Sny z nazwiskami
Sny z nazwiskami - odcinek 14 - Adam Wiedemann
Autor
⋅
W tym tygodniu zapraszamy do przeczytania snów z Adamem.
160903
Jestem w szkole, na lekcji promocyjnej nowego numeru “Studium”, która odbywa się w rybnickim
liceum. Same dziewczyny, ja też jestem dziewczyną - licealistką, a nie nauczycielką. Spotkanie
prowadzi Roman Honet. Nie patrzy na nas wcale, kartkuje tylko numer i tłumaczy dlaczego te a nie
inne teksty są w numerze, opowiada o tym, jakie zostały przerzucone do następnego. Zadajemy
pytania. Dużo pytań. Roman miota się w odpowiedziach, na to samo pytanie, tylko inaczej zadane,
odpowiada różnie, ale za każdym razem poważnie. Dzwonek. Roman wyciąga druki delegacji i
prosi byśmy się pod nimi wszystkie podpisały. Oprócz swego ma też druk Adama Wiedemanna i
Grzegorza Nurka. Pierwotnie oni także mieli być, ale jadąc pociągiem z Krakowa, przypadkowo
wysiedli z Katowicach, by spotkać się z Maciejem Meleckim. Dostajemy po egzemplarzu z
autografami tych nieobecnych, Roman nie chce się nam wpisywać. Nie chce także pozować do
zdjęć, jesteśmy niepocieszone. Jakaś dziewczyna płacze w kącie sali.
200304
Z Tobiaszem Melanowskim oraz Adamem Wiedemannem siedzę w knajpie, jest w niej bardzo
ciemno, prawie się nie widzimy. Jednak rozmawia nam się dobrze, prawie cały czas mówi Adam,
słuchamy jego głosu, który na mnie działa pobudzająco, mam ochotę tańczyć. Tobek bawi się
włosami Adama. Tak to trwa przez jakiś czas. Potem dosiadają się do nas jacyś znajomi Adama i
Tobiasza, sami faceci. Robi się jaśniej, rozmowa przestaje się kleić. Ogranicza się do tego, że albo
Tobiasz, albo ja pytamy: “Kurwa, gdzie jest ta Nowicka?” lub “Kurwa, gdzie ona łazi, miała być tu
dawno temu”. Ci faceci, z którymi siedzimy, wcale nie zwracają na nas uwagi, tylko stawiają nam
kolejne piwa, chcą nas spić. Tobi bardzo głośno pyta o Nowicką. Ktoś ze stolika obok to usłyszał i
mówi do niego: “Ale przecież Małgorzata Nowicka siedzi tam” i pokazuje na stolik po naszej lewej
stronie.
160205
W kilkanaście osób siedzimy w mieszkaniu w bloku. Wyraźnie na kogoś czekamy. Ma się zacząć
impreza. Czekanie staje się nieznośne. Siedzimy, jak na szpilkach. Nikt się nie odzywa. Przed
Tobiaszem Melanowskim leży telefon, wszyscy na niego co chwilę zerkamy, nawet Čučnik. Na
stole leżą czipsy, paluszki i herbata w dzbanku. Ktoś włącza TV. Jest jeszcze gorzej. W końcu
telefon dzwoni. Tobiasz chwilę słucha. Rozłącza się. Dzwonił Adam, podobno już idą, mamy się
przygotować, bo Adam nie jest w humorze. Chowamy popielniczki pod stół. Asia idzie do drzwi.
Dzwonek. Po chwili mówi: “Maciej, idź pomóc wnieść rzeczy”. Wychodzę na schody, mijam się z
Dagmarą, którą pod ramię prowadzi Adam. Piętro niżej jakaś kobieta taszczy siatki, biorę
większość. Wchodzimy razem do mieszkania.
050406
Widzę Tobiasza Melanowskiego siedzącego przy wielkim dębowym biurku, wypolerowanym na
wysoki połysk. Siedzi i pisze opowiadanie, które ma być wydrukowane w “Twórczości”. Co chwilę
gryzie ołówek. Zjadł już całą gumkę. Pisze jednak pilnie. Widać, że mu zależy. Podchodzę do
niego, ale nie chcę mu przeszkadzać, więc staję przed biurkiem. Za jego plecami pojawiają się
obrazy, o których właśnie pisze: Adam Wiedemann z Tatjaną Jamnik na spacerze, mają ze sobą
wielkiego, czarnego psa. Justyna Gola podchodzi do nich i zabiera kaganiec, mówiąc, że jej będzie
teraz bardziej potrzebny, bo jej chłopak gryzie. Tatjana głaszcze Justynę po włosach. Są w lesie.
Jakieś chaszcze, a potem polana. Siedzą na kocu w szkocką kratę. Adam ma kieckę z tego samego
materiału. Justyna mówi, że jest mu w tych kolorach do twarzy. Tatjana zakrywa dłonią usta, bo
ziewa, chce jej się spać. Adam wyciąga z torby ananasa i dzieli go na cztery równe części.
Adam śni się także Tomaszowi Szewczykowi:
240607
Leżę w łóżku i mam ciało słonia, to znaczy jestem bardzo duży i ciężki, ale nie przekłada się to w
żaden sposób na zwiększenie sił, te mam takie same, jak w ciele wcześniejszym, poruszam się z
trudem. Głowa jak gigantyczna bania; co podnoszę, to mi ją zarzuca, kręci się w niej, chlupocze. W
mieszkaniu wyczuwam obecność Adama Wiedemanna, snuje się gdzieś nad kuchennym blatem,
chciałbym pogadać, pożartować, nic z tego, zamiast warg mam jakieś wielkie ochłapy mięsa.
Słyszę za to mnóstwo głosów, równocześnie, ale z możliwością wyodrębniania, przewijania, długie
monologi sprzedawczyń, dziadków, kumpli z baru, bardzo dobre, żywiołowe, cieszy mnie ta nowa
zdolność słyszenia czy pamiętania, chciałbym pozapisywać je tak, jak mi właśnie płyną przez
głowę. Obracam się z heroicznym wysiłkiem, sięgam za wezgłowie; jest zeszyt, ale słoniowymi
łapskami nijak nie mogę go wyłuskać. To samo z długopisem, włosek.
[cytat za: http://cycgada.art.pl]
Kilka snów Adama:
110505
Dzisiaj w nocy śniło mi się, że gościłem u Renaty Kopyto w Berlinie, był to już ostatni dzień i
beznadziejna pogoda, rano usiadłem sobie w fotelu przy oknie i mówię do Renaty, czy naprawdę
muszę już wracać? posiedziałbym sobie cały dzień tu przy tym oknie. Ale w radiu Maciej Cisło
miał swój cotygodniowy przegląd prasy i opowiedział o nowym berlińskim Pomniku Europy,
ironizując na jego temat niemiłosiernie, więc Renata powiedziała stanowczo, że muszę jeszcze
jechać obejrzeć pomnik, mieszkała na Pankow przy ulicy Leichterstrasse, o ile taka istnieje.
Pomnik miał formę bunkra i właśnie go odsłaniano, tak że się załapałem na zwiedzanie i
inaugurację, w środku czego byś się nie dotknął, to grało, wydawało jakiś dźwięk, więc był to
bardzo fajny pomniki nie wiem, skąd brała się ironia Cisły na jego temat, który się zresztą teraz
pojawił i nadal komentował przez mikrofon, już w łagodniejszym tonie, bardziej politycznie
wyważonym. Schodziliśmy po schodach do dolnej sali i wszystkie pręty balustrady grały, na dole
miał być pokaz filmu o Europie, Adasiu, czy ja mam zostać na tym filmie?, zapytała mnie
znienacka prof. Wawrzycka, na co odpowiedziałem, że ja nie zostaję. Zauważyłem na scenie stojący
klawesyn i oczywiście nie mogłem sobie podarować żeby do niego nie podejść i nie zagrać, granie
szło mi (jak na sen) bardzo słabo, może dlatego, że to na klawesynie, na którym jeszcze życiu nie
grałem. Wkrótce pojawił się cały zespół muzyczny, co niby grał przed tym filmem, i mnie
zagłuszył, więc postanowiłem już wyjść, przy wyjściu były toalety i tabliczka: Mamy nadzieję, że
widząc literkę H na drzwiach, będą Państwo w stanie odnaleźć nie tylko muszlę klozetową, ale i
piankę do mycia rąk.
Nagle znalazłem się już przed pomnikiem, z opuszczonymi spodniami, zacząłem je sobie
podciągać, zapinać, co jednak wychodziło mi wciąż jakoś krzywo, poza tym nie wiedziałem za
bardzo, gdzie jestem, niby to był tam jakiś planik, ale nie znałem tych ulic, postanowiłem dojść do
rzeki i niech mnie rzeka prowadzi, idąc spotkałem Zuzinkę, która: A ty co tu robisz w tych
okularach? Sama też miała okulary, słoneczne.
[cytat z maila]
060106
Serial kryminalny z udziałem Maryli Rodowicz, która ma w nim “felieton”, tzn. siedzi i opowiada o
swojej pracy przy kampanii reklamowej jakiegoś kosmetyku. Wygląda świetnie, ale gada głupio.
Jestem w schronisku górskim z dwiema koleżankami, występujemy w tym serialu jako przestępcy,
właśnie dotarliśmy tu przez śniegi, po skończonej “akcji”. Mówię, że warto by się napić, na co
koleżanki, że lepiej rozjechać się w różne strony, jedna pojedzie do Glasgow, a druga do Lublina.
Jestem na nie wściekły, bo chciałem poimprezować, mimo wszystko coś zamawiam, idę do
ubikacji, w kabinie nie ma papieru, chcę zajrzeć do sąsiedniej, ale w tym momencie ktoś wchodzi,
najwyraźniej mnie szuka, więc zaczajam się, żeby ogłuszyć go drzwiami.
Wracam do sali restauracyjnej, piję herbatę, Rodowicz tańczy w spodniach arabskich, szarawarach.
Koleżanki jak gdyby dalej są ze mną (albo to jakieś inne?), patrzymy przez okno na pejzaż górski,
na pniu drzewa siedzi ptak, spieramy się, czy to dzięcioł czerwony, czy jakiś inny. Zwierząt robi się
coraz więcej, najpierw jak w programie przyrodniczym, potem już jest to dosłownie przemarsz,
pawiany idą z lwami! - dziwimy się. Ale to wszystko dlatego, że otwarto klatki i więzienia, sam
jestem jednym z uwolnionych więźniów, muszę się spakować, mam w celi mnóstwo obrazów i ani
kawałka sznurka, w końcu docieram z nimi jakoś do domu, gdzie aktorka grająca moją matkę pyta,
co będę teraz robił. Najpierw - mówię - sprzedam najmniejszy obraz, potem ten większy za
podwójną cenę, i tak dalej, w postępie arytmetycznym.
[cytat z maila]
191108
Jedziemy z Michałem do Stanów na występy, mam śpiewać jakąś szybką piosenkę Violent Femmes,
tekst umiem całkiem dobrze, ale jednak wciąż ćwiczę, Michał ma mi akompaniować na casio, co
mu niezbyt dogadza, bo nigdy tej piosenki nie słyszał w innym wykonaniu jak moje. Dojeżdżamy,
impreza jest plenerowa, wszyscy siedzą przy stołach ustawionych na jakimś placu, Michał
proponuje organizatorom, żebyśmy wykonali “Cygankę” Ewy Demarczyk, chce im ją pokazać na
YouTubie, ale znajduje tylko jakąś parodię, która się nikomu nie podoba. Ja coraz bardziej boję się
występu, wchodzę do antykwariatu i grzebię w starych nutach z nadzieją znalezienia partytury tej
piosenki dla Michała. Znajduję grafiki Jerzego Ficowskiego, wszystkie przedstawiają Żydów w
otchłaniach Szeolu. Jak myślisz, czemu niektórzy wciąż mają na nosach okulary?, pyta mnie
antykwariusz. Odpowiedź mam gotową, po prostu ludzie noszący okulary tracą swoją własną twarz,
bez okularów stają się nierozpoznawalni, nawet dla Boga. - A mógłbyś podać przykład? - Myślę i
myślę, nikt nie przychodzi mi do głowy, w końcu podaję przykład Joli Wargi.
[cytat za: http://literackie.pl]
190109
Łażę z Januszem Rudnickim po jakimś obcym miasteczku, prowincjonalnym do bólu - nie ma tu
nawet asfaltu, tylko drogi bite. Szukamy ulicy Jana Kazimierza, przy której mieszkał jakiś znany
pisarz (chodzimy “jego śladami”), mam na karteczce zapisany adres. Napotkany mężczyzna mówi,
że jest tu ta ulica, tylko trzeba przejść przez jego podwórko, zaraz nam otworzy. Znika, po jakimś
czasie znajdujemy tę ulicę sami. Wskazane mieszkanie mieści się w starej i niegdyś wystawnej
kamienicy, dziś przeraźliwie zapuszczonej. Pukamy do drzwi, otwiera nam niemłoda kobieta,
wchodzimy do smrodliwego pomieszczenia, w którym jest jeszcze trzech mężczyzn w podobnym
wieku, dwóch siedzi, jeden leży, kobieta proponuje nam herbatę, wychodzi ją zrobić, jeden z
mężczyzn wyciąga wódkę, częstuje nas, po czym ci dwaj, co siedzieli, wychodzą, zostajemy z tym,
co leży, kobieta nie wraca, w końcu postanawiamy stamtąd wyjść. Mieszkamy w hotelu koło
kościoła, do którego idzie się przez park - szukamy drogi. Już jest następny dzień, pakuję się przed
wyjazdem, przychodzi do mnie Skolas z talerzem rosołu, zaczyna go jeść i natychmiast się krztusi,
rozbryzgując rosół na moje pięknie poskładane koszule - nagle widzę, że to są te, w których
chodziłem 10 lat temu. Mam jeszcze półtorej godziny do pociągu, postanawiam przejść się,
wchodzę do sklepu płytowego, gdzie w specjalnej gablocie leżą Dzieła Wszystkie Holligera - rzecz
dla mnie bardzo kusząca, ale droga, 770 złotych. W końcu decyduję się to jednak kupić - bo może
nigdy już na coś takiego nie natrafię. Pani kasjerka jest bardzo podekscytowana i przygotowuje
specjalną torbę, do której sprzedawca wpycha mnóstwo płyt, głównie - jak zauważam - Mozarta.
Na mój stanowczy protest odpowiadają, że Mozart to specjalny bonus dołączany do Holligera po
cenie promocyjnej. Jestem okropnie zdenerwowany tym podłym oszustwem i żądam zwrotu
pieniędzy. Oboje gdzieś znikają, znów siedzę i się nudzę, niby mam jeszcze dużo czasu, ale już
czuję rajzefiber. W końcu zjawia się sprzedawca, zwraca mi 240 złotych i wręcza niewielkie
pudełko z płytami samego tylko Holligera.
[cytat za: http://literackie.pl]