Jas, przyleciał twój statek kosmiczny. Proszę wsiadać!
Sobota, 7 maja
Słońce świeci jak wielka, żółta, świecąca... yyy... ciepła planeta
na grillu. Suuuuuper!
10.05 A ja wcale nie jestem samiuteńka jak ten palec. Szczerze
mówiąc, bujam się we Wszechświecie Prawie Całkiem Szczęśliwych.
10.10 Wydarzyło się coś czaderskiego. Mój Vati, światowej
sławy idiota i członek honorowy Klubu Palantów, raz w życiu
przypadkowo zrobił coś dobrego. Jedziemy do Krainy Hamburgerów!
Naprawdę!
Zgadnijcie, kto już tam jest. Oczywiście oprócz tłumu ludzi w
ogromnych, psychodelicznych szortach i tego gościa, który jest pół
kurczakiem, pół pułkownikiem. Powiem wam: Bóg Miłości! Masimo,
Włoski Rumak, pojechał do Ameryki, by odwiedzić swoich starych,
zostawiając mnie - swoją nową prawie dziewczynę o niemal
nieskazitelnej cerze - w Krainie Billy'ego Szekspira. A takiego! Ale
się ucieszy, jak nagle się pojawię i powiem: „Siemka!” czy jak tam
oni się witają.
A wtedy zacznie się Całuśna Feta za wielką wodą!
10.15 Jest jednak łyżka dziegciu w tej beczce miodu: Vati uparł
się, żebyśmy wzięli udział w jakimś durnowatym zjeździe cyrkowych
samochodzików.
10.20 Poza tym wybiera się z nami wujek Eddie, najbardziej
łysy człowiek na naszej planecie.
10.25 No, ale przy odrobinie szczęścia obaj zostaną aresztowani
za obrazę moralności, kiedy założą te swoje skórzane motocyklowe
spodnie.
10.30 Pełna joie de vivre
, która stanowi ogromną część mojej
atrakcyjnej, choć skromnej osobowości, zadzwoniłam do swojej
najlepsiejszej przyjaciółki. - Jas, to mich, twoja najbardziej sehr gut
kumpela. Dzwonię do ciebie mit wunderbar wieściami
- O Boże. Słuchaj, został tylko tydzień do wyjazdu Toma i
właśnie przeglądaliśmy moje...
- Jas, nie mam czasu na dyskusję o kolekcji twoich gaci. Niech
to zostanie między tobą a Tomem.., zupełnie dosłownie... cha, cha,
cha, cha, cha, cha. Czaisz? Czaisz? Gacie... między tobą a Pysiem...
czaisz?
Jak jednak powinnam wiedzieć z długoletniego i męczącego
doświadczenia, nie warto marnować dowcipu na Jazzy. Przeszłam
więc do meritum.
- Jadę do Krainy Hamburgerów, żeby spotkać się z Masimem,
Bogiem Miłości całego wszechświata i wszystkich światów
Joie de vivre (fr.) - radość życia.
Wtręty niemieckie: mich - ja; sehr gut - bardzo dobra; mit wunderbar - z cudownymi.
równoległych.
- Nieprawda.
- Prawda.
- Ale jak to?
Opowiedziałam jej o podróży, „siemce” i tak dalej, ale ona jak
zwykle była zimna jak góra lodowa.
- A gdzie dokładnie w Krainie Hamburgerów mieszka Masimo?
- Ahaha!!!
- Nie wiesz, prawda?
- No, jeszcze nie, ale...
- Może mieszkać wszędzie.
- Wiem, ale Ameryka chyba nie jest aż tak duża? - Jest ogromna.
Roześmiałam się. Nic nie mogło zepsuć mojego fantastycznego
nastroju, a tym bardziej szukająca dziury w całym ku jonowała pani
Wielkie Pantalony.
- Aż tak ogromna jak twoje spodenki gimnastyczne? - spytałam.
Zapadła cisza.
- Jas, no, ciesz się razem ze mną.
- Wszystko pięknie, ty możesz się kochać, w kim tylko chcesz,
ale ze mną i Tomem jest inaczej. Wyjeżdża do Krainy Kangurów, a ja
zostanę tu samiuteńka jak ten palec.
O matko kochana.
Pysio jedzie do Krainy Wielkich Białych Baranów tylko na parę
miesięcy, ale ja muszę wysłuchiwać jej smędzenia i ględzenia o
pięknych czasach, kiedy razem zbierali gałązki.
- Jas, słuchaj, mam plan tak genialny, że zadziwiłam nawet samą
siebie, i może nawet przyznam sobie jakąś nagrodę.
Nawet nie spytała: „Co to za plan?”. W ogóle nie odezwała się
słowem. - Jas, nawet nie spytasz, co to za plan?
- Na pewno durny.
- O, super, wielkie dzięki. Cóż, w takim razie nie będę ci
zawracać głowy. Chociaż dotyczy ciebie i twojego szczęścia, jest très
bon oraz bardzo, bardzo gut. Au revoir. Bonne chance
I odłożyłam słuchawkę. Nawet Jas nie może mi zepsuć nastroju.
La, la, la, la, la, la.
11.00 Lepiej już zacznę planować, jakie ciuchy wezmę na Szlak
Miłości. Co noszą Hamburgerianie? Pewnie kowbojskie kapelusze.
11.10 Z tego co wiem, Hamburgerianie bardzo dbają o higienę
osobistą. Ciągle wskakują pod prysznic i tak dalej. Mam nadzieję, że
celnik nie zajrzy do torby Libby i nie znajdzie jej kocyka, bo nas
zawrócą z granicy.
Och, muszę się zatroszczyć o tak wiele spraw. Chyba utnę sobie
małą drzemkę, żeby się trochę zrelaksować, a potem opracuję plan
pielęgnacji urody.
11.11 Nie da rady.
- Gingey! Gingey, to jaaaa!!! Właśnie się wysiusiałam!
Très bon (fr.) - bardzo dobry; gut (niem.) - dobry; au revoir (fr.) - do widzenia; bonne chance (fr.) -
powodzenia.
Moja kochana siostrzyczka kopnięciem otworzyła drzwi mojego
pokoju. Hurra.
11.13 No, super, przytargała ze sobą swoich „psyjaciół”: Barbie
nurka, konika Charliego, seler naciowy i zezowatego Gordy'ego.
Gordy siedzi w areszcie domowym, bo jeszcze nie miał szczepień, a
dopiero po nich wypuści się go do dżungli naszej ulicy. Ciekawe, jaki
zarazek odważyłby się go zaatakować.
Kiedy rozłożyli się wygodnie na moim łóżku, na dole zadzwonił
telefon. Tata odebrał i zawołał:
- Georgia, szybko, któraś z twoich koleżanek koniecznie musi z
tobą przez godzinkę czy dwie pogadać o głupotach przez telefon
twojego ojca!
Mój Vati nie ma za grosz wdzięku, ale mimo wszystko dałam
mu przepustkę do raju. Muszę pamiętać, że chociaż jest nienormalny,
to jednak umożliwił mi dostęp do Machiny Miłości.
Do Krainy Masima!!!
- Dziękuję, tato! - zawołałam. - Już schodzę, a później może
umilę ci czas grą na pianinie.
Nie mamy pianina, ale liczą się dobre intencje.
11.15 Dzwoniła Jazzy Spazzy... he, he. Wiedziałam, że się
złamie i będzie chciała poznać mój plan.
- No to jak, chcesz już poznać mój plan? - spytałam.
- Jak uważasz.
- Nie, Jas, nie wykazujesz entuzjazmu. Postaraj się bardziej.
- Nie potrafię.
- Ależ potrafisz. Zbierz się w sobie i tak dalej. Uśmiechnij się, a
świat uśmiechnie się do ciebie. No, na pewno chcesz poznać mój plan,
zwłaszcza że dotyczy ciebie, moja ty mała włochata kumpelko.
- Wcale nie jestem włochata.
- Mów, co chcesz, ale na wszelki wypadek nie zbliżaj się do
cyrku.
- Zamknij się. No dobra, opowiadaj o tym planie. Chociaż jeżeli
nie chodzi o to, że chcesz mi dać pieniądze na wyjazd z Tomem do
Krainy Kangurów, to...
- Jas, zapomnij o Pysiu. On będzie zbyt zajęty leżeniem w
strumieniach z Robbiem i przytulaniem torbaczy, żeby zajmować się
czymkolwiek innym. Ruszamy w drogę.
- Jaką znowu drogę?
- Jadę do Krainy Hamburgerów, a ty... pojedziesz ze mną!
Rozumiesz? Przemierzymy całą Amerykę, ty i ja. Będziemy jak
Thelma i Louise!
- Nie nazywamy się Thelma i Louise.
- Wiem, powiedziałam tylko, że będziemy JAK one.
- I nie jesteśmy Amerykankami. - Wiem, ale...
- I żadna z nas nie umie prowadzić samochodu. O Boże kochany.
- Jas, przyleciał twój statek kosmiczny - powiedziałam. - Proszę
wsiadać.
12.00 Ihahaha. Jazzy Spazzy wreszcie odzyskała zdrowy
rozsądek (mniej więcej). Poczuła zapach zabawy i chce jechać do
Krainy Hamburgerów. I TO BARDZO. Teraz więc musimy tylko
namówić na to naszych rodziców. Opracowałyśmy dwustopniowy
plan. Stopień pierwszy to zaatakować wdziękiem naszych rodziców,
by pozwolili Jas jechać ze mną do Ameryki. (Oraz by dali jej miliardy
funtów na drobne wydatki). Zamierzamy być przemiłe i urocze i
słuchać, jak ględzą o Beatlesach. Ja już ćwiczyłam błagalny ton. Moi
rodzice musieliby chyba być z kamienia, żeby mi nie oddać całej
zawartości swoich portfeli.
Jeżeli jednak ten plan zawiedzie i rodzice się nie zgodzą,
wdrażamy stopień drugi: bezlitosne marudzenie. Wiecie...
„Wszystkim moim koleżankom wolno zabrać kumpelkę ze sobą na
wakacje. Dlaczego TYLKO mnie na całym świecie tego nie wolno?
Dlaczego właśnie mnie? Dlaczego? No dlaczego, dlaczego, dla-
czego?”.
Dlaczego?
To taaakie niesprawiedliwe.
No dlaczego?
Pod drzwiami salonu
21.10 Dobra, zaczynam. Założyłam swoją starą piżamę w
Teletubisie, aby zmaksymalizować efekt słodyczy.
Mutti i Vati siedzieli na kanapie przytuleni do siebie.
Zobaczyłam majtki mamy. Błe. Zasłony były rozsunięte, każdy mógł
zajrzeć do środka. Jakiś grubas przechodzący koło naszego domu
mógłby sobie pomyśleć, że to burdel dla spaślaków. Już miałam jej to
wytknąć, kiedy przypomniałam sobie o planie. Powiedziałam więc:
- Dobry wieczór, mamo i tato.
- Ile? - spytał Vati, nawet na mnie nie patrząc. Roześmiałam się
uroczo.
- Och, tatusiu, nie chodzi o pieniądze, lecz o przyjaźń, miłość i...
- Nie obchodzi mnie, ile twoich koleżanek przekłuło sobie pępek
- odezwała się mama. - Nie pozwalam.
- Ale ja...
- To samo dotyczy tatuaży - bredziła dalej. - Ale ja...
- I nie, nie dostaniesz mieszkania w Paryżu ani służącego do
pomocy w odrabianiu lekcji - włączył się Vati.
Och, myślałam, że wybuchnę śmiechem, ale się opanowałam.
Miałam ochotę powiedzieć tacie, że zdaniem Rosie w tej swojej
czapce pilotce i skórzanej kurtce wygląda jak burdelmama, ale
przypomniałam sobie o atakowaniu wdziękiem i zmusiłam się do
słodkiego uśmiechu.
- Ach, wy!!! Żarty się was trzymają! A ja chcę tylko... no
wiecie... Jas ma doła, bo Tom wyjeżdża do Krainy Kangurów i, no...
Wiecie, to moja kumpela i... no... byłoby fajnie, gdybyście... to jak,
może?
- Co może? - spytał Vati. - Wprowadzić się do nas? Lewitować?
Co?
Jakoś to przełknęłam.
- Czy może jechać z nami do Krainy Hamburgerów?
22.00 Nasi rodzice się zgodzili. Nie do wiary. Właściwie się nie
dziwię, że rodzice Jas wyrazili zgodę, bo w sumie są całkiem
normalni. Ale moi? Dziwne. To cud, który w normalnych
okolicznościach przypisałabym jakiemuś czarodziejowi, na przykład
Gandalfowi z Władcy pierścieni. Zostawiłam Robbiego torbaczom, a
wtedy Gandalf przysłał mi zastępcę w postaci Boga Miłości. Hurra!
Jak mówię, podziękowałabym mu osobiście, składając dary u jego
stóp (a właściwie stopy, bo druga mu odpadła), ale pojawił się pewien
problem. Libby myszkowała w moim pokoju i zwinęła jego figurkę.
Niestety, od tamtej pory Gandalf nie jest już sobą. Kiedy
ostatnio go widziałam, miał na sobie sukienkę, a Libby mówiła do
niego „Sandra”. Został nową najlepsiejszą kumpelką Barbie.
Myślę, że Gandalf się o to na nas nie obrazi, w końcu to dobry
czarodziej - miłosierny jak sam Bóg.
22.10 Chyba że się jest tym wężem z raju. Żmijka pytała tylko:
„Chce ktoś gryza jabłuszka?”, a Bóg kazał jej całą wieczność pełzać
na brzuchu. Dosyć to okrutne. (Chociaż, jak to powiedziałam pannie
Wilson podczas naszych ciekawych pogawędek na religii, jeśli już się
jest wężem, to pełzanie na brzuchu do końca życia nie wydaje się aż
tak złe. W końcu wszystkie węże poruszają się w ten sposób. Z całym
szacunkiem. Po prostu mam bardzo żywy umysł).
Ooooch, jak się cieszę. Już nie mogę się doczekać, kiedy
powiem Drużynie Asów.
Nawet ZNOWU pocałowałam własnego ojca. To już drugi raz w
ciągu dwóch dni. Pewnie mam lekką gorączkę.
W moim pokoju
Libby, Gordy, Sandra i Barbie już śpią. Wyglądają tak słodko i
uroczo.
Gandalf, teraz nieco nadwerężony, leży u stóp mojej
siostrzyczki.
Nie wiem, dlaczego ona lubi spać odwrotnie, z nogami na
poduszce. Może dlatego, że można się przestraszyć, kiedy po
przebudzeniu widzi się jej stopy i zezowatego Gordy'ego.
Wyglądając przez okno, zaczęłam naprzemiennie oddychać
nozdrzami. To bardzo, bardzo uspokaja. Zatyka się jedną dziurkę od
nosa, wciąga powietrze drugą, wstrzymuje oddech, puszcza zatkaną
dziurkę i wydycha nią powietrze. A potem... no... w każdym razie
Budda tak oddychał, a chyba wiedział, co robi.
Minutę później
Mam tylko nadzieję, że to nie działa jak kulturystyka.
Wolałabym nie być bardzo spokojna za cenę umięśnionych nozdrzy.
Dwie minuty później
Pan Sąsiad chociaż raz zrobił coś miłego. Na swoim ogrodzeniu
zbudował z drutu kolczastego coś w rodzaju przeciwkociej zapory. Na
pewno bardzo spodoba się Angusowi, którego już znudziło
zeskakiwanie z murka na Idiotyczne Pudle i jeżdżenie na ich grzbie-
tach. Należy do kotów, które wciąż potrzebują nowych wyzwań.
Pięć minut później
O, idzie Superkot z Naomi. Jak zwykle z pyskiem przy jej tyłku.
Minutę później
Aha! Podniósł łeb i zobaczył zaporę. Baaaardzo mu się
spodobała.
Cztery minuty później
Pan Zwinna Łapka zrobił coś niesamowitego. Wykonał pionowy
skok! Stojąc na ogrodzeniu, po prostu podskoczył do góry i pokonał
zaporę.
Pięć minut później
Angus jest w swoim żywiole. Przeskakuje przez zaporę, po czym
wraca do naszego ogrodu, przerzucając się przez rododendron Pana
Sąsiada. Super! Zrobił sobie tor z przeszkodami. To normalnie Kocia
Olimpiada.
Kolejne pięć minut później
Wolałabym już chyba, żeby Naomi przeprowadziła zwykłą
ceremonię przypinania medali, zamiast lizać Angusa po okolicach
tyłka, ale cóż - to prawdziwa futrzana zdzira.
Poniedziałek, 9 maja
Punktualnie 8.00 Kurczę. Lepiej nie będę fruwała ze szczęścia,
bo jeszcze za wcześnie zjawię się w szkole, czyli w Stalagu 14, jak ją
dowcipnie nazywam.
8.25 Biegnąc w podskokach do Jas, minęłam Marka Wielką
Japę, który na rogu palił pety ze swoimi tępymi kolesiami. To
dosłownie japa na nogach. Niestety, chyba już doszedł do siebie po
incydencie z Dave'em Jajcarzem.
Nie może się powstrzymać, zwłaszcza gdy - jak teraz - są z nim
jego durnowaci kumple. Kiedy dumnym krokiem przechodziłam koło
niego, starając się, by nic mi nie dyndało, WJ i jego palanciarscy
kumple gapili się na moje dynda ki jak jacyś gapiowaci gapie (jeśli
potraficie wyobrazić sobie grozę tej sytuacji, a jestem pewna, że tak).
A potem się oblizał! Błe, oblizał się na mój widok!
Jest taki très żałosny.
Może będę musiała poprosić Dave'a o powtórkę kocówy.
Pięć minut później
Jas siedziała na murku przed swoim domem. Nie wiem, co
zjadła na śniadanie, ale wydawało się, jakby przytyła z siedemdziesiąt
kilo. Albo jej gacie osiągnęły słoniowate rozmiary.
Kiedy zeskoczyła, zobaczyłam je, bo tak wysoko podwinęła
spódnicę, że wyglądała jak arbuz z idiotyczną grzywką i w szkolnym
mundurku.
- Moi rodzice chcą przyjść do twoich, żeby pogadać o wyjeździe
- powiedziała.
- W takim razie muszę wracać do domu i przywołać ich do
porządku. Twoi rodzice nigdy nie pozwolą ci z nami pojechać, jeżeli
tata akurat będzie miał na sobie swój masoński fartuszek... czy tę
aksamitną szmatę, które zakłada, kiedy idzie „zaszaleć”. Nikt przy
zdrowych zmysłach nie pozwoliłby swojemu dziecku się do niego
zbliżyć.
W
stalagu 14
Sokole Oko czatowała przy szkolnej bramie, więc Jas szybko
zanurkowała za moje plecy, żeby opuścić spódnicę. Poprawiała ją
sobie, nie przystawając, więc by odwrócić uwagę Sokolego Oka swą
młodością i żywiołowością, zaczęłam śpiewać:
- „Och, co za piękny dzień, och, co za...”.
- Co się tak guzdrzecie jak jakieś idiotki? Żwawiej, żwawiej!
Dla hecy ruszyłam żwawszym krokiem, a wtedy powiedziała:
- Georgio, sprawdzałam twoje stopnie i uważam, że przydałyby
ci się korepetycje.
Cholera i sacrebleu
! Jak najszybciej czmychnęłam do kibla.
Jas wydymała wargi przed lustrem, a ja zaczęłam zrzędzić:
- „Sprawdziłam twoje stopnie”. Co ona ma za życie? Równie
dobrze mogłaby patrzeć, jak farba schnie albo kaktus nie rośnie,
Sacrebleu (fr.) - psia kość, cholera.
albo... no, w każdym razie żaden normalny człowiek tak nie żyje. I
dlatego Sokole Oko jest w tym taka dobra.
Jas opuściła głowę, włożyła ją pod suszarkę do rąk, by nadać
włosom ekstrapuszystość na cały dzień, i pokiwała nią w tej pozycji.
Na apelu
Ten sam stary schemat: klingońskie powitanie z Drużyną Asów,
szybkie odśpiewanie Pan mym pasterzem, a potem jakiś
niezrozumiały wykład Chudej, naszej potężnej dyrektorki. O czym
ona znowu ględzi? Dzisiaj przeszła samą siebie, jeśli chodzi o
elegancję. Garsonka w groszki w subtelnym odcieniu oraniu i czerni
oraz pantofle bez pięty. Jej stopy rozpaczliwie usiłowały wyrwać się
na wolność z butów. Nigdy przedtem nie widziałam człowieka z
otyłymi stopami. Obserwowanie jej jest fascynujące. Kiedy się
wścieka (czyli za każdym razem, gdy do nas mówi), cała się trzęsie
jak galaretka.
- Tak więc, przechodząc do meritum, dziewczęta: sukces. Co to
oznacza we współczesnym świecie? Chciałabym, żebyście się
zastanowiły nad prawdziwym znaczeniem słowa „sukces”.
Urwała i spojrzała na nas. Gapiła się tak i gapiła. A my
gapiłyśmy się na nią. No i tak stałyśmy: my i ona. Jak w jakimś
konkursie na najwytrwalszego gapia. Ciągnęło się to całą wieczność,
aż zaczęło mi się wydawać, że widzę, jak pannie Stamp rośnie broda.
Jakieś dwieście lat później Chuda spytała:
- Ile z was mogłoby z ręką na sercu powiedzieć: „Osiągnęłam
coś, co jest godne miana sukcesu”?
Ja i Rosie położyłyśmy ręce na sercu.
Na korytarzu
9.30 No po prostu super. Nudna Lindsay, która niczym owad
przemykała przez korytarz jako dyżurna, zobaczyła, jak kładziemy
ręce na sercu, i wygłosiła jeden ze swych słynnych wykładów w stylu:
„Ale wy jesteście dziecinne”. No cóż. Kolejna sposobność, by
popatrzeć na panią Bez Czoła.
9.36 Cha, cha, cha, cha, cha! W czasie gdy Nudna Lindsay
prawiła nam kazanie, ja i Rosie nie odrywałyśmy wzroku od jej czoła.
Nie mogła powiedzieć, że robimy coś złego, ale potem natychmiast
popędziła do kibla na inspekcję czoła.
Kampania gapiactwa trwa dalej!
Poza tym Lindsay nie wie, że jadę do Ameryki na Całuśną Ucztę
z Bogiem Miłości.
Kiedy ruszyłyśmy w stronę pracowni biologiczno - chemicznej,
powiedziałam do Rosie:
- Pewnie zabrał ją do klubu tylko dlatego, że należy do
europejskiego związku ochrony zagrożonych gatunków.
- Do fundacji, która walczy o prawa patyczaków bez czoła?
- Absolutemento, mon
kumpelko. Doprawdy, jesteśmy bardzo,
Mon (fr.) - mój, moja.
bardzo amusant
.
Na biologii
Panna Baldwin ma ogromne melony. Większe nawet niż moja
mama, a to mówi samo za siebie. Bardzo się martwiłam, że je sobie
podpali, pochylając się nad palnikiem bunsenowskim. Niestety, nie
doszło do tego, więc nie mogłam użyć gaśnicy pianowej, co moim
skromnym zdaniem szalenie urozmaiciłoby tę lekcję.
Na tosterze do gaci
Przerwa
Powiedziałam Drużynie Asów o operacji „Wyjazd do Krainy
Hamburgerów”. Jak zwykle zrobiły oczy jak spodki. W wypadku
Ellen jak talerze do zupy. Całe szczęście, że już nie śmieje się tak
zaraźliwie jak kiedyś. Chyba musiałabym ją zabić.
Kiedy pożywiałyśmy się chrupkami serowymi i gumą do żucia,
powiedziałam:
- Jak już mówiłam Jas, będzie czadersko, chociaż ona nie
zrozumiała. Będziemy jak Thelma i Louise.
- Ale nie macie broni - zauważyła Rosie.
- Zdobędę ją.
- Nie, nie zdobędziesz. Twój tata nie puszcza cię nawet do
sklepu całodobowego, więc na pewno nie pozwoli ci kupić broni.
- Pozwoli. Powiedział, że na miejscu mogę sobie kupić
∗
Amusant (fr.) - zabawny.
rewolwer.
Rosie popatrzyła na mnie bez słowa.
- Taki malutki, tylko do obrony. Wszystkie popatrzyły na mnie
bez słowa.
W końcu Ellen spytała (bardzo irytującym tonem): - A gdzie...
yyy... gdzie jest Masimo? To znaczy, gdzie dokładnie mieszka?
- No wiesz, niedaleko miejsca, gdzie się zatrzymamy. Dalej
ciągnęła tym samym tonem, w którym brzmiała żałość po rozstaniu z
Dave'em Jajcarzem:
- Tak, ale... no... gdzie wy się zatrzymacie?
- Na zjeździe cyrkowych samochodzików w Ameryce. Rosie
zrobiła ogromnego balona z gumy do żucia, a potem wessała go z
powrotem do ust. Następnie przysunęła twarz bardzo blisko mojej i
zapytała powoli:
- Tak, Georgio, ale gdzie właściwie ma się odbyć ten zjazd
cyrkowych samochodzików?
- W Memphis.
- Czyli gdzie? Roześmiałam się.
Matko kochana, a myślałam, że to ja jestem noga z gegry.
Naprawdę nie wiesz, gdzie jest Memphis?
- Ty sama nie wiesz, prawda?
- Oczywiście, że wiem. To... to kawałek od Nowego Jorku.
- Kawałek od Nowego Jorku? - Tak.
- Tak samo jak myślałaś, że Hamburg słynie z hamburgerów?
Co ona sobie wyobraża? Że jest mistrzem inteligencji? Słowo
daję, tylko dlatego, że na geografii po cichu robiłam sobie peeling nóg
pod ławką, akurat kiedy przerabiałyśmy Ren, a panna Simpson
zaskoczyła mnie pytaniem...
Zmieniłam temat.
- Jak myślicie, jakie ciuchy powinnam zabrać?
- No, na pewno nie gacie, bo tam się ich nie nosi - odparła Jools.
- Ale zboczki! Faktycznie chodzą tam na golasa? O tym panna
Simpson nie mówiła na geografii, prawda? Ględziła tylko o obszarach
uprawy pszenicy i Prądzie Atlantyckim.
- Figi - wtrąciła Jools.
- Och, ty z tymi swoimi owocami - powiedziałam. - Jesteś miłą
dziewczyną i tak dalej, ale w tej chwili owoce jakoś mnie nie
obchodzą.
- Nie, chodzi mi o to, że Hamburgerianki noszą figi - wyjaśniła.
Rozległ się dzwonek.
W mordę jeża! Jak ja mam przedyskutować kwestię swojej
garderoby, skoro ciągle muszę latać na lekcje?
Całe szczęście, że teraz niemiecki. Pogadamy sobie i nikt nam
nie będzie przeszkadzał.
Na niemieckim
Herr Kamyer jak zwykle ględził o rodzinie Kochów; która
wybrała się na jedną ze swoich niekończących się wycieczek.
Wziąwszy pod uwagę, że Koch wymawia się jak „cock”
członkowie tej rodziny są bohaterami naszego podręcznika do
Cock (ang.) - siusiak.
niemieckiego, należałoby zadać sobie pytanie: jaki sadysta postanowił
umieścić w naszych książkach rodzinę o takim nazwisku? Przecież
było wiadomo, że teksty te będą czytać durnowaci i żałośni ludzie
(nauczyciele niemieckiego) chichoczącym i rozhisteryzowanym
dziewczętom, które mają obsesję na punkcie chłopców i sprośności.
Przecież mogli jej nadać jakiekolwiek inne nazwisko, prawda?
Schwartz albo Schmidt, ale nie, to musieli być Kochowie ze swymi
kiełbaskami. Ile kiełbasek może zjeść jedna rodzina? W wypadku
Kochów odpowiedź brzmi: MNÓSTWO.
Podniosłam rękę, bo jestem sehr
zainteresowana Kochami.
- Ja
, Georgia? - powiedział Herr Kamyer.
- Herr Kamyer, czy wszyscy Kochowie pojechali na tę
wycieczkę, czy tylko dorośli, a dzieci zostały w domu? Czy też była to
wycieczka wielopokoleniowa?
Wszystkie dziewczyny ryknęły śmiechem. Herr Kamyer jak
zwykle zapomniał języka w gębie.
- Dlaczego hodzina Kochów tak was śmieszy? Nie macie
Kochów w Anglii?
Ale jaja.
Po dzwonku powiedziałam:
- Niemiecki to taki relaksujący i zabawny język, prawda?
Oczywiście zupełnie niezrozumiały. No i te lederhosen
, w których
Niemcy jodłują.
∗
Sehr (niem.) - bardzo.
∗∗
Ja (niem.) - tak.
∗∗∗
Lederhosen (niem.) - krótkie skórzane spodnie.
Jas, która właśnie przebywała w Jaslandii, odparła: - Tobie się
wydaje, że Niemcy wyglądają tak jak w Dźwiękach muzyki, prawda?
Dlatego kojarzą ci się tylko ze śpiewającymi zakonnicami i jodłowa-
niem.
- Cóż, Dźwięki muzyki to oczywiście film paradokumentalny.
Nie można się kłócić z faktami, a ja wiem, o czym mówię, bo Libby
kazała mi go obejrzeć ze dwanaście razy.
- Jego akcja rozgrywała się w Austrii. - Tak... no i co?
- W zeszłym semestrze mówiłaś, że Niemcy mają obsesję na
punkcie kóz i sera.
- Tak... no i co?
- To dlatego, że przeczytałaś Heidi, której akcja rozgrywa się w
Szwajcarii.
- Jas, na kolekcję znaczków pocztowych Belzebuba, o co ci
chodzi?
- Jesteś noga z geografii.
Och, bredź dalej, ty grzywiasta palanciaro. (Nie powiedziałam
tego na głos, bo ma zostać moją pomagierką na Drodze do Romansu).
Mimo wszystko w imię pokoju na świecie być może zostanę
zmuszona wyjąć stary atlas i sprawdzić, gdzie leży Memphis.
Praca, praca, praca. Jestem taaaaka zmęczona. A jeszcze muszę
wracać pieszo do domu. Ciekawe, czy Jas zaniesie mnie na barana?
16.30 Nie zaniosła.
17.00 Strasznie się ucieszę, kiedy Gordy'emu będzie już wolno
wychodzić na dwór. Gdy przyszłam do domu, miał na głowie łodygę
kauczukowca. Wsadziłam ją z powrotem do doniczki i przykleiłam do
niej liście. Jeśli dopisze mi szczęście, do naszego wyjazdu nikt się nie
zorientuje, a potem będę mogła zwalić winę na osobę opiekującą się
naszym domem.
W moim pokoju
Jak właściwie mam się dowiedzieć, gdzie dokładnie mieszka
Masimo?
Pięć minut później
Nie mogę polegać na tym, że Radio Jas spyta o to Toma. Za
każdym razem, kiedy proszę ją o dyskrecję, jakieś dwie i pół minuty
później Radio Jas już nadaje audycję. Dla niej dyskretnie się czegoś
dowiedzieć, to znaczy wyjść na ulicę i ryknąć na całe gardło: „Czy
ktoś wie coś na temat tego sekretu, którego nie wolno mi zdradzić?”.
Hmmmmm.
Muszę z przykrością przyznać, że potrzebna mi pomoc Dave'a
Jajcarza.
W mordę jeża!
Gdybym, wracając do domu, przypadkowo wpadła na niego,
teraz nie musiałabym do niego dzwonić.
Dziesięć minut później
Bo jeżeli do niego zadzwonię i zastanę u niego Rachel, poczuję
się jak kompletna idiotka. To znaczy, jeżeli Dave oficjalnie z nią
chodzi.
Pięć minut później
Chociaż całuje się ze mną.
Dziesięć minut później
Zresztą jak ja mogę mu wierzyć - w końcu podobała mu się moja
mama!
Ale jest też moim kumplem i oficjalnym Nauczycielem Podjarki.
No i powiedział, że niechcący zrobiłam to, co trzeba, i zostałam
Tajemniczą Dziewczyną Masima.
Wtorek, 10 maja
W drodze do domu
Chłopaki z Foxwooda urządzili zasadzkę na mnie i Jas. Dwóch
celowo najechało na mnie rowerami. Pospadali z rowerów, wsiedli na
nie tyłem i zaczęli nas okrążać, wydzierając się:
- Wy zdziry!
Dlaczego?
Tylko na nich popatrzyłyśmy, a oni znowu spadli z rowerów,
tym razem do rowu. Kiedy się z niego gramolili, poszłyśmy dalej.
Parę minut później zauważyłyśmy, że czają się za nami, udając, że nas
nie śledzą. Wtedy zza rogu wyłonił się Dave Jajcarz z kumplami.
Uśmiechnął się. Ma wspaniały uśmiech. Chyba naprawdę się ucieszył
na mój widok. Od czasu kiedy go ostatnio widziałam, włosy mu
trochę urosły, co wygląda strasznie fajnie. Och, zamknij się, zamknij,
głosie Podjarki.
- Cześć, seksowny kociaku i moja kumpelko - powiedział.
Wtedy zobaczył, że ścigają nas psy gończe.
- O, czyż to nie ten pacan Thompson i banda jego pomagierów?
Spadajcie, maluchy.
Dave jest świetnie zbudowany i tylko stał, patrząc na nich. Jeden
z pomagierów pacana powiedział:
- Chodźmy, szkoda nerwów. - I poszli sobie, popychając się
nawzajem i udając, że pierdzą.
Ale czad! Zupełnie jak w Gladiatorze. Ale nie w czasach
starożytnego Rzymu, a Dave miał na sobie szkolne spodnie, a nie
koźlą skórę... Tym większa szkoda. Zamknij się, zamknij, zamknij.
Dave mnie objął.
- Wiesz, kusisz ich swoją charyzmatyczną osobowością i
fantastycznymi dyndakami.
Jaki on jest irytujący! I arogancki. Próbowałam się obrazić, ale
on mi to notorycznie uniemożliwia.
W końcu Jas powiedziała „narka” i poszła do domu.
Kumple Dave'a też powiedzieli „narka” i zostaliśmy sami.
Nie wiem, czy to dlatego, że próbuję poskromić swoją
czerwonotyłkowatość, ale Dave wydaje mi się coraz przystojniejszy.
Ale nie, nie, nie, to nie ten jeden jedyny. To zeszłoroczny śnieg. No,
zeszłotygodniowy.
- Dlaczego nie idziesz na randkę ze swoją DZIEWCZYNĄ? -
spytałam. - Czy twoja DZIEWCZYNA nie zdenerwuje się, kiedy
zobaczy cię ze mną?
Wtedy zaczął się ze mną przekomarzać. W samą porę się
opamiętałam, żeby nie podjąć tej gry, bo skończyłoby się na
łaskotkach, a potem może nawet numerze szóstym. Kto wie?
Kto wie, co się dzieje w mojej głowie? Na pewno nie ja. Co
prawda jestem bez żadnych wątpliwości zakochana, nie chciałabym
innego itd., itp., ale Kosmiczna Podjarka i tak podnosi swój wielki łeb.
Poza tym coś jest w Davie i jego specjalnej technice skubania warg.
Żaden chłopak nie całuje tak dobrze jak on, chociaż jeszcze nie
całowałam się z Masimem. A jeżeli Włosi beznadziejnie się całują? A
jeżeli Masimo tylko świetnie wygląda, ale miętosi dyndaki jak Mark
Wielka Japa? Albo całuje się z wywalonym jęzorem jak Chłopak -
Robal?
Dzięki Bogu, Dave przerwał pracę mojego mózgu.
- Co tam u ciebie, kiciu?
- Super, dzięki. Jadę do Krainy Hamburgerów na zjazd
cyrkowych samochodzików.
Popatrzył na mnie.
- TY jedziesz na zjazd cyrkowych samochodzików? Chyba
kompletnie ci odbiło. Zrobiłam urażoną minę.
- Bardzo mnie interesują stare samochody, no i...
- Już chyba wolałabyś pocałować Pryszczatego Normana, niż
wybrać się na zjazd cyrkowych samochodzików.
Słuszna słuszność.
- Cóż, jest jeszcze jeden powód...
Dave uniósł jedną brew. Wyglądało to bardzo zabawnie.
Kiedy przechodziliśmy koło Luigiego, Dave zaproponował:
- Stara, chodźmy na kawę. I weszliśmy.
Och, w mordę jeża. Przy jednym ze stolików siedziała Nudna
Lindsay i Zdumiewająco Głupia Monica. Sacré cholera bleu
Czyżby ofiara zamieniła się w myśliwego?
Nudna Lindsay niemal zwymiotowała, kiedy zobaczyła mnie z
Dave'em. Szybko jednak zrobiła dobrą minę do złej gry i zaczęła się
zachowywać jak słodka idiotka. Kiedy Dave powiedział: „Cześć”,
zatrzepotała rzęsami i odrzuciła włosy do tyłu. Pewnie czytała tę
książkę Jak rozkochać w sobie każdego idiotę. Jeżeli wypróbuje na
Davie lepkie oczy, będę musiała ją zamordować.
Dave stał za mną, ale spojrzała na niego, jakby mnie nawet nie
zauważyła, i powiedziała:
- Och, Dave, super było w klubie, prawda? Mas i ja świetnie się
bawiliśmy. A ty i Rachel?
Nienawidzę jej do sześcianu. Dave był ucieleśnionym luzem.
- No, fajnie było.
A potem podsunął mi krzesło, nie za blisko groteskowych
bliźniaczek. Kiedy usiadłam, powiedział tak głośno, by usłyszały:
Co prawda bardzo źle mnie traktujesz, ale co dla ciebie
zamówić, panno Cudowna?
Sacré cholera bleu - zbitka pol. - fr.; sacré - cholerny; sacrebleu - cholera.
Jest taaaaki miły. Naprawdę bardzo mi się podoba, że jest... no
wiecie... taki miły dla mnie.
Pięć minut później
Kiedy Lindsay i ZGM wychodziły, Lindsay posłała Dave'owi
uśmiech, który prawdopodobnie uważa za uroczy (błąd).
- Pa, Dave - powiedziała. - Do zobaczenia po powrocie Masa.
A potem wyszła na swych patykowatych nogach. Dziwne, że nie
zostawiła po sobie takiego śluzu, jaki się ciągnie za ślimakami.
- Nienawidzę jej, nienawidzę - powiedziałam do Dave'a. -
Nazwała go „Mas”. Ale kicha.
Dave spojrzał na mnie.
- To znaczy, że jej nie lubisz?
Kiedy piliśmy kawę (uważałam, by nie zrobiły mi się wąsy z
pianki), chciałam spytać Dave'a, czy mógłby się dowiedzieć, gdzie
mieszka Masimo. Nie mogłam jednak poprosić o to wprost, więc
pomyślałam, że najpierw wybadam grunt.
- Dave, wiesz, ci chłopcy... zanim przyszedłeś, najechali na mnie
rowerami, a potem odjechali tyłem. I wyzwali nas od zdzir.
- Ach, to stara metoda. Chyba oczywiste, o co im chodziło,
prawda?
- A o co?
- Podobasz im się.
- Słucham?
- Mhm. To jasne jak słońce.
- To dlaczego nie powiedzieli: „Podobasz nam się”?
- Bo mogłabyś ich odrzucić przy kumplach.
- Uważają więc, że będzie lepiej, jeśli najadą na mnie rowerem?
- No.
- I wyzwą od zdzir? - No.
- I myślą, że po tym wszystkim powiem: „Tak, z wielką chęcią
bym się z wami umówiła i została waszą zdzirą. Jak tylko piszczele mi
się pozrastają”.
- No.
- Przecież to nienormalne. Chłopcy są nienormalni. Dave zrobił
bardzo mądrą minę i znowu uniósł jedną brew.
Przez chwilę w milczeniu siorbaliśmy kawę, po czym spytałam:
- Ale dlaczego? Jak to działa? Wiesz, na przerwie w szkole,
kiedy rozmawiacie o swoich osobistych sprawach...
- Pozwól, że ci wyjaśnię, kiciu. Faceci na przerwie nie
rozmawiają o swoich osobistych sprawach. Grają w nogę albo w grę
pod tytułem „Czy znasz jakiegoś dobrego dentystę?”.
- Co takiego?
- No wiesz: „Czy znasz jakiegoś dobrego dentystę? Bo za chwilę
tak ci przywalę, że będzie ci potrzebny”.
O kurde.
- Oczywiście faceci przeżywają tak samo jak dziewczyny, ale po
prostu komunikują się inaczej. Niekiedy jednak bardzo osobiście
traktują pewne sprawy.
Spojrzałam na niego. Tak już lepiej.
Na przykład wczoraj jeden z piątoklasistów wywiesił z okna
pracowni biologiczno - chemicznej majtki swojej dziewczyny.
17.30 Po sesji z Nauczycielem Podjarki wracałam do domu,
wciąż mając mętlik w głowie. Kiedy się pożegnaliśmy, cmoknął mnie
w policzek i nie próbował połaskotać ani nic w tym rodzaju. Może po-
stanowił zacząć żyć w celibacie? Kto wie? Pomyślna wiadomość jest
taka, że obiecał dowiedzieć się o Masima. To taki dobry kumpel. Nic
nie wspomniał o Rachel, co jest dość dziwne, bo przecież podobno to
jego dziewczyna.
17.35 Przechodząc przez High Street, wpadłam na Toma. Lubię
go, chociaż uważam, że wyjazd do Krainy Kangurów to szaleństwo.
Do tego chodzi z Jas. No i ta kicha z biwakowaniem. I z uprawą
warzyw.
Poza tym go lubię.
Z pewną nutą smutku spytał:
- Wszystko w porzo, Gee?
- Tak, chyba nie najgorzej. A u ciebie?
Jak na siebie był wyjątkowo milczący. W końcu odpowiedział
tylko:
- Zaopiekujesz się Jas, dobrze?
- A juści - odparłam. - Mam broń i nie zawaham się jej użyć.
Popatrzył na mnie bez słowa. Jakbym bredziła w malignie czy
coś w tym rodzaju.
18.00 Siedzę w swoim pokoju wysmarowana wypiękniającymi
maściami.
Powiem jedno: rozgniecione banany doskonale działają na cerę,
a niełatwo to powiedzieć, kiedy się ma na twarzy bananową miazgę.
Szkoda, że nie mam zdjęcia Masima. Może jednak nie zapomnę,
jak wygląda. Położę się w swoim (wyjątkowo pustym) łóżku i
popieszczę się z Masimem w wyobraźni.
18.25 Och, w mordę jeża. Przyszły koty Angus i Gordy i zaczęły
się bawić, udając, że moja stopa to mysz. Atakowały ją naprawdę
brutalnie, aż musiałam podwinąć nogi pod tyłek i dopiero wtedy
poszły spać. Ale tak naprawdę to wcale nie śpią, tylko udają. Kiedy
tylko ułożę się wygodnie, przenosząc się we śnie do Krainy Masima,
wskoczą pod koc i znowu zaczną się mocować z moją stopą.
Potem znowu „zasną”. Chyba nie wierzą, że moja stopa to
naprawdę mysz i że może wypełznąć spod koca, kiedy będą spały co?
18.40 Jak pannie Futrzanej Zdzirze (czyli Naomi) udało się
pokonać uzbrojonego strażnika (czyli Vatiego) i dostać się do mojego
łóżka? Kurde, czuję się, jakbym leżała w kocim koszyku.
18.45 Wolałabym, żeby nie rozwalała się na moim łóżku na
grzbiecie i z rozłożonymi łapami.
18.50 Gordy obwąchuje jej tyłek. Obrzydliwość!!! Na oczach
swojego ojca. To kocie porno. Na pewno jest jakiś telefon zaufania dla
takich kotów. Mógłby się nazywać Kocia Linia.
19.30 Och, Masimo, już niedługo będziemy razem i opowiesz mi
wszystko o Krainie Pizzy. O muzyce. Sztuce. Całowaniu się.
Ciekawe, czy namiętni Włosi mają jakąś specjalną technikę
całowania? Mam nadzieję, że go nie poniesie i nie odgryzie mi warg.
19.35 Nie, mam nadzieję, że jednak odgryzie! Ach, gryź mnie,
Boże Miłości!
Środa, 11 maja
W moim pokoju
19.07 Ile godzin zostało do naszego wyjazdu do Krainy
Hamburgerów? Jas na pewno by wiedziała. Ale nie zamierzam do niej
telefonować.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Stanęłam cicho u szczytu
schodów i spojrzałam w dół. Kurde! Alarm „Świry!”. Był to mój
dziadek w szortach. Nie w swych ogromnych jak płachta szortach,
które nosił podczas wojny burskiej, ale w legginsach. Z lycrą. Matko
kochana.
Proszę, proszę, niech tylko nie okaże się, że zaczął jeździć na
rowerze. Proszę.
Po cichutku wróciłam do swojego pokoju.
Może jeżeli schowam się za drzwiami, pomyślą, że mnie nie ma,
i PO PROSTU WYJDĄ Z DOMU.
Jasne. Nadzieja matką głupich.
- Georgie, przyszedł dziadek! - zawołała mama.
Dalej stałam cicho za drzwiami. Koty: Naomi, Angus i Gordy
leżały na moim łóżku - znowu - gapiąc się na mnie jak idioci. Lepiej,
żeby mnie nie wydały. Gdyby w pokoju był tylko Gordy, miałabym
pięćdziesiąt procent szans, że mnie nie zauważą, bo chociaż jednym
okiem patrzył na mnie, to drugie sterowało ku oknu.
Banda świrów z łomotem ruszyła po schodach.
- Gingey, Gingey, to jaaaa, Libbbbeeeee... Gdzie jesteś?
Usłyszałam, jak moja siostrzyczka sapie i dyszy pod moimi
drzwiami, a potem rozległ się jej przerażający śmiech.
- Chy, chy, chy. Wchodzę, sykuj się!
Kopnięciem otworzyła drzwi, które niemal rozkwasiły mi nos.
- Auuua!
Wetknęła swoją szaloną małą główkę za drzwi i uśmiechnęła się
do mnie. Kiedy i w jaki sposób straciła przednie zęby? I dlaczego
uważa, że wysuwanie języka przez tę szparę wygląda atrakcyjnie?
- Gingey, tu jesteś! Bezcelna małpa.
Zrzuciła z łóżka wszystkie koty i zaczęła otulać kołdrą Barbie
nurka i Gandalf a/Sandrę.
- Słoneczko, to nie jest łóżko Barbie i... yyy... Sandry, prawda?
To moje łóżko i nie ma na nim miejsca dla...
Objęła mnie i poprosiła:
- Buzi.
O kurde. No, ale jest taka słodziutka. Wzięłam ją na ręce i
przytuliłam, a ona położyła dłoń na moim nosie i zaczęła go ściskać i
wykręcać na wszystkie strony. Szczerze mówiąc, zabolało. Boże
kochany, mam nadzieję, że mi nie spuchnie.
W następnej kolejności na otwartą imprezę świrów stawił się
dziadek. Wetknął głowę za drzwi i powiedział:
- Cześć, kochanie, byłem u lekarza, bo kierownica utknęła mi w
szortach. Powiedziałem: „Panie doktorze, czy może pan mi wyjąć z
szortów tę kierownicę? Bo chyba skierują mnie do czubków!”.
Rozumiesz? Kierownica, skierują! Rozumiesz? Co?
OBRZYDLISTWO!
Przecież on ma już osiemdziesiąt parę lat.
Moje uszy czują się jak prostytutki.
20.00 Dzięki Bogu, dziadek już sobie poszedł. Niestety,
najpierw dał mi prezent od swojej „dziewczyny” - Maisie. Przykro mi,
że mówiłam, iż dziadek jest nienormalny. Jego dziewczyna osiągnęła
szczyty szaleństwa. Dostaliście kiedyś dziergane skarpety z palcami?
Zielono - żółto - fioletowe?
Nie sądzę.
Kiedy wyjedziemy, dziadek ma przez tydzień opiekować się
naszymi kotami.
- Przed wyjazdem po prostu spalmy dom - zasugerowałam
mamie. - Bo po powrocie i tak zastaniemy zgliszcza. Powiedzmy to
sobie prosto w oczy.
- Georgio, jakaś ty niegrzeczna - odparła. - Sama kiedyś
będziesz stara.
Już miałam założyć swoje skarpety z palcami, by dać jej pojęcie
o szaleństwie starszych ludzi, ale przypomniało mi się, że powinnam
atakować urokiem. Poza tym za pół godziny mieli przyjść rodzice Jas.
Spytałam więc:
- Czy mam przygotować jakieś przekąski?
Spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakbym przemieniła się w
gadające jajko.
Nawet Gordy przestał jeść mule mamy i łypnął na mnie okiem.
21.30 Uff. Kiedy rodzice Jas wyszli, po kryjomu podniosłyśmy
kciuki. Taaak! Po trzykroć taaak! Jedziemy do Krainy
Hamburgerów!!!
Jas dostała sto funtów na drobne wydatki.
Jak daleko Memphis może być od miejsca, gdzie mieszka
Masimo? Gdziekolwiek to jest.
23.00 Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Libby leży w
swoim łóżku z Barbie i Gandalfem/Sandrą, a dorosłe koty zostały
wyrzucone na dwór, by siać postrach wśród populacji norników.
Gordy jest w swoim koszyku w kuchni. Pora więc na zasłużony
sen. Mój nos nie wygląda na bardziej spuchnięty niż zwykle.
23.15 Tata mówi, że Elvis Presley mieszkał w Memphis i był
muzykiem (choć trudno w to uwierzyć na podstawie tych
durnowatych piosenek, których tata słucha). Tak czy siak był
muzykiem, a muzykiem jest też Masimo, ergo Masimo musi być
gdzieś w pobliżu miejsca, gdzie bujają się muzycy.
Północ Mam tylko nadzieję, że tata nie weźmie ze sobą peruki w
stylu Elvisa. Czasami zakłada ją dla żartu i zaczyna kołysać biodrami.
To odrażające i prawdopodobnie niebezpieczne dla bioder u
człowieka w jego wieku.
On i jego durnowaci koledzy, „chłopaki”, uważają, że to
przezabawne. Mylą się.
0.05 Zresztą, co mnie to obchodzi, jestem zakochana po same
uszy. Jedziemy 22 maja, czyli za jedenaście dni od dzisiaj. Jestem
taaaaka podniecona.
0.010 Sokole Oko nazwała mnie głupkiem i powiedziała, że
„potrafię się skupić mniej więcej w takim stopniu jak fasolka”. Nie
wie jednak, że cechuje mnie ogromna samodyscyplina, która
zdumiałaby wiele osób oskarżających mnie o lenistwo. Jak chcę, to
potrafię. Na przykład teraz: jestem zmęczona, już minęła północ, ale
wiem, że muszę wstać, pójść do łazienki, zmyć makijaż i przetrzeć
twarz tonikiem... chrrr...
Czwartek, 12 maja
Dziesięć dni do wyjazdu do Krainy Hamburgerów
W drodze do szkoły
- Jas, cieszę się jak nie wiem co. A ty?
- Hmmm.
- To tak samo jak ja. Zaśpiewajmy New York, New York, żeby
wprowadzić się w odpowiedni nastrój. - Nie.
- No właśnie! Widzisz, dlatego wyjazd do Krainy Hamburgerów
dobrze ci zrobi - tam sobie poszerzysz to, co zostało z twoich
horyzontów myślowych. – Zaczęłam śpiewać: - „Chcę być jego
częścią, Nowy Jork, Nowy JORK!!!”.
Przestałam, bo kiedy przechodziłyśmy koło poczty, jakiś emeryt
zaczął się na mnie dziwnie gapić.
Jas wlokła się koło mnie jak wierna... grzywka.
- Jas, dlaczego oni tak mówią? Nowy Jork, Nowy Jork? Przecież
nie mówimy „Londyn, Londyn”, prawda?
- Hmmm.
- Może dlatego, że Hamburgerianie są trochę opóźnieni i nie
rozumieją tak od razu, więc wszystko muszą powtarzać?
21.30 Dziś Vati kazał nam obejrzeć jakiś okropnie stary film z
Johnem Wayne'em.
Północ Słusznie podejrzewałam, że są trochę opóźnieni. Kurczę,
ależ ten John Waaaayne powooooli mówi. Jeżeli wszyscy Amerykanie
tak mówią, to chyba cały dzień spędzę w kolejce po kaaaaawęęęęę. (I
nawet nie będę wiedziała, po co stoję w tej kolejce, bo w ogóle nie
lubię kaaawyyyy).
Poza tym, jeżeli tata nie przestanie śpiewać piosenek Elvisa, to
chyba oszaleję.
Piątek, 12 maja
Dziesięć dni do wyjazdu do Krainy Hamburgerów
Świt
Tata wpadł do mojego pokoju w piżamie i peruce Elvisa,
śpiewając Heartbreak Hotel.
Skoro już się obudziłam, to zrobię listę rzeczy które muszę
zabrać ze sobą do Krainy Hamburgerów.
7.25 Oto moja lista rzeczy na wyjazd:
1. Podstawowe kosmetyki.
2. Najczadowniejsze ciuchy.
Same podstawowe kosmetyki wypełniły całą walizkę.
Ciekawe, czy Jazzy pozwoli mi schować trochę do swojej torby.
Jak ją znam, to pewnie ją wypchała ogromniastymi gaciami - czyli
„wielkimi figami”, jak je od tej pory powinnyśmy nazywać.
Chociaż „wielkie figi” kojarzą mi się z bielizną dla osób, które
nie trzymają moczu.
A niech tam Amerykanie mówią sobie, jak chcą. I tak Ich
kocham. Z całego serca. Chociaż nigdy nie poznałam ani jednego.
Kwatera główna chaosu
8.00 Mutti wyciągała Gordy'ego z plecaczka Libby, która z kolei
waliła mamę po głowie łyżką.
- Niedobla mamusia, niedobla.
Libby schowała Gordy'ego do plecaka, bo chciała go wziąć do
przedszkola. Ale nawet mama zauważyła, że plecak sam chodzi.
Wtedy zadzwonił telefon.
- Georgia, odbierz! - ryknęła do mnie mama. - To pewnie jedna z
twoich durnych koleżanek!
Och, jakież to miłe. Bardziej prawdopodobne, że to jedna z JEJ
durnych koleżanek. Podniosłam słuchawkę i powiedziałam:
- Halo? Tu recepcja, hotel U Czubków.
Dzwonił Dave Jajcarz. O mamuniu, a ja nawet nie zdążyłam
umalować ust.
- Cześć, kociaku, tu Nauczyciel Podjarki. Spieszę się, ale
pomyślałem, że zainteresuje cię, że Masimo, który moim skromnym
zdaniem zachowuje się trochę jak gej...
- Dave...
- Dobra, dobra. Dowiedziałem się tylko, że mieszka na
Manhattanie i ma na nazwisko Scarlotti.
- Och, dziękuję, dziękuję!
- Spoko. Na pewno wymyślimy coś, żebyś mogła mi się jakoś
odwdzięczyć - możemy na przykład się poprzytulać. Pa.
I odłożył słuchawkę.
Hurrra!!!
Manhattanie, nadchodzę!
8.30 Pobiegłam po Jas.
Była zaczerwieniona jak jakaś grzywiasta wariatka.
- Siemka - przywitałam się.
- Chodźmy, bo się spóźnimy. W biegu powiedziałam:
- Dziś przez cały dzień zamierzam mówić po amerykańsku.
- Tam się mówi po angielsku - wydyszała.
- Chyba ci odbiło - wysapałam.
Nie spóźniłyśmy się, ale mało brakowało. Nudna Lindsay pełniła
swój sadystyczny dyżur. Popatrzyła na nas, jak ciężko dysząc,
minęłyśmy ją niczym dwie kupy w szkolnych mundurkach.
- Czy wy nie możecie dorosnąć i chociaż raz przyjść
punktualnie?
Uśmiechnęłam się szeroko, jednocześnie wbijając wzrok w jej
ucho, i powiedziałam:
Siemka. Życzę miłego dnia. Słyszysz mnie?
Głośno tupiąc, poszła terroryzować jakieś pierwszoklasisto, ale
zaczęła palcem dłubać sobie w uchu. Cha, cha, cha, cha, cha. Oraz
hasta la vista, baby
Na matmie
Boże, jaka ta matma jest nudna. I durnowata.
Kiedy wyjdę za Masima, służący będą za mnie wykonywać
dodawanie.
Hasta la vista (hiszp.), baby (ang.) - do zobaczenia, kochanie.
Oraz rozwiązywać równania kwadratowe, które i tak do niczego
mi się nie przydadzą.
Przerwa na lunch
Operacja „poszukiwanie Boga Miłości”
Zaciągnęłam Jas do biblioteki.
Kiedy weszłyśmy, panna Wilson mało nie spadła ze stołka.
Uspokoiłam ją, mówiąc:
- W porząsiu? Życzę miłego dnia.
Zatargałyśmy na stół ogromny atlas. Zaczęłam przerzucać kartki,
aż znalazłam Amerykę i Nowy Jork, Nowy Jork.
- Jas, gdzie jest Memphis, Memphis? - spytałam. Jas znalazła i
powiedziała:
- Dosyć daleko od Nowego Jorku.
Tym razem miała rację. Na szczęście Manhattan ma jakieś trzy
milimetry długości. Ale leży sześćdziesiąt centymetrów od Memphis.
Chyba jednak można tam dojechać autobusem, co?
16.30 W drodze do domu śpiewałam Jazzy: „Moim domem jest
preria, gdzie sarenki i antylopy igrają”. Ona uwielbia wspólne
muzykowanie.
- Lubisz wspólne muzykowanie, prawda? - spytałam. - Nie.
- Wiedziałam, że lubisz. Zatańcz, a ja pośpiewam. Możesz
udawać sarenkę. No, zatańcz jak mała sarenka, zatup nóżkami...
Wtedy mnie kopnęła. Bywa bardzo agresywna.
- Jeszcze mu nie powiedziałam - mruknęła.
- Co? Komu?
- Pysiowi... yyy... to znaczy Tomowi. O Krainie Hamburgerów.
Spojrzałam na nią ze zdumieniem. Radio Jas, głos narodu, o
czymś nie powiedziało Pysiowi?
- Potrafię być tak samo niezależna i żądna przygód jak on -
dodała.
Nie roześmiałam się, chociaż widziałam, ile majtek zdaniem Jas
należy zabrać na jeden tydzień. W ten weekend MUSZĘ przejrzeć
swoje ubrania.
Le
weekend
11.00 Zamierzam zapakować garderobę w pigułce. Tak robi
Naomi Campbell i wszystkie top - modelki. W podróż biorą tylko
absolutnie niezbędne rzeczy.
12.00 Jestem wykończona, ale udało mi się zmieścić „pigułkę”
w sześciu walizkach.
12.01 I w plecaku.
12.03 Nie licząc butów, które już się nie zmieściły, ale mama na
pewno weźmie je do swojej walizki.
Nikt jeszcze nie powiedział Libby, że Angus i Gordy nie jadą z
Le - francuski rodzajnik; nie tłumaczy się.
nami na wakacje.
12.35 Jedno jest pewne - na pewno nie będę to ja. Potrzebuję
wszystkich kończyn na Poszukiwanie Miłości.
12.40 Libby zrobiła dla Gordy'ego bikini z papieru, które z
pewnością by mu się przydało, gdyby jechał z nami na wakacje i
gdyby koty nosiły bikini.
I gdyby od razu go nie zniszczył, a potem nie zakopał w
doniczce z kauczukowcem.
Niedziela, 15 maja
Siedem dni do wyjazdy do Krainy Hamburgerów
Południe Nienawidzę mojego taty. Jest taki nierozsądny.
Zupełnie jakbym miała do czynienia z rozpieszczonym dzieciakiem.
Spytałam mamę, czy byłaby tak uprzejma i schowała moje buty
do swojej walizki, i wtedy rozpętało się piekło.
- Dlaczego ich nie włożysz do swojej? - spytał tata.
- Dlatego, ojcze, że wszystkie moje walizki już są pełne -
wyjaśniłam.
Tata ze złą miną poszedł do mojego pokoju, zobaczył walizki i
zawołał:
- Nie wygłupiaj się! Wystarczy ci jedna. Koniec, kropka.
- Wybacz, jeżeli się mylę, ale czy chcesz, żebym chodziła przy
Hamburgerianach jak ta dziadówa? W końcu reprezentuję naród
angielski za granicą.
Równie dobrze mogłabym mówić do ściany.
14.00 Przepakowałam walizki, ale i tak zostały trzy
najniezbędniejsze. Sacré cholera bleu.
Zadzwoniła Jas z wiadomością, że powiedziała Pysiowi o swoim
wyjeździe, a on dostał chłopięcej odmiany spazmów. W ciągu dwóch
godzin zadzwonił do niej osiemnaście razy.
- Bardzo się zdenerwował.
- Wiem, już mówiłaś.
- Bardzo, bardzo się zdenerwował. Zadzwonił do mnie
osiemnaście razy w ciągu dwóch godzin.
- Yyy... wiem.
- Osiemnaście razy.
- Oooo... Ile razy, mówisz?
Powiedziałam to z ironią, ale Jas nie załapała.
- Osiemnaście. A dzisiaj przyszedł bardzo wcześnie rano i
wsunął mi pod drzwi wiersz miłosny.
O nie. Tylko nie wiersz miłosny.
- Przeczytać ci? - Nie.
Nosi tytuł Tego kwiatu nie pół światu.
Boże drogi. Cała rodzina Toma ma obsesję na punkcie roślin.
Żeby poprawić jej nastrój i oderwać się od tego koszmarnego
pakowania bagaży, zwołałam zebranie naszej drużyny.
16.30 Jas już przeczytała wszystkim wiersz Toma, więc mam
nadzieję, że sobie odpuści. To wierszydło jest beznadziejne. To
niepodważalny fakt. Nie powiedziałam jednak tego, bo nie chciałam,
żeby straciła entuzjazm przed naszą wielką przygodą. Byłam taaaaka
podniecona! Stanęłam na huśtawce i zaśpiewałam: „Chcę być w
Ameryce! Tam wszystko jest za darmo!!!”. Wtedy Ellen spytała:
- Georgia, a właściwie to ty już całowałaś się z Masimem?
Zaśmiałam się zmysłowo.
- Czy ja się całowałam z Masimem? Czy ja...
- Nie, nie całowała się - powiedziała Jas. - No, chyba że dwie
sekundy się liczą, a nie sądzę. Zresztą takiego pocałunku nie ma na
naszej skali całowania się.
Och, wielkie dzięki, moja (nie) najlepsiejsza kumpelko. Teraz
żałuję, że jej nie powiedziałam, co myślę o wierszu Toma.
- A jak sądzicie: czy Nudna Lindsay się z nim całowała? -
spytała Jools. - Wiecie, kiedy poszli do klubu. Pewnie... no wiecie...
chciała.
Oooo nie. Wynocha z mojej głowy.
- A kto przy zdrowych zmysłach chciałby się całować z Nudną
Lindsay? - zauważyłam.
- Chyba Robbie, bo chodzili ze sobą, i... - nawijała Jools.
Zaczęłam nucić w głowie, żeby nie musieć tego słuchać. Na samą
myśl aż mnie zemdliło.
- Może niektórym chłopcom podobają się takie niskie czoła -
powiedziała Jas. - Tom mówił, że zna chłopaka, który szaleje za
dziewczynami w okularach o bardzo grubych szkłach.
Matko kochana. No, ale w każdym razie to jakaś szansa dla
Okropnej R Green.
Ellen najwyraźniej się rozmarzyła.
- Jeden taki kolega Toma - Szybcior - chciał się ze mną umówić,
kiedy szłam przez plac, ale... och... sama nie wiem, on jest jakiś taki...
no całkiem spoko, ale... wiecie... ja ciągle jeszcze... no wiecie? I jak
myślicie?
- Ellen, czy mogę cię o coś spytać? - zwróciłam się do niej. - Co
ty bredzisz?
Teraz żałuję, że w ogóle pytałam.
- Chodzi mi o Dave'a Jajcarza. Czy on jeszcze chodzi z Rachel...
czy... no tego...?
- Wczoraj nie był z nią, kiedy go spotkałyśmy, prawda, Gee? -
wtrąciła się Jas. - Mówił coś o niej, kiedy poszliście na kawę?
Och, zamknij się, zamknij, ani słowa o Davie Kurde Jajcarzu.
Ellen już miała zacząć swoje: „Nie wiedziałam, że widziałaś się
z Dave'em Jajcarzem, o czym rozmawialiście, jak to się stało, że
poszliście razem na kawę?”, ale na szczęście Mabs pospieszyła mi z
pomocą.
- Skąd wiesz, że Masimo w ogóle chce się z tobą spotykać? -
spytała mnie.
- Poprosił mnie o telefon, ale nie mogłam mu go dać, bo się
okropnie zawstydziłam, więc powiedział: „OK, Panno Trudna do
Zdobycia, to do zobaczyska, kiedy wrócę z Ameryki”.
Ellen spojrzała na mnie.
- Czyli powiedział po prostu „narka”? Nie, nie „narka”, tylko coś
więcej...
Ellen jednak już się rozkręciła na dobre. A Dave Jajcarz
powiedział mi „narka”. Machałam włosami, tańczyłam solo i w
ogóle... a on i tak poszedł z Rachel.
Cała drużyna zaczęła bardzo (nie)mądrze kiwać głowami.
- Tak, ale Masimo powiedział „do zobaczyska” po tym, jak
zostałam Tajemniczą Kobietą - zauważyłam.
- Tajemniczą Kobietą? - zdziwiła się Rosie.
- Tak, kiedy niechcący wypróbowałam na nim lodowatość.
Rosie przysunęła twarz tuż do mojej twarzy.
- Jesteś Tajemniczą Kobietą? Cała drużyna spojrzała na mnie.
- Jesteś TAJEMNICZĄ Kobietą? - powtórzyła Jas.
- TY jesteś Tajemniczą Kobietą? - dołączyła się Mabs. Co jest,
zlot papug?
- Tajemnicza Kobieta - powiedziała Rosie. - Jesteś Tajemniczą
Kobietą. A nie Kobietą „Oooooch, skleiły mi się wabiki na
chłopców”?
17.30 Buuu. Teraz mam stracha i mnóstwo wątpliwości. Może
Masimo wszystkim dziewczynom mówi: „Do zobaczyska po
powrocie, Panno Trudna do Zdobycia”?
17.45 Kiedy człowiek myśli, że gorzej już być nie może, okazuje
się, że jednak może.
Dziadek odwołał swoją opiekę nad kotami, bo wybiera się na
rowerową wycieczkę do Lake District. Oznajmił, że poczuł zew
natury i dziś wieczorem wyrusza z plecakiem.
Nie do wiary, jak egoistyczni bywają starzy ludzie.
17.50 Rodzinna „narada” (to znaczy: tata się wydziera). Nie
przychodzi nam do głowy nikt na tyle głupi... yyy... miły, by chciał się
zająć Angusem i Gordym.
18.15 Mama obdzwoniła wszystkie swoje tak zwane przyjaciółki
z aerobiku, ale żadna się nie zgodziła.
- Opowiadałaś o ich wybrykach? - spytałam. Oczywiście, że
opowiadała, więc może winić tylko samą siebie.
18.30 Niestety, ja również wszystkim pochwaliłam się
„przygodami” Angusa i Gordy'ego oraz ich uroczymi nawykami
związanymi z drobną leśną zwierzyną, oddawaniem stolca itd., więc
żadna z moich kumpelek nie chce mieć z nimi do czynienia. Rosie
powiedziała, że Sven obiecał, że może się zaopiekować naszymi
kotami w jaskini, którą właśnie odkrył. Mnie jednak ten pomysł
wydaje się za bardzo dziwaczny.
- To może oddamy je do hotelu dla zwierząt? - zaproponował
Vati.
W tej chwili wszedł Angus, niosąc w pysku łopatę. Bez słowa
popatrzyliśmy po sobie.
- Cóż, pozostaje nam jedyne wyjście - uznał tata. - Będę musiał
poprosić o sąsiedzką przysługę.
19.15 Postanowił najpierw udać się do Pana Sąsiada. Przed
wyjściem powiedział:
- Alfred i ja zawsze się rozumieliśmy, chociaż trochę się
poprztykaliśmy w związku ze szkodami, jakie Angus poczynił w jego
rododendronach...
- I kiedy Angus zapędził Idiotyczne Pudle do szklarni - dodałam.
- Tak, hmm...
- A potem ujeżdżał je jak koniki.
- No tak...
- I musieli sprowadzić psychiatrę dla psów. Tata zdjął płaszcz.
19.25 - Skoczę naprzeciwko do Colina, może zgodzi się chociaż
przynosić im jedzenie - powiedział.
19.28 Wrócił.
- Colin tylko się roześmiał - oznajmił. Poszedł do pubu, żeby
pogadać z wujkiem Eddiem. Może on zna jakiegoś idiotę, który nam
pomoże?
19.33 Rozległ się dzwonek do drzwi. Zerknęłam na dół z zacisza
swojego pokoju.
Otworzyła mama. U - ła. To jeden z naszych kochanych
chłopców w błękitnych mundurach. Jak to zwykle policjanci nie miał
zadowolonej miny. Co znowu?
Zlazłam na dół, żeby udzielić mamie moralnego wsparcia.
Chociaż, jak to często bywa, bardziej by się przydało wsparcie dla jej
dyndaków. Czy ona nie ma ani jednej sztuki odzieży, która nie
odsłaniałaby aż tyle ciała?
Przywołałam wyraz zainteresowania na twarz. To jedna z tych
min, jakie robię, kiedy Sokole Oko pyta mnie o pracę domową. Potem
przeważnie muszę zostać po lekcjach, no, ale nie można mieć
wszystkiego. Posterunkowy spojrzał na mnie, wcale nie jak strażnik
bezpieczeństwa i spokoju.
- Dobry wieczór pani - zwrócił się do mamy. - Czy zna pani tę
osobę? - I pokazał legitymację emerycką dziadka ze zdjęciem, na
którym dziadek ma kolczyk w uchu.
Nawet nie pytajcie.
- Tak, to mój ojciec... O Boże, czy coś mu się stało?
- Nie, ale stanowi zagrożenie dla siebie samego i innych.
- To nic nowego, panie posterunkowy - zauważyłam. - Nie
potrzebuję policyjnej czapki i pałki, żeby się tego domyślić.
- Zamknij się, Georgio - powiedziała mama.
Okazało się, że choć jeden raz posterunkowy przyniósł dobre
wieści. Dziadek wyruszył na tysiąckilometrową rowerową wyprawę
do Lake District i już po paru metrach się przewrócił. Przedtem jednak
potrącił policjanta jadącego na swym nowiuteńkim służbowym
rowerze.
- Miałem go zaledwie tydzień, proszę pani. Próbowałam zrobić
zatroskaną minę. Posterunkowy otworzył notes.
- Obywatel, którego zidentyfikowaliśmy jako pani ojca, miał na
sobie szorty z lycrą i ciągle spadał z roweru. Poprosiłem, żeby
przeszedł po linii prostej.
- O Boże, był pijany? - przestraszyła się mama.
- Nie wiem, ale odmówił, tłumacząc się raną z okresu wojny.
Potem powiedział... - Policjant znowu zajrzał do notesu. - „Pójdziemy
do mnie, panie posterunkowy, I wypijemy strzemiennego?”.
Szaleństwo mojego dziadka nie mieści się na skali.
20.00 Policjant powiadomił posterunek i dziadka zwolnili z paki
po oskarżeniu go o nieostrożną jazdę na rowerze oraz brak dzwonka.
Widocznie dzwonek do klatek z papugami, który przykleił taśmą do
kierownicy, nie liczy się. No i teraz dziadek jest notowany.
Zakłopotana mama w kółko przepraszała posterunkowego.
Bardzo mi przykro. Mam nadzieję, że da się naprawić pański
rower i że nic się panu nie stało.
Na szczęście jestem dosyć twardy, proszę pani. - Tak, wygląda
pan na bardzo wysportowanego. Ja sama ćwiczę aerobik. To świetnie
robi na sylwetkę. Policjant mrugnął do niej (naprawdę!) i powiedział:
- Właśnie widzę. No cóż, będę już szedł.
A potem dodał coś, co zdarza się tylko w filmach:
- Proszę na siebie uważać, na zewnątrz jest jak w dżungli.
Mama tak się rozchichotała, że mało nie narobiła w gacie. Jaka
ona żałosna i żenująca. Kiedy posterunkowy wyszedł, popatrzyłam na
nią bez słowa, a ona spytała:
- Co? Co?
- Dobrze wiesz co. Prawie się obśliniłaś.
- Cóż, to miły młody człowiek - oczywiście dla mnie o wiele za
młody.
Nie wierzę własnym uszom!!!
W moim pokoju
Moja rodzina jest potwornie żenująca.
Dobrze chociaż, że marzenia dziadka o wyprawie rowerowej się
skończyły i że może nam spalić dom, kiedy pojedziemy do Krainy
Hamburgerów. Hurra! Jaba - daba - duuu!!!
Czwartek, 17 maja
Pięć dni do wyjazdy do Krainy Hamburgerów
Wieczór
Och, już nie mogę się doczekać, kiedy wsiądę na pokład
Samolotu Miłości!
No szybciej, szybciej!!!
Przymierzyłam strój na drogę. Kozaki czy półbuty? Kto wie,
jaka tam pogoda. Poza tym może będę musiała założyć strój
wieczorowy - w zależności od tego, w jakiej strefie czasowej
wylądujemy.
Ćwiczę w myślach mówienie po hamburgeriańsku. Cały dowcip
polega na tym, żeby połykać niektóre litery: na przykład zamiast
„pogoda'' mówić „pooda”, zamiast „dzień” - „deń”, zamiast „miłość” -
„miość” i tak dalej.
Przez telefon spytałam Jas, Władczynię Czasu (która zamierza
na podróż ubrać się w luźne, sportowe ciuchy):
- Odbędziemy podróż w przeszłość czy jak? - Tak, oni są sześć
godzin do tyłu.
- Dlaczego? Dlaczego nie mogą dotrzymać nam kroku? Przecież
to chyba my wynaleźliśmy czas?
- Co takiego?
- No wiesz, czas uniwersalny - nie my go wynaleźliśmy? To
dlaczego nie mogą być tacy jak my?
- Bo musieliby wstawać w środku nocy.
- No i co z tego?
Niestety, z Jas nie da się rozsądnie porozmawiać.
Środa, 18 maja
Cztery dni do wyjazdy do Krainy Hamburgerów
Wieczór
Dziadek przyszedł po instrukcje opieki nad domem I kotami.
Nadal nie mam pojęcia, jak się ubrać. Chyba z milion razy
przejrzałam wszystkie ciuchy.
Dobrze chociaż, że zdecydowałam się, jakim lakierem
pomalować paznokcie.
Wybrałam Całuśny Róż.
Jestem totalnie wykończona.
20.15 Zwlokłam się na dół po pożywną przekąskę.
W salonie
Dziadek zaczął grzebać sobie w kieszeniach.
- Mam coś dla ciebie.
O, radości. Pewnie to rozpuszczony cukierek. Kocham go i w
ogóle, ale czy on musi być taki, no wiecie... dziadkowaty?
Mój gruby Vati rozwalił się przed telewizorem. Kiedy usiadłam,
usiłując ochronić rajstopy przed pazurami Gordy'ego, tata powiedział:
- No, Georgia, to może mi powiesz, ile kieszonkowego chcesz na
wakacje. Trochę się pośmiejemy.
Bardzo, bardzo zabawne. Niestety, nie wolno mi go drażnić.
- Cóż, to tylko tydzień, prawda? Mamy opłacony hotel i posiłki,
więc w sumie myślę, że tysiąc funtów wystarczy na drobne wydatki,
jeżeli tylko nie będę za bardzo szastała pieniędzmi.
- Georgio, nie wygłupiaj się - powiedziała mama. - A
pamiętacie, jak zanieśliście Georgię do lekarza, kiedy miała parę
tygodni?
Mama poczochrała mnie po włosach (bardzo irytujące) i zrobiła
melancholijną minę.
- Pamiętam każdy drobiazg z twojego życia, córeńko. Odkąd się
urodziłaś, jesteś dla mnie jedną wielką radością.
- Jasna cholera, Connie! - zawołał tata. - Uspokój się! Ale mama
już przeniosła się do Mamolandii.
- Wiesz, że kiedy się urodziłaś, w ogóle nie miałaś włosów?
Byłaś zupełnie łysa, jak wujek Eddie. Taka słodka.
O Boże.
W tym momencie ochoczo włączył się dziadek.
- No, a pamiętacie tę kobietę?
- Aaa tak, zapomniałam o niej - powiedziała mama.
- Zaglądała do wszystkich wózków i szczebiotała: „Ojej, jaka
śliczna dzidzia”, a potem zobaczyła Georgię i wykrzyknęła: „Chryste,
ależ to łyse ma wielkiego kinola! Chodźcie zobaczyć!”.
Że co?
Wszyscy „dorośli” zaczęli się śmiać.
- Przy karmieniu zawsze głaskałam cię po nosku, żeby nadać mu
ładny kształt - dodała mama.
Wyszłam do holu i przejrzałam się w lustrze. Odkąd się
urodziłam, mój nos był ugniatany, a mimo to nadal jest taki wielki?
Zadzwoniłam do Jas.
- Jas, jak myślisz, czy ja już dorosłam do swojego nosa?
- Cha, cha, cha, cha, cha... yyy... no tak.
- Ale jak sądzisz, jest dość duży? Jas coś jadła.
Cóż, ujmijmy to w następujący sposób... natura hojnie cię
obdarzyła.
22.00 Bardzo hojnie.
2.00 Śniło mi się, że celnik na lotnisku zażądał ode mnie opłaty
za nadbagaż - mój nos.
Czwartek, 19 maja
Trzy dni do wyjazdy do Krainy Hamburgerów
23.00 Śpię na plecach. Z plastrów i zapałek zrobiłam sobie coś w
rodzaju łubków na nos, żeby przynajmniej jeszcze bardziej nie urósł.
Piątek, 20 maja
Dwa dni do wyjazdy do Krainy Hamburgerów
8.00 Zdarłam plaster. Auuu, ja cię kręcę! Mam nadzieję, że
Masimo doceni trud, jaki sobie zadałam przy robieniu się na bóstwo,
ale - jeżeli tylko mózg mi nie wypłynie uszami - nigdy mu się nie
przyznam, że śpię w łubkach na nosie.
Zeszłam na dół na śniadanko. Hip, hip, hurra! Ostatni dzień w
Stalagu 14, a potem wyruszam na grand
W łazience
8.10 Codziennie depiluję sobie nogi, żeby nie wyglądać jak
orangutan. Będę jednak musiała poprosić Jas, żeby dokonała
bezstronnej inspekcji tylnej strony moich łydek, bo to idiotyczne mieć
z przodu gładką skórę, skoro tył wygląda jak u małpy.
Lalala. Masaż złuszczającym żelem (mamy). Robię okrężne
ruchy, żeby pozbyć się zrogowaciałego naskórka i odsłonić skórę
delikatną jak pupcia niemowlęcia (oczywiście bez kupki).
Lot ma trwać osiem godzin, czyli akurat tyle, bym zdążyła
Grand (fr.) - wielki.
zrobić sobie makijaż i manicure. A potem, naturalna i świeżutka,
padnę w objęcia Masima.
Przerwa na lunch
Leje jak z cebra, więc pozwolili nam zostać w stołówce.
Niestety, oznacza to, że towarzyszy nam cała zgraja wyjątkowo
żałosnych pokrak. Reszta Drużyny Asów poszła do kibla, żeby
poprawić włosy - są próżne jak piłkarze Chelsea. Zajęłam stolik,
rozkładając swoje rzeczy na pięciu krzesłach, po czym zaczęłam
udawać, że uczę się swojej roli Macduffa z MacPalanta - na wypadek,
gdyby Okropna R Green zauważyła, że siedzę sama, bo wtedy
mogłaby podejść i zacząć ględzić o swoich chomikach. Albo o
nowych ogromnych okularach. Obsadzenie jej w roli Lady Macduff to
straszna pomyłka. Jej się chyba wydaje, że my naprawdę jesteśmy
małżeństwem.
Byłam tak zajęta udawaniem, że czytam, że za późno
dostrzegłam nadciągającą Nudną Lindsay, czyli Niskie Czoło. Kiedy
podniosłam głowę, zobaczyłam, że usiadła przy sąsiednim stoliku ze
swoimi durnymi kumpelami.
- Georgio, normalnym ludziom wystarczy tylko jedno krzesło -
powiedziała. - Zdejmij te torby.
Popatrzyłam na nią, już chcąc powiedzieć coś w stylu:
„Normalni ludzie mają trochę miejsca między brwiami a grzywką”,
ale mogła mi kazać zostać po lekcjach, nawet ostatniego dnia szkoły.
Uśmiechnęłam się więc lekko i wyobraziłam sobie, że wpada tyłkiem
w automat z podpaskami, jak w zeszłym półroczu. Cóż za urocze
wspomnienia!
Nie odpowiedziałam, więc wróciła do durnej rozmowy ze
swoimi żałosnymi kumpelkami. Nie wiem, co zatrzymało Drużynę
Asów - no, chyba że Ellen znowu dostała ataku histerii i wpadła do
kibla. Albo Jas zaczęła ględzić o swojej grzywce.
Właśnie odwijałam ciacho z papierka, kiedy usłyszałam coś, od
czego niemal spadłam z krzesła. Lindsay coś marudziła, a potem
dodała:
- Mas świetnie się bawi w Stanach. Daje koncerty z pewnym
zespołem w Nowym Jorku...
Co? Co???
W tej chwili wróciły dziewczyny. Tak głośno śpiewały: „Jestem
super, choć nawet o tym nie wiem!”, że nie dosłyszałam reszty
wypowiedzi Lindsay.
W drodze do domu
16.30 - Jas, JAK to możliwe, że oni są w kontakcie? Zadzwonił
do niej'? Dlaczego? Dlaczego?
- Nie wiem, ale on przecież nie jest... nie jest twoim chłopakiem,
prawda? No i...
- Jas, mam nadzieję, że postarasz się zachowywać rozsądnie, bo
inaczej będę musiała cię zabić.
W moim pokoju
O nie. Znowu umieram z miłości.
Muszę pogadać z Nauczycielem Podjarki.
Może i nie mam dumy, ale muszę się dowiedzieć, co on o tym
wszystkim myśli.
Teraz jednak nie mogę do niego zadzwonić, bo w domu jest
mama. Dlaczego nie możemy mieć telefonu bezprzewodowego ?
O Boże, Boże, Boziuniu.
17.00 Do Libby przyszedł Josh, jej „nazecony”. Nawet moja
malutka siostrzyczka ma chłopaka. Poszli do jej pokoju, słyszę, jak
coś mruczą i śpiewają. Och, mam już tego po dziurki w nosie.
17.15 Mama nadal kręci się w pobliżu. Raz jeden bym chciała,
żeby wyszła, a ona akurat musiała zostać w domu. Bardzo typowe.
- Co się tak snujesz? - spytała. - Co tam znowu kombinujesz?
No słowo daję.
17.20 Nie zniosę tego napięcia.
Libby przyszła do mojego pokoju, żeby mi zaśpiewać nową
piosenkę, której nauczyła się w przedszkolu. Zauważyłam, że Josh
cały jest usmarowany szminką. Libby odchrząknęła i zaczęła śpiewać
cienkim, ale przenikliwym głosikiem, na melodię Seksbomby. Urocze,
przeurocze.
- Bum, bum, pupa, pupa, bum, bum. Kupa, kupa i bum, bum,
dupa!
Właśnie takich rzeczy dzieci teraz uczą się w przedszkolach.
Piosenek o tyłkach.
17.30 Muszę w końcu pogadać z Dave'em. Libby wróciła z
powtórką Seksbomby. O Boże, Josh też zna słowa.
19.00 MUSZĘ porozmawiać z Dave'em.
Zakradłam się na dół. Mutti, Vati i wujek Eddie siedzą w
salonie, dyskutując o zjeździe cyrkowych samochodzików. Stanęłam
pod drzwiami i podsłuchałam, o czym ględzą.
Vati mówił:
- Podobno jest taki robin reliant z lat sześćdziesiątych z
oryginalnymi piastami.
- Spakowałem swoje specjalne gacie - wtrącił wujek Eddie.
Matko kochana.
Wzięłam się w garść i wykręciłam numer telefonu Dave'a. A
jeżeli jest u niego Rachel? To byłaby kupa do kwadratu.
Och, już jest sygnał. Może... powinnam po prostu... I wtedy
Dave odebrał.
- Dave?
- Bonsoir
, we własnej osobie.
- Muszę cię o coś spytać.
- Georgia, to ty? Niestety, nie uprawiam seksu przez telefon. To
odbiera cały urok.
Bonsoir (fr.) - dobry wieczór.
- Dave, proszę...
Później
Czuję się nieco lepiej. Dave potrafi był bardzo miły, choć w
strasznie irytujący sposób. Wieczorem wychodzi do klubu. Będzie
tam Dom ze Sztywnych Dylanów, więc Dave spróbuje dowiedzieć się
czegoś więcej na temat Masima i Nudnej Lindsay.
W mojej sali tortur
21.30 Dlaczego moje życie musi być takie skomplikowane?
I nieszczęśliwe?
Wyjaśnij mi to, Gandalfie.
Uratowałam Gandalfa przed Libby i postawiłam go z powrotem
na swojej toaletce. Zdjęłam mu sukienkę, ale nie mogę zmyć różu.
Wygląda, jakby opalił się na wakacjach.
Kiedy ostatnio dobrze się bawiłam?
Nigdy.
I chyba już nigdy w życiu się nie zaśmieję.
W łóżku, patrzę na księżyc
23.00 Ciekawe, czy Masimo patrzy na ten sam księżyc co ja.
Pewnie jest za bardzo zajęty myśleniem o Nudnej Lindsay, żeby gapić
się na księżyc.
Przeczytałam jedną z wielu książek, które mama kupuje, by stać
się lepszym człowiekiem. Jej tytuł brzmiał chyba Ja jestem OK, ty
jesteś OK, ale co, jeśli tylko tak nam się wydaje, a naprawdę nie
jesteśmy OK? W każdym razie było tam napisane, że mężczyźni lubią
blondynki o dziecinnych twarzach, bo wydaje im się, że to dzieci, i
chcą się nimi opiekować.
Czy ja mam dziecinną twarz?
Przejrzałam się w lustrze.
Nawet kiedy oficjalnie byłam dzieckiem i rzeczywiście miałam
dziecinną buzię, to i tak trudno byłoby to dostrzec, bo mój kinol
przesłaniał jej większą część.
Palcem spłaszczyłam jego czubek.
Czy bardziej podobałabym się chłopcom, gdybym wyglądała jak
świnka z włosami obciętymi na pazia?
Kto wie?
Kogo to obchodzi?
Już nawet mi się nie chce wkładać nosa w łubki.
23.20 Prawda jest taka, że Nudna Lindsay miała' wiadomości od
Masima, a ja nie. I nie obchodzi to nikogo na tej planecie. Bo i
dlaczego miałoby obchodzić? Kto by się przejął, gdybym nagle
zniknęła?
23.25 Założę się, że gdybym popełniła samobójstwo, to przez
wiele dni nikt by tego w ogól nie zauważył. A kiedy już by mnie
znaleźli, zaczęliby ględzić: „Dlaczego zrobiła coś tak głupiego?
Zawsze była taka szczęśliwa, wesoła i dzielna. Nigdy nie narzekała”.
Nawet by nie podejrzewali, jak wielki smutek położył się cieniem na
moim życiu.
23.30 Może by się dowiedzieli, gdybym napisała list. Wyjęłam
kartkę i zaczęłam komponować list pożegnalny.
Kochana Mamo, kochany Tato!
Już nie mogę dłużej tego ciągnąć. Niektórzy ludzie oceniają
człowieka tylko po wyglądzie.
Może nos to nieistotna sprawa, ale nie dla mnie. To tragiczne, że
nawet nie mogę sobie podłubać w nosie. (Moment, to brzmi trochę nie
teges, muszę to wykreślić). Niech tam sobie ludzie mówią, że jestem
szaloną, zagubioną, zdezorientowaną małolatą. Może i mają rację. A
może się mylą.
Zresztą, kim oni są, by mnie oceniać?
Wiem, że przynoszę Wam wstyd. Zwłaszcza dziadek wiele razy to
podkreślał. Prawda jednak wygląda tak, że jestem o wiele za
wrażliwa, by żyć.
Zegnajcie. Kocham Was.
Georgia
PS Tato, nie obwiniaj się. Ty nauczyłeś się żyć ze swoim nosem.
Ja nie potrafię.
Wyobrażam ich sobie na moim pogrzebie. Wszyscy płaczą,
oglądają zdjęcia, które dołączyłam do listu pożegnalnego. Zwłaszcza
to ładne, które zrobiła mi Jas, gdzie jestem w czadowej skórzanej
miniówie i kozakach. Mama patrzy na fotografię i z płaczem mówi:
„Ależ ona była PIĘKNA. Taka piękna! Dlaczego o tym nie wiedzia-
ła?”. Podchodzi do niej jakaś kobieta. „Jestem z agencji modelek.
Och, dlaczego nikt mi nie powiedział o tej dziewczynie? To
najbardziej fotogeniczna dziewczyna, jaką widziałam w ciągu wielu
lat łowienia talentów”. Wszyscy patrzą na mnie w trumnie i zalewają
się łzami... próbując zasunąć wieko, w czym przeszkadza im mój nos!
Merde
Sobota, 21 maja
Jeden dzień do wyjazdy do Krainy Hamburgerów
9.30 Przeczytałam ponownie swój list pożegnalny. Może
rzeczywiście się zabić, żeby się nie zmarnował?
Ale strasznie mi się nie chce. Musiałabym wstać z łóżka.
Po co mam jechać do Krainy Hamburgerów czy chociaż myśleć
o Masimie, skoro w ogóle się mną nie interesuje, tylko lubi tę Starą
Stringarę?
Zresztą, jak miałabym popełnić to samobójstwo? W moim domu
nie ma żadnych tabletek, bo rodzice są bardzo weseli i ich nie
potrzebują. A innych sposobów! nie wypróbuję, bo mogłoby to boleć.
10.30 Poza tym z łazienki dobiegają takie hałasy, że nie mogę
się skupić na własnej depresji.
Vati kąpie Angusa przed naszym wyjazdem na wakacje. Słyszę,
jak się wydziera: „No już, już, nie szarp się tak! Angus, mój
Merde (fr.) - gówno, cholera.
przyjacielu, muszę cię porządnie wyszorować. Śmierdzisz jak
wysypisko śmieci”.
Zadzwonił telefon, ale nikt nie odebrał, więc oczywiście to ja
musiałam powlec się na dół.
To był Dave. O Boziuniu.
- OK, sprawa wygląda następująco - powiedział.
W tym momencie z łazienki dobiegł głośny plusk rozchlapującej
się wody, a Vati zaczął wrzeszczeć i przeklinać jak wariat, którym
zresztą jest.
- O w mordę i ja cię kręcę! - ryczał.
- Kurde, co się tam dzieje? - spytał Dave.
Już miałam przeprosić za ojca, kiedy stanął w drzwiach łazienki,
ociekając wodą. Widocznie wpadł do wanny.
Spojrzał na mnie i powiedział:
- Ani słowa, kurde.
To szalenie, szalenie amusant. Nie roześmiałam się jednak, bo a)
prawdopodobnie mam złamane serce i b) nawet jeżeli nie, to i tak chcę
jechać do Krainy Hamburgerów.
Szepnęłam do Dave'a:
- Mój Vati właśnie kąpał Angusa, ale niestety, sam wpadł do
wanny.
- Ubóstwiam twój dom. No, ale sprawa jest taka: Masimo, znany
włoski homoseksualista...
- Dave...
- Przysłał pocztówkę Domowi i paru chłopakom ze Sztywnych
Dylanów. Na wszystkich napisał właściwie to samo, wiesz, coś w
stylu: „Jestem boski i super się bawię”. Dom powiedział Lindsay o
koncertach w Nowym Jorku i tak dalej. Moim nieskromnym zdaniem
jesteś w tej samej sytuacji co wczoraj.
Och dzięki Ci, dzięki, Boże.
- Och, dzięks - powiedziałam. - Dave, jesteś moim
najlepsiejszym kumplem.
- I seksownym jak cholera.
- I... seksownym jak cholera.
11.15 Zadzwoniłam do Jas.
- Jas, on się nie kontaktował ze Stringarą, tylko wysłał
pocztówkę Domowi, a Nudna Lindsay udawała, że do niej zadzwonił!
Cha, cha, cha, cha, cha. Ależ ona żałosna. Hasta la vista, baby!!!
Szybko trzasnęłam słuchawką, żeby Jas nie mogła zepsuć mi
nastroju, ględząc o Pysiu.
Och, koooocham życie!
I Włoskiego Rumaka.
I całkiem lubię Dave'a Jajcarza.
Tak dla jaj.
Jeżeli na chwilę złapię oddech między pocałunkami, może wyślę
mu pocztówkę.
11.20 Poprosił o pocztówkę z amerykańską Cheerleaderką albo
ranczem, ale tylko się wygłupiał.
12.10 To wybieranie ciuchów na wyjazd doprowadzi mnie do
szału.
Kiedy do mojego pokoju weszła mama, przynosząc mi uprane
„figi”, oświadczyłam:
- Nie mam w co się ubrać.
Nawet nie zawracała sobie głowy odpowiedzią, tylko znacząco
spojrzała na moje dwie walizki, na których usiadłam, by je domknąć.
12.20 Może jedna para wabików na chłopców star - : czy mi na
tydzień? W ten sposób zaoszczędziłabym mnóstwo miejsca.
12.24 Nie, i tak nie mogę domknąć walizek.
Vati ustąpił i pozwolił mi zabrać dwie, ale chyba dostanie
jakiegoś ataku, jeżeli spytam, czy mogę wziąć jeszcze jedną. Może
wystarczy mi osiem par butów? Och, co za napięcie, co za napięcie.
12.30 Rozległo się potworne skrobanie i walenie w drzwi
mojego pokoju. To Angus usiłował zrobić podkop. O Boże.
- Angus, idź sobie, to strefa bezkocia - powiedziałam.
Nie zamierzam go tu wpuszczać, żeby mi położył uszy
nietoperza na czystych ciuchach.
12.45 Nie chce odejść. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że
wyczuł, iż wyjeżdżamy. To skrobanie doprowadzi mnie do szału. A
teraz jeszcze i Gordy wkłada łapę pod drzwi.
Wstałam i je otworzyłam. Gordy leżał na grzbiecie, udając, że
bawi się myszką, ale Angus siedział nieruchomo, patrząc na mnie z
wysuniętym językiem. Z pyska toczyła mu się piana.
Słowo daję.
Piana pokrywała mu cały pysk i kapała na dywan.
Naprawdę.
O Boże, on ma wściekliznę!
13.00 Okazało się, że Angus zjadł mydło, którym tata miał go
wyszorować.
14.00 Hip, hip, hurra! Dziadziuś dał mi dwadzieścia funtów na
wakacje.
- Och, to załatwia sprawę twojego kieszonkowego - wtrącił Vati.
Zwariował czy jak? Powiedziałam do Mutti:
- Mamo, to niesprawiedliwe, prawda? Bo... bo to znaczy, że tak
naprawdę to dziadek wcale mi nie dał tych dwudziestu funtów. Nie, to
znaczy, że dziadek dał mi dwudziestkę ze swojej skromnej emerytury,
a tata mu ją ukradł. A poza tym...
14.15 Uwaga, Vati znowu przypuszcza atak nieubłaganego
marudzenia!
Wrzasnął do mnie:
- A idź, idź! Wyrzuć te pieniądze w błoto! I nie przejmuj się, że
całymi godzinami haruję na tych marne parę funtów!
OK, nie będę się przejmować.
Kiedy wychodziłam, żeby przepuścić kasę, powiedziałam:
- To narka, mamo. Jeszcze nie wiem, czy zrobię sobie tatuaż, czy
kolczyk w pępku.
Trzasnęłam drzwiami, zanim tata eksplodował.
18.30 Dwie nowe szminki i błyszczyk o owocowym smaku.
Ciekawe, czy Masimo lubi truskawki. Kupiłam też malinowy. Może
powinnam je wymieszać i zrobić koktajl owocowy dla
zintensyfikowania doznań przy całowaniu? A może powinnam
dokupić błyszczyk o smaku kogla - mogla? Och, zamknij się, mózgu.
19.00 Istne wariatkowo.
Jas ma u mnie przenocować. Po pożegnaniu z Pysiem oczy ma
jak świnka. Ale się ubawię. Nie tracę jednak nadziei, że Jas nieco się
ożywi, kiedy będziemy przejeżdżać przez Krainę Hamburgerów i
poczuje w nozdrzach zapach mustangów i fasoli.
Rodzice Jas podwieźli ją do nas, a jej tata ODEZWAŁ SIĘ:
- Uważaj na siebie, córeczko. I baw się dobrze.
A potem dodał coś tak wzruszającego, że mało się nie
popłakałam.
- Masz tu jeszcze parę funtów ekstra. Kup sobie coś ładnego.
19.10 Kiedy pan i pani Jasowie odjechali, zrobiło się jak w
kiepskim melodramacie. Niestety, Jas znowu dostała napadu
niekontrolowanego płaczu. Powinna się trochę zahartować, jeżeli chce
przetrwać na tym padole łez, który nazywamy życiem.
19.30 Mutti przyrządziła zaskakująco normalny i pożywny
posiłek, a Jas przestała chlipać na tyle długo, by pochłonąć
dwadzieścia dwa kilo zapiekanki pasterskiej.
W moim pokoju
20.30 Ostatnia kontrola bagażu przed wyjazdem. Gordy nam jej
nie ułatwia, bo za każdym razem kiedy ruszam ręką, mocno mnie po
niej wali łapą. Bardzo się ucieszę, kiedy już odzyska wolność. Po na-
szym powrocie wolno mu będzie wychodzić z domu, a wtedy
wyładuje swą nagromadzoną agresję na Idiotycznych Pudlach,
nornikach i tak dalej.
Jak to przewidziałam, Jas wzięła ze sobą obłąkańczą liczbę
„fig”.
- Spodziewasz się masowych niedostatków na polu figowym? -
spytałam.
Ale ona znowu zaczęła ględzić o Pysiu. - A jeżeli on w Krainie
Kangurów pozna inną? Jakąś Maoryskę? Zanim zdążyłam
odpowiedzieć, bredziła dalej:
- Dał mi dowód miłości. Chcesz zobaczyć?
- Jas, jeżeli to tatuaż w intymnym miejscu, tak jak ostatnio, to
naprawdę wolałabym tego nie oglądać... Jakbym mówiła do ściany.
- To tatuaż w intymnym miejscu. Jak ostatnio. Zobacz.
Czy to normalne zrobić sobie tatuaż przedstawiający dwa
całujące się norniki?
Jeśli nie znacie odpowiedzi, to wam podpowiem: nie. Ale Jas
taki właśnie sobie zrobiła.
Na tyłku.
Nagle zrozumiałam, dlaczego nosi takie wielkie tyłkonosze.
- Tom zrobił szkic na papierze technicznym, a potem wypełnił
go tuszem. Sobie zrobił taki sam na...
- Jas, Jas... proszę, nie kończ. Próbuję ustalić, czy nie
zapomniałam czegoś absolutnie niezbędnego - na przykład cię
zamordować.
Ale w głębi ducha bardzo się cieszę, bo wyruszam na Szlak
Miłości i nic ani nikt nie może mnie zdenerwować.
- W tej chwili przestań myśleć o Pysiu - nakazałam jej. -
Musimy opracować plan. Zaraz po wylądowaniu sprawdzimy rozkład
jazdy autobusów i zobaczymy, który jedzie na Manhattan.
- Musiałybyśmy złapać Greyhounda
- Jas, przecież nie będę aż do Nowego Jorku jechała na psie.
- To taki amerykański autobus, a zresztą ja się nie wybieram na
Manhattan.
- Ależ tak, Jazzy Spazzy.
- Ależ nie.
- Ależ tak.
Greyhound (ang.) - autobus dalekobieżny, dosłownie „chart”.
- Ależ nie.
- Jas, jeżeli nadal będziesz się zachowywała tak głupio, zostanę
zmuszona do skonfiskowania ci części tyłkonoszy.
Wtedy do reszty się nabzdyczyła i nie odzyskała humoru, nawet
kiedy zrobiłam zabawną czapeczkę z jej różowych majtasów.
20.45 Rozległo się szaleńcze dzwonienie do drzwi.
Był to dziadek ze swoją „dziewczyną” Maisie. Przywitałam się
ze starymi wariatami, a kiedy poleźli do salonu, żeby pogadać z tatą
na temat opieki nad kotami, ja poszłam do pokoju mamy.
Bardzo się cieszę na tę wycieczkę, a ty? - spytała. - Ciekawe, czy
wpadniemy na George'a Clooneya. Mam taką nadzieję! On jest taki...
miaaau.
- Mamo, wybacz, jeśli mam rację, ale czy ty przed chwilą za
miauczałaś jak kot?
Roześmiała się.
- Niezłe z niego ciacho, prawda? Poza tym, kto wie, czy nie
gustuje w Angielkach.
- Mamo, ty naprawdę myślisz, że George Clooney może
przyjechać na zjazd cyrkowych samochodzików?
- Cóż, on ma wiele zainteresowań. Na przykład trzyma w domu
miniaturową świnkę.
Bardzo jej współczuję.
Próbując sprowadzić ją do pionu, zadałam pytanie, które męczy
mnie od dawna.
- Mam nadzieję, że powiesz dziadkowi i Maisie, że nie mogą tu
nocować? Nie chcemy, by zniszczyli nam dobrą reputację, prawda?
Mama roześmiała się, ale niewesoło.
- W każdym razie na pewno schowam zapałki - odparła.
Potem zupełnie o mnie zapomniała i zaczęła zamykać walizki,
nucąc melodię z Ostrego dyżuru. Pewnie marzy o przejażdżce
cyrkowym samochodzikiem z George'em. Z miniaturową świnką w
roli szofera.
21.00 Potem przyszedł wujek Eddie. O radości! Założył
hawajską koszulę, taką samą, jaką ma tata. Hurra! Jadę na wakacje z
dwoma spasionymi surferami.
Przybili piątkę i wujek powiedział:
- Siemka, siemka, siemka, chłopaki górą!
O Boże, Boziuniu.
Poszłam do kibla, a kiedy wróciłam, tata, wujek Eddie i dziadek
mieli na głowach blond peruki afro. Dlaczego? Stało się to
przerażająco jasne, kiedy tata wykrzyknął:
- Na cześć Ameryki zaśpiewajmy coś Abby! O nieee.
21.15 Jas i ja zadekowałyśmy się w moim pokoju. Dorośli na
dole śpiewają Waterloo.
- Teraz jest okazja zakraść się na dół i obdzwonić wszystkich
Scarlottich w Nowym Jorku, Nowym Jorku - powiedziałam.
Nawet nie przestała prostować sobie grzywki.
21.28 Znowu ktoś dzwoni do drzwi.
O radości, to była Drużyna Asów. Taaak! Nawet Jas zapomniała
o swoich fochach.
Jools, Rosie, Mabs i Ellen posłały mi klingońskie pozdrowienie.
- Nie możemy długo zostać, bo idziemy do klubu trochę się
pogibać, ale chciałyśmy ci przekazać mądre słowa.
Ooooch, jakież to urocze.
- Baw się dobrze i daj czadu - powiedziały chórem, a potem
Rosie dodała: - Bon voyage
, a także Bon Jo - vi. Do zobaczenia w
następnym wcieleniu. Tylko się nie spóźnij.
Na pożegnanie jeszcze zatańczyłyśmy disco i poszły.
W
przedpokoju
21.30 Jas wróciła do mojego pokoju, żeby dalej prostować sobie
grzywkę, a ja - ponieważ starzy byli zajęci śpiewaniem Dancing
Queen - szybko zadzwoniłam do informacji międzynarodowej.
Telefonistka najwyraźniej nie została nauczona uprzejmości, bo kiedy
grzecznie powiedziałam: „Dobry wieczór, czy może mnie pani
połączyć z mieszkańcem Nowego Jorku, Nowego Jorku o nazwisku
Scarlotti?”, odparła: „Głupie żarty” i odłożyła słuchawkę.
Imperium Brytyjskie upadło bardzo nisko.
W łóżku
Bon voyage (fr.) - miłej podróży.
23.05 Jas niepotrzebnie odgrodziła się ode mnie murem z
poduszek, bo Libby wlazła do łóżka i położyła się między nami. Teraz
kręci głową, oglądając się to na mnie, to na Jas i posyłając nam
bezzębne uśmiechy.
Nie ufam im ani trochę.
Libby bez przerwy kręci głową. Muszę ją jakoś uśpić.
- Dobranoc, Bibsy, czas do Bobolandii - powiedziałam. -
Zaśpiewać ci kołysankę?
- Nie.
Dziesięć minut później
Nadal kręci głową na boki i powtarza:
- Śliiicnie, śliiicnie. To strasznie irytujące.
Trzydzieści sekund później
Nagle usnęła, ot tak. Ciach i już. Zasnęła. Żadnego ziewania, po
prostu w jednej chwili odpłynęła. Dziwne nie? Jak te maluchy to
robią? Jak można usnąć w ułamku sekundy?
Jas szepnęła do mnie;
- Ja chyba nawet oka nie zmrużę. Nic, tylko myślę i myślę o
Tomie.
Dwadzieścia sekund później
No i usnęła! Jaka ona powierzchowna. O Boże. Cóż, ja na
pewno nie usnę, bo cieszę się jak stąd do... chrrr.
Siemka, Kraino Hamburgerów!
Szykuj się na inwazję gaci !!!
Niedziela, 22 maja
8.30 Kurczę, zerwałyśmy się dosłownie skoro świt. Właśnie
zaczęło mi się śnić, że usta zamieniają mi się w hamburgery, a
Masimo smaruje je sosem pomidorowym, kiedy mama potrząsnęła
mnie za ramię. Miała na sobie nowe dżinsy, których jeszcze nie wi-
działam i nie chcę widzieć nigdy więcej.
- Mamo, czy w Krainie Hamburgerów spodoba się styl
prostytutki?
- Nie zaczynaj.
Ale ja wiem, co mówię.
9.00 Już wstałam i założyłam strój podróżny. Ostatecznie
zdecydowałam się na jasnoniebieski, prążkowany T - shirt, fajne
dżinsy, skórzany pasek z perłową klamrą i buty na najwyższych
obcasach. (To znaczy najwyższych dozwolonych przez kommandant
mody, czyli mojego tatę). Później zmienię je na baletki, żeby nie
dostać tego żylnego czegoś tam, bo Vati jest zbyt skąpy, by wydać
dodatkowy tysiąc funtów na rozkładany fotel w samolocie.
Powiedziałam do mamy:
- Widocznie tysiąc funtów to za duża cena za zdrowie jego córki,
Kommandant (niem.) - szef, dowódca.
ale co zrobić?
Zostawiłam Jas, która wahała się, które tyłkonosze okażą się
najwygodniejsze w samolocie, i poszłam się pożegnać z kiciusiami.
Udało się nam wytłumaczyć Libby, że koty nie polecą z nami,
bo będą podróżować specjalnym kocim samo lotem z koszykami
zamiast foteli. Muszę się pochwalić że to ja wymyśliłam, iż będą tam
na wideo oglądać filmy o psach gonionych przez koty. Tak
rozbawiłam tym Libby, że zapomniała o ataku histerii.
9.15 Gordy powinien być zamknięty w areszcie domowym, ale
wyrwał się na wolność i teraz siedzi na ogrodzeniu ze swoim tatą.
Zauważyłam, że antykocia zapora została częściowo zjedzona.
Kiedy do nich podeszłam, Angus żartobliwie pacnął mnie łapą
po głowie. Gordy przewrócił się na grzbiet i spojrzał na mnie od dołu.
Połaskotałam go po brzuszku - jaki on słoooodki. Potem złapał moją
rękę i wbił w nią pazurki. Auuua! Próbowałam go oderwać, ale jak na
małego kotka jest bardzo silny. Nie puścił, nawet kiedy zdjęłam go z
ogrodzenia, tylko wisiał wczepiony w moją dłoń. W końcu udało mi
się go strząsnąć i wylądował na łapkach, bardzo sprawnie chwytając
równowagę za pomocą ogona.
Angus sennym wzrokiem patrzył na swego potomka, pewnie
myśląc: „To ja go tego wszystkiego nauczyłem!”.
Kiedy schyliłam się do jego poziomu, spojrzał mi prosto w oczy.
Ma najbardziej żółte i szalone ślepka, jakie kiedykolwiek widziałam,
ale myślę, że na swój sposób mnie kocha. Tak sądzę. Zupełnie jakby
zaglądał mi głęboko w duszę, myśląc: „Tak, należymy do różnych
gatunków, ale łączy nas silna więź. Ty jesteś łysą idiotką, która nawet
nie potrafi upolować sobie jedzenia, ale oboje mamy serca i wyrostki
robaczkowe. No i żadne z nas nie ma rodzynek przy wężyku”.
To wzruszająca telepatyczna wypowiedź, bo zwykle Angus nie
jest zbyt rozmowny.
- Pa, pa, Angus - powiedziałam. - Kocham cię i niedługo wrócę.
Wyciągnął łapę i bardzo delikatnie poklepał mnie po nosie.
Myślę, że on rozumie każde moje słowo i w ten sposób chciał się
pożegnać.
9.25 Kiedy odjeżdżaliśmy spod domu białym vanem kolegi taty,
dziadek ryknął za nami:
- Bawcie się dobrze! Georgia, postaraj się nie zrobić wioski!
Miłe, nie?
- I kto to mówi? - zwróciłam się do wszystkich. - Notowany! -
Ale nikt mnie nie usłyszał, bo bardzo głośno śpiewali piosenkę
Presleya.
Nawet Libby dołączyła się do Blue suede shoes, czyli, w jej
wykonaniu, „bu sie siu”.
9.30 Rozmarzyłam się w drodze na lotnisko. Jestem taaaaka
podekscytowana. - Jak tylko dojedziemy do tego jak - mu - tam,
obdzwonię wszystkich ludzi, którzy mają to samo nazwisko co
Masimo - powiedziałam do Jas.
- Do Memphis.
- Tak, właśnie.
W hali odlotów
11.00 - Kraino Hamburgerów, nadchodzimy! - powiedziałam do
Jas. - Szykuj się na inwazję gaci!!!
12.00 Mutti strasznie się bała przed startem. Puściła dłoń obcego
faceta siedzącego po drugiej stronie przejścia między rzędami i
złapała moją dłoń. Facet sprawia wrażenie nieco zaniepokojonego i
nie do końca normalnego. Mutti, ja, Jas, Libby, Barbie nurek i Sandra
siedzimy koło siebie, a wujek Eddie i Vati mają miejsca przed nami.
Facet z rzędu obok zaproponował tacie zamianę miejsc, ale tata
odparł:
- Koło mojego przyjaciela nie byłby pan bezpieczny. W domu
nazywamy go Księciem Ciemności. Trzeba się z nim bardzo ostrożnie
obchodzić.
I wtedy wujek Eddie odwrócił głowę do tego faceta. Do nosa
wetknął sobie dwie plastikowe łyżeczki. Po co?
Książę Ciemności i jego spasiony kumpel, mój Vati, już się
wygłupili, zamawiając idiotyczne koktajle z parasolkami. I flirtując ze
stewardesą. To bardzo, bardzo żałosne. Jeżeli jeszcze zaczną śpiewać i
założą peruki Elvisa, chyba zwariuję. Tata pewnie myśli, że w
skórzanych spodniach wygląda jak luzak.
- Czy Vati specjalnie ubrał się jak transwestyta? - spytałam
mamę.
Ona jednak majstrowała przy pasie bezpieczeństwa.
- Myślisz, że daliby mi jeszcze jeden? - zadumała się. - Ten nie
wygląda zbyt solidnie, prawda?
Mamo, nie zawracałabym sobie głowy pasami. Ten samolot
waży chyba z milion ton, więc jeden cienki paseczek cię nie uratuje,
jeżeli zanurkujemy do Atlantyku. Zamknij się - powiedziała niezbyt
troskliwym tonem. Ale cóż, żyj i daj żyć innym. Poza tym chcę się
poddać atmosferze wakacji i pogrążyć w marzeniach o Bogu Miłości.
Jas, która włosy zaplotła w warkoczyki i miała na sobie „strój
podróżny”, czyli olbrzymie spodnie, powiedziała:
- Pamiętasz tego kapitana statku, którym popłynęłyśmy na
szkolną wycieczkę do Krainy Żabojadów?
Jas, jak mogłabym zapomnieć kapitana Wariata? Całe szczęście,
że jakimś cudem dopłynęliśmy do Francji, bo pewnie do tej pory
kręcilibyśmy się w kółko i... Wtedy z głośników rozległ się głos
pilota: Dzień doberek, panie i panowie. Jadziem do Memphis. Pogoda
jak się patrzy. O Boże kochany. On jest ze Szkocji. Złapałam mamę za
rękę i powiedziałam:
- Kanał. Mówię ci, wpadliśmy w niezły kanał. Mnie się to
wydało całkiem zabawne. Mamie nie.
Dwie godziny później
Zakręciłyśmy włosy na wałki, żeby dodać im puszystości.
Najpierw jednak sprawdziłyśmy, czy na pokładzie samolotu nie ma
jakichś fajnych chłopaków. Chociaż, jak powiedziałam Jas, w ogóle
mnie to nie obchodzi.
- Postanowiłam poskromić Ogólną Podjarkę i
czerwonotyłkowatość, ale nigdy nic nie wiadomo.
Tata odwrócił się, czując zapach lakieru do paznokci (zmieniłam
Całuśny Róż na Czadu, mała!), i zobaczył nas w wałkach na głowie.
Kiedy już przestał się śmiać, razem z wujkiem Eddiem zaczęli
udawać, że jesteśmy kosmitkami. Tata pokazywał nam różne
przedmioty i mówił:
- To łyżka, nie bój się. To jest ŁYŻKA.
Potem znowu zaczęli ględzić o głupotach, a po paru minutach
tata ponownie się odwrócił - tym razem z widelcem.
Strasznie, strasznie śmieszne.
Mało się nie posikałam ze śmiechu.
Taaak.
Libby przebywa w Libbylandii. Każe Barbie nurkowi całować
się z Sandrą. Gdyby nie to, że Sandra to Gandalf w sukience, byłaby
to scena lesbijska.
Wszystko przez rodziców, oni w ogóle nie mają kręgosłupa
moralnego.
Mama uspokoiła się na tyle, że jak zwykle zaczęła flirtować ze
wszystkim, co ma na sobie spodnie. Prawie się zsikała w gacie, kiedy
ten facet z rzędu obok (Randy) spytał, czy wyszła za mąż jako
dziecko. (Mówiłam, że jest nienormalny).
Kiedy się odwróciła, żeby nałożyć sobie jeszcze grubszą
warstwę tapety, przechyliłam się nad jej fotelem, żeby pogadać z
Randym.
- Yyy... siemka. Czy zna pan niejakiego Masima Scarlottiego,
który mieszka na Manhattanie?
Randy zrobił minę jak królik oślepiony przez reflektory
samochodu. Zupełnie bez powodu bardzo, ale to bardzo się
zdenerwował. W końcu wydukał:
- No... eee... Manhattan to duża dzielnica i... Uśmiechnęłam się.
- Trzy milimetry na mapie to naprawdę nie aż tak dużo.
Popatrzył na mnie bez słowa. Cicho powiedziałam do Jas:
- Randy ma chyba trochę nierówno pod sufitem, jeśli wiesz, co
mam na myśli.
Nie podjęłam z nim dyskusji, tylko miło się uśmiechnęłam, a on
upił ogromny łyk wódki.
Godzinę później
Nadal tkwię w tym durnym samolocie gdzieś nad Atlantykiem.
Kapitan ciągle nam powtarza, żebyśmy cofnęli czas o godzinę.
Czuję się, jakby pilotem naszego samolotu był zegarek.
Jakieś piętnaście tysięcy godzin później
A może chodzi o wysokość?
- Czy już minęliśmy granicę czasu międzynarodowego? -
spytałam Jas. - Jedziemy do przodu czy cofamy się w czasie? Kto wie,
może dotarliśmy już do roku 1066?
Jas czyta swoją głupią książkę o grzybach, więc nawet nie
odpowiedziała.
Pół godziny później
A może pół godziny wcześniej? Kto wie?
Kapitan wylazł ze swojej kabiny i przeszedł między rzędami,
witając się po drodze ze wszystkimi. Jego wygląd nie wzbudził we
mnie zaufania, dobrze chociaż, że nie miał na sobie kiltu. Wyglądał na
jakieś osiemdziesiąt pięć lat. Poza tym wpadł na stewardesę, więc
może też traci wzrok. A co najmniej ma bardzo kiepską orientację
przestrzenną. Kiedy nas mijał, mama spytała:
- Panie kapitanie, czy wszystko w porządku? A on puścił do niej
oko. No słowo daję. Znajdujemy się miliony kilometrów nad ziemią,
zupełnie bezbronni, a nasz samolot prowadzi stary zboczeniec.
- A jakże, psze pani, całkiem akuratna pogoda na latanie -
odparł.
Libby spojrzała na niego i uśmiechnęła się, wystawiając język
przez szczerby między zębami.
- Dzień dobly, pse pana, poplosę cukielka.
- Libby, ty niegrzeczna dziewczyno - oburzyła się mama. - Pan
kapitan jest zbyt zajęty, by...
Ale nasz kapitan najwyraźniej nie miał żadnych doświadczeń z
nienormalnymi dziećmi, bo powiedział:
- Migiem zobaczę, co się da zrobić, panienko.
Dwie minuty później
Libby „kosia” kapitana. Siedzi mu na kolanach z tyłu samolotu i
śpiewa piosenkę o kupce. On śpiewa razem z nią.
Mama ciągle się na nich ogląda i uśmiecha. Powiedziała do
mnie:
- Ooooch, jakie to urocze, prawda? - Na chwilę zamilkła, po
czym wrzasnęła: - O Boże, ale kto prowadzi samolot?!!!
Jakimś cudem bezpiecznie wylądowaliśmy. Mama tak
;
się
nadenerwowała, że w końcu usnęła. Właściwie, kiedy wylądowaliśmy
w Memphis, wszyscy dorośli byli nieprzytomni.
Kiedy zdjęłyśmy wałki z włosów, Jas sprawdziła godzinę.
- Dziwne. Jest prawie ta sama godzina co wtedy, kiedy
wystartowaliśmy. Z punktu widzenia Pysia wylądowaliśmy wczoraj.
Matko kochana, niepotrzebnie zawracałam sobie głowę strojem
na przyjazd.
Dobrze chociaż, że włosy mam puszyste i sprężyste.
Może napiszę książkę o pielęgnacji urody?
Na lotnisku w Memphis
Siemka, Kraino Hamburgerów! Ruszam na Szlak Miłości!!!
Po wyjściu z samolotu Jas i ja odtańczyłyśmy piekielne disco.
Dwadzieścia minut później
Czekamy na nasz bagaż.
Jeszcze nie zobaczyłam tu ani jednej osoby bez wąsów.
Szczerze mówiąc, niezbyt atrakcyjnie to wygląda u kobiet.
Odprawa celna
Kiedy odebraliśmy bagaże i poszliśmy do odprawy, za-
śpiewałam: „Naprzód, naprzód, iii - haaa!”, chociaż, szczerze mówiąc,
nie poszło nam zbyt dobrze. Właściwie czułam się jak w Mieście
Sokolego Oka.
Celnik spytał, czy wiozę ze sobą jakiś żywy inwentarz.
Myślałam, że jaja sobie robi, więc odparłam:
- Jak pan widzi, tylko swojego ojca z kumplem. Nie robił sobie
jaj. Ani trochę.
W wypożyczonym samochodzie
Skory do pomocy, ale tępy Hamburgerianin (z wąsami) pokazał
nam masywne, czarne auto przypominające limuzynę. Nazywało się
„Mustang” czy „Kopawdupę”, czy jakoś tak. W każdym razie wielkie
było jak stodoła. Tata i wujek Eddie wpadli w ekstazę, z radochy
kopali opony i tak dalej - to bardzo, bardzo żałosne. Skory do
pomocy, ale tępy facet powiedział:
- Teraz to pański poazd. Ma pan jechać bezpiecznie, jasne?
Co on bredzi? Co to jest poazd?
- Czy jemu chodzi o pojazd? - spytała Jas.
- Wyluzuj, Jazzy Spazzy. Ważne, że to Poazd Miłości. Szykuj
się do drogi. Popraw gacie, ruszamy!
Tata jakieś milion lat guzdrał się z kluczykami, każde z nas
usiadło na jednym z osiemdziesięciu pięciu milionów foteli, a tata I
wujek Eddie zaczęli kręcić różnymi gałkami na tablicy rozdzielczej.
Przytuliłam się do Jas. Co zaskakujące, odwzajemniła mój
uścisk.
- Jas, taaaak się cieszę, a ty? - spytałam.
- Oooo, patrz, telewizorek w oparciu fotela! - zawołała. Tata
prowadził naszego thunderbirda, czy co tam, z prędkością chyba
dwóch kilometrów na godzinę.
- Już prawie czuję Masima - szepnęłam do Jas.
- Ho - ho - odparła.
I dostałyśmy ataku śmiechu. Myślę, że to skutek zmiany stref
czasowych.
Tata i wujek Eddie śpiewali Zostawiłem serce w San Francisco,
ale przerwali i zaczęli wrzeszczeć przez okna „siemka!” do
przechodniów.
Aresztowanie nas jest kwestią czasu.
Nieźle się zapowiada.
16.00 letniego czasu Chyba ktoś zapomniał mnie o czymś
uprzedzić. Tu wszystko jest OGROMNE! Budynki, tablice, szorty.
Wszystko. I panuje potworny upał. Poprosiłabym tatę, żeby włączył
klimatyzację, gdybym nie wiedziała, że to strata czasu. Próbując
zmienić biegi, już zdążył z dziesięć razy podnieść składany dach.
Najlepsze jest to, że tu nie ma drążka - to samochód z automatyczną
skrzynią biegów.
16.30 Już chyba z pięćdziesiąt milionów lat bujam się na tylnym
siedzeniu „poazdu” prowadzonego przez osobę, która nie wie, gdzie
jest prawa strona jezdni (w Anglii). Tata puścił wujka Eddiego za
kierownicę dopiero wtedy, kiedy po raz piąty minęliśmy tę samą
grupkę przechodniów, którzy zaczęli do nas machać.
W hotelu
17.00 No, już trochę lepiej. Olbrzymi podjazd obsadzony
hibiskusem i palmami, fontanna i hotel składający się chyba z
pięćdziesięciu sześciu pięter. Ale bajer! Kiedy tylko z piskiem opon
zatrzymaliśmy się milimetr przed fontanną, drzwi naszego samochodu
otworzył jakiś gość w uniformie. Szczerzył zęby, jakby przed chwilą
usłyszał superdowcip. Może dowiedział się o zjeździe cyrkowych sa-
mochodzików albo widział, jak wujek Eddie usiłuje zaparkować?
Uśmiechnął się, klasnął w dłonie i powiedział:
- Jak się macie? Proszę, proszę do środka! Witajcie w Memphis,
ludziska. W rodzinnym mieście Elvisa. Ale to nie Hotel Złamanych
Serc
, o nie - to WASZ hotel!
Jezu kochany. Cichutko szepnęłam do wujka Eddiego:
- Daj gazu i zwiewajmy stąd.
Ale pan Uśmiechnięte Szalone Gacie już wniósł do środka nasze
bagaże. Nadal szczerząc zęby, jakby naprawdę cieszył się z naszego
przyjazdu.
Hotel Złamanych Serc (Heartbreak Hotel) - tytuł piosenki Elvisa Presleya.
Recepcjonistka (Candi) na nasz widok dosłownie rozerwała
sobie usta w uśmiechu i w kółko powtarzała „w porząsiu”.
Kiedy tata i wujek Eddie rozdzielali nasze pokoje, mama
powiedziała:
- Prawda, że oni wszyscy są tacy...
- ...stuknięci? - dokończyłam. Zrobiła bardzo zasadniczą minę.
- Nie, są bardzo mili. Chodźmy obejrzeć basen.
Przy basenie
Wow i ja cię kręcę!!! Genialny basen otoczony palmami, z
miniaturowym wodospadem i innymi bajerami. Wypróbowaliśmy
leżaki. Libby dała Gandalfowi i Barbie nurkowi trochę swobody,
kładąc ich na osobnych leżakach.
Kiedy tylko usiedliśmy, podskoczyła do nas kelnerka. O kurde.
W Anglii niekiedy trzeba czekać całymi dniami, zanim przylezie jakiś
idiota, a i wtedy mówi, że nie ma tego, co chciałeś zamówić.
Kelnerka (Loreen) na nasz widok ucieszyła się jak wariatka.
- Siemka, ludzie - powiedziała. - Dzięki, że przyjechaliście do
Memphis. Podać coś paniom?
- Poproszę cztery herbaty i kilka kanapek z szynką, jeśli nie
sprawi to pani kłopotu - powiedziała mama.
Loreen klepnęła się po udzie, zawyła ze śmiechu jak hiena, po
czym odparła:
- Z takim uroczym akcentem dostanie pani wszystko, co chce,
psze pani.
Mama zwróciła się do Libby:
- Bibs, masz ochotę na kanapkę z szyneczką?
Libby spojrzała na kelnerkę i zaczęła parskać i chrumkać, udając
szaloną świnkę.
- Chrum - chrum, ja ciem kanapkę ze świnką! Loreen
zachichotała.
- Ależ z ciebie słodka dzidzia. Słodka dzidzia?
Libby? Boże drogi.
Dziesięć minut później
Jas pisze kartkę do Pysia. A jesteśmy tu zaledwie od minuty. Nie
ma za grosz godności. Kiedy mama zaczęła zdejmować kurtkę,
powiedziałam:
- Mamo, błagam, nie strasz ludzi swoimi dyndakami.
Jest w takim dobrym nastroju, a poza tym myśli, że lada chwila
pozna George'a Clooneya, że tylko się do mnie uśmiechnęła i położyła
się na leżaku.
- Ciekawe, która godzina jest teraz w Krainie Kangurów -
zadumała się Jas. - Skoro tu jest sześć godzin wcześniej niż w Anglii,
a w Nowej Zelandii jest dwanaście godzin wcześniej niż w Anglii,
to... hmm... muszę policzyć.
- Jas, błagam, zrób to w myślach i nie zaczynaj mi tu ględzić o
minutach. Od tego mózg mi się lasuje.
Kiedy już coś przekąszę, będę miała siłę, by zadzwonić do Boga
Miłości.
Piętnaście minut później
Loreen przyszła z naszą „przekąską”. Moja kanapka składa się z
dwóch bochnów chleba, chipsów, olbrzymiego korniszona i prosiaka.
Kelnerka spytała Libby, która zaczęła się zmagać z
dwudziestokilową szynką:
- Smakuje, ślicznotko? Że co?
Wtedy podeszła Cindi, kelnerka z fryzurą wysoką na dwa i pół
metra.
- Loreen, zostaw ją, ona jest moja. - I zaczęły udawać, że się biją
o Libby, i krzyczeć: - A nie, bo mojaaa!!!
Bardzo, bardzo dziwne.
Siedzieliśmy tak, przeżuwając kanapki, kiedy Loreen i Cindi się
popychały. W końcu Loreen wygrała, wzięła Libby na ręce i ją
przytuliła.
Libby jej nie walnęła.
Szczęka mi opadła.
Wszystkim nam szczęki poopadały.
Bo to był szok.
Loreen tuliła moją siostrę, która nie rąbnęła jej pięścią w nos.
A teraz Loreen zaczęła całować Sandrę. O kurde. Podszedł do
nas jakiś facet, który niósł z dziesięć kilo kiełbasek na talerzu.
- Jak tam, ludziska?
- Yyy... w porząsiu, dzięki - wydukałam.
- Ej, jesteś z Irlandii? - spytał. - Ładniutka z ciebie pannica i
masz fascynującą osobowość. No, trzymaj się i życzę miłego dnia.
Mama prawie się zadławiła swoją świńską nogą.
Pół godziny później
Po „przekąsce” powlokłyśmy się do windy. Wysiadający z niej
obcy facet w spodniach w szkocką kratę i czapce do kompletu
powiedział:
- Bawcie się fajnie w Memhips, dobra?
W drodze do naszego pokoju spytałam Jas:
- Czego oni od nas chcą?
W środku
Mama poszła z Libby do pokoju „rodzinnego”, a Jas i ja do
naszego. Usłyszałam głos Libby:
- Mamusiuuuu, a kiedy psyleci samolot z kiciusiami?
W naszym pokoju
Wow, po trzykroć wow! Nasz pokój jest OGROMNY! I mamy
własną łazienkę. Już nie będę musiała oglądać swoich rodziców na
golasa.
Kiedy weszłyśmy, boy hotelowy kładł nasze bagaże na
olbrzymich łóżkach.
- Och, bardzo dziękuję - powiedziałam. A ten klepnął się po
udzie i odparł:
- Skąd jesteście?
- Yyy.. z Anglii. Tak jakby zatańczył i poprosił:
- Powiedzcie coś po brytyjsku. Spojrzałam na Jas, ale ona była
zajęta wchodzeniem do garderoby i wychodzeniem z niej.
Bardzo mnie denerwowało to, że ktoś się na mnie gapi z
odległości trzech centymetrów. Zwłaszcza że ten ktoś myśli, że mówię
po brytyjsku.
- Nie wiesz przypadkiem, czy można stąd dojechać autobusem
na Manhattan? - spytałam w końcu.
Zawył ze śmiechu. Patrzyłam na niego bez słowa. Wreszcie otarł
oczy, uspokoił się i rechocząc, wyszedł z pokoju.
- Georgie, patrz, tu jest barek z napojami i przekąskami -
powiedziała Jas.
- Och, dzięki Bogu! - zawołałam. Oczywiście z ironią, bo tak się
napchałam prosiakiem, że ledwo mogłam się ruszać.
Położyłyśmy się na olbrzymich łóżkach i zaczęłyśmy planować.
- OK, najpierw... zadzwonimy do informacji telefonicznej i...
chrrrr...
Poniedziałek, 23 maja
8.30 Motyla noga, co się stało? Pamiętam, że włączyłam
telewizję, a mama i tata weszli i powiedzieli: „Idziemy przyciąć
komara”. Pomyślałam:
„Cha, cha, cha, cha, to moja wielka szansa. Polezę chwilkę na
swoim olbrzymim łożu, a potem wezmę się w garść i zadzwonię do
Boga Miłości”. I nagle zrobiło się rano. Sami widzicie.
Ale co tam, to nasz pierwszy oficjalny poranek w Krainie
Hamburgerów!
Jas już nie spała. Popatrzyła na mnie ze swego ogromnego łoża,
w którym leżała w olbrzymich gaciach do spania.
- Siemka - powiedziałam, a ona na to: - W porząsiu.
A ja na to:
- O ja cię kręcę, ale jazda.
I zaczęłyśmy się śmiać jak wariatki, którymi rzeczywiście
jesteśmy.
9.00 czasu hamburgeriańskiego Jas wyjrzała z okna naszego
pokoju na dwu - stumilionowym piętrze, a ja spytałam: - Widzisz tam
jakiegoś kowboja?
- Nie, ale jakiś goły facet uprawia ogródek na dachu. O rany!!!
Wyskoczyłam z łóżka, podbiegłam do okna i faktycznie - na dachu
sąsiedniego hotelu stał pan Golas!
- Buu, ma na sobie malutkie galoty, czyli kąpielówki, jak je
odtąd powinnyśmy nazywać, żeby dogadać się z tubylcami. Zaraz
zadzwonię z naszego telefonu do Masima na Manhattanie.
- Powodzenia - powiedziała Jas. - Hej, ciekawe, czy
dodzwoniłabym się do Toma w Krainie Kangurów?
- Jaki jest kierunkowy na Manhattan? - spytałam.
Oczywiście Jas nie wiedziała. Po co jej szóstka z historii, skoro
nie zna podstawowych faktów? Ale nie powiedziałam tego na głos, bo
już prawie jestem w Raju Miłości.
Zadzwoniłam do recepcji. Odezwała się jakaś przerażająco
wesoła osoba:
- Mówi Gayleen, w czym mogę pomóc?
- Yyy... chciałabym zadzwonić na Manhattan.
- Już się robi. Proszę chwilę poczekać, już panią łączę. Tomi się
podoba!
- Kocham Amerykanów - zwróciłam się do Jas. - Wszystko by
dla ciebie zrobili. Poza tym są bardzo szczerzy. Wiesz, jak wczoraj
wieczorem ten facet, który powiedział, że jestem piękna i mam
fascynującą osobowość.) Dlatego tak ich lubię - bo mówią to, co
myślą!
I wtedy w słuchawce rozległ się głos taty.
- Tato!
- Właśnie się zastanawiałem, kiedy zaczniesz wydzwaniać po
koleżankach, żeby opowiedzieć, co jadłaś na śniadanie, i pytać, jaką
szminką powinnaś się umalować.
W mordkę jeża!
I merde!
A także KURDE!!!
Tata nawet na wakacjach zachowuje się nienormalnie i
nierozsądnie. Kazał recepcjonistce przełączać do jego pokoju
wszystkie rozmowy!
- A gdybym chciała zadzwonić po pogotowie? - spytałam.
- Ja bym je wezwał. - A gdybyś... eee... potknął się o własne
szorty i...
- Georgia, zamknij się i pogódź się z faktem, że nie będziesz stąd
dzwonić do koleżanek. Możesz za własne pieniądze skorzystać z
automatu. - I odłożył słuchawkę.
Sacrebleu.
Zadzwonił telefon. Znowu Vati.
- 1 niech ci nie przyjdzie do głowy, żeby wyjadać coś z barku
albo bez mojego pozwolenia zamawiać obsługę hotelową.
Co to ma być? Wakacje czy Stalag 14 na gościnnych występach?
Za pośrednictwem Grubego Kontrolera (taty) zamówiłyśmy
„zdrowe” śniadanie.
Piętnaście minut później
Siedziałyśmy w łazience, gapiąc się w telewizorek stojący na
półce nad umywalką. Umocowany jest na czymś w rodzaju łodygi,
więc można go obracać i oglądać ze wszystkich stron, nawet siedząc
na kiblu. (A tak nawiasem mówiąc, siedziałyśmy w łazience nie jak
lesbijki, tylko jak na piżamowej imprezie).
Rozległo się pukanie do drzwi i wniesiono nasze „zdrowe”
śniadanie.
Nie wiem, co oni rozumieją przez słowo „zdrowe”, ale moim
zdaniem dziesięć ton owsianki, cztery jajka i dwadzieścia kilo
smażonych ziemniaków plus tost to nie zdrowie - to śmierć.
Uśmiechnięta dziewczyna (Dolly), która wniosła tacę,
powiedziała:
- Bawcie się fajnie, dobra?
A ja nawet nie odparłam: „Nie, to TY baw się fajnie”. Nigdy
przedtem żadna kelnerka nie uśmiechnęła się do mnie. To dosyć
przerażające.
- Czego ci ludzie od nas chcą? - spytałam Jas.
11.30 Wsiedliśmy do Wariatomobila i jedziemy na oglądanie
Memphis. Wujek Eddie i Vati założyli czapki baseballowe daszkami
do tyłu, a z przodu wystają im peruki Elvisa. Naprawdę nie musieli
tego robić...
- ”lato, reprezentujemy Jej Wysokość Królową, ale szczerze
mówiąc, wy dwaj odwalacie straszną kichę - zauważyłam.
Wujek Eddie, który znów usiadł za kierownicą, tak raptownie
dodał gazu, że wcisnęło nas w oparcia foteli - zgodnie z prawem
grawitacji. Z tym, że w naszym wypadku było to prawo Wujka
Łysola.
Po drodze wszędzie widzieliśmy tablice: „Elvis Król Rocka!”, i
tak dalej. Po każdej tata i wujek Eddie zaczynali śpiewać jakąś
piosenkę Elvisa, kołysząc ramionami i powtarzając: „Ou, je!”.
Muszę jak najszybciej znaleźć automat telefoniczny i pojechać
na Manhattan.
Wysiadłam z Wariatomobila
i jakimś cudem jeszcze żyję
W Memphis panuje potworny skwar i jest odlotowo w pewien
wariacki sposób. Z kawiarni, barów i sklepów dobiegają piosenki
Elvisa, a wszyscy ubierają się tak jak on. Nigdy bym nie pomyślała, że
nadejdzie taki dzień, w którym to powiem, ale w porównaniu z innymi
tata i wujek Eddie prawie nie wyglądają jak wariaci. Bo czy to
normalne, żeby starsze panie, które ważą chyba po trzysta pięćdziesiąt
kilo, nosiły kombinezony wysadzane sztucznymi brylancikami i
sztuczne czarne bokobrody? Nie - jeśli chcecie znać moje zdanie.
Dorośli koniecznie chcieli jak najszybciej odwiedzić Centralę
robinmobilów na przedmieściach.
- Mamo, błagam, nie każ mi i Jas tam jechać - powiedziałam. -
Proszę, jesteśmy jeszcze takie młode, całe życie przed nami. Proszę,
proszę!
W końcu zgodzili się, żebyśmy same pokręciły się po mieście.
„Oblukajcie miasto”, jak to żenująco ujął tata, spoglądając znad
przeciwsłonecznych okularów. Boże drogi.
Na odchodne jeszcze dodał:
- Macie być za dwie godziny pod Imperium Rocka Elvisa albo
już nigdy was nie puszczę samych.
Dzięki.
Ale przynajmniej byłyśmy wolne!!!
Wsiedli do samochodu, a my pomachałyśmy do nich, starając się
wyglądać bardzo dojrzale. Kiedy wujek Eddie skręcił za róg,
podniosłyśmy oba kciuki i odtańczyłyśmy piekielne disco.
- Tak, po trzykroć tak!!! - wrzasnęłam. - Do widzenia, grubasy!
Wsiadamy do Pociągu Miłości! Albo Autobusu Miłości!!!
- Nie jadę z tobą autobusem na Manhattan - stwierdziła Jas. -
Koniec, kropka.
Objęłam ją.
- Daj spokój, moja najlepsiejsza kumpelko. Jedna za wszystkie i
wszystkie za jedną.
- Nie.
- Jas...
- Nie.
Oparłam się pokusie kopnięcia jej w te durne kulasy i
postanowiłam wykorzystać swój słynny wdzięk.
- Jas, chodźmy tylko poszukać automatu. Zadzwonię do Masima,
powiem: „Ciao, Masimo, statek miłości przybił do brzegu”, a ty
możesz zadryndać do Pysia spytać, ile nudnych... yyy... to znaczy ile
fascynujących kangurzych kup znalazł w Krainie Kangurów i tak
dalej.
Jas natychmiast się ożywiła.
- Oj tak, mogłabym... ale czy to nie za bardzo... no wiesz, czy nie
wyjdę na napaloną... ale w końcu jestem napalona, nie? No i mam
numer jego telefonu - no, przynajmniej telefonu na farmę, gdzie
mieszka.
Boże drogi. Jaka ona jest, no wiecie, żałosna.
Oczywiście mówię to z wielką serdecznością.
Musiałyśmy czekać na zmianę świateł z innymi Memphisjanami.
Jakiś szalenie miły, choć potwornie gruby człowiek, powiedział, że
automat telefoniczny jest w „drugstorze”. Wyobrażacie sobie, jak by
na nas spojrzano, gdybyśmy tak powiedziały w Krainie Szekspira?
Światła wreszcie się zmieniły, ale zamiast pipania odezwał się
kobiecy głos z memphisjańskim akcentem. Powaga! „Teraz możesz
bezpiecznie przejść przez jezdnię”.
Na drzwiach sklepu koło drugstore'u wisiała tabliczka:
„Zabrania się wnosić jedzenia, napojów i broni palnej”.
Wow!
W drugostorze
Spytałyśmy sprzedawcę, jak się korzysta z automatu. Dał nam
całą garść dwudziestopięciocentówek. Nie bardzo rozumiałam, co
mówił, bo jednocześnie jadł' hamburgera. Usłyszałam:
- Chcecie zadzwonić do Jej Wysokości w pałacu
BuckhingBURGER?
Co on bredzi?
W budce telefonicznej
Telefon wisiał dosyć nisko. Czyżby w Memphis mieszkało dużo
malutkich ludzi? Trochę się krępowałam tak od razu prosić operatorkę
o telefon na Manhattan, więc postanowiłam najpierw zadzwonić do
Rosie.
Jas pałętała mi się pod nogami, w ogóle mi nie pomagając.
- Czy tam jest pięć godzin do przodu? - spytałam.
- Cóż, jeżeli w Krainie Kangurów jutro będzie wczoraj, to
znaczy, że... yyy...
Bredziła dalej, a ja podniosłam słuchawkę, usłyszałam bardzo
śmieszny sygnał i wepchnęłam do otworu chyba parę ton monet.
Wtedy rozległo się zabawne dzwonienie. Zupełnie jakbym znalazła się
za granicą.
Może nikogo nie było w domu?
W końcu Rosie odebrała.
Taaak, po trzykroć taaak!!! Połączyłam się!
Anglia! Anglia! W końcu ktoś, kto mówi moim ojczystym
językiem!
- Bonsoir - powiedziała Rosie.
- Ro Ro, to ja i Jas!
Jas próbowała wyrwać mi słuchawkę, drąc się:
- Daj mi się przywitać! Dawaj! Jaka ona irytująca.
Jednak oddałam jej słuchawkę, bo chciałam, by coś dla mnie
zrobiła. Była niesamowicie podniecona, zupełnie jakbyśmy od lat
tkwiły na Antarktydzie i właśnie znalazły budkę telefoniczną na krze
lodowej.
- Rosie, to ja, Jas. Dzwonię z Krainy Hamburgerów! Ględziła
całą wieczność:
- Jaką tam macie pogodę? Naprawdę? Pada? Czy to taki lekki
deszczyk, na którym można zmoknąć? Tak? Tak. Nie pada, tylko
siąpi? Ale i tak można zmoknąć, prawda? Tutaj jest straszna parowa.
Pieniądze są zupełnie inne.
I tego rodzaju nudziarstwa. I tak chyba z miliard lat.
- Jas, daj mi słuchawkę, zanim skończą się pieniądze -
poprosiłam.
Oddała mi ją.
- Ro Ro, zgadnij, ile osób tutaj powiedziało, że jestem piękna -
powiedziałam.
- Ani jedna?
Super.
Ta sama stara bida.
Kocham moich przyjaciół. Naprawdę.
Rosie zapuszcza dredy, a Sven założył sobie kolczyk na kciuku.
Kiedy pożegnałyśmy się z Rosie, Jas weszła do budki obok,
żeby zadzwonić do Pysia.
Wzięłam głęboki oddech, przygotowałam monety i połączyłam
się z informacją.
Piętnaście minut później
Wiecie, ilu Scarlottich mieszka na Manhattanie? Milion.
Kiedy Jas wyszła ze swojej budki po więcej monet,
powiedziałam:
- Nie ma szans, kurde. Na Manhattanie mieszka około miliarda
Scarlottich.
- To może się skup, stwórz z nim telepatyczną więź i wybierz
odpowiedni numer? - zaproponowała.
Piętnaście minut później
Zaprzyjaźniłam się z wieloma Hamburgerianami. Każdy z nich
ma na nazwisko Scarlotti. Jeden mówił z chińskim akcentem i
odruchowo chyba zamówiłam smażony ryż z jajkiem, ale cóż, takie
jest życie. Z moimi nowymi kumplami śmiałam się, płakałam,
rozmawiałam o centralnym ogrzewaniu i tak dalej, ale ani jeden nie
znał Masima.
No i wydałam prawie wszystkie pieniądze.
Jas dalej trajkotała do słuchawki, kiwając głową jak jeden z tych
piesków z tylnej półki samochodu.
Hmm, pewnie udawała, że całuje się z Pysiem przez telefon.
Byłam wykończona.
Podeszłam do lady i zamówiłam koktajl mleczny.
Młody sprzedawca miał fazę na gadanie. O Boże.
- Skąd jesteście? - spytał.
- Z Anglii. - Wow... niesamowite.
Patrzył, jak piję koktajl. Po chwili dodał:
- A znasz księcia Karola? Boże święty.
- Tak, grywam z nim w tenisa.
Na szczęście albo na nieszczęście - zależy, jak na to spojrzeć - w
tym momencie Jas wyszła z budki i usiadła koło mnie.
- Rozmawiałam z całą masą ludzi, większość z nich to wariaci,
wydałam całą kasę i nadal nie wiem, gdzie mieszka Masimo. A ty?
Jak tam Pysio?
- Nie wiem. Chyba z milion lat musiałam wysłuchiwać
wrzasków jakiegoś wariata.
Okazało się, że kiedy w końcu dodzwoniła się na tę farmę, była
pierwsza w nocy ichniego czasu i farmer, który odebrał telefon, nie
był zbyt zadowolony.
- Kiedy podniósł słuchawkę, spytał: „Jesteś tam?”. Wiesz, z
takim śmiesznym akcentem.
- Dlaczego spytał: „Jesteś tam?”, skoro dopiero się dodzwoniłaś?
- Nie wiem, widocznie w Krainie Kangurów mają taki zwyczaj.
- 1 co potem?
- Powiedziałam: „Tak, jestem, a ty?”. I wtedy zupełnie bez
powodu się wkurzył, powiedział: „Nie pogrywaj ze mną” i wygłosił
wykład o tym, że oni tam strasznie ciężko harują na farmie i muszą
wstawać z kurami. Wyjaśniłam: „Yyy... ja jestem w Memphis”, a on
na to: „Nic mnie nie obchodzi, gdzie jesteś, nie wydzwaniaj mi tu w
środku nocy”. I trzasnął słuchawką.
Dziwne.
Nigdy nie zamierzałam pojechać do Krainy Kangurów i teraz
wiem, że to była słuszna decyzja. Wiecie, dlaczego? Bo tam mieszkają
sami popaprańcy.
Którzy uważają, że pierwsza w nocy to późno.
Nie mam nic więcej do dodania.
Jas była rozdrażniona, ale zgodziła się chociaż rzucić okiem na
dworzec autobusowy. Powlokłyśmy się na poszukiwania. Ale parowa.
Na szczęście chociaż trochę się opalę. Tutaj ludzie są taaaacy
przyjaźni, to bardzo, bardzo męczące. Poza tym wszyscy faceci noszą
albo ciuchy w stylu Elvisa, albo ogrodniczki.
By trochę rozweselić Jas, powiedziałam:
- Nigdy dotąd nie widziałam dorosłego faceta w ogrodniczkach.
W Krainie Hamburgerów to się nie nazywa „ogrodniczki”, tylko
„drelichy” - odparła. Popatrzyłam na nią.
- Skąd wiesz? Masz takie same? Jak zwykle się nabzdyczyła.
- No... tak... zakładam je do... pracy w ogródku i tak dalej. Mają
wiele przydatnych kieszeni.
Pewnie.
Nagle wyobraziłam sobie, jak ona i Tom ubrani w ogrodniczki
figlują w sypialni...
Dworzec autobusowy
Wiecie, kiedy odjeżdża autobus na Manhattan? Nigdy. A gdyby
nawet, to jazda tam i z powrotem zajęłaby mi pięć tygodni.
Sacrebleu.
- Bądź rozsądna - powiedziała Jas. - 1 tak go nie znajdziemy.
Lepiej zabawmy się, zamiast umierać z miłości.
Zaczynamy piekielne disco
na golasa, ale w bizonich rogach!
Wtorek, 14 maja
13.00 Nasi starzy leżą w płaszczach kąpielowych na leżakach i
popijają koktajle. Libby zrobiła sarong dla Gandalfa/Sandry. Chyba
już zapomniała o samolocie z kotami, bo jest rozpieszczana przez
każdego, kto ją zobaczy. Jeżeli zje coś jeszcze, nastąpi eksplozja w jej
majtkach.
Vati nadal nie pozwala mi na zakup broni.
Kiedy go poprosiłam, żeby mi kupił taki rewolwer jak w
Thelmie i Louise, spytał:
- Georgio, czego nie rozumiesz w zdaniu: „Po moimi trupie”?
- Chciałam tylko taki malutki, dla jaj, żeby na przykład mi
wypadł z torebki w kawiarni. Może też być w kształcie zapalniczki.
Ale nie, on jest za bardzo zajęty ględzeniem z wujkiem Eddiem
o cyrkowych samochodzikach i brodach. Na zjazd przyjechało ich
więcej, niż jest na całym świecie.
- Co za widok - rozmarzył się Vati. - Jak okiem sięgnąć,
wszędzie robiny relianty.
- Hurra - powiedziałam z przekąsem, ale on chyba nie załapał.
A wujkowi Eddiemu to wolno, jak idziemy na kolację, wpiąć we
włosy strzałę, która niby przeszywa mu głowę na wylot.
Co za niesprawiedliwość.
Wieczór Kiedy weszliśmy do knajpy Żyć dla Rocka, podszedł
do nas jakiś zwalisty facet, też ze strzałą w głowie. Myślałam, że to
jeden z żałosnych kumpli wujka, ale okazało się, że kelner.
- Czy mogę prosić o szklankę coca - coli? - spytałam.
- Już się robi, psze pani.
- Podoba mi się to „psze pani” - zwróciłam się do Jas. - Czuję się
trochę jak Jej Wysokość.
Kiedy wychodziliśmy, ten sam facet dał mi magazyn „Dallas
Monthly”.
- Pomyślałem, że okładka się pani spodoba - powiedział.
Widniało na niej zdjęcie jakiegoś brodacza w królewskim stroju,
palącego cygaro.
- Dziękuję - odparłam. - Cóż za uroczy prezent.
Środa, 25 maja
Południe Podjęłam jeszcze jedną próbę w budce miłości, ale
połączyłam się z pracownikiem stacji benzynowej oraz matką
bliźniaków o imionach Apple i Spaceboy i doszłam do wniosku, że to
bez sensu.
Dobrze chociaż, że świetnie się bawiliśmy w Gracelandzię,
gdzie mieszkał Elvis. I gdzie, jak się okazuje, umarł - z
przedawkowania hamburgerów.
Obejrzeliśmy jego sypialnię i tak dalej, nawet jego grób.
Kupiłam trochę superanckich pamiątek: śliczny kubek z Elvisem - z
pewnością szalenie spodoba się jakiemuś kretynowi (czyli dziadkowi),
zabawne peruki oraz - by udowodnić, że wszyscy możemy żyć w
pokoju i harmonii - dwa elvisowskie ubranka dla Idiotycznych Pudli:
lureksowy kombinezon w stylu Elvisa z jego epoki Las Vegas (do
kompletu była nawet malutka peruczka dla psa) i więzienny drelich
jak z filmu Jailhouse Rock, razem z czapeczką w paski. Wzięłabym
też takie dla Angusa i Gordy'ego, ale w ciągu paru minut by je pożarli.
Aha, kupiłam jeszcze płytę od jakiegoś staruszka. Właściwie to był
błąd. Ten starszy facet siedział w sklepie, cały w niebieskim lureksie, i
nucił pod nosem. Myślałam, że to kolejny podstarzały sobowtór
Elvisa, ale jego „asystent” po - informował mnie, że to wielka legenda
bluesa.
Jas usłyszała „busa”, a nie „bluesa”.
- Dlaczego jest legendą busa? Wynalazł autobus?
Ona bywa niewiarygodnie tępa. Facet nazywał się Jęczący
Clyde, Zawodzący Clyde czy jakoś tak - no, w każdym razie jego imię
miało coś wspólnego z narzekaniem. Niestety, chyba przypadłam mu
do serca, bo ciągle klepał mnie po głowie, więc w desperacji
musiałam kupić jego płytę. A potem zmusił nas do tego, byśmy
zrobiły sobie z nim zdjęcie. Facet był niziutki, więc głowę położył
dosłownie na moich dyndakach.
Jas szepnęła do mnie:
- Jęczący Clyde to twój nowy chłopak. On cię kocha. Może i
miała rację. W ogóle nie mogłam zrozumieć, co Clyde do mnie mówi.
Kto wie, może nieświadomie wzięłam z nim ślub?
- Myślę, że będziemy szczęśliwi pomimo stuletniej różnicy
wieku - odpowiedziałam. - Pomijając fakt, że prawdopodobnie już
nigdy więcej się nie spotkamy.
W naszym hotelu
20.00 Wreszcie same!!!
Tata, wujek Eddie, mama i Libby poszli z kumplami na zlot
kierowców cyrkowych samochodzików.
Tutaj są dwadzieścia dwa kanały w telewizorze, który znajduje
się w komodzie. W garderobie nie ma telewizora, to dla mnie
straszliwy cios. No trudno.
Nastawiamy sobie lokalne stacje. Prawie w każdej jakiś pacan
gra na banjo i śpiewa: „Jestem synem kaznodziei”. Albo coś o Bogu,
płatkach kukurydzianych i tak dalej. W końcu jednak znalazłyśmy
program z poradami sercowymi. Prowadząca Delila pocieszała ludzi,
którzy do niej dzwonili z „sercowymi problemami”.
Mnie by nie pocieszyła - to jasne. Skórę miała w przerażającym
odcieniu oranżu i była cała ubrana na różowo. Włosy związane w
kucyki świadczyły o tym, że jest nienormalna. Zadzwoniła jakaś
biedna idiotka i zaczęła opowiadać o swoim drugim małżeństwie.
- Dobry wieczór, Delilo - powiedziała. - Niedługo powtórnie
wychodzę za mąż, a mój syn z pierwszego małżeństwa nie może się z
tym pogodzić. Nie chce przyjść na ślub. Jak mam go namówić, żeby
cieszył się ze mną w ten piękny dzień?
Delila (intensywnie wpatrując się w kamerę z szalo-
nym/zatroskanym wyrazem twarzy) odparła:
- Mówisz więc, że twój syn jest ZAŁAMANY twoim po-
nownym małżeństwem?
- No, może nie załamany, ale... Delila jeszcze nie skończyła.
- Jest ZDRUZGOTANY tym, że wpuścisz DO ŁÓŻKA innego
mężczyznę, który nie jest jego ojcem.
- Nic nie wspominał o łóżku, po prostu...
- NIE MOŻE UWIERZYĆ, że jego własna MATKA go
oszukała i TAK POTWORNIE ZAWIODŁA. On CIERPI!
Delila doprowadziła swoją rozmówczynię niemal do
samobójstwa, po czym zakończyła:
- Ale jak wiesz, muzyka potrafi ukoić skołatane nerwy. Oto
piosenka na pocieszenie.
Tytuł piosenki brzmiał: Jesteś pijaną i nieodpowiedzialną
matką.
Miałam ochotę zadzwonić do Delili i poskarżyć się na Mutti i
Vatiego, ale znowu przełączyliby mnie do taty, a on wyszedł.
Czwartek, 26 maja
Tylko trzy dni do powrotu do Anglii
Na basenie
Co prawda nie mogę znaleźć Masima, ale za to mogę się opalić
na czekoladkę. Jas i ja właśnie zaczęłyśmy ciężką harówę, jaką jest
opalanie się, kiedy podszedł Vati. Próbował nas namówić, żebyśmy
wybrały się ze wszystkimi na zjazd cyrkowych samochodzików.
- Jaki jest sens wyjeżdżać za granicę, a potem nic, tylko leżeć
koło basenu? To możecie robić wszędzie. Powinnyście wyjść z hotelu
i poznać obcą kulturę.
- Tato, ile hamburgerów można zjeść? Poza tym tutaj też
nasiąkamy obcą kulturą. Więc se odpuść i daj mi trochę luzu, bo już
mnie dobijasz.
- Dlaczego tak dziwnie mówisz?
- Nie dziwnie, tylko po hamburgeriańsku.
Poszedł, utyskując i złorzecząc pod nosem, ale przynajmniej
zostawił nas same na parę godzin.
15.00 - Mam ślady po ramiączkach opalacza?
- Pokaż... tak, masz. Super!
Wieczorem
Znowu jedziemy starą Beczką Śmiechu do klubu, o którym
wszyscy ględzą. Nazywa się Gaylords
, co mówi samo za siebie.
- Nareszcie znaleźliście się we właściwym miejscu - zwróciłam
się znaczącym tonem do wujka Eddiego i Vatiego.
Gaylords to „Dziki Zachód pod jednym dachem”. Pewnie
ludziom nie chce się wlec na prawdziwy Zachód, więc po prostu
przychodzą do tego klubu. Przeszliśmy przez „drzwi saloonu”.
W środku
Och, tu jest gorzej, niż moglibyście sobie wyobrazić.
W hotelu są kaniony, wąwozy i pustynie, wszyscy faceci mają
Gaylords (ang.) - homoseksualiści.
na sobie kowbojskie stroje, a kobiety - szorty, buty na wysokich
obcasach i złote paski. (Nie wiedzieliście, że na Dzikim Zachodzie
babki nosiły szorty i szpilki?).
- Czy teraz mogę dostać broń? - spytałam tatę.
Ale on i wujek Eddie byli zajęci wydzieraniem się: „lii - haaa!”
oraz przechadzaniem się rozkołysanym krokiem w obcisłych
skórzanych spodniach. Tak, tak, założyli obcisłe skórzane spodnie.
Wyobraźcie to sobie. Jas i ja starałyśmy się nie stawać za nimi, bo
wtedy musiałybyśmy patrzeć na ich tyłki rozsadzające spodnie.
Błe.
Niedaleko kina Dodge City znajduje się sklep z „drelichami”.
Nie żartuję.
Piętnaście minut później
O, super, tata i wujek kupili sobie drelichy i wymknęli się do
toalety męskiej, czyli dla „kowbojów” (wiem, wiem...), żeby się
przebrać.
To jakiś koszmar.
Przy barze zamiast zwykłych stołków są urządzenia symulujące
jazdę na byku.
Za żadne skarby bym na nich nie usiadła.
Dwie minuty później
Siedzę na automacie, między nogami mam parę rogów... jak
wszyscy. Tata i wujek Eddie wystroili się w swoje drelichy. Barmani
są ubrani jak szeryf Wyatt Earp, a kiedy składa się zamówienie,
strzelają z bicza.
Gorzej być nie może.
Myliłam się. Och, jak bardzo, bardzo się myliłam.
Automatyczny byk naprawdę mocno wierzga. Przekonałam się o
tym, kiedy z głośników popłynęła melodia Rowhide z filmu Blues
Brothers. Nie zdążyłam zsiąść i zanim się zorientowałam, zaczęło
mną rzucać do przodu, do tyłu i na boki. Kurczowo trzymałam się
rogów. Jas prawie spadła ze swojego byka i dosłownie nakryła się
nogami. Libby wyła z radości i darła się:
- Napsód!!!
Boże, jak mnie zemdliło.
Piosenka się skończyła i automaty wreszcie się zatrzymały. Jas i
ja zlazłyśmy z byków i poszłyśmy odpocząć na sztucznej skałce.
Cztery minuty później
Znowu zabrzmiało Rowhide i Libby, mama, tata, wujek Eddie
pozostali klienci przy barze zaczęli podrygiwać jak potrzaskani. Jakie
to żałosne.
Tata spadł.
I dobrze.
Dwie minuty później
Tata i wujek zakolegowali się z całą masą tłuściochów w
drelichach.
Hurra.
Zabawie nie ma końca. Z bezpiecznego miejsca, jakim była
nasza skałka, przyglądałyśmy się chłopakowi o przerażająco wielkich,
białych zębach i skórzanych ochraniaczach, jakie kowboje noszą na
spodniach.
Kowboje zakładają je do zaganiania bydła. Białozęby Chłopak
nie zaganiał bydła, tylko tańczył country.
- W porównaniu z nim Sven jest całkiem normalny
powiedziałam do Jas.
Chłopak zauważył, że na niego patrzę, i podszedł do nas.
- Czy mógłbym koło pani odsapnąć? Jestem trochę obolały po
długiej jeździe konno.
- Niestety, to wolny kraj - odparłam. Usiadł i powiedział:
- Siemka. Z jakiego miasta w Australii jesteście?
- Jestem Angielką. Gwizdnął i zawołał:
- Niesamowite! Czyżby?
Zsunął kapelusz na tył głowy.
- Kochanie, na pewno umiesz świetnie się całować. Co za tupet!
- Nie zadaję się z obcymi - odparłam z wielką godnością i
lodowatym tonem.
Jas prawie się udławiła swoją ekstradużą colą (czyli colą w
wiadrze). Białozęby chłopak spytał:
- Co to znaczy: „zadawać się”?
Okazało się, że pan Pacan nie ma zielonego pojęcia o brytyjskiej
odmianie angielskiego. Na przykład, kiedy grzecznie spytałam:
„Zawsze byłeś taki tępy i durny czy może kiedyś byłeś tylko durny?”,
nie zrozumiał, co do niego mówię.
Na szczęście tę szalenie interesującą międzykulturową wymianę
zdań przerwała nam Libby. Podeszła, śpiewając: „Napsód, napsód,
kiiichaaa!”, i usiadła mi na kolanach.
Spojrzała na mojego nowego „kolegę”, a potem na jego spodnie.
- Georgeee, dlaciego te spodnie są takie wypchane?
Zsunęła się z moich kolan i zanim zdążyłam ją powstrzymać,
stanęła przed chłopakiem i zaczęła się gapić na wybrzuszenie w jego
spodniach. Zdążył powiedzieć tylko: „Co słychać, malutka?”, kiedy
kopnęła go w okolice wężyka.
Bosko!
Cóż za przemiłe wakacje.
Piątek, 27 maja
Tylko dwa dni do powrotu
W drodze na zjazd cyrkowych samochodzików zobaczyliśmy
auto z napędem na cztery koła, które na tylnej szybie miało naklejkę z
napisem: „Zatrąb, jeśli zauważysz, że wypadły bliźniaki”. Uważam,
że to bardzo, bardzo amusant.
- Tato, zróbmy sobie naklejkę z napisem: „Nie trąb, jeżeli
zauważysz, że wujek Eddie wypadł” - zaproponowałam.
- Nie bądź arogancka - powiedziała mama. Jednak całkiem
niepotrzebnie, bo wujek miał na uszach słuchawki i śpiewał głośno
(oraz fałszując): „Jestem dumny, że taki ze mnie burak”, co
zabrzmiało przerażająco proroczo, bo wujek ma teraz całą głowę
czerwoną jak burak.
Na zjeździe cyrkowych samochodzików
W knajpie U Davy'ego Crocketta na czas posiłku kazano nam
założyć futrzane czapki. Całkiem fajnie.
Do naszego stolika podskoczyła przerażająco miła kelnerka,
która poinformowała nas o „daniu firmowym”.
- Siemka, ludziska! Dzisiejsze danie firmowe zawiera świeże
zioła, w tym BAzylię i oRRRRegano, oraz świeże WArzywa.
- Czy podajecie je w też folii alUUUUminiowej? - spytałam.
I razem z Jas zaczęłyśmy śmiać się jak głupie. Ale kelnerka nie
załapała.
14.00 Wymknęłyśmy się, żeby odpocząć od wariatów w
drelichach. I złapać jeszcze trochę słońca. Libby poszła za nami do
stoiska z lodami i zaczęła swoje:
- Ja cem duzeeeego! Jacyś starsi państwo stojący z tyłu, oboje
we flanelowych koszulach w kratę, zaczęli się zachwycać:
- Cóż za urocze dziecko!
Spojrzałam dookoła, ale okazało się, że mówią o Libby.
- Dziewczynko, kupimy ci loda, chcesz? I zapłacili za jej loda.
- Dziękuję paniom - powiedziała. Strasznie się napalili, żeby się
z nami zakumplować.
Pan W Kratę spytał:
- Jak wam minął dzień?
- Och, fantastycznie, nie ubawiłam się tak, odkąd na meczu
hokejowym zwichnęłam sobie nogę w kostce. 9 Ale powiedziałam to
z wielkim wdziękiem i serdecznym uśmiechem.
- Cóż za uroczy akcent - powiedziała pani W Kratę. - Z jakiego
miasta w Irlandii przyjechałyście?
Wtedy Libby z buzią pełną lodów wybełkotała:
- A ja umiem pioseneckę.
O nie. Próbowałam zatkać jej usta, ale ugryzła mnie w dłoń, po
czym zaczęła śpiewać na całe gardło:
- Kupa, kupa, pupa, pupa. Kupa pupa, bum, bum, dupa.
No super.
Państwo W Kratę zaczęli klaskać i się śmiać.
- Ooooch, jakie to słodkie. Ale co to jest „dupa”? Nie znam tego
słowa. „Ib po irlandzku?
Libby poklepała się po pupie, śpiewając dalej:
- Bum, bum, dupa, dupa. - A państwo W Kratę dalej bili brawo.
Miałam nadzieję, że to nie uciekinierzy ze szpitala psychiatrycznego
dla uczestników zjazdu cyrkowych samochodzików.
Wtedy pani W Kratę powiedziała:
- Ach, rozumiem, kochanie. Masz na myśli swoje derrière
! W
Irlandii mówicie „dupa”, ale w Stanach Zjednoczonych używamy
słowa „pupcia”. Potrafisz to powtórzyć, kochanie? Pupcia? Mogę cię
poklepać po pupci?
Szybko odciągnęłam od nich Libby. Jeżeli szczęście mi dopisze,
niedługo zapomni o tej sprawie z pupcią. Kiedy odchodziłyśmy, pani
Derrèire (fr.) - siedzenie.
W Kratę zawołała za nami:
- Przyjedźta tu jeszcze kiedyś z Irlandii! Matko kochana.
Ale cóż - jeśli nie możesz z kimś wygrać, dołącz do niego, jak to
często powtarzam. Razem z Jas odrzyknęłyśmy: - A juści!
Niedziela, 28 czerwca
Tydzień zleciał jak z bicza trząsł, chociaż nie udało mi się
znaleźć Masima. Najbardziej tutaj podoba mi się to, że wszyscy nas
lubią. I to BARDZO. Wprawiło to mnie i Jazzy Spazzy w tak dobry
nastrój, że nawet pojechałyśmy na wyścigi cyrkowych
samochodzików.
Muszę przyznać, że cyrkowe samochodziki z rykiem ścigające
się po torze to przezabawny widok. Wygląda to trochę tak, jakby
bardzo starzy ludzie z długimi włosami jeździli na łyżwach albo coś w
tym stylu. Dobrze chociaż, że mój tata nie wziął udziału w tych
zawodach.
Rodzice i wujek Eddie skumplowali się z mnóstwem nowych
osób, a po wyścigu wszyscy razem poszliśmy na ostatni lunch do
knajpy, gdzie sprzedają hamburgery na wynos. Podjeżdża się do
okienka w kształcie głowy klauna, wykrzykuje zamówienie, klaun ci
odpowiada i po chwili pojawiają się twoje hamburgery. To dopiero
kultura! Dlaczego w Anglii nie ma czegoś podobnego? Kiedy
wrócimy do Stalagu 14, chyba podsunę ten pomysł Sokolemu Oku.
Lunch odbierany z głowy klauna byłby dla nas zupełnie nowym
doświadczeniem.
Sesja zdjęciowa na golasa,
ale za to w bizonich rogach
Kiedy starzy poszli po pamiątki, a Libby zaczęła szukać czegoś
dla kiciusiów, Jas i ja postanowiłyśmy w skromny, ale znaczący
sposób uczcić naszą wizytę w Krainie Hamburgerów.
Jedynym plusem tej koszmarnej wyprawy do klubu Gaylords
było to, że na pamiątkę kupiłyśmy sobie czapki z rogami bizona.
Założyłyśmy je na pożegnalną sesję zdjęciową na golasa w
hotelowym pokoju.
Było bardzo, bardzo śmiesznie. Jas na golasa i w bizonich
rogach czytająca książkę na olbrzymim łożu. Ja na golasa i w bizonich
rogach zmieniająca program w telewizorze w łazience. My, na golasa
i w bizonich rogach, pakujące walizki, malujące usta i tak dalej. Na-
prawdę, bardzo, bardzo śmieszne. Ze śmiechu mało nie umarłam.
Żegnaj, Kraino Hamburgerów
Kiedy wyjeżdżaliśmy, Loreen, Jolene, Noelene, Gaylene i
wszystkie inne „lene” z hotelu płakały... poważnie. Uściskały nas,
mówiąc:
- Jak najszybciej wracajcie, już za wami tęsknimy.
No, ale jak powiedziałam do Jas, to tylko ludzie.
Adios amigos
, jak to się mówi w Krainie Hamburgerów.
Kocham was, ale muszę już jechać, by odnaleźć Boga Miłości.
Adios amigos (hiszp.) - żegnajcie, przyjaciele.
Bum, bum, bum, bum, pupa, bum
I dzień dobry
panie posterunkowy
Nadal niedziela, 29 maja
Krążymy nad Anglią
19.45 Kurczę, z tej wysokości Anglia wygląda jak zbudowana z
klocków lego.
Na lotnisku Heathrow
Hip, hip, hurra, z powrotem w domu!
Jaki piękny deszcz!
Przyjechał po nas durny kumpel Vatiego. Na tylnej szybie
samochodu ma naklejkę z napisem: „Jeżeli szukasz miłości, spójrz na
mój klakson”.
Na szczęście na Heathrow nikt mnie nie zna.
20.30 Kiedy próbowaliśmy wepchnąć do vana wszystkie swoje
graty, podszedł do nas policjant i kazał nam się pospieszyć, bo
blokowaliśmy jezdnię. Promiennie się do niego uśmiechnęłam.
- Dzień dobry, panie posterunkowy, jakże się pan miewa w ten
piękny angielski wieczór?
Popatrzył na mnie. Z czapki kapały mu krople deszczu.
- Dobrze, zważywszy na okoliczności.
- Właśnie wróciliśmy z Krainy Hamburgerów. Tam policjanci
noszą broń. Czy pan również ma przy sobie pistolet, panie
posterunkowy?
- Bardzo żałuję, ale nie. Czy mogliby państwo już wsiąść do
samochodu, bo za wami utworzył się dwudziestokilometrowy korek.
- Panie sierżancie, naprawdę staram się, jak mogę - powiedziała
mama - ale kowbojski kapelusz mojego męża nigdzie się nie mieści...
Widziałam, że policjant lada chwila przemocą wepchnie mamę i
kapelusz do vana, i wtedy włączyła się Libby.
- Panie policjancie, a ja znam pioseneckę.
Nawet ja muszę przyznać, że Libby niekiedy wygląda jak
zwyczajne, urocze dziecko, a do tego tym razem miała na sobie
diadem wróżki i różową sukieneczkę, więc nic dziwnego, że policjant
dał się zmylić.
Westchnął i ukucnął koło niej.
- OK, zaśpiewaj mi coś, a twoja mamusia i tatuś szybciutko
zapakują się do samochodu i POJADĄ DO DOMU.
Dzieci zapamiętują najdziwniejsze rzeczy. Libby zaśpiewała
policjantowi piosenkę o pupie. Ale, co gorsza, zaśpiewała jej
amerykańską wersję. Oparła ręce na biodrach i dała niezły popis.
- Bum, pupa, bum, pupa, pupcia, pupcia, bum, bum.
Myślałam, że policjant zemdleje. Próbował ją powstrzymać -
Bóg jeden wie, że każde z nas to próbowało - ale Libby śpiewała i
śpiewała, nawet kiedy tata wziął ją pod pachę i wepchnął do vana.
- Kupa, kupa, bum, bum, dupa, PUPCIA! Poklep mnie po
pupci!!!
21.00 Podrzuciliśmy Jazzy Spazzy do domu.
- Dziwnie będzie tak nagle się rozstać, prawda?
- powiedziała. - Zadzwoń, jak tylko dojedziesz do domu. Mało
brakowało, a bym ją przytuliła. Przypomniało mi się jednak, że
wróciłyśmy do Krainy Sztywniaków, nie chcę więc, by pojawiły się
plotki o naszej odmiennej orientacji seksualnej. Nigdy nie wiadomo,
kto patrzy.
W drodze do domu śpiewaliśmy piosenki turystyczne. Vati jest
w zaskakująco dobrym nastroju. Nie do wiary, że patrzenie na
cyrkowe samochodziki aż tak może poprawić humor.
Mama nadal zachwyca się tym, że wszyscy faceci „za wielką
wodą” mówili do niej „psze pani”.
Ale w końcu miło się zachowali, zabierając mnie i Jas do Krainy
Hamburgerów, chociaż nie udało mi się znaleźć Boga Miłości.
Jest jednak wielki plus tego, że wróciliśmy: już nie będę musiała
ich oglądać. Mogę wychodzić na całe wieczory ze swoim chłopakiem.
Gdybym tylko go miała. Nawet nie wiem, czy już wrócił. No i znowu
zacznę usychać z miłości. Podjechaliśmy pod dom i zaczęliśmy
wypakowywać bagaże. Facet od vana i wujek Eddie odjechali z
piskiem opon. Wujek, nadal ze strzałą w głowie, wrzasnął:
- Naprzód, naprzód, iii - haaa! liii - haaa!
Zobaczyłam, że pan Sąsiad czai się za firanką, żebyśmy go nie
zobaczyli. Zauważyłam też, że zdjął zaporę antykocia. Na pewno
bardzo się ucieszy ze strojów dla Idiotycznych Pudli. Może zaniosę
mu je później, kiedy będzie myślał, że już śpimy.
21.15 Wreszcie w domu! W naszym ślicznym domku, który - o
dziwo - nie spłonął. Bosko.
Z tej radości nawet uściskałam dziadka. Ani śladu jego
dziewczyny.
W
kiblu
Yyyy... myliłam się, sądząc, że nie było tu Maisie. Nie żebym
była niewdzięczna, ale który normalny człowiek robi na drutach
pokrowiec na deskę klozetową?
W
kuchni
Albo pokrowce na klamki?
Nadal ani śladu kotów.
Mama, tata i Libby zawieźli dziadka do domu, więc zostałam
sama.
Przemyślę nowe doświadczenia i to, czego się nauczyłam
podczas tej wielkiej przygody.
Po prostu pobawię się własnym umysłem.
W ciszy i spokoju swojej sypialni.
Chętnie zostanę sam na sam ze swoimi głębokimi
przemyśleniami.
W
moim pokoju
Błagam, powiedzcie, że to nieprawda, że zostałam dumną
właścicielką dzierganych kapci.
21.20 Zadzwoniłam do Jas.
- Jas.
- Siemka, jak leci?
- Super, a u ciebie?
- Rozmawiałaś już z kimś?
- Na sekretarce mam jakieś dziesięć wiadomości od Toma.
Świetnie się bawi i w ogóle, ale bardzo za mną tęskni. Aha,
wspomniał też, że...
- Jas, co prawda bardzo mnie interesują wieści o torbaczach, ale
chciałam wiedzieć, czy masz jakieś wiadomości od naszej paczki i tak
dalej.
- Georgia, jestem w domu dopiero od dwudziestu minut.
21.22 Zadzwoniłam do Rosie. Odebrała jej mama.
- Czy zastałam Rosie?
- Niestety, nie. Poszła do klubu szkolnego. Do klubu szkolnego?
A, już wiem - w szyfrze Drużyny Asów to znaczy, że poszła
tam, gdzie nie wolno. W jej wypadku - do całuśnego imperium Svena.
Zadzwoniłam do Jools.
Jest w szkolnym klubie.
Tak samo Ellen i Mabs.
Kurczę! Mam nadzieję, że nie założyły klubu lesbijek.
Znowu zadzwoniłam do Jas.
- Cała Drużyna Asów poszła do szkolnego klubu. Co to ma
znaczyć?
- Może, no wiesz, odrabiają lekcje?
- Jas, zwariowałaś?
Hmmmm.
To ja wracam z dalekich krajów, a Drużynie Asów nawet się nie
chce powiedzieć: „Witaj w domu”?
A jutro z powrotem do Stalagu 14.
Jestem trochę zrozpaczona, bo nic się nie zmieniło. Z nikim nie
rozmawiałam, więc nie wiem, gdzie jest Masimo. Czy wrócił? Może
postanowił zostać w Krainie Hamburgerów?
Och, merde.
Nawet koty gdzieś polazły - nigdzie ich nie widzę. Znowu
wpadłam w doła.
21.30 Poszłam do państwa Sąsiadów. Na pewno widzieli, jak idę
podjazdem, i udają, że ich nie ma. Zza drzwi dobiegło mnie stłumione
szczekanie. Oni są bardzo, bardzo nerwowi. Ale cóż, żyj i pozwól żyć,
więc wsunęłam stroje dla Idiotycznych Pudli przez otwór na listy.
Na pewno będą zachwycone.
Słowo daję, jestem za dobra dla tego świata.
Kiedy wracałam do domu, zobaczyłam, że na murku siedzi
Oscar, syn państwa Z Naprzeciwka, maniak seksu w okresie
dojrzewania. Spojrzał na mnie i powiedział:
- Genialne cycki.
No super.
22.00 Ludzie często narzekają na dolegliwości związane ze
zmianą stref czasowych, prawda? „Oooch, musiałem iść prosto do
łóżka, a przez kolejne trzy tygodnie fatalnie się czułem”. Cieniasy. To
zwykła postać podróżnej... chrrr...
Poniedziałek, 30 maja
7.30 Co się stało? Czyżby ktoś w nocy zakradł się do mojego
pokoju i pobił mnie młotkiem? Czuję się koszmarnie. Nie zamierzam
iść do szkoły. Otulę się kołderką i... Zaraz! Jak się dowiem czegoś o
Masimie, jeżeli nie pójdę? Muszę być dzielna w imię miłości.
Kotów nadal nie widać. Wiem jednak, że kręcą się w pobliżu, bo
z roślin zostały tylko kikuty.
8.30 Spotkałam Jas. Wyglądała jak śmierć na chorągwi.
- Boże, jaka jestem zmordowana - powiedziała. - A ty?
- Nic a nic. Ale na niemieckim przytnę komara.
W Stalagu 14
Kiedy znalazłyśmy się pod szkolną bramą, Drużyna Asów już
tam na nas czekała. Powitałyśmy się po klingońsku i błyskawicznie
odtańczyłyśmy piekielne disco. Bardzo się wzruszyłam i zachowałam
się jak rodowita Amerykanka. Na widok Rosie tak się ucieszyłam, że
ją uściskałam. Odepchnęła mnie ze słowami:
- Odwal się, zdziro. Mówię to bardzo serdecznie. Och, jak miło
wrócić do normalności.
Za boiskiem
Przerwa
- I jak było? - spytała Rosie. - Znalazłaś Masima?
- Wiesz, pomyślałam, że to bez sensu go szukać, więc...
- Więc obdzwoniła wszystkich ludzi o jego nazwisku i zrobiła z
siebie kompletną idiotkę - dokończyła Jas. Och, dziękuję, panno
(Nie)Prawdziwa Przyjaciółko. Ale cała paczka zachowało się bardzo
miło.
- Masimo nie wie, że próbowałaś go znaleźć - powiedziała Jools
- więc pewnie myśli, że nadal jesteś zimna jak góra lodowa.
A Ellen chociaż raz w życiu powiedziała coś mądrego:
- Poza tym ładnie się opaliłoś.
Słuszna słuszność. Chciały, żebyśmy im opowiedziały o naszej
wyprawie, więc szybko im zaśpiewałyśmy refren piosenki Delili
Jesteś pijaną i nieodpowiedzialną matką, a potem opowiedziałyśmy o
pobycie w Krainie Hamburgerów. Wiecie, o innej kulturze i szansie
na porozumiewanie się z obcokrajowcami w ich języku.
- Wyjaśnijmy coś - poprosiła Rosie. - Naprawdę byłyście w
klubie, który się nazywa Gaylords? I jeździłyście na automatycznych
bykach?
- Tak.
- Z rogami? - Tak.
- Mam nadzieję, że zrobiłyście sobie zdjęcia.
- Żeby tylko! - odparła Jas. - Przywiozłyśmy wam rogi.
Zobaczcie.
Wyjęła z plecaka rogi i dała je do przymierzenia Drużynie
Asów.
Strasznie się ucieszyły i zaczęły wykrzykiwać; „Wow!”,
„Super!”.
Wyglądały magnifique
- Powinnyśmy założyć zespół Bizony - stwierdziła Jas.
11.15 Narodził się nowy gatunek tańca: piekielni disco
amerykańskich bizonów.
Wygląda tak: tup, tup, kołysu - kołysu tyłkiem.
Rogi na prawo, rogi na lewo i klap w ręce.
Tup, tup, kołysu - kołysu tyłkiem.
Rogi na prawo, rogi na lewo i klap w ręce!
- Wszystko pięknie, ale bizony chyba raczej nie klaszczą w ręce?
- zauważyła Ellen.
Matko kochana. Gdyby to zależało od ludzi takich jak Ellen,
serial Simpsonowie nigdy by nie powstał. Ciągle by tylko kwękała:
„Nikt nie ma niebieskich włosów natapirowanych na pół metra”, i tym
podobne brednie.
- Bardzo, bardzo się mylisz, Ellen - powiedziałam. Kiedy na
Maniffique (fr.) - wspaniale.
prerię przyjeżdża cyrk, bizony i inne zwierzęta idą na jego występy i
to zawsze bizony klaszczą najgłośniej.
Ellen zrobiła jeszcze głupszą minę niż zwykle.
- Ellen, bizony oczywiście nie klaszczą - wyjaśniłam - ale i nie
tańczą disco. To taka poetycka jak - jej - tam, ty cieniasko.
Kiedy w drodze do Stalagu 14 mijałyśmy strażniczki więzienne -
Nudną Lindsay i Sokole Oko - oraz ich psa stróżującego Tępą
Monicę, Mabs spytała:
- Czyli nie wiesz, gdzie jest Masimo?
- Nie, nie wiem, czy wrócił i w ogóle.
Nudna Lindsay spiorunowała mnie wzrokiem. Wydaje mi się, że
podczas naszej nieobecności schudła jeszcze bardziej.
„Ib był nieprzyjemny widok.
Chyba że naprawdę lubi się oglądać bardzo, bardzo chude
palanciary.
16.30 Cholera i sacrebleu. Skonfiskowano nam nasze rogi! I jak
teraz mamy zakładać zespół? Kiedy wlokłyśmy się z Jas do domu,
narzekałam:
- No słowo daję, co za podłość! WIEDZIAŁAM, że Nudna
Lindsay coś kombinuje. Uwzięła się na mnie.
- Szkoda, że po niemieckim ich nie zdjęłyśmy - powiedziała Jas.
- Czy jest jakieś prawo zakazujące noszenia bizonich rogów na
szkolnym korytarzu? Zacytuj mi je. Bardzo proszę.
- To samo powiedziałaś Nudnej Lindsay.
- Wiem, Jas, byłam przy tym.
- A ona odparła: „Nie wygłupiaj się, żadne prawo nie zabrania
robienia kupy na korytarzu, ale wszyscy wiedzą, że to niedozwolone”.
- Wiem. To ohydne, że musimy wysłuchiwać od dyżurnych
takich słów jak „kupa”.
- To też jej powiedziałaś. - JAS, WIEM, byłam przy tym!!!
- I wtedy dała nam minus ze sprawowania..
- Tak, to dla niej typowe.
W domu
NIENAWIDZĘ Stalagu 14. Traktują nas tam jak dzieci. A ja
chciałam tylko przećwiczyć taniec bizonów.
18.00 Zadzwoniła Mabs.
- Gee, wpadłam na Doma. Pytał, czy w przyszłym tygodniu
wybieramy się na koncert Sztywnych Dyla nów.
- Wooow! Spytałaś go o Masima?
- Yyy... nie, pomyślałam, że to by było niefajne.
- Bardzo słusznie, Batwornan.
Bardzo słusznie, ale irytująco, bo nadal nie mam żadnych wieści
od Boga Miłości.
Dobrze jednak, że jest ten koncert, bo to oznacza, że do tej pory
Masimo może wrócić.
Wtorek, 31 maja
Na angielskim
Nadal żadnych wieści od Masima. Spytałam Drużynę Asów, co
mam zrobić, ale panna Wilson ciągle nam przeszkadzała swoją tak
zwaną „miłością do Szekspira”. No jak rany. Jej miłość nie śmie
wymówić swego imienia - jej miłość w kółko nadaje o Billym. Nic
tylko: „Panie mój!” i „Ach, otóż i Makbet, znowu będzie bredził jak
potłuczony”. Dobrze chociaż, że nam przypomniała, że chłopaki z
Foxwooda mają przyjść na próbę i pomóc nam za kulisami (u - ła!).
Środa, 1 czerwca
8.15 Wydarzyło się coś naprawdę koszmarnego i dziwnego.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Wszyscy już wyszli, więc otworzyłam.
Na progu stał listonosz.
- Mam paczkę dla panny Georgii Nicolson. Czy ją zastałem? -
spytał.
- No przecież wie pan, że mnie zastał, rozmawia pan ze mną.
Co za opryskliwy stary dziad. Naprawdę nie powinien w pracy
mieć kontaktu z ludźmi - no, chyba że pracowałby w więzieniu.
- Czy może pani w jakiś sposób potwierdzić swoją tożsamość? -
spytał gburowatym, oficjalnym tonem.
Zaczął poważnie działać mi na nerwy. Już miałam mu wydrzeć
paczkę z rąk, kiedy przyszedł mi do głowy bardzo, bardzo śmieszny
pomysł.
- Potwierdzić tożsamość? - powtórzyłam. - Tak, chyba tak.
Zaczeka pan chwilkę?
Po minucie wróciłam z lusterkiem, przejrzałam się w nim i
powiedziałam: - Tak, to z całą pewnością ja.
8.30 W końcu dał mi tę paczkę. Hmmm, co to za znaczek?
Aha, Nowa Zelandia. Jeżeli okaże się, że Tom przysłał mi
egzemplarz Tego kwiatu nie pół światu albo zdjęcia torbaczy, chyba
zwariuję.
Ale paczka nie była od Toma.
Był to list od Boga Seksu. Robbiego.
O, w mordkę jeża.
Trochę mnie zemdliło, kiedy zaczęłam czytać.
Kochana Georgio!
Już dosyć długo nie pisałem. Myślałem, że odpowiesz na mój
ostatni list, i wtedy znowu bym się odezwał, ale nie zrobiłaś tego,
więc... W zeszłym tygodniu przyjechał Tom, bardzo się ucieszyłem.
Poszliśmy do buszu...
Pomyślałam: „No, znowu się zacznie o przytulaniu torbaczy i
brzdękaniu na gitarach w rzece”, ale nie...
...pogadaliśmy o domu i o Tobie też.
Tom opowiedział mi o tym incydencie z wabikami na chłopców i
Twoim wspaniałym tańcu do melodii YMCA. Myślałem, że pęknę ze
śmiechu. Ale też zrobiło mi się smutno, bo inny chłopak wpadł Ci w
oko, a poza tym ja jestem bardzo poważnym człowiekiem, a Tobie
brakuje piątej klepki, może nawet kilku. Niemalże słyszę, jak teraz
mówisz: „U - ła!”.
Właściwie nie wiem, po co to piszę. Chyba chciałem, żebyś
zobaczyła moje najnowsze zdjęcie, które dołączam do listu, i
cieszyłbym się, gdybyś wysłała mi swoje.
Na zawsze pozostaniesz w moim sercu i często pojawiasz się w
moich snach.
Całuję, Robbie
Na zdjęciu był w dżinsach i T - shircie i siedział nad rzeką.
Patrzył prosto w obiektyw tymi swoimi ciemnoniebieskimi oczami, w
które już chyba nigdy nie będę potrafiła spojrzeć. Był taki... och, sama
nie wiem.
8.45 Do Jas poszłam w stanie szoku. Bredziła jak zwykle:
- No szybciej, szybciej, bo się spóźnimy. Co z tobą? Wyglądasz,
jakbyś ducha zobaczyła. Wczoraj wieczorem dzwonił Tom.
Powiedział, że znaleźli niesamowitego grzyba, którego kapelusz miał
pół metra średnicy. Podobno jest pyszny, jeśli się go...
- Jas, ja... ja...
- I wiesz co? Mówił, że Maorysi jedzą larwy chrząszcza Hu -
Hu, takie wielkie, białe i tłuste, pieką je nad ogniskiem i zjadają. Tom
poszedł na tamtejszą imprę, zaprzyjaźnił się z takim jednym
Maorysem, który nosi tradycyjne maoryskie imię „Brian” i...
- Jas, przeczytaj.
Wzięła ode mnie list. Po chwili nawet ona umilkła.
Skończyła i spojrzała na mnie.
- No, ja cię kręcę.
Chociaż raz w życiu ani trochę nie przesadziła.
Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Już dawno temu
machnęłam ręką na Boga Seksu. Naprawdę.
Na francuskim
Przez całą lekcję gapiłam się na jego zdjęcie.
Wygląda tak fantastycznie. Mówię to zupełnie szczerze.
Ale co, na pojemne tyłkonosze Jas, mam zrobić albo myśleć?
Nie napisał przecież: „Przyjedź do Krainy Kangurów i bądź moja”.
Ani: „Jadę po ciebie”. Prawdę mówiąc, napisał tylko: „Ciągle cię
lubię i czasami o tobie myślę”.
Och, dlaczego nie napisał tego listu w zeszłym miesiącu?
Dlaczego napisał go dopiero po tym, jak pojawił się drugi Bóg
Miłości?
To dla mnie za wiele.
Na przerwie
Skonsultowałam się z Drużyną Asów.
Jas na głos odczytała list od Robbiego. Nie wiem, dlaczego jej
na to pozwoliłam, bo z jakiegoś powodu zrobiła to beznadziejnie, z
idiotycznym nowozelandzkim akcentem. Nie ma najmniejszych szans,
żeby jej występ w roli Lady Makbet powalił widzów na kolana.
Kiedy skończyła czytać, dziewczyny zaczęły energicznie kiwać
głowami jak pieski na tylnej półce samochodu.
- No i co wy na to? - spytałam.
- Zapomnij o nim - zaproponowała Rosie. - To zeszłoroczny
śnieg. Zacznij nowe życie. Jesteśmy Europejkami, obywatelkami
Europy, i naszym obowiązkiem jest zadawać się z jak największą
liczbą Europejczyków. Oczywiście w granicach rozsądku.
- Ale z drugiej strony Robbie wygląda bardzo czadowo -
stwierdziła Jools.
- No i fajnie byłoby zostać szwagierką Jas, nie? - zadumała się
Mabs.
O ja cię kręcę, o tym koszmarze nigdy nawet nie pomyślałam.
Jas mało się nie udławiła swoją przekąską.
A Ellen jak zwykle już zupełnie mnie dobiła.
- No chyba... bo tego... nie jesteś, no... niczyją dziewczyną.
W domu
18.30 Poprosiłabym mamę o radę, ale odpowiedziałaby tak
bezsensownie, że równie dobrze mogłabym się z tym zwrócić do
Angusa. Poza tym wyszła z tatą i Libby do 0'Shaunesseyów, żeby
pokazać im zdjęcia z wakacji.
20.00 Chciałabym pogadać z kimś normalnym. Albo chociaż z
kimś, kto jest w domu. Nawet koty wyszły. Gordy jest jeszcze gorszy
od swojego ojca. Cały dzień śpi, a jak się budzi, zjada wszystko, co
mu się napatoczy, trochę poniszczy meble albo rajstopy, po czym
idzie w tango. Obaj traktują ten dom jak hotel.
22.30 Nie mogę w to uwierzyć. Mama i tata wrócili do domu
jako Irlandczycy. Mamy zostać irlandzką rodziną. Vati twierdzi, że
odkrył swe irlandzkie korzenie.
- Tak, po sześciu browarach - powiedziałam.
Ale on ględził dalej i nawet włączył płytę z irlandzkim folkiem.
Libby wykonuje swoją wersję celtyckiego tańca. Nie wiedziałam, że
oni tańczą bez majtek, ale cóż...
W przerwie między klepaniem się po udach i wrzeszczeniem:
„No, dziewczyny, trza zagonić świniaki do chlewu!” tata powiedział:
- Wiesz, w mojej rodzinie krąży opowieść o tym, że mój
praprapradziadek nazywał się O'Dwyer i mieszkał w Killarney, ale
zmienił nazwisko, żeby ukryć się przed podłymi Anglikami.
- Tato, czy mówiąc o podłych Anglikach, masz na myśli nas? -
zainteresowałam się.
Ale jego to nie speszyło.
- Zmienili nazwisko na Nicolson.
- Na to angielskie nazwisko z wielkimi tradycjami? NIE. Po co
mieliby zmieniać irlandzkie nazwisko na szkockie? Anglicy, czyli my,
nienawidzili Krainy Seana O'C.onnery'ego tak samo jak Irlandczycy.
A nawet jeszcze bardziej. To dlatego zbudowaliśmy wał Hadriana
żeby odgrodzić się od Rudych Bród.
Tata ględził dalej jak szalony.
- Jest coś jeszcze: mamy irlandzki typ urody. Jeden facet w
Memphis to zauważył - spytał, czy jesteś Irlandką. Bo masz w sobie z
coś z mieszkańców Szmaragdowej Wyspy.
Wał Hadriana - mur zbudowany przeciw Szkotom w 122 roku w Brytanii na polecenie cesarza
Hadriana.
- Nie, tato. To był Amerykanin - on nie wie, gdzie co leży, chyba
że chodzi o Teksas. Miał na sobie flanelową koszulę w kratę.
Trzasnęłam drzwiami swojego pokoju.
W łóżku boleści
O Boże, o Boże, o Boże. Leżę na łóżku, trzymając poduszkę na
głowie. Nie dość, że usycham z miłości, to jeszcze zostałam Irlandką.
Czwartek, 2 czerwca
Jas znowu dostała najwyższy stopień z historii. Zaczerwieniła się
jak mała dziewczynka.
Kiedy wracałyśmy do domu, powiedziałam:
- Jazzy, jesteś bardzo inteligentna. Tak inteligentna jak profesor
Inteligent z wydziału Inteligentologii na Oksfordzie.
Trochę już się uspokoiłam po liście od Robbiego.
Jeżeli tylko nie wspominam jego imienia, to nawet o nim nie
myślę.
To zupełnie jak wudu, prawda?
Jestem absolutnie i bez najmniejszych wątpliwości pewna, że
kocham Masima.
W
łazience
16.45 Sprawdziłam sytuację pod względem orangutyzmu. Moje
nogi dosłownie można by czesać.
16.48 Nie chce mi się używać kremu do depilacji. A właściwie
to mama już cały zużyła.
16.50 Tata ma taką maszynkę, po której skóra zostaje gładziutka
i atrakcyjna dla kobiet. Tak przynajmniej twierdzą w telewizyjnej
reklamie. Chciałabym mieć taką gładziusieńką skórkę, ale wolałabym
nie stać się atrakcyjna dla kobiet.
17.00 Może jednak zaryzykuję. Która rozsądna lesbijka zniży się
do poziomu moich kolan?
17.01 Wolę nie myśleć o karłowatych lesbijkach, które mają
trzydzieści centymetrów wzrostu.
17.45 Ta maszynka taty rzeczywiście jest genialna. Ani razu się
nie zacięłam, a moja skóra jest taka, jak to obiecują w reklamie -
gładziusienieńka.
Mmmmm.
Spłukałam dokładnie mydło z maszynki i odłożyłam ją na
miejsce.
W moim pokoju
19.00 A teraz odwieczny dylemat: jak mam się ubrać na koncert
Sztywnych Dylanów? Oczywiście muszę włożyć miniowe, żeby się
pochwalić gładziutkimi nogami. Musiałabym być skończoną idiotką,
żeby zmarnować ten efekt.
19.30 Jeżeli mam włożyć bardzo krótką miniowe, to powinnam
wybrać bardziej zakrytą górę, żeby nie wystawiać dyndaków na
świeże powietrze. Chcę wyglądać wyrafinowanie, a nie jak
prostytutka.
20.00 Właśnie przymierzałam rajstopy, kiedy mój tata zwariował
- zaczął wrzeszczeć i ciskać się na dole. Chyba mu powiem, że
przeklinanie to oznaka ubogiego słownictwa. Ale nie teraz.
20.10 Wpadł do mojego pokoju z twarzą oblepioną kawałkami
papieru toaletowego. Czyżby to nowy irlandzki styl?
- Używałaś mojej cholernej maszynki? - ryknął.
- Twojej maszynki? Wiem, że jesteś początkującym ojcem, ale
być może zauważyłeś, że jestem dziewczyną. Nie mam zarostu.
Przeważnie.
- Tylko nie tym tonem, doskonale wiesz, o czym mówię!
Używałaś mojej maszynki?
- No, tylko troszeczkę, wiesz, do nóg.
Dlaczego ja muszę z własnym ojcem rozmawiać o swoim ciele?
Prawo z pewnością tego zabrania.
Jakieś pięćdziesiąt lat później skończył wykład, w którym
zabronił mi używania tej głupiej maszynki, i wyszedł.
20.30 Przykro mi, że pochlastał sobie całą twarz.
20.40 Ale... ja za to mam gładziusieńkie nogi.
Piątek, 3 czerwca
8.15 Czuję pewne napięcie, bo nie wiem, czy Bóg Miłości wrócił
do kraju. Podczas jego nieobecności dałam sobie na luz, jeśli chodzi o
makijaż, ale teraz na wszelki wypadek stale muszę zachowywać
czujność.
Wiem, że to dość idiotyczne - nawet jak na mnie - ale odkąd
przyszedł list od Robbiego, zawsze pamiętam, żeby się umalować, bo
ciągle o tym myślę, a to oznacza, że on mnie może zobaczyć. Z
wnętrza mojej głowy. Albo ze swojego listu.
Mówiłam, że niedobrze ze mną.
Wynocha z mojej głowy, Boże Seksu!!!
Pooddycham naprzemiennie przez nozdrza, chociaż to grozi
rozdęciem dziurek od nosa.
Aaaaach.
Pięć minut później
Już pozbyłam się myśli o xxxx. Chyba się domyślacie, że xxxx
zaczyna się na R?
W mordkę jeża, a także schiessenhausen
!!! Znowu o nim
pomyślałam.
Schiessenhausen (niem.) - wulgarnie: klozet, kibel, sracz; tu w znaczeniu przenośnym: szambo.
Plan kosmetyczny
Odrobina szminki i błyszczyku, muśnięcie tuszem do rzęs i
naprawdę cieniutka kreseczka na górnej powiece. Problem polega na
tym, jak się przemknąć koło tego myśliwskiego psa, czyli Sokolego
Oka. Dziś zamierzam zastosować stara, ulubioną sztuczkę, czyli
wsadzić głowę głęboko w torbę i mruknąć, kiedy będę mijała Sokole
Oko: „Och, gdzie ja schowałam pracę domową z francuskiego? Mon
Dieu i au secours
, gdzieś tu musi być”.
Wlokę się pod górę Stalagu 14
- Odpisałaś Robbiemu? - spytała Jas. O Boże.
- Yyy... nie.
- A odpiszesz?
- Nie wiem, Jas.
- Kiedyś naprawdę go lubiłaś, a on napisał do ciebie, więc
odpiszesz czy nie?
Nie odpowiedziałam, więc ciągnęła dalej:
- A jeżeli odpiszesz, to co? Nadal milczałam.
- Pogadasz o tym z Tomem po jego powrocie i poprosisz go o
radę? Przyjeżdża w przyszłym tygodniu, więc poczekasz do tej pory i
dopiero wtedy odpiszesz czy jak?
W końcu musiałam coś powiedzieć.
- Jas, może od razu załóż jakąś szatę, przyklej sobie sztuczne
wąsy i spal mnie na stosie, co? Zachowujesz się jak hiszpańska
inkwizycja.
∗
Mon Dieu (fr.) - mój Boże; au secours (fr.) - na pomoc, ratunku.
- Ja tylko pytam...
- No to nie pytaj.
- Zwykle możesz godzinami gadać o Robbiem i Masimie, twoich
tak zwanych chłopcach.
- Jas, nie zaczynaj... a poza tym chyba żartujesz, nie? Skoro
ciągle gadam o SWOICH chłopakach, to skąd znam słowa Tego
kwiatu nie pół światu? No skąd?
Jas się nabzdyczyła.
- Och, bardzo przepraszam, że zawracam ci głowę SWOIM
życiem. Oczywiście liczy się tylko TWOJE, prawda? Tak, tak,
Georgia Nicolson to jedyny człowiek na całym świecie.
I odeszła krokiem dumnym jak żołnierz na defiladzie.
Kurczę, ale ona drażliwa.
Oj, co tam, wypróbuję na niej swój irlandzki wdzięk. To znaczy,
kiedy mi się będzie chciało.
Na geografii
Jas dąsała się przez cały dzień, nawet kiedy wysłałam jej
prezencik w postaci dwóch kostek czekolady. Zjadła je, a potem dalej
mnie ignorez - vousowała
Na przerwie
Jools opowiedziała nam, co ostatnio robili z Rollem. Poszli na
całonocną imprę.
Od fr. ignorez - vous - pytająca forma grzecznościowa od ignorer - ignorować.
Tak się nacałowała, że na wardze wyskoczyła jej opryszczka.
Pokazała nam ją. Błe.
Na tej imprezie u kumpla, którego rodzice wyjechali za granicę,
było szesnaście osób i wszyscy przez całą noc się całowali. Ellen jak
zwykle trochę się pogubiła.
- Czy wy się, no wiesz, całowaliście w tym samym czasie, czy...
yyy... trochę też potańczyliście?
Mabs spytała:
- To jak, Rollo jest teraz twoim facetem?
- No, niby tak, ale nigdy nie wiem, kiedy się ze mną umówi albo
zadzwoni.
- Kurde! - wykrzyknęłam. - Czyli to typowa sytuacja w stylu
„narka”.
- Tak, chyba tak. Na przykład sobota. Nie wiem, czy Rollo
wybiera się na ten koncert ze mną, czy przyjdzie sam i spotkamy się
na miejscu albo...
- Ja bym się na to nie godziła - stwierdziła Jas. - Lubię wiedzieć,
na czym stoję.
- Jas, stoisz na ziemi - wyjaśniłam jej z najbardziej uroczym ze
swoich uśmiechów.
Nie odwzajemniła uśmiechu, tylko spytała dość złośliwym
tonem:
- Georgia, a ty z kim będziesz na koncercie? I czy będziesz sobie
robić JAJA, jeśli wiesz, co mam na myśli, a sądzę, że tak?
O Boże, pije do Dave'a Jajcarza. Wie, że jeszcze nie
powiedziałam Ellen o sobie i Davie.
Pod szkolną bramą
16.20 Właśnie schodziłyśmy z boiska, kiedy go zobaczyłam.
Masima na skuterze. Zaparkował pod szkolną bramą!
OBożeBożeBoziuniu!!! Nie wierzyłam własnym oczom. Ale to
naprawdę był on!
Wyglądał absolutnie czadersko. I był bardzo opalony. Czarne,
falujące włosy, długie nogi, wysportowane ciało i w ogóle.
Siedział na skuterze, z kaskiem na kolanach, jedną ręką opierając
się na kierownicy. Na nosie miał ciemne okulary.
On jest taaaaaki seksowny. Dosłownie ocieka seksem.
Co on tu robi? Czeka na mnie?
Cała Drużyna Asów przemieniła się w chodzące złote rybki.
- Boże, ale ciacho - westchnęła Rosie.
- O kurde - dodała Jools. - Wiedziałaś, że tu będzie?
- Ale opalony, nie? - powiedziała Jas. - Bardziej niż ty. Nie
mogłam wydusić z siebie ani słowa. Wszystkie dziewczyny
wychodzące za bramę gapiły się na niego, poprawiając włosy i
uśmiechając się. Przestańcie, wy zdziry. Nie wiedziałam, co robić.
Minąć go na luzie i zignorez - vousować, wcielając się w rolę
Tajemniczej Kobiety? Czy zachować się przyjaźnie i sympatycznie?
Och, nie mam pojęcia!
Zwolniłam, przez co Drużyna Asów musiała zmniejszyć tempo.
Czy nie za lekko umalowałam sobie usta?
Czy byłam kompletnie ubrana?
- O Boże, Boże, co robić? - mamrotałam, ale na szczęście
zostałam zwolniona z podejmowania decyzji, bo przy bramie pojawiła
się Lindsay.
Zmieniła już mundurek na biały kostium z krótką spódnicą, a na
głowie miała apaszkę. Podbiegła prosto do Masima i pocałowała go w
policzek!
Uśmiechnął się do niej i zaczęli gadać. Boże, jaki on ma ładny
uśmiech. I zmysłowe, wydatne usta - nie jak Mark Wielka Japa, tylko
po prostu pełne. Nie mogłam oderwać od nich wzroku, zupełnie
jakbym oglądała horror. Nawet Jas przestała mnie ignorez - vousować
i wzięła mnie pod rękę, bo wiedziała, że muszę się czuć strasznie.
Zbliżyłyśmy się do bramy i teraz już musiałam przez nią przejść
i minąć Masima. Dziewczyny stworzyły wokół mnie mur, a ja
spuściłam głowę, ale i tak zobaczyłam, że Lindsay zakłada zapasowy
kask. To było potwornej Ze smutkiem powlokłam się dalej ze swoją
paczką. Usłyszałam odgłos włączanego silnika i ryk odjeżdżającego
skutera.
- Ale numer - mruknęła Rosie.
Wszystkie zrobiły się bardzo miłe dla mnie, przez co czułam się
jeszcze bardziej załamana. Ciągle powtarzały:
- Wszystko w porządku? Chcesz gumę do żucia? Mnie jednak
nic nie pomagało.
16.30 Rozeszły się do swoich domów i zostałam sama z Jas. - A
to dopiero! - powiedziała.
- Chyba mam pecha w miłości. Co takiego zrobiłam w
poprzednim wcieleniu, że sobie na to zasłużyłam?
- Może byłaś, no wiesz, osą czy czymś takim.
- Osą?
Jas jest kompletnie nieprzydatna. I durnowata. Ale przynajmniej
nie jest mną.
Zanim poszła do siebie, lekko uścisnęła moje ramię i
powiedziała:
- Nieważne, co inni o tobie mówią - ja clę lubię. NIE WOLNO
mi się rozpłakać. Przynajmniej dopóki nie znajdę się w swoim pokoju.
Na High Street
16.45 Minął mnie ten palant Thompson ze swoimi kumplami.
Coś powiedzieli, ale nie dosłyszałam. Czuję się jak duch.
Kiedy podeszłam do furtki, poczułam, że łzy napływają mi do
oczu. Nikogo jeszcze nie było w domu, więc mogłam wpełznąć do
łóżka i zacząć zawodzić.
Ale ze mnie beznadziejna idiotka.
Obdzwoniłam wszystkich mieszkańców Manhattanu, którzy
noszą jego nazwisko.
A jednym z nich okazał się Chińczyk prowadzący knajpę z
jedzeniem na wynos.
Jestem potwornie żałosna.
17.00 Właśnie otwierałam furtkę, kiedy usłyszałam ryk skutera.
Nie odwróciłam się. Nie obeszłoby mnie nawet, gdyby się okazało, że
tata kupił pojazd jeszcze bardziej żenujący niż cyrkowy samochodzik.
Ale skuter zatrzymał się za mną. I przemówił.
To był on. We własnej osobie. Nie ściemniam. On sam. Osoba, o
której marzyłam od tak dawna.
- Ciao, Georgia, jak się masz? Come stai
Zapomniałam języka w gębie. Odwróciłam się. I spojrzałam na
niego. Spojrzałam mu prosto w oczy. Już zapomniałam, że są tak
bursztynowe, jednocześnie twarde i miękkie. Uśmiechał się lekko, a
ma fantastyczne zęby. Właściwie, powiedzmy to sobie szczerze, cały
jest fantastyczny.
- Wpadłem, żeby się przywitać. Długo mnie nie było.
Nadal nie mogłam nic z siebie wydusić. Może wystarczyło
kiwnąć głową?
Kiwnęłam.
No super, teraz wyglądam jak papużka w szkolnym mundurku.
Czad. Zamknij się, mózgu. Do tej pory nie chciałeś ze mną
współpracować, to siedź cicho.
Masimo włączył silnik i powiedział:
- Muszę spadać. Mamy próbę. Idziesz na koncert? Mam
nadzieję, że się tam spotkamy. Ciao.
O Boże kochany w Himmel
!!!
Ciao (wł.) - cześć; come stai (wł.) - jak się masz.
∗
Himmel (niem.) - niebiosa.
18.30 Leżę na łóżku. Chyba wpadłam w śpiączkę.
Muszę o tym pogadać z kimś normalnym.
19.00 Nikt mi nie przychodzi do głowy.
19.30 Nadal nikt mi nie przychodzi do głowy.
19.45 Zrezygnowałam z rozmowy z kimś normalnym i zwołałam
pilne zebranie Drużyny Asów u Luigiego.
21.30 Siorbiąc kawę, dziewczyny zagrzewały mnie do walki.
Mam odzyskać swojego mężczyznę!!! Iii - haa! Rosie nawet
zaśpiewała hymn narodowy i powiedziała:
- Weź się w garść i przygotuj swoje dynda ki do walki.
Północ Po co miałby przychodzić, żeby się przywitać, gdybym
mu się w ogóle nie podobała?
1.00 Co jest z tymi chłopcami? Kiedy już mi się wydawało, że
przebolałam Robbiego (Merde, znowu pomyślałam jego imię. Muszę
zacząć inaczej go nazywać, żeby nie działało wudu. Nazwę go... yyy...
Szarpidrutem...). Na czym to ja skończyłam, zanim tak niegrzecznie
przerwałam samej sobie? A, tak. Kiedy już mi się wydawało, że
przebolałam Szarpidruta, ten mi przysłał bardzo miły list. A potem
wyskoczył Masimo. Och, ja już nic nie wiem!!!
Sobota, 4 czerwca
Churchill Square
11.00 Rosie powiedziała:
- W takiej sytuacji należy pójść na zakupy. Tak więc w ramach
przygotowań do walki o swojego faceta zamierzam kupić sobie
genialne i odlotowe buty.
U Ravela
11.30 Zobaczyłam na wystawie czaderskie buty: na słupku i z
fajnymi paskami wokół czubków i pięt.
W sklepie obuwniczym
Poprosiłam o te buty. Sprzedawczyni powiedziała, że są tylko
czwórki. Większe będą w przyszłym tygodniu.
W przyszłym tygodniu?! Zwariowała czy jak? Ja idę na koncert
dzisiaj!
- Dobrze, proszę mi je przynieść - powiedziałam.
- Po co, przecież ty chyba nosisz siódemkę? - powiedziała Jas.
- Czasami.
Rosie, przymierzając jakieś idiotyczne futrzane kozaki, w
których wyglądała jak yeti, spytała:
- To twoje stopy zmieniają wielkość?
- No wiesz, na metce jest numer siedem, ale jeżeli buty zrobione
są w Japonii, gdzie ludzie mają malutkiej stopki, to siódemka jest jak
nasza piętnastka.
Spojrzały na mnie bez słowa.
Przyszła sprzedawczyni z butami. Były niesamowite! Masimo na
pewno się nimi zachwyci, bo - jak każdy głupi wie - Włosi są
fetyszystami i wariują na punkcie obuwia.
Pięć minut później
Kurczę. Pięty mi się nie mieszczą. Spytałam grzecznie
sprzedawczynię:
- Czy ma pani byszkę do łutów? Cała drużyna zaczęła się turlać
ze śmiechu. Kobieta popatrzyła na nas jak na wariatki, ale poszła po tę
łyżkę do butów.
Kolejne pięć minut później
Udało się! Taaak!!! Sprzedawczyni spytała:
- Na pewno pasują? Proszę zrobić parę kroków.
Cała drużyna była pewna, że mi się nie uda. Wstałam. Au, au,
merde do kwadratu i au. Potwornie cisnęły. Przejrzałam się w lustrze.
Wyglądały superancko. Muszę je mieć, dla Masima zniosę ten ból.
Uśmiechnęłam się jak głupia.
- Wiecie, to niesamowite, ale są bardzo wygodne. Zupełnie
jakbym chodziła w kapciach.
W moim pokoju
13.00 Wypchałam buty gazetą, żeby się rozciągnęły.
13.00 Mama przyszła trochę powęszyć. - Pokaż te nowe buty.
- Och, później, kiedy już się ubiorę - odparłam.
17.30 Tata powiedział, że nie zna człowieka, który by cztery
godziny spędził w łazience. Wielka szkoda, że nie przykłada większej
wagi do swojego wyglądu.
W moim pokoju
17.45 Tak ustawiłam dwa lustra, żeby widzieć się z przodu i z
tyłu. Wszędzie jestem taka gładziutka, że wyglądam jak kula do
bilarda - na całym ciele nie sterczy ani jeden włosek. Nie mam
pryszczy, ale na wszelki wypadek użyłam podkładu.
18.00 Zakręciłam włosy na ogromne wałki, które zdejmę w
ostatniej chwili, kiedy już będę gotowa, żeby nadać całej fryzurze
maksymalną puszystość.
18.30 Spokojnie, spokojnie. Muszę oszczędzać siły przed walką.
Sprawdzę, jaka pogoda. Hmmm, trochę pochmurno. Zadzwoniłam do
Jas.
- Jas, jak myślisz, będzie padać?
- Momencik.
Usłyszałam odgłosy kroków, a po chwili wróciła do telefonu.
- Nie, myślę, że czeka nas suchy okres z zaledwie niewielkim
prawdopodobieństwem opadów.
O kurczę. Musiałam spytać - wiedziałam, że nie powinnam, ale
musiałam.
- Jas, czy mogę spytać, skąd to wiesz?
- No cóż, ślimaki w słoiku, który z Tomem postawiliśmy na...
- Jas, naprawdę muszę już lecieć. Libby znowu ogląda Dźwięki
muzyki i chciałam z nią trochę pojodłować. Do zobaczenia o ósmej.
19.00 Już prawie jestem gotowa. Nie będę ryzykowała i nie
założę wabików na chłopców, chociaż wyglądają super i przyciągają
facetów jak nie wiem co. Wolałabym, żeby nie skleiły mi się znowu
powieki. Nałożyłam osiem warstw tuszu do rzęs, to powinno załatwić
sprawę. Najpierw pomalowałam raz, potem przysypałam talkiem, a
następnie nałożyłam kolejną warstwę i tak dalej. Ledwo mogę
otworzyć oczy, ale z pewnością to mi tylko dodaje seksapilu.
19.15 Moja niebieska miniowa wygląda genialnie.
Posmarowałam nogi balsamem brązującym, żeby podkreślić
opaleniznę z Krainy Hamburgerów. Myślę, że nie widać brązowych
smug - no
#
chyba że ktoś by się położył na podłodze, ale po co miałby
to robić? Nie licząc karłowatych lesbijek, którymi się martwiłam
wcześniej. Założyłam prosty stanik, taki, który trzyma na miejscu
moje dyndaki, i czaderski niebiesko - czarny top z malutkimi ustami
na dole. Trudno je dostrzec, ale każdy, kto je zauważy, uzna, że lubię
się całować, ale nie jestem zdzirą.
19.25 Mama zawołała:
- Mogę przyjść i zobaczyć, jak się ubrałaś? O Boże. Włożyłam
buty.
O BOŻE!!! Jasna cholera! To chyba buciki dla dziecka! Jakoś
udało mi się wcisnąć stopy w te imadła. Wstałam. Jeżeli trochę
pochodzę, na pewno się do nich przyzwyczaję.
Weszła mama.
- No, no. Wyglądasz odlotowo! To wszystko dla Włoskiego
Rumaka?
Zamknij się. Proszę cię, zamknij się. Wtedy zauważyła moje
buty.
- Nowe? Super! Nie za małe? Odparłam z szerokim uśmiechem:
- Nie, skąd, powiedziałabym, że są wręcz ciut za luźne. Nadal się
na nie gapiła.
- Jaki to rozmiar?
Zerknęłam na zegarek i rzuciłam:
- O kurczę, już tak późno? Umówiłam się z moją paczką o wpół
do ósmej. Narka.
I popędziłam na dół. Au, au, kurde, kurde. Kupa, kupa, dupa.
W drodze do domu Jas
O Boże, jaki ból. Dobrze chociaż, że buty odcinają dopływ krwi,
więc przy odrobinie szczęścia zupełnie stracę czucie w stopach.
Parę kroków od domu Jas musiałam przysiąść na murku, żeby
odpocząć.
19.45 Po drodze Jas spytała:
- Chce ci się sikać? Jakoś dziwnie idziesz.
Pod wieżą zegarową
20.00 Spotkałyśmy się z Drużyną Asów. Rosie jednak kupiła
sobie te futrzane kozaki. Może mają pasować do stroju Svena?
Sven ma najniezwyklejszy gust, jeśli chodzi o ubrania -
oczywiście pomijając cyrkowców. Nigdy bym nie uwierzyła, że ktoś
może sobie kupić błyszczący fioletowy garnitur ze szkarłatnymi
wstawkami - a jednak. Poza tym, choć nie chce mi to przejść przez
gardło, chyba umalował usta szminką. Podniósł mnie i pocałował w
oba policzki.
- Cześć, laseczki, dajmy czadu!!!
Przejrzałam się w puderniczce. Tak, miał umalowane usta.
Poszłyśmy za nim.
Jools znajduje się na skraju szaleństwa, nie wiedząc, czy chodzi
z Roiłem, czy też nie. Z kolei Jas jest w filozoficznym nastroju, więc
powiedziała:
- Co ma być, to będzie. Pokazywałam ci piosenkę Toma Tego
kwiatu nie pół światu?
Kiedy wyjęła z kieszeni kartkę (u - ła), szybko poszłam dalej z
resztą drużyny. Au, au, au. Nadal mam czucie w stopach.
- Wiecie, ja ten... spróbuję wzbudzić zazdrość w Davie Jajcarzu -
powiedziała Ellen.
Roześmiałam się.
- Jasne. Powodzenia.
Spojrzała na mnie.
- To znaczy, że co?
- No wiesz, on... hmm... raczej nie wydaje się typem
zazdrośnika, prawda?
- Pomacham włosami i potańczę z tym kumplem Roiła.
Wypróbuję wszystkie sztuczki.
- Ale obiecaj, że nie wypróbujesz sztuczki z zaraźliwym
śmiechem - poprosiłam.
Stanęłyśmy pod klubem Budda.
W siusialni dla dziewczyn
20.40 Drużyna Asów odbyła ostatnią konferencję.
No, w każdym razie Rosie, Jas i ja. Mabs, Ellen i Jools tak się
denerwowały przed spotkaniem z chłopakami, że tylko szybko
umalowały usta, odcedziły kartofelki i poleciały do imperium disco.
- Sprawdźmy listę - powiedziała Rosie.
Usiadłam na brzegu umywalki. (Och, co za ulga dla palców u
stóp!). - Tusz do rzęs? - zaczęłam. Spojrzały na moje oczy.
- Odhaczone.
- Szminka i pryszcze?
- Odhaczone.
- Atrakcyjny, zachęcający uśmiech? - Tu się uśmiechnęłam.
- Uff, pocałuj mnie - poprosiła Rosie. - Chyba zostanę lesbijką.
Mam nadzieję, że żartowała.
Jestem gotowa stanąć do walki z Lindsay. Machu - machu
włosami. Kręcu - kręcu biodrami. I szeroki uśmiech. Wyszłyśmy z
siusialni.
W chwili, gdy miałyśmy wejść na parkiet, Jas spytała: - A co z
gaciami? Spojrzałam na nią.
- A co ma być?
- Włożyłaś?
Czy jej już zupełnie odbiło? Chociaż... szczerze mówiąc, nie
pamiętałam chwili, w której je zakładałam. Kiedy to zrobiłam?
Pamiętam, jak wkładałam spódnicę, stanik i top, ale gacie? I które
wybrałam? O Boże. Może jednak zapomniałam, przewrócę się i
pokażę całemu światu przód i tył?
Albo Sven mnie podniesie, co często robi, kiedy będziemy
tańczyć do muzyki z Gorączki sobotniej nocy?
Popędziłam z powrotem do kibla.
Alarm „Gacie” odwołany. Cała wina leży po stronie Jas - ona ma
obsesję na punkcie bielizny.
21.00 W klubie jest bardzo, bardzo ciemno i tłoczno.
Przepchnęłyśmy się do baru. Minęło trochę czasu, zanim
przyzwyczaiłam się do ciemności. Tym bardziej że na rzęsach miałam
pół kilo tuszu i talku. Dave Jajcarz stanął jakieś trzy centymetry od
mojego nosa, zanim go zauważyłam.
- Cześć, kociaku, wróciłaś!
Uśmiechnęłam się do niego, a wtedy nad jego ramieniem
pojawiła się głowa Rachel.
- Cześć, Georgia, fajnie, że wpadłaś.
Ona zawsze jest dla mnie przerażająco miła. Dlaczego? Jest w
porzo, ale ja się kumpluję z Dave'em, a nie z nią. Pociągnęła go za
rękę i powiedziała:
- Misiu chodźmy zatańczyć.
Spojrzał na mnie. Chociaż raz go ubiegłam.
- Tak, misiu, idź zatańczyć - powiedziałam.
Popatrzył na mnie spod oka i poszedł na parkiet.
Rollo i jego kumple stali przy barze z Jools, Mabs i Ellen, które
dosłownie spijały każde słowo z ich ust. Żałosne. Ja nigdy bym się tak
nie zachowała.
- Jas, po prostu z mądrą miną kiwaj głową - powiedziałam. - Nie
musisz nic mówić. Właściwie to wolałabym, żebyś się nie odzywała.
Będziesz moją zasłoną dymną, kiedy zacznę się rozglądać za
Masimem. Jas próbowała się nabzdyczyć, ale nie pozwoliłam jej,
mówiąc:
- Wiesz, że proszę cię o to tylko dlatego, że jesteś moją
najlepsiejszą kumpelą. Poza tym, jeżeli mi pomożesz, pozwolę ci
zaśpiewać piosenkę Toma.
Wtedy Jas się ożywiła.
- Hurra, on wraca za pięć dni. Wiesz, przyszłam z domu tylko
dlatego, by ci pomóc.
Już miałam jej zrobić serdeczną pokrzywę, kiedy na palce u nogi
nadepnęła mi jakaś grubaska, która przechodziła ze swoimi tłustymi
kumpelkami.
- O, w mordę jeża, au, au! - krzyknęłam. - O ja cię kręcę!!!
- Te buty na pewno cię nie cisną? - spytała Jas.
- Jas, jakaś skończona idiotka olbrzymich rozmiarów właśnie
zmiażdżyła mi stopę. Dlatego drę się jak stare prześcieradło -
wyjaśniłam.
Chyba będę musiała się wymknąć i na chwilę położyć w kiblu, a
stopy oprzeć na sedesie. Aby „cały ból odpłynął z mych stóp”, jak to
elokwentnie ujął Billy w jednym ze swych sonetów.
Do baru podszedł Masimo.
Wyglądał megaczadowo (i pół). Zupełnie inaczej niż angielscy
chłopcy. Jest bardziej wyrafinowany. Miał na sobie odjechany
jasnoniebieski włoski garnitur i T - shirt. Podobnie jak ja włożył
czaderskie buty. (Ale nie na słupku i nie chodził tak, jakby zaraz miał
się posikać).
Wyprostowałam się, żeby podkreślić dyndaki (najpierw się
rozejrzałam, żeby nikogo nie potrącić). Lekko rozchyliłam usta i
włożyłam język za dolne zęby. Wyglądałam trochę jak Britney Spears,
ale bez kolczyka w języku.
Udawałam, że nie widzę Masima. Byłam zimna jak góra lodowa.
Niestety, Jas, Ellen i Mabs zachowały się jak idiotki. Podbiegły
do mnie, pytając: „Widziałaś go? Widziałaś? Stoi przy barze, o, tam -
patrz, widzisz go?”. I tak w kółko. Były strasznie irytujące i niefajne.
Nadal trzymałam język za dolnymi zębami, więc to, co
powiedziałam, zabrzmiało mniej więcej tak:
- Fpadajcie, iśsie fobie i foftafcie mnie w fpokoju.
Udałam, że macham do kogoś stojącego w pobliżu Masima. Bóg
Miłości uchwycił mój wzrok i uśmiechnął się do mnie. Ja też leciutko
się uśmiechnęłam, a on ruszył w moją stronę. Och, jak ja go kocham!
Ale nie! Pamiętaj o planie! Znowu się uśmiechnęłam, po czym
zmusiłam się, by odejść.
I nie odwrócić. O kurczę, ależ to było trudne! Zupełnie jakby
moje stopy szły w jedną stronę, a ciało ciągnęło w drugą, by zacząć
się z nim całować. Czułam się jak jakiś denny mim. Ale musiałam to
zrobić. Musiałam zachować lodowatość.
Starałam się też wywrzeć dobre wrażenie od tyłu. Tak bardzo
skupiałam się na dennej pantomimie, kręceniu biodrami, machaniu
włosami i obojętnym traktowaniu Boga Miłości, że wpadłam
dyndakami na Dave'a Jajcarza. Znowu.
- Spokojnie, chłopaki - zwrócił się do moich melonów. Co za
tupet.
Był jednak moim Mistrzem Podjarki, a w pobliżu nie widziałam
Rachel, więc powiedziałam mu, co zrobiłam przed chwilą.
- Byłbyś ze mnie dumny. Masimo ruszył w moją stronę, a ja
odpłynęłam jak góra lodowa. Jak oceniłbyś moją taktykę?
Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Gdybym nie wiedziała, że
to bezlitosny Mistrz Podjarki, pomyślałabym, że mu trochę smutno,
ale pewnie bym się myliła, bo zaraz powiedział:
- Świetna robota, naprawdę. Tak trzymać. Jaką torebkę ma
dzisiaj?
Wtedy podbiegła do nas Rachel z miną przyjaznego setera. Dave
był dla niej miły, ale sprawiał wrażenie osaczonego. Na jej miejscu
dałabym mu trochę więcej przestrzeni. Kurde, ależ ja się znam na
związkach! Stałam się ekspertem w sprawach sercowych.
21.30 Nigdzie nie widzę mojej rywalki - najdurniejszego
patyczaka na całym świecie i we wszystkich światach równoległych.
Bardzo dobrze. Och, a może umarła? Jakież to smutne. Zresztą
nieważne. Za chwilę Sztywne Dylany mają wyjść na scenę.
21.40 Wow, ale szaleństwo!!! Dziewczyny zaczęły piszczeć,
kiedy Masimo podszedł do mikrofonu i powiedział: - Ciao.
Wróciliśmy.
22.15 Normalnie jestem w raju!
Czadu, chłopaki! Ale impra! Chłopaki są super i czadowe, a
Masimo genialnie śpiewa i jest taaaaki seksowny na scenie.
22.35 Parę dziewczyn próbowało wdrapać się na scenę, żeby ich
dotknąć! Jednej się to udała Pocałowała Masima w policzek, zanim
ściągnął ją bramkarz. To bardzo, bardzo żenujące. Mało się nie
skichałam, kiedy Okropna R Green usiłowała wleźć na scenę.
Oczywiście bez powodzenia. Władowała na scenę jedno kolano,
podskoczyła na jakieś pół metra i z powrotem opadła na parkiet.
Podrygiwałaby tak całą wieczność, gdyby bramkarz jej nie odciągnął.
Nowe, ogromne okulary przekrzywiły jej się na bok. Szalenie urocze.
22.40 Trochę się spociłam, więc lepiej pójdę się ochłodzić w
kiblu. Bóg Miłości na pewno by nie chciał oślizgłej dziewczyny.
Trochę przed nim potańczyłam. Wiecie, bardzo subtelnie, bez
szaleństw, chociaż raz czy dwa musiałam popchnąć Jas, żeby mnie
przepuściła bliżej sceny. Co jakiś czas spoglądałam na niego, a potem
odwracałam wzrok. Nudna Lindsay tańczyła pod samą sceną, gapiąc
się na niego, jakby chciała go zahipnotyzować.
- Jak to w swej słynnej komedii erotycznej Seks nocy letniej ujął
Łabędź z Avonu
: „Aliści gdy pragniesz obłapiać się z Bogiem
Miłości, nie tańcuj kiejby błazen na patykowatych nogach” -
powiedziałam do Ro Ro.
- Mądrość przez cię przemawia, ma gołąbeczko - odparła Rosie.
- Billy rzekł również: „Zaprawdę powiadam ci, nie będziesz miał
niskiego czoła, albowiem prosić się będziesz o kocówę”.
I zaczęłyśmy się śmiać jak głupi do sera.
22.50 Idąc do kibla, zobaczyłam Rolla i Jools, którzy siedzieli na
schodkach i całowali się na całego. A potem na korytarzu koło
siusialni zauważyłam Mabs, która też się z kimś całowała - nie wiem z
kim, bo nie rozpoznałam go po tyle głowy. Kiedy ich mijałam, Mabs
otworzyła oczy i mrugnęła do mnie. O co jej chodziło? Wtedy drugą
ręką wskazała na zegarek, podniosła trzy palce, a następnie oba
Łabędź z Avonu - tak nazywano Williama Szekspira; tu nawiązanie do jego sztuki Sen nocy letniej.
kciuki. Jednocześnie się całując. Co, do diabła...? Weszłam do kibla.
W siusialni dla dziewczyn
Kurde! Całe szczęście, że sprawdziłam sobie makijaż.
Wyglądałam jak idiotka z czerwoną gębą.
I w tej chwili zrozumiałam! Mabs mówiła, że na skali
przytulanek doszła do szóstego poziomu - pocałunek trwający ponad
trzy minuty bez przerwy!
Tak! Teraz tak się będzie cieszyła, że chyba wyjdzie z siebie i
stanie obok.
Chyba że całowała się z Pryszczatym Normanem.
Wszyscy się całowali. Oprócz mnie. Już tak dawno się nie
całowałam, że chyba zdążyłam zapomnieć, jak to się robi. Może
zupełnie straciłam technikę? Przez chwilę próbowałam całować się z
wierzchem swojej dłoni, ale w takiej sytuacji bardzo trudno odróżnić
rękę od ust.
Muszę na chwilę zdjąć buty. Weszłam do kabiny siusialnianej i
usiadłam na kiblu. Hmmm, moje stopy były nieco zaczerwienione i
spuchnięte. Może zdjąć te buty? Ale wtedy mogą już nie wejść z
powrotem.
A może jeżeli położę się na podłodze i oprę stopy na kiblu, to
opuchlizna trochę zejdzie?
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Aaaach, trochę lepiej. W pewnej
chwili usłyszałam, że ktoś otworzył drzwi, i rozległ się głos Nudnej
Lindsay:
- Co się dzieje?
Jakiś cienki głosik odparł:
- Lada chwila chyba zrobią przerwę.
To była Zdumiewająco Tępa Monica, brakujące ogniwo między
istotami ludzkimi a żabami.
- OK, to ja wracam - powiedziała Nudna Lindsay.
- Doprowadź ich do szaleństwa!
- Z tym nie mam problemów, o czym świadczy zeszły czwartek.
Włosi są bardzo namiętni.
I się roześmiała.
Boże, jak ja jej nienawidzę.
Jeszcze chwilę leżałam na podłodze. Było mi bardzo smutno, ale
przypomniałam sobie, że sroce spod ogona nie wypadłam. Spełnię
swoje marzenie! Dźwignęłam się na nogi. Auuuu... Sacré cholera
bleu.
Z powrotem w sali
Zespół zrobił przerwę, nigdzie ich nie widziałam. Spostrzegłam
natomiast, że Nudna Lindsay kręci się pod drzwiami garderoby. Co za
zdzira. Drużyna Asów szalała na parkiecie.
Rosie zawołała do mnie:
- Chodź potańczyć! Robimy lokomotywę.
- Chyba posiedzę i, wiesz, spróbuję złapać fazę - odparłam.
- Bolą cię stopy, bo założyłaś dziecięce buciki - stwierdziła.
Rzuciłam jej swoje słynne klingońskie, zezowate spojrzenie i się
zamknęła.
Siedząc, podrygiwałam w rytm muzyki, kiedy nagle przede mną
pojawiła się czyjaś dłoń podająca mi szklankę. Dłoń była opalone, na
trzecim palcu widniał złoty sygnet. Podniosłam głowę. To była ręka
Masima. A on był do niej doczepiony.
Uśmiechnął się do mnie.
- Ciao, zmęczyłaś się tańcem? Zaczerwieniłam się. Dzięki Bogu,
że było ciemno.
Upiłam wielki łyk napoju i prawie się zadławiłam, ale udało mi
się wykrztusić;
- Tak, to znaczy si
. Rzeczywiście, bardzo zmęczyłam się
tańcem, tak, faktycznie.
- Dawno cię nie widziałem. Cieszę się, że przyszłaś.
Dałabyś mi swój telefon?
Och, jak powinna brzmieć prawidłowa odpowiedź? Lodowatość
podpowiada: „Może innym razem”. Ale to Bóg Miłości! Pochyla się
nade mną, jego cudowne usta znajdują się zaledwie kilkanaście
centymetrów od moich.
Na szczęście nie musiałam nic robić, bo podszedł Dom.
- Cześć, Georgia, kopę lat. Jak tam?
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zwrócił się do Masima:
- Słuchaj, stary, sorki, że przeszkadzam, ale jakiś gościu chciał z
nami pogadać o trasie na północy. Możesz podejść?
Masimo spojrzał na mnie tymi swoimi niezwykłymi
bursztynowymi oczami.
Si (wł.) - tak.
- To nara.
Dotknął mojego ramienia i bardzo delikatnie je uścisnął.
O nie, powiedział słynne: „To nara
7
'.
W mordkę jeża. Jakie to absolutnie typowe.
A ja mam silne objawy odstawienia przytulanek!!!
Merde i merdowe merde, merde, merde. I pół.
Powlokłam się na parkiet i trochę się pokręciłam, usiłując
pogadać z Rosie, którą Sven szarpał jak sflaczały balon.
Puf - puf, uf - uf.
- Poprosił mnie o telefon!
- Bingo! - wrzasnęła Rosie. - A nawet bingunio! Spojrzałam na
drugi koniec sali i zobaczyłam, że Sztywne Dylany rozmawiają przy
stole z jakimś facetem. Masimo odchylił się do tyłu na krześle,
balansując na jednej nodze. To znaczy na jednej nodze krzesła, wy
wariatki!!! Nie na własnej. Zerknął na mnie, gapił się i gapił. Robił
sztuczkę z lepkimi oczami! To było niesamowite. Niestety, wkrótce
tusz na rzęsach zaczął mi okropnie ciążyć i miałam wrażenie, że
rywalizujemy, które pierwsze mrugnie oczami. W końcu Masimo
pierwszy odwrócił wzrok, bo ktoś podał mu szklankę, więc mogłam
zamrugać.
23.30 Zespół znów zaczął grać. Jestem taaaka podniecona.
- Jak myślisz, czy powinnam pokręcić się koło niego podczas
następnej przerwy? - spytałam Jas.
Jas tylko spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakby pomyślała:
„O Boże kochany”.
Nie mogę polegać na jej opinii. Muszę się skonsultować z
Drużyną. W końcu udało mi się skrzyknąć dziewczyny na zebranie w
siusialni. Chciałam poradzić się Mistrza Podjarki, ale on tańczył
wolnego z Rosie, która trzymała głowę na jego ramieniu. Głaskał ją
po włosach, ale kiedy ich mijałam, spojrzał na mnie tak... no, nie jak
Dave Jajcarz. Pomyślałam więc, że nie będę go pytać o Masima.
Kiedy Mabs przestała się wreszcie całować z nieznanym
chłopakiem, okazało się, że to jeden z tych, którzy nas kiedyś
zaczepiali.
- Mabs, nie masz za grosz dumy - powiedziałam. - To kumpel
tego palanta Thompsona.
Mabs trochę się obraziła. Całą twarz miała usmarowaną własną
szminką.
- Ja tylko na nim ćwiczyłam - prychnęła.
Jasna sprawa.
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że Sven wszedł z nami
do kibla.
Rosie zdołała go przekonać, żeby poczekał na nas na zewnątrz.
Wolałam sobie nie wyobrażać, co mu obiecała w nagrodę, ale coś tam
bredziła o śledziach...
- Masimo chciał mój numer telefonu - powiedziałem - i już
miałam go dać...
- U - ła - mruknęła Rosie. Zgromiłam ją wzrokiem i mówiłam
dalej:
- Już miałam go dać, ale Dom odciągnął go na bok No i teraz się
zastanawiam, czy po koncercie mam do niego podejść i dać ten
numer.
Rosie już zamierzała powtórzyć „u - ła”, ale ją kopnęłam.
- No wiesz, jeżeli... - wystękała Ellen - jeżeli cię poprosił... to
znaczy nie... że on, no wiesz... go chce.
Popatrzyłyśmy na nią bez słowa.
- Jak myślicie, co mam zrobić? - spytałam.
- Ja bym na twoim miejscu podeszła - powiedziała Jas. - Nie ma
sensu angażować się w jakieś głupie gierki, nie?
- Tak, myślę, że powinnaś zadziałać - przytaknęła Rosie. -
Podejdź do niego, daj mu telefon, a potem wyjdź.
Hmmm. Tak, to chyba dobry pomysł. Dziewczyny kiwały
głowami. A kiedy cała Drużyna Asów kiwa głowami, to wiecie...
yyy... zawsze się boję, że im się pourywają.
Podniosłyśmy ręce w klingońskim pozdrowieniu, poprawiłyśmy
makijaż i wyszłyśmy razem z kibla. Wszystkie dziewczyny wróciły na
parkiet - oprócz Mabs, bo jej palant kręcił się pod drzwiami siusialni.
Na moment czmychnęłam na tyły klubu, żeby posiedzieć na schodach.
Straaasznie bolały mnie stopy. Próbowałam poruszać palcami u nóg,
ale były okropnie ściśnięte. Muszę oszczędzać nogi na ostatnią
wyprawę do Masima, żeby mu dać swój numer telefonu.
0.30 Odbieramy kurtki z szatni. Zespół chyba niedługo też już
będzie wychodził. Zaczęłam powolutku się ubierać. Pojawił się Dave
Jajcarz z Rachel, która trzymała go pod rękę.
- To narka, Georgia - powiedzieli. A Rachel mocno uściskała
mnie na pożegnanie.
- Super, że się spotkałyśmy, Gee. Kiedy wyszli, spytałam Jas:
- Dlaczego? Dlaczego ona mnie obejmuje? Przecież my się nie
obejmujemy, prawda? A jesteśmy bardzo bliskimi kumpelkami.
- Uważam, że to bardzo miłe, że tak serdecznie się zachowuje.
Ja wcale tak nie uważam. To było dziwne.
- Odbiło jej? - zastanawiałam się dalej. - A może ma domieszkę
francuskiej krwi? Muszę ostrzec Dave'a.
Rachel tak mnie rozproszyła, że początkowo nie wyczułam
obecności Boga Miłości Właśnie wychodził z garderoby, po drodze
zakładając kurtkę. Jak to się dzieje, że nawet tak zwykła czynność w
jego wykonaniu wydaje się niesamowicie seksowna?
Miałam Konkretną i Kosmiczną Podjarkę oraz intensywną
czerwonotyłkowatość.
Odwrócił się, by powiedzieć coś do jednego z kumpli, i wtedy -
niczym Narzeczona Frankensteina - znikąd pojawiła się Nudna
Lindsay. Bawiąc się włosami, przesunęła ręką po ramieniu Masima.
Odwrócił się i uśmiechnął na jej widok. Pocałowała go w policzek i
coś mu szepnęła do ucha. Odpowiedział, a wtedy znowu coś szepnęła.
Spojrzał na nią i wzruszył ramionami. Uśmiechnęła się, wzięła go pod
rękę i wyszli.
O Boże.
1.00 Musiałyśmy wracać pieszo, ponieważ , jak zwykle, Jas
powiedziała w domu: „Przyjedzie po nas tata Georgii”, a ja:
„Przyjedzie po nas tata Jas”. W desperacji pomyślałam, żeby
zadzwonić do Vatiegoi powiedzieć mu, że nie mamy jak się stąd
wydostać, wtedy musiałabym z nim porozmawiać, a miałam ochotę
milczeć już do końca życia.
1.30 Udało mi się po cichu wemknąć do domu Właściwie to nie
musiałam się skradać, bo tata strasznie głośno chrapał. Gordy też
chrapał, ale w toalecie. No i - ach, co za szczęście! - Libby chrapała w
moim łóżku.
Na łóżku boleści
2.30 Próbowałam zdjąć buty, ale byłam taka zmęczona i
zrozpaczona, że nie chciało mi się z nimi szarpać. Zostawiłam je więc
na stopach i wciągnęłam przez nie piżamę.
Nogi bolały mnie jak nie wiem, ale nie aż tak bardzo jak serce.
2.35 Dlaczego Nudna Lindsay ma takie powodzenie u
chłopaków?
Ja muszę całymi godzinami się zastanawiać: „Udawać górę
lodową czy zachowywać się spontanicznie? Które tyłkonosze
założyć? Czy nagle nie ujawni się we mnie gen orangutyzmu?”, a ona
po prostu podchodzi do niego, mówi: „Chodź ze mną” - i on idzie.
Nie do wiary.
2.40 Tym razem jednak się nie poddam. Zbyt wiele razy łamano
mi serce. Opracuję jakiś chytry plan.
2.45 No cudownie, Angus i Gordy udają, że moje buty to
myszki. Auuuu.
2.46 Libby obudziła się i gwałtownie usiadła ze skrzyżowanymi
rękami. Niedobla Georgia, ćśśśśś! - powiedziała. Próbowałam ją
utulić, ale się obraziła i z Gordym pod pachą pomaszerowała do
swojego łóżka. Porzuciła mnie nawet moja własna siostra. Żeby
chociaż zostawiła Sandrę.
Niedziela, 5 czerwca
10.00 Kiedy się obudziłam, zobaczyłam swoje stopy gapiące się
na mnie z łóżka. Chwilę później poczułam ból... ale będę musiała go
znieść, jeśli chcę je zdjąć.
10.15 Boże. Stopy wrosły mi w buty. Paski werżnęły się w
skórę, a w nocy nogi straszliwie spuchły. Nawet nie widać pasków, bo
zakrywa je ciało. No cudownie. Teraz będę musiała uciąć sobie stopy.
10.30 Co gorsza, muszę poprosić mamę o pomoc, bo nie mogę
chodzić o własnych siłach. Już nigdy w życiu nie będę się śmiała ze
stóp Chudej, bo sama mam identyczne.
11.00 Mama wpadła do mojego pokoju. Kiedy ją usłyszałam,
schowałam stopy pod koc.
- Chodź na śniadanie - powiedziała. - Tata zabrał Libby do
Josha, więc zostałyśmy same. Jeśli chcesz, ugotujemy sobie coś
pysznego.
- Ale musi to być coś, co nie wymaga chodzenia - od parłam.
- Tylko mi nie mów, że jesteś zmęczona. Słowo daję, ja w twoim
wieku aż tryskałam energią - chodziłam na imprezy, a następnego dnia
grałam w tenisa.
- Uwierz mi, że z wielką chęcią zagrałabym w tenisa, ale Elvis
nie pozwoliłby mi wejść na kort w szpilkach zniszczyłabym
nawierzchnię.
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się mama. Musiałam jej
opowiedzieć o butach. A potem pokazałam stopy. Potwornie się
wkurzyła.
- Ty durna, durna dziewucho! No, słowo daję, już wcześniej
zachowywałaś się idiotycznie, ale to przechodzi ludzkie pojęcie. Jak
mogłaś sobie zrobić coś takiego? Przecież cię uprzedzałam! Spójrz
tylko na swoje śliczne, stopy - zupełnie zniszczone!!!
I tak przez parę stuleci.
Spróbowała mi zdjąć buty, ale nie mogłam znieść bólu, więc w
końcu powiedziała:
- Muszę zadzwonić po lekarza. I to w niedzielę. O nieeee. Co za
upokorzenie.
Południe Usłyszałam, jak rozmawia przez telefon z lekarzem.
- Panie doktorze, bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale
chodzi o Georgię... Cisza.
- Nie, nie, z łokciami wszystko w porządku, sytuacja jest
opanowana, chodzi o... no, stopy jej wrosły w buty.
13.00 Doktor Clooney wjechał na podjazd przed naszym domem
i wysiadł z samochodu. Pokuśtykałam z powrotem do łóżka - au, au,
au do kwadratu. Dzięki Bogu, że Vati wyszedł. Usłyszałam chichoty
na dole.
13.25 No jasne, super, mama flirtuje sobie z doktorem
Clooneyem, a ja leżę ze zmasakrowanymi stopami.
Słowo daję.
W końcu przyszli. Mama przebrała się w małą czarną, uczesała
się i umalowała. To bardzo, bardzo żałosne.
Doktor Clooney uśmiechnął się do mnie, a w kącikach jego ust
pojawiły się drobniutkie zmarszczki.
- Ho, ho, ho, jeszcze nie miałem takiego przypadku. Ale mimo
wszystko jest miły, zabawny i działa na mnie uspokajająco. Nawet nie
zrzędził. Obejrzał moje stopy, lekko pociągnął za but, a ja jęknęłam:
„Auuuu”.
- Hmmm, muszę zastosować znieczulenie miejscowe i je rozciąć
- stwierdził.
- Och, panie doktorze, nie da się ich uratować? - spytałam.
Wtedy wyjaśnił, że chodzi o buty, a nie moje stopy, a ja
odparłam:
- Wiem. Nie da się ich uratować?
Mama zgromiła mnie wzrokiem, ale doktor Cloonoy uznał, że to
bardzo zabawne.
14.00 Jest całkiem przyjemnie, chociaż wiele się nacierpiałam.
Doktor Clooney przeciął paski i pęsetą wyjął je z ciała. Musiał nawet
założyć szwy na głębszych skaleczeniach. Bolało OKROPNIE, ale
byłam dzielna jak osa na manewrach wojennych. Teraz na sto pach
mam grubą warstwę bandażu, a mama ciągle znosi mi przekąski.
Przysiadła na moim łóżku, na co jej pozwoliłam - nie wiem
dlaczego, pewnie dlatego, że jestem bardzo słaba.
- No, Kikutku, chociaż dobrze się wczoraj bawiłaś? - spytała.
- Początkowo megaczadowo - wypaliłam - bo Masimo poprosił
mnie o telefon, ale na koniec Nudna Lindsay zmusiła go, żeby ją
odprowadził do domu.
- Kiedyś znałam taką dziewczynę - powiedziała. - Wyszła za
chłopaka, który bardzo mi się podobał.
- Dzięki, mamo, bardzo mnie pocieszyłaś.
- Cóż, za każdą chmurą świeci słońce, bo ich małżeństwo jest
wyjątkowo nieudane. Tak więc wszystko dobre, co się dobrze kończy.
Nie chciałabym wpadać w przesadę, ale moja mama czasami
zachowuje się prawie normalnie.
16.00 Milutko tak siedzieć w domu tylko z mamą. Spytałam ją,
jak rozkochać w sobie każdego idiotę (nie wspomniałam, że czytałam
jej książkę, bo wtedy dowiedziałaby się, że grzebałam w jej
szufladach, i bez powodu wpadłaby w szał).
Kiedy piłyśmy piątą czekoladę na gorąco, mama postanowiła
wygłosić życiową mądrość:
Myślę, że powinnaś się rozluźnić i po prostu być sobą. Po co
udawać wyrafinowaną żyletę albo manipulować chłopakiem, żeby się
w tobie zakochał? W końcu to się stanie samo. To jedyna dobra rada,
jaką mogę ci dać: bądź sobą.
- I to mówi osoba, która przed przyjściem doktora Clooneya
umalowała się i założyła małą czarną?
Wstała.
- Cóż, bądź sobą, ale w granicach rozsądku. Następnym razem
przynajmniej kup sobie buty we właściwym rozmiarze.
Postanowiłyśmy, że nie będziemy zawracać Vatiemu głowy tą
całą aferą i wymigamy się „babskimi sprawami” aż do środy, kiedy to
powinnam znowu móc chodzić.
- To znaczy, że mogę nie iść do Stalagu 14? Och, dziękuję,
dziękuję, Mutti, tak bardzo cię kocham.
W podzięce za ten akt dobroczynności zgodziłam się przez
następne parę dni być bardzo miła dla Vatiego, Mutti i Libby.
Północ Ciekawe, co zrobił Masimo po koncercie? Ciekawe, do
którego numeru doszli? Błe. Zamknij się, mózgu, zamknij.
Poniedziałek, 6 czerwca
8.30 Muszę częściej symulować. Tata przyniósł mi filiżankę
herbaty, a mama zadzwoniła do Jas i powiedziała, że z powodu grypy
żołądkowej przez parę dni nie będzie mnie w szkole.
Mmmm, jak przytulnie.
Au, au, au.
10.00 To dopiero jest życie! Wyleguję się w łóżku, wszyscy
wyszli. Chyba pokuśtykam na dół, żeby coś przetrącić.
10.30 Całą wieczność nie byłam sama w domu w dzień
powszedni. Jak tu spokojnie, cicho i... pełno kotów. A więc to się
dzieje, kiedy my, łyse stworzenia, wychodzimy z domu - zaczyna się
Kocia Impreza.
Naomi wyciągnęła się wygodnie na kanapie w salonie. Mam
nadzieję, że jej nie za twardo. Kiedy wetknęłam głowę do środka,
sennie otworzyła jedno oko, ale stwierdziwszy, że nie niosę nic do
jedzenia, znowu zapadła w sen. Czuj się jak u siebie w domu, panno
Zdziro.
Gordy drzemie na stoliku, pewnie czekając na ważny telefon.
Angus jest upaprany dżemem i tarza się po jedwabnej bluzce, którą
mama zostawiła na desce do prasowania. Ale się wkurzy.
Przegoniłabym je, ale z powodu mojego stanu nie można tego
ode mnie wymagać.
10.40 Otworzyłam lodówkę i wyjęłam masło. Widniał na nim
odcisk kociej łapki. Mam nadzieję, że ci futrzani wariaci nie nauczyli
się otwierać drzwi lodówki? Niesamowite. Niedługo zaczną zakładać
nasze ubrania i jeździć cyrkowym samochodzikiem na kocie pikniki.
I bardzo dobrze.
12.00 Mam już dosyć. Ciekawe, co teraz robi Drużyna Asów?
Pewnie gadają o koncercie. Plotkują o mnie i Masimie. Lepiej, żeby
nie mówiły nic złego. Ale co złego mogłyby powiedzieć? Mam
nadzieję, że nadal prowadzą kampanię gapiactwa przeciwko Nudnej
Lindsay. Cieszę się, że dziś nie poszłam do szkoły, bo Lindsay nie
może się przede mną popisywać.
14.00 Miałyśmy dwóch tych samych chłopaków.
14.10 Ale Robbie, to znaczy Szarpidrut, spotykał się z nią tylko
dlatego, że się zdołowała, kiedy chciał z nią zerwać. Poza tym
rozpowiadała, że się z nim zaręczyła, chociaż to była nieprawda.
Myślę, że ma trochę nie po kolei w głowie.
Na pewno.
A swoją drogą to Szarpidrut bardzo miło zachował się wobec
niej i mnie. No bo w końcu ją rzucił. Moim zdaniem ona świetnie
nadaje się do tego, by ją rzucać. Gdyby tylko nie wyjechał do Krainy
Kangurów, to wszystko by się nie wydarzyło.
Ciekawe, co by się wydarzyło.
15.00 Wyjęłam list od niego i zdjęcie, które schowałam w głębi
szuflady. Wzięłam je ze sobą do łóżka. Co on pisze?
„Często o Tobie myślę”.
Ha!
Ale nie myślał o mnie dość często, by nie jechać na drugi koniec
świata.
Był moją pierwszą prawdziwą miłością. Tego podobno się nie
zapomina. Spojrzałam na jego zdjęcie. Był bardzo przystojny i miły.
Obejmował mnie nawet przy swoich kumplach i wcale się ze mną nie
krył.
15.45 Powspominałam stare, dobre czasy. Może powinnam do
niego napisać?
16.00 Chyba napiszę.
I może wyślę swoje zdjęcie.
Może któreś z Krainy Hamburgerów? Przypomnę mu o naszych
planach wyjazdu z zespołem.
Ha!
Ale na pewno nie wyślę tego, na którym siedzę na au-
tomatycznym bizonie.
16.10 Ani tego z tym starym dziadem w stroju Elvisa.
16.25 Ani tego w knajpie Davy'ego Crocketta, na którym jestem
w bobrowej czapce.
17.00 Ani jednego z tych w bizonich rogach i na golasa.
Tych nikt nie może zobaczyć. Nikt. Ani jeden człowiek.
Muszę o tym przypomnieć Jas.
Zrobię to od razu.
17.15 Zadzwoniłam.
- Jas, to ja. - Heeeej, jak tam twoje stopy?
- Zabandażowane. Słuchaj, nie wolno ci nikomu pokazać tych
zdjęć na golasa i z bizonimi rogami.
- O kurczę. Cha, cha, cha, cha, cha. Zupełnie o nich
zapomniałam. Ale to był odjazd.
- Tak, wiem, że wtedy wydawało nam się to bardzo amusant, ale
wiesz, te zdjęcia nie mogą wpaść w niepowołane ręce.
Żuła gumę, zastanawiając się.
- Taaak, wiem, o co ci chodzi. Pokażę je tylko Tomowi, kiedy
wróci. Wiesz, ile minut zostało do jego powrotu? Dwieście tysięcy...
- Jas, zamknij się - nie jesteś Władcą Czasu. Powiedz lepiej, co
się dziś działo w Stalagu 14.
18.00 Cóż, to była bardzo (nie)interesująca rozmowa. Powiem
wam, co się działo w Stalagu 14. Dokładnie nic.
- Czy wszyscy się zmartwili, że złapałam tego wirusa?
- spytałam.
- Nie, bo wszyscy wiedzieli, że chodziło o za ciasne buty.
Przecież mówiłyśmy, że te buty są za małe na twoje ogromne stopy.
- Jas, ja wcale nie mam ogromnych stóp. - Teraz masz! Cha, cha,
cha, cha, cha! Urocze.
- To bardzo, bardzo śmieszne, Jas - powiedziałam.
- Gdybyś miała ochotę się ubawić, to idź na ostry dyżur.
18.35 Krótko mówiąc, w szkole nie działo się nic ciekawego.
Nie było nawet Nudnej Lindsay, która tego dnia uczyła się w domu.
18.45 O Boże. Właśnie przyszło mi do głowy coś strasznego.
Nauka w domu - to może oznaczać „lekcje” z Masimem. Ona chyba
nie może mu się podobać aż tak bardzo? To niemożliwe.
Wtorek, 7 czerwca
Mam już serdecznie dosyć bycia inwalidką. Okroooopnie się
nudzę i jestem całkowicie bezwłosa - całymi godzinami depiluję sobie
nogi.
18.30 Zadzwoniłam do Jas.
Nie ma jej w domu. Całą rodziną poszli do kina.
Buu.
Nawet czekam z utęsknieniem na powrót rodzinki - to powinno
wam dać pojęcie, jakiego mam doła.
18.50 Przyszli rodzice i Libbs.
- Gingee, Gingee, to jaaaa!!!
Usłyszałam, jak sapiąc, biegnie do mnie po schodach.
Kopnięciem otworzyła drzwi mojego pokoju i wskoczyła na łóżko,
obsypując mnie pocałunkami.
- KOSIAM cię, sioscycko.
Nie mogłam jej z siebie zrzucić. - Libby, chciałabym...
- Buzi, buzi, buzi.
- Wystarczy, chciałabym...
- Mmmmm, ale z ciebie żyleta.
Co ona mówi? Myślałam, że w przedszkolu wydorośleje,
zamiast jeszcze bardziej zwariować.
Potem stanęła na łóżku, zaczęła kręcić pupą i śpiewać swoją
ulubioną piosenkę: - Seks tląba, seks tląba, jestem seks tląba. Zupełnie
jej odbiło.
19.30 Mmmm, na kolację zjadłam pyszną zapiekankę pasterską.
Mama przyniosła mi ją na tacy do łóżka. Oczywiście nie zrobiła jej
sama, ale przynajmniej zadała sobie ten trud i ją kupiła. Myślę, że na-
brałam dość sił, by zejść na dół, pooglądać telewizję i zapomnieć o
swoich smutkach.
19.33 O nie, nie mogę, bo tata zauważy plastikowe torby, które
założyłam sobie na stopy. Może poproszę go, żeby mi przyniósł
telewizor do mojego pokoju? Chociaż tyle mógłby zrobić dla obłożnie
chorej.
19.35 Już miałam go o to poprosić, kiedy usłyszałam ryk silnika.
Jak znam życie, to pewnie dziadek na motorze, w skórzanym
kombinezonie. I Maisie na tylnym siodełku, w bikini zrobionym na
drutach.
Wyjrzałam przez okno i prawie przez nie wypadłam.
To był Masimo!!! Naprawdę. Na swoim skuterze. Stał pod moim
oknem i właśnie gasił silnik.
Muszę popędzić jak wiatr... ojej, nie, nie mogę biegać. Muszę
pokuśtykać, pokuśtykać jak wiatr do... nie, nie, muszę zachować
spokój. Spokojnie, spokojnie, spokojnie. Kiedy wszyscy wokół ciebie
tracą głowę, ty powinnaś, powinnaś... natychmiast się umalować, ty
skończona idiotko!!!
19.38 Prędko, prędko, tusz do rzęs... szminka, błyszczyki, cienie
do powiek... proszę, proszę, niech ręce przestaną mi się trząść - nie
chcę wyglądać jak panda z ogromnymi stopami!!!
Nastroszyć włosy, nastroszyć włosy...
Co się dzieje na dole? Co? Co???
Przerwałam tuszowanie rzęs, pokuśtykałam do okna i
wyjrzałam.
Na dole stał tylko skuter.
Czyżby Angus pożarł Masima?
Wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
0 Boże, Boże, Boziuniu.
Załóż coś na siebie. Ukryj stopy!
Łatwo powiedzieć.
Muszę coś zrobić.
Zaczęłam grzebać w szafie.
Może te za długie dżinsy? Tak, tak, dobry pomysł. Bardzo długie
dżinsy, lekko ugięte nogi i... przejrzałam się w lustrze. Tak, tak, może
być, w ogóle nie widać mi stóp. Muszę tylko pamiętać, żeby mieć
lekko ugięte nogi i nie kuleć.
Dobra, dobra, będę gotowa, kiedy tata mnie zawoła. Powie mu,
że mam grypę żołądkową, bo nie wie o butach.
Nie wolno mi mówić o tym, że lekarz musiał mi rozcinać buty.
Nikomu nie wolno.
Dobrze, dobrze, bardzo dobrze.
Doskonale.
19.40 Co tam się dzieje?
Nie rozumieją, co mówi Masimo? Jego angielski nie jest aż tak
zły.
20.00 Co tam się dzieje??? Przecież Masimo chyba nie przyszedł
po to, żeby pogadać z moimi rodzicami? Chociaż mnie już nic nie
zdziwi. Może, tak jak Dave'owi Jajcarzowi, spodobała mu się moja
mama?
Zakradłam się na schody. Mama, tata i Masimo siedzieli w
salonie, więc dobiegały mnie tylko stłumione głosy. Nagle Libby
przemknęła pędem przez korytarz i wpadła do salonu. Usłyszałam, jak
mówi:
- Gordy zlobił wielką kupę. Boże kochany.
20.10 Musiałam biegiem wrócić do swojego pokoju, bo mama
nagle przeszła z salonu do kuchni i zawołała:
- Georgia, wiem, że siedzisz na schodach! Zejdź! Masz gościa, a
poza tym twój ojciec chce z tobą porozmawiać!
Mój ojciec?
Chce ze mną porozmawiać?
Mam gościa?
Zupełnie jak w Zwichrowanych wzgórzach. Jeżeli Masimo ma na
sobie obcisłe bryczesy i fular, to chyba zwariuję.
Okropnie mnie zemdliło.
Najpierw poszłam do kuchni.
Mama parzyła kawę w ekspresie. O kurczę.
- Co jest? - spytałam.
- Och, ucięliśmy sobie pogawędkę z Masimem. Uroczy jest,
prawda?
- Pogawędkę? Wy ucięliście sobie POGAWĘDKĘ? Zostawiłaś
tatę samego, żeby GAWĘDZIŁ z osobą, z którą nie powinien
zamienić ani słowa? O czym to gawędziliście?
- Masimo przyszedł, żeby nas, a zwłaszcza twojego ojca, spytać,
czy może cię w przyszłym tygodniu zaprosić na kolację.
Normalnie odebrało mi mowę.
20.16 Mama kazała mi pójść do salonu.
Masimo siedział na kanapie z Libby na jednym kolanie. Kiedy
weszłam, wstał, biorąc ją na ręce, i się uśmiechnął. A wtedy serce mi
zaśpiewało. Lada chwila miało się rozpętać istne piekło, ale on
wyglądał taaak czadowo. Vati stał przed kominkiem z rękami
założonymi z tyłu. Nagle zobaczyłam, że pali cygaro. Zwykle wypalał
jedno tylko w Boże Narodzenie, a potem zawsze robiło mu się
niedobrze. Co się, do diabła, dzieje?
- Och, witaj, Georgio - powiedział. - Masimo i ja właśnie
ucięliśmy sobie pogawędkę.
Boże kochany, znowu padło to słowo.
- Ciao, Georgia - powiedział Masimo.
- Georgio, usiądź, proszę. Connie, ty też - odezwał się Vati.
Czułam się jak w krzyżówce horroru z My Fair Lady.
Nie wiedziałam, co innego mogę zrobić, więc usiadłam. Mama
zrobiła to samo. Zaraz potem usiedli Vati i Masimo. Oparłam się
pokusie, by znowu wstać i sprawdzić, czy i oni się podniosą.
- Masimo przyszedł, żeby spytać, czy może cię zaprosić na
kolację - powiedział tata - a ja po starannym namyśle uznałem, że pod
paroma warunkami... jest to... do przyjęcia dla mnie i twojej matki.
Kompletnie mu odbiło czy jak? Przecież on pracuje w
wodociągach i co prawda topi ludzi i wypędza ich z domów, ale nie
jest w mafii.
Zaczął ględzić o godzinie powrotu i odpowiednim zachowaniu.
Jak Ojciec Chrzestny. Pewnie każe nam się do siebie zwracać „II
Ministrone”. Totalne brednie o honorze reputacji rodziny i tak dalej.
Okropnie się wstydziłam. A Masimo co chwila wtrącał coś w rodzaju:
„Oczywiście, zrobię, jak pan każe, zaopiekuję się motto - mi
dispiace
, proszę mi wybaczyć mój angielski, troskliwie zaopiekuję
się państwa córką”.
Uśmiechnął się do mnie.
- Dostanie nawet własny kask.
A mama wybuchnęła śmiechem jak wariatka, jakby w życiu nie
słyszała zabawniejszego słowa niż „kask”.
21.00 Zdołałam pogadać z Masimem dopiero pod koniec tego
koszmarnego spotkania. Kiedy poszedł do swojego skutera,
odprowadziłam go do furtki.
- Masimo, bardzo cię przepraszam za rodziców - powiedziałam.
- Po tysiąckroć cię za to dispiagam.
Odparł z uśmiechem:
- Pomyślałem, że tylko w ten sposób uda mi się zwrócić twoją
uwagę. Teraz zwróciłaś na mnie uwagę, tak?
- O, tak, jasne jak słońce, stary. Roześmiał się.
Molto (wł.) - bardzo; mi dispiace (wł.) - przykro mi, przepraszam.
- Lubię, kiedy mówisz, to brzmi tak...
- Idiotycznie?
Znowu się roześmiał i podał mi jakąś karteczkę.
- Proszę, to dla ciebie. Zadzwoń do mnie, cara
, i daj mi znać,
czy będziesz chciała się ze mną spotkać we wtorek. Ciao.
Wbił we mnie ten swój magnetyczny wzrok. O Boże kochany,
kolana się pode mną ugięły, cała przemieniłam się w galaretę i nagle
okropnie zachciało mi się iść do siusialni.
I wtedy odjechał z rykiem silnika.
21.05 Wróciłam do domu. Przy odrobinie szczęścia udałoby mi
się wślizgnąć bez zwracania no siebie uwagi psów stróżujących. Ale
nie, miałam pecha Vati wyszedł z salonu.
- Sprawia wrażenie miłego młodego człowieka. Uprawia sport i
tak dalej. Dobra rodzina, zdrowy tryb życia.
- Błyszczący nos, elegancki płaszcz i tak dalej - dokończyłam.
- Powiedziałem twojej mamie, że jesteś jeszcze za młoda na
umawianie się z chłopcami, że powinnaś skupić się na nauce - ciągnął.
O kurczę, wkroczyłam w tatową strefę mroku. Uciekłam
najszybciej jak się dało, zważywszy na ranne nogi, mówiąc:
- Och, tato, wiesz, zakręciło mi się w głowie, muszę się położyć.
W moim pokoju
Taaak! Tak do kwadratu i wow! Umówiłam się z Bogiem
∗
Cara (wł.) - kochanie, droga.
Miłości. Spojrzałam na karteczkę, którą mi dał. „Masimo 766739.
Zadzwoń. Proszę”.
Miałam jego numer. Już nie musiałam czekać, aż zadzwoni.
Koniec z „narka”!
Uwolniłam się od tego raz na zawsze!
22.00 Boże, jaka jestem szczęśliwa.
Znad łóżka patrzyło na mnie zdjęcie Szarpidruta.
Może napiszę do niego później.
Jako przyjaciółka.
Stara, dobra przyjaciółka.
Dobra przyjaciółka, która woli Włoskie Rumaki!
Chciałabym móc do kogoś zadzwonić i o wszystkim
opowiedzieć. Jutro koniecznie muszę pójść do szkoły, nawet gdyby
Jas miała mnie tam zanieść na barana.
22.30 Z radości chyba nie usnę!
Jak się ubrać? Czy rzeczywiście pójdziemy na kolację, czy to
chytry plan, by się ze mną poprzytulać? Jeszcze nigdy przedtem nie
byłam z chłopcem na kolacji.
23.00 Coś wam powiem, na pewno nie zamówię cappuccino,
żeby nie zafundować sobie wąsów z pianki. Jeżeli rzeczywiście mamy
wybrać się na kolację, to lepiej z wyprzedzeniem zaplanuję, co
zamówić, bo nie chciałabym całować się z Masimem z ustami
ociekającymi sosem pomidorowym.
„Czyjeż to FIGI przez okno wyzierają”?
Środa, 8 czerwca
Stalag 14
Stał się cud i czuję się o wiele lepiej. Mogę zmienić bandaże na
cieńsze!!!
Ale nawet gdybym nie miała stóp, chodziłabym na rzęsach...
Cha, cha, cha, cha, cha, niezły dowcip.
- Niezły dowcip, prawda, Jazzy Spazzy? - spytałam Jas.
- Jaki dowcip?
Na korytarzu
9.00 Zobaczyłam Nudną Lindsay, cha, cha, cha, cha. Zgromiła
mnie wzrokiem i kazała pospieszyć się na lekcję. Sama się pospiesz,
stara stringaro.
Pilne zebranie taktyczne na boisku
Rosie powiedziała:
- Moje motto brzmi: „Bądź gotowa”.
- Nie wiedziałam, że jesteś skautką - odparła Ellen.
- Nie? O, tak, Sven i ja jesteśmy zapalonymi skautami, czuj -
czuj - czuwaj i tak dalej.
Zaczynało im kompletnie odbijać, więc szybko wtrąciłam:
- To jak myślicie, co powinnam zrobić? Jak mam się zachować?
Czy on rzeczywiście zabierze mnie na kolację?
Po długiej konsultacji i intensywnym kiwaniu głowami cała
drużyna doszła do wniosku, że powinnyśmy zaimprowizować randkę,
żeby przygotować mnie na prawdziwe spotkanie z Masimem.
W sobotę wybieramy się do Ro Ro, kiedy jej rodzice wyjdą na
krykieta. Zamierzamy poćwiczyć przed moją gorącą randką. Będą
przekąski. Ale Svena nie zapraszamy.
Musiałam błagać o to Rosie.
- On bardzo, bardzo by się przydał, mógłby przedstawić męski
punkt widzenia - stwierdziła.
- A nie może przekazać go tobie, wtedy ty byś przekazała go
mnie? Bo jak przyjdzie, to cały dzień będziecie się całować przy nas.
Poza tym na pewno coś stłucze.
W końcu Rosie niechętnie się zgodziła.
W domu
18.00 Już nie mogę się doczekać, kiedy opowiem o tym
Dave'owi Jajcarzowi. Zadzwoniłam do niego, kiedy rodzice poszli na
dzień otwarty do przedszkola, do którego ma chodzić Libby. Myślę,
że nigdzie nie zechcą jej przyjąć. Zabroniono jej śpiewać „dupnej
piosenki” i zabierać ze sobą Gordy'ego. Rodzice popełnili błąd,
pozwalając jej założyć kostium geparda, bo a) jest dla o połowę
mniejszego dziecka i b)
Libby przemienia się w nim w geparda. No, ale nigdy nic nie
wiadomo.
Ale na czym to ja stanęłam? A, tak, Dave Jajcarz.
Zadzwoniłam do niego. Miałam nadzieję, że nie zastanę u niego
mojej najlepsiejszej kumpelki Rachel.
Odebrał Dave.
- Cześć, Poszukiwaczko Sensacji.
- Dave, to ja. Wydarzyło się coś bardzo, bardzo cudownego i
bon. Wybieram się na randkę z Masimem! Przyjechał do mnie na
skuterze i spytał mojego tatę, czy może mnie zabrać na kolację!!!
- Włosi to straszne palanty - odparł Dave.
- Dave!!! Czy ty nic nie rozumiesz? Masimo zaprosił mnie na
randkę! Umówiłam się z nim!
- Cóż, cieszę się, Seksowny Kociaku, ale zapamiętaj moje słowa:
on skacze z kwiatka na kwiatek. Może to po prostu Kosmiczna
Podjarka?
Miał jakiś dziwny głos.
- Dave, masz jakiś dziwny głos. Dobrze się czujesz?
- Nie bardzo. Musiałem rozstać się z Rachel. Rozstać się z
Rachel?
- Dlaczego? - spytałam. - Ona jest taka... No, jest taka, wiesz...
nie?
Kurczę, przemieniłam się w Ellen.
- Nie mogłem tak dalej. W każdym razie jest bardzo zdołowana.
Właśnie ode mnie wyszła. Płakała, a ja czułem się podle.
- Och, bardzo mi przykro.
Ale szczerze mówiąc, wcale nie było mi przykro. Potem
powiedziałam o tym Jas, do której zadzwoniłam w następnej
kolejności. Nieczęsto mogę bez skrępowania dzwonić z własnego
domu, więc chciałam załatwić parę spraw naraz.
- Dlaczego tak się przejmujesz, z kim chodzi Dave? - zdziwiła
się. - Przecież on nie jest w twoim haremie ani nic w tym stylu. Poza
tym Rachel była miła - w przeciwieństwie do ciebie.
Boże, jaka ona bywa irytująca. Żałuję, że do niej zadzwoniłam,
zwłaszcza że znowu wyskoczyła z tym: „Zgadnij, ile minut zostało do
powrotu Toma”.
Sobota, 11 czerwca
14.00 Cała paczka przyszła do Rosie na trening przed moją
randką.
Rosie powiedziała, że będzie udawała Masima, a reszta ma się
przyglądać i oceniać jak jury w jakimś teleturnieju.
14.10 Rosie poszła do swojego pokoju, mówiąc:
- Będę Masimem, więc muszę się wprawić w nastrój na miłość.
Wróciła pięć minut później z przyklejonymi wąsami i bananem
w dżinsach.
- Po co włożyłaś sobie banana do dżinsów? - zdziwiłam się.
- To był pomysł Svena - wyjaśniła. - Banan ma reprezentować
wężyka.
- Yyy... to znaczy jak u chłopaka tego no... yyy - wydukała
Ellen.
- Dokładnie tak, moja mała kumpelko. Dosyć obrzydliwy
pomysł.
- OK, zaczynajmy, bo muszę wcześnie wrócić do domu -
powiedziała Jas. - Do przyjazdu Toma zostało tylko dziewięćdziesiąt
dziewięć godzin. Muszę się przyszykować. Co zrobisz, kiedy
zobaczysz Masima? - Wskazała na Rosie, która szła w bardzo dziwny
sposób i poruszała wąsami. - Oto Masimo - wysoki, opalony,
wyrafinowany Włoch. Co więc robisz?
- Yyy... rzucam mu się na szyję i zacałowuję go na śmierć? -
zaczęłam się głośno zastanawiać. - Próbuję nie udusić się w jego
sztucznych wąsach albo nie rozdrażnić mu banana?
- A co piszą w Jak rozkochać w sobie każdego idiotę? - spytała
Jools.
Mabs akurat trzymała tę książkę, więc otworzyła na rozdziale
„Pierwsze wrażenie”.
15.00 Mam podejść do niego, kołysząc biodrami, spojrzeć na
niego, odwrócić wzrok, pobawić się włosami i trochę nimi
popotrząsać. Jeżeli zostanie mi jeszcze nieco czasu, powinnam lekko
oblizać wargi.
- Piszą tu, że powinnaś powiedzieć coś zabawnego i
interesującego, żeby zacząć rozmowę. Jeżeli on rzuci dowcip, masz
zawyć ze śmiechu jak przysłowiowa hiena.
Zaczęłam kołysać biodrami, potrząsać włosami i oblizywać
wargi, patrząc na Rosie, a reszta dziewczyn siedziała w milczeniu,
żując gumę. Rosie powiedziała (jej zdaniem z włoskim akcentem, ale
zabrzmiało to idiotycznie):
- Ciao.
- Ciao - odparłam. - Yyy... prego
- Ciao.
Wszystkie dziewczyny wyczekująco wbiły we mnie wzrok.
- Masimo, czy wiesz, że Spartanie... - zaczęłam - ...no, w
dawnych czasach w Sparcie, która leży całkiem blisko Włoch...
Rosie udała, że zasypia.
- Więcej życia - powiedziała.
- No, że głodzili nastoletnich chłopców prawie na śmierć, żeby
zmusić ich do kradzieży jedzenia, a który dawał się złapać, był
bezlitośnie chłostany?
Dziewczyny spojrzały na mnie bez słowa.
- I ty uważasz, że to zabawne i interesujące? - spytała Mabs.
Szczerze mówiąc, tak właśnie uważam. I właśnie dlatego moje
życie jest takie smutne: nie potrafię być tak powierzchowna jak inni.
- Zastanów się, co go może zainteresować - może coś, co ma
związek z Rzymem? - zasugerowała Jools.
- Wiedziałeś, że od czasów papieżycy Joanny zaczęto po
wyborze nowego papieża sprawdzać, czy to facet, czy kobitka? -
spróbowałam raz jeszcze.
- Nie bardzo łapiesz, prawda? - zareagowała Rosie.
Godzinę później
Prego (wł.) - proszę.
Wolno mi mówić o muzyce, pogodzie i wszystkim, co ma
związek z nim samym.
- Ale ja o nim wiem tylko tyle, że niesamowicie mi się podoba -
westchnęłam.
17.00 Po czterech tubach pożywnych czipsów Pringles, udało
nam się wymyślić odzywki: „Ciao, super, że się spotkaliśmy” oraz:
„Cóż za piękny wieczór”.
Mam nadzieję, że nie będzie lało, bo się wydurnię.
A teraz przejdźmy do kolacji.
Zasadniczo mam udawać, że dużo jem, ale w rzeczywistości nie
zjeść prawie nic - żeby niechcący nie zadławić się na śmierć.
- Mogłabyś zamówić pożywną zupę, ale nie siorb tak jak zwykle
- powiedziała Jas.
- O czym ty mówisz? - zdziwiłam się.
- Och, teraz nie mogę się w to zagłębiać, muszę lecieć. Ale
pamiętaj, nie rób tego.
I poszła.
Boże, jak ona mnie irytuje.
18.00 Mam go UWAŻNIE słuchać.
- A kiedy się roześmiejesz, to nie spontanicznie, i pamiętaj, żeby
nos ci się nie rozpłaszczył na pół twarzy.
18.30 W końcu doszłyśmy do przytulanek.
- Jak myślicie, czy włoscy chłopcy całują się tak samo jak
angielscy? - zadumałam się.
- Nie wiem, czy robią coś innego z językami i jak trak - tują uszy
- odparła Rosie. - Będziesz musiała nam zdać szczegółowy raport. Do
którego numeru pozwolisz mu dojść na pierwszej randce?
- Planowałam do szóstego. Pocałunek trwający ponad trzy
minuty bez przerwy oznacza dużą zmysłowość, ale nie zdzirowatość.
- Ponieważ jednak przez dłuższy czas nie miałaś praktyki,
proponuję, żebyś poeksperymentowoła na mojej łydce - powiedziała
Rosie.
Co???
Mowy nie ma, za Chiny Ludowe.
Nie, nie i jeszcze raz NIE.
18.45 Klęczę i całuję się z łydką Rosie, a Drużyna Asów bacznie
mnie obserwuje.
Dlaczego ja to robię?
Rosie wykrzykuje instrukcje:
- Tak, tak, dobrze! Dobrze. I oddychaj. Nie gryź! Nie gryź!!!
Teraz trochę possij. Rozluźnij język i... koniec.
Matko kochana. Całowaliście się kiedyś z czyjąś łydką? Z łydką
kumpeli, która ma na twarzy sztuczne wąsy? Cóż, mam nadzieję, że
nigdy nie będziecie musiały tego robić, tylko tyle chciałam
powiedzieć.
19.00 Wychodząc, zwróciłam się jeszcze do dziewczyn:
- Jak myślicie, powinnam go spytać, jakie ma intencje vis - à -
vis
- Myślę, że powinnaś się zachowywać, jakby w ogóle nie
istniała, i w ten sposób delikatnie podkopać jej pozycję.
Hmmm. Dobra rada.
Słowo daję, my naprawdę jesteśmy Starymi, Mądrymi
Indiankami.
Poniedziałek, 13 czerwca
Na angielskim
14.00 Jeszcze nigdy w życiu tak się nie uchachałam. Dziś
miałyśmy pierwszą pełną próbę MacPalanta.
Co najlepsze, na próbie pojawiły się chłopaki z Foxwooda, a
wśród nich i Dave Jajcarz.
Ten dzień zapisze się złotymi zgłoskami w historii.
Kiedy Dave i jego kumple przyjechali autobusem, rozpętało się
istne piekło. Gdy ruszyli przez boisko, wszystkie dziewczyny
podbiegły do okien, zaczęły machać i piszczeć. Sokole Oko i jej
Oddziały Szturmowe groziły zabalsamowaniem, ścięciem głowy i tak
dalej, ale nikt nie zwracał na nie uwagi.
Te z nas, które grały w sztuce, zeszły go głównego holu na
zwykłe kazanie w wykonaniu olbrzymiej kobiety - - pszczoły (czyli
Chudej). Kiedy weszłyśmy, chłopcy stali z tyłu. Gdy ich mijałam,
Sokole Oko spytała:
Vis - à - vis (fr.) - naprzeciwko, twarzą w twarz; tu w znaczeniu: wobec.
- Georgio Nicolson, dlaczego wytuszowałaś rzęsy?
- To z powodu jaskrawego oświetlenia, proszę pani -
wyjaśniłam. - Gdybym nie umalowała rzęs, publiczność nie
zobaczyłaby mojego wyrazu twarzy, a to by odebrało emocjonalny
ładunek...
- Zamknij się.
Potem przyczepiła się do Ellen.
- Ellen, dlaczego umalowałaś usta błyszczykiem?
- Dla dobra sztuki, proszę pani. - Aha, a kogo grasz?
Ellen odparła, że czarownicę, a wtedy Sokole Oko kazała jej iść
do kibla i zetrzeć błyszczyk.
Kiedy Chuda weszła na scenę, chłopaki zaczęli cicho śpiewać:
„Kto zjadł wszystkie ciasteczka, kto zjadł wszystkie ciasteczka?”.
Chuda trzęsła się jak galareta z wieprzowych nóżek.
- Dosyć tego. Proszę o ciszę. Spodziewam się od was dojrzałego
zachowania. Macie szansę udowodnić, że obdarzyliśmy zaufaniem
właściwe osoby. Wiem, że mogę liczyć na to, iż będziecie się
zachowywać z powagą i godnością. I wtedy wybuchła pierwsza
śmierdząca bomba.
Za kulisami
Pan Attwood, nasz dozorca na pół etatu i wariat na cały etat,
dostał ataku histerii. Naprawiał na dachu jakieś światła, kiedy jeden z
chłopaków zabrał mu drabinę.
Dave'owi, chociaż podobno złamał serce Rachel, chyba trochę
poprawił się nastrój.
- Rachel wyliże się z tego - powiedziałam uprzejmie. - Georgio,
jak to powtarzałem niejednokrotnie, masz wielkie serce. A z innej
beczki: czy do roli Macduffa założysz krótką spódniczkę i rajtuzy?
- Dlaczego? Czy Macduff był transwestytą?
- Prawdę mówiąc, tak.
Dave zajmuje się „oświetleniem”, co oznacza, że cały czas nic
tylko flirtuje za sceną i powoduje zamieszanie, a światło zapala tylko
raz - na samym początku. A i to nie w porę.
Za kulisami, wygłupiamy się z chłopakami i Dave'em Jajcarzem
15.15 Uśmiałam się tak bardzo, że prawie zapomniałam o
Masimie. Powiedziałam Dave'owi, że Hamburgerianie, daj im, Panie
Boże, zdrowie, mówią na majtki „figi”, czym był niesamowicie
oczarowany. W ogóle nie wygląda na pogrążonego w rozpaczy,
chociaż powinien, zważywszy na to, że bezdusznie rzucił swoją
dziewczynę.
15.20 Dave uczepił się tych „fig” i nie chce się odczepić. Już
mnie brzuch boli ze śmiechu, a nie mogę się uspokoić. Panna Wilson
na pewno niedługo mnie zabije, ale nic na to nie poradzę. Zasadniczo
chodzi o to, że Dave niemal każde słowo zastępuje słowem „figi”, co
wychodzi bardzo, bardzo amusant. Na przykład w zbiorowej scenie
bitwy zaczął śpiewać Do przodu, rycerze Gandalfa, ale wstawił „figi”
do refrenu. Tak więc hymn ten w jego wykonaniu brzmi: „Do przodu,
rycerze Gandalfa, maszerujcie na wojnę, z jego FIGAMI na
sztandarach”.
15.30 „Na wzgórzach rozbrzmiewają dźwięki FIG”.
15.33 Okropna R Green występuje w podwójnej roli: jako moja
żona oraz dysponentka broni.
15.35 Mówiąc „dysponentka broni”, mam na myśli to, że trzyma
pistolet startowy, który zostanie wykorzystany do efektów
dźwiękowych w scenach bitwy. Ma też petardy, które będzie rzucać
za kulisami razem z Pryszczatym Normanem, swoim towarzyszem w
idiotyzmie.
Panna Wilson powiedziała nam, że premiera tej sztuki Szekspira,
która odbyła się w 1613 roku, została przerwana, gdy od wystrzału z
armaty zapalił się dach i cały teatr doszczętnie spłonął. Tak więc
zawsze zostaje nam iskierka nadziei.
15.37 Pan Attwood przygotował wiadra z piaskiem, więc istnieje
szansa na to, że wybuchnie pożar. Byłoby to najwłaściwsze
zakończenie jego kariery - obecność przy spłonięciu szkoły.
15.50 Czy wszyscy pamiętają słynną scenę żonglowania
pomarańczami w MacPalancie? Nie? Cóż, my ją włączyliśmy do
swojej adaptacji. Panna Wilson twierdzi, że przedstawieniu doda ona
kolorytu. Hmmm. Zwariowała czy jak? Scena ta ma miejsce podczas
uczty, kiedy MacPalant planuje zamordować jakiegoś innego
MacSzkota. Panna Wilson kazała żonglować Melanie Andrews i
Mabs (które w późniejszej scenie grają drzewa).
Są w tym denne, ale obiecała, że będą mogły założyć sztuczne
wąsy.
- Martwię się o dyndaki Melanie - zwróciłam się do Dave'a. -
Mam nadzieję, że nie nastąpi jakaś pomyłka i Melanie nie zacznie
nimi żonglować.
Szkoda, że nie widzieliście Pryszczatego Normana i innych
chłopaków, jak się kręcili w pobliżu, udając, że zwijają kable, za
każdym razem, kiedy Melanie wchodziła na scenę. Każdy chciał się
pogapić na jej dyndaki.
Nawet Dave nie odrywał od niej wzroku, chociaż pomarańcze
latały na wszystkie strony.
- Ta dziewczyna ma parę obszarów wyjątkowego piękna. Mam
nadzieję, że są dobrze chronione.
16.30 Po próbie Dave poszedł z nami. Objął mnie w talii. To był
bardzo, hmm, serdeczny gest. Jak na Dave'a przystało, jego dłoń niby
to od niechcenia wędrowała do moich dyndaków. W końcu musiałam
mu dać żółtą kartkę i surowe ostrzeżenie. Najwyraźniej zrobiło to na
nim wrażenie, bo zanim się pożegnał, po - całował mnie w usta (!) i
powiedział: „Narka”. Hmmmm.
W
domu
Mama, Vati, Libbs i futrzane świry - wszyscy pojechali na
wyprawę cyrkowym samochodzikiem. Super.
Czas zadzwonić do Masima.
Umalowałam usta błyszczykiem i lekko wytuszowałam rzęsy.
Dobra, już.
Ale najpierw zdejmę szkolny mundurek i założę coś
superanckiego, ale wygodnego.
Już, już.
Czy wabiki na chłopców to przesada?
Minutę później
- Jas.
- Co?
- Zaraz zadzwonię do Masima.
- Dobrze. Do widzenia. - Jas.
- Co? Słuchaj, do powrotu Toma zostały tylko dwadzieścia
cztery godziny i...
- Dobra, udław się. Dzwonię.
Dwie minuty później
No więc tak. Zaprosił mnie, co musi oznaczać, że chce się ze
mną spotkać. Chyba że numer, który mi dał, to numer skrytki
pocztowej albo liczby do skreślenia w totolotku. U - ła, mój mózg
zawędrował do Krainy Szaleństwa. Muszę się pozbierać.
Swobodna, wesoła, z nutką zachęty - taka muszę być.
Czy przełamać pierwsze lody, opowiadając dowcip?
Tak, tak, dobry pomysł. Powiem po prostu: „Ciao, Masimo. To
ja, Georgia. Wiesz, jak odróżnić wiewiórkę od fortepianu?”. On
odpowie z tym swoim uroczym akcentem: „Non capisco
, Georgia.
Jak?”. A ja: „Postawić pod drzewem. To, co na nie wejdzie, na pewno
nie jest fortepianem”, a on zacznie się śmiać i śmiać, i śmiać jak... jak
jakiś śmiałek.
Dobrze, dobrze, doskonale. I nie będę do tego musiała mieszać
Sparty i papieżycy Joanny.
I gaci.
Dwie minuty później
Wykręciłam jego numer.
O nieeee, w słuchawce rozległ się sygnał. Masimo może zaraz
odebrać. O nieeeee.
Trzasnęłam słuchawką.
Spokojnie, spokojnie, spokojnie, spokojnie.
Już miałam spróbować ponownie, kiedy telefon zadzwonił.
Podniosłam słuchawkę i powiedziałam:
- Słuchaj, możesz się rozłączyć? Muszę zadzwonić w bardzo
ważnej sprawie.
- Georgia? - usłyszałam głos Masima. - Dzwoniłaś do mnie?
O, w mordkę jeża.
Non capisco (wł.) - nie rozumiem, nie mam pojęcia.
Zupełnie zapomniałam o dowcipie i wymyśliłam jakąś
badziewną historyjkę, że kiedy dzwoniłam, ktoś zapukał do drzwi,
musiałam otworzyć i okazało się, że to ludzie zbierający pieniądze na
bezdomne figi. Nie wiem, dlaczego tak powiedziałam, Dave Jajcarz
zaraził mnie tymi figami.
Myślę jednak, że nic z tego nie zrozumiał, bo i tak chce się ze
mną umówić.
Cudownie i fantastycznie mi się z nim rozmawiało.
Ma przepiękny głos przez telefon.
Umówiliśmy się na jutro o 19.30 we włoskiej knajpce.
Bennissimo
!!!
Wtorek, 14 czerwca
Dzień ciągnął się jak makaron. Na podwójnym francuskim
zaczęłam się malować. Niestety, mogłam tylko pomalować sobie
paznokcie, bo gdyby Madame Slack zauważyła choć cień makijażu,
pewnie posłałaby mnie na gilotynę.
Potem popędziłam do domu.
Operacja „Pójść na randkę z Bogiem Miłości i nie zrobić z siebie
skończonej idiotki”
17.00 Na szczęście moje stopy już wróciły do normalnego stanu.
Nerwowo kręcę się po pokoju.
Drużyna Asów dzwoniła chyba ze czterdzieści milionów razy.
Dziewczyny pytały, jak się ubiorę. „Niekompletnie” - tak brzmi
Benissimo (wł.) - bardzo dobrze.
odpowiedź, bo cały czas muszę odbierać telefon.
18.30 Muszę powoli zbierać się do wyjścia. Moje włosy chociaż
raz wyglądają całkiem normalnie, a buty i spódnica pasują do siebie.
Stopy zmieściły mi się do butów, co jest dużym plusem.
Zeszłam na dół tak cicho, jak tylko się dało, ale na dole zebrała
się cała Komisja Wariatów. Czekali na mnie przy drzwiach. Nawet
Angus oderwał się od figlów z Naomi. Stał w kuchni, kaszląc i
chrząkając i w ogóle wyglądał na chorego. Nagle zauważyłam, że ma
w pyszczku żabę, którą usiłuje zjeść. Co za obrzydlistwo. Tym
bardziej że żaba wciąż żyła. Mama zajęła swe zwykłe stanowisko na
stole i wrzasnęła do taty, żeby wygonił Angusa na dwór. Gordy
próbował uszczknąć kawałek żaby, a Angus pacnął go po głowie.
Skorzystałam z okazji i się wymknęłam.
19.30 Kiedy przyszłam na miejsce, byłam okrooopnie
zdenerwowana. Masimo czekał na mnie na zewnątrz. Nigdy w życiu
nie widziałam przystojniejszego chłopaka. Dlaczego on się ze mną
umówił? Może z litości?
A może jako chrześcijanin lubi pomagać niedorozwiniętym?
Tak, to całkiem możliwe.
Na mój widok uśmiechnął się i nagle poczułam się jak
najpiękniejsza dziewczyna na świecie.
- Przyszłaś - powiedział. - Tak się cieszę.
Otworzył przede mną drzwi. Myślę, że tak czują się dorosłe
kobiety. Podszedł do nas właściciel restauracji.
- Dobry wieczór, Masimo, come stai?
I zaczęli rozmawiać po włosku. Potem podeszliśmy do naszego
stolika. Usiadłam, nie rozwalając krzesła w drzazgi, więc zaliczyłam
udany początek.
Dziesięć minut później
Złożyliśmy zamówienia, a ja chyba nawet nie powiedziałam nic
nienormalnego. Albo może po prostu Masimo nie zna angielskiego na
tyle dobrze, żeby się zorientować, że jestem idiotką.
Dwadzieścia minut później
Znowu zaczęłam bredzić o figach. Będę musiała zrobić kocówę
Dave'owi Jajcarzowi. Mistrzowi Fig. Stop, stop.
- Mój dom, moja rodzina jest w Weronie - mówił Ma - simo. -
Tam jest bardzo pięknie. Chciałbym, żebyś kiedyś zobaczyła to
miasto. To właśnie w nim rozgrywa się akcja Romea i Julii.
Pałaszowałam pizzę. Szło mi całkiem nieźle. Kroiłam bardzo
małe kawałeczki, żeby nic mi nie wypadało z ust. Niestety, w pewnym
momencie złamałam przysięgę, jaką złożyłam samej sobie, i cytując z
Romea i Julii, powiedziałam:
- „Ale sza, czyjeż to FIGI przez okno wyzierają?”. I parsknęłam
śmiechem, chrząkając jak prosiak. O nieeee.
Na szczęście Masimo również się roześmiał. Nie w stylu: „Boże,
muszę stąd uciekać”, tylko bardzo miło. Jakby naprawdę mnie lubił.
Godzinę później
Posiłek, co zdumiewające, przebiegł bez większych zakłóceń.
Bardzo fajnie mi się gadało z Masimem. On jest taką krzyżówką
Dave'a z Szarpidrutem. Przy nim nie żartuję i nie wygłupiam się aż
tak bardzo jak z Dave'em, ale i nie zapominam języka w gębie i nie
bredzę bez sensu jak z Szarpidrutem.
Uświadomiłam sobie, że świetnie się bawię. W duchu
podziękowałam Gandalfowi/Sandrze.
W pewnym momencie zaczęło narastać napięcie między nami.
Masimo dotknął mojej dłoni i zajrzał mi głęboko w oczy. Jego
bursztynowe tęczówki są nakrapiane ciemniejszymi żółtymi
plamkami. O kurczę, oboje robimy lepkie oczy. Poczułam, że mózg
wycieka mi uszami.
- Masz oczy jak kociak, który się napił vino rosso
- powiedział.
To dobrze czy źle?
Uznałam, że dobrze, starając się nie myśleć o zezowatym
Gordym. Zapłacił za nasze pizze i powiedział:
- Masz ochotę na spacer? Taki ładny wieczór. Moglibyśmy
razem popatrzeć na gwiazdy.
Już miałam powiedzieć: „Może zobaczymy spadające FIGI?”,
ale ugryzłam się w język.
Poszliśmy na łąkę na przedmieściach. Był piękny, ciepły
wieczór.
Vino rosso (wł.) - wino czerwone.
- Czy jest ci freddo? - spytał Masimo.
O Boże kochany! Chyba nie zacznie mówić o elfach i hobbitach,
jak to chłopcy, co?
Potem jednak dodał:
- Przepraszam. Chciałem spytać... jak to się mówi po angielsku...
czy jest ci zimno.
- Yyy... - odparłam. Objął mnie.
Mało nie zemdlałam z niecierpliwości. Całe moje ciało aż
prosiło o pocałunek. Zastanawiałam się, co teraz zrobi Masimo.
- Spójrz, caro, spadająca gwiazda - powiedział.
I rzeczywiście, zobaczyłam spadającą gwiazdę. Pomyślałam
sobie życzenie: żeby na świecie zapanował pokój i żebym doszła do
numeru szóstego.
I spełniło się!!!
Oczywiście nie pokój na świecie, chociaż nigdy nic nie
wiadomo.
Kiedy spojrzałam na spadającą gwiazdę, Masimo ujął mnie pod
brodę i delikatnie odwrócił moją głowę do siebie. A potem pocałował
mnie tak jak wtedy, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Leciutko.
Jak ciotka Jas, ta lesbijka.
Pomyślałam: „O nie, znowu to samo, znowu legnę na łożu
boleści”. Ale potem pocałował mnie jeszcze raz. Tym razem trochę
mocniej. Było cudooownie, fantastyyycznie i czadersko. Odruchowo
zaczęłam śpiewać w myślach piosenkę z musicalu Dźwięki muzyki:
„Na wzgórzach rozbrzmiewają odgłosy FIG!”. Zamknij się, mózgu. I
wypad z mojej głowy, Julie Andrews. Jak chcesz, to sama się całuj w
skórzanych spodenkach.
Kiedy mój mózg tak ględził sam do siebie, Masimo zmienił
technikę całowania. Zaczął pokrywać moją szyję leciutkimi
pocałunkami. Od moich uszu do obojczyka i z powrotem do ust.
Wow, woow, po trzykroć wooow! Zamieniłam się w Dziewczynę z
Roztopioną Szyją.
Nie wiem, jak długo staliśmy na tej łące. Po raz pierwszy w
życiu mózg mi zamarzł. Przestałam myśleć i tylko czułam. U - ła.
Znowu zaczynam myśleć, ale nie robiłam tego, kiedy Masimo mnie
całował.
Przeczesał palcami moje włosy. Wargi miał miękkie i
jednocześnie jędrne. Cicho mówił do mnie po włosku. Co chwila
zaglądał mi głęboko w oczy. Czułam się jak zahipnotyzowana, ale w
bardzo miły sposób.
Myślę, że powinnyśmy umieścić lepkie oczy na skali całowania,
bo to bardzo, bardzo fajne, czadowe i czerwonotyłkowate.
Miałam wrażenie, że cała krew odpłynęła mi z ciała. Mogłabym
tak stać całą noc, z ustami przyklejonymi do jego ust. I wtedy
wyczesał mi wargę!!! On potrafił czesać wargi!!! Myślałam, że tylko
Dave to umie. To było takie przyjemne, że i ja odważyłam się mu
possać wargę, leciutko jak myszka, ale jednak. Widziałam, że bardzo
mu się to spodobało, bo jęknął. Oficjalnie mój poradnik Jak
rozkochać w sobie każdego idiotę mówi, że to dziewczyna powinna
jęczeć, ale, jak to często powtarzam, żyj i pozwól całować.
Nawet udało nam się nie zderzać zębami. Przypominało to
bardziej taniec ust. A ja byłam w tym przefantastyczna!!!
I wtedy się stało... doszłam do numeru szóstego!
Masimo włożył koniuszek języka do moich ust. To było
naprawdę słodkie. Ogarnęła mnie taka miłość do niego, że i ja
wysunęłam czubek języka. Nasze języki się dotknęły!!! One też się
całowały!!! Kiedy się to opisuje, nie brzmi to zbyt fajnie, ale
naprawdę było super. Może dlatego Angus i Gordy wystawiają
koniuszki języków? Bo wiedzą, jak seksowne jest dotykanie się
językami?
Nie, po namyśle dochodzę do wniosku, że robią to dlatego, że są
nienormalne.
Całowanie się tak bardzo mi się podobało, że nawet nie
myślałam o oddychaniu. Zdobyłam nową umiejętność -
prawdopodobnie mogłabym całymi tygodniami nie oddychać, gdyby
w tym czasie całował mnie Bóg Miłości.
Nagle przerwał. Buuu, przestań przestawać!!!
- Chodź, Georgio, muszę cię odwieźć do domu - powiedział. -
Twój ojciec się ucieszy.
A co mnie obchodzi mój Vati? Ja chcę się dalej całować!!!
- Która godzina? - spytałam. - To znaczy, che ore per favore
Masimo wycisnął do moim policzku soczystego całusa.
- Mille grozie, że mówisz w moim języku. Sono le dieci
. - Aha.
To dobrze. Yyy... bene. Tak, fantastiko.
Che ore per favore (wł.) - dosł.: która godzina, przepraszam; powinno być: scusi, che ore sono.
∗
Mille grazie (wł.) - najserdeczniej dziękuję; sono le dieci (wł.) - jest dziesiąta.
- Nie zrozumiałaś, która godzina, prawda? - Nie.
- Dziesiąta.
Fiu - fiu, całowaliśmy się prawie dwie godziny. Taaak!!! Na
pewno pokonaliśmy nawet Rosie i Svena.
- Vati nie kazał mi wracać o jakiejś konkretnej godzinie -
powiedziałam. - Powiedział wręcz, że mogę zostać całą noc poza
domem, jeżeli będę chciała.
Masimo mnie objął. Cudownie się czułam, otoczona jego
genialnym ramieniem.
- Georgio, myślę, że nie jesteś kłamczuchą, ale możliwe...
możliwe, że brakuje ci piątej klepki. - Roześmiał się. - Chodź,
niegrzeczna dziewczynko. Zabieram cię do domu. Twój tata się
ucieszy, pomyśli, że jestem porządnym facetem, i pozwoli nam
częściej się spotykać, tak?
Poszliśmy do domu, co parę kroków się zatrzymując, żeby się
pocałować. Niestety, nie wpadliśmy na żadnego z moich znajomych.
Kurczę!!! Za to każda dziewczyna, którą mijaliśmy, z rozdziawionymi
ustami gapiła się na Masima. Zamknijcie lepiej te gęby, on jest mój i
tylko mój. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Nic nie wspomniał o Nudnej Lindsay. W ogóle nie pytałam o
jego dziewczyny, chociaż aż umierałam z ciekawości.
On jednak spytał mnie o Szarpidruta.
- Co teraz czujesz do Robbiego? Nadal go lubisz?
Hmmm. Powinnam wykazać się dyplomacją z odrobiną
zainteresowania. Pod żadnym pozorem nie chciałabym, żeby Masimo
wziął mnie za zdzirę, która podrywa chłopaków, a potem rzuca ich jak
starą szmatę.
- Teraz lubię go jako przyjaciela - odparłam. - On gra na gitarze
w strumieniach.
Spojrzał na mnie, po czym powiedział krótko:
- Rozumiem.
I bardzo dobrze. Bo, co dość dziwne, ja nie rozumiem samej
siebie.
Kiedy stanęliśmy pod furtką, pocałował mnie z naprzemiennym
naciskiem, szybko cmoknął pod uchem... uffff... po czym tak jakby
wzruszył ramionami, westchnął i powiedział:
- OK, cara, teraz musimy zachowywać się rozsądnie i grzecznie.
Wielka szkoda.
Wziął mnie za rękę, zaprowadził do drzwi i przycisnął dzwonek.
Otworzył Vati. O kurczę, znowu bawił się w II Ministrone. NIGDY
nie pali cygar, ale teraz miał cygaro w ustach. ZNOWU. I założył
prawie normalne spodnie, a nie te gacie do joggingu, w których
wygląda jak spaślak.
- Dobrze, doskonale - powiedział. - Jak udał się wieczór?
Już miałam powiedzieć: „A co to, do jasnej ciasnej, cię
obchodzi?”. Ale Masimo podał mu dłoń!!!
- Buona notte
, proszę pana. Zwracam panu córkę. Odwrócił się
do mnie, pocałował mnie w rękę i powiedział:
- Bardzo dziękuję za uroczy wieczór. Arrivederci
, do
Buona notte (wł.) - dobranoc.
∗
Arrwederci (wł.) - do widzenia.
następnego razu.
Vati wrócił do środka, wołając: „To arrivederci!”. Jemu chyba
naprawdę się wydaje, że jesteśmy rodziną Soprano. Niedługo zacznie
„likwidować” swoich kumpli.
Weszłam do domu i jeszcze spojrzałam na pana Cudowniaka.
Odwrócił się, puścił oko i posłał mi buziaka w powietrzu. I
powiedział:
- Subito.
W łóżku, w łóżku Bogini miłości
Powiedział do mnie: „Subito”. Czad, nie?
Później
Chociaż nie wiem, czy aż taki czad, bo nie mam pojęcia, co to
znaczy.
Dziesięć minut później
Czy to ma coś wspólnego z „subtelnością”? Muszę to sprawdzić
we Włoskim dla idiotów.
Piętnaście minut później
To znaczy zaraz, czyli „wkrótce”. Czyli tak jakby „narka”,
prawda? O Boże kochany.
Środa, 15 czerwca
Szłam z Jas, próbując dogadać się z Panią Wariatką.
Tom wraca samolotem o 18.15. O 18.15 - łapiecie? Nie o szóstej
po południu, tylko o 18.15. A wiecie, ile minut zostało do tego czasu?
Bo ja wiem. Ja również stałam się Władczynią Czasu.
Jas PODSKAKIWAŁA, kiedy szłyśmy do Stalagu 14. Kochany
Gott in Himmel
, kumpluję się z kózką.
- Oooooch, ale się cieeeeszę! - W kółko tylko powtarzała.
- Tak, wiem, że się cieszysz. Słuchaj, czy mogę opowiedzieć ci o
Masimie?
- Jak myślisz, najpierw skoczy do domu, żeby zostawić bagaże,
czy od razu przyjdzie do mnie? Ciekawe, jakie prezenty mi przywiózł
z Krainy Kangurów.
Próby nawiązania z nią rozmowy są beznadziejne.
Na przerwie
Spotkanie Drużyny Asów.
Wszystkie (oprócz Jas, która poszła do lasu, żeby „pomyśleć”...
kiedy to usłyszałam, wybuchnęłam śmiechem, ale okazało się, że
mówiła poważnie)... yyy... na czym to ja... A, tak, cała Drużyna Asów
chciała, żebym opowiedziała o randce z Masimem.
- No, dawaj - popędzała mnie Rosie. - Jak się całują nasi
przyjaciele z Krainy Pizzy?
- Absolutnie cudownie i czadersko.
- Naprawdę? - spytała Mabs.
- No, wyczesał mi wargę, całował mnie po szyi, z języczkiem i
Gott in Himmel (niem.) - Boże w niebiosach.
tak dalej.
- To znaczy, że tego... że on...? - wydukała Ellen.
- Tak.
Ta odpowiedź najwyraźniej ją zadowoliła.
Kiedy rozległ się dzwonek na lekcję, Rosie spytała:
- To kiedy znowu się spotkacie? Bo odtąd Masimo jest twoim
oficjalnym chłopakiem?
Hmmm. Słuszna uwaga.
Ostatnia przerwa
Chłopcy z Foxwooda znowu przyszli na próbę MacPalanta.
Dave uśmiechnął się na mój widok, a Ellen popędziła do kibla, żeby
mocniej umalować sobie usta.
Chciałam mu opowiedzieć o Masimie, ale zanim zdążyłam
podejść, weszła panna Wilson i zaczęła bredzić jak potrzaskana.
Ellen wróciła okropnie wyfiokowana i czerwona i usiadła koło
Dave'a.
Panna Wilson powiedziała:
- Zróbmy to profesjonalnie. Wiem, że was na to stać.
15.30 Wiedźmy tak hałasowały, tańcząc wokół ogniska, że
ściągnęły na próbę Sokole Oko, która ryknęła na nie od drzwi:
- Natychmiast skończcie z tymi wygłupami!
- Ależ, proszę pani, to przecież taniec wiedźm - wyjaśniła Rosie.
- Nie obchodzi mnie, co to jest, słychać was aż w pracowni
biologiczno - chemicznej.
Kiedy z hukiem wyszła z sali, zwróciłam się do panny Wilson:
- Myślę, że panna Heaton nie docenia w pełni piękna Łabędzia z
Avonu.
- Powinna jej pani powiedzieć, że w dawnych czasach umawiała
się z nim pani - dodała Rosie.
Panna Wilson okropnie się speszyła.
- Rosie, nie wygłupiaj się. Oczywiście, że nie umawiałam się z
Williamem Szekspirem...
- Dlaczego? - włączył się Dave. - Dlaczego on nie chciał się z
panią umawiać? Był za bardzo zajęty czy jak? Gdy się człowiek do
FIG spieszy, to się diabeł cieszy.
Ze śmiechu mało nam figi nie pospadały. Kiedy w końcu Panna
Wilson ogłosiła koniec próby, powiedziałam:
- Macduff ze złości mało nie narobił w FIGI.
Gdy zabierałyśmy z szatni swoje rzeczy, Mabs powiedziała:
- Widziałam Rachel w mieście. Jest bardzo zdołowana
rozstaniem z Dave'em.
Ellen przez całą próbę gapiła się na niego jak cielę na malowane
wrota. On jest dla niej całkiem miły. Ciekawe, czy byłoby mi przykro,
gdyby zaczęli chodzić ze sobą? Jako dobra kumpelka powinnam się
ucieszyć, jeżeli się z nią umówi, ale... no, nieważne.
Kiedy wyszłyśmy ze szkoły, Ellen i Dave stali przy bramie.
Mam świetny nastrój. Może jednak rzeczywiście powinni się spiknąć?
W pewnym momencie Dave cmoknął ją w policzek, a Ellen
zrobiła się czerwona jak burak. Widać to było nawet z odległości
dwustu metrów. Potem Ellen powlokła się do domu, a Dave popatrzył
za nią, odwrócił się i oparł o bramę. Zagadywał dziewczyny, które go
mijały. Ale z niego flirciarz.
Do domu szłam tylko z Jas, bo Rosie poleciała na spotkanie ze
Svenem, na godzinkę przytulanek w lesie, a Mabs i Jools wybrały się
na zakupy.
Dave przyłączył się do nas.
- Mistrzu Fig, czy mogę ci opowiedzieć o Masimie? - spytałam.
Spojrzał na mnie.
- A czy dam radę cię powstrzymać? Jas wtrąciła:
- Musicie się tak wlec? Och, już dłużej tego nie zniosę. - I
puściła się biegiem. Zawołała do nas: - Mam tylko dwie godziny na
zrobienie makijażu przed spotkaniem z Tomem, bo on lubi, jak
wyglądam naturalnie!
O czym ona bredzi? Kiedy patrzyłam, jak jej tyłek znika w
mroku, Dave powiedział:
- Podoba mi się ta naturalność.
- Co? Chciałbyś być tak głupi jak Jas?
- Nie, mam na myśli Jas i Toma. Lubią się i już, ani śladu
czerwonotyłkowatości czy Kosmicznej Podjarki.
Poczułam, że robi się filozoficzna atmosfera, a miałam ochotę
pogadać o całowaniu się.
- Dave, chciałam cię spytać o Mas...
- Może każdemu z nas ktoś jest przeznaczony? A jednak my
zawracamy sobie głowę podjarką i tracimy swoją szansę.
No cudownie. Dave Jajcarz ma jedną ze swych rzadkich
niejajcarskich chwil.
Kurczę, będę musiała najpierw pogadać o jego sprawach, zanim
przejdę do siebie i Włoskiego Rumaka.
Powiedziałam szybko:
- Słuchaj, Rachel na pewno by ci wybaczyła, gdybyś do niej
wrócił, ona jest nieprawdopodobnie głu... yyy... niesamowicie miła.
Dave spojrzał na mnie.
- Nic nie rozumiesz, prawda?
- Och, masz na myśli Ellen. Jutro będzie cała twoja. Nie ma za
grosz dumy.
- Jesteś szalonym kociakiem. Mówię o tobie i o mnie.
- Nie wygłupiaj się.
Chwilę milczał, po czym powiedział:
- Im większe FIGI, tym głośniej spadają. Że co?
Wielka, kosmata łapa przeznaczenia
17.30 O czym mówił ten Dave Jajcarz? To znaczy poza figami.
On i ja? Stracić osobę, która jest ci przeznaczona. Odbiło mu czy jak?
18.15 Tom ma lada chwila wylądować. Jas chyba oszaleje ze
szczęścia.
18.16 Zadzwonił telefon. Jas. Miałam rację.
- Gee, on tu jest - w tej samej krainie co ja!
Cóż, to sprawa dyskusyjna, czy w krainie Jas znajduje się
chociaż jedna osoba normalna, ale nieważne.
Niesamowite, była gotowa pogadać o mnie.
- Jestem już gotowa, więc porozmawiam z tobą, masz do mnie
mówić, żebym nie zwariowała, bo odprawa potrwa chyba z pół
godziny, może Tom przywiózł jakieś ciekawe okazy, więc mogą
zatrzymać go dłużej, a potem jeszcze godzina jazdy z lotniska, pewnie
będzie chciał skoczyć do siebie i spotkamy się dopiero o wpół do
dziewiątej.
Słowo daję, czuję się tak, jakbym rozmawiała z zegarynką.
Po raz kolejny przerobiłyśmy kwestię odliczania minut, po czym
Jas, ni z tego, ni z owego, przypomniała sobie o moim istnieniu.
- Georgia, wiesz, ten Masimo... - Tak?!
- No, myślę, że powinnaś zachowywać się wobec niego śmielej.
Powiedzieć mu, co czujesz, i nie udawać góry lodowej ani nic w tym
stylu.
- Poważnie?
- Tak, bo wiesz, wtedy będziesz prawdziwa, a nie sztuczna jak
plastik. Nawet jeżeli go przekonasz, że jesteś normalna, prędzej czy
później zapomnisz się i zaczniesz zachowywać się po swojemu.
- Yyy, Jas, niedokładnie o to...
- Tak samo jak z twoim nosem, nie?
- Z moim nosem?
- No, to tak, jakbyś próbowała go ukryć. Ukryć nos?
Z tego napięcia zupełnie jej odbiło.
- Gdzie ukryć? - zdziwiłam się.
- Nieważne. Prędzej czy później Masimo zorientowałby się, że
masz duży nos.
- Jest wydatny, a nie duży.
- Georgie, nie musisz mi tego mówić. W każdym razie chodzi mi
o to, że powinnaś być sobą, bo właściwie jesteś całkiem fajna.
A potem odłożyła słuchawkę, bo postanowiła zdjąć spódnicę i
założyć dżinsy, ponieważ Tom może mieć ochotę na wycieczkę.
Na wycieczkę?
Mam być sobą?
Nie zachowywać się jak góra lodowa ani nie ukrywać nosa?
Poczułam się dość dziwnie.
19.00 Zeszłam na dół. Mutti i Libbs były w kuchni. Na mój
widok szeroko się uśmiechnęły. Mama powiedziała:
- Dzień dobry kochanie. Rośniesz jak na drożdżach i robisz się
coraz ładniejsza. Bibbity, prawda, że twoja siostra jest prześliczna?
Libbs właśnie zakładała kapcie Gordy'emu, ale podniosła głowę
i powiedziała:
- Ceść, Gingey. Kosiam cię. Daj buzi Gordy'emu. Pocałowałam
kota!
Chyba naprawdę mi odwala.
Mama powiedziała, że jestem prześliczna.
Spojrzała na mnie tak, jakby miała się rozpłakać.
20.30 Kurczę, życie jest takie pokręcone. Nagle wszyscy mnie
kochają. Dave Jajcarz bredzi, że może jesteśmy sobie przeznaczeni,
Szarpidrut twierdzi, że za mną tęskni... no i pocałowałam Gordy'ego.
Co dalej? Sokole Oko przeprosi mnie za konfiskatę bizonich rogów?
Zadzwonił telefon.
O Boże!!! To chyba nie Sokole Oko w sprawie rogów?!
Wrzasnęłam:
- Telefon!!!
Mama pewnie kąpie się razem z Libby, Angusem i Gordym, bo z
łazienki dobiegają głośne chichoty, pluskanie i wrzaski. Zaraz, słyszę
jakiś męski głos. Czyżby to Libby?
- Georgia, możesz odebrać? - zawołała mama.
- Jestem na górze. Tata nie może podejść?
- Jestem cały mokry! - rozległ się głos taty. - Ty odbierz. Zresztą
to pewnie i tak do ciebie.
Och, jasna cholera.
Idąc do telefonu, musiałam minąć łazienkę i zobaczyłam coś, po
czym czeka mnie wieloletnia psychoterapia. Mojego ojca na golasa!!!
Powaga! Stał w wannie, w której siedziały mama i Libby - też nago!!!
Myślałam, że padnę.
Zobaczyłam własnego ojca na golasa.
I mamę na golasa.
Zobaczyłam ich razem.
Golusieńkich.
Potworność i wynaturzenie.
Wciąż w szoku, odebrałam telefon.
- Halo?
- Ciao, Georgia. Masimo!!!
- Myślałem o tobie. Już nie mogę się doczekać kolejnego
spotkania. Umówimy się na sobotę?
- No... chyba pasuje. To znaczy, tak... yyy...
- Jeżeli chcesz wcześniej, to może... jutro wieczorem? Idziemy
całą paczką do klubu, wiesz, z Lindsay, jak przedtem. Przyjdziesz?
Nie pamiętam, co odpowiedziałam.
21.00 Zadzwoniłam do Jas. Jej mama powiedziała: - Dzień
dobry, kochanie. Jas poszła z Tomem na małą wycieczkę. Matko
kochana. Zadzwoniłam do Rosie.
- Rosie.
- Dzień doberek.
- Rosie, to poważna sprawa. Przed chwilą rozmawiałam z
Masimem. Pamiętasz, jak pytałaś, czy jest moim chłopakiem?
- Si.
- No więc umówił się ze mną na sobotę, a potem dodał, że jeżeli
mam ochotę się z nim spotkać wcześniej, to jutro idzie do klubu - z
całą paczką i Lindsay.
- O, w mordkę jeża.
21.30 Obdzwoniłam całą drużynę i teraz już zupełnie nie wiem,
co o tym wszystkim myśleć. Może nawet będę musiała pogadać z
mamą.
21.40 Nie mogę wyrzucić z myśli jej widoku na golasa.
Udało mi się w wyobraźni zarzucić obszerny kombinezon na
tatę. Nie mogę jednak tego samego zrobić z mamą, bo chociaż staram
się czymś ją okryć, ciągle jej wystają fragmenty dyndaków. Zupełnie
jak w prawdziwym życiu.
22.30 Weszła do mojego pokoju, żeby życzyć mi dobrej nocy.
Kiedy już stała w drzwiach, powiedziałam:
- Mamo, jeżeli coś ci powiem, to obiecasz, że nie zaczniesz mi
prawić kazań?
- Postaram się. O co chodzi?
Opowiedziałam jej, jak się całowaliśmy - no, szczegóły
pominęłam - po czym zakończyłam: „To był bardzo miły wieczór, a
Masimo pocałował mnie na pożegnanie”. Nie wspomniałam o
języczku i tak dalej.
Potem powiedziałam, że zadzwonił i zaproponował spotkanie,
ale wspomniał też o Lindsay.
Mama przysiadła na łóżku.
- Hmm. To skomplikowane, prawda? Może ta Lindsay to tylko
koleżanka? On nie ma tu zbyt wielu znajomych, prawda? A może nie
chce, żebyś zbyt poważnie uważała się za jego dziewczynę?
O w mordę.
Po chwili zastanowienia dodała:
- Wiesz, co mi się wydaje? Musisz się zdecydować, czego
chcesz. Poprosić o to i albo to dostać, albo - jeżeli Masimo nie chce
tego samego - pogodzić się z tym. Życie należy do odważnych.
Po jej wyjściu jeszcze długo leżałam w ciemności, zastanawiając
się nad tymi słowami.
Mniej więcej to samo powiedziała Jazzy Spazzy, chociaż ona
bredziła coś o ukrywaniu nosa. Nawet Dave Jajcarz mówił o czymś
podobnym.
Tak, oni mają rację. Muszę poprosić o to, czego pragnę, i niech
się dzieje, co chce. Doskonale.
Tak, ale czego właściwie ja pragnę?
Czwartek, 16 czerwca
Stalag 14
W piekle miłości
Dzisiaj gdziekolwiek spojrzę, tam widzę Nudną Lindsay, która
poprawia sobie stringi. Jestem pewna, że i ona mnie obserwuje.
Ciekawe, czy wie o mnie i Masimie? Na pewno się z nią
skontaktował, bo skąd by wiedział, że ona też się wybiera do klubu? A
wczoraj podwiózł ją do domu. Poza tym skąd mam wiedzieć, jak
często się widują?
Na niemieckim
Nastrój nie poprawił mi się nawet wtedy, gdy Herr Kamyer
usiadł na swoich okularach, a potem nie mógł ich znaleźć, bo
przykleiły mu się do tyłka.
Muszę podjąć jakąś decyzję. Nie mogę tak dłużej.
Na przerwie
Jas jest dosłownie w siódmym niebie. W kółko ględzi o „Tomie.
Aż miałam ochotę zepsuć jej humor. Kiedy znowu zaczęła
podskakiwać (wcale nie żartuję, a szkoda) i powtarzać: „Oooch, jaka
jestem szczęśliwa”, spytałam:
- Wyjdziesz za Pysia i już nigdy nie umówisz się na randkę z
innym chłopakiem? Przez następne pięćdziesiąt lat?
- Skoro znalazłam tego jedynego, to jaki jest sens spotykać się z
innymi?
- Bo może się okazać, że to nie ten jedyny. Może tylko tak ci się
wydawać.
- Jestem pewna, że to on. - Ale możesz się mylić.
- Nie, nie mylę się.
- Ale to możliwe.
- Nie, niemożliwe.
Mogłyśmy tak jeszcze parę godzin.
19.30 W każdym razie nie wybieram się dziś do klubu. Prawda
wygląda tak, że wcale nie jestem śmiałą, wyrafinowaną i wyluzowaną
laską. Gdybym zobaczyła Masima z Lindsay albo którąkolwiek inną
dziewczyną, BARDZO bym się zmartwiła. To fakt. Jestem
boidudkiem, a poza tym chciałabym podobać się chłopakom tak, jak
oni podobają się mnie.
A Masimo bardzo mi się podoba.
21.00 Snuję się z kąta w kąt. Teraz pewnie już są w klubie.
Ooooch. Nie mogę tego znieść.
21.30 Nawet nie mogę porozmawiać z Mistrzem Podjarki z
powodu tego, co powiedział wczoraj, kiedy wracaliśmy do domu.
Chyba nie myśli o mnie poważnie? Lubię go, i to BARDZO,
rozśmiesza mnie, ale... oooo Boże! Od tego wszystkiego wpadam w
kosmicznego doła.
21.40 Zeszłam do salonu. Angus i Gordy pielęgnowali
nawzajem swoją sierść. Lizali się po łebkach. Jaaakie to słodkie.
Pomimo wszystko bardzo się kochają. Miłość zawsze zwycięża.
Spójrzcie tylko na Kathy i Heathcliffa ze Zwichrowanych wzgórz albo
na Jane Eyre i pana Rochestera z Dziwnych nosów Jane Eyre.
Nagle Gordy polizał Angusa pod włos, a Angus pacnął go tak
mocno, że mały zleciał z kanapy i wpadł do kosza na papiery.
Vati wyszedł z kumplami. Ostatnio zaczęli jeździć na rolkach i
chodzą na tor, gdzie inne palanty narażają się na kontuzje.
Zwróciłam się do mamy:
- Na pewno istnieje poradnik Jak zostać najbardziej żenującym
ojcem świata, w którym są takie wskazówki jak: „Zapuść zabawne
wąsiska”, „Noś skórzaną odzież”, „Bredź jak potrzaskany przy
znajomych twojej córki”, „Udawaj, że jestem Ojcem Chrzestnym”,
„Znajdź sobie jakieś hobby - najlepszy wybór to jazda na rolkach i
wyścigi cyrkowymi samochodzikami”.
Opadłam na kanapę, a Angus wdrapał się mi na kolana i zaczął
je ugniatać dla wygody. Swojej. Traktuje mnie jak stary fotel. Mama
usiadła koło mnie. Nawet dotknęła mojej ręki. Pozwoliłam jej, bo
jestem za bardzo zmęczona, żeby zareagować.
- Jeśli chodzi o to, o co pytałaś mnie wczoraj wieczorem... -
zaczęła. - No cóż, myślę, że... że nie potrafisz działać na dwa fronty,
więc się niepokoisz i denerwujesz tą sytuacją. Tak więc, nawet jeżeli
zamierzasz spotykać się z jakimś chłopakiem tylko przez pewien czas,
powinnaś traktować go poważnie i cieszyć się tym, co masz. A jeżeli
będziesz musiała odejść albo ten chłopak cię zostawi... no cóż... takie
jest życie. To dobry trening przed poważnym związkiem.
O kurczę.
Mądrze gada. Gdybym tylko wiedziała, o co jej chodzi.
- Znaczy się, mam powiedzieć Masimowi, że chcę być jego
dziewczyną, a jeżeli on nie będzie chciał, to mam przestać się z nim
spotykać? - spytałam.
Kiwnęła głową.
Kurde, dość radykalny krok.
Bardziej mi się podobało, kiedy szłam za głosem Podjarki.
Kiedy mi strzeliło do głowy, żeby zachowywać się dojrzale?
Piątek, 17 czerwca
W szkole
Dziś Nudna Lindsay była nie do zniesienia. Jestem pewna, że
mnie śledzi. Gdziekolwiek poszłam, ona lazła za mną. Siedziałam w
stołówce, zajmując się swoimi sprawami i przeglądając scenariusz
MacPalanta, kiedy weszła ze Zdumiewająco Głupią Monicą i taką
skończoną palanciarą o imieniu Rowena. Wokół było mnóstwo
wolnych miejsc, ale nie, one musiały usiąść przy sąsiednim stoliku.
Lindsay spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakbym była jakąś
gówniarą jedzącą swój gówniarski lunch. Potem zaczęły gadać.
- Wczoraj było super, nie? - powiedziała Lindsay. - Czaderskie
miejsce, no i przychodzą starsi ludzie, więc nikt się nie wygłupia i nie
zachowuje po szczeniacku. Jestem zmordowana, bo późno
wróciliśmy, a Mas... no wiesz... wiesz, jaki jest. Ci Włosi!
I roześmiała się znacząco, a jej kumpele się dołączyły.
Nie mogłam dłużej tego znieść. Wstałam i wyszłam.
Ciekawe, czy dałoby się zupełnie niechcący ją zabić?
16.10 Czekałam pod bramą na Jas, która jeszcze siedziała w
kiblu i poprawiała makijaż.
Przyszedł po nią Tom. Bardzo, bardzo się ucieszyłam na jego
widok. Jest szalenie podobny do swojego brata.
Uściskał mnie.
- Georgie, jak się masz? Ale czad, że cię widzę.
Przyszła Jas i Tom pocałował ją. Jas chyba przez całą ostatnią
lekcję rozprostowywała sobie grzywkę, bo miała prawie normalną
fryzurę.
Poszliśmy razem. Jas lepiła się do niego jak guma do żucia.
Fajnie, że Tom wrócił. Opowiedział nam o Krainie Kangurów.
- Tam, kiedy ktoś wychodzi, nie mówi „do widzenia”, tylko
„hurra”.
- Trochę niegrzecznie - zauważyłam.
- Racja. Ale bawiłem się super. Bardzo często uprawialiśmy
sporty wodne. Surfowanie i spływy pontonem. Tamtejsza fauna i flora
są niezwykle bujne.
Spojrzałam na niego. Roześmiał się.
- Nie, nie będę opowiadał o torbaczach. Robbie prosił, żeby cię
pozdrowić. Mówił, że nie ma z tobą kontaktu. I bardzo by się ucieszył,
gdybyś mu odpisała.
Jas spojrzała na mnie w stylu: „A nie mówiłam?”. Mam
nadzieję, że teraz, po powrocie Pysia, nie stanie się Jeszcze
Mądrzejszą Starą Indianką. Tylko tego mi potrzeba.
Na chwilę zapadła krępująca cisza. Potem Tom powiedział:
- Słuchaj, Georgia, Robbie to mój brat i go kocham. (Moment,
co jest z tymi facetami? Robbie mówi wprost o swoich uczuciach? O
tym nie wspominali w Mężczyźni są z Krainy Pięści, a kobiety z
Krainy Różowej Falbanki). Tom zauważył moją minę i dodał:
- Nie, Georgio, nie odbiło mi. Chodzi mi o to, że Robbie cię
zostawił, więc masz prawo robić, co chcesz. Ja tylko przekazuję ci
wiadomości od niego. A tak nawiasem mówiąc, słyszałem, że rozwija
się sytuacja na froncie Włoskiego Rumaka.
Radio Jas udawała, że szuka czegoś w torebce.
17.00 Jas i Tom zostawili mnie pod furtką i, objęci, weszli do
domu Jas. Trochę brakuje mi mojej najlepsiejszej kumpelki. Teraz,
kiedy Tom wrócił, już nie będę jej miała tylko dla siebie.
Przypomniały mi się nasze przygody w Krainie Hamburgerów i
wygłupy na golasa.
Rosie miała Svena. Mabs podobał się jeden z durnowatych
kumpli Palanta, Jools chodziła z Rollem i nawet Ellen podkochiwało
się w jednym z chłopaków, którzy nam pomagają przy wystawianiu
MacPolanta. Na pewno zostanę miejscową starą panną.
17.10Znowu zostałam sama jak ten palec. Idąc do domu,
wyjęłam z plecaka lusterko i się przejrzałam. No dobra, może i nie
jestem najpiękniejszą dziewczyną na świecie, ale mam (dosyć) ładną
twarz, a Masimo mówił, że podobają mu się moje oczy. Kto wie, co
powiedział Lindsay? Na pewno nie: „Och, cara, masz benissimo
czółko”.
Lekko umalowałam usta, wytuszowałam rzęsy i narysowałam
kreskę na powiekach. Dla poprawy nastroju trochę pokołysałam
biodrami i pomachałam włosami i, co dziwne, niemal natychmiast
jakiś chłopak wychylił się z okna samochodu i zawołał:
- Cuuuudo!
Kurczę, odrobina szminki i parę ruchów biodrami i już człowiek
rządzi światem chłopców. Jacy oni są powierzchowni. Z drugiej
strony ja sama lubię przystojnych chłopaków, podobają mi się ładne
włosy oraz ubrania i skuter Masima. Ale lubię go nie tylko za wygląd.
Jakie to wszystko skomplikowane.
17.20 Właśnie przechodziłam przez ulicę, kiedy zza rogu na
skuterze wyjechał Masimo. Zatrzymał się tuż koło mnie. Zsiadł i
szybko zdjął kask. Nic nie powiedział, tylko mnie pocałował.
Pełnoprawny numer piąty. Na środku ulicy.
Minął nas Oscarze swoimi kumplami. Szli tyłem, ciągnąc po
ziemi plecaki, i jak zwykle wykrzykiwali jakieś brednie. Kiedy
zobaczyli, że się całuję z Masimem, zaczęli wołać:
- Dalej, synu, weź ją!!!
I tak dalej. Co za idioci.
Masimo nawet ich nie zauważył. Przestał mnie całować i
odsunął się na długość ręki.
- Nie przyszłaś wczoraj. Tęskniłem za tobą. Poczułam, że się
czerwienię, i zanim zdążyłam ugryźć się w język, wypaliłam:
- Naprawdę? Dlaczego? Lindsay ci nie wystarczyła? Masimo
usiadł na siodełku skutera.
- Georgia, o czym ty mówisz?
Więc wyrzuciłam z siebie wszystko. Nawet nie sądziłam, że
mogłabym powiedzieć coś takiego. Innymi słowy, straszne bzdury. Na
przykład powiedziałam, że nie jestem wyluzowaną laską.
- Wiem, że zdaniem Dave'a Jajcarza jesteśmy jeszcze młodzi i
idziemy za głosem Podjarki, to prawda, ale chętnie zrezygnowałabym
z Podjarki, żeby się przekonać, jak jest w prawdziwym związku.
Masimo miał zaskoczoną minę.
- Podjarki?
- No wiesz, czerwonotyłkowatości.
- Czerwonotyłkowatości?
- No wiesz, kiedy człowiek jest w piekle miłości, a wolałby się
zabawić. Ale ja nie chcę się tylko bawić. No, to znaczy chcę, ale nie z
byle kim, tylko... nieważne. To właśnie miałam na myśli.
Masimo się roześmiał. Kurczę, ale on się ładnie śmieje. - Ach,
teraz rozumiem, signorina
Georgia. Mówisz, że chciałabyś zostać
moją dziewczyną. Kurde.
Sam to powiedział. Okropnie się zaczerwieniłam i zupełnie
zgłupiałam.
- Tak, chyba tak. Sorki. Patrzył pod nogi.
O Boże, co ja zrobiłam?
Powiem wam, co zrobiłam: posłuchałam swojej głupiej matki,
Signorina (wł.) - panna, panienka.
która od czasów panowania Henryka VII nie wypowiedziała ani
jednego sensownego zdania. Posłuchałam kogoś, kto nie ma kontroli
nad własnymi piersiami. O Boże, Boże, Boziuniu. Ależ ze mnie
idiotka.
Musiałam coś powiedzieć, bo Masimo milczał.
- Słuchaj, zapomnij o tym. Przepraszam, mi dispiace. Pewnie
nawet do głowy ci nie przyszło, że ja... Och, zapomnij, co
powiedziałam. Ja po prostu nie potrafię się wyluzować. Pewnie
brakuje mi genu luzu.
Wtedy Masimo podniósł głowę.
- Zabrakło ci tlenu?
- Nie. Słuchaj, lepiej już pójdę. Kupię sobie butelkę ginu i
wezmę długą kąpiel.
Czułam, że zaraz się rozpłaczę, więc ruszyłam na drugą stronę
ulicy. A Masimo w milczeniu dalej siedział na skuterze.
Weszłam do domu i cała roztrzęsiona oparłam się o drzwi. Co ja
najlepszego zrobiłam?
Angus i Gordy siedzieli u szczytu schodów i patrzyli na mnie.
Angus coś trącał łapą. Jakieś biedne leśne zwierzątko, pająka lub coś
w tym rodzaju. Wiedziałam, jakie to uczucie być trącaną wielką,
kosmatą łapą losu.
W moim pokoju
O Boże kochany.
List od BS leżał na toaletce, gdzie go zostawiłam, przypominając
mi o jeszcze jednej osobie, którą straciłam. Dlaczego on musiał
napisać właśnie teraz? Spojrzałam na jego zdjęcie. Czy on musi być
taki cudowny nawet wtedy, kiedy starałam się o nim zapomnieć i trak-
tować jak zeszłoroczny śnieg? Zresztą, dlaczego ja w ogóle się
przejmuję? Pewnie dlatego, że BS to moja pierwsza prawdziwa
miłość.
Buuu.
NIE będę płakać.
Dlaczego to wszystko mnie spotkało? Czyżbym w poprzednim
wcieleniu rzeczywiście była osą, jak twierdziła Jas?
Pięć minut później
Podobno każdy pamięta swój pierwszy pocałunek. A ja pierwszy
raz całowałam się z BS. Byłam zupełnie niewinna pod tym względem,
kiedy pojawił się ze swoją gitarą.
Dwie minuty później
No, to znaczy z nim pierwszy raz całowałam się JAK TRZEBA,
bo przecież nie mogę liczyć Chłopaka - Robala. Musiałabym być
zboczeńcem, który lubi mięczaki.
Minutę późnie
j
Ciekawe, gdzie posiałam tę kasetę, którą BS nagrał dla mnie,
kiedy wróciłam z Krainy Żabojadów?
Chyba schowałam ją na samo dno górnej szuflady, żeby Libby
do niej nie dosięgła. Razem z wabikami na chłopców i gaciami na
specjalne okazje.
Dwie minuty później
Znalazłam kasetę, ale gdzie się podziały wabiki i gacie? Pewnie
tata je pożyczył.
Minutę później
Włączyłam kasetę od Robbiego. Okropnie się denerwuję, bo nie
chcę znowu usychać z miłości do niego. Usycham już dla innego
chłopaka.
Trzy minuty później
O nie, to znowu ja o Vincencie van Goghu to nadal najbardziej
przygnębiająca piosenka, jaka kiedykolwiek powstała. BS nie należał
do najzabawniejszych ludzi świata.
Ale był słodki.
Och, życie jest takie skomplikowane.
Dwie minuty później
Wyglądam przez okno na puste ulice życia. Dlaczego nic mi się
nie układa? Zobaczyłam pana Sąsiada, który uprawiał ogródek w
swych ogromnych szortach. Zmieściłby się w nich mały afrykański
kraj. Ale pani Sąsiadka go kocha, i jego szorty też. A czy on rozgląda
się za innymi paniami Sąsiadkami? Nie. Ma dość duże szorty, by
pomieścić w nich wielką czerwonotyłkowatość, ale wcale tego nie
wykorzystuje.
Potem zobaczyłam Marka Wielką Japę, który szedł ulicą ze
swymi durnymi kumplami, obejmując kolejną malutką dziewczynę.
Dlaczego jemu podobają się takie karlice? A, co istotniejsze, dlaczego
on podoba się im? Jak osoba przy zdrowych zmysłach może się z nim
całować?
Minutę później
Zaraz! Błe, już zdążyłam zapomnieć, jak położył łapę na moim
melonie. Wynocha z mojego umysłu!!!
Cztery minuty później
Och, Masimo, co ja narobiłam? Dlaczego posłuchałam swojej
głupiej matki? Przecież nigdy tego nie robię. Może zniszczyła moje
przyszłe szczęście tymi bredniami o „byciu sobą”. Dave Jajcarz mnie
ostrzegał, mówił, że po zakończeniu poważnego związku powinnam
się zabawić. Dlaczego nie mogę po prostu się bawić, tylko próbuję
być sobą?
A poza tym, co ten głupi Dave Jajcarz wie? Dopiero co rozstał
się z Rachel, a przedtem rzucił Ellen. To seryjny łamacz serc.
Ale mojego serca jeszcze nie złamał.
Szczerze mówiąc, zawsze był wobec mnie nieco złośliwy, kiedy
traktowałam go jako temat zastępczy, by zwabić Boga Seksu.
Ileż to razy zupełnie przypadkowo się z nim całowałam? Muszę
przyznać, że jest w tym dobry.
Trzy minuty później
O co właściwie mu chodziło? Jest tylko moim kumplem. I raz na
jakiś czas partnerem do całowania.
Ooooch. Już nigdy nie będę szczęśliwa.
I nigdy w życiu nic nie zjem.
Minutę później
Chociaż w tym domu i tak nie ma nic do jedzenia.
W
kuchni.
Och, bosko, znalazłam kawałek kiełbasy.
Co takiego powiedział Dave Jajcarz podczas sceny bitwy w
MacPalancie, co mnie tak rozśmieszyło? Och, już wiem.
Wymachiwał mieczem (mało brakowało, a by uciął dyndaki Melanie
Griffith) i krzyczał: „Figi! Figi! Królestwo za figi!”.
On jest bardzo zabawny.
W moim pokoju
Dlaczego nie mogę się w nim zakochać?
Wtedy przypomniała mi się noc, kiedy razem z Masimem
patrzyliśmy na gwiazdy, i znowu zachciało mi się płakać.
Gdybym tylko miała szansę go poznać, dowiedziałabym się
wszystkiego o innej kulturze. Nauczyłabym się całowania po szyi i w
ogóle. Ale ja wszystko schrzaniłam. Nudna Lindsay zatańczy na
swoich patykowatych nogach, kiedy się o tym dowie. A dowie się na
pewno - przez Radio Jas.
Może zadzwonić do Jas i spytać, co ona o tym wszystkim myśli?
Zwariowałam czy jak? Równie dobrze mogłabym zadzwonić do
pani Wariatki z Wariatkowa.
Wtedy usłyszałam znajomy ryk skutera pod swoim oknem.
Rozległ się dzwonek do drzwi.
Wiedziałam, że powinnam otworzyć, ale straciłam władzę w
nogach. Cudownie, sparaliżowało mnie! No, nóżki, bądźcie dzielne,
nie odwracajcie się teraz ode mnie.
Cha, cha, cha, cha, cha, sama sobie opowiadam durne dowcipy.
Hurra!
W końcu udało mi się powlec na dół.
Och, mon Dieu, mam nadzieję, że nie zachce mi się iść do
siusialni.
Dla kurażu wzięłam na ręce zezowatego Gordy'ego. Pracowicie
coś żuł, więc mnie nie zaatakował.
Otworzyłam drzwi.
Zobaczyłam Masima.
O Boże.
Spojrzał na mnie. Miał takie łagodne i smutne oczy.
- Georgia, to trudna decyzja. Daj mi trochę czasu. Spotkajmy się
za tydzień, wtedy ci odpowiem. Nie będę, jak to mówicie, trzymał cię
w niepewności. Powiem „tak” albo „nie”. Ciao, bella
Posłał mi pocałunek w powietrzu, wsiadł na skuter i odjechał.
Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie, ściskając Gordy'ego.
Co ja narobiłam?
Gordy podniósł łebek i spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. Patrzył
na mnie tak, jakby potrafił wejrzeć w moją duszę i jakby mnie
rozumiał. Nawet przestał żuć pająka, którego miał w pyszczku.
I nagle mnie olśniło.
On wcale nie jadł pająka...
...on zjadł moje wabiki na chłopców!
Bella (wł.) - piękna.