Judith McWilliams
Niepowtarzalna okazja
PDF processed with CutePDF evaluation edition
Kochany pamiętniku!
Ciągle nie mogą uwierzyć, że całymi latami matka
zmyślała te wszystkie historie o chorobach jakie
rzekomo zagrażają jej życiu. Kiedy tylko poznałam
prawdą, wsiadłam do samochodu i wyjechałam. Teraz
wreszcie mogę zacząć żyć własnym życiem.
Tym sposobem wylądowałam w przepięknej Nowej
Anglii. Czy wspominałam już, że ukradziono mi auto
i z opresji wyratował mnie najprzystojniejszy facet na
świecie? Chwilowo mieszkam w jego domku
letniskowym. Mama z pewnością byłaby zgorszona!
Nie mogą się doczekać, żeby zobaczyć, co jeszcze przy
niesie przyszłość...
Twoja wreszcie wolna Gina.
PROLOG
- Co ty wyprawiasz?
Gina Tessereck zebrała siły, spodziewając się, że za
chwilę znów ogarnie ją poczucie winy, jak zresztą za każ
dym razem, gdy wywołała gniew matki. O dziwo, nic ta
kiego nie nastąpiło. Zupełnie jakby wszystkie uczucia zo
stały gdzieś za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Drzwiami,
których do tej pory nie ośmielała się otworzyć...
- Zadałam ci pytanie, Gino! Czemu nie dałaś mi znać,
że wcześniej wrócisz z pracy? Dobrze wiesz, jak bardzo
niepokoi mnie najmniejszy hałas. Doprawdy, można by
się spodziewać, że mając dwadzieścia siedem lat, na
uczysz się wreszcie liczyć z moimi uczuciami. Kiedy
odejdę, będziesz mogła robić, co zechcesz, a zostało mi
już niewiele czasu.
Gina podniosła wzrok znad walizki, do której chao
tycznie wrzucała swoje rzeczy, i uważnie przyjrzała się
delikatnej twarzy matki. Dlaczego nigdy wcześniej nie
spostrzegła, że spojrzenie jej porcelanowo błękitnych
oczu ma taki twardy wyraz, a kąciki ust wyginają się
w brzydkim grymasie?
- Co się z tobą dzieje? Czemu się na mnie tak gapisz?
Chyba nie straciłaś pracy? - Głos Helen nabrał ostrych
tonów,
- Nie, mamo. Nie straciłam. Złożyłam wymówienie.
Od zaraz.
164
JUDITH McWILLIAMS
Otworzyła szafę i z niechęcią spojrzała na wiszące
w niej ubrania. Wszystkie te falbanki i pastelowe stroje
zupełnie nie były w jej stylu. Pasowały raczej do drobnej
figury i jasnych włosów matki. Ona, przy swoich stu sie
demdziesięciu pięciu centymetrach wzrostu, wyglądała
w nich jak napuszona lala, w dodatku blado i mdło.
Już nigdy więcej za cenę spokoju nie kupię czegoś,
w czym nie będzie mi do twarzy, obiecała sobie solennie,
zdecydowanie zamykając szafę.
- Ile razy mówiłam ci, żebyś nie trzaskała drzwiami?
-upomniała ją matka.
- Nie wiem - przyznała Gina. - Wiem natomiast, że
robisz to po raz ostatni, bo się wyprowadzam.
- Wyprowadzasz się?! - Matka przycisnęła dłonie do
piersi, gwałtownie chwytając powietrze. - Czuję...
Gina przyglądała się jej beznamiętnie.
- Minęłaś się z powołaniem, mamo. Powinnaś wy
stępować na scenie.
Z szuflady komody wy garnęła ostatnie sztuki bielizny,
cisnęła je do walizki i zaciągnęła zamek.
Matka, zaskoczona jej niespodziewaną reakcją, stała
z otwartymi ze zdumienia ustami.
- Jak możesz zwracać się w ten sposób do własnej
matki?
- Skoro mowa o więzach rodzinnych, mam podobne
pytanie: jak mogłaś okłamywać własną córkę? Dziś rano
twój lekarz poprosił, żebym wpadła do niego. Trzeba
przyznać, że było to niezwykłe pouczające spotkanie. -
Skurczyła się na wspomnienie upokarzającej rozmowy.
- Zwrócił mi uwagę, że za bardzo cię ograniczam. Po
dobno żaliłaś się, że udaremniam wszystkie twoje starania
o znalezienie zajęcia, które pozwoliłoby ci wypełnić czas
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
165
po śmierci taty. - Myśl o ukochanym ojcu trochę za
chwiała opanowaniem Giny. - Zapewnił mnie też, że
z twoim sercem nie dzieje się nic złego.
- Chyba go nie zrozumiałaś - przerwała jej matka.
- No cóż, nie należysz do osób szczególnie bystrych.
Gina zignorowała złośliwą uwagę. W końcu słyszała
to tak często.
- Po wyjściu z jego gabinetu zaczęłam się zastana
wiać, w czym jeszcze mogłaś mnie okłamywać. Posta
nowiłam więc pójść do naszego prawnika.
- Nie miałaś prawa!
Jasnoniebieskie oczy Giny pociemniały z gniewu.
- Miałam, jako spadkobierczyni. Zawsze twierdziłaś,
że tata zostawił cię bez grosza. Tymczasem jest wręcz
przeciwnie. Odziedziczyłaś wystarczająco dużo, by móc
spokojnie żyć. Okazało się też, że za pieniądze, które
zostawił dla mnie, będę mogła skończyć studia.
Ściągnęła walizkę z łóżka i ruszyła w stronę drzwi.
- Nie możesz mnie opuścić! - krzyknęła matka. -
Przecież cię kocham.
Gina zatrzymała się.
- Chcesz powiedzieć, że robiłaś to wszystko z miłości?
Matka zignorowała pytanie.
- Dokąd pojedziesz? Co zamierzasz robić?
- Wyjadę tak daleko, jak to możliwe. A jeśli chodzi
o moje plany, to mam zamiar zacząć wreszcie żyć. Bo do
tej pory zaledwie egzystowałam - odparła, wychodząc.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gina jechała wąską szosą w stanie Massachusetts. Po
konała ostry zakręt i chwilę później zobaczyła światła
małego miasteczka.
Poprawiła się w fotelu. Całodniowa jazda dawała się
jej we znaki. W brzuchu zafurczało, zupełnie jakby żo
łądek chciał zakomunikować, że solidaryzuje się z obo
lałymi mięśniami i przypomina, że od lunchu minęło już
sporo czasu.
Jechała wolno przez miasteczko, rozglądając się. gdzie
można by coś zjeść. W końcu zatrzymała samochód
przed jasno oświetloną restauracją. Wzięła torebkę, wy
siadła i zamknęła samochód. Chłodny wrześniowy "wiatr
przyprawił ją o gęsią skórkę i rozwiał rude włosy. Od
garnęła je machinalnie, zastanawiając się, czy nie otwo
rzyć ponownie auta i nie poszukać w bagażu swetra. Uz
nała jednak, że nie warto zawracać sobie głowy.
Szła już w stronę restauracji, gdy kątem oka po prze
ciwnej stronie ulicy dostrzegła jaskrawy szyld baru ,.U
Billa". Zniszczony budynek pokrywały neonowe reklamy
różnych gatunków piwa. Wielu z tych nazw nigdy wcześ
niej nie widziała.
Ponownie popatrzyła na restaurację, sprawiającą wra
żenie porządnego i raczej nudnego lokalu. Bar „U Billa"
wydawał się śmiały i dość przebojowy, a więc nadawał
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 167
się wręcz idealnie, by właśnie w nim rozpocząć realizację
postanowienia o nowym życiu.
Bezsprzecznie powinnam wybrać bar, uznała w duchu.
Nie zastanawiając się dłużej, by nie mieć już czasu
na zmianę decyzji, przeszła przez jezdnię, pchnęła drzwi
baru i weszła do środka.
Niepewnym wzrokiem ogarnęła zatłoczone, hałaśliwe
wnętrze. Poczuła się nieswojo. Pospiesznie zajęła miejsce
przy wolnym stoliku w pobliżu drzwi i sięgnęła po kar
tonowe menu leżące na ceratowym obrusie w czerwo
no-białą kratę. Pełno tu było nazw importowanego piwa
i niewiele dań.
Po kilku minutach do stolika podeszła kelnerka
w średnim wieku.
- Co podać?
- Porcję chili, szarlotkę i filiżankę kawy - zamówiła
Gina.
- Już się robi. - Kelnerka ruszyła w stronę kuchni,
donośnie przekazując zamówienie komuś o imieniu
Margie.
Gina odchyliła się na odrapanym drewnianym krześle
i ukradkiem przyglądała się klientom. Wesołe towarzy
stwo w głębi sali najwyraźniej znakomicie się bawiło.
Uśmiechnęła się tęsknie, gdy dotarły do niej wybuchy
zaraźliwego śmiechu.
- Proszę bardzo. - Kelnerka postawiła przed nią dużą
miskę po brzegi wypełnioną chili. Po chwili na stole po
jawiła się parająca filiżanka. - Za momencik przyniosę
szarlotkę.
Gina dolewała właśnie mleko do kawy, gdy drzwi baru
otworzyły się i podmuch chłodnego wieczornego powie
trza owionął jej nogi.
168
JUDITH McWILLIAMS
- Hej, Nick! Jak tam ręka? - zawołał ktoś z drugiego
końca sali.
Ciekawe, jak wygląda Nick, pomyślała Gina i odwró
ciła głowę.
Jej oczy zaokrągliły się ze zdumienia, gdy zobaczyła
stojącego w progu mężczyznę. Był wysoki, co najmniej
piętnaście centymetrów wyższy od niej, i bardzo musku
larny. Zmierzyła wzrokiem jego szerokie ramiona rozpy
chające gruby sweter z kremowej wełny.
Czubkiem języka mimowolnie zwilżyła wargi, prze
suwając oczy w dół po jego płaskim brzuchu i długich,
opiętych dżinsami nogach.
Pospiesznie przeniosła spojrzenie na miskę z chili.
Odetchnęła głęboko, próbując stłumić niezrozumiałą fa
scynację. Miała nadzieję, że nikt nie spostrzeże rumieńca
palącego jej twarz.
Co się ze mną dzieje? - zaniepokoiła się. Co z tego,
że jest zbudowany jak ucieleśnienie wszelkich erotycz
nych fantazji, jakie kiedykolwiek miała? Jest chyba wy
starczająco dorosła, by nie wpadać w takie zachwyty.
A jednak jej spojrzenie ponownie powędrowało
w stronę nieznajomego. Patrzyła spod rzęs, jak siada za
barem i sięga po szklankę z piwem, którą barman po
stawił już na ladzie, choć nie padło jeszcze ani jedno
słowo.
Stały klient, wywnioskowała, przyglądając się ostrym
rysom twarzy Nicka. Jej oczy na dłuższą chwilę zatrzy
mały się na mocno zarysowanej, kwadratowej brodzie.
Nieznajomy nie był przystojny w potocznym rozumieniu
tego słowa, ale jego twarz przyciągała uwagę. Widać
w niej było charakter i siłę.
Nick trzymał piwo w lewej ręce, w dodatku dość nie-
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 169
zręcznie. Zaintrygowana Gina rzuciła okiem na jego pra
wą dłoń i dostrzegła, że spod rękawa swetra wystaje gi
psowy opatrunek.
Zmrużyła oczy i przyglądała się, jak Nick niecierpli
wym gestem przeczesuje kruczoczarne włosy. Bez wzglę
du na to, kim był, w tej chwili nie tryskał humorem.
Może boli go ręka? - zastanawiała się Gina. Albo dręczy
go coś innego. Na przykład nieszczęśliwy związek... Czy
możliwe, że to kłopoty sercowe? - fantazjowała. E, bzdu
ra! Ma złamaną rękę, ale z pewnością nie serce. Patrząc
na jego zmysłowe usta, pomyślała, że jeśli ktoś komuś
łamał serce, to raczej on kobietom, nie odwrotnie.
Sięgnęła wreszcie po łyżkę i zabrała się do jedzenia,
nie spuszczając wzroku z nieznajomego. Nigdy dotąd ża
den mężczyzna nie podobał się jej tak bardzo.
- Oto pani szarlotka. - Głos kelnerki przerwał jej roz
myślania.
Spojrzała nieprzytomnie. Nawet nie zauważyła, kiedy
skończyła chili.
- Dziękuję - odpowiedziała, licząc na to, że starsza
kobieta nie dostrzegła jej zainteresowania Nickiem.
Próżne nadzieje. Kelnerka pochyliła się nad stolikiem
i szepnęła:
~
To Nick Balfour. Ma dom za miastem. Znam go
od dziecka, jego rodziców także znałam. Mogę też ręczyć,
że nigdzie nie ukrywa żony, czego nie można powiedzieć
o: wszystkich. Łap go, dziecinko, jeśli ci się spodobał.
Życie jest zbyt krótkie, by nie chwytać okazji.
Serce podskoczyło Ginie do gardła, a w palcach po
czuła mrowienie, kiedy wyobraziła sobie, jaki okazałby
się Nick, gdyby starczyło jej odwagi, by skorzy stać z ru
dy starszej kobiety. Z pewnością mocny i silny...
170
JUDITH McWILLIAMS
- Przemyśl to sobie, dziecinko. Jak to mówią, żyje
się tylko raz.
- Dziękuję - mruknęła Gina.
- Kelnerka porozumiewawczo uniosła kciuki do góry
i odmaszerowała wolnym krokiem.
Gina odetchnęła głęboko, próbując uspokoić bicie ser
ca, i ponownie spojrzała na Nicka. W tej chwili wpatry
wał się w swoje piwo tak intensywnie, jakby spodziewał
się na dnie szklanki odkryć tajemnicę wieczności.
Nie było co ukrywać. Zawsze była wobec siebie ucz
ciwa, więc i teraz otwarcie przyznała, że Nick Balfour
całkiem ją oczarował. Miała ogromną ochotę sprawdzić,
czy jego charakter jest równie fascynujący jak aparycja.
Absolutnie niemożliwe, uznała ostatecznie. Wykluczo
ne, żeby istniała osobowość, która mogłaby odpowiadać
tak atrakcyjnej powierzchowności. Chętnie dowiedziała
by się jednak, czy cechy psychiczne Nicka choć w części
pasują do jego prezencji.
Spróbowała zebrać rozbiegane myśli. Jak świat świa
tem, kobiety podrywały mężczyzn. Skoro inne mogły to
robić, mogła i ona.
Może powinna rzucić jakąś uwagę, która wymagałaby
odpowiedzi? Albo zacząć rozmowę na temat pogody lub
wykorzystać oklepany chwyt z pytaniem: „Gzy myśmy
się gdzieś nie spotkali?". Najpierw jednak musi wykom
binować, jak się do niego zbliżyć.
Położyła widelczyk przy pustym już talerzyku po szar
lotce i zastanowiła się. Jeśli podejdzie do niego i spró
buje nawiązać rozmowę, a on ją spławi albo, co gorsza,
zignoruje, spali się ze wstydu.
Właściwie jakie ma to znaczenie? Nie zna przecież
obecnych tu ludzi, więc co ją obchodzi, co sobie pomy-
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
171
ślą? Ważne, jakie wrażenie zrobi na Nicku, choć prawdę
mówiąc, nie tak bardzo, zważywszy, że on także był jej
zupełnie obcy.
Rzuciła ukradkowe spojrzenie na jego profil. Ciągle
wpatrywał się w swoje piwo. Nie patrzył w jej stronę;
miała wątpliwości, czy wchodząc do baru, w ogóle ją
zauważył. Mężczyźni prawie nigdy nie zwracali na nią
uwagi. Była za wysoka, zbyt chuda, zbyt nijaka, żeby
wzbudzić zainteresowanie płci przeciwnej.
Spójrz prawdzie w oczy, Gino Tessereck, upomniała
się. Brak ci tego, co rozpala męskie serca. Jakże byłoby
miło, gdyby udało się rozgrzać chociaż jedno, pomyślała
tęsknie.
Skrzywiła się; Lista tego, co zamierzała zmienić
w swoim życiu, była bardzo długa, ale samo narzekanie
nie wystarczy. Bez względu na to, jak trudne lub żenujące
to się okaże, przede wszystkim musi zmienić się sama.
Musi dorosnąć. Na poszerzanie horyzontów dała sobie
czas do rozpoczęcia zimowego semestru na uniwersyte
cie. Zamierzała zacząć od podróży i zbadania od strony
praktycznej, na czym właściwie polega emocjonalny
związek z mężczyzną.
Ponownie wróciła spojrzeniem do Nicka. Właśnie na
darza się okazja. Trzeba tylko zebrać się na odwagę.
Sięgnęła do torebki i położyła na stole należność, do
dając spory napiwek dla życzliwej kelnerki. Zacisnęła
usta, nadal intensywnie myśląc, jak nawiązać znajomość
z Nickiem.
Mogłaby podejść do baru i poprosić o butelkę piwa
na wynos. Kiedy barman sięgnie po piwo, ona spytałaby
Nicka o pensjonat, w którym mogłaby przenocować. To
chyba całkiem dobre pytanie na początek.
172 JUDITH McWILLIAMS
Przełknęła nerwowo ślinę i podniosła się zza stolika.
Nie zdążyła jeszcze zrobić kroku, gdy ktoś dotknął jej
ramienia.
Zaskoczona odwróciła się i stanęła twarzą w twarz
z mężczyzną w średnim wieku. Uśmiechając się lubież
nie, przesunął po jej sylwetce pożądliwym spojrzeniem,
od którego skóra jej ścierpła.
- Słucham? - warknęła, starając się możliwie naj
wierniej naśladować lodowaty ton matki. - Nie znam
pana!
- To się łatwo da naprawić. Jestem Jim. A ty, cukie
reczku?
Zamrugała niepewnie. Nie miała pojęcia, co teraz zro
bić. Jim nie grał zgodnie ze scenariuszem. Widząc brak
zainteresowania, powinien się wycofać, a tymczasem
przysunął się nawet bliżej. Poczuła nieprzyjemny skurcz
w żołądku, gdy doleciał ją słodkawy zapach taniej wody
toaletowej.
- Nie jestem zainteresowana - mruknęła. Nie chciała,
żeby Nick ją usłyszał, ale nie chciała też uciekać z baru
i rezygnować z szansy rozmowy z nim.
- Skąd ta pewność? Postawię ci piwo i będziemy
mogli się poznać - nalegał Jim. Jej zdenerwowanie pod
niecało go jeszcze bardziej.
Nick odwrócił się od baru, gdy jękliwy głos Jima za
czął działać mu na nerwy. Spod zmrużonych powiek z na
mysłem przyjrzał się wysokiej dziewczynie, którą pró
bował poderwać Jim. Musiał przyznać, że jego gust
znacznie się poprawił. Przesunął spojrzeniem po szczu
płej sylwetce młodej kobiety, zatrzymując dłużej wzrok
na opiętym ciemnozieloną koszulką biuście.
Dreszcz go przeszył, gdy wyobraził sobie, jak jej pierś
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
173
wypełnia jego dłoń. Spróbował opanować instynktowną
reakcję ciała na tę prowokacyjną myśl, a kiedy podniósł
wzrok wyżej, uznał, że jej twarz jest równie pociągająca
jak cała reszta. Spojrzał na lekko zadarty, troszkę piego
waty nos, który idealnie pasował do rudych włosów, po
czym przesunął wzrok na ładnie wykrojone wargi. Wy
glądały tak zachęcająco, że zapragnął poczuć je pod swoi
mi ustami. Choćby tylko po to, by sprawdzić, czy istotnie
są takie miękkie i uległe, jak się wydawało.
Widział, jak pobladła ze zdenerwowania, kiedy Jim
nie przyjął odmowy. A może to strach?
Dziwne... Atrakcyjna kobieta powinna mieć wystar
czająco dużo doświadczenia, żeby z miejsca osadzać ta
kich lubieżników. Tymczasem dziewczyna zupełnie nie
potrafiła pozbyć się natręta. Dlaczego? - zastanowił się,
po czym pospiesznie stłumił swoją ciekawość. Nie twój
interes, upomniał się. Nie mógł sobie pozwolić na zaan
gażowanie. Kobiety, szczególnie takie, które wyglądały
jak ta dziewczyna, wymagały od mężczyzn znacznie wię
cej, niż on miał do zaoferowania. Już raz dostał od życia
gorzką lekcję.
Westchnął, widząc błysk paniki w oczach dziewczy
ny, kiedy Jim przysunął się bliżej. Nie powinna wycho
dzić sama, skoro nie wie, jak sobie radzić z Jimami tego
świata. Nie miała prawa angażować przygodnych ludzi
w rozwiązywanie swoich problemów.
Może nie miała... Nie potrafił jednak zignorować
przerażenia, które pojawiło się na jej twarzy. Nie zajmie
mi to przecież wiele czasu, uznał, podnosząc się ze stołka,
Trzepnie Jima, odprowadzi ją do samochodu i to wszyst
ko. Starał się zignorować uczucie straty, które go ogarnęło
na myśl, że na tym sprawa się zakończy.
174 JUDITH McWILLIAMS
- Jim, słyszałeś, co pani powiedziała.
Głęboki aksamitny głos podziałał na Ginę jak balsam.
Kiedy odwróciła głowę, napotkała chłodne spojrzenie
szarych oczu Nicka Balfoura. Miała wrażenie, że łatwo
mogłaby pogrążyć się w ich przepastnej głębi. Próbując
wydobyć się spod ich hipnotyzującego wpływu, wzięła
głęboki oddech i w tym momencie jej nozdrza wypełnił
delikatny zapach jego eleganckiej wody.
- Daj spokój, Jim. - Tym razem głos Nicka zabrzmiał
ostrzej,
- Staram się nie wyjść z formy, Nick. - Jim uniósł
dłonie. - Nie zdawałem sobie sprawy, że robię się na
chalny. Gdybyś zapragnęła odmiany, dziecinko - zwrócił
się do Giny - po prostu zadzwoń. Wszyscy mnie tu znają.
Jim wrócił do swojego stolika, a Gina z ulgą wypu
ściła powietrze z płuc.
- Jestem Nick Balfour. Odprowadzę cię do samochodu.
- Gina Tessereck. Dziękuję - mruknęła. Intensywnie
próbowała wymyślić coś błyskotliwego i dowcipnego, co
sprawiłoby, że Nick zechciałby poznać ją lepiej. - Często
tu przychodzisz? - Skrzywiła się w duchu, ledwie skoń
czyła mówić.
- Nie. Gdzie zaparkowałaś? - spytał, gdy opuścili bar.
- Po drugiej stronie ulicy - odparła, starając się ukryć
rozczarowanie jego brakiem zainteresowania.
Zeszła już z krawężnika, gdy nagle Nick chwycił ją
za rękę i szarpnął do tyłu. Tuż przed nią przejechał sa
mochód. Straciła równowagę i przechyliła się na jego
pierś. Pod policzkiem poczuła szorstką wełnę, a ciepło
bijące od jego ciała pozbawiło ją tchu.
- Wszystko w porządku? - spytał, kiedy tak stała bez
ruchu.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 175
Nie, wcale nie w porządku, myślała gorączkowo.
W błyskawicznym tempie zaczęła tracić zdrowy rozsą
dek i zupełnie nie miała pojęcia, jak sobie z tym po
radzić.
- Czy ten kretyn rzeczywiście tak cię zdenerwował?
- spytał Nick, a serce Giny podskoczyło, gdy usłyszała
w jego głosie niepokój.
- Nie, ja... - Przy atrakcyjnych facetach zawsze za
chowuję się jak gęś, dokończyła w myślach z niechęcią.
- Będziesz w stanie prowadzić?
Nabrała głęboko powietrza i wreszcie zdołała odsunąć
się od niego.
- Nic mi nie jest - powiedziała szybko i w tej samej
sekundzie miała ochotę zawyć z rozpaczy. Właśnie prze
gapiła znakomitą okazję! Gdyby powiedziała, że jest zbyt
roztrzęsiona, by siadać za kierownicą, pewnie zapropono
wałby jej kawę, przy której mogłaby uspokoić nerwy.
- Czy to ten niebieski ford?
- Nie. - Pokręciła głową. - Mam brązową toyotę
camry. Zaparkowałam... -przerwała, widząc, że auto nie
stoi tam, gdzie je zostawiła.
Marszcząc brwi, rozejrzała się po ulicy. Była pewna,
że zostawiła samochód przed restauracją. Mimo to od
wróciła się i obrzuciła spojrzeniem drugą stronę ulicy.
Tam również nie dostrzegła żadnej toyoty.
- Nie rozumiem - powiedziała. - Zaparkowałam do
kładnie tutaj.
Patrzył, jak wskazuje puste miejsce tuż za fordem.
Przez chwilę jego uwaga skupiona była przede wszystkim
na jej szczupłych palcach z krótko przyciętymi, pokry
tymi lakierem paznokciami.
- Na pewno zaparkowałam tutaj - powtórzyła z upo-
176
JUDITH McWILLIAMS
rem, jakby liczyła na to, że powtarzanie tych słów wy
starczy, by auto wróciło na miejsce.
- Albo pomyliłaś miejsca, albo ktoś ukradł ci samo
chód - stwierdził Nick.
- Dziękuję, Sherlocku Holmesie! - odpaliła. Gniew
i rozczarowanie sprawiły, że prawie zapomniała o podzi
wie, jaki w niej budził.
- Nikt nie lubi słuchać złych wiadomości! - Nick
westchnął ciężko.
- Przepraszam, nie zamierzałam być niegrzeczna -
zmitygowała się. - Tyle że w aucie było wszystko, co
posiadam. To niemożliwe, żeby je ukradziono. Na miłość
boską, przecież to wieś!
- Sądziłaś, że tylko wielkie miasta mają monopol na
przestępczość? - spytał sucho, choć właściwie intereso
wało go wyłącznie, czemu podróżuje sama bocznymi dro
gami z całym swoim dobytkiem. Czy to znaczy, że nie
ma domu? I mężczyzny, który zaopiekowałby się nią na
tyle dobrze, by ją zatrzymać?
- Wiem, że przestępstwa zdarzają się wszędzie - od
parła. - Tylko nie spodziewałam się, że przydarzy się to
akurat mnie. Przecież zostawiłam auto wyłącznie na czas
obiadu. W dodatku je zamknęłam. - Głos Giny podniósł
się niebezpiecznie.
Doświadczone ucho Nicka wyłapało w nim nutki hi
sterii.
- Musisz to zgłosić - powiedział szybko. Był pewien,
że konieczność podjęcia konkretnych działań pomoże jej
uspokoić nerwy.
- Komu? - Gina rozejrzała się po opustoszałej uli
cy, jakby spodziewała się, że nagle spod ziemi wyrośnie
policjant.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
177
- Miejscowym stróżem prawa jest Amos Mygold.
O tej porze powinien być w domu.
Zachwiała się trochę, kiedy uświadomiła sobie, że
wszystkie czeki podróżne włożyła do schowka na ręka
wiczki.
Nick przytrzymał ją i machinalnie przytulił do piersi.
Kiedy poczuła dotyk jego twardych mięśni, na chwilę
powstrzymała ogarniającą ją panikę.
- Nie będzie tak źle. - Głęboki głos Nicka brzmiał
uspokajająco.
- Tylko tak ci się zdaje - burknęła. Graby sweter tłumił
jej słowa. - Wszystkie czeki podróżne zostały w aucie.
- Wszystkie?
- Tak. - Niechętnie odsunęła się od niego. Była prze
cież samodzielną, dorosłą osobą. Da sobie radę sama. -
Bałam się, że je stracę, jeśli ktoś wyrwie mi torebkę.
- Czeki podróżne można odzyskać - uspokoił ją. -
Wystarczy zadzwonić do banku i podać numery serii...
- przerwał, widząc jej zbolałą minę. - Chyba je za
pisałaś?
- Oczywiście. Pamiętałam nawet, żeby nie trzymać
ich razem z czekami. Dlatego kartkę z numerami wło
żyłam do walizki na wypadek, gdyby ktoś ukradł mi to
rebkę.
- Gdzie ty mieszkasz, że tak się boisz o tę swoją tor
bę? - zdumiał się.
- Chwilowo w samochodzie - odparła, patrząc z roz
paczą na puste miejsce, gdzie powinna stać jej toyota.
- A więc na razie jesteś bezdomna - rzucił i natych
miast pożałował swoich słów, widząc, jak pobladła.
- No właśnie. - Starała się, żeby jej głos zabrzmiał
pewnie. Tak bardzo chciała stanąć na własnych nogach.
178
JUDITH McWILLIAMS
Czemu nie czuje radości, gdy wreszcie pojawiła się oka
zja do samodzielnego działania?
- Auto jest ubezpieczone?
- Tak. Z samego rana zadzwonię do towarzystwa
ubezpieczeniowego.
Próbowała nie myśleć, gdzie spędzi dzisiejszą noc
i jak będzie się poruszać. Czy w małych miasteczkach
są agencje wynajmu samochodów? - zastanawiała się.
Na szczęście ma kartę kredytową, więc nie została tak
zupełnie bez grosza. No i oczywiście jest spadek po ojcu.
Rano skontaktuje się z prawnikiem i poprosi o przesłanie
jakiejś kwoty.
- Może chcesz do kogoś zadzwonić? - dopytywał się
Nick.
- Nie - rzuciła krótko. Nie zamierzała tłumaczyć dla
czego. Pomyślałby, że ma do czynienia z kretynką, gdyby
usłyszał historię jej życia. I chyba rzeczywiście jestem
głupia, przyznała bezwzględnie. Najpierw matka mani
pulowała nią, wykorzystując jej miłość, a teraz jakiś zło
dziej pozbawił ją samochodu. Trudno nazwać to pasmem
sukcesów.
Zaintrygowała go ta lakoniczna odpowiedź. Tłumiony
ból, który pojawił się w jej głosie, sugerował, że skądś
ucieka. Ciekawe tylko skąd i dlaczego?
- Załatwienie tych wszystkich spraw z pewnością
zajmie trochę czasu - zaczął powoli. Zaświtała mu pewna
myśl. Była tak zaskakująca, że na chwilę odebrało mu
głos. - Mam wrażenie, że możemy przydać się sobie na
wzajem. Tobie potrzebne jest miejsce, gdzie mogłabyś
się zatrzymać, a mnie przydałaby się pomoc domowa.
- Wskazał na gips. - Z unieruchomioną prawą ręką nie
wiele mogę zrobić, a lewą posługuję się niestety bardzo
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
179
niezręcznie. Mam też powyżej uszu jedzenia chili u Billa.
Gdybyś przyjęła moją ofertę, miałabyś mieszkanie na czas
załatwiania wszystkich spraw, a ja porządek w domu
i normalne posiłki. - Miał nadzieję, że wyjaśnienie brzmi
wiarygodnie.
Nie zatrudniał gospodyni, bo nie chciał, żeby ktoś ob
cy zakłócał jego prywatność, jednak teraz myśl o tym,
że mógłby dzielić dom z Giną, przepełniła go pełnym
nadziei oczekiwaniem.
Gina przełknęła nerwowo ślinę. Nagły strumień pod
niecenia pozbawił ją tchu. Czy to możliwe, że proponuje
jej pracę? U siebie w domu? Mieliby zamieszkać tylko
we dwoje? Całkiem sami?
- Czy zajmowałaś się kiedyś prowadzeniem domu?
- Nigdy nie robiłam tego zawodowo, ale umiem
sprzątać i gotować - odparła niedbałe.
Gorączkowo rozważała w myślach jego ofertę. Zda
wała sobie doskonałe sprawę, że powinna odmówić. Tego
wymagała przyzwoitość. Nick pociągał ją, ale nie znała
go wystarczająco dobrze. Lecz przecież znali go ludzie
z baru. Pamiętała, jak miło go powitano, kiedy wszedł.
A i kelnerka twierdziła, że zna go od dziecka.
Propozycja nie była pozbawiona sensu. Oboje mieli
sobie coś do zaoferowania. W dodatku to niepowtarzalna
okazja, by potrenować zachowanie w towarzystwie tego
atrakcyjnego mężczyzny.
Trochę zasmucił ją fakt, że Nick rzeczywiście potrze
buje gospodyni. Znacznie milej byłoby pomyśleć, że wy
myślił tę posadę, by zatrzymać ją przy sobie. No, ale
nic straconego, pocieszyła się natychmiast. Fakt, że
w pierwszej chwili nie wydała mu się atrakcyjna, nie zna
czy, że nie skłoni go do zmiany zdania.
180
JUDITH McWILLIAMS
Czuła, że się rumieni na myśl o tym, jak mogłaby go
przekonywać. To niebezpieczne, zaprotestował jej zdrowy
rozsądek. Ale chyba bardzo przyjemne, odparły zmysły.
- Czym się zajmujesz? - spytała.
Zmarszczył brwi. Nie zamierzał jej okłamywać, ale
wolał nie zdradzać prawdy. Za każdym razem, gdy mówił
ładnej dziewczynie, że jest kardiochirurgiem, następowa
ła jedna z dwóch reakcji. Albo wyobrażały sobie plik do
larów i liczyły na małżeństwo, sądząc, że będzie w stanie
zaspokoić ich luksusowe zachcianki, albo też wymieniały
niezliczone objawy choroby - swojej lub kogoś innego.
Nie chciał, żeby Gina zareagowała podobnie. Pragnął,
by dostrzegła w nim wyłącznie mężczyznę.
Widziała, jak jego twarz tężeje i pojawia się na niej
wyraz rezerwy. Co ją wywołało? - zastanawiała się.
Czyżby jej pytanie? Czy możliwe, że poczuł się zażeno
wany? Może miał nieatrakcyjną pracę i bał się, że będzie
na niego patrzeć z góry?
- Jestem technikiem - odpowiedział w końcu. Przypo
mniał sobie, że kiedyś w ten sposób wyraził się o chirurgach
pewien zgryźliwy profesor. - Do pracy potrzebuję w pełni
sprawnej prawej ręki. Na razie więc bezczynnie czekam,
aż kość się zrośnie. A ty jesteś na urlopie?
- Nie. Pracowałam w księgowości w Chicago, ale
znudziła mi się rutyna i uznałam, że potrzebuję zmiany.
A ponieważ zawsze pragnęłam zobaczyć jesień w Nowej
Anglii, przyjechałam tutaj - powiedziała.
To nie jedyny powód, uznał, widząc cień w jej oczach.
Coś albo ktoś musiał zranić ją naprawdę mocno, skoro
uciekła aż tak daleko.
- Przyjmując moją propozycję, mogłabyś do woli na
cieszyć się żółknącymi liśćmi. - Celowo nadał głosowi
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
181
możliwie obojętne brzmienie. Nie chciał jej wystraszyć
zbytnią natarczywością. Sam nie wiedział, czemu tak bar
dzo mu zależy, żeby zechciała tu zostać.
- W ogóle cię nie znam - wyrzuciła z siebie. - Może
się okazać, że jesteś seryjnym mordercą.
- Szeryf poręczy za mnie - uspokoił ją Nick. - Kiedy
będziesz składać zawiadomienie o kradzieży samochodu,
możesz go poprosić o moje referencje.
Niezdecydowanie patrzyła w jego spokojne, szare
oczy. Nie była pewna, jak powinna postąpić. Całe życie
robiła to, czego od niej oczekiwano i co było stosowne.
Może nadszedł czas, żeby postąpić zgodnie z własnymi
pragnieniami. Posłać ostrożność do diabła i pójść za gło
sem serca.
W końcu wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Dziękuję. Przyjmę tę pracę do czasu, aż załatwię
swoje sprawy.
ROZDZIAŁ DRUGI
- To byłoby wszystko, panno Tessereck. Przekażę
opis pani samochodu policji stanowej - mówił niewyso
ki, pulchny mężczyzna, którego Nick przedstawił jej jako
szeryfa Mygolda.
- Jakie, pańskim zdaniem, mam szanse, że go odnaj
dą? - spytała.
Szeryf z westchnieniem przesunął grube palce po ły
siejącej głowie.
- To zależy - odezwał się wreszcie.
- Od czego? - nie ustępowała.
- Od tego, kto go ukradł. Jeśli to jakieś dzieciaki,
które chciały wybrać się na przejażdżkę, porzucą go, kie
dy już się zabawią. Wówczas odzyska go pani za dzień
lub dwa. Jednak auto mógł ukraść ktoś, kto chce je wy
mienić na gotówkę. Bagaż na tylnym siedzeniu mógł się
okazać wielką pokusą. Powinna pani zostawić rzeczy
w domu - pouczał ją szeryf.
- Ba, ale ja właśnie uciekam z domu - parsknęła bez
namysłu.
Nick spojrzał na nią spod zmrużonych powiek, zasta
nawiając się, czy jej słowa należy rozumieć dosłownie.
Jeśli tak, ciekawe, gdzie jest ten dom? A może chodziło
raczej o osobę, od której pragnęła się uwolnić? Na przy
kład o kochanka łub męża...
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 183
Spuścił wzrok na jej lewą dłoń. Nie miała obrączki,
nic też nie wskazywało, że ostatnio ją nosiła. Prawdę mó
wiąc, niewiele go to obchodziło. Nie odważyłby się an
gażować w żaden związek, który wymagałby od niego
więcej, niż mógł ofiarować. Zamierzał jedynie wykorzy
stać nadarzającą się okazję. Pomoże dziewczynie, która
wpadła w tarapaty, i dzięki temu będzie miał wysprzą
tany dom i zje kilka przyzwoitych domowych posiłków.
A przy tym zyska towarzystwo. Jak miło będzie pogadać
z kimś wieczorem!
- Gdzie pani szukać, jeśli zdobędę jakieś informacje?
- spytał szeryf.
- Zatrzyma się u mnie - odpowiedział Nick. - Zgo
dziła się tymczasem zostać moją gospodynią.
- Właśnie... - mruknęła Gina, niepewnie zerkając na
Nicka. -' Szeryfie, ponieważ jestem tu obca i... Doce
niam propozycję Nicka, ale... To znaczy...
- Niech się pani nie obawia, panno Tessereck. Znam
go od dziecka. Nick nie jest typem, który narzucałby się
kobietom. Jeśli bije, to tylko w ich obronie. - Mygold
zaśmiał się jak ze świetnego dowcipu. -Zupełnie jak jego
ojciec. Pamiętam, raz...
- Oszczędź biednej dziewczynie opowieści o mojej
rodzinie, Amos - przerwał pospiesznie Nick, zanim sze
ryf zdążył powiedzieć coś, co zdradziłoby, że jest leka
rzem. Albo wyjawiłoby, że jego dziadek prowadził inte
resy z Georgem Eastmanem, sławnym założycielem fir
my Kodak.
- Jeśli coś będę wiedział, zadzwonię do Nicka - za
pewnił szeryf.
- Jutro się z panem porozumiem - powiedziała Gina,
gdy odprowadzał ich do wyjścia. Postanowiła dać mu
184 JUDITH McWILLIAMS
do zrozumienia, że nie pozwoli zbyć się niejasnymi obiet
nicami.
- Jutro jest sobota - rzucił Mygold niezrozumiale, za
mykając za nimi drzwi.
- Co to ma do rzeczy? - spytała, idąc za Nickiem
po schodach. - Czyżby szeryf rozwiązywał sprawy tylko
w dni robocze?
- On ich w ogóle nie rozwiązuje - wyjaśnił Nick we
soło, co uznała za okrutną bezduszność z jego strony.
- Jeśli twoje auto się odnajdzie, będzie to zasługa policji
stanowej.
Skrzywiła się niechętnie, bo to potwierdzało jej po
dejrzenia o niekompetencji szeryfa Mygolda.
- Czemu w takim razie jest szeryfem? - zapytała ze
złością.
- Bo jest miejscowym grabarzem. - Nick otworzył
drzwiczki zdezelowanego pikapu. - Zauważyłaś, że był
zamknięty?
- Mój też i co mi to dało? A poza tym, kto przy zdro
wych zmysłach próbowałby ukraść takiego rzęcha?
- Nie rzucaj oszczerstw na pojazd, którym będziesz
podróżować! Mam Starego Oktawiusza od czasu, gdy
skończyłem szesnaście lat.
I od tego czasu nie było go stać na zmianę samochodu?
- zastanawiała się, wdrapując się do środka. Skoro miał
tak mało pieniędzy, jak zamierzał płacić gospodyni?
Spod oka przyglądała mu się w przyćmionym świetle,
padającym z deski rozdzielczej. Czym się właściwie zaj
muje? - zastanawiała się. Mówił, że jest technikiem, ale
to przecież mogło znaczyć wszystko. Zatrzymała spoj
rzenie na jego lewej dłoni, którą trzymał kierownicę. Pal
ce miał długie i mocne, paznokcie krótko obcięte i nie-
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
185
skazitelnie czyste. Na skórze nie było żadnych skaleczeń
ani zadrapań, jakich można by się spodziewać u kogoś
pracującego fizycznie. Choć z drugiej strony, nie wie
działa przecież, kiedy złamał rękę. Od tego czasu różne
drobne ranki mogły się zagoić.
Potarła czoło, czując, że zaczyna ją boleć głowa. To
był długi i ciężki dzień.
— Dobrze się czujesz? - spytał Nick, patrząc na nią
spod oka.
- Jestem trochę skołowana. Wytłumacz mi, czemu za
wód grabarza robi z Mygolda szeryfa?
- Małe miasteczko, niewiele zgonów, więc ma sporo
czasu. A pieniądze też mu się przydają.
- Hm... - Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co
usłyszała. - Czy przypadkiem nie występuje tu konflikt
interesów?
- Można by się tego trochę obawiać, gdyby Mygold
miał makiaweliczny umysł. Zapewniam cię jednak, że je
go myśli krążą wyłącznie między jadalnią a kręgielnią.
Chyba niewiele wiesz o życiu w małych miastach? -
spytał.
- Nie.
Odczekał chwilę, lecz Gina najwyraźniej nie zamie
rzała rozwijać swojej lakonicznej odpowiedzi. Czy dla
tego, że nie chciała mówić o swojej przeszłości, czy po
prostu nie była zbyt gadatliwa? To, że nigdy dotąd nie
spotkał małomównej kobiety, nie znaczyło przecież, że
takie w ogóle nie istniały.
- Gdzie mieszkasz? - zapytała, gdy znaleźli się poza
miastem.
- Mniej więcej milę stąd. To domek letniskowy, który
wybudował mój pradziadek.
186
JUDITH McWILLIAMS
- Tak? - podniosła pytająco głos. Jednak, ku jej roz
czarowaniu, nie dodał nic więcej.
Nick Balfour mówił jak człowiek dobrze wykształco
ny. Jego manierom również nie można było nic zarzucić.
Zarumieniła się lekko, wspominając, jak w barze obronił
ją przed zbyt natarczywym facetem. Było zupełnie jasne,
że nie chciał się wtrącać, a mimo wszystko przyszedł jej
na ratunek...
Sprawiał wrażenie człowieka, który niechętnie zadaje
się z głupcami. Taka postawa z pewnością utrudniała mu
życie. Każde biuro, w jakim przez ostatnie cztery łata
pracowała, zatrudniało przynajmniej jednego nadętego
półgłówka na wysokim stanowisku. W fabrykach zapew
ne było podobnie.
Zacisnęła wargi, powstrzymując cisnące się na usta
pytania. Nie twój interes, przypomniała sobie. Co prawda
rozsadzała ją ciekawość, jednak nie miała najmniejszego
prawa wścibiać nosa w sprawy, o których on wyraźnie
nie chciał mówić.
Nagle podskoczyła w fotelu.
- Co się stało? - Wzrok Nicka przesunął się po szosie
w poszukiwaniu leśnego zwierzęcia, któremu znudziło
się życie.
- Nie mam nic do ubrania - Wybuchnęła.
Machinalnie zacisnął palce na kierownicy - przed
oczami stanął mu obraz Giny leżącej nago w jego łóżku.
Pospiesznie odsunął nieskromne myśli, nabrał głęboko
powietrza i zapytał:
- Co to znaczy?
- Dokładnie to, co powiedziałam. Nie wiem, czemu
przypomniałam sobie o tym dopiero teraz, ale prze
cież wszystkie moje rzeczy są w aucie. Zostało mi tyl-
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 187
ko to, co włożyłam na siebie. Nie mam nawet koszuli
nocnej.
Gdyby wiedział o jakimś sklepie otwartym o tej po
rze, chętnie zawróciłby i sam kupił jej koszulkę. Z jas
noróżowej satyny, z kremową koronką wokół mocno wy
ciętego dekoltu, który odsłaniałby jej powabne piersi, ko
niecznie z głębokim rozcięciem na boku, spod którego
widać byłoby jej długie nogi
- Czy można tu gdzieś kupić coś do ubrania? -
Z rozpaczą popatrzyła na rosnący po obu stronach drogi
gęsty las.
- Dopiero w Vinton, jakieś dwadzieścia mil stąd. Tu,
poza całodobowym sklepem spożywczym, wszystkie
sklepiki nastawione są na turystów, więc zamykają je
o piątej. Z samego rana zabiorę cię do Vinton i kupię ci
jakieś ubrania.
- Możesz mnie zawieźć, ale zakupy zrobię sama -
zaprotestowała zdecydowanie. - Na szczęście kartę kre
dytową mam w torebce.
- Uznaj to za zaliczkę na poczet pensji - powiedział.
Teraz już miała pewność, że może sobie pozwolić na
zatrudnienie gosposi. Chociaż nie wiadomo, czy nie cho
dzi mu o coś całkiem innego...
- Jeśli chodzi o tę pracę...
- Nie możesz się teraz wykręcić - przerwał jej, prze
straszony nagle, że mogłaby zmienić zdanie.
- Wcale nie zamierzam się wykręcać! Chciałam tylko
powiedzieć, że zamiast pensji wolałabym handel wy
mienny.
- Handel? - spytał ostrożnie.
- Przez kilka dni będę wykonywać prace domowe za
pokój i wyżywienie.
188 JUDITH McWILLIAMS
Zacisnął zęby. Nie dojechali jeszcze na miejsce, a ona
już myśli, żeby jak najszybciej sie stąd wynieść. Dokąd
jej było tak spieszno? Czy może raczej do kogo? Posta
nowił zignorować dziwne uczucie, które go nagle ogar
nęło.
- Mówiąc o tymczasowej pracy, miałem na myśli
tygodnie, nie dni. Zgodzisz się przyjąć tę pracę na dwa
tygodnie? Chyba że ktoś na ciebie czeka?
- Nie o to chodzi. Po prostu nie chcę się wiązać.
- W przypadku, gdybyś nie był zainteresowany mną
jako kobietą, dodała w myślach. W takiej sytuacji nie
chciałaby kręcić się po jego domu, gdzie ciągle musiałaby
pamiętać, że nie może dostać tego, czego pragnie.
- Moim zdaniem brak środka transportu, nie wspo
minając już o pieniądzach, bardziej cię uwiąże w miejscu
niż takie krótkotrwałe zajęcie. Praca przynajmniej zosta
wia ci wolność dokonywania wyborów. Podobno nie lu
biłaś księgowości. Co w takim razie chciałabyś robić?
- Uznał, że to zupełnie naturalne pytanie ze strony przy
szłego pracodawcy.
- Uczyć - odparła bez namysłu. - Studiowałam pe
dagogikę, gdy u mojego ojca stwierdzono raka płuc. Mu
siałam przerwać naukę, żeby pomóc w domu. Ojciec
zmarł po trzynastu miesiącach. To było dwa i pół roku
temu. - Głos się jej załamał.
Wyciągnął rękę i czubkami palców lekko pogłaskał
ją po policzku. Ten nieoczekiwany gest współczucia omal
nie doprowadził jej do płaczu.
Odetchnęła głęboko, próbując się opanować i po
chwili podjęła:
- Zostawił mi pieniądze, dzięki którym będę mog
ła zrobić dyplom. Zapisałam się na uniwersytet w Illi-
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
189
nois, na zimowy semestr, który zaczyna się w stycz
niu. A tymczasem zamierzam poczytać wiersze Roberta
Frosta.
- „Droga nie obrana" - zacytował Nick, zastanawia
jąc się jednocześnie, czemu wcześniej nie wykorzystała
pieniędzy po ojcu i nie wróciła na studia zaraz po jego
śmierci, zamiast podejmować pracę, której nie znosiła.
Musiało być coś jeszcze, o czym nie chciała mówić. Na
razie jednak nie miał innego wyjścia jak uszanować jej
milczenie.
- Właśnie. - Zdumiało ją, że zrozumiał, o czym mó
wiła. Nie spotkała wielu osób, które znałyby Frosta, piew
cę Nowej Anglii.
- To co powiesz o dwutygodniowej próbie? - pono
wił propozycję.
- Niech będzie. Dwa tygodnie - zgodziła się po chwi
li zastanowienia.
- Potem będziemy mogli przedyskutować twój dłuż
szy pobyt - powiedział, szczęśliwy, że tak łatwo odniósł
zwycięstwo.
Niedługo potem zjechał z szosy i zatrzymał samo
chód na wyasfaltowanym podjeździe. Reflektory pikapu
oświetliły wielki, oszalowany drewnem dom. Po chwili
Nick wyłączył silnik i wszystko pogrążyło się w nieprze
niknionej ciemności.
- To ma być ten domek? - zaciekawiła się Gina. Je
szcze bardziej interesowało ją, jak jedna osoba ma utrzy
mać w porządku coś tak ogromnego.
- Mój pradziadek wybudował go z przeznaczeniem
na letnisko, a miejscowi zawsze o takich domach mówią
„domek", bez względu na rozmiary - wyjaśnił Nick. -
Uważaj na nogi. - Nierówna ścieżka posłużyła mu za
190
JUDITH McWILLIAMS
pretekst, by poddać się wreszcie narastającemu pragnie
niu dotknięcia Giny.
Przełknęła nerwowo ślinę, gdy palce Nicka zacisnęły
się na nagiej skórze jej ręki. Miała wrażenie, że jego dotyk
jednocześnie podnieca ją i uspokaja, co wydawało się cał
kiem pozbawione sensu. Podniecenie rozumiała znako
micie. Z całą pewnością Nick Balfour był szalenie eks
cytującym mężczyzną, szczególnie dla osoby o tak mi
zernym doświadczeniu. Natomiast zupełnie nie wiedziała,
skąd się wzięło poczucie bezpieczeństwa. Nie znała go
przecież, czemu więc jego dotyk wydał się jej tak po
krzepiający?
- Witaj w moich skromnych progach - przerwał jej
rozmyślania. Sięgnął do kontaktu i nagle oślepiło ją
światło, które zalało hol.
Przeszła za Nickiem przez zwieńczone łukiem drzwi
do pomieszczenia po prawej stronie. Okazało się ono ol
brzymim, ponad pięćdziesięciometrowym salonem. Ścia
ny pomalowane ponurą, burą farbą sprawiały przygnę
biające wrażenie. Tapicerowane meble wydawały się dość
wygodne, choć z pewnością pamiętały lepsze czasy.
Wczesny lamus, określiła z przekąsem ich styl, zastana
wiając się, ile Nick zarabia. A może po prosto przywykł
do swojego domu i zwyczajnie nie zauważa już, jak nie
chlujnie to wszystko wygląda? Pamiętała, jak niektóre
z jej koleżanek narzekały na mężów, którzy za żadne
skarby nie chcieli się rozstać ze swoimi wyświechtanymi,
ale wygodnymi fotelami.
Pod ścianą, między wysokimi oknami, stał stół z wiel
kim telewizorem, a obok magnetowid i skomplikowany
sprzęt muzyczny. Na podłodze pod stołem leżały stosy
kaset wideo, płyt kompaktowych i DVD.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 191
Gina spojrzała ukradkiem na Nicka. Właśnie kładł klu
cze na zakurzonym stoliku przy wejściu. Ten dom zu
pełnie nie pasował do wizerunku, jaki sobie wyrobiła o je
go właścicielu. Na razie jednak była zbyt zmęczona, żeby
to roztrząsać.
- Widzisz teraz, dlaczego potrzebna mi gospodyni -
odezwał się Nick, przerywając ciszę.
Bez wątpienia, pomyślała z żalem.
- Na górze jest osiem sypialni i łazienka. W jed
nym pokoju śpię, drugi służy mi za gabinet. Na dole,
tuż za kuchnią, jest jeden pokój z łazienką. Możesz go
zająć.
Jedna łazienka na osiem pokojów, pomyślała zdumio
na. Rano musiało to stwarzać niejakie problemy miesz
kańcom tego domu!
- Chodź, pokażę ci twój pokój.
Podążyła za nim, przechodząc do ogromnej kuchni.
- Kuchnia jest jakby... - Nick zatoczył ramieniem
wokół.
Z pewnością „jakby", zakpiła w duchu.
- Moja matka często groziła, że któregoś dnia wyrzuci
wszystko i zrobi tu generalny remont, ale tata nawet sły
szeć o tym nie chciał - wyznał Nick. - Zwykł mawiać,
że skoro kuchnia była dobra dla jego ojca, może służyć
i jemu.
- Z całego serca współczuję twojej mamie - wtrąciła
Gina.
- W końcu pozbyła się kłopotu. Kiedy przeszli na
emeryturę, przeprowadzili się na Florydę i zostawili mi
ten dom. A mnie to również nie przeszkadza. Ostatecznie
moja prababka bez problemów przygotowywała tu po
siłki.
192
JUDITH McWILLIAMS
- Twoja prababka obywała się też bez penicyliny -
odpaliła. - Co nie znaczy, że żyło jej się z tym lepiej.
- Chcesz powiedzieć, że ci się nie podoba? - Nick
rozejrzał się po kuchni.
Serce jej się ścisnęło, gdy spojrzała na jego niepewną
minę. Biedactwo! Nie stać go nawet, żeby powymieniać
te urządzenia z czasów drugiej wojny światowej, a co tu
mówić o generalnym remoncie? Niezbyt to uprzejme
z jej strony przypominać mu o tym.
- Dam sobie jakoś radę przez ten czas, kiedy tu będę.
- Przynajmniej mam taką nadzieję, zastrzegła się w my
ślach, patrząc z powątpiewaniem na staroświecką ku
chenkę gazową.
- Gdzie jest mój pokój? - zapytała. -I jeszcze jedno.
Czy możesz pożyczyć mi piżamę?
Poczuł, jak mięśnie mu się naprężyły na myśl, że jej
kobiece ciało wypełni jego ubranie.
Spokój, Balfour! - upomniał się. Dasz po sobie po
znać, co ci chodzi po głowie, i ani się obejrzysz, jak stąd
ucieknie.
- Przykro mi, nie używam piżamy - odpowiedział.
- Wystarczy T-shirt?
Dreszcz ją przeszył, gdy wyobraziła sobie, jak leży
nagi na łóżku.
- Może być koszulka - odparła nieswoim głosem.
W obawie, żeby tego nie spostrzegł, ciągnęła pospiesz
nie: - Chyba już się położę. Wiem, że nie jest jeszcze
tak późno, ale prowadziłam od szóstej rano, a jazda za
wsze bardzo mnie męczy - mówiła prawie bez tchu. Na
szczęście Nick, pogrążony chyba w swoich myślach, nic
nie zauważył.
- Pokój jest tam. - Wskazał korytarz za jej plecami.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
193
- Pościel znajdziesz w bieliźniarce w łazience. Zaraz
przyniosę koszulkę.
- Zostaw ją na stole - poprosiła i czym prędzej
umknęła do pokoju.
Musiała wreszcie zostać sama, żeby odzyskać rów
nowagę. Jak się okazało, nauka samodzielnego życia wy
magała większej odporności nerwowej, niż mogła sobie
wyobrazić.
ROZDZIAŁ TRZECI
Przekręciła się na bok, otworzyła zaspane oczy i zo
baczyła przed sobą musztardową ścianę. Przez chwilę za
stanawiała się, czemu kierownictwo motelu wybrało tak
nieapetyczny kolor.
Przecież to nie motel! Jak za naciśnięciem sprężyny
usiadła na łóżku, gdy przypomniała sobie, że znajduje
się w domu Nicka Balfoura. Odetchnęła z wyraźną ulgą,
widząc, że krzesło, którym zablokowała klamkę, stoi
w tej samej pozycji. Była co prawda niemal pewna, że
może ufać Nickowi, za którego ręczyli i kelnerka, i sze
ryf, jednak przyjemnie było upewnię się, że miała rację.
Tym bardziej, że nie mogła pochwalić się zbyt dobrymi
wynikami w ocenie ludzi i motywów ich postępowania.
Sięgnęła po zegarek leżący na nocnej szafce.
Ósma piętnaście. To późno czy wcześnie? - zastano
wiła się. Nie miała pojęcia, jak powinien wyglądać roz
kład zajęć gospodyni domowej. Podejrzewała, że Nick
również niewiele wie na ten temat.
Nick Balfour. Przymknęła oczy. Wyobraziła sobie, jak
stoi nad nią. Na jego twarzy maluje się wyraz zaintere
sowania, ciemne włosy są trochę zmierzwione, jakby
przeczesał je palcami, jasnoszare oczy płoną pożądaniem.
Jej ciało ogarnął strumień ciepła, oddech stał się płyt
ki. Taki mężczyzna jak on powinien nosić tabliczkę
ostrzegawczą!
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
195
Mnie nie są potrzebne ostrzeżenia, stwierdziła. Zwią
zek z mężczyzną i tak nie wchodził w grę, bo przed sie
demnastym stycznia musiała wrócić do Illinois. Ale do
tego czasu była wolna... Mogła zacząć uczyć się rzeczy,
o których jej koleżanki zdawały się wiedzieć od dnia na
rodzin.
Najwyższa pora, żebym wreszcie zasmakowała życia,
myślała, sięgając po bieliznę. Wieczorem przeprała ją
w umywalce i powiesiła na kaloryferze.
Na palcach jednej ręki mogła policzyć randki, na które
poszła w ciągu ostatnich czterech lat. A wcześniejsze ży
cie towarzyskie także nie było warte wspominania.
Poczuła podniecenie, gdy pomyślała, że mogłaby za
cząć naukę z Nickiem. Zakładając oczywiście, że w jas
nym świetle dnia wygląda równie atrakcyjnie jak wczoraj
wieczorem.
Ubrała się, delikatnie odstawiła krzesło, otworzyła
drzwi i zatrzymała się, nasłuchując. Było cicho jak
w grobie. Albo Nick zwykle tak się zachowuje, albo cią
gle jeszcze śpi.
Nie spał. Przekonała się o tym, zaglądając do kuchni.
Stał przy zlewie, patrząc przez okno na zarośnięty ogród.
Jej oczy przesunęły się po jego szerokich ramionach.
Dzisiaj miał na sobie jasnoniebieską dżinsową koszulę
z wywiniętymi mankietami. Spojrzała na ciemne włosy
pokrywające jego lewą rękę. Poczuła, że w ustach robi
się jej sucho. Szczęśliwa, że może go tak swobodnie ob
serwować, przeniosła wzrok na wąskie biodra i długie
nogi w spodniach koloru khaki. Był wysoki. Przy nim
mogłaby nosić buty na szpilkach. Chociaż pewnie jak
wszyscy wysocy mężczyźni on także woli malutkie ko
bietki, pomyślała ze smutkiem.
196
JUDITH McWILLIAMS
- Dzień dobry - powiedziała do jego pleców.
Odwrócił się gwałtownie, jakby zaskoczony, że ktoś
jeszcze jest w domu.
Z trudem ukryła grymas rozczarowania. Pomyśleć tyl
ko, że zabarykadowała przed nim drzwi! Ta myśl prze
pełniła ją goryczą. Pierwszy raz pragnęła, żeby mężczy
zna spojrzał na nią z pożądaniem. A tymczasem trafia
się jej facet, który wygląda, jakby rozpaczliwie próbował
sobie przypomnieć, skąd ją zna!
Wpatrywał się w nią wytrącony z równowagi falą
podniecenia, które opanowało go, gdy tylko dostrzegł ją
w drzwiach. Zatrzymał wzrok na kasztanowych, sięga
jących do ramion włosach. Były takie błyszczące i je
dwabiste. Marzył, żeby ich dotknąć, wsunąć w nie pałce,
ukryć w nich twarz i wdychać delikatny kwiatowy za
pach, który pamiętał od wczoraj.
A jeśli chodzi o resztę... Jego wzrok przesunął się
niżej. Wydawała się taka delikatna i ciepła. A przy tym
dostatecznie wysoka, że całując ją, z pewnością nie mu
siałby skręcać szyi. Wiedział, że idealnie ułożyłaby się
w jego ramionach.
Mowy nie ma, upomniał się. Związał się już przecież
z bardzo wymagającą partnerką - medycyną. Najzwy
czajniej w świecie nie miał czasu na to żeby poświęcić
uwagę kobiecie.
Skrzywił się w duchu na wspomnienie tego jedynego
razu, kiedy próbował pogodzić wymagania zawodu
i związek z kobietą. Zajadłe kłótnie i złośliwe oskarżenia
za. każdym razem, gdy przyszedł zbyt późno, zmieniły
jego życie w pole bitwy. To z pewnością nie było do-
świadczenie, które chciałby, powtórzyć.
Chociaż obecna sytuacja była dość niezwykła, prze-
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 1 9 7
konywał się. Miał więcej wolnego czasu, niż potrafił
zagospodarować. Gina pomogłaby mu go wypełnić. Mog
liby zostać przyjaciółmi przez ten krótki okres, kiedy bę
dzie tu mieszkać.
- Dzień dobry - odpowiedział wreszcie. - Jeśli masz
ochotę, kawa jest już gotowa. - Kiwnął głową w kie
runku blatu pokrytego szarym laminatem, gdzie stał dzba
nek do połowy napełniony kawą.
- Dziękuję. - Kiedy ruszyła w stronę ekspresu, jej
uwagę przyciągnął zapach wody toaletowej Nicka. Przy
wodził na myśl świeże, rześkie powietrze i gorące poca
łunki przed płonącym kominkiem.
Od kuszącego obrazu powróciła energicznie do rze
czywistości. Chwyciła dzbanek i nalała sobie kawy.
Pomyślała z pewną goryczą, że zauroczenie trwa,
a nawet jest silniejsze, niż przypuszczała. Prawdę mó
wiąc, dziś Nick robił na niej jeszcze większe wrażenie
niż wczoraj. Gorycz zaś wynikała stąd, że przecież nie
wszystko od niej zależało. I to był problem.
Postanowiła nie marzyć o tym, co mogłoby się wy
darzyć, gdyby... Najpierw musi zabrać się do tego, co
już się stało. Niewątpliwie na początku listy spraw do
załatwienia był samochód.
- Czy szeryf dzwonił? - zapytała.
- Nie. Zresztą, mówiąc szczerze, nie spodziewałem
się jego telefonu. Wątpię, czy podczas weekendu wstaje
przed dziesiątą.
- Uroki małomiasteczkowego życia - rzuciła sucho.
- Natura ludzka jest taka sama bez względu na wiel
kość miasta - odparł. - Tyle że w małym miasteczku
wszystko jest bardziej widoczne, bo mniej tu rzeczy, które
przesłaniają obraz.
198
JUDITH McWILLIAMS
- Ta historia odebrała mi całą radość ze wspaniałej
przygody.
- A właśnie... Dlaczego uciekasz z domu? - odwa-
żył się zapytać.
- Bo wolę być gdzie indziej. Nigdy nie miałeś ochoty
rzucić wszystkiego i wyruszyć w siną dal?
Zastanawiał się przez chwilę.
- Raczej nie - odpowiedział w końcu. - Często
przychodzi mi do głowy, żeby. posłać w siną dal niektó
rych ludzi, ale sam nigdy się tam nie wybierałem.
To dziwne, pomyślała. Jej zdaniem mieszkanie w za
puszczonym domu gdzieś na pustkowiu musiało otępiać.
- Lubisz to miejsce? - spytała ciekawie.
- Niedługo tu zwariuję! - krzyknął z pasją, czym
ją zaskoczył. - Póki ręka się nie zrośnie, nie mogę wró
cić do pracy. Zanim odzyskam całkowitą sprawności pal
ców, upłynie co najmniej osiem tygodni. Może nawet
więcej.
Zakładając oczywiście, że nie pojawią się komplika
cje. Wzdrygnął się, czując w ustach dławiący smak stra
chu, który zatykał mu gardło. Jeśli nastąpiło uszkodzenie
nerwu...
Gina śledziła spojrzeniem, jak długimi palcami prze
czesuje czarne włosy- i zastanawiała się, jakie mogą być
w dotyku.
- Co właściwie złamałeś? - Popatrzyła, na gips po
krywający jego ramię od nadgarstka po łokieć.
- Kość promieniową - odparł krótko. Nie zamierzał
jej informować, że złamanie nie było proste, bo pocisk
roztrzaskał kość na osiem kawałków. Gdyby jej to po
wiedział, padłyby następne pytania. Pytania, na które nie
chciał odpowiadać.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
199
- Rozumiem - powiedziała wolno. Ciekawe, co wte
dy robił? Jeździł na desce? A może na nartach? Albo na
motocyklu? Choć ciekawość ją zżerała, rezerwa widoczna
w jego twarzy powstrzymała ją od dalszych pytań. Za
żadne skarby nie chciałaby, żeby uznał ją za wścibską
babę. Z żalem zmieniła temat. - Jeśli chodzi o pracę,
którą tak uprzejmie mi zaoferowałeś...
- Uprzejmie? Akurat! - wpadł jej w słowo. - Gdy
bym spędził jeszcze jeden dzień więcej, patrząc w ścianę
i jedząc to, co sam ugotowałem, chyba zacząłbym wyć.
Uznałem, że i tak musisz się gdzieś zatrzymać, więc wy
trzymasz przez pewien czas w tym domu.
- Są jeszcze motele - wtrąciła. Nie chciała, żeby
uznał jej zgodę za pewnik.
- Ale nie tutaj. Aż do końca sezonu opadania liści
wszystkie okoliczne motele wypełnione są do ostatniego
miejsca.
Zacisnęła wargi, widząc jego zadowoloną minę.
- Jak już wcześniej powiedziałam, wolałabym handel
wymienny, nie posadę. Co powiesz na to: będę sprzątać
tę część domu, w której rzeczywiście mieszkasz i goto
wać dwa posiłki dziennie? Możesz zdecydować, które.
W zamian za to dasz mi pokój z wyżywieniem i dziś
rano zabierzesz mnie na zakupy.
- Brzmi całkiem rozsądnie. Jeśli chodzi o posiłki,
wybieram lunch i kolację. Śniadania będę sobie robił
sam.
- Masz jakiś harmonogram? - zapytała. - Musisz
przyjmować lekarstwa, czy coś w tym stylu? Pewno le
karz zlecił ci jakieś ćwiczenia?
- N a złamaną rękę?
- Gimnastyka dobrze robi na wszystko.
200 JUDITH McWILLIAMS
- Prowadzenie praktyki lekarskiej bez odpowiednich
kwalifikacji jest ścigane przez prawo - burknął. Nie zno
sił tracić czasu na ćwiczenia fizyczne. Wołał czytać opisy
ciekawych przypadków chorobowych lub zapoznawać się
z najnowszymi technikami chirurgicznymi.
- No, tak... Zrzędliwość to znak, że się nudzisz.
- Nie jestem zrzędliwy!
Powstrzymała pragnienie, by pocałunkami wygładzić
jego zmarszczone czoło.
- Twój ton świadczy o tym najlepiej! - Była szczęś
liwa, że w rozmowie nie ustępuje mu poła. Jak się oka
zuje, relacje z mężczyzną wcale nie są takie skompli
kowane. Przynajmniej póki traktuje się go jak kolegę.
- Jeszcze coś ci powiem, Nicku Balfourze! We współ
czesnym świecie uważa się ćwiczenia fizyczne za wspa
niałe lekarstwo na wszystkie dolegliwości. Nie czytałeś
o tym?
- A ty wierzysz we wszystko, co przeczytasz? - Nie
potrafił się złościć, widząc jej rozpromienioną twarz.
W dodatku świetnie wiedział, że ma rację. Zły humor to
efekt nudy. Wymuszona bezczynność była potwornie
wkurzająca. Marzył, żeby już wrócić do szpitala i znów
móc operować.
Pracować nie mógł, ale był wystarczająco sprawny,
żeby robić z Giną różne rzeczy. Czuł, jak jego ciało re
aguje, kiedy wyobraźnia podsuwa mu różne pomysły.
Podszedł do ekspresu i żeby ukryć swoje podniecenie,
nalał sobie dragą filiżankę kawy. Jeśli nie będzie wy
starczająco ostrożny, wystraszy Ginę i znów zostanie tu
całkiem sam.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że ktoś drukował
by kłamstwa! - W jej niebieskich oczach pojawiły się
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
20!
figlarne iskierki, a usta rozciągnęły się w uśmiechu. Jak
że pragnął wziąć ją w ramiona i przykryć jej wargi
swoimi!
- Jeśli dobrze rozumiem, jesteś fanatyczną entuzjast
ką porannej gimnastyki? - spytał podejrzliwie.
- Ja nie jestem chora.
- Nie nazwałbym złamanej ręki chorobą. A w ogóle,
czy nigdy nie słyszałaś, że biednych chorych należy roz
pieszczać?
- Przepraszam... Prawdę mówiąc, należę do ludzi,
których hasło brzmi: „nie rozczulaj się" - odparta, choć
jej umysł gorączkowo rozmyślał, jak mogłaby to robić.
Najpierw wpakowałaby go do łóżka, a później...
Już zamierzała skarcić się za marnowanie czasu na
jałowe fantazje, gdy nagłe uświadomiła sobie, że przecież
ma do tego prawo. Niby dlaczego nie miałaby marzyć
o Nicku, skoro sprawia jej to przyjemność? Mogłaby na
wet nie poprzestać na fantazjach. Pod warunkiem, oczy
wiście, że nie zapomni o wyjeździe do Illinois za cztery
miesiące. Problem w tym, że w obecności Nicka trudno
było pamiętać o planach na przyszłość. Znacznie waż
niejsza wydawała się teraźniejszość.
- Naprawdę powinieneś ćwiczyć - wróciła do tematu.
- A zechcesz mi towarzyszyć? - Patrzył na nią ukrad
kiem, spodziewając się, że albo zrezygnuje z dalszej roz
mowy na ten temat, albo się zgodzi. W każdym przy
padku zwycięstwo będzie po jego stronie.
- O jakich ćwiczeniach mówisz? - spytała ostrożnie.
- Skąd mam wiedzieć? To przecież twój konik. Sama
zdecyduj.
Przez moment zastanawiała się, co okaże się silniejsze:
jej niechęć do ćwiczeń czy przyjemność wykonywania
202
JUDITH McWILLIAMS
ich w towarzystwie Nicka. W końcu uznała, że jego to
warzystwo warte jest odrobiny wysiłku.
- Może spacery? - zaproponowała. - Chodzenie wy
daje się odpowiednie.
- Nie dla mnie - burknął gderliwie. -Chociaż pew
nie zdołam to jakoś znieść.
- Głowa do góry! A teraz pora na śniadanie.
- Prawdę mówiąc, obawiam się, że nie ma nic do
jedzenia - wyznał. - Nie zawracałem sobie głowy śnia
daniami.
Powstrzymała chęć wygłoszenia swojej opinii na te
mat takich zwyczajów. Na razie odniosła zwycięstwo
w sprawie gimnastyki. Tyradę o konieczności jadania so
lidnych śniadań postanowiła odłożyć do jutra.
- Cóż, w takim razie może pojedziemy teraz kupić
dla mnie ubranie, a w drodze powrotnej wstąpimy do
sklepu spożywczego? - zaproponowała.
— Zgoda.
Przyglądała się, jak kończy kawę, myje filiżankę i od
stawia ją na miejsce. Niewątpliwie był bardzo porządny.
Możliwe, że nauczyła go tego jakaś kobieta. Wiedziała
już, że nie żona. Pamiętała, co mówiła kelnerka w barze.
Jednak mógł mieć dziewczynę. Poczuła nieprzyjemny
dreszcz. Fakt, że był tu sam, o niczym nie świadczył.
Przygryzła wargę. Jak by tu sprawdzić, czy jest z kimś
związany, nie pytając go wprost? Ze swoim życiem mogła
robić, co jej się żywnie podobało, ale nie miała ochoty
mieszać się do cudzego. A może... Nagle przyszło jej
coś do głowy.
- Dla ilu osób mam przygotować posiłki na weekend?
- Starała się, aby jej pytanie zabrzmiało rzeczowo.
-Tylko dla nas dwojga. Zalecono mi absolutny spo-
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 2 0 3
kój, więc nikomu nie mówiłem, gdzie będę. Niespodzie
wani goście bywają bardzo uciążliwi.
- Zaproszeni też potrafią dać się we znaki - dodała,
próbując ukryć podniecenie. A więc nie był z nikim
związany! Mogła przystąpić do ataku. Oczami duszy już
widziała swoje zwycięstwo.
Beż ciekawych możliwości niesie ze sobą życie!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Poczekał, aż Gina upora się ze sztywnym pasem bez
pieczeństwa i dopiero wtedy uruchomił silnik.
- Co zamierzasz kupić? - zapytał.
- Właściwie wszystko. Czy w pobliżu jest jakiś dom
towarowy? I sklep spożywczy? - dodała, przypominając
sobie stan jego spiżami.
- Chyba będzie można to załatwić w Vinton.
- Znakomicie. Zrobimy zakupy, a po południu pój
dziemy na spacer.
Odpowiedział uśmiechem, a jej puls gwałtownie przy
spieszył. Wzięła głęboki oddech, w nadziei że uspokoi
serce, ale upojny zapach wody Nicka jeszcze bardziej ją
rozproszył.
- Moglibyśmy wyjść, kiedy już wykonam wszystkie
telefony - ciągnęła. — Co ty na to?
- Jakie telefony? - Paliła go ciekawość, gdzie zamie
rzała dzwonić. Nie wspomniała dotychczas o żadnym
mężczyźnie, co wcale nie znaczyło, że nie istnieje ktoś,
z kim chce się porozumieć. Tak atrakcyjna kobieta
z pewnością kogoś ma. Ta świadomość wyraźnie go iry-
towała.
- Do szeryfa, towarzystwa ubezpieczeniowego i do
banku w sprawie czeków podróżnych. - Westchnęła. Nie
znosiła papierkowej roboty, a miała niemiłe przeczucie,
że zanim wszystko się wyjaśni, trzeba będzie wypełnić
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
205
stosy formularzy. - Choć może dopisze mi szczęście
i szeryf poinformuje mnie, że policja stanowa już zna
lazła mój samochód.
- Nie bardzo w to wierzę - powiedział,
- Wątpliwe pocieszenie. No dobrze. Powiedz, co
chciałbyś jeść.
- Cokolwiek - odparł obojętnie.
- Mógłbyś to trochę sprecyzować? Podaj choćby ro
dzaj żywności.
- Nie znoszę drobiu, z trudem toleruję ryby, ale prze
padam za deserami. Czy ci pomogłem?
- O tak! Wiem już, że jesteś koszmarem sennym każ
dego dietetyka..
- Ależ to są paskudne kalumnie! - zaprotestował. -
Po prostu wiem, co mi smakuje.
Zdumiała się. Kalumnie? Rzadko używa się tego sło
wa. Wśród ludzi, z którymi pracowała, było wielu bardzo
wykształconych, ale nigdy nie słyszała, żeby tak mówili.
Chociaż, prawdę mówiąc, czy dobór słów o czymś świad
czy? Całkiem możliwe, że Nick po prostu dużo czyta.
Co prawda nie widziała w salonie żadnych książek, ale
to przecież nic nie oznacza. W tych ośmiu pokojach na
górze mógłby bez trudu zmieścić nawet całą bibliotekę
publiczną.
Tak czy inaczej, bogate słownictwo świadczyło o tym,
że Nick Balfour reprezentował sobą znacznie więcej, niż
dało się dostrzec na pierwszy rzut oka. A to, co było
widać, i tak robiło ogromne wrażenie, pomyślała, rzuca
jąc okiem na jego muskularne uda.
- Tu powinniśmy znaleźć wszystko, czego potrzebu
jesz. - Głos Nicka przywołał ją do rzeczywistości. Stali
na parkingu przed dużym budynkiem z czerwonej cegły.
206 JUDITH McWILLIAMS
Nick wyłączył silnik, wysiadł z kabiny i otworzył
drzwiczki Ginie.
Uśmiechnęła się, zażenowana trochę jego staromod
nymi manierami. Nie nawykła do mężczyzn, którzy
otwierali przed nią drzwi i nie bardzo wiedziała, jak się
zachować. Uznała, że musi wystarczyć zwykłe dzię
kuję".
Szła obok Nicka przez parking, radując się szelestem
liści pod stopami.
- Przepiękny dzień - cieszyła się.
- To prawda - zgodził się Nick.
- Czy istnieją jakieś przepisy, które zabraniają palenia
liści? - spytała. Oczami wyobraźni widziała zabawę przy
pięknym ognisku.
- Nie, tylko zdrowy rozsądek - odparł, przepuszcza
jąc ją w wejściu do domu towarowego. - Ogień łatwo
może wymknąć się spod kontroli.
- Nie wzięłam tego pod uwagę - przyznała Gina z ża
lem. - Coś takiego nie przychodzi do głowy, gdy czło
wiek mieszka w tak dużym mieście jak Chicago.
- Zawsze tam mieszkałaś? - Nick skorzystał z oka
zji, żeby wytrącić osobiste pytanie.
- Właściwie zawsze mieszkałam na południowych
przedmieściach Chicago. — Giną zatrzymała się przy win
dzie, gdzie umieszczono plan sklepu. Stoiska z odzieżą
sportową zaznaczono po lewej stronie.
- Od czego zamierzasz zacząć? - spytał Nick, po
dążając za nią.
- Jakieś sportowe ubranie; To nie zajmie dużo czasu.
Istotnie, zakupy trwały niezwykle krótko. Gina szybko
wybrała dwie pary dżinsów, trzy koszulki, dwa swetry
i paczkę białych skarpetek.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
207
- Nie chcesz przymierzyć? - zainteresował się Nick,
gdy skierowała się do kasy.
- Nie. Kupowałam już rzeczy tej firmy. Wiem, że bę
dą pasować. - Podała sprzedawcy naręcze ubrań wraz
z kartą kredytową.
- Co dalej? Sukienka? - Ogarnęło go pragnienie, że
by zobaczyć ją w jedwabnej kreacji, pieszczotliwie spły
wającej wzdłuż jej niesamowicie długich nóg. Najlepiej
w kolorze czerwonym, myślał. Lekka sukienka z czer
wonego jedwabiu z głęboko wyciętym dekoltem.
- Nie. Potrzebne mi tylko codzienne ubrania, póki
nie odzyskam auta lub ubezpieczyciel nie zwróci mi war
tości skradzionych rzeczy.
Nagle zauważył, że rzuca na niego ukradkowe spoj
rzenia. O co chodzi? - zdziwił się, widząc, że na jej po
liczkach pojawił się rumieniec zażenowania.
- Me musisz czegoś załatwić? - spytała.
- Nie. -
- Hm... W takim razie może zechciałbyś iść się tro
chę rozerwać?
- Zupełnie dobrze się bawię.
Nie była pewna, jak to rozumieć. Zawsze wyobrażała
sobie, że miłe spędzanie czasu w czyimś towarzystwie
było absolutnie jednoznaczne z zainteresowaniem tą oso
bą. No, ale jej doświadczenie w tej dziedzinie było prze
cież zerowe. Zresztą na razie nie zamierzała zawracać
sobie tym głowy. Miała wystarczająco dużo czasu, żeby
Nick dostrzegł w niej seksowną kobietę. Już ona się po
stara, żeby dobrze ten czas wykorzystać!
- Dokąd teraz? - zapytał.
- Do działu bielizny, ale idę tam sama. Nie potrzebuję
widowni.
208 " JUDITH McWILLIAMS
Czuł, jak mięśnie napięły mu się na myśl, że mógłby
zobaczyć, jak przymierza bieliznę. Z trudem wydobył
głos ze ściśniętego gardła:
- W takim razie spotkajmy się za dwadzieścia minut
na dole, dobrze? - powiedział.
- Zgoda.
Przed upływem kwadransa schodziła już na parter. Za
trzymała się jeszcze na chwilę przy stoisku z perfumami.
Kątem oka dostrzegła Nicka czekającego przy wejściu.
Przez moment stała, ciesząc oczy tym widokiem. Wy
glądał bardzo interesująco i należał tylko do niej. To zna
czy, tak jakby należał... Rzeczywistość ostudziła trochę
te rozkoszne marzenia. Jednak miała swoje plany i cho
ciaż czas na ich realizację był trochę ograniczony, to kie
dyś...
Widok szczupłej blondynki z nieskończenie długimi
nogami przerwał jej rozmyślania. Dziewczyna podeszła
do Nicka. Gina była zbyt daleko, żeby słyszeć, co mówi,
ale jednocześnie na tyle blisko, by na twarzy dziewczyny
dostrzec zachętę. Z wściekłością obserwowała, jak przy
suwa się do Nicka, udając, że szuka czegoś na tablicy
informacyjnej.
Z trudem panowała nad złością. Nie bądź śmieszna,
tłumaczyła sobie. Go cię obchodzi, że jakaś kobieta przy
puszcza na niego atak? Nie miał przecież żadnych zo
bowiązań, mógł przyjąć awanse dziewczyny albo je od
rzucić. Ale racjonalne wyjaśnienia wcale jej nie uspo
koiły. Odetchnęła z ulgą, gdy Nick nieznacznie odsunął
się od blondynki.
W obawie, by nie zmienił zdania, szybko ruszyła w je
go stronę. Miała nadzieję, że nie widać po niej wzbu
rzenia.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
209
- Gotowa? - spytał.
- Tak - odpowiedziała, patrząc spod oka na blondyn
kę, która ciągłe stała przed planem sklepu. Ku jej zdu
mieniu, kobieta obrzuciła ją spojrzeniem pełnym zazdro
ści. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło się, że ktoś za
zdrościł: Ginie towarzystwa.
- Podjedziemy teraz do sklepu spożywczego. - Nick
układał pakunki za przednimi siedzeniami pikapa.
Giną rzuciła okiem na zegarek. Jedenasta trzydzieści.
Znakomicie, uznała. Jeśli dopisze im szczęście, wrócą do
domu przed pierwszą i będą mieli przed sobą cały dzień.
Dreszcz podniecenia przeszedł ją na myśl, że spędzi go
razem z Nickiem. Wyobraziła sobie jego szczupłe ciało
i pełen pożądania wzrok, którym mówił, że tylko ona
może zaspokoić jego potrzeby...
- Powinnaś chyba od razu włożyć jeden z tych swe-
trów - zauważył, widząc, jak zadrżała. - Jeszcze złapiesz
przeziębienie.
Zaśmiała się.
- Właśnie wyobraziłam sobie, jak baseballową ręka
wicą próbuję chwycić przeziębienie. Ciekawe tylko, jak
je sobie zaaplikować, gdy już się je złapie? Należy je
wdychać, łykać, czy może wchłaniać przez skórę?
Spojrzał w jej roześmiane niebieskie oczy i poczuł
ogarniające go pożądanie. Pragnął chwycić ją w ramiona
i poczuć jej ciało na swoim.
- Przypomina mi to ostrzeżenia, jakie często słyszą
dzieci: „nie zamocz nóg, bo złapiesz przeziębienie" -
ciągnęła obojętnym tonem, który działał na niego uspo
kajająco.
Jak zafascynowany patrzył na jej szelmowską minę.
- Czy twoja matka też ci to powtarzała? - spytał.
210 JUDITH McWILLIAMS
- Nie - rzuciła krótko. Jej dobry humor ulotnił się
jak kamfora. Matka nigdy nie przejmowała się jej zdro
wiem. Była zbyt zajęta odgrywaniem roli ciężko chorej,
by mieć czas na poświęcanie uwagi komuś innemu.
Co spowodowało tę nagłą zmianę nastroju? Musiałem
palnąć coś niestosownego, zasępił się Nick. Dopiero żarto
wała i nagle przybrała minę, jakby przekazał jej informację,
że fiskus zamierza przeprowadzić szczegółową kontrolę ze
znań podatkowych. Podejrzewał, że nastroje Giny mają coś
wspólnego z wyruszeniem na wędrówkę samochodem, do
którego zapakowała cały swój dobytek. Miał niejasne prze
czucie, że w jej życiu działo się coś złego, jednak znał ją
zbyt krótko, by wypytywać. W odruchu obronnym mogła
się jeszcze bardziej zamknąć. Musi dać jej czas, by nauczyła
się mu ufać, a wtedy być może dowie się, przed czym tak
ucieka, i zdoła jej pomóc.
Czekał cierpliwie, patrząc, jak powoli odczepia metki
od niebieskiego swetra, wkłada go i zapina pas. Dopiero
potem włączył silnik. Pięć minut później byli już pod
sklepem.
- Zawsze przyjeżdżam tu po większe zakupy. Mleko,
i chleb kupuję w sklepie koło domu - wyjaśnił, parkując
niedaleko wejścia.
Dom... Smakowała przez chwilę to słowo. Ciekawe,
jak by to było mieć wspólny dom z kimś, kogo się kocha?
Na przykład z kimś takim jak Nick Balfour? Spojrzała
na niego spod oka. Zabrakło jej wyobraźni, żeby sobie
odpowiedzieć...
- Czy masz ochotę zjeść na obiad coś określonego?
- spytała, wyciągając wózek.
- Nie lubię kurczaków.
- To już wiem - mruknęła. - A co z przyprawami?
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
211
- Lubię cynamon, imbir, goździki i gałkę muszkato
łową - wyliczał, kładąc dłonie na rączce wózka.
Zadrżała, gdy musnął palcami jej dłoń, i pospiesznie
zabrała ręce.
- Ja będę pchał wózek, a ty go napełniaj - zarządził.
- Go najczęściej robisz sobie na obiad? - zapytała.
Kto wie, może. droga do serca mężczyzny rzeczywiście
wiedzie przez żołądek? Chociaż wcale jej nie zależało
na sercu Nicka. Jej plany wykluczały takie pomysły. To
jednak nie znaczy, że nie cieszyłaby się. gdyby teraz jego
uwaga skupiła się wyłącznie na niej.
Tymczasem Nick myślał o obiadach, które połykał
w szpitalu przed wyjściem do domu. Nie potrafił sobie
przypomnieć, co jadł, bo właściwie wszystkie dania sma
kowały tak samo. Były rozgotowane i wyjątkowo nie-
apetyczne.
- Zwykle po pracy jem w stołówce - powiedział
w końcu.
W stołówce? Gdzie w takim razie pracował? Może
w fabryce? Mówił, że jest technikiem, ale to mogło zna
czyć cokolwiek. A może jest ślusarzem albo obsługuje
jakąś precyzyjną maszynę? Dowie, się tego. Przed wy
jazdem zamierzała zdobyć jak najwięcej informacji
o
wspaniałym Nicku Balfourze. Na razie jednak nie
chciala zadawać mu żadnych osobistych pytań ani psuć
ich układu rozmową na tematy, których już wcześniej
starał się unikać.
- Wiesz co? - zaproponowała w końcu. - Będę go-
towała różne rzeczy, a ty będziesz mi mówił, co ci nie
smakuje, dobrze?
- Oby tylko nie był to kurczak.
- Zgoda. - Szukała w pamięci potraw, które mogłyby
212 JUDITH McWILLIAMS
smakować mężczyźnie. W domu każdego wieczora po
powrocie z pracy gotowała dla matki. No tak, ale takie
lekkie posiłki, jakie jadała matka, nie nadawały się dla
dorosłego mężczyzny mającego ponad metr dziewięć
dziesiąt wzrostu.
Z roztargnieniem wrzucała produkty do wózka. Chcia
ła jak najszybciej wrócić do domu. Wykona wszystkie
telefony, a potem wreszcie będą mogli zająć się innymi
sprawami.
Nagle ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie niepewności.
A jeśli Nick wbrew pozorom wcale się nią nie interesuje?
Odrzuciła tę myśl zdecydowanie. Nie zamierzała się pod
dawać. Dlaczego ma zakładać, że mu się nie spodobała?
A jeśli nawet, to zdoła go do siebie przekonać. Gdyby
tak jeszcze jej samej udało się w to uwierzyć!
Tak, brakowało jej wiary w siebie. Słuchając ciągłych
docinków matki, jaka jest niezręczna i gapowata, dała
to sobie wreszcie wmówić. Podobnie jak uwierzyła, że
wyglądem przypomina tyczkę. Przynajmniej nie jestem
dla niego za wysoka, pocieszyła się w duchu.
Tuż przed pierwszą wrócili do domu i po szybkim
lunchu, złożonym z kanapek i zupy z puszki, Gina za
brała się do sprzątania kuchni, a Nick zniknął na górze.
Zganiła się za głupotę, kiedy przyszło jej na myśl, że
z radością się od niej uwolnił. To już graniczy z paranoją,
rozgniewała się. Nie mogę we wszystkim, co robi, do
patrywać się ukrytych motywów, tłumaczyła sobie.
Kiedy kuchnia lśniła już nieskazitelną czystością, Gina
przeszła do salonu. Najpierw załatwi wszystkie telefony,
potem zajmie się sprzątaniem. Jeśli Nick zejdzie na dół,
zaproponuje mu spacer, a gdyby się nie pojawił, sama
po niego pójdzie. Ten pomysł poprawił jej humor.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
213
W trakcie rozmowy z przedstawicielką towarzystwa
ubezpieczeniowego uczucie radości zniknęło jak ręką od
jął. Drugi telefon - tym razem do banku, który wystawił
czeki podróżne - rozzłościł ją jeszcze bardziej, a gdy
dzwoniła do szeryfa, była już naprawdę wściekła.
Nick stanął w wejściu do salonu i przyglądał się Ginie
ze zmarszczonym czołem. Coś wyraźnie było nie tak. Sie
działa sztywno wyprostowana. Wyglądało na to, że tylko
ogromnym wysiłkiem woli powstrzymywała się od wy
buchu. Widział, jak powoli odkłada słuchawkę. Ostroż
ność, z jaką to robiła, kłóciła się z grymasem bezsilnej
wściekłości na twarzy,
- Jakiś problem? - spytał ostrożnie.
- Nie jeden - mruknęła. - Cała masa problemów.
- Może potrafię ci pomóc, jeśli powiesz, o co chodzi.
Podniosła zdumione spojrzenie. Nie dzieliła się z ni
kim swoimi kłopotami od czasu... Zmarszczyła brwi,
próbując sobie przypomnieć. Chyba od czasu, gdy u ojca
wykryto" raka. Miał wtedy tyle własnych trosk, że nie
mogła obciążać go swoimi. Co do matki, ta nigdy nie
okazywała zainteresowania sprawami córki, nawet kiedy
Gina była małą dziewczynką.
- Jestem bardzo dobrym słuchaczem. - Ciepły głos
Nicka działał uspokajająco. r.
Mogę się założyć, pomyślała Giną, patrząc na niego
tęsknie, że to nie jedyna dziedzina, w której jest dobry.
Ale żeby od razu zwierzać mu się z kłopotów?
Właściwie dlaczego nie? To przecież nie były sprawy
osobiste. Może istotnie będzie potrafił dostrzec coś, co
ona przeoczyła?
- W porządku - powiedziała. - Sam się o to prosiłeś.
Sprawa pierwsza. Towarzystwo ubezpieczeniowe twier-
214 JUDITH McWILLIAMS
dzi, że wypłacą odszkodowanie albo po upływie trzy
dziestu dni od uzyskania policyjnego raportu, albo po
odnalezieniu zniszczonego auta.
- Czy powiedzieli dlaczego?
- Poczęstowali innie jakimiś pokrętnymi wyjaśnienia
mi, że wiele samochodów ukradzionych dla zabawy od
najduje się po kilku dniach.
- Rozumiałbym, że z tego powodu wstrzymują całą
procedurę na kilka dni, ale trzydzieści wydaje się pewną
przesadą -zauważył.
- To właśnie powiedziałam urzędniczce.
- I co ona na to? - dociekał, gdy w milczeniu pa
trzyła na ścianę.
- Że taka jest polityka firmy, a ona nie może odpo
wiadać za obowiązujące u nich przepisy.
- A ty pewnie poczułaś się winna, że się na nią ze
złościłaś - odgadł.
Kiwnęła głową.
- To jeszcze nie wszystko, Kiedy zadzwoniłam do
szeryfa, żeby poprosić o kopię raportu, którą muszę im
wysłać, dowiedziałam się, że raport nie jest gotowy, bo
jego żona pojechała odwiedzić matkę!
Przez chwilę rozważał to, co powiedziała.
- To ma sens. Thelma przepisuje mu raporty na ma
szynie.
- Nie wiem - prychnęła. - Byłam zbyt rozgniewana,
żeby pytać.
- A co z odzyskaniem czeków podróżnych bez po
dawania numerów? - spytał.
- Można to załatwić, ale potrzebny jest podpis dy
rektora, a podczas weekendu w biurze nie ma nikogo
z kierownictwa..
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
215
- Bardzo chętnie zapłacę ci pensję - przypomniał,
próbując trochę złagodzić jej rozgoryczenie.
- Przecież powiedziałam, że nie chcę wynagrodzenia,
tylko wymianę. - Praca za pokój z wyżywieniem - po
wtórzyła z uporem. Gdyby został jej szefem, ich prawa
nie byłyby już równe. Jako pracownica nie mogłaby trak
tować go tak, jak zamierzała, gdy już jej się uda wpro
wadzić swój plan w życie. A zrobi to natychmiast, kiedy
tylko wymyśli jakiś subtelny sposób. Niestety, brakowało
jej i doświadczenia, i odwagi, żeby prosto z mostu wy
znać, jak bardzo jej się podoba. Nie mówiąc już o tym,
że spaliłaby się ze wstydu, gdyby odrzucił propozycję.
- Na domiar złego nie udało mi się skontaktować
z prawnikiem, który zajmuje się sprawami spadkowymi
po ojcu. Co prawda automatyczna sekretarka w biurze
przełączyła rozmowę do domu, ale jego żona poinfor
mowała mnie, że właśnie wyszedł. Żeby choć jedna
z tych rozmów dała pozytywny wynik!
- Musisz się odprężyć. Nie wolno się tak stresować
- powiedział, patrząc w jej pobladłą, ściągniętą twarz.
- Powiedz to ludziom, którzy mnożą te wszystkie pro
blemy.
- Na nich nie masz wpływu, ale możesz kontrolować
swoje reakcje.
Zamknęła na chwilę oczy, a gdy podniosła powieki,
powiedziała:
- Próbowałam to sobie wytłumaczyć, ale mój orga
nizm nie chce nic zrozumieć. Ciągle jestem wściekła. Mo
głabym wyć.
- Znam technikę relaksacyjną, która zmniejsza napię
cie. Chcesz, żebym ci ją pokazał?
- Jasne. Gotowa jestem spróbować wszystkiego.
216
JUDITH McWILLIAMS
Podszedł bliżej.
- Wdychaj powietrze przez nos i powoli, wypuszczaj
je ustami. Nie, nie tak - powiedział, gdy wzięła płytki
oddech, - Musisz oddychać głęboko, żeby- całkowicie
wypełnić płuca. Pokażę ci,.
Wsunął rękę pod jej koszulkę i położył dłoń na prze
ponie,
- Spróbuj jeszcze raz - polecił. -Tym razem, nabierz
tyle powietrza, żeby poruszyć moją dłoń, .
Bezskutecznie próbowała, skoncentrować się na tym,
co mówił. Zmysły sprawiły, że skupiła się na dotyku jego
silnych palców, które zdawały się parzyć skórę. Doznanie
było tak erotyczne, że serce zaczęło jej walić jak oszalałe.
Jedyne, co udało jej się zrobić, to powstrzymać pragnie
nie, by pochylić się w jego stronę, co zwiększyłoby de
likatny ucisk jego dłoni.
Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w biały gu
ziczek przy jego dżinsowej koszuli, starając się panować
nad sobą tak samo, jak on to robił. Pewnie nawet nie
zauważył, że mnie dotyka, pomyślała. Jego głos brzmiał
tak jak zwykle, podczas gdy ona nie odważyła się ode
zwać w obawie, że zdradzi, jak bardzo jest roztrzęsiona.
- Ciągle jeszcze nie oddychasz wystarczająco głęboko.
- Przepraszam - wykrztusiła z trudem. Gwałtownie
wciągnęła powietrze i omal nie jęknęła, kiedy, palce Ni
cka poruszyły się. Co czułaby, uprawiając z nim miłość,
skoro zwykły dotyk sprawiał jej tyle przyjemności?
- Już lepiej. Musisz poćwiczyć - powiedział, zabie
rając rękę.
- Poćwiczyć... - powtórzyła z roztargnieniem. Cho
ciaż gotowa była ćwiczyć cokolwiek, żeby tylko czuć jego
dotyk.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
217
- Oddychaj w ten sposób przez kilka minut. Pójdę
zrobić kawę - rzucił, wychodząc z salonu.
Miał nadzieję, że dla Giny jego ucieczka nie była
oczywista. Stanął w kuchni i uciskając palcami nasadę
nosa, myślał o tym, co się przed chwilą zdarzyło.
Kiedy zobaczył, jak była załamana, poczuł współczu
cie. Chciał jej pomóc, żeby odzyskała radosny nastrój,
w jakim była całe przedpołudnie. To dlatego postanowił
nauczyć ją ćwiczenia, które jemu pomagało rozładowy
wać stres podczas długich i skomplikowanych operacji.
Gina nie oddychała właściwie, więc położył jej dłoń na
przeponie, żeby pokazać, co ma robić.
I nagle wszystko zaczęło fiksować. Gdy tylko jej do
tknął, opanowało go gwałtowne pragnienie, żeby chwycić
ją w objęcia, dać spokój głębokim oddechom i pozbawić
ją stresu w najlepszy ze znanych sposobów: za pomocą
seksu. Chciał przyciągnąć ją do siebie i całować tak moc
no, że zapomniałaby o całym świecie i myślała wyłącz
nie o nim. Powstrzymał go tylko strach, że mógłby ją
przerazić, a wtedy z pewnością dałaby drapaka. Zapro
ponował jej mieszkanie na czas załatwiania spraw zwią
zanych z kradzieżą auta, ale ich umowa nie obejmowała
seksu. Gotowa jeszcze pomyśleć, że oczekuje go od niej
w zamian za miejsce do spania.
Z ponurą miną przygotował ekspres do kawy. Ciągle
rozmyślał nad niezwykłą reakcją własnego organizmu.
W swoim zawodzie ciągle dotykał kobiet, a przecież my
ślał wtedy wyłącznie o tym, jak rozwiązać ich problemy
zdrowotne. Nie zdarzyło się, żeby do którejś z nich po
czuł pożądanie. Czym różniła się Gina?
Może chodzi o to, że nie była jego pacjentką? Ale
przecież spotykał wiele kobiet, które nie były jego pa-
218
JUDITH McWILLIAMS
cjentkami, a na żadną z nich nie reagował tak jak na
Ginę.
To chyba musi być sprawa hormonów, uznał wreszcie.
Był zdrowym mężczyzną, a Gina to bardzo atrakcyjna
kobieta. W gruncie rzeczy nie ma nic nadzwyczajnego
w tym, że jej pragnie. To przecież nic złego. Przynajmniej
tak długo, jak długo będzie pamiętał, że ich relacje nie
mają przyszłości.
Za jakiś miesiąc wróci do Bostonu, zacznie fizykote
rapię, a potem znów pogrąży się w pracy.
Oczywiście, jeśli kość dobrze się zrośnie, a udana te
rapia pomoże porozrywanym mięśniom. No i jeżeli nie
było uszkodzenia nerwu. Czuł, jak oblewa go zimny pot.
Musi wyzdrowieć, bo inaczej...
Na myśl, że mógłby już nigdy nie operować, ogarnęła
go czarna rozpacz.
- Nick, telefon do ciebie.
Głos Giny przedarł się przez ponure myśli i rozproszył
przygnębienie. Nick uchwycił się go jak koła ratunko
wego.
Włączył wreszcie ekspres i poszedł do salonu. Do Giny.
ROZDZIAŁ. PIĄTY
- Muszę jeszcze raz zadzwonić, a potem pójdziemy
na spacer, dobrze? - spytała Gina, kiedy Nick skończył
rozmowę.
Znów przed oczami pojawił mu się obraz, jak leżą
objęci na łóżku. Bez wątpienia jego wyobrażenie o ćwi
czeniach fizycznych było znacznie bardziej interesujące
niż to, co proponowała Gina.
Obserwował jej szczupłą dłoń, gdy sięgała po kawę.
Mała takie piękne ręce! Chętnie złożyłby pocałunek na
każdej z nich, potem całowałby wszystkie pałce po kolei,
a na koniec przycisnął jej dłonie do swojej piersi. Nie
stety, choć oboje byli dorosłymi ludźmi i mieli prawo
zaspokajać swoje pragnienia, nie było to możliwe. Seks
z Giną nie wchodził w rachubę.
Natomiast nic by się nie stało, gdybym ją pocałował,
pomyślał z rozmarzeniem. Oczywiście, gdyby i ona tego
chciała. Prawdę mówiąc, do tej pory odnosił wrażenie,
że ona w ogóle nie widziała w nim mężczyzny. Zresztą
nawet się temu nie dziwił. Od chwili, gdy pomógł jej
w barze, była bez przerwy w stanie ogromnego emocjo
nalnego napięcia. Jeśli cierpliwie poczeka, aż Gina od
zyska spokój i unormuje swoje sprawy, będzie mógł jakoś
delikatnie sprawdzić, czy i ona nie zechciałaby poznać
go lepiej.
220 JUDITH McWILLIAMS
Poruszył się niespokojnie, widząc, jak obejmuje pal
cami niebieski kubeczek i podnosi go do miękkich, ró
żowych ust.
Spokój, Balfour! Wyluzuj! - przywołał się do porząd
ku, kiedy poczuł podniecenie na myśl, że zamiast do bez
dusznej porcelany, mogłaby przycisnąć usta do jego ust.
- Do kogo musisz zadzwonić? - Miał nadzieję, że
rozmowa odciągnie jego myśli od ciała Giny.
- Spróbuję złapać adwokata. Podam mu adres, a gdy
przyśle czek, będę mogła przestać się martwić, kiedy lu
dzie z ubezpieczenia ruszą wreszcie głową. Choć oni
i tak są lepsi od szeryfa. Ten chyba nawet nie wie, co
się wokół dzieje.
Nick zaśmiał się, patrząc na jej rozżaloną minę.
- Rozgoryczenie donikąd cię nie zaprowadzi
— Racja. Tu przydałoby się raczej mocne pchnięcie
- mruknęła.
Pod pretekstem, że rozważa jej słowa, przesunął wzrok
wzdłuż jej ciała.
- Biorąc pod uwagę, że jesteś szczupła, a nasz sza
cowny szeryf ma dość imponujące rozmiary, wątpię, czy
poczułby twój cios.
Szczupła? To słowo podobało się jej bardziej od okre
ślenia, jakiego zawsze używała matka. Szczupła kobieta
może przecież stać się obiektem pożądania...
Spojrzała na Nicka ponad brzegiem kubka. Jego twarz
pozostawała bez wyrazu. Może to nawet lepiej, że nie
widać, co sobie myśli? Najpierw cały ranek zajęłam mu
zakupami, a teraz jeszcze wyciągam go na spacer, zakpiła
w duchu z samej siebie.
Przechadzka przynajmniej wyjdzie mu na zdrowie.
Mnie zresztą też, dodała uczciwie, uświadamiając sobie,
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 221
że jest to przecież okazja, aby doskonalić umiejętność
zacieśniania kontaktu z atrakcyjnym mężczyzną.
Podekscytowana tą myślą pospiesznie kończyła pić
kawę.
- Ta rozmowa zajmie najwyżej kilka minut - rzuciła
niedbałe. Za żadne skarby nie mogła pozwolić, żeby Nick
się zorientował, jak cieszyło ją jego towarzystwo. Prze
straszyłby się, że staje się uciążliwa i zacząłby żałować,
że zaproponował jej zamieszkanie w swoim domu. Je
szcze gorzej byłoby, gdyby zaczął się nad nią litować.
Łatwiej znieść obojętność. Ostatecznie w tym zakresie
miała spore doświadczenie.
Sięgnęła po słuchawkę i starannie wybrała numer pa
na Mowbry'ego. Kiedy tylko podała nazwisko, automat
natychmiast przełączył rozmowę, ale dalej nie poszło już
tak gładko. Adwokat zamiast obiecać natychmiastowe
wysłanie czeku, przekazał jej informację, że matka pod
ważyła testament.
Gina zagryzła wargi, powstrzymując się przed wyra
żeniem swojego zdania. To prawda, matka była potworną
egoistką i egocentryczką, jednak pozostawała matką. Nie
zamierzała roztrząsać rodzinnych problemów z obcym
człowiekiem. Nawet z kimś, kto powinien bronić jej in
teresów.
- Czy może go zakwestionować? - spytała wreszcie.
- Podejrzewam, że chce pani raczej wiedzieć, czy ma
szansę wygrać? - sprecyzował pan Mowbry.
Zignorowała tę uwagę, uznając, że czepia się słów.
- Może, czy nie? - powtórzyła.
- Wątpię - odparł. - Nie ma żadnych podstaw, bo
wiem pani ojciec wystarczająco ją zabezpieczył. Chociaż
ma rację, że ojciec byłby szczęśliwy, gdyby mógł zoba-
222 JUDITH McWILLIAMS
czyć pani dyplom - dodał z przyganą. - To wstyd, że
nie ukończyła pani studiów, kiedy żył.
Zacisnęła zęby. Mogłaby powiedzieć, że dla ojca wię-
cej znaczyła jej obecność w domu. To, że mogła wozić
go do lekarza i zabierać na chemioterapię, a potem, gdy
na skutek działania leków zaczęły się kłopoty ze wzro
kiem, czytać mu. Jednym słowem robiła to, czego nie
robiła matka, która z właściwym sobie wdziękiem twier
dziła, że choroba męża zupełnie ją załamała.
Dezaprobata w głosie pana Mowbry'ego świadczyła
niezbicie o tym, że matka przekręciła fakty i przedsta
wiła się jako cierpiąca żona, która musiała radzić sobie
z nieodpowiedzialną córką.
Opanował ją bezsilny gniew. Czemu jej matka nie była
podobna do innych? Ona widziała w córce wyłącznie słu
żącą. Dlaczego wszyscy dawali się nabierać na ten wi
zerunek bezbronnej kobietki użerającej się z samolubną
córką, której nie można było przemówić do rozsądku?
Czemu nikt nie dostrzegał, jaka była naprawdę?
- Nie mam oczywiście prawa krytykować pani po
czynań. - Prawnik przerwał przeciągającą się ciszę.
- To prawda - wykrztusiła Gina, nie panując już nad
gniewem. Po chwili jednak uspokoiła się i dodała: - Do
pana należy dopilnowanie, żeby wola mojego ojca została
wykonana, a to obejmuje między innymi przekazanie mi
mojej części spadku. I to jak najszybciej.
- Proszę zrozumieć, że w tej sytuacji sprawa musi
potrwać - powiedział chłodno. Niemal słyszała, jak sobie
myśli, że jej matka zbyt łagodnie oceniła nierozsądne za
chowanie córki. Jednak po raz pierwszy w życiu było
jej to zupełnie obojętne. Wiedziała, że ma rację, i nie
zamierzała się poddawać. Zarówno matka, jak i pan
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
223
Mowbry będą musieli się z tym pogodzić. Minęły czasy,
kiedy potulnie wycofywała się, żeby zadowolić matkę.
- Pieniądze potrzebne mi są już teraz, a w styczniu
będę musiała zapłacić za studia - przypomniała prawni
kowi.
- Postaram się, żeby rozprawa odbyła się możliwie
szybko, ale...
- Proszę powiedzieć sędziemu, dlaczego potrzebuję
pieniędzy. A także to, że matka próbuje mnie powstrzy
mać przed ukończeniem studiów.
- Przecież to nieprawda! - Pana Mowbry'ego zasko
czyło to oskarżenie.
- Jak więc pan nazwie to, co robi? - parsknęła Gina.
- Matka boi się, że pani znów wpadnie w złe towa
rzystwo i...
- Znów?! - krzyknęła. - Panie Mowbry, obawiam
się, że daje pan robić z siebie głupca.
Prawnik tylko westchnął.
Gina wiedziała, że nie wygra tej batalii. Nigdy nie
zdoła dorównać matce w podstępie i fałszu. Zresztą nie
zamierzała próbować.
- Panie Mowbry, daję panu czas do końca września.
Jeśli do tej pory nie zdoła pan ustalić terminu rozprawy,
zwrócę się do innego prawnika, który będzie lojalny wo
bec mnie, a nie wobec mojej matki.
- Nie sądzę, by...
- To chyba całkiem jasne! Za kilka dni zadzwonię,
żeby się dowiedzieć, co pan załatwił.
Powoli odłożyła słuchawkę, choć wiele ją koszto
wało, by nie cisnąć jej na widełki. Miała ochotę tupać
i wrzeszczeć.
- Niech zgadnę. - Łagodny głos Nicka działał kojąco
224 JUDITH McWILLIAMS
na jej nerwy. - Adwokat zachowywał się jak typowy
prawnik?
- Jak głupi prawnik - mruknęła. Przez ułamek se
kundy korciło ją, żeby opowiedzieć Nickowi o matce,
o wszystkich kłamstwach i półprawdach. Powstrzymała
się jednak, pewna, że nigdy by jej nie uwierzył. Tak jak
nie chciał w to wierzyć lekarz.
- Czy mogę ci jakoś pomóc? - serdecznie spytał
Nick. Tak bardzo pragnął, żeby z jej twarzy zniknął wy
raz cierpienia.
- Nie. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Chyba tylko
z pomocą boską można zmusić sąd do szybszej pracy.
— W ten sposób powiedziała mu chociaż część prawdy.
- Nie mam na to wpływu, więc nie będę się tym więcej
zajmować.
- Wspaniała teoria - zauważył z uśmiechem. - Cie
kawe tylko, czy zdołasz ją wprowadzić w życie?
- Oczywiście. - Kiwnęła potakująco głową. Miała
mocne postanowienie, że bez względu na wszystko po
stara się myśleć pozytywnie. Egoizm matki zatruł jej
przeszłość, ale nie pozwoli, by niszczył także przyszłość.
- Wypocę te problemy na spacerze.
- Jak daleko idziemy? - spytał, gdy wychodzili
z domu.
- Niezbyt daleko. - Gina wciągnęła do płuc rześkie
jesienne powietrze. - Po powrocie zabiorę się do sprzą
tania, a potem przygotuję kolację.
- A jak daleko jest niezbyt daleko? - upewniał się
Nick.
- Gdzieś czytałam, że człowiek powinien w ciągu
czterdziesto minut przejść pięć kilometrów - powiedziała
z namysłem. - To chyba brzmi rozsądnie?
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
225
Nick miał pewne wątpliwości.
- Ile to może być?
— Chyba jakieś dziesięć tysięcy kroków.
- Które z nas będzie liczyć?
- Nie ja - roześmiała się. - Jestem zajęta trenowa
niem oddechów.
- Przydałby się krokomierz.
- Przede wszystkim potrzebna jest wytrwałość - od
parowała. - Nieważne, jak daleko dojdziemy, ważne, że
w ogóle to robimy. Możemy iść przez dwadzieścia minut,
a potem zawrócimy.
- Może być- zgodził się Nick. - Będę pilnował cza
su. - Ustawił coś w swoim zegarku. - No, już. Alarm
włączy się, gdy nadejdzie czas, żeby wracać.
Rzuciła okiem na płaski, złoty zegarek na skórza
nym brązowym pasku. Wydawał się staromodny i bardzo
kosztowny. Na tarczy zamiast wyświetlacza były wska
zówki.
Wydłużyła krok, żeby zrównać się z Nickiem.
- Nie wiem, czemu ten zegarek jakoś nie pasuje do
mojego wyobrażenia o tobie - powiedziała głośno to, co
przyszło jej na myśl.
- Dlaczego? - zdziwił się.
- Sądziłam, że jako technik fascynujesz się nowoczes
ną technologią. Spodziewałabym się raczej zegarka z wy
świetlaczem i kilkunastoma innymi funkcjami.
Nick zmarszczył czoło. Nie mógł powiedzieć, że długa
wskazówka służy mu do pomiaru pulsu. Pozostało rato
wać się półprawdą.
- Lubię go. A poza tym odpowiada moim potrzebom.
- Czym się dokładnie zajmujesz? - zaryzykowała
bardziej osobiste pytanie.
226 JUDITH McWILLIAMS
- Naprawiam maszyny, w których coś się zepsuto -
sparafrazował słowa jednego ze swoich profesorów, który
twierdził, że ludzki organizm to najwspanialsza z ma
szyn, jaka kiedykolwiek powstała.
— Lubisz swoją pracę?
- Uwielbiam. - Nie było wątpliwości, że mówi
szczerze. - Byłbym nieszczęśliwy, gdybym musiał robić
co innego.
- A niby czemu miałbyś zmieniać zawód? - Instynk
townie zareagowała na zmieniony ton jego głosu, choć
nie rozumiała, skąd wzięła się w nim nuta rozpaczy. Mo
że miał kiedyś dziewczynę, która wstydziła się, że jej
chłopak reperuje maszyny i marzyła dla niego o karierze
za biurkiem? Jeśli to prawda, dziewczyna musiała być
głupia. - Masz szczęście, że robisz to, co lubisz. To samo
czuję, gdy myślę o dzieciach, które mają problem z czy
taniem - zwierzyła się. - To na samym starcie niweczy
ich życiowe szanse. Chcę temu zaradzić.
- Chcesz uczyć dzieciaki, które nie mogą czytać?
- Chodzi mi o dzieci z dysleksją. Czytanie sprawia
im trudność. To z nimi chcę pracować.
Dostrzegł w niebieskich oczach Giny autentyczny en
tuzjazm. Będzie znakomitą nauczycielką, ocenił. Cierpli
wą, miłą, pełną zapału, którym na pewno zarazi swoich
uczniów.
- Będziesz świetną nauczycielką - wyraził swoje my
śli głośno.
-Dzięki. - Zaskoczył ją. Komukolwiek mówiła
o swoich zawodowych marzeniach, wszyscy bez wyjątku
pletli coś na temat ciężkiej, frustrującej pracy i przepo
wiadali, że po kilku miesiącach znudzi ją brak intelektu
alnych wyzwań. Nick był pierwszą osobą, która bez dys-
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 227
kusji zaakceptowała jej decyzję. Zrobiło się jej lekko na
duszy.
- Z jaką grupą wiekową zamierzasz pracować? -
chciał wiedzieć.
- Z pierwszymi klasami szkoły podstawowej. Im
wcześniej zacznie się pracę z dzieckiem dyslektycznym,
tym łatwiej można mu pomóc. Później niechęć do czy
tania jest już tak głęboka, że trzeba by buldożera, aby
ją wykorzenić.
Podekscytowana tematem nie zauważyła wystającego
z ziemi kamienia. Potknęła się i próbując znaleźć opar
cie, zacisnęła palce na ręce Nicka. Chociaż nie lubi ćwi
czyć, nie może narzekać na formę, pomyślała, czując pod
palcami twarde mięśnie.
Przytrzymał ją, niezgrabnie przyciskając do siebie
chorą ręką,
- Nic ci się nie stało?
Patrzyła na górny guzik jego koszuli i widoczne nad
nim czarne włosy. Marzyła, żeby sprawdzić, jakie są
w dotyku, chciała wsunąć w nie palce i...
- Gina?
- Nie... Nic mi nie jest. - Pospiesznie odwróciła
wzrok. - Potknęłam się tylko i straciłam równowagę.
Niewiele brakowało, żebym straciła również zdrowy
rozsądek, zakpiła w duchu. Zacisnęła dłonie w pięści,
starając się opanować pragnienie, by go dotknąć.
- Może następnym razem powinniśmy pójść szosą -
zasugerował Nick.
Podniosła wzrok. Jej uwagę zwróciły iskierki migo
czące w jego oczach. Zupełnie jakby od tyłu oświetlał
je płomyk świecy, zachwyciła się.
- Na szosie są samochody, a to chyba większe nie-
228 JUDITH McWILLIAMS
bezpieczeństwo niż naturalne przeszkody w lesie - od
powiedział sam sobie, kiedy milczała.
Przeniosła spojrzenie z jego oczu na usta i zafascyno
wana patrzyła, jak poruszają się, budując słowa, których
nie rozumiała. Jak by to było, gdyby ją pocałował? Czy...
Wstrzymała oddech, widząc, że jego twarz zbliża się
do niej. Kiedy owionął ją jego ciepły oddech, poczuła
ogarniające ją pożądanie. Podskoczyła, gdy gorące wargi
musnęły jej usta.
- Już lepiej? - Ledwie słyszała jego pytanie.
Lepiej? - zdumiała się. To niezbyt trafne określenie
jej stanu. Należałoby raczej powiedzieć, że jest zanie
pokojona. Nie chciała takich nic nieznaczących pocałun
ków. Pragnęła, żeby pocałował ją naprawdę, żeby wziął
ją w ramiona i mocno przytulił.
Niestety, najwyraźniej pragnienia Nicka różniły się od
jej marzeń. To była gorzka myśl, jednak Gina nie za
mierzała się poddawać. Zresztą ten niezobowiązujący po
całunek, który przypominał raczej pozdrowienie przyja
ciół, a nie kochanków, mógł być dobrym początkiem. Kto
wie, jakie będzie zakończenie. Miała czas. Miną tygodnie,
zanim wszystko załatwi. Pocieszona tą myślą ruszyła
raźniejszym krokiem.
- Może powinniśmy jeździć do miasteczka i space
rować chodnikami? - zastanawiał się Nick.
- Głupio byłoby dojeżdżać na spacery. - Starała się,
żeby jej głos brzmiał naturalnie. Nick nie powinien zo
rientować się, jak podziałał na nią jego pocałunek. Gotów
pomyśleć, że jest żałosną starą panną. A przecież po pro
stu nie miała okazji, żeby potrenować. Ukradkiem rzuciła
okiem na jego twarz i poczuła dreszcz podniecenia. Na
razie nie miała okazji...
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
229
- We współczesnym świecie sporo jest takich ano
malii - skomentował sucho. - Kiedyś samo zajmowanie
się codziennymi sprawami zapewniało wystarczająco du
żo ruchu.
- W jakimś muzeum widziałam, jak dawniej ludzie
wyciągali wodę ze studni, rąbali drewno siekierami i go
towali na otwartym ogniu. - Wzdrygnęła się na wspo
mnienie tamtej ekspozycji. - Wcale nie chciałabym żyć
w tak zwanych starych dobrych czasach.
- Gdzie się podziało twoje pragnienie przygody? -
zaśmiał się Nick.
- Schowało się za zdrowym rozsądkiem - odparła
krótko. - Jak daleko ciągną się te łasy? - spytała, roz
glądając się ciekawie.
-Całymi milami. Do mnie należy tylko kilkaset
akrów. Reszta to lasy stanowe. - Zegarek Nicka zadzwo
nił cicho. - Czas wracać.
- Wydaje mi się, że powinniśmy zwiększyć tempo
- powiedziała, posłusznie zawracając.
- Droga nie jest zbyt wygodna - przypomniał jej
Nick. - Już się raz potknęłaś.
- Widoki wynagradzają wszelkie niedogodności. Wy
obrażam sobie, jak będzie pięknie za kilka tygodni, kiedy
opadną wszystkie liście,
- Wtedy nie będzie już można spacerować po lesie.
Czekała na dalsze wyjaśnienia, a kiedy milczał, spy
tała:
- Czemu?
- Rozpoczyna się sezon łowiecki. Myśliwi z reguły
są dość odpowiedzialni, ale bywają i tacy, którzy strzelają
do wszystkiego, co się rusza i dopiero potem sprawdzają,
co upolowali. - Chociaż głupców z bronią, którzy sieją
230 JUDITH McWILLIAMS
zniszczenia, niekoniecznie trzeba szukać w lesie, pomy
ślał ponuro, patrząc na swój gips.
- I to by było na tyle, jeśli chodzi o wspaniałą sce
nerię - mruknęła.
- Nic nie jest doskonałe. - Słysząc jego bezbarwny
głos, odniosła wrażenie, że myśli o czymś zupełnie in
nym. Jego twarz wyglądała tak, jakby powiesił na niej
tabliczkę „Wstęp wzbroniony". Ginie brakowało zarówno
odwagi, jak i wyrobienia, żeby wygrać z jego powściąg
liwością.
Stłumiła westchnienie i w milczeniu wlokła się obok
ponurego Nicka.
- Czy chciałbyś, żebym zaczęła sprzątanie od poko
jów na górze? - spytała, gdy znaleźli się pod domem.
- Nie. Muszę popracować w gabinecie, więc zajmij
się raczej parterem.
I nie zawracaj mi głowy, dodała w duchu.
- Dobrze. - Zmusiła się, żeby jej głos zabrzmiał we
soło. - W takim razie łazienkę na górze i twoją sypialnię
posprzątam jutro rano.
- Świetnie. Tylko nie ruszaj nic w gabinecie. Wiem,
gdzie co mam i gdybyś tam posprzątała, nie mógłbym
nic znaleźć.
- Nie słyszałeś o segregatorach i szafkach?
- Mam własny system, który zupełnie dobrze mi słu
ży. Idę zrobić kawę. Też chcesz?
- Napiję się później - odparła i ciągle się uśmiecha
jąc, wyszła z kuchni. Z całej siły pragnęła być blisko
niego, lecz nie mogła pozwolić, żeby podejrzewał ją o ja
kieś ukryte motywy. Przypomniała sobie, jak podczas spa
ceru w pewnym momencie zamknął się w sobie. Czy mo
żliwe, że zorientował się, jak mocno zareagowała na jego
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
231
pocałunek i próbował dać jej do zrozumienia, że nie po
winna na nic liczyć?
Szybko opanowała zażenowanie. Przecież wcale nie
była pewna, o co mu chodziło. Możliwe, że jego zacho
wanie nie miało nic wspólnego z jej osobą. Jednak na
wszelki wypadek postanowiła się pilnować, żeby nie spo
strzegł, jak na nią działa.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Tu jesteś.
Wyciągnęła ręce z wody, w której zmywała naczynia.
Odwróciła się i przez chwilę z zachwytem wpatrywała
się w Nicka. Miał na sobie jasnoniebieski, robiony na
drutach sweter, ładnie kontrastujący z jego ciemnymi
włosami. Ależ on jest niesamowicie przystojny, pomy
ślała rozmarzona. Aż dziw, że pozostał wolny. Pewnie
był ekspertem w zniechęcaniu kobiet, zanim stały się zbyt
zaborcze.
Zaczerwieniła się, gdy przyszła jej do głowy upoka
rzająca myśl, że mógłby ją odtrącić. To mi nie grozi,
pocieszyła się szybko. Nick nie musi się martwić, że sta
nie się zbyt nachalna. Jej plany wobec niego były zde
cydowanie krótkofalowe. W styczniu musi jechać do Il
linois.
Po raz pierwszy myśl o powrocie na studia nie spra
wiła jej radości, wręcz wywołała niepokój.
- Wdychałaś środki czyszczące? - Nick uważnie
przyglądał się jej roztargnionej minie. - Wyglądasz mało
przytomnie.
Powstrzymała westchnienie. Tak bardzo chciała, żeby
dostrzegł w niej atrakcyjną kobietę. Równie dobrze mo
głabym pragnąć głównej wygranej na loterii, pomyślała
z żalem, wycierając ręce.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
233
- Używałam płynu do zmywania, ale wyłącznie dla
tego, że nie masz zmywarki.
- Tu poza miastem mamy szamba.
- A co to ma do rzeczy? - spytała, kiedy nie docze
kała się dalszego ciągu. -
- Nie mam pojęcia, ale ojciec zawsze powtarzał to
mamie, kiedy mówiła, że chce zmywarkę.
Gina zachichotała.
- A skoro taka wymówka dobra była dla taty, jest
też wystarczająco dobra dla ciebie. Ach ta genetyka...
To prawdziwe utrapienie. Oj, przepraszam. Zapomniałem,
czemu cię szukałem. Masz telefon.
To dziwne, pomyślał, ale w obecności Giny mogę my
śleć wyłącznie o niej. Nigdy przedtem nie czuł się tak
w towarzystwie żadnej kobiety i ten stan bardzo go nie
pokoił. Zupełnie niepotrzebnie, uspokoił się zaraz. Nie
groziło mu, że Gina wykorzysta to i spróbuje nakłonić
go do trwałego związku. Całkiem wyraźnie mówiła, że
w styczniu musi wracać do Illinois.
- Telefon? Wiesz, kto dzwoni? - spytała, idąc do sa
lonu. Może ludzie od ubezpieczenia zmienili zdanie i nie
każą jej czekać pełnych trzydziesto dni?
- Nie zrozumiałem nazwiska. - Nick szedł za nią. -
W każdym razie to kobieta. Ma słaby głos, mówi na lek
kim przydechu.
Zamarła z wyciągniętą ręką, czując, jak skóra jej
cierpnie z przerażenia. Słaby i z przydechem? Taki głos
miała matka. Zupełnie jakby nie starczało jej sił, żeby
wziąć głęboki oddech.
Powoli starała się uspokoić. Matka nie wie przecież,
gdzie jest. Równie dobrze mogła to być urzędniczka
z banku, z którą rozmawiała w sobotę. Obiecała, że da
234 JUDITH McWILLIAMS
znać w poniedziałek, kiedy dyrektor wróci do biura. Dziś
właśnie jest poniedziałek.
Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po słuchawkę.
- Halo?
- Gina, kochanie, kim jest ten mężczyzna, który ode
brał telefon?
Czuła, jak krew odpływa jej z twarzy. W uszach po
jawił się dziwny, brzęczący dźwięk. Wciągnęła powietrze,
martwym wzrokiem wpatrując się w ciemnobrązową
ścianę przed sobą.
Jesteś dorosła, powtarzała sobie. I całkiem samodziel
na. Matka nie ma na ciebie żadnego wpływu. Opanowała
narastającą falę mdłości.
Nick z niepokojem patrzył na jej zmienioną twarz.
Zbladła tak bardzo, że nawet piegi na jej nosie stały się
bardziej widoczne. Z kim rozmawiała? Czy możliwe,
że dzwonią z banku? Może powiedzieli jej, że bez nu
merów serii nie wymienią czeków podróżnych? Chociaż
taka informacja nie zdenerwowałaby jej do tego stop
nia. A nie miał wątpliwości, że jest bardzo rozdrażniona.
Widział, jak pobielały jej kostki palców, gdy zacisnęła
dłoń na słuchawce. Bał się, że za chwilę może się za
łamać.
- Kłopoty? - spytał.
Podskoczyła, jakby zapomniała, że jest z nią w po
koju.
- Nie, to żaden problem - odparła, osłaniając mikro
fon ręką.
Powstrzymał pragnienie, by wziąć ją w ramiona
i obiecać, że się nią zaopiekuje. Po jej postawie widać
było, że chce zostać sama i musiał to uszanować. Do
zaufania nie da się zmusić siłą.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
235
- Będę w kuchni, gdybyś ranie potrzebowała - za
pewnił, wychodząc.
- Czego chcesz, mamo? - spytała, gdy zamknęły się
drzwi do kuchni.
- Czekam na odpowiedź - przypomniała Helen. -
Kim jest mężczyzna, który odebrał telefon, i co z nim
ram robisz?
Niestety, nie to, na co miałabym ochotę, odparła w du
chu. Najchętniej poszłabym z nim do łóżka. Niespodzie
wanie ta myśl, zupełnie bez związku, pomogła jej odzy
skać równowagę.
- Może mi powiesz, jak zdobyłaś mój numer? - od
powiedziała pytaniem.
- Od adwokata. Wyjaśniłam mu, że stan mojego zdro
wia bardzo się pogorszył i muszę niezwłocznie skontak
tować się z tobą.
- Chyba rzeczywiście czujesz się gorzej, skoro zde
cydowałaś się tu zadzwonić. - Gina starała się mówić
możliwie spokojnie. Doświadczenie nauczyło ją, że jej
zdenerwowanie jeszcze bardziej podniecało matkę. - Czy
zastanawiałaś się nad wizytą u psychiatry? Może po
mógłby ci wyjaśnić, skąd ta potrzeba ciągłego kontrolo
wania ludzi, których rzekomo kochasz.
- Nigdy nie podejrzewałam, że zachowasz się aż tak
nieżyczliwie i mnie zostawisz - mówiła Helen płaczli
wie, pociągając nosem. Gina niemal widziała, jak drży
jej dolna warga. Całymi latami stosowała tę metodę, kiedy
chciała wymóc coś na niej lub na ojcu.
- Ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu. W każ
dym razie ja nie chcę z tobą rozmawiać.
- Jestem twoją matką! Potrzebuję cię.
- To nie jest zdrowa potrzeba. Ani dla ciebie, ani tym
236 JUDITH McWILLIAMS
bardziej dla mnie. Odezwę się za jakiś czas. - Miała na
dzieję, że nim nadejdą święta Bożego Narodzenia, będzie
już potrafiła rozmawiać z matką bez gniewu, jaki wy
woływało wspomnienie łat, które zmarnowała, skacząc
wokół niej.
- Nie powiedziałaś mi jeszcze, kim jest ten mężczy
zna! - Głos Helen stał się ostrzejszy. - Mam wrażenie,
że nie jesteś dla niego odpowiednią partnerką. Mimo że
cię kocham, córeczko, muszę powiedzieć, że całkiem ci
brak seksapilu i...
Gina ostrożnie odłożyła słuchawkę. Wpatrzyła się
w ścianę, próbując zapanować nad uczuciem gniewu i bez
silności. Matka jest chora, nie reaguje normalnie, powtarzała
sobie. Z pewnością nie chciała tego powiedzieć. Zresztą to,
co mówiła, nie do końca było prawdą. Faktycznie faceci
nie zatrzymywali się na ulicy na jej widok. Nie była po
dobna do matki i nie przypominała tych ślicznych delikat
nych blondyneczek, które budziły w mężczyznach instyn
kty opiekuńcze. Nie znaczyło to jednak, że w ogóle nie
miała wdzięku. Musiała tylko nauczyć się, jak najlepiej wy
korzystywać swoje zalety. Nie miała wątpliwości, że wkrót
ce dowie się, jak to robić. Teraz, gdy już nie spędza każdej
wolnej chwili na obsługiwaniu matki, znajdzie czas, żeby
poznać własną kobiecość.
Stanowczo kiwnęła głową. Pierwszy krok już zrobiła.
Nick nie zachowywał się przecież, jakby uważał, że jest
odstręczająca. Zadrżała na wspomnienie pocałunku pod
czas sobotniego spaceru po lesie. Chociaż od tamtej pory
nie próbował jej ani razu dotknąć... Czy możliwe, że
ten jeden pocałunek wystarczył, by go przekonać, że nic
więcej nie pragnie? - pomyślała z niepokojem.
- Złe wiadomości?
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
237
Odwróciła się gwałtownie, gdy od drzwi dobiegł ją
głos Nicka.
- Nie... Właściwie nie. Raczej drobne spięcie.
- Mógłbym ci jakoś pomóc? - spytał. Z ulgą spo
strzegł, że na jej policzki wrócił naturalny rumieniec.
Gdybyś znał jakiegoś psychiatrę w stanie Illinois, po
myślała ze smutkiem. I gdybyś potrafił wymyślić spo
sób, by przekonać moją matkę o konieczności podjęcia
leczenia.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała.
Nie chciała ciągnąć tej rozmowy. Rozejrzała się po
pokoju, ale nie dostrzegła nic, czym można by się zająć
po skończonej pracy.
- Masz jakieś hobby? - spytała z nadzieją, że mo
głaby je z nim dzielić.
- Nie mam czasu na hobby. Zwykle dużo pracuję
w godzinach nadliczbowych.
- No to nadszedł czas, żeby się nad czymś zastanowić.
Co chciałbyś robić?
Wziąć cię na ręce, zanieść do najbliższego łóżka i ko
chać się z tobą przez całą noc, pomyślał. Próbował wy
obrazić sobie, jak by wtedy wyglądała. Jej powieki sta
łyby się ciężkie, na policzkach pojawiłyby się rumieńce,
usta nabrzmiałyby od pocałunków, a piersi...
Poczuł, jak jego ciało reaguje, i czym prędzej prze
rwał te rozważania. Co się ze mną dzieje? - zaniepokoił
się. Chyba mam obsesję na punkcie jej ciała. Bezpieczniej
byłoby, gdybym się skoncentrował na jej umyśle.
~
Musi być coś, co lubisz robić. - Mimo że ciągle
milczał, postanowiła się nie zniechęcać. Jeśli nie zażąda
wprost, aby dała spokój, postara się znaleźć coś, czym
mogliby się zając razem. Zamierzała wykorzystać zesłaną
238 JUDITH McWILLIAMS
przez niebiosa szansę i doskonalić swoje umiejętności
w kontaktach damsko-męskich.
- To twój pomysł. Wymyśl coś - odpowiedział.
- Żebyś wiedział, że to zrobię. - Sięgnęła po poranną
gazetę.
- W miasteczku nie ma kina, jeśli tego szukasz. Mu
sielibyśmy pojechać do Vinton. - Widział, jak marszczy
brwi, przeglądając dziennik. Chętnie starłby tę zmarszcz-
kę z jej czoła i sprawił, żeby jej twarz przybrała zupełnie
inny wyraz...
- Nie chodzi mi o kino. Szukam... O, jest. Kalendarz
imprez kulturalnych.
- Mamy coś takiego w Wellingsford? - spytał z nie
dowierzaniem.
- Jasne. — Gina rozłożyła gazetę i uważnie przeglą
dała informacje. - Sądząc z tego, co tu piszą, mieszkańcy
miasteczka prowadzą bardzo intensywne życie kulturalne.
Klub curlingu ma spotkanie dziś wieczorem. Nie wiem
tylko, co to jest curling.
- Coś z lodem i szczotkami - wyjaśnił niedbale. -
Widziałem na igrzyskach olimpijskich. Moim zdaniem
to jakiś bezsensowny sport,
- A jaki sens ma uganianie się bez ładu i składu ban
dy dorosłych mężczyzn po boisku po to, żeby przenieść
skórzaną kulę z punktu A do punktu B? - spytała sucho.
- To zupełnie co innego! - zaprotestował.
- Tylko dlatego, że lubisz futbol. Dla tych, którzy
się nim nie interesują, niczym nie różni się od innych
dyscyplin.
- Ignorantka - burknął Nick. - Zabiorę cię na mecz,
żebyś mogła zobaczyć różnicę.
Ucieszyło ją to zaproszenie, choć nie była pewna, czy
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
239
nie jest to rzucona mimochodem uwaga, podobna do obo
jętnego „zdzwonimy się kiedyś".
- Tak czy inaczej - ciągnął - curling odpada. Nie
jeździłem na łyżwach od czasów dzieciństwa. Skończy
łoby się kolejnym złamaniem.
Ponownie pochyliła się nad gazetą.
- Mamy jeszcze dwie inne możliwości. Dziś o siód
mej trzydzieści w bibliotece jest wykład na temat pod
noszenia ilorazu inteligencji dziecka, a jutro wieczorem
w ratuszu lekcja tańca. - Miała nadzieję, że nie poznał,
jak podnieciła ją myśl, że mogłaby znaleźć się w jego
ramionach. . -
- Dzieci są wystarczająco inteligentne same z siebie
- powiedział niechętnie.
- Moim zdaniem brzmi to dość ciekawie. Możliwe,
że jakieś pomysły mogłabym wykorzystać w swojej
pracy.
- Nie zaszkodzi sprawdzić - odparł, widząc jej zain
teresowanie, po czym rzucił okiem na zegarek. - Jeśli
nie chcesz się spóźnić, powinniśmy niedługo wyjść.
Gina zerwała się na równe nogi.
- Masz coś, żebym mogła robić notatki?
- Przyniosę z góry. Możesz tymczasem sprawdzić,
czy drzwi kuchenne są zamknięte?
- Oczywiście - powiedziała energicznie, idąc do
kuchni. Ta prozaiczna czynność sprawiła jej niespodzie
wanie dużo przyjemności. Zupełnie jakby byli prawdziwą
parą, dzielącą się domowymi obowiązkami przed wspól
nym wyjściem.
Gina uśmiechnęła się do siebie i pobiegła do pokoju
po sweter, ale w salonie, widząc, że Nick już na nią cze
ka, zwolniła. Wolała, żeby nie domyślił się, jak bardzo
240 JUDITH McWILLIAMS
jej zależy na wspólnym wyjściu. Chciała sprawiać wra
żenie kobiety opanowanej i chłodnej.
W drzwiach zatrzymała się nagle, czując na ramieniu
jego rękę.
- Nie ruszaj się przez moment — poprosił. - Masz...
Zamarła, gdy jego palce otarły się o jej szyję. P o
tknięcie przyprawiło ją o dreszcz, od którego jej ręce po
kryły się gęsią skórką.
Znieruchomiała, kiedy poczuła, że wsuwa dłoń pod
kołnierzyk. Musiała się skupić, aby nie zapomnieć o od
dychaniu. Wdech, wydech! - zdopingowała swój otępia
ły umysł. Nikły zapach wody toaletowej jeszcze bardziej
mącił jej myśli. -
- No, już - powiedział, podając jej mały kartonik.
- Zapomniałaś o metce z ceną.
- Dzię... - Skrzywiła się, słysząc swój stłumiony
głos. - Dziękuję.
- Nie ma za co.
Droga do biblioteki nie zajęła im dużo czasu. Gina
była pod wrażeniem ilości samochodów zapełniających
parking. Najwyraźniej wielu rodzicom zależało na pod
niesieniu możliwości intelektualnych swoich dzieci.
Nick znalazł wolne miejsce i zaparkował auta.
- Czy w gazecie napisano coś o prelegentce? Skąd
jest, co umie? - spytał.
- Tylko tyle, że jest doktorem psychologii i prowadzi
prywatną praktykę w Vermoncie.
- Ciekawe, jak zostaje się ekspertem od ilorazu in
teligencji?
- Może wystarczy zainteresowanie problemem?
Wiedzy nie trzeba przecież potwierdzać tytułami nauko
wymi.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 241
- Słusznie. Tak jak brakiem tytułów nie mierzy się
uprzedzeń i braku obiektywizmu.
- Coś mi się zdaje, że właśnie ty jesteś zdecydowanie
uprzedzony. Nie uważasz, że rodzice powinni zapewniać
dzieciom wszelkie możliwości rozwoju?
- Moim zdaniem przede wszystkim powinni pozwo
lić, żeby dzieci pozostały dziećmi, a nie starali się za
wszelką cenę zrobić z nich geniuszy na miarę Einsteina.
Średniej wielkości sala była już pełna. Nick, witając
się po drodze z jakimiś ludźmi, ruszył w stronę tylnych
rzędów, gdzie było jeszcze kilka wolnych miejsc.
Gina zatrzymała się nagle, chwytając go za rękę.
- Tam siedzi szeryf. Ciekawa jestem, czy ma już ja
kieś informacje.
- Nie - rzucił krótko.
- Chcesz powiedzieć, że nie jesteś ciekaw?
- Że nie ma żadnych informacji.
- Pesymista! Zaraz się dowiem.
Pomachała do szeryfa, który uprzejmie podniósł się
z krzesła i ruszył w ich kierunku.
- Ma pani jakieś wieści, panno Tessereck? - spytał.
Spojrzała z wyrzutem na Nicka, który krztusił się, po
wstrzymując śmiech.
- Właśnie chciałam spytać o to pana, szeryfie.
- Myślałem, że odezwali się do pani z policji stano
wej - odparł. - Chociaż oni nie przejmują się zbytnio
kradzieżami samochodów. Co innego, gdyby na przykład
panią porwano. Wtedy ruszyliby z kopyta.
- Cóż za niedbalstwo z mojej strony - rzuciła ostro.
- Nie miałam pojęcia, że osobiste podejście do sprawy
ma takie znaczenie w egzekwowaniu prawa.
- Widzi pani, chodzi o rozgłos - wyjaśniał poważnie
242 JODITH McWILLIAMS
Mygold. - Wiadomości o głośnym porwaniu albo okrut
nym morderstwie pojawiają się na pierwszych stronach
gazet i dają szansę na awans. A taka kradzież samochodu
to nic ważnego.
- Zapewniam pana, że z punktu widzenia ofiary to
bardzo ważne - warknęła Gina.
Mygold rzucił jej niewyraźny uśmiech i wrócił na
swoje miejsce.
- Mało brakowało, a pogłaskałby mnie po włosach,
mrucząc, że nie powinnam zaprzątać swojej małej główki
takimi sprawami - syknęła Gina.
Nick wyciągnął rękę i poklepał ją pocieszająco po gło
wie, mówiąc:
- No, no, kochanie. Nie powinnaś swojej ślicznej ma
łej główki zaprzątać takimi problemami.
Zamarła, czując dotyk jego palców. Jej skóra zrobiła
się natychmiast gorąca, usta miała wyschnięte. A przecież
zaledwie ją poklepał. Zdaje się, że im dłużej przebywa
w jego towarzystwie, tym jej reakcje stają się bardziej
gwałtowne.
Niepewnie podniosła wzrok. Szare oczy Nicka patrzy
ły na nią wesoło. Cóż, jej z pewnością daleko było do
śmiechu.
Odetchnęła głęboko, próbując rozluźnić napięte mięś
nie. I co z tego, że tak zareagowałam? - próbowała się
uspokoić. Najważniejsze, żeby on nic nie zauważył. Za
wszelką cenę musiała zachować opanowanie, choćby
miało ją to zabić. Prawdę mówiąc, była przekonana, że
jeśli coś ją zabije, będzie to z pewnością bolesne niepo
wodzenie w życiu erotycznym.
- Poruszasz się po cienkim lodzie, przyjacielu - ode
zwała się wreszcie.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 243
- I w dodatku mam niejasne przeczucie, że pod nim
jest bardzo głęboka woda - dodał niezrozumiale Nick.
Gdy ktoś z przodu sali wezwał publiczność do uwagi,
Gina z ulgą odwróciła się od Nicka. Może jeśli mocno
skoncentruje się na wykładzie, zapomni o nim i zdoła
uspokoić nerwy.
Otworzyła notatnik i niecierpliwie czekała, aż zapo
wiadający skończy rozwlekły wstęp do wykładu doktor
Anderson.
Z pełnym niedowierzania zachwytem patrzyła na ko
bietę, która weszła na podium. Doktor Anderson była
prześliczna! Więcej - wręcz zabójczo piękna. Ukradkiem
spojrzała na Nicka, lecz jego twarz pozostała bez wyrazu.
Możliwe, że nie lubi wysokich, długonogich blondynek
w dopasowanych sukienkach z czarnego jedwabiu, które
tak wspaniałe podkreślają ich ponętne kształty.
Doktor Anderson nie musiała przejmować się włas
nym ilorazem inteligencji. Wystarczyło pewnie, żeby się
pojawiła, a dziewięciu spośród dziesięciu mężczyzn sta
wało na głowie, aby jej usługiwać.
To niesprawiedliwa, Seksistowska uwaga, pomyślała
niezadowolona z siebie Gina. Doktor Anderson nie jest
winna, że natura tak hojnie obdarzyła ją urodą. Z pew
nością zasługiwała na to, żeby oceniać ją za wiedzę, a nie
za wygląd.
Z wielkim trudem zmusiła się, żeby skupić uwagę na
tym, co mówi doktor Anderson. Zadanie okazało się je
szcze trudniejsze, gdy minęła mniej więcej jedna trzecia
wykładu i prelegentka nagle spostrzegła Nicka. Od tego
momentu odnosiło się wrażenie, że większość słów kie
ruje bezpośrednio do niego.
Gina niespokojnie poprawiła się na krześle. To był
244 JUDITH McWILLIAMS
mój pomysł, żeby tu przyjść, pomyślała z żalem. Gdyby
to zależało od Nicka, zostaliby w domu i... No właśnie
- i co?
Wyobraźnia podsunęła jej obraz Nicka, który pochyla
się nad nią, w jego oczach płonie pożądanie, usta roz
ciągają sie w zmysłowym uśmiechu... Przełknęła z tru
dem ślinę, próbując się otrząsnąć. Powinnam uważać,
a nie zagłębiać się w marzeniach, zganiła się w myślach.
Nawet jeśli są takie słodkie...
Niestety, słuchając doktor Anderson, doszła do wnio
sku, że zupełnie nie zgadza się z jej teoriami. Prezento
wane metody wydawały się wyjątkowo bezduszne.
Poczuła ulgę, kiedy wykład dobiegł końca,
- Czy są może jakieś pytania? - Doktor Anderson
uśmiechnęła się życzliwie.
Tak, pomyślała Gina. Chętnie dowiedziałabym się,
czemu zmarnowałam taki miły wieczór, słuchając, jak ro
bisz z dzieci bezwolne przedmioty.
Ze zdumieniem spostrzegła, że Nick podnosi rękę.
- Słucham? - Doktor Anderson obdarzyła Nicka
przepięknym uśmiechem, odsłaniającym olśniewająco
białe zęby.
- Na czym opiera pani twierdzenie, że iloraz inteli
gencji zasadniczo jest określony, zanim dziecko skończy
dwa lata? - spytał Nick.
- Podczas mojej praktyki odkryłam, że rzadko udaje
się odnieść sukces u starszych dzieci - powiedziała sta
nowczo.
- Jest pani, oczywiście, świadoma, że ta teoria stoi
w sprzeczności z wynikami badań neurologicznych -
mówił Nick. - A szczególnie z opinią tak znanych spe
cjalistów jak Barton i Stocovsky.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
245
Barton i kto? - zdumiała się Gina, zastanawiając się,
gdzie mógł usłyszeć o tych badaniach,
- Moim zdaniem ich założenia są całkowicie błędne
- stanowczo odpowiedziała doktor Anderson, - Jako eks
pert w dziedzinie rozwoju dziecka zapewniam pana, że
stosując moją metodę, rodzice podniosą iloraz inteligencji
dziecka.
- Jak pani mierzy wyniki? Powszechnie wiadomo, że
testy u bardzo młodych pacjentów nie są wiarygodne -
nie ustępował Nick.
- Jestem pewna, że zauważyłby pan różnicę. - Dok
tor Anderson posłała Nickowi uwodzicielski uśmiech,
który rozwścieczył Ginę. To babsko na oczach wszystkich
próbuje go poderwać, pomyślała. Na szczęście Nick spra
wia wrażenie, jakby w ogóle tego nie dostrzegał, uspo
koiła się, obserwując jego obojętną twarz,
- Czy mają państwo jeszcze jakieś pytania? - Doktor
Anderson zwróciła się do reszty publiczności.
Szczupła kobieta z pierwszego rzędu spytała o meto
dę kart z" obrazkami zalecaną przez prelegentkę.
- Bingo! - szepnęła Gina, słysząc, jak doktor Ander
son wyjaśnia, że opracowała dwanaście różnych zesta
wów kart i wszystkie będzie można kupić po wykładzie.
- Chodzi po prostu o pieniądze.
- Jak zawsze - przytaknął Nick.
W końcu pytania się wyczerpały. Gina podniosła się
z krzesła. Miała ochotę wyjść jak najszybciej.
- Czy wykład doktor Anderson spełnił twoje oczeki
wania? - spytał Nick.
Zmarszczyła niechętnie nos.
- Moim zdaniem podpada pod kategorię: „Trzeba po
całować wiele żab, zanim trafi się na swojego księcia".
246
JUDITH McWILLIAMS
- A ty, Gino, także szukasz księcia? - zaśmiał się.
- Skądże znowu. Książęta są bardzo wymagający, a ja
jestem zbyt zajęta, żeby tracić na nich czas. Poza tym
- dodała z namysłem - nigdy nie uwierzyłam w bajkę,
że pojawi się książę, który porwie mnie na swojego ru
maka i powiezie w stronę zachodzącego słońca.
- Dlaczego? - zaciekawił się Nick.
- Sam pomyśl. Przede wszystkim to poniżające. Zu
pełnie jakbym nie potrafiła sama zaplanować własnego
życia, tylko musiała czekać, aż zrobi to za mnie jakiś
facet. Poza tym, jaka rozsądna kobieta chciałaby poślubić
tak pustego mężczyznę, który wybiera żonę wyłącznie
na podstawie wyglądu?
- Cóż, muszę przyznać, że nigdy nie spojrzałem na
to od tej strony.
- Witam!
Gina odwróciła się i spojrzała w piękne fiołkowe
oczy. Szkła kontaktowe, pomyślała. Niemniej jednak ro
biły wrażenie.
- Chciałam podziękować panu za wnikliwe uwagi. -
Doktor Anderson pochyliła się w stronę Nicka, ostenta
cyjnie ignorując Ginę. - Jestem Beverly Anderson,
a pan...-?- zawiesiła głos.
- Nick Balfour, a to Gina Tessereck.
Doktor Anderson rzuciła Ginie uśmiech przypomina
jący raczej niechętny grymas i odwróciła się do Nicka.
Gina przyglądała się jej z fascynacją pomieszaną ze
złością. Nie podobało się jej, że kobieta narzucała się
Nickowi, ale zazdrościła jej pewności siebie. Gdybym
tak wyglądała, też byłabym przekonana o własnej war
tości, myślała, patrząc niespokojnie, jak Nick reaguje na
wdzięki, którymi prelegentka próbowała go oczarować.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 247
Nie wydawał się zainteresowany, choć nie wiedziała,
czy doktor Anderson rzeczywiście nie robiła na nim wra
żenia, czy tylko nie chciał tego okazać?
- Jeśli znajdzie pan trochę czasu, chętnie przedysku
tuję z panem to interesujące zagadnienie. - Doktor An
derson zatrzepotała zalotnie rzęsami. - Zatrzymałam się
w „Windward Inn".
- Miała pani dużo szczęścia, żeby dostać pokój
w szczycie sezonu - wtrąciła Gina.
- Już dawno się nauczyłam, że zawsze można osiąg
nąć to, na czym nam zależy. - Doktor Anderson spojrzała
na Ginę z lekceważącym uśmiechem.
- Dziękujemy, doktor Anderson. Musimy już iść -
odezwał się Nick.
- Nie zostaniecie na poczęstunku? - zdumiała się
urodziwa prelegentka. Wyglądało na to, że w głowie jej
się nie mieści, by jakiś mężczyzna mógł odrzucić jej pro
pozycję.
Nick odwrócił się do Giny.
- Masz ochotę na wodnisty poncz i czerstwe ciastka?
- Prawdę mówiąc, wolałabym już wracać - powie
działa szczerze.
Ujął ją pod rękę i skinąwszy na pożegnanie oniemiałej
doktor Anderson, skierował się do wyjścia.
Czuła, jak ciepło z jego ręki przenika ją do głębi i cu
downie rozgrzewa krew. W głowie jej szumiało, wargi
były wyschnięte.
To dziwne samopoczucie ma związek z doktor An
derson, uznała. Wiedziała, że nigdy nie będzie zdolna
konkurować z takimi kobietami. Nie chodziło nawet
o wygląd i pewność siebie. Wróciła pamięcią do chwili,
kiedy w barze nie potrafiła podjąć decyzji, jak zacząć
248 JUDITH McWILLIAMS
rozmowę z Nickiem. Doktor Anderson bez wątpienia
podeszłaby do niego pewnym krokiem i wyjaśniła, jakie
szczęście go spotkało, że zechciała z nim mówić.
Teraz jednak to ona, Gina, wracała z Nickiem do do
mu, a doktor Anderson została zdecydowanie odprawio
na. I chociaż Nick zrobił to bardzo uprzejmie, niemniej
ją odtrącił.
Ta myśl ogromnie podniosła Ginę na duchu.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ukradkiem obserwowała twarz Nicka. W przyćmio
nym świetle padającym od deski rozdzielczej wyglądał
obco i tajemniczo. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz nadziei,
że kiedyś pozna jego myśli i odkryje tajemnice jego
ciała...
Jakim byłby kochankiem? - zastanawiała się. Co czu
łaby, gdyby przygarnął ją do swojego nagiego ciała?
- Jak ci się podobał wykład?
Miała wrażenie, że słowa Nicka dobiegają z oddali.
Z ogromnym wysiłkiem wróciła do rzeczywistości.
- Nie bardzo. - Z ulgą stwierdziła, że jej głos brzmi
naturalnie. - Spodziewałam się odkrywczych pomysłów,
a tymczasem trafiłam na nachalną reklamę zestawów kart
do ćwiczeń - parsknęła. - Czy jakaś matka mogłaby być
aż tak głupia, żeby machać nimi przed oczami dwumie
sięcznego niemowlaka? Możesz to sobie wyobrazić?
- Niestety mogę - rzucił sucho. - Zauważyłaś, ile
osób po wykładzie kupowało te karty?
Prawdę mówiąc, byłam zbyt zajęta obserwowaniem,
jak doktor Anderson próbuje zdobyć twoje względy, od
parła w myślach, a głośno powiedziała:
- Sądzę, że nikomu nie zrobią krzywdy. Czasami na-
wet mogą okazać się pomocne, bo podczas testu trzeba
trzymać dziecko na ręku. A przecież kontakt fizyczny jest
niezwykle istotny dla niemowląt.
250 JUDITH McWILLIAMS
- Kontakt fizyczny jest ważny dla wszystkich.
Niski głos Nicka podrażnił jej zmysły. Niespokojnie
poruszyła się w fotelu. Czy ta uwaga miała jakieś ukryte
znaczenie? Chyba najmądrzej będzie skierować rozmowę
na bezpieczniejsze tory.
- Poruszyłeś kwestię badań nad rozwojem intelektu
- powiedziała, wracając do problemu, który nie przesta
wał jej dręczyć. Skąd Nick wiedział o tych badaniach?
- Próbowałem uzupełnić twierdzenia doktor Ander
son o kilka faktów - rzucił kpiąco.
- Interesują cię badania nad rozwojem mózgu? - pró
bowała dalej.
- Nieszczególnie.
- Miałam wrażenie, że sporo wiesz na ten temat -
zauważyła.
Powinienem był siedzieć cicho, pomyślał. Jednak gdy
doktor Anderson mądrzyła się, przedstawiając swoje opi
nie jako fakty, postanowił podważyć jej dobre mniemanie
o sobie.
Niestety, nie poradził sobie z doktor Anderson, nato
miast wzbudził podejrzliwość Giny. To go zmartwiło. Pra
gnął, żeby traktowała go jak przyjaciela i chciała z nim
rozmawiać, bo polubiła Nicka Balfoura, zwykłego faceta,
a nie Nicka Balfoura, wybitnego chirurga czy Nicka Bal
foura, właściciela wielkiego majątku. Żeby oceniała go
za jego osobiste walory.
Z doświadczenia wiedział, że wszystko uległoby zmia
nie, gdyby wyjawił prawdę. Odwrócił oczy od szosy
i przez chwilę przyglądał się Ginie. Widział, że przygryza
dolną wargę, jakby coś ją niepokoiło. Czy możliwe, że
zastanawia się nad jego nieprzekonującymi wyjaśnie
niami?
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
251
- Kiedyś oglądałem w telewizji cykl na temat pracy
mózgu - powiedział. Nie dodał tylko, że mówi o serii
wykładów, w których uczestniczył na trzecim roku me-
dycyny.
- Aha. - Gina odprężyła się. - Faktycznie, emitowali
kilka świetnych seriali popularno-naukowych. Widocznie
ten przegapiłam.
Miał mieszane uczucia, gdy przyjęła jego wyjaśnienie.
Ulżyło mu, że przestanie go wypytywać, ale jednocześnie
coraz trudniej przychodziło mu ją okłamywać. Gina była
taka prostolinijna, że pragnął odpowiedzieć szczerością
na jej uczciwość. Nie odważył się jednak zaryzykować.
Zbyt wiele miał do stracenia.
Jeśli dopisze mi szczęście, pomyślał, podjeżdżając pod
dom, do jutra powinna zapomnieć o wykładzie.
- Dzisiejszego wieczora nie można zaliczyć do zbyt
udanych - zauważyła Gina, zupełnie jakby odgadła jego
myśli.
- W przyszłości damy sobie spokój z wykładami -
zgodził się, przepuszczając ją przodem.
Roześmiała się. Oczarował go cudowny dźwięk jej
głosu. Zacisnął zęby, powstrzymując pragnienie, żeby
chwycić ją w ramiona. Nie wierzył, że udałoby mu się
skończyć na jednym pocałunku. Pragnął zanieść ją do
swojego łóżka, gdzie mógłby się z nią kochać całą noc.
Jednak gdyby to zrobił, uciekłaby i nie zobaczyłby jej
nigdy więcej. Nawet myśl o tym wydawała się zbyt
straszna.
Za długo siedzisz samotnie w tych lasach, zgromił się
w duchu. Kiedy wróci do pracy w Bostonie, fascynacja
Giną minie jak ręką odjął. O dziwo, myśl o tym wcale
nie przyniosła mu ulgi.
252 JUDITH McWILLIAMS
Gina odłożyła torebkę i podniosła wzrok na Nicka.
Poczuła onieśmielenie, widząc jego ponurą minę. Byłby
przerażającym przeciwnikiem, myślała, przenosząc spoj
rzenie na arogancko wysuniętą brodę. Dreszcz ją prze
szedł na samą myśl, że mogłaby stać się przyczyną jego
gniewu.
- Co się stało? - Nick dostrzegł, że nagle zadrżała.
- Zmarzłaś?
- Nie - mruknęła.
W jej twarzy odbijały się różne uczucia, ale Nick zdo
łał rozpoznać wyłącznie niepokój.
Powoli, żeby jej nie przestraszyć, wyciągnął rękę, ob
jął jej brodę dłonią i delikatnie przesunął kciuk po dolnej
wardze. Dźwięk gwałtownie wciąganego powietrza za
kłócił panującą wokół ciszę.
- Na pewno jesteś zmęczona - powiedział, wsuwając
czubek kciuka między jej wargi. Napiął mięśnie, walcząc
z pragnieniem, żeby językiem podążyć za ruchami palca.
Obrysować kontur jej ust, wsunąć się do środka, poczuć
jej smak...
Miał wrażenie, że niebieskie oczy Giny zasnuła mgła.
Czarne źrenice wyglądały jak wielkie, bezdennie głębo
kie jeziora. W takich pięknych oczach nietrudno byłoby
utonąć.
- Chyba pójdę się położyć - szepnęła.
Słyszał, jak niepewnie to mówi.
- Dobranoc - powiedział. Odsunął się z trudem
i wszedł do salonu.
Patrzyła za nim, czekając, aż odzyska kontrolę nad
swoim sercem. Czemu jej dotykał tak pieszczotliwie? Czy
to cokolwiek znaczyło? Może tylko tyle, ile zmierzwienie
włosów dziecka?
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 253
Stłumiła westchnienie i przeszła przez kuchnię do
swojego pokoju. Była pewna, że Nick nie był nią zain-
teresowany. Z jej wiedzy wyniesionej z artykułów w ko
biecych magazynach i rozmów z bardziej doświadczony
mi koleżankami wynikało, że mężczyzna zainteresowany
kobietą próbuje coś zrobić. Jeśli jej dotyka, robi to cał
kiem celowo. I oczywiście próbuje ją nakłonić do pójścia
do łóżka.
Nie będę się zniechęcać, postanowiła, zamykając za
sobą drzwi. W końcu kiedyś przekona Nicka, jaka jest
seksowna.
Pytanie tylko, jak to zrobić, skoro brak mi tych atry
butów, które powszechnie uważa się za powabne? - my
ślała, spoglądając w lustro. Była za wysoka i za chuda,
miała zbyt mały biust i nieatrakcyjną twarz.
Odwróciła wzrok od zniechęcającego odbicia. Musi
być jakiś sposób. Tyle chudych, nieładnych dziewczyn
miało chłopców. Ona też znajdzie metodę, żeby zapre
zentować się jako kobieta godna pożądania.
- Gina? - Usłyszała głos Nicka i jednocześnie roz-
legło się pukanie. - Położyłaś się już?
Skoczyła jak oparzona. O co mu chodzi? Może chce
ją pocałować na dobranoc? Przez chwilę czuła podnie
cenie, zaraz jednak zdrowy rozsądek zapanował nad emo
cjami. Mało prawdopodobne, żeby nagle po pięciu mi
nutach doszedł do wniosku, że trawi go niepohamowane
pożądanie. --
Pospiesznie wciągnęła sweter.
- Coś się stało? - spytała, otwierając drzwi.
- Nic takiego. Odsłuchiwałem automatyczną sekre
tarkę i jedna wiadomość jest do ciebie.
- Z ubezpieczenia?
254 JUDITH McWILLIAMS
- Nie wiem. To jakaś kobieta. Mówi, żebyś koniecz
nie do niej zadzwoniła, bo to bardzo ważne.
- Czy podała nazwisko? - spytała z niepokojem.
Intrygowało go, czemu jest taka spięta. Zupełnie jakby
się bała. Jednak w nagranej wiadomości nic nie mogłoby
jej wystraszyć. Raczej zdenerwować. Głos kobiety wy
dawał się ckliwy i sztucznie słodki. Sam nie znosił kon
taktów z takimi ludźmi, nie znaczyło to jednak, że Gina
podziela jego awersję.
- Nie - odparł wreszcie. - Powiedziała tylko, że jest
bardzo chora i prosiła o jak najszybszy telefon.
- Dziękuję. - Głos Giny był ledwo słyszalny. - Za
dzwonię do niej rano.
- Jak chcesz. — Idąc z powrotem do salonu, zastana
wiał się, o co tu chodzi. Nieznajoma mówiła, że jest cho
ra, ale Gina nie wydawała się tym zmartwiona. Niepraw
da, pomyślał, przypominając sobie jej spiętą twarz. Była
zmartwiona, jednak to nie choroba kobiety była powodem
jej niepokoju. Raczej sam fakt, że zadzwoniono. Skoro
jednak nie chciała, żeby ta kobieta do niej dzwoniła, cze
mu podała jej numer? Przecież musiała to zrobić, bo skąd
nieznajoma o ckliwym głosie by go znała?
Nic z tego nie rozumiał. Chciałby, żeby Gina wyjaś
niła mu, co się dzieje. Czy wplątała się w jakieś kłopoty?
Przed oczami przemknął mu obraz jej roześmianej twa
rzy. Nie wierzył, by zrobiła coś niezgodnego z prawem.
Więc co to mogło być?
Nalał sobie whisky i ze szklaneczką w ręce podszedł
do okna.
Może chciała uwolnić się od jakiegoś związku? - roz
ważał, patrząc w ciemność. Wypuścił gwałtownie powie
trze przez zaciśnięte zęby, kiedy wyobraził sobie Ginę
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
255
w
łóżku z jakimś mężczyzną. Ze złością odsunął niemiły
obraz i zmusił się, żeby myśleć rozsądnie. Uznał, że chy-
ba ma rację. Kiedy spotkał Ginę w barze, nie miał wąt
pliwości, że dziewczyna ucieka. To wyjaśniało również,
czemu wiozła ze sobą cały swój dobytek. Jeśli mieszkała
z jakimś facetem, to po zerwaniu została bez dachu nad
głową. Możliwe, że chłopak nie chciał pogodzić się z jej
odejściem, co tłumaczyło, czemu wyjechała, zamiast szu
kać mieszkania w tym samym mieście.
Gdzie jednak w tej historii umieścić kobietę, która
nagrała wiadomość? Machinalnie pociągnął łyk whisky.
W żaden sposób nie był w stanie rozwikłać zagadki. Miał
za mało danych,
Niech to diabli, zezłościł się. W gruncie rzeczy nie
znał żadnych faktów. Wszystko to były zaledwie domy
sły. Całkiem możliwe, że zachowanie Giny nie miało nic
wspólnego z informacją, którą jej przekazał. Po prostu
myślała o czymś innym. Chociaż kilka minut wcześniej
z nią rozmawiał i jedyna rzecz, o jakiej myślała, to ten
kiepski wykład.
Wypił do końca whisky i ze złością postawił szklankę
na parapecie. Gdyby tylko mógł wziąć Ginę w ramiona
i zapewnić, że nie pozwoli jej skrzywdzić! Niestety, tego
akurat nie mógł zrobić. Gdyby dowiedziała się, że przej
muje się jej problemami, pomyślałaby, że jest nią zain
teresowany.
A przecież nie jestem, pocieszył się. Przynajmniej nie
bardzo. Lubił ją i tyle. Zależało mu wyłącznie na jej to
warzystwie, no, może osłodzonym kilkoma pieszczotami.
Poczuł podniecenie na wspomnienie delikatnego poca
łunku. Jutro znów spróbuję szczęścia, postanowił. Tym
razem postara się, żeby to był prawdziwy pocałunek. Za-
256
JUDITH McWILLIAMS
brakło mu powietrza, gdy sobie wyobraził, że dowie się
wreszcie, jak słodkie są jej usta.
Gdyby tylko czas zechciał szybciej płynąć!
Gina wiele godzin wierciła się w łóżku. W końcu za
padła w niespokojny sen. Śniło się jej, że przyjechała
matka i zaciągnęła ją z powrotem do domu.
W rezultacie obudziła się z silnym bólem głowy i nie
przyjemnym uczuciem, że znów dopadł ją jakiś straszny
koszmar.
Zażyła aspirynę. Muszę wziąć się w garść, tłumaczyła
sobie. Była dorosła i finansowo niezależna. Nikt nie mógł
jej zmusić do robienia czegoś, na co nie miała ochoty.
Wystarczy, że będzie stanowcza, a matka w końcu zre
zygnuje i pozwoli jej żyć własnym życiem.
Z westchnieniem zabrała się do przygotowania kawy.
Cóż, będzie trzeba zadzwonić do matki i powiedzieć, że
by zostawiła ją w spokoju. Na myśl o tej rozmowie Gina
natychmiast poczuła się winna.
Zupełnie jakby cię zaprogramowano, zezłościła się.
Musisz sama przerwać ten łańcuch. Inaczej matka będzie
nieustannie kontrolować twoje życie.
Pocieszona tą myślą i odważnym postanowieniem, po
szła do salonu. Uznała, że powinna zatelefonować do matki,
zanim Nick zejdzie na dół. W żadnym wypadku nie po
winien słyszeć ich rozmowy.
Niechętnie podniosła słuchawkę i wybrała numer. He
len odebrała już po pierwszym sygnale, zupełnie jakby
dyżurowała przy aparacie.
- Czemu nie zadzwoniłaś od razu wieczorem? Prze
cież wyraźnie mówiłam, że nie czuję się dobrze. Do rana
mogłam umrzeć.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
257
- Już nigdy nie dam się na to nabrać. - Starała się
mówić spokojnie. - Nic ci nie dolega.
- Mówię ci...
- Nie, tym razem to ja mówię! Zostaw mnie w spo-
koju.
- Jesteś moją córką.
- Córka i niewolnica to nie to samo - odparowała.
- Jestem chora - powtórzyła matka.
- Tak. A specjalista, do którego musisz się udać, to
psychiatra. Moim zdaniem powinnaś jak najszybciej umó
wić się na wizytę.
Gina, trzęsąc się z gniewu pomieszanego z uporczy
wym poczuciem winy, odłożyła słuchawkę.
- Dzień dobry.
Odwróciła się gwałtownie, gdy od drzwi dobiegł ją
głos Nicka. ..
Jak długo tam stoi? - zastanawiała się. Usta miał roz
ciągnięte w uśmiechu, ale oczy... Poczuła się niepewnie,
widząc jego uważne spojrzenie.
- Właśnie rozpoczęłam codzienny maraton telefo
niczny - powiedziała niedbale.
Na szczęście nie nawiązał do rozmowy, którą przed
chwilą odbyła.
- Jest trochę kawy?
- Dopiero zaparzyłam; cały dzbanek.
- Świetnie. Dobrze mi zrobi dawka kofeiny - rzucił,
kierując się do kuchni.
Ponownie sięgnęła po telefon. Po trzech rozmowach
i trzydziestu koszmarnych minutach odłożyła słuchawkę,
choć miała ochotę cisnąć nią z hukiem.
- Zastosuj ćwiczenie, które ci pokazałem - poradził
Nick, wracając do salonu.
258
JUDITH McWILLIAMS
- Nie mogę skupić się na oddychaniu, kiedy rozsadza
mnie złość!
- Może opowiesz mi, co się dzieje?
- Ludzie od ubezpieczenia twierdzą, że nie mogą nic
zrobić, póki nie dostaną raportu policyjnego, a ten ciągle
do nich nie dotarł. W banku powiedzieli, że dyrektor na
dal jest nieobecny. Być może wróci dziś po południu,
ale nie są tego pewni. Natomiast prawnik, który miał mi
przekazać część pieniędzy ze spadku, nie może tego za
łatwić, póki nie usunie przeszkody...
- Jakiej przeszkody?
- Zapis dla mnie został zakwestionowany - powie
działa przez zaciśnięte zęby. Nie dodała oczywiście, że
zadzwoniła do adwokata w nadziei, że być może matka
zmieniła zdanie. Tymczasem musiała wysłuchać wykła
du, jaka jest nieczuła. W pierwszej chwili chciała mu
ostro zwrócić uwagę, że jest zbyt łatwowierny, powstrzy
mała ją jednak świadomość, że lekarz matki nie zgodzi
się rozmawiać z prawnikiem na temat stanu zdrowia swo
jej pacjentki. Przełknęła złość i oznajmiła, że wystąpi do
sądu, jeśli matka nadal będzie jej blokować dostęp do
spadku.
Pan Mowbry wydawał się tym głęboko urażony. Gina
niemal spodziewała się usłyszeć cytat z Szekspira o nie
wdzięczności dziecka, która sprawia większy ból niż uką
szenie węża. Adwokat jednak zamiast cytować klasyka,
odłożył słuchawkę.
- Wygląda na to, że jesteś wściekła i nieszczęśliwa,
a to ma fatalny wpływ na ciśnienie krwi - odezwał się
Nick.
Podniosła oczy. Powoli wodziła wzrokiem wzdłuż je
go długich nóg, po płaskim brzuchu i szerokiej piersi
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
259
okrytej granatowym swetrem. Przeniosła spojrzenie na
mocno zarysowane szczęki i wyżej, na szerokie usta.
Zgadza się. Była wściekła i zrozpaczona. Jednak
w momencie, gdy skupiła spojrzenie na Nicku, gniew
wyparował, a i wzburzenie wydawało się jakieś inne. Mi-
mowolnie oblizała wyschnięte wargi, dziwiąc się, jak to
możliwe, że jej uczucia tak szybko się zmieniły.
- Musisz się nauczyć jakoś ukierunkowywać swój
gniew.
Jego głos stał się dziwnie chropawy. Drgnęła niespo
kojnie, gdy spostrzegła, że nagle znalazł się tuż obok niej.
Tak blisko, że czuła bijące od niego ciepło.
Powoli, jakby dawał jej czas na zaprotestowanie, wy
ciągnął ramiona i przyciągnął ją do siebie. Jej piersi na
prężyły się, a sutki stwardniały, kiedy przywarła do jego
torsu. Ciało ogarnęło bolesne, drażniące nerwy oczeki
wanie. Czuła się jak w gorączce. Jej spojrzenie, zupełnie
jakby wiodła je jakaś niewidoczna siła, znów powędro
wało do jego ust. Miała wrażenie, że jej płuca skurczyły
się i nie są w stanie nabrać powietrza.
Nie była pewna, które z nich się poruszyło, zmniej
szając dzielącą ich odległość. Zresztą zupełnie o to nie
dbała. W tej chwili Uczyło się tylko to, że Nick ją całuje.
Radość, że czuje jego usta na swoich, wygrała z rozsąd
kiem. Nick, tak jakby i jego ogarnęło pożądanie, pochylił
głowę i z zapałem działającym jak silny afrodyzjak przy
kry! jej usta swoimi.
Instynktownie rozchyliła wargi, kiedy obrysował je
czubkiem języka. Zupełnie jakby chciał ją za to nagro
dzić, wsunął język do środka, badając gorące, wilgotne
wnętrze jej ust.
Jej ciałem wstrząsały prawdziwe dreszcze pożądania.
260
JUDITH McWILLIAMS
Niewyraźnie, jakby z daleka, usłyszała jęk, który wydo
był się z jej gardła. Teraz jednak potrafiła myśleć jedynie
o ustach Nicka. Miały smak kawy i czegoś nieuchwyt
nego... Jakby pierwotnego i bardzo męskiego, co spra
wiało, że przestały się liczyć wszelkie zahamowania.
Przywarła mocno do niego, pragnąc zwielokrotnić to ero
tyczne doznanie.
Jej skóra stała się gorąca i ciasna. Za ciasna, by po
mieścić szalejące uczucia. Oplotła Nicka ramionami, wal
cząc, żeby utrzymać się na nogach, które nagłe stały się
miękkie jak z waty.
Nick w końcu podniósł głowę. Gina gwałtownie na
brała powietrza i znów doleciał ją ten niezwykły zapach.
Przez moment miała wrażenie, że gdzieś wewnątrz
wstrząsnęła nią seria maleńkich wybuchów. Jej ramiona
pokryły się gęsią skórką, a całe ciało przepełniło dotkliwe
pragnienie spełnienia.
Ku jej rozczarowaniu, Nick zamiast kontynuować po
całunek, patrzył tylko błyszczącym wzrokiem na jej za
czerwienione usta.
- Czujesz się lepiej?
Miała wrażenie, że jego niski głos boleśnie szarpie
jej nerwy.
Niewiele brakowało, by wyznała, że nie tylko nie
zmniejszył jej rozgoryczenia, ale wręcz sprawił, że teraz
stało się zupełnie nie do zniesienia. Jakaś resztka rozsądku
kazała jej pohamować ten impuls. Gdyby chciał ją nadal
całować, zrobiłby to. W tym pocałunku nie dostrzegła
ani cienia niepewności. Doskonale wiedział, co robi, zda
wał sobie też sprawę, co ona czuje, bo przecież jej reakcja
była aż nazbyt oczywista. Mimo to odsunął się... Czyłi
tego właśnie chciał. Widocznie miał dość... Wyznanie
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 261
prawdy byłoby żenujące dla nich obojga. Musiała poka-
zać, że ona również potrafi nad sobą panować. Inaczej
Nick może nigdy więcej jej nie pocałować, a myśl o tym,
ze nigdy więcej nie poczuje już jego ust, przyprawiała
ją o szaleństwo.
Z największym wysiłkiem wysunęła się z jego ramion.
- O tak, czuję się znacznie lepiej. Dziękuję - powie
działa.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- To tutaj Mygold spędza większość czasu - powie
dział Nick, wjeżdżając na parking domu pogrzebowego
„Niebiański Odpoczynek".
Wzdrygnęła się, kiedy dotarło do niej, gdzie się znaj
duje. Zbyt świeżo miała w pamięci walkę, którą przegrał
jej ojciec. Niechętnie wysiadła z pikapu. Nick, jak gdyby
wyczuwając jej nastrój, wziął ją za rękę.
Czuła, jak ciepło jego dłoni przepływa przez jej palce
i rozgrzewa krew. Co w nim było takiego, że ledwie jej
dotknął, wszystkie hormony zaczynały szaleć? I czemu
na niego to w ogóle nie działa?
Kątem oka spojrzała na spokojną twarz Nicka. Nic
nie wskazywało, że dotknięcie jej sprawia mu przyje
mność. Prawdę mówiąc, poprawiła się natychmiast, chyba
w ogóle nie zauważył, że trzyma za rękę kobietę!
A jednak mnie pocałował, pocieszyła się, chociaż go
nie zmuszałam. Zresztą trudno byłoby uwierzyć, że kto
kolwiek mógłby zmusić Nicka Balfoura do zrobienia cze
goś, na co nie miał ochoty, myślała, patrząc na zdecy
dowany zarys jego podbródka.
Nastrój odrobinę jej się polepszył. To by znaczyło, że
pocałował ją, bo tego pragnął. A wczoraj zrobił to po
nownie, bo pierwszy pocałunek sprawił mu przyjemność.
Kurczowo uchwyciła się tej fantastycznej myśli.
Nick przytrzymał drzwi, więc powoli weszła do śród-
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
263
ta, starając się nie pamiętać, gdzie jest. Postanowiła sku
pić się wyłącznie na zdobyciu raportu policyjnego. Nie
stety, odurzający, słodki zapach białych lilii stojących
w wazonie tuż za drzwiami zdawał się wywracać jej żo
łądek.
- Dobrze się czujesz? - Nick patrzył na nią z niepo
kojem. - Bardzo zbladłaś.
- Nic mi nie jest. Po prostu nie lubię zakładów po
grzebowych.
- Nie jest ci niedobrze?
- Nie. Kiedy robi ci się niedobrze, jest nadzieja, że
za chwilę poczujesz się lepiej, ale w domu pogrzebo
wym... Jak to powiedział Dante? „Porzućcie wszelką
nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie".
Widząc jej smutne spojrzenie, objął ją zdrową ręką
: przyciągnął do siebie.
- Chcesz mi w ten sposób przypomnieć, że śmierć
może być wybawieniem? - mruknęła, siląc się na humor,
choć z trudem powstrzymywała łzy.
- Przepraszam, właśnie wyczerpały mi się wszystkie
banalne sformułowania. - Delikatnie musnął wargami jej
usta.
Odebrała ten pocałunek jak błogosławieństwo. Jakie
to dziwne, myślała. Wczoraj, gdy ją całował, pragnęła
zedrzeć z niego ubranie, a teraz czuła się po prostu bez
piecznie.
- Co napełnia cię taką niechęcią do tego typu zakła
dów? - spytał Nick.
- Śmierć mojego ojca - odparła ze ściśniętym gard
łem Gina.
- Jesteś jedynaczką? - Pragnął dowiedzieć się czegoś
więcej.:.
264
JUDITH McWILLIAMS
- Tak. Moja matka bardzo ciężko znosiła ciążę i nie
odważyła się spróbować ponownie. - Po raz pierwszy
przyszło jej do głowy, że matka była zbyt wielką egoistką,
żeby zdecydować się na drugie dziecko.
- Pewno ciężko przeżyła śmierć męża - zauważył Nick.
Gina próbowała sobie przypomnieć, czy rzeczywiście
tak było, ale pamiętała jedynie, jak podczas pogrzebu
matka zwracała jej uwagę, że nie powinna płakać, bo
wygląda jak gotowany homar. Nie czuła się jednak upo
ważniona, żeby oceniać smutek matki. Doskonale wie
działa, że podczas pogrzebów ludzie często zachowują
się irracjonalnie i mówią rzeczy, które zwykłe w ogóle
nie przyszłyby im do głowy.
- Prawie trzydzieści łat byli małżeństwem - powie
działa w końcu.
Nick odniósł wrażenie, że między Giną a jej matką
musi dziać się coś bardzo złego. Wynikało to nie tyle
z jej słów, co raczej z tego, czego nie powiedziała.
Zanim jednak zdążył jeszcze o coś zapytać, z głębi
budynku wyszedł szeryf.
- O, to tylko ty, Nick- powiedział Mygold- z wy
raźnym rozczarowaniem. - Miałem nadzieję, że przy
szedł klient.
- Chodzi o pana drugą pracę - wtrąciła szybko Gina.
Pragnęła odebrać raport i jak najprędzej wyjść. - W biu
rze towarzystwa ubezpieczeniowego twierdzą, że nie do
stali jeszcze kopii.
- Raportu? - Mygold miał taką minę, jakby nie ro
zumiał, o co jej chodzi.
- Prosiłam, żeby wysłał pan ekspresem. Pamięta pan?
- Ekspresem?! - Szeryf wydawał się przerażony taką
ekstrawagancją. — Czy ma pani pojęcie, ile to kosztuje?
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
265
- A czy pan ma pojęcie, ile mnie będzie kosztować
to opóźnienie? - odparowała.
Szeryf otworzył usta, ale nim zdążył coś powiedzieć,
do rozmowy wtrącił się Nick.
- Amos, daj nam po prostu kopię raportu, a my już
sami wyślemy - zaproponował.
- Świetny pomysł - poparła go Gina.
Szeryf niepewnie przestąpił z nogi na nogę.
- Prawdę mówiąc, raportu jeszcze nie ma. Pamiętasz,
mówiłem ci, że Thelma wyjechała do matki.
- Ale policję stanową pan powiadomił? - przeraziła
się Gina.
- Oczywiście. Nie miałem tylko czasu, żeby napisać
to na maszynie.
- Może w takim razie znajdziesz czas dzisiaj? - Nick
nadał swoim słowom formę pytania, ale ton jego głosu
nie pozostawiał wątpliwości, że jest to żądanie. - A kiedy
skończysz, idź na pocztę i wyślij ekspresem.
Wyciągnął portfel i wręczył Mygoldowi dwadzieścia
dolarów. Gina ze zdumieniem patrzyła, w jakim tempie
banknot zniknął w kieszeni szeryfa.
- Zaraz się do tego wezmę - obiecał. - Jeszcze przed
drugą pójdę na pocztę. Rano dotrze na miejsce.
- Myślisz, że się z tego wywiąże? - spytała Gina,
gdy wsiadali do pikapu.
- O tak. - Nick wyprowadził auto na szosę. - Amos
jest całkiem kompetentny. Nie znosi tylko papierkowej
roboty. Zwykle zajmuje się tym jego żona, a kiedy Thel-
my nie ma, odkłada wszystko do jej powrotu.
- Dziękuję, że dałeś mu pieniądze. Zwrócę ci, gdy
tylko wymienią mi czeki.
Nick kiwnął niedbale głową.
266 JUDITH McWILLIAMS
- Co zrobisz dziś na deser? - zmienił temat.
- Prawdę mówiąc, jeszcze o tym nie myślałam. Masz
ochotę na coś szczególnego?
- Ciasto czekoladowe z lukrem karmelowym - od
powiedział bez wahania. - A później lody waniliowe.
- Lepiej byś zrobił, łykając tabletkę na obniżenie cho
lesterolu - mruknęła nieco; zgryźliwie. - Jesz zbyt dużo
niezdrowych rzeczy.
- Mój cholesterol utrzymuje się na przyzwoitym po
ziomie - odparł z pewną siebie miną. - Mam znakomite
geny.
Z pewnością masz znakomite ciało, pomyślała, patrząc
na sprane dżinsy, które ściśle przylegały do jego silnych
ud. Na jej policzki wystąpił rumieniec, a piersi stały się
ciężkie.
W pierwszej chwili zawstydziła się, że jej ciało tak
automatycznie reaguje, jednak nie zamierzała czuć się
winna, Ostatecznie była dorosłą kobietą i miała prawo
podziwiać piękne męskie ciało.
- Mam nadzieję, że podziękowałeś rodzicom za prze
kazanie ci tak wspaniałego materiału genetycznego -
odezwała się po chwili.
- Sama ich spytaj - rzucił, hamując gwałtownie, żeby
uniknąć zderzenia z samochodem, który bezczelnie za
jechał im drogę.
Niby kiedy miałabym to zrobić? -zaciekawiła się.
Czyżby Nick rozważał możliwość kontynuowania ich
znajomości? Serce podskoczyło jej w piersi, ale zdrowy
rozsądek wziął górę nad rozsadzającym ją podekscyto
waniem. Nawet gdyby tego chciał, jak mieliby to zrobić,
skoro ona jedzie na stadia do Illinois, a on mieszka
w Massachusetts?
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
267
- To co, dostanę swoje ciasto? - Głos Nicka wdarł
się w jej myśli.
- Jeśli zechcesz zatrzymać się przy sklepie. Nie je
stem pewna, czy w domu są odpowiednie produkty.
- Jasne. Zresztą w drodze do domu przejeżdżamy
obok sklepu.
- Nie zapomnij, że dziś wieczorem idziemy na lekcję
tańca towarzyskiego - przypomniała Gina. Miała nadzie
ję, że nie widać po niej, jak niecierpliwie czeka, żeby
spędzić wieczór w jego objęciach. - To jedyne interesu
jące zajęcia, jakie proponowano na dziś. Był jeszcze kurs
wyrabiania irlandzkich koronek, jednak nie wydaje mi
się, żebyś nadawał się na koronczarkę.
To niekoniecznie prawda, pomyślał. Był pewien, że
byłby w tym niezły, gdyby tylko Gina miała nosić te ko
ronki. Wyobraził ją sobie w koronkowej koszulce, okry
wającej jej szczupłe ciało od biustu po uda. Przez deli
katną, czarną koronkę przeświecałaby jej perłowa skóra
i bladoróżowe sutki.
Bezskutecznie próbował powstrzymać entuzjastyczną
reakcję swojego ciała. Myśl o Ginie leżącej na jego łóżku
nie dawała się jednak odsunąć.
Co się, do diabła, ze mną dzieje? - myślał niespo
kojnie. Od czasów, gdy był nastolatkiem, żadna kobieta
tak go nie opętała. Jest przecież dojrzałym mężczyzną,
cenionym chirurgiem... Czemu jego ciało reaguje na Ginę
tak, jakby miał szesnaście lat?
Ukradkiem rzucił okiem na miękki zarys jej policzka.
Gina różniła się od innych kobiet. Nie tylko była prze
śliczna, ale miała również fascynującą osobowość. Po
prostu ją lubił. Szanował jej potrzebę samodzielności. Po
dziwiał marzenia o pracy. Cenił...
268
JUDITH McWILLIAMS
Nie przesadzaj, Balfour, upomniał się pospiesznie. Bę
dzie tu jeszcze zaledwie kilka tygodni. Odjedzie natych
miast, gdy przyślą jej odszkodowanie. A nawet gdyby
zechciała zostać trochę dłużej, w styczniu musi wracać
do Illinois na studia. Nie da się utrzymać znajomości na
odległość.
Ale przecież uniwersytet w Illinois nie jest jedyną
wyższą szkołą kształcącą nauczycieli. Boston ma chyba
najlepsze w kraju uczelnie pedagogiczne. Gdyby zech
ciała tam robić dyplom, mogliby pozostać w kontakcie.
Policzki mu się zarumieniły na myśl, jak bliski kontakt
chciałby z nią utrzymywać.
W każdym razie na pewno warto sprawdzić tę moż
liwość. Jeden z jego kolegów pracował na uczelni w Bo
stonie. Mógłby go poprosić o przysłanie informacji o ich
programie. Pokaże go Ginie i wybada, co o tym myśli.
Postanowił, że natychmiast po powrocie do domu wyśle
e-mail w tej sprawie.
Jedno jest pewne, pomyślał, parkując pod sklepem. Bez
względu na to, co ma się zdarzyć w przyszłości, zamierzam
w pełni wykorzystać to, co daje mi dzień dzisiejszy,
Po powrocie do domu Nick natychmiast zniknął na
górze, mrucząc niewyraźnie, że musi się zająć czymś nie
zwykle ważnym,
Patrząc, jak idzie do siebie, Gina zastanawiała się, czy
rzeczywiście ma coś do zrobienia, czy po prostu chce
zostać sam. Przestraszyła się, czy nie dostrzegł, jak ob
sesyjnie o nim myśli, zaraz jednak przywołała się do po
rządku. Nieuzasadnione przypisywanie komuś uczuć, któ
re uznaliśmy za prawdziwe, jest nie tylko destrukcyjne.
To wręcz bezdenna głupota.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
269
- Gotowa? - spytał Nick, kiedy wieczorem wyszła
wreszcie z pokoju.
- Przeliczyłam się... - odpowiedziała z roztargnie
niem, bowiem jej myśli zaprzątał wspaniały widok, jaki
prezentował sobą Nick. W luźnych bawełnianych spod
niach, rozpiętej pod szyją jasnożółtej koszuli z grubej
bawełny i brązowej tweedowej marynarce wyglądał bo
sko. Miała obawy, że sama wygląda przy nim dość
nędznie.
- Jak to? - nie zrozumiał.
- Zapomniałam, że mam tylko dżinsy. To nie jest od
powiedni strój do tańca towarzyskiego.
Podążył wzrokiem za ruchem jej ręki. Jego oczy za
trzymały się przez chwilę na świetnie dopasowanych
spodniach. O tak, nie powinna ich wkładać, był o tym
przekonany. Najlepiej, gdyby nie miała na sobie niczego.
Zwilżył usta, które nagłe stały się zupełnie suche. Nie
mógł się doczekać, kiedy wreszcie weźmie ją w objęcia.
Dzisiejszy wieczór obiecywał to, z czego zbudowane by
ły jego fantazje, i w żadnym razie nie zamierzał z niego
rezygnować.
- Jeśli próbujesz wymigać się od lekcji tańca, to
możesz o tym zapomnieć. Nie po to włożyłem tyle wy
siłku, by przygotować się do wyjścia - powiedział z uda
waną srogością. - Zresztą, to był twój pomysł. Będziesz
musiała przez to przebrnąć.
Trochę pocieszyła ją myśl, że chce z nią wyjść. Nie
stety, nie pozbyła się uczucia, że będzie się niekorzystnie
wyróżniać. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi. Nie po
magała nawet świadomość, że jej obawy wynikają głów
nie z uwag matki, która w okresie dorastania bez przerwy
wytykała jej wzrost i pospolitą urodę.
279 JUDITH McWILLIAMS
- Moim zdaniem dżinsy są nawet lepsze niż spódnica
- przekonywał Nick. - W spodniach widać stopy, więc
łatwiej uczyć się kroków.
- Niech ci będzie - zgodziła się w końcu.
- Czekając na ciebie, zadzwoniłem do szeryfa. Wysłał
już raport. Jutro przed południem powinien dotrzeć do
towarzystwa ubezpieczeniowego.
- Czy szeryf mówił coś na temat auta? - spytała, bio
rąc torebkę i idąc za nim do wyjścia.
- Wyłącznie to, że policja stanowa nie znalazła dotąd
żadnego porzuconego samochodu, który odpowiadałby
opisowi. Wygląda na to, że twoje auto ukradziono, nie
dla przejażdżki, lecz by je sprzedać.
- Niestety, to nie przyspieszy sprawy ubezpieczenia
- mruknęła. - Potwornie mnie złości, że muszę tyle cza
su czekać na zwrot kosztów. Do tej pory powinni już
zrozumieć, że szanse odzyskania auta są równe zeru. Cze
mu nie mogą zapłacie i zakończyć tej sprawy?
- Przetrzymywanie pieniędzy działa na ich korzyść.
Ubezpieczyciele to przeważnie cholerne sukinsyny!
- Czyżbyś miał z nimi jakieś starcie po złamaniu rę
ki? - spytała ciekawie.
- Nie - odparł. Kontakty z towarzystwami ubezpie
czeniowymi były zmorą pracowników administracyjnych
szpitala. Nie mógł jednak powiedzieć tego Ginie, bo spro
wokowałby następne pytania. Powinien wreszcie wyznać
jej prawdę. Ale jeszcze nie teraz... Chciał, żeby najpierw
lepiej go poznała.
Może powie jej o tym, kiedy z Bostonu nadejdą pro
gramy studiów nauczycielskich? Wtedy mógłby podczas
rozmowy mimochodem wspomnieć o swoim zawodzie.
„Och, wiesz, kiedy mówiłem, że jestem technikiem, tak
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 271
naprawdę miałem na myśli, że pracuję w bostońskim
szpitalu jako chirurg". Przygryzł wargę, próbując sobie
wyobrazić jej reakcję.
To, że jest lekarzem, nie zrobi na niej wielkiego wra
żenia, stwierdził po chwili namysłu. Gina nie należała
do kobiet, dla których zawód mężczyzny albo jego ma-
jątek mają podstawowe znaczenie. Bez wątpienia jednak
zwróciła uwagę na to, że celowo wprowadził ją w błąd.
Będzie domagać się wyjaśnienia, czemu od razu nie po-
wiedział jej prawdy. Jak wytłumaczyć jej, że bał się, czy
nie poleci na jego pozycję? Wyszedłby przecież na zaro
zumiałego dupka.
Zacisnął palce na kierownicy. Po co mi była ta farsa?
- myślał z rozgoryczeniem.
Trudno, stało się, westchnął, wjeżdżając na parking
przed ratuszem. Będę się martwił później, uznał. Dziś
wieczorem zamierzał dobrze się bawić.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że ludzi tak bardzo
interesuje taniec towarzyski - szepnęła Gina, gdy wcho
dzili do sali. - Jest tu co najmniej czterdzieści osób.
Postawna kobieta o obfitych kształtach poprosiła ze
branych o uwagę i przystąpiła do zajęć. Po krótkim wstę
pie o radości płynącej z tańca, poprosiła uczestników kur-
su o ustawienie się wzdłuż ścian i zademonstrowała wal
ca, którego mieli nauczyć się tego wieczoru.
Gina patrzyła z podziwem na instruktorkę i jej part-
nera, płynących wdzięcznie po parkiecie.
- Ciekawe, jak długo trzeba ćwiczyć, żeby dojść do
takiej wprawy - westchnęła.
Śliczna brunetka stojąca tuż obok, odwróciła głowę.
Jej znudzona mina w jednej chwili uległa cudownej me
tamorfozie.
272
JUDITH McWILLIAMS
- Nicky! - zawołała z uwodzicielskim uśmiechem. -
Nie widziałam cię od wieków. Nie wiedziałam nawet...
- Cześć, Shellie - wpadł jej w słowo, nim powie
działa coś, czego Gina nie powinna usłyszeć. - Jak się
masz?
- Znacznie lepiej od chwili, gdy cię zobaczyłam, Ni
cky. - Rzuciła zalotne spojrzenie spod niewiarygodnie
długich rzęs.
Nicky! Co za koszmarne zdrobnienie, pomyślała Giną
z niechęcią.
- Gina, pozwól, że ci przedstawię Shellie Larson.
- Billington - poprawił go mężczyzna towarzyszący
Shellie. - W zeszłym miesiącu Shellie uczyniła mnie naj
szczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Jestem George. -
Wyciągnął rękę.
- Przepraszam, mam gips - tłumaczył się Nick.
- O Boże, Nicky, jakie to straszne! - Głos Shellie
drżał z przejęcia.
- To ja przepraszam, stary. Nie zauważyłem - powie
dział George.
- Musimy koniecznie... - zaczęła Shellie, ale instruk
torka poprosiła o ciszę.
- Czy Shellie cię zdenerwowała? - szepnął Nick, wi
dząc, jak Ginie opadły kąciki ust. - Wydaje jej się, że
jest królową balu.
- Bo jest. Przynajmniej tego balu - przyznała Gina
uczciwie. - Jest bardzo ładna.
- I sądzi, że uroda usprawiedliwia jej zachowanie -
rzucił z kwaśnym uśmiechem Nick. - Ten biedny frajer
jest chyba jej trzecim mężem. Może nawet czwartym.
Straciłem rachubę.
Gina odetchnęła z ulgą. Tak z pewnością nie mówiłby
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
273
zaślepiony wielbiciel. Cokolwiek Nick czuł do Shellie,
z pewnością nie chodziło o nieodwzajemnioną miłość.
- Stopa! - Pełen niedowierzania głos Nicka przywo-
łał ją do rzeczywistości.
- Która stopa? - Pospiesznie spojrzała na instruktorkę.
- O którą powinni być od siebie oddaleni partnerzy
podczas nauki kroków. Jak niby mam tańczyć, skoro ty
jesteś tam, a ja tu? - denerwował się Nick.
- Najpierw trzeba dobrze wyćwiczyć kroki. Dopiero
potem można tańczyć razem - wytłumaczył starszy pan
stojący obok.
Nie wytrzymam tyle czasu, rozżalił się Nick, prowa
dząc Ginę zgodnie ze wskazówkami instruktorki. Jeśli
będzie musiał czekać tak długo, może się zdarzyć, że
chwyci Ginę w objęcia i zacznie ją całować na oczach
wszystkich.
Stłumił śmiech na myśl o zaskoczeniu instruktorki. Mo
że udałoby mu się wmówić jej, że to odmiana lambady?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Gina rozejrzała się po wysprzątanej kuchni, przez
szklaną pokrywkę zajrzała do glinianego garnka, gdzie
dusiła się pieczeń, i poszła szukać Nicka.
Zupełnie jakby jej ciało odbierało od niego sygnały,
bez wahania skierowała się w stronę schodów. Była pew
na, że znajdzie go w gabinecie. Nie pomyliła się. Stanęła
cicho w otwartych drzwiach, patrząc na jego pochyloną
głowę. Popołudniowe słońce, wpadające przez zakurzone
okno, oświetlało jego sylwetkę, szczupłe policzki i ciem
ne włosy, nadając im czerwonawy połysk
W żołądku poczuła łaskotanie, kiedy jej oczy zatrzy
mały się na długich palcach Nicka. Przypomniała sobie
dotyk jego rąk, kiedy trzymał ją w objęciach podczas
tańca. I wtedy, gdy zmyliła krok i potknęła się, opierając
się o jego mocne ciało...
- Coś się stało? - głos Nicka wyrwał ją z zamyślenia.
Czym prędzej okiełznała swoją wyobraźnię, starając się
zachowywać w miarę normalnie. Natychmiast jednak
przyszło jej do głowy, że w jego obecności nie jest to
chyba możliwe.
- Skończyłam sprzątanie i chciałam sprawdzić, czy
jesteś gotowy do wyjścia. Chociaż...
Rozejrzała się po gabinecie. Wszystkie sprzęty pokryte
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 275
były warstwą kurzu, a przynajmniej te miejsca, gdzie nie
leżały papiery. Panował tu potworny bałagan.
- Jesteś pewien, że nie chciałbyś, żebym tu porządnie
wysprzątała? - spytała.
- Jestem - odparł bez wahania.
- Prawdę mówiąc, patrząc na te stosy papierów, my
ślę, że bardziej przydałby się archeolog niż sprzątaczka.
- Zmarszczyła nos. - No, ale to twój bałagan. To jak,
idziemy na spacer?
- Przecież już byliśmy - zaprotestował.
Jej śmiech natychmiast pobudził zmysły Nicka. Po
niewczasie uświadomił sobie, że ostatni wieczór był spo
rym błędem. Po dwóch godzinach trzymania Giny w ob
jęciach potrafił już myśleć wyłącznie o niej: ojej dotyku;
o delikatnym kwiatowym zapachu, tak dla niej natural
nym, wręcz oczywistym; o tym, jak jej oczy błyszczały,
kiedy się śmiała; o jej skupionej twarzy, gdy liczyła kro
ki; o melodyjnym głosie...
- Powinno się ćwiczyć codziennie.
- To chyba lekka przesada. Nie można by co drugi
dzień?
-
Codziennie - upierała się.
- Dwa dni ćwiczeń, jeden wolny - targował się.
- Słuchaj, czy ty może jesteś w związkach zawodo
wych?
- Nie, dlaczego? - zdziwił się.
- Bo mówisz tak, jakbyś kandydował na związkowe
go męża zaufania.
- Po prostu rozumuję logicznie. Dwa dni wystarczą,
żeby poprawić kondycję, a jeden dzień wytchnienia za
chęci mnie do kontynuowania ćwiczeń.
- W takim razie zgoda - zaśmiała się Gina. - Co trze-
276 JUDITH McWILLIAMS
ci dzień wolny. To znaczy, że dziś idziemy. Możemy
wyjść już teraz, czy jesteś zbyt zajęty?
Rzuciła okiem na biurko, gdzie obok stosu papierów
leżało kilka grubych książek. Wyglądały jak tomy ency
klopedii. Czego mógł szukać? - zastanawiała się, ale
chociaż zżerała ją ciekawość, wtykanie nosa w jego spra
wy nie wchodziło w rachubę.
Nick zauważył spojrzenie Giny. Pragnąc odwrócić jej
uwagę, podniósł się zza biurka, zanim się zorientowała,
że teksty, które czytał, dotyczą medycyny. Kiedy cofnęła
się z przejścia, wyszedł na korytarz i zamkną! za sobą
drzwi.
- Dokąd pójdziemy? - Nick starannie zamknął drzwi
wejściowe.
- Po prostu na spacer. - Wskazała ręką las, który za
czynał się tuż za domem. - Musisz za każdym razem
zamykać dom na klucz, nawet gdy wychodzisz na tak
krótko? — zainteresowała się.
- Tak jest bezpieczniej. - Nie mógł jej powiedzieć,
że nie brak kretynów, którym się wydaje, że każdy lekarz
trzyma w domu narkotyki.
- Pewno masz rację - westchnęła. — Ale to przykre,
że w ogóle trzeba o tym myśleć. Chodzi mi o to, że w le
sie wydaje się tak spokojnie.
- Przestępstwa zdarzają się wszędzie. Sama widzisz,
co się stało z twoim autem - przypomniał Nick.
- Samochód ukradziono przecież w mieście, a dom
stoi w lesie.
- To ciągle ten sam świat. Przezorny mężczyzna za
wsze pamięta o ubezpieczeniu.
- Przezorna kobieta również - zaśmiała się Gina. -
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
277
Chociaż złodzieja nie powstrzymały zamki w moim au
cie. Lepiej porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym.
Spojrzał na jej roześmianą twarz i poczuł, jak znowu
ogarnia go pożądanie. Porozmawiajmy o seksie, pomy
ślał. To z pewnością, milszy temat. Chociaż zamiast roz
mawiać, wolałby się z nią kochać.
Na pewno jeszcze nie teraz, uznał. Nie powinien ni
czego przyspieszać, przynajmniej póki Gina nie uzyska
pełnej niezależności finansowej. Pozostawał nadal prob
lem jej powrotu do Illinois. Może zanim nadejdą papiery
z Bostonu, zacznie przygotowywać grunt.
- Czy studia zaczynałaś w Illinois? - spytał.
- Tak. Mieszkałam w kampusie aż do chwili, gdy
stwierdzono u ojca raka płuc. - W jej głosie pojawił się
ból. - Pomyśleć tylko, że nigdy w życiu nie palił.
Objął ją i przytulił na chwilę.
- Ciężko się z tym pogodzić, ale życie nie jest spra
wiedliwe.
Z westchnieniem wypuściła powietrze. Ten naturalny
gest współczucia sprawił, że poczuła się znacznie lepiej.
- Nigdy nie myślałaś, by dokończyć studia gdzie in
dziej? - podjął rozmowę.
Serce jej zamarło na krótką chwilę, a potem ruszyło
w tak zawrotnym tempie, że prawie ją zamroczyło. Czyż
by chciał, żeby studiowała gdzieś w okolicy? Czy spo
dobała mu się do tego stopnia, że chciał ją nadal wi
dywać?
- W Bostonie jest kilka świetnych szkół. - Te słowa
odebrały jej całą nadzieję. Nick po prostu prowadził z nią
rozmowę. Wcale mu nie zależało, żeby mieszkała w po
bliżu. Przecież stąd do Bostonu jest co najmniej cztery
godziny drogi.
278
JUDITH McWILLIAMS
- Wszystkie znane mi uniwersytety wymagają, by
studiować u nich przynajmniej dwa lata. Gdybym się
przeniosła, straciłabym prawie cały rok. - Nie mówiąc
o pieniądzach, dodała w duchu. W tym momencie pie
niądze były nawet bardziej istotne niż czas.
- To prawda - mruknął Nick. - Ale może wystarczy
łoby, gdybyś zapisała się na dodatkowe zajęcia, które i tak
są konieczne do dyplomu magisterskiego. Bo chyba bę
dziesz robić magisterium, prawda?
- Tak, ale wtedy chciałabym już podjąć pracę. Wo
lałabym nie rezygnować z jedzenia.
Zasępił się. Nie śmiał nawet zaproponować, że chętnie
weźmie na siebie płacenie jej rachunków. Zresztą i tak
nie przyjęłaby jego pomocy. A i on wolałby się jeszcze
nie zdradzać. Na razie musiało mu wystarczyć, że rzucił
myśl o innej uczelni. Wróci do sprawy, gdy dostanie in
formacje z Bostonu.
- Jak daleko dziś idziemy? - zmienił temat.
Gina rzuciła okiem na zegarek.
- Proponuję zawrócić za dziesięć minut. Ale trochę
zwiększyć tempo marszu.
- Jak bardzo?
- Nie wiem. W artykule, który czytałam, była tylko
mowa o tym, że spacer powinien być szybki.
- Tak szybki, żeby się zadyszeć? Czy może zupełnie
opaść z sił? Albo też... - przerwał nagłe, bo Gina po
śliznęła się na ścieżce i zaczęła zsuwać się po stromym
zboczu w kierunku płytkiego strumienia.
Próbując odzyskać równowagę, szarpnęła się do
tyłu i upadła na pupę. Chwilę później, złorzecząc pod
nosem, zjechała na dół i z pluskiem wylądowała w po
toku.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 2 7 9
Nick natychmiast zbiegł za nią, wyciągnął ją z wody
i szybko postawił na nogi.
- Albo. też tak szybki, żeby sobie coś złamać? - do
kończył swoje pytanie.
- Nic nie złamałam. To nie moja wina, że osunął się
brzeg wąwozu - mamrotała, drżąc z zimna, kiedy lodo
wata woda. przesiąkła przez dżinsy.
- Ciekawe, kogo będziemy winić, jeśli przeziębisz
sie, spacerując w mokrym ubraniu. Idziemy. - Wziął ją
pod rękę i poprowadził pod górę. - Musisz wrócić do
domu i wziąć gorącą kąpiel.
Kiedy stanęli na ścieżce, zimny podmuch wiatru przy
prawił ją o dreszcze.
- Chyba powinnaś je zdjąć, -Nick z namysłem spoj
rzał na jej przemoczone spodnie. - Wytrzesz się moim
swetrem i...
- Nie - odmówiła zdecydowanie. Za żadne skarby
nie rozebrałaby się przy nim do bielizny. W życiu nie
starczyłoby jej odwagi, żeby pokazać mu swoje chude
nogi i białe bawełniane majtki. Zamiast rozpalić jego
zmysły, rozbawiłaby go do łez.
Uczciwie przyznawała przed sobą, że chciałaby wzbu
dzić w nim wielkie pożądanie. Pragnęła, aby na nią spoj
rzał i nie był już w stanie oderwać od niej rąk. Marzyła
o... Chyba o gwiazdce z nieba, pomyślała z drwiną.
Z pewnością nie nadawała się na femme fatale. Jej widok
nie tylko nie powaliłby żadnego mężczyzny, ale nawet
nie dałby mu lekkiego szturchańca. Skrzywiła się, gdy
uświadomiła sobie tę bolesną prawdę.
- Pospiesz się. - Nick chwycił ją pod rękę i ruszyli
szybko w drogę powrotną.
Znacznie bardziej interesował ją dotyk jego palców
280
JUDITH McWILLIAMS
niż chlupotanie w butach i bolesne ocieranie się sztyw
nego materiału o wewnętrzną stronę ud.
Niestety, ledwie znaleźli się na równej drodze, Nick
zabrał dłoń i poczuła się tak, jakby straciła wszelkie opar
cie. Boże, chyba postradałam rozum! - zdenerwowała
się. Nick mógł być przyjacielem, ale nikim więcej. Co
z tego, że pocałował ją kilka razy. Przyjaciele całują się
bez przerwy i nic z tego nie wynika.
- Weź natychmiast gorący prysznic, a ja tymczasem
przygotuję kawę - zaordynował Nick, kiedy stanęli już
pod domem. - Nie chcę, żebyś się położyła z czymś do
łóżka.
Ale może z kimś? - pomyślała. Chętnie położyłaby
się z nim. Jak wygląda bez ubrania? Czy na piersi też
ma takie czarne włosy? - myślała, patrząc spod oka, jak
otwiera drzwi. Ciekawe, co by czuła, przytulając głowę
do jego owłosionego torsu.
Poczuła, jak sutki jej twardnieją, a policzki zaczynają
płonąć.
Nick otworzył w końcu drzwi.
- Cholera, już masz wypieki! - warknął.
- Nic mi nie będzie - zapewniła, wdzięczna, że winą
za jej rumieńce obarcza przemoczone ubranie. Chyba za
padłaby się pod ziemię, gdyby się zorientował, że pod
nieca ją jego widok.
- No, idź już. - Popchnął ją łagodnie w stronę ła
zienki.
Dziesięć minut później wróciła do kuchni czysta, su
cha i rozgrzana. Nick zmierzył ją uważnym spojrzeniem,
w którym na próżno próbowała doszukać się oznak głęb
szego uczucia, i podał jej kubek z kawą.
- Proszę. Wypij to. Jak się czujesz?
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
281
- Czysto. - Uśmiechnęła się szeroko. - I mądrzej.
Następnym razem będę się trzymać z dala od brzegu
ścieżki.
- Może powinniśmy wymyślić coś innego? - Spoj
rzał na nią z namysłem. Nie musiał się zastanawiać, z ja
kim rodzajem ćwiczeń chciałby ją zapoznać. Gdzieś czy
tał, że podczas uprawiania seksu spała się do czterystu
kalorii. Z Giną na pewno znacznie więcej. Cholera, wy
starczy, że na nią spojrzy, a natychmiast czuje się jak
w gorączce. Jeśli kiedyś będzie się z nią kochał, oboje
gotowi zginąć w płomieniach.
Na razie to nie wchodzi w grę, powtórzył sobie, wal
cząc z pożądaniem. Ale sytuacja zmieniłaby się, gdyby
Gina zdecydowała się kończyć studia w Bostonie. Wów
czas nie byłaby już w żaden sposób od niego zależna
i staliby się równorzędnymi partnerami.
W Bostonie mógłby się z nią spotykać. Ograniczył
by trochę swoje zajęcia, co dałoby mu kilka wolnych
wieczorów i może od czasu do czasu cały weekend.
Mogliby.
- Chyba pójdę teraz zadzwonić w sprawie czeków.
- Gina przerwała mu planowanie przyszłości. - Może
wreszcie dyrektor pojawił się w pracy.
Odstawiła pusty kubek i nastawiła się na kolejną wal
kę z biurokracją.
Ku jej zaskoczeniu nie musiała wcale walczyć. Osoba,
która odebrała telefon, natychmiast odszukała jej dane
i przełączyła rozmowę do dyrektora. Ten przeprosił za
opóźnienie i zapewnił, że nowe czeki zostaną wysłane
jeszcze tego popołudnia.
Odkładała słuchawkę, ciągle nie mogąc uwierzyć, że
to prawda.
282 JUDITH McWILLIAMS
- Coś się stało? - spytał Nick, patrząc na jej zaszo
kowaną minę.
- Po raz pierwszy w tym całym bałaganie trafiłam
na kogoś kompetentnego - powiedziała. - Nowe czeki
powinny tu dotrzeć jutro rana
- Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa przy
najmniej jedna osoba powinna znać się na swojej robocie
- zauważył Nick. - Może pójdziemy gdzieś na kolację,
żeby to uczcić?
Przez chwilę rozważała, czy woli iść do restauracji
pełnej łudzi, czy raczej zostać w domu, gdzie będą tylko
we dwoje. Wybrała dom. Zresztą nie czułaby się dobrze,
gdyby wydawał na nią pieniądze, których pewno nie miał
za dużo.
- Może innym razem - odparła. - Już wstawiłam
pieczeń.
- W takim razie na deser będziemy mogli zjeść resztę
ciasta czekoladowego - ucieszył się Nick.
- Nie można żyć samą czekoladą.
- Może nie, ale miło byłoby kiedyś spróbować -po
wiedział z rozmarzonym uśmiechem.
W tym momencie rozległ się dzwonek telefonu. Nick
natychmiast podniósł słuchawkę.
- Balfour - rzucił energicznie.
Patrzyła na niego niepewnie. Nagle zupełnie się zmie
nił, stał się stanowczy i...
- To do ciebie. - Wyciągnął rękę. - Jakiś mężczyzna.
Do niej? Mężczyzna? Spojrzała bezmyślnie na czarną
słuchawkę, próbując odgadnąć, jaki mężczyzna mógłby
do niej dzwonić. Nick z pewnością rozpoznałby głos sze
ryfa. A może to ktoś z ubezpieczeń? Najpierw się ucie
szyła, ale zaraz podniecenie opadło. Przecież w chwili,
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
283
gdy wypłacą jej odszkodowanie, nie będzie już miała pre
tekstu, żeby zostać tu dłużej. Chociaż mogłaby trochę
przeciągnąć swój pobyt, szukając nowego samochodu.
Pocieszona tą myślą podniosła słuchawkę do ucha.
-Gina Tessereck, słucham?
- Mówi pastor Milsom.
- O...- zaczęła powściągliwie. Nie lubiła ani pastora
Milsoma, ani kościoła, który reprezentował. Zawsze od
nosiła wrażenie, że pełno tam zarozumiałych, egocen
trycznych hipokrytów. Ich zdaniem każdy, kto zgadzał
się bez zastrzeżeń z ich poglądami, był wspaniały, nato
miast pozostali powinni iść prosto do piekła, najlepiej
żywcem.
Chodziła do tego kościoła tylko dlatego, że musiała
odwozić tam matkę. Kiedyś zasugerowała, że zostawi ją
na nabożeństwie i później odbierze, ale matka od razu
wybuchnęła płaczem.
Nie miała pojęcia, czemu pastor chce z nią rozma
wiać. I skąd, na Boga, wziął numer telefonu?
Nie musiała długo czekać na odpowiedź.
- Wracam właśnie z wizyty u twojej matki - oznaj
mił pastor. - Nawet nie potrafię ci powiedzieć, jaki jestem
wstrząśnięty.
- Mimo to na pewno pan spróbuje - rzuciła pogard
liwie, nim zdołała się powstrzymać.
- W tym nie ma nic zabawnego. Biblia naucza, że
byśmy szanowali matkę swoją i ojca swego. Popełniłaś
śmiertelny grzech, wyjeżdżając i zostawiając matkę w ta
kim stanie zdrowia.
Gina obejrzała się na Nicka. Na szczęście szperał
właśnie w taśmach wideo i nie zwracał na nią uwagi.
- Z jej zdrowiem nie dzieje się nic złego - powie-
284
JUDITH McWILLIAMS
działa. - A poprawiłoby się jeszcze bardziej, gdyby się
czymś zajęła. Na przykład jakąś pracą.
- Narażasz swoją nieśmiertelną duszę na niebezpie
czeństwo, bezdusznie lekceważąc dobro matki. Musisz
natychmiast wrócić do domu - mówił pastor rozkazują
cym tonem.
- Ani mi się śni - odparła cicho, odkładając słu
chawkę. Uczucie satysfakcji szybko ustąpiło pod wpły
wem posępnej myśli o dwulicowości matki. Wierzyć się
nie chce, że rodzona matka może traktować w taki sposób
własną córkę!
Poszukaj jasnych stron tej sytuacji, pomyślała, pró
bując się uspokoić. Przynajmniej masz gotowy zestaw
reguł, jak nie należy wychowywać dziecka. Niestety, nie
było to zbyt pocieszające.
- Jakieś problemy? - Nick od dłuższej chwili obser
wował Ginę. Kimkolwiek był właściciel świętoszkowa-
tego głosu, udało mu się porządnie ją zdenerwować.
Odetchnęła głęboko i zmusiła się do uśmiechu.
- Zaledwie drobna nieprzyjemność. Nic, czym trzeba
by się przejmować.
Ciekawe, czemu w takim razie wygląda, jakby straciła
ostatniego z przyjaciół, pomyślał ponuro.
- Gdybyś mnie potrzebowała, będę na górze. - Zabrał
kasetę i skierował się w stronę schodów.
Gina wróciła do kuchni i nalała sobie drugi kubek
kawy. Miała nadzieję, że zdoła opanować wstrząsające
jej ciałem dreszcze.
Z trudem powstrzymała płacz. Wiedziała, że nie znaj
dzie odpowiedzi na pytanie o motywy postępowania mat
ki. Równie dobrze mogłaby spytać, czemu sama nie jest
piękna i seksowna.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 2 8 5
Przecież dawno ci już mówiono, że życie to śmiertelna
pułapka, myślała ponuro.
Bez przesady, zaprotestowała natychmiast. Choćby w tej
chwili było wiele spraw, dla których warto żyć. A najważ
niejszą z nich był mężczyzna siedzący na górze.
Pocieszona tą myślą, już w zupełnie dobrym nastroju,
zabrała się do obierania ziemniaków.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gina przeniosła spojrzenie z nadtopionych i powygi
nanych świec, które trzymała w ręku, na nakryty już stół.
Mrużąc oczy, wyobraziła sobie, jak fantastycznie wyglą
dałby Nick w migoczącym świetle.
Z żalem pomyślała, że spotkała go w niewłaściwym
momencie życia. Niedługo wróci do Illinois, a Nick zo
stanie w Massachusetts. Choćby dlatego ta znajomość nie
ma szans na przetrwanie. Zresztą nawet gdyby tu została,
nie jest pewne, czy Nick chciałby utrzymywać z nią kon
takt, Pamiętała jego obojętną uwagę o bostonskich uczel
niach. Boston jest bliżej niż Chicago, jednak to ciągle
zbyt daleko, by kontynuować romans.
Mimo wszystkich wahań i rozterek, nie chciała do
puścić myśli, że znajomość z Nickiem może się zakoń
czyć porażką. Bezustannie marzyła o nim, pragnęła
znaleźć się w jego objęciach, czuć smak jego ust i ciężar
jego ciała.
Starała się opanować te pragnienia. Jej pożądanie gra
niczyło już niemal z uzależnieniem, a nie zauważyła, że
by Nick czuł do niej to samo. Gdyby chciał się z nią
kochać, dałby jej to przecież do zrozumienia. A tymcza
sem zaledwie pocałował ją kilka razy.
Z westchnieniem odniosła świece do spiżarni. Lepiej
zrezygnować, z przyćmionego światła, skoro on i tak pra
wie jej nie dostrzega.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
287
Sprawdziła, czy na stole niczego nie brakuje, podeszła
do schodów i zawołała Nicka.
Pewnie siedzi zamknięty w gabinecie, pomyślała, kie
dy nie odpowiedział. Weszła na górę i widząc, że drzwi
są otwarte, zajrzała do pokoju.
Mały telewizor na biurku był włączony. Nick, bez re
szty pochłonięty filmem, nawet jej nie zauważył.
Zdumiona weszła do środka próbując zrozumieć, co
właściwie dzieje się na ekranie. To chyba jakiś horror,
a przynajmniej tak wygląda...
Westchnęła ze zgrozą, gdy uświadomiła sobie, na co
patrzy. Czyjeś ręce wyjmowały serce z piersi dziecka.
Przełknęła nerwowo ślinę, czując, że zbiera się jej na
mdłości.
Słysząc jej zduszony okrzyk, Nick spojrzał przez ra
mię i natychmiast wyłączył telewizor.
- Już jest kolacja? - spytał.
- Kolacja? - powtórzyła, zupełnie jakby mówił
w nieznanym języku. - Jak możesz myśleć o jedzeniu
po tym... - Machnęła ręką w stronę czarnego już ekranu.
Cholera! Nie zauważył jej. I co teraz? - zastanawiał
się nerwowo. Mógłby skłamać, oczywiście gdyby przy
szło mu do głowy w miarę prawdopodobne wyjaśnienie.
Może też powiedzieć prawdę, ryzykując, że zniszczy coś,
co było chyba najpiękniejsze w całym jego życiu.
Spojrzał uważnie na jej pobladłą twarz i podjął de
cyzję. Nie mógł jej dłużej oszukiwać. Nie teraz, gdy wie,
jak bardzo ją kocha. Przeraziła go ta niespodziewana
myśl. Musiał chyba zgłupieć! Przecież zdawał sobie spra
wę, jakie problemy mogą z tego wyniknąć. Zresztą skąd
wziąć czas na stały związek, skoro ma już tak wymaga
jącą partnerkę, jaką jest chirurgia?
288
JUDITH McWILLIAMS
Czy aby na pewno nadal ją ma? Z rozpaczą spojrzał
na gipsowy opatrunek. Możliwe przecież, że nigdy już
nie odzyska sprawności niezbędnej w tym zawodzie. Co
mu wtedy pozostanie? Nic... Zupełnie nic, na czym choć
by trochę mu zależało. Poczuł nagle przeraźliwy, otępia
jący ból.
- Nick?
Odsunął na bok nieoczekiwane odkrycie i obawy do
tyczące przyszłości. Nie czas teraz na rozmyślanie o tym.
Musi odpowiedzieć Ginie. Być może wyznanie prawdy
zmieni ich stosunki, ale tym problemem również zajmie
się później. Jeśli lista spraw do załatwienia będzie rosła
w takim tempie, pomyślał drwiąco, na ich rozwiązanie
trzeba będzie wielu lat.
- Nie oglądałem filmu fabularnego - powiedział. -
To demonstracja nowej techniki, którą stosują w Szwaj
carii.
- Techniki? - zapytała.
— Metody przeprowadzania operacji przeszczepu ser
ca. Daje bardzo dobre rezultaty.
- Dobre rezultaty? - powtórzyła. - Interesują cię
operacje chirurgiczne? - Próbowała zrozumieć, co wła
ściwie usłyszała.
- W pewnym sensie. - Wziął głęboki oddech
i jednym tchem wyrzucił z siebie: - Jestem kardiochi
rurgiem.
- Chirurgiem? - Zmarszczyła brwi. - Ale przecież...
Mówiłeś, że jesteś technikiem.
- I rzeczywiście jestem. Jako narzędzie prący wybra
łem skalpel.
Gina przygryzła wargę, próbując dopasować nową in
formację do swojej dotychczasowej wiedzy o Nicku. Bez
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 289
trudu wyobraziła go sobie jako lekarza. Był bardzo in
teligentny, a spokój, który z niego emanował, z pewno
ścią działał kojąco na pacjentów.
Tylko dlaczego ją okłamał? Nie były to co prawda
bezpośrednie kłamstwa, jednak musiał zdawać sobie spra
wę, że na podstawie tego, co mówił, weźmie go za ro
botnika z fabryki. Z pewnością oczekiwał, że wyciągnie
właśnie takie wnioski. Może zorientował się, jak bardzo
jej się podoba i w ten sposób chciał ją do siebie znie
chęcić? Nie, to przecież nie ma sensu. Gdyby się obawiał,
że stanie się zbyt natrętna, nie zaprosiłby jej do swojego
domu i nie zaproponował pracy. Musiała się dowiedzieć,
o co tu chodzi.
- Czemu od razu nie powiedziałeś mi prawdy?
- Bo kobiety z reguły traktują mnie inaczej, gdy tylko
się dowiedzą, co robię.
Przez dłuższą chwilę patrzyła na niego uważnie.
- To znaczy jak?
Poruszył się niespokojnie. Bał się, że weźmie go za
megalomana.
- Niektóre sądzą, że świetnie nadaję się na męża i za
pewnię im luksusowe życie. Nie muszą nawet wiedzieć
o majątku, który zostawił mi dziadek - dodał. Zdecydo
wał, że tym razem niczego już przed nią nie zatai.
Gina milczała, więc mówił dalej:
- Te zaś, które nie chcą związać się węzłem małżeń
skim z moim rachunkiem bankowym, zasypują mnie in
formacjami o swoim zdrowiu, sądząc, że na miejscu po
stawię diagnozę.
Duma kazała jej bezzwłocznie odeprzeć wszelkie po
dejrzenia.
- Z mojej strony nie grozi ci żadne niebezpieczeń-
290 JUDITH McWILLIAMS
stwo. Do płacenia rachunków nie potrzebuję mężczyzny
i jestem całkiem zdrowa.
Zamyśliła się. Właściwie nie czuła się urażona, że
w pierwszej chwili przedstawił się jako technik. Teraz,
gdy ją lepiej poznał, postanowił wyjawić prawdę, a prze
cież wcale nie musiał tego robić. Gdyby zamierzał do
końca utrzymać to w tajemnicy, nigdy nie odkryłaby, kim
jest z zawodu. Może to będzie jakiś krok w ich wzaje
mnych stosunkach, pomyślała z nadzieją.
Nick był zaskoczony. To, co powiedziała Gina, po
winno mu dodać otuchy, a tymczasem czuł, że ogarnia
go złość. Nie chciał być niepotrzebny. Miał nadzieję, że
Gina... Właściwie co? Że rzuci mu się w ramiona i wy
zna dozgonną miłość?
Tak, przyznał. Właśnie tego chciał. Przysporzyłoby to
im obojgu problemów, trzeba byłoby szukać kompromi
sów, a mimo to pragnął, by powiedziała, że go kocha.
Chociaż jeśli nawet jeszcze nie czuje do niego miłości,
nie znaczy to przecież, że nie pokocha go później. Wi
dział, jak reaguje na niego fizycznie. Gdyby ją trochę
zachęcił...
- Wiem, że nie interesują cię moje pieniądze - ode
zwał się wreszcie.
- To niezupełnie prawda - powiedziała. - Teraz, gdy
już wiem, że nie jesteś całkiem spłukany, mogę cię po
informować, że będziesz musiał wydać około pięciuset
dolarów, aby uniknąć chronicznej niestrawności.
- O czym ty mówisz?
- O niestrawności, jakiej dostaniesz po zjedzeniu
przypalonych słodkich bułeczek. W tym antycznym urzą
dzeniu, które eufemistycznie nazywasz kuchenką, jest ze
psuty termostat.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 291
- Rzadko gotuję - tłumaczył się Nick.
- Za to ja często.
- Zrozumiałem. Potrzebna nowa kuchenka. Czy coś
jeszcze?
Przez moment rozważała, czy nie skorzystać z okazji
i nie poprosić o kilka puszek farby, którą można by po
kryć wstrętny kolor ścian w salonie. Uznała jednak, że
Nick mógłby pomyśleć, że zamierza się tu zadomowić,
skoro zabiera się do remontu, i z pewnością by się wy
straszył. Nie chciała, by zaliczył ją do którejś z dwóch
wymienionych przez niego kategorii kobiet.
- Kuchenka wystarczy. No właśnie, przyszłam po cie
bie, bo kolacja jest już gotowa.
- Świetnie. Umieram z głodu.
- Gdzie pracujesz? - spytała, gdy wreszcie usiedli do
stołu.
- W Bostonie.
To właśnie w Bostonie jest uczelnia, gdzie - jak
twierdził - mają taki dobry wydział pedagogiczny. Tylko
co z tego wynika? Czy chwalił się po prostu, że w jego
mieście są dobre szkoły? Czy może... chciał się z nią
nadał widywać?
Ukradkiem spojrzała na niego. Zatrzymała wzrok na
jego ustach i poczuła ogarniające ją pożądanie. Dlaczego
jedno spojrzenie wystarcza, żeby mnie tak podniecić? -
zastanawiała się.
To prawda, Nick jest bardzo przystojny, myślała, szu
kając odpowiedzi na dręczące ją pytanie, ale znała wielu
przystojniejszych mężczyzn, którzy w ogóle na nią nie
działali. Na pewno robiła na niej wielkie wrażenie jego
błyskotliwa inteligencja i dążenie do poszerzania wiedzy.
Ciekawe, czy te szerokie zainteresowania obejmują też
292
JUDITH McWILLIAMS
sprawy seksu? Na myśl o tym, jakim może być kochan
kiem, poczuła, jak twarz jej płonie. Czym prędzej sięg
nęła po szklankę z wodą.
- Całkiem niezłe - powiedział Nick, biorąc następną
bułeczkę.
- Dziękuję. Czytałam gdzieś, że węgieł dobrze działa
na przewód pokarmowy.
- Może w takim razie nie należy wyrzucać starej ku
chenki?
- Pozwól, że uściślę; nie cała szufla, ale odrobina wę
gla ma dobre działanie.
— We wszystkim musi tkwić jakiś haczyk, co? - roze
śmiał się.
A jakie pułapki kryje w sobie Nick? - zamyśliła się.
I natychmiast przyszła jej do głowy odpowiedź. Mógł
złamać jej serce i nawet nie zdawać sobie z tego spra
wy... A wszystko dlatego, że bezgranicznie go pokocha
ła. To niespodziewane odkrycie podziałało na nią jak lo
dowaty prysznic.
Jak mogła zrobić coś tak niewiarygodnie głupiego, że
by zakochać się w mężczyźnie z taką pogardą wyraża
jącym się o uganiających się za nim kobietach? Kiedy
to się stało? Czy możliwe, że pożądanie i sympatia tak
po prostu zmieniły się w miłość? Nie potrafiła sobie od
powiedzieć... Wiedziała tylko, że wpadła w niezłe tara
paty.
- Dobrze się czujesz? - Nick przyglądał się jej po
dejrzliwie. - Może coś cię boli?
Tylko mój zdrowy rozsądek, pomyślała ponuro.
- Nigdy nie choruję. - Zmusiła się do niedbałego
uśmiechu.
- Poczekaj, aż zaczniesz uczyć -ostrzegł.— Żona
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 293
jednego z moich kolegów kilka lat temu zaczęła praco
wać w przedszkolu i w ciągu pierwszego roku łapała
każdą bakterię, jaka tylko pojawiła się w powietrzu. Cho
ciaż trzeba przyznać, że po jakimś czasie na szczęście
nabrała odporności.
- Ryzyko zawodowe. - Z wdzięcznością podjęła te
mat, zastanawiając się jednocześnie, jak długo będzie mó
wić o pracy wyłącznie teoretycznie. Jeśli matka nie ustą
pi, mogą upłynąć lata, nim uda się jej skończyć studia.
Niestety, znała swoją matkę. Wiedziała, że ta kobieta za
nic się nie podda, choćby dlatego, że córce tak bardzo
na tym zależało.
Zbierało się jej na płacz. Tylko ojciec ją kochał. Ni
gdy nie brakowało mu czasu, żeby wysłuchać jej dzie
cięcych opowiadań i entuzjastycznych projektów. Patrząc
wstecz, uświadomiła sobie, że matka zawsze pragnęła być
w centrum uwagi. Nie potrafiła ustąpić miejsca nawet
własnemu dziecku.
Podskoczyła nerwowo, gdy Nick przykrył dłonią jej
zaciśniętą pięść. Ciepło jego palców przepłynęło przez
skórę i wyparło ponure myśli.
- Co cię tak smuci? - spytał.
- Myślałam o ojcu.
- Opowiedz mi o nim. — Cofnął rękę i natychmiast
poczuła nieprzyjemny chłód.
- Był wspaniałym człowiekiem - mruknęła. Wolała
nie mówić o ojcu, bo niechybnie prowadziłoby to do mat
ki, a o niej za żadne skarby nie chciała rozmawiać z Ni
ckiem. Pomyślałby, że musi jej czegoś brakować, skoro
nawet własna matka jej nie kocha.
Nick poczuł się zawiedziony. Dlaczego Gina nie chce
podzielić się z nim swoimi myślami? Tak bardzo pragnął
294
JUDITH McWILLIAMS
ją objąć i zapewnić, że nie jest sama, że ją kocha... Jed
nak na razie nie dostrzegł nic, co wskazywałoby, że chcia
łaby wysłuchać takich deklaracji. Wręcz przeciwnie...
Ciągle opowiadała o powrocie do Illinois, zupełnie jakby
w ogóle nie rozważała możliwości robienia dyplomu
w Bostonie. Prawdopodobnie jest jej zupełnie obojętny.
Nawet nie zezłościła się, że ją okłamał, podając się za
kogoś innego. Co prawda, całkiem możliwe, że chirur
giem także już nie jest..
- Boli cię ręka? - Zadrżała, widząc, jak ból ściąga
mu twarz.
- Nie - odparł krótko.
- Kiedy zdejmą ci gips? - nie ustępowała.
- Za kilka tygodni. Zrobią prześwietlenie i Sam ustali
rehabilitację.
- Sam?
- Ortopeda, który drutował kość.
Drutował? - zdumiała się. A więc nie było to proste
złamanie.
- W jaki sposób ją złamałeś?
- Właściwie wcale jej nie złamałem.
Skóra jej ścierpła. Czy to znaczy, że cierpi na jakąś
chorobę?
- Więc jak to się stało? - Ze zdenerwowania pod
niosła głos.
- Pocisk roztrzaskał kość.
- Pocisk? - Patrzyła na niego przerażona. - Gdzie to
się wydarzyło?
- W szpitalnej izbie przyjęć. Poszedłem zbadać ofiarę
wypadku. - Machinalnie przeczesał włosy palcami,
wspominając przerażające wydarzenie. - Przy wejściu są
wykrywacze metalu, które mają zabezpieczyć szpital
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 295
przed wnoszeniem broni. Jednak tego wieczoru strażnik
wyłączył detektory, bo bez przerwy włączały się bez po
wodu, robiąc potworny hałas. Kiedy więc jakieś dzieciaki
przyprowadziły kumpla, który przedawkował, nie wykry
to, że chłopak miał przy sobie dziewięciomilimetrowy
automat.
- Dobry Boże! - krzyknęła przerażona.
- Kiedy podeszła pielęgniarka, dzieciak myślał, że
chce go zaatakować, i strzelił. Byłem wtedy przy innym
pacjencie, tuż za przepierzeniem.
- I chciałeś mu odebrać broń. - Bez trudu wyobraziła
sobie rozwój wypadków.
- Nie miałem wyboru. Pielęgniarka leżała na podło
dze w kałuży krwi. Trzeba było natychmiast się nią zająć.
Kto wie, do kogo jeszcze chłopak pod wpływem narko
tyków próbowałby strzelać. Nie zdawał sobie sprawy z te
go, co robi. - Nick uśmiechnął się smutno. - Nie był
też dobrym strzelcem. Wrzeszczał, że odstrzeli mi łeb,
a trafił zaledwie w rękę.
- Mam nadzieję, że tego strażnika wtrącono do ja
kiegoś czarnego, głębokiego lochu i dla pewności zabito
starannie wyjście!— warknęła. - Pomyśleć, że postrze
lono pielęgniarkę, bo jemu nie chciało się latać do fał
szywych alarmów! Czy ona z tego wyszła?
- W końcu tak. Przysięga tylko, że więcej nie będzie
pracować w izbie przyjęć.
- Trudno się dziwić. - Ciarki jej przeszły po plecach.
- Nigdy bym nie pomyślała, że w szpitalu może być tak
niebezpiecznie.
- Bo wcale nie jest. Jednak mogę już nie odzyskać
sprawności koniecznej do przeprowadzania operacji - za
kończył dobitnie. Chciał, by na pewno zrozumiała, że
296
JUDITH McWILLIAMS
być może jego kariera wybitnego chirurga już się skoń
czyła. - Kość zrasta się prawidłowo, ale dopiero podczas
fizykoterapii będzie można określić, jak bardzo pocisk
uszkodził nerwy i mięśnie.
- Czekanie na werdykt musi być dla ciebie piekłem
- powiedziała.
- Nie jest już tak strasznie, od kiedy ty tu zamiesz
kałaś - wyznał szczerze; - Miałaś rację, że nie mam żad
nego hobby, które pomogłoby odciągnąć uwagę od zmar
twień. Zawsze pochłaniała mnie tylko praca.
Ucieszyło ją to wyznanie.
- Ciągle jednak nie znaleźliśmy nic, co mogłoby cię
zainteresować - przypomniała, próbując skierować roz
mowę na przyjemniejsze tory.
- W gazecie nie ma żadnych propozycji na dzisiejszy
wieczór? - spytał, z wdzięcznością przyjmując zmianę
tematu.
- Tylko próba chóru w kościele metodystów. Szukają
nowych członków. - Spojrzała na niego pytająco.
- Mnie by nie wzięli— odparł stanowczo. -Nawet
za cenę życia nie potrafiłbym czysto zaśpiewać.
- Im nie wolno narzekać.
- Niby dlaczego? - zaciekawił się.
- Czyż w Biblii nie napisano, abyśmy wznosili
radosne śpiewy do Pana? O fałszowaniu nie ma tam
mowy.
- Nie wiem, jak znoszą to ci na wysokościach. Ja
w każdym razie nie chciałbym, żeby ludzi wokół mnie
skręcało z zakłopotania - powiedział. - A co proponują
na jutro?
- Pchli targ w Vinton. Mógłbyś zostać kolekcjo
nerem.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 2 9 7
Przyglądał się jej radosnej twarzy. Jedynym okazem,
jaki go interesował, była ona sama. Chętnie wziąłby ją
sobie na własność, zanim ktoś inny sprzątnie mu ją sprzed
nosa. Z drugiej strony, choć nie miał najmniejszej ochoty
na grzebanie w cudzych śmieciach, z przyjemnością spę
dzi z nią dzień na targu w Vinton.
- Niech będzie - zgodził się. - Może być pchli targ.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Może powinnaś zatrudnić prawnika? Pogoniłby
tych cwaniaków. - Spytał Nick, kiedy następnego ranka
Gina wróciła do kuchni po codziennej rozmowie z to
warzystwem ubezpieczeniowym.
- Prawnik będzie kosztował więcej, niż wart jest ten
samochód. Zresztą do przyszłego miesiąca nie muszę ni
gdzie jechać.
- - Po co w takim razie ciągle do nich dzwonisz? -
Naprawdę chciał się tego dowiedzieć. Sprawiała wrażenie
całkiem szczęśliwej, ale gdyby tak istotnie było, chyba
nie poganiałyby bez przerwy urzędników.
- Dla zasady - mruknęła. Nie mogła przecież zdra
dzić, jak jej z nim dobrze, ani tym bardziej, jak się cieszy,
że jeszcze kilka tygodni będzie musiała spędzić w jego
domu. Chyba po raz pierwszy w życiu sprawa nauczania
zeszła na dalszy plan. Znacznie ważniejsze było to, co
czuła do Nicka.
Chętnie wziąłby na siebie opłacenie adwokata, ale po
dejrzewał, że zdenerwowałby ją taką propozycją. Nie
chciał przysparzać jej zmartwień. Pragnął się z nią ko
chać, przycisnąć usta do jej warg, poczuć jej smak. Jego
pożądanie zaczynało przeradzać się w obsesję.
Będę się z nią kochał, obiecał sobie w duchu. Ale je
szcze nie teraz. Nie mógł jej ponaglać. Gina nie była
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
299
dziewczyną na krótki romans. Pragnął ją mieć na zawsze.
Chciał przez resztę życia każdego ranka siadać z nią do
stołu, każdej nocy kłaść się z nią spać. Marzył, że się
z nią ożeni, ale jeśli chciał, aby zgodziła się zostać jego
żoną, musiał spokojnie czekać. Pierwszym ruchem w tej
grze na zwłokę było przekonanie jej, że Boston równie
dobrze jak Chicago nadaje się do ukończenia studiów.
Kiedy już się z tym zgodzi, będzie mógł zrobić następny
krok. Na razie jednak musi zachowywać się jak zwykły
przyjaciel.
- Muszę cię przestrzec - powiedział. - Taka po
goń za zasadami może niebezpiecznie podwyższyć ciś
nienie.
- Znalazł się! Jestem pewna, że twój brak zaintere
sowań znacznie bardziej zagraża ciśnieniu niż moje wa
lenie głową w biurokratyczny mur. No, powinniśmy już
wychodzić. Pchli targ zaczyna się o pierwszej.
- Trzeba będzie trochę poszperać i zorientować się,
co chciałbyś kolekcjonować - mówiła, gdy wsiedli do
samochodu. - Podobno ma tam być sto pięćdziesiąt sta
nowisk, więc możliwości jest sporo.
W takim razie obejrzenie ich zajmie nam prawie całe
popołudnie, ucieszył się. Przyjemniej będzie spędzić czas
na targu w towarzystwie Giny niż martwić się, siedząc
w domu.
Ku zaskoczeniu Giny, pchli targ zachwycił ją bardziej
niż Nicka.
- Spójrz tylko! - ucieszyła się, kiedy już weszli do
środka.
Nick niepewnie rozejrzał się po zatłoczonej hali.
- Na co?
- Używane książki! - Wskazała rząd stołów, na któ-
300
JUDITH McWILLIAMS
rych piętrzyły się stosy kieszonkowych wydań. - Zo
baczmy, co mają. - Ruszyła w kierunku straganów.
- Nie jesteś na coś uczulona? - spytał zaniepokojony,
patrząc, z jakim zapałem przystąpiła do przeglądania za
kurzonych tomów.
- Nie - odparła półgębkiem, wyciągając ze stosu „Ta
jemniczą historię w Styles" Agaty Christie. - Dlaczego?
- Bo większość tych książek wyraźnie cuchnie piw
niczną stęchlizną.
- Więc je omijaj. Jest tu wiele innych. - Zachichotała
radośnie, gdy trafiła na kolejny kryminał Agaty Christie,
którego nie znała.
Nick ledwie spojrzał na książki. Jego uwagę bez reszty
pochłaniała skupiona i zachwycona twarz Giny.
Po godzinie, gdy wypełniła książkami wielkie karto
nowe pudło, uznała wreszcie, że ma dość.
- Nic nie znalazłeś? - Nagle przypomniała sobie, że
to Nick miał zostać kolekcjonerem.
- Owszem. Książkę Umberta Eco. Tego jeszcze nie
czytałem.
Popatrzyła na cienki tomik, który trzymał w ręku.
- To wszystko, co udało ci się znaleźć?
- Nie, ale tylko to chciałem kupić - poprawił ją. —
Może zanim pójdziemy dalej, zaniosę twoje książki do
samochodu?
Niepewnie popatrzyła na gips na jego ręku.
Właściciel stoiska dostrzegł jej spojrzenie i posępną
minę Nicka.
- Przeniesienie książek do auta jest wliczone w cenę
- powiedział szybko. - Ryan! - ryknął i od stoiska
z przekąskami oderwał się dobrze zbudowany nastolatek.
- Zanieś to pudło do samochodu.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 301
- Jasne, tato! - Ryan wepchnął do ust resztkę pączka,
chwycił pudło, jakby nic nie ważyło, i poszedł w kie
runku wyjścia,
- Otworzę mu samochód - powiedział Nick, ruszając
za chłopcem.
- Popatrzę tymczasem na tamte stragany - zawołała
za nim Gina.
Pożegnała uśmiechem miłego sprzedawcę i poszła
w głąb hali. Chwilę później jej uwagę przyciągnęło stoi
sko z włóczkami i owczym runem z miejscowej farmy.
Z zachwytem przyglądała się kobiecie, która przędła
włóczkę z gręplowanej wełny.
- Czemu po prostu nie pójdzie do sklepu i nie kupi
gotowej przędzy? - odezwał się Nick za jej plecami.
- Tak jest znacznie... - Gina machnęła ręką, szukając
właściwego określenia.
- Więcej pracy? - podsunął Nick.
- Naturalniej - poprawiła, ruszając dalej. - Och, jakie
śliczne. - Zatrzymała się przed wystawą domków dla
lalek..
- Wytworne zabawki - zauważył Nick.
Pochyliła się niżej i aż zachłysnęła ze zdumienia, wi
dząc cenę miniaturowej porcelanowej zastawy.
- To nie zabawki - zaprotestowała. - Te naczynka
kosztują czterysta sześćdziesiąt dwa dolary.
- To ręcznie malowana kopia wersalskiej zastawy
Marii Antoniny - wyjaśnił mężczyzna za ladą. - Minia-
turzyści starają się wiernie trzymać realiów. Proszę spoj
rzeć na ten dom. - Wskazał wiktoriańską rezydencję.
Niech pani włączy światło.
Gina delikatnie dotknęła przycisku i w całym domu
rozbłysło oświetlenie.
302
JUDITH McWILLIAMS
- Jak pięknie! - krzyknęła zachwycona.
- To jeszcze nie wszystko. Niech pani poruszy kra
nami w kuchni.
Dotknęła kurka i z kranu pociekła woda.
- Jak to jest zrobione? - zaciekawiła się, przyglądając
się miniaturowej rezydencji.
- Światło i obieg wody zasilane są bateriami.
Patrząc, ile przyjemności sprawia jej ta zabawa, Nick
gotów był zająć się konstruowaniem domków dla lalek.
Na razie robiliby to razem, a kiedyś - jeśli wszystko po
toczy się po jego myśli - mogłyby się tym bawić ich
dzieci: mała dziewczynka o jedwabistych włosach Giny
albo chłopiec o jej jasnych oczach. Podniósł wizytówkę
sprzedawcy i wsunął ją do kieszeni.
Najpierw jednak trzeba znaleźć sposób, jak zatrzymać
Ginę tak długo, żeby przekonać ją do małżeństwa. No
właśnie.
Nigdy jeszcze nie przyszło mu do głowy, żeby za
proponować kobiecie małżeństwo. Zawsze uważał, że żo
na odciągałaby go od szpitala. Jednak Gina była zupeł
nie inna. Zrozumiałaby, że czasami musi stawiać pracę
na pierwszym miejscu. Nie potrzebowała mężczyzny, by
realizować się w życiu, miała wiele własnych zaintere
sowań.
Jest naprawdę wyjątkowa, myślał, patrząc z rozczu
leniem, jak uśmiecha się, oglądając maciupkiego kotka
w miniaturowej kuchni. Kochał ją i teraz już wiedział,
że z wielką radością ograniczy zawodowe zajęcia, by
móc spędzać z nią jak najwięcej czasu.
Ale czy Gina myślała podobnie? Miał wrażenie, że
go lubi, chętnie z nim przebywa, z przyjemnością przyj
muje jego pocałunki, jednak nie dostrzegł żadnego syg-
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
303
nału, że darzy go czymś więcej niż ciepłym przyjaciel
skim uczuciem,
- Prawda, jakie to zachwycające? - Odwróciła się do
niego.
- Zachwycające - powtórzył, patrząc w jej błyszczą
ce oczy.
- Może mógłbyś... - przerwała, gdy przypomniała
sobie o jego złamanej ręce. - Przepraszam. Jestem bez
myślna - mruknęła.
- Teraz faktycznie nie mogę tego robić - powstrzy
mał ją. - Ale za kilka tygodni zdejmą mi gips i kto wie...
Mówi o przyszłości, zupełnie jakby mnie to również
dotyczyło, ucieszyła się Gina.
- Chcesz się gdzieś zatrzymać na kolację? - spytał,
gdy trzy godziny później wyjeżdżali z parkingu.
Przez chwilę rozważała, czy zwolnienie z przygoto
wania posiłku warte jest poświęcenia wieczornego sam
na sam z Nickiem.
- Już rozmroziłam mięso - powiedziała w końcu. -
Przygotowanie potrwa zaledwie chwilę.
- W porządku. - Ruszył w kierunku domu, czując,
jak powoli ogarnia go przyjemne uczucie radosnego ocze
kiwania.
Kiedy wjeżdżał na podjazd, ze zdziwieniem spostrzegł
jakiś obcy samochód.
- Wygląda na to, że masz towarzystwo - zauważyła
Gina.
- Możliwe - mruknął, rozglądając się wokół. - Zo
stań tutaj - polecił, wysiadając z pikapu.
Wygramoliła się ż szoferki i pobiegła za nim.
- To nie może być ktoś, kto przybył w złych zamia
rach - mówiła, próbując dodać otuchy zarówno Nickowi,
304 JUDITH McWILLIAMS
jak i sobie. - Nie zostawiłby samochodu na podjeździe,
gdzie każdy może go zobaczyć.
Spojrzał na nią z irytacją.
- Przynajmniej trzymaj się z tyłu, póki nie sprawdzi
my, z kim mamy do czynienia.
Przekręcił klucz i szeroko otworzył drzwi. Przez
chwilę stał nieruchomo w progu, ale hol był pusty. Rzucił
okiem na Ginę. Wzruszyła ramionami, dając do zrozu
mienia, że nie ma pojęcia, gdzie zniknął właściciel auta.
Gestem nakazał jej zostać na miejscu i ostrożnie po
szedł dalej. Cała w nerwach patrzyła, jak zbliża się do
drzwi salonu. Właściwie nie podejrzewała, że ktoś wszedł
do środka, ale skoro przed domem stał samochód i...
- Najwyższa pora, żeby ktoś się wreszcie zjawił.
Poirytowany kobiecy głos napełnił Ginę przerażeniem.
Zamknęła oczy i konwulsyjnie przełknęła ślinę. To nie
możliwe! Nie mogła tu przyjechać! Celowo nie podała
jej adresu.
- Gina? - Z salonu dobiegł ją głos Nicka.
Z trudem przemierzyła hol. Nogi jej się trzęsły. Niemal
czuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
- Gina, kochanie! Nawet się ze mną nie przywitasz
po tym, co musiałam przejść, żeby cię odnaleźć?
Matka leżała na sofie z ręką na czole. Gina rozpo
znawała tę pozycję jako sztandarową rolę „dzielnej, chorej
kobiety, którą zmuszono do wysiłku ponad jej siły".
- Jak się tu dostałaś? - spytała słabym głosem.
Nick przyglądał się Ginie, wyraźnie zaintrygowany jej
reakcją. Widok kobiety, kimkolwiek nieznajoma była,
z pewnością jej nie uszczęśliwił. Prawdę mówiąc, wy
glądała, jakby zobaczyła ducha. Co tu się dzieje? - za
stanawiał się.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 305
Przeniósł wzrok na drobną sylwetkę nieznajomej. Nie
sprawiała wrażenia, że mogłaby komuś zagrozić, a jed
nak Gina najwyraźniej dostrzegała w niej jakieś niebez
pieczeństwo.
- Musiałam lecieć samolotem, a to takie wyczerpu
jące. - Głos kobiety stał się odrobinę ostrzejszy. - A po
tem ta jazda samochodem! Dzięki Bogu, że nie będę mu
siała prowadzić w drodze powrotnej.
- Dlaczego? - spytała Gina wolno. - Ktoś po ciebie
przyjedzie?
Nieznajoma zaśmiała, się sztucznie.
- Nie drażnij się ze mną, kochanie. Tym razem ty
będziesz prowadzić. Zachowałaś się bardzo niegrzecznie,
nie podając mi swojego adresu. Na szczęście dostałam
go od pana Mowbry'ego,
- Nigdzie z tobą nie pojadę - oświadczyła stanowczo
Gina. Nie śmiała spojrzeć na Nicka. Łatwo mogła sobie
wyobrazić, co o niej myślał. Okrutna, zimna... Coż, mat
ka rozgrywała to bezbłędnie.
- Ależ moja droga! Oczywiście, że pojedziesz. - He
len najwyraźniej była tego zupełnie pewna. - Jesteś mi
potrzebna. — Spojrzała na Nicka z omdlewającym uśmie
chem. - Jestem bardzo chora. Wie pan, serce... Naprawdę
bardzo jej potrzebuję.
- Nigdzie z tobą nie pojadę. - Tyle wysiłku koszto
wało ją, by nie wybuchnąć płaczem, że twarz zupełnie
jej zesztywniała. Czy kiedykolwiek zdoła wytłumaczyć
Nickowi, że nie jest bez serca?
- Jak możesz być taka nieczuła! - Jak na zawołanie
w oczach matki pokazały się łzy. - Już niedługo zostanę
na tym świecie. Potem będziesz robić, co zechcesz. Och...
- Przycisnęła dłoń do piersi. - Czuję się tak...
306 JUDITH McWILLIAMS
Nick oderwał spojrzenie od stężałych rysów Giny.
Przez chwilę walczył z pragnieniem, żeby porwać ją
w ramiona, najpierw jednak musiał się dowiedzieć, o co
tu chodzi. Gina z pewnością była najbardziej czułą osobą,
jaką znał. Nawet zawód, który wybrała, polegał na nie
sieniu pomocy dzieciom. Ani przez moment nie wierzył,
że porzuciłaby kogoś w potrzebie.
- Gina! - powiedział ostro, licząc na to, że podnie
sionym głosem zdoła wyrwać ją ze stanu otępienia. - Idź
na górę i przynieś z gabinetu mój stetoskop. Leży w gór
nej szufladzie, po prawej stronie biurka. Tylko może naj
pierw mnie przedstaw.
- Och, jestem Helen Tessereck, matka Giny - ode
zwała się kobieta. - Nie dziwię się, że nie dostrzegł pan
podobieństwa. Biedna Gina odziedziczyła urodę po ojcu.
Też był chudy i wysoki jak tyczka, ale co można za
akceptować u mężczyzny... - skrzywiła się wymownie.
Gina wypadła z pokoju. Wiedziała, że nie wyjedzie
z matką, lecz w tej sytuacji nie mogła dłużej zostać u Ni
cka. Wszystko przepadło! Ich znajomość... ich dojrze
wająca przyjaźń...
Zatrzymała się w drzwiach gabinetu i nabrała głęboko
powietrza. Trudno, stało się! - próbowała się uspokoić.
Na szczęście pozostanie jej praca. Oczywiście, gdy od
zyska już pieniądze ze spadku... Przygarbiła się od nad
miaru problemów.
Z trudem opanowała kłębiące się myśli, odszukała
właściwą szufladę biurka i wróciła na dół. Podała steto
skop Nickowi, starannie unikając jego wzroku. Nie znio
słaby jego pogardliwego spojrzenia.
- Po co to panu? - Helen podejrzliwie patrzyła na
stetoskop.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 307
- Próbuję ustalić przyczynę, czemu źle się pani czuje.
Jak się nazywa pani lekarz? .
- Doktor Whitney - odpowiedziała Gina. - W toreb
ce mam jego numer.
- Nie zgadzam się, żeby pan do niego dzwonił!
Helen wpadła we wściekłość. -Z Illinois i tak nic nie
może pomoc...
- Przefaksuje historię choroby do tutejszego szpitala
- wyjaśnił Nick.
- Nie pójdę do żadnego szpitala! Zobaczę się z nim,
kiedy tylko dotrzemy z Giną do domu.
- Nigdzie z tobą nie pojadę - powiedziała znów Gi
na. Miała nadzieję, że za którymś razem znaczenie jej
słów dotrze wreszcie do matki.
- Porozmawiamy o tym w motelu. - Helen odtrąciła
rękę Nicka i podniosła się z sofy.
- Nigdzie z tobą nie jadę - powtórzyła Gina dobitnie.
- Ani teraz, ani nigdy. - Nie patrząc na Nicka, wypadła
z pokoju.
Stanęła pośrodku kuchni. Jej oczy wypełniły się łzami,
gdy uświadomiła sobie, co Nick o niej myśli. Mało ją
interesowało zdanie lekarza matki, adwokata czy pastora,
ale Nick... Zagryzła wargę, powstrzymując płacz. Po
tym, co usłyszał, nie będzie chciał mieć z nią nic wspól
nego. Nawet gdyby próbowała powiedzieć mu prawdę,
nie jest przecież w stanie niczego udowodnić. Zachowa
nie matki na pozór wydawało się tak normalne, że nie
uwierzyłby ani jednemu słowu.
Ruszyła w stronę swojego pokoju i poczuła, jak coś
trzeszczy pod nogami. Ze zdumieniem stwierdziła, że stoi
wśród odłamków szkła. Otarła łzy i rozejrzała się wokół.
W drzwiach wejściowych brakowało jednej szybki.
308
JUDITH McWILLIAMS
A więc w ten sposób matka dostała się do środka! Jakie
to dla niej typowe, pomyślała z żalem.
Sięgnęła po szczotkę i zabrała się do sprzątania.
- Co ty robisz? - Podskoczyła, gdy głęboki głos Ni
cka przerwał jej smutne rozmyślania. Szkło, które już
zmiotła, znów posypało się na podłogę.
- Zamiatam, Oczywiście zapłacę za nową szybę.
- Daj spokój. Później poszukam czegoś, żeby to za
słonić. Wiesz, aż trudno uwierzyć, że ta kobieta jest twoją
matką.
- Wszyscy to mówią - mruknęła. - Czy w Vinton
można zamówić taksówkę? - spytała. Nie chciała prosić
go o odwiezienie do miasta.
- Niepotrzebna jej taksówka. Ma samochód.
- Nie wyjadę z nią! - podniosła z rozpaczą głos.
Miała przerażające przeczucie, że jeśli zgodzi się wsiąść
z matką do samochodu, już nigdy nie zdoła się od niej
uwolnić.
- A czemu miałabyś z nią jechać? - Nick patrzył na
nią ze zmarszczonymi brwiami. - Chyba nie wierzysz,
że naprawdę coś złego dzieje się z jej sercem?
- Co masz na myśli? - Podniosła na niego niepewne
spojrzenie.
- To, że twoja matka jest zwykłą manipulatorką. Wy
korzystuje swoje rzekomo słabe zdrowie, żeby kontrolo
wać ludzi. W tym wypadku ciebie. To właśnie od niej
uciekłaś, prawda? - Teraz już wszystko rozumiał. Czuł
wielką ulgę, że nie chodzi o mężczyznę, z którym mu
siałby konkurować.
- Tak - przyznała z westchnieniem. - Kilka tygodni
temu jej lekarz oskarżył mnie, że za bardzo ją ograni
czam. Wtedy dowiedziałam się, że nic jej nie dolega.
NIEPOWTARZALNA OKAZJA
309
Poddał się pragnieniu, żeby jej dotknąć i przyciągnął
ją do piersi.
- Dlatego spakowałaś się i opuściłaś dom?
Roześmiała się przez łzy. W chwili, gdy znalazła się
w ramionach Nicka, uczucie przygnębienia nie było już
tak dojmujące.
- Niezbyt daleko uciekłam, co?
- Ja uważam, że wybrałaś znakomite miejsce. - Wtu
lił twarz w jej włosy, wdychając cudownie delikatny,
kwiatowy zapach.
- Co ona tam robi? - spytała Gina.
- Uprzedziłem, że wezwę karetkę, jeśli natychmiast
nie wyjedzie.
Gina odchyliła głowę i zajrzała mu w oczy.
- I naprawdę wyjechała? - szepnęła.
- Zapowiedziałem też, że gdyby wróciła zadzwonię
do jej lekarza i o wszystkim mu opowiem.
Nie mogła uwierzyć, że przejrzał jej matkę.
- Tak więc twoje problemy z matką wreszcie się
skończyły - dodał.
- Tylko jeśli chodzi o jej fizyczną obecność - po
wiedziała z ociąganiem. - To właśnie ona zakwestio
nowała zapis w testamencie. Jeśli do stycznia nie zmieni
zdania, nie będę mogła zapłacić czesnego.
Patrzył w jej bladą twarz i czuł, jak przepełnia go
uczucie miłości. Przez ułamek sekundy zamierzał zapro
ponować jej małżeństwo jako układ wzajemnej pomocy.
On płaciłby za jej studia, a ona mogłaby... Odetchnął
głęboko. Nie... Marzył, co prawda, żeby się z nią kochać,
ale nie mógłby się na to zdobyć, gdyby nie podzielała
jego uczuć.
Nigdy nie dowie się, co Gina czuje, jeśli natychmiast
310
JUDITH McWILLIAMS
nie wyzna jej prawdy. Nabrał powietrza, zbierając się na
odwagę.
- Wyjdź za mnie i dokończ studia w Bostonie - wy-
rzucił jednym tchem. Skrzywił się, gdy dotarło do niego,
jak bezceremonialnie to zabrzmiało.
Czuł, że zesztywniała w jego ramionach, jak gdyby
nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Trudno się dziwić,
pomyślał z niechęcią. Chyba niełatwo byłoby znaleźć
przykład bardziej niezręcznych oświadczyn...
- Wyjść za ciebie? - spytała z niedowierzaniem. -
Dlaczego?
- Bo kocham cię do szaleństwa - wypalił. Wstrzymał
oddech, bojąc się odpowiedzi. Nie wiedział, jak sobie
poradzi, jeśli Gina go teraz odtrąci. Tylko przy niej po
trafiłby pogodzić się z porzuceniem chirurgii. Jeśli nie
przyjmie oświadczyn i odejdzie, jego życie stanie się sza
re i jałowe. Nawet odzyskanie sprawności w ręce nie
zdoła go pocieszyć.
Przygryzł wargę, gdy spostrzegł, że Gina płacze. Za
cisnął na chwilę powieki, próbując odzyskać panowanie.
Będzie musiał jakoś ją przekonać, że... co? Ze jej od
mowa nie załamie go? Tak! - zdecydował w końcu. Nie
powinna czuć się winna, że go nie kocha.
- Nie płacz - powiedział cicho. - Nic się nie stało.
- Ja... nie... - jąkała się. - Nie powiedziałeś tego
wyłącznie z litości? - Z trudem ubrała w słowa swoje
obawy. -_-.'-
- Do diabła, skądże znowu! - krzyknął. - Jest wiele
sposobów, żeby komuś pomóc. Nie trzeba w tym celu
brać ślubu. Chcę się z tobą ożenić, bo cię kocham. Chcę
z tobą spędzać każdą noc, każdy dzień... Wracać po pra
cy do domu, opowiadać ci o wszystkim, co się wydarzyło
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 311
w szpitalu i słuchać, co wymyślili twoi uczniowie. Chcę
mieć z tobą dzieci.
Drżała ze szczęścia. Naprawdę ją kochał!
- Och, Nick... tak bardzo cię kocham.
Przycisnął usta do jej warg. Wiedziała, że na to właś
nie czekała całe życie. Na tego mężczyznę i na tę chwilę.
EPILOG
- Tatatata! - wysoki głosik Edwarda zagłuszał stukot
jego pulchnych kolanek, kiedy chłopczyk pędził na czwo
rakach przez hol w kierunku drzwi.
Jego brat biegł tuż za nim, niecierpliwie czekając, kie
dy wreszcie będzie mógł wyżalić się ojcu.
- Tato, nauczycielka mówi, że muszę być królem
w pastorałce, ale nie ma dla mnie wielbłąda, więc ja nie
chcę - wyrzucił z siebie Max, marszcząc brwi na myśl
o tak fatalnie zaplanowanym przedstawieniu.
Nick odstawił teczkę, podniósł z podłogi młodszego
synka i mocno przytulił Maksa.
- Przykro mi, chłopie. Kiedy jest się wystarczająco
dorosłym, żeby chodzić do przedszkola, trzeba się liczyć
z konsekwencjami. Jedną z nich jest udział w świątecz
nym przedstawieniu. Bez względu na to, czy są wielbłądy.
Ponad czarnymi loczkami Edwarda rozejrzał się w po
szukiwaniu Giny. Poczuł dreszcz pożądania, gdy do
strzegł ją w wejściu do kuchni. Spragnionym spojrzeniem
obrzucił jej szczupłą sylwetkę i na chwilę zatrzymał
wzrok na lekko zaokrąglonym brzuchu.
- Dobry wieczór, żono! - Za każdym razem, gdy to
mówił, czuł satysfakcję. Nawet dzisiaj, po dziesięciu la
tach małżeństwa. Jeśli to w ogóle możliwe, kochał ją je
szcze bardziej niż w dniu ślubu. - Jak się mają moje
dziewczyny?
NIEPOWTARZALNA OKAZJA 313
Z uśmiechem poklepała zaokrąglony brzuch.
- Dzisiaj nasza malutka była bardzo grzeczna. Rano
w szkole wszystko szło jak z płatka, a po południu po
szliśmy z chłopcami do biblioteki,
- Było super! - podchwycił Max. - Ta pani, która
czytała opowiadanie, przyniosła takie wielkie ptaszysko
z ostrymi szponami i dziobem.
- Sowę - przetłumaczyła Gina.
- Ja! - Edward znienacka wycisnął na policzku Nicka
mokry pocałunek, a następnie spróbował wetknąć mu pa
lec do oka.
Nick gwałtownie odchylił głowę.
- Palcami nie robi się operacji, synku. - Postawił Ed
warda na podłodze, podszedł do Giny i wziął ją w ra
miona. Przytuliła się mocno, wdychając mroźne zimowe
powietrze, które do niego przylgnęło.
- Tato, ja naprawdę nie chcę być królem - marudził
Max.
- A ja naprawdę chciałbym zostać z tobą sam - szep
nął Nick do ucha Giny.
Pocałowała go w szyję.
- Później - obiecała. - Jaki miałeś dzień?
- Ciężki. A jeszcze na koniec musiałem operować
głupca. Przejechał znak stop i w dodatku miał niezapięte
pasy. Podczas zderzenia roztrzaskał klatkę piersiową
o kierownicę. Dlatego właśnie wracam tak późno. Prawie
cztery godziny zajęło mi składanie go do kupy. No, ale
jestem pewien, że wyjdzie z tego.
Gina popatrzyła na niego z dumą.
- To chyba jasne. Ostatecznie operował go najlepszy
chirurg w Massachusetts.
Była tak szczęśliwa, że czasami aż się bała, czy nie
314 JUDITH MCWILLIAMS
kusi za bardzo losu. Miała wszystko, o czym kiedykol
wiek marzyła... Prawdę mówiąc, nawet to, o czym nigdy
nie śmiałaby marzyć: czułego, kochającego męża, dwóch
cudownych synów, wspaniałą rodzinę, a na wiosnę urodzi
się ich córeczka. Pracowała na pół etatu jako reedukator
i nawet matkę udało się wreszcie nakłonić, żeby zaczęła
leczyć się u psychiatry.
Naprawdę niczego mi nie brakuje, pomyślała chwilę
przedtem, nim usta Nicka dotknęły jej warg. A potem
przestała już zaprzątać sobie głowę czymkolwiek.