1
TRINE ANGELSEN
RYWALKI
SAGA CÓRKA MORZA VI
Rozdział 1
Elizabeth stała jak skamieniała i patrzyła przed siebie. Była pewna, że widziała orszak
ż
ałobny, tak samo jak poprzednio. Gdyby udało jej się o tym nie myśleć, zachowywać się, jak
gdyby nigdy nic, nic by się nie stało, pomyślała. Uchwyciła się na moment tej myśli, lecz
zaraz uświadomiła sobie okrutną prawdę: ktoś umrze. Nie wiedziała jednak, kto.
Nagle poczuła łzy, które spłynęły do kącików jej ust. Nie zrobiła jednak nic, żeby je
wytrzeć. Zacisnęła dłoń i zagryzła kostki, by stłumić szloch. Wtedy poczuła na ramieniu
czyjąś ciężką dłoń i drgnęła ze strachu.
- O, Jakob! Ale mnie przestraszyłeś! – Szybko otwarła twarz.
- Płaczesz? – spytał zaskoczony.
Czy może mu powiedzieć prawdę? – zastanawiała się, szukając jakiegoś wykrętu.
Mogłaby się wyłgać, mówiąc, że myślała o Jensie albo… Nie, nie powinna kłamać, zwłaszcza
o zmarłych. Zwilżyła usta i głęboko zaczerpnęła powietrza, zanim odpowiedziała pytaniem:
- Pamiętasz, jak ci mówiłam, że miewam wizje?
- Mhm – odparł i skinął głową.
- Widziałaś coś przed chwilą. Orszak żałobny. Ktoś umrze, Jakob! – Musiała kilka
razy przełknąć ślinę, żeby powstrzymać płacz.
Przyglądał się jej badawczo.
- Jesteś pewna? – zapytał. – Może tym razem oznacza to coś innego?
Dosłyszała w jego głosie błaganie i odczuła pokusę, żeby przytaknąć, ale nie mogła
tego zrobić. Teść nie zasłużył sobie na to, żeby go okłamywać, musiał poznać prawdę.
- Nie, Jakob. Już wcześniej przytrafiło mi się coś takiego. – Naciągnęła mocniej chustę
na ramionach, bo wiał nieprzyjemny wiatr. Siąpiła też mżawka, ale było jej to obojętne. –
Miałam podobną wizję przed śmiercią Ragny. – Wstrzymała oddech. Bała się spojrzeć
teściowi w oczy, obawiając się jego reakcji.
- Widziałaś Ragnę? – spytał przerażony.
- Nie, tylko orszak żałobny na drodze. – Zerknęła na Jakoba i zobaczyła, że pobladł, a
jego wzrok znieruchomiał.
- Biedactwo. Należałoby ci tego oszczędzić – rzekł ze współczuciem i poklepał ją po
ramieniu. – Ale czy jesteś pewna, że…
- Wiem, co widziałam – przerwała mu. Nagle ogarnął ją strach, że teść nie wierzy w
to, co mu powiedziała.
- Nie zawsze da się zrozumieć zmysły. Stwórcy – stwierdził. – Dlaczego pozwala,
ż
ebyś miała takie wizje? Jaki jest w tym sens?
Elizabeth odwróciła się do niego.
- Boję się – wyznała. – Bo nie wiem, kto będzie następny.
- Powinnaś się raczej cieszyć, że tego nie wiesz – zauważył rozsądnie. – Wyobraź
sobie, co by było, gdybyś to mnie zobaczyła?
Elizabeth zadrżała.
- Rozumiem, co masz na myśli – odparła, wodząc wzrokiem za Ane, która dreptała
obok i zbierała kamyki.
2
- Mam Moją Pusię – oznajmiła nagle dziewczynka i spojrzała na dziadka, zadzierając
główkę.
- Co mówisz? – spytał i kucnął przed nią.
- Dostała w Dalsrud kotka, którego najpierw nazywała Mójkocio, a teraz mówi na
niego Moja Pusia – wyjaśniła Elizabeth.
Słuchając, jak Jakob gawędzi z Ane, powiodła spojrzeniem ponad wsią. Drzewa stały
nagie i czarne na tle szarego jak ołów nieba, a daleko na morzu wiatr tworzył kłębki piany.
Późna jesień to okropna pora, pomyślała. Liście już opadły, ale śnieg jeszcze nie spadł, więc
krajobraz był czarny, mokry i smutny. W domach zrobiło się wilgotno i zimno. Zobaczyła, że
z chaty ojca unosi się dym.
Usłyszała, że Jakob coś do niej powiedział.
- Mówiłeś co? – spytała.
- Może byście wstąpiły?
Elizabeth nie od razu odpowiedziała. W dole bowiem dostrzegła Mathilde, która
wiązała przy brzegi łódź. Na pewno była w odwiedzinach u córeczki, pomyślała. Coś jednak
zaniepokoiło ją w zachowaniu dziewczyny.
- Zabierz Ane do domu, ja zaraz przyjdę – odparła po chwili.
- Na pewno nic ci nie jest? – zapytał.
Skinęła głową.
- Wszystko w porządku.
Długo się je przyglądał.
- Postaraj się nie myśleć o tym, co widziałaś, Elizabeth. – Zamilkł na chwilę. –
Wszyscy kiedyś umrzemy. Wiesz, że przydarzy się to komuś z naszej wsi, i rozumiem, że
niełatwo jest ci z tym żyć, ale…
Elizabeth mi przerwała:
- Mówiłam ci, że już kiedyś mi się to przydarzyło, więc nie martw się o mnie. –
Spróbowała się uśmiechnąć. Pożałowała, że niepotrzebnie zmartwiła teścia, opowiadając mu
o swojej wizji.
Pokiwał głową, a potem wziął Ane za rękę i wszedł do domu.
Elizabeth struchlała na widok zapłakanej twarzy Mathilde.
- kochana, co się stało? – zapytała, ocierając łzę z zaczerwienionego policzka
dziewczyny.
- Nie chcę o tym mówić – odparła Mathilde i się odwróciła.
- Czy zrobiła, coś złego?
Mathilde energicznie pokręciła głową.
- Czy ktoś był dla ciebie niedobry?
- Nie chcę o tym rozmawiać, już mówiłam. – Ponownie się rozpłakała i ukryła twarz
w dłoniach.
- Moje biedactwo – westchnęła Elizabeth, objęła dziewczynę ramieniem i ostrożnie
poklepała po plecach. – Człowiekowi nie zawsze jest łatwo.
- Mnie jest dzisiaj okropnie! – Mathilde pochlipywała w jej ramionach.
Elizabeth zastanawiała się, co zrobić, żeby nakłonić ją do mówienia.
- Jeżeli nie chcesz porozmawiać ze mną, to może zwierzyłabyś się do Dorte?
- Nie, nie chcę, żeby ktoś wiedział, że płakałam.
- Wiesz co…? – podjęła Elizabeth.
- Co? – Mathilde podniosła wzrok.
- Kiedy Marii jest smutno, to proszę ją, żeby mi powiedziała, co się stało, bo dopiero
wtedy będę mogła zrobić wszystko, by poprawić jej humor.
- I opowiada?
- Tak, za każdym razem. To jak? Powiedz mi, co cię gnębi?
3
- Tak, ale nie tutaj. Zimno mi.
- To chodźmy do mojej szopy na łodzie. – Objęła Mathilde ramieniem i ruszyły
wzdłuż brzegu.
W szopie Elizabeth zostawiła otwarte drzwi wychodzące na morze, żeby wypuścić
trochę świata.
- Usiądźmy tutaj – zaproponowała, wskazując pustą beczkę odwróconą do góry dnem.
– O, tu masz ściereczkę. Wytrzyj łzy i opowiedz mi wszystko. na pewno znajdziemy jakąś
radę.
Dziewczyna, drżąc, mocno wytarła nos, zaczerpnęła powietrza i rzekła cicho:
- Tato chce oddać moje dziecko.
Jej słowa zabolały niczym policzek. Elizabeth siedziała jak sparaliżowana, ze
wzrokiem utkwiony, w Mathilde.
- Czy mogłabyś mu powiedzieć, żeby tego nie robił? – spytała dziewczyna błagalnie.
Dlaczego obiecałam, że znajdę jakąś radę, zanim się dowiedziała, o co chodzi? –
pomyślała Elizabeth, zła na siebie, i przełknęła ślinę. Musiała grać na zwłokę, bo na razie nie
potrafiła nic wymyślić.
- Jesteś pewna, że tak właśnie powiedział? – zapytała z ociąganiem.
- Najzupełniej. Tłumaczył, że nie jestem w stanie zając się Sofie, a oni nie mają
ś
rodków, żeby ja utrzymywać. Co to są środki?
- Pieniądze – wyjaśniła Elizabeth. Powoli docierało do niej znacznie słów Mathilde. –
Dlaczego tak postanowił? Czy coś się stało?
- Zorientował się, że widziałam się z Sofie, kiedy go nie było, i wpadł w złość.
Powiedział, że już ustalone, kto weźmie dziecko. Zabiorą je za dwa tygodnie. To już
niedługo…
- Tak, to prawda – mruknęła Elizabeth, czując, że ogarnia ją gniew. Jak on mógł
zrobić coś takiego własnej córce? Wiedziała, że być może jest niesprawiedliwa, może rodzice
Mathilde rzeczywiście nie byli w stanie wykarmić jeszcze jednego dziecka. Ale jednak to
dziwne, że ojciec dziewczyny wpadł na ten pomysł, kiedy się zorientował, że widziała się z
córką. Może chciał ją trzymać z dala od Sofie?
- Zapewniłam, że mogę się nią zajmować, ale on nawet nie chciał o tym słyszeć –
ciągnęła Mathilde. – Przecież dobrze sobie radzę z dziećmi, prawda, Elizabeth?
- Tak, oczywiście – potwierdziła Elizabeth machinalnie.
Wiedziała, że sprzeciwianie się ojcu Mathilde na nic się nie zda, jeśli już podjął
decyzję. Jak jednak wytłumaczyć dziewczynie, że nie może jej pomóc? – myślała
zrozpaczona.
- Mathilde – zaczęła ostrożnie. – Jeżeli Sofie zostanie oddana do innych ludzi, to
będzie jej tam dobrze. Jens, mój mąż, który już nie żyje, mieszkał z Ragną i Jakobem, chociaż
nie byli jego prawdziwymi rodzicami. A chyba wiesz, jak było mu dobrze?
Mathilde zerknęła na nią spod zmarszczonych brwi. Jej oczy powoli wypełniły się
łzami.
- Obiecałas, że mi pomożesz, a ty wcale nie jesteś lepsza od mojego taty! –
powiedziała z goryczą.
Chciała wstać, lecz Elizabeth poderwała się i ją zatrzymała.
- Poczekaj, Mathilde, jeszcze nie skończyłam. Pomogę ci, jak obiecałam, ale najpierw
opowiem ci o Jensie. – Słyszała, jak cienko zabrzmiał jej głos. Miała nadzieję, że dziewczyna
tego nie zauważyła.
- Jeżeli ktoś zabierze mi dziecko, rzucę do morza – oświadczyła Mathilde drżącym
głosem.
4
Elizabeth przebiegł dreszcz. Czyżby właśnie Mathilde widziała w swojej wizji? Czy
dziewczyna faktycznie odbierze sobie życie? Chwyciła ją za ramiona i ścisnęła tak mocno, że
tamta aż jęknęła.
- Posłuchaj mnie, Mathilde. Jeżeli zrobisz coś takiego, nie pójdziesz do nieba.
- Wiem, ale to nie szkodzi – odparła Mathilde z płaczem. – A co ty byś zrobiła, gdyby
ktoś zabrał ci Ane?
Elizabeth nie spodziewała się takiego pytania i przez moment nie wiedziała, co
odpowiedzieć. W końcu opuściła ręce i rzekła cicho:
- Rzuciłabym się do morza.
Mathilde przykuwała ją wzrokiem. Elizabeth miała wrażenie, jakby trwało to
wieczność. W końcu przytuliła dziewczynę do siebie.
- Obiecuję ci na honor i wiarę, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś nie
straciła swojego dziecka.
- Przysięgasz na Boga?
Elizabeth wiele razy słyszała te słowa, wypowiadane przez Marię i Indianne, kiedy
szeptały sobie tajemnice, ale wtedy brzmiało to słodko i dziecinnie. Teraz to nie była zabawa.
- Tak, przysięgam na Boga – odpowiedziała i pomyślała, że to najtrudniejsze zadanie,
jakiego kiedykolwiek się podjęła.
Rozdział 2
Kiedy Elizabeth i Mathilde dotarły do Heimly, Jakob siedział w izbie i wpuszczał pod
sufit kłęby dymu.
- Ane chciała wyjść na dwór i pobawić się z innymi dziećmi – wyjaśnił i skinął głową
ku oknu.
- Tak, widziałam ją.
- Ojej, czyżbyś płakała, Mathilde? – spytała Dorte.
Wytarła dłonie w fartuch o zostawiła zmywanie.
- Mathilde ma zmartwienie, ale nie chce o tym mówić – wtrąciła szybko Elizabeth.
W głosie Dorte brzmiał smutek, gdy spytała:
- Może moglibyśmy jakoś pomóc?
- Nie, Elizabeth tym się zajmie – odparła Mathilde stanowczo.
- Ach tak.
Dorte chyba zrobiło się przykro, pomyślała Elizabeth i postanowiła, że później zwróci
się do niej i Jakoba o radę. Uznała, że nie może sama dźwigać tego ciężaru, poza tym wcale
nie obiecała, że zachowa w tajemnicy to, co usłyszała.
- Powinnam dzisiaj wysprzątać swój pokój na poddaszu – mruknęła Mathilde. – Jest
nagrzana woda?
- Tak, w kociołku – odparła Dorte. – Ale może najpierw zjadłabyś podwieczorek?
- Nie, nie jestem głodna – bąknęła dziewczyna i wypadła z wiadrem za drzwi.
Kiedy Elizabeth usłyszała stukot chodaków na poddaszu, opadła ciężko na krzesło
przy stole.
- Ojciec Mathilde postanowił oddać komuś jej dziecko – oznajmiła. – Powiedział, że
nie mają dość jedzenia. Ale podejrzewam, że chce zrobić dziewczynie na złość. Nie pozwolił
Mathildzie widywać się z Sofie, a ostatnio dowiedział się, że jednak się spotkały.
Dorte również usiadła.
- Nie mów Mathilde, że ci o tym powiedziałam – poprosiła Elizabeth. – Zagroziła, że
jeżeli oddadzą jej dziecko obcym ludziom, rzuci się do morza. I sądzę, że tak zrobi.
W tym momencie napotkała spojrzenie Jakoba i zrozumiała, że pomyślał to samo co
ona: a może Elizabeth w swojej wizji widziała właśnie Mathilde?
5
- Obiecałam, że jej pomogę – ciągnęła Elizabeth – ale nie mam pojęcia, jak to zrobić.
Może wy moglibyście jakoś pomóc? – spytała i spojrzała błagalnie najpierw na Jakoba, a
potem na Dorte. – Ludzie liczą się z twoim zdaniem, Jakobie. Może gdybyś porozmawiał z
ojcem Mathilde, to by zmienił decyzję?
Jakob wolno pokręcił głową.
- Rozmowa nic tu nie pomoże, Elizabeth. Zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, ale
Mathilde nie jest taka jak inni, a opiekunami dziecka są jej rodzice i dlatego niewiele możemy
poradzić. Być może jest jakieś prawo, które o tym mówi, ale ja go nie znam. Dlatego
uważam, że nie powinniśmy się do tego wtrącać.
Elizabeth poczuła, że ogarnia ją zwątpienie. Za chwilę Mathilde zejdzie na dół i nie
będę mogli dłużej o niej rozmawiać.
- Dorte – zaczęła z wahaniem. – Znasz może matkę Mathilde?
- Znam, ale ona jest całkowicie podporządkowana mężowi i nie ma nic do
powiedzenia. To do niego należy ostatnie słowo.
- Rozumiem – mruknęła cicho Elizabeth. – W każdym razie bardzo wam dziękuję.
- Naprawdę chciałbym ci pomóc, Elizabeth – zapewnił Jakob.
- Nie myśl o tym więcej. Wzięliście Mathilde na służbę, i to już bardzo wiele. W
końcu na pewno wszystko się jakoś ułoży.
W ciągu następnych dni Elizabeth unikała wizyt w Heimly. Wstydziła się i czuła, że
nie będzie umiała spojrzeć Mathilde w oczy, dopóki nie znajdzie jakiegoś wyjścia. Ciągle
jeszcze była na siebie zła, że bez zastanowienia złożyła dziewczynie obietnicę pomocy.
Nocami leżała bezsennie, wpatrując się w ciemność, aż głowa pękała jej z bólu i
piekła oczy. Modliła się do Boga, żeby nie zabierał im Mathilde i pomógł dziewczynie
zachować małą Sofie. Niekiedy szeptała imię Liny-Laponki, ale na próżno. Staruszka od
dawna się jej nie pokazywała.
- Jeżeli Mathilde odbierze sobie życie, to będzie moja wina. Wtedy będę miała życie
dwu istot na sumieniu – szepnęła w nocną ciemność.
Kilka dni później Elizabeth wybrała się nad rzekę, żeby wypłukać pranie. Nagle
stanęła za nią Mathilde.
- Zostały już tylko dwa dni – przypominała, wyciągając kciuk i palec wskazujący. –
Za dwa dni ojciec odda moje dziecko.
Elizabeth dokładnie wypłukała bluzkę, która właśnie zanurzyła w wodzie, potem
wykręciła ją i chwyciła następną rzecz. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc grała na
zwłokę. W końcu straciła czucie w dłoniach, musiała więc przerwać płukanie. Pochuchała na
palce i przyznała:
- Jeszcze nic nie wymyśliłam, Mathilde.
Dziewczyna wpatrywała się w nią uporczywie. Elizabeth zauważyła, że ma ciemne
sińce pod oczami. A więc obie ostatnio źle sypiamy, stwierdziła w duchu.
- Liczyłam na ciebie – rzuciła dziewczyna bezbarwnie.
- Dotrzymam obietnicy – zapewniła Elizabeth z przesadną pewnością siebie.
- Dlaczego ty albo Jakob i Dorte nie weźmie Sofie na wychowanie? – spytała
Mathilde. – Wtedy mogłabym codziennie ją widywać.
- Nie możemy, bo opiekun Sofie jest twój ojciec, a on postanowił inaczej. Poza tym
nie wiem, czy zdołałabym utrzymać jeszcze jedno dziecko – wyjaśniła.
Trudno jej było wytłumaczyć to wszystko dziewczynie. Nie mogła przecież
powiedzieć, że ojciec Mathilde to drań albo że Mathilde nie byłaby w stanie zająć się swoim
dzieckiem i że w tym właśnie tkwi sedno sprawy.
Mathilde szorowała stopą o trawę. W końcu podniosła wzrok i powtórzyła cicho
zbolałym głosem:
- Za dwa dni…
6
Następnego dnia nadal było zimno i nieprzyjemnie, ale mimo to Elizabeth wybrała się
łodzią do Storvika. Nie miała pojęcia, co ją tam czeka, nie miała nawet odwagi wyobrazić
sobie tego. Gęsta mgła wisiała nisko w górach, wiatr targał chustą Elizabeth, kiedy wiązała
łódź na brzegu, a potem szła drogą pod górę. Powinna dobrze się zastanowić, co powiedzieć,
przemknęło jej przez głowę, gdy ujrzała niewielki szary dom. Przystanęła i przez chwilę mu
się przyglądała, inaczej nigdy nie zaznam spokoju. Udobruchałam lensmana i pastora, więc
czego teraz się obawiam? Wciągnęła głęboko powietrze i zdecydowanym krokiem pokonała
ostatni odcinek drogi.
Matka Mathilde była sama w domu i z wahaniem zaprosiła ją do środka.
- Któż to do nas przyszedł? – spytała, wyciągając szyję, żeby sprawdzić, czy z tyłu nie
idzie ktoś jeszcze.
- Tym razem nie ma ze mną twojej córki – uspokoiła ją Elizabeth. – Od razu
przystąpię do rzeczy – ciągnęła, zdejmując z głowy chustę. – Mathilde powiedziała mi, że
chcecie oddać komuś jej dziecko.
Kobieta usiadła, ale wciąż nerwowo zerkała przez okno. Kiedy przydreptała do niej
mała Sofie, wzięła ją na kolana i bezwiednie zaczęła kołysać.
- Tak, zdecydowaliśmy się na to – przyznała cicho.
- Wy? O ile dobrze zrozumiałam, to twój mąż tak postanowił, gdy zauważył, że
Mathilde widziała się z Sofie – odparła Elizabeth. Spostrzegła, że kobieta drgnęła. Jej palce
nerwowo gładziły blat stołu.
- Źle zrobiła, że się na to zgodziła. Dziecku nie wychodzi na dobre przebywanie z
Mathilde. Ona nie jest taka jak my wszyscy.
- A jacy my jesteśmy? – spytała Elizabeth.
Matka Mathilde długo nie odpowiadała. Wreszcie westchnęła zrezygnowana.
- Wiesz równie dobrze jak, ja, że ona jest pomylona.
Elizabeth z trzaskiem uderzyła dłonią o stół
Sofie podskoczyła ze strachu i przytuliła się do babci.
- Nie chcę więcej słyszeć tego słowa! Mathilde nie jest może tak mądra jak inni i
potrzebuje więcej czasu, żeby się czegoś nauczyć, ale to nie daje wam prawa, żeby zabierać
jej dziecko! Jeżeli kochasz swoją córkę, to nie rób tego.
Kobieta pobladła a jej usta zaczęły drżeć. Przerażona, wpatrując się w Elizabeth.
- Wydaje mi się, że powinnaś już iść – rzekła niepewnie.
- Nie wyjdę, dopóki mi nie obiecasz, że Mathilde będzie mogła zatrzymać dziecko.
- Nie mogę.
Wstała. Elizabeth również się podniosła.
- Czy twój mąż cię zbije, jeśli mu się sprzeciwisz? – zapytała wprost.
Kobieta milczała, więc Elizabeth ciągnęła już łagodniejszym głosem:
- Wiem, że to nie ty wpadłaś na ten pomysł, ale twój mąż.
- Idź już – ponaglała matka Mathilde, mocniej przytulając dziecko.
Elizabeth zrozumiała, że nic nie wskóra, i spytała:
- Kiedy wróci twój mąż?
- Nie wiem, ale proszę cię, żebyś wyszła, zanim się pojawi.
- Nie, poczekam tutaj – oznajmiła nagle Elizabeth stanowczo i usiadła, krzyżując ręce
na piersiach.
Kobieta zdławionym przez płacz głosem zaczęła ją zaklinać:
- Bądź tak dobra, błagam cię na kolanach, odejdź, to spróbuję z nim porozmawiać.
Tak, pomyślała Elizabeth, może i spróbuje, ale nic nie osiągnie. Dlatego muszę tu
zostać i poczekać.
7
- Chyba nie zabronił ci przyjmować gości? – zapytała łagodnie. – Prawdopodobnie
prędzej wysłucha mnie niż ciebie.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się z impetem i do środka wszedł wysoki,
tyczkowaty mężczyzna. Spojrzał na Elizabeth zimnym wzrokiem.
- Przyszedł ktoś obcy? – zapytał niezadowolony, nie zamierzając się nawet przywitać.
– O co chodzi? – rzucił i usiadł przy końcu stołu.
Elizabeth czuła, jak serce wali jej w piersi. Ręka jej nieco drżała, gdy wyciągnęła dłoń
na powitanie. Ośmielona tym, że podał jej swoją, przedstawiła się i dodała:
- Jakob Myran jest moim teściem.
- Aha – mruknął gospodarz i wziął talerz z gotowaną rybą i pieczywem, który podała
mu żona.
Elizabeth obserwowała go ukradkiem, próbując wyobrazić sobie, jakim właściwie jest
człowiekiem.
- Mathilde dobrze sobie radzi na służbie – odezwała się po chwili. – Dużo się
nauczyła, bo Dorte ma dla niej sporo cierpliwości. Możesz być dumny ze swojej najstarszej
córki – dodała.
Mężczyzna zerknął na nią znad talerza i roześmiał się cicho, chrapliwie.
- Dumny! – burknął i jadł dalej.
Elizabeth kątem oka dostrzegła, że jego żona niespokojnie przesuwa przedmioty na
stole. Nadal trzymała Sofie na biodrze, żeby mała nie przeszkadzała.
- Tak, dumny – powtórzyła. – Słyszałam, że ludzie we wsi opowiadają, jaka jest
pojętna. Mówią, że jesteś szczęściarzem.
Zatrzymał widelec w połowie drogi do ust.
- Kto tak powiedział? – spytał podejrzliwie.
- Ludzie w sklepiku – odparła wymijająco i szybko mówiła dalej, zanim zażądał
nazwisk. Teraz, kiedy udało jej się wprawić go w lepszy nastrój, nie wolno jej było tego
zaprzepaścić jakimś nieostrożnym słowem. Domyśliła się, że to człowiek, któremu należało
schlebiać i kłamać.
- Mathilde jest ładną dziewczyną i Sofie może być szczęśliwa, że ma taką matkę. Tak,
mała ma szczęście, że ma również takich dziadków jak wy. To naprawdę godne podziwu, że
się nią tak dobrze zajmujecie. Wszyscy tak mówią.
- Naprawdę? – spytał z ustami pełnymi jedzenia. – Jak mielibyśmy się nie zająć naszą
jedyną wnuczką! – Wypuścił nosem powietrze i zaczął wyskrobywać talerz.
- No i Mathilde się poszczęściło, że ma takich rodziców jak wy. To wspaniale, że
może widywać dziecko, kiedy tylko nadarzy się okazja. Tak, Jakob ostatnio powiedział, że
wyjątkowy z ciebie człowiek, skoro wpadłeś na taki pomysł.
Elizabeth zacisnęła dłonie z napięcia. Czy nie posunęła się za daleko?
Cisza była niemal namacalna. Elizabeth z trudem usiedziała na miejscu, czekając na
odpowiedź.
- Tak, sam zaproponowałem to żonie, ale ona początkowo nie była zachwycona –
odezwał się wreszcie. – Dopiero kiedy przypomniałem jej, kto tu rządki, ustąpiła i się
zgodziła.
Ty draniu, pomyślała Elizabeth wzburzona. Jak możesz tak kłamać w żywe oczy i w
dodatku oczerniać swoją żonę! Zagryzła żeby i wstała.
- Cóż, wstąpiłam tylko na chwilę, żeby porozmawiać, skoro już byłam w pobliżu.
Misze wracać do domu, do mojego dziecka. Zostawiłam je w Heimly pod opieką Mathilde.
- W takim razie twoja córka jest w dobrych rękach – oznajmił gospodarz, wyciągnął
przed siebie długie nogi i głośno beknął.
- Dziękuję za gościnę – rzekła Elizabeth i spojrzała na jego żonę. Wyczytała w jej
oczach wdzięczność.
8
- Mathilde może odwiedzać nas i dziecko w każdej wolnej chwili – oświadczył
mężczyzna. – Cały czas uważałem, ze powinna tu zaglądać. Pozdrów ją i przecież jej to ode
mnie.
Obłudnik, miała ochotę krzyknąć Elizabeth, ale nic nie powiedziała, tylko
uśmiechnęła się sztywno i wyszła.
Nie bardzo wiedziała, jak ma przekazać Mathilde dobrą wiadomość, ale kiedy stanęła
w kuchni w Heimly, słiwa same się znalazły.
- Możesz pójść odwiedzić Sofie – rzekła spokojnie.
- Jak to? – Dziewczyna spojrzała na nią, nic nie rozumiejąc.
- To jakieś nieporozumienie, twoi rodzice nie zamierzali nikomu oddać Sofie. – Nie
lubiła kłamać, ale żeby uniknąć kolejnych trudności, musiała tak postąpić. – Twój ojciec
powiedział, że możesz przychodzić do domu i widywać się z Sofie, kiedy tylko zechcesz.
Aha… i nie mów mu, że rozmawiałyśmy ze sobą.
Oszołomiona Mathilde nie mogła najpierw uwierzyć w to, co usłyszała, lecz po chwili
rozpromieniła się w szerokim uśmiechu.
- Cudownie. Ależ jestem szczęśliwa! – zawołała i uściskała Indianne, która siedziała
najbliżej.
Kiedy Elizabeth wychodziła, Dorte odprowadziła ją do sieni.
- Nie powiedziałaś całej prawdy – stwierdziła.
- Masz rację, nie powiedziałam. Ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło,
prawda? Mathilde może widywać dziecko, a tego właśnie pragnęła. Resztę opowiem ci kiedy
indziej.
Dorte ujęła obie dłonie przyjaciółki.
- Bardzo ci dziękuję, Elizabeth. Wstyd mi, że nie potrafiłam ci pomóc, kiedy mnie o to
poprosiłaś.
- Naprawdę nie musisz się wstydzić, Dorte. Mathilde jest tutaj dobrze, i to dzięki
tobie.
Pożegnała się i wyszła. Jakoś lekko szło jej pod górę do Dalen. Zerknęła na góry i
zobaczyła, że mgła zaczęła ustępować.
Dorte krążyła między ławą i stołem, nakrywając do podwieczorku. Kiedy przechodziła
obok Indianne, pociągnęła ją lekko za długie czarna warkocze.
- Czy możesz zawołać mężczyzn, moja droga? – spytała łagodnie.
- Oczywiście – odparła dziewczynka i wybiegła.
Mężczyźni, pomyślała Dorte, stawiając talerz na stole. Łatwiej było tak powiedzieć,
niż wymieniać imiona Jakoba, Olava i Daniela. Zatrzymała się przy oknie i oparła o framugę.
Mężczyźni, powtórzyła w duchu, smakując to słowo. Lubiła je wypowiadać, lubiła mieć
wokół siebie dużą rodzinę, poczucie bezpieczeństwa, kogoś, z kim mogła dzielić pracę, myśli,
radości i smutki. I obdarzać swą miłością.
Zobaczyła ich, jak szli wolno przez podwórze. Daniel naśladował we wszystkim
Olava i Jakoba. Teraz wszyscy trzej kroczyli z rękami w kieszeniach. Wszyscy, nawet Daniel.
Chłopiec nie miał kieszeni, więc wsunął małe piąstki za pasek spodni.
Usłyszała, jak Mathilde śpiewa, bawiąc się z Fredrikiem.
- Pędź, chłopczyku, na koniku, to przytulę cię, mój smyku. Chodź, dostaniesz kawał
ciasta albo więcej, no i basta.
- Gdzie się tego nauczyłaś? – spytała Dorte.
Mathilde zamilkła zawstydzona.
- Sama wymyśliłam.
- Musisz tego nauczyć również Sofie.
- A Fredrika nie mogę?
9
- Naturalnie, że możesz – roześmiała się Dorte. – Nie możesz ciągle podejrzewać, że
mam na myśli coś złego. Czy uważasz, że jestem dla ciebie niemiła?
Mathilde stanowczo pokręciła głową.
- O nie, zawsze jesteś miła. Ty i Elizabeth, i Jakob, i wszyscy razem. Ale nie
chciałabym zrobić czegoś nie tak.
Dorte pogłaskała ją po policzku.
Rób to, co według ciebie jest słuszne, a ja powiem ci, kiedy mi się coś nie spodoba.
My tak właśnie postępujemy. Polegaj na sobie, Mathilde, i nie słuchaj ciągle, co mówią inni.
Dziewczyna zdawała się trochę oszołomiona, ale nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo
właśnie do izby wbiegły dzieci z głośnym tupotem.
- Gdzie jest Jakob? – spytała Dorte zdumiona.
Olav wzruszył ramionami.
- Poszedł gdzieś. Chyba ma coś przynieść – odparł i zamierzał usiąść przy stole.
- Umyj ręce – upomniała go Dorte i wskazała na miskę z wodą, która już czekała
przygotowana. – Nie możesz najpierw grzebać w robakach na przynętę, a potem dotykać
jedzenia – dodała.
Usiedli już do stołu, gdy przyszedł Jakob. Ale dopiero kiedy stanął na środku kuchni,
Dorte zauważyła, że jedną rękę chowa za plecami. Z ciekawości aż poczuła łaskotanie w
brzuchu. Wreszcie spytała:
- Co tam przed nami chowasz?
- To dla ciebie – odparł i podał jej pęk wrzosów.
Dorte poczuła, że się czerwieni, i zawstydzona odwróciła głowę.
- Nazrywałeś wrzosów, żeby przyozdobić stół? – spytała po chwili i ostrożnie wzięła
od niego bukiet.
- Mają taki sam kolor jak twoje włosy.
- O nie, tato! – jęknęła Indianne. – Dorte nie ma przecież takich włosów!
Dorte zauważyła, że Olav krztusi się ze śmiechu.
Pewnie rozumie więcej niż jego siostra, pomyślała.
- Bardzo dziękuję, Jakob. Proszę, siadaj do stołu – powiedziała. Wyjątkowo dużo
czasu zajęło jej wstawienie wrzosów do wody. Wreszcie postawiła wazon na środku stołu. To
powód, że Jakob mnie lubi, pomyślała. Uświadomiła sobie, że czuje do tego mężczyzny coś,
czego nigdy przedtem nie znała. To było przyjemne, a zarazem ją przerażało.
Nad Wisłą jesienny zmrok. Dzieci i Mathilde spały na poddaszu. Dorte przyciągnęła
stołek blisko paleniska, żeby nie zmarznąć i móc skorzystać na robótkę, ale teraz miała
spuszczać oczka, a do tego potrzebowała światła.
Słyszała, jak Jakob pogwizdywał, przechodząc pod kuchennym oknem. Zachrzęścił
ż
wir pod jego ciężkimi butami i po chwili gospodarz wszedł do sieni. Serce Dorte
podskoczyło w piersi. Może zajrzy do kuchni, zanim pójdzie spać?
Szybko przeciągnęła włóczkę przez ostatnie oczko i zakończyła robótkę. No, to
wełniane skarpety gotowe, jutro je sfilcuje, żeby były grube i mocne. Miały być prezentem
dla Jakoba, więc wolała zrobić je sama, a nie zlecać Mathilde.
- Siedzisz tu i robisz na drutach przy tak słabym świetle? – spytał, wchodząc do
kuchni.
- Już skończyłam – odparła pogodnie. – Poza tym nie zaszkodzi oszczędzić trochę
ś
wiec łojowych.
- Możesz zepsuć swoje piękne oczy – rzekł poważnie.
- Phi, też coś! – prychnęła, starając się nie pokazać po sobie, jaką radość sprawiły jej
te słowa.
- Mam coś dla ciebie – powiedział. – Ale musisz wstać.
10
- Co takiego? – spytała i zrobiła, jak chciał.
- Najpierw wyjmij szpilki z włosów – poprosił i uśmiechnął się chytrze.
Poczuła się znów jak młoda dziewczyna, kiedy wyjmowała szpilki i władała je do
kieszeni fartucha.
Wcześniej nosiła warkocz, ale teraz uznała, że to już nie przystoi kobiecie po
trzydziestce. – Poza tym wydawało jej się, że Jakob lubił, kiedy upinała włosy w ciasny
węzeł, bo Ragna zawsze się tak czesała.
Wsunął rękę do kieszeni i wyjął stamtąd zieloną jedwabną wstążkę, którą przewiązał
jej włosy.
- Jest jak twoje oczy – zauważył. Jego dłonie były duże i poorane od ciężkiej,
znajomej pracy. Kiedy niechcący dotknął jej piersi, przyszedł ją dreszcz pożądania.
- Bardzo dziękuję – szepnęła. – Jest cudna, ale nie powinieneś…
Położył jej palec na ustach.
- Powinienem. Wstążka do włosów to najbardziej niepozorna z rzeczy, które mogę ci
ofiarować. Jesteś wata dużo, dużo więcej, Dorte. Może nawet więcej, niż kiedykolwiek będę
w stanie ci dać.
Chciała zaprotestować, ale nagle znalazła się w jego ramionach i przywarła do niego.
Ramiona Jakoba były niczym pierścień zaciśnięty wokół jej pleców, pierś – jak nagrzana
słońcem skała. Pewna, bezpieczna, niewzruszona. Jego broda łaskotała ją w policzek, kiedy
szeptał jej do ucha piękne słowa.
- Moja drobna, śliczna Dorte.
Powiedział „moja”, śpiewało pożądanie, myśli stały się niczym skłębiona mgła, kiedy
zrzucili ubrania na podłogę.
- A jeśli ktoś przyjdzie? – szepnęła przestraszona, gdy stanęli przed sobą całkiem
nadzy.
- Nikt nie przyjdzie – mruknął ochryple i objął dłońmi jej duże piersi. – Czy mogę
pożałować każdy pojedynczy pieg na twoim ciele? – spytał.
- Proszę – szepnęła, cała drżąca.
Jakob sprawia, że znowu czuję się piękna i młoda, pomyślała, osuwając się na
podłogę. Jego broda łaskotała skórę, kiedy zamknął usta na brodawce jej piersi.
- Tylko piegi… - westchnęła zdławionym głosem i przyciągnęła go ku sobie.
Bąknął coś w odpowiedzi, obsypując gorącymi pocałunkami jej brzuch, pępek i krągłe
uda.
Duże dłonie Jakoba wślizgnęły się pod jej pośladki i uniosły ją ku górze. Nagle
przejrzała jego zamiary.
- Nie, Jakobie, nie wolno ci tego zrobić – szepnęła, lekko unosząc głowę.
- Leż spokojnie – nakazał. Poczuła jego ciepły oddech na swoim łonie, a po chwili
jego język, który to wnikał w nią, to się wysuwał, czuła się tak, jakby opuściły ją wszystkie
siły nie mogła stawić oporu. Opadła z powrotem na podłogę i oddała się temu, co w niej
wzbierało, coraz bardziej i bardziej, aż wreszcie pochłonęła ją niepojęta rozkosz i wyzwoliła
dobrze znane pulsowanie.
Zauważyła, że Jakob znalazł się tuż obok i pomyślała, że za chwilę mu się
odwzajemni. Zrobi dla niego wszystko, o co ją poprosi. Zawsze!
Rozdział 3
Wczesnym popołudniem Elizabeth postanowiła odwiedzić ojca, którego nie widziała
już kilka dni.
Tuż obok szopy na łodzie zatrzymała się i zmrużyła oczy. Ane wyciągnęła swój mały
paluszek i powiedziała:
11
- O, dziadek.
Elizabeth poczuła, jak dreszcz przebiega jej po plecach. Coś było nie tak i wrażenie to
jeszcze się wzmogło, kiedy podeszła bliżej.
- Co tak siedzisz? – spytała ojca.
Podniósł oczy i spojrzał na nią. Zauważyła, że drżał i miał zamglony wzrok.
- Co, u licha, się dzieje? Zimno ci? – zapytała przestraszona. – Nie możesz tak
siedzieć. Dlaczego nie pójdziesz do domu?
- Właśnie szedłem, ale musiałem na chwilę przysiąść i odpocząć.
- Chodź, odprowadzę cię.
- Że też musiałem się rozchorować akurat teraz, kiedy zaczęliśmy budować szopę na
łodzie dla Jakoba – wykrztusił Andres słabym głosem. – Potrzebuję pieniędzy, żeby spłacić
dług w sklepiku.
- Nie myśl o tym teraz – powiedziała Elizabeth. – Jutro będziesz zdrowy.
Kiedy weszli do domu, osunął się na krzesło przy stole, ukrył twarz w dłoniach i
poskarżył się żałośnie:
- Potwornie boli mnie głowa. I tak mi zimno! Nie pojmuję, co mi jest.
- Połóż się na chwile. Na pewno za dużo dziś pracowałeś. A zimno ci dlatego, że
siedziałeś na kamieniach przy brzegu.
- Też coś – mruknął, ale posłusznie położył się na pryczy i okrył kołdrą.
Brudne naczynia stały jeszcze na stole. Elizabeth nastawiła wodę, myśląc, że powinna
złajać za to Marię. Siostra nie miała aż tylu obowiązków, żeby wymigiwać się od zmywania.
Szybko posprzątała, zmyła naczynia i wytarła stół.
Zastanawiała się, czy nie zrobić ojcu herbaty, żeby się rozgrzał, gdy usłyszała jęk. Podeszła
do niego i położyła mu dłoń na czole. Poczuła, że jest rozpalony, i się przeraziła. Lekko
trąciła go w ramię.
- Tato, słyszysz mnie?
Nie odpowiedział, więc spróbowała znowu. Tym razem mocniej.
- Proszę cię, powiedz coś, tato! – Ogarnął ją obezwładniający strach. – Co ci jest? –
szepnęła. Zrozpaczona podniosła wzrok i dostrzegła przez okno Marię.
- Zaraz wrócę, tato, muszę na chwilę wyjść. Nie bój się – dodała szeptem, choć nie
wierzyła, by ją słyszał. – Mario! – zawołała. – Biegnij szynko do Heimly i sprowadź Jakoba.
Powiedz, że ojciec jest chory i żeby natychmiast przyszedł.
Na drobnej twarzy siostry malował się strach, kiedy spytała cienkim głosem:
- Co mu się stało?
- Nie wiem. Pośpiesz się!
Chciałaby móc powiedzieć, że to nic groźnego, ale zdawała sobie sprawę, że tak nie
jest, choć nie wiedziała, co ojcu dolega. Ale może Jakob będzie wiedział. W najgorszym razie
sprowadzi doktora. Nagle przypomniała sobie, że zostawiła Ane samą, i pobiegła z powrotem.
Córeczka czekała na ganku.
- Gdzie ciocia Mia? – spytała.
- Zaraz wróci. Wejdź do środka.
- Co się dzieje? – zapytał Jakob, wchodząc wielkimi krokami do kuchni. – Maria
powiedziała, że Andres zachorował.
- On… Nie wiem, co mu jest – odparła Elizabeth i wskazała na pryczę.
Jakob pochylił się nad chorym, poklepał go lekko po policzku i położył dłoń na jego
czole.
Co za ulga móc z kimś dzielić odpowiedzialność, pomyślała Elizabeth. W tej samej
chwili wbiegła Maria, zdyszana i zaczerwieniona.
12
- Biegłam tak szybko, jak tylko mogłam – oznajmiła, z trudem łapiąc oddech, i usiadła
na podłodze.
- Moja kochana Maryjko – zwróciła się do niej Elizabeth. – Musisz się jeszcze raz
postarać. Możesz?
- Oczywiście, że mogę.
- Weź Ane i idź do Heimly. Zostańcie tam, aż tata się lepiej poczuje. – wyprostowała
się i spojrzała pytająco na Jakoba.
- Dobrze – zgodził się bezwiednie. – Naturalnie. Dorte jest w domu. – Znów odwrócił
się do Andresa.
Elizabeth przygotowała dziewczynki.
- Czy tata wyzdrowieje? – spytała Maria, kiedy wychodziły.
- Musimy się o to modlić – odparła Elizabeth. Nie znalazła innej odpowiedzi.
Dopiero gdy zostali sami, Elizabeth spytała Jakoba:
- Jak myślisz, co mu jest?
- Nie wiem. Czy skarżył się na bóle?
- Tak, bolała głowa i kark – odparła z wahaniem. – Ale ta gorączka… Nic z tego nie
rozumiem.
Jakob podrapał się w brodę.
- Tak, trudno powiedzieć, co mu dolega. Myślę, że powinniśmy wezwać doktora, i to
szybko.
Elizabeth skrzyżowała ręce na piersiach i zacisnęła dłonie.
- Rób, co uważasz, byleby pomogło.
- Sam pojadę po lekarza – oznajmił stanowczo. Nagle znieruchomiał.
- Co się stało? – spytała Elizabeth, zmrożona strachem.
Jakob mruknął coś, czego nie zrozumiała, wziął lewą rękę Andresa i zaczął uważnie
się jej przyglądać. Szorstkimi palcami wodził po niej w górę i w dół, dokładnie badał ramię,
po czym wolno się wyprostował. Twarz miał białą, a jego oczy wydawały się czarne, kiedy
spojrzał na Elizabeth.
- Powiedz mi – poprosiła ochryple.
- Widziałem to już kiedyś – wyjaśnił, umykając wzrokiem. – W Storvaagen, dawno
temu.
- Tak?
- Podejdź tu – poprosił i wskazał na ramię Andresa. –Widzisz tę pręgę tutaj? –
Przesunął kciukiem w górę po wewnętrznej stronie ramienia.
- Tak, co to takiego? Żyła? – spytała Elizabeth. Czuła, że drży z zimna, chociaż w
pokoju było ciepło.
- Kończy się tutaj – objaśnił dalej Jakob. Rozpiął Andresowi koszulę i pokazał
ś
redniej wielkości zgrubienie u nasady szyi.
- Co mu jest? – powtórzyła Elizabeth. Jej głos zabrzmiał cienko i przenikliwie.
- To zakażenie krwi. Zobacz tutaj. – Wyciągnął przed siebie dłoń Andresa i pokazał
synowej niewielką rankę, która już się zagoiła.
Elizabeth patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc, a on mówił dalej:
- Któregoś dnia, gdy pracowaliśmy przy budowie szopy na łodzie, Andres chciał
podnieść kamień na brzegu i skaleczył się starym haczykiem na ryby. Wdało się zakażenie i
przedostało się do krwi. Nie jestem lekarzem, ale wiem, że nie ma na to ratunku.
Elizabeth słuchała jego głosów, jakby dochodziły z bardzo daleka. Wpatrywała się w
teścia szeroko otwartymi oczami. Nieprawda, pomyślała. Przecież Jakob nie jest doktorem,
nie może wiedzieć, co to takiego, i twierdzić stanowczo, że nic tu nie pomoże. To tylko
niewielka ranka! Sama wiele razy się skaleczyła i nigdy od tego nie chorowała.
13
- To nieprawa! – odezwała się ze złością/ - Mojemu ojcu dolega coś innego. Będę go
pielęgnować i wyzdrowieje. Poślij któreś z dzieci po moje zioła.
- To na nic się nie zda, Elizabeth – powiedział i objął ją. – Wolałbym ci tego nie
mówić, ale jedyne, co możesz teraz zrobić, to zostać przy nim.
- Puść mnie! I skończ z tym bzdurnym gadaniem! – syknęła. – Zbiję mu gorączkę i na
pewno zaraz poczuje się lepiej. A potem… - Nie dokończyła, bo w tym momencie ojciec
zaczął się rzucać w konwulsjach.
- Tato, co ci jest? – spytała, śmiertelnie przerażona. – Jakob, przestań! – krzyknęła,
gdy teść chwycił chorego i przytrzymał na pryczy. – To go boli, nie widzisz?! – Zaczęła bić
teścia po plecach zaciśniętymi pięściami, ale on nie zwracał na nią uwagi.
Kiedy atak, minął Jakob powoli się wyprostował. Był spocony i czerwony na twarzy.
- Trzeba go mocno trzymać, Elizabeth. To się jeszcze kilka razy powtórzy – wyjaśnił
spokojnie.
- Dlaczego… - nie znalazła właściwych słów i zamilkła.
- Przygotuj miskę z zimną wodą, żeby go trochę ochłodzić – polecił Jakob.
Wolno podeszła do wiadra i nalała wody do miski. Dobrze, że mogła czymś się zająć.
Ostrożnie przemyła twarz i szyję ojca; zdawało się, że odczuł ulgę. Potem usiadła obok niego,
wzięła go za rękę i przemywała czule, chociaż najwyraźniej jej nie słyszał.
Kiedy nadszedł następny atak, była przygotowana, ale mimo to odczuwała ból,
patrząc, jak ojciec wygina się, drży i jęczy. To prawdziwy koszmar, pomyślała. Z trudem
panowała nad płaczem, który dławił jej gardło.
- Nie wolno ci płakać – powiedział Jakob, gdy atak minął. – Ze względu na ojca
musisz być teraz silna, Elizabeth. – Wiem, że to trudne, ale tak trzeba.
Przełknęła ślinę.
- Nie będę krzyczeć – odparła i się wyprostowała.
- Muszę na chwilę wyjść. Zawołaj, gdybyś mnie potrzebowała – rzucił w drzwiach.
- Czy to już pora pożegnania, tato? – szepnęła, kiedy zostali sami. – Nie sądziłam, że
opuścisz nas w taki sposób. Myślała, że się zestarzejesz i będę się mogła tobą opiekować. Że
będziesz zmęczony i znużony życiem… Ale chyba nie jest ci to sądzone. Gdybym tylko
mogła coś zrobić, żebyś tak nie cierpiał! Wszystko bym za to dała. Z radością wzięłabym na
siebie część twojego bólu. Tato, tak bardzo cię kocham… - Poczuła pieczenie pod
powiekami, więc szybko zamrugała, wstrzymując oddech. Obiecała Jakobowi, że nie będzie
płakać. Musi być silna.
Nagle Andres rzucił się do tyłu. Oczy miał szeroko otwarte, nie mógł złapać tchu.
Chciała zawołać Jakoba, ale nie zdołała wydobyć z siebie głosu. Obezwładniona chwilową
paniką, siedziała nieruchomo i wpatrywała się w ojca. zaraz się jednak otrząsnęła. Podłożyła
mu rękę pod kark, żeby go podeprzeć. Dygotał potwornie, ręce mu drżały. Po chwili
konwulsje minęły i opadł bezwładnie w jej ramionach.
- Czy teraz ci lepiej? – spytała i w tym momencie zrozumiała, że ojciec już nigdy jej
nie odpowie. – Tato… - szepnęła. Mocno go do siebie przycisnęła i kołysała powoli. – Mój
tato…
Ostrożnie położyła ojca na pryczy i zamknęła mu oczy.
- Teraz spotkasz się z mamą. I nie zaznasz już znoju ani głodu. Teraz będzie ci dobrze.
Zauważyła, ze Jakob wrócił. Stanął na środku kuchni ze zwieszonymi ramionami.
- Odszedł? – spytał.
- Tak, teraz będzie mógł odpocząć – odpowiedziała Elizabeth i wstała. W szybie
dostrzegła własne odbicie. Woskowo blada twarz, spocone, potargane włosy. Czuję się
brudna i skrajnie wyczerpana. – Miałeś rację, Jakobie – przyznała. – Powinnam się cieszyć,
ż
e nie wiedziała, czyj pogrzeb ujrzałam w swojej wizji. Gdybym wiedziała, że mego ojca,
pewnie nie udało mi się pozostać przy zdrowych zmysłach.
14
Długo panowała cisza. W kocu Jakob spytał:
- Przyprowadzić Dorte?
- Nie, poradzę sobie sama. ale gdybyś mógł zbić dla niego trumnę. Deski leżą pod
dachem szopy na łodzie.
- Oczywiście. Wrócę zaraz… o przeniosę Andresa.
I wyszedł. Została sama. panowała przytłaczająca cisza. Niczym szary, ciężki koc.
Elizabeth pomyślała, że ojciec prawie nigdy jej nie przytulał ani nie brał na kolana, kiedy była
dzieckiem, ale miała pewność, że gdyby teraz mógł decydować, chciałby, żeby to ona
przygotowała jego ciało do pochówku.
Nastawiła wodę i wyjęła najładniejsze ubranie, jakie ojciec miał – to, które wkładał
tylko do kościoła. Ostrożnie umyła i ubrała ciało. Kiedy Jakob wrócił, wszystko już było
gotowe. Musiała podwiązać ojcu brodę, bo podłożony psałterz nie wystarczył. Andres
walczył ze śmiercią i jego twarz nosiła ślady tej walki. Matka miała szczęście, tak cichutko
zasnęła, pomyślała Elizabeth. Czy są teraz razem? O czym rozmawiają? Czy spotkali Jensa i
Ragnę? Myśl o tym dodała jej otuchy.
- Pewnie będzie ci teraz jeszcze trudniej – odezwał się Jakob. – Ale ty jesteś silna,
Elizabeth. Poradzisz sobie.
Dlaczego wszyscy uważają, że jestem silna? – zastanowiła się. oto umiera ktoś, kogo
kocham, a wszyscy mi mówią, że nie Wilno mi płakać, nie wolno okazywać smutku ani tego,
ż
e odczuwam jego brak.
Odwróciła się do Jakoba.
- Połóż go do trumny – powiedziała i na moment pochyliła głowę, a potem otworzyła
drzwi i cicho wyszła z domu.
Po chwili Jakob podszedł do niej.
- mamy grób w Heimly – rzekł.
Chciała zaprotestować, powiedzieć, że to nie jest konieczne, ale nie miała siły. Jak
dobrze móc zrzucić część obowiązków na innych.
- Jutro wyprowadzimy go stąd. Zajmę się tym, a po pogrzebie wszyscy pójdą do nas.
Poproszę Dorte, żeby przygotowała stypę. Pójdziesz teraz ze mną?
- Nie, przyjdę rano. Dziś w nocy zostanę z tatą i pożegnam się z nim.
- Zrobisz, jak zechcesz – zgodził się Jakob i zniknął w ciemności.
Szare światło poranka sączyło się już przez okno, a Elizabeth wciąż jeszcze siedziała
przy trumnie ojca. plecy jej zesztywniały, a nogi zdrętwiały od niewygodnej pozycji. Oczy
szczypały ją z niewyspania, ale nie uroniła ani jednej łzy.
Cicho wyszła do kuchni. Wtedy usłyszała w sieni kroki i za chwilę weszła Maria.
Twarz miała zapłakaną, oczy spuchnięte.
- Czy to prawda, że tata nie żyje? – spytała.
Elizabeth zauważyła, ze siostra była nieuczesana, a pończochy opadły i marszczyły się
na jej chudych nogach.
- Tak, zmarł dziś w nocy – odpowiedziała u wyciągnęła rękę. – Chodź do mnie,
Maryjko.
Chwilę później siostrzyczka znalazła się w jej ramionach. Szczupłymi plecami
dziewczynki wstrząsał rozpaczliwy szloch.
- Teraz nie mam już ani mamy, ani taty – łkała. – Wszyscy mi umierają.
Elizabeth pozwoliła jej wypłakać cały smutek i rozpacz, a potem pogładziła ją po
włosach i otarła łzy.
- Masz mnie i Ane, i wszystkich, którzy mieszkają w Heimly – pocieszyła ją. – teraz
już zawsze będziesz w Dalen i będę o ciebie dbała tak samo dobrze jak tata.
Maria przytuliła się do piersi siostry pozwoliła się kołysać jak małe dziecko.
15
- Tata był chory – mówiła dalej Elizabeth. – Skaleczył się i zmarł z powodu tej rany.
- Ale ja tyle razy się skaleczyłam i nie umarłam!
- Wiem o tym. – Panie Boże, pomóż mi to wytłumaczyć dziecku, poprosiła w duchu. –
Może Bóg chciał, żeby tata teraz z mamą i Jensem, i Ragną – zaczęła pewnie.
- I z aniołami?
-Mhm, z nimi też. Tam w górze, w niebie, nikt nie jest głodny ani się nie smuci, nikt
nie musi pracować i nie jest zmęczony, zawsze świeci słońce i jest pięknie. Czy ani trochę się
nie cieszysz, że tata tam trafił?
- Nie. chcę, żeby był tutaj razem ze mną. – Maria znów się rozpłakała i Elizabeth nie
wiedziała, jak ją pocieszyć; nadal ją kołysała, aż łkanie ustało, a drobne dziewczęce ciałko
całkowicie się uspokoiło. Czas leczy rany i w nim cała nadzieje, pomyślała.
Tego dnia niebo było ołowianoszare, a w powietrzu wisiała mżawka. Jakob, tak jak
obiecał, wyprowadził trumnę Andresa, śpiewając psalm. Kiedy przybijał gwoździami wieko,
Elizabeth zamknęła oczy i przygarnęła Marię ku sobie. Już wcześniej uczestniczyła w
podobnej ceremonii, ale tym razem wszystko w pewnym sensie wydawało się jakieś
nierzeczywiste.
W dole przy drodze czekał, zaprzężony do wozu, koń Jakoba. Skromną trumnę
zdobiły wrzosy, które nazbierała Elizabeth. W wyprowadzeniu zwłok uczestniczyły również
Dorte, Mathilde i wszystkie dzieci. Śpiewały psalm, ale ich śpiew brzmiał cicho i żałośnie.
Elizabeth nie była w stanie śpiewać, bo na pewno by się rozpłakała.
Nie mogła się też skupić na tym, co mówił pastor w kościele, bo cały czas walczyła z
płaczem. Ojciec był małomówny, ale wiedziała, jak bardzo je kochał. Teraz i jego zabrakło.
Zostały tylko Maria i Ane.
Czy to kara? – zastanawiała się. czy tak chciał ów sprawiedliwy Bóg, który nigdy nie
wybaczył jej tego, co uczyniła Leonardowi? Czy to On najpierw sprawił, że ujrzała orszak
ż
ałobny, iż ktoś umrze, a następnie przez długi czas kazał jej żyć z nieświadomości, że potem
znienacka uderzyć?
Kiedy wierni wstali, Elizabeth zrobiła to samo. Gdy złożyli ręce do modlitwy Ojcze
nasz,
pomodliła się w duchu: Kochan, wszechmogący Boże. Wiem, ze śmierć mojego ojca to
kara, którą na mnie nałożyłeś. Ja odebrałam życie człowiekowi, a teraz Ty zabierasz mi tych,
których kocha,. Zabrałeś ich już czworo: oboje rodziców, Jensa i Ragnę. Czy jesteś już
zadowolony? Dlaczego nie weźmiesz mnie zamiast nich? Czy byłaby to zbyt łagodna kara,
ponieważ o nią proszę? Błagam Cię, oszczędź mi kolejnych śmierci. Modliłam się o
wybaczenie, ale Ty nie chcesz mi wybaczyć. Jednak nie zabieraj mi więcej bliskich. Amen.
Stała dłużej niż inni, nie zważając, że niektórzy mieszkańcy wsi przyglądają jej się
uważnie.
Twarz Marii nie zdradzała uczuć, kiedy opuszczano trumnę do grobu. Elizabeth
wzięła siostrę za rękę i mocno ją uścisnęła. Wtedy dziewczynka podniosła wzrok i szepnęła:
- Teraz tata znów będzie mógł spać razem z mamą.
Tak, pomyślała Elizabeth. Ojciec śpi i na pewno jest szczęśliwy. Pojedyncza łza
stoczyła się po jej policzku. Może jednak Bóg mimo wszystko jest dobry?
Elizabeth wolałaby, żeby na pogrzeb nie przyszło aż tylu ludzi, ale zwyczaj
nakazywał, żeby zaprosić gości z daleka i bliska. Uważano bowiem, że im więcej ludzi, tym
większą część oddaje się zmarłemu. Przez moment, kiedy wchodziła do siebie, ogarnął ją
strach, że nie przetrzyma tego dnia.
Goście podchodzili jeden za drugim, ściskali jej rękę i składali kondolencje. Na pewno
dobrze jej życzyli, wypowiadając te wszystkie piękne słowa, ale Elizabeth miała wrażenie, że
16
nie może oddychać. Wymknęła się na poddasze. To tchórzostwo i dziecinne zachowanie,
szeptał jakiś słaby głos w jej duszy. Masz być silna, Elizabeth, tego wszyscy od ciebie
oczekują. Bądź twarda i nie okazuj, co czujesz, inaczej nie przeżyjesz.
Wślizgnęła się do niebieskiego pokoju, jak go nazywali, ponieważ ściany były
pomalowane na niebiesko. Pewnie Jakob kupił za korzystną cenę więcej niebieskiego proszku
do farby, pomyślała.
Usiadła przy oknie i spojrzała na dom ojca. ojciec rozumiał, że miała prawo do tego,
ż
eby od czasu do czasu pozwolić sobie na chwilę słabości. On i Jens. Nie zawsze wiedzieli,
jak ją pocieszyć, ale martwili się o nią. Przyglądała się niewielkiemu gospodarstwu. Ciężko
tam pracowali przez wiele lat. zbierali kamienie, żeby pozyskać ziemię uprawną. Kosili trawę
i samych stóp góry i znosili siano na plecach w dół. Było ciężko, ale czerpali z tego radość.
Dobrze było wiedzieć, że to ich własność. Ojciec spłacił całą należność za gospodarstwo.
Spłacał latami, ale cel osiągnął. Przydały się też pieniądze, które zarobiła w Dalsrud. Ojciec
był dumny, że jego gospodarstwo jest spłacone.
Przeniosła wzrok na drogę, która podążało mnóstwo ludzi. Niektórzy szli pieszo, inni
jechali wozami konnymi. Jeszcze inni płynęli łodziami przez fiord. Jakob i Darte zajęli się
zaproszeniami, bo ona nie była w stanie. Teraz dom był pełen gości, jak się domyślała. Żeby
nie przynieść wstydu sobie i bliskim, powinna zejść na dół. Podniosła się, lecz nagle
znieruchomiała. Rozpoznała mężczyznę, który wysiadał z pierwszego wozu. Serce mocniej
zabiło w jej piersi, drżącą ręką przygładziła włosy. To był Kristian Dalsrud.
Zawstydziła się, gdy zdała sobie sprawę, ze odruchowo zerknęła w lustro. To nie ma
nic wspólnego z nim, rzekła do siebie, ale wiedziała, że się oszukuje. Kolana wydawały się
dziwnie miękkie, kiedy schodziła po schodach. Napotkała wzrok Kristiana, jeszcze zanim
znalazła się na dole.
- Moje kondolencje, Elizabeth. To nieszczęście, którego nie potrafię wyrazić słowami
– powiedział z powagą.
Elizabeth musiała kilka razy przełknąć ślinę, nim zdołała mu podziękować.
- Tak, kto by pomyślał, że mały haczyk mógł spowodować śmierć taty. Przecież ojciec
pokonywał tyle przeciwności. Tyle lat spędził na morzu. Pływał już jako mały chłopiec.
- Kristian pogładził ja po ramionach. Jego dotyk był dobry i ciepły.
- Twój ojciec odszedł, ale ty masz się kim opiekować. Życie musi toczyć się dalej.
Elizabeth podniosła na niego wzrok. Nagle zapragnęła przytulić się do jego piersi i
wypłakać ogromny, czarny smutek, lecz wysiłkiem woli ostrożnie odsunęła się od niego.
- Masz rację. Dziękuję za troskę, to miło z twojej strony. Wejdź do środka i usiądź
przy stole – zaproponowała, prostując plecy. Chciała pójść przodem, lecz nieoczekiwanie
chwycił ją za ramię.
- Elizabeth – rzekł. – Jak ty sobie teraz poradzisz?
- Jakoś to będzie – odparła i w jednej chwili poczuła niepewność. – Inne przede mną
też sobie radziły,
Popatrzył jej głęboko w oczy. Długo nie odrywał od niej wzroku.
- Elizabeth, pytam cię po raz drugi: wyjdziesz za mnie?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, mówił dalej w wielkim pośpiechu:
- Zadbam o to, żebyście nigdy nie zaznały biedy. Nigdy!
W głosie Kristiana brzmiało błagalnie, jakiego Elizabeth nigdy wcześniej w nim nie
słyszała. Zwilżyła wargi czubkiem języka i wzięła oddech, nim odparła:
- Nie sądzę, żeby to był odpowiedni moment na podejmowanie takiej decyzji,
Kristianie. To pogrzeb mojego taty.
Spostrzegła niepewność w jego oczach i pożałowała, że nie wyraziła tego inaczej.
17
Przepraszam. To było niestosowne z mojej strony – przyznał i puścił jej ramię. – Nie
powinienem pytać cię dzisiaj. Powinienem…
- Przepraszam. To było niestosowne z mojej strony – przyznał i puścił jej ramie. – Nie
powinienem pytać cię dzisiaj. Powinienem…
- Nie przepraszaj – przerwała mu łagodnie, zastanawiając się, co on w niej widzi –
ubogiej samotnej kobiecie z dwójką dzieci. On, który mógł mieć każdą. Nie zapytała jednak o
to. Nie mogła teraz zadawać takich pytań. Nie wypadało.
- Sprawdziłabyś mi radość, gdybyś się nad tym zastanowiła – dodał.
Elizabeth skinęła głową, ale nie popatrzyła mu w oczy,
- Wjedziemy? – spytała i ruszyła przodem.
Tym razem jej nie zatrzymywał.
Rozdział 4
Przez kilka dni Elizabeth odkładała porządkowanie rzeczy ojca. ciągle wynajdowała
jakieś wymówki, ale w końcu nie mogła dłużej zwlekać.
- Jesteś pewna, że nie potrzebujesz pomocy? – spytała ją Dorte, gdy w pośpiechu
zajrzała z Ane do Heimly.
- Tak. Nie jest tego wiele – odparła Elizabeth. Urwała na chwilę, lecz zaraz dodała: -
Nie gniewaj się, ale chciałabym to zrobić sama. kiedy będę przeglądała wszystko, co tata
miał, to… - urwała, bo nie znalazła odpowiednich słów. Dorte i tak na pewno ją rozumiała. –
Byłabym jednak wdzięczna, gdyby Ane mogła tu zostać na ten czas, żeby mi nie
przeszkadzała.
- Naturalnie, zajmę się nią. Idź już, zimno tu w sieni.
- Dziękuję – odpowiedziała Elizabeth i ruszyła w stronę domu ojca.
W kuchni uderzył ją nieprzyjemny chłód. Nigdy przedtem tego nie czuła i zrobiło jej
się przykro. Stanęła na środku izby i trwała tak przez kilka sekund. W pomieszczeniu
panował mrok. Pachniało inaczej. Cała kuchnia wydawała się inna. O wiele uboższa. Mech
poutykany w ścianach, rozeschnięte deski podłogi – dlaczego wcześniej tego nie dostrzegła?
Głęboko zaczerpnęła powietrza. Drżącymi palcami rozpaliła ogień w palenisku. Przycupnęła,
czekając, aż ciepło rozejdzie się po kuchni i zrobi się przytulniej. Wtedy zapaliła świecę
łojową i usiadła przy stole. Rozejrzała się dokoła.
Ogarnęły ją wspomnienia. Przypomniała sobie ten dzień, kiedy matka oznajmiła jej, że
dostała posadę w Dalsrud. Siedzieli wtedy przy stole i jedli rybę z ziemniakami. Pamiętała, że
ojciec umilkł jej wzroku. Zawsze podporządkowywał się matce, pomyślała ze smutkiem. Nie
lubił krzyku i kłótni. Tutaj wczesnym rankiem marzyła o Jensie. Tu siedział ojciec, kiedy
powiedział jej, że matka jest chora, i tutaj umarł…
Otrząsnęła się ze wspomnień i podeszła do kredensu. Talerze i kubki zawinie w
ubrania i zaniesie d Dalen, postanowiła. Rozejrzała się, żeby znaleźć jakiejś rzeczy ojca. jego
zapach czuć było w całym domu uderzył ją mocniej, kiedy otworzyła skrzynię z ubraniami.
To, czego nie uda mi się przerobić, wykorzystam na szmaty, pomyślała i wyjęła spodnie ojca.
wtedy jej spojrzenie padło na niewielkie pudełko na dnie skrzyni. Zdumiona wyjęła je i
usiadła pudełko na dnie skrzyni. Zdumiona wyjęła je i usiadła na brzegu łóżka. Wpatrywała
się nie. dlaczego nigdy przedtem nie widziała tego pudełka?
Nagle ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie. Drżącymi palcami uniosła wieczko. W
ś
rodku było tylko kilka papierów. Akt ślubu, akt własności domu i parę innych dokumentów.
Przejrzała je, w końcu został jeden. Szybko przebiegła wzrokiem jego treść, ale dopiero po
chwili zrozumiała, co zawierał. Czy to mogło być prawdą? Musiała przeczytać dokument
jeszcze raz. Odniosła wrażenie, jakby jej krew zamieniła się w lód, przez dłuższą chwilę nie
18
mogła się poruszyć. To był list zastawny. Ojciec pożyczył pieniądze od sklepikarza Pedera
Binasena. Osiem talarów.
- Dlaczego to zrobiłeś, tato? Nie mieliśmy przecież długów i byliśmy z tego tacy
dumni – szepnęła. Usłyszała, jak gorzko zabrzmiał jej głos, i natychmiast pożałowała tych
słów. To prawda, że dług przechodził na następne pokolenia i często spłacano go prze wiele
lat, ale przecież ojciec nie mógł wiedzieć, że umrze tak szybko. Zawsze się rozliczał, było to
dla niego sprawą honoru.
Nagle Elizabeth uświadomiła sobie sytuację, w jakiej się znalazła: ojciec nie żyje, a
ona z Marią odziedziczyły dług. Zaszumiało jej w uszach, zakręciło się w głowie i zemdliło.
Osiem talarów. To majątek! Zakryła twarz rękami i wstrzymała oddech. Nie wolno jej płakać.
Nie teraz, później też Ne. Nigdy! Opuściła ręce i zrozpaczona wpatrywała się przed siebie.
- Muszę sobie jakoś poradzić – szepnęła ochrypłym głosem.
Nie bardzo jednak potrafiła sobie wyobrazić, jak tego dokona. Zwłaszcza teraz, kiedy
spadła na nią odpowiedzialność za Marię.
Tego dnia nie była w stanie zrobić w domu ojca nic więcej. Odrętwiała z rozpaczy
zamknęła dom na klucz i wróciła do Heimly. List zastawny ukryła za stanikiem sukni, nie
bardzo wiedząc, dlaczego. Może żeby mieć pewność, że nikt go nie znajdzie.
- Jak szybko ci poszło – zdumiała się na jej widok Dorte. W ciepłej kuchni wszyscy
domownicy siedzieli przy stole. Na ten widok Elizabeth ścisnęło się serce. Rozmawiali
beztrosko. Maria zachichotała, gdy Indianne szepnęła jej coś na ucho. Ogień w palenisku,
gałgankowe chodniki na podłodze, obite drewnem ściany – skrajnie odmienna atmosfera od
panującej w domu, który właśnie opuściła.
- Może usiądziesz z nami? – zaproponował Jakob i podsunął jej wolne krzesło.
Elizabeth poczuła, że w żołądku burczy jej z głodu, a zapachy syropu, kawy i chleba
przyjemnie łaskotały w nozdrza. Mimo to pokręciła głową. Wiedziała, że nie przełknęłaby
nawet kęsa.
- Jesteś pewna? – spytała Dorte.
- Tak, przyszłam tylko po dzieci. Mam w domu dużo roboty. – Odchrząknęła i
spojrzała na Jakoba. – Jeżeli nie sprawi co to kłopotu, chciałabym cię prosić o pomoc przy
uboju bydła taty.
Teść popatrzył na nią zdumiony.
- A dlaczego chcesz je zaszlachtować?
Elizabeth poczuła, że to upokarzające stać tak przed nimi wszystkimi i znosić ich
spojrzenia. Ogarnął ją gniew, że Jakob zadał to pytanie.
- Tata miał dług w sklepie, więc muszę poprosić Pedera, żeby kupił mięso. Ale jeśli ci
nie pasuje…
- Owszem, pasuje, pomogę ci, daj mi znać, kiedy mam przyjść.
Przy stole zapadła cisza. Maria zebrała ostatnie okruszki i wrzuciła je do ust. Elizabeth
chwyciła ją za ramię i ponagliła, zawstydzona jej zachowaniem:
- Chodź już!
Dorte wyszła za nią do sieni.
- Pomogę ci przy uboju – zaproponowała szybko.
- Dziękuję, to miło z twojej strony – odparła Elizabeth i lekko uścisnęła jej rękę. Dorte
rozumiała. Dorte wiedziała, jak to jest być biednym.
Elizabeth nie marnowała czasu. Już następnego ranka przeprawiła się przez fiord, żeby
porozmawiać z Pederem. Specjalnie wyszła z domu wcześniej, żeby w sklepie nie było
jeszcze zbyt wielu ludzi.
19
- Pochwalony – przywitała się, ale Peder tylko skinął w odpowiedzi, zajęty
rozpalaniem ognia w niedużym piecyku.
Długo jeszcze stał odwrócony do niej plecami, choć drewno już się paliło. Robi to
celowo, pomyślała. Sprawia mu przyjemność, że może mnie lekceważyć, ale nie pozwolę mu
cieszyć się zbyt długo. Na głos zaś powiedziała:
- Tata zaciągnął dług, który masz zapisany w zeszycie. Chciałabym go uregulować.
W tym momencie do sklepu weszło dwóch mężczyzn. Elizabeth poczuła, że serce
zamarło jej w piersi.
- A więc chciałabyś spłacić dług – odezwał się nagle Peder. – Jak zamierzasz to
zrobić?
Elizabeth postanowiła nie zwracać uwagi na mężczyzn.
- Chcę zaszlachtować zwierzęta, które tata hodował. Dwie owce i dwie kozy.
Peder zerknął na nią i wciągnął ze świstem powietrze, po czym spytał:
- A nie mógłbym dostać ich żywych?
- trudno byłoby przewieść je łodzią – odparła i usłyszała, że jeden z mężczyzn się
roześmiał. Wiedziała, że śmieje się z Pedera.
Sklepikarz schylił się i wyjął zza lady zeszyt. Chce się zemścić, pomyślała Elizabeth i
szybko dodała:
- To powinno pokryć dług i zostanie jeszcze trochę pieniędzy.
Peder nie słuchał jej, tylko otworzył zeszyt.
- Mięso z Nymark słynie z tego, że jest żylaste.
- Dziękuję, słyszałam już to – odparła Elizabeth cierpko i odwróciła się plecami. – Są
inni kupcy.
Peder poczekał, aż Elizabeth znajdzie się przy drzwiach, po czym się odezwał.
- Zgoda. Wezmę mięso i będziemy kwita.
Chciała zaprotestować z powodu niskiej ceny, ale wiedziała, że nie znajdzie nikogo
innego, kto kupiłby taką ilość mięsa. Musiała się zgodzić.
- A więc umowa stoi – rzekła krótko i zamierzała wyjść, ale znów ją zatrzymał.
- Nie zapominaj też, że twój ojciec pożyczył również osiem talarów, żeby spłacić dług
w Storvaagen.
A więc dlatego ojciec zaciągnął pożyczkę, pomyślała. Bardziej czuła, niż widziała,
utkwione w niej spojrzenia i ogarnęła ją złość. Że też Peder mógł być tak podły! A ona miała
o nim takie dobre zdanie, kiedy kupował sklepik.
- Bez obawy. Na pewno zadbasz o to, żebym nie zapomniała – odparła hardo i w tej
samej chwili przestraszyła się tego, co powiedziała. Szybko więc dodała: - Dostaniesz te
pieniądze za tydzień, licząc od dzisiaj. – Potem skinęła krótko głowa i spokojnie wyszła.
Serce waliło jej w piersi niczym młot parowy, kiedy z powrotem wsiadała do łodzi. Co
ja najlepszego zrobiłam? – pomyślała. Przecież nie zdobędę takiej sumy w ciągu tygodnia!
Jakob Dorte pomogli jej przy uboju, tak jak obiecali. Niewiele przy tym mówili i
Elizabeth była im za to wdzięczna. Wiedziała, że dla bogatych dni uboju były jak święto – z
potrawami z krwi, kiełbasą, puddingiem mięsnym i innymi smakołykami. Ale tutaj to co
innego. Szlachtowali zwierzęta z biedy i sami nie spróbują nawet kęsa.
Kiedy skończyli, obora zrobiła się pusta. Boksy zdawały się drwić z Elizabeth. Został
tylko zapach krwi i wnętrzności, pomieszany z zapachem nawozu i siana. Postanowiła, że
posprząta tu najszybciej, jak się da, i dobrze zamknęła za sobą drzwi.
Mijał tydzień i Elizabeth musiała wyruszyć do Storvika. Mięsko skruszało, a ona
zdążyła zebrać siły na to, co ją czekało. Najchętniej popłynęłaby sama, ale nie poradziłaby
sobie z tak dużym ładunkiem. Poprosiła więc o pomoc teścia.
20
Jakob wziął swoją łódź, załadował ją po brzegi i zasiadł do wioseł. Odnoga fiordu
nigdy nie wydawała się Elizabeth tak mała. To z powodu zdenerwowania, uświadomiła sobie.
Peder wyszedł im na spotkanie aż na brzeg. A więc nas obserwował, pomyślała
Elizabeth, wyciągając łódź na ląd. Ciągnęła z taką siłą, aż pociemniało jej w oczach, ale
chciała pokazać, że łatwo się nie poddaje. I wiedziała, że Peder to zauważył.
Mimo to, kiedy już wszystko wyładowali i został z Elizabeth sam na sam, nie mógł
powstrzymać się od uwagi:
- Nie zapomnij o reszcie długu.
- Do pełnego tygodnia brakuje jeszcze jednego dnia – uświadomiła zarozumialcowi. –
Dotrzymuję obietnic, już mówiła, jutro będziesz miał pieniądze w garści.
Nogi trzęsły się pod nią, kiedy schodziła na dół ku łodzi. Wiele ją kosztowało, żeby
utrzymać plecy wyprostowane, ale się udało.
- Czy jeszcze czegoś od ciebie chce? – spytał Jakob, zanim odpłynęli.
- Nie, tylko podziękował za to, że dobiliśmy targu – skłamała i chwyciła za wiosła.
Gdyby tylko mogła się zwierzyć ze swego kłopotu, westchnęła w duchu. Mocno wiało
i wiatr rozpryskiwał na jej twarzy kropelki słonej wody. Nie wiedziała, czy to morska woda,
czyracznej łzy cieknące po jej policzkach.
Jutro Peder Binasen powinien dostać swoje pieniądze. Powinna dotrzymać obietnicy.
Noc upłynęła jej na niekończącej się wędrówce po kuchni. Kiedy dziewczynki poszły
spać, odczekała chwilę, aż usłyszy ich równy oddech, po czym wstała, pewna, że i tak nie
zmruży oka. Jak mogłaby zasnąć? Jeśli Peder nie dostanie jutro pieniędzy, wyśle do niej
lensmana. Co prawda nie groził jej, ale wiedziała, że już postępował tak z innymi. W takich
przypadkach lensman zabierał wszystko, co było do zarekwirowania, niezależnie od wielkości
długu. Zarówno zwierzęta, jak i sprzęt - wszystko od chodaków po bieliznę i filiżanki z
utrąconymi uszkami.
Pomyślała o żebraczce, wędrującej od zagrody do zagrody. Zawsze gdy do nich
zapukała, matka dawała jej co nieco z ich skromnych zapasów. Zdarzało się, że kobieta
spędzała u nich noc albo dwie na podłodze przy palenisku. Dorośli powiadali, że lensman
zabrał jej wszystko, co miała, i teraz żyła z tego, co wyżebrała.
Elizabeth niewiele wtedy z tego rozumiała, ale później słyszała inne podobne historie.
Wiedziała, że najgorszy los spotkał tych, którzy mieli dzieci. Biedne dzieciaki nieraz musiały
biegać bez butów lub bez ubrania. Biedakom zabierano narzędzia rolnicze i łodzie, toteż –
ż
eby nie umrzeć z głodu – nędzarze tacy musieli iść na żebry albo żyć na cudzej łasce.
Elizabeth zdumiewały te historie. Wiele z przedmiotów, które zabierano dłużnikom, nie miało
dużej wartości. Czy urzędnicy robili to tylko po to, żeby upodlić ludzi? Żeby pokazać, kto ma
władzę?
Na myśl o tym, że mogłaby stracić dom i gospodarstwo, przebiegł ją zimny dreszcz.
To własność jej i Jena, którą powinna odziedziczyć Ane.
Napaliła dobrze w palenisku, a godziny mijały. Zrobiła sobie herbatę, ale nie była w
stanie jej wypić; po kilku łykach dostała mdłości, więc ją wylała. Usiadła na pryczy,
wpatrując się w okno. Tymczasem zaczęło świtać i na poddaszu zaczęły się budzić
dziewczynki.
Obrządziła zwierzęta w oborze. Kozie chyba coś dolega, pomyślała. Nie dała ni kropli
mleka, ale zwierzęta o tej porze roku były takie wychudzone, że to nic dziwnego. Elizabeth
przeniosła od ojca całe siano, lecz musiała je oszczędzać, żeby starczyło do lata. Nawet gdyby
zaszlachtowała własne zwierzęta, nie zdołałaby spłacić długu. A co by im potem pozostało?
Zagłodzić się na śmierć?
Głowa rozbolała ją tak bardzo, że aż dostała mdłości; każdy ruch powodował
dudnienie w okolicy czoła. Weszła do spiżarni. Na półkach było prawie pusto; leżał tam tylko
21
jeden podpłomyk, który dostała od Jakoba, i odrobina mąki. Starczy na dzień albo dwa, w
każdym razie dla dzieci, stwierdziła i zabrała jedzenie do kuchni.
- Dzisiaj będzie polewka na wodzie – powiedziała do Marii. – Koza nie dała mleka.
- To nic – odparła siostra, ale Elizabeth poznała po jej głosie, ze skłamała.
- Chcę mleka – zawołała Ane. – I cukier!
- Nie ma mleka – oznajmiła Elizabeth. – I koniec tych wrzasków. Boli mnie głowa.
Maria nakryła dla trzech osób, ale Elizabeth wymówiła się, że nie jest głodna z
powodu bólu głowy, i przegryzła tylko kawałek podpłomyka. Miała nadzieję, ze siostra jej
uwierzyła. Spróbuję później zarzuć wędkę, może uda jej się złowić coś na obiad. Ostatnio
jednak ryby słabo brały. Maria twierdziła, że znudziły im się robaki, i wolałyby coś lepszego
na przynętę, na przykład śledzie. Elizabeth nie potrafiła śmiać się z tego żarciku, bo w domu
nie było nawet śledzi. Sieci Jensa oddała Jakobowi, których ich potrzebował.
Mdłości dokuczały jej coraz bardziej; musiała nagle wyjść i zwymiotować. Od kilku
dni prawie nie jadła, więc zwróciła jedynie kawałki podpłomyka zmieszane z żółcią.
Pozostało już tylko jedno, pomyślała i zataczając się, wróciła do domu.
- Mario, pobiegnij do Jakoba i poproś go, żeby przyszedł.
- Czy ma sprowadzić do ciebie doktora? – spytała siostra poważnie, a w jej oczach
malował się strach.
- Nie, powiedz, że jeden z boksów w oborze jest zniszczony. Niech przyjdzie i
zobaczy, czy będzie mógł go naprawić.
Maria ochoczo skinęła głową.
- Czy mogę potem zostać u Indianne? – poprosiła.
- Tak – przytaknęła Elizabeth bezwiednie. Myślami była zupełnie gdzie indziej.
Stała na środku kuchni, kiedy przyszedł Jakob. Ucieszyła się na jego widok.
- Dzień dobry, Elizabeth. Maria mówiła, że potrzebujesz pomocy przy naprawie
boksu.
- To był tylko pretekst, żeby z tobą porozmawiać na osobności – wyjaśniła. – Siadaj,
proszę.
Zawahał się, ale usiadł. Elizabeth chodziła tam i z powrotem zaciskając zimne, jakby
pozbawione czucia dłonie.
- Czy coś się stało? – spytał Jakob niepewnie i zmarszczył krzaczaste brwi.
- Tak, chyba tak – odparła. Zatrzymała się. – Nie jest mi łatwo o tym mówić, możesz
mi wierzyć.
- Po prostu powiedz, o co chodzi, Elizabeth. Czy nie byliśmy dotąd przyjaciółmi i nie
ż
yliśmy w zgodzie? – spytał z uśmiechem.
Zawsze lubiła ten jego dobry uśmiech. Dodawał jej odwagi.
- Okazało się, że tata zaciągnął dług u Pedera, żeby spłacić pożyczkę w Storvaagen. –
Zamilkła na moment, żeby sprawdzić reakcję Jakoba, ale on tylko patrzył na nią
wyczekująco.
- Znalazłam to. – Podała mu papier. – Był winien osiem talarów, oprócz tego, co Peder
zapisał w zeszycie.
Jakob poruszał wargami, czytając szybko treść dokumentu. Potem podniósł wzrok i
rzekł spokojnie.
- Nie powinnaś go za to winić, Elizabeth. Ktoś ukradł jego sieci, kiedy wypłynął na
połów. Musiał kupić owe i dlatego pożyczył pieniądze, prawdę mówiąc, kupił używane, a
resztę wydał na jedzenie. Wiesz, twój ojciec był dumny, nie chciał niczego od nas przyjąc,
wolał radzić sobie sam.
Elizabeth przytaknęła.
22
- Wiem o tym, też taka jestem. Mie chcę zalegać z długiem, ale nie mam pieniędzy,
ż
eby zwrócić Pederowi.
- Chyba się nie upiera, żebyś spłaciła wszystko od razu? – spytał Jakob.
- Niestety tak, i to moja wina – przyznała i ciężko opadła na krzesło. – trochę się
zagalopowałam któregoś dnia, gdy Peder zachował się… nieładnie. Obiecałam, ze dostanie
pieniądze w ciągu tygodnia.
- Kiedy to było? – zapytał.
- Dziś mija tydzień.
Mówiąc to, nie potrafiła spojrzeć teściowi w oczy, tylko wpatrywała się w deski
podłogi. W kuchni zrobiło się cicho, tak cicho, że słyszała oddech Jakoba. W końcu podniosła
wzrok.
- Muszę cię prosić o pożyczkę, Jakobie – wykrztusiła, a jej głos brzmiał cienko i obco.
Czuła się podle, żebrząc w ten sposób, i obiecała sobie, że robi to po raz ostatni. Już nigdy o
nic nie poprosi Jakoba. Żeby tylko załatwić tę jedną sprawę!
Jego milczenie zdawało się większą udręką niż prośba o pożyczkę. Próbowała
wyczytać coś w jego oczach, ale one niczego nie zdradzały – były brązowe i ciepłe jak
zawsze.
- Nie – powiedział w końcu. – Nie pożyczę ci tych pieniędzy.
]
odpowiedź spadła na nią jak grom. Elizabeth nie wiedziała, co robić, i tylko
wpatrywała się w teścia zaskoczona. Po chwili gwałtownie wstała i rzekła drżącym głosem:
- W takim razie przepraszam, że w ogóle o tym wspomniałam. Muszę cię prosić żebyś
opuścił mój dom. Chcę być sama.
- Nie zrozum mnie źle, Elizabeth – zaczął Jakob spokojnie, nawet nie zamierzając
wstać. – Jeżeli pożyczysz ode mnie te pieniądze, nigdy nie będziesz wolna. Nie przyjęłabyś
ich również w prezencie, jeśli dobrze cię znam.
- To prawda, niczego bym nie wzięła – przyznała cicho, czując dławienie w gardle,
które rosło z każdą chwilą. Jeżeli mnie teraz o coś spyta, nie wiem czy dam radę
odpowiedzieć, żeby się nie rozpłakać, pomyślała. Dlatego wstrzymała oddech, aż dławienie
ustało.
- Chciałbym kupić gospodarstwo twojego ojca za osiem talarów - zaproponował ze
zdumienia.
- To za mało – odparła. – To dom mojego dzieciństwa i… - Głos jej się załamał i
zamilkła.
- Wiem, Elizabeth, ale możemy spisać umowę. Jeśli przyniesiesz coś do pisania, to
zagwarantuję ci na papierze, ze w każdej chwili będziesz mogła odkupić gospodarstwo. I że
nie sprzedam go nikomu innemu oprócz ciebie.
Upłynęło trochę czasu, zanim zrozumiała sens tych słów. Wtedy jej po policzkach
popłynęły długo powstrzymywane łzy. Uśmiechnęła się, drżąc, i otarła dłonią mokrą twarz.
- Nie ma takiego drugiego jak ty, Jakobie – wyznała.
Kiedy spisali umowę, Jakob odczytał na głos jej treść:
Dalen, dwudziestego października 1874 roku
W dniu dzisiejszym Elizabeth Andersdatter- Rask zawarła umowę z Jakobem
Myranem. Niniejszym wyżej wymieniona sprzedaje gospodarstwo ojca za 8 talarów (słownie:
osiem talarów) wyżej wymienionemu Kupującemu.
W umowie zastrzega się, ze Jakob Myran nie ma prawa sprzedać gospodarstwa innej
osobie, lecz ma o nie dbać i należycie je pielęgnować. W przeciwnym razie zapłaci
Sprzedającej karę na pokrycie powstałych szkód. Elizabeth Andersdatter – Rask ma prawo
odkupić gospodarstwo w każdym czasie za tę samą kwotę.
23
Na koniec przeczytał tę część, która Elizabeth podobała się najbardziej i co sama
wymyśliła, a Jakob natychmiast zapisał:
Zgodnie z życzeniem Elizabeth w domu może zamieszkać Mathilde Hansdatter, nie
ponosząc żadnych opłat, i mieszkać w nim, dopóki Elizabeth nie postanowi inaczej.
Elizabeth Andersdatter- Rask
Jakob Myran
- Czy tak będzie dobrze? – spytał i podał jej kartkę.
- Tak, przecież podpisałam – odparła.
- No, to dobrze tego pilnuj – poradził. Jeżeli chcesz, mogę się postarać o kilku
ś
wiadków, żeby też się podpisali.
- To sprawa między tobą i mną – stwierdziła stanowczo i uścisnęła teściowi rękę na
przypieczętowanie umowy.
- Jeżeli pójdziesz ze mną, to od razu dam ci pieniądze.
- Dobrze. natychmiast popłynę do Pedera – postanowiła, czując się nieskończenie
lekka i szczęśliwa. Miała wrażenie, jak gdyby na całym świecie nie było więcej żadnych
zmartwień.
Kiedy przeprawiła się przez fiord, nadal wypełniało ją uczucie szczęścia, sprawa
zawarcia umowy miała pozostać między nią i Jakobem, od razu jednak zaproponowali
Mathilde, żeby zamieszkała w Nymark, nie wdając się w szczegóły.
- Elizabeth nie musi korzystać z dwóch domów – powiedział Jakob. – Dlaczego
mogłaby ci wynająć ten po ojcu, jeśli chcesz.
Biedna służąca wyglądała tak, jakby się miała rozpłakać.
- Wyrzucacie mnie? – spytała zdławionym głosem.
- Ależ skąd! Zostaniesz tu, dopóki Fredrik będzie cię potrzebował, a potem możesz się
przenieść do Nymark i tam pracować dalej jako służąca. Jeżeli chcesz, oczywiście.
- Ale czym zapłacę? – zmartwiła się Mathilde.
- Nie musisz nic płacić – uspokoiła ją Elizabeth. – Dom nie powinien stać pusty,
dlatego chciałabym, żebyś o niego dbała.
Chyba do końca życia Elizabeth nie zapomni wyrazu twarzy Mathilde, która
rozpromieniła się w szerokim uśmiechu, a następnie rzuciła się jej na szyję i mocno ją
uściskała.
- Jesteście najmilszymi ludźmi, jakich znam! – zawołała szczęśliwa. Potem wzięła
Jakoba za rękę i długo ściskała, rumieniąc się z radości i podekscytowania.
Elizabeth nie miała serca powiedzieć dziewczynie, że być może kiedyś jej samej
będzie potrzebny ten dom. Na razie jednak nie wiązała z nim żadnych planów, więc mogła to
przemilczeć.
Wreszcie łódź zaszurała o kamienie na brzegu. Elizabeth szkoda było czasu na jej
uwiązanie, tak bardzo jej się spieszyło, żeby oddać Pederowi pieniądze. W połowie drogi
jednak się zatrzymała, żeby wyrównać oddech. Szybko sprawdziła, czy włosy ą gładko
ułożone pod chustką i czy na spódnicy przypadkiem nie ma plam, po czym spokojnym już
krokiem pokonała ostatni odcinek drogi do sklepiku.
Ku jej radości w środku było dużo ludzi. Większość z nich przyszła tu, żeby posłuchać
nowin, jak się domyśliła, ponieważ Peder nie stał za ladą. Bez pośpiechu rozejrzała się,
poluźniła chustę przy szyi, następnie skinęła głową na prawo i lewo, uśmiechając się do
wszystkich. Sklepikarz udawał, że nie zwraca na nią uwagi, ale spostrzegła, że ukradkiem na
24
nią spogląda. Obejrzała dokładnie parę skórzanych butów zimowych, potem przeszła dalej,
zerknęła na czerpaki do wody i demonstracyjnie wsadziła palec do beczułki z syropem.
- Kupujesz coś? – spytał Peder opryskliwie.
- Chcę najpierw sprawdzić, czy syrop jest dobry, zanim się zdecyduje – odparła z
uśmiechem.
Peder poczerwieniał.
- Chyba wezmę… - Włożyła palec do syropu jeszcze raz, mlasnęła o pokręciła głową.
– Nie, nie dzisiaj.
- W takim razie muszę cię prosić, żebyś wyszła i wróciła wtedy, kiedy będziesz mogła
oddać mi pieniądze, które jesteś winna.
- Zaraz dostaniesz wszystko co do grosza – odparła i utkwiła w nim wzrok. – Jego
twarz zmieniła barwę na purpurową, a oczy się rozszerzyły.
- Źle się czujesz? – spytała niewinnie. – Wyglądasz jakoś dziwnie… Może powinieneś
usiąść?
- Dziękuję, postoję – rzucił krótko.
Za plecami Elizabeth zrobiło się całkiem cicho. Domyśliła się, że zebrani przysłuchują
się tej rozmowie. To dla nich rozrywka, będę o tym rozmawiać we wsi przez wiele lat.
- Proszę mi wypisać pokwitowanie zwrotu pieniędzy – rzekła.
Peder wyjął chusteczkę i wytarł błyszczącą łysinę.
- Najpierw muszę je dostać – zażądał.
Nie odpowiedziała od razu, lecz wpatrywała się w niego uporczywie, aż musiał
umknąć wzrokiem.
- Ja dotrzymuję obietnic. Zawsze! – oznajmiła i wyjęła sakiewkę. – mam tu osiem
talarów w srebrze – oświadczyła głośno. – Wszystko, co tata od ciebie pożyczył, ponieważ
ukradziono mu sieci i musiał kupić nowe. – Wiedziała, że niepotrzebnie dodała ostatnie
zdanie, ale sprawiło jej to przyjemność. To dla ojca pewnego rodzaju zadośćuczynienie, że
wszyscy, którzy tu stali, usłyszeli, dlaczego musiał zaciągnąć dług.
Peder burknął coś niezrozumiale, po czym wyjął kartkę, atrament i pióro. Elizabeth
przezwyciężyła pokusę, żeby się odwrócić i popatrzeć na ludzi stojących z tyłu. Nawet jeśli
nie miała takiej książkowej wiedzy jak Peder, to na pewno przeszła szkołę życia. Wiele
przekazali jej rodzice. nauczyli ją być dumną i regulować własne długi.
Peder podsunął jej kartkę i Elizabeth szybko przebiegła wzrokiem tekst –
pokwitowanie, że spłaciła całą kwotę pożyczki z datą i podpisem sklepikarza. Pewną ręką
wpisała swoje nazwisko i podała Pederowi dłoń.
- Dziękuję i do widzenia – powiedziała bezbarwnie i przecisnęła się do wyjścia obok
beczułki z syropem. Pamiętała o tym, żeby uśmiechać się promiennie do wszystkich, którzy
zebrali się w sklepie. Dobrze było móc wyjść z podniesioną głową.
W drodze powrotnej do domu czuła się tak zadowolona i szczęśliwa, że odchyliła
głowę do tyłu i roześmiała się w głos.
- To by się tacie spodobało! Zawołała do mew, które fruwały w górze. Tak,
pomyślała, najpierw by się przeraził, a potem śmiał na całe gardło razem z nią. Taki właśnie
był.
Wprost rozsadzała ją radość, od razu więc musiała się nią podzielić z Jakobem, kiedy
wstąpiła do teścia, żeby odebrać dziewczynki.
- Szkoda, że go nie widziałeś – roześmiała się cicho, żeby nikt w kuchni jej nie
usłyszał. – Peder poczerwieniał jak burak, a oczy wyszły mu z orbit, kiedy położyłam
pieniądze na ladzie.
Nagle na powrót spoważniała i zerknęła na Jakoba.
- To dzięki tobie mogłam to zrobić, Jakobie.
25
- Nie mówmy o tym – odparł z rozwagą. – Zdobyłem przecież porządne gospodarstwo
– dodał i zachichotał pod nosem.
Nikt inny nie zgodziłby się zawrzeć takiej umowy, pomyślała Elizabeth, wracając pod
górę do Dalen razem z Ane i Marią. Oby mogła mu się kiedyś odwdzięczyć; pokazać, jak
bardzo go ceni!
Rozdzieliła dokładnie mąkę na wieczorną polewkę między Marię i Ane. Sama tego
dnia zjadła niewiele. Na jutrzejsze śniadanie dla dzieci prawie nie zostało już mąki, ale będzie
się tym martwić, gdy przyjdzie pora. Teraz chciała tylko napawać się radością, że dług został
spłacony.
Rozdział 5
- Idę do Obry – oznajmiła dziewczynkom, kiedy zjadły. – Przyszykujcie się do spania
– dodała i narzuciła roboczy kubrak.
Odwiesiła lampę i poczekała, aż oczy przywykną do ciemności. Wtedy zauważyła, że
koza leży w boksie. W dwóch susach znalazła się obok niej.
- Co ci jest? – spytała i poklepała zwierzę po szyi. Głos jej drżał, ale starała się nie
dopuszczać do siebie strachu. Rozsądek podpowiadał jej, że kozie coś dolega, lecz mimo to
wstała i powiedziała, starając się, by jej głos zabrzmiał dziarsko: - Pewnie po postu jesteś
głodna. – Przyniosła dużą wiązkę siana i położyła przed kozą, ale zwierzę nawet się nie
ruszyło. Tylko nie choruj, poprosiła w duchu. Proszę cię! Nie rob tego. Mnie. Dzieciom…
Dotknęła wymiona kozy. Było twarde.
Serce w niej zamarło. Ciężkim krokiem wróciła do domu.
- Już skończyłaś? – spytała Maria i spojrzała na siostrę wielkimi oczami.
- Nie, muszę zrobić kozie ciepły okład.
- Dlaczego? Jest chora?
- Tak, ma zapalenie wymienia.
W izbie zapadła zupełnie cisza, a po chwili Maria spytała zniżonym, drżącym głosem:
- Stracie je?
Elizabeth przypomniała sobie, że kiedyś jedna z owiec zachorowała na zapalenie
wymienia, kiedy wypędzili owce na pastwiska. Nie zauważyli tego w porę i wdała się
gangrena. Wymię odpadło, owca musiała potwornie cierpieć, zanim zdechła. Maria
zapamiętała to, mimo że była wtedy bardzo mała.
- Naturalne, że go nie straci – odparła szybko Elizabeth, szukając szmat.
- Skąd możesz wiedzieć?
- Po prostu wiem – skłamała ostrym tonem. – Ciepły okład z mąki i wody na pewno
pomoże – dodała trochę łagodniej.
- A nie mogłabyś wypróbować jakichś swoich ziół? – dopytywała Maria.
- Nie, to jest najlepsze. Nie znam innego sposobu zapewniła Elizabeth. – Weź Ane i
kładźcie się spać.
- Chcę mleka! – rozpłakała się Ane, a Elizabeth aż się serce ścisnęło.
- Nie mamy teraz mleka. Napijcie się wody.
- Nie możesz pożyczyć trochę od Dorte i Jakoba? – spytała Maria ostrożnie.
- Mogę. Pójdę do nich jutro rano, ale teraz idźcie już do łóżka. Obie.
Odczekała, aż znalazły się pod kołdrą, a potem poszła do nich na górę, żeby
powiedzieć im dobranoc.
- Jeszcze jesteś na nas zła? – zapytała Maria.
- Nie, nie jestem zła, tylko strasznie zmęczona. I denerwuję się, że koza jest chora. Ale
zaraz zrobię jej okład. Ciepły roztwór z mąki i wodą wyciągnie zapalenie i jutro wszystko
26
będzie w porządku, jestem tego pewna. A teraz śpijcie dobrze, jedna i druga. – Pocałowała je
w
policzki
i
zeszła
na
dół.
niełatwo było obwiązać kozie wymiona, ale w końcu się udało. Jeżeli zwierzę poleży
teraz spokojnie, to śniadaniem dla Marii i Ane. Zużyła na okład całą mąkę, jaką miały.
Wróciła do domu i osunęła się na podłogę przy palenisku. Ogień pomógł rozluźnić
napięte mięśnie pleców i sprawił, że poczuła się senna. Jak to dobrze zamknąć oczy i
zapomnieć na chwilę o wszystkich kłopotach, pomyślała. Tylko trochę odpocznie i zaraz
pójdzie do obory zobaczyć, jak się czuje koza.
Musiała się zdrzemnąć, bo wydawało jej się, że obudził ją jakiś dźwięk, ale kiedy
oszołomiona rozejrzała się dokoła, nic niezwykłego nie zauważyła, a w izbie panowała
zupełna cisza. Ogień w palenisku już dawno zgasł. Nogi jej zdrętwiały, plecy zesztywniały.
Bolały. Otrząsnęła się i szczelnie otuliła kubrakiem. Podeszła do okna i wyjrzała na dwór.
Było ciemno, ale wiedziała, że to już ranek. Dziewczynki zaraz się obudzą.
Rozpaliła w palenisku i upewniona, że ogień dobrze się pali, znów wyszła do obory.
Kiedy otwierała drzwi, przemknęła jej przez głowę myśl: coś jest nie tak!
Na szczęście koza wstała. Elizabeth dotknęła jej wymiona i poczuła, że zmiękło.
Nabrała pewności, że zwierzę wyzdrowieje.
- Teraz musisz coś zjeść, żebyś nabrała sił – szepnęła i podała kozie trochę siana.
Uśmiechnęła się blado, kiedy zwierzę chwyciło zębami jedzenie. – Pamiętaj, że twoje
pożywne mleko utrzymuje dzieci przy życiu.
Gdzieś w tyle głowy znów odezwał się sygnał, że coś jest nie tak. Nagle uświadomiła
sobie, co to takiego. Kiedy wychodziła z obory wieczorem, zamknęła drzwi na haczyk, jak
zwykle. Dziś rano jednak haczyk zwisał luźno. Zesztywniała i poczuła, że włosy jeżą jej się
na karku. Szybko wyprostowała się i rozejrzała dokoła. Nagle krew jej zastygła w żyłach, bo
napotkała dzikie spojrzenie Esaiaa – zbiega, którego pomogła ująć i wsadzić do więzienia. Jak
mu się udało stamtąd wydostać? Stała jak sparaliżowana i tylko na niego patrzyła.
Ś
miał się drwiąco, pochodząc coraz bliżej.
- Myślała, że się mnie pozbyłaś? – zarechotał. – Na pewno się zastanawiasz, jakim
cudem uciekłem. Nikomu dotąd nie udało się zbiec z więzienia w Kabelvaag. Mnie też, aż do
tej pory. Ale naczelnik więzienia postanowił przywieźć mnie do Christianii, rozumiesz, i
wtedy prysnąłem.
Roześmiał się znowu. Elizabeth miała tak sucho w ustach, że nie mogła przełknąć
ś
liny.
- Dotrzymałem obietnicy. Powiedziałem, że wrócę, żeby się zemścić. I oto jestem!
Podniósł ramię i Elizabeth dostrzegła błysk ostrza siekiery. A więc taki będzie mój
koniec, przemknęło jej przez myśl. Zamknęła oczy, przygotowana na to, co miało nastąpić.
Przez kilka sekund było zupełnie cicho, po czym usłyszała świst tuż obok ucha, a
potem trzask. Powoli otworzyła oczy i ujrzała siekierę wbitą w ścianę. Esaias śmiał się złym,
piskliwym śmiechem.
- Myślałaś, że się tak łatwo wywiniesz? – warknął.
Nie była w stanie odpowiedzieć, patrzyła tylko na niego nieruchomo, a w jej głowie
kołatała jedna myśl: jeszcze żyję!
Nagle pociągnął ją i rzucił na twarde, mocne udeptane klepisko.
- Dziwka! – syknął i splunął na nią.
Elizabeth na kilka sekund zamknęła oczy, starając się zebrać siły, żeby wstać. Wtedy
zamachnął się nogą. Twarda drewniana podeszwa chodaka trafiła ją niczym cios pałka.
Poczuła w boku gorący, pulsujący ból i pomyślała, że pewnie ma złamane żebro. Osłoniła
ręką bolące miejsce i jęknęła cicho.
Esaias znów się roześmiał. Moje cierpienie sprawia mu przyjemność, uświadomiła
sobie Elizabeth.
27
- Czołgaj się! – rozkazał.
Elizabeth ani drgnęła.
- Czołgaj się! – powtórzył i kopnął ją w biodro. Tym razem była na to przygotowana i
udało jej się zrobić nieznaczny unik, dzięki czemu uderzenie mniej zabolało. Nie miała
odwagi mu się sprzeciwić, więc zaczęła się czołgać. Ten człowiek był szalony; wiedziała, że
naprawdę chce ją zabić. Co by się wtedy stało z dziewczynkami, które czekały na nią w
domu? – pomyślała, czołgając się w kółko wśród zwierzęcych odchodów. Upokorzenie
wydawało się gorsze niż ból i kopniaki. Zacisnęła zęby, żeby się nie rozpłakać.
Niespodziewanie Esaias chwycił ją za włosy i pociągnął w górę.
- Jesteś sama w domu? – spytał i nagle spoważniał.
- Tak. – Miała nadzieję, że nie zwrócił uwagi, jak szybko odpowiadała. Zbyt szybko.
Myślała tylko o jednym: nie wolno mu się zbliżyć do dzieci.
- A gdzie jest twoja córka? – zapytał, dmuchając jej prosto w twarz. Poczuła ten sam
cuchnący oddech, który tak dobrze pamiętała.
- W Heimly – odparła. – W tym największym gospodarstwie na dole.
Pociągnął ją mocniej za włosy, aż musiała stanąć na czubkach palców. Dopiero wtedy
trochę popuścił.
- Dawaj ręce! – warknął.
Zrobiła, jak kazał, i podała mu lewą rękę, prawą trzymając w fałdach spódnicy. Wolną
dłonią rozwiązał sobie chustę przy szyi, chichocząc przy tym piskliwym, nieprzyjemnym
ś
miechem.
- Ale jestem sprytny – pochwalił siebie. – Teraz pójdziemy razem do domu i tam
dopiero ci się dostanie, zanim… - urwał, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami, po
czym wyszeptał ostatnie słowo: - … umrzesz!
Elizabeth krzyknęła z przerażenia, ale zaraz na powrót zagryzła zęby. Esaias puścił jej
włosy, żeby związać chustkę wokół jej nadgarstka.
- No, teraz druga ręka! – rozkazał.
Nadszedł czas. Elizabeth zaciskała dłoń na kamieniu, który podniosła z klepiska, kiedy
się czołgała. Zwykle używała go do blokowania drzwi, ale teraz – ciepły i ciężki – spoczywał
w jej ręce. Szybko obróciła się i z całej siły uderzyła. Ne traciła czas, żeby sprawdzić, gdzie
tyrała, tylko jednym susem wypadła z obory. Usłyszała, że Esaias jęknął i padł na ziemię.
Potem jeszcze dobiegło ją przekleństwo. A zatem żyje, pomyślała, ale cios go na chwilę
zatrzyma. Tymczasem ona musi uciekać jak najdalej od domu, gdzie zostały dziewczynki,
zanim ten drań pogna za nią.
Pobiegła w stronę rumowiska skalnego. Może uda jej się ukryć między wielkimi
głazami, w każdym razie na jakiś czas. Wolała teraz nie myśleć, co będzie później.
Najważniejsze, żeby ratować siebie i dziewczynki.
Kilka dni temu spadł śnieg, ale deszcz już go stopił.
„Tak bym chciała, żeby święta były białe”, powiedziała wtedy Maria, a ona zgodziła się z
siostrą. Teraz dziękowała Bogu, że oczyścił ziemię, bo nie było widać żadnych śladów.
Spodziewała się, że usłyszy za sobą oddech Esaiasa i lada chwila poczuje jego twardą
rękę na ramieniu, ale poza własnym przyśpieszonym oddechem nie słyszała nic. Szybko
obejrzała się przez ramię i stwierdziła, że bandyta nie pobiegł za nią. Ulga, której na moment
doznała, przeszła w lodowaty strach. A jeśli Esaia wtargnął do domu? Albo może dzieci
wyszły na podwórze i je zobaczył? Zastanowiła się, czy nie powinna zawrócić i ostrożnie
podejść do zagrody, żeby sprawdzić, czy ten szaleniec tam jest. A jeżeli się zaczaił, żeby ją
złapać?
Postanowiła, ze zaryzykuje ze względu na dzieci.
Niepewnie zaczęła wracać. Chodaki z każdym krokiem zapadły się w mokrą ziemię i
nabierały wody. Pończochy całkiem przemokły. Elizabeth trzęsła się z zimna; bała się, że
28
długo tak nie wytrzyma. Podniosła oczy i wtedy go zobaczyła. Zataczając się, wyszedł zza
obory, oparł o ścianę, jak gdyby chciał zebrać siły, i ruszył w jej stronę. Na moment
znieruchomiał że strachu; nie sądziła, że Esaias potrafi tak szybko się poruszać. Pochylony,
rzucił się przed siebie, nie odrywając od niej wzroku. Miał tylko jeden cel: zabić ją!
Elizabeth błyskawicznie się odwróciła, zebrała spódnicę i pobiegła tak szybko, jak
tylko nogi zdołały ją unieść. Przeskakiwał przez pagórki, strumyki i kamienie, aż znalazła się
w niewielkiej kotlinie. Wiedziała, że na chwilę zniknęła Esaiasowi z oczu. Którędy będzie
bliżej do rumowiska: na prawo czy na lewo? Musiała szybko wybrać. Pobiegła w lewo i
pokonała jeszcze kawałek. Nagle zgubiła jeden z chodaków. Zostaw, niech leży –
podpowiadał jej wewnętrzny głos. Nie rób tego, bo Esaias go znajdzie i wpadnie na ślad. Poza
tym jeszcze przemokniesz i zmarzniesz – podpowiadał inny. Wiedziała, że jeśli wróci to but,
straci drogocenne sekundy, ale czy miała inny wybór? Rzuciła się z powrotem i wsunęła
chodak na nogę. Wtedy zobaczyła Esaiasa, który wyłonił się zza wzgórza. Roześmiał się
ochryple, z triumfem, i rzucił za nią.
Jakże się różnił od biblijnego patriarchy Izajasza, którego nosił imię, pomyślała. Był
mordercą, bestią przepełnioną żądzą zemsty. Elizabeth brakowało w płucach powietrza, a ból
w boku palił jak ogień. Jeszcze trochę. Został jeszcze kawałeczek, zaraz dobiegniesz do
rumowiska i odpoczniesz, pocieszała się. Wytrzymaj ze względu na dziewczynki! –
nakazywała sobie. Wpadła z impetem między skały, nie patrząc, gdzie stawiała stopy.
Skręciła kostkę, kiedy poślizgnęła się na śliskim kamieniu, i otarła kolano. Ale to nie miało
znaczenia, bo nareszcie była u celu. Ukryje się między głazami, przynajmniej na jakiś czas.
Trzeba wyrównać oddech, pomyślała. Znalazła niewielką rozpadlinę w skale i
wcisnęła się w nią tak głęboko, jak tylko mogła. Woda ściekała z nagiej skały i ze słabym
odgłosem „plump” spadała na ziemię. Elizabeth przez moment zatrwożyła się, że Esaias
usłyszy to, spojrzy w tę stronę i znajdzie ją. Zaraz jednak odrzuciła tę myśl. Ostrożnie
ucisnęła żebra. Bolały, ale chyba nie były złamane, bo przecież nie mogłaby się ruszać.
Oddychała już trochę spokojniej, ale gardło wciąż miała suche jak piach
Wyciągnęła język wciągnęła do ust kilka kropel wody. Kapanie ustało. Jeśli
prześladowca znalazł się w pobliżu i nasłuchiwał, nagła cisza mogła zwrócić jego uwagę. W
tym momencie Elizabeth usłyszała toczący się kamień, zastygła w bezruchu i zamieniła się w
słuch. Wiatr szumiał, jakaś mewa zaskrzeczała, krople kapały w kałużę, poza tym było cicho.
Poczuła, że jej mięsnie nieco się rozluźniły. Chciała napić się więcej, gdy nagle
dobiegł ją głośny śmiech Esaiasa. Nie potrafiła ocenić, z jak daleka dochodził, bo wśród
głazów niosło się echo.
- Widzę cię, Elizabeth, możesz już wyjść! – zawołał. Słowa odbijały się między
skalnymi blokami.
Wstrzymała oddech i czekała, aż Esaiad się pokaże, ale się nie pojawił próbuje mnie
tylko oszukać, pomyślała i bezgłośnie wypuściła powietrze z ust. Wtedy znowu ryknął:
- Albo wyjdziesz dobrowolnie, albo usiądę tu i będę na ciebie czekał! Sama wybieraj,
mam dużo czasu.
Czy naprawdę wie, gdzie jestem? – pomyślała w panice. To do niego podobne, że
będzie kazał mi czekać w nieskończoność, ale jeśli sądzi, ze dobrowolnie się poddam, to
bardzo się myli. Nie wyjdę, nawet gdybym musiała tkwić tu tak długi, aż porosnę mchem!
To postanowienie pomogło jej odzyskać nieco odwagi.
Serce się uspokoiło. Wokół panowała złowieszcza cisza. Gdzie on był? Co knuł? Cisza
niepokoiła Elizabeth, ale zarazem wzmagała jej ciekawość. Kusiło ją, żeby wyjrzeć z
kryjówki.
Nie miała pojęcia, jak długo już tak stała, ale nogi jej zdrętwiały i bolał każdy mięsień.
Gdyby tylko znalazło się tu trochę miejsca, żeby usiąść na chwilę albo chociaż zmienić
29
pozycję, pomyślała, próbując się nieco obrócić. Ale szczelina była wąska i pozwalała jedynie
wbić się w nią klinem.
Nagle Elizabeth ponownie usłyszała głos Esaiasa; zdawało jej się, że tym razem
rozległ się bliżej.
- Elizabeth – przekonywał przymilnie. – Wyjdź, nie zrobię ci nic złego, uwierz mi.
Przecież żartowałem!
Miała ochotę krzyknąć coś w odpowiedzi, ale zacisnęła usta. Pewnie tylko na to
czekał, żeby się ujawniła. Chciał ją wybawić, sprowokować, żeby pokazała, gdzie jest.
- No, dalej, Elizabeth – ponaglił ją, a jego głos brzmiał bardziej niecierpliwie. – Nie
doprowadzaj mnie do szały. Dałem ci szansę, żebyś wyszła dobrowolnie. Nie powinnaś jej
marnować.
Czyżby głos Esaiasa faktycznie coraz bardziej się zbliżał. Czy to strach płatał jej figla?
Jej zmysły się wyostrzyły. Nie, to tylko echo, zaraz jednak umilkło.
Kiedy była dzieckiem, często bawiła się w rumowisku. Rodzice przestrzegali ją, żeby
trzymała się z daleka od tego miejsca, bo zamieszkuje je huldra. Ale ona ich nie słuchała. Nie
bała się huldry, bo nigdy nie zrobiła jej nic złego. Teraz dziecinne zabawy na coś się
przydały, pomyślała. Znała tu każdy kamień, każdy zakamarek. A Esaias nie.
Niespodziewanie znalazł się tuż obok jej kryjówki. Kurczowo trzymał trzonek
siekiery. Gdyby się nieco obrócił. Zauważyłby ją. Cofnęła się i z całej siły przywarła plecami
do zimnej skały, mocno zagryzając wargę. Nie miała stąd żadnej drogi ucieczki.
Bicie serca tak mocno dudniło jej w uszach, że bała się, iż usłyszy je Esaias. On
jednak nadal patrzył przed siebie, potem zerknął w prawo i podpatrywał się po
przetłuszczonych włosach. Zamknęła oczy, czując, jak woda spływająca po skale cieknie pod
jej ubranie. Idź, proszę cię, błagała w duchu.
Kiedy na powrót ostrożnie otworzyła oczy, zobaczyła, że usiadł na kamieniu i oparł
przedramiona na kolanach. Jęknęła z rozpaczy, lecz natychmiast zacisnęła usta. Chwała Bogu,
wyglądała na to, że nie słyszał jej jęku. Nadal siedział w tym samym miejscu i rozglądał się
nerwowo.
Zmarzła. Przemoknięta, dygotała z zimna i nie mogła nad tym zapanować. Szczękała
zębami i powoli opuszczały ją siły i odwaga. Jeżeli ten szaleniec zraz stąd nie pójdzie, to
jestem zgubiona, pomyślała. W tej samej chwili wstał powoli, zmrużył oczy, aż utworzyły
dwie wąskie szparki, i nieśpiesznie ruszył dalej.
Elizabeth delikatnie wypuściła powietrze.
- Dzięki Ci, dobry Boże – wyszeptała bezgłośnie. Wiedziała, że musi się stąd
wydostać, i to szybko. Przecisnęła się do otworu i ostrożnie wyjrzała. Esaiasa nigdzie nie było
widać. Czym prędzej wymknęła się z kryjówki, bezszelestnie uszła kawałek i schowała się za
najbliższym głazem. Słyszała, jak jej prześladowca przeklinał o złorzeczył. Z miejsca, w
którym przycupnęła, widziała szczelinę, którą dopiero co opuściła. Esaias podszedł tam,
zajrzał do środka i przeszedł tuż obok niej. Znalazł się tak blisko, że mogłaby go dotknąć.
Jeszcze raz podziękowała Bogu, że pozwolił jej opuścić skalną szczelinę.
Ciągle się przemieszczała; kilka razy chowała się w tym samym miejscu, jeśli Esaias
już je sprawdzał. Po pewnym czasie, ku swej rozpaczy, zauważyła, że szaleniec przestał
panować nad tym, gdzie szukał, a gdzie nie.
Przez cały czas krzyczał, groził, co jej zrobi, kiedy ją dopadnie, to znów przekonywał,
ze tylko żartował, potem namawiał ją, żeby wyszła, bo chce z nią jedynie porozmawiać.
Znalazła miejsce, gdzie mech był gruby i miękki, ale mokry. Woda wlewała się do
ś
rodka chodaków, mocząc stopy, które dawno już straciły czucie. Jak długo to już trwa? –
zastanowiła się Elizabeth. Z pewnością kilka godzin. To by znaczyło, że Ane i Maria od
dawna są same. Czy szukały jej w oborze? Czy zorientowały się, że coś się stało? Pewnie
odchodziły od zmysłów ze strachu, kiedy zauważyły, że jej nie ma.
30
Musi wrócić do nich do domu, zanim zaczną jej szukać, pomyślała w panice. A co
będzie, jeśli dotrą na rumowisko?
Struchlała na samą myśl o tym, kolana się pod nią ugięły i wydały dziwne miękkie.
Starała się myśleć logicznie. Najpierw powinna niepostrzeżenie wydostać się stąd, pobiec do
domu i zaprowadzić dziewczynki w bezpieczne miejsce. musi je wysłać do Heimly, jeżeli
będzie na to czas. Nic więcej na razie nie mogła zaplanować.
Wyostrzyła wszystkie zmysły do granic. Spróbowała się podnieść, ale zbyt długi
siedziała w jednej pozycji i obolałe ciało nie chciało jej słuchać. Przy każdym ruchu
przeszywał ją ból, miała ochotę zrezygnować. Przeżyłam gorsze chwile, upomniała siebie
surowo, przypominając sobie napaść Leonarda. Tym razem również sobie poradzę… Uda mi
się. minęła jednak dobra chwila, zanim nabrała wiary w siebie. Ku swej radości stwierdziła.
Ż
e powoli odzyskuje siły. Tak, uda jej się. musi się udać!
Wciąż nasłuchując, ostrożnie wyjrzała zza kamienia.
Nie zauważyła Esaiasa w pobliżu, więc szybko wymknęła się z kryjówki. Z każdym krokiem
chlupotało jej w chodakach, ale kamienie były tak śliskie, że wolała nie ryzykować i nie
stąpać po nich. zwinnie jak kot przemykała między kamiennymi blokami. Zbliżała się do
końca rumowiska, niedługo będzie miała gdzie się ukryć. Pozostało już tylko liczyć na to, że
Pan jeszcze nie wezwie jej do siebie.
Zaniepokoiło ją, że od kilku minut nie słyszała ani wdziała Esaiasa. Wolałaby
wiedzieć, gdzie jest jej prześladowca. Teraz być może on ją obserwował. Wzdrygnęła się na
samą myśl o tym.
Dotarła do skraju rumowiska. Przed nią rozciągała się otwarta przestrzeń. Elizabeth
wiedziała, ze to, co przeżyła między kamiennymi głazami, było niczym w porównaniu z tym,
co ją teraz czekało. Głęboko wciągnęła powietrze, zwilżyła usta i zebrała się biegiem do
domu. Biegła tak długo, aż jej oddech przeszedł w ochrypły świst. Nogi same przeskakiwały
przez kałuże, pagórki i kamienie. Kiedy spadły jej chodaki, ledwie zwróciła na to uwagę. Nie
miała nawet sekundy do stracenia. Musiała dotrzeć do domu, żeby ratować dzieci.
Nagle potknęła się o korzeń i upadła jak długa. Zaparło jej dech; minęło trochę czasu,
zanim zdołała się pozbierać. Oszołomiona i półprzytomna obejrzała się przez ramię. Przeszył
ją lodowaty strach, kiedy zobaczyła, że Esaias biegnie za nią. Nadal trzymał w ręku siekierę.
Czyżby jednak miała zginąć od jego ciosu, tak jak się wcześniej obawiała?
- Nie – szepnęła zdesperowana. – Nie, proszę, oszczędź mnie!
Znalazła się w otwartym polu sama na sam z mordercą i pozostało jej tylko jedno:
biec, ile sił w nogach.
Przebiegła przez wzgórze. Nabrała więcej odwagi, kiedy zobaczyła dom daleko w
dole. Oby tylko dzieci były w środku! Dobry Boże, spraw, żeby były w domu i żebym nie
musiała ich szukać!
Z górki łatwiej było biec i Elizabeth jakby dostała skrzydeł, ale Esaias był szybszy.
Łokieć za łokciem coraz bardziej się zbliżał. Zdawało jej się, że czuje na karku jego oddech,
jego brudne ręce wyciągające się ku niej. Zauważyła, że drzwi domu są zamknięte, drzwi do
obory także. Pewnie Maria wyszła i je zamknęła. Ale gdzie jest teraz. A co z Ane?
Jeszcze tylko kilka kroków i będzie w obejściu. Tam przynajmniej znajdzie coś do
obrony, pocieszyła się. w tym momencie poczuła ręce przesuwające się po jej plecach i
zaczęła krzyczeć ze strachu. Oprawca złapał ją za warkocz i pociągnął do tyłu. Upadła na
niego.
Zdawało się, jakby czas się zatrzymał. Zobaczyła uniesione ramię i błysk ostrza
siekiery na tle szarego nieba. Zaraz spotkam się z tymi, których straciłam, przebiegło jej przez
myśl, nagle jednak poczuła, że Esaias ją puszcza, potem usłyszała głuchy łomot, a następnie
czyjś jęk. Nie mogła się zorientować, co się stało. jej ciało odmawiało posłuszeństwa, stała
jak sparaliżowana, starając się ze wszystkich sił utrzymać na nogach.
31
Jakiś głos dotarł do jej świadomości. Nieskończenie wolno odwróciła się o zobaczyła,
ż
e Esaias leży na ziemi w nienaturalnie wykręconej pozycji. Siekierę nadal trzymał w dłoni, a
z jego głowy płynęła krew. Dlaczego się nie ruszał?
- Elizabeth!
Poniosła wzrok i spojrzała prosto w czarne oczy Kristiana. Podszedł do niej, objął
silnymi ramionami i przytulił. Jego zapach i ciepło sprawiły, że umysł Elizabeth bardzo
powoli znów zaczął funkcjonować.
- Co ty tu robisz? – wykrztusiła, dygocąc, przy jego piersi. – I dlaczego on tak leży?
- Wszystko będzie dobrze – zapewnił Kristian. – On nie żyje i już nie zrobi ci
krzywdy.
Czyżby Esaias naprawdę był martwy? Czy to Kristian go zabił? Niemożliwe. Nie
ż
yczyła swemu prześladowcy śmierci, ale…
- Gdzie są dzieci – spytała nagle i wyrwała się z ramion Kristiana.
- Nie denerwuj się, są w Heimly – wyjaśnił i powiódł ją za sobą w stronę domu.
Pozwoliła mu się zaprowadzić do kuchni i posłusznie usiadła przy stole. Kristian dołożył
torfu do paleniska i coś do niej mówił ale rozumiała tylko pojedyncze słowa. Odnosiła
wrażenie, jakby miała w głowie gęstą, szarą kaszę.
- Co one tam robią? – zapytała cicho.
Uklęknął przed nią i zaczął jej zdejmować mokre buty i pończochy. Zobaczyła, że
jedna jej noga krwawi, a stopy są czerwone z zimna.
- Zeszły na dół i powiedziały, że cię nie ma – tłumaczył spokojnie i ponownie objął ją
ramieniem. – Akurat wtedy przyjechałem. Jakob natychmiast poszedł cię szukać.
Zdawało jej się, że jego słowa nie mają żadnego logicznego związku, lecz z tego, co
mówił, zrozumiała jedno: dziewczynki były bezpieczne. Ona też nie musiała się już bać.
Napięcie zaczęło ustępować. Ciepło ognia rozgrzewało jej przemarznięte ciało i powoli
wypełniało ją spokojem.
- Czy zrobił ci coś złego? – usłyszała pytanie Kristiana.
- Nie… - odparła z wahaniem. – Kopnął mnie, ale chyba nic mi nie jest. Uciekała, mu
i ukryłam się na rumowisku. Pobiegł za mną… Tkwiłam tam, bojąc się nawet oddychać, ale
w końcu musiałam wracać do domu, do dzieci, a wtedy… Tak, resztę już wiesz. Nigdy więcej
mnie nie opuszczaj, Kristianie – poprosiła i przytuliła się do niego. – Zostań ze mną na
zawsze.
Odchylił się lekko do tyłu i zajrzał jej w oczy.
- Przyjechałem, żeby się dowiedzieć, czy wreszcie się zdecydowałaś. Czy teraz… czy
zgodzisz się wyjść za mnie?
- Tak! – odparła z przekonaniem.
- Nie chcesz jeszcze trochę zaczekać, żeby to przemyśleć? Może zgodziłaś się dlatego,
ż
e jesteś przerażona i…?
- Nie, długo to rozważałam i nareszcie podjęłam decyzję. Chcę być z tobą, Kristianie,
do końca życia.
Niczego nie była tak pewna jak tego. Na kilka sekund zamknęła oczy.
- Ten, który leży przed domem… - podjęła z wahaniem. – Wrócił, żeby się zemścić za
to, że pomogłam go wsadzić d więzienia. Nazywa się Esaias.
- Cii… - szepnął Kristian czule. – Później opowiesz mi tę historię, tutaj albo u Jakoba.
Już po wszystkim, Elizabeth. Nikt cię więcej nie skrzywdzi. Zadbam o to.
Chciała mu podziękować, ale nie była w stanie. Tak wiele myśli nie dawało jej
spokoju, tyle się zdarzyło, miała w głowie mętlik.
- Poradzisz sobie sama przez chwilę? – spytał.
- Dokąd idziesz?
32
- Muszę zgłosić lensmanowi, co się stało, i opowiedzieć o tym we wsi. Ale mogę
poprosić Dorte, żeby do ciebie przyszła.
- Nie trzeba, dam sobie radę. Idź już – odparła, ale nie była pewna, czy tego chciała.
Nie mam jednak wyboru, pomyślała, patrząc, jak Kristian znika w drzwiach.
Kiedy została sama, wybuchnęła płaczem. Najpierw po jej policzku potoczyła się
jedna łza, którą otarła wierzchem dłoni, potem pojawiły się następne. W końcu czuła już tylko
pustkę. Wyczerpana, osunęła się na podłogę, podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi
rękami.
Siedziała tak, gdy przyszła Dorte. Przyjaciółka bez słowa otoczyła ją ramionami i
kołysała niczym dziecko.
- Już dobrze, moja droga. Już nie musisz się bać – przemawiała spokojnie. Jej ciepły
głos i zapach mydła domowej roboty nigdy przedtem nie dawały takiego poczucia
bezpieczeństwa jak teraz, stwierdziła Elizabeth.
Później Dorte nagrzała wody do mycia, zdjęła z niej mokre ubranie i opatrzyła rany,
nie zadając ani jednego pytania. Jakie to przyjemne, pomyślała Elizabeth i z ochotą poddała
się wszystkim zabiegom. Wreszcie Dorte pościeliła pryczę i kazała przyjaciółce się przespać.
Elizabeth nie protestowała i po chwili zasnęła twardym snem.
Obudziła się kilka godzin później i oszołomiona rozejrzała się dokoła. Napotkała
wzrok Kristiana. Wspomnienia niedawnych przeżyć odżyły z ogromną siłą.
- Co z dziećmi? – spytała i chciała wstać, ale Kristian delikatnie, lecz stanowczo
popchnął ją z powrotem na poduszkę.
- W Heimly dobrze się nimi zaopiekowano – powiedział uspokajająco. – Dowiedziały
się już, co się stało, ale znają tylko uproszczoną wersję – dodał.
Elizabeth przyglądała się belkom pod sufitem. Najchętniej sama by opowiedziała
dziewczynkom o swej szaleńczej ucieczce przed Esaiasem, ale może i dobrze, że ją to
ominęło. Potrzebowała odpoczynku i czasu na poukładanie myśli, zanim się zobaczy z Ane i
Marią.
- A co znim… z Esaiasem?
- Był tutaj lensman. Wszystko załatwione.
„Załatwione”. Tak prosto to określił, pomyślała. Może chciał jej oszczędzić
przykrości?
- I co powiedział?
- Opowiedziałem mu wszystko, co się wydarzyło – odparł Kristian. – Lensman znał tę
sprawę od początku, więc nie potrzebował twoich wyjaśnień.
To dobrze, stwierdziła w duchu. Nie wiedziała, czy byłaby w stanie o tym mówić. Na
pewno jeszcze nie teraz. A Kristiana szanowano we wsi; potrafił rozmawiać z urzędnikami,
być może trochę zatuszował sprawę, pomyślała. Podskoczyła przestraszona, słysząc czyjeś
kroki w sieni.
- Spokojnie, to tylko Dorte idzie do obory – wyjaśnił, jak gdyby czytał w jej myślach.
– twoja koza wraca do zdrowia.
Elizabeth zwinęła się w kłębek pod kocem i odetchnęła z ulgą. Dziewczynki mają się
dobrze, koza będzie zdrowa, lensman już tu był – chyba nie ma sprawy, której Kristian nie
potrafiłby załatwić.
- Elizabeth – odezwał się i pogładził ją po policzku. – Naprawdę chcesz zostać moją
ż
oną?
- Mówię to, co myślę, i dotrzymuję danego słowa – odparła. Zabrzmiało to dość
sucho, więc zaraz dodała łagodniej: - Kocham cię, Kristianie.
Dawno nikomu tego nie mówiła. Takich słów nie rozdaje się na prawo i lewo, ot tak
sobie. A Kristian faktycznie był jej dogi i pragnęła spędzić z nim resztę życia.
33
Pocałował ją w czoło.
- Jesteś moim największym szczęściem, Elizabeth, i nigdy nie pożałujesz swojego
wyboru.
Zapadła cisza. Dorte wyszła jakiś czas temu i Elizabeth słyszała, jak ostrożnie
zamykała za sobą drzwi.
- Muszę już jechać do domu – powiedział Kristian.
- Ale wrócę w piątek, żeby was zabrać do siebie. Dobrze? Zdążysz wszystko przygotować?
Uważam, że najlepiej dla was będzie, jeżeli pojedziecie ze mną do Dalsrud najszybciej, jak to
możliwe.
Dziś jest poniedziałek, uświadomiła sobie. Gdyby mnie poprosił, żebym wyjechała z
nim natychmiast, nie zawahałabym się ani chwili.
- Dobrze – odparła zdecydowanie. – Będziemy gotowe na piątek.
Pogładził ją po włosach, pocałował w policzek, wstał trochę niezdecydowany i
wyszedł powoli.
Chwilę później Elizabeth usiadła na pryczy i wyjrzała przez okno. Zaczął padać śnieg.
Duże płatki okrywały krajobraz cienkim białym dywanem. Wkrótce znikną na zawsze ślady
po tym, co się wydarzyło. Ale ta historia pozostanie w jej duszy i będzie dawała o sobie znać.
Być może za wiele lat następne pokolenia będą sobie o tym opowiadać, pomyślała. Opadła
ciężko na poduszkę. Teraz musi odpocząć i nabrać sił.
Rozdział 6
Kristian cmoknął i koń ruszył kłusem. Śnieg padał coraz gęściej, więc chciał jak
najszybciej dotrzeć do domu. Gdyby mógł, od razu zabrałby Elizabeth z dziećmi do Dalsrud.
Rozumiał jednak, że najpierw musiała uporządkować sporo spraw. I być może przede
wszystkim potrzebowała czasu, żeby odzyskać spokój i dojść do siebie po tak dramatycznym
przeżyciu.
Zadrżał na wspomnienie tego, co się jej przydarzyło.
Jadąc do niej z wizytą, wstąpił najpierw do Heimly, żeby zapytać, czy mógłby zostawić
konia. Tam dowiedział się od Jakoba, że Ane i Maria przybiegły śmiertelnie przerażone, bo
Elizabeth zniknęła. Dziewczynki czekały w domu bardzo długo, potem wyszły na podwórze i
co jakiś czas nawoływały jej, ale ona nie odpowiadała. Nie pamiętał dokładnie, co wtedy
pomyślał. Pewnie uznał, że to jakieś nieporozumienie, że Elizabeth na pewno jest w oborze
albo tylko poszła po wodę… Ale Jakob był poważnie zaniepokojony, a jego niepokój udzielił
się i jemu.
Jakob pobiegł w jedną stronę, a on pojechał konno do Dalen, licząc, że Elizabeth lada
chwila się pojawi. Przeszukał całe gospodarstwo i zrozumiał, ż naprawdę coś się stało.
Właśnie wychodził z chaty, kiedy jego oczom ukazał się straszliwy widok. Nigdy jeszcze nie
bał się jak w tamtej chwili, kiedy ów mężczyzna zamachnął się siekierą na Elizabeth.
Nie miał pojęcia, skąd wziął kamień, pamiętał tylko, że chwilę później napastnik leżał
martwy u jego stóp. Zamordował człowieka!
Lensman uznał, że to była obrona konieczna, i w zasadzie miał rację. Mimo to myśl o
zabójstwie nie dawała Krisianowi spokoju.
Usiłował otrząsnąć się z nieprzejezdnego uczucia. Życie musi toczyć się dalej, nie ma
innego wyboru. Nikt, nawet Bóg, nie mógł go winić za to morderstwo, tłumaczył sobie.
Naturalnie, ludzie będą gadali, ale on zadba o to, żeby służba i sąsiedzi usłyszeli o śmierci
Esaiasa od niego samego. Tak będzie najlepiej.
Kristian przyśpieszył i wbiegł na podwórze. Kristian postanowił, że najpierw oznajmi
w domu radosną nowinę, a kiedy odpocznie i zje, opowie resztę.
34
Zwołał wszystkich mieszkańców Dalsrud, odchrząknął, przeciągnął dłońmi po
włosach i zaczął:
- Mam wam do zakomunikowania pewną wiadomość.
- Przesunął wzrokiem po zebranych i zauważył, że Nikoline się zaczerwieniła. To z
pewnością z powodu gorąca od pieca, uznał. – Zamierzam ożenić się z Elizabeth!
Zrobiło się zupełnie cicho. Po chwili Gurine spytała ostrożnie:
- Z Elizabeth Andersdatter? Tą, którą była tu służącą?
- Tak. Przyjedzie do nas w piątek, a zaraz po świętach odbędzie się nasz ślub.
Ustaliliśmy termin na pierwszą niedzielę po Wigilii. – Kiedy wypowiedział te słowa,
uświadomił sobie, że właściwie nie rozmawiał o tym jeszcze z Elizabeth.
Helene od razu podeszła do niego i uścisnęła mu rękę.
- Wszystkiego najlepszego! Tak się cieszę. Pomyśleć tylko, że Elizabeth… Wprost nie
mogę uwierzyć, że to prawda. Jestem taka szczęśliwa! – roześmiała się, a jej oczy rozbłysły.
Kristian poczuł, jak serce bije mu ze szczęścia. Postanowił trochę poczekać z
opowieścią o całej reszcie, nie chciał psuć tej chwili.
Potem podszedł Ole, ukłonił się i także pogratulował Kristianowi. Gurine musiała
najpierw otrzeć oczy rąbkiem fartucha, zanim powiedziała:
- Wszystkiego najlepszego! To naprawdę bardzo szczęśliwy dzień. Elizabeth będzie
dobrą żoną.
Kristian uśmiechnął się, przyjmując życzenia. Potem oznajmił, że musi coś załatwić w
kantorze, i po cichu się wycofał, żeby mieć trochę czasu dla siebie. Nie zauważył zimnego
spojrzenia Nikoline ani zbielałych kostek jej dłoni, które z wściekłości zacisnęła na blacie
stołu.
Elizabeth obudziła się raptownie. Czyżby słyszała jakiś dźwięk? Z bijącym sercem
uniosła się na łokciu i nasłuchiwała. W domu było zupełnie cicho. Niemal za cicho,
pomyślała, wpatrując się w ciemny jak noc pokój. ramiona zaczęły ją boleć z napięcia, aż
wreszcie uspokoiła się i uznała, że jednak jej się zdawało. Opadła z powrotem na poduszkę i
odetchnęła z ulgą. Noce są pełne dźwięków, których nie słychać w ciągu dnia. Po niedawnym
zdarzeniu budziła się co noc albo z powodu złego snu, albo dlatego, że słyszała w domu
jakieś odgłosy.
To ostatnia noc, którą spędzam w tym domu, pomyślała. To smutne i przyjemne
zarazem. Mieszkała tu razem z Jensem, z tym miejscem wiązało się tyle wspomnień.
Przesunęła się odrobinę i jęknęła cicho, b przeszył ją ból w żebrach. Po kopniaku zostały
jeszcze zielone i niebieskie sińce, ale na pewno niedługo znikną. Z każdym dniem było coraz
lepiej.
Myślami powędrowała ku Dorte. Ona pierwsza dowiedziała się o planowanym slubie.
- ZKristianem Dalsrudem? – spytała i spojrzała na nią oszołomiona.
- Zaskoczyło cię, że taki mężczyzna mi się oświadczył? – spytała Elizabeth wprost i
uśmiechnęła się nieznacznie.
Dorte się zaczerwieniła.
- Nie o to chodzi. Po prostu to się stało tak nagle- odpowiedziała z uśmiechem i
spojrzała ciepło na przyjaciółkę. – naturalnie, życzę ci wszystkiego najlepszego, Elizabeth. W
Dalsrud nie zaznasz biedy, to pewne.
- Kristian dwa razy prosił mnie o rękę – wyznała Elizabeth i także się zarumieniła. –
Teraz przyjechał, żeby się dowiedzieć, jaka jest moja odpowiedź, i to uratowało mi życie. ale
nie dlatego się zgodziłam. Długo się nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że nie jest
mi obojętny, Dorte. Jestem młoda, lecz nie sądziłam, że po śmierci Jensa mogłabym się
jeszcze w kimś zakochać. Chyba nigdy nie pogodzę się z tym, że odszedł na zawsze. Ale teraz
moje serce bije dla Kristiana. Na pewno i mnie, i dzieciom będzie z nim dobrze.
35
- Cieszę się razem z tobą, Elizabeth – zapewniła Dorte i poklepała ją po ręce. – A teraz
odpoczywaj, żebyś nabrała sił.
Ale już następnego dnia Elizabeth była na nogach. Jako usłyszał nowinę od Dorte i
wylewnie jej pogratulował.
- Będzie nam smutno, kiedy wyjedziesz – powiedział. – Wszystkie sąsiednie
gospodarstwa opustoszały.
- Niedługo pewnie Mathilde przeniesie się do domu taty – odparła. – Poza tym nie
wyprowadzam się aż tak daleko, byśmy nie mogli się od czasu do czasu odwiedzać.
Skinął głową i zamilkł. Elizabeth wiedziała, że to tylko puste słowa i że między
kolejnymi odwiedzinami będą mijały miesiące.
Na szczęście Jakob i Dorte nie powiedzieli nic Marii, więc Elizabeth sama mogła ją
poinformować o ślubie.
- Wyjdziesz za mąż za Kristiana? – spytała siostra, marszcząc brwi. – Przeprowadzi
się tu do nas, do Dalen?
- Nie, to my w piątek pojedziemy do Dalsrud i zostaniemy tam już na zawsze.
- Ja też?
- Oczywiście, zamieszkasz z nami! Jesteś moją Maryjką i wszędzie, gdzie pojadę,
zabiorę cię ze sobą. Nigdy o tym nie zapominaj.
Maria miała mnóstwo pytań. Dopytywała, jakie są tam służące, jak wygląda dom, ile
mają zwierząt i co jedzą. Słyszała już nieraz, jeśli Elizabeth opowiadała o tym gospodarstwie,
ale teraz chciała wiedzieć więcej.
- Nie, tam nie objadają się samymi ciastkami i syropem – wyjaśniła Elizabeth. – Ale
mają dosyć jedzenia i nigdy nie będziesz głodna. – Zamilkła na chwilę i dodała: - Sama
zobaczysz, jak dotrzemy na miejsce. to już niedługo.
Dorte i Mathilde nakazały starszym dzieciom pilnować młodszych, a same udały się
do Dalen, żeby pomóc w myciu ścian i sufitu. Elizabeth zajęła się w tym czasie pakowaniem
swego skromnego dobytku.
- Zostawię tu wszystkie sprzęty – oznajmiła, gdy skrzynia była pełna. – Te rzeczy
należą do tego domu. Któregoś dnia staną się własnością Ane – dodała cicho.
Elizabeth położyła się na boku i pogładziła dziewczynki po główkach. Tak, któregoś
dnia Dalen będzie należało do Ane, pomyślała, a Maria odziedziczy gospodarstwo ojca, bo
ona sama zrzeknie się prawa do Nymark. Ale zostało jeszcze dużo czasu i nie zamierza sobie
zaprzątać o tym myśli. Teraz pewnie zdobędzie osiem talarów, potrzebne, żeby odzyskać
prawo własności.
Wciągnęła zapach jedwabistych włosów Ane, która leżała bliżej. Dobrze było mieć
obie dziewczynki przy sobie w podwójnym łóżku. Ciekawe, czy będą mogły tak sypiać w
Dalsrud? Ona i Kristian, oczywiście, na razie muszą spać osobno. Nagle uświadomiła sobie,
ż
e nie rozmawiali jeszcze o terminie ślubu. Może między świętami a Nowym Rokiem? Musi
porozmawiać o tym z Kristianem, gdy tylko zostaną sami. To trochę dziwne, że nikt o to nie
pytał, ale pewne ich głowy zaprzątało coś całkiem innego.
Ane zaczęła się wcierać, wyciągnęła swoje drobne ciałko i potarła oczy.
- Pójdziemy do Mojej Pusi? – mruknęła sennie.
Elizabeth roześmiała się cicho.
- Cii. Nie obudź Marii – szepnęła. – Pamiętasz jeszcze tego kotka, którego dostałaś w
Dalsrud?
- Mhm. Ciocia Mia też dostanie jednego?
- Nie wiem, czy zostało ich więcej – odparła Elizabeth. – Ale może czasem będziesz
mogła pożyczyć jej swojego?
36
- Tak! Ciocia Mia, obudź się! – zawołała nagle Ane i potrząsnęła Marią. – Chcesz
pożyczyć Moją Pusię?
Maria skrzywiła się w odpowiedzi i nakryła baraniną głowę. Trzeba czegoś więcej,
ż
eby poderwać ją rano na nogi, pomyślała Elizabeth z uśmiechem. Siostra zawsze miała
kłopoty z rannym wstawaniem, chyba że skusiło ją coś wyjątkowego. Już jednak po chwili
spod okrycia wysunęła się jej potargana głowa.
- Dzisiaj przeprowadzimy się do Dalsrud – powiedziała.
- Tak, dzisiaj wyjeżdżamy – potwierdziła Elizabeth bez zająknięcia.
Przyjechał po nie Kristian i nadszedł czas, żeby pożegnać się z mieszkańcami Heimly.
- Zamknęłam na górze drzwi na klucz, ale zabij, proszę, okna gwoździami, bo
północny wiatr może narobić szkód. Poza tym zwierzęta dostały jeść i…
- Rozumiem – przerwała jej Dorte z uśmiechem. – Będą miały dobra opiekę, nie
obawiaj się, sprowadzę je na dół do swojej obory.
Elizabeth przytaknęła. Umówiły się, że Dorte zaopiekuje się jej owcą i kozą w zamian
za ich wełnę i mleko. A na wiosnę sprowadzą zwierzęta do Dalsrud.
- Nie znoszę pożegnań – rzekła Dorte.
- Wiem – potwierdziła Elizabeth, która czuła podobnie. – Musicie przyjechać na nasze
wesele. Przyślę wam zaproszenie.
Dorte skinęła głową.
- A właściwie kiedy zamierzacie się pobrać?
Elizabeth zaniemówiła. Oblała się rumieńcem.
Kristian odchrząknął, spojrzał na nią i oznajmił:
- Sądzę, że między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem. W pierwszą niedzielę po
Wigilii.
Elizabeth uśmiechnęła się do niego. A więc myślimy podobnie, stwierdziła w duchu.
Wymienili ostatnie uściski, a potem wsiedli do wozu.
Kristian zabrał baranice i derki, żeby nie zmarzli.
W milczeniu jechali przez wieś i patrzyli, jak wszystko, co znane im i drogie, zostaje z
tyłu. Maria odwróciła się i długo spoglądała na oddalające się gospodarstwa . Jak gdyby
chciała się z nimi pożegnać, pomyślała Elizabeth.
W końcu Kristian rozładował smutny nastrój.
- czy któraś z was lubi naleśniki? – spytał.
- A co to takiego? – zdziwiła się Maria. Elizabeth poczuła się zakłopotana. Sama kilka
razy jadła naleśniki, kiedy służyła w Dalsrud, ale tam, skąd pochodziła, nie jadało się ich na
co dzień.
Kristian udał, że nie zauważył jej zmieszania, i wyjaśnił spokojnie:
- To takie płaskie, cienkie ciasto, które posypuje się cukrem. Albo smaruje się
dżemem.
- Cukier i dżem lubię – stwierdziła Maria.
- Ja też – potwierdziła Ane.
Maria zaczęła mówić o tym, co lubi, a Kristian obiecał, że w Dalsrud wszystko
dostanie.
- Ale nie pierwszego dnia – zastrzegł i spojrzał na Elizabeth roześmianymi oczami.
Dziewczynki nie posiadały się z zachwytu, lecz Elizabeth poczuła się trochę nieswojo.
Kristian z pewnością miał dobre intencje, ale jej taka rozmowa z przypominała tylko, jak
bardzo są biedne.
To prawda, pomyślała. Jestem biedna i wychodzę za mąż za bogatego człowieka. Nie
ma powodu, żeby to ukrywać. Ale kocham Kristiana, a on kocha mnie i to jest najważniejsze.
Maria wyrwała ją z zamyślenia.
37
- Ciekawe, że Ane była w Dalsrud już dwa razy, chociaż jest taka mała, a ja jeszcze
nigdy.
- Nie jestem mała! – krzyknęła Ane ze złością. – Jestem Tałaja duża! – dodała i
wyciągnęła w górę małe rączki.
- Tak, jesteś strasznie wielka – bąknęła Maria.
- Nie denerwujesz się, że zmieniasz szkołę? – spytał Kristian.
Maria stanowczo pokręciła głową.
- Nie. martwię się tylko tym, ze tak długo nie zobaczę Indianne i Olava.
Elizabeth wstrzymała oddech z napięcia. Bała się wcześniej wspomnieć siostrze o
nowej szkole, a Dlasrud było za daleko, żeby Maria mogła nadal chodzić do starej.
- Jaki jest nauczyciel? – zapytała Kristiana.
- To sympatyczny starszy pan, który uczy od wielu lat – odparł. – Pracował w tej
szkole już wtedy, gdy ja do niej chodziłem.
Elizabeth odniosła wrażenie, że Marii jakby ulżyło. Jej także kamień spadł z serca,
obie wiedziały, że nauczyciele to nie zawsze sympatyczni ludzie.
Elizabeth czuła się dziwnie, kiedy wóz skręcił na dziedziniec i jej oczom ukazał się
duży dom. Uświadomiła sobie, że tym razem nie przybywa tu jako służąca, i wypełnił ją błogi
spokój.
W kuchennym oknie uchyliła się firanka i pokazała się twarz Helene. Elizabeth
pomachała do przyjaciółki, a potem wysadziła dzieci z wozu.
- Może pójdę po Olego, żeby ci pomógł rozpakować bagaż – zaproponowała
Kristianowi.
- Pójdę z wami – odparł i uwiązał konia.
Helene krzyknęła z radości, kiedy weszli do przestronnego korytarza.
- Tak bardzo czekałam i cieszyłam się na wasz przyjazd! – wyznała i zarzuciła
Elizabeth ręce na szyję.
- No, zachowuj się, jak przystoi – zwróciła jej uwagę Gurine i się roześmiała. Podała
rękę Elizabeth i dygnęła lekko.
- Ależ moja droga Gurine – uśmiechnęła się Elizabeth – przecież dobrze się znamy,
nie bądź taka oficjalna.
- Pragnę wam pogratulować i powitać was w Dalsrud. Już nie jesteś służącą, lecz
panią tego domu.
- Nie opowiadaj głupstw – odparła Elizabeth z uśmiechem i poklepała kucharkę po
ręce. Wiedziała, że musi minąć trochę czasu, nim ta starsza kobieta przyzwyczai się do zmian.
W żadnym razie jednak nie zgodzi się, że Gurine traktowała ją jakąś królową. Będzie musiała
porozmawiać z nią na osobności.
Przyszedł Ole i zniknął razem z Kristianem. Helene i Gurine zajęły się
dziewczynkami. Dopiero po chwili Elizabeth zauważyła Nikoline, która stała nieco z tyłu.
- No, to znowu się spotykamy – zagadnęła Elizabeth niepewnie. – Teraz będę tu
mieszkać i mam nadzieję, że będziemy się nawzajem dobrze traktować.
- Myślisz może, że jesteś teraz wielką panią, co? – spytała służąca głosem drżącym ze
złości, mrużąc oczy.
- Wcale tak nie myślę – odparła Elizabeth szczerze. – Ale chciałabym, żebyśmy
mogły…
- Czasem chcesz zbyt wiele, Elizabeth – przerwała jej Nikoline i spojrzała na nią
nienawistnie.
Elizabeth poczuła, że zrobiło jej się zimno.
Rozdział 7
38
Elizabeth z trudem przełknęła ślinę i mocno zacisnęła zęby. Dzieci są w pobliżu,
upomniała siebie. Nie wolno jej powiedzieć nic, czego później mogłaby żałować. Będzie
przecież mieszkać z Nikoline pod jednym dachem, poza tym to dla wszystkich nowa sytuacja,
ż
e stanie się teraz panią domu.
Zatrzymała się przy tym określeniu. Pani domu. Pani Dalsrud. Musiała przyznać, że
trochę ją przerażała nowa rola.
Głęboko wciągnęła powietrze i uśmiechnęła się bezbarwnie, kiedy podeszła do niej
Helene.
- Pokażę wam pokój na poddaszu. – Nieproszona wzięła Elizabeth za rękę i ruszyła
przodem po schodach.
- Ty, Elizabeth, dostaniesz ten, który miałaś ostatnio oznajmiła, gdy dotarły na górę.
- Dzieci mogą spać razem ze mną – zaproponowała Elizabeth. – W łóżku jest dosyć
miejsca.
- Co ty opowiadasz! – uśmiechnęła się Helene. – Ten pokój został urządzony dla
matki Kristiana, kiedy weszła do rodziny. No i tu mieszkała. To znaczy, zanim wyszła za ojca
Kristiana. Potem był tu pokój gościnny. Długo stał zamknięty – wyjaśniła i otworzyła drzwi.
Dlaczego nie zauważyłam tych drzwi, kiedy byłam tu ostatnio? – zastanowiła się
Elizabeth, idąc za Helene. Może dlatego, że było ciemno, a moje myśli zajęte były czymś
innym?
- Tutaj mogą spać Ane i Maria. Co o tym myślisz, Mario? – spytała Helene.
Maria z otwartymi ustami rozglądała się po sypialni, po czym pogładziła ostrożnie
brzeg łóżka.
- Tu jest cudnie – wykrztusiła wreszcie. – Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś tak
pięknego. Obiecuję, że niczego nie zniszczę.
Helene zachichotała.
- Jestem tego pewna, Mario. To przecież teraz twój dom – dodała. – A te drzwi
prowadzą do pokoju Kristiana – powiedziała i wskazała na drugie wejście.
Elizabeth obserwowała dziewczynki, które z nabożeństwem poruszały się po pokoju i
z szeroko otwartymi oczami przyglądały się po pokoju i z szeroko otwartymi oczami
przyglądały się łóżkom, na których leżały szydełkowe narzuty, zasłonom wykończonym
falbankami i koronkowym obrusom. Jeszcze niedawno nie miały pojęcia, że coś takiego w
ogóle istnieje, a teraz stanie się to częścią ich codzienności.
- Kristian opowiadał nam o tym, co się stało w Dalen – zagadnęła Helene z powagą. –
Jeśli dobrze zrozumiałam, to uratował ci życie?
- Tak – odparła Elizabeth krótko. Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć. – To
było straszne – dodała w końcu. – Ale nie mam ochoty o tym mówić, po prostu chciałabym
zapomnieć. W ten sposób również Maria szybciej upora się z tym koszmarnym przeżyciem.
- Biedactwa! Gdybyś jednak chciała kiedyś pogadać o tym, to wiesz, gdzie mnie
znaleźć.
- Dziękuję, jak to dobrze, że mam ciebie, Helene.
Czy nie mogłabyś zostać pokojówką? Potrzebuję twojego towarzystwa.
- Ktoś musi zajmować się oborą i ciężką robotą w kuchni – odrzekła Helene
spokojnie.
- Możemy zatrudnić inną służącą.
- Nie potrzeba dwóch pokojówek, Elizabeth.
- W takim razie możecie się zamienić z Nikoline.
Chyba mogę teraz decydować o takich sprawach?
- Tak, wiem, ale tego właśnie nie powinnaś zmieniać – stwierdziła Helene i uścisnęła
jej rękę. – Nich zostanie tak, jak jest.
39
- Dlaczego? – spytała Elizabeth.
Helene nie zdążyła odpowiedzieć, bo usłyszały kroki na schodach.
- Przynieśliśmy skrzynię z twoimi rzeczami – oznajmił Kristian.
- Gdzie ją postawić? – zapytał Ole i rozejrzał się dokoła.
- Tam, przy ścianie – odparła Elizabeth i wskazała miejsce. Helene bezszelestnie
wycofała się z sypialni, a Ole zaraz podążył za nią.
- W obu pokojach wstawiłem szafy, żebyście miał gdzie rozwiesić swoje sukienki –
oznajmił Kristian.
Elizabeth zagryzła wargę i zerknęła na imponująco duży mebel. Jedne drzwi szafy
otworzyły się i dostrzegła w środku ogromne lustro.
- To miło z twojej strony, Kristianie, ale nie mam tylu rzeczy do wieszania –
zauważyła nieśmiało.
Podszedł do niej i ujął jej twarz w swoje dłonie.
- I ty, i obie dziewczynki dostaniecie tyle sukien, że niedługo nie będą się mieścić w
szafach – obiecał i pocałował ją w czoło i w nos.
Elizabeth poczuła się zakłopotana.
- Nie to miałam na myśli – mruknęła.
- Musisz się po prostu przyzwyczaić do tego, że będę cię rozpieszczał – rzekł z
uśmiechem.
Wyswobodziła się z jego ramion, bo zobaczyła, że Ane i Maria stoją w drzwiach i
przyglądają im się.
- Wypróbowałyśmy łóżka – oświadczyła Maria. – Ale najpierw zdjęłyśmy buty. To
najlepszy sennik na świecie!
Elizabeth stłumiła śmiech. Siostra Spałą do tej pory na sienniku. Nie wiedziała, że te
materace nie są wypchane sianem.
- Niedługo będzie obiad – oznajmił Kristian. – Będzie zupa na mięsie. Lubicie to? –
spytał dziewczynki, a one skwapliwie skinęły głowami.
- A cisto z cukrem i dżemem? – spytała Ane.
- Też będzie. Gdy tylko zjemy obiad, poproszę Gurine, żeby zrobiła naleśniki –
obiecał Kristian.
Maria i Ane otworzyły szeroko oczy. Zupa na mięsie i naleśniki! Czy może być coś
lepszego?
- Mogłybyśmy zjeść w kuchni – zauważyła Elizabeth, kiedy chwilę później siedziały
w salonie i czekały, aż Helene i Nikoline nakryją do stołu.
- Nie. od dziś będziesz jadać razem ze mną w salonie – postanowił Kristian. – W
kuchni jadają służące i parobcy. Poza tym do służby należą wszystkie prace w domu. Ty nie
będziesz się tym zajmowała.
Elizabeth spojrzała na niego z niedowierzaniem.
Czyżby wyobrażał sobie, że jako jego żona spędzi resztę życia bezczynnie? Wyglądało jednak
na to, że nie żartował, musiała więc spytać:
- Chyba nie mówiłeś poważnie, Kristianie?
- Jak najbardziej.
- W takim razie trzeba będzie to zmienić, bo zamierzać sprzątać i gotować, a także
jadać z innymi, jeżeli tak się złoży.
- Pragnę tylko twojego dobra, Elizabeth.
- Pozwól mi więc pracować, bo ja… - Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale właśnie
weszła Nikoline.
- Przepraszam, może wypijecie przed obiadem filiżankę kawy lub herbaty? – spytała.
Kristian pokręcił głową, a Elizabeth uśmiechnęła się ostrożnie i odparła:
40
- Nie, dziękujemy, Nikoline.
Pokojówka wbiła w nią wzrok i Elizabeth aż się wzdrygnęła, dostrzegła w nim
bowiem jedynie wrogość i chłód. Zerknęła na Kristiana, ale on niczego nie zauważył, bo
przekomarzał się z dziećmi. To ja staram się być miła, pomyślała rozżalona, a spotyka się z
taką niechęcią.
- Elizabeth – zwrócił się do niej nagle Kristian. – Zaprosiłem na ślub moją kuzynkę z
Bergen. Chyba nie masz mi za złe, że ustaliłem datę, nie pytając cię wcześniej o zdanie?
- Nie, nic nie szkodzi, ale coś byś powiedział na to, żebyśmy trochę przesunęli termin i
pobrali się po Nowym Roku?
Spojrzał na nią, nie rozumiejąc.
- Jeżeli uraziłem cię, mówiąc, że nie będziesz miała w domu nic do roboty, to
przepraszam. Naturalnie, możesz robić, co chcesz.
Uśmiechnęła się blado.
- Nie, nie o to chodzi. Pomyślałam tylko, że służba potrzebuje czasu, żeby się do mnie
przyzwyczaić.
- A dlaczego, u licha, mielibyśmy jej dawać na to czas?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kristian nie widział zimnych spojrzeń Nikoline ani
nie słyszał jej sarkastycznych uwag w korytarzu. Pocierała plamę, którą zauważyła na
spódnicy, zerknęła na dziewczynki, bawiące się na niedźwiedziej skórze.
- Do wesela trzeba przygotować sporo rzeczy – odparła z wahaniem. – Uważam, że
służące mają i tak dużo pracy przed świętami. Chyba nie powinniśmy obciążać ich
dodatkowo szykowaniem przyjęcia weselnego.
Popatrzył na nią badawczo.
- Myślałem, że będą miały mnie pracy, jeżeli urządzimy wszystko razem. Poza tym
chciałbym, żebyś jak najszybciej została moją żoną. A ty nie?
Dostrzegła rozczarowanie na jego twarzy i poczuła się zakłopotana.
- Oczywiście, że chcę, Kristianie. Poczekajmy jeszcze dzień lub dwa, zanim
zdecydujemy.
Skinął nieznacznie głową.
- Dobrze, jeżeli tak chcesz – odparł cicho.
W jadalni dobrze napalono w piecu, lecz mimo to Elizabeth przeszedł zimny dreszcz,
kiedy spojrzała na nakryty stół: biały lniany obrus, srebra i lśniące świeczniki.
Tu właśnie siedział Leonard cztery lata temu. Podeszła do niego, żeby podać obiad.
Jaka była dumna, że jej przypadło to w udziale! Tego dnia zastąpiła Nikoline, która położyła
się do łóżka, mówiąc, ze jest chora. Teraz miała wrażenie, jakby ktoś cofnął czas. Leonard
mocno ja wtedy chwycił z pośladek, jakby nigdy nic.
- Zasłużyłaś na większą pensję, Lise – powiedział.
- Elizabeth – poprawiła go zaskoczona i zapewniła, że jej pensja jest wystarczająca.
Był niej wyraźnie zadowolony. Spytał o jej rodzinę i czy nie chciałaby kilu dodatkowych dni
wolnych na Boże Narodzenie. Wówczas zakręciło się jej w głowie ze szczęścia. Teraz
przypomniała sobie, że tłuszcz ściekał mu po brodzie, i się wzdrygnęła.
- Na pewno dojdziemy do porozumienia, ty i ja, Elizabeth. Jeżeli zapracujesz,
dostaniesz kilka dni wolnych – oznajmił. Nie wiedziała, co miał na myśli. Nie rozumiała
wtedy, że powinna mieć się przed nim na baczności. Dlatego przeżyła szok, kiedy poszedł za
nią i wziął ją siłą.
- Nie usiądziesz przy stole? – spytał Kristian. – Wyglądasz, jakbyś błądziła myślami w
całkiem innym świecie.
Drżąc, wciągnęła powietrze.
- Jestem trochę oszołomiona tym przepychem – odparła niepewnie.
41
Uśmiechnął się zadowolony.
- Nakryliśmy bardziej uroczyście, bo to pierwszy dzień waszego pobytu w Dalsrud.
Maria wzięła do ręki srebrną łyżkę i stwierdziła ze zdumieniem:
- jak taka sama jak ta, której Ragna używała w Heimly, kiedy wyprawiała wielkie
przyjęcie.
Elizabeth wzięła od niej łyżkę i położyła z powrotem na stole.
- Nie będziemy tym jadły na co dzień – zadecydował. – Od jutra jadamy w kuchni.
Nikoline podeszła zwinnie z duża wazą w rękach. Najpierw zbliżyła się do Tristana i
nalała mu parującego rosołu.
- Mam nadzieję, że będzie ci smakowało – rzekła słodko i dygnęła.
- Z pewnością – odparł.
Elizabeth obserwowała pokojówkę, jak obeszła stół i zaczęła nalewać od niej. Nagle
jakby ktoś szepnął jej do ucha, żeby uważała. Szybko odsunęła się na bok. W tej samej chwili
Nikoline trąciła jej talerz i wylała wrzącą zupę.
Elizabeth poderwała się z krzesła. Kristian także wstał.
Nikoline zasłoniła usta ręką i zawołała, udając zdumienie:
- Co, do diaska, Elizabeth, wywróciłaś talerz!
W oczach jednak nie udało jej się ukryć wyrazu triumfu. Elizabeth spojrzała na
Kristiana. Zauważyła, że niczego się nie domyślił.
- Czy nic ci się nie stało? – spytał.
- nie, nic – odparła drżącym głosem. – Wszystko wylało się na podłogę, ale niewiele
brakowało, żebym się poparzyła.
Podszedł i obejrzał ją.
- Jak to się stało? – spytał przerażony.
- Nie mam pojęcia – odparła Elizabeth i zerknęła na Nikoline. Zimny dreszcz
przebiegł jej po plecach, kiedy zobaczyła na twarzy służącej złośliwy uśmiech.
- Nikoline, posprzątaj to, a my sami nalejemy sobie zupy – rzekła stanowczo.
Zauważyła, ze pokojówka chciała zaprotestować, więc dodała, przykuwając ją wzrokiem:
- Powiedziałam posprzątaj i chyba nie muszę powtarzać.
Kiedy Nikoline wyszła, Elizabeth zwróciła się do Kristiana:
- Zmieniłam zdanie, pobierzemy się zaraz po Bożym Narodzeniu.
Rozdział 8
Pachnie jeszcze jak w domu, pomyślała Elizabeth i wciągnęła zapach swej sukni
ś
lubnej, po czym włożyła ją przez głowę. W domu, powtórzyła w duchu. To już nie tam w
górze, w Dalen, ale tutaj, w Dalsrud. Minie jeszcze trochę czasu, zanim się do tego
przyzwyczai. Obróciła się dokoła i krytycznie obejrzała w dużym stronie lustrze po
wewnętrznej stronie drzwi szafy. Suknia była ręcznie tkana z grubej wełny, która kłuła w
nagie ramiona, ale wystarczająco ładna, żeby w niej stanąć przed pastorem. Brała w niej ślub
z Jensem, a wiec i teraz będzie dobra stwierdziła Elizabeth i znów zanurkowała w szafie.
- Szukasz czegoś? – rozległ się czyjś głos.
Elizabeth się odwróciła.
- Ach, to ty, Helene. Tak, szukam swojego nowego buta. Znalazłam tylko jeden.
- Nowego buta?
- No, nie był całkiem nowy, ale kiedy mieszkałam w Dalen, te były najładniejsze,
jakie miałam – wyjaśniła i badawczo przyjrzała się przyjaciółce. – Zimno ci?
Helene wzruszyła ramionami i się skuliła.
- Byłam na górze i ścieliłam łóżko.
- Nadal sypiasz na tym zimnym poddaszu? – spytała Elizabeth zdumiona.
42
Helene nie patrzyła jej w oczy.
- Leonard mnie tam przeniósł, kiedy… nie dostał tego, co chciał, a po jego śmierci nie
prosiłam o nic innego.
- I Kristian tego nie zmienił?
Helene roześmiała się z przymusem.
- Nie. Wiesz, mężczyźni nie zwracają uwagi na takie rzeczy.
- Dostaniesz jeden z pokoi na górze. Ten, który stoi pusty – obiecała Elizabeth, czując
ukłucie wyrzutów sumienia, że wcześniej o tym nie pomyślała.
Helene się zmieszała.
- To już wolałabym pokój pod schodami sąsiadujący z kuchnia. Jedna z jego ścian
przylega do pieca, poza tym jest tam małe okienko, w którym mogę powiesić firankę. Zawsze
o tym marzyłam – dodała nieśmiało. – No i rano będę miała blisko do kuchni. Zresztą nie
przystoi, żebym sypiała tu na górze, w takim wytwornym pokoju.
Elizabeth wzięła ją za rękę, pociągnęła za sobą w stronę łóżka i zmusiła, żeby usiadła.
Potem sama przysiadła obok i spojrzała na nią z powagą.
- Helene – zaczęła. Możesz sobie wybrać pokój, jaki chcesz. Zostaw na razie inne
obowiązki i zajmij się jego urządzeniem, jeśli masz ochotę. – Zrobiła dłuższą przerwę, po
czym mówiła dalej: - Dziwnie się tu czuję w nowej roli. Zaledwie cztery lata temu odeszłam
stąd ze służby, a wydaje mi się, jakby to było strasznie dawno… Jakby minęło całe życie.
miałam wtedy dopiero szesnaście lat… Byłam jeszcze dzieckiem.
- Już wtedy podkochiwałaś się w Kristianie, prawda? – spytała Helene.
- Tak, byłam nim zauroczona. Chociaż zaczęło się od tego, że chciałam się zemścić na
Jensie. Myślałam, że zdradził mnie z Dorte. Pamiętasz?
Helene skinęła głową.
- Tak, pamiętam, jak o tym mówiłaś.
- Z Jensem było mi dobrze – ciągnęła Elizabeth. – I chyba nigdy nie przestanę za nim
tęsknić. Był moim najlepszym przyjacielem. Jakiś czas po jego śmierci wróciło jednak
wspomnienie o Kristianie i znów zaczęłam o nim myśleć. Odżyło uczucie, którym nie
darzyłabym nikogo innego.
- To z pewnością wola Boga – stwierdziła Helene.
- Może.
- A teraz będziesz dostojną panią Dalsrud. Czy potrafiłabyś to sobie wyobrazić, kiedy
tu pracowałaś?
Elizabeth roześmiała się serdecznie.
- Ależ skąd! Coś takiego nawet by mi nie przyszło do głowy. To dziwne, jak w życiu
może się wszystko zmienić.
- Tak – przyznała Helene, gładząc swoje czerwone i obolałe palce.
Elizabeth przyjrzała się jej dłoniom.
- Dam ci maść, którą zrobiłam.
- Dziękuję, Elizabeth.
- Chciałabym, żebyś była gościem na moim weselu, Helene – wyznała.
- Co takiego?! A co ludzie na to powiedzą? Ja… jestem tu przecież… służąćą! –
odparła Helene, jąkając się. i pokraśniała z radości i zaskoczenia.
Elizabeth mówiła dalej z ożywieniem:
- Ale też jesteś moją przyjaciółką. Nie przejmujmy się ludźmi. Pomyśl, jakie to będzie
niezwykłe. Masz jakąś ładną sukienkę?
- Hm. Mam suknię niedzielną, którą władam do kościoła.
Elizabeth wstała i porwała przyjaciółkę za sobą. Zakręciły się w kółko.
- Och, taka jestem szczęśliwa! Dostałaś nowy pokój i będziesz gościem na moim
weselu. Mam ochot zrobić dla ciebie dużo więcej, Helene. Czy jest coś, czego sobie życzysz?
43
- Nie.
Usiadły z powrotem na łóżku.
- Tak bym chciała, żebyż została pokojówką – westchnęła Elizabeth. – Nikoline mnie
nie lubi – wyznała jednym tchem.
- A słyszałaś, że ona kogoś lubiła?
- Nie, nikogo oprócz siebie samej, ale… ona mnie nienawidzi.
- Nie przejmuj się tym, Elizabeth. Pamiętaj, że to ona teraz dla ciebie pracuje, więc
jeśli będzie trzeba, pokaż, gdzie jest jej miejsce.
Elizabeth skinęła głową, ale pomyślała, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
- Gdzie są dzieci? – spytała, żeby skierować rozmowę na inny temat.
Helene wstała i podeszła do dużego lustra.
- Na dole w kuchni, z Gurine – odparła i owinęła sobie warkocz niczym wieniec
wokół głowy.
- Niedługo zmienią się w dwa małe tłuścioszki, jeśli nadal będzie je tak tuczyć –
zażartowała Elizabeth się roześmiała. – Ojej, zapomniałam, że Maria była dziś pierwszy raz
w szkole. Mówiła, jak jej poszło?
- Nie denerwuj się, bardzo jej się podobało. Powiedziała, że nauczyciel jest bardzo
miły. I dzieci też.
- Wstyd mi, że o tym zapomniałam, ale miała tyle spraw na głowie – wyznała
Elizabeth.
- Nie oskarżaj się o wszystko, co tylko się da. A tak w ogóle… Czy nie boisz się, że
nie będę pasować do tego eleganckiego towarzystwa, które zbierze się na twoim weselu? –
spytała Helene zamyślona. – A jeśli się czymś wygłupię?
- Dlaczego miałabyś się wygłupić?
Elizabeth podeszła do niej i odgarnęła jej za ucho kosmyk włosów.
- Kiedy włożysz niedzielną suknię i uczeszesz te swoje niesforne włosy, będziesz
najpiękniejszą dziewczyną na świecie.
- Niesporne włosy, też coś! – roześmiała się Helne.
- Nagle znów spoważniała. – Odświętną suknię dostałam na konfirmację, a od tamtej pory
minęło już osiem lat. myślisz, że będzie się jeszcze nadawać?
- Swoją suknię też mam od konfirmacji, a już po raz drugi władam ją do ślubu –
odparła Elizabeth. – Ndal jest cała i porządna.
- Będziesz śliczną panną młodą – uśmiechnęła się Helene. Kristian jest szczęściarzem,
ż
e trafiła mu się taka żona.
- Zasługuje na wszystko, co najlepsze – stwierdziła Elizabeth i zachichotała z
własnego żartu.
W tym momencie usłyszały głos Kristiana:
- Elizabeth, gdzie jesteś?!
Obie wyszły mu na spotkanie.
- Przymierzałam suknię ślubną wyjaśniła Elizabeth.
- Ale znalazłam tylko jeden z moich nowych butów.
- Chodź – powiedział i wziął ją za rękę. – Mam dla ciebie niespodziankę – dodał i
poprowadził ją do kuchni.
- Co to takiego? – spytała, wskazując na skrzynię stojącą na kuchennym stole.
- Zaraz się przekonasz – odparł i podważył wieko. – To przesyłka od mojej kuzynki z
Bergen. Bertine. To prawda, sam ją o to poprosiłem – przyznał, a oczy mu błyszczały jak
dziecku w wigilijny wieczór.
Elizabeth postawiła Ane na krześle, żeby i ona mogła zobaczyć. Do stołu podeszły
także Gurine także Gurine, Helene i Nikoline.
- A teraz popatrz! – oznajmił Kristian i zrobił zapraszający gest ręką.
44
Elizabeth podniosła wieko i zaczęła wyjmować jeden pakunek za drugim. Był tam
lśniący, jasny materiał na suknię ślubną, sznurówki i koronki najdroższej szerokości, nici do
szycia, guziki wszelkich kolorów, jedwabne buty tak cudne, że nawet nie podejrzewała, iż coś
takiego w ogóle istnieje, wstążki do włosów i mnóstwo innych dodatków.
Długo stała, wpatrując się w skarby, które leżały przed nią na stole. Potem zajrzała
jeszcze na dno skrzyni i wyjęła but, którego szukała.
- Ale to… przecież mój nowy but – wykrztusiła zdumiona. – Skąd się tu wziął?
- Musiałem mieć twoją miarę żeby ci kupić eleganckie buty – uśmiechnął się Kristian
z dumą.
Elizabeth pogładziła palcem jedwabne pantofelki i spytała:
- Czy w ogóle da się je nosić?
Kristian odchylił głowę do tyłu i roześmiał się tak serdecznie, Az jego oczy utworzyły
wąskie półksiężyce.
- Mój ty głuptasku! To twoje buty ślubne, w których nie chodzi się po dworze. –
Pochylił się i sięgnął po jeden z pakunków. – A to materiał na sukienki dla dziewczynek.
- Dla mnie też? – spytała Ane nieśmiało.
- Oczywiście, że tak – odparł Kristian rozpromieniony, - Ty i Maria dostaniecie
wszystko nowe i wystroicie się do stóp do głów.
Elizabeth ostrożnie rozejrzała się dokoła. Gurine i Helene miała zarumienione
policzki, a ich oczy błyszczały z zachwytu. Po chwili napotkała chmurne spojrzenie Nikoline,
ale nie potrafiła niczego w nim wyczytać.
- Ładne… - bąknęła pokojówka z przymusem. – Materiału wystarczyłoby na kilka
halek – zauważyła, chwytając w palce biała, sztywną tkaninę.
- Zamierzam podzielić się z Helene – oznajmiła Elizabeth – bo jest zaproszona na
wesele. Właśnie tak postanowiła,
Poczuła na sobie spojrzenia wszystkich zebranych.
- Niech tak będzie – zgodził się Kristian. – A jeśli nie starczy materiału, postaramy się
o więcej.
Helene chciała zaprotestować, lecz Elizabeth ją uprzedziła.
- Decyzja już zapadła. Tylko że chyba nie zdążę uszyć tylu sukienek w tak krótkim
czasie. Jeszcze przecież przygotowania do świąt…
- Nie martw się o to – powiedział Kristian spokojnie. – Zamówiłem już krawcową,
która na czas szycia sukien zamieszka u nas
To niemal przerażające, jak on wszystko potrafi załatwić, pomyślała Elizabeth,
oglądając jeszcze raz prezenty. Czuła się tak, jakby miała przed sobą skrzynie pełną skarbów,
o której czytała w baśniach.
Krawcowa zjawiła się kilka dni później, była to drobna kobieta o bujnych, wysoko
upiętych włosach i surowej twarzy.
- Witamy w Dalrud. Nazywam się Elizabeth Andersdatter.
- Panna Caspara – przedstawiła się krawcowa, mierząc Elizabeth wzrokiem.
Na korytarz wyjrzała Nikoline i Elizabeth szybko poleciła.
- Pokaż Casparze…
- Pannie Casparze – poprawiła ją kobieta.
- Tak, pokaż jej pokój – powiedziała Elizabeth, uradowana, że może przekazać
krawcową pokojówce.
- Nie zamierzasz mi pomóc zanieść bagaży! – usłyszała pannę Casparę, strofując
Nikoline. Trafiła kosa na kamień, pomyślała.
45
Kolejne dni były pracowite dla wszystkich. Panna Caspara siedziała na górze w swoim
pokoju i szyła. Schodziła tylko na posiłki. Któregoś dnia zeszła do kuchni, żeby zdjąć miarę z
Ane.
- Stój spokojnie! – ofuknęła małą i lekko szarpnęła ją za rękę, bo dziewczynka
wierciła się na wszystkie strony.
Zanim Elizabeth zdążyła zareagować, Gurine podparła ręce na szerokich biodrach i
zwróciła uwagę:
- Proszę się trochę pilnować. To przecież małe dziecko, córka samej pani domu.
- Już dobrze – wtrąciła się Elizabeth. – Ane, słuchaj pani, kiedy cię o coś prosi. Stój
spokojnie, bo inaczej nie będziesz miała sukienki.
Zauważyła wyrzut w spojrzeniu kucharki i trochę pożałowała swoich słów, ale Ane
musi nauczyć się posłuszeństwa, uznała. Spróbuje później udobruchać Gurine.
Wszyscy zgodnie uznali, że panna Caspra jest mistrzynią igły i nitki. Chociaż miała ze
sobą maszynę do szycia, przeważnie szyła ręcznie.
- Maszyna do szycia! – prychnęła Gurine. – Ludzkie lenistwo nie zna granic!
- Panna Caspra wcale nie jest leniwa – zaprotestowała Elizabeth, która właśnie wyszła
z jadalni. – Ale zgadzam się z tobą, że dawny sposób szycia jest najlepszy. Tak czy owak,
Gurine, lepszej kucharki od ciebie nie ma na całym świecie. Bez ciebie zagłodzilibyśmy się
na śmierć. Wszyscy jak jedn. To pewne!
Ta pochwała wystarczyła, żeby Gurine przez kilka następnych dni promieniała jak
słońce.
Helene dostała nową suknię, co prawda z materiału nie tak ładnego jak tkanina na
suknię Elizabeth, ale nie ukrywała radości, wieszając ją w swoim nowym pokoju.
- Teraz przynajmniej nie będę musiała wstydzić się swego stroju – wyznała i z
wdzięcznością uścisnęła Elizabeth.
A Elizabeth odniosła wrażenie, jakby z upływem dni przybywało sprawi roboty
zarówno w związku ze świętami, jak i ze ślubem. Nie oszczędzała się w tym czasie. Kristian
próbował ją powstrzymać, ale go nie słuchała.
- Powiedziałam, ze będę pracować, i kropka – oznajmiła stanowczo i poszła do
kolejnych zajęć, zostawiając go samego.
Kiedy panna Caspara skończyła swoją pracę i opuściła Dalsrud, przyjechał rzeźnik i
dwie służące do pomocy. Elizabeth stwierdziła, że przy uboju będzie wystarczająco dużo
osób, więc sama zabrała się do sporządzenia listy gości i wypisywania zaproszeń. Cieszyła
się, że nie musi brać udziału w szlachtowaniu zwierząt, bo zapach krwi zawsze przyprawiał ją
o mdłości.
Wyjrzała przez okno i zobaczyła, że Maria idzie ze służącymi do obory. Nie zdziwiło
jej, że siostra pomaga przy uboju, bo jej nigdy nie przeszkadzał ani widok krwi, ani mycie
jelit.
Do pokoju wszedł Kristian i opadł na najbliższe krzesło.
- Co robisz? – spytał i obejrzał jedną z kartek.
- Wypisuję zaproszenia. O, to jest dla Dorte i Jakoba.
- Zawahała się nieco, a potem szybko dodała: - Chciałabym też zaprosić Mathilde.
- Dobrze, niech i tak będzie. A kto to jest?
- To ich służąca – odparła Elizabeth. Nie spuściła wzroku, kiedy westchnął.
- Najpierw zapraszasz Helene, a teraz prosisz na wesele inne służące.
Elizabeth nie odwróciła wzroku.
- Jeżeli masz coś przeciwko zaproszeniu Helene, to dlaczego nie powiedziałeś o tym
od razu?
46
- Nie powiedziałem, że mam coś przeciwko temu – zaprzeczył szybko. – Ale
Mathilde…
- Czyżby była gorsza od innych? – Elizabeth odniosła wrażenie, że roni się, i poczuła
się nieswojo. Mimo to mówiła dalej: - Mam ich tylko troje w mojej rodzinnej wsi. A ilu
będzie twoich krewnych i znajomych?
Uniósł ręce.
- Poddaję się. zaproś, kogo chcesz.
- Jesteś na mnie zły, Kristianie?
- Nigdy się na ciebie nie gniewa – odparł, obszedł stół i pocałował ją w czoło.
W tym momencie usłyszeli za sobą głośne chrząknięcie. Elizabeth szybko się
odwróciła.
- Gurine o ciebie pyta – oznajmiła Nikoline i spojrzała na nią wyzywająco.
- Należy pukać, zanim się wejdzie – zawrócił pokojówce uwagę Kristian.
Nikoline na kilka sekund wbiła wzrok w podłogę, lecz zaraz popatrzyła mu w oczy.
- Pukałam, ale pewnie nie słyszeliście.
- Hm, możliwe – przyznał.
Nie pikała, pomyślała Elizabeth, kiedy służąca wyszła.
- Zadbasz o to, żeby zaproszenia zostały dostarczone? – spytała i podała karty
Kristianowi.
- Oczywiście. Idę do kantoru – powiedział i zabrał stertę kopert.
- Chciałaś ze mną mówić? – spytała Elizabeth, wchodząc do kuchni.
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkodziłam – odparła Gurine.
- Nie, nie przeszkodziłaś.
- Chciałam uzgodnić, co przygotować na święta i na wesele.
- Wolałabym to zostawić tobie. lepiej się znasz na wydawaniu przyjęć niż ja –
przyznała Elizabeth. Poczuła się niepewnie, gdy pomyślała o wykwintnych potrawach, do
jakich niewątpliwie przywykli goście Kristiana, i prostym pożywieniu, które do tej pory
przyrządzała.
Nagle do środka, kołysząc biodrami, weszła Nikoline.
- Nie wiesz, co się podaje do stołu w wyższych sferach? – spytała kąśliwie.
-Ach tak, podsłuchiwała Pd drzwiami, pomyślała Elizabeth, a na głos powiedziała.
- Naturalnie, że wiem. Nie rozumiem jednak, co ty możesz mieć z nimi wspólnego –
dodała. – Jeżeli nie masz nic konkretnego do roboty, to w każdej chwili mogę ci coś znaleźć.
Nikoline ściągnęła twarz i w pośpiechu wyszła z kuchni.
- No to, Gurine- zwróciła się Elizabeth do kucharki – wspólnie wybierzemy potrawy.
Masz jakieś propozycje?
- Hm – zaczęła Gurine z wahaniem. – Na Boże Narodzenie zwykle podajemy faworki,
paluszki z migdałami, obwarzanki, makaroniki, kraneskake… - Wymieniła jednych tchem
jeszcze kilka rodzajów ciast, o których Elizabeth nawet nie słyszałam ale kiwała głową i
godziła się na wszystko. W końcu wtrąciła:
- Na Wigilię musi być halibut. Zawsze jadaliśmy go w domu.
- W Dalsrud też mamy taką tradycję – stwierdziła Gurine, wyraźnie zadowolona z
obszernej listy potraw.
Po chwili do kuchni wszedł Kristian.
- Ole przyniósł pocztę – powiedział z powagą.
- Czy coś się stało? – zaniepokoiła się Elizabeth i z bijącym sercem poderwała się z
miejsca.
- Dostałem list, że mąż Bertine zwichnął stopę, więc nie przyjadą.
47
Elizabeth poczuła rozczarowanie. Tak się cieszyła, że podziękuje kuzynce Kristiana za
wspaniałą paczę i być może poprawi złe wrażenie, jakie wywarła na pogrzebie Ragny.
- Czy na pewno do świąt nie wydobrzeje, tak żeby… - zaczęła z wahaniem, lecz
Kristian jej przerwał.
- Nie, niestety. Ale być może wybiorą się do nas przy innej okazji.
- Byłoby miło – odparła, wiedziała jednak, że nieprędko taka okazja się nadarzy.
Następnego dnia usiadła przy stole w salonie i rozłożyła swoje przybory do pisania.
Skoro Bertine i jej mąż nie mogą przyjechać, to powinna im przesłać pozdrowienia,
pomyślała i zanurzyła pióro w kałamarzu.
Kochana Bertine
Wczoraj Kristian otrzymał od Ciebie list, w którym piszesz o wypadku, jaki przydarzył
się Twojemu mężowi. Bardzo nas to zmartwiło, ponieważ cieszyliśmy się, że się z Wami
spotkamy.
Dziwisz się pewnie, że do Was piszę, ale wkrótce będziemy rodziną, więc chciałabym,
ż
ebyście wiedzieli, jak nam się żyje.
Kristian jest dobrym człowiekiem, którego bardzo kocham. Przyjął mnie i dzieci
wyjątkowo serdecznie.
Zapatrzyła się w okno, szukając słów. Trudno było jej pisać do kobiety, która spotkała
tylko raz w życiu. Westchnęła i pisała dalej:
Chciałabym, korzystając z okazji, podziękować Ci za pomoc, którą mi okazałaś. Muszę
przyznać, że to dla mnie zbyt wiele. Obym mogła Ci się kiedyś odwdzięczyć.
Czy powinna napisać, że to dla niej za wiele? A może Bertine źle ją zrozumie i
pomyśli, ze jest niewdzięczna? Nie, skoro już tak napisała, to niech tak zostanie.
Kończę moje skromne pisanie, życząc, aby Bóg Wam błogosławił, teraz i na wieki.
Podpisała list, dmuchnęła na kartkę, żeby atrament wysechł, następnie złożyła ją i
włożyła do koperty. W tym momencie do salonu wszedł Kristian.
- Czy wzięłaś zaproszenia, które leżały w kantorze? – spytał.
- Zaproszenia na ślub? Nie, nie ruszałam ich. Miałeś przecież je rozesłać.
Zauważyła, że przełknął ślinę, zanim odpowiedział:
- Nie znalazłem ich.
- Na pewno niezbyt dokładnie szukałeś – odparła i ruszyła przodem do kantoru. –
Gdzie je położyłeś? – zapytała i się rozejrzała.
- Tutaj, na biurku – powiedział i wskazał na blat.
- I nie przełożyłeś ich?
- Nie. jestem pewien, że ich nie ruszałem. Położyłem je tutaj, przejrzałem kilka
dokumentów i wyszedłem. Kiedy wychodziłem, rzuciłem na nie jeszcze okiem i pomyślałem,
ż
e jutro muszę je rozesłać. Teraz ich nie ma, a od tamtej pory tu nie wchodziłem.
- Pytałeś wszystkich, czy ich nie widzieli?
- Nie, nikt nie powinien tu wchodzić.
- Nie zawsze jednak służba pyta o pozwolenie – odparła i wyszła do kuchni.
- Czy ktoś z was był w kantorze Kristiana? – spytała głośno i patrzyła w oczy
każdemu z osobna. Wszyscy pokręcili głowami.
Otworzyły się drzwi i do kuchni wbiegły dzieci.
48
- Ane, Mario, czy wchodziłyście do kantoru
- Nie. ja nie wchodziłam, a Ane nie sięga nawet do klamki. Dlaczego pytasz?
- Zniknęły zaproszenia na wesele – wyjaśniła Elizabeth.
Gurne załamała ręce.
- O, nie! A to dopiero! Musimy ich poszukać, wszyscy jak jeden.
- Na pewno je znajdziemy – dodała Helene i przemknęła obok Elizabeth.
Wszyscy przyłączyli się do poszukiwań. Odwrócono każdą poduszkę i odsunięto
każdy mebel. Przejrzano każdą szufladę i każdą szafę. Kristian jeszcze raz obszedł cały
kantor, ale nic nie znalazł.
- No cóż, trzeba będzie wypisać nowe – stwierdziła w końcu Elizabeth i podziękowała
za pomoc.
- Jestem pewien, że leżały na biurku – mruknął Kristian i wyszedł.
Elizabeth musiała zagryźć wargę, żeby się nie rozpłakać. Ogarnęła ją rozpacz, gdy
pomyślała, ile pracy włożyła w wypisanie zaproszeń. Kristian kupił duże pudełko grubego,
ładnego papieru i kopert, a wypisanie wszystkiego starannym pismem zajęło jej kilka godzin.
Zaproszenia nie mogły rozpłynąć się w powietrzu, pomyślała, ale poszukiwania nic nie dały.
W salonie panował chłód, więc Elizabeth postanowiła rozpalić w piecu, zanim siądzie
do pisania. Właśnie kiedy miała włożyć grudę torfu, zauważyła w popiele coś białego. Coś,
co nie do końca się spaliło. Karta papieru! Drżącymi rękami wyjęła ją i na moment zakręciło
się jej w głowie.
- To nie może być prawda! – szepnęła z niedowierzaniem. Rozpoznała jedno ze
ś
lubnych zaproszeń. W dodatku to, które mieli otrzymać Jakob, Dorte i Mathilde – można
było doczytać fragmenty imion. Trudno w to uwierzyć, pomyślała, zaciskając w palcach
gruby papier. Nikt nie jest chyba tak zły, żeby spalić jej zaproszenia! Potrząsnęła głową i
szepnęła:
- Nikt nie jest aż tak zły. Nikt, z wyjątkiem…
Ba drżących nogach poszła do kantoru Kristiana i pokazała mu niedopaloną kartkę.
- Co to takiego? – spytał.
Kiedy nie odpowiedziała, wziął od niej zmięty papier i przyjrzał mu się.
- Zaproszenie? Zostało spalone? – zdumiał się i popatrzył na Elizabeth z
niedowierzaniem.
- Tak – potwierdziła. – Ktoś spalił zaproszenia.
Kilka razy spoglądał to na nią, to na skrawek papieru, a potem rzekł z wahaniem:
- To musiał być jakiś nieszczęśliwy przypadek.
- Naprawdę to wierzysz? – spytała.
- Nie widzę innej możliwości.
- Ale ja widzę, Kristianie? To Nikoline je spaliła. Ta dziewczyna nienawidzi mnie od
pierwszego spojrzenia, a teraz robi mi na złość, żeby… Nie pojmuję tego!
Obszedł biurko, zbliżył się do niej i objął ją.
- Cóż, moja droga Elizabeth, nie śpieszmy się z oskarżeniem ludzi. To naprawdę mógł
być nieszczęśliwy przypadek.
- Nie, ona to robi rozmyślnie, uwierz mi! Pamiętasz, że położyłeś zaproszenia na
biurku. Nikt by nie spalił pliku listów przez przypadek.
- tak, to rzeczywiście byłoby dziwne – przyznał. – Ale mimo wszystko nie mamy
dowodu i nie wolno nam nikogo obwiniać. – Ucałował jej włosy.
Nie. pomyślała. Nie złapała Nikoline za rękę, co do tego miał rację. Nawet gdyby
próbowała nakłonić służącą, żeby się przyznała, nic by to nie dało.
- Pomogę ci wypisać nowe – zaproponował. – Mam zapas kartek. Bez względu na to,
kto to zrobił, pokaż, że się tym nie przejmujesz.
49
Ostrożnie wyślizgnęła się z jego objęć.
- Dobrze. wyślesz je jeszcze dzisiaj?
- Tak – obiecał z przekonaniem i wyjął nowy papier.
Rozdział 9
Elizabeth wolno otworzyła oczy i ziewnęła przeciągle. Minęło kilka sekund, zanim
uświadomiła sobie, że to Wigilia, a wtedy ogarnęły ją różne miłe wspomnienia związane ze
ś
więtami. Pełna radości, poczuła, że pościel, którą zmieniła wczoraj wieczorem, nadal jest
sztywna i świeża; taka, jaka powinna być w Wigilię. Wczoraj wszyscy wzięli kąpiel. To
dopiero było szaleństwo! Trzeba było nanosić mnóstwo wody i torfu. Tak rozmyślając,
mocno się przeciągnęła, a potem znowu naciągnęła kołdrę pod samą brodę.
Zastanawiała się, czy inni już wstali. Pomyślała, że może powinna zejść na dół, ale jej
się nie chciało. Wczoraj do późna ubierali z Kristianem choinkę. Namówił ją na kieliszek
wina, potem na jeszcze jeden, aż zaczęła się śmiać i wszystko wydawało się zabawne.
- Nie kuś mnie więcej – poprosiła, czując się dziwnie rozgrzana i uległa w jego
ramionach.
Znowu skończyło się tym, że kochali się bez opamiętania na niedźwiedziej skórze, ale
potem rozeszli się do swoich pokoi.
- Nie chcę, żeby służba mnie tu zastała wczesnym rankiem – wyznała i pociągnęła go
za sobą.
- Już nie mogę doczekać się ślubu – odparł poważnie. – Wtedy będziemy mogli sypiać
razem co noc.
- To już niedługo – pocieszyła go.
- Tak, ale zdaje mi się, jakby został nam jeszcze cały rok. Aha, póki pamiętam: zawsze
w poprzednich latach tradycyjnie przed Nowym Rokiem zapraszaliśmy sąsiadów. W tym
roku jednak z powodu ślubu musimy odwołać spotkanie.
Wzruszyła ramionami.
- Dobrze, jeśli o mnie chodzi. Ale teraz musimy iść spać, Kristianie.
Z pokoju dziewczynek dochodziły śmiechy i odgłosy cichych rozmów. Po chwili
drzwi cichutko się otworzyły i Maria z Ane, skradając się, podeszły do łóżka Elizabeth.
- Elizabeth, śpisz? – szepnęła Maria.
- Nie, chodźcie tu do mnie – zachęciła i zrobiła im miejsce po obu stronach.
- Dzisiaj jest Wigilia – odezwała się Ane i zwinęła w kłębek obok matki.
- Pamiętasz, jak świętowaliśmy Boże Narodzenie?
- O, tak!
Elizabeth roześmiała się i potargała córeczkę po jedwabistych włosach.
- Nie bardzo w to wierzę, mój mały kłamczuszku.
- Dziwnie się czuję, że jesteśmy tutaj a nie w domu – zauważyła Maria z powagą.
Pierwszy raz, odkąd się tu przeprowadziłyśmy, Maria mówi, że to nie jej dom,
przemknęło Elizabeth przez głowę.
- Tak, to pierwsze święta bez taty.
- Wstajemy! Będziemy jeść cukier i ciasto, i inne smacznie rzeczy? – spytała Ane i
pociągnęła matkę za włosy.
- Ona myśli tylko o jedzeniu – stwierdziła Maria i wstała.
Poranną kaszę jedli, jak zwykle, razem ze wszystkimi domownikami w kuchni.
- Patrzcie, co razem z Gurine znalazłyśmy u Olego! – zawołała Helene i pokazała parę
chusteczek do nosa.
50
- Nie możesz się doczekać wieczoru? – spytał Kristian i przyjaźnie szturchnął parobka
w ramię.
Elizabeth zauważyła, że chłopak się zaczerwienił. Miał już szesnaście lat i
podejrzewała, że Helene wpadła mu w oko. Biedny Ole, pomyślała, siadając do stołu. Helene
nigdy nie spojrzy na żadnego mężczyznę po tym, co zrobił jej Leonard, a zresztą Ole był dla
niej za młody.
- Ech, to takie tam drobiazgi, które znalazłem w sklepiku – odparł jakby od
niechcenia, skrobiąc łyżką o blat stołu.
- Są bardzo ładne – zauważyła Gurine i dodała: - My też mamy coś dla ciebie, ale
zostawiliśmy to na później.
- Rękawice – szepnęła Maria tak głośno, że usłyszała ją Elizabeth, która siedziała
najbliżej.
- Najadłam się – oznajmiła Ane i odsunęła talerz.
- Po raz pierwszy słyszę, że nic chcesz już jeść – zdziwiła się Elizabeth.
- Chcę ciasto – dodała Ane.
Elizabeth wypuściła nosem powietrze.
- Sama już wyglądasz jak pulchne ciasto.
Kristian roześmiał się, aż zachłysnął się kaszą, i Gurine musiała go poklepać po
plecach.
- To nawet całkiem niezłe wyglądać jak ciasto – wykrztusił, kiedy odzyskał oddech.
- Nazywasz się Elizabeth swój ą dziewczyną, chociaż już dorosłą kobietą –
zachichotała Maria.
Elizabeth utkwiła w siostrze wzrok.
- Podsłuchujesz pod drzwiami? – spytała.
- Ja? Nie! rozmawiacie tak głośno, że wszystko słychać.
Muszę sobie to zapamiętać, pomyślała Elizabeth i wymieniła z Kristianem spojrzenia.
Pozostawiła tę uwagę bez komentarza i zerknęła na córeczkę.
- No, co z twoim jedzeniem, Ane?
- Najadłam się już kaszą, ale chcę ciasto!
- Jeżeli zjesz jeszcze tyle… - zaczął Kristian i narysował łyżką kreskę na talerzu z
kaszą - … to ty i Maria dostaniecie niespodziankę.
- Gdzie ona jest? – spytała Ane.
- W salonie.
Po chwili kasza została zjedzona, a talerz wyskrobany do czysta.
- Skończyłam! – oznajmiła Ane z dumą.
Elizabeth chciała pomóc w zmywaniu, ale Helene ją przegoniła.
- Zajmij się lepiej dziećmi, a my posprzątamy w kuchni – zarządziła.
Przeszli do salonu. Kiedy Kristian otwierał drzwi, Elizabeth nakazała:
- Zasłońcie oczy. – A po chwili zawołała, ciesząc się radością dzieci: - A teraz
możecie już patrzeć!
Z nabożeństwem podeszły blisko choinki, żeby jej się dobrze przyjrzeć. To coś
zupełnie innego niż patyk z gałązkami jałowca, który Maria pamiętała z Dalen, pomyślała
Elizabeth. Kristian już wczesną jesienią postanowił, że będzie choinka. Duża sięgająca do
samego sufitu. Powiedział, że w Dalsrud zawsze taką mają.
- O, pamiętam to! – rzekła Maria wzruszona, pokazując na skromną ozdobę
choinkową, którą sama zrobiła z tego, co miała. Ozdoba niemal ginęła pośród udekorowanych
bombek i papierowych rożków wypełnionych po brzegi wszelkiego rodzaju łakociami.
Elizabeth jednak zadbała o to, żeby na choince znalazły się również skromniejsze, stare
dekoracje. Dziewczynki nie mogą zapomnieć, skąd pochodzą, powinny zapamiętać dom
swojego dzieciństwa, uznała.
51
- Dobre ciastko – mruknęła Ane, odgryzając kawałek.
- Hej, łakomczuszku, te ciastka mają wisieć na choince! – zwróciła jej uwagę
Elizabeth i wzięła ją na ręce. – A wiecie, co te ozdoby na drzewku oznaczają? – spytała i
zerknęła na siostrę.
Maria się zastanowiła.
- Wiem, że już o tym mówiłaś, ale nie pamiętam.
- Serduszka i bombki oznaczają miłość Boga, figurki ze słomy – siano, na którym
leżał Pan Jezus w żłóbku, a koszyczki i różki ze smakołykami – dary Boga dla as, ludzi/
- A ta pani? – spytała Ane, wskazując anioła na czubku.
- To jest anioł. On pierwszy ogłosił, że narodził się Jezus.
Ane zaczęła się wiercić i chciała zejść na dół.
- Tylko nie ruszaj ciastek, bo będę się gniewać – ostrzegła ją matka i postawiła z
powrotem na podłodze.
W tym momencie Elizabeth zauważyła obrazek w ramce stojący na stole. Nie widziała
go wcześniej, jeśli dobrze pamiętała. Wzięła go do reki, odwróciła i przeczytała napis na
drugiej stronie: Wesołych Świąt. Tylko tyle. Obrazek przedstawiał mężczyznę z bujną brodą,
który stał wsparty na oparciu krzesła i patrzył przed siebie.
- Kto to jest? – spytała, pokazując wizerunek Kristianowi.
- Ach, to mój wuj z Ameryki, brat mamy. Zawsze przesyła życzenia na święta.
Elizabeth przysunęła ramkę bliżej i dokładnie przyjrzała się postaci.
- Jest namalowany czy narysowany? – spytała.
Kristian roześmiał się w głos.
- To fotografia, nie widzisz?
Spojrzała na niego, nie rozumiejąc.
- Co to takiego?
- Nigdy nie słyszałaś o fotografii? Wynaleziono taki aparat, który robi ludziom
zdjęcia. Wyglądają na nich jak żywi. Taki aparat nie jest już rzadkością, ale nadal jest bardzo
drogi
- Naprawdę? Ale dlaczego ten człowiek wydaje się taki zły?
- Zrobienie zdjęcia nie jest proste. Nie wystarczy stanąć i się uśmiechnąć – wyjaśnił
Kristian.
- Nie podpisał się z tyłu swoim nazwiskiem.
- Nie, to nie jest w zwyczaju. Ale na kopercie było nazwisko nadawcy. Ta fotografia
odbyła daleką drogę. Jeśli do naszej wsi przyjedzie fotograf, tez sobie zrobimy zdjęcie –
dodał. – Całej naszej czwórki. - Uśmiechnął się i puścił oczko do dziewczynek.
- A ja myślałam, że coś takiego jest możliwe tylko w Ameryce – przyznała się
Elizabeth i ostrożnie odstawiła zdjęcie na miejsce. I pomyśleć, że naprawdę mogliby się
sfotografować! Nie, to zbyt nieprawdopodobne, żeby mogło być prawdziwe.
Elizabeth zauważyła, że z upływem dnia Ane i Maria stają się coraz bardziej
podekscytowane.
- Myślę, że powinniście dzisiaj pójść ze mną do obory – zdecydowała w końcu. – W
Wigilię zwierzętom należy się wyjątkowa opieka.
Poszły do kuchni, gdzie służące przygotowały obiad.
- Dzisiaj ja zajmę się oborą – oznajmiła Elizabeth. – Pomóżcie Helene w domu, a ty,
Olem nanosisz mi wody. Kristian też pójdzie z nami.
Związała ciasno chustkę pod brodą, żeby włosy nie przeszły zapachem obory. Helene
wcisnęła dziewczynkom do rąk po ciasteczku, żeby dały koniom.
- Tylko nie mówcie Gurine, co dostałyście od Helene – upomniała je Elizabeth, kiedy
nakładała zwierzętom siana.
52
- Dlaczego? – spytała Maria.
- Bo będzie zła na Helene, że jest taka rozrzutna.
- Gdzie jest świnka? – spytała Ane, która wdrapała się na skrzynię i zajrzała do
chlewika.
- Właśnie zaczęliśmy ją jeść – wyjaśniła Maria krótko i brutalnie.
- Co? – Ane zrobiła wielkie oczy. – Jemy świnkę?
Elizabeth musiała wyjść na zewnątrz, żeby się nie roześmiać.
- Co się tak rozśmieszyło? – spytał Kristian, który zbliżał się z dwoma wiadrami
pełnymi wody.
- Ane. Biedactwo nie bardzo rozumie, że jemy mięso zwierząt – odparła.
- I z tego się śmiejesz? – zdziwił się Kristian, stawiając wiadra na ziemi. – Jeśli mam
być szczery, to za chęcią podsadziłbym cię na siano i… - Pocałował ją w szyję i objął dłonią
jej pierś.
- Kristian! – ofuknęła go i lekko odepchnęła od siebie. – Jeszcze ktoś zobaczy!
- No to co? Dopiero byłby zazdrosny!
- Psst! Idzie Ole. – Elizabeth szybko poprawiła chustkę na głowie i ruszyła z
powrotem do obory. Ogarnęła ją dziwna słodycz. Może Kristian zajrzy dziś w nocy do jej
sypialni…
Wieczorem wszyscy zebrali się w salonie. Elizabeth zerknęła na Olego, który
przekomarzał się z Ane.
- Ojej, ale jestem głodny – żalił się. – Chyba będę musiał zjeść Moją Pusię! –
Roześmiał się i mlasnął językiem.
- Nie, nie wolno ci – odparła Ane surowo i pogroziła parobkowi wskazującym
paluszkiem. – Zjedz sobie ciastko i kiełbaskę, i takie tam rzeczy.
Elizabeth wstała i dołożyła do pieca torfu. Kristian zagrał na starym pianinie kilka
dźwięków. Poznała, że to fragment kolędy.
- Możesz zagrać całą? – poprosiła.
- Nie, tak dawno nie ćwiczyłem. Wyszedłem z wprawy. Może innym razem.
- Ach, jak bardzo chciałabym umieć grać – westchnęła Elizabeth i usiadła obok Marii.
Natychmiast zjawiła się Ane i usadowiła się na jej kolanach. Po chwili odwróciła się do
Olego i pokazała mu język.
- Fuj, wstydź się – upomniała ją Elizabeth. – Żebym tego więcej nie widziała!
- Ale on chciał… - zaczęła Ane.
- Wszystko jedno, nie wolno tak robić. Teraz idź go przeproś.
Ole roześmiał się rozbrajająco.
- Nic się nie stało. dzisiaj jest Wigilia można coś takiego spojrzeć przez palce. To ja
zacząłem.
- Teraz twój język zrobi się czarny – postraszyła Maria dziewczynkę.
- Mógłbyś przeczytać Ewangelię na Boże Narodzenie, Kristianie? – spytała Elizabeth,
ż
eby sprowadzić rozmowę na inny temat.
Natychmiast wstał i wyjął Biblię. Potem odchrząknął kilka razy, usiadł wygodnie i
zaczął:
- I stało się w owe dni, że wyszedł dekret cesarza Augusta, aby spisano cały świat…
Elizabeth zatrzymała na nim spojrzenie. Wydawało się, że znał tę historię na pamięć,
ponieważ tylko od czasu do czasu zerkał do Księgi. Poza tym wodził wzrokiem po
słuchaczach. Ładnie czyta, pomyślała. Głębokim i ciepłym głosem., i z takim
zaangażowaniem, że nawet dzieci siedziały cicho i słuchały z uwagą. Wysunął jedną nogę do
przodu i Elizabeth zauważyła, że spodnie mocno opinają jego umięśnione uda. Poczuła miłe
mrowienie. Nigdy nie wierzyła, że jeszcze kiedyś zakocha się w mężczyźnie. Nagle Kristian
53
utkwił w niej spojrzenie swych ciemnych oczu, Az się przestraszyła. Odchrząknęła, starając
się uważniej słuchać.
- Szli więc wszyscy do spisu, każdy do swego miasta. Podszedł też i Józef z Galilei, z
miasta Nazaretu do Judei, do miasta Dawidowego zwanego Betlejem, dlatego że był z domu i
rodu Dawida. Aby był spisany z Maria, poślubioną sobie małżonką, która była brzemienna…
- Mówi o cioci Mii – szepnęła Ane.
- Słuchaj dalej – nakazała cicho Elizabeth.
Przyłożyła policzek do mięciutkich dziecięcych włosów i słuchała głosu Kristiana.
Czuła się bardzo syta po zbyt obfitym obiedzie. Służba zasiała do posiłku razem z nimi,
potem były ciasta i kawa. Ciepło od pieca i przytulny nastrój sprawiły, że ogarnęła ją senność.
Kristian skończył czytać. Wtedy Maria uszczypnęła ją ostrożnie w ramię i spytała
cicho:
- Czy teraz dostaniemy prezenty?
Pogładziła siostrę po głowie i zerknęła na Kristiana.
- Chyba nadszedł czas na podarki? – powiedziała.
Odłożył Biblie i przyniósł upominki dla służących – koronkowe kołnierzyki, grube
wełniane skarpety i rękawice.
- Wszystkie dostaniecie to samo – prawie tak, jakby się usprawiedliwiał.
- To i tak dla nas zbyt wiele – zauważyła Gurine wzruszona. – Taka stara kobieta jak
ja nie potrzebuję już nowych rzeczy.
- Ale musisz się dla mnie stroić! – zażartował Ole i mrugnął do niej szelmowsko, aż
stara kucharka poczerwieniała.
- te kołnierzyk włożę na wesele – ucieszyła się Helene i kilka razy podziękowała.
Nikoline wstała i podała Kristianowi rękę. Elizabeth odniosła wrażenie, że ten uścisk
trwał zbyt długo, ale udała, że tego nie zauważyła.
Ole dostał nową firankę, a oprócz tego rękawice i skarpety.
- Bardzo mi się przydadzą, gdy popłynę na zimowe połowy – stwierdził parobek i
uśmiechnął się szeroko.
- Roni się późno – zauważyła Gurine i wstała. – Cieszycie się tym wigilijnym
wieczorem w swoim gronie, a my już podziękujemy i pójdziemy.
- Nie, posiedźcie jeszcze trochę, nie skończyliśmy przecież rozdawać prezentów –
poprosiła Elizabeth.
- Dziękujemy, dziękujemy, ale na nas już czas. Niech was wszystkich Bóg błogosławi
– odparła Gurine i ruszyła do wyjścia, popychając przed sobą parobka i służące.
- Gurine jest taka skromna – powiedział Kristian, kiedy za służbą zamknęły się drzwi.
Potem nachylił się i wyjął dwa prezenty, które podał Marii i Ane.
- Jaka pięęękna! – zapiszczała Ane na widok czapki obszytej białym fartuchem.
Elizabeth uśmiechnęła się na myśl, że to Kristian sam upolował zająca, a ona uszyła
czapeczkę. Szepnęła cicho do Marii:
- A ty możesz jej wyjaśnić, skąd się wzięło to futerko!
Siostra jednak jej nie słuchała, bo właśnie rozpakowała książkę, którą otrzymała pod
choinkę: Skromny podarunek na święta dla dzieci i ich przyjaciół.
- Bardzo dziękuję, jesteście bardzo mili! To książka tej samej autorki, której bajkę
dostałam od mamy. Nazywała się Marie… - Z trudem przeliterowała nazwisko.
- Nazywała się Marie Wexelsen. Prawda, Elizabeth?
- Tak, zgadza się – przytaknęła Elizabeth. – Dbaj o tę książkę tak samo jak o tamtą.
- A teraz najwyższa pora, żebyś i ty dostał prezent Kristianie – oznajmiła Elizabeth i
podała mu lnianą koszulę, którą sama uszyła. Nie jest może zbyt elegancka, ale…
- Włożę ją do ślubu – obiecał wzruszony, przyjmując podarek. – Sama ją uszyłaś, i
tylko to się liczy.
54
Poczuła w żołądku przyjemne ciepło, gdy zobaczyła, jak bardzo się ucieszył.
Ogromnie się starała, ślęczała wiele godzin po nocach szyjąc drobniutkim ściegiem, aż oczy
piekły ją ze zmęczenia.
- A oto prezent dla ciebie – rzekł Kristian i wyjął z kieszeni niewielkie pudełeczko.
Otworzyła wieczko i wyjęła broszkę wysadzaną drobnymi perełkami.
- Co dostałaś? – spytała Maria i wspięła się na palce.
- Dostałaś? – niecierpliwiła się Ane.
Elizabeth musiała kilka razy przełknąć ślinę, zanim mogła odpowiedzieć.
- Broszkę. Pierwszą w życiu. Przypnę ją do sukni ślubnej. Bardzo dziękuję, Kristianie.
Przypominała sobie dzień, kiedy wybierała się na przyjęcie dla kobiet u Ragny.
Zastanawiała się wtedy, czy powinna włożyć jedwabny szal, ale doszła do wniosku, że
wyglądałaby zbyt strojnie. Na miejscu jednak przekonała się, że wiele kobiet miało na
ramionach jedwabne szale, a niektóre również broszki na piersi. Poczuła się wówczas taka
niepozorna i biedna.
- Przypniesz mi ją? – spytała z błyszczącymi oczami i podała broszkę Kristianowi.
Spełnił jej życzenie, cały czas uśmiechając się i patrząc jej w oczy.
- Och, byłbym zapomniał – powiedział po chwili. – Mam jeszcze dla ciebie upominek
od Bertine. – Podał Elizabeth książkę w okładce z czerwonego aksamitu, na którym
złoconymi literami wypisano tytuł: Album poezji.
Popatrzyła na niego pytająco.
- To popularny zwyczaj wśród ludzi z wyższych sfer w Bergen i Christianii –
wyjaśnił. – W każdym razie Bertine tak mówi.
Elizabeth otworzyła książkę i zobaczyła, że Bertine napisała na pierwszej stronie kilka
słów:
Droga Elizabeth
Wesołych świąt
Z najlepszymi życzeniami od Waszej oddanej Bertine.
Na następnej stronie znajdował się wiersz. Przeczytała go na głos:
Jezu, kieruj myślą moją,
Jezu, pozwól mi tak żyć,
Bym gdziekolwiek w świecie trafił,
Zawsze Bożym dzieckiem był.
Każda chwila, gdy oddycham,
Dar od Boga, Jemu chwała.
Umrę, jeśli Twoja wola,
W drogę imię Zbawiciela.
Przez moment ze zgrozą pomyślała, że może Bertine na jej przeszłość; może wie, w
jaki sposób zginął Leonard, i dlatego napisała ten wiersz, którego sens można rozumieć
dwojako.
Już otworzyła usta, żeby opowiedzieć o wszystkim Kristianowi i mieć to wreszcie za
sobą, ale kiedy napotkała ciepłe spojrzenie jego czarnych oczu, przełknęła słowa i pozwoliła,
by jeszcze przez jakiś czas pozostały jej tajemnicą.
- Do czego to może służyć? – spytała nieśmiało.
- Do wpisywania życzeń, psalmów i tych podobnych.
Do zbierania wpisów przyjaciółek.
Mam tylko Helene, pomyślała. I może Bertine…
55
- To bardzo miło z jej strony – powiedziała i pogładziła mięciutki aksamit. – Będę o
ten album dbała.
Wstyd mi, że nic nie wysłałam twojej kuzynce, ale nigdy nie miałam zwyczaju obdarowywać
kogokolwiek poza domownikami.
- Nie myśl o tym – uśmiechnął się Kristian. – Bertine chciała ci sprawić przyjemność i
po prostu powinnaś to przyjąć.
- Przynajmniej napiszę do niej i podziękuję. – Spójrz – postanowiła Elizabeth.
- Dobrze, będzie jej miło – odparł. – Spójrz na dziewczynki – dodał i wskazał na nie.
Maria leżała na niedźwiedziej skórze przy otwartej książce i mocno spała. Ane usnęła
na sofie, ściskając rączką czapkę.
- Przenieśmy je do łóżek – zaproponował Kristian i ostrożnie wziął Marię na ręce. –
To był dla nich długi dzień.
Elizabeth patrzyła na jego szerokie plecy, kiedy wchodził po schodach na górę.
Poczuła wokół serca przyjemne ciepło, że tak duży i silny mężczyzna potrafi okazać tyle
łagodności.
- Do ciebie należy reszta – oznajmił i położył książkę na nocnym stoliku. – Zejdę na
dół i poczekam w salonie.
Elizabeth zsunęła dzieciom buty z nóg i ostrożnie zdjęła sukienki, a potem starannie
otuliła obie dziewczynki pierzynami, pocałowała delikatnie w policzki i zeszła do salonu.
Kristian siedział i czytał jakąś grubą książkę.
- Chcesz trochę wina? – spytał i uniósł kieliszek, który trzymał w drugiej ręce.
- Nie, dziękuje, robię potem głupstwa – odparła i ziewnęła. – Chyba ja też się położę.
To był długi dzień, a następny przyjdzie szybciej, niż się spodziewamy.
Wstał i objął ją w talii.
- Jesteś pewna, że nic chcesz odrobiny wina? – powtórzył pytanie. – Lubię, kiedy
jesteś taka rozkoszna.
Bardzo to lubię.
Roześmiała się i przyjęła pocałunek.
- Tak, na pewno, ale ja lubię wiedzieć, co robię.
- Nie jestem zbyt zmęczony, więc jeszcze poczytam chwilę – rzekł. – Śpij dobrze,
moja Elizabeth. I jeszcze raz dziękuję za koszule. To najpiękniejszy prezent, jaki
kiedykolwiek dostałem.
- Ja też ci dziękuję.
- To również moja najpiękniejsza Wigilia – dawał i spojrzał na nią czule. – I chociaż
później będzie ich pewnie wiele, tę będę zawsze szczególnie mile wspominał.
Skinęła głową. Rozumiała, co miał na myśli. Czuła dokładnie to samo.
Elizabeth obudziła się i poczuła, że chce jej się pić. Próbowała zasnąć, ale na próżno.
W końcu i potrząsnęła karafką na wodę, stojącą na toalecie. Pusta, stwierdziła. Trzeba
przynieść wody, pomyślała z westchnieniem.
W drzwiach gwałtownie się zatrzymała i szybko cofnęła do pokoju. Na moment
ogarnął ją strach, bo zdawało jej się, że kątem oka dostrzegła na korytarzu jakiś cień.
Wstrzymała oddech i nasłuchiwała. Nie, było cicho, cały dom spał. To tylko złudzenie,
pomyślała i wolno wypuściła powietrze z ust. I wtedy usłyszała kroki na schodach. Od razu
rozpoznała, że to Kristian. Już miała wyjść mu na spotkanie, gdy z mroku wyłoniła się czyjaś
postać.
- Idziesz wreszcie, Kristianie - zamruczała Nikoline.
Elizabeth zaparło dech w piersiach. Pokojówka stała w samej koszuli nocnej i kusiła
swymi wdziękami! Elizabeth chciała wyjść z ukrycia i spytać ją, co wyprawia, ale coś ją
powstrzymało.
56
- Po co, u licha, tu sterczysz? – spytał Kristian opryskliwie.
- Myślisz, że nie zauważyłam, jak na mnie cały wieczór patrzyłeś? – spytała Nikoline.
Podeszła do niego i zaczęła rozpinać guziki jego koszuli.
- Teraz już nie będziesz płacił za uciechy…
Kristian cofnął się i odepchnął jej ręce.
- Nie rozumiem, o czym mówisz, Nikoilne. Wracaj do swojego pokoju.
- Ależ Kristianie… - W jej głosie zabrzmiał dziecięcy upór. – Wiem, że to mnie
pragniesz, a nie Elizabeth.
Elizabeth zasłoniła ręką usta, żeby nie krzyknąć z wrażenia. Czyżby Nikoline
uwodziła Kristiana? Poczuła, ze cierpnie jej skóra.
Kristian powiedział coś do służącej. Elizabeth nie dosłyszała słów, domyśliła się
jednak, że zaklął brzydko. Odczekała, aż wejdzie do swojej sypialni, a potem na powrót
wślizgnęła się do łóżka. Nagle odechciało jej się pić.
Rozdział 10
- Niech Pan będzie z wami, błogosławieni wam i zachowa od złego, niech Pan zwróci
ku was swą jasną twarz i będzie dla was miłościwy. Niech Pan wzniesie na was swój wzrok i
obdarzy was pokojem.
Elizabeth i Kristian stali przed pastorem. Elizabeth próbowała skupić się na słowach
duchownego. Ten uczynił krótka przerwę, po czym zwrócił się do Kristiana:
- Kristianie Dalsrud, pytam cię: Czy chcesz tę oto stojącą obok ciebie kobietę,
Elizabeth Andersdatter – Rask, wziąć za żonę.
Usłyszała, że odpowiedział „tak”. Następnie pastor przeniósł wzrok na nią i zadał jej
podobne pytanie. Jej głos brzmiał czysto i pewnie, gdy także odrzekła: „tak”. Pamiętała, że
kiedy wychodziła za mąż za Jensa, powtarzali słowa innej przysięgi małżeńskiej. Dobrze, że
teraz nie było tak samo. Duchowny zakończył:
- Zatem ogłaszam was mężem i żoną, przed Bogiem i przed ludźmi, w imię Ojca i
Syna, i Ducha Świętego Amen!
Elizabeth zerknęła na Kristiana, a on uśmiechnął się do niej. Pastor pobłogosławił ich i
ogłosił mężem i żoną! Czuła, jak rozsadza ją radość, i kiedy mieli odmówić Ojcze nasz, nie
była w stanie wykrztusić słowa.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się mię Twoje. Przyjdź królestwo Twoje…
-
Stała z pochyloną głową i zamkniętymi oczami i domawiała inną, własną modlitwę: -
Dziękuję, Co, dobry Boże, za to, że zesłałeś mi Kristiana Amen.
Otworzyła oczy i zerknęła na
gładką obrączkę, która Kristian jej ofiarował i która miała pozostać na jej palcu, dopóki
ś
mierć ich nie rozłączy.
Skórzane buty Kristiana skrzypiały i szeleścił materiał jej sukni, kiedy szli pod ramię
przez środek kościoła. Elizabeth przebiegła wzrokiem po zgromadzonych, szukając
znajomych twarzy. Niektórych chyba widziała po raz pierwszy, innych spotkała u Ragny.
Nagle zauważyła, ze kilka osób skupiło się, pochylało ku sobie głowy i mówiło coś
półgłosem, rzucając w jej stronę ukradkowe spojrzenia. To zrozumiałe, że szemrali. Na
pewno się dziwili, dlaczego Kristian wybrał właśnie ją, a nie jakąś bogatą pannę z dużym
gospodarstwem. Dalej w rzędach ławek zobaczyła Marię i Ane. Siedziały wyprostowane jak
zapalone świecie, w identycznych granatowych sukienkach z błyszczącego materiału z białą
koronką wokół szyi i nadgarstków. Elizabeth podniosła głowę i uśmiechnęła się do
szepczących. Trudniej jest obgadywać kogoś, kto jest dla nas miły, pomyślała i mocniej
chwyciła Kristiana pod rękę.
57
Do Dalsrud sunął długi orszak konnych zaprzęgów. Elizabeth obejrzała się i
stwierdziła, że nie widać jego końca. Dzwonki uprzęży dzwoniły miarowo, a spod końskich
kopyt wzbijały się tumany śniegu.
- Dziękuję, że się ze mną ożeniłeś – powiedziała i spojrzała Kristianowi w oczy.
- To raczej ja powinienem dziękować, że zgodziłaś się wyjść za mnie – odparł i
pocałował ją.
Odsunęła się i roześmiała.
- Chyba oszalałeś! Ludzie na nas patrzą!
- No to co? Czyż nie jesteśmy mężem i zoną?
- Małżonkowie też się publicznie nie całują.
Nie odpowiedział. Zdawało się, jakby nie dosłyszał jej uwagi.
- Elizabeth – rzekł po chwili. – Dziś w nocy po raz pierwszy będziemy dzielić łoże bez
obawy, że to grzech.
Przeszedł ją przyjemny dreszcz. Do tej pory potajemnie przemykali się do siebie, gdy
wszyscy już spali, i nie opuszczało ich poczucie, że robią coś zakazanego.
Dobrze będzie się uwolnić od tego napięcia.
Osobiście zmieniła pościel w łóżku Kristiana, które teraz miał być ich wspólne, i
powlokła najładniejsze poszewki, jakie znalazła, z mnóstwem tasiemek i koronek. Odkąd
zauważyła, że Nikoline próbowała uwieść Kristiana, zabroniła jej zbliżać się do jej sypialni, a
gdy sama nie mogła sobie z czymś poradzić, wołała do pomocy Helene.
- O czym tak myślisz? – spytał Kristian i odnalazł pod derką jej rękę.
- Kocham cię – odparła. – I jestem najszczęśliwsza na świecie – dodała.
Znowu ją pocałował, a ona odwzajemniła pocałunek.
Przybyło tylu gości, że rozstawiono stoły w dwu wielkich pokojach. Duże podwójne
drzwi otworzono na oścież i już wcześnie rano dobrze napalono w obu piecach.
Elizabeth nie zdążyła przywitać się ze wszystkimi gośćmi przed kościołem, więc teraz
podchodzili do niej po kolei, ściskali jej dłoń i składali życzenia. Niektórzy mówili, że
słyszeli już o niej, ale z tonu ich głosów i wyrazu twarzy nie potrafiła odczytać, co chcieli
przez to powiedzieć. Uśmiechała się, dziękowała za życzenia i odpowiadała na pytania tak
dobrze, jak potrafiła. Nie, nikt nie napomknął, że to mezalians, bo Krystian cieszył się wśród
nich zbyt dużym szacunkiem. W pewnej chwili stanął przed nią niski, okrągły mężczyzna,
którego chyba nigdy przedtem nie widziała.
- O, Kristian za jednym zamachem zdobył całą rodzinę – rzekł i uśmiechnął się
szeroko.
Elizabeth poznała po zapachu, że zdążył już sobie łyknąć z butelki. Prawdopodobnie
w wewnętrznej kieszeni marynarki ukrył też piersiówkę.
- Tego właśnie chciał – odparła, z trudem opanowując drżenie głosu. – Proszę spytać
jego samego, a przekona się pan – dodała, patrząc na niego śmiało, aż musiał odwrócić
wzrok.
Niektóre z kobiet nie potrafiły ukryć ciekawości i bez skrępowania przyglądały się
talii panny młodej. Pewnie podejrzewają, że jestem w ciąży i dlatego taki porządny człowiek
jak Kristian musiał się ze mną ożenić, pomyślała Elizabeth i uśmiechnęła się na tę myśl.
Zwróciła też uwagę na ich przenikliwe i nazbyt słodkie głosy, kiedy te paniusie się z nią
witały. Oto ludzie, z którymi będzie musiała przestawać, uświadomiła sobie i rozejrzała się za
Kristianem. Stał nieco dalej i rozmawiał z lensmanem. Na pewno o Esaiasie, pomyślała.
Podeszła do niej Bergette.
- Gratuluję, Elizabeth – powiedziała ze szczerym uśmiechem. – Masz śliczną suknię!
- Bardzo dziękuję – odparła rozpromieniona Elizabeth.
- Kristian jest szczęściarzem – dodała Bergette ciepłym głosem.
58
Elizabeth poczuła, że czerwieni się z radości. W tej samej chwili dostrzegła przy
drzwiach Dorte i Jakoba.
- Witajcie, prosimy! –przywitała ich obojgu uścisnęła dłonie. – A gdzie Mathilde?
- Nie przyjechała – wyjaśniła Dorte i uśmiechnęła się przepraszająco. – Wiesz, ona nie
lubi takich dużych przyjęć, poza tym ktoś musi pilnować dzieci.
- Pozdrówcie ją – poprosiła Elizabeth, przyjmując życzenia i prezenty.
Stół na prezenty, który ustawili w salonie, zaczynał się zapełniać. Elizabeth nigdy
przedtem nie widziała tylu pięknych rzeczy. Jakob podarował im srebrną łyżkę, a Dorte
haftowany obrus wykończony koronką. Elizabeth długo stała, trzymając prezenty w dłoniach.
Gdy oni wiedzieli, ile te przedmioty dla mnie znaczą, pomyślała. Jeszcze niedawno
zazdrościła Ragnie, która nakrywała stoły pięknymi obrusami i kładła na nich srebra. A teraz,
chociaż szafy w Dalsrud uginały się od takich rzeczy, czuła, że ta łyżka i ten obrus mają dla
niej szczególne znaczenie, bo pochodzą od bliskich z jej stron.
- Widzę, że mało tu znajomych – zauważyła Dorte i chwyciła Elizabeth za ramie,
kiedy panna młoda odłożyła już prezenty na stół.
- Zadbałam, o to, żebyście usiedli przy stole naprzeciw mnie i Kristiana – odparła i
wsunęła rękę pod ramię Dorte.
Nie udało jej się jednak porozmawiać więcej z goścmi z Heimly, bo obojga państwa
młodych ciągle ktoś zagadywał. Dobrze, że miała Kristiana po jednej stronie, a Helene po
drugiej, pomyślała z wdzięcznością, nieco speszona z powodu tylu nowych twarzy.
Kiedy goście wypili kawę, mężczyźni przesunęli stoły i miejsce na tańce. Korzystając
z zamieszania, Nikoline zwinne przemknęła ku Elizabeth.
- Wygrałaś pierwszą rundę, ale będą następne – szepnęła.
Elizabeth odwróciła się i mocno chwyciła ją za ramię.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała surowo.
Nikoline zmrużyła oczy i spojrzała na nią spod jasnych rzęs.
- Udało ci się złapać Kristiana na haczyk, ale obiecuję, ze wkrótce pojawią się
kłopoty.
Elizabeth zrobiło się słabo i przez moment ziemia zakołysała się pod jej nogami.
Miała nadzieję, że Nikoline zrezygnuje po tym, jak Kristian ostro ja potraktował tamtej
wigilijnej nocy, ale pokojówka nie dawała za wygraną. Naprawdę chciała zniszczyć ich
związek. Elizabeth rozejrzała się w poszukiwaniu Helene i przywołała ją skinieniem ręki.
- Czy coś się stało? – spytała przyjaciółka. – Jesteś blada jak kreda.
Elizabeth przełknęła ślinę, szukając właściwych słów.
- Nikoline powiedziała, że…
- Powinnaś się z nią rozprawić raz na zawsze – przerwała jej Helene. – To ty
decydujesz w tym domu, a nie ona.
- Tak, ale ona się odgraża, że będzie nam, Kristianowi i mnie, utrudniać życie –
wyrzuciła jednym tchem.
Helene nie wydawała się zaskoczona.
- Wierzę w to, że będzie próbowała, ale posłuchaj mnie, Elizabeth: pokaż jej, kto tu
rządzi!
Łatwo powiedzieć! – miała ochotę odrzec Elizabeth.
Już chciała się zwierzyć, że często czuje się niepewnie, bo zupełnie nie ma pojęcia, jak
powinna się zachowywać pani domu w tak dużym majątku, ale w tym momencie podszedł do
nich Kristian i wziął ją za rękę.
- Chodź, Elizabeth – rzekł. – Pierwszy taniec należy do pary młodej.
- Nie, Kristianie – zaprotestowała, nie ruszając się z miejsca.
Uśmiechnął się do niej ciepło.
59
- Tak długo się cieszyłem na tą chwilę. Chodź! – I poprowadził ją za sobą przez tłum
gości, którzy zaczęli się ustawiać w dużym kręgu.
Elizabeth poczuła, że krew jej zapulsowała, a całe ciało oblało pot. Nie umiem
tańczyć! – chciała krzyknąć, ale nie wydobyła z siebie głosu. Skrzypek przyłożył instrument
do brody i przeciągnął na próbę smyczkiem po strunach.
- Kristian – szepnęła ochryple, czując, że napiera na nich tłum ludzi i że coraz trudniej
jej oddychać.
Mąż uśmiechnął się do niej z czułością i radością w oczach.
Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo zabrzmiała muzyka i Kristian poprowadził ją
na środek salonu. Potykając się o jego nogi, Elizabeth starała się robić to co on, ale nic jej się
nie udawało. Wtedy wreszcie zrozumiał, że jego młoda żona nie umie tańczyć. Zauważyła
zdumienie w jego oczach i ze złością zacisnęła usta. Gdyby tylko przez chwilę jej posłuchał!
Na pewno stoi tu gdzieś Nikoline i z uciecha przygląda się teraz jej nieudolnym próbom.
- Rozluźnij się – szepnął jej do ucha i mocniej objął ją w talii. – Po prostu naśladuj
mnie.
Łatwo ci mówić, pomyślała Elizabeth, czując, że pali ją twarz. Tłum jakby rósł przed
jej oczami, gdy Kristian usiłował prowadzić ją po deskach podłogi. Nie potrafiła wykonać
poprawnie ani jednego kroku, każdy jej ruch był sztywny i nienaturalny. Nagle Kristian
uczynił niespodziewany obrót i upadła na jego pierś. Łzy stanęły jej w oczach, gdy usłyszała
wokół siebie śmiech. Chciała się wyrwać i uciec, ale w tej samej chwili dostrzegła Ane, która
nieskrępowana tańczyła nieco dalej. A więc to z niej się śmiali. Elizabeth napotkała
spojrzenie Jakoba. Chwilę później teść poprosił do tańca Dorte. Kolejni goście poszli za ich
przykładem i Elizabeth wykorzystała tę okazję: błyskawicznie wyrwała się mężowi, omijając
tańczące pary, przebiegła przez salon i wypadła na korytarz.
- Elizabeth, kochanie! – zawołał błagalnie Kristian i ruszył za nią.
- Idź sobie! – szlochała. – Dlaczego mi to zrobiłeś? Dlaczego ośmieszyłeś mnie na
oczach tylu ludzi?!
- Nie ośmieszyłem cię – zaprotestował niepewnie i chciał ją objąć, ale mu się
wyrwała.
- Nie?! Jak ja wyglądałam? Potykałam się, ruszałam się sztywno jak kłoda drewna, a
wszyscy wkoło przyglądali mi się i pewnie dobrze się bawili.
- Nie wiedziałem, że nie lubisz tańczyć – bąknął.
- Nie lubię? Nie potrafię! Nie miałam pojęcia, że będą tańce i mnie poprosisz. Kiedy
dorastałam, nie było czasu na zabawę. – Otarła ukradkiem łzę, wściekła na siebie, że płacze. –
Musieliśmy pracować od świtu do wieczora – ciągnęła. – Lepiej by było, gdybyś ożenił się z
jedną z tych bogatych panienek, a nie ze mną.
Przytulił ją.
- Ale ja właśnie ciebie pragnę, żadnej innej – zapewnił ją i pocałował w czoło. – Od
pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłem, postanowiłem, że albo ty, albo żadna.
Wytarła oczy. Powoli docierały do niej jego słowa.
- Naprawdę? – spytała.
- Nie okłamuję kobiety, która kocham najbardziej na świecie – odparł. – Czy
ożeniłbym się z tobą, gdybym pragnął innej? Dwa razy musiałem ci się oświadczać.
Spróbowała się uśmiechnąć.
- Wierzę ci. Przepraszam – powiedziała cicho.
- Nie mówmy o tym więcej. Ale… - zawahał się nagle. – Nie tańczyłaś na swoim
pierwszym weselu?
- Nie, nie było miejsca na tańce w naszym małym domu. Zresztą nawet gdybyśmy
mieli grajka, i tak musiałabym zajmować się gośćmi.
Na korytarz wyjrzała Helene.
60
- Przepraszam, ale dziewczynki są już zmęczone. Pójdę na górę przebrać je i położyć
spać.
- Zaraz przyjdę powiedzieć im dobranoc – obiecała Elizabeth i odwróciła się, żeby nie
widziały jej zapłakanej twarzy.
Kristian wziął ją pod ramię i zaprowadził do kantorku.
- Wypij – polecił i podał jej kieliszek likieru.
- Dziękuję – odparła, zagłębiając się w miękkim skórzanym fotelu. – Czy Ti działa tak
samo jak wino?
- Tak, jeżeli wypisze dużo. Ale raczej prędzej cię zemdli, niż oszołomi. – Usiadł i
posadził ją sobie na kolanach. – Wypij, to ci dobrze zrobi.
Posłuchała. Trunek był dobry i słodki.
- Szkoda, że smucisz się w taki dzień jak dziś – rzekł.
- To był fantastyczny dzień – zapewniła. Naprawdę tak myślała. – Tylko Nikoline
powiedziała mi coś, co popsuło mi humor.
- Co takiego?
- Że zniszczy nasz związek.
- Dlaczego, u licha, miałaby to zrobić?
- Nienawidzi mnie od pierwszego dnia, kiedy pojawiłam się w Dalsrud jako służąca. A
poza tym podobasz jej się.
- Ale mnie podobasz się ty – wyznał i pogładził ją po policzku.
Poczuła rozczarowanie, że nie potraktował tego poważniej.
- Ostrzegła, że czekają mnie kłopoty. Zrozumiałam, że to ona się o nie postara.
Kristianie, Nikoline chce zasiać między nami niezgodę.
- Na pewno nie mówiła tego poważnie – odparł z uśmiechem. – Ta służąca jest może
trochę dziwna, ale nie przywiązuj zbytniej wagi do tego, co plecie.
Nazwał ją służącą, pomyślała Elizabeth. A więc nawet nie wie, że jest pokojówką.
Jego słowa dodały jej nieco otuchy.
- Pójdziesz ze mną powiedzieć dzieciom dobranoc? – spytała, wstając.
Podał jej rękę i podążył za nią.
Kiedy zaszli do sypialni dzieci, dziewczynki już spały, a Helene nie było.
- Wyglądają jak aniołeczki – szepnął Kristian.
Elizabeth skinęła głową. Włosy Ane i Marii leżały rozrzucone na poduszkach, a
policzki dziewczynek były zarumienione od nadmiaru wrażeń. Gdyby ta wiedział, że jedna z
nich jest jego przyrodnią siostrą, przyszło nagle Elizabeth do głowy, lecz natychmiast
odegnała tę myśl.
- Chcesz zobaczyć, jak ładnie pościeliłam nasz małżeńskie łoże? – spytała, zdumiona
własnymi słowami.
- Chętnie – odparł i ruszył za nią do sypialni. – Sama się tym zajęłaś? – zapytał, nawet
nie patrząc na łóżko. Spojrzał jej w oczy i Elizabeth dostrzegła w jego wzroku błysk
pożądania. Zachwiała się, kiedy chwycił ją w talii i przyciągnął ku sobie.
- Moja Elizabeth – mruknął jej do ucha. – Tylko moja. Na zawsze.
Poczuła, jak wypełnia ją radość. To, że są małżeństwem, wydaje się zbyt pięknie, by
mogło być prawdziwe, pomyślała, zanurzając palce w gęstych włosach Kristiana. Pocałował
ją w szyję, odnalazł jej ucho i delikatnie ugryzł, aż syknęła z rozkoszy. Ze wstydem
stwierdziła, ze jej łono wypełniło się sokami, stwardniało i nabrzmiało.
- Nie wolno nam tego teraz zrobić – szepnęła struchlała. – Pomyśl, co będzie, jeśli
ktoś tu zajrzy?
- Nikt tu na górę nie przyjdzie – zbył jej obawy, dysząc ciężko. Zacisnął dłonie na jej
pośladkach.
61
Przez materiał sukni poczuła, że jest gotowy, i jęknęła na myśl o podobnych chwilach,
jakie już wcześniej przeżyli.
- Chodź! – ponaglił i pociągnął ją w stronę łóżka.
- Nie, Kristianie! – zaprotestowała i położyła ręce na jego piersi, żeby go odepchnął,
ale był zbyt ciężki i za silny.
- Nie bój się, wolno nam – odparł i pociągnął jej suknię. – Będę czuły i delikatny jak
nigdy dotąd.
Jego ręce znalazły drogę do miejsca, które dawało najwięcej przyjemności. Elizabeth
odrzuciła głowę i jęknęła.
- Mam przestać? – spytał, drażniąc się z nią.
- Nie, nie przerywaj, proszę – błagała i rozłożyła uda.
On jednak cofnął rękę i zaczął rozpinać spodnie.
- Jeszcze – prosiła, prężąc się.
Wszedł w nią, a ona musiała zgryźć dłoń, żeby nie krzyczeć. Myśl o tym, że ktoś
mógłby się tu zjawić, wydała jej się nagle dziwnie podniecająca. Poruszał się w niej, aż
poczuła wzbierającą rozkosz. Wtedy zatrzymał się i pocałował ją długo i namiętnie. Zakręciło
się jej w głowie.
- Mocniej, Kristianie – syknęła i objęła ramionami jego szerokie plecy.
Zrobił, jak chciała: kilka razy pchnął mocno, aż świat wokół eksplodował w piekło
barw i rozkoszy.
Potem Kristian zsunął się z niej.
- Co my wyprawiamy? – szepnęła, gdy wreszcie oprzytomniała.
- Dajemy sobie nawzajem przyjemność – odparł. Jego słowa zawstydziły ją, a zarazem
podnieciły.
- Muszę się doprowadzić do porządku – bąknęła i wstała.
- Wróć zaraz – roześmiał się.
Nie odpowiedziała, ale kiedy szła do swojego pokoju, usłyszała, że on także się
podniósł. Myjąc się, zauważyła, że kilka kosmyków włosów wysunęło się ze spinek.
Próbowała je poprawić. Nie udało jej się zrobić tego tak ładnie jak przedtem, ale to nic.
Niedługo goście pójdą do domu i przyjęcie się skończy, pomyślała, przyglądając się swemu
odbiciu w lustrze. Wyglądała na szczęśliwą. Jej oczy błyszczały, a policzki płonęły. Tak,
jestem szczęśliwa, przyznała.
Kiedy schodzili na dół, Kristian mocno ją obejmował w talii. Przed drzwiami jadalni
zatrzymał się i przyciągnął ją ku sobie.
- To było coś najwspanialszego, co kiedykolwiek przeżyłem – wyznał.
Przytaknęła.
- Musimy to powtórzyć dziś w nocy – szepnęła.
Kątem oka dostrzegła Nikoline, która kryła się w cieniu i podsłuchiwała, lecz groźby
pokojówki już jej nie przerażały. Wiedziała, że Kristian należy do niej. Na zawsze.
Rozdział 11
Siedzieli wokół dużego kuchennego stołu i jedli kolację. Skrobali łyżkami o talerze, a
od czasu do czasu rozlegały się odgłosy lekkich uderzeń, kiedy odstawiali szklanki z
mlekiem. Poza tym panowała cisza. Nawet dzieci niewiele się tego wieczoru odzywały. Może
dziewczynki są zmęczone, zastanowiła się Elizabeth. Na dworze wył wiatr i ciskał śniegiem o
szyby. Pod ścianami domu utworzyły się już duże zaspy.
- Mam nadzieję, że jutro będzie ładnie, gdy będziemy wypływać w morze –
westchnęła Helene.
62
- Ładna pogoda w styczniu i w lutym zwiastuje zimną wiosnę i brzydkie lato – odparła
Gurine, przytaczając jedno ze swoich powiedzonek na temat pogody.
Elizabeth spodziewała się, że Nikoline rzuci jakąś złośliwą uwagę, lecz pokojówka
milczała. To dziwne, ale od dnia ślubu wyjątkowo mało się odzywała. Wykonywała
wszystkie polecenia, a kiedy ją o cos pytano, odpowiadała jednym krótkim słowem.
Początkowo Elizabeth odczuła ulgę i trochę się odprężyła, ale stopniowo spojrzenia służącej
zaczęły ją coraz bardziej niepokoić. Odniosła wrażenie, jak gdyby zimny wzrok Nikoline
podążał za nią wszędzie.
Przebiegł ją dreszcz. Denerwowała się, bo Kristian miał wyjechać następnego dnia.
Ale przecież musiał popłynąć na zimowe połowy. Minie wiele miesięcy, zanim znowu się
zobaczą. Czy długo właśnie dręczył ją ten niepokój?
- Rozmawiacie tylko po pogodzie – zauważył Ole. – A najważniejszy jest teraz hallet
– dodał uśmiechnął się szeroko.
Elizabeth napotkała wzrok Nikoline i zauważyła, że płonął. Od dawien dawna było
wiadomo, że jeżeli mężczyzna spał z kobieta przed wypłynięciem w morze, to połów będzie
udany. Nazywano to hallet.
- Nie życzę sobie takich rozmów w mojej kuchni! – wybuchnęła Gurne, czerwona z
oburzenia.
Kristian roześmiał się pojednawczo.
- Ole nie ma pojęcia, o czym mówi, Gurine. Znajdź sobie najpierw kobietę, to
porozmawiamy – zwrócił się do parobka.
Teraz Ole się zaczerwienił. Pochylił się nad talerzem z kaszą, starając się wymyślić
jakąś ciętą odpowiedź.
Elizabeth wyskrobała swój talerz i odłożyła łyżkę.
Spojrzeniem powędrowała za okno, ale jej myśli podążyły własnymi drogami. Niepokój,
który czuła, był jej dobrze znany. Doświadczała go już wcześniej i wiedziała, że nia ma to nic
wspólnego z wyprawą Kristiana.
Teraz zdała sobie z tego sprawę: coś się wydarzy, i przerażona. Pozostało jej jednak
tylko czekać, mimo że niepewność wydawała się nie do zniesienia.
- O czym tak myślisz, Elizabeth? – spytała Helene.
- Co? Nic, nic. Patrzę tylko na śnieg i mam nadzieję, że jutro będzie ładnie. – Szybko
wstała, gdy zobaczyła, że wszyscy skończyli jeść. – Musze iść na górę położyć Ane. Mario,
pomóż tu posprzątać. – Wzięła córeczkę na ręce i wyszła z kuchni.
Nawet rozmowa z Ane nie pomogła jej się odprężyć.
- Kristian jutro pojedzie? – spytała dziewczynka.
- Tak, ale wróci, zanim śnieg stopnieje – odparła Elizabeth. Nie była pewna, czy mała
wie, ile to czasu.
- Ty nie możesz wyjechać, mamo!
- Nie, mama przez cały czas będzie z tobą. – Pochyliła się i pocałowała krągły
policzek dziecka. – Zamknij oczka, a ja usiądę obok ciebie i będę cię pilnować.
Wkrótce usłyszała, że Ane oddycha równo i głęboko. Mimo to została jeszcze chwilę,
jak dobrze było widzieć, że córeczka się zaokrągliła i stała taka radosna. Maria także. Tutaj
nigdy nie musieli oszczędzać jedzenia ani myśleć ze strachem, co będzie jutro. Przez pewien
czas obawiała się nawet, że całe to bogactwo będzie miało niedobry wpływ na dziewczynki,
ale na razie nic na to nie wskazywało.
Pogładziła małą po włosach i zeszła na dół. W kuchni skończono już zmywać i Gurine
robiła herbatę.
- Mario, jeżeli skończyłaś, to teraz idź na górę i się połóż – poleciała Elizabeth.
- Już? – spytała dziewczynka z żalem i ziewnęła.
- Tak, bo jutro rano musisz wcześnie wstać, jeśli chcesz się pożegnać z Kristianem.
63
Siostra powiedziała dobranoc i posłusznie wyszła z kuchni.
- Gdzie jest Kristian? – spytała Elizabeth, nalewając sobie herbaty do kubka.
- Poszedł do kantoru – wyjaśniła Helene. – Chyba ja też już pójdę spać. To był długi
dzień.
- Tak – odparła Elizabeth bezwiednie. – Ja jeszcze posiedzę trochę w salonie.
Wyjęła książkę, ale po przeczytaniu dwóch rozdziałów stwierdziła, że nie wie, o czym
czytała, więc ją odłożyła. Wstała zdenerwowana i podeszła do okna. Przez chwilę patrzyła na
dziedziniec pustym wzrokiem. Ogarnęło ją dziwne przeczucie. Ktoś potrzebował pomocy!
Zagryzła wargę, zamknęła oczy i skoncentrowała się, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. W
końcu jednak musiała się poddać. Wizji nie da się wywołać, wiedziała o tym. To przychodzi
samo, w odpowiednim czasie.
Otworzyły się drzwi i do salonu wszedł Kristian.
- O, tutaj jesteś – powiedział.
- Tak. – Odwróciła się do niego. – Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać – zaczęła
niepewnie, żałując, że już wcześniej nie zwierzała mu się ze swych wizji. Nigdy jednak nie
było temu okazji, poza tym bała się, że Kristian jej nie uwierzy.
- O czym chcesz pomówić?
- Miałam ci o tym powiedzieć już dawno temu, ale… - urwała. Chodziła w kółko po
pokoju, zaciskając dłonie.
- Zakochałaś się w innym? – spytał z uśmiechem.
- Nie, nie , nie żartuj. Chodzi o to, że… ja… potrafię widzieć, Kristianie.
Uniósł brwi i zobaczyła, że się powstrzymuje, aby się nie roześmiać.
- Nie wiedziałem, że byłaś ślepa – rzekł.
- Jeśli chciałeś być dowcipny, to ci się nie udało – odparła ze smutkiem. – Próbuję ci
się zwierzyć z mojej najskrytszej tajemnicy, a ty się z tego śmiejesz!
- Przepraszam – powiedział, podszedł do niej i objął ją ramieniem.
Nie odsunęła się, ale była spięta,
- Chcesz mnie wysłuchać? – spytała.
- Mhm, opowiadaj, nie będę więcej żartował.
- Potrafię widzieć, tak, jak inni nie umieją. Na przykład owce zagubione w górach.
Pamiętasz, jak tu pracowałam i kilka owiec wam zaginęło? Wtedy powiedziała, gdzie ich
szukać.
Przeciągnął dłonią po włosach o zapatrzył się przed siebie.
- Tak, zgadza się. ale to był chyba przypadek, prawda?
- Nie, wtedy tylko tak powiedziała, zawsze jednak miałam tę zdolność. Gdybym się
ludziom do tego przyznała, pomyśleliby, że jestem czarownicą albo że całkiem oszalałam.
Czasem mogę uzdrawiać, czasem widzę, że ktoś umrze. Nie zawsze, ale to mi się zdarza.
- Co?! Możesz zobaczyć, że ktoś umrze?
Elizabeth utkwiła wzrok w Kristianie, niepewna, czy znowu z niej żartuje, ale
wydawał się całkiem poważny. Wyswobodziła się z jego objęć i złożyła przed sobą ręce.
- Tak, dwa razy ujrzałam kondukt żałobny i za każdym razem ktoś umarł.
- Psiakrew! To koszmarne – stwierdził.
Udała, że nie dosłyszała przekleństwa.
- Tak, ale przede wszystkim smutne i nieprzyjemne.
Nie chce wiedzieć takich rzeczy, ale nie mam na to wpływu. Nieraz modliłam się do Boga,
ż
eby mnie uwolnił od tych wizji.
- Mówiłaś komuś o tym?
- Jensowi, Jakobowi i Helene. No, a teraz tobie.
Nastąpiła cisza. W końcu Elizabeth spytała błaganie:
- Wierzysz mi, prawda?
64
Skinął głową, ale w jego oczach wyczytała niedowierzanie. Jens wierzył jej
całkowicie i niezachwianie, nigdy nie wątpił. Helene i Jakob również jej uwierzyli, chociaż
przyjaciółka początkowo odnosiła się do tych zdolności trochę sceptycznie.
- Dlaczego kłamiesz? – zapytała bliska płaczu.
- Nie kłamię!
- Kłamiesz. – Podeszła do niego, cały czas patrząc mu w oczy.
- No dobrze, w takim razie musze przyznać, że to brzmi trochę dziwnie – westchnął.
Zacisnęła zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, czego później mogłaby żałować:
Wreszcie głęboko wciągnęła powietrze i oznajmiła:
- Wiem, że tej nocy ktoś będzie mnie potrzebował, muszę więc czuwać. Nie mogę dziś
z tobą spać.
- No nie, daj spokój. – W jego głosie dało się słyszeć prośbę. – To nasz ostatnia
wspólna noc przed kilkumiesięczną rozłąką. Czy nie powinniśmy spędzić jej razem? Cofam
to, co powiedziałem, że nie wierzę w twoje wizje.
Odwróciła się do niego plecami. Podszedł do niej i pocałował ją w kark.
- No, moja mała Elizabeth. Chodź…
Czuła, że zaczyna mu ulegać, gdy znów zażartował:
- To na pewno mnie widziałaś w swojej wizji. To ja potrzebuję cię dzisiejszej nocy.
Na nowo ogarnęło ją wzburzenie i gwałtownie odwróciła się do męża.
- Wyjdź stąd, Kristianie Dalsrud! Nie chcę więcej słyszeć ani słowa. Rozumiesz?! –
krzyknęła ze złością i wskazała na drzwi, rozżalona, że Kristian stroi sobie żarty z czegoś tak
poważnego.
- Chcesz obudzić cały dom? – spytał poirytowany.
- Obudzę, kogo chcę. A teraz wyjdź, powiedziałam.
Wyszedł z salonu zdecydowanym krokiem i zatrzasnął za dobą drzwi. Elizabeth
została sama w nieprzyjemnej, przytłaczającej ciszy. Przez kilka minut stała, powinna pójść
za mężem. Potem westchnęła, drżąc, i osunęła się na krzesło przy oknie, dławiło ją w gardle,
a serce łomotało w piersi. Po raz pierwszy się pokłócili, jeśli nie liczyć drobnego epizodu z
wesela, kiedy się pogniewała, a on ją opuścił, nie próbując jej udobruchać. A jutro Kristian
wyjedzie… Co będzie, jeśli ona zaśpi i nie zdąży się z nim pożegnać? Albo jeśli nie pogodzą
się przed nastaniem świtu?
Wstała, żeby pójść do męża, przytulić się do jego ciepłego ciała i zapomnieć o tej
głupiej rozmowie. I wtedy dostrzegła jakąś postać biegnąca pośród śnieżycy. Szybko ruszyła
na korytarz. Otworzyła drzwi i w chwili, gdy rozległo się pukanie.
Stała w nich dziewczynka jedenasto -, może dwunastoletnia i patrzyła na nią wielkimi,
przerażonymi oczami.
- Mama jest bardzo chora, a akuszerki nie ma w domu, więc ty musisz nam pomóc! –
powiedziała.
A więc na to czekała Elizabeth, to matka tego dziecka jej potrzebowała.
- Tylko się ubiorę – rzuciła i chwyciła płaszcz.
Jest coś znajomego w tej dziewczynce, pomyślała, gdy biegły truchtem przez
dziedziniec.
- Daleko mieszkasz?
- Nie, zaraz za zakrętem – odparła mała, wskazując ręka.
- W takim razie szybciej tam dotrzemy pieszo niż saniami – zdecydowała Elizabeth i
chwyciła dziewczynkę za rękę.
Wiatr ciskał śniegiem w ich twarze. Elizabeth miała przemoczoną chustę.
Dziewczynka musi być całkiem przemarznięta, biedactwo, pomyślała.
- Dlaczego przyszłaś właśnie do mnie? – spytała.
- Wiem, że jesteś miła – odparła mała po prostu.
65
- Skąd ci to przyszło do głowy? – Słowa dziewczynki sprawiły jej przyjemność.
- Znam cię. Pracowałam kiedyś z tobą w Dalsrud. Nie pamiętasz?
- Wielkie nieba, to ty, Amando? – zdumiała się Elizabeth i aż musiała się zatrzymać,
ż
eby dokładniej jej się przyjrzeć.
- Mhm. Mnie też przybyło lat.
- Ile masz teraz? – dociekała Elizabeth, ruszając w drogę.
- Czternaście, ale wiem, że nie wyglądam na tyle, bo jestem mała i bardzo chuda.
Powróciły wspomnienia. Razem z Amanda myły w rzece zwierzęce jelita. Leonard
oglądał się łakomie za dziewczynką i Elizabeth ją wtedy ostrzegła, żeby miała przed nim na
baczności, bo to zły człowiek. Czy Amanda jeszcze to pamiętała? Dzieci szybko zapominają.
Miała ochotę o to spytać, ale obawiała się, że za daleko zabrnie.
- Mieszkam tutaj – oznajmiła nagle dziewczynka.
Cały dom składał się z jednej zaledwie izby i niewielkiej niszy, oddzielonej od reszty
mieszkania. Elizabeth zauważyła zaciekawione dziecięce główki, wyglądające zza
przepierzenia. Szybko przywitała się z ojcem Amandy i podeszła do kobiety, leżącej na
pryczy.
- Akuszerki nie było w domu – usłyszała głos Amandy, która zwracała się do ojca.
mruknął w odpowiedzi coś, czego nie zrozumiała.
Kobieta była bardzo chudą. Policzki miała zapadnięte, przez co wyglądała na dużo
starszą. Elizabeth wzięła ścierkę i otarła jej twarz mokrą od potu.
- Postaram ci się pomóc. Wszystko będzie dobrze, przecież już przez to nie raz
przechodziłaś i wiesz, co robić.
- Nagrzałam wody i przygotowałam czyste ścierki – oznajmiła Amanda. – Czy coś
jeszcze zrobić?
- Dziękuję, Amando. Zajmij się młodszym rodzeństwem.
- Wychodzę – rozległ się męski głos i zaraz potem trzasnęły drzwi.
Jak im się w takiej ciasnocie udaje płodzić dzieci, zastanowiła się Elizabeth i zerknęła
na kobietę. Leżała z zamkniętymi oczami. Jej skóra miała barwę jasnoszarą i była niemal
przeźroczysta. Zdawało się, jakby w ogóle nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Elizabeth
dreszcz przebiegł po plecach. Lekko traciła rodzącą w ramie, ale ta nie zareagowała.
Spróbowała jeszcze raz, już mocniej.
- Słyszysz mnie? – spytała.
Matka Amandy otworzyła oczy i spojrzała matowym wzrokiem.
- Tak – szepnęła. – Słyszę, ale teraz chcę spać. Skurcze trwały tak długo…
- Nie wolno ci teraz spać – oświadczyła Elizabeth stanowczo. – Nie czujesz już
skurczów?
- Nie, już nie.
- Boże – przestraszyła się Elizabeth. Słyszała o porodach, w czasie których skurcze
nagle ustępowały i kobieta nie była w stanie sama urodzić dziecka. Niektóre akuszerki kładły
się wtedy na brzuchu rodzącej, inne używały różnych instrumentów, żeby wydobyć
noworodka. Często w wyniku tych zabiegów i matka, i dziecko umierały. Ta kobieta jest
wygłodzona i wyczerpana, sama sobie nie poradzi, pomyślała, przyglądając się jej.
Usłyszała, jak Amanda opowiada bajkę młodszemu rodzeństwu. Jeśli ich matka
umrze, dzieci zostaną rozdzielone i rozmieszczone w różnych gospodarstwach jako tania siła
robocza. Będą musiały pracować tak ciężko jak dorośli.
- Na mój znak musisz przeć – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Zostaw mnie…
- Milcz i przyj. Teraz! No, już! – Odkryła baranicę o sprawdziła rozwarcie. – Jest
dobrze – stwierdziła. – Przyj, to za chwilę dziecko będzie na świecie.
- Nie!
66
- Słuchaj mnie o przestań myśleć tylko o sobie! Masz jeszcze dzieci na wychowaniu.
Jeśli nie zrobisz tego, co każę, maleństwo umrze. Chcesz pójść do grobu jako morderczyni?
Elizabeth wiedziała, że jej słowa są ostre i bezlitosne, ale miała nadzieję, że
poskutkują.
Udało się. kobieta chwyciła za krawędź łóżka i naparła z całych sił. Krzyknęła, kiedy
znów pojawiły się skurcze. Chwilę później dziecko było na świecie.
- Urodziłaś chłopca – oznajmiła Elizabeth. Noworodek płakał cicho i zaciskał małe
piąstki. – Jest drobny, ale przeżyje. Gratuluję.
- Dziękuję, dobry Boże – szepnęła kobieta i uczyniła znak krzyża. – Spraw, by zdrowo
się chował.
Elizabeth uprzątnęła łożysko i zakrwawione ścierki; zamierzała poprosić Amandę,
ż
eby je potem spaliła za stodoła. Następnie obmyła matkę i noworodka, po czym zawołała
dzieci.
- No, macie teraz młodszego braciszka – oznajmiła i położyła maleństwo w łóżku. -0
Czy któreś z was może zawołać ojca?
Jeden z chłopców wybiegł z domu i pochwali do izby wszedł ojciec. ściągnął z głowy
czapkę i miętosił ją w dłoniach.
Elizabeth popatrzyła z czułością na śpiąca kobietę.
- Jest całkiem wyczerpana, biedactwo – szepnęła, żeby jej nie obudzić. – Ale na
szczęście poszło dobrze.
Mężczyzna potarł szorstką brodę, aż zachrzęściło, i spuścił wzrok.
- Ostatnio straciła dziecko. To małe przeżyło dzięki robie – przyznał wzruszony.
- Podziękuj raczej Panu w niebie – odparła Elizabeth. – I swojej żonie. To ona się
nacierpiała – mówiła dalej, nie odrywając wzroku od mężczyzny. Odciągnęła go nieco od
Amandy i maluchów i zniżyła głos. – Chociaż to nie moja sprawa muszę was przestrzec, że
nie powinniście mieć już więcej dzieci.
- To nie takie proste. Każde dziecko to dar od Boga i to on decyduje, ile och będzie,
rozumiesz? – odparł.
- Trochę też zależy to od ciebie – stwierdziła Elizabeth wprost. – Trzymaj się z dala od
swojej żony, żeby znowu nie zaszła w ciążę. Bo następny poród przypłaci życiem.
Wyglądał na zakłopotanego i nieco przestraszonego.
- tak myślisz?
- Ja to wiem! Ile dzieci urodziła? - spytała, zerkając na Amandę, która siedziała na
brzegu łóżka matki.
- Tych czworo – wskazał – poza tym troje, które są w pracy, i czworo dorosłych.
- Ile lam mają te, które poszły do pracy?
- Jedenaście, dwanaście i trzynaście. Razem mamy jedenaścioro tych, które przeżyły.
– Urwał i przyjrzał się Elizabeth uważnie. – Wydaje mi się, że już cię gdzieś widziałem.
Amanda wstała i podeszła do nich.
- To Elizabeth Dalsrud. Pracowałam razem z nią, kiedy byłam mała. Nie pamiętasz,
jak ci o tym opowiadałam?
- Byłaś tu kiedyś służącą? – spytał z niedowierzaniem.
- Tak, a teraz jestem żoną Kristiana Dalsruda.
- Nie, jakim cudem, do diaska… - zamilkł i znowu podrapał się po porodzie. – Tak…
Dziwne, że do tej pory nikt mi o tym nie powiedział.
- To dlatego, że ty nigdy nie słuchasz – zwróciła mu uwagę Amanda. – Wszyscy we
wsi o tym wiedzą.
Elizabeth odchrząknęła.
- Domyślam się, ze ty też wypływasz na zimowe połowy?
67
- Tak, jutro. - Zerknął na żonę. – Będę się modlił do naszego Ojca, żeby ich chronił.
Może jej być bardzo ciężko gdy zostanie sama z dziećmi.
- Będę do niej zaglądać – zaproponowała szybko Elizabeth. – Pewnie zabierasz ze
sobą całe jedzenie, które macie w domu?
Utkwił w niej spojrzenie i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale go uprzedziła.
- Sama pochodzę z biednej rodziny i wiem, o czym mówię. Nie ma się czego
wstydzić. Przyjdę któregoś dnia i przyniosę im trochę jedzenia i jakieś ubrania.
- Dziękuję, ale nic nam nie trzeba. Dajemy sobie radę – odparł sztywno i się
wyprostował.
Elizabeth poczuła, że wszystko się w niej zagotowało.
- Ja także byłam dumna i nie lubiłam prosić nikogo o pomoc, ale gdy chodziło o dobro
dzieci, nie raz musiałam schować dumę i przyjąć, co mi dawali. Jak głód skręcał wnętrzności
i dzieci marzły, nie mogła zgrywać wielkiej pani. Możesz sobie myśleć, co chcesz, ale kiedy
wyjedziesz, i tak przyjdę. Przynajmniej będziesz spokojny, że nic złego nie grozi twojej
rodzinie.
- A wiec wyszłaś za bogacza – zauważył złośliwie.
- Tak – odparła spokojnie. – I dlatego mogę się dzielić z innymi. Nie mówię ci, żebyś
ode mnie wziął, ale swojej żonie i dzieciom nie możesz zabronić przyjęcia jedzenia i ubrań.
Mina wyraźnie mu zrzedła, lecz mimo to oświadczył:
- Nikt nie przyjdzie tu z jedzeniem czy ubraniem, dopóki ja jestem w domu.
Elizabeth nie odpowiedziała. Chce zachować resztki dumy, pomyślała, i ma do tego
prawo.
- Amando, opiekuj się dobrze mamą i swoim małym braciszkiem. Muszę wracać do
domu.
Uścisnęła rękę ojcu rodziny i poklepała dzieci po policzkach, a potem ruszyła z
powrotem w ciemną noc.
Droga powrotna do domu wydawała się jakby dłuższa, chociaż wiatr zelżał i prawie
już nie sypało. Może więc jutro będzie ładnie, pomyślała Elizabeth. Przypomniała sobie o
kłótni z Kristianem i poczuła się zmęczona i przygnębiona przeprosiłaby go teraz za
wszystko, byleby tylko móc się przespać choć kilka godzin.
W korytarzu szybko zdjęła płaszcz i przewiesiła go przez poręcz schodów. Zrzuciła
buty ze stóp i zostawiła w nieładzie. Zostaną mokre plamy i Gurine będzie wzdychać i
narzekać, ale to będzie jutro. Ciężkimi krokami powlokła się na górę. Nagle podskoczyła
przestraszona, bo natknęła się na Nikoline.
- Co ty, u licha, robisz tu na poddaszu o tej porze? – spytała, przyglądając się
pokojówce badawczo.
Dziewczyna obejrzała z zakłopotaniem swoje paznokcie, ale nie zamierzała
odpowiedzieć, w jej zachowaniu było coś podejrzanego, co natychmiast wzbudziło czujność
Elizabeth.
- No, odpowiedz! – zażądała.
- Nic. Po prostu zajrzałam do dzieci, bo wydawało mi się, że usłyszałam płacz. A
mogę spytać, gdzie ty byłaś?
- Odbierałam poród – odparła Elizabeth zmęczona i poszła do sypialni.
Dopiero kiedy zaczęła się rozbierać, uświadomiła sobie, że Nikoilne nie mogła słyszeć
dziewczynek ze swojego pokoiku na dole. Nie miała jednak siły teraz się tym martwić.
Ostrożnie wślizgnęła się pod grubą, puszystą pierzynę, którą dzieliła z Kristianem, i
natychmiast poczuła na swoim ciele jego ramię.
- Nie chciałam cię budzić – szepnęła, przesuwając się bliżej, żeby się ogrzać.
68
- Nie spałem, kiedy wchodziłaś do łóżka – odpowiedział sennym głosem. – Ale jesteś
zimna. Gdzie byłaś?
- Odbierałam poród. Pamiętasz Amande, która tu czasem przychodziła do pomocy,
kiedy jeszcze byłam służącą?
- Nie.
- Jej matka dziś w nocy urodziła dziecko.
- I co mają? – spytał i ziewnął.
- Chłopca, ale jest bardzo drobny.
- Mhm, to dobrze.
Zorientowała się, że Kristian jej nie słucha, więc nie odezwała się więcej. Powoli pod
jej skórą rozlewało się ciepło i zaczęła się odprężać. Gdy już prawie zasypiała, Kristian
mruknął jej do ucha:
- Przepraszam, że ci nie uwierzyłem, Elizabeth, ale teraz ci wierzę. Możesz mi
wybaczyć?
- Tak. Przepraszam, że byłam na ciebie zła. A co z hallet?
- Nie dam rady, jestem zbyt zmęczony.
Uśmiechnęła się w ciemności i uścisnęła jego rękę.
Przyjemnie i bezpiecznie było móc tak po prostu leżeć blisko siebie ze świadomością, że już
się na siebie nie gniewają. Nie ma noc lepszego.
Rozdział 12
Kiedy Elizabeth obudziła się rano, Kristiana nie było. Przez moment pomyślała w
panice, że już odpłynął, i podbiegła do okna, łódź jednak stała jeszcze przy brzegu.
Dzieci też już były na nogach. Elizabeth zawstydziła się, że spała tak długo. W
korytarzu na poddaszu spotkała Kristiana.
- O, wstałaś! – powiedział i przyciągnął ją do siebie.
Krew w jej żyłach od razu zaczęła szybciej krążyć, gdy poczuła dotyk jego mocnego
ciała.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś? – spytała, z trudem łapiąc oddech i starając się
opanować podniecenie.
- Potrzebowałaś snu… Chodź, wszyscy na nas czekają. Musimy się pośpieszyć… A
może powinniśmy raczej wrócić do łóżka?
- Żartujesz! – roześmiała się i pociągnęła go za sobą po schodach w dół.
Pierwsze, co zauważyła w kuchni, to wyraz triumfu w oczach Nikoline. Elizabeth
ś
cisnęło w żołądku. Na widok tej kobiety robiło jej się słabo. Trzeba ją jak najszybciej
odprawić, pomyślała, siadając przy stole. Dam jej dobre referencje, więc na pewno znajdzie
jakąś pracę.
Kiedy odmówili modlitwę przed jedzeniem, Helene spytała:
- Wydawało mi się, że słyszałam cię dziś w nocy, Elizabeth, gdzie się wybierałaś o tak
później porze?
- Pamiętasz Amandę?
- Tak, to córka komornika. Mieszkają za zakrętem.
- Jej matka miała rodzić, a akuszerki nie było w domu, więc ja odebrałam poród.
- Co urodziła?
- Chłopczyka – odparła krótko. Nie miała ochoty opowiadać szczegółów.
- Och, nie będzie im lekko – westchnęła Gurine i mruknęła coś jeszcze, czego
Elizabeth nie zrozumiała.
Poczuła na sobie wzrok Nikoline.
- Czy coś cię niepokoi? – zapytała wprost i spojrzała w oczy pokojówki.
69
- Nie, dlaczego?
- Tak mi się przyglądasz. Może chce mnie o coś spytać?
Nikoline wzruszyła ramionami, więc Elizabeth dała spokój. Na razie jeszcze jej nie
odprawi, tylko się jej przyjrzy, postanowiła. Może wystarczy ostrzeżenie.
- Mario, weź Ane i pościel łóżka na górze – poleciła siostrze, kiedy Kristian i Ole
wyszli z domu. Dzieci posłusznie podreptały na poddasze.
Nikoline wyraźnie ją prowokowała – siedziała przy stole i przez cały czas śniadania
chichotała pod nosem, posyłając jej znaczące spojrzenia. Elizabeth próbowała ni zwracać na
to uwagi, ale w końcu nie wytrzymała.
- Co cię tak śmieszy? Może miałabyś ochotę podzielić się tym z nami? – zapytała.
Natychmiast pożałowała tego pytania, pokojówka bowiem zdawała się jeszcze bardziej
rozbawiona.
- Bardzo chciałabym się z tobą podzielić, ale nie jestem pewna, czy życzyłabyś sobie,
ż
eby inni także się o tym dowiedzieli – odparła bezczelnie.
Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Rób, co chcesz – rzuciła i wyszła z kuchni.
Weszła do salonu i stanęła przy oknie. Czuła niepokojące mrowienie biegnące w dół
pleców. Wiele by dała, żeby się dowiedzieć, co wróżyło. Nie mogła zrobić nic innego, jak
tylko czekać.
Niebo było szare, ale na szczęście nie padał śnieg. Elizabeth odsunęła firankę, żeby
lepiej widzieć. Do salonu wszedł Kristian i zbliżył się do niej.
- O, tu jesteś, moja droga Elizabeth! – ucieszył się i przytulił ją. Ubranie męża
pachniało wełnianym samodziałem. Przytuliła policzek do jego piersi.
- Pożegnałeś się z dziećmi? – spytała.
- Tak, są jeszcze na poddaszu. Maria powiedziała, że będzie patrzeć w okno, jak
odpływamy.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – wyznała cicho i objęła go w pasie.
- A ja nie chcę cię opuszczać, ale zrozum, muszę – odparł i lekko ją pocałował.
- Pamiętaj, żebyś nie wypływał w morze w czasie sztormu ani zaraz po nim, ani…
Powstrzymał ten potok słów kolejnym pocałunkiem.
- Jakob jest kapitanem, a on przeżył już niejedno. Nie będzie niepotrzebnie ryzykował,
Elizabeth, wiesz przecież o tym.
Skinęła bez przekonania. Jakob był również wtedy, kiedy Jesn utonął. Nie wątpiła, że
będzie bardzo ostrożny, ale nigdy nic nie wiadomo, gdy rozpęta się burza.
Przełknęła dławienie w gardle i odchrząknęła.
- Napisz do razu, jak dopłyniesz na miejsce. Obiecujesz?
- Napiszę. Dbaj o siebie i dzieci. Wrócę do was wiosną.
Kiwnęła głową, uścisnęła go po raz ostatni i pozwoliła mu odejść.
Została w salonie, dopóki nie odbili od brzegu, a potem poszła do tkalni na poddaszu.
Pachniało wełną. Jak ubranie Kristiana, pomyślała i poczuła pustkę. Wzięła czółenko i
przypomniała sobie, co kiedyś powiedziała Kristianie: dobra tkaczka potrafi utkać
osiemnaście – dwadzieścia łokci dziennie. Teraz nie zamierzała wyznaczać sobie takiego
limitu, gdy nawijała czerwoną nić, która wyjątkowo jej się podobała.
Wkrótce pogrążyła się w pracy, toteż aż podskoczyła ze strachu, gdy nagle drzwi za
nią się otworzyły.
- Czego chcesz? – spytała, utkwiwszy wzrok w pokojówce. Jej głos nawet nie zadrżał,
kiedy dodała: - Na pewno czeka na ciebie robota w kuchni, Nikoline.
Dziewczyna nie wycofała się, lecz weszła do izby i zamknęła za sobą drzwi.
- Zaraz zajmę się swoimi obowiązkami, ale najpierw chciałabym ci coś powiedzieć.
- No to się pośpiesz.
70
- Kristian nie jest taki, jak myślisz… - zaczęła Nikoline, podchodząc do krosien.
Oczy Elizabeth się zwęziły
- Jak śmiesz tu przychodzić i cokolwiek insynuować? Wynoś się!
- Uspokój się. Wyjdę, gdy tylko powiem swoje. Czy wiesz, co się stało dziś w nocy,
kiedy pomagałaś przy porodzie?
Elizabeth poczuła na plecach dreszcz strachu. Nikoline powoli przechadzała się po
izbie. Chwilami zatrzymywała się i przytakiwała wzrok Elizabeth.
- Dzisiaj w nocy przespałam się z Kristianem. – Zachichotała zadowolona, a w jej
spojrzeniu malowało się cos, czego Elizabeth nie potrafiła rozszyfrować.
- To nieprawda! – odparła ochryple. – Kłamiesz jak najęta. Wynoś się stąd, ty, ty…
- Nie chcesz usłyszeć wszystkiego? – przerwała jej Nikoline ze zjadliwą słodyczą. –
Kristian jest wspaniałym kochankiem. On…
Elizabeth zacisnęła pięści, aż paznokcie wbiły się w skórę. Wyobraźnia posuwała jej
bolesne obrazy.
Nie chciała słuchać, lecz głos Nikoline przewiercał jej uszy.
- Kochaliśmy się wiele godzin, od momentu gdy wyszłaś, aż do twojego powrotu.
Całował całe moje ciało, nawet tam w dole. Czy robił to kiedyś z tobą?
Elizabeth oddychała tak szybko, że kręciło jej się w głowie.
- Kristian spał, kiedy wróciłam do domu – stwierdziła stanowczo, dygocąc ze złości.
- I ty w to wierzysz! – roześmiała się Nikoline, kręcąc jeden z loków wystających spod
białego czepka. – Udawał, ze śpi – dodała, kładąc nacisk na każde słowo. – Myślisz, że
miałby odwagę stanąć przed tobą i przyznać się do tego, co robił?
- Dlaczego miałby to ukrywać? – spytała Elizabeth jednym tchem. Czuła, jak serce
mocno wali jej w piersi.
- A jak myślisz? – Nikoline przewróciła oczami. – Nie chciał awantury. Zaraz
obudziłabyś cały dom.
- Dlaczego mi o tym mówisz?
Nikoline zbliżyła twarz do jej twarzy.
- Bo to ja bardziej odpowiadam mu w łóżku! I musisz przywyknąć do myśli, że tak
będzie dalej.
Elizabeth z trudem przełknęła ślinę, zaciskając dłonie pod fartuchem. Myśli goniły
jedną drugą. Muszę coś powiedzieć, żeby ją powstrzymać, pomyślała w desperacji. Boże
spraw, żeby to nie była prawda, proszę Cię…
- Nie wierzę ani jednemu twojemu słowu. Musiałabym mieć dowód.
Nikoline ułożyła usta w ciup i spojrzała w sufit, udając, że się zastanawia.
- Dowód… - mruknęła. – Hm, co by to mogło być? Że wie, co lubią dziewczyny? Ze
ma ogromnego albo że…
- Przestań! – syknęła Elizabeth/ - Żądam dowodów!
- A więc nie chcesz usłyszeć, jak się zabawiamy?
- Ostrzegam cię!
- Ojej, ale się przestraszyłam! – Nikoline uśmiechnęła się drwiąco. – No cóż,
dostaniesz dowód. Kristian ma w pachwinie znamię wielkości zaciśniętej pięści. Czy to
wystarczy?
Elizabeth poczuła się tak, jakby krew zastygła jej w żyłach. Chwyciła obiema rękami
za krosna. Nikoline mówiła prawdę, Kristian miał takie znamię! Jak on mógł? Dlaczego? Łzy
kłuły niczym igły pod powiekami. Wstała.
- Takie jak ty nazywają dziwkami – oznajmiła głosem drżącym ze wzburzenia. –
Kristian nie jest pierwszym żonatym mężczyzną, za którym się uganiasz. Męża Bergette też
musiała zaciągnąć do łóżka.
71
Zobaczyła, ze jej słowa wyprowadziły Nikoline z równowagi, ale tylko na kilka
sekund. Chwilę później oczy pokojówki znowu się zwęziły, a jej głos zabrzmiał równie
jadowicie:
- No cóż, nie chodziliśmy ze sobą do łóżka zbyt często, a poza tym wtedy nie był
jeszcze żonaty.
Elizabeth już miała zapytać, co Nikoline miała na myśli, mówiąc, że nie chodzili ze
sobą często do łóżka, ale wcześniej sama zrozumiała sens jej słów. Robili to na stojąco,
uświadomiła sobie, i zaczerwieniła się ze wstydu.
- Spakuj swoje rzeczy, Nikoline – powiedziała spokojnie. – Twój czas w Dalsrud się
skończył.
- Tak sądzisz? – syknęła pokojówka i wyjęła z kieszeni fartucha złożona kartkę
papieru. – Możesz to sobie przeczytać. Albo lepiej ja to zrobię. pewnie nie znasz alfabetu.
Elizabeth wzięła od niej kartkę, udając, że nie dosłyszała złośliwości. Szybko
przebiegła wzrokiem tekst, najpierw raz, potem drugi, aż wreszcie dotarło do niej okrutne
znaczenie zapisanych słów. Trzymała w rekach dokument sporządzony i podpisany przez
Leonarda Dalsruda, który stwierdzał, że Nikoline ma prawo mieszkać i pracować w Dalsrud
do końca swoich dni.
- Co skłoniło Leonarda do podpisania takiej umowy? – spytała ochryple.
Nikoline roześmiała się.
- Z nim też sypiałaś? – zgorszyła się Elizabeth i poczuła, że mdli ja z obrzydzenia.
- Fe, tak brzydko to nazywasz – obruszyła się Nikoline. – Ale to prawda.
- Nie rozumiem, jak mogłaś upaść tak nisko!
- To nie trwało zbyt długo – odparła bezczelnie pokojówka. – Wiesz, że potrafię się
wywinąć. Wkrótce poznałam pewną kompromitującą go historie i zagroziłam, ze
wykorzystam ją przeciw niemu, jeśli spróbuje mnie tknąć.
- Kto by ci uwierzył!
- Mam swoje kontakty.
Elizabeth mdłości podeszły do gardła. Nie była w stanie tego skomentować ani dłużej
prowadzić tej rozmowy.
- Wyjdź i niech moje oczy więcej cię dziś nie oglądają! – nakazała i odwróciła się z
odrazą.
Usłyszała jeszcze dobiegający ze schodów śmiech Nikoline. Kiedy ucichł, wróciła do
krosien i rozpłakała się gorzko. Szlochała, dygocąc na ciałym ciele, i powtarzała raz za razem:
- Jak mogłeś mi to zrobić, Kristianie?
Przypomniała sobie wigilijny wieczór, kiedy Kristian stanowczo odtrącił Nikoline. I
wesele, na którym pocieszał i przekonywał swoją świeżo poślubioną żonę, żeby nie
przejmowała się służącą. Kłamca! Gdyby Nikoline nie wspomniała o znamieniu,
pomyślałaby, że pokojówka wyssała wszystko z palca, jak cztery lata temu. Wtedy także
twierdziła, że spędziła noc z Kristianem, a okazało się, że to nieprawda. Teraz było inaczej.
Nikoline wiedziała za dużo, by mogła kłamać.
W końcu Elizabeth wstała i poszła do sypialni. Nie patrząc na szerokie podwójne łoże,
obmyła twarz zimną woda. Musiała gdzieś wyjść; nie mogła dłużej wytrzymać w tym samym
domu, co ta ladacznica.
Weszła na jeden ze strychów, gdzie stały skrzynie i pudła z odłożonymi starymi
ubraniami. Niektóre rzeczy były tak zniszczone, ze nadawały się tylko na gałgankowe
dywaniki, i te leżały osobno. Elizabeth wyszukała ubrania, które można było jeszcze nosić, i
szybko spakowała je do niewielkiej skrzyni. Skrzynka była na tyle lekka, że sama mogła ją
znieść.
Na dole schodów spotkała Helene.
72
- Co ci jest? – spytała przyjaciółka, przyglądając się jej badawczo. – Wyglądasz
okropnie – dodała łagodnie i podeszła bliżej.
- Nic – odburknęła Elizabeth szorstko. Nie miała ochoty opowiadać Helene o tym, co
się stało, mimo że kiedyś zwierzały się sobie prawie ze wszystkiego. Zdrada Kristiana była
zbyt bolesna i zbyt trudno byłoby jej o tym mówić. – Masz trochę czasu, żeby przypilnowała
dziewczynki? Marii znajdź po prostu jakąś robotę, ale Ane wymaga więcej…
- Naturalnie, zajmę się nimi – przerwała jej Helene. – Dokąd się wybierasz?
- Do matki Amandy. Do tej kobiety, która dziś w nocy urodziła. Obiecałam im trochę
jedzenia i ubrań.
Helene skinęła głową.
- Przydadzą im się. tylko dobrze się ubierz, bo jest zimno.
Elizabeth przyniosła ze spiżarni chleb, masło, mąkę, kiełbasę i solone mięso.
Umieściła to wszystko na sankach i ruszyła w drogę, ciągnąc je za sobą. Zauważyła, że ludzie
obserwują ją zza firanek. Zdawało jej się, że słyszy, jak mówią: „patrzcie tylko! Wielka pani z
Dalsrud, która nazywa siebie biedaczką. Tak. Ra dziewucha sprytnie się urządziła”.
Dlaczego Kristian się ze mną ożenił, skoro mu nie wystarczałam? – powróciło bolesne
pytanie. Poczuła łzy na policzku i otarła je ze złością. Nie jest wart moich łez, pomyślała i
przysporzyła kroku.
Spociła się i zgrzała w drodze do niedużej chaty. Kiedy zapukała do drzwi, otworzył
jej jeden z młodszych braci Amandy. Popatrzył na nią wielkimi oczami.
- Mama leży, a tata wypłynął na połów – powiedział.
Elizabeth uśmiechnęła się do niego blado.
- Czy mogę wejść i przywitać się z twoją mamą?
Natychmiast się odwrócił i wbiegł do środka.
- Przyszła pani, która była tu dziś w nocy! – zawołał.
Amanda stała przy palenisku i rozgarniała żar. Na pryczy leżała jej matka z
noworodkiem na rękę i karmiła go.
- Dzień dobry i pokój temu domowi – przywitała się Elizabeth. – Dobrze się czujesz?
- Tak, dziękuję. Amanda dużo mi pomaga – odpowiedziała kobieta.
Elizabeth ogarnęła nagle niepewność. Może nie powinna się tak narzucać?
- Nie spodziewałam się nikogo obcego – usprawiedliwiła się położnica i poprawiła
koszule nocną.
Elizabeth zauważyła, że po policzku maleństwa spłynęła kropla mleka. A więc
przynajmniej dla niego ma pokarm, pomyślała.
- Jest taki zwyczaj, że z okazji narodzin dziecka przychodzi się w odwiedziny i
przynosi w prezencie kaszę – zaczęła z wahaniem. – Nie mam co prawda kaszy, ale
przyniosłam coś innego. Czy zechcecie przyjąć?
Kobieta dźwignęła się na łokciu i spojrzała na nią podejrzliwie.
- Amando, pomóż pani – usłyszała Elizabeth, kiedy ruszyła do wyjścia, żeby przynieść
z sanek jedzenie i ubranie.
Postawiły rzeczy na kuchennym stole.
- Twój mąż by tego nie przyjął. Tak powiedział, kiedy mu wczoraj o tym
wspomniałam. Ale mimo to przyszłam. To są ubrania dla dzieci i jedzenie dla was
wszystkich.
Najmłodszy z chłopców wspiął się natychmiast na krzesło, żeby sprawdzić, co jest w
paczkach.
- Zostaw! – ofuknęła go matka.
Elizabeth zagryzła wargę.
73
- Rozumiem twoja dumę, ale, jak już mówiłam twojemu mężowi, na własnej skórze
przekonałam, co to głód. Teraz mam możliwość podzielenia się z innymi. Jeśli więc sama nie
chcesz tego przyjąć, to przynajmniej daj dzieciom.
Nie spuszczała z kobiety wzroku. Wreszcie matka Amandy westchnęła i cicho
powiedziała:
- Dziękuję, to bardzo miło z pani strony. Teraz dzieci uściśnijcie pani rękę i też ładnie
podziękujcie.
Dzieci zaczęły rozpakowywać rzeczy, a Elizabeth przysunęła krzesło do łóżka.
- Wybrałaś już dla niego imię? – spytała.
- Nie, uzgodnię je z mężem, kiedy wróci z połowów. Ale myślę, że mały dostanie imię
po którymś z naszych przodków, tak jak pozostałe.
Elizabeth skinęła głową i pogładziła główkę noworodka pokrytą delikatnym puszkiem.
- Masz szczęście, że Amanda jest w domu – zauważyła.
- Miała pójść na służbę, ale jak pani widzi, jest potrzebna tutaj.
- Mów mi na ty albo po imieniu.
Kobieta po raz pierwszy się uśmiechnęła.
Elizabeth zapatrzyła się przed siebie. Myślami powędrowała ku Nikoline i
Kristianowi. Za sobą słyszała radosne okrzyki dzieci, które cieszyły się z tego, co znalazły w
paczkach. Bała się wracać do domu, bała się triumfującego spojrzenia służącej, ale
najbardziej obawiała się powrotu Kristiana. Co powinna mu powiedzieć? Co zrobić? Jak
zdoła przez to przejść i jak ma dalej żyć?
- Jesteś jakaś dziwnie zamyślona – dobiegł ją głos kobiety.
- Tak, ja… - Spróbowała się uśmiechnąć, ale nie była pewna, czy jej się udało. –
Muszę przemyśleć to i owo – mruknęła. – Mężczyźni wyjechali na tak długo i…
- Czy nie jest ci trudno zajmować się tak dużym domem?
- Nie. to znaczy… teraz jest już lepiej. – Musiała odchrząknąć, żeby oczyścić gardło. –
Mam nadzieję, ze twój mąż nie będzie zły, że to przyniosłam? – spytała i skinęła głową w
stronę stołu.
- Możliwe, że będzie. Ale on szybko wybacza. Tak trzeba, żeby móc zgodnie żyć pod
jednym dachem.
Elizabeth czytać w jej myślach? Chciała coś powiedzieć, ale matka Amandy ją
uprzedziła:
- Słyszałam, że wcześniej byłaś już mężatka i że masz dziecko z pierwszego
małżeństwa.
- Tak, wyszłam za mąż za Jensa Raska, ale on zginął w czasie połowów. Oboje moi
rodzice też już nie żyją, więc opiekuję się również moją młodszą siostrą.
- Wiem o tym.
Tak, na pewno, pomyślała Elizabeth. Ludzie we wsi gadają i pewnie wszystko o niej
wiedzą.
Wstała.
- Muszę wracać do domu. Pamiętaj, żebyś i ty coś zjadła, przynajmniej ze względu na
tego malca. Potrzebuje twojego mleka. A jeśli czegoś będzie wam trzeba, nie wahaj się po
mnie przysłać.
- Jeszcze raz dziękuję – zapewniła matka Amandy i podała jej chudą dłoń.
Elizabeth zauważyła, że kobieta patrzy na nią otwarcie i śmiało. Jak gdyby zamierzała
jej coś powiedzieć, lecz nie znalazła odpowiednich słów. Szybko się pożegnała i wyszła w
zimowy dzień.
Trochę wiało i było zimno, ale nie spieszyła się do domu. Chciała po drodze
przemyśleć to, co ją spotkało. Czy powinna napisać do Kristiana, czy lepiej poczekać, aż
wróci, i wysłuchać jego wyjaśnień? Powinna milczeć i gryźć to w sobie, czy może
74
wyprowadzić się z powrotem do Dalen? Nie, mimo wszystko kochała Kristiana, i już teraz
poczuła ukłucie tęsknoty. „On szybko wybacza”, powiedziała o swoim mężu matka Amandy.
„Tak trzeba, żeby móc zgodnie żyć pod jednym dachem”. W jej ustach zabrzmiało to tak
prosto!
„Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”, powiedział Jezus, gdy ludzie
chcieli ukamienować cudzołożną żonę. Czy sama była wystarczająco niewinna, by osądzać
Kristian? Ona, która odebrała życie jego ojcu! Zatrzymała się i zapatrzyła przed siebie. Nie,
nie może Kristianowi czynić wyrzutów. Musi mu wybaczyć. Nigdy jednak mu tego nie
zapomni. Natomiast Nikoline nie wybaczy nigdy, przenigdy.
Mocniej okręciła wokół dłoni linkę od sanek i ruszyła dalej.
Kiedy Elizabeth weszła do kuchni, Ane popatrzyła na nią wielkimi oczami i spytała:
- Gdzie byłaś?
Na szczęście oprócz dzieci w kuchni były tylko Helene i Gurine.
- Nie zauważyłaś, że wyszłam? – zdumiała się Elizabeth i wytarła mąkę z policzka
córeczki.
- Piekę chleb – oznajmiła Ane, uderzając małymi piąstkami w grudkę ciasta.
- Widzę – potwierdziła Elizabeth bezwiednie. – Jak ci poszło, Helene?
- Bardzo dobrze. Maria to pracowita dziewczynka – pochwaliła.
- Ja też – rzekła Ane z przekonaniem, a Gurine natychmiast ją poparła.
- Muszę… jeszcze coś załatwić – rzekła Elizabeth szybko i wyszła.
Na schodach na poddasze spotkała Nikoline.
- Chodź ze mną! – nakazała, chwyciła ja mocno za rami i poprowadziła to tkalni. –
Powiedz, dlaczego mi to robisz? Co chcesz osiągnąć?
- Osiągnąć? – powtórzyła pokojówka. – A cóż miałabym osiągnąć? Po prostu
podobam się Kristianowi i nic na to nie poradzę.
- I tu się mylisz – oświadczyła Elizabeth. – Powiem ci coś. W Kabelvåg jest ulica
nazwana Cognac – gata. Znajduje się tam dom, w którym pracują kobiety takie jak ty.
Słyszałaś o nich?
Z twarzy Nikoline zniknął uśmiech wyższości, a w jej jasnoniebieskich oczach pojawił
się wyraz niepewności. Nic nie odpowiedziała.
- Ten dom nazywają ładnie „domem kawowym”, a mieszkają w nim prostytutki,
kobiety, które biorą pieniądze za to, że sypiają z mężczyznami. Tak jak ty, Nikoline.
Zarobiłaś w ten sposób na kontrakt i przespałaś się z Kristianem, żebym stąd wyjechała. Ale
mogę ci powiedzieć tylko jedno: ja zostaję! I od tej pory najlepiej zrobisz, jeśli będziesz
potulna jak owieczka. Nie zapomnij, że to ja o tobie decyduję. A teraz możesz iść.
Pokojówka zniknęła w jednej chwili, Elizabeth zaś wolno wypuściła powietrze z ust.
Tym razem pokazałam, gdzie jest jej miejsce, ale ona na pewno nie podda się tak łatwo,
pomyślała.
Rozdział 13
Słońce zaglądało do środka przez świeżo wypucowane okna, a w kuchni pachniało
mydłem sodowym Elizabeth zrobiła sobie krótka przerwę w sprzątaniu. Rzuciła szybkie
spojrzenie na Ane, która energicznie tarła ściereczką jedno z krzeseł, a potem popatrzyła
przez okno. W tym roku wcześnie nastała wiosna i prawie cały śnieg już stajał. To jak
zaczynanie wszystkiego od nowa, pomyślała Elizabeth. Zarówno w domu, jak i na dworze
pachniało świeżością. Najgrubsze zimowe ubrania można było spakować i wynieść, a za
miesiąc podbiały wysuną swoje żółte główki niczym małe słoneczka. To właśnie w takich
chwilach Elizabeth czuła, że naprawdę żyje.
75
Zatrzymała wzrok na małej szarej chacie za zakrętem. Wiele razy w ciągu zimy
odwiedzała rodzinę Amandy i zanosiła jedzenie, a także ubrania. W tym czasie najmłodszy
chłopczyk urósł i się zaokrąglił, a pozostałe dzieci również nabrały zdrowszego wyglądu.
Tak czy owak, najgorszy okres minął. Wkrótce wróci gospodarz i przywiezie pieniądze,
Amanda zaś znów będzie mogła pójść na służbę.
Elizabeth rzuciła ukradkowe spojrzenia na Nikoline, która prasowała ubrania. Nie
mogła rozgryźć tej dziewczyny. Wydawało się, jak gdyby służącą otaczał szalony klosz, przez
który nikt nie był w stanie przeniknąć.
- Cieszę się, że niedługo zacznie się szkoła – usłyszała głos Marii.
- Lubisz tam chodzić? – spytała Gurine.
- O, tak. Nie masz pojęcia, jak świetnie jest w szkole! Nauczyciel jest miły i jest tyle,
dzieci, z którymi mogę się bawić. Tylko chłopcy czasami są niegrzeczni – dodała zamyślona.
– Ciągną dziewczynki za włosy, ale ja im oddaję i teraz już nie mają odwagi mi dokuczać.
- Dobrze, że potrafisz się odgryźć – pochwaliła ją Helene. – Rób tak dalej.
Elizabeth zaczęła rozwieszać białe koronkowe firanki i dalej rozmyślała. Nikoline w
każdym razie robi wszystko, o co ją poprosić. Nagle zastygła w bezruchu, bo przypomniała
sobie, co się wydarzyło tydzień temu. Pokojówka spytała ją: „A jak nazwałabyś kristiana,
skoro mnie nazywasz dziwką?” . „Sam może na to odpowiedzieć, kiedy wróci do domu”,
odparła wtedy Elizabeth. Od tamtego czasu Nikoline stała się jeszcze bardziej milcząca i
nieobecna.
Elizabeth otrząsnęła się z ponurych myśli i powiodła wzrokiem po kuchni. Ogólnie
rzecz biorąc, skończyli porządki.
- Mario, Ane, czy chcecie zobaczyć jagniątka, które urodziły się dzisiaj w nocy? –
spytała.
- O, tak! – zawołała Maria, wykręcając ścierkę. – Właśnie sprzątnęłam.
- Ja też – zawtórowała jej Ane i z plaskiem rzuciła swoją morką ścierkę na podłogę.
- O, jakie ładne! – westchnęła Ane zachwycona i oparła małe rączki na kolanach. –
Patrz, jakie mają loczki. Czy jedna może być moja?
- Oczywiście – odparła Elizabeth.
- No to niech będzie ta. Ale muszę ją zabrać do mojego łóżka.
Maria przewróciła oczami.
- Nie możesz wziąć jagniątka do domu. Ono musi zostać tu w oborze, rozumiesz?
Elizabeth przykucnęła obok córeczki.
- To prawda, co mówi Maria. Ta owieczka musi mieszkać w oborze, bo inaczej tu
przychodzisz na nią popatrzeć tak często, jak tylko będziesz chciała.
- A czy mogę ją ponosić?
- Nie, ona jest dla ciebie za duża – uśmiechnęła się Elizabeth.
Jagnię zaczęło ssać matkę. Wymachiwało przy tym szybko malutkim ogonkiem tam i
z powrotem, że dziewczynki zaniosły się od śmiechu.
- Niedługo wypuścimy je na powietrze – powiedziała Elizabeth. – Zobaczycie, jak
będą fikać!
- Tak, muszą się przyzwyczaić do przebywania na dworze, zanim pójdą w góry –
wyjaśniła Ane rezolutnie ciocia Maria. – Ale wtedy Kristian i Ole będą już w domu. –
Zerknęła na Elizabeth. – Kiedy oni wrócą?
- W każdej chwili, jaki sądzę.
Nie była całkiem pewna, czy cieszy się, czy obawia powrotu Kristiana. Świadomość
tego niepokoiła ją. Nie takie uczucia powinna mieć żona, kiedy mąż wraca z połowów.
Trzy dni później Elizabeth poszła do spiżarni sprawdzić zapasy żywności. Jedzenia
ubywało szybciej niż zwykle, bo sporą część rodzinie Amandy, ale sami nie cierpieli biedy.
76
Popatrzyła na Ane. Dobrze mieć świadomość, że dzieci codziennie mogą najeść się do
syta, pomyślała. W tym momencie usłyszała, jak Maria krzyczy na dziedzińcu:
- Płyną! Kristian i Ole wracają!
Elizabeth wyprowadziła Ane ze spiżarni i spojrzała w dal. Dziewczynki od razy
popędziły na brzeg. Kristian przysłał żonie cztery listy. Jeden o tym, że dotarli szczęśliwie na
miejsce, dwa długie i jeden krótki, że wkrótce wracają. Nie odpowiedziała na żaden z nich i
liczyła się z tym, że mąż zapyta ją, dlaczego. Mimo że miała dużo czasu, nie znalazła jeszcze
odpowiedniego wytłumaczeni. A prawda była taka, że zaczynała kilka listów, ale żadnego nie
była w stanie dokończyć.
Dziewczynki dotarły na brzeg i zniknęły w objęciach mężczyzn. Potem Kristian wziął
Ane na ręce i tak głośno rozmawiali i śmiali się, że słyszała ich z daleka. Spojrzała w stronę
domu. Może służba widziała ją przez okno i dziwiła się, dlaczego nie zeszła na dół przywitać
się z mężem? Nie, zachowała się jak przestało na kochającą żonę. Nie sprawi radości
Nikoline i nie pokaże jej, że żywi do Kristiana urazę, pomyślała i stanowczym krokiem
ruszyła na jego powitanie.
Kristian spojrzał na nią i Elizabeth poczuła, jak bardzo mimo wszystko za nim
tęskniła. serce zabiło jej szybciej i radość, że wszyscy wrócili cało, przesłoniła na moment
cały smutek i ból.
- Witaj w domu! – powiedziała i uścisnęła wolną rękę męża. – Witaj i ty, Ole – dodała.
Oczy Kristiana są nadal takie samo czarne i żarliwe, pomyślała i poczuła, że krew
zaczyna pulsować jej w żyłach. Nie chcę go stracić. Nigdy!
- Dostałam malutką owieczkę – pochwaliła się Ane i uszczypnęła Kristiana w
nieogolony policzek. – Au, Au, kłuje! – stwierdziła z grymasem.
Roześmiał się.
- Może pobiegniecie obie z Marią do domu i uprzedźcie wszystkich, że wróciliśmy?
Niech służba przygotuje balię wody i czyste ubrania.
Dziewczynki skinęły głowami i puściły się pędem w górę.
- Pójdę po taczkę, to załadujemy na nią skrzynie – zaproponował Ole.
- Dobrze – odparł Kristian bezwiednie. Nie odrywał od Elizabeth wzroku. Kiedy
zostali sami, podszedł do niej wziął ją w swe silne ramiona.
- Bóg jeden wie, jak bardzo mi ciebie brakowało, Elizabeth – mruknął tuz przy jej
włosach. – Tęskniłem za tobą i cieszyłem się, że wkrótce znów cię przytulę.
Elizabeth musiała kilka razy przełknąć ślinę, nim mogła odpowiedzieć.
- Ja także za tobą tęskniłam – wyznała, a każde słowo płynęło z serca. Co było,
minęło, pomyślała i poczuła, ze dopiero teraz naprawdę podjęła decyzję. Co się stało, to się
nie odstanie, i nie da się tego zmienić. Najważniejsze, że Kristian jest w domu. Powiedział, że
mu jej brakowało, i wiedziała, ze mówił szczerze.
- Dlaczego nie odpowiadałaś na moje listy? – spytał.
- Poczuła się nieswojo i popatrzyła na morze.
- Nie umiem pisać listów – odparła w końcu. – Wiele razy próbowała, ale brzmiały tak
głupio, że wszystkie kartki wyrzuciłam.
- jestem pewien, że to były piękne słowa. Najpiękniejsze na świecie – rzekł i pogładził
ją po włosach i policzku. – Chodźmy do domu.
- Pomóż nanosić wody – poleciła Elizabeth Nikoline, kiedy weszli do środka. –
Przygotuj balię w pralni. A ja pójdę po czyste ubrania. – Zauważyła, że pokojówka chciała
zaprotestować, więc przypomniała jej, zanim tamta zdążyła coś powiedzieć: - Jesteś tutaj
służącą, więc rób, co ci każę.
Potem szybko poszła na poddasze, czując, jak mocno bije jej serce. Po raz pierwszy
zachowała się wobec Nikoline tak stanowczo. Sprawiło jej to przyjemność.
77
Elizabeth obawiała się, że w prezencie z podróży dostanie jedwabny szal. Gdyby
Kristian jej go przywiózł, to nie wiedziałby, jak zareagować. Miała już bowiem jeden – ten,
który podarował jej Jens, kiedy nazwał ją Córką Morza. Ale okazało się, że Kristian kupił
grzebień, lusterko i srebrną szczotkę do włosów.
- Proszę bardzo – powiedział, wręczając jej upominek.
Przyjęła prezent z wahaniem.
- Kochany, to zbyt wiele! Nie mogę tego przyjąć.
- Masz włosy jak czyste złoto – odparł. – Dlatego zasługujesz tylko na to, co
najlepsze.
Pamiętała czasy, gdy służyła w Dalsrud. Wtedy Kristian też mawiał, że jej włosy są
jak złoto. Teraz ten wspaniały prezent był wymownym wyrazem jego uczuć.
Maria i Ane dostały materiał na sukienki – cienką bawełnę w drobną kratkę. Do tego
zapakowane w ozdobny papier koronki i wstążki do włosów. Dziewczynki podziękowały
rozpromienione i pobiegły szybko do kuchni, żeby się pochwalić.
Kristian podszedł do sofy, na której siedziała Elizabeth.
- Jak ci tu było beze mnie?
- Okropnie! – odparła zgodnie z prawdą.
- Mnie tez. Tak bardzo za tobą tęskniłem. Aż do bólu.
Czy myślał również o Nikoline? – zastanowiła się chyba po raz setny.
- Kristianie – zaczęła z wahaniem, pociągając za jakąś luźną nitkę. – Czy ty… czy
kiedykolwiek po naszym ślubie myślałeś o innej kobiecie?
Pogładził ją szorstkim palcem po policzku.
- Nigdy. Nigdy od chwili, kiedy cię po raz pierwszy spotkałem.
Nie wypada więcej pytać, pomyślała. Złożyła sobie obietnicę, że będzie żyć dalej, nie
oglądając się za siebie, i powinna jej dotrzymać bez względu na to, czy ją teraz okłamywał,
czy nie.
- Już nie mogę się doczekać dzisiejszej nocy – szepnął jej na ucho. Przez moment
poczuła pożądanie, które ogarnęło ją niczym ogień. Zaraz jednak pojawiła się bolesna myśl o
tym, co powiedziała jej Nikoline, i ugasiła ten płomień. Elizabeth wstała szybko i przetarła
twarz.
- Strasznie boli mnie głowa – skłamała.
- Nie masz ziół, które by ci pomogły?
- Nie.
Kolejne kłamstwo.
- To chyba dlatego, że ostatnio za mało sypiam – łgała dalej. Jej głos brzmiał
nienaturalnie wysoko.
- Moja maleńka Elizabeth – mruknął i przytulił ją. – Teraz będziesz mogła spać, ile
tylko zechcesz. Ale byłbym szczęśliwy, gdybyś dziś w nocy usnęła na moim ramieniu.
Elizabeth zamknęła oczy. Odczuła ulgę. A więc zyskała trochę czasu. Później może
się przełamie, ale w tej chwili myśl, że mogłaby położyć się obok niego naga, wydała jej się
nieznośna.
Maria i Ane nie rozstawały się z prezentem od Kristiana; wzięły go ze sobą nawet
wtedy, gdy szły spać na poddasze. Elizabeth obiecała, że gdy tylko nadarzy się okazja, uszyje
im z otrzymanego materiału nowe sukienki. Ane najbardziej cieszyła się z koronek i wstążek
do włosów i za nic nie chciała ich oddać.
Kiedy córeczka zasnęła, Elizabeth usiadła na brzegu łóżka Marii.
- Będziesz jeszcze chodziła do Amandy? – spytała dziewczynka i ułożyła się na boku,
podpierając dłonią policzek.
- Być może. Dlaczego pytasz?
78
- Chciałabym pobawić się z Amandą.
- Hm… nie wiem. Amanda skończy niedługo czternaście lat i będzie prawie dorosła.
- Szkoda… Ale mam przecież Ane. Bardzo ją kocham – wyznała Maria poważnie. –
Tylko że ona jest taka malutka i głupiutka. Wiesz, co dzisiaj mówiła?
Elizabeth pokręciła głową.
- Opowiadała, że jutro idzie do szkoły. A kiedy jej wyjaśniłam, że jest jeszcze za mała,
wpadła w złość i poszła poskarżyć się Gurine.
Elizabeth potrafiła to sobie wyobrazić. W takich sytuacjach Ane zwykle szukała
pociechy u starej kucharki. Może ona i Maria były nieraz dla niej zbyt surowe?
- A potem dostała cukier od Gurowe, zwróciła, Gurine uwagę, żeby tego nie robiła, bo
Ana była niegrzeczna, to ona też mi dała cukru i powiedziała, ze obie jesteśmy księżniczkami.
Myślę, ze kucharka zaczyna się starzeć i trochę jej się miesza w głowie.
- Ależ Mario, nie wolno ci tak mówić! – ofuknęła ją Elizabeth ze śmiechem.
- Tylko nie powtarzaj nikomu, ze tak powiedziała, - szepnęła Maria szybko.
- Nie powiem. Ale teraz kładź się i śpij. Dobranoc.
- Elizabeth wstała i zdmuchnęła świecę.
- Dobranoc, Elizabeth. Wiesz co…? Pamiętasz tę noc, kiedy poszłaś do mamy
Amandy? Bała się, że Ane się obudzi i przestraszy, że cię nie ma, więc siedziałam przy niej i
czuwałam.
Elizabeth odwróciła się na pięcie.
- Nie spałaś przez cały ten czas, kiedy mnie nie było? – spytała ochrypłym Gosem.
- Tak, nawet wtedy, kiedy Kristian poszedł już spać. On mówi do siebie, kiedy jest
zdenerwowany. Wiedziałaś o tym?
- Nie – przyznała. Cieszyła się, że w pokoju było ciemno, bo poczuła, jakby krew
odpłynęła jej z głowy. – Opowiedz mi o tym, Maryjko.
- No więc nie mogłam spać i usłyszałam, że ktoś zapukał do drzwi na dole i zaraz
potem wyszłaś. Bałam się, ze już nigdy nie wrócisz. Chciałam obudzić Kristiana, ale tylko
uchyliłam drzwi do waszej sypialni, żeby czuć się bezpieczniej. I wtedy przypomniałam
sobie, że przecież ten obrzydliwy złodziej nie żyje i że Kristian może nas pilnować. Prawda?
Elizabeth skinęła głową.
- Tak, to prawda – przyznała.
- Ale Kristian tylko spał i spał – mówiła dalej Maria. – Chrapał tak głośno, że
usiadłam na łóżku i zaczęłam nasłuchiwać, czy Ane się nie obudzi. I wtedy przyszło mi do
głowy, że przy okazji mogłabym popilnować Kristiana, tak na wszelki wypadek.
- Nie spałaś aż do mojego powrotu? – spytała Elizabeth, wstrzymując oddech z
napięcia.
- Tak, słyszałam, jak rozmawiałaś z Kristianem, i dopiero wtedy się położyłam i
zasnęłam. Ale dałam radę wcześnie wstać rano, prawda?
- Tak, jesteś bardzo dzielna – pochwaliła ją Elizabeth czule. – Najdzielniejsza na
ś
wiecie, moja mała Maryjko. – Pochyliła się, pocałowała siostrę w pliczek i cichutko wyszła.
A więc Nikoline kłamała, śpiewało jej w duszy. Pokojówka w dniu ich ślubu obiecała
jej kłopoty. Pewnie miesiącami obmyślała plan zemsty i czekała na odpowiedni moment.
Elizabeth zacisnęła pięści; czuła, jak napinała jej się mięśnie szczęki. Miarka się przebrała.
Nikoline posunęła się za daleko.
Elizabeth czuła, że nie jest w stanie zejść na dół do reszty domowników, więc
wymknęła się do suszarni na strychu i zdjęła ze sznura część bielizny, która już wysłuchiwała,
gdy ktoś się zastanawiał, gdzie się podziewała, będzie miała wymówkę.
Poszła do sypialni, usiadła na łóżku i zaczęła składać bieliznę. Dobrze, że nie
wspomniała Kristianowi o tym, co naopowiadała jej Nikoline, pomyślała z ulga. Że też mogła
zwątpić w jego uczucia, a wierzyć tej ladacznicy! Ogarnęła ją wściekłość. Nikoline mała
79
wprawdzie pisemne zobowiązanie Leonarda i trudno będzie to zmienić. Nie wiadomo, co by
nagadała we wsi, gdyby wyrzucili ją ze służby w Dalsrud. Mogłaby nawet wpaść na pomysł,
ż
eby pójść na skargę do lensmana. Nie, Elizabeth nie chciała rozgłosu. Teraz ona wykaże się
sprytem. I w jej głowie zaczynał się zarysowywać pewien plan.
Zdążyła poukładać bieliznę, gdy przyszedł Kristian.
- I jak tam twój ból głowy, moje biedactwo? – spytał z troską.
- O, już mi dużo lepiej – odparła z uśmiechem i wstała. – Właściwie całkiem mi
przeszło.
- Tak mówisz? – Zaczął ostrożnie rozpinać jej suknię. – Może jednak nie chcesz
jeszcze spać?
- Nie, całkiem mi się odechciało – zapewniła, czując, zdejmował z niej ubranie. Ona
także sztuka po sztuce zdejmował z niej ubranie. Ona także go rozebrała. Ręce drżały jej z
podniecenia, kiedy ostatnia część bielizny opadła na podłogę.
- Pozwól, że rozpuszczę ci włosy – mruknął i zaczął wyjmować szpilki, aż jej jasne
włosy opadły w dół. Miękko niczym jedwab łaskotały jej nagą skórę.
- Moja Elizabeth – szepnął i zaniósł ją na łóżko. Jego ciało było twarde, mocne i
sprężyste. Rozkoszowała się jej dotykiem.
- Pragnę cię. Chcę spróbować, jak smakujesz – rzekł, patrząc jej w oczy.
Czuła drżenie między udami, kiedy ssał jej brodawkę, a potem drugą. Jego usta
przesuwały się w dół brzucha, całował ją, lizał. Kiedy zatrzymał się w okolicy krocza, jęknęła
i zdławionym głosem wykrzyknęła:
- Nie.
Nie chciała mu na to pozwolić, ale kiedy jej uda musnął jego ciepły oddech, a zaraz
potem jego język dotknął jej łona, nie miała siły się sprzeciwić.
Uniósł ją na wysokości, których istnienia nawet nie podejrzewała. Następnie podpełzł
wyżej i położył się obok, czekając, aż ona trochę ochłonie, po czy, pocałował ją długo i
pożądliwie. Zdała sobie sprawę, ze czuje smak własnych soków, i ponownie ogarnęło ją
podniecenie. Kiedy chwilę później wszedł w nią, krzyknęła cicho z rozkoszy.
Stało się tak, jak powiedział – zasnęła na jego ramieniu. Wszystkie miesiące tęsknoty,
smutku i bólu jakby przestały istnieć, gdy zapadła w sen.
Następnego ranka obudziła się wyjątkowo wcześnie i wpatrywała się w ciemność
panującą w sypialni. Jej myśli powędrowały ku Nikoline. Obiecała sobie, że nie będzie
wracała do przeszłości, ale to było wtedy, kiedy podejrzewała Kristiana o zdradę. Teraz
sprawy przedstawiały się całkiem inaczej. Musi raz na zawsze położyć kres nikczemnością
Nikoline, postanowiła. Cicho, żeby nie obudzić Kristiana, ubrała się i wymknęła do kuchni.
Miała nadzieję, ze zastanie Nikoline samą, ale cała służba zebrała się już wokół stołu.
Wszyscy powiedzieli jej dzień dobry, a Elizabeth z uśmiechem skinęła im głową.
- Zrobiłaś już kawę – zwróciła się do Gurine i podniosła dzbanek. – Musze wypić
filiżankę, żeby się rozbudzić.
Porozmawiała ze służbą o wszystkim i o niczym, czekając, aż Ole wstanie i wyjdzie
następna podniosła się Helene.
- Musze iść do obory, żeby do śniadania uporać się z robotą.
- Nie, zostań. Od dzisiaj Nikoline będzie się zajmować obrządkiem – oznajmiła głośno
i utkwiła wzrok w pokojówce. Nikoline pobielała na twarzy i mocno chwyciła za kant stołu.
- Co to ma znaczyć? – spytała.
- To, że od dziś ty i Helene zamieniacie się obowiązkami.
- Dlaczego?! – krzyknęła Nikoline i poderwała się tak gwałtownie, że przewróciła
krzesło.
80
- Dlatego, ze to ja decyduję w Dalsrud – odparła Elizabeth i odstawiła filiżankę.
- Pójdę się poskarżyć Kristianowi – zagroziła Nikoline, ale Elizabeth chwyciła ją
mocno za ramię, gdy tamta chciała przejść obok.
- Nigdzie nie pójdziesz. Marsz do obory! – syknęła jej di ucha. – Nie zamierzam
więcej tolerować twoich niegodziwości, Nikoline, słyszysz?
- Nie zrobiła nic złego – zaprotestowała służąca.
- Porozmawiamy o tym na osobności, ja i ty – odrzekła Elizabeth i pociągnęła ją za
sobą do salonu. Zamknęła z trzaskiem drzwi i wskazała na krzesło. – Siadaj!
Pokojówka usiadła z ociąganiem.
- Kłamałaś, mówiąc, że poszłaś do łóżka z moim mężem – zaczęła Elizabeth i stanęła
przed nią wyprostowana.
- Nie kłamałam – zaprzeczyła Nikoline, zadzierając głowę.
Elizabeth spojrzała na nią lodowatym wzrokiem.
- Mogę zmienić twoje życie w istne piekło, jeżeli nie powiesz prawdy. Mam dowody,
ż
e pikane opowieści, którymi mnie raczyłaś, to tylko twój wymysł. A więc: skąd wiesz, że
Kristian ma znamię w pachwinie?
- Już mówiłam – upierała się służąca, ale jej głos nie brzmiał zbyt pewnie>
- Ostrzegam cię, Nikoline!
- Mam kontrakt, który gwarantuje mi dożywotnią służbę – zauważyła pokojówka z
wahaniem.
- Nie dbam o to. Odpowiedz na moje pytanie!
Nikoline milczała tak długo, że Elizabeth już się obawiała, ze nie uzyska odpowiedzi.
Ale nagle dziewczyna wyznała cicho.
- Zobaczyłam to, kiedy się kąpał.
Elizabeth otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Podglądałaś mojego męża w kąpieli?! – spytała z niedowierzaniem. – Aż tak nisko
upadłaś?
- Przypadkiem przechodziła, obok i… i… no, zerknęłam tylko niechcący…
Elizabeth skrzyżowała ręce na piersiach i zamknęła oczy ze złości i bezsilności.
- Powiesz o tym Kristianowi? – spytała służąca cienkim głosem.
Elizabeth spojrzała na nią. Jeżeli to jest gra, to Nikoline świetnie udaje. Okazuje
skruchę, ale nie z powodu tego, co zrobiła. Lecz dlatego, że została udobruchać, pomyślała,
zaciskając usta.
- Zobaczę – odparła powoli. – Tak czy owak, musisz się pośpieszyć. Przebierz się i
biegnij do obory. Już dawno powinnaś tam być. Zwierzęta czekają.
Nikoline poderwała się i spojrzała na nią z wściekłością.
- Przecież przyznałam się do tego, o co mnie prosiłaś. Nie możesz więc wysłać mnie
do obory. Moje ręce nie nadają się do zagarniania widłami gnoju i… - Wyciągnęła przed
siebie długie, białe palce.
- Przecież nie obiecywałam, że coś cię ominie, jeżeli się przyznasz – odparła Elizabeth
spokojnie. – No, ruszaj do obory, zanim ci wynajdę coś jeszcze! – popchnęła służącą przed
sobą i patrzyła, jak znika w swojej klitce, pieniąc się ze złości.
Helene i Gurine siedziały po obu końcach stołu i z szeroko otwartymi oczami
wpatrywały się w Elizabeth, kiedy zamykała za sobą drzwi do salonu.
- Co się dzieje? – spytała w końcu Helene.
- Nic poza tym, co powiedziałam. Nikoline pójdzie do obory, tylko zmieni ubranie.
Po chwili służąca pojawiła się znowu.
- Przebrałam się – oznajmiła krótko i wyszła z kuchni.
- Wszystko opowiem ci później – szepnęła Elizabeth do Helene.
81
Teraz musiała pójść na górę obudzić Kristiana. Powinna przygotować go na nową
wiadomość o zamianie obowiązków, którą zarządziła. Prawdopodobnie on wcale się tym nie
przejmie. Na pewno uzna, ze decyzja należy do niej.
Rozdział 14
Na drzewach zaczęły się już zielenić drobne listki, ale na niektórych gałęziach wciąż
jeszcze było widać miękkie, nabrzmiałe pączki. Dorte zdejmowała ze sznurów świeżo
wypraną pościel, która przez dwa dni wisiała na dworze, żeby wiosenne słońce ją wybieliło.
Dorte wsunęła w nią nos i wciągnęła zapach słońca, wiatru i mydła domowej roboty.
Usłyszała kukułkę gdzieś wysoko na wzgórzu. Mówiono, że jeżeli usłyszy się ją w
ciemnym lesie, będzie brzydkie lato, ale Dorte nie bardzo w to wierzyła. Zobaczyła Jakoba,
idącego przez dziedziniec, i zapiekło ją pod powiekami.
- Dlaczego on tak mnie traktuje? – szepnęła i mocniej przyciągnęła do piersi pościel,
którą niosła.
Ostatnio stali się dla siebie jakby obcy ludzie. Ważyli każde słowo, zanim je
wypowiedzieli. Nie wiedziała, kiedy to się zaczęło, po prostu jakoś tak samo z siebie,
niepostrzeżenie, bez żadnej kłótni. Poprawiła kilka luźnych kosmyków włosów. Jakob już
dawno nie targał jej włosów i dawno nie powiedział dobrego słowa, pomyślała z żalem. A
jeszcze więcej czasu upłynęło, odkąd ostatnio szukali bliskości w łóżku tego szczególnie jej
brakowało. Bliskości, ciepła, poczuć bezpieczeństwa i pieszczot. Wtedy czuła, że żyje! Czy to
już nic dla niego nie znaczy?
Powędrowała wzrokiem do swojego domu w Neset. Czy nadszedł czas, żeby tam
wrócić? Czy w Heimly nie jest już mile widziana? Nie wolno mi zapominać, że byłam tu
tylko służącą, pomyślała. Jakob przecież nigdy jej niczego nie obiecywał, nigdy nie mówił, że
ją kocha, nigdy nie wspomniał o małżeństwie. Ta myśl uderzyła ją dopiero teraz. Owszem,
mówił, że jest łagodna, ładna i dobra, ale nigdy nie wyznał, że ją kocha.
Poczuła łzę na policzku i otarła ją. Mathilde dobrze sobie radziła; dużo się nauczyła,
odkąd jest z nami. Może najwyższa pora się wyprowadzić? Dorte pomyślała o Elizabeth.
Dawno się nie widziały. Od Bożego Narodzenia, kiedy byli u niej na weselu. Może ona też
czuła się zbędna wtedy, kiedy wróciła do Dalen?
Biedna Elizabeth, westchnęła Dorte. Że też tego wtedy nie rozumiała. Powinna ją była
zatrzymać i powiedzieć, że jest im potrzebna. Tak, tak. Teraz jest już za późno. Elizabeth ma
własne służące. Jeżeli był ktoś, komu Dorte szczerze życzyła powodzenia, to właśnie jej,
Elizabeth. Pochyliła głowę i weszła do domu.
Daniel podniósł wzrok znak drewnianego konika, którym się bawił. Poczuła ukłucie w
sercu. Odniosła wrażenie, że chłopiec ostatnio stał się bardziej milczący i zamknięty w sobie.
Spróbowała otrząsnąć się ze smutnych myśli, popatrzyła na Mathilde i wrzuciła żar do
ż
elazka.
- Co słychać u moich chłopców? – spytała beztrosko i uśmiechnęła się do Daniela i
Fredrika.
- Wszystko dobrze – odparł Daniel i znowu zajął się zabawą. – Idę, idę zaraz zjem
Fredrika! – powiedział, udając, że jest koniem.
Fredrik roześmiał się, zachwycony.
Latem skończy roczek, pomyślała Dorte i przyjrzała się malcowi uważnie.
Odziedziczył ciemne włosy po ojcu i szare oczy po matce. Był tak dobrym i pogodnym
dzieckiem, i kochała go tak bardzo, jakby był jej własnym synkiem. Prawie tak samo jak
Daniela. A może po prostu trochę inaczej, tak jak Indianne i Olava. W każdym razie pragnęła
ich wszystkich ustrzec od wszelkiego zła.
82
- Żelazko chyba już się nagrzało – zauważyła Mathilde. Dorte podskoczyła
przestraszona. – Zamyśliłaś się? – spytała służąca i na kilka sekund podniosła wzrok znad
robótki.
- Nieźle sobie radzisz – stwierdziła Dorte, unikając odpowiedzi na pytanie.
- Tak, teraz dobrze mi idzie – przytaknęła Mathilde. – To dzięki tobie. nikt inny nie
potrafił mnie tego wcześniej nauczyć.
Dorte wzięła żelazko i podeszła do kuchennego stołu. Tak, Mathilde dobrze sobie
radziła. Nie tylko z robótkami na drutach, ale ze wszystkim innym. Uczyła się powoli, ale
robiła postępy. Trzeba było tylko mieć dla niej cierpliwość.
- Daniel ostatnio rzadko przebywa z Jakobem – zagadnęła Mathilde.
Mathilde zbyt często szczerze mówiła to, co myślała. Tego nie uda się jej oduczyć,
pomyślała Dorte. Starała się panować nad głosem, kiedy odpowiedziała.
- Jakob ma za dużo zajęć, żeby jeszcze bawić się z dziećmi.
- Przedtem też był zajęty, ale teraz jest jakiś inny – stwierdziła Mathilde.
Dorte szybko prasowała poszewki na poduszki.
- Teraz ma chyba więcej pracy – odparła krótko. Ale słowa Mathilde nie dawały jej
spokoju, nie opuszczały jej przez resztę dnia. Jeśli inni też zauważyli, że Jakob zachowuje się
dziwnie, to pewnie sobie tego nie ubrdała. Ciężko było to przyznać, ale to prawda,
stwierdziła.
Tego wieczoru długo nie mogła zasnąć. Jakob dobrze sobie radzi z pomocą Mathilde,
myślała. Będzie więc musiała wyprowadzić się z Danielem z powrotem do Neset. Westchnęła
cicho. Podjęła już decyzję. To nie było łatwe, ale konieczne. Myśląc o tym, powoli zapadła w
sen.
Ś
niło jej się, że zmywała naczynia. Do kuchni weszła Ragna.
- Czy ty nie umarłaś? – spytała ze zdumieniem, lecz spokojnie.
- Umarłam, ale wróciłam, żeby zobaczyć, jak się wam wiedzie – odparła Ragna.
- Hm. No, to widzisz. Mamy się dobrze, ale niedługo wyprowadzam się z powrotem
do Neset. Jakob już mnie nie potrzebuje.
Ragna nie od razu odpowiedziała. Zdawało się, jakby nie dosłyszała słów Dorte.
Utkwiła w niej wzrok.
- Wróciłam na ziemię, żeby wyhodować białego wilka – przemówiła nagle.
- Co takiego?
- Tam widzisz pierwszy okaz, który udało mi się uzyskać. – Ragna wskazała na
czarnego kota. Którego nazywali Nilsem.
- Na pewno dobrze myślała, ale ten tutaj to tylko stary kot – zauważyła Dorte
łagodnie. – Może białego wilka masz gdzie indziej?
Wtedy Ragna się uśmiechnęła. Popatrzyła na Dorte z czułością.
- Jesteś dobra, Dorte. Mam nadzieję, że tobie i Jakobowi się ułoży. Dbajcie o siebie
nawzajem… i o dzieci.
Nagle zniknęła, lecz Dorte czuła jeszcze dotyk jej reki, którą musnęła ją delikatnie w
policzek.
- Dorte, Dorte, śpisz? – usłyszała głos, dochodzący jakby z daleka.
Oszołomiona otworzyła oczy i spojrzała prosto w oczy Jakoba, który siedział na
brzegu łóżka.
- Czy coś się stało? – spytała przestraszona i poderwała się z poduszki. – Chyba nic
złego z dziećmi?
- Nie, spokojnie. Musze tylko poroz… To znaczy… Dorte, wyjdziesz za mnie?
Musiała odczekać chwilę, zanim dotarło do niej znaczenie tych słów i nim odzyskała
mowę.
83
- Naprawdę chcesz mnie za żonę? – zapytała z niedowierzaniem. – Ale przecież tak
długo zaniedbywałeś Daniela i mnie. Oboje to zauważyliśmy.
Drapał w zakłopotaniu jakąś rankę na dłoni i nie patrzył jej w oczy.
- Długo się zastanawiałem, jak cię o to spytać – wyznał. – Taki już jestem…
Zamykam się w sobie, kiedy o czymś rozmyślam. Jeśli więc odnieśliście wrażenie, że was
zaniedbywałem, to bardzo przepraszam. Pragnę z tobą żyć, Dorte, z tobą i Danielem, do
końca moich dni. – Podniósł wzrok. – Bałem się, jaką dasz mi odpowiedź. Bałem się, że mi
odmówisz. Poza tym nie chciałem ci się oświadczyć w taki sposób jak przed chwilą. Ale w
końcu nie wytrzymałem i po prostu musiałem mieć to za sobą.
Dorte poczuła na policzku ciepłe słone łzy.
- Tak, chcę wyjść za ciebie, Jakobie – szepnęła ochryple i przytuliła się do niego.
- Moja Dorte – rzekł i obsypał jej twarz pocałunkami. – Nie wolno ci płakać,
rozumiesz? Po żniwach wyprawimy wesele. Albo jeszcze przed żniwami. Jak wolisz.
- Och, Jakobie, nie wiem, jak wyrazić, że tak bardzo cię kocham.
- Lepiej mi to pokaż – odparł i położył się obok niej.
- To będę dla ciebie dobry.
Roześmiała się. Ogarnęło ją pożądanie, kiedy ściągnął jej przez głowę koszulę nocną.
Jego dłonie prześlizgiwały się po jej ciele ostrożnie, lecz zdecydowanie; właśnie tak, jak
lubiła.
- Teraz ja decyduję – oznajmiła i obróciła się z nim tak, że znalazł się pod spodem.
Najpierw pocałowała go lekko w usta, a następnie przesuwała językiem w dół wzdłuż
jego piersi i brzucha, jednocześnie gładząc jego biodra. W końcu zamknęła usta na jego
przyrodzeniu. Usłyszała, że jęknął, i poczuła mrowienie w całym ciele.
- Chodź tu – szepnął ochryple mocno ją podciągnął. – Uklęknij – nakazał.
Przez moment jej twarz zapłonęła wstydem.
- Tak robią zwierzęta – próbowała protestować.
Nie odpowiedział i poczuła, że wypełnił ją sokami.
Wszelkie protesty zamarły na jej wargach i po chwili oboje drżeli w miłosnej ekstazie.
Mówi się, że sam o umarłych oznacza szczęście. Teraz już nawet przez moment nie
wątpię, że to prawda, pomyślała Dorte, wtulona w ramiona Jakoba.
- Chciałabym się wybrać do Dorte i Jakoba – odezwała się Elizabeth któregoś
wieczoru, gdy oboje z Kristianem siedzieli w salonie i czytali książki.
- Dobrze, w takim razie jedź – odparł.
Teraz, kiedy wypowiedziała na głos swoje życzenie, pomysł wydał jej się jeszcze
bardziej kuszący.
- Myślę, że pojadę już jutro. Zabiorę ze sobą dzieci. Pojedziesz z nami?
Kristian odłożył książkę spojrzał na żonę.
- Nie, wybiorę się innym razem. Niech to będzie tylko wasza podróż.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Na pewno ty i Maria chciałybyście pogadać z przyjaciółmi i znajomymi. Nie chcę
wam przeszkadzać.
- Dziękuję – odparła i wzięła go za rękę. – Dziękuję, że jesteś taki, jaki jesteś,
Kristianie.
Mógłby się nie zgodzić, pomyślała, kiedy wyjechały. Niektórzy ludzie sprzeciwiają
się tylko po to, żeby pokazać swoją władzę. Ale nie Kristian. on pozwalał jej robić prawie
wszystko, co chciała, i właśnie to w nim ceniła.
Droga była rozmoknięta i błotnista po deszczu, który spadł kilka dni wcześniej, ale
tego dnia wyjrzało wiosenne słońce i sprawiło, że trawa i mchy pachniały świeżo i rześko.
84
Nawet morze zdawało się pachnieć bardziej słono, a zapach ten łączył się z wonią
wodorostów i przybrzeżnych kamieni. Elizabeth chłonęła te aromaty, głęboko wciągając
powietrze, i nagle uderzyło ją, że tak właśnie pachnie jej dom – dom dzieciństwa i dorastania.
Bez względu na to, jak długo będzie mieszkać w Dalsrud, zawsze ta wieś będzie jej domem/
Zbliżając się do chaty ojca, ściągnęła lejce i zastawiła się, czy powinna zajrzeć do
ś
rodka. Nie, zdecydowała. To teraz dom Jakoba, upomniała samą siebie. Wiedziała jednak, że
nie tylko dlatego tak postanowiła. Bała się, ze widok pustego domu byłby zbyt bolesny i
wywoła za dużo wspomnień. Z czasem postara się wykupić gospodarstwo, ale z tym się
jeszcze nie śpieszy.
- Tam mieszka dziadek – odezwała się Ane i wskazała ręką.
Elizabeth zdumiała się, że córeczka jeszcze go pamięta.
- Już nie – sprostowała Maria. – Dziadek jest teraz w niebie.
Ane jednak nie słuchała, bo już zainteresowało ją cos innego.
Elizabeth zobaczyła Olava, wychodzącego z obory. Zauważył je i zatrzymał się, po
czym pognał do domu. Kiedy wyjechały na podwórze, wszyscy wszyli je powitać.
- Wielkie nieba, a któż to do nas zawitał?! – zawołał Niskiem głosem Jakob i
uśmiechnął się pod gęsta brodą. – Witajcie, witajcie wszystkie trzy! A Kristiana z wami nie
ma?
- Przyjedzie następnym razem – odparła Elizabeth o zsadziła Ane.
- Jak dobrze znowu was widzieć! – zapewniła Dorte. Oczy jej się zaszkliły, gdy
wyciągnęła do gości ręce na powitanie.
- I nawzajem – odpowiedziała Elizabeth. – O nie, czy to Fredrik? Ależ wyrósł! Ma
chyba teraz dziesięć miesięcy?
Elizabeth upomniała Marię w podróży, żeby się ładnie kłaniała i zachowywała jak
dobrze wychowana panienka, ale żywa z natury dziewczynka skała dookoła i jak najęta
opowiadała Indianne i Olavowi o wszystkim, co się wydarzyło, odkąd się rozstali.
Po chwili do przodu wysunęła się Mathilde, ukłoniła się głęboko i patrząc Elizabeth w
oczy, powiedziała:
- Dzień dobry, Elizabeth. Dobrze cię znowu widzieć. Minęło tyle czasu. I dziękuję za
zaproszenie na ślub.
- Witaj, Mathilde. Przykro mi, że nie mogłaś przyjechać, ale rozumiem, że musiała się
zająć dziećmi. Dorte i Jakob są szczęściarzami, że mają ciebie.
Kiedy wchodzili do środka, Elizabeth zatrzymała Dorte na chwilę.
- Jak ona się zmieniła – szepnęła. – Jestem naprawdę zdumiona, że zachowuje się tak
spokojnie i z taką pewnością siebie. Czy nadal wolno jej widywać się z Sofie?
Dorte siknęła głową.
- Tak. Tak często, jak tylko zechce. Pewnie tobie łatwiej zauważyć w niej różnice, bo
rzadziej ją widujesz. Ale Mathilde ma umysł dziecka i łatwo ją sprowadzić na złą drogę,
niestety.
- Dopóki jest u nas, nic złego jej się nie stanie – stwierdziła Elizabeth z przekonaniem.
Dzieci wybiegły z powrotem na dwór. Olav opowiedział o owcy, która ma trzy
jagniątka, i dziewczynki musiały je zobaczyć.
- Usiądź, Dorte – odezwała się Mathilde. – Ja nakryje do stołu, a ty sobie
porozmawiaj.
Dorte usiadła więc z Fredrikiem na kolanach. Elizabeth wodziła wzrokiem za służącą,
obserwując, jak zwinnie się krząta i szykuje jedzenie. To prawda, co powiedziała Dorte:
Mathilde to prostoduszna i ufna dziewczyna; nigdy nie będzie taka jak inni, ale tu, w Heimly,
jest jej dobrze i bezpiecznie. Cieszyło ją również, że Mathilde nadal może widywać się z
córeczką.
85
- A teraz opowiadaj, jak ci się żyje w Dalsrud – powiedział Jakob. – Nie mieliśmy
okazji pogadać sobie na weselu, a poza tym od tamtej pory minęło już sporo czasu.
- Bardzo dobrze – odparła Elizabeth. – Kristian jest wyjątkowym mężem. Dba o całą
naszą trójkę i co wieczór dziękuję Bogu, że dzięki niemu nie cierpimy już biedy.
Mathilde przyniosła naczynia i nalała kawy do filiżanek.
- Pijesz z mlekiem? – spytała Elizabeth.
- Nie, dziękuję – odrzekła. – teraz piję kawę prawie codziennie – dodała.
- Sprowadziłam tu do nas na dół twoją owcę i kozę – poinformowała Dorte.
Elizabeth kiwnęła głowa.
- Poproszę Kristiana, żeby przy okazji zabrał je do Dalsrud.
- Powiemy jej? – spytała Dorte i zerknęła na Jakoba.
Skinął głowa i Dorte wyznała: - Jakob mi się oświadczył, a ja zgodziłam się wyjść za
niego.
Mathilde roześmiała się w głos i klasnęła w ręce jak małe dziecko.
- No, to będzie wesele! – pisnęła. – Tak się cieszyłam, że się o tym dowiesz,
Elizabeth!
- Gratuluję wam – rzekła Elizabeth, kiedy nieco ochłonęła. – Wiedziałam… cały czas
czułam, że tak się stanie. – Wstała i uścisnęła obojgu ręce. – Nawet nie wiecie, jak bardzo się
cieszę! Czy dzieci już wiedzą?
- Mhm – przytaknęła Dorte. – One i Mathilde dowiedziały się pierwsze. Trochę się
bałam, jak zareagują Indianne i Olav – przyznała z powagą. – Ale oboje też się ucieszyli.
- Weseli będzie po żniwach i koniecznie musicie przyjechać – oznajmił Jakob.
- Możesz na nas liczyć – obiecała Elizabeth. – Już się cieszę, że będę mogła o tym
powiedzieć Kristianowi… - urwała i wyjrzała na podwórze, gdzie bawiły się dzieci. Ach,
gdyby tata tego dożył, pomyślała. Cieszyłby się tak samo jak ja, że tych dwoje się zeszło. Bóg
jednak dobry, uznała w duchu, chociaż czasem można by odnieść wrażenie, że robi nam na
przekór. Nagle zdała sobie sprawę, że Dorte ją o coś pyta, i odwróciła się do nie.
- Jesteś taka zamyślona – zauważyła Dorte.
- Tak, myślałam o waszym ślubie. Może będzie ładna pogoda i można będzie urządzić
tańce na podwórzu?
Dorte się uśmiechnęła.
- Tak, może. – Upiła łyk kawy. – A jak idzie Marii w nowej szkole?
- Świetnie. Wiesz, Maria jest bardzo zdolna. A jak tam nowa nauczyciela, która
przyszła do waszej szkoły?
- To bardzo serdeczna kobieta. Nie ma lepszej od niej, chociaż na początku ludzie się
oburzali, że ich dzieci nie będzie uczył mężczyzna.
Rozmowa toczyła się lekko w miłej atmosferze. Elizabeth cieszyła się z tych
odwiedzin.
- Chyba musimy zawołać dzieci, żeby też coś zjadły – powiedziała w pewnej chwili
Dorte.
Elizabeth wstała.
- Jeżeli nie macie nic przeciwko temu, to chciałabym zajrzeć do swojego domu.
- Dobrze, moja droga. Dziewczynki mogą tu zostać – odparła Dorte i łagodnie
popchnęła ją przed siebie.
Elizabeth nie śpieszyła się, idąc pod górę do Dalen. Rozglądała się dokoła,
wspominając chwile, kiedy chodziła tą ścieżką.
Drzwi zaskrzypiały żałośnie, gdy je otwierała. Mimo że upłynęło dopiero siedem
miesięcy, odkąd opuściła to niewielkie gospodarstwo, miała wrażenie, jakby minęło kilka lat.
dom wydawał jej się teraz bardzo mały i ciasny. Schyliła się, wchodząc do sieni, chociaż nie
było to konieczne. Ledwie zerknęła do spiżarni i przeszła do kuchni. Długo stała na środku i
86
wodziła wzrokiem po izbie. W końcu podeszła do pryczy i usiadła. Pachniało tu inaczej niż w
Dalsrud, ale nie nieprzyjemnie. Tylko tak jak w niezamieszkanym domu, stwierdziła. Było też
trochę duszno po długiej zimie, gdy nie palono i nie wietrzono.
Przesunęła dłonią po zniszczonym blacie stołu i pomyślała o dniu, w którym
wyprawiali tu z Jensem wesele. Zaprosili tylko najbliższych, bo jedynie dla nich znalazło się
miejsce. jakże się denerwowała przed nocą poślubną! Bała się, że będzie tak jak wtedy, kiedy
Leonard wziął ją siłą. Mimo że Jens był bardzo delikatny, leżała pod nim spięta i przerażona.
Dobre uczucia pojawiły się dopiero później, kiedy bardziej zaufali sobie nawzajem.
Położyła się na pryczy. Tutaj urodziła Ane. To Jens odebrał małą. Poród przebiegł
łatwo, jak mogła ocenić to teraz, kiedy miała już porównanie. Wtedy z nich obojga to Jens się
bardziej denerwował. Biegł tam i z powrotem i rwał sobie włosy z głowy. Uśmiechnęła się na
to wspomnienie. Dokładnie pamiętała każdą chwile. Przypomniała sobie, jaki Jens był
szczęśliwy, gdy trzymał Ane w ramionach, przestraszony, że może jej niechcący zrobić
krzywdę. „Malutka Elizabeth”, powiedział.
Ane była córką jej i Jensa – tak uzgodnili już w okresie ciąży. Nazwali ją Ane-Elise.
Elizabeth zaproponowała imię Jensine, po Jensie, ale on nawet nie chciał o tym słyszeć.
Wtedy pomyślała nieśmiało, że gdyby urodziła im się jeszcze jedna córka, mogliby tak
właśnie ją nazwać.
Przypomniała sobie żałosny płacz dziecka, który tylko ona słyszała. Nigdy go nie
zapomni. Jen jej uwierzył, kiedy mu o tym powiedziała, ale poradził, żeby nikomu innemu
tego nie mówiła, bo bał się, że posadzą ją o szaleństwo. A po jakimś czasie znaleźli szkielet
niemowlęcia, które umarło w tym domu. To ojciec maleństwa nie mógł znieść
rozdzierającego płaczu dziecka, które płakała z głodu, i udusił je, a potem odebrał sobie życie.
Elizabeth wstała. Jak by wyglądało jej życie, gdyby została tu z dziewczynkami? Czy i
one w końcu płakałyby z głodu? Co by wtedy zrobiła? Odegnała od siebie przykre myśli. To
już przeszłość.
Podeszła do paleniska i usiadła obok. Tutaj prosiła Jensa, żeby postanowił, co robić,
kiedy poznał jej tajemnicę: że zamordowała Leonarda. Pamiętała dobrze tamten strach, myśl
o tym, ze musi przygotować się na śmierć. Ale nie winiłby Jensa, gdyby zdecydował się na
nią donieść. On jednak obiecał dochować tajemnicy i zabrać ją ze sobą do grobu. I dotrzymał
słowa.
Zastanowiła się, czy pójść na poddasze, lecz nie mogła się zdecydować. Zbyt wiele
wspomnień, jak na jeden dzień. Zamknęła oczy i się skoncentrowała. Zdawało jej się, jakby
słyszała śmiech Jena, jego głos, gdy bawił się z Ane i nazywał ją Małą Elizabeth; czuła
obejmujące ją ramiona. To były dobre wspomnienia, które pragnęła zachować głęboko w
sercu. Kiedy Ane dorośnie, opowie jej o Jensie i o szczęśliwych chwilach, które razem
przeżyli. Nie zamierzała niczego ukrywać. Chciała jednak uświadomić też córce, jak dobrze
jej z Kristianem. Obu mężczyzn obdarzyła miłością, choć każdego kochała inaczej. To tak jak
z Ane i Marią – każdą kochała w inny sposób.
Głęboko zaczerpnęła powietrza i wyszła na podwórze. Ostre wiosenne słońce raziło ją
w oczy. Stanęła na skalnej półce i spojrzała w stronę pustej obory. Tutaj omal nie straciła
ż
ycia, kiedy Esaias zaczaił się na nią z siekierą. Gdyby nie Kristian, byłaby już martwa.
Przebiegł ją dreszcz. Potem powoli zaczęła schodzić w dół.
Ane i Maria miały teraz wszystkiego pod dostatkiem, a ona sama nie musiała obawiać
się jutra. Ale jako matka i starsza siostra postara się o to, by nigdy nie zapomniały, skąd
pochodzą i jakie są ich korzenie. Urodziły się w biedzie, lecz nie miały się czego wstydzić.
Wróciły do Dalsrud późnym wieczorem. Ane zasnęła w drodze, a Maria ziewała
szeroko i tarła oczy.
- Miałyście udaną podróż? – spytał Kristian, witając je w korytarzu.
- Tak – mruknęła Maria i zdjęła buty. – Ale muszę natychmiast iść spać.
87
- Jesteś głodna? – zwrócił się do Elizabeth.
- Nie. kiedy położę dzieci, przyjdę do ciebie do salonu.
To był długi dzień, pomyślała, kładąc dziewczynki do łóżek. Po głosie Kristiana
poznała, że się o nie niepokoił. Uśmiechała się pod nosem schodząc z powrotem na dół. Byli
już ze sobą tak długo, że po samym tonie głosu potrafili nawzajem rozpoznać swoje myśli
uczucia. Później zapewne będą odgadywali, co każde z nich chce powiedzieć. To tak jak z
Jensem. Zatrzymała się na chwilę przy tej myśli, ale zaraz ją odegnała.
- Teraz opowiedz mi, jak wam tam było – rzekł Kristian i przyciągnął ją do siebie na
sofę.
- Powinieneś był z nami pojechać – zaczęła. – Fredrik tak wyrósł! – uśmiechnęła się. –
To dziwne, ale jeszcze nie widziałam dziecka, które by było tak bardzo podobne do obojga
rodziców. Oczy ma po matce, a włosy po ojcu. A Mathilde jak się wyrobiła! Aż miło patrzeć.
- Czy nie miała się przeprowadzić do domu twojego ojca? – spytał Kristian. –
Wspominałaś kiedyś o tym.
- Tak, spisałam z Jakobem umowę, w której wyraziłam zgodę, żeby Mathilde tam
zamieszkała, ale wygląda na to, że jej się nie śpieszy. Chyba najlepiej jej z Dorte i Jakobem,
przynajmniej na razie.
- A jak tam im obojgu się wiedzie? Dorte nie wróciła jeszcze do Neset?
Elizabeth się poderwała.
- Ojej, zapomniałam ci powiedzieć! Pamiętasz, jak ci kiedyś mówiłam, że coś się
między nimi święci?
Zmarszczył brwi i podrapał się po głowie.
- Hm, możliwe. A dlaczego pytasz?
- Zamierzają się pobrać po żniwach. I co ty na to?!
Miałam rację, prawda?
Roześmiał się dobrodusznie.
- Tak, miałaś rację… Chyba że to przypadek.
- Tak myślisz? – spytała zadziornie.
- Nie, tylko żartowałem. Jesteśmy zaproszeni?
- Oczywiście – odparła. – Pewnie nie wybierzesz się tam przed weselem?
- Tęsknisz za swoją rodzinną wsią i tamtymi ludźmi? – Dosłyszała w jego głosie nutę
smutku.
- Zawsze będę tęsknić za tymi, których kocham – powiedziała z wahaniem. Właściwie
nie wiedziała, jak to wyrazić. – Ale będę się z nimi od czasu do czasu spotykać. Najlepiej mi
jednak tutaj, przy tobie – wyznała i nagle poczuła zażenowanie.
- Miło mi to słyszeć. Wstąpiłaś do swojego domu w Dalen?
Niespodziewanie zesztywniała, jak gdyby uczyniła coś złego, jakby dopuściła się
niewierności w myślach, i musiała to ukryć przed Kristianem. Dlatego jej głos brzmiał
nienaturalnie wysoko i nieco drżał, kiedy odpowiedziała:
- Tak, wybrałam się tam, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- Zdaje się, że Jakob miał się opiekować gospodarstwem?
Czyżby zauważyła w jego głosie cień zazdrości? Nie zrobiłam nic złego, pomyślała
się wyprostowała.
- Tak. On i Dorte mieli doglądać domu i obejścia, ale po prostu chciałam zajrzeć do
Dalen, skoro już byłam w pobliżu. Nie ma w tym chyba nic dziwnego – dodała.
- A więc nie kierowała tobą tęsknota za domem? – spytał.
Odpowiedziała pytaniem:
- A czyż Dalsrud nie jest teraz moim domem?
Zobaczyła, że jego barki się rozluźniły. Ze szczerym uśmiechem przyznał:
- Tak, to jest teraz dom twój i dzieci. Tu jest wasze miejsce.
88
Ponownie ogarnęło ją zdumienie, że to właśnie ją wybrał – ubogą wdowę, opiekującą
się dwójką dzieci. Ale wolała teraz o tym nie myśleć.
Przytuliła się do Kristiana.
- Pójdziemy spać? – szepnął i pogładził palcem jej szyję, dochodząc aż do piersi.
Skinęła głową i wzięła go za rękę. W tej chwili nie marzyła o niczym inny,, jak tylko o
tym, żeby położyć się blisko, blisko niego.
- Może spłodziłem małego chłopczyka – powiedział Kristian, zanim zasnął.
Elizabeth położyła rękę na brzuchu. A jeśli noszę w sobie zalążek nowego życia?
Uśmiechnęła się w ciemności, lecz nagle spoważniała. Jej ciało ogarnął dziwny niepokój, nie
wiadomo dlaczego. Obróciła się na bok, spróbowała inaczej się ułożyć, zamknęła oczy z
mocnym postanowieniem, że musi zasnąć. Na próżno. Westchnęła ciężko. Nie, to na nic. Sen
nie nadejdzie, dopóki nie uda jej się dowiedzieć, co jest powodem tego niepokoju.
Uniosła się na łokciu i ostrożnie pocałowała Kristiana w usta. Uśmiechnął się przez
sen, odetchnął głęboko i spał dalej. Jaki on przystojny, stwierdziła, przyglądając się jego
gęstym czarnym rzęsom. Tak bardzo bym chciała dać ci cyna Maleńkiego Kristiana,
pomyślała.
Postanowiła wstać. Naciągnęła nocną koszulę i ze świecą łojową w ręce wymknęła się
na dół.
W kuchni panowało przyjemne ciepło. W nikłym świetle od paleniska dostrzegła
czyjąś postać ubraną na biało.
- Helene? – szepnęła niepewnie, podchodząc bliżej.
- Ty też nie możesz spać? – spytała przyjaciółka.
Elizabeth przyłożyła dłoń do bijącego serca.
- Ale mnie przestraszyłaś! Myślałam, że zobaczyłam upiora.
Helene roześmiała się cicho.
- Podgrzałam kawę w czajniku.
- Tak, kawa to świetny środek na sen – roześmiała się Elizabeth.
- No właśnie. Jak siedzisz i pijesz, to oczywiście, że nie śpisz – odparła Helene i
przyniosła dwa emaliowane kubki i herbatniki znalezione w kredensie.
Przeciągnęły gałgankowy dywanik bliżej paleniska i usiadły skulone, podciągając
kolana pod brodę.
- Co będzie, jak ktoś na teraz zobaczy? – zapytała Elizabeth i poczęstowała się
herbatnikiem.
Przyjaciółka też wzięła jedno ciastko.
- Czyż nie jest miło? Prawie tak samo jak za dawnych czasów, kiedy leżałyśmy w
łóżkach na poddaszu u gadałyśmy do późna w noc.
- Uff, nie przypominaj mi o tym – wzdrygnęła się Elizabeth. – Nie pamiętasz już, jak
zimą było tam lodowato?
- Pamiętam – przytaknęła Helene i nalała kawy.
Na chwilę zapadła cisza i obie kobiety pogrążyły się we własnych myślach. w końcu
Elizabeth powiedziała z powagą:
- Kristian chciałby mieć syna.
Helene zerknęła na nią znad krawędzi kubka.
- To chyba nic dziwnego, że pragnie spadkobiercy.
Elizabeth nic nie odrzekła.
- Czy coś cię dręczy, Elizabeth? Nie chcesz mieć więcej dzieci?
- Nie zawsze można o tym samemu decydować. – Elizabeth uśmiechnęła się blado i w
tym momencie pomyślała o matce Amandy i swojej przestrodze, żeby nie rodziła więcej
89
dzieci. – A jednak to trochę dziwne, że jeszcze nie zaszłam w ciążę. Minęło już pół roku od
naszego ślubu.
- Czy to właśnie nie daje ci spokoju? Boisz się, że nie będziesz mogła mieć więcej
dzieci?
- Nie, nie o to chodzi. Przeraża mnie raczej to, że Kristian nie zna prawdy o Ane. Nie
wie, że jest jego przyrodnią siostrą.
Helene głośno odstawiła kubek.
- Chyba nie zamierasz mu tego powiedzieć?
- Nie. – Elizabeth energicznie pokręciła głową. – Nigdy. Wtedy musiałabym mu
opowiedzieć o wszystkim, również o tym, że… - urwała nagle, bo o mało nie zdradziła swojej
tajemnicy. Helene nie wiedziała przecież, że to ona, Elizabeth, otruła Leonarda. Chyba tylko
tego jednego jej dotąd nie wyznała.
- Co chciałaś powiedzieć? – spytała Helene.
- Ze Leonard wziął mnie siłą – dokończyła Elizabeth. Czuła, że pocą jej się dłonie, i
dodała szybko: - Czuję dziś jakiś dziwny niepokój. Jakoś nie potrafię się cieszyć, że być
może… że może jestem w ciąży, chociaż nie wiem tego na pewno. Przez cały dzień dręczy
mnie jakieś niejasne przeczucie.
- Jesteś zmęczona po podróży – stwierdziła Helene.
- Dawno nie byłaś w domu dzieciństwa. Teraz powróciły wspomnienia, więc nic dziwnego,
ż
e jesteś trochę niespokojna.
- Nie, to nie to – zaprzeczyła Elizabeth. – Wydaje mi się raczej, jak gdyby… -
Zamilkła, szukając odpowiednich słów. – jak gdybym miała wkrótce otrzymać jakąś
wiadomość.
Helene uniosła brwi i spojrzała na nią pytająco.
- To jest trochę tak jak wtedy, kiedy wiesz, że miałaś coś powiedzieć, ale nie możesz
sobie przypomnieć, co takiego – mówiła dalej Elizabeth. – Znasz to uczucie?
- Chyba tak. Na pewno ci przejdzie, jak odpoczniesz. Mnie się zdaje, że to myśl o
ciąży nie daje ci spokoju. Nie sądzisz?
- Nie wiem – przyznała Elizabeth. Zdawała sobie sprawę, że rozmowa z Helene na ten
temat Ne ma sensu. Skoro nawet ona sama tego nie rozumie, jak może wytłumaczyć to
innym? Upiła łyk kawy.
- Nie odpowiedziała, ci jeszcze o podróży w moje rodzinne strony – dodała, żeby
skierować rozmowę na inny temat.
- Faktycznie. Opowiadaj. Jak się czują Dorte i Mathilde, i…
Helene miała mnóstwo pytań i Elizabeth starała się odpowiedzieć wyczerpująco na nie
wszystkie. Przez cały jednak czas odczuwała ów dręczący niepokój, który odzywał się
niczym dokuczliwy, tępy ból. W końcu opowiedziała prawie o wszystkim. Pominęła jedynie
wyprawę do Dalen; wspomniała tylko krótko, że zajrzała tam na moment.
Do rana zostało już niewiele godzin. Elizabeth przeciągnęła się i ziewnęła.
- Myślę, że powinniśmy iść spać, bo inaczej nie wstaniemy.
- A co powiemy, jak ktoś nas spyta, dlaczego jesteśmy takie zmęczone – roześmiała
się Helene. – Przyznamy się, że siedziałyśmy na podłodze w kuchni przez pół nocy i piłyśmy
kawę?
- I tak nikt nam nie uwierzy – odparła Elizabeth i życzyła Helene dobrej nocy, po
czym rozeszły się do swoich pokoi.
Zajrzała do dziewczynek i dobrze otuliła je pierzynami. Pocałowała obie w miękkie
dziecięce policzki i pomyślała, ż Ane potrzebuje młodszego braciszka, z którym będzie mogła
się dzielić poświęcaną jej uwagą.
90
Kładąc się do łóżka, uśmiechnęła się z nadzieją. Przytuliła się do ciepłych szerokich
pleców Kristiana i wtedy jak błyskawica raziła ją odpowiedź na dręczące ją pytanie.
Gwałtownie usiadła na łóżku i szepnęła zbolała:
- Jens żyje!