788 McWilliams Judith Niepowtarzalna okazja

background image

Judith McWilliams

Niepowtarzalna okazja

PDF processed with CutePDF evaluation edition

www.CutePDF.com

background image

Kochany pamiętniku!

Ciągle nie mogą uwierzyć, że całymi latami matka

zmyślała te wszystkie historie o chorobach jakie

rzekomo zagrażają jej życiu. Kiedy tylko poznałam

prawdą, wsiadłam do samochodu i wyjechałam. Teraz

wreszcie mogę zacząć żyć własnym życiem.

Tym sposobem wylądowałam w przepięknej Nowej

Anglii. Czy wspominałam już, że ukradziono mi auto

i z opresji wyratował mnie najprzystojniejszy facet na

świecie? Chwilowo mieszkam w jego domku

letniskowym. Mama z pewnością byłaby zgorszona!

Nie mogą się doczekać, żeby zobaczyć, co jeszcze przy­

niesie przyszłość...

Twoja wreszcie wolna Gina.

background image

PROLOG

- Co ty wyprawiasz?

Gina Tessereck zebrała siły, spodziewając się, że za

chwilę znów ogarnie ją poczucie winy, jak zresztą za każ­

dym razem, gdy wywołała gniew matki. O dziwo, nic ta­

kiego nie nastąpiło. Zupełnie jakby wszystkie uczucia zo­

stały gdzieś za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Drzwiami,

których do tej pory nie ośmielała się otworzyć...

- Zadałam ci pytanie, Gino! Czemu nie dałaś mi znać,

że wcześniej wrócisz z pracy? Dobrze wiesz, jak bardzo

niepokoi mnie najmniejszy hałas. Doprawdy, można by

się spodziewać, że mając dwadzieścia siedem lat, na­

uczysz się wreszcie liczyć z moimi uczuciami. Kiedy

odejdę, będziesz mogła robić, co zechcesz, a zostało mi

już niewiele czasu.

Gina podniosła wzrok znad walizki, do której chao­

tycznie wrzucała swoje rzeczy, i uważnie przyjrzała się

delikatnej twarzy matki. Dlaczego nigdy wcześniej nie

spostrzegła, że spojrzenie jej porcelanowo błękitnych

oczu ma taki twardy wyraz, a kąciki ust wyginają się

w brzydkim grymasie?

- Co się z tobą dzieje? Czemu się na mnie tak gapisz?

Chyba nie straciłaś pracy? - Głos Helen nabrał ostrych

tonów,

- Nie, mamo. Nie straciłam. Złożyłam wymówienie.

Od zaraz.

background image

164

JUDITH McWILLIAMS

Otworzyła szafę i z niechęcią spojrzała na wiszące

w niej ubrania. Wszystkie te falbanki i pastelowe stroje

zupełnie nie były w jej stylu. Pasowały raczej do drobnej

figury i jasnych włosów matki. Ona, przy swoich stu sie­

demdziesięciu pięciu centymetrach wzrostu, wyglądała

w nich jak napuszona lala, w dodatku blado i mdło.

Już nigdy więcej za cenę spokoju nie kupię czegoś,

w czym nie będzie mi do twarzy, obiecała sobie solennie,

zdecydowanie zamykając szafę.

- Ile razy mówiłam ci, żebyś nie trzaskała drzwiami?

-upomniała ją matka.

- Nie wiem - przyznała Gina. - Wiem natomiast, że

robisz to po raz ostatni, bo się wyprowadzam.

- Wyprowadzasz się?! - Matka przycisnęła dłonie do

piersi, gwałtownie chwytając powietrze. - Czuję...

Gina przyglądała się jej beznamiętnie.

- Minęłaś się z powołaniem, mamo. Powinnaś wy­

stępować na scenie.

Z szuflady komody wy garnęła ostatnie sztuki bielizny,

cisnęła je do walizki i zaciągnęła zamek.

Matka, zaskoczona jej niespodziewaną reakcją, stała

z otwartymi ze zdumienia ustami.

- Jak możesz zwracać się w ten sposób do własnej

matki?

- Skoro mowa o więzach rodzinnych, mam podobne

pytanie: jak mogłaś okłamywać własną córkę? Dziś rano

twój lekarz poprosił, żebym wpadła do niego. Trzeba

przyznać, że było to niezwykłe pouczające spotkanie. -

Skurczyła się na wspomnienie upokarzającej rozmowy.

- Zwrócił mi uwagę, że za bardzo cię ograniczam. Po­

dobno żaliłaś się, że udaremniam wszystkie twoje starania

o znalezienie zajęcia, które pozwoliłoby ci wypełnić czas

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

165

po śmierci taty. - Myśl o ukochanym ojcu trochę za­

chwiała opanowaniem Giny. - Zapewnił mnie też, że

z twoim sercem nie dzieje się nic złego.

- Chyba go nie zrozumiałaś - przerwała jej matka.

- No cóż, nie należysz do osób szczególnie bystrych.

Gina zignorowała złośliwą uwagę. W końcu słyszała

to tak często.

- Po wyjściu z jego gabinetu zaczęłam się zastana­

wiać, w czym jeszcze mogłaś mnie okłamywać. Posta­

nowiłam więc pójść do naszego prawnika.

- Nie miałaś prawa!

Jasnoniebieskie oczy Giny pociemniały z gniewu.

- Miałam, jako spadkobierczyni. Zawsze twierdziłaś,

że tata zostawił cię bez grosza. Tymczasem jest wręcz

przeciwnie. Odziedziczyłaś wystarczająco dużo, by móc

spokojnie żyć. Okazało się też, że za pieniądze, które

zostawił dla mnie, będę mogła skończyć studia.

Ściągnęła walizkę z łóżka i ruszyła w stronę drzwi.

- Nie możesz mnie opuścić! - krzyknęła matka. -

Przecież cię kocham.

Gina zatrzymała się.

- Chcesz powiedzieć, że robiłaś to wszystko z miłości?

Matka zignorowała pytanie.

- Dokąd pojedziesz? Co zamierzasz robić?

- Wyjadę tak daleko, jak to możliwe. A jeśli chodzi

o moje plany, to mam zamiar zacząć wreszcie żyć. Bo do

tej pory zaledwie egzystowałam - odparła, wychodząc.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Gina jechała wąską szosą w stanie Massachusetts. Po­

konała ostry zakręt i chwilę później zobaczyła światła

małego miasteczka.

Poprawiła się w fotelu. Całodniowa jazda dawała się

jej we znaki. W brzuchu zafurczało, zupełnie jakby żo­

łądek chciał zakomunikować, że solidaryzuje się z obo­

lałymi mięśniami i przypomina, że od lunchu minęło już

sporo czasu.

Jechała wolno przez miasteczko, rozglądając się. gdzie

można by coś zjeść. W końcu zatrzymała samochód

przed jasno oświetloną restauracją. Wzięła torebkę, wy­

siadła i zamknęła samochód. Chłodny wrześniowy "wiatr

przyprawił ją o gęsią skórkę i rozwiał rude włosy. Od­

garnęła je machinalnie, zastanawiając się, czy nie otwo­

rzyć ponownie auta i nie poszukać w bagażu swetra. Uz­

nała jednak, że nie warto zawracać sobie głowy.

Szła już w stronę restauracji, gdy kątem oka po prze­

ciwnej stronie ulicy dostrzegła jaskrawy szyld baru ,.U

Billa". Zniszczony budynek pokrywały neonowe reklamy

różnych gatunków piwa. Wielu z tych nazw nigdy wcześ­

niej nie widziała.

Ponownie popatrzyła na restaurację, sprawiającą wra­

żenie porządnego i raczej nudnego lokalu. Bar „U Billa"

wydawał się śmiały i dość przebojowy, a więc nadawał

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 167

się wręcz idealnie, by właśnie w nim rozpocząć realizację

postanowienia o nowym życiu.

Bezsprzecznie powinnam wybrać bar, uznała w duchu.

Nie zastanawiając się dłużej, by nie mieć już czasu

na zmianę decyzji, przeszła przez jezdnię, pchnęła drzwi

baru i weszła do środka.

Niepewnym wzrokiem ogarnęła zatłoczone, hałaśliwe

wnętrze. Poczuła się nieswojo. Pospiesznie zajęła miejsce

przy wolnym stoliku w pobliżu drzwi i sięgnęła po kar­

tonowe menu leżące na ceratowym obrusie w czerwo­

no-białą kratę. Pełno tu było nazw importowanego piwa

i niewiele dań.

Po kilku minutach do stolika podeszła kelnerka

w średnim wieku.

- Co podać?

- Porcję chili, szarlotkę i filiżankę kawy - zamówiła

Gina.

- Już się robi. - Kelnerka ruszyła w stronę kuchni,

donośnie przekazując zamówienie komuś o imieniu

Margie.

Gina odchyliła się na odrapanym drewnianym krześle

i ukradkiem przyglądała się klientom. Wesołe towarzy­

stwo w głębi sali najwyraźniej znakomicie się bawiło.

Uśmiechnęła się tęsknie, gdy dotarły do niej wybuchy

zaraźliwego śmiechu.

- Proszę bardzo. - Kelnerka postawiła przed nią dużą

miskę po brzegi wypełnioną chili. Po chwili na stole po­

jawiła się parająca filiżanka. - Za momencik przyniosę

szarlotkę.

Gina dolewała właśnie mleko do kawy, gdy drzwi baru

otworzyły się i podmuch chłodnego wieczornego powie­

trza owionął jej nogi.

background image

168

JUDITH McWILLIAMS

- Hej, Nick! Jak tam ręka? - zawołał ktoś z drugiego

końca sali.

Ciekawe, jak wygląda Nick, pomyślała Gina i odwró­

ciła głowę.

Jej oczy zaokrągliły się ze zdumienia, gdy zobaczyła

stojącego w progu mężczyznę. Był wysoki, co najmniej

piętnaście centymetrów wyższy od niej, i bardzo musku­

larny. Zmierzyła wzrokiem jego szerokie ramiona rozpy­

chające gruby sweter z kremowej wełny.

Czubkiem języka mimowolnie zwilżyła wargi, prze­

suwając oczy w dół po jego płaskim brzuchu i długich,

opiętych dżinsami nogach.

Pospiesznie przeniosła spojrzenie na miskę z chili.

Odetchnęła głęboko, próbując stłumić niezrozumiałą fa­

scynację. Miała nadzieję, że nikt nie spostrzeże rumieńca

palącego jej twarz.

Co się ze mną dzieje? - zaniepokoiła się. Co z tego,

że jest zbudowany jak ucieleśnienie wszelkich erotycz­

nych fantazji, jakie kiedykolwiek miała? Jest chyba wy­

starczająco dorosła, by nie wpadać w takie zachwyty.

A jednak jej spojrzenie ponownie powędrowało

w stronę nieznajomego. Patrzyła spod rzęs, jak siada za

barem i sięga po szklankę z piwem, którą barman po­

stawił już na ladzie, choć nie padło jeszcze ani jedno

słowo.

Stały klient, wywnioskowała, przyglądając się ostrym

rysom twarzy Nicka. Jej oczy na dłuższą chwilę zatrzy­

mały się na mocno zarysowanej, kwadratowej brodzie.

Nieznajomy nie był przystojny w potocznym rozumieniu

tego słowa, ale jego twarz przyciągała uwagę. Widać

w niej było charakter i siłę.

Nick trzymał piwo w lewej ręce, w dodatku dość nie-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 169

zręcznie. Zaintrygowana Gina rzuciła okiem na jego pra­

wą dłoń i dostrzegła, że spod rękawa swetra wystaje gi­

psowy opatrunek.

Zmrużyła oczy i przyglądała się, jak Nick niecierpli­

wym gestem przeczesuje kruczoczarne włosy. Bez wzglę­

du na to, kim był, w tej chwili nie tryskał humorem.

Może boli go ręka? - zastanawiała się Gina. Albo dręczy

go coś innego. Na przykład nieszczęśliwy związek... Czy

możliwe, że to kłopoty sercowe? - fantazjowała. E, bzdu­

ra! Ma złamaną rękę, ale z pewnością nie serce. Patrząc

na jego zmysłowe usta, pomyślała, że jeśli ktoś komuś

łamał serce, to raczej on kobietom, nie odwrotnie.

Sięgnęła wreszcie po łyżkę i zabrała się do jedzenia,

nie spuszczając wzroku z nieznajomego. Nigdy dotąd ża­

den mężczyzna nie podobał się jej tak bardzo.

- Oto pani szarlotka. - Głos kelnerki przerwał jej roz­

myślania.

Spojrzała nieprzytomnie. Nawet nie zauważyła, kiedy

skończyła chili.

- Dziękuję - odpowiedziała, licząc na to, że starsza

kobieta nie dostrzegła jej zainteresowania Nickiem.

Próżne nadzieje. Kelnerka pochyliła się nad stolikiem

i szepnęła:

~

To Nick Balfour. Ma dom za miastem. Znam go

od dziecka, jego rodziców także znałam. Mogę też ręczyć,

że nigdzie nie ukrywa żony, czego nie można powiedzieć

o: wszystkich. Łap go, dziecinko, jeśli ci się spodobał.

Życie jest zbyt krótkie, by nie chwytać okazji.

Serce podskoczyło Ginie do gardła, a w palcach po­

czuła mrowienie, kiedy wyobraziła sobie, jaki okazałby

się Nick, gdyby starczyło jej odwagi, by skorzy stać z ru­

dy starszej kobiety. Z pewnością mocny i silny...

background image

170

JUDITH McWILLIAMS

- Przemyśl to sobie, dziecinko. Jak to mówią, żyje

się tylko raz.

- Dziękuję - mruknęła Gina.

- Kelnerka porozumiewawczo uniosła kciuki do góry

i odmaszerowała wolnym krokiem.

Gina odetchnęła głęboko, próbując uspokoić bicie ser­

ca, i ponownie spojrzała na Nicka. W tej chwili wpatry­

wał się w swoje piwo tak intensywnie, jakby spodziewał

się na dnie szklanki odkryć tajemnicę wieczności.

Nie było co ukrywać. Zawsze była wobec siebie ucz­

ciwa, więc i teraz otwarcie przyznała, że Nick Balfour

całkiem ją oczarował. Miała ogromną ochotę sprawdzić,

czy jego charakter jest równie fascynujący jak aparycja.

Absolutnie niemożliwe, uznała ostatecznie. Wykluczo­

ne, żeby istniała osobowość, która mogłaby odpowiadać

tak atrakcyjnej powierzchowności. Chętnie dowiedziała­

by się jednak, czy cechy psychiczne Nicka choć w części

pasują do jego prezencji.

Spróbowała zebrać rozbiegane myśli. Jak świat świa­

tem, kobiety podrywały mężczyzn. Skoro inne mogły to

robić, mogła i ona.

Może powinna rzucić jakąś uwagę, która wymagałaby

odpowiedzi? Albo zacząć rozmowę na temat pogody lub

wykorzystać oklepany chwyt z pytaniem: „Gzy myśmy

się gdzieś nie spotkali?". Najpierw jednak musi wykom­

binować, jak się do niego zbliżyć.

Położyła widelczyk przy pustym już talerzyku po szar­

lotce i zastanowiła się. Jeśli podejdzie do niego i spró­

buje nawiązać rozmowę, a on ją spławi albo, co gorsza,

zignoruje, spali się ze wstydu.

Właściwie jakie ma to znaczenie? Nie zna przecież

obecnych tu ludzi, więc co ją obchodzi, co sobie pomy-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

171

ślą? Ważne, jakie wrażenie zrobi na Nicku, choć prawdę

mówiąc, nie tak bardzo, zważywszy, że on także był jej

zupełnie obcy.

Rzuciła ukradkowe spojrzenie na jego profil. Ciągle

wpatrywał się w swoje piwo. Nie patrzył w jej stronę;

miała wątpliwości, czy wchodząc do baru, w ogóle ją

zauważył. Mężczyźni prawie nigdy nie zwracali na nią

uwagi. Była za wysoka, zbyt chuda, zbyt nijaka, żeby

wzbudzić zainteresowanie płci przeciwnej.

Spójrz prawdzie w oczy, Gino Tessereck, upomniała

się. Brak ci tego, co rozpala męskie serca. Jakże byłoby

miło, gdyby udało się rozgrzać chociaż jedno, pomyślała

tęsknie.

Skrzywiła się; Lista tego, co zamierzała zmienić

w swoim życiu, była bardzo długa, ale samo narzekanie

nie wystarczy. Bez względu na to, jak trudne lub żenujące

to się okaże, przede wszystkim musi zmienić się sama.

Musi dorosnąć. Na poszerzanie horyzontów dała sobie

czas do rozpoczęcia zimowego semestru na uniwersyte­

cie. Zamierzała zacząć od podróży i zbadania od strony

praktycznej, na czym właściwie polega emocjonalny

związek z mężczyzną.

Ponownie wróciła spojrzeniem do Nicka. Właśnie na­

darza się okazja. Trzeba tylko zebrać się na odwagę.

Sięgnęła do torebki i położyła na stole należność, do­

dając spory napiwek dla życzliwej kelnerki. Zacisnęła

usta, nadal intensywnie myśląc, jak nawiązać znajomość

z Nickiem.

Mogłaby podejść do baru i poprosić o butelkę piwa

na wynos. Kiedy barman sięgnie po piwo, ona spytałaby

Nicka o pensjonat, w którym mogłaby przenocować. To

chyba całkiem dobre pytanie na początek.

background image

172 JUDITH McWILLIAMS

Przełknęła nerwowo ślinę i podniosła się zza stolika.

Nie zdążyła jeszcze zrobić kroku, gdy ktoś dotknął jej

ramienia.

Zaskoczona odwróciła się i stanęła twarzą w twarz

z mężczyzną w średnim wieku. Uśmiechając się lubież­

nie, przesunął po jej sylwetce pożądliwym spojrzeniem,

od którego skóra jej ścierpła.

- Słucham? - warknęła, starając się możliwie naj­

wierniej naśladować lodowaty ton matki. - Nie znam

pana!

- To się łatwo da naprawić. Jestem Jim. A ty, cukie­

reczku?

Zamrugała niepewnie. Nie miała pojęcia, co teraz zro­

bić. Jim nie grał zgodnie ze scenariuszem. Widząc brak

zainteresowania, powinien się wycofać, a tymczasem

przysunął się nawet bliżej. Poczuła nieprzyjemny skurcz

w żołądku, gdy doleciał ją słodkawy zapach taniej wody

toaletowej.

- Nie jestem zainteresowana - mruknęła. Nie chciała,

żeby Nick ją usłyszał, ale nie chciała też uciekać z baru

i rezygnować z szansy rozmowy z nim.

- Skąd ta pewność? Postawię ci piwo i będziemy

mogli się poznać - nalegał Jim. Jej zdenerwowanie pod­

niecało go jeszcze bardziej.

Nick odwrócił się od baru, gdy jękliwy głos Jima za­

czął działać mu na nerwy. Spod zmrużonych powiek z na­

mysłem przyjrzał się wysokiej dziewczynie, którą pró­

bował poderwać Jim. Musiał przyznać, że jego gust

znacznie się poprawił. Przesunął spojrzeniem po szczu­

płej sylwetce młodej kobiety, zatrzymując dłużej wzrok

na opiętym ciemnozieloną koszulką biuście.

Dreszcz go przeszył, gdy wyobraził sobie, jak jej pierś

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

173

wypełnia jego dłoń. Spróbował opanować instynktowną

reakcję ciała na tę prowokacyjną myśl, a kiedy podniósł

wzrok wyżej, uznał, że jej twarz jest równie pociągająca

jak cała reszta. Spojrzał na lekko zadarty, troszkę piego­

waty nos, który idealnie pasował do rudych włosów, po

czym przesunął wzrok na ładnie wykrojone wargi. Wy­

glądały tak zachęcająco, że zapragnął poczuć je pod swoi­

mi ustami. Choćby tylko po to, by sprawdzić, czy istotnie

są takie miękkie i uległe, jak się wydawało.

Widział, jak pobladła ze zdenerwowania, kiedy Jim

nie przyjął odmowy. A może to strach?

Dziwne... Atrakcyjna kobieta powinna mieć wystar­

czająco dużo doświadczenia, żeby z miejsca osadzać ta­

kich lubieżników. Tymczasem dziewczyna zupełnie nie

potrafiła pozbyć się natręta. Dlaczego? - zastanowił się,

po czym pospiesznie stłumił swoją ciekawość. Nie twój

interes, upomniał się. Nie mógł sobie pozwolić na zaan­

gażowanie. Kobiety, szczególnie takie, które wyglądały

jak ta dziewczyna, wymagały od mężczyzn znacznie wię­

cej, niż on miał do zaoferowania. Już raz dostał od życia

gorzką lekcję.

Westchnął, widząc błysk paniki w oczach dziewczy­

ny, kiedy Jim przysunął się bliżej. Nie powinna wycho­

dzić sama, skoro nie wie, jak sobie radzić z Jimami tego

świata. Nie miała prawa angażować przygodnych ludzi

w rozwiązywanie swoich problemów.

Może nie miała... Nie potrafił jednak zignorować

przerażenia, które pojawiło się na jej twarzy. Nie zajmie

mi to przecież wiele czasu, uznał, podnosząc się ze stołka,

Trzepnie Jima, odprowadzi ją do samochodu i to wszyst­

ko. Starał się zignorować uczucie straty, które go ogarnęło

na myśl, że na tym sprawa się zakończy.

background image

174 JUDITH McWILLIAMS

- Jim, słyszałeś, co pani powiedziała.

Głęboki aksamitny głos podziałał na Ginę jak balsam.

Kiedy odwróciła głowę, napotkała chłodne spojrzenie

szarych oczu Nicka Balfoura. Miała wrażenie, że łatwo

mogłaby pogrążyć się w ich przepastnej głębi. Próbując

wydobyć się spod ich hipnotyzującego wpływu, wzięła

głęboki oddech i w tym momencie jej nozdrza wypełnił

delikatny zapach jego eleganckiej wody.

- Daj spokój, Jim. - Tym razem głos Nicka zabrzmiał

ostrzej,

- Staram się nie wyjść z formy, Nick. - Jim uniósł

dłonie. - Nie zdawałem sobie sprawy, że robię się na­

chalny. Gdybyś zapragnęła odmiany, dziecinko - zwrócił

się do Giny - po prostu zadzwoń. Wszyscy mnie tu znają.

Jim wrócił do swojego stolika, a Gina z ulgą wypu­

ściła powietrze z płuc.

- Jestem Nick Balfour. Odprowadzę cię do samochodu.

- Gina Tessereck. Dziękuję - mruknęła. Intensywnie

próbowała wymyślić coś błyskotliwego i dowcipnego, co

sprawiłoby, że Nick zechciałby poznać ją lepiej. - Często

tu przychodzisz? - Skrzywiła się w duchu, ledwie skoń­

czyła mówić.

- Nie. Gdzie zaparkowałaś? - spytał, gdy opuścili bar.

- Po drugiej stronie ulicy - odparła, starając się ukryć

rozczarowanie jego brakiem zainteresowania.

Zeszła już z krawężnika, gdy nagle Nick chwycił ją

za rękę i szarpnął do tyłu. Tuż przed nią przejechał sa­

mochód. Straciła równowagę i przechyliła się na jego

pierś. Pod policzkiem poczuła szorstką wełnę, a ciepło

bijące od jego ciała pozbawiło ją tchu.

- Wszystko w porządku? - spytał, kiedy tak stała bez

ruchu.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 175

Nie, wcale nie w porządku, myślała gorączkowo.

W błyskawicznym tempie zaczęła tracić zdrowy rozsą­

dek i zupełnie nie miała pojęcia, jak sobie z tym po­

radzić.

- Czy ten kretyn rzeczywiście tak cię zdenerwował?

- spytał Nick, a serce Giny podskoczyło, gdy usłyszała

w jego głosie niepokój.

- Nie, ja... - Przy atrakcyjnych facetach zawsze za­

chowuję się jak gęś, dokończyła w myślach z niechęcią.

- Będziesz w stanie prowadzić?

Nabrała głęboko powietrza i wreszcie zdołała odsunąć

się od niego.

- Nic mi nie jest - powiedziała szybko i w tej samej

sekundzie miała ochotę zawyć z rozpaczy. Właśnie prze­

gapiła znakomitą okazję! Gdyby powiedziała, że jest zbyt

roztrzęsiona, by siadać za kierownicą, pewnie zapropono­

wałby jej kawę, przy której mogłaby uspokoić nerwy.

- Czy to ten niebieski ford?

- Nie. - Pokręciła głową. - Mam brązową toyotę

camry. Zaparkowałam... -przerwała, widząc, że auto nie

stoi tam, gdzie je zostawiła.

Marszcząc brwi, rozejrzała się po ulicy. Była pewna,

że zostawiła samochód przed restauracją. Mimo to od­

wróciła się i obrzuciła spojrzeniem drugą stronę ulicy.

Tam również nie dostrzegła żadnej toyoty.

- Nie rozumiem - powiedziała. - Zaparkowałam do­

kładnie tutaj.

Patrzył, jak wskazuje puste miejsce tuż za fordem.

Przez chwilę jego uwaga skupiona była przede wszystkim

na jej szczupłych palcach z krótko przyciętymi, pokry­

tymi lakierem paznokciami.

- Na pewno zaparkowałam tutaj - powtórzyła z upo-

background image

176

JUDITH McWILLIAMS

rem, jakby liczyła na to, że powtarzanie tych słów wy­

starczy, by auto wróciło na miejsce.

- Albo pomyliłaś miejsca, albo ktoś ukradł ci samo­

chód - stwierdził Nick.

- Dziękuję, Sherlocku Holmesie! - odpaliła. Gniew

i rozczarowanie sprawiły, że prawie zapomniała o podzi­

wie, jaki w niej budził.

- Nikt nie lubi słuchać złych wiadomości! - Nick

westchnął ciężko.

- Przepraszam, nie zamierzałam być niegrzeczna -

zmitygowała się. - Tyle że w aucie było wszystko, co

posiadam. To niemożliwe, żeby je ukradziono. Na miłość

boską, przecież to wieś!

- Sądziłaś, że tylko wielkie miasta mają monopol na

przestępczość? - spytał sucho, choć właściwie intereso­

wało go wyłącznie, czemu podróżuje sama bocznymi dro­

gami z całym swoim dobytkiem. Czy to znaczy, że nie

ma domu? I mężczyzny, który zaopiekowałby się nią na

tyle dobrze, by ją zatrzymać?

- Wiem, że przestępstwa zdarzają się wszędzie - od­

parła. - Tylko nie spodziewałam się, że przydarzy się to

akurat mnie. Przecież zostawiłam auto wyłącznie na czas

obiadu. W dodatku je zamknęłam. - Głos Giny podniósł

się niebezpiecznie.

Doświadczone ucho Nicka wyłapało w nim nutki hi­

sterii.

- Musisz to zgłosić - powiedział szybko. Był pewien,

że konieczność podjęcia konkretnych działań pomoże jej

uspokoić nerwy.

- Komu? - Gina rozejrzała się po opustoszałej uli­

cy, jakby spodziewała się, że nagle spod ziemi wyrośnie

policjant.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

177

- Miejscowym stróżem prawa jest Amos Mygold.

O tej porze powinien być w domu.

Zachwiała się trochę, kiedy uświadomiła sobie, że

wszystkie czeki podróżne włożyła do schowka na ręka­

wiczki.

Nick przytrzymał ją i machinalnie przytulił do piersi.

Kiedy poczuła dotyk jego twardych mięśni, na chwilę

powstrzymała ogarniającą ją panikę.

- Nie będzie tak źle. - Głęboki głos Nicka brzmiał

uspokajająco.

- Tylko tak ci się zdaje - burknęła. Graby sweter tłumił

jej słowa. - Wszystkie czeki podróżne zostały w aucie.

- Wszystkie?

- Tak. - Niechętnie odsunęła się od niego. Była prze­

cież samodzielną, dorosłą osobą. Da sobie radę sama. -

Bałam się, że je stracę, jeśli ktoś wyrwie mi torebkę.

- Czeki podróżne można odzyskać - uspokoił ją. -

Wystarczy zadzwonić do banku i podać numery serii...

- przerwał, widząc jej zbolałą minę. - Chyba je za­

pisałaś?

- Oczywiście. Pamiętałam nawet, żeby nie trzymać

ich razem z czekami. Dlatego kartkę z numerami wło­

żyłam do walizki na wypadek, gdyby ktoś ukradł mi to­

rebkę.

- Gdzie ty mieszkasz, że tak się boisz o tę swoją tor­

bę? - zdumiał się.

- Chwilowo w samochodzie - odparła, patrząc z roz­

paczą na puste miejsce, gdzie powinna stać jej toyota.

- A więc na razie jesteś bezdomna - rzucił i natych­

miast pożałował swoich słów, widząc, jak pobladła.

- No właśnie. - Starała się, żeby jej głos zabrzmiał

pewnie. Tak bardzo chciała stanąć na własnych nogach.

background image

178

JUDITH McWILLIAMS

Czemu nie czuje radości, gdy wreszcie pojawiła się oka­

zja do samodzielnego działania?

- Auto jest ubezpieczone?

- Tak. Z samego rana zadzwonię do towarzystwa

ubezpieczeniowego.

Próbowała nie myśleć, gdzie spędzi dzisiejszą noc

i jak będzie się poruszać. Czy w małych miasteczkach

są agencje wynajmu samochodów? - zastanawiała się.

Na szczęście ma kartę kredytową, więc nie została tak

zupełnie bez grosza. No i oczywiście jest spadek po ojcu.

Rano skontaktuje się z prawnikiem i poprosi o przesłanie

jakiejś kwoty.

- Może chcesz do kogoś zadzwonić? - dopytywał się

Nick.

- Nie - rzuciła krótko. Nie zamierzała tłumaczyć dla­

czego. Pomyślałby, że ma do czynienia z kretynką, gdyby

usłyszał historię jej życia. I chyba rzeczywiście jestem

głupia, przyznała bezwzględnie. Najpierw matka mani­

pulowała nią, wykorzystując jej miłość, a teraz jakiś zło­

dziej pozbawił ją samochodu. Trudno nazwać to pasmem

sukcesów.

Zaintrygowała go ta lakoniczna odpowiedź. Tłumiony

ból, który pojawił się w jej głosie, sugerował, że skądś

ucieka. Ciekawe tylko skąd i dlaczego?

- Załatwienie tych wszystkich spraw z pewnością

zajmie trochę czasu - zaczął powoli. Zaświtała mu pewna

myśl. Była tak zaskakująca, że na chwilę odebrało mu

głos. - Mam wrażenie, że możemy przydać się sobie na­

wzajem. Tobie potrzebne jest miejsce, gdzie mogłabyś

się zatrzymać, a mnie przydałaby się pomoc domowa.

- Wskazał na gips. - Z unieruchomioną prawą ręką nie­

wiele mogę zrobić, a lewą posługuję się niestety bardzo

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

179

niezręcznie. Mam też powyżej uszu jedzenia chili u Billa.

Gdybyś przyjęła moją ofertę, miałabyś mieszkanie na czas

załatwiania wszystkich spraw, a ja porządek w domu

i normalne posiłki. - Miał nadzieję, że wyjaśnienie brzmi

wiarygodnie.

Nie zatrudniał gospodyni, bo nie chciał, żeby ktoś ob­

cy zakłócał jego prywatność, jednak teraz myśl o tym,

że mógłby dzielić dom z Giną, przepełniła go pełnym

nadziei oczekiwaniem.

Gina przełknęła nerwowo ślinę. Nagły strumień pod­

niecenia pozbawił ją tchu. Czy to możliwe, że proponuje

jej pracę? U siebie w domu? Mieliby zamieszkać tylko

we dwoje? Całkiem sami?

- Czy zajmowałaś się kiedyś prowadzeniem domu?

- Nigdy nie robiłam tego zawodowo, ale umiem

sprzątać i gotować - odparła niedbałe.

Gorączkowo rozważała w myślach jego ofertę. Zda­

wała sobie doskonałe sprawę, że powinna odmówić. Tego

wymagała przyzwoitość. Nick pociągał ją, ale nie znała

go wystarczająco dobrze. Lecz przecież znali go ludzie

z baru. Pamiętała, jak miło go powitano, kiedy wszedł.

A i kelnerka twierdziła, że zna go od dziecka.

Propozycja nie była pozbawiona sensu. Oboje mieli

sobie coś do zaoferowania. W dodatku to niepowtarzalna

okazja, by potrenować zachowanie w towarzystwie tego

atrakcyjnego mężczyzny.

Trochę zasmucił ją fakt, że Nick rzeczywiście potrze­

buje gospodyni. Znacznie milej byłoby pomyśleć, że wy­

myślił tę posadę, by zatrzymać ją przy sobie. No, ale

nic straconego, pocieszyła się natychmiast. Fakt, że

w pierwszej chwili nie wydała mu się atrakcyjna, nie zna­

czy, że nie skłoni go do zmiany zdania.

background image

180

JUDITH McWILLIAMS

Czuła, że się rumieni na myśl o tym, jak mogłaby go

przekonywać. To niebezpieczne, zaprotestował jej zdrowy

rozsądek. Ale chyba bardzo przyjemne, odparły zmysły.

- Czym się zajmujesz? - spytała.

Zmarszczył brwi. Nie zamierzał jej okłamywać, ale

wolał nie zdradzać prawdy. Za każdym razem, gdy mówił

ładnej dziewczynie, że jest kardiochirurgiem, następowa­

ła jedna z dwóch reakcji. Albo wyobrażały sobie plik do­

larów i liczyły na małżeństwo, sądząc, że będzie w stanie

zaspokoić ich luksusowe zachcianki, albo też wymieniały

niezliczone objawy choroby - swojej lub kogoś innego.

Nie chciał, żeby Gina zareagowała podobnie. Pragnął,

by dostrzegła w nim wyłącznie mężczyznę.

Widziała, jak jego twarz tężeje i pojawia się na niej

wyraz rezerwy. Co ją wywołało? - zastanawiała się.

Czyżby jej pytanie? Czy możliwe, że poczuł się zażeno­

wany? Może miał nieatrakcyjną pracę i bał się, że będzie

na niego patrzeć z góry?

- Jestem technikiem - odpowiedział w końcu. Przypo­

mniał sobie, że kiedyś w ten sposób wyraził się o chirurgach

pewien zgryźliwy profesor. - Do pracy potrzebuję w pełni

sprawnej prawej ręki. Na razie więc bezczynnie czekam,

aż kość się zrośnie. A ty jesteś na urlopie?

- Nie. Pracowałam w księgowości w Chicago, ale

znudziła mi się rutyna i uznałam, że potrzebuję zmiany.

A ponieważ zawsze pragnęłam zobaczyć jesień w Nowej

Anglii, przyjechałam tutaj - powiedziała.

To nie jedyny powód, uznał, widząc cień w jej oczach.

Coś albo ktoś musiał zranić ją naprawdę mocno, skoro

uciekła aż tak daleko.

- Przyjmując moją propozycję, mogłabyś do woli na­

cieszyć się żółknącymi liśćmi. - Celowo nadał głosowi

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

181

możliwie obojętne brzmienie. Nie chciał jej wystraszyć

zbytnią natarczywością. Sam nie wiedział, czemu tak bar­

dzo mu zależy, żeby zechciała tu zostać.

- W ogóle cię nie znam - wyrzuciła z siebie. - Może

się okazać, że jesteś seryjnym mordercą.

- Szeryf poręczy za mnie - uspokoił ją Nick. - Kiedy

będziesz składać zawiadomienie o kradzieży samochodu,

możesz go poprosić o moje referencje.

Niezdecydowanie patrzyła w jego spokojne, szare

oczy. Nie była pewna, jak powinna postąpić. Całe życie

robiła to, czego od niej oczekiwano i co było stosowne.

Może nadszedł czas, żeby postąpić zgodnie z własnymi

pragnieniami. Posłać ostrożność do diabła i pójść za gło­

sem serca.

W końcu wzięła głęboki oddech i powiedziała:

- Dziękuję. Przyjmę tę pracę do czasu, aż załatwię

swoje sprawy.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- To byłoby wszystko, panno Tessereck. Przekażę

opis pani samochodu policji stanowej - mówił niewyso­

ki, pulchny mężczyzna, którego Nick przedstawił jej jako

szeryfa Mygolda.

- Jakie, pańskim zdaniem, mam szanse, że go odnaj­

dą? - spytała.

Szeryf z westchnieniem przesunął grube palce po ły­

siejącej głowie.

- To zależy - odezwał się wreszcie.

- Od czego? - nie ustępowała.

- Od tego, kto go ukradł. Jeśli to jakieś dzieciaki,

które chciały wybrać się na przejażdżkę, porzucą go, kie­

dy już się zabawią. Wówczas odzyska go pani za dzień

lub dwa. Jednak auto mógł ukraść ktoś, kto chce je wy­

mienić na gotówkę. Bagaż na tylnym siedzeniu mógł się

okazać wielką pokusą. Powinna pani zostawić rzeczy

w domu - pouczał ją szeryf.

- Ba, ale ja właśnie uciekam z domu - parsknęła bez

namysłu.

Nick spojrzał na nią spod zmrużonych powiek, zasta­

nawiając się, czy jej słowa należy rozumieć dosłownie.

Jeśli tak, ciekawe, gdzie jest ten dom? A może chodziło

raczej o osobę, od której pragnęła się uwolnić? Na przy­

kład o kochanka łub męża...

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 183

Spuścił wzrok na jej lewą dłoń. Nie miała obrączki,

nic też nie wskazywało, że ostatnio ją nosiła. Prawdę mó­

wiąc, niewiele go to obchodziło. Nie odważyłby się an­

gażować w żaden związek, który wymagałby od niego

więcej, niż mógł ofiarować. Zamierzał jedynie wykorzy­

stać nadarzającą się okazję. Pomoże dziewczynie, która

wpadła w tarapaty, i dzięki temu będzie miał wysprzą­

tany dom i zje kilka przyzwoitych domowych posiłków.

A przy tym zyska towarzystwo. Jak miło będzie pogadać

z kimś wieczorem!

- Gdzie pani szukać, jeśli zdobędę jakieś informacje?

- spytał szeryf.

- Zatrzyma się u mnie - odpowiedział Nick. - Zgo­

dziła się tymczasem zostać moją gospodynią.

- Właśnie... - mruknęła Gina, niepewnie zerkając na

Nicka. -' Szeryfie, ponieważ jestem tu obca i... Doce­

niam propozycję Nicka, ale... To znaczy...

- Niech się pani nie obawia, panno Tessereck. Znam

go od dziecka. Nick nie jest typem, który narzucałby się

kobietom. Jeśli bije, to tylko w ich obronie. - Mygold

zaśmiał się jak ze świetnego dowcipu. -Zupełnie jak jego

ojciec. Pamiętam, raz...

- Oszczędź biednej dziewczynie opowieści o mojej

rodzinie, Amos - przerwał pospiesznie Nick, zanim sze­

ryf zdążył powiedzieć coś, co zdradziłoby, że jest leka­

rzem. Albo wyjawiłoby, że jego dziadek prowadził inte­

resy z Georgem Eastmanem, sławnym założycielem fir­

my Kodak.

- Jeśli coś będę wiedział, zadzwonię do Nicka - za­

pewnił szeryf.

- Jutro się z panem porozumiem - powiedziała Gina,

gdy odprowadzał ich do wyjścia. Postanowiła dać mu

background image

184 JUDITH McWILLIAMS

do zrozumienia, że nie pozwoli zbyć się niejasnymi obiet­

nicami.

- Jutro jest sobota - rzucił Mygold niezrozumiale, za­

mykając za nimi drzwi.

- Co to ma do rzeczy? - spytała, idąc za Nickiem

po schodach. - Czyżby szeryf rozwiązywał sprawy tylko

w dni robocze?

- On ich w ogóle nie rozwiązuje - wyjaśnił Nick we­

soło, co uznała za okrutną bezduszność z jego strony.

- Jeśli twoje auto się odnajdzie, będzie to zasługa policji

stanowej.

Skrzywiła się niechętnie, bo to potwierdzało jej po­

dejrzenia o niekompetencji szeryfa Mygolda.

- Czemu w takim razie jest szeryfem? - zapytała ze

złością.

- Bo jest miejscowym grabarzem. - Nick otworzył

drzwiczki zdezelowanego pikapu. - Zauważyłaś, że był

zamknięty?

- Mój też i co mi to dało? A poza tym, kto przy zdro­

wych zmysłach próbowałby ukraść takiego rzęcha?

- Nie rzucaj oszczerstw na pojazd, którym będziesz

podróżować! Mam Starego Oktawiusza od czasu, gdy

skończyłem szesnaście lat.

I od tego czasu nie było go stać na zmianę samochodu?

- zastanawiała się, wdrapując się do środka. Skoro miał

tak mało pieniędzy, jak zamierzał płacić gospodyni?

Spod oka przyglądała mu się w przyćmionym świetle,

padającym z deski rozdzielczej. Czym się właściwie zaj­

muje? - zastanawiała się. Mówił, że jest technikiem, ale

to przecież mogło znaczyć wszystko. Zatrzymała spoj­

rzenie na jego lewej dłoni, którą trzymał kierownicę. Pal­

ce miał długie i mocne, paznokcie krótko obcięte i nie-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

185

skazitelnie czyste. Na skórze nie było żadnych skaleczeń

ani zadrapań, jakich można by się spodziewać u kogoś

pracującego fizycznie. Choć z drugiej strony, nie wie­

działa przecież, kiedy złamał rękę. Od tego czasu różne

drobne ranki mogły się zagoić.

Potarła czoło, czując, że zaczyna ją boleć głowa. To

był długi i ciężki dzień.

— Dobrze się czujesz? - spytał Nick, patrząc na nią

spod oka.

- Jestem trochę skołowana. Wytłumacz mi, czemu za­

wód grabarza robi z Mygolda szeryfa?

- Małe miasteczko, niewiele zgonów, więc ma sporo

czasu. A pieniądze też mu się przydają.

- Hm... - Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co

usłyszała. - Czy przypadkiem nie występuje tu konflikt

interesów?

- Można by się tego trochę obawiać, gdyby Mygold

miał makiaweliczny umysł. Zapewniam cię jednak, że je­

go myśli krążą wyłącznie między jadalnią a kręgielnią.

Chyba niewiele wiesz o życiu w małych miastach? -

spytał.

- Nie.

Odczekał chwilę, lecz Gina najwyraźniej nie zamie­

rzała rozwijać swojej lakonicznej odpowiedzi. Czy dla­

tego, że nie chciała mówić o swojej przeszłości, czy po

prostu nie była zbyt gadatliwa? To, że nigdy dotąd nie

spotkał małomównej kobiety, nie znaczyło przecież, że

takie w ogóle nie istniały.

- Gdzie mieszkasz? - zapytała, gdy znaleźli się poza

miastem.

- Mniej więcej milę stąd. To domek letniskowy, który

wybudował mój pradziadek.

background image

186

JUDITH McWILLIAMS

- Tak? - podniosła pytająco głos. Jednak, ku jej roz­

czarowaniu, nie dodał nic więcej.

Nick Balfour mówił jak człowiek dobrze wykształco­

ny. Jego manierom również nie można było nic zarzucić.

Zarumieniła się lekko, wspominając, jak w barze obronił

ją przed zbyt natarczywym facetem. Było zupełnie jasne,

że nie chciał się wtrącać, a mimo wszystko przyszedł jej

na ratunek...

Sprawiał wrażenie człowieka, który niechętnie zadaje

się z głupcami. Taka postawa z pewnością utrudniała mu

życie. Każde biuro, w jakim przez ostatnie cztery łata

pracowała, zatrudniało przynajmniej jednego nadętego

półgłówka na wysokim stanowisku. W fabrykach zapew­

ne było podobnie.

Zacisnęła wargi, powstrzymując cisnące się na usta

pytania. Nie twój interes, przypomniała sobie. Co prawda

rozsadzała ją ciekawość, jednak nie miała najmniejszego

prawa wścibiać nosa w sprawy, o których on wyraźnie

nie chciał mówić.

Nagle podskoczyła w fotelu.

- Co się stało? - Wzrok Nicka przesunął się po szosie

w poszukiwaniu leśnego zwierzęcia, któremu znudziło

się życie.

- Nie mam nic do ubrania - Wybuchnęła.

Machinalnie zacisnął palce na kierownicy - przed

oczami stanął mu obraz Giny leżącej nago w jego łóżku.

Pospiesznie odsunął nieskromne myśli, nabrał głęboko

powietrza i zapytał:

- Co to znaczy?

- Dokładnie to, co powiedziałam. Nie wiem, czemu

przypomniałam sobie o tym dopiero teraz, ale prze­

cież wszystkie moje rzeczy są w aucie. Zostało mi tyl-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 187

ko to, co włożyłam na siebie. Nie mam nawet koszuli

nocnej.

Gdyby wiedział o jakimś sklepie otwartym o tej po­

rze, chętnie zawróciłby i sam kupił jej koszulkę. Z jas­

noróżowej satyny, z kremową koronką wokół mocno wy­

ciętego dekoltu, który odsłaniałby jej powabne piersi, ko­

niecznie z głębokim rozcięciem na boku, spod którego

widać byłoby jej długie nogi

- Czy można tu gdzieś kupić coś do ubrania? -

Z rozpaczą popatrzyła na rosnący po obu stronach drogi

gęsty las.

- Dopiero w Vinton, jakieś dwadzieścia mil stąd. Tu,

poza całodobowym sklepem spożywczym, wszystkie

sklepiki nastawione są na turystów, więc zamykają je

o piątej. Z samego rana zabiorę cię do Vinton i kupię ci

jakieś ubrania.

- Możesz mnie zawieźć, ale zakupy zrobię sama -

zaprotestowała zdecydowanie. - Na szczęście kartę kre­

dytową mam w torebce.

- Uznaj to za zaliczkę na poczet pensji - powiedział.

Teraz już miała pewność, że może sobie pozwolić na

zatrudnienie gosposi. Chociaż nie wiadomo, czy nie cho­

dzi mu o coś całkiem innego...

- Jeśli chodzi o tę pracę...

- Nie możesz się teraz wykręcić - przerwał jej, prze­

straszony nagle, że mogłaby zmienić zdanie.

- Wcale nie zamierzam się wykręcać! Chciałam tylko

powiedzieć, że zamiast pensji wolałabym handel wy­

mienny.

- Handel? - spytał ostrożnie.

- Przez kilka dni będę wykonywać prace domowe za

pokój i wyżywienie.

background image

188 JUDITH McWILLIAMS

Zacisnął zęby. Nie dojechali jeszcze na miejsce, a ona

już myśli, żeby jak najszybciej sie stąd wynieść. Dokąd

jej było tak spieszno? Czy może raczej do kogo? Posta­

nowił zignorować dziwne uczucie, które go nagle ogar­

nęło.

- Mówiąc o tymczasowej pracy, miałem na myśli

tygodnie, nie dni. Zgodzisz się przyjąć tę pracę na dwa

tygodnie? Chyba że ktoś na ciebie czeka?

- Nie o to chodzi. Po prostu nie chcę się wiązać.

- W przypadku, gdybyś nie był zainteresowany mną

jako kobietą, dodała w myślach. W takiej sytuacji nie

chciałaby kręcić się po jego domu, gdzie ciągle musiałaby

pamiętać, że nie może dostać tego, czego pragnie.

- Moim zdaniem brak środka transportu, nie wspo­

minając już o pieniądzach, bardziej cię uwiąże w miejscu

niż takie krótkotrwałe zajęcie. Praca przynajmniej zosta­

wia ci wolność dokonywania wyborów. Podobno nie lu­

biłaś księgowości. Co w takim razie chciałabyś robić?
- Uznał, że to zupełnie naturalne pytanie ze strony przy­

szłego pracodawcy.

- Uczyć - odparła bez namysłu. - Studiowałam pe­

dagogikę, gdy u mojego ojca stwierdzono raka płuc. Mu­

siałam przerwać naukę, żeby pomóc w domu. Ojciec

zmarł po trzynastu miesiącach. To było dwa i pół roku

temu. - Głos się jej załamał.

Wyciągnął rękę i czubkami palców lekko pogłaskał

ją po policzku. Ten nieoczekiwany gest współczucia omal

nie doprowadził jej do płaczu.

Odetchnęła głęboko, próbując się opanować i po

chwili podjęła:

- Zostawił mi pieniądze, dzięki którym będę mog­

ła zrobić dyplom. Zapisałam się na uniwersytet w Illi-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

189

nois, na zimowy semestr, który zaczyna się w stycz­

niu. A tymczasem zamierzam poczytać wiersze Roberta

Frosta.

- „Droga nie obrana" - zacytował Nick, zastanawia­

jąc się jednocześnie, czemu wcześniej nie wykorzystała

pieniędzy po ojcu i nie wróciła na studia zaraz po jego

śmierci, zamiast podejmować pracę, której nie znosiła.

Musiało być coś jeszcze, o czym nie chciała mówić. Na

razie jednak nie miał innego wyjścia jak uszanować jej

milczenie.

- Właśnie. - Zdumiało ją, że zrozumiał, o czym mó­

wiła. Nie spotkała wielu osób, które znałyby Frosta, piew­

cę Nowej Anglii.

- To co powiesz o dwutygodniowej próbie? - pono­

wił propozycję.

- Niech będzie. Dwa tygodnie - zgodziła się po chwi­

li zastanowienia.

- Potem będziemy mogli przedyskutować twój dłuż­

szy pobyt - powiedział, szczęśliwy, że tak łatwo odniósł

zwycięstwo.

Niedługo potem zjechał z szosy i zatrzymał samo­

chód na wyasfaltowanym podjeździe. Reflektory pikapu

oświetliły wielki, oszalowany drewnem dom. Po chwili

Nick wyłączył silnik i wszystko pogrążyło się w nieprze­

niknionej ciemności.

- To ma być ten domek? - zaciekawiła się Gina. Je­

szcze bardziej interesowało ją, jak jedna osoba ma utrzy­

mać w porządku coś tak ogromnego.

- Mój pradziadek wybudował go z przeznaczeniem

na letnisko, a miejscowi zawsze o takich domach mówią

„domek", bez względu na rozmiary - wyjaśnił Nick. -

Uważaj na nogi. - Nierówna ścieżka posłużyła mu za

background image

190

JUDITH McWILLIAMS

pretekst, by poddać się wreszcie narastającemu pragnie­

niu dotknięcia Giny.

Przełknęła nerwowo ślinę, gdy palce Nicka zacisnęły

się na nagiej skórze jej ręki. Miała wrażenie, że jego dotyk

jednocześnie podnieca ją i uspokaja, co wydawało się cał­

kiem pozbawione sensu. Podniecenie rozumiała znako­

micie. Z całą pewnością Nick Balfour był szalenie eks­

cytującym mężczyzną, szczególnie dla osoby o tak mi­

zernym doświadczeniu. Natomiast zupełnie nie wiedziała,

skąd się wzięło poczucie bezpieczeństwa. Nie znała go

przecież, czemu więc jego dotyk wydał się jej tak po­

krzepiający?

- Witaj w moich skromnych progach - przerwał jej

rozmyślania. Sięgnął do kontaktu i nagle oślepiło ją

światło, które zalało hol.

Przeszła za Nickiem przez zwieńczone łukiem drzwi

do pomieszczenia po prawej stronie. Okazało się ono ol­

brzymim, ponad pięćdziesięciometrowym salonem. Ścia­

ny pomalowane ponurą, burą farbą sprawiały przygnę­

biające wrażenie. Tapicerowane meble wydawały się dość

wygodne, choć z pewnością pamiętały lepsze czasy.

Wczesny lamus, określiła z przekąsem ich styl, zastana­

wiając się, ile Nick zarabia. A może po prosto przywykł

do swojego domu i zwyczajnie nie zauważa już, jak nie­

chlujnie to wszystko wygląda? Pamiętała, jak niektóre

z jej koleżanek narzekały na mężów, którzy za żadne

skarby nie chcieli się rozstać ze swoimi wyświechtanymi,

ale wygodnymi fotelami.

Pod ścianą, między wysokimi oknami, stał stół z wiel­

kim telewizorem, a obok magnetowid i skomplikowany

sprzęt muzyczny. Na podłodze pod stołem leżały stosy

kaset wideo, płyt kompaktowych i DVD.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 191

Gina spojrzała ukradkiem na Nicka. Właśnie kładł klu­

cze na zakurzonym stoliku przy wejściu. Ten dom zu­

pełnie nie pasował do wizerunku, jaki sobie wyrobiła o je­

go właścicielu. Na razie jednak była zbyt zmęczona, żeby

to roztrząsać.

- Widzisz teraz, dlaczego potrzebna mi gospodyni -

odezwał się Nick, przerywając ciszę.

Bez wątpienia, pomyślała z żalem.

- Na górze jest osiem sypialni i łazienka. W jed­

nym pokoju śpię, drugi służy mi za gabinet. Na dole,

tuż za kuchnią, jest jeden pokój z łazienką. Możesz go

zająć.

Jedna łazienka na osiem pokojów, pomyślała zdumio­

na. Rano musiało to stwarzać niejakie problemy miesz­

kańcom tego domu!

- Chodź, pokażę ci twój pokój.

Podążyła za nim, przechodząc do ogromnej kuchni.

- Kuchnia jest jakby... - Nick zatoczył ramieniem

wokół.

Z pewnością „jakby", zakpiła w duchu.

- Moja matka często groziła, że któregoś dnia wyrzuci

wszystko i zrobi tu generalny remont, ale tata nawet sły­

szeć o tym nie chciał - wyznał Nick. - Zwykł mawiać,

że skoro kuchnia była dobra dla jego ojca, może służyć

i jemu.

- Z całego serca współczuję twojej mamie - wtrąciła

Gina.

- W końcu pozbyła się kłopotu. Kiedy przeszli na

emeryturę, przeprowadzili się na Florydę i zostawili mi

ten dom. A mnie to również nie przeszkadza. Ostatecznie

moja prababka bez problemów przygotowywała tu po­

siłki.

background image

192

JUDITH McWILLIAMS

- Twoja prababka obywała się też bez penicyliny -

odpaliła. - Co nie znaczy, że żyło jej się z tym lepiej.

- Chcesz powiedzieć, że ci się nie podoba? - Nick

rozejrzał się po kuchni.

Serce jej się ścisnęło, gdy spojrzała na jego niepewną

minę. Biedactwo! Nie stać go nawet, żeby powymieniać

te urządzenia z czasów drugiej wojny światowej, a co tu

mówić o generalnym remoncie? Niezbyt to uprzejme

z jej strony przypominać mu o tym.

- Dam sobie jakoś radę przez ten czas, kiedy tu będę.

- Przynajmniej mam taką nadzieję, zastrzegła się w my­

ślach, patrząc z powątpiewaniem na staroświecką ku­

chenkę gazową.

- Gdzie jest mój pokój? - zapytała. -I jeszcze jedno.

Czy możesz pożyczyć mi piżamę?

Poczuł, jak mięśnie mu się naprężyły na myśl, że jej

kobiece ciało wypełni jego ubranie.

Spokój, Balfour! - upomniał się. Dasz po sobie po­

znać, co ci chodzi po głowie, i ani się obejrzysz, jak stąd

ucieknie.

- Przykro mi, nie używam piżamy - odpowiedział.

- Wystarczy T-shirt?

Dreszcz ją przeszył, gdy wyobraziła sobie, jak leży

nagi na łóżku.

- Może być koszulka - odparła nieswoim głosem.

W obawie, żeby tego nie spostrzegł, ciągnęła pospiesz­

nie: - Chyba już się położę. Wiem, że nie jest jeszcze

tak późno, ale prowadziłam od szóstej rano, a jazda za­

wsze bardzo mnie męczy - mówiła prawie bez tchu. Na

szczęście Nick, pogrążony chyba w swoich myślach, nic

nie zauważył.

- Pokój jest tam. - Wskazał korytarz za jej plecami.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

193

- Pościel znajdziesz w bieliźniarce w łazience. Zaraz

przyniosę koszulkę.

- Zostaw ją na stole - poprosiła i czym prędzej

umknęła do pokoju.

Musiała wreszcie zostać sama, żeby odzyskać rów­

nowagę. Jak się okazało, nauka samodzielnego życia wy­

magała większej odporności nerwowej, niż mogła sobie

wyobrazić.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Przekręciła się na bok, otworzyła zaspane oczy i zo­

baczyła przed sobą musztardową ścianę. Przez chwilę za­

stanawiała się, czemu kierownictwo motelu wybrało tak

nieapetyczny kolor.

Przecież to nie motel! Jak za naciśnięciem sprężyny

usiadła na łóżku, gdy przypomniała sobie, że znajduje

się w domu Nicka Balfoura. Odetchnęła z wyraźną ulgą,

widząc, że krzesło, którym zablokowała klamkę, stoi

w tej samej pozycji. Była co prawda niemal pewna, że

może ufać Nickowi, za którego ręczyli i kelnerka, i sze­

ryf, jednak przyjemnie było upewnię się, że miała rację.

Tym bardziej, że nie mogła pochwalić się zbyt dobrymi

wynikami w ocenie ludzi i motywów ich postępowania.

Sięgnęła po zegarek leżący na nocnej szafce.

Ósma piętnaście. To późno czy wcześnie? - zastano­

wiła się. Nie miała pojęcia, jak powinien wyglądać roz­

kład zajęć gospodyni domowej. Podejrzewała, że Nick

również niewiele wie na ten temat.

Nick Balfour. Przymknęła oczy. Wyobraziła sobie, jak

stoi nad nią. Na jego twarzy maluje się wyraz zaintere­

sowania, ciemne włosy są trochę zmierzwione, jakby

przeczesał je palcami, jasnoszare oczy płoną pożądaniem.

Jej ciało ogarnął strumień ciepła, oddech stał się płyt­

ki. Taki mężczyzna jak on powinien nosić tabliczkę

ostrzegawczą!

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

195

Mnie nie są potrzebne ostrzeżenia, stwierdziła. Zwią­

zek z mężczyzną i tak nie wchodził w grę, bo przed sie­

demnastym stycznia musiała wrócić do Illinois. Ale do

tego czasu była wolna... Mogła zacząć uczyć się rzeczy,

o których jej koleżanki zdawały się wiedzieć od dnia na­

rodzin.

Najwyższa pora, żebym wreszcie zasmakowała życia,

myślała, sięgając po bieliznę. Wieczorem przeprała ją

w umywalce i powiesiła na kaloryferze.

Na palcach jednej ręki mogła policzyć randki, na które

poszła w ciągu ostatnich czterech lat. A wcześniejsze ży­

cie towarzyskie także nie było warte wspominania.

Poczuła podniecenie, gdy pomyślała, że mogłaby za­

cząć naukę z Nickiem. Zakładając oczywiście, że w jas­

nym świetle dnia wygląda równie atrakcyjnie jak wczoraj

wieczorem.

Ubrała się, delikatnie odstawiła krzesło, otworzyła

drzwi i zatrzymała się, nasłuchując. Było cicho jak

w grobie. Albo Nick zwykle tak się zachowuje, albo cią­

gle jeszcze śpi.

Nie spał. Przekonała się o tym, zaglądając do kuchni.

Stał przy zlewie, patrząc przez okno na zarośnięty ogród.

Jej oczy przesunęły się po jego szerokich ramionach.

Dzisiaj miał na sobie jasnoniebieską dżinsową koszulę

z wywiniętymi mankietami. Spojrzała na ciemne włosy

pokrywające jego lewą rękę. Poczuła, że w ustach robi

się jej sucho. Szczęśliwa, że może go tak swobodnie ob­

serwować, przeniosła wzrok na wąskie biodra i długie

nogi w spodniach koloru khaki. Był wysoki. Przy nim

mogłaby nosić buty na szpilkach. Chociaż pewnie jak

wszyscy wysocy mężczyźni on także woli malutkie ko­

bietki, pomyślała ze smutkiem.

background image

196

JUDITH McWILLIAMS

- Dzień dobry - powiedziała do jego pleców.

Odwrócił się gwałtownie, jakby zaskoczony, że ktoś

jeszcze jest w domu.

Z trudem ukryła grymas rozczarowania. Pomyśleć tyl­

ko, że zabarykadowała przed nim drzwi! Ta myśl prze­

pełniła ją goryczą. Pierwszy raz pragnęła, żeby mężczy­

zna spojrzał na nią z pożądaniem. A tymczasem trafia

się jej facet, który wygląda, jakby rozpaczliwie próbował

sobie przypomnieć, skąd ją zna!

Wpatrywał się w nią wytrącony z równowagi falą

podniecenia, które opanowało go, gdy tylko dostrzegł ją

w drzwiach. Zatrzymał wzrok na kasztanowych, sięga­

jących do ramion włosach. Były takie błyszczące i je­

dwabiste. Marzył, żeby ich dotknąć, wsunąć w nie pałce,

ukryć w nich twarz i wdychać delikatny kwiatowy za­

pach, który pamiętał od wczoraj.

A jeśli chodzi o resztę... Jego wzrok przesunął się

niżej. Wydawała się taka delikatna i ciepła. A przy tym

dostatecznie wysoka, że całując ją, z pewnością nie mu­

siałby skręcać szyi. Wiedział, że idealnie ułożyłaby się

w jego ramionach.

Mowy nie ma, upomniał się. Związał się już przecież

z bardzo wymagającą partnerką - medycyną. Najzwy­

czajniej w świecie nie miał czasu na to żeby poświęcić

uwagę kobiecie.

Skrzywił się w duchu na wspomnienie tego jedynego

razu, kiedy próbował pogodzić wymagania zawodu

i związek z kobietą. Zajadłe kłótnie i złośliwe oskarżenia

za. każdym razem, gdy przyszedł zbyt późno, zmieniły

jego życie w pole bitwy. To z pewnością nie było do-

świadczenie, które chciałby, powtórzyć.

Chociaż obecna sytuacja była dość niezwykła, prze-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 1 9 7

konywał się. Miał więcej wolnego czasu, niż potrafił

zagospodarować. Gina pomogłaby mu go wypełnić. Mog­

liby zostać przyjaciółmi przez ten krótki okres, kiedy bę­

dzie tu mieszkać.

- Dzień dobry - odpowiedział wreszcie. - Jeśli masz

ochotę, kawa jest już gotowa. - Kiwnął głową w kie­

runku blatu pokrytego szarym laminatem, gdzie stał dzba­

nek do połowy napełniony kawą.

- Dziękuję. - Kiedy ruszyła w stronę ekspresu, jej

uwagę przyciągnął zapach wody toaletowej Nicka. Przy­

wodził na myśl świeże, rześkie powietrze i gorące poca­

łunki przed płonącym kominkiem.

Od kuszącego obrazu powróciła energicznie do rze­

czywistości. Chwyciła dzbanek i nalała sobie kawy.

Pomyślała z pewną goryczą, że zauroczenie trwa,

a nawet jest silniejsze, niż przypuszczała. Prawdę mó­

wiąc, dziś Nick robił na niej jeszcze większe wrażenie

niż wczoraj. Gorycz zaś wynikała stąd, że przecież nie

wszystko od niej zależało. I to był problem.

Postanowiła nie marzyć o tym, co mogłoby się wy­

darzyć, gdyby... Najpierw musi zabrać się do tego, co

już się stało. Niewątpliwie na początku listy spraw do

załatwienia był samochód.

- Czy szeryf dzwonił? - zapytała.

- Nie. Zresztą, mówiąc szczerze, nie spodziewałem

się jego telefonu. Wątpię, czy podczas weekendu wstaje

przed dziesiątą.

- Uroki małomiasteczkowego życia - rzuciła sucho.

- Natura ludzka jest taka sama bez względu na wiel­

kość miasta - odparł. - Tyle że w małym miasteczku

wszystko jest bardziej widoczne, bo mniej tu rzeczy, które

przesłaniają obraz.

background image

198

JUDITH McWILLIAMS

- Ta historia odebrała mi całą radość ze wspaniałej

przygody.

- A właśnie... Dlaczego uciekasz z domu? - odwa-

żył się zapytać.

- Bo wolę być gdzie indziej. Nigdy nie miałeś ochoty

rzucić wszystkiego i wyruszyć w siną dal?

Zastanawiał się przez chwilę.

- Raczej nie - odpowiedział w końcu. - Często

przychodzi mi do głowy, żeby. posłać w siną dal niektó­

rych ludzi, ale sam nigdy się tam nie wybierałem.

To dziwne, pomyślała. Jej zdaniem mieszkanie w za­

puszczonym domu gdzieś na pustkowiu musiało otępiać.

- Lubisz to miejsce? - spytała ciekawie.

- Niedługo tu zwariuję! - krzyknął z pasją, czym

ją zaskoczył. - Póki ręka się nie zrośnie, nie mogę wró­

cić do pracy. Zanim odzyskam całkowitą sprawności pal­

ców, upłynie co najmniej osiem tygodni. Może nawet

więcej.

Zakładając oczywiście, że nie pojawią się komplika­

cje. Wzdrygnął się, czując w ustach dławiący smak stra­

chu, który zatykał mu gardło. Jeśli nastąpiło uszkodzenie

nerwu...

Gina śledziła spojrzeniem, jak długimi palcami prze­

czesuje czarne włosy- i zastanawiała się, jakie mogą być

w dotyku.

- Co właściwie złamałeś? - Popatrzyła, na gips po­

krywający jego ramię od nadgarstka po łokieć.

- Kość promieniową - odparł krótko. Nie zamierzał

jej informować, że złamanie nie było proste, bo pocisk

roztrzaskał kość na osiem kawałków. Gdyby jej to po­

wiedział, padłyby następne pytania. Pytania, na które nie

chciał odpowiadać.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

199

- Rozumiem - powiedziała wolno. Ciekawe, co wte­

dy robił? Jeździł na desce? A może na nartach? Albo na

motocyklu? Choć ciekawość ją zżerała, rezerwa widoczna

w jego twarzy powstrzymała ją od dalszych pytań. Za

żadne skarby nie chciałaby, żeby uznał ją za wścibską

babę. Z żalem zmieniła temat. - Jeśli chodzi o pracę,

którą tak uprzejmie mi zaoferowałeś...

- Uprzejmie? Akurat! - wpadł jej w słowo. - Gdy­

bym spędził jeszcze jeden dzień więcej, patrząc w ścianę

i jedząc to, co sam ugotowałem, chyba zacząłbym wyć.

Uznałem, że i tak musisz się gdzieś zatrzymać, więc wy­

trzymasz przez pewien czas w tym domu.

- Są jeszcze motele - wtrąciła. Nie chciała, żeby

uznał jej zgodę za pewnik.

- Ale nie tutaj. Aż do końca sezonu opadania liści

wszystkie okoliczne motele wypełnione są do ostatniego

miejsca.

Zacisnęła wargi, widząc jego zadowoloną minę.

- Jak już wcześniej powiedziałam, wolałabym handel

wymienny, nie posadę. Co powiesz na to: będę sprzątać

tę część domu, w której rzeczywiście mieszkasz i goto­

wać dwa posiłki dziennie? Możesz zdecydować, które.

W zamian za to dasz mi pokój z wyżywieniem i dziś

rano zabierzesz mnie na zakupy.

- Brzmi całkiem rozsądnie. Jeśli chodzi o posiłki,

wybieram lunch i kolację. Śniadania będę sobie robił

sam.

- Masz jakiś harmonogram? - zapytała. - Musisz

przyjmować lekarstwa, czy coś w tym stylu? Pewno le­

karz zlecił ci jakieś ćwiczenia?

- N a złamaną rękę?

- Gimnastyka dobrze robi na wszystko.

background image

200 JUDITH McWILLIAMS

- Prowadzenie praktyki lekarskiej bez odpowiednich

kwalifikacji jest ścigane przez prawo - burknął. Nie zno­

sił tracić czasu na ćwiczenia fizyczne. Wołał czytać opisy

ciekawych przypadków chorobowych lub zapoznawać się

z najnowszymi technikami chirurgicznymi.

- No, tak... Zrzędliwość to znak, że się nudzisz.

- Nie jestem zrzędliwy!

Powstrzymała pragnienie, by pocałunkami wygładzić

jego zmarszczone czoło.

- Twój ton świadczy o tym najlepiej! - Była szczęś­

liwa, że w rozmowie nie ustępuje mu poła. Jak się oka­

zuje, relacje z mężczyzną wcale nie są takie skompli­

kowane. Przynajmniej póki traktuje się go jak kolegę.

- Jeszcze coś ci powiem, Nicku Balfourze! We współ­

czesnym świecie uważa się ćwiczenia fizyczne za wspa­

niałe lekarstwo na wszystkie dolegliwości. Nie czytałeś

o tym?

- A ty wierzysz we wszystko, co przeczytasz? - Nie

potrafił się złościć, widząc jej rozpromienioną twarz.

W dodatku świetnie wiedział, że ma rację. Zły humor to

efekt nudy. Wymuszona bezczynność była potwornie

wkurzająca. Marzył, żeby już wrócić do szpitala i znów

móc operować.

Pracować nie mógł, ale był wystarczająco sprawny,

żeby robić z Giną różne rzeczy. Czuł, jak jego ciało re­

aguje, kiedy wyobraźnia podsuwa mu różne pomysły.

Podszedł do ekspresu i żeby ukryć swoje podniecenie,

nalał sobie dragą filiżankę kawy. Jeśli nie będzie wy­

starczająco ostrożny, wystraszy Ginę i znów zostanie tu

całkiem sam.

- Nie chcesz chyba powiedzieć, że ktoś drukował­

by kłamstwa! - W jej niebieskich oczach pojawiły się

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

20!

figlarne iskierki, a usta rozciągnęły się w uśmiechu. Jak­

że pragnął wziąć ją w ramiona i przykryć jej wargi

swoimi!

- Jeśli dobrze rozumiem, jesteś fanatyczną entuzjast­

ką porannej gimnastyki? - spytał podejrzliwie.

- Ja nie jestem chora.

- Nie nazwałbym złamanej ręki chorobą. A w ogóle,

czy nigdy nie słyszałaś, że biednych chorych należy roz­

pieszczać?

- Przepraszam... Prawdę mówiąc, należę do ludzi,

których hasło brzmi: „nie rozczulaj się" - odparta, choć

jej umysł gorączkowo rozmyślał, jak mogłaby to robić.

Najpierw wpakowałaby go do łóżka, a później...

Już zamierzała skarcić się za marnowanie czasu na

jałowe fantazje, gdy nagłe uświadomiła sobie, że przecież

ma do tego prawo. Niby dlaczego nie miałaby marzyć

o Nicku, skoro sprawia jej to przyjemność? Mogłaby na­

wet nie poprzestać na fantazjach. Pod warunkiem, oczy­

wiście, że nie zapomni o wyjeździe do Illinois za cztery

miesiące. Problem w tym, że w obecności Nicka trudno

było pamiętać o planach na przyszłość. Znacznie waż­

niejsza wydawała się teraźniejszość.

- Naprawdę powinieneś ćwiczyć - wróciła do tematu.

- A zechcesz mi towarzyszyć? - Patrzył na nią ukrad­

kiem, spodziewając się, że albo zrezygnuje z dalszej roz­

mowy na ten temat, albo się zgodzi. W każdym przy­

padku zwycięstwo będzie po jego stronie.

- O jakich ćwiczeniach mówisz? - spytała ostrożnie.

- Skąd mam wiedzieć? To przecież twój konik. Sama

zdecyduj.

Przez moment zastanawiała się, co okaże się silniejsze:

jej niechęć do ćwiczeń czy przyjemność wykonywania

background image

202

JUDITH McWILLIAMS

ich w towarzystwie Nicka. W końcu uznała, że jego to­

warzystwo warte jest odrobiny wysiłku.

- Może spacery? - zaproponowała. - Chodzenie wy­

daje się odpowiednie.

- Nie dla mnie - burknął gderliwie. -Chociaż pew­

nie zdołam to jakoś znieść.

- Głowa do góry! A teraz pora na śniadanie.

- Prawdę mówiąc, obawiam się, że nie ma nic do

jedzenia - wyznał. - Nie zawracałem sobie głowy śnia­

daniami.

Powstrzymała chęć wygłoszenia swojej opinii na te­

mat takich zwyczajów. Na razie odniosła zwycięstwo

w sprawie gimnastyki. Tyradę o konieczności jadania so­

lidnych śniadań postanowiła odłożyć do jutra.

- Cóż, w takim razie może pojedziemy teraz kupić

dla mnie ubranie, a w drodze powrotnej wstąpimy do

sklepu spożywczego? - zaproponowała.

— Zgoda.

Przyglądała się, jak kończy kawę, myje filiżankę i od­

stawia ją na miejsce. Niewątpliwie był bardzo porządny.

Możliwe, że nauczyła go tego jakaś kobieta. Wiedziała

już, że nie żona. Pamiętała, co mówiła kelnerka w barze.

Jednak mógł mieć dziewczynę. Poczuła nieprzyjemny

dreszcz. Fakt, że był tu sam, o niczym nie świadczył.

Przygryzła wargę. Jak by tu sprawdzić, czy jest z kimś

związany, nie pytając go wprost? Ze swoim życiem mogła

robić, co jej się żywnie podobało, ale nie miała ochoty

mieszać się do cudzego. A może... Nagle przyszło jej

coś do głowy.

- Dla ilu osób mam przygotować posiłki na weekend?

- Starała się, aby jej pytanie zabrzmiało rzeczowo.

-Tylko dla nas dwojga. Zalecono mi absolutny spo-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 2 0 3

kój, więc nikomu nie mówiłem, gdzie będę. Niespodzie­

wani goście bywają bardzo uciążliwi.

- Zaproszeni też potrafią dać się we znaki - dodała,

próbując ukryć podniecenie. A więc nie był z nikim

związany! Mogła przystąpić do ataku. Oczami duszy już

widziała swoje zwycięstwo.

Beż ciekawych możliwości niesie ze sobą życie!

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Poczekał, aż Gina upora się ze sztywnym pasem bez­

pieczeństwa i dopiero wtedy uruchomił silnik.

- Co zamierzasz kupić? - zapytał.

- Właściwie wszystko. Czy w pobliżu jest jakiś dom

towarowy? I sklep spożywczy? - dodała, przypominając

sobie stan jego spiżami.

- Chyba będzie można to załatwić w Vinton.

- Znakomicie. Zrobimy zakupy, a po południu pój­

dziemy na spacer.

Odpowiedział uśmiechem, a jej puls gwałtownie przy­

spieszył. Wzięła głęboki oddech, w nadziei że uspokoi

serce, ale upojny zapach wody Nicka jeszcze bardziej ją

rozproszył.

- Moglibyśmy wyjść, kiedy już wykonam wszystkie

telefony - ciągnęła. — Co ty na to?

- Jakie telefony? - Paliła go ciekawość, gdzie zamie­

rzała dzwonić. Nie wspomniała dotychczas o żadnym

mężczyźnie, co wcale nie znaczyło, że nie istnieje ktoś,

z kim chce się porozumieć. Tak atrakcyjna kobieta

z pewnością kogoś ma. Ta świadomość wyraźnie go iry-

towała.

- Do szeryfa, towarzystwa ubezpieczeniowego i do

banku w sprawie czeków podróżnych. - Westchnęła. Nie

znosiła papierkowej roboty, a miała niemiłe przeczucie,

że zanim wszystko się wyjaśni, trzeba będzie wypełnić

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

205

stosy formularzy. - Choć może dopisze mi szczęście

i szeryf poinformuje mnie, że policja stanowa już zna­

lazła mój samochód.

- Nie bardzo w to wierzę - powiedział,

- Wątpliwe pocieszenie. No dobrze. Powiedz, co

chciałbyś jeść.

- Cokolwiek - odparł obojętnie.

- Mógłbyś to trochę sprecyzować? Podaj choćby ro­

dzaj żywności.

- Nie znoszę drobiu, z trudem toleruję ryby, ale prze­

padam za deserami. Czy ci pomogłem?

- O tak! Wiem już, że jesteś koszmarem sennym każ­

dego dietetyka..

- Ależ to są paskudne kalumnie! - zaprotestował. -

Po prostu wiem, co mi smakuje.

Zdumiała się. Kalumnie? Rzadko używa się tego sło­

wa. Wśród ludzi, z którymi pracowała, było wielu bardzo

wykształconych, ale nigdy nie słyszała, żeby tak mówili.

Chociaż, prawdę mówiąc, czy dobór słów o czymś świad­

czy? Całkiem możliwe, że Nick po prostu dużo czyta.

Co prawda nie widziała w salonie żadnych książek, ale

to przecież nic nie oznacza. W tych ośmiu pokojach na

górze mógłby bez trudu zmieścić nawet całą bibliotekę

publiczną.

Tak czy inaczej, bogate słownictwo świadczyło o tym,

że Nick Balfour reprezentował sobą znacznie więcej, niż

dało się dostrzec na pierwszy rzut oka. A to, co było

widać, i tak robiło ogromne wrażenie, pomyślała, rzuca­

jąc okiem na jego muskularne uda.

- Tu powinniśmy znaleźć wszystko, czego potrzebu­

jesz. - Głos Nicka przywołał ją do rzeczywistości. Stali

na parkingu przed dużym budynkiem z czerwonej cegły.

background image

206 JUDITH McWILLIAMS

Nick wyłączył silnik, wysiadł z kabiny i otworzył

drzwiczki Ginie.

Uśmiechnęła się, zażenowana trochę jego staromod­

nymi manierami. Nie nawykła do mężczyzn, którzy

otwierali przed nią drzwi i nie bardzo wiedziała, jak się

zachować. Uznała, że musi wystarczyć zwykłe dzię­

kuję".

Szła obok Nicka przez parking, radując się szelestem

liści pod stopami.

- Przepiękny dzień - cieszyła się.

- To prawda - zgodził się Nick.

- Czy istnieją jakieś przepisy, które zabraniają palenia

liści? - spytała. Oczami wyobraźni widziała zabawę przy

pięknym ognisku.

- Nie, tylko zdrowy rozsądek - odparł, przepuszcza­

jąc ją w wejściu do domu towarowego. - Ogień łatwo

może wymknąć się spod kontroli.

- Nie wzięłam tego pod uwagę - przyznała Gina z ża­

lem. - Coś takiego nie przychodzi do głowy, gdy czło­

wiek mieszka w tak dużym mieście jak Chicago.

- Zawsze tam mieszkałaś? - Nick skorzystał z oka­

zji, żeby wytrącić osobiste pytanie.

- Właściwie zawsze mieszkałam na południowych

przedmieściach Chicago. — Giną zatrzymała się przy win­

dzie, gdzie umieszczono plan sklepu. Stoiska z odzieżą

sportową zaznaczono po lewej stronie.

- Od czego zamierzasz zacząć? - spytał Nick, po­

dążając za nią.

- Jakieś sportowe ubranie; To nie zajmie dużo czasu.

Istotnie, zakupy trwały niezwykle krótko. Gina szybko

wybrała dwie pary dżinsów, trzy koszulki, dwa swetry

i paczkę białych skarpetek.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

207

- Nie chcesz przymierzyć? - zainteresował się Nick,

gdy skierowała się do kasy.

- Nie. Kupowałam już rzeczy tej firmy. Wiem, że bę­

dą pasować. - Podała sprzedawcy naręcze ubrań wraz

z kartą kredytową.

- Co dalej? Sukienka? - Ogarnęło go pragnienie, że­

by zobaczyć ją w jedwabnej kreacji, pieszczotliwie spły­

wającej wzdłuż jej niesamowicie długich nóg. Najlepiej

w kolorze czerwonym, myślał. Lekka sukienka z czer­

wonego jedwabiu z głęboko wyciętym dekoltem.

- Nie. Potrzebne mi tylko codzienne ubrania, póki

nie odzyskam auta lub ubezpieczyciel nie zwróci mi war­

tości skradzionych rzeczy.

Nagle zauważył, że rzuca na niego ukradkowe spoj­

rzenia. O co chodzi? - zdziwił się, widząc, że na jej po­

liczkach pojawił się rumieniec zażenowania.

- Me musisz czegoś załatwić? - spytała.

- Nie. -

- Hm... W takim razie może zechciałbyś iść się tro­

chę rozerwać?

- Zupełnie dobrze się bawię.

Nie była pewna, jak to rozumieć. Zawsze wyobrażała

sobie, że miłe spędzanie czasu w czyimś towarzystwie

było absolutnie jednoznaczne z zainteresowaniem tą oso­

bą. No, ale jej doświadczenie w tej dziedzinie było prze­

cież zerowe. Zresztą na razie nie zamierzała zawracać

sobie tym głowy. Miała wystarczająco dużo czasu, żeby

Nick dostrzegł w niej seksowną kobietę. Już ona się po­

stara, żeby dobrze ten czas wykorzystać!

- Dokąd teraz? - zapytał.

- Do działu bielizny, ale idę tam sama. Nie potrzebuję

widowni.

background image

208 " JUDITH McWILLIAMS

Czuł, jak mięśnie napięły mu się na myśl, że mógłby

zobaczyć, jak przymierza bieliznę. Z trudem wydobył

głos ze ściśniętego gardła:

- W takim razie spotkajmy się za dwadzieścia minut

na dole, dobrze? - powiedział.

- Zgoda.

Przed upływem kwadransa schodziła już na parter. Za­

trzymała się jeszcze na chwilę przy stoisku z perfumami.

Kątem oka dostrzegła Nicka czekającego przy wejściu.

Przez moment stała, ciesząc oczy tym widokiem. Wy­

glądał bardzo interesująco i należał tylko do niej. To zna­

czy, tak jakby należał... Rzeczywistość ostudziła trochę

te rozkoszne marzenia. Jednak miała swoje plany i cho­

ciaż czas na ich realizację był trochę ograniczony, to kie­

dyś...

Widok szczupłej blondynki z nieskończenie długimi

nogami przerwał jej rozmyślania. Dziewczyna podeszła

do Nicka. Gina była zbyt daleko, żeby słyszeć, co mówi,

ale jednocześnie na tyle blisko, by na twarzy dziewczyny

dostrzec zachętę. Z wściekłością obserwowała, jak przy­

suwa się do Nicka, udając, że szuka czegoś na tablicy

informacyjnej.

Z trudem panowała nad złością. Nie bądź śmieszna,

tłumaczyła sobie. Go cię obchodzi, że jakaś kobieta przy­

puszcza na niego atak? Nie miał przecież żadnych zo­

bowiązań, mógł przyjąć awanse dziewczyny albo je od­

rzucić. Ale racjonalne wyjaśnienia wcale jej nie uspo­

koiły. Odetchnęła z ulgą, gdy Nick nieznacznie odsunął

się od blondynki.

W obawie, by nie zmienił zdania, szybko ruszyła w je­

go stronę. Miała nadzieję, że nie widać po niej wzbu­

rzenia.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

209

- Gotowa? - spytał.

- Tak - odpowiedziała, patrząc spod oka na blondyn­

kę, która ciągłe stała przed planem sklepu. Ku jej zdu­

mieniu, kobieta obrzuciła ją spojrzeniem pełnym zazdro­

ści. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło się, że ktoś za­

zdrościł: Ginie towarzystwa.

- Podjedziemy teraz do sklepu spożywczego. - Nick

układał pakunki za przednimi siedzeniami pikapa.

Giną rzuciła okiem na zegarek. Jedenasta trzydzieści.

Znakomicie, uznała. Jeśli dopisze im szczęście, wrócą do

domu przed pierwszą i będą mieli przed sobą cały dzień.

Dreszcz podniecenia przeszedł ją na myśl, że spędzi go

razem z Nickiem. Wyobraziła sobie jego szczupłe ciało

i pełen pożądania wzrok, którym mówił, że tylko ona

może zaspokoić jego potrzeby...

- Powinnaś chyba od razu włożyć jeden z tych swe-

trów - zauważył, widząc, jak zadrżała. - Jeszcze złapiesz

przeziębienie.

Zaśmiała się.

- Właśnie wyobraziłam sobie, jak baseballową ręka­

wicą próbuję chwycić przeziębienie. Ciekawe tylko, jak

je sobie zaaplikować, gdy już się je złapie? Należy je

wdychać, łykać, czy może wchłaniać przez skórę?

Spojrzał w jej roześmiane niebieskie oczy i poczuł

ogarniające go pożądanie. Pragnął chwycić ją w ramiona

i poczuć jej ciało na swoim.

- Przypomina mi to ostrzeżenia, jakie często słyszą

dzieci: „nie zamocz nóg, bo złapiesz przeziębienie" -

ciągnęła obojętnym tonem, który działał na niego uspo­

kajająco.

Jak zafascynowany patrzył na jej szelmowską minę.

- Czy twoja matka też ci to powtarzała? - spytał.

background image

210 JUDITH McWILLIAMS

- Nie - rzuciła krótko. Jej dobry humor ulotnił się

jak kamfora. Matka nigdy nie przejmowała się jej zdro­

wiem. Była zbyt zajęta odgrywaniem roli ciężko chorej,

by mieć czas na poświęcanie uwagi komuś innemu.

Co spowodowało tę nagłą zmianę nastroju? Musiałem

palnąć coś niestosownego, zasępił się Nick. Dopiero żarto­

wała i nagle przybrała minę, jakby przekazał jej informację,

że fiskus zamierza przeprowadzić szczegółową kontrolę ze­

znań podatkowych. Podejrzewał, że nastroje Giny mają coś

wspólnego z wyruszeniem na wędrówkę samochodem, do

którego zapakowała cały swój dobytek. Miał niejasne prze­

czucie, że w jej życiu działo się coś złego, jednak znał ją

zbyt krótko, by wypytywać. W odruchu obronnym mogła

się jeszcze bardziej zamknąć. Musi dać jej czas, by nauczyła

się mu ufać, a wtedy być może dowie się, przed czym tak

ucieka, i zdoła jej pomóc.

Czekał cierpliwie, patrząc, jak powoli odczepia metki

od niebieskiego swetra, wkłada go i zapina pas. Dopiero

potem włączył silnik. Pięć minut później byli już pod

sklepem.

- Zawsze przyjeżdżam tu po większe zakupy. Mleko,

i chleb kupuję w sklepie koło domu - wyjaśnił, parkując

niedaleko wejścia.

Dom... Smakowała przez chwilę to słowo. Ciekawe,

jak by to było mieć wspólny dom z kimś, kogo się kocha?

Na przykład z kimś takim jak Nick Balfour? Spojrzała

na niego spod oka. Zabrakło jej wyobraźni, żeby sobie

odpowiedzieć...

- Czy masz ochotę zjeść na obiad coś określonego?

- spytała, wyciągając wózek.

- Nie lubię kurczaków.

- To już wiem - mruknęła. - A co z przyprawami?

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

211

- Lubię cynamon, imbir, goździki i gałkę muszkato­

łową - wyliczał, kładąc dłonie na rączce wózka.

Zadrżała, gdy musnął palcami jej dłoń, i pospiesznie

zabrała ręce.

- Ja będę pchał wózek, a ty go napełniaj - zarządził.

- Go najczęściej robisz sobie na obiad? - zapytała.

Kto wie, może. droga do serca mężczyzny rzeczywiście

wiedzie przez żołądek? Chociaż wcale jej nie zależało

na sercu Nicka. Jej plany wykluczały takie pomysły. To

jednak nie znaczy, że nie cieszyłaby się. gdyby teraz jego

uwaga skupiła się wyłącznie na niej.

Tymczasem Nick myślał o obiadach, które połykał

w szpitalu przed wyjściem do domu. Nie potrafił sobie

przypomnieć, co jadł, bo właściwie wszystkie dania sma­

kowały tak samo. Były rozgotowane i wyjątkowo nie-

apetyczne.

- Zwykle po pracy jem w stołówce - powiedział

w końcu.

W stołówce? Gdzie w takim razie pracował? Może

w fabryce? Mówił, że jest technikiem, ale to mogło zna­

czyć cokolwiek. A może jest ślusarzem albo obsługuje

jakąś precyzyjną maszynę? Dowie, się tego. Przed wy­

jazdem zamierzała zdobyć jak najwięcej informacji

o

wspaniałym Nicku Balfourze. Na razie jednak nie

chciala zadawać mu żadnych osobistych pytań ani psuć

ich układu rozmową na tematy, których już wcześniej

starał się unikać.

- Wiesz co? - zaproponowała w końcu. - Będę go-

towała różne rzeczy, a ty będziesz mi mówił, co ci nie

smakuje, dobrze?

- Oby tylko nie był to kurczak.

- Zgoda. - Szukała w pamięci potraw, które mogłyby

background image

212 JUDITH McWILLIAMS

smakować mężczyźnie. W domu każdego wieczora po

powrocie z pracy gotowała dla matki. No tak, ale takie

lekkie posiłki, jakie jadała matka, nie nadawały się dla

dorosłego mężczyzny mającego ponad metr dziewięć­

dziesiąt wzrostu.

Z roztargnieniem wrzucała produkty do wózka. Chcia­

ła jak najszybciej wrócić do domu. Wykona wszystkie

telefony, a potem wreszcie będą mogli zająć się innymi

sprawami.

Nagle ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie niepewności.

A jeśli Nick wbrew pozorom wcale się nią nie interesuje?

Odrzuciła tę myśl zdecydowanie. Nie zamierzała się pod­

dawać. Dlaczego ma zakładać, że mu się nie spodobała?

A jeśli nawet, to zdoła go do siebie przekonać. Gdyby

tak jeszcze jej samej udało się w to uwierzyć!

Tak, brakowało jej wiary w siebie. Słuchając ciągłych

docinków matki, jaka jest niezręczna i gapowata, dała

to sobie wreszcie wmówić. Podobnie jak uwierzyła, że

wyglądem przypomina tyczkę. Przynajmniej nie jestem

dla niego za wysoka, pocieszyła się w duchu.

Tuż przed pierwszą wrócili do domu i po szybkim

lunchu, złożonym z kanapek i zupy z puszki, Gina za­

brała się do sprzątania kuchni, a Nick zniknął na górze.

Zganiła się za głupotę, kiedy przyszło jej na myśl, że

z radością się od niej uwolnił. To już graniczy z paranoją,

rozgniewała się. Nie mogę we wszystkim, co robi, do­

patrywać się ukrytych motywów, tłumaczyła sobie.

Kiedy kuchnia lśniła już nieskazitelną czystością, Gina

przeszła do salonu. Najpierw załatwi wszystkie telefony,

potem zajmie się sprzątaniem. Jeśli Nick zejdzie na dół,

zaproponuje mu spacer, a gdyby się nie pojawił, sama

po niego pójdzie. Ten pomysł poprawił jej humor.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

213

W trakcie rozmowy z przedstawicielką towarzystwa

ubezpieczeniowego uczucie radości zniknęło jak ręką od­

jął. Drugi telefon - tym razem do banku, który wystawił

czeki podróżne - rozzłościł ją jeszcze bardziej, a gdy

dzwoniła do szeryfa, była już naprawdę wściekła.

Nick stanął w wejściu do salonu i przyglądał się Ginie

ze zmarszczonym czołem. Coś wyraźnie było nie tak. Sie­

działa sztywno wyprostowana. Wyglądało na to, że tylko

ogromnym wysiłkiem woli powstrzymywała się od wy­

buchu. Widział, jak powoli odkłada słuchawkę. Ostroż­

ność, z jaką to robiła, kłóciła się z grymasem bezsilnej

wściekłości na twarzy,

- Jakiś problem? - spytał ostrożnie.

- Nie jeden - mruknęła. - Cała masa problemów.

- Może potrafię ci pomóc, jeśli powiesz, o co chodzi.

Podniosła zdumione spojrzenie. Nie dzieliła się z ni­

kim swoimi kłopotami od czasu... Zmarszczyła brwi,

próbując sobie przypomnieć. Chyba od czasu, gdy u ojca

wykryto" raka. Miał wtedy tyle własnych trosk, że nie

mogła obciążać go swoimi. Co do matki, ta nigdy nie

okazywała zainteresowania sprawami córki, nawet kiedy

Gina była małą dziewczynką.

- Jestem bardzo dobrym słuchaczem. - Ciepły głos

Nicka działał uspokajająco. r.

Mogę się założyć, pomyślała Giną, patrząc na niego

tęsknie, że to nie jedyna dziedzina, w której jest dobry.

Ale żeby od razu zwierzać mu się z kłopotów?

Właściwie dlaczego nie? To przecież nie były sprawy

osobiste. Może istotnie będzie potrafił dostrzec coś, co

ona przeoczyła?

- W porządku - powiedziała. - Sam się o to prosiłeś.

Sprawa pierwsza. Towarzystwo ubezpieczeniowe twier-

background image

214 JUDITH McWILLIAMS

dzi, że wypłacą odszkodowanie albo po upływie trzy­

dziestu dni od uzyskania policyjnego raportu, albo po

odnalezieniu zniszczonego auta.

- Czy powiedzieli dlaczego?

- Poczęstowali innie jakimiś pokrętnymi wyjaśnienia­

mi, że wiele samochodów ukradzionych dla zabawy od­

najduje się po kilku dniach.

- Rozumiałbym, że z tego powodu wstrzymują całą

procedurę na kilka dni, ale trzydzieści wydaje się pewną

przesadą -zauważył.

- To właśnie powiedziałam urzędniczce.

- I co ona na to? - dociekał, gdy w milczeniu pa­

trzyła na ścianę.

- Że taka jest polityka firmy, a ona nie może odpo­

wiadać za obowiązujące u nich przepisy.

- A ty pewnie poczułaś się winna, że się na nią ze­

złościłaś - odgadł.

Kiwnęła głową.

- To jeszcze nie wszystko, Kiedy zadzwoniłam do

szeryfa, żeby poprosić o kopię raportu, którą muszę im

wysłać, dowiedziałam się, że raport nie jest gotowy, bo

jego żona pojechała odwiedzić matkę!

Przez chwilę rozważał to, co powiedziała.

- To ma sens. Thelma przepisuje mu raporty na ma­

szynie.

- Nie wiem - prychnęła. - Byłam zbyt rozgniewana,

żeby pytać.

- A co z odzyskaniem czeków podróżnych bez po­

dawania numerów? - spytał.

- Można to załatwić, ale potrzebny jest podpis dy­

rektora, a podczas weekendu w biurze nie ma nikogo

z kierownictwa..

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

215

- Bardzo chętnie zapłacę ci pensję - przypomniał,

próbując trochę złagodzić jej rozgoryczenie.

- Przecież powiedziałam, że nie chcę wynagrodzenia,

tylko wymianę. - Praca za pokój z wyżywieniem - po­

wtórzyła z uporem. Gdyby został jej szefem, ich prawa

nie byłyby już równe. Jako pracownica nie mogłaby trak­

tować go tak, jak zamierzała, gdy już jej się uda wpro­

wadzić swój plan w życie. A zrobi to natychmiast, kiedy

tylko wymyśli jakiś subtelny sposób. Niestety, brakowało

jej i doświadczenia, i odwagi, żeby prosto z mostu wy­

znać, jak bardzo jej się podoba. Nie mówiąc już o tym,

że spaliłaby się ze wstydu, gdyby odrzucił propozycję.

- Na domiar złego nie udało mi się skontaktować

z prawnikiem, który zajmuje się sprawami spadkowymi

po ojcu. Co prawda automatyczna sekretarka w biurze

przełączyła rozmowę do domu, ale jego żona poinfor­

mowała mnie, że właśnie wyszedł. Żeby choć jedna

z tych rozmów dała pozytywny wynik!

- Musisz się odprężyć. Nie wolno się tak stresować

- powiedział, patrząc w jej pobladłą, ściągniętą twarz.

- Powiedz to ludziom, którzy mnożą te wszystkie pro­

blemy.

- Na nich nie masz wpływu, ale możesz kontrolować

swoje reakcje.

Zamknęła na chwilę oczy, a gdy podniosła powieki,

powiedziała:

- Próbowałam to sobie wytłumaczyć, ale mój orga­

nizm nie chce nic zrozumieć. Ciągle jestem wściekła. Mo­

głabym wyć.

- Znam technikę relaksacyjną, która zmniejsza napię­

cie. Chcesz, żebym ci ją pokazał?

- Jasne. Gotowa jestem spróbować wszystkiego.

background image

216

JUDITH McWILLIAMS

Podszedł bliżej.

- Wdychaj powietrze przez nos i powoli, wypuszczaj

je ustami. Nie, nie tak - powiedział, gdy wzięła płytki

oddech, - Musisz oddychać głęboko, żeby- całkowicie

wypełnić płuca. Pokażę ci,.

Wsunął rękę pod jej koszulkę i położył dłoń na prze­

ponie,

- Spróbuj jeszcze raz - polecił. -Tym razem, nabierz

tyle powietrza, żeby poruszyć moją dłoń, .

Bezskutecznie próbowała, skoncentrować się na tym,

co mówił. Zmysły sprawiły, że skupiła się na dotyku jego

silnych palców, które zdawały się parzyć skórę. Doznanie

było tak erotyczne, że serce zaczęło jej walić jak oszalałe.

Jedyne, co udało jej się zrobić, to powstrzymać pragnie­

nie, by pochylić się w jego stronę, co zwiększyłoby de­

likatny ucisk jego dłoni.

Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w biały gu­

ziczek przy jego dżinsowej koszuli, starając się panować

nad sobą tak samo, jak on to robił. Pewnie nawet nie

zauważył, że mnie dotyka, pomyślała. Jego głos brzmiał

tak jak zwykle, podczas gdy ona nie odważyła się ode­

zwać w obawie, że zdradzi, jak bardzo jest roztrzęsiona.

- Ciągle jeszcze nie oddychasz wystarczająco głęboko.

- Przepraszam - wykrztusiła z trudem. Gwałtownie

wciągnęła powietrze i omal nie jęknęła, kiedy, palce Ni­

cka poruszyły się. Co czułaby, uprawiając z nim miłość,

skoro zwykły dotyk sprawiał jej tyle przyjemności?

- Już lepiej. Musisz poćwiczyć - powiedział, zabie­

rając rękę.

- Poćwiczyć... - powtórzyła z roztargnieniem. Cho­

ciaż gotowa była ćwiczyć cokolwiek, żeby tylko czuć jego

dotyk.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

217

- Oddychaj w ten sposób przez kilka minut. Pójdę

zrobić kawę - rzucił, wychodząc z salonu.

Miał nadzieję, że dla Giny jego ucieczka nie była

oczywista. Stanął w kuchni i uciskając palcami nasadę

nosa, myślał o tym, co się przed chwilą zdarzyło.

Kiedy zobaczył, jak była załamana, poczuł współczu­

cie. Chciał jej pomóc, żeby odzyskała radosny nastrój,

w jakim była całe przedpołudnie. To dlatego postanowił

nauczyć ją ćwiczenia, które jemu pomagało rozładowy­

wać stres podczas długich i skomplikowanych operacji.

Gina nie oddychała właściwie, więc położył jej dłoń na

przeponie, żeby pokazać, co ma robić.

I nagle wszystko zaczęło fiksować. Gdy tylko jej do­

tknął, opanowało go gwałtowne pragnienie, żeby chwycić

ją w objęcia, dać spokój głębokim oddechom i pozbawić

ją stresu w najlepszy ze znanych sposobów: za pomocą

seksu. Chciał przyciągnąć ją do siebie i całować tak moc­

no, że zapomniałaby o całym świecie i myślała wyłącz­

nie o nim. Powstrzymał go tylko strach, że mógłby ją

przerazić, a wtedy z pewnością dałaby drapaka. Zapro­

ponował jej mieszkanie na czas załatwiania spraw zwią­

zanych z kradzieżą auta, ale ich umowa nie obejmowała

seksu. Gotowa jeszcze pomyśleć, że oczekuje go od niej

w zamian za miejsce do spania.

Z ponurą miną przygotował ekspres do kawy. Ciągle

rozmyślał nad niezwykłą reakcją własnego organizmu.

W swoim zawodzie ciągle dotykał kobiet, a przecież my­

ślał wtedy wyłącznie o tym, jak rozwiązać ich problemy

zdrowotne. Nie zdarzyło się, żeby do którejś z nich po­

czuł pożądanie. Czym różniła się Gina?

Może chodzi o to, że nie była jego pacjentką? Ale

przecież spotykał wiele kobiet, które nie były jego pa-

background image

218

JUDITH McWILLIAMS

cjentkami, a na żadną z nich nie reagował tak jak na

Ginę.

To chyba musi być sprawa hormonów, uznał wreszcie.

Był zdrowym mężczyzną, a Gina to bardzo atrakcyjna

kobieta. W gruncie rzeczy nie ma nic nadzwyczajnego

w tym, że jej pragnie. To przecież nic złego. Przynajmniej

tak długo, jak długo będzie pamiętał, że ich relacje nie

mają przyszłości.

Za jakiś miesiąc wróci do Bostonu, zacznie fizykote­

rapię, a potem znów pogrąży się w pracy.

Oczywiście, jeśli kość dobrze się zrośnie, a udana te­

rapia pomoże porozrywanym mięśniom. No i jeżeli nie

było uszkodzenia nerwu. Czuł, jak oblewa go zimny pot.

Musi wyzdrowieć, bo inaczej...

Na myśl, że mógłby już nigdy nie operować, ogarnęła

go czarna rozpacz.

- Nick, telefon do ciebie.

Głos Giny przedarł się przez ponure myśli i rozproszył

przygnębienie. Nick uchwycił się go jak koła ratunko­

wego.

Włączył wreszcie ekspres i poszedł do salonu. Do Giny.

background image

ROZDZIAŁ. PIĄTY

- Muszę jeszcze raz zadzwonić, a potem pójdziemy

na spacer, dobrze? - spytała Gina, kiedy Nick skończył

rozmowę.

Znów przed oczami pojawił mu się obraz, jak leżą

objęci na łóżku. Bez wątpienia jego wyobrażenie o ćwi­

czeniach fizycznych było znacznie bardziej interesujące

niż to, co proponowała Gina.

Obserwował jej szczupłą dłoń, gdy sięgała po kawę.

Mała takie piękne ręce! Chętnie złożyłby pocałunek na

każdej z nich, potem całowałby wszystkie pałce po kolei,

a na koniec przycisnął jej dłonie do swojej piersi. Nie­

stety, choć oboje byli dorosłymi ludźmi i mieli prawo

zaspokajać swoje pragnienia, nie było to możliwe. Seks

z Giną nie wchodził w rachubę.

Natomiast nic by się nie stało, gdybym ją pocałował,

pomyślał z rozmarzeniem. Oczywiście, gdyby i ona tego

chciała. Prawdę mówiąc, do tej pory odnosił wrażenie,

że ona w ogóle nie widziała w nim mężczyzny. Zresztą

nawet się temu nie dziwił. Od chwili, gdy pomógł jej

w barze, była bez przerwy w stanie ogromnego emocjo­

nalnego napięcia. Jeśli cierpliwie poczeka, aż Gina od­

zyska spokój i unormuje swoje sprawy, będzie mógł jakoś

delikatnie sprawdzić, czy i ona nie zechciałaby poznać

go lepiej.

background image

220 JUDITH McWILLIAMS

Poruszył się niespokojnie, widząc, jak obejmuje pal­

cami niebieski kubeczek i podnosi go do miękkich, ró­

żowych ust.

Spokój, Balfour! Wyluzuj! - przywołał się do porząd­

ku, kiedy poczuł podniecenie na myśl, że zamiast do bez­

dusznej porcelany, mogłaby przycisnąć usta do jego ust.

- Do kogo musisz zadzwonić? - Miał nadzieję, że

rozmowa odciągnie jego myśli od ciała Giny.

- Spróbuję złapać adwokata. Podam mu adres, a gdy

przyśle czek, będę mogła przestać się martwić, kiedy lu­

dzie z ubezpieczenia ruszą wreszcie głową. Choć oni

i tak są lepsi od szeryfa. Ten chyba nawet nie wie, co

się wokół dzieje.

Nick zaśmiał się, patrząc na jej rozżaloną minę.

- Rozgoryczenie donikąd cię nie zaprowadzi

— Racja. Tu przydałoby się raczej mocne pchnięcie

- mruknęła.

Pod pretekstem, że rozważa jej słowa, przesunął wzrok

wzdłuż jej ciała.

- Biorąc pod uwagę, że jesteś szczupła, a nasz sza­

cowny szeryf ma dość imponujące rozmiary, wątpię, czy

poczułby twój cios.

Szczupła? To słowo podobało się jej bardziej od okre­

ślenia, jakiego zawsze używała matka. Szczupła kobieta

może przecież stać się obiektem pożądania...

Spojrzała na Nicka ponad brzegiem kubka. Jego twarz

pozostawała bez wyrazu. Może to nawet lepiej, że nie

widać, co sobie myśli? Najpierw cały ranek zajęłam mu

zakupami, a teraz jeszcze wyciągam go na spacer, zakpiła

w duchu z samej siebie.

Przechadzka przynajmniej wyjdzie mu na zdrowie.

Mnie zresztą też, dodała uczciwie, uświadamiając sobie,

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 221

że jest to przecież okazja, aby doskonalić umiejętność

zacieśniania kontaktu z atrakcyjnym mężczyzną.

Podekscytowana tą myślą pospiesznie kończyła pić

kawę.

- Ta rozmowa zajmie najwyżej kilka minut - rzuciła

niedbałe. Za żadne skarby nie mogła pozwolić, żeby Nick

się zorientował, jak cieszyło ją jego towarzystwo. Prze­

straszyłby się, że staje się uciążliwa i zacząłby żałować,

że zaproponował jej zamieszkanie w swoim domu. Je­

szcze gorzej byłoby, gdyby zaczął się nad nią litować.

Łatwiej znieść obojętność. Ostatecznie w tym zakresie

miała spore doświadczenie.

Sięgnęła po słuchawkę i starannie wybrała numer pa­

na Mowbry'ego. Kiedy tylko podała nazwisko, automat

natychmiast przełączył rozmowę, ale dalej nie poszło już

tak gładko. Adwokat zamiast obiecać natychmiastowe

wysłanie czeku, przekazał jej informację, że matka pod­

ważyła testament.

Gina zagryzła wargi, powstrzymując się przed wyra­

żeniem swojego zdania. To prawda, matka była potworną

egoistką i egocentryczką, jednak pozostawała matką. Nie

zamierzała roztrząsać rodzinnych problemów z obcym

człowiekiem. Nawet z kimś, kto powinien bronić jej in­

teresów.

- Czy może go zakwestionować? - spytała wreszcie.

- Podejrzewam, że chce pani raczej wiedzieć, czy ma

szansę wygrać? - sprecyzował pan Mowbry.

Zignorowała tę uwagę, uznając, że czepia się słów.

- Może, czy nie? - powtórzyła.

- Wątpię - odparł. - Nie ma żadnych podstaw, bo­

wiem pani ojciec wystarczająco ją zabezpieczył. Chociaż

ma rację, że ojciec byłby szczęśliwy, gdyby mógł zoba-

background image

222 JUDITH McWILLIAMS

czyć pani dyplom - dodał z przyganą. - To wstyd, że

nie ukończyła pani studiów, kiedy żył.

Zacisnęła zęby. Mogłaby powiedzieć, że dla ojca wię-

cej znaczyła jej obecność w domu. To, że mogła wozić

go do lekarza i zabierać na chemioterapię, a potem, gdy

na skutek działania leków zaczęły się kłopoty ze wzro­

kiem, czytać mu. Jednym słowem robiła to, czego nie

robiła matka, która z właściwym sobie wdziękiem twier­

dziła, że choroba męża zupełnie ją załamała.

Dezaprobata w głosie pana Mowbry'ego świadczyła

niezbicie o tym, że matka przekręciła fakty i przedsta­

wiła się jako cierpiąca żona, która musiała radzić sobie

z nieodpowiedzialną córką.

Opanował ją bezsilny gniew. Czemu jej matka nie była

podobna do innych? Ona widziała w córce wyłącznie słu­

żącą. Dlaczego wszyscy dawali się nabierać na ten wi­

zerunek bezbronnej kobietki użerającej się z samolubną

córką, której nie można było przemówić do rozsądku?

Czemu nikt nie dostrzegał, jaka była naprawdę?

- Nie mam oczywiście prawa krytykować pani po­

czynań. - Prawnik przerwał przeciągającą się ciszę.

- To prawda - wykrztusiła Gina, nie panując już nad

gniewem. Po chwili jednak uspokoiła się i dodała: - Do

pana należy dopilnowanie, żeby wola mojego ojca została

wykonana, a to obejmuje między innymi przekazanie mi

mojej części spadku. I to jak najszybciej.

- Proszę zrozumieć, że w tej sytuacji sprawa musi

potrwać - powiedział chłodno. Niemal słyszała, jak sobie

myśli, że jej matka zbyt łagodnie oceniła nierozsądne za­

chowanie córki. Jednak po raz pierwszy w życiu było

jej to zupełnie obojętne. Wiedziała, że ma rację, i nie

zamierzała się poddawać. Zarówno matka, jak i pan

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

223

Mowbry będą musieli się z tym pogodzić. Minęły czasy,

kiedy potulnie wycofywała się, żeby zadowolić matkę.

- Pieniądze potrzebne mi są już teraz, a w styczniu

będę musiała zapłacić za studia - przypomniała prawni­

kowi.

- Postaram się, żeby rozprawa odbyła się możliwie

szybko, ale...

- Proszę powiedzieć sędziemu, dlaczego potrzebuję

pieniędzy. A także to, że matka próbuje mnie powstrzy­

mać przed ukończeniem studiów.

- Przecież to nieprawda! - Pana Mowbry'ego zasko­

czyło to oskarżenie.

- Jak więc pan nazwie to, co robi? - parsknęła Gina.

- Matka boi się, że pani znów wpadnie w złe towa­

rzystwo i...

- Znów?! - krzyknęła. - Panie Mowbry, obawiam

się, że daje pan robić z siebie głupca.

Prawnik tylko westchnął.

Gina wiedziała, że nie wygra tej batalii. Nigdy nie

zdoła dorównać matce w podstępie i fałszu. Zresztą nie

zamierzała próbować.

- Panie Mowbry, daję panu czas do końca września.

Jeśli do tej pory nie zdoła pan ustalić terminu rozprawy,

zwrócę się do innego prawnika, który będzie lojalny wo­

bec mnie, a nie wobec mojej matki.

- Nie sądzę, by...

- To chyba całkiem jasne! Za kilka dni zadzwonię,

żeby się dowiedzieć, co pan załatwił.

Powoli odłożyła słuchawkę, choć wiele ją koszto­

wało, by nie cisnąć jej na widełki. Miała ochotę tupać

i wrzeszczeć.

- Niech zgadnę. - Łagodny głos Nicka działał kojąco

background image

224 JUDITH McWILLIAMS

na jej nerwy. - Adwokat zachowywał się jak typowy

prawnik?

- Jak głupi prawnik - mruknęła. Przez ułamek se­

kundy korciło ją, żeby opowiedzieć Nickowi o matce,

o wszystkich kłamstwach i półprawdach. Powstrzymała

się jednak, pewna, że nigdy by jej nie uwierzył. Tak jak

nie chciał w to wierzyć lekarz.

- Czy mogę ci jakoś pomóc? - serdecznie spytał

Nick. Tak bardzo pragnął, żeby z jej twarzy zniknął wy­

raz cierpienia.

- Nie. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Chyba tylko

z pomocą boską można zmusić sąd do szybszej pracy.

— W ten sposób powiedziała mu chociaż część prawdy.

- Nie mam na to wpływu, więc nie będę się tym więcej

zajmować.

- Wspaniała teoria - zauważył z uśmiechem. - Cie­

kawe tylko, czy zdołasz ją wprowadzić w życie?

- Oczywiście. - Kiwnęła potakująco głową. Miała

mocne postanowienie, że bez względu na wszystko po­

stara się myśleć pozytywnie. Egoizm matki zatruł jej

przeszłość, ale nie pozwoli, by niszczył także przyszłość.

- Wypocę te problemy na spacerze.

- Jak daleko idziemy? - spytał, gdy wychodzili

z domu.

- Niezbyt daleko. - Gina wciągnęła do płuc rześkie

jesienne powietrze. - Po powrocie zabiorę się do sprzą­

tania, a potem przygotuję kolację.

- A jak daleko jest niezbyt daleko? - upewniał się

Nick.

- Gdzieś czytałam, że człowiek powinien w ciągu

czterdziesto minut przejść pięć kilometrów - powiedziała

z namysłem. - To chyba brzmi rozsądnie?

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

225

Nick miał pewne wątpliwości.

- Ile to może być?

— Chyba jakieś dziesięć tysięcy kroków.

- Które z nas będzie liczyć?

- Nie ja - roześmiała się. - Jestem zajęta trenowa­

niem oddechów.

- Przydałby się krokomierz.

- Przede wszystkim potrzebna jest wytrwałość - od­

parowała. - Nieważne, jak daleko dojdziemy, ważne, że

w ogóle to robimy. Możemy iść przez dwadzieścia minut,

a potem zawrócimy.

- Może być- zgodził się Nick. - Będę pilnował cza­

su. - Ustawił coś w swoim zegarku. - No, już. Alarm

włączy się, gdy nadejdzie czas, żeby wracać.

Rzuciła okiem na płaski, złoty zegarek na skórza­

nym brązowym pasku. Wydawał się staromodny i bardzo

kosztowny. Na tarczy zamiast wyświetlacza były wska­

zówki.

Wydłużyła krok, żeby zrównać się z Nickiem.

- Nie wiem, czemu ten zegarek jakoś nie pasuje do

mojego wyobrażenia o tobie - powiedziała głośno to, co

przyszło jej na myśl.

- Dlaczego? - zdziwił się.

- Sądziłam, że jako technik fascynujesz się nowoczes­

ną technologią. Spodziewałabym się raczej zegarka z wy­

świetlaczem i kilkunastoma innymi funkcjami.

Nick zmarszczył czoło. Nie mógł powiedzieć, że długa

wskazówka służy mu do pomiaru pulsu. Pozostało rato­

wać się półprawdą.

- Lubię go. A poza tym odpowiada moim potrzebom.

- Czym się dokładnie zajmujesz? - zaryzykowała

bardziej osobiste pytanie.

background image

226 JUDITH McWILLIAMS

- Naprawiam maszyny, w których coś się zepsuto -

sparafrazował słowa jednego ze swoich profesorów, który

twierdził, że ludzki organizm to najwspanialsza z ma­

szyn, jaka kiedykolwiek powstała.

— Lubisz swoją pracę?

- Uwielbiam. - Nie było wątpliwości, że mówi

szczerze. - Byłbym nieszczęśliwy, gdybym musiał robić

co innego.

- A niby czemu miałbyś zmieniać zawód? - Instynk­

townie zareagowała na zmieniony ton jego głosu, choć

nie rozumiała, skąd wzięła się w nim nuta rozpaczy. Mo­

że miał kiedyś dziewczynę, która wstydziła się, że jej

chłopak reperuje maszyny i marzyła dla niego o karierze

za biurkiem? Jeśli to prawda, dziewczyna musiała być

głupia. - Masz szczęście, że robisz to, co lubisz. To samo

czuję, gdy myślę o dzieciach, które mają problem z czy­

taniem - zwierzyła się. - To na samym starcie niweczy

ich życiowe szanse. Chcę temu zaradzić.

- Chcesz uczyć dzieciaki, które nie mogą czytać?

- Chodzi mi o dzieci z dysleksją. Czytanie sprawia

im trudność. To z nimi chcę pracować.

Dostrzegł w niebieskich oczach Giny autentyczny en­

tuzjazm. Będzie znakomitą nauczycielką, ocenił. Cierpli­

wą, miłą, pełną zapału, którym na pewno zarazi swoich

uczniów.

- Będziesz świetną nauczycielką - wyraził swoje my­

śli głośno.

-Dzięki. - Zaskoczył ją. Komukolwiek mówiła

o swoich zawodowych marzeniach, wszyscy bez wyjątku

pletli coś na temat ciężkiej, frustrującej pracy i przepo­

wiadali, że po kilku miesiącach znudzi ją brak intelektu­

alnych wyzwań. Nick był pierwszą osobą, która bez dys-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 227

kusji zaakceptowała jej decyzję. Zrobiło się jej lekko na

duszy.

- Z jaką grupą wiekową zamierzasz pracować? -

chciał wiedzieć.

- Z pierwszymi klasami szkoły podstawowej. Im

wcześniej zacznie się pracę z dzieckiem dyslektycznym,

tym łatwiej można mu pomóc. Później niechęć do czy­

tania jest już tak głęboka, że trzeba by buldożera, aby

ją wykorzenić.

Podekscytowana tematem nie zauważyła wystającego

z ziemi kamienia. Potknęła się i próbując znaleźć opar­

cie, zacisnęła palce na ręce Nicka. Chociaż nie lubi ćwi­

czyć, nie może narzekać na formę, pomyślała, czując pod

palcami twarde mięśnie.

Przytrzymał ją, niezgrabnie przyciskając do siebie

chorą ręką,

- Nic ci się nie stało?

Patrzyła na górny guzik jego koszuli i widoczne nad

nim czarne włosy. Marzyła, żeby sprawdzić, jakie są

w dotyku, chciała wsunąć w nie palce i...

- Gina?

- Nie... Nic mi nie jest. - Pospiesznie odwróciła

wzrok. - Potknęłam się tylko i straciłam równowagę.

Niewiele brakowało, żebym straciła również zdrowy

rozsądek, zakpiła w duchu. Zacisnęła dłonie w pięści,

starając się opanować pragnienie, by go dotknąć.

- Może następnym razem powinniśmy pójść szosą -

zasugerował Nick.

Podniosła wzrok. Jej uwagę zwróciły iskierki migo­

czące w jego oczach. Zupełnie jakby od tyłu oświetlał

je płomyk świecy, zachwyciła się.

- Na szosie są samochody, a to chyba większe nie-

background image

228 JUDITH McWILLIAMS

bezpieczeństwo niż naturalne przeszkody w lesie - od­

powiedział sam sobie, kiedy milczała.

Przeniosła spojrzenie z jego oczu na usta i zafascyno­

wana patrzyła, jak poruszają się, budując słowa, których

nie rozumiała. Jak by to było, gdyby ją pocałował? Czy...

Wstrzymała oddech, widząc, że jego twarz zbliża się

do niej. Kiedy owionął ją jego ciepły oddech, poczuła

ogarniające ją pożądanie. Podskoczyła, gdy gorące wargi

musnęły jej usta.

- Już lepiej? - Ledwie słyszała jego pytanie.

Lepiej? - zdumiała się. To niezbyt trafne określenie

jej stanu. Należałoby raczej powiedzieć, że jest zanie­

pokojona. Nie chciała takich nic nieznaczących pocałun­

ków. Pragnęła, żeby pocałował ją naprawdę, żeby wziął

ją w ramiona i mocno przytulił.

Niestety, najwyraźniej pragnienia Nicka różniły się od

jej marzeń. To była gorzka myśl, jednak Gina nie za­

mierzała się poddawać. Zresztą ten niezobowiązujący po­

całunek, który przypominał raczej pozdrowienie przyja­

ciół, a nie kochanków, mógł być dobrym początkiem. Kto

wie, jakie będzie zakończenie. Miała czas. Miną tygodnie,

zanim wszystko załatwi. Pocieszona tą myślą ruszyła

raźniejszym krokiem.

- Może powinniśmy jeździć do miasteczka i space­

rować chodnikami? - zastanawiał się Nick.

- Głupio byłoby dojeżdżać na spacery. - Starała się,

żeby jej głos brzmiał naturalnie. Nick nie powinien zo­

rientować się, jak podziałał na nią jego pocałunek. Gotów

pomyśleć, że jest żałosną starą panną. A przecież po pro­

stu nie miała okazji, żeby potrenować. Ukradkiem rzuciła

okiem na jego twarz i poczuła dreszcz podniecenia. Na

razie nie miała okazji...

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

229

- We współczesnym świecie sporo jest takich ano­

malii - skomentował sucho. - Kiedyś samo zajmowanie

się codziennymi sprawami zapewniało wystarczająco du­

żo ruchu.

- W jakimś muzeum widziałam, jak dawniej ludzie

wyciągali wodę ze studni, rąbali drewno siekierami i go­

towali na otwartym ogniu. - Wzdrygnęła się na wspo­

mnienie tamtej ekspozycji. - Wcale nie chciałabym żyć

w tak zwanych starych dobrych czasach.

- Gdzie się podziało twoje pragnienie przygody? -

zaśmiał się Nick.

- Schowało się za zdrowym rozsądkiem - odparła

krótko. - Jak daleko ciągną się te łasy? - spytała, roz­

glądając się ciekawie.

-Całymi milami. Do mnie należy tylko kilkaset

akrów. Reszta to lasy stanowe. - Zegarek Nicka zadzwo­

nił cicho. - Czas wracać.

- Wydaje mi się, że powinniśmy zwiększyć tempo

- powiedziała, posłusznie zawracając.

- Droga nie jest zbyt wygodna - przypomniał jej

Nick. - Już się raz potknęłaś.

- Widoki wynagradzają wszelkie niedogodności. Wy­

obrażam sobie, jak będzie pięknie za kilka tygodni, kiedy

opadną wszystkie liście,

- Wtedy nie będzie już można spacerować po lesie.

Czekała na dalsze wyjaśnienia, a kiedy milczał, spy­

tała:

- Czemu?

- Rozpoczyna się sezon łowiecki. Myśliwi z reguły

są dość odpowiedzialni, ale bywają i tacy, którzy strzelają

do wszystkiego, co się rusza i dopiero potem sprawdzają,

co upolowali. - Chociaż głupców z bronią, którzy sieją

background image

230 JUDITH McWILLIAMS

zniszczenia, niekoniecznie trzeba szukać w lesie, pomy­

ślał ponuro, patrząc na swój gips.

- I to by było na tyle, jeśli chodzi o wspaniałą sce­

nerię - mruknęła.

- Nic nie jest doskonałe. - Słysząc jego bezbarwny

głos, odniosła wrażenie, że myśli o czymś zupełnie in­

nym. Jego twarz wyglądała tak, jakby powiesił na niej

tabliczkę „Wstęp wzbroniony". Ginie brakowało zarówno

odwagi, jak i wyrobienia, żeby wygrać z jego powściąg­

liwością.

Stłumiła westchnienie i w milczeniu wlokła się obok

ponurego Nicka.

- Czy chciałbyś, żebym zaczęła sprzątanie od poko­

jów na górze? - spytała, gdy znaleźli się pod domem.

- Nie. Muszę popracować w gabinecie, więc zajmij

się raczej parterem.

I nie zawracaj mi głowy, dodała w duchu.

- Dobrze. - Zmusiła się, żeby jej głos zabrzmiał we­

soło. - W takim razie łazienkę na górze i twoją sypialnię

posprzątam jutro rano.

- Świetnie. Tylko nie ruszaj nic w gabinecie. Wiem,

gdzie co mam i gdybyś tam posprzątała, nie mógłbym

nic znaleźć.

- Nie słyszałeś o segregatorach i szafkach?

- Mam własny system, który zupełnie dobrze mi słu­

ży. Idę zrobić kawę. Też chcesz?

- Napiję się później - odparła i ciągle się uśmiecha­

jąc, wyszła z kuchni. Z całej siły pragnęła być blisko

niego, lecz nie mogła pozwolić, żeby podejrzewał ją o ja­

kieś ukryte motywy. Przypomniała sobie, jak podczas spa­

ceru w pewnym momencie zamknął się w sobie. Czy mo­

żliwe, że zorientował się, jak mocno zareagowała na jego

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

231

pocałunek i próbował dać jej do zrozumienia, że nie po­

winna na nic liczyć?

Szybko opanowała zażenowanie. Przecież wcale nie

była pewna, o co mu chodziło. Możliwe, że jego zacho­

wanie nie miało nic wspólnego z jej osobą. Jednak na

wszelki wypadek postanowiła się pilnować, żeby nie spo­

strzegł, jak na nią działa.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Tu jesteś.

Wyciągnęła ręce z wody, w której zmywała naczynia.

Odwróciła się i przez chwilę z zachwytem wpatrywała

się w Nicka. Miał na sobie jasnoniebieski, robiony na

drutach sweter, ładnie kontrastujący z jego ciemnymi

włosami. Ależ on jest niesamowicie przystojny, pomy­

ślała rozmarzona. Aż dziw, że pozostał wolny. Pewnie

był ekspertem w zniechęcaniu kobiet, zanim stały się zbyt

zaborcze.

Zaczerwieniła się, gdy przyszła jej do głowy upoka­

rzająca myśl, że mógłby ją odtrącić. To mi nie grozi,

pocieszyła się szybko. Nick nie musi się martwić, że sta­

nie się zbyt nachalna. Jej plany wobec niego były zde­

cydowanie krótkofalowe. W styczniu musi jechać do Il­

linois.

Po raz pierwszy myśl o powrocie na studia nie spra­

wiła jej radości, wręcz wywołała niepokój.

- Wdychałaś środki czyszczące? - Nick uważnie

przyglądał się jej roztargnionej minie. - Wyglądasz mało

przytomnie.

Powstrzymała westchnienie. Tak bardzo chciała, żeby

dostrzegł w niej atrakcyjną kobietę. Równie dobrze mo­

głabym pragnąć głównej wygranej na loterii, pomyślała

z żalem, wycierając ręce.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

233

- Używałam płynu do zmywania, ale wyłącznie dla­

tego, że nie masz zmywarki.

- Tu poza miastem mamy szamba.

- A co to ma do rzeczy? - spytała, kiedy nie docze­

kała się dalszego ciągu. -

- Nie mam pojęcia, ale ojciec zawsze powtarzał to

mamie, kiedy mówiła, że chce zmywarkę.

Gina zachichotała.

- A skoro taka wymówka dobra była dla taty, jest

też wystarczająco dobra dla ciebie. Ach ta genetyka...

To prawdziwe utrapienie. Oj, przepraszam. Zapomniałem,

czemu cię szukałem. Masz telefon.

To dziwne, pomyślał, ale w obecności Giny mogę my­

śleć wyłącznie o niej. Nigdy przedtem nie czuł się tak

w towarzystwie żadnej kobiety i ten stan bardzo go nie­

pokoił. Zupełnie niepotrzebnie, uspokoił się zaraz. Nie

groziło mu, że Gina wykorzysta to i spróbuje nakłonić

go do trwałego związku. Całkiem wyraźnie mówiła, że

w styczniu musi wracać do Illinois.

- Telefon? Wiesz, kto dzwoni? - spytała, idąc do sa­

lonu. Może ludzie od ubezpieczenia zmienili zdanie i nie

każą jej czekać pełnych trzydziesto dni?

- Nie zrozumiałem nazwiska. - Nick szedł za nią. -

W każdym razie to kobieta. Ma słaby głos, mówi na lek­

kim przydechu.

Zamarła z wyciągniętą ręką, czując, jak skóra jej

cierpnie z przerażenia. Słaby i z przydechem? Taki głos

miała matka. Zupełnie jakby nie starczało jej sił, żeby

wziąć głęboki oddech.

Powoli starała się uspokoić. Matka nie wie przecież,

gdzie jest. Równie dobrze mogła to być urzędniczka

z banku, z którą rozmawiała w sobotę. Obiecała, że da

background image

234 JUDITH McWILLIAMS

znać w poniedziałek, kiedy dyrektor wróci do biura. Dziś

właśnie jest poniedziałek.

Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po słuchawkę.

- Halo?

- Gina, kochanie, kim jest ten mężczyzna, który ode­

brał telefon?

Czuła, jak krew odpływa jej z twarzy. W uszach po­

jawił się dziwny, brzęczący dźwięk. Wciągnęła powietrze,

martwym wzrokiem wpatrując się w ciemnobrązową

ścianę przed sobą.

Jesteś dorosła, powtarzała sobie. I całkiem samodziel­

na. Matka nie ma na ciebie żadnego wpływu. Opanowała

narastającą falę mdłości.

Nick z niepokojem patrzył na jej zmienioną twarz.

Zbladła tak bardzo, że nawet piegi na jej nosie stały się

bardziej widoczne. Z kim rozmawiała? Czy możliwe,

że dzwonią z banku? Może powiedzieli jej, że bez nu­

merów serii nie wymienią czeków podróżnych? Chociaż

taka informacja nie zdenerwowałaby jej do tego stop­

nia. A nie miał wątpliwości, że jest bardzo rozdrażniona.

Widział, jak pobielały jej kostki palców, gdy zacisnęła

dłoń na słuchawce. Bał się, że za chwilę może się za­

łamać.

- Kłopoty? - spytał.

Podskoczyła, jakby zapomniała, że jest z nią w po­

koju.

- Nie, to żaden problem - odparła, osłaniając mikro­

fon ręką.

Powstrzymał pragnienie, by wziąć ją w ramiona

i obiecać, że się nią zaopiekuje. Po jej postawie widać

było, że chce zostać sama i musiał to uszanować. Do

zaufania nie da się zmusić siłą.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

235

- Będę w kuchni, gdybyś ranie potrzebowała - za­

pewnił, wychodząc.

- Czego chcesz, mamo? - spytała, gdy zamknęły się

drzwi do kuchni.

- Czekam na odpowiedź - przypomniała Helen. -

Kim jest mężczyzna, który odebrał telefon, i co z nim

ram robisz?

Niestety, nie to, na co miałabym ochotę, odparła w du­

chu. Najchętniej poszłabym z nim do łóżka. Niespodzie­

wanie ta myśl, zupełnie bez związku, pomogła jej odzy­

skać równowagę.

- Może mi powiesz, jak zdobyłaś mój numer? - od­

powiedziała pytaniem.

- Od adwokata. Wyjaśniłam mu, że stan mojego zdro­

wia bardzo się pogorszył i muszę niezwłocznie skontak­

tować się z tobą.

- Chyba rzeczywiście czujesz się gorzej, skoro zde­

cydowałaś się tu zadzwonić. - Gina starała się mówić

możliwie spokojnie. Doświadczenie nauczyło ją, że jej

zdenerwowanie jeszcze bardziej podniecało matkę. - Czy

zastanawiałaś się nad wizytą u psychiatry? Może po­

mógłby ci wyjaśnić, skąd ta potrzeba ciągłego kontrolo­

wania ludzi, których rzekomo kochasz.

- Nigdy nie podejrzewałam, że zachowasz się aż tak

nieżyczliwie i mnie zostawisz - mówiła Helen płaczli­

wie, pociągając nosem. Gina niemal widziała, jak drży

jej dolna warga. Całymi latami stosowała tę metodę, kiedy

chciała wymóc coś na niej lub na ojcu.

- Ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu. W każ­

dym razie ja nie chcę z tobą rozmawiać.

- Jestem twoją matką! Potrzebuję cię.

- To nie jest zdrowa potrzeba. Ani dla ciebie, ani tym

background image

236 JUDITH McWILLIAMS

bardziej dla mnie. Odezwę się za jakiś czas. - Miała na­

dzieję, że nim nadejdą święta Bożego Narodzenia, będzie

już potrafiła rozmawiać z matką bez gniewu, jaki wy­

woływało wspomnienie łat, które zmarnowała, skacząc

wokół niej.

- Nie powiedziałaś mi jeszcze, kim jest ten mężczy­

zna! - Głos Helen stał się ostrzejszy. - Mam wrażenie,

że nie jesteś dla niego odpowiednią partnerką. Mimo że

cię kocham, córeczko, muszę powiedzieć, że całkiem ci

brak seksapilu i...

Gina ostrożnie odłożyła słuchawkę. Wpatrzyła się

w ścianę, próbując zapanować nad uczuciem gniewu i bez­

silności. Matka jest chora, nie reaguje normalnie, powtarzała

sobie. Z pewnością nie chciała tego powiedzieć. Zresztą to,

co mówiła, nie do końca było prawdą. Faktycznie faceci

nie zatrzymywali się na ulicy na jej widok. Nie była po­

dobna do matki i nie przypominała tych ślicznych delikat­

nych blondyneczek, które budziły w mężczyznach instyn­

kty opiekuńcze. Nie znaczyło to jednak, że w ogóle nie

miała wdzięku. Musiała tylko nauczyć się, jak najlepiej wy­

korzystywać swoje zalety. Nie miała wątpliwości, że wkrót­

ce dowie się, jak to robić. Teraz, gdy już nie spędza każdej

wolnej chwili na obsługiwaniu matki, znajdzie czas, żeby

poznać własną kobiecość.

Stanowczo kiwnęła głową. Pierwszy krok już zrobiła.

Nick nie zachowywał się przecież, jakby uważał, że jest

odstręczająca. Zadrżała na wspomnienie pocałunku pod­

czas sobotniego spaceru po lesie. Chociaż od tamtej pory

nie próbował jej ani razu dotknąć... Czy możliwe, że

ten jeden pocałunek wystarczył, by go przekonać, że nic

więcej nie pragnie? - pomyślała z niepokojem.

- Złe wiadomości?

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

237

Odwróciła się gwałtownie, gdy od drzwi dobiegł ją

głos Nicka.

- Nie... Właściwie nie. Raczej drobne spięcie.

- Mógłbym ci jakoś pomóc? - spytał. Z ulgą spo­

strzegł, że na jej policzki wrócił naturalny rumieniec.

Gdybyś znał jakiegoś psychiatrę w stanie Illinois, po­

myślała ze smutkiem. I gdybyś potrafił wymyślić spo­

sób, by przekonać moją matkę o konieczności podjęcia

leczenia.

- Nie, dziękuję - odpowiedziała.

Nie chciała ciągnąć tej rozmowy. Rozejrzała się po

pokoju, ale nie dostrzegła nic, czym można by się zająć

po skończonej pracy.

- Masz jakieś hobby? - spytała z nadzieją, że mo­

głaby je z nim dzielić.

- Nie mam czasu na hobby. Zwykle dużo pracuję

w godzinach nadliczbowych.

- No to nadszedł czas, żeby się nad czymś zastanowić.

Co chciałbyś robić?

Wziąć cię na ręce, zanieść do najbliższego łóżka i ko­

chać się z tobą przez całą noc, pomyślał. Próbował wy­

obrazić sobie, jak by wtedy wyglądała. Jej powieki sta­

łyby się ciężkie, na policzkach pojawiłyby się rumieńce,

usta nabrzmiałyby od pocałunków, a piersi...

Poczuł, jak jego ciało reaguje, i czym prędzej prze­

rwał te rozważania. Co się ze mną dzieje? - zaniepokoił

się. Chyba mam obsesję na punkcie jej ciała. Bezpieczniej

byłoby, gdybym się skoncentrował na jej umyśle.

~

Musi być coś, co lubisz robić. - Mimo że ciągle

milczał, postanowiła się nie zniechęcać. Jeśli nie zażąda

wprost, aby dała spokój, postara się znaleźć coś, czym

mogliby się zając razem. Zamierzała wykorzystać zesłaną

background image

238 JUDITH McWILLIAMS

przez niebiosa szansę i doskonalić swoje umiejętności

w kontaktach damsko-męskich.

- To twój pomysł. Wymyśl coś - odpowiedział.

- Żebyś wiedział, że to zrobię. - Sięgnęła po poranną

gazetę.

- W miasteczku nie ma kina, jeśli tego szukasz. Mu­

sielibyśmy pojechać do Vinton. - Widział, jak marszczy

brwi, przeglądając dziennik. Chętnie starłby tę zmarszcz-

kę z jej czoła i sprawił, żeby jej twarz przybrała zupełnie

inny wyraz...

- Nie chodzi mi o kino. Szukam... O, jest. Kalendarz

imprez kulturalnych.

- Mamy coś takiego w Wellingsford? - spytał z nie­

dowierzaniem.

- Jasne. — Gina rozłożyła gazetę i uważnie przeglą­

dała informacje. - Sądząc z tego, co tu piszą, mieszkańcy

miasteczka prowadzą bardzo intensywne życie kulturalne.

Klub curlingu ma spotkanie dziś wieczorem. Nie wiem

tylko, co to jest curling.

- Coś z lodem i szczotkami - wyjaśnił niedbale. -

Widziałem na igrzyskach olimpijskich. Moim zdaniem

to jakiś bezsensowny sport,

- A jaki sens ma uganianie się bez ładu i składu ban­

dy dorosłych mężczyzn po boisku po to, żeby przenieść

skórzaną kulę z punktu A do punktu B? - spytała sucho.

- To zupełnie co innego! - zaprotestował.

- Tylko dlatego, że lubisz futbol. Dla tych, którzy

się nim nie interesują, niczym nie różni się od innych

dyscyplin.

- Ignorantka - burknął Nick. - Zabiorę cię na mecz,

żebyś mogła zobaczyć różnicę.

Ucieszyło ją to zaproszenie, choć nie była pewna, czy

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

239

nie jest to rzucona mimochodem uwaga, podobna do obo­

jętnego „zdzwonimy się kiedyś".

- Tak czy inaczej - ciągnął - curling odpada. Nie

jeździłem na łyżwach od czasów dzieciństwa. Skończy­

łoby się kolejnym złamaniem.

Ponownie pochyliła się nad gazetą.

- Mamy jeszcze dwie inne możliwości. Dziś o siód­

mej trzydzieści w bibliotece jest wykład na temat pod­

noszenia ilorazu inteligencji dziecka, a jutro wieczorem

w ratuszu lekcja tańca. - Miała nadzieję, że nie poznał,

jak podnieciła ją myśl, że mogłaby znaleźć się w jego

ramionach. . -

- Dzieci są wystarczająco inteligentne same z siebie

- powiedział niechętnie.

- Moim zdaniem brzmi to dość ciekawie. Możliwe,

że jakieś pomysły mogłabym wykorzystać w swojej

pracy.

- Nie zaszkodzi sprawdzić - odparł, widząc jej zain­

teresowanie, po czym rzucił okiem na zegarek. - Jeśli

nie chcesz się spóźnić, powinniśmy niedługo wyjść.

Gina zerwała się na równe nogi.

- Masz coś, żebym mogła robić notatki?

- Przyniosę z góry. Możesz tymczasem sprawdzić,

czy drzwi kuchenne są zamknięte?

- Oczywiście - powiedziała energicznie, idąc do

kuchni. Ta prozaiczna czynność sprawiła jej niespodzie­

wanie dużo przyjemności. Zupełnie jakby byli prawdziwą

parą, dzielącą się domowymi obowiązkami przed wspól­

nym wyjściem.

Gina uśmiechnęła się do siebie i pobiegła do pokoju

po sweter, ale w salonie, widząc, że Nick już na nią cze­

ka, zwolniła. Wolała, żeby nie domyślił się, jak bardzo

background image

240 JUDITH McWILLIAMS

jej zależy na wspólnym wyjściu. Chciała sprawiać wra­

żenie kobiety opanowanej i chłodnej.

W drzwiach zatrzymała się nagle, czując na ramieniu

jego rękę.

- Nie ruszaj się przez moment — poprosił. - Masz...

Zamarła, gdy jego palce otarły się o jej szyję. P o ­

tknięcie przyprawiło ją o dreszcz, od którego jej ręce po­

kryły się gęsią skórką.

Znieruchomiała, kiedy poczuła, że wsuwa dłoń pod

kołnierzyk. Musiała się skupić, aby nie zapomnieć o od­

dychaniu. Wdech, wydech! - zdopingowała swój otępia­

ły umysł. Nikły zapach wody toaletowej jeszcze bardziej

mącił jej myśli. -

- No, już - powiedział, podając jej mały kartonik.

- Zapomniałaś o metce z ceną.

- Dzię... - Skrzywiła się, słysząc swój stłumiony

głos. - Dziękuję.

- Nie ma za co.
Droga do biblioteki nie zajęła im dużo czasu. Gina

była pod wrażeniem ilości samochodów zapełniających

parking. Najwyraźniej wielu rodzicom zależało na pod­

niesieniu możliwości intelektualnych swoich dzieci.

Nick znalazł wolne miejsce i zaparkował auta.

- Czy w gazecie napisano coś o prelegentce? Skąd

jest, co umie? - spytał.

- Tylko tyle, że jest doktorem psychologii i prowadzi

prywatną praktykę w Vermoncie.

- Ciekawe, jak zostaje się ekspertem od ilorazu in­

teligencji?

- Może wystarczy zainteresowanie problemem?

Wiedzy nie trzeba przecież potwierdzać tytułami nauko­
wymi.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 241

- Słusznie. Tak jak brakiem tytułów nie mierzy się

uprzedzeń i braku obiektywizmu.

- Coś mi się zdaje, że właśnie ty jesteś zdecydowanie

uprzedzony. Nie uważasz, że rodzice powinni zapewniać

dzieciom wszelkie możliwości rozwoju?

- Moim zdaniem przede wszystkim powinni pozwo­

lić, żeby dzieci pozostały dziećmi, a nie starali się za

wszelką cenę zrobić z nich geniuszy na miarę Einsteina.

Średniej wielkości sala była już pełna. Nick, witając

się po drodze z jakimiś ludźmi, ruszył w stronę tylnych

rzędów, gdzie było jeszcze kilka wolnych miejsc.

Gina zatrzymała się nagle, chwytając go za rękę.

- Tam siedzi szeryf. Ciekawa jestem, czy ma już ja­

kieś informacje.

- Nie - rzucił krótko.

- Chcesz powiedzieć, że nie jesteś ciekaw?

- Że nie ma żadnych informacji.

- Pesymista! Zaraz się dowiem.

Pomachała do szeryfa, który uprzejmie podniósł się

z krzesła i ruszył w ich kierunku.

- Ma pani jakieś wieści, panno Tessereck? - spytał.

Spojrzała z wyrzutem na Nicka, który krztusił się, po­

wstrzymując śmiech.

- Właśnie chciałam spytać o to pana, szeryfie.

- Myślałem, że odezwali się do pani z policji stano­

wej - odparł. - Chociaż oni nie przejmują się zbytnio

kradzieżami samochodów. Co innego, gdyby na przykład

panią porwano. Wtedy ruszyliby z kopyta.

- Cóż za niedbalstwo z mojej strony - rzuciła ostro.

- Nie miałam pojęcia, że osobiste podejście do sprawy

ma takie znaczenie w egzekwowaniu prawa.

- Widzi pani, chodzi o rozgłos - wyjaśniał poważnie

background image

242 JODITH McWILLIAMS

Mygold. - Wiadomości o głośnym porwaniu albo okrut­

nym morderstwie pojawiają się na pierwszych stronach

gazet i dają szansę na awans. A taka kradzież samochodu

to nic ważnego.

- Zapewniam pana, że z punktu widzenia ofiary to

bardzo ważne - warknęła Gina.

Mygold rzucił jej niewyraźny uśmiech i wrócił na

swoje miejsce.

- Mało brakowało, a pogłaskałby mnie po włosach,

mrucząc, że nie powinnam zaprzątać swojej małej główki

takimi sprawami - syknęła Gina.

Nick wyciągnął rękę i poklepał ją pocieszająco po gło­

wie, mówiąc:

- No, no, kochanie. Nie powinnaś swojej ślicznej ma­

łej główki zaprzątać takimi problemami.

Zamarła, czując dotyk jego palców. Jej skóra zrobiła

się natychmiast gorąca, usta miała wyschnięte. A przecież

zaledwie ją poklepał. Zdaje się, że im dłużej przebywa

w jego towarzystwie, tym jej reakcje stają się bardziej

gwałtowne.

Niepewnie podniosła wzrok. Szare oczy Nicka patrzy­

ły na nią wesoło. Cóż, jej z pewnością daleko było do

śmiechu.

Odetchnęła głęboko, próbując rozluźnić napięte mięś­

nie. I co z tego, że tak zareagowałam? - próbowała się

uspokoić. Najważniejsze, żeby on nic nie zauważył. Za

wszelką cenę musiała zachować opanowanie, choćby

miało ją to zabić. Prawdę mówiąc, była przekonana, że

jeśli coś ją zabije, będzie to z pewnością bolesne niepo­

wodzenie w życiu erotycznym.

- Poruszasz się po cienkim lodzie, przyjacielu - ode­

zwała się wreszcie.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 243

- I w dodatku mam niejasne przeczucie, że pod nim

jest bardzo głęboka woda - dodał niezrozumiale Nick.

Gdy ktoś z przodu sali wezwał publiczność do uwagi,

Gina z ulgą odwróciła się od Nicka. Może jeśli mocno

skoncentruje się na wykładzie, zapomni o nim i zdoła

uspokoić nerwy.

Otworzyła notatnik i niecierpliwie czekała, aż zapo­

wiadający skończy rozwlekły wstęp do wykładu doktor

Anderson.

Z pełnym niedowierzania zachwytem patrzyła na ko­

bietę, która weszła na podium. Doktor Anderson była

prześliczna! Więcej - wręcz zabójczo piękna. Ukradkiem

spojrzała na Nicka, lecz jego twarz pozostała bez wyrazu.

Możliwe, że nie lubi wysokich, długonogich blondynek

w dopasowanych sukienkach z czarnego jedwabiu, które

tak wspaniałe podkreślają ich ponętne kształty.

Doktor Anderson nie musiała przejmować się włas­

nym ilorazem inteligencji. Wystarczyło pewnie, żeby się

pojawiła, a dziewięciu spośród dziesięciu mężczyzn sta­

wało na głowie, aby jej usługiwać.

To niesprawiedliwa, Seksistowska uwaga, pomyślała

niezadowolona z siebie Gina. Doktor Anderson nie jest

winna, że natura tak hojnie obdarzyła ją urodą. Z pew­

nością zasługiwała na to, żeby oceniać ją za wiedzę, a nie

za wygląd.

Z wielkim trudem zmusiła się, żeby skupić uwagę na

tym, co mówi doktor Anderson. Zadanie okazało się je­

szcze trudniejsze, gdy minęła mniej więcej jedna trzecia

wykładu i prelegentka nagle spostrzegła Nicka. Od tego

momentu odnosiło się wrażenie, że większość słów kie­

ruje bezpośrednio do niego.

Gina niespokojnie poprawiła się na krześle. To był

background image

244 JUDITH McWILLIAMS

mój pomysł, żeby tu przyjść, pomyślała z żalem. Gdyby

to zależało od Nicka, zostaliby w domu i... No właśnie

- i co?

Wyobraźnia podsunęła jej obraz Nicka, który pochyla

się nad nią, w jego oczach płonie pożądanie, usta roz­

ciągają sie w zmysłowym uśmiechu... Przełknęła z tru­

dem ślinę, próbując się otrząsnąć. Powinnam uważać,

a nie zagłębiać się w marzeniach, zganiła się w myślach.

Nawet jeśli są takie słodkie...

Niestety, słuchając doktor Anderson, doszła do wnio­

sku, że zupełnie nie zgadza się z jej teoriami. Prezento­

wane metody wydawały się wyjątkowo bezduszne.

Poczuła ulgę, kiedy wykład dobiegł końca,

- Czy są może jakieś pytania? - Doktor Anderson

uśmiechnęła się życzliwie.

Tak, pomyślała Gina. Chętnie dowiedziałabym się,

czemu zmarnowałam taki miły wieczór, słuchając, jak ro­

bisz z dzieci bezwolne przedmioty.

Ze zdumieniem spostrzegła, że Nick podnosi rękę.

- Słucham? - Doktor Anderson obdarzyła Nicka

przepięknym uśmiechem, odsłaniającym olśniewająco

białe zęby.

- Na czym opiera pani twierdzenie, że iloraz inteli­

gencji zasadniczo jest określony, zanim dziecko skończy

dwa lata? - spytał Nick.

- Podczas mojej praktyki odkryłam, że rzadko udaje

się odnieść sukces u starszych dzieci - powiedziała sta­

nowczo.

- Jest pani, oczywiście, świadoma, że ta teoria stoi

w sprzeczności z wynikami badań neurologicznych -

mówił Nick. - A szczególnie z opinią tak znanych spe­

cjalistów jak Barton i Stocovsky.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

245

Barton i kto? - zdumiała się Gina, zastanawiając się,

gdzie mógł usłyszeć o tych badaniach,

- Moim zdaniem ich założenia są całkowicie błędne

- stanowczo odpowiedziała doktor Anderson, - Jako eks­

pert w dziedzinie rozwoju dziecka zapewniam pana, że

stosując moją metodę, rodzice podniosą iloraz inteligencji

dziecka.

- Jak pani mierzy wyniki? Powszechnie wiadomo, że

testy u bardzo młodych pacjentów nie są wiarygodne -

nie ustępował Nick.

- Jestem pewna, że zauważyłby pan różnicę. - Dok­

tor Anderson posłała Nickowi uwodzicielski uśmiech,

który rozwścieczył Ginę. To babsko na oczach wszystkich

próbuje go poderwać, pomyślała. Na szczęście Nick spra­

wia wrażenie, jakby w ogóle tego nie dostrzegał, uspo­

koiła się, obserwując jego obojętną twarz,

- Czy mają państwo jeszcze jakieś pytania? - Doktor

Anderson zwróciła się do reszty publiczności.

Szczupła kobieta z pierwszego rzędu spytała o meto­

dę kart z" obrazkami zalecaną przez prelegentkę.

- Bingo! - szepnęła Gina, słysząc, jak doktor Ander­

son wyjaśnia, że opracowała dwanaście różnych zesta­

wów kart i wszystkie będzie można kupić po wykładzie.

- Chodzi po prostu o pieniądze.

- Jak zawsze - przytaknął Nick.

W końcu pytania się wyczerpały. Gina podniosła się

z krzesła. Miała ochotę wyjść jak najszybciej.

- Czy wykład doktor Anderson spełnił twoje oczeki­

wania? - spytał Nick.

Zmarszczyła niechętnie nos.

- Moim zdaniem podpada pod kategorię: „Trzeba po­

całować wiele żab, zanim trafi się na swojego księcia".

background image

246

JUDITH McWILLIAMS

- A ty, Gino, także szukasz księcia? - zaśmiał się.

- Skądże znowu. Książęta są bardzo wymagający, a ja

jestem zbyt zajęta, żeby tracić na nich czas. Poza tym

- dodała z namysłem - nigdy nie uwierzyłam w bajkę,

że pojawi się książę, który porwie mnie na swojego ru­

maka i powiezie w stronę zachodzącego słońca.

- Dlaczego? - zaciekawił się Nick.

- Sam pomyśl. Przede wszystkim to poniżające. Zu­

pełnie jakbym nie potrafiła sama zaplanować własnego

życia, tylko musiała czekać, aż zrobi to za mnie jakiś

facet. Poza tym, jaka rozsądna kobieta chciałaby poślubić

tak pustego mężczyznę, który wybiera żonę wyłącznie

na podstawie wyglądu?

- Cóż, muszę przyznać, że nigdy nie spojrzałem na

to od tej strony.

- Witam!

Gina odwróciła się i spojrzała w piękne fiołkowe

oczy. Szkła kontaktowe, pomyślała. Niemniej jednak ro­

biły wrażenie.

- Chciałam podziękować panu za wnikliwe uwagi. -

Doktor Anderson pochyliła się w stronę Nicka, ostenta­

cyjnie ignorując Ginę. - Jestem Beverly Anderson,

a pan...-?- zawiesiła głos.

- Nick Balfour, a to Gina Tessereck.

Doktor Anderson rzuciła Ginie uśmiech przypomina­

jący raczej niechętny grymas i odwróciła się do Nicka.

Gina przyglądała się jej z fascynacją pomieszaną ze

złością. Nie podobało się jej, że kobieta narzucała się

Nickowi, ale zazdrościła jej pewności siebie. Gdybym

tak wyglądała, też byłabym przekonana o własnej war­

tości, myślała, patrząc niespokojnie, jak Nick reaguje na

wdzięki, którymi prelegentka próbowała go oczarować.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 247

Nie wydawał się zainteresowany, choć nie wiedziała,

czy doktor Anderson rzeczywiście nie robiła na nim wra­

żenia, czy tylko nie chciał tego okazać?

- Jeśli znajdzie pan trochę czasu, chętnie przedysku­

tuję z panem to interesujące zagadnienie. - Doktor An­

derson zatrzepotała zalotnie rzęsami. - Zatrzymałam się

w „Windward Inn".

- Miała pani dużo szczęścia, żeby dostać pokój

w szczycie sezonu - wtrąciła Gina.

- Już dawno się nauczyłam, że zawsze można osiąg­

nąć to, na czym nam zależy. - Doktor Anderson spojrzała

na Ginę z lekceważącym uśmiechem.

- Dziękujemy, doktor Anderson. Musimy już iść -

odezwał się Nick.

- Nie zostaniecie na poczęstunku? - zdumiała się

urodziwa prelegentka. Wyglądało na to, że w głowie jej

się nie mieści, by jakiś mężczyzna mógł odrzucić jej pro­

pozycję.

Nick odwrócił się do Giny.

- Masz ochotę na wodnisty poncz i czerstwe ciastka?

- Prawdę mówiąc, wolałabym już wracać - powie­

działa szczerze.

Ujął ją pod rękę i skinąwszy na pożegnanie oniemiałej

doktor Anderson, skierował się do wyjścia.

Czuła, jak ciepło z jego ręki przenika ją do głębi i cu­

downie rozgrzewa krew. W głowie jej szumiało, wargi

były wyschnięte.

To dziwne samopoczucie ma związek z doktor An­

derson, uznała. Wiedziała, że nigdy nie będzie zdolna

konkurować z takimi kobietami. Nie chodziło nawet

o wygląd i pewność siebie. Wróciła pamięcią do chwili,

kiedy w barze nie potrafiła podjąć decyzji, jak zacząć

background image

248 JUDITH McWILLIAMS

rozmowę z Nickiem. Doktor Anderson bez wątpienia

podeszłaby do niego pewnym krokiem i wyjaśniła, jakie

szczęście go spotkało, że zechciała z nim mówić.

Teraz jednak to ona, Gina, wracała z Nickiem do do­

mu, a doktor Anderson została zdecydowanie odprawio­

na. I chociaż Nick zrobił to bardzo uprzejmie, niemniej

ją odtrącił.

Ta myśl ogromnie podniosła Ginę na duchu.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Ukradkiem obserwowała twarz Nicka. W przyćmio­

nym świetle padającym od deski rozdzielczej wyglądał

obco i tajemniczo. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz nadziei,

że kiedyś pozna jego myśli i odkryje tajemnice jego

ciała...

Jakim byłby kochankiem? - zastanawiała się. Co czu­

łaby, gdyby przygarnął ją do swojego nagiego ciała?

- Jak ci się podobał wykład?

Miała wrażenie, że słowa Nicka dobiegają z oddali.

Z ogromnym wysiłkiem wróciła do rzeczywistości.

- Nie bardzo. - Z ulgą stwierdziła, że jej głos brzmi

naturalnie. - Spodziewałam się odkrywczych pomysłów,

a tymczasem trafiłam na nachalną reklamę zestawów kart

do ćwiczeń - parsknęła. - Czy jakaś matka mogłaby być

aż tak głupia, żeby machać nimi przed oczami dwumie­

sięcznego niemowlaka? Możesz to sobie wyobrazić?

- Niestety mogę - rzucił sucho. - Zauważyłaś, ile

osób po wykładzie kupowało te karty?

Prawdę mówiąc, byłam zbyt zajęta obserwowaniem,

jak doktor Anderson próbuje zdobyć twoje względy, od­

parła w myślach, a głośno powiedziała:

- Sądzę, że nikomu nie zrobią krzywdy. Czasami na-

wet mogą okazać się pomocne, bo podczas testu trzeba

trzymać dziecko na ręku. A przecież kontakt fizyczny jest

niezwykle istotny dla niemowląt.

background image

250 JUDITH McWILLIAMS

- Kontakt fizyczny jest ważny dla wszystkich.

Niski głos Nicka podrażnił jej zmysły. Niespokojnie

poruszyła się w fotelu. Czy ta uwaga miała jakieś ukryte

znaczenie? Chyba najmądrzej będzie skierować rozmowę

na bezpieczniejsze tory.

- Poruszyłeś kwestię badań nad rozwojem intelektu

- powiedziała, wracając do problemu, który nie przesta­

wał jej dręczyć. Skąd Nick wiedział o tych badaniach?

- Próbowałem uzupełnić twierdzenia doktor Ander­

son o kilka faktów - rzucił kpiąco.

- Interesują cię badania nad rozwojem mózgu? - pró­

bowała dalej.

- Nieszczególnie.

- Miałam wrażenie, że sporo wiesz na ten temat -

zauważyła.

Powinienem był siedzieć cicho, pomyślał. Jednak gdy

doktor Anderson mądrzyła się, przedstawiając swoje opi­

nie jako fakty, postanowił podważyć jej dobre mniemanie

o sobie.

Niestety, nie poradził sobie z doktor Anderson, nato­

miast wzbudził podejrzliwość Giny. To go zmartwiło. Pra­

gnął, żeby traktowała go jak przyjaciela i chciała z nim

rozmawiać, bo polubiła Nicka Balfoura, zwykłego faceta,

a nie Nicka Balfoura, wybitnego chirurga czy Nicka Bal­

foura, właściciela wielkiego majątku. Żeby oceniała go

za jego osobiste walory.

Z doświadczenia wiedział, że wszystko uległoby zmia­

nie, gdyby wyjawił prawdę. Odwrócił oczy od szosy

i przez chwilę przyglądał się Ginie. Widział, że przygryza

dolną wargę, jakby coś ją niepokoiło. Czy możliwe, że

zastanawia się nad jego nieprzekonującymi wyjaśnie­

niami?

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

251

- Kiedyś oglądałem w telewizji cykl na temat pracy

mózgu - powiedział. Nie dodał tylko, że mówi o serii

wykładów, w których uczestniczył na trzecim roku me-

dycyny.

- Aha. - Gina odprężyła się. - Faktycznie, emitowali

kilka świetnych seriali popularno-naukowych. Widocznie

ten przegapiłam.

Miał mieszane uczucia, gdy przyjęła jego wyjaśnienie.

Ulżyło mu, że przestanie go wypytywać, ale jednocześnie

coraz trudniej przychodziło mu ją okłamywać. Gina była

taka prostolinijna, że pragnął odpowiedzieć szczerością

na jej uczciwość. Nie odważył się jednak zaryzykować.

Zbyt wiele miał do stracenia.

Jeśli dopisze mi szczęście, pomyślał, podjeżdżając pod

dom, do jutra powinna zapomnieć o wykładzie.

- Dzisiejszego wieczora nie można zaliczyć do zbyt

udanych - zauważyła Gina, zupełnie jakby odgadła jego

myśli.

- W przyszłości damy sobie spokój z wykładami -

zgodził się, przepuszczając ją przodem.

Roześmiała się. Oczarował go cudowny dźwięk jej

głosu. Zacisnął zęby, powstrzymując pragnienie, żeby

chwycić ją w ramiona. Nie wierzył, że udałoby mu się

skończyć na jednym pocałunku. Pragnął zanieść ją do

swojego łóżka, gdzie mógłby się z nią kochać całą noc.

Jednak gdyby to zrobił, uciekłaby i nie zobaczyłby jej

nigdy więcej. Nawet myśl o tym wydawała się zbyt

straszna.

Za długo siedzisz samotnie w tych lasach, zgromił się

w duchu. Kiedy wróci do pracy w Bostonie, fascynacja

Giną minie jak ręką odjął. O dziwo, myśl o tym wcale

nie przyniosła mu ulgi.

background image

252 JUDITH McWILLIAMS

Gina odłożyła torebkę i podniosła wzrok na Nicka.

Poczuła onieśmielenie, widząc jego ponurą minę. Byłby

przerażającym przeciwnikiem, myślała, przenosząc spoj­

rzenie na arogancko wysuniętą brodę. Dreszcz ją prze­

szedł na samą myśl, że mogłaby stać się przyczyną jego

gniewu.

- Co się stało? - Nick dostrzegł, że nagle zadrżała.

- Zmarzłaś?

- Nie - mruknęła.

W jej twarzy odbijały się różne uczucia, ale Nick zdo­

łał rozpoznać wyłącznie niepokój.

Powoli, żeby jej nie przestraszyć, wyciągnął rękę, ob­

jął jej brodę dłonią i delikatnie przesunął kciuk po dolnej

wardze. Dźwięk gwałtownie wciąganego powietrza za­

kłócił panującą wokół ciszę.

- Na pewno jesteś zmęczona - powiedział, wsuwając

czubek kciuka między jej wargi. Napiął mięśnie, walcząc

z pragnieniem, żeby językiem podążyć za ruchami palca.

Obrysować kontur jej ust, wsunąć się do środka, poczuć

jej smak...

Miał wrażenie, że niebieskie oczy Giny zasnuła mgła.

Czarne źrenice wyglądały jak wielkie, bezdennie głębo­

kie jeziora. W takich pięknych oczach nietrudno byłoby

utonąć.

- Chyba pójdę się położyć - szepnęła.

Słyszał, jak niepewnie to mówi.

- Dobranoc - powiedział. Odsunął się z trudem

i wszedł do salonu.

Patrzyła za nim, czekając, aż odzyska kontrolę nad

swoim sercem. Czemu jej dotykał tak pieszczotliwie? Czy

to cokolwiek znaczyło? Może tylko tyle, ile zmierzwienie

włosów dziecka?

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 253

Stłumiła westchnienie i przeszła przez kuchnię do

swojego pokoju. Była pewna, że Nick nie był nią zain-

teresowany. Z jej wiedzy wyniesionej z artykułów w ko­

biecych magazynach i rozmów z bardziej doświadczony­

mi koleżankami wynikało, że mężczyzna zainteresowany

kobietą próbuje coś zrobić. Jeśli jej dotyka, robi to cał­

kiem celowo. I oczywiście próbuje ją nakłonić do pójścia

do łóżka.

Nie będę się zniechęcać, postanowiła, zamykając za

sobą drzwi. W końcu kiedyś przekona Nicka, jaka jest

seksowna.

Pytanie tylko, jak to zrobić, skoro brak mi tych atry­

butów, które powszechnie uważa się za powabne? - my­

ślała, spoglądając w lustro. Była za wysoka i za chuda,

miała zbyt mały biust i nieatrakcyjną twarz.

Odwróciła wzrok od zniechęcającego odbicia. Musi

być jakiś sposób. Tyle chudych, nieładnych dziewczyn

miało chłopców. Ona też znajdzie metodę, żeby zapre­

zentować się jako kobieta godna pożądania.

- Gina? - Usłyszała głos Nicka i jednocześnie roz-

legło się pukanie. - Położyłaś się już?

Skoczyła jak oparzona. O co mu chodzi? Może chce

ją pocałować na dobranoc? Przez chwilę czuła podnie­

cenie, zaraz jednak zdrowy rozsądek zapanował nad emo­

cjami. Mało prawdopodobne, żeby nagle po pięciu mi­

nutach doszedł do wniosku, że trawi go niepohamowane

pożądanie. --

Pospiesznie wciągnęła sweter.

- Coś się stało? - spytała, otwierając drzwi.

- Nic takiego. Odsłuchiwałem automatyczną sekre­

tarkę i jedna wiadomość jest do ciebie.

- Z ubezpieczenia?

background image

254 JUDITH McWILLIAMS

- Nie wiem. To jakaś kobieta. Mówi, żebyś koniecz­

nie do niej zadzwoniła, bo to bardzo ważne.

- Czy podała nazwisko? - spytała z niepokojem.

Intrygowało go, czemu jest taka spięta. Zupełnie jakby

się bała. Jednak w nagranej wiadomości nic nie mogłoby

jej wystraszyć. Raczej zdenerwować. Głos kobiety wy­

dawał się ckliwy i sztucznie słodki. Sam nie znosił kon­

taktów z takimi ludźmi, nie znaczyło to jednak, że Gina

podziela jego awersję.

- Nie - odparł wreszcie. - Powiedziała tylko, że jest

bardzo chora i prosiła o jak najszybszy telefon.

- Dziękuję. - Głos Giny był ledwo słyszalny. - Za­

dzwonię do niej rano.

- Jak chcesz. — Idąc z powrotem do salonu, zastana­

wiał się, o co tu chodzi. Nieznajoma mówiła, że jest cho­

ra, ale Gina nie wydawała się tym zmartwiona. Niepraw­

da, pomyślał, przypominając sobie jej spiętą twarz. Była

zmartwiona, jednak to nie choroba kobiety była powodem

jej niepokoju. Raczej sam fakt, że zadzwoniono. Skoro

jednak nie chciała, żeby ta kobieta do niej dzwoniła, cze­

mu podała jej numer? Przecież musiała to zrobić, bo skąd

nieznajoma o ckliwym głosie by go znała?

Nic z tego nie rozumiał. Chciałby, żeby Gina wyjaś­

niła mu, co się dzieje. Czy wplątała się w jakieś kłopoty?

Przed oczami przemknął mu obraz jej roześmianej twa­

rzy. Nie wierzył, by zrobiła coś niezgodnego z prawem.

Więc co to mogło być?

Nalał sobie whisky i ze szklaneczką w ręce podszedł

do okna.

Może chciała uwolnić się od jakiegoś związku? - roz­

ważał, patrząc w ciemność. Wypuścił gwałtownie powie­

trze przez zaciśnięte zęby, kiedy wyobraził sobie Ginę

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

255

w

łóżku z jakimś mężczyzną. Ze złością odsunął niemiły

obraz i zmusił się, żeby myśleć rozsądnie. Uznał, że chy-

ba ma rację. Kiedy spotkał Ginę w barze, nie miał wąt­

pliwości, że dziewczyna ucieka. To wyjaśniało również,

czemu wiozła ze sobą cały swój dobytek. Jeśli mieszkała

z jakimś facetem, to po zerwaniu została bez dachu nad

głową. Możliwe, że chłopak nie chciał pogodzić się z jej

odejściem, co tłumaczyło, czemu wyjechała, zamiast szu­

kać mieszkania w tym samym mieście.

Gdzie jednak w tej historii umieścić kobietę, która

nagrała wiadomość? Machinalnie pociągnął łyk whisky.

W żaden sposób nie był w stanie rozwikłać zagadki. Miał

za mało danych,

Niech to diabli, zezłościł się. W gruncie rzeczy nie

znał żadnych faktów. Wszystko to były zaledwie domy­

sły. Całkiem możliwe, że zachowanie Giny nie miało nic

wspólnego z informacją, którą jej przekazał. Po prostu

myślała o czymś innym. Chociaż kilka minut wcześniej

z nią rozmawiał i jedyna rzecz, o jakiej myślała, to ten

kiepski wykład.

Wypił do końca whisky i ze złością postawił szklankę

na parapecie. Gdyby tylko mógł wziąć Ginę w ramiona

i zapewnić, że nie pozwoli jej skrzywdzić! Niestety, tego

akurat nie mógł zrobić. Gdyby dowiedziała się, że przej­

muje się jej problemami, pomyślałaby, że jest nią zain­

teresowany.

A przecież nie jestem, pocieszył się. Przynajmniej nie

bardzo. Lubił ją i tyle. Zależało mu wyłącznie na jej to­

warzystwie, no, może osłodzonym kilkoma pieszczotami.

Poczuł podniecenie na wspomnienie delikatnego poca­

łunku. Jutro znów spróbuję szczęścia, postanowił. Tym

razem postara się, żeby to był prawdziwy pocałunek. Za-

background image

256

JUDITH McWILLIAMS

brakło mu powietrza, gdy sobie wyobraził, że dowie się

wreszcie, jak słodkie są jej usta.

Gdyby tylko czas zechciał szybciej płynąć!

Gina wiele godzin wierciła się w łóżku. W końcu za­

padła w niespokojny sen. Śniło się jej, że przyjechała

matka i zaciągnęła ją z powrotem do domu.

W rezultacie obudziła się z silnym bólem głowy i nie­

przyjemnym uczuciem, że znów dopadł ją jakiś straszny

koszmar.

Zażyła aspirynę. Muszę wziąć się w garść, tłumaczyła

sobie. Była dorosła i finansowo niezależna. Nikt nie mógł

jej zmusić do robienia czegoś, na co nie miała ochoty.

Wystarczy, że będzie stanowcza, a matka w końcu zre­

zygnuje i pozwoli jej żyć własnym życiem.

Z westchnieniem zabrała się do przygotowania kawy.

Cóż, będzie trzeba zadzwonić do matki i powiedzieć, że­

by zostawiła ją w spokoju. Na myśl o tej rozmowie Gina

natychmiast poczuła się winna.

Zupełnie jakby cię zaprogramowano, zezłościła się.

Musisz sama przerwać ten łańcuch. Inaczej matka będzie

nieustannie kontrolować twoje życie.

Pocieszona tą myślą i odważnym postanowieniem, po­

szła do salonu. Uznała, że powinna zatelefonować do matki,

zanim Nick zejdzie na dół. W żadnym wypadku nie po­

winien słyszeć ich rozmowy.

Niechętnie podniosła słuchawkę i wybrała numer. He­

len odebrała już po pierwszym sygnale, zupełnie jakby

dyżurowała przy aparacie.

- Czemu nie zadzwoniłaś od razu wieczorem? Prze­

cież wyraźnie mówiłam, że nie czuję się dobrze. Do rana

mogłam umrzeć.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

257

- Już nigdy nie dam się na to nabrać. - Starała się

mówić spokojnie. - Nic ci nie dolega.

- Mówię ci...

- Nie, tym razem to ja mówię! Zostaw mnie w spo-

koju.

- Jesteś moją córką.

- Córka i niewolnica to nie to samo - odparowała.

- Jestem chora - powtórzyła matka.

- Tak. A specjalista, do którego musisz się udać, to

psychiatra. Moim zdaniem powinnaś jak najszybciej umó­

wić się na wizytę.

Gina, trzęsąc się z gniewu pomieszanego z uporczy­

wym poczuciem winy, odłożyła słuchawkę.

- Dzień dobry.

Odwróciła się gwałtownie, gdy od drzwi dobiegł ją

głos Nicka. ..

Jak długo tam stoi? - zastanawiała się. Usta miał roz­

ciągnięte w uśmiechu, ale oczy... Poczuła się niepewnie,

widząc jego uważne spojrzenie.

- Właśnie rozpoczęłam codzienny maraton telefo­

niczny - powiedziała niedbale.

Na szczęście nie nawiązał do rozmowy, którą przed

chwilą odbyła.

- Jest trochę kawy?

- Dopiero zaparzyłam; cały dzbanek.

- Świetnie. Dobrze mi zrobi dawka kofeiny - rzucił,

kierując się do kuchni.

Ponownie sięgnęła po telefon. Po trzech rozmowach

i trzydziestu koszmarnych minutach odłożyła słuchawkę,

choć miała ochotę cisnąć nią z hukiem.

- Zastosuj ćwiczenie, które ci pokazałem - poradził

Nick, wracając do salonu.

background image

258

JUDITH McWILLIAMS

- Nie mogę skupić się na oddychaniu, kiedy rozsadza

mnie złość!

- Może opowiesz mi, co się dzieje?

- Ludzie od ubezpieczenia twierdzą, że nie mogą nic

zrobić, póki nie dostaną raportu policyjnego, a ten ciągle

do nich nie dotarł. W banku powiedzieli, że dyrektor na­

dal jest nieobecny. Być może wróci dziś po południu,

ale nie są tego pewni. Natomiast prawnik, który miał mi

przekazać część pieniędzy ze spadku, nie może tego za­

łatwić, póki nie usunie przeszkody...

- Jakiej przeszkody?

- Zapis dla mnie został zakwestionowany - powie­

działa przez zaciśnięte zęby. Nie dodała oczywiście, że

zadzwoniła do adwokata w nadziei, że być może matka

zmieniła zdanie. Tymczasem musiała wysłuchać wykła­

du, jaka jest nieczuła. W pierwszej chwili chciała mu

ostro zwrócić uwagę, że jest zbyt łatwowierny, powstrzy­

mała ją jednak świadomość, że lekarz matki nie zgodzi

się rozmawiać z prawnikiem na temat stanu zdrowia swo­

jej pacjentki. Przełknęła złość i oznajmiła, że wystąpi do

sądu, jeśli matka nadal będzie jej blokować dostęp do

spadku.

Pan Mowbry wydawał się tym głęboko urażony. Gina

niemal spodziewała się usłyszeć cytat z Szekspira o nie­

wdzięczności dziecka, która sprawia większy ból niż uką­

szenie węża. Adwokat jednak zamiast cytować klasyka,

odłożył słuchawkę.

- Wygląda na to, że jesteś wściekła i nieszczęśliwa,

a to ma fatalny wpływ na ciśnienie krwi - odezwał się

Nick.

Podniosła oczy. Powoli wodziła wzrokiem wzdłuż je­

go długich nóg, po płaskim brzuchu i szerokiej piersi

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

259

okrytej granatowym swetrem. Przeniosła spojrzenie na

mocno zarysowane szczęki i wyżej, na szerokie usta.

Zgadza się. Była wściekła i zrozpaczona. Jednak

w momencie, gdy skupiła spojrzenie na Nicku, gniew

wyparował, a i wzburzenie wydawało się jakieś inne. Mi-

mowolnie oblizała wyschnięte wargi, dziwiąc się, jak to

możliwe, że jej uczucia tak szybko się zmieniły.

- Musisz się nauczyć jakoś ukierunkowywać swój

gniew.

Jego głos stał się dziwnie chropawy. Drgnęła niespo­

kojnie, gdy spostrzegła, że nagle znalazł się tuż obok niej.

Tak blisko, że czuła bijące od niego ciepło.

Powoli, jakby dawał jej czas na zaprotestowanie, wy­

ciągnął ramiona i przyciągnął ją do siebie. Jej piersi na­

prężyły się, a sutki stwardniały, kiedy przywarła do jego

torsu. Ciało ogarnęło bolesne, drażniące nerwy oczeki­

wanie. Czuła się jak w gorączce. Jej spojrzenie, zupełnie

jakby wiodła je jakaś niewidoczna siła, znów powędro­

wało do jego ust. Miała wrażenie, że jej płuca skurczyły

się i nie są w stanie nabrać powietrza.

Nie była pewna, które z nich się poruszyło, zmniej­

szając dzielącą ich odległość. Zresztą zupełnie o to nie

dbała. W tej chwili Uczyło się tylko to, że Nick ją całuje.

Radość, że czuje jego usta na swoich, wygrała z rozsąd­

kiem. Nick, tak jakby i jego ogarnęło pożądanie, pochylił

głowę i z zapałem działającym jak silny afrodyzjak przy­

kry! jej usta swoimi.

Instynktownie rozchyliła wargi, kiedy obrysował je

czubkiem języka. Zupełnie jakby chciał ją za to nagro­

dzić, wsunął język do środka, badając gorące, wilgotne

wnętrze jej ust.

Jej ciałem wstrząsały prawdziwe dreszcze pożądania.

background image

260

JUDITH McWILLIAMS

Niewyraźnie, jakby z daleka, usłyszała jęk, który wydo­

był się z jej gardła. Teraz jednak potrafiła myśleć jedynie

o ustach Nicka. Miały smak kawy i czegoś nieuchwyt­

nego... Jakby pierwotnego i bardzo męskiego, co spra­

wiało, że przestały się liczyć wszelkie zahamowania.

Przywarła mocno do niego, pragnąc zwielokrotnić to ero­

tyczne doznanie.

Jej skóra stała się gorąca i ciasna. Za ciasna, by po­

mieścić szalejące uczucia. Oplotła Nicka ramionami, wal­

cząc, żeby utrzymać się na nogach, które nagłe stały się

miękkie jak z waty.

Nick w końcu podniósł głowę. Gina gwałtownie na­

brała powietrza i znów doleciał ją ten niezwykły zapach.

Przez moment miała wrażenie, że gdzieś wewnątrz

wstrząsnęła nią seria maleńkich wybuchów. Jej ramiona

pokryły się gęsią skórką, a całe ciało przepełniło dotkliwe

pragnienie spełnienia.

Ku jej rozczarowaniu, Nick zamiast kontynuować po­

całunek, patrzył tylko błyszczącym wzrokiem na jej za­

czerwienione usta.

- Czujesz się lepiej?

Miała wrażenie, że jego niski głos boleśnie szarpie

jej nerwy.

Niewiele brakowało, by wyznała, że nie tylko nie

zmniejszył jej rozgoryczenia, ale wręcz sprawił, że teraz

stało się zupełnie nie do zniesienia. Jakaś resztka rozsądku

kazała jej pohamować ten impuls. Gdyby chciał ją nadal

całować, zrobiłby to. W tym pocałunku nie dostrzegła

ani cienia niepewności. Doskonale wiedział, co robi, zda­

wał sobie też sprawę, co ona czuje, bo przecież jej reakcja

była aż nazbyt oczywista. Mimo to odsunął się... Czyłi

tego właśnie chciał. Widocznie miał dość... Wyznanie

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 261

prawdy byłoby żenujące dla nich obojga. Musiała poka-

zać, że ona również potrafi nad sobą panować. Inaczej

Nick może nigdy więcej jej nie pocałować, a myśl o tym,

ze nigdy więcej nie poczuje już jego ust, przyprawiała

ją o szaleństwo.

Z największym wysiłkiem wysunęła się z jego ramion.

- O tak, czuję się znacznie lepiej. Dziękuję - powie­

działa.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- To tutaj Mygold spędza większość czasu - powie­

dział Nick, wjeżdżając na parking domu pogrzebowego

„Niebiański Odpoczynek".

Wzdrygnęła się, kiedy dotarło do niej, gdzie się znaj­

duje. Zbyt świeżo miała w pamięci walkę, którą przegrał

jej ojciec. Niechętnie wysiadła z pikapu. Nick, jak gdyby

wyczuwając jej nastrój, wziął ją za rękę.

Czuła, jak ciepło jego dłoni przepływa przez jej palce

i rozgrzewa krew. Co w nim było takiego, że ledwie jej

dotknął, wszystkie hormony zaczynały szaleć? I czemu

na niego to w ogóle nie działa?

Kątem oka spojrzała na spokojną twarz Nicka. Nic

nie wskazywało, że dotknięcie jej sprawia mu przyje­

mność. Prawdę mówiąc, poprawiła się natychmiast, chyba

w ogóle nie zauważył, że trzyma za rękę kobietę!

A jednak mnie pocałował, pocieszyła się, chociaż go

nie zmuszałam. Zresztą trudno byłoby uwierzyć, że kto­

kolwiek mógłby zmusić Nicka Balfoura do zrobienia cze­

goś, na co nie miał ochoty, myślała, patrząc na zdecy­

dowany zarys jego podbródka.

Nastrój odrobinę jej się polepszył. To by znaczyło, że

pocałował ją, bo tego pragnął. A wczoraj zrobił to po­

nownie, bo pierwszy pocałunek sprawił mu przyjemność.

Kurczowo uchwyciła się tej fantastycznej myśli.

Nick przytrzymał drzwi, więc powoli weszła do śród-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

263

ta, starając się nie pamiętać, gdzie jest. Postanowiła sku­

pić się wyłącznie na zdobyciu raportu policyjnego. Nie­

stety, odurzający, słodki zapach białych lilii stojących

w wazonie tuż za drzwiami zdawał się wywracać jej żo­

łądek.

- Dobrze się czujesz? - Nick patrzył na nią z niepo­

kojem. - Bardzo zbladłaś.

- Nic mi nie jest. Po prostu nie lubię zakładów po­

grzebowych.

- Nie jest ci niedobrze?

- Nie. Kiedy robi ci się niedobrze, jest nadzieja, że

za chwilę poczujesz się lepiej, ale w domu pogrzebo­

wym... Jak to powiedział Dante? „Porzućcie wszelką

nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie".

Widząc jej smutne spojrzenie, objął ją zdrową ręką

: przyciągnął do siebie.

- Chcesz mi w ten sposób przypomnieć, że śmierć

może być wybawieniem? - mruknęła, siląc się na humor,

choć z trudem powstrzymywała łzy.

- Przepraszam, właśnie wyczerpały mi się wszystkie

banalne sformułowania. - Delikatnie musnął wargami jej

usta.

Odebrała ten pocałunek jak błogosławieństwo. Jakie

to dziwne, myślała. Wczoraj, gdy ją całował, pragnęła

zedrzeć z niego ubranie, a teraz czuła się po prostu bez­

piecznie.

- Co napełnia cię taką niechęcią do tego typu zakła­

dów? - spytał Nick.

- Śmierć mojego ojca - odparła ze ściśniętym gard­

łem Gina.

- Jesteś jedynaczką? - Pragnął dowiedzieć się czegoś

więcej.:.

background image

264

JUDITH McWILLIAMS

- Tak. Moja matka bardzo ciężko znosiła ciążę i nie

odważyła się spróbować ponownie. - Po raz pierwszy

przyszło jej do głowy, że matka była zbyt wielką egoistką,

żeby zdecydować się na drugie dziecko.

- Pewno ciężko przeżyła śmierć męża - zauważył Nick.

Gina próbowała sobie przypomnieć, czy rzeczywiście

tak było, ale pamiętała jedynie, jak podczas pogrzebu

matka zwracała jej uwagę, że nie powinna płakać, bo

wygląda jak gotowany homar. Nie czuła się jednak upo­

ważniona, żeby oceniać smutek matki. Doskonale wie­

działa, że podczas pogrzebów ludzie często zachowują

się irracjonalnie i mówią rzeczy, które zwykłe w ogóle

nie przyszłyby im do głowy.

- Prawie trzydzieści łat byli małżeństwem - powie­

działa w końcu.

Nick odniósł wrażenie, że między Giną a jej matką

musi dziać się coś bardzo złego. Wynikało to nie tyle

z jej słów, co raczej z tego, czego nie powiedziała.

Zanim jednak zdążył jeszcze o coś zapytać, z głębi

budynku wyszedł szeryf.

- O, to tylko ty, Nick- powiedział Mygold- z wy­

raźnym rozczarowaniem. - Miałem nadzieję, że przy­

szedł klient.

- Chodzi o pana drugą pracę - wtrąciła szybko Gina.

Pragnęła odebrać raport i jak najprędzej wyjść. - W biu­

rze towarzystwa ubezpieczeniowego twierdzą, że nie do­

stali jeszcze kopii.

- Raportu? - Mygold miał taką minę, jakby nie ro­

zumiał, o co jej chodzi.

- Prosiłam, żeby wysłał pan ekspresem. Pamięta pan?

- Ekspresem?! - Szeryf wydawał się przerażony taką

ekstrawagancją. — Czy ma pani pojęcie, ile to kosztuje?

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

265

- A czy pan ma pojęcie, ile mnie będzie kosztować

to opóźnienie? - odparowała.

Szeryf otworzył usta, ale nim zdążył coś powiedzieć,

do rozmowy wtrącił się Nick.

- Amos, daj nam po prostu kopię raportu, a my już

sami wyślemy - zaproponował.

- Świetny pomysł - poparła go Gina.

Szeryf niepewnie przestąpił z nogi na nogę.

- Prawdę mówiąc, raportu jeszcze nie ma. Pamiętasz,

mówiłem ci, że Thelma wyjechała do matki.

- Ale policję stanową pan powiadomił? - przeraziła

się Gina.

- Oczywiście. Nie miałem tylko czasu, żeby napisać

to na maszynie.

- Może w takim razie znajdziesz czas dzisiaj? - Nick

nadał swoim słowom formę pytania, ale ton jego głosu

nie pozostawiał wątpliwości, że jest to żądanie. - A kiedy

skończysz, idź na pocztę i wyślij ekspresem.

Wyciągnął portfel i wręczył Mygoldowi dwadzieścia

dolarów. Gina ze zdumieniem patrzyła, w jakim tempie

banknot zniknął w kieszeni szeryfa.

- Zaraz się do tego wezmę - obiecał. - Jeszcze przed

drugą pójdę na pocztę. Rano dotrze na miejsce.

- Myślisz, że się z tego wywiąże? - spytała Gina,

gdy wsiadali do pikapu.

- O tak. - Nick wyprowadził auto na szosę. - Amos

jest całkiem kompetentny. Nie znosi tylko papierkowej

roboty. Zwykle zajmuje się tym jego żona, a kiedy Thel-

my nie ma, odkłada wszystko do jej powrotu.

- Dziękuję, że dałeś mu pieniądze. Zwrócę ci, gdy

tylko wymienią mi czeki.

Nick kiwnął niedbale głową.

background image

266 JUDITH McWILLIAMS

- Co zrobisz dziś na deser? - zmienił temat.

- Prawdę mówiąc, jeszcze o tym nie myślałam. Masz

ochotę na coś szczególnego?

- Ciasto czekoladowe z lukrem karmelowym - od­

powiedział bez wahania. - A później lody waniliowe.

- Lepiej byś zrobił, łykając tabletkę na obniżenie cho­

lesterolu - mruknęła nieco; zgryźliwie. - Jesz zbyt dużo

niezdrowych rzeczy.

- Mój cholesterol utrzymuje się na przyzwoitym po­

ziomie - odparł z pewną siebie miną. - Mam znakomite

geny.

Z pewnością masz znakomite ciało, pomyślała, patrząc

na sprane dżinsy, które ściśle przylegały do jego silnych

ud. Na jej policzki wystąpił rumieniec, a piersi stały się

ciężkie.

W pierwszej chwili zawstydziła się, że jej ciało tak

automatycznie reaguje, jednak nie zamierzała czuć się

winna, Ostatecznie była dorosłą kobietą i miała prawo

podziwiać piękne męskie ciało.

- Mam nadzieję, że podziękowałeś rodzicom za prze­

kazanie ci tak wspaniałego materiału genetycznego -

odezwała się po chwili.

- Sama ich spytaj - rzucił, hamując gwałtownie, żeby

uniknąć zderzenia z samochodem, który bezczelnie za­

jechał im drogę.

Niby kiedy miałabym to zrobić? -zaciekawiła się.

Czyżby Nick rozważał możliwość kontynuowania ich

znajomości? Serce podskoczyło jej w piersi, ale zdrowy

rozsądek wziął górę nad rozsadzającym ją podekscyto­

waniem. Nawet gdyby tego chciał, jak mieliby to zrobić,

skoro ona jedzie na stadia do Illinois, a on mieszka

w Massachusetts?

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

267

- To co, dostanę swoje ciasto? - Głos Nicka wdarł

się w jej myśli.

- Jeśli zechcesz zatrzymać się przy sklepie. Nie je­

stem pewna, czy w domu są odpowiednie produkty.

- Jasne. Zresztą w drodze do domu przejeżdżamy

obok sklepu.

- Nie zapomnij, że dziś wieczorem idziemy na lekcję

tańca towarzyskiego - przypomniała Gina. Miała nadzie­

ję, że nie widać po niej, jak niecierpliwie czeka, żeby

spędzić wieczór w jego objęciach. - To jedyne interesu­

jące zajęcia, jakie proponowano na dziś. Był jeszcze kurs

wyrabiania irlandzkich koronek, jednak nie wydaje mi

się, żebyś nadawał się na koronczarkę.

To niekoniecznie prawda, pomyślał. Był pewien, że

byłby w tym niezły, gdyby tylko Gina miała nosić te ko­

ronki. Wyobraził ją sobie w koronkowej koszulce, okry­

wającej jej szczupłe ciało od biustu po uda. Przez deli­

katną, czarną koronkę przeświecałaby jej perłowa skóra

i bladoróżowe sutki.

Bezskutecznie próbował powstrzymać entuzjastyczną

reakcję swojego ciała. Myśl o Ginie leżącej na jego łóżku

nie dawała się jednak odsunąć.

Co się, do diabła, ze mną dzieje? - myślał niespo­

kojnie. Od czasów, gdy był nastolatkiem, żadna kobieta

tak go nie opętała. Jest przecież dojrzałym mężczyzną,

cenionym chirurgiem... Czemu jego ciało reaguje na Ginę

tak, jakby miał szesnaście lat?

Ukradkiem rzucił okiem na miękki zarys jej policzka.

Gina różniła się od innych kobiet. Nie tylko była prze­

śliczna, ale miała również fascynującą osobowość. Po

prostu ją lubił. Szanował jej potrzebę samodzielności. Po­

dziwiał marzenia o pracy. Cenił...

background image

268

JUDITH McWILLIAMS

Nie przesadzaj, Balfour, upomniał się pospiesznie. Bę­

dzie tu jeszcze zaledwie kilka tygodni. Odjedzie natych­

miast, gdy przyślą jej odszkodowanie. A nawet gdyby

zechciała zostać trochę dłużej, w styczniu musi wracać

do Illinois na studia. Nie da się utrzymać znajomości na

odległość.

Ale przecież uniwersytet w Illinois nie jest jedyną

wyższą szkołą kształcącą nauczycieli. Boston ma chyba

najlepsze w kraju uczelnie pedagogiczne. Gdyby zech­

ciała tam robić dyplom, mogliby pozostać w kontakcie.

Policzki mu się zarumieniły na myśl, jak bliski kontakt

chciałby z nią utrzymywać.

W każdym razie na pewno warto sprawdzić tę moż­

liwość. Jeden z jego kolegów pracował na uczelni w Bo­

stonie. Mógłby go poprosić o przysłanie informacji o ich

programie. Pokaże go Ginie i wybada, co o tym myśli.

Postanowił, że natychmiast po powrocie do domu wyśle

e-mail w tej sprawie.

Jedno jest pewne, pomyślał, parkując pod sklepem. Bez

względu na to, co ma się zdarzyć w przyszłości, zamierzam

w pełni wykorzystać to, co daje mi dzień dzisiejszy,

Po powrocie do domu Nick natychmiast zniknął na

górze, mrucząc niewyraźnie, że musi się zająć czymś nie­

zwykle ważnym,

Patrząc, jak idzie do siebie, Gina zastanawiała się, czy

rzeczywiście ma coś do zrobienia, czy po prostu chce

zostać sam. Przestraszyła się, czy nie dostrzegł, jak ob­

sesyjnie o nim myśli, zaraz jednak przywołała się do po­

rządku. Nieuzasadnione przypisywanie komuś uczuć, któ­

re uznaliśmy za prawdziwe, jest nie tylko destrukcyjne.

To wręcz bezdenna głupota.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

269

- Gotowa? - spytał Nick, kiedy wieczorem wyszła

wreszcie z pokoju.

- Przeliczyłam się... - odpowiedziała z roztargnie­

niem, bowiem jej myśli zaprzątał wspaniały widok, jaki

prezentował sobą Nick. W luźnych bawełnianych spod­

niach, rozpiętej pod szyją jasnożółtej koszuli z grubej

bawełny i brązowej tweedowej marynarce wyglądał bo­

sko. Miała obawy, że sama wygląda przy nim dość

nędznie.

- Jak to? - nie zrozumiał.

- Zapomniałam, że mam tylko dżinsy. To nie jest od­

powiedni strój do tańca towarzyskiego.

Podążył wzrokiem za ruchem jej ręki. Jego oczy za­

trzymały się przez chwilę na świetnie dopasowanych

spodniach. O tak, nie powinna ich wkładać, był o tym

przekonany. Najlepiej, gdyby nie miała na sobie niczego.

Zwilżył usta, które nagłe stały się zupełnie suche. Nie

mógł się doczekać, kiedy wreszcie weźmie ją w objęcia.

Dzisiejszy wieczór obiecywał to, z czego zbudowane by­

ły jego fantazje, i w żadnym razie nie zamierzał z niego

rezygnować.

- Jeśli próbujesz wymigać się od lekcji tańca, to

możesz o tym zapomnieć. Nie po to włożyłem tyle wy­

siłku, by przygotować się do wyjścia - powiedział z uda­

waną srogością. - Zresztą, to był twój pomysł. Będziesz

musiała przez to przebrnąć.

Trochę pocieszyła ją myśl, że chce z nią wyjść. Nie­

stety, nie pozbyła się uczucia, że będzie się niekorzystnie

wyróżniać. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi. Nie po­

magała nawet świadomość, że jej obawy wynikają głów­

nie z uwag matki, która w okresie dorastania bez przerwy

wytykała jej wzrost i pospolitą urodę.

background image

279 JUDITH McWILLIAMS

- Moim zdaniem dżinsy są nawet lepsze niż spódnica

- przekonywał Nick. - W spodniach widać stopy, więc

łatwiej uczyć się kroków.

- Niech ci będzie - zgodziła się w końcu.

- Czekając na ciebie, zadzwoniłem do szeryfa. Wysłał

już raport. Jutro przed południem powinien dotrzeć do

towarzystwa ubezpieczeniowego.

- Czy szeryf mówił coś na temat auta? - spytała, bio­

rąc torebkę i idąc za nim do wyjścia.

- Wyłącznie to, że policja stanowa nie znalazła dotąd

żadnego porzuconego samochodu, który odpowiadałby

opisowi. Wygląda na to, że twoje auto ukradziono, nie

dla przejażdżki, lecz by je sprzedać.

- Niestety, to nie przyspieszy sprawy ubezpieczenia

- mruknęła. - Potwornie mnie złości, że muszę tyle cza­

su czekać na zwrot kosztów. Do tej pory powinni już

zrozumieć, że szanse odzyskania auta są równe zeru. Cze­

mu nie mogą zapłacie i zakończyć tej sprawy?

- Przetrzymywanie pieniędzy działa na ich korzyść.

Ubezpieczyciele to przeważnie cholerne sukinsyny!

- Czyżbyś miał z nimi jakieś starcie po złamaniu rę­

ki? - spytała ciekawie.

- Nie - odparł. Kontakty z towarzystwami ubezpie­

czeniowymi były zmorą pracowników administracyjnych

szpitala. Nie mógł jednak powiedzieć tego Ginie, bo spro­

wokowałby następne pytania. Powinien wreszcie wyznać

jej prawdę. Ale jeszcze nie teraz... Chciał, żeby najpierw

lepiej go poznała.

Może powie jej o tym, kiedy z Bostonu nadejdą pro­

gramy studiów nauczycielskich? Wtedy mógłby podczas

rozmowy mimochodem wspomnieć o swoim zawodzie.

„Och, wiesz, kiedy mówiłem, że jestem technikiem, tak

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 271

naprawdę miałem na myśli, że pracuję w bostońskim

szpitalu jako chirurg". Przygryzł wargę, próbując sobie

wyobrazić jej reakcję.

To, że jest lekarzem, nie zrobi na niej wielkiego wra­

żenia, stwierdził po chwili namysłu. Gina nie należała

do kobiet, dla których zawód mężczyzny albo jego ma-

jątek mają podstawowe znaczenie. Bez wątpienia jednak

zwróciła uwagę na to, że celowo wprowadził ją w błąd.

Będzie domagać się wyjaśnienia, czemu od razu nie po-

wiedział jej prawdy. Jak wytłumaczyć jej, że bał się, czy

nie poleci na jego pozycję? Wyszedłby przecież na zaro­

zumiałego dupka.

Zacisnął palce na kierownicy. Po co mi była ta farsa?

- myślał z rozgoryczeniem.

Trudno, stało się, westchnął, wjeżdżając na parking

przed ratuszem. Będę się martwił później, uznał. Dziś

wieczorem zamierzał dobrze się bawić.

- Nigdy bym nie przypuszczała, że ludzi tak bardzo

interesuje taniec towarzyski - szepnęła Gina, gdy wcho­

dzili do sali. - Jest tu co najmniej czterdzieści osób.

Postawna kobieta o obfitych kształtach poprosiła ze­

branych o uwagę i przystąpiła do zajęć. Po krótkim wstę­

pie o radości płynącej z tańca, poprosiła uczestników kur-

su o ustawienie się wzdłuż ścian i zademonstrowała wal­

ca, którego mieli nauczyć się tego wieczoru.

Gina patrzyła z podziwem na instruktorkę i jej part-

nera, płynących wdzięcznie po parkiecie.

- Ciekawe, jak długo trzeba ćwiczyć, żeby dojść do

takiej wprawy - westchnęła.

Śliczna brunetka stojąca tuż obok, odwróciła głowę.

Jej znudzona mina w jednej chwili uległa cudownej me­

tamorfozie.

background image

272

JUDITH McWILLIAMS

- Nicky! - zawołała z uwodzicielskim uśmiechem. -

Nie widziałam cię od wieków. Nie wiedziałam nawet...

- Cześć, Shellie - wpadł jej w słowo, nim powie­

działa coś, czego Gina nie powinna usłyszeć. - Jak się

masz?

- Znacznie lepiej od chwili, gdy cię zobaczyłam, Ni­

cky. - Rzuciła zalotne spojrzenie spod niewiarygodnie

długich rzęs.

Nicky! Co za koszmarne zdrobnienie, pomyślała Giną

z niechęcią.

- Gina, pozwól, że ci przedstawię Shellie Larson.

- Billington - poprawił go mężczyzna towarzyszący

Shellie. - W zeszłym miesiącu Shellie uczyniła mnie naj­

szczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Jestem George. -

Wyciągnął rękę.

- Przepraszam, mam gips - tłumaczył się Nick.

- O Boże, Nicky, jakie to straszne! - Głos Shellie

drżał z przejęcia.

- To ja przepraszam, stary. Nie zauważyłem - powie­

dział George.

- Musimy koniecznie... - zaczęła Shellie, ale instruk­

torka poprosiła o ciszę.

- Czy Shellie cię zdenerwowała? - szepnął Nick, wi­

dząc, jak Ginie opadły kąciki ust. - Wydaje jej się, że

jest królową balu.

- Bo jest. Przynajmniej tego balu - przyznała Gina

uczciwie. - Jest bardzo ładna.

- I sądzi, że uroda usprawiedliwia jej zachowanie -

rzucił z kwaśnym uśmiechem Nick. - Ten biedny frajer

jest chyba jej trzecim mężem. Może nawet czwartym.

Straciłem rachubę.

Gina odetchnęła z ulgą. Tak z pewnością nie mówiłby

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

273

zaślepiony wielbiciel. Cokolwiek Nick czuł do Shellie,

z pewnością nie chodziło o nieodwzajemnioną miłość.

- Stopa! - Pełen niedowierzania głos Nicka przywo-

łał ją do rzeczywistości.

- Która stopa? - Pospiesznie spojrzała na instruktorkę.

- O którą powinni być od siebie oddaleni partnerzy

podczas nauki kroków. Jak niby mam tańczyć, skoro ty

jesteś tam, a ja tu? - denerwował się Nick.

- Najpierw trzeba dobrze wyćwiczyć kroki. Dopiero

potem można tańczyć razem - wytłumaczył starszy pan

stojący obok.

Nie wytrzymam tyle czasu, rozżalił się Nick, prowa­

dząc Ginę zgodnie ze wskazówkami instruktorki. Jeśli

będzie musiał czekać tak długo, może się zdarzyć, że

chwyci Ginę w objęcia i zacznie ją całować na oczach

wszystkich.

Stłumił śmiech na myśl o zaskoczeniu instruktorki. Mo­

że udałoby mu się wmówić jej, że to odmiana lambady?

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Gina rozejrzała się po wysprzątanej kuchni, przez

szklaną pokrywkę zajrzała do glinianego garnka, gdzie

dusiła się pieczeń, i poszła szukać Nicka.

Zupełnie jakby jej ciało odbierało od niego sygnały,

bez wahania skierowała się w stronę schodów. Była pew­

na, że znajdzie go w gabinecie. Nie pomyliła się. Stanęła

cicho w otwartych drzwiach, patrząc na jego pochyloną

głowę. Popołudniowe słońce, wpadające przez zakurzone

okno, oświetlało jego sylwetkę, szczupłe policzki i ciem­

ne włosy, nadając im czerwonawy połysk

W żołądku poczuła łaskotanie, kiedy jej oczy zatrzy­

mały się na długich palcach Nicka. Przypomniała sobie

dotyk jego rąk, kiedy trzymał ją w objęciach podczas

tańca. I wtedy, gdy zmyliła krok i potknęła się, opierając

się o jego mocne ciało...

- Coś się stało? - głos Nicka wyrwał ją z zamyślenia.

Czym prędzej okiełznała swoją wyobraźnię, starając się

zachowywać w miarę normalnie. Natychmiast jednak

przyszło jej do głowy, że w jego obecności nie jest to

chyba możliwe.

- Skończyłam sprzątanie i chciałam sprawdzić, czy

jesteś gotowy do wyjścia. Chociaż...

Rozejrzała się po gabinecie. Wszystkie sprzęty pokryte

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 275

były warstwą kurzu, a przynajmniej te miejsca, gdzie nie

leżały papiery. Panował tu potworny bałagan.

- Jesteś pewien, że nie chciałbyś, żebym tu porządnie

wysprzątała? - spytała.

- Jestem - odparł bez wahania.

- Prawdę mówiąc, patrząc na te stosy papierów, my­

ślę, że bardziej przydałby się archeolog niż sprzątaczka.

- Zmarszczyła nos. - No, ale to twój bałagan. To jak,

idziemy na spacer?

- Przecież już byliśmy - zaprotestował.

Jej śmiech natychmiast pobudził zmysły Nicka. Po­

niewczasie uświadomił sobie, że ostatni wieczór był spo­

rym błędem. Po dwóch godzinach trzymania Giny w ob­

jęciach potrafił już myśleć wyłącznie o niej: ojej dotyku;

o delikatnym kwiatowym zapachu, tak dla niej natural­

nym, wręcz oczywistym; o tym, jak jej oczy błyszczały,

kiedy się śmiała; o jej skupionej twarzy, gdy liczyła kro­

ki; o melodyjnym głosie...

- Powinno się ćwiczyć codziennie.

- To chyba lekka przesada. Nie można by co drugi

dzień?

-

Codziennie - upierała się.

- Dwa dni ćwiczeń, jeden wolny - targował się.

- Słuchaj, czy ty może jesteś w związkach zawodo­

wych?

- Nie, dlaczego? - zdziwił się.

- Bo mówisz tak, jakbyś kandydował na związkowe­

go męża zaufania.

- Po prostu rozumuję logicznie. Dwa dni wystarczą,

żeby poprawić kondycję, a jeden dzień wytchnienia za­

chęci mnie do kontynuowania ćwiczeń.

- W takim razie zgoda - zaśmiała się Gina. - Co trze-

background image

276 JUDITH McWILLIAMS

ci dzień wolny. To znaczy, że dziś idziemy. Możemy

wyjść już teraz, czy jesteś zbyt zajęty?

Rzuciła okiem na biurko, gdzie obok stosu papierów

leżało kilka grubych książek. Wyglądały jak tomy ency­

klopedii. Czego mógł szukać? - zastanawiała się, ale

chociaż zżerała ją ciekawość, wtykanie nosa w jego spra­

wy nie wchodziło w rachubę.

Nick zauważył spojrzenie Giny. Pragnąc odwrócić jej

uwagę, podniósł się zza biurka, zanim się zorientowała,

że teksty, które czytał, dotyczą medycyny. Kiedy cofnęła

się z przejścia, wyszedł na korytarz i zamkną! za sobą

drzwi.

- Dokąd pójdziemy? - Nick starannie zamknął drzwi

wejściowe.

- Po prostu na spacer. - Wskazała ręką las, który za­

czynał się tuż za domem. - Musisz za każdym razem

zamykać dom na klucz, nawet gdy wychodzisz na tak

krótko? — zainteresowała się.

- Tak jest bezpieczniej. - Nie mógł jej powiedzieć,

że nie brak kretynów, którym się wydaje, że każdy lekarz

trzyma w domu narkotyki.

- Pewno masz rację - westchnęła. — Ale to przykre,

że w ogóle trzeba o tym myśleć. Chodzi mi o to, że w le­

sie wydaje się tak spokojnie.

- Przestępstwa zdarzają się wszędzie. Sama widzisz,

co się stało z twoim autem - przypomniał Nick.

- Samochód ukradziono przecież w mieście, a dom

stoi w lesie.

- To ciągle ten sam świat. Przezorny mężczyzna za­

wsze pamięta o ubezpieczeniu.

- Przezorna kobieta również - zaśmiała się Gina. -

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

277

Chociaż złodzieja nie powstrzymały zamki w moim au­

cie. Lepiej porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym.

Spojrzał na jej roześmianą twarz i poczuł, jak znowu

ogarnia go pożądanie. Porozmawiajmy o seksie, pomy­

ślał. To z pewnością, milszy temat. Chociaż zamiast roz­

mawiać, wolałby się z nią kochać.

Na pewno jeszcze nie teraz, uznał. Nie powinien ni­

czego przyspieszać, przynajmniej póki Gina nie uzyska

pełnej niezależności finansowej. Pozostawał nadal prob­

lem jej powrotu do Illinois. Może zanim nadejdą papiery

z Bostonu, zacznie przygotowywać grunt.

- Czy studia zaczynałaś w Illinois? - spytał.

- Tak. Mieszkałam w kampusie aż do chwili, gdy

stwierdzono u ojca raka płuc. - W jej głosie pojawił się

ból. - Pomyśleć tylko, że nigdy w życiu nie palił.

Objął ją i przytulił na chwilę.

- Ciężko się z tym pogodzić, ale życie nie jest spra­

wiedliwe.

Z westchnieniem wypuściła powietrze. Ten naturalny

gest współczucia sprawił, że poczuła się znacznie lepiej.

- Nigdy nie myślałaś, by dokończyć studia gdzie in­

dziej? - podjął rozmowę.

Serce jej zamarło na krótką chwilę, a potem ruszyło

w tak zawrotnym tempie, że prawie ją zamroczyło. Czyż­

by chciał, żeby studiowała gdzieś w okolicy? Czy spo­

dobała mu się do tego stopnia, że chciał ją nadal wi­

dywać?

- W Bostonie jest kilka świetnych szkół. - Te słowa

odebrały jej całą nadzieję. Nick po prostu prowadził z nią

rozmowę. Wcale mu nie zależało, żeby mieszkała w po­

bliżu. Przecież stąd do Bostonu jest co najmniej cztery

godziny drogi.

background image

278

JUDITH McWILLIAMS

- Wszystkie znane mi uniwersytety wymagają, by

studiować u nich przynajmniej dwa lata. Gdybym się

przeniosła, straciłabym prawie cały rok. - Nie mówiąc

o pieniądzach, dodała w duchu. W tym momencie pie­

niądze były nawet bardziej istotne niż czas.

- To prawda - mruknął Nick. - Ale może wystarczy­

łoby, gdybyś zapisała się na dodatkowe zajęcia, które i tak

są konieczne do dyplomu magisterskiego. Bo chyba bę­

dziesz robić magisterium, prawda?

- Tak, ale wtedy chciałabym już podjąć pracę. Wo­

lałabym nie rezygnować z jedzenia.

Zasępił się. Nie śmiał nawet zaproponować, że chętnie

weźmie na siebie płacenie jej rachunków. Zresztą i tak

nie przyjęłaby jego pomocy. A i on wolałby się jeszcze

nie zdradzać. Na razie musiało mu wystarczyć, że rzucił

myśl o innej uczelni. Wróci do sprawy, gdy dostanie in­

formacje z Bostonu.

- Jak daleko dziś idziemy? - zmienił temat.

Gina rzuciła okiem na zegarek.

- Proponuję zawrócić za dziesięć minut. Ale trochę

zwiększyć tempo marszu.

- Jak bardzo?

- Nie wiem. W artykule, który czytałam, była tylko

mowa o tym, że spacer powinien być szybki.

- Tak szybki, żeby się zadyszeć? Czy może zupełnie

opaść z sił? Albo też... - przerwał nagłe, bo Gina po­

śliznęła się na ścieżce i zaczęła zsuwać się po stromym

zboczu w kierunku płytkiego strumienia.

Próbując odzyskać równowagę, szarpnęła się do

tyłu i upadła na pupę. Chwilę później, złorzecząc pod

nosem, zjechała na dół i z pluskiem wylądowała w po­

toku.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 2 7 9

Nick natychmiast zbiegł za nią, wyciągnął ją z wody

i szybko postawił na nogi.

- Albo. też tak szybki, żeby sobie coś złamać? - do­

kończył swoje pytanie.

- Nic nie złamałam. To nie moja wina, że osunął się

brzeg wąwozu - mamrotała, drżąc z zimna, kiedy lodo­

wata woda. przesiąkła przez dżinsy.

- Ciekawe, kogo będziemy winić, jeśli przeziębisz

sie, spacerując w mokrym ubraniu. Idziemy. - Wziął ją

pod rękę i poprowadził pod górę. - Musisz wrócić do

domu i wziąć gorącą kąpiel.

Kiedy stanęli na ścieżce, zimny podmuch wiatru przy­

prawił ją o dreszcze.

- Chyba powinnaś je zdjąć, -Nick z namysłem spoj­

rzał na jej przemoczone spodnie. - Wytrzesz się moim

swetrem i...

- Nie - odmówiła zdecydowanie. Za żadne skarby

nie rozebrałaby się przy nim do bielizny. W życiu nie

starczyłoby jej odwagi, żeby pokazać mu swoje chude

nogi i białe bawełniane majtki. Zamiast rozpalić jego

zmysły, rozbawiłaby go do łez.

Uczciwie przyznawała przed sobą, że chciałaby wzbu­

dzić w nim wielkie pożądanie. Pragnęła, aby na nią spoj­

rzał i nie był już w stanie oderwać od niej rąk. Marzyła

o... Chyba o gwiazdce z nieba, pomyślała z drwiną.

Z pewnością nie nadawała się na femme fatale. Jej widok

nie tylko nie powaliłby żadnego mężczyzny, ale nawet

nie dałby mu lekkiego szturchańca. Skrzywiła się, gdy

uświadomiła sobie tę bolesną prawdę.

- Pospiesz się. - Nick chwycił ją pod rękę i ruszyli

szybko w drogę powrotną.

Znacznie bardziej interesował ją dotyk jego palców

background image

280

JUDITH McWILLIAMS

niż chlupotanie w butach i bolesne ocieranie się sztyw­

nego materiału o wewnętrzną stronę ud.

Niestety, ledwie znaleźli się na równej drodze, Nick

zabrał dłoń i poczuła się tak, jakby straciła wszelkie opar­

cie. Boże, chyba postradałam rozum! - zdenerwowała

się. Nick mógł być przyjacielem, ale nikim więcej. Co

z tego, że pocałował ją kilka razy. Przyjaciele całują się

bez przerwy i nic z tego nie wynika.

- Weź natychmiast gorący prysznic, a ja tymczasem

przygotuję kawę - zaordynował Nick, kiedy stanęli już

pod domem. - Nie chcę, żebyś się położyła z czymś do

łóżka.

Ale może z kimś? - pomyślała. Chętnie położyłaby

się z nim. Jak wygląda bez ubrania? Czy na piersi też

ma takie czarne włosy? - myślała, patrząc spod oka, jak

otwiera drzwi. Ciekawe, co by czuła, przytulając głowę

do jego owłosionego torsu.

Poczuła, jak sutki jej twardnieją, a policzki zaczynają

płonąć.

Nick otworzył w końcu drzwi.

- Cholera, już masz wypieki! - warknął.

- Nic mi nie będzie - zapewniła, wdzięczna, że winą

za jej rumieńce obarcza przemoczone ubranie. Chyba za­

padłaby się pod ziemię, gdyby się zorientował, że pod­

nieca ją jego widok.

- No, idź już. - Popchnął ją łagodnie w stronę ła­

zienki.

Dziesięć minut później wróciła do kuchni czysta, su­

cha i rozgrzana. Nick zmierzył ją uważnym spojrzeniem,

w którym na próżno próbowała doszukać się oznak głęb­

szego uczucia, i podał jej kubek z kawą.

- Proszę. Wypij to. Jak się czujesz?

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

281

- Czysto. - Uśmiechnęła się szeroko. - I mądrzej.

Następnym razem będę się trzymać z dala od brzegu

ścieżki.

- Może powinniśmy wymyślić coś innego? - Spoj­

rzał na nią z namysłem. Nie musiał się zastanawiać, z ja­

kim rodzajem ćwiczeń chciałby ją zapoznać. Gdzieś czy­

tał, że podczas uprawiania seksu spała się do czterystu

kalorii. Z Giną na pewno znacznie więcej. Cholera, wy­

starczy, że na nią spojrzy, a natychmiast czuje się jak

w gorączce. Jeśli kiedyś będzie się z nią kochał, oboje

gotowi zginąć w płomieniach.

Na razie to nie wchodzi w grę, powtórzył sobie, wal­

cząc z pożądaniem. Ale sytuacja zmieniłaby się, gdyby

Gina zdecydowała się kończyć studia w Bostonie. Wów­

czas nie byłaby już w żaden sposób od niego zależna

i staliby się równorzędnymi partnerami.

W Bostonie mógłby się z nią spotykać. Ograniczył­

by trochę swoje zajęcia, co dałoby mu kilka wolnych

wieczorów i może od czasu do czasu cały weekend.

Mogliby.

- Chyba pójdę teraz zadzwonić w sprawie czeków.

- Gina przerwała mu planowanie przyszłości. - Może

wreszcie dyrektor pojawił się w pracy.

Odstawiła pusty kubek i nastawiła się na kolejną wal­

kę z biurokracją.

Ku jej zaskoczeniu nie musiała wcale walczyć. Osoba,

która odebrała telefon, natychmiast odszukała jej dane

i przełączyła rozmowę do dyrektora. Ten przeprosił za

opóźnienie i zapewnił, że nowe czeki zostaną wysłane

jeszcze tego popołudnia.

Odkładała słuchawkę, ciągle nie mogąc uwierzyć, że

to prawda.

background image

282 JUDITH McWILLIAMS

- Coś się stało? - spytał Nick, patrząc na jej zaszo­

kowaną minę.

- Po raz pierwszy w tym całym bałaganie trafiłam

na kogoś kompetentnego - powiedziała. - Nowe czeki

powinny tu dotrzeć jutro rana

- Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa przy­

najmniej jedna osoba powinna znać się na swojej robocie

- zauważył Nick. - Może pójdziemy gdzieś na kolację,

żeby to uczcić?

Przez chwilę rozważała, czy woli iść do restauracji

pełnej łudzi, czy raczej zostać w domu, gdzie będą tylko

we dwoje. Wybrała dom. Zresztą nie czułaby się dobrze,

gdyby wydawał na nią pieniądze, których pewno nie miał

za dużo.

- Może innym razem - odparła. - Już wstawiłam

pieczeń.

- W takim razie na deser będziemy mogli zjeść resztę

ciasta czekoladowego - ucieszył się Nick.

- Nie można żyć samą czekoladą.

- Może nie, ale miło byłoby kiedyś spróbować -po­

wiedział z rozmarzonym uśmiechem.

W tym momencie rozległ się dzwonek telefonu. Nick

natychmiast podniósł słuchawkę.

- Balfour - rzucił energicznie.

Patrzyła na niego niepewnie. Nagle zupełnie się zmie­

nił, stał się stanowczy i...

- To do ciebie. - Wyciągnął rękę. - Jakiś mężczyzna.

Do niej? Mężczyzna? Spojrzała bezmyślnie na czarną

słuchawkę, próbując odgadnąć, jaki mężczyzna mógłby

do niej dzwonić. Nick z pewnością rozpoznałby głos sze­

ryfa. A może to ktoś z ubezpieczeń? Najpierw się ucie­

szyła, ale zaraz podniecenie opadło. Przecież w chwili,

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

283

gdy wypłacą jej odszkodowanie, nie będzie już miała pre­

tekstu, żeby zostać tu dłużej. Chociaż mogłaby trochę

przeciągnąć swój pobyt, szukając nowego samochodu.

Pocieszona tą myślą podniosła słuchawkę do ucha.

-Gina Tessereck, słucham?

- Mówi pastor Milsom.

- O...- zaczęła powściągliwie. Nie lubiła ani pastora

Milsoma, ani kościoła, który reprezentował. Zawsze od­

nosiła wrażenie, że pełno tam zarozumiałych, egocen­

trycznych hipokrytów. Ich zdaniem każdy, kto zgadzał

się bez zastrzeżeń z ich poglądami, był wspaniały, nato­

miast pozostali powinni iść prosto do piekła, najlepiej

żywcem.

Chodziła do tego kościoła tylko dlatego, że musiała

odwozić tam matkę. Kiedyś zasugerowała, że zostawi ją

na nabożeństwie i później odbierze, ale matka od razu

wybuchnęła płaczem.

Nie miała pojęcia, czemu pastor chce z nią rozma­

wiać. I skąd, na Boga, wziął numer telefonu?

Nie musiała długo czekać na odpowiedź.

- Wracam właśnie z wizyty u twojej matki - oznaj­

mił pastor. - Nawet nie potrafię ci powiedzieć, jaki jestem

wstrząśnięty.

- Mimo to na pewno pan spróbuje - rzuciła pogard­

liwie, nim zdołała się powstrzymać.

- W tym nie ma nic zabawnego. Biblia naucza, że­

byśmy szanowali matkę swoją i ojca swego. Popełniłaś

śmiertelny grzech, wyjeżdżając i zostawiając matkę w ta­

kim stanie zdrowia.

Gina obejrzała się na Nicka. Na szczęście szperał

właśnie w taśmach wideo i nie zwracał na nią uwagi.

- Z jej zdrowiem nie dzieje się nic złego - powie-

background image

284

JUDITH McWILLIAMS

działa. - A poprawiłoby się jeszcze bardziej, gdyby się

czymś zajęła. Na przykład jakąś pracą.

- Narażasz swoją nieśmiertelną duszę na niebezpie­

czeństwo, bezdusznie lekceważąc dobro matki. Musisz

natychmiast wrócić do domu - mówił pastor rozkazują­

cym tonem.

- Ani mi się śni - odparła cicho, odkładając słu­

chawkę. Uczucie satysfakcji szybko ustąpiło pod wpły­

wem posępnej myśli o dwulicowości matki. Wierzyć się

nie chce, że rodzona matka może traktować w taki sposób

własną córkę!

Poszukaj jasnych stron tej sytuacji, pomyślała, pró­

bując się uspokoić. Przynajmniej masz gotowy zestaw

reguł, jak nie należy wychowywać dziecka. Niestety, nie

było to zbyt pocieszające.

- Jakieś problemy? - Nick od dłuższej chwili obser­

wował Ginę. Kimkolwiek był właściciel świętoszkowa-

tego głosu, udało mu się porządnie ją zdenerwować.

Odetchnęła głęboko i zmusiła się do uśmiechu.

- Zaledwie drobna nieprzyjemność. Nic, czym trzeba

by się przejmować.

Ciekawe, czemu w takim razie wygląda, jakby straciła

ostatniego z przyjaciół, pomyślał ponuro.

- Gdybyś mnie potrzebowała, będę na górze. - Zabrał

kasetę i skierował się w stronę schodów.

Gina wróciła do kuchni i nalała sobie drugi kubek

kawy. Miała nadzieję, że zdoła opanować wstrząsające

jej ciałem dreszcze.

Z trudem powstrzymała płacz. Wiedziała, że nie znaj­

dzie odpowiedzi na pytanie o motywy postępowania mat­

ki. Równie dobrze mogłaby spytać, czemu sama nie jest

piękna i seksowna.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 2 8 5

Przecież dawno ci już mówiono, że życie to śmiertelna

pułapka, myślała ponuro.

Bez przesady, zaprotestowała natychmiast. Choćby w tej

chwili było wiele spraw, dla których warto żyć. A najważ­

niejszą z nich był mężczyzna siedzący na górze.

Pocieszona tą myślą, już w zupełnie dobrym nastroju,

zabrała się do obierania ziemniaków.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Gina przeniosła spojrzenie z nadtopionych i powygi­

nanych świec, które trzymała w ręku, na nakryty już stół.

Mrużąc oczy, wyobraziła sobie, jak fantastycznie wyglą­

dałby Nick w migoczącym świetle.

Z żalem pomyślała, że spotkała go w niewłaściwym

momencie życia. Niedługo wróci do Illinois, a Nick zo­

stanie w Massachusetts. Choćby dlatego ta znajomość nie

ma szans na przetrwanie. Zresztą nawet gdyby tu została,

nie jest pewne, czy Nick chciałby utrzymywać z nią kon­

takt, Pamiętała jego obojętną uwagę o bostonskich uczel­

niach. Boston jest bliżej niż Chicago, jednak to ciągle

zbyt daleko, by kontynuować romans.

Mimo wszystkich wahań i rozterek, nie chciała do­

puścić myśli, że znajomość z Nickiem może się zakoń­

czyć porażką. Bezustannie marzyła o nim, pragnęła

znaleźć się w jego objęciach, czuć smak jego ust i ciężar

jego ciała.

Starała się opanować te pragnienia. Jej pożądanie gra­

niczyło już niemal z uzależnieniem, a nie zauważyła, że­

by Nick czuł do niej to samo. Gdyby chciał się z nią

kochać, dałby jej to przecież do zrozumienia. A tymcza­

sem zaledwie pocałował ją kilka razy.

Z westchnieniem odniosła świece do spiżarni. Lepiej

zrezygnować, z przyćmionego światła, skoro on i tak pra­

wie jej nie dostrzega.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

287

Sprawdziła, czy na stole niczego nie brakuje, podeszła

do schodów i zawołała Nicka.

Pewnie siedzi zamknięty w gabinecie, pomyślała, kie­

dy nie odpowiedział. Weszła na górę i widząc, że drzwi

są otwarte, zajrzała do pokoju.

Mały telewizor na biurku był włączony. Nick, bez re­

szty pochłonięty filmem, nawet jej nie zauważył.

Zdumiona weszła do środka próbując zrozumieć, co

właściwie dzieje się na ekranie. To chyba jakiś horror,

a przynajmniej tak wygląda...

Westchnęła ze zgrozą, gdy uświadomiła sobie, na co

patrzy. Czyjeś ręce wyjmowały serce z piersi dziecka.

Przełknęła nerwowo ślinę, czując, że zbiera się jej na

mdłości.

Słysząc jej zduszony okrzyk, Nick spojrzał przez ra­

mię i natychmiast wyłączył telewizor.

- Już jest kolacja? - spytał.

- Kolacja? - powtórzyła, zupełnie jakby mówił

w nieznanym języku. - Jak możesz myśleć o jedzeniu

po tym... - Machnęła ręką w stronę czarnego już ekranu.

Cholera! Nie zauważył jej. I co teraz? - zastanawiał

się nerwowo. Mógłby skłamać, oczywiście gdyby przy­

szło mu do głowy w miarę prawdopodobne wyjaśnienie.

Może też powiedzieć prawdę, ryzykując, że zniszczy coś,

co było chyba najpiękniejsze w całym jego życiu.

Spojrzał uważnie na jej pobladłą twarz i podjął de­

cyzję. Nie mógł jej dłużej oszukiwać. Nie teraz, gdy wie,

jak bardzo ją kocha. Przeraziła go ta niespodziewana

myśl. Musiał chyba zgłupieć! Przecież zdawał sobie spra­

wę, jakie problemy mogą z tego wyniknąć. Zresztą skąd

wziąć czas na stały związek, skoro ma już tak wymaga­

jącą partnerkę, jaką jest chirurgia?

background image

288

JUDITH McWILLIAMS

Czy aby na pewno nadal ją ma? Z rozpaczą spojrzał

na gipsowy opatrunek. Możliwe przecież, że nigdy już

nie odzyska sprawności niezbędnej w tym zawodzie. Co

mu wtedy pozostanie? Nic... Zupełnie nic, na czym choć­

by trochę mu zależało. Poczuł nagle przeraźliwy, otępia­

jący ból.

- Nick?

Odsunął na bok nieoczekiwane odkrycie i obawy do­

tyczące przyszłości. Nie czas teraz na rozmyślanie o tym.

Musi odpowiedzieć Ginie. Być może wyznanie prawdy

zmieni ich stosunki, ale tym problemem również zajmie

się później. Jeśli lista spraw do załatwienia będzie rosła

w takim tempie, pomyślał drwiąco, na ich rozwiązanie

trzeba będzie wielu lat.

- Nie oglądałem filmu fabularnego - powiedział. -

To demonstracja nowej techniki, którą stosują w Szwaj­

carii.

- Techniki? - zapytała.

— Metody przeprowadzania operacji przeszczepu ser­

ca. Daje bardzo dobre rezultaty.

- Dobre rezultaty? - powtórzyła. - Interesują cię

operacje chirurgiczne? - Próbowała zrozumieć, co wła­

ściwie usłyszała.

- W pewnym sensie. - Wziął głęboki oddech

i jednym tchem wyrzucił z siebie: - Jestem kardiochi­

rurgiem.

- Chirurgiem? - Zmarszczyła brwi. - Ale przecież...

Mówiłeś, że jesteś technikiem.

- I rzeczywiście jestem. Jako narzędzie prący wybra­

łem skalpel.

Gina przygryzła wargę, próbując dopasować nową in­

formację do swojej dotychczasowej wiedzy o Nicku. Bez

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 289

trudu wyobraziła go sobie jako lekarza. Był bardzo in­

teligentny, a spokój, który z niego emanował, z pewno­

ścią działał kojąco na pacjentów.

Tylko dlaczego ją okłamał? Nie były to co prawda

bezpośrednie kłamstwa, jednak musiał zdawać sobie spra­

wę, że na podstawie tego, co mówił, weźmie go za ro­

botnika z fabryki. Z pewnością oczekiwał, że wyciągnie

właśnie takie wnioski. Może zorientował się, jak bardzo

jej się podoba i w ten sposób chciał ją do siebie znie­

chęcić? Nie, to przecież nie ma sensu. Gdyby się obawiał,

że stanie się zbyt natrętna, nie zaprosiłby jej do swojego

domu i nie zaproponował pracy. Musiała się dowiedzieć,

o co tu chodzi.

- Czemu od razu nie powiedziałeś mi prawdy?

- Bo kobiety z reguły traktują mnie inaczej, gdy tylko

się dowiedzą, co robię.

Przez dłuższą chwilę patrzyła na niego uważnie.

- To znaczy jak?

Poruszył się niespokojnie. Bał się, że weźmie go za

megalomana.

- Niektóre sądzą, że świetnie nadaję się na męża i za­

pewnię im luksusowe życie. Nie muszą nawet wiedzieć

o majątku, który zostawił mi dziadek - dodał. Zdecydo­

wał, że tym razem niczego już przed nią nie zatai.

Gina milczała, więc mówił dalej:

- Te zaś, które nie chcą związać się węzłem małżeń­

skim z moim rachunkiem bankowym, zasypują mnie in­

formacjami o swoim zdrowiu, sądząc, że na miejscu po­

stawię diagnozę.

Duma kazała jej bezzwłocznie odeprzeć wszelkie po­

dejrzenia.

- Z mojej strony nie grozi ci żadne niebezpieczeń-

background image

290 JUDITH McWILLIAMS

stwo. Do płacenia rachunków nie potrzebuję mężczyzny

i jestem całkiem zdrowa.

Zamyśliła się. Właściwie nie czuła się urażona, że

w pierwszej chwili przedstawił się jako technik. Teraz,

gdy ją lepiej poznał, postanowił wyjawić prawdę, a prze­

cież wcale nie musiał tego robić. Gdyby zamierzał do

końca utrzymać to w tajemnicy, nigdy nie odkryłaby, kim

jest z zawodu. Może to będzie jakiś krok w ich wzaje­

mnych stosunkach, pomyślała z nadzieją.

Nick był zaskoczony. To, co powiedziała Gina, po­

winno mu dodać otuchy, a tymczasem czuł, że ogarnia

go złość. Nie chciał być niepotrzebny. Miał nadzieję, że

Gina... Właściwie co? Że rzuci mu się w ramiona i wy­

zna dozgonną miłość?

Tak, przyznał. Właśnie tego chciał. Przysporzyłoby to

im obojgu problemów, trzeba byłoby szukać kompromi­

sów, a mimo to pragnął, by powiedziała, że go kocha.

Chociaż jeśli nawet jeszcze nie czuje do niego miłości,

nie znaczy to przecież, że nie pokocha go później. Wi­

dział, jak reaguje na niego fizycznie. Gdyby ją trochę

zachęcił...

- Wiem, że nie interesują cię moje pieniądze - ode­

zwał się wreszcie.

- To niezupełnie prawda - powiedziała. - Teraz, gdy

już wiem, że nie jesteś całkiem spłukany, mogę cię po­

informować, że będziesz musiał wydać około pięciuset

dolarów, aby uniknąć chronicznej niestrawności.

- O czym ty mówisz?

- O niestrawności, jakiej dostaniesz po zjedzeniu

przypalonych słodkich bułeczek. W tym antycznym urzą­

dzeniu, które eufemistycznie nazywasz kuchenką, jest ze­

psuty termostat.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 291

- Rzadko gotuję - tłumaczył się Nick.

- Za to ja często.

- Zrozumiałem. Potrzebna nowa kuchenka. Czy coś

jeszcze?

Przez moment rozważała, czy nie skorzystać z okazji

i nie poprosić o kilka puszek farby, którą można by po­

kryć wstrętny kolor ścian w salonie. Uznała jednak, że

Nick mógłby pomyśleć, że zamierza się tu zadomowić,

skoro zabiera się do remontu, i z pewnością by się wy­

straszył. Nie chciała, by zaliczył ją do którejś z dwóch

wymienionych przez niego kategorii kobiet.

- Kuchenka wystarczy. No właśnie, przyszłam po cie­

bie, bo kolacja jest już gotowa.

- Świetnie. Umieram z głodu.

- Gdzie pracujesz? - spytała, gdy wreszcie usiedli do

stołu.

- W Bostonie.

To właśnie w Bostonie jest uczelnia, gdzie - jak

twierdził - mają taki dobry wydział pedagogiczny. Tylko

co z tego wynika? Czy chwalił się po prostu, że w jego

mieście są dobre szkoły? Czy może... chciał się z nią

nadał widywać?

Ukradkiem spojrzała na niego. Zatrzymała wzrok na

jego ustach i poczuła ogarniające ją pożądanie. Dlaczego

jedno spojrzenie wystarcza, żeby mnie tak podniecić? -

zastanawiała się.

To prawda, Nick jest bardzo przystojny, myślała, szu­

kając odpowiedzi na dręczące ją pytanie, ale znała wielu

przystojniejszych mężczyzn, którzy w ogóle na nią nie

działali. Na pewno robiła na niej wielkie wrażenie jego

błyskotliwa inteligencja i dążenie do poszerzania wiedzy.

Ciekawe, czy te szerokie zainteresowania obejmują też

background image

292

JUDITH McWILLIAMS

sprawy seksu? Na myśl o tym, jakim może być kochan­

kiem, poczuła, jak twarz jej płonie. Czym prędzej sięg­

nęła po szklankę z wodą.

- Całkiem niezłe - powiedział Nick, biorąc następną

bułeczkę.

- Dziękuję. Czytałam gdzieś, że węgieł dobrze działa

na przewód pokarmowy.

- Może w takim razie nie należy wyrzucać starej ku­

chenki?

- Pozwól, że uściślę; nie cała szufla, ale odrobina wę­

gla ma dobre działanie.

— We wszystkim musi tkwić jakiś haczyk, co? - roze­

śmiał się.

A jakie pułapki kryje w sobie Nick? - zamyśliła się.

I natychmiast przyszła jej do głowy odpowiedź. Mógł

złamać jej serce i nawet nie zdawać sobie z tego spra­

wy... A wszystko dlatego, że bezgranicznie go pokocha­

ła. To niespodziewane odkrycie podziałało na nią jak lo­

dowaty prysznic.

Jak mogła zrobić coś tak niewiarygodnie głupiego, że­

by zakochać się w mężczyźnie z taką pogardą wyraża­

jącym się o uganiających się za nim kobietach? Kiedy

to się stało? Czy możliwe, że pożądanie i sympatia tak

po prostu zmieniły się w miłość? Nie potrafiła sobie od­

powiedzieć... Wiedziała tylko, że wpadła w niezłe tara­

paty.

- Dobrze się czujesz? - Nick przyglądał się jej po­

dejrzliwie. - Może coś cię boli?

Tylko mój zdrowy rozsądek, pomyślała ponuro.

- Nigdy nie choruję. - Zmusiła się do niedbałego

uśmiechu.

- Poczekaj, aż zaczniesz uczyć -ostrzegł.— Żona

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 293

jednego z moich kolegów kilka lat temu zaczęła praco­

wać w przedszkolu i w ciągu pierwszego roku łapała

każdą bakterię, jaka tylko pojawiła się w powietrzu. Cho­

ciaż trzeba przyznać, że po jakimś czasie na szczęście

nabrała odporności.

- Ryzyko zawodowe. - Z wdzięcznością podjęła te­

mat, zastanawiając się jednocześnie, jak długo będzie mó­

wić o pracy wyłącznie teoretycznie. Jeśli matka nie ustą­

pi, mogą upłynąć lata, nim uda się jej skończyć studia.

Niestety, znała swoją matkę. Wiedziała, że ta kobieta za

nic się nie podda, choćby dlatego, że córce tak bardzo

na tym zależało.

Zbierało się jej na płacz. Tylko ojciec ją kochał. Ni­

gdy nie brakowało mu czasu, żeby wysłuchać jej dzie­

cięcych opowiadań i entuzjastycznych projektów. Patrząc

wstecz, uświadomiła sobie, że matka zawsze pragnęła być

w centrum uwagi. Nie potrafiła ustąpić miejsca nawet

własnemu dziecku.

Podskoczyła nerwowo, gdy Nick przykrył dłonią jej

zaciśniętą pięść. Ciepło jego palców przepłynęło przez

skórę i wyparło ponure myśli.

- Co cię tak smuci? - spytał.

- Myślałam o ojcu.

- Opowiedz mi o nim. Cofnął rękę i natychmiast

poczuła nieprzyjemny chłód.

- Był wspaniałym człowiekiem - mruknęła. Wolała

nie mówić o ojcu, bo niechybnie prowadziłoby to do mat­

ki, a o niej za żadne skarby nie chciała rozmawiać z Ni­

ckiem. Pomyślałby, że musi jej czegoś brakować, skoro

nawet własna matka jej nie kocha.

Nick poczuł się zawiedziony. Dlaczego Gina nie chce

podzielić się z nim swoimi myślami? Tak bardzo pragnął

background image

294

JUDITH McWILLIAMS

ją objąć i zapewnić, że nie jest sama, że ją kocha... Jed­

nak na razie nie dostrzegł nic, co wskazywałoby, że chcia­

łaby wysłuchać takich deklaracji. Wręcz przeciwnie...

Ciągle opowiadała o powrocie do Illinois, zupełnie jakby

w ogóle nie rozważała możliwości robienia dyplomu

w Bostonie. Prawdopodobnie jest jej zupełnie obojętny.

Nawet nie zezłościła się, że ją okłamał, podając się za

kogoś innego. Co prawda, całkiem możliwe, że chirur­

giem także już nie jest..

- Boli cię ręka? - Zadrżała, widząc, jak ból ściąga

mu twarz.

- Nie - odparł krótko.

- Kiedy zdejmą ci gips? - nie ustępowała.

- Za kilka tygodni. Zrobią prześwietlenie i Sam ustali

rehabilitację.

- Sam?

- Ortopeda, który drutował kość.

Drutował? - zdumiała się. A więc nie było to proste

złamanie.

- W jaki sposób ją złamałeś?

- Właściwie wcale jej nie złamałem.

Skóra jej ścierpła. Czy to znaczy, że cierpi na jakąś

chorobę?

- Więc jak to się stało? - Ze zdenerwowania pod­

niosła głos.

- Pocisk roztrzaskał kość.

- Pocisk? - Patrzyła na niego przerażona. - Gdzie to

się wydarzyło?

- W szpitalnej izbie przyjęć. Poszedłem zbadać ofiarę

wypadku. - Machinalnie przeczesał włosy palcami,

wspominając przerażające wydarzenie. - Przy wejściu są

wykrywacze metalu, które mają zabezpieczyć szpital

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 295

przed wnoszeniem broni. Jednak tego wieczoru strażnik

wyłączył detektory, bo bez przerwy włączały się bez po­

wodu, robiąc potworny hałas. Kiedy więc jakieś dzieciaki

przyprowadziły kumpla, który przedawkował, nie wykry­

to, że chłopak miał przy sobie dziewięciomilimetrowy

automat.

- Dobry Boże! - krzyknęła przerażona.

- Kiedy podeszła pielęgniarka, dzieciak myślał, że

chce go zaatakować, i strzelił. Byłem wtedy przy innym

pacjencie, tuż za przepierzeniem.

- I chciałeś mu odebrać broń. - Bez trudu wyobraziła

sobie rozwój wypadków.

- Nie miałem wyboru. Pielęgniarka leżała na podło­

dze w kałuży krwi. Trzeba było natychmiast się nią zająć.

Kto wie, do kogo jeszcze chłopak pod wpływem narko­

tyków próbowałby strzelać. Nie zdawał sobie sprawy z te­

go, co robi. - Nick uśmiechnął się smutno. - Nie był

też dobrym strzelcem. Wrzeszczał, że odstrzeli mi łeb,

a trafił zaledwie w rękę.

- Mam nadzieję, że tego strażnika wtrącono do ja­

kiegoś czarnego, głębokiego lochu i dla pewności zabito

starannie wyjście!— warknęła. - Pomyśleć, że postrze­

lono pielęgniarkę, bo jemu nie chciało się latać do fał­

szywych alarmów! Czy ona z tego wyszła?

- W końcu tak. Przysięga tylko, że więcej nie będzie

pracować w izbie przyjęć.

- Trudno się dziwić. - Ciarki jej przeszły po plecach.

- Nigdy bym nie pomyślała, że w szpitalu może być tak

niebezpiecznie.

- Bo wcale nie jest. Jednak mogę już nie odzyskać

sprawności koniecznej do przeprowadzania operacji - za­

kończył dobitnie. Chciał, by na pewno zrozumiała, że

background image

296

JUDITH McWILLIAMS

być może jego kariera wybitnego chirurga już się skoń­

czyła. - Kość zrasta się prawidłowo, ale dopiero podczas

fizykoterapii będzie można określić, jak bardzo pocisk

uszkodził nerwy i mięśnie.

- Czekanie na werdykt musi być dla ciebie piekłem

- powiedziała.

- Nie jest już tak strasznie, od kiedy ty tu zamiesz­

kałaś - wyznał szczerze; - Miałaś rację, że nie mam żad­

nego hobby, które pomogłoby odciągnąć uwagę od zmar­

twień. Zawsze pochłaniała mnie tylko praca.

Ucieszyło ją to wyznanie.

- Ciągle jednak nie znaleźliśmy nic, co mogłoby cię

zainteresować - przypomniała, próbując skierować roz­

mowę na przyjemniejsze tory.

- W gazecie nie ma żadnych propozycji na dzisiejszy

wieczór? - spytał, z wdzięcznością przyjmując zmianę

tematu.

- Tylko próba chóru w kościele metodystów. Szukają

nowych członków. - Spojrzała na niego pytająco.

- Mnie by nie wzięli— odparł stanowczo. -Nawet

za cenę życia nie potrafiłbym czysto zaśpiewać.

- Im nie wolno narzekać.

- Niby dlaczego? - zaciekawił się.

- Czyż w Biblii nie napisano, abyśmy wznosili

radosne śpiewy do Pana? O fałszowaniu nie ma tam

mowy.

- Nie wiem, jak znoszą to ci na wysokościach. Ja

w każdym razie nie chciałbym, żeby ludzi wokół mnie

skręcało z zakłopotania - powiedział. - A co proponują

na jutro?

- Pchli targ w Vinton. Mógłbyś zostać kolekcjo­

nerem.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 2 9 7

Przyglądał się jej radosnej twarzy. Jedynym okazem,

jaki go interesował, była ona sama. Chętnie wziąłby ją

sobie na własność, zanim ktoś inny sprzątnie mu ją sprzed

nosa. Z drugiej strony, choć nie miał najmniejszej ochoty

na grzebanie w cudzych śmieciach, z przyjemnością spę­

dzi z nią dzień na targu w Vinton.

- Niech będzie - zgodził się. - Może być pchli targ.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Może powinnaś zatrudnić prawnika? Pogoniłby

tych cwaniaków. - Spytał Nick, kiedy następnego ranka

Gina wróciła do kuchni po codziennej rozmowie z to­

warzystwem ubezpieczeniowym.

- Prawnik będzie kosztował więcej, niż wart jest ten

samochód. Zresztą do przyszłego miesiąca nie muszę ni­

gdzie jechać.

- - Po co w takim razie ciągle do nich dzwonisz? -

Naprawdę chciał się tego dowiedzieć. Sprawiała wrażenie

całkiem szczęśliwej, ale gdyby tak istotnie było, chyba

nie poganiałyby bez przerwy urzędników.

- Dla zasady - mruknęła. Nie mogła przecież zdra­

dzić, jak jej z nim dobrze, ani tym bardziej, jak się cieszy,

że jeszcze kilka tygodni będzie musiała spędzić w jego

domu. Chyba po raz pierwszy w życiu sprawa nauczania

zeszła na dalszy plan. Znacznie ważniejsze było to, co

czuła do Nicka.

Chętnie wziąłby na siebie opłacenie adwokata, ale po­

dejrzewał, że zdenerwowałby ją taką propozycją. Nie

chciał przysparzać jej zmartwień. Pragnął się z nią ko­

chać, przycisnąć usta do jej warg, poczuć jej smak. Jego

pożądanie zaczynało przeradzać się w obsesję.

Będę się z nią kochał, obiecał sobie w duchu. Ale je­

szcze nie teraz. Nie mógł jej ponaglać. Gina nie była

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

299

dziewczyną na krótki romans. Pragnął ją mieć na zawsze.

Chciał przez resztę życia każdego ranka siadać z nią do

stołu, każdej nocy kłaść się z nią spać. Marzył, że się

z nią ożeni, ale jeśli chciał, aby zgodziła się zostać jego

żoną, musiał spokojnie czekać. Pierwszym ruchem w tej

grze na zwłokę było przekonanie jej, że Boston równie

dobrze jak Chicago nadaje się do ukończenia studiów.

Kiedy już się z tym zgodzi, będzie mógł zrobić następny

krok. Na razie jednak musi zachowywać się jak zwykły

przyjaciel.

- Muszę cię przestrzec - powiedział. - Taka po­

goń za zasadami może niebezpiecznie podwyższyć ciś­

nienie.

- Znalazł się! Jestem pewna, że twój brak zaintere­

sowań znacznie bardziej zagraża ciśnieniu niż moje wa­

lenie głową w biurokratyczny mur. No, powinniśmy już

wychodzić. Pchli targ zaczyna się o pierwszej.

- Trzeba będzie trochę poszperać i zorientować się,

co chciałbyś kolekcjonować - mówiła, gdy wsiedli do

samochodu. - Podobno ma tam być sto pięćdziesiąt sta­

nowisk, więc możliwości jest sporo.

W takim razie obejrzenie ich zajmie nam prawie całe

popołudnie, ucieszył się. Przyjemniej będzie spędzić czas

na targu w towarzystwie Giny niż martwić się, siedząc

w domu.

Ku zaskoczeniu Giny, pchli targ zachwycił ją bardziej

niż Nicka.

- Spójrz tylko! - ucieszyła się, kiedy już weszli do

środka.

Nick niepewnie rozejrzał się po zatłoczonej hali.

- Na co?

- Używane książki! - Wskazała rząd stołów, na któ-

background image

300

JUDITH McWILLIAMS

rych piętrzyły się stosy kieszonkowych wydań. - Zo­

baczmy, co mają. - Ruszyła w kierunku straganów.

- Nie jesteś na coś uczulona? - spytał zaniepokojony,

patrząc, z jakim zapałem przystąpiła do przeglądania za­

kurzonych tomów.

- Nie - odparła półgębkiem, wyciągając ze stosu „Ta­

jemniczą historię w Styles" Agaty Christie. - Dlaczego?

- Bo większość tych książek wyraźnie cuchnie piw­

niczną stęchlizną.

- Więc je omijaj. Jest tu wiele innych. - Zachichotała

radośnie, gdy trafiła na kolejny kryminał Agaty Christie,

którego nie znała.

Nick ledwie spojrzał na książki. Jego uwagę bez reszty

pochłaniała skupiona i zachwycona twarz Giny.

Po godzinie, gdy wypełniła książkami wielkie karto­

nowe pudło, uznała wreszcie, że ma dość.

- Nic nie znalazłeś? - Nagle przypomniała sobie, że

to Nick miał zostać kolekcjonerem.

- Owszem. Książkę Umberta Eco. Tego jeszcze nie

czytałem.

Popatrzyła na cienki tomik, który trzymał w ręku.

- To wszystko, co udało ci się znaleźć?

- Nie, ale tylko to chciałem kupić - poprawił ją. —

Może zanim pójdziemy dalej, zaniosę twoje książki do

samochodu?

Niepewnie popatrzyła na gips na jego ręku.

Właściciel stoiska dostrzegł jej spojrzenie i posępną

minę Nicka.

- Przeniesienie książek do auta jest wliczone w cenę

- powiedział szybko. - Ryan! - ryknął i od stoiska

z przekąskami oderwał się dobrze zbudowany nastolatek.

- Zanieś to pudło do samochodu.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 301

- Jasne, tato! - Ryan wepchnął do ust resztkę pączka,

chwycił pudło, jakby nic nie ważyło, i poszedł w kie­

runku wyjścia,

- Otworzę mu samochód - powiedział Nick, ruszając

za chłopcem.

- Popatrzę tymczasem na tamte stragany - zawołała

za nim Gina.

Pożegnała uśmiechem miłego sprzedawcę i poszła

w głąb hali. Chwilę później jej uwagę przyciągnęło stoi­

sko z włóczkami i owczym runem z miejscowej farmy.

Z zachwytem przyglądała się kobiecie, która przędła

włóczkę z gręplowanej wełny.

- Czemu po prostu nie pójdzie do sklepu i nie kupi

gotowej przędzy? - odezwał się Nick za jej plecami.

- Tak jest znacznie... - Gina machnęła ręką, szukając

właściwego określenia.

- Więcej pracy? - podsunął Nick.

- Naturalniej - poprawiła, ruszając dalej. - Och, jakie

śliczne. - Zatrzymała się przed wystawą domków dla

lalek..

- Wytworne zabawki - zauważył Nick.

Pochyliła się niżej i aż zachłysnęła ze zdumienia, wi­

dząc cenę miniaturowej porcelanowej zastawy.

- To nie zabawki - zaprotestowała. - Te naczynka

kosztują czterysta sześćdziesiąt dwa dolary.

- To ręcznie malowana kopia wersalskiej zastawy

Marii Antoniny - wyjaśnił mężczyzna za ladą. - Minia-

turzyści starają się wiernie trzymać realiów. Proszę spoj­

rzeć na ten dom. - Wskazał wiktoriańską rezydencję.

Niech pani włączy światło.

Gina delikatnie dotknęła przycisku i w całym domu

rozbłysło oświetlenie.

background image

302

JUDITH McWILLIAMS

- Jak pięknie! - krzyknęła zachwycona.

- To jeszcze nie wszystko. Niech pani poruszy kra­

nami w kuchni.

Dotknęła kurka i z kranu pociekła woda.

- Jak to jest zrobione? - zaciekawiła się, przyglądając

się miniaturowej rezydencji.

- Światło i obieg wody zasilane są bateriami.

Patrząc, ile przyjemności sprawia jej ta zabawa, Nick

gotów był zająć się konstruowaniem domków dla lalek.

Na razie robiliby to razem, a kiedyś - jeśli wszystko po­

toczy się po jego myśli - mogłyby się tym bawić ich

dzieci: mała dziewczynka o jedwabistych włosach Giny

albo chłopiec o jej jasnych oczach. Podniósł wizytówkę

sprzedawcy i wsunął ją do kieszeni.

Najpierw jednak trzeba znaleźć sposób, jak zatrzymać

Ginę tak długo, żeby przekonać ją do małżeństwa. No

właśnie.

Nigdy jeszcze nie przyszło mu do głowy, żeby za­

proponować kobiecie małżeństwo. Zawsze uważał, że żo­

na odciągałaby go od szpitala. Jednak Gina była zupeł­

nie inna. Zrozumiałaby, że czasami musi stawiać pracę

na pierwszym miejscu. Nie potrzebowała mężczyzny, by

realizować się w życiu, miała wiele własnych zaintere­

sowań.

Jest naprawdę wyjątkowa, myślał, patrząc z rozczu­

leniem, jak uśmiecha się, oglądając maciupkiego kotka

w miniaturowej kuchni. Kochał ją i teraz już wiedział,

że z wielką radością ograniczy zawodowe zajęcia, by

móc spędzać z nią jak najwięcej czasu.

Ale czy Gina myślała podobnie? Miał wrażenie, że

go lubi, chętnie z nim przebywa, z przyjemnością przyj­

muje jego pocałunki, jednak nie dostrzegł żadnego syg-

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

303

nału, że darzy go czymś więcej niż ciepłym przyjaciel­

skim uczuciem,

- Prawda, jakie to zachwycające? - Odwróciła się do

niego.

- Zachwycające - powtórzył, patrząc w jej błyszczą­

ce oczy.

- Może mógłbyś... - przerwała, gdy przypomniała

sobie o jego złamanej ręce. - Przepraszam. Jestem bez­

myślna - mruknęła.

- Teraz faktycznie nie mogę tego robić - powstrzy­

mał ją. - Ale za kilka tygodni zdejmą mi gips i kto wie...

Mówi o przyszłości, zupełnie jakby mnie to również

dotyczyło, ucieszyła się Gina.

- Chcesz się gdzieś zatrzymać na kolację? - spytał,

gdy trzy godziny później wyjeżdżali z parkingu.

Przez chwilę rozważała, czy zwolnienie z przygoto­

wania posiłku warte jest poświęcenia wieczornego sam

na sam z Nickiem.

- Już rozmroziłam mięso - powiedziała w końcu. -

Przygotowanie potrwa zaledwie chwilę.

- W porządku. - Ruszył w kierunku domu, czując,

jak powoli ogarnia go przyjemne uczucie radosnego ocze­

kiwania.

Kiedy wjeżdżał na podjazd, ze zdziwieniem spostrzegł

jakiś obcy samochód.

- Wygląda na to, że masz towarzystwo - zauważyła

Gina.

- Możliwe - mruknął, rozglądając się wokół. - Zo­

stań tutaj - polecił, wysiadając z pikapu.

Wygramoliła się ż szoferki i pobiegła za nim.

- To nie może być ktoś, kto przybył w złych zamia­

rach - mówiła, próbując dodać otuchy zarówno Nickowi,

background image

304 JUDITH McWILLIAMS

jak i sobie. - Nie zostawiłby samochodu na podjeździe,

gdzie każdy może go zobaczyć.

Spojrzał na nią z irytacją.

- Przynajmniej trzymaj się z tyłu, póki nie sprawdzi­

my, z kim mamy do czynienia.

Przekręcił klucz i szeroko otworzył drzwi. Przez

chwilę stał nieruchomo w progu, ale hol był pusty. Rzucił

okiem na Ginę. Wzruszyła ramionami, dając do zrozu­

mienia, że nie ma pojęcia, gdzie zniknął właściciel auta.

Gestem nakazał jej zostać na miejscu i ostrożnie po­

szedł dalej. Cała w nerwach patrzyła, jak zbliża się do

drzwi salonu. Właściwie nie podejrzewała, że ktoś wszedł

do środka, ale skoro przed domem stał samochód i...

- Najwyższa pora, żeby ktoś się wreszcie zjawił.

Poirytowany kobiecy głos napełnił Ginę przerażeniem.

Zamknęła oczy i konwulsyjnie przełknęła ślinę. To nie­

możliwe! Nie mogła tu przyjechać! Celowo nie podała

jej adresu.

- Gina? - Z salonu dobiegł ją głos Nicka.

Z trudem przemierzyła hol. Nogi jej się trzęsły. Niemal

czuła, jak krew odpływa jej z twarzy.

- Gina, kochanie! Nawet się ze mną nie przywitasz

po tym, co musiałam przejść, żeby cię odnaleźć?

Matka leżała na sofie z ręką na czole. Gina rozpo­

znawała tę pozycję jako sztandarową rolę „dzielnej, chorej

kobiety, którą zmuszono do wysiłku ponad jej siły".

- Jak się tu dostałaś? - spytała słabym głosem.

Nick przyglądał się Ginie, wyraźnie zaintrygowany jej

reakcją. Widok kobiety, kimkolwiek nieznajoma była,

z pewnością jej nie uszczęśliwił. Prawdę mówiąc, wy­

glądała, jakby zobaczyła ducha. Co tu się dzieje? - za­

stanawiał się.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 305

Przeniósł wzrok na drobną sylwetkę nieznajomej. Nie

sprawiała wrażenia, że mogłaby komuś zagrozić, a jed­

nak Gina najwyraźniej dostrzegała w niej jakieś niebez­

pieczeństwo.

- Musiałam lecieć samolotem, a to takie wyczerpu­

jące. - Głos kobiety stał się odrobinę ostrzejszy. - A po­

tem ta jazda samochodem! Dzięki Bogu, że nie będę mu­

siała prowadzić w drodze powrotnej.

- Dlaczego? - spytała Gina wolno. - Ktoś po ciebie

przyjedzie?

Nieznajoma zaśmiała, się sztucznie.

- Nie drażnij się ze mną, kochanie. Tym razem ty

będziesz prowadzić. Zachowałaś się bardzo niegrzecznie,

nie podając mi swojego adresu. Na szczęście dostałam

go od pana Mowbry'ego,

- Nigdzie z tobą nie pojadę - oświadczyła stanowczo

Gina. Nie śmiała spojrzeć na Nicka. Łatwo mogła sobie

wyobrazić, co o niej myślał. Okrutna, zimna... Coż, mat­

ka rozgrywała to bezbłędnie.

- Ależ moja droga! Oczywiście, że pojedziesz. - He­

len najwyraźniej była tego zupełnie pewna. - Jesteś mi

potrzebna. — Spojrzała na Nicka z omdlewającym uśmie­

chem. - Jestem bardzo chora. Wie pan, serce... Naprawdę

bardzo jej potrzebuję.

- Nigdzie z tobą nie pojadę. - Tyle wysiłku koszto­

wało ją, by nie wybuchnąć płaczem, że twarz zupełnie

jej zesztywniała. Czy kiedykolwiek zdoła wytłumaczyć

Nickowi, że nie jest bez serca?

- Jak możesz być taka nieczuła! - Jak na zawołanie

w oczach matki pokazały się łzy. - Już niedługo zostanę

na tym świecie. Potem będziesz robić, co zechcesz. Och...

- Przycisnęła dłoń do piersi. - Czuję się tak...

background image

306 JUDITH McWILLIAMS

Nick oderwał spojrzenie od stężałych rysów Giny.

Przez chwilę walczył z pragnieniem, żeby porwać ją

w ramiona, najpierw jednak musiał się dowiedzieć, o co

tu chodzi. Gina z pewnością była najbardziej czułą osobą,

jaką znał. Nawet zawód, który wybrała, polegał na nie­

sieniu pomocy dzieciom. Ani przez moment nie wierzył,

że porzuciłaby kogoś w potrzebie.

- Gina! - powiedział ostro, licząc na to, że podnie­

sionym głosem zdoła wyrwać ją ze stanu otępienia. - Idź

na górę i przynieś z gabinetu mój stetoskop. Leży w gór­

nej szufladzie, po prawej stronie biurka. Tylko może naj­

pierw mnie przedstaw.

- Och, jestem Helen Tessereck, matka Giny - ode­

zwała się kobieta. - Nie dziwię się, że nie dostrzegł pan

podobieństwa. Biedna Gina odziedziczyła urodę po ojcu.

Też był chudy i wysoki jak tyczka, ale co można za­

akceptować u mężczyzny... - skrzywiła się wymownie.

Gina wypadła z pokoju. Wiedziała, że nie wyjedzie

z matką, lecz w tej sytuacji nie mogła dłużej zostać u Ni­

cka. Wszystko przepadło! Ich znajomość... ich dojrze­

wająca przyjaźń...

Zatrzymała się w drzwiach gabinetu i nabrała głęboko

powietrza. Trudno, stało się! - próbowała się uspokoić.

Na szczęście pozostanie jej praca. Oczywiście, gdy od­

zyska już pieniądze ze spadku... Przygarbiła się od nad­

miaru problemów.

Z trudem opanowała kłębiące się myśli, odszukała

właściwą szufladę biurka i wróciła na dół. Podała steto­

skop Nickowi, starannie unikając jego wzroku. Nie znio­

słaby jego pogardliwego spojrzenia.

- Po co to panu? - Helen podejrzliwie patrzyła na

stetoskop.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 307

- Próbuję ustalić przyczynę, czemu źle się pani czuje.

Jak się nazywa pani lekarz? .

- Doktor Whitney - odpowiedziała Gina. - W toreb­

ce mam jego numer.

- Nie zgadzam się, żeby pan do niego dzwonił!

Helen wpadła we wściekłość. -Z Illinois i tak nic nie

może pomoc...

- Przefaksuje historię choroby do tutejszego szpitala

- wyjaśnił Nick.

- Nie pójdę do żadnego szpitala! Zobaczę się z nim,

kiedy tylko dotrzemy z Giną do domu.

- Nigdzie z tobą nie pojadę - powiedziała znów Gi­

na. Miała nadzieję, że za którymś razem znaczenie jej

słów dotrze wreszcie do matki.

- Porozmawiamy o tym w motelu. - Helen odtrąciła

rękę Nicka i podniosła się z sofy.

- Nigdzie z tobą nie jadę - powtórzyła Gina dobitnie.

- Ani teraz, ani nigdy. - Nie patrząc na Nicka, wypadła

z pokoju.

Stanęła pośrodku kuchni. Jej oczy wypełniły się łzami,

gdy uświadomiła sobie, co Nick o niej myśli. Mało ją

interesowało zdanie lekarza matki, adwokata czy pastora,

ale Nick... Zagryzła wargę, powstrzymując płacz. Po

tym, co usłyszał, nie będzie chciał mieć z nią nic wspól­

nego. Nawet gdyby próbowała powiedzieć mu prawdę,

nie jest przecież w stanie niczego udowodnić. Zachowa­

nie matki na pozór wydawało się tak normalne, że nie

uwierzyłby ani jednemu słowu.

Ruszyła w stronę swojego pokoju i poczuła, jak coś

trzeszczy pod nogami. Ze zdumieniem stwierdziła, że stoi

wśród odłamków szkła. Otarła łzy i rozejrzała się wokół.

W drzwiach wejściowych brakowało jednej szybki.

background image

308

JUDITH McWILLIAMS

A więc w ten sposób matka dostała się do środka! Jakie

to dla niej typowe, pomyślała z żalem.

Sięgnęła po szczotkę i zabrała się do sprzątania.

- Co ty robisz? - Podskoczyła, gdy głęboki głos Ni­

cka przerwał jej smutne rozmyślania. Szkło, które już

zmiotła, znów posypało się na podłogę.

- Zamiatam, Oczywiście zapłacę za nową szybę.

- Daj spokój. Później poszukam czegoś, żeby to za­

słonić. Wiesz, aż trudno uwierzyć, że ta kobieta jest twoją

matką.

- Wszyscy to mówią - mruknęła. - Czy w Vinton

można zamówić taksówkę? - spytała. Nie chciała prosić

go o odwiezienie do miasta.

- Niepotrzebna jej taksówka. Ma samochód.

- Nie wyjadę z nią! - podniosła z rozpaczą głos.

Miała przerażające przeczucie, że jeśli zgodzi się wsiąść

z matką do samochodu, już nigdy nie zdoła się od niej

uwolnić.

- A czemu miałabyś z nią jechać? - Nick patrzył na

nią ze zmarszczonymi brwiami. - Chyba nie wierzysz,

że naprawdę coś złego dzieje się z jej sercem?

- Co masz na myśli? - Podniosła na niego niepewne

spojrzenie.

- To, że twoja matka jest zwykłą manipulatorką. Wy­

korzystuje swoje rzekomo słabe zdrowie, żeby kontrolo­

wać ludzi. W tym wypadku ciebie. To właśnie od niej

uciekłaś, prawda? - Teraz już wszystko rozumiał. Czuł

wielką ulgę, że nie chodzi o mężczyznę, z którym mu­

siałby konkurować.

- Tak - przyznała z westchnieniem. - Kilka tygodni

temu jej lekarz oskarżył mnie, że za bardzo ją ograni­

czam. Wtedy dowiedziałam się, że nic jej nie dolega.

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA

309

Poddał się pragnieniu, żeby jej dotknąć i przyciągnął

ją do piersi.

- Dlatego spakowałaś się i opuściłaś dom?

Roześmiała się przez łzy. W chwili, gdy znalazła się

w ramionach Nicka, uczucie przygnębienia nie było już

tak dojmujące.

- Niezbyt daleko uciekłam, co?

- Ja uważam, że wybrałaś znakomite miejsce. - Wtu­

lił twarz w jej włosy, wdychając cudownie delikatny,

kwiatowy zapach.

- Co ona tam robi? - spytała Gina.

- Uprzedziłem, że wezwę karetkę, jeśli natychmiast

nie wyjedzie.

Gina odchyliła głowę i zajrzała mu w oczy.

- I naprawdę wyjechała? - szepnęła.

- Zapowiedziałem też, że gdyby wróciła zadzwonię

do jej lekarza i o wszystkim mu opowiem.

Nie mogła uwierzyć, że przejrzał jej matkę.

- Tak więc twoje problemy z matką wreszcie się

skończyły - dodał.

- Tylko jeśli chodzi o jej fizyczną obecność - po­

wiedziała z ociąganiem. - To właśnie ona zakwestio­

nowała zapis w testamencie. Jeśli do stycznia nie zmieni

zdania, nie będę mogła zapłacić czesnego.

Patrzył w jej bladą twarz i czuł, jak przepełnia go

uczucie miłości. Przez ułamek sekundy zamierzał zapro­

ponować jej małżeństwo jako układ wzajemnej pomocy.

On płaciłby za jej studia, a ona mogłaby... Odetchnął

głęboko. Nie... Marzył, co prawda, żeby się z nią kochać,

ale nie mógłby się na to zdobyć, gdyby nie podzielała

jego uczuć.

Nigdy nie dowie się, co Gina czuje, jeśli natychmiast

background image

310

JUDITH McWILLIAMS

nie wyzna jej prawdy. Nabrał powietrza, zbierając się na

odwagę.

- Wyjdź za mnie i dokończ studia w Bostonie - wy-

rzucił jednym tchem. Skrzywił się, gdy dotarło do niego,

jak bezceremonialnie to zabrzmiało.

Czuł, że zesztywniała w jego ramionach, jak gdyby

nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Trudno się dziwić,

pomyślał z niechęcią. Chyba niełatwo byłoby znaleźć

przykład bardziej niezręcznych oświadczyn...

- Wyjść za ciebie? - spytała z niedowierzaniem. -

Dlaczego?

- Bo kocham cię do szaleństwa - wypalił. Wstrzymał

oddech, bojąc się odpowiedzi. Nie wiedział, jak sobie

poradzi, jeśli Gina go teraz odtrąci. Tylko przy niej po­

trafiłby pogodzić się z porzuceniem chirurgii. Jeśli nie

przyjmie oświadczyn i odejdzie, jego życie stanie się sza­

re i jałowe. Nawet odzyskanie sprawności w ręce nie

zdoła go pocieszyć.

Przygryzł wargę, gdy spostrzegł, że Gina płacze. Za­

cisnął na chwilę powieki, próbując odzyskać panowanie.

Będzie musiał jakoś ją przekonać, że... co? Ze jej od­

mowa nie załamie go? Tak! - zdecydował w końcu. Nie

powinna czuć się winna, że go nie kocha.

- Nie płacz - powiedział cicho. - Nic się nie stało.

- Ja... nie... - jąkała się. - Nie powiedziałeś tego

wyłącznie z litości? - Z trudem ubrała w słowa swoje

obawy. -_-.'-

- Do diabła, skądże znowu! - krzyknął. - Jest wiele

sposobów, żeby komuś pomóc. Nie trzeba w tym celu

brać ślubu. Chcę się z tobą ożenić, bo cię kocham. Chcę

z tobą spędzać każdą noc, każdy dzień... Wracać po pra­

cy do domu, opowiadać ci o wszystkim, co się wydarzyło

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 311

w szpitalu i słuchać, co wymyślili twoi uczniowie. Chcę

mieć z tobą dzieci.

Drżała ze szczęścia. Naprawdę ją kochał!

- Och, Nick... tak bardzo cię kocham.

Przycisnął usta do jej warg. Wiedziała, że na to właś­

nie czekała całe życie. Na tego mężczyznę i na tę chwilę.

background image

EPILOG

- Tatatata! - wysoki głosik Edwarda zagłuszał stukot

jego pulchnych kolanek, kiedy chłopczyk pędził na czwo­

rakach przez hol w kierunku drzwi.

Jego brat biegł tuż za nim, niecierpliwie czekając, kie­

dy wreszcie będzie mógł wyżalić się ojcu.

- Tato, nauczycielka mówi, że muszę być królem

w pastorałce, ale nie ma dla mnie wielbłąda, więc ja nie

chcę - wyrzucił z siebie Max, marszcząc brwi na myśl

o tak fatalnie zaplanowanym przedstawieniu.

Nick odstawił teczkę, podniósł z podłogi młodszego

synka i mocno przytulił Maksa.

- Przykro mi, chłopie. Kiedy jest się wystarczająco

dorosłym, żeby chodzić do przedszkola, trzeba się liczyć

z konsekwencjami. Jedną z nich jest udział w świątecz­

nym przedstawieniu. Bez względu na to, czy są wielbłądy.

Ponad czarnymi loczkami Edwarda rozejrzał się w po­

szukiwaniu Giny. Poczuł dreszcz pożądania, gdy do­

strzegł ją w wejściu do kuchni. Spragnionym spojrzeniem

obrzucił jej szczupłą sylwetkę i na chwilę zatrzymał

wzrok na lekko zaokrąglonym brzuchu.

- Dobry wieczór, żono! - Za każdym razem, gdy to

mówił, czuł satysfakcję. Nawet dzisiaj, po dziesięciu la­

tach małżeństwa. Jeśli to w ogóle możliwe, kochał ją je­

szcze bardziej niż w dniu ślubu. - Jak się mają moje

dziewczyny?

background image

NIEPOWTARZALNA OKAZJA 313

Z uśmiechem poklepała zaokrąglony brzuch.

- Dzisiaj nasza malutka była bardzo grzeczna. Rano

w szkole wszystko szło jak z płatka, a po południu po­

szliśmy z chłopcami do biblioteki,

- Było super! - podchwycił Max. - Ta pani, która

czytała opowiadanie, przyniosła takie wielkie ptaszysko

z ostrymi szponami i dziobem.

- Sowę - przetłumaczyła Gina.

- Ja! - Edward znienacka wycisnął na policzku Nicka

mokry pocałunek, a następnie spróbował wetknąć mu pa­

lec do oka.

Nick gwałtownie odchylił głowę.

- Palcami nie robi się operacji, synku. - Postawił Ed­

warda na podłodze, podszedł do Giny i wziął ją w ra­

miona. Przytuliła się mocno, wdychając mroźne zimowe

powietrze, które do niego przylgnęło.

- Tato, ja naprawdę nie chcę być królem - marudził

Max.

- A ja naprawdę chciałbym zostać z tobą sam - szep­

nął Nick do ucha Giny.

Pocałowała go w szyję.

- Później - obiecała. - Jaki miałeś dzień?

- Ciężki. A jeszcze na koniec musiałem operować

głupca. Przejechał znak stop i w dodatku miał niezapięte

pasy. Podczas zderzenia roztrzaskał klatkę piersiową

o kierownicę. Dlatego właśnie wracam tak późno. Prawie

cztery godziny zajęło mi składanie go do kupy. No, ale

jestem pewien, że wyjdzie z tego.

Gina popatrzyła na niego z dumą.

- To chyba jasne. Ostatecznie operował go najlepszy

chirurg w Massachusetts.

Była tak szczęśliwa, że czasami aż się bała, czy nie

background image

314 JUDITH MCWILLIAMS

kusi za bardzo losu. Miała wszystko, o czym kiedykol­

wiek marzyła... Prawdę mówiąc, nawet to, o czym nigdy

nie śmiałaby marzyć: czułego, kochającego męża, dwóch

cudownych synów, wspaniałą rodzinę, a na wiosnę urodzi

się ich córeczka. Pracowała na pół etatu jako reedukator

i nawet matkę udało się wreszcie nakłonić, żeby zaczęła

leczyć się u psychiatry.

Naprawdę niczego mi nie brakuje, pomyślała chwilę

przedtem, nim usta Nicka dotknęły jej warg. A potem

przestała już zaprzątać sobie głowę czymkolwiek.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
352 McWilliams Judith Mistrzowska gra
McWilliams Judith Całkiem nowy mąż 6
002 McWilliams Judith W dobrej wierze
McWilliams Judith Harlequin Desire 372 W siódmym niebie
071 McWilliams Judith Krolewskie przyjecie
McWilliams Judith Misterny plan
31 McWilliams Judith Związek serc
Harlequin Temptation 002 McWilliams Judith W dobrej wierze
Judith McWilliams Her Secret Children
Judith McWilliams Żona na zamówienie
Judith McWilliams Całkiem nowy mąż
Niepowodzenia w nauce
niepowodzenia szkolne 2
Czy wykonywanie skazanej z góry na niepowodzenie RKO jest zawsze niewłaściwe, MEDYCYNA, RATOWNICTWO
Niepowodzenia szkolne uczniów klas I-III szkoły podstawowej(1), Dla dzieci
6 niepowodzenia szkolne! 02
788 789
NIEPOWODZENIA ROZRODU id 187652 Nieznany

więcej podobnych podstron