowa, znów byśmy grzeszyli. Musielibyśmy
narodzić się całkiem innymi, nowymi stworzeniami...
Ocal nas, Panie. Przyślij nam Zbawiciela, który będzie w
stanie robić wszystko, o co poprosisz, który będzie mógł
stanąć przed Miejscem Najświętszym bez grzechu. Kogoś,
kto będzie mógł być naszym arcykapłanem i złożyć
dosko¬nałą ofiarę, mieć w sobie siłę, pozwalającą zmienić
nas od wewnątrz, abyśmy mogli stać się ludźmi bez
grzechu. Potrzebny nam arcykapłan, który będzie rozumiał
nasze słabości, któremu będą towarzyszyć te same pokusy,
co nam, ale który nie zgrzeszy; arcykapłan, który będzie
mógł stać pewnie w pobliżu tronu Boga, abyśmy mogli
otrzymać miłosierdzie i odnaleźć łaskę, a ta będzie
pomagać nam w potrzebie.
Mojżesz usiadł koło Aarona i przemówił do niego cicho.
Eleazar także się zbliżył, ale Aaron powstrzymał go
ruchem ręki.
— Nie — powiedział. — Przez wzgląd na lud... — Widział,
że jego syn zmaga się wewnętrznie.
Eleazar chciał uścisnąć umierającego ojca, lecz śmierć
była zbyt blisko - ryzykował, że Aaron umrze, podczas gdy
on będzie go tulił; tymczasem arcykapłan musiał pozostać
czystym. Nie można było doprowadzić do splu-gawienia
Eleazara. Pozostał w pewnej odległości, choć widać było,
jak raz po raz zaciska zęby.
Wtedy na szczycie góry stanęła koło nich jeszcze jedna
osoba. Niby Człowiek - a jednak nie człowiek. Aaron
widział Go wcześniej kroczącego w pobliżu Mojżesza,
wyprowadzał wówczas ludzi na pustynię. Później widział Go
znowu stojącego w skale w Refidim, gdzie wytrysnęła z
owej skały woda dla ludu.
Przyjaciel Mojżesza.
Miał na sobie długą, białą szatę i złotą szarfę. Jego
oczy jaśniały jak słup ognia. Stopy miał lśniące jak brąz
oczyszczony w palenisku. Zaś oblicze tak jasne jak
rozpa¬lone słońce. Ów Człowiek wyciągnął rękę.
Aaronie.
Aaron westchnął głęboko i odpowiedział posłusznie w
duchu: Tak, Panie. Tak...