J O A N N R O S S
Miłość, zemsta
i korona
ROZDZIAŁ 1
Życie, przestępcy ma swoje zalety, pomyślała Sara Madison,
ubierając się do pracy.
Wprawdzie nigdy przedtem nie zastanawiała się nad taką
kwestią, gdyby jednak zadano jej odpowiednie pytanie, byłaby
skłonna wyrazić opinię, że działalność przestępcza czyni z czło
wieka istotę z rozbieganymi oczami i zaciętymi ustami, kogoś,
kto raz po raz ogląda się przez ramię. W jej przypadku to wyob
rażenie nie potwierdziło się. Przeciwnie, doszła do wniosku, że
nigdy nie czuła się lepiej niż przez ostatnie sześć tygodni, od
kąd zawarła dość niekonwencjonalną umowę z Malcolmem
Brandem.
Nawet Jennifer spostrzegła zmianę, jaka w niej zaszła, i po
przedniego wieczoru zwróciła na to uwagę, gdy zaszalały i zjad
ły na obiad włoski makaron z serem. Sara z najwyższym trudem
powstrzymała się przed wyjawieniem siostrze, że już niedługo
będą mogły zajadać się kruchutką polędwicą, ale Jennifer nigdy
nie słynęła z dyskrecji, a gdyby wyrwało jej się jedno słowo za
dużo, wkrótce FBI mogłoby zjawić się przed ich drzwiami.
- Jeszcze tydzień - pocieszyła się, przesuwając szczotką po
prostych jasnych włosach. - Siedem krótkich dni. - Ten tydzień
wydawał jej się wiecznością. Umierała z niecierpliwości.
6 MIŁOŚĆ,ZEMSTA I...
Wysoki ciemnowłosy mężczyzna przeciskał się przez ciż
bę drobnych handlarzy, żebraków i kieszonkowców, tłoczących
się w wąskim przejściu między straganami. Starsza kobieta,
jakby żywcem przeniesiona z innej epoki, szła od kramu do
kramu i sprzedawała wodę z baniek zawieszonych na zapadnię
tym grzbiecie osła. Nędznie ubrani mężczyźni nawoływali
od progów swoich sklepików z nadzieją, że przyciągną amery
kańskiego turystę i namówią go do obejrzenia francuskich
perfum, japońskich radioodbiorników albo amerykańskich
dżinsów.
Mimo obfitości towarów z przemytu Altindag, dzielnica bie
doty na obrzeżach Ankary, nie sprawiała wrażenia miejsca,
gdzie załatwia się wielomilionowe interesy. Ale Noah Winfield
nauczył się już dawno, że pozory najczęściej mylą.
Poczuł szarpnięcie za kurtkę, więc odwrócił się i ujrzał wiel
kie ciemne oczy, które wydawały się nadzwyczaj mądre, zważy
wszy na wiek tego, kto go zaczepił. Wzruszył ramionami, sięg
nął do kieszeni i wyciągnął kilka drobniaków. Chłopiec zacisnął
szponiaste, chude, śniade palce na srebrnych krążkach i szybko
wbiegł pomiędzy ludzi, nie oglądając się za siebie.
- Jeszcze parę lat i nie będzie tracił czasu, żeby prosić -
mruknął do siebie Noah, wspominając dzień, w którym napad
nięto go w jednym z zaułków Altindag. Na pamiątkę pozostała
mu blizna od noża.
Chociaż nie pierwszy raz otarł się wtedy o śmierć, bez wąt
pienia nigdy nie zrobił tego w tak idiotyczny sposób. Wciąż
wpadał w złość na myśl o tym, że omal nie rozstał się z życiem
z powodu garści tureckich banknotów wartych niecałe dwieście
dolarów. Miał świadomość, że jego sposób życia niesie z sobą
pewne zagrożenia, ale w innych sytuacjach przynajmniej stawki
bywały odpowiednio wyższe.
Po wyjściu ze szpitala szybko i bez wahania zakończył inte
resy w Ankarze, a potem znikł. Tylko kilku wybrańców wiedzia
ło o jego starym wielkim domu w górach San Juan w stanie
MŁOŚĆ, ZEMSTA I... 7
Kolorado. Dla reszty świata Noah Winfield po prostu ulotnił się
bez śladu. Miał jednak swoje powody, aby stworzyć takie wra
żenie.
„Co ty tu właściwie robisz, człowieku?" - zadał sobie pyta
nie, wchodząc do odrapanej kafejki.
Gdy pierwszy raz zastanawiał się nad tym planem, wydał mu
się on brawurowy, wręcz niewykonalny. Nic się od tej pory nie
zmieniło. Nadal był tego samego zdania.
Widząc swojego informatora, siedzącego w głębi zadymio
nej sali, poczuł dreszcz podniecenia. Jeśli istniało na świecie coś,
co ciągnęło go jak magnes, to na pewno zuchwałe wyzwanie.
A ten wyczyn miał ukoronować jego karierę.
Mehmet Kahveci nie wysilił się, żeby wstać od stolika na
jego powitanie. Nawet na niego nie spojrzał. Wydawał się bar
dzo zajęty obserwowaniem partii bilardu rozgrywanej w drugim
końcu sali.
Noah nie bawił się we wstępne grzeczności. Położył na stole
i przesunął w stronę Turka paczkę papierosów, zawierającą zło
żony banknot.
- Kiedy będę mógł spotkać się z Yavuzoglu?
Kahveci schował paczkę do kieszeni z nie mniejszą zręczno
ścią niż przedtem ulicznik drobniaki.
- Yavuzoglu nie żyje - powiedział po turecku. - Znaleziono
go dziś rano.
Noah soczyście zaklął pod nosem.
- A przesyłka?
Czarne oczy szybko omiotły spojrzeniem wnętrze kafejki,
ani przez chwilę nie zatrzymując się na Noahu.
- Trudno powiedzieć.
Noah sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął pudełko
zapałek, zawierające taki sam banknot jak paczka papierosów.
Położył je na stoliku. Znikło natychmiast.
- Jego mordercy tego nie mają.
- Skąd wiesz?
8 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Mężczyzna nie odpowiedział, więc Noah znowu sięgnął do
kieszeni. Małe rozmówki turecko-angielskie podzieliły los pacz
ki papierosów i pudełka zapałek. Po raz pierwszy Kahveci spoj
rzał Noahowi w oczy.
- Ponieważ, przyjacielu, przesyłka opuściła już Turcję.
- Cholera...
W małym budynku bez okien panował zaduch, śmierdziało
cebulą, potem i dymem. Było to jaskrawe przeciwieństwo wiel
kich pustych przestrzeni i świeżego powietrza Kolorado, z któ
rych Noah niedawno zrezygnował. I po co mu to było?
Kahveci spokojnie nalał herbaty do dwóch filiżanek, po
czym stwierdził:
- Nie jest tak źle. Wam, Amerykanom, zawsze za bardzo się
śpieszy. - Wyciągnął przed siebie czarkę pełną dorodnych ro
dzynek. - Poczęstuj się, pojedz, popij. Powiem ci, gdzie możesz
znaleźć swoją przesyłkę.
Noah zatrzymał dłoń z filiżanką w połowie drogi do ust. Gdy
po chwili wolno odstawiał naczynie na stół, dłoń lekko mu
drżała. Powiedział sobie, że musi się odprężyć. Nie chciał, żeby
Kahveci zorientował się, jak ważna jest ta informacja. Gdyby
tak się stało, cwany Turek łatwo mógł sprzedać swoją wiedzę
komu innemu.
- Ile?
Kahveci wsadził sobie rodzynkę do ust i zrobił taką minę,
jakby głęboko zastanawiał się nad tym zagadnieniem.
- W zeszłym miesiącu moja córka wróciła do domu z Istam
bułu. Jej mąż jest bezrobotny, więc mieszkają u nas. Czy mówi
łem ci, że zostałem dziadkiem?
- Gratulacje.
Chytre czarne oczy zabłysły. Noah dobrze wiedział, że Mehmet
jest chytry. W minionych latach kilkakrotnie robili interesy, bo choć
Kahveci dużo kosztował, zawsze dostarczał rzetelnych informacji.
Miało to swoją wagę w branży, w której życie było takim samym
towarem jak każdy inny, sprzedawanym temu, kto da więcej.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 9
- Mały Vedat jest słodki. Tylko kto by sobie wyobraził, że
maluch może mieć taki apetyt? Zawsze kupowałem dwa kilo
mięsa tygodniowo. To wystarczało dla mnie i mojej żony. Teraz,
gdy moje skromne domostwo pęka w szwach, bo mieszkają
w nim wygłodzeni krewni, muszę kupować sześć kilo.
- Ile? - powtórzył Noah.
- Dziesięć tysięcy dolarów.
Noah nie zamierzał wyjawić rozmówcy, że byłby gotów
zapłacić kilka razy więcej.
- To dużo mięsa - stwierdził.
- Jestem pewien, że gdyby rozeszła się wiadomość o prze
syłce, klienci ustawialiby się u mnie pod drzwiami w kolejce po
informacje - oświadczył Kahveci.
- Uważaj. - Noah przybrał groźny wyraz twarzy. - Nie
chciałbym, żeby Vedat musiał dorastać bez dziadka - dodał.
Kahveci uśmiechnął się pod wąsem.
- To zawsze u ciebie lubiłem, przyjacielu. Jesteś wyjątkowo
sentymentalny.
- Aha - mruknął Noah, znów sięgając do wewnętrznej kie
szeni kurtki. - Taki już jestem, dusza człowiek.
Szeleszczące tysiącdolarowe banknoty miał spięte w pliki po
pięć. Starannie odliczył dwa takie pliki, uważając, by Turek nie
zorientował się, ile jeszcze mu zostało. Wyjął kilka rodzynek
z czarki i wsunął banknoty pod spód.
Kahveci natychmiast poczęstował się rodzynkami. Noah
wiedział, że w młodych latach był to król kieszonkowców. Jego
zręczności dowodziło teraz tempo, w jakim banknoty zniknęły
ze stołu.
- Twoja przesyłka jest w Ameryce - wyjawił - albo wkrótce
będzie.
- Jesteś tego pewien?
Turek wstał od stolika.
- Całkowicie. O tej porze w przyszłym tygodniu będzie już
u kolekcjonera w Arizonie.
10 MIŁOŚĆ ZEMSTA I,.,
- Jego nazwisko? - spytał szybko Noah, zanim Kahveci
zdążył się oddalić.
- Brand. Malcolm Brand.
Pochłonięta pracą Sara nie zauważyła, że drzwi nasłonecz
nionej pracowni nagle się otworzyły. Uświadomiła sobie, że
nie jest sama dopiero wtedy, gdy w nozdrza uderzyła ją woń
tytoniu.
- Jak pan sądzi? - spytała. - Może być?
Przy pierwszym spotkaniu z Malcolmem Brandem trudno jej
było uwierzyć, że ten człowiek może panować nad olbrzymim
imperium finansowym. Szczupły mężczyzna przeciętnego
wzrostu miał rzednące siwe włosy i dość niepozorny wygląd. Na
pewno nie roztaczał wokół siebie władczej aury. Ochłonąwszy
z pierwszego wrażenia, spojrzała mu w oczy. Przekonała się
wtedy, że są nieustannie czujne, nic nie uchodzi ich uwagi, a do
tego wydają się absolutnie bezlitosne. Przypominały jej dwa
szare kamienie. Sara uznała, że w przypadku Malcolma te prze
pastne oczy stanowią po prostu okna mrocznej duszy.
Malcolm w zadumie przygryzł końcówkę cygara, przebiega
jąc wzrokiem między dwoma płótnami.
- Świetna robota. Nikt by nie odgadł, który obraz jest orygi
nałem.
- Lubię Rousseau - odparła Sara, pochylając się, żeby kilko
ma muśnięciami pędzla dopracować olbrzymie anemony. - On
malował tak, jakby zawsze była niedziela. Wspaniale operuje
światłem, które sączy się nie wiadomo skąd, jak we śnie. A jego
ujęcie praw perspektywy... - Zawiesiła głos i zrobiła krok do
tyłu, żeby lepiej przyjrzeć się swojemu dziełu. - Czy pan wie
- podjęła po chwili przyjaznym tonem - że sztuka Rousseau
bardzo przemawiała do Picassa? Odkrycie wymyślonego od
początku do końca świata tego malarza było dla niego niesłycha
nie ważnym krokiem w drodze od poetyckiego realizmu do
kubizmu.
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... U
Malcolm roześmiał się.
- Och, Saro, jako wykładowca jest pani zawsze na posterunku.
Na policzki dziewczyny wypłynął rumieniec.
- Przyznaję się do winy. Niekiedy grzeszę gadatliwością, ale
postaram się nie dręczyć pana za każdym razem, gdy zajrzy pan
do pracowni.
Wzrok Malcolma wrócił do dwóch płócien ustawionych
obok siebie na sztalugach.
- Saro, moja droga - powiedział z entuzjazmem - póki ma
luje pani jak anioł, którym zresztą pani jest, mogę słuchać wy
kładów bez końca. - Pokręcił głową, jakby nie wierzył własnym
oczom. - Dzisiaj mnóstwo pani zrobiła. Może warto byłoby
odłożyć pędzel wcześniej niż zwykle? Jakiś młody człowiek na
pewno trapi się tym, że zaniedbuje go pani od sześciu tygodni.
- Z nikim się teraz nie spotykam. Ale jeśli można, to rzeczy
wiście skończę wcześniej, bo obiecałam siostrzeńcowi, że zabio
rę go wieczorem do kina.
Malcolm zbył jej skrupuły niedbałym gestem.
- Niech pani idzie - zgodził się ochoczo. - Życzę miłej za
bawy.
Sara zaczęła czyścić pędzle.
- Dziękuję, skorzystam z propozycji - powiedziała z uśmie
chem, ale gdy Malcolm Brand opuścił pracownię, rzuciła
w przestrzeń: - Sukinsyn.
Zastanawiała się, za kogo ją mają, skoro wydaje im się, że tak
łatwo mogą ją oszukać. Gdy przed sześcioma tygodniami Peter
Taylor pojawił się na uniwersytecie i zaproponował jej wakacyj
ną pracę, wydało jej się to zabawne. Wkrótce rozbawienie ustą
piło miejsca niepokojowi i zakłopotaniu, okazało się bowiem, że
oferent doskonale zna trudności finansowe Jennifer i proponuje
pracę za dwakroć tyle, ile Sara mogłaby zarobić, prowadząc
zajęcia w letnim semestrze. Nie mogła zrozumieć, dlaczego ob
cy człowiek zadał sobie tyle trudu, żeby zatrudnić detektywa do
zebrania informacji o jej osobie.
12 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Zaczęło jej się rozjaśniać w głowie, gdy Peter opowiedział jej
o swoim chlebodawcy, właścicielu cennej kolekcji dzieł sztuki.
Prowadził on ponoć bogate życie towarzyskie i dlatego szukał
doświadczonego kopisty, który namalowałby duplikaty jego ob
razów. Kopie miano wieszać na miejscach oryginałów w czasie,
gdy przez dom przewijało się dużo ludzi. Peter nazwał to zwy
kłym środkiem ostrożności.
Sarę zirytowała myśl, że ten ugrzeczniony, światowy męż
czyzna posądza ją o taką naiwność. Najwyraźniej hołdował ste
reotypowi roztargnionego profesora i zakładał, że skoro za
mknęła się w murach uczelni jak w wieży z kości słoniowej, to
nie jest w stanie zrozumieć, co się dzieje pod samym jej nosem.
Ci ludzie chcieli, żeby malowała falsyfikaty. Nie wiedziała po
co, ale naturalnie nie miała zamiaru się zgodzić.
Już otworzyła usta, żeby powiedzieć mu, co może zrobić ze
swoją książeczką czekową, gdy usłyszała nazwisko ewentualne
go pracodawcy: Malcolm Brand. To był człowiek, który przed
wieloma laty bezlitośnie oszukał jej ojca. Ukradł prawa do pa
tentu na wynalazek Waltera Madisona.
W tej sytuacji Sara natychmiast przyjęła ofertę. Wprawdzie
nie miała pojęcia, co knują te dwa dranie, ale postanowiła, że nie
kto inny, a właśnie ona ujawni ich machinacje.
Rozpocząwszy pracę u Branda, odkryła istnienie podziemne
go skarbca, w którym Malcolm składował kradzione od lat dzie
ła sztuki. A w zeszłym tygodniu podsłuchała, jak Peter z Mal
colmem rozmawiają o najcenniejszym okazie, który wkrótce
miał wzbogacić nielegalną kolekcję. Ta informacja dodatkowo
ją zmobilizowała.
W dziesięć minut później Sara stała u wejścia do biblioteki
i bezwstydnie podsłuchiwała swoich chlebodawców Była
sztywna ze zdenerwowania, ale przecież musiała się dowiedzieć,
ile ma czasu na dopracowanie planu, który na razie był dość
chaotyczny.
W głosie Malcolma Branda pobrzmiewało zniecierpliwienie:
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 13
- Co z naszym ostatnim zakupem?
Potem usłyszała odpowiedź Petera Taylora, wieloletniego
asystenta Branda:
- Druga przeszkoda za nami. Już wyjechał za granicę.
- Czyli wszystko zgodnie z planem?
- Jeszcze tydzień, najwyżej dziesięć dni - powiedział Peter.
- Spodziewaliśmy się kłopotów, więc zakup jedzie okrężną dro
gą. To naprawdę było dziwne.
- Co masz na myśli? Zdawało mi się, że wszystko poszło
gładko, tak w każdym razie twierdziłeś.
Nawet nie widząc mężczyzn, Sara wiedziała, że Malcolm
wzmógł czujność. Miała wrażenie, że przez grube, mahoniowe
drzwi przenika złe promieniowanie.
- Owszem, gładko - potwierdził Peter. - Rzecz w tym, że
nikt nie zgłosił zaginięcia naszego zakupu.
Nastąpiła chwila milczenia.
- Nie? - spytał w końcu Malcolm. - Czy jesteś tego pewien?
- Absolutnie. Uważnie obserwujemy tę część świata. Jedyna
informacja stamtąd, jaka może mieć znaczenie, dotyczy śmierci
pośrednika.
- Czy to nasza robota?
- Nie. Gdy nasz człowiek przejął zakup, pośrednik jeszcze
żył. Na twoim miejscu nie przejmowałbym się jego losem. Ten
idiota interesował się również roślinkami.
- Makiem?
- Na to wygląda. Przemyt heroiny, niebezpieczna robota.
- Cholernie niebezpieczna - przyznał Malcolm i wybuchnął
śmiechem. - Dlatego zawsze trzymałem się z dala od narkoty
ków. Zresztą tego nie da się powiesić na ścianie ani wsadzić do
gablotki.
Peter Taylor zaśmiał się do wtóru, a Sara na palcach odeszła
spod drzwi. Potem, jadąc krętą drogą do mieszkania, które przez
ostatnie pół roku dzieliła z siostrą, sama nie wiedziała, co pod
niecają bardziej: świadomość, że wkrótce w jej posiadaniu znaj-
14 MŁOŚĆ ZEMSTA I...
dzie się jedno z największych dzieł sztuki na świecie, czy też to,
że ukradnie ten skarb Malcolmowi Brandowi.
W przeszłości pora kolacji kojarzyła się Sarze z niezmąco-
nym spokojem. Jako osoba lubiąca trzymać się swoich przy
zwyczajeń, regularnie o siódmej wracała do domu po wykła
dach na uniwersytecie. Zaczynała wieczór od przejrzenia po-
czty i ogłoszeń, sącząc przy tym kalifornijskie wytrawne wi
no. Potem przebierała się w coś wygodniejszego i podśpiewu-
jąc przy muzyce ze stacji nadającej jazz, przyrządzała sobie
łatwy, lekki posiłek. Na przykład omlet. A jeśli akurat naszła
ją ambicja, zawsze mogła zrobić sałatkę, choćby szpinak
z grzankami.
Natomiast gdy była wyjątkowo rozleniwiona, z kanapką po
smarowaną masłem orzechowym i galaretką siadała przed tele
wizorem i oglądała stary film. Najbardziej lubiła lata trzydzieste
i czterdzieste: absurdalne komedie, lekkie, wciągające i skrzące
się dowcipnym dialogiem. Potajemnie uwielbiała także dresz
czowce i często nastawiała sobie budzik, żeby w środku nocy
natchnąć wyobraźnię jeżącymi włosy na głowie przygodami
jakiegoś bohatera.
Koledzy z uniwersytetu osłupieliby niechybnie, gdyby prze
konali się, że cicha, zawsze zajęta nauką Sara Madison z przyje
mnością zrezygnowałaby ze snu dla kolejnego obejrzenia szpie-
gowskiego dreszczowca Hitchcocka „Zawód korespondent".
Nie domyśliliby się też, że Sara straciła już rachubę, ile razy
oglądała „Casablance" i „Afrykańską królową". Prawdę mó
wiąc, w skrytości ducha była zdania, że teraz nie ma już takich
mężczyzn. Bądź co bądź, kto mógłby dorównać Cary'emu Gran
towi, wcieleniu elegancji i wdzięku, albo cynicznemu macho,
Humphreyowi Bogartowi?
Wszystko to zmieniło się pół roku temu, gdy Jennifer wpro
wadziła się do niej ze swoim siedmioletnim synkiem. Sara bar
dzo kochała siostrę i siostrzeńca, ale oboje zburzyli podstawy jej
spokojnej egzystencji. Gdy tego wieczoru weszła do domu,
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 15
trzymając pudełko z pizzą, potknęła się o kij baseballowy, leżą
cy na podłodze tuż przy drzwiach. Pizza wyleciała jej z dłoni.
- Kevin, tyle razy mówiłam ci, żebyś po zabawie odkładał
rzeczy na miejsce - skarciła syna Jennifer i zdążyła jeszcze
w porę wyciągnąć rękę, by chwycić kartonowe pudełko. - Mie
szkanie cioci Sary nie jest takie duże jak nasz dom.
- Przepraszam - machinalnie powiedział chłopiec, ani na
chwilę nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. Poziom
hałasu w pokoju przypominał lotnisko, z którego startuje odrzu
towiec.
Jennifer wyłożyła grube kawałki pizzy na papierowe tale
rzyki.
- Jesteś cudowna, że zgodziłaś się dziś zająć Kevinem.
Wiem, że siedzisz z nim trzeci wieczór z rzędu, ale wynagrodzę
ci to wszystko, obiecuję.
- Po to są siostry - zapewniła ją Sara i ściszyła telewizor.
Kevin zrobił taką minę, jakby chciał zaprotestować, ale pochwy
cił groźne spojrzenie matki, więc zamiast tego słodko uśmiech
nął się do cioci.
- Cześć, ciociu Saro. Wybrałem dla nas film.
- Naprawdę? Jaki? - Sara z sentymentem wspominała
wczesne kreskówki Disneya, wiedziała jednak, że siostrzeniec
ma na myśli co innego.
- „Kosmiczne gule".
- Gule...?
- Spodoba ci się, zobaczysz. Banda kosmitów ląduje na
ziemi i opanowuje Kansas.
- Fantastyczne. Nie mogę się doczekać, aż to zobaczę. - Sa
ra ostrożnie skosztowała wina. Nie było złe jak na trunek pocho
dzący z zakręcanej butelki.
Jennifer naturalnie podjęła dyżurny temat:
- Nadal uważam, że powinnam iść do pracy. Utrzymywanie
nas musi być dla ciebie niełatwe.
Sara pokręciła głową. Niestety nie mogła powiedzieć sio-
16 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
strze, że za siedem krótkich dni, no, dziesięć w najgorszym
razie, ich finansowe kłopoty się skończą.
- Został ci tylko rok do dyplomu - odparła. - Jak skończysz
studia, zaczniesz sama martwić się o utrzymanie Kevina.
Zrobiło jej się smutno. To nie fair, pomyślała, patrząc na
chłopca, absolutnie oczarowanego widokiem samochodów, któ
re na telewizyjnym ekranie jeden za drugim zamieniały się
w pogięte wraki. Jeszcze rok temu życie Jennifer wydawało się
bliskie ideału. Paul Harrison, jej mąż, był obiecującym młodym
adwokatem. Mieszkali całą rodziną w pięknym domu w Para
dise Valley. Kto by przypuszczał, że Paul zginie w wypadku na
śliskiej od deszczu autostradzie? Na domiar złego kto by się
domyślił, że przed śmiercią spienięży polisę ubezpieczeniową
i włoży pieniądze w inwestycję, która utknie w martwym pun
kcie, gdy robotnicy natrafią na stare indiańskie cmentarzysko?
Z nich obu tylko Sara wykształciła w sobie potrzebę nieza
leżności. Jennifer była ulubienicą rodziny. Drobna, ciemnowło
sa, przypominała porcelanową laleczkę. Wszyscy zawsze się nią
opiekowali, a ona nigdy o nic nie musiała się martwić. Mimo to
w kryzysowej sytuacji radziła sobie zadziwiająco dobrze. Pół
roku po śmierci Paula sprzedała dom, żeby spłacić jego długi.
Potem, uległszy naleganiom Sary, wróciła na uniwersytet, by
uzupełnić edukację, którą przerwało jej małżeństwo i macie
rzyństwo. Brakowało jej jeszcze niecałego roku do otrzymania
dyplomu psychoterapeuty i uniezależnienia się. Z pewnością nie
czekały jej luksusy, do jakich przywykła, ale przynajmniej mog
ła mieć satysfakcję, że sama się utrzymuje. To jedyna dobra
rzecz w tej tragedii, pomyślała Sara.
- O rany! - Krzyk Kevina przerwał jej rozważania. - Wi
działaś, mamo? Policjanci wpadli na policjantów.
- Nie wiem, co ja mam z nim zrobić - poskarżyła się bez
przekonania Jennifer. - Gdzie się podziały czasy kapitana Kan
garoo i Mister Rogersa?
- Po prostu Mister T. pobił ich na głowę. - Sara aż się
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 17
skuliła, widząc na ekranie tumany kurzu wzbijane przez toyotę.
Brygada A mogła wspaniale rozwiązywać zagadki kryminalne,
ale ich zachowanie na drogach publicznych pozostawiało wiele
do życzenia.
- To niesamowite, jak on dorósł w ciągu ostatniego roku
- stwierdziła Jennifer, podsuwając synowi kawałek pizzy. Sie
dmiolatek posłusznie otworzył usta i wgryzł się w stopiony ser,
nie odrywając wzroku od szalonego pościgu. - Chciałabym...
Sara wyciągnęła rękę i położyła dłoń na ręce siostry.
- Wiem - powiedziała cicho.
Jennifer raptownie wstała od stołu.
- Chodź. Porozmawiamy, kiedy będę się przebierać.
Sara tęsknie spojrzała na pizzę, ale uznawszy, że nadmiar
kalorii na pewno nie jest jej potrzebny, ruszyła za siostrą do
sypialni, którą od dnia wprowadzenia się Jennifer zajmowały na
zmianę. Ściśle przestrzegały przy tym przyjętego podziału: jed
na z nich spała na kanapie w pokoju dziennym w parzyste dni
miesiąca, druga w nieparzyste.
- Muszę ci coś wyznać - powiedziała cicho Jennifer, gdy
tylko znalazły się same.
- Oblałaś egzamin w zeszłym tygodniu, tak?
Na uroczej twarzy Jennifer, przypominającej kształtem serce,
pojawiły się bruzdy, oznaka strapienia.
- Nie żartuj, to poważna sprawa.
Sara usiadła na łóżku.
- Widzę. Czy chodzi o Kevina?
Jennifer zaczęła nerwowo chodzić po pokoju.
- Nie... Tak... No, niezupełnie.
- Może spróbujesz od początku?
Jennifer zapatrzyła się w okno.
- Wiesz, że miałam kłopoty z psychologią kliniczną - po
wiedziała po chwili.
- Myślałam, że już się ich pozbyłaś.
Skinęła głową.
18 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Załatwiłam sobie korepetytora na wydziale.
Sara wciąż nie rozumiała istoty problemu.
- I co?
Jennifer odwróciła się do niej. Jej oczy lśniły od łez.
- Wczoraj wieczorem powiedział mi, że mnie kocha!
Osobiście Sara uważała, że był na to najwyższy czas. Jennifer
nie należała do kobiet, które dobrze znoszą samotność.
- A ty co do niego czujesz?
- Nie wiem. - Jennifer usiadła na łóżku obok siostry. - Brian
jest cudowny. Pewnie byłby świetnym mężem. I potrafi rozma
wiać z dziećmi... zresztą w tym się specjalizuje. Ale mam stra
szliwe poczucie winy!
- Minął już rok - przypomniała jej całkiem niepotrzebnie
Sara. - Nikt nie może powiedzieć o tobie złego słowa tylko
dlatego, że chcesz jakoś urządzić sobie życie. - Krzepiąco
uśmiechnęła się do siostry. - Poza tym nie obiecałaś mu prze
cież, że uciekniecie razem do Las Vegas ani nic w tym rodzaju,
prawda?
- Pewnie, że nie. Będziemy się uczyć. A potem może pój
dziemy na kawę.
- To brzmi wspaniale. Najwyższy czas, żebyś znowu zaczęła
się spotykać z mężczyznami. A zwłaszcza z takim, który pomo
że ci zaliczyć psychologię kliniczną.
Jennifer parsknęła śmiechem.
- W tym momencie mojego życia jest to nawet ważniejsze
niż jego podobieństwo do Toma Sellecka.
- Nie mów mi...
- Są jak dwie krople wody.
Gdy Sara usiadła z Kevinem w zaciemnionej sali projekcyj
nej i zaczęła machinalnie wodzić oczami za kosmitami, którzy
najechali Kansas, wróciła myślami do wcześniejszej rozmowy
z siostrą. Gdyby Jennifer wyszła za mąż, nie potrzebowałaby już
pieniędzy, które wkrótce miała dostać w prezencie.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 19
Nieważne, pomyślała. Tu chodzi nie tylko o pieniądze. To
kwestia honoru... honoru jej ojca. Malcolm Brand oszukał Wal
tera Madisona i złamał jego karierę. Po tylu latach okazja do
wyrównania rachunku nasunęła się sama. Nie zamierza jej prze
puścić.
Gdy wyjątkowo podły kosmita zajął się zżeraniem silosu
pełnego ziarna, Sara uśmiechnęła się, w wyobraźni zobaczyła
bowiem minę Malcolma w chwili, gdy stwierdza, że jego bez
cenny skarb znikł.
ROZDZIAŁ 2
Atmosfera w pokoju była napięta. Noah uświadomił sobie, że
w fazie planowania zawsze jest taka. Zdążył już zapomnieć, jak
czuje się człowiek, któremu na myśl o niebezpieczeństwie krew
zaczyna szybciej krążyć w żyłach. A przecież ten dreszczyk
emocji był zdecydowanie przyjemny.
Rozparł się wygodniej na krześle i wtedy poczuł ból; dał znać
o sobie uszkodzony mięsień klatki piersiowej, dowód na to, że
każdy medal ma dwie strony. Za stawianie czoła niebezpieczeń
stwu płaci się czasem wysoką cenę. Nie zmieniało to jednak
sytuacji: trzeba było przygotować strategię.
Dwaj mężczyźni mogli rozmawiać zupełnie otwarcie.
Wcześniej przeszukali pokój i upewnili się, że nie zainstalowa
no w nim podsłuchu. Zresztą Noah nie obawiał się tego. Na razie
chyba udało im się zapobiec przeciekowi informacji o kradzieży.
Z tego punktu widzenia śmierć nieuczciwego pośrednika stano
wiła niewątpliwy plus.
- Masz tu papiery. - Wysoki mężczyzna z siwymi włosami
ostrzyżonymi na jeża podał Noahowi plik dokumentów. Daniel
Garrett, wojskowy w stanie spoczynku, nie pozwolił, by czas
wyrył piętno na jego żołnierskiej postawie. - Będziesz dzienni
karzem magazynu „Art Digest". Ma się rozumieć, dzięki temu
jesteś dobrze kryty.
Noaha to nie zdziwiło. Bądź co bądź, wydawcą tego prestiżo
wego miesięcznika był jego wuj. Wprawdzie rodzina nigdy nie
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 2 1
popierała jego, Noaha, ekscentrycznej drogi życiowej, lecz jed
nocześnie nie było mowy o tym, żeby bez powodu narażać
kogoś ze swoich na niebezpieczeństwo. Więzy krwi mają swoje
znaczenie.
- Na jakiej podstawie sądzisz, że Brand w ogóle otworzy
przede mną drzwi? - spytał powątpiewającym tonem. - Nie są
dzę, żeby w tej chwili miał ochotę na kontakty ze wscibskim
intruzem. Zwłaszcza z dziennikarzem.
- Brand ma zgubną słabość. Owszem, jest sławny i nie
samowicie bogaty, ale jednego nigdy nie mógł kupić za pie
niądze. ..
- Szacunku ludzi?
- Właśnie. Zawsze irytowało go, że ten świat, na którym tak
mu zależy, uważa go za zwyczajnego gangstera.
- Skądinąd słusznie.
Dan skinął głową.
- Oczywiście. Ten człowiek maczał palce w prawie wszy
stkich wielkich aferach, o jakich słyszano. Czas, żeby wreszcie
to się na nim zemściło.
- A tymczasem trochę uprzykrzymy mu życie.
- O to chodzi.
Noah przejrzał dokumenty, żeby przyzwyczaić się do nowej
tożsamości. Noah Lancaster. Pozwolili mu przynajmniej zacho
wać prawdziwe imię. To dobrze. Tak będzie łatwiej.
- Załóżmy, że masz rację i że dzięki tym papierom dostanę
się do fortecy Branda. Ale co dalej? Na pewno nie położy swojej
cennej paczuszki na środku salonu.
- Zawsze byłeś pełen inwencji. Wierzę, że i tym razem coś
wymyślisz.
Noah odpowiedział niezrozumiałym burknięciem. Pewne
rzeczy nigdy się nie zmieniają.
Sara westchnęła, przyglądając się wynikom porannej pracy.
Nie miała się czym pochwalić. Była zmęczona, rozdrażniona,
22 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
a do tego potwornie bolała ją głowa. Jennifer wróciła do domu
po drugiej w nocy, radosna jak skowronek. Sara potulnie wysłu
chała entuzjastycznej relacji siostry z przebiegu wieczoru, usiłu
jąc wtrącać słowa otuchy we właściwych chwilach. Naprawdę
cieszyła się jej szczęściem, ale bardzo potrzebowała paru godzin
odpoczynku.
- Czy coś się stało? - rozległ się niski głos na progu.
Sara odwróciła się i przywołała na usta blady uśmiech, żeby
powitać Petera Taylora. Chociaż wiedziała, że Peter siedzi po
uszy w ciemnych interesach Malcolma Branda, trudno jej było
darzyć nienawiścią człowieka, który miał światowe maniery
Cary'ego Granta.
- Tylko zmarnowałam czas dziś rano. Powinnam była zostać
w domu - poskarżyła się.
Peter przeszedł przez pokój i spojrzał jej prosto w twarz.
- Wygląda pani dość mizernie - powiedział współczująco.
- Czy przypadkiem nie przyplątała się do pani jakaś choroba?
- Głowa pęka mi z bólu. Mało wczoraj spałam. Odkąd są
u mnie Jennifer z Kevinem, czuję się trochę tak, jakbym miesz
kała na dworcu.
- Mam pomysł, jak rozwiązać ten problem. - Uśmiechnął
się do niej tak czarująco, że prawie zapomniała, kogo ma przed
sobą.
Odłożyła pędzel.
- Zamieniam się w słuch.
- Niech pani przeniesie się tutaj.
Sara otworzyła szeroko oczy.
- Tutaj?
- Czemu nie? Dom jest wielki, na górze ma wolne sypialnie.
- Znów czarująco się do niej uśmiechnął. - Nie wiem, dlaczego
nie pomyślałem o tym wcześniej.
To zbyt piękne, żeby było prawdziwe, pomyślała Sara, podej
rzewając pułapkę zastawioną na nią przez Taylora. Od dłuższego
czasu szukała sposobu na włamanie się do tego domu po zmro-
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 23
ku, żeby sprawdzić, jak mogłaby osiągnąć swój cel, i oto Peter
sam ułatwia jej zadanie.
- Nie chciałabym sprawić panom kłopotu - zastrzegła się,
czując, że dla zachowania pozorów powinna okazać przynaj
mniej krótkie wahanie.
Peter zbagatelizował jej słowa machnięciem ręki. Złote spin- -
ki przy jego nieskazitelnie białej koszuli zalśniły w porannym
słońcu.
- Bzdura. Zresztą mam na uwadze nie tylko pani interes,
lecz również swój. Nie umiem wyobrazić sobie nic milszego od
pani uśmiechu oglądanego każdego dnia przy śniadaniu.
- A co z Malcolmem?
- Jemu ten pomysł też się spodoba.
- Czy jest pan pewien? - Na miejscu Malcolma Branda Sara
nie chciałaby mieć w domu nieproszonych gości przez cały
następny tydzień.
- Na pewno zauważyła pani, jak Malcolm ceni piękno. Prze
cież przez całe życie otacza się dziełami sztuki. Jeśli nie weźmie
mi pani za złe tych słów, to pozwolę sobie zauważyć, że ma pani
o wiele więcej uroku niż wszystkie eksponaty Malcolma razem
wzięte.
Sarze naturalnie schlebiło, że mężczyzna, któremu bez wąt
pienia kobiety padały do stóp, obdarzył ją takim komple
mentem. Mimo to w głowie zadźwięczał jej ostrzegawczy
dzwoneczek.
- Peterze, nie chciałabym, żeby pan pomyślał... To znaczy
nie chciałabym, żeby Malcolm... - Urwała, poczuła bowiem,
jak na jej policzki wstępuje rumieniec.
Peter roześmiał się serdecznie.
- Moja droga Saro, obiecuję, że nikt nie zapędzi pani do kąta
w korytarzu na górze i nie zażąda pani cnoty. Jest tu pani abso
lutnie bezpieczna. - Po chwili milczenia dodał: - Niech pani
spojrzy na to z punktu widzenia Malcolma. Dobrze wypoczęta,
będzie pani w stanie o wiele wydajniej pracować. Poza tym
24 MIŁOŚĆ,ZEMSTA I...
skończy się praca od godziny do godziny. Mieszkając tutaj,
może pani słuchać głosu natchnienia i malować o każdej porze
dnia i nocy.
Nocy... Peter wypowiedział to magiczne słowo. Mogłaby
wyszperać swój skarb w czasie, gdy wszyscy w domu śpią. Jak
to nazywają zawodowi złodzieje? Nadana robota? Wszystko
układało się wprost wspaniale.
- Dobrze. Pojadę do domu spakować rzeczy.
Peter zatarł ręce, wyraźnie zadowolony z jej decyzji.
- Doskonale. Aha,Saro...
Odwróciła się, stojąc już w progu.
- Tak?
- Niech pani nie zapomni o kostiumie kąpielowym. Nie ma
lepszego sposobu na rozładowanie stresu, niż przepłynąć kilka
razy basen.
Stres. To słowo znała ostatnio aż za dobrze.
- Ma pan rację - przyznała. - Chyba rzeczywiście wezmę
kostium.
Później tego samego popołudnia Noah stanął w drzwiach
pracowni i w milczeniu zaczął się przyglądać malarce, któ
ra szybkimi, śmiałymi pociągnięciami pędzla nakładała far
bę na płótno. No, no, pomyślał, przenosząc wzrok z powsta
jącego obrazu na bardzo interesujące kształty, których nie
mógł zasłonić włochaty szlafrok, niedbale narzucony na
kostium kąpielowy. Kobieta była jasnowłosa i bardzo atrak
cyjna.
- Cześć - powiedział. Był ciekaw, jaka będzie jej reakcja na
nieproszonego świadka nielegalnej pracy.
Odwróciła się i z zaskoczenia upuściła pędzel. Pochłonięta
malowaniem, jak zwykle zapomniała o bożym świecie. Mimo to
nie mogła zrozumieć, dlaczego wcześniej nie dostrzegła obecno-
ści tego mężczyzny.
Był wysoki i barczysty. Miał gęste włosy i chociaż Sara po-
MIŁOŚĆ,ZEMSTA I,, 25
dejrzewała, że niedawno je czesał, to każda z ciemnych fal
wydawała się rządzić swoimi prawami. W popołudniowym
słońcu jego oczy lśniły jak topazy.
- Kim pan jest? I co pan tu robi?
- Nazywam się Noah Lancaster. Przyszedłem do pana Mal
colma Branda - wyjaśnił spokojnie.
- Tutaj go nie ma.
- Zdążyłem zauważyć - odparł Noah.
Niespodziewanie Sarę ogarnęło zdenerwowanie.
- Pan Brand nie pozwala byle komu włóczyć się po domu.
- Nie jestem byle kim.
- Tak...?
Oczywiście nie przegapił pytającego tonu, ale uznał, że wy
godniej mu będzie nie odpowiedzieć.
- Upadł pani pędzel - oświadczył.
Sara zerknęła na podłogę wyłożoną płytkami ceramicznymi.
Nie zamierzała wykonywać skłonów. Na pewno nie w tym ską
pym stroju, pod czujnym okiem obcego.
- Mam jeszcze kilka innych. - Mocniej ściągnęła poły wło
chatego szlafroka. Mężczyzna ruszył w jej stronę i wtedy mimo
woli wyobraziła sobie lwa czatującego na łup, więc odruchowo
się cofnęła.
Gdy jednak znalazł się w krępująco bliskiej odległości, po
prostu schylił się i podniósł pędzel.
- Proszę.
Sara zawahała się, ale uświadomiła sobie, że robi z siebie
wariatkę.
- Dziękuję.
Powiedziała to chłodnym, opanowanym tonem, mimo że
wcale nie była spokojna. Miała wrażenie, że po trzydziestu jeden
latach mocnego stąpania po ziemi nagle przestała podlegać sile
grawitacji. Bała się, że jeśli nie przytrzyma się czegoś masywne
go, uleci w powietrze.
Noah nie odpowiedział, nie zrobił też żadnego ruchu. Po
26 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
prostu stał i patrzył na nią przenikliwie, jakby chciał zajrzeć
w najgłębsze zakamarki jej duszy.
- Niech pan lepiej stąd idzie - odezwała się w końcu Sara.
- Na pana Branda można poczekać na tarasie. O tej porze jest
stamtąd wspaniały widok. Słońce zachodzi za góry.
- Dziękuję, ale widok, który mam tutaj, też mi się podoba.
Ten mężczyzna stanowczo nie ma nic z Cary'ego Granta,
uznała. Wprawdzie rozmawiał z nią lekkim, żartobliwym to
nem, ale jego oczy mówiły co innego. Zdawało jej się, że skrzą
się w nich iskry gniewu. Czym, na Boga, zasłużyła sobie na taką
reakcję?
Odwróciła się do sztalug, na chwilę zapomniawszy, że żaden
człowiek nie powinien widzieć jej przy kopiowaniu „Akroba-
tów" Maksa Beckmanna.
- Czy pan Brand oczekuje pana wizyty?
Jest zdenerwowana, uznał Noah, widząc, jak niezręcznie
Sara odwraca się i udaje, że czyści pędzel. Podejrzanie zdener
wowana.
- Tak, o piątej - odparł. - Powiedziałem strażnikowi przy
wejściu, że sam trafię do gabinetu, ale zdaje się, że przeceniłem
własne umiejętności. Zabłądziłem.
Sara zerknęła na niego przez ramię. Miał minę niewiniątka,
lecz mimo to była pewna, że skłamał. Ten człowiek zawsze
dokładnie wiedział, dokąd idzie. Może nie był Carym Grantem,
ale Bogartowi zrobiłby uczciwą konkurencję.
- Dom jest duży - przyznała nonszalanckim tonem i znów
zajęła się czyszczeniem pędzla.
Zapadło kłopotliwe milczenie i dopiero wtedy Sara przypo
mniała sobie o obrazie. Pomyślała o odwróceniu sztalug do ściany,
doszła jednak do wniosku, że jest już na to za późno. Gorączkowo
zaczęła więc szukać wymówki, jakiejkolwiek wymówki, byle była
lepsza niż ta, którą posłużył się Peter, proponując jej pracę. Instyn
ktownie czuła, że obcy nie da wiary grubymi nićmi szytej historyj
ce Petera, skoro nawet ona w nią nie uwierzyła.
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 27
- Wykładam historię sztuki na uniwersytecie. Malcolm był
tak uprzejmy, że pozwolił mi skopiować niektóre obrazy ze
swojej kolekcji, żebym miała przykłady różnych stylów na za
jęcia. - Przesłała mu słodki, lecz fałszywy uśmiech. - Jo znacz
nie lepsza pomoc naukowa niż fotograficzne reprodukcje
w książkach.
Kłamie, stwierdził Noah, ale robi to uroczo.
- Ma pani talent.
Sara pokręciła głową.
- To nie talent - oświadczyła. - Raczej rzemiosło. Rutyna.
- Tym razem uśmiechnęła się szczerze. - Podziwiam dzieła
sztuki, ale jeszcze w szkole przekonałam się, że jako malarka
jestem pozbawiona wyobraźni. Za to potrafię wykonać całkiem
znośną kopię.
- Jest lepsza niż znośna - sprzeciwił się, podchodząc do
płótna. - Jest wręcz doskonała. Gdyby kiedykolwiek postanowi
ła pani zejść na drogę przestępstwa, prawdopodobnie zbiłaby
pani majątek, sprzedając falsyfikaty.
Był bliski prawdy, co bardzo zakłopotało Sarę. Zbladła. Za
nim zdążyła wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, w pracowni
zjawił się Malcolm Brand.
- Pan Lancaster? - spytał od progu.
- To ja - potwierdził radośnie Noah. - Przepraszam za
spóźnienie na nasze spotkanie, panie Brand. Obawiam się, że
zabłądziłem w labiryncie korytarzy.
Malcolm przymrużył oczy, wodząc wzrokiem między Sarą
a Noahem, i w końcu zatrzymał spojrzenie na dwóch nie
mal jednakowych płótnach, stojących tuż obok siebie na szta
lugach.
Sara pośpieszyła z wyjaśnieniem:
- Właśnie mówiłam panu Lancasterowi, jaki pan jest miły.
To doprawdy wielka wspaniałomyślność, że pozwolił mi pan
skopiować obrazy ze swojej kolekcji dla potrzeb studentów.
- Nie bardzo wiedziała, kogo właściwie w ten sposób kryje,
28 MIŁOŚĆ. ZEMSTA I...
Noaha Lancastera czy siebie, sądziła jednak, że musi się zdobyć
na ten wysiłek.
Malcolm wyraźnie się odprężył.
- Chciałem po prostu przetransportować niektóre obrazy na
uniwersytet, żeby studenci Sary obejrzeli oryginały, ale moja
firma ubezpieczeniowa postawiła weto. Na szczęście Sara jest
bajeczną kopistką.
- To prawda - przyznał Noah. Nie mógł jednak oprzeć się
pokusie pociągnięcia lwa za ogon. - Właśnie przed chwilą
wspomniałem jej, że gdyby chciała zstąpić w ponury świat
bezprawia, zarobiłaby krocie, sprzedając swoje kopie jako ory
ginały.
Po przyjaznej atmosferze, która zaczęła się tworzyć w pra
cowni, nie zostało ani śladu.
- Istotnie - potwierdził oschle Malcolm. - Prawdopodobnie
byłoby to możliwe. Jako kolekcjoner muszę jednak wyrazić
radość, że wszelka nieuczciwość jest Sarze całkiem obca.
Sara zignorowała kpiące spojrzenie Noaha. Nie uwierzył
w ani jedno słowo z tej historyjki, ale kto miałby o to do niego
pretensję? Historyjka była prawie tak samo żałosna jak przygo
towana dla niej bajeczka Petera i Malcolma
- Sądzę, że powinnam wziąć się z powrotem do pracy -
oświadczyła.
-' Oczywiście, moja droga - skwapliwie zgodził się Mal
colm. - Mamy z panem wiele do omówienia. - Oczy mu zabły
sły. - Pan Lancaster jest dziennikarzem magazynu „Art Digest".
W najbliższym numerze będzie artykuł o mojej kolekcji - po
wiedział z nie ukrywaną dumą. Nagle wydał się Sarze podobny
do gołębia, który napuszył się do niespotykanych rozmiarów.
- Naprawdę? - spytała, chwytając beznamiętne spojrzenie
Noaha. Jeśli ten człowiek był dziennikarzem, to ona była Rem-
brandtem.
Gdy Noah zauważył niedowierzanie Sary, w kącikach ust
zamajaczył mu bezczelny uśmiech. Nagle okazało się, że jadą na
MIŁOŚĆ,ZEMSTA I... 29
tym samym wózku. Dwoje kłamców uwikłanych w intrygę, któ
rej koniec trudno przewidzieć. Z zadowoleniem pomyślał o po
jedynku umysłów, który wkrótce musiał nastąpić.
Wracając krętą drogą po spotkaniu z Malcolmem Brandem,
Noah odtwarzał w myślach wszystkie zabezpieczenia, którymi
Brand starał się odstraszyć intruzów.
Dom był szczelnie otoczony betonowym murem i stał na
pagórku - Noah nie nazwałby tej kopy górą ani nawet wzgó
rzem. Druty pod napięciem wokół muru nie były potrzebne,
ponieważ o zmierzchu Brand wypuszczał do ogrodu parę ol
brzymich rottweilerów. Naprawdę warto było dwa razy się zasta
nowić, nim spróbuje się sforsować ogrodzenie.
Poza tym bramy zarówno od wschodu, jak i od zachodu
miały stróżówki. Każdy, kto próbowałby wejść, zostałby natych
miast zatrzymany i dokładnie wypytany. Jedno było pocieszają
ce -jeszcze raz próżność Malcolma wzięła górę nad wymogami
ostrożności. Zamiast zainstalować w rezydencji mocne reflekto
ry, Brand zdecydował się na dyskretne oświetlenie wtopione
w krajobraz, latarnie dające zielonkawe i niebieskawe światło,
sprzyjające każdemu, kto chciałby się ukryć w zacienionym
miejscu.
Noah zjechał na pobocze drogi i wysiadł z wypożyczonego
samochodu. Przez dłuższą chwilę w milczeniu przyglądał się
rezydencji Branda. Nie była niezdobytą twierdzą, ale włamywa
nie się do niej niosłoby ze sobą niepotrzebne ryzyko. Będąc tam,
w środku, szybko nabrał przekonania, że musi zrobić swoje za
dnia. Wprawdzie nie będzie to łatwe, lecz przynajmniej element
zaskoczenia działałby na jego korzyść. W związku z nadej
ściem przesyłki należało się spodziewać, że Brand zaostrzy
środki ostrożności. Jeśli jednak liczył się z kradzieżą, to ewentu
alnych prób włamania na pewno oczekiwał nocą. Trzeba próbo
wać w ciągu dnia, zdecydował ostatecznie Noah. W dzień miał
większe szanse.
30 MŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Z powrotem wsiadł do samochodu, zadowolony z chłodu
w klimatyzowanym wnętrzu. Chociaż słońce już zaszło, na zew
nątrz temperatura wciąż przekraczała trzydzieści stopni. Na
czarnym asfalcie lśniły nieuchwytne mgliste zjawy. Nagle z ca
łej siły wcisnął hamulec, bo przed maską przemknęła jaszczurka
i znikła wśród gęstej zieleni po przeciwległej stronie autostrady.
Trzeci raz od wyjazdu z rezydencji zerknął we wsteczne
lusterko. Brązowy mercedes wyraźnie go śledził, ale Noah uz
nał, że nie ma powodu się tym przejmować. Dziennikarze „Art
Digest" nie powinni gubić niepożądanych ogonów. A on nie
zamierzał narazić się na zdemaskowanie, póki nie osiągnie celu.
Dan, jak zwykle, miał świętą rację, gdy przepowiedział, że
Brand szeroko otworzy drzwi przed przedstawicielem „Art Di
gest". Uzyskanie wywiadu okazało się sprawą najłatwiejszą na
świecie. Kolekcjoner uprzedził swoich pracowników, że przez
najbliższe dni Noah będzie kręcił się po domu, robił zdjęcia
i notatki i „chłonął atmosferę domu".
Noah uśmiechnął się na to wspomnienie. Powiedział Brando
wi, że „Art Digest" chce czegoś więcej niż tylko zdjęć sławnych
obrazów. Redakcji zależy na odkryciu duszy kolekcjonera. A to
oznacza również poznanie człowieka, dowiedzenie się czegoś
o jego sposobie życia, przeprowadzenie rozmów z przyjaciółmi
i pracownikami. Brand kupił tę bajeczkę bez mrugnięcia okiem.
- Miałeś rację, Dan - mruknął pod nosem Noah, chociaż
Garretta nie było w pobliżu. - Ten facet rzeczywiście lubi być
w centrum zainteresowania.
Znowu zerknął w lusterko. Mercedes trzymał się za nim,
ale barwiona szyba uniemożliwiała zobaczenie twarzy kierow
cy. Noah zapisał sobie w pamięci numer rejestracyjny samocho
du i postanowił zadzwonić do Dana natychmiast, gdy znajdzie
się w hotelu. Jeśli Brand zamierzał w coś grać, Noah wolał
zawczasu się upewnić, że zna wszystkich graczy z imienia i na
zwiska.
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 31
To jest o niebo lepsze od cienkiego wina i pizzy kupionej na
wynos, pomyślała Sara, delektując się sałatką z homara. Wy
trawne chardonnay miało łagodny smak i niewątpliwie pocho
dziło z bardzo dobrego rocznika. Malcolm Brand mógł być
skończoną kanalią, ale umiał sobie uprzyjemnić życie.
- Co pani sądzi o Lancasterze? - spytał gospodarz, podsu
wając Sarze koszyk pachnących, świeżutkich bułeczek.
Pomieszkam tu tydzień i przytyję trzy kilo, pomyślała Sara,
przełykając ślinę na widok pieczywa. Uległa jednak pokusie
i wzięła bułeczkę, obiecawszy sobie w duchu, że odpokutuje to
przepłynięciem dodatkowo kilku długości basenu.
- Trudno mi coś powiedzieć - zastrzegła się. - Wydał mi się
całkiem sympatyczny. Tylko zupełnie nie pasuje do mojego
wyobrażenia o dziennikarzu „Art Digest".
- To znaczy? - zainteresował się Peter.
Sara wzruszyła ramionami, starannie smarując masłem razową
bułeczkę.
- Och, sama nie wiem. Chyba powinien być bladym, chu-
derlawym człowieczkiem z tłustymi włosami i niezdrową cerą.
Peter wybuchnął śmiechem.
- I bez wątpienia powinien nosić druciane okularki.
- Właśnie. - Sara uśmiechnęła się, zaraz jednak zmarszczyła
czoło, jakby coś ją zaintrygowało. - Pan Lancaster nie ma w so
bie nic takiego. Jest zbyt wielki.
- Rzeczywiście, przypomina kalifornijską sekwoję - przy
znał Peter. - Sprawia jednak wrażenie zupełnie nieszkodliwego.
Sara nagle zainteresowała się swoją bułeczką i znowu zaczę
ła ją smarować, żeby Peter nie zauważył jej zdziwionej miny.
Boże, czy on jest ślepy? O Noahu Lancasterze, kimkolwiek był,
można by wiele powiedzieć, ale Sara na pewno nie uznałaby go
za nieszkodliwego.
- Pozwoliłem mu swobodnie poruszać się po domu - oznaj
mił ku ich zaskoczeniu Malcolm.
- Naprawdę? - spytała Sara.
32 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Peter zmarszczył czoło.
- Czy to rozsądne?
Twarz Malcolma stężała.
- Nie zgodziłbym się na to, gdybym uważał, że postępu
ję nierozsądnie, Peter - odparł karcącym tonem, przypomina
jąc swoim towarzyszom, kto tu jest pracodawcą, a kto pracow
nikiem.
Peter zaczerwienił się.
- Oczywiście - przyznał natychmiast. - Nie zamierzałem
kwestionować zasadności twojej decyzji.
- To dobrze. - Malcolm wstał. - Wiesz, że nie lubię, kiedy
to robisz.
Peter z należytą pokorą wbił wzrok w talerz. Sarze zrobiło się go
żal. Nie było potrzeby traktować go jak nieznośnego dzieciaka
Zresztą w tym przypadku jego przezorność była godna pochwały.
Skąd mogli wiedzieć, czy Noah Lancaster rzeczy wiście jest tym, za
kogo się podaje? Ona, na przykład, wcale w to nie wierzyła.
- Czy pan Lancaster pokazał panu swoją legitymację?-spy
tała.
Malcolm wydawał się z każdą chwilą bardziej zirytowany.
- Oczywiście. Czy pani uważa mnie za głupca?
- Skądże - odparła Sara. Miała poczucie, że w każdej chwili
grozi im obojgu odesłanie do pokojów bez deseru. Peter uśmie
chnął się do niej krzepiąco.
- Po prostu ciekawi mnie, jakie legitymacje prasowe mają
dziennikarze „Art Digest". Pewnie ze złoconym brzeżkiem
i kaligraficznym tekstem.
- Nic z tego - odparł Malcolm. - Legitymacja była całkiem
zwyczajna. Biały karton i czarne wypukłe litery.
Sara westchnęła.
- Szkoda. Znowu zawiodła mnie wyobraźnia.
Obiecała sobie, że nazajutrz z samego rana zatelefonuje do
redakcji „Art Digest" i sprawdzi wiarygodność pana Lancastera.
Nie życzyła sobie następnych przykrych niespodzianek.
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 33
Mężczyźni roześmiali się i atmosfera stała się swobodniejsza.
Rozmowa zeszła na pracę Sary.
Po kolacji Sara rozsiadła się w wygodnym, skórzanym fotelu
w bibliotece, czekając, aż wszyscy domownicy udadzą się na
spoczynek. Zamierzała sprawdzić, jak wygląda system alarmo
wy, broniący wejścia do sekretnej piwnicy Malcolma Branda.
Na szczęście księgozbiór Malcolma był nie mniej obfity niż
jego kolekcja dzieł sztuki, wkrótce więc znalazła pracę o sztuce
wczesnochrześcijańskiej. Jako historyk sztuki wiedziała, że spe
cjaliści od tego okresu zwykle dzielą go na dwa podokresy.
Pierwszy skończył się w 313 roku wydaniem edyktu mediolań
skiego, w którym Konstantyn Wielki oficjalnie zezwolił na wy
znawanie chrześcijaństwa. W drugim, późniejszym, który ją in
teresował, Konstantyn sam nawrócił się na chrześcijaństwo.
Sara znała hellenistyczne korzenie ówczesnej sztuki, podob
nie jak czytała już kiedyś o kościele Świętych Apostołów. Budo
wę kościoła rozpoczęto za panowania Konstantyna, a ukończo
no za Konstancjusza II w mieście znanym wówczas pod nazwą
Bizancjum, potem Konstantynopola, a obecnie Stambułu. W za
sadzie budowla ta była nie tyle kościołem, co mauzoleum ku
czci pierwszego chrześcijańskiego cesarza. Pośrodku stał sarko
fag Konstantyna, a otaczały go relikwie dwunastu apostołów.
W ten sposób bezwstydnie podsuwano wiernym myśl, że ich
zmarły cesarz był trzynastym apostołem. Prawdopodobnie zre
sztą taka właśnie intencja przyświecała cesarskim planom budo
wy kościoła.
Niestety kościół Świętych Apostołów jest znany historykom
sztuki tylko z opisu Euzebiusza z Cezarei; sama budowla uległa
zniszczeniu przez najeźdźców w kilka lat po jej wzniesieniu. Nie
zamieszczono w nim jednak żadnej wzmianki o koronie, spo
czywającej w specjalnej niszy jednej ze ścian kościoła. Natural
nie Sara słyszała pogłoski na ten temat. Który zresztą historyk
sztuki albo łowca skarbów ich nie słyszał? Ale aż do tej pory
były to zwykłe pogłoski, nic więcej.
34 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Teraz Sara zdobyła dowód. Podsłuchawszy w zeszłym tygo
dniu rozmowę Malcolma z Peterem, wiedziała bez cienia wątpli
wości, że plotki, które przetrwały ponad szesnaście wieków, są
prawdziwe. W kościele Świętych Apostołów naprawdę była ko
rona. Wspaniała złota korona zdobiona bezcennymi klejnotami.
Co więcej, za tydzień ten bajeczny skarb miał wpaść prosto w jej
ręce.
ROZDZIAŁ 3
W hotelu Noah udał się prosto do baru koktajlowego. Usiadł
przy stoliku koło okna, skąd miał dobry widok zarówno na
parking, jak i na hol. Czekał.
W niecałe trzy minuty później nadjechał mercedes. Z samo
chodu wysiadła blondynka, która obdarzyła parkingowego osza
łamiającym uśmiechem. Miała pięćdziesiąt kilka lat i była w je
dwabnej sukni, kapeluszu z woalką, rękawiczkach i - mimo
wściekłego upału - w szynszylowej etoli. Noah spodziewałby
się każdego, ale nie takiej damy.
Przyjrzał się, jak dama, niewątpliwie zgrabna, wkracza do
hotelowego holu i idzie prosto do kontuaru recepcjonisty. W od
powiedzi na jej pytanie urzędnik wskazał bar. Kobieta znowu
błysnęła zabójczym uśmiechem, ciaśniej owinęła etolę wokół
ramion i poszła we wskazanym kierunku.
Na progu zawahała się, pewnie musiała poczekać, aż jej
oczy przyzwyczają się do dyskretnego oświetlenia. Szybko
jednak zauważyła Noaha i ruszyła dalej z dokładnością
pocisku sterowanego termicznym mechanizmem naprowa
dzającym.
- Och, panie Lancaster - powitała go słodko, wyciągając
przed siebie dłoń odzianą w rękawiczkę. - Nie ma pan pojęcia,
jak bardzo się cieszę, że mogę pana poznać. - Musiała mieć na
podorędziu niewyczerpany zapas uśmiechów, bo został trzecim
beneficjentem w ciągu niecałych trzech minut.
36 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Wstał od stolika, nie wypadało mu bowiem zlekceważyć
wyciągniętej ręki. Uścisnął ją lekko, ale gdy chciał cofnąć dłoń,
okazało się, że palce w rękawiczce wciąż się na niej zaciskają,
i to z niemałą siłą. Zerknął w dół i dostrzegł na czarnym jedwa
biu liczne pierścionki i pierścienie. Najbardziej imponującym
klejnotem był szmaragd.
- Obawiam się, że nie wiem, z kim mam do czynienia - po
wiedział przepraszająco.
Odpowiedziała mu perlistym śmiechem. Doprowadzenie te
go dźwięku do perfekcji musiało kosztować ją lata ćwiczeń.
- Masz rację, mój drogi. - Zmysłowy głos damy był nazna
czony wschodnioeuropejskim akcentem. - Co za zaniedbanie
z mojej strony. Jestem baronowa Gizella Levinzski.
Sprawiała wrażenie, jakby to nazwisko powinno mu coś po
wiedzieć. Gdy nie zareagował, zerknęła znacząco na stolik.
- Czy mogę się do pana przysiąść?
Trudno byłoby odmówić kobiecie, która wciąż trzymała go
za rękę. Zresztą Noah był szczerze zaciekawiony.
- Proszę bardzo.
Przez chwilę oboje wykonywali dość skomplikowane ma
newry, zajmując swoje miejsca. Wreszcie usadowili się naprze
ciwko siebie, splecionymi dłońmi omal nie przewróciwszy kufla
beczkowego piwa, które wcześniej zamówił Noah. Pierścienie
wrzynały mu się w palce, na próżno jednak usiłował wyswobo
dzić dłoń. Baronowa miała uścisk rosyjskiego ciężarowca.
- Napije się pani czegoś? - zaproponował, rezygnując na
chwilę z bezskutecznych prób.
Gęste rzęsy, które niewątpliwie były naturalne tylko w czę
ści, zatrzepotały na znak aprobaty.
- To byłoby cudowne, kochany - powiedziała baronowa
gardłowym głosem.
Noah wbił w nią wzrok. Ta kobieta nie mogła być taka napra
wdę, należało raczej sądzić, że to jakiś dowcip Dana.
- Czego się pani napije? - spytał w końcu.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 37
Baronowa spojrzała na Noaha tak, jakby przed chwilą popeł
nił ciężki grzech.
- Oczywiście szampana - oznajmiła tonem imperatorowej.
- A co innego tutaj jest?
- No właśnie, co? - mruknął pod nosem Noah. Złożył zamó
wienie kelnerce, która poinformowała go, że win musujących
nie podaje się na kieliszki. Przysięgając sobie w duchu odebrać
od Dana wszystkie pieniądze co do centa, Noah zamówił butelkę
kalifornijskiego szampana.
- Czy coś się stało? - spytał, widząc, że pełne, czerwone
wargi baronowej nagle układają się w lekko nadąsany gry
mas.
Uśmiech natychmiast wrócił na swoje miejsce. Baronowa
poklepała go po ramieniu wolną ręką, również ozdobioną licz
nymi pierścieniami.
- Och, nie. Jestem pewna, że kalifornijski szampan mnie
zachwyci.
Nie ma innej możliwości, pomyślał Noah. Prędzej by pękł,
niż pozwolił się naciągnąć na importowany.
Gdy baronowa dodała mu otuchy uściśnięciem dłoni, szafiry
wgniotły mu się jeszcze głębiej w skórę.
- Bardzo panią przepraszam, ale tracę czucie w ręce - po
wiedział.
- Ojej! - Natychmiast go puściła, zanim jednak zdążył cof
nąć dłoń na swoją stronę stolika, zaczęła energicznie rozcierać
mu opuszki palców.
- Pomogę im odzyskać właściwe krążenie - zaofiarowa
ła się.
Chyba jeszcze nigdy Noah nie ucieszył się niczym tak jak
widokiem kelnerki niosącej szampana. W zamieszaniu zdołał
ukryć dłoń pod stolikiem, gdzie zaczął ćwiczyć zginanie i roz
prostowywanie palców, żeby pokonać ich drętwotę. Gdy cere
monia otwierania butelki dobiegła końca, podał towarzyszce
wysoki kieliszek.
38 MIŁOŚĆ ZEMSTA I,.
- Na zdrowie. - Za nic by nie uwierzył, że nie ponosi konse
kwencji czyjegoś złośliwego dowcipu.
Baronowa uniosła kieliszek do swych kształtnych warg i sko
sztowała nieufnie wina, jakby obawiała się, że zaprawiono je
arszenikiem. Jedna z jej uczernionych ołówkiem brwi uniosła
się na znak zdziwienia.
- Ej, kochany, to wcale nie jest takie złe.
- Nie uwierzy pani, jak bardzo mi ulżyło - odparł oschle.
Rozparł się na krześle i upił łyk piwa. - No, dobrze, paniusiu...
- zmienił ton. - Powiedz mi, ile Dan zapłacił ci za tę scenkę.
- Dan?
- Wysoki facet, obcięty na jeża, jakby żywcem wyjęty z wo
jennego filmu kręconego w latach czterdziestych. Garrett.
Pokręciła głową.
- Nie sądzę, żebym znała tego Garretta. Czy on jest podobny
do Jeffa Chandlera? Ubóstwiam stare filmy, czy pan też? Gdy
bym była Amerykanką, głosowałabym na Ronniego, bo był
niesamowicie przystojnym oficerem marynarki. - Uśmiechnęła
się uwodzicielsko.
Noah przeklął siebie w duchu, że dalej bierze udział w tej
farsie, lecz mimo to spytał:
- Na Ronniego...?
Wielkie zielone oczy kobiety otworzyły się szerzej.
- Mowa oczywiście o waszym prezydencie, kochany.
Co ten Dan wykombinował?
- Przypuszczam, że zna pani Ronniego z Hollywood - po-
wiedział jeszcze bardziej oschle.
Jej wargi ułożyły się w uśmiech człowieka wspominającego
miłe chwile.
- Oczywiście.
- Oczywiście... A co pani tu właściwie robi?
Kobieta oparła się o stolik i niespodziewanie ściszyła głos:
- Muszę z panem porozmawiać. Na osobności.
Sytuacja z każdą chwilą stawała się bardziej absurdalna. Po-
MIŁOŚĆ,ZEMSTA I... 39
czucie humoru Dana zdecydowanie ewoluowało w dziwnym
kierunku. Noah uznał, że widocznie przyjaciel za dużo ostatnio
pracuje.
- Rozumiem. Nie chciałaby pani przekazywać mi mikrofil
mu pod okiem agentów KGB, którzy siedzą w kącie.
Ku jego zaskoczeniu baronowa wyraźnie zbladła. Nerwowo
potoczyła wzrokiem po sali.
- KGB? - szepnęła z wyraźnym drżeniem w głosie. - Tutaj?
W Arizonie? Czy pan jest pewny?
Minutę temu był przekonany, że padł ofiarą najzwyklejszej
mistyfikacji, ale oczy pełne strachu widywał u ludzi wcześniej.
Tego nie dało się zagrać.
- Spokojnie, tylko żartowałem - powiedział szybko.
Baronowa zacisnęła usta, a potem ciaśniej owinęła się etolą.
- Nie ma z czego żartować, panie Lancaster.
Uznał, że ta wymówka mu się należała.
- To prawda. Bardzo przepraszam.
Uśmiech wrócił na twarz kobiety jak słońce na niebo po
letniej burzy.
- Wybaczam panu - oznajmiła, przybierając królewską
pozę.
Noah nie mógł pohamować ciekawości.
- Czy pani naprawdę jest baronową?
- Oczywiście. A przynajmniej byłam nią w mojej ukochanej
ojczyźnie. Rodzina Levinzski miała winnicę w rejonie Tokaju,
tam gdzie Wielka Równina Węgierska przechodzi w Karpaty.
Czy pan wie, że na tamtejszych stokach uprawia się winorośl od
czasów średniowiecza?
- Nie miałem pojęcia - odrzekł Noah, coraz bardziej
przeświadczony, że zabłądził na przyjęcie u Szalonego Kapelu-
sznika.
Baronowa wysunęła przed siebie kieliszek, pokazując, że jest
pusty. Gdy Noah dolał jej szampana, upiła łyk, a potem podjęła
wątek.
40 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Dziewięć wieków - powiedziała i jej oczy zaszły mgiełką
pod wpływem jakiegoś wspomnienia. - Całe dziewięćset lat
wino rodziny Lewinzski cieszyło się sławą na całym świecie.
Czy pan wie, że nasze wino chwalił Wolter? Że rozkoszował się
nim Piotr Pierwszy?
- Muszę przyznać, że to robi wrażenie. Domyślam się, że
opuściła pani kraj, gdy komuniści zabrali wam winnice.
- Ci idioci?! Oni nie poznaliby się na dobrym winie, nawet
gdyby podstawić im je pod sam nos. - Odrzuciła głowę do tyłu,
dopiła szampana i znów wyciągnęła przed siebie kieliszek. -
Nie wiedziałam, że Kalifornia ma takie wino stołowe. - Zerknę
ła na etykietkę. - Naprawdę całkiem smaczne.
- Im więcej się go pije, tym lepiej smakuje. - Noah ponow
nie napełnił jej kieliszek, zastanawiając się, co zrobi, jeśli ta
ekscentryczna dama upije się, nie wytłumaczywszy, po co jecha
ła za nim spod samej rezydencji Branda. Nadszedł czas na
wyjaśnienia.
- Po co pani za mną jechała?
Znów upiła łyk szampana.
- Bo nie mogłam wejść do środka i spotkać się z panem
u Malcolma.
- Zna pani Malcolma Branda? - zdziwił się.
- Kochany - odpowiedziała spokojnie. -Ja znam wszystkich.
Nie wiadomo czemu to stwierdzenie nie zrobiło już na Noahu
takiego wrażenia. Za to następne słowa baronowej zmroziły mu
krew w żyłach.
- I oczywiście wiem, po co załatwiłeś sobie dostęp do domu
Malcolma. I do jego kolekcji.
Spojrzała na niego porozumiewawczo i Noah pojął, że bez
względu na to, kim jest ta kobieta, na pewno nikt nie podesłał mu
jej dla żartu.
Sara siedziała z nosem w książce o sztuce, gdy usłyszała kro
ki w korytarzu. Mimo woli zamarła. Nie bądź śmieszna, powie-
MlbOŚĆ, ZEMSTA I... 41
działa sobie w duchu. Nikt cię o nic nie podejrzewa. Zdążyła
jeszcze przybrać pozę osoby spokojnej i zrelaksowanej, zanim
do biblioteki wszedł Peter.
- Co za niespodzianka! Sądziłem, że pani już śpi. Po takiej
ciężkiej pracy od dawna powinna pani śnić o czymś przyje
mnym.
- Pewnie jeszcze nie przyzwyczaiłam się do zmiany otocze
nia. Pomyślałam, że trochę poczytam przed pójściem do łóżka.
- Malcolm ma wspaniały księgozbiór - przyznał Peter. -
Czy znalazła pani coś zajmującego?
Sara zamknęła książkę, starając się ukryć tytuł przed Pete
rem, potem wstała i odłożyła ją z powrotem na półkę.
- Niestety, akurat źle trafiłam.
- To niedobrze - odpowiedział. - Może mógłbym coś pani
polecić. Znam dużą część tego księgozbioru.
Sara udała, że tłumi ziewnięcie.
- Dziękuję panu, ale właśnie naszła mnie wielka senność.
- To znaczy, że książka się jednak przydała.
Żebyś wiedział, pomyślała i poczuła dreszczyk emocji.
- Rzeczywiście - odparła. - Dobranoc panu.
Dochodziła już do drzwi, gdy Peter zawołał za nią:
- Saro?
Wydawał się dziwnie nieswój i Sarę zaniepokoiło, czy nie
zaczął czegoś podejrzewać.
- Słucham.
Stał z rękami wciśniętymi głęboko do kieszeni szarych flane
lowych spodni. Czoło pocięły mu bruzdy.
- Czy moja obecność wprawia panią w zdenerwowanie?
Był bardzo spostrzegawczy. Sara uznała, że musi bardziej
uważać, by nie zdradzać się przy nim ze swoimi uczuciami.
- Zdenerwowanie? Skąd panu to przyszło do głowy?
- Nie wiem. Ostatnio ciągle mam takie wrażenie, gdy jeste
śmy w jednym pomieszczeniu. Zupełnie jakby pani się mnie
bała.
42 MIŁOŚĆ. ZEMSTA I...
- Niemożliwe.
- To dlaczego ucieka pani jak spłoszony królik, gdy tylko
wchodzę do pokoju?
Sara uznała, że półprawda jest lepsza niż kłamstwo w żywe
oczy.
- Peter, muszę coś panu wyznać - powiedziała powoli.
- Wyznać...?
Był wyraźnie zaskoczony.
- Nie chodzi o to, że panu nie ufam. Ja nie ufam sobie
- odparła cicho. Zmusiła się, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
- Pan jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną, Peter, ale w mojej
sytuacji nie mogę angażować się w żaden związek. - To przynaj
mniej było prawdą.
Peter natychmiast się odprężył.
- Bardzo mi pochlebia, że pani widzi we mnie kogoś, kto
zagraża spokojowi pani serca. Zwłaszcza że mnóstwo mło
dych ludzi z największą ochotą skorzystałoby z okazji, by być
z panią.
Uśmiech, którym w odpowiedzi obdarzyła go Sara, był cał
kiem szczery.
- Nie gustuję w bardzo młodych mężczyznach- odparła. -
Wszyscy wydają mi się okropnie płytcy. Natomiast pan przypo
mina mi Cary'ego Granta.
Na jego twarzy ukazał się uśmiech. Widać było, że puchł
z dumy.
- Naprawdę?
- O, tak - zapewniła go. A potem, nie mogąc się oprzeć
pokusie rozwinięcia porównania, dodała: - Ma się wrażenie, że
przed chwilą wyszedł pan z kadru „Złodzieja w hotelu".
Z tymi słowami uciekła do swojego pokoju. Serce waliło jej
jak młotem. A ponieważ oddaliła się w wielkim pośpiechu, nie
zdążyła zauważyć osłupienia Petera, który zapomniał o uśmie
chu i zrobił bardzo niepewną minę.
Potem podszedł do półki i bez trudu znalazł książkę ze złoco-
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 4 3
nym grzbietem, którą Sara niedawno odstawiła. Zasępił się, gdy
spojrzał na tytuł: „O wczesnochrześcijańskiej sztuce i archite
kturze".
Kiedy Sara znalazła się w sypialni, położyła się na łóżku
i wbiła wzrok w sufit. Po sześciu miesiącach dzielenia dachu
nad głową z Jennifer i Kevinem przestała traktować święty spo
kój jak nieodłączną cechę swego mieszkania. Teraz, wzruszając
się ciszą, odpłynęła daleko myślami i wśród białych rozet sztu
katerii ujrzała oczami wyobraźni koronę Konstantyna.
Nie zamierzała zatrzymać korony dla siebie, przecież nie
była złodziejką. A przynajmniej nie taką jak Malcolm i Peter.
Nagle poczuła żal, że Peter jest tym, kim jest, bo szczerze go
polubiła. Był przystojny i miał nienaganne maniery, no i wyda
wał się bardzo sympatyczny. Przez ostatnie sześć tygodni, odkąd
zaczęła tu pracować, okazywał jej wiele troski i przyjaźni. Na
prawdę żałowała, że jest zaufanym Malcolma Branda. Bardzo ją
intrygowało, jak ci dwaj się zeszli. Bądź co bądź, różnili się jak
noc i dzień.
Co innego Noah Lancaster. Jego łatwo mogła sobie wyobrazić
w roli czarnego charakteru. Wystarczyło, że zamknęła oczy, a już
widziała go jako pirata, który z tą samą dwuznaczną przyjemnością
rozkoszuje się zdobytymi łupami i uwiedzionymi kobietami.
Ta wizja okazała się jednak dziwnie niepokojąca, więc z powro
tem skupiła myśli na swoim skarbie. Nadal nie miała pojęcia, jak
ukraść Malcolmowi koronę, za to dokładnie wiedziała, co zrobi,
gdy już dostanie ją w swoje ręce. Oczywiście zwróci ją tureckiemu
rządowi. Co, na miłość boską, miałaby zrobić z wysadzaną klejno
tami koroną, mającą ponad szesnaście wieków?
Zależało jej tylko na pozbawieniu Malcolma Branda skarbu,
którego szukał przez całe życie, nie mówiąc już o milionach,
które wydał na zorganizowanie kradzieży korony z prezydenc
kiego pałacu w Ankarze. Doprawdy słodka zemsta za skrzyw
dzenie jej ojca.
Naturalnie turecki rząd wypłaci jej znaleźne, jest to przecież
44 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
zwyczajna procedura w przypadku zwrotu skradzionych dzieł
sztuki. Sara uśmiechnęła się do siebie, wyobraziwszy sobie wy
sokość nagrody. Na pewno będzie tego kilka tysięcy dolarów.
Może nawet dziesięć. Mogłaby sobie wtedy pozwolić na parę
drobnych luksusów. Wszak wiadomo, że pensją adiunkta nie ma
się co chwalić. A przecież miała na utrzymaniu siostrę z syn
kiem. Nie mogła się doczekać, kiedy wręczy Jennifer połowę
znaleźnego. Tak, to będzie wspaniała chwila, myślała, splatając
dłonie za głową.
Musiała tylko znaleźć sposób wydostania korony z tajnego
skarbca Malcolma. Powtórzyła sobie w duchu, że jest inteligen
tną kobietą. A ponieważ zawsze uwielbiała kryminały i filmy
szpiegowskie, była pewna, że do końca tygodnia zdąży opraco
wać dobry plan.
Rozważała problem ze wszystkich stron, ale niezmiennie
natykała się na jedną i tę samą niewiadomą: Noah Lancaster.
Kim on naprawdę jest? Czy tylko przypadkiem zjawił się w do
mu Branda akurat teraz? Sara mocno w to wątpiła, zwłaszcza że
przed oczami natychmiast pojawił jej się obraz zawadiackiego
pirata. Zaraz potem usnęła.
Przenikliwy dzwonek telefonu wyrwał ją ze snu. Po omacku
odszukała słuchawkę.
- Słucham?
- Halo, czy pani spała?
Nie mogła nie poznać tego niskiego, dźwięcznego głosu.
Walcząc z falą mimowolnej radości, oparła się na łokciu i zerk
nęła na budzik.
- Nie, skądże. Mam taki zwyczaj, że o trzeciej nad ranem
nigdy nie śpię. Zawsze czuwam na wypadek, gdyby akurat
zadzwonił telefon.
- Nie wiedziałem, że jest już tak późno. - Było to kłamstwo.
Noah po prostu nie chciał, żeby Sara zorientowała się, że to
przez nią nie mógł do tej pory zasnąć.
- Mam wspaniałą propozycję - odparła słodkim głosem. -
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 4 5
Niech pan wykorzysta następny czek z „Art Digest" na kupno
zegarka. - Przerwała połączenie.
Noah uśmiechnął się szeroko do głuchej już słuchawki. Sara
stanowiła jeszcze jedną zagadkę w sprawie, która i tak była po
kręcona bardziej niż dojazd do rezydencji Branda. A ta zagadka
wydawała mu się wyjątkowo pasjonująca. Gdy zasypiał, wciąż
miał na twarzy uśmiech.
Tymczasem Sara przewracała się z boku na bok, nie mogąc
przestać myśleć o Noahu Lancasterze. Niech go diabli! Przed
tem smacznie sobie spała i marzyła we śnie, że popija koktajl
piCa colada
na tropikalnej plaży, otoczona przez trzech świato
wych, troskliwych, jasnowłosych mężczyzn, którzy tylko czeka
li, by spełnić każdą jej zachciankę.
Ale kiedy zadzwonił Noah, z trudnego do wytłumaczenia
powodu zaczęła sobie wyobrażać, że we dwoje odpływają w si
ną dal, trzymając koronę. Naturalnie nie było nic światowego
w nieustraszonym piracie, którego kruczoczarne włosy połyski
wały w słońcu, a opalona skóra miała odcień drewna tekowego.
Oboje śmiali się głośno, upojeni bezcennym łupem. Nagle
w oczach pirata pojawił się wyraz dzikiej żądzy, a gdy ich usta
się zetknęły, Sara wyobraziła sobie, jak wrażenie ciepła miesza
się ze słonym zapachem morza.
- Niech go diabli! - Chwyciła za poduszkę, usiłując nadać
jej kształt, który ułatwiłby zaśnięcie. - Jutro z samego rana do
wiem się, co knuje Noah Lancaster. A potem zastanowię się, co
z nim zrobić.
Jeśli Noah rzeczywiście zamierzał ukraść koronę, mogła na
mówić go do współpracy. Naturalnie nie pozwoliłaby mu zapla
nować kradzieży, prawo pierwszeństwa jej się należało. Ale bez
wątpienia dodałaby jej otuchy świadomość, że ktoś tak wielki
jak Noah Lancaster jest pod ręką w razie nieprzewidzianego
obrotu wydarzeń.
Im więcej na ten temat myślała, tym bardziej pomysł jej się
podobał. Kiedy zasypiała, miała na twarzy uśmiech.
46 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I..
Gdy Noah jechał w stronę rezydencji Branda następnego ran
ka, wschodzące słońce torowało sobie drogę wśród wysoko
płynących pierzastych chmur, barwiąc je na purpurowo. Mal
colm Brand niewątpliwie cenił sobie prywatność, gdyż jego
posiadłość znajdowała się na obrzeżu miasta. Noah pokonał
otwartą przestrzeń i wjechał pomiędzy góry spowite fioletowa-
wą mgiełką. Tu i ówdzie pstrzyły krajobraz krzaki, lśniące
w słońcu srebrzystozielonymi igłami.
Na widok białej furgonetki ze znakiem firmowym Mountain
Bell Noah zjechał na pobocze i wysiadł z samochodu. Drzwi
furgonetki otworzyły się.
- Co wiesz o niejakiej Sarze Madison? - spytał Dan na po
witanie.
- Nie tyle, ile bym chciał - odrzekł Noah. - Masz kawę? Nie
zdążyłem zatrzymać się przy żadnej kawiarence.
Rozejrzał się po wnętrzu furgonetki w poszukiwaniu ma
szynki do kawy. Otaczała go sceneria z filmu science fiction.
Ciasną przestrzeń dokładnie wypełniała elektroniczna aparatura.
- Kawę? W taki dzień? Już jest ze trzydzieści pięć stopni
w cieniu - mruknął zrzędliwie jego partner i napełnił papierowy
kubek mrożoną herbatą, wyjętą z turystycznej lodówki.
- Gorący napój chłodzi umysł - powiedział Noah, ale mimo
to wziął od niego kubek z mrożoną herbatą.
- Mam wrażenie, że takie mądrości to jeszcze jeden uboczny
skutek twojego pobytu na Bliskim Wschodzie.
Noah upił łyk z kubka. Mrożona herbata nie była zła. Za
słodka jak na jego gust, ale darowanemu koniowi w zęby się nie
zagląda, jak zwykł mawiać jego dziadek.
- Owszem. Dlaczego spytałeś mnie o Sarę Madison?
- Wydaje mi się, że napytała sobie kłopotów - stwierdził
Dan.
Noah zgniótł jednorazowy kubek, rozkoszując się falą chłodu
w ustach. W furgonetce było gorąco jak w Hadesie, mimo że
działał przenośny klimatyzator.
MIŁOŚĆ,ZEMSTA I... 47
- Wcale mnie to nie dziwi - powiedział, mając na myśli
kopie z jej pracowni.
- Wiesz, że ona poluje na koronę? - spytał z niedowierza
niem Dan. - Dlaczego wobec tego natychmiast się ze mną nie
skontaktowałeś?
Noah zakrztusił się kawałkiem lodu.
- O czym ty mówisz, u diabła? - wymamrotał, gdy w końcu
odzyskał głos.
Dan wskazał mu duży szpulowy magnetofon.
- Mam wszystko na taśmie. Taylor i Brand uważają, że
ona zamierza dokonać kradzieży, gdy tylko korona dojedzie na
miejsce.
Noah zmełł w ustach przekleństwo.
- To śmieszne. Ona jest z tymi dwoma za pan brat. Maluje
dla nich falsyfikaty.
- Musiałaby namalować wiele obrazów, żeby były warte
tyle, co ta korona - stwierdził Dan.
Noah znowu zaklął. Zastanawiał się, co ta wariatka kombinu
je. Wziął z rąk Dana słuchawki i zaczął przesłuchiwać poranną
rozmowę Branda z Taylorem.
- Powinienem ją najpierw stamtąd wyciągnąć, a dopiero po
tem zastanawiać się, o co w tym wszystkim chodzi - mruknął
w końcu pod nosem i odrzucił słuchawki na stertę zapasowych
taśm.
Przed wyjściem wyjął z kieszeni zrolowaną kliszę foto
graficzną. Poprzedniego dnia obfotografował baronową, posłu
gując się zgrabnym aparacikiem wmontowanym w szwajcarski
zegarek.
- Na razie wywołaj mi film i sprawdź, czy potrafisz się
czegoś dowiedzieć o tej damie.
- Dobra - odparł Dan. - Jak ona się nazywa?
- Nie uwierzysz. - Mimo kiepskiego początku dnia Noah
nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Zobaczymy...
48 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Baronowa Gizella Levinzski.
- Balona sobie ze mnie robisz?
- O to samo posądziłem ciebie, kiedy zjawiła się wczoraj
wieczorem u mnie w hotelu. Myślałem, że miałeś nagły przy
pływ małpiego humoru.
Dan zerknął na rolkę filmu trzymaną w dłoni.
- Jak ta kobieta wygląda?
- Blondynka, po pięćdziesiątce. Przystojna, jeśli lubisz ten typ.
- Jaki mianowicie?
- Bogaty.
- Bardzo?
- Za jeden z kamieni, które miała wczoraj na palcach, mo-
głąby prawdopodobnie kupić cały ten stan.
Dan uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Przyjacielu, to mój ulubiony typ. Wierz mi, że gdybym to
ja pierwszy się na nią natknął, na pewno nie odesłałbym jej do
ciebie. - Uśmiech znikł mu z twarzy. -I co z tą baronową?
- Nie wiem. Chce, żeby „Art Digest" zamieścił artykuł o jej
kolekcji. W każdym razie tak twierdzi. Jedna jasnowłosa zło-
dziejka już czyha na koronę. Nie mam ochoty pilnować jeszcze
drugiej.
- Bardzo ci współczuję - mruknął Dan. - Ja się tutaj smażę
w puszce, a ty opiekujesz się blondynkami.
- Paskudne zajęcie - potwierdził Noah i wyskoczył z furgo-
netki.
- A pewnie! - zawołał za nim Dan. - Całe szczęście, że
mamy ochotnika.
Noah musiał bardzo się starać, żeby zbyt gwałtownie nie
skrócić porannej rozmowy z Brandem. Szkoda mu było czasu na
wysłuchiwanie pseudofilozoficznych bredni tego gangstera.
Miał ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład przesłuchanie
tej uroczej malarki, którą Brand zatrudnił.
W dziesięć minut po rozpoczęciu rozmowy Noah doczekał
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 49
się wreszcie ułaskawienia, bo wszedł sekretarz Branda i powie
dział, że jest telefon z Europy.
- Mam nadzieję, że pan mi wybaczy, Lancaster - przeprosił
Malcolm i sięgnął po słuchawkę.
- Oczywiście. - Noah dostrzegł swoją szansę. - Zamierza
łem dziś rano poświęcić trochę czasu na fotografowanie rezyden
cji. Może wrócimy do tej rozmowy po południu.
Malcolm uśmiechnął się.
- Doskonale - powiedział.
Dwie minuty później Noah bez pukania wpadł do pracowni.
- Muszę z panią porozmawiać - zaczął od progu.
- Dzień dobry, dzień dobry - odparła Sara. - Zapomniałam
pana o coś spytać, gdy tak brutalnie zbudził mnie pan o świcie.
- To znaczy, że oboje mamy pytania - stwierdził.
- W jaki sposób udało się panu zadzwonić do mojego poko
ju? W tym domu musi być ze trzydzieści numerów, jeśli poli
czyć wszystkie wewnętrzne.
- Telefony w pokojach gościnnych są podłączone do osob
nych linii - poinformował ją Noah. - Zapisałem pani numer,
obchodząc wczoraj dom.
Skinęła głową, bo wcale jej to nie zaskoczyło. Zatelefonowa
ła do „Art Digest", gdy tylko otwarto redakcję, i chociaż po
twierdzono tam, że magazyn zatrudnia Noaha Lancastera jako
dziennikarza, nadal mu nie wierzyła. W gruncie rzeczy jaki
miała dowód, że to właśnie on? Mógł podszyć się pod dzienni
karza. Szkoda, że nie spytała w redakcji, jak Noah Lancaster
wygląda.
- Dużo pan wie - stwierdziła chłodno.
- Rzeczywiście. Nawet to, że chce pani stąd zniknąć z ostat
nim nabytkiem Branda.
- Nie wiem, o czym pan mówi - bąknęła, usiłując odzyskać
panowanie nad sobą.
Noah skrzyżował ramiona na szerokim torsie i spiorunował
ją wzrokiem.
50 MŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Za chwilę zacznie mi pani tłumaczyć, że książki o wczes
nochrześcijańskiej sztuce są w pani kręgach typową lekturą do
poduszki.
Zbladła.
- Skąd pan o tym wie?
Zbył to pytanie wzruszeniem ramion.
- Tym, skąd wiem, nie musi się pani przejmować. Pani
kłopot polega na tym, że wiedzą to również Taylor i Brand.
- Pokręcił głową. - Boże, strzeż mnie przed amatorami.
Rumieniec natychmiast wrócił jej na policzki.
- Lepsze to niż być zawodowcem - odpaliła.
Noah pochylił się ku niej. Ich twarze znalazły się o centyme
try od siebie.
- Pani oszalała.
- Czyżby? Czy zakładanie podsłuchu to typowa praktyka
w „Art Digest"? Nie jestem taka naiwna, żeby w to uwierzyć,
panie Lancaster... jeśli rzeczywiście nazywa się pan Lancaster,
w co poważnie wątpię.
- Ktoś, kto wyobraża sobie, że wytnie taki numer jak pani,
jest zielony jak trawka na wiosnę - odciął się.
Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem. Wreszcie Noah
przypomniał sobie, po co tu przyszedł.
- To nie jest miejsce na taką rozmowę - powiedział i wypro
stował się. Z kieszeni szerokich spodni wyciągnął klucz i podał
go Sarze.
- Co to jest?
- Jeśli nie umie pani poznać klucza do drzwi, to w jaki
sposób zamierza pani poznać zabytkową koronę? - spytał ironi
cznie, zapisując adres w notesiku. Wyrwał karteczkę razem
z kilkoma innymi, a resztę schował z powrotem do kieszeni.
- Muszę powiedzieć, że wie pan, jak błysnąć nieodpartym
wdziękiem - zakpiła i zerknęła na kartkę, którą Noah jej wrę
czył. - Ładne sąsiedztwo - stwierdziła. - Trochę bardziej luksu
sowe, niż spodziewałabym się po złodzieju, ale domyślam się, że
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 5 1
dzięki temu może pan pracować blisko domu. - Przesłała mu
niewinny uśmiech. - Proszę mi powiedzieć, Lancaster, czy pań
scy sąsiedzi chowają srebra, gdy zapraszają pana na obiad?
- Pani ma kompletnie nie po kolei - burknął Noah. - Ale
jeśli skończyła już pani strzelać racami dowcipu, to może opu
ścimy ten dom?
Stanęła w wyzywającej pozie, zdecydowana śmiało stawić
mu czoło.
- Skąd panu przyszło do głowy, że zgodzę się iść do pańskie
go mieszkania bez armii ochroniarzy? Nie ufam panu.
- Woli pani kusić los i dalej siedzieć tutaj z Brandem i Tay
lorem, mimo że wiedzą, co się wylęgło w pani chorym móżdż
ku? - odparował Noah. - Proszę spojrzeć prawdzie w oczy: oni
doskonale wiedzą, gdzie pani mieszka. Dopóki nie wymyślę, jak
wydostać panią z opałów, będzie pani o niebo bezpieczniejsza
u mnie niż w miejscu, w którym jeden z tych dwóch łobuzów
może panią w każdej chwili znaleźć. - Popatrzył jej prosto
w oczy. - Niech pani stąd wyjdzie, nie mówiąc o tym nikomu,
i pojedzie prosto pod ten adres. Tam niech się pani dobrze zamk
nie i nie otwiera drzwi ani nie odbiera telefonu aż do mojego
powrotu. Jasne?
Sara wlepiła w niego wzrok. Miał w tej chwili kamienną
twarz, przysięgłaby jednak, że widzi w jego oczach ślad zatro
skania.
To śmieszne, pomyślała. Myślenie życzeniowe, ot co. Tego
człowieka interesowało tylko jedno, bynajmniej nie ona. Nie
pomyliła się. On chce zdobyć koronę. Jej koronę.
- Jak to? Nie będzie tajnego hasła? - spytała oschle, odwra
cając się do drzwi. - Jestem rozczarowana.
Zaczynając rozmowę z Sarą, Noah nie miał pojęcia, do czego
ona doprowadzi, jednak nie spodziewał się takiego oporu. Twar
da sztuka z tej kobiety. Intrygowało go tylko, czy w pełni zdaje
sobie sprawę z tego, w jakich opałach się znalazła.
- Saro?
52 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Trudno było uwierzyć, że na tak czuły ton może się zdobyć
mężczyzna, który chwilę wcześniej burkliwym głosem wydawał
jej rozkazy. Sara przystanęła i odwróciła się powoli.
- Słucham.
- Niech pani uważa na siebie. - Noah wciąż miał ponurą
twarz, tym razem Sara była jednak pewna, że nie wymyśliła
sobie jego zatroskania.
- Będę uważać - obiecała cicho i wyszła.
Noah uważnie rozejrzał się po pokoju, przez dłuższą chwilę
zatrzymując wzrok na stojących tam kopiach znanych obrazów.
Sara miała fach w ręku, musiała zajmować się produkcją falsyfika
tów od dość dawna. Głupia koza. Na pewno nie była niewiniątkiem,
czego dowodziła jej praca dla Branda, niemniej jednak istniała
zasadnicza różnica pomiędzy fałszowaniem dzieł sztuki a przemy
tem skarbów narodowych. Czyżby ona naprawdę nie zdawała sobie
sprawy z niebezpieczeństwa, w jakim się znalazła?
Westchnął i zamknął za sobą drzwi pracowni. Zastanawiał
się, co zrobić z Brandem. Kolekcjoner podejrzewał Sarę o pod
wójną grę, a Noah wiedział, że takie podejrzenia łatwo wymyka
ją się spod kontroli i wybuchają z olbrzymią siłą. Miał jednak
nadzieję, że jeszcze nie jest za późno.
Jadąc przez miasto, znów zaczął się zastanawiać, czy Sara
zdaje sobie sprawę z grożącego jej niebezpieczeństwa. Był pe
wien, że jeśli ktoś szybko nie uratuje jej przed nadmiarem szalo
nych pomysłów, może źle skończyć.
Pozostawały dwa problemy. Po pierwsze, Noahowi nie odpo
wiadała rola księcia z bajki. Po drugie zaś, przyjechał do Phoe
nix, by ukoronować swoją dotychczasową karierę. Tymczasem
Sara Madison całkiem niepotrzebnie skomplikowała mu życie.
ROZDZIAŁ 4
Sara nerwowo krążyła po mieszkaniu, oczekując przyjazdu
Noaha. Starała się zdecydować, co robić, ale jak liść uwięziony
w wirze wciąż wracała myślami do punktu wyjścia. Czy powin
na udawać, że nic nie wie o koronie? A może należy zaryzyko
wać i zaufać Lancasterowi?
Ani przez chwilę nie wierzyła, że Noah jest tym, za kogo się
podaje. Wprawdzie załatwił sobie rekomendacje z redakcji „Art
Digest", jednak wszystko wskazywało na to, że jest po prostu
wykwalifikowanym złodziejem. A jeśli tak, to w niczym nie był
lepszy od Malcolma Branda. Mimo to Sara nie mogła pozbyć się
przeczucia, że w określonych okolicznościach Noah dotrzymuje
słowa.
Dlaczego zadał sobie trud ostrzeżenia jej przed Malcolmem
i Peterem? Czy mogło go w jakiś sposób obchodzić, co się z nią
stanie? A może ostrzegł ją z bardziej egoistycznych pobudek?
Może chciał ją zniechęcić, żeby nie przeszkadzała mu w zdoby
ciu korony? Bez wątpienia aż nadto wyraźnie dał do zrozumie
nia, że nie wierzy, by sama była w stanie dokonać takiej kradzie
ży. Prawdę mówiąc, sprowokowała go do tego swoim lekkomy
ślnym postępowaniem.
- Idiotka ze mnie! - mruknęła. - Powinnam była wziąć tę
książkę do sypialni i odstawić ją na półkę rano. Wtedy Peter
niczego nie zacząłby podejrzewać. Idiotka, idiotka, idiotka!
Zamarła, bo nagle rozległo się pukanie. Pierwszy raz od
54 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
przyjęcia propozycji Petera Sara uświadomiła sobie, że to nie
zabawa. Malcolm Brand nie zawahałby się przed usunięciem
żadnej przeszkody, która stanęłaby mu na drodze do wymarzo
nego i od dawna wyczekiwanego skarbu.
Zza drzwi dobiegł zniecierpliwiony głos Noaha:
- Saro, niech pani otworzy.
Natychmiast podbiegła, aby otworzyć dwie ciężkie zasuwy
i zdjąć masywny łańcuch.
- Obawiałam się, że to Malcolm - wyznała, gdy Noah
wszedł do mieszkania.
- Wreszcie zaczyna pani rozumieć sytuację, co?
Zignorowała pytanie, oboje bowiem dobrze wiedzieli, że jest
tylko retoryczne.
- Próbowałam rozstrzygnąć, czy mogę panu zaufać - powie
działa cicho.
- I...?
- Rozsądek podpowiada mi, że byłabym głupia, gdybym
panu uwierzyła. Jest pan złodziejem, oszustem i Bóg wie kim
jeszcze.
Jeśli nawet poczuł się urażony jej słowami, nie okazał tego.
- Ciekawe, dlaczego słyszę w tym oskarżeniu jakieś „ale".
- Sama sobie zadaję to pytanie.
Sara, niespokojna i niepewna, wcale nie wydawała się teraz
wyrachowaną oszustką, za którą początkowo ją wziął. Przypo
mniały mu się jednak płótna z pracowni i stara prawda, że pozo
ry często mylą.
Usiadł naprzeciwko niej w fotelu i wsparłszy ramię na udzie,
pochylił się w jej stronę.
- Dobrze, zacznijmy od pani związku z Malcolmem Brandem.
- Nie jestem z nim w żadnym związku.
- Ale mieszka pani w jego domu. Czy płaci pani za wy
najem?
- Wcale tam nie mieszkam - zaprotestowała Sara, świado
ma ohydnej insynuacji zawartej w słowach Noaha. - Po prostu
MŁOŚĆ,ZEMSTAI... 55
korzystam z tego pokoju, póki nie skończę pracy. Moje mieszka
nie jest w tej chwili dość hałaśliwe i to mi przeszkadza w malo
waniu.
- To prawda?
- Oczywiście. Bardzo mi się nie podoba, że pan w ogóle o to
pyta.
- Nie jesteś wzorem wszelkich cnót, złotko - spokojnie wy
tknął jej Noah.
Sara zarumieniła się, bo zarzut był aż nadto słuszny. Jak
mogła wytłumaczyć, że wszelkie krętactwa i podstępy są obce
jej naturze, skoro Noah tyle ich widział?
- Oboje z Brandem handlujecie falsyfikatami. Mieszka pani
u niego w domu. Chyba więc zgodzi się pani ze mną, że wy
ciągnąłem logiczny wniosek, posądzając ją o konszachty z tym
facetem.
- Nie zgodzę się. I powiem panu, Lancaster, jeśli w ogóle
tak pan się nazywa, że myli się pan pod każdym względem.
Przede wszystkim nie pozostaję w żadnym związku z Malcol
mem Brandem, ani uczuciowym, ani innym. Po drugie, nie
handluję falsyfikatami... - Sara punktowała kolejne wyjaśnie
nia na palcach. - A po trzecie, odkąd pojawił się pan wczoraj
w domu Branda, nie powiedział pan ani jednego zdania, które
byłoby prawdą. - Jej oczy gniewnie zalśniły. - Krótko mówiąc,
przygarnął kocioł garnkowi.
Noah uśmiechnął się nieoczekiwanie.
- Czy zawsze jest pani taka kłótliwa?
- Zwykle jestem wzorem dyplomacji, ale pan, jak widać,
budzi we mnie najgorsze instynkty.
- Zastanawiam się, dlaczego tak jest - mruknął Noah bar
dziej do siebie niż do niej.
- Może nie lubię, jak ktoś się wtrąca do moich spraw - pod
sunęła mu jadowicie.
- To jedno nas łączy - odparł natychmiast. - Posłuchaj, złot
ko, masz swój mały, dobrze prosperujący interes. Po co pakujesz
56 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
się w sprawę, która cię przerasta, i ryzykujesz, że wszystko diab
li wezmą?
Sarze nie spodobał się ten protekcjonalny ton.
- Skąd pan wie, że nie potrafię wynieść korony?
- Czyli jednak wie pani o najnowszym zakupie Malcolma.
Przyznaje to pani?
Przez chwilę uważnie mu się przyglądała.
- Jak właściwie dowiedział się pan o koronie? To zawsze
były tylko plotki, nic więcej.
- Powiedzmy, że mam swoje źródła, i niech to wystarczy
- powiedział, po czym dodał zdecydowanym tonem: - Zabiorę
tę koronę, Saro.
Bez zmrużenia wytrzymała jego groźne spojrzenie.
- Nie dopuszczę do tego, jeśli dostanę ją pierwsza.
Noah zmełł przekleństwo w ustach, wstał z krzesła i zaczął
się przechadzać po miękkim dywanie.
- Nawet gdyby Brand niczego się nie domyślił, nie byłaby
pani w stanie urzeczywistnić swojego pomysłu.
- To pana pogląd.
Szczerze mówiąc, zbadawszy w tajemnicy system alarmowy
w domu Branda, Sara również zwątpiła w swoje możliwości.
Nie zamierzała jednak zdradzić przed Noahem swojego małego
sekretu.
- Wchodzi mi pani w drogę, Saro. Niech pani zrezygnuje
z korony. Może pani dalej malować falsyfikaty, ale poważne
sprawy musi pani zostawić fachowcom.
Zaczynał ją już nużyć tymi posądzeniami.
- Wcale nie maluję falsyfikatów - zaprotestowała.
- Oczywiście, że nie. Po prostu pasjonuje panią kopiowanie
wielkich dzieł w wolnych chwilach. - Zerknął na nią niedowie
rzająco. - Chyba nie sądzi pani, że uwierzyłem w bajeczkę
o wykładowcy historii sztuki?
Sara zerwała się na równe nogi i stanąwszy przed nim, prze
rwała mu przechadzkę po pokoju.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 57
- Jestem wykładowcą historii sztuki - oświadczyła sta
nowczo.
- To dlaczego siedzi pani w fortecy Branda zamiast w sali
wykładowej?
- Bo są letnie wakacje, cwaniaku - odpaliła. - Zajęcia za
czynają się dopiero we wrześniu.
Nadal sprawiał wrażenie nie przekonanego, ale wydało jej
się, że zauważyła w jego oczach błysk powątpiewania. Ma pięk
ne oczy, przemknęło jej przez myśl. Złotobrązowe, błyszczące,
przypominające topazy.
- Może rzeczywiście mówi pani prawdę - powiedział
w końcu.
- Łatwo to sprawdzić. - Podała mu aparat telefoniczny. -
Niech pan zadzwoni na uniwersytet. Na pewno potwierdzą, że
jestem wykładowcą na wydziale sztuk pięknych.
Noah odstawił aparat na stół.
- Nie ma potrzeby. Zresztą mogła pani kogoś poprosić, żeby
panią krył. To nie jest trudne, jak z pewnością sama się pani
przekonała, telefonując dziś rano do redakcji „Art Digest".
Szeroko otworzyła oczy. Czyżby ten człowiek znał każdy jej,
ruch?
- Domyślam się, że w mojej pracowni też założył pan pod
słuch - mruknęła.
Noah zupełnie nie przejął się jej lodowatym tonem.
- Oczywiście, ale wcale nie stąd się dowiedziałem, że pani
mnie sprawdzała.
- A skąd?
- Prosta sprawa. Nie ufa mi pani ani na jotę bardziej niż ja
pani. Gdybym traktował naszą rozgrywkę jak mecz, zapisałbym
nam to na remis.
- I zainteresowanie koroną również - dodała, uświadamiając
sobie nagle, że z nich dwojga fachowcem rzeczywiście jest tylko
Noah. Bardzo wątpiła, czy ten człowiek zwykł przyjmować do
wiadomości, że coś może go zatrzymać w dążeniu do celu.
58 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Zainteresowanie koroną również - przyznał.
Zapadło niezręczne milczenie. Sara wiedziała, że Noah spo
dziewa się jej odwrotu, o tym jednak nie było mowy. Wiele lat
czekała na okazję, żeby zemścić się za krzywdę, jaką Malcolm
Brand wyrządził jej ojcu. Nie mogła pozwolić, żeby Lancaster
pozbawił jej tej satysfakcji.
- Sytuacja wygląda na patową.
- Rzeczywiście.
- Co pan proponuje?
- Możemy ogłosić współzawodnictwo. Zwycięzca bierze
wszystko.
Z pewnego siebie tonu Noaha Sara wywnioskowała, że na
wet nie dopuszcza myśli, by mógł zostać pokonany.
- Możemy - odparła bez entuzjazmu.
Dlaczego ten człowiek nie znajdzie sobie innego celu? Nie
chby spróbował ukraść diament Hope. Albo brytyjskie klejnoty
koronne. Dla profesjonalisty tego rodzaju jest w świecie mnó
stwo wyzwań. Dlaczego uparł się akurat na tę koronę?
- Zawsze może pan wybrać się gdzie indziej - powiedziała
z nadzieją w głosie. - Słyszałam, że o tej porze roku jest bardzo
pięknie na Riwierze. Z pewnością znalazłby pan tam coś godnego
uwagi. Znacznie łatwiej opylić klejnoty niż dzieło sztuki. - Sara
była dumna, że przypomniała sobie właściwe słowo z gwary zło
dziejskiej. Lata czytania kryminałów nie minęły bez echa.
- Mógłbym - przyznał - ale muszę pani wyznać, że kamie
nie w koronie Konstantyna budzą mój szczególny sentyment.
- Nie zniszczy pan korony!
Noah popatrzył na nią zdumiony, wydawała się bowiem au
tentycznie wstrząśnięta taką możliwością. Ta kobieta intrygowa
ła go coraz bardziej. Chyba nie liczyła na sprzedanie korony
w całości. Dla amatora takie ryzyko było stanowczo nieopłacal
ne. Doszedł mu więc jeszcze jeden powód, by położyć rękę na
koronie. W ten sposób ocaliłby tę szaloną blondynkę przed nią
samą.
MIŁOŚĆ,ZEMSTA I... 59
- A co pani zamierzała z nią zrobić? - spytał zaniepokojony
tym, co może usłyszeć w odpowiedzi.
- Oczywiście zwrócić ją rządowi Turcji.
- Chce pani nadstawić karku tylko po to, żeby po prostu
oddać ją tam, skąd znikła?
Znowu podawał w wątpliwość jej inteligencję. Jego arogan
cja coraz bardziej irytowała Sarę.
- Niezupełnie - odparła.
- Niezupełnie?! - zagrzmiał. - Co to ma być za odpowiedź?
Wzruszyła ramionami.
- W zasadzie nie jest to pana sprawa, ale zamierzam wziąć
znaleźne.
Pokręcił głową.
- Wciąż nie widzę w tym sensu. Kamienie w tej koronie są
warte o wiele milionów więcej, niż mogłoby wynieść najwię
ksze znaleźne. Nawet za jeden ze swoich falsyfikatów mogłaby
pani dostać więcej pieniędzy.
Stanął za nią i położywszy jej ręce na ramionach, obrócił ją
do siebie.
- Co pani naprawdę zamierza, Saro? - spytał cicho.
Spuściła wzrok. Gorączkowo szukała wyjaśnienia, które
miałoby choć pozory prawdopodobieństwa. Noah ujął ją pod
brodę i zmusił, by spojrzała mu w oczy. Delikatnie przesunął
kciukiem poniżej jej dolnej wargi.
- Tym razem chcę usłyszeć prawdę - oświadczył.
Od tego dotknięcia ciarki przebiegły jej po skórze, a zmy
słowy błysk, który nagle pojawił się w głębi piwnych oczu
Noaha, całkiem ją oszołomił. Kiedy jego zdradzieckie palce
zaczęły głaskać ją po szyi, a kciuk zatrzymał się na chwilę na
pulsie, zrozumiała, że z pewnością już wie, jak mocno bije jej
serce.
W kącikach ust Noaha pojawił się nikły uśmiech.
- Czy odrobina zaufania do mnie zabiłaby panią? - spytał
miękkim, uwodzicielskim tonem.
60 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Mogłabym spytać pana o to samo - odparła w odpowiedzi
równie cicho. Atmosfera w pokoju stała się nagle intymna.
Ulżyło jej, gdy Noah puścił ją i z powrotem usiadł w fotelu,
splatając ramiona za głową i prostując nogi.
- Mogłaby pani - przyznał lekko, jakby przed chwilą nie
zdarzyło się nic niezwykłego. - Zatem wygląda na to, że zna
leźliśmy się w punkcie wyjścia.
Czuła się głupio, bo omal nie uległa uwodzicielskiemu czaro
wi chwili, która właśnie minęła. Irytował ją Noah, który prawdo
podobnie nadal uważał ją za kobietę bez zasad. Postanowiła
przestać się tłumaczyć. Czy nie jest jej wszystko jedno, co ten
arogancki olbrzym o niej myśli? Co ją obchodzi jego zdanie?
Nagle westchnęła, uprzytomniła sobie bowiem, jak niebezpiecz
nym przyzwyczajeniem jest unikanie prawdy. Doszło do tego, że
zaczęła okłamywać samą siebie.
Znów usiadła na kanapie i założyła nogę na nogę, z satysfa
kcją zauważając, że przykuła tym gestem uwagę Noaha. A jed
nak jest tylko mężczyzną, pomyślała. Interesujące.
- Moglibyśmy pracować razem - zaproponowała, ostenta
cyjnie obciągając spódnicę na kolana. Noah nadal przyglądał się
jej długim, opalonym nogom.
- Nie potrzebuję wspólnika.
Sara pokiwała nogą.
- Nie wiem, co pan planuje, ale na pewno byłoby panu
łatwiej, gdyby miał pan sojusznika w domu Branda.
- Zapomina pani, że wczoraj wieczorem jej gra została roz
szyfrowana. Mam przeczucie, że obecnie jest pani w domostwie
Malcolma Branda osobą niepożądaną.
- A jeśli sobie z tym poradzę?
- W jaki sposób?
- Bardzo prosto. Powiem Peterowi, że wiem o koronie
i chcę mieć udział w tym interesie.
Spojrzał jej w oczy.
- To jest najgłupszy pomysł, o jakim słyszałem!
MIŁOŚĆ,ZEMSTA I... 61
- Pochlebstwem niczego pan nie osiągnie. - Wstała z kana
py, przeszła przez pokój długimi, sprężystymi krokami i przy
siadła na poręczy jego fotela. - Niech pan lepiej posłucha do
końca - powiedziała przymilnie.
Pokręcił głową.
- Już i tak usłyszałem za dużo. To zbyt niebezpieczne.
- Och, Noah, naprawdę niech pan posłucha... - Odgarnęła
mu z czoła kosmyk włosów. Gdy znów się odezwała, trudno jej
było zapanować nad drżeniem głosu. - Czekałam wiele lat na tę
okazję. Nie pozwolę, żeby odrobina niebezpieczeństwa mi prze
szkodziła.
- Odrobina niebezpieczeństwa? - powtórzył zdumiony. -
Złotko, kwalifikujesz się do domu bez klamek. To już nie jest
drobny szwindel. Ci ludzie idą na całego.
Nadal stosowała taktykę stopniowego zmiękczania prze
ciwnika, zaczęła bowiem wytyczać palcem szlak na jego ra
mieniu.
- Muszę tylko trochę potrenować. Zresztą Peter nie jest taki
jak Malcolm. On by mnie nie skrzywdził. Lubi mnie.
- Może już pani zapomniała, ale to właśnie on wsypał panią
dziś rano - zwrócił jej uwagę Noah i gniewnie zacisnął usta.
- Nie ma mowy. Pani nie wolno się do tego wtrącać, nawet
gdybym miał panią związać i pilnować.
Sara głośno westchnęła. Pomyślała, że kobieca perswazja też
ma swoje ograniczenia, zsunęła się z poręczy fotela i stanęła
przed nim.
- Ukradnę tę koronę bez względu na to, czy mi pan pomoże,
czy nie.
Nerwowo przeczesał dłonią włosy, zastanawiając się, czym
zawinił w życiu, że spotkał na swojej drodze Sarę Madison. Ta
kobieta wyprowadziłaby z równowagi świętego, a co dopiero
mówić o nim, który na pewno nie aspirował do świętości.
- Ma pani nie po kolei w głowie - powiedział w końcu.
- Mam cel - poprawiła go.
62 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I..
- Powinna pani mieć nie cel, tylko celę. W miłym, spokoj
nym domu bez klamek.
Jest kompletnie obłąkana, pomyślał. Nawet rozważanie jej
propozycji nie miało sensu. Współpraca z nią byłaby jak zabawa
odbezpieczonym granatem. Nie warto pytać, czy wybuchnie,
można tylko zastanawiać się, kiedy to się stanie.
Ale jeśli nie przystanie na jej idiotyczny plan, Sara niechyb
nie skończy z kamieniem u nogi na dnie jednego z arizońskich
jezior. Pozostawiona samej sobie jest pewną kandydatką na
samobójczynię.
- Trudno, niech będzie - zgodził się. - Ma pani wspólnika,
z tym że ja o wszystkim decyduję.
Sara uśmiechnęła się, tłumacząc sobie w duchu, że skoro
zwyciężyła, powinna okazać wielkoduszność. Zresztą Noah
wcale nie wyglądał na zachwyconego perspektywą współpracy,
więc wolała nie podsycać jego niechęci.
- W porządku - odparła.
Noah chciał jednak zdobyć pewność, że Sara jest gotowa bez
zastrzeżeń wypełniać jego polecenia. Przecież od tego mogło
zależeć ich życie.
- Ponieważ jest pani zainteresowana tylko znaleźnym, ja
staję się wyłącznym posiadaczem korony - oświadczył.
Sara westchnęła głośno. Przed chwilą znów popełniła fatalny
błąd. Noah oczywiście nie miał zamiaru zwrócić korony prawo
witym właścicielom. W co ona się wpakowała?
- Czekam na odpowiedź - ponaglił ją Noah.
- Zamierza pan zniszczyć koronę dla klejnotów? - spytała
cicho.
- Ta część umowy nie podlega negocjacjom, Saro. Obiecuję,
że zostanie pani godziwie wynagrodzona. Albo dostaję koronę
bez zastrzeżeń, albo poszuka sobie pani innego wspólnika.
To nie była czcza groźba. Sara wiedziała, że dla zachowania
pozorów musi przyjąć warunki Noaha, a dopiero potem zastano
wić się, jak zerwać sieć, która ją coraz bardziej oplątywała.
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 63
Wciąż zamierzała zwrócić koronę prawowitemu właścicielowi,
chodziło tylko o to, jak przekonać Noaha. Postanowiła skorzy
stać z doświadczeń Scarlett O'Hary i przemyśleć ten problem
nazajutrz.
- W porządku - powiedziała, wzdychając. - Umowa stoi.
Noah skinął głową z nie ukrywaną satysfakcją i podał jej
rękę.
- Przybijemy?
Gdy Sara podała mu dłoń, zrozumiała, że właśnie złożyła
swoje życie w ręce obcego człowieka, nie mając nawet pojęcia,
jak się nazywa.
- Nawet nie wiem, jak do pana mówić - powiedziała z wy
rzutem.
- Zawsze reagowałem na imię „Noah".
- Czy to pana prawdziwe imię?
- Tak mnie nazwała matka - oświadczył z uśmiechem. - Je
szcze przed moim urodzeniem. W mojej rodzinie od czterech
pokoleń nadaje się to imię pierworodnemu.
Poczuła się odrobinę pewniej. Ten człowiek miał matkę. I po
chodził z rodziny z tradycjami. Jak to możliwe?
- A co z nazwiskiem?
Znów zrobił nieprzeniknioną minę.
- W pewnych sprawach musi mi pani zaufać.
- Ufam - skłamała.
Bursztynowe oczy uważnie przyjrzały się jej twarzy, szuka
jąc odpowiedzi na pytania, które jeszcze nie padły. Wreszcie
Noah przypomniał sobie, że wciąż trzyma rękę Sary, więc ją
puścił.
- Dobrze - powiedział szorstko. - Weźmy się do pracy.
Półtorej godziny później Noah siedział w furgonetce zapar
kowanej pod wzgórzem i czekał, aż Sara rozmówi się z Peterem
Taylorem. Nadal uważał, że pomysł jest idiotyczny, ale Sara
musiała odzyskać wiarygodność w oczach Malcolma, a to był
64 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
jej zdaniem najlepszy sposób. Skoro on, Noah, widział w niej
fałszerza i oszustkę, to czemu Peter nie miałby uwierzyć w po
dobną bajeczkę?
Stanąwszy przed drzwiami gabinetu Petera Taylora, otarła
zwilgotniałe dłonie o spódnicę. Nie mogła zrozumieć, w jaki
sposób lodowato zimna ręka może się pocić. Po chwili zapukała,
najpierw nieśmiało, potem energiczniej.
- Proszę - odezwał się Peter.
Podniósł głowę znad biurka i zmrużył oczy.
- O, Sara - powitał ją swobodnie. - Czym mogę pani służyć?
Przystanęła przed mahoniowym biurkiem, trzymając mocno
splecione ręce za plecami. Nie chciała, by Peter zauważył, że
drżą.
- Myślę, że musimy porozmawiać.
Peter wskazał jej krzesło.
- Jestem tego samego zdania. Czy zawołać Malcolma?
Zamarła. Wiedziała jednak, że musi zachować spokój.
- Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, wolałabym najpierw
porozmawiać tylko z panem. Potem może pan zdecydować, czy
włączyć do sprawy również pana Branda.
Peter wziął ołówek i zaczął się nim bawić. Wyraźnie zastana
wiał się nad jej słowami. Sara uświadomiła sobie, że czekając na
odpowiedź, wstrzymała oddech.
- Pracuje pani dla Malcolma - przypomniał jej Peter. -
Wszelkie problemy powinna pani omawiać bezpośrednio z nim.
Sara usiadła sztywno na wskazanym krześle.
- Nie sądzę, by trzeba było kłopotać tym Malcolma. Czego
oczy nie widzą, tego sercu nie żal, prawda? - Uśmiechnęła się
czarująco.
W furgonetce Noah zacisnął pięści. Wiedział, że wdarciem
się do gabinetu Taylora zepsułby wszystko, ale był na to gotów,
gdyby ten drań ośmielił się tknąć Sarę.
Peter unieruchomił ołówek między palcami obu rąk.
- Stąpa pani po cienkim lodzie - ostrzegł.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 65
Wstała, bo poczuła, że nie usiedzi ani chwili dłużej.
- Bardzo mi się nie podoba, że traktuje mnie pan jak głupa
wą blondynkę.
- Skąd pani to przyszło do głowy? - Wydawał się szczerze
zdziwiony.
- Doprawdy, Peter, gdyby pan kiedykolwiek chciał spróbo
wać swoich sił w pisaniu, to jest pan stworzony do literatury
pięknej. Zwłaszcza do bajeczek.
- Obawiam się, że nie nadążam - stwierdził spokojnie Peter.
- Może zacznie pani od początku i wtedy zobaczymy, co można
zrozumieć z pani dość zawiłego wywodu.
- Dobrze. Wiem, że okłamał mnie pan, mówiąc o kopiowa
niu obrazów. I wiem, co zamierzacie zrobić z tymi kopiami.
Gdy palce Petera jeszcze mocniej naparły na końce ołówka,
Sara zaczęła się zastanawiać, czy nie wyobraził sobie, że zaciska
je na jej szyi.
- Powiedziałem pani, że Malcolm obawia się kradzieży.
Często urządza przyjęcia i kiedy dom ma być pełen ob
cych ludzi, wolałby wieszać na ścianach kopie zamiast orygi
nałów.
Sarze przyszło do głowy, że chyba zmarnowała talent, nie
wybierając kariery aktorki. Aż trudno jej było uwierzyć, jak
gładko wszystko szło. Zastanawiała się, co o tym wszystkim
myśli Noah.
- To nie jest prawda i pan świetnie o tym wie - powiedziała.
- Moje kopie mają pomóc w przemycaniu obrazów Malcolma
do galerii.
- Nie przemyca się obrazów do galerii, moja droga Saro
- zwrócił jej uwagę Peter. - Jeśli ktoś zajmuje się kradzieżą dzieł
sztuki, to przemyca obrazy za granicę.
Sara nie dała się zbić z tropu.
- Niekoniecznie - odparła. - Przecież zamierzacie sprzedać
na aukcji część kradzionych obrazów, które trzymacie w skryt
ce, w piwnicy.
66 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Rozległ się głośny trzask i kiedy spojrzała na dłonie Petera,
zobaczyła złamany ołówek.
- Ma pani bujną wyobraźnię, Saro - powiedział cicho. - Na
pani miejscu byłbym bardziej ostrożny. To może sprowadzić na
panią kłopoty.
Noah omal nie zerwał się z pudła, na którym siedział, i nie
pobiegł do swojego samochodu. Od początku wiedział, że plan
Sary grzeszy naiwnością. Od kiedy to w jego branży słucha się
amatorów, zwłaszcza w spódnicy? Bardzo go zdziwiło, gdy do
wiedział się, że Sara wcale nie maluje falsyfikatów. Ciekawe,
dlaczego nie powiedziała mu, że zatrudniono ją tylko po to, by
sporządziła kopie.
- Nie potrzebuję kłopotów - zapewniła Petera Sara. - Pra
wdę mówiąc, po prostu chcę mieć udział w tym interesie.
- Za ciężko pani pracuje. Widzę, że wpłynęło to ujemnie na
pani zdolność rozumowania.
Sara wykonała przeczący gest i atakowała dalej:
- To mógłby być doskonały układ. Wy macie kontakty z do
stawcami obrazów i z potencjalnymi kupcami, a ja umiem na
malować prawie doskonałe kopie oryginału, które bezpiecz
nie można wystawić na aukcji. - Uśmiechnęła się radośnie.
- Mogę nawet stworzyć obrazy, o których istnieniu nikt do
tąd nie wiedział. Będziemy mogli „odkrywać" nowe obrazy.
- Klasnęła w dłonie. - Och, Peter, to byłoby takie emocjonu
jące!
Przysiadła na krawędzi biurka i spojrzała na niego szeroko
rozwartymi, niebieskimi oczami.
- Znudziło mnie moje dotychczasowe życie. Dość mam
ciasnego mieszkania z mikroskopijnym ogródkiem, skoro mo
głabym mieć penthouse w Camelback Towers. Mój sześcioletni
samochód też już ledwo zipie. Chcę mieć porsche, Peter. -
Uśmiechnęła się łakomie. - Nie, nie porsche. Ferrari. Czerwone
jak wóz strażacki. I rollsa na weekendy w górach.
Peter patrzył na nią, jakby ją widział pierwszy raz w życiu.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 67
- Ale z pani cicha woda - mruknął. - Kiedy się poznaliśmy,
myślałem, że jest pani grzeczną dziewczynką.
Sara pochyliła się ku niemu.
- Nie jestem dziewczynką, Peter - powiedziała schrypnię
tym, zmysłowym głosem. - Jestem kobietą. Mam potrzeby
i pragnienia kobiety.
Przesadziła, uznał Noah. Dlaczego po prostu nie zedrze z sie
bie ubrania? Co ona sobie wyobraża? Że jest Matą Hari?
Peter odchrząknął.
- Zaczynam to dostrzegać. - Przez dłuższą chwilę wodził
wzrokiem po sylwetce Sary. W odpowiedzi uśmiechnęła się
uwodzicielsko.
Omal nie podskoczyła z radości, gdy zrobił taką minę, jakby
poważnie się zastanawiał.
- Rozumiem, że to ma być umowa między nami - powie
dział w końcu.
- A czy widzi pan rozsądny powód, żeby dzielić zarobek na
trzy części zamiast na dwie?
Peter pokręcił głową i uśmiechnął się chytrze.
- Zaskakujesz mnie coraz bardziej, króliczku.
Sarze zabłysły oczy.
- A zniesiesz jeszcze jedno zaskoczenie?
Zmrużył oczy.
- Nie wiem. Spróbuj.
Oblizała wargi, przyciągając tym jego spojrzenie. Gdy była
pewna, że poświęca jej całą swą uwagę, powiedziała półgłosem:
- Myślę, że powinniśmy ukraść tę koronę, Peter, a potem
zniknąć w tropikach. Razem.
- Cholera! - zaklął Noah, przerywając Danowi lekturę
„Playboya". - Znowu to samo. Jeśli ona wyjdzie stamtąd żywa,
to przełożę ją przez kolano i spiorę.
- Tu jest akurat ciekawy list na ten temat. Chcesz przeczy
tać? - zaproponował usłużnie Dan.
- Chcę, żeby przestała uprawiać te swoje gierki - burknął
68 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Noah. - Dlaczego, do diabła, nie zachowuje się jak wykładowca
historii sztuki?
- A jak powinien zachowywać się wykładowca historii
sztuki?
- Nie wiem. Przyzwoicie. Rozsądnie. Takim zachowaniem
może rozpalić mężczyznę do białości.
- Zdaje się, że zrobiła na tobie wrażenie.
- Nie bądź śmieszny. Po prostu nie chcę, żeby przez nią
nasze przedsięwzięcie wzięło w łeb.
- Może masz rację - mruknął Dan i znów zajął się „Play
boyem".
W rezydencji Branda długo panowała cisza. Peter wpatrywał
się w Sarę, która starała się ignorować te oględziny.
- Miałem rację. Wiesz o koronie - stwierdził w końcu.
- Wiem. I nie rozumiem, dlaczego chcesz ryzykować lata
więzienia dla kogoś takiego jak Malcolm Brand. On cię traktuje
okropnie.
- Malcolm i ja długo pracujemy razem.
Sara westchnęła i zeskoczyła z biurka.
- No dobrze. Chyba już wyjaśniłam, o co mi chodzi -
stwierdziła dziarsko. - Dziękuję, Peter, że zechciałeś ze mną
porozmawiać. Powinnam się spakować.
- Spakować...?
Uśmiechnęła się do niego smutno.
- A po co mam tu dłużej siedzieć?
- Od początku wszystko wiedziałaś, co? - spytał z mimo
wolnym podziwem.
- Niezupełnie. Wiedziałam tylko, że nie powiedzieliście mi
prawdy. Malcolm musi sprzedać kilka skradzionych obrazów,
żeby zapłacić za koronę, tak? I chce je zastąpić moimi kopiami.
- Jesteś nie tylko piękna, Saro, ale również bystra.
- Dziękuję, sir. - Z kpiącą miną dygnęła jak służąca. No
i co? - spytała w myślach Noaha. Ktoś uważa, że jestem bystra.
- Czy mówiłaś poważnie? - spytał nagle Peter.
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 69
- Czy co mówiłam poważnie?
- Że ze mną wyjedziesz.
Sara uprzytomniła sobie, że przez ostatnie kilkanaście minut
nakłamała więcej niż dotychczas przez całe życie. Zanosiło się
na to, że tego dnia przyjdzie jej ustanowić absolutny rekord
w łganiu.
- Oczywiście - odparła bez wahania.
- W porządku, umowa stoi - powiedział Peter po długiej
chwili namysłu.
- Żartujesz.
- Ani trochę, Saro. Przejmiemy tę koronę. Razem.
Zakręciło jej się w głowie, przypomniała sobie bowiem, że
nie dalej jak rano bezskutecznie zastanawiała się, jak ukraść
koronę. Nie minął nawet dzień i już miała dwóch wspólników,
profesjonalistów. Czy to nie uśmiech losu?
- Nie mogę się tego doczekać.
Wyciągnął do niej ramiona.
- Czy nie powinniśmy przypieczętować naszej umowy po
całunkiem?
Uratował ją interkom, zapowiadający nadejście Malcolma.
Spojrzała na Petera z żalem.
- Przykro mi. Będziemy mieli mnóstwo czasu dla siebie
gdy już wylądujemy na naszej wyspie. - Przesłała mu pocałunek
i opuściła gabinet. W przejściu skinęła głową Malcolmowi
Brandowi, który nie ukrywał zaciekawienia.
ROZDZIAŁ 5
Noah, wciąż siedząc w furgonetce, nadal podsłuchiwał, co
dzieje się w rezydencji. Ulżyło mu, gdy przekonał się, że Peter
Taylor postanowił kryć Sarę przed Malcolmem Brandem i zręcz
nie zaprzeczył temu, jakoby wiedziała cokolwiek o koronie.
Mimo tego sukcesu Sary odczuwał jednak niepokój. Za łatwo jej
poszło.
Wątpliwości wciąż go dręczyły, gdy zbliżał się krętą drogą do
rezydencji. Zastał Sarę w pracowni. Powitała go szerokim
uśmiechem.
- A mówiłam, że dam sobie radę! Kiedy ta historia się skoń
czy, będę mogła przeprowadzić się do Hollywood i wykorzystać
mój talent aktorski w filmie. Co pan o tym sądzi?
Noah był jednak poważny.
- Sądzę, że powinna pani to jeszcze przemyśleć przed spa
kowaniem rzeczy - oświadczył.
- Złości się pan dlatego, że amator ściągnął na siebie całą
uwagę widzów?
- Nie. Za łatwo to pani poszło.
- Ależ pan umie zdołować człowieka.
Noaha ogarnęły wyrzuty sumienia, że tak brutalnie rozwiał
jej marzenia. Nie miał jednak wyjścia. Sara była zbyt spontani
czna, i to jej mogło zaszkodzić. Bez namysłu skakała na głęboką
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 71
wodę, nie bacząc na konsekwencje. A on zaś musiał dopilnować,
by nic jej się nie stało, choć oczywiście wcale się o to zajęcie nie
prosił.
Sara odwróciła się i wyjrzała na dwór przez oszklone drzwi
balkonowe. Strzyżyk pracowicie naprawiał gniazdo na olbrzy
mim kaktusie, a trochę dalej zając buszował w kępie bujnych
polnych kwiatów. Pozazdrościła tym zwierzakom ich beztro
skiej egzystencji.
Gdy Noah stanął za jej plecami, odniosła wrażenie, jakby
nagle otulił ją miękki, ciepły kokon. To śmieszne, powiedziała
sobie, przecież nawet nie lubisz tego człowieka. Zaraz jednak
przyznała w duchu, że znów skłamała.
- Była pani wspaniała. Każdy by uwierzył, że ma pani ro
mans z Taylorem. Udawała pani cały czas, a może się mylę?
Sara zaczęła się zastanawiać, czy Noah może być zazdrosny.
To już byłoby coś. Powoli odwróciła się i spojrzała mu prosto
w oczy. Były pozbawione wyrazu, co przypomniało jej, że ten
mężczyzna żyje na innych zasadach niż większość ludzi. Spryt
to dla niego racja bytu. Podstęp, sekret i kłamstwo stanowią
w jego branży zwykłe narzędzia.
- Czy to ma jakieś znaczenie? - spytała cicho.
- W ciągu niewielu godzin obiecała pani lojalność dwóm
mężczyznom. Skąd mogę wiedzieć, że to nie mnie chce pani
wystawić do wiatru, żeby ukraść koronę do spółki z Taylorem?
Korciło ją, by wymierzyć mu soczysty policzek. Tak napra
wdę interesowała go tylko ta przeklęta korona. Nic więcej. Za
czynała gorzko żałować, że kiedykolwiek o niej usłyszała.
- Nie ma pan żadnych gwarancji - odparła. - Pan Bóg się
śmieje, gdy złodziej złodzieja okradnie. - Przesłała mu jawnie
fałszywy uśmiech. - To właśnie jest w tym wszystkim najcieka
wsze, nie sądzi pan?
Noah poczuł, że ogarnia go wściekłość.
- Taylorowi nie może pani ufać.
Spojrzała na niego wyzywająco.
72 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I..
- Panu też nie.
- Wobec tego jesteśmy kwita - burknął. - Od razu wiedzia
łem, że nic z tego nie wyjdzie.
- Wyszłoby, gdyby pan przestał przy każdej okazji pomniej
szać moją rolę - odpaliła Sara. - Grzeszę ciężką naiwnością,
oczekując od pana gratulacji.
- Przepraszam - odparł Noah.
Chociaż zabrzmiało to szczerze, Sara przyjrzała mu się po
dejrzliwie, czekając na wyjaśnienie. Nie musiała czekać długo.
- To po prostu nie ma sensu - stwierdził i wcisnąwszy ręce
do kieszeni, zaczął chodzić po pokoju. - Po co Taylor miałby
nagle nabijać w butelkę człowieka, z którym od lat łączą go
wspólne interesy?
- Może go do tego skusiłam - podsunęła Sara.
- Niech pani nie żartuje. Żadna kobieta, nawet bardzo pocią
gająca, nie jest w stanie zrobić mężczyźnie takiej wody z móz
gu, żeby na zawołanie zerwał wieloletni sojusz. - Spojrzał
gniewnie na balkonowe drzwi. - Musi chodzić o co innego.
- Serdeczne dzięki - mruknęła. Nagle coś sobie uświado
miła. - Czy chciał pan powiedzieć dokładnie to, co pan po
wiedział?
- To znaczy co?
- Że jestem pociągająca.
- Oczywiście, że jest pani pociągająca - odparł - ale to
z pewnością dobrze pani wie.
Kobieta, która chciałaby usłyszeć od tego człowieka coś
romantycznego, musiałaby się ciężko napracować, żeby to
osiągnąć, pomyślała Sara. Wprawdzie osobiście nie była zain
teresowana komplementami, musiała jednak zwrócić mu uwagę
na jego niedomyślność.
- Pewnie wiem - przyznała - ale kobieta lubi czasem usły
szeć od mężczyzny, że jest atrakcyjna.
Noah objął spojrzeniem jej twarz, jakby chciał ją dobrze
zapamiętać. Sara starała się nie zarumienić, gdy jego wzrok
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 73
zatrzymał się na jej piersiach, potem na wcięciu w talii i zsunął
się niżej, omiatając zaokrąglenie bioder. Oględziny były wyjąt
kowo dokładne, więc zanim Noah znów popatrzył jej w oczy,
miała wrażenie, że prawie ją rozebrał.
- Będę o tym pamiętał - powiedział szorstko, po czym od
wrócił się do drzwi.
- Dokąd pan idzie?
Wyciągnął z kieszeni marynarki podłużny notes.
- Muszę wziąć się do pracy. Za pięć minut mam wywiad
z Malcolmem.
- Ja też muszę popracować, bo do piątku mam skopiować
jeszcze jeden obraz.
- Wobec tego do zobaczenia wieczorem. - Otworzył drzwi
pracowni.
Sara wyciągnęła rękę, jakby go chciała zatrzymać.
- Chwileczkę. Co pan przez to rozumie?
- Zatrzymałem się w Superstition Resort Hotel, w samym
centrum miasta. Niech pani będzie tam o siódmej. Zjemy razem
kolację i przy okazji wymienimy spostrzeżenia.
- Jeśli mieszka pan w hotelu, to w czyim mieszkaniu byłam?
- Mojego wspólnika. Musieliśmy się spotkać tak, żeby nikt
nas nie widział. W hotelu kręci się za dużo ludzi.
- Ma pan wspólnika? - spytała Sara, marszcząc czoło. - Nie
wspominał mi pan dotąd, że jeszcze ktoś macza w tym palce.
- Nie pytała pani - odparł. - Ale proszę się nie martwić.
W swoim czasie pozna pani Dana. Teraz muszę iść. Do zobacze
nia w hotelu o siódmej. Zamówimy kolację do pokoju.
- To mi wygląda na znacznie bliższą współpracę, niż sobie
wyobrażałam - stwierdziła Sara. - Dlatego chyba się wycofam.
- Obdarzyła go niewinnym uśmiechem. - Ale dziękuję za za
proszenie.
- To nie było zaproszenie.
- Proszę posłuchać... Przyznaję się do błędu, który popełni
łam na początku z Peterem. Doceniam pańskie ostrzeżenie. Jed-
74 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
nak nie daje to panu prawa decydowania za mnie, co mam robić.
Nie zamierzam spędzić wieczoru sam na sam z panem w hotelo
wym pokoju.
- Była pani ze mną sam na sam dziś rano - zauważył.
- To co innego. Byłam pod wrażeniem tej wiadomości
o Malcolmie i Peterze. Bardzo się przestraszyłam.
Pokiwał głową.
- Nie dziwię się. Gdyby miała pani choć odrobinę rozsądku,
bałaby się pani nadal.
- Skąd pan wie, że się nie boję?
Zdawało się, że jej wyznanie trochę go rozbroiło.
- Mnie się pani nie musi bać, Saro.
- Tak długo, jak wypełniam pana rozkazy, co? - Jej głos był
przesiąknięty sarkazmem.
- Nie chcę o tym dłużej rozmawiać - oświadczył aroganc
ko. - I nie mam zamiaru poruszać naszych spraw w restau
racji, gdzie byle kto może nas podsłuchać. Porozmawiamy
w moim hotelowym pokoju dziś wieczorem, o siódmej. -
Skrzyżował ramiona na piersi. Ta poza wydała się Sarze prowo
kująca.
Nigdy nie umiała się oprzeć rzuconemu w twarz wyzwaniu.
- Mam inne plany na dzisiejszy wieczór.
- To jest ważniejsze.
- A jeśli ja tak nie uważam? - spytała, myśląc o wspólnej
kolacji, którą obiecała Jennifer i Kevinowi.
Widziała, że Noah prawie kipi z wściekłości. Na pewno nie
był przyzwyczajony do tego, by ktokolwiek kwestionował jego
rozkazy. Najwyższy czas, żeby się nauczył, iż nie jest panem
tego świata.
Noah głośno westchnął.
- Niech pani nie sprawia trudności - poprosił znużonym
głosem. - Naprawdę nie mam czasu tu siedzieć i podlizywać się
upartej, samowolnej kobiecie.
Sara uniosła wysoko podbródek.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 75
- A ja mam lepsze zajęcia, niż spędzać wieczór z apodykty
cznym facetem bez serca.
- Apodyktycznym? - powtórzył, unosząc brwi.
- Odkąd pana spotkałam, wydaje pan rozkazy na prawo
i lewo... Jestem uparta?
- Odkąd ja spotkałem panią, nie przyjęła pani ode mnie ani
jednego rozkazu - odciął się, a potem spojrzał na zegarek. - Mu
szę iść. Szczegóły omówimy przy kolacji.
Sara otworzyła usta, by zaprotestować, ale Noah nie dał jej
szansy.
- Niech pani przyjdzie o takiej porze, jaka pani odpowiada
- zaproponował i puścił do niej oko. - Byle było to około
siódmej.
Wyszedł, zanim zdążyła odpowiedzieć. Może zresztą dobrze,
że tak się stało, bo nie potrafiła znaleźć ani jednego sensownego
kontrargumentu. Wszystko przez to porozumiewawcze mrug
nięcie, pomyślała i chlapnęła na płótno czerwoną farbą. W tej
jednej, jedynej chwili Noah wydał jej się całkowitym przeci
wieństwem aroganta, który wyłaził z niego do tej pory. Miał
niemal chłopięcy wdzięk.
Nie umiała go zaszufladkować. Za każdym razem, gdy zda
wało jej się, że już go rozgryzła, pokazywał nową twarz. Kim
więc by! Noah Lancaster? I dlaczego koniecznie chciała się tego
dowiedzieć?
Nie pamiętała, by kiedykolwiek tak wlókł jej się dzień.
O wpół do szóstej poszła wreszcie na górę się przebrać. Gdy
wychodziła, niespodziewanie wpadła na korytarzu na Petera.
- Saro - powiedział, ujmując jej dłonie - wyglądasz prześlicz
nie. - W oczach miał drapieżne błyski, dosłownie pożerał ją wzro
kiem. - Mam nadzieję, że to dla mnie zadałaś sobie tyle trudu.
Sara nerwowo wygładziła nie istniejące załamania na długiej
spódnicy.
- Och, przykro mi, Peter, ale umówiłam się na kolację z sio
strą.
76 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Ciekawe, czy jakaś istota nadprzyrodzona prowadzi rejestr
jej kłamstw. Jeszcze jedno do odhaczenia, pomyślała pełna złych
przeczuć. Gdy dzwoniła do Jennifer i Kevina, żeby odwołać
spotkanie, czuła się paskudnie, ale siostra wcale się nie zmartwi
ła. „Nie szkodzi, powiedziała, nie zdążyłam cię uprzedzić, ale
Brian chce poznać Kevina. Sama miałam zatelefonować i odwo
łać tę kolację".
- Widzę, że pani rodzina odświętnie ubiera się do stołu.
Czyżby w głosie Petera zabrzmiał podejrzliwy ton? Uznała
jednak, że jest przewrażliwiona. Ta zabawa w policjantów i zło
dziei bardzo nadszarpnęła jej nerwy.
Szybko wymyśliła następne łgarstwo.
- Siostra ma urodziny. Zabieram ją do Pointe.
- Aha. - Widziała jego rozczarowanie. - Może napijemy się
po kieliszku na dobranoc, kiedy wrócisz do domu?
Położyła mu rękę na ramieniu.
- Byłoby miło, ale obawiam się, że mogę wrócić bardzo
późno.
Peter uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Ile czasu może zająć kolacja?
- Kolacja niezbyt dużo - przyznała Sara. - Ale wiesz, jak to
jest, gdy zejdą się kobiety. - Uśmiechnęła się do niego pociesza
jąco. - Pewnie minie wiele godzin, nim skończymy plotkować.
Jennifer ma nowego mężczyznę. Umieram z ciekawości i chcę
wszystkiego się o nim dowiedzieć. - Wreszcie udało jej się nie
skłamać! Była z tego powodu bardzo zadowolona.
- Musimy porozmawiać - oświadczył Peter.
Sara skinęła głową.
- Porozmawiamy - obiecała. - Jutro z samego rana. Wypije
my razem kawę w holu. - Zapisała w pamięci, by zapytać No-
aha, czy założył w nim podsłuch.
- Za duże ryzyko - sprzeciwił się. - Lepiej jedźmy konno
gdzieś na pustynię. Tam na pewno nikt nas nie podsłucha.
Sarze zadrżało serce.
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 77
- Umrzemy z gorąca.
- O wpół do szóstej rano raczej nam to nie grozi. - Pochylił
się i wycisnął pocałunek na jej wargach.
Zaskoczył ją, ale gdy chciał powtórzyć pocałunek, tym razem
bardziej namiętnie, zdecydowanym ruchem położyła mu ręce na
ramionach i odepchnęła go.
- Masz rację, w domu za dużo ryzykujemy - powiedziała,
gdy spojrzał na nią zdumiony. - Jak wytłumaczylibyśmy się z tej
zażyłości przed Malcolmem?
- To prawda - przyznał ze smutkiem. Zaraz jednak odzyskał
humor. - Trudno, muszę poczekać do jutrzejszego ranka.
- Do jutrzejszego ranka - zgodziła się Sara, już myśląc o tym,
w jaki sposób przekazać najnowsze wiadomości Noahowi. Liczyła
się z jego wybuchem wściekłości i opuszczając rezydencję, usiło
wała sobie przypomnieć, czy opłaciła w tym roku polisę na życie.
Gdy weszła do holu Superstition Resort Hotel, uświadomiła
sobie, że nie zna numeru pokoju Noaha.
- Przepraszam - zaczepiła młodą recepcjonistkę z lśniący
mi, kasztanowymi loczkami, która wyglądała jak świeżo upie
czona absolwentka Vassar College. - Czy może mi pani powie
dzieć, w którym pokoju mieszka pan Lancaster?
Ciemnowłosa dziewczyna pokręciła głową.
- Przykro mi, ale nie wolno nam podawać tego rodzaju
informacji.
Wspaniale. Mimo to próbowała przekonać recepcjonistkę.
- Wszystko jest w porządku - zapewniła. - Pan Lancaster
na mnie czeka. Jestem jego... hm, siostrą. - Cóż, nie popisała
się. Ciekawe, ile razy recepcjonistka słyszała to kłamstwo?
- Mogę do niego zatelefonować - zaproponowała dziewczy
na bez entuzjazmu.
- Dziękuję - odparła Sara i uśmiechnęła się do niej.
Po chwili recepcjonistka powiedziała:
- Przykro mi, ale pan Lancaster nie podnosi słuchawki.
78 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Widocznie bierze prysznic, pomyślała Sara, bo było już po
siódmej. Z pewnością nie wykłócałby się z nią o godzinę, gdyby
nie zamierzał być o tej porze w hotelu.
- Wobec tego poczekam na niego w holu - oświadczyła, nie
bardzo wiedząc, co dalej robić.
- Może pani poczekać - zgodziła się bez szczególnego zain
teresowania dziewczyna i odwróciła się do biznesmena, który
właśnie podszedł do kontuaru.
Sara odeszła od recepcji, przez cały czas rozważając inne
możliwości. Była szansa, że Noah jeszcze nie wrócił do hotelu.
Jeśli tak, to warto było poczekać. Jeśli zabrał z sobą klucz, mógł
ominąć recepcję. Hotel miał kilka wejść, więc mogli się minąć.
Postanowiła poczekać kilka minut, a potem jeszcze raz do
niego zadzwonić i powiedzieć, że jest na dole. Po chwili zauwa
żyła, że zmienia się recepcjonistka. Teraz mogła zrobić również
to, co robią profesjonaliści: uciec się do podstępu.
Wyjęła długopis z torebki. Udało jej się znaleźć również
kawałek papieru. Napisała na nim kilka słów i złożyła go na pół.
- Przepraszam...
- Słucham, w czym mogę pomóc?
Gdy nowa recepcjonistka odwróciła się w jej stronę, Sara
zaczęła się zastanawiać, z jakiej szkoły modelek dyrekcja hotelu
rekrutuje pracownice. Druga recepcjonistka, która według brą-
zowozłotej tabliczki miała na imię Candi, była jeszcze młodsza
i ładniejsza od poprzedniej. Nic dziwnego, że Noah wybrał ten
hotel, pomyślała złośliwie Sara.
- Chciałabym zostawić wiadomość dla jednego z gości -
wyjaśniła. - Obawiam się, że nie pamiętam numeru pokoju.
Uśmiech Candi był żywcem wzięty z reklamy pasty do zębów.
- Nie szkodzi, proszę pani - zapewniła skwapliwie. - Jeśli
poda mi pani nazwisko, mogę sprawdzić w komputerze.
- Noah Lancaster.
- Lancaster - powtórzyła dziewczyna i ze skupioną miną
wystukała nazwisko na klawiaturze. - O, jest.
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 79
- Przypuszczam, że nie może mi pani podać numeru?
Różowiutkie wargi Candi ułożyły się w linię, która jednozna
cznie świadczyła o tym, że cukierkowy wygląd jest tylko sztafa
żem, a ona jest równie niezłomna jak jej poprzedniczka.
- Niestety nie. Ale może pani zostawić u mnie wiadomość.
Na pewno przekażę ją panu Lancasterowi.
Sara wahała się przez chwilę, potem podała dziewczynie
złożoną karteczkę. Candi wzruszyła ramionami, podeszła do
skrzynek i wsunęła liścik do właściwej przegródki.
- Zrobione - powiedziała i znów zaprezentowała perfekcyj
ny uśmiech.
Gdy Sara zobaczyła, do której przegródki trafił jej liścik,
zrobiło jej się słabo.
- Dziękuję - powiedziała zamierającym głosem.
Odeszła od kontuaru, przeszła parę kroków i musiała się
oprzeć o ścianę. Zamknęła oczy, żeby zebrać siły, i wtedy pod
szedł do niej ochroniarz.
- Czy pani dobrze się czuje?
Otworzyła oczy i ujrzała męską wersję Candi. Poczuła, że
z każdą minutą się starzeje.
- Wszystko w porządku - zapewniła młodego człowieka,
który wyglądał tak, jakby urodził się na desce surfingowej.
- Próbowałam sobie tylko coś przypomnieć.
Młody człowiek błysnął równym rzędem białych zębów.
- Niech pani idzie tam, gdzie pani ostatnio o tym myślała,
wtedy wszystko wskoczy na właściwe miejsce - poradził Sarze.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
Po jego odejściu Sara ciężko westchnęła. Potem minęła windy
i dotarła do drzwi z symbolem schodów. Pokój 2033, pomyślała
z rozpaczą. Czemu ten człowiek wynajął pokój aż na dwudziestym
piętrze? Zerknęła na swoje białe sandałki na wysokim obcasie. To
był naprawdę trudny dzień.
80 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Kiedy wreszcie stanęła przed drzwiami Noaha, po fryzurze,
którą przed wyjściem starannie upięła, nie było śladu, kosmyki
włosów uciekały jej na wszystkie strony. Miała czerwoną twarz,
na nosie i podbródku ciemne plamy, a w dodatku zjadła całą
szminkę z warg i podarła rajstopy, gdyż ostatnie sześć pięter
pokonała na bosaka. Ledwie zdążyła zapukać, drzwi gwałtownie
się otworzyły.
- Gdzie się pani podziewa, u diabła? - wybuchnął Noah. Na
jej widok zmienił się na twarzy. Chwycił ją za ramię i wciągnął
do pokoju, bardzo zaniepokojony. - Boże, napadnięto panią!
Wiedziałem, że niepotrzebnie się pani naraża. Który to był,
Brand czy Taylor?
Sara pokręciła głową i zaczęła wyjmować z włosów szpilki,
które kiedyś przytrzymywały fryzurę.
- Żaden z nich. Korona nie ma z tym nic wspólnego.
- Mam rozumieć, że codziennie pani tak obrywa? Czy pani
wie, jak się martwiłem? - spytał, prowadząc ją do kanapy.
Pomyślała, że całkiem przyjemnie jest czuć wsparcie mocne
go, męskiego ramienia.
- Przyniosę mokry ręcznik - ofiarował się Noah i posadził
ją. - Czy podać pani coś do picia?
- Może być sok - zgodziła się, na próżno usiłując się uśmie
chnąć. Te schody miały setki stopni. Noah wyszedł z pokoju.
- Czy naprawdę pan się o mnie martwił? - zawołała za nim.
- A jak pani myśli? - spytał po chwili. Niósł zmoczony ręcznik
i szklaneczkę soku z lodem. - Dostałem wiadomość, że ma pani
drobne kłopoty... Niech pani się tego napije.
- Dziękuję - Przełknęła łyk płynu. - Zaraz wszystko wy
jaśnię.
Noah był zbyt wzburzony, by spokojnie słuchać.
- Kiedy dostałem ten liścik, zaraz wróciłem do pokoju, żeby
na panią poczekać. Najpierw byłem zły, że się pani spóźnia.
- Zaczął ocierać jej twarz ręcznikiem, a ją zastanowiło, jak takie
wielkie dłonie mogą być tak delikatne. - Ale kiedy po dwudzie-
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 8 1
stu minutach wciąż nic nie zapowiadało pani przyjścia, omal nie
oszalałem.
Wilgotny, włochaty materiał delikatnie przesuwał się po jej
czole, policzkach i szczęce. Uznała, że czułość Noaha w pełni
rekompensuje wszystkie bąble i otarcia naskórka.
- Czy na pewno nic pani nie jest? - spytał troskliwie. - Mo
że powinienem wezwać lekarza?
- Wszystko jest w najlepszym porządku - zapewniła go ra
dośnie. Ręcznik przesuwał się teraz po jej szyi, więc odchyliła
głowę i zamknąwszy oczy, oparła się o kanapę.
- Czy jest pani stuprocentowo pewna? Przede mną nie musi
pani udawać, Saro. Już się pani sprawdziła.
- Naprawdę? - Nieznacznie pochyliła ciało do przodu, żeby
pomóc Noahowi, który zsunął jej z ramion żakiecik i zaczął
przesuwać ręcznikiem po jej spoconych ramionach.
- Jak dwa razy dwa jest cztery.
- Słowo daję, że nic mi nie jest. Pewnie będę miała jutro parę
bąbli, ale to przejdzie.
Noah zatrzymał ręcznik.
- Bąbli? Skąd bąble od bicia?
Sara szeroko otworzyła oczy, zaskoczona jego szorstkim
tonem.
- Od dłuższego czasu próbuję panu to powiedzieć. Nikt
mnie nie pobił.
Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.
- Więc dlaczego wygląda pani tak, jakby najechała na panią
sześciokołowa ciężarówka? - Odrzucił ręcznik na stolik ze szkła
i chromowanej stali.
Westchnęła. Dopóki ją wycierał, było tak przyjemnie. Usiad
ła prosto i wygładziła spódnicę.
- Niech pan uważa na to, co pan mówi. Kobieta może pomy
śleć, że pan czegoś chce.
- Oczywiście, że chcę czegoś - odburknął. - Chcę wreszcie
usłyszeć, co się pani stało.
82 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Nic. Zawsze tak wyglądam po wejściu piechotą na dwu
dzieste piętro.
Noah spojrzał na nią, jakby właśnie wyrosła jej zapasowa
głowa.
- Po co, u diabła, miałaby pani to robić? Większość ludzi,
w każdym razie ludzi zdrowych umysłowo, jedzie windą.
Miała już po uszy nieustannych aluzji Noaha co do stanu
swego umysłu.
- Większość ludzi nie ma klaustrofobii - odparła, wstając.
Spojrzał na nią niedowierzająco.
- Klaustrofobii?
- Tak, klaustrofobii. To lęk przed przebywaniem w ciasnym
albo...
- Wiem, co to jest, Saro - wpadł jej w słowo. - Dlaczego mi
pani o tym nie powiedziała?
- Bo nie wiedziałam, że ma pan pokój na dwudziestym
piętrze. Poza tym dość trudno wpleść taki temat do niezobowią
zującej rozmowy. - Wyprostowała się i wyrecytowała: - Cześć,
jestem Sara Madison i mam klaustrofobię. A ty?
Ku jej zaskoczeniu Noah wybuchnął śmiechem, a potem
wstał z kanapy i objął ją.
- Jutro z samego rana przeprowadzę się do innego pokoju
- obiecał.
- Bardzo byłabym panu zobowiązana - powiedziała.
Odgarnął jej z oczu kosmyk mokrych włosów.
- Bąble?
Skinęła głową, nie mogąc oderwać oczu od jego twarzy.
- Tak się dla mnie zawsze kończy chodzenie na wysokich
obcasach.
- Pomyliłem się. - Położył jej dłoń na karku i zaczął głaskać
kciukiem po szyi.
- Pomylił się pan? - szepnęła.
- Wcale nie wygląda pani tak, jakby najechała na panią
sześciokołowa ciężarówka.
MIŁOŚĆ,ZEMSTA I... 83
- Nie? - Sara zastanawiała się gorączkowo, czy w hotelu
dyżuruje lekarz. Tak szybkie tętno z pewnością nie jest normal
ne. Czyżby dostała ataku serca?
- Nie - odparł dźwięcznym, niskim głosem. - Wygląda pani
przeuroczo.
Gdy poczuła jego oddech na wargach, odruchowo zamknęła
oczy i objęła go za szyję.
Nagle Noah cicho zaklął i Sara usłyszała, że ktoś dobija się
do drzwi.
- Lepiej niech pan sprawdzi, kto to - powiedziała, opuszcza
jąc ramiona.
Noah zerknął przez ramię na drzwi, potem znowu na nią
i znowu na drzwi. Sara jeszcze nie widziała u niego takiego
niezdecydowania.
- Kochany, jesteś tu?
- Tylko nie to... - jęknął.
Sara spojrzała na niego.
- Czy dobrze zgaduję, kto tam stoi?
- Baronowa Levinzski - potwierdził z głębokim westchnie
niem. - Skąd ją znasz?
- Spotkałam ją parę razy w miejscowych galeriach. Poza
tym była raz czy dwa u Malcolma.
- Lepiej schowaj się w sypialni.
Sara okazała się jednak oporna.
- Stanowczo odmawiam pozostawania tutaj w czasie, gdy
pan będzie romansował z jakąś podejrzaną węgierską baronową.
- Kochany, otwórz drzwi! - zawołała baronowa. - Przynio
słam kawior i szampana dla uczczenia naszej współpracy.
- Współpracy? - syknęła Sara. - Co to ma znaczyć?
Noah nie zadał sobie trudu, by odpowiedzieć. Zamiast tego
poderwał ją z ziemi i wyniósł do sypialni, gdzie bezceremonial
nie rzucił ją na łóżko.
- Niech się pani nie waży stąd ruszyć - nakazał. - Wyjaśnię
pani wszystko, jak tylko się jej pozbędę.
84 MIŁOŚĆ,ZEMSTA I..
Sara wsparła się na łokciach.
- Z utęsknieniem będę czekała na to wyjaśnienie.
Klnąc pod nosem, Noah opuścił sypialnię. W chwilę później
do pokoju wleciały jeszcze jej żakiet i sandałki. A potem drzwi
zamknęły się z trzaskiem.
Sara skrzywiła się, słysząc, jak Noah wita baronową. Był
znacznie uprzejmiejszy i milszy niż dla niej.
W gruncie rzeczy nic mi do jego stosunków z baronową
Levinzski, uznała w końcu. Jedno warte drugiego. Oboje kłamią
jak najęci, więc doskonale do siebie pasują. Poszła do łazienki
i wzięła stamtąd szklankę. Naturalnie wcale jej nie interesowało
uwodzenie Noaha przez baronową. Po prostu dbała o swoje
interesy, bo przecież musiała zdobyć koronę. I to był jedyny
powód, dla którego zaczęła bezczelnie podsłuchiwać, przykła
dając ucho do szklanki trzymanej przy ścianie.
ROZDZIAŁ 6
Sara zorientowała się, że baronowa nie jest zachwycona za
chowaniem Noaha. Ledwie skosztowali szampana, pozbył się
jej, obiecując skontaktować się nazajutrz.
Założę się, że mniej by się śpieszył, gdybym nie zajmowała
mu sypialni, pomyślała Sara i poszła odstawić szklankę na miej
sce w łazience. Nie dowiedziała się absolutnie niczego, ale gdy
wyłoniła się z łazienki, zastała Noaha na progu. Stał, opierając
się o framugę, i patrzył na nią.
- Usłyszała pani coś ciekawego? - spytał.
Nawet nie próbowała zaprzeczać, że podsłuchiwała.
- W jaki sposób? Nie pozwolił jej pan posiedzieć nawet tak
długo, żeby szampan przestał się pienić.
Uśmiechnął się szeroko.
- Chciałem zaoszczędzić jak najwięcej dla pani.
- Akurat w to wierzę - mruknęła Sara. - Po prostu chce pan
mnie trzymać w niepewności.
- To wcale nie jest najgorszy pomysł. - Podszedł do niej i
objął ją w talii. - Gdzie to my byliśmy?
Sara cofnęła się.
- Miał mi pan wyjaśnić, na czym polega pańska współpraca
z baronową.
Nadal mierzył ją wzrokiem.
- Nie, nie. Przedtem.
Kiedy Sara dotknęła łydkami materaca, uświadomiła sobie,
86
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
że dalej cofnąć się nie może. Jeszcze krok do tyłu i wyląduje na
wznak na łóżku.
- Obiecał mi pan kolację.
- To prawda - przyznał. - Jest pani tak samo głodna jak ja?
Błysk w złotych oczach bynajmniej jej nie uspokoił, gdyż
według wszelkich znaków to właśnie ją Noah wybrał na przysta
wkę do posiłku. Pokój niespodziewanie stał się bardzo ciasny.
Jej serce biło jak szalone, świat zawirował.
- Niech pan tego nie robi.
- Wcześniej się nie opierałaś - zwrócił jej uwagę.
Sara zdawała sobie sprawę, że nawiązywanie romansu w tej
sytuacji byłoby z jej strony szczytem głupoty. Noah miał w so
bie coś z fatamorgany majaczącej w upale nad piaskami pustyni.
Czysta iluzja, ani śladu konkretu. Nawet tożsamość tego czło
wieka była fałszywa. Gdyby dała mu szansę, skradłby jej serce
równie łatwo, jak zamierzał ukraść koronę. A potem raz-dwa
i już by go nie było.
- Przedtem nie myślałam trzeźwo - odparła. - To skutek
hiperwentylacji.
- Interesujące - mruknął. - Muszę to zapamiętać. - Odwró
cił się. - Zamówię kolację - powiedział i wyszedł z pokoju.
Sara popatrzyła za nim, zdziwiona, że tak łatwo się poddał.
W duchu powtarzała sobie, że powinna się cieszyć z takiego
obrotu sprawy. Dlaczego więc czuła rozczarowanie?
- Baronowa ma wyśmienity gust - stwierdziła nieco
później, sącząc szampana. - Wolę nie myśleć, ile ten trunek
kosztował.
- Stać ją na to. Ma taką kolekcję dzieł sztuki, że Brand jest
przy niej drobnym zbieraczem.
- Widział pan tę kolekcję?
Noah nałożył kawioru na krakersa i podał go Sarze. Gdy
podziękowała, wsadził go sobie do ust.
- Wczoraj wieczorem baronowa zaprosiła mnie do siebie na
prywatny pokaz - wyjaśnił, gdy skończył przeżuwać.
MŁOŚĆ
t
ZEMSTA I... 87
- Widzę, że nie traci pan czasu. A czy ona wie, że pan jest
złodziejem?
- Chyba o tym nie rozmawialiśmy. Jeszcze szampana?
- Chciałabym wiedzieć, co pan knuje z baronową - nie ustę
powała Sara.
- Cóż to, zazdrość?
Poczuła, że ma ochotę wyrżnąć go butelką w głowę.
- Skądże. Po prostu wydaje mi się, że kusi pan los.
- Sądzi pani, że zamierzam zniknąć razem z obrazami baro
nowej, tak?
- Tak. Z obrazami i ze wszystkim, na czym w jej domu moż
na położyć rękę.
- Naprawdę uważa pani, że jestem taki niegodziwy?
Sara nie wiadomo czemu poczuła się nieswojo.
- Zastanawiam się, dlaczego jeszcze nie przyniesiono nam
kolacji - powiedziała. - Może powimen pan zadzwonić w tej
sprawie do kuchni?
- Zadałem pytanie. - To już nie było powiedziane figlarnym
tonem.
Na szczęście akurat w tej chwili rozległo się pukanie do
drzwi. Gdy kelner zastawiał stół, Noah milczał. Potem podpisał
czek, a kiedy usiedli do stołu, powiedział:
- Baronowa bardzo chciałaby zobaczyć w „Art Digest" arty
kuł o swojej kolekcji.
- To mnie nie dziwi. Jest ohydną snobką. - Sara skupiła
uwagę na posiłku. Nagle poczuła się niesamowicie głodna.
- Proszę mi powiedzieć, co pani wie.
- Nie zamierzam pomagać w obrabowaniu baronowej. Jeśli
to pan miał na myśli, niech pan lepiej o tym zapomni.
- Nie proszę, żeby włamała się tam pani ze mną. Chcę tylko
usłyszeć, co pani wie o tej kobiecie. - Wzruszył ramionami.
- Jeśli pani się uprze i nic nie powie, skorzystam z innych
źródeł.
Sary to nie zaskoczyło.
88 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Ona twierdzi, że należy do węgierskiego rodu królewskie
go, ale to na pewno już pan wie.
- Wspominała o tym - przyznał Noah bez zainteresowania.
- Nie wątpię. To jej największy tytuł do chwały. - Sara
pokręciła głową. - Zadziwia mnie, na ilu ludziach arystokra
tyczny tytuł robi jeszcze wrażenie.
- Ale na pani nie.
Zacisnęła usta.
- Pewnie, że nie. Wprawdzie współczuję tym wszystkim
narodom, którymi zawładnął komunizm, ale w jednym zgadzam
się z komunistami: arystokracja jest przeżytkiem.
- Czy baronowa od dawna mieszka w Phoenix?
- Od paru lat. Zwykle jednak przebywa tutaj tylko zimą.
Przez resztę roku lata samolotami po śródziemnomorskich ku
rortach albo spędza czas ze swoimi dworzanami w apartamencie
na Manhattanie. To dziwne, że pan jeszcze się na nią nie natknął.
Jej klejnoty prawdopodobnie zrekompensowałyby panu koszty
wszystkich podróży.
- Zauważyłem.
Spojrzała na niego kwaśno.
- Jakoś mnie to nie zaskakuje.
Noah nie odpowiedział na to nie sformułowane wprost oskar
żenie.
- Jest lipiec - stwierdził. - Czy wie pani, dlaczego barono
wa zmieniła zwyczaje?
- Nie mam pojęcia. Ponieważ wydają się państwo zaprzy
jaźnieni, może po prostu sam pan ją o to spyta?
- Może rzeczywiście.
- A obrabuje ją pan najpierw czy potem?
- Nie do twarzy pani z sarkazmem - mruknął Noah. - Zresztą
motywy Gizelli też nie są najczystsze. Ta kobieta chce się mną
posłużyć. Chce, żebym napisał o niej artykuł dla „Art Digest".
- Mimo to wciąż nie wydaje mi się, żeby miał pan prawo ją
wykorzystać.
MŁOŚĆ.ZEMSTA I... 89
- Czemu pani myśli, że ją wykorzystuję?
- A nie robi pan tego?
Wzruszył ramionami.
- Nie bardziej niż ona mnie.
- Pan nie ma żadnych zasad, prawda?
- I takie oskarżenie pada z ust kobiety, która w ciągu ostat
nich dwudziestu czterech godzin nałgała tyle, że można by
umieścić jej nazwisko w „Księdze rekordów" Guinessa?
Zabolało to Sarę. Z natury była bardzo prostolinijna, gardzi
ła półprawdami. Rodzice wychowali ją na uczciwą, prawo
rządną obywatelkę. Wolała się nie zastanawiać, co pomyśleli
by o jej postępowaniu w ciągu ostatnich trzech tygodni. Ale
przypomniała sobie szybko, że w tym przypadku cel uświęca
środki.
- Powiedziałam panu, że chcę zdobyć koronę, bo mam po
temu swoje powody.
- Ja też - odparł Noah.
Sara wyprostowała się.
- Pan kieruje się zwykłą chciwością, a ja chcę wymierzyć
sprawiedliwość tam, gdzie zawiodło prawo.
- To bardzo wygodnie widzieć wszystko w czarno-białych
kolorach. Zazdroszczę pani tej umiejętności.
Sarze wydało się, że usłyszała w jego głosie ironię, ale nie
zdążyła się nad tym zastanowić.
- Niech mi pani opowie o swoim ojcu i Malcolmie Brandzie
- zażądał nagle.
- Po co?
- Po prostu chciałbym wiedzieć, co może skłonić prawo
rządną pracownicę wyższej uczelni do wejścia na drogę przestę
pstwa. Podejrzewam, że w normalnych okolicznościach nawet
nie przechodzi pani ulicy przy czerwonym świetle.
Sarze nie spodobał się jego kpiący ton.
- To zdumiewające, jak łatwo w pana ustach uczciwość
i szczerość stają się wadami - powiedziała, nie pierwszy raz
90 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
zastanawiając się, dlaczego postanowiła współpracować z tym
człowiekiem.
- Miała mi pani opowiedzieć o swoim ojcu - przypomniał.
Odłożyła widelec i westchnęła. Nagle straciła apetyt.
- Mój ojciec był wynalazcą. Zawsze coś majstrował, skła
dał...
- W czasie przeszłym?
- Już nie żyje.
- Przykro mi. - Miała wrażenie, że powiedział to szczerze.
- Nie żyje od dawna - dodała.
- Czy Brand miał coś wspólnego ze śmiercią pani ojca?
Łagodny ton Noaha zmieszał Sarę. Jak człowiek, który bez
wątpienia ma więcej paszportów niż skrupułów, może wydawać
się taki troskliwy, czuły? Ale przecież w jego branży urok jest
zawodowym atrybutem.
- Nie bezpośrednio - odparła. - Po kradzieży patentu tata
już nigdy się nie pozbierał.
Noah spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- Straciłem wątek.
- Jak dużo pan wie o Malcolmie Brandzie?
- Wystarczająco dużo, by zdawać sobie sprawę, że może być
niebezpieczny, jeśli się go wykiwa. - Zmarszczył brwi. - Mam
nadzieję, że pani nic nie ukrywa przede mną, hm?
- Mogłabym zapytać pana o to samo - odparowała Sara.
Drgnął mu mięsień na policzku.
- Wróćmy lepiej do sprawy patentu.
Sara poczuła, że ogarniają wściekłość.
- Nie chcę rozmawiać z panem o moim ojcu. W ogóle nie
chcę z panem rozmawiać. - Wstała od stolika.
- Proszę usiąść - polecił. - Wprawdzie złości się pani uro
czo, ale jestem zbyt zmęczony, żeby teraz się z panią kłócić.
- Rozczarowuje mnie pan, Noah. To tak wyświechtany ba
nał, że żadna kobieta go nie kupi. Radzę panu nie próbować go
na baronowej.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 91
- Może jest wyświechtany, ale w pani przypadku znakomi
cie się sprawdza - odparł.-- Proszę usiąść. Nie dokończyła pani
kolacji.
- Nie jestem głodna.
- Piękna i uparta. Zabójcza kombinacja.
Wbrew głosowi rozsądku Sara ponownie usiadła.
- To nie fair, że pan wie o mnie wszystko, a ja o panu nic
- powiedziała z wyrzutem.
Noah milczał przez chwilę.
- Dobrze - oświadczył w końcu. - Zawrzemy umowę. Pani
opowie mi o swoim ojcu, a ja pani o swoim.
- Wywiąże się pan z tej umowy?
- Tak.
- Nie będzie pan kłamał?
- Nie.
Sięgnął nad stolikiem i ujął dłoń Sary.
- Przyrzekam, że nigdy pani nie okłamię. Czasem nie będę
mógł wszystkiego powiedzieć, ale kłamać nie będę.
I jego ton, i mina były poważne. Sara bardzo chciała mu
uwierzyć. Noah rysował kciukiem wzory na wnętrzu jej dłoni,
co kłopotało ją jeszcze bardziej. Jak zwykły dotyk może tak
działać na wszystkie zmysły?
Noah zdawał się czytać w jej myślach.
- Wie pani, pozory czasem mylą. Niech pani spróbuje zaufać
swoim uczuciom.
Jakże kusząco to zabrzmiało! Wiedziała jednak, że marnie
skończy, jeśli ulegnie podszeptom zmysłów.
- To nie takie łatwe - powiedziała nieśmiało.
Uniósł jej rękę i pocałował wewnętrzną stronę nadgarstka.
- Raz prosiłem, żeby pani mi zaufała - przypomniał jej. -
I pani się zgodziła ale to był tylko wybieg. - Wciąż trzymał ją
za rękę i patrzył jej w oczy. - Proszę panią o to jeszcze raz.
- Spróbuję - odszepnęła.
Jego oczy zabłysły.
92 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- To dobry początek.
Kolację jedli w przyjaznym milczeniu. Potem Noah wystawił
stolik za drzwi i zaprosił Sarę na sofę. Nie była w stanie oprzeć
się temu zaproszeniu.
- W jaki sposób Malcolm Brand ukradł patent pani ojca?
- spytał po chwili.
- Brand jest z zawodu radcą prawnym, chociaż już nie pro
wadzi praktyki - wyjaśmła. - Mój tata był jednym z jego
klientów.
- Zaczynam rozumieć. Brand skłonił ojca do rezygnacji
z praw autorskich i pod swoim nazwiskiem wystąpił o przyzna
nie patentów, czy tak?
Sara starała się nie okazać po sobie zdenerwowania, gdy
Noah wyciągnął ramię wzdłuż oparcia sofy.
- Niezupełnie - odparła.
Spojrzał na nią uważnie.
- W czym się pomyliłem?
- Tata nigdy nie zrzekł się praw autorskich. Brand sfałszo
wał dokumenty.
Noah uniósł brwi.
- Skoro tak, to dlaczego ojciec nie wytoczył mu sprawy
sądowej?
- Wytoczył - powiedziała Sara z goryczą. - Jego adwoka
tem był młody człowiek, świeżo po aplikacji. Zrobił, co było
w jego mocy. Natomiast Malcolm Brand pojawił się w sądzie
z armią najdroższych prawników. Tata nie miał najmniejszej
szansy.
- Na czym polegał ten wynalazek?
- To był specjalny zawór na przewodzie przyrządu stosowa
nego do podawania narkozy podczas operacji. Dla mnie to czar
na magia, w każdym razie ten zawór zmniejsza niebezpieczeń
stwo podania nadmiernej ilości środka usypiającego.
- Skąd Brand wiedział, że to działa?
- Był wspólnikiem w firmie, która dawała w leasing apara-
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI...
93
turę medyczną lekarzom i szpitalom w różnych stanach. Mu
siał znać się na tym sprzęcie. Między innymi dlatego tata
poszedł właśnie do niego, a nie do zwykłego rzecznika patento
wego. Miał nadzieję, że Malcolm doceni wartość jego pracy
i zechce pożyczyć mu pieniądze na rozpoczęcie produkcji za
woru.
- Brand nie zorientował się, kim pani jest? Wynalazek pani
ojca na pewno bardzo go wzbogacił.
- Tamto zdarzyło się ponad dwadzieścia lat temu. Czy ma
pan pojęcie, ilu ludzi Brand zdążył tymczasem okraść? Na pew
no sam nie umiałby ich zliczyć. - Wolała nie myśleć o tym, że
i Brand, i Noah są złodziejami, a różnią ich tylko metody.
- Rozumiem, że zawór był ostatnim wynalazkiem pani ojca,
który mógł przynieść jakiekolwiek pieniądze.
- Tata umarł rok później. Od dawna był chory na serce,
a proces i przepychanki z adwokatami Branda bardzo pogorszy
ły jego stan zdrowia. - Zacisnęła usta. - To w pewnym sensie
ironia losu.
- Co takiego?
- Malcolm cierpi na takie samo schorzenie serca jak tata, ale
przed trzema laty poddał się operacji. - W jej głosie zabrzmiała
gorycz. - Zawór mojego taty pomógł mu wrócić do zdrowia.
Noah nie mógł pozostać obojętny na smutek malujący się
w oczach Sary.
- Naprawdę mi przykro. - Położył dłoń na jej ramieniu.
- Jak powiedziałam, to było dawno. Poza tym wcale nie
myślałam o zemście. Dopiero kiedy Peter zaproponował mi na
malowanie kopii tych obrazów, uświadomiłam sobie, że to zrzą
dzenie losu.
- No tak. Okazja nadarzyła się sama.
Sara uśmiechnęła się.
- Właśnie. Nie wiedziałam, co ci dwaj zamierzają, ale byłam
pewna, że nie mówią mi prawdy. Potem w rezydencji Branda
podsłuchałam jego rozmowę z Peterem, gdy dyskutowali o ob-
94 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I..
razach w piwnicy. Złożyłam łamigłówkę w całość i odgadłam,
jakie mają plany.
- Czyli pani kopie mają służyć jako zasłona dla kradzionych
oryginałów. Przypuszczam, że potencjalni nabywcy wiedzą, ja
kie oryginały są wystawione na sprzedaż.
- Muszą wiedzieć - potwierdziła Sara. - Przecież inaczej
kupowaliby w ciemno.
- Już rozumiem, dlaczego Brand tak robi - stwierdził Noah,
głaszcząc ją po ramieniu. - Nikt nie będzie widział nic podejrza
nego w tym, że jakaś galeria sprzeda kilka eksponatów z jego
zbiorów. Musiał się jednak zabezpieczyć, żeby niczego nie po
dejrzewający kolekcjonerzy nie kupili jednej z kopii.
- Zwłaszcza że fachowa analiza natychmiast wykazałaby
fałszerstwo. A to nie tylko zaszkodziłoby reputacji galerii, lecz
również skupiło uwagę na Malcolmie.
Noah zamilkł na chwilę, a potem strzelił palcami.
- Już wiem. Ukryte oryginały są więcej warte niż oryginały,
które pani skopiowała.
Sara natychmiast pojęła, w czym rzecz.
- Dlatego ten, kto nie wie o sztuczce Branda, na pewno
odpadnie z licytacji.
- Właśnie. - Dotknął czubka jej nosa. - Całkiem nieźle, mo
ja pani. Jak na amatora...
Uśmiechnęła się.
- A to mi pochwała. I to od profesjonalisty. - Zaraz jednak
pożałowała złośliwej riposty.
Nie chciała myśleć o tym, że Noah jest zawodowym przestę
pcą. W końcu zostanie złapany i osadzony w więzieniu. A ona,
cierpiąc na klaustrofobię, nie potrafiła nawet wyobrazić sobie
takiego koszmaru jak zamknięcie w celi.
- Zimno pani? - spytał, zauważywszy, że zadrżała.
Pokręciła głową.
- Nie, tylko coś mi przyszło do głowy.
Zerknął na nią zaciekawiony.
MIŁOŚĆ.ZEMSTAI,.. 95
- To nie mogło być przyjemne.
- Czy był pan kiedyś w więzieniu?
- Nie, a dlaczego pani pyta? - Wydawał się zaskoczony.
- Chyba umarłabym, gdyby wsadzono mnie do celi - powie
działa ze spłoszoną miną.
Jeszcze ściślej otoczył ją ramieniem.
- Proszę się nie martwić. - Musnął wargami jej zmarszczone
czoło. - Za nic bym na to nie pozwolił.
W jego głosie było coś takiego, co kazało Sarze wierzyć, że
to akurat prawda. Gdy jednak próbowała wyczytać coś więcej
z jego twarzy, zamknął oczy.
- Pana kolej - przypomniała mu. Była zdecydowana wresz
cie czegoś się o nim dowiedzieć.
Kryjąc się w sypialni przed baronową, zdążyła rozpuścić
włosy i kilka razy przeciągnąć po nich szczotką, więc teraz
opadały jej na ramiona, tworząc lśniącą zasłonę. Noah delikatnie
zsunął kosmyk jej włosów za ucho.
- Moja kolej? - spytał, delikatnie skubiąc płatek ucha Sary.
Po jej ciele przebiegły ciarki. Obawiała się, że jeszcze chwila
i ulegnie coraz silniejszemu pragnieniu. Wciąż jednak miała
przed oczami wizję więziennej celi, więc powtarzała sobie, że
kochałaby się z mężczyzną, który może jej zaoferować jedynie
przyszłość za kratkami.
- Miał mi pan opowiedzieć o swoim ojcu - oświadczyła
i zręcznie wysunęła się z jego ramion.
Noah pochylił się ku niej i długim, śniadym palcem obwiódł
jej wargi.
- Wolałbym porozmawiać o pani. - Znów przysunął się do
niej.
Sara uciekła na drugi koniec sofy.
- O mnie już rozmawialiśmy - stwierdziła. - Teraz ja po
winnam dowiedzieć się czegoś o panu.
Noah natychmiast zniwelował dzielącą ich odległość, kładąc
ręce na oparciu sofy, i Sara znów znalazła się w jego zasięgu.
96 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Znam lepsze sposoby, żeby się nawzajem poznać.
. Powstrzymała go, opierając mu dłonie na torsie.
- Nie wiem, jakiego rodzaju stosunki utrzymuje pan zwykle
ze swoimi wspólnikami, ale nasze nie dają panu prawa do łóżko
wych roszczeń.
Uśmiechnął się bezczelnie.
- A co z roszczeniami kanapowymi?
Próbowała go odepchnąć, ale równie dobrze mogłaby pchać
Skałę Gibraltarską.
- Także nie. To umowa dotycząca interesów i niczego więcej.
- W interesach zawsze istnieje możliwość negocjacji.
- Jest pan niepoprawny - odparła.
- Moja matka też zawsze tak twierdziła - przyznał.
- Skoro mowa o rodzicach, to miał mi pan opowiedzieć
o swoim ojcu.
Noah zerknął na zegarek i leniwym ruchem uniósł się z sofy.
- Jutro - obiecał.
Sara skrzyżowała ramiona na piersi.
- A dlaczego nie teraz?
- Bo już jest późno. A jutro oboje musimy bardzo wcześnie
wstać.
Spojrzała zdumiona na niego. Kompletnie zapomniała o kon
nej przejażdżce, którą obiecała Peterowi.
- My...?
Popatrzył na nią i uśmiechnął się.
- Tak, my. To znaczy pani, ja, Peter i Malcolm. Aha, i jesz
cze baronowa. Nie możemy jej z tego wyłączyć.
Sara była zbyt zdumiona, by spróbować wyobrazić sobie
baronową siedzącą na koniu.
- Wszyscy razem?
Noah skinął głową.
- Chcę mieć na oku wszystkich najważniejszych graczy.
- Ujął jej dłoń. - Chyba nie sądziła pani, że pozwolę jej jechać
na pustynię sam na sam z Taylorem?
MIŁOŚĆ,ZEMSTA I... 97
- Nic by się nie stało - oświadczyła. - Zapewniam pana, że
umiem mówić „nie".
Podał jej żakiet. Wsunęła ramiona w krótkie rękawy.
- Dobrze wiem, że umie pani oprzeć się uwodzicielskim
zakusom, Saro - powiedział. - Wcale nie z tego powodu wolał
bym, żeby nie zostawała pani z Taylorem sam na sam.
Gdy zrozumiała, o co mu chodzi, zmartwiała.
- Nie sądzi pan chyba, że on próbowałby mnie skrzywdzić?
Noah spoważniał.
- Wciąż mi się nie podoba szybkość, z jaką ten facet przyjął
pani propozycję- wyjaśnił zirytowany, że nadal nie udało mu się
wstawić tego kawałka łamigłówki na swoje miejsce. - Tak czy
owak, jedno wiem na pewno. Dla kilku milionów dolarów czło
wiek jest gotów prawie na wszystko. Niech pani o tym nie
zapomina.
Nie zapomnę, obiecała sobie w myśli. Ale przecież Noah
niewiele różnił się pod tym względem od Petera. Na co byłby
gotów, by zdobyć koronę? I dlaczego zdawało jej się, że z nim
jest bezpieczniejsza niż z Peterem?
- Odwiozę panią windą na dół - powiedział, gdy wyszli na
korytarz.
- Nie wsiądę do windy - stwierdziła.
- Nie może pani schodzić z dwudziestego piętra - odparł
Noah. - A ja na pewno pani nie zniosę.
- Wcale pana o to nie prosiłam. - Sara odwróciła się do
wyjścia na schody.
- Niech pani nie będzie idiotką - burknął. Po chwili dodał
już spokojniej: - Obiecuję, że nie będzie tak źle, jak pani myśli.
- Wcisnął guzik przyzywający kabinę.
- Nie, Noah. Nie mogę. Przepraszam, jeśli wydaję się dzie
cinna, ale stanowczo odmawiam wejścia do windy.
- Kiedy ostatnio jechała pani windą?
- Nie pamiętam.
Uśmiechnął się do niej krzepiąco.
98 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Nie wiadomo, czy jeszcze ma pani klaustrofobię - powie
dział. - Warto spróbować.
- Nie wiem - odparła niepewnie.
W tej chwili ciężkie stalowe drzwi rozsunęły się. Zanim Sara
zdążyła zaprotestować, Noah wepchnął ją do kabiny i wcisnął
guzik parteru.
Gdy kabina ruszyła, Sarze zakręciło się w głowie. Na ścia
nach były lustra, widziała więc, że wygląda jak przestraszony
królik.
Noah mocno ją objął.
- Zamknij oczy - powiedział.
Nie trzeba jej było dwa razy tego powtarzać. Zacisnęła po
wieki i oparła mu głowę na ramieniu.
- Noah - jęknęła, gdy ściany zaczęły się do siebie zbliżać
i pogrążyły ją w ciemności. - Wypuść mnie stąd.
- Pst - szepnął jej do ucha. - Trzeba mieć tylko trochę wy
obraźni... Popatrz, widzisz łąkę pełną kwiatów, zieloną trawę
falującą na letnim wietrze...
- Noah...
- Świeci słońce, na drzewach siedzą ptaki i śpiewają. Niebo
nad głowami jest jak wielka, bezkresna, błękitna misa - mruczał
jej do ucha. - Czy słyszysz ptaki?
- Nie chcę słyszeć żadnych cholernych ptaków. Chcę tylko
wyjść z tej windy!
Westchnął.
- Nie możesz powiedzieć, że nie próbowałem. Skoro tak, to
musimy uciec się do innej taktyki.
Zanim zdążyła zaprotestować, pocałował ją w usta.
Przy pierwszym zetknięciu ich warg cała zesztywniała. Za
raz potem złapała się na myśli, że złodzieje biżuterii są mistrza
mi sztuki całowania. Usta Noaha nie były ani twarde i natręt
ne, ani niezdecydowane. Pieściły ją bardzo kusząco i w ogó
le nie wydawały się groźne. Czuła jego ciepły oddech na po
liczkach.
MIŁOŚĆ,ZEMSTA I... 99
- Nadal panu nie ufam - szepnęła.
Czubkiem języka obwiódł jej wargi.
- Wiem.
Było jej coraz przyjemniej. Objęła Noaha za szyję.
- To niczego nie zmienia.
- Wiem - odszepnął tuż przy jej wargach.
- Chciałam tylko, żeby wszystko było jasne.
Otworzyła oczy, gdy Noah uniósł głowę i przerwał ich magi
czne zespolenie. Ujrzała w jego oczach i rozbawienie, i mnó
stwo czułości.
- Udało się pani, wszystko jest jasne - zapewnił. - Czy teraz
zrobi pani coś dla mnie?
Oczywiście! - pomyślała.
- Co? - spytała, dając pierwszeństwo praktycznej stronie
swej natury.
Uśmiechnął się i przesunął palcami po jej twarzy.
- Niech się pani zamknie.
Nagle wszystkie myśli uleciały jej z głowy. Ich usta zwarły
się tak namiętnie, że Sara zobaczyła wybuchające pod zaciśnię
tymi powiekami race. Oślepiająca gra świateł i barw oszołomiła
ją tak, że omal nie krzyknęła, gdy przestał ją całować.
- Jesteśmy prawie w holu - powiedział. Przyciskał palcem
guzik zatrzymujący kabinę.
- Już? - Sara całkiem zapomniała o swoim lęku.
Uśmiechnął się do niej ciepło.
- Ma pani ochotę na jeszcze jedną przejażdżkę?
Sara już wiedziała, że Noah staje się najbardziej niebezpiecz
ny, gdy zaczyna czarować.
- Nie, dziękuję - odparła stanowczo. - Raz wystarczy.
Ujął jej twarz w dłonie.
- Tu się mylisz, moja miła.
Wstrzymała oddech, bo Noah wyraźnie zamierzał pocałować
ją znowu. Ale właśnie w tej chwili kabina stanęła na parterze
i drzwi się otworzyły.
1 0 0 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Kurtyna poszła w górę - oświadczył radośnie, po czym
wziął Sarę za rękę i wyprowadził do holu. - Zapomniałem coś
pani powiedzieć - oświadczył, kiedy szli na piętrowy parking
obok hotelu.
- Co takiego? - bąknęła Sara, wciąż pochłonięta myślami
o oszałamiającym pocałunku.
- Jesteśmy zaproszeni na przyjęcie.
- Na przyjęcie? - powtórzyła machinalnie.
Doszli do jej samochodu. Gdy otwierała drzwi i siadała za
kierownicą, zastanawiała się, co mogłaby przeżyć, kochając się
z mężczyzną, który tak wspaniale całuje.
- Brand urządza party w sobotę wieczorem - wyjaśnił Noah.
- Właśnie wtedy sprzątniemy mu koronę.
Te słowa wybiły ją z rozmarzenia.
- Kiedy w domu będzie pełno ludzi? Pan oszalał!
Roześmiał się i znów ją pocałował.
- Niech mi pani zaufa. - Pocałunek skończył się stanowczo
zbyt szybko. - Proszę ostrożnie jechać. - Pogładził ją po policz
ku. - Przyjemnych snów.
Położyła mu rękę na ramieniu.
- Nie może pan się spodziewać, że spokojnie zasnę po takiej
rewelacji.
- To będzie bułka z masłem - zapewnił ją z łobuzerskim
uśmiechem, który natychmiast jej przypomniał, w jaki sposób
zarabia na życie. - Aha, proszę się nie przejmować, gdyby ktoś
za panią jechał. To będę ja.
- Już i tak jestem zdenerwowana - oświadczyła. - A pan nie
musi jechać za mną do domu. Ładnie bym wyglądała, gdyby
wszędzie ktoś za mną jeździł.
Noah przyjrzał się jej uważnie i uśmiechnął się lekko.
- Pani i tak ładnie wygląda. - Puścił do niej oko. - Jeśli chce
pani trochę pospać, to lepiej niech już pani jedzie.
Zamknął drzwi samochodu i znikł w przepastnej czeluści ga
rażu. Sara zapaliła silnik i ruszyła w stronę wyjazdu. Kiedy po
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 0 1
kilku minutach spojrzała we wsteczne lusterko, zauważyła błysk
reflektorów. Obecność Noaha bardzo ją pokrzepiła.
Zawrócił dopiero wtedy, gdy dojechała do bramy rezydencji
Branda. Na pożegnanie mignął jej jeszcze światłami.
- Dobry wieczór, panno Madison - powitał ją uprzejmie
strażnik. - Pan Brand polecił mi skierować panią do jego gabi
netu, gdy tylko wróci pani z kolacji z siostrą.
- O tej porze? - spytała zdumiona. Stan serca bardzo ograni
czał aktywność Malcolma. Zwykle kładł się spać o godzinie
dziewiątej, a teraz było już po jedenastej.
- Powiedział, że pora nie ma znaczenia - oświadczył
strażnik.
Sarę ogarnął nagły lęk. Musiała jednak nad nim zapanować.
Pomyślała, że Noah nie pozwoliłby jej wrócić do tego domu,
gdyby przeczuwał jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Tylko czy
na pewno tak było?
Zdobyła się na wymuszony uśmiech.
- Dziękuję, John. Zaraz do niego pójdę.
Podjechała pod dom, zaparkowała samochód w garażu na
pięć miejsc, a potem skierowała się do gabinetu Malcolma.
- Saro, czy to pani? - zapytał w odpowiedzi na pukanie.
- Ja - odparła, otwierając drzwi. - Czy nic panu nie dolega?
Jest już bardzo późno.
- Chciałem z panią porozmawiać - oświadczył. - Prywat
nie. - Jego uśmiech nie był taki ciepły jak inne, którymi obda
rzał ją od dnia, gdy zaczęła dla niego pracować.
Na miękkich nogach weszła do gabinetu. Miała nadzieję, że
Brand nie zauważy drżenia jej kolan.
- Oczywiście. Czy chodzi o obrazy?
Brand machnął ręką.
- Nie, znakomicie pani sobie radzi. Widziałem ostatnie po
stępy w pracy, kiedy szukałem pani. Peter powiedział mi, że
zaprosiła pani siostrę na kolację.
- Miała dziś urodziny.
1 0 2 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Malcolm zdawał się błądzić myślami gdzie indziej.
- To też Peter mi powiedział. Czy dobrze się panie bawiły?
Towarzyskie pogawędki nie były w stylu Malcolma Branda.
Z każdą chwilą Sarę ogarniały coraz gorsze przeczucia.
- Bardzo dobrze - powiedziała, myśląc, że najchętniej ucie
kłaby przed jego przenikliwym spojrzeniem. - Jeśli tylko o to
chciał mnie pan spytać, może już pójdę na górę, żeby się poło
żyć. Miałam męczący dzień.
Brand nie zamierzał jednak jej wypuścić.
- Niech pani usiądzie - polecił stanowczo. - I niech pani
powie mi wszystko, co wie o panu Lancasterze.
Gdy siadała na krześle, usta miała suche jak arizońska pustynia,
a krew pulsowała jej w uszach. Bała się, że za chwilę zemdleje.
ROZDZIAŁ 7
O panu Lancasterze? - Sara miała nadzieję, że jej głos brzmi
naturalnie. - Nic o nim nie wiem - odparła, zapisując na swoim
koncie kolejne kłamstwo.
Malcolm popatrzył na nią przenikliwie.
- Ej, Saro. Świat sztuki to pani profesja.
- Owszem, o historii sztuki wiem wszystko - potwierdziła.
- Nie mam jednak wiele czasu na czytanie takich popularnych
magazynów jak „Art Digest". Zwykle ślęczę nad grubymi na
ukowymi tomiskami. - Poniewczasie przypomniała sobie
wpadkę, jaką miała z książką o wczesnochrześcijańskiej sztuce,
postanowiła więc zabezpieczyć się przed dociekliwością Mal
colma. - Naturalnie uważam, że pańska kolekcja w pełni zasłu
guje na opisanie. - Uśmiechnęła się. - Niech pan tylko pomyśli,
jak podniesie to pański prestiż.
- Na pewno mu to nie zaszkodzi - odparł szorstko Malcolm.
- Najwyższy czas, żeby te arystokratyczne snoby zrozumiały, że
nie są monopolistami na rynku sztuki.
- Zgadzam się. Oni często mają o sobie zbyt wysokie mnie
manie.
- A skoro mowa o snobach, to co pani sądzi o kontaktach
Lancastera z Gizellą?
- Z baronową? - Nie wiadomo czemu, poczuła się jak boha
terka powieści kryminalnej, która nie zna zakończenia sensacyj
nego wątku.
1 0 4 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Właśnie. Odkąd ta kobieta zjechała do Phoenix, jest istnym
utrapieniem.
- Zdaje się, że interesuje ją Peter - powiedziała wymijająco
Sara.
- Ona już dwa lata próbuje go ode mnie wykraść. Ale nie ma
szans.
- Peter jest bardzo lojalny - potwierdziła Sara, zastanawia
jąc się, do czego zmierza ta rozmowa. Czyżby Brand podejrze
wał ją o spiskowanie z Peterem? A może z Noahem? Nagle po
żałowała, że wplątała się w tę awanturę.
- Jak długo Peter dla pana pracuje?
- Dwadzieścia lat - odparł Malcolm. -I będzie u mnie przez
następne dwadzieścia, chyba że przestanie być mi potrzebny.
- To bardzo wygodne, skoro jesteście bliskimi współpra
cownikami. - Gdy Malcolm nie odpowiedział, skorzystała
z okazji, żeby przygotować sobie grunt do rejterady. - Jestem
już bardzo zmęczona, więc jeśli nie ma pan nic przeciwko temu,
pójdę na górę. Nie chciałabym zasnąć tu na krześle.
- Oczywiście - zgodził się i powiedział: - Lancaster chce
z samego rana jechać na konną przejażdżkę.
- To dobry pomysł na rozpoczęcie dnia. - Sara nie potrafiła
sobie wyobrazić nic koszmarniejszego od wstawania o świcie,
ale Noah zdawał się mieć swoje powody, żeby zgromadzić
wszystkich razem.
- Może pani z nami pojedzie - zaproponował Malcolm. -
Byłoby nas wtedy czworo.
- Czworo...?
- Pani, Lancaster, Gizella i ja. - Skrzywił się z dezaprobatą.
- Lancaster zaprosił i ją. Powiedział, że w ten sposób artykuł
nabierze smaczku. Wydaje się, że królewskie rodziny na emigra
cji są ostatnio w modzie.
- Pan Lancaster sprawia wrażenie profesjonalisty - po
wiedziała Sara, mając nadzieję, że jej ton wciąż wydaje się
naturalny.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 0 5
Malcolm parsknął pogardliwie.
- Pewnie tak. Mimo to jeszcze się nie zdecydowałem, czy
nie poszczuć jej psami. Nawiasem mówiąc, bardzo mnie cieka
wi, skąd ona wie o obecności Noaha w mieście.
Sara pokręciła głową.
- Ma mnóstwo znajomości. Widocznie usłyszała jakieś płot
ki. - Zmusiła się do uśmiechu. - Chyba nie ma się pan czym
przejmować. Przecież pan Lancaster przygotowuje wywiad
z panem, nie z baronową. Prawdopodobnie jest dokładnie tak,
jak powiedział. Chce wspomnieć o niej w artykule, żeby po
kazać, że wśród pana przyjaciół są barwne i wpływowe osobi
stości.
Wyglądało na to, że Brand przyjął to wyjaśnienie.
- No, to rzeczywiście wyrabia mi markę.
Sara odetchnęła z ulgą.
- Artykuł na pewno wypadnie świetnie - powiedziała z en
tuzjazmem.
Malcolm uśmiechnął się.
- Będzie mi pani brakować, Saro, kiedy pani skończy pracę.
To zadziwiające, jak taka młoda, piękna kobieta może rozjaśnić
atmosferę w domu. Już nawet prawie zapomniałem, że jestem
umierającym staruszkiem.
Sara pomyślała, że Brand wcale nie patrzy na nią jak staru
szek.
- Będzie pan żył jeszcze wiele lat - zapewniła go. - Za to ja
mogę umrzeć z wyczerpania w każdej chwili. - Wstała i odwró
ciła się do drzwi. - Dobranoc - rzuciła przez ramię.
- Dobranoc, moja droga. Czy wybierze się pani z nami na
przejażdżkę jutro rano?
- Za nic nie straciłabym takiej okazji - odpowiedziała.
Gdy wróciła do sypialni, trochę czasu zajęło jej szukanie
mikrofonów, które Noah bez wątpienia tam rozmieścił. Poszuki
wania okazały się bezowocne, więc rozebrała się, mając nadzie
ję, że nie robi tego do ukrytej kamery.
1 0 6 MIŁOŚĆ. ZEMSTA I...
- Nie wiem, czy pan mnie słucha, Noah, czy jak tam panu na
imię - powiedziała, wskakując do łóżka - ale właśnie wybawi
łam pana z grubego kłopotu. Rano może mi pan podziękować.
Następnego ranka Peter wyglądał na zaskoczonego tłokiem
w stajni, ale prawdopodobnie bał się urządzać scenę w obecno
ści pracodawcy, bo zręcznie zamaskował swe zdziwienie, mó
wiąc, że długo już nie korzystał z dobrodziejstw świeżego po
wietrza, więc znienacka natchnęła go myśl, by rozruszać kości.
Sarę powitał ciepło, ale nie było w jego zachowaniu nic, co
sugerowałoby, że umówili się na schadzkę.
Baronowa, która wcześniej nie odstępowała Noaha, opuściła
go natychmiast, gdy zjawił się Peter. Malcolm zaś musiał sobie
wziąć do serca słowa Sary, ponieważ starał się jak najlepiej
wypaść przed dziennikarzem „Art Digest". Nikt by się nie do
myślił, że w zeszłym tygodniu wyprosił Gizellę ze swojego
domu.
Noah rozmawiał przede wszystkim z Malcolmem, na Sarę
prawie nie zwracał uwagi, przejażdżka więc powinna sprawić jej
przyjemność. Powietrze było świeże i rześkie, widoki wspania
łe. Strzeliste topole, rosnące w kępach nad strumieniem, sięgały
niemal przejrzystego, lazurowego nieba, a w ich koronach sie
działy ptaki, witające poranek radosnymi trelami. Jednak w tra
kcie przejażdżki uczestnicy połączyli się w pary, a Sara, pozo
stawiona samej sobie, zamykała szyk i czuła się w tej roli bardzo
nieswojo. Nawet ciche pohukiwanie dzikiego gołębia nie popra
wiło jej nastroju.
- Przepraszam, pani Madison - powiedział Noah, gdy już
wrócili i zsiedli z koni. - Zdaje się, że pani to upuściła. - Podał
jej paczuszkę gumy do żucia.
Otworzyła usta, ale ostrzegawcze spojrzenie Noaha nie po
zwoliło jej zaprzeczyć.
- Dziękuję, panie Lancaster. Musiała mi przypadkiem wy
paść. - Wsunęła paczuszkę do kieszeni dżinsów. - No cóż. Było
MŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 0 7
przyjemnie, ale powinnam wrócić do pracy. - Chciała szybko
uciec ze stajni, żeby nie znaleźć się sam na sam z Peterem.
- Czy nie jest pani głodna? - zainteresował się Malcolm.
- Pan Lancaster i pani baronowa zostają na śniadaniu. Może
pani się do nas przyłączy?
Sara pokręciła głową.
- Przepraszam, Malcolmie, ale jak pan wie, nie jadam śniadań.
- Może więc napije się pani kawy? - zapytał Peter.
Sara uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
- Naprawdę muszę wziąć się do pracy. Mam nadzieję, że
spotkamy się na lunchu - odparła i ruszyła ku domowi, skupia
jąc na sobie spojrzenia trzech par męskich oczu.
Dumna z siebie, że udało jej się uciec bez kłopotów, wzięła
prysznic i umyła głowę. Wyszedłszy z łazienki, stanęła jak wry
ta, ujrzała bowiem Noaha leniwie wyciągniętego na łóżku, z ra
mionami podłożonymi pod głowę. Bawełniana koszulka pod
kreślała szerokość jego torsu, a długie, umięśnione nogi sięgały
końca wielkiego materaca.
- Co pan tu robi?
Noah uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Nie przeczytała pani mojego listu?
Liścik był wetknięty do paczuszki z gumą do żucia.
- Napisał pan, że zobaczymy się później - powiedziała, do
kładniej okrywając się ręcznikiem kąpielowym.
- Właśnie. A teraz jest później - wyjaśnił z uśmiechem.
Sarze nie spodobało się, że Noah zawładnął jej łóżkiem.
- Co pan tu robi? - spytała ponownie.
- Przyszedłem pani podziękować.
- Podziękować mi? Za co?
- Za wybawienie mnie z poważnego kłopotu wczoraj wie
czorem. - Bez pośpiechu wstał z łóżka. - Czy pani wie, jak
pociągająco pani w tej chwili wygląda? Zarumieniona i pachną
ca? Budzi pani u mężczyzny niebezpieczne myśli... - Dotknął
jej ramienia, jednak Sara raptownie się odsunęła.
1 0 8 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Kto jak kto, ale pan musi zwracać uwagę na niebezpie
czeństwa - odburknęła. - Inaczej skończy pan w więziennej celi
i będzie siedział tam tak długo, aż całkiem zapomni, jak wygląda
kobieta.
- Czy ta perspektywa panią niepokoi?
- Oczywiście - odparła zdecydowanie. - Myśli pan, że
przyjemnie mi sobie wyobrażać, jak zamykają pana w ciemnym,
ciasnym miejscu? Tam, gdzie nie widać słońca i nie czuje się
wiatru. Sądzi pan, że cieszy mnie myśl o pozbawieniu pana
wolności, pozbawieniu... - Noah spoglądał na nią coraz cieplej
i nagle Sara uświadomiła sobie, że zwierza mu swoje najskrytsze
myśli, urwała więc i odwróciła głowę. - Czy mógłby pan wyjść?
Chciałabym się ubrać.
Ignorując jej szorstki ton, Noah wyciągnął ręce i obrócił ją ku
sobie.
- Czego jeszcze miałbym być pozbawiony? - spytał cicho,
zaciskając dłonie na jej nagich ramionach. - Co zamierzała pani
powiedzieć?
Sara pokręciła głową.
- Nic takiego. - Omal nie wyrwało jej się, że gdyby go
aresztowano, straciliby to, co jest między nimi, więź, która
zdawała się umacniać wbrew jej woli. Nie zamierzała jednak się
do tego przyznać.
Noah popatrzył na nią uważnie.
- Znowu pani to robi - mruknął, przesuwając palcem
wzdłuż skraju ręcznika.
Sara owinęła się jeszcze ciaśniej.
- Co robię? - spytała. Miało to być wyzwanie, ale głos ją
zawiódł i zabrzmiał o wiele słabiej, niżby sobie życzyła.
Noah bardzo chciał powiedzieć coś, co mogłoby uśmierzyć jej
lęk. Wiedział jednak, że Sara pragnie usłyszeć od niego tylko jedno:
że nie jest złodziejem. A o tym akurat nie mógł jej zapewnić.
- Kłamie pani - szepnął, głaszcząc ją po pachnącej mydłem
skórze. - Jestem dla pani ważny. My jesteśmy ważni.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I,., 1 0 9
Sara nie mogła zaprzeczyć jego słowom,
- Och - westchnęła. - Czy nie moglibyśmy zapomnieć
o tym wszystkim? - Spojrzała na niego błagalnie. - Niech Mal
colm ma swoją głupią koronę, a my wyjedźmy stąd, póki nie jest
za późno.
Ujął jej twarz w dłonie.
- Już jest za późno, Saro. I dla pani, i dla mnie.
Nagle poczuła, że więcej nie zniesie. Rozmawiając poprze
dniego wieczoru z Malcolmem, umierała ze strachu o Noaha.
Nie mogła żyć tak dalej. Zdawało jej się, że tonie.
- Zmieniłam zdanie. - Gdy odsunęła się od niego, ręcznik
się rozluźnił, musiała więc skupić całą uwagę na przytrzymaniu
swojego prowizorycznego stroju. - Chcę się wycofać. Pakuję się
i wyjeżdżam. Jeśli pan nadal chce ukraść koronę, musi pan
poradzić sobie beze mnie. - Chwyciła kłąb ubrań z szafy i rzuci
ła je na łóżko.
- Potrzebuję pani pomocy, Saro - powiedział cicho Noah.
- Powodzenie mojego planu zależy od tego, czy oboje będziemy
na sobotnim przyjęciu.
- Wobec tego niech pan wymyśli nowy plan - odburknęła.
- Ja się wycofuję. Od zaraz.
- A co z pani ojcem?
Sara przesłała mu wściekłe spojrzenie.
- Mój ojciec byłby załamany, gdyby jego starsza córka zesz
ła na drogę kłamstwa i kradzieży. Miałam bardzo głupi pomysł.
Noah podszedł do okna i omiótł wzrokiem teren rezydencji.
Nie odezwał się, więc Sara zapytała:
- Czy zechce pan łaskawie wyjść?
Noah odwrócił się od okna i skarcił ją wzrokiem.
- To znaczy, że chce pani pozwolić Brandowi, żeby dalej
oszukiwał innych tak, jak oszukał pani ojca? Nawet nie spróbuje
go pani powstrzymać?
Poczuła się urażona jego moralizatorskim tonem.
- Powstrzymać go? Co, u licha, podsunęło panu myśl, że
1 1 0 MIŁOŚĆ, ZEMSTAI...
potrafiłabym go powstrzymać? Chciałam tylko sprawić mu kło
pot, chciałam, żeby poczuł, że coś stracił. Nigdy w najśmiel
szych marzeniach nie sądziłam, że mogłabym go powstrzymać.
- A jednak razem moglibyśmy tego dokonać. Pani i ja mo
glibyśmy postarać się o to, żeby Branda wsadzono do więzienia
na bardzo długo. - Noah mówił teraz ze śmiertelną powagą.
- Pani ojcu już to nie pomoże, Saro, ale mogłoby pomóc komuś
innemu. Mogłoby pomóc tym wszystkim, których Brand może
okraść w przyszłości.
Manipulant, pomyślała ponuro Sara. Wie, za jakie sznurki
należy ciągnąć.
- Dlaczego panu miałoby przeszkadzać, że Malcolm Brand
zarabia pieniądze tak, jak zarabia? - spytała. - Czy pan jest od
niego lepszy?
Noah westchnął i nerwowo przeczesał włosy dłonią.
- Saro, będzie pani musiała...
- Wiem - wpadła mu w słowo. - Będę musiała panu zaufać
- powiedziała, starając się zawrzeć w tych słowach sporą dozę
pogardy.
- Spokojnie. Obiecuję, że gdy tylko zdobędziemy koronę,
wszystko pani powiem.
- Wszystko? - spytała podejrzliwie.
Skinął głową.
- Wszystko.
Milczała przez chwilę, rozważając tę propozycję. Bardzo
chciała zaufać Noahowi.
- Najpierw muszę wiedzieć przynajmniej jedno - oświad
czyła w końcu.
- Czy jeszcze przez kilka dni nie mogłaby się pani zadowo
lić tym, co pani wie o mnie teraz?
- Czy pan jest żonaty?
To pytanie szczerze go zaskoczyło.
- Czy to ma znaczenie?
- Dla mnie ma.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I,., 1 1 1
Noah uśmiechnął się ciepło.
- Jest pani uroczą kobietą. Prawdopodobnie nawet gdyby
w domu czekała na mnie żona z gromadką dzieci, wyobrażał
bym sobie, że kocham się z panią.
O Boże, pomyślała Sara, przecież sama chciałam usłyszeć
prawdę. Dlaczego więc nagle zrobiło jej się tak nieprzyjemnie?
- Różnica polega na tym, że gdybym był żonaty, nie próbo
wałbym się z panią kochać. Jestem zwolennikiem związku
z jedną kobietą. Nieszczęśnica, która mnie dostanie, będzie
uwięziona. Na całe życie.
Uwięziona. Śmieszne określenie, pomyślała Sara. Ale właś
nie tak się czuła. Nie chciała tak się czuć, a już na pewno nie
chciała spędzić życia, zamartwiając się, czy wieczorem Noah
wróci bezpiecznie do domu. Jednak nie mogła odwrócić się do
niego plecami. Na pewno nie teraz.
Może gdy pomoże Noahowi zdobyć koronę Malcolma, uda
jej się go przekonać, żeby zszedł z drogi przestępstwa? Nie
wiedziała o nim absolutnie nic. Może kradnie dlatego, że miał
trudne dzieciństwo. Jeśli tak, to istniała szansa, że gdy spotka
kogoś, dla kogo będzie naprawdę ważny, uzna to za wystarcza
jące zadośćuczynienie.
- Zostanę - oświadczyła po chwili - do przyjęcia u Branda.
Gdy Noah ją objął, chciała się odsunąć, ale on już odnalazł jej
usta. Pocałował ją czule i namiętnie, a Sara odpowiedziała ci
chym westchnieniem. Świat wokoło wirował, nie miała więc
innego wyjścia jak mocno trzymać się Noaha, zapomniawszy
o wszystkich wątpliwościach.
- Nie pożałuje pani tego - obiecał, gdy w końcu przerwali
pocałunek, by zaczerpnąć tchu.
Sara westchnęła i schyliła się po ręcznik, który tymczasem
opadł na podłogę.
- Już żałuję. - Chwyciła jakieś ubrania z łóżka i pobiegła do
łazienki.
Gdy wróciła do pokoju, Noaha już nie było. Sara nie wiedzia-
1 1 2 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
ła, czy cieszyć się, czy złościć z powodu jego nagłego zniknię
cia. Ponieważ jednak nie miała nastroju do rozważania tej kwe
stii, zeszła na dół, żeby dokończyć kopię „Wielkiego szarego
cyrku" Marca Chagalla.
- Właśnie tak się czuję - mruknęła. - Jakbym była w środku
takiego cholernego cyrku z trzema arenami.
- Rozmawia pani sama ze sobą, Saro? Myślałem, że to
oznaka starości.
Podniosła głowę i ujrzała na progu pracowni Malcolma.
- To oznaka niezadowolenia - odparła.
Gdy podszedł bliżej, natychmiast zauważyła, że musiał bar
dzo się zmęczyć porannym wysiłkiem. Wyglądał o wiele starzej
i wątlej niż zwykle. Omal nie zaczęła mu współczuć. Natych
miast jednak przypomniała sobie, że Malcolm Brand żyje znacz
nie dłużej od jej ojca. Ta myśl utwierdziła ją w postanowieniu,
jakie wcześniej podjęła.
Wpatrzony w obraz Brand nie zauważył jej gniewnej miny.
- Nie rozumiem, skąd to niezadowolenie. Jak zwykle spisa
ła się pani znakomicie. Lancaster ma rację - mruknął jakby
do siebie. - Prawdopodobnie byłaby pani mistrzem wśród fał
szerzy.
Omal nie trafił w dziesiątkę.
- Nie miałabym tyle odwagi - odparła szczerze. - Zawsze
obawiałabym się, że za chwilę na moim progu pojawią się agenci
FBI.
- Niektórych ryzyko podnieca - stwierdził Brand.
- Niektórzy lubią skakać ze spadochronem i brać udział
w wyścigach samochodowych, ale ja do nich nie należę.
- Ostrożna kobieta - zakpił. - Czy nikt jeszcze nie nauczył
pani, jak wygląda życie? Świat jest okrutny. Trzeba być twar
dym, żeby przeżyć.
Dźgnęła mokrym pędzlem pomarańczowy półksiężyc.
- Osobiście wolę babrać się w swoim błotku - odparła. -
Nie mam instynktu drapieżcy.
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI... 1 1 3
- Widocznie naiwność jest u pani cechą rodzinną.
Sarze drgnęła ręka. Na niebieskim tle pojawiła się pomarań
czowa krecha.
- Co pan ma na myśli?
- Pani ojciec też nie miał instynktu drapieżcy - powiedział
Malcolm z taką swobodą, jakby rozmawiali o pogodzie.
Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.
- Pamięta pan mojego ojca?
Malcolm wydawał się rozbawiony jej zaskoczeniem.
- Oczywiście. Jak mógłbym zapomnieć człowieka, którego
wynalazek przyniósł mi pieniądze?
- I mimo to chciał pan mnie zatrudnić?
- Oczywiście.
- Dlaczego?
- Ponieważ lepszego kopisty jeszcze nie widziałem - odparł
po prostu.
- A skąd pan wie, że nie ukradnę panu któregoś z oryginałów
i nie zastąpię go własną kopią?
Uśmiechnął się do niej, lecz nie był to bardzo miły uśmiech.
- Sama pani powiedziała, że nie ma instynktu drapieżcy.
- Zerknął na kopię Chagalla. - Rozmazała pani księżyc.
Sara omal nie zatrzęsła się z wściekłości.
- Jest pan skończonym draniem.
Jej oburzenie rozbawiło go.
- Oczywiście, że jestem. Ale dzięki temu jestem też bogaty,
nawet bardzo bogaty. I nie muszę pracować dla wroga tylko po
to, żeby zarobić parę dodatkowych dolarów na utrzymanie bied
nej, owdowiałej siostry i jej syna sieroty.
- Gdyby nie ukradł pan patentu mojemu ojcu, Jennifer mia
łaby własne pieniądze, a mnie by tutaj nie było - powiedziała
oskarżycielskim tonem.
- To prawda - przyznał - ale jak już pani wie, gdybaniem
nie płaci się rachunków. - Jego szare oczy przypominały w tej
chwili dwa kawałki łupka. - Życie jest tylko zwykłym bilansem,
1 1 4 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Saro. Trzeba o tym pamiętać. Strata pani ojca oznaczała mój
zysk. - Skierował się z powrotem do drzwi. - Może już pani
wrócić do pracy.
Sara stała jak skamieniała, zastanawiając się, co dalej robić.
W pierwszym odruchu chciała natychmiast się spakować i opu
ścić ten dom, ale intuicja podpowiadała jej, że Noah się nie
mylił, że razem uda im się ukarać tego człowieka.
Malcolm odwrócił się na progu.
- Ach, Saro, oczywiście zostanie pani w sobotę na przyjęciu,
prawda?
- Dziwi mnie, że pan tego oczekuje.
- A dlaczego nie? - Gdy nie odpowiedziała, dodał: - Wiążę
z pani osobą pewne plany. Jest pani dla mnie cennym na
bytkiem.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
- Pan Lancaster podsunął mi interesujący pomysł. Musimy
o nim porozmawiać.
Sara zmartwiała.
- Nie zamierzam pomagać panu w sprzedaży falsyfikatów
- oświadczyła. - Owszem, potrzebuję pieniędzy, ale nie do tego
stopnia, żeby ułatwiać panu oszukiwanie uczciwych ludzi.
- Myślę, Saro, że zmieni pani zdanie.
- Nigdy!
Malcolm podszedł do biurka, podniósł słuchawkę aparatu
telefonicznego i wybrał dwucyfrowy numer.
- Peter? Przyjdź do pracowni.
Sara wpadła w panikę. Czy to możliwe, żeby Peter powtórzył
Malcolmowi ich rozmowę o kradzieży korony? A jeśli tak, co
teraz się z nią stanie?
W pokoju zapadło posępne milczenie. Oboje czekali na na
dejście Taylora. Sara bała się cokolwiek powiedzieć, żeby nie
pogrążyć się jeszcze głębiej. Malcolm wydawał się nie mieć
ochoty na dalszą rozmowę. Wyglądał jak pokerzysta z karetą
asów w ręku.
MIŁOŚĆ. ZEMSTA I... 115
Peter wszedł do pracowni z nieprzeniknioną miną.
- W czym mogę ci pomóc, Malcolmie? A może pani, Saro?
- spytał uprzejmie, jakby w ogóle nie wyczuł napiętej atmo
sfery.
- Powiedz Sarze, gdzie jest obraz, który skończyła malować
w zeszłym miesiącu - polecił Malcolm. - Ten Manet.
- Wisi w Hudson Gallery, w Filadelfii. Powinna być pani
dumna. Poszedł za bardzo dobrą cenę.
Sarze zawirowały przed oczami białe płatki. Bała się, że za
chwilę zemdleje. Mimo szumu w uszach usłyszała, jak Malcolm
każe Peterowi posadzić ją na krześle i przynieść szklankę wody.
Miała ochotę strząsnąć z siebie rękę, która ujęła ją za ramię, ale
nie była w stanie tego zrobić. Pozwoliła więc zaprowadzić się do
białego wiklinowego krzesła, opadła na nie bezwładnie i ukryła
twarz w dłoniach.
- Spokojnie - powiedział Peter, kucając obok niej. - Niech
pani się napije. To powinno pomóc.
Pokręciła głową.
Odsłonił jej twarz i włożył w dłonie szklankę. Gdy uniosła
naczynie do ust, spojrzał na nią tak, jakby jej współczuł. Piła
powoli, jej oszołomienie stopniowo mijało.
- Nie może mnie pan wmieszać w fałszerstwo - zaprotesto
wała. - Powiem policji prawdę. Powiem, że nie mam z tym nic
wspólnego.
Malcolm westchnął.
- Utrudnia nam pani życie. Peter, zdradź naszej upartej przy
jaciółce, kto podpisał dokumenty sprzedaży.
- Sara Madison - powiedział cicho Peter.
Sara wpadła w złość.
- To niczego nie dowodzi - oświadczyła. - Nigdy nie byłam
w Filadelfii.
- Pokaż jej bilety lotnicze- nakazał Malcolm.
Peter sięgnął do wewnętrznej kieszeni szarej marynarki
i wyjął z niej kserograficzną odbitkę biletu lotniczego na tra-
1 1 6 MIŁOŚĆ, ZEMSTAI...
sie Phoenix-Filadelfia wystawionego na jej nazwisko. Zwróci
ła uwagę na datę. Tej nocy pierwszy raz spała w rezydencji
Branda.
- To dlatego chcieliście, żebym tutaj zamieszkała - stwier
dziła oburzona. - Bez świadków nie mogę dowieść, że byłam
przez cały czas w Phoenix.
Malcolm wykrzywił usta w złośliwym uśmieszku.
- Nie było pani w Phoenix tylko jeden dzień - poprawił ją.
- Ale to wystarczyło, żeby polecieć do Filadelfii, sprzedać falsy
fikat i następnego popołudnia wrócić.
Czysta robota, pomyślała Sara. Jednak ktoś mógł zaświad
czyć o jej obecności w Phoenix krytycznej nocy. Noah. Zatele
fonował do niej i wyrwał ją ze snu. Trochę podniosło ją to na
duchu, zaraz jednak przypomniała sobie, kim jest Noah. Jaką
wartość ma świadectwo złodzieja? Władze bez wątpienia uznają,
że jest jej wspólnikiem.
- Jesteście nikczemni! - wybuchnęła. - Obaj.
- Powiedziałem pani - odparł Malcolm ani trochę tym nie
poruszony - że aby przeżyć, trzeba mieć instynkt drapieżcy.
- Przesłał jej zimny, triumfalny uśmiech. - Niestety w najbliż
szych dniach mam jeszcze sprawy, które opóźnią nasze rozmo
wy o dalszej współpracy. Muszę przygotować przyjęcie, skoń
czyć z wywiadem dla „Art Digest" i załatwić jeszcze jeden dro
biazg, który pani nie dotyczy.
Z tymi słowami zostawił ją z Peterem.
- Jak mogłeś mi to zrobić? - zawołała Sara, zrywając się
z krzesła. - Myślałam, że przynajmniej ty jesteś moim przyja
cielem.
Peter pokręcił głową ze smutną miną.
- Odkrywasz właśnie podstawy tego biznesu. Nie ma się
przyjaciół, ma się interesy.
- I w twoim interesie było pomóc Malcolmowi utkać pa
skudny szantaż? - spytała zjadliwie.
- Właśnie.
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI... 1 1 7
- W jakiej sytuacji mnie to wszystko stawia?
- Na razie w kiepskiej, ale być może nie na długo.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Co to znaczy?
- Wiesz już o obrazach - odparł. - O tych kupionych niele
galnie, które Malcolm trzyma w piwnicy.
Skinęła głową.
- Te obrazy też mu zabierzemy - powiedział Peter z bły
skiem w oczach. - Mając je i jeszcze koronę, możemy spędzić
resztę życia w Brazylii, opływając w luksusy. Ani Malcolm, ani
władze nigdy nas tam nie znajdą - dodał z przekonaniem.
- Nienawidzisz go, prawda?
- Mam swoje powody - wycedził przez zęby. - Nie ty jedna
wpadłaś jak mucha w jego sieć. Tym razem Malcolm Brand się
dowie, że nawet jego można przechytrzyć.
Pochylił głowę i pocałował ją namiętnie, prawie miażdżąc jej
usta. Chciała się wyswobodzić, ale Peter oplótł ją ramionami
i całował coraz bardziej żarłocznie. Była bezradna.
skan i przerobienie anula43
ROZDZIAŁ 8
Sara już miała z całej siły kopnąć Petera w goleń, gdy usłysza
ła znajomy głos.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałbym zamie
nić słowo z panną Madison - powiedział Noah. Opierał się
o framugę drzwi. Miał dziwnie obojętną minę, zważywszy na
okoliczności.
Peter puścił Sarę tak raptownie, że omal nie upadla.
- Dokończymy później - obiecał półgłosem, po czym zwró
cił się do Noaha. - Panna Madison jest do pana dyspozycji
- oświadczył i wyszedł z pracowni.
- Zimny facet - stwierdził Noah, podchodząc do niej.
- Tylko że nie pana ugniatał - burknęła Sara. - Może mi pan
wierzyć, że ten pocałunek wcale nie był zimny. - Pokręciła
głową. - Sprawy zaczynają wymykać się spod kontroli. Nie
zgadnie pan, co się stało nie dalej jak kilka minut temu.
- Więc proszę mi powiedzieć.
Sara podeszła do drzwi i wyjrzała na korytarz.
- Nie tutaj - szepnęła nerwowo.
- W pani pokoju? - zaproponował Noah.
- Nie, nie w tym domu. Nie na terenie Branda. Musimy się
spotkać gdzie indziej.
- U mnie w hotelu?
Przypomniała sobie, jak Malcolm wypytywał ją poprzednie
go wieczoru o Noaha. A jeśli kazał komuś obserwować hotel?
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 1 9
- Nie, też nie.
- Mój wspólnik akurat nie ma wolnego mieszkania. Może
więc u pani?
Sara milczała przez chwilę.
- Dobrze - powiedziała w końcu. - Kevin powinien być
u opiekunki, a Jennifer na zajęciach. Zaraz napiszę panu adres.
- Proszę się nie trudzić. Znam go.
Wcale jej to nie zdziwiło.
- W porządku. Będę tam za kwadrans.
- Powiedzmy za pół godziny - poprawił ją. - Muszę naj
pierw jeszcze coś załatwić.
- Nie chciałabym być wścibska...
Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Niech pani nie zaprząta sobie swojej ślicznej główki bez
potrzeby. Zamierzam sprawdzić system alarmowy w piwnicy.
- Jest tylko jeden klucz - powiedziała Sara. - Malcolm trzy
ma go w sejfie ściennym.
Noah skinął głową.
- Za obrazem Picassa.
Spochmurniała.
- Powinnam była przewidzieć, że już pan to odkrył.
- Jestem zawodowcem.
- Niech pan mi o tym nie przypomina.
Gdy opuszczała pracownię z kluczykami do samochodu
w ręku, Noah patrzył za nią w zadumie.
Po wejściu do swojego mieszkania Sara zauważyła najpierw
walizkę przy drzwiach. Potem w pokoju ujrzała siostrzeńca, któ
ry trzymał w ręce kanapkę z masłem orzechowym i galaretką.
- Cześć, ciociu - powitał ją. - Nie spodziewaliśmy się,
że wrócisz tak szybko. Mama właśnie miała do ciebie zatelefo
nować.
- Cześć, Kevin - odpowiedziała machinalnie Sara. - Gdzie
jest twoja mama?
1 2 0 MIŁOŚĆ. ZEMSTA I...
- Jestem tutaj - odezwała się Jennifer, wchodząc do pokoju.
Za nią pojawił się wysoki, przystojny mężczyzna w wieku trzy
dziestu kilku lat. - To Brian Stevenson. A to moja siostra, Sara.
- Miło mi panią poznać. Jennifer mówiła mi, jak bardzo jej
pani pomaga.
- A pan pewnie jest jej korepetytorem - domyśliła się Sara.
- Co tam ja. Zafundowałam Jennifer parę mrożonek na obiad,
i tyle. Za to pan zaskarbił sobie jej dozgonną wdzięczność,
ratując ją przed pułapkami kursu psychologii klinicznej.
- Ma pani bardzo inteligentną i zdolną siostrę - powiedział
Brian. - Potrzebowała tylko kogoś, kto pomógłby jej to zrozu
mieć. - Uwagi Sary nie uszły czułe spojrzenia, jakie jej siostra
wymieniła ze swoim nauczycielem.
- Brian zabiera nas na kilka dni do swojego domu w Straw
berry - włączył się do rozmowy Kevin. - Nauczy mnie łowić
ryby.
- To bardzo ładnie z pańskiej strony - powiedziała Sara do
Briana.
- Och, nie ma o czym mówić. Z przyjemnością zaprosiłem
Jennifer z Kevinem. Najczęściej mam do towarzystwa tylko
starą, hałaśliwą sowę.
- Właśnie miałam do ciebie zadzwonić - oświadczyła Jenni
fer. - Nie sądziłam, że wpadniesz.
- Nagła sprawa.
Jennifer popatrzyła na bladą twarz siostry.
- Dobrze się czujesz?
- Dobrze.
- Czy na pewno? Nie muszę wyjeżdżać, jeśli chciałabyś,
żebym została w domu.
- Mamo - zaprotestował Kevin - obiecałaś, że pozwolisz mi
dzisiaj złapać rybę na kolację!
- Nie musisz się mną przejmować - zapewniła Sara siostrę.
- Jestem tylko trochę zmęczona, to wszystko. Zbyt ciężko ostat
nio pracuję.
MIŁOŚĆ. ZEMSTAI... 1 2 1
- No, skoro tak mówisz... - ustąpiła Jennifer po chwili wa
hania.
Brian otoczył ją ramieniem.
- Jenny, czy nie przyszło ci do głowy, że twoja siostra może
mieć ochotę na odrobinę ciszy i spokoju?
Sara uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Trafił pan w dziesiątkę. Właśnie tego mi trzeba. Bawcie się
dobrze wszyscy troje. A ty - zwróciła się do Kevina - złap dużo
ryb.
- Na pewno złapię - zapewnił ją chłopiec. - Przywiozę ci
jedną, ciociu.
- Dziękuję. Do widzenia, Jen. Brian, miło mi było pana
poznać.
- Wzajemnie - odparł, przesyłając jej ciepły uśmiech. -
Mam nadzieję, że będziemy się często widywać. - Podniósł
walizkę z podłogi.
- O, na pewno - powiedziała Jennifer i pomachała siostrze
na do widzenia. - Wrócimy w niedzielę wieczorem.
Więc to raczej poważna znajomość, pomyślała Sara. Zado
wolona, że siostrze coś się układa w życiu, poszła do kuchni
przygotować herbatę. Właściwie nie chciało jej się pić, ale rytu
alne podgrzewanie czajniczka i zaparzanie herbacianych liści
mogło ją zająć do czasu, aż nadjedzie Noah. Piła już trzecią
filiżankę, gdy wreszcie się go doczekała.
- Spóźnił się pan! - zawołała, gdy drzwi się otworzyły. -
A ja tu odchodzę od zmysłów!
Z leniwym uśmiechem na ustach wszedł do mieszkania.
- Tęskniła pani do mnie?
- Powinien pan wiedzieć, że to nie z tego powodu. Martwi
łam się, że ktoś zastanie pana na myszkowaniu po piwnicy.
- Nigdy nie pozwalam się złapać na gorącym uczynku.
- Zawsze kiedyś jest pierwszy raz.
- Niech się pani mną nie przejmuje - powiedział Noah. -
Wiem, co robię.
1 2 2 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Dostał się pan do skrytki?
- Niezupełnie, ale proszę się nie martwić, wszystko już
wiem. - Spojrzał na filiżankę w jej dłoni. - Co pani pije?
- Herbatę.
- To brzmi zachęcająco. Czy ma pani jeszcze jedną torebkę?
- Zaparzyłam herbatę w czajniczku - odparła i zaprowadzi
ła go do kuchni.
- Nigdy nie przestanie mnie pani zadziwiać - zażartował,
siadając przy stole. - Piękna, utalentowana kobieta, i do tego
domatorka. Chodzący ideał.
- Niech pan nie liczy na zbyt wiele - zgasiła jego zapał Sara.
- Herbata i kanapki z masłem orzechowym to szczyt moich ku
linarnych umiejętności. - Wyjęła filiżankę z kredensu i nalała do
niej esencji irlandzkiej herbaty śniadaniowej.
- Bardzo lubię kanapki z masłem orzechowym - ucieszył się
Noah. - A teraz niech mi pani powie, co zaszło między panią
a Taylorem. Naturalnie poza tym namiętnym pocałunkiem, na
którym was nakryłem.
- Peter zamierza ukraść nie tylko koronę, lecz również obra
zy. Chce uciec razem ze mną do Brazylii.
Noah upił łyk herbaty.
- A jak pani portugalski?
Zirytowała ją ta beztroska.
- To nie ma znaczenia, bo wcale się tam nie wybieram.
- Prawdę mówiąc, właśnie tak sądziłem. Czy dlatego jest
pani niezadowolona? Natrętnych zalotników miała pani z pew
nością również wcześniej na pęczki.
Sara zapewniła Noaha, że poradzi sobie również z następ
nymi próbami uwiedzenia przez Petera, a potem streściła
mu przewrotny plan Malcolma, mający zmusić ją do malowa
nia falsyfikatów, które można by sprzedawać naiwnym kole
kcjonerom.
- Przez cały czas się zastanawiałem, kiedy on to wreszcie
pani powie - rzekł Noah, bynajmniej nie zaskoczony.
MŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 2 3
- Czy to znaczy, że pan wiedział o tym jego kolejnym oszu
stwie?
- Skądże, ale facet musiałby być całkiem głupi, gdyby nie
poznał się na pani talencie. Dla właściwego człowieka byłaby
pani żyłą złota.
Sara zaczęła się zastanawiać, czy Noah nie wpadł na ten sam
pomysł co Brand. Była jednak święcie przekonana, że Noah
nigdy nie uciekłby się do tak perfidnej metody jak szantaż.
Prawdopodobnie zamierzał ją uwieść i w ten sposób skłonić do
współpracy.
- Gzy ma pan kogoś konkretnego na myśli? - spytała
kwaśno.
W jego uśmiechu nie było najmniejszego śladu skruchy.
- Musisz przyznać, złotko, że razem stanowimy zgrany
zespół.
Zdrętwiała.
- Nasza umowa wygasa w sobotę wieczorem - przypomnia
ła. - Zgodziłam się panu pomóc tylko dlatego, że obiecał pan
wsadzić Malcolma za kratki. - Był jeszcze inny powód, ale Sara
nie chciała się przyznać nawet przed sobą, jak bardzo zaczęło jej
zależeć na Noahu.
- A co z pieniędzmi? - spytał. - Zdawało mi się, że najbar
dziej liczy się dla pani znaleźne w wysokości dziesięciu tysięcy
dolarów.
Mimo woli się uśmiechnęła.
- Potrzebowałam tych pieniędzy bardziej dla Jennifer niż
dla siebie. Ale zdaje mi się, że siostra znalazła innego opiekuna.
- Szczęśliwa kobieta - mruknął.
Sara potwierdziła skinieniem głowy.
- Brian jest bardzo sympatyczny. Miałam jednak nadzieję,
że Jennifer najpierw nauczy się sama dbać o siebie, a dopiero
potem zwiąże z następnym mężczyzną.
Noah obwiódł palcem brzeżek pustej filiżanki po herbacie.
- A co z siostrą Jennifer?
1 2 4 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Ze mną? Jak to co ze mną?
- Czy jest w pani życiu mężczyzna? - spytał cicho i spojrzał
na nią tak, że zaczęły ją palić policzki.
- Nie - odszepnęła.
Ujął ją za podbródek i delikatnie pocałował.
- Znowu kłamiesz, Saro - powiedział. - Oboje wiemy, że
jest w twoim życiu mężczyzna.
Mimo że starała się oprzeć jego czarowi, mógłby z nią w tej
chwili zrobić wszystko.
- Podejrzewam, że ma pan na myśli siebie.
Przesunął palcem po jej wargach.
- Oczywiście.
- To nie takie proste.
Od czubka jego palca rozbiegały się po jej ciele podniecające
dreszczyki.
- Jest proste - oświadczył spokojnie - a w każdym razie
byłoby, gdybyś przestała ze mną walczyć przy każdej nadarzają
cej się okazji.
- Nie zamierzam wiązać się ze złodziejem. Nie mogłabym
żyć w taki sposób.
- A gdybym nie był złodziejem?
Sara czuła, że jej mechanizmy obronne słabną z każdą
chwilą.
- Kto to może wiedzieć? Wtedy nie byłbyś też sobą, więc
skąd mam wiedzieć, co bym do ciebie czuła?
- A co czujesz teraz? - spytał szczerze zaciekawiony. Ich
wargi dzieliły milimetry i Sara już od dłuższej chwili myślała
tylko o tym, że jest tych milimetrów o kilka za dużo. Mimo to
postanowiła jeszcze raz skłamać.
Noah ją jednak rozszyfrował.
- Mów prawdę - zażądał cicho.
- Nigdy nie spotkałam nikogo podobnego do ciebie. Twoje
życie tak bardzo różni się od mojego... zawsze wolałam wybie
rać bezpieczne drogi, ty natomiast wydajesz się nałogowym
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I:.. 1 2 5
miłośnikiem niebezpieczeństwa... Oczywiście pociągasz mnie
- przyznała. - Nie mam jednak zwyczaju wdawać się w przelot
ne romanse, a tylko tyle mogłoby nas łączyć.
Noah wstał i oparł się o kuchenny blat.
- Sprawdźmy, czy dobrze zrozumiałem - powiedział po
woli. - Pociągam cię, ponieważ jestem złodziejem, ale nie za
mierzasz ulec temu pociągowi właśnie dlatego, że jestem zło
dziejem.
- Wiem, że to brzmi śmiesznie - przyznała. - Chciałeś po
znać prawdę, a takie są właśnie moje uczucia.
- Nie ważyłbym się dyskutować z tak zawiłym rozumowa
niem.
Sara nie mogła uwierzyć, że tak łatwo pogodził się z od
mową.
- To wszystko? - spytała.
- Wszystko - potwierdził. - Chyba że zmienisz zdanie. Za
wsze jestem gotów do renegocjowania warunków naszej współ
pracy.
- Skoro mowa o współpracy, to jak mam wydostać się z ta
rapatów? - spytała.
- Przede wszystkim musimy zapobiec sprzedaży twojego
falsyfikatu. - Pochwyciwszy jej gniewne spojrzenie, zasłonił się
rękami, jakby się poddawał. - Przepraszam. Miałem na myśli
twoją kopię.
Skinęła głową.
- Tak lepiej. Skopiowanie obrazu z pewnością nie stanowi
przestępstwa.
- Oczywiście, że nie - potwierdził. - Jednak jeśli autorka
kopii podpisała obraz nazwiskiem twórcy oryginału, a potem
wstawiła go do galerii w Filadelfii, władze mogą ją podejrzewać
o oszustwo.
- Ponieważ dzwoniłeś do mnie akurat tej nocy, gdy podobno
byłam w Filadelfii, wiesz doskonale, że nie mogłam sprzedać
tego obrazu.
1 2 6 MIŁOŚĆ,ZEMSTA I...
- Chcesz, żebym zgłosił się z tobą w tej sprawie do FBI?
- Za nic!
Noah wydawał się urażony.
- Chciałem ci tylko pomóc.
- To ty jesteś podobno fachowcem, więc wymyśl coś - burk
nęła.
- Moglibyśmy ukraść ten obraz z Hudson Gallery.
- Nawet nie waż się czegoś takiego proponować.
Uśmiechnął się do niej przewrotnie.
- Psujesz zabawę.
Sara wzięła z kredensu flakonik aspiryny i wysypała sobie
dwie tabletki na dłoń. Po chwili dołożyła jeszcze trzecią i napeł
niła szklankę wodą wyjętą z lodówki.
- Boli cię głowa? - spytał troskliwie.
- Okropnie. Miałam piekielny dzień.
- Powinnaś się położyć.
Wstał, otoczył ją ramieniem i wyprowadził z kuchni. Za pier
wszymi drzwiami, które otworzył, znalazł na podłodze basebal
lową rękawicę i kij.
- Nie. - Przeszedł korytarzem dalej. - Tutaj lepiej - stwier
dził, widząc w głębi łóżko. - Połóż się, a ja przyniosę ci aparat
telefoniczny.
- Po co?
- Zadzwonisz do Branda i powiesz mu, że przemyślałaś
sprawę i będziesz dla niego malować falsyfikaty.
- Nie będę!
- Za udział w zyskach - dodał, jakby nie usłyszał jej gwał
townego protestu. - Potem powiesz mu, że od dziś znowu mie
szkasz u siebie.
- A jeśli się nie zgodzi?
- Na pewno się zgodzi. Będzie miał dokładnie to, czego
chce. On już cię nie potrzebuje u siebie - dodał. - Kiedy wróci
twoja siostra?
- W niedzielę - odparła, wsuwając się pod kołdrę.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 2 7
- To dobrze. Zostanę tu z tobą, póki nie skończymy roboty.
- Nie ma mowy!
- Nie ma mowy o sprzeciwie! - poprawił ją. - Niestety dzi
siaj po południu muszę jeszcze trochę popracować w rezydencji
Branda. Poproszę przyjaciela, żeby posiedział z tobą, dopóki nie
wrócę.
- Nie potrzebuję opiekunki do dzieci.
Noah usiadł na krawędzi łóżka i ujął jej twarz w dłonie.
- Może jeszcze nie zaświtało ci to w głowie, ale ostatnio
zadajesz się z dość bezwzględnymi ludźmi. Gdyby Brand albo
Taylor zorientowali się, że grasz na dwa fronty, wpadłabyś jak
śliwka w kompot. Nie mam zamiaru ryzykować.
Mimo że powiedział to półgłosem, przeraził ją bardziej, niż
gdyby krzyczał.
- Mówisz poważnie, prawda? - szepnęła, czując chłód w sercu.
- Śmiertelnie poważnie.
Sara zadrżała, chociaż była otulona kołdrą.
- Wolałabym, żebyś mnie nie straszył...
- Nie martw się. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
Pochylił się nad nią i Sara uświadomiła sobie, że czeka na
pocałunek. Ale Noah sięgnął po telefon stojący na stoliku przy
łóżku.
- Zadzwoń teraz do Branda - polecił. - A potem ja zatelefo
nuję do Dana.
Przewidywania Noaha potwierdziły się. Malcolm nie wyda
wał się zmartwiony wyprowadzką Sary. Nie zdziwił się też, że
przystała na jego propozycję. A co do udziału w zyskach, powie
dział, że porozmawiają o tym później.
Noah również odbył rozmowę przez telefon, po czym zaciąg
nął zasłony i poradził Sarze, żeby spróbowała zasnąć. Niedługo
potem wydało jej się, że z salonu dochodzą męskie głosy. Jeden
z nich należał do Noaha. Próbowała wytężyć słuch, ale zmęcze
nie zwyciężyło. Zmorzył ją sen.
1 2 8 MIŁOŚĆ,ZEMSTA I...
Siedząc w gabinecie Malcolma Branda, Noah raz po raz po
wtarzał sobie w myśli, że jeśli nie zapanuje nad rozpierającą go
wściekłością, wszystko zepsuje. Brand potraktował Sarę bezli
tośnie, ale w tym nie było nic dziwnego. Noah miał ochotę
pogruchotać mu wszystkie kości.
W połowie wywiadu Brand przeprosił go i znikł na chwilę
w przyległym pomieszczeniu. Wrócił z klatką, w której siedzia
ły białe myszy.
- Będzie pan miał okazję zobaczyć, jak Carmen zjada swój
obiad - powiedział z uśmiechem.
Wyciągnął z klatki za ogon opierającego się gryzonia, a po
tem odsunął ozdobną zasłonę, za którą ukazała się szklana ściana
terrarium. Mieszkał w nim szarobrunatny, plamisty wąż. Gdy
Brand wrzucił mysz do terrarium, gad natychmiast rozprostował
swoje metrowe ciało.
- Carmen jest potwornie jadowita - wyjaśnił Malcolm. -
Czy pan wie, że węże tego gatunku mają od urodzenia w pełni
wykształcone zęby jadowe? Mordercy z natury - mruknął. Prze
rażona mysz uciekła do kąta i na próżno usiłowała wspiąć się na
szklaną ścianę. Noah z odrazą obserwował tę scenę. Brand się
uśmiechał, jego oczy płonęły.
Noah zatrzasnął notes i wstał z krzesła.
- Myślę, że mam już wszystko, czego chciałem się dzisiaj
dowiedzieć.
Malcolm nie odrywał oczu od terrarium.
- Niech pan siada, Lancaster - polecił, popierając to życze
nie gestem. - Zapewniam pana, że Carmen potrafi być bardzo
zajmująca.
- W to nie wątpię, ale powinienem już wrócić do hotelu
i uporządkować notatki.
- Węże mają zbyt ostre zęby, żeby przeżuwać - ciąg
nął Malcolm, jakby nie usłyszał tego, co powiedział Noah.
- Dlatego muszą łykać swój łup w całości. Fascynujące,
prawda?
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI... 1 2 9
- Fascynujące. Przepraszam pana, Brand, ale muszę już iść.
Spodziewam się telefonu z redakcji.
Brand nadal obserwował dramat rozgrywający się za szklaną
ścianą terrarium. Noah opuścił gabinet i znalazłszy się na kory
tarzu, otarł chustką pot z czoła.
Jego obrzydzenia nie wzbudziło bynajmniej zachowanie wę
ża. Wiele razy widział znacznie większe węże pożerające zdo
bycz. To sadystyczna uciecha Branda sprawiła, że pożałował
swojego udziału w tej sprawie. Zaraz jednak przypomniał sobie,
że gdyby nie pojawił się tutaj, Sara wciąż by tu mieszkała
i miałaby mniej więcej taką samą szansę na przeżycie jak nie
szczęsna mysz wpuszczona do terrarium Carmen.
Pojechał prosto do mieszkania Sary, poczuł nagle bowiem, że
koniecznie musi ją zobaczyć. Sprawdzić, czy nic jej nie grozi.
ROZDZIAŁ 9
Gdy Sara się obudziła, w pokoju było ciemno. Nadal czu
ła bolesne pulsowanie w głowie, ale przynajmniej się wy
spała. W mieszkaniu panowała cisza, jakiej nie zaznała od pół
roku.
- Cicho jak w grobie - mruknęła pod nosem, ale natych
miast pożałowała, że wybrała akurat to porównanie. Wstała
z łóżka i przeszła do dużego pokoju.
Na jej ulubionym krześle z wysokim oparciem i poręczami
siedział mężczyzna czytający gazetę. Był odwrócony tyłem do
niej, ale widząc jego siwe włosy przycięte na jeża, Sara uznała,
że musi być nieco starszy od Noaha.
- Zbudziła się pani - powiedział nagle i odwrócił się ku niej
z uśmiechem.
Sara zerknęła na swoje bose stopy.
- Ma pan wyjątkowo dobry słuch.
- Wprawa - wyjaśnił. - Po pewnym czasie ma się w głowie
radar, który wyczuwa, kiedy ktoś staje z tyłu.
- Wyobrażam sobie - mruknęła Sara. - Może coś panu przy
nieść? Właśnie szłam do kuchni. - Gdyby przed sześcioma tygo
dniami ktoś powiedział jej, że będzie podejmować w domu zło
dziei biżuterii, posądziłaby go o chorobę umysłową.
- Dziękuję - odparł mężczyzna. - Wygląda pani tak, jakby
głowa dalej ją bolała.
Sarę zaskoczyło jego współczujące spojrzenie.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 3 1
- Bo boli - przyznała. - Miałam obłąkany dzień.
- Noah właśnie tak mi powiedział.
Odłożył gazetę i wstał z krzesła. Sara zauważyła, że jak na
swój wiek jest zaskakująco sprawny. Miał krzepkie ciało, ramio
na prawie tak szerokie jak Noah, ale ustępował mu wzrostem.
- Jestem Dan Garrett.
- Witam, panie Garrett. - Uścisnęła jego wyciągniętą rękę.
- Mnie Noah już na pewno przedstawił.
- O, tak - potwierdził. - Proszę do mnie mówić Dan. .Jan
Garrett" to mój ojciec.
- Niech będzie Dan - zgodziła się Sara, zastanawiając się,
czy wszyscy złodzieje biżuterii są tacy towarzyscy. Ten mężczy
zna przypomniał jej agenta ubezpieczeniowego.
- Spróbujmy coś poradzić na pani ból głowy - zapropono
wał Dan. - Ja też kiedyś często miewałem migreny. Nauczyłem
się w Indiach, jak sobie z nimi radzić. Od tej pory głowa przesta
ła mnie boleć.
- Znał pan Noaha jeszcze w Indiach? - spytała Sara, korzy
stając z okazji, żeby dowiedzieć się czegoś o przeszłości swego
wspólnika.
- Znamy się z Noahem od bardzo dawna - odparł Dan z nie
przeniknioną miną. - Sprawdzę, czy ma pani w apteczce aspiry
nę. - Wyszedł z pokoju, zanim zdążyła go jeszcze o coś zapytać.
Zastanawiała się, czy nie iść za Danem i nie spróbować
szczęścia ponownie, gdy usłyszała zgrzyt klucza w zamku.
- Jeśli kiedykolwiek będziemy mieli dzieci - powiedział
Noah zamiast powitania - to pilnuj, żebym żadnemu nie dał na
imię Carmen.
Wcale nie powinna się ucieszyć na jego widok, a jednak się
ucieszyła. I to tak bardzo, że nawet puściła mimo uszu to zdanie
o dzieciach.
- Gratuluję. Nie każdemu Malcolm pokazuje Carmen. -
Zmarszczyła nos. - Ohyda, prawda?
- Nie chodzi nawet o Carmen, ale o sposób, w jaki Brand się
1 3 2 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
nią podnieca. Podejrzewam, że w dzieciństwie urywał skrzydeł
ka muchom i nogi żabom. - Noah pokręcił głową. - Mam jed
nak i dobrą wiadomość. Rozwiązałem problem dywersji pod
czas przyjęcia.
Dreszcz emocji przebiegł jej po plecach.
- Naprawdę? Powiedz mi.
- Najpierw muszę jeszcze coś zrobić. - Błyskawicznym ru
chem przyciągnął ją do siebie i pocałował. Gdy ich wargi się
rozłączyły, uśmiechnął się. W jego piwnych oczach zatańczyły
wesołe ogniki. - Potrzebowałem tego.
Przesunęła palcem po jego torsie.
- Ja też - przyznała bez tchu.
Noah spojrzał na nią pożądliwie, zastanawiając się, czy naty
chmiast nie zanieść jej do sypialni. Odgłos z łazienki przypo
mniał mu jednak, że nie są sami. Westchnął zawiedziony.
- Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście, że jest tu Dan
- powiedział schrypniętym głosem.
Gdy spojrzała na niego, poczuła, że tonie w ciepłych, bur
sztynowych głębinach jego oczu. Wcale nie była pewna, czy
chce, by ją ratowano. Czy romans z Noahem byłby czymś na
gannym? - zastanawiała się. Przecież jest inteligentną, nowo
czesną kobietą, a nie naiwną romantyczką. W dzisiejszych cza
sach ludzie chodzą ze sobą do łóżka, nie przysięgając sobie
nieprzemijającej miłości. Dlaczego i ona nie miałaby tego spró
bować?
- Mam szczęście - powtórzyła bez entuzjazmu.
Noah spoważniał, nie wydawał się już skłonny do przekoma
rzań jak przed chwilą.
- Saro...
- Proszę bardzo! - zawołał Dan, ukazując się w pokoju ze
szklanką wody i flakonikiem aspiryny w rękach. - Ojej - zmar
twił się, natychmiast właściwie odczytując znaczenie sceny,
którą zastał. - Bardzo was przepraszam, zawiodło mnie wyczu
cie czasu.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 3 3
Sara czuła się, jakby wydarto ją z paszczy głodnego lwa.
Co, u licha, jej się roiło? Przecież Noah nawet nie zapropono
wał jej romansu. Zostali wspólnikami, ponieważ nie chciała
bez walki zrezygnować z korony. Za dwa dni Noah zabierze
koronę i zniknie raz na zawsze z jej życia. Byłaby śmiesz
na, gdyby dała mu powód do zapamiętania jej jako naiwnej
belferki z Phoenix, która wzięła przelotną przygodę za coś po
ważnego.
- Przeciwnie, Dan - powiedziała, udając beztroskę. - Pań
skie wyczucie czasu jest znakomite.
Wzięła od niego szklankę, unikając zawiedzionego spojrze
nia Noaha.
Dan zdawał się nie zwracać uwagi na napięcie panujące
w pokoju. Usiadł i spojrzał wyczekująco na wspólnika.
- Czego dowiedziałeś się o systemie alarmowym?
- Jest tylko jeden wyłącznik - odparł Noah. - U szczytu
schodów.
- Czy możemy odciąć zasilanie?
Noah pokręcił głową.
- Brand się zabezpieczył. Wtedy automatycznie włącza się
zapasowy generator.
- Czy podłoga reaguje na nacisk, czy są zainstalowane foto
komórki?
- I jedno, i drugie.
Sara nie rozumiała, dlaczego Noah sprawia wrażenie bardzo
zadowolonego z siebie. Wprawdzie nie była ekspertem od alar
mów, ale czytała dość powieści szpiegowskich, by wiedzieć, że
Malcolm Brand pomyślał o wszystkim.
- Już rozumiem, dlaczego postanowiłeś zabrać koronę pod
czas przyjęcia - mruknął Dan.
Noah skinął głową.
- Nie ma lepszego momentu.
Dan wstał z krzesła.
- Skoro panujesz nad sytuacją, to mogę już iść. Do zobacze-
1 3 4 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
nia w sobotę wieczorem. - Przesłał ciepły uśmiech Sarze. - Do
widzenia. Miło mi było panią poznać. Nie przypominam sobie,
żebyśmy kiedykolwiek mieli tak atrakcyjnego wspólnika.
Noah odprowadził Dana do drzwi, a Sara próbowała usłyszeć
coś z ich rozmowy. Niestety mówili za cicho, by mogła rozróż
nić słowa.
- I jak głowa? - spytał Noah, wróciwszy do pokoju.
- Lepiej - powiedziała machinalnie. - Jeśli jestem człon
kiem waszej grupy, to dlaczego nie wiem, co się dzieje?
Popatrzył na nią zdziwiony.
- Wiesz wszystko, co powinnaś wiedzieć.
- Dość mam tego. Wszyscy dookoła uważają, że mogą się
mną posługiwać dla osiągnięcia swoich niecnych celów -
oświadczyła z wyrzutem.
- Czy masz w kuchni produkty na jakąś kolację? - spytał
nieoczekiwanie.
- Nie wiem. Cholera, Noah, chcę, żebyś był ze mną szczery.
- Powiem ci wszystko, co mogę. Po kolacji.
Nie osiągnęła wiele, ale zawsze coś.
- Niech ci będzie - zgodziła się z westchnieniem. - Zobacz
my wobec tego, co Jennifer zostawiła w lodówce. Ostrzegam cię
jednak, nie licz na zbyt wiele.
Znaleźli mięso, na hamburgery, więc Sara zaczęła formować
z niego krążki.
- Wciąż jesteś mi winien opowiadanie o swojej rodzinie
- przypomniała mu.
- To prawda - przyznał beztrosko, trzymając głowę w lo
dówce. - O, znalazłem ziemniaki. Możemy usmażyć frytki.
- Jeśli chcesz się trudzić, to proszę bardzo. Nóż do obierania
ziemniaków jest w górnej szufladzie.
- Znakomicie - odparł wesoło i zaczął pokrywać dno zlewu
obierzynami.
- Muszę oddać ci sprawiedliwość, że w kuchni się spraw
dzasz - stwierdziła Sara.
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI... 1 3 5
Puścił do niej oko.
- Jeszcze zobaczysz, że w innych częściach domu też się
sprawdzam.
Podała mu deseczkę do krojenia.
- O ile się nie mylę, miałeś mi opowiedzieć o swoim ojcu.
Zaczął kroić ziemniaki na podłużne cienkie kawałki.
- Nie odpuścisz mi, co?
- Nie ma mowy. - Położyła hamburgery na talerzu i zaczęła
szukać frytkownicy. - Masz u mnie dług do spłacenia.
Westchnął ciężko.
- Nie przepadam za rozmowami o mojej rodzinie.
Próba wyciągnięcia frytkownicy z głębin kredensu skończy
ła się tym, że garnki i patelnie posypały się na podłogę. Noah
odłożył ziemniaka i przykucnął, żeby pomóc Sarze w zbieraniu
naczyń.
- To się nazywa dobra organizacja pracy.
- Sam się wprosiłeś na kolację. Jeśli masz zastrzeżenia, za
wsze możesz zjeść w hotelu.
Pochylił się ku niej i mimo jej nadąsanej miny szybko poca
łował.
- Nie zaperzaj się tak. - Przyglądał się przez chwilę, jak
Sara układa naczynia na półkach. - Gdybyś wkładała mniejsze
garnki do większych, to te stosy byłyby bardziej stabilne -
oświadczył.
Spiorunowała go wzrokiem.
- Może zachowasz te cenne uwagi dla siebie. Poza tym
miałeś mi opowiedzieć o swojej rodzinie. Dlaczego tak kiepsko
ci to idzie? Czy oni też są zawodowymi oszustami?
Wybuchnął śmiechem.
- Nie, skądże. - Podał jej przykrywkę. - Moi rodzice nazy
wają mnie synem marnotrawnym.
- I pewnie słusznie. - Sara położyła przykrywkę na stertę
naczyń i szybko zatrzasnęła drzwiczki kredensu.
- Chyba opanowałaś sytuację.
1 3 6 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Oczywiście - odparła. - Sama opracowałam ten system.
Nigdy mnie nie zawodzi. - Włączyła frytkownicę do kontaktu
i nalała do niej oleju. - Jeśli twój ojciec nie jest oszustem, to co
robi?
- Jest bankierem. - Wielkie ostrze z nierdzewnej stali za
częło błyskać, gdy Noah szybkimi, wprawnymi ruchami kro
ił ziemniaki. - Jak sięgnąć pamięcią, w mojej rodzinie byli
sami bankierzy. Mój dziad, mój pradziad i tak dalej...
Z wyjątkiem wuja Davida - dodał po namyśle. - W każdym
razie ojca zawsze złościło, że wyłamałem się z rodzinnej tra
dycji.
Sara zafascynowana przyglądała się zręcznym ruchom No-
aha. Zastanowiło ją, czy kiedykolwiek użył noża przeciwko
człowiekowi. Uznała jednak, że nie chce tego wiedzieć, wróciła
więc do poprzedniego tematu:
- Twój ojciec ma szczęście, że się wyłamałeś. Nie wyobrażam
sobie, żebyś mógł się oprzeć widokowi pieniędzy.
Wydawał się szczerze urażony.
- Naprawdę uważasz mnie za bankowego rabusia? Przykro
mi, że tak o mnie myślisz.
Prawdę mówiąc, Sarze trudno było wyobrazić sobie Noaha
w takiej roli, tak samo jak trudno jej było pogodzić się z tym, że
jest złodziejem biżuterii. Był nim jednak i nawet jej najgorętsze
pragnienia nie mogły tego zmienić.
- Przepraszam. Nie wiedziałam, że wśród złodziei też jest
ustalona hierarchia. Rozumiem, że kradzieże biżuterii są bar
dziej prestiżowe niż rabowanie banków.
- Jesteś śmieszna - mruknął, wrzucając obrane i pocięte zie
mniaki do koszyka z nierdzewnej stali. Gdy umieścił koszyk we
frytkownicy, olej zaskwierczał głośno.
- Co robi twój wuj? - spytała Sara, wkładając hamburgery
do piekarnika.
- Zajmuje się sztuką - odparł mgliście Noah. Wziął z lo
dówki słoiczek sosu do sałatek, buteleczkę keczupu i słoiczek
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI... 1 3 7
słodkiej przyprawy do marynat. - Będziesz się tym zajadać -
oświadczył. - To mój własny sekretny przepis na sos.
Sara nie zamierzała zadowolić się jego unikami.
- Wuj maluje, sprzedaje czy kolekcjonuje?
Noah wzruszył ramionami, mieszając składniki sosu w mi
seczce.
- Wszystko po trochu.
- Znam go? - naciskała Sara.
- Wątpię. Taki z niego niedzielny malarz.
- Więc jak zarabia na życie?
- Nie musi zarabiać. Jest bogaty.
- Aha. - Przez chwilę musiała się przyzwyczajać do tej my
śli. - A czy ty jesteś bogaty?
- Czy to ma jakieś znaczenie?
- Gdybyś kradł dlatego, że potrzebujesz pieniędzy, to co
innego. - Podniosła rękę, żeby jej nie przerywał. - Wprawdzie
i tak nie aprobowałabym tego, co robisz, ale przynajmniej mo
głabym to zrozumieć.
- A gdybym był bogaty i mógł sobie pozwolić na niezależne
życie? - spytał.
- To znaczyłoby, że kradniesz dla sportu, dla emocji. - Po
kręciła głową i zaczęła kroić sałatę.
- A tego nie aprobowałabyś jeszcze bardziej, prawda?
, - Chcesz cebuli na hamburgera? - zmieniła temat.
- A ty chcesz?
- Oczywiście. Hamburger bez cebuli nie jest hamburgerem.
- Oto mój ideał kobiety. Dwa razy hamburger z cebulą.
Zaczęła kroić dużą cebulę.
- Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Noah spoważniał.
- Saro, może przestałabyś wyszukiwać przeszkody?
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Bardzo dobrze wiesz. Usiłujesz dowiedzieć się czegoś
o mnie, żeby wyjaśnić nasz wzajemny pociąg do siebie. Zawsze
1 3 8 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
byłaś prostolinijną, praworządną obywatelką i myśl o tym, że
chcesz się kochać ze zwykłym przestępcą, budzi w tobie obrzy
dzenie. Dlatego za wszelką cenę szukasz jakiegoś usprawiedli
wienia. - Spojrzał jej w oczy. - Założę się, że twoja wybujała
wyobraźnia podsuwała ci już sceny rodem z powieści Dickensa.
Próbowałaś zobaczyć we mnie współczesnego Olivera Twista,
pokaranego przez los w dzieciństwie, zmuszonego do kradzieży,
żeby przeżyć.
Sara się zmieszała, bo domysł Noaha był niebezpiecznie
bliski prawdy. Ze złością pokroiła jeszcze jedną cebulę, przy
okazji zacinając się w czubek palca.
- Cholera! Zobacz, co przez ciebie zrobiłam!
Noah chwycił ją za rękę i wsadził jej skaleczony palec pod
zimną bieżącą wodę.
- Potrzymaj go tak przez chwilę - polecił. - Ja muszę rato
wać naszą kolację.
Sara zamrugała, próbując się nie rozpłakać, a tymczasem
Noah przewrócił hamburgery na drugą stronę i wysypał pirami
dę złocistych frytek na papierowy ręcznik.
- Teraz zobaczmy, co z twoim palcem - powiedział, wraca
jąc do niej. Wyjął jej rękę spod strumienia wody. - Ranka nie jest
głęboka. Ale powinnaś ją opatrzyć.
- Plastry są w kredensie, koło szklanek.
Znalazł je natychmiast, osuszył skaleczony palec papiero
wym ręcznikiem i zalepił rankę. Potem uniósł jej dłoń do ust
i pocałował.
- Czy już lepiej? - spytał cicho, czule spoglądając na
Sarę.
Skinęła głową.
- Przepraszam, jeśli cię zdenerwowałem - dodał.
- Nie chodziło mi o to, co powiedziałeś - skłamała.
Noah uśmiechnął się.
- O to, o to. Gwoli ścisłości muszę cię zapewnić, że nie chcę
ukraść korony dlatego, że los mnie pokarał w dzieciństwie. I nie
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 3 9
dlatego, że buntuję się przeciwko mojemu pochodzeniu. I nawet
nie robię tego dla sportu. Już dawno wyrosłem z takich szalo
nych pomysłów.
- Więc dlaczego?
Przyłożył jej palec do warg.
- Zadajesz za dużo pytań.
Sara odsunęła się od niego i otworzyła drzwi lodówki.
- Jest cola, mleko, białe wino albo piwo. Wybieraj.
- Niech będzie wino - zgodził się bez entuzjazmu.
- Niech będzie. - Sara energicznie postawiła butelkę na
stole.
Miły nastrój ulotnił się bez śladu i kolację jedli w milczeniu.
Frytki były znakomite: kruche, złociste, wysmażone z wierzchu
i miękkie w środku. Mimo to żołądek podchodził Sarze do gard
ła. Po wypiciu dwóch kieliszków wina wcale nie poczuła się
bardziej odprężona.
- Masz zamiar boczyć się przez cały wieczór? - spytał
w końcu Noah, gdy posprzątali ze stołu.
Włożyła opłukane talerze do zmywarki.
- Wcale się nie boczę.
Noah znalazł środek czyszczący i nasypał go do zasobnika.
- Wobec tego znakomicie udajesz.
Odwróciła się do niego.
- Mam dzisiaj zły dzień. A właściwie mam fatalny cały
tydzień. Bez przerwy ktoś mi grozi, szantażuje mnie albo szpie
guje. W każdej chwili spodziewam się aresztowania przez FBI
za sprzedanie falsyfikatu pewnej galerii w Filadelfii, o której
w życiu nie słyszałam. A gdy już FBI się zjawi, będzie mi wyjąt
kowo trudno dowieść swojej niewinności, skoro jestem w towa
rzystwie człowieka poszukiwanego prawdopodobnie przez
wszystkie możliwe służby policyjne świata, od FBI i Interpolu
po KGB.
Nie spodobała się jej mina winowajcy, którą przybrał.
- Co, KGB nie? - zapytała.
1 4 0 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Uśmiechnął się do niej krzywo.
- Saro, tak naprawdę wcale nie chcesz tego wiedzieć.
Opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach.
- Masz rację -jęknęła. - Nie chcę. Wcale nie chcę wiedzieć,
co ukradłeś Rosjanom. - Uniosła głowę. - Ale oni chyba nie
wiedzą, gdzie jesteś, co?
Pokręcił głową.
- Ostatnio słyszałem o nich, gdy świętowali moje śmiertelne
zejście w górach Afganistanu.
Otworzyła szeroko oczy.
- Afganistanu...?
Noah wzruszył ramionami.
- Niełatwo to wyjaśnić.
- Nie trudź się - odparła z westchnieniem. - Nigdy nie by
łam odporna na tortury i pewnie powiedziałabym im wszystko,
co chcieliby wiedzieć. - W jej oczach odbijało się szczere zatro
skanie. - Na domiar złego za dwa dni mam ukraść przedmiot
należący według prawa do rządu Turcji! Czy możesz sobie
wyobrazić życie w tureckim więzieniu?
- Jego obsługa prawdopodobnie pozostawia wiele do życze
nia - przyznał.
Sara rozłożyła ręce.
- To koszmar, nie życie - stwierdziła. - Może jeśli zacho
wam spokój, rano zbudzę się, nic z tego nie pamiętając. Jennifer
będzie przypalać grzankę, a Kevin zrelacjonuje mi znad talerza
płatków kukurydzianych z mlekiem ostatnie przygody Conana
Barbarzyńcy.
- Chcesz kawy?
- Chcę, żebyś się wyniósł. Z powrotem do Afganistanu czy
gdziekolwiek indziej.
- Wyniosę się - obiecał. - Ale najpierw zdobędę koronę.
- Ty znowu o tej cholernej koronie - rozzłościła się Sara.
- Jeszcze miesiąc temu w ogóle o niej nie słyszałam, a teraz
przewróciła do góry nogami całe moje życie.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 4 1
Noah czule pogłaskał ją po głowie.
- Za dwa dni będzie po wszystkim - powiedział.
- Za dwa dni oboje możemy już nie żyć.
Przysiadł na krawędzi stołu, ujął ją za brodę i zmusił, by
spojrzała mu w oczy.
- Przecież przyrzekłem, że nie pozwolę, by ci się coś stało.
- Chyba że będziesz musiał wybrać między mną a swoją
drogocenną koroną - stwierdziła sarkastycznie.
- To ohydna potwarz. Jesteś dla mnie o wiele ważniejsza niż
jakaś tam korona!
Sara bardzo chciała mu uwierzyć.
- Mówisz to takim tonem, jakbyś naprawdę tak myślał.
- Moja droga pani, w dniu, w którym pomiesza mi się w gło
wie na tyle, bym zapomniał, co jest naprawdę ważne, rzucę
w diabły swoje zajęcie i zajmę się wędkarstwem.
Nie mogła nie skorzystać z takiej okazji.
- Mógłbyś to zrobić teraz? - spytała z nadzieją. - Od zaraz.
Jeszcze dziś.
- W nocy źle się łowi ryby - odparł. - Zresztą, prawdę mó
wiąc, nienawidzę wędkarstwa. Nudzi mnie, nie ma w tym dresz
czyku emocji.
No tak, on jest człowiekiem, który żyje dreszczykami emocji,
pomyślała ze smutkiem Sara. Nigdy się nie zmieni.
- Nie ustąpisz, prawda?
- Nie mogę. - Spojrzał na nią ze skruchą. - Nawet dla ciebie.
Sara głośno odsunęła krzesło i wstała.
- Chyba się położę - oświadczyła.
- Rozumiem, że to odmowa w sprawie kawy.
- To odmowa w sprawie wszystkiego.
Zrobiła złą minę, ale Noah kiwnął głową i bez słowa wyszedł
z kuchni. Po wyjściu ze złością uderzył pięścią w drugą rękę.
Nic nie układało się zgodnie z planem, w dodatku wyglądało na
to, że sytuacja może się zmienić na gorsze.
Do osiągnięcia celu potrzebował pomocy Sary, a choć już
1 4 2 MIŁOŚĆ, ZEMSTAI...
wyraziła zgodę, wiedział, że czeka go jeszcze wiele sporów
i przekonywania, zanim namówi ją do udziału w zrealizowaniu
planu.
Zastosuję wobec niej taktowną, delikatną perswazję, zdecy
dował. W końcu się z tym pogodzi.
Gdy w kilka godzin później wszedł do jej sypialni, Sara nie
spała. Nie zmrużyła oka, wracając myślami do wydarzeń ostat
nich dni.
- Czego chcesz? - spytała niezbyt uprzejmie, wspierając się
na łokciach.
Przez szparę między zasłonami wdarła się do pokoju smuga
księżycowego światła i oświetliła twarz Noaha. Wydawał się
zmęczony, wymizerowany i spięty.
- Trochę pospać - odpowiedział i zaczął rozpinać koszulę.
- Tu na pewno nie będziesz spał. Idź do pokoju Kevina.
- Próbowałem. Musiałbym być człowiekiem-gumą, żeby
zmieścić się na jego składanym łóżku.
Zdjął koszulę i beztrosko cisnął ją na najbliższe krzesło. Gdy
sięgnął do paska spodni, Sara poczuła przypływ pożądania.
Odwróciła się na drugi bok.
- Nie zmieniłam zdania. - Nie była pewna, komu o tym
przypomina, Noahowi czy sobie.
- Nie obawiaj się - uspokoił ją kpiąco. - Jestem za bardzo
zmęczony na podboje, nawet gdybym miał na nie ochotę. Zre
sztą zważywszy na to, jaka jesteś nastroszona, równie dobrze
mógłbym kochać się z jeżozwierzem.
- Umiesz prawić komplementy - mruknęła w poduszkę.
Usłyszała brzęk klamry paska spadającego na podłogę.
- Po prostu mówię, co myślę - odparł. Gdy odchylił prze
ścieradło, po plecach Sary przemknął chłodny powiew z kli
matyzatora. - Przesuń się, zajęłaś całe łóżko.
Kiedy poczuła dotyk jego umięśnionych nóg, natychmiast
odsunęła się najdalej jak mogła, mocno trzymając się materaca,
by nie spaść na podłogę. Z zapartym tchem czekała na dotyk
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I,„ 1 4 3
Noaha. W chwilę później usłyszała jego rytmiczny oddech i od
wróciwszy się stwierdziła, że smacznie zasnął. Sama nie wie
działa, czy powinna odczuć ulgę, czy się obrazić.
Obudził ją przenikliwy dźwięk dzwonka telefonu. Nieprzy
tomnie sięgnęła po słuchawkę.
- Halo?
- Czy to panna Madison?
- Tak. Kto mówi?
- Przepraszam, że panią obudziłem, ale to ważna sprawa.
Chciałem rozmawiać z Noahem.
- Do ciebie. - Sara podała słuchawkę Noahowi, który zdążył
już się obudzić, po czym włączyła lampkę nocną.
Słuchał przez chwilę i oczy mu zalśniły.
- Dobra robota, Joe. Jestem ci bardzo zobowiązany, że tak
szybko się tym zająłeś. Pannie Madison spadnie kamień z serca.
- Uśmiechnął się do Sary. - Tak, na pewno - powiedział, znów
skupiając uwagę na rozmowie. - Przekaż ucałowania Ellen.
Podał słuchawkę Sarze.
- Przepraszam, że Joe cię obudził. - Zgasił lampę i wyciąg
nął się na boku, odwrócony do niej plecami.
- Ej, chwileczkę - zaprotestowała Sara, gdy już odłoży
ła słuchawkę na widełki. - Dlaczego ma mi spaść kamień
z serca?
- Powiem ci rano - wymamrotał Noah i podciągnął prze
ścieradło aż po brodę. - Śpijmy dalej.
Spojrzała na niego i mocno szarpnęła za prześcieradło. Nagle
przekonała się, że Noah jest nagi.
Zerknął na nią przez ramię.
- Zmieniłaś zdanie? - spytał.
- Chcę wiedzieć, dlaczego kamień ma mi spaść z serca - po
wtórzyła z uporem Sara.
Noah westchnął i usiadł, opierając się o wezgłowie.
- Twojego Maneta już nie ma w Hudson Gallery.
1 4 4 MIŁOŚĆ. ZEMSTA I...
Ulżyło jej, zarazem jednak ogarnął ją lęk.
- Nie kazałeś chyba nikomu ukraść tego obrazu, prawda?
Noah czule zwichrzył jej włosy.
- No, niezupełnie. - Jego wielka dłoń przesuwała się teraz
po jej szyi. Wiedziała, że z pewnością wyczuł, jak przełknęła
ślinę. - Saro - powiedział zmysłowym, uwodzicielskim tonem,
bawiąc się ramiączkiem jej nocnej koszuli - dlaczego nie spró-
bujesz mi zaufać? Ten jeden, jedyny raz.
Czuła na ramionach dotyk jego dłoni, zachęcających, by
uległa. Próbowała się jeszcze opierać, ale bez skutku.
- Jesteś złodziejem - powiedziała cicho i zamknęła oczy,
poddając się czułym i coraz bardziej intymnym pieszczotom,
Gdy dłoń Noaha wsunęła się pod jedwab nocnej koszuli i objęła
jej pierś, Sara zadrżała.
- Jestem mężczyzną - oświadczył schrypniętym głosem,
mocno ją obejmując. - Dlaczego nie może ci to wystarczyć?
Otworzyła usta, by mu to wytłumaczyć, lecz przeszkodził jej
pocałunkiem, długim, namiętnym, mącącym myśli. Gdy w koń
cu uniósł głowę, mogła jedynie westchnąć.
- Powiedz mi, że nie mam przywidzeń - zażądał. - Po
wiedz, że pragniesz mnie tak samo jak ja ciebie.
Sara była bliska obłędu. Usiłowała pokonać reakcje swojego
ciała na dotyk ciepłego, krzepkiego ciała Noaha, przygniatające-
go ją do materaca.
- Nie bój się mnie, kochanie - szepnął jej do ucha, głaszcząc
ją po udzie. - Nigdy i za nic bym cię nie skrzywdził.
Jego dłonie były tak wprawne i zręczne, że Sara zapomniała
o skrępowaniu i zaczęła czerpać przyjemność z ich dotyku.
Przestało ją obchodzić, czy przypadkiem nie zachowuje się nie
rozsądnie albo nieprzyzwoicie. Wiedziała tylko, że jeszcze nig
dy nie doznała takiej przyjemności. Gdy wargi Noaha przywarły
do jej skóry, krzyknęła, wydały jej się bowiem strasznie gorące.
- Cii... - próbował ją uspokoić.
Jego dłonie powolnymi pieszczotami pomogły jej się znowu
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI... 1 4 5
odprężyć. Sara leżała i z leniwą satysfakcją śledziła ich wędrów
kę po swym ciele. Miała wrażenie, że unosi się na spokojnym,
tropikalnym morzu. Jej ręce i nogi były coraz cięższe, a dryfują
ce myśli podsuwały erotyczne obrazy.
Noah nie śpieszył się, dawał jej czas na przyzwyczajenie się
do jego dotyku, czas na przezwyciężenie wahań. Gdy jedną ręką
zsuwał z niej koszulę nocną, drugą delikatnie ją pieścił, gładził
ramiona, piersi, brzuch, kolana, ale czar tych pieszczot krył się
bardziej w czułości niż w doświadczeniu. Nagie ciało Sary lśniło
w świetle księżyca. Oczy miała zamknięte, jej długie rzęsy pra
wie dotykały policzków i gdyby nie zaczęła się poruszać, Noah
mógłby pomyśleć, że zasnęła.
Początkowo Sarze wystarczało, że pozwala uwodzicielskim
dłoniom Noaha odprawiać magiczne rytuały. Wkrótce jednak
obudziło się w niej pragnienie tak silne, że prawie sprawiające
ból. Wyprężyła ciało, zachęcając Noaha, by nadal go dotykał,
a jej włosy rozsypały się na poduszce od gwałtownych poruszeń
głowy.
Potem usłyszała ciche westchnienia i nagle uświadomiła so
bie, że dobywają się one z jej ust. Na oślep wyciągnęła ramiona
do Noaha, bezgłośnie błagając o spełnienie.
- Jeszcze nie - sprzeciwił się i musnął opuszkiem palca jej
sutkę. - Jeszcze nie jesteś gotowa.
Dłońmi i ustami wciąż odnajdywał czułe punkty na jej ciele.
Gdy zaczął językiem wytyczać gorącą ścieżkę na skórze, straciła
resztki rozsądku. Noah nie pamiętał, by kiedykolwiek bardziej
pragnął kobiety. Nie przypominał też sobie, by kiedykolwiek
bardziej chciał dać kobiecie rozkosz.
Nawet nie zdążył się zorientować, kiedy stracił panowanie
nad sytuacją. Teraz wszędzie dotykały go smukłe dłonie Sary,
a jej spragnione usta igrały z jego ciałem, kąsały i znęcały się,
póki z jego piersi nie wydobył się chrapliwy jęk. Chciał wciąg
nąć Sarę na siebie, ale zgrabnie mu się wywinęła, zdecydowana
poznać sekrety jego ciała równie dokładnie jak on jej.
1 4 6 MIŁOŚĆ,ZEMSTA I..
Próbowała wyrazić uczucia, których nie mogła ująć w słowa.
Namiętnymi pieszczotami, pocałunkami, którymi okrywała całe
ciało Noaha, mówiła, że bez względu na to, kim jest, ufa mu
bezgranicznie.
Wreszcie Noah poczuł, że więcej nie zniesie. Zebrał siły
i przewróciwszy Sarę na wznak, uniósł się nad nią. Spojrzeli
sobie w oczy. Jej źrenice wyglądały jak dwa lśniące kawałki
obsydianu.
- Tak - szepnęła, przyciągając go do siebie i tuląc. - Tak,
tak, tak.
ROZDZIAŁ 10
Zbudził ją świergot ptaków za oknem. Gdy otworzyła oczy,
zobaczyła Noaha, który przyglądał jej się bardzo zadowolony
z siebie.
- Gdybym umiał malować, chciałbym uwiecznić cię właśnie
taką jak teraz - powiedział.
Chociaż Sara wiedziała, że widok nagiego złodzieja w jej
łóżku powinien wprawić ją w zakłopotanie, wspomnienie miłos
nych chwil sprawiło, że się uśmiechnęła.
- Żadna zdrowa na umyśle kobieta nie pozwoliłaby się na
malować tuż po przebudzeniu - powiedziała wesoło i odgarnęła
kosmyk z oczu.
Noah pocałował ją w rękę, a potem zsunął jej włosy za uszy.
- Dlaczego? - zapytał. - Właśnie wtedy kobieta jest najpięk
niejsza. Jeszcze nie zdążyła włożyć swojej wypróbowanej ma
ski, więc ma namiętność w oczach i ciepłe, uwodzicielskie war
gi. - Przesunął jej palcem po twarzy. - Zwłaszcza jeśli zbudziła
się ze wspomnieniem miłości.
- Wydajesz się doskonale znać na kobiecych przeżyciach po
miłosnej nocy - mruknęła. Chciała, żeby zabrzmiało to chłodno
i cynicznie, ale nic z tego nie wyszło.
- Doskonale znam się na tobie - odparł. - Pracujesz ponad
miarę, żeby stworzyć wrażenie siły i niezależności. Jednak
w głębi duszy, Saro, jesteś pełną ciepła, namiętną kobietą. I po
trzebujesz mężczyzny, który byłby równie namiętny.
1 4 8 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- A tobie się wydaje, że to właśnie ty.
Musnął jej wargi ustami.
- Ja to wiem. Jesteśmy dla siebie stworzeni. Nigdy nie spot
kałem kobiety, której pragnąłbym tak jak ciebie, kobiety, której
bardziej bym potrzebował. Jesteś teraz moja, Saro.
- To, co przeżyliśmy w nocy, było cudowne. Nigdy w życiu
nie doznałam niczego podobnego - przyznała. - Jednak nie po
winniśmy błędnie tego interpretować.
- Co to twoim zdaniem było?
Sara wysunęła się z jego ramion. Gdy podciągnęła zmięte
prześcieradło, żeby się okryć, Noah uśmiechnął się kpiąco.
- Seks - powiedziała cicho.
Jego twarz złagodniała. Delikatnie pogłaskał ją palcem po
twarzy.
- Nie oszukuj.
- Noah, między nami nie może być nic więcej.
- Dlaczego nie?
- Za szybkie tempo. - Zobaczyła, że Noah chce zaprotesto
wać, więc pospiesznie dodała: - I jeszcze dlatego, że nie chcę
niczego więcej.
- Wczoraj w nocy mi ufałaś, Saro. Temu nie zaprzeczysz.
Nie mogła zaprzeczyć, ale to nie znaczyło, że aprobowała
sposób jego życia.
- Dwa dni - przypomniał jej. - Za dwa dni wszystko się skoń
czy i wtedy będziemy mogli się skupić na naszych sprawach.
- Nie ma żadnych naszych spraw - oświadczyła Sara. -
Po przyjęciu będziesz miał koronę. Tego przecież chciałeś,
prawda?
- To było, zanim cię poznałem, zanim się kochaliśmy.
- Postępujesz nie fair.
- Wygrałaś - westchnął, odrzucając prześcieradło. - Nie bę
dę niczego przyśpieszał.
- Obiecujesz?
- Obiecuję, ale bez walki się nie poddam, moja pani.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 4 9
Dwa dni, powtórzyła Sara w myślach. Przez dwa krótkie dni
z pewnością mogła się oprzeć jego magnetycznej sile.
- Nie wątpię - mruknęła.
Noah nie zamierzał jej stracić. Miał w planie wyjazd natych
miast po zdobyciu korony, a Sara musiała wyjechać razem
z nim. Skoro jednak chciała żywić złudzenia, do czasu mógł jej
na to pozwolić. Powodzenie całego przedsięwzięcia zależało od
ich współpracy. Po przyjęciu u Branda gra się skończy, a on był
przekonany, że zostanie zwycięzcą.
- Powinienem się ubrać - stwierdził. - Do wieczora muszę
jeszcze załatwić to i owo. - Pozbierał swoje rzeczy z podłogi
i wyszedł z pokoju. Zaraz potem Sara usłyszała szum prysznica
w łazience.
Sama też wstała i włożyła białą ażurową sukienkę. Zanim
Noah wszedł do kuchni, zdążyła przygotować kawę.
- Pachnie wspaniale - powiedział od progu, jakby sprzeczki
w sypialni w ogóle nie było.
- Siadaj i pij - zaprosiła go Sara. - Ja tymczasem umyję
zęby i wezmę prysznic.
- A ja zrobię śniadanie -zaproponował.
- Nie jadam śniadań.
- Naprawdę? Myślałem, że to była tylko wymówka dla
Branda.
- Nie. Zwykle nie biorę niczego do ust aż do południa.
- Musimy to zmienić - stwierdził. - Czy matka nigdy ci nie
mówiła, że śniadanie jest najważniejszym posiłkiem?
- Zawarliśmy umowę. Nie będę próbowała cię zmienić, jeśli
i ty pozwolisz mi potykać się z życiem po swojemu.
- Jak chcesz.
Popatrzyła na niego podejrzliwie, ale uśmiech, który zoba
czyła, był absolutnie niewinny. Uciekła szybko do łazienki,
żeby nie narażać się na następne sztuczki z bogatego repertuaru
Noaha.
Gdy wróciła do kuchni, Noah siedział przy stole i ogląda-
1 5 0 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
jąc jakieś szkice, zajadał ze smakiem placuszki. Powitał ją
uśmiechem.
- Podoba mi się ta sukienka. Wyglądasz w niej bardzo wio
sennie.
Odwzajemniła uśmiech zadowolona, że osiągnęła cel. Tę
sukienkę wybrała specjalnie dla Noaha.
- Dziękuję, ale wiosna już dawno minęła. Dzisiaj ma być
trzydzieści osiem stopni.
- Może wobec tego powinniśmy napełnić wannę lodem
i przez cały weekend nie ruszać się z domu? - zaproponował.
Sara nalała sobie kawy do filiżanki i dopełniła prawie pustą
filiżankę Noaha.
- Doskonały pomysł, ale zdawało mi się, że musisz dzisiaj
popracować.
Pogłaskał ją po udzie.
- Muszę, ale zawsze mogę wygospodarować chwilę na od
poczynek.
Musiała bardzo uważać, żeby nie wypuścić z ręki dzbanka
z kawą, tak ją rozproszyła ta intymna pieszczota.
- Czy to jest plan domu Malcolma? - spytała, patrząc na
rysunki, które Noah trzymał w ręku.
Westchnął i znów skupił wzrok na szkicach.
- Tak. Tu jest pracownia, tu gabinet Branda, a tu skrytka
w piwnicy, gdzie Brand trzyma koronę.
- Czy już mu ją dostarczono?
Kiwnął głową.
- Owszem, wczoraj wieczorem.
Sara wytrzeszczyła na niego oczy.
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem - odparł wymijająco. - O ile zdążyłem się
zorientować, jedyna dostępna dla nas droga do tego pomieszczenia
prowadzi przez kanał wentylacyjny. - Pokazał go palcem na rysun
ku. - Wejście znajduje się w suficie gabinetu Branda. Sieć kanałów
obejmuje cały dom, a jeden z nich kończy się w skrytce.
MIŁOŚĆ,ZEMSTA I... 1 5 1
Sara usiadła obok niego i w zamyśleniu przyjrzała się szki
com. Potem zerknęła na szerokie ramiona Noaha.
- Nie jestem fachowcem, ale przypuszczam, że kanały
wentylacyjne są dość ciasne. Jak ty się tam zmieścisz?
Niebo widoczne za oknem kuchni było lazurowe, ale Sarze
wydało się nagle, że słońce zasłoniła burzowa chmura, kiedy
Noah spojrzał na nią wyczekująco.
- Ja tego nie zrobię - oznajmiła stanowczo, odsuwając
krzesło od stołu.
Złapał ją za ręce.
- Kochanie, to jedyna droga.
Pokręciła głową.
- Nie możesz mnie prosić o coś takiego. Nie jestem w stanie
nawet wsiąść do windy. Nigdy nie zdobędę się na to, żeby
wpełznąć do kanału wentylacyjnego.
Pogłaskał ją po lodowato zimnej dłoni.
- Liczę na ciebie.
Sara wpatrywała się w niego, strwożona. Nagle dopasowała
wszystkie kawałki łamigłówki.
- O to ci chodziło wczoraj w nocy, co? - Szarpnęła się
wściekle, chcąc uwolnić ręce. - Wymyśliłeś sobie, że mnie
uwiedziesz, żebym wykonała twój obłąkany plan.
- To oskarżenie jest śmieszne.
- Naprawdę? - burknęła Sara. - Jesteś dobry. To muszę
przyznać. Mimo wszystko ci się nie uda.
Noah nie mógł uwierzyć, że Sara tak opacznie zinterpretowa
ła ostatnią noc i to, co wspólnie przeżyli. Zacisnął palce, ale gdy
syknęła z bólu, pozwolił jej uwolnić ręce z uścisku i wstać od
stołu.
- Ostatnia noc nie ma z tym nic wspólnego - powiedział
dobitnie.
- Nie? - Uśmiechnęła się sarkastycznie, rozcierając palce.
- Oczywiście, że nie - odparł. Powoli ogarniała go irytacja.
- Usiądź, Saro. Porozmawiajmy o tym rozsądnie.
1 5 2 MIŁOŚĆ,ZEMSTAI...
- Nie zbliżę się do ciebie. Już i tak omal nie złamałeś mi
palców. Skąd mam wiedzieć, czy mnie nie pobijesz?
- Prawdę mówiąc, kusi mnie, żeby to zrobić - przyznał.
- To mnie wcale nie dziwi. Człowiek, który zarabia na życie
w taki sposób jak ty, z pewnością nie widzi nic nagannego w bi
ciu kobiety.
Uświadomiła sobie, że przebrała miarę, gdy zobaczyła, jakim
gniewem zapłonęły jego oczy. Zerwał się z krzesła i zaraz potem
znalazła się w stalowym uścisku.
- Odwołaj to - zażądał.
Wprawdzie jego oburzenie wydawało się szczere, ale poczu
cie, że została zdradzona, zwyciężyło.
- Nie.
Przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej. Poczuła ucisk na
piersiach, klamra pasa wgniotła jej się w brzuch, napierały na nią
jego twarde uda. Straciła równowagę i oboje zatoczyli się pod
ścianę.
- Przyznaj, że to wszystko, co powiedziałaś o naszej ostat-
niej nocy, jest jednym wielkim kłamstwem.
Nie miała gdzie uciec, a co gorsza, jej zdradzieckie ciało zaczy
nało reagować na bliskość Noaha. Gorączkowo szukała miażdżącej
riposty, powtarzając sobie, że ma do czynienia z mężczyzną bez
skrupułów, przyzwyczajonym brać od życia wszystko, czego zech
ce. Tak jak ją wziął ubiegłej nocy. W głowie miała chaos, bo dotyk
Noaha paraliżował wszystkie jej myśli.
- Puść mnie - poprosiła cicho.
- Puszczę - obiecał - ale najpierw dowiedź mi, że mnie nie
chcesz.
Pochylił głowę. Sara wiedziała, do czego zmierza, ale za
miast się odwrócić, zamknęła oczy. Ich usta się zetknęły i na-
miętność w jednej chwili stłumiła podszepty rozsądku. Sarze
zdawało się, że jej ciało zaraz eksploduje, ale nagle Noah prze
rwał pocałunek. Jego twarz złagodniała, choć oczy wciąż płonę
ły gniewem.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 5 3
- Powiedz mi, że nie czujesz tego co ja-zażądał schrypnię
tym głosem. - Powiedz, że tylko ja oszalałem.
Zbyt często ostatnio mijała się z prawdą. Już i tak gryzło ją
sumienie. Kiedy więc spojrzała w oczy Noaha, zrozumiała, że
nie może go okłamać. Nie po ostatniej nocy.
- Nie tylko ty - szepnęła. - Wierz mi, nie chcę tego uczucia,
które we mnie budzisz, ale przyznaję, że ono istnieje.
Delikatnie musnął jej usta.
- Tylko o tyle cię proszę.
Nagle ją puścił i poczuła się porzucona.
- Noah...?
Spojrzał na nią czule.
- Wrócę - obiecał. - Czeka mnie dużo pracy, jeśli mamy
zmienić plan w tak zaawansowanej fazie przygotowań. - Od
wrócił się i podszedł do drzwi.
Sarę wzruszyło, że Noah postanowił zaryzykować swoją dro
gocenną koronę, żeby oszczędzić jej trwogi przeciskania się
przez wąskie i ciemne kanały wentylacyjne. To jednak znaczyło,
że ryzykuje również swoje życie i wolność. Sara nadal chciała
namówić go do zwrócenia korony prawowitym właścicielom,
wiedziała jednak, że może tego spróbować dopiero potem, bo
przed dokonaniem kradzieży go nie powstrzyma. Wartość skar
bu była tak gigantyczna, że nie zrównoważyłyby jej nawet wszy
stkie obrazy z nielegalnej kolekcji Malcolma.
Machinalnie roztarta nadgarstki przekonana, że wkrótce uka
żą się na nich siniaki, dowód siły Noaha. Tym się jednak nie
przejmowała. Minionej nocy Noah naznaczył ją swoim piętnem
o wiele wyraźniej.
- Czy naprawdę nie można tego zrobić inaczej? - spytała
cicho.
Znieruchomiał z ręką na klamce, a potem powoli się do niej
odwrócił. Gdy zobaczył, jak pobladła, ogarnęły go wyrzuty
sumienia.
- Byłoby trudno. - Puścił do niej oko, żeby jej dodać otuchy.
1 5 4 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Nie kłopocz tym swojej ślicznej główki. Jestem znany z tego,
że potrafię dokonywać rzeczy niemożliwych.
Głęboko zaczerpnęła tchu.
- Zrobię to - oświadczyła.
Właśnie w tej chwili Noah zrozumiał, co łączy go z Sarą
Madison. Z niejakim zaskoczeniem stwierdził, że ją kocha. Ona
nie była jeszcze gotowa do składania deklaracji uczuciowych.
Miała powody, by darzyć niechęcią jego obecne wcielenie, więc
nie było jej łatwo przyznać się do swych uczuć. Jeśli jednak nie
zdawała sobie sprawy z tego, co naprawdę ich łączy, to zgadza
jąc się iść po koronę ciasnymi kanałami wentylacyjnymi, wyra
ziła swoją miłość bardziej dobitnie, niż gdyby rozgłosiła ją,
krzycząc na cały głos z dachu wieżowca.
Dwoma susami pokonał dzielącą ich odległość, ujął Sarę za
ramiona i spojrzał jej w oczy.
- Jesteś wspaniałą kobietą - powiedział. Pocałował ją, a po
tem szybko odwrócił się do wyjścia, żeby nie ulec innym pra
gnieniom. - Dobrze zamknij za mną drzwi - polecił jej jeszcze
przez ramię. -I nikomu nie otwieraj.
Sara skinęła głową.
- Powodzenia.
Pokręcił głową, jakby sam nie wierzył własnemu szczęściu.
- Z tobą powodzenie mam zagwarantowane.
Sara jeszcze długo po jego wyjściu się uśmiechała.
Dzień ciągnął się w nieskończoność. Cały czas myślała o na
stępnym wieczorze. Zdawała sobie sprawę, że powinna się sku
pić na kradzieży korony, lecz jej myśli wciąż dryfowały. Widzia
ła w wyobraźni Noaha i przypominała sobie, jak jego oczy za
błysły na widok jej sukienki.
Przegląd zawartości szafy nie dostarczył jej miłych niespo
dzianek. Już wcześniej wiedziała, że ma jedynie dwie kreacje
wieczorowe: letnią długą suknię z krepy w kolorze morskiej
zieleni oraz zimową suknię z czarnej wełny, którą wkładała na
różne uniwersyteckie uroczystości. Obie nosiła od lat, ale z pew-
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 1 5 5
nością nie tak ubierały się modne kobiety w kręgach koneserów
sztuki.
Pomyślała, że powinna powiadomić Noaha, że musi wyjść do
miasta, dlatego postanowiła zatelefonować do rezydencji Bran
da, udając sekretarkę z „Art Digest". Telefon odebrała kobieta
mówiąca z dziwnym, obcym akcentem.
- Pani baronowa? - zapytała zaskoczona Sara, zapominając,
że miała zmienić głos.
- Tak - odparła kobieta piskliwym głosem. - Kto mówi?
- Sara Madison. Czy wszystko w porządku?
- Wcale nie - odparła baronowa. - Te ohydne myszy Mal
colma wydostały się na wolność i biegają po całym domu.
Sara usłyszała stłumiony okrzyk przerażenia i pomyślała, że
jeden z gryzoni musiał znaleźć się obok jej rozmówczyni.
- Nie mogę teraz z panią rozmawiać - oświadczyła po chwili
baronowa. - Powiem Malcolmowi, że pani dzwoniła.
- Nie, nie ma potrzeby. Czy może jest w pobliżu pan Lan
caster?
- Noah? Nie, już wyszedł. A dlaczego pani pyta?
- Zainteresowało mnie, czy myszy też zostaną opisane w ar
tykule.
- Niestety nie - odparła oschle Gizella. - Chociaż bardzo
bym się cieszyła, gdyby w magazynie o krajowym zasięgu napi
sano coś krępującego dla Malcolma Branda.
- Pani baronowo - powiedziała Sara pod wpływem nagłego
natchnienia - gdzie pani się zaopatruje w suknie?
- W suknie...?
- Muszę mieć na jutro wieczorową kreację. - Wprawdzie
Gizella była bardzo uciążliwą osobą, Sara musiała jednak przy
znać, że jeśli chodzi o stroje, jej smak był bez zarzutu.
- Dwa razy w roku jeżdżę do Paryża - oświadczyła baro
nowa.
To nie była odległość, o jakiej myślała Sara.
- Och...-powiedziałarozczarowana.
1 5 6 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Tutaj, w centrum, też jest jeden znośny butik - poinformo
wała ją Gizella. - Chociaż wątpię, moja droga, żeby było cię na
niego stać - dodała współczującym tonem.
- Jak on się nazywa, pani baronowo?
- Gallant's. - Nagły pisk omal nie prześwidrował Sarze bło
ny bębenkowej. - Naprawdę muszę już kończyć. - Połączenie
zostało przerwane.
Wyobraziwszy sobie baronową, umykającą przed małą bia
łą myszką, Sara uśmiechnęła się i odłożyła słuchawkę. Potem
zadzwoniła do hotelowego pokoju Noaha, ale nikt nie odbierał
telefonu. Postanowiła więc, że zrobi zakupy przed powrotem
Noaha, wzięła z sypialni torebkę i opuściła mieszkanie.
Butik rzeczywiście znajdował się w samym centrum. Właści
cielka musiała liczyć na klientelę złożoną z bogatych turystów,
mających dużo wolnego czasu i mnóstwo pieniędzy, oferowała
bowiem wyłącznie unikatowe stroje, z których żaden nie nosił
plebejskiego piętna metki z ceną. Sara upatrzyła sobie jedną
z sukienek i po kilkakrotnych oględzinach zdobyła się na zapy
tanie ekspedientki o cenę.
Kiedy usłyszała sumę stanowiącą równowartość jej trzymie
sięcznej pensji na uniwersytecie, omal głośno nie jęknęła. Przy
pomniała sobie jednak, jak uwodzicielsko mogą zabłysnąć oczy
Noaha, i postanowiła przymierzyć suknię.
- Jakby stworzona dla pani - oświadczyła sprzedawczyni,
gdy Sara wyłoniła się z przymierzami.
Obejrzała się w trój skrzydłowym lustrze, rozpościerając
spódnicę romantycznej kreacji, stylizowanej na meksykańską
suknię ślubną. Delikatny materiał miał odcień kości słoniowej.
Suknia odsłaniała ramiona i spływała do ziemi, a jej spódnicę
zdobiły misterne koronkowe falbany.
- Wezmę ją - zdecydowała i szybko podała sprzedawczy
ni kartę kredytową, żeby się nie rozmyślić. W kilka minut póź
niej opuściła sklep dużo biedniejsza, lecz zdecydowanie szczę
śliwsza.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I.., 1 5 7
Wsiadając do samochodu, zauważyła w tłumie przechod
niów Dana Garretta. Wszedł do budynku po przeciwległej stro
nie ulicy. Sara cisnęła pudło z suknią na tylne siedzenie samo
chodu i nie zważając na klaksony, przebiegła jezdnię przy czer
wonym świetle.
Na szczęście Garrett wszedł do pomieszczenia na pierwszym
piętrze, oszczędził jej więc konieczności posłużenia się windą.
Jednakże gdy Sara zobaczyła czarny napis na drzwiach pokoju,
w którym zniknął, jej serce zamarło. Po co, na Boga, wspólnik
Noaha miałby chodzić do biura FBI?
Była tylko jedna logiczna odpowiedź, ale zupełnie nie do
przyjęcia. Dan współpracuje z władzami, żeby aresztować No
aha. Sara wybiegła z powrotem na ulicę i szybko zabrała pudło
z suknią z samochodu.
- Bardzo mi przykro - oznajmiła stanowczo sprzedawczyni
- ale nie przyjmujemy zwrotów. - Wskazała tabliczkę, na której
złotymi literami wypisano: „Nie zwracamy gotówki. W uzasa
dnionych wypadkach proponujemy wymianę towaru na inny".
- Nawet nie zdążyłam odjechać spod sklepu - zaprotesto
wała Sara.
- Przykro mi, proszę pani. Może pani wybrać sobie inną
suknię za tę samą kwotę i dokonać wymiany.
- Muszę odblokować sobie konto kredytowe - wyjaśniła Sa
ra. - Zaszedł nieprzewidziany wypadek i pilnie potrzebuję pie
niędzy.
W zielonych oczach sprzedawczyni było widać współczucie,
ale odmowa pozostała odmową.
- Gdyby to zależało ode mnie, zwróciłabym pani pieniądze
od ręki, ale jestem tylko ekspedientką.
Sara zrozumiała, że niepotrzebnie traci czas, więc wyszła ze
sklepu. Pięć minut później była już w banku. Zlikwidowała
rachunek rozliczeniowy i konto oszczędnościowe bardzo zado
wolona, że znudzony kasjer w ogóle nie próbował jej do tego
zniechęcić. Prawdę mówiąc, nie pozbawiła banku zbyt wielkie-
1 5 8 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I,,
go kapitału obrotowego. Przed powrotem do domu pozostała jej
jeszcze jedna sprawa do załatwienia.
Gdy wreszcie weszła do mieszkania, zastała tam Noaha. Był
bardzo blady i wydawał się bliski obłędu.
- Gdzieś ty była, do diabła? - spytał natychmiast, wpijając
jej palce w ramiona.
- Wyszłam kupić suknię...
Nie pozwolił jej powiedzieć nic więcej.
- Suknię? Nadstawiasz karku dla głupiej sukni? - spytał
niedowierzająco.
- Na przyjęcie - odpowiedziała, jakby to wszystko tłuma
czyło.
Puścił ją i przeciągnął drżącą ręką po potarganych włosach.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że ja tu odchodzę od zmysłów?
Masz pojęcie, co sobie wyobraziłem? Czy nie mogłaś przynaj
mniej zostawić mi jakiejś wiadomości?
- Nie sądziłam, że to mi zajmie tyle czasu - powiedziała.
- Stało się coś nieprzewidzianego.
Spojrzał na nią groźnie, krzyżując ramiona na piersiach.
- Lepiej, żebyś się nie myliła-mruknął.
Sara wsunęła rękę do torebki, wyjęła z niej podłużną kopertę
i podała ją Noahowi.
- To dla mnie? - spytał.
Skinęła głową, bo słowa nie chciały jej przejść przez gardło.
Otworzył kopertę i ujrzał cienki plik banknotów oraz pakie-
cik ze znakiem firmowym linii lotniczej.
- Bilet do Brazylii? - spytał, marszcząc czoło.
- To wszystko, co mam - powiedziała. - Musi wystarczyć.
Wyjedź, natychmiast!
- Dlaczego?
- FBI wszystko wie. Jeśli jutro będziesz próbował ukraść
koronę, zostaniesz aresztowany.
Przejrzał zawartość pakiecika.
- Tu są dwa bilety.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 5 9
Sara była już w drodze do sypialni.
- Lecę z tobą - odparła, a potem zaczęła wyrzucać ubrania
z szafy. Noah usiadł na krawędzi łóżka i w milczeniu przyglądał
się jej poczynaniom.
- Wróć do hotelu i natychmiast się spakuj - zażądała. - Nasz
samolot odlatuje za dwie godziny. Lecimy do Los Angeles
i stamtąd do Miami. Jutro będziemy w Rio.
Wytrząsnęła na łóżko zawartość szuflady z bielizną, uklękła
na podłodze i sięgnęła pod łóżko po torbę podróżną. Nagle
jednak jej uwagę zwrócił milczący Noah.
- Co ci jest?
Wyprostowała się na klęczkach i oparła dłonie na jego udach.
Wiedziała, że Noah będzie rozczarowany, nie spodziewała się
jednak, że będzie płakał z powodu korony. Ze zdumieniem pa
trzyła, jak po jego policzkach toczą się łzy.
- Och, Saro - westchnął Noah i czule ją przytulił - jesteś
najwspanialszą kobietą, jaką spotkałem w życiu - wymamrotał.
Sara przechyliła głowę na bok.
- Noah, dlaczego płaczesz?
- Przepraszam - powiedział, ocierając łzy wierzchem dłoni
- ale ja tu odchodziłem od zmysłów, że coś ci się stało, a ty
w tym czasie wygarniałaś wszystkie oszczędności, żeby mnie
ratować.
- Noah, Dan cię wydał. Widziałam go. On gra na dwa fronty.
- I z tego powodu jesteś gotowa rzucić pracę, zostawić ro
dzinę, studentów, uniwersytet i uciec do Brazylii?
Skinęła głową.
- Nawet nie mówisz po portugalsku - powiedział.
- To się nauczę - zapewniła go. - Nauczę się portugalskiego
i znajdę sobie pracę jako nauczycielka rysunku, a ty nie będziesz
musiał już nigdy więcej kraść. Widzisz, ten plan naprawdę ma
ręce i nogi.
- Zrobiłabyś to dla mnie?
Przyłożyła mu dłoń do policzka.
1 6 0 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Jesteśmy wspólnikami, Noah. Pamiętasz?
Odwrócił głowę i pocałował ją w rękę.
- Myślę, że nigdy o tym nie zapomnę- odparł ze wzruszeniem.
Ta cudowna kobieta była gotowa bez wahania poświęcić dla
niego wszystko, co miała, chociaż w normalnych okoliczno
ściach nie ważyła się nawet przejść ulicy przy czerwonym świet
le. Nagle zdecydowała się na ponury żywot uciekinierki, byle
tylko ratować poszukiwanego międzynarodowym listem goń
czym złodzieja biżuterii.
- Musisz uciekać - nalegała, choć siłę jej argumentacji bar
dzo osłabiały pocałunki, jakimi Noah okrywał jej dłoń. - Im nie
przyjdzie do głowy, że zrobisz to dziś wieczorem. Możesz bez
piecznie wrócić do hotelu i spakować rzeczy.
Przesunął dłonią po jej ramieniu.
- Wolę zostać tutaj. Znam o wiele bardziej interesujące spo
soby spędzania wieczoru niż pakowanie.
Stanowczo pokręciła głową.
- Nie mamy czasu. Dziś wieczorem jest tylko jeden lot. I tak
miałam szczęście, że udało mi się dostać bilety.
Posadził ją sobie na kolanach.
- A czy jest lot również jutro wieczorem?
Westchnęła, bo Noah delikatnie uszczypnął zębami płatek jej
ucha.
- Tak, ale... - Nagle dotarła do niej treść jego słów. Ode
pchnęła go gwałtownie. - Nawet nie myśl o czekaniu do jutrzej
szego wieczora!
Pocałował ją w policzek.
- Tymczasem myślę tylko o nadchodzących minutach.
- Nie kuś mnie, to nie fair. Próbuję cię ratować.
Obwiódł palcem jej drżące wargi.
- Może zamiast na ratowaniu skupisz się na kochaniu? - za
proponował.
- A co z Danem? - spytała, coraz mniej zdecydowana, bo
Noah zaczął ją głaskać po szyi.
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI...
1 6 1
- Zajmę się nim - zapewnił i musnął wargami miejsce na
szyi, w którym wyczuł przyśpieszony puls.
Nie mogła jednak poddać się tak łatwo.
- Ale FBI... Co zrobisz z FBI?
- Nimi też się zajmę - obiecał. - Jutro wieczorem. - Zręcz
nie rozpiął pierwszy perłowy guziczek z przodu sukienki. - Te-
raz muszę zająć się tobą.
Zadrżała, gdy rozchylił jej sukienkę.
- Niech cię diabli! - rozzłościła się. - Doprowadzasz mnie
do szaleństwa.
ROZDZIAŁ 11
Gdy następnego dnia zbudziła się, była sama. Włożyła szla
frok i poszła szukać Noaha. Zastała go w dużym pokoju, gdzie
przeglądał zawartość półek z książkami, i odetchnęła z ulgą.
- Jesteś tutaj.
- Oczywiście - odparł.
Wcisnęła ręce do kieszeni szlafroka.
- Bałam się, że sobie poszedłeś.
Noah spojrzał na nią czule, lecz z wyrzutem.
- Naprawdę myślałaś, że mógłbym wyjść bez pożegnania?
Zresztą mam jeszcze sprawę do załatwienia, zapomniałaś?
Jak mogłaby zapomnieć? Za dwanaście godzin jej życie nie
odwracalnie się zmieni. Zostanie złodziejką.
Gdy nagle spochmurniała, Noaha znów ogarnęły wyrzuty
sumienia. Poprzedniego wieczoru omal wszystkiego jej nie wy
znał. Jednak nie wolno mu było ryzykować. Próbował sam
siebie przekonać, że robi to dla jej dobra, ale wcale mu to nie
pomogło. Zastanawiał się, co będzie, gdy Sara pozna praw
dę. Złodzieja mogła pokochać, ale czy będzie mogła kochać
kłamcę?
- Nie martw się, wszystko dobrze się skończy - powiedział.
Bezsilnie opadła na fotel.
- Chciałabym w to wierzyć.
- Przyniosę ci kawy - zaproponował.
Była w stanie jedynie skinąć głową w odpowiedzi. Nie
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 1 6 3
chciała kawy. Chciała usłyszeć, że Noah rezygnuje ze swego
planu.
Kiedy wrócił do pokoju i podał jej filiżankę, podziękowała
mu uśmiechem, obawiając się, że głos ją może zawieść. Gdzie
Noah będzie jutro rano? - zastanawiała się. Gdzie będą oboje?
W więzieniu? W Brazylii? I czy będą razem?
- Masz bardzo eklektyczne upodobania - stwierdził Noah,
omiatając wzrokiem półki, na których było niemal wszystko, od
podręczników historii sztuki po kieszonkowe wydania klasyki
i współczesną prozę.
Romansów Sara miała tylko kilka, najwięcej miejsca na pół
kach zajmowały powieści przygodowe i szpiegowskie. Noah
zastanawiał się nawet, czy nie jest to ślad po poprzednim lokato
rze. Wcale nie podobała mu się wizja innego mężczyzny, mie
szkającego z Sarą i dzielącego z nią łoże.
- Lubię czytać - odparła i upiła łyk kawy.
- Widzę.
Zmarszczył czoło, gdy jego wzrok padł na jedną z powieści.
Zdjął ją z półki i obejrzał okładkę. Przedstawiony na niej boha
ter, Jake Hawke, ubrany w panterkę, ściskał w ręce pistolet ma
szynowy i groźnie marszczył uczernioną twarz. Za jego plecami
widać było osmolone budynki i strzelające w niebo płomienie,
świadectwo kataklizmu, którego opis zajmował ponad dwieście
stron tekstu.
- Czy to nie jest przypadkiem zbyt prymitywna lektura dla
wykładowcy historii sztuki? - spytał z uśmiechem. - Czy twoi sza
cowni koledzy na uniwersytecie znają cię od tej strony?
- Uwielbiam tę książkę - oświadczyła Sara, zirytowana, że
Noah z niej pokpiwa. - Jake Hawke przeżywa pasjonujące przy
gody, a ja.potrzebuję trochę podniet w życiu.
- Chcesz powiedzieć, że lubisz czasem uciec w świat wy
obraźni, tak?
Sara odstawiła filiżankę na stolik.
- Zawsze tak było. Teraz ni z tego, ni z owego postanowiłam
1 6 4 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
zemścić się na Brandzie. - Wzruszyła ramionami. - Chyba prze
dawkowałam lekturę tych przygodowych powieści.
- Więc co robimy? - spytał ostrożnie.
- Chciałabym mieć już to wszystko za sobą i wrócić do
swojego bezpiecznego, nudnego życia.
- Czy naprawdę sądzisz, że to możliwe?
- Chyba nie - przyznała z westchnieniem. - Ale jeszcze jest
czas, żeby się rozmyślić. Jeszcze możesz uciec.
Usiadł na kanapie naprzeciwko niej i wyciągnął nogi. Potem
zerknął na powieść trzymaną w rękach i zaczął ją kartkować.
- Znowu mówimy o mnie, a ja myślałem, że mamy uciec
razem.
Sara żałowała, że zawczasu nie ugryzła się w język. Po
przedniego dnia w panice zapomniała o jednej arcyważnej spra
wie. Noah ani razu nie wspomniał, że zawierają umowę na całe
życie.
- Przecież wcale mnie nie poprosiłeś, żebym towarzyszyła
ci w podróży do Brazylii.
- A gdybym cię poprosił?
- Wczoraj wieczorem przyjęłabym propozycję.
Zamknął książkę.
- A dziś rano?
- Nie wiem - mruknęła. - Teraz zupełnie nie wiem, co o tym
myśleć. Jestem całkiem otępiała. - Uśmiechnęła się z trudem.
- Jak sądzisz, czy właśnie o kimś takim mówi się, że jest „sztyw
ny ze strachu"?
- Pewnie tak. - Noah wrócił do kartkowania książki. - Nie
źle zaczytana jest ta powieść - powiedział bardziej do siebie niż
do niej.
- Czytałam ją trzy razy - odparła Sara.
Noah uniósł głowę.
- Aż trzy razy? - zapytał z niedowierzaniem. - Po co?
- Nie wiem. Może dlatego, że intryguje mnie Jake. Za każ
dym razem wnikam trochę głębiej w jego osobowość.
MIŁOŚĆ,ZEMSTA I 1 6 5
- I co? Rozgryzłaś go już do końca?
- Nie. Jest bardzo skomplikowanym człowiekiem. - Przyj
rzała się w zadumie Noahowi - Wiesz, kiedy o to spytałeś,
uświadomiłam sobie, że jest bardzo podobny do ciebie.
Noah spojrzał na nieustraszonego mężczyznę z okładki.
- Nie wiem, jak mam to rozumieć.
- To miał być komplement - zapewniła go Sara.
Nie wydawał się przekonany.
- Jeśli dobrze pamiętam, Jake Hawke jest samotnikiem. Nie
ufa nikomu i w nic nie wierzy. Takie życie wydaje mi się piekiel
nie trudne.
- On musi być taki - zaperzyła się Sara. - Musi przetrwać
w świecie wielkich międzynarodowych afer, gdzie życie jest
tanim towarem, a lojalność kupuje się, przebijając stawki kon
kurentów.
- Pewnie przydałaby mu się dobra kobieta - stwierdził Noah
z uśmiechem.
- Jak kobieta zniosłaby małżeństwo z kimś takim? Jake słu
ży w wywiadzie wojskowym, ale bądźmy szczerzy, on w ogóle
nie przejmuje się regulaminami. Jego metody mają niewiele
wspólnego z typowymi działaniami operacyjnymi. Czasem by
wa równie bezwzględny jak te czarne charaktery, z którymi
walczy. A nawet bardziej.
- W nietypowych okolicznościach często trzeba zastosować
nietypową taktykę - powiedział Noah.
Sara uświadomiła sobie, że przestali już rozmawiać o fikcyj
nym Jake'u Hawke. Teraz rozmawiali o Noahu, którego metody
były równie niekonwencjonalne jak metody oficera wywiadu
z tej powieści. Ze smutkiem stwierdziła jednak, że Jake mógł
przynajmniej usprawiedliwiać się służbą dla dobra ojczyzny,
a cele Noaha były czysto egoistyczne.
- I wyjątkowych ludzi - dodała. Pochyliła się ku niemu ze
skupioną miną. - Czy mogę jakoś skłonić cię do zmiany za
miarów?
1 6 6 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Tylko co do twojego udziału. Jeśli sądzisz, że nie podołasz
zadaniu, powiedz mi to teraz. Masz bardzo odpowiedzialną rolę.
- Nie mogę znieść myśli o więzieniu - wyznała cicho.
- Ja też nie - przyznał beztrosko.
- Ale nie widzę możliwości, żebyś wywinął się z tego cało,
skoro FBI już na ciebie czyha.
- Zaufaj mi.
Sara zaczęła nerwowo krążyć po pokoju.
- Do diabła, gdybym ci nie ufała, nie posunęłabym się aż tak
daleko. - Zatrzymała spojrzenie na jego twarzy i jej rysy złagod
niały. - Przecież pomogłeś mi w sprawie Hudson Gallery, cho
ciaż drżę na myśl o tym, co kazałeś zrobić swojemu przyjacielo
wi. Wiem, że to brzmi bardzo egoistycznie, ale nie mogę zapo
mnieć o Jennifer i Kevinie. Co by z nimi się stało, gdyby are
sztowało mnie FBI? - Głos jej się nagle załamał. Dręczył ją
głęboki niepokój. Zaczynała poważnie wątpić w sensowność
swojego planu. Dlaczego FBI miałaby jej uwierzyć, że zamie
rzała dopilnować zwrotu korony?
Noah wstał z kanapy, zaszedł jej drogę i położył ręce na
ramionach.
- Posłuchaj, Saro. Nie pozwolimy się złapać, ale przysię
gam, że gdyby jednak tak się stało, zeznam, że zmusiłem cię do
udziału w tej kradzieży. Opowiem im o falsyfikacie Maneta i
o tym, że osobiście go sprzedałem, żeby potem szantażem zmu
sić cię do współpracy. - Spochmurniał jeszcze bardziej. - Cho
lera, powiem im nawet, że zagroziłem ci zrobieniem krzywdy
siostrzeńcowi.
- Nigdy w to nie uwierzą - odparła cicho.
- Dlaczego nie?
- Bo ty nikogo byś nie skrzywdził - szepnęła.
Noah drgnął. Nie spodziewał się takiej ufności ze strony Sary.
Za kilka godzin miały na nią spaść liczne niespodzianki.
- Czyli nadal chcesz iść tam ze mną? - spytał, prawie mod
ląc się w duchu, żeby się rozmyśliła.
MIŁOŚĆ, ZĘMSTAI... 1 6 7
Chyba oszalał, że pozwolił jej się do tego wmieszać. Ale
przecież Sara i tak była zdecydowana ukraść koronę, przypo
mniał sobie. Właściwie nie dała mu wyboru.
- Nadal chcę iść - odparła i westchnęła. - Skoro o tym mo
wa, to czy nie sądzisz, że powinieneś mi wreszcie dokładnie
powiedzieć, co mam robić?
Czyste wariactwo, pomyślał Noah.
- Masz rację - zgodził się bez entuzjazmu. - Przyniosę szkice.
Puścił ją i wyszedł do kuchni. Sara wzięła z kanapy powieść
szpiegowską, zamierzając odłożyć ją na miejsce. Jej wzrok za
trzymał się jednak na okładce. Zaczęła porównywać muskular
nego bohatera powieści z Noahem. Jake Hawke nie dorównywał
mu wzrostem, a jego bujne włosy były czarne, nie kasztanowe.
Oczy błyszczące w środku uczernionej twarzy były ciemnobrą
zowe, podczas gdy oczy Noaha miały odcień żołtobrązowego
bursztynu.
Ale to niezłomne spojrzenie Sara poznałaby wszędzie. Auto
rowi okładki udało się obdarzyć bohatera poczuciem siły i świa
domością grożącego mu niebezpieczeństwa. Te cechy Noah nie
wątpliwie dzielił z Jake'em Hawke.
Gdy Noah wrócił do pokoju i ujrzał skulone ramiona Sary,
znowu naszły go poważne wątpliwości. Nietypowe okoliczno
ści, powtórzył sobie w duchu. Nie pierwszy raz posługiwał się
kimś innym dla osiągnięcia celu, ale pierwszy raz odczuwał
z tego powodu taki niesmak. Usiadł na kanapie i rozłożył przy
niesione szkice na stoliku.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko myszom. Wła
ściwie powinienem był spytać o to wczoraj. Niektóre kobiety nie
lubią myszy.
- Myszy? - powtórzyła zdziwiona.
- Tak, myszy. Wiesz, takich małych stworzeń, które biegają
po całym domu.
Sara wytrzeszczyła na niego oczy.
- Wypuściłeś je, tak?
168 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Przyznaję się - powiedział z szerokim uśmiechem.
- Ale po co?
- To będzie nasza dywersja - wyjaśnił. - Jedno z tych stwo
rzonek uruchomi za nas alarm.
- Chcesz, żeby zaczęła wyć syrena? - Sara wiedziała, że Noah
uwielbia ryzyko, ale ten pomysł wydał jej się niedorzeczny.
- Piwnica jest za dobrze zabezpieczona, żebyśmy mogli się
tam dostać, nie uruchamiając sensorów w podłodze albo które
goś z czujników fotokomórki.
- Rozumiem, że jesteś w tej dziedzinie fachowcem - powie
działa nieśmiało. - Skoro wiesz, gdzie znajduje się klucz, to
dlaczego nie możemy po prostu wyłączyć alarmu?
- Bo klucza już nie ma w sejfie - poinformował ją Noah. -
W każdym razie nie było go, kiedy to sprawdzałem.
- Wiedziałam, że chcesz się włamać do tego sejfu - powie
działa z wyrzutem. - Czy może przypadkiem znalazłeś tam ja
kieś klejnoty?
Oczy Noaha pozostały nieprzeniknione.
- Tylko trochę papierów - odparł szorstko. - Jakieś bilan
se firmy i testament starego. Dowiedz się jednak, zanim za
czniesz mnie pouczać, że włamałem się do tego przeklętego
sejfu tylko po to, żeby oszczędzić ci wędrówki po kanałach
wentylacyjnych.
Sara zdobyła się na wątły, przepraszający uśmiech.
- Doceniam twoje starania, ale skoro klucza nie ma w sejfie,
to gdzie jest?
Noah wzruszył ramionami.
- Brand jest ostatnio bardzo niespokojny. Zresztą ma do tego
powód. Pewnie nosi klucz przy sobie.
- Podejrzewam, że mimo swojej wszechstronności kieszon
kowcem nie byłeś - powiedziała Sara z nadzieją w głosie.
- Tym mnie naprawdę dotknęłaś - mruknął.
- Och, to była tylko przelotna myśl - wyjaśniła skruszona. -
W każdym razie klucza nie dostaniemy,, więc jaki masz plan?
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I 1 6 9
Popatrzył na nią zamyślony.
- Jeszcze możesz się wycofać - odrzekł w końcu.
- Jeśli się wycofam, spróbujesz ukraść koronę sam?
- Tak.
To jedno słowo przypieczętowało jej los.
- Nie wycofuję się - stwierdziła zdecydowanie. Nie za
skoczyło jej bynajmniej, że Noah wydaje się zawiedziony tym
jej oświadczeniem. Pewnie uważa, że wszystko popsuję, po
myślała.
- Musisz dostać się do skrytki w piwnicy - wyjaśnił. -
W ścianie pod sufitem jest tam wylot kanału wentylacyjnego
nawiewającego zimne powietrze. Musisz obluzować kratę, żeby
opuścić mysz na podłogę.
- I mysz włączy alarm?
- Jeśli nawet nie będzie dostatecznie ciężka, żeby uruchomić
sensory w podłodze, na pewno trafi na nią któryś z promieni
fotokomórki.
- A wtedy?
Noah przez chwilę milczał.
- Pozwól, że zadam ci pytanie - powiedział w końcu. - Co
zrobi Brand, gdy zawyje syrena alarmu?
- Pobiegnie sprawdzić, kto włamał się do skrytki - odparła
natychmiast.
- A najpierw?
Sara zastanowiła się.
- Wyłączy alarm.
- Właśnie. Będzie potrzebował ciszy, żeby usłyszeć, czy
ktoś się nie porusza na dole.
- Znajdzie tylko naszą mysz.
- Właśnie. Jednego z małych uciekinierów, którzy buszu
ją teraz po wszystkich kątach w domu - potwierdził Noah. - Zo
baczy też koronę, stwierdzi, że alarm był fałszywy, i wróci na
górę.
- I z powrotem nastawi alarm - zwróciła mu uwagę Sara.
1 7 0 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Dlatego masz w przybliżeniu tylko minutę na to, że
by wejść do skrytki, zabrać koronę i z powrotem schować się
w kanale.
Sara spojrzała na niego powątpiewająco.
- Mało czasu - stwierdziła.
- Na pewno dasz sobie radę.
Pozostawało jej tylko mieć nadzieję, że istotnie tak będzie.
- Będę cię osłaniał - obiecał Noah. - W domu panuje
ostatnio coraz bardziej napięta atmosfera. Taylor chyba coś
podejrzewa. Brand bardzo chce trafić na łamy „Art Digest",
ale jeżeli nie będę stał przy nim w chwili, gdy zawyje alarm,
może odgadnąć, że wywiad jest tylko pretekstem. Nie można
go nie doceniać. Gdyby był głupi, nie zgromadziłby takiego
majątku.
- No, nie - przyznała. - Głupim go nazwać nie można. -
Nagle coś jej przyszło do głowy. - Ale jeżeli zniknę w czasie
przyjęcia, to czy podejrzenie Branda nie padnie na mnie? - za
pytała.
- Nie. Brand uważa, że nie masz instynktu drapieżcy, pa
miętasz?
- Aż za dobrze - odparła ponuro, przypominając sobie tamtą
rozmowę. - A co z Peterem?
- Trzeba na niego uważać, ale nie martw się, baronowa
zajmie go innymi sprawami.
- Chcesz mi powiedzieć, że baronowa też jest w to wmie
szana?
- Naturalnie, bo od pewnego czasu bardzo interesuje ją Pe
ter. O ile znam baronową, nie odstąpi go przez cały wieczór.
Sarę nawiedziło niepokojące przeczucie.
- Posłużyłbyś się każdym, prawda? - zapytała.
Noah spojrzał na nią surowo.
- Nie podobają mi się twoje myśli, Saro - powiedział.
- Mnie twoje też nie - odpowiedziała z pozornym chłodem
w głosie.
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI... 1 7 1
Rysy Noaha ściągnęły się, ale Sara znała już cały repertuar
jego min. Natychmiast przypomniał się jej Jake Hawke.
- Nie posługuję się tobą - oświadczył.
- Posługujesz się - odparła spokojnie.
- Niech ci będzie - zgodził się. - Ale nie tak, jak myślisz.
- Czyżbyś był nie tylko złodziejem, lecz i telepatą? Nie
wiedziałam, że masz tak wiele talentów.
Do diabła z nią! Jak może być taka czuła i subtelna w jednej
chwili i absolutnie nieprzystępna zaraz potem? Miał ochotę
mocno nią potrząsnąć, choć podziwiał jej upór.
- A ja nie wiedziałem, że jesteś głupia - oświadczył.
- Niech cię diabli - mruknęła. - Gdybym miała trochę roz
sądku, wykopałabym cię z tego mieszkania, zamknęła drzwi na
cztery spusty i natychmiast zapomniała, że kiedykolwiek spot
kałam tak nieznośnego człowieka!
- Owszem - przyznał Noah. - To właśnie powinnaś zrobić,
gdybyś miała trochę rozsądku.
- Zawsze mogłabym też wydać cię władzom i wziąć za to
nagrodę - zagroziła, choć świetnie wiedziała, że jest to groźba
bez pokrycia. - Wtedy nie musiałabym się nawet dzielić pienię
dzmi z tobą i Danem.
- Taka możliwość też istnieje - przyznał z uśmiechem No
ah. - Zdaje mi się, że twoja obsesja na punkcie pieniędzy ostat
nio nie wiadomo czemu osłabła. Kobieta, którą poznałem przed
kilkoma dniami, nie poświęciłaby całego swojego dobytku, żeby
pomóc mężczyźnie, którego prawie nie zna. Mężczyźnie, który
okazał się zwykłym złodziejem.
Pochylił się nad kanapą i spojrzał na nią.
- I jak, Saro? Mam wyjść czy poczekać, aż wezwiesz gliny?
- zapytał po chwili milczenia.
Zamknęła oczy i dla uspokojenia głęboko zaczerpnęła tchu.
- Gdzie jest ta cholerna mysz, z którą mam pracować? -
spytała w końcu.
ROZDZIAŁ 12
Wieczorem tego samego dnia Sara, ubrana na przyjęcie,
czekała na powrót Noaha z kolejnej tajnej misji. Wciąż dener
wowało ją, że Noah nie mówi jej wszystkiego, ale przestała się
tego domagać. Gdy wreszcie stanął na progu w smokingu, uzna
ła, że warto było na niego poczekać.
- Dorównałeś elegancją Peterowi - powiedziała, mierząc go
wzrokiem.
- Nie znoszę takiego stroju - burknął. - A jeszcze bardziej
nie znoszę, kiedy ktoś stawia mi Taylora za wzór.
- W każdym razie wyglądasz wspaniale, czy ci się to po
doba, czy nie. Baronowa nie będzie mogła od ciebie oderwać
oczu.
- Więc musisz mnie pilnować - odparł z szerokim uśmie
chem. - Wyglądasz wprost cudownie. Czy to tę suknię kupiłaś
wczoraj?
Sara wykonała obrót, demonstrując mu swój przerażająco
drogi nabytek.
- Właśnie tę - potwierdziła. - Podoba ci się?
Noah rzucił na stół paczki, które przyniósł, i mocno ją objął.
- Bardzo - szepnął. - A jeszcze bardziej podoba mi się ko
bieta, która się w niej znajduje.
Położyła mu głowę na ramieniu.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 7 3
- Ciągle doprowadzasz mnie do szału - powiedziała - ale ile
razy dochodzę do wniosku, że więcej nie chcę mieć z tobą nic
wspólnego, mówisz właśnie to, co chcę od ciebie usłyszeć.
Pocałował ją w czubek głowy.
- Staram się.
- Co jest w tych paczkach? - spytała z roztargnieniem, my
ślała bowiem o tym, że wolałaby nie iść na żadne przyjęcie
i spędzić ten czas sam na sam z Noahem.
- Coś dla ciebie. - Noah zapragnął nagle zapomnieć o koro
nie i poświęcić cały wieczór miłości.
Najpierw obowiązek, potem przyjemność, pomyślał jednak po
chwili. Hołdował tej zasadzie już dostatecznie długo, by stała się
jego drugą naturą. Ale nigdy jeszcze nie odczuwał tak silnej pokusy,
żeby sprzeniewierzyć się jej z czysto osobistych powodów.
Sara uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego.
- Dla mnie? Kupiłeś mi prezent?
Widząc jej uszczęśliwioną twarz, poczuł się jak skończony
drań.
- Nie prezent, ale wyposażenie - wyznał z żalem.
- Aha. - Radosny uśmiech Sary zgasł, gdy zrozumiała, że
Noah wciąż myśli przede wszystkim o kradzieży, a nie o niej.
- No to zobaczmy, co tu masz - powiedziała, siląc się na entu
zjazm.
Noah rozłożył przed nią kombinezon z czarnego nylonu.
- Powinien na ciebie pasować - powiedział, mierząc ją
wzrokiem.
Biorąc kombinezon z rąk Noaha, Sara zerknęła na metkę. Rze
czywiście nosiła ten rozmiar, wolała jednak nie wiedzieć, w jaki
sposób Noah nabył wprawy w ocenie kobiecych rozmiarów.
- Nie sądziłam, że takie coś jest w twoim guście - zażarto
wała, rozciągając elastyczny materiał.
Parsknął śmiechem.
- Twoja nowa suknia jest piękna, ale nie wyobrażam sobie,
żebyś mogła w niej pełzać po kanałach wentylacyjnych.
1 7 4 MIŁOŚĆ,ZEMSTAI...
Sara zerknęła na obszerną, długą spódnicę swojej kreacji.
- W ogóle o tym nie pomyślałam. - Przyjrzała się uważnie
nylonowemu kombinezonowi. - Naturalnie masz rację, ale mo
gę włożyć dżinsy i bawełnianą koszulkę.
- Lepiej włóż to - powiedział. - Gwarantuję, że o nic się nie
zaczepisz, a nie chciałbym, żebyś utknęła tam na stałe.
Sara zadrżała.
- Ja też nie - przyznała skwapliwie.
- Poza tym kombinezon ma kaptur, więc nie zabrudzisz
sobie włosów - dodał Noah.
Zdobyła się na nikły uśmiech.
- Wygląda na to, że pomyślałeś o wszystkim.
- Taką mam pracę.
Wolałaby, żeby bez przerwy jej o tym nie przypominał.
- Czy na przyjęciu nie będę zwracać uwagi w tym kombine
zonie?
- Na przyjęciu nie będziesz go miała na sobie. Możesz się
przebrać w gabinecie Branda na chwilę przed wejściem do kana
łów. Po twoim powrocie ukryjemy koronę, a potem znów prze
bierzesz się w suknię i nikt się o niczym nie dowie.
- A później wyjdziemy z koroną frontowymi drzwiami.
Skinął głową.
- Właśnie.
Sara odetchnęła głęboko.
- Chyba czas zaczynać to przedstawienie - powiedziała bez
entuzjazmu.
- Lepiej nie pojawiajmy się na przyjęciu razem. Ty idź pier
wsza, a ja przyjdę za jakiś kwadrans. Daj mi swoją torebkę
- polecił Noah.
Wręczyła mu torebkę zdobioną białymi koralikami i z uwagą
przyjrzała się, jak składa kombinezon. To, że bez trudu zmieścił
go do maleńkiej torebki, bynajmniej nie poprawiło jej nastroju.
Nadal nie miała ochoty w nim występować. Noah spojrzał na jej
stopy.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 7 5
- Buty - powiedział zamyślony. - Chyba nie zdołasz przy
kryć tenisówek suknią?
Sara pokręciła głową.
- Jestem gotowa zrobić dla ciebie prawie wszystko, ale to
akurat jest wykluczone. - Uniosła suknię i pokazała mu parę
ślicznych sandałków na wysokim obcasie. - Idę w tym.
- Może jednak schowasz tenisówki pod spódnicą? Wydaje
mi się dostatecznie długa.
- Nawet tego nie proponuj! Może lepiej schowasz je pod
marynarką?
- Zniekształciłyby mi linię smokingu - zaprotestował.
- Lepiej zniekształcić twoją linię niż moją - odpaliła, ale
widząc jego strapioną minę, postanowiła się nad nim zlitować.
- Nie martw się - powiedziała i poklepała go po ramieniu. - Nie
zabrałam z domu Malcolma wszystkich swoich rzeczy. Mam
parę tenisówek w pokoju na górze.
- Mogłaś mi to od razu powiedzieć.
Wspięła się na palce i cmoknęła go w gniewnie zaciśnięte
usta.
- Mogłam - przyznała - ale wtedy nie miałabym przyje
mności zobaczenia, jak wyglądasz, kiedy jesteś w kropce.
Odpowiedź Noaha przypomniała pomruk dzikiego zwierza.
- Zobaczymy się za parę minut - powiedziała Sara i ruszyła
do drzwi.
- Odprowadzę cię do samochodu - zaofiarował się i objął ją
w talii.
Gdy usiadła za kierownicą, Noah pomógł jej upchać w samo
chodzie suto marszczoną spódnicę.
- Saro... - powiedział z wahaniem, gdy włożyła kluczyk do
stacyjki.
Spojrzała na niego.
- Słucham.
- Naprawdę doceniam to, co robisz.
Skinęła głową.
1 7 6 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Wiem.
- Kiedy to się wreszcie skończy, porozmawiamy.
- Porozmawiamy.
Zdziwiła ją nieszczęśliwa mina Noaha. Miała nadzieję, że nie
usłyszy za chwilę pożegnalnej przemowy. Jeśli zamierzał znik
nąć z jej życia, wolała, by stało się to szybko.
- Czy obiecujesz, że wysłuchasz mnie bez względu na to, co
się stanie? - zapytał. Ponurym tonem głosu ani trochę nie popra
wił jej samopoczucia.
- Obiecuję.
- Tylko o tyle mogę cię prosić - mruknął. Potem pochylił się
i pocałował ją tak namiętnie, że aż zakręciło jej się w głowie.
- Niedługo się zobaczymy - obiecał.
- Niedługo - powtórzyła cicho.
Zamknął drzwi samochodu i stojąc na krawężniku z rękami
w kieszeniach, przyglądał się, jak Sara odjeżdża. Gdy znikła za
zakrętem, zaklął pod nosem.
Sara trzymała w dłoni pełny kieliszek szampana. Nie chciała
pić przed kradzieżą korony. I tak przerażała ją wizja pełznięcia
wąskimi, ciemnymi kanałami, a alkohol mógłby jeszcze spotę
gować jej strach. Raz po raz zerkała ukradkiem ku drzwiom,
wyczekując przyjścia Noaha.
- Moja droga - mówiła baronowa - widzę, że wzięłaś sobie
moją radę do serca. To naprawdę urocza suknia. Taka dziewicza.
Sara uśmiechnęła się, patrząc na obcisłą suknię Gizelli, uszy
tą ze złotej lamy. Przemknęło jej przez myśl, że może to właśnie
ona powinna wybrać się po koronę. Jej kreacja na pewno nie
zaczepiłaby o żaden wystający sworzeń. Nie była jednak pewna,
czy baronowa w ogóle jest w stanie usiąść, więc o pełzaniu ra
czej nie było mowy. Podejrzewała, że baronowej trudno było
nawet zaczerpnąć tchu.
- Dziękuję.- odpowiedziała machinalnie. Gdzie się podzie-
wa Noah? - Miała pani rację co do tego butiku.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 7 7
- Paryż to nie jest, ale w razie potrzeby można tam znaleźć
całkiem przyzwoitą suknię - oświadczyła Gizella.
- Czy często jeździ pani do Europy? - ciągnęła konwersację
Sara.
- Przynajmniej dwa razy do roku. Bardzo mi się podoba
w Ameryce, ale czuję silną więź z ojczyzną.
- Słyszałam, że zna pani dzieje swojego rodu do kilku poko
leń wstecz. Zazdroszczę pani tego. Większość Amerykanów nie
ma możliwości prześledzenia swojego drzewa genealogicznego.
- Och, dla nas rodzinne korzenie zawsze były bardzo ważne
- powiedziała Gizella. Akurat przechodził obok kelner z tacą,
więc wymieniła pusty kieliszek po szampanie na pełny. - Wy
wodzę się od Madziarów, którzy w dziewiątym wieku przybyli
spod Uralu na teren obecnych Węgier.
- W dziewiątym wieku? - powtórzyła Sara, wciąż patrząc
na drzwi. - Niesamowite.
- Potem przybyła nam w rodzinie gałąź wenecka, gdy Zadar
zbuntował się przeciwko Republice Weneckiej i oddał się pod
opiekę mojego przodka, króla Węgier, Beli Trzeciego.
- Jeśli dobrze pamiętam, to się zdarzyło bardzo dawno. Jesz
cze przed czwartą wyprawą krzyżową, prawda?
- W dwunastym wieku - potwierdziła baronowa. - Tak, tak.
Korzenie rodu Levinzski sięgają bardzo głęboko. Czy mówiłam
pani, że Piotr Pierwszy uwielbiał nasze wina?
- Zdaje się, że już o tym słyszałam - odparła Sara. - Prze
praszam, pani baronowo - dodała szybko, gdyż wreszcie zoba
czyła Noaha.
Wiedząc, że baronowa ich obserwuje, skinęła mu tylko gło
wą, jakby łączyła ich powierzchowna znajomość, ale podeszła
do niego.
- To miło, że przyszedł pan tu dziś wieczorem, panie Lan
caster.
- Za nic nie opuściłbym tego przyjęcia - odparł Noah. -
Gdzie jest Brand? - spytał cicho.
1 7 8 MŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Sara udała, że sączy szampana, który zdążył jej się zagrzać
w kieliszku.
- Nie mam pojęcia. Jestem tu już pół godziny, ale jeszcze go
nie widziałam.
- To ciekawe.
- No właśnie. Sądzisz, że on coś podejrzewa?
- Nie wiem. Gdzie jest Taylor?
- Był tu, ale dość dawno go nie widziałam. Musiałam wysłu
chać opisu całego drzewa genealogicznego baronowej. A skoro
o niej mowa... - Sara zawiesiła głos, bo zobaczyła, że Gizella
zbliża się do nich.
- Noah, kochany - ucieszyła się baronowa - skoro już je
steś, wreszcie może się zacząć prawdziwe przyjęcie. - Ujęła
jego twarz w dłonie i pocałowała go.
Sara nie miała zamiaru przyglądać się temu. Najchętniej
pociągnęłaby Gizellę za jej farbowane włosy. Czy to nie byłaby
dywersja? - pomyślała, upajając się w duchu taką wizją.
- Przepraszam państwa, ale chcę wziąć sobie coś do picia
- powiedziała.
- Naturalnie, moja droga - odpowiedziała machinalnie ba
ronowa. - Baw się dobrze. Ja zadbam o naszych gości. - Wzięła
Noaha pod rękę.
- Nie wątpię - mruknęła Sara. Uznała, że teraz może iść po
tenisówki, więc opuściła salon i ruszyła korytarzem ku scho
dom. Gdy z gabinetu Malcolma niespodziewanie wyszedł Tay
lor, nie miała gdzie się ukryć.
Peter wydawał się zaskoczony jej widokiem.
- Co tu robisz, Saro?
- Zostawiłam na górze moją ulubioną szminkę. Właśnie
miałam po nią iść - odparła.
Chyba jej uwierzył.
- Czy już ci mówiłem, jak ładnie wyglądasz?
- Owszem - potwierdziła z wymuszonym uśmiechem.
Spojrzała mu za plecy. - Czy Malcolm jest u siebie?
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 1 7 9
- Jest w swoim pokoju - odpowiedział Peter. - Niestety źle
się czuje. Prosił mnie, żebym przyniósł mu pewne dokumenty.
- Może pracować, ale nie ma siły zejść do gości?
Peter uśmiechnął się do niej.
- Dobrze wiesz, Saro, jaki z niego pracoholik. Prawdopo
dobnie jeszcze na łożu śmierci będzie dyktował listy.
- A co z przyjęciem? - spytała, myśląc tylko o tym, w jaki
sposób ta sytuacja wpłynie na plany Noaha.
- Idę teraz zanieść mu te papiery, a potem zejdę na dół
i przeproszę gości w jego imieniu. Jest tyle alkoholu i jedzenia,
że nikt chyba nie będzie tęsknił za gospodarzem.
- Pewnie masz rację.
Ujął ją za rękę i kciukiem zaczął rysować kółka we wnętrzu
jej dłoni.
- Nie przychodziłaś przez ostatnie dwa dni.
Sara z trudem ukryła obrzydzenie, jakie budził w niej dotyk
Petera.
- Już rozmawiałam o tym z Malcolmem. Zgodziłam się
z wami pracować, ale to nie oznacza, że muszę tę pracę lubić.
Peter zmarszczył brwi.
- Jeszcze jesteś na mnie zła? Sądziłem, że doszliśmy do
porozumienia?
- Nie do końca ci ufam, Peter. Pracujesz z Malcolmem od
lat, a mimo to chcesz go oszukać. Dlaczego miałbyś się zacho
wać inaczej wobec mnie?
Przesunął jej palcem po policzku.
- Ponieważ, moja droga, jesteś o wiele bardziej czarująca
niż Malcolm Brand.
- A co z baronową?
Zmrużył powieki.
- Jak to co?
Wzruszyła ramionami.
- Gdy byliśmy na przejażdżce, wydawałeś się nią bardzo
zainteresowany.
1 8 0 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Roześmiał się głośno.
- To dlatego tak chłodno mnie traktujesz. Jesteś zazdrosna!
Sara już otworzyła usta, żeby zaprotestować. Uświadomiła sobie
jednak, że popełniłaby gruby błąd, zdradzając swe uczucia.
- Czy można mnie o to winić? - spytała, wydymając wargi.
- Bądź co bądź, baronowa ma tytuł i pieniądze, a słyszałam, że
jej kolekcja sztuki jest nie gorsza niż kolekcja Malcolma. Jak
mogę z nią rywalizować?
Pogłaskał ją po nagim ramieniu.
- Dziwi mnie, że w ogóle o to pytasz.
Wyraźnie miał ją ochotę objąć, więc cofnęła się.
- Ktoś może tędy przechodzić - zmitygowała go.
Popatrzył na nią w zamyśleniu.
- Wciąż nie wiem, czy jesteś największą kokietką świata,
czy po prostu się mnie boisz.
- To nie twoja wina - bąknęła, starając się wymyślić coś, co
uchroniłoby ją przed jego zalotami. Nagle przypomniała sobie
uwagę baronowej na temat sukni i postanowiła z niej skorzystać.
- Rzecz w tym, że wcale nie jestem taka doświadczona, jak ci się
zdaje. Potrzebuję trochę czasu.
- Chcesz mi powiedzieć, że jesteś dziewicą? - spytał z nie
dowierzaniem Peter.
Wbiła wzrok w marmurową podłogę i skinęła głową.
- W twoim wieku? - zdziwił się. - Dlaczego?
- Może nie spotkałam odpowiedniego mężczyzny - odparła.
Wstrzymała oddech, czekając na jego reakcję. Wreszcie, kie
dy podniosła wzrok, w jego oczach ujrzała błysk, zmysłowy
i triumfalny zarazem.
Znów ujął ją za rękę.
- Zostań po przyjęciu - powiedział, unosząc jej dłoń do
warg.
- Nie wiem - szepnęła wstydliwie.
Mocniej zacisnął palce na jej dłoni.
- Będzie wspaniale, Saro. Obiecuję.
MŁOŚĆ.ZEMSTAI... 1 8 1
Wiedziała, że Noah zabiłby ją za zadanie tego pytania, ale
musiała poznać odpowiedź.
- A co z koroną, Peter?
Spojrzał na nią posępnie.
- Więc jednak jesteś samolubną panienką, prawda?
Uśmiechnęła się do niego słodko.
- Ty też dbasz o swoje interesy. Prawdopodobnie dlatego
niebo przeznaczyło nam wspólny los.
- Albo piekło - mruknął szorstko. - Proponuję ci naprawdę
dobry interes, moja chciwa kokietko. Zostań ze mną na noc,
a rano, zanim Malcolm się zbudzi, zabierzemy koronę.
Sara udała zdziwienie.
- Czy korona jest już w domu?
- Jest w skrytce... Pragnę cię, Saro.
Zerknęła na dokumenty, które wciąż ściskał w dłoni.
- Nie sądzisz, że powinieneś zanieść te papiery Malcolmo
wi, zanim zacznie cię szukać?
- Powinienem - przyznał niechętnie. - Spotkajmy się przy
basenie po wyjściu wszystkich gości.
Sara skinęła głową.
- Dobrze, przyjdę tam.
Gdy stukot jego kroków na marmurowych płytach ucichł,
głęboko odetchnęła, a potem szybko weszła po schodach na
piętro.
Noah miał nadzieję, że odpowiada baronowej we właściwych
odstępach czasu. Gizella plotła androny o swojej rodzinie i
o dziełach sztuki, które udało jej się wywieźć, gdy uciekała
z Węgier w 1956 roku, po stłumieniu powstania przez Rosjan,
i wciąż go dotykała. Te uwodzicielskie wysiłki coraz bardziej go
irytowały. Gdzie, u diabła, podziała się Sara? Nie było jej już
stanowczo za długo.
Przez chwilę niepokoił się, że wpadła w ręce Taylora, ale
wkrótce potem Peter wszedł do salonu i przeprosił gości w imie-
1 8 2 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
niu gospodarza, który czuł się zbyt zmęczony, by osobiście
zaszczycić zebranych swoją obecnością. W odpowiedzi rozległ
się zdawkowy pomruk żalu i przyjęcie bez przeszkód potoczyło
się dalej.
- Kochany, tu jest tak gorąco. - Baronowa nadąsała się
wdzięcznie. - Nie poszedłbyś ze mną na mały spacer po
okolicy?
- Może wystarczy pani napój chłodzący - odparł Noah.
Już dawno nie odczuł takiej ulgi jak w tej chwili, gdyż akurat
podszedł do nich Peter Taylor.
- Będę zaszczycony, jeśli pani baronowa pozwoli, żebym jej
towarzyszył w przechadzce - powiedział gładko. - Czy pokazy
wałem już pani najnowszy nabytek Malcolma?
Noah zesztywniał. Niemożliwe, żeby Peter zamierzał powie
dzieć Gizelli o koronie.
- Cóż to takiego? - spytała baronowa, spoglądając to na
jednego, to na drugiego mężczyznę, jakby próbowała zdecydo
wać, z którym należy wiązać nadzieję na bardziej atrakcyjny
wieczór.
- W stajni mamy pięknego nowego araba. Przywieziony
dopiero dziś - powiedział Peter.
- Uwielbiam araby! - zawołała Gizella i klasnęła w dłonie.
Zwróciła się do Noaha. - Nie będziesz za mną tęsknił, kochany?
- Oczywiście, że będę - zapewnił ją Noah.
Roześmiała się.
- Och, Noah, jesteś cudownym kłamcą. - Omiotła wzro
kiem salon. - Ale może tymczasem zajmiesz się panną Madison.
Wydaje mi się tutaj nieco zagubiona.
Noah zerknął na Sarę, która stała sama przy bufecie.
- Może rzeczywiście tak zrobię.
- Niech pan pochwali jej suknię - pouczyła go baronowa. -
Z takimi marnymi zarobkami biedaczka będzie po tym zakupie
głodować przez miesiąc. Być może jednak komplement przy
stojnego mężczyzny zrekompensuje jej cierpienia.
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI... 1 8 3
- Postaram się-obiecał Noah.
Baronowa poklepała go po policzku.
- Dobrze się baw, kochany, ale nie przesadzaj. Nie wydaje
mi się, żeby nasza Sara była w stanie okiełznać takiego mężczy
znę jak ty.
Sara dowiodła fałszywości tego przeświadczenia w tym sa
mym momencie, gdy Noah do niej podszedł.
- Zdawało mi się, że Peter miał zajmować baronową przez
cały wieczór - zaatakowała go.
- Peter przyszedł mi z odsieczą w ostatniej chwili - odparł
z kwaśnym uśmiechem. - Obawiam się, że jeszcze kilka sekund
tej babskiej gadaniny i z rozpaczy wsadziłbym głowę do czary
z ponczem, żeby się utopić.
- Widziałam, jak potwornie cierpiałeś.
- Naprawdę cierpiałem. Ale przede wszystkim martwiłem
się o ciebie.
- Czyżby? Nic na to nie wskazywało. - Sara ugryzła kęs
nadziewanej pieczarki.
- Czy zawsze jesz, kiedy jesteś zdenerwowana?
Przełknęła przystawkę.
- Zawsze. To chyba lepsze niż ciskanie różnymi przedmiotami.
- Pewnie tak. Jeśli nadal będziesz bez przerwy jadła, u-
tkwisz w kanałach wentylacyjnych.
- Nie utkwię - odparła, kładąc na bułeczce gruby plaster szynki
i dwa kawałki szwajcarskiego sera. - A kiedy tam idziemy?
Noah wyjął jej z ręki kanapkę i odłożył ją na stół.
- Teraz - powiedział.
ROZDZIAŁ 13
Sara czuła, że ma nogi jak z drewna, gdy wraz z Noahem
zmierzała w stronę gabinetu Malcolma Branda.
- Zdenerwowana? - zapytał.
- To stanowczo za słabe określenie.
Przystanął, ujął ją za ramiona i spojrzał prosto w jej bladą
twarz.
- Wiesz, że nie pozwoliłbym ci zrobić niczego naprawdę
niebezpiecznego.
Jak bardzo chciałaby w to wierzyć! Nie mogła jednak pozbyć
się wrażenia, że największą miłością Noaha jest korona.
- Czyżby?
Delikatnie rozmasował jej kark.
- Wciąż mi nie ufasz, tak?
- Chciałabym ci ufać - odparła zgodnie z prawdą.
- Jeszcze tylko godzina - obiecał. - Potem będziemy mogli
odbyć naszą mocno spóźnioną rozmowę.
Sara westchnęła.
- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to robię.
- Nikt cię do tego nie zmusza - zwrócił jej uwagę.
Szczerze mówiąc, wolałaby, żeby ją zmusił. Wtedy wszystko
byłoby prostsze.
- Gdzie podziałaś tenisówki?
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I. „ 1 8 5
Uśmiechnęła się słabo.
- Zaczynam nabierać wprawy w szpiegowskim rzemiośle.
Schowałam je w urnie przed gabinetem Malcolma.
- No, no, poczynasz sobie niczym Mata Hari.
Sara ruszyła dalej, choć nogi odmawiały jej posłuszeństwa.
- Po co mi ją przypomniałeś? Jeśli dobrze pamiętam, Matę
Hari stracono za kolaborację z Niemcami.
- Nie przejmuj się tym. Zgodnie z międzynarodowym pra
wem wojennym, żeby doszło do skazania za szpiegostwo, trzeba
zostać złapanym na liniach nieprzyjaciela w przebraniu lub po
sługiwać się inną tożsamością. - Uśmiechnął się. - Więc tobie to
akurat nie grozi.
- Nawet nie będę pytać, skąd to wiesz - mruknęła.
Doszli do drzwi gabinetu, ale gdy Noah obrócił gałkę, drzwi
się nie otworzyły.
- Zamknięte - stwierdził.
- Wcale mnie to nie dziwi - powiedziała Sara. - Malcolm
często zamyka gabinet na klucz, gdy nie pracuje.
- Nie bez powodu. - Noah wyciągnął wytrych z kieszeni
smokingu. W kilka sekund później drzwi się otworzyły.
- Łatwizna - powiedział z zadowoleniem.
Sara pokręciła głową. Stanowczo za szybko poradził sobie
z tym zamkiem. Ale czego właściwie oczekiwała? Przecież tyl
ko posłużył się jednym ze swoich narzędzi pracy. Wyjęła teni
sówki i weszła do gabinetu.
Kiedy zobaczyła Malcolma, stanęła jak wryta. Upuściła teni
sówki i krzyknęłaby, gdyby Noah nie zasłonił jej ust swoją
wielką dłonią.
- Ani mru-mru - ostrzegł szeptem.
Sara spoglądała z przerażeniem na Malcolma Branda, siedzą
cego w obitym skórą fotelu. Jego szkliste oczy zdawały się
przewiercać ją na wskroś.
- Czy obiecasz nie krzyczeć, jeśli cofnę rękę? - zapytał
Noah.
1 8 6 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Skinęła głową.
Rzeczywiście nie krzyknęła, ale musiał ją podtrzymać, bo
ugięły się pod nią kolana.
- Odetchnij głęboko - poinstruował ją chrapliwym szeptem.
Sara spróbowała zastosować się do tego polecenia, ale od
dech miała płytki i nierówny.
- Jeszcze raz.
Tym razem było lepiej. Dopływ tlenu do płuc trochę przerze
dził mgłę, która zasnuła jej oczy.
- Czy on... - Nie potrafiła zdobyć się na określenie tego, co
zobaczyła.
- Obawiam się, że tak.
Nie mogła oderwać wzroku od twarzy Malcolma. Jego oczy
wydawały się prawie bezbarwne, twarz była popielata, a usta
szeroko otwarte.
- Jeszcze nigdy nie widziałam martwego człowieka.
- Wierz mi, że chociaż widziałem to wielokrotnie, wcale nie
jest mi łatwiej. - Popatrzył na nią z troską. - Czy jeśli cię pusz
czę, nie zemdlejesz?
Odwróciła oczy od zwłok i spojrzała na Noaha.
- Chyba nie - odparła.
Podszedł do drzwi i jednym szybkim ruchem zamknął je od
wewnątrz.
- Najpierw musimy sprawdzić, czy w sejfie jest klucz.
Sara zastanawiała się, jak Noah może nic sobie nie robić
z widoku trupa. Pracował jak maszyna, manipulując gałkami
sejfu. A przecież złodzieje biżuterii raczej nie powinni natykać
się na martwych ludzi.
- Pusto - oświadczył po chwili.
Serce Sary zamarło.
- Trzeba mu przeszukać kieszenie - oznajmił.
Gdy zrobił krok w stronę ciała Malcolma, chwyciła go za
ramię.
- Nie wolno ci tego zrobić!
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 8 7
Przykrył jej lodowatą dłoń swoją, o wiele cieplejszą.
- Jeśli ma klucz przy sobie, będziemy mogli po prostu wyłą
czyć alarm i zabrać koronę.
- Chyba nie myślisz nadal o koronie. Musimy uciekać. Mal
colm nie żyje. Ktoś może pomyśleć, że to my go uśmierciliśmy.
Noah zdjął jej rękę ze swojego ramienia i przykucnął obok
zwłok.
- On nie żyje już od pewnego czasu - powiedział, trzyma
jąc Branda za nadgarstek. - Według mnie przynajmniej dwie
godziny.
- Czy został zamordowany? - zapytała Sara.
- Nie sądzę. Nie ma śladów walki. Mówiłaś, że był chory na
serce. Prawdopodobnie zmarł śmiercią naturalną.
Sara odwróciła się do okna i utkwiła wzrok w ciemności. Nie
mogła znieść widoku przeszukiwania kieszeni Branda.
- Tu też nie ma klucza - mruknął w końcu Noah. - Musimy
się trzymać pierwotnego planu.
Odwróciła się i spojrzała na niego zdumiona.
- Chyba nie mówisz poważnie.
- Oczywiście, że poważnie. Źle się stało, że tego sukinsyna
szlag trafił. Z rozkoszą dopilnowałbym, żeby resztę swych dni
spędził w więzieniu. Ale jego śmierć niczego nie zmieniła. Mu
simy wykonać swoje zadanie.
Pokręciła głową i odsunęła się od niego.
- Nie mogę uwierzyć, że jesteś taki nieczuły... Ten człowiek
nie żyje. Wszystko jedno, jak bardzo był zły, ale nie może już
nas skrzywdzić. Dlaczego na tym nie poprzestaniemy?
- Wkrótce w tym domu zaroi się od gliniarzy, adwokatów
i dziennikarzy. Na pewno znajdą skrytkę w piwnicy. I koronę.
Nie mogę do tego dopuścić, a to oznacza, że muszę sam przecis
nąć się przez te kanały.
Przyjrzała się jego szerokim barom, rozpychającym marynar
kę szytego na miarę smokingu.
- Nie masz szans.
1 8 8 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Muszę spróbować. Zbyt wiele od tego zależy.
Spojrzała na niego wyzywająco.
- Chodzi ci o kilka klejnotów? Zaryzykowałbyś wolność,
a nawet życie dla kilku głupich kamieni?
- Mniejsza o kamienie - odparł szorstko. - Musisz zrozumieć,
Saro, że nie pracuję sam. Są ludzie, którzy z bardzo ważnych
powodów muszą mieć tę koronę. Zlecili mi to zadanie, ponieważ
jestem najlepszy. Tylko ja jestem w stanie je wykonać - dodał.
- Spoczywa na mnie odpowiedzialność i muszę się wywiązać z te
go obowiązku, wszystko jedno, czy z twoją pomocą, czy bez niej.
- A co z twoją odpowiedzialnością wobec mnie? - spytała
cicho. - Wobec nas? Myślałam, że coś dla ciebie znaczę. - Wie
działa, że brzmi to żałośnie, ale nie mogła się powstrzymać.
Noah bardzo chciał natychmiast zabrać Sarę do siebie w gó
ry. Tam, gdzie niebo nad głowami jest czyste, niebieskie,
a w przestworzach krążą orły i powietrze tchnie świeżością;
gdzie życie jest proste i uczciwe. Ale nie mógł tego zrobić.
Jeszcze nie.
Wątpił zresztą, czy po tym wieczorze zdoła ją namówić, żeby
pojechała z nim z własnej woli. Zaczął się nawet zastanawiać,
jak zareagowałaby, gdyby ją porwał.
- To nie ma z nami nic wspólnego - zapewnił ją.
- Mylisz się. To ma z nami wiele wspólnego. Wszystko.
- Dałem ci słowo.
- Teraz mówisz dokładnie tak samo jak ten głupi Jake
Hawke.
- Zdawało mi się, że lubisz tę postać.
- Lubię, ale w książkach - odparła. - Życie nie jest szpiego
wską powieścią.
- Wróć do domu, Saro. Masz rację. To nie jest miejsce dla
ciebie. - W jego głosie nie było wyrzutu, tylko głęboki żal.
- Do widzenia - szepnęła.
Przycisnął dłoń do jej policzka.
- Do widzenia. Powodzenia w życiu. - Spodziewała się po-
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 8 9
całunku, ale Noah opuścił rękę i odwrócił się. Wsadził ręce do
kieszeni, lekko się przygarbił i stanął wpatrzony w okno.
Chciała do niego podejść, nawet wyciągnęła ku niemu rękę.
Zmieniła jednak zdanie, otworzyła drzwi i wyszła na korytarz.
Zrobiła nie więcej niż dwa kroki, gdy zrozumiała, że nie może
zostawić Noaha samego. Nie w ten sposób. Nie miała pojęcia,
w co jest wplątana. Wyznanie Noaha, że pracuje dla innych
ludzi, bardzo ją zaskoczyło, lecz mimo to musiała zrobić wszy
stko co w jej mocy, by zapewnić mu bezpieczeństwo.
- Naprzód - zakomenderowała dziarsko, wróciwszy do ga
binetu.
Noah stał na krześle i zdejmował kratę z kanału wentylacyj
nego. Widząc Sarę, cały stężał.
- Kiedy to wszystko się skończy - odezwał się- przypomnij
mi, żebym ci powiedział, jak bardzo cię kocham.
Sara skinęła głową.
- Możesz na mnie liczyć. - Jej głos był cichy, lecz zdecy
dowany.
Noah zszedł z krzesła.
- Musisz się przebrać.
Wyciągnęła kombinezon z torebki.
- Odwróć się.
Mimo powagi sytuacji Noah się uśmiechnął.
- Czy nie jest trochę za późno na okazywanie wstydu?
- Zgodziłam się, że ukradnę dla ciebie tę koronę, ale tylko tyle
- odparła stanowczo. - Striptizu w programie nie było. - Zerknęła
ukradkiem na martwe ciało Malcolma. -I odwróć fotel - poleciła
Noahowi. - Facet był wystarczająco wredny za życia. Nie zniosę,
żeby teraz gapił się na mnie tymi trupimi oczami.
Noah natychmiast spełnił jej życzenie. Musiał bardzo się
starać, żeby ukradkiem nie zerknąć, jak Sara się rozbiera.
- Jestem gotowa - oznajmiła po chwili.
Powoli się obrócił i spojrzał na nią. Kombinezon przylegał do
jej ciała jak druga skóra.
1 9 0 MŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Takiego złodzieja biżuterii jeszcze nie widziałem - powie
dział schrypniętym głosem.
Zarumieniła się.
- Masz dość dziwny gust, jeśli chodzi o kobiecą garderobę.
Czuję się tak, jakbym jechała w trasę z kapelą rockową.
Pokręcił głową.
- Wyglądasz cholernie seksownie, ale kombinezon nic by
nie pomógł, gdyby nie było w nim kobiety z klasą.
- Zawsze wiesz, co powiedzieć, prawda? -odparła z uśmie
chem.
- Tylko wtedy, jeśli rozmawiam z kobietą idealną.
Wymienili przeciągłe spojrzenia. Wreszcie Sara głęboko za
czerpnęła tchu.
- No to do dzieła - powiedziała. - Byle szybko, bo jeszcze
zmądrzeję i wycofam się.
- Masz tu mapkę kanałów, żebyś się nie zgubiła. - Podał jej
kartkę.
- Nawet o tym nie wspominaj!
- Nie martw się, za każdym razem skręcasz w prawo. -
Sięgnął do kieszeni. - A tu jest latarka, żebyś nie czołgała się
w całkowitej ciemności.
Na myśl o tym cała zadrżała.
- Noah - powiedziała nagle - tam nie ma pająków, prawda?
Myszy się nie boję, ale pająki to zupełnie co innego.
- Jest za gorąco na pająki - odparł Noah, owijając ją liną
w talii. - Będziesz potrzebować tego urządzenia w drodze po
wrotnej. Ssawkę musisz przyczepić do sklepienia kanału, a linę
przewlec przez zaczep.
- Skąd wiesz, że umiem się wspiąć po linie? - spytała, gdy
założył jej parę ochraniaczy na kolana, podobnych do tych, które
noszą siatkarze.
Zaskoczyła go.
- Sufit jest zaledwie dwa i pół metra nad ziemią, Saro, a na
linie zawiązałem węzły, żebyś miała się czego przytrzymać.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 9 1
- Nagle spochmurniał. - Może uda nam się zrobić coś w rodzaju
drabinki.
- Poradzę sobie - zapewniła go. - Kiedy byłam mała, tata
powiesił mi linę na drzewie. Wspinałam się na nią bez przerwy,
chociaż wtedy nie sądziłam, że trenuję na przyszłość.
- Nigdy nie wiadomo, co się w życiu przyda - przyznał
pogodnie Noah. - A tu masz krótkofalówkę. Będę do ciebie
mówił, póki nie dotrzesz do skrytki.
- Dziękuję. Doceniam twoją troskliwość.
Spojrzał na nią poważnie.
- Wiesz, że gdyby był inny sposób...
Sara przyłożyła mu palce do warg.
- Wiem - powiedziała cicho.
Znów wymienili przeciągłe spojrzenia, znacznie bardziej
wymowne niż słowa. Wreszcie Noah potrząsnął głową, jakby
chciał przepędzić niepotrzebne myśli.
- Nie zapomnijmy o twoim małym przyjacielu. - Wyjął
z szafy małe kartonowe pudełko z otworami w wieczku.
- Schowałeś tu tę mysz wtedy, kiedy wypuściłeś pozostałe,
prawda?
- Musiałem być pewny, że w odpowiedniej chwili będziemy
mieli jedną do dyspozycji.
- Zdaje się, że pomyślałeś o wszystkim - odparła. Jej wzrok
napotkał ciało Malcolma. - A kto wyłączy alarm?
- Miejmy nadzieję, że zaginiony klucz ma Taylor. Czy nie
widziałaś go wcześniej, jak wychodził z gabinetu?
Skinęła głową.
- Widocznie Malcolm już wtedy był martwy, a Taylor zwie
trzył okazję i zabrał klucz.
- To wydaje się logiczne - zgodziła się Sara. - Obiecał mi,
że jeśli spędzę z nim noc, rano będę miała koronę.
Noah zmrużył oczy.
- Tego mi wcześniej nie powiedziałaś.
Wzruszyła ramionami.
1 9 2 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Nie widziałam potrzeby.
- Łeb mu rozbiję, jak już będzie po wszystkim - zapo
wiedział.
Nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
- To mi się podoba! Jesteśmy w pokoju razem z nieboszczy
kiem, właśnie mamy zrobić skok stulecia, a ty się martwisz
o moją cześć.
- Ktoś musi - odburknął. - Ale nie zgodziłaś się, prawda?
Poklepała go po policzku.
- Nie martw się, jeden złodziej mi wystarczy. - Spojrzała na
niego czule. - Czy pamiętasz, jak wyleczyłeś mnie z klaustrofo-
bii w windzie?
- Jak mógłbym zapomnieć?
Ujęła jego twarz w dłonie.
- Chyba potrzebuję zachęty - powiedziała cicho.
Objął ją. Czuły pocałunek szybko stał się zaborczy. Sara rozchy
liła wargi i pozwoliła się ponieść namiętności. Tego właśnie potrze
bowała. Gdy już znajdzie się w kanale, będzie miała na czym skupić
myśli, będzie pamiętać, że robi to wszystko z miłości.
- Saro - szepnął chrapliwie Noah i przesunął dłońmi po jej
plecach.
W odpowiedzi dotknęła koniuszkiem języka jego warg.
- Kocham cię - odszepnęła.
Nieoczekiwanie Noah położył jej ręce na ramionach i deli
katnie odsunął ją od siebie.
- Mam nadzieję, że zawsze będziesz.
Otworzyła oczy i popatrzyła na niego. Oboje milczeli i zdawało
się, że trwa to wieki.
- Lepiej załatwmy już, co mamy załatwić - przynaglił ją
w końcu Noah.
- Życz mi szczęścia.
Podsadzając ją do kanału, jeszcze raz ją uścisnął.
- Zawsze - powiedział.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 9 3
Zdawało jej się, że czarny tunel nie ma końca. Było gorąco
jak w Hadesie, włosy lepiły jej się do czoła, ale skórę miała
lodowatą ze strachu. Co chwila przystawała, żeby zaczerpnąć
kilka uspokajających, głębokich oddechów. Wtedy przypomina
ła sobie pocałunek i to dodawało jej sił, by iść dalej. Noah, tak
jak obiecał, utrzymywał z nią kontakt.
- Zaraz powinniśmy dojść - szeptała Sara do myszy. - To
nie może już długo trwać.
Stłumione piski dowodziły, że małemu pasażerowi pudełe
czka otoczenie również bardzo się nie podoba.
- Spójrz na to z innego punktu widzenia - szeptała dalej do
myszy, dodawała jej bowiem otuchy myśl, że ktoś z nią jest
w tym ciemnym, ciasnym kanale. - Lepiej się trochę pomęczyć
niż skończyć w roli obiadu Carmen.
Na chwilę się zatrzymała i zerknęła na mapkę. Jeśli Noah
dobrze wszystko narysował, pozostał jej ostatni zakręt, potem
jeszcze około dwóch metrów i powinna być na miejscu. Za
czerpnęła tchu i znów ruszyła.
- Eureka! - powiedziała wreszcie zdyszana.
- Saro? - Głos Noaha był bardzo spokojny, jeśli zważyć na
okoliczności.
- Dotarłam do skrytki - odrzekła. - Teraz przyczepię ssawkę
do sklepienia i zdejmę kratę.
- Przykro mi, ale muszę cię zostawić i wrócić do gości - sze
pnął.
Otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, ale nie dobył się z nich
żaden dźwięk.
- Nie szkodzi - bąknęła w końcu. - Doug i ja poradzimy
sobie.
- Doug...?
- Mój mały wspólnik - wyjaśniła, choć zrobiło jej się dość
głupio. - Nazwałam go Douglas Fairbanks junior. Jakoś mi to do
niego pasowało.
Śmiech Noaha bardzo ją pokrzepił.
1 9 4 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Jesteś nadzwyczajna. Pamiętaj, że masz tylko minutę. Nie
zapomnij o tym i nie zacznij się upajać widokiem skradzionych
arcydzieł Branda.
- Nie martw się o mnie - odparła. - Tylko pilnuj Petera.
- Dobrze. Aha,Saro...
- Słucham? - odszepnęła.
- Nie wiem, jak zdołam ci to kiedykolwiek wynagrodzić.
- Nie przejmuj się - dodała mu otuchy, choć sama wcale nie
czuła się w tej chwili zbyt pewnie. - Mam w głowie miliony
propozycji, o których potem porozmawiamy.
Jeszcze raz się zaśmiał, a potem krótkofalówka zamilkła i Sa
ra zrozumiała, że jest zdana tylko na siebie.
- W porządku, Doug - szepnęła. - Teraz wszystko zależy od
nas.
Musiała się napocić, ale udało jej się zdjąć kratę. Noah wytłu
maczył jej wcześniej, że węzeł na lince z myszą rozwiąże się
automatycznie po opuszczeniu gryzonia na podłogę. Sara miała
nadzieję, że się nie omylił. Wolała nie myśleć, jak zareagowałby
Peter na mysz, która biega po skrytce na dziwnej smyczy.
Z bijącym sercem przystąpiła do pracy. Najpierw przykleiła
ssawkę do gładkiego sklepienia kanału, a potem zgodnie z instru
kcją przełożyła linę przez zaczep. Dla sprawdzenia wytrzymałości
szarpnęła za linę, ale okazało się, że ssawka trzyma dobrze.
Potem uchyliła wieczko kartonowego pudełka i wyjęła mysz.
Pogłaskała wyrywające się zwierzątko po białym futerku.
- Wiem, wiem - powiedziała. - Wszyscy przeżywamy trud
ne chwile, ale niedługo będzie po wszystkim. A ty będziesz
mogła dołączyć do swoich przyjaciół.
Ostrożnie opuściła mysz na podłogę i z zapartym tchem po
ciągnęła za linkę. Węzeł rzeczywiście puścił, więc wciągnęła
linkę z powrotem do kanału. Ledwie zdążyła założyć kratę, gdy
zawył alarm. Zatkała uszy dłońmi, przez cały czas obserwując
wnętrze skrytki przez kratę. Hałas był ogłuszający, pozostawało
jej więc mieć nadzieję, że Peter rzeczywiście ma klucz.
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI... 1 9 5
Wycie alarmu urwało się tak samo nagle, jak się zaczęło.
Rozległo się skrzypnięcie i Sara usłyszała podniecone głosy
u szczytu schodów. Widocznie jacyś goście, zaalarmowani syre
ną, towarzyszyli Peterowi aż do drzwi. Modliła się, by był wśród
nich Noah. W chwilę później w skrytce zabłysło światło.
Sara na chwilę zapomniała o swoim zadaniu, wreszcie bo
wiem dokładnie zobaczyła pomieszczenie, w którym Malcolm
urządził swoją tajną galerię. Poznała kilka obrazów skra
dzionych z najsławniejszych muzeów świata. Była tam również
perska miniatura z szesnastego wieku, uważana za jeden z naj
wspanialszych przykładów sztuki islamu. Obok wisiał portret
Paula Revere'a pędzla wielkiego malarza amerykańskiego,
Johna Singletona Copleya. Realizm domu na farmie Fairfielda
Portera zupełnie nie pasował do neoklasycznych nimf w sty
lizowanych pozach, utrwalonych na płótnie przez Williama
Bouguereau.
Wzdłuż ścian ciągnęły się półki. Sarze najpierw rzucił się
w oczy ceramiczny pies z okresu dynastii Han i waza z epoki
Ming, a potem znajdujące się obok szesnastowieczne indyjskie
miniatury z dworu Akbara. Zdumiało ją, że w kolekcji Branda
brak jakiegokolwiek ładu. Szybko jednak zrozumiała, że Brand
nie skupiał zainteresowań na wybranym okresie czy szkole.
Dzieła zgromadzone w skrytce łączyło tylko to, że należały do
najrzadszych na świecie. Podstawowym kryterium wyboru
Branda były pieniądze.
Zatrzymała wzrok na szklanej gablotce pośrodku pomiesz
czenia i ujrzała tam największy skarb: mieniącą się złotem i klej
notami bajeczną koronę Konstantyna.
Sara wiedziała, że ze skrytki nie można jej zobaczyć, lecz
mimo to słysząc odgłos kroków na kamiennych schodach, odru
chowo cofnęła się w głąb kanału i wstrzymała oddech. Tymcza
sem w polu jej widzenia ukazał się Peter. Ze zdziwioną miną
omiótł wzrokiem pomieszczenie. Sara z lękiem patrzyła, jak
robi krok w stronę jej kryjówki, a potem jeszcze jeden.
1 9 6 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Nagle po jego stopach z piskiem przerażenia przebiegła
mysz. Taylor natychmiast się uspokoił.
- To tylko jedno z tych cholernych zwierzaków Malcolma!
- zawołał do ludzi czekających przy drzwiach. - Fałszywy
alarm. - Złapał mysz i ostrożnie podniósł ją za ogon. Jeszcze raz
omiótł wzrokiem pomieszczenie i zawrócił na schody.
W okamgnieniu Sara wydostała się z kanału, zsunęła się po
linie i miękko wylądowała na posadzce. Zamarła przestraszona,
że Peter mógł usłyszeć stuk, ale od strony schodów nie doszedł
jej żaden niepokojący odgłos, szybko więc wyszła na środek
pomieszczenia i uniosła wieko szklanej gablotki. Nie tracąc cza
su na zachwyty, wyciągnęła koronę.
Przez chwilę się zastanawiała, co zrobić z łupem podczas
wspinaczki po linie, ale spojrzenie na zegarek podziałało na nią
trzeźwiąco. Zostało jej dwadzieścia sekund. Wsadziła koronę na
głowę i węzeł po węźle wspięła się z powrotem do kanału, a po
tem wciągnęła linę.
Oparła się o metalową ściankę kanału, ciężko dysząc. Udało
jej się. Ona, Sara Madison, wykładowca historii sztuki, która
zawsze wiodła spokojny, stateczny żywot, przed chwilą ukradła
jeden z największych skarbów na świecie. W kącikach jej ust
pojawił się uśmiech, gdy poruszyła dźwigienką, żeby odczepić
ssawkę od metalowej powierzchni sklepienia kanału.
Wracając przez labirynt ciemnych kanałów, wciąż uśmiecha
ła się do siebie. Rozpierało ją podniecenie. Jeszcze nigdy nie
czuła się tak wspaniale.
Noah czekał na nią w gabinecie Malcolma.
- Miałeś rację! - wykrzyknęła, gdy pomógł jej opuścić się
z kanału. - To najbardziej emocjonujące zdarzenie w moim ży
ciu! Nie mogę uwierzyć, że nam się udało. I że mnie się udało.
Już rozumiem, Noah, dlaczego nie chciałeś zrezygnować.
W odpowiedzi Noah tylko szeroko się uśmiechnął i spojrzał
na brudną twarz Sary. Jej oczy lśniły jak szafiry, na twarzy
wykwitły rumieńce, a całe ciało drżało z podniecenia. Bezcenna
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 1 9 7
korona Konstantyna tkwiła na jej głowie, przekrzywiona pod
dziwnym kątem.
Widok był olśniewający. I choć Noah dziękował swej szczę
śliwej gwieździe za to, że oboje z Sarą są cali i zdrowi, jedno
cześnie zastanawiał się, czy przypadkiem tego wieczoru nie
otworzył puszki Pandory.
Zdjął Sarze koronę z głowy.
- Lepiej stąd znikajmy.
Entuzjastycznie skinęła głową, chwyciła z biurka swoją kre
ację i wsadziła ją sobie pod pachę.
- Chodźmy.
Noah zachichotał i wyjął z kieszeni chustkę, żeby zetrzeć jej
czarną smugę z policzka.
- Czy nie sądzisz, że powinnaś się z powrotem przebrać
w suknię? Mogłabyś mieć kłopot, gdyby goście zobaczyli cię
w kreacji Maty Hari.
- Masz rację. Powinnam była sama o tym pomyśleć - odpar
ła Sara i zaczęła ściągać kombinezon.
W chwilę później rozczesywała przed lustrem swoje proste
jasne włosy.
- No dobrze - powiedziała, chowając grzebień do torebki.
- Chyba powinniśmy stąd iść.
- Wyglądasz fantastycznie - oświadczył Noah i otoczył ją
ramieniem w talii. Potem zmarszczył czoło. - Miejmy nadzieję,
że nikt nie zauważy, jak wynosimy stąd koronę.
- Popatrz. - Sara z uśmiechem podniosła do góry długą,
obszerną spódnicę sukni. Jego oczom ukazały się dwie kiesze
nie, z których każda mogła swobodnie pomieścić skarb.
- A co z linią?
Uśmiechnęła się.
- Lepsze to, niż gdybym miała nieść koronę na głowie.
Opuścili rezydencję bez kłopotów i Noah odwiózł Sarę do
domu jej samochodem. Swój wynajęty wóz zostawił do nastę
pnego rana u Branda. Uśmiechnął się pod nosem, gdy przypo-
1 9 8 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
mniał sobie, jaki był rozemocjonowany podczas wykonywania
swojego pierwszego zadania.
- To najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam -
powiedziała z westchnieniem Sara, przesuwając dłonią po klej
notach korony, odbijających uliczne światła. - Chyba jednak nie
będę chciała się jej pozbyć.
- Skoro o tym mowa... - Noah uznał, że musi wreszcie
powiedzieć Sarze prawdę. I tak czekał z tym o wiele za długo.
- Widziałam mężczyznę w oknie mojego mieszkania - prze
rwała mu. - Ktoś się do mnie włamał!
Noah westchnął. Nie spodziewał się ich tak szybko. Dan
obiecał dać mu trochę czasu na rozmowę z Sarą, na rozplątanie
pracowicie utkanej sieci kłamstw. Widocznie jednak coś się stało
i plany uległy zmianie.
- Chodź ze mną, Saro - powiedział, otwierając drzwi samo
chodu. - Nadszedł czas, żebyś poznała resztę naszej grupy.
ROZDZIAŁ 14
Noah zacisnął dłoń na łokciu Sary i oboje razem ruszyli chod
nikiem. Sara czuła, jak szybko wygasa jej entuzjazm.
Drzwi przed nimi otworzyły się natychmiast.
- Macie ją - stwierdził zadowolonym tonem Dan. Sara nie
zaprotestowała, gdy wyjął jej koronę z rąk.
- Przecież obiecałem, że będziemy ją mieli - oświadczył
Noah. - Tak samo jak ty mi obiecałeś dać trochę czasu.
Dan zrobił skruszoną minę.
- Przepraszam, przyjacielu, ale maszyna demokracji mu
si toczyć się naprzód, nawet kosztem naszych prywatnych inte
resów.
Sara spojrzała na Noaha.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że Dan nie jest tym, za kogo pozwoliliśmy ci go
uważać.
Łamigłówka zaczęła się składać w całość.
- Pan jest z FBI, prawda? - wykrzyknęła Sara i przeniosła
zdumione spojrzenie na Noaha, próbując rozszyfrować jego rolę
w tej sprawie.
- Niezupełnie - powiedział Dan. Sięgnął do kieszeni i podał
Sarze identyfikator.
- Centralna Agencja Wywiadowcza - przeczytała głośno
i uniosła głowę. - Pan jest z CIA?
Dan kiwnął głową, wyraźnie zmieszany.
2 0 0 MIŁOŚĆ. ZEMSTA I...
- Ty też jesteś agentem CIA, Noah? - spytała, mierząc go
lodowatym spojrzeniem.
- Noah jest z wywiadu wojskowego - powiedział mężczy
zna, którego obecności Sara nie zauważyła, dopóki nie wszedł
do dużego pokoju z kuchni. - A ja jestem Fred Carlisle z Depar
tamentu Stanu - przedstawił się. - Chcemy pani serdecznie po
dziękować, panno Madison. Wyświadczyła pani wielką przysłu
gę swojej ojczyźnie.
Spojrzenie, jakim Sara obdarzyła Noaha, mogło zmrozić
krew w żyłach.
- Wywiad wojskowy? - spytała go.
- W stanie spoczynku - wyjaśnił, jakby mógł w ten sposób
złagodzić jej gniew.
- W stanie spoczynku - powtórzyła powoli, kręcąc głową,
a potem uderzyła Noaha w twarz i wybiegła z pokoju.
Trzej mężczyźni milczeli.
- Zdaje się, że czekają cię szczegółowe wyjaśnienia -
stwierdził w końcu Dan.
- Teraz wiem, jak czuł się Daniel wrzucony do jaskini lwów.
- Od początku wiedziałeś, że ona nie pogodzi się z tym zbyt
łatwo.
- Owszem, ale myślałem, że będę miał czas powiedzieć jej
prawdę na swój sposób. - Ze złością spojrzał na dwóch pozosta
łych mężczyzn.
- Proszę wybaczyć - odezwał się Carlisle - ale informacja
przeciekła. Ankara wrze od plotek i z każdą godziną jest ich
więcej. Jest nawet taka, według której pewien cypryjski Grek
dostał się do pałacu i dokonał zamachu na prezydenta. Jak pan
dobrze wie, demokracja w tej części świata jest bardzo delikatną
kwestią. Rząd Turcji nie może pozwolić, żeby na obecnej koali
cji pojawiła się jakakolwiek rysa. Dlatego nie było innego wyj
ścia, jak zwołać na jutro konferencję prasową, żeby zapewnić
cały świat, że wszystko jest w najlepszym porządku. Korona
musi być do tej pory na swoim miejscu.
MIŁOŚĆ,ZEMSTA!... 2 0 1
- Skoro już macie ten cholerny złom, to może dacie mi teraz
święty spokój, żebym mógł się zająć łataniem swojego prywat
nego życia - burknął Noah i wyszedł z pokoju.
- Saro? - Zapukał do zamkniętych drzwi jej sypialni. - Sa
ro, wpuść mnie, wyjaśnię ci...
- Idź sobie.
Noah poruszył gałką.
- Daj mi pięć minut. Proszę tylko o tyle.
Gdy z wnętrza nie dobiegła żadna odpowiedź, wyjął z kie
szeni wytrych. Zamek nie stawiał oporu, więc szybko wszedł do
ciemnego pokoju. Sara leżała na łóżku z twarzą wtuloną w po
duszkę.
- Idź sobie - mruknęła niewyraźnie.
- Pójdę - obiecał. - Ale najpierw mnie wysłuchaj.
- Wszystko jedno, co powiesz, i tak będę się czuła jak skoń
czona idiotka. Dlatego po prostu wynieś się z mojego mieszka
nia. I z mojego życia też.
Materac się ugiął, gdy Noah usiadł na krawędzi łóżka.
- Saro... - Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia.
Odtrąciła jego dłoń.
- Ostrzegam cię, że jeśli ty i twoja banda nie zabierzecie się
stąd w ciągu dwóch minut, zadzwonię na policję.
- Czyli dajesz mi dwie minuty?
Do diabła z nim, pomyślała Sara. Zawsze wykręca kota
ogonem.
- Nie o to mi chodziło. Dałam ci już i tak o wiele za dużo
w stosunku do tego, na co zasługujesz.
- Wiem - przyznał. -I bardzo mi z tego powodu głupio.
- Okłamałeś mnie, a kiedyś obiecałeś, że nigdy tego nie
zrobisz.
- Nie okłamałem cię. Owszem, nie wyjawiłem ci całej pra
wdy, ale nigdy cię nie okłamałem.
- Pozwoliłeś mi sądzić, że jesteś złodziejem biżuterii!
- To był twój pomysł.
2 0 2 MIŁOŚĆ,ZEMSTA I..
- Nie zrobiłeś nic, żeby mnie wyprowadzić z błędu.
- Spróbuj mnie zrozumieć. To zadanie było ściśle tajne.
- I dlatego nie musiałam o nim wiedzieć?
- Właśnie. Chciałem ci powiedzieć prawdę... spytaj Dana.
Ale nie mogłem.
- Dlaczego Dan nie miałby potwierdzić twoich słów? Jest
takim samym kłamcą jak ty. Niedobrze mi się robi, kiedy na was
patrzę.
- Myślałem również o tobie. Gdybyś za dużo wiedziała, mo
głabyś znaleźć się w niebezpieczeństwie
- W niebezpieczeństwie? - Usiadła oparta o wezgłowie i rę
kami trzęsącymi się ze złości odgarnęła włosy na boki. -
A pełzanie po tych kanałach wentylacyjnych nie wydawało
ci się niebezpieczne? A moje gierki z Peterem Taylorem też
nie były niebezpieczne? Nie kompromituj się. Może brak mi
właściwego dystansu, jeśli chodzi o twoją osobę, ale głupia nie
jestem.
- Nigdy tak nie sądziłem.
Sara odwróciła głowę.
- Kochałeś się ze mną - powiedziała. - Czy wiesz, jak się
teraz czuję?
- Domyślam się.
- Wykorzystałeś mnie - stwierdziła z goryczą.
Ujął ją pod brodę i zmusił do spojrzenia mu w oczy.
- Kochałem się z tobą, Saro - powiedział łagodnie. - Właś
nie tak trzeba to nazwać. Jeśli nie wierzysz w nic innego, uwierz
przynajmniej w to.
Łzy zapiekły ją pod powiekami.
- Nie muszę w nic wierzyć - burknęła. - Dwie minuty minę
ły. Wyjdź, proszę.
Noah objął ją.
- Nie mogę, kochanie.
Próbowała się oprzeć uwodzicielskiej sile dłoni głaszczących
ją po plecach.
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI,„ 2 0 3
- Owszem, możesz - odparła. - Po prostu wstań i wyjdź
przez te drzwi. I zabierz z sobą swoich przyjaciół.
Pogłaskał ją wierzchem dłoni po policzku.
- Nie potrafię od ciebie odejść, Saro.
Zanim zdążyła wymyślić ciętą odpowiedź, jego wargi deli
katnie, uwodzicielsko zaczęły ją pieścić, a dłonie próbowały
czułością uśmierzyć jej gniew.
- Wcale nie tego chcę - zaprotestowała bez przekonania,
gdy położył ją na łóżku.
Uniósł głowę.
- Powiedz prawdę - zażądał. - Zrób dla mnie przynajmniej
tyle.
- Niby dlaczego? - zapytała. - Ty nigdy nie zdobyłeś się,
żeby powiedzieć mi prawdę.
Gdy zaczął głaskać ją po piersiach, jej ciało natychmiast
zareagowało. Na delikatnej gazie pojawił się zarys twardych
grudek.
- Jak możesz uważać, że cokolwiek z tego było kłamstwem?
- spytał chrapliwie.
Gdy cofnął dłoń i przesunął ją niżej, Sara musiała przygryźć
wargę, żeby nie krzyknąć.
- To był tylko seks -jęknęła.
Pokręcił głową i położył się obok niej.
- Oboje jesteśmy wystarczająco doświadczeni, żeby widzieć
różnicę- powiedział. - My się kochaliśmy.
- Zraniłeś mnie, Noah - oświadczyła łamiącym się głosem.
Otarł łzę toczącą się jej po policzku.
- Wiem. Ale wierz mi, że tego nie chciałem.
- Tylko że postąpiłbyś jeszcze raz tak samo, prawda? - za
pytała.
- Mam powiedzieć szczerze?
Skinęła głową.
Usiadł i przeczesał dłonią włosy.
- Prawdopodobnie tak - przyznał.
2 0 4 MIŁOŚĆ.ZEMSTA I...
Sara zaczynała już go rozumieć. Nie była pewna, czy całkiem jej
się podoba to, co zobaczyła, ale ostatnią odpowiedzią Noah wzbu
dził jej szacunek. Odkąd go poznała, raził ją w nim brak zasad
etycznych, choć instynktownie wyczuwała w nim człowieka, dla
którego moralność jest ważna. Teraz pojęła jednak, że zasady nie
pozwalają Noahowi przedkładać własnych interesów ani w ogóle
interesów pojedynczego człowieka nad interesy większości.
Usiadła i obciągnęła spódnicę.
- Masz szczęście, że jestem fanką Jake'a Hawke'a - powie
działa w końcu. - Nadal czuję się urażona tym, co zrobiłeś.
Chyba jednak rozumiem twoje motywy.
Noah nie odważył się wyrazić nadziei, która nagle w nim
ożyła.
- Czy to znaczy, że mi wierzysz? - zapytał.
- Wierzę. Ale wciąż uważam, że powinnam cię sprać
na kwaśne jabłko za oszukiwanie mnie. Czy zdajesz sobie spra
wę z tego, że dla ciebie dziś wieczorem złamałam prawo?
Ujął jej dłoń.
- Nawet nie wiesz, jak mi było przyjemnie z tego powodu.
I jak przykro zarazem.
- Trudno. Przynajmniej nie mogę ostatnio narzekać na nud
ne życie. - Sara uznała, że nadszedł czas na pytanie, które
dręczyło ją od pierwszej chwili, gdy się poznali. - Czy mam się
teraz nauczyć twojego nowego imienia? Bo to nie będzie dla
mnie łatwe.
Uśmiechnął się.
- Noah - powiedział. - Noah Winfield.
Sara skinęła głową.
- Chyba nie mogłabym myśleć o tobie inaczej. Zawsze był
byś Noah - stwierdziła. - Winfield... Gdzie ja już słyszałam to
nazwisko? - Zmarszczyła brwi, usiłując pobudzić pamięć. Wre
szcie ją olśniło.
- Czy twój wuj, który zajmuje się sztuką, to David J. Win
field?
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI... 2 0 5
- Wydawca magazynu „Art Digest" - dodał Noah.
- Nic dziwnego, że byłeś kryty, kiedy zadzwoniłam do re
dakcji.
- Mojej rodzinie nie podoba się to, co robię i robiłem, ale
w trudnych chwilach mogę na nich liczyć.
- Czy naprawdę przeszedłeś już w stan spoczynku?
- Dwa lata temu.
- Dlaczego wobec tego jesteś tutaj?
- Dość trudno to wyjaśnić - powiedział. - Widzisz, Turcy
odkryli tę koronę podczas niedawnych wykopalisk. Zdumieni,
że naprawdę istnieje, postanowili ogłosić to wszem i wobec
w trzecią rocznicę zniesienia stanu wyjątkowego. Miały się od
być wielkie uroczystości, więc moment wydawał się wymarzo
ny, ale wtedy korona ni stąd, ni zowąd zniknęła z pałacu prezy
denckiego.
- Wciąż nie rozumiem, co to ma wspólnego z tobą.
- Nasz rząd od dawna utrzymuje bliskie stosunki z Turcją
- odparł Noah. - Jesteśmy partnerami w NATO.
- Wiem, wiem - zniecierpliwiła się Sara - ale i tak nijak to
się ma do twojego udziału w tej historii. W każdym razie jeśli
naprawdę jesteś w stanie spoczynku - dodała oskarżycielskim
tonem.
Noah postanowił jej więcej nie drażnić.
- Gdy wyszło na jaw, że kradzieży dokonano na zlecenie
amerykańskiego kolekcjonera, w Waszyngtonie zapanowała
konsternacja.
- Dlaczego nie podano tego faktu do publicznej wiadomości?
- Turecka demokracja jest dość krucha, delikatnie mówiąc
- wyjaśnił. - Wielu ludzi widzi obecne trudności gospodarcze
kraju jako bezpośredni skutek działalności nowych władz. Uwa
żają, że władze wojskowe byłyby lepsze. Poza tym w tamtej
części świata zawsze istnieje zagrożenie terroryzmem. Ujawnie
nie, że ochrona pałacu prezydenckiego jest nieskuteczna, byłoby
prowokowaniem nieszczęścia.
2 0 6 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Rozumiem. - Wszystko logicznie składało się w całość,
ale wciąż nie miała odpowiedzi na najważniejsze pytanie. - Co
to ma wspólnego z tobą?
- Potrzebny był człowiek, który zna się trochę na sztuce
- wyjaśnił Noah. - No i komputer wypluł moje nazwisko. Nie
było czasu, żeby kogoś specjalnie szkolić, a ja idealnie nadawa
łem się do tego zadania. Nie dość, że mój wuj jest wydawcą
najbardziej prestiżowego magazynu poświęconego sztuce w tym
kraju, to jeszcze wyrosłem w otoczeniu dzieł sztuki. - Spojrzał
na nią czule. - Oczywiście nie mam nawet w połowie takiej
wiedzy jak pewna urocza pani adiunkt historii sztuki, ale mo
głem wziąć udział w tej maskaradzie i być na tyle przekonujący,
żeby Brand uwierzył w moje kwalifikacje.
Sara oparła się o wezgłowie łóżka.
- Wciąż jednak nie rozumiem, w jaki sposób trafiłeś do
wywiadu. Chyba musi być jeszcze więcej powodów niż ten
jeden, że nie znosisz bankowości.
- Po skończeniu college'u byłem w wieku poborowym. Mój
ojciec nie chciał pozwolić, żeby jego jedynego syna załadowano
na okręt i wysłano do Wietnamu, więc zaczął pociągać za wszy
stkie możliwe sznurki, żeby dano mi spokój.
- A ty nie chciałeś - domyśliła się.
- Wydawało mi się nie fair, że mógłbym cieszyć się jakimiś
przywilejami. - Jego twarz stężała i Sara domyśliła się, że znów
przeżywa swoje kłótnie z ojcem. - Tysiące młodych ludzi wy
słano do Wietnamu tylko dlatego, że ich rodziny nie miały
pieniędzy ani politycznych wpływów, żeby ochronić ich przed
udziałem w wojnie, w którą w ogóle nie powinniśmy się wplą
tać. Nie chciałem się zgodzić na to, żeby jakiś biedny chłopak
z Omaha czy Seattle pojechał tam za mnie, gdy ja będę siedział
w domu i liczył pieniądze.
Nie spodziewałaby się po Noahu niczego innego.
- Zgłosiłeś się więc do poboru.
Skinął głową.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 2 0 7
- Mój ojciec się wściekł. Na ochłonięcie potrzebował dwóch
tygodni, ale potem uruchomił swoje znajomości, żeby zostawio
no mnie w kraju. Wtedy poprosiłem o przydział do wywiadu.
- Na przekór rodzinie?
- Na początku tak - przyznał z ponurym uśmiechem. - Po
tem jednak zdarzyło się coś śmiesznego i uwierzyłem, że na
swoją małą skalę pomagam czynić ziemię znośnym miejscem do
życia.
Sarę bardzo poruszyła emocja, jaką usłyszała w jego głosie.
- Kocham cię - powiedziała i pocałowała go. -I bardzo się
cieszę, że nie jesteś złodziejem.
- Ja też - przyznał i mocno ją przytulił. Uśmiechnął się do
niej. - Prawdę mówiąc, trochę się martwiłem, że najbliższe kilka
lat będę musiał poświęcić na czyszczenie twojej kartoteki. Ale
dziś wieczorem wydawałaś się całkiem zadowolona z naszego
małego skoku.
Odchyliła głowę i spojrzała na niego.
- Bo bardzo mi się podobał. Nie jestem pewna, czy nerwy by
mi nie puściły, gdybym zajmowała się tym na co dzień.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Noah?
- Masz wspaniałe wyczucie czasu, Dan - burknął Noah.
-Zjeżdżaj!
- Bardzo chciałbym zostawić was w spokoju, żebyście mo
gli pomalutku wszystko sobie wyjaśnić, ale jesteś nam potrzeb
ny. Natychmiast.
Noah westchnął i puścił Sarę.
- Pewnie chcą nam dać medal - zażartował.
Gdy ponownie weszli do dużego pokoju, okazało się, że
sytuacja naprawdę jest poważna. Twarze Dana i Carlisle'a były
ponure jak noc.
- Co znowu? - spytał Noah. - Przecież odzyskaliśmy koro
nę w idealnym stanie.
- Właśnie w tym problem - odparł Dan.
2 0 8 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Jak to?
- Korona jest w idealnym stanie - powiedział Carlisle - ale
jest też falsyfikatem. Zabraliście nie to, co trzeba.
R O Z D Z I A Ł 15
To niemożliwe! - wykrzyknął Noah. - Odpowiada opisowi,
jaki dostałem.
- Niezupełnie - powiedział Carlisle. - Niech pan zwróci
uwagę na przykład na ten krzyż.
Wskazał złoty filigranowy krzyż wieńczący koronę. Był na
nim wyryty monogram złożony z dwóch pierwszych liter imie
nia Chrystusa, który Konstantyn kazał malować również na
tarczach swoich żołnierzy. Sara wiedziała, że są dwie wersje
tego historycznego faktu.
Pierwsza, pochodząca od chrześcijańskiego apologety La-
ktancjusza, głosiła, że Konstantyn otrzymał takie polecenie we
śnie od Boga. Nieco inną wersję przekazał cesarz Euzebiuszowi.
Powiedział bowiem, że znak ten ukazał się na niebie podczas
bitwy, wraz z hasłem „W jego imię zwyciężaj". Bez względu na
to, jak było naprawdę, Sary wcale nie dziwiło, że władca posta
nowił wykorzystać ten znak w projekcie korony.
- No i co z tym krzyżem? - burknął Noah.
- Na pewno nie pochodzi z czwartego wieku. Wtedy nie
znano takiej techniki lutowania.
Sara pochyliła się, bardzo zainteresowana tą uwagą. Zabiera
jąc w pośpiechu koronę, nie przyjrzała jej się dokładnie.
- Ma pan rację - stwierdziła.
Noah był bardzo niezadowolony z tej jej opinii.
- Po czyjej stronie jesteś? - spytał.
2 1 0 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Sara zignorowała go.
- Dziewiętnasty wiek, prawda? - zwróciła się do Carlisle'a.
Skinął głową.
- Powiedziałbym, panno Madison, że mamy przed sobą ko
lejną czarę Rospigliosich.
- Myślałam, że on skoncentrował się głównie na dziełach
renesansowych.
- Widocznie w tym przypadku uczynił wyjątek - stwierdził
Carlisle. - Niech pani spojrzy na tego smoka. Widziałem takiego
samego na wazie, która, jak udowodniono wcześniej, jest ponad
wszelką wątpliwość falsyfikatem autorstwa Vastersa.
- O co chodzi z tą czarą Rospigliosich? - spytał zirytowany
Noah. -I kto to jest ten Vasters?
Sara przesunęła palcem po ziejącym ogniem smoku.
- Czara Rospigliosich była przez lata jednym z najwarto
ściowszych eksponatów Metropolitan Museum. Datowano ją na
szesnasty wiek, a jej autorstwo przypisywano manierystyczne-
mu rzeźbiarzowi i złotnikowi, Benvenuto Celliniemu. Po pew
nym czasie powstały wątpliwości co do autorstwa Celliniego,
ale czarę nadal uważano za arcydzieło sztuki renesansu. W pub
likacjach muzeum pisano, że stanowi przykład pogańskiego
przepychu tego okresu.
Noah w zamyśleniu przyjrzał się koronie.
- Ale okazała się falsyfikatem?
Sara skinęła głową.
- Mniej więcej przed siedmioma laty kustosz Muzeum Wi
ktorii i Alberta w Londynie odkrył robocze szkice pseudore-
nesansowych dzieł sztuki. Wszystkie powstały w dziewiętna
stym wieku, w pracowni niemieckiego złotnika Reinholda Va
stersa. Muzea na całym świecie zrobiły przegląd renesansowych
eksponatów w poszukiwaniu falsyfikatów i odkryto kilkaset fał
szerstw Vastersa. Czara Rospigliosich była jednym z nich.
- I ten złotnik skopiował koronę?
- Na to wygląda - mruknął Carlisle.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I.. 2 1 1
- Czyli korona jest bezwartościowa - orzekł Dan.
Sara pokręciła głową.
- Niezupełnie. Samo złoto i klejnoty są warte majątek, a po
za tym dzieła Vastersa zaczęły osiągać bardzo dobre ceny. Ostat
nio sprzedano jedno z nich za pokaźną sumę.
- Za sześćdziesiąt tysięcy - podpowiedział Carlisle.
Sara podziękowała mu uśmiechem.
- Właśnie. Vasters zdobył znaczną popularność - zapewniła
Noaha i Dana. - Powinniście więc być całkiem zadowoleni.
- Jej oczy zabłysły, gdy przyjrzała się misternej ornamentyce
krzyża. - Zawsze chciałam zobaczyć na własne oczy któreś
z jego dzieł - powiedziała cicho.
- Zapomniałaś tylko o jednym - zwrócił jej uwagę Noah.
- Mianowicie? - spytała machinalnie, patrząc na szmaragd
osadzony w koronie. Jak bardzo chciałaby pokazać to dzieło na
swoich zajęciach!
- Rząd turecki zwołał na jutro konferencję prasową, a my
wciąż nie mamy korony.
Wyprostowała się i spojrzała na niego zdziwiona.
- Czy to nie tę koronę skradziono z pałacu?
- Obawiam się, że nie - odparł Carlisle. - Właśnie tamtą
koronę eksperci uznali za autentyk.
- Vasters oszukiwał już najwybitniejszych ekspertów -
upierała się Sara.
- To nie jest korona, której szukamy, panno Madison -
stwierdził zdecydowanie przedstawiciel Departamentu Stanu.
- Ależ to nie ma sensu! Jak wielkie jest prawdopodobień
stwo, że.w tyra samym tygodniu znajdą się w Phoenix dwie
korony?
- To musi być sprawka Taylora - oświadczył Noah. - To on
przeprowadzał tę transakcję, więc widocznie w którymś mo
mencie dokonał zamiany.
- Nie byłabym tego taka pewna - mruknęła Sara. - Coś mi
tu nie gra. Skąd Taylor miałby wiedzieć o istnieniu falsyfikatu?
2 1 2 MIŁOŚĆ,ZEMSTA I..
Noah wzruszył ramionami.
- Tak czy owak, facet jest podejrzany. Zostań tutaj, a my
wrócimy z prawdziwą koroną, ani się obejrzysz.
- My...?
- Dan i ja. - Zerknął na eksperta historii sztuki, którego do
tej sprawy przydzielił Departament Stanu. - Pan też powinien
z nami iść, Carlisle. Nie chcemy następnej wpadki.
Sara zastąpiła Noahowi drogę do drzwi.
- A co ze mną?
- Musisz tu poczekać. To może być niebezpieczne, Saro.
Taylor nie będzie zachwycony, kiedy każemy mu oddać koronę.
Dlatego nie chcę, żebyś się do tego mieszała.
- Czyżby? Zdaje się, że już byłam w to zamieszana.
Odsunął ją na bok.
- Wiesz, że nie miałem na myśli nic złego - powiedział
pojednawczo i cmoknął ją w usta. - Życz mi szczęścia.
- Oczywiście - odparła machinalnie, ale powiedziała to już
tylko do pleców Noaha, przekraczającego właśnie próg.
- To nie fair - burknęła pod nosem i wzięła do ręki koronę,
żeby dokładniej ją obejrzeć. - Kiedy zaczynam wciągać się w tę
historię, on podcina mi skrzydła i zamyka w klatce. - Usiadła
w wielkim fotelu. - Zresztą to się naprawdę nie klei. - Po co
Peter miałby kraść koronę, podkładać na jej miejsce falsyfikat,
a jej obiecywać, że nazajutrz rano razem dokonają kradzieży?
Potarła palcami lśniący diament. - Może chciał tylko ściągnąć
mnie do łóżka? - zastanawiała się głośno. Zaraz jednak pokręci
ła głową. - Nie, dziś wieczorem na pewno jeszcze nie miał
korony. Gdyby miał, nie czekałby w rezydencji nie wiadomo na
co. Zwłaszcza po odkryciu śmierci Branda.
Przez chwilę dokładnie analizowała przebieg wieczoru. Wre
szcie ją olśniło.
- Ale jestem tępa - parsknęła i zerwała się na równe nogi.
- Wszyscy mieliśmy odpowiedź podaną jak na dłoni. Byliśmy
ślepi i głusi!
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... . 2 1 3
Szybko przebrała się w czarny kombinezon i napisała liścik
do Noaha, żeby wiedział, dokąd poszła. Na progu przypomniała
sobie o koronie Vastersa.
- Może nie jesteś bezcenna - mruknęła, biorąc ją z kanapy
- ale nie jesteś też byle czym. - Omiotła wzrokiem mieszkanie,
szukając dobrej skrytki. Jej wybór padł na kuchnię.
Wkrótce odjeżdżała spod domu uspokojona świadomością,
że korona Vastersa bezpiecznie spoczywa w garnku z nierdzew
nej stali.
Upojona wcześniejszym sukcesem w ogóle nie pomyślała, że
może mierzyć zbyt wysoko. Zresztą ta wyprawa wydawała jej
się absolutnie bezpieczna. Złodziej jest tylko złodziejem, na
pewno nikogo nie skrzywdzi, więc i jej też nie. Gdy zatrzymała
samochód przed rezydencją baronowej, zobaczyła ciemne okna.
Uśmiechnęła się. Przyjęcie u Malcolma z pewnością jeszcze
trwało, miała więc nadzieję, że w domu nikogo nie ma.
Cicho zamknęła drzwi samochodu i podeszła do frontowego
wejścia. Wtedy zorientowała się, że powinna wziąć wytrych
Noaha.
- Cholera - zaklęła pod nosem. - Musi być jakiś inny
sposób dostania się do środka. - Obeszła parter, próbując otwo
rzyć wszystkie okna po kolei, ale były zamknięte od wewnątrz.
Po drodze zwróciła uwagę na drzewo. Jedna z gałęzi zwieszała
się nad balkonem na piętrze i Sara uznała, że to jej jedyna
szansa.
Wspięła się po pniu i dotarła do interesującego ją odgałęzie
nia. Ostrożnie sprawdziła, czy jej ciężar nie będzie zbyt wielki.
- Łatwizna - powiedziała tak jak Noah, choć w jej ustach
brzmiało to znacznie mniej krzepiąco.
Powoli zaczęła się przesuwać w stronę balkonu, starając się
zapanować nad drżeniem ciała, gdy gałąź zaczęła się uginać.
Nagle coś na nią spadło, ostre pazury wbiły jej się w plecy.
- Cholera! - krzyknęła półgłosem. - Złaź ze mnie, ty głupi
kocie!
2 1 4 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Zwierzę zaczęło miauczeć i obwąchiwać ją z wielkim zain
teresowaniem, a przy okazji dalej rozorywało jej skórę na ple
cach. Sara pomyślała, że kocur wybrał się na nocne łowy, a ona
pachnie pewnie w tej chwili jak gigantyczna mysz.
- Posłuchaj, kotku - przemówiła do niego. - Zostawiłam
myszkę w domu. Może lepiej poszukasz sobie jakiejś kocicy,
której mógłbyś pośpiewać serenady.
W odpowiedzi kocur jeszcze głębiej wbił pazury w jej ciało.
Sara zacisnęła zęby, sięgnęła za siebie i chwyciła go za futro na
karku. Kot zaczął się wyszarpywać i Sara straciła równowagę.
Puściła swego prześladowcę i dzięki temu zdążyła uchwycić
się położonej niżej gałęzi. Zobaczyła, jak kot zręcznie ląduje na
czterech łapach na ziemi. Jego oczy lśniły żółto. Popatrzył na nią
złym wzrokiem, a potem prychnął i z królewską godnością od-
maszerował w mrok, pozostawiając ją na gałęzi.
Musiała sporo się natrudzić, żeby w końcu podciągnąć się na
wyższą gałąź. Gdy już jej się to udało, głęboko zaczerpnęła tchu
i zaczęła powoli pełznąć ku żeliwnej balustradzie.
Kiedy wreszcie stanęła na betonowym balkonie, odetchnęła
z ulgą. Na razie wszystko szło nie najgorzej. Na chwilę zacisnęła
kciuki, a potem sprawdziła drzwi balkonowe. Ku jej radości
okazały się otwarte.
Wyjęła latarkę z kieszonki na piersi i weszła do domu baro
nowej Levinzski.
- Dobry wieczór, Saro - rozległ się nagle niski głos. - To
zabawne, że spotykamy się akurat w tym miejscu.
Zobaczyła w snopie światła swojej latarki Petera Taylora,
trzymającego w dłoni lśniącą koronę Konstantyna. Spodziewała
się jej w rękach Gizelli, nie Petera.
- Co tu robisz? - spytała. - Powinieneś być na przyjęciu.
Uśmiechnął się i również włączył latarkę, obejmując ją sno
pem światła.
- Podobnie jak ty. - Obejrzał ją od stóp do głów. - Podoba
mi się twoja czarna kreacja. Nowa?
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 2 1 5
- Ale Noah... - Ugryzła się w język odrobinę za późno.
- Noah powinien mnie w tej chwili aresztować, co?
- Mniej więcej - przyznała ponuro. - Musisz oddać tę koro
nę, Peter.
- Twojemu kochankowi? - spytał kwaśno. - Doprawdy, Sa
ro, potrafisz być bardzo denerwująca. Przyznaję, że przeżyłem
pewien zawód, ale postanowiłem cię zostawić temu facetowi.
Wszystkiego mieć nie można.
- Nie chodzi o to, żebyś oddał koronę Noahowi - powie
działa z naciskiem. - Musisz zwrócić ją władzom.
Pokręcił głową.
- Nic z tych rzeczy, malutka. To dług Branda wobec mnie.
- Brand nie żyje - oświadczyła. - Nie odczuje braku ko
rony.
- Więc go znalazłaś?
Skinęła głową.
- Powinienem był się zorientować, że coś jest nie w porząd
ku, gdy zabrzmiał alarm. Podejrzewam w tym robotę naszego
tak zwanego dziennikarza.
Znowu skinęła głową, obawiała się bowiem, że głos może ją
zawieść. Nie chciała, żeby Peter zauważył jej strach.
- Gdy wyłączałem alarm, Noah stał tuż obok mnie, przy
schodach. Powiedz mi, jak to zrobiłaś- zażądał.
- Weszłam przez kanał wentylacyjny - przyznała się.
Patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Ty? Z twoją klaustrofobią? Pamiętam, że omal nie zemd
lałaś, kiedy Malcolm pokazywał ci swoją piwnicę na wino.
- Noah znalazł na to lekarstwo.
- Nawet nie będę pytał, jakie. Przykro mi, że się tu zjawiłaś,
Saro. Rozumiesz chyba, że nie mogę ci pozwolić na zawiado
mienie władz.
Cofnęła się.
- Chyba mnie nie zabijesz? Dla kupki złota i kilku klejnotów?
Wydał się szczerze zdumiony.
2 1 6 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- No wiesz, Saro! Mogę być złodziejem, ale nie jestem
mordercą. Oczywiście, że cię nie zabiję. Po prostu wywiozę cię
parę kilometrów na pustynię. Zanim zdążysz wrócić do miasta,
będę za granicą.
Ulżyło jej.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Przez dwadzieścia lat pracowałem dla tego skąpego sukin
syna. Odwalałem za niego całą brudną robotę, ponosiłem wszel
kie ryzyko. Kiedy Brand zorientował się, że musi umrzeć, zmie
nił testament. Wiesz, ile mi zostawił?
Sara pokręciła głową.
- Nic. Zero. Guzik z pętelką. - Jego rysy stężały. - Prawdo
podobnie lepiej byłoby dla mnie, gdyby dwadzieścia lat temu
Brand wydał mnie policji.
Sarze coś nagle się przypomniało.
- Powiedziałeś kiedyś, że nie mnie jedną Malcolm szanta
żował.
Peter skrzywił się.
- Przed dwudziestoma laty wygodnie sobie żyłem w Euro
pie. Pewnego wieczoru miałem jednak pecha... Właśnie zabie
rałem „Pokłon trzech króli" Andrei Mantenii z willi w Monte
Carlo, gdy Brand, który był właścicielem tego obrazu, niespo
dziewanie wrócił do domu z opery.
Sara wzięła głęboki oddech. Kilka lat temu „Pokłon trzech
króli" sprzedano Muzeum J. Paula Getty'ego za rekordową su
mę ponad dziesięciu milionów dolarów. Rzeczywiście wygodne
życie, pomyślała.
- Złapał cię - domyśliła się.
- Na gorącym uczynku.
- Dlaczego nie wezwał policji, żeby cię aresztowano?
Peter spojrzał na nią ponuro.
- Na pewno zauważyłaś, że Brand zawsze stawiał na pier
wszym miejscu swoje interesy. Przyszło mu do głowy, że jako
pracownik będę dla niego o wiele bardziej użyteczny.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I,„ 2 1 7
- Chodziło mu o rozprowadzanie kradzionych obrazów na
czarnym rynku?
- Właśnie. Powinienem był wiedzieć, że Brand nie ma naj
mniejszego zamiaru wynagrodzić mi ryzyka, na jakie się naraża
łem. Gdy włamałem się do jego sejfu i odkryłem testament,
natychmiast zrozumiałem, co dalej robić. Wczoraj wieczorem,
wkrótce po przywiezieniu korony, zastąpiłem ją falsyfikatem
Gizelli.
- Nie rozumiem, po co trudziłeś się zamianą. Wydaje mi się
to bardziej ryzykowne, niż gdybyś po prostu zabrał koronę i wy
jechał za granicę.
- Malcolm Brand nie był człowiekiem, który z założonymi
rękami przyglądałaby się, jak go oszukują - wyjaśnił Peter. -
Wydałby ostatniego centa po to, żeby mnie wyśledzić. Wierz mi,
Saro, to było o wiele większe ryzyko, niż włamać się tutaj, żeby
zabrać falsyfikat. - Pokręcił głową. - Okazało się jednak, że ten
manewr nie był konieczny. Atak serca nie pozwolił Brandowi
dowiedzieć się o zniknięciu korony.
Coś w tym opowiadaniu zabrzmiało Sarze fałszywie.
- Skąd wiedziałeś o falsyfikacie?
Peter wzruszył ramionami.
- Zwykły uśmiech losu.
Nagle pokój zalało jasne światło.
- Nigdy nie ufaj losowi, mój kochany. Zresztą jesteś w błę
dzie. Bardzo mi zależało na tym, żebyś poznał mój mały sekret.
Zaplanowałam też, że zwrócisz moją rodzinną pamiątkę prawo
witym właścicielom.
W progu ukazała się baronowa Levinzski, trzymająca srebrny
pistolecik w wypielęgnowanej dłoni.
- Saro, co za niespodzianka zastać cię w moim domu. - Zro
biła nadąsaną minę. - Aczkolwiek trochę mi szkoda. Wygląda na
to, że teraz będę musiała bronić domowego spokoju przed nie
proszonymi gośćmi. Nie bierz tego do siebie, moja miła, ale nie
mam innego wyjścia.
2 1 8 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Peter wyciągnął rękę.
- Gizello, na miłość boską, odłóż ten pistolet!
- Mam pozwolić, żebyś uciekł z koroną? - spytała barono
wa, unosząc starannie wyprofilowane jasne brwi. - Nie żartuj,
Peter.
- Nie ujdzie to pani na sucho - ostrzegła Sara. - Nie tylko
my wiemy, że pani ma koronę. Inni też tu wkrótce będą.
- Naoglądałaś się stanowczo za dużo amerykańskiej telewi
zji, Saro - stwierdziła baronowa z rozbawieniem. - Tylko w po
wieściach i filmach bohater nadjeżdża na białym rumaku, by
wyratować swą piękną damę z opałów. A co do korony, to jak
wy mówicie...? „Posiadanie stanowi dziewięćdziesiąt procent
prawa"? - Przeniosła wzrok na Petera. - No więc znowu jestem
w posiadaniu korony. Po ponad czterystu latach.
- Czy właśnie wtedy pani rodzina ją straciła? - spytała Sara
dla zyskania na czasie. Noah na pewno zdążył już wrócić do
domu i znaleźć jej liścik.
Gizella zmrużyła zielone oczy.
- Jesteś całkiem bystra, moja miła. O wiele bystrzejsza niż
ten biedak Peter. Jemu musiałam pokazać moją koronę, zanim
zdecydował się ukraść oryginał Malcolmowi i zastąpić go falsy
fikatem. - Przesłała Peterowi chłodny uśmiech. - Natychmiast
zauważyłam zamianę. Słowo daję, Peter, chyba straciłeś wyczu
cie. Powinieneś nabrać podejrzeń, kiedy wczoraj wieczorem tak
łatwo dostałeś się do mojego domu. Oczywiście spodziewałam
się, że dziś wieczorem wrócisz po oryginał.
- Vasters spisał się doskonale - stwierdziła Sara. - Ktokol
wiek zlecił mu wykonanie tego falsyfikatu, zapłacił za wspania
łą pracę.
- Ten falsyfikat jest autorstwa Vastersa? - zdziwił się Peter.
- Jesteś tego pewna?
Baronowa roześmiała się.
- Ja jestem. Mój prapradziadek zapłacił za niego kilkadzie
siąt tysięcy forintów. Chociaż szczerze mówiąc, Vasters odtwo-
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI... 2 1 9
rzył go na podstawie starych szkiców wyłącznie dla własnej
przyjemności. Na pewno nigdy nie przyszło mu do głowy, jaką
rolę odegra jego dzieło w walce o odzyskanie oryginału.
- A ten oryginał jeden z pani przodków przywiózł z wypra
wy krzyżowej - powiedziała Sara, która jeszcze przed wyjściem
z domu uznała, że ma poskładaną całą łamigłówkę.
Baronowa uśmiechnęła się do niej z uznaniem.
- Zapomniałam, moja droga, że jesteś specjalistką od historii
sztuki. Nic dziwnego, że odgadłaś to, czego nie udało się odgad
nąć innym. Kiedy papież Innocenty Trzeci szykował czwartą
wyprawę krzyżową na Egipt, liczył między innymi na udział
Wenecjan.
- Ale władze Wenecji prowadziły wtedy ożywioną wymianę
handlową z Egiptem - wtrąciła Sara - i dlatego polityka dożów
znalazła się w opozycji do polityki papiestwa.
- Co to ma wspólnego z koroną? - spytał zniecierpliwiony
Peter.
- Powoli do tego dojdziemy - odparła spokojnie baronowa.
Odwróciła się do Sary. - Skoro znasz wszystkie odpowiedzi,
moja miła, to może oświecisz naszego przyjaciela.
Sara nie miała ochoty na pogawędki z Peterem i baronową,
ale w tej chwili była gotowa na wszystko, byle dać Noahowi
czas na przyjazd do tego domu, zanim baronowa spełni swą
groźbę i zrobi użytek z pistoletu. Zaczerpnęła tchu.
- Widzisz, Peter, Wenecjanie mieli okręty, ale w skarbcu
papieży nie było dość pieniędzy, żeby opłacić przewóz krzyżow
ców, ustalono więc, że po drodze zdobędą Zadar, wenecką po
siadłość, nad którą pieczę sprawował król Węgier. - Zerknęła na
baronową. - Pani, zdaje się, wspomniała, że to był pani krewny.
- Oczywiście - powiedziała Gizella. - Mówiłam ci prze
cież, Saro, że pochodzę z królewskiego rodu.
- Przypuszczalnie któryś z krzyżowców, przebywając w Za-
darze, związał się z kimś z pani rodziny.
- Naprawdę jest pani bystra.
2 2 0 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Po odbiciu Zadaru i przekazaniu go pod panowanie dożów
krzyżowcy ruszyli na Konstantynopol. W tysiąc dwieście
czwartym roku splądrowali miasto i dokonali gigantycznej ma
sakry, po czym jeszcze przez wiele lat pustoszyli miasto. Był to
najgorszy okres w dziejach Konstantynopola. Wenecjanie opa
nowali kościoły, brązowe posągi przetopiono na monety, święte
relikwie wydobyto z sanktuariów i zrabowano wszystko, co tyl
ko było można. - Znów zerknęła na baronową, oczekując po
twierdzenia. - Przypuszczalnie właśnie wtedy korona wpadła
w ręce pani rodziny.
- Zgadza się. Nadawała się na bardzo przyzwoity łup dla
młodego krzyżowca, który wrócił na Węgry z wyprawy. -
Zielone oczy Gizelli zalśniły. - Pozostawała w mojej rodzinie
przez ponad trzysta lat, dopóki nie ukradli jej nam ci przeklęci
Turcy.
- Czy to było podczas ekspansji imperium osmańskiego
w tysiąc pięćset dwudziestym pierwszym roku? - spytała Sara,
mimo woli bardzo zainteresowana całą tą historią.
- Tak. Niech diabli porwą sultana Sulejmana - burknęła ba
ronowa. - Turcy zwali go Prawodawcą, Europejczycy nadali mu
przydomek Wspaniały, a ja go nazywam złodziejem - dokoń
czyła z wściekłością.
- Ta opowieść jest szalenie zajmująca - włączył się Peter.
- Wojna, miłość i tak dalej. Tyle że nadal nic z tego nie pojmuję.
- Doprawdy, Peter, zupełnie nie masz zrozumienia dla biegu
historii. Moja rodzina czekała ponad czterysta lat, żeby odzy
skać tę koronę. I wreszcie mnie udało się tego dokonać.
- Jesteś szalona - powiedział niedowierzającym tonem. -
Czy chcesz mi powiedzieć, że nie masz zamiaru jej sprzedać?
- Oczywiście, że nie.
Wpatrywał się w nią intensywnie.
- I nawet nie zamierzasz wprowadzić na rynek klejnotów?
Gizella machnęła ręką.
- Nie bądź głupi. Gdybym chciała tylko klejnotów, to ka-
MIŁOŚĆ, ZEMSTAI... 2 2 1
mienie w koronie Vastersa wcale nie są mniej warte. To kwestia
honoru.
- Zawsze wiedziałem, że masz nie po kolei w głowie, Gizel-
lo - mruknął - ale to przechodzi ludzkie pojęcie.
- Chyba nie mam jednak tak bardzo nie po kolei, skoro udało
mi się zaszczepić w twojej głowie myśl o kradzieży korony
- odparła. - Wykorzystałam twoją chciwość i obróciłam ją prze
ciwko tobie. - Pokręciła głową z żalem. - Moglibyśmy razem
stanowić dobraną parę. Niestety, przez swoją chciwość jesteś
mało wiarygodny.
Zwróciła wzrok ku Sarze.
- Szczerze żałuję, że się w to wplątałaś, moja miła. Rozu
miesz, że teraz nie mogę cię puścić wolno. - Uśmiechnęła się do
niej pocieszająco. - Obiecuję jednak, że zastrzelę cię pierwszą,
żebyś nie musiała oglądać śmierci Petera.
Sara nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się napra
wdę. Gorączkowo zastanawiała się nad jakimś wyjściem z tej
sytuacji.
- Czy mogę przynajmniej przez chwilę potrzymać tę koro
nę? - spytała z udanym spokojem. - Do tej pory widziałam
tylko falsyfikat. Skoro mam okazję, chciałabym obejrzeć rów
nież oryginał.
Baronowa zastanawiała się chwilę.
- Czemu nie - zgodziła się w końcu. - Peter, daj Sarze
koronę.
Peter wykonał to polecenie z przepraszającą miną. Sara wie
działa, że wcale nie jest szczęśliwszy niż ona.
- Dziękuję - bąknęła, przesuwając palcem po koronie.
Kamienie lśniły w złotej oprawie. Sara powtarzała sobie sta
nowczo, że nie umrze. Nie teraz. Za wiele ją jeszcze czekało.
Ech, gdyby posłuchała Noaha... Mimo coraz silniejszego stra
chu wciąż krzepiła się myślą, że Noah zdąży na czas i uratuje ją,
jak w tandetnej sztuce.
Jej nadzieje legły w gruzach, gdy nagle na progu ukazał się
2 2 2 MIŁOŚĆ.ZEMSTAI...
potężnie zbudowany kierowca baronowej, popychając przed so
bą Noaha.
- Mamy towarzystwo - oznajmił.
Gdy weszli do pokoju, Sara z przerażeniem zobaczyła, że
kierowca dotyka pleców Noaha lufą rewolweru.
ROZDZIAŁ 16
Baronowa uśmiechnęła się olśniewająco.
- Jesteś, kochany - powiedziała czule do Noaha. - A już się
zastanawiałam, kiedy wreszcie przyjdziesz. Czy to nie miłe?
Przyjęcie Malcolma powoli przenosi się do mojego domu.
- Nie ujdzie to pani płazem, Gizello.
- Przyznaję, że trochę utrudniasz mi zadanie, ale zawsze
byłam dość pomysłowa.
Noah spojrzał na Sarę.
- Nic ci nie jest?
Pokręciła w milczeniu głową, bo żadne słowo nie chciało jej
przejść przez gardło.
Noah przeniósł wzrok na baronową.
- Daję słowo, że jeśli ją pani skrzywdzi, przez resztę życia
będzie pani tego gorzko żałować.
Gizella parsknęła śmiechem.
- Nie bądź taki melodramatyczny, kochany. Nie masz sposo
bu, żeby mnie powstrzymać. - Gdy Noah zerknął na jej pistolet,
Gizella pokręciła głową.
- Nie próbowałabym takich sztuczek. Póki Hugo trzyma cię
na muszce, nie warto. - Wykrzywiła grubo uszminkowane war
gi. - Jest bardzo lojalny. Zrobiłby dla mnie wszystko, co mu
każę. Prawda, Hugo?
- Wszystko, pani baronowo - potwierdził olbrzym.
Sara spojrzała na niego. Noah nie był karzełkiem, ale Hugo
skam i przerobienie anula43
2 2 4 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
był znacznie potężniejszy. Zważywszy na to, że i baronowa, i jej
kierowca byli uzbrojeni, Sara uznała, że zło wzięło górę. Peter
zastygł jak słup soli, więc raczej nie należało spodziewać się
pomocy z jego strony.
- Jesteś uroczym człowiekiem, Noah - ciągnęła baronowa.
- Niestety będziesz miał wypadek. - Zmarszczyła czoło. - Po
nieważ trudno byłoby uwierzyć, że wzięłam całą waszą trójkę
za włamywaczy, Hugo musi cię chyba wywieźć na pustynię.
Zanim ktokolwiek znajdzie twoje ciało, będę już daleko stąd.
- Machnęła uzbrojoną dłonią. - Dalej, Hugo, straciliśmy już
dość czasu.
- Tak jest, pani baronowo - odparł kierowca i zwrócił się do
Noaha: - Zapraszam na małą przejażdżkę.
- A co z nią? - spytał Noah, wskazując ruchem głowy Sarę.
- Ona nie ma z tym nic wspólnego. Puśćcie ją.
- Obawiam się, że panna Madison za dużo wie - powiedzia
ła baronowa tonem pełnym żalu. - Przykro mi, nie miałam
pojęcia, że jesteś takim romantykiem.
- Puśćcie ją, a ja załatwię wszystko tak, żeby mogła pani
zatrzymać koronę, Gizello - zaproponował. - Władze nie mają
pojęcia o pani udziale w tej sprawie. Proszę puścić Sarę wolno,
wtedy nikt się nigdy o pani nie dowie.
- Wiesz, że nie mogę tego zrobić - oświadczyła baronowa.
- Gdyby nie chodziło o ciebie, Sara może nawet dochowałaby
tajemnicy. Nie sądzę jednak, by mogła tak łatwo o tobie zapo
mnieć. Mam rację, moja miła?
- Nigdy - potwierdziła, kręcąc głową, a Noah poczuł, że ma
ochotę udusić Gizellę.
- Wobec tego niech pani puści nas wszystkich - zapropono
wał. - Ma pani koronę. Jeśli nas pani zabije, założy sobie pani
stryczek na szyję.
Baronowa westchnęła.
- Chyba uważasz, że jestem całkiem głupia. Dlaczego mia
łabym ci ufać? Dlaczego miałabym ufać komukolwiek z was?
MIŁOŚĆ, ZEMSTA!,.. 225
- Bo to pani jedynaszansa - odparł spokojnie Noah. - Nie
jestem dziennikarzem, pani baronowo. Jestem oficerem wywia
du. Jeśli pani sądzi, że władze przejdą do porządku dziennego
nad moim zniknięciem, to grubo się pani myli. Wytropią panią,
gdziekolwiek się pani ukryje.
- Pani baronowo - włączył się do rozmowy Hugo -jeśli on
rzeczywiście jest z wywiadu, to mówi prawdę. "Czy pani pamię
ta, co się stało z moją rodziną?
- Bzdura... - odparła lekceważąco baronowa. - Tamte wła
dze były inne, Hugo, i miały zupełnie inną taktykę. Sam dobrze
wiesz.
Odwróciła się do Sary i wyjaśniła:
- Rodzina Hugona była zamieszana w powstanie w tysiąc
dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku. Kilka osób stracono,
a innych wywieziono i wszelki słuch po nich zaginął.
Znów skupiła uwagę na swoim kierowcy.
- Wierz mi, Hugo, Amerykanie nie stosują sowieckich me
tod. Owszem, będą opłakiwać kolegę i będą próbowali znaleźć
morderców, ale ten człowiek stanowi jedynie kółeczko w ol
brzymiej machinie.
Noah usłyszał, jak Sara głośno nabiera tchu, więc spojrzał
w jej stronę z nadzieją, że doda jej tym odwagi. Przeżył zbyt
wiele trudnych sytuacji, by tracić życie z powodu kawałka złota
i paru kamyków. Gdy pomyślał o swoim bezsensownym wypad
ku w Ankarze, ogarnęła go złość. Baronowa była pewna swego,
jednak u Hugona wyczuł powątpiewanie. Postanowił to wyko
rzystać.
- Wszystko pięknie, pani baronowo - odezwał się - ale dla
czego nie dokończy pani Hugonowi tej historii? Może pani mu
powie, że w odnalezieniu korony są zainteresowane dwa kraje,
niejeden.
- Zamknij się! - warknęła Gizella i wycelowała w niego pi
stolet, przestając zwracać uwagę na Sarę i Petera.
Noah nie przejął się tym. Całą uwagę skupił na Hugonie.
2 2 6 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Pani baronowa ma rację, Amerykanie nie stosują drastycz
nych środków - przyznał. - Ale obawiam się, że nie można
powiedzieć tego samego o Turkach. Są zdecydowani za wszelką
cenę odnaleźć ludzi, którzy skradli ich narodowe dziedzictwo,
Hugonie. I nie chciałbym być w twojej skórze, jeśli wpadniesz
w ich ręce.
Hugo spojrzał na Gizellę.
- Pani baronowo...
- Nie słuchaj go - ucięła Gizella. - On po prostu próbuje cię
zastraszyć.
Wyczuwając wahanie Hugona, Noah wykonał obrót, chcąc
wytrącić przeciwnikowi broń z ręki.
- Nie! - krzyknęła Sara, widząc, że baronowa pociąga za
spust.
Rzuciła się na Gizellę, ciskając w nią koroną. Baronowa
odwróciła się ku niej w chwili, gdy korona uderzyła ją w ramię.
Padł strzał, ale pocisk nie sięgnął celu.
Do akcji włączył się również Peter. Skoczył naprzód i wy
mierzył baronowej solidny cios w szczękę. Kobieta osunęła się
na ziemię, wypuszczając z dłoni pistolet. Noah, który tymcza
sem zdołał obalić Hugona, poderwał z ziemi jego rewolwer
i stanął twarzą w twarz z Peterem.
Sara osunęła się na krzesło, pokój zawirował jej przed ocza
mi. W zamroczeniu uświadomiła sobie jednak, że to jeszcze nie
koniec, że pozostał jeszcze Taylor.
Peter zaskoczył ją jednak, bo podał pistolet Noahowi.
- Niech pan to lepiej weźmie - powiedział. - Nigdy nie
lubiłem tych rzeczy.
- Rozumiem pana - przyznał Noah. - Broń palna jest nie
bezpieczna. - Rozejrzał się po pokoju. - Niech pan sprawdzi,
czy jest w pobliżu coś, czym moglibyśmy związać tych dwoje
w oczekiwaniu na przyjazd policji.
Peter skinął głową i wyszedł z pokoju, a Noah zerknął na
Sarę.
MIŁOŚĆ,ZEMSTAI... 2 2 7
- Dziękuję ci.
Uśmiechnęła się słabo.
- Zawsze do usług. Ale lepiej daj mi odpocząć.
Puścił do niej oko.
- Umowa stoi. Och, czy na pewno dobrze się czujesz? - spy
tał, widząc, jaka jest blada.
- Zdarzało mi się czuć lepiej - przyznała. - Pęka mi głowa.
Przyłożywszy dłoń do skroni, wyczuła coś lepkiego i ciepłe
go. Gdy opuściła rękę, zdumiona ujrzała na niej czerwoną
plamę.
- Cholera - powiedział Noah. - Dostałaś.
- Dostałam? - powtórzyła słabnącym głosem Sara.
Do pokoju wrócił Peter, niosąc zwój nylonowej linki. Noah
wcisnął mu w ręce pistolet i rewolwer.
- Niech pan się zajmie tamtą parą - polecił szorstko. -
1 niech pan wezwie ambulans!
Dwoma krokami dopadł Sary i ukucnął przy niej.
- Ty wariatko! Mogłaś dać się zabić!
Sara zamrugała powiekami, usiłując zwalczyć czarną mgłę,
przesłaniającą jej wzrok.
- Ty też - powiedziała cicho. - Poza tym jak mówisz do
kobiety, która przed chwilą uratowała ci życie?
- To było całkiem bez sensu. Przede wszystkim bez sensu
było to, że tu przyjechałaś! - Odgarnął jej włosy z czoła.
Sara poczuła, że jej język drętwieje.
- Chciałam pomóc - szepnęła.
- Teraz się zamknij- burknął. - Za chwilę powinien tu być
Dan. Zatelefonowałem po niego, kiedy znalazłem twój list.
Wyciągnął chustkę z kieszeni i przycisnął ją do rany na czole
Sary. Serce mu zamarło, gdy zobaczył, jak szybko czerwona
plama się powiększa.
Sara usiłowała skupić na nim wzrok.
- Znalazłam koronę, Noah. Po twoim wyjściu wszystko od
gadłam.
2 2 8 MIŁOŚĆ, ZEMSTAI...
- Wiem - przyznał. - Ale bardzo głupio postąpiłaś, że chcia
łaś załatwić to sama. Przysięgam, że jeśli jeszcze kiedyś wy
tniesz mi taki numer, spiorę cię na kwaśne jabłko.
Sara poruszyła głową. Zdawało jej się, że dokądś płynie.
Oczy same jej się zamknęły.
- Nie zrobiłbyś tego.
- Nie bądź taka pewna - mruknął. - Niewiele brakuje, że
bym zrobił to teraz. Na szczęście dla ciebie mam taką zasadę, że
nie biję kobiet, które zasłoniły mnie swoim ciałem przed kulą.
Po omacku wyciągnęła rękę, chcąc pogłaskać go po policzku.
- Nie oszukasz mnie pozowaniem na Jake'a Hawke'a - sze
pnęła.
- Zamknij się wreszcie. Niepotrzebnie tracisz siły.
W czerni zaczęły pobłyskiwać jaskrawe światełka. Sara opu
ściła dłoń na kolano.
- Noah...
- Co znowu?
Jej twarz była biała jak śnieg, a skóra zimna jak lód.
- Czy ja umrę?
Odpowiedzi Noaha już nie zrozumiała. Nie miała nawet siły
uchylić powiek, żeby na niego spojrzeć. Kiedy wziął ją na ręce,
zapadła się w ciemność.
Gdy kilka godzin później uniosła powieki, ujrzała wokół biel.
Z początku pomyślała, że przyszła burza śnieżna. Zaraz jednak
powiedziała sobie, że to śmieszne. Przecież w Phoenix nigdy nie
pada śnieg. Zamrugała, żeby odzyskać ostrość widzenia. Zoba
czyła białe ściany, biały sufit i podłogę wyłożoną białymi płyt
kami. Nawet przykrywające ją prześcieradło było białe. Co to za
miejsce?
- Zbudziłaś się.
Spróbowała spojrzeć w stronę, z której doszedł ją znajomy
głos, i ujrzała Noaha.
- Chyba tak - odpowiedziała.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 2 2 9
Podniósł się z małego winylowego krzesełka i stanął przy jej
łóżku.
- Masz. - Podał jej szklankę wody. - Pewnie chce ci się pić.
Z wdzięcznością przyjęła jego pomoc. Rzeczywiście była
spragniona, przekonała się jednak, że nawet picie stanowi dla
niej poważny wysiłek.
- Dziękuję - szepnęła i opadła z powrotem na poduszkę. -
Mam strasznie sucho w gardle - poskarżyła się, oblizując spie
czone wargi.
- To przez zastrzyk, który dostałaś, kiedy zszywano ci ranę
- wyjaśnił.
- W głowie mi się kręci.
Odgarnął włosy z grubej warstwy bandaża na jej czole.
- Wyobraź sobie, że spiłaś się tanim winem.
Przyłożyła dłoń do skroni.
- Mam szwy? - spytała.
- Kilka. Ale spod włosów nie będzie ich widać - zapewnił ją
natychmiast.
- Czy miałam wypadek?
Ujął jej dłoń.
- Nie pamiętasz?
Sara zmarszczyła czoło.
- Próbuję sobie przypomnieć. Szłam na przyjęcie do Malcol
ma. - W jej oczach odbiło się zaniepokojenie. - Czy on nie żyje,
czy mi się to śniło?
- Nie żyje.
- Tak myślałam. Ukradliśmy koronę. - Przygryzła dolną
wargę. - Ale to był falsyfikat - przypomniała sobie. - Potem ty
wyszedłeś i pojechałeś do rezydencji Malcolma. A ja zrozumia
łam, że to Gizella ukradła oryginał. - Podniosła wzrok. - Czy
powiedziałam ci o tym?
- Słyszałem, jak wyjaśniasz to Peterowi - odparł z uśmie
chem. - Nawiasem mówiąc, odwaliłaś kawał świetnej roboty
jako detektyw.
2 3 0 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
- Dziękuję - powiedziała machinalnie, wciąż skupiona na
wydobywaniu z pamięci nowych szczegółów. Westchnęła. - Pa
miętam jeszcze, jak jechałam do Gizelli. Ale to wszystko.
Pochylił się i musnął ustami jej spieczone wargi.
- Pośpij trochę - zaproponował- Potem o wszystkim po
rozmawiamy.
Natychmiast zamknęła oczy.
- Później - zgodziła się szeptem.
Siedział przy niej całą noc. Kiedy dyżurna pielęgniarka za
proponowała, żeby poszedł do domu i przestał wyręczać perso
nel szpitala, omal nie zabił jej wzrokiem. Gdy rano Sara się
zbudziła, zobaczyła najpierw piwne oczy Noaha, wpatrzone
w jej twarz.
- Okropnie wyglądasz - powiedziała cicho na widok jego
nie ogolonej twarzy, zgniecionego ubrania i nieuczesanych wło
sów. Jego twarz przecinały głębokie bruzdy, na które nigdy
dotychczas nie zwróciła uwagi.
- Serdeczne dzięki. Cieszę się, że wracasz do normy.
Spróbowała usiąść, choć miała wrażenie, że we wnętrzu jej
głowy przewalają się młyńskie kamienie.
- Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało - wyjaśniła. -
Po prostu wyglądasz na bardzo zmęczonego. Jak długo tu sie
dzisz?
- Odkąd cię przywieziono do szpitala. Czyli od mniej więcej
osiemnastu godzin.
- Czy ja przez cały czas spałam? - spytała zdziwiona.
- Na chwilę się zbudziłaś, ale poza tym spałaś jak suseł.
Zresztą nic dziwnego. Ten zastrzyk, który dali ci w izbie przyjęć,
powaliłby łosia.
Ostrożnie przytknęła palce do głowy.
- Dostałam postrzał, prawda?
- Kula drasnęła cię w głowę.
- Pamiętam. Dostałam postrzał, a ty miałeś do mnie pre
tensje.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 2 3 1
Zrobiło mu się głupio. Cholera, że też akurat to musiała
zapamiętać.
- Martwiłem się o ciebie. Nie powinnaś w ten sposób nara
żać życia.
- Nie mogłam pozwolić, żeby Gizella cię zabiła - zaprote
stowała. Zamknęła oczy. - Znowu będziemy się kłócić?
Ujął jej dłoń.
- Nie.
Nie otworzyła oczu, ale się uśmiechnęła.
- Cieszę się.
Przez dłuższą chwilę oboje milczeli.
- Czy zdążyliście zwrócić koronę przed konferencją prasową?
- Tak.
- I wszystko poszło dobrze?
- Tak.
- To wspaniale. Wiem, ile to dla ciebie znaczyło.
Noah musiał ugryźć się w język, żeby nie krzyknąć na nią i nie
powiedzieć, że nie interesuje go korona, gdy chodzi o jej życie.
- Twoja siostra siedziała tutaj przez większą część nocy - po
wiedział po chwili. - Niedawno poszła do domu zrobić Kevinowi
śniadanie i powiedzieć mu, że niedługo wyzdrowiejesz.
- Jennifer tu była?
Skinął głową.
- Z tym facetem, nie pamiętam jak mu tam.
- Z Brianem.
- Właśnie. Zdaje się, że twoja siostra chce ci coś o nim
powiedzieć.
Sara zdobyła się na słaby uśmiech.
- A co się stało z Peterem? - spytała.
- Jest w tarapatach, ale władze wezmą pod uwagę jego za
chowanie w decydującej chwili. Sądzę, że dostanie stosunkowo
niewielki wyrok.
- To dobrze, bo on wcale nie jest taki zły. Czy wiesz, jak go
Malcom urządził?
2 3 2 MIŁOŚĆ, ZEMSTAI...
- Opowiedział nam.
- Zapomniałam spytać, komu Malcolm zapisał swoje pie
niądze.
- Wszystko dostało The Metropolitan Museum of Art - od
parł Noah.
Sara szeroko otworzyła oczy.
- Żartujesz! Ten człowiek nie miał w sobie nic z filantropa!
W oczach Noaha zabłysły figlarne ogniki.
- Motywy miał bynajmniej niealtruistyczne. W testamencie
jest zapis, że wszystkie te miliony mają być przeznaczone na
wybudowanie skrzydła imienia Malcolma Branda.
Westchnęła.
- Nawet po śmierci próbuje kupić sobie szacunek ludzi. Taki
był bystry, a nigdy nie zrozumiał prostej prawdy, że na szacunek
trzeba zasłużyć.
Noah zmartwił się, słysząc posępną nutę w głosie Sary.
- Przyniosłem ci prezent - powiedział.
Zerknęła na niego nieufnie.
- Ostatni twój prezent okazał się kombinezonem włamywa
cza. Aż boję się pomyśleć, co to jest tym razem.
Noah wziął z krzesła książkę i położył jej na kolanach.
- Przyszło mi do głowy, że może będziesz chciała poczytać,
zanim cię stąd wydostaniemy.
Sara wzięła książkę do ręki.
- Bardzo miło, że o tym pomyślałeś, Noah - mruknęła bez
entuzjazmu. Nagle szeroko otworzyła oczy. - Ojej! Nowa książ
ka o Jake'u! I to egzemplarz sygnalny. - Spojrzała na niego
podejrzliwie. - Jak to zdobyłeś?
Wzruszył ramionami.
- Nie martw się, nie ukradłem. Tak się złożyło, że znam
autora.
- Znasz Maksa Rydera? Dlaczego wcześniej mi o tym nie
powiedziałeś?
- To dość skomplikowane.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I-.. 2 3 3
- Znasz twórcę postaci Jake'a Hawke'a. - Sara westchnęła
uszczęśliwiona. Jej oczy pojaśniały, znikł z nich ponury cień.
- Jak myślisz, czy ja też będę mogła poznać pana Rydera?
- Chyba da się to zrobić. - Doszedł do wniosku, że teraz albo
nigdy, więc odetchnął głęboko i dodał: - Prawdę mówiąc, już go
znasz.
Sara popatrzyła na niego zdumiona. Po chwili zrozumiała,
w czym rzecz.
- To ty jesteś Maksem Ryderem, prawda? - spytała cicho.
- Ale przecież powiedziałeś mi, że naprawdę nazywasz się Noah
Winfield.
- Bo tak się nazywam. Muszę pisać pod pseudonimem
z przyczyn zawodowych.
- Nie rozumiem.
Usiadł na krawędzi łóżka i wziął ją za ręce.
- Podpisałem zobowiązanie, że po wystąpieniu z wojska nie
będę pisał o swoich doświadczeniach. Jake Hawke jest natural
nie fikcyjną postacią, przyznaję jednak, że jego przygody są do
pewnego stopnia oparte na prawdziwych wydarzeniach. Rezyg
nując z podpisywania książki prawdziwym imieniem i nazwi
skiem, oszczędzam sobie ewentualnych kłopotów.
- Czyli to ty jesteś Jake'em?
- Czy to takie ważne?
Pogłaskała go po policzku.
- Zawsze mi się zdawało, że macie wiele wspólnego. Pewnie
dlatego nigdy nie mogłam zobaczyć w tobie zwykłego złodzieja.
- Uśmiechnęła się. - Nic dziwnego, że między nami wszystko
działo się tak szybko. Miałeś lotny start.
Uniósł brwi.
- Lotny start...?
Roześmiała się cicho i pocałowała go w usta.
- Jake zafascynował mnie na długo przed tym, zanim cię
poznałam, Noah. To zupełnie tak, jakbyś wysłał swoje alter ego,
żeby przygotowało ci pole działania.
2 3 4 MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Pochylił się nad nią i zapatrzył się w jej oczy.
- Pamiętam, jak kiedyś powiedziałaś, że z tym facetem żad
na kobieta by nie wytrzymała.
- Owszem, ma swoje minusy - przyznała. - Ale sądzę, że
można go udomowić, jeśli wykaże się trochę cierpliwości.
Noah uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Znasz kogoś, kto by się tym zajął?
- Być może. To zależy od tego, co proponujesz.
- Powiedzmy, że spędzenie reszty życia z byłym ofice
rem wywiadu, który został pisarzem i zamierza gorszyć dzieci,
porywając ich matkę do łóżka przy każdej nadarzającej się
okazji.
- Początek brzmi obiecująco - mruknęła, obrysowując pal
cem jego wargi. - Czy wspomniałeś coś o dzieciach?
- Chcę mieć wszystko, Saro - powiedział schrypniętym gło
sem. - Ciebie, dom pełen dzieciaków... nawet psa. Chcę, żeby
śmy byli rodziną.
- Bardzo lubię dzieci. Zawsze wyobrażałam sobie, że które
goś dnia będę miała wielką rodzinę. Może jedno z moich dzieci
zostanie artystą albo pisarzem. - Uśmiechnęła się. - Ale co bę
dzie, jeśli zostaną bankierami?
- Jeśli będą wyglądać tak jak ty, to pogodziłbym się i z tym.
Czy to znaczy, że wyjdziesz za mnie?
- Jeśli mamy mieć dzieci, ślub byłby jak najbardziej na
miejscu.
Pocałował ją namiętnie, upojony szczęściem.
Gdy ich gorący pocałunek wreszcie się skończył, Sara prze
chyliła głowę i spojrzała na niego uważnie.
- Noah, czy o tym wszystkim też zamierzasz napisać?
- Pewnie tak. To byłaby fantastyczna historia. Chociaż mój
agent prawdopodobnie zwymyśla mnie od najgorszych, kiedy
dostanie rękopis.
- Naprawdę? - zdziwiła się. - Dlaczego?
Uśmiechnął się do niej.
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I... 2 3 5
- A co byś powiedziała, gdyby następna przygoda Jake'a
zakończyła się happy endem?
Odpowiedziała mu czułym uśmiechem i objęła go za szyję.
- Powiedziałabym, że nadszedł czas.
KONIEC