1
Frank L. Baum
Szmaragdowe Miasto Krainy Oz
Tłumaczenie:
Zenon Ciechanowicz
2
Spis treści
Wstęp
1. Król Gnomów się gniewa
2. Wuj Henryk ma kłopoty
3. Dorotka naradza się z Ozmą
4. Okrutne plany Króla Gnomów
5. Księżniczka Dorotka
6. Guf u Pstrokatogłowych
7. Ciocia Emma pokonuje Lwa
8. Zawadiacy – nowi sojusznicy Gnomów
9. Koledż sztuki atletycznej
10. W gościnie u Panny-Wycinanki
11. Guf spotyka się z najważniejszym łobuzem
12. Przygody w Rozsypiskogrodzie
13. Powrót generał Gufa
14. Sztuczki Czarodzieja
15. Dorotka się zgubiła
16. W kuchennym królestwie
17. Śniadanie w bułkowym królestwie
18. Ozma wspomina króla Gnomów
19. Zające przyjmują gości
20. Królewski obiad
21. Zając zostaje królem
22. Dorotka się odnalazła
23. Pośród Narzekaczy
24. W gościnie u Żelaznego Drwala
25. Strach na Wróble zachowuje spokój
26. Ozma rezygnuje z obrony swego królestwa
27. Łotry wyruszają na Krainę Oz
28. Spotkanie przy Fontannie Zapomnienia
29. Glinda wygłasza zaklęcie
3
Wstęp
Jest to dalsza część przygód Dorotki, z którą czytelnicy spotkali się
już w „Zadziwiającym czarodzieju z Krainy Oz” i „Ozmie z Krainy
Oz”.
Obecne przygody są nie mniej barwne i tak samo zadziwiające.
Król Gnomów nie może pogodzić się ze swoją porażką w konflikcie
z Dorotką i Ozmą i postanawia zniszczyć całą Zaczarowaną Krainę
Oz. Nowy dowódca armii jest takim samym okrutnikiem, a ponadto
przebiegłym chytrusem. Do ataku na spokojnych mieszkańców
Krainy Oz przygotowuje nie tylko własną armię, ale też zachęca
okropne istoty mieszkające w pobliżu. Wszyscy razem w wielkiej
tajemnicy wyruszają podziemnym przejściem do Szmaragdowego
Miasta.
Niepokoimy się coraz bardziej o losy Zaczarowanej Krainy i jej
mieszkańców tym bardziej, że widzimy jak wielką przewagą
dysponują napastnicy i jak beztrosko i szczęśliwie spędzają czas
nie tylko stali mieszkańcy Zaczarowanej Krainy, ale i Dorotka, tym
razem z wujkiem i ciocią. Przeżyjmy kolejne przygody razem
z Dorotką i jej przyjaciółmi.
4
1. Król Gnomów się gniewa
Król Gnomów Ruggedo był wyraźnie w złym humorze. Wtedy lepiej
do niego nie zbliżać się. Nawet Gnom-Administrator Kaliko starał
się w takich chwilach trzymać się od Króla jak najdalej. O
pozostałych Gnomach nie wypada nawet wspominać!
Z tego powodu Król szarpał się i miotał się w całkowitej
samotności. Ze złością mierzył krokami szmaragdową grotę, w tym
czasie z każdym krokiem gniew w nim narastał. Raptem Król
przypomniał sobie, że złościć się w samotności nie ma sensu, że
znacznie lepiej i korzystniej dla zdrowia wylać złość na kogoś. Po
tym odkryciu, podskoczył do gongu i uderzył z całej siły.
Na wezwanie, drżąc ze strachu, przybył Kaliko.
– Proszę dostarczyć mi głównego doradcę! – rozdarł się
rozgniewany monarcha.
Grubas Kaliko co sił pobiegł wykonywać polecenie. Trudno
zgadnąć, w jaki sposób, na swoich krzywych nóżkach osiągnął taką
prędkość? Nie zdążył Król nawet okiem mrugnąć, jak w grocie
pojawił się główny doradca. Król się narzucił na niego:
– Jakaś dziewczynka przyswoiła sobie mój czarodziejski pas, a ty
sobie nawet do głowy tego nie bierzesz! Jesteś doradcą, czy może
już nie jesteś? W jaki sposób mam czarować, jeśli nie mam
czarodziejskiego pasa? Mogę pęknąć ze złości! Czy możesz
powiedzieć coś na swoje usprawiedliwienie?
– Trochę się pozłościć nie zaszkodzi, Wasza Wysokość –
spokojnie odpowiedział doradca.
– Zgadzam się. Ale ile czasu można się złościć? Złoszczę się już
cały ranek, dzień i wieczór. Zbrzydło mi! Więc doradź, co mam
teraz zrobić, czym się mam zająć!?
– Cóż – westchnął doradca – pojawił się problem, bo Król chce
czarować, ale nie może. Więc należy się zmienić i przestać chcieć
tego, czego mieć nie można. Złość wtedy minie.
– Bałwan! Głupek! Wariat! – Jeszcze bardziej rozszalał się Król.
5
– Będę szczęśliwy jeśli się podzielę z Waszą Wysokością tymi
szlachetnymi tytułami – odpowiedział główny doradca.
– Straże! – Król tupnął nogą i wrzasnął jeszcze głośniej. – Do
mnie!
Słysząc groźne ryczenie Króla, straże przybiegły natychmiast.
– Zabierzcie stąd tego gbura! – padł rozkaz, a straże
natychmiast zakuli głównego doradcę w łańcuchy i wyprowadzili
precz od Króla, który dostał jeszcze większego szału. Ponownie
rozległo się uderzenie gongu i ponownie szary ze strachy Kaliko
stanął przed groźnym monarchą.
– Daj natychmiast fajkę!
– Jest w rękach Waszej Wysokości – nieśmiało przypomniał
Gnom-Administrator.
– Więc powinieneś ją nabić! – ryknął władca.
– Wasza Wysokość, śmiem nieśmiało zauważyć, że fajka jest
nabita.
– To rozpal ją!
Kaliko głęboko westchnął, nabrał śmiałości i rzekł:
– Wasza Wysokość, fajka się pali.
– Jak to, pali się?! – W tej chwili monarcha zakrztusił się dymem
i w końcu zauważył, że fajka faktycznie się pali. – Kim jesteś? Jak
śmiałeś się sprzeczać!?
– Jestem wiernym sługą Waszej Wysokości – skromnie
odpowiedział Gnom.
Zmiękczony jego pokorą, Król uspokoił się, pykając fajką
przeszedł się po grocie, ale wkrótce gniew rozpalił się w nim z
nową siłą i wtedy ponownie zaatakował biednego Kaliko:
– Dlaczego stoisz jak mumia? Czy nie widzisz, że zaraz pęknę ze
złości?
– Może Wasza Wysokość zechce powiedzieć, jaki jest powód
zdenerwowania Waszej Wysokości?
– Jak to jaki? – Król nawet zazgrzytał zębami z oburzenia
i gniewu. – Czy nie wiesz, że dziewczynka, która nazywa się
6
Dorotka razem z koleżanką Ozmą zawładnęły moim czarodziejskim
pasem?
– Przecież pas zdobyły w uczciwej walce – ośmielił się
powiedzieć Kaliko.
– Jaka różnica! Pas jest mój i ponownie będzie mój!
– Ośmielam się zauważyć, Wasza Wysokość, że aby go zabrać
należałoby się dostać do Krainy Oz, a to nie jest możliwe –
przypomniał Gnom-Administrator, skrycie się uśmiechając.
Przecież już dwadzieścia sześć godzin nie schodził z posterunku i
porządnie się zmęczył.
– Niemożliwe? Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych!
– Wasza wysokość zapomniała o pustyni, przez którą nie da się
przedostać! Po co Waszej Wysokości pas? Tysiące Gnomów gotowe
jest wykonać każde polecenie Waszej Wysokości bez żadnego pasa.
Wasza Wysokość ma rozstrojone nerwy. W takich przypadkach
dobrze pomaga roztopione srebro. Należy łyknąć go, może nawet
całą szklaneczkę i położyć się spać.
– Poszedł stąd! Precz z oczu! – Rozszalał się Król. – Żebym
więcej cię nie widział! Przyprowadź tu głównodowodzącego!
Kaliko pośpiesznie się wycofał, a zamiast niego w pieczarze
pojawił się generał Blug, głównodowodzący królewską armią.
– Przybyłem zgodnie z rozkazem Waszej Wysokości!
– W końcu! Natychmiast wyruszaj do Krainy Oz i dostarcz mój
czarujący pas!
– Czy Wasza Wysokość jest przy zdrowych zmysłach? – rzekł
generał do szalejącego monarchy.
– Jak to? – Król z wściekłości utracił dar mowy. Kiedy
głównodowodzący ujrzał, że monarcha milczy, ostatecznie się
ośmielił i usadowił się na ogromnym brylancie, który połyskiwał na
środku pieczary.
– Radzę policzyć do sześćdziesięciu, to trochę otrzeźwi Waszą
Wysokość.
Nie znajdując w pobliżu niczego, czym można było rzucić
w generała, król się uspokoił i usadowił na tronie, a generał
kontynuował:
7
– Po pierwsze, nie zdołamy przejść przez pustynię; po drugie,
jeśli nawet przejdziemy, to Ozma, władczyni Krainy Oz, łatwo
pokona naszą armię, bo jest czarownicą. Gdyby Wasza Wysokość
miał czarodziejski pas, to wtedy można byłoby z nią walczyć, ale
przecież pasa nie mamy!
– Pas! Chcę mieć pas! – jak oszalały krzyczał Król.
– Wobec tego spróbujmy pomyśleć, w jaki sposób zdobyć go
ponownie – odezwał się generał. – Pas znajduje się u Dorotki,
w Kansas, które leży w Ameryce.
– Właśnie, że nie, bo oddała go Ozmie.
– Skąd taka wiadomość?
– Mój zwiadowca, Czarny kruk, latał przez pustynię i widział
pas w Szmaragdowym Mieście w pałacu Ozmy.
– Niezwykle ciekawe – generał Blug radośnie zatarł ręce. –
Może spróbować przedostać się do Krainy Oz, nie idąc przez
pustynię?
– Nie rozumiem, w jaki sposób? – zdziwił się Król.
– To bardzo proste. Przecież są jeszcze dwie drogi. Albo nad
pustynią, albo pod nią, mówiąc inaczej po powietrzu, albo pod
ziemią.
Król aż podskoczył z radości:
– Genialne, generale! Gnomy są górnikami! Mogą przedostać
się pod ziemią wszędzie, gdzie tylko zechcą! Są w stanie wydłużyć
podziemne przejście aż do Szmaragdowego Miasta!
– Spokojnie, Wasza Wysokość, proszę się tak nie śpieszyć –
generał ostudził zapał Króla. – Gnomy są wspaniałymi żołnierzami,
ale siły i odwagi nie wystarczy, by dało się pokonać Krainę Oz.
– Więc co mamy robić?
– Proszę zapomnieć o nie dających się zrealizować marzeniach
i zająć się czymś pożytecznym. Czy mało jest spraw w naszym
podziemnym królestwie?
– Ale co z moim czarodziejskim pasem? Chcę go mieć!
– Chcenie nikomu nie zaszkodziło! – Uśmiechnął się Blug.
8
Króla ponownie ogarnął szał i długo nie zastanawiając się rzucił
w głównodowodzącego ciężkim królewskim godłem z czystego
szafiru.
Potężne uderzenie w głowę spowodowało, że generał padł na
podłogę, nie okazując żadnych odznak życia. Na wezwanie Króla
pojawili się strażnicy i wynieśli precz kolejną ofiarę.
Wszyscy wiedzieli, że Król Gnomów jest zawziętym łotrem i jeśli
postanowił zemścić się, by zdobyć Krainą Oz i zniszczyć
Szmaragdowe Miasto, to w żadnym przypadku ze swego zamiaru
nie zrezygnuje.
Dorotka i Ozma już nawet zapomniały o tym, że zabrały Królowi
Gnomów czarodziejski pas i przeszkodziły łotrowi
w urzeczywistnieniu jego szpetnych pomysłów. Zapomniały
również o podziemnym królestwie Gnomów w dalekiej Krainie Ew,
za śmiertelną pustynią. Nie wiedziały ponadto, że najgorszy wróg
jest ten, którego się nie spodziewasz.
9
2. Wuj Henryk ma kłopoty
Dorotka wraz z ciocią i wujkiem Henrykiem mieszkali na maleńkiej
farmie w Kansas. Ich sprawy nie przebiegały zbyt pomyślnie.
Częsta susza niszczyła wszystkie zasiewy, a pewnego razu huragan
porwał domek. Środków na budowę następnego nie było, więc
wujek musiał oddać farmę w zastaw, żeby zdobyć chociaż trochę
pieniędzy. Ponadto, jak na złość, podupadł na zdrowiu. Zrobił się
na tyle słaby, że nie mógł pracować jak poprzednio.
Lekarze doradzili, by w celu poprawienia zdrowia wykonał
podróż morską, więc razem z Dorotką wybrał się do Australii, ale
na to poszły wszystkie oszczędności.
Z każdym rokiem wujek Henryk stawał się coraz biedniejszy.
Plonów zebranych na farmie, ledwo starczało na wykarmienie
rodziny, natomiast o spłacaniu długu nawet nie było co marzyć.
Wujek Henryk ciągle odkładał termin spłaty, aż wyznaczono mu
ostateczną datę na zapłacenie wszystkich należności. Jeśli w tym
czasie wyznaczona kwota nie zostanie wpłacona, farma stanie się
własnością bankowca.
Wujek Henryk nie wiedział, co ma począć z nieszczęścia. Jak żyć
bez farmy? Jak zarobić pieniądze na życie i skąd uzyskać
dodatkowe na spłacenie długu? Przecież nie był leniem, całymi
dniami pracował na polu, a ciocia Emma z Dorotką wykonywały
wszystkie prace domowe. Nic to jednak nie dało. Dostatku nie
mieli poprzednio, teraz sytuacja z każdym dniem się pogarszała.
Dorotka była zwyczajną dziewczynką – wesołą, o różowych
policzkach, z mądrym i jasnym spojrzeniem, ale w odróżnieniu od
innych rówieśniczek w ciągu swego nie długiego życia przeżyła
mnóstwo cudownych i zadziwiających przygód.
Gdy Dorotka się urodziła, do jej kołyski przyleciała wróżka i na
czole dziewczynki pozostał niewidoczny magiczny znak. W każdym
bądź razie tak twierdziła ciocia Emma. Przecież w inny sposób nie
dało się wyjaśnić, dlaczego zdołała przebywać w różnych
bajkowych miejscach i zawsze bezpieczne wracała do domu? Co
10
prawda wujek Henryk zbytnio nie wierzył opowieściom o Krainie
Oz, o której opowiadała bratanica. Uważał, że Dorotka jest
marzycielką i fantazjuje jak jej matka, która zmarła, kiedy córeczka
była jeszcze całkiem mała. Nie wierzył i w to, że dziewczynka
oszukuje. Był pewny, że tak bardzo wierzy w fantazje, że stają się
dla niej realnością.
Niezależnie od tego, jak było faktycznie, pewne jest, że
dziewczynka czasami znikała i długo jej nie było, a potem jak
gdyby nigdy nic pojawiała się ponownie w Kansas z całym workiem
zadziwiających historii.
Wujek i ciocia słuchali długich dziwnych opowieści i nie mogli
się nadziwić, skąd u takiej małej dziewczynki tyle mądrości
i rozsądku, skąd wiedziała o czarownikach i cudach, w tym czasie,
kiedy wszyscy byli przekonani, że czarowników dawno nie ma na
świecie?
Dorotka opowiadała wujkowi i cioci o dziwnej Krainie Oz,
o wspaniałym Szmaragdowym Mieście, o bliskiej przyjaciółce
Księżniczce Ozmie, cudownej władczyni z czarującej krainy.
Słuchając tych opowieści, wujek Henryk co raz wzdychał
i mówił, że nawet jednego maleńkiego szmaragdu, których tak
wiele w Szmaragdowym Mieście, starczyłoby dla nich, żeby
zwrócić wszystkie długi i wykupić farmę.
Dorotka jednak za każdym razem wracała z podróży z pustymi
rękami, a oni stawali się coraz biedniejsi. Wujek Henryk, kiedy się
dowiedział, że za trzydzieści dni trzeba będzie zapłacić dług albo
opuścić farmę, całkiem upadł na duchu. Pieniędzy nie miał.
Powiedział o tym swojej żonie Emmie.
Biedna kobieta najpierw rozpłakała się, ale potem postanowiła,
że nie można upadać na duchu, należy śmiało pokonywać wszelkie
trudności. Poradzą sobie i bez farmy, znajdą jakieś inne zajęcie, na
pewno nie zginą. Tylko co będzie z Dorotką? Przecież nie zdołają
tak się troszczyć o nią jak poprzednio.
Być może dziewczynka również będzie musiała zacząć
pracować. Nic nie mówili Dorotce, żeby przed czasem jej nie
zasmucać, ale pewnego razu o poranku Dorotka zastała ciocię
Emmę w kuchni, kiedy żałośnie płakała. Wujek Henryk pocieszał
ciocię. Wtedy byli zmuszeni powiedzieć o wszystkim.
11
– Będziemy musieli zostawić farmę – przyznał się wujek Henryk
– pójdziemy na włóczęgę po świecie w poszukiwaniu pracy.
Dorotka uważnie słuchała wujka. Do głowy jej nie przyszło, że
możliwe jest takie nieszczęście.
– O siebie się nie martwimy – dodała ciocia Emma – tylko co
będzie z tobą? Kochamy cię jak własną córkę, ale teraz będziesz
zmuszona żyć w nędzy, zarabiać dla siebie na chleb, chociaż jesteś
jeszcze całkiem małym dzieckiem.
– Może będę mogła gdzieś pracować? – Energicznie
zainteresowała się Dorotka.
– Możesz być służąca, przecież jesteś taka gospodarna. Albo
nianią, nie wiem, zobaczymy, w każdym bądź razie, zapewniam cię,
że dopóki razem z Henrykiem zdołamy zarabiać na twoje
utrzymanie, pracować nie będziesz. Wyślemy cię do szkoły.
Najgorsze jest to, że nie jesteśmy pewni, czy znajdziemy pracę.
Komu są potrzebni chorzy staruszkowie?
– Ależ to śmieszne. – Beztrosko uśmiechnęła się Dorotka. –
Byłam księżniczką w Krainie Oz, a teraz będę pracować jako
służąca w Kansas!
– Księżniczką? – zdziwili się staruszkowie.
– Tak. Ozma całkiem niedawno poinformowała mnie o tym.
Ponadto zapraszała bym zamieszkała u niej, w Szmaragdowym
Mieście.
Wujek ze zdziwieniem wymienił spojrzenie z ciocią, ale nie
wiedział co sądzić.
– Możesz wrócić do bajkowej krainy?
– To jest całkiem proste!
– Ale jak? Przecież to jest chyba bardzo daleko? – zdziwiła się
cioteczka.
– Codziennie – zaczęła Dorotka – o czwartej godzinie Ozma
patrzy na mnie za pośrednictwem Zaczarowanego Obrazu. Mamy
uzgodniony sygnał, a ona natychmiast przeniesie mnie do pałacu,
jeśli ją poproszę. Przecież ma czarodziejski pas, który dawno temu
zabrałam złemu Królu Gnomów.
12
Po wysłuchaniu dziewczynki staruszkowie na długo się
zamyślili.
Jako pierwsza przerwała milczenie cioteczka:
– Cóż, może tak będzie lepiej. Będziemy tęsknić za tobą, myśleć
, ale nic nie poradzimy. Jedź do przyjaciół do Szmaragdowego
miasta.
– Nie bardzo wierzę w te bajki – pokiwał siwą głową wujek
Henryk. – Dorotka widzi wszystko w różowych barwach, ale tak
naprawdę ten bajkowy kraj całkiem nie taki wspaniały, jak się
wydaje. Jak pomyślę, że nasza dziewczynka okaże się tam sama
jedna pośród obcych.
– Nie ma w tym nic strasznego, wujku – wesoło zaśmiała się
Dorotka, ale po chwili się nachmurzyła. Jeśli się wybierze do
czarodziejskiej krainy, to co będzie z wujkiem i ciocią?
Dziewczynka wiedziała, jak im można pomóc, ale nie chciała przed
czasem dawać nadziei. Musiała najpierw naradzić się z Ozmą.
– Jeśli obiecacie nie martwić się o mnie – powiedziała w końcu –
to już dzisiaj wybiorę się do Krainy Oz, a po tygodniu wrócę.
– Za tydzień nas tu nie będzie – z opuszczoną głową powiedział
wujek. – Ciocia ma rację, jeśli jesteś pewna, że przyjaciele
zaopiekują się tobą, to zostań tam na zawsze, a my jakoś
przeżyjemy.
Dziewczynka czule pocałowała wujka i ciocię, złapała na ręce
Toto i skierowała się na piętro, do dobudówki, gdzie miała swój
maleńki pokoik.
Na piętrze Dorotka usiadła na jedynym krześle z przywiązaną
nogą i rzuciła spojrzenie na swoje bogactwo, na stare zabawki
i wyliniałe perkalowe sukieneczki. Pomyślała, że nie ma sensu
zabierać ich ze sobą. W nowym życiu nie przydadzą się, chociaż żal
było się rozstawać, jak ze starymi przyjaciółmi.
Potem usadowiła się jak najwygodniej, wzięła na kolana Toto
i doczekała się czwartego uderzenia zegara. Wtedy mocno
zamknęła oczy – taki był umówiony sygnał, wcześniej uzgodniony z
Ozmą.
Wujek Henryk i ciocia Emma zamarli w oczekiwaniu na dole. W
żaden sposób nie mogli uwierzyć, że obok codziennego smutnego
13
świata istnieje świat bajkowy, zaczarowany, do którego można się
przenieść w mgnieniu oka, wystarczy jedynie chcieć.
Zegar wybił cztery razy. Staruszkowie nie odrywali oczu od
schodów na górę, ale Dorotka ciągle się nie pojawiała. W jaki
sposób miała wybrać się do czarodziejskiej krainy, przecież nie po
powietrzu? Już wpół do piątej. Staruszkowie nie wytrzymali,
przytrzymując się nawzajem wdrapali się po schodach.
– Dorotko! – zawoła ciocia Emma.
– Dorotko! – zawołał bratanicę wujek Henryk. Odpowiedzi nie
było. Staruszkowie otworzyli drzwi, zajrzeli do środka – nikogo tam
nie było.
14
3. Dorotka naradza się z Ozmą
Sądzę, że wystarczająco dużo słyszeliście o Szmaragdowym
Mieście, przypomnę jedynie, że to stolica znanej wszystkim Krainy
Oz, którą wszyscy uważają za najbardziej bajkową krainę na całym
świecie.
Szmaragdowe miasto jest zbudowane ze wspaniałych
marmurów, obficie upiększone drogimi kamieniami: rubinami,
brylantami, szafirami, turkusem. One zdobią domy od wewnątrz, a
na fasadach domów i ulicach błyszczą wyłącznie szmaragdy i z
tego powodu miasto nazywa się Szmaragdowe. Na początku naszej
historii w mieście było dziewięć tysięcy sześćset pięćdziesiąt
cztery budynki, w których mieszkało pięćdziesiąt siedem tysięcy
trzysta osiemnaście osób.
Wokół miasta, na żyznych polach, ciągnących się aż do pustyni,
która ze wszystkich stron okrąża kraj, znajduje się mnóstwo
przytulnych farm. Tam mieszkają ci, którym bardziej się podoba
wiejskie życie. Razem w Krainie Oz mieszka ponad pół miliona
osób, chociaż niektórych stworzeń nie można nazwać ludźmi,
bowiem są tu nie tylko istoty z krwi i ciała, jak my, ale też
z całkiem innych tworzyw. Nie zważając na swoje, czasami bardzo
niezwykłe pochodzenie, wszyscy mieszkańcy Krainy Oz żyją w
szczęściu i dostatku.
Nie są im znane choroby i śmierć. Umrzeć tu można tylko
w wyniku jakiegoś wypadku, ale to się zdarza wyjątkowo rzadko.
W Krainie Oz nie ma biednych, nie ma pieniędzy, a wszystkie
rzeczy i bogactwa należą do zarządzającej Krajem dobrej wróżki
Ozmy. Ona troszczy się o mieszkańców kraju, jak matka troszczy
się o dzieci. Tu każdy wykonuje ulubione zajęcie. Jedni sieją zboża
i zajmują się sadownictwem. W bajkowej krainie urodzaje są
wspaniałe, więc jedzenia wystarcza dla wszystkich. Ci, którzy chcą
szyją odzież i robią obuwie, żeby każdy mógł ubrać się zgodnie z
upodobaniami. Są tu jubilerzy, którzy wykonują wspaniałe
upiększenia, a potem rozdają je całkiem bezpłatnie.
15
Połowę dnia mieszkańcy Krainy Oz pracują, a połowę zajmują
się rozrywką, więc ani jedno, ani drugie im nie zbrzydnie. Nie mają
brutalnych nadzorców, którzy by zmuszali do pracy, nikt ich nie
popędza i nie ponagla. Każdy wykonuje to, co potrafi najlepiej dla
siebie i dla swych przyjaciół i cieszy się, jeśli im się to podoba.
Rozumiemy, że Kraina Oz nie jest zwykłą krainą. Takie porządki
na pewno nie są możliwe gdziekolwiek na świecie, ale jak twierdzi
Dorotka, w Krainie Oz, pośród dobrych mieszkańców, takie
porządki wspaniale się sprawdzają.
Rzecz jasna, Kraina Oz jest bajkową krainą i mieszkają tam
bajkowe istoty, ale to nie oznacza, że tamci mieszkańcy tak mocno
różnią się od nas.
Można tam spotkać się z różnymi, czasami bardzo dziwnymi
usposobieniami i przyzwyczajeniami, ale nie ma wśród nich istot
złych lub okrutnych, nie ma zawziętych egoistów. Są to stworzenia
pokojowe, wesołe i dobre, które pokochały maleńką dziewczynkę,
która rządzi nimi, a oni z radością wykonują wszystkie życzenia.
W Krainie Oz są również takie zakamarki, w których nie
wszystko wygląda tak wspaniale, jak w centrum kraju oraz na
żyznych ziemiach wokół niego, gdzie żyją weseli rolnicy
i rzemieślnicy.
Daleko na południu, w Krainie Kwodlingów, żyje dziwny naród –
Strzelające Głowy. Swymi podobnymi do młotów głowami gotowi
są tłuc każdego, kto się do nich przybliży. Rąk nie mają, ale mają
długie i giętkie szyje, jak z gumy. Kiedy taka istota gniewa się, jej
szyja się prostuje i głowa strzela w kierunku ofiary, a potem
ponownie wraca do właściciela.
Strzelające głowy są zaliczani do dzikusów, ale jeśli ich nie
ruszać, to nawet muchy nie skrzywdzą. Niech sobie żyją w swych
niedostępnych górach, tam nikomu nie przeszkadzają.
W dalekich leśnych kniejach Krainy Oz można spotkać ogromne
zwierzęta. Przeważnie nie są groźne i przyjaźnie odnoszą się do
gości, którzy przypadkowo zabrną na ich tereny. Są też tam
straszne zwierzęta, Kalidasy. Mają tułów niedźwiedzia, a głowę
tygrysa. Kiedyś Kalidasy słynęły z żarłoczności, ale teraz prawie
wszystkich oswojono.
16
Wojowniczych drzew jednak nie udało się oswoić. Zaledwie
wędrowca wejdzie do lasu, w którym rosną takie drzewa,
natychmiast zaatakują biedaka wszystkimi swymi gałęziami
i wypchną precz.
Prawda jednak jest taka, że wszystkie te okropne stworzenia
skrywają się w bezludnych zakamarkach Krainy Oz. W każdym
kraju są niedostatki, więc muszą być też w czarodziejskiej krainie.
Kiedyś tu mieszkali również złe czarownice, ale obecnie ich już nie
ma, więc w kraju jest pokój i ład.
Teraz krainą kieruje dobra Ozma. Nikt nigdy tak nie kochał
swojej władczyni, jak teraz. Mieszkańcy są przekonani, że Ozma
jest najpiękniejszą dziewczynką na świecie, że jest najmądrzejsza i
najlepsza.
Dorotka już nie jeden raz odwiedzała Krainę Oz, przeżyła tu
wiele przygód i pozyskała wielu przyjaciół, ale Ozma pozostała jej
najlepszą przyjaciółką. Ozma nawet uczyniła Dorotkę księżniczką i
zaprosiła, by mieszkała razem w pałacu, ale Dorotka odmówiła, bo
przecież cioteczce i wujkowi będzie smutno bez ukochanej
bratanicy.
Jednak teraz, kiedy u wujka pojawiły się problemy, Dorotka
postanowiła wrócić do Krainy Oz i o coś poprosić Ozmę.
Dorotka znalazła się w pałacu Księżniczki. Kiedy skończyły się
objęcia i pocałunki, Ozma z troską zapytała:
– Co się stało, Dorotko? Masz jakieś nieprzyjemności? Jesteś
bardzo smutna.
Dorotka ciężko westchnęła:
– U mnie wszystko w porządku, ale u wujka nie za bardzo. Zdaje
się, że będzie zmuszony opuścić swoją farmę w Kansas.
– Opowiedz o wszystkim od początku – ze współczuciem
poprosiła Ozma.
– Problem polega na tym, że wujek stał się całkiem biedny.
Farma nie daje już żadnego dochodu. Pożyczył więc pieniądze i
podpisał dokument, w którym było napisane, że jeśli nie odda
długu w wyznaczonym terminie, zabiorą mu farmę. Wujek miał
nadzieję, że zbierze dobry urodzaj i się rozliczy z wierzycielem, ale
nic z tego nie wyszło. Teraz wujka i ciocię wypędzają z farmy, a oni
17
nie mają gdzie się udać. Są starzy i chorzy, nie mogą pracować,
więc będę musiała zacząć pracować, chyba że…
– Co, moja droga? – Zachęcająco uśmiechnęła się Ozma, ale
Dorotka w żaden sposób nie miała odwagi powiedzieć
najgłówniejsze słowa.
– Chciałabym zostać w Krainie Oz – zaczęła – przecież
zapraszałaś mnie, ale nie mogę zostawić wujka i cioci
– Jeżeli prawidłowo zrozumiałam – roześmiała się Ozma –
chcesz bym zaprosiła twoich krewnych, bo w przeciwnym wypadku
nie zostaniesz tu. Więc zgadzam się. Przenieśmy ich do Krainy Oz.
– Na pewno? Ale wspaniale! – Dorotka z radości zaczęła
klaskać. – Przeniesiesz ich tu? Może i farmę dasz, gdzieś w Krainie
Żwaczy albo Migunów?
– Oczywiście – odpowiedział Ozma, ucieszona, że koleżanka
w końcu się rozweseliła – dla twoich przyjaciół, księżniczko,
zawsze znajdzie się miejsce w Krainie Oz.
– Proszę, nie nazywaj mnie księżniczką, nie chcę. Chcę
mieszkać z wujkiem i ciocią na farmie, a księżniczki na farmach
nie mieszkają.
– Na farmie nie jest miejsce dla księżniczki – delikatnie
uśmiechnęła się Ozma – twoje miejsce tu, w pałacu. Od tej chwili
będziesz pierwszą nadworną damą.
– Ale co będzie z wujkiem Henrykiem? – zapytała Dorotka.
– Wujek Henryk wystarczająco napracował się w życiu,
przerwała władczyni – zarówno dla niego, jak i dla cioteczki
znajdzie się miejsce w pałacu. Teraz nie będą musieli ciężko
pracować od świtu do zmierzchu. Kiedy chcesz ich
przetransportować?
– Obiecałam wrócić w piątek.
– Po co masz wracać? Po co czekać do piątku? Zróbmy
niespodziankę i przenieśmy bez uprzedzenia.
– Obawiam się, że nie uwierzą w Krainę Oz – Dorotka zamyśliła
się i pokiwała głową – chociaż tak dużo opowiadałam o wszystkim.
– Zobaczą i uwierzą! – stanowczo oświadczyła Ozma. –
Przypuśćmy, że ich uprzedzisz, a oni zdenerwują się, kiedy się
18
dowiedzą, że będą musieli wykonać czarodziejską podróż! Lepiej
wyjaśnimy wszystko na miejscu.
– Masz rację – zgodziła się Dorotka – tak będzie lepiej. Po co
mają siedzieć na farmie, jeśli tu jest znacznie weselej?
– Więc jutro rano, czekaj tu na nich – ogłosiła Ozma. – Zaraz
wydam rozkaz służącej, by przygotowała odpowiednie pokoje, a po
śniadaniu weźmiemy czarodziejski pas i przetransportujemy twego
wujka i ciocię do Szmaragdowego Miasta.
– Dziękuję ci, Ozmo. Dziękuję, najmilsza! – zawołała Dorotka
i delikatnie pocałowała koleżankę.
– Może pospacerujemy po sadzie? – zaproponowała Ozma, żeby
ukryć zakłopotanie. – Potem przebierzemy się i zjemy kolację.
Idziemy, Dorotko!
19
4. Okrutne plany Króla Gnomów
W większości przypadków źli ludzie są tacy tylko z tego powodu,
że nigdy nie próbowali stać się dobrymi. Królowi Gnomów również
nawet do głowy nie przyszłoby, żeby spróbować stać się dobrym,
więc nieustannie złościł się, miał do wszystkich pretensje. Kiedy
postanowił zawładnąć Krainą Oz, zniewolić mieszkańców i
zniszczyć Szmaragdowe Miasto, nic innego nie robił, tylko całymi
dniami tworzył swoje okrutne plany. Im więcej myślał, tym bardziej
był pewny ich realizacji.
Tego samego wieczoru, kiedy Dorotka spotkała się z Ozmą, król
wezwał Gnoma-Administratora i nakazał:
– Kaliko, od tej chwili będziesz dowodził armią!
– To jest niemożliwe – sprzeciwił się tamten.
– Niby dlaczego? – Król podniósł głos i wyciągnął rękę
w kierunku ciężkiego godła.
– Z tego powodu, że jestem jedynie administratorem i w ogóle
nie znam się na wojskowości – pokornie odpowiedział Kaliko. –
Chyba nie kieruję źle Królestwem Waszej Wysokości? Wasza
wysokość nie znajdzie lepszego administratora, ale są setki
gnomów, którzy będą znacznie lepiej dowodzili armią, niż ja. Wasza
Wysokość tak często zmienia generałów, że mi się wcale nie
uśmiecha być jednym z nich.
– Zdaje się, że ty, Kaliko, masz rację – doszedł do wniosku Król i
zostawił berło w spokoju. – Zbierz całą armię w wielkiej grocie.
Kaliko z ukłonem oddalił się, a po kilku minutach zameldował,
że armia się zebrała. Król wyszedł na balkon, by pocieszyć się
pięćdziesięciotysięcznym wojskiem.
W czasie pokoju wszystkie Gnomy pracowały jako kowale
i górnicy, całymi dniami operowali kilofem i młotkiem, w ten
sposób też wzmacniali swoje mięśnie. Chociaż wyglądali niezbyt
imponująco – byli krępi, mieli krzywe nogi, obwisłe uszy, jednak
żołnierzami byli nie najgorszymi. Patrząc na błyszczące ostrze
20
mieczy i oszczepów, zadowolony Król uśmiechnął się. Nie ma
więcej nikogo, kto może się pochwalić taką siłą. Z balkonu zwrócił
się do równych szeregów żołnierzy, którzy stali przed nim na
baczność:
– Od tej chwili generał Blug nie dowodzi wami. Potrzebny jest
nowy generał. Kto się zgłasza?
– Może ja, Wasza Wysokość? – Z szeregu wyszedł pułkownik
Krinkiel.
Groźny monarcha uważnie popatrzył na ochotnika, na jego
wzorcowy mundur, na wyczyszczone buty.
– Poprowadzisz armię podziemnym przejściem do
Szmaragdowego Miasta, weźmiesz do niewoli wszystkich
mieszkańców Krainy Oz, zniszczysz stolicę, zabierzesz wszystkie
klejnoty i dostarczysz do mojej groty. Najważniejszym zadaniem
będzie zabranie czarodziejskiego pasa od Ozmy. Zrozumiałeś?
Wykonasz?
– Ale to nie jest możliwe, Wasza Wysokość!
– Nie jest możliwe! – Rozgniewał się Król. – Do komnaty tortur z
nim! Pociąć na drobne kawałeczki i oddać siedmiogłowym psom!
Czuwający strażnicy natychmiast podbiegli, chwycili biedaka
i pociągnęli w głąb pieczary, a Król ponownie zwrócił się do
zebranych żołnierzy:
– Posłuchajcie! Jeśli nowy głównodowodzący nie zgodzi się
wykonywać rozkazów, to czeka go ten sam los! Teraz czekam na
odpowiedź, kto będzie kierował wyprawą do Szmaragdowego
Miasta?
Nikt się nie decydował, wszyscy stali jak zamurowani.
Po chwili, z żołnierskich szeregów wyszedł wyjątkowo stary
Gnom z długimi siwymi wąsami. Wąsy były na tyle długie, że
owijały się wokół szyi, żeby nie plątały się pod nogami podczas
chodzenia.
– Można zadać Waszej Wysokości kilka pytań? – zwrócił się
staruszek do Króla.
– Pytaj!
21
– Czy to prawda, że w Krainie Oz mieszkają tylko ludzie dobrzy i
weseli?
– Całkowita prawda.
– Żyją wspaniale i nie wiedzą co to bieda?
– Całkowita prawda.
– Podobno nie ma wśród nich nieszczęśliwych
i niezadowolonych?
– Ani jednego.
– Wobec powyższego, Wasza Wysokość – podejmuję się tego
zadania. Nie znoszę ludzi dobrych i wesołych. Ludzie szczęśliwi są
nie do zniesienia. Proszę wyznaczyć mnie na generała, pokażę, jak
się weselić całymi dniami od rana od wieczora. Poweselą się u
mnie, aż im się odechce! Jeśli nie uda mi się, wtedy niech Wasza
wysokość każe pociąć mnie na drobne kawałki!
– To dopiero wojak! – ucieszył się Król. – Całkiem inna
rozmowa! Jak się nazywasz, generale?
– Guf, Wasza Wysokość.
– Wspaniale, generale! Przyjdziesz do groty, uzgodnimy
szczegóły.
Potem odwrócił się od nowego głównodowodzącego i ryknął na
całą grotę:
– Gnomowie i żołnierze! Od tej chwili, aż do momentu kiedy go
potną na drobne kawałeczki, a potem oddadzą siedmiogłowym
psom, jesteście zobowiązani słuchać generała Gufa. Za
najmniejsze nieposłuszeństwo będziecie surowo ukarani! Teraz
rozejść się!
Z tymi słowami Król opuścił balkon i wrócił do groty. Tam już
czekał na niego nowy generał, usadowiony na ametystowym fotelu,
z ręką opartą o tron, wyzywająco palący fajkę. Dym puszczał
zaskoczonemu monarsze bezpośrednio w twarz. Guf nie był głupi i
wiedział, że właśnie w ten sposób należy postępować z Królem, bo
w przeciwnym wypadku będzie myślał, że się go boi. Kiedy
zobaczył wchodzącego Króla, niedbale zapytał:
– Wasza Wysokość chciał coś powiedzieć?
– Czy nie zachowujesz się zbytnio poufale? – zapytał Król.
22
– Raczej nie – chłodno odpowiedział Guf i wypuścił kółko dymu,
ale tak celnie, że trafił prosto w nos Króla i zmusił go do
kichnięcia. – Wasza Wysokość pragnie zdobyć Szmaragdowe
Miasto? Prócz mnie nikt tego nie dokona, więc Wasza Wysokość
musi być bardziej miły w stosunku do mnie, w tym czasie kiedy
wykonuję rozkaz, a potem…
– Co potem? – złośliwie zainteresował się Król
– Mam nadzieję, że potem, chociażby z uczucia wdzięczności,
Wasza Wysokość nie zrobi mi nic złego.
– „Nadzieję możesz mieć” – mruknął pod nosem Monarcha,
a głośno zapytał: – A jeśli ci się nie uda?
– Wtedy niech Wasza Wysokość potnie mnie na kawałki –
stanowczo oświadczył nowy generał – zgadzam się. Jednak, jeśli
zastosujemy mój plan, na pewno zwyciężymy. Jeśli Wasza
Wysokość planuje nawet niepostrzeżenie przedostać się do
Szmaragdowego Miasta, to oni natychmiast wyrzucą nas stamtąd!
Należy działać za pomocą chytrości. Najpierw powinno się znaleźć
potężnych sojuszników.
– Co masz na myśli?
– Zaraz wyjaśnię. Wasza Wysokość ma zamiar napaść na ich
krainę. Armii oni prawie nie mają, ale Księżniczka Ozma, która
rządzi tam, ma czarodziejską pałeczkę, a druga dziewczynka,
Dorotka, ma czarodziejski pas, który zabrała Waszej Wysokości.
Prócz tego na południu Krainy Oz mieszka mądra Glinda, która
również posiada czarodziejską moc. Ponadto słyszałem jeszcze o
jakimś sztukmistrzu, który mieszka w pałacu Ozmy i również umie
czarować. W dalekiej Ameryce, skąd się wywodzi, ludzie nawet
płacili pieniądze, żeby tylko spojrzeć na niego! Więc, jak widzi
Wasza Wysokość, tam jest tyle czarodziejów, że nie będzie nam
łatwo z nimi.
– Mam pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy! – Król dumnie wypiął
pierś.
– Przecież to tylko Gnomy – uściślił Guf i wyjął chusteczkę, żeby
wytrzeć buty. – Wiadomo, że Gnomy są nieśmiertelni, ich nie da się
zniszczyć, ale niestety – czarów nie znają. Po rozstaniu się
23
z czarodziejskim pasem, Wasza wysokość utraciła całą niezwykłą
moc, teraz jesteśmy bezsilni, również przeciwko Ozmie.
Oczy Króla zalały się krwią:
– Milcz, albo pójdziesz na karmę siedmiogłowym psom!
– Niech Wasza Wysokość nie śpieszy się – niespeszony Guf
spokojnie sięgnął ręką do królewskiej tabakierki – może lepiej
poszukajmy sojuszników gdzieś z boku.
– Gdzie znowu z boku?
– Czy mało jest wokół łotrów? Przeciągniemy ich na swoją
stronę, zbierzemy wszystkich razem i wtedy napadniemy na Ozmę.
To jest najłatwiejsze, pod warunkiem, że się dobrze zaplanuje.
Sami na pewno nie damy rady, ale z sojusznikami poradzimy.
– Jesteś dobry, Gufie! – Król był zachwycony ideą generała. –
Wyruszaj natychmiast na poszukiwanie sojuszników, a ja wydam
polecenie odnośnie podziemnego przejścia.
– Wobec tego już dzisiaj wybiorę się do wodza Pstrokatogłowych
– oświadczył świeżo upieczony generał. – Mam nadzieję, że Wasza
Wysokość zatwierdzi plan.
24
5. Księżniczka Dorotka
Wszyscy mieszkańcy Szmaragdowego Miasta, od najmłodszego do
najstarszego, po tym jak się dowiedzieli, że wróciła Dorotka,
pośpieszyli do pałacu powitać dziewczynkę. Wszyscy w Krainie Oz
kochali Dorotkę. Oczywiście, od czasu do czasu do Krainy Oz
trafiali i inni, najróżniejsi ludzie z wielkiego zewnętrznego świata,
ale wszyscy, za jednym wyjątkiem przychodzili razem z Dorotką.
Wyjątkiem rzecz jasna był Czarownik Oz, a tak naprawdę
sztukmistrz z Omachy, który pewnego razu, sprawiając radość
zebranym tłumom, wzniósł się na balonie, a potem podmuchem
wiatru był przeniesiony przez pustynię do Szmaragdowego Miasta.
Tam wprowadzał mieszkańców w błąd, demonstrując swoje
oszukańcze sztuczki, za które nazwali go Czarownikiem. Jednak
wkrótce w Krainie Oz pojawiła się Dorotka i wykryła kłamstwa.
Mimo wszystko oszukaniec okazał się całkiem miłym człowiekiem.
Był dobry i wielkoduszny, a straszył i oszukiwał tylko z tego
powodu, że sam się bał. W końcu Dorotka polubiła go, a kiedy po
niedługiej nieobecności, Czarownik wrócił do Krainy Oz, Ozma z
radością wyznaczyła dla niego w pałacu wspaniałe apartamenty.
Prócz Czarownika w pałacu mieszkały jeszcze dwie istoty z
zewnętrznego świata. Mówię „istoty”, z tego powodu, że jedną z
nich był człowiek, Kudłaty, którego Ozma wyznaczyła na
ochroniarza królewskich zapasów, a druga istota – Żółta Kura, o
imieniu Bielinka. Mieszka ona teraz w niewielkim domku w
pałacowym sadzie razem ze swoją liczną gromadką kurczaków.
Bielinka i Kudłaty – to wielce szanowane osobistości w Krainie Oz.
Są też starymi przyjaciółmi Dorotki.
Mieszkańcy Oz są przekonani, że Dorotka przynosi im
szczęście. Przecież wybawiła mieszkańców od dwóch złych
czarownic, które trzymały wszystkich w strachu, a prócz tego
przyprowadziła do Szmaragdowego Miasta Stracha na Wróble.
Jego również wkrótce wszyscy polubili.
Razem ze Strachem na Wróble wyzwoliła z biedy Żelaznego
Drwala, który rdzewiał samotnie w głuchym lesie. Teraz Żelazny
25
Drwal kieruje Krainą Migunów, a poddani są nim zachwyceni,
ponieważ ma dobre serce.
Być może to się wyda niewiarygodne, ale wszystkie te cuda
Dorotka wykonała wcale nie dlatego, że jest jakąś czarodziejką, ale
tylko z tego powodu, że jest dobrą i przyjazną dziewczynką. Nawet
w naszym świecie, w którym nie ma czarowników, dobroć i
prostota, podobnie jak czarodziejska różdżka, tworzą cuda.
Również w czarodziejskiej Krainie Oz te cechy nie utraciły swej
siły i przyniosły dobrej Dorotce miłość i uszanowanie otoczenia.
Dziewczynka zaprzyjaźniła się ze wszystkimi, kogo spotkała. Za
każdym razem, gdy wracała do Kansas, przyjaciele rozstawali się z
nią ze smutkiem.
Właśnie z tego powodu teraz tak się śpieszyli do pałacu, żeby ją
objąć. Co prawda nikt, prócz Ozmy, jeszcze nie wiedział, że tym
razem Dorotka wróciła na zawsze.
Tego wieczoru odwiedziło ją wyjątkowo wiele osób. Był słynny
Mechaniczny Człowiek Tik-Tak, który mówi, chodzi, a nawet myśli
pod warunkiem, że jest na czas nakręcony. Przyszedł Kudłaty, czyli
stary przyjaciel Dorotki, przykuśtykał Dyniogłowy, dziwna istota,
bo jego ciało jest zrobione z żerdzi, a głowa z dyni z wyciętym na
niej uśmiechem od ucha do ucha. Przybył Tchórzliwy Lew z
Głodnym Tygrysem. To była dwójka ogromnych zwierząt, którzy
kiedyś dobrze posłużyli Dorotce. Pojawił się profesor Żuk –
Fikołek. O profesorze wypada chyba powiedzieć odrobinę więcej.
Kiedyś Profesor był zwykłym żukiem i żył wspaniale w ciepłej
szparze, ale szpara nie była zwykła. Znajdowała się ona
w podłodze szkolnej klasy, więc żuk uzyskał całą szkolną mądrość.
Z tego powodu był wysoko wykształcony, ale pewnego razu trafił
pod łupę, więc powiększył się i uciekł taki właśnie powiększony.
Wkrótce powiększony żuk stał się profesorem i nawet rektorem
Królewskiego koledżu Atletycznej Sztuki, a wszystko zawdzięczał
swojej wyjątkowej wiedzy i umiejętnościom.
Jego najważniejszą wiedzą była umiejętność odpowiedniego
ubierania się, by zrobić dobre wrażenie.
Szczególnie długo Dorotka dyskutowała z Czarodziejem, który
jeszcze bardziej wyłysiał i chociaż odnosiło się wrażenie, że jest
26
przez to znacznie niższy, zachował radość życia. Po rozmowie z
przyjaciółmi wybrała się do Żółtej Kury Bielinki, żeby zobaczyć, jak
rosną kurczaki.
Pieska Toto przywitano również nie z mniejszymi honorami, jak
jego gospodynię, przecież był jedynym psem w całej Krainie Oz.
W tej krainie, jak wiadomo, zwierzęta korzystają z takiego
samego szacunkiem jak ludzie. Być może z tego powodu
zachowują się jak ludzie, czego nie możemy powiedzieć o naszym
świecie, w którym odwrotnie, ludzie często zachowują się gorzej
niż zwierzęta.
Dla Dorotki wyznaczono w pałacu specjalne apartamenty, które
były nazywane „komnatami Dorotki”. Był tam przytulny pokój
gościnny, garderoba, sypialnia i ogromna wyłożona marmurem
łazienka. Dzięki trosce Ozmy w komnatach było wszystko, czego
dusza zapragnie. Królewscy krawcy nie tracili niepotrzebnie czasu
– wcześniej zdjęli z Dorotki miarę i podczas jej nieobecności
zaczęli wypełniać szafy w garderobie różnymi strojami na wszelkie
sytuacje życiowe. Dorotka dobrze zrobiła, że zostawiła w domu
stare perkalowe sukieneczki. Były wcale nie podobne do
cudownych wytworów mistrzów krawiectwa! Takich sukienek nie
da się znaleźć nawet w najbogatszym sklepie Ameryki. Dorotka już
dawno mogłaby wszystkim tym się cieszyć, ale wciąż myślała o
wujku Henryku i cioci Emmie. Przecież nie mogła zostawić ich na
pastwę losu.
Teraz, kiedy Ozma pozwoliła im zamieszkać w pałacu, Dorotka
była naprawdę szczęśliwa, bo nie tylko ona, ale również wujek
i ciocia na stare lata będą mogli sobie pożyć w takim dobrobycie.
Następnego poranka Dorotka musiała się ubrać nie tak jak
zwykle. Sukienka o błękitnym odcieniu z najcieńszego jedwabiu z
perłową obróbką, we włosach perłowa spinka, nawet zapięcia jej
pantofelków były perłowe. Dziewczynka była lekko skrępowana
takim wspaniałym strojem, ale tak zarządziła Ozma.
– Od tej chwili będziesz się ubierała w zgodzie z nowym
położeniem. Jesteś księżniczką, pierwszą damą dworu i moją
przyjaciółką.
Dorotka nie sprzeczała się. Przecież to jest obojętne. Ubranie
nie jest w stanie zmienić człowieka, zarówno w perkalowej
27
sukience, jak i w jedwabnej wszystko jedno zostanie zwykłą i dobrą
dziewczynką.
Po śniadaniu młoda przywódczyni zaproponowała:
– Teraz najlepszy czas na przeniesienie twoich krewnych do
Szmaragdowego Miasta. Tylko najpierw przejdziemy do Sali
tronowej, bo najbardziej pasuje na przyjmowanie ważnych gości.
– Przecież oni nie są jacyś ważni goście. Są zwykli, tacy jak ja! –
zawołała Dorotka.
– Właśnie – tacy jak ty! Nie zapominaj, gdzie się znajdujesz! Tu
jesteś księżniczką, a oni są krewnymi księżniczki.
– Może lepiej pójdziemy na tylne podwórko, tam gdzie są
kurczaki i kapusta, to będzie bardziej naturalne, bo tutaj całkiem
się zagubią.
– Nie – stanowczo powiedziała Ozma – muszę ich przyjąć w Sali
tronowej, to jest ostatnie słowo.
Dorotka przestała się sprzeczać. Jeśli Ozma tak mówi, to
sprzeciw nie ma sensu.
Koleżanki skierowały się do Sali tronowej, która znajdowała się
w centrum pałacu. Tam, pod wysoką kopułą stał złoty królewski
tron, upiększony taką ilością drogich kamieni, że starczyłoby na
tuzin zwykłych jubilerskich sklepików.
W sali było mnóstwo nadwornych dam i kawalerów
w błyszczących brylantowych kostiumach. Ozma, z czarodziejskim
pasem wokół talii, usiadła na tronie, a Dorotka ustawiła się obok
jej nóg. Z obu stron tronu stanęły ogromne zwierzęta – Tchórzliwy
Lew i Głodny Tygrys. Wysoko pod kopułą orkiestra grała wesołe
marsze, dwie jaskrawo oświetlone fontanny w centrum sali
szemrały i przelewały się wszystkimi kolorami tęczy, rozpuszczając
wokół aromat róż i bzów.
– Jesteś gotowa, Dorotko? – zapytała przywódczyni.
– Jestem gotowa, ale nie wiem, czy są gotowi wujek i ciocia.
– To nie jest ważne – wyjaśniła Ozma – w drogę szykować się nie
muszą, wszystko niezbędne otrzymają tu, a im wcześniej
rozpoczną nowe życie, tym lepiej będzie dla nich. Już tu są!
28
Faktycznie, w tym czasie, kiedy Ozma mówiła, przed tronem
pojawili się wujek Henryk i ciocia Emma! Gdyby nadworne damy i
kawalerowie nie byli dobrze wychowani, to chyba popadaliby ze
śmiechu po ujrzeniu, jak jest ubrana cioteczka – w dziadkowych
kapciach na bosą nogę, w starej wyblakłej sukience perkalowej,
ponadto w wyliniałym błękitnym fartuchu, z kopą siwych
roztrzepanych włosów na głowie. W jednym ręku trzymała
ręczniczek, a w drugim popękaną glinianą miskę.
Jeszcze bardziej nieodpowiednio do komnat pałacowych
wyglądał wujek! Chwilę wcześniej kierował się do obory, więc miał
na sobie słomiany stary kapelusz, koszulę w kratkę, nie tylko bez
krawata, ale i bez kołnierza oraz niebieski kombinezon wsadzony
w stare zdeptane buty.
– Ale się narobiło! – zawołał wujek Henryk, kiedy trochę się
opamiętał i rozejrzał się.
– To jest jak sen! – ze strachem westchnęła cioteczka Emma, ale
w tej chwili jej spojrzenie skierowało się na Dorotkę. – Popatrz,
Henryku! Czy to nie nasza dziewczynka?
– Uważaj! – Wujek Henryk chwycił ciocię za rękę. – Dzikie
zwierzęta! Co tu robią?
Ale w tej chwili Dorotka pobiegła im na spotkanie, objęła
cioteczkę za szyję, pocałowała wujka, wzięła ich za ręce
i podprowadziła do tronu, mówiąc w tym czasie:
– Nie bójcie się, bo jesteście w Krainie Oz i zostaniecie tu na
zawsze. Teraz nie musicie o nic się niepokoić. To moja
przyjaciółka, księżniczka Ozma. Podziękujcie jej.
– Droga Ozmo – kontynuowała Dorotka po zbliżeniu się do
Księżniczki – to mój wuj Henryk, a to ciocia Emma. Są wdzięczni
za pozwolenie na pobyt w krainie Oz.
Cioteczka spróbowała przygładzić włosy, ale ręce były zajęte,
więc nic innego nie wymyśliła, jak schować miskę z ręcznikiem pod
fartuch. Wujek Henryk, zgodnie z zasadą obowiązującą
dżentelmenów, zdjął kapelusz i ze zdenerwowania gniótł go
w rękach. Ale powodów do zdenerwowania w ogóle nie było! Ozma
żwawo zeskoczyła z tronu, podbiegła do gości i tak czarująco się
uśmiechnęła, że oni od razu zapomnieli o strachu.
29
– Witam was w Krainie Oz! Przeniosłam was tu na prośbę
koleżanki, księżniczki Dorotki. Mam nadzieję, że nowy dom wam
się spodoba – w tej chwili księżniczka Ozma odwróciła się do
pałacowych dam i kawalerów, którzy stali w czujnym milczeniu. –
Zapoznajcie się, to są bliscy krewni Dorotki, wujek Henryk i ciocia
Emma. Od tej chwili są naszymi obywatelami. Będę bardzo
szczęśliwa, jeśli przyjmiecie ich ciepło i postaracie się, żeby życie
ich było wesołe i beztroskie.
Po tych słowach Księżniczki, dworzanie nisko się ukłonili
staremu farmerowi i jego żonie, a oni odkłonili się w odpowiedzi.
– Teraz – kontynuowała Ozma, zwracając się do gości – Dorotka
zaprowadzi was do apartamentów. Mam nadzieję, że się
spodobają. Potem zapraszam na obiad.
Zaledwie Dorotka z krewnymi wyszła z sali tronowej i znalazła
się w dworcowym pałacu, cioteczka chwyciła bratanicę za rękaw i
zaczęła szeptać:
– Dziecko moje! Co się dzieje? Czy to sen? Jak się tu
znaleźliśmy?
– Mogłabyś chociaż uprzedzić – zwrócił uwagę wujek – to bym
włożył świąteczny kostium.
– Przyjdziemy w wasze komnaty, wtedy wszystko wyjaśnię –
obiecała Dorotka. – Macie wielkie szczęście! Jestem bardzo
szczęśliwa, że ponownie jesteśmy razem!
– Chciałbym się ogolić – wujek Henryk ponownie wykazał
niezadowolenie.
– Bym się uczesała – wtórowała cioteczka.
– Drobnostki! – uspokoiła ich Dorotka. – Będzie czas na
doprowadzenie się do porządku. Teraz nie będziecie musieli
pracować od świtu do nocy.
– Tak być nie może?! – jednym głosem wykrzyknęli wujek
i ciocia.
– Tak będzie! Przecież znajdujemy się w zaczarowanej krainie
i nie w gościnie, a na zawsze!
30
6. Guf u Pstrokatogłowych
Nowo upieczony generał armii Gnomów doskonale rozumiał, że w
przypadku niepowodzenia jest skazany na śmierć. Stary łajdak
chciał jednak koniecznie się zemścić na wszystkich mieszkańcach
Krainy Oz za ich dobroć. Z tego powodu wcale nie myślał
o niebezpieczeństwie. Jego ulubionym zajęciem było budowanie
wrogości, miał nadzieję, że przy pomocy chytrości i oszukaństwa
osiągnie cel. Był ponadto bardzo ostrożny, więc postanowił nie
rzucać się na złamanie karku, a dokładnie przygotować się na tak
poważnego przeciwnika, jakim była Ozma.
Góry, pod którymi znajdowało się Podziemne królestwo, leżało
na północy Krainy Ew – tuż za Śmiertelną pustynią, na zachód od
Krainy Oz. Król Gnomów wymyślił, żeby przekopać podziemne
przejście nie tylko pod pustynią, ale i pod Krainą Migunów, aż do
Szmaragdowego Miasta, żeby Migunowie nie zauważyli najazdu,
nie uprzedzili Ozmy i nie zepsuli wszystkich planów. Król planował
zaatakować mieszkańców Szmaragdowego Miasta przez
zaskoczenie, a po zdobyciu miasta, miał nadzieję łatwo pokonać
cała Krainę Oz.
Już trzy tysiące Gnomów – górników pracowało przy budowie
podziemnego tunelu. Prace szły szybko – przecież Gnomy
przyzwyczaili się mieszkać pod ziemią.
Generał Guf w tym czasie, w pełnej samotności wybrał się do
Pstrokatogłowych – do dziwnego narodu, który mieszkał niedaleko
od Krainy Ew, w górach. Mieli ogromne ciała, byli mocno
umięśnieni, silni, ale posiadali malutkie głowy, nie większe od
okrągłej gałki przy rączce parasolki. Oczywiście w takich
malutkich głowach miejsca na mózg prawie nie było, więc żeby
ukryć ten wstydliwy fakt, Pstrokatogłowi, bardzo przejęci
zewnętrznym wyglądem, dorabiali sobie fałszywe głowy.
Taką głowę zwykle wykonuje się z kartonu i wkłada się na
istniejącą. Zamiast włosów nakleja się owczą wełną, pomalowaną
w najróżniejsze nieoczekiwane kolory: różowy, zielony, brzozowy
albo na kilka kolorów jednocześnie.
31
Twarz każdy sobie maluje sam, jak potrafi, w efekcie tworzy się
wyjątkowo pstrokaty widok. Widocznie z tego powodu nazwano ich
Pstrokatogłowymi.
Wódz Pstrokatogłowych nie był mądrzejszy od pozostałych,
wodzem stał się tylko z tego powodu, że był okrutny i bezwzględny.
Należy powiedzieć, że Pstgrokatogłowi cieszyli się okropną opinią
w bajkowym świecie. Uważano ich za bezwzględnych zadziorów
i łobuzów, których się nie da wychować. Nikt nie chciał mieć z nimi
żadnych kontaktów. Byli silni, lecz głupi. Jeśli zaczynali się bić, to
w żaden sposób nie mogli się powstrzymać, nawet jeśli żadnej
nadziei na zwycięstwo nie było.
Podobnie, jak w przypadku innych bajkowych istot, nie było
możliwości by zabić Pstrokatogłowego, można go tylko rozwalić na
drobne kawałki.
Generał Guf wiązał wielkie nadzieje z tępym uporem
Pstrokatogłowych, więc najpierw skierował się do nich. Wódz
Pstrokatogłowych mieszkał w lichej chatce, na drzwiach której
była namalowana jego maska: niebieskie włosy, gruby nos, zębata
paszcza na pół twarzy i ogromne zielone oczy, podobne do talerzy.
Jeśli się przyjrzało, to na podbródku można było wyróżnić dwie
dziurki, przez które wódz patrzył swymi prawdziwymi oczami,
kiedy wkładał fałszywą głowę.
Generał, po zobaczeniu wodza zwrócił się do niego
z następującymi słowami:
– Mieszkańcy Krainy Oz zabrali czarodziejski pas naszego Króla.
Mamy zamiar zemścić się, zniszczyć całą czarodziejską krainę. Ale
tego zadania bez waszej pomocy nie wykonamy.
– Będzie bijatyka? – zapytał się w pierwszej kolejności wódz.
– Oczywiście!
Wodzowi spodobała taka odpowiedź, nawet podskoczył
z radości, przy tym fałszywa głowa wyraźnie zjechała na bok. Wódz
poprawił głowę i ponownie się zapytał:
– Przecież Ozma nic złego nie zrobiła?
– I co z tego? – Guf przekonywał awanturnika. – Będziecie tam
mogli bić się, ile zechcecie, przecież lubicie się awanturować!
32
– Posłuchaj lepiej jak śpiewam! – bez żadnego powodu raptem
powiedział wódz i zaczął śpiewać całkiem niezrozumiałą piosenkę.
Generał nie zrozumiał ani jednego słowa, ale cierpliwie wysłuchał
do końca i nawet zaczął bić brawa.
– Podoba się? Więc co nam dasz, jeśli się zgodzimy?
Generał wiedział, co ma odpowiedzieć. Podczas drogi wszystko
dokładnie obmyślił, przecież wiadomo, że tylko dobre uczynki robi
się za darmo, za złe – zwykle żąda się opłaty.
– Kiedy Król otrzyma z powrotem czarodziejski pas –
odpowiedział Guf – wtedy wyczaruje dla was prawdziwe wielkie
głowy, więc nie będziecie musieli wstydzić się z powodu małych
główek i nie będziecie musieli dźwigać na szyi kartonowych
budowli.
– Nie oszukasz nas? – wyraził wątpliwości wódz.
– Słowo honoru!
– Naradzę się z narodem – z ważną miną powiedział wódz
Pstrokatogłowych i głośnym krzykiem wezwał poddanych. Po
usłyszeniu obietnicy generała, Pstrokatogłowi natychmiast się
zgodzili i przyjęli propozycję Gnomów. Co prawda znalazł się jeden
mądrala, który chciał wiedzieć:
– Ale co będzie, jeśli nie oddamy czarodziejskiego pasa?
Jednak współplemieńcy wrzucili go do rzeki, żeby nie zadawał
głupich pytań i mocno się rozweselili, kiedy zobaczyli jak płynie
farba z jego fałszywej głowy.
W ten sposób sojusz został zawarty i generał skierował się
dalej, w poszukiwaniu nowych sojuszników. Chodzi o to, że prócz
Pstrokatogłowych w pobliżu mieszkali i inne nie mniej złe istoty, z
pomocy których chciał skorzystać chytry Gnom.
33
7. Ciocia Emma pokonuje Lwa
– Tu są wasze pokoje – powiedziała Dorotka, otwierając drzwi.
Ciocia Emma odskoczyła z przerażeniem, kiedy zobaczyła
elegancki meble i inne wyposażenie:
– Gdzie mam wytrzeć nogi?
– Nie krępuj się – doradziła Dorotka – wkrótce będziesz miała
nowe pantofle. Czuj się jak w domu!
Ciocia ostrożnie przestąpiła przez próg pokoju i z zachwytem
rozejrzała się:
– Wyposażenia hoteli w Kansas nie da się porównać z tym, co
się znajduje tu! Dla nas ta rozkosz jest zbyt duża, czy możemy
otrzymać jakiś mniejszy pokoik w dobudówce.
– Nie – powiedziała Dorotka. – Będziecie mieszkać tu.
Tak zarządziła Ozma. W pałacu wszystkie pokoje są jednakowe.
Skromniejszego nie znajdziecie. Nie ma sensu wybrzydzać. To nie
Kansas, trzeba będzie się przyzwyczaić.
– Nie tak łatwo na stare lata przyzwyczaić się do rozkoszy –
ciężko westchnęła cioteczka – ale widocznie taki nasz los! Co na to
powiesz, Henryku?
– Lepiej nie zadawać zbędnych pytań – odpowiedział wuj, ze
zdziwieniem oglądając się wokół. – W długim życiu sporo
wędrowałem po świecie i wiem, że najpierw trzeba milczeć
i przyglądać się.
Dorotka oprowadziła krewnych po apartamentach i wszystko
szczegółowo wyjaśniła. Najpierw przez pokój gościnny, okna
którego wychodziły na sad, bezpośrednio na kwitnące róże, potem
były dwie sypialnie – jedna dla wujka, druga dla cioci, a między
nimi łazienka. Z sypialni cioci jeszcze jedne drzwi prowadziły do
garderoby. Dorotka otworzyła je, żeby pokazać, ile najróżniejszych
ubrań przygotowano dla cioci. Nadworni krawcy pracowali całą
poprzednią noc.
34
O wujku również nie zapomniano. Do jego dyspozycji
przekazano dziesięć garniturów, uszytych zgodnie z modą Krainy
Żwaczy – szerokie spodnie do kolan, jedwabne pończochy i
pantofle z brylantowymi zapięciami. Do każdego garnituru był
kapelusz w postaci stożka z szerokimi polami, ozdobionymi po
brzegach złotymi dzwoneczkami. Prócz tego, kilka koszul
z najcieńszego płótna, upiększonego koronkami i kilka kamizelek z
błyszczącego jedwabiu.
Wujek Henryk, zanim przebrał się w nowy błękitny garnitur,
wykąpał się, a do nowych warunków odniósł się rozsądnie, chociaż
z pomocy obsługi zdecydowanie zrezygnował.
Cioteczka w żaden sposób nie mogła się uspokoić, ciągle
komentowała i krępowała się.
Wszystko wydawało się zbyt eleganckie, ale jednocześnie
wszystko chciała obejrzeć, wszystkim się nacieszyć. W końcu, w
wyniku wysiłku Dorotki i jeszcze dwóch pokojówek udało się
cioteczkę ubrać i uczesać. Wtedy weszła do pokoju gościnnego, po
którym już spacerował wujek Henryk w całej krasie.
Wujek Henryk nie tylko wykąpał się, ale też doprowadził do
porządku brodę i wąsy, więc teraz wyglądał wyjątkowo elegancko.
– Powiedz, Dorotko – zwrócił się do bratanicy z zapytaniem –
czy zbytnio się nie wystroiłem? Czy może tu wszyscy tak chodzą?
– Wszyscy, prócz Stracha na Wróble i Kudłatego – wyjaśniła
dziewczynka – natomiast Żelazny Drwal z Tik-Takiem całkiem się
nie ubierają, bo są z żelaza. Zobaczysz, że wszyscy w pałacu są
ubrani tak samo.
– Jesteś taki elegancki, Henryku – zawołała cioteczka, po
obejrzeniu męża krytycznym spojrzeniem.
– Popatrz lepiej na siebie – obraził się wujek – rozpuściłaś ogon
jak paw!
– Masz rację – ciężko westchnęła cioteczka – jesteśmy
niewinnymi ofiarami tego, jak to się nazywa…
– Etykieta – podpowiedziała Dorotka.
– Właśnie! Nie sądziłam, że na stare lata zajdzie konieczność
strojenia się przez dwie godziny!
35
– Teraz pokażę wam pałac – uśmiechnęła się Dorotka. Idziemy!
– I poprowadziła wuja i ciocię po salach i korytarzach pałacu,
przedstawiając ich wszystkim, kogo spotykali po drodze, a potem
pokazała swoje apartamenty, znajdujące się niedaleko.
– Więc to jest prawda?! – pojękiwała cioteczka, otwierając usta
ze zdziwienia. – To znaczy, że czarodziejska kraina naprawdę
istnieje? To nie jest sen? Ale gdzie są te dziwne istoty, o których
tyle razy opowiadałaś?
– Gdzie jest Strach na Wróble? – zainteresował się wujek.
– Strach na Wróble wybrał się w gościnę do Żelaznego Drwala –
odpowiedziała dziewczynka. – Wkrótce wróci. Wtedy się poznacie.
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
– A gdzie jest Czarownik Szmaragdowego Miasta? – chciała
wiedzieć cioteczka.
– Zobaczycie go podczas obiadu. Mieszka w pałacu.
– Co się stało natomiast z Dyniogłowym?
– Mieszka poza miastem, na polu dyń.
– Może uda się pojechać, wtedy też odwiedzimy profesora Żuka-
Fikołka. Tik-Tak z Kudłatym na pewno również przyjdą na obiad.
Teraz może zajrzymy do kurnika, do Bielinki.
Ponownie wyruszyli na gospodarcze podwórko, na którym
pośród warzywnych grządek stał maleńki domek. Na ganeczku
domku grzała się na słońcu Żółta Kura.
– Witaj, gospodyni! – powiedziała Kura i zatrzepotała
skrzydłami. – Siedzę tu sobie i czekam. Zastanawiam się,
zajdziecie czy nie zajdziecie. Czy to twoi krewni?
– Tak, to mój wujek i ciocia. Jestem bardzo szczęśliwa, że teraz
zostaną tu na zawsze!
– Nie każdy ma takie szczęście. – Kiwnęła głową Kura. – Kraina
Oz jest najlepszym miejscem na ziemi. Idziemy, pokażę ci dzieci.
Na twoją cześć nazwałam je Dorotki. Siedmioro już wyrosło i same
stały się kwokami, jedna najadła się lodów i zamarzła na śmierć,
dwoje innych okazało się kogutami. Niemożliwe zabijaki!
Musiałam wybrać inne imię, wybrałam – Daniel – chyba nie jest
źle? Wszystkie mają na szyi medaliony w postaci litery „D” i twoim
36
portretem w środku również z literą „D”. Daniel też zaczyna się na
literę „D”.
– Piękne imię – pochwalił wujek Henryk – ale jak się nazywa
drugi?
– Również Daniel – zdziwiła się kura – przecież nie może być
inaczej. Mam dwóch Danieli i dziewięć Dorotek, które również
mają dzieci, razem osiemdziesiąt sześć wnucząt i prawnuków!
– Jak ich wszystkich nazywasz? – zapytała Dorotka.
– Dokładnie tak samo: Dorotki i Daniele, przecież nic lepszego
nie da się wymyślić – wyjaśniła Kura. – Możecie sobie wyobrazić,
jak się rozrosła moja rodzina! Z każdym dniem nas coraz więcej!
Ozma już nawet nie wie, gdzie składać jajka, które znosimy. Tutaj
nas nie jedzą i nie pędzają, jak w Kansas. Tutaj mamy wszystko, co
jest nam potrzebne do szczęścia! Niedawno nazwali mnie królową
i powierzyli kierowanie całą kurzą kolonią – przecież jestem
najstarsza, można powiedzieć, że jestem matką – założycielką.
– Ma pani z czego być dumną – przytaknął wujek, z zachwytem
patrząc na Bielinkę. Po raz pierwszy słyszał, żeby zwykła nioska
tak rozsądnie rozumowała.
– Jestem dumna! – odpowiedziała Kura. – Ponadto mam perłowy
naszyjnik, dziewięć bransoletek na łapy i dwie brylantowe zapinki
do skrzydeł. Wkładam je tylko z powodu państwowych świąt. Mogę
pokazać!
Wujek z cioteczką, przychyleni do samej ziemi, weszli za kurą
do wnętrza, gdzie wszystko świeciło czystością, ale nie było gdzie
usiąść, nie było żadnych mebli.
Po obejrzeniu kurzych skarbów, goście poszli do dalszych pokoi,
zajętych licznym potomstwem siedmiu Dorotek i dwóch Danieli.
Kurczaki witali gości uprzejmym piskiem – widocznie Bielinka
nie zapomniała o wychowaniu.
W domu zostali tylko najmniejsi, pozostali bawili się na
dziecinnym placyku. Prawie pół setki puszystych, żółciutkich
maluchów było w szkole, która znajdowała się całkiem obok, na
tym samym podwórku. Tam młoda kura w okularach uczyła
kurczaki jak prawidłowo wypowiadać się i postępować.
37
Dorotka bardzo chciała zostać i pobawić się z kurczakami, ale
przecież wujek i ciocia nie widzieli jeszcze pałacowego sadu.
– Pospacerujcie po sadzie sami – zaproponowała dziewczynka –
nie bójcie się, możecie robić co zechcecie, a jak się zmęczycie,
wracajcie do pałacu, pokoje znajdziecie bez trudu. Przyjdę przed
obiadem.
Wujek i cioteczka w żaden sposób nie mogli dojść do siebie.
Przepyszne stroje nadwornych, rozkosz pałacu, królewski
szacunek, z którym wszyscy odnosili się do nich, do zwykłych
farmerów – wszystko to było niezwykłe i zastraszające. Spacer po
sadzie lekko uspokoił staruszków, ale raptem, po tym jak skręcili
w boczną aleję, natknęli się na ogromnego Lwa, który się ułożył
dokładnie w poprzek alejki. Lew ze zdziwieniem uniósł głowę, a
wujek Henryk z przerażenia się cofnął, osłaniając oniemiałą ze
strachu żonę. Nie minęło nawet kilka sekund, jak ciocia Emma
ponownie odzyskała głos i rzuciła się na szyję mężowi:
– Henryku, ratuj!
– Nawet sam siebie nie potrafię uratować – ze strachem
wymamrotał wujaszek – to zwierzę zeżre nas oboje i nie udławi się!
Strzelbę! Dajcie strzelbę!
– Henryku! Gdzie jest twoja strzelba? – Z nadzieją w głosie
zajęczała ciocia.
– Skąd mam mieć strzelbę? Szykuj się do śmierci i wybacz, jeśli
w jakiś sposób cię obraziłem.
– Nie chcę! Nie chcę! Jestem niesmaczna! – Cioteczka zalała się
łzami, ale raptem w oczach błysnęła iskierka nadziei, więc
szepnęła do męża:
– Henryku! Wiem, co trzeba zrobić – lwy boją się ludzkiego
spojrzenia. Będę patrzeć nie spuszczając oka.
– Zgoda – wyszeptał dziadek – zrób groźną minę. Wyobraź
sobie, że się spóźniłem na kolację.
Cioteczka Emma groźnie się nachmurzyła i wbiła się
spojrzeniem w biedne zwierzę, które i bez tego czuło się
skrępowane.
38
– Czy przeszkodziłem pani? – nieśmiało wymamrotał Lew. –
Proszę wybaczyć.
Po usłyszeniu takich słów od tak groźnego przeciwnika, wujek z
ciocią ponownie zaniemówili, tym razem ze zdziwienia. Na
szczęście wujek Henryk przypomniał, że już widział to zwierzę w
Sali tronowej.
– Spokojnie, Emmo, nie ma sensu robić min – zaczął pocieszać
żonę. – Przecież to Tchórzliwy Lew! Pamiętasz, jak Dorotka o nim
opowiadała?
– Więc o to chodzi! – z uczuciem ulgi westchnęła ciocia. – Z tego
wynika, że niepotrzebnie zdążyłam się przestraszyć!
– Zaledwie Lew otworzył paszczę od razu się domyśliłem –
kontynuował wujek. – Popatrz, wcale nie jest straszny.
– Więc to pan jest Tchórzliwym Lwem? – teraz już bez strachu
zapytała cioteczka. – Pan jest przyjacielem Dorotki?
– Najszczersza prawda, proszę pani – skromnie odpowiedział
Lew – jesteśmy starymi przyjaciółmi, to ona pomogła mi stać się
królem zwierząt. Teraz razem z Głodnym Tygrysem ochraniamy
Księżniczkę Ozmę.
– Nie rozumiem – zdziwiła się cioteczka. – Czy tchórz może być
królem zwierząt?
– Ma pani rację – Lew ziewnął, pokazując dwa rzędy ogromnych
ostrych zębów – wszyscy tak mówią. Nic jednak na to nie poradzę.
Za każdym razem, gdy rozpoczynam walkę, drżę ze strachu.
– Czy wtedy pan ucieka? – Wujek Henryk nie mógł nie zadać
takiego pytania.
– W żadnym wypadku! Wtedy przeciwnik może zaatakować od
tyłu? To jeszcze straszniejsze! Wtedy podejmuję walkę i walczę z
całej siły! Jak widać – jestem cały i nieuszkodzony. Ani razu nie
przegrałem.
– Zdaje się, że coś zrozumiałem – powiedział sam do siebie
wujek.
– Pan się mnie przestraszył – chciała wiedzieć ciocia Emma.
– Bardzo się przestraszyłem, proszę pani – odpowiedział Lew. –
Pani zrobiła się blada jak ściana, bałem się, że pani zemdleje. Co
39
miałbym wtedy robić? Potem tak gniewnie pani patrzyła. Nigdy
tego nie zapomnę.
Cioteczka była zadowolona z wywołanego efektu i spróbowała
pocieszyć zwierzę:
– Proszę wybaczyć! Ale również się wystraszyłam! Sądziłam, że
pan chce mnie zjeść!
– Przecież nie jem gości – dobrodusznie odpowiedział Lew,
a ponadto pomyślał, że kości również nie je. Po chwili dodał: – Z
oczami jednak należy postępować ostrożniej! Dobrze, że was
poznałem, bo musiałbym przełknąć, żeby pozbyć się tego
okropnego spojrzenia.
Cioteczka omal nie zemdlała po tych słowach, a wujek złapał ją
za rękę i zdecydowanie pożegnał się z Lwem:
– Przyjemnie było się zapoznać! Bardzo przyjemnie! Do nowego
spotkania! Chyba taka możliwość się pojawi!
– Do zobaczenia! – warknął w odpowiedzi Tchórzliwy Lew
i ponownie położył się na słońcu. – Będziemy często się spotykać,
jeśli zdecydowaliście się osiedlić w Krainie Oz.
40
8. Zawadiacy – nowi sojusznicy
Gnomów
Po rozstaniu się z Pstrokatogłowymi Guf skierował się dalej na
południowy wschód, do Krainy Zawadiaków, ale zanim tam trafił,
musiał pokonać pofalowany płaskowyż. Nie było to takie łatwe.
Chodzi o to, że Pofalowany płaskowyż jawi się jako kamienne
morze, jego powierzchnia stale wznosi się w postaci fal, a potem
opada i z tego powodu nazywa się Pofalowanym.
Nieprzyzwyczajony wędrowca już podczas pierwszych kroków
całkowicie się gubi. Zaledwie wejdzie na wierzchołek wzgórza, jak
już za chwilę znajduje się w dolinie. Nie zdąży okiem mrugnąć i
dolina ponownie staje się wierzchołkiem. Jednak Guf znał sekret
płaskowyżu, więc szedł spokojnie, nie zwracał uwagi na szybką
zmianę krajobrazu. Wkrótce wszedł do gęstego lasu. Tutaj
zaczynały tereny Zawadiaków.
Zaledwie Guf przekroczył granicę, został aresztowany
i dostarczony do zarządcy Zawadiaków.
– Jak się nazywasz nieznany osobniku? – podejrzliwie
przyglądając się Gnomu, zapytał Wielki Galliput – tak nazywali
rządcę Krainy Zawadiaków. – Po co przybyłeś do nas bez
zaproszenia?
– Jestem głównodowodzącym wielkiej podziemnej armii
Gnomów i nazywam się Guf – dumnie wypchnął pierś do przodu
stary Gnom. – Cały świat drży od dźwięku mego imienia!
Wychwalanie się Gnoma rozśmieszyło Zawadiaków i żeby
zabawić się jeden z żołnierzy chwycił Gufa pod pachę, a potem
wyrzucił do góry. Biedak kilka razy zrobił fikołka, potem boleśnie
łupnął o ziemię, ale natychmiast wstał, otrząsnął się
i kontynuował:
– Mój pan, wielki Król Gnomów, posłał mnie z prośbą o pomoc.
Ma zamiar zdobyć Krainę Oz.
41
Przy tych słowach Wielki Galliput groźnie nachmurzył się
i ryknął:
– Poszedł stąd!
Wypada jednak coś więcej powiedzieć o Zawadiakach, bo
przecież nie wszyscy ich znają. Zawadiacy są wyjątkowo chudzi.
Skóra i kości, tylko naprężone mięśnie, jak liny pulsują pod cienką
na wpół przeźroczystą skórą. Najsłabszy Zawadiaka bez
problemów uniesie słonia, a jeżeli zechce, to może go rzucić za
horyzont.
Tacy siłacze, jak powszechnie wiadomo, często miewają
nieznośny charakter, ale Zawadiacy wyróżniali się umiejętnością
porozumienia się. Z tego powodu Wielki Galliputa zbytnio się nie
przestraszył Gufa, wiedział, że Zawadiacy często się kłócą między
sobą, nie mówiąc o obcych, których w ogóle cierpieć nie mogą.
Guf liczył właśnie na tą cechę ich charakteru, więc po
odzyskaniu tchu, kontynuował:
– Kraina Oz jest kierowana przez nachalną dziewczynkę, a jej
poddani to ślamazary, mazgaje i temu podobne gamonie.
– Poszedł stąd! – ryknął ponownie Galliput, ale generał, nie
zwracał na niego żadnej uwagi i kontynuował:
– Kiedyś, dawno Król wziął do niewoli królewską rodzinę Ew, ale
wtrąciła się Ozma, ponadto Dorotka – dziewczynka z Kansas, ze
swoją Żółtą Kurą dotarły do królewskiej groty, wyzwoliły jeńców i
zabrały czarodziejski pas Króla. Teraz Król postanowił wykopać
podziemne przejście aż do Szmaragdowego Miasta. Przejdziemy
pod ziemią, zdobędziemy Krainę Oz i zabierzemy od przeklętej
dziewczynki czarodziejski pas.
– Pójdziesz ty stąd!
Generał spróbował podlizać się rozgniewanemu rządcy:
– Bez was nie damy radę, a razem na pewno zwyciężymy! Na
świecie nie ma nikogo silniejszego! Razem zniszczymy Krainę Oz
doszczętnie! W nagrodę za pomoc pozwolimy wam wziąć dziesięć
tysięcy jeńców.
– Dwadzieścia tysięcy! – ryknął Wielki Galliput.
42
– Dobrze, dwadzieścia – momentalnie zgodził się Gnom, ale
władca Zawadiaków niby nie słyszał. Na jego znak kilku
Zawadiaków-żołnierzy rzuciło się na Gufa i pociągnęło do
więzienia. Tam strażnik więzienny urządził sobie rozrywkę tykając
grubego generała ostrymi szpilkami. Szczególnie zadowolenie
dawali krzyki i jęki biednego Gufa.
W tym czasie Wielki Galliput naradzał się ze swymi doradcami:
– Zgodzimy się, a potem oszukamy. Weźmiemy nie dwadzieścia
tysięcy, ale wszystkich. Ponadto nagrabimy wiele bogactw!
– Na dodatek jeszcze czarodziejski pas! – zaproponował jeden
doradca.
– Ponadto Króla Gnomów! – dodał drugi.
– Dobra myśl! – ucieszył się Galliput. – Będzie moim osobistym
niewolnikiem. Będzie czyścił buty i podawał śniadanie do łóżka.
– Ja wezmę Stracha na Wróble!
– Ja Tik-Taka!
– Ale ja koniecznie Żelaznego Drwala!
Skończyło się na tym, że Zawadiacy pobili się, dzieląc jeszcze
nie zdobyty łup. W swoje zwycięstwo nawet przez chwile nie
wątpili. Przecież byli najsilniejszymi na świecie!
– Poprzednio przeszkadzała nam Śmiertelna pustynia –
kontynuował Wielki Galliput, kiedy namiętności spowodowane
dzieleniem tego, czego jeszcze nie mieli, lekko się ułożyły – ale
teraz Gnomy kopią tunel pod pustynią, więc będziemy mogli bez
trudu dobrać się do Szmaragdowego Miasta. Zdobędziemy Krainę
Oz, a potem weźmiemy się za Gnomów. Powiemy generałowi, że
zgadzamy się. Niech zamelduje Królowi, a o pozostałych
szczegółach wiedzieć nie powinien.
Plan przywódcy spotkał się z entuzjazmem i uczestnicy narady
wybrali się na kolację. O Gufie nie wspominali. Dopiero pod
wieczór strażnikowi zbrzydła zabawa ze szpilkami i zaczął
wyszczypywać generałowi wąsy. Podczas tego zajęcia spotkał go
posłaniec od Galliputa z rozkazem, by dostarczył Gnoma do
przywódcy.
43
– Zaczekaj kilka godzin – poprosił strażnik – jeszcze nie
zrobiłem porządku z jego wąsami.
– Jeśli natychmiast nie wypuścisz jeńca – przerwał strażnika
posłaniec – Wielki Galliput zrobi z tobą porządek!
– Chyba masz rację – zgodził się strażnik – tylko o jedno proszę.
Pobij go porządnie podczas drogi!
Popędzany szturchańcami, generał został dostarczony do zamku
władcy, a Wielki Galliput osobiście postanowił go zawiadomić, że
Zawadiaki zgadzają się pomóc Gnomom zdobyć Krainę Oz.
– Po tym jak wykopiecie przejście – dodał główny Zawadiaka –
macie natychmiast powiadomić mnie. Osiemdziesiąt tysięcy
najsilniejszych zuchów natychmiast wyruszy w drogę.
Guf z radości zapomniał o szturchańcach i ukłuciach, które
musiał wycierpieć, nawet nie zaczął uskarżać się, ale odwrotnie,
podziękował i kontynuował wyprawę.
Podczas drogi zastanawiał się:
– Zaledwie zdobędę Krainę Oz, jak stanę się królem!
Pstrokatogłowi są silniejsi od Gnomów, Zawadiaki są silniejsi od
Pstrokatogłowych i wszyscy są po mojej stronie! Na pewno są
istoty silniejsze od Zawadiaków i dobrze by było przeciągnąć
również ich na swoją stronę. Wtedy bym nikogo się nie bał!
44
9. Koledż sztuki atletycznej
Dorotka dość szybko się przyzwyczaiła do nowego domu. Przecież
znała tu wszystkich, ją również wszyscy dobrze znali. Inaczej było
z wujkiem Henrykiem i ciocią Emmą. Im okropnie ciążyły pałacowe
ceremonie, obowiązek przebierania się kilka razy w ciągu dnia i
inne podobne obowiązki. Jednocześnie ciężko przeżywali z powodu
braku jakiegokolwiek zajęcia.
– Codziennie niedziela – użalała się cioteczka – zbrzydło mi już
to! Mogliby przynajmniej zezwolić na umycie naczyń, albo na
pozamiatanie podłogi, ale nie wolno! Henryk też pląta się bez
pracy! Miał szczęście, że przedostał się do kurnika i nakarmił
kurczaki, ale Bielinka zaatakowała go, że psuje dzieciom apetyt.
Użalanie się cioteczki na brak zajęcia poważnie niepokoiło
Dorotkę, więc postanowiła naradzić się z Ozmą.
– Trzeba znaleźć im jakieś zajęcie – zgodziła się Księżniczka –
ale jakie? Nie mam pojęcia! Wiesz co, Dorotko, wybierz się z nimi
w wielką podróż, a ja w tym czasie pomyślę. Niech lepiej poznają
Krainę Oz. Może znajdą sobie przyjaciół.
– Wspaniale! – Ucieszyła się Dorotka.
– Dam ci eskortę, odpowiednią do tytułu księżniczki – zarządziła
Ozma – przecież jesteś księżniczką, czy nie tak? Również, nie byłaś
jeszcze wszędzie. Jutro rano możecie wyruszać, na wszelki
wypadek wyznaczę przykładową trasę, a kiedy zbrzydnie
wędrówka – wracajcie. Do tego czasu, jak sądzę, wymyślę zajęcie
dla twoich krewnych.
Dorotka delikatnie pocałowała przyjaciółkę i natychmiast
pomknęła zawiadomić wujka i ciocię o radosnej nowinie.
Następnego poranka, po śniadaniu, wszystko było gotowe do
drogi. Razem z Dorotką w drogę miał wyruszyć osobiście Ombi-
Embi, głównodowodzący armią Ozmy.
Jak wszystkim wiadomo, w armii Krainy Oz jest dwudziestu
siedmiu oficerów i ani jednego szeregowca. Kiedyś jedynym
45
szeregowcem był Ombi-Embi, ale armia z nikim nie walczyła, więc
również szeregowiec jej nie był potrzebny. Z tego powodu Ozma
awansowała Ombi-Embi na generała. Inni oficerowie nie
protestowali, bo Ombi-Embi miał cudowne, wspaniale zakręcone
wąsy i był wysoki. Jeśli ktoś jest wysoki, to w takim przypadku dla
niego należy się wysokie stanowisko w armii Krainy Oz.
Czarownik razem z przyjacielem Kudłatym również postanowił
wyruszyć na wyprawę. Niech nikogo nie wprowadza w błąd imię
przyjaciela. Kudłaty, chociaż z przyzwyczajenia ubierał się w
łachmany, jednak te łachmany specjalnie dla niego szyli lepsi
nadworni krawcy z najlepszych tkanin.
Do ganku podjechała królewska kareta, zaprzężona słynnym
Drewnianym Koniem, tym samym, którego w swoim czasie ożywiła
Ozma przy pomocy czarodziejskiego proszku. Teraz na nogach
konia lśniły złote podkowy, a uprząż świeciła się brylantami.
Dorotka na pożegnanie pocałowała Ozmę, a przyjaciele zaczęli
się usadawiać w powozie.
W pierwszym rzędzie usiedli Dorotka z Czarownikiem, za nimi
wujek Henryk z cioteczką Emmą, a w trzecim ostatnim rzędzie
usadowili się Ombi-Embi i Kudłaty.
Toto, zwinięty w kłębek, położył się przy nogach gospodyni.
Dorotka już chciała dać sygnał do ruszenia, kiedy na dwór wleciała
Bielinka i usadowiła się na burcie powozu. W związku z podróżą na
szyi Żółtej Kury błyszczał kryształowy naszyjnik, a na nogach lśniły
drogie bransoletki.
Zagrała pałacowa orkiestra, odprowadzający zaczęli machać
chusteczkami, Czarownik ruszył lejcami i kareta wyjechała za
pałacowe wrota. Mieszkańcy miasta, którzy zebrali się na ulicy, z
radością witali podróżników.
Czarownik tak starannie kłaniał się wszystkim mieszkańcom, że
zanim przyjaciele dojechali do bram miasta, zabolała go szyja.
– Co to za podkowa? – Wujek Henryk ze zdziwieniem zapatrzył
się na błyszczącą złotą tarczę, która wisiała nad wrotami. Do
tarczy faktycznie był doklejony jakiś szary przedmiot, podobny do
podkowy.
46
– To nie podkowa! – dumnie powiedział Kudłaty. – To jest
Magnes Miłości! Przyniosłem go do Szmaragdowego Miasta!
Wystarczy, że przejdziesz pod nim i wszyscy cię pokochają, a ty
również będziesz kochać.
– Przydałoby się coś takiego w Kansas – marzycielsko odezwała
się Ciocia Emma. – Wtedy nikt by nie zabrał nam farmy!
– Wszystko co się robi, prowadzi do lepszego – zauważył wujek
Henryk. – Osobiście wcale tego nie żałuję! Kraina Oz podoba mi
się bardziej niż Kansas. Ile jest warty jeden drewniany koń! Ani
jeść, ani pić nie prosi, a ładunek ciągnie, tak samo albo nawet
lepiej niż żywy! Powiedz Dorotko, być może potrafi też mówić?
– Oczywiście, że umie mówić – przytaknęła dziewczynka – ale
nie lubi. Kiedyś się przyznał, że nie może mówić i myśleć
jednocześnie. Myślenie mu bardziej się podoba, więc prawie
zawsze milczy.
– Dobrze robi – włączył się do rozmowy Czarownik. – A tak przy
okazji, dokąd jedziemy?
– Do Krainy Kwodlingów – odpowiedziała Dorotka – czy nie
wiedziałeś? Mam list polecający do Panienki-Wycinanki.
– Więc mamy szczęście! – zawołał Czarodziej. – Dawno
marzyłem o tym, by zapoznać się z Wycinankami!
– Kto to taki? – zainteresowała się cioteczka.
– Przyjedziemy, wtedy dowiesz się – roześmiała się Dorotka –
nie potrafię wyjaśnić, bo nigdy ich nie widziałam.
W tym czasie Drewniany Koń, po wydostaniu się
ze Szmaragdowego Miasta coraz bardziej przyśpieszał. Wiatr
gwizdał w uszach podróżników, a cioci Emmie nawet oddech
zaparło.
– Wolniej, przyjacielu – krzyknął Czarownik na Konia. Koń
zwolnił, odwrócił do tyłu swoją drewnianą głowę i się zapytał:
– O co chodzi?
– Proszę, nie pędź tak!
– Niektórzy podróżują po raz pierwszy po Krainie Oz – wyjaśnił
Kudłaty.
47
– Zmniejszę tempo, skoro wam nie podoba się szybka jazda –
odpowiedział Koń i przeszedł na powolniejszy kłus.
– Jakie mądre zwierzę! – zachwycił się wujek Henryk.
– Moja robota! – pochwalił się Czarodziej. – To ja wstawiłem
mózg z najlepszych trocin! Chociaż nie tylko o mózg chodzi –
przecież sami rozumiecie, że drewnianej głowie nie są straszne
żadne problemy. Nawet jeśli przy jakimś problemie złamie sobie
głowę, to zawsze można ją naprawić, albo nawet wymienić na
nową. Z naszymi, ludzkimi głowami sprawa jest bardziej
skomplikowana.
– To fakt! – zgodził się wujek.
W tym czasie kareta podjechała do dość potężnego budynku,
który się bielił na obszernej łączce pośród zacienionego lasku.
– Właśnie jesteśmy przed Królewskim Koledżem Atletycznej
Sztuki – wyjaśnił Czarodziej.
– Proponuję zajrzeć do profesora! – zaproponowała Dorotka.
Profesor usłyszał głosy i natychmiast podążył w kierunku gości.
To był właśnie rektor Królewskiego Koledżu Żuk-Fikołek.
Niebieski frak rozwiewał się za jego plecami, spod fraku
wyglądała czerwono-biała kamizelka w kratkę. Machając
kapeluszem i błyszcząc okularami, ledwo zasłaniającymi ogromne
oczy, profesor podążał w kierunku przybyszy, szybko przestawiał
krzywe nóżki w żółtych pantalonach do kolan i w fioletowych
pończochach.
– Witam cię, Dorotko, witam was wszystkich, drodzy goście!
Z radością widzę was w świątyni nauki!
– Nawet nie pomyślałem, ze mogę trafić do Świątyni! – zdziwił
się Kudłaty. – Mówili mi, że tu jest koledż!
– Oczywiście! Oczywiście, że to jest koledż, pan to całkiem
słusznie zauważył! – Żuk-Fikołek dumnie wypiął pierś. – Najlepsi
przedstawiciele młodzieży zdobywają tu kunszt atletyki w
najwyższym wydaniu!
– Ale co z czytaniem? – zdziwiła się Dorotka. – Co z pisaniem?
Jak wygląda sprawa z arytmetyką?
48
– Bez obaw! Oczywiście nie zapominamy o arytmetyce i innych
naukach – odezwał się profesor – ale staramy się nie marnować na
nie zbyt wiele czasu. Jeśli chcecie, to możecie zobaczyć, jak się
uczą nasi studenci. Właśnie jest pora zajęć.
Z profesorem na czele podróżni przeszli na pole nauki
w pobliżu. Tam kilka setek młodych obywateli Krainy Oz
zdobywało podstawy nauki. Na jednym placyku młodzieńcy ganiali
się za piłką, na drugim odbywał się mecz koszykówki.
Na łączce obok młodzi ludzie grali w golfa, a całkiem obok
słyszało się uderzenie piłki tenisowej. Nad najbliższym basenem
unosiła się ściana bryzgów – tam odbywały się zawody pływackie.
Z rzeki dolatywały ożywione zawołania – tam były regaty łodzi
wiosłowych.
W innym miejscu studenci grali w koszykówkę i krykiet, a kilku
miłośników boksu okładało się nawzajem na specjalnym ringu
wygrodzonym linami.
– Chyba nie macie wątpliwości, że młodzież jest zadowolona –
pochwalił się profesor – to wielki sukces pedagogiki. Co roku
wypuszczamy setki wysoko wykształconych młodych ludzi, którzy
są gotowi przynieś korzyść dla całego społeczeństwa.
– Ale kiedy oni się uczą? – zdziwiła się Dorotka.
– Uczą się? – wydawało się, że profesor nie zrozumiał, o co
chodzi.
– Kiedy naprawdę się uczą, kiedy studiują całą tę arytmetykę,
zoologię, botanikę i wszystko pozostałe nauki.
– Już rozumiem! Oni to łykają przed snem lub rano przed
śniadaniem.
– Nie rozumiem, co znaczy „łykają”? – ze zdziwieniem zapytała
dziewczynka.
– Czy nie słyszałaś o szkolnych tabletkach? – Rozłożył ręce Żuk-
Fikołek. – To nowy wynalazek Czarownika! Rozumiem jego
skromność! Inny na jego miejscu już roztrąbiłby o odkryciu na cały
świat! Tabletki są bardzo wydajne, ponadto zaoszczędzają masę
czasu. Żeby lepiej się zapoznać z procesem nauczania w obecnym
wydaniu, proponuję odwiedzić naukowe laboratorium.
49
Profesor poprowadził przyjaciół do niewielkiego pokoju,
z wyglądu przypominającego aptekę. Tutaj na półkach stały wzdłuż
ścian setki różnych flakonów. Żuk-Fikołek wziął jeden i powiedział:
– Tu są słynne algebraiczne tabletki. Jedna taka tabletka,
łyknięta przed snem, odpowiada czterem godzinom nauki. Może
ktoś jest zainteresowany botaniką – łykamy jedną tabletkę na noc i
jedną rano. Po takiej nauce każdy student, nawet w nocy, odróżni
jeden kwiat od drugiego. Tu są tabletki na obcy język – łyka się
trzy razy na dzień przed jedzeniem, a ortograficzne przyjmuje się
w miarę potrzeb, bez ograniczeń.
– Wyobrażam sobie, ile tych tabletek łykają! – zauważyła
Dorotka. – W ten sposób nawet udławić się można! W jaki sposób
to robią, czy popijają czymś, może sokiem jabłkowym?
– Zapewniam, że tymi tabletkami nie można się udławić! –
energicznie zaprotestował profesor. – Tabletki posiadają cukrową
osłonę, więc łyka się je z przyjemnością! Studenci używają ich
zamiast cukierków. Jeszcze nikt się nie użalał na trudności podczas
zdobywania wiedzy w ten sposób. Tak się oszczędza wiele czasu!
Zwykłych metod nie da się porównać w żaden sposób! Cały
zaoszczędzony czas studenci przeznaczają na atletykę.
– Proszę wyjaśnić, na jaką konkretnie? – Do rozmowy włączył
się Ombi-Embi. – Na lekką, czy może ciężką?
– W zależności od życzenia uczącego się – wyjaśnił profesor. –
Większość raczej wybiera lekką, a ponadto zabawy sportowe.
Chłopcy lubią pobiegać. Proszę popatrzyć, jak ganiają się za piłką.
Ale na języki obce, geografię, matematykę i podobne nauki nie
tracą ani sekundy!
– Piękny wynalazek! – Dorotka pochwaliła Czarownika, ten
uśmiechnął się zadowolony.
– Postęp nie zna granic! – Profesor ponownie zabrał głos. –
Poprzednio studenci łykali kurz, a teraz łykają czystą wiedzę! Czy
to nie postęp?
– Dla mnie przypomina to lekarstwo – zmarszczyła się cioteczka.
– Wiedza jest swego rodzaju lekarstwem – uśmiechnął się
Czarownik – korzyści są bez wątpienia. Sam się o tym
przekonałem, całkiem przypadkowo. Pewnego razu wypadła mi
50
eksperymentalna tabletka obok kurnika i jakiś kurczak, wnuk
Bielinki, dziobnął ją. Zgadnijcie, co się stało? Wdrapał się na płot i
zapiszczał: „Gospodarzu, gospodarzu, jak długo będziesz
sprawdzał naszą cierpliwość?” To był efekt łyknięcia tabletki!
Przyjaciele wesoło się roześmiali i podziękowali profesorowi za
pouczającą wycieczkę, a potem wyruszyli dalej.
51
10. W gościnie u Panny-
Wycinanki
Wybierając się w drogę przyjaciele nie zabrali ze sobą nic do
jedzenia, ponieważ tego się nie robi w Krainie Oz. Tu w każdym
domu zawsze z chęcią przyjmują gości, a szczególnie takich
pożądanych, jak Dorotka i jej przyjaciele. Około południa
wędrowcy poczuli głód i zatrzymali się, żeby przekąsić na
przydrożnej farmie. Dobroduszny o okrągłej twarzy farmer
nakarmił ich pierogami z powidłem, świeżym mlekiem i świeżymi
owocami.
Po odpoczynku w zacienionym sadzie, odnawiającym siły, i po
krótkiej rozmowie z gospodarzem wyruszyli dalej.
Droga wiła się w pięknym krajobrazie pośród kwitnących pól,
a za kolejnym zakrętem przyjaciele zobaczyli drogowskaz
z napisem: „Droga do Wycinanek”.
Drewniany koń skręcił w prawo, zgodnie ze wskazaniami
drogowskazu, kareta wjechała na zarośniętą trawą osiedlową
drogę. Wydawało się, że nikt z niej dawno nie korzystał.
– Jestem tu po raz pierwszy – oświadczyła Dorotka.
– Ja również – dodał Czarownik.
Po chwili okazało się, że nikt tu jeszcze nie był ani razu.
Dorotka stwierdziła, że wobec powyższego, będzie ciekawie dla
wszystkich dowiedzieć się kim są te Wycinanki?
– Wkrótce się dowiemy – chytrze uśmiechnął się Czarownik. –
Słyszałem, że są bardzo niedotykalskie.
Farmy po bokach trafiały się coraz rzadziej, a droga stawała się
bardziej nierówna. Koń został zmuszony do zmniejszenia tempa. W
końcu kareta podjechała do wysokiej błękitnej ściany, upiększonej
różowym ornamentem. Ściana odgradzała dość obszerną
przestrzeń, ale nie było żadnej możliwości zobaczyć, co się za nią
kryje.
52
Spoza ściany widziało się tylko czubki drzew i nic więcej. Ledwo
zauważalna ścieżka prowadziła do maleńkiej żelaznej bramki
znajdującej się w ścianie. Nad bramką znajdowała się błękitna
tablica z napisem złotymi literami:
„Prosimy odwiedzających, by nie kichali, byli uważni, poruszali
się powoli i ostrożnie, unikali zdecydowanych ruchów”.
– „Nie kichać, unikać zdecydowanych ruchów”? – przeczytał
głośno Kudłaty. – Co to ma znaczyć? Ponadto, kim są te całe
Wycinanki?
– Papierowe lalki, przecież to jest oczywiste! – odezwała się
Dorotka. – Czy nie wiedzieliście?
– Papierowe lalki? – zdziwił się wujek Henryk. – Wobec tego nie
mamy tu nic do szukania. Jesteśmy zbyt starzy, żeby się bawić
lalkami.
– Ale to nie są zwykłe lalki – zaprzeczyła dziewczynka – one są
żywe!
– Żywe! To jest bardzo ciekawe! – U cioteczki oczy się
zaokrągliły ze zdziwienia.
– Bardzo proszę, żebyśmy zajechali! – prosiła Dorotka.
Przyjaciele się zgodzili i zaczęli wychodzić z karety, bo wjechać
przez wąską bramkę się nie dało.
– Toto, zostajesz – zdecydowanie powiedziała Dorotka do pieska
– zbyt szybko biegasz!
Toto z poczuciem krzywdy podciągnął ogon, ale postanowił nie
kłócić się z właścicielką.
Czarownik otworzył bramkę i przyjaciele zajrzeli do środka.
Bezpośrednio przed nimi stali w równym szeregu papierowe
żołnierzyki pomalowane na jaskrawe kolory. Wędrowcy weszli,
bramka się zamknęła i lekki podmuch wiatru od razu przewrócił
cały szereg na ziemię.
– Spokojnie! – krzyknął jeden papierowy żołnierz. – Zbyt dużo
sobie pozwalacie!
– Proszę wybaczyć – zaczął przepraszać Czarownik – nie
wiedziałem, że jesteście tacy delikatni.
53
– Wcale nie jesteśmy delikatni! – Rozgniewał się jeden
papierowy wojak. – Jesteśmy silni i śmiali! Tylko nie lubimy
przeciągów!
– Pozwólcie, że was podniosę – zaproponowała Dorotka.
– Niech pani będzie tak miła – odpowiedział żołnierzyk – tylko
błagam, proszę nas nie porozrywać!
Dorotka delikatnie podniosła żołnierzyki i postawiła na miejsce.
Żołnierze natychmiast się wyprostowali i oddali honory gościom,
wkładając na ramiona papierowe muszkiety.
– Mam polecający list do Panny-Wycinanki – wyjaśniła Dorotka.
– Cudownie. – Żołnierzyk dmuchnął w papierowy gwizdek, który
wisiał na piersi i natychmiast z papierowego domku, stojącego
w pobliżu, wyszedł papierowy oficer i kiwając się na papierowych
nogach skierował się do podróżnych. Był niewysoki i z wyglądu
raczej dobry niż gniewny. Oficer podszedł bliżej i tak nisko się
ukłonił, że o mało nie stracił równowagi. Dorotka nie wytrzymała
i parsknęła ze śmiechu. Oficer jeszcze bardziej się zachwiał, ale
machnął rękoma i jakoś utrzymał się na nogach.
– Ostrożnie! Naruszacie reguły! Śmiać się w żadnym wypadku
nie wolno!
– Proszę wybaczyć, nie wiedziałam – zaczęła się
usprawiedliwiać Dorotka – przy wejściu napisane, że tylko kichać
nie wolno.
– Śmiech jest tak samo niebezpieczny! – Oficer nasępił brwi. –
Uprzedzam po raz ostatni – oddychać należy jak najostrożniej!
– Postaramy się – obiecała dziewczynka – ale teraz prosimy
zaprowadzić nas do Panienki-Wycinanki.
– Dobrze. Proszę iść za mną. Macie szczęście – dzisiaj ma dzień
przyjęć.
Przyjaciele z zaciekawieniem rozglądali się wokół, poruszając
się powoli za papierowym żołnierzem. Tutaj było co podziwiać!
Wzdłuż drogi, po której szli, stały dokładnie wycięte i pomalowane
papierowe drzewa, za nimi – szereg kartonowych domków we
wszystkich kolorach tęczy, ale obowiązkowo z błękitnymi
54
okiennicami. Przed domkami cieszyły oko grządki z papierowymi
kwiatami, a ganki oplatały papierowe winogrona.
Z okienek i ganków wyglądały najróżniejsze papierowe lalki.
Były grube i cienkie, całkiem małe i wielkie. Widocznie bardzo
pragnęły popatrzeć na nieoczekiwanych gości. Wszystkie lalki były
ubrane w sukieneczki i garniturki z różnego delikatnego papieru.
Przechodnie na ulicy byli również papierowi. Dostojnie
spacerowali, w pojedynkę lub parami, ale po ujrzeniu wędrowców
natychmiast chowali się do domów lub za drzewa i z
zaciekawieniem spoglądali stamtąd.
Przyjaciele zbliżyli się do niewielkiego pagórka. Tutaj
przewodnik zatrzymał się i odwrócił się przodem:
– Jeśli pozwolicie, pójdę bokiem. W ten sposób będę się poruszał
znacznie szybciej.
– Proszę bardzo, jak panu wygodniej – uprzejmie odpowiedziała
Dorotka.
Na rogu ulicy, nie daleko od miejsca, gdzie się zatrzymali
papierkowy chłopiec nabierał papierową wodę do papierowego
wiadra z papierowej studni. Żółta kura nieostrożnie poruszyła
skrzydłem i biedak uniósł się na sam czubek papierowego drzewa.
Czarownik ostrożnie zdjął papierowego chłopca i postawił na
ziemię, ale w wyniku tego w powietrze uniosło się papierowe
wiadro i papierowe bryzgi rozleciały się we wszystkie strony.
– Ależ problemy! – bardzo cicho zagdakała przestraszona
Bielinka. – Niech tylko machnę skrzydłami i od tej wioski nic nie
zostanie!
– Ostrożniej ze skrzydłami! – zaniepokoił się papierowy oficer. –
Panna Wycinanka będzie bardzo smutna, jeśli nieszczęście spotka
jej wieś!
– Będę bardzo, ale to bardzo ostrożna! – obiecała Kura.
– Czy te wszystkie papierowe dziewczynki należą do Panienki
Wycinanki? – Ombi-Embi kiwnął głową w kierunku kartonowych
domków, skąd wyglądały lalkowe główki.
– W żadnym wypadku! – odpowiedział oficer. – Panienka
Wycinanka jest tylko jedna! Sama jedna powycinała wszystkich.
55
Wszystkie pozostałe dziewczyny należą do Wycinaczki, a nie do
Wycinanki!
– Ależ cuda! – zawołała ciocia Emma. – Również lubiłam kiedyś
pobawić się papierowymi lalkami, ale żywe nawet mi się nie śniły!
– Może mówiąca Kura tobie się śniła? – zakpił wujek Henryk.
– W Krainie Oz jest wiele cudów – Czarownik zwrócił się do
Henryka – ale jeśli się nie nauczy dziwić, to ich można po prostu
nie zauważyć.
– Jesteśmy na miejscu – papierowy oficer zatrzymał się przed
niewysoką chatką z okrąglaków. W Szmaragdowym Mieście dawno
takich nie budowali, ale tu, pośród kartonowych domków, chatka
wyglądała jak pałac. Obok chatki rosły prawdziwe drzewa,
a z trawy wyglądały kwiaty. Nad drzwiami wisiała tabliczka:
„Panienka-Wycinanka”.
Drzwi skrzypnęły i na ganeczku pojawiła się dziewczynka,
rówieśnica Dorotki.
– Witam serdecznie! – powiedziała z miłym uśmiechem.
Podróżni z ulgą westchnęli, kiedy zobaczyli w końcu prawdziwą,
nie lalkową panienkę. Do tego należy dodać, że bardzo
sympatyczną: złociste włosy opadały na ramiona, policzki płonęły
rumieńcem, błękitne oczy radośnie się świeciły.
Ponad batystową sukieneczkę na dziewczynce był dopasowany
fartuszek w białą i różową kratkę, w rękach trzymała nożyce.
– Powiedz, proszę – zwróciła się do nieznajomej Dorotka – gdzie
możemy znaleźć Panienkę-Wycinankę?
– Ja nią jestem – odpowiedziała dziewczynka – proszę, wejdźcie.
Goście ostrożnie weszli do przytulnego pokoju gościnnego,
w którym leżały całe stosy kolorowego papieru. Na stole prócz
kartonu i papieru o wszystkich barwach leżało około tuzina
nożyczek różnej wielkości, a także farby, pędzelki i klej.
– Proszę, siadajcie – zaproponowała gospodyni zmiatając
z krzeseł papierowe ścinki. – Proszę wybaczyć bałagan, ale to jest
jednocześnie pokój gościnny i warsztat.
– Sama nacięłaś tyle papierowych lalek? – zdziwiła się Dorotka.
56
– Tak, sama! Właśnie tymi nożyczkami. Twarze pomalowałam, a
stroje zrobiłam. Bardzo lubię wycinać.
– Ale w jaki sposób ich ożywiłaś? – zainteresowała się cioteczka
Emma.
– Pierwsze Wycinanki były nieżywe – wyjaśniła dziewczynka –
ale pewnego razu dobra czarodziejka Glinda zobaczyła lalki,
spodobały się jej, wtedy poprosiłam czarodziejkę, by je ożywiła.
Glinda uśmiechnęła się, a w następnym dniu przyniosła ożywiający
papier. Jeśli z takiego papieru wyciąć lalkę, po wykonaniu ożyje.
Glinda obiecała, że zaledwie papier się skończy, przyniesie każdą
ilość. Natychmiast wycięłam kilka lalek, zaczęły chodzić,
rozmawiać, tylko że najmniejszy wiaterek je zdmuchiwał.
Powiedziałam o tym Czarodziejce, znalazła dla mnie skromne
miejsce, wybudowała ścianę i wyznaczyła mnie na królową
papierowego królestwa. Na razie moje królestwo nie jest
królestwem, tylko malutką wioską, ale rozrasta się, już wiele lat
codziennie wycinam nowe domki i nowych mieszkańców.
– Kilka lat?! – zawołała ciocia Emma. – To ile masz tych lat?
– Ja? Nie mam pojęcia! – roześmiała się młoda królowa. – Nie
liczę lat. Być może jestem starsza od pani, ale zostałam taka, jaką
byłam w dzieciństwie.
– Co będzie z twoimi lalkami, jeśli zacznie padać deszcz? –
z niepokojem zapytał Czarownik.
– Tu deszcze nie padają. Glinda w taki sposób zaczarowała to
miejsce, że chmury omijają go bokiem. Jeśli chcecie, to pokażę
wam królestwo. Tylko bardzo proszę o ostrożność. Dla nich
niebezpieczny jest najmniejszy wiaterek!
Podróżni na czele z gospodynią wyszli z domu i skierowali się
na spacer po kartonowych ulicach. Prócz kartonowych domków, na
każdej ulicy znajdowały się kartonowe sklepiki, a z kartonowych
chlewików donosiło się muczenie krów i beczenie owiec, w
kurnikach gdakały kury, na grządkach dojrzewały warzywa –
wszystko było wycięte z papieru!
Na głównym placu papierowe dziewczynki z pstrokatymi
papierowymi chorągiewkami spotkały gości. Był wykonany hymn
Królestwa „Niech się wznosi wyżej papierowa flaga!” Zebrani na
57
placu papierowi ludzi witali gości wesołymi okrzykami. Jednak
śpiew i krzyki wydawały się podróżnym jedynie cichym szelestem
papieru.
Zaledwie Panienka-Wycinanka miała zamiar wyszeptać mowę
do poddanych, gdy Kudłaty, któremu dawno swędziało w nosie nie
wytrzymał i ogłuszająco kichnął. Dziesiątki papierowych
mieszkańców uniosło się w powietrze, a pozostali w strachu
rozbiegli się w różne strony. Wycinanka rzuciła się na ratunek
pogiętym i przestraszonym poddanym.
– Nie masz chyba wstydu! – zawstydziła Dorotka Kosmatego.
– Starałem się powstrzymać – odpowiedział z zakłopotaniem –
ale co miałem zrobić? To nie zależy ode mnie. Przecież tylko
troszeczkę…
– Takie tam troszeczkę! Przecież to było potężniejsze niż
huragan w Kansas. Uważaj, nie kichnij jeszcze raz! –
odpowiedziała Dorotka.
Żeby nie prowokować losu przyjaciele postanowili jak
najszybciej odejść. Panienka Wycinanka, nie wypuszczając z rąk
najbardziej uszkodzonych poddanych, odprowadziła wszystkich do
bramki w ścianie. Z okiem kartonowych domków wyglądały
przestraszone papierowe lalki. Dorotka i Czarownik przeprosili
gospodynię za burzące wyniki wizyty.
– Ale nie ma za co przepraszać – odpowiedziała Panienka
Wycinanka. – Zawsze cieszę się z wizyt gości, szczególnie jeśli to
są przyjaciele Ozmy.
Potem surowo popatrzyła na Kosmatego, który zaczerwienił się
ze wstydu. W końcu się uśmiechnęła i dodała:
– Proszę jednak następnym razem chociaż zasłaniać się
chusteczką.
58
11. Guf spotyka się z
najważniejszym łobuzem
Ponownie biedny Guf musiał się przedzierać przez pofalowany
płaskowyż. Drugiej drogi powrotnej nie było. Unosząc się
i opuszczając po kamienistych falach, przeklinał po cichu
wszystkich Zawadiaków razem wziętych, a strażnika więziennego
w szczególności. Tylko jedno pocieszało generała – kiedy
zdobędzie Krainę Oz, wtedy zemści się na krzywdzicielach.
Być może kamieniste wzgórza były wyższe, a doliny większe, niż
poprzednio, być może ciężkie przeżycia w Krainie Zawadiaków
zmęczyły Gufa, tylko tym razem z największym trudem dotarł do
twardej ziemi. Mimo to, po chwili wypoczynku, wcale nie skierował
się do domu, lecz zawrócił na wschód. Na próżno pukała
wiewiórka z wierzchołka najwyższej sosny, nie zwrócił na to uwagi.
Nawet orzeł opuścił się z wysokości, żeby krzyknąć do Gnoma:
„Wróć!”– wszystko na próżno. Guf uparcie szedł na wschód, do
strasznej góry Fantastyki, gdzie mieszkało plemię strasznych
Fanfazmów, złych duchów z rodu Erbów. Ze strachu przed
okrutnymi łotrami nikt nie osiedlał się w pobliżu tej góry, ale Guf
tak bardzo pragnął zdobyć Krainę Oz, że wcale nie myślał
o niebezpieczeństwie.
Guf wiedział, że Fanfazmowie – są zawziętymi wrogami nie
tylko Gnomów, ale też wszystkich żywych istot, jednak chytry
Gnom miał nadzieję przechytrzyć opryszków. Sukces w rozmowach
z Zawadiakami i Pstrokatogłowymi zawrócił mu w głowie.
Po wąskiej ścieżce Guf dotarł prawie do połowy góry, kiedy
nieoczekiwanie na drodze pojawiła się ogromna przepaść,
wypełniona kipiąca lawą. W krwawo-czerwonej, wstrętnie
pachnącej mazi trzepotały dyszące ogniem smoki i jadowite
salamandry. Nawet ptaki nie miały odwagi przelecieć nad
przepaścią, wszystko żywe trzymało się jak najdalej od tego
miejsca.
59
Guf wiedział o przepaści, odgradzającej terytoria Fanfazmów,
wiedział i o tym, że gdzieś w pobliżu powinien być most nad
rozpaloną lawą. Zaledwie przeszedł kilka kroków wzdłuż
rozpalonej otchłani, jak natknął się na wąski przesmyk z granitu,
łączący oba brzegi. Jednak, w miejscu czerwonym od odblasku
piekielnych płomieni, ułożył się ogromny aligator. Na dźwięk
kroków aligator lekko otworzył ognisto-krwawe oko i ponownie
zagłębił się w drzemkę.
Nie było możliwości, by przejść przez most nie trwożąc
wstrętnego zwierza, więc Guf zwrócił się do potwora:
– Witaj, uszanowany. Przepraszam, że cię niepokoję, nie myśl,
że ponaglam, ale proszę byś był na tyle uprzejmy i powiedział, w
którą stronę się wybrałeś? Może w tą, czy może w tamtą?
– Nigdzie! – kłapnął zębami drapieżca.
Generał się zagubił.
– Czy to leżenie jest zaplanowane na długo?
– Może ze sto lub dwieście lat tak sobie poleżę.
Gnom podrapał się w głowę i nie wymyślił nic lepszego, więc się
zapytał:
– Być może mógłbym się dowiedzieć, czy w domu jest jego
wysokość wódz Fanfazmów?
– Ten jest zawsze na miejscu – poprzez zęby wycedził potwór.
– Może jeszcze się dowiem, kto tam schodzi z góry? – Gnom
machnął ręką, wskazując na wierzchołek góry. Aligator powoli
odwrócił głowę, a okrutny Gnom momentalnie wskoczył potworowi
na plecy i przebiegł na drugą stronę przepaści.
– Wygrałem! – radośnie roześmiał się Guf, kiedy odbiegł na
bezpieczną odległość. – Fajnie cię nabrałem!
– Jesteś głupcem! Pożałujesz jeszcze tego, kiedy trafisz w łapy
Największego Opryszka!
– Właśnie on jest mi potrzebny! – odpowiedział Gnom i dziarsko
ruszył do góry po krętej ścieżce.
Otaczający go pejzaż stawał się coraz mroczniejszy. Ogromne
skały, niby skamieniałe potwory, nawisały nad wąwozem, po
którym prowadziła ścieżka, powalone drzewa leżały w poprzek
60
drogi, jak jadowite węże, ale Guf, uskrzydlony pierwszym
sukcesem, nie oglądał się po bokach.
Nieoczekiwanie, niby spod ziemi, bezpośrednio przed nim
wyrosła dziwna istota z ciałem małpy i głową sowy. Prócz jaskrawo
czerwonego szalika na szyi, nic nie zakrywało wstrętnego
zarośniętego torsu i krzywych włochatych nóg Sowigłowa.
Straszydło machnęło ogromną dębiną bezpośrednio nad głową
Gnoma i groźnie patrzyło na przybysza oczami podobnymi do
talerzy:
– Po co przyszedłeś?
– Chcę widzieć jego wysokość Najgłówniejszego Opryszka! –
śmiało odpowiedział Guf.
– Cha-cha-cha! – rozległ się rechot podobny do łoskotu grzmotu.
– Zobaczysz go. Dowiesz się, jakie są efekty wchodzenia bez
zaproszenia!
– Przychodzę w ważnej sprawie – kontynuował Gnom – prowadź
do gospodarza! Szybciej! Nie ma czasu na zwłokę!
Ogromne monstrum groźnie uniosło dębinkę:
– Tylko nie próbuj uciekać, bo skończę z tobą…
– Nie trać niepotrzebnie słów – przerwał generał. – Prowadź do
gospodarza, bo skręci ci kark za zwłokę!
Stary łobuz doskonale wiedział dokąd trafił. Jeśli okaże tu
strach, to będzie oznaczało pewną śmierć, więc z tego powodu
zachowywał się tak nachalnie, żeby nikt nie zauważył, że
bezgranicznie się boi.
Przypuszczenia okazały się właściwe – Sowigłowy, nie
wypowiadając ani jednego słowa, poprowadził go na czubek góry.
Tam w miejscu, w którym ze wszystkich stron wieją wiatry, na
płaskim placyku wznosiły się rzędy kamiennych słupów. Po
zbliżeniu się, Guf stwierdził, że prawdopodobnie te słupy były
miejscem zamieszkania przerażającego Fanfazma, bo na dole
każdego słupa był otwór.
Ani jeden dźwięk nie naruszał złowieszczej ciszy. Sowigłowy
doprowadził Gufa do jednego słupa, w żaden sposób nie
różniącego się od innych, zatrzymał się na zewnątrz
61
i zachrypniętym basem coś powiedział. Brzmiało to mniej więcej
jak „Li-uu-aa!”
Z otworu ukazała się rozwścieczona głowa niedźwiedzia, która
groźnie ryknęła na Sowigłowa:
– Po jakiego diabła przyciągnąłeś tu tego bałwana?
– Ja go nie przyciągnąłem – ze strachem zaczął się tłumaczyć
tamten – sam prosił, sam przeszedł przez most na naszą stronę.
– Nieźle! Czy życie mu zbrzydło?
Jednym ruchem zarośniętej łapy niedźwiedź wciągnął Gufa do
mrocznej pieczary. Po oswojeniu się z ciemnością i rozejrzeniu się,
Gnom z przerażeniem stwierdził, że niedźwiedzia głowa należy do
Najgłówniejszego Łotra. Guf poznał go na podstawie
czarodziejskiej obręczy z brązu, który ten trzymał w ręku.
– Melduj, po co przyszedłeś? – ryknęła niedźwiedziowata głowa
łotra.
– Usiądź, jeśli masz na czym usiąść i wysłuchaj mnie uważnie –
powiedział Guf. – Jestem z plemienia Gnomów, ponadto jestem
głównodowodzącym wielkiej podziemnej armii…
Stary Gnom nawet nie podejrzewał, że monstrum
z niedźwiedzią głową, który wpatrywał się w niego dzikim
spojrzeniem, w rzeczywistości wcale nie potrzebuje słów, bo
potrafi czytać myśli. Nie wiedział Guf też o tym, że mroczna
pieczara i ponure skały wokół to tylko pozory. W rzeczywistości
stoi w centrum ogromnego czarodziejskiego miasta, stworzonego
czarami Fanfazmów i na niego skierowane są spojrzenia tysięcy
złych duchów, zebranych na głównym placu.
Guf dał wolę pięknym słowom. Opowiedział o planach Króla
Gnomów żeby zniszczyć Krainę Oz i wpędzić do niewoli jej
mieszkańców. Opowiedział o tunelu, który Gnomy mają zamiar
wybudować pod pustynią, opisał niezliczone skarby
Szmaragdowego Miasta i zakończył propozycją by zawrzeć sojusz i
razem wyruszyć po bogatą zdobycz.
Dziki śmiech Łotra był odpowiedzią. Wydawało się, że śmiało
się wokół wszystko. Wstrętny oddech tysięcy i tysięcy złych
duchów dmuchnął żarem na przestraszonego Gnoma, jednocześnie
62
rozświetliło się i zgasło tysiące wrogich spojrzeń. Biednemu
Gufowi z przerażenie serce zamarło.
– Komu jeszcze zaproponowałeś sojusz? – ryknęła niedźwiedzia
głowa,
– PS-ps-pstrokatogłowym – jąkając się ze strachu wymamrotał
Guf.
Nowy wybuch złośliwego śmiechu zatrząsł pieczarą.
– Jeszcze komu?
– Za-Za-Zawadiakom. Wie-więcej nikomu.
– Co będziemy z tego mieli?
– Wszystko co zechcecie, prócz czarodziejskiego pasa Króla.
Główny Łotr stracił oddech ze śmiechu. Akompaniował mu
śmiech niewidocznego chóru. W końcu Niedźwiedzia głowa
przestał się śmiać i głośno się zapytał:
– Czy ty, pluskiewko, wiesz, z kim rozmawiasz?
Łotr uniósł ręce do nieba, w mgnieniu oka włochata skóra
spadła pod nogi i na oczach zdumionego Gnoma, w tej samej chwili
włochate straszydło przekształciło się w czarnooką piękną
czarownicę w rozwiewającej się różowej sukni.
Czarne błyszczące włosy jak wodospad spadały na ramiona, we
włosach płonęły żywe róże. Niewidoczne wcześniej Fanfazmy
przekształciły się w stado złych wilków, a ich wycie nieoczekiwanie
rozszerzyło się do niewyobrażalnych rozmiarów.
Czarownica uniosła ręce do nieba i wilki przekształciły się
we wstrętne śliskie jaszczurki, a czarownica rozpłynęła się
w powietrzu. Na jej miejscu pojawił się olbrzymi różowy motyl z
ogromnymi czarnymi oczami na skrzydłach.
Guf cofnął się, ale raptem niedźwiedzia głowa i włochate ciało
małpy pojawiło się ponownie. Główny łotr ponownie znalazł się
przed nim i zachrypniętym głosem zapytał się:
– No i co? Ciągle jeszcze chcesz sojuszu z nami? Jeszcze
powiedz, jaką opłatę zaproponujesz nam, czarodziejom
i czarownikom?
63
Co mógł zaproponować Guf? Nawet czarodziejski pas wydał się
żałosną zabawką w porównaniu z czarami Fanfazmów. Złoto i
srebro? Brylanty i rubiny? Niewolnicy? Po co to wszystko
potężnym złym duchom?
„Właśnie – złym. Na to się nabiorą” – pomyślał Guf, a głośno
powiedział:
– Grabić i niszczyć – czy to nie daje zadowolenia? Męczyć
niewinnych i nieuzbrojonych, czy to nie jest rozkosz? To jest moja
zapłata – możecie szaleć w Krainie Oz, męczyć ich mieszkańców,
ile zechcecie.
– Wiesz, w jaki sposób dogodzić nam, łajdaku! – zawołał Łotr i
dodał. – Oczekiwałem tej odpowiedzi. Zgadzamy się. Przekaż
Królowi z krzywymi nogami, że zaledwie tunel będzie wykopany,
zjawimy się i jako pierwsi wejdziemy do Krainy Oz! Tylko
Śmiertelna pustynia zatrzymywała nas poprzednio! Idź i czekaj!
Sowigłowy odprowadził Gufa do mostu i kazał, by aligator
przepuścił Gnoma.
Zaledwie Guf, uskrzydlony sukcesem misji oddalił się na
dostateczną odległość, na wierzchołku góry pojawiło się
oślepiające wspaniałe miasto, wypełnione masą wspaniale
ubranych Fanfazmów, a Główny Łotr, w błyszczącym brylantowym
płaszczu, zwrócił się do zebranych z przemówieniem:
– Nastał czas ukazać się światu i pogrążyć go w mroku
i chaosie. W tym czasie, kiedy nic nie robimy, na górze w rozkoszy i
bogactwie, dziesiątki a nawet setki narodów cieszy się pokojowym
życiem i spokojem. Godzimy się na to! Jesteśmy Fanfazmami, czyli
złymi duchami, zgadzamy się na szczęście i zadowolenie zwykłych
ludków, ale przecież naszym przeznaczeniem jest siać waśni i
złości, okrucieństwo i nienawiść! Właśnie, w odpowiednim czasie
pojawił się u nas goniec Gnomów! Dość nieróbstwa! Niech tylko
wstrętni górnicy wykopią przejście pod pustynią, wpadniemy do
Krainy Oz, zniszczymy i zburzymy wszystko, zniszczymy też
bezmózgich Pstrokatogłowych, zniszczymy obmierzłych
Zawadiaków, wdepczemy w ziemię karzełków – Gnomów, a potem
napadniemy na cały świat!
Fanfazmy chciwie słuchali wodza i z radości zacierali ręce
ciesząc się na samą myśl o nowych draństwach i przestępstwach.
64
12. Przygody w
Rozsypiskogrodzie
Po zostawieniu papierowego królestwa, przyjaciele wrócili na
główną drogę, z której skręcili, żeby zajechać do Wycinanek,
a teraz pojechali trochę dalej na południe i zatrzymali się na
odpoczynek u gościnnego farmera. Natomiast rano, po obfitym
śniadaniu, wyruszyli w dalszą drogę.
Pogoda była wspaniała, jak zawsze w Krainie Oz. Poranny
chłodek przyjemnie orzeźwiał podróżnych, słońce świeciło
jaskrawo, nie męczący się Drewniany Koń wesoło biegł przed
karetą, a po bokach ciągnęły się malownicze pola i pastwiska. Po
godzinie drogi przyjaciele ujrzeli drogowskaz z napisem: „Droga
do Rozsypiskogrodu”.
– Skręcaj! – zaledwie zdążyła krzyknąć Dorotka i Koń posłusznie
skręcił w prawo.
– Jedziemy do Rozsypiskogrodu? – zdziwił się Ombi-Embi.
– Tak. Ozma mówiła, ze Rozsypiskogrodcy są wspaniałymi
ludźmi – odpowiedziała Dorotka.
– Z nazwy nic nie wynika – mruknęła cioteczka Emma. – Kim są?
Być może ponownie z papieru?
– Co ty, ciociu – roześmiała się Dorotka. – Chociaż wszystko jest
możliwe. Przyjedziemy, to dowiemy się.
– Może pan wie? – Wujek Henryk zwrócił się do czarownika.
– Pojęcia nie mam. Nigdy tu nie byłem, chociaż słyszałem, że
taka kraina istnieje – padła nic nie znacząca odpowiedź
Czarodzieja.
– Co znaczy „słyszałem”? – Chciał się upewnić Kudłaty.
– Słyszałem że są tacy dziwni – skromnie odpowiedział
Czarodziej – ale więcej nie wiem.
Wtedy wszyscy nawet przestali myśleć o dziwnych
Rozsypiskogrodcach, bo na poboczu drogi raptem pojawił się…
65
kangur! Biedny zwierzak głośno płakał, zakrywając pysk
obydwoma łapami, a od łez na drodze pojawiła się ogromna kałuża.
Koń ze zdziwienia zatrzymał się jak wmurowany, a Dorotka ze
współczuciem się zapytała:
– Co się stało? Dlaczego płaczesz?
– Zgubiłem rę-rę-rę! Jestem biedny i nieszczęśliwy. Jak sobie
poradzę bez rę–rę–rę! - I kangurek ponownie załkał.
– Na pewno biedactwo zgubiło pieluchy i nie ma w co zawinąć
malucha. Słyszałem, ze najmniejszych noszą w torbie na brzuchu –
doszedł do wniosku Czarodziej.
– Ależ nie! – Zajęczała kangurzyca. – Nie pie-pie-pie, tylko rę-rę-
rę… moje nieszczęście!
– Ależ nie – puknął się w czoło Kudłaty – zgubiła ręcznik!
– Żaden ręcznik! Tylko rę-rę-rę! Co powiem w domu?
– Wiem! – Domyśliła się cioteczka Emma. – Pieróg!
– Albo pierzynę! – Próbował się domyślić wujek Henryk.
– Ależ nie! Rękawiczki! – Zwierzę wypowiedziało w końcu
trudne słowo.
– Trzeba było od razu tak mówić? Więc gdzie się zapodziały? –
ze współczuciem zagdakała Bielinka.
– Jestem biedna i nieszczęśliwa! – Nadal płakała kangurzyca.
– Ale po co ci rękawiczki? – zdziwiła się Dorotka. Popatrz, jak
słońce grzeje!
Kangurzyca podniosła na dziewczynkę zapłakane oczy:
– Właśnie słońce! Bez rękawiczek ręce poczernieją od słońca!
Bez rękawiczek złapię katar!
– Bzdura! – zdenerwowała się Dorotka. – Pierwszy raz słyszę,
żeby kangury nosiły rękawiczki! Nie cierpię rękawiczek!
– Jak to? – Kangurzyca ze zdziwienia przestała płakać. – Pani nie
nosi rękawiczek?
– Nigdy! – Odpaliła Dorotka. – Tobie też nie radzę! Ale jeśli
będziesz płakać, to na pewno będziesz miała katar! Lepiej
powiedz, gdzie mieszkasz?
66
– Niedaleko, tuż za Rozsypiskogrodem – odpowiedziała
kangurzyca. – A moja babcia Rozsypiska, mieszka
w Rozsypiskogrodzie. To ona wykonała dla mnie rękawiczki.
– Więc idź do babci – zarządziła Dorotka – nie obejrzysz się, jak
zrobi nowe. Możesz skakać obok nas, właśnie jedziemy w tamtym
kierunku. Kareta ruszyła, a kangurzyca zaczęła skakać wesoło
obok, zapominając o nieszczęściu. Czarodziej nie powstrzymał się i
zapytał się:
– Jesteśmy po raz pierwszy w waszych okolicach, chcielibyśmy
wiedzieć, jacy są Rozsypiskogrodcy, czy można się z nimi
zaprzyjaźnić?
– Oczywiście – odpowiedziało zwierzę. – Bardzo miłe istoty, jeśli
ich prawidłowo złożyć. Ale kiedy się rozsypią i poplączą się…
– Rozsypią się? – zapytała się Dorotka. – O co tu chodzi?
– Proszę zrozumieć – wyjaśniła kangurzyca. – Rozsypiskogrodcy
są zrobieni z maleńkich kawałeczków, a jeśli ktoś obcy pojawi się w
tych okolicach, to po prostu się rozsypują. Złożyć ich potem nie
jest łatwo.
– Więc kto ich składa? – chciał wiedzieć Ombi-Embi.
– Kto zechce. Komu się uda, ten składa. Babcię składałam ze sto
razy. Ma takie przyzwyczajenie, że zaledwie mnie ujrzy, jak się
rozsypuje.
– Przecież jesteś jej wnuczką! – zdziwiła się Dorotka. – Czy
ciebie też się boi?
– Wcale się nie boi, źle zrozumieliście – ma takie
przyzwyczajenie. Zawsze tak robią, zobaczą kogoś i rozpadają się,
a kiedy ich poskładasz, to powiedzą dziękuję i poczęstują czymś
smacznym. Babcia zawsze mnie cukrem częstuje, a ponadto
rękawiczki mi zrobiła. Zgubiłam je…
Kangurzyca gotowa była ponownie się rozpłakać, ale kiedy
zobaczyła, że podróżni przestali zwracać na nią uwagę zmieniła
zdanie.
Głęboko się zastanowili nad jej słowami.
– Nie widzę sensu zajeżdżać do tych Rozwalisk – ciocia Emma
pierwsza naruszyła milczenie – bo jeśli się rozsypią, jaki będziemy
67
mieli z tego pożytek?
– Może jednak zajedziemy! – poprosiła Dorotka. – Zbliża się
pora obiadowa, jeść się chce. Mam nadzieję, że jedzenie w tym
Rozsypiskogrodzie nie rozwala się!
– Jedzenia tam jest dużo, ile chcecie – poinformowała
kangurzyca. Biedactwo ledwo nadążało za Drewnianym Koniem. –
Kucharza też mają wspaniałego, jeśli zdołacie go złożyć. Już
jesteśmy w Rozsypiskogrodzie!
Przyjaciele wyciągnęli szyje i zobaczyli kilka jaskrawych
ładnych domków, trochę dalej od drogi.
– Tu niedawno byli Żwacze i złożyli prawie wszystkich
mieszkańców – wyjaśniła kangurzyca. – Jeśli się podkradniecie
niezauważeni, to być może nie rozsypią się.
– Więc, spróbujmy – zgodził się Czarodziej.
Przyjaciele ostrożnie wydostali się z karety i na palcach,
skradając się, skierowali się do miasta. Kangurzyca pożegnała się i
poskakała dalej po drodze – umiała skakać na palcach.
Po zbliżeniu do miasta przyjaciele zaczaili się za płotem
skrajnego domu i rozejrzeli się. W mieście toczyło się zwykłe życie.
Na ulicach bawiły się dzieci, ktoś szedł do studni po wodę. Na
sąsiednim podwórku piłowali drewno – obecności gości nikt nie
zauważył. Zaledwie mieli zamiar wyskoczyć z kryjówki i wbiec do
najbliższego domu, żeby zastać gospodarzy niespodzianie, Toto
zniweczył wszystkie plany. Piesek zaszczekał na myszkę, która
śmignęła do norki bezpośrednio przed jego nosem. Wtedy w całym
mieście rozległ się okropny łomot, wydawało się że we wszystkich
domach jednocześnie wszystkie naczynia runęły na podłogę.
Podróżni z trwogą spojrzeli na siebie nawzajem i nieśmiało
otworzyli drzwi najbliższego domu. Ich oczom ukazał się smutny
widok. Na podłodze, we wszystkich pokojach, leżały sterty
dziwnych przedmiotów, częściowo podobnych do dziecinnych
sześcianów, ale wszystkie były różnych kształtów. Na jednych były
różne wypustki, na innych wgłębienia.
Dorotka uniosła pierwszy sześcianik, który trafił do ręki. Na nim
było narysowane oko, ale tak wspaniale, że wydawało się, iż mruga
68
do dziewczynki. Obok leżał klocek z nosem. Dorotka spróbował
przyłożyć klocki do siebie, połączyły się.
– Przydałoby się i usta znaleźć – pomyślała głośno Dorotka. –
Być może podpowiedziałyby, co należy robić dalej.
– Więc poszukajmy – rozochocił się Czarodziej, przykucnął
i zaczął grzebać się w stercie klocków na podłodze.
– Znalazłem! – krzyknął Kudłaty, dając Dorotce klocek
z narysowanymi jaskrawoczerwonymi ustami, ale do nosa i do oczu
usta nie pasowały.
– Popatrz – wyjaśniała Dorotka. – Tu w tym miejscu jest
zagłębienie, a tym klocku nie ma występu. Musimy szukać dalej.
– Może w końcu go znajdziemy – pracowicie wymamrotał
Czarodziej, rozgrzebując sterty różnych klocków.
Dorotka znalazła sześcianik z kłaczkiem rudych włosów i w tym
czasie, kiedy inni szukali ust, zbierała jeden po drugim klocki z
rudymi włosami. W ten sposób złożyła całą górną cześć głowy, a
przy okazji dodała drugie oko i uszy. W tej samej chwili Ombi-Embi
znalazł w odległej części pokoju brakujące usta, które idealnie
pasowały do głowy.
– Przecież to prawdziwa łamigłówka! – zawołała Dorotka. –
Spróbujmy go złożyć do końca!
– Ale nie wiemy w co był ubrany – spostrzegawczo zauważył
Czarownik. – Widzę błękitne łokcie, zielone kolana, ale nie wiem,
do kogo należą?
– Niech pan będzie tak miły i poszuka białą koszulę i biały
fartuch – nieoczekiwanie odezwała się zaledwie przed chwilą
złożona głowa. – Jestem kucharzem.
– Wspaniale! – ucieszyła się Dorotka. – Wspaniale, że zaczęliśmy
od pana. Jestem strasznie głodna. Może złożymy pana, a pan
przygotuje coś do jedzenie. Dopiero potem poskładamy
pozostałych.
Złożyć kucharza, korzystając z wskazówek nie było takie
trudne. Po pięciu minutach poprawił fartuch i powiedział:
– Dziękuję, przyjaciele. Idę gotować obiad, a wam radzę
rozpocząć od burmistrza, pomoże zebrać pozostałych. Tu jest jego
69
łysina, tu miedziane guziki, a tu kamizelka i beżowe bryczesy. Dalej
sami szukajcie, ale uprzedzam, jemu brakuje jednej części w
kolanie, z tego powodu biedak kuleje. Życzę sukcesu.
Kucharz skierował się do kuchni, a przyjaciele chętnie
przystąpili do dalszej pracy. W tym czasie najbardziej się przydały
spostrzegawcze oczy Bielinki. Żółta Kura potrafiła odnaleźć
najmniejsze detale i dzięki jej spostrzegawczości składanie
burmistrza zakończyło się w rekordowo krótkim czasie.
– Witam was, przyjaciele! – odezwał się burmistrz
Rozsypiskorodu, zaledwie ostatni fragment stanął na miejscu. –
Tak szybko jeszcze nikt mnie nie składał. Pozwólcie, że się
przedstawię – jestem baronem fon Rozsypiskiem. Powiem od razu
bez fałszywej skromności, że jestem bardzo skomplikowany i nie
każdy jest w stanie mnie złożyć.
– Miałem jakieś doświadczenie w tym zakresie – wyjaśniła
Dorotka. – Był okres kiedy w Kansas wszyscy powariowali z
powodu tych układanek, tylko że u nas układanki były płaskie,
znacznie łatwiejsze, a pan jest przestrzenny i to mocno utrudnia
zadanie.
– Dziękuję ci, dziewczynko, za dobre słowo.
Pochwała Dorotki bardzo się spodobała baronowi, który
stwierdził, że cieszy się z powodu jej radości, że zawsze przyjemnie
jest się rozsypać przed faktycznymi znawcami.
– Co to za moda na rozsypywanie się? – zapytała cioteczka, bo
nie lubiła łamigłówek i zawsze uważała to za marnowanie czasu na
próżno.
Baron z obrażoną miną zmarszczył się, jednak uprzejmie
odpowiedział:
– Muszę pani wyjaśnić, madame, że każdy posiada jakieś
dziwactwa. Więc mam przyjemność rozsypać się przed gośćmi. Nie
znam pani dziwactwa, ale jakie by nie było, nie będę śmiał osądzać
panią za to.
– No i co, oberwałaś? – Uśmiechnął się wujek Henryk. –
Przecież mówiłem, że musisz akceptować ludzi takimi, jakimi są.
Przecież jesteśmy w bajkowej krainie, a tu jeszcze większa cuda
zobaczysz.
70
– Nic nie rozumiem – odpowiedziała cioteczka. – Przecież
gdybyśmy ich zostawili takimi, jakimi są, to by nadal leżeli
porozrzucani na podłodze!
W tej chwili Ombi-Embi uniósł z podłogi rękę z drutami.
Przyjaciele się domyślili, że to babcia kangurzycy. Babcia okazała
się bardziej zwykłą babcią niż baronową, a po kilku minutach
staruszka już siedziała na krześle i robiła dla wnuczki nowe
rękawiczki.
W tym czasie kucharz zakończył przygotowanie do obiadu i
zaprosił wszystkich do stołu. Przyjaciele z apetytem zjedli obiad i
po nabraniu sił, skierowali się na podwórko, na którym zebrało się
kilku Rozsypiskogrodców. Zajęcie okazało się na tyle zajmujące, że
podróżni z zadowoleniem spędziliby tu pozostałą część dnia, ale
Czarodziej zaproponował jechać dalej.
– Czy naprawdę zostawimy ich tu, by leżały na środku ulicy? –
wyraziła swoje wątpliwości Dorotka. – Chyba należałoby ich
poskładać?
– Proszę się nie niepokoić – uspokoił ją burmistrz. – Należy
zostawić coś i dla innych. Do nas prawie cały czas przybywają
gości, z przyjemnością złożą pozostałych. Mam nadzieję, że nie
rozstajemy się na zawsze? Przyjeżdżajcie jak najczęściej, z chęcią
rozsypię się przed wami ponownie.
– Czy wy wzajemnie się nie składacie? – zainteresowała się
Dorotka.
– No nie! Nikt nigdy nie widział, żeby łamigłówki same sobie
łamały głowy? Nigdy!
Podróżnicy pożegnali się z Rozsypiskogrodcami i usadowili
w karecie.
– Niepotrzebnie czas zmarnowaliśmy – wymamrotała cioteczka
Emma, kiedy odjechali na znaczną odległość od Rozsypiskogrodu.
– W żaden sposób nie mogę pojąć, jaka korzyść z tych łamigłówek?
– Mieliśmy satysfakcję – odpowiedział Czarodziej – na tym
polega korzyść.
– Według mnie lepiej łamigłówki składać niż po pałacu bez
sensu się szwendać – zauważył wujek Henryk. – Zawsze weselej.
Zostałbym tam jeszcze na jakiś czas.
71
13. Powrót generał Gufa
Zaledwie generał Guf przekroczył próg królewskiej pieczary, Król
natychmiast zaatakował go pytaniami:
– Jakie wyniki? Pstrokatogłowe są po naszej stronie?
– Oczywiście! Będą walczyli rękoma i nogami!
– Musiałeś naobiecywać cuda?
– Właśnie, że nie! Są gotowi walczyć za nic, jeśli Wasza
Wysokość wyczaruje dla nich wielkie głowy zamiast obecnych
fałszywych. Z czarodziejskim pasem nie będzie żadnego problemu.
– Widzę, że nieźle popracowałeś. Teraz bez wątpliwości
pokonamy Krainę Oz.
– Mam jeszcze lepsze informacje! – dumnie oświadczył Guf.
– Co się stało? Czy jakieś nieszczęście?
– Odwrotnie, Wasza Wysokość!
– Więc mów!
– Zawadiaki również idą z nami!
– To niemożliwe!
– Właśnie, że możliwe! Obiecali przybyć na pierwsze wezwanie.
– Co za to chcą? – podejrzliwie zapytał Król, znając chciwość
Zawadiaków.
– Prawdziwą drobnostkę! Trochę mieszkańców Krainy Oz sobie
do obsługi i nic więcej. Generał nie chciał powiedzieć, że „trochę”
oznacza „dwadzieścia tysięcy”. Na to przyjdzie jeszcze pora, kiedy
Kraina Oz będzie pokonana.
- Gratuluję! Z dwoma potężnymi sojusznikami góry
poprzewracamy!
– Z trzema, Wasza Wysokość! – Guf dumnie wypiął pierś.
– Z trzema? – Królowi oczy na łeb zaczęły wyłazić ze zdziwienia.
– Z jakimi trzema? O czym mówisz?
72
– Najgłówniejszy łobuz, wódz Fanfazmów z góry Fantastyki,
obiecał pomoc.
– No nie! – ze strachem zawołał Król. – Tylko nie to!
Zwariowałeś! Związać się z Fanfazmami! Nie wierzę!
– Czy Wasza Wysokość chce wierzyć, czy nie chce, ale tak już
jest.
– Przecież im nie można wierzyć! Większych oszukańców nie ma
na świecie! Przecież najpierw pokonają Krainę Oz, a potem się za
nią wezmą.
– Bzdura! – W głębi duszy Guf rozumiał, że Król ma rację i
dlatego starał się wykazać większą pewność siebie. – Główny
Łobuz – jest moim osobistym przyjacielem. Byłem w gościnie i
dyskutowałem bezpośrednio z nim. Można mu wierzyć –
szczegółów rozmowy generał postanowił nie ujawniać, żeby nie
rozczarować Króla.
– Jeśli to faktycznie prawda, to jesteś nieoceniony! – pochwalił
Gufa monarcha. – Szkoda, że wcześniej nie zrobiłem cię
generałem. Jaką cześć zdobyczy zażądał ten łajdak?
– W ogóle nic! Zgodził się tylko dla samego zadowolenia! Nawet
czarodziejski pas nie jest mu potrzebny.
– Kiedy przybędą?
– Gdy będzie gotowe podziemne przejście.
– Więc cudownie. Już dotarliśmy do połowy pustyni. Musimy
rozbijać twardą skałę, pod krainą Oz kopać będzie lżej – tam grunt
jest bardziej miękki.
– Bez względu na to, kiedy zakończymy, Pstrokatogłowe,
Zawadiacy i Fanfazmy natychmiast przybędą do nas z pomocą.
Możemy sądzić, że już jesteśmy zwycięzcami, Wasza Wysokość.
Ale Król był zakłopotany.
– Należało najpierw spróbować bez pomocników – powiedział
zamyślony, spacerując po pieczarze. – Nasi sojusznicy nie są
pewni. Zechcą zabrać zdobycz dla siebie, a my nic z tego nie
będziemy mieli.
– Sami nie damy rady – stanowczo odpowiedział Guf.
– Dlaczego?
73
– Wasza Wysokość zapomniała? Nie pamięta jaki był efekt, kiedy
tu się pojawiła Ozma ze swoją kompanią?
– Tylko że wtedy zagrała jajkami – Król nawet drgnął
z przerażenia. – Przecież wiesz, że jajka są śmiertelnie
niebezpieczne dla Gnomów.
– Czy teraz nie mają jajek?
– Skąd mają wziąć jajka? Przecież napadniemy przez
zaskoczenie! W tym czasie, kiedy będą chcieli znaleźć
przynajmniej jedno jajko, zniszczymy całe Szmaragdowe Miasto.
Ponadto wtedy była z nimi ta wstrętna Dorota z okropną kurą.
Wiemy jednak, że w Krainie Oz nie ma kur, więc nie ma i jajek.
– Ależ nie! Całkiem odwrotnie! – z zapałem zaprzeczył Guf. – W
Krainie Oz teraz sterty jajek! Kilka tysięcy niosek! Z każdym dniem
zapas jajek się powiększa! W drodze do domu spotkałem jastrzębia
i opowiedział, jak próbował ukraść kurczaka z pałacowego
kurnika, ale nic z tego nie wyszło – ochrania go czarodziejska siła.
– Dlaczego od razu nie powiedziałeś? – Król odskoczył ze
strachu. – To całkiem zmienia sytuację. Na jajka jesteśmy bezsilni.
– Możemy do przodu wysłać Pstrokatogłowych, a potem
Zawadiaków i Fanfazmów. Kiedy nadejdzie nasza kolej, po jajkach
śladu nie zostanie.
– Może masz rację – zmarszczył się Król – ale mam obawy, że ci
łobuzy zabiorą sobie Ozmę i Dorotkę. To nie są najgorsze
dziewczynki, więc nie życzę im niczego złego. Przekształcimy ich w
statuetki, postawimy na półce przy kominku, nikogo bym do nich
nie dopuszczał, sam bym wycierał z nich kurz – służącej w takiej
sprawie wierzyć nie wolno, bo może rozbić.
– Postaram się, Wasza Wysokość, żeby dziewczynki trafiły do
nas – Guf pocieszył monarchę – ale niech Wasza Wysokość
zatroszczy się o podziemny tunel.
– Masz rację, Gufie, beze mnie próżniacy całkiem się rozleniwili.
Musze pójść ich ponaglić – z tymi słowami Król Gnomów wyskoczył
z pieczary i jak strzała pomknął po wywijającym się podziemnym
przejściu, żeby popędzić poddanych.
74
14. Sztuczki Czarodzieja
– Dokąd teraz? – zapytał Czarodziej, kiedy kareta po zostawieniu
Rozwaliskogrodu wyjechała na główną drogę.
– Najpierw do Paplanina, potem do Bezsensów i na koniec do
Żelaznego Drwala – odpowiedziała Dorotka – tak doradziła Ozma.
– Jeśli doradziła Ozma, to nie mam żadnych zastrzeżeń – zgodził
się Czarodziej. – Znasz drogę do Paplanina?
– Dokładnie nie znam – zmarszczyła czoło Dorotka. – Mniej
więcej na południowy zachód.
– Więc może nie ma sensu jechać zgodnie z drogowskazami –
zaproponował Kudłaty – skręcimy tu gdzieś?
– Przecież tu nie ma drogi! – zdziwił się wujek Henryk.
– Może lepiej dojedziemy w oparciu o drogowskazy –
postanowiła Dorotka.
Nie minęło jednak nawet dwie minutki, jak drewniany Koń,
słysząc rozmowę przyjaciół, zatrzymał się, odwrócił się do
pasażerów i powiedział:
– Widzę drogę.
Rzeczywiście, od głównej drogi prosto na południowy zachód
odgałęziała się ledwo zauważalna koleina.
– Mamy szczęście! – zawołał Ombi-Embi. – Skręcamy. Szybciej
dojedziemy!
– Skręcamy! Skręcamy! – Dorotka zaczęła skakać na siedzeniu.
– Tak bardzo chcę popatrzyć na Paple.
Nikt nie chciał protestować, kareta skręciła w polną drogę.
Przejechali kilka opuszczonych farm, a potem droga poprowadziła
obok zielonych łąk i cienistych gajów. Podróżni nie patrzyli po
bokach, byli zajęci sporem, który się rozpalił między Bielinka i
cioteczką Emmą. Cioteczka z pewnością siebie zaczęła pouczać
Kurę, jak należy wysiadywać jaja.
75
– Zapewniam panią – z dostojeństwem gdakała Bielinka – że
kury same wiedzą, jak to się robi.
– Bzdura! – zaprzeczała Cioteczka. – Już czterdzieści lat, jeśli
nie więcej, hoduję kury i doskonale wiem, że jeśli się chce, żeby
kury lepiej się niosły, to należy je trzymać w warunkach lekkiego
głodu, ale jeśli hoduje się na ubój, wtedy należy karmić do syta.
– Na ubój! – Żółta Kura z przerażenia machnęła skrzydłami. –
Jak to w ogóle mogło przyjść do głowy – zabijać bezbronne kury,
które w niczym nie zawiniły.
– Więc co z nimi robić? – zdumiała cioteczka.
– Ciociu, nie zapominaj, że jesteś w czarodziejskiej krainie –
przypomniała Dorotka – a tu kur się nie je. Ponadto, zanim
przywiozłam tu Bielinkę, kur tu w ogóle nie było. Tu wszyscy lubią
Bielinkę, nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, że kury albo
kurczaki można jeść.
– Proszę wybaczyć, nie wiedziałam – zaczęła przepraszać
cioteczka Emma.
– Ale co jest z jajkami? Może chociaż jajka tu jedzą?
– Oczywiście! – dumnie uniosła głowę Żółta Kura. – Sami
decydujemy, jakie jajka wysiadywać, a które oddać do zjedzenia!
– Muszę panią zapewnić, że jajka cieszą się powodzeniem i w
kurniku długo nie leżą!
– Proszę o wybaczenie – Drewniany Koń przerwał kurze
dywagacje – droga się skończyła. Dokąd mam teraz jechać?
Przyjaciele się rozejrzeli i zobaczyli, że faktycznie, od drogi
nawet śladu nie zostało.
– Niech tam – machnęła ręką Dorotka – pojedziemy bez drogi,
najważniejsze, żeby utrzymywać kierunek na południowy zachód.
– Dla mnie jest całkiem obojętne jest droga, czy nie ma, musicie
tylko powiedzieć, w którym kierunku należy jechać – wyjaśnił
Drewniany Koń.
– Widzisz las, tam z przodu – właśnie jest na południowym
wschodzie, więc do niego się kieruj, a potem zobaczymy.
Koń posłusznie kiwnął głową i wyruszył w kierunku lasu, który
majaczył na horyzoncie. Dorotka trwożnie obejrzała się. Wokół
76
ciągnęło się puste pole i nie było u kogo zapytać się o drogę.
– W końcu zabłądziliśmy – westchnęła ciocia Emma.
– To nic strasznego – pocieszył Kudłaty – sto razy się gubiłem,
Dorotka również, ale jestem zdrowy i cały.
– Ale kto nas nakarmi, jeśli wokół nie ma nikogo? – zaniepokoił
się Ombi-Embi.
– Osobiście najadłem się w Rozwaliskogrodzie – wyjaśnił wujek
Henryk – więc nie grozi mi śmierć głodowa co najmniej w ciągu
najbliższego tygodnia.
– W Krainie Oz nie umiera się z głodu – poważnie odpowiedziała
Dorotka – jednak jeść czasami się chce.
Czarodziej nie wracał do rozmowy, wydawało się, że go zbytnio
nie niepokoiła perspektywa pozostania bez kolacji. Drewniany Koń
zmniejszył tempo, jechać bez drogi było znacznie trudniej, a
ponadto las, do którego się kierowali, nie był tak blisko, jak się
wydawało na początku.
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy po bokach karety zaczęły
ukazywać się pierwsze pojedyncze drzewa. Kareta wjechała na
polanę, a Koń się zatrzymał, oczekując na dalsze wskazówki.
– Cudowne miejsce! – zawołał Czarodziej, kiedy się obejrzał. –
Cieniste drzewa, miękki mech – proponuję tu przenocować.
– Przenocować? – zdziwionym echem odezwali się pozostali.
– Oczywiście. Zbliża się mrok, przecież nie będziemy
przedzierać się przez las w ciemności, a wraz ze świtem będziemy
kontynuować podróż.
Przyjaciele ze zdziwieniem spojrzeli na siebie, a ciocia Emma
gniewnie fuknęła:
– Niezły odpoczynek – na trawie pod wozem!
– I trawa na kolację – wesoło dodał Kudłaty.
– Chyba zapomnieliście – Dorotka wystąpiła w obronie
Czarodzieja. – Przecież z nami jest Czarodziej Szmaragdowego
Miasta.
– No tak, zapomniałem! Mam kurzy mózg! – Puknął sam siebie
w czoło wujek Henryk!
77
– Ale ja nie zapomniałam! – ze złośliwym uśmieszkiem
odpowiedziała Bielinka.
– Może ktoś ma chusteczkę do nosa? – zagadkowo uśmiechnął
się Czarodziej.
Ciocia Emma i Kudłaty zaproponowali chusteczki, Czarodziej
dołożył jeszcze swoją i dokładnie rozprostował, rozkładając na
środku polany:
– Chyba nikt nie zechce protestować, jeśli zaproponuję nocleg w
namiotach?
Nikt nie protestował, więc Czarodziej machnął ręką
i powiedział:
– Były chusteczki, będą namiociki!
Na oczach zdziwionych podróżnych chusteczki przekształciły
się w maleńki namiociki, ale po chwili zaczęły rosną, aż wyrosły do
solidnych rozmiarów, tak że w każdym mogli się zmieścić na raz
wszyscy jednocześnie.
– Tu – Czarownik wskazał na najbliższy namiot – umieścimy
damy. Dorotko, pomóż cioci przenieść rzeczy.
Dorotka, najszybciej jak potrafiła, pobiegła do namiotu, a za nią
pobiegli pozostali – przecież każdy chciał zobaczyć, co jest w
środku. Znalazły się dwa łóżka dokładnie zaścielone i srebrzysta
grzęda dla Bielinki. Na trawiastej podłodze leżały pstrokate
dywaniki, a na nich składane krzesełka i pleciony stolik.
– Ależ wspaniale! – Zamachała rękami cioteczka. Czegoś
takiego jeszcze nie widziałam! Myślałam, że pan tylko sztukmistrz,
a pan jest Czarodziejem!
– Jak pan to zrobił, Czarowniku? – zdziwiła się Dorotka.
Dziewczynka, chociaż przyzwyczaiła się do cudów, ale nawet dla
niej przekształcenie się chusteczek w namioty stało się
niespodzianką.
– Tej sztuczki nauczyła mnie Glinda. Widzę, że się spodobała
wszystkim! Mogę też zrobić coś innego! – pochwalił się Czarownik.
– Gdy Glinda się dowiedziała, że na zawsze zostałem w
Szmaragdowym Mieście, postanowiła zrobić ze mnie prawdziwego
78
czarownika. Długo uczyła mnie, a taki jest wynik. Prawda, że nie
najgorzej wyszło?
Drugi namiot okazał się nie gorszy od pierwszego, tylko brzegi
lekko się kosmaciły, przecież chusteczka należała do Kudłatego.
Tam również była pościel dla wujka Henryka, Ombi-Embi i
Czarownika, a dla Toto miękki dywanik.
– W trzecim namiocie – wyjaśnił Czarownik – będziemy mieli
kuchnię i pokój stołowy z serwetą (to była chusteczka cioci Emmy).
Tam stał stół, krzesła, kredens i wiele kuchennych naczyń w
kredensie. Kudłaty i Ombi-Embi przynieśli z lasu chrustu i rozpalili
ogień, a Czarownik wziął kocioł i powiesił nad ogniem, chytrze
patrząc na Dorotkę: – Tobie kazali przygotować kolację.
– Przecież nie mamy żadnych produktów! – zdziwiła się
Dorotka.
– Jesteś pewna? Więc przypilnuj ognisko, razem z Henrykiem
przejdę się po wodę. – Potem złapał wiadra i razem z wujkiem
Henrykiem oddalił się, zostawiając Dorotkę i cioteczkę całkowicie
zdziwionymi. Cioteczka nie wytrzymała, żeby nie ponarzekać:
– Teraz to na pewno nas oszukuje. Przecież sama widziałam, że
w kotłach nic nie ma. Nie mam pojęcia po co go powiesił nad
ogniem?
– Proszę się nie niepokoić – wtrąciła się Bielinka – jeśli powiesił,
to chyba w nim jednak coś jest i proszę wierzyć, że to nie będą
biedne, niewinne kurczaki.
– Twoja kura jest źle wychowana – oświadczyła cioteczka,
zwracając się do bratanicy i demonstracyjnie odwracając się od
Bielinki. – Niechby lepiej pomilczała jak normalna kura.
Na pewno już się rozpoczynała nowa kłótnia, ale w tej chwili
wrócili mężczyźni z wodą.
– Kolacja gotowa? Czym tak wspaniale pachnie? – powiedział
Wujek Henryk, zdjął kocioł z ognia i wyrzucił jego zawartość na
wielki talerz, który podstawił Kudłaty. Parujące danie ustawili na
stole. Pieczone owoce z apetycznym sosem – czegoś tak
smacznego przyjaciele dawno nie jedli. Dumny Czarownik
uśmiechał się od ucha do ucha.
79
Kiedy pierwsze danie było zjedzone, na stole jak pod wpływem
czarodziejskiej różdżki pojawił się chleb, masło, ser, ciastka,
owoce, oczywiście słodkie i soczyste truskawki, z których słynęła
Kraina Oz. Przyjaciele cieszyli się z kolacji, nie zadając zbędnych
pytań. Bielinka i Toto też otrzymali swoje dania. Kiedy kolacja się
skończyła, ciocia Emma przyznała się:
– Być może to czarodziejskie jedzenie nie jest takie pożywne,
jak zwykłe, ale znacznie smaczniejsze. Tylko kto będzie zmywał
naczynia?
– Nikt, proszę pani – odpowiedział Czarownik. – Naczynia same
o siebie się zatroszczą.
Faktycznie – talerze, które przed chwilą stały ma stole, w
mgnieniu oka znalazły się w kredensie – czyste, suche i ułożone w
różne piramidki. Zdziwieniu cioteczki nie było granic.
80
15. Dorotka się zgubiła
Spać po sutej kolacji się nie chciało. Wieczór był ciepły, więc
przyjaciele usadowili się w kółku przed męskim namiotem, żeby
skrócić czas oczekiwania rozmową. Raptem, nie wiadomo skąd, na
polankę wbiegła Zebra i uprzejmie pokiwała ostrzyżoną grzywą.
– Dobry wieczór, przyjaciołom!
– Dobry wieczór – za wszystkich odpowiedział Ombi-Embi. – W
czym mogę pomóc?
– Bądźcie tak mili i pomóżcie!
– Co się stało? – zatrwożyli się wędrowcy.
– Pomóżcie! Pomóżcie rozstrzygnąć spór!
– Spór? Ale z kim się kłócisz, szanowna Zebro? – roześmiał się
Czarownik.
– Z sąsiadem. Tu w jeziorze, do którego chodzę pić wodę,
mieszka rak. Takiego uparciucha jeszcze w życiu nie spotkałam.
– O co się sprzeczacie?
– Czego na świecie jest więcej – ziemi czy wody. Proszę sobie
wyobrazić, że ten nieuk twierdzi, że wody jest więcej, że bez wody
ogóle nie ma życia! Również dzisiaj, zaledwie przed chwilą
mówiłam , że ląd jest znacznie ważniejszy, że na ziemi żyją różne
zwierzęta i ludzie, a w wodzie drobne żyjątka, takie jak on.
Uparcie nie wierzy i śmieje się ze mnie! Widzę, że jesteście
doświadczonymi podróżnikami, więc mam nadzieję, że zdołacie
nauczyć tego niedowiarka.
– Ale gdzie ten rak? – zapytała Dorotka.
– Tu, niedaleko – odpowiedziała Zebra. – Zaczekajcie chwilę,
zaraz go dostarczę.
Zebra machnęła grzywą i zniknęła, ale za minutę pojawiła się
ponownie.
Uparty rak siedział na jej szyi, trzymając się kleszczami za
grzywę.
81
– Patrz, sąsiedzie, tu są podróżnicy, objechali cały świat, byli
wszędzie, nie tak jak ty lub ja. Oni nas pogodzą.
– Kraina Oz to jeszcze nie cały świat – wymamrotał Rak.
– To jest całkowita prawda – potwierdziła Dorotka – ale byłam
nie tylko w Krainie Oz. Poprzednio mieszkałam w Kansas, w
Stanach Zjednoczonych, a ponadto byłam w Kalifornii i w Australii
razem z wujkiem.
– A ja – pochwalił się Kudłaty – byłem w Meksyku, ponadto w
Bostonie i w innych zagranicznych krajach!
– Ja natomiast w Europie i w Irlandii – dodał Czarownik.
– Więc widzisz! – ucieszyła się Zebra. – Wiedzą, co mówią.
– Wobec tego wiedzą też, że na świecie więcej jest wody niż
lądu – uparcie zapiszczał Rak.
– Głupoty! Tylko w twojej rybiej głowie mogła się pojawić taka
nierozsądna myśl!
– Jestem rakiem, nie rybą – ponownie zasyczał Rak i boleśnie
uszczypnął Zebrę za ucho. Biedny zwierzak podskoczył z bólu, z
krzykiem:
– Przestań się bić!
– Przestań przezywać! – z poczuciem krzywdy burknął Rak.
– Nie przezywam!
– A kto nazywał mnie rybą?
– Przyjaciele – zwróciła się Zebra do podróżników. – Bardzo
proszę powiedzcie temu nieukowi, że ziemi jest znacznie więcej niż
wody, bo za chwilę zrobię z niego mokry placek!
– Ale to nie jest prawda – odezwała się Dorotka. –
W rzeczywistości wody jest więcej.
– Co? – Zebra nie wierzyła własnym uszom. – Co powiedziałaś?
Chyba się przesłyszałam?
– Rak ma całkowitą rację – potwierdził Czarownik. – Wody na
świecie jest znacznie więcej niż lądu.
– Bzdura! – Zebra od gniewu stanęła dęba. – Mogę biegać po
lesie od świtu do nocy nawet kilka dni i nie spotkam żadnego
strumyka!
82
– A widziałaś chociaż raz ocean?
– Jaki znów ocean? W Krainie Oz nie ma żadnych oceanów!
– Jednak na pozostałym świecie jest ich aż cztery – wyjaśniła
Dorotka. – Są na tyle ogromne, że można płynąć tydzień, dwa
tygodnie, a nawet trzy i nie spotkać ani skrawka lądu. Jeśli
wszystkie oceany złożyć razem, to się okaże ich znacznie więcej
niż lądu, tak jest napisane w podręcznikach geografii.
Rak z radości zaczął pstrykać kleszczami.
– Przecież tak mówiłem!
Zebra wyglądała na zakłopotaną:
– Oczywiście, że podręczników nie czytałam, nawet czytać nie
umiem.
– Proponuję łyknąć geograficzną tabletkę, spośród tych, które
wymyślił Czarownik – doradziła Bielinka.
Rak szczerze się roześmiał. Zebra gniewnie kiwnęła głową,
starając się go zrzucić, a ten w odpowiedzi boleśnie uszczypnął w
ucho.
– Dość kłótni! – krzyknęła na kłócących się Dorotka. – Idźcie do
lasu i róbcie tam, co chcecie!
– Lepiej byłoby gdybym nie pytała – ze smutkiem powiedziała
Zebra ze spuszczoną głową. – Dopóki każdy z nas uważał, że ma
rację, mieliśmy o czym porozmawiać, a teraz będę zmuszona
szukać innego miejsca na wodopój .
– Właśnie! Poszukaj, nieuku, innego miejsca! – wysyczał Rak. –
Przestań mącić moją wodę brudnymi kopytami!
Nie przestając się sprzeczać, obydwaj skryli się w lesie, nawet
nie żegnając się z podróżnikami. W międzyczasie całkiem
ściemniało i przyjaciele poszli spać. Następnego poranka Dorotka
obudziła się przy pierwszych promieniach słońca. Cioteczka słodko
chrapała pod ciepłą kołdrą.
Dziewczynka cichutko się ubrała i ostrożnie wyśliznęła się z
namiotu. Żółta Kura już spacerowała po obozie, wyszukując
żuczków na śniadanie. Z męskiego namiotu donosiło się głośne
chrapanie. Dorotka postanowiła nie tracić niepotrzebnie czasu
i pospacerować po lesie – pomyślała, że może znajdzie drogę albo
83
przynajmniej ścieżkę, która doprowadzi ich do jakiegoś miejsca, w
którym ktoś mieszka.
Nie zdążyła jednak wykonać nawet dziesięć kroków, kiedy
rozległo się trwożne gdakanie Bielinki:
– Do-kąd! Do-kąd!
– Po prostu pospaceruję, może drogę odnajdę.
– I ja z tobą – oświadczyła Kura, drepcząc obok dziewczynki.
Raptem nie wiadomo skąd przybiegł Toto, machając ogonem. Teraz
we trójkę kroczyli przez las.
Należy przypomnieć, że Bielinka i Toto nie od razu się
zaprzyjaźnili. Był czas, kiedy wzajemnie się nie lubili.
Bielinka tak naprawdę zawsze z niedowierzaniem odnosiła się
do wszystkich psów bez wyjątku, a Toto uważał za obowiązek przy
pierwszym odpowiednim przypadku warczeć na Kurę i łapać za
ogon. Dorotce z wielkim trudem udawało się ich godzić.
Szczególnej miłości między pieskiem i Kurą nie było i teraz, ale
przynajmniej się nie bili i nie kłócili się, więc było znacznie lepiej.
Słońce unosiło się coraz wyżej, w lesie stawało się jaśniej, ale w
którą stronę nie kierowała się Dorotka, nigdzie nie znajdowała się
żadnej ścieżki. Bielinka już zaczynała się niepokoić:
– Pora wracać. Wkrótce wszyscy się obudzą, a nas nie zobaczą.
Dorotka wyruszyła w kierunku obozu, a mówiąc dokładniej, w
tym kierunku, gdzie zgodnie z jej poglądem powinienem być obóz.
Trójka przyjaciół szła i szła, ale ani polany, ani namiotów nie było
widać. Odwrotnie, las stawał się coraz gęściejszy i gęściejszy.
Dziewczynka zatrzymała się i trwożnie się rozejrzała. Toto
pocieszająco pomachał ogonkiem i liznął rękę gospodyni. Piesek
nie znał drogi – w ciągu całego spaceru biegał po krzakach i nie
zwracał uwagi na to, w którą stronę idą.
Bielinka również nie rozglądała się po bokach, bo szukała
żuczków pod nogami. Teraz z zakłopotaną miną popatrzyła na
Dorotkę:
– Nie pamiętasz drogi?
– Nie pamiętam – przyznała się Dorotka. – Może ty, Bielinko,
pamiętasz?
84
– Nie zapamiętywałam – odpowiedziała Kura – przecież do
głowy mi nie przyszło, że możemy zabłądzić!
– Tak zawsze się zdarza, bo o czym się myśli, to się zdarza –
filozoficznie powiedziała dziewczynka. – Zamiast tego, żeby tu
stać, pójdziemy dokąd nogi poniosą. Gdzieś w końcu wyjdziemy.
Jednak i tym razem nie udało się im wyjść z lasu. Odwrotnie,
zaszli do najgęściejszej kniei. Raptem nie wiadomo skąd rozległ się
groźny krzyk:
– Ręce do góry!
Dorotka ze strachu obejrzał się po bokach, ale nigdzie nikogo
nie było. Jednak spostrzegawcze oczy Bielinki od razu zauważyły
podejrzany ruch w trawie i uważny Toto ze szczekaniem rzucił się
na niespodziewanego przeciwnika. Dorotka spojrzała pod nogi i
roześmiała się. Ich otaczał szereg stołowych łyżek na czele
z pułkownikiem. Łyżki stały pionowo, na cieniutkich nóżkach, a w
cieniutkich rączkach trzymały malutkie szpady.
– Kim jesteście? – zapytała się dziewczynka, kiedy przestała się
śmiać.
– Pułk Łyżek! – odpowiedziała jedna łyżka.
– Pułk jego wysokości Króla Wszystko-przecinacza! – Dumnie
wyprostowała się druga.
– Jesteście naszymi jeńcami! – zakończyła trzecia.
Dorotka trochę się rozgniewała:
– A co będzie, jeśli wypuszczę na was psa?
– Będziesz tego żałować! – surowo nachmurzył się pułkownik. –
Nasze szpady zrobią z niego kotlety!
– Nie ma sensu z nimi się kłócić – doradziła Żółta Kura – jakoś
się wyplączemy, przecież jesteśmy w czarodziejskiej krainie.
– Masz rację, Bielinko – zgodziła się dziewczynka. – Ależ
sytuacja! Jesteśmy w niewoli u łyżek! Śmiech i nic więcej!
– Nie widzę tu nic śmiesznego – zdenerwował się Pułkownik. –
Bezprawnie przedostaliście się do królestwa!
– Królestwo! Jakie królestwo?
– Kuchenne królestwo!
85
– Po raz pierwszy słyszę o takim – zdziwiła się Dorotka. – Ozma
nawet nie wspominała o żadnym Kuchennym królestwie. Czy mam
rozumieć, że jesteście poddani Ozmy?
– Jesteśmy poddani Króla Wszystko Tnącego i wykonujemy tylko
jego plecenia! Wydał rozkaz dostarczyć jeńców do pałacu! Więc –
marsz do przodu! Ponadto proszę nie stawiać oporu, bo odrąbię
palec! – I srogi Pułkownik groźnie machnął szpadą.
Dorotka wesoło się roześmiała, bo szpadą była zwykła
szczoteczka do zębów.
Stawianie oporu nie miało jednak sensu, szczególnie z tego
powodu, że przed nimi była ciekawa przygoda. Przecież ciekawie
jest popatrzeć na Kuchenne królestwo zagadkowego Króla
Wszystko Tnącego.
86
16. W kuchennym królestwie
Pułk łyżek otoczył Dorotkę, Żółtą kurę i Toto, i pod dowództwem
srogiego Pułkownika zaczęli dziarsko maszerować w głąb lasu.
Podczas drogi miała miejsce nie wielka przygoda, bo Toto zbyt
mocno machnął ogonkiem i jedna z łyżek zabrzęczała i przewróciła
się na bok. Rozgniewany Pułkownik zagroził pieskowi, że będzie
surowo ukarany, jeśli coś podobnego powtórzy się i biedak musiał
ostatni odcinek drogi biec z podwiniętym ogonem. Łyżki poruszały
się zadziwiająco szybko. Wkrótce las się rozrzedził i przyjaciele
wyszli na wielką polanę.
Cała polana była zajęta prymusami, piecami, kuchennymi
szafkami, stołami, kredensami, serwisami i innym kuchennym
sprzętem, takimi jak patelnie i garnki, czajniki i szybkowary,
widelce i noże.
Były też kotły, durszlaki, noże do konserw, maszynki do cięcia
owoców i do mięsa oraz wiele innych narzędzi i urządzeń. Nie
zdążył Kuchenny pułk razem z jeńcami pojawić się na polanie, jak
został okrążony pstrokatym tłumem kuchennego sprzętu.
– Rozejść się! – krzyknął raptem Czerpak. Tłum ciekawskich
rozsunął się i przepuścił jeńców do ogromnej kuchenki, obok której
stał wielki pień do rąbania mięsa, a na pniu z fajką w zębach i z
koroną na głowie leżał ogromny nóż-tasak.
– Wstawajcie, Wasza ostrość! – krzyknął Czerpak. –
Przyprowadziłem jeńców!
Król Wszystko Tnie błysnął ostrzem, stanął pionowo i rzucił
surowe spojrzenie na ołowianego wojaka:
– Chrząstki i ścięgna! Skąd tu się wzięła dziewczynka?
– Złapałem ją w lesie, Wasza Wysokość, i natychmiast
dostarczyłem do pałacu.
– Po co? – Król znów się położył i leniwie wypuścił kłąb dymu.
– Dla rozrywki waszych poddanych, Wasza Ostrość, bo
zardzewieją z nudów.
87
– Więc co według ciebie, mam z nimi zrobić? – zapytał Król.
– To już problem Waszej Królewskiej Wysokości – odpowiedział
Czerpak. – Król powinien o tym decydować.
– Rzeczywiście, rzeczywiście – w zamyśleniu wymamrotał Król.
– jednak od tego czasu, jak uciekła osełka, mój ostry rozum trochę
się przytępił. Zawołajcie wszystkich poddanych, urządzimy naradę.
W tym czasie, kiedy Król wydawał rozporządzenia, Dorotka usiadła
odpocząć na odwróconym kotle. Już dawno czuła głód, przecież od
rana nic nie jadła, więc zwróciła się do Króla:
– Może macie coś do jedzenia? Wypowiedź przerwał jakiś
urywający się głos, pochodzący gdzieś od dołu:
– Hej! Wstań natychmiast! Precz! Odejdź!
– Proszę być na tyle miłą i zejść z mego przyjaciela – wyjaśnił
Król. – Pani siedzi na pałacowym kotle!
Dorotka ze strachem podskoczyła, a kocioł odczołgał się w bok,
gniewnie mrucząc:
– Ależ chamstwo! Jak można usiąść na najlepszego przyjaciela
Jego Ostrości! Nie daruję tego!
– Proszę wybaczyć – zaczęła przepraszać Dorotka. – Jestem
bardzo zmęczona, czy nie mogę na chwilę usiąść?
– Usiądź na skraju kuchenki! – rozporządził Król.
Dorotka usiadła. Toto ze strachem przytulił się do jej nóg, a
Bielinka urządziła się na kolanach gospodyni. Wokół w tym czasie
zebrało się mnóstwo poddanych Kuchennego Królestwa.
Król Wszystko Tnie uważnie obejrzał się i po upewnieniu się, że
wszyscy są na miejscu, zwrócił się z przemową:
– Szanowne miski i czajniki! Patelnie i kotły! Łyżki i widelce!
Oraz wszyscy pozostali, pozostali, pozostali!
Dowódca łyżkowego pułku Czerpak Pluch zatrzymał w lesie i
przyprowadził jeńców, żebyśmy z nimi…, żebyśmy ich… naprawdę;
pojęcia nie mam, w jakim celu ich przyprowadził. Potrzebna mi
rada. Sędzia Durszlak, stań po prawej stronie, pomożesz przesiać
fakty. Kto zechce wypowiedzieć się pierwszy?
– Ale dlaczego u waszego sędziego głowa jest dziurawa? –
głośno zapytała Dorotka, starając się przekrzyczeć dzwonienie
88
naczyń.
– Dziurawa głowa pozwala oddzielać prawdę od kłamstwa –
uprzejmie wyjaśnił Król, a potem dodał szeptem: – Radzę milczeć,
nie dolewaj oliwy do ognia!
Do przodu wyskoczyła Solniczka. Jej przykrywka podskakiwała
ze złości:
– Domagam się kary śmierci! Odrąbać głowę plotkarce! Ponadto
kurę tu przyprowadziła! Wszystkie naczynia potłuką! Banda
chuliganów! Jeść się zechciało! Przecież nawet rąk przed
jedzeniem nie myje! Na kotle usiadła! Dwa razy głowę odrąbać!
Nie, trzykrotnie, żeby na długo zapamiętała! Proszę jak się
rozzuchwaliła!
– Mnie się wydaje, że pani lekko przesadza (przesala) szanowna
solniczko – pokojowo zauważył Król. – Ponadto nie widzę sensu
dwa razy odrąbywać głowę, a tym bardziej trzykrotnie, przecież
jeden raz wystarczy.
– Mnie się wydaje, że lepiej w ogóle nie rąbać! – nie wytrzymała
Dorotka.
– Proszę się powstrzymać od uwag – przerwał wypowiedź
dziewczynki Durszlak. – Zainteresowana strona nie jest w stanie
osądzić obiektywnie.
– Pleciuga! Ponownie plecie! – Sypała solą po bokach
rozgniewana Solniczka.
– Pleciuga jest prawie to samo, co jajecznica – dodała patelnia,
która kochała sprawiedliwość. – Przecież wiem, ile jajek usmażono
na mnie w ciągu czterdziestu lat!
– Wygląda, że nigdy jajecznicy nie soliłam! – Nie ustępowała
Solniczka. – Czterdzieści lat! Ale kiedy na tobie po raz ostatni
smażyli omlet!
Poprzez ciasny tłum różnych naczyń przecisnął się do przodu
garnek do ziemniaków:
– Panie sędzio! Wysoko szanowany Durszlaku! Należy
przywołać awanturnicę do porządku! Solniczka obraziła moje
uczucia, nazwała mnie chuliganem! Protestuję!
89
– Popieram! Popieram! – zahuczała miedziana miednica. –
Garnek jest moim krewnym, mogę udowodnić – awanturnictwa u
niego nie zauważono. Prócz wody gorącej i chłodnej, w nim nic
innego od urodzenia nie było – zapytajcie u Tytana. Można go
nazwać garnkiem wrzątku, ale garnkiem chuliganów żadnym
wypadku!
– Protest odrzuca się – brzęknął Durszlak – ponieważ nie ma nic
wspólnego ze sprawą. Proszę nie odbiegać od tematu!
– Co zrobiła? – rozległ się drżący głos Czajniczka do zaparzania
herbaty. – Domagam się zbadania sprawy.
– On się domaga! – skrzypiącym głosem wypowiedziała się
zardzewiała Maszynka do mięsa. – Należy zbadać! Przecież od
tamtej pory, jak spadłeś z kuchenki i pękłeś, ciebie do niczego nikt
nie używa!
– Ponownie przeszliście na sprawy osobiste! – Durszlak znowu
wezwał do porządku. – Nie zapominajcie, że sądzimy dziewczynkę i
jej przyjaciół.
– Za co będziecie nas sądzić, może wyjaśnicie w końcu! –
rozgniewała się Dorotka. Była naprawdę głodna i te kuchenne
plotki już jej zbrzydły.
– Proszę nie przerywać! – przerwał wypowiedź Durszlak.
– Wypuście ją! Wypuście! Zanim nas nie potłukła! – Jednym
głosem zadzwonił chór kieliszków i pucharów. – Wypuście ich!
Niech odejdzie.
– Lepiej zapytajmy się u Tytana Myśli – zaproponował stary
młynek do kawy, ciekawe, co powie.
– Rzeczywiście – uniósł głowę Wszystko Tnie, któremu się
znudził sąd, chociaż w tym czasie zdążył poleżeć na kłodzie. –
Gdzie jest Tytan myśli?
Rozległy się ciężkie kroki, zakopcone żeliwne patelnie i czarne
od sadzy żelazne kotły z łoskotem rozstąpiły się i do centrum
polany, buchając parą i strzelając iskrami zbliżył się ogromny
miedziany Tytan.
– Wysoko uszanowany Wrzątkowiczu – zwrócił się Król do
Tytana. – Uznając pański gorący humor, nie miałem odwagi
90
zwracać się o pańskie porady, ale wydaje się, że nie mamy innego
wyjścia, bo nasze zapasy mądrości się wyczerpały.
– Już cały się gotuję! – Tytan głośno buchał parą. – Po prostu
cały się zagotowałem! Ale o co się kłócicie. Przecież najwyższy
czas byście sobie przepłukali mózgi. Ten stary Czerpak Pluch
całkowicie postradał rozum! Przyciągnął tu dziewczynkę! Więc
niech idzie stąd, gdzie jej się podoba!
Kipiąc ze złości i od czasu do czasu wypuszczając parę Tytan
oddalił się, ciężko stąpając.
– Ostatnie słowo zabierze osądzona – ogłosił Durszlak.
Dorotka postanowiła skorzystać z tego i powiedziała:
– Może macie coś do jedzenia? Jestem strasznie głodna!
Król Wszystko Tnie popatrzył na dziewczynkę podejrzliwym
spojrzeniem i wypuścił kolejny kłąb dymu:
– Jeść się zechciało? Proszę się rozejrzeć wokół – tu w żadnym
garnku nic się nie gotuje! Jedzeniem tu nie pachnie, od tej pory jak
wyrzucili nas, bo nie byliśmy potrzebni! Poszukajcie lepiej
czarnych jagód w lesie – to jest wszystko, co mogę poradzić.
Po upewnieniu się, że w tych starych garnkach jedzenia się nie
ugotuje, Dorotka bez zbędnej zwłoki zeskoczyła z kuchenki i w
podskokach pomknęła do lasu. Toto z Bielinką podążyli za nią.
Wszystkie naczynia ze strachu się rozstąpiły. Łyżki spróbowały
jeszcze prześladować przyjaciół, ale wkrótce zostały z tyłu, kiedy
potknęły się o czerpak.
91
17. Śniadanie w bułkowym
królestwie
Dobrze jest spacerować po lesie z sytym żołądkiem – można
cieszyć się oglądaniem przyrody, słuchać śpiewu ptaków, zbierać
kwiaty, ale tego poranka Dorotce nie było w głowie piękno
przyrody, ponieważ była głodna i strasznie chciała jeść.
Idąc, starała się trzymać jednego kierunku, nigdzie nie
skręcała, żeby ponownie nie zabłądzić. Dorotka szybko kroczyła po
miękkim mchu, uważnie patrzyła po bokach i całkiem nie była
pewna, czy wybrała właściwy kierunek, ale rozsądnie myślała, że
lepiej iść prosto, bo wtedy gdzieś się zajdzie. Krążenie w miejscu
nic nie da, bo wtedy na pewno nigdzie się nie zajdzie.
Potem ku wielkiej radości natrafiła na ścieżkę, która
przyprowadziła do rozłożystego dębu. Do pnia dębu była przybita
tabliczka, a na tabliczce pod strzałką wskazującą w prawo,
znajdował się napis:
„Droga do Bułkowego królestwa”.
Niżej zauważyła jeszcze jedną strzałkę, skierowaną w lewo, a
pod nią napis:
„Droga do zajęczego królestwa”.
– Mamy szczęście! – zawołała Bielinka. – Ponownie wróciliśmy
do cywilizacji!
– Odnośnie cywilizacji to nie jestem pewna – skomentowała
Dorotka – ale gdzieś doszliśmy i to już jest dobrze.
– Do-dokąd? – zagdakała Bielinka. – Na prawo? Na lewo?
– Na prawo – niedługo myśląc powiedziała Dorotka. – Może
chociaż w Bułkowym królestwie uda się zjeść śniadanie.
Skręcając między krzakami, co raz tracąc ścieżkę z oczu
(wydawało się, że po niej już dawno nikt nie chodził), przyjaciele w
końcu wyszli na niewielką polane i zamarli ze zdziwienia. Cała
polana była zabudowana maleńkimi, niby zabawkowymi domkami.
92
Kiedy Dorotka się zbliżyła, ze zdziwieniem stwierdziła, że ściany
domków są wykonane z sucharów i ciasteczek, kolumny z
patyczków chleba, a dachy z wafli. Ulice w mieście były wyłożone
piernikami, a po ulicach spacerowała liczna ludność, ale jakże
dziwna była to ludność!
Zarówno kobiety, jak mężczyźni i dzieci – wszyscy byli upieczeni
z ciasta!
Maślane grube starsze panie, spacerowały w towarzystwie
szybko poruszających się pączków i obarzanków. Ważne knedle
gęsto posypane cukrem, spacerowali pod rękę z okrągłymi na
twarzy drożdżówkami.
Raptem wydało się, że wicher przeleciał przez miasto, zaczęło
się wielkie zamieszanie.
Kobiety chwyciły dzieci i z przerażeniem rzuciły się do domów, a
mężczyźni za nimi.
W ciągu kilku sekund miasto opustoszało i zaledwie kilku
śmiałków bojaźliwie cisnęło się jeden do drugiego na środku ulicy,
z drżeniem obserwując jak dziewczynka, piesek i kura zbliżają się
nieuchronnie.
Dorotka od razu się domyśliła, z czego wynika ten przerażający
popłoch w mieście i z tego powodu srogo nakazała, by Toto z
Bielinką zachowywali się cicho i stali z boku, w tym czasie kiedy
będzie dyskutować z tutejszymi mieszkańcami.
– Proszę wybaczyć – delikatnym tonem rozpoczęła dziewczynka
– nie chciałam was niepokoić, zabłądziliśmy w lesie z samego rana
i już porządnie się wygłodzili.
– Ona się wygłodziła! – Westchnienie przerażenia przeleciało
przez tłum.
– Nic nie jadłam od wczorajszego wieczora – niby nic nie słysząc
kontynuowała Dorotka. – Może macie coś do jedzenia?
Mieszkańcy Bułkowego Królestwa ze strachem popatrzyli na
siebie i jeden z nich, najbardziej wysmażony pączek wystąpił do
przodu i powiedział:
– Tak naprawdę, wszyscy nadajemy się do jedzenia. Żarłoki,
tacy jak wy, mogą nas zjeść w ciągu jednego posiłku. Ale prosimy
93
bardzo, nie patrzcie na nas takimi żarłocznymi oczami!
Pączek faktycznie wyglądał bardzo apetycznie, u Dorotki nawet
ślinka poleciała.
– Czy nie możemy zjeść chociaż cokolwiek? – poprosiła żałośnie.
– Może to być przynajmniej kawałeczek jakiegoś maleńkiego
domku albo kawałeczek chodnika?
– To nie jest sklep z bułeczkami – zdecydowanie odpowiedział
pączek – a domy są własnością prywatną!
– Rozumiem, panie…
– Nazywam się Orzechowy P – podpowiedział pączek. – Możecie
mnie po prostu nazywać pan Pączek. Jesteśmy najstarszą rodziną
w Bułkowym Królestwie!
– Czy wiesz, co mówisz? – rozgniewał się Obarzanek, który stał
obok. – My, Obarzanki, wcale nie jesteśmy gorsi! Zrobieni jesteśmy
z tego samego ciasta, z piaskowego.
– A Keksy! – obraził się cytrynowy Keks. – Keksy również
starodawny ród!
– Nie sprzeczaj się – odparł Pączek, faktycznie jesteś najstarszy,
popatrz na siebie, już zapleśniałeś!
– To nie jest pleśń, tylko cukier puder – nadąsał się Keks.
– Muszę chociaż cokolwiek zjeść – nie wytrzymała Dorotka (zbyt
mocno pachniało świeżo upieczonym ciastem). – Proszę o
cokolwiek!
Biszkoptowe Ciasto zlitowało się nad dziewczynką.
– Faktycznie, proszę państwa, nie możemy przecież jej zostawić
głodnej! Bo jeszcze weźmie i zje nas wszystkich! Czy nikt nie
znajdzie cokolwiek, żeby zaspokoić apetyt gościa?
– Mam coś takiego – odezwał się Rogalik. – Z tyłu podwórka
mam bramkę z wafelek, mogę bez niej się obejść.
– Mogę zaproponować dziecinny wózek – odezwał się słodki
Pieróg, moi synowie rosną szybko, jak na drożdżach, więc wózek
nie jest potrzebny.
– Wielkie dzięki, państwu, uratowaliście nam życie –
podziękował Pączek ochotnikom. – A ty, panienko, idź za
94
Rogalikiem i Pierogiem, oni nakarmią.
– Czy mogę zawołać przyjaciół? – ucieszyła się Dorotka. –
Również są głodni.
– Proszę obiecać, że będą dobrze się prowadzić – zażądał
Pieróg.
– Obiecam! – Z gotowością kiwnęła głową Dorotka i Pieróg z
Rogalikiem wyruszyli po drodze z pierników w głąb miasteczka, a
dziewczynka za nimi. Toto i Bielinka biegli z tyłu.
Mieszczuchy w końcu się przyzwyczaili do obecności nie
zaproszonych gości i wybiegli na ulicę pogapić się na nich.
Dom Pieroga okazał się całkiem blisko. Wózek stał na
podwórku, przy bramce i głodna Dorotka momentalnie go zjadła.
Wózek był z piaskowego ciasta, a w smaku przypominał pieróg,
tylko bez kremu. Toto otrzymał kółka, a Bielinka dojadła
okruszynki.
–Wszystkim bardzo smakowało – Dorotka podziękowała
gospodarzowi. – Było bardzo smaczne!
– Nie ma za co dziękować – odpowiedział Pierog. – Pomogłem
wam się wybawić się od głodu, a wy pomogliście pozbyć się
starego chłamu. Przyjdźcie jeszcze raz, znowu coś znajdę.
– Teraz pan nie może znaleźć? – zapytała wciąż jeszcze głodna
Dorotka.
Pierog z obawą popatrzył na Dorotkę i jej przyjaciół:
– Niestety, teraz nic nie mam. Chyba że kolorową szybę, która
pękła na balkonie. Przecież i tak trzeba będzie wyrzucić. Szkło
okazało się wiśniowym żelem nie pierwszej świeżości, ale Dorotka i
tak go chętnie zjadła.
Przyjaciele się nie nasycili, ale poszli dalej do Rumianego
Rogalika. Podczas drogi wzięło go na szczerość.
– Już dawno miałem zamiar zabrać tą bramkę z gospodarczego
podwórka, więc zrobicie to za mnie. Wszystko przez mego sąsiada.
Nieznośny typ! Był Roladą, a teraz się ożenił i żąda, żeby nazywali
go już nie zwykłą roladą, ale Roladą z Makiem.
W tym czasie przyjaciele przechodzili obok dwupiętrowego
domku, ułożonego z makowych sucharów. Na tabliczce z biszkoptu
95
nad drzwiami było napisane „Rolad z Makiem i Synowie”.
– Jesteśmy na miejscu. – Rogalik się zatrzymał przy sąsiednim
domu, który był znacznie biedniejszy i wykonany z waniliowych
sucharów. – Może zechcecie zapoznać się z moimi dziećmi?
– One są smaczne ? – zainteresowała się Dorotka.
– Może jednak lepiej pójdziemy na gospodarcze podwórko. –
Gospodarz zmienił zdanie.
– Jak pan sobie życzy – odpowiedziała Dorotka – tylko bardzo
proszę, jak najszybciej, bo bardzo się chce jeść!
Rogalik doprowadził gości do waflowej bramki, która oddzielała
podwórko gospodarcze od podwórka Rolady z Makiem.
Zaledwie Dorotka zjadła bramkę, jak zadowolony gospodarz
założył przejście w płocie waniliowymi sucharami, radośnie zatarł
ręce i powiedział:
– Proszę bardzo, robota zrobiona!
– Może macie jeszcze coś do popicia? – zapytała Dorotka.
– Co ma być – herbata czy mleko? Mam jedno i drugie.
– Wolałabym jedno i drugie – odpowiedziała dziewczynka.
– Rogalik zawołał żonę, słodką bułeczkę, wyniosła dwa wiadra,
jedno napełnione gorącą herbatą, a drugie – mlekiem. Wiadra były
zrobione z dobrze wyrobionego ciasta.
– Skąd macie mleko? – zdziwiła się Dorotka. – Przecież tu nie
ma krów.
– Obok miasta jest mleczne źródło – wyjaśnił gospodarz. –
Mleko wypływa tam prosto z ziemi i po rurach z cukru jest
dostarczane do domów. Są też gorące źródła – z nich bierzemy
herbatę.
Szkoda tylko, że rury musimy często wymieniać, bo cukier
szybko się rozpuszcza. Ale za to herbata od razu jest słodka, chyba
pani to zauważyła.
– Herbata jest bardzo smaczna – potwierdziła dziewczynka. –
Szczerze dziękuję!
Mimo wszystko, dziewczynka nadal nie najadła się i rozgląda
się po bokach. Wtedy Rogalik poszeptał z Bułeczką i uprzejmie
96
zaproponował:
– Może zechce panie zjeść fortepian? Jest całkiem świeży, razem
z żoną zdobyliśmy go niedawno, ale dzieci nie wykazują
zainteresowania muzycznego.
Z tymi słowami Rogalik otworzył waflowe drzwi werandy i
wypchnął na podwórko biały biszkoptowy fortepian. Był biały, bo
pokrywała go gruba warstwa biszkoptu.
– To bardzo miło z pana strony! – powiedziała Dorotka i zjadła
cały tort w postaci fortepianu. Szczególnie spodobał się jej smak
klawiatury z jabłkowego ciasta.
Nieoczekiwanie z ulicy doniosły się gniewne zawołania i za
cukrowym płotem pojawił się tłum Bułeczek z wypieczoną skórką.
– Idźcie stąd, łobuzy! – głosiły Bułeczki. – Jesteście potworami,
zabierajcie się stad!
– Macie natychmiast opuścić miasto! – Na ulicy pojawił się
znajomy dziewczynek. Wydaje się, że był tu najgłówniejszy. – Jeśli
natychmiast nie opuścicie miasta, to zastosujemy odpowiednie
środki!
– Jakie znowu środki? – Dorotka zdenerwowała się nie na żarty.
– Co takiego wam zrobiłam? Zjadłam to, co od dawna leżało jako
stare! Ponadto sami o to prosiliście!
– Musicie wiedzieć – zagroził Korż. – jeśli nie odejdziecie,
traficie do pieca! Będziecie porządnie przypieczeni!
– Wasz pies zjadł Francuską Bułkę! Ponadto mnie ugryzł! –
krzyknęła Bułeczka ze Skórką. Dorotka popatrzyła na biedaczkę.
Rzeczywiście na zarumienionym boku widniały ślady zębów psa.
– Toto! – Dziewczynka tupnęła nogą. – Jak śmiałeś?
Piesek z poczuciem winy podtulił ogon i przełknął do końca
kawałeczek bułki.
W obronie stanęła Bielinka:
– To nie jego wina! Te bułeczki zbyt smakowicie pachną!
– Lepiej milcz! – wydzierały się Bułeczki. – Przecież też
dziobnęłaś bułeczkę z dżemem!
97
„Jeszcze na prawdę wsadzą nas do pieca, chociaż pieca nigdzie
nie widziałam, ale przecież gdzieś je pieką? Lepiej nie zaczynać z
nimi” – postanowiła dziewczynka, złapała przyjaciół na ręce i
oddaliła się, starając nie zrobić wrażenia, że się boi.
98
18. Ozma wspomina króla
Gnomów
Po odjeździe Dorotki Ozma poważnie zamyśliła się, jakie zajęcie
znaleźć dla staruszków dziewczynki. Chodziło o to, by zajęcie było
takie, by byli w stanie go wykonać i żeby było ciekawe – przecież
staruszkowie byli w takim wieku, kiedy można już trochę
odpocząć.
„Wujek Henryk może stać się ochroniarzem pałacowych
skarbów – pomyślała Ozma. – Już dawno należało przeliczyć
wszystkie szmaragdy, kryształy i rubiny, które są przechowywane
w królewskich magazynach. Ale jakie zajęcie wymyślić cioteczce?
W pałacu jest wystarczająca ilość służących, a prócz roboty
domowej, co jeszcze można jej zlecić?”
Spojrzenie Ozmy przypadkowo trafiło na Cudowny Obraz, który
wisiała na ścianie w sypialni. Zasłonka na obrazie była odsunięta i
oczom dziewczynki ukazała się scena z Rozsypyskogrodu. Był to
moment, kiedy wujek Henryk z Czarownikiem skoncentrowali się
na dobieraniu detali do głowy burmistrza.
Tym, którzy po raz pierwszy słyszą o Czarodziejskim Obrazie
wyjaśnia się, że kiedy przed nim nie ma nikogo, to staje się
zwykłym obrazem. Zwykle pokazywany jest jakiś pejzaż, przecież
Kraina Oz słynie z pejzaży, ale zaledwie księżniczka zbliży się do
Obrazu i wspomni o kimś ze znajomych lub przyjaciół, jak na
Obrazie, natychmiast pojawia się ta osoba i można zobaczyć, co
robi w tej chwili. Ozma popatrzyła na Obraz właśnie wtedy, kiedy
przyjaciele byli w Rozsypiskogrodzie, dlatego mogła zobaczyć jak
składają Rozsypiskogrodców.
„Dobrze, że doradziłam im tam pojechać – pomyślała sobie
dziewczynka – również chętnie bym poskładała łamigłówki! Kiedyś
bardzo lubiłam to zajęcie…”
Ozma zaczęła wspominać. Przypominała sobie przygody,
wspomniała, jak kiedyś z Dorotką trafiła do dalekiej Krainy Ew, do
złego Króla Gnomów, żeby wydobyć z niewoli rodzinę
99
nieszczęsnego Króla Ew. Wtedy Strach na Wróble zdołał
wystraszyć łobuza za pomocą zwykłego jajka, które zniosła
Bielinka. Jeszcze przypomniała o tym, jak zabrali opryszkowi
czarodziejski pas.
„Ciekawe, czym teraz zajmuje się Król Gnomów? – Pomyślała
Księżniczka i zechciała zobaczyć Króla, a on w tym czasie zajęty
zaborczymi planami, ciągle znajdował się gdzieś w podziemiach i
nie było w tym nic dziwnego, że Ozma ujrzała go właśnie tam.
Ruggedo ze złością kierował pracą Gnomów – górników. Ozma od
razu się domyśliła, że łobuz Ruggedo chce zemścić się na
wszystkich mieszkańcach Krainy Oz.”
„Widocznie zechciał potajemnie dostać się do Szmaragdowego
Miasta – pomyślała Ozma. – Ależ to okrutne! Nie ma co się na
niego złościć – przecież jest Gnomem, a okrutność jest cechą
charakterystyczną Gnomów”.
Ozma natychmiast zapomniała o Królu Gnomów i zaczęła się
zastanawiać, czy nie wyznaczyć ciocię Emmę na Pałacową
Cerowniczkę Pończoch? Księżniczka miała w ostatnim okresie
prawie wszytskie pończochy z dziurkami, a na podstawie
opowieści Dorotki wiedziała, że ciocia Emma wspaniale ceruje
pończochy. Jednak w następnym dniu Ozma ponownie
przypomniała sobie o okrutnym Królu Gnomów i ponownie
spojrzała na Obraz, żeby się dowiedzieć, jak się posuwają prace
w podziemnym tunelu. Młoda przywódczyni wiedziała, że jej
obowiązkiem jest śledzenie działań Gnomów. Nikt inny, tylko ona
ma obowiązek troszczyć się o bezpieczeństwo poddanych. Teraz
każdy dzień Ozma rozpoczynała od spojrzenia na Czarodziejski
Obraz i chociaż to jest bardzo smutne, coraz bardziej się
przekonywała, że Gnomy są coraz bliżej Szmaragdowego Miasta.”
100
19. Zające przyjmują gości
Po opuszczeniu Bułkowego królestwa, Dorotka ponownie wróciła
do dębu z tabliczką – kierunkowskazem.
– Może wypada nam pójść tym razem w lewo, do Zajęczego
królestwa – zaproponowała Żółta Kura – bo możemy jeszcze raz
zabłądzić, a może oni pomogą nam wyjść z lasu.
Tym razem ścieżka doprowadziła przyjaciół do wysokiej ściany z
białego marmuru. Dalej drogi nie było. Dorotka dokładnie się
rozejrzała, znalazła maleńki kwadratowe drzwiczki, a obok
przycisk dzwonka. Nad przyciskiem wisiała tabliczka: „Prosi się
nie niepokoić z powodu błahostek”.
Dziewczynka śmiało przycisnęła przycisk dzwonka, drzwiczki ze
skrzypnięciem otworzyły się i okazało się, że to nie były drzwiczki
tylko okno z kratą.
Poprzez kratę wyglądał zaspany pysk zajęczy:
– Kto dzwonił?
– Ja, Dorotka, zgubiłam się i teraz…
– O co chodzi, proszę mówić jaśniej!
– Chciałabym…
– Bez rekomendacji Ozmy albo Glindy nikogo nie przyjmujemy –
ze złością przerwał zając i miał już zamiar zamknąć okno.
– Chwileczkę! – krzyknęła Dorotka. – Mam list od Ozmy!
– Od władczyni Krainy Oz? – z niedowierzaniem zapytał Zając.
– Tak! Od księżniczki Oz! To moja przyjaciółka! – pośpiesznie
wyjaśniła dziewczynka.
– Proszę pokazać, czy to na pewno prawda? – Zając strażnik z
niechęcią wyciągnął łapę. – Daj, popatrzę.
Dorotka podała list poprzez pręty kraty. Zając otworzył list i z
poczuciem ważności przeczytał głośno (widocznie chciał przed
nieznajomą się pochwalić umiejętnością odróżniania pisanych
101
liter): „Proszę wszystkich moich poddanych okazywać okazicielce
tego listu, księżniczce Dorotce, wszelką pomoc i wsparcie”.
– No faktycznie. Jest i podpis: „Księżniczka Ozma”. Jest też
wielka królewska pieczęć. Dziwne, bardzo dziwne… – Zając
poruszał wargami. – Cóż, jesteśmy poddani Ozmy, więc
powinniśmy słuchać i postępować zgodnie z jej wskazówkami.
– Więc może wpuścicie mnie? – niecierpliwie zapytała Dorotka.
– Zaczekaj chwilkę, zaraz otworzę wrota. – Zając zniknął, a po
chwili w ścianie otworzyły się ogromne drzwi, których Dorotka
poprzednio nie zauważyła. Za drzwiami, w maleńkim pokoiku
wewnątrz ściany stał Zając, zwykły szary zając, ale w odróżnieniu
od leśnych braci był ubrany w wyszywaną złotymi upiększeniami
liberię, różową kamizelkę z brylantowymi guzikami, w białe
spodnie do kolan, różowe, odpowiednio do koloru kamizelki oraz
jedwabne pończochy i białe pluszowe buciki z brylantowymi
zapięciami.
Nieoczekiwana rozkosz stroju zajęczego zdumiała Dorotkę i
dziewczynka w osłupieniu zastygła na miejscu. Jednak Toto z
Bielinką nie zagubili się i przed gospodynią weszli do pokoju.
Kiedy zając – strażnik zobaczył psa, ze strachu wskoczył na stół.
– A to kto? Nie śmiej tu wchodzić!
– Ale dlaczego? – zdziwiła się Dorotka.
– Po pierwsze, mieszkańcy królestwa nie cierpią psów, a po
drugie w liście nie ma ani słowa o psie i kurze.
– Ależ oni są moimi przyjaciółmi – zaprotestowała Dorotka.
– To nie ma żadnego znaczenia. Pani jesteśmy gotowi okazać
gościnność, a przyjaciele będą musiały zostać. Do miasta ich nie
wpuszczę.
– Nie sprzeczaj się, Dorotko – Bielinka zwróciła się do
gospodyni. – Zaczekamy tu, a ty potem wszystko opowiesz.
Dorotka przypomniała, ile kłopotów było z Toto i Bielinką w
królestwie Bułkowym i zgodziła się.
– Wobec tego proszę się zmniejszyć – oświadczył Zając.
– Jak to się zmniejszyć?
102
– Zmniejszyć się do naszych zajęczych rozmiarów.
– A co z ubraniem? Przecież będzie za wielka dla mnie? –
ponownie zapytała Dorotka.
– Ubranie zmniejszy się razem, szanowna pani.
– Potem ponownie mnie powiększycie?
– Oczywiście!
– Wobec powyższego zgadzam się. Zmniejszajcie!
– Wobec powyższego proszę podążać za mną!
Zając żwawo zeskoczył ze stołu i w dwa skoki znalazł się obok
nie wielkich drzwi w oddalonym kącie pokoju. Przez takie małe
drzwiczki Dorotka za nic w świecie nie zdołałaby przejść, ale
dziewczynka nie zmieszała się i śmiało zrobiła krok do przodu,
przecież wiedziała, że w czarodziejskiej krainie wszystko jest
możliwe.
Faktycznie, po każdym kroku jest wzrost stawał się mniejszy, a
kiedy okazała się przed drzwiczkami, to już nie była większa od
dorosłego zająca. Zając-strażnik otworzył drzwiczki i dziewczynka
weszła do zajęczego świata, oddzielonego od pozostałego wysoką
ścianą z marmuru.
Domy tu były marmurowe, białe, zadziwiającej formy,
z okrągłymi kopułami i wysokimi spiczastymi wieżami. Między
domami były marmurowe chodniki, a przed każdym domem
obowiązkowo zieleniła się łączka. Po zielonej koniczynce i po
białym marmurze skakali liczni zające, ustrojeni w jedwab i
aksamit. Nawet wspaniałe liberia Zająca – strażnika wyglądała
dość biednie w porównaniu z błyszczącymi ubraniami miejskich
Zajęcy.
Na początku na Dorotkę nikt nie zwracał uwagi – przecież
wzrostem nie różniła się od pozostałych, ale Zając – strażnik
głośno pokrzykiwał: „Nakazuję ustąpić z drogi Księżniczce
Dorotce, przyjaciółce Księżniczki Ozmy!” Wtedy wokół dziewczynki
stopniowo zebrał się tłum. Zające z zaciekawieniem oglądali
księżniczkę Dorotkę, z szacunkiem poruszając wąsami.
Dorotka minęła kilka ulic, przewodnik zbliżył się do obszernego
parku. Przy wejściu na główną aleję stała wykonana z brązu
103
statuetka Glindy, a w głębi parku górował nad wszystkim
wykonany z białego marmuru królewski pałac.
104
20. Królewski obiad
Przed pałacowym gankiem gości spotkała honorowa warta zajęcy –
gwardzistów w wysokich czako, z obnażonymi szpadami przy
łapach.
– Niech żyje księżniczka Dorotka, przyjaciółka księżniczki
Ozmy! – krzyknął Zając-strażnik.
Uszaci gwardziści trzykrotnie krzyknęli „hurra”. Kamerdyner,
którzy spotkał Dorotkę w pałacowej poczekalni wyglądał na
zdenerwowanego.
– Król ponownie nie ma humoru? – Zając-strażnik zapytał
kamerdynera ze współczuciem.
– Właśnie! – odpowiedział kamerdyner. – Jest niezadowolony ze
wszystkiego! Jeśli tak pójdzie dalej, będę zmuszony szukać sobie
innej pracy.
– Co się dzieje z królem? – zainteresowała się Dorotka. Nieco
się zdziwiła, że kamerdyner tak bez szacunku odzywa się o
monarsze.
– Chodzi o to – wyjaśnił kamerdyner – że nasz król w żaden
sposób nie może się pogodzić z królewskim stanowiskiem.
– Król sam opowie o wszystkim! – oświadczył kamerdyner.
Kamerdyner zaprowadził gościa do tronowej Sali.
Tam na ogromnym tronowym tapczanie, leżał, z zadartymi do
góry łapami, zajęczy król.
Nadworny dotknął monarchę za ramię i powiedział:
– Wasza Wysokość! Wasza Wysokość! Proszę wstać! Przyszła
petentka!
Król trochę otworzył oko i spojrzał na Dorotkę, potem usiadł,
wyjął z królewskiego płaszcza chusteczkę, wytarł zapłakane oczy,
naciągnął na głowę koronę i zwrócił się do gościa:
– Proszę, wybacz mój smutek, ale przed panią
najnieszczęśliwszy monarcha na świecie. Przy okazji – król
105
odwrócił się do kamerdynera – która godzina?
– Dokładnie pierwsza – odpowiedział nadworny.
– Czas na obiad. Natychmiast nakrywajcie stół! – zarządził
koronowany zając. – Obiad na dwie osoby. Dla mnie i gościa.
Oczywiście pamiętajcie, żeby nakarmić gościa zajęczą kapustą!
– Będzie wykonane, Wasza Wysokość! – Kamerdyner z ukłonem
oddalił się, a król wsparł się o oparcie i surowo zapatrzył się na
strażnika.
– Jeszcze tu jesteś! Zawiąż więc sznurowadła! Ależ
nieszczęście!
Strażnik posłusznie pochylił się nad królewskimi pantofelkami,
a Dorotka zapytała:
– Jakie nieszczęście, Wasza Wysokość?
– „Wasza Wysokość, Wasza Wysokość!” Gdyby pani wiedziała
jak mi zbrzydło codzienne słuchanie tej „Waszej Wysokości”!
Przecież wiedzieli, że nie chcę, nie mam życzenia być królem, ale
mimo to wybrali mnie! Teraz jestem nieszczęsną ofiarą absolutnej
władzy, jestem więźniem rozkoszy i bogactwa!
– Mnie się zawsze wydawało, że być królem wcale nie tak źle –
głośno wypowiedziała swoje wątpliwości Dorotka.
– A była pani kiedykolwiek królem?
– Nigdy.
– Więc pani nie rozumie, zatem opowiem, bo to jest
przerażająco ciekawe. Musi panie wiedzieć, że króle mają nie
życie, a ciągłe nieprzyjemności.
– Kogo interesują czyjeś nieprzyjemności? – przerwała Dorotka.
– Stół nakryty! – ogłosił kamerdyner i do tronowej sali wszedł
szereg zajęcy z tacami. Zające postawili tace na stole i oddalili się.
Kamerdyner został w pozycji na pół pochylonej, oczekując na
dalsze polecenia.
– Też odejdź – wypędził go król. – Zaczekaj za drzwiami!
Wtedy uszaty Król zszedł tronu, uprzejmie doprowadził Dorotkę
do stołu i usiadł naprzeciw:
106
– Proszę jeść, proszę się nasycić. Pani na pewno jest głodna.
Również będę jadł, ale nawet jedzenie nie przynosi mi radości.
– Zgadza się, jestem strasznie głodna. Od rana nic nie jadłam,
prócz dziecinnego wózka i fortepianu. Ojej, o mało nie
zapomniałam – jeszcze była bramka!
– Pani raczy żartować – ze smutkiem uśmiechnął się monarcha.
– Mnie nie do żartów. Jestem biedny, nieszczęsny cierpiętnik! Może
pani chociaż trochę pożałuje mnie?
– Mówiąc szczerze nie – z cała otwartością powiedziała Dorotka.
– Żyje pan jak pączek w maśle! Miasto też wspaniałe.
– Miasto nie jest złe – zgodził się król. – Glinda się o to
postarała! Lubi zające. Ale gdybym mógł decydować, to za nic w
świecie nie mieszkałbym w mieście.
– Ale dlaczego? – zdziwiła się Dorotka.
– Bo to nie jest zgodne z naturą. Wygoda tylko psuje zające. W
młodości mieszkałem w wilgotnej norze, drżałem ze strachu przy
każdym szmerze, często byłem o włos od śmierci i ratowałem się
tylko dzięki szybkim nogom! Całymi dniami nie wysuwałem nosa
z nory, żeby nie wpaść w łapy żądnych krwi Wilkom, a jeżeli udało
się znaleźć listek koniczyny, trzeba było jeść w pośpiechu, żeby
wrogowie nie zastali znienacka. Wtedy byłem prawdziwym
zającem, takim jakim mnie stworzyła przyroda – dzikim, ale
wolnym! Z jakim zachwytem słuchałem bicia serca, chociaż często
uciekało w pięty!
– Okazuje się, że bycie zającem jest wspaniałe! – przytaknęła
Dorotka, nie zapominając przy tym o dokładnym przeżuwaniu
jedzenia.
– Było wspaniale, kiedy mieszkaliśmy w lesie – kontynuował król
– ale popatrz na mnie teraz. Zamiast nory – marmurowy pałac, na
głowie korona, od której bolą uszy, a ponadto każdy, kto się nie
leni, idzie do mnie z kłopotami, w tym czasie kiedy wystarcza i
swoich. Przecież nie skaczę, tylko chodzę na tylnych łapach –
przecież jestem królem! Żołnierze oddają mi honory, poddani
krzyczą „Hura!” Niech pani sama zastanowi się, pani przecież jest
rozsądną dziewczynką – czy w takich warunkach może żyć zając?
107
– Kiedyś i ludzie mieszkali w dzikich warunkach – Dorotka
próbowała pocieszyć monarcha – mieszkali w pieczarach, polowali
na zwierzęta. Teraz nikt nie chce wracać do pieczar.
– Ludzie, to coś innego – sprzeciwił się król, przecież nie od
razu przesiedlili się z pieczar do domów. Natomiast my, zające,
trafiliśmy z nor do pałaców. Jeszcze pamiętam leśne wolne życie.
Ponadto wbrew mej woli stałem się królem, zmuszony zostałem do
noszenia tego przeklętego płaszcza, tą idiotyczną koronę.
– Więc proszę zrezygnować z funkcji króla – zaproponowała
dziewczynka.
– To nie jest możliwe! – U Zająca pokazały się łzy ze wzruszenia.
– Nasze prawo nie pozwala poddać się do dymisji.
– Ale kto wymyślił wasze prawa? – Rozgniewała się Dorotka.
– Oczywiście, że Glinda! Przecież nikt inny. Zbudowała
marmurową ścianę, wybudowała domy, napisała prawa i zaprosiła
wszystkich zajęcy mieszkać w tym okropnym mieście.
– Więc, po co było przyjmować zaproszenie?
– Nie wiedziałem o wszystkich okropnościach miejskiego życia,
nie wiedziałem, że będę wybrany na króla. Teraz, niestety, jestem
królem i nie ma już ratunku!
– Czasami spotykam się z Glindą – pocieszyła króla Dorotka. –
Mogę zaproponować, by znalazła innego króla!
– Naprawdę? – ucieszył się król. – Proszę poprosić
obowiązkowo, będę bezgranicznie wdzięczny!
– Hurra! – Król pełen szczęścia wyskoczył zza stołu i zaczął
tańczyć na parkiecie. Po uspokojeniu zajęczych emocji monarcha
ponownie zwrócił się do gościa:
– Kiedy pani zobaczy Glindę?
– Za kilka dni.
– Czy pani nie zapomni przekazać moją prośbę?
– Przecież obiecałam!
– Jestem bezgranicznie wdzięczny! Teraz, jako dowód szacunku,
proszę pozwolić na niewielkie przedstawienie.
108
Król wyjrzał do pokoju przyjęć i zarządził, żeby wszyscy
nadworni zebrali się w wielkiej sali pałacu.
– Zanim się zbiorą pospacerujemy po pałacowym sadzie – dodał
król, zwracając się do Dorotki. – Oczywiście, jeśli jest na to zgoda
Dorotki.
Dorotka nie sprzeciwiła się i król poprowadził dziewczynkę,
trzymając pod rękę.
Pałacowy sad był faktycznie wspaniały – tu rosły różne
egzotyczne rośliny, których nigdy poprzednio nie widziała, krzaki i
drzewa były dokładnie podstrzyżone i miały najróżniejsze dziwne
kształty. Gałęzie drzew owocowych uginały się pod ciężarem
owoców. Dorotka była jednak syta i bardziej interesowała się
zającami, niż owocami.
– Ależ piękny garniturek ma Król – zauważyła, kiedy spojrzała
na Króla przy jaskrawym słonecznym świetle. Rzeczywiście –
ciemnogranatowy aksamit garnituru i jasne perły doskonale
współgrały.
– Dziękuję za komplement – dumnie odpowiedział Król – to mój
najlepszy garnitur, ale mam i inne. Nasi krawcy znają się na
rzeczy, a Glinda dostarcza im najlepsze tkaniny. Przy okazji, może
powiesz Glindzie, żeby zostawiła mi garderobę?
– Przecież w lesie na pewno nie będzie potrzebna – zdziwiła się
Dorotka.
– No tak – zamyślił się długouchy monarcha – to prawda. Ale z
drugiej strony – przecież nie mogę chodzić goły? Przecież
przyzwyczaiłem się ładnie ubierać.
– Dobrze, poproszę – obiecała Dorotka.
Po tym jak pospacerowali po sadzie, Dorotka z Królem
skierowali się do wielkiej sali na spotkanie z nadwornymi zającami.
Takich wspaniałości Dorotka jeszcze nie widziała, chociaż wydaje
się, że kiedy stała się księżniczką, mogła się przyzwyczaić do
rozkoszy. Szczególnie ją zachwyciło królewskie krzesło w postaci
lilii, upiększone brylantami.
– Podoba się? – Monarcha dumnie wypiął pierś. – Czy nie
mogłaby Glinda zostawić to krzesło, kiedy już nie będę Królem?
109
– Ale po co w norze krzesło?
– Zgadzam się, krzesło do nory nie bardzo pasuje, ale przecież
nie mogę siedzieć na ziemi? Przyzwyczaiłem się do siedzenia na
krześle.
Król usadowił się we wspaniałym krześle. Dorotka usiadła obok
na znacznie prostszym krześle i uroczyste przyjęcie z powodu
przybycia ważnego gościa rozpoczęło się.
110
21. Zając zostaje królem
Rozległy się dźwięki muzyki i do sali uroczystym krokiem weszła
królewska orkiestra, a za nią pięknie ustrojeni zające – nadworni.
Damy i kawalerowie byli w białych rękawiczkach, na ich łapach
błyszczały pierścienie i obrączki, włożone na rękawiczki – taka
była tu moda.
Król przedstawił Dorotce licznych nadwornych, potem wszyscy
usiedli na swoje miejsca i król ogłosił:
– W związku z przybyciem znanego gościa, księżniczki Dorotki,
przyjaciółki Księżniczki Ozmy, postanowiłem urządzić niewielki
koncert. Jako pierwsi wystąpią królewscy akrobaci – zające
cyrkowcy.
Ponownie zagrała orkiestra i na środek sali wybiegło sześciu
młodych zajączków, których sierść i wąsy odbijały się delikatną
różową barwą. Zające odtańczyli taniec zbójecki, pokazali kilka
numerów akrobatycznych, a zakończyli podwójnym saltem. Publika
biła brawo. Zadowolony król odwrócił się do gościa:
– Prawda, że jest bardzo przyjemnie? Po prostu lubię różowych
zajączków. Może Glinda zgodzi się zostawić ich dla mnie?
– Czy w norze znajdzie się dla nich miejsce? – zaniepokoiła się
Dorotka. – Przecież tam będzie pana garderoba i do tego krzesło.
– Powitajmy też królewską gwardię! – ogłosił król.
Zające razem wstali i ustawili się w równym szeregu. Do sali
weszli defiladowym krokiem gwardziści o długich uszach w
wyszywanych złotem zielonych aksamitnych mundurach.
– Wszyscy jak jeden! – pochwalił król. – Jak pani sądzi, czy
Glinda…
– Tego już za dużo! – przerwała królowi Dorotka. – Może całe
królestwo zabierze pan do nory?
Król zrobił się mroczny i ponurym głosem ogłosił wykonanie
następnego numeru:
– Królewscy żonglerzy!
111
Szóstka zająców-żonglerów pojawiła się na wielkim czerwonym
balonie. Szybko przestawiając nogi, wyjechali na środek sali,
zeskoczyli z balonu i ułożyli się jeden obok drugiego, z
wystawionymi do przodu łapami. Balon wturlał się na zajęcy i
pięciu żonglerów, jeden po drugim zniknęli. Został tylko ostatni.
Długouchy żongler złapał balon na tylne łapki, zręcznie go
rozkręcił, silnym uderzeniem podrzucił do góry, a z balonu jak
sztuczne ognie posypała się marchew i razem z nią pięciu zajęcy-
żonglerów. Co wyprawiali potem, tego nie da się opisać. Nadworni
zające z zachwytem klaskali.
– Prawda, że wspaniali żonglerzy? – zapytał Król, zezując na
gościa. – Jeśli gwardzistów i akrobatów nie można zabrać ze sobą,
to być może chociaż kilku żonglerów?
– Dobrze, poproszę Glindę – obiecała dziewczynka, a bardziej
rozweselony Król ogłosił:
– Słynny estradowy kabaret „Śpiewające zające”.
Grała szybka muzyka, a do sali wbiegło dwóch zajęcy
w czarnych frakach i dwie zajączyce w białych balowych sukniach.
Wszyscy razem zakrążyli się w tańcu i wesoło zaśpiewali:
Poprzednio Szarek
Chodził bosy
W norce wilgotnej drżał.
Teraz szarak
Szybko biega
Ze swą przyjaciółką
W sali tanecznej.
Tam się kręcą pary,
Dźwięczą gitary.
Płonie rumieniec,
Tańczy się charlestona,
Szczekanie buldogów
Ich nie trwoży,
Ich ogon nie drży,
112
I nie trzeba się bać,
Że pojawi się jamnik
Ugryzie i zaszczeka.
Kwartet „Śpiewające zające” cieszył się szczególnym sukcesem.
Nadworni unieśli się ze swoich miejsc i klaskali stojąc. Śpiewacy
musieli powtarzać piosenkę na bis.
– Widzę – zwróciła się Dorotka do króla, kiedy koncert się
zakończył i emocje nieco opadły – że wszystkim zającom z jakiegoś
powodu podoba się żyć w królestwie, a pan jest ciągle z czegoś
niezadowolony! Proszę o wybaczenie, ale muszę iść, moi
przyjaciele już się mocno niecierpliwią, szukając mnie.
– A może pani zostanie? – zaproponował król. – Poweselimy się
razem.
– No nie, ponadto obiecałam z Glindą porozmawiać.
– Wobec powyższego proszę pozwolić odprowadzić panią do
bramy – Król wziął elegancko Dorotkę pod rękę i w asyście zajęcy-
gwardzistów skierowali się do marmurowej ściany, która otaczała
zajęcze królestwo. Bielinkę i Toto Dorotka spotkała w dobrym
humorze. Zając strażnik urządził naprawdę królewski obiad, więc
ani Kura, ani piesek nie żałowali, że nie odwiedzili zajęczego
królestwa.
Dorotka uprzejmie podziękowała długouchemu królowi za
gościnność:
– Był pan na tyle dobry dla mnie, że obowiązkowo poproszę
Glindę, żeby wypuściła pana ponownie do lasu.
Król zasmucił się:
– Tak niezręcznie jest panią niepokoić, może nie ma sensu
prosić? Po co ma pani przyjmować tak wielkie obowiązki?
– Żadne kłopoty! Z radością pomogę! – odpowiedziała Dorotka.
– Wie pani co – z nasępioną miną kontynuował król – wszystko
obmyśliłem podczas drogi i postanowiłem zostać królem. Nie chcę
zostawiać poddanych.
Dorotka roześmiała się i pogroziła królowi palcem:
113
– Jeśli się zostanie, nie będzie powodów narzekać na los! Bo
jeśli powiem Glindzie, to szybko znajdzie nowego króla, który nie
będzie taki nudny.
– No nie! Nie będę narzekał. Przecież mam wszystko! Ze
wszystkiego jestem zadowolony!
– Dobrze – powiedziała Dorotka. – Nic nie powiem Glindzie!
Proszę jednak o tym pamiętać i więcej nie narzekać!
Dziewczynka pożegnała się z królem, przeszła przez maleńkie
drzwiczki i wróciła do poprzedniego wzrostu. Zając strażnik
żegnając się z nią był niewymiernie wdzięczny i mówił:
– Król całkiem się odrodził, a to zawdzięcza właśnie pani!
Postawimy pani posąg obok posągu Glindy. Proszę wrócić jak
najszybciej i zobaczyć.
– Obowiązkowo przyjdę! – obiecała Dorotka.
114
22. Dorotka się odnalazła
Ścieżka ponownie zaprowadziła Dorotkę do ogromnego dębu i tam
obok drzewa ujrzała białe namioty. Kudłaty i Ombi-Embi rozpalali
ognisko, a wujek Henryk i ciocia Emma, siedząc w cieniu,
pokojowo dyskutowali z Czarownikiem.
– Dorotka! – Ciocia uniosła ręce do góry, zaledwie ujrzała
bratanicę. – Gdzie byłaś? Przecież szukaliśmy cię wszędzie!
Wyglądało, że pod ziemię się zapadłaś!
– Zabłądziłam – usprawiedliwiała się dziewczynka – nie mogłam
znaleźć drogi powrotnej.
– Cały dzień bez jedzenia łaziłaś po lesie? – Współczuł wujek
Henryk.
– Jeszcze się pyta! – zawołała cioteczka. – Biedulka umiera z
głodu, należy ją jak najszybciej nakarmić!
– Nie trzeba – Dorotka powstrzymała ciocię, mówiąc: nie jestem
głodna. Na śniadanie zjadłam pianino i wózek, a obiad był
naprawdę królewski!
– Więc to tak! – Uśmiechnął się Czarownik. – Znów przygody!
– Z głodu nie wie co mówi – zaczęła lamentować ciocia – czy
ktoś to słyszał – pianino na śniadanie.
– Podziobałam okruszynki! – pochwaliła się Żółta Kura.
– Więc teraz opowiedz wszystko po kolei – poprosił Czarownik. –
Znaleźliśmy ślady, twoje i Bielinki przy tym dębie, ale nie
wiedzieliśmy po jakiej ścieżce iść – przecież były dwie, więc
postanowiliśmy zaczekać. Jak widzisz doczekaliśmy się. Ale
opowiadaj!
Przyjaciele usiedli jak najwygodniej i Dorotka rozpoczęła
opowiadanie.
– Po żywych papierowych lalkach i żywych łamigłówkach żywa
maszynka do mięsa już mnie nie zadziwi – z głęboka myślą rzekł
wujek Henryk, kiedy Dorotka skończyła.
115
– Raczej maszynka do mięsa zdziwi się, kiedy zobaczy ciebie –
zauważyła cioteczka. – Wydaje się, że tylko my, jedyni normalni
ludzie w tym nienormalnym kraju.
– Już jesteśmy wszyscy na miejscu, więc może wznowimy
podróż? – zaproponował Kudłaty patrząc, jak niecierpliwie
przestępuje z nogi na nogę Drewniany Koń.
– Dokąd teraz? – zainteresował się Ombi-Embi.
– Najpierw do Paplanina, a potem do Narzekaczy –
odpowiedziała Dorotka. – Jeżeli nikt się nie sprzeciwia?
– Wydaje się to niezbyt zachęcające – burknęła cioteczka.
– Potem do Żelaznego Drwala, do Dyniogłowego, a na końcu do
Stracha na Wróble – oświadczył Czarownik.
– Ależ wspaniale! – Dorotka nawet zaczęła skakać w miejscu z
radości.
W trakcie rozmowy nastał zmrok, więc przyjaciele zjedli kolację
i położyli się spać, a rano zjedli porządne śniadanie i wyruszyli w
drogę.
– Skąd, Czarowniku, znasz drogę? – zdziwiła się Dorotka. – Czy
ktoś ci powiedział? Czy znaleźliście miejsce zamieszkałe w
pobliżu?
– Nie, po prostu zaczarowałem koła – wyjaśnił Czarownik. –
Teraz same doprowadza nas do celu.
– Pomyślałam – Dorotka marzycielsko popatrzyła na niebo i
powiedziała – dobrze by było nauczyć się latać! Gdyby u nas był
aparat do latania, to byśmy wznieśli się nad lasem i natychmiast
ujrzeli drogę.
– Aparat latający? – zmarszczył się Czarownik. – Tylko nie to!
Mam dość balonu, na którym przeleciałem przez pustynię. Czy
było przyjemnie, Dorotko, kiedy huragan niósł twój domek po
powietrzu?
– Na powietrznym statku każdy będzie mógł przylecieć do
Krainy Oz – zaprzeczyła Dorotka.
– Właśnie – nachmurzył się Czarownik. – Nie chciałoby się, żeby
Szmaragdowe Miasto stało się zwykłą stacją na wielkiej
powietrznej drodze. Wypada uprzedzić Ozmę.
116
Załoga wyjechała z lasu i przyjaciele okazali się na głównej
drodze, z której swego czasu tak lekkomyślnie zjechali.
– Będziemy mieli nauczkę na przyszłość – rozsądnie powiedział
Kudłaty. – Nie trzeba było skręcać. Droga zawsze gdzieś
zaprowadzi, przecież po to jest.
– Mam nadzieję, że droga doprowadzi do Paplanina, a potem do
Narzekaczy – odpowiedział Czarownik.
Faktycznie, wkrótce na prawo od drogi ukazał się pagórek, a na
nim wioska, jak dwie krople wody podobna do dowolnej innej
wioski w Krainie Żwaczy. Takie same domki z kopulastymi
dachami, z balkonikami nad drzwiami wejściowymi, z niewielkimi
podłużnymi okienkami.
Cioteczka Emma z ulgą westchnęła, kiedy zobaczyła, że wioska
była całkiem zwykła i po niej chodzili całkiem zwykli ludzie, nie
papierowe i nie drewniane. Dyliżans wjechał na główną ulicę
wioski i Czarownik zapytał się pierwszego przechodnia, którego
spotkali:
– Proszę powiedzieć, czy to jest Paplanino?
– Gdyby pan był doświadczonym podróżnikiem, to mógłby pan
zauważyć, że każda miejscowość w ten czy inny sposób odróżnia
się od dowolnej innej miejscowości. Każda miejscowość ma
szczególne, niepowtarzalne cechy. Po nie dających się zauważyć
odznakach, po sposobie bycia mieszkańców, po ich twarzach, po
sposobie chodzenia, można bardzo dokładnie określić, gdzie się
znajdujemy. Jeśli jednak pan zrobił błąd i znajduje się całkiem nie
tam, gdzie miał zamiar być, wtedy należy…
– Ileż można paplać! – Nie wytrzymała cioteczka. –
Powstrzymajcie tego gadułę bez sensu!
– Przecież to właśnie jest Paplanino bez sensu! – Uśmiechnął się
Czarownik. – Teraz już wiem, że jesteśmy w Paplaninie.
– Czy nie można krótko odpowiedzieć „tak” lub „nie”? –
zauważył Ombi-Embi.
Przechodzień w tym czasie nadal gadał, a na dźwięk głosu
podeszło jeszcze kilku mieszkańców. Między plotkarzami
rozpoczęła się ożywiona dyskusja. Jedna Paplaninka, po usłyszeniu
wyjaśnień rodaka, zwróciła się do podróżnych ze słowami:
117
– Nie ma nic prostszego, jak powiedzieć „tak” lub „nie”, jeśli
pytanie zadaje się w celu otrzymania niezbędnych wiadomości lub
w celu zaspokojenia naturalnej ciekawości. Natomiast, jeśli ktoś
chce wstąpić w kontakt z innym osobnikiem, który posiada
bardziej obszerną wiedzę w różnorodnych sferach życiowego
doświadczenia i po prostu wyjaśnia coś, co nie ma żadnego
stosunku do wspomnianych wcześniej dwóch tematów
zaciekawienia…
– Proszę wybaczyć – Dorotka uprzejmie przerwała Paplanince –
ale ja już nie pamiętam, co było powiedziane na początku.
– Tylko nie to! – Rozgniewała się cioteczka. – Nie proś ją, by
zaczynała od początku!
Kobieta nie słuchała Dorotki, tylko nadal paplała i paplała.
Wyglądało, że słowa wylewają się z jej ust, jak woda z kranu.
– Jeśli uważnie ich posłuchać, to może da się usłyszeć i coś
mądrego – powiedział Czarownik.
– Proponuję, żeby ich w ogóle nie słuchać – zaproponowała
Dorotka. – Już wiemy, jak wyglądają Paplanino. Możemy jechać
dalej.
– Prawidłowo – wujek Henryk poparł Dorotkę. – Szkoda czas
marnować!
– No właśnie! – wymamrotał Kudłaty, który od dawna siedział z
zatkanymi uszami, żeby nie słyszeć monotonnego brzęczenia tłumy
wokół ich pojazdu.
Czarownik dał sygnał i przyjaciele wyruszyli w dalszą drogę.
Dorotka obejrzała się. Kobieta papla nadal wstrząsała powietrze
jazgotem, chociaż inne osoby już się oddaliły na znaczną odległość.
– Prędzej rak na górze gwizdnie, niż oni się uciszą – sceptycznie
uśmiechnął się Ombi-Embi. – To są prawdziwe plotkary!
– Mnie się wydało, że są podobni do przepowiedników, których
niestety spotkałem nie jeden raz u nas, w Stanach – odezwał się
Kudłaty. – Często to byli profesorowie. Oni również jak zaczną
swoje buczenie, to końca nie ma. Dobrze by było ich wysłać do
Paplanina, żeby nie zawracali ludziom głowy.
118
Dorotka jechała w milczeniu. Paplańce tak ją wystraszyły, że
postanowiła nie odzywać się bez potrzeby.
119
23. Pośród Narzekaczy
Droga, skręcając raz w jedną, raz w drugą stronę pośród zielonych
wzgórz, wznosiła się coraz wyżej i wyżej, zanim nie doprowadziła
podróżników do wysokiej góry, na szczycie której znajdowała się
twierdza Narzekaczy – niewielkiego, mrocznego niby miasta, niby
wioski.
– Znaleźliśmy jednak właściwą drogę – z ulgą powiedział
Czarownik. – Tu na pewno mieszkają Narzekacze.
– Kim są tak naprawdę Narzekacze? – zapytała Dorotka.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział Czarownik. – Wiem tylko, że
Ozma wyznaczyła dla nich miejsce jak najdalej położone od
Szmaragdowego Miasta, a gdy ktoś się staje Narzekaczem, to go
od razu wysyłają właśnie tu.
– Całkiem słusznie – potwierdził Ombi-Embi. – Twierdza
Narzekaczy i Plotkarzy uważa się za obronne osady Krainy Oz, bo
ochraniają nas od Narzekaczy i Plotkarzy.
Na czubek góry musieli wdrapywać się po serpentynie.
Przyjaciołom nawet w głowie się zakręciło od częstych skrętów. Na
górze, prosto pod koła pojazdu rzuciła się kobieta.
– Trochę wolniej, bo rozjedziecie moje dziecko! – krzyknęła.
Drewniany Koń rozejrzał się ze zdziwieniem, ale nigdzie
żadnego dziecka nie dostrzegł.
– Gdzie jest to dziecko? – zapytał się koń.
– Przecież w domu, gdzie jeszcze może być? –
Z niezadowoleniem odpowiedziała kobieta. – Ale co by było, gdyby
wyszło na ulicę? Przecież trafiłoby pod koła, to moje biedne,
nieszczęśliwe dziecko!
– Ruszaj! – Niecierpliwie wydał polecenie Czarownik, ale nie
zdążyli nawet ruszyć, kiedy z sąsiedniego domu wybiegł
mężczyzna z krzykiem „Ratunku!” i chwycił Konia za uzdę.
– Co się dzieje? – ze strachem zapytał Czarownik i szybko
zeskoczył z pojazdu. Pozostali, prócz cioteczki, zrobili to samo.
120
– Ratujcie! Pomóżcie! – wydzierał się nieznajomy. – Moja żona
spływa krwią! Ma odrąbaną rękę!
Kudłaty pierwszy wbiegł do mieszkania. Tam, zwijając się z
bólu, leżała na tapczanie kobieta.
– Spokojnie, proszę pani, jeszcze nie wszystko stracone, a druga
ręka jest cała?
– Przecież obie są całe! Ukłułam się w palec! Teraz będę miała
zakażenie krwi, zajdzie konieczność odcięcia palca, a potem całej
ręki. Przecież tego nie wytrzymam!
– Ależ problem, po ukłuciu się w palec! – Roześmiała się
Dorotka. – Przecież chyba ze sto razy ukłułam się i nic się nie
stało!
– Czy to jest na pewno prawda? – Kobieta uspokoiła się i otarła
łzy fartuchem. – Ale bardzo się boję zakażenia krwi!
– Bzdura! – Dorotka próbowała pocieszyć płaczącą. – Jakież tu
może być zakażenie?!
Jednak wydawało się, że kobieta nic nie zrozumiała i ponownie
zaniosła się płaczem.
– A teraz o co chodzi? – zapytał Czarownik.
– Przecież gdybym się ukłuła w nogę – nadal płakała kobieta –
to by mnie odcięli nogę! Na całe życie bym musiała zostać kaleką!
– Gdyby pani ukłuła się w nos, to zaszłaby konieczność odcięcia
głowy! – Nie wytrzymał Czarownik. – Słusznie! Nie ma potrzeby
opowiadać głupoty.
Przyjaciele wyszli z domu i ruszyli dalej, a mąż kobiety nadal
biegał po ulicy i wzywał pomocy, jednak nikt nie zwracał na niego
uwagi.
Po skręceniu, za rogiem w bok podróżnicy zobaczyli staruszka,
który ze smutną miną przechadzał się po chodniku w jedną i drugą
stronę.
– Mam pan jakieś problemy? – zapytał Czarownik.
– Problemy? Mam nieszczęście, wielkie nieszczęście, bo nie
mogę zasnąć!
121
– Bezsenność, to nic strasznego – uspokajał biedaka Ombi-Embi.
– Proponuję liczyć owce, a wtedy oczy same się zamkną.
– Właśnie tego najbardziej się boję – zadrżał ze strachu
staruszek. – Przecież jeśli zasnę, to powieki się zrosną i zostanę
ślepym na całe życie!
– Ale wymyśliłeś – zdziwił się wujek Henryk. – Czy ktoś na
świecie słyszał o tym, żeby oczy komuś się zrosły podczas snu.
– Ale co będzie jeżeli tak się stanie? – Staruszek nie mógł się
uspokoić.
Czarownik pociągnął wujka Henryka za rękaw ze słowami:
– Nic tu nie poradzimy, idziemy dalej.
Na następnej ulicy do przyjaciół z płaczem podbiegła młoda
kobieta:
– Ratujcie mego malucha! Ratujcie malucha!
– Jakie niebezpieczeństwo mu zagraża? – zapytała Dorotka.
– Straszne, okropne niebezpieczeństwo zagraża mojej córce –
krzyczała młoda mama – bo może spaść z góry i rozbić się na
ostrych kamieniach! Mogą ja rozerwać dzikie zwierzęta!
– Z czego ma spaść? – zdziwił się Czarownik. – Przecież pani nie
spada! Ponadto, gdzie tu dzikie zwierzęta? Nigdzie ich w pobliżu
nie widziałem!
– Na razie dzikich zwierząt u nas nie ma – wyjaśniła kobieta –
ale co będzie jak się pojawią?
– Wszystkie wasze nieszczęścia rozpoczynają się od tego „jeśli”.
Przecież gdybyście nie wymyślali nieszczęść, to byście żyli
spokojnie i szczęśliwie.
– Przecież pan też powiedział „jeśliby”. Pan też jest
Narzekaczem – ucieszyła kobieta.
– Jeśli z wami pobędziesz dłużej, to na pewno staniesz się
Narzekaczem – gniewnie powiedział Czarownik.
– Jeszcze jedno „jeśli”. Może zostaniecie z nami?
Czarownik tak się wystraszył, że momentalnie wskoczył na
pojazd, przyjaciele za nim, a Drewniany Koń ruszył galopem i po
kilku chwilach twierdza Narzekaczy został daleko z tylu.
122
– Czy naprawdę wszystko sprowadza się do tego „jeśli’? –
zapytała Dorotka Czarownika, zaledwie tamten oprzytomniał od
szybkiej jazdy.
– Niestety, taka jest prawda – odpowiedział Czarownik, a potem
zamyślił się w milczeniu. Jednak nie na długo, bo za najbliższym
pagórkiem pejzaż z różowego zmienił się na żółty. Oznaczało to że
minęli Krainę Kwodlingów i okazali się w Krainie Migunów, w
której najbardziej lubią żółtą barwę.
– Hurra! – krzyknął Ombi-Embi. – Przekroczyliśmy granicę!
– Mam nadzieję, że na obiad trafimy do Żelaznego Drwala? –
ucieszył się Czarownik.
– Mam nadzieję, że jedzenie u niego nie jest żelazne? –
Wymruczała cioteczka.
– Ależ wymyśliłaś, ciociu! – obraziła się Dorotka.
– Żelazny Nik jest bardzo dobry i troskliwy.
– Z tego wynika, że Żelazny Drwal nazywa się Nik? – chciał się
upewnić wujek Henryk.
– Oczywiście – potwierdził Czarownik. – Drwal Nik to jest
jednocześnie Żelazny Drwal, jest imperatorem Migunów. Ozma
wyznaczyła go na zarządcę Żółtej Krainy.
– Paplanie i Narzekacze nie znajdują się w jego granicach? –
zainteresowała się cioteczka
– Oczywiście, że nie nalezą – odpowiedziała dziewczynka – ale
Żelazny zamek Drwala jest godny obejrzenia – tam wszystko w
żelaza.
– Rdzy tam nie ma? – chciał wiedzieć wujek Henryk. – Żelazo
zwykle rdzewieje.
– Nad stanem zamku czuwają setki Migunów – wyjaśnił
Czarownik – oni rokrocznie polerują i szlifują wszystko. Nawet
gospodarza pokryli nie dawno niklem, więc rdza mu nie zagraża.
Takiego błyszczącego faceta, jak Nik Drwal nigdzie na świecie nie
znajdziecie!
– To ja go znalazłam – pochwaliła się Dorotka. – Razem ze
Strachem na Wróble znaleźliśmy go w lesie. Tam stał i rdzewiał.
123
Naoliwiłam go, a on poszedł z nami do Szmaragdowego Miasta, do
Czarownika Oz.
– Jak was przyjął Czarownik Oz? – chciała wiedzieć cioteczka.
– Najpierw dość nieprzyjemnie – zaczęła mówić prawdę Dorotka
– przepędził nas i powiedział, żebyśmy nie wracali, zanim nie
unieszkodliwimy złej wiedźmy. Potem okazało się, że nie jest wcale
Czarownikiem, tylko oszukańcem.
Czarownik nachmurzył się i zaczerwienił się, a potem zwrócił
do Dorotki:
– Nie gniewaj się, Dorotko, i wybacz. Nie miałem racji. Teraz
jednak stałem się prawdziwym czarownikiem i nigdy nikomu nic
złego nie uczynię.
– Przecież nie gniewam się – roześmiała się Dorotka. – Wiem, że
jesteś dobry, więc będę cię lubiła nawet jeśli przestaniesz być
czarownikiem i zapomnisz, jak się czaruje.
Ciepłe słowa ucieszyły Czarownika, więc ostatni odcinek drogi
spędzili w przyjacielskiej rozmowie. Przypomnieli sobie o
poprzednich przygodach, a wujek Henryk i ciocia Emma słuchali i
dziwili się. Migunowie, których spotykali po drodze, uprzejmie im
się kłaniali i zdejmowali kapelusze – znali doskonale Dorotkę
i Czarownika.
– Popatrzcie, tam coś błyszczy – zawołała Dorotka. – To Żelazny
zamek!
Drewniany Koń czuł zniecierpliwienie gospodyni, więc
zwiększył tępo i wkrótce przyjaciele okazali się przed wrotami
Żelaznego zamku.
124
24. W gościnie u Żelaznego
Drwala
Żelazny Drwal przyjął przyjaciół jak zwykle serdecznie, ale
Dorotka od razu zauważyła, że gospodarz, zwykle wesoły i cieszący
się życiem, tym razem jest czymś zasmucony.
Dorotka chciała od razu zapytać się jaka jest przyczyna smutku,
ale wujek Henryk i ciocia Emma zachwycali się pięknem Żelaznego
pałacu i połyskiem jego domownika, niedawno odpolerowanego
najlepszymi mistrzami Krainy Migunów. Dziewczynka postanowiła
więc na razie nie psuć przyjemności, a potem zapomniała o
podejrzeniach.
– A gdzie jest Strach na Wróble? – zainteresowała się
dziewczynka, kiedy wszyscy goście usadowili się w ogromnym
pokoju gościnnym Żelaznego zamku, a Drewniany Koń skierował
się do żelaznego stanowiska dla koni, żeby pomyśleć w
samotności.
– Strach na Wróble skierował się do nowego domu – zawiadomił
Drwal. – Budowa została zakończona dopiero wczoraj, więc
przeniósł się bez zwłoki.
– Nie wiedziałam, że buduje dom – zdziwiła się Dorotka. –
Dlaczego jemu nie podoba się w pałacu, w Szmaragdowym Mieści?
Przecież tam jest Ozma i wszyscy pozostali, wydawało mi się, że
tam jest bardzo wesoło.
– Zbrzydło mu mieszkać w mieście – wyjaśnił Żelazny Drwal –
przecież poprzednio straszył wrony na kukurydzianym polu.
– Pamiętam, powiedział Dorotka – to właśnie ja go znalazłam i
zdjęłam z tyczki.
– Właśnie – kontynuował Drwal – teraz, kiedy nacieszył się
życiem w Szmaragdowym Mieście, postanowił ponownie przenieść
się na wieś. Ozma przydzieliła mu kawałek ziemi, a Dyniogłowy
przy mojej pomocy wybudował dla niego dom. Ponadto pomagali
Migunowie, Żwacze i pozostali mieszkańcy Szmaragdowej Krainy.
125
W tym czasie został nakryty obiadowy stół i przyjaciele przeszli
do jadalni. Tu ciocia Emma ku swemu zadowoleniu, upewniała się
w prawdziwości opowieści Dorotki. Chociaż żelazny gospodarz nie
potrzebował jedzenia, apetyt gości był przedmiotem jego troski.
Po sytnym obiedzie przyjaciele skierowali się na spacer po
pałacowym sadzie. Wszystkie sadowe ścieżki były wyłożone
żelaznymi kafelkami i błyszczały na słońcu. Pośród żelaznych
drzew z żelaznymi liśćmi stały żelazne rzeźby i szemrały fontanny,
również wykonane z żelaza. Kwiaty na klombach kwitły
prawdziwe, żywe, ale był jeden inny klomb, który był przedmiotem
dumy gospodarza – na nim kwitły we wszystkich kolorach tęczy
żelazne kwiaty.
– To moi kowale – Migunowie postarali się – pochwalił się
Żelazny Drwal. – Takiego cudu nigdzie nie zobaczycie! Proszę
popatrzyć – tu żelazne rumianki, tam margerytki, a dalej – maki,
malwy. Prawda, że wyglądają jak żywe?
Czarownik pochylił się, żeby pocieszyć się żelaznymi kwiatami i
zawołał:
– Popatrzcie u malwy już nawet nasiona są dojrzałe!
– Naprawdę? – ucieszył się Drwal. – Nawet nie zauważyłem! Ale
wspaniale! Posadzę jeszcze jedną grządkę żelaznych malw.
W dalszej części sadu był zrobiony staw, w którym Żelazny
Drwal prowadził hodowlę żelaznych karasi i karpi.
– W jaki sposób pan je łowi? – chciała wiedzieć ciocia Emma. –
Przecież chyba lekko przegryzają haczyki żelaznymi zębami. Czy
może korzysta pan z sieci? Sieć widocznie też ciężka, żelazna?
Ze zdziwienia i wzburzenia Drwal utracił dar mowy, a kiedy
oprzytomniał, uprzejmie odpowiedział:
– Szanowna, cioteczko! Czy można łowić rybę? Ponadto siecią!
Tym bardziej na haczyki! Dla przykład, czy pani będzie przyjemnie,
jeśli złapię panią lub Dorotkę na haczyk? Czy ryby nie są takimi
samymi żywymi istotami jak pani i ja? Przecież oni też chcą żyć!
– Drwal ma bardzo dobre serce – odezwał się Czarownik. –
Nawet muchy nie skrzywdzi, jeśli usiądzie mu na rękę. Wtedy
uprzejmie poprosi muchę, by znalazła sobie inne miejsce dla
odpoczynku.
126
– Co na to mucha? – zdziwiła się cioteczka.
– Mucha przeprosi i odleci – odpowiedział Czarownik. – Na
uprzejmość muchy odpowiadają uprzejmością. Ponadto nie tylko
muchy, tutaj, w Krainie Oz, wszystkie żywe istoty umieją
rozmawiać, a więc we wszystkich sprawach można się porozumieć.
– U nas w Kansas wszystko nie tak – pożaliła się cioteczka. – U
nas muchy są nieznośne! Zanim nie zatłuczesz, nie zrozumie. A
komary! Jeszcze gorsze! Okropnie atakują! Też macie komary?
– Oczywiście! – odpowiedział Drwal. – U nas żyją ogromne
śpiewające komary. Jeszcze usłyszycie, jak śpiewają. Ale nasze
komary nigdy nie gryzą, bo troszczymy się o nie i na czas karmimy.
Wasze komary dlatego się kąsają, że są głodne, biedactwa.
– Może tak jest naprawdę – zgodziła się cioteczka. – Dobrze jest,
bo macie komary wykształcone, wiedzą co można jeść, a czego nie
wolno, a u nas atakują wszystkich kolejno, nie wybierają.
Po kolacji specjalnie dla gości był urządzony koncert. Cesarska
dęta orkiestra wykonała kilka melodii Krainy Oz, a Czarownik
pokazał kilka wesołych sztuczek, które rozśmieszyły całą
kompanie. Potem przyjaciele poszli spać – dla każdego był
przygotowany osobny pokój. Rano, po wspaniałym odpoczynku,
zjedli śniadanie i wtedy Dorotka zwróciła się do Żelaznego Drwala
z prośbą, by wskazał drogę do Stracha na Wróble.
– Tak się stęskniłam za nim, że musimy do niego zajechać, a
dopiero wtedy skierujemy się do Szmaragdowego Miasta.
– Pojadę z wami – z nachmurzoną miną odpowiedział Drwal. –
Muszę dość szybko dotrzeć do Szmaragdowego Miasta.
– Ale co się wydarzyło? – z trwogą zapytała Dorotka. – Czy to
dotyczy Ozmy?
– Na razie jeszcze nie, ale zadaje się, że przyszedł czas, by
opowiedzieć o smutnych nowinach. Wczoraj nie chciałem psuć
wam usposobienia, więc przemilczałem.
– Więc mów prędzej!
– Pamiętasz Króla Gnomów Ruggedo?
– Oczywiście! Jak bym miała nie pamiętać!
127
– Więc problem polega na tym, że Król Gnomów ma niedobre
serce – zaczął opowieść Drwal. – Postanowił zemścić się na nas za
to, że kiedyś wyzwoliliśmy niewolników i zabraliśmy łobuzowi
czarodziejski pas. Teraz Gnomy zgodnie z jego rozkazem kopią
podziemny tunel pod Śmiertelną pustynią. Tym przejściem mają
zamiar dotrzeć do Szmaragdowego Miasta, zdobyć go i zniszczyć,
a potem zniszczyć całą Krainę Oz.
– Skąd wiesz o tym wszystkim? – zdziwiła się Dorotka.
– Od Ozmy, wszystko widziała na Czarodziejskim Obrazku
– Dziwne, że sama się nie domyśliłam! – Pokiwała głową
Dorotka. – Co zamierza teraz uczynić?
– Nie wiem – z zagubieniem odpowiedział Żelazny Drwal,
bezsilnie opuszczając ręce.
– Wielkie coś Gnomy! – zagdakała Bielinka. – Rzucimy do
podziemnego przejścia kilka jajek i Gnomy zaczną uciekać, nie
oglądając się!
– Hurra! – zaczęła się cieszyć Dorotka i nawet skakała z radości.
– Niestety, to nie jest możliwe – pokiwał głową Drwal. – Król
Gnomów jest bardzo chytry i wszystko przewidział. Zawołał do
pomocy okropnych łobuzów, którzy nie boją się niczego, a nie tylko
jajek. To oni pierwsi wejdą do podziemnego przejścia, a Gnomy za
nimi.
Przyjaciele trwożnie spojrzeli na siebie.
– Kiedy zakończą kopanie? – zapytała Dorotka.
– Już zakończyli. Przedwczoraj Ozma zawiadomiła mnie, że
tunel jest gotowy, została tylko cienka warstwa ziemi. Zaledwie to
przekopią, jak znajdą się w samym centrum Szmaragdowego
Miasta, w pałacowym sadzie. Postanowiłem uzbroić wszystkich
Migunów i stanąć w obronie Ozmy, ale nie pozwoliła.
– Z jakiego powodu?! – zawołała Dorotka.
– Twierdzi, że obrona nie ma sensu, bo nawet jeśli wszyscy
mieszkańcy zostaną uzbrojeni, to wszystko jedno nie pokonają
najeźdźców. Z tego powodu postanowiła całkiem nie walczyć.
– Ale w takim przypadku zniszczą kraj, a nas zrobią
niewolnikami! – zdenerwował się Czarownik.
128
– To nie jest jeszcze takie straszne – odpowiedział Żelazny
Drwal. – Będziemy jednak żyć, bo urodziliśmy się w czarodziejskiej
krainie, ale wy – w tej chwili Żelazny Cesarz Migunów omal nie
zapłakał. Tylko strach, by nie zardzewieć, powstrzymał go od łez. –
Wy wszyscy, Dorotka, ciocia i wujek, Czarownik, Bylinka i Toto są
najbardziej zagrożeni. Przecież możecie zginąć!
– Więc co robić? – Dorotka zadrżała, a Drwal nie wiedział jak ją
pocieszyć.
– Nie mam pojęcia, co robić – odpowiedział Żelazny Cesarz. –
Ozma zrezygnowała z armii, ale mam nadzieję, że ze mnie nie
zrezygnuje. Pójdę do Szmaragdowego Miasta, a jeśli zajdzie
konieczność, zginę obok ukochanej władczyni!
129
25. Strach na Wróble zachowuje
spokój
Czy można było pozostać obojętnym po usłyszeniu takich
okropnych nowin? Przyjaciele pośpiesznie udali się do Ozmy, żeby
w nieszczęściu być obok ukochanej Księżniczki. Droga do
Szmaragdowego Miasta przechodziła obok domu Stracha na
Wróble, więc Drwal zaproponował wstąpić do przyjaciela na
naradę.
– W całej Krainie Oz nie ma nikogo mądrzejszego od Stracha na
Wróble – chwalił przyjaciela Drwal, podskakując na siedzeniu
między Dorotką i Czarownikiem (Drewniany Koń tym razem mknął
na najwyższej prędkości). – Przecież ma najlepszy na świecie
mózg! Teraz jedyna nadzieja to Strach na Wróble. Obowiązkowo
coś wymyśli.
– Czy Strach na Wróble już wie o nieszczęściu? – zainteresował
się głównodowodzący armią Krainy Oz Ombi-Embi.
– Nie wiem – odpowiedział Drwal.
– Kiedy byłem szeregowcem – kontynuował Ombi-Embi –
mieliśmy wspaniałą armię! Pamiętacie jak rewelacyjnie
pokonaliśmy Gnomów? Ale od tamtej pory, jak Ozma wyznaczyła
mnie na głównodowodzącego, u nas nie zostało ani jednego
szeregowca. Wiec kto będzie bronił Ozmę?
– Faktycznie – zgodził się Czarownik – w naszej armii są tylko
oficerowie. Oni umieją tylko wydawać rozkazy. Szeregowców do
wykonywania rozkazów już nie ma w ogóle.
– Biedna Ozma – zapłakała Dorotka – łotry zniszczą cały kraj!
Gdzie będzie żyć? Może należy wrócić z powrotem do Kansas i
zabrać Ozmę? Przecież mamy czarodziejski pas! Byśmy pracowali i
zarabiali pieniądze, Ozma była by z nami, byśmy ją pocieszali.
– Czy dla mnie w Kansas znajdzie się zajęcie? – zapytał Żelazny
Drwal.
130
– Chyba że w fabryce konserw – wypowiedział swoje zdanie
wujek Henryk – ale po co ci pracować? Przecież nie jesz, nie pijesz
i ubranie ci nie jest potrzebne.
– Troszczę się nie o siebie – z dumą odpowiedział cesarz. – Chcę
być pożyteczny dla przyjaciół!
Na tych niezbyt wesołych rozmowach minęła pozostała część
drogi i oto przyjaciele dojechali do domu Stracha na Wróble. Tu,
nie zważając na wszelkie nieprzyjemności, Dorotka nie mogła się
powstrzymać od okrzyku ze zdziwienia. Był powód, żeby się
zdziwić!
Dom, a mówiąc dokładniej wieża Stracha na Wróble, była w
postaci ogromnej kukurydzianej kolby. Zasłonki okien w postaci
ziaren na kolbie były wykonane z czystego złota, a zielone liście ze
szmaragdów. Na samej górze stał odlany również ze złota
ogrodowy strach na wróble, jak dwie krople wody podobny do
faktycznego Stracha na Wróble, a na wyciągniętych w boki rękach
stracha, błyszcząc rubinowymi czerwonymi oczami, siedziały
sztuczne wrony.
Ten dom – wieża miał pięć pięter, a na każdym piętrze był jeden
pokój. Wokół ciągnęło się pole kukurydzy, a z tego wynika, że
miejsce dla domu wybrano zgodnie z upodobaniem Stracha na
Wróble.
– Było by mu tu całkiem wesoło, gdyby nie Król Gnomów z
podziemnym przejściem – ze smutkiem pokiwała głową Dorotka. –
Przecież jeśli cała Kraina Oz zostanie zniszczona, dom Stracha na
Wróble również.
– I moja duma – ze smutkiem dodał Żelazny Drwal – bo go
przecież budowałem.
– Dyniowaty dom Dyniogłowego chyba też nie ocalaje –
kontynuował skromne podliczenia Czarownik – wszystko pozostałe
też będzie zniszczone.
– Wygląda na to, że cała Kraina Oz przekształci się w pustynię –
zauważył Ombi Embi, ale w tej chwili na progu domu pojawił się
radośnie uśmiechnięty Strach na Wróble i przerwał gorzkie
rozmyślania przyjaciół słowami:
131
– Witam was wszystkich! Słyszałem, że ty, Dorotko, planujesz na
zawsze zostać w Krainie Oz? Ależ to wspaniale! Bardzo się cieszę!
Teraz nigdy się nie rozstaniemy! Ale co z wami? Dlaczego tacy
smutni? Co się wydarzyło?
– Czy nie słyszałeś o ostatnich nowinach? – zapytał przyjaciela
Drwal.
– Nowiny? Jakie nowiny? Nie mam takich nowin z powodu
których miałbym się smucić – beztrosko odpowiedział Strach na
Wróble.
Wtedy Żelazny Drwal opowiedział wszystko, co wiedział o
zamyśle Króla Gnomów i o podziemnym tunelu.
– Faktycznie – powiedział Strach na Wróble, po wysłuchaniu
przyjaciela – chyba nic dobrego nas nie czeka. Ale nie będziemy się
smucić! Przyjdzie jeszcze czas na płacz, kiedy ojczyznę zrujnują
wrogowie, a my pójdziemy do niewoli. Na razie wypada weselić
się!
– To jest prawdziwa mądrość! – z zachwytem powiedział
Kudłaty. – Nie ma sensu się martwić, kiedy można się weselić.
Popłakać zawsze zdążymy! – Strach na Wróble kontynuował
wypowiedź. – Pojadę z wami, w takim wypadku jestem
zobowiązany być obok Ozmy.
– Mówi się, że jesteśmy bezsilni w porównaniu z wrogiem –
wyraził swoje zdanie Drwal.
– Wcale nie wątpię – odpowiedział Strach na Wróble – właśnie z
tego powodu jadę do księżniczki! Pozostawać z przyjacielem nie
tylko podczas radości, ale przede wszystkim w nieszczęściu – to
jest cecha prawdziwej przyjaźni.
Zanim wyruszyli w drogę, Strach na Wróble zaprosił przyjaciół
do domu i pokazał im wszystkie pięć pięter. Na pierwszym
znajdował się pokój gościnny z ogromną fisharmonią w rogu –
gospodarz lubił muzykę i lubił sobie pograć podczas czasu
wolnego. Ściany pokoju gościnnego były upiększone widokami
wron. Krzesła również miały kształty wron, ale były osłonięte
przykryciami złocisto – kukurydzianej barwy.
Na drugim piętrze znajdowała się jadalnia. Tam goście spożyli
lekką przekąskę z kukurydzianej kaszy na mleku. Wyżej na
132
pozostałych piętrach były wspaniałe sypialnie, przeznaczone tylko
dla gości, ponieważ sam gospodarz nigdy nie spał, a więc nie
potrzebował sypialni.
– Zwróćcie uwagę na wspaniale widoki z okien – pochwalił się
Strach na Wróble. – W którą stronę nie spojrzysz, wszędzie tylko
kukurydza! Nikt nie ma wokół siebie takich wspaniałych kolb!
Po zakończeniu oglądania domu, przyjaciele usiedli do powozu i
wyruszyli w drogę. Strach na Wróble usadowił się między Ombi-
Embi i Kudłatym, ale Drewniany Koń nawet nie poczuł, że w
pojeździe pojawiła się dodatkowa osoba, przecież sucha słoma
dużo nie waży.
– Zwróćcie uwagę – kontynuował swoją opowieść Strach na
Wróble w tym czasie, kiedy pojazd mknął przez jego włości – tu
jest całe pole owsa. Śmiem twierdzić, że owsiana słoma jest
najlepsza na wypchanie, a ja przecież regularnie odnawiam
wnętrze.
– Wykonujesz to samodzielnie? – zdziwiła się ciocia Emma. – Ale
jak? Przecież bez słomy jesteś kupą szmat!
– Pani prawie ma rację, madame – dumnie odpowiedział Strach
na Wróble. – Kupa szmat za wyjątkiem głowy! Moja głowa jest
zaszyta na trwale i nie wymaga napychania, można jedynie
odnowić malowanie, żeby trochę odświeżyć rysy twarzy.
Za polem owsa zaczynała się ogromna plantacja dyni – władanie
Dyniowatego. Gospodarz spotkał gości na progu ogromnej, o
niespotykanych rozmiarach dyni. Jej wnętrze było dokładnie
usunięte, więc dynia służyła jako doskonałe ukrycie na wypadek
niepogody.
Dyniogłowy zaprosił gości do środka dyniowatej chaty, gdzie
dosłownie wszystko było wykonane z dyń. Na stole z dyni, w
talerzach z dyni wznosił się ogromny pieróg z dyni.
– Proszę spróbować po kawałeczku – zaproponował gościnny
gospodarz. – Osobiście dyni nie jem z dwóch powodów: po
pierwsze mam głowę z dyni, a po drugie – w ogóle nie potrzebuję
jedzenia.
– Wobec powyższego po co taka wielka plantacja? – zdziwił się
wujek Henryk.
133
– Jak to po co? A moja głowa? Przecież wiecie jak szybko dynie
się psują, wolę mieć zawsze świeżą na ramionach.
Goście opowiedzieli gospodarzowi o ohydnych zamysłach Króla
Gnomów, a on bez wahania postanowił przyłączyć się i również
skierował się do Szmaragdowego Miasta.
– W ten sposób nie realizują się marzenia – zaczął biadolić
Dyniogłowy, przygotowując się do dalszej drogi. – Zaledwie
posadziłem pole, zaledwie…
Ale zakończyć nie zdążył, bo Drewniany Koń momentalnie
dostarczył wszystkich do wrót Szmaragdowego Miasta.
134
26. Ozma rezygnuje z obrony
swego królestwa
Przyjaciele zastali Ozmę w sadzie. Księżniczka jakby nigdy nic
zbierała róże. Jeszcze z daleka uśmiechnęła się i pomachała do
nich ręką. Zapłakana Dorotka dobiegła do przyjaciółki i delikatnie
ją pocałowała:
– Biedactwo, tak mi ciebie szkoda – powiedziała poprzez łzy.
Ozma bardzo się zdziwiła:
– Szkoda? Ale co się stało?
– Przecież wiesz! Król Gnomów…
– Więc ty o tym mówisz? – Ozma się roześmiała. – Nie ma sensu
płakać z powodu takiej bzdury.
Ale widząc zasmucone twarze przyjaciół, Księżniczka dodała:
– Chyba zdenerwowaliście się z powodu tego podziemnego
przejścia?
– Oczywiście! – odpowiedział chór głosów.
– Cóż – lekko się nachmurzyła Ozma – być może sytuacja
rzeczywiście jest bardziej poważna, niż się wydawało. Proponuję
spotkajmy się po kolacji i wszystko omówmy.
Przyjaciele rozeszli się po pokojach, żeby przygotować się do
kolacji. Dorotka postanowiła włożyć najlepszą sukienkę i
diamentową koronę. „Być może już nigdy więcej nie będę
księżniczką” – pomyślała ze smutkiem.
Strach na Wróble, Żelazny Drwal i Dyniogłowy chociaż nie
potrzebowali jedzenia, jednak pojawili się w jadalni. Zwykle w
takich przypadkach zabawiali się wesołą rozmową, ale teraz jakby
nabrali wody w usta. Kolacja minęła w grobowym milczeniu, a
kiedy wyszli zza stołu skierowali się do sypialni Ozmy, w której
wisiał Czarodziejski obraz. Wszyscy usiedli jak najwygodniej
i rozpoczęła się narada.
Jako pierwszy zabrał głos Strach na Wróble:
135
– Czy tunel jest dawno ukończony?
– Dzisiaj – odpowiedziała Ozma – zostało do przekopania
całkiem mało. Sądzę, że oni to zrobią w ostatniej chwili, kiedy
wszyscy zgrupują się tam, na dole. A wiecie, gdzie się kończy
tunel? Przy Fontannie Zapomnienia!
– Kto jeszcze jest po stronie Gnomów? – chciał koniecznie
wiedzieć Strach na Wróble.
– Pstrokatogłowe, Zawadiacy i Fanfazmy – odpowiedziała Ozma.
– Dzisiaj rano widziałam na Obrazie, jak posłowie Gnomów
skierowali się do nich.
– Dobrze byłoby popatrzyć, czym się zajmują teraz –
zaproponował Żelazny Drwal i natychmiast na Obrazie pojawiła się
pieczara Gnomów.
Przed Królem stał wódz Pstrokatogłowych i Wielki Galliput w
towarzystwie wojskowych dowódców. Widać było, że Król Ruggedo
i głównodowodzący Guf czują się bardzo niepewnie
w towarzystwie potężnych sojuszników, ale oto w pieczarze
pojawiła się bardzo przerażająca istota – Najgłówniejszy Łotr,
dowódca Fanfazmów.
Po odsunięciu Króla Gnomów, zdecydowanie usiadł na tronie i
zażądał, by dano mu prawo dowodzić wyprawą. W całej ogromnej
pieczarze stłoczyły się ordy najeźdźców – Fanfazmów, Zawadiaków,
Pstrokatogłowych. Gospodarze pieczary – Gnomy ze strachu
przytulali się do ścian, ale ich też było mnóstwo.
– Ciszej! – wyszeptała Ozma. – Posłuchajmy, o czym rozmawiają.
Przyjaciele wytężyli słuch.
– Czy wszystko jest przygotowane do wyprawy? – ryknął
najgłówniejszy Łotr.
– Tunel wykonany do końca, Wasze Łotrostwo – z wielkim
podporządkowaniem ukłonił się generał Guf.
– Ile czasu zajmie droga do Szmaragdowego Miasta? –
zainteresował się Wielki Galliput, wódz Zawadiaków.
– Jeśli wyjdziemy o północy – odpowiedział Król Gnomów – to
zajdziemy o świcie, kiedy wszyscy śpią. Będzie to bardzo wygodna
pora dla grabieży!
136
– Cudownie! – Krzywo uśmiechnął się Najgłówniejszy Łotr. –
Zrównamy z ziemią całą Krainę Oz! Ozma będzie moją niewolnicą!
– Nie, bo moją! – zawołał Wielki Galliputy.
– Potem uzgodnimy, przyjaciele – spróbował uciszyć
sojuszników Ruggeto – teraz nie czas na to. Lepiej będzie, jeśli coś
zjemy przed wymarszem.
Gnomy zaczęli krzątać się roznosząc jedzenie, dało się słyszeć
wstrętne cmokanie i ryczenie.
Ozma zasunęła zasłonkę i zwróciła się do przyjaciół:
– Wrogowie pojawią się tu znacznie wcześniej, niż sądziłam,
więc co proponujecie?
– Teraz już za późno na zbieranie narodu – zaczął Żelazny
Drwal. – Gdybyś pozwoliła, to tu stałaby już cała armia Migunów.
Poradzilibyśmy z łotrami.
– Żwacze również umieją walczyć! – Podtrzymał Drwala Ombi-
Embi.
– Ale nie chcę z nimi walczyć! – stanowczo zaprotestowała
Ozma. – Nikomu na to nie pozwolę! Czy można zabijać? Jaka
różnica, dobrzy czy źli? Są żywi! Jeśli dla obrony królestwa mam
kogoś zabić, to rezygnuję z obrony królestwa!
– Jednak Król Gnomów ma zamiar zabijać – wtrącił swoją uwagę
Strach na Wróble.
– I co z tego? Jeśli on jest łotrem, mam go naśladować? –
przerwała Ozma.
– Walka o własne przetrwanie jest głównym prawem przyrody! –
zawołał Kudłaty. – Wszystkie żywe istoty do końca walczą o
istnienie!
– Zgadza się – odpowiedziała Ozma – nie rezygnuję z walki tylko
nie chcę zabijać!
Słowa Księżniczki przywróciły zebranym jakąś nadzieję, więc
zaczęli omawiać inne wersje ratunku.
– Może da się ich przekupić? – zaproponował Dyniogłowy. –
Oddamy wszystkie szmaragdy, złoto, diamenty.
137
– To nic nie da – wyraziła swój pogląd Ozma – przecież i tak
mają zamiar to wszystko zdobyć.
– Mnie się wydaje, że coś wymyśliłam – nieśmiało
wypowiedziała się Dorotka.
– Co proponujesz? – Ozma odwróciła się do niej.
– Proponuję uciec do Kansas, przecież mamy czarodziejski pas!
Nabierzemy w kieszenie szmaragdów, tam je sprzedamy,
wykupimy farmę wujka Henryka i będziemy żyć wszyscy razem na
farmie!
– Niezła myśl! – zachwycił się Strach na Wróble. – Zawsze
marzyłem, by mieszkać na farmie!
– Wspaniały plan! – pochwalił Dorotkę Żelazny Drwal.
– Nie! Nie zgadzam się! – stanowczo zaprotestowała Ozma. – Za
nic w świecie nie zostawię poddanych! Jestem zobowiązana
podzielić ich los. Was wyślę do Kansas, a sama wrócę.
– Wobec tego ja również zostaję! – Uniósł się spoza stołu Strach
na Wróble.
– Ja również! Ja też! – prawie jednocześnie powiedzieli Żelazny
Drwal, Dyniogłowy i Tik- Tak.
– Ja również zostaję! – oświadczyła Dorotka. – Przecież również
jestem księżniczką Krainy Oz! Razem z wami pójdę jako niewolnica
do najeźdźców! Czarodziejski pas nam się przyda, żeby wysłać do
domu wujka i ciocię.
– No nie! – zaprotestowała cioteczka Emma. – Również
zostajemy. Nie boimy się niewolnictwa! Przecież i bez tego w ciągu
całego życia pracowaliśmy jak niewolnicy na farmie. Czy nie tak,
Henryku?
Wujek Henryk kiwnięciem głowy potwierdził, że się z tym
zgadza.
– No nie – spróbowała pocieszyć przyjaciół Ozma. – Dlaczego od
razu mówicie o niewolnictwie! Może wszystko się ułoży! Jutro
wstanę wcześniej i pójdę do Fontanny Zapomnienia. Może uda się
dogadać z najeźdźcami? Może nie są tacy wredni?
– Dlaczego ta fontanna tak dziwnie się nazywa? – zapytała
Dorotka. – Dlaczego Fontanna Zapomnienia?
138
– Czy nie wiesz? – zdziwiła się Ozma.
– Nie – odpowiedział dziewczynka – Już dawno chciałam się
zapytać, dlaczego nie wolno z niej pić. Tam ponadto wisi tabliczka:
„Picie wody z fontanny surowo zakazane!” Ale dlaczego? Przecież
jest taka świeża i chłodna?
– Dlatego, że nie ma nic bardziej niebezpiecznego w całej
Krainie Oz! – odpowiedziała Ozma. – Przecież to woda
zapomnienia!
– Nie rozumiem – nie mogła pojąć Dorotka. – Co znaczy
„zapomnienia”?
– Oznacza, że zaledwie wypijesz odrobinę wody, natychmiast
zapomnisz o wszystkim, co wiedziałaś! – wyjaśniła Ozma.
– To jest niezły sposób, żeby zapomnieć o wszystkich smutkach!
– wypowiedział filozoficzną myśl wujek Henryk.
– Gdyby tylko smutki – uśmiechnęła się młoda władczyni. –
Razem ze smutkami zapomina się o wszystkim na świecie.
– Czy od tej wody ludzie wariują? – zawołała Dorotka.
– Nie – uspokoiła ją Ozma. – Tylko o wszystkim zapominają.
Kiedyś bardzo dawno Krainą Oz kierował bardzo zły król. Cierpiał
od złości i męczył wszystkich mieszkańców. Wtedy dobra Glinda
postanowiła pomóc i zaczarowała źródełko, z którego teraz
wypływa Fontanna Zapomnienia. Król napił się wody ze źródełka i
od razu zapomniał o wszystkich okropnych postępkach, ponadto
nie miał rozumu, jak dziecko. Musiał wszystkiego uczyć się od
nowa. W ten sposób nauczył się dobroci i stał się dobrym. Jednak
mieszkańcy krainy nadal bali się króla, przecież pamiętali, jaki był
okropny. Wtedy Glinda poradziła im również napić się wody ze
źródełka. Napili się i zapomnieli o wszystkim. Kiedy na nowo
nauczyli się życiowej mądrości, polubili swego króla, a w kraju
nastał ład i pokój.
Wtedy król urządził fontannę w miejscu źródełka i umocował
tabliczkę zakazującą picie wody, żeby nikt nie zapomniał tego,
czego się nauczył. Fontanna i tabliczka istnieją wiele setek lat, ale
od tamtej pory nikt nigdy nie pił wody.
Ozma już dawno skończyła opowieść, a przyjaciele ciągle
milczeli, zastanawiając się nad usłyszaną historią.
139
Jako pierwszy naruszył milczenie Strach na Wróble:
– Wspaniale, że mam taki wspaniały mózg!
– To znaczy, ze swego czasu wykonałem, dobrą robotę! –
pochwalił się Czarownik.
– Właśnie! – zgodził się Strach na Wróble. – Od tamtej pory
mózg pracuje wspaniale! Nie wierzycie? Wymyśliłem, w jaki
sposób uratować Krainę Oz i nas wszystkich!
– Przyjemnie się dowiedzieć – ucieszył się Czarownik. – Ratunek
to jest to, czego poszukujemy. Więc wspaniale, że wiesz, w jaki
sposób uratować się od najeźdźców.
– Właśnie tak – potwierdził Strach na Wróble i tajemniczo się
uśmiechnął.
– Mów w końcu – nie wytrzymał Żelazny Drwal.
– Nie teraz – odpowiedział Strach na Wróble – zapomnijcie
najpierw o wszystkich trwogach, jak byście łyknęli wody
zapomnienia, a rano przyjdźcie do Fontanny, nie będziecie
żałowali. Wasza pomóc nie jest potrzebna, dam radę z Ozmą.
Przyjaciele nic nie zrozumieli i musieli rozejść się do sypialni,
zostawiając Stracha na Wróble z Ozmą.
Dorotka całą noc nie mogła zamknąć oczu. Rozumiała, że
Strach na Wróble to zaledwie kukła ogrodowa. Co będzie, jeśli z
jego pomysłu nic nie wyjdzie? Wtedy wszystko na nic.
Dziewczynka zmusiła się by w końcu uwierzyć w Stracha na
Wróble, bo on pozostał jedyną nadzieją Krainy Oz.
140
27. Łotry wyruszają na Krainę Oz
Król Gnomów z sojusznikami balował do północy. W tym czasie
Zawadiacy zdążyli kilka razy pobić się z Fanfazmami, a jeden
Pstrokatogłowy rozzłościł się na Gufa i tak mocno go uderzył, że
omal nie zabił. W końcu zegar wybił dwanaście razy i wtedy
Ruggedo z ulgą westchnął. Sojusznicy zapomnieli o kłótniach,
chwycili za broń.
– Naprzód! – ryknął Najważniejszy Łotr. – Do ataku na Krainę
Oz!
Hordy najeźdźców w bojowym szyku weszły do tunelu. Główny
Łotr postanowił osobiście zabrać wszystkie skarby, a mieszkańców
popędzić do niewoli. Tych, którzy spróbują sprzeciwić się, należy
zlikwidować, a Krainę Oz zburzyć. Potem należy wziąć się za
Gnomów, Zawadiaków i Pstrokatogłowych. Sił dla wykonania tego
okrutnego planu miał wystarczająco.
Za Fanfazmami wyruszyli Zawadiacy na czele z Wielkim
Galliputem. Nie myśleli o zdobyczach. Byli zainteresowani tylko
tym, by z kimś się pobić, chociaż Wielki Galliput w tajemnicy
planował przy pierwszej możliwości zlikwidować Głównego Łotra i
samemu zawładnąć Krainę Oz, a potem pokonać wszystkich
pozostałych. Jako ostatni szły Gnomy. Na czele
pięćdziesięciotysięcznego wojska maszerował Król Gnomów i
generał Guf.
– Mnie się wydaje, że łotry chcą nas oszukać – szepnął Król
Gnomów na ucho głównodowodzącego.
– Bzdura – tak samo cicho dopowiedział Guf – to właśnie my
oszukamy.
– Ale jak?
– Bardzo prosto. Zaledwie czarodziejski pas trafi w ręce Waszej
Wysokości, Wasza Wysokość natychmiast zaczaruje ich tak, żeby
wszystkie Pstrokatogłowe, Zawadiacy i Fanfazmy skierowali się do
domu. Przecież pas wykona dowolne polecenie.
141
– Wspaniały plan – zawołał Król – właśnie tak zrobię! Wtedy
cała zdobycz będzie nasza!
Z tego wynika, że każdy sojusznik miał zamiar oszukać
pozostałych. Tylko wspólny mieli jeden pogląd, że Kraina Oz
powinna być zniszczona. Z każdym krokiem horda zbliżała się do
Szmaragdowego Miasta.
– Już wkrótce z miasta nie zostanie nawet kamień na kamieniu –
krzywo uśmiechnął się Najważniejszy Łotr.
– Będą przede mną jeszcze tańczyć – mruczał Wielki Galliput,
groźnie wymachując wielką dębinką.
– Jeszcze kilka godzin i na miejscu Krainy Oz będzie pustynia –
złośliwie uśmiechał się wódz Pstrokatogłowych.
– W końcu się zemszczę na tej przeklętej dziewczynce –
radośnie zacierał ręce Król Gnomów.
Raptem Najważniejszy główny Łotr, który szedł na czele grupy i
już przybliżył się do Szmaragdowego Miasta głośno kichnął i
zakaszlał.
– Przeklęte Gnomy! Tu pełno kurzu! Przemyję gardło, dopiero
wtedy mnie poznają!
Wielkiego Galliputa też zaczęło drapać w gardle, więc krzyknął:
– Trzeba jak najszybciej wydostać się na górę! Diabelski piasek
drapie w gardle!
– Czy może ma ktoś wodę? – zwrócił się do wojska wódz
Pstrokatogłowych. Wody jednak nikt nie miał.
Kaszlając, kichając i dławiąc się najeźdźcy zbliżyli się do
Szmaragdowego Miasta, marząc tylko o tym, by zaspokoić
pragnienie.
– Skąd w tunelu pojawił się kurz? – Ledwo ruszając zaschniętym
językiem wyszeptał Guf.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział Ruggedo. – Jeszcze wczoraj
nie było tu nawet namiastki kurzu!
– Szybciej, szybciej! – Popędzał Gnomów generał. –
W przeciwnym wypadku zdechniemy wszyscy z pragnienia!
142
Kurzu było coraz więcej, najeźdźcy nie mieli czym oddychać. Ich
oczy, usta i uszy były zapchane kurzem, ale to tylko podniecało
złość agresorów i zamiast tego, żeby zawrócić, uparcie szli do
przodu, przyśpieszając kroku, z zaciśniętymi zębami, potrząsając
bronią.
143
28. Spotkanie przy
Fontannie Zapomnienia
Jak wiadomo, Strach na Wróble nie potrzebował snu, Żelazny
Drwal, Tik-Tak i Dyniogłowy również. Z tego powodu, kiedy
wszyscy poszli spać, cała czwórka udała się do sadu, do fontanny i
tam w rozmowach spędziła całą noc, do świtu.
– Ja na przykład nigdy niczego nie zapominam – z dumą
powiedział Strach na Wróble – i zapominalska woda nigdy mi nie
zaszkodzi. Przecież usta mam narysowane. A tak ogólnie, to czy
można uważać za mądrego kogoś, czyja mądrość znika po wypiciu
jednego łyka jakiegoś przezroczystego płynu? Nie potrzebuję ani
jedzenia, ani picia i z tego powodu mogę uważać się za
prawdziwego mędrca.
– Masz-w-pełni-rację – zgodził się mechaniczny człowiek Tik-Tak
– bo-u-mnie-pamięć-jest-na-kręcana. Jeśli-nakręcą-to-sobie-
przypomnę-jeśli-nie-nakręcą-to-nie–przypomnę.
– Takiej błyszczącej głowy jak moja nie ma nikt – pochwalił się
Żelazny Drwal – a mój mózg błyszczy tak samo! Mnie się wydaje,
że nadmierny rozum i nadmierny mózg nikomu nic nie daje,
przynosi tylko dodatkowe obciążenie.
– Zgadza się. – Dyniogłowy poparł Drwala. – Zawsze wybieram
sobie dynię lżejszą, po co nosić zbędny ciężar w głowie.
Zaledwie pierwsze promienie słońca ozłociły horyzont, gdy do
fontanny przybiegła rumiana i odświeżona Księżniczka Ozma, w
nowej uroczystej sukience.
– Przeciwnik jeszcze się nie pokazał – zameldował Strach na
Wróble.
– Za moment się pojawi – zawiadomiła Ozma. – Spojrzałam na
czarodziejski Obrazek. Biedacy duszą się w kurzu, w tunelu. Tak
kichają, że już za chwilę będzie tu słychać.
– Ale skąd w tunelu kurz? – zdziwił się Żelazny Drwal.
144
– Nie domyślasz się? – chytrze uśmiechnął się Strach na Wróble.
– Przecież to Ozma zaczarowała zgodnie z moją radą. Jednak się
przydał pas Króla Gnomów!
W tej chwili do przyjaciół dołączyła Dorotka z wujkiem i ciocią.
Dziewczynka była bardzo zmęczona – bezsenna noc dała znać o
sobie. Widząc nastrój gospodyni, potulnym stał się też Toto.
Wkrótce przybyła Bielinka. Żółta Kura obudziła się o świcie i już
zdążyła nakarmić kurczaki.
Za nią przyszedł Czarownik i Kudłaty, a potem pojawił się
zaspany Ombi-Embi w najpiękniejszym mundurze.
– Wydaje się, że najeźdźcy pojawią się w tym miejscu –
powiedziała Ozma, wskazując na klomb przed fontanną. –
Schowajmy się za fontanną i zaczekajmy.
Przyjaciele obeszli fontannę i zamarli w oczekiwaniu. Nie
minęła nawet minutka, jak klomb, przy którym właśnie stali, zaczął
się ruszać, zagłębił się, a potem całkiem zapadł się pod ziemię, a z
utworzonego dołu zaczęły wyłazić niezliczone tłumy Fanfazmów.
Główny Łotr pierwszy wydostał się na powierzchnię i pierwszy
zobaczył wodę, więc podbiegł do fontanny i zaczął chciwie pić.
Pozostali Fanfazmy, zmęczone pragnieniem, podążyli za nim.
Bezlitośnie przepychając się, parli do wody, a kiedy się napili
odchodzili wyciszeni i uspokojeni.
Główny Łotr, kiedy się napił, uniósł oczy do góry i zobaczył
Ozmę, ale nie rzucił się na nią, tylko zaczął podziwiać piękno
Księżniczki. Łotr całkowicie zapomniał, kim jest, skąd przybył i po
co.
W tym czasie z otworu w ziemi pokazała się głowa Wielkiego
Galliputa. Po usłyszeniu szemrania fontanny, wódz Zawadiaków
natychmiast rzucił się w kierunku wody, żeby zmoczyć wyschnięte
gardło. Pozostali Zawadiacy zrobili tak samo.
Wkrótce przybyli też Pstrokatogłowe. Odepchnęli Zawadiaków,
odrzucili fałszywe głowy i z chciwością przykleili się do wody.
W końcu na powierzchni ukazał się Król Gnomów oraz
głównodowodzący i również w pierwszej kolejności rzucili się do
fontanny. Oszalały z pragnienia Guf ordynarnie odepchnął
145
monarcha, w tym czasie, kiedy tamten rycząc ze złości grzebał się
na skraju jamy, dorwał się do zimnej, świeżej wody i napił się, ile
zdołał.
Król ze złości nawet zapomniał o pragnieniu. Uniósł się na nogi,
obejrzał się i w tej chwili jego wzrok trafił na Ozmę
– Łapcie ją, głupcy! Zapomnieliście, po co przyszliście?
Jednak łotry nie poznawali Ruggiedo i ze zdziwieniem
uśmiechali się w odpowiedzi. Zapomnieli o wszystkim i więcej nie
mieli żadnej wrogości w stosunku do Ozmy i mieszkańców Krainy
Oz.
Słońce uniosło się wysoko nad horyzontem i jaskrawo oświetlało
niezliczone hordy napastników. Jednak teraz łobuzy wydawali się
nie takie straszne, jak poprzednio. Nasępione miny zginęły, na
twarzach pojawił się uśmiech, spojrzenie stało się dobre
i przyjazne.
Tylko Król Gnomów zawzięcie chmurzył się – przecież nie pił
jeszcze wody zapomnienia. W tym czasie generał Guf, jak niewinne
dziecko wesoło kąpał się w fontannie. To jeszcze bardziej
rozzłościło Króla, więc rzucił się w kierunku jamy, żeby wydać
bojowy rozkaz armii. Ale Strach na Wróble i Żelazny Drwal nie
dopuścili do tego. Złapali go za ręce i nogi, rozbujali i wrzucili do
fontanny.
Rozsierdzony Gnom natychmiast wynurzył się, głośno zaklął, ale
za chwilę zamarł z otwartymi ustami, a potem chlupnął do wody,
wznosząc chmary bryzgów. Głowa Króla ponownie ukazała się nad
wodą, ale teraz najważniejszy Gnom przymilnie się uśmiechał.
Widząc niewinny uśmiech niedawnego łotra, Ozma z Dorotką
nie wytrzymały ze śmiechu. Niebezpieczeństwa nie było. Nic nie
zagrażało Krainie Oz, należało jedynie wymyślić, w jaki sposób
wysłać do domów wszystkich najeźdźców.
Kudłaty ostrożnie wyciągnął Króla z fontanny, a tamten
uprzejmie podziękował za pomoc, otrząsnął się i ponownie pochylił
się do wody – widocznie wydała się wyjątkowo smaczna.
Król wydał wojsku polecenie, że nie mogą wychodzić na
powierzchnię bez jego sygnału. Teraz pięćdziesiąt tysięcy Gnomów
zamarło w tuneli oczekując na komendę, a zły okropny Król
146
całkiem zapomniał o obrzydliwych planach i beztrosko pluskał się
w ochładzającej wodzie razem z głównodowodzącym armią.
Ozma zbliżyła się do Króla i łaskawie się odezwała:
– Kim pan jest? Jak się pan nazywa?
– Nie wiem – padła odpowiedź. – A pani kim jest?
– Jestem Ozmą, a pan jest Królem Gnomów.
– Król? Nie mam pojęcia? – dziwił się Król. – A kim są Gnomy?
– Gnomy to podziemni mieszkańcy – zaczęła wyjaśniać Ozma. –
Czekają na pana w tunelu, pod ziemią. Tunel zaprowadzi was do
domu, do cudownej, obszernej pieczary. Niech pan będzie tak miły
i zejdzie na dół, do tego otworu – Ozma wskazała na otwór,
wyzierający na środku klombu – i niech pan wyda rozkaz
poddanym, by wracali do domu. Pan też niech się zabiera za nimi.
Zapewniam, że panu spodoba się pod ziemią.
Ucieszony, że nieoczekiwanie uzyskał własną pieczarę Ruggedo
natychmiast zszedł do tunelu i radośnie krzyknął: „Do domu!”
Gnomy przyzwyczaili się bez szemrania wykonywać wszystkie
polecenia i o nic się nie pytać, więc się zawrócili i zaczęli kroczyć
do podziemnego królestwa. Czarownik podszedł do ociągającego
się Gufa. (Generał liczył palce na rękach i w żaden sposób nie mógł
policzyć) i doradził, by wyruszył tuż za Królem. Guf podskoczył z
szybkością błyskawicy i skrył się pod ziemią.
Teraz w Krainie Oz nie zostało ani jednego Gnoma, ale co robić
z hordami Fanfazmów, Pstrokatogłowych i Zawadiaków, którzy
zapełnili cały pałacowy sad?
Po zapomnieniu o swoich łotrowskich planach, wąchali kwiaty,
zrywali owoce, grali w chowanego, czyli zachowywali się jak
dzieci.
Ozma naradziła się ze Strachem na Wróble i posłała Ombi Embi
do pałacu po czarodziejski pas. Po otrzymaniu pasa, Księżniczka
klasnęła w dłonie i powiedziała:
– Niech wszyscy niezaproszeni goście wyruszą do domu!
W mgnieniu oka wszystkie hordy najeźdźców zniknęły w tunelu,
zostawiając po sobie zgniecioną trawę.
147
29. Glinda wygłasza zaklęcie
– Prawda, że w taki sposób jest lepiej, niż poprzez walkę? –
powiedziała Ozma uśmiechając się, kiedy wszyscy przyjaciele
ponownie zebrali się w pałacowym pokoju gościnnym.
– Ponadto nikt nie ucierpiał – zacierając ręce powiedział
zadowolony Czarownik.
– Mówiąc prawdę, bardzo się przestraszyłam! – przyznała się
ciocia Emma.
– Najważniejsze jest to, że łobuzy stali się dobrymi –
powiedziała Dorotka. – Teraz nikogo nie skrzywdzą.
– Na pewno! – dodał Kudłaty. – Taka ogromna ilość łotrów
zostało na nowo wychowana! To jest nawet ważniejsze niż
uratowanie całej krainy Oz!
– Zgoda – dodał Strach na Wróble – ale najbardziej się cieszę, że
kraina Oz została uratowana. Teraz mogę wrócić do nowego domu,
do kukurydzy.
– Cieszę się, że moje dynie zostały całe – przytaknął Dyniogłowy.
– Jestem po prostu szczęśliwy, że mój żelazny zamek został
nienaruszony – oświadczył Żelazny Drwal. – Przecież mogli go
zniszczyć! Moje serce by tego nie wytrzymało.
– Jednak – mrocznie przerwał powszechną radość Tik-Tak –
uprzedzam-że-mogą-się-znaleźć-inni-najeźdźcy.
– Skąd taka głupota przyszła ci do głowy? – obruszył się na
mechanicznego człowieka Ombi-Embi.
– Mówię-to-co-myślę – spokojnie odpowiedział Tik-tak.
– Rzeczywiście! – zawołała Ozma. – Przecież myśleliśmy, że
pustynia doskonale ochrania kraj, ale zarówno Czarownik jak i
Dorotka bez żadnych problemów dotarli do nas w powietrzu, a
Gnomy dotarli pod ziemią. Słyszałam, że teraz ludzie w wielkim
świecie budują ogromne powietrzne statki, na których można
dolecieć, gdzie się chce. Więc też mogą przylecieć do nas.
148
– Ozma ma rację – wypowiedział zdanie Czarownik.
– Nawet niekoniecznie trzeba latać – pamiętacie, jak Dorotka
dotarła do nas przez pustynię na żaglowym statku? Przecież
wrogowie mogą dotrzeć w ten sam sposób! Trzeba wymyślić coś
takiego, żeby nikt i nigdy nie mógł dotrzeć do Krainy Oz.
– No i co? – dziwili się przyjaciele. – Nawet mądry Strach na
Wróble nie może nic wymyślić.
– Nie mam pojęcia, co tu zrobić – zmarszczyła czoło
Księżniczka. – Trzeba naradzić się z Glindą. Już jutro wyruszę.
– Czy mogę również iść z tobą? – poprosiła Dorotka.
– Oczywiście! – zgodziła się Ozma. – Wszyscy chętni mogą
jechać.
Ponieważ chodziło o przyszłość kraju, jechać postanowili
wszyscy bez wyjątku, ale na razie przyjaciele zdecydowali udać się
do pałacu, by zobaczyć na Czarodziejskim Obrazie, czym się
zajmują Gnomy.
Okazało się, że podziemni mieszkańcy już wrócili do swych
pieczar, a Ozma mocą czarodziejskiego pasa zamknęła przejście
podziemne, żeby nikt więcej nie próbował dotrzeć pod ziemią do
Krainy Oz.
O świcie następnego dnia z południowej bramy Szmaragdowego
Miasta wyjechała kolorowa kawalkada na czele z Tchórzliwym
Lwem i Głodnym tygrysem. Szlachetne zwierzęta ciągnęły
królewską karetę, w której usadowiły się księżniczki, a za nimi
toczył się pojazd wypełniony pozostałymi przyjaciółmi. Złote
podkowy Drewnianego Konia dziarsko dudniły po drodze
wymoszczone żółtymi cegłami.
Glinda czekała na wszystkich na progu pałacu i powitała takimi
słowami:
– O wszystkim wiem, przeczytałam w księdze wydarzeń, więc
nie musicie nic opowiadać.
– Co to za książka? – zainteresowała się ciocia Emma.
– W niej są zapisane wszystkie wydarzenia, jaki miały miejsce
na świecie, wyjaśniła czarodziejka – zaledwie coś się wydarzy,
natychmiast o tym wiem. Oczywiście, jeśli otworzę książkę.
149
– Więc wiesz, że wrogowie napili się wody zapomnienia? –
zdziwiła się Dorotka.
– Oczywiście, najdroższa. Wiem też, po co przyjechaliście.
– To świetnie! – ucieszyła się Ozma. – Być może już coś
wymyśliłaś ?
– Oczywiście! W tym czasie, kiedy jechaliście się
zastanawiałam. Dorotka, z wujkiem i ciocią na zawsze przenieśli
się do Krainy Oz, więc nie ma sensu zostawiać furtki dla
nieproszonych gości. Proponuję zrobić tak, żeby nikomu nawet do
głowy nie przyszło dobrać się do naszej czarodziejskiej krainy.
– Czy to jest możliwe? – zdumiała się Dorotka.
– Dlaczegoż nie! – Uśmiechnęła się Glinda. – Najprostszy
sposób, to zrobić kraj niewidocznym!
– Wspaniale! – Roześmiała się Ozma. – To mi nawet do głowy
nie przyszło!
– Napaść Gnomów było poważnym ostrzeżeniem –
kontynuowała Glinda. – Sądzę, że nie ma sensu więcej z tym
zwlekać. Znam jedno zaklęcie, które pomoże na zawsze zniknąć z
oczu pozostałego świata.
– Czy naprawdę staniemy się niewidzialni? – Przestraszyła się
Dorotka.
– Nie bój się – pocieszyła dziewczynkę czarodziejka – siebie
nawzajem nadal będziemy widzieli, ale nikt obcy nie ujrzy nas.
Nawet jeśli ktoś dotrze na skraj pustyni, to nie ujrzy nawet śladu
Krainy Oz. Jeśli ktoś będzie lecieć nad nami, to prócz mgły i
obłoków nic nie zobaczy. W wielkim świecie po prostu zapomną o
nas i przestaną myśleć.
– Jeśli tak, to się zgadzam – stanowczo oświadczyła Dorotka. –
Mów zaklęcie, Glindo!
Już powiedziałam, przecież wcześniej wiedziałam, że się
zgodzicie na takie rozwiązanie.
– Jesteś wspaniała, Glindo! – Chórem zawołały dziewczynki i
delikatnie pocałowały czarodziejkę. – Dziękujemy!