background image

5 maja 2004

Kolejność spraw

Zdarzyło  się zachodniemu  światu - zupełnym  przypadkiem,  jak dziś  sądzę - zamienić  obszar 

straszliwej postkolonialnej nędzy w jeden z najlepiej rozwiniętych regionów świata. Oczywiście, główna 
zasługa tego niebywałego cywilizacyjnego awansu i rozkwitu należy się miejscowym społecznościom, 
ich pracowitości i przedsiębiorczości. Ale rozkwit byt  możliwy dzięki temu, że stworzono dla niego 
odpowiednie   polityczne   warunki.   O   sto,   o   pięćdziesiąt   kilometrów   od   miast,   które   należą   dziś   do 
najbogatszych na świecie, gdzie zawsze mieszkała dokładnie taka sama ludność, o takim samym składzie 
etnicznym, dziedzictwie kulturowym i nawykach, a gdzie tych politycznych warunków zabrakło, panoszy 
się potworna, komunistyczna nędza, ludzie pożerają korę drzew i szyszki, a czasem nawet, jak ze zgrozą 
opowiadają uciekinierzy i pracownicy organizacji humanitarnych, zwłoki swoich własnych, pomarłych z 
głodu dzieci. Myślę oczywiście o południowo-wschodniej Azji, a szczególnie o Korei. Jak doszło do 
tego,   że   ten   jednolity   pól   wieku   temu   kraj   podzielony   został   tak   straszną   granicą   między   wielkim 
bogactwem a przeraźliwą nędzą?

Południowa Korea to dziś kraj i wolnorynkowy, i demokratyczny, ale kapitalizm przyszedł tam 

znacznie  wcześniej   niż  demokracja.  Na  początku  władzę  sprawowali  tam  po  prostu dowódcy  wojsk 
okupacyjnych, potem miejscowy, autokratyczny reżim. Amerykańscy wojskowi zadbali tylko, i to samo 
wymogli na autokratach, którym stopniowo przekazywali władzę, o przestrzeganie zasad praworządności, 
wolności osobistej i, przede wszystkim, wolności gospodarczej. Co tu gadać, po prostu narzucili to siłą. 
Nic   więcej   nie   było   trzeba.   Nabierając   rozpędu,   kapitalistyczna   gospodarka   po   kilkunastu   latach 
wytworzyła tam silną klasę średnia, zmieniając społeczeństwa nie mające żadnych demokratycznych ani 
wolnorynkowych tradycji na wzór społeczeństw Zachodu.

Ktoś może powie tu, że przecież Ameryka data też kredyty. Fakt, dała. Ale to żadna zakichana 

łaska - banki, które tych kredytów udzielały, świetnie na nich zarobiły. Kredyt dany przedsiębiorcy, który 
wie, co z nim zrobić, to dla kredytodawcy czysty zysk. Zresztą my tutaj, w tej części świata, wiemy jak 
mało co, że w chory system wrzucić można miliardy dolarów jak w studnię, i nie tylko niczego one nie 
poprawią, ale wręcz przeciwnie, jeszcze pogorszą!

Kilkanaście lat później John F. Kennedy, bodaj najgorszy dureń, jaki kiedykolwiek zasiadał w 

Białym Domu, uznał, że to nie wypada, aby demokratyczna Ameryka, w imię demokratycznych ideałów, 
popierała przeciwko komunistom kraj rządzony przez dyktatora - i nakazał swoim służbom specjalnym 
przyzwolić, czy może wręcz przyłożyć rękę, bo sprawa do dziś nie jest jasna, do obalenia wietnamskiego 
autokraty Diema. Po to, oczywiście, aby Południowy Wietnam zdemokratyzować. Gdyby nie ten fakt, 
Diem,   nawet   przy   mniejszym   zaangażowaniu   US   Army,   spokojnie   uporałby   się   z   inwazją   z 
komunistycznej   Północy,   mimo   wsparcia   udzielanego   jej   przez   Chiny   i   ZSSR   -   i   dziś   Południowy 
Wietnam nie odstawałby zapewne standardem życia od Południowej Korei, Tajwanu czy Singapuru. Ale 
„demokratyzowanie”   pogrążyło   go  w  postępującym   rozkładzie,  korupcji  i   nieustannych   politycznych 
swarach,   w   których,   jak   zanotował   amerykański   generał,   rządy   upadały   wskutek   kłótni   dwóch   pań 
pułkownikowych. W końcu Amerykanie uciekli z tego bałaganu tchórzliwie, a wolny Wietnam został 
zamieniony w „bambusowy gułag”. Dziś wygląda, co prawda, lepiej niż komunistyczna Korea, lepiej o te 
dwadzieścia parę lat opóźnienia w aplikowaniu idealnego ustroju - ale to jednak niewiele lepiej.

Amerykańscy ekonomiści udowodnili to swego czasu z tą dobitnością, jaką daje matematyczne 

wyliczenie: nie ma żadnej korelacji pomiędzy   rozwojem a demokracją. Bywają demokracje bogate i 
biedne,   bywają   bogate   i   biedne   dyktatury.   Żadnej   prawidłowości.   Istnieje   natomiast   łatwa   do 
udowodnienia,   ścisła   zależność   pomiędzy   rozwojem   a   praworządnością.   Tym   szybszy   rozwój,   im 
skuteczniej   prawo   chroni   prywatną   własność,   swobodę   działalności   gospodarczej,   egzekwowanie 
wzajemnych zobowiązań, bezpieczeństwo inwestycji i kredytów, słowem - to wszystko, co potocznie 
nazywamy   kapitalizmem   albo   wolnym   rynkiem.   Zachód   dzisiejszy,   porażony   bzdurami 
wyprodukowanymi przez pokolenia lewicowych intelektualistów, buja wśród ideologicznych abstraktów, 
zamiast  spojrzeć na  oczywiste  fakty i przyjąć  je do wiadomości.  Zapomniał,  na czym  polega  istota 
demokracji, czyniąc politycznym fetyszem jej procedury i zewnętrzne oznaki.


Document Outline