Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
2
Katarzyna Boruń
MAŁY HAPPENING
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
4
HIPOCHONDRIE
Lekcja snu
Dziś w nocy
odfrunęło miasto.
Nie wiem dokładnie dokąd.
Moje łóżko
stało na nieskończenie pustym placu.
O świcie
okazało się,
że miasto wróciło,
Ale było już wtedy
za późno na
przypomnienie sobie
kursu pierwszej pomocy.
5
* * *
Na koniec
opuściła ją nawet krew.
Język powietrza natrafiał tylko na martwy opór
różowych palców i przegubów zachowujących
jedność miejsca, czasu i nieustannie
spadających akcji.
W tym wypadku zdradziła ją nawet krew
zatrzymując się w biegu przed otwartą bramą
(bo jaka ostroga mogła ją zmusić do galopu?).
Wreszcie
pod dyskretne dyktando czasu
zdawała się ulegać łagodnej perswazji szkła.
„W tym wypadku zdradziła ją nawet krew”
powiedzieli, gdy znaleziono ją w kałuży
światła.
6
Z cyklu „Hipochondrie”
* * *
Moje lewe oko
oplotły cienkie gałązki bólu,
można to nazwać siatką,
której węzły wciskają się
coraz mocniej.
Czekam,
aż spotkają się
na ostrzu igły obłędu,
ale na moment zasypiam
i chwila ta
znów zostaje odłożona na później.
1975
7
Rozpoznanie – łzy wlewają się do uszu
Smakując językiem gęstą ciemność
szczególnie ostro
szacujesz wartość
swojej głowy
z twarzą pełną
zaśmiewających się muszek,
ze strumykiem śliny z lewego kącika
– cena spada.
Potem spokojnie,
aż do chwili
gdy poduszka podszyje się pod woń skóry.
Niepokój,
że właśnie teraz
znów nadfruną muszki
i napełnią ci oczy,
które zbyt dobrze znają smak
herbaty
8
* * *
Kto ci powiedział:
„Wychyl się głębiej z okna,
nadstaw nagie dłonie
jak miseczki,
byś mógł lepiej chwytać
słoneczny pył” .
Ostre opiłki Słońca,
Pył wpada ci do oczu,
ale ty krzyczysz ,,Świeć” .
Kaleczy źrenice,
ale ty krzyczysz „Świeć",
wiesz, że nigdy się nie zagoją,
ale krzyczysz „Świeć” .
1973
9
Aurelia
Narmi M. i P. Życieńskiemu
Szept końców palców
już dawno zagrzebany w moich papierach
przypomniał o sobie nieproszony.
Jeszcze ostrzej rani
zaprawiony miękkością i imieniem
tej dziewczyny,
której ruchy są dla mnie
złośliwie niedościgłe.
Jej eteryczne imię wykłuwa mi oczy
i tak dawno ochrypłe.
A mnie pozostaje
satysfakcja pustki,
którą znajduję pośród niedomówień,
w narkotycznym zadośćuczynieniu
w pisanych z głodu
sprawozdaniach ze smaku
nigdy nie kosztowanych potraw.
Drażniący kształt imienia tej dziewczyny,
tak pewnej swojego bytu w sennym ogródku,
przechadzającej się ze słownikiem
metafor pod pachą.
Jest wszystkim tym,
czym ja nie umiem być.
I co najgorsze jest moją
trywialną zazdrością
o kawałek kartki
z atramentową wysypką na skórze.
1974
10
„15”
I znów
wyruszamy w tę podróż
przeznaczoną na mikroskopowe analizy
w lepko zielonych krzesłach,
uzbrojeni w centymetr.
I znów
próbujemy objętością talii,
rozpiętością bioder,
rozciągłością uśmiechu
określić rozmiary dawnych przeżyć.
I znów
manewrujemy między niebem (błękit pruski?)
a chłodem neonów w pocztowych kolorach
(błękit – par avion, czerwień – polecony).
1974
11
* * *
Łza spada,
zsuwa się,
ucieka szybko zaciśniętym powiekom,
by jej nie schwytały w swój potrzask,
a one trzepoczą rzęsami,
jak ptak, który chce wzbić się,
a za nogę przywiązany jest
papierowym sznurkiem
do kuchennej klamki.
1973
12
* * *
Ty chyba wiesz, wiesz, jak to jest,
kiedy się umiera
bezkrwawo, niezauważalnie.
Chyba wiesz, jak to jest, kiedy
dziwisz się, że już jesteś po drugiej stronie,
a oczy masz jeszcze szeroko otwarte
i nikt cię nie żegna,
kiedy wsiadasz do swojego wagonu
wsłuchując się w gwizd ciszy
pod piątym żebrem.
1974
13
* * *
Ucieka nadzieja na napisanie
chociaż jednego reportażu z podróży
po powierzchni czyjejś skóry,
bo ostry erotyk ze snu
zawsze jest w zasięgu ręki.
1974
14
Głos w dyskusji o poezji,
czyli spowiedź nierządnicy
stojącej w drzwiach
w imieniu swoim i środowiska
– Mówisz, że ten dom jest wylęgarnią
rozpusty,
to prawda, po prostu jedna po drugiej
przejmujemy licencję,
ta monotonia klienteli...
Szeregowe urzędniczki biura obietnicy lotu
– jesteśmy spokojne,
mamy krótkie paznokcie i karne języki,
zawsze wesołą skórę (nieczułą również na ból),
stara dobra japońska szkoła
– brak na twarzy miejsca na uśmiech.
No, nie zawsze,
wtedy, gdy Jenny odpowiada
– WSZYSCY...
15
* * *
Coś zatrzymało się
– zegarek stanął.
Więc leżę.
Miejsce akcji: miasto, środek.
Plan ogólny, czas przybliżony
– południe.
Nikt i nic.
Leżę, cementowe kafle, asfalt. Ciepły.
Nikt i nic. Długo.
Później, później ktoś.
Z litości. Twarz od świata.
Całun – sobotnie wydanie.
Samarytanin
jeszcze chwilę stał myśląc
o pięćdziesięciu groszach,
a ja przez zamknięte powieki czytałam
ogłoszenia matrymonialne.
1973
16
* * *
Wczoraj
mój kolejny
najstarszy brat
opłomieniony sławą
nie narodzonego dziecka
w przystępie pamięci
zabłąkał się na śmierć.
I nic nie dało się zrobić.
Więc krzyczałam
„Zabierzcie go jak najszybciej
z zasięgu mojej wyobraźni”.
I nic.
Widocznie znów robiłam to
po złej, zewnętrznej stronie
swojej twarzy.
17
O ochronie środowiska
Zostawiłam swoich przyjaciół nad rzeką,
nad akwenem stołu przepływały pijane
żaglowce,
nieco niżej ścierały się oddechy
wytracając wysokość na słowie Ojczyzna.
Wybiegłeś na chwilę,
by za kotarą zabić szczura
kilkoma szybkimi uderzeniami serca.
Zostawiłam swoich przyjaciół nad rzeką,
wszyscy wypatrywali drugiego brzegu,
więc nikt nie zauważył,
jak na dnie szklanki zmętniał
czyjś (twój?) porzucony oddech.
18
* * *
Ile szkieł było w latach mierzonych ilością
nieubłaganych dioptrii, w twoim przypadku
dążących do minus nieskończoności
– masz czas zastanowić się
w popłochu domykając szufladę,
gdy bez pukania wchodzi ten, którego znasz
tylko z długich zmierzchających opowieści,
i zdecydowanym ruchem strąca z biurka lampę,
a ty czekasz na spazmatyczny wdech żarówki.
19
Mały happening
Kiedy już wszystko wypala się i gaśnie,
nieważne jest; obudzę się jutro czy nie,
czy na asfalcie – brudnoczerwona plama
mojej krwi,
czy z gazetą na twarzy
pobiegnę w podskokach w ciemność,
czy oczy uciekną,
a twarz rozpieszczana w lustrze
przejmie odcień
czerwonej kapusty
– nieważne.
Kiedy gotowa jestem swoje ciało
pożyczyć na wieczne nieoddanie,
a w głowie zapisane tylko
obsceniczne zwroty,
brak nadziei, wiary i tej trzeciej...
Kiedy nie powiem słowa na pociechę,
a moje uszy zwrócone są do wewnątrz,
wtedy oczyszczają mnie: czerwone spojówki,
plamy pod oczami,
zaczerwieniony nos.
Moje małe „katharsis” – płaczę przy „Lady
D’Arbanville”.
1973
20
Z SIELANEK
Z sielanek
Piotr i Paweł, dwaj bracia
złączeni jak wielu
więzami mleka, miodu, wiary i nadziei,
dowiedzieli się kiedyś,
że umarły pszczoły
– drobne łączniczki z rajem,
nagle i po prostu.
Siedzieli potem obaj
w upale, w skupieniu
scałowując z rękawa
scukrzoną łzę Boga
i myśleli o dłoniach
swoich dobrych dziewcząt,
tych, które padły w sadzie
nagle i po prostu
od ukąszeń złych trutni
podobno bezbronnych.
21
* * *
O szóstej trzydzieści
wrzask budzika
rozharatał uszy.
Krwawiły cały dzień.
Nie pomógł
ani rumianek,
ani Nat King Cole.
22
Kolejna piosenka
A powietrze nad nimi
stygło tak gwałtownie.
Patrzyli w ciemność okien,
w lustra gładkich ścian,
dmuchali na swe palce
rozpalone ogniem lub krzykiem,
mierząc uśmiech swój
pękaniem warg.
Muzyka była jasna
aż do bólu powiek,
Księżyc jak zwykle martwy
o tej porze dnia.
Chuchali w ciszą
odmrożone dłonie,
a powietrze nad nimi
stygło tak gwałtownie.
23
Wąż
Zaczął ciążyć mi w dłoni,
miał wagę symbolu,
zwijał się i rozprężał
w zaciśniętej pięści,
w końcu niepostrzeżenie
wyśliznął się z palców
i wpełznął w twój gościnnie
uchylony rękaw.
Rozmawialiśmy
jeszcze potem długo,
mówiłam: „owszem”, „chyba”,
„raczej” i „mniej więcej”,
później wreszcie „dobranoc”
i wyszłam z ukłonem,
by pod osłoną powiek
pobiec na spotkanie
z wężem.
24
Z nocnych przypowieści
Nocy owej sen miałaś wracając do siebie przed świtem; śniłaś, że wstąpił w ciebie Asmode-
usz. Na powitanie uchylił dachy najbliższych kamienic i uśmiechnął się dłonią złożoną w
dwie figi. Chciałaś, by też uchylił rąbka tajemnicy, lecz on zagnieździł się tylko w czubkach
twoich palców. (Więc wnętrza twoich dłoni parowały znużeniem, bo wnętrza domów, które
mogłyby cię cokolwiek obchodzić, leżały w innej dzielnicy, gdzie wbrew pozorom panuje
atmosfera źle skrywanej czułości i publicznej zdrady). Stałaś wraz z nim oparta o wilgotną
ścianę, tańczył w tobie czekając na nocny autobus, ten obudził cię piskiem kredy na tablicy i
Asmodeusz wybiegł wyważając ci ze zgrzytem powieki. Ale nie słyszałaś tego podrywając
głowę do lotu, bo wszystko zagłuszył chrzęst zza ściany domu. To przed chwilą zza pośpiesz-
nie zrzucanej koszuli wypadł ostatni okruch wstydu.
25
Kot
Zachowaj spokój,
bez pytań,
bez diagnoz,
nic więcej,
naprawdę nic.
Zachowaj spokój,
ale z grzeczności
wstrzymuj oddech,
gdy o twoje włosy
ociera się grzbietem kot
mojej dłoni.
26
Tak oto działa
wielka powielarnia,
pożyczcie trochę krwi
zamiast drukarskiej farby
Ktoś biegnie myślami
za śladem ołówka
(Na Boga, nie odwrotnie!).
Kopnięty wiersz
wypada płonąc
spod kopyt
pierzastego wałacha.
27
Z LICEALNEJ KARTOTEKI
* * *
Tak, znam ją.
Sypia w pokoju
pełnym nie swoich idoli
dobranych pod kolor.
Nieważne. Sama.
Wszystkie wewnętrzne sprzeczności
potrafi rozwiązać
ostrzem igły albo żyletki.
Jej dziesięć przekłutych palców,
pająk na ścianie,
lewa noga skręcona w kostce,
najbliższe surowe drzewo
i angielsko-łacińskie inskrypcje
szybko krzepnącym atramentem
głoszą chwałę dobrotliwej magii,
która leczy i broni.
Nie, nie widziałam jej dawno.
Sądzę, że po prostu
przewiązała sobie
oba przeguby rąk
dwiema czerwonymi nitkami.
28
Pierwszy
Ten odrzucał włosy
z wdziękiem cyrkowego konia,
sprzedawał się codziennie
w liszajowatych kątach szatni-sutereny,
a pokonując sprawnie róg ulicy
zdawał się zapominać
o pobieraniu opłat
od sycenia oczu.
29
Drugi
Tylko tyle można o nim powiedzieć,
że był zapewne
nieźle zbudowanym synem boginki
(jak wielu o tym imieniu).
Głodne harpie
pijały pod jego oknem
spirytus salicylowy z pobliskiej apteki.
A on ścigany,
doganiany,
mijany,
wyprzedzany przez nie
zachowywał swoją anonimowość
jasnego bruneta, który
na wszelki wypadek dopala sporta,
a odpowiedzi na gorączkowe pytania
z zakresu erotyki i obyczajów
szuka pilnie w węzełkowym piśmie
swoich sznurowadeł.
30
Trzeci
Niestety,
ten wieczny brak braku skrupułów...
Teoretycznie wziąć go było można
tylko w drodze do szkoły,
za czternaście ósma.
W innych okolicznościach
broniła dostępu
uniesiona brew –
wystudiowany grymas
starego playboya.
To w towarzystwie,
zaś na osobności
w obliczu zemsty
czy dwugłowej hydry
istniała na szczęście para
opiekuńczych ramion,
w które zawsze bezpiecznie
wtulić można głowę,
para nóg potrafiących poruszać się szybciej
lub wolniej,
okrążać, zbaczać z drogi czy chodzić na skróty
i para oczu, które chyba były
najbardziej błękitnymi
z czyichś wszystkich 'zmartwień.
31
Czwarty (powtórka z Szekspira)
Co wam winien Caliban,
że wiecznie na haszu full light,
co winien?
Co winien ustawicznie wypierany
przez miejscowych Ganimedów (zresztą z
całkiem innej historii).
Co winien,, że: a) skacze w i po ogień dla
drugorocznego
Prospera,
b) w uszach świszczą mu
oddechy
rzesz niewolonych podczas długiej
przerwy,
c) nikt nie wierzy w jego
pełnosprawność,
d) śpi.
Nie budźcie,
śnią mu się drzazgi z różdżki Prospera,
śpiew Ferdynanda w watykańskim chórze,
piersi Mirandy chwilowo bezczynne...
Co wam winien Caliban,
że wiecznie na haszu full light?...
32
Piąty
Ten typ był dzieckiem z probówki
oblizywanym łakomie przez aseptyczną szybę
okna na boisko,
wysmażonym w laboratorium doktora F.
– szalonego naukowca o zapędach marszanda.
Ten typ o beardsleyowskiej twarzyczce
świętego Jana,
dłoniach z ołtarza Wita Stwosza,
średniowiecznych proporcjach 1:10
(wszystko w atmosferze północnego gotyku,
a znalazło się tam jeszcze dość miejsca
na ekspresjonistyczne kino i Bread and Puppet
Theatre)
miał być pierwszym „naprawdę szczęśliwym
człowiekiem”.
Nie był.
(Błąd w obliczeniach doktora F.)
Próbował.
(Doktor F. wkrótce wyjechał na stypendium do
Stanów)
I jeszcze długo będzie
przechowywał w płucach
resztki trawy
33
Po lekturze sex-notatnika
A Jolę miewał w marcowe chłodne popołudnia
Między lekturą „Brava” a zadaniem z chemii.
W gotowości do „Wiedzy o sztuce – turnieju”
Kupował bez oporów swój lotniczy bilet.
Stawiając jeszcze przedtem wodę na herbatę
Ze świadomością braku orgii intelektów
Odsuwał na bok pomięte „zachętowe”skrypty.
Nad secesją jej ucha,
Nad sztuką stosowaną pana Van de Velde
(ale jej to nazwisko splatało się raczej
z czymś czytanym pod ławką
na lekcji wychowania obywatelskiego)
Mimowiednie wsłuchiwał się
W przedwieczorne dyskusje sąsiadów,
Póki go nie otrzeźwiał
Ostry krzyk czajnika.
34
Z zagadek o Morrisonie
Ktokolwiek z was wiedziałby,
że około trzydziestu lat temu
wyszedł z trzewi jaszczurki
czarnej jak Steinway and Sons,
niech czci ją jak muzykę i ciemność.
Mowa o nim, stratowanym w przejściu
przez wesołych chłopców na motorach,
rozniesionym na oponach
jeźdźców o kieszeniach wypchanych
fiolkami z płynnym kryształem.
To on,
stratowany długo wczołgiwał się
po hotelowych schodach z powrotem
do wnętrza nocy pokrytej łuską
i teraz, gdy drzwi są domknięte,
może już bezpiecznie krzyczeć
z wysokości swoich brwi:
„Zamknijcie się,
czy nie możecie spokojnie wysłuchać,
jak kropla po kropli wysączam się
do końca?!...”
35
* * *
Ona i on.
Oni?
Nie, ona i on.
Ona?
Ona była zawsze wystarczająco bliska
na przyśpieszony z braku czasu oddech,
zawsze za daleka
na misteria przelewu informacji,
na intelektualne celebracje pokrewieństw dusz.
On?
On był zawsze zbyt daleki
od rozmazywanej na papierze posoki
(jedynej więzi z pokoleniem?).
On był zawsze wystarczająco bliski
na kultywacje obrzędów.
Zawsze za daleki
na publiczne degustacje szarej istoty.
Ona?
Zatrzymana na chwilę pytaniem
niższego funkcjonariusza
w połowie drogi między parapetem a
chodnikiem.
On?
Ponownie i definitywnie odkryty
pod ,,Życiem Warszawy” z tym jego:
„Potrzebny od zaraz Mesjasz na przychodne”
Oni?
Nie, równie dalecy sobie.
Tyle że w obu przypadkach
między jednym a drugim pchnięciem
zapomniano o istnieniu krwi.
36
* * *
On usprawiedliwiał się
albo wierzył,
że jej to potrzebne,
jak zresztą każdej
– panaceum na stresy.
Nie wziął pod uwagę
ewentualności,
że jest jedną z tych,
może nielicznych,
które nie chciały nigdy
umierać w czyichś palcach,
nie dopuszczały myśli,
żeby ktokolwiek
przysłonił im świat i sufit.
Dlatego zdziwił się trochę,
gdy z kwaśnym uśmiechem
wsiadła prosto
pod tramwaj.
37
Piosenka
Czy wszystkie ciepłe panie o paznokciach
koloru świeżo krajanej śledziony,
o oczach lakierowanych na zimno
w przywiędłych uszach rozpuszczonych prawie
nadmiarem dźwięku i mnogością zębów
w najbliższym punkcie zakolczykowania
nie znajdują już nawet kropli bólu,
te, które rano obnoszą na twarzy
makijaż rozmazany ścierką świtu,
te wszystkie ciepłe panie o paznokciach
koloru świeżo krajanej śledziony
nie zdążą na tę chwilę, w której lekko
płomień świecy oderwie się od ziemi?
38
Women's Lib
Chodzi mi tylko
o uzgodnienie odpowiedzi
na pytanie,
które w każdej chwili
mogą zadać ci w ulicznej sondzie
„Dokąd idziesz
z kroplą szczęścia
zaschniętą na udzie?”
(Zauważ, że jeszcze wczoraj pytano by o dno
serca).
39
GRA O HERODZIE
Gra o Herodzie
Tej nocy miasto krążyło nerwowo wokół swoich klinik położniczych. To któryś z przelot-
nych cudzoziemców nieopatrznie rozpuścił pogłoskę o narodzinach proroka czy mesjasza, a
więc w grę wchodziły również prywatne gabinety osobliwości, gdzie pośpiesznie zmieniano
gumowe na białe rękawiczki. Na peryferiach, stanowiących jak zwykle centrum życia umy-
słowego, gniewni, bez względu na wiek, rozrzucali druki ulotne:
Spieszcie się, od jutra każdy głębszy oddech będziemy zapijać chlebem rozmoczonym w
mleku, pojutrze opanują nasze biblioteki.
Jedynie dzieci zachowywały pogodny spokój licząc na drugą w tym roku choinkę. Zresztą
wszystkie szybko zasnęły znużone czuwaniem. Spały długo i nie mogły słyszeć, jak o świcie
armia hydraulików opuszcza miasto. Hydraulików strudzonych przepychaniem urządzeń sa-
nitarnych zatkanych zwłokami noworodków.
40
Telefon, zresztą
(projekt poematu)
I
To wszystko mogło zacząć się od beznamiętnej obserwacji kolejnego stadium dogorywania
telefonu, zmarłego w rezultacie na któreś z powikłań. Telefon w końcu umarł nagle.
Tak zwykle bywa z przewlekle chorymi zaskakującymi nas autentycznością przeżycia. Za-
kładając zresztą całkowitą, zatrzymują się w połowie wyłuskiwania kolejnego ja – po prostu
muzyka i inne używki skończyły się, trzeba iść po następną porcję światła drzemiącego w
tęczówkach kota. Zakończenia nerwowe jego skóry już zaczynają rejestrować pracę moich
rąk trzymanych jeszcze na dystans oddechu. Krzyk telefonu, a raczej pytanie. Odpowiadam.
,,Najpierw umarł telefon, po nim ja, chociaż tak rzadko mi się to zdarza. Kiedy zaczniesz sy-
pać po grudce siebie?” (zresztą to nie ma sensu, i tak powietrze nad nami zbyt szybko wytraca
prędkość i wysokość). Tamten krzyk przysłonił mi zachodzące Słońce, na którym stoisz. Mo-
że to zresztą rozżarzona główka zapałki w zasięgu, twoich ust.
Krzyk zapałki, a raczej pytanie.
Odpowiadam. „Kiedy do końca wypełni mnie cisza, trzeba będzie znaleźć dla niej ujście
choćby tak małe, jak światło żył”. Znów pytanie. „Czymże jest płomień zamknięty w sztywne
ramy kardiogramu?”
Za oknem zapala się pierwsze światło podciętego telefonu, może jeszcze da się coś zrobić.
41
II
Dawniej ludzie umierali pięknie.
Jeszcze przed ostatnią wojną zdarzały się
wypadki śmierci z upływu łez.
Mnie pod powiekami gryzie dotąd tylko dym
zabrany z tamtego pokoju.
To nie ma nic wspólnego ze sztuką, po prostu
jestem zwierzęciem notorycznie odkładanym
na później.
„Telefonów było mało” – mówi ciotka – „ale
za to jakie!”
Gdzież są niegdysiejsze srebrne dzwonki na
podniesienie,
strzeliste widełki czającego się diabła,
tarcze równe cyferblatom słonecznym,
a materiał... heban czy palisander, nie znam się
na tym,
ale wizja milczących telefonów zjadanych przez
korniki...
Telefony konały od ciszy, jak skrzypce...
W niektórych domach z tradycją przetrwał
jeszcze
ten kult czarnej arki przymierza.
III
Zajęty?
Nie, to na sygnale podjeżdża wezwana karetka
Armii Zbawienia,
którą znasz tylko z filmów.
„Znoszone, ale czyste” podaje i mówi do ciebie
z łagodnym
uśmiechem szczupła, zakonserwowana pani.
„Miłość to nie świerzb” – dodaje patrząc na
twoje uda
i pocierając dłonie między palcami.
42
IV
Wiosna
Wszystko
zaczyna się zwykle od tego,
że usiłuję zetrzeć zielony nalot
z okularów.
Bez skutku.
Wiem, że grozi to naskórkowym
pojmowaniem niektórych sytuacji,
ale to normalne o tej porze roku,
tak jak i to, że nagle potrafię
uchwycić moment, w którym
czyjś wiersz, pierwszy w tym sezonie,
podpływa falą ciepła
pod próg mojego
telefonu.
V
Rzecz kończy się łagodnie.
Podobno miała się rozwijać,
wprawdzie artyści mają na myśli
czasem coś zupełnie innego,
ale rzecz kończy się łagodnie.
Łagodniej,
niż powolne opadanie
zwęglonego powietrza,
niż odwrócenie karty w księdze
kondolencyjnej,
niż lektura tabliczki informacyjnej,
że zwłoki
twoich wierszy
wydawane są w godzinach od do,
a mycie, ubieranie i czesanie
należy do ciebie,
niż nawoływanie,
że odkrywanie świata należałoby zacząć
od podniesienia słuchawki i powiek.
Rzecz kończy się.
Łagodnie.
43
Podobno
Skonfiskowano głowę
tego młodego,
który zmarł
podłączywszy pióro do krwiobiegu,
a porzuconą resztę
znaleziono w paru walizkach pod ławką
w jadącym na złom
ostatnim
naprawdę czerwonym
tramwaju.
44
Za ścianą
O drugiej
obudziła mnie
seria z remingtona
i krzyk.
Ktoś znów za wcześnie
opuścił swój rejon wyczekiwania.
Dopiero
przed samym świtem
uśpiła mnie
zwykła agonia ciszy
w ciężkim galopie i dzwonkach maszyn
w milknących conocno-przedrannych
młynkach modlitw
za niemogących,
gdy tymczasem na tapecie
powoli rosła czerwona plama.
45
Jesień
Wychodzę na ulicę
w przeczuciu Historii do wzięcia,
Ale
spotkany znajomy
ledwie słyszalnym szeptem
przekonuje mnie
o konieczności zachowania
niezbędnego dystansu,
Niestety
po chwili stwierdza,
że powietrze nie istnieje,
a tylko alkohol w aerozolu.
To nie dla mnie.
Z głową ciężką od deszczu
uciekam tramwajem
uwięziona między
szynami a drutem.
46
Noc
Słyszę wyraźnie, jak za ścianą
wrzucono coś do zsypu – ciężki, bolesny
upadek.
Mogą to być: już martwe książki,
jeszcze żywe szczenięta,
niemowlę zawinięte w gazetę
czy nawet poćwiartowane zwłoki...
Mogą, ale w naszym domu nie ma zsypu.
47
Dworzec Gdański
Oto
na dzwonek
nadbiegł głos,
a za nim
ciężka cisza.
Wątły sen
odsunął się od toru
i przeczekał
nocne pociągi.
48
* * *
Od południa
zaczęło nabrzmiewać powietrze.
Z bram powoli wysączali się ci, o których
wiedziałeś tylko tyle, że ich dłonie
nie potrafią wytrzymać
naporu ciszy.
O zachodzie
powietrze wystąpiło z brzegów
fala podchodziła pod otwarte ze zdziwienia usta
twojego okna.
Nocą
oddech powietrza stał się płytszy,
ktoś powiedział
„rzeczy oglądane z okna mniej bolą,
to chyba sprawa szyby”.
Nad ranem
powietrze rozluźniło uścisk,
a ty wreszcie miałeś czas pomyśleć,
jak to się dzieje, że jesteś po tej stronie
swoich okularów.
49
Mój przyjaciel śpi obok
z cyklu: „Wyciszenia”
Chwilowo
jestem stróżem.
Programowo czy sytuacyjnie
wciśniętym w kąt przedziału,
jak w przytulne dłonie rezygnacji.
Mój przyjaciel śpi.
Jestem stróżem jego powiek,
on jest strażnikiem mojego wzruszenia
– Sprawy, która jeszcze niekiedy
potrafi utrzymać nas
przy życiu.
50