background image

Judith McWilliams

Niepowtarzalna okazja

PDF processed with CutePDF evaluation edition

www.CutePDF.com

background image

Kochany pamiętniku! 

Ciągle nie mogą uwierzyć, że całymi latami matka 

zmyślała te wszystkie historie o chorobach jakie 

rzekomo zagrażają jej życiu. Kiedy tylko poznałam 

prawdą, wsiadłam do samochodu i wyjechałam. Teraz 

wreszcie mogę zacząć żyć własnym życiem. 

Tym sposobem wylądowałam w przepięknej Nowej 

Anglii. Czy wspominałam już, że ukradziono mi auto 

i z opresji wyratował mnie najprzystojniejszy facet na 

świecie? Chwilowo mieszkam w jego domku 

letniskowym. Mama z pewnością byłaby zgorszona! 

Nie mogą się doczekać, żeby zobaczyć, co jeszcze przy­

niesie przyszłość... 

Twoja wreszcie wolna Gina. 

background image

PROLOG 

- Co ty wyprawiasz? 

Gina Tessereck zebrała siły, spodziewając się, że za 

chwilę znów ogarnie ją poczucie winy, jak zresztą za każ­

dym razem, gdy wywołała gniew matki. O dziwo, nic ta­

kiego nie nastąpiło. Zupełnie jakby wszystkie uczucia zo­

stały gdzieś za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Drzwiami, 

których do tej pory nie ośmielała się otworzyć... 

- Zadałam ci pytanie, Gino! Czemu nie dałaś mi znać, 

że wcześniej wrócisz z pracy? Dobrze wiesz, jak bardzo 

niepokoi mnie najmniejszy hałas. Doprawdy, można by 

się spodziewać, że mając dwadzieścia siedem lat, na­

uczysz się wreszcie liczyć z moimi uczuciami. Kiedy 

odejdę, będziesz mogła robić, co zechcesz, a zostało mi 

już niewiele czasu. 

Gina podniosła wzrok znad walizki, do której chao­

tycznie wrzucała swoje rzeczy, i uważnie przyjrzała się 

delikatnej twarzy matki. Dlaczego nigdy wcześniej nie 

spostrzegła, że spojrzenie jej porcelanowo błękitnych 

oczu ma taki twardy wyraz, a kąciki ust wyginają się 

w brzydkim grymasie? 

- Co się z tobą dzieje? Czemu się na mnie tak gapisz? 

Chyba nie straciłaś pracy? - Głos Helen nabrał ostrych 

tonów, 

- Nie, mamo. Nie straciłam. Złożyłam wymówienie. 

Od zaraz. 

background image

164 

JUDITH McWILLIAMS 

Otworzyła szafę i z niechęcią spojrzała na wiszące 

w niej ubrania. Wszystkie te falbanki i pastelowe stroje 

zupełnie nie były w jej stylu. Pasowały raczej do drobnej 

figury i jasnych włosów matki. Ona, przy swoich stu sie­

demdziesięciu pięciu centymetrach wzrostu, wyglądała 

w nich jak napuszona lala, w dodatku blado i mdło. 

Już nigdy więcej za cenę spokoju nie kupię czegoś, 

w czym nie będzie mi do twarzy, obiecała sobie solennie, 

zdecydowanie zamykając szafę. 

- Ile razy mówiłam ci, żebyś nie trzaskała drzwiami? 

-upomniała ją matka. 

- Nie wiem - przyznała Gina. - Wiem natomiast, że 

robisz to po raz ostatni, bo się wyprowadzam. 

- Wyprowadzasz się?! - Matka przycisnęła dłonie do 

piersi, gwałtownie chwytając powietrze. - Czuję... 

Gina przyglądała się jej beznamiętnie. 

- Minęłaś się z powołaniem, mamo. Powinnaś wy­

stępować na scenie. 

Z szuflady komody wy garnęła ostatnie sztuki bielizny, 

cisnęła je do walizki i zaciągnęła zamek. 

Matka, zaskoczona jej niespodziewaną reakcją, stała 

z otwartymi ze zdumienia ustami. 

- Jak możesz zwracać się w ten sposób do własnej 

matki? 

- Skoro mowa o więzach rodzinnych, mam podobne 

pytanie: jak mogłaś okłamywać własną córkę? Dziś rano 

twój lekarz poprosił, żebym wpadła do niego. Trzeba 

przyznać, że było to niezwykłe pouczające spotkanie. -

Skurczyła się na wspomnienie upokarzającej rozmowy. 

- Zwrócił mi uwagę, że za bardzo cię ograniczam. Po­

dobno żaliłaś się, że udaremniam wszystkie twoje starania 

o znalezienie zajęcia, które pozwoliłoby ci wypełnić czas 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

165 

po śmierci taty. - Myśl o ukochanym ojcu trochę za­

chwiała opanowaniem Giny. - Zapewnił mnie też, że 

z twoim sercem nie dzieje się nic złego. 

- Chyba go nie zrozumiałaś - przerwała jej matka. 

- No cóż, nie należysz do osób szczególnie bystrych. 

Gina zignorowała złośliwą uwagę. W końcu słyszała 

to tak często. 

- Po wyjściu z jego gabinetu zaczęłam się zastana­

wiać, w czym jeszcze mogłaś mnie okłamywać. Posta­

nowiłam więc pójść do naszego prawnika. 

- Nie miałaś prawa! 

Jasnoniebieskie oczy Giny pociemniały z gniewu. 

- Miałam, jako spadkobierczyni. Zawsze twierdziłaś, 

że tata zostawił cię bez grosza. Tymczasem jest wręcz 

przeciwnie. Odziedziczyłaś wystarczająco dużo, by móc 

spokojnie żyć. Okazało się też, że za pieniądze, które 

zostawił dla mnie, będę mogła skończyć studia. 

Ściągnęła walizkę z łóżka i ruszyła w stronę drzwi. 

- Nie możesz mnie opuścić! - krzyknęła matka. -

Przecież cię kocham. 

Gina zatrzymała się. 

- Chcesz powiedzieć, że robiłaś to wszystko z miłości? 

Matka zignorowała pytanie. 

- Dokąd pojedziesz? Co zamierzasz robić? 

- Wyjadę tak daleko, jak to możliwe. A jeśli chodzi 

o moje plany, to mam zamiar zacząć wreszcie żyć. Bo do 

tej pory zaledwie egzystowałam - odparła, wychodząc. 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Gina jechała wąską szosą w stanie Massachusetts. Po­

konała ostry zakręt i chwilę później zobaczyła światła 

małego miasteczka. 

Poprawiła się w fotelu. Całodniowa jazda dawała się 

jej we znaki. W brzuchu zafurczało, zupełnie jakby żo­

łądek chciał zakomunikować, że solidaryzuje się z obo­

lałymi mięśniami i przypomina, że od lunchu minęło już 

sporo czasu. 

Jechała wolno przez miasteczko, rozglądając się. gdzie 

można by coś zjeść. W końcu zatrzymała samochód 

przed jasno oświetloną restauracją. Wzięła torebkę, wy­

siadła i zamknęła samochód. Chłodny wrześniowy "wiatr 

przyprawił ją o gęsią skórkę i rozwiał rude włosy. Od­

garnęła je machinalnie, zastanawiając się, czy nie otwo­

rzyć ponownie auta i nie poszukać w bagażu swetra. Uz­

nała jednak, że nie warto zawracać sobie głowy. 

Szła już w stronę restauracji, gdy kątem oka po prze­

ciwnej stronie ulicy dostrzegła jaskrawy szyld baru ,.U 

Billa". Zniszczony budynek pokrywały neonowe reklamy 

różnych gatunków piwa. Wielu z tych nazw nigdy wcześ­

niej nie widziała. 

Ponownie popatrzyła na restaurację, sprawiającą wra­

żenie porządnego i raczej nudnego lokalu. Bar „U Billa" 

wydawał się śmiały i dość przebojowy, a więc nadawał 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 167 

się wręcz idealnie, by właśnie w nim rozpocząć realizację 

postanowienia o nowym życiu. 

Bezsprzecznie powinnam wybrać bar, uznała w duchu. 

Nie zastanawiając się dłużej, by nie mieć już czasu 

na zmianę decyzji, przeszła przez jezdnię, pchnęła drzwi 

baru i weszła do środka. 

Niepewnym wzrokiem ogarnęła zatłoczone, hałaśliwe 

wnętrze. Poczuła się nieswojo. Pospiesznie zajęła miejsce 

przy wolnym stoliku w pobliżu drzwi i sięgnęła po kar­

tonowe menu leżące na ceratowym obrusie w czerwo­

no-białą kratę. Pełno tu było nazw importowanego piwa 

i niewiele dań. 

Po kilku minutach do stolika podeszła kelnerka 

w średnim wieku. 

- Co podać? 

- Porcję chili, szarlotkę i filiżankę kawy - zamówiła 

Gina. 

- Już się robi. - Kelnerka ruszyła w stronę kuchni, 

donośnie przekazując zamówienie komuś o imieniu 

Margie. 

Gina odchyliła się na odrapanym drewnianym krześle 

i ukradkiem przyglądała się klientom. Wesołe towarzy­

stwo w głębi sali najwyraźniej znakomicie się bawiło. 

Uśmiechnęła się tęsknie, gdy dotarły do niej wybuchy 

zaraźliwego śmiechu. 

- Proszę bardzo. - Kelnerka postawiła przed nią dużą 

miskę po brzegi wypełnioną chili. Po chwili na stole po­

jawiła się parająca filiżanka. - Za momencik przyniosę 

szarlotkę. 

Gina dolewała właśnie mleko do kawy, gdy drzwi baru 

otworzyły się i podmuch chłodnego wieczornego powie­

trza owionął jej nogi. 

background image

168 

JUDITH McWILLIAMS 

- Hej, Nick! Jak tam ręka? - zawołał ktoś z drugiego 

końca sali. 

Ciekawe, jak wygląda Nick, pomyślała Gina i odwró­

ciła głowę. 

Jej oczy zaokrągliły się ze zdumienia, gdy zobaczyła 

stojącego w progu mężczyznę. Był wysoki, co najmniej 

piętnaście centymetrów wyższy od niej, i bardzo musku­

larny. Zmierzyła wzrokiem jego szerokie ramiona rozpy­

chające gruby sweter z kremowej wełny. 

Czubkiem języka mimowolnie zwilżyła wargi, prze­

suwając oczy w dół po jego płaskim brzuchu i długich, 

opiętych dżinsami nogach. 

Pospiesznie przeniosła spojrzenie na miskę z chili. 

Odetchnęła głęboko, próbując stłumić niezrozumiałą fa­

scynację. Miała nadzieję, że nikt nie spostrzeże rumieńca 

palącego jej twarz. 

Co się ze mną dzieje? - zaniepokoiła się. Co z tego, 

że jest zbudowany jak ucieleśnienie wszelkich erotycz­

nych fantazji, jakie kiedykolwiek miała? Jest chyba wy­

starczająco dorosła, by nie wpadać w takie zachwyty. 

A jednak jej spojrzenie ponownie powędrowało 

w stronę nieznajomego. Patrzyła spod rzęs, jak siada za 

barem i sięga po szklankę z piwem, którą barman po­

stawił już na ladzie, choć nie padło jeszcze ani jedno 

słowo. 

Stały klient, wywnioskowała, przyglądając się ostrym 

rysom twarzy Nicka. Jej oczy na dłuższą chwilę zatrzy­

mały się na mocno zarysowanej, kwadratowej brodzie. 

Nieznajomy nie był przystojny w potocznym rozumieniu 

tego słowa, ale jego twarz przyciągała uwagę. Widać 

w niej było charakter i siłę. 

Nick trzymał piwo w lewej ręce, w dodatku dość nie-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 169 

zręcznie. Zaintrygowana Gina rzuciła okiem na jego pra­

wą dłoń i dostrzegła, że spod rękawa swetra wystaje gi­

psowy opatrunek. 

Zmrużyła oczy i przyglądała się, jak Nick niecierpli­

wym gestem przeczesuje kruczoczarne włosy. Bez wzglę­

du na to, kim był, w tej chwili nie tryskał humorem. 

Może boli go ręka? - zastanawiała się Gina. Albo dręczy 

go coś innego. Na przykład nieszczęśliwy związek... Czy 

możliwe, że to kłopoty sercowe? - fantazjowała. E, bzdu­

ra! Ma złamaną rękę, ale z pewnością nie serce. Patrząc 

na jego zmysłowe usta, pomyślała, że jeśli ktoś komuś 

łamał serce, to raczej on kobietom, nie odwrotnie. 

Sięgnęła wreszcie po łyżkę i zabrała się do jedzenia, 

nie spuszczając wzroku z nieznajomego. Nigdy dotąd ża­

den mężczyzna nie podobał się jej tak bardzo. 

- Oto pani szarlotka. - Głos kelnerki przerwał jej roz­

myślania. 

Spojrzała nieprzytomnie. Nawet nie zauważyła, kiedy 

skończyła chili. 

- Dziękuję - odpowiedziała, licząc na to, że starsza 

kobieta nie dostrzegła jej zainteresowania Nickiem. 

Próżne nadzieje. Kelnerka pochyliła się nad stolikiem 

i szepnęła: 

~

 To Nick Balfour. Ma dom za miastem. Znam go 

od dziecka, jego rodziców także znałam. Mogę też ręczyć, 

że nigdzie nie ukrywa żony, czego nie można powiedzieć 

o: wszystkich. Łap go, dziecinko, jeśli ci się spodobał. 

Życie jest zbyt krótkie, by nie chwytać okazji. 

Serce podskoczyło Ginie do gardła, a w palcach po­

czuła mrowienie, kiedy wyobraziła sobie, jaki okazałby 

się Nick, gdyby starczyło jej odwagi, by skorzy stać z ru­

dy starszej kobiety. Z pewnością mocny i silny... 

background image

170 

JUDITH McWILLIAMS 

- Przemyśl to sobie, dziecinko. Jak to mówią, żyje 

się tylko raz. 

- Dziękuję - mruknęła Gina. 

- Kelnerka porozumiewawczo uniosła kciuki do góry 

i odmaszerowała wolnym krokiem. 

Gina odetchnęła głęboko, próbując uspokoić bicie ser­

ca, i ponownie spojrzała na Nicka. W tej chwili wpatry­

wał się w swoje piwo tak intensywnie, jakby spodziewał 

się na dnie szklanki odkryć tajemnicę wieczności. 

Nie było co ukrywać. Zawsze była wobec siebie ucz­

ciwa, więc i teraz otwarcie przyznała, że Nick Balfour 

całkiem ją oczarował. Miała ogromną ochotę sprawdzić, 

czy jego charakter jest równie fascynujący jak aparycja. 

Absolutnie niemożliwe, uznała ostatecznie. Wykluczo­

ne, żeby istniała osobowość, która mogłaby odpowiadać 

tak atrakcyjnej powierzchowności. Chętnie dowiedziała­

by się jednak, czy cechy psychiczne Nicka choć w części 

pasują do jego prezencji. 

Spróbowała zebrać rozbiegane myśli. Jak świat świa­

tem, kobiety podrywały mężczyzn. Skoro inne mogły to 

robić, mogła i ona. 

Może powinna rzucić jakąś uwagę, która wymagałaby 

odpowiedzi? Albo zacząć rozmowę na temat pogody lub 

wykorzystać oklepany chwyt z pytaniem: „Gzy myśmy 

się gdzieś nie spotkali?". Najpierw jednak musi wykom­

binować, jak się do niego zbliżyć. 

Położyła widelczyk przy pustym już talerzyku po szar­

lotce i zastanowiła się. Jeśli podejdzie do niego i spró­

buje nawiązać rozmowę, a on ją spławi albo, co gorsza, 

zignoruje, spali się ze wstydu. 

Właściwie jakie ma to znaczenie? Nie zna przecież 

obecnych tu ludzi, więc co ją obchodzi, co sobie pomy-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

171 

ślą? Ważne, jakie wrażenie zrobi na Nicku, choć prawdę 

mówiąc, nie tak bardzo, zważywszy, że on także był jej 

zupełnie obcy. 

Rzuciła ukradkowe spojrzenie na jego profil. Ciągle 

wpatrywał się w swoje piwo. Nie patrzył w jej stronę; 

miała wątpliwości, czy wchodząc do baru, w ogóle ją 

zauważył. Mężczyźni prawie nigdy nie zwracali na nią 

uwagi. Była za wysoka, zbyt chuda, zbyt nijaka, żeby 

wzbudzić zainteresowanie płci przeciwnej. 

Spójrz prawdzie w oczy, Gino Tessereck, upomniała 

się. Brak ci tego, co rozpala męskie serca. Jakże byłoby 

miło, gdyby udało się rozgrzać chociaż jedno, pomyślała 

tęsknie. 

Skrzywiła się; Lista tego, co zamierzała zmienić 

w swoim życiu, była bardzo długa, ale samo narzekanie 

nie wystarczy. Bez względu na to, jak trudne lub żenujące 

to się okaże, przede wszystkim musi zmienić się sama. 

Musi dorosnąć. Na poszerzanie horyzontów dała sobie 

czas do rozpoczęcia zimowego semestru na uniwersyte­

cie. Zamierzała zacząć od podróży i zbadania od strony 

praktycznej, na czym właściwie polega emocjonalny 

związek z mężczyzną. 

Ponownie wróciła spojrzeniem do Nicka. Właśnie na­

darza się okazja. Trzeba tylko zebrać się na odwagę. 

Sięgnęła do torebki i położyła na stole należność, do­

dając spory napiwek dla życzliwej kelnerki. Zacisnęła 

usta, nadal intensywnie myśląc, jak nawiązać znajomość 

z Nickiem. 

Mogłaby podejść do baru i poprosić o butelkę piwa 

na wynos. Kiedy barman sięgnie po piwo, ona spytałaby 

Nicka o pensjonat, w którym mogłaby przenocować. To 

chyba całkiem dobre pytanie na początek. 

background image

172 JUDITH McWILLIAMS 

Przełknęła nerwowo ślinę i podniosła się zza stolika. 

Nie zdążyła jeszcze zrobić kroku, gdy ktoś dotknął jej 

ramienia. 

Zaskoczona odwróciła się i stanęła twarzą w twarz 

z mężczyzną w średnim wieku. Uśmiechając się lubież­

nie, przesunął po jej sylwetce pożądliwym spojrzeniem, 

od którego skóra jej ścierpła. 

- Słucham? - warknęła, starając się możliwie naj­

wierniej naśladować lodowaty ton matki. - Nie znam 

pana! 

- To się łatwo da naprawić. Jestem Jim. A ty, cukie­

reczku? 

Zamrugała niepewnie. Nie miała pojęcia, co teraz zro­

bić. Jim nie grał zgodnie ze scenariuszem. Widząc brak 

zainteresowania, powinien się wycofać, a tymczasem 

przysunął się nawet bliżej. Poczuła nieprzyjemny skurcz 

w żołądku, gdy doleciał ją słodkawy zapach taniej wody 

toaletowej. 

- Nie jestem zainteresowana - mruknęła. Nie chciała, 

żeby Nick ją usłyszał, ale nie chciała też uciekać z baru 

i rezygnować z szansy rozmowy z nim. 

- Skąd ta pewność? Postawię ci piwo i będziemy 

mogli się poznać - nalegał Jim. Jej zdenerwowanie pod­

niecało go jeszcze bardziej. 

Nick odwrócił się od baru, gdy jękliwy głos Jima za­

czął działać mu na nerwy. Spod zmrużonych powiek z na­

mysłem przyjrzał się wysokiej dziewczynie, którą pró­

bował poderwać Jim. Musiał przyznać, że jego gust 

znacznie się poprawił. Przesunął spojrzeniem po szczu­

płej sylwetce młodej kobiety, zatrzymując dłużej wzrok 

na opiętym ciemnozieloną koszulką biuście. 

Dreszcz go przeszył, gdy wyobraził sobie, jak jej pierś 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

173 

wypełnia jego dłoń. Spróbował opanować instynktowną 

reakcję ciała na tę prowokacyjną myśl, a kiedy podniósł 

wzrok wyżej, uznał, że jej twarz jest równie pociągająca 

jak cała reszta. Spojrzał na lekko zadarty, troszkę piego­

waty nos, który idealnie pasował do rudych włosów, po 

czym przesunął wzrok na ładnie wykrojone wargi. Wy­

glądały tak zachęcająco, że zapragnął poczuć je pod swoi­

mi ustami. Choćby tylko po to, by sprawdzić, czy istotnie 

są takie miękkie i uległe, jak się wydawało. 

Widział, jak pobladła ze zdenerwowania, kiedy Jim 

nie przyjął odmowy. A może to strach? 

Dziwne... Atrakcyjna kobieta powinna mieć wystar­

czająco dużo doświadczenia, żeby z miejsca osadzać ta­

kich lubieżników. Tymczasem dziewczyna zupełnie nie 

potrafiła pozbyć się natręta. Dlaczego? - zastanowił się, 

po czym pospiesznie stłumił swoją ciekawość. Nie twój 

interes, upomniał się. Nie mógł sobie pozwolić na zaan­

gażowanie. Kobiety, szczególnie takie, które wyglądały 

jak ta dziewczyna, wymagały od mężczyzn znacznie wię­

cej, niż on miał do zaoferowania. Już raz dostał od życia 

gorzką lekcję. 

Westchnął, widząc błysk paniki w oczach dziewczy­

ny, kiedy Jim przysunął się bliżej. Nie powinna wycho­

dzić sama, skoro nie wie, jak sobie radzić z Jimami tego 

świata. Nie miała prawa angażować przygodnych ludzi 

w rozwiązywanie swoich problemów. 

Może nie miała... Nie potrafił jednak zignorować 

przerażenia, które pojawiło się na jej twarzy. Nie zajmie 

mi to przecież wiele czasu, uznał, podnosząc się ze stołka, 

Trzepnie Jima, odprowadzi ją do samochodu i to wszyst­

ko. Starał się zignorować uczucie straty, które go ogarnęło 

na myśl, że na tym sprawa się zakończy. 

background image

174 JUDITH McWILLIAMS 

- Jim, słyszałeś, co pani powiedziała. 

Głęboki aksamitny głos podziałał na Ginę jak balsam. 

Kiedy odwróciła głowę, napotkała chłodne spojrzenie 

szarych oczu Nicka Balfoura. Miała wrażenie, że łatwo 

mogłaby pogrążyć się w ich przepastnej głębi. Próbując 

wydobyć się spod ich hipnotyzującego wpływu, wzięła 

głęboki oddech i w tym momencie jej nozdrza wypełnił 

delikatny zapach jego eleganckiej wody. 

- Daj spokój, Jim. - Tym razem głos Nicka zabrzmiał 

ostrzej, 

- Staram się nie wyjść z formy, Nick. - Jim uniósł 

dłonie. - Nie zdawałem sobie sprawy, że robię się na­

chalny. Gdybyś zapragnęła odmiany, dziecinko - zwrócił 

się do Giny - po prostu zadzwoń. Wszyscy mnie tu znają. 

Jim wrócił do swojego stolika, a Gina z ulgą wypu­

ściła powietrze z płuc. 

- Jestem Nick Balfour. Odprowadzę cię do samochodu. 

- Gina Tessereck. Dziękuję - mruknęła. Intensywnie 

próbowała wymyślić coś błyskotliwego i dowcipnego, co 

sprawiłoby, że Nick zechciałby poznać ją lepiej. - Często 

tu przychodzisz? - Skrzywiła się w duchu, ledwie skoń­

czyła mówić. 

- Nie. Gdzie zaparkowałaś? - spytał, gdy opuścili bar. 

- Po drugiej stronie ulicy - odparła, starając się ukryć 

rozczarowanie jego brakiem zainteresowania. 

Zeszła już z krawężnika, gdy nagle Nick chwycił ją 

za rękę i szarpnął do tyłu. Tuż przed nią przejechał sa­

mochód. Straciła równowagę i przechyliła się na jego 

pierś. Pod policzkiem poczuła szorstką wełnę, a ciepło 

bijące od jego ciała pozbawiło ją tchu. 

- Wszystko w porządku? - spytał, kiedy tak stała bez 

ruchu. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 175 

Nie, wcale nie w porządku, myślała gorączkowo. 

W błyskawicznym tempie zaczęła tracić zdrowy rozsą­

dek i zupełnie nie miała pojęcia, jak sobie z tym po­

radzić. 

- Czy ten kretyn rzeczywiście tak cię zdenerwował? 

- spytał Nick, a serce Giny podskoczyło, gdy usłyszała 

w jego głosie niepokój. 

- Nie, ja... - Przy atrakcyjnych facetach zawsze za­

chowuję się jak gęś, dokończyła w myślach z niechęcią. 

- Będziesz w stanie prowadzić? 

Nabrała głęboko powietrza i wreszcie zdołała odsunąć 

się od niego. 

- Nic mi nie jest - powiedziała szybko i w tej samej 

sekundzie miała ochotę zawyć z rozpaczy. Właśnie prze­

gapiła znakomitą okazję! Gdyby powiedziała, że jest zbyt 

roztrzęsiona, by siadać za kierownicą, pewnie zapropono­

wałby jej kawę, przy której mogłaby uspokoić nerwy. 

- Czy to ten niebieski ford? 

- Nie. - Pokręciła głową. - Mam brązową toyotę 

camry. Zaparkowałam... -przerwała, widząc, że auto nie 

stoi tam, gdzie je zostawiła. 

Marszcząc brwi, rozejrzała się po ulicy. Była pewna, 

że zostawiła samochód przed restauracją. Mimo to od­

wróciła się i obrzuciła spojrzeniem drugą stronę ulicy. 

Tam również nie dostrzegła żadnej toyoty. 

- Nie rozumiem - powiedziała. - Zaparkowałam do­

kładnie tutaj. 

Patrzył, jak wskazuje puste miejsce tuż za fordem. 

Przez chwilę jego uwaga skupiona była przede wszystkim 

na jej szczupłych palcach z krótko przyciętymi, pokry­

tymi lakierem paznokciami. 

- Na pewno zaparkowałam tutaj - powtórzyła z upo-

background image

176 

JUDITH McWILLIAMS 

rem, jakby liczyła na to, że powtarzanie tych słów wy­

starczy, by auto wróciło na miejsce. 

- Albo pomyliłaś miejsca, albo ktoś ukradł ci samo­

chód - stwierdził Nick. 

- Dziękuję, Sherlocku Holmesie! - odpaliła. Gniew 

i rozczarowanie sprawiły, że prawie zapomniała o podzi­

wie, jaki w niej budził. 

- Nikt nie lubi słuchać złych wiadomości! - Nick 

westchnął ciężko. 

- Przepraszam, nie zamierzałam być niegrzeczna -

zmitygowała się. - Tyle że w aucie było wszystko, co 

posiadam. To niemożliwe, żeby je ukradziono. Na miłość 

boską, przecież to wieś! 

- Sądziłaś, że tylko wielkie miasta mają monopol na 

przestępczość? - spytał sucho, choć właściwie intereso­

wało go wyłącznie, czemu podróżuje sama bocznymi dro­

gami z całym swoim dobytkiem. Czy to znaczy, że nie 

ma domu? I mężczyzny, który zaopiekowałby się nią na 

tyle dobrze, by ją zatrzymać? 

- Wiem, że przestępstwa zdarzają się wszędzie - od­

parła. - Tylko nie spodziewałam się, że przydarzy się to 

akurat mnie. Przecież zostawiłam auto wyłącznie na czas 

obiadu. W dodatku je zamknęłam. - Głos Giny podniósł 

się niebezpiecznie. 

Doświadczone ucho Nicka wyłapało w nim nutki hi­

sterii. 

- Musisz to zgłosić - powiedział szybko. Był pewien, 

że konieczność podjęcia konkretnych działań pomoże jej 

uspokoić nerwy. 

- Komu? - Gina rozejrzała się po opustoszałej uli­

cy, jakby spodziewała się, że nagle spod ziemi wyrośnie 

policjant. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

177 

- Miejscowym stróżem prawa jest Amos Mygold. 

O tej porze powinien być w domu. 

Zachwiała się trochę, kiedy uświadomiła sobie, że 

wszystkie czeki podróżne włożyła do schowka na ręka­

wiczki. 

Nick przytrzymał ją i machinalnie przytulił do piersi. 

Kiedy poczuła dotyk jego twardych mięśni, na chwilę 

powstrzymała ogarniającą ją panikę. 

- Nie będzie tak źle. - Głęboki głos Nicka brzmiał 

uspokajająco. 

- Tylko tak ci się zdaje - burknęła. Graby sweter tłumił 

jej słowa. - Wszystkie czeki podróżne zostały w aucie. 

- Wszystkie? 

- Tak. - Niechętnie odsunęła się od niego. Była prze­

cież samodzielną, dorosłą osobą. Da sobie radę sama. -

Bałam się, że je stracę, jeśli ktoś wyrwie mi torebkę. 

- Czeki podróżne można odzyskać - uspokoił ją. -

Wystarczy zadzwonić do banku i podać numery serii... 

- przerwał, widząc jej zbolałą minę. - Chyba je za­

pisałaś? 

- Oczywiście. Pamiętałam nawet, żeby nie trzymać 

ich razem z czekami. Dlatego kartkę z numerami wło­

żyłam do walizki na wypadek, gdyby ktoś ukradł mi to­

rebkę. 

- Gdzie ty mieszkasz, że tak się boisz o tę swoją tor­

bę? - zdumiał się. 

- Chwilowo w samochodzie - odparła, patrząc z roz­

paczą na puste miejsce, gdzie powinna stać jej toyota. 

- A więc na razie jesteś bezdomna - rzucił i natych­

miast pożałował swoich słów, widząc, jak pobladła. 

- No właśnie. - Starała się, żeby jej głos zabrzmiał 

pewnie. Tak bardzo chciała stanąć na własnych nogach. 

background image

178 

JUDITH McWILLIAMS 

Czemu nie czuje radości, gdy wreszcie pojawiła się oka­

zja do samodzielnego działania? 

- Auto jest ubezpieczone? 

- Tak. Z samego rana zadzwonię do towarzystwa 

ubezpieczeniowego. 

Próbowała nie myśleć, gdzie spędzi dzisiejszą noc 

i jak będzie się poruszać. Czy w małych miasteczkach 

są agencje wynajmu samochodów? - zastanawiała się. 

Na szczęście ma kartę kredytową, więc nie została tak 

zupełnie bez grosza. No i oczywiście jest spadek po ojcu. 

Rano skontaktuje się z prawnikiem i poprosi o przesłanie 

jakiejś kwoty. 

- Może chcesz do kogoś zadzwonić? - dopytywał się 

Nick. 

- Nie - rzuciła krótko. Nie zamierzała tłumaczyć dla­

czego. Pomyślałby, że ma do czynienia z kretynką, gdyby 

usłyszał historię jej życia. I chyba rzeczywiście jestem 

głupia, przyznała bezwzględnie. Najpierw matka mani­

pulowała nią, wykorzystując jej miłość, a teraz jakiś zło­

dziej pozbawił ją samochodu. Trudno nazwać to pasmem 

sukcesów. 

Zaintrygowała go ta lakoniczna odpowiedź. Tłumiony 

ból, który pojawił się w jej głosie, sugerował, że skądś 

ucieka. Ciekawe tylko skąd i dlaczego? 

- Załatwienie tych wszystkich spraw z pewnością 

zajmie trochę czasu - zaczął powoli. Zaświtała mu pewna 

myśl. Była tak zaskakująca, że na chwilę odebrało mu 

głos. - Mam wrażenie, że możemy przydać się sobie na­

wzajem. Tobie potrzebne jest miejsce, gdzie mogłabyś 

się zatrzymać, a mnie przydałaby się pomoc domowa. 

- Wskazał na gips. - Z unieruchomioną prawą ręką nie­

wiele mogę zrobić, a lewą posługuję się niestety bardzo 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

179 

niezręcznie. Mam też powyżej uszu jedzenia chili u Billa. 

Gdybyś przyjęła moją ofertę, miałabyś mieszkanie na czas 

załatwiania wszystkich spraw, a ja porządek w domu 

i normalne posiłki. - Miał nadzieję, że wyjaśnienie brzmi 

wiarygodnie. 

Nie zatrudniał gospodyni, bo nie chciał, żeby ktoś ob­

cy zakłócał jego prywatność, jednak teraz myśl o tym, 

że mógłby dzielić dom z Giną, przepełniła go pełnym 

nadziei oczekiwaniem. 

Gina przełknęła nerwowo ślinę. Nagły strumień pod­

niecenia pozbawił ją tchu. Czy to możliwe, że proponuje 

jej pracę? U siebie w domu? Mieliby zamieszkać tylko 

we dwoje? Całkiem sami? 

- Czy zajmowałaś się kiedyś prowadzeniem domu? 

- Nigdy nie robiłam tego zawodowo, ale umiem 

sprzątać i gotować - odparła niedbałe. 

Gorączkowo rozważała w myślach jego ofertę. Zda­

wała sobie doskonałe sprawę, że powinna odmówić. Tego 

wymagała przyzwoitość. Nick pociągał ją, ale nie znała 

go wystarczająco dobrze. Lecz przecież znali go ludzie 

z baru. Pamiętała, jak miło go powitano, kiedy wszedł. 

A i kelnerka twierdziła, że zna go od dziecka. 

Propozycja nie była pozbawiona sensu. Oboje mieli 

sobie coś do zaoferowania. W dodatku to niepowtarzalna 

okazja, by potrenować zachowanie w towarzystwie tego 

atrakcyjnego mężczyzny. 

Trochę zasmucił ją fakt, że Nick rzeczywiście potrze­

buje gospodyni. Znacznie milej byłoby pomyśleć, że wy­

myślił tę posadę, by zatrzymać ją przy sobie. No, ale 

nic straconego, pocieszyła się natychmiast. Fakt, że 

w pierwszej chwili nie wydała mu się atrakcyjna, nie zna­

czy, że nie skłoni go do zmiany zdania. 

background image

180 

JUDITH McWILLIAMS 

Czuła, że się rumieni na myśl o tym, jak mogłaby go 

przekonywać. To niebezpieczne, zaprotestował jej zdrowy 

rozsądek. Ale chyba bardzo przyjemne, odparły zmysły. 

- Czym się zajmujesz? - spytała. 

Zmarszczył brwi. Nie zamierzał jej okłamywać, ale 

wolał nie zdradzać prawdy. Za każdym razem, gdy mówił 

ładnej dziewczynie, że jest kardiochirurgiem, następowa­

ła jedna z dwóch reakcji. Albo wyobrażały sobie plik do­

larów i liczyły na małżeństwo, sądząc, że będzie w stanie 

zaspokoić ich luksusowe zachcianki, albo też wymieniały 

niezliczone objawy choroby - swojej lub kogoś innego. 

Nie chciał, żeby Gina zareagowała podobnie. Pragnął, 

by dostrzegła w nim wyłącznie mężczyznę. 

Widziała, jak jego twarz tężeje i pojawia się na niej 

wyraz rezerwy. Co ją wywołało? - zastanawiała się. 

Czyżby jej pytanie? Czy możliwe, że poczuł się zażeno­

wany? Może miał nieatrakcyjną pracę i bał się, że będzie 

na niego patrzeć z góry? 

- Jestem technikiem - odpowiedział w końcu. Przypo­

mniał sobie, że kiedyś w ten sposób wyraził się o chirurgach 

pewien zgryźliwy profesor. - Do pracy potrzebuję w pełni 

sprawnej prawej ręki. Na razie więc bezczynnie czekam, 

aż kość się zrośnie. A ty jesteś na urlopie? 

- Nie. Pracowałam w księgowości w Chicago, ale 

znudziła mi się rutyna i uznałam, że potrzebuję zmiany. 

A ponieważ zawsze pragnęłam zobaczyć jesień w Nowej 

Anglii, przyjechałam tutaj - powiedziała. 

To nie jedyny powód, uznał, widząc cień w jej oczach. 

Coś albo ktoś musiał zranić ją naprawdę mocno, skoro 

uciekła aż tak daleko. 

- Przyjmując moją propozycję, mogłabyś do woli na­

cieszyć się żółknącymi liśćmi. - Celowo nadał głosowi 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

181 

możliwie obojętne brzmienie. Nie chciał jej wystraszyć 

zbytnią natarczywością. Sam nie wiedział, czemu tak bar­

dzo mu zależy, żeby zechciała tu zostać. 

- W ogóle cię nie znam - wyrzuciła z siebie. - Może 

się okazać, że jesteś seryjnym mordercą. 

- Szeryf poręczy za mnie - uspokoił ją Nick. - Kiedy 

będziesz składać zawiadomienie o kradzieży samochodu, 

możesz go poprosić o moje referencje. 

Niezdecydowanie patrzyła w jego spokojne, szare 

oczy. Nie była pewna, jak powinna postąpić. Całe życie 

robiła to, czego od niej oczekiwano i co było stosowne. 

Może nadszedł czas, żeby postąpić zgodnie z własnymi 

pragnieniami. Posłać ostrożność do diabła i pójść za gło­

sem serca. 

W końcu wzięła głęboki oddech i powiedziała: 

- Dziękuję. Przyjmę tę pracę do czasu, aż załatwię 

swoje sprawy. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

- To byłoby wszystko, panno Tessereck. Przekażę 

opis pani samochodu policji stanowej - mówił niewyso­

ki, pulchny mężczyzna, którego Nick przedstawił jej jako 

szeryfa Mygolda. 

- Jakie, pańskim zdaniem, mam szanse, że go odnaj­

dą? - spytała. 

Szeryf z westchnieniem przesunął grube palce po ły­

siejącej głowie. 

- To zależy - odezwał się wreszcie. 

- Od czego? - nie ustępowała. 

- Od tego, kto go ukradł. Jeśli to jakieś dzieciaki, 

które chciały wybrać się na przejażdżkę, porzucą go, kie­

dy już się zabawią. Wówczas odzyska go pani za dzień 

lub dwa. Jednak auto mógł ukraść ktoś, kto chce je wy­

mienić na gotówkę. Bagaż na tylnym siedzeniu mógł się 

okazać wielką pokusą. Powinna pani zostawić rzeczy 

w domu - pouczał ją szeryf. 

- Ba, ale ja właśnie uciekam z domu - parsknęła bez 

namysłu. 

Nick spojrzał na nią spod zmrużonych powiek, zasta­

nawiając się, czy jej słowa należy rozumieć dosłownie. 

Jeśli tak, ciekawe, gdzie jest ten dom? A może chodziło 

raczej o osobę, od której pragnęła się uwolnić? Na przy­

kład o kochanka łub męża... 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 183 

Spuścił wzrok na jej lewą dłoń. Nie miała obrączki, 

nic też nie wskazywało, że ostatnio ją nosiła. Prawdę mó­

wiąc, niewiele go to obchodziło. Nie odważyłby się an­

gażować w żaden związek, który wymagałby od niego 

więcej, niż mógł ofiarować. Zamierzał jedynie wykorzy­

stać nadarzającą się okazję. Pomoże dziewczynie, która 

wpadła w tarapaty, i dzięki temu będzie miał wysprzą­

tany dom i zje kilka przyzwoitych domowych posiłków. 

A przy tym zyska towarzystwo. Jak miło będzie pogadać 

z kimś wieczorem! 

- Gdzie pani szukać, jeśli zdobędę jakieś informacje? 

- spytał szeryf. 

- Zatrzyma się u mnie - odpowiedział Nick. - Zgo­

dziła się tymczasem zostać moją gospodynią. 

- Właśnie... - mruknęła Gina, niepewnie zerkając na 

Nicka. -' Szeryfie, ponieważ jestem tu obca i... Doce­

niam propozycję Nicka, ale... To znaczy... 

- Niech się pani nie obawia, panno Tessereck. Znam 

go od dziecka. Nick nie jest typem, który narzucałby się 

kobietom. Jeśli bije, to tylko w ich obronie. - Mygold 

zaśmiał się jak ze świetnego dowcipu. -Zupełnie jak jego 

ojciec. Pamiętam, raz... 

- Oszczędź biednej dziewczynie opowieści o mojej 

rodzinie, Amos - przerwał pospiesznie Nick, zanim sze­

ryf zdążył powiedzieć coś, co zdradziłoby, że jest leka­

rzem. Albo wyjawiłoby, że jego dziadek prowadził inte­

resy z Georgem Eastmanem, sławnym założycielem fir­

my Kodak. 

- Jeśli coś będę wiedział, zadzwonię do Nicka - za­

pewnił szeryf. 

- Jutro się z panem porozumiem - powiedziała Gina, 

gdy odprowadzał ich do wyjścia. Postanowiła dać mu 

background image

184 JUDITH McWILLIAMS 

do zrozumienia, że nie pozwoli zbyć się niejasnymi obiet­

nicami. 

- Jutro jest sobota - rzucił Mygold niezrozumiale, za­

mykając za nimi drzwi. 

- Co to ma do rzeczy? - spytała, idąc za Nickiem 

po schodach. - Czyżby szeryf rozwiązywał sprawy tylko 

w dni robocze? 

- On ich w ogóle nie rozwiązuje - wyjaśnił Nick we­

soło, co uznała za okrutną bezduszność z jego strony. 

- Jeśli twoje auto się odnajdzie, będzie to zasługa policji 

stanowej. 

Skrzywiła się niechętnie, bo to potwierdzało jej po­

dejrzenia o niekompetencji szeryfa Mygolda. 

- Czemu w takim razie jest szeryfem? - zapytała ze 

złością. 

- Bo jest miejscowym grabarzem. - Nick otworzył 

drzwiczki zdezelowanego pikapu. - Zauważyłaś, że był 

zamknięty? 

- Mój też i co mi to dało? A poza tym, kto przy zdro­

wych zmysłach próbowałby ukraść takiego rzęcha? 

- Nie rzucaj oszczerstw na pojazd, którym będziesz 

podróżować! Mam Starego Oktawiusza od czasu, gdy 

skończyłem szesnaście lat. 

I od tego czasu nie było go stać na zmianę samochodu? 

- zastanawiała się, wdrapując się do środka. Skoro miał 

tak mało pieniędzy, jak zamierzał płacić gospodyni? 

Spod oka przyglądała mu się w przyćmionym świetle, 

padającym z deski rozdzielczej. Czym się właściwie zaj­

muje? - zastanawiała się. Mówił, że jest technikiem, ale 

to przecież mogło znaczyć wszystko. Zatrzymała spoj­

rzenie na jego lewej dłoni, którą trzymał kierownicę. Pal­

ce miał długie i mocne, paznokcie krótko obcięte i nie-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

185 

skazitelnie czyste. Na skórze nie było żadnych skaleczeń 

ani zadrapań, jakich można by się spodziewać u kogoś 

pracującego fizycznie. Choć z drugiej strony, nie wie­

działa przecież, kiedy złamał rękę. Od tego czasu różne 

drobne ranki mogły się zagoić. 

Potarła czoło, czując, że zaczyna ją boleć głowa. To 

był długi i ciężki dzień. 

— Dobrze się czujesz? - spytał Nick, patrząc na nią 

spod oka. 

- Jestem trochę skołowana. Wytłumacz mi, czemu za­

wód grabarza robi z Mygolda szeryfa? 

- Małe miasteczko, niewiele zgonów, więc ma sporo 

czasu. A pieniądze też mu się przydają. 

- Hm... - Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co 

usłyszała. - Czy przypadkiem nie występuje tu konflikt 

interesów? 

- Można by się tego trochę obawiać, gdyby Mygold 

miał makiaweliczny umysł. Zapewniam cię jednak, że je­

go myśli krążą wyłącznie między jadalnią a kręgielnią. 

Chyba niewiele wiesz o życiu w małych miastach? -

spytał. 

- Nie. 

Odczekał chwilę, lecz Gina najwyraźniej nie zamie­

rzała rozwijać swojej lakonicznej odpowiedzi. Czy dla­

tego, że nie chciała mówić o swojej przeszłości, czy po 

prostu nie była zbyt gadatliwa? To, że nigdy dotąd nie 

spotkał małomównej kobiety, nie znaczyło przecież, że 

takie w ogóle nie istniały. 

- Gdzie mieszkasz? - zapytała, gdy znaleźli się poza 

miastem. 

- Mniej więcej milę stąd. To domek letniskowy, który 

wybudował mój pradziadek. 

background image

186 

JUDITH McWILLIAMS 

- Tak? - podniosła pytająco głos. Jednak, ku jej roz­

czarowaniu, nie dodał nic więcej. 

Nick Balfour mówił jak człowiek dobrze wykształco­

ny. Jego manierom również nie można było nic zarzucić. 

Zarumieniła się lekko, wspominając, jak w barze obronił 

ją przed zbyt natarczywym facetem. Było zupełnie jasne, 

że nie chciał się wtrącać, a mimo wszystko przyszedł jej 

na ratunek... 

Sprawiał wrażenie człowieka, który niechętnie zadaje 

się z głupcami. Taka postawa z pewnością utrudniała mu 

życie. Każde biuro, w jakim przez ostatnie cztery łata 

pracowała, zatrudniało przynajmniej jednego nadętego 

półgłówka na wysokim stanowisku. W fabrykach zapew­

ne było podobnie. 

Zacisnęła wargi, powstrzymując cisnące się na usta 

pytania. Nie twój interes, przypomniała sobie. Co prawda 

rozsadzała ją ciekawość, jednak nie miała najmniejszego 

prawa wścibiać nosa w sprawy, o których on wyraźnie 

nie chciał mówić. 

Nagle podskoczyła w fotelu. 

- Co się stało? - Wzrok Nicka przesunął się po szosie 

w poszukiwaniu leśnego zwierzęcia, któremu znudziło 

się życie. 

- Nie mam nic do ubrania - Wybuchnęła. 

Machinalnie zacisnął palce na kierownicy - przed 

oczami stanął mu obraz Giny leżącej nago w jego łóżku. 

Pospiesznie odsunął nieskromne myśli, nabrał głęboko 

powietrza i zapytał: 

- Co to znaczy? 

- Dokładnie to, co powiedziałam. Nie wiem, czemu 

przypomniałam sobie o tym dopiero teraz, ale prze­

cież wszystkie moje rzeczy są w aucie. Zostało mi tyl-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 187 

ko to, co włożyłam na siebie. Nie mam nawet koszuli 

nocnej. 

Gdyby wiedział o jakimś sklepie otwartym o tej po­

rze, chętnie zawróciłby i sam kupił jej koszulkę. Z jas­

noróżowej satyny, z kremową koronką wokół mocno wy­

ciętego dekoltu, który odsłaniałby jej powabne piersi, ko­

niecznie z głębokim rozcięciem na boku, spod którego 

widać byłoby jej długie nogi 

- Czy można tu gdzieś kupić coś do ubrania? -

Z rozpaczą popatrzyła na rosnący po obu stronach drogi 

gęsty las. 

- Dopiero w Vinton, jakieś dwadzieścia mil stąd. Tu, 

poza całodobowym sklepem spożywczym, wszystkie 

sklepiki nastawione są na turystów, więc zamykają je 

o piątej. Z samego rana zabiorę cię do Vinton i kupię ci 

jakieś ubrania. 

- Możesz mnie zawieźć, ale zakupy zrobię sama -

zaprotestowała zdecydowanie. - Na szczęście kartę kre­

dytową mam w torebce. 

- Uznaj to za zaliczkę na poczet pensji - powiedział. 

Teraz już miała pewność, że może sobie pozwolić na 

zatrudnienie gosposi. Chociaż nie wiadomo, czy nie cho­

dzi mu o coś całkiem innego... 

- Jeśli chodzi o tę pracę... 

- Nie możesz się teraz wykręcić - przerwał jej, prze­

straszony nagle, że mogłaby zmienić zdanie. 

- Wcale nie zamierzam się wykręcać! Chciałam tylko 

powiedzieć, że zamiast pensji wolałabym handel wy­

mienny. 

- Handel? - spytał ostrożnie. 

- Przez kilka dni będę wykonywać prace domowe za 

pokój i wyżywienie. 

background image

188 JUDITH McWILLIAMS 

Zacisnął zęby. Nie dojechali jeszcze na miejsce, a ona 

już myśli, żeby jak najszybciej sie stąd wynieść. Dokąd 

jej było tak spieszno? Czy może raczej do kogo? Posta­

nowił zignorować dziwne uczucie, które go nagle ogar­

nęło. 

- Mówiąc o tymczasowej pracy, miałem na myśli 

tygodnie, nie dni. Zgodzisz się przyjąć tę pracę na dwa 

tygodnie? Chyba że ktoś na ciebie czeka? 

- Nie o to chodzi. Po prostu nie chcę się wiązać. 

- W przypadku, gdybyś nie był zainteresowany mną 

jako kobietą, dodała w myślach. W takiej sytuacji nie 

chciałaby kręcić się po jego domu, gdzie ciągle musiałaby 

pamiętać, że nie może dostać tego, czego pragnie. 

- Moim zdaniem brak środka transportu, nie wspo­

minając już o pieniądzach, bardziej cię uwiąże w miejscu 

niż takie krótkotrwałe zajęcie. Praca przynajmniej zosta­

wia ci wolność dokonywania wyborów. Podobno nie lu­

biłaś księgowości. Co w takim razie chciałabyś robić? 
- Uznał, że to zupełnie naturalne pytanie ze strony przy­

szłego pracodawcy. 

- Uczyć - odparła bez namysłu. - Studiowałam pe­

dagogikę, gdy u mojego ojca stwierdzono raka płuc. Mu­

siałam przerwać naukę, żeby pomóc w domu. Ojciec 

zmarł po trzynastu miesiącach. To było dwa i pół roku 

temu. - Głos się jej załamał. 

Wyciągnął rękę i czubkami palców lekko pogłaskał 

ją po policzku. Ten nieoczekiwany gest współczucia omal 

nie doprowadził jej do płaczu. 

Odetchnęła głęboko, próbując się opanować i po 

chwili podjęła: 

- Zostawił mi pieniądze, dzięki którym będę mog­

ła zrobić dyplom. Zapisałam się na uniwersytet w Illi-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

189 

nois, na zimowy semestr, który zaczyna się w stycz­

niu. A tymczasem zamierzam poczytać wiersze Roberta 

Frosta. 

- „Droga nie obrana" - zacytował Nick, zastanawia­

jąc się jednocześnie, czemu wcześniej nie wykorzystała 

pieniędzy po ojcu i nie wróciła na studia zaraz po jego 

śmierci, zamiast podejmować pracę, której nie znosiła. 

Musiało być coś jeszcze, o czym nie chciała mówić. Na 

razie jednak nie miał innego wyjścia jak uszanować jej 

milczenie. 

- Właśnie. - Zdumiało ją, że zrozumiał, o czym mó­

wiła. Nie spotkała wielu osób, które znałyby Frosta, piew­

cę Nowej Anglii. 

- To co powiesz o dwutygodniowej próbie? - pono­

wił propozycję. 

- Niech będzie. Dwa tygodnie - zgodziła się po chwi­

li zastanowienia. 

- Potem będziemy mogli przedyskutować twój dłuż­

szy pobyt - powiedział, szczęśliwy, że tak łatwo odniósł 

zwycięstwo. 

Niedługo potem zjechał z szosy i zatrzymał samo­

chód na wyasfaltowanym podjeździe. Reflektory pikapu 

oświetliły wielki, oszalowany drewnem dom. Po chwili 

Nick wyłączył silnik i wszystko pogrążyło się w nieprze­

niknionej ciemności. 

- To ma być ten domek? - zaciekawiła się Gina. Je­

szcze bardziej interesowało ją, jak jedna osoba ma utrzy­

mać w porządku coś tak ogromnego. 

- Mój pradziadek wybudował go z przeznaczeniem 

na letnisko, a miejscowi zawsze o takich domach mówią 

„domek", bez względu na rozmiary - wyjaśnił Nick. -

Uważaj na nogi. - Nierówna ścieżka posłużyła mu za 

background image

190 

JUDITH McWILLIAMS 

pretekst, by poddać się wreszcie narastającemu pragnie­

niu dotknięcia Giny. 

Przełknęła nerwowo ślinę, gdy palce Nicka zacisnęły 

się na nagiej skórze jej ręki. Miała wrażenie, że jego dotyk 

jednocześnie podnieca ją i uspokaja, co wydawało się cał­

kiem pozbawione sensu. Podniecenie rozumiała znako­

micie. Z całą pewnością Nick Balfour był szalenie eks­

cytującym mężczyzną, szczególnie dla osoby o tak mi­

zernym doświadczeniu. Natomiast zupełnie nie wiedziała, 

skąd się wzięło poczucie bezpieczeństwa. Nie znała go 

przecież, czemu więc jego dotyk wydał się jej tak po­

krzepiający? 

- Witaj w moich skromnych progach - przerwał jej 

rozmyślania. Sięgnął do kontaktu i nagle oślepiło ją 

światło, które zalało hol. 

Przeszła za Nickiem przez zwieńczone łukiem drzwi 

do pomieszczenia po prawej stronie. Okazało się ono ol­

brzymim, ponad pięćdziesięciometrowym salonem. Ścia­

ny pomalowane ponurą, burą farbą sprawiały przygnę­

biające wrażenie. Tapicerowane meble wydawały się dość 

wygodne, choć z pewnością pamiętały lepsze czasy. 

Wczesny lamus, określiła z przekąsem ich styl, zastana­

wiając się, ile Nick zarabia. A może po prosto przywykł 

do swojego domu i zwyczajnie nie zauważa już, jak nie­

chlujnie to wszystko wygląda? Pamiętała, jak niektóre 

z jej koleżanek narzekały na mężów, którzy za żadne 

skarby nie chcieli się rozstać ze swoimi wyświechtanymi, 

ale wygodnymi fotelami. 

Pod ścianą, między wysokimi oknami, stał stół z wiel­

kim telewizorem, a obok magnetowid i skomplikowany 

sprzęt muzyczny. Na podłodze pod stołem leżały stosy 

kaset wideo, płyt kompaktowych i DVD. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 191 

Gina spojrzała ukradkiem na Nicka. Właśnie kładł klu­

cze na zakurzonym stoliku przy wejściu. Ten dom zu­

pełnie nie pasował do wizerunku, jaki sobie wyrobiła o je­

go właścicielu. Na razie jednak była zbyt zmęczona, żeby 

to roztrząsać. 

- Widzisz teraz, dlaczego potrzebna mi gospodyni -

odezwał się Nick, przerywając ciszę. 

Bez wątpienia, pomyślała z żalem. 

- Na górze jest osiem sypialni i łazienka. W jed­

nym pokoju śpię, drugi służy mi za gabinet. Na dole, 

tuż za kuchnią, jest jeden pokój z łazienką. Możesz go 

zająć. 

Jedna łazienka na osiem pokojów, pomyślała zdumio­

na. Rano musiało to stwarzać niejakie problemy miesz­

kańcom tego domu! 

- Chodź, pokażę ci twój pokój. 

Podążyła za nim, przechodząc do ogromnej kuchni. 

- Kuchnia jest jakby... - Nick zatoczył ramieniem 

wokół. 

Z pewnością „jakby", zakpiła w duchu. 

- Moja matka często groziła, że któregoś dnia wyrzuci 

wszystko i zrobi tu generalny remont, ale tata nawet sły­

szeć o tym nie chciał - wyznał Nick. - Zwykł mawiać, 

że skoro kuchnia była dobra dla jego ojca, może służyć 

i jemu. 

- Z całego serca współczuję twojej mamie - wtrąciła 

Gina. 

- W końcu pozbyła się kłopotu. Kiedy przeszli na 

emeryturę, przeprowadzili się na Florydę i zostawili mi 

ten dom. A mnie to również nie przeszkadza. Ostatecznie 

moja prababka bez problemów przygotowywała tu po­

siłki. 

background image

192 

JUDITH McWILLIAMS 

- Twoja prababka obywała się też bez penicyliny -

odpaliła. - Co nie znaczy, że żyło jej się z tym lepiej. 

- Chcesz powiedzieć, że ci się nie podoba? - Nick 

rozejrzał się po kuchni. 

Serce jej się ścisnęło, gdy spojrzała na jego niepewną 

minę. Biedactwo! Nie stać go nawet, żeby powymieniać 

te urządzenia z czasów drugiej wojny światowej, a co tu 

mówić o generalnym remoncie? Niezbyt to uprzejme 

z jej strony przypominać mu o tym. 

- Dam sobie jakoś radę przez ten czas, kiedy tu będę. 

- Przynajmniej mam taką nadzieję, zastrzegła się w my­

ślach, patrząc z powątpiewaniem na staroświecką ku­

chenkę gazową. 

- Gdzie jest mój pokój? - zapytała. -I jeszcze jedno. 

Czy możesz pożyczyć mi piżamę? 

Poczuł, jak mięśnie mu się naprężyły na myśl, że jej 

kobiece ciało wypełni jego ubranie. 

Spokój, Balfour! - upomniał się. Dasz po sobie po­

znać, co ci chodzi po głowie, i ani się obejrzysz, jak stąd 

ucieknie. 

- Przykro mi, nie używam piżamy - odpowiedział. 

- Wystarczy T-shirt? 

Dreszcz ją przeszył, gdy wyobraziła sobie, jak leży 

nagi na łóżku. 

- Może być koszulka - odparła nieswoim głosem. 

W obawie, żeby tego nie spostrzegł, ciągnęła pospiesz­

nie: - Chyba już się położę. Wiem, że nie jest jeszcze 

tak późno, ale prowadziłam od szóstej rano, a jazda za­

wsze bardzo mnie męczy - mówiła prawie bez tchu. Na 

szczęście Nick, pogrążony chyba w swoich myślach, nic 

nie zauważył. 

- Pokój jest tam. - Wskazał korytarz za jej plecami. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

193 

- Pościel znajdziesz w bieliźniarce w łazience. Zaraz 

przyniosę koszulkę. 

- Zostaw ją na stole - poprosiła i czym prędzej 

umknęła do pokoju. 

Musiała wreszcie zostać sama, żeby odzyskać rów­

nowagę. Jak się okazało, nauka samodzielnego życia wy­

magała większej odporności nerwowej, niż mogła sobie 

wyobrazić. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Przekręciła się na bok, otworzyła zaspane oczy i zo­

baczyła przed sobą musztardową ścianę. Przez chwilę za­

stanawiała się, czemu kierownictwo motelu wybrało tak 

nieapetyczny kolor. 

Przecież to nie motel! Jak za naciśnięciem sprężyny 

usiadła na łóżku, gdy przypomniała sobie, że znajduje 

się w domu Nicka Balfoura. Odetchnęła z wyraźną ulgą, 

widząc, że krzesło, którym zablokowała klamkę, stoi 

w tej samej pozycji. Była co prawda niemal pewna, że 

może ufać Nickowi, za którego ręczyli i kelnerka, i sze­

ryf, jednak przyjemnie było upewnię się, że miała rację. 

Tym bardziej, że nie mogła pochwalić się zbyt dobrymi 

wynikami w ocenie ludzi i motywów ich postępowania. 

Sięgnęła po zegarek leżący na nocnej szafce. 

Ósma piętnaście. To późno czy wcześnie? - zastano­

wiła się. Nie miała pojęcia, jak powinien wyglądać roz­

kład zajęć gospodyni domowej. Podejrzewała, że Nick 

również niewiele wie na ten temat. 

Nick Balfour. Przymknęła oczy. Wyobraziła sobie, jak 

stoi nad nią. Na jego twarzy maluje się wyraz zaintere­

sowania, ciemne włosy są trochę zmierzwione, jakby 

przeczesał je palcami, jasnoszare oczy płoną pożądaniem. 

Jej ciało ogarnął strumień ciepła, oddech stał się płyt­

ki. Taki mężczyzna jak on powinien nosić tabliczkę 

ostrzegawczą! 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

195 

Mnie nie są potrzebne ostrzeżenia, stwierdziła. Zwią­

zek z mężczyzną i tak nie wchodził w grę, bo przed sie­

demnastym stycznia musiała wrócić do Illinois. Ale do 

tego czasu była wolna... Mogła zacząć uczyć się rzeczy, 

o których jej koleżanki zdawały się wiedzieć od dnia na­

rodzin. 

Najwyższa pora, żebym wreszcie zasmakowała życia, 

myślała, sięgając po bieliznę. Wieczorem przeprała ją 

w umywalce i powiesiła na kaloryferze. 

Na palcach jednej ręki mogła policzyć randki, na które 

poszła w ciągu ostatnich czterech lat. A wcześniejsze ży­

cie towarzyskie także nie było warte wspominania. 

Poczuła podniecenie, gdy pomyślała, że mogłaby za­

cząć naukę z Nickiem. Zakładając oczywiście, że w jas­

nym świetle dnia wygląda równie atrakcyjnie jak wczoraj 

wieczorem. 

Ubrała się, delikatnie odstawiła krzesło, otworzyła 

drzwi i zatrzymała się, nasłuchując. Było cicho jak 

w grobie. Albo Nick zwykle tak się zachowuje, albo cią­

gle jeszcze śpi. 

Nie spał. Przekonała się o tym, zaglądając do kuchni. 

Stał przy zlewie, patrząc przez okno na zarośnięty ogród. 

Jej oczy przesunęły się po jego szerokich ramionach. 

Dzisiaj miał na sobie jasnoniebieską dżinsową koszulę 

z wywiniętymi mankietami. Spojrzała na ciemne włosy 

pokrywające jego lewą rękę. Poczuła, że w ustach robi 

się jej sucho. Szczęśliwa, że może go tak swobodnie ob­

serwować, przeniosła wzrok na wąskie biodra i długie 

nogi w spodniach koloru khaki. Był wysoki. Przy nim 

mogłaby nosić buty na szpilkach. Chociaż pewnie jak 

wszyscy wysocy mężczyźni on także woli malutkie ko­

bietki, pomyślała ze smutkiem. 

background image

196 

JUDITH McWILLIAMS 

- Dzień dobry - powiedziała do jego pleców. 

Odwrócił się gwałtownie, jakby zaskoczony, że ktoś 

jeszcze jest w domu. 

Z trudem ukryła grymas rozczarowania. Pomyśleć tyl­

ko, że zabarykadowała przed nim drzwi! Ta myśl prze­

pełniła ją goryczą. Pierwszy raz pragnęła, żeby mężczy­

zna spojrzał na nią z pożądaniem. A tymczasem trafia 

się jej facet, który wygląda, jakby rozpaczliwie próbował 

sobie przypomnieć, skąd ją zna! 

Wpatrywał się w nią wytrącony z równowagi falą 

podniecenia, które opanowało go, gdy tylko dostrzegł ją 

w drzwiach. Zatrzymał wzrok na kasztanowych, sięga­

jących do ramion włosach. Były takie błyszczące i je­

dwabiste. Marzył, żeby ich dotknąć, wsunąć w nie pałce, 

ukryć w nich twarz i wdychać delikatny kwiatowy za­

pach, który pamiętał od wczoraj. 

A jeśli chodzi o resztę... Jego wzrok przesunął się 

niżej. Wydawała się taka delikatna i ciepła. A przy tym 

dostatecznie wysoka, że całując ją, z pewnością nie mu­

siałby skręcać szyi. Wiedział, że idealnie ułożyłaby się 

w jego ramionach. 

Mowy nie ma, upomniał się. Związał się już przecież 

z bardzo wymagającą partnerką - medycyną. Najzwy­

czajniej w świecie nie miał czasu na to żeby poświęcić 

uwagę kobiecie. 

Skrzywił się w duchu na wspomnienie tego jedynego 

razu, kiedy próbował pogodzić wymagania zawodu 

i związek z kobietą. Zajadłe kłótnie i złośliwe oskarżenia 

za. każdym razem, gdy przyszedł zbyt późno, zmieniły 

jego życie w pole bitwy. To z pewnością nie było do-

świadczenie, które chciałby, powtórzyć. 

Chociaż obecna sytuacja była dość niezwykła, prze-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA  1 9 7 

konywał się. Miał więcej wolnego czasu, niż potrafił 

zagospodarować. Gina pomogłaby mu go wypełnić. Mog­

liby zostać przyjaciółmi przez ten krótki okres, kiedy bę­

dzie tu mieszkać. 

- Dzień dobry - odpowiedział wreszcie. - Jeśli masz 

ochotę, kawa jest już gotowa. - Kiwnął głową w kie­

runku blatu pokrytego szarym laminatem, gdzie stał dzba­

nek do połowy napełniony kawą. 

- Dziękuję. - Kiedy ruszyła w stronę ekspresu, jej 

uwagę przyciągnął zapach wody toaletowej Nicka. Przy­

wodził na myśl świeże, rześkie powietrze i gorące poca­

łunki przed płonącym kominkiem. 

Od kuszącego obrazu powróciła energicznie do rze­

czywistości. Chwyciła dzbanek i nalała sobie kawy. 

Pomyślała z pewną goryczą, że zauroczenie trwa, 

a nawet jest silniejsze, niż przypuszczała. Prawdę mó­

wiąc, dziś Nick robił na niej jeszcze większe wrażenie 

niż wczoraj. Gorycz zaś wynikała stąd, że przecież nie 

wszystko od niej zależało. I to był problem. 

Postanowiła nie marzyć o tym, co mogłoby się wy­

darzyć, gdyby... Najpierw musi zabrać się do tego, co 

już się stało. Niewątpliwie na początku listy spraw do 

załatwienia był samochód. 

- Czy szeryf dzwonił? - zapytała. 

- Nie. Zresztą, mówiąc szczerze, nie spodziewałem 

się jego telefonu. Wątpię, czy podczas weekendu wstaje 

przed dziesiątą. 

- Uroki małomiasteczkowego życia - rzuciła sucho. 

- Natura ludzka jest taka sama bez względu na wiel­

kość miasta - odparł. - Tyle że w małym miasteczku 

wszystko jest bardziej widoczne, bo mniej tu rzeczy, które 

przesłaniają obraz. 

background image

198 

JUDITH McWILLIAMS 

- Ta historia odebrała mi całą radość ze wspaniałej 

przygody. 

- A właśnie... Dlaczego uciekasz z domu? - odwa-

żył się zapytać. 

- Bo wolę być gdzie indziej. Nigdy nie miałeś ochoty 

rzucić wszystkiego i wyruszyć w siną dal? 

Zastanawiał się przez chwilę. 

- Raczej nie - odpowiedział w końcu. - Często 

przychodzi mi do głowy, żeby. posłać w siną dal niektó­

rych ludzi, ale sam nigdy się tam nie wybierałem. 

To dziwne, pomyślała. Jej zdaniem mieszkanie w za­

puszczonym domu gdzieś na pustkowiu musiało otępiać. 

- Lubisz to miejsce? - spytała ciekawie. 

- Niedługo tu zwariuję! - krzyknął z pasją, czym 

ją zaskoczył. - Póki ręka się nie zrośnie, nie mogę wró­

cić do pracy. Zanim odzyskam całkowitą sprawności pal­

ców, upłynie co najmniej osiem tygodni. Może nawet 

więcej. 

Zakładając oczywiście, że nie pojawią się komplika­

cje. Wzdrygnął się, czując w ustach dławiący smak stra­

chu, który zatykał mu gardło. Jeśli nastąpiło uszkodzenie 

nerwu... 

Gina śledziła spojrzeniem, jak długimi palcami prze­

czesuje czarne włosy- i zastanawiała się, jakie mogą być 

w dotyku. 

- Co właściwie złamałeś? - Popatrzyła, na gips po­

krywający jego ramię od nadgarstka po łokieć. 

- Kość promieniową - odparł krótko. Nie zamierzał 

jej informować, że złamanie nie było proste, bo pocisk 

roztrzaskał kość na osiem kawałków. Gdyby jej to po­

wiedział, padłyby następne pytania. Pytania, na które nie 

chciał odpowiadać. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

199 

- Rozumiem - powiedziała wolno. Ciekawe, co wte­

dy robił? Jeździł na desce? A może na nartach? Albo na 

motocyklu? Choć ciekawość ją zżerała, rezerwa widoczna 

w jego twarzy powstrzymała ją od dalszych pytań. Za 

żadne skarby nie chciałaby, żeby uznał ją za wścibską 

babę. Z żalem zmieniła temat. - Jeśli chodzi o pracę, 

którą tak uprzejmie mi zaoferowałeś... 

- Uprzejmie? Akurat! - wpadł jej w słowo. - Gdy­

bym spędził jeszcze jeden dzień więcej, patrząc w ścianę 

i jedząc to, co sam ugotowałem, chyba zacząłbym wyć. 

Uznałem, że i tak musisz się gdzieś zatrzymać, więc wy­

trzymasz przez pewien czas w tym domu. 

- Są jeszcze motele - wtrąciła. Nie chciała, żeby 

uznał jej zgodę za pewnik. 

- Ale nie tutaj. Aż do końca sezonu opadania liści 

wszystkie okoliczne motele wypełnione są do ostatniego 

miejsca. 

Zacisnęła wargi, widząc jego zadowoloną minę. 

- Jak już wcześniej powiedziałam, wolałabym handel 

wymienny, nie posadę. Co powiesz na to: będę sprzątać 

tę część domu, w której rzeczywiście mieszkasz i goto­

wać dwa posiłki dziennie? Możesz zdecydować, które. 

W zamian za to dasz mi pokój z wyżywieniem i dziś 

rano zabierzesz mnie na zakupy. 

- Brzmi całkiem rozsądnie. Jeśli chodzi o posiłki, 

wybieram lunch i kolację. Śniadania będę sobie robił 

sam. 

- Masz jakiś harmonogram? - zapytała. - Musisz 

przyjmować lekarstwa, czy coś w tym stylu? Pewno le­

karz zlecił ci jakieś ćwiczenia? 

- N a złamaną rękę? 

- Gimnastyka dobrze robi na wszystko. 

background image

200 JUDITH McWILLIAMS 

- Prowadzenie praktyki lekarskiej bez odpowiednich 

kwalifikacji jest ścigane przez prawo - burknął. Nie zno­

sił tracić czasu na ćwiczenia fizyczne. Wołał czytać opisy 

ciekawych przypadków chorobowych lub zapoznawać się 

z najnowszymi technikami chirurgicznymi. 

- No, tak... Zrzędliwość to znak, że się nudzisz. 

- Nie jestem zrzędliwy! 

Powstrzymała pragnienie, by pocałunkami wygładzić 

jego zmarszczone czoło. 

- Twój ton świadczy o tym najlepiej! - Była szczęś­

liwa, że w rozmowie nie ustępuje mu poła. Jak się oka­

zuje, relacje z mężczyzną wcale nie są takie skompli­

kowane. Przynajmniej póki traktuje się go jak kolegę. 

- Jeszcze coś ci powiem, Nicku Balfourze! We współ­

czesnym świecie uważa się ćwiczenia fizyczne za wspa­

niałe lekarstwo na wszystkie dolegliwości. Nie czytałeś 

o tym? 

- A ty wierzysz we wszystko, co przeczytasz? - Nie 

potrafił się złościć, widząc jej rozpromienioną twarz. 

W dodatku świetnie wiedział, że ma rację. Zły humor to 

efekt nudy. Wymuszona bezczynność była potwornie 

wkurzająca. Marzył, żeby już wrócić do szpitala i znów 

móc operować. 

Pracować nie mógł, ale był wystarczająco sprawny, 

żeby robić z Giną różne rzeczy. Czuł, jak jego ciało re­

aguje, kiedy wyobraźnia podsuwa mu różne pomysły. 

Podszedł do ekspresu i żeby ukryć swoje podniecenie, 

nalał sobie dragą filiżankę kawy. Jeśli nie będzie wy­

starczająco ostrożny, wystraszy Ginę i znów zostanie tu 

całkiem sam. 

- Nie chcesz chyba powiedzieć, że ktoś drukował­

by kłamstwa! - W jej niebieskich oczach pojawiły się 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

20! 

figlarne iskierki, a usta rozciągnęły się w uśmiechu. Jak­

że pragnął wziąć ją w ramiona i przykryć jej wargi 

swoimi! 

- Jeśli dobrze rozumiem, jesteś fanatyczną entuzjast­

ką porannej gimnastyki? - spytał podejrzliwie. 

- Ja nie jestem chora. 

- Nie nazwałbym złamanej ręki chorobą. A w ogóle, 

czy nigdy nie słyszałaś, że biednych chorych należy roz­

pieszczać? 

- Przepraszam... Prawdę mówiąc, należę do ludzi, 

których hasło brzmi: „nie rozczulaj się" - odparta, choć 

jej umysł gorączkowo rozmyślał, jak mogłaby to robić. 

Najpierw wpakowałaby go do łóżka, a później... 

Już zamierzała skarcić się za marnowanie czasu na 

jałowe fantazje, gdy nagłe uświadomiła sobie, że przecież 

ma do tego prawo. Niby dlaczego nie miałaby marzyć 

o Nicku, skoro sprawia jej to przyjemność? Mogłaby na­

wet nie poprzestać na fantazjach. Pod warunkiem, oczy­

wiście, że nie zapomni o wyjeździe do Illinois za cztery 

miesiące. Problem w tym, że w obecności Nicka trudno 

było pamiętać o planach na przyszłość. Znacznie waż­

niejsza wydawała się teraźniejszość. 

- Naprawdę powinieneś ćwiczyć - wróciła do tematu. 

- A zechcesz mi towarzyszyć? - Patrzył na nią ukrad­

kiem, spodziewając się, że albo zrezygnuje z dalszej roz­

mowy na ten temat, albo się zgodzi. W każdym przy­

padku zwycięstwo będzie po jego stronie. 

- O jakich ćwiczeniach mówisz? - spytała ostrożnie. 

- Skąd mam wiedzieć? To przecież twój konik. Sama 

zdecyduj. 

Przez moment zastanawiała się, co okaże się silniejsze: 

jej niechęć do ćwiczeń czy przyjemność wykonywania 

background image

202 

JUDITH McWILLIAMS 

ich w towarzystwie Nicka. W końcu uznała, że jego to­

warzystwo warte jest odrobiny wysiłku. 

- Może spacery? - zaproponowała. - Chodzenie wy­

daje się odpowiednie. 

- Nie dla mnie - burknął gderliwie. -Chociaż pew­

nie zdołam to jakoś znieść. 

- Głowa do góry! A teraz pora na śniadanie. 

- Prawdę mówiąc, obawiam się, że nie ma nic do 

jedzenia - wyznał. - Nie zawracałem sobie głowy śnia­

daniami. 

Powstrzymała chęć wygłoszenia swojej opinii na te­

mat takich zwyczajów. Na razie odniosła zwycięstwo 

w sprawie gimnastyki. Tyradę o konieczności jadania so­

lidnych śniadań postanowiła odłożyć do jutra. 

- Cóż, w takim razie może pojedziemy teraz kupić 

dla mnie ubranie, a w drodze powrotnej wstąpimy do 

sklepu spożywczego? - zaproponowała. 

— Zgoda. 

Przyglądała się, jak kończy kawę, myje filiżankę i od­

stawia ją na miejsce. Niewątpliwie był bardzo porządny. 

Możliwe, że nauczyła go tego jakaś kobieta. Wiedziała 

już, że nie żona. Pamiętała, co mówiła kelnerka w barze. 

Jednak mógł mieć dziewczynę. Poczuła nieprzyjemny 

dreszcz. Fakt, że był tu sam, o niczym nie świadczył. 

Przygryzła wargę. Jak by tu sprawdzić, czy jest z kimś 

związany, nie pytając go wprost? Ze swoim życiem mogła 

robić, co jej się żywnie podobało, ale nie miała ochoty 

mieszać się do cudzego. A może... Nagle przyszło jej 

coś do głowy. 

- Dla ilu osób mam przygotować posiłki na weekend? 

- Starała się, aby jej pytanie zabrzmiało rzeczowo. 

-Tylko dla nas dwojga. Zalecono mi absolutny spo-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA  2 0 3 

kój, więc nikomu nie mówiłem, gdzie będę. Niespodzie­

wani goście bywają bardzo uciążliwi. 

- Zaproszeni też potrafią dać się we znaki - dodała, 

próbując ukryć podniecenie. A więc nie był z nikim 

związany! Mogła przystąpić do ataku. Oczami duszy już 

widziała swoje zwycięstwo. 

Beż ciekawych możliwości niesie ze sobą życie! 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Poczekał, aż Gina upora się ze sztywnym pasem bez­

pieczeństwa i dopiero wtedy uruchomił silnik. 

- Co zamierzasz kupić? - zapytał. 

- Właściwie wszystko. Czy w pobliżu jest jakiś dom 

towarowy? I sklep spożywczy? - dodała, przypominając 

sobie stan jego spiżami. 

- Chyba będzie można to załatwić w Vinton. 

- Znakomicie. Zrobimy zakupy, a po południu pój­

dziemy na spacer. 

Odpowiedział uśmiechem, a jej puls gwałtownie przy­

spieszył. Wzięła głęboki oddech, w nadziei że uspokoi 

serce, ale upojny zapach wody Nicka jeszcze bardziej ją 

rozproszył. 

- Moglibyśmy wyjść, kiedy już wykonam wszystkie 

telefony - ciągnęła. — Co ty na to? 

- Jakie telefony? - Paliła go ciekawość, gdzie zamie­

rzała dzwonić. Nie wspomniała dotychczas o żadnym 

mężczyźnie, co wcale nie znaczyło, że nie istnieje ktoś, 

z kim chce się porozumieć. Tak atrakcyjna kobieta 

z pewnością kogoś ma. Ta świadomość wyraźnie go iry-

towała. 

- Do szeryfa, towarzystwa ubezpieczeniowego i do 

banku w sprawie czeków podróżnych. - Westchnęła. Nie 

znosiła papierkowej roboty, a miała niemiłe przeczucie, 

że zanim wszystko się wyjaśni, trzeba będzie wypełnić 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

205 

stosy formularzy. - Choć może dopisze mi szczęście 

i szeryf poinformuje mnie, że policja stanowa już zna­

lazła mój samochód. 

- Nie bardzo w to wierzę - powiedział, 

- Wątpliwe pocieszenie. No dobrze. Powiedz, co 

chciałbyś jeść. 

- Cokolwiek - odparł obojętnie. 

- Mógłbyś to trochę sprecyzować? Podaj choćby ro­

dzaj żywności. 

- Nie znoszę drobiu, z trudem toleruję ryby, ale prze­

padam za deserami. Czy ci pomogłem? 

- O tak! Wiem już, że jesteś koszmarem sennym każ­

dego dietetyka.. 

- Ależ to są paskudne kalumnie! - zaprotestował. -

Po prostu wiem, co mi smakuje. 

Zdumiała się. Kalumnie? Rzadko używa się tego sło­

wa. Wśród ludzi, z którymi pracowała, było wielu bardzo 

wykształconych, ale nigdy nie słyszała, żeby tak mówili. 

Chociaż, prawdę mówiąc, czy dobór słów o czymś świad­

czy? Całkiem możliwe, że Nick po prostu dużo czyta. 

Co prawda nie widziała w salonie żadnych książek, ale 

to przecież nic nie oznacza. W tych ośmiu pokojach na 

górze mógłby bez trudu zmieścić nawet całą bibliotekę 

publiczną. 

Tak czy inaczej, bogate słownictwo świadczyło o tym, 

że Nick Balfour reprezentował sobą znacznie więcej, niż 

dało się dostrzec na pierwszy rzut oka. A to, co było 

widać, i tak robiło ogromne wrażenie, pomyślała, rzuca­

jąc okiem na jego muskularne uda. 

- Tu powinniśmy znaleźć wszystko, czego potrzebu­

jesz. - Głos Nicka przywołał ją do rzeczywistości. Stali 

na parkingu przed dużym budynkiem z czerwonej cegły. 

background image

206 JUDITH McWILLIAMS 

Nick wyłączył silnik, wysiadł z kabiny i otworzył 

drzwiczki Ginie. 

Uśmiechnęła się, zażenowana trochę jego staromod­

nymi manierami. Nie nawykła do mężczyzn, którzy 

otwierali przed nią drzwi i nie bardzo wiedziała, jak się 

zachować. Uznała, że musi wystarczyć zwykłe dzię­

kuję". 

Szła obok Nicka przez parking, radując się szelestem 

liści pod stopami. 

- Przepiękny dzień - cieszyła się. 

- To prawda - zgodził się Nick. 

- Czy istnieją jakieś przepisy, które zabraniają palenia 

liści? - spytała. Oczami wyobraźni widziała zabawę przy 

pięknym ognisku. 

- Nie, tylko zdrowy rozsądek - odparł, przepuszcza­

jąc ją w wejściu do domu towarowego. - Ogień łatwo 

może wymknąć się spod kontroli. 

- Nie wzięłam tego pod uwagę - przyznała Gina z ża­

lem. - Coś takiego nie przychodzi do głowy, gdy czło­

wiek mieszka w tak dużym mieście jak Chicago. 

- Zawsze tam mieszkałaś? - Nick skorzystał z oka­

zji, żeby wytrącić osobiste pytanie. 

- Właściwie zawsze mieszkałam na południowych 

przedmieściach Chicago. — Giną zatrzymała się przy win­

dzie, gdzie umieszczono plan sklepu. Stoiska z odzieżą 

sportową zaznaczono po lewej stronie. 

- Od czego zamierzasz zacząć? - spytał Nick, po­

dążając za nią. 

- Jakieś sportowe ubranie; To nie zajmie dużo czasu. 

Istotnie, zakupy trwały niezwykle krótko. Gina szybko 

wybrała dwie pary dżinsów, trzy koszulki, dwa swetry 

i paczkę białych skarpetek. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

207 

- Nie chcesz przymierzyć? - zainteresował się Nick, 

gdy skierowała się do kasy. 

- Nie. Kupowałam już rzeczy tej firmy. Wiem, że bę­

dą pasować. - Podała sprzedawcy naręcze ubrań wraz 

z kartą kredytową. 

- Co dalej? Sukienka? - Ogarnęło go pragnienie, że­

by zobaczyć ją w jedwabnej kreacji, pieszczotliwie spły­

wającej wzdłuż jej niesamowicie długich nóg. Najlepiej 

w kolorze czerwonym, myślał. Lekka sukienka z czer­

wonego jedwabiu z głęboko wyciętym dekoltem. 

- Nie. Potrzebne mi tylko codzienne ubrania, póki 

nie odzyskam auta lub ubezpieczyciel nie zwróci mi war­

tości skradzionych rzeczy. 

Nagle zauważył, że rzuca na niego ukradkowe spoj­

rzenia. O co chodzi? - zdziwił się, widząc, że na jej po­

liczkach pojawił się rumieniec zażenowania. 

- Me musisz czegoś załatwić? - spytała. 

- Nie. -

- Hm... W takim razie może zechciałbyś iść się tro­

chę rozerwać? 

- Zupełnie dobrze się bawię. 

Nie była pewna, jak to rozumieć. Zawsze wyobrażała 

sobie, że miłe spędzanie czasu w czyimś towarzystwie 

było absolutnie jednoznaczne z zainteresowaniem tą oso­

bą. No, ale jej doświadczenie w tej dziedzinie było prze­

cież zerowe. Zresztą na razie nie zamierzała zawracać 

sobie tym głowy. Miała wystarczająco dużo czasu, żeby 

Nick dostrzegł w niej seksowną kobietę. Już ona się po­

stara, żeby dobrze ten czas wykorzystać! 

- Dokąd teraz? - zapytał. 

- Do działu bielizny, ale idę tam sama. Nie potrzebuję 

widowni. 

background image

208 " JUDITH McWILLIAMS 

Czuł, jak mięśnie napięły mu się na myśl, że mógłby 

zobaczyć, jak przymierza bieliznę. Z trudem wydobył 

głos ze ściśniętego gardła: 

- W takim razie spotkajmy się za dwadzieścia minut 

na dole, dobrze? - powiedział. 

- Zgoda. 

Przed upływem kwadransa schodziła już na parter. Za­

trzymała się jeszcze na chwilę przy stoisku z perfumami. 

Kątem oka dostrzegła Nicka czekającego przy wejściu. 

Przez moment stała, ciesząc oczy tym widokiem. Wy­

glądał bardzo interesująco i należał tylko do niej. To zna­

czy, tak jakby należał... Rzeczywistość ostudziła trochę 

te rozkoszne marzenia. Jednak miała swoje plany i cho­

ciaż czas na ich realizację był trochę ograniczony, to kie­

dyś... 

Widok szczupłej blondynki z nieskończenie długimi 

nogami przerwał jej rozmyślania. Dziewczyna podeszła 

do Nicka. Gina była zbyt daleko, żeby słyszeć, co mówi, 

ale jednocześnie na tyle blisko, by na twarzy dziewczyny 

dostrzec zachętę. Z wściekłością obserwowała, jak przy­

suwa się do Nicka, udając, że szuka czegoś na tablicy 

informacyjnej. 

Z trudem panowała nad złością. Nie bądź śmieszna, 

tłumaczyła sobie. Go cię obchodzi, że jakaś kobieta przy­

puszcza na niego atak? Nie miał przecież żadnych zo­

bowiązań, mógł przyjąć awanse dziewczyny albo je od­

rzucić. Ale racjonalne wyjaśnienia wcale jej nie uspo­

koiły. Odetchnęła z ulgą, gdy Nick nieznacznie odsunął 

się od blondynki. 

W obawie, by nie zmienił zdania, szybko ruszyła w je­

go stronę. Miała nadzieję, że nie widać po niej wzbu­

rzenia. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

209 

- Gotowa? - spytał. 

- Tak - odpowiedziała, patrząc spod oka na blondyn­

kę, która ciągłe stała przed planem sklepu. Ku jej zdu­

mieniu, kobieta obrzuciła ją spojrzeniem pełnym zazdro­

ści. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło się, że ktoś za­

zdrościł: Ginie towarzystwa. 

- Podjedziemy teraz do sklepu spożywczego. - Nick 

układał pakunki za przednimi siedzeniami pikapa. 

Giną rzuciła okiem na zegarek. Jedenasta trzydzieści. 

Znakomicie, uznała. Jeśli dopisze im szczęście, wrócą do 

domu przed pierwszą i będą mieli przed sobą cały dzień. 

Dreszcz podniecenia przeszedł ją na myśl, że spędzi go 

razem z Nickiem. Wyobraziła sobie jego szczupłe ciało 

i pełen pożądania wzrok, którym mówił, że tylko ona 

może zaspokoić jego potrzeby... 

- Powinnaś chyba od razu włożyć jeden z tych swe-

trów - zauważył, widząc, jak zadrżała. - Jeszcze złapiesz 

przeziębienie. 

Zaśmiała się. 

- Właśnie wyobraziłam sobie, jak baseballową ręka­

wicą próbuję chwycić przeziębienie. Ciekawe tylko, jak 

je sobie zaaplikować, gdy już się je złapie? Należy je 

wdychać, łykać, czy może wchłaniać przez skórę? 

Spojrzał w jej roześmiane niebieskie oczy i poczuł 

ogarniające go pożądanie. Pragnął chwycić ją w ramiona 

i poczuć jej ciało na swoim. 

- Przypomina mi to ostrzeżenia, jakie często słyszą 

dzieci: „nie zamocz nóg, bo złapiesz przeziębienie" -

ciągnęła obojętnym tonem, który działał na niego uspo­

kajająco. 

Jak zafascynowany patrzył na jej szelmowską minę. 

- Czy twoja matka też ci to powtarzała? - spytał. 

background image

210 JUDITH McWILLIAMS 

- Nie - rzuciła krótko. Jej dobry humor ulotnił się 

jak kamfora. Matka nigdy nie przejmowała się jej zdro­

wiem. Była zbyt zajęta odgrywaniem roli ciężko chorej, 

by mieć czas na poświęcanie uwagi komuś innemu. 

Co spowodowało tę nagłą zmianę nastroju? Musiałem 

palnąć coś niestosownego, zasępił się Nick. Dopiero żarto­

wała i nagle przybrała minę, jakby przekazał jej informację, 

że fiskus zamierza przeprowadzić szczegółową kontrolę ze­

znań podatkowych. Podejrzewał, że nastroje Giny mają coś 

wspólnego z wyruszeniem na wędrówkę samochodem, do 

którego zapakowała cały swój dobytek. Miał niejasne prze­

czucie, że w jej życiu działo się coś złego, jednak znał ją 

zbyt krótko, by wypytywać. W odruchu obronnym mogła 

się jeszcze bardziej zamknąć. Musi dać jej czas, by nauczyła 

się mu ufać, a wtedy być może dowie się, przed czym tak 

ucieka, i zdoła jej pomóc. 

Czekał cierpliwie, patrząc, jak powoli odczepia metki 

od niebieskiego swetra, wkłada go i zapina pas. Dopiero 

potem włączył silnik. Pięć minut później byli już pod 

sklepem. 

- Zawsze przyjeżdżam tu po większe zakupy. Mleko, 

i chleb kupuję w sklepie koło domu - wyjaśnił, parkując 

niedaleko wejścia. 

Dom... Smakowała przez chwilę to słowo. Ciekawe, 

jak by to było mieć wspólny dom z kimś, kogo się kocha? 

Na przykład z kimś takim jak Nick Balfour? Spojrzała 

na niego spod oka. Zabrakło jej wyobraźni, żeby sobie 

odpowiedzieć... 

- Czy masz ochotę zjeść na obiad coś określonego? 

- spytała, wyciągając wózek. 

- Nie lubię kurczaków. 

- To już wiem - mruknęła. - A co z przyprawami? 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

211 

- Lubię cynamon, imbir, goździki i gałkę muszkato­

łową - wyliczał, kładąc dłonie na rączce wózka. 

Zadrżała, gdy musnął palcami jej dłoń, i pospiesznie 

zabrała ręce. 

- Ja będę pchał wózek, a ty go napełniaj - zarządził. 

- Go najczęściej robisz sobie na obiad? - zapytała. 

Kto wie, może. droga do serca mężczyzny rzeczywiście 

wiedzie przez żołądek? Chociaż wcale jej nie zależało 

na sercu Nicka. Jej plany wykluczały takie pomysły. To 

jednak nie znaczy, że nie cieszyłaby się. gdyby teraz jego 

uwaga skupiła się wyłącznie na niej. 

Tymczasem Nick myślał o obiadach, które połykał 

w szpitalu przed wyjściem do domu. Nie potrafił sobie 

przypomnieć, co jadł, bo właściwie wszystkie dania sma­

kowały tak samo. Były rozgotowane i wyjątkowo nie-

apetyczne. 

- Zwykle po pracy jem w stołówce - powiedział 

w końcu. 

W stołówce? Gdzie w takim razie pracował? Może 

w fabryce? Mówił, że jest technikiem, ale to mogło zna­

czyć cokolwiek. A może jest ślusarzem albo obsługuje 

jakąś precyzyjną maszynę? Dowie, się tego. Przed wy­

jazdem zamierzała zdobyć jak najwięcej informacji 

o

 wspaniałym Nicku Balfourze. Na razie jednak nie 

chciala zadawać mu żadnych osobistych pytań ani psuć 

ich układu rozmową na tematy, których już wcześniej 

starał się unikać. 

- Wiesz co? - zaproponowała w końcu. - Będę go-

towała różne rzeczy, a ty będziesz mi mówił, co ci nie 

smakuje, dobrze? 

- Oby tylko nie był to kurczak. 

- Zgoda. - Szukała w pamięci potraw, które mogłyby 

background image

212 JUDITH McWILLIAMS 

smakować mężczyźnie. W domu każdego wieczora po 

powrocie z pracy gotowała dla matki. No tak, ale takie 

lekkie posiłki, jakie jadała matka, nie nadawały się dla 

dorosłego mężczyzny mającego ponad metr dziewięć­

dziesiąt wzrostu. 

Z roztargnieniem wrzucała produkty do wózka. Chcia­

ła jak najszybciej wrócić do domu. Wykona wszystkie 

telefony, a potem wreszcie będą mogli zająć się innymi 

sprawami. 

Nagle ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie niepewności. 

A jeśli Nick wbrew pozorom wcale się nią nie interesuje? 

Odrzuciła tę myśl zdecydowanie. Nie zamierzała się pod­

dawać. Dlaczego ma zakładać, że mu się nie spodobała? 

A jeśli nawet, to zdoła go do siebie przekonać. Gdyby 

tak jeszcze jej samej udało się w to uwierzyć! 

Tak, brakowało jej wiary w siebie. Słuchając ciągłych 

docinków matki, jaka jest niezręczna i gapowata, dała 

to sobie wreszcie wmówić. Podobnie jak uwierzyła, że 

wyglądem przypomina tyczkę. Przynajmniej nie jestem 

dla niego za wysoka, pocieszyła się w duchu. 

Tuż przed pierwszą wrócili do domu i po szybkim 

lunchu, złożonym z kanapek i zupy z puszki, Gina za­

brała się do sprzątania kuchni, a Nick zniknął na górze. 

Zganiła się za głupotę, kiedy przyszło jej na myśl, że 

z radością się od niej uwolnił. To już graniczy z paranoją, 

rozgniewała się. Nie mogę we wszystkim, co robi, do­

patrywać się ukrytych motywów, tłumaczyła sobie. 

Kiedy kuchnia lśniła już nieskazitelną czystością, Gina 

przeszła do salonu. Najpierw załatwi wszystkie telefony, 

potem zajmie się sprzątaniem. Jeśli Nick zejdzie na dół, 

zaproponuje mu spacer, a gdyby się nie pojawił, sama 

po niego pójdzie. Ten pomysł poprawił jej humor. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

213 

W trakcie rozmowy z przedstawicielką towarzystwa 

ubezpieczeniowego uczucie radości zniknęło jak ręką od­

jął. Drugi telefon - tym razem do banku, który wystawił 

czeki podróżne - rozzłościł ją jeszcze bardziej, a gdy 

dzwoniła do szeryfa, była już naprawdę wściekła. 

Nick stanął w wejściu do salonu i przyglądał się Ginie 

ze zmarszczonym czołem. Coś wyraźnie było nie tak. Sie­

działa sztywno wyprostowana. Wyglądało na to, że tylko 

ogromnym wysiłkiem woli powstrzymywała się od wy­

buchu. Widział, jak powoli odkłada słuchawkę. Ostroż­

ność, z jaką to robiła, kłóciła się z grymasem bezsilnej 

wściekłości na twarzy, 

- Jakiś problem? - spytał ostrożnie. 

- Nie jeden - mruknęła. - Cała masa problemów. 

- Może potrafię ci pomóc, jeśli powiesz, o co chodzi. 

Podniosła zdumione spojrzenie. Nie dzieliła się z ni­

kim swoimi kłopotami od czasu... Zmarszczyła brwi, 

próbując sobie przypomnieć. Chyba od czasu, gdy u ojca 

wykryto" raka. Miał wtedy tyle własnych trosk, że nie 

mogła obciążać go swoimi. Co do matki, ta nigdy nie 

okazywała zainteresowania sprawami córki, nawet kiedy 

Gina była małą dziewczynką. 

- Jestem bardzo dobrym słuchaczem. - Ciepły głos 

Nicka działał uspokajająco. r. 

Mogę się założyć, pomyślała Giną, patrząc na niego 

tęsknie, że to nie jedyna dziedzina, w której jest dobry. 

Ale żeby od razu zwierzać mu się z kłopotów? 

Właściwie dlaczego nie? To przecież nie były sprawy 

osobiste. Może istotnie będzie potrafił dostrzec coś, co 

ona przeoczyła? 

- W porządku - powiedziała. - Sam się o to prosiłeś. 

Sprawa pierwsza. Towarzystwo ubezpieczeniowe twier-

background image

214 JUDITH McWILLIAMS 

dzi, że wypłacą odszkodowanie albo po upływie trzy­

dziestu dni od uzyskania policyjnego raportu, albo po 

odnalezieniu zniszczonego auta. 

- Czy powiedzieli dlaczego? 

- Poczęstowali innie jakimiś pokrętnymi wyjaśnienia­

mi, że wiele samochodów ukradzionych dla zabawy od­

najduje się po kilku dniach. 

- Rozumiałbym, że z tego powodu wstrzymują całą 

procedurę na kilka dni, ale trzydzieści wydaje się pewną 

przesadą -zauważył. 

- To właśnie powiedziałam urzędniczce. 

- I co ona na to? - dociekał, gdy w milczeniu pa­

trzyła na ścianę. 

- Że taka jest polityka firmy, a ona nie może odpo­

wiadać za obowiązujące u nich przepisy. 

- A ty pewnie poczułaś się winna, że się na nią ze­

złościłaś - odgadł. 

Kiwnęła głową. 

- To jeszcze nie wszystko, Kiedy zadzwoniłam do 

szeryfa, żeby poprosić o kopię raportu, którą muszę im 

wysłać, dowiedziałam się, że raport nie jest gotowy, bo 

jego żona pojechała odwiedzić matkę! 

Przez chwilę rozważał to, co powiedziała. 

- To ma sens. Thelma przepisuje mu raporty na ma­

szynie. 

- Nie wiem - prychnęła. - Byłam zbyt rozgniewana, 

żeby pytać. 

- A co z odzyskaniem czeków podróżnych bez po­

dawania numerów? - spytał. 

- Można to załatwić, ale potrzebny jest podpis dy­

rektora, a podczas weekendu w biurze nie ma nikogo 

z kierownictwa.. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

215 

- Bardzo chętnie zapłacę ci pensję - przypomniał, 

próbując trochę złagodzić jej rozgoryczenie. 

- Przecież powiedziałam, że nie chcę wynagrodzenia, 

tylko wymianę. - Praca za pokój z wyżywieniem - po­

wtórzyła z uporem. Gdyby został jej szefem, ich prawa 

nie byłyby już równe. Jako pracownica nie mogłaby trak­

tować go tak, jak zamierzała, gdy już jej się uda wpro­

wadzić swój plan w życie. A zrobi to natychmiast, kiedy 

tylko wymyśli jakiś subtelny sposób. Niestety, brakowało 

jej i doświadczenia, i odwagi, żeby prosto z mostu wy­

znać, jak bardzo jej się podoba. Nie mówiąc już o tym, 

że spaliłaby się ze wstydu, gdyby odrzucił propozycję. 

- Na domiar złego nie udało mi się skontaktować 

z prawnikiem, który zajmuje się sprawami spadkowymi 

po ojcu. Co prawda automatyczna sekretarka w biurze 

przełączyła rozmowę do domu, ale jego żona poinfor­

mowała mnie, że właśnie wyszedł. Żeby choć jedna 

z tych rozmów dała pozytywny wynik! 

- Musisz się odprężyć. Nie wolno się tak stresować 

- powiedział, patrząc w jej pobladłą, ściągniętą twarz. 

- Powiedz to ludziom, którzy mnożą te wszystkie pro­

blemy. 

- Na nich nie masz wpływu, ale możesz kontrolować 

swoje reakcje. 

Zamknęła na chwilę oczy, a gdy podniosła powieki, 

powiedziała: 

- Próbowałam to sobie wytłumaczyć, ale mój orga­

nizm nie chce nic zrozumieć. Ciągle jestem wściekła. Mo­

głabym wyć. 

- Znam technikę relaksacyjną, która zmniejsza napię­

cie. Chcesz, żebym ci ją pokazał? 

- Jasne. Gotowa jestem spróbować wszystkiego. 

background image

216 

JUDITH McWILLIAMS 

Podszedł bliżej. 

- Wdychaj powietrze przez nos i powoli, wypuszczaj 

je ustami. Nie, nie tak - powiedział, gdy wzięła płytki 

oddech, - Musisz oddychać głęboko, żeby- całkowicie 

wypełnić płuca. Pokażę ci,. 

Wsunął rękę pod jej koszulkę i położył dłoń na prze­

ponie, 

- Spróbuj jeszcze raz - polecił. -Tym razem, nabierz 

tyle powietrza, żeby poruszyć moją dłoń, . 

Bezskutecznie próbowała, skoncentrować się na tym, 

co mówił. Zmysły sprawiły, że skupiła się na dotyku jego 

silnych palców, które zdawały się parzyć skórę. Doznanie 

było tak erotyczne, że serce zaczęło jej walić jak oszalałe. 

Jedyne, co udało jej się zrobić, to powstrzymać pragnie­

nie, by pochylić się w jego stronę, co zwiększyłoby de­

likatny ucisk jego dłoni. 

Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w biały gu­

ziczek przy jego dżinsowej koszuli, starając się panować 

nad sobą tak samo, jak on to robił. Pewnie nawet nie 

zauważył, że mnie dotyka, pomyślała. Jego głos brzmiał 

tak jak zwykle, podczas gdy ona nie odważyła się ode­

zwać w obawie, że zdradzi, jak bardzo jest roztrzęsiona. 

- Ciągle jeszcze nie oddychasz wystarczająco głęboko. 

- Przepraszam - wykrztusiła z trudem. Gwałtownie 

wciągnęła powietrze i omal nie jęknęła, kiedy, palce Ni­

cka poruszyły się. Co czułaby, uprawiając z nim miłość, 

skoro zwykły dotyk sprawiał jej tyle przyjemności? 

- Już lepiej. Musisz poćwiczyć - powiedział, zabie­

rając rękę. 

- Poćwiczyć... - powtórzyła z roztargnieniem. Cho­

ciaż gotowa była ćwiczyć cokolwiek, żeby tylko czuć jego 

dotyk. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

217 

- Oddychaj w ten sposób przez kilka minut. Pójdę 

zrobić kawę - rzucił, wychodząc z salonu. 

Miał nadzieję, że dla Giny jego ucieczka nie była 

oczywista. Stanął w kuchni i uciskając palcami nasadę 

nosa, myślał o tym, co się przed chwilą zdarzyło. 

Kiedy zobaczył, jak była załamana, poczuł współczu­

cie. Chciał jej pomóc, żeby odzyskała radosny nastrój, 

w jakim była całe przedpołudnie. To dlatego postanowił 

nauczyć ją ćwiczenia, które jemu pomagało rozładowy­

wać stres podczas długich i skomplikowanych operacji. 

Gina nie oddychała właściwie, więc położył jej dłoń na 

przeponie, żeby pokazać, co ma robić. 

I nagle wszystko zaczęło fiksować. Gdy tylko jej do­

tknął, opanowało go gwałtowne pragnienie, żeby chwycić 

ją w objęcia, dać spokój głębokim oddechom i pozbawić 

ją stresu w najlepszy ze znanych sposobów: za pomocą 

seksu. Chciał przyciągnąć ją do siebie i całować tak moc­

no, że zapomniałaby o całym świecie i myślała wyłącz­

nie o nim. Powstrzymał go tylko strach, że mógłby ją 

przerazić, a wtedy z pewnością dałaby drapaka. Zapro­

ponował jej mieszkanie na czas załatwiania spraw zwią­

zanych z kradzieżą auta, ale ich umowa nie obejmowała 

seksu. Gotowa jeszcze pomyśleć, że oczekuje go od niej 

w zamian za miejsce do spania. 

Z ponurą miną przygotował ekspres do kawy. Ciągle 

rozmyślał nad niezwykłą reakcją własnego organizmu. 

W swoim zawodzie ciągle dotykał kobiet, a przecież my­

ślał wtedy wyłącznie o tym, jak rozwiązać ich problemy 

zdrowotne. Nie zdarzyło się, żeby do którejś z nich po­

czuł pożądanie. Czym różniła się Gina? 

Może chodzi o to, że nie była jego pacjentką? Ale 

przecież spotykał wiele kobiet, które nie były jego pa-

background image

218 

JUDITH McWILLIAMS 

cjentkami, a na żadną z nich nie reagował tak jak na 

Ginę. 

To chyba musi być sprawa hormonów, uznał wreszcie. 

Był zdrowym mężczyzną, a Gina to bardzo atrakcyjna 

kobieta. W gruncie rzeczy nie ma nic nadzwyczajnego 

w tym, że jej pragnie. To przecież nic złego. Przynajmniej 

tak długo, jak długo będzie pamiętał, że ich relacje nie 

mają przyszłości. 

Za jakiś miesiąc wróci do Bostonu, zacznie fizykote­

rapię, a potem znów pogrąży się w pracy. 

Oczywiście, jeśli kość dobrze się zrośnie, a udana te­

rapia pomoże porozrywanym mięśniom. No i jeżeli nie 

było uszkodzenia nerwu. Czuł, jak oblewa go zimny pot. 

Musi wyzdrowieć, bo inaczej... 

Na myśl, że mógłby już nigdy nie operować, ogarnęła 

go czarna rozpacz. 

- Nick, telefon do ciebie. 

Głos Giny przedarł się przez ponure myśli i rozproszył 

przygnębienie. Nick uchwycił się go jak koła ratunko­

wego. 

Włączył wreszcie ekspres i poszedł do salonu. Do Giny. 

background image

ROZDZIAŁ. PIĄTY 

- Muszę jeszcze raz zadzwonić, a potem pójdziemy 

na spacer, dobrze? - spytała Gina, kiedy Nick skończył 

rozmowę. 

Znów przed oczami pojawił mu się obraz, jak leżą 

objęci na łóżku. Bez wątpienia jego wyobrażenie o ćwi­

czeniach fizycznych było znacznie bardziej interesujące 

niż to, co proponowała Gina. 

Obserwował jej szczupłą dłoń, gdy sięgała po kawę. 

Mała takie piękne ręce! Chętnie złożyłby pocałunek na 

każdej z nich, potem całowałby wszystkie pałce po kolei, 

a na koniec przycisnął jej dłonie do swojej piersi. Nie­

stety, choć oboje byli dorosłymi ludźmi i mieli prawo 

zaspokajać swoje pragnienia, nie było to możliwe. Seks 

z Giną nie wchodził w rachubę. 

Natomiast nic by się nie stało, gdybym ją pocałował, 

pomyślał z rozmarzeniem. Oczywiście, gdyby i ona tego 

chciała. Prawdę mówiąc, do tej pory odnosił wrażenie, 

że ona w ogóle nie widziała w nim mężczyzny. Zresztą 

nawet się temu nie dziwił. Od chwili, gdy pomógł jej 

w barze, była bez przerwy w stanie ogromnego emocjo­

nalnego napięcia. Jeśli cierpliwie poczeka, aż Gina od­

zyska spokój i unormuje swoje sprawy, będzie mógł jakoś 

delikatnie sprawdzić, czy i ona nie zechciałaby poznać 

go lepiej. 

background image

220 JUDITH McWILLIAMS 

Poruszył się niespokojnie, widząc, jak obejmuje pal­

cami niebieski kubeczek i podnosi go do miękkich, ró­

żowych ust. 

Spokój, Balfour! Wyluzuj! - przywołał się do porząd­

ku, kiedy poczuł podniecenie na myśl, że zamiast do bez­

dusznej porcelany, mogłaby przycisnąć usta do jego ust. 

- Do kogo musisz zadzwonić? - Miał nadzieję, że 

rozmowa odciągnie jego myśli od ciała Giny. 

- Spróbuję złapać adwokata. Podam mu adres, a gdy 

przyśle czek, będę mogła przestać się martwić, kiedy lu­

dzie z ubezpieczenia ruszą wreszcie głową. Choć oni 

i tak są lepsi od szeryfa. Ten chyba nawet nie wie, co 

się wokół dzieje. 

Nick zaśmiał się, patrząc na jej rozżaloną minę. 

- Rozgoryczenie donikąd cię nie zaprowadzi 

— Racja. Tu przydałoby się raczej mocne pchnięcie 

- mruknęła. 

Pod pretekstem, że rozważa jej słowa, przesunął wzrok 

wzdłuż jej ciała. 

- Biorąc pod uwagę, że jesteś szczupła, a nasz sza­

cowny szeryf ma dość imponujące rozmiary, wątpię, czy 

poczułby twój cios. 

Szczupła? To słowo podobało się jej bardziej od okre­

ślenia, jakiego zawsze używała matka. Szczupła kobieta 

może przecież stać się obiektem pożądania... 

Spojrzała na Nicka ponad brzegiem kubka. Jego twarz 

pozostawała bez wyrazu. Może to nawet lepiej, że nie 

widać, co sobie myśli? Najpierw cały ranek zajęłam mu 

zakupami, a teraz jeszcze wyciągam go na spacer, zakpiła 

w duchu z samej siebie. 

Przechadzka przynajmniej wyjdzie mu na zdrowie. 

Mnie zresztą też, dodała uczciwie, uświadamiając sobie, 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 221 

że jest to przecież okazja, aby doskonalić umiejętność 

zacieśniania kontaktu z atrakcyjnym mężczyzną. 

Podekscytowana tą myślą pospiesznie kończyła pić 

kawę. 

- Ta rozmowa zajmie najwyżej kilka minut - rzuciła 

niedbałe. Za żadne skarby nie mogła pozwolić, żeby Nick 

się zorientował, jak cieszyło ją jego towarzystwo. Prze­

straszyłby się, że staje się uciążliwa i zacząłby żałować, 

że zaproponował jej zamieszkanie w swoim domu. Je­

szcze gorzej byłoby, gdyby zaczął się nad nią litować. 

Łatwiej znieść obojętność. Ostatecznie w tym zakresie 

miała spore doświadczenie. 

Sięgnęła po słuchawkę i starannie wybrała numer pa­

na Mowbry'ego. Kiedy tylko podała nazwisko, automat 

natychmiast przełączył rozmowę, ale dalej nie poszło już 

tak gładko. Adwokat zamiast obiecać natychmiastowe 

wysłanie czeku, przekazał jej informację, że matka pod­

ważyła testament. 

Gina zagryzła wargi, powstrzymując się przed wyra­

żeniem swojego zdania. To prawda, matka była potworną 

egoistką i egocentryczką, jednak pozostawała matką. Nie 

zamierzała roztrząsać rodzinnych problemów z obcym 

człowiekiem. Nawet z kimś, kto powinien bronić jej in­

teresów. 

- Czy może go zakwestionować? - spytała wreszcie. 

- Podejrzewam, że chce pani raczej wiedzieć, czy ma 

szansę wygrać? - sprecyzował pan Mowbry. 

Zignorowała tę uwagę, uznając, że czepia się słów. 

- Może, czy nie? - powtórzyła. 

- Wątpię - odparł. - Nie ma żadnych podstaw, bo­

wiem pani ojciec wystarczająco ją zabezpieczył. Chociaż 

ma rację, że ojciec byłby szczęśliwy, gdyby mógł zoba-

background image

222 JUDITH McWILLIAMS 

czyć pani dyplom - dodał z przyganą. - To wstyd, że 

nie ukończyła pani studiów, kiedy żył. 

Zacisnęła zęby. Mogłaby powiedzieć, że dla ojca wię-

cej znaczyła jej obecność w domu. To, że mogła wozić 

go do lekarza i zabierać na chemioterapię, a potem, gdy 

na skutek działania leków zaczęły się kłopoty ze wzro­

kiem, czytać mu. Jednym słowem robiła to, czego nie 

robiła matka, która z właściwym sobie wdziękiem twier­

dziła, że choroba męża zupełnie ją załamała. 

Dezaprobata w głosie pana Mowbry'ego świadczyła 

niezbicie o tym, że matka przekręciła fakty i przedsta­

wiła się jako cierpiąca żona, która musiała radzić sobie 

z nieodpowiedzialną córką. 

Opanował ją bezsilny gniew. Czemu jej matka nie była 

podobna do innych? Ona widziała w córce wyłącznie słu­

żącą. Dlaczego wszyscy dawali się nabierać na ten wi­

zerunek bezbronnej kobietki użerającej się z samolubną 

córką, której nie można było przemówić do rozsądku? 

Czemu nikt nie dostrzegał, jaka była naprawdę? 

- Nie mam oczywiście prawa krytykować pani po­

czynań. - Prawnik przerwał przeciągającą się ciszę. 

- To prawda - wykrztusiła Gina, nie panując już nad 

gniewem. Po chwili jednak uspokoiła się i dodała: - Do 

pana należy dopilnowanie, żeby wola mojego ojca została 

wykonana, a to obejmuje między innymi przekazanie mi 

mojej części spadku. I to jak najszybciej. 

- Proszę zrozumieć, że w tej sytuacji sprawa musi 

potrwać - powiedział chłodno. Niemal słyszała, jak sobie 

myśli, że jej matka zbyt łagodnie oceniła nierozsądne za­

chowanie córki. Jednak po raz pierwszy w życiu było 

jej to zupełnie obojętne. Wiedziała, że ma rację, i nie 

zamierzała się poddawać. Zarówno matka, jak i pan 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

223 

Mowbry będą musieli się z tym pogodzić. Minęły czasy, 

kiedy potulnie wycofywała się, żeby zadowolić matkę. 

- Pieniądze potrzebne mi są już teraz, a w styczniu 

będę musiała zapłacić za studia - przypomniała prawni­

kowi. 

- Postaram się, żeby rozprawa odbyła się możliwie 

szybko, ale... 

- Proszę powiedzieć sędziemu, dlaczego potrzebuję 

pieniędzy. A także to, że matka próbuje mnie powstrzy­

mać przed ukończeniem studiów. 

- Przecież to nieprawda! - Pana Mowbry'ego zasko­

czyło to oskarżenie. 

- Jak więc pan nazwie to, co robi? - parsknęła Gina. 

- Matka boi się, że pani znów wpadnie w złe towa­

rzystwo i... 

- Znów?! - krzyknęła. - Panie Mowbry, obawiam 

się, że daje pan robić z siebie głupca. 

Prawnik tylko westchnął. 

Gina wiedziała, że nie wygra tej batalii. Nigdy nie 

zdoła dorównać matce w podstępie i fałszu. Zresztą nie 

zamierzała próbować. 

- Panie Mowbry, daję panu czas do końca września. 

Jeśli do tej pory nie zdoła pan ustalić terminu rozprawy, 

zwrócę się do innego prawnika, który będzie lojalny wo­

bec mnie, a nie wobec mojej matki. 

- Nie sądzę, by... 

- To chyba całkiem jasne! Za kilka dni zadzwonię, 

żeby się dowiedzieć, co pan załatwił. 

Powoli odłożyła słuchawkę, choć wiele ją koszto­

wało, by nie cisnąć jej na widełki. Miała ochotę tupać 

i wrzeszczeć. 

- Niech zgadnę. - Łagodny głos Nicka działał kojąco 

background image

224 JUDITH McWILLIAMS 

na jej nerwy. - Adwokat zachowywał się jak typowy 

prawnik? 

- Jak głupi prawnik - mruknęła. Przez ułamek se­

kundy korciło ją, żeby opowiedzieć Nickowi o matce, 

o wszystkich kłamstwach i półprawdach. Powstrzymała 

się jednak, pewna, że nigdy by jej nie uwierzył. Tak jak 

nie chciał w to wierzyć lekarz. 

- Czy mogę ci jakoś pomóc? - serdecznie spytał 

Nick. Tak bardzo pragnął, żeby z jej twarzy zniknął wy­

raz cierpienia. 

- Nie. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Chyba tylko 

z pomocą boską można zmusić sąd do szybszej pracy. 

— W ten sposób powiedziała mu chociaż część prawdy. 

- Nie mam na to wpływu, więc nie będę się tym więcej 

zajmować. 

- Wspaniała teoria - zauważył z uśmiechem. - Cie­

kawe tylko, czy zdołasz ją wprowadzić w życie? 

- Oczywiście. - Kiwnęła potakująco głową. Miała 

mocne postanowienie, że bez względu na wszystko po­

stara się myśleć pozytywnie. Egoizm matki zatruł jej 

przeszłość, ale nie pozwoli, by niszczył także przyszłość. 

- Wypocę te problemy na spacerze. 

- Jak daleko idziemy? - spytał, gdy wychodzili 

z domu. 

- Niezbyt daleko. - Gina wciągnęła do płuc rześkie 

jesienne powietrze. - Po powrocie zabiorę się do sprzą­

tania, a potem przygotuję kolację. 

- A jak daleko jest niezbyt daleko? - upewniał się 

Nick. 

- Gdzieś czytałam, że człowiek powinien w ciągu 

czterdziesto minut przejść pięć kilometrów - powiedziała 

z namysłem. - To chyba brzmi rozsądnie? 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

225 

Nick miał pewne wątpliwości. 

- Ile to może być? 

— Chyba jakieś dziesięć tysięcy kroków. 

- Które z nas będzie liczyć? 

- Nie ja - roześmiała się. - Jestem zajęta trenowa­

niem oddechów. 

- Przydałby się krokomierz. 

- Przede wszystkim potrzebna jest wytrwałość - od­

parowała. - Nieważne, jak daleko dojdziemy, ważne, że 

w ogóle to robimy. Możemy iść przez dwadzieścia minut, 

a potem zawrócimy. 

- Może być- zgodził się Nick. - Będę pilnował cza­

su. - Ustawił coś w swoim zegarku. - No, już. Alarm 

włączy się, gdy nadejdzie czas, żeby wracać. 

Rzuciła okiem na płaski, złoty zegarek na skórza­

nym brązowym pasku. Wydawał się staromodny i bardzo 

kosztowny. Na tarczy zamiast wyświetlacza były wska­

zówki. 

Wydłużyła krok, żeby zrównać się z Nickiem. 

- Nie wiem, czemu ten zegarek jakoś nie pasuje do 

mojego wyobrażenia o tobie - powiedziała głośno to, co 

przyszło jej na myśl. 

- Dlaczego? - zdziwił się. 

- Sądziłam, że jako technik fascynujesz się nowoczes­

ną technologią. Spodziewałabym się raczej zegarka z wy­

świetlaczem i kilkunastoma innymi funkcjami. 

Nick zmarszczył czoło. Nie mógł powiedzieć, że długa 

wskazówka służy mu do pomiaru pulsu. Pozostało rato­

wać się półprawdą. 

- Lubię go. A poza tym odpowiada moim potrzebom. 

- Czym się dokładnie zajmujesz? - zaryzykowała 

bardziej osobiste pytanie. 

background image

226 JUDITH McWILLIAMS 

- Naprawiam maszyny, w których coś się zepsuto -

sparafrazował słowa jednego ze swoich profesorów, który 

twierdził, że ludzki organizm to najwspanialsza z ma­

szyn, jaka kiedykolwiek powstała. 

— Lubisz swoją pracę? 

- Uwielbiam. - Nie było wątpliwości, że mówi 

szczerze. - Byłbym nieszczęśliwy, gdybym musiał robić 

co innego. 

- A niby czemu miałbyś zmieniać zawód? - Instynk­

townie zareagowała na zmieniony ton jego głosu, choć 

nie rozumiała, skąd wzięła się w nim nuta rozpaczy. Mo­

że miał kiedyś dziewczynę, która wstydziła się, że jej 

chłopak reperuje maszyny i marzyła dla niego o karierze 

za biurkiem? Jeśli to prawda, dziewczyna musiała być 

głupia. - Masz szczęście, że robisz to, co lubisz. To samo 

czuję, gdy myślę o dzieciach, które mają problem z czy­

taniem - zwierzyła się. - To na samym starcie niweczy 

ich życiowe szanse. Chcę temu zaradzić. 

- Chcesz uczyć dzieciaki, które nie mogą czytać? 

- Chodzi mi o dzieci z dysleksją. Czytanie sprawia 

im trudność. To z nimi chcę pracować. 

Dostrzegł w niebieskich oczach Giny autentyczny en­

tuzjazm. Będzie znakomitą nauczycielką, ocenił. Cierpli­

wą, miłą, pełną zapału, którym na pewno zarazi swoich 

uczniów. 

- Będziesz świetną nauczycielką - wyraził swoje my­

śli głośno. 

-Dzięki. - Zaskoczył ją. Komukolwiek mówiła 

o swoich zawodowych marzeniach, wszyscy bez wyjątku 

pletli coś na temat ciężkiej, frustrującej pracy i przepo­

wiadali, że po kilku miesiącach znudzi ją brak intelektu­

alnych wyzwań. Nick był pierwszą osobą, która bez dys-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 227 

kusji zaakceptowała jej decyzję. Zrobiło się jej lekko na 

duszy. 

- Z jaką grupą wiekową zamierzasz pracować? -

chciał wiedzieć. 

- Z pierwszymi klasami szkoły podstawowej. Im 

wcześniej zacznie się pracę z dzieckiem dyslektycznym, 

tym łatwiej można mu pomóc. Później niechęć do czy­

tania jest już tak głęboka, że trzeba by buldożera, aby 

ją wykorzenić. 

Podekscytowana tematem nie zauważyła wystającego 

z ziemi kamienia. Potknęła się i próbując znaleźć opar­

cie, zacisnęła palce na ręce Nicka. Chociaż nie lubi ćwi­

czyć, nie może narzekać na formę, pomyślała, czując pod 

palcami twarde mięśnie. 

Przytrzymał ją, niezgrabnie przyciskając do siebie 

chorą ręką, 

- Nic ci się nie stało? 

Patrzyła na górny guzik jego koszuli i widoczne nad 

nim czarne włosy. Marzyła, żeby sprawdzić, jakie są 

w dotyku, chciała wsunąć w nie palce i... 

- Gina? 

- Nie... Nic mi nie jest. - Pospiesznie odwróciła 

wzrok. - Potknęłam się tylko i straciłam równowagę. 

Niewiele brakowało, żebym straciła również zdrowy 

rozsądek, zakpiła w duchu. Zacisnęła dłonie w pięści, 

starając się opanować pragnienie, by go dotknąć. 

- Może następnym razem powinniśmy pójść szosą -

zasugerował Nick. 

Podniosła wzrok. Jej uwagę zwróciły iskierki migo­

czące w jego oczach. Zupełnie jakby od tyłu oświetlał 

je płomyk świecy, zachwyciła się. 

- Na szosie są samochody, a to chyba większe nie-

background image

228 JUDITH McWILLIAMS 

bezpieczeństwo niż naturalne przeszkody w lesie - od­

powiedział sam sobie, kiedy milczała. 

Przeniosła spojrzenie z jego oczu na usta i zafascyno­

wana patrzyła, jak poruszają się, budując słowa, których 

nie rozumiała. Jak by to było, gdyby ją pocałował? Czy... 

Wstrzymała oddech, widząc, że jego twarz zbliża się 

do niej. Kiedy owionął ją jego ciepły oddech, poczuła 

ogarniające ją pożądanie. Podskoczyła, gdy gorące wargi 

musnęły jej usta. 

- Już lepiej? - Ledwie słyszała jego pytanie. 

Lepiej? - zdumiała się. To niezbyt trafne określenie 

jej stanu. Należałoby raczej powiedzieć, że jest zanie­

pokojona. Nie chciała takich nic nieznaczących pocałun­

ków. Pragnęła, żeby pocałował ją naprawdę, żeby wziął 

ją w ramiona i mocno przytulił. 

Niestety, najwyraźniej pragnienia Nicka różniły się od 

jej marzeń. To była gorzka myśl, jednak Gina nie za­

mierzała się poddawać. Zresztą ten niezobowiązujący po­

całunek, który przypominał raczej pozdrowienie przyja­

ciół, a nie kochanków, mógł być dobrym początkiem. Kto 

wie, jakie będzie zakończenie. Miała czas. Miną tygodnie, 

zanim wszystko załatwi. Pocieszona tą myślą ruszyła 

raźniejszym krokiem. 

- Może powinniśmy jeździć do miasteczka i space­

rować chodnikami? - zastanawiał się Nick. 

- Głupio byłoby dojeżdżać na spacery. - Starała się, 

żeby jej głos brzmiał naturalnie. Nick nie powinien zo­

rientować się, jak podziałał na nią jego pocałunek. Gotów 

pomyśleć, że jest żałosną starą panną. A przecież po pro­

stu nie miała okazji, żeby potrenować. Ukradkiem rzuciła 

okiem na jego twarz i poczuła dreszcz podniecenia. Na 

razie nie miała okazji... 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

229 

- We współczesnym świecie sporo jest takich ano­

malii - skomentował sucho. - Kiedyś samo zajmowanie 

się codziennymi sprawami zapewniało wystarczająco du­

żo ruchu. 

- W jakimś muzeum widziałam, jak dawniej ludzie 

wyciągali wodę ze studni, rąbali drewno siekierami i go­

towali na otwartym ogniu. - Wzdrygnęła się na wspo­

mnienie tamtej ekspozycji. - Wcale nie chciałabym żyć 

w tak zwanych starych dobrych czasach. 

- Gdzie się podziało twoje pragnienie przygody? -

zaśmiał się Nick. 

- Schowało się za zdrowym rozsądkiem - odparła 

krótko. - Jak daleko ciągną się te łasy? - spytała, roz­

glądając się ciekawie. 

-Całymi milami. Do mnie należy tylko kilkaset 

akrów. Reszta to lasy stanowe. - Zegarek Nicka zadzwo­

nił cicho. - Czas wracać. 

- Wydaje mi się, że powinniśmy zwiększyć tempo 

- powiedziała, posłusznie zawracając. 

- Droga nie jest zbyt wygodna - przypomniał jej 

Nick. - Już się raz potknęłaś. 

- Widoki wynagradzają wszelkie niedogodności. Wy­

obrażam sobie, jak będzie pięknie za kilka tygodni, kiedy 

opadną wszystkie liście, 

- Wtedy nie będzie już można spacerować po lesie. 

Czekała na dalsze wyjaśnienia, a kiedy milczał, spy­

tała: 

- Czemu? 

- Rozpoczyna się sezon łowiecki. Myśliwi z reguły 

są dość odpowiedzialni, ale bywają i tacy, którzy strzelają 

do wszystkiego, co się rusza i dopiero potem sprawdzają, 

co upolowali. - Chociaż głupców z bronią, którzy sieją 

background image

230 JUDITH McWILLIAMS 

zniszczenia, niekoniecznie trzeba szukać w lesie, pomy­

ślał ponuro, patrząc na swój gips. 

- I to by było na tyle, jeśli chodzi o wspaniałą sce­

nerię - mruknęła. 

- Nic nie jest doskonałe. - Słysząc jego bezbarwny 

głos, odniosła wrażenie, że myśli o czymś zupełnie in­

nym. Jego twarz wyglądała tak, jakby powiesił na niej 

tabliczkę „Wstęp wzbroniony". Ginie brakowało zarówno 

odwagi, jak i wyrobienia, żeby wygrać z jego powściąg­

liwością. 

Stłumiła westchnienie i w milczeniu wlokła się obok 

ponurego Nicka. 

- Czy chciałbyś, żebym zaczęła sprzątanie od poko­

jów na górze? - spytała, gdy znaleźli się pod domem. 

- Nie. Muszę popracować w gabinecie, więc zajmij 

się raczej parterem. 

I nie zawracaj mi głowy, dodała w duchu. 

- Dobrze. - Zmusiła się, żeby jej głos zabrzmiał we­

soło. - W takim razie łazienkę na górze i twoją sypialnię 

posprzątam jutro rano. 

- Świetnie. Tylko nie ruszaj nic w gabinecie. Wiem, 

gdzie co mam i gdybyś tam posprzątała, nie mógłbym 

nic znaleźć. 

- Nie słyszałeś o segregatorach i szafkach? 

- Mam własny system, który zupełnie dobrze mi słu­

ży. Idę zrobić kawę. Też chcesz? 

- Napiję się później - odparła i ciągle się uśmiecha­

jąc, wyszła z kuchni. Z całej siły pragnęła być blisko 

niego, lecz nie mogła pozwolić, żeby podejrzewał ją o ja­

kieś ukryte motywy. Przypomniała sobie, jak podczas spa­

ceru w pewnym momencie zamknął się w sobie. Czy mo­

żliwe, że zorientował się, jak mocno zareagowała na jego 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

231 

pocałunek i próbował dać jej do zrozumienia, że nie po­

winna na nic liczyć? 

Szybko opanowała zażenowanie. Przecież wcale nie 

była pewna, o co mu chodziło. Możliwe, że jego zacho­

wanie nie miało nic wspólnego z jej osobą. Jednak na 

wszelki wypadek postanowiła się pilnować, żeby nie spo­

strzegł, jak na nią działa. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

- Tu jesteś. 

Wyciągnęła ręce z wody, w której zmywała naczynia. 

Odwróciła się i przez chwilę z zachwytem wpatrywała 

się w Nicka. Miał na sobie jasnoniebieski, robiony na 

drutach sweter, ładnie kontrastujący z jego ciemnymi 

włosami. Ależ on jest niesamowicie przystojny, pomy­

ślała rozmarzona. Aż dziw, że pozostał wolny. Pewnie 

był ekspertem w zniechęcaniu kobiet, zanim stały się zbyt 

zaborcze. 

Zaczerwieniła się, gdy przyszła jej do głowy upoka­

rzająca myśl, że mógłby ją odtrącić. To mi nie grozi, 

pocieszyła się szybko. Nick nie musi się martwić, że sta­

nie się zbyt nachalna. Jej plany wobec niego były zde­

cydowanie krótkofalowe. W styczniu musi jechać do Il­

linois. 

Po raz pierwszy myśl o powrocie na studia nie spra­

wiła jej radości, wręcz wywołała niepokój. 

- Wdychałaś środki czyszczące? - Nick uważnie 

przyglądał się jej roztargnionej minie. - Wyglądasz mało 

przytomnie. 

Powstrzymała westchnienie. Tak bardzo chciała, żeby 

dostrzegł w niej atrakcyjną kobietę. Równie dobrze mo­

głabym pragnąć głównej wygranej na loterii, pomyślała 

z żalem, wycierając ręce. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

233 

- Używałam płynu do zmywania, ale wyłącznie dla­

tego, że nie masz zmywarki. 

- Tu poza miastem mamy szamba. 

- A co to ma do rzeczy? - spytała, kiedy nie docze­

kała się dalszego ciągu. -

- Nie mam pojęcia, ale ojciec zawsze powtarzał to 

mamie, kiedy mówiła, że chce zmywarkę. 

Gina zachichotała. 

- A skoro taka wymówka dobra była dla taty, jest 

też wystarczająco dobra dla ciebie. Ach ta genetyka... 

To prawdziwe utrapienie. Oj, przepraszam. Zapomniałem, 

czemu cię szukałem. Masz telefon. 

To dziwne, pomyślał, ale w obecności Giny mogę my­

śleć wyłącznie o niej. Nigdy przedtem nie czuł się tak 

w towarzystwie żadnej kobiety i ten stan bardzo go nie­

pokoił. Zupełnie niepotrzebnie, uspokoił się zaraz. Nie 

groziło mu, że Gina wykorzysta to i spróbuje nakłonić 

go do trwałego związku. Całkiem wyraźnie mówiła, że 

w styczniu musi wracać do Illinois. 

- Telefon? Wiesz, kto dzwoni? - spytała, idąc do sa­

lonu. Może ludzie od ubezpieczenia zmienili zdanie i nie 

każą jej czekać pełnych trzydziesto dni? 

- Nie zrozumiałem nazwiska. - Nick szedł za nią. -

W każdym razie to kobieta. Ma słaby głos, mówi na lek­

kim przydechu. 

Zamarła z wyciągniętą ręką, czując, jak skóra jej 

cierpnie z przerażenia. Słaby i z przydechem? Taki głos 

miała matka. Zupełnie jakby nie starczało jej sił, żeby 

wziąć głęboki oddech. 

Powoli starała się uspokoić. Matka nie wie przecież, 

gdzie jest. Równie dobrze mogła to być urzędniczka 

z banku, z którą rozmawiała w sobotę. Obiecała, że da 

background image

234 JUDITH McWILLIAMS 

znać w poniedziałek, kiedy dyrektor wróci do biura. Dziś 

właśnie jest poniedziałek. 

Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po słuchawkę. 

- Halo? 

- Gina, kochanie, kim jest ten mężczyzna, który ode­

brał telefon? 

Czuła, jak krew odpływa jej z twarzy. W uszach po­

jawił się dziwny, brzęczący dźwięk. Wciągnęła powietrze, 

martwym wzrokiem wpatrując się w ciemnobrązową 

ścianę przed sobą. 

Jesteś dorosła, powtarzała sobie. I całkiem samodziel­

na. Matka nie ma na ciebie żadnego wpływu. Opanowała 

narastającą falę mdłości. 

Nick z niepokojem patrzył na jej zmienioną twarz. 

Zbladła tak bardzo, że nawet piegi na jej nosie stały się 

bardziej widoczne. Z kim rozmawiała? Czy możliwe, 

że dzwonią z banku? Może powiedzieli jej, że bez nu­

merów serii nie wymienią czeków podróżnych? Chociaż 

taka informacja nie zdenerwowałaby jej do tego stop­

nia. A nie miał wątpliwości, że jest bardzo rozdrażniona. 

Widział, jak pobielały jej kostki palców, gdy zacisnęła 

dłoń na słuchawce. Bał się, że za chwilę może się za­

łamać. 

- Kłopoty? - spytał. 

Podskoczyła, jakby zapomniała, że jest z nią w po­

koju. 

- Nie, to żaden problem - odparła, osłaniając mikro­

fon ręką. 

Powstrzymał pragnienie, by wziąć ją w ramiona 

i obiecać, że się nią zaopiekuje. Po jej postawie widać 

było, że chce zostać sama i musiał to uszanować. Do 

zaufania nie da się zmusić siłą. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

235 

- Będę w kuchni, gdybyś ranie potrzebowała - za­

pewnił, wychodząc. 

- Czego chcesz, mamo? - spytała, gdy zamknęły się 

drzwi do kuchni. 

- Czekam na odpowiedź - przypomniała Helen. -

Kim jest mężczyzna, który odebrał telefon, i co z nim 

ram robisz? 

Niestety, nie to, na co miałabym ochotę, odparła w du­

chu. Najchętniej poszłabym z nim do łóżka. Niespodzie­

wanie ta myśl, zupełnie bez związku, pomogła jej odzy­

skać równowagę. 

- Może mi powiesz, jak zdobyłaś mój numer? - od­

powiedziała pytaniem. 

- Od adwokata. Wyjaśniłam mu, że stan mojego zdro­

wia bardzo się pogorszył i muszę niezwłocznie skontak­

tować się z tobą. 

- Chyba rzeczywiście czujesz się gorzej, skoro zde­

cydowałaś się tu zadzwonić. - Gina starała się mówić 

możliwie spokojnie. Doświadczenie nauczyło ją, że jej 

zdenerwowanie jeszcze bardziej podniecało matkę. - Czy 

zastanawiałaś się nad wizytą u psychiatry? Może po­

mógłby ci wyjaśnić, skąd ta potrzeba ciągłego kontrolo­

wania ludzi, których rzekomo kochasz. 

- Nigdy nie podejrzewałam, że zachowasz się aż tak 

nieżyczliwie i mnie zostawisz - mówiła Helen płaczli­

wie, pociągając nosem. Gina niemal widziała, jak drży 

jej dolna warga. Całymi latami stosowała tę metodę, kiedy 

chciała wymóc coś na niej lub na ojcu. 

- Ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu. W każ­

dym razie ja nie chcę z tobą rozmawiać. 

- Jestem twoją matką! Potrzebuję cię. 

- To nie jest zdrowa potrzeba. Ani dla ciebie, ani tym 

background image

236 JUDITH McWILLIAMS 

bardziej dla mnie. Odezwę się za jakiś czas. - Miała na­

dzieję, że nim nadejdą święta Bożego Narodzenia, będzie 

już potrafiła rozmawiać z matką bez gniewu, jaki wy­

woływało wspomnienie łat, które zmarnowała, skacząc 

wokół niej. 

- Nie powiedziałaś mi jeszcze, kim jest ten mężczy­

zna! - Głos Helen stał się ostrzejszy. - Mam wrażenie, 

że nie jesteś dla niego odpowiednią partnerką. Mimo że 

cię kocham, córeczko, muszę powiedzieć, że całkiem ci 

brak seksapilu i... 

Gina ostrożnie odłożyła słuchawkę. Wpatrzyła się 

w ścianę, próbując zapanować nad uczuciem gniewu i bez­

silności. Matka jest chora, nie reaguje normalnie, powtarzała 

sobie. Z pewnością nie chciała tego powiedzieć. Zresztą to, 

co mówiła, nie do końca było prawdą. Faktycznie faceci 

nie zatrzymywali się na ulicy na jej widok. Nie była po­

dobna do matki i nie przypominała tych ślicznych delikat­

nych blondyneczek, które budziły w mężczyznach instyn­

kty opiekuńcze. Nie znaczyło to jednak, że w ogóle nie 

miała wdzięku. Musiała tylko nauczyć się, jak najlepiej wy­

korzystywać swoje zalety. Nie miała wątpliwości, że wkrót­

ce dowie się, jak to robić. Teraz, gdy już nie spędza każdej 

wolnej chwili na obsługiwaniu matki, znajdzie czas, żeby 

poznać własną kobiecość. 

Stanowczo kiwnęła głową. Pierwszy krok już zrobiła. 

Nick nie zachowywał się przecież, jakby uważał, że jest 

odstręczająca. Zadrżała na wspomnienie pocałunku pod­

czas sobotniego spaceru po lesie. Chociaż od tamtej pory 

nie próbował jej ani razu dotknąć... Czy możliwe, że 

ten jeden pocałunek wystarczył, by go przekonać, że nic 

więcej nie pragnie? - pomyślała z niepokojem. 

- Złe wiadomości? 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

237 

Odwróciła się gwałtownie, gdy od drzwi dobiegł ją 

głos Nicka. 

- Nie... Właściwie nie. Raczej drobne spięcie. 

- Mógłbym ci jakoś pomóc? - spytał. Z ulgą spo­

strzegł, że na jej policzki wrócił naturalny rumieniec. 

Gdybyś znał jakiegoś psychiatrę w stanie Illinois, po­

myślała ze smutkiem. I gdybyś potrafił wymyślić spo­

sób, by przekonać moją matkę o konieczności podjęcia 

leczenia. 

- Nie, dziękuję - odpowiedziała. 

Nie chciała ciągnąć tej rozmowy. Rozejrzała się po 

pokoju, ale nie dostrzegła nic, czym można by się zająć 

po skończonej pracy. 

- Masz jakieś hobby? - spytała z nadzieją, że mo­

głaby je z nim dzielić. 

- Nie mam czasu na hobby. Zwykle dużo pracuję 

w godzinach nadliczbowych. 

- No to nadszedł czas, żeby się nad czymś zastanowić. 

Co chciałbyś robić? 

Wziąć cię na ręce, zanieść do najbliższego łóżka i ko­

chać się z tobą przez całą noc, pomyślał. Próbował wy­

obrazić sobie, jak by wtedy wyglądała. Jej powieki sta­

łyby się ciężkie, na policzkach pojawiłyby się rumieńce, 

usta nabrzmiałyby od pocałunków, a piersi... 

Poczuł, jak jego ciało reaguje, i czym prędzej prze­

rwał te rozważania. Co się ze mną dzieje? - zaniepokoił 

się. Chyba mam obsesję na punkcie jej ciała. Bezpieczniej 

byłoby, gdybym się skoncentrował na jej umyśle. 

~

 Musi być coś, co lubisz robić. - Mimo że ciągle 

milczał, postanowiła się nie zniechęcać. Jeśli nie zażąda 

wprost, aby dała spokój, postara się znaleźć coś, czym 

mogliby się zając razem. Zamierzała wykorzystać zesłaną 

background image

238 JUDITH McWILLIAMS 

przez niebiosa szansę i doskonalić swoje umiejętności 

w kontaktach damsko-męskich. 

- To twój pomysł. Wymyśl coś - odpowiedział. 

- Żebyś wiedział, że to zrobię. - Sięgnęła po poranną 

gazetę. 

- W miasteczku nie ma kina, jeśli tego szukasz. Mu­

sielibyśmy pojechać do Vinton. - Widział, jak marszczy 

brwi, przeglądając dziennik. Chętnie starłby tę zmarszcz-

kę z jej czoła i sprawił, żeby jej twarz przybrała zupełnie 

inny wyraz... 

- Nie chodzi mi o kino. Szukam... O, jest. Kalendarz 

imprez kulturalnych. 

- Mamy coś takiego w Wellingsford? - spytał z nie­

dowierzaniem. 

- Jasne. — Gina rozłożyła gazetę i uważnie przeglą­

dała informacje. - Sądząc z tego, co tu piszą, mieszkańcy 

miasteczka prowadzą bardzo intensywne życie kulturalne. 

Klub curlingu ma spotkanie dziś wieczorem. Nie wiem 

tylko, co to jest curling. 

- Coś z lodem i szczotkami - wyjaśnił niedbale. -

Widziałem na igrzyskach olimpijskich. Moim zdaniem 

to jakiś bezsensowny sport, 

- A jaki sens ma uganianie się bez ładu i składu ban­

dy dorosłych mężczyzn po boisku po to, żeby przenieść 

skórzaną kulę z punktu A do punktu B? - spytała sucho. 

- To zupełnie co innego! - zaprotestował. 

- Tylko dlatego, że lubisz futbol. Dla tych, którzy 

się nim nie interesują, niczym nie różni się od innych 

dyscyplin. 

- Ignorantka - burknął Nick. - Zabiorę cię na mecz, 

żebyś mogła zobaczyć różnicę. 

Ucieszyło ją to zaproszenie, choć nie była pewna, czy 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

239 

nie jest to rzucona mimochodem uwaga, podobna do obo­

jętnego „zdzwonimy się kiedyś". 

- Tak czy inaczej - ciągnął - curling odpada. Nie 

jeździłem na łyżwach od czasów dzieciństwa. Skończy­

łoby się kolejnym złamaniem. 

Ponownie pochyliła się nad gazetą. 

- Mamy jeszcze dwie inne możliwości. Dziś o siód­

mej trzydzieści w bibliotece jest wykład na temat pod­

noszenia ilorazu inteligencji dziecka, a jutro wieczorem 

w ratuszu lekcja tańca. - Miała nadzieję, że nie poznał, 

jak podnieciła ją myśl, że mogłaby znaleźć się w jego 

ramionach. . -

- Dzieci są wystarczająco inteligentne same z siebie 

- powiedział niechętnie. 

- Moim zdaniem brzmi to dość ciekawie. Możliwe, 

że jakieś pomysły mogłabym wykorzystać w swojej 

pracy. 

- Nie zaszkodzi sprawdzić - odparł, widząc jej zain­

teresowanie, po czym rzucił okiem na zegarek. - Jeśli 

nie chcesz się spóźnić, powinniśmy niedługo wyjść. 

Gina zerwała się na równe nogi. 

- Masz coś, żebym mogła robić notatki? 

- Przyniosę z góry. Możesz tymczasem sprawdzić, 

czy drzwi kuchenne są zamknięte? 

- Oczywiście - powiedziała energicznie, idąc do 

kuchni. Ta prozaiczna czynność sprawiła jej niespodzie­

wanie dużo przyjemności. Zupełnie jakby byli prawdziwą 

parą, dzielącą się domowymi obowiązkami przed wspól­

nym wyjściem. 

Gina uśmiechnęła się do siebie i pobiegła do pokoju 

po sweter, ale w salonie, widząc, że Nick już na nią cze­

ka, zwolniła. Wolała, żeby nie domyślił się, jak bardzo 

background image

240 JUDITH McWILLIAMS 

jej zależy na wspólnym wyjściu. Chciała sprawiać wra­

żenie kobiety opanowanej i chłodnej. 

W drzwiach zatrzymała się nagle, czując na ramieniu 

jego rękę. 

- Nie ruszaj się przez moment — poprosił. - Masz... 

Zamarła, gdy jego palce otarły się o jej szyję.  P o ­

tknięcie przyprawiło ją o dreszcz, od którego jej ręce po­

kryły się gęsią skórką. 

Znieruchomiała, kiedy poczuła, że wsuwa dłoń pod 

kołnierzyk. Musiała się skupić, aby nie zapomnieć o od­

dychaniu. Wdech, wydech! - zdopingowała swój otępia­

ły umysł. Nikły zapach wody toaletowej jeszcze bardziej 

mącił jej myśli. -

- No, już - powiedział, podając jej mały kartonik. 

- Zapomniałaś o metce z ceną. 

- Dzię... - Skrzywiła się, słysząc swój stłumiony 

głos. - Dziękuję. 

- Nie ma za co. 
Droga do biblioteki nie zajęła im dużo czasu. Gina 

była pod wrażeniem ilości samochodów zapełniających 

parking. Najwyraźniej wielu rodzicom zależało na pod­

niesieniu możliwości intelektualnych swoich dzieci. 

Nick znalazł wolne miejsce i zaparkował auta. 

- Czy w gazecie napisano coś o prelegentce? Skąd 

jest, co umie? - spytał. 

- Tylko tyle, że jest doktorem psychologii i prowadzi 

prywatną praktykę w Vermoncie. 

- Ciekawe, jak zostaje się ekspertem od ilorazu in­

teligencji? 

- Może wystarczy zainteresowanie problemem? 

Wiedzy nie trzeba przecież potwierdzać tytułami nauko­
wymi. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 241 

- Słusznie. Tak jak brakiem tytułów nie mierzy się 

uprzedzeń i braku obiektywizmu. 

- Coś mi się zdaje, że właśnie ty jesteś zdecydowanie 

uprzedzony. Nie uważasz, że rodzice powinni zapewniać 

dzieciom wszelkie możliwości rozwoju? 

- Moim zdaniem przede wszystkim powinni pozwo­

lić, żeby dzieci pozostały dziećmi, a nie starali się za 

wszelką cenę zrobić z nich geniuszy na miarę Einsteina. 

Średniej wielkości sala była już pełna. Nick, witając 

się po drodze z jakimiś ludźmi, ruszył w stronę tylnych 

rzędów, gdzie było jeszcze kilka wolnych miejsc. 

Gina zatrzymała się nagle, chwytając go za rękę. 

- Tam siedzi szeryf. Ciekawa jestem, czy ma już ja­

kieś informacje. 

- Nie - rzucił krótko. 

- Chcesz powiedzieć, że nie jesteś ciekaw? 

- Że nie ma żadnych informacji. 

- Pesymista! Zaraz się dowiem. 

Pomachała do szeryfa, który uprzejmie podniósł się 

z krzesła i ruszył w ich kierunku. 

- Ma pani jakieś wieści, panno Tessereck? - spytał. 

Spojrzała z wyrzutem na Nicka, który krztusił się, po­

wstrzymując śmiech. 

- Właśnie chciałam spytać o to pana, szeryfie. 

- Myślałem, że odezwali się do pani z policji stano­

wej - odparł. - Chociaż oni nie przejmują się zbytnio 

kradzieżami samochodów. Co innego, gdyby na przykład 

panią porwano. Wtedy ruszyliby z kopyta. 

- Cóż za niedbalstwo z mojej strony - rzuciła ostro. 

- Nie miałam pojęcia, że osobiste podejście do sprawy 

ma takie znaczenie w egzekwowaniu prawa. 

- Widzi pani, chodzi o rozgłos - wyjaśniał poważnie 

background image

242 JODITH McWILLIAMS 

Mygold. - Wiadomości o głośnym porwaniu albo okrut­

nym morderstwie pojawiają się na pierwszych stronach 

gazet i dają szansę na awans. A taka kradzież samochodu 

to nic ważnego. 

- Zapewniam pana, że z punktu widzenia ofiary to 

bardzo ważne - warknęła Gina. 

Mygold rzucił jej niewyraźny uśmiech i wrócił na 

swoje miejsce. 

- Mało brakowało, a pogłaskałby mnie po włosach, 

mrucząc, że nie powinnam zaprzątać swojej małej główki 

takimi sprawami - syknęła Gina. 

Nick wyciągnął rękę i poklepał ją pocieszająco po gło­

wie, mówiąc: 

- No, no, kochanie. Nie powinnaś swojej ślicznej ma­

łej główki zaprzątać takimi problemami. 

Zamarła, czując dotyk jego palców. Jej skóra zrobiła 

się natychmiast gorąca, usta miała wyschnięte. A przecież 

zaledwie ją poklepał. Zdaje się, że im dłużej przebywa 

w jego towarzystwie, tym jej reakcje stają się bardziej 

gwałtowne. 

Niepewnie podniosła wzrok. Szare oczy Nicka patrzy­

ły na nią wesoło. Cóż, jej z pewnością daleko było do 

śmiechu. 

Odetchnęła głęboko, próbując rozluźnić napięte mięś­

nie. I co z tego, że tak zareagowałam? - próbowała się 

uspokoić. Najważniejsze, żeby on nic nie zauważył. Za 

wszelką cenę musiała zachować opanowanie, choćby 

miało ją to zabić. Prawdę mówiąc, była przekonana, że 

jeśli coś ją zabije, będzie to z pewnością bolesne niepo­

wodzenie w życiu erotycznym. 

- Poruszasz się po cienkim lodzie, przyjacielu - ode­

zwała się wreszcie. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 243 

- I w dodatku mam niejasne przeczucie, że pod nim 

jest bardzo głęboka woda - dodał niezrozumiale Nick. 

Gdy ktoś z przodu sali wezwał publiczność do uwagi, 

Gina z ulgą odwróciła się od Nicka. Może jeśli mocno 

skoncentruje się na wykładzie, zapomni o nim i zdoła 

uspokoić nerwy. 

Otworzyła notatnik i niecierpliwie czekała, aż zapo­

wiadający skończy rozwlekły wstęp do wykładu doktor 

Anderson. 

Z pełnym niedowierzania zachwytem patrzyła na ko­

bietę, która weszła na podium. Doktor Anderson była 

prześliczna! Więcej - wręcz zabójczo piękna. Ukradkiem 

spojrzała na Nicka, lecz jego twarz pozostała bez wyrazu. 

Możliwe, że nie lubi wysokich, długonogich blondynek 

w dopasowanych sukienkach z czarnego jedwabiu, które 

tak wspaniałe podkreślają ich ponętne kształty. 

Doktor Anderson nie musiała przejmować się włas­

nym ilorazem inteligencji. Wystarczyło pewnie, żeby się 

pojawiła, a dziewięciu spośród dziesięciu mężczyzn sta­

wało na głowie, aby jej usługiwać. 

To niesprawiedliwa, Seksistowska uwaga, pomyślała 

niezadowolona z siebie Gina. Doktor Anderson nie jest 

winna, że natura tak hojnie obdarzyła ją urodą. Z pew­

nością zasługiwała na to, żeby oceniać ją za wiedzę, a nie 

za wygląd. 

Z wielkim trudem zmusiła się, żeby skupić uwagę na 

tym, co mówi doktor Anderson. Zadanie okazało się je­

szcze trudniejsze, gdy minęła mniej więcej jedna trzecia 

wykładu i prelegentka nagle spostrzegła Nicka. Od tego 

momentu odnosiło się wrażenie, że większość słów kie­

ruje bezpośrednio do niego. 

Gina niespokojnie poprawiła się na krześle. To był 

background image

244 JUDITH McWILLIAMS 

mój pomysł, żeby tu przyjść, pomyślała z żalem. Gdyby 

to zależało od Nicka, zostaliby w domu i... No właśnie 

- i co? 

Wyobraźnia podsunęła jej obraz Nicka, który pochyla 

się nad nią, w jego oczach płonie pożądanie, usta roz­

ciągają sie w zmysłowym uśmiechu... Przełknęła z tru­

dem ślinę, próbując się otrząsnąć. Powinnam uważać, 

a nie zagłębiać się w marzeniach, zganiła się w myślach. 

Nawet jeśli są takie słodkie... 

Niestety, słuchając doktor Anderson, doszła do wnio­

sku, że zupełnie nie zgadza się z jej teoriami. Prezento­

wane metody wydawały się wyjątkowo bezduszne. 

Poczuła ulgę, kiedy wykład dobiegł końca, 

- Czy są może jakieś pytania? - Doktor Anderson 

uśmiechnęła się życzliwie. 

Tak, pomyślała Gina. Chętnie dowiedziałabym się, 

czemu zmarnowałam taki miły wieczór, słuchając, jak ro­

bisz z dzieci bezwolne przedmioty. 

Ze zdumieniem spostrzegła, że Nick podnosi rękę. 

- Słucham? - Doktor Anderson obdarzyła Nicka 

przepięknym uśmiechem, odsłaniającym olśniewająco 

białe zęby. 

- Na czym opiera pani twierdzenie, że iloraz inteli­

gencji zasadniczo jest określony, zanim dziecko skończy 

dwa lata? - spytał Nick. 

- Podczas mojej praktyki odkryłam, że rzadko udaje 

się odnieść sukces u starszych dzieci - powiedziała sta­

nowczo. 

- Jest pani, oczywiście, świadoma, że ta teoria stoi 

w sprzeczności z wynikami badań neurologicznych -

mówił Nick. - A szczególnie z opinią tak znanych spe­

cjalistów jak Barton i Stocovsky. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

245 

Barton i kto? - zdumiała się Gina, zastanawiając się, 

gdzie mógł usłyszeć o tych badaniach, 

- Moim zdaniem ich założenia są całkowicie błędne 

- stanowczo odpowiedziała doktor Anderson, - Jako eks­

pert w dziedzinie rozwoju dziecka zapewniam pana, że 

stosując moją metodę, rodzice podniosą iloraz inteligencji 

dziecka. 

- Jak pani mierzy wyniki? Powszechnie wiadomo, że 

testy u bardzo młodych pacjentów nie są wiarygodne -

nie ustępował Nick. 

- Jestem pewna, że zauważyłby pan różnicę. - Dok­

tor Anderson posłała Nickowi uwodzicielski uśmiech, 

który rozwścieczył Ginę. To babsko na oczach wszystkich 

próbuje go poderwać, pomyślała. Na szczęście Nick spra­

wia wrażenie, jakby w ogóle tego nie dostrzegał, uspo­

koiła się, obserwując jego obojętną twarz, 

- Czy mają państwo jeszcze jakieś pytania? - Doktor 

Anderson zwróciła się do reszty publiczności. 

Szczupła kobieta z pierwszego rzędu spytała o meto­

dę kart z" obrazkami zalecaną przez prelegentkę. 

- Bingo! - szepnęła Gina, słysząc, jak doktor Ander­

son wyjaśnia, że opracowała dwanaście różnych zesta­

wów kart i wszystkie będzie można kupić po wykładzie. 

- Chodzi po prostu o pieniądze. 

- Jak zawsze - przytaknął Nick. 

W końcu pytania się wyczerpały. Gina podniosła się 

z krzesła. Miała ochotę wyjść jak najszybciej. 

- Czy wykład doktor Anderson spełnił twoje oczeki­

wania? - spytał Nick. 

Zmarszczyła niechętnie nos. 

- Moim zdaniem podpada pod kategorię: „Trzeba po­

całować wiele żab, zanim trafi się na swojego księcia". 

background image

246 

JUDITH McWILLIAMS 

- A ty, Gino, także szukasz księcia? - zaśmiał się. 

- Skądże znowu. Książęta są bardzo wymagający, a ja 

jestem zbyt zajęta, żeby tracić na nich czas. Poza tym 

- dodała z namysłem - nigdy nie uwierzyłam w bajkę, 

że pojawi się książę, który porwie mnie na swojego ru­

maka i powiezie w stronę zachodzącego słońca. 

- Dlaczego? - zaciekawił się Nick. 

- Sam pomyśl. Przede wszystkim to poniżające. Zu­

pełnie jakbym nie potrafiła sama zaplanować własnego 

życia, tylko musiała czekać, aż zrobi to za mnie jakiś 

facet. Poza tym, jaka rozsądna kobieta chciałaby poślubić 

tak pustego mężczyznę, który wybiera żonę wyłącznie 

na podstawie wyglądu? 

- Cóż, muszę przyznać, że nigdy nie spojrzałem na 

to od tej strony. 

- Witam! 

Gina odwróciła się i spojrzała w piękne fiołkowe 

oczy. Szkła kontaktowe, pomyślała. Niemniej jednak ro­

biły wrażenie. 

- Chciałam podziękować panu za wnikliwe uwagi. -

Doktor Anderson pochyliła się w stronę Nicka, ostenta­

cyjnie ignorując Ginę. - Jestem Beverly Anderson, 

a pan...-?- zawiesiła głos. 

- Nick Balfour, a to Gina Tessereck. 

Doktor Anderson rzuciła Ginie uśmiech przypomina­

jący raczej niechętny grymas i odwróciła się do Nicka. 

Gina przyglądała się jej z fascynacją pomieszaną ze 

złością. Nie podobało się jej, że kobieta narzucała się 

Nickowi, ale zazdrościła jej pewności siebie. Gdybym 

tak wyglądała, też byłabym przekonana o własnej war­

tości, myślała, patrząc niespokojnie, jak Nick reaguje na 

wdzięki, którymi prelegentka próbowała go oczarować. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 247 

Nie wydawał się zainteresowany, choć nie wiedziała, 

czy doktor Anderson rzeczywiście nie robiła na nim wra­

żenia, czy tylko nie chciał tego okazać? 

- Jeśli znajdzie pan trochę czasu, chętnie przedysku­

tuję z panem to interesujące zagadnienie. - Doktor An­

derson zatrzepotała zalotnie rzęsami. - Zatrzymałam się 

w „Windward Inn". 

- Miała pani dużo szczęścia, żeby dostać pokój 

w szczycie sezonu - wtrąciła Gina. 

- Już dawno się nauczyłam, że zawsze można osiąg­

nąć to, na czym nam zależy. - Doktor Anderson spojrzała 

na Ginę z lekceważącym uśmiechem. 

- Dziękujemy, doktor Anderson. Musimy już iść -

odezwał się Nick. 

- Nie zostaniecie na poczęstunku? - zdumiała się 

urodziwa prelegentka. Wyglądało na to, że w głowie jej 

się nie mieści, by jakiś mężczyzna mógł odrzucić jej pro­

pozycję. 

Nick odwrócił się do Giny. 

- Masz ochotę na wodnisty poncz i czerstwe ciastka? 

- Prawdę mówiąc, wolałabym już wracać - powie­

działa szczerze. 

Ujął ją pod rękę i skinąwszy na pożegnanie oniemiałej 

doktor Anderson, skierował się do wyjścia. 

Czuła, jak ciepło z jego ręki przenika ją do głębi i cu­

downie rozgrzewa krew. W głowie jej szumiało, wargi 

były wyschnięte. 

To dziwne samopoczucie ma związek z doktor An­

derson, uznała. Wiedziała, że nigdy nie będzie zdolna 

konkurować z takimi kobietami. Nie chodziło nawet 

o wygląd i pewność siebie. Wróciła pamięcią do chwili, 

kiedy w barze nie potrafiła podjąć decyzji, jak zacząć 

background image

248 JUDITH McWILLIAMS 

rozmowę z Nickiem. Doktor Anderson bez wątpienia 

podeszłaby do niego pewnym krokiem i wyjaśniła, jakie 

szczęście go spotkało, że zechciała z nim mówić. 

Teraz jednak to ona, Gina, wracała z Nickiem do do­

mu, a doktor Anderson została zdecydowanie odprawio­

na. I chociaż Nick zrobił to bardzo uprzejmie, niemniej 

ją odtrącił. 

Ta myśl ogromnie podniosła Ginę na duchu. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Ukradkiem obserwowała twarz Nicka. W przyćmio­

nym świetle padającym od deski rozdzielczej wyglądał 

obco i tajemniczo. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz nadziei, 

że kiedyś pozna jego myśli i odkryje tajemnice jego 

ciała... 

Jakim byłby kochankiem? - zastanawiała się. Co czu­

łaby, gdyby przygarnął ją do swojego nagiego ciała? 

- Jak ci się podobał wykład? 

Miała wrażenie, że słowa Nicka dobiegają z oddali. 

Z ogromnym wysiłkiem wróciła do rzeczywistości. 

- Nie bardzo. - Z ulgą stwierdziła, że jej głos brzmi 

naturalnie. - Spodziewałam się odkrywczych pomysłów, 

a tymczasem trafiłam na nachalną reklamę zestawów kart 

do ćwiczeń - parsknęła. - Czy jakaś matka mogłaby być 

aż tak głupia, żeby machać nimi przed oczami dwumie­

sięcznego niemowlaka? Możesz to sobie wyobrazić? 

- Niestety mogę - rzucił sucho. - Zauważyłaś, ile 

osób po wykładzie kupowało te karty? 

Prawdę mówiąc, byłam zbyt zajęta obserwowaniem, 

jak doktor Anderson próbuje zdobyć twoje względy, od­

parła w myślach, a głośno powiedziała: 

- Sądzę, że nikomu nie zrobią krzywdy. Czasami na-

wet mogą okazać się pomocne, bo podczas testu trzeba 

trzymać dziecko na ręku. A przecież kontakt fizyczny jest 

niezwykle istotny dla niemowląt. 

background image

250 JUDITH McWILLIAMS 

- Kontakt fizyczny jest ważny dla wszystkich. 

Niski głos Nicka podrażnił jej zmysły. Niespokojnie 

poruszyła się w fotelu. Czy ta uwaga miała jakieś ukryte 

znaczenie? Chyba najmądrzej będzie skierować rozmowę 

na bezpieczniejsze tory. 

- Poruszyłeś kwestię badań nad rozwojem intelektu 

- powiedziała, wracając do problemu, który nie przesta­

wał jej dręczyć. Skąd Nick wiedział o tych badaniach? 

- Próbowałem uzupełnić twierdzenia doktor Ander­

son o kilka faktów - rzucił kpiąco. 

- Interesują cię badania nad rozwojem mózgu? - pró­

bowała dalej. 

- Nieszczególnie. 

- Miałam wrażenie, że sporo wiesz na ten temat -

zauważyła. 

Powinienem był siedzieć cicho, pomyślał. Jednak gdy 

doktor Anderson mądrzyła się, przedstawiając swoje opi­

nie jako fakty, postanowił podważyć jej dobre mniemanie 

o sobie. 

Niestety, nie poradził sobie z doktor Anderson, nato­

miast wzbudził podejrzliwość Giny. To go zmartwiło. Pra­

gnął, żeby traktowała go jak przyjaciela i chciała z nim 

rozmawiać, bo polubiła Nicka Balfoura, zwykłego faceta, 

a nie Nicka Balfoura, wybitnego chirurga czy Nicka Bal­

foura, właściciela wielkiego majątku. Żeby oceniała go 

za jego osobiste walory. 

Z doświadczenia wiedział, że wszystko uległoby zmia­

nie, gdyby wyjawił prawdę. Odwrócił oczy od szosy 

i przez chwilę przyglądał się Ginie. Widział, że przygryza 

dolną wargę, jakby coś ją niepokoiło. Czy możliwe, że 

zastanawia się nad jego nieprzekonującymi wyjaśnie­

niami? 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

251 

- Kiedyś oglądałem w telewizji cykl na temat pracy 

mózgu - powiedział. Nie dodał tylko, że mówi o serii 

wykładów, w których uczestniczył na trzecim roku me-

dycyny. 

- Aha. - Gina odprężyła się. - Faktycznie, emitowali 

kilka świetnych seriali popularno-naukowych. Widocznie 

ten przegapiłam. 

Miał mieszane uczucia, gdy przyjęła jego wyjaśnienie. 

Ulżyło mu, że przestanie go wypytywać, ale jednocześnie 

coraz trudniej przychodziło mu ją okłamywać. Gina była 

taka prostolinijna, że pragnął odpowiedzieć szczerością 

na jej uczciwość. Nie odważył się jednak zaryzykować. 

Zbyt wiele miał do stracenia. 

Jeśli dopisze mi szczęście, pomyślał, podjeżdżając pod 

dom, do jutra powinna zapomnieć o wykładzie. 

- Dzisiejszego wieczora nie można zaliczyć do zbyt 

udanych - zauważyła Gina, zupełnie jakby odgadła jego 

myśli. 

- W przyszłości damy sobie spokój z wykładami -

zgodził się, przepuszczając ją przodem. 

Roześmiała się. Oczarował go cudowny dźwięk jej 

głosu. Zacisnął zęby, powstrzymując pragnienie, żeby 

chwycić ją w ramiona. Nie wierzył, że udałoby mu się 

skończyć na jednym pocałunku. Pragnął zanieść ją do 

swojego łóżka, gdzie mógłby się z nią kochać całą noc. 

Jednak gdyby to zrobił, uciekłaby i nie zobaczyłby jej 

nigdy więcej. Nawet myśl o tym wydawała się zbyt 

straszna. 

Za długo siedzisz samotnie w tych lasach, zgromił się 

w duchu. Kiedy wróci do pracy w Bostonie, fascynacja 

Giną minie jak ręką odjął. O dziwo, myśl o tym wcale 

nie przyniosła mu ulgi. 

background image

252 JUDITH McWILLIAMS 

Gina odłożyła torebkę i podniosła wzrok na Nicka. 

Poczuła onieśmielenie, widząc jego ponurą minę. Byłby 

przerażającym przeciwnikiem, myślała, przenosząc spoj­

rzenie na arogancko wysuniętą brodę. Dreszcz ją prze­

szedł na samą myśl, że mogłaby stać się przyczyną jego 

gniewu. 

- Co się stało? - Nick dostrzegł, że nagle zadrżała. 

- Zmarzłaś? 

- Nie - mruknęła. 

W jej twarzy odbijały się różne uczucia, ale Nick zdo­

łał rozpoznać wyłącznie niepokój. 

Powoli, żeby jej nie przestraszyć, wyciągnął rękę, ob­

jął jej brodę dłonią i delikatnie przesunął kciuk po dolnej 

wardze. Dźwięk gwałtownie wciąganego powietrza za­

kłócił panującą wokół ciszę. 

- Na pewno jesteś zmęczona - powiedział, wsuwając 

czubek kciuka między jej wargi. Napiął mięśnie, walcząc 

z pragnieniem, żeby językiem podążyć za ruchami palca. 

Obrysować kontur jej ust, wsunąć się do środka, poczuć 

jej smak... 

Miał wrażenie, że niebieskie oczy Giny zasnuła mgła. 

Czarne źrenice wyglądały jak wielkie, bezdennie głębo­

kie jeziora. W takich pięknych oczach nietrudno byłoby 

utonąć. 

- Chyba pójdę się położyć - szepnęła. 

Słyszał, jak niepewnie to mówi. 

- Dobranoc - powiedział. Odsunął się z trudem 

i wszedł do salonu. 

Patrzyła za nim, czekając, aż odzyska kontrolę nad 

swoim sercem. Czemu jej dotykał tak pieszczotliwie? Czy 

to cokolwiek znaczyło? Może tylko tyle, ile zmierzwienie 

włosów dziecka? 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 253 

Stłumiła westchnienie i przeszła przez kuchnię do 

swojego pokoju. Była pewna, że Nick nie był nią zain-

teresowany. Z jej wiedzy wyniesionej z artykułów w ko­

biecych magazynach i rozmów z bardziej doświadczony­

mi koleżankami wynikało, że mężczyzna zainteresowany 

kobietą próbuje coś zrobić. Jeśli jej dotyka, robi to cał­

kiem celowo. I oczywiście próbuje ją nakłonić do pójścia 

do łóżka. 

Nie będę się zniechęcać, postanowiła, zamykając za 

sobą drzwi. W końcu kiedyś przekona Nicka, jaka jest 

seksowna. 

Pytanie tylko, jak to zrobić, skoro brak mi tych atry­

butów, które powszechnie uważa się za powabne? - my­

ślała, spoglądając w lustro. Była za wysoka i za chuda, 

miała zbyt mały biust i nieatrakcyjną twarz. 

Odwróciła wzrok od zniechęcającego odbicia. Musi 

być jakiś sposób. Tyle chudych, nieładnych dziewczyn 

miało chłopców. Ona też znajdzie metodę, żeby zapre­

zentować się jako kobieta godna pożądania. 

- Gina? - Usłyszała głos Nicka i jednocześnie roz-

legło się pukanie. - Położyłaś się już? 

Skoczyła jak oparzona. O co mu chodzi? Może chce 

ją pocałować na dobranoc? Przez chwilę czuła podnie­

cenie, zaraz jednak zdrowy rozsądek zapanował nad emo­

cjami. Mało prawdopodobne, żeby nagle po pięciu mi­

nutach doszedł do wniosku, że trawi go niepohamowane 

pożądanie. --

Pospiesznie wciągnęła sweter. 

- Coś się stało? - spytała, otwierając drzwi. 

- Nic takiego. Odsłuchiwałem automatyczną sekre­

tarkę i jedna wiadomość jest do ciebie. 

- Z ubezpieczenia? 

background image

254 JUDITH McWILLIAMS 

- Nie wiem. To jakaś kobieta. Mówi, żebyś koniecz­

nie do niej zadzwoniła, bo to bardzo ważne. 

- Czy podała nazwisko? - spytała z niepokojem. 

Intrygowało go, czemu jest taka spięta. Zupełnie jakby 

się bała. Jednak w nagranej wiadomości nic nie mogłoby 

jej wystraszyć. Raczej zdenerwować. Głos kobiety wy­

dawał się ckliwy i sztucznie słodki. Sam nie znosił kon­

taktów z takimi ludźmi, nie znaczyło to jednak, że Gina 

podziela jego awersję. 

- Nie - odparł wreszcie. - Powiedziała tylko, że jest 

bardzo chora i prosiła o jak najszybszy telefon. 

- Dziękuję. - Głos Giny był ledwo słyszalny. - Za­

dzwonię do niej rano. 

- Jak chcesz. — Idąc z powrotem do salonu, zastana­

wiał się, o co tu chodzi. Nieznajoma mówiła, że jest cho­

ra, ale Gina nie wydawała się tym zmartwiona. Niepraw­

da, pomyślał, przypominając sobie jej spiętą twarz. Była 

zmartwiona, jednak to nie choroba kobiety była powodem 

jej niepokoju. Raczej sam fakt, że zadzwoniono. Skoro 

jednak nie chciała, żeby ta kobieta do niej dzwoniła, cze­

mu podała jej numer? Przecież musiała to zrobić, bo skąd 

nieznajoma o ckliwym głosie by go znała? 

Nic z tego nie rozumiał. Chciałby, żeby Gina wyjaś­

niła mu, co się dzieje. Czy wplątała się w jakieś kłopoty? 

Przed oczami przemknął mu obraz jej roześmianej twa­

rzy. Nie wierzył, by zrobiła coś niezgodnego z prawem. 

Więc co to mogło być? 

Nalał sobie whisky i ze szklaneczką w ręce podszedł 

do okna. 

Może chciała uwolnić się od jakiegoś związku? - roz­

ważał, patrząc w ciemność. Wypuścił gwałtownie powie­

trze przez zaciśnięte zęby, kiedy wyobraził sobie Ginę 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

255 

w

 łóżku z jakimś mężczyzną. Ze złością odsunął niemiły 

obraz i zmusił się, żeby myśleć rozsądnie. Uznał, że chy-

ba ma rację. Kiedy spotkał Ginę w barze, nie miał wąt­

pliwości, że dziewczyna ucieka. To wyjaśniało również, 

czemu wiozła ze sobą cały swój dobytek. Jeśli mieszkała 

z jakimś facetem, to po zerwaniu została bez dachu nad 

głową. Możliwe, że chłopak nie chciał pogodzić się z jej 

odejściem, co tłumaczyło, czemu wyjechała, zamiast szu­

kać mieszkania w tym samym mieście. 

Gdzie jednak w tej historii umieścić kobietę, która 

nagrała wiadomość? Machinalnie pociągnął łyk whisky. 

W żaden sposób nie był w stanie rozwikłać zagadki. Miał 

za mało danych, 

Niech to diabli, zezłościł się. W gruncie rzeczy nie 

znał żadnych faktów. Wszystko to były zaledwie domy­

sły. Całkiem możliwe, że zachowanie Giny nie miało nic 

wspólnego z informacją, którą jej przekazał. Po prostu 

myślała o czymś innym. Chociaż kilka minut wcześniej 

z nią rozmawiał i jedyna rzecz, o jakiej myślała, to ten 

kiepski wykład. 

Wypił do końca whisky i ze złością postawił szklankę 

na parapecie. Gdyby tylko mógł wziąć Ginę w ramiona 

i zapewnić, że nie pozwoli jej skrzywdzić! Niestety, tego 

akurat nie mógł zrobić. Gdyby dowiedziała się, że przej­

muje się jej problemami, pomyślałaby, że jest nią zain­

teresowany. 

A przecież nie jestem, pocieszył się. Przynajmniej nie 

bardzo. Lubił ją i tyle. Zależało mu wyłącznie na jej to­

warzystwie, no, może osłodzonym kilkoma pieszczotami. 

Poczuł podniecenie na wspomnienie delikatnego poca­

łunku. Jutro znów spróbuję szczęścia, postanowił. Tym 

razem postara się, żeby to był prawdziwy pocałunek. Za-

background image

256 

JUDITH McWILLIAMS 

brakło mu powietrza, gdy sobie wyobraził, że dowie się 

wreszcie, jak słodkie są jej usta. 

Gdyby tylko czas zechciał szybciej płynąć! 

Gina wiele godzin wierciła się w łóżku. W końcu za­

padła w niespokojny sen. Śniło się jej, że przyjechała 

matka i zaciągnęła ją z powrotem do domu. 

W rezultacie obudziła się z silnym bólem głowy i nie­

przyjemnym uczuciem, że znów dopadł ją jakiś straszny 

koszmar. 

Zażyła aspirynę. Muszę wziąć się w garść, tłumaczyła 

sobie. Była dorosła i finansowo niezależna. Nikt nie mógł 

jej zmusić do robienia czegoś, na co nie miała ochoty. 

Wystarczy, że będzie stanowcza, a matka w końcu zre­

zygnuje i pozwoli jej żyć własnym życiem. 

Z westchnieniem zabrała się do przygotowania kawy. 

Cóż, będzie trzeba zadzwonić do matki i powiedzieć, że­

by zostawiła ją w spokoju. Na myśl o tej rozmowie Gina 

natychmiast poczuła się winna. 

Zupełnie jakby cię zaprogramowano, zezłościła się. 

Musisz sama przerwać ten łańcuch. Inaczej matka będzie 

nieustannie kontrolować twoje życie. 

Pocieszona tą myślą i odważnym postanowieniem, po­

szła do salonu. Uznała, że powinna zatelefonować do matki, 

zanim Nick zejdzie na dół. W żadnym wypadku nie po­

winien słyszeć ich rozmowy. 

Niechętnie podniosła słuchawkę i wybrała numer. He­

len odebrała już po pierwszym sygnale, zupełnie jakby 

dyżurowała przy aparacie. 

- Czemu nie zadzwoniłaś od razu wieczorem? Prze­

cież wyraźnie mówiłam, że nie czuję się dobrze. Do rana 

mogłam umrzeć. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

257 

- Już nigdy nie dam się na to nabrać. - Starała się 

mówić spokojnie. - Nic ci nie dolega. 

- Mówię ci... 

- Nie, tym razem to ja mówię! Zostaw mnie w spo-

koju. 

- Jesteś moją córką. 

- Córka i niewolnica to nie to samo - odparowała. 

- Jestem chora - powtórzyła matka. 

- Tak. A specjalista, do którego musisz się udać, to 

psychiatra. Moim zdaniem powinnaś jak najszybciej umó­

wić się na wizytę. 

Gina, trzęsąc się z gniewu pomieszanego z uporczy­

wym poczuciem winy, odłożyła słuchawkę. 

- Dzień dobry. 

Odwróciła się gwałtownie, gdy od drzwi dobiegł ją 

głos Nicka. .. 

Jak długo tam stoi? - zastanawiała się. Usta miał roz­

ciągnięte w uśmiechu, ale oczy... Poczuła się niepewnie, 

widząc jego uważne spojrzenie. 

- Właśnie rozpoczęłam codzienny maraton telefo­

niczny - powiedziała niedbale. 

Na szczęście nie nawiązał do rozmowy, którą przed 

chwilą odbyła. 

- Jest trochę kawy? 

- Dopiero zaparzyłam; cały dzbanek. 

- Świetnie. Dobrze mi zrobi dawka kofeiny - rzucił, 

kierując się do kuchni. 

Ponownie sięgnęła po telefon. Po trzech rozmowach 

i trzydziestu koszmarnych minutach odłożyła słuchawkę, 

choć miała ochotę cisnąć nią z hukiem. 

- Zastosuj ćwiczenie, które ci pokazałem - poradził 

Nick, wracając do salonu. 

background image

258 

JUDITH McWILLIAMS 

- Nie mogę skupić się na oddychaniu, kiedy rozsadza 

mnie złość! 

- Może opowiesz mi, co się dzieje? 

- Ludzie od ubezpieczenia twierdzą, że nie mogą nic 

zrobić, póki nie dostaną raportu policyjnego, a ten ciągle 

do nich nie dotarł. W banku powiedzieli, że dyrektor na­

dal jest nieobecny. Być może wróci dziś po południu, 

ale nie są tego pewni. Natomiast prawnik, który miał mi 

przekazać część pieniędzy ze spadku, nie może tego za­

łatwić, póki nie usunie przeszkody... 

- Jakiej przeszkody? 

- Zapis dla mnie został zakwestionowany - powie­

działa przez zaciśnięte zęby. Nie dodała oczywiście, że 

zadzwoniła do adwokata w nadziei, że być może matka 

zmieniła zdanie. Tymczasem musiała wysłuchać wykła­

du, jaka jest nieczuła. W pierwszej chwili chciała mu 

ostro zwrócić uwagę, że jest zbyt łatwowierny, powstrzy­

mała ją jednak świadomość, że lekarz matki nie zgodzi 

się rozmawiać z prawnikiem na temat stanu zdrowia swo­

jej pacjentki. Przełknęła złość i oznajmiła, że wystąpi do 

sądu, jeśli matka nadal będzie jej blokować dostęp do 

spadku. 

Pan Mowbry wydawał się tym głęboko urażony. Gina 

niemal spodziewała się usłyszeć cytat z Szekspira o nie­

wdzięczności dziecka, która sprawia większy ból niż uką­

szenie węża. Adwokat jednak zamiast cytować klasyka, 

odłożył słuchawkę. 

- Wygląda na to, że jesteś wściekła i nieszczęśliwa, 

a to ma fatalny wpływ na ciśnienie krwi - odezwał się 

Nick. 

Podniosła oczy. Powoli wodziła wzrokiem wzdłuż je­

go długich nóg, po płaskim brzuchu i szerokiej piersi 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

259 

okrytej granatowym swetrem. Przeniosła spojrzenie na 

mocno zarysowane szczęki i wyżej, na szerokie usta. 

Zgadza się. Była wściekła i zrozpaczona. Jednak 

w momencie, gdy skupiła spojrzenie na Nicku, gniew 

wyparował, a i wzburzenie wydawało się jakieś inne. Mi-

mowolnie oblizała wyschnięte wargi, dziwiąc się, jak to 

możliwe, że jej uczucia tak szybko się zmieniły. 

- Musisz się nauczyć jakoś ukierunkowywać swój 

gniew. 

Jego głos stał się dziwnie chropawy. Drgnęła niespo­

kojnie, gdy spostrzegła, że nagle znalazł się tuż obok niej. 

Tak blisko, że czuła bijące od niego ciepło. 

Powoli, jakby dawał jej czas na zaprotestowanie, wy­

ciągnął ramiona i przyciągnął ją do siebie. Jej piersi na­

prężyły się, a sutki stwardniały, kiedy przywarła do jego 

torsu. Ciało ogarnęło bolesne, drażniące nerwy oczeki­

wanie. Czuła się jak w gorączce. Jej spojrzenie, zupełnie 

jakby wiodła je jakaś niewidoczna siła, znów powędro­

wało do jego ust. Miała wrażenie, że jej płuca skurczyły 

się i nie są w stanie nabrać powietrza. 

Nie była pewna, które z nich się poruszyło, zmniej­

szając dzielącą ich odległość. Zresztą zupełnie o to nie 

dbała. W tej chwili Uczyło się tylko to, że Nick ją całuje. 

Radość, że czuje jego usta na swoich, wygrała z rozsąd­

kiem. Nick, tak jakby i jego ogarnęło pożądanie, pochylił 

głowę i z zapałem działającym jak silny afrodyzjak przy­

kry! jej usta swoimi. 

Instynktownie rozchyliła wargi, kiedy obrysował je 

czubkiem języka. Zupełnie jakby chciał ją za to nagro­

dzić, wsunął język do środka, badając gorące, wilgotne 

wnętrze jej ust. 

Jej ciałem wstrząsały prawdziwe dreszcze pożądania. 

background image

260 

JUDITH McWILLIAMS 

Niewyraźnie, jakby z daleka, usłyszała jęk, który wydo­

był się z jej gardła. Teraz jednak potrafiła myśleć jedynie 

o ustach Nicka. Miały smak kawy i czegoś nieuchwyt­

nego... Jakby pierwotnego i bardzo męskiego, co spra­

wiało, że przestały się liczyć wszelkie zahamowania. 

Przywarła mocno do niego, pragnąc zwielokrotnić to ero­

tyczne doznanie. 

Jej skóra stała się gorąca i ciasna. Za ciasna, by po­

mieścić szalejące uczucia. Oplotła Nicka ramionami, wal­

cząc, żeby utrzymać się na nogach, które nagłe stały się 

miękkie jak z waty. 

Nick w końcu podniósł głowę. Gina gwałtownie na­

brała powietrza i znów doleciał ją ten niezwykły zapach. 

Przez moment miała wrażenie, że gdzieś wewnątrz 

wstrząsnęła nią seria maleńkich wybuchów. Jej ramiona 

pokryły się gęsią skórką, a całe ciało przepełniło dotkliwe 

pragnienie spełnienia. 

Ku jej rozczarowaniu, Nick zamiast kontynuować po­

całunek, patrzył tylko błyszczącym wzrokiem na jej za­

czerwienione usta. 

- Czujesz się lepiej? 

Miała wrażenie, że jego niski głos boleśnie szarpie 

jej nerwy. 

Niewiele brakowało, by wyznała, że nie tylko nie 

zmniejszył jej rozgoryczenia, ale wręcz sprawił, że teraz 

stało się zupełnie nie do zniesienia. Jakaś resztka rozsądku 

kazała jej pohamować ten impuls. Gdyby chciał ją nadal 

całować, zrobiłby to. W tym pocałunku nie dostrzegła 

ani cienia niepewności. Doskonale wiedział, co robi, zda­

wał sobie też sprawę, co ona czuje, bo przecież jej reakcja 

była aż nazbyt oczywista. Mimo to odsunął się... Czyłi 

tego właśnie chciał. Widocznie miał dość... Wyznanie 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 261 

prawdy byłoby żenujące dla nich obojga. Musiała poka-

zać, że ona również potrafi nad sobą panować. Inaczej 

Nick może nigdy więcej jej nie pocałować, a myśl o tym, 

ze nigdy więcej nie poczuje już jego ust, przyprawiała 

ją o szaleństwo. 

Z największym wysiłkiem wysunęła się z jego ramion. 

- O tak, czuję się znacznie lepiej. Dziękuję - powie­

działa. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

- To tutaj Mygold spędza większość czasu - powie­

dział Nick, wjeżdżając na parking domu pogrzebowego 

„Niebiański Odpoczynek". 

Wzdrygnęła się, kiedy dotarło do niej, gdzie się znaj­

duje. Zbyt świeżo miała w pamięci walkę, którą przegrał 

jej ojciec. Niechętnie wysiadła z pikapu. Nick, jak gdyby 

wyczuwając jej nastrój, wziął ją za rękę. 

Czuła, jak ciepło jego dłoni przepływa przez jej palce 

i rozgrzewa krew. Co w nim było takiego, że ledwie jej 

dotknął, wszystkie hormony zaczynały szaleć? I czemu 

na niego to w ogóle nie działa? 

Kątem oka spojrzała na spokojną twarz Nicka. Nic 

nie wskazywało, że dotknięcie jej sprawia mu przyje­

mność. Prawdę mówiąc, poprawiła się natychmiast, chyba 

w ogóle nie zauważył, że trzyma za rękę kobietę! 

A jednak mnie pocałował, pocieszyła się, chociaż go 

nie zmuszałam. Zresztą trudno byłoby uwierzyć, że kto­

kolwiek mógłby zmusić Nicka Balfoura do zrobienia cze­

goś, na co nie miał ochoty, myślała, patrząc na zdecy­

dowany zarys jego podbródka. 

Nastrój odrobinę jej się polepszył. To by znaczyło, że 

pocałował ją, bo tego pragnął. A wczoraj zrobił to po­

nownie, bo pierwszy pocałunek sprawił mu przyjemność. 

Kurczowo uchwyciła się tej fantastycznej myśli. 

Nick przytrzymał drzwi, więc powoli weszła do śród-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

263 

ta, starając się nie pamiętać, gdzie jest. Postanowiła sku­

pić się wyłącznie na zdobyciu raportu policyjnego. Nie­

stety, odurzający, słodki zapach białych lilii stojących 

w wazonie tuż za drzwiami zdawał się wywracać jej żo­

łądek. 

- Dobrze się czujesz? - Nick patrzył na nią z niepo­

kojem. - Bardzo zbladłaś. 

- Nic mi nie jest. Po prostu nie lubię zakładów po­

grzebowych. 

- Nie jest ci niedobrze? 

- Nie. Kiedy robi ci się niedobrze, jest nadzieja, że 

za chwilę poczujesz się lepiej, ale w domu pogrzebo­

wym... Jak to powiedział Dante? „Porzućcie wszelką 

nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie". 

Widząc jej smutne spojrzenie, objął ją zdrową ręką 

: przyciągnął do siebie. 

- Chcesz mi w ten sposób przypomnieć, że śmierć 

może być wybawieniem? - mruknęła, siląc się na humor, 

choć z trudem powstrzymywała łzy. 

- Przepraszam, właśnie wyczerpały mi się wszystkie 

banalne sformułowania. - Delikatnie musnął wargami jej 

usta. 

Odebrała ten pocałunek jak błogosławieństwo. Jakie 

to dziwne, myślała. Wczoraj, gdy ją całował, pragnęła 

zedrzeć z niego ubranie, a teraz czuła się po prostu bez­

piecznie. 

- Co napełnia cię taką niechęcią do tego typu zakła­

dów? - spytał Nick. 

- Śmierć mojego ojca - odparła ze ściśniętym gard­

łem Gina. 

- Jesteś jedynaczką? - Pragnął dowiedzieć się czegoś 

więcej.:. 

background image

264 

JUDITH McWILLIAMS 

- Tak. Moja matka bardzo ciężko znosiła ciążę i nie 

odważyła się spróbować ponownie. - Po raz pierwszy 

przyszło jej do głowy, że matka była zbyt wielką egoistką, 

żeby zdecydować się na drugie dziecko. 

- Pewno ciężko przeżyła śmierć męża - zauważył Nick. 

Gina próbowała sobie przypomnieć, czy rzeczywiście 

tak było, ale pamiętała jedynie, jak podczas pogrzebu 

matka zwracała jej uwagę, że nie powinna płakać, bo 

wygląda jak gotowany homar. Nie czuła się jednak upo­

ważniona, żeby oceniać smutek matki. Doskonale wie­

działa, że podczas pogrzebów ludzie często zachowują 

się irracjonalnie i mówią rzeczy, które zwykłe w ogóle 

nie przyszłyby im do głowy. 

- Prawie trzydzieści łat byli małżeństwem - powie­

działa w końcu. 

Nick odniósł wrażenie, że między Giną a jej matką 

musi dziać się coś bardzo złego. Wynikało to nie tyle 

z jej słów, co raczej z tego, czego nie powiedziała. 

Zanim jednak zdążył jeszcze o coś zapytać, z głębi 

budynku wyszedł szeryf. 

- O, to tylko ty, Nick- powiedział Mygold- z wy­

raźnym rozczarowaniem. - Miałem nadzieję, że przy­

szedł klient. 

- Chodzi o pana drugą pracę - wtrąciła szybko Gina. 

Pragnęła odebrać raport i jak najprędzej wyjść. - W biu­

rze towarzystwa ubezpieczeniowego twierdzą, że nie do­

stali jeszcze kopii. 

- Raportu? - Mygold miał taką minę, jakby nie ro­

zumiał, o co jej chodzi. 

- Prosiłam, żeby wysłał pan ekspresem. Pamięta pan? 

- Ekspresem?! - Szeryf wydawał się przerażony taką 

ekstrawagancją. — Czy ma pani pojęcie, ile to kosztuje? 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

265 

- A czy pan ma pojęcie, ile mnie będzie kosztować 

to opóźnienie? - odparowała. 

Szeryf otworzył usta, ale nim zdążył coś powiedzieć, 

do rozmowy wtrącił się Nick. 

- Amos, daj nam po prostu kopię raportu, a my już 

sami wyślemy - zaproponował. 

- Świetny pomysł - poparła go Gina. 

Szeryf niepewnie przestąpił z nogi na nogę. 

- Prawdę mówiąc, raportu jeszcze nie ma. Pamiętasz, 

mówiłem ci, że Thelma wyjechała do matki. 

- Ale policję stanową pan powiadomił? - przeraziła 

się Gina. 

- Oczywiście. Nie miałem tylko czasu, żeby napisać 

to na maszynie. 

- Może w takim razie znajdziesz czas dzisiaj? - Nick 

nadał swoim słowom formę pytania, ale ton jego głosu 

nie pozostawiał wątpliwości, że jest to żądanie. - A kiedy 

skończysz, idź na pocztę i wyślij ekspresem. 

Wyciągnął portfel i wręczył Mygoldowi dwadzieścia 

dolarów. Gina ze zdumieniem patrzyła, w jakim tempie 

banknot zniknął w kieszeni szeryfa. 

- Zaraz się do tego wezmę - obiecał. - Jeszcze przed 

drugą pójdę na pocztę. Rano dotrze na miejsce. 

- Myślisz, że się z tego wywiąże? - spytała Gina, 

gdy wsiadali do pikapu. 

- O tak. - Nick wyprowadził auto na szosę. - Amos 

jest całkiem kompetentny. Nie znosi tylko papierkowej 

roboty. Zwykle zajmuje się tym jego żona, a kiedy Thel-

my nie ma, odkłada wszystko do jej powrotu. 

- Dziękuję, że dałeś mu pieniądze. Zwrócę ci, gdy 

tylko wymienią mi czeki. 

Nick kiwnął niedbale głową. 

background image

266 JUDITH McWILLIAMS 

- Co zrobisz dziś na deser? - zmienił temat. 

- Prawdę mówiąc, jeszcze o tym nie myślałam. Masz 

ochotę na coś szczególnego? 

- Ciasto czekoladowe z lukrem karmelowym - od­

powiedział bez wahania. - A później lody waniliowe. 

- Lepiej byś zrobił, łykając tabletkę na obniżenie cho­

lesterolu - mruknęła nieco; zgryźliwie. - Jesz zbyt dużo 

niezdrowych rzeczy. 

- Mój cholesterol utrzymuje się na przyzwoitym po­

ziomie - odparł z pewną siebie miną. - Mam znakomite 

geny. 

Z pewnością masz znakomite ciało, pomyślała, patrząc 

na sprane dżinsy, które ściśle przylegały do jego silnych 

ud. Na jej policzki wystąpił rumieniec, a piersi stały się 

ciężkie. 

W pierwszej chwili zawstydziła się, że jej ciało tak 

automatycznie reaguje, jednak nie zamierzała czuć się 

winna, Ostatecznie była dorosłą kobietą i miała prawo 

podziwiać piękne męskie ciało. 

- Mam nadzieję, że podziękowałeś rodzicom za prze­

kazanie ci tak wspaniałego materiału genetycznego -

odezwała się po chwili. 

- Sama ich spytaj - rzucił, hamując gwałtownie, żeby 

uniknąć zderzenia z samochodem, który bezczelnie za­

jechał im drogę. 

Niby kiedy miałabym to zrobić? -zaciekawiła się. 

Czyżby Nick rozważał możliwość kontynuowania ich 

znajomości? Serce podskoczyło jej w piersi, ale zdrowy 

rozsądek wziął górę nad rozsadzającym ją podekscyto­

waniem. Nawet gdyby tego chciał, jak mieliby to zrobić, 

skoro ona jedzie na stadia do Illinois, a on mieszka 

w Massachusetts? 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

267 

- To co, dostanę swoje ciasto? - Głos Nicka wdarł 

się w jej myśli. 

- Jeśli zechcesz zatrzymać się przy sklepie. Nie je­

stem pewna, czy w domu są odpowiednie produkty. 

- Jasne. Zresztą w drodze do domu przejeżdżamy 

obok sklepu. 

- Nie zapomnij, że dziś wieczorem idziemy na lekcję 

tańca towarzyskiego - przypomniała Gina. Miała nadzie­

ję, że nie widać po niej, jak niecierpliwie czeka, żeby 

spędzić wieczór w jego objęciach. - To jedyne interesu­

jące zajęcia, jakie proponowano na dziś. Był jeszcze kurs 

wyrabiania irlandzkich koronek, jednak nie wydaje mi 

się, żebyś nadawał się na koronczarkę. 

To niekoniecznie prawda, pomyślał. Był pewien, że 

byłby w tym niezły, gdyby tylko Gina miała nosić te ko­

ronki. Wyobraził ją sobie w koronkowej koszulce, okry­

wającej jej szczupłe ciało od biustu po uda. Przez deli­

katną, czarną koronkę przeświecałaby jej perłowa skóra 

i bladoróżowe sutki. 

Bezskutecznie próbował powstrzymać entuzjastyczną 

reakcję swojego ciała. Myśl o Ginie leżącej na jego łóżku 

nie dawała się jednak odsunąć. 

Co się, do diabła, ze mną dzieje? - myślał niespo­

kojnie. Od czasów, gdy był nastolatkiem, żadna kobieta 

tak go nie opętała. Jest przecież dojrzałym mężczyzną, 

cenionym chirurgiem... Czemu jego ciało reaguje na Ginę 

tak, jakby miał szesnaście lat? 

Ukradkiem rzucił okiem na miękki zarys jej policzka. 

Gina różniła się od innych kobiet. Nie tylko była prze­

śliczna, ale miała również fascynującą osobowość. Po 

prostu ją lubił. Szanował jej potrzebę samodzielności. Po­

dziwiał marzenia o pracy. Cenił... 

background image

268 

JUDITH McWILLIAMS 

Nie przesadzaj, Balfour, upomniał się pospiesznie. Bę­

dzie tu jeszcze zaledwie kilka tygodni. Odjedzie natych­

miast, gdy przyślą jej odszkodowanie. A nawet gdyby 

zechciała zostać trochę dłużej, w styczniu musi wracać 

do Illinois na studia. Nie da się utrzymać znajomości na 

odległość. 

Ale przecież uniwersytet w Illinois nie jest jedyną 

wyższą szkołą kształcącą nauczycieli. Boston ma chyba 

najlepsze w kraju uczelnie pedagogiczne. Gdyby zech­

ciała tam robić dyplom, mogliby pozostać w kontakcie. 

Policzki mu się zarumieniły na myśl, jak bliski kontakt 

chciałby z nią utrzymywać. 

W każdym razie na pewno warto sprawdzić tę moż­

liwość. Jeden z jego kolegów pracował na uczelni w Bo­

stonie. Mógłby go poprosić o przysłanie informacji o ich 

programie. Pokaże go Ginie i wybada, co o tym myśli. 

Postanowił, że natychmiast po powrocie do domu wyśle 

e-mail w tej sprawie. 

Jedno jest pewne, pomyślał, parkując pod sklepem. Bez 

względu na to, co ma się zdarzyć w przyszłości, zamierzam 

w pełni wykorzystać to, co daje mi dzień dzisiejszy, 

Po powrocie do domu Nick natychmiast zniknął na 

górze, mrucząc niewyraźnie, że musi się zająć czymś nie­

zwykle ważnym, 

Patrząc, jak idzie do siebie, Gina zastanawiała się, czy 

rzeczywiście ma coś do zrobienia, czy po prostu chce 

zostać sam. Przestraszyła się, czy nie dostrzegł, jak ob­

sesyjnie o nim myśli, zaraz jednak przywołała się do po­

rządku. Nieuzasadnione przypisywanie komuś uczuć, któ­

re uznaliśmy za prawdziwe, jest nie tylko destrukcyjne. 

To wręcz bezdenna głupota. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

269 

- Gotowa? - spytał Nick, kiedy wieczorem wyszła 

wreszcie z pokoju. 

- Przeliczyłam się... - odpowiedziała z roztargnie­

niem, bowiem jej myśli zaprzątał wspaniały widok, jaki 

prezentował sobą Nick. W luźnych bawełnianych spod­

niach, rozpiętej pod szyją jasnożółtej koszuli z grubej 

bawełny i brązowej tweedowej marynarce wyglądał bo­

sko. Miała obawy, że sama wygląda przy nim dość 

nędznie. 

- Jak to? - nie zrozumiał. 

- Zapomniałam, że mam tylko dżinsy. To nie jest od­

powiedni strój do tańca towarzyskiego. 

Podążył wzrokiem za ruchem jej ręki. Jego oczy za­

trzymały się przez chwilę na świetnie dopasowanych 

spodniach. O tak, nie powinna ich wkładać, był o tym 

przekonany. Najlepiej, gdyby nie miała na sobie niczego. 

Zwilżył usta, które nagłe stały się zupełnie suche. Nie 

mógł się doczekać, kiedy wreszcie weźmie ją w objęcia. 

Dzisiejszy wieczór obiecywał to, z czego zbudowane by­

ły jego fantazje, i w żadnym razie nie zamierzał z niego 

rezygnować. 

- Jeśli próbujesz wymigać się od lekcji tańca, to 

możesz o tym zapomnieć. Nie po to włożyłem tyle wy­

siłku, by przygotować się do wyjścia - powiedział z uda­

waną srogością. - Zresztą, to był twój pomysł. Będziesz 

musiała przez to przebrnąć. 

Trochę pocieszyła ją myśl, że chce z nią wyjść. Nie­

stety, nie pozbyła się uczucia, że będzie się niekorzystnie 

wyróżniać. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi. Nie po­

magała nawet świadomość, że jej obawy wynikają głów­

nie z uwag matki, która w okresie dorastania bez przerwy 

wytykała jej wzrost i pospolitą urodę. 

background image

279 JUDITH McWILLIAMS 

- Moim zdaniem dżinsy są nawet lepsze niż spódnica 

- przekonywał Nick. - W spodniach widać stopy, więc 

łatwiej uczyć się kroków. 

- Niech ci będzie - zgodziła się w końcu. 

- Czekając na ciebie, zadzwoniłem do szeryfa. Wysłał 

już raport. Jutro przed południem powinien dotrzeć do 

towarzystwa ubezpieczeniowego. 

- Czy szeryf mówił coś na temat auta? - spytała, bio­

rąc torebkę i idąc za nim do wyjścia. 

- Wyłącznie to, że policja stanowa nie znalazła dotąd 

żadnego porzuconego samochodu, który odpowiadałby 

opisowi. Wygląda na to, że twoje auto ukradziono, nie 

dla przejażdżki, lecz by je sprzedać. 

- Niestety, to nie przyspieszy sprawy ubezpieczenia 

- mruknęła. - Potwornie mnie złości, że muszę tyle cza­

su czekać na zwrot kosztów. Do tej pory powinni już 

zrozumieć, że szanse odzyskania auta są równe zeru. Cze­

mu nie mogą zapłacie i zakończyć tej sprawy? 

- Przetrzymywanie pieniędzy działa na ich korzyść. 

Ubezpieczyciele to przeważnie cholerne sukinsyny! 

- Czyżbyś miał z nimi jakieś starcie po złamaniu rę­

ki? - spytała ciekawie. 

- Nie - odparł. Kontakty z towarzystwami ubezpie­

czeniowymi były zmorą pracowników administracyjnych 

szpitala. Nie mógł jednak powiedzieć tego Ginie, bo spro­

wokowałby następne pytania. Powinien wreszcie wyznać 

jej prawdę. Ale jeszcze nie teraz... Chciał, żeby najpierw 

lepiej go poznała. 

Może powie jej o tym, kiedy z Bostonu nadejdą pro­

gramy studiów nauczycielskich? Wtedy mógłby podczas 

rozmowy mimochodem wspomnieć o swoim zawodzie. 

„Och, wiesz, kiedy mówiłem, że jestem technikiem, tak 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 271 

naprawdę miałem na myśli, że pracuję w bostońskim 

szpitalu jako chirurg". Przygryzł wargę, próbując sobie 

wyobrazić jej reakcję. 

To, że jest lekarzem, nie zrobi na niej wielkiego wra­

żenia, stwierdził po chwili namysłu. Gina nie należała 

do kobiet, dla których zawód mężczyzny albo jego ma-

jątek mają podstawowe znaczenie. Bez wątpienia jednak 

zwróciła uwagę na to, że celowo wprowadził ją w błąd. 

Będzie domagać się wyjaśnienia, czemu od razu nie po-

wiedział jej prawdy. Jak wytłumaczyć jej, że bał się, czy 

nie poleci na jego pozycję? Wyszedłby przecież na zaro­

zumiałego dupka. 

Zacisnął palce na kierownicy. Po co mi była ta farsa? 

- myślał z rozgoryczeniem. 

Trudno, stało się, westchnął, wjeżdżając na parking 

przed ratuszem. Będę się martwił później, uznał. Dziś 

wieczorem zamierzał dobrze się bawić. 

- Nigdy bym nie przypuszczała, że ludzi tak bardzo 

interesuje taniec towarzyski - szepnęła Gina, gdy wcho­

dzili do sali. - Jest tu co najmniej czterdzieści osób. 

Postawna kobieta o obfitych kształtach poprosiła ze­

branych o uwagę i przystąpiła do zajęć. Po krótkim wstę­

pie o radości płynącej z tańca, poprosiła uczestników kur-

su o ustawienie się wzdłuż ścian i zademonstrowała wal­

ca, którego mieli nauczyć się tego wieczoru. 

Gina patrzyła z podziwem na instruktorkę i jej part-

nera, płynących wdzięcznie po parkiecie. 

- Ciekawe, jak długo trzeba ćwiczyć, żeby dojść do 

takiej wprawy - westchnęła. 

Śliczna brunetka stojąca tuż obok, odwróciła głowę. 

Jej znudzona mina w jednej chwili uległa cudownej me­

tamorfozie. 

background image

272 

JUDITH McWILLIAMS 

- Nicky! - zawołała z uwodzicielskim uśmiechem. -

Nie widziałam cię od wieków. Nie wiedziałam nawet... 

- Cześć, Shellie - wpadł jej w słowo, nim powie­

działa coś, czego Gina nie powinna usłyszeć. - Jak się 

masz? 

- Znacznie lepiej od chwili, gdy cię zobaczyłam, Ni­

cky. - Rzuciła zalotne spojrzenie spod niewiarygodnie 

długich rzęs. 

Nicky! Co za koszmarne zdrobnienie, pomyślała Giną 

z niechęcią. 

- Gina, pozwól, że ci przedstawię Shellie Larson. 

- Billington - poprawił go mężczyzna towarzyszący 

Shellie. - W zeszłym miesiącu Shellie uczyniła mnie naj­

szczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Jestem George. -

Wyciągnął rękę. 

- Przepraszam, mam gips - tłumaczył się Nick. 

- O Boże, Nicky, jakie to straszne! - Głos Shellie 

drżał z przejęcia. 

- To ja przepraszam, stary. Nie zauważyłem - powie­

dział George. 

- Musimy koniecznie... - zaczęła Shellie, ale instruk­

torka poprosiła o ciszę. 

- Czy Shellie cię zdenerwowała? - szepnął Nick, wi­

dząc, jak Ginie opadły kąciki ust. - Wydaje jej się, że 

jest królową balu. 

- Bo jest. Przynajmniej tego balu - przyznała Gina 

uczciwie. - Jest bardzo ładna. 

- I sądzi, że uroda usprawiedliwia jej zachowanie -

rzucił z kwaśnym uśmiechem Nick. - Ten biedny frajer 

jest chyba jej trzecim mężem. Może nawet czwartym. 

Straciłem rachubę. 

Gina odetchnęła z ulgą. Tak z pewnością nie mówiłby 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

273 

zaślepiony wielbiciel. Cokolwiek Nick czuł do Shellie, 

z pewnością nie chodziło o nieodwzajemnioną miłość. 

- Stopa! - Pełen niedowierzania głos Nicka przywo-

łał ją do rzeczywistości. 

- Która stopa? - Pospiesznie spojrzała na instruktorkę. 

- O którą powinni być od siebie oddaleni partnerzy 

podczas nauki kroków. Jak niby mam tańczyć, skoro ty 

jesteś tam, a ja tu? - denerwował się Nick. 

- Najpierw trzeba dobrze wyćwiczyć kroki. Dopiero 

potem można tańczyć razem - wytłumaczył starszy pan 

stojący obok. 

Nie wytrzymam tyle czasu, rozżalił się Nick, prowa­

dząc Ginę zgodnie ze wskazówkami instruktorki. Jeśli 

będzie musiał czekać tak długo, może się zdarzyć, że 

chwyci Ginę w objęcia i zacznie ją całować na oczach 

wszystkich. 

Stłumił śmiech na myśl o zaskoczeniu instruktorki. Mo­

że udałoby mu się wmówić jej, że to odmiana lambady? 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Gina rozejrzała się po wysprzątanej kuchni, przez 

szklaną pokrywkę zajrzała do glinianego garnka, gdzie 

dusiła się pieczeń, i poszła szukać Nicka. 

Zupełnie jakby jej ciało odbierało od niego sygnały, 

bez wahania skierowała się w stronę schodów. Była pew­

na, że znajdzie go w gabinecie. Nie pomyliła się. Stanęła 

cicho w otwartych drzwiach, patrząc na jego pochyloną 

głowę. Popołudniowe słońce, wpadające przez zakurzone 

okno, oświetlało jego sylwetkę, szczupłe policzki i ciem­

ne włosy, nadając im czerwonawy połysk 

W żołądku poczuła łaskotanie, kiedy jej oczy zatrzy­

mały się na długich palcach Nicka. Przypomniała sobie 

dotyk jego rąk, kiedy trzymał ją w objęciach podczas 

tańca. I wtedy, gdy zmyliła krok i potknęła się, opierając 

się o jego mocne ciało... 

- Coś się stało? - głos Nicka wyrwał ją z zamyślenia. 

Czym prędzej okiełznała swoją wyobraźnię, starając się 

zachowywać w miarę normalnie. Natychmiast jednak 

przyszło jej do głowy, że w jego obecności nie jest to 

chyba możliwe. 

- Skończyłam sprzątanie i chciałam sprawdzić, czy 

jesteś gotowy do wyjścia. Chociaż... 

Rozejrzała się po gabinecie. Wszystkie sprzęty pokryte 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 275 

były warstwą kurzu, a przynajmniej te miejsca, gdzie nie 

leżały papiery. Panował tu potworny bałagan. 

- Jesteś pewien, że nie chciałbyś, żebym tu porządnie 

wysprzątała? - spytała. 

- Jestem - odparł bez wahania. 

- Prawdę mówiąc, patrząc na te stosy papierów, my­

ślę, że bardziej przydałby się archeolog niż sprzątaczka. 

- Zmarszczyła nos. - No, ale to twój bałagan. To jak, 

idziemy na spacer? 

- Przecież już byliśmy - zaprotestował. 

Jej śmiech natychmiast pobudził zmysły Nicka. Po­

niewczasie uświadomił sobie, że ostatni wieczór był spo­

rym błędem. Po dwóch godzinach trzymania Giny w ob­

jęciach potrafił już myśleć wyłącznie o niej: ojej dotyku; 

o delikatnym kwiatowym zapachu, tak dla niej natural­

nym, wręcz oczywistym; o tym, jak jej oczy błyszczały, 

kiedy się śmiała; o jej skupionej twarzy, gdy liczyła kro­

ki; o melodyjnym głosie... 

- Powinno się ćwiczyć codziennie. 

- To chyba lekka przesada. Nie można by co drugi 

dzień? 

-

 Codziennie - upierała się. 

- Dwa dni ćwiczeń, jeden wolny - targował się. 

- Słuchaj, czy ty może jesteś w związkach zawodo­

wych? 

- Nie, dlaczego? - zdziwił się. 

- Bo mówisz tak, jakbyś kandydował na związkowe­

go męża zaufania. 

- Po prostu rozumuję logicznie. Dwa dni wystarczą, 

żeby poprawić kondycję, a jeden dzień wytchnienia za­

chęci mnie do kontynuowania ćwiczeń. 

- W takim razie zgoda - zaśmiała się Gina. - Co trze-

background image

276 JUDITH McWILLIAMS 

ci dzień wolny. To znaczy, że dziś idziemy. Możemy 

wyjść już teraz, czy jesteś zbyt zajęty? 

Rzuciła okiem na biurko, gdzie obok stosu papierów 

leżało kilka grubych książek. Wyglądały jak tomy ency­

klopedii. Czego mógł szukać? - zastanawiała się, ale 

chociaż zżerała ją ciekawość, wtykanie nosa w jego spra­

wy nie wchodziło w rachubę. 

Nick zauważył spojrzenie Giny. Pragnąc odwrócić jej 

uwagę, podniósł się zza biurka, zanim się zorientowała, 

że teksty, które czytał, dotyczą medycyny. Kiedy cofnęła 

się z przejścia, wyszedł na korytarz i zamkną! za sobą 

drzwi. 

- Dokąd pójdziemy? - Nick starannie zamknął drzwi 

wejściowe. 

- Po prostu na spacer. - Wskazała ręką las, który za­

czynał się tuż za domem. - Musisz za każdym razem 

zamykać dom na klucz, nawet gdy wychodzisz na tak 

krótko? — zainteresowała się. 

- Tak jest bezpieczniej. - Nie mógł jej powiedzieć, 

że nie brak kretynów, którym się wydaje, że każdy lekarz 

trzyma w domu narkotyki. 

- Pewno masz rację - westchnęła. — Ale to przykre, 

że w ogóle trzeba o tym myśleć. Chodzi mi o to, że w le­

sie wydaje się tak spokojnie. 

- Przestępstwa zdarzają się wszędzie. Sama widzisz, 

co się stało z twoim autem - przypomniał Nick. 

- Samochód ukradziono przecież w mieście, a dom 

stoi w lesie. 

- To ciągle ten sam świat. Przezorny mężczyzna za­

wsze pamięta o ubezpieczeniu. 

- Przezorna kobieta również - zaśmiała się Gina. -

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

277 

Chociaż złodzieja nie powstrzymały zamki w moim au­

cie. Lepiej porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. 

Spojrzał na jej roześmianą twarz i poczuł, jak znowu 

ogarnia go pożądanie. Porozmawiajmy o seksie, pomy­

ślał. To z pewnością, milszy temat. Chociaż zamiast roz­

mawiać, wolałby się z nią kochać. 

Na pewno jeszcze nie teraz, uznał. Nie powinien ni­

czego przyspieszać, przynajmniej póki Gina nie uzyska 

pełnej niezależności finansowej. Pozostawał nadal prob­

lem jej powrotu do Illinois. Może zanim nadejdą papiery 

z Bostonu, zacznie przygotowywać grunt. 

- Czy studia zaczynałaś w Illinois? - spytał. 

- Tak. Mieszkałam w kampusie aż do chwili, gdy 

stwierdzono u ojca raka płuc. - W jej głosie pojawił się 

ból. - Pomyśleć tylko, że nigdy w życiu nie palił. 

Objął ją i przytulił na chwilę. 

- Ciężko się z tym pogodzić, ale życie nie jest spra­

wiedliwe. 

Z westchnieniem wypuściła powietrze. Ten naturalny 

gest współczucia sprawił, że poczuła się znacznie lepiej. 

- Nigdy nie myślałaś, by dokończyć studia gdzie in­

dziej? - podjął rozmowę. 

Serce jej zamarło na krótką chwilę, a potem ruszyło 

w tak zawrotnym tempie, że prawie ją zamroczyło. Czyż­

by chciał, żeby studiowała gdzieś w okolicy? Czy spo­

dobała mu się do tego stopnia, że chciał ją nadal wi­

dywać? 

- W Bostonie jest kilka świetnych szkół. - Te słowa 

odebrały jej całą nadzieję. Nick po prostu prowadził z nią 

rozmowę. Wcale mu nie zależało, żeby mieszkała w po­

bliżu. Przecież stąd do Bostonu jest co najmniej cztery 

godziny drogi. 

background image

278 

JUDITH McWILLIAMS 

- Wszystkie znane mi uniwersytety wymagają, by 

studiować u nich przynajmniej dwa lata. Gdybym się 

przeniosła, straciłabym prawie cały rok. - Nie mówiąc 

o pieniądzach, dodała w duchu. W tym momencie pie­

niądze były nawet bardziej istotne niż czas. 

- To prawda - mruknął Nick. - Ale może wystarczy­

łoby, gdybyś zapisała się na dodatkowe zajęcia, które i tak 

są konieczne do dyplomu magisterskiego. Bo chyba bę­

dziesz robić magisterium, prawda? 

- Tak, ale wtedy chciałabym już podjąć pracę. Wo­

lałabym nie rezygnować z jedzenia. 

Zasępił się. Nie śmiał nawet zaproponować, że chętnie 

weźmie na siebie płacenie jej rachunków. Zresztą i tak 

nie przyjęłaby jego pomocy. A i on wolałby się jeszcze 

nie zdradzać. Na razie musiało mu wystarczyć, że rzucił 

myśl o innej uczelni. Wróci do sprawy, gdy dostanie in­

formacje z Bostonu. 

- Jak daleko dziś idziemy? - zmienił temat. 

Gina rzuciła okiem na zegarek. 

- Proponuję zawrócić za dziesięć minut. Ale trochę 

zwiększyć tempo marszu. 

- Jak bardzo? 

- Nie wiem. W artykule, który czytałam, była tylko 

mowa o tym, że spacer powinien być szybki. 

- Tak szybki, żeby się zadyszeć? Czy może zupełnie 

opaść z sił? Albo też... - przerwał nagłe, bo Gina po­

śliznęła się na ścieżce i zaczęła zsuwać się po stromym 

zboczu w kierunku płytkiego strumienia. 

Próbując odzyskać równowagę, szarpnęła się do 

tyłu i upadła na pupę. Chwilę później, złorzecząc pod 

nosem, zjechała na dół i z pluskiem wylądowała w po­

toku. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA  2 7 9 

Nick natychmiast zbiegł za nią, wyciągnął ją z wody 

i szybko postawił na nogi. 

- Albo. też tak szybki, żeby sobie coś złamać? - do­

kończył swoje pytanie. 

- Nic nie złamałam. To nie moja wina, że osunął się 

brzeg wąwozu - mamrotała, drżąc z zimna, kiedy lodo­

wata woda. przesiąkła przez dżinsy. 

- Ciekawe, kogo będziemy winić, jeśli przeziębisz 

sie, spacerując w mokrym ubraniu. Idziemy. - Wziął ją 

pod rękę i poprowadził pod górę. - Musisz wrócić do 

domu i wziąć gorącą kąpiel. 

Kiedy stanęli na ścieżce, zimny podmuch wiatru przy­

prawił ją o dreszcze. 

- Chyba powinnaś je zdjąć, -Nick z namysłem spoj­

rzał na jej przemoczone spodnie. - Wytrzesz się moim 

swetrem i... 

- Nie - odmówiła zdecydowanie. Za żadne skarby 

nie rozebrałaby się przy nim do bielizny. W życiu nie 

starczyłoby jej odwagi, żeby pokazać mu swoje chude 

nogi i białe bawełniane majtki. Zamiast rozpalić jego 

zmysły, rozbawiłaby go do łez. 

Uczciwie przyznawała przed sobą, że chciałaby wzbu­

dzić w nim wielkie pożądanie. Pragnęła, aby na nią spoj­

rzał i nie był już w stanie oderwać od niej rąk. Marzyła 

o... Chyba o gwiazdce z nieba, pomyślała z drwiną. 

Z pewnością nie nadawała się na femme fatale. Jej widok 

nie tylko nie powaliłby żadnego mężczyzny, ale nawet 

nie dałby mu lekkiego szturchańca. Skrzywiła się, gdy 

uświadomiła sobie tę bolesną prawdę. 

- Pospiesz się. - Nick chwycił ją pod rękę i ruszyli 

szybko w drogę powrotną. 

Znacznie bardziej interesował ją dotyk jego palców 

background image

280 

JUDITH McWILLIAMS 

niż chlupotanie w butach i bolesne ocieranie się sztyw­

nego materiału o wewnętrzną stronę ud. 

Niestety, ledwie znaleźli się na równej drodze, Nick 

zabrał dłoń i poczuła się tak, jakby straciła wszelkie opar­

cie. Boże, chyba postradałam rozum! - zdenerwowała 

się. Nick mógł być przyjacielem, ale nikim więcej. Co 

z tego, że pocałował ją kilka razy. Przyjaciele całują się 

bez przerwy i nic z tego nie wynika. 

- Weź natychmiast gorący prysznic, a ja tymczasem 

przygotuję kawę - zaordynował Nick, kiedy stanęli już 

pod domem. - Nie chcę, żebyś się położyła z czymś do 

łóżka. 

Ale może z kimś? - pomyślała. Chętnie położyłaby 

się z nim. Jak wygląda bez ubrania? Czy na piersi też 

ma takie czarne włosy? - myślała, patrząc spod oka, jak 

otwiera drzwi. Ciekawe, co by czuła, przytulając głowę 

do jego owłosionego torsu. 

Poczuła, jak sutki jej twardnieją, a policzki zaczynają 

płonąć. 

Nick otworzył w końcu drzwi. 

- Cholera, już masz wypieki! - warknął. 

- Nic mi nie będzie - zapewniła, wdzięczna, że winą 

za jej rumieńce obarcza przemoczone ubranie. Chyba za­

padłaby się pod ziemię, gdyby się zorientował, że pod­

nieca ją jego widok. 

- No, idź już. - Popchnął ją łagodnie w stronę ła­

zienki. 

Dziesięć minut później wróciła do kuchni czysta, su­

cha i rozgrzana. Nick zmierzył ją uważnym spojrzeniem, 

w którym na próżno próbowała doszukać się oznak głęb­

szego uczucia, i podał jej kubek z kawą. 

- Proszę. Wypij to. Jak się czujesz? 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

281 

- Czysto. - Uśmiechnęła się szeroko. - I mądrzej. 

Następnym razem będę się trzymać z dala od brzegu 

ścieżki. 

- Może powinniśmy wymyślić coś innego? - Spoj­

rzał na nią z namysłem. Nie musiał się zastanawiać, z ja­

kim rodzajem ćwiczeń chciałby ją zapoznać. Gdzieś czy­

tał, że podczas uprawiania seksu spała się do czterystu 

kalorii. Z Giną na pewno znacznie więcej. Cholera, wy­

starczy, że na nią spojrzy, a natychmiast czuje się jak 

w gorączce. Jeśli kiedyś będzie się z nią kochał, oboje 

gotowi zginąć w płomieniach. 

Na razie to nie wchodzi w grę, powtórzył sobie, wal­

cząc z pożądaniem. Ale sytuacja zmieniłaby się, gdyby 

Gina zdecydowała się kończyć studia w Bostonie. Wów­

czas nie byłaby już w żaden sposób od niego zależna 

i staliby się równorzędnymi partnerami. 

W Bostonie mógłby się z nią spotykać. Ograniczył­

by trochę swoje zajęcia, co dałoby mu kilka wolnych 

wieczorów i może od czasu do czasu cały weekend. 

Mogliby. 

- Chyba pójdę teraz zadzwonić w sprawie czeków. 

- Gina przerwała mu planowanie przyszłości. - Może 

wreszcie dyrektor pojawił się w pracy. 

Odstawiła pusty kubek i nastawiła się na kolejną wal­

kę z biurokracją. 

Ku jej zaskoczeniu nie musiała wcale walczyć. Osoba, 

która odebrała telefon, natychmiast odszukała jej dane 

i przełączyła rozmowę do dyrektora. Ten przeprosił za 

opóźnienie i zapewnił, że nowe czeki zostaną wysłane 

jeszcze tego popołudnia. 

Odkładała słuchawkę, ciągle nie mogąc uwierzyć, że 

to prawda. 

background image

282 JUDITH McWILLIAMS 

- Coś się stało? - spytał Nick, patrząc na jej zaszo­

kowaną minę. 

- Po raz pierwszy w tym całym bałaganie trafiłam 

na kogoś kompetentnego - powiedziała. - Nowe czeki 

powinny tu dotrzeć jutro rana 

- Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa przy­

najmniej jedna osoba powinna znać się na swojej robocie 

- zauważył Nick. - Może pójdziemy gdzieś na kolację, 

żeby to uczcić? 

Przez chwilę rozważała, czy woli iść do restauracji 

pełnej łudzi, czy raczej zostać w domu, gdzie będą tylko 

we dwoje. Wybrała dom. Zresztą nie czułaby się dobrze, 

gdyby wydawał na nią pieniądze, których pewno nie miał 

za dużo. 

- Może innym razem - odparła. - Już wstawiłam 

pieczeń. 

- W takim razie na deser będziemy mogli zjeść resztę 

ciasta czekoladowego - ucieszył się Nick. 

- Nie można żyć samą czekoladą. 

- Może nie, ale miło byłoby kiedyś spróbować -po­

wiedział z rozmarzonym uśmiechem. 

W tym momencie rozległ się dzwonek telefonu. Nick 

natychmiast podniósł słuchawkę. 

- Balfour - rzucił energicznie. 

Patrzyła na niego niepewnie. Nagle zupełnie się zmie­

nił, stał się stanowczy i... 

- To do ciebie. - Wyciągnął rękę. - Jakiś mężczyzna. 

Do niej? Mężczyzna? Spojrzała bezmyślnie na czarną 

słuchawkę, próbując odgadnąć, jaki mężczyzna mógłby 

do niej dzwonić. Nick z pewnością rozpoznałby głos sze­

ryfa. A może to ktoś z ubezpieczeń? Najpierw się ucie­

szyła, ale zaraz podniecenie opadło. Przecież w chwili, 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

283 

gdy wypłacą jej odszkodowanie, nie będzie już miała pre­

tekstu, żeby zostać tu dłużej. Chociaż mogłaby trochę 

przeciągnąć swój pobyt, szukając nowego samochodu. 

Pocieszona tą myślą podniosła słuchawkę do ucha. 

-Gina Tessereck, słucham? 

- Mówi pastor Milsom. 

- O...- zaczęła powściągliwie. Nie lubiła ani pastora 

Milsoma, ani kościoła, który reprezentował. Zawsze od­

nosiła wrażenie, że pełno tam zarozumiałych, egocen­

trycznych hipokrytów. Ich zdaniem każdy, kto zgadzał 

się bez zastrzeżeń z ich poglądami, był wspaniały, nato­

miast pozostali powinni iść prosto do piekła, najlepiej 

żywcem. 

Chodziła do tego kościoła tylko dlatego, że musiała 

odwozić tam matkę. Kiedyś zasugerowała, że zostawi ją 

na nabożeństwie i później odbierze, ale matka od razu 

wybuchnęła płaczem. 

Nie miała pojęcia, czemu pastor chce z nią rozma­

wiać. I skąd, na Boga, wziął numer telefonu? 

Nie musiała długo czekać na odpowiedź. 

- Wracam właśnie z wizyty u twojej matki - oznaj­

mił pastor. - Nawet nie potrafię ci powiedzieć, jaki jestem 

wstrząśnięty. 

- Mimo to na pewno pan spróbuje - rzuciła pogard­

liwie, nim zdołała się powstrzymać. 

- W tym nie ma nic zabawnego. Biblia naucza, że­

byśmy szanowali matkę swoją i ojca swego. Popełniłaś 

śmiertelny grzech, wyjeżdżając i zostawiając matkę w ta­

kim stanie zdrowia. 

Gina obejrzała się na Nicka. Na szczęście szperał 

właśnie w taśmach wideo i nie zwracał na nią uwagi. 

- Z jej zdrowiem nie dzieje się nic złego - powie-

background image

284 

JUDITH McWILLIAMS 

działa. - A poprawiłoby się jeszcze bardziej, gdyby się 

czymś zajęła. Na przykład jakąś pracą. 

- Narażasz swoją nieśmiertelną duszę na niebezpie­

czeństwo, bezdusznie lekceważąc dobro matki. Musisz 

natychmiast wrócić do domu - mówił pastor rozkazują­

cym tonem. 

- Ani mi się śni - odparła cicho, odkładając słu­

chawkę. Uczucie satysfakcji szybko ustąpiło pod wpły­

wem posępnej myśli o dwulicowości matki. Wierzyć się 

nie chce, że rodzona matka może traktować w taki sposób 

własną córkę! 

Poszukaj jasnych stron tej sytuacji, pomyślała, pró­

bując się uspokoić. Przynajmniej masz gotowy zestaw 

reguł, jak nie należy wychowywać dziecka. Niestety, nie 

było to zbyt pocieszające. 

- Jakieś problemy? - Nick od dłuższej chwili obser­

wował Ginę. Kimkolwiek był właściciel świętoszkowa-

tego głosu, udało mu się porządnie ją zdenerwować. 

Odetchnęła głęboko i zmusiła się do uśmiechu. 

- Zaledwie drobna nieprzyjemność. Nic, czym trzeba 

by się przejmować. 

Ciekawe, czemu w takim razie wygląda, jakby straciła 

ostatniego z przyjaciół, pomyślał ponuro. 

- Gdybyś mnie potrzebowała, będę na górze. - Zabrał 

kasetę i skierował się w stronę schodów. 

Gina wróciła do kuchni i nalała sobie drugi kubek 

kawy. Miała nadzieję, że zdoła opanować wstrząsające 

jej ciałem dreszcze. 

Z trudem powstrzymała płacz. Wiedziała, że nie znaj­

dzie odpowiedzi na pytanie o motywy postępowania mat­

ki. Równie dobrze mogłaby spytać, czemu sama nie jest 

piękna i seksowna. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA  2 8 5 

Przecież dawno ci już mówiono, że życie to śmiertelna 

pułapka, myślała ponuro. 

Bez przesady, zaprotestowała natychmiast. Choćby w tej 

chwili było wiele spraw, dla których warto żyć. A najważ­

niejszą z nich był mężczyzna siedzący na górze. 

Pocieszona tą myślą, już w zupełnie dobrym nastroju, 

zabrała się do obierania ziemniaków. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Gina przeniosła spojrzenie z nadtopionych i powygi­

nanych świec, które trzymała w ręku, na nakryty już stół. 

Mrużąc oczy, wyobraziła sobie, jak fantastycznie wyglą­

dałby Nick w migoczącym świetle. 

Z żalem pomyślała, że spotkała go w niewłaściwym 

momencie życia. Niedługo wróci do Illinois, a Nick zo­

stanie w Massachusetts. Choćby dlatego ta znajomość nie 

ma szans na przetrwanie. Zresztą nawet gdyby tu została, 

nie jest pewne, czy Nick chciałby utrzymywać z nią kon­

takt, Pamiętała jego obojętną uwagę o bostonskich uczel­

niach. Boston jest bliżej niż Chicago, jednak to ciągle 

zbyt daleko, by kontynuować romans. 

Mimo wszystkich wahań i rozterek, nie chciała do­

puścić myśli, że znajomość z Nickiem może się zakoń­

czyć porażką. Bezustannie marzyła o nim, pragnęła 

znaleźć się w jego objęciach, czuć smak jego ust i ciężar 

jego ciała. 

Starała się opanować te pragnienia. Jej pożądanie gra­

niczyło już niemal z uzależnieniem, a nie zauważyła, że­

by Nick czuł do niej to samo. Gdyby chciał się z nią 

kochać, dałby jej to przecież do zrozumienia. A tymcza­

sem zaledwie pocałował ją kilka razy. 

Z westchnieniem odniosła świece do spiżarni. Lepiej 

zrezygnować, z przyćmionego światła, skoro on i tak pra­

wie jej nie dostrzega. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

287 

Sprawdziła, czy na stole niczego nie brakuje, podeszła 

do schodów i zawołała Nicka. 

Pewnie siedzi zamknięty w gabinecie, pomyślała, kie­

dy nie odpowiedział. Weszła na górę i widząc, że drzwi 

są otwarte, zajrzała do pokoju. 

Mały telewizor na biurku był włączony. Nick, bez re­

szty pochłonięty filmem, nawet jej nie zauważył. 

Zdumiona weszła do środka próbując zrozumieć, co 

właściwie dzieje się na ekranie. To chyba jakiś horror, 

a przynajmniej tak wygląda... 

Westchnęła ze zgrozą, gdy uświadomiła sobie, na co 

patrzy. Czyjeś ręce wyjmowały serce z piersi dziecka. 

Przełknęła nerwowo ślinę, czując, że zbiera się jej na 

mdłości. 

Słysząc jej zduszony okrzyk, Nick spojrzał przez ra­

mię i natychmiast wyłączył telewizor. 

- Już jest kolacja? - spytał. 

- Kolacja? - powtórzyła, zupełnie jakby mówił 

w nieznanym języku. - Jak możesz myśleć o jedzeniu 

po tym... - Machnęła ręką w stronę czarnego już ekranu. 

Cholera! Nie zauważył jej. I co teraz? - zastanawiał 

się nerwowo. Mógłby skłamać, oczywiście gdyby przy­

szło mu do głowy w miarę prawdopodobne wyjaśnienie. 

Może też powiedzieć prawdę, ryzykując, że zniszczy coś, 

co było chyba najpiękniejsze w całym jego życiu. 

Spojrzał uważnie na jej pobladłą twarz i podjął de­

cyzję. Nie mógł jej dłużej oszukiwać. Nie teraz, gdy wie, 

jak bardzo ją kocha. Przeraziła go ta niespodziewana 

myśl. Musiał chyba zgłupieć! Przecież zdawał sobie spra­

wę, jakie problemy mogą z tego wyniknąć. Zresztą skąd 

wziąć czas na stały związek, skoro ma już tak wymaga­

jącą partnerkę, jaką jest chirurgia? 

background image

288 

JUDITH McWILLIAMS 

Czy aby na pewno nadal ją ma? Z rozpaczą spojrzał 

na gipsowy opatrunek. Możliwe przecież, że nigdy już 

nie odzyska sprawności niezbędnej w tym zawodzie. Co 

mu wtedy pozostanie? Nic... Zupełnie nic, na czym choć­

by trochę mu zależało. Poczuł nagle przeraźliwy, otępia­

jący ból. 

- Nick? 

Odsunął na bok nieoczekiwane odkrycie i obawy do­

tyczące przyszłości. Nie czas teraz na rozmyślanie o tym. 

Musi odpowiedzieć Ginie. Być może wyznanie prawdy 

zmieni ich stosunki, ale tym problemem również zajmie 

się później. Jeśli lista spraw do załatwienia będzie rosła 

w takim tempie, pomyślał drwiąco, na ich rozwiązanie 

trzeba będzie wielu lat. 

- Nie oglądałem filmu fabularnego - powiedział. -

To demonstracja nowej techniki, którą stosują w Szwaj­

carii. 

- Techniki? - zapytała. 

— Metody przeprowadzania operacji przeszczepu ser­

ca. Daje bardzo dobre rezultaty. 

- Dobre rezultaty? - powtórzyła. - Interesują cię 

operacje chirurgiczne? - Próbowała zrozumieć, co wła­

ściwie usłyszała. 

- W pewnym sensie. - Wziął głęboki oddech 

i jednym tchem wyrzucił z siebie: - Jestem kardiochi­

rurgiem. 

- Chirurgiem? - Zmarszczyła brwi. - Ale przecież... 

Mówiłeś, że jesteś technikiem. 

- I rzeczywiście jestem. Jako narzędzie prący wybra­

łem skalpel. 

Gina przygryzła wargę, próbując dopasować nową in­

formację do swojej dotychczasowej wiedzy o Nicku. Bez 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 289 

trudu wyobraziła go sobie jako lekarza. Był bardzo in­

teligentny, a spokój, który z niego emanował, z pewno­

ścią działał kojąco na pacjentów. 

Tylko dlaczego ją okłamał? Nie były to co prawda 

bezpośrednie kłamstwa, jednak musiał zdawać sobie spra­

wę, że na podstawie tego, co mówił, weźmie go za ro­

botnika z fabryki. Z pewnością oczekiwał, że wyciągnie 

właśnie takie wnioski. Może zorientował się, jak bardzo 

jej się podoba i w ten sposób chciał ją do siebie znie­

chęcić? Nie, to przecież nie ma sensu. Gdyby się obawiał, 

że stanie się zbyt natrętna, nie zaprosiłby jej do swojego 

domu i nie zaproponował pracy. Musiała się dowiedzieć, 

o co tu chodzi. 

- Czemu od razu nie powiedziałeś mi prawdy? 

- Bo kobiety z reguły traktują mnie inaczej, gdy tylko 

się dowiedzą, co robię. 

Przez dłuższą chwilę patrzyła na niego uważnie. 

- To znaczy jak? 

Poruszył się niespokojnie. Bał się, że weźmie go za 

megalomana. 

- Niektóre sądzą, że świetnie nadaję się na męża i za­

pewnię im luksusowe życie. Nie muszą nawet wiedzieć 

o majątku, który zostawił mi dziadek - dodał. Zdecydo­

wał, że tym razem niczego już przed nią nie zatai. 

Gina milczała, więc mówił dalej: 

- Te zaś, które nie chcą związać się węzłem małżeń­

skim z moim rachunkiem bankowym, zasypują mnie in­

formacjami o swoim zdrowiu, sądząc, że na miejscu po­

stawię diagnozę. 

Duma kazała jej bezzwłocznie odeprzeć wszelkie po­

dejrzenia. 

- Z mojej strony nie grozi ci żadne niebezpieczeń-

background image

290 JUDITH McWILLIAMS 

stwo. Do płacenia rachunków nie potrzebuję mężczyzny 

i jestem całkiem zdrowa. 

Zamyśliła się. Właściwie nie czuła się urażona, że 

w pierwszej chwili przedstawił się jako technik. Teraz, 

gdy ją lepiej poznał, postanowił wyjawić prawdę, a prze­

cież wcale nie musiał tego robić. Gdyby zamierzał do 

końca utrzymać to w tajemnicy, nigdy nie odkryłaby, kim 

jest z zawodu. Może to będzie jakiś krok w ich wzaje­

mnych stosunkach, pomyślała z nadzieją. 

Nick był zaskoczony. To, co powiedziała Gina, po­

winno mu dodać otuchy, a tymczasem czuł, że ogarnia 

go złość. Nie chciał być niepotrzebny. Miał nadzieję, że 

Gina... Właściwie co? Że rzuci mu się w ramiona i wy­

zna dozgonną miłość? 

Tak, przyznał. Właśnie tego chciał. Przysporzyłoby to 

im obojgu problemów, trzeba byłoby szukać kompromi­

sów, a mimo to pragnął, by powiedziała, że go kocha. 

Chociaż jeśli nawet jeszcze nie czuje do niego miłości, 

nie znaczy to przecież, że nie pokocha go później. Wi­

dział, jak reaguje na niego fizycznie. Gdyby ją trochę 

zachęcił... 

- Wiem, że nie interesują cię moje pieniądze - ode­

zwał się wreszcie. 

- To niezupełnie prawda - powiedziała. - Teraz, gdy 

już wiem, że nie jesteś całkiem spłukany, mogę cię po­

informować, że będziesz musiał wydać około pięciuset 

dolarów, aby uniknąć chronicznej niestrawności. 

- O czym ty mówisz? 

- O niestrawności, jakiej dostaniesz po zjedzeniu 

przypalonych słodkich bułeczek. W tym antycznym urzą­

dzeniu, które eufemistycznie nazywasz kuchenką, jest ze­

psuty termostat. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 291 

- Rzadko gotuję - tłumaczył się Nick. 

- Za to ja często. 

- Zrozumiałem. Potrzebna nowa kuchenka. Czy coś 

jeszcze? 

Przez moment rozważała, czy nie skorzystać z okazji 

i nie poprosić o kilka puszek farby, którą można by po­

kryć wstrętny kolor ścian w salonie. Uznała jednak, że 

Nick mógłby pomyśleć, że zamierza się tu zadomowić, 

skoro zabiera się do remontu, i z pewnością by się wy­

straszył. Nie chciała, by zaliczył ją do którejś z dwóch 

wymienionych przez niego kategorii kobiet. 

- Kuchenka wystarczy. No właśnie, przyszłam po cie­

bie, bo kolacja jest już gotowa. 

- Świetnie. Umieram z głodu. 

- Gdzie pracujesz? - spytała, gdy wreszcie usiedli do 

stołu. 

- W Bostonie. 

To właśnie w Bostonie jest uczelnia, gdzie - jak 

twierdził - mają taki dobry wydział pedagogiczny. Tylko 

co z tego wynika? Czy chwalił się po prostu, że w jego 

mieście są dobre szkoły? Czy może... chciał się z nią 

nadał widywać? 

Ukradkiem spojrzała na niego. Zatrzymała wzrok na 

jego ustach i poczuła ogarniające ją pożądanie. Dlaczego 

jedno spojrzenie wystarcza, żeby mnie tak podniecić? -

zastanawiała się. 

To prawda, Nick jest bardzo przystojny, myślała, szu­

kając odpowiedzi na dręczące ją pytanie, ale znała wielu 

przystojniejszych mężczyzn, którzy w ogóle na nią nie 

działali. Na pewno robiła na niej wielkie wrażenie jego 

błyskotliwa inteligencja i dążenie do poszerzania wiedzy. 

Ciekawe, czy te szerokie zainteresowania obejmują też 

background image

292 

JUDITH McWILLIAMS 

sprawy seksu? Na myśl o tym, jakim może być kochan­

kiem, poczuła, jak twarz jej płonie. Czym prędzej sięg­

nęła po szklankę z wodą. 

- Całkiem niezłe - powiedział Nick, biorąc następną 

bułeczkę. 

- Dziękuję. Czytałam gdzieś, że węgieł dobrze działa 

na przewód pokarmowy. 

- Może w takim razie nie należy wyrzucać starej ku­

chenki? 

- Pozwól, że uściślę; nie cała szufla, ale odrobina wę­

gla ma dobre działanie. 

— We wszystkim musi tkwić jakiś haczyk, co? - roze­

śmiał się. 

A jakie pułapki kryje w sobie Nick? - zamyśliła się. 

I natychmiast przyszła jej do głowy odpowiedź. Mógł 

złamać jej serce i nawet nie zdawać sobie z tego spra­

wy... A wszystko dlatego, że bezgranicznie go pokocha­

ła. To niespodziewane odkrycie podziałało na nią jak lo­

dowaty prysznic. 

Jak mogła zrobić coś tak niewiarygodnie głupiego, że­

by zakochać się w mężczyźnie z taką pogardą wyraża­

jącym się o uganiających się za nim kobietach? Kiedy 

to się stało? Czy możliwe, że pożądanie i sympatia tak 

po prostu zmieniły się w miłość? Nie potrafiła sobie od­

powiedzieć... Wiedziała tylko, że wpadła w niezłe tara­

paty. 

- Dobrze się czujesz? - Nick przyglądał się jej po­

dejrzliwie. - Może coś cię boli? 

Tylko mój zdrowy rozsądek, pomyślała ponuro. 

- Nigdy nie choruję. - Zmusiła się do niedbałego 

uśmiechu. 

- Poczekaj, aż zaczniesz uczyć -ostrzegł.— Żona 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 293 

jednego z moich kolegów kilka lat temu zaczęła praco­

wać w przedszkolu i w ciągu pierwszego roku łapała 

każdą bakterię, jaka tylko pojawiła się w powietrzu. Cho­

ciaż trzeba przyznać, że po jakimś czasie na szczęście 

nabrała odporności. 

- Ryzyko zawodowe. - Z wdzięcznością podjęła te­

mat, zastanawiając się jednocześnie, jak długo będzie mó­

wić o pracy wyłącznie teoretycznie. Jeśli matka nie ustą­

pi, mogą upłynąć lata, nim uda się jej skończyć studia. 

Niestety, znała swoją matkę. Wiedziała, że ta kobieta za 

nic się nie podda, choćby dlatego, że córce tak bardzo 

na tym zależało. 

Zbierało się jej na płacz. Tylko ojciec ją kochał. Ni­

gdy nie brakowało mu czasu, żeby wysłuchać jej dzie­

cięcych opowiadań i entuzjastycznych projektów. Patrząc 

wstecz, uświadomiła sobie, że matka zawsze pragnęła być 

w centrum uwagi. Nie potrafiła ustąpić miejsca nawet 

własnemu dziecku. 

Podskoczyła nerwowo, gdy Nick przykrył dłonią jej 

zaciśniętą pięść. Ciepło jego palców przepłynęło przez 

skórę i wyparło ponure myśli. 

- Co cię tak smuci? - spytał. 

- Myślałam o ojcu. 

- Opowiedz mi o nim. — Cofnął rękę i natychmiast 

poczuła nieprzyjemny chłód. 

- Był wspaniałym człowiekiem - mruknęła. Wolała 

nie mówić o ojcu, bo niechybnie prowadziłoby to do mat­

ki, a o niej za żadne skarby nie chciała rozmawiać z Ni­

ckiem. Pomyślałby, że musi jej czegoś brakować, skoro 

nawet własna matka jej nie kocha. 

Nick poczuł się zawiedziony. Dlaczego Gina nie chce 

podzielić się z nim swoimi myślami? Tak bardzo pragnął 

background image

294 

JUDITH McWILLIAMS 

ją objąć i zapewnić, że nie jest sama, że ją kocha... Jed­

nak na razie nie dostrzegł nic, co wskazywałoby, że chcia­

łaby wysłuchać takich deklaracji. Wręcz przeciwnie... 

Ciągle opowiadała o powrocie do Illinois, zupełnie jakby 

w ogóle nie rozważała możliwości robienia dyplomu 

w Bostonie. Prawdopodobnie jest jej zupełnie obojętny. 

Nawet nie zezłościła się, że ją okłamał, podając się za 

kogoś innego. Co prawda, całkiem możliwe, że chirur­

giem także już nie jest.. 

- Boli cię ręka? - Zadrżała, widząc, jak ból ściąga 

mu twarz. 

- Nie - odparł krótko. 

- Kiedy zdejmą ci gips? - nie ustępowała. 

- Za kilka tygodni. Zrobią prześwietlenie i Sam ustali 

rehabilitację. 

- Sam? 

- Ortopeda, który drutował kość. 

Drutował? - zdumiała się. A więc nie było to proste 

złamanie. 

- W jaki sposób ją złamałeś? 

- Właściwie wcale jej nie złamałem. 

Skóra jej ścierpła. Czy to znaczy, że cierpi na jakąś 

chorobę? 

- Więc jak to się stało? - Ze zdenerwowania pod­

niosła głos. 

- Pocisk roztrzaskał kość. 

- Pocisk? - Patrzyła na niego przerażona. - Gdzie to 

się wydarzyło? 

- W szpitalnej izbie przyjęć. Poszedłem zbadać ofiarę 

wypadku. - Machinalnie przeczesał włosy palcami, 

wspominając przerażające wydarzenie. - Przy wejściu są 

wykrywacze metalu, które mają zabezpieczyć szpital 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 295 

przed wnoszeniem broni. Jednak tego wieczoru strażnik 

wyłączył detektory, bo bez przerwy włączały się bez po­

wodu, robiąc potworny hałas. Kiedy więc jakieś dzieciaki 

przyprowadziły kumpla, który przedawkował, nie wykry­

to, że chłopak miał przy sobie dziewięciomilimetrowy 

automat. 

- Dobry Boże! - krzyknęła przerażona. 

- Kiedy podeszła pielęgniarka, dzieciak myślał, że 

chce go zaatakować, i strzelił. Byłem wtedy przy innym 

pacjencie, tuż za przepierzeniem. 

- I chciałeś mu odebrać broń. - Bez trudu wyobraziła 

sobie rozwój wypadków. 

- Nie miałem wyboru. Pielęgniarka leżała na podło­

dze w kałuży krwi. Trzeba było natychmiast się nią zająć. 

Kto wie, do kogo jeszcze chłopak pod wpływem narko­

tyków próbowałby strzelać. Nie zdawał sobie sprawy z te­

go, co robi. - Nick uśmiechnął się smutno. - Nie był 

też dobrym strzelcem. Wrzeszczał, że odstrzeli mi łeb, 

a trafił zaledwie w rękę. 

- Mam nadzieję, że tego strażnika wtrącono do ja­

kiegoś czarnego, głębokiego lochu i dla pewności zabito 

starannie wyjście!— warknęła. - Pomyśleć, że postrze­

lono pielęgniarkę, bo jemu nie chciało się latać do fał­

szywych alarmów! Czy ona z tego wyszła? 

- W końcu tak. Przysięga tylko, że więcej nie będzie 

pracować w izbie przyjęć. 

- Trudno się dziwić. - Ciarki jej przeszły po plecach. 

- Nigdy bym nie pomyślała, że w szpitalu może być tak 

niebezpiecznie. 

- Bo wcale nie jest. Jednak mogę już nie odzyskać 

sprawności koniecznej do przeprowadzania operacji - za­

kończył dobitnie. Chciał, by na pewno zrozumiała, że 

background image

296 

JUDITH McWILLIAMS 

być może jego kariera wybitnego chirurga już się skoń­

czyła. - Kość zrasta się prawidłowo, ale dopiero podczas 

fizykoterapii będzie można określić, jak bardzo pocisk 

uszkodził nerwy i mięśnie. 

- Czekanie na werdykt musi być dla ciebie piekłem 

- powiedziała. 

- Nie jest już tak strasznie, od kiedy ty tu zamiesz­

kałaś - wyznał szczerze; - Miałaś rację, że nie mam żad­

nego hobby, które pomogłoby odciągnąć uwagę od zmar­

twień. Zawsze pochłaniała mnie tylko praca. 

Ucieszyło ją to wyznanie. 

- Ciągle jednak nie znaleźliśmy nic, co mogłoby cię 

zainteresować - przypomniała, próbując skierować roz­

mowę na przyjemniejsze tory. 

- W gazecie nie ma żadnych propozycji na dzisiejszy 

wieczór? - spytał, z wdzięcznością przyjmując zmianę 

tematu. 

- Tylko próba chóru w kościele metodystów. Szukają 

nowych członków. - Spojrzała na niego pytająco. 

- Mnie by nie wzięli— odparł stanowczo. -Nawet 

za cenę życia nie potrafiłbym czysto zaśpiewać. 

- Im nie wolno narzekać. 

- Niby dlaczego? - zaciekawił się. 

- Czyż w Biblii nie napisano, abyśmy wznosili 

radosne śpiewy do Pana? O fałszowaniu nie ma tam 

mowy. 

- Nie wiem, jak znoszą to ci na wysokościach. Ja 

w każdym razie nie chciałbym, żeby ludzi wokół mnie 

skręcało z zakłopotania - powiedział. - A co proponują 

na jutro? 

- Pchli targ w Vinton. Mógłbyś zostać kolekcjo­

nerem. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA  2 9 7 

Przyglądał się jej radosnej twarzy. Jedynym okazem, 

jaki go interesował, była ona sama. Chętnie wziąłby ją 

sobie na własność, zanim ktoś inny sprzątnie mu ją sprzed 

nosa. Z drugiej strony, choć nie miał najmniejszej ochoty 

na grzebanie w cudzych śmieciach, z przyjemnością spę­

dzi z nią dzień na targu w Vinton. 

- Niech będzie - zgodził się. - Może być pchli targ. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

- Może powinnaś zatrudnić prawnika? Pogoniłby 

tych cwaniaków. - Spytał Nick, kiedy następnego ranka 

Gina wróciła do kuchni po codziennej rozmowie z to­

warzystwem ubezpieczeniowym. 

- Prawnik będzie kosztował więcej, niż wart jest ten 

samochód. Zresztą do przyszłego miesiąca nie muszę ni­

gdzie jechać. 

- - Po co w takim razie ciągle do nich dzwonisz? -

Naprawdę chciał się tego dowiedzieć. Sprawiała wrażenie 

całkiem szczęśliwej, ale gdyby tak istotnie było, chyba 

nie poganiałyby bez przerwy urzędników. 

- Dla zasady - mruknęła. Nie mogła przecież zdra­

dzić, jak jej z nim dobrze, ani tym bardziej, jak się cieszy, 

że jeszcze kilka tygodni będzie musiała spędzić w jego 

domu. Chyba po raz pierwszy w życiu sprawa nauczania 

zeszła na dalszy plan. Znacznie ważniejsze było to, co 

czuła do Nicka. 

Chętnie wziąłby na siebie opłacenie adwokata, ale po­

dejrzewał, że zdenerwowałby ją taką propozycją. Nie 

chciał przysparzać jej zmartwień. Pragnął się z nią ko­

chać, przycisnąć usta do jej warg, poczuć jej smak. Jego 

pożądanie zaczynało przeradzać się w obsesję. 

Będę się z nią kochał, obiecał sobie w duchu. Ale je­

szcze nie teraz. Nie mógł jej ponaglać. Gina nie była 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

299 

dziewczyną na krótki romans. Pragnął ją mieć na zawsze. 

Chciał przez resztę życia każdego ranka siadać z nią do 

stołu, każdej nocy kłaść się z nią spać. Marzył, że się 

z nią ożeni, ale jeśli chciał, aby zgodziła się zostać jego 

żoną, musiał spokojnie czekać. Pierwszym ruchem w tej 

grze na zwłokę było przekonanie jej, że Boston równie 

dobrze jak Chicago nadaje się do ukończenia studiów. 

Kiedy już się z tym zgodzi, będzie mógł zrobić następny 

krok. Na razie jednak musi zachowywać się jak zwykły 

przyjaciel. 

- Muszę cię przestrzec - powiedział. - Taka po­

goń za zasadami może niebezpiecznie podwyższyć ciś­

nienie. 

- Znalazł się! Jestem pewna, że twój brak zaintere­

sowań znacznie bardziej zagraża ciśnieniu niż moje wa­

lenie głową w biurokratyczny mur. No, powinniśmy już 

wychodzić. Pchli targ zaczyna się o pierwszej. 

- Trzeba będzie trochę poszperać i zorientować się, 

co chciałbyś kolekcjonować - mówiła, gdy wsiedli do 

samochodu. - Podobno ma tam być sto pięćdziesiąt sta­

nowisk, więc możliwości jest sporo. 

W takim razie obejrzenie ich zajmie nam prawie całe 

popołudnie, ucieszył się. Przyjemniej będzie spędzić czas 

na targu w towarzystwie Giny niż martwić się, siedząc 

w domu. 

Ku zaskoczeniu Giny, pchli targ zachwycił ją bardziej 

niż Nicka. 

- Spójrz tylko! - ucieszyła się, kiedy już weszli do 

środka. 

Nick niepewnie rozejrzał się po zatłoczonej hali. 

- Na co? 

- Używane książki! - Wskazała rząd stołów, na któ-

background image

300 

JUDITH McWILLIAMS 

rych piętrzyły się stosy kieszonkowych wydań. - Zo­

baczmy, co mają. - Ruszyła w kierunku straganów. 

- Nie jesteś na coś uczulona? - spytał zaniepokojony, 

patrząc, z jakim zapałem przystąpiła do przeglądania za­

kurzonych tomów. 

- Nie - odparła półgębkiem, wyciągając ze stosu „Ta­

jemniczą historię w Styles" Agaty Christie. - Dlaczego? 

- Bo większość tych książek wyraźnie cuchnie piw­

niczną stęchlizną. 

- Więc je omijaj. Jest tu wiele innych. - Zachichotała 

radośnie, gdy trafiła na kolejny kryminał Agaty Christie, 

którego nie znała. 

Nick ledwie spojrzał na książki. Jego uwagę bez reszty 

pochłaniała skupiona i zachwycona twarz Giny. 

Po godzinie, gdy wypełniła książkami wielkie karto­

nowe pudło, uznała wreszcie, że ma dość. 

- Nic nie znalazłeś? - Nagle przypomniała sobie, że 

to Nick miał zostać kolekcjonerem. 

- Owszem. Książkę Umberta Eco. Tego jeszcze nie 

czytałem. 

Popatrzyła na cienki tomik, który trzymał w ręku. 

- To wszystko, co udało ci się znaleźć? 

- Nie, ale tylko to chciałem kupić - poprawił ją. — 

Może zanim pójdziemy dalej, zaniosę twoje książki do 

samochodu? 

Niepewnie popatrzyła na gips na jego ręku. 

Właściciel stoiska dostrzegł jej spojrzenie i posępną 

minę Nicka. 

- Przeniesienie książek do auta jest wliczone w cenę 

- powiedział szybko. - Ryan! - ryknął i od stoiska 

z przekąskami oderwał się dobrze zbudowany nastolatek. 

- Zanieś to pudło do samochodu. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 301 

- Jasne, tato! - Ryan wepchnął do ust resztkę pączka, 

chwycił pudło, jakby nic nie ważyło, i poszedł w kie­

runku wyjścia, 

- Otworzę mu samochód - powiedział Nick, ruszając 

za chłopcem. 

- Popatrzę tymczasem na tamte stragany - zawołała 

za nim Gina. 

Pożegnała uśmiechem miłego sprzedawcę i poszła 

w głąb hali. Chwilę później jej uwagę przyciągnęło stoi­

sko z włóczkami i owczym runem z miejscowej farmy. 

Z zachwytem przyglądała się kobiecie, która przędła 

włóczkę z gręplowanej wełny. 

- Czemu po prostu nie pójdzie do sklepu i nie kupi 

gotowej przędzy? - odezwał się Nick za jej plecami. 

- Tak jest znacznie... - Gina machnęła ręką, szukając 

właściwego określenia. 

- Więcej pracy? - podsunął Nick. 

- Naturalniej - poprawiła, ruszając dalej. - Och, jakie 

śliczne. - Zatrzymała się przed wystawą domków dla 

lalek.. 

- Wytworne zabawki - zauważył Nick. 

Pochyliła się niżej i aż zachłysnęła ze zdumienia, wi­

dząc cenę miniaturowej porcelanowej zastawy. 

- To nie zabawki - zaprotestowała. - Te naczynka 

kosztują czterysta sześćdziesiąt dwa dolary. 

- To ręcznie malowana kopia wersalskiej zastawy 

Marii Antoniny - wyjaśnił mężczyzna za ladą. - Minia-

turzyści starają się wiernie trzymać realiów. Proszę spoj­

rzeć na ten dom. - Wskazał wiktoriańską rezydencję. 

Niech pani włączy światło. 

Gina delikatnie dotknęła przycisku i w całym domu 

rozbłysło oświetlenie. 

background image

302 

JUDITH McWILLIAMS 

- Jak pięknie! - krzyknęła zachwycona. 

- To jeszcze nie wszystko. Niech pani poruszy kra­

nami w kuchni. 

Dotknęła kurka i z kranu pociekła woda. 

- Jak to jest zrobione? - zaciekawiła się, przyglądając 

się miniaturowej rezydencji. 

- Światło i obieg wody zasilane są bateriami. 

Patrząc, ile przyjemności sprawia jej ta zabawa, Nick 

gotów był zająć się konstruowaniem domków dla lalek. 

Na razie robiliby to razem, a kiedyś - jeśli wszystko po­

toczy się po jego myśli - mogłyby się tym bawić ich 

dzieci: mała dziewczynka o jedwabistych włosach Giny 

albo chłopiec o jej jasnych oczach. Podniósł wizytówkę 

sprzedawcy i wsunął ją do kieszeni. 

Najpierw jednak trzeba znaleźć sposób, jak zatrzymać 

Ginę tak długo, żeby przekonać ją do małżeństwa. No 

właśnie. 

Nigdy jeszcze nie przyszło mu do głowy, żeby za­

proponować kobiecie małżeństwo. Zawsze uważał, że żo­

na odciągałaby go od szpitala. Jednak Gina była zupeł­

nie inna. Zrozumiałaby, że czasami musi stawiać pracę 

na pierwszym miejscu. Nie potrzebowała mężczyzny, by 

realizować się w życiu, miała wiele własnych zaintere­

sowań. 

Jest naprawdę wyjątkowa, myślał, patrząc z rozczu­

leniem, jak uśmiecha się, oglądając maciupkiego kotka 

w miniaturowej kuchni. Kochał ją i teraz już wiedział, 

że z wielką radością ograniczy zawodowe zajęcia, by 

móc spędzać z nią jak najwięcej czasu. 

Ale czy Gina myślała podobnie? Miał wrażenie, że 

go lubi, chętnie z nim przebywa, z przyjemnością przyj­

muje jego pocałunki, jednak nie dostrzegł żadnego syg-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

303 

nału, że darzy go czymś więcej niż ciepłym przyjaciel­

skim uczuciem, 

- Prawda, jakie to zachwycające? - Odwróciła się do 

niego. 

- Zachwycające - powtórzył, patrząc w jej błyszczą­

ce oczy. 

- Może mógłbyś... - przerwała, gdy przypomniała 

sobie o jego złamanej ręce. - Przepraszam. Jestem bez­

myślna - mruknęła. 

- Teraz faktycznie nie mogę tego robić - powstrzy­

mał ją. - Ale za kilka tygodni zdejmą mi gips i kto wie... 

Mówi o przyszłości, zupełnie jakby mnie to również 

dotyczyło, ucieszyła się Gina. 

- Chcesz się gdzieś zatrzymać na kolację? - spytał, 

gdy trzy godziny później wyjeżdżali z parkingu. 

Przez chwilę rozważała, czy zwolnienie z przygoto­

wania posiłku warte jest poświęcenia wieczornego sam 

na sam z Nickiem. 

- Już rozmroziłam mięso - powiedziała w końcu. -

Przygotowanie potrwa zaledwie chwilę. 

- W porządku. - Ruszył w kierunku domu, czując, 

jak powoli ogarnia go przyjemne uczucie radosnego ocze­

kiwania. 

Kiedy wjeżdżał na podjazd, ze zdziwieniem spostrzegł 

jakiś obcy samochód. 

- Wygląda na to, że masz towarzystwo - zauważyła 

Gina. 

- Możliwe - mruknął, rozglądając się wokół. - Zo­

stań tutaj - polecił, wysiadając z pikapu. 

Wygramoliła się ż szoferki i pobiegła za nim. 

- To nie może być ktoś, kto przybył w złych zamia­

rach - mówiła, próbując dodać otuchy zarówno Nickowi, 

background image

304 JUDITH McWILLIAMS 

jak i sobie. - Nie zostawiłby samochodu na podjeździe, 

gdzie każdy może go zobaczyć. 

Spojrzał na nią z irytacją. 

- Przynajmniej trzymaj się z tyłu, póki nie sprawdzi­

my, z kim mamy do czynienia. 

Przekręcił klucz i szeroko otworzył drzwi. Przez 

chwilę stał nieruchomo w progu, ale hol był pusty. Rzucił 

okiem na Ginę. Wzruszyła ramionami, dając do zrozu­

mienia, że nie ma pojęcia, gdzie zniknął właściciel auta. 

Gestem nakazał jej zostać na miejscu i ostrożnie po­

szedł dalej. Cała w nerwach patrzyła, jak zbliża się do 

drzwi salonu. Właściwie nie podejrzewała, że ktoś wszedł 

do środka, ale skoro przed domem stał samochód i... 

- Najwyższa pora, żeby ktoś się wreszcie zjawił. 

Poirytowany kobiecy głos napełnił Ginę przerażeniem. 

Zamknęła oczy i konwulsyjnie przełknęła ślinę. To nie­

możliwe! Nie mogła tu przyjechać! Celowo nie podała 

jej adresu. 

- Gina? - Z salonu dobiegł ją głos Nicka. 

Z trudem przemierzyła hol. Nogi jej się trzęsły. Niemal 

czuła, jak krew odpływa jej z twarzy. 

- Gina, kochanie! Nawet się ze mną nie przywitasz 

po tym, co musiałam przejść, żeby cię odnaleźć? 

Matka leżała na sofie z ręką na czole. Gina rozpo­

znawała tę pozycję jako sztandarową rolę „dzielnej, chorej 

kobiety, którą zmuszono do wysiłku ponad jej siły". 

- Jak się tu dostałaś? - spytała słabym głosem. 

Nick przyglądał się Ginie, wyraźnie zaintrygowany jej 

reakcją. Widok kobiety, kimkolwiek nieznajoma była, 

z pewnością jej nie uszczęśliwił. Prawdę mówiąc, wy­

glądała, jakby zobaczyła ducha. Co tu się dzieje? - za­

stanawiał się. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 305 

Przeniósł wzrok na drobną sylwetkę nieznajomej. Nie 

sprawiała wrażenia, że mogłaby komuś zagrozić, a jed­

nak Gina najwyraźniej dostrzegała w niej jakieś niebez­

pieczeństwo. 

- Musiałam lecieć samolotem, a to takie wyczerpu­

jące. - Głos kobiety stał się odrobinę ostrzejszy. - A po­

tem ta jazda samochodem! Dzięki Bogu, że nie będę mu­

siała prowadzić w drodze powrotnej. 

- Dlaczego? - spytała Gina wolno. - Ktoś po ciebie 

przyjedzie? 

Nieznajoma zaśmiała, się sztucznie. 

- Nie drażnij się ze mną, kochanie. Tym razem ty 

będziesz prowadzić. Zachowałaś się bardzo niegrzecznie, 

nie podając mi swojego adresu. Na szczęście dostałam 

go od pana Mowbry'ego, 

- Nigdzie z tobą nie pojadę - oświadczyła stanowczo 

Gina. Nie śmiała spojrzeć na Nicka. Łatwo mogła sobie 

wyobrazić, co o niej myślał. Okrutna, zimna... Coż, mat­

ka rozgrywała to bezbłędnie. 

- Ależ moja droga! Oczywiście, że pojedziesz. - He­

len najwyraźniej była tego zupełnie pewna. - Jesteś mi 

potrzebna. — Spojrzała na Nicka z omdlewającym uśmie­

chem. - Jestem bardzo chora. Wie pan, serce... Naprawdę 

bardzo jej potrzebuję. 

- Nigdzie z tobą nie pojadę. - Tyle wysiłku koszto­

wało ją, by nie wybuchnąć płaczem, że twarz zupełnie 

jej zesztywniała. Czy kiedykolwiek zdoła wytłumaczyć 

Nickowi, że nie jest bez serca? 

- Jak możesz być taka nieczuła! - Jak na zawołanie 

w oczach matki pokazały się łzy. - Już niedługo zostanę 

na tym świecie. Potem będziesz robić, co zechcesz. Och... 

- Przycisnęła dłoń do piersi. - Czuję się tak... 

background image

306 JUDITH McWILLIAMS 

Nick oderwał spojrzenie od stężałych rysów Giny. 

Przez chwilę walczył z pragnieniem, żeby porwać ją 

w ramiona, najpierw jednak musiał się dowiedzieć, o co 

tu chodzi. Gina z pewnością była najbardziej czułą osobą, 

jaką znał. Nawet zawód, który wybrała, polegał na nie­

sieniu pomocy dzieciom. Ani przez moment nie wierzył, 

że porzuciłaby kogoś w potrzebie. 

- Gina! - powiedział ostro, licząc na to, że podnie­

sionym głosem zdoła wyrwać ją ze stanu otępienia. - Idź 

na górę i przynieś z gabinetu mój stetoskop. Leży w gór­

nej szufladzie, po prawej stronie biurka. Tylko może naj­

pierw mnie przedstaw. 

- Och, jestem Helen Tessereck, matka Giny - ode­

zwała się kobieta. - Nie dziwię się, że nie dostrzegł pan 

podobieństwa. Biedna Gina odziedziczyła urodę po ojcu. 

Też był chudy i wysoki jak tyczka, ale co można za­

akceptować u mężczyzny... - skrzywiła się wymownie. 

Gina wypadła z pokoju. Wiedziała, że nie wyjedzie 

z matką, lecz w tej sytuacji nie mogła dłużej zostać u Ni­

cka. Wszystko przepadło! Ich znajomość... ich dojrze­

wająca przyjaźń... 

Zatrzymała się w drzwiach gabinetu i nabrała głęboko 

powietrza. Trudno, stało się! - próbowała się uspokoić. 

Na szczęście pozostanie jej praca. Oczywiście, gdy od­

zyska już pieniądze ze spadku... Przygarbiła się od nad­

miaru problemów. 

Z trudem opanowała kłębiące się myśli, odszukała 

właściwą szufladę biurka i wróciła na dół. Podała steto­

skop Nickowi, starannie unikając jego wzroku. Nie znio­

słaby jego pogardliwego spojrzenia. 

- Po co to panu? - Helen podejrzliwie patrzyła na 

stetoskop. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 307 

- Próbuję ustalić przyczynę, czemu źle się pani czuje. 

Jak się nazywa pani lekarz? . 

- Doktor Whitney - odpowiedziała Gina. - W toreb­

ce mam jego numer. 

- Nie zgadzam się, żeby pan do niego dzwonił! 

Helen wpadła we wściekłość. -Z Illinois i tak nic nie 

może pomoc... 

- Przefaksuje historię choroby do tutejszego szpitala 

- wyjaśnił Nick. 

- Nie pójdę do żadnego szpitala! Zobaczę się z nim, 

kiedy tylko dotrzemy z Giną do domu. 

- Nigdzie z tobą nie pojadę - powiedziała znów Gi­

na. Miała nadzieję, że za którymś razem znaczenie jej 

słów dotrze wreszcie do matki. 

- Porozmawiamy o tym w motelu. - Helen odtrąciła 

rękę Nicka i podniosła się z sofy. 

- Nigdzie z tobą nie jadę - powtórzyła Gina dobitnie. 

- Ani teraz, ani nigdy. - Nie patrząc na Nicka, wypadła 

z pokoju. 

Stanęła pośrodku kuchni. Jej oczy wypełniły się łzami, 

gdy uświadomiła sobie, co Nick o niej myśli. Mało ją 

interesowało zdanie lekarza matki, adwokata czy pastora, 

ale Nick... Zagryzła wargę, powstrzymując płacz. Po 

tym, co usłyszał, nie będzie chciał mieć z nią nic wspól­

nego. Nawet gdyby próbowała powiedzieć mu prawdę, 

nie jest przecież w stanie niczego udowodnić. Zachowa­

nie matki na pozór wydawało się tak normalne, że nie 

uwierzyłby ani jednemu słowu. 

Ruszyła w stronę swojego pokoju i poczuła, jak coś 

trzeszczy pod nogami. Ze zdumieniem stwierdziła, że stoi 

wśród odłamków szkła. Otarła łzy i rozejrzała się wokół. 

W drzwiach wejściowych brakowało jednej szybki. 

background image

308 

JUDITH McWILLIAMS 

A więc w ten sposób matka dostała się do środka! Jakie 

to dla niej typowe, pomyślała z żalem. 

Sięgnęła po szczotkę i zabrała się do sprzątania. 

- Co ty robisz? - Podskoczyła, gdy głęboki głos Ni­

cka przerwał jej smutne rozmyślania. Szkło, które już 

zmiotła, znów posypało się na podłogę. 

- Zamiatam, Oczywiście zapłacę za nową szybę. 

- Daj spokój. Później poszukam czegoś, żeby to za­

słonić. Wiesz, aż trudno uwierzyć, że ta kobieta jest twoją 

matką. 

- Wszyscy to mówią - mruknęła. - Czy w Vinton 

można zamówić taksówkę? - spytała. Nie chciała prosić 

go o odwiezienie do miasta. 

- Niepotrzebna jej taksówka. Ma samochód. 

- Nie wyjadę z nią! - podniosła z rozpaczą głos. 

Miała przerażające przeczucie, że jeśli zgodzi się wsiąść 

z matką do samochodu, już nigdy nie zdoła się od niej 

uwolnić. 

- A czemu miałabyś z nią jechać? - Nick patrzył na 

nią ze zmarszczonymi brwiami. - Chyba nie wierzysz, 

że naprawdę coś złego dzieje się z jej sercem? 

- Co masz na myśli? - Podniosła na niego niepewne 

spojrzenie. 

- To, że twoja matka jest zwykłą manipulatorką. Wy­

korzystuje swoje rzekomo słabe zdrowie, żeby kontrolo­

wać ludzi. W tym wypadku ciebie. To właśnie od niej 

uciekłaś, prawda? - Teraz już wszystko rozumiał. Czuł 

wielką ulgę, że nie chodzi o mężczyznę, z którym mu­

siałby konkurować. 

- Tak - przyznała z westchnieniem. - Kilka tygodni 

temu jej lekarz oskarżył mnie, że za bardzo ją ograni­

czam. Wtedy dowiedziałam się, że nic jej nie dolega. 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 

309 

Poddał się pragnieniu, żeby jej dotknąć i przyciągnął 

ją do piersi. 

- Dlatego spakowałaś się i opuściłaś dom? 

Roześmiała się przez łzy. W chwili, gdy znalazła się 

w ramionach Nicka, uczucie przygnębienia nie było już 

tak dojmujące. 

- Niezbyt daleko uciekłam, co? 

- Ja uważam, że wybrałaś znakomite miejsce. - Wtu­

lił twarz w jej włosy, wdychając cudownie delikatny, 

kwiatowy zapach. 

- Co ona tam robi? - spytała Gina. 

- Uprzedziłem, że wezwę karetkę, jeśli natychmiast 

nie wyjedzie. 

Gina odchyliła głowę i zajrzała mu w oczy. 

- I naprawdę wyjechała? - szepnęła. 

- Zapowiedziałem też, że gdyby wróciła zadzwonię 

do jej lekarza i o wszystkim mu opowiem. 

Nie mogła uwierzyć, że przejrzał jej matkę. 

- Tak więc twoje problemy z matką wreszcie się 

skończyły - dodał. 

- Tylko jeśli chodzi o jej fizyczną obecność - po­

wiedziała z ociąganiem. - To właśnie ona zakwestio­

nowała zapis w testamencie. Jeśli do stycznia nie zmieni 

zdania, nie będę mogła zapłacić czesnego. 

Patrzył w jej bladą twarz i czuł, jak przepełnia go 

uczucie miłości. Przez ułamek sekundy zamierzał zapro­

ponować jej małżeństwo jako układ wzajemnej pomocy. 

On płaciłby za jej studia, a ona mogłaby... Odetchnął 

głęboko. Nie... Marzył, co prawda, żeby się z nią kochać, 

ale nie mógłby się na to zdobyć, gdyby nie podzielała 

jego uczuć. 

Nigdy nie dowie się, co Gina czuje, jeśli natychmiast 

background image

310 

JUDITH McWILLIAMS 

nie wyzna jej prawdy. Nabrał powietrza, zbierając się na 

odwagę. 

- Wyjdź za mnie i dokończ studia w Bostonie - wy-

rzucił jednym tchem. Skrzywił się, gdy dotarło do niego, 

jak bezceremonialnie to zabrzmiało. 

Czuł, że zesztywniała w jego ramionach, jak gdyby 

nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Trudno się dziwić, 

pomyślał z niechęcią. Chyba niełatwo byłoby znaleźć 

przykład bardziej niezręcznych oświadczyn... 

- Wyjść za ciebie? - spytała z niedowierzaniem. -

Dlaczego? 

- Bo kocham cię do szaleństwa - wypalił. Wstrzymał 

oddech, bojąc się odpowiedzi. Nie wiedział, jak sobie 

poradzi, jeśli Gina go teraz odtrąci. Tylko przy niej po­

trafiłby pogodzić się z porzuceniem chirurgii. Jeśli nie 

przyjmie oświadczyn i odejdzie, jego życie stanie się sza­

re i jałowe. Nawet odzyskanie sprawności w ręce nie 

zdoła go pocieszyć. 

Przygryzł wargę, gdy spostrzegł, że Gina płacze. Za­

cisnął na chwilę powieki, próbując odzyskać panowanie. 

Będzie musiał jakoś ją przekonać, że... co? Ze jej od­

mowa nie załamie go? Tak! - zdecydował w końcu. Nie 

powinna czuć się winna, że go nie kocha. 

- Nie płacz - powiedział cicho. - Nic się nie stało. 

- Ja... nie... - jąkała się. - Nie powiedziałeś tego 

wyłącznie z litości? - Z trudem ubrała w słowa swoje 

obawy. -_-.'-

- Do diabła, skądże znowu! - krzyknął. - Jest wiele 

sposobów, żeby komuś pomóc. Nie trzeba w tym celu 

brać ślubu. Chcę się z tobą ożenić, bo cię kocham. Chcę 

z tobą spędzać każdą noc, każdy dzień... Wracać po pra­

cy do domu, opowiadać ci o wszystkim, co się wydarzyło 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 311 

w szpitalu i słuchać, co wymyślili twoi uczniowie. Chcę 

mieć z tobą dzieci. 

Drżała ze szczęścia. Naprawdę ją kochał! 

- Och, Nick... tak bardzo cię kocham. 

Przycisnął usta do jej warg. Wiedziała, że na to właś­

nie czekała całe życie. Na tego mężczyznę i na tę chwilę. 

background image

EPILOG 

- Tatatata! - wysoki głosik Edwarda zagłuszał stukot 

jego pulchnych kolanek, kiedy chłopczyk pędził na czwo­

rakach przez hol w kierunku drzwi. 

Jego brat biegł tuż za nim, niecierpliwie czekając, kie­

dy wreszcie będzie mógł wyżalić się ojcu. 

- Tato, nauczycielka mówi, że muszę być królem 

w pastorałce, ale nie ma dla mnie wielbłąda, więc ja nie 

chcę - wyrzucił z siebie Max, marszcząc brwi na myśl 

o tak fatalnie zaplanowanym przedstawieniu. 

Nick odstawił teczkę, podniósł z podłogi młodszego 

synka i mocno przytulił Maksa. 

- Przykro mi, chłopie. Kiedy jest się wystarczająco 

dorosłym, żeby chodzić do przedszkola, trzeba się liczyć 

z konsekwencjami. Jedną z nich jest udział w świątecz­

nym przedstawieniu. Bez względu na to, czy są wielbłądy. 

Ponad czarnymi loczkami Edwarda rozejrzał się w po­

szukiwaniu Giny. Poczuł dreszcz pożądania, gdy do­

strzegł ją w wejściu do kuchni. Spragnionym spojrzeniem 

obrzucił jej szczupłą sylwetkę i na chwilę zatrzymał 

wzrok na lekko zaokrąglonym brzuchu. 

- Dobry wieczór, żono! - Za każdym razem, gdy to 

mówił, czuł satysfakcję. Nawet dzisiaj, po dziesięciu la­

tach małżeństwa. Jeśli to w ogóle możliwe, kochał ją je­

szcze bardziej niż w dniu ślubu. - Jak się mają moje 

dziewczyny? 

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 313 

Z uśmiechem poklepała zaokrąglony brzuch. 

- Dzisiaj nasza malutka była bardzo grzeczna. Rano 

w szkole wszystko szło jak z płatka, a po południu po­

szliśmy z chłopcami do biblioteki, 

- Było super! - podchwycił Max. - Ta pani, która 

czytała opowiadanie, przyniosła takie wielkie ptaszysko 

z ostrymi szponami i dziobem. 

- Sowę - przetłumaczyła Gina. 

- Ja! - Edward znienacka wycisnął na policzku Nicka 

mokry pocałunek, a następnie spróbował wetknąć mu pa­

lec do oka. 

Nick gwałtownie odchylił głowę. 

- Palcami nie robi się operacji, synku. - Postawił Ed­

warda na podłodze, podszedł do Giny i wziął ją w ra­

miona. Przytuliła się mocno, wdychając mroźne zimowe 

powietrze, które do niego przylgnęło. 

- Tato, ja naprawdę nie chcę być królem - marudził 

Max. 

- A ja naprawdę chciałbym zostać z tobą sam - szep­

nął Nick do ucha Giny. 

Pocałowała go w szyję. 

- Później - obiecała. - Jaki miałeś dzień? 

- Ciężki. A jeszcze na koniec musiałem operować 

głupca. Przejechał znak stop i w dodatku miał niezapięte 

pasy. Podczas zderzenia roztrzaskał klatkę piersiową 

o kierownicę. Dlatego właśnie wracam tak późno. Prawie 

cztery godziny zajęło mi składanie go do kupy. No, ale 

jestem pewien, że wyjdzie z tego. 

Gina popatrzyła na niego z dumą. 

- To chyba jasne. Ostatecznie operował go najlepszy 

chirurg w Massachusetts. 

Była tak szczęśliwa, że czasami aż się bała, czy nie 

background image

314 JUDITH MCWILLIAMS 

kusi za bardzo losu. Miała wszystko, o czym kiedykol­

wiek marzyła... Prawdę mówiąc, nawet to, o czym nigdy 

nie śmiałaby marzyć: czułego, kochającego męża, dwóch 

cudownych synów, wspaniałą rodzinę, a na wiosnę urodzi 

się ich córeczka. Pracowała na pół etatu jako reedukator 

i nawet matkę udało się wreszcie nakłonić, żeby zaczęła 

leczyć się u psychiatry. 

Naprawdę niczego mi nie brakuje, pomyślała chwilę 

przedtem, nim usta Nicka dotknęły jej warg. A potem 

przestała już zaprzątać sobie głowę czymkolwiek.