02 Julianna Morris Randka z milionerem

background image

Julianna Morris

Randka z milionerem

background image

PROLOG

- Panno Cox, miło mi panią zawiadomić, że właśnie wygrała pani randkę z miliarderem -
oświadczył radosny głos w słuchawce.
Zdumiona Beth zamrugała oczami i podejrzliwie przyjrzała się słuchawce, nim znów
przyłożyła ją do ucha.
- Słucham?
- Tu radiostacja muzyczna KLMS. Wygrała pani weekend w romantycznej Victorii w
Kolumbii Brytyjskiej. Pani towarzyszem będzie Kane O'Rourke, najbardziej pożądany
kawaler w Seattle!
Zaskoczona Beth siadła na krześle. Niestety, nie trafiła i znalazła się na podłodze.
- Auu! - jęknęła.
- Wszystko w porządku, panno Cox?
- Niezupełnie, właśnie wylądowałam na podłodze.
W słuchawce rozległ się chichot.
- Słyszeli państwo? Nasza wina, przed zakomunikowaniem nowiny powinniśmy
poprosić zwyciężczynię, żeby usiadła. Panno Cox, czy już uwierzyła pani w swoje szczęście?
- Nie, ja... nie.
- Kochani, ona po prostu zaniemówiła! - Mężczyzna znów radośnie zachichotał.
Najwyraźniej wydawało mu się, że jest niezwykle dowcipny.
- Czy jestem na antenie? - ostrożnie spytała Beth.
- Tak. Przed chwilą wylosowaliśmy pani nazwisko. Beth wcale nie była taka pewna, że czuje
się z tego powodu szczęśliwa. Pewna była natomiast tego, że nie zgłaszała się do żadnego
konkursu. Wiedziała o nim, bo ostatnio ludzie nie mówili o niczym innym. Wiedziała też, kim
jest Kane O'Rourke. W końcu połowa miasta pracowała dla niego. Istotnie był nadzwyczaj
atrakcyjnym mężczyzną, a firma, którą zarządzał w Crockett, mieście w stanie Waszyngton,
była jednym z najpoważniejszych pracodawców...
- Panno Cox, czy mogłaby pani coś powiedzieć słuchaczom? Pewnie chcieliby
wiedzieć, co pani myśli o tej niezwykłej nagrodzie.
- Myślę, że jestem…
Przez otwarte drzwi zauważyła biegnącą w kierunku jej domu sąsiadkę, wymachującą
przenośnym odbiornikiem.
- O Boże, wygrałaś! - wrzasnęła Carol, wpadając do domu. Podbiegła i wyrwała jej
słuchawkę z ręki. - Halo? Jestem Carol Holt, najlepsza przyjaciółka Beth.
Carol szczebiotała coś bez sensu do słuchawki, a Beth usiłowała wszystko sobie
poukładać w głowie. No tak, to pewnie Carol zgłosiła ją do konkursu. Dwa tygodnie
wcześniej tyle o nim mówiła, żałowała, że jako mężatka sama nie może wziąć udziału i
próbowała namówić Beth do zgłoszenia się. Boże, pomyślała Beth, rozcierając pulsujące
skronie. Nie miała najmniejszej ochoty na jakikolwiek wyjazd z kimkolwiek. Przed kilkoma
laty straciła w wypadku narzeczonego i nadal czuła przejmującą pustkę i ból. Nie zwracając
uwagi na rozgorączkowany głos przyjaciółki, sięgnęła po leżący na stoliku stary egzemplarz
gazety, w której zamieszczono informacje o konkursie i zdjęcie Kane'a O'Rourke'a. Jego
spojrzenie wyraźnie świadczyło, że to mężczyzna, który zwykle dostaje to, czego chce.
Wszyscy, całe miasto pewnie pomyśli, że zwariowała, ale nie miała najmniejszego zamiaru
skorzystać z "wygranej" randki.


background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

„Wylosowana dziewczyna nie chce randki z miliarderem”. Kane O'Rourke patrzył ze
zgrozą na wielki tytuł w gazecie.
- Zabiję go - wydusił wreszcie.
- Kogo chcesz zabić? - spytała Shannon, szefowa działu zajmującego się kontaktami z
mediami.
- Twojego brata.
- To także twój brat. A dokładnie, o którego ci chodzi i czym cię zdenerwował... w tym
tygodniu?
- Patrick. Wpakował mnie w ten przeklęty konkurs jego stacji radiowej. Nie chciałem
brać w tym udziału i wyraźnie mu to powiedziałem. A teraz spójrz.
Podał siostrze gazety. Shannon uniosła brwi.
- Sam sobie jesteś winien. Przecież powiedziałeś: „Co tylko chcesz”, gdy poprosił o
przysługę. Kiedy zorientowałeś się, o co mu naprawdę chodzi, powinieneś po prostu
odmówić. Ty jednak ciągle traktujesz nas jak dzieci, którymi musisz się opiekować.
- To wcale nie tak. Wiem przecież, że stacja ma kłopoty - odpowiedział Kane
zirytowany - dlatego gdy Patrick mnie poprosił... Och dajmy zresztą temu spokój.
Rodzeństwo ciągle mu zarzucało, że usiłuje odgrywać rolę ojca i wtrąca się do ich
życia, a przecież on, jako najstarszy, próbował tylko się nimi opiekować.
- Po prostu przeczytaj to. Zerknęła do gazety.
- Nie ma ochoty się z tobą spotkać? - spytała rozbawiona.
- To wcale nie jest śmieszne. Zdajesz sobie sprawę, jak niezręczna jest ta sytuacja dla mnie i
dla stacji Patricka?
- Mógłbyś oświadczyć się tej pani. Może wtedy zmieniłaby decyzję?
- Mnie to nie śmieszy. Nie ożenię się i kropka. Mam tak dość kłopotów, a ty zachowujesz się
jak nieznośny bachor i nawet nie próbujesz mi pomóc.
Shannon oddała mu gazetę, nie przestając się uśmiechać.
- Pojedź i pogadaj z nią. Na zdjęciu dziewczyna wygląda całkiem interesująco. Może
jest już z kimś zaręczona albo jest jakiś inny, poważny powód tej odmowy, a tylko gazeta robi
z tego sensację, żeby przyciągnąć czytelników.
Kane spojrzał na zdjęcie Bethany Cox. Niezbyt wyraźne, ale dziewczyna nie sprawiała
wrażenia wariatki ani dziwaczki. Można by powiedzieć nawet, że jest ładna. A z artykułu
wynikało, że to osoba rozsądna, więc powinna zrozumieć, jak ważna jest ta sprawa dla jego
brata. Patrick popełnił w przeszłości parę błędów, a teraz, miał wreszcie szansę odnieść
sukces. Mógłby osiągnąć go sam, bez pieniędzy Kane'a,
- Nie potrafię tego dobrze załatwić - mruknął Kane. - Lepiej, żebyś ty do niej pojechała.
Shannon roześmiała się i pokręciła głową.
- Po pierwsze, to ty uważasz, że jesteś jedyną osobą, która potrafi wszystko załatwić,
więc załatw i to. Po drugie, każda prawdziwa kobieta miałaby prawo wpaść w złość, gdybyś
próbował załatwić taką sprawę przez gońca, zamiast zjawić się osobiście.
- Jesteś moją siostrą, a nie gońcem.
- Na jedno wychodzi. - Shannon pochyliła się z poważną miną. - Kane, masz rację, że to
poważny problem dla radiostacji. Kiepska reklama. Ale jeśli dziewczyna odmówiła, bo
wychodzi za mąż, potrafię to obrócić na naszą korzyść. Jeśli powód jest inny, lepiej namów ją
na spotkanie. Tylko bądź czarujący. Ostatecznie która samotna kobieta odmówi randki z
uroczym, samotnym miliarderem?
Kane spojrzał raz jeszcze na Bethany Cox, spoglądającą na niego ze zdjęcia. Złożył
gazetę i schował do teczki. Uśmiechnął się.
- Słusznie, zamierzam to sprawdzić.

background image

Beth wbiła łopatkę w ziemię, drugą ręką chwyciła wyjątkowo uparty chwast, który
wyrósł w zupełnie nieodpowiednim miejscu. Pochyliła się jeszcze bardziej i szarpnęła. W tej
chwili przy krawężniku zatrzymał się jakiś samochód. Nie oczekiwała żadnej wizyty, więc
nawet nie spojrzała w tamtym kierunku.
- Panna Cox?
Zielsko niespodziewanie poddało się, a Beth z trudem utrzymała równowagę. Otrzepała
szorty i koszulkę z ziemi i odwróciła głowę. Dostrzegła przede wszystkim eleganckie pantofle
i nogawki spodni z ostrym kantem. Spojrzała wyżej i zdumiona wytrzeszczyła oczy. Kane
O'Rourke. Oczywiście widywała go już nieraz, ale zawsze tylko z daleka, gdy przemawiał lub
przyjmował nagrody.
- Słucham?
Kane wyciągnął rękę.
- Dzień dobry. Jestem Kane O'Rourke. Podobno jesteśmy umówieni na randkę.
Beth zamrugała oczami. Czyżby nie czytał gazet? Przecież tylko o tym pisały, jakby to
była jakaś wielka sprawa. No cóż, reporter miejscowej gazety rozdmuchał wszystko okropnie.
Szczerze mówiąc, co takiego nadzwyczajnego było w tym, że odmówiła?
Nadał trzymał wyciągniętą rękę. Beth westchnęła cicho. Była umazana ziemią i nie mogła tak
po prostu podać mu ręki.
- Przepraszam, lepiej żeby pan mnie nie dotykał. Mam brudne ręce.
Otrzepała dłonie i zaczęła się podnosić.
- Nie szkodzi - powiedział, pomagając jej wstać.
Był silny. Nim się spostrzegła, uniósł ją w górę. Mimo że należała do wysokich kobiet,
jej oczy znalazły się na wysokości jego brody. Uniosła głowę i spojrzała bacznie. Miał
niebieskie oczy, czarne włosy, władcze spojrzenie i zmysłowe usta. Niewątpliwie był
pociągający. Przełknęła ślinę. Od śmierci Curta to pierwszy mężczyzna, który naprawdę
zrobił na niej duże wrażenie.
- W czym mogłabym panu pomóc? - spytała, starając się uwolnić rękę.
- Jest upał, więc chciałbym prosić o szklankę wody... i chwilę rozmowy.
Domyślała się, o czym chce rozmawiać. Pewnie jego zdaniem osobiście powinna mu
powiedzieć, że nie chce żadnej randki. Tylko jak miałaby to zrobić? Nie można przecież
najzwyczajniej zadzwonić do znanego miliardera i pogadać sobie z nim. Nawet próbowała,
ale bezskutecznie.
- Zgoda - powiedziała ostrożnie.
- Zaprosi mnie pani do środka?
- Oczywiście.
Wreszcie uwolnił jej rękę. Beth szybko się odwróciła. Czuła, że jej ciało pokryła gęsia
skórka, a oddech stał się niepokojąco przyspieszony. Była zła na siebie. Przecież nie jest już
podlotkiem, żeby tak reagować na widok pierwszego lepszego atrakcyjnego mężczyzny. Ma
w końcu dwadzieścia sześć lat i wystarczająco dożo doświadczeń z przeciwną płcią, by
powściągnąć emocje.
O'Rourke wszedł za nią po schodach. W mieszkaniu było chłodno. Przez otwarte okna
wpadał wietrzyk znad Puget Sound.
- Ładnie tutaj.
Wzruszyła ramionami. Dobrze wiedziała, że dom jest mały, stary i w oczach kogoś tak
zamożnego jak Kane O'Rourke musi wyglądać żałośnie. Dla niej jednak ten dom był
spełnieniem marzeń z dzieciństwa spędzonego wśród obcych. Był jej i to liczyło się
najbardziej.
- Mówię szczerze, panno Cox - dodał cicho. Odwróciła się zaskoczona. Widać
obserwował ją i wyczuł niedowierzanie.
- Rozumiem. - Zarumieniła się, co nie zdarzyło się już od lat. Nie miała przecież

background image

powodu, żeby czuć się zakłopotana. Nie zgodziła się na randkę. Wielka rzecz. Podeszła do
śniadaniowego stolika.
- Może mrożonej herbaty? Świeżo zaparzona.
- Chętnie.
Jej serce nadal biło nierównym rytmem. Odetchnęła głęboko, żeby odzyskać
równowagę ducha. Nie spodziewała się tej wizyty.
Umyła ręce i starając się robić wrażenie osoby opanowanej, sięgnęła po dzbanek, z
zamrażalnika wyjęła kostki lodu. Postawiła na stoliku dwie szklanki, wsypała lód i zalała
herbatą.
- Z cukrem? - spytała zadowolona, ze powiedziała to spokojnym głosem.
- Nie, dziękuję.
Przyglądał się jej z rozbawieniem.
- Nadal mi pani nie dowierza, prawda? - zapytał od niechcenia.
Beth niemal wypuściła dzbanek z ręki.
- Słucham?
- Zupełnie nie ma pani do mnie zaufania. Czy tak jest w stosunku do wszystkich, czy
tylko do mnie?
- Ufam wielu osobom - odparła, nie kryjąc wcale niechęci - i nie mam powodu, żeby
traktować pana inaczej. Na pewno jest pan miłym człowiekiem.
- Jednak nie chce się pani ze mną umówić.
No tak najwyraźniej nie lubił owijać niczego w bawełnę.
- Cóż, aktualnie z nikim się nic spotykam, wiec nie chodzi o pana. Ja po prostu...
Uniosła ręce i opuściła je w geście bezradności. Nie miała ochoty mówić o swoich
prywatnych sprawach, o tym, że od śmierci Curta kilkakrotnie nawet umówiła się na randkę,
lecz za każdym razem było beznadziejnie. Zresztą czy mogło być inaczej? W końcu przeżyła
już miłość swojego życia, a to nie zdarza się dwa razy. Dlatego właśnie nie szukała nikogo na
pocieszenie.
Westchnęła cicho i podała gościowi szklankę z napojem.
- Mam nadzieję, panie O'Rourke, że lubi pan herbatę z dodatkiem mięty. Ta jest z
mojego ogródka.
- Wspaniale.
Kane przyglądał się Bethany Cox. Miała wyrazistą twarz i sylwetkę pełną ekspresji.
Szczupła, z długimi nogami, ciemnoblond włosy splecione w krótki warkocz. Nie była w jego
typie, ale mogła się podobać. I miała cudowne oczy - ciepły odcień złocistego koniaku.
Patrzył w nie wprost zafascynowany.
Zdawał sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Beth wyraźnie była uparta i starała się
rozmawiać uprzejmie lecz na dystans. Zwykle unikał trudnych kobiet; życie i tak było
wystarczająco skomplikowane. Do diabła. Dlaczego nie powiedziała na przykład, że
wychodzi za mąż, zamiast tego, że się z nikim nie spotyka?
- Proszę... mów mi Kane - zaryzykował, starając się przywołać uśmiech, który jego
najmłodsza siostra nazwała kiedyś zniewalającym. Tym razem jednak nie zrobił wrażenia. -
Czy mógłbym mówić do pani Bethany, a może raczej Beth?
- Raczej Beth, choć nie widzę powodu, żebyśmy mówili sobie po imieniu, jeśli więcej
się już nie zobaczymy. - Uniosła zaczepnie brodę.
Zacisnął zęby. Musi zdobyć się na cierpliwość. Co prawda Beth Cox była wyjątkowo
uparta, ale w jej słowach nie było agresji. Po prostu mówiła szczerze i otwarcie.
- Nie wiadomo, co los przyniesie. Może jeszcze zostaniemy przyjaciółmi - powiedział
powoli.
- Nie sądzę. - Pokręciła przecząco głową. Zaskoczony Kane aż uniósł brwi.
Zaproponował jej właśnie, żeby wkroczyła w jego życie, a ona odmówiła. Zirytowany

background image

pomyślał, że widać słówko „nie” musi być jej ulubionym.
Nie będzie randki.
Nie będzie przyjaźni.
Nie...
Dotychczas życie go rozpieszczało. Nie był przyzwyczajony, żeby ktokolwiek mu
odmawiał, dlaczego wiec ona nie chciała się zgodzić? Była młoda, samotna i na pewno
zależało jej na wygranej w konkursie. Gdy spojrzała na niego po raz pierwszy, dostrzegł w jej
oczach zainteresowanie. Nie była więc tak obojętna, za jaką próbowała uchodzić.
- Mówisz z wielkim przekonaniem. Czy jest we mnie coś odpychającego? - spytał
zaczepnie.
- Nie.
- Więc dlaczego? Wzruszyła lekko ramionami.
- Powiedzmy, że gram w innej lidze. Spójrz na siebie. Jest gorące sobotnie popołudnie,
wolny dzień, a ty wbiłeś się w garnitur. Wyglądasz, jakbyś wybierał się na pogrzeb. - W tym
momencie ugryzła się w język. - Przepraszam, garnitur jest bardzo elegancki.
- Na pogrzeb?
No nie! Dlaczego właściwie siedzi w kuchni tej obcej kobiety i pozwala się obrażać?
Prawda, rodzina też nieraz robiła złośliwe uwagi na ten temat, ale to nie znaczy, że wolno tak
gadać komuś obcemu. Spojrzał na Beth ubrana w wygodny, bawełniany podkoszulek z logo
jakiejś drużyny baseballowej i musiał przyznać, że istotnie, w porównaniu z nią sprawia
wrażenie wyjątkowo sztywnego.
- Bardzo przepraszam - powtórzyła Beth skruszonym to nem. - Zapytałeś i
odpowiedziałam bez zastanowienia. Curt mawiał, że to moja największa wada.
- Kim jest Curt? Lekko zamrugała oczami.
- Mój narzeczony. Zginął w górach kilka lat temu. Brał udział w niebezpiecznej akcji
ratunkowej.
- Współczuję.
- W każdym razie - powiedziała szybko Beth - ja twoim zdaniem pewnie wyglądam jak
postać z innego świata.
Kane przymknął oczy w zamyśleniu. Zaintrygowała go. Dawno nie spotkał kobiety,
która nie starałaby się zrobić na nim wrażenia. W końcu był przyzwyczajony do damskich
gierek i niezbyt na ogół subtelnego domagania się komplementów.
- Wyglądasz świetnie - powiedział, zdejmując marynarkę.
Raz jeszcze przyjrzał się Beth. Miała około dwudziestu pięciu lat, czyli jakieś dziesięć,
dwanaście mniej niż on. Dlaczego wycofała się z randki? Albo zabrakło jej pewności siebie,
albo nagle przypomniała sobie narzeczonego, choć to już dawna sprawa.
- Panno Cox... Beth - zaczął po chwili. - Jeśli chodzi o ten wyjazd, to zapewniam, że od
początku były zarezerwowane osobne pokoje hotelowe. To było oczywiste, tym bardziej że
muszę dbać o swoją reputację.
- Mój Boże, nigdy nie przyszło mi do głowy... - zareagowała niezwykle gwałtownie. -
Dobrze wiem. że jestem ostatnią, która mogłaby cię zainteresować... pod tym względem. To
oczywiste.
Kane zmarszczył brwi i zaskoczony potrząsnął kostkami lodu w szklance. Coraz mniej
z tego wszystkiego rozumiał. Kobiety, z którymi do tej pory miewał do czynienia, zawsze
niezachwianie były pewne, że potrafią zainteresować każdego mężczyznę.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytał w końcu. Wzruszyła ramionami.
- Twój gust w sprawie kobiet nie jest chyba dla nikogo tajemnicą.
- Wydawało mi się, że nie jesteś typem osoby, która czyta rubryki towarzyskie.
- Masz rację, ale ludzie mówią różne rzeczy.
Beth spojrzała na swoją spraną koszulkę i szorty. Pod różnymi względami nie była „tym

background image

typem”. Była realistką. Wiedziała, że nie jest ładna. Nawet Curt spoglądał z
zainteresowaniem na kobiety hojniej obdarzone przez naturę. A Kane O'Rourke na co dzień
spotyka się z tymi najpiękniejszymi. Stojąc obok niego, musi wyglądać po prostu śmiesznie.
Nagle Kane sięgnął po jej dłoń. Poczuła dreszcz. Cały ranek pracowała w ogrodzie i
teraz skóra na jej rękach była szorstka, a mimo to w porównaniu z jego silną ręką okazała się
niezwykle drobna i delikatna. Kontrast był tym bardziej zaskakujący, że miała do czynienia z
człowiekiem, o którego paznokcie z pewnością dbała manikiurzystka, a dłonie miał niezwykłe
delikatne, bo zarabiał na życie, przerzucając dokumenty.
- Może i bywam trochę nadęty, ale generalnie jestem przyzwoitym człowiekiem -
powiedział cicho. - Moja rodzina to potwierdzi. Jeśli chcesz, możesz do nich zadzwonić.
Oczywiście siostry i bracia pewnie cię poinformują, że za bardzo nimi rządzę - uśmiechnął się
przepraszająco – ale jestem najstarszy z nich i czuję się za wszystkich odpowiedzialny. Choć
zdaniem Shannon nie zawsze mam rację, a tylko tak mi się wydaje.
Beth poczuła ukłucie w sercu. Zawsze marzyła o tym, by należeć do dużej rodziny.
Wszystko jedno, czy byłaby najmłodsza, najstarsza czy średnia.
- Ile was jest w rodzinie? - spytała. Uśmiechnął się.
- Czterech braci i cztery siostry. No i mama. Oczywiście, tylko ona uważa, że jestem
wspaniały.
- Oczywiście - powtórzyła Beth, nie umiejąc oprzeć się jego uśmiechowi. Choć tak
naprawdę nie mogła wiedzieć, jak to jest, gdy matka uważa cię za osobę doskonałą, bo
przecież nie znała swoich rodziców.
Miał miły głos i lekki irlandzki akcent; czytała gdzieś, że jego rodzice przybyli do
Stanów tuż przed jego urodzeniem. Kane był przykładem spełnienia się amerykańskich
marzeń. Syn ubogich imigrantów osiągnął sukces i zdobył fortunę z szybkością meteoru. I
udało mu się to, mimo że musiał zapewnić opiekę owdowiałej matce i licznemu rodzeństwu.
Na dodatek był tak przystojny, że zapierało dech w piersiach.
Dość, powiedziała sobie Beth. Otrząsnęła się i uwolniła rękę z uścisku. Nie mogła ulec
jego urokowi. Niestety, jej kontakty z mężczyznami od dawna ograniczały się tylko do
zwykłych, nic nieznaczących spotkań towarzyskich i długo hamowane uczucia domagały się
swoich praw.
- Musi być przyjemnie mieć dużą rodzinę - stwierdziła. Nerwowym ruchem zabrała
obie szklanki i zaniosła je do zlewu. Woda popłynęła cienką strużką. No tak, czeka ją kolejna
naprawa. Wszystkie rury były stare i ciągle sprawiały kłopoty. Do tej pory usiłowała
naprawiać usterki samodzielnie, żeby oszczędzić trochę pieniędzy.
Jej życie było spokojne, ale nie samotne czy nudne. Miała przyjaciół, udziały w małej
firmie. Nie potrzebowała więcej, a już na pewno nie chciała, żeby Kane O'Rourke zburzył jej
spokój, który z takim trudem wywalczyła. Zacisnęła palec na ścierce do naczyń i potarła
nieusuwalną plamę na staroświeckim zlewie.
- Nie rozumiem, dlaczego przystąpiłaś do konkursu, jeśli nie zamierzałaś jechać - zapytał
Kane.
- Nie przystąpiłam - odpowiedziała, odwracając głowę. - Zgłosiła mnie moja sąsiadka,
Carol. Gdy powiedziałam, że nie jadę, poczuła się urażona. Jest mężatką, ale myślę, że mimo
to podkochuje się w tobie.
Nie zgłosiła się do konkursu osobiście, ciekawe, czy jest jakiś punkt regulaminu, który
w tej sytuacji pozwoliłby mu się wycofać. Zastanawiał się przez chwilę. Szybko jednak
porzucił tę myśl. Żeby nie wywoływać sensacji, najlepiej byłoby przekonać Beth do wyjazdu
na „weekend z miliarderem, osobne pokoje zapewnione” - jak główną nagrodę reklamowała
stacja radiowa.
Następnym razem, gdy Patrick, poprosi go o przysługę, dostanie po uszach.
- Dlaczego w takim razie nie skontaktowałaś się ze mną, nim oficjalnie odmówiłaś?

background image

- Dzwoniłam i do radia, i do twojej firmy, ale nie doczekałam się żadnej odpowiedzi.
Poza tym przecież nie składałam oficjalnych oświadczeń. To ten reporter nachodził mnie tak
długo, że wreszcie powiedziałam - nie jadę.
Do diabła. Będzie musiał porozmawiać sobie z pracownikami. Dobrze, że próbują go
ochraniać, ale tym razem przesadzili.
- Beth, muszę ci to wyjaśnić. Nie chciałem być nagrodą w konkursie radiowym, ale
mój brat, Patrick, który jest właścicielem stacji, uznał, że to będzie świetna reklama.
Odwróciła się.
- Właścicielem jest twój brat?
- Tak. Kupił ją i zaczął nadawać muzykę country. Wiesz, próbuje znaleźć dla siebie
miejsce na radiowym rynku w Seattle. a konkursy z atrakcyjnymi nagrodami są bardzo ważne
w tej branży.
- Dlatego wymyślił nagrodę w postaci randki z miliarderem? Coś takiego.
- Tak. Wiesz, jak to jest w rodzinie - mruknął. - Zgadzamy się na najgłupsze pomysły,
żeby sobie wzajemnie pomóc. Oczywiście, nie uważam, że wyjazd z tobą jest głupi - dodał
szybko, widząc, że się najeżyła - ale dziwacznie się czułem jako nagroda, a teraz, gdy nie
zgodziłaś się na wyjazd, jest jeszcze gorzej.
- Trzeba było od razu odmówić.
- To samo mówi Shannon.
- Twoja siostra?
- Tak.
Kane zaklął pod nosem. Zwykle łatwiej było mu zrozumieć kobiety, teraz jednak
zupełnie nie wiedział, co myśleć o Beth Cox ani też o swoim stosunku do niej. Przyglądał się
jej baczniej, niż wymagała tego sytuacja. Przede wszystkim była zbyt młoda i chyba zbyt
niewinna. A on w życiu kierował się zasadą - żadnych zabaw z osobą, która potem mogłaby
cierpieć.
Chrząknął.
- W każdym razie twoja odmowa zaszkodzi radiostacji. Dałbym Patrickowi niezbędne
środki na rozkręcenie interesu, ale on chce coś osiągnąć własnymi siłami. Kiedyś, jako
nastolatek, wpakował się w kłopoty i teraz chyba próbuje przede wszystkim sam sobie
udowodnić, że się zmienił.
Beth westchnęła.
- Współczuje twojemu bratu, ale nie rozumiem, co ja mam z tym wspólnego. Niech
wybierze kogoś innego.
Kane z trudem powstrzymał cisnące się na usta słowa wściekłości.
- To nie działa w ten sposób. Reklamodawcy bardzo zwracają uwagę na sposób
traktowania słuchaczy, ci jego już dzwonią z pytaniami, czy konkurs nie był jakimś
oszustwem.
Zauważył, że Beth jest poruszona sytuacją. Widać to, co napisali o niej w gazecie, było
prawdą - nie należała do osób obojętnych na sprawy innych. Podobno działała w
organizacjach charytatywnych w Crockett, a przede wszystkim w Ośrodku Pomocy Rodzinie.
Być może darowizna na rzecz tej organizacji mogłaby załatwić sprawę.
- Dobrze - powiedział powoli. - Co sądzisz o dotacji dla tego ośrodka pomocy, który
usiłujesz wspierać?
- Słucham?
- Dotacja za twój wyjazd.
Wyjął książeczkę czekową i pióro. Tak, to będzie rozwiązanie najlepsze dla wszystkich.
Niech sobie ludzie gadają, co chcą, ale pieniądze najskuteczniej rozwiązują problemy.
- To śmieszne.
- Ja tak nie myślę. - Zależało mu, żeby mieć problem z głowy. - Randka się odbędzie, a

background image

ty przekażesz ośrodkowi czek. Dopilnuj tylko, by zachowali dyskrecję - dodał. - Zresztą
wpisałem późniejszą datę, wiec będzie wyglądało, że pieniądze wpłaciłem już po naszym
wyjeździe.
Beth spojrzała z niechęcią na kawałek papieru trzymany przez Kane'a.
- Próbujesz mnie kupić.
- Staram się tylko, żeby wszyscy byli zadowoleni. Poza tym nie wydaje mi się, że
weekend w moim towarzystwie to straszne nieszczęście.
Nie wyciągnęła ręki, więc położył czek na stole.
- W przyszłym tygodniu mamy być w Victorii. Ktoś się z tobą skontaktuje w sprawie
przygotowań.
Wyszedł. Beth zacisnęła dłonie.
- Staram się, żeby wszyscy byli zadowoleni - zirytowana powtórzyła pod nosem,
naśladując jego ton. Nie musiał dbać o jej dobre samopoczucie. Świetnie dawała sobie radę
sama.
Sięgnęła po czek, chcąc go podrzeć, i nagle zamarła. Wypisana kwota miała dużo zer!
Wystarczyłoby na wszystkie najpilniejsze potrzeby ośrodka i jeszcze trochę by zostało. Z
drugiej jednak strony ludzie tacy jak Kane O'Rourke są przekonani, że mogą dowolnie
kupować i sprzedawać innych. Wściekle zgniotła papier i wyszła na werandę.
- Panie O'Rourke, nie zauważył pan chyba, że nie powiedziałam „tak”.
Zawrócił w stronę werandy.
- Chcesz więcej pieniędzy?
- Czy pan naprawdę myśli, że wystarczy strzelić palcami i wszyscy pobiegną, gdzie pan
każe? Ja nie pracuję u pana i nie robię tego, na co nie mam ochoty. Nigdzie nie pojadę.
Kane z trudem zachował powagę. Beth przypominała mu rozwścieczonego kociaka z
najeżoną sierścią. Ciągle go atakowała. Randka na pewno nie będzie nudna.
- Pojedziesz - stwierdził z przekonaniem. - Jesteś inteligentna i chcesz pomagać
ludziom. W końcu przyznasz, że te pieniądze mogą zrobić dużo dobrego i jeden weekend nie
jest zbyt wygórowaną ceną.
- Jesteś apodyktycznym, aroganckim tyranem.
- Owszem - zgodził się - lecz dość miłym.
Często słyszał takie zarzuty ze strony rodziny i nie robiło to na nim wrażenia, więc tym
bardziej nie miał zamiaru przejmować się właśnie teraz.
- Mogę zatrzymać czek i nie pojechać - zagroziła.
Roześmiał się. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Wreszcie ktoś - poza rodziną -
ośmielał mu się przeciwstawić. W innych okolicznościach pewnie mogliby się zaprzyjaźnić,
jednak on mieszkał w Seattle, ona w Crockett, a jego tryb życia był zbył szalony dla
normalnych ludzi.
- Traktuj poważnie to, co mówię - warknęła.
- Kobiety zawsze traktuję poważnie. Oprócz tego znam się na ludziach i coś mi mówi,
że jesteś zbyt uczciwa, żeby tak postąpić.
Wyglądało na to, że chętnie by się z nim pokłóciła. Kane podszedł bliżej, pochylił się i
zajrzał jej w oczy. Na pewno nie powinien jej pocałować, choć zupełnie nie mógł sobie
przypomnieć dlaczego. Nie rozumiał też, dlaczego tak go pociągała. Znał wiele ładniejszych i
zgrabniejszych kobiet, ale żadna tak szybko go nie zainteresowała. Dotknął jej warkocza.
- Ktoś skontaktuje się z tobą w sprawie przygotowań. Uniosła brodę.
- O nie, skontaktuj się osobiście. Nie załatwiaj ze mną niczego za pośrednictwem
personelu. Uprzedzam, jeśli zwróci się do mnie ktoś inny, zrywam umowę.
Kane był pełen podziwu. Widać było, że Beth nie żartuje. Miała w ręku czek na
pokaźną kwotę, a mimo to nie zrezygnowała z ustalania reguł gry.
Do pioruna! Coraz bardziej mu się podobała.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Nie wiedziałam, że potrafisz być aż tak czarujący - oznajmiła Shannon, wchodząc do
gabinetu Kane'a w poniedziałek rano i rzucając gazetę na biurko.
- Już to widziałem - westchnął Kane.
Trudno zresztą było nie zauważyć tytułu wydrukowanego wielką czcionką: „Wdzięk
miliardera: «MOŻE» zamiast «NIE»"? A niżej ich zdjęcie, na którym patrzy prosto w oczy
Beth Cox, sięgając do jej warkocza przerzuconego przez ramię. Niezwykle sugestywne.
Jedynym pocieszeniem było to, że artykuł zamieszczono na stronie poświęconej plotkom, a
nie na okładce.
W tej samej chwili odezwał się brzęczyk na biurku.
- Słucham?
- Przyszła panna Cox i chce z panem rozmawiać.
W głosie asystentki słychać było rozbawienie. Kane jęknął. Świetnie. Nie tylko
dostarczył pracownikom niezłej zabawy, ale jeszcze sprawił, że Beth pewnie ma żal o
naruszenie jej prywatności. I co najważniejsze, nie mógł mieć do niej o to pretensji. Też nie
lubił rozgłosu, czających się fotoreporterów i ludzi wypytujących o sprawy, które nie
powinny ich obchodzić.
- Poproś pannę Cox.
- Z wielką przyjemnością poznam kobietę, która ośmieliła się odmówić Kane'owi
O'Rourke'owi - powiedziała Shannon z szerokim uśmiechem.
- Natychmiast wyjdź albo cię zwolnię.
- Braciszku, nie zrobisz tego.
Otworzyły się drzwi i do gabinetu jak wicher wpadła Beth z groźną miną.
- Nie wystarczyło ci, że dałeś mi czek. Musiałeś jeszcze zaprosić fotografa i
zawiadomić dziennikarzy.
- Niczego takiego nie zrobiłem.
- Na pewno ci uwierzę - syknęła i rzuciła w jego stronę podarty czek. - Weź sobie te
pieniądze. Aż tak bardzo ich nie potrzebujemy.
Kane wyszedł zza biurka i zbliżył się do niej. Sam wiedział, że pokpił sprawę. Powinien
do niej zadzwonić, gdy tylko zobaczył artykuł w gazecie. Nie wiedział jednak, co powiedzieć,
ani jaka może być jej reakcja.
- Uwierz mi, nie wiedziałem, że był tam fotograf. Przysięgam. Przecież zrobił to
zdjęcie już po moim wyjściu z twojego domu. Nie mogłem przecież przewidzieć, że
wybiegniesz za mną.
Zawahała się. Wyglądało na to, że mówi szczerze. Do diabła. Przez całe życie starała
się nauczyć wreszcie panować nad sobą, ale najwyraźniej jej się to nie udawało. Gdy tylko
zobaczyła tekst w gazecie, zamiast się nad wszystkim zastanowić, natychmiast przyjechała do
Seattle i wystąpiła z oskarżeniami.
- Niechętnie to mówię - odezwała się kobieta siedząca na sofie - ale ja mu wierzę.
- A kim pani jest? - spytała Beth, choć podobieństwo do Kane'a było uderzające.
- Shannon O'Rourke - Kobieta wstała, wyciągając rękę na powitanie i
porozumiewawczo uśmiechając się do Beth. - Ten zwariowany facet to mój brat. Pracuję u
niego jako dyrektor do spraw kontaktów z mediami. Proszę nie traktować go zbyt ostro, miał
trudny tydzień. Niezwykle ciężko zniósł pani publiczną odmowę pójścia na randkę.
Zwariowany facet tylko jęknął. Już się zdążył przyzwyczaić, że siostra nie traktuje go z
należytym szacunkiem.
- Przykro mi, nie chciałam, żeby to była sprawa publiczna - wyjaśniła Beth - ale
przysłali kogoś z gazety i dręczyli mnie pytaniami. W końcu się zdenerwowałam i
powiedziałam, że nie zamierzam jechać, a reporter zrobił z tego wielką sprawę.
- Dokładnie tak samo było ze zdjęciem. Zrobili je, nie pytając nas o zgodę - wtrącił

background image

Kane. - Chodźmy teraz na lunch. Omówimy sytuację.
- Świetny pomysł - powiedziała Shannon z wyraźnym zadowoleniem. - Umieram z
głodu.
- Ty wcale nie jesteś zaproszona. Zdaje się, że cię właśnie przed chwilą wyrzuciłem z
pracy?
Beth otworzyła usta ze zdziwienia, ale Shannon tylko się roześmiała.
- Nie przejmuj się. Zwalnia mnie przynajmniej raz w tygodniu - wyjaśniła. - Miło było
cię poznać. Musimy koniecznie się spotkać któregoś dnia, opowiem ci straszne historie na
temat mojego brata. Chyba się już przekonałaś, że potrafi być męczący, prawda?
- Słuchaj nieznośna smarkulo, tylko mi utrudniasz... - Shannon beztrosko pomachała
ręką i wybiegła z pokoju pozostawiając delikatny zapach drogich perfum. Mina Kane'a była
najlepszym dowodem, że tak naprawdę ubóstwia siostrę. Beth poczuła ostre ukłucie
zazdrości. Czy ją też mógłby ktoś tak traktować? Szybko odpędziła przykrą myśl. Nie ma
sensu marzyć o czymś nierealnym.
- Masz ochotę zjeść coś w „Space Needle", czy może gdzieś indziej? ,,McCormick i
Schmick" mają dobre dania rybne.
Pytanie szybko ściągnęło ją na ziemię.
- Dziękuję, nie mam ochoty na lunch. Przepraszam, że tak ostro zareagowałam.
- Musisz coś zjeść.
- Nie jestem odpowiednio ubrana, by iść do lokalu. Zjem coś później.
- Twój strój jest idealny, ale jeśli nie chcesz, możemy zjeść coś tu, w biurze. Przy
okazji moglibyśmy omówić plany wyjazdu do Victorii. Nalegałaś przecież, żebyśmy to
ustalili osobiście. - I nie czekając na jej odpowiedź, Kane podniósł słuchawkę. - Zamów dwie
kanapki do biura... tak, dla mnie to, co zwykle - zasłonił mikrofon i spojrzał na Beth - na co
masz ochotę?
Znów pomyślała, że ten facet nie słucha niczego, co nie jest po jego myśli. Może to
dobra zasada w interesach, ale z pewnością nie ułatwia zdobywania przyjaciół.
- Żółty ser i indyk - powiedziała, rozsiadając się na sofie. Było jasne, że mają zjeść
razem lunch, czy jej się to podoba, czy nie. W tej sytuacji mogła przynajmniej zamówić to, co
lubiła.
Kane zażądał szybkiej dostawy i odłożył słuchawkę.
- Zawsze dostajesz to, czego chcesz, prawda? - spytała.
- Nie zawsze... Cóż, prawie zawsze - dodał z niepewnym uśmiechem.
Wpadając jak burza do biura, Beth była naprawdę rozeźlona artykułem, teraz jednak już
się trochę uspokoiła. No cóż, dotychczas wiodła spokojne życie i nie była przyzwyczajona do
plotek na swój temat i własnych zdjęć w gazecie. Tego ranka najbardziej jednak zaskoczył ją
tłum klientek w sklepie „Dla mamy i dziecka", którego była współwłaścicielką. Wspólniczka
śmiała się, że ostatnie wydarzenia były najlepszą reklamą i dzięki nim zwiększyła się
sprzedaż. Beth poczuła się okropnie niezręcznie, dostrzegając znaczące spojrzenia i uniesione
brwi kobiet. Do tego wszystkie zazdrościły jej, że Kane tak bardzo zabiega, by zmieniła
zdanie. I tylko ona wiedziała, że wcale mu na niej nie zależy, że chce tylko na pomóc bratu.
Jej duma została urażona.
- Jeszcze się gniewasz? - spytał Kane.
Beth wzruszyła ramionami. Niewątpliwie miał w sobie wiele uroku, ale nie chciała tak
łatwo dać za wygraną.
- Właśnie się nad tym zastanawiam.
- Starasz się być twarda, co?
Zesztywniała. Dziecko wychowywane przez obcych ludzi albo jest twarde, albo nie
przetrwa. Przez wszystkie te lata nauczyła się stąpać mocno po ziemi i nie liczyć na nikogo.
Tylko Curt potrafił sprawić, że była naprawdę sobą. Kiedy zmarł, jej świat nagle się zawalił.

background image

Nie chciała przeżyć czegoś takiego raz jeszcze.
- Tak, jestem twarda - mruknęła. - Nie zapominaj o tym. Kane przestał się kpiąco
uśmiechać.
- Co ja takiego powiedziałem? - zapytał ze zdziwioną miną.
- Nic.
- Nie wierzę.
Beth spojrzała na niego z wyrzutem.
- Gdy ktoś mówi „nie”, dobrze wychowani ludzie udają, że rzeczywiście tak jest i
zmieniają temat rozmowy.
- Tak powinienem zrobić?
- Oczywiście. - Wyraz jej twarzy zdradzał, jak bardzo jest zirytowana.
Kane roześmiał się. Ciekawe, czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo nastroje odbijały
się na jej twarzy.
- Rodzina często twierdzi, że zachowuje się jak walce drogowy - zaczął.
- A nie przyszło ci do głowy, że mogą mieć rację?
- Po prostu chcę, żeby wszystko było wykonywane sprawnie i szybko. Nie ma w tym
nic złego.
Z niesmakiem odwróciła wzrok.
- Nie, chyba że jesteś osobą, którą cała ta sprawność wykańcza.
- Nikogo nie wykańczam... - przerwał, słysząc pukanie do drzwi.
Naprawdę nie mógł zrozumieć, dlaczego członkowie jego rodziny czy osoby takie jak
Beth są aż tak uparte. Dlaczego nikt nie chciał jego pomocy? Przecież, miał więcej pieniędzy,
niż byłby w stanie kiedykolwiek wydać.
Przyniesiono zamówione kanapki i Kane zaproponował, by zjedli przy biurku.
Zaoferował Beth swój wygodny fotel, ale odmówiła.
- Nie mogę uwierzyć, że jesz zwykłe kanapki ze sklepu - stwierdziła, gdy podał jej
opakowanie z zamówioną porcją. - To niezbyt wyrafinowane jak na miliardera.
Uniósł brew. W dniu, kiedy się po raz pierwszy spotkali, wyraźnie dała mu do
zrozumienia, że jest nadęty. Teraz jeszcze zarzuciła mu, że prowadzi ekstrawagancki styl
życia. Co do tego nie miała najwyraźniej wątpliwości.
- A ty pewnie myślałaś, że całymi dniami objadam się kawiorem, popijając go
szampanem?
Beth wzruszyła ramionami. Spojrzał na nią spod oka. Miała na sobie zieloną bluzkę bez
rękawów i spódnicę, która podkreślała szczupłą talię. Jej rysujące się pod cienkim materiałem
piersi były drobne, a mimo to Kane nie mógł uwolnić się od natrętnej myśli, jak wspaniałe są
pewnie w dotyku.
- Jeśli nie muszę jeść służbowego lunchu lub obiadu, najczęściej zadowalam się
kanapką.
- Żartujesz? Uśmiechnął się smutno.
- Nie. Tak właśnie wygląda to moje bajkowe życie.
- Mhm - mruknęła Beth.
Wbrew sobie chyba zaczynała lubić Kane'a. Był wprawdzie zbyt apodyktyczny i
arogancki, by się z nim zaprzyjaźniła, ale mieli przecież tylko spędzić razem weekend. A
potem przekaże pieniądze ośrodkowi pomocy, oczywiście jeśli Kane zechce wypisać nowy
czek.
Jakby czytając w jej myślach. Kane wytarł serwetką palce i sięgnął po książeczkę
czekową.
- Powinienem wypisać ci nowy czek - oświadczył.
- Eee... Dobrze.
Sprawiał wrażenie rozbawionego, co znów ją zirytowało. Podpisany czek szybko

background image

schowała do torebki. Nieważne, że pieniądze były na szczytny cel, i tak miała uczucie, że
pozwoliła się przekupić.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu - powiedział Kane - zamówiłem limuzynę, która w
sobotę rano zawiezie nas do Port Angeles. Tam wsiądziemy na prom do Victorii. Trochę
pozwiedzamy, noc spędzimy w hotelu „Empress” i wrócimy w niedzielę po południu.
- Dlaczego nie możemy pojechać własnym samochodem?
- Zgodnie z regulaminem mamy podróżować limuzyną. Brat uznał, że będzie to
atrakcyjniejsze dla uczestniczek konkursu.
- Daj spokój z regulaminem. To zbędna przesada.
- Radio płaci za wszystko, a Patrickowi na tym zależy. W takich sprawach jest uparty.
- Ale...
- Nie męcz mnie już.
I Kane zajął się kanapką. Najwyraźniej nie lubił, żeby ktoś krzyżował mu plany nawet
w tak drobnych sprawach. Pewnie weźmie ze sobą komórkę i laptop, by w każdej wolnej
chwili móc pracować, nawet w limuzynie. W końcu zapracowanemu miliarderowi na pewno
niełatwo jest rzucić wszystko, żeby spędzić weekend w Victorii w Kolumbii Brytyjskiej,
szczególnie z kobietą taką jak ona. Może gdyby była seksowna jak Julia Roberts lub Marilyn
Monroe, nie miałby nic przeciwko temu. Beth westchnęła ze smutkiem, ale zaraz powiedziała
sobie, że przecież zupełnie jej nie zależy na zainteresowaniu Kane'a O'Rourke'a.
- Beth?
Nagle zdała sobie sprawę, że coś do niej mówił, a ona nawet na to nie zwróciła uwagi,
- Tak?
- Pytałem, czy masz jakieś specjalne życzenia, o których powinienem wiedzieć. Myślę
o restauracjach i tym, co chciałabyś robić.
- Może być cokolwiek.
Kane rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie.
- Mogłabyś powiedzieć coś więcej. To są całe dwa dni i chciałbym, żebyś spędziła je
przyjemnie. Powinniśmy zaplanować to, co cię interesuje.
Beth odłożyła plastikowy widelec, odsunęła na bok resztki kanapki i sałatki.
- Ustalmy jedno. To nie jest randka, ale...
- Ale co? - nie krył rozbawienia.
- To nie ma nic wspólnego z randką - powtórzyła. - Jadę do Victorii tylko po to, żeby
pomóc ośrodkowi, a ty żeby pomóc bratu. To wszystko.
Jasno chyba postawiła sprawę. Kane nie powinien się spodziewać, że będzie nim
zainteresowana jako mężczyzną, dała też jasno do zrozumienia, że wie iż on również nie jest
nią zainteresowany. Takie postawienie sprawy powinno wszystko ułatwić. Nie będzie
niezręcznych sytuacji, które mogłyby popsuć weekend, a właściwie skomplikować go jeszcze
bardziej. Rozsądek nakazywał Beth nie interesować się Kane'em, niestety zupełnie inne
zdanie na ten temat miało jej ciało. A wydawałoby się, że po wszystkim, co przeszła w swoim
dwudziestosześcioletnim życiu - łącznie ze śmiercią narzeczonego - tak nieodpowiedni
mężczyzna nie wzbudzi w niej żywszego bicia serca.
- Muszę już wracać do pracy - oświadczyła.
- Do sklepu w Crockett? Beth spojrzała zdumiona.
- Skąd o tym wiesz? Kazałeś mnie śledzić? Kane bez słowa wskazał gazetę leżącą na
biurku.
- W tym ostatnim artykule podali mnóstwo szczegółów - przerwał na chwilę i wziął
głęboki oddech. - Wiesz, że pojadą z nami fotografowie, żeby robić zdjęcia w Victorii? Może
nawet będzie ekipa telewizyjna. W końcu konkurs ma wypromować radiostację Patricka.
Aha, będę musiał ogłosić, że jednak pojedziesz, więc niewykluczone, że reporterzy znów cię
zaczną nachodzić.

background image

Wzniosła oczy do góry.
- Jakby kiedykolwiek przestali!
- Cóż, nic na to nie poradzimy. Odprowadzę cię teraz do samochodu.
- Nie - powiedziała pospiesznie. - Dam sobie radę. Udawał, że nie usłyszał, co
powiedziała. Przez całą drogę do garażu czuła na sobie zaciekawione spojrzenia pracowników
Kane'a. On jednak zupełnie nie zwracał na to uwagi. Zastanawiała się, czy można się
przyzwyczaić do ciągłego bycia w centrum zainteresowania - Pewnie dzieje się to stopniowo,
aż w końcu przestaje się zauważać wścibskie spojrzenia. Kane pomógł jej wsiąść. Uśmiechnął
się.
- Przyjadę w sobotę rano. Musimy wyruszyć o szóstej, żeby zdążyć na prom.
Zmusiła się do uśmiechu.
- Świetnie. Więc jesteśmy umówieni punkt szósta. Mógłbyś coś dla mnie zrobić?
- Jasne.
- Nie wkładaj garnituru. Kane roześmiał się.
Ku własnemu zaskoczeniu już nie mógł się doczekać weekendu. Pomyślał nagle, że
zdarzają się gorsze rzeczy, niż spędzenie czasu z kobietą, która nie myśli o małżeństwie i
która nie próbuje usidlić mężczyzny tylko dlatego, że ma on wypchany portfel. Przed
wyjazdem czekało go jednak mnóstwo pracy. Zupełnie tego nie rozumiał, ale im więcej
zarabiał, tym mniej miał wolnego czasu. Ostatnio jego weekendy były po prostu
dodatkowymi dwoma dniami, które przeznaczał na załatwienie zaległych spraw. Nawet czas
przeznaczony na posiłek traktował jak stracony. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio zdarzyło mu
się jeść lunch, nie czytając równocześnie sprawozdań. Musiał jednak przyznać, że ten
spędzony w towarzystwie Beth był bardzo miły. I nic go nie mogło popsuć - ani jej upór. ani
ten piekielny konkurs.
Była sobota, piąta rano. kiedy rozległ się przeraźliwy terkot budzika. Beth z trudem
otworzyła oczy.
- Zamknij się - warknęła.
Dzwonek terkotał dalej, więc nakryła głowę poduszką. Nigdy nie lubiła poranków, a już
szczególnie wtedy, gdy miała za sobą niewiele ponad dwie godziny snu. Po chwili dołączył
dźwięk telefonu. Beth jęknęła. Podniosła słuchawkę, zrzucając przy okazji budzik na podłogę.
Rozległ się dziwny dźwięk i prześladowca ostatecznie zamilkł.
- Słucham? - wymamrotała do słuchawki.
- Jeszcze jesteś w łóżku?
- A, to ty, Emily.
Była to jej wspólniczka ze sklepu z odzieżą. Świetnie im się współpracowało, choć
Emily należała do tych irytujących osób, które budzą się o wschodzie słońca, No cóż, miała
dla kogo tak radośnie wstawać - dla zakochanego w niej męża, ukochanej córki i kolejnego
dziecka w drodze. Do tej pory Beth nie zazdrościła jej tego, ale w ostatnich dniach coś się
zaczęło zmieniać. Nagle poczuła, że chce jeszcze czegoś od życia. Wtuliła głowę w poduszkę
i próbowała sobie uświadomić, od kiedy przestała jej wystarczać dotychczasowa, wygodna
egzystencja.
- Tak, to ja - potwierdziła Emily. - Musisz wstać. Masz tylko godzinę, żeby zrobić się
na bóstwo.
Beth skrzywiła się.
- Godzina to za mało. Potrzebny byłby cud.
- Nie przesadzaj - Emily westchnęła. - Jesteś bardzo atrakcyjną kobietą.
- I mówi to ktoś o twarzy anioła - odparła Beth. - Dobrze, pogadamy, jak wrócę.
Odłożyła słuchawkę i wyskoczyła z pościeli, ziewając i przeciągając się. Z
przyjemnością poczuła na gołej skórze chłodne, poranne powietrze. Spakowana torba czekała
już w pokoju - Beth poszła do łazienki, stanęła przed lustrem, obrzucając się badawczym

background image

spojrzeniem.
- Przydałby się trochę lepszy biust - mruknęła do siebie. Nie miała złej figury, ale jakoś
nie pociągała mężczyzn. Prawdę mówiąc, niewielkie miała doświadczenie w tej kwestii. I
nawet narzeczeństwo nic nie zmieniło. Była to wyłącznie jej wina, Curt chciał, żeby posunęli
się dalej, pragnął się z nią kochać, ale ona uparła się, że wszystko powinno być tradycyjnie,
łącznie z nocą poślubną. Teraz mogła tylko żałować, że nie robili tego choćby setki razy.
Przynajmniej miałaby co wspominać i łatwiej byłoby teraz uwolnić myśli od Kane'a
O'Rourke'a.
- Przynajmniej jestem naturalną blondynką - pocieszyła się, patrząc w lustro i unosząc
zaczepnie brodę,
Pięćdziesiąt pięć minut później, kiedy kończyła malować rzęsy, zadźwięczał dzwonek u
drzwi. Chwyciła torebkę i torbę podróżną, ruszyła do wyjścia.
- Jestem gotowa - oświadczyła.
Za drzwiami stał Kane z bukietem kwiatów w jednej ręce. Druga nonszalancko wsunął
do kieszeni dżinsów. Spojrzała zdumiona, że ubranie może aż tak zmienić człowieka. Biała
sportowa koszulka podkreślała jego ramiona, które teraz wydawały się jeszcze szersze i
bardziej muskularne. Wyglądał zdecydowanie młodziej i co tu kryć - seksowniej.
Dostrzegł chyba jej badawcze spojrzenie, bo sięgając po torbę, zapytał:
- Czy coś nie tak?
- Tak... to znaczy nie.
Podał jej kwiaty. Przestała mu się przyglądać i wzięła bukiet - stokrotki i mak, żółte
róże.
- Dziękuję.
Serce waliło jej mocno. Kane O'Rourke zawsze, nawet ubrany w garnitur, robił duże
wrażenie na kobietach, a kiedy miał na sobie dżinsy, każda chyba gotowa byłaby zapomnieć o
zasadach moralnych. Szczególnie wtedy, gdy wręczał stokrotki. W pierwszej chwili bukiet
zrobił na niej wrażenie, potem jednak pomyślała, że to prawdopodobnie tylko dla reklamy i
ogarnął ją smutek.
Przy krawężniku stała czarna limuzyna, a za nią czarny chevrolet. W otwartym oknie
zauważyła kamerę. Bez wątpienia dziennikarze. Dobrze, że Kane ją uprzedził i że jest tak
wcześnie. Miała nadzieję, że sąsiedzi jeszcze śpią i niczego nie zauważą. Jednak nadzieja
szybko się rozwiała, w oknie domu po przeciwnej stronie ulicy dostrzegła ciekawskich. Po
prostu cudownie, pomyślała zrezygnowana. Pospiesznie wsunęła się do wnętrza samochodu i
opadła na miękkie, skórzane poduszki. Obok położyła kwiaty. Oparła się, starając się siedzieć
prosto i nieruchomo.
- To po prostu śmieszne - mruknęła do siebie.
Kane tymczasem podał szoferowi torbę Beth i usiadł obok.
- Co jest śmieszne?
- Wyrzucanie takich pieniędzy na samochód. Kane stłumił uśmiech.
- Odrobina luksusu to nic złego. Oprócz tego będziemy mieli czas, żeby porozmawiać.
- O tak. świetny pomysł. Gdybyśmy jeszcze mieli choć jeden wspólny temat do rozmowy.
- Coś się znajdzie.
Kane rozprostował nogi i wygodnie rozłożył ramiona. Domyślał się, że Beth należy do
osób, które rano są nieco zirytowane. Ciekawe, co mógłby zrobić, żeby budziła się w lepszym
nastroju? Dobrze wiedział, jaka jest odpowiedź. A przecież wcale nie miał zamiaru
sprawdzać, czy udałoby mu się poprawić jej humor. Tylko dlaczego ona działa na niego w ten
sposób? Dlaczego miał ochotę całować ją przez najbliższe sto kilkadziesiąt kilometrów?


background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Nie do wiary, że zabieramy limuzynę do Victorii - oświadczyła Beth, wchodząc na
pokład pasażerski. - To się nazywa konsumpcja na pokaz.
Kane wzruszył ramionami.
- Tak się łatwiej podróżuje. Jeśli jednak wolisz, możemy tak jak inni pasażerowie
podróżować pieszo. Po prostu nie skorzystamy z limuzyny.
- Masz na myśli spacer z naszymi przyzwoitkami? - Rzuciła znaczące spojrzenie w
stronę ekipy filmowej, ciągnącej po stromych schodkach ciężki sprzęt.
- Przecież rozmawialiśmy o tym, że bez fotografów się nie obejdzie.
- Zupełnie jakbym miała cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie.
Roześmiał się. No tak, miała rację. Mogła zrezygnować z wyjazdu i z pieniędzy na
działalność charytatywną, ale on by przecież nie ustąpił tak łatwo. Szukałby sposobu, żeby
zmieniła zdanie. Co innego kłopotliwy artykuł w gazecie, a co innego urażona duma i
zagrożenie interesów brata.
Przeszli na dziób i stanęli wśród pasażerów obserwujących z przejęciem, jak prom
odbija od nabrzeża. Nad nimi z krzykiem krążyły mewy, a fale stawały się coraz większe.
Beth oparła się o barierkę, w zamyśleniu obserwując horyzont. Zimny, poranny wiatr
przepędził wkrótce pasażerów. Zostali we dwoje, nie licząc upartej ekipy filmowej, która na
szczęście ustawiła się w pewnej odległości. Wreszcie mogli swobodnie rozmawiać, bez
obawy, że każde słowo zostanie nagrane.
- Nie jest ci zimno?
- Nie, i nie musisz marznąć na pokładzie tylko dlatego, że ja tu zostałam - mruknęła.
Kane oparł łokcie na barierce obok niej.
- Nie marznę, ale moje ubranie jest cieplejsze.
- Czyżby z moim ubraniem było coś nie w porządku? - spytała Beth, zaczepnie unosząc
głowę.
- Nie. Wyglądasz doskonale - powiedział nieco chrapliwym tonem.
Pewnie to chłodny wiatr sprawił, że jej piersi tak wyraźnie rysowały się pod cienką,
zieloną bawełnianą koszulką. Białe szorty podkreślały kształtne biodra i długie nogi. Nie
wyróżniała się niczym specjalnym, a jednak miała w sobie jakąś niewymuszoną elegancję,
coś, czego Kane dotychczas nie dostrzegał u kobiet.
- Wytłumacz mi - zaczął, odwracając wzrok w kierunku niebieskozielonych fal - co jest
takiego strasznego w tym, że razem jedziemy na randkę.
- Mówiłam ci już, to nie jest...
- Randka - dokończył za nią. - Wiem. Nieważne, jak nazwiesz ten wyjazd, ale ciągle
jesteś na „nie”.
Beth potarła kark i ramiona, jakby wreszcie poczuła chłód.
- Mam ustabilizowane życie i nie brakuje mi do szczęścia konkursów ani randek z
bajki.
Ciekawe. Kane podejrzewał, że nie była całkiem szczera ani w stosunku do niego, ani
do siebie. Ludzie zwykle marzą o czymś więcej, niż już osiągnęli, nawet jeśli nie bardzo
wiedzą, na czym to „coś” ma polegać.
- Jesteś szczęśliwa?
Opierając wyzywająco ręce na biodrach, rzuciła mu wrogie spojrzenie.
- Nie twoja sprawa.
- Ciszej. - Położył jej palec na ustach i wskazał w stronę reporterów. - Nie powinni
widzieć, że się kłócimy. Nie będzie to dobra reklama dla mojego brata.
- Mhm. - Odchyliła głowę do tyłu, przywołując na usta słodki, sztuczny uśmiech. - A
czy to będzie dobra reklama, jeśli ugryzę cię w palec?
Kane wybuchnął śmiechem. Beth była bystra i zuchwała zupełnie jak jedna z jego

background image

sióstr. Gdyby tak mogło pozostać, gdyby mógł myśleć o niej jak o młodszej siostrze. Żadnych
zdrożnych myśli, po prostu miła dziewczyna. Jednak zbyt długo żył w celibacie. Ostatnio
całkowicie pogrążył się w pracy i zaniedbał życie towarzyskie. Miał już dość kobiet
kręcących się wokół w nadziei, że uzna którąś z nich za doskonałą kandydatkę na żonę
miliardera. A przecież pieniądze nie są celem, tylko środkiem, dzięki nim mógł zadbać o
rodzinę. Jednak te kobiety o tym nie wiedziały.
Ciągłe nie mógł zapomnieć, jak czuł się mając dziewiętnaście lat, gdy wydawało mu
się, że cały świat należy do niego.
I nagle wszystko się zawaliło. Pamiętał ból i cierpienie po śmierci ojca, a także
wszechogarniający lęk, gdy spoglądał na matkę i rodzeństwo, zastanawiając się, co przyniesie
najbliższa przyszłość.
Nisko nad nimi przeleciała mewa, krążyła przez chwilę, nim odleciała z krzykiem.
- Powiedziała, że jesteśmy zwariowani - szepnął Kane.
- Czy dlatego, że jedziemy do Victorii, czy że jedziemy razem?
- Nigdy się nie poddajesz, prawda? Nie miałaś ochoty na wyjazd, więc teraz nie może
być przyjemnie. Spróbujmy chociaż udawać, że się zaprzyjaźniliśmy. Chyba nie proszę o zbyt
wiele?
Westchnęła i odgarnęła z twarzy włosy rozwiane przez wiatr.
- Po prostu niezręcznie się czuję. Chodzenie na randki nigdy nie było moim ulubionym
zajęciem, a od wypadku Curta - wzruszyła ramionami - nie miałam na to ochoty.
Curt, narzeczony, który zginął w czasie górskiej wspinaczki, a właściwie podczas
ratowania komuś życia. Kane czuł przygnębiający kontrast między sobą i tym drugim. Tak
niewielu jest na świecie bohaterów, a właśnie Beth musiała być zaręczona z jednym z nich.
Spojrzał na nią, starając się odgadnąć, jak wielki ból wywołało to wspomnienie.
- Jak dawno temu to się stało?
- Niecałe pięć lat. - Spojrzała gdzieś w przestrzeń. - To nie jest tak, że moje życie
zatrzymało się w tym momencie. Tęsknię za nim, ale kochał mnie i na pewno nie chciałby,
bym przestała normalnie żyć tylko dlatego, że go tu nie ma.
- Jednak uważasz, że już się nie zakochasz, że nigdy nie wyjdziesz za mąż. - Kane
uniósł brwi - Myślę, że nie masz racji.
Gwałtownym ruchem odwróciła się w stronę morza. Widział tylko jej profil.
- Ciekawa opinia jak na człowieka, który oficjalnie mówi dziennikarzom, że nie
zamierza się żenić - powiedziała, powoli cedząc słowa.
Śmiech Kane'a zaskoczył Beth.
- Co cię tak rozśmieszyło?
- Pomyślałem o nas, o dwojgu zagorzałych przeciwnikach małżeństwa zmuszonych do
wspólnej podróży. Czy to nie doskonały układ? Możemy trochę pozwiedzać, zjeść dobrą
kolację, miło spędzić czas bez zbędnych nadziei i oczekiwań. W związku z tym na pewno się
ucieszysz, że zmieniłem naszą rezerwację w hotelu „Empress” z „romantycznego apartamentu
na poddaszu” na zwykły apartament.
- Co za ulga - powiedziała nie całkiem szczerze.
Emily opowiadała jej o tym hotelu; zatrzymała się tam kiedyś z mężem. Beth nagle
poczuła żal, że nie zobaczy tego niezwykłego apartamentu. Według Emily określenie
„romantyczne” nie oddawało wszystkiego. Pokoje ponoć były niezwykłe piękne, umeblowane
antykami, stały tam nawet łóżka z baldachimami. Beth nigdy nie spała w takim łóżku i
mogłoby to być przyjemne. Chociaż może bardziej odpowiednie na miesiąc miodowy albo
rocznice ślubu. To jej jednak nie groziło.
- Wszystko sobie wyjaśniliśmy? - upewnił się Kane.
- Jasne. Przepraszam, chyba byłam trochę przewrażliwiona. Po prostu wszyscy ostatnio
tylko o tym ze mną chcieli rozmawiać. O romantycznej randce z tobą. Teraz widzę, że nie ma

background image

w tym absolutnie nic romantycznego. Jak się nad tym dobrze zastanowić, to co może być
romantycznego w wyjeździe z kimś zupełnie obcym?
Kane roześmiał się.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Widzisz, zazwyczaj ludzie są sobie obcy, dopóki się
nie poznają. I w tym celu właśnie idą na randkę.
Wyraźnie zakłopotana Beth aż zmarszczyła nos.
- Dobrze wiesz, co mam na myśli.
- Czyżby?
- Myślę o randce dwóch osób, które wcześniej nie zdążyły się poznać i wzajemnie się
nie pociągają - powiedziała bardzo poważnie.
- Aha. - Kane przysunął się bliżej, dotykając jej ramieniem. - Więc nie jesteśmy dla
siebie atrakcyjni?
- Oczywiście, że nie.
- Jestem mężczyzną, a ty kobietą. To chyba nie najgorszy początek.
- Shannon miała rację - powiedziała. - Potrafisz być męczący.
- To tylko takie gadanie młodszej siostry. Wiesz, jak to bywa w rodzinie.
- Chyba nie wiem. Widzisz, wychowywałam się w rodzinach zastępczych. O ile mi
wiadomo, nie mam żadnych krewnych, nikogo.
Jej głos wyraźnie świadczył o tym, że nie najlepiej wspominała dzieciństwo. Trudno mu
było wyobrazić sobie zupełny brak krewnych. Śmierć ojca była dla niego wielką stratą, ale
przynajmniej nie został sam.
- Więc dlatego ten ośrodek pomocy rodzinie jest dla ciebie tak ważny? - spytał cicho. -
Czasem myślę, że ludzie pozbawieni rodziny, doceniają ją bardziej niż inni.
Beth owinęła kosmyk włosów wokół palca i wzruszyła ramionami.
- Lubię się angażować, ale nie jestem żadną działaczką. Nie ma nic złego w tym, że
próbuję pomagać.
- Masz rację. - Kane odetchnął głęboko. Zagłębili się w osobiste tematy o wiele
bardziej, niż zamierzał. - Może tymczasem miałabyś ochotę na filiżankę gorącej kawy? Na
pewno uda mi się namówić kogoś z ekipy, żeby nam przyniósł.
- Nie wątpię - odpowiedziała oschłym tonem - ale lepiej będzie, jeśli sami po nią
pójdziemy i oszczędzimy wszystkim kłopotu.
Pod pokładem było ciepło i gwarno, dzieci biegały, dorośli prowadzili głośne rozmowy,
przekrzykując hałas silników. Kane włożył okulary przeciwsłoneczne, żeby trudniej go było
rozpoznać. Zamówili kawę i słodkie bułeczki. Udało im się nawet znaleźć wolny stolik.
Niestety kawa okazała się paskudna.
- Przepraszam, że byłam taka rozdrażniona - powiedziała Beth, patrząc mu w oczy. - Po
prostu nie lubię rano wstawać.
- Domyśliłem się.
- A ty zawsze wcześnie wstajesz?
- Mhm - odpowiedział Kane, odsuwając na bok filiżankę. - Zwykle przed piątą. Potem
poranny trening, i jadę do pracy na siódmą.
Beth wzdrygnęła się z niesmakiem.
- O piątej rano? - upewniła się takim tonem, jakby chodziło o środek nocy. - Ja
ubóstwiam długo spać. To prawdziwy luksus zostać dłużej w łóżku, szczególnie gdy jest
zimno lub pada deszcz.
Kane zauważył, że stara się rozmawiać z nim jak z kimś obcym, bez najmniejszego
osobistego zaangażowania. Podejrzewał jednak, że Beth - chociaż starała się tego nie okazać -
tak naprawdę nie traktowała go całkiem obojętnie. On niestety nie potrafił zapanować nad
emocjami. Gdyby nie to, że jest znacznie od niego młodsza i do tego po takich przejściach,
mogliby przeżyć zmysłowy romans, jak mu się to dawniej zdarzało.

background image

- Lubisz deszczowe dni?
- Lubię słuchać deszczu - roześmiała się. - Tak naprawdę nie jestem zbyt
skomplikowana. Najbardziej lubię proste rozrywki, czytanie, górskie wspinaczki, pracę w
ogrodzie.
Kane'owi, który od dawna nie zajmował się takimi sprawami, nagle wydały mu się one
bardzo pociągające. Na wspinaczkę czy ogród nie miał czasu, a czytał tylko analizy,
sprawozdania i dziesiątki notatek. Słuchając Beth, wyobraził sobie wspólny, spokojny
poranek w łóżku, niespieszny seks i czas na zastanowienie. Zaskakujące myśli, jak na
człowieka, który dotychczas pracował czternaście godzin na dobę.
- Próbowałeś się kiedyś zdrzemnąć w ciągu dnia? Kane wyczuł, że chciała powiedzieć
coś więcej, może nawet zasugerować, że powinien zwolnić tempo życia.
- Nigdy - odpowiedział szybko. - Chyba zbyt się przejmuję obowiązkami.
- Niedobrze - stwierdziła. Upiła łyk kawy i spojrzała na niego podejrzliwie. - Ale jutro
nie musimy chyba tak wcześnie wstać?
- Nie, możesz spać tak długo, jak zechcesz. Odetchnęła z wyraźną ulgą.
- Cieszę się. Nie wyobrażam sobie wstawania o piątej dwa dni z rzędu.
- Mogłabyś, gdybyś tylko chciała. Wszystko zależy od twojego nastawienia - powiedział
Kane. - Moja mama mówi, że nawet jeśli ma się żelazne zasady, trzeba je czasem nagiąć.
- Czy to irlandzkie powiedzenie?
- Istotnie mama stamtąd pochodzi - przyznał. Jego matka nie miała łatwego życia,
wiele wycierpiała, dlatego starał się, żeby teraz miała pełny komfort. Ale ona zgadzała się
tylko na znikomą część tego, co gotów był jej ofiarować.
- Byłeś kiedyś w Irlandii? Pokręcił głowa.
- Shannon jeździ z mamą co roku. Ja nigdy nie miałem na to czasu. Może kiedyś.
Beth zmarszczyła czoło. Dokończyła słodką bułeczkę, złożyła papierowe opakowanie,
starannie wytarła ze stołu kropelkę kawy. Patrząc na to, Kane przypomniał sobie porządek w
jej domu.
- Nie rozumiem - powiedziała w końcu. - Masz tyle pieniędzy, setki pracowników,
którzy dbają o twoje sprawy, i nie możesz znaleźć czasu na podróże?
- Jestem zajęty zarabianiem pieniędzy. Uniosła brwi.
- Świetnie. Kiedy stwierdzisz, że ci już wystarczy? Kane nie miał wątpliwości, że jej
zdziwienie jest szczere.
W pierwszej chwili nie wiedział, co odpowiedzieć. Nagle uświadomił sobie, że
zgromadził już więcej, niż byłby w stanie wydać, a mimo to nie przestawał zarabiać.
Dlaczego? W którym momencie powinien uznać, że zapewnił wreszcie całej rodzinie
bezpieczną przyszłość? Beth nie była pierwszą osobą, która pytała, ile pieniędzy mu
wystarczy, dlaczego więc dopiero teraz poważnie zastanowił się nad tym?
- Nie... nie zależy mi tylko na pieniądzach - próbował wyjaśnić. - Stworzyłem firmę i
nie zostawię jej tylko po to, żeby się bawić. Nie mogę pozwolić, by ludzie stracili pracę.
Ostatni argument nawet dla niego nie brzmiał zbyt przekonująco.
- Czy wyjazd na urlop oznacza dla ciebie wyłącznie porzucenie pracy?
- Któregoś dnia wyjadę - powiedział tonem, który oznaczał, że sprawa jest zamknięta.
Jego pracownicy dobrze wiedzieli, że w takich chwilach nie ma co wdawać się z nim w
dyskusję.
- Uważaj, bo możesz nie zdążyć, jeśli najpierw dopadnie cię wylew lub zawal -
mruknęła. - I na co ci się przyda fura dolarów, jeśli wylądujesz na cmentarzu?
Beth nie była jego pracownicą i najwyraźniej nie przejęła się groźnym tonem.
W tej samej chwili przez megafon rozległ się komunikat wzywający pasażerów do
powrotu do samochodów. Dopływali do portu.
- Panie O'Rourke - podszedł do nich jeden z członków ekipy filmowej. - Czas zejść do

background image

samochodu.
- Idźcie pierwsi. Zejdziemy za kilka minut, chyba że zdecydujemy się opuścić prom na
piechotę.
- Ależ, panie O'Rourke, mamy filmować całą randkę - zaprotestował.
Kane miał już dość opieki ekipy, wiedział też, że i Beth nie była tym zachwycona.
- Powiedziałem, że macie iść przodem - powiedział ostro. - Nie musicie fotografować
nas, gdy idziemy po schodach lub rozmawiamy z celnikiem.
Zaskoczeni filmowcy odsunęli się na tyle, że mógł swobodnie rozmawiać z Beth. Ale
spokój nie trwał długo.
- O Boże - rozległ się głos jakiejś kobiety. - Poznałam ich, to miliarder i jego
dziewczyna. Nie chciała jechać, a jednak ją namówił!
Do diabła. Zaczęły błyskać flesze, ludzie przepychali się, prosząc o autograf. Nikt już
nie zwracał uwagi na drugi komunikat wzywający pasażerów do samochodów. Beth z
przyklejonym do twarzy uśmiechem podpisywała kolejne kartki, myśląc tylko o tym, że
Patrick nieźle musiał zadbać o reklamę ich weekendu w Victorii. Wyglądało na to, że
wszyscy już o nich wiedzą. A najbardziej intrygowało ludzi, że Beth początkowo odmówiła.
Jak widać dzięki temu Patrick zyskał dodatkową, darmową reklamę.
- Dlaczego nie chciałaś jechać? - wypytywała kobieta, która ich rozpoznała. - Jest
wspaniały i bogaty. Jak mogłaś odmówić?
Beth przełknęła ślinę i wzięła głęboki oddech. Z natury była osobą spokojną i życzliwą
ludziom, ale zupełnie nie bawiło jej takie zainteresowanie.
- Sąsiadka zgłosiła mnie do tego konkursu, więc nie przyszło mi do głowy, że należy
mi się jakaś nagroda. - Nie była to do końca prawda, ale nikt nie musiał wiedzieć.
Tymczasem rozległy się głosy, że pewnie przewróciło jej się w głowie, jeśli nie chciała
takiej nagrody. Beth zerknęła na Kane'a. Ciekawe, jak się czuł jako „nagroda”. Dopiero teraz
zdała sobie sprawę, że jej publiczna odmowa musiała go bardzo upokorzyć. Ku jej
zaskoczeniu Kane wcale jednak nie wydawał się urażony zachowaniem tłumu. Był raczej
sfrustrowany.
- Panie i panowie, proszę pozwolić przejść - powiedział oficer, który pojawił się nie
wiadomo skąd z dwoma marynarzami. - Panie O'Rourke, proszę za mną. Pani również.
Najlepiej będzie, jeśli zejdą państwo na brzeg w pierwszej kolejności.
Przepychanie się przez tłum nie było zbyt zabawne. Kane objął Beth jedną ręką i
przycisnął ją do swego boku. Zadrżała.
- Nie przejmuj się - szepnął. - Przywykniesz.
- Do czego? - Jej głos zabrzmiał niepewnie.
- Do zainteresowania twoją osobą. Na szczęście to szybko zazwyczaj mija. Będzie
spokój, gdy tylko zejdziemy ze statku.
Jego słowa zabrzmiały tak, jakby od tej chwili już zawsze musiała pozwalać obcym
robić sobie zdjęcia, a przynajmniej jakby jej zależało na popularności.
Prom zacumował. Marynarze zablokowali wyjście, przepuścili ich, zatrzymując
pozostałych pasażerów.
- A gdzie są reporterzy i szofer? - spytała Beth, gdy zbliżali się do kontroli celnej.
- Nic mnie to nie obchodzi - mruknął. - Może bez nich będziemy mieć chwilę spokoju.
Znajdą nas w hotelu szybciej, niż myślisz.
Celnik zajął im tylko kilka minut. Gdy opuścili budynek. Beth głęboko odetchnęła
świeżym powietrzem i z radością rozejrzała się wokół. Minęło kilka lat od jej ostatniego
pobytu w Victorii, którą miejscowi ludzie nazywali „bardziej angielską niż Anglia”. Miasto
było piękne - od wielkich budynków parlamentu, przez doki aż po kosze kwitnących kwiatów
zawieszone na żeliwnych latarniach ulicznych.
- Chodźmy stąd. Może nas nie zauważą - zaproponował Kane. - Im dłużej będziemy

background image

bez nich, tym lepiej.
Beth skinęła głową. Pospiesznie zeszli na przystań. Za sobą usłyszeli gwizdy i okrzyki.
Pasażerowie promu nadal ich obserwowali. Mimo że odległość była spora, nie stracili
zainteresowania i ciągle robili zdjęcia.
- Krępuje mnie takie specjalne traktowanie - stwierdziła Beth, zagryzając wargę. -
Może ty się już przyzwyczaiłeś, ale ja nie. Powinniśmy poczekać i zejść z promu ze
wszystkimi.
- To nie było specjalne traktowanie, raczej środki bezpieczeństwa - odpowiedział Kane.
- Ale masz rację, moglibyśmy im to jakoś zrekompensować. Dać skromną nagrodę - dodał z
szatańskim uśmiechem.
- Jaką nagrodę?
- Na przykład taką - odpowiedział, obejmując ją w pasie.
Obrócił ją i spojrzał w oczy. Kiedy poczuł jej przyspieszony oddech, upewnił się, że
Beth Cox na pewno nie była tak obojętna, jak udawała.
- Myślę, że mały pocałunek byłby wspaniałą nagrodą. Będą przekonani, że zaczyna nas
łączyć prawdziwe uczucie.
Nerwowo zwilżyła wargi końcem języka.
- To miałoby być dla nich takie ekscytujące?
- Zależy, czy i ty mnie pocałujesz.
- Nie sądzisz, że spoliczkowanie też może zrobić wrażenie? Zawahał się. Najchętniej
przyznałby, że wolałby pocałunek, ale to mogłoby się źle skończyć. Zadał sobie przecież
wiele trudu, by przekonać Beth, że ich wyjazd nie jest żadną prawdziwą randką. Tyle że czuł
się jak nastolatek na randce, i to z dziewczyną, po której nie wiadomo czego się spodziewać.
Do tej pory zazwyczaj spotkania z kobietami okazywały się śmiertelnie nudne, a przecież
zawsze umawiał się w najdroższej restauracji w Seattle. Po raz pierwszy od niepamiętnych
czasów dobrze się bawił.
- Beth, zróbmy małe przedstawienie.
Z psotnym uśmiechem objęła go za szyję.
- Tak dobrze?
- Świetnie - odpowiedział ochrypłym głosem. Ciśnienie pewnie mu podskoczyło jak
diabli. Nie sadził, że jeszcze potrafi tak reagować. Dotknął wargami jej ust i poczuł zapach
kawy. Najchętniej objąłby ją mocniej, ale byli w końcu w publicznym miejscu. Przez kilka
sekund nie odrywał warg od jej ust, wreszcie uniósł głowę.
- To... było interesujące - stwierdziła Beth z nieodgadniona miną.
- Czyli dobrze się stało, że nie zdecydowałaś się mnie spoliczkować?
Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Jeszcze nie wiem.
- Ale powiesz mi, gdy już będziesz wiedzieć?
- Panie O'Rourke, proszę się nie martwić. Na pewno pan pierwszy się dowie.

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Co mamy dalej w planach? - spytała Beth. Nadal lekko się obejmowali.
- Powiedziałaś, co chciałabyś robić, więc zaplanowaliśmy wycieczkę do ogrodów
Butchart - odpowiedział, niechętnie puszczając jej ramię. - Potem wrócimy na podwieczorek
do hotelu „Empress". Lunch zjemy gdzieś po drodze.
- Dużo przyjemniej byłoby pozwiedzać na własną rękę - stwierdziła Beth.
Kane uśmiechnął się.
- Myślisz o tym, żeby uciec reporterom i mieć prawdziwą randkę?
Obawiał się, że słysząc słowa „prawdziwa randka”, Beth znów zrobi aferę.

background image

- Musimy zaczekać na limuzynę - dodał szybko.
- Komu ona potrzebna? - Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę przystani. - Kupmy
bilety na autobusową wycieczkę po mieście. Zobaczymy zamek Craigdarroch i mnóstwo
innych ciekawych miejsc na wybrzeżu.
- Nie słyszałem o tym zamku.
- To elegancki, stary budynek.
W Seattle było wiele starych budynków, tyle że Kane nigdy specjalnie nie interesował
się zabytkami. Pozwolił jednak, żeby Beth go prowadziła.
- Dlaczego nazywają go zamkiem?
- Nie wiem. Może dlatego, że jest tam mnóstwo pokoi i wieżyczek.
Wytłumaczenie było proste, natomiast zupełnie nie potrafił zrozumieć, dlaczego nadal
myślał o pocałunku. To było jednak silniejsze od niego. Może dlatego, że przy Beth czuł się o
wiele młodszy. Po raz pierwszy od śmierci ojca.
Czekali na światłach, żeby przejść na drugą stronę ruchliwego skrzyżowania w pobliżu
hotelu „Empress”. Trzeba przyznać, że imponujący budynek wyglądał jak potężny wartownik
strzegący portu. Całe zresztą miasto wyglądało niezwykle malowniczo z domkami
przypominającymi lukrowane ciasteczka, z wiszącymi koszami kwiatów i kolorowo ubranymi
turystami. Nagle dostrzegł ekipę reporterów zdążających w ich kierunku, a za nimi limuzynę.
Bez słowa chwycił Beth za rękę i pociągnął ją w boczną uliczkę.
- Autobusy odjeżdżają sprzed hotelu - zaprotestowała.
- Tak, ale grozi nam nieproszone towarzystwo.
Beth spojrzała przez tłum turystów i spostrzegła limuzynę. Za nią jechał czarny
chevrolet, z którego wychylił się do połowy jeden z reporterów, nerwowo przyglądając się
tłumowi. Na szczęście spoglądał w kierunku hotelu.
Chichocząc, pobiegli przed siebie i ukryli się za kamienną wieżą dzwonnicy. Kane oparł
się jedną ręką o ścianę. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Tu jest jakieś muzeum - powiedziała Beth, łapiąc oddech. - Moglibyśmy zajrzeć.
- Myślałem, że wybieramy się do zamku. Nie musimy jechać autobusem, możemy
przecież wziąć taksówkę. Potem zaplanujemy resztę dnia.
Beth pokręciła głową z politowaniem. Nie znała zbyt dobrze Kane'a O'Rourke'a, ale nie
miała wątpliwości, że jego życie zawsze jest dokładne, ze wszystkimi szczegółami
zaplanowane.
- Niczego nie musimy planować. Jesteśmy przed wspaniałym muzeum, wiec po prostu
wejdźmy do środka.
I nie czekając na zgodę, ruszyła w kierunku wejścia. Kane bez słowa podążył za nią.
Może i brakowało mu spontaniczności, ale był dżentelmenem. Musiała przyznać, że nie znała
dotąd mężczyzn, dla których dobre maniery były tak oczywiste jak oddychanie.
Kane kupił bilety i wjechali windą na jedno z wyższych pięter. Beth nie była wprawdzie
w Victorii całe lata, ale dobrze pamiętała Królewskie Muzeum Kolumbii Brytyjskiej.
Najpierw zaprowadziła więc Kane'a do swojej ulubionej ekspozycji. Było to zrekonstruowane
miasteczko, łącznie ze stacją kolejową i kinem wyświetlającym nieme filmy.
- Przyznasz, że świetnie zrobione - szepnęła, stojąc na peronie z zamkniętymi oczami.
Podłoga drżała pod jej stopami, jakby właśnie przejeżdżał pociąg. Słychać było gwizd
lokomotywy.
Kane spojrzał na Beth. Jej wyraz twarzy zaintrygował go bardziej, niż którykolwiek z
muzealnych eksponatów. Wyglądała, jakby cofnęła się do dawnych czasów. Ciekawe, czy
pocałunek przywróciłby ją do rzeczywistości. Po raz kolejny powtórzył sobie, że nie są na
randce i nie powinien jej całować. Nie byli parą i nigdy nie będą razem.
Usiedli w nastrojowo przyciemnionej sali, w której wystawione były plemienne maski.
Z głośników dobiegała indiańska muzyka, a głos lektora opowiadał legendy pierwotnych

background image

mieszkańców Ameryki. Gdy Beth zaczęła się wiercić na niewygodnym krześle, Kane
przyciągnął fotel z holu, usiadł i wziął ją po prostu na kolana. W pierwszej chwili
zesztywniała, potem jednak wygodnie oparła się o jego pierś. Znalazła się zbyt blisko, żeby
mógł się powstrzymać. Nie namyślając się ani chwili, pocałował ją w kark. Poczuł delikatny
zapach jej skóry.
- Kane... nie.
Na tle muzyki i głosu lektora nieśmiały sprzeciw Beth był ledwo słyszalny.
- Chcę tylko, żeby było ci wygodnie - szepnął jej do ucha.
Czuł narastające z każdą sekundą pożądanie, a jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie
może pozwolić sobie na romans, mając reporterów na karku. Poza tym Beth nie była kobietą,
dla której reputacja to sprawa bez znaczenia.
Zwiedzający wchodzili i wychodzili, nie zwracając na nich uwagi. Siedzieli więc,
słuchając kolejnych opowieści, dopóki nie zjawiła się grupa rozgadanych uczniów,
zanudzających nauczycieli pytaniami. Beth wyśliznęła się z jego objęć i ruszyli do działu
poświęconego ewolucji człowieka. Minęło jeszcze sporo czasu, nim narastający głód zmusił
ich do opuszczenia muzeum.
- Jestem pewien, że w hotelu „Empress” musi być jakaś restauracja - oznajmił Kane,
gdy wyszli z budynku na oświetloną słońcem ulicę.
- Pewnie tak, ale równie dobrze możemy sobie kupić po hot dogu. Będzie więcej czasu
na zwiedzanie - powiedziała zdecydowanie.
- Nie masz ochoty na elegancki lunch? - spytał zdziwiony. Kobiety, z którymi dotąd się
spotykał, z pewnością wolałyby jakieś wykwintne danie serwowane do tego na delikatnej
porcelanie przez eleganckiego kelnera.
- Hot dogi też są dobre.
- Pewnie tak - zgodził się bez przekonania.
Beth uśmiechnęła się, choć w głębi duszy uważała, że nie ma powodów do
zadowolenia. Nie powinna całować się z Kane'em ani rozmawiać z nim na tematy osobiste.
Chyba opuścił ją zdrowy rozsądek. Kane O'Rourke jest zbyt czarujący i troskliwy, jeśli nie
będzie ostrożna, może się w nim zakochać. Na samą myśl o tym przeszedł ją dreszcz. Nie
chciała miłości. To uczucie zbyt mocno kojarzyło się jej z cierpieniem. Poza tym nie byli dla
siebie. Co mogło połączyć ją, samotną, skromną dziewczynę i niewyobrażalnie bogatego,
otoczonego kochającą rodziną Kane'a? Doszła do wniosku, że pomysł z pospiesznym
zjedzeniem hot dogów chyba rzeczywiście nie był najlepszy. W biurze może i wystarczały
mu gotowe kanapki, ale teraz pewnie miał ochotę na coś bardziej wyrafinowanego.
- Dobrze, chodźmy do hotelu, jeśli ci na tym zależy - zaproponowała, a Kane skinął
głową.
Było jej łatwiej myśleć o nim jako o zepsutym bogaczu, który nie ma pojęcia, jak żyją
zwykli ludzie.
Gdy tylko Beth zaproponowała lunch w restauracji, Kane zaczął żałować, że nie
zdecydował się jednak na hot doga. Przedtem była radosna i roześmiana, teraz nagle jej twarz
stała się poważna i smutna. Kane odchrząknął i zaczął mówić:
- Jeden z moich pracowników przyjechał tu wcześniej i zameldował nas w hotelu.
Dostarczył też nasze klucze. Może obejrzymy pokoje, a potem zdecydujemy, co dalej?
- W porządku.
- Coś nie tak?
- Przecież mówię, że wszystko w porządku.
Zmusiła się do uśmiechu. Kane zacisnął zęby. Ta kobieta była niemożliwa, ale to nie
zmieniało faktu, że pragnął jej coraz bardziej. Wiele by dał, żeby znów była taka jak przedtem
i żeby jej uśmiech był szczery.
Lubił wyzwania. Może więc powinien tak to potraktować? Podświadomie zdawał sobie

background image

sprawę, że jego rozumowanie nie do końca jest logiczne, ale najwyraźniej o Beth Cox nie
potrafił myśleć rozsądnie. Czuł się przy niej równie pewnie, jak rozbitek bez łodzi
ratunkowej.
Kiedy Beth poszła obejrzeć swój pokój, przeprowadził kilka rozmów telefonicznych,
zamówił lunch do pokoju... oraz kilka specjalnych, dodatkowych usług. Zaprosił ją, gdy
wszystko było gotowe. Beth weszła, rozejrzała się dookoła i wybuchnęła śmiechem.
Pokój został pospiesznie ozdobiony paprociami i kwiatami, a na miękkim dywanie
rozłożono obrus w czerwoną kratę. Wielka plastikowa mrówka zaglądała do koszyka pełnego
hot dogów. Obok, z poważną miną stał kelner z serwetką na przedramieniu, trzymając w ręku
butelkę lodowatego musującego, jabłkowego cydru.
- Wiesz, jak ugościć dziewczynę - powiedziała, nie przestając się uśmiechać.
- Wszystko dla szanownej pani - oświadczył Kane. Wziął butelkę z rąk kelnera,
wręczając mu w zamian banknot o znacznym nominale.
- Dziękuję, damy już sobie radę.
- Dobrze, proszę pana. - Wychodząc, kelner zabrał plastikową mrówkę. - Nie będzie
przeszkadzać - wyjaśnił, mrużąc porozumiewawczo oko.
Beth usiadła na obrusie ze skrzyżowanymi nogami.
- Nieźle musiałeś się napracować - stwierdziła z lekka złośliwością.
- Wystarczyło zadzwonić. A przy okazji, w kuchni kręcą dla nas lody w ręcznej
maszynce.
- Naprawdę? Nie sądziłam, że jeszcze ktoś robi to ręcznie. Wzruszył ramionami.
- Obiecałem im taki napiwek, że natychmiast pobiegli szukać maszynki.
- Musi być przyjemnie mieć aż tyle pieniędzy - stwierdziła Beth bez cienia zazdrości.
Kane zmarszczył czoło, wróciło uczucie niepewności. To śmieszne. Beth jest taka
młoda, dlaczego więc traci przy niej pewność siebie? Może dlatego, że potrzebowała tego,
czego nie mógł, jej ofiarować? Natychmiast odpędził od siebie tę myśl. Zwykle nie tracił
czasu na bezsensowne zastanawianie się, tylko energicznie ruszał do przodu, żeby zająć się
tym, co było do zrobienia.
W całym hotelu nie znaleziono plastikowych kubków, więc nalał cydr do kryształowych
kieliszków do szampana…
- Za przyjaźń - zaproponował, podając jej jeden. Zrobiła nieco zaskoczoną minę.
Stuknęli się kieliszkami.
- Ale my wcale nie jesteśmy przyjaciółmi - stwierdziła po chwili.
Kane, siedząc na podłodze, pochylił się i oparł wygodnie na łokciu.
- Przecież jestem w dżinsach, nie w garniturze. Pamiętasz, kiedy się poznaliśmy, dałaś
do zrozumienia, że między innymi z powodu mojego garnituru nie możemy się zaprzyjaźnić.
Właściwie nie podałaś żadnych innych powodów. Aż tak bardzo ci się nie podobał?
- Ależ nie, był ładny.
- Idealny na pogrzeb, jeśli dobrze pamiętam twoje słowa. Beth ugryzła hot doga. Nie
wiedziała, co ma odpowiedzieć na przekomarzania Kane'a. Powtarzała sobie, że powinna
trzymać dystans, ale piknik na dywanie skutecznie w tym przeszkadzał. Ilu tak zamożnych
mężczyzn zdecydowałoby się na zwykle hot dogi w apartamencie ekskluzywnego hotelu?
- Czy nie moglibyśmy po prostu pogodzić się z faktem, że jesteśmy zupełnie innymi
ludźmi? - spytała. - Nic nas nie łączy, no może to, że musimy wspólnie spędzić ten weekend.
Kane zacisnął usta.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że spędzanie czasu ze mną może być tak bolesnym
obowiązkiem.
Nim odpowiedziała, dokończyła hot doga.
- To nie tak. Nie o to chodzi... - głos jej zamarł i wzruszyła ramionami.
Kane O'Rourke po prostu jej nie rozumiał. Pewnie przez całe życie nie musiał się

background image

niczego obawiać. Miał wszystko - dużą rodzinę, miłość, poczucie bezpieczeństwa. Łatwo jest
ryzykować, gdy można liczyć na pomoc najbliższych. Ona raz się zdecydowała i skończyło
się to strasznym cierpieniem, które o mało jej nie zabiło. To prawda, że miłość zawsze wiąże
się z ryzykiem, ale Beth nie mogła go podjąć. Musiałaby przecież sama przed sobą przyznać,
że Kane jest bardzo atrakcyjny i to właśnie stanowi problem. Gdyby znał jej myśli, pewnie
uznałby, że zwariowała lub próbuje upolować bogatego męża. Ale byłoby to śmieszne
przypuszczenie, bo pasowali do siebie jak orzeł i wróbel. Tymczasem Kane był najwyraźniej
dotknięty.
Westchnęła.
- Jesteś wspaniałym facetem - powiedziała, starając się, żeby zabrzmiało to jak
stwierdzenie faktu, a nie komplement. - Musisz jednak szczerze przyznać, że jestem ostatnią
osobą, którą zaprosiłbyś na wspólny weekend.
- Nie byłbym tego taki pewien - odburknął Kane. - Miło być z tobą, przynajmniej
dopóki nie zaczynasz się czepiać.
- Wcale się nie czepiam.
- Oczywiście, że tak. Na dodatek kpisz z mojego garnituru. - I wymownie wzruszył
ramionami.
Zirytowana pchnęła jego ramię. Nim się zorientowała, odwrócił się, pochwycił jej rękę i
nagle wylądowała na plecach, mając nad sobą jego roześmiana twarz. W oczach mężczyzny
czaiło się coś, czego wołałaby nie widzieć.
- Kane?
Cydr z jej kieliszka popłynął cienką strugą, mocząc ich oboje. Obserwował, jak chłodna
kropla spływa jej po policzku. Widząc pochylającego się Kane'a, Beth przymknęła oczy. W
chwilę później chwycił językiem kropelkę i zlizał jej ślad.
- Mmm, pyszne - szepnął. Dotknął palcami jej włosów i znalazł kolejne krople, które
powoli zebrał końcem języka.
Beth poczuła zimny dreszcz. Kane tymczasem powoli, zmysłowo poszukiwał
następnych słodkich kropli. Nie sądziła, że można tak powoli zbliżać się do pocałunku.
Chciała zaprotestować, lecz w tym właśnie momencie dotknął wargami jej ust. Poczuła jego
język i zapomniała o protestach.
Od dawna z nikim się nie całowała, a nigdy jeszcze nie czuła pocałunku wszystkimi
zmysłami. Kane delikatnie głaskał jej rękę, potem powoli przesunął dłoń po jej piersi, objął ją
w pasie. Oczekiwanie na to, co będzie dalej, miało w sobie więcej erotyzmu niż same
pieszczoty. Poruszyła się niespokojnie. Czuła się dziwnie. Okropnie i cudownie zarazem.
- Spokojnie - szepnął Kane.
Czuła na sobie ciężar jego ciała. Był znacznie od niej większy, a jednak było to
przyjemne.
- Kane? Myślę, że nie... że nie powinniśmy... - słowa uwięzły jej w gardle.
- Spokojnie - szepnął Kane, całując jej kark. Nie chciał, żeby w tej chwili zaprzątały ją
jakieś niepotrzebne myśli. Myślenie prowadzi do pytań, a on nie miał teraz na nie ochoty.
Z jednej strony cudownie było przekonać się, że tak szybko reaguje na pieszczoty, z
drugiej jednak czuł się winny. Beth była dziewicą. Co do tego nie miał wątpliwości. Nie
chciał posunąć się za daleko, gdy jednak poczuł na ramionach jej dłonie, marzył tylko o
jednym - by go dotykała, doprowadzając całe jego ciało do szaleństwa. Już zapomniał, jak
cudowne mogą być takie chwile. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Beth tak na niego działała.
Owszem, była atrakcyjna, ale poznał w końcu już setki atrakcyjnych kobiet. Jej figura wcale
nie była idealna, ale przypomniały mu się słowa ojca, gdy jako szesnastolatek uganiał się za
biuściastymi cheerliderkami:
- Synu, pamiętaj, że więcej, niż mieści się w dłoni, to zbędny nadmiar. I tak się
zmarnuje.

background image

Nigdy wcześniej Kane nie zgadzał się z tą opinią. Dopiero teraz pomyślał, że ojciec
mógł mieć rację. Nim jego ręka znów powędrowała ku jej piersi, przypomniało mu się jeszcze
jedno powiedzenie Kenana O'Rourke'a:
- Nie spiesz się. Z prawdziwymi kobietami postępuj powoli, z rozwagą. Z nimi warto
być na dłużej.
Uniósł głowę i spojrzał jej w twarz.
- Nawet nie próbuj przepraszać - powiedziała Beth, nim zdążył się odezwać. Dobrze, że
go uprzedziła, bo właśnie zamierzał to zrobić.
- Co więc powinienem powiedzieć?
- Nie wiem. Po prostu nie przepraszaj.
- Cóż, sprawy zaszły może trochę za daleko.
- Słusznie. Dosyć tego. Próbowała go odepchnąć, nie miała jednak tyle siły. Posłusznie
się odsunął. - Chciałam ci pójść na rękę i myślałam, że jakoś przetrwam ten weekend -
oświadczyła - ale tego nie muszę znosić.
Kane potarł twarz, myśląc, że chyba miał szczęście. Mogła go przecież spoliczkować,
choć zupełnie nie rozumiał, dlaczego nagle stała się taka szorstka. Boże, kobiety są absolutnie
nieprzewidywalne.
- Znosić czego?
- Głupiego męskiego przekonania, że to oni decydują, jak daleko można się posunąć,
bo biedne kobietki nie potrafią panować nad sobą.
- Tego nie powiedziałem.
- Mhm.
Beth zacisnęła zęby. Owszem, polubiła nawet Kane'a O'Rourke'a, ale za nic nie
poszłaby z nim do łóżka. Nie posunęłaby się dalej niż do pocałunku, bo byłoby to tak samo
bezpieczne, jak zabawa dynamitem.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że doskonałe panowałam nad sobą, gdy przestałeś
mnie całować.
I mówiła prawdę. Chwyciła go wprawdzie wtedy za ramiona, żeby trochę się uspokoić,
ale przeszkodził jej pocałunkiem. Wzięła głęboki oddech, usiadła i bezwiednie poprawiła
koszyk z hot dogami. Pomyślała, że przez resztę weekendu będzie musiała bardziej uważać.
Szczytem głupoty byłoby zadurzyć się w jednym z najbogatszych ludzi. Zresztą sam Kane
prawdopodobnie by ją wyśmiał. Nie mogła sobie pozwolić na takie ryzyko. Od tej chwili
oboje powinni trzymać ręce przy sobie.
- Zresztą to bez znaczenia - dodała Beth, splatając dłonie na wypadek, gdyby jednak
nie mogła nad nimi zapanować. Nie była pewna, czy ma większą ochotę przytulić się do
piersi Kane'a, czy go uderzyć.
- Wiem, że po prostu jestem teraz pod ręką, ale gdy nadejdzie poniedziałek, wrócisz do
dotychczasowego życia towarzyskiego. Wolałabym więc, żeby nie powtórzyło się to, co
zdarzyło się przed chwilą.
Kane otworzył usta i zamknął je bez słowa. Czy Beth naprawdę myśli, że pocałował ją
tylko dlatego, że była pod ręką? A może ma go za jakiegoś erotomana, który nie może
wytrzymać bez kobiety nawet przez jeden weekend? Zirytowany zamierzał powiedzieć jej
prawdę, ale powstrzymał go wyraz jej oczu. Nie mógł jej upokorzyć, a byłoby jeszcze gorzej,
gdyby przyznał, że choć nie była w jego typie, miał ochotę ją pocałować już od chwili, gdy
się poznali. Z pewnością wywiązałaby się dyskusja i musiałby się przyznać, że woli bardziej
obfite kształty. A wtedy poczułby się jak smarkacz, który ma bardzo powierzchowny
stosunek do kobiet.
- Moje życie towarzyskie jest bardzo skromne - odpowiedział chłodno. - Jestem zbyt
zajęty. I nigdy nie staram się wykorzystać kobiety tylko dlatego, że akurat znalazła się w
pobliżu. Za kogo ty mnie masz?

background image

- Za bogatego, silnego i zdolnego zdobyć każdą kobietę.
- Jak widać nie każdą - powiedział, spoglądając na nią wymownie.
Udała, że tego nie dostrzega.
- Chcesz jeszcze hot doga? - spytała.
- Nie o tym marzę.
- W koszyku jest jeszcze sałatka ziemniaczana. Kane przyjrzał się jej uważnie.
- Jeśli nie wyraziłem się jasno, powiem wprost - marzę o tym, żeby spędzić z tobą
resztę weekendu, gniotąc pościel w sypialni. Jest tam wielkie łóżko i sprężysty materac.
Chciałabyś coś powiedzieć na ten temat?
Beth przełknęła ślinę, choć nie wyglądała na tak zaskoczoną, jak się spodziewał.
- Czy nie powinniśmy już iść do ogrodów Butchart? Musi tam być wyjątkowo pięknie
o tej porze roku.
- Nie chcesz zaczekać na ręcznie kręcone lody? - zapytał, starając się mówić mniej
uwodzicielskim głosem.
- Nie - odpowiedziała szybko. - Na pewno nie. Westchnął.
- Obawiałem się, że tak odpowiesz.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Beth zgodziła się w końcu pojechać taksówką, dzięki czemu nie mogli się dalej
sprzeczać. Szczerze mówiąc, była dość zakłopotana. Nie wierzyła, że mógłby żywić do niej
jakieś uczucia, choć jego stwierdzenie, że chciałby spędzić z nią weekend w łóżku, dodało jej
pewności siebie. Z drugiej strony zupełnie nie rozumiała, jak to się stało, że straciła kontrolę
nad rozmową. Zaledwie dała mu do zrozumienia, że złości ją jego arogancja, a już po chwili
rozmowa zeszła na temat prześcieradeł.
- Wszystko w porządku? - spytał. Siedział obok niej, obrzydliwie przystojny i
zrelaksowany. - Jeśli chcesz, jeszcze raz mogę cię przeprosić.
Spojrzała na niego ze złością.
- Powiedziałam ci już...
- ...żebym nie przepraszał - dokończył za nią. - Ale ojciec zawsze mi powtarzał, że
powinienem się zachowywać jak dżentelmen, dlatego zapytałem. Po prostu chciałem się
upewnić.
Beth spojrzała badawczo w stronę taksówkarza, który wyraźnie zaciekawiony co i raz
zerkał na pasażerów.
- U mnie wszystko w porządku, wprost rewelacyjnie. Nie widać?
Kane wzruszył nieznacznie ramionami. Był bardzo opanowany. Beth pomyślała, że nic
nie wyszło z jej planu, żeby zachowywać się przyjaźnie, ale utrzymywać jednocześnie
dystans. Ładny dystans, pocałunki na dywanie. Byli tak blisko, że nie udałoby się wcisnąć
między nich nawet karty kredytowej. Właśnie - pieniądze. Powinna częściej pamiętać, że jest
obrzydliwie bogaty i nie ma pojęcia o życiu przeciętnych ludzi. To powinno jej pomóc.
Gdy dojechali na miejsce i podał jej rękę przy wysiadaniu, starała się być chłodna i
spokojna. Wyraźnie jednak nie było to w jej stylu, bo już po chwili poprosiła:
- Opowiedz mi coś więcej, o swoim ojcu. Tęsknisz za nim?
Kane spojrzał zdumiony, że Beth tak szybko udało się wrócić do chłodnej rozmowy.
Mógł się tego spodziewać, bo podejrzanie cicho zachowywała się podczas jazdy.
- No cóż, tata przywykł do ciężkiej pracy, ale w Irlandii trudno było znaleźć
jakiekolwiek zajęcie. Ciułał więc każdy grosz, żeby zabrać rodzinę do Ameryki. Mama była
wtedy w siódmym miesiącu ciąży.
- Rejs musiał być dla niej wyjątkowo męczący.
- Tak, ale chcieli, żebym się tu urodził i dostał amerykańskie obywatelstwo.

background image

- Irlandia jest piękna - powiedziała, zasłaniając oczy od słońca. - Rodzice nigdy nie
żałowali wyjazdu?
Pokręcił głową.
- Mama czasem tęskni za rodzinnymi stronami, ale jedyne, czego nie może przeboleć,
to wypadek, w którym zginął ojciec - powiedział ochrypłym głosem.
Nawet po latach nie opuszczało go wspomnienie tego strasznego lata. W takich
chwilach czuł złość, której nie potrafił ukryć.
- Musiało ci być ciężko - powiedziała cicho Beth. W jej głosie dosłyszał tylko
współczucie. Ani śladu zaczepnego tonu.
- Pracował wtedy jako drwal. Tamtego lata ja też miałem pracować w lesie, ale okazało
się, że musze wyjechać na studencką praktykę.
- Miał niebezpieczne zajęcie - stwierdziła.
- Tak - odpowiedział krótko.
Nie chciał już rozmawiać o śmierci ojca. Dręczyły go wyrzuty sumienia, że ważniejsza
była dla niego kariera niż praca z ojcem. Może i nie zapobiegłby wypadkowi, ale
przynajmniej byłby wtedy z tatą.
- Musiał być wspaniałym człowiekiem - powiedziała Beth.
- Dlaczego tak myślisz? Położyła mu dłoń na ramieniu,
- Bo wychował wspaniałego syna.
Jej słowa podziałały na rany wspomnień jak kojący balsam. Zapragnął znów ją
pocałować, ale powstrzymał się i ruszył ścieżką z Beth trzymającą go pod rękę. Podobało mu
się, że nie rozwlekała w nieskończoność tematu. Podobało mu się również, że jego pieniądze
wyraźnie nie miały dla niej znaczenia. Chyba że mogły pomóc innym ludziom.
Do diabła, naprawdę musi ją pocałować. Albo to zrobi, albo do końca życia będzie
żałował, że nie miał odwagi. A żałowanie nigdy nie wychodziło mu najlepiej.
- Muszę cię pocałować - oświadczył desperacko. Kroki Beth na chwilę straciły rytm.
- Myślałam, że już wyjaśniliśmy tę kwestię,
- Próbuję się opanować, ale to silniejsze ode mnie.
- Więc musisz bardziej się starać.
Kane zachował złośliwy komentarz dla siebie. Pomyślał, że cierpliwie poczeka na
odpowiednią chwilę, ale nagle uświadomił sobie, że w tym momencie nie postępuje jak
prawdziwy dżentelmen. Spotkanie z Beth okazało się dla niego dobrą lekcją. Nigdy wcześniej
nie spotkał kobiety, która mogłaby mu się oprzeć. Jego pieniądze zawsze działały jak
afrodyzjak i dodawały mu atrakcyjności. Ta zasada nie dotyczyła jednak Beth.
Minęło ich dwoje biegnących, roześmianych dzieci. Za nimi podążali rodzice, wołając,
żeby zwolniły i były ostrożne. Kane i Beth odsunęli się na bok, robiąc im przejście,
- Nie wiem, jak ludziom się to udaje - mruknął Kane.
- Co?
- Wychowywać dzieci. Skąd biorą na to czas i energię? Beth uniosła brew.
- Nie każdy pracuje osiemnaście godzin na dobę. Niektórzy mają jeszcze czas na inne
sprawy.
- Wcale tyle nie pracuję - zaprotestował.
Rzuciła mu figlarne spojrzenie. Zauważył to i westchnął.
- Może czternaście, ale i tak nie miałbym czasu na zajmowanie się dziećmi.
Ani na normalne życie, dodał w myślach. W towarzystwie Beth czuł to o wiele bardziej.
Przypomniał sobie, jak opisała leniwy poranek z deszczem padającym za oknem. Zatęsknił za
taką chwilą i za jej domem. Cichym i eleganckim jak jego właścicielka. Może była młoda, ale
pewnie mogłaby go nauczyć, jak cieszyć się życiem.
- Domyślam się, że chciałabyś mieć dzieci - powiedział jakby od niechcenia. Jej twarz
stała się niezwykle poważna.

background image

- Nawet dziesięcioro. Przynajmniej tak myślałam, nim... no wiesz.
Wiedział. Nim zginął jej narzeczony.
- Myślałam o adoptowaniu kilkorga - powiedziała cicho - tyle że dzieci potrzebują
obojga rodziców. A tego nie mogłabym im zapewnić.
- Myślę, że każde dziecko byłoby przy tobie szczęśliwe. Nawet bez ojca - powiedział z
przekonaniem.
Zaczerwieniła się.
- Dzięki.
- Naprawdę tak myślę. - Zatrzymał się i spojrzał jej w oczy. - Jeszcze nie spotkałem
kogoś takiego jak ty.
To było nawet miłe, ale nie mogła dać się zwieść komplementom. Kane O'Rourke był
czarującym mężczyzną i łatwo przychodziły mu miłe słówka. Już się zorientował, że robił na
niej wrażenie, więc tym bardziej powinna uważać.
- Chodźmy do fontanny - zaproponowała. - Jest naprawdę piękna.
Ruszyli ścieżką, aż doszli do miejsca, skąd widać było gigantyczną fontannę.
Wydawało się, że tryska z naturalnego jeziora.
- Nie do wiary, że to nie jezioro, tylko zatopiona dawna kopalnia odkrywkowa -
powiedziała Beth.
Kane zmarszczył nos.
- Naprawdę?
- Nie wiedziałeś? - Oparła się o barierkę i obserwowała wodę tryskającą z zielonego
jeziora. - Burchartowie chcieli jakoś uatrakcyjnić okolicę, więc założyli te ogrody.
Zdumiewające, co można osiągnąć odrobiną wysiłku.
- I pieniędzy - dodał.
- Zawsze najpierw myślisz o pieniądzach? - W jej głosie dosłyszał nutkę ironii.
- Czasem o innych sprawach. - Obrzucił spojrzeniem jej sylwetkę, nie pomijając piersi.
Kiedy zauważyła jego spojrzenie, pomyślała przygnębiona, że pewnie nigdy jeszcze nie
spotkał kobiety z tak skromnym biustem. Odsunęła włosy z twarzy.
- Chodźmy do restauracji na podwieczorek. Na lunch nie zjedliśmy wiele i jestem już
głodna.
Kane uśmiechnął się lekko.
- Za to w czasie lunchu zajęliśmy się...
- Podwieczorek przy herbacie to w Victorii tradycja. Typowo angielski zwyczaj -
szybko wtrąciła Beth. Była zła na siebie, że wspomniała o lunchu, który zakończył się
pocałunkami.
Gdy usiedli w jednej z ogrodowych restauracji, starała się podtrzymać miły, swobodny
nastrój. Popijając herbatę, mówiła o kwiatach i krajobrazie, a kiedy Kane zaproponował
powrót do Victorii taksówką, namówiła go, żeby skorzystali z autobusu wycieczkowego,
który wracał właśnie do miasta. Wsiedli razem z grupą rozbawionych i rozgadanych
emerytów.
Było późne popołudnie. Przez okno wpadały do autobusu ciepłe promienie słoneczne.
Beth walczyła z ogarniającą ją sennością.
- Nowożeńcy? - zagadnęła ich pogodna starsza pani z niezwykle oryginalną fryzurą w
marchewkowym kolorze. Odcień tym bardziej rzucał się w oczy, że kobieta miała co najmniej
osiemdziesiąt lat.
- Na razie tylko się spotykamy - wyjaśnił z uśmiechem Kane - ale nigdy nic nie
wiadomo.
- Wiadomo - mruknęła Beth. - Skończy się na jednej randce.
Czerwono-włosa pani poklepała ją po ręce.
- Nie trać nadziei, kochanie. Wyobraź sobie, że już pięciu panów z tej grupy mi się

background image

oświadczyło, ale ja mam oko na jeszcze innego.
Ruchem głowy wskazała dystyngowanego pana wspartego na lasce.
- Robi wrażenie - przyznała Beth - ale chyba jest nieco oschły, jeśli rozumie pani, co
mam na myśli. Może ktoś weselszy byłby bardziej odpowiedni?
- Nie. - Kobieta pochyliła się i szeptała konspiracyjnym tonem: - Tacy jak ten są
najlepsi w łóżku. Możesz mi wierzyć. Założę się, że ten twój potrafi być jak dynamit, gdy
zostajecie sam na sam.
Beth z trudem powstrzymała się od spojrzenia na Kane'a. Dziwne, kilka dni temu
powiedziałaby, że jest oschły i nadęty, teraz jednak nie była już taka pewna.
- Nie znamy się jeszcze zbyt dobrze - powiedziała.
- Ależ oczywiście, że się znamy. - Kane objął ramiona Beth z diabolicznym wyrazem
twarzy. - Przy niej czuję się jak pod napięciem.
- A nie mówiłam? - zachichotała starsza pani. - Wyglądasz na takiego. Mógłbyś
konkurować nawet z Elvisem
- Naprawdę? - upewnił się Kane z wyraźnym zadowoleniem.
Od dawna nie zastanawiał się, jak działa na kobiety. Angażował się wyłącznie w
krótkotrwałe związki i nie mógł sobie przypomnieć takiego, który miał dla niego jakieś
większe znaczenie. Odkąd był nastolatkiem - nie miał czasu zadręczać się, czy jest
atrakcyjny.
- Więc jak, przypominam ci Elvisa? - szepnął do ucha Beth.
Odsunęła się.
- Elvis nie żyje.
- Elvis jest wieczny! - zawołał ktoś z boku.
I wszyscy w autobusie zaczęli dyskusję na temat Presleya. Kane był rozczarowany, bo
już nie mógł przekomarzać się z Beth. Kątem oka obserwował, jak rozmawia z siedzącymi
obok. Okazywała ludziom zainteresowanie i dzięki temu bardzo szybko nawiązywała
kontakty. Nim dojechali do portu, dostała już kilka adresów i obietnic korespondowania.
Kobieta o marchewkowych włosach mrugnęła znacząco do Kane'a i ruszyła w stronę
dystyngowanego dżentelmena, którego upatrzyła sobie na przyszłego męża.
- Myślę, że go usidli - stwierdził Kane przyciszonym głosem, widząc, jak starszy pan
promienieje na jej widok.
- Może potrzebuje właśnie kogoś takiego jak ona - powiedziała Beth z uśmiechem.
Na widok tego uśmiechu przyszła mu do głowy szalona myśl, że być może on z kolei
potrzebuje właśnie jej. Poza tym, gdyby nawet znalazł czas na założenie rodziny, nie mógł
zapominać, że jest znacznie starszy od Beth i do tego zbyt zajęty prowadzeniem interesów.
Nie był człowiekiem, na jakiego zasługiwała i z pewnością nie potrafiłby dorównać jej
bohaterskiemu narzeczonemu.
- Chodźmy teraz na Government Street - zaproponowała Beth, ciągnąc go za rękę. -
Tam jest nie tylko herbaciarnia, ale i sklep, w którym sprzedają przyprawy i inne fajne
drobiazgi.
Włączyli się w tłum turystów kręcących się w po ruchliwej ulicy handlowej. W pewnej
chwili, Kane objął Beth, wyjaśniając, że nie chce, by rozdzielił ich potok przechodniów.
Zdziwiła się lekko, ale nie protestowała. A kiedy weszli do herbaciarni, zaproponował, by
zrobiła zakupy, on zaś stanie w kolejce po napoje.
- Mógłbyś wziąć dla mnie herbatę brzoskwiniową, jeśli mają?
- Będą mieli - zapewnił.
Domyśliła się, że gotów jest dodatkowo zapłacić, żeby tylko dostać to, czego zażąda.
- Jeśli nie mają, nie rób im kłopotu. Kane westchnął z irytacją.
- Nie doceniasz tego, że pieniądze wszystko ułatwiają. Może by ci się to spodobało?
Pokręciła przecząco głową.

background image

- Chyba zapomniałeś, że jutro wracam do mojego normalnego świata. Pieniądze są
potrzebne, ale musi być jakaś równowaga między tym, czego się chce, a tym, co można
dostać.
Stojąc w kolejce, obserwował, jak chodzi po sklepie, ogląda towary i wybiera jakieś
drobiazgi. Bez najmniejszego uszczerbku dla portfela mógłby wykupić cały sklep. Był zły, że
nie pozwalała mu na to, w czym był najlepszy - na wydawanie pieniędzy. Widział, jak
odkłada na półkę luksusowe przedmioty, które zwykłe rozdawał jako nic nieznaczące
prezenty, i miał coraz większą ochotę ofiarować je wszystkie Beth. Doceniał to, że nie jest
chciwa, lecz zupełnie nie wiedział, jak postępować z taką osobą.
Zamówił napoje, zapłacił za zakupy, które zrobiła, i czekał na nią przy małym stoliku.
Przyszła kilka minut później zaczerwieniona po sprzeczce z kasjerem.
- Powiedział, że już za to zapłaciłeś. - Wymownym gestem uniosła torby. - Nie
przyszłam tu po to, byś płacił za moje zakupy.
- Nawet tak nie pomyślałem.
- Kane, ale tak nie można.
- Dlaczego? Przynajmniej był ze mnie jakiś pożytek. Beth usiadła i po raz pierwszy
spojrzała na niego aż tak badawczo. Czyżby naprawdę uważał, że musi kupować ludziom
różne rzeczy, bo inaczej nie ma z niego pożytku? Gdy mówił o śmierci ojca, wyraźnie czuł się
winny. Czyżby wmówił sobie, że pieniędzmi może odkupić grzech, którego nie popełnił?
- Wolałabym, żebyś pomógł mi nosić zakupy, a nie płacił za nie.
- Pomogę, oczywiście.
- Wiedziałam, że to powiesz. Jesteś jedynym prawdziwym dżentelmenem, jakiego
znam.
- Na pewno nie. Twój narzeczony musiał być kimś wyjątkowym.
Upiła łyk herbaty wspaniale pachnącej brzoskwiniami.
- Curt był dobrym człowiekiem, chociaż czasem nierozważnym.
Była lojalna wobec zmarłego i starała się nie myśleć o nim w taki sposób, ale nie mogła
zapomnieć, że wielokrotnie zdarzało mu się ranić jej uczucia i przeważnie nawet nie zdawał
sobie z tego sprawy. Po jego śmierci nie była w stanie normalnie żyć przez kilka tygodni.
- Nigdy nie wiedziałam, czy ryzykował życie, mając na względzie innych, czy dla
własnej przyjemności. Kochał niebezpieczeństwo. Był ochotnikiem w straży pożarnej i
ratownikiem górskim. Początkowo wydawało mi się to bardzo atrakcyjne, ale potem zaczęłam
się zastanawiać, jak będzie wyglądać nasza przyszłość, jeśli założymy rodzinę.
- Jakoś byś sobie poradziła - wtrącił Kane. - Jesteś zbyt uparta, żeby się tak łatwo
poddać.
- Nie wiem, czy to miał być komplement - roześmiała się.
- Oczywiście.
W jego spojrzeniu było tyle ciepła, że zaniepokoiła się, iż rozmowa zmierza w
niewłaściwym kierunki Postanowiła zmienić temat. Wprawdzie Kane O'Rourke nie
potrzebował jej aprobaty, ale chciała dać mu do zrozumienia, że jej zdaniem jest
sympatyczny.
- Jesteś bardzo zajęty - powiedziała powoli - a jednak pomogłeś bratu z konkursem
radiowym. Ładny gest. Niewiele osób zdobyłoby się na to.
- Nie mogłem odmówić Patrickowi, choć paskudnie się czułem jako nagroda. Mówiłem
ci. że jako nastolatek miał poważne kłopoty. Teraz stara się coś w życiu osiągnąć i nigdy o nic
nie prosi Zrozumiałem więc, że sprawa musi być dla niego ważna.
Beth uśmiechnęła się lekko. Przemawiał jak ojciec rodziny. No tak, życie zmusiło go,
by zaopiekował się młodszym rodzeństwem. Przez lata dbał o nich i teraz nie mógł się
pogodzić z faktem, że chcą żyć na własny rachunek.
- Wiem, że nie okazałam szczególnej wdzięczności z powodu wygrania tego wyjazdu,

background image

teraz jednak jest przyjemnie i cieszę się, że mnie namówiłeś.
Roześmiał się.
- Niezupełnie tak było.
Przypomniała sobie o czeku, ale chyba nie to miał na myśli.
- Racja, zmusiłeś mnie niemal siłą.
- Niektórych trzeba zmusić do tego, co dla nich dobre.
- Ja też lubię się bawić, a w Victorii nie byłam od bardzo dawna.
Przed drzwiami herbaciarni zatrzymali się na chwilę, żeby oczy przyzwyczaiły się do
słońca. Kane zapytał, gdzie chciałaby zjeść kolację.
- Niedaleko hotelu jest restauracja. Mają włoską kuchnię i owoce morza.
- Brzmi obiecująco.
Wrócili do hotelu. Przebrali się i spacerowym krokiem poszli wzdłuż brzegu w stronę
restauracji. Beth czuła na sobie spojrzenia Kane'a. Po raz pierwszy miała uczucie, że ktoś
naprawdę jej pragnie. Wytłumaczyła sobie jednak, że to zasługa zielonej, luźnej sukienki z
jedwabiu, którą włożyła na tę okazję. Przecież trudno byłoby się jej równać z kobietami, które
zwykle mu towarzyszyły.
- Jak sądzisz, gdzie są reporterzy? - spytała, gdy Kane przysuwał jej krzesło w
restauracji.
- A kogo to może obchodzić?
- Przecież zależy ci na reklamie radiostacji brata. Nie przepadam za reporterami, ale
rozumiem, że mogą w tym pomóc.
Kane skrzywił się.
- Znajdą nas rano. Nie sądzę, żeby potrzebowali aż tylu zdjęć kobiety i mężczyzny
idących ulicą lub oglądających kwiaty.
Możliwe, ale Kane nie był przeciętnym mężczyzną i do tego randka była niecodzienna.
Nie mogła przestać o tym myśleć nawet podczas spaceru, na jaki się wybrali po kolacji. Noc
była bezksiężycowa. Szli przez park Thunderbird, a Kane trzymał jej dłoń, splatając palce.
Zatrzymali się przy ustawionych tam indiańskich totemach.
- Tak naprawdę to niewiele wiem na temat Indian - przyznała Beth,
Kane uśmiechnął się i pociągnął ją w najciemniejszy zakątek niewielkiego parku.
- Wiem, co łączy ich z innymi ludźmi.
- Co?
- Właśnie to - powiedział, przytulając ją mocno.
Była zaskoczona, lecz wcale nie miała zamiaru się bronić. Długo czekał na tę chwilę.
Gdy dotknął wargami jej ust, powoli uniosła ręce i zarzuciła mu je na szyję. Objął jej drobne
piersi, szybko rozpiął guziki i delikatnie zaczął całować napięte sutki. Oparła się mocniej na
jego ramionach, potem powoli uniosła się, oplatając go w pasie nogami. Odchyliła się do tyłu.
Kane nie przestawał całować jej piersi.
- Nie powinniśmy tego robić - szepnęła.
- Wiem, ale jesteś taka słodka.
W oddali rozległy się głosy nadchodzących ludzi. Kane gwałtownie się wyprostował.
Próbował zapiąć jej guziki.
- Już raz ci powiedziałam, nie próbuj przepraszać - uprzedziła go Beth roztrzęsionym
głosem.
Kane przymknął oczy, modląc się, żeby nie przyłapał ich jakiś fotograf.
- Masz rację - szepnął. - To był błąd. Nie powinienem tego robić.
- Cieszę się, że się rozumiemy - oznajmiła Beth, ruszając w stronę oświetlonej alejki.
Potknęła się, a Kane przytrzymał ją lekko za łokieć.
Gdy dotarli do hotelu „Empress”, Beth z uniesioną wysoko głową przeszła przez
elegancki hol i zatrzymała się przed windą. Była wściekła, ale nie z powodu pocałunku.

background image

Najbardziej rozzłościł ją fakt, że Kane znów siebie obwiniał, a to, co się stało, nazwał błędem.
Idąc do parku wiedziała, że będzie chciał ją pocałować. Gdyby nie miała na to ochoty, po
prostu nie poszłaby. Ale jej ciało buntowało się przeciw samotności. Najgorsze zaś było to, że
pragnęła Kane'a O'Rourke'a, a przecież nie było szans na żaden związek.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Która może być godzina, zastanawiał się Kane, mrużąc oczy przed światłem
wpadającym przez okno sypialni. Było stanowczo za jasno. Potarł bolące skronie, sięgnął po
zegarek i jęknął.
- To niemożliwe!
Opadł z powrotem na pościel i zasłonił oczy. Przez ostatnie dwie noce spał niewiele.
Ciągle zastanawiał się nad sobotnim wieczorem. Gdy doszli do hotelu, Beth nie odezwała się
już ani słowem, tylko poszła prosto do pokoju i głośno zamknęła za sobą drzwi. Następnego
dnia była równie mało rozmowna. Pozowała do zdjęć, uśmiechała się na zawołanie, lecz gdy
zostawali sami, traktowała go z chłodną uprzejmością.
Dlaczego powiedział, że całowanie jej było błędem? Pewnie i było, ale kobiety nie lubią
słyszeć takich słów, szczególnie tak niewinne jak Beth. Po powrocie chciał do niej
zadzwonić, spróbować wszystko wyjaśnić, ale co miałby powiedzieć - nie mógł znaleźć
żadnego sensownego usprawiedliwienia.
Sięgnął do tyłu i wyrzucił poduszkę spod głowy. Było mu tym bardziej przykro, że
nawet mimo tego sobotniego nieporozumienia dawno tak przyjemnie nie spędzał czasu. Beth
miała niezwykłe poczucie humoru, była rozsądna i pełna zrozumienia. Wspaniale czuł się w
jej towarzystwie. Kiedy weekend się skończył, nie wiedział, czy się cieszyć, czy martwić.
Beth poruszyła w nim głęboko skrywane uczucia. Kusiło go, by ponownie się z nią spotkać.
Nagle zadźwięczał dzwonek u drzwi. Nim się zdecydował wstać, rozległ się zgrzyt
zamka. Nie był to dzień, kiedy przychodziła sprzątaczka, więc to pewnie ktoś z rodziny.
Pomyślał, że najwyższy już czas odzyskać kilka kompletów kluczy krążących wśród
członków klanu O'Rourke'ów. W końcu nie musieli mieć nieograniczonego dostępu do jego
mieszkania.
- Kane, żyjesz? - rozległ się głos Shannon i po chwili siostra wpadła do pokoju. -
Widzę, że tak - dodała dość obojętnym tonem. Pod pachą trzymała plik gazet.
- Nie przyszło ci do głowy, że mogę spać? - spytał groźnie. Spojrzała na zegarek.
- O dziewiątej? Przecież codziennie, nie wyłączając niedziel, zjawiasz się przy biurku o
siódmej. Jesteś pracoholikiem do kwadratu.
Oskarżenia siostry nie zrobiły na nim wrażenia. O wiele mocniej poruszyła go opinia
Beth na ten temat.
- Nie powinnaś tu tak wpadać bez uprzedzenia. W końcu mogłem nie być sam.
- Nie ma obawy, wcześniej napisaliby o tym reporterzy - stwierdziła, uśmiechając się
szelmowsko. Rzuciła mu na łóżko plik gazet. - I do tego wiedzieliby z kim.
- Przestań.
Kane sięgnął po pierwszą gazetę i na pierwszej stronie ujrzał duże zdjęcie, na którym
stali z Beth na promie. On pochylał się w jej kierunku, a oboje wyglądali na bardzo sobą
zainteresowanych. Nad zdjęciem widniał tytuł: „Randka miliardera”.
- Nie jest tak źle - mruknął. - To niedzielne wydanie, pewnie nie mieli o czym pisać.
- Zajrzyj więc do dzisiejszego porannego wydania. Widząc serię zdjęć z portu, na
których całował Beth, Kane aż zagwizdał. Tytuł był prosty, ale niezwykle wymowny: „A
jajaj!”, a poniżej: „W Victorii zakwitła miłość”. Wyraźnie dawano do zrozumienia, że oto
Kane, najlepsza partia w Seattle, już wkrótce nie będzie do wzięcia. Westchnął.
- Beth nie będzie tym zachwycona.

background image

Mina jego siostry świadczyła, że to nie wszystko i że inne wiadomości z pewnością nie
poprawią mu nastroju.
- Wyrzuć to - zasugerował.
- Także telewizja wielokrotnie informowała już o tym, a w radiostacji Patricka bez
przerwy dzwonią telefony. Słuchacze wypytują o najdrobniejsze szczegóły. Pomyśleliśmy
więc, że mógłbyś się jeszcze parę razy spotkać z Beth, żeby podtrzymać zainteresowanie.
Zrozum, to nie pomysł Patricka, on by cię o to na pewno nie poprosił, ale takiej popularności
nie da się kupić za żadne pieniądze.
Kane znów spojrzał na zdjęcia. Właściwie były zwyczajne, choć sugerowały, że między
parą rozwija się intymna zażyłość. Nie jest źle. Przynajmniej dzięki nim miał pretekst, by
spotkać się z Beth. Gdy obiecywał sobie, że nie będzie żadnych więcej przysług dla Patricka,
dobrze wiedział, że to tylko pobożne życzenia. Jednak dla zasady choćby, jego opór powinien
trwać trochę dłużej.
- Idź już - powiedział do siostry. - I powiedz mojej asystentce, żeby się mnie dzisiaj nie
spodziewała.
- Umrze na serce z wrażenia.
- Shannon!
- Już idę, idę.
Shannon kiwnęła ręką i zniknęła za drzwiami. Kane odczekał chwilę i wyskoczył z
łóżka. Piętnaście minut później siedział w swoim mercedesie i jechał do Crockett w stanie
Waszyngton.
Beth bujała się na hamaku, spoglądając na bezchmurne niebo. W cieniu było jeszcze
chłodno, ale na popołudnie zapowiadał się solidny upał. Właściwie nie powinna mieć
pretensji do Kane'a. To ona była winna, że nie mogła sobie poradzić z samą sobą. Gdyby
przed laty jej ciało tak reagowało na Curta, nie czekałaby na ślub - którego i tak przecież nie
było - tylko poszłaby z nim do łóżka. Poruszyła się niespokojnie. Szkoda, że nie ma kota,
który leżałby teraz zwinięty obok niej. Hamaki i mruczące koty powinny być sprzedawane w
komplecie.
- Do diabła - mruknęła Kane całkowicie zburzył jej poglądy na temat własnego ciała.
Przy nim, po raz pierwszy w życiu, czuła się atrakcyjna i pożądana. Pogrążyła się w myślach i
nawet nie usłyszała odgłosów otwieranej furtki.
- Widzę, że masz ładny ogródek - powiedział Kane. Dlaczego nie była zaskoczona?
Przecież zupełnie się go nie spodziewała. Jak zwykle świetnie się prezentował, choć tym
razem zjawił się w dżinsach i bawełnianej koszulce. Ona z kolei miała na sobie znoszone
szorty i bluzę z rękawami obciętymi powyżej łokci. Najodpowiedniejszy strój do brudnej
pracy. Za dwie godziny z innymi ochotnikami miała pomagać w malowaniu mieszkania
jakiegoś podopiecznego ośrodka pomocy rodzinie.
- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - spytała ironicznie. - Czyżbyś dzisiaj nie poszedł
do pracy? Kane tylko wzruszył ramionami i usiadł obok niej na hamaku. Rzucił kilka gazet i
leniwie się przeciągnął. Beth pomyślała, że jako przepracowany biznesmen był już niezwykle
interesujący, ale jako facet wypoczywający na hamaku stał się podwójnie atrakcyjny.
- Domyślam się, że nie czytałaś gazet - raczej stwierdził, niż zapytał.
Beth uniosła głowę.
- Pewnie nie spodoba mi się to, co przeczytam? - domyśliła się.
- To zależy od twojego poczucia humoru. Sprawdź sama.
Beth sięgnęła po gazety z bijącym sercem. Szybko je przejrzała. Nie, nie było tak źle,
na pewno nie gorzej, niż się spodziewała przed wyjazdem. Ostatecznie była na randce z
jednym z najbogatszych i najprzystojniejszych mężczyzn w Ameryce. Nic dziwnego, że
ludzie chcą wiedzieć, co będzie dalej.
- Mogło być gorzej - powiedziała.

background image

- I to o wiele - przyznał Kane.
- Więc dlaczego tu się zjawiłeś?
Po raz pierwszy od chwili, gdy się poznali, nie wiedział, co powiedzieć. Beth spojrzała
na niego podejrzliwie.
- Kane?
- Cóż, w radiostacji nie nadążają odpowiadać na telefony. Informacja, że być może
mamy romans, zelektryzowała wszystkich. Shannon podczas porannej wizyty stwierdziła, że
nawet w telewizji coś o tym mówili.
Beth gwałtownie uniosła się na łokciach.
- Ale chyba nie wiedzą o... parku?
- Nie. Przynajmniej na razie. Mógłbym poprosić Shannon. żeby się dowiedziała, czy
coś do nich dotarło. Chyba jednak nie chcesz jej wtajemniczać?
- Niech to zostanie między nami. Kane milczał przez dłuższą chwilę.
- W sprawie tamtego wieczoru... - zaczął wreszcie. - Chciałbym wyjaśnić.
- Mam już dość wyjaśnień - przerwała. Westchnął głęboko.
- Musisz zrozumieć, że nazwałem to błędem tylko ze względu na niebezpieczeństwo
węszących wszędzie reporterów. Z powodu każdego, nawet najmniejszego drobiazgu potrafią
człowieka ośmieszyć. Ty oczywiście nie musisz się przejmować rozpuszczanymi przez nich
plotkami.
Zerknął na nią. Jej spojrzenie mówiło nader wyraźnie, że mu nie dowierza. Cóż, uraził
jej kobiecą dumę.
- W każdym razie ludzie interesują się naszym... romansem. Namiętnie słuchają
radiostacji Patricka.
- Ciągle o tym mówią?
- Tak. Całą drogę ich słuchałem. Teraz debatują, czy dojdzie do naszego ślubu i
omawiają inne podobne bzdury - dodał z niesmakiem.
Beth spojrzała wymownie.
- Współczuję ci. Pewnie myślą, że musiałeś zwariować, skoro zainteresowałeś się kimś
takim jak ja.
Kane zdał sobie sprawę, że znów niezręcznie się wyraził.
- Myślę, że raczej są zaskoczeni. Że tak poprawił mi się gust. Wolałbym jednak nie
występować w nagłówkach gazet. Unikałem tego, jak mogłem, a teraz oboje jesteśmy w
centrum zainteresowania.
Nie wydawała się tym zirytowana, więc odetchnął z ulgą.
- Dzięki temu stacja Patricka może odnieść sukces. Patrick zresztą uważa, że
pomoglibyśmy jeszcze bardziej, gdyby widziano nas jeszcze kilka razy. I tak będą się nami
interesować, więc nie byłoby żadnego dodatkowego kłopotu.
- Taki udawany romans na pokaz?
- Nie tylko - odpowiedział cicho Kane.
Wziął kolejny głęboki wdech i rozejrzał się wokół. Dom był niewielki, lecz stał na
sporej działce, której koniec przylegał do zagajnika. Wokół skalnego ogródka bujnie rosły
kwiaty, a ze środka miniaturowego stawu porośniętego liliami tryskała fontanna. Po
przeciwnej stronie zauważył grządki warzywne. Widać było, że Beth poświęcała ogrodowi
sporo czasu i wysiłku.
- Chciałbym, żebyśmy się zaprzyjaźnili - powiedział po prostu. - Nie ma w tym
żadnego udawania. Lubię być z tobą. Czuję się inny, lepszy, jak dawniej, nim wszystko tak
się skomplikowało.
Wyciągnął się leniwie i pomyślał o stercie dokumentów czekających na biurku.
Zatrudniał wielu pracowników. Może już czas przekazać im część obowiązków? Nie
wszystko będzie załatwione dokładnie tak, jak on by to zrobił, ale to jeszcze nie jest

background image

nieszczęście. Zwłaszcza, że w tym czasie mógłby leżeć na hamaku i cieszyć się letnim dniem
w towarzystwie przyjaciółki.
- Co ty na to, Beth? Na pewno zniosłabyś moje towarzystwo przez jakiś czas. Było nam
razem miło, dopóki wszystkiego nie zepsułem.
Beth odwróciła się na bok. Nie miała złudzeń. Chwilowo stała się obiektem jego
zainteresowania, ale nic z tego nie mogło wyniknąć. Nawet przyjaźń.
Hamak gwałtownie się poruszył, a po chwili poczuła, że źdźbło trawy łaskocze jej bosą
stopę.
- Przestań - zażądała.
- Jeśli powiesz, o czym myślisz.
- Myślę, że się ośmieszę.
- Chyba raczej ja. Wszyscy będą mówić, że uganiam się za dziewczyną, która mogłaby
być moją córką.
Odwróciła się do niego, unosząc z irytacją brwi.
- Mam dwadzieścia sześć lat, a nie szesnaście. Jesteś o wiele za młody, żeby być moim
ojcem.
Roześmiał się.
- I tak między nami jest jedenaście lat różnicy. To za dużo.
- Nieprawda.
- Będą mnie nazywać pedofilem.
- Nie masz się czym przejmować? Kane wzruszył ramionami.
- Rodzina chciała, żebym się z tobą skontaktował, ale tym razem sam także szukałem
pretekstu do spotkania. Nie podobał mi się sposób, w jaki rozstaliśmy się wczoraj. Byłaś
dotknięta i zła, a ja nic nie mogłem poradzić. Zwykle potrafię wszystko wyjaśnić.
Beth westchnęła i podparła policzek wierzchem dłoni. Nie wiedziała co robić. Chciała
pomóc Kane'owi, żeby on z kolei pomógł bratu. Zawsze uważała, że rodzina jest ważna, z
tego samego powodu działała w ośrodku pomocy. Z drugiej strony, od czasu poznania Kane'a
jej wygodne, bezpieczne życie bardzo się skomplikowało.
- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Ale za godzinę idę pomagać w malowaniu
czyjegoś mieszkania, odłóżmy więc rozmowę na później.
- A czy będą mieć coś przeciwko temu, że przyprowadzisz kogoś ze sobą?
Spojrzała zaskoczona. Mimo starań nie mogła sobie wyobrazić Kane'a O'Rourke'a w
zachlapanym farbą ubraniu i z pędzlem w ręku.
- Kiedy mówię o malowaniu - wyjaśniła - mam na myśli wiadra pełne farby, a nie
rozwieszanie obrazów na wystawie malarstwa z uroczystym przyjęciem na koniec.
- Domyśliłem się. Crockett to miła miejscowość, ale trudno spodziewać się tu otwarcia
galerii. Mogę iść, prawda?
- Owszem, im więcej ludzi, tym weselej. Wszyscy przychodzą na ochotnika. Aha,
zapowiedział się też jakiś reporter, żeby to opisać, więc jeśli się tam pojawisz, przy okazji
pomożesz bratu. Tyle że to praca nie w twoim stylu. Brudna i ciężka.
Machnął ręką.
- Możesz mi wierzyć, że dam sobie radę. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie
wynajmiecie fachowca za pieniądze, które ofiarowałem.
- Pamiętasz, to nie miało tak wyglądać, że zapłaciłeś mi, żebym z tobą wyjechała -
zaczerwieniła się, choć właśnie tak to się odbyło. - Dlatego wpisałeś na czeku późniejszą datę.
Rozmawiałam z dyrektorem ośrodka. Powiedział, żeby na razie o tym nie mówić. Zależy mu
na pomocy ochotników. Jeśli teraz się zaangażują, to w przyszłości również chętnie przyjdą.
- Słusznie - stwierdził Kane. - Czy przedtem moglibyśmy tylko pójść na lunch? Nie
zjadłem śniadania i umieram z głodu.
Skinęła głową i zsunęła się z hamaka.

background image

- Dobrze. Włożę buty i spotkamy się przed domem. Kane przyglądał się Beth idącej w
stronę budynku. Dobrze się stało, że nie zaprosiła go do środka. Jej zgrabna figura za bardzo
pobudzała zmysły.
- Opanuj się - powiedział cicho do siebie.
Właściwie żałował, że zaproponował lunch, bo w bujaniu się na hamaku z atrakcyjną
dziewczyną było coś niezwykle podniecającego. Ale nie mógł się oprzeć myśli, że jedenaście
lat, to jednak duża różnica. Beth mogła uważać inaczej, ale w przeciwieństwie do niego nie
miała żadnego doświadczenia. Miała natomiast miękkie, serce i usiłowała wszystkim
pomagać, podczas gdy on był zimnym biznesmenem Z talentem wyłącznie do zarabiania
pieniędzy. Był cynikiem, a ona idealistką. Zasługiwała na kogoś lepszego niż znużony
pracoholik. Nagle pomyślał o ojcu. Na pewno polubiłby Beth i uznał, że jest świetną
kandydatką na żonę.
Dziewięć godzin później Kane czyścił malarskie wałki. Początkowo niezręcznie czuł się
w grupie wolontariuszy, ale jego ujmujący sposób bycia szybko zyskał mu sympatię, a już
szczególnie pod koniec pracy, gdy zamówił pizzę dla wszystkich pracujących.
- Czy każdą sprawę załatwiasz pieniędzmi? - spytała, gdy byli przez chwilę sami.
Reporter odjechał już zadowolony, że zdobył ciekawsze informacje, niż się spodziewał.
- Pieniądze mają dar przekonywania - stwierdził Kane, chlapiąc wodą wokół zlewu.
- Może, ale tutaj ludzie chcą po prostu pomagać innym. Tego pieniądze nie załatwią.
Czasem mogą nawet być przeszkodą.
Otworzył usta, jakby chciał zaprzeczyć, ale zrezygnował i znów zajął się myciem.
Beth zrobiło się smutno. Kane widać przyzwyczaił się do tego, że ludzie potrzebują go
wyłącznie z powodu pieniędzy.
Zapomniał, że on sam też może być komuś potrzebny. Chyba to właśnie było przyczyną
jego konfliktów z rodziną. A przecież był życzliwym człowiekiem, jednym z najlepszych,
jakich miała okazję poznać! Pomyślała, że teraz zakończenie ich krótkiej znajomości będzie
dla niej dużo trudniejsze. Sama sobie jest winna, bo niepotrzebnie igrała z ogniem. Dotknęła
jego ręki.
- Posłuchaj, ci ludzie polubili cię nim zafundowałeś im pizzę - powiedziała cicho. - To
było miłe, ale niepotrzebne.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Wiesz doskonale.
Kane zacisnął zęby, ale wystarczyło, by spojrzał na Beth, i napięcie minęło. Jej
spojrzenie wyrażało prawdziwą troskę. Możliwe, że mu nie ufała i uważała go za zepsutego
bogacza, ale przywiązywała też wagę do tego co on czuje. Sprawiło mu to przyjemność, a
jednocześnie zrozumiał nagle, że zdobywanie fortuny z myślą o przyszłości rodziny
przesłaniało mu radość życia i stawało się coraz bardziej uciążliwym obowiązkiem, Beth za to
angażowała się we wszystko bez reszty. We wszystko oprócz miłości. Ale jeśli się wreszcie
zakocha, to można tylko pozazdrościć szczęściarzowi.
- Przynajmniej dzięki tej pizzie możemy być sami - mruknął. - Poza tym mylisz się,
pieniądze pomagają. Dzięki nim zapewniłem mamie wygodne życie.
- Jak często ją widujesz?
- Dwa razy w miesiącu. Latem częściej. Przynoszę jej polne kwiaty, takie jakie
dostawała od ojca. Ile razy je widzę, zatrzymuję się, żeby zerwać bukiet.
Beth uśmiechnęła się.
- Mogę się założyć, że te kwiatki znaczą dla niej więcej niż najdroższe meble, które
dostała od ciebie. Nie zdajesz sobie sprawy, jakie to może być dla niej ważne. Starł jej z
podbródka plamkę farby.
- Beth, mówimy o zwykłych kwiatkach, które znajduję przy drodze.
- Dobrze, nie bądź uparty. Powiedz lepiej, czy znasz jej ulubiony kolor. A co lubi

background image

Shannon?
Brzmiało to jak jakiś test i Kane nie widział w tym sensu, ale patrząc w oczy Beth,
odpowiedział:
- Ulubionym kolorem mamy jest niebieski. Shannon woli zielony, lubi muzykę
klasyczną, białą czekoladę i orzechy. Nie wiem tylko, dlaczego pytasz. To przecież drobiazgi.
Beth uśmiechnęła się smutno i potrząsnęła głową.
- Czasem drobiazgi są dużo ważniejsze. Widzisz, Curt miał się ze mną ożenić, ale nie
wiedział, w którym miesiącu się urodziłam, a co dopiero mówić o ulubionym kolorze.
Szczerze mówiąc, gdy coś go zainteresowało, stawałam się dla niego niewidzialna. Kochał
mnie, ale czasem marzyłam, żeby pamiętał również o drobnych sprawach. Po prostu nigdy dla
nikogo nie czułam się ważna.
Kane był zaskoczony.
- Może nie powinienem tego mówić, ale z twojego powodu niewiele spałem przez
ostatnie dwie noce - przyznał cicho. - Ostatni raz tak się zachowywałem z powodu kobiety,
gdy miałem szesnaście lat. Wtedy jeszcze nie panowałem nad hormonami.
- Nie wierzę w ten twój brak opanowania.
- A w sobotę wieczorem? Ostrożność, kultura, słowa ojca o traktowaniu kobiet,
wszystko nagle stało się nieważne. W tamtej chwili po prostu musiałem cię całować.
Spojrzeli sobie w oczy. Bez namysłu przyciągnął ją i pocałował. Wiedział, że nie
powinien tego robić. Mógł jej ofiarować tytko przelotną przygodę, a Beth przecież nie
należała do osób szukających nic nieznaczących miłostek. Jednak było mu przy niej tak
dobrze.
Nagle błysnęło ostro światło.
- Świetne zdjęcie. Dziękuję - zawołał reporter, który niespodziewanie znów się pojawił.
- Do diabła - zaczął Kane, gotów ruszyć za nim, ale Beth chwyciła go za rękę i
pokręciła przecząco głową.
- To tylko pogorszy sprawę. Zresztą, pewnie tego właśnie potrzebował twój brat.
Dobrego zdjęcia na okładkę. Ludzie będą mieli o czym mówić.
- Przecież nie pocałowałem cię dla reklamy - odpowiedział ostro. - Po prostu jesteś tak
atrakcyjna, że nie mogłem się powstrzymać.
- Aha.
Beth nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie znała go na tyle, by wiedzieć, jak daleko mógł
się posunąć dla dobra rodziny. Zresztą był to jeden z powodów, dla których go podziwiała.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Następnego dnia rano Kane wkroczył do gabinetu swojej asystentki i spojrzał na nią z
wyrzutem. Była jak zawsze elegancka i nieskazitelna, ale na jego widok uśmiechnęła się
dwuznacznie. Było to nad wyraz nieprofesjonalne zachowanie.
- Wziąłem wczoraj dzień wolnego - powiedział wyniośle. - Chciałem poświęcić trochę
czasu na własne sprawy. Chyba mi wolno?
- To będzie szok dla całej zachodniej półkuli. Usiłował rzucić jej mordercze spojrzenie,
ale nie wytrzymał i sam się w końcu uśmiechnął.
- No dobrze. Powiedzmy, że pewne sprawy stały się ważniejsze niż praca. Dziś zgłoszę
się do szpitala, żeby mi wymienili poglądy na życie.
- Powiedzmy, że nie wierzę.
Libby była zaskoczona jego zachowaniem i wcale nie kryła zdumienia. Zupełnie się
tym nie przejął. Tyle już uwag słyszał na temat swojego stylu życia, że spływały po nim jak
woda po kaczce. Chyba że mówiła to Beth. Właściwie nie rozumiał, dlaczego zależy mu na
opinii tej chudej, małomiasteczkowej panienki. Owszem, była bystra, życzliwa, z poczuciem

background image

humoru, ale jak dla niego zbyt młoda i niewinna.
Westchnął. Nie powinien myśleć o małżeństwie z nią, bo zasługiwała na kogoś, kto
miałby dla niej czas. Nie powinien też angażować się w przelotny romans, bo zgodnie z tym,
co wpoił mu ojciec, istnieją zasady, których prawdziwy mężczyzna musi się trzymać.
Pozostawała wiec tylko przyjaźń. Tyle że zupełnie nie mógł zapomnieć jej pocałunków ani
dotyku jej ciała.
- Przy okazji - powiedział, idąc do drzwi swojego gabinetu. - Za godzinę wychodzę.
Odwołaj wszystkie moje spotkania na najbliższe dwa tygodnie. Biorę więcej wolnego.
Libby otworzyła usta, ale nie udało jej się wydusić najmarniejszego nawet słowa.
- Słyszałaś?
Przynajmniej jedna kobieta zaniemówiła z jego powodu. Była to miła odmiana, bo
siostry i matka nigdy tak nie reagowały. Musiał przyznać, że kobiety w jego rodzinie miały
anielskie uśmiechy, lecz wybuchowe charaktery. Beth nie różniła się od nich pod tym
względem.
Asystentka niepewnie skinęła głową.
- Co mamy zrobić ze sprawami, które czekają na pilne załatwienie?
Kane błyskawicznie podjął decyzję. Jeśli chce normalnie żyć, musi z kimś podzielić się
obowiązkami.
- Neil da sobie radę. Od dawna o tym marzy.
Neil był jednym z młodszych braci Kane'a. Ukończył Harvard i potrafił prowadzić
negocjacje handlowe, jakby miał nerwy ze stali. Do tego znał filie firmy w Niemczech i
Japonii.
- Przygotuję upoważnienie do podpisywania dokumentów - powiedziała Libby.
- Świetnie. W czasie mojej nieobecności może też korzystać z gabinetu, chyba że masz
coś przeciwko temu.
- Oczywiście, że nie.
Kane zawahał się. Przypomniał sobie nagle, że Libby i Neil umówili się kiedyś na
randkę, ale tylko raz. Widać spotkanie musiało być nieudane, bo od tego czasu byli do siebie
wrogo nastawieni.
- Jesteś pewna? - spytał cicho.
Nie chciałby sprawić jej przykrości, była cennym pracownikiem, poza tym traktował ją
jak jeszcze jedną siostrę. Libby przybrała oficjalny uśmiech i skinęła głową.
- Szefie, za bardzo się pan przejmuje. Życzę przyjemnego wypoczynku.
Pomyślał o Beth o jej cichym domu i ogródku. Uśmiechnął się.
- Dziękuję, Libby. Na pewno będzie przyjemnie.
Beth prężyła się pod natryskiem. Chłodna woda spływała po jej ciele. Jak na kogoś, kto
lubi długo spać, wstała dziś wyjątkowo wcześnie. Było to tym dziwniejsze, że wzięła właśnie
kilka dni wolnego. Od samego rana pracowała w ogródku, potem przejrzała lokalną gazetę.
Było tam oczywiście jej ostatnie zdjęcie w ramionach Kane'a. Trochę przykro jej było, że
zainteresowano się nią tylko ze względu na niego.
- Dlaczego znów się z nim całowałam? - mruknęła do siebie. - Jestem zupełną idiotką.
Kane był inny, niż mogłoby się z pozoru wydawać. Pod klasycznym, eleganckim
garniturem krył się mężczyzna, przy którym zaczynała tęsknić za tym, co kiedyś utraciła. To
było nierozsądne. Był miły i lubiła go, nic więcej. Gdy wychodziła spod natrysku,
zadźwięczał dzwonek u drzwi. Pospiesznie owinęła się szlafrokiem i pobiegła. To pewnie
Emily. Jej wspólniczka zaglądała czasem o tej porze. Beth otworzyła drzwi i cofnęła się
gwałtownie.
Za drzwiami stal uśmiechnięty Kane, trzymający w rękach dwie papierowe torebki.
- Kawa i słodkie bułeczki. Pomyślałem, że powinniśmy przedyskutować nasz następny
krok.

background image

Beth szczelniej owinęła się szlafrokiem.
- Jaki krok?
- Nasz romans na niby.
- Wczorajszy wieczór nie wystarczy?
Spojrzał na jedwabny szlafrok, który kusząco podkreślał jej ponętne kształty.
Przechwyciła jego spojrzenie i zaczerwieniła się.
- Co masz na myśli?
- Widziałeś dzisiejszy artykuł?
- Nie.
- Zaraz ci pokażę.
Poszła do kuchni, gdzie zostawiła na stole gazetę, a kiedy odwróciła się, wpadła wprost
na Kane'a. Przytrzymał ją za ręce, żeby nie upadła, a na widok rozchylonego szlafroka
uśmiechnął się. Podsunęła mu gazetę pod nos i gorączkowo poprawiła strój.
Ten facet jest nie do zniesienia, pomyślała. Szczerze mówiąc, kiedy zgodziła się
udawać, że łączy ich romans, wiedziała, że będzie ją nachodził. Musi to przeczekać. Cała
sprawa powinna się zakończyć, gdy Kane zaprosi jakąś inną kobietę do opery, na koncert czy
gdzieś, gdzie zwykłe się umawia. Odsunęła mokry kosmyk z czoła i spojrzała na Kane'a
przeglądającego gazetę.
- Okropne, prawda? - spytała.
- Nie jest tak źle - zapewnił.
- Miliarder uwodzi miejscową piękność - zacytowała Beth, wznosząc oczy do góry. -
To nie jest według ciebie gruba przesada?
- Dlaczego? Przecież jestem miliarderem.
- Ale ja nie jestem pięknością.
- Myślę, że jesteś. Stuknęła się palcem w czoło.
- Zbadaj sobie wzrok.
- Jest doskonały.
Kane zmiął gazetę i odłożył ją na stół. Uważał, że tytuł jest w porządku, o wiele lepszy
niż poprzednie. Oczywiście wolałby, żeby pocałunki były ich osobistą sprawą. Owszem, miał
ochotę całować Beth, ale nie na oczach publiczności. Natomiast jeśli chodzi o urodę... Gdy
ujrzał Beth w obcisłym, jedwabnym szlafroku, który podkreślał jędrne piersi i zarys bioder,
uznał, że to widok niezwykle prowokujący. Chrząknął starając się nie dać tego po sobie
poznać.
- Nie powinnaś otwierać drzwi tak ubrana. To zbyt kuszący widok.
Wzruszyła ramionami.
- Zwykle tego nie robię, ale myślałam, że to moja wspólniczka. Emily Carleton -
wyjaśniła. Starała się nie zwracać wagi na to, że natarczywie jej się przygląda. - Kiedy
urodziła córkę, sprzedała mi połowę udziałów. Wzięłam teraz tydzień urlopu, bo lada dzień
powinna urodzić następne dziecko i mogę długo nie mieć okazji do odpoczynku.
- Rozumiem. Przyniosę kawę z pokoju.
Gdy wrócił do kuchni, Beth znów w skupieniu czytała gazetę. Nie znał jeszcze kobiety
tak wrażliwej na komplementy.
Może nie jest Miss Świata, ale w czym taka Miss jest od niej lepsza? Owszem, Beth nie
miała imponującego biustu, lecz była z natury dobrym człowiekiem. Taka kobieta zasługiwała
na kogoś wspaniałego. Kane niestety za takiego się nie uważał, ale przynajmniej czuł się
świetnie w jej towarzystwie.
- Kawy? - spytał, wyjmując z torebki plastikowy kubek z pokrywką. - Nie wiedziałem,
jaką lubisz. Wziąłem więc z mlekiem i cappuccino.
- Poproszę cappuccino.
Upita łyk, potem zajęła się słodką bułką. Po chwili spojrzała na niego i westchnęła.

background image

- Nie wracasz do pracy?
- Wolałbym zostać z tobą.
- Ale ten artykuł już zrobił dobrą reklamę i radio twojego brata na pewno zyskało wielu
słuchaczy. Nie musimy dłużej udawać.
- Ja niczego nie udaję. Naprawdę chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi. Spotkajmy
się jeszcze kilka razy, żeby wszyscy uwierzyli, że to romans. Tylko my będziemy wiedzieć,
że chodzi o przyjaźń.
Beth była zupełnie zdezorientowana. Kane z pewnością nie miał czasu na przyjaźnienie
się z kimś takim jak ona. Bez wątpienia nie interesował go też prawdziwy romans. W końcu
miała lustro i zdawała sobie sprawę z własnego wyglądu.
- To się nie uda - powiedziała powoli. - Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wszyscy
uwierzyli, że mogłeś się we mnie zakochać.
- Może raczej ludzie zadają sobie pytanie, jak ty mogłaś się we mnie zakochać -
sprostował Kane. - Jesteś cudowną kobietą, a ja tylko facetem z dużymi pieniędzmi.
Beth nie mogła uwierzyć, że powiedział to zupełnie szczerze. Chociaż z drugiej strony
wielokrotnie podkreślał, że pieniądze to wszystko, co ma do zaoferowania.
- Nie mów tak. Jesteś wspaniałym, inteligentnym mężczyzną. Dbasz o rodzinę,
pracowników i nie zapominasz nawet o polnych kwiatkach dla mamy. Ma dodatek jesteś
najprzystojniejszym mężczyzna, jakiego spotkałam w życiu!
Uśmiechnął się.
- Dlaczego w takim razie nie chcesz, żebyśmy zostali przyjaciółmi?
- Tego nie powiedziałam.
- Czyli przyjaźnić się możemy, tylko romans jest wykluczony - podsumował.
Miała ochotę potrząsnąć nim z wściekłości i jednocześnie całować go. Czuła się
rozdarta. Już po raz drugi spokój jej stabilizowanego życia był zagrożony. W obecności
Kane'a czuła się wspaniale, ale z tego mogło wyniknąć tylko cierpienie.
- Nie możemy zostać nawet przyjaciółmi - próbowała argumentować rozsądnie. -
Mieszkamy na przeciwnych brzegach Puget Sound.
- Też tak myślałem, ale przypomniałem sobie, że istnieje coś takiego jak drogi.
- Poza tym jesteś bardzo bogaty - mówiła dalej - a ja jestem właścicielką zaledwie
połowy sklepu z ciuchami dla dzieci i kobiet w ciąży.
- Świetnie. - Skinął energicznie głową. - Oboje więc jesteśmy ludźmi biznesu. Dzięki
temu mamy dodatkowe tematy do rozmów, choć i tak nie powiedzieliśmy sobie jeszcze
wszystkiego.
- Ty mnie w ogóle nie słuchasz! - zawołała Beth.
- Nieprawda. Słyszę każde słowo i próbuję cokolwiek wyjaśnić.
- Nie ma co wyjaśniać. Nigdy nie miałam rodziny, a ty masz bardzo dużą. Lubisz
wcześnie wstawać, a ja nienawidzę poranków.
Rzucił jej leniwe spojrzenie.
- Mógłbym sprawić, żebyś je polubiła.
Propozycja całkiem ją zaskoczyła. Przez chwilę próbowała sobie to wyobrazić, jednak
szybko doszła do wniosku, że nie mówił poważnie, chciał jedynie pomóc bratu.
- Beth, co ty na to? - spytał cicho. - Spędźmy razem trochę czasu. Niech sobie ludzie
myślą, co chcą.
Propozycja była niepokojąca. W końcu Kane O'Rourke był chodzącą pokusą.
- No dobrze, ale żadnych więcej pocałunków.
- Tego nie mogę obiecać.
- Dlaczego?
Kane przeciągnął palcem po jej przegubie.
- Bo nie łamię obietnic, a wątpię, czy tej mógłbym dotrzymać. Ubieraj się i ustalimy

background image

plany na dziś.
- Myślałam o tym, żeby wziąć małego kotka - powiedziała bez zastanowienia.
- Świetnie. - Kane już wyciągnął telefon komórkowy. - Zadzwonię do asystentki. Na
pewno w tej okolicy są hodowcy kotów. Myślałaś o jakiejś konkretnej rasie?
Skinęła głową.
- O dachowcu.
Miał tak zaskoczoną minę, że aż się uśmiechnęła.
- Nigdy nie słyszałem o takich.
- Wiesz, to taki uliczny kot, który potrzebuje domu - wyjaśniła cierpliwie.
Pomysł z kotem przyszedł jej do głowy zupełnie niespodziewanie. Może podświadomie
chciała mieć coś żywego obok siebie, coś, co mruczałoby, wylegując się z nią na hamaku. Nie
planowała tego wcześniej. Po prostu lubiła zwierzęta.
- Skąd wziąć ulicznego kota? Nie będziemy przecież na niego polować w jakiejś
podejrzanej okolicy - powiedział z przejęciem. - Dziki kot może być niebezpieczny. Trzeba
go złapać i najpierw oswoić.
Beth nie mogła już się opanować i wybuchnęła szczerym śmiechem na cały głos.
- Naprawdę jesteś z innego świata. Kane, bezpańskie koty można wziąć ze schroniska.
To w Crockett jest bardzo dobre.
- Domyślam się, że im też pomagasz.
- Pomagałam zbierać datki. Potrzebny im nowy budynek. Utrzymanie weterynarza też
kosztuje. Wszystkie zwierzęta są tam szczepione i leczone.
Kane pokręcił głową z podziwu. Miał coraz większą ochotę przytulić Beth.
- Dobrze. Ubierz się wreszcie i chodźmy do tego schroniska wybierać twojego
przybłędę.
Kiedy zniknęła za drzwiami, Kane popijał stygnącą kawę, uśmiechając się do siebie. No
tak, dawniej wiedziałby, co to jest dachowiec. Kiedy zdążył się aż tak zmienić, że kot kojarzył
mu się już tylko z drogim, rasowym okazem?
Znajomość z Beth nie może skończyć się tylko na przyjaźni. Za bardzo jej pragnął. W
porównaniu z nią innym kobietom brakowało niewymuszonej radości, zaraźliwego śmiechu i
szczerego uporu. Czuł, że przy niej stara się być lepszym człowiekiem. Takiej przyjaźni
potrzebował. Może nie muszą stać się kochankami? Zastanawiał się nad tym przez całą drogę
do schroniska, gdzie dziesiątki kotów i psów zamkniętych w klatkach spoglądały na nich z
nadzieją.
Widząc, że Beth zagląda do każdej klatki ze łzami w oczach, Kane jęknął. Najchętniej
zabrałaby wszystkie zwierzęta. Co prawda powiedziała, że chce małego kotka, ale już po
chwili miała na rękach wielkie szare kocisko, które donośnym mruczeniem okazywało
zadowolenie. Kartka na drzwiach klatki informowała, że potwór nazywa się Smoke i już od
roku czeka na życzliwą osobę.
- Ogłoszę w firmie - odezwał się po chwili Kane - żeby każdy się zastanowił, czy nie
chciałby wziąć ze schroniska jakiegoś zwierzaka. Poniosę wszelkie koszty i pozwolę pojechać
w godzinach pracy.
- Naprawdę to zrobisz? - spytała z nadzieją w oczach. Był gotów zgodzić się na
wszystko, byleby osuszyć jej łzy.
Nagle spomiędzy krat wysunęła się łapa i chwyciła Beth za kosmyk włosów.
- Miau! - zaczepił ich mały kotek, jakby żądał natychmiastowego zabrania go do domu.
Beth spojrzała z uśmiechem na pasiastą kulkę futra.
- Jak myślisz, Smoke? - zwróciła się do kota, który siedział u niej na rękach. -
Dogadasz się z młodszym braciszkiem, prawda?
Szary kot ziewnął i schował głowę w zgięcie jej łokcia. Był łagodny i do pełni szczęścia
potrzebował jedzenia, miłości i ciepłego miejsca do snu.

background image

Nim Beth zdążyła się zaprzyjaźnić z kolejnymi kotami, Kane poprowadził ją do holu,
gdzie uparł się zapłacić. Pasiasty kociak nie był zachwycony kartonowym pudłem, w którym
został umieszczony na czas podróży, natomiast starszy kot ułożył się wygodnie i zasnął. Beth
miała coraz bardziej nieszczęśliwą minę, słuchając przejmującego miauczenia pręgowanego
stworka. W końcu otworzyła karton, a uwolniony kociak wspiął się jej na kolana, uspokoił i
zajął myciem pyszczka.
- Jesteś cudowny - powiedziała Beth i podrapała go pod brodą.
Po raz pierwszy w życiu Kane zazdrościł kotu. Oba stworzenia miały zapewnioną
miłość, pieszczoty i opiekę.
- Pewnie potrzebne im są jedzenie, żwirek i miski? Beth drgnęła.
- Słusznie. Zupełnie o tym zapomniałam. Tam dalej jest sklep zoologiczny. Zatrzymaj
się, a ja pobiegnę i kupię wszystko, czego potrzeba kotom.
- Żaden problem - powiedział z uśmiechem - ale pozwól, że ja się tym zajmę.
- Weź moją portmonetkę.
- Przecież to tylko trochę jedzenia dla kotów. Lepiej zostań i pilnuj, żeby dzieciom nic
się nie stało - zaproponował, wysiadając z samochodu.
- Nie potrzebuję już mieć dzieci - szepnęła pręgowanemu kotu do ucha - bo teraz mam
ciebie.
W odpowiedzi ziewnął, ułożył się na boku i zasnął.
Po chwili Beth usłyszała odgłos otwieranego bagażnika. Zaniepokojona zauważyła, że
Kane i jeden ze sprzedawców kilkakrotnie wracali do sklepu po pakunki.
- Co ty kupiłeś? - spytała, gdy wreszcie trochę zasapany usiadł za kierownicą.
- Tylko kilka niezbędnych rzeczy.
- Kane, nie możesz, kupować wszystkiego.
- Beth - odpowiedział, naśladując jej zirytowany ton. - Mogę kupować, co chcę, a już
na pewno wolno mi dawać prezenty naszym nowym podopiecznym.
Dotknął palcem czubka jej nosa i roześmiał się.
- Przy tobie człowiek nie może się nudzić. Pomyślała, że jest tylko uprzejmy, bo tak
naprawdę musiało mu być strasznie nudno. Najpierw zaciągnęła go do pracy w ośrodku, gdzie
malował przez dziewięć długich godzin, teraz musiał odwiedzić schronisko dla zwierząt i
sklep zoologiczny. Tak, atrakcje nie miały wprost końca. Dla niej nie było to nudne, ale nie
wyobrażała sobie, że Kane'a mogą cieszyć tak zwykłe sprawy. Ona była zadowolona ze
swego życia, przynajmniej do chwili, gdy on w nie wkroczył. Obawiała się jednak, że gdy
Kane na stałe wróci do Seattle, nie będzie już umiała cieszyć się drobiazgami jak dawniej.
Po powrocie do domu stwierdziła, że kupił dosłownie wszystko: zapas puszek z
jedzeniem, zabawki, domki do spania, środki przeciw pchłom i dwie elektryczne,
samoczyszczące się kuwety.
- Powiedzieli, że są rewelacyjne - mruknął Kane, gdy zaprotestowała.
Siadł na podłodze i uważnie studiował instrukcję. Po chwili złożył oba urządzenia i
napełnił je żwirem.
- Gdzie mam je postawić? Muszą być blisko gniazdka z prądem.
Beth pokręciła głową z niedowierzaniem i zaprowadziła go do zapasowej sypialni.
Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Kane O'Rourke będzie instalował kocie kuwety.
Tymczasem on nie protestował, nie dawał po sobie poznać, że to zajęcie jest poniżej jego
godności. Po prostu zrobił, co należało. Dziwne. Miał tyle pieniędzy, a nie bał się ubrudzić
rąk.
Ale to nie był koniec niespodzianek. Wkrótce potem, kiedy zdrzemnęli się na hamaku,
koty po prostu wskoczyły za nimi. Smoke zwinął się na brzuchu Kane'a, a kociak ułożył się
na włosach Beth.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Następnego ranka Beth nie mogła oprzeć się ciekawości i włączyła radio. Stacja KLMS
podawała właśnie najnowsze informacje na temat planów małżeńskich Kane'a. Beth zatkało.
Czy słuchacze naprawdę wierzą, że Kane mógłby się zakochać w kimś takim jak ona?
Przecież są dorośli, a radiostacja próbowała im wcisnąć jakieś bajki.
- Wiele wskazuje na to, że Kane O'Rourke porzuci stan kawalerski - mówił
podnieconym głosem prowadzący. - Widziano go wczoraj w Crockett w towarzystwie uroczej
panny Cox. W schronisku dla bezdomnych zwierząt wybrali dwa koty. To chyba dobry znak.
Dalej dziennikarz wychwalał wspaniałe warunki w schronisku - niewątpliwie wpływ
Kane'a. Bez dwóch zdań to dobry człowiek i byłby doskonałym mężem dla odpowiedniej
kobiety. Cóż tyle że ona nie była odpowiednią kandydatką. Nagle uświadomiła sobie, że
pewnego dnia usłyszy wiadomość o jego ślubie. Tym razem prawdziwą. Zwykle nie
obchodziły jej takie uroczystości dotyczące znanych osób, jednak w tym wypadku będzie
inaczej. Kane ją całował, obejmował, śmiał się z nią. Przy nim czuła się piękna i pożądana.
Sprężysta, futrzana kulka skoczyła na parapet i głośno miaucząc, obserwowała wronę.
Beth roześmiała się i pogłaskała kociaka, który od niedawna nosił dumne imię Razzle.
- Lepiej jej nie zaczepiaj. Jest od ciebie dwa razy większa. Razzle nadal bacznie
przyglądał się ptakowi, a Beth po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny spojrzała na zegarek.
Zdążyła już popracować w ogrodzie, sprzątnąć cały dom i wziąć prysznic. Wszystko przez
Kane'a, który napomknął, że może wpadnie na chwilę około dziesiątej. W rezultacie nie spała
już od świtu, zastanawiając się, czy mówił serio. Powtarzała sobie, że nie ma to żadnego
znaczenia, ale gdy usłyszała pukanie do drzwi, serce zabiło jej szybciej.
Wkroczył uśmiechnięty z doniczką w ręku.
- Kocia mięta - wyjaśnił. - Myślisz, że spodoba się maluchom?
- Na pewno. Co najmniej tak jak grające piłeczki do zabawy. Wiesz, że hałasowały
nimi przez całą noc?
- Przepraszam. Tego nie przewidziałem.
- Cóż, sama chciałam kota - przyznała z uśmiechem. Kane zdał sobie sprawę, że coraz
częściej uczestniczy w jej codziennym życiu i że każda wspólna chwila sprawia mu radość.
Chrząknął.
- Wspominałaś, że interesujesz się baseballem. Mam bilety do łoży na niedzielny mecz.
Chyba że masz inne plany na weekend.
- Loża? - zmarszczyła nos niezadowolona. - Nie było normalnych biletów?
- Nie wolałabyś raz pójść z fasonem? Unikniesz łupinek od orzechów i plam po coli.
- Wolę się czuć jak na meczu, a nie siedzieć w oszklonej loży - odpowiedziała
stanowczo i ruszyła z doniczką do kuchni.
Kane pokręcił głową. Musiał przyznać, że Beth jest niepowtarzalna. Ciągle go czymś
zaskakiwała. Jego rodzina bardzo chciała ją poznać. Wszyscy byli ciekawi kobiety, która
potrafi mu się sprzeciwić. Tym bardziej że Shannon zdążyła już wszystkim opowiedzieć o
poranku, kiedy to Beth wpadła jak grom do jego biura.
- A tak przy okazji - zaczął - nasza rodzina spotyka się zawsze w niedzielę wieczorem.
Mama chce, żebyśmy przyszli po meczu na kolację.
Ku jego zaskoczeniu Beth wyraźnie się zaniepokoiła.
- Chyba nie myśli, że naprawdę coś nas łączy?
- Nie - zapewnił szybko. - Niczego takiego nie dałem jej do zrozumienia. Oczywiście
marzy o kolejnych wnukach. Teraz może rozpieszczać tylko dziewczynki mojej najmłodszej
siostry.
Beth bez słowa odwróciła się i odkręciła kran nad zlewem. Z rur dobiegło coś w rodzaju
stęknięcia i fontanna wody trysnęła w stronę sufitu. Beth krzyknęła i odskoczyła do tyłu.
Górna część zaworu została jej w ręku.

background image

- Psiakrew! - warknęła pod nosem.
- „Psiakrew” nie pomoże! - zawołał Kane, podbiegając do zlewu. - Weź garnek,
odwróć dnem do góry. Niech woda płynie do zlewu. Ja spróbuję to zakręcić.
- Nic nie musisz robić - odpowiedziała, odgarniając mokre włosy z twarzy. - Dam sobie
radę.
Burknął coś do siebie, klęknął i otworzył szafkę pod zlewem. Beth tymczasem
przykryła fontannę największym garnkiem, jaki znalazła. Była już cała mokra, a wyglądało na
to, że Kane też tak będzie wyglądał za chwilę. Pomyślała, że mężczyźni są niemożliwi.
Uważają, że znają się na wszystkim i potrafią naprawić każdą rzecz.
- Mogę sama to zrobić - upierała się.
Tymczasem woda spod garnka pryskała na boki, chlapiąc ich oboje i nie oszczędzając
podłogi. Jedynie sufit był bezpieczny. Spojrzała w dół. Mokra koszula przykleiła się do
Kane'a, podkreślając muskulaturę.
- Jeśli kobieta potrzebuje pomocy, nie mogę jej tak zostawić - powiedział z głębi
szafki. - Do diabła, nie dam rady przekręcić tych zaworów. Kiedy ostatnio zakręcałaś tu
wodę?
- Nigdy. Nie było takiej potrzeby,
- Od dawna mieszkasz w tym domu?
- Ponad cztery lata.
Beth przypomniała sobie dzień po śmierci Curta, gdy zdecydowała, że musi jakoś
ułożyć sobie życie. Szybko podjęła decyzję i wprowadziła się tu w przeciągu miesiąca.
- Jest lepiej - dobiegł ją stłumiony głos. - Jeden daje się odrobinę przekręcić.
Strumień wody zmniejszył się, wreszcie przestało nawet kapać. Beth ostrożnie zdjęła
garnek, potrząsnęła głową, żeby pozbyć się kropli spływających po policzku. Kane wyczołgał
się z szafki. Spojrzała na niego.
- Domyślam się, że nie wziąłeś ubrania na zmianę?
- Nie - przyznał. - Spróbujmy jakoś usunąć tę wodę. Kiedy wrzucała do pralki stertę
mokrych ręczników, usłyszała telefoniczną rozmowę Kane'a.
- Tu O'Rourke. Zawołaj Milesa. Miles? Tu Kane. Przyślij hydraulika na Jacobson
South numer 551.
Beth natychmiast zamachała ręką i pokręciła głową przecząco. Nie zwracał jednak na
nią uwagi.
- Niech weźmie rurki i złączki potrzebne do instalacji kuchennego zlewu. - Spojrzał
jeszcze raz na stary zlew i uniósł brwi. - I nowy zlew.
- Chwileczkę! - zawołała Beth. - Na to się nie zgadzam. Kane odwrócił się, żeby lepiej
słyszeć Milesa.
- Tak. Całość do wymiany, łącznie z zaworami odcinającymi wodę. Ktoś inny może
pojechać po zlew. Będzie szybciej. - Przez chwilę słuchał. - Nie wiem. Nowy, dwukomorowy,
dobrej jakości.
Beth oparła ręce na biodrach. Spojrzała na Kane'a i stwierdziła, że wyrwanie mu
telefonu z ręki raczej się nie uda. Zaczekała więc, aż skończył rozmawiać.
- Co ty sobie wyobrażasz? - spytała wściekle. Rozpiął mankiety i zawinął rękawy.
- Wzywam hydraulika. W Crockett Mill jest nasza brygada remontowa.
- W żadnym wypadku. Zadzwoń i odwołaj. Spojrzał zaskoczony.
- Nic z tego. Ta instalacja pochodzi chyba jeszcze z lat trzydziestych. Trzeba ją
porządnie naprawić. Sporo mogę zrobić sam, ale przecież nie jestem specjalistą.
Beth westchnęła przeciągle.
- Wiem, że to jest stare. Ale potrafię sama rozwiązywać własne problemy.
- Wiem o tym. Po prostu chcę sprowadzić kogoś, kto zrobi to szybciej. Możesz mi
wierzyć, że długo trzeba szukać hydraulika do takiej pracy.

background image

- My, zwykli ludzie, potrafimy przetrwać drobne katastrofy - Możemy nawet przeżyć
dzień lub dwa bez wody w kuchni. A naprawy robię sama.
- Wymieniałaś kiedyś rurę pod budynkiem? Wiesz, że taki żeliwny zlew waży chyba ze
sto kilo? - pytał. - Nie poradzisz sobie sama.
Przerwał mu dzwonek do drzwi.
- Jeśli to twój hydraulik, będzie musiał odejść.
Kane pokręcił głową. Zupełnie nie mógł zrozumieć, dlaczego kobiety, a Beth w
szczególności, potrafią być tak uparte. Przecież chciał tylko, żeby jego pracownik coś
naprawił. Tak samo pomagał matce i siostrom i nie miały nic przeciwko temu. Westchnął.
Szczerze mówiąc, zazwyczaj nie chciały jego pomocy, on jednak uważał, że jeśli pojawia się
problem, powinien się tym zająć. Teraz, też nie proponował w końcu brylantowej kolii, tylko
pomoc hydraulika.
- Cześć, Nick - usłyszał głos Beth z sąsiedniego pokoju. - Widzę, że Katie śpi jak
aniołek.
- Jest zupełnie jak jej mama - odpowiedział niski głos.
Kane zajrzał do pokoju. W drzwiach wejściowych stał mężczyzna z jasnowłosym
dzieckiem przytulonym do ramienia. To nie mógł być hydraulik.
- Co się stało? Jesteś cała mokra.
- Mała awaria w kuchni, ale uratowaliśmy dom, nim zdążył odpłynąć.
- My?
- Nie jestem sama - wyjaśniła zakłopotana, zapraszając gestem do zajęcia miejsca na
kanapie.
- Witam - powiedział Kane, wchodząc do pokoju. Skrzyżował ręce na piersi. Miał
ochotę jak najszybciej pozbyć się tego człowieka. Szczególnie teraz, gdy mokra koszulka
podkreślała piersi Beth. Nick jednak wcale nie wydawał się zainteresowany jej biustem.
- Nick Carleton, a to Kane O'Rourke - przedstawiła ich sobie.
Nick skinął głową.
- Potrzebna wam pomoc? - spytał. - Mam narzędzia w samochodzie.
Beth uśmiechnęła się.
- Byłoby miło, jeśli nie jesteś zbyt...
- Nie potrzebujemy pomocy - przerwał Kane. Oparła ręce na biodrach i spojrzała na
niego ze złością.
- Kane!
- Beth! - zaczął tym samym tonem. - Dlaczego zgadzasz się na pomoc Nicka, a na moją
nie?
- Nick jest przyjacielem.
- A ja to co? - zaprotestował. - Myślałem, że już to ustaliliśmy.
- Chętnie pomogę - wtrącił się Nick pospiesznie. - Tym bardziej że Beth, zawsze kiedy
tego potrzebujemy, zajmuje się Katie, no i jest wspólniczką mojej żony. Pracuje więcej, niż
powinna, szczególnie teraz, gdy Emily jest w ciąży.
- Właśnie, jak Emily się czuje? - spytała Beth. - Mówiła, że jeszcze kilka dni mogę nie
przychodzić do sklepu.
Nick uśmiechnął się szeroko. Było jasne, że myślał tylko o jednej kobiecie, a z Beth
łączyły go wyłącznie przyjacielskie stosunki.
- Jest dzielna - odpowiedział Nick - ale ja już się denerwuję. Lekarz mówi, że do
porodu jeszcze ponad tydzień. Dzisiaj kręciłem się trochę po sklepie, ale w końcu mnie
wyrzuciła, bo podobno przeszkadzam.
- Nie zapomnij, że chętnie zajmę się Katie, jak przyjdzie czas rozwiązania.
- Będę pamiętał. - Zerknął na Beth. - Wracając do naprawy, u nas w domu sam
wszystko remontowałem, więc nie ma problemu.

background image

Kane przecząco pokręcił głową. Chciał być osobiście odpowiedzialny za naprawę.
- Już się tym zająłem. Nick wzruszył ramionami.
- Jak wolisz.
- Obu was mam dosyć - stwierdziła nagle Beth. - Sama się tym zajmę. Możecie obaj
znikać - dodała, wskazując na drzwi.
- Zupełnie jak moja żona. Dlatego tak świetnie się dogadują. - Nick uśmiechnął się
porozumiewawczo do Kane'a i po prostu posłuchał polecenia.
Kane jednak wcale nie miał zamiaru pójść w jego ślady. Beth tupnęła nogą.
- Ty też.
- Nie. Nie mam nic innego do roboty, wiec mogę się zająć zlewem.
Beth westchnęła.
- Wy, mężczyźni, myślicie, że bez was zawaliłby się świat. Kane uśmiechnął się. Coraz
bardziej lubił przekomarzanie się z nią. Spojrzał na jej długie, gęste włosy, z których spływała
woda.
- Czy masz coś, co mógłbym na siebie włożyć? - zapytał ochrypłym głosem, starając
się skupić na czymś innym.
Beth uniosła brodę.
- Jeśli zmieścisz się w moje ciuchy, chyba się zastrzelę. Skłamałam. Zastrzelę ciebie.
Roześmiał się.
- Aż tak?
- Owszem, ale jeśli zawiniesz się w koc wrzucę twoje ubranie do pralki i włączę
wirowanie.
- To już wolę zostać w mokrym.
Nie miał najmniejszej ochoty paradować owinięty w koc, gdy zjawi się jego pracownik.
Właśnie w tej chwili nadjechała ciężarówka z logo firmy O'Rourke'a.
- Nadeszła pomoc - mruknął.
- Powiedz, żeby odjechali.
- Nie powiem, a ty musisz się przebrać.
- Dlaczego? Nie jestem bardziej mokra niż ty.
- W moim przypadku nie ma to takiego znaczenia - i wymownie wskazał na jej
koszulkę.
Spojrzała w dół i aż jęknęła. Dlaczego akurat dziś nie włożyła stanika?
- Nie przejmuj się - powiedział. - Mnie się podoba, a Nick jest zdaje się tak zadurzony
w swojej żonie, że nie zwróciłby uwagi nawet na dziewczynę z „Playboya”, gdyby taka
pojawiła się w jego własnej sypialni.
- Nie mam nic do pokazania - stwierdziła.
- Mnie się podoba to, co widzę - zapewnił i musnął wierzchem dłoni jej sterczące piersi
- Moglibyśmy odesłać hydraulika i... - Przyciągnął Beth do siebie drugą ręką i pocałował.
Zrobiło jej się gorąco.
Drzwi ciężarówki zatrzasnęły się z hukiem, psując nastrój.
- Włóż coś suchego - szepnął Kane.
Zadźwięczał dzwonek u drzwi. Beth pobiegła do sypialni, a Kane poszedł otworzyć.
Gdy się przebrała i zeszła na dół, panowie dyskutowali o stanie tej prawdziwie muzealnej
instalacji.
- Słusznie. Trzeba wymienić całość - zgodził się hydraulik.
- Mam zamiar sama się tym zająć - oznajmiła.
- Trochę się stawia - poinformował Kane, z uśmiechem mrużąc oko do hydraulika. -
Uparta się, że od nikogo nie chce pomocy.
Beth najchętniej by go kopnęła. Najwyraźniej bawiła go cała sytuacja. Hydraulik
uśmiechnął się życzliwie.

background image

- Z przyjemnością pomogę. Pewnie pani nie pamięta, ale kilka lat temu Curtis Martin,
pani narzeczony, uratował z pożaru mojego szwagra. Panie O'Rourke, ja to zrobię bez
wynagrodzenia.
- Jestem bardzo wdzięczna, ale naprawdę nie trzeba - powiedziała.
Kane zauważył dziwny wyraz jej twarzy.
- Czy możemy porozmawiać? - Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą do ogródka.
Niezręcznie pogłaskał jej dłonie. Chciał ją pocieszyć, ale i sprawić, by zapomniała, że kiedyś
kochała innego.
- Beth, nie jestem bohaterem. Mogę tylko pomóc w naprawie zlewu. Uważam, że
jesteśmy przyjaciółmi, nawet jeśli ty to widzisz inaczej.
Spojrzała na niego.
- Bohaterem? O czym ty mówisz?
- Takim - zawahał się - jak twój narzeczony. O nim myślałaś przed chwilą, prawda?
Beth przyjrzała mu się bardzo uważnie. Niczego nie rozumiał, ale nie mogła w końcu
tego od niego oczekiwać. Kochała Curta, wiecznego chłopca zajętego własnymi sprawami.
Może w miarę upływu czasu stałby się odpowiedzialnym ojcem rodziny, nie wyobrażała
sobie jednak, że mógłby poświęcić własne marzenia dla dobra matki i rodzeństwa.
- Nie myśl, że jesteś od niego gorszy - powiedziała cicho. - Podejmowałeś w życiu
decyzje, które wymagają ogromnej odwagi. Chciałeś zostać inżynierem, prawda? Jednak po
śmierci ojca porzuciłeś studia, zacząłeś pracować, żeby pomóc rodzinie.
- Cóż to przecież najbliżsi - wyjaśnił zdziwiony, że ktoś mógłby postąpić inaczej.
- Wiem i mam nadzieję, że to doceniają.
- Raczej ciągle narzekają. Zupełnie jak ty.
Nie roześmiała się. Rozumiała więcej, niż sądził.
- Ciężko pozwolić im odejść? - spytała. - Dawniej ciągle byłeś im potrzebny, a teraz są
dorośli i chcą być samodzielni.
- Jeszcze nie są całkiem dorośli. Zachichotała.
- Kane, będzie z ciebie staroświecki ojciec, który nie chce, żeby córka chodziła na
randki przed trzydziestką, a syn nie dostanie samochodu, dopóki nie zacznie pracować.
- Panno Cox, czyżby to były oświadczyny? Uśmiechnęła się.
- No dobrze, skoro i tak jesteś cały mokry, możesz zająć się zlewem.
Kane pogłaskał kciukiem jej wargi, a potem odwrócił się i poszedł do kuchni. Lubił,
gdy Beth tak z nim rozmawiała.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Dopiero w piątek Beth miała czas, żeby wszystko, co się zdarzyło, przemyśleć.
Spodziewała się, że koszmar hydraulicznych przeróbek wystraszy Kane'a, on jednak zjawił
się w czwartek i siedział u niej przez cały dzień. Na następny dzień planowali wypożyczyć
łódkę od Carletonów, niestety, zaledwie Kane przyjechał, zadzwonili do niego z biura z
prośbą o pilny przyjazd. Zdążył jeszcze przypomnieć Beth o niedzielnym meczu i kolacji z
rodziną na wypadek, gdyby wcześniej nie mogli się zobaczyć.
Smoke spał spokojnie na jej kolanach, a Razzle buszował w kuchni. Beth wypuszczała
koty do ogródka tylko wtedy, gdy mogła wyjść razem z nimi. Zwykle lubiła tam przebywać,
lecz dziś, bez Kane'a, jakoś nie miała na to ochoty. Rozległ się dzwonek do drzwi, kot
otworzył jedno oko i miauknął z żalem, gdy przełożyła go na poduszkę.
- Przepraszam - powiedziała.
Poczuła przyspieszone bicie serca. To mógł być Kane. Może sprawa nie była tak
poważna i zdecydował się wrócić do Crockett?
- Panno Cox, czy pani i pan O'Rourke pokłóciliście się? - spytał reporter, podsuwając

background image

jej mikrofon. - Wrócił do Seattle niespełna godzinę po przyjeździe tutaj, prawda?
- Ja... nie, nie pokłóciliśmy się - odpowiedziała, cofając się instynktownie przed
błyskiem fleszów.
- Ostatnio przecież spędzaliście razem dużo czasu. Co się nagle stało?
Zmarszczyła brwi.
- Dwaj jego pracownicy mieli wypadek samochodowy - odpowiedziała pospiesznie. -
Wrócił do Seattle, żeby spotkać się z ich rodzinami i w miarę możliwości pomóc.
Niezbyt ich to interesowało. Ważny był wyłącznie romans.
- Czy już się oświadczył? - Kiedy planujecie ślub?
Zadawali pytania, nie czekając na odpowiedź. Beth mocniej przytrzymała drzwi.
- Jesteśmy wyłącznie przyjaciółmi - oświadczyła. - To wszystko.
Rozległy się okrzyki niedowierzania. Ktoś z tyłu pomachał zdjęciem, na którym
całowała się z Kane'em.
- Co pani na to? Pan O'Rourke chyba chce czegoś więcej.
- To są osobiste sprawy. Nie mam nic do dodania. Starannie zamknęła za sobą drzwi.
Reporterzy dali jej się we znaki już wtedy, gdy postanowiła nie uczestniczyć w wygranej
randce, nie spodziewała się jednak takiej histerii z powodu kilku spotkań i pocałunków.
Nagle z kuchni dobiegł ją podejrzany hałas. To nie mógł być Razzle. Ruszyła
pospiesznie i ujrzała fotografa robiącego zdjęcia kwiatom stojącym na stole.
- Co pan tu robi? - spytała rozzłoszczona.
- Pan O'Rourke je przyniósł, prawda?
- Wtargnął pan na teren prywatny - oświadczyła lodowatym tonem. - To jest
przestępstwo - dodała i sięgnęła po telefon.
Połączyła się z policją, ale fotograf nie czekał. Dyżurny policjant przyjął zgłoszenie i
obiecał przysłać wóz patrolowy. Beth od razu poczuła się raźniej. Nagle dotarło do niej, że
fotograf nie zamknął drzwi, a Razzle gdzieś zniknął. Przeszukała dom. Ani śladu. W ogródku
też go nie było. Krzyczała jego imię na całą okolicę, aż rozbolało ją gardło. Bez rezultatu.
Usiadła na schodku przy tylnych drzwiach, próbując powstrzymać łzy. Zdążyła już pokochać
tego śmiesznego kociaka. Pocieszała się, że kiedy zgłodnieje, może wróci, jednak nie było to
wcale takie pewne. Wyraźnie nie miała w życiu szczęścia i nie najlepiej lokowała, uczucia.
Zadzwonił telefon. Dzwonił kilkakrotnie, nim wreszcie wzięła się w garść.
- Słucham?
- Beth? Wszystko w porządku? Podobno miałaś kłopot z reporterami? - pytał
niecierpliwie Kane.
Stłumiła szloch. Nie chciała go martwić. I tak miał ciężki dzień.
- Tak. W porządku.
- Poznaję po głosie, że jednak nie.
Po policzkach spłynęły jej dwie duże łzy.
- Nie znasz mnie na tyle, żebyś tak łatwo rozpoznał. Co z tymi ludźmi, którzy zostali
ranni?
- Obaj leżą na oddziale intensywnej terapii, ale rokowania są dobre.
- Och, to dobrze.
Kane nadal był zaniepokojony. Beth wyraźnie miała zmieniony głos. Czyżby reporterzy
aż tak bardzo wyprowadzili ją z równowagi? Zdecydował, że nie dopuści, by to się
powtórzyło. Ludzie, którzy nachodzili jego rodzinę, mieli potem poważne problemy.
- Powiedz co się naprawdę stało - poprosił. Usłyszał szloch i aż poderwał się z krzesła.
- Razzle jakoś się wydostał z domu i nigdzie nie mogę go znaleźć.
- Natychmiast do ciebie przyjadę.
- Nie. Jesteś zmęczony i niewiele możesz zrobić - powiedziała załamanym głosem.
- Poczekaj, kochanie. Zaraz będę.

background image

Bez wahania zadzwonił po firmowy helikopter. Nim silnik zdążył się rozgrzać, Kane
zadzwonił jeszcze w kilka miejsc. Był gotów poruszyć niebo i ziemię, żeby tylko odnaleźć
kota.
Gdy Kane zadzwonił do drzwi Beth, odpowiedziała mu cisza. Obszedł dom dookoła i
znalazł ją siedzącą na schodku pod tylnymi drzwiami. Usiadł obok.
- Jednak jesteś - powiedziała cicho, jakby nie wierzyła, że naprawdę się zjawi. - Nie
powinieneś. Miałeś bardzo męczący dzień.
- To bez znaczenia - odpowiedział. Nie pytając o pozwolenie, posadził ją sobie na
kolanach. - Nie martw się, kochanie. Znajdziemy go.
Westchnęła i objęła go rękami za szyję.
- Jest strasznie ciekawski. Pewnie wybiegł, gdy ten fotograf wtargnął do kuchni.
Kane zesztywniał.
- Fotograf tu się dostał?
Był wściekły. Jego mogli śledzić, ale nie pozwoli nachodzić Beth. Postanowił to
omówić z szefem ochrony.
- Nic takiego już się nie powtórzy - zapewnił spokojnym tonem.
- Myślisz, że Razzle znajdzie drogę do domu? Jest taki mały, mieszka tu od niedawna,
może nie pamiętać.
- Jestem pewien, że sobie poradzi - powiedział, gładząc jej kark.
Beth powoli otworzyła oczy. Leżała we własnym łóżku, a poranne słońce zaglądało
przez szparę między zasłonami. Nadal miała na sobie szorty i bawełnianą koszulkę. Smoke,
zwinięty w kłębek, opierał się o jej plecy. Powoli przypominała sobie ostatni wieczór, nagle
cicho otworzyły się drzwi.
- Wiem, że nie lubisz rano wstawać, ale pomyślałem, że ta wizyta cię ucieszy -
powiedział Kane.
Usłyszała głośne miauknięcie nad uchem, a przed jej zaspanymi oczami pojawiła się
ręka trzymająca kociaka.
- Razzle! - zawołała. Odwróciła się do Kane'a. - Jednak udało ci się go znaleźć.
Uśmiechnął się.
- Mówiłem ci, że go odzyskamy.
- Gdzie był?
- Moi ludzie wyśledzili reporterów, którzy byli tu wczoraj. Wygląda na to, że Razzle
postanowił zwiedzić furgonetkę ekipy telewizyjnej, ale kierowca tego nie zauważył.
- Musiał znaleźć go później, dlaczego go nie odwiózł?
- Myślę, że się bał - sucho stwierdził Kane. - Teraz jest jeszcze bardziej przestraszony.
Zastanawia się, czy nie przenieść się do innego stanu. Ja chciałem mu zaproponować wyjazd
do innego kraju, ale mój szef ochrony ma miękkie serce - dodał z uśmiechem.
Beth roześmiała się. Była naprawdę wdzięczna. Kane jak widać nie tylko zmobilizował
całą okolicę do poszukiwań jej ulubieńca, ale zorganizował jej ochronę. Przede wszystkim
jednak znalazł czas, żeby ją pocieszyć, mimo że miał na głowie mnóstwo ważniejszych
spraw.
- Kane, jesteś cudowny.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytał, bawiąc się jej lokiem. - Oczywiście, nie mam nic
przeciwko temu, żebyś mnie tak nazywała.
- Po pierwsze, znalazłeś kota, a po drugie, przyjechałeś w sytuacji, gdy ktoś inny
mógłby mnie uznać za rozhisteryzowaną idiotkę.
Pokręcił głową.
- Nie zachowałaś się głupio. Najważniejsze, że moi ludzie znaleźli kota.
Oparła dłoń na jego ręce.
- Od dawna nikt nie zrobił dla mnie nic podobnego. Kane milczał przez chwilę, potem

background image

pochylił się i pocałował ją w czoło.
- Kochanie, myślę, że wiele osób chętnie by ci pomogło. Jeszcze nie spotkałem nikogo
tak życzliwego jak ty.
- Nieprawda. Mam okropny charakter.
- Owszem, i jesteś uparta - dodał Kane. Pochylił się i pocałował ją w usta. - Nie masz
pojęcia, co się ze mną dzieje, gdy tak na mnie patrzysz.
Beth postawiła kota na łóżku.
- Przygotuję jakieś śniadanie - powiedziała szybko. Sytuacja zaczynała wymykać się
spod kontroli.
Kane usiadł na łóżku. Nadal nie był w stanie jasno sobie powiedzieć, czego oczekiwał
od Beth, ani jak miał wobec niej postępować. Przyjaźń? Na pewno. Była radosna, bystra i
dawała mu poczucie spokoju, którego już dawno nie zaznał. Bliski związek? Choć bronił się
przed tym, coraz bardziej czuł, że jest zakochany. Dotychczas uważał, że w jego życiu nie ma
miejsca na małżeństwo, lecz ostatnio zaczynał się wahać. Pomyślał też, że być może różnica
wieku nie ma tak wielkiego znaczenia, jeśli dwoje ludzi jest ze sobą szczęśliwych. Razzle
zwinął się w kłębek. Kane w zamyśleniu podrapał go za sterczącymi uszami.
W pobliżu stadionu powstał ogromny korek. Kane jednak był dobrym kierowcą i
zręcznie manewrował wśród innych samochodów. Beth obserwowała to z uśmiechem. Widać
ze wszystkim radził sobie świetnie, a jednocześnie nie był z tego powodu specjalnie dumny.
Po prostu nie przywiązywał do tego wagi. Przyzwyczajony do ciężkiej pracy, nigdy nie nabrał
manier zarozumiałego miliardera.
- Słuchałeś dziś radiostacji brata? - spytała, gdy zaparkowali i ruszyli w stronę bramy
stadionu. - Audycję na nasz temat rozpoczęli marszem weselnym.
- Słyszałem to. Już im powiedziałem, że mocno przesadzają. Beth roześmiała się i
pokręciła głową. Wśród setek kibiców idących do wejścia nikt nie zwracał na nich uwagi.
Baseball był ważniejszy niż jakiś tam romans miliardera. Kane zatrzymał się przed kioskiem
spożywczym.
- Weźmy sobie frytki z czosnkiem - zaproponował.
- W żadnym wypadku. Roześmiał się.
- Dlaczego? Boisz, się, że będziemy się całować? Jeśli zjemy je oboje, zapach nie
będzie przeszkadzał.
- Bardzo śmieszne. Przecież później idziemy na kolację do twojej rodziny. Nie chcę im
chuchać czosnkiem.
- Już dobrze - powiedział, obejmując ją w pasie.
Beth była zadowolona. Nie wyróżniali się w tłumie. Kane miał na sobie szorty i
nowiutką koszulkę drużyny Mariners, której Beth zawzięcie kibicowała, do tego czapka
baseballowa z daszkiem opuszczonym na czoło i okulary przeciwsłoneczne. Nikt nie był w
stanie go rozpoznać. Beth też chętnie włożyłaby szorty, ale z powodu czekającej ich wizyty
zdecydowała się na spodnie i cienki sweterek. Przez ramię przerzuciła sportowy plecak.
Spodziewała się, że pójdą na górne trybuny, Kane jednak zaprowadził ją na miejsca
blisko ławki drużyny Mariners. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie mieli innych biletów.
Dobrze wiedziała, że to kłamstwo. Nie chciał się jednak przyznać, że zdobył je z trudem
dzięki znajomościom Libby.
- Nie powinieneś - powiedziała, kręcąc głową.
Kane usiadł obok niej, kryjąc uśmiech. Widać było, że Beth się cieszy, mogąc siedzieć
tak blisko ulubionej drużyny.
- Byłeś już kiedyś na meczu? - spytała po chwili.
- Przychodzimy raz do roku.
Zawsze w czerwcu Kane kupował karnet biletów dla pracowników i ich rodzin. Starał

background image

się, żeby wszyscy dobrze się bawili i nie miał czasu spoglądać na boisko. Dziś wiedział, że
przede wszystkim będzie spoglądał na Beth.
Zaczął się mecz. Beth bardzo go przeżywała, zaciskała pięści, wstawała i krzyczała z
innymi. Kane nigdy nie miał czasu, żeby pasjonować się baseballem, dziś jednak mecz zaczął
go wciągać. Wkrótce i on wstawał i wydawał okrzyki razem z tłumem kibiców, a gdy w
końcu Mariners wygrali osiem do zera, Beth objęła go i pocałowała z radości.
- Powinniśmy już iść - powiedziała, łapiąc oddech.
- Halo, panno Cox - rozległ się nagle jakiś głos. Odwrócili się oboje. W pierwszej
chwili Kane pomyślał z irytacją, że wypatrzył ich jakiś reporter, jednak był to jeden z
zawodników.
- Słucham? - spytała zaskoczona.
- Drobny upominek od drużyny! - zawołał, rzucając jej piłkę. Beth chwyciła ją w locie.
Na piłce podpisali się wszyscy zawodnicy.
- To ty załatwiłeś - powiedziała z uśmiechem. Kane wzruszył tylko ramionami.
- Żaden problem. To zasługa mojej asystentki. Zdaje się, że zna żonę jednego z graczy.
Kane nie mógł wymyślić lepszego prezentu. Beth ucałowała go serdecznie i wrzuciła
piłkę do plecaka.
Tłum wyraźnie się przerzedził, mimo to musieli jeszcze trochę poczekać, żeby móc
spokojnie opuścić parking. Beth przypomniała sobie nagle o czekającym ich spotkaniu. Co
prawda Kane dał słowo, że nie idzie tam jako jego przyszła żona, ale i tak chciała wypaść jak
najlepiej. Nerwowo spojrzała w lusterko.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że mam włosy w nieładzie?
- Bo nie masz.
- Chyba niedowidzisz - powiedziała zdenerwowana. - Dlaczego się śmiejesz?
- Jeszcze nigdy nie słyszałem, żebyś się przejmowała włosami. Coś takiego...
- Wyglądam, jakbym właśnie wstała z łóżka.
- Masz dobrą fryzurę. Lubię, jak włosy luźno spadają ci na ramiona.
Poczuła się zdezorientowana. Czego właściwie od niej chciał? Za każdym razem, kiedy
powtarzała sobie, że spotykają się tylko dla reklamy, kierował rozmowę na tematy osobiste.
Wjechali na podjazd niezbyt okazałego budynku, który wyraźnie pochodził z tego
samego okresu, co jej mały domek.
- To dom twojej matki? - spytała zdziwiona. Spodziewała się czegoś nowoczesnego i
bardziej na pokaz, a nie takiego zacisznego miejsca z gankiem dookoła domu.
- Tak. Nie zgadza się na nic większego. Mówi, że i tak jest dla niej za duży. Chyba że
dam jej wnuki, które będą ją odwiedzać. Przepada za dziećmi.
Pomógł Beth wysiąść z samochodu. Przez otwarte okna starego domu dobiegł ich
śmiech.
- Pewnie wszyscy już tu są - domyśliła się. Nerwowo poprawiła sweter. Starała się nie
zwracać uwagi na nagły ucisk w żołądku. Powtarzała sobie, że Kane przywiózł ją tu jako
zwykłą znajomą, a nie, żeby oficjalnie przedstawić rodzinie.
- Tak, na pewno są wszyscy - powiedział spokojnie. - Nie masz się czym denerwować.
Po prostu chcą poznać dziewczynę, która odważyła się mi odmówić.
- Od razu mi ulżyło - stwierdziła z przekąsem. Kane wziął ją pod ramię.
- Gwarantuję, że cię polubią.
Weszli do środka. Z różnych stron słychać było rozmowy i śmiechy. Tak jak Beth się
spodziewała, wszyscy w klanie O'Rourke'ów dobrze się prezentowali. Czuła się przytłoczona
nawet wtedy, gdy matka Kane'a zaciągnęła ją do kuchni.
- Kochanie - zaczęła starsza pani z ciepłym uśmiechem. - Od czasu śmierci ojca mój
syn po raz pierwszy wygląda na szczęśliwego.
- Ależ my nie... To nie tak. Kane chyba powiedział, że nic nas nie łączy?

background image

Peggy O'Rourke zachichotała.
- Słyszałam te bzdury, ale znam swego syna. Widzę, co się z nim dzieje. Nie obchodzi
mnie, czy ma na tyle zdrowego rozsądku, żeby się z tobą ożenić, ale od tej chwili należysz do
naszej rodziny.
Beth poczuła łzy w oczach.
- Bardzo mi miło.
- Daj spokój. Znam się na ludziach. Masz mówić do mnie mamo. Jak wszyscy. Prawda,
Kane?
Beth odwróciła się. Kane stał w drzwiach i uśmiechał się.
- Słusznie - zgodził się. - Shannon kazała mi zapytać, czy mogłaby pomóc ci przy
kolacji.
- Tylko nie Shannon! - zawołała Peggy z udawanym przerażeniem. - Moja najstarsza
córka jest niewątpliwie uzdolniona - zwróciła się do Beth - ale z pewnością nie w sprawach
domowych.
- Wystarczy, żeby Shannon spojrzała w stronę kuchni, a potrawy zaczynają się
przypalać - dodał Kane.
- Wszystko słyszałam - zawołała Shannon. dając mu klapsa. - Nie masz szacunku dla
drugiego człowieka.
- Przyganiał kocioł garnkowi - odgryzł się Kane. Reszta rodzeństwa ze śmiechem
przyłączyła się do kłótni, przy okazji wynosząc półmiski do jadalni.
Patrick O'Rourke zjawił się w ostatniej chwili, pocałował matkę i uśmiechnął się do
Beth.
- Witaj, Beth. Cieszę się, że mogę cię wreszcie poznać. Dzięki tobie rozkwitają moje
interesy.
- Raczej dzięki twojej audycji - odpowiedziała. - Jestem pionkiem bez znaczenia w tej
kampanii reklamowej.
- Jak to bez znaczenia? - zaprzeczył Kane przysuwając jej szarmancko krzesło. -
Wywróciłaś do góry nogami całe moje życie.
Rozległy się śmiechy. Nikt jego słów nie traktował poważnie. Po prostu byli dużą,
hałaśliwą rodziną, o jakiej Beth zawsze marzyła. Widać było, że dobrze im ze sobą. Nie
wiedziała, jak się powinna zachowywać, bo sama nigdy nie miała prawdziwej rodziny.
Tymczasem ulubionym tematem rozmów przy stole okazało się starokawalerstwo Kane'a.
- Jako najstarszy syn powinieneś ożenić się pierwszy - stwierdziła Shannon, sięgając po
marchewkę. - Taka jest tradycja.
- Ja na pewno nie będę pierwszy - zastrzegł Patrick. - Mam zamiar pozostać kawalerem
do końca życia. Jednak przyznaję, że Beth byłaby wspaniałą szwagierką.
Zrobił oko do Beth, która miała ochotę schować się pod stół.
- Nie dokuczaj jej - upomniała go Peggy. Kane ścisnął porozumiewawczo kolano Beth.
- Wyobrażają sobie, że w ten sposób są dla ciebie mili - Szepnął. - Nie miej im tego za
złe.
Owszem, miała im za złe, ale z zupełnie innego powodu. Najwidoczniej nie rozumieli,
że Kane nigdy nie wziąłby jej pod uwagę jako przyszłej żony. Musiałby zdarzyć się cud. To
było bolesne, nie wierzyła, że Kane mógłby ją kiedykolwiek pokochać. Nawet nie miała
odwagi marzyć o takim zakończeniu historii.
- Wiesz, Beth - odezwał się Neil - jestem naprawdę zadowolony, że Kane poświęca ci
tyle czasu. Dzięki temu mam wreszcie szansę rządzić naszym imperium.
Mówił żartem, ale było jasne, że podobnie jak reszta rodzeństwa bardzo liczył się z
bratem. Kane zajął miejsce ojca, choć jego nadopiekuńczość dawała się we znaki reszcie
rodzeństwa.
- Tylko nie puść mnie z torbami - ostrzegł Kane. - Parę milionów straty jakoś zniosę,

background image

ale staraj się, żeby szkody były minimalne.
- Dzięki moim decyzjom już jesteś bogatszy, i to o więcej niż kilka milionów. Beth,
trzymaj go z dala ode mnie, a w ciągu miesiąca podwoję jego pieniądze.
To były żarty, ale możliwość straty lub zysku milionów dolarów wywoływała w niej
zbyt duży stres.
- Przyniosę trochę wody - powiedziała, wskazując na pusty dzbanek.
- Patrick przyniesie, jest najbliżej - zaoponowała Shannon, ale Beth pokręciła
przecząco głową.
Gdy zniknęła w kuchni. Kane zmarszczył czoło. Zauważył, że nie czuła się wśród nich
swobodnie, a tak mu zależało na tym, by nabrała pewności siebie. Zrobiło się cicho.
- Nie mieliśmy nic złego na myśli - zapewniła Shannon. - Sprawiliśmy jej przykrość?
- Zaraz się zorientuję - odpowiedział.
Beth siała w drzwiach, spoglądając na trawnik za domem. Kane objął ją, z upodobaniem
wciągając zapach jej włosów.
- Czasem mnie też działają na nerwy - szepnął. - Nigdy nie ma chwili spokoju.
- Nie powinnam tu przychodzić.
Pomyślał, że nie jest to najlepsze miejsce na rozmowę we dwoje, bo za chwilę zacznie
zaglądać ktoś z rodzeństwa, zapraszając ich z powrotem do stołu.
- Musiałaś przyjść - zapewnił zdecydowanie. - Wolałabyś, żebym samotnie odpierał ich
docinki?
- Przecież cię uwielbiają.
- Czasami doprowadzają mnie do szału. Chwilę spokoju mam dopiero wtedy, gdy
pójdą spać. Dlatego tak lubię twój cichy dom.
Roześmiała się.
- Lubisz pękające rury i rozhisteryzowane koty?
- Ubóstwiam.
Powtarzała sobie, że żarty na temat jej i Kane'a nie były złośliwe. Wiedzieli, że nie jest
jego narzeczoną ani kochanką.
Gdzieś z tyłu ktoś chrząknął. Kane zerknął przez ramię. Patrzyło na nich dziewięć par
oczu. Jęknął.
- Beth, kochanie - powiedziała jego matka. - Wiem, że trzeba czasu, żeby się do nas
przyzwyczaić. Nie poddawaj się tak łatwo.
Beth wzięła głęboki oddech i spróbowała się uśmiechnąć.
- W porządku. Wasza grupka to nic w porównaniu z hordą reporterów, którzy rzucili
się na mnie z pytaniem, dlaczego nie chciałam pójść na randkę z miliarderem.
Roześmiali się i zaczęli wracać do jadalni. Kane spojrzał na nią z czułością.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Chyba ten jest już ostatni - powiedziała Peggy, podając Beth talerz do wytarcia.
Beth uparta się żeby jej pomóc, Przynajmniej miała czym zająć ręce. Kane z braćmi
wyniósł do schowka dostawki do stołu, które teraz nie były już potrzebne, a przy okazji
dyskutowali zawzięcie na temat europejskich drużyn piłkarskich. Beth z przyjemnością
słuchała żartobliwej kłótni. W domu jej opiekunów nie było żadnych sprzeczek, tylko chłód i
ciągle obrażanie się.
- Proszę was, zmieńcie wreszcie temat - powiedziała Kathleen, wycierając do połysku
dębowy blat stołu. Choć najmłodsza w rodzinie, miała już trzyletnie córki bliźniaczki.
- Dziewczyny nie lubią sportu - stwierdził Neil.
- Nie zawsze. Beth jest kibicem Mariners - wtrącił Kane, pociągając ją obok siebie na
kanapę.

background image

Bracia natychmiast stwierdzili, że to niesprawiedliwe. Ich znajome nie interesowały się
sportem, a Kane ma za dużo szczęścia.
- Domyślam się, że radiostacja ma teraz więcej słuchaczy - Beth zmieniła temat, chcąc
skończyć przekomarzania. - Więc opłaciło się urządzić konkurs.
- Najważniejsze, że podwoiła się liczba reklam - pochwalił się Patrick. - Jestem ci
wdzięczny, że tak dzielnie wszystko zniosłaś. Przykro mi z powodu wizyty reporterów, ale
najważniejsze, że kot się znalazł.
- Można było tego uniknąć, gdybyś pozwolił mi zainwestować w radiostację -
zauważył Kane.
- W żadnym wypadku.
- Cichy wspólnik to nic złego.
- Kane, chyba nie potrafisz milczeć w żadnej sprawie - wtrąciła się Beth. - Patrick chce
samodzielnie coś osiągnąć. Daj mu szansę.
- Dlaczego nie można tego zrobić w prostszy sposób?
- Niczego cennego w życiu nie osiąga się prosto - wyjaśniła spokojnie. - Nikt nie ceni
tego, co łatwo przyszło.
Kane szeroko otworzył oczy. Zupełnie jakby słyszał słowa ojca. Rozejrzał się wokół po
uśmiechniętych twarzach. Wyraźnie spodobało im się że Beth broni niezależności Patricka, a
przy okazji każdego z nich. Zgoda, trudno mu było pogodzić się z ich samodzielnością.
Zamiast wtrącać się w ich życie, powinien stać z boku, gotów do pomocy, jeśli będą jej
potrzebować. Powinien też głośno przyznać, że Patrick odniósł sukces. Ale marzył tylko o
tym, żeby przytulić Beth i zabrać ją z tego domu.
- Powinniśmy już jechać do Crockett. Wieczorem prom rzadko kursuje.
- Szkoda, że nie zgodziłeś się, żebym przyjechała swoim samochodem - powiedziała
Beth. - Jazda tam i z powrotem dwa razy jednego dnia to stanowczo za dużo.
Sprzeczali się o to już kilkakrotnie, w końcu ustąpiła. Był równie uparty jak ona.
- Możesz zostać u mnie - zaproponowała Peggy. - Bardzo lubię mieć towarzystwo.
- Beth pewnie chce wrócić do zwierzaków - wyjaśnił Kane. - Od niedawna ma dwa
koty i bardzo się nimi przejmuje.
Przed odjazdem Beth przypomniała mu o warzywach z jej ogródka, które przywieźli dla
jego matki. Kiedy Kane wniósł ciężkie pudło do kuchni. Peggy chwyciła go za rękę.
- Oświadczysz się jej wreszcie?
Pani O'Rourke miała zwyczaj mówić wprost, co jej leży na sercu. Kane westchnął.
- To nie takie proste.
- Wystarczy otworzyć usta i powiedzieć: kocham cię, zostań moją żoną.
Uśmiechnął się,
- Powiedz, czy to ojciec ci się oświadczył, czy raczej było na odwrót?
Roześmiała się.
- Zastanawiam się, co zrobić - powiedział zatroskanym tonem. - Ma za sobą ciężkie
przeżycia. Może jeszcze za wcześnie?
- Nie będziesz wiedział, dopóki nie zapytasz.
- A jeśli odmówi? Łatwo jej to przychodzi.
- Rozumiem.
Uniosła jego brodę i spojrzała mu głęboko w oczy jak dawniej, gdy był jeszcze
dzieckiem.
- Kochasz ją. Nie mylę się, prawda?
- Tak - przyznał niepewnym głosem.
Gdy wrócił do pokoju, pożegnał się z rodzeństwem.
- Nie przejmuj się. Coś wymyślę - szepnął, całując matkę. Peggy uśmiechnęła się
porozumiewawczo.

background image

- Jesteś jak ojciec. Też nigdy się nie poddawał.
Kiedy wjechali na autostradę, Kane usłyszał ciężkie westchnienie Beth.
- Przepraszam, że się wtrąciłam do rozmowy z Patrickiem - powiedziała Beth. - Nie
powinnam zabierać głosu.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie uważam tego za wtrącanie się. Może nie było to dla mnie specjalnie miłe, ale
miałaś rację.
Przez chwilę panowała cisza.
- Kane, jeśli chcesz być dla nich jak ojciec, musisz wiedzieć, kiedy pozwolić im
wyfrunąć spod twoich skrzydeł.
- Okropne uczucie. Jak człowiek zrobi wszystko dobrze, nagle nikomu nie jest
potrzebny. Mam tyle pieniędzy. Chciałbym, żeby dzięki temu było im łatwiej.
- Mylisz się, jeśli uważasz, że pieniądze to wszystko, co możesz im dać - powiedziała
cicho. - Widzę, jak się do ciebie odnoszą. Czują, że mają w tobie oparcie. Dzięki temu łatwiej
im działać.
- Nie powinnaś mówić takich rzeczy - stwierdził ochrypłym głosem - bo mam ochotę
natychmiast cię całować.
- Lepiej z tym zaczekaj. Zastanów się jeszcze. Porozmawiamy jutro.
Zrozumiał, że go nie odrzucała. Po prostu chciała, żeby był pewny swoich uczuć. I
wtedy przyszedł mu do głowy pomysł na oświadczyny. Musi jednak najpierw wszystko
ustalić z Patrickiem, a potem pozostanie już tylko modlić się, żeby powiedziała: tak.
Patrick spoglądał z niedowierzaniem znad stosu kompaktów leżących na biurku.
- Co chcesz zrobić?
- Oświadczyć się przez radio.
- To bardzo ryzykowne. A jeśli odmówi?
- Dziękuję, że mi przypomniałeś o tej niemiłej możliwości. Jakoś mi to nie przyszło do
głowy - powiedział z sarkazmem.
Przypomniał sobie, jak wiele się wydarzyło od czasu, gdy jakaś Bethany Cox odmówiła
randki z miliarderem - głównej nagrody w konkursie radiowym. Wtedy poczuł się urażony i
długo zastanawiał się, co ją do tego skłoniło. Teraz już wiedział, że jeśli Beth zdecyduje się
odrzucić jego oświadczyny, nie będzie się przejmowała zdaniem innych.
Spojrzał na brata.
- Patrick, ona nie wierzy, że jest dla mnie wystarczająco piękna i atrakcyjna.
- Chyba żartujesz. Uważam, że to ty jesteś dla niej zbyt paskudny, ale jeśli jej to nie
przeszkadza, to już naprawdę nie moje zmartwienie.
Kane roześmiał się.
- Posłuchaj, chcę ją przekonać, że jest dla mnie ważna. I to tak, że gotów jestem
publicznie zaryzykować odrzucenie oświadczyn - tłumaczył. - Co ty na to?
Patrick uśmiechnął się promiennie.
- Co by się nie działo, radiostacja będzie miała znakomitą reklamę.
Dochodziła jedenasta, a Kane się nie zjawił. Beth bezskutecznie próbowała o tym nie
myśleć. W niedziele i poniedziałki sklep był nieczynny, więc nie miała powodu, żeby
wychodzić z domu. Nie miała też nic pilnego do zrobienia. Myślała o poprzednim wieczorze.
Robiła sobie wyrzuty, że wtrąciła się do rodzinnej rozmowy. Kane wcześniej czy później
zorientowałby się, jak ma postępować. Pewnie wyłącznie przez grzeczność przyjął jej
przeprosiny, ale wreszcie zdał sobie sprawę, że ona do nich nie pasuje. Zresztą i tak od
początku nie miała na to żadnych szans.
Podskoczyła na krześle, słysząc nagły dzwonek telefonu. Mógł to być Kane albo jej
ciężarna wspólniczka.
- Słucham?

background image

- Czy rozmawiam z Beth Cox? Głos wydał jej się znajomy. - Tak.
- Świetnie. Tu radio KLMS, transmitujemy tę rozmowę w całym rejonie Seattle.
Beth z irytacją ścisnęła słuchawkę. Reklamowe wygłupy przestały ją bawić.
- Ja nie...
- Proszę chwileczkę zaczekać - powiedział mężczyzna radosnym tonem. - Jest tu ktoś,
kto chciałby zadać pani bardzo ważne pytanie.
Tuż obok domu Beth stała zaparkowana furgonetka, a w jej wnętrzu zdenerwowany
Kane ściskał mikrofon. Prowadzący audycję poprawił słuchawki i z uśmiechem dał mu znak,
unosząc kciuk do góry.
- Beth? Tu Kane.
- O, cześć.
Mówiła cicho, wiec nie mógł rozpoznać, w jakim jest nastroju. Właściwie nie miało to
znaczenia. Przyjechał się oświadczyć i nie miał zamiaru przyjąć odmowy.
- Bethany Cox, zakochałem się w tobie. Nie śpię po nocach. Wyjdziesz za mnie?
Usłyszał tylko sapnięcie i jakiś głuchy odgłos.
- Kochanie, co się tam stało? - dopytywał się gorączkowo. Nie było odpowiedzi. Bez
namysłu rzucił się więc do drzwi samochodu. Zaskoczony reporter zdążył jeszcze zabrać mu
mikrofon.
Kane zastał Beth na podłodze w kuchni. Z oszołomioną miną rozcierała sobie siedzenie.
- Co się słało? - spytał, klękając obok.
- Nie trafiłam na krzesło - odpowiedziała cicho. - I telefon się rozleciał.
- Kochanie, to drobiazg. Naprawimy. Ostrożnie pomógł jej wstać i przytulił do siebie.
- Powinienem zrobić to inaczej - szepnął. - Kwiaty i szampan przy świecach.
Tradycyjne oświadczyny z klękaniem na kolano. Pomyślałem jednak o czymś
niecodziennym, bo i ty jesteś wyjątkowa.
Beth nadal czuła, że kręci się jej w głowie. Jeszcze do niej nie dotarły oświadczyny.
- Nie jestem wyjątkowa.
- Nie mów takich rzeczy. Owinęłaś mnie sobie wokół palca, gdy tylko się poznaliśmy.
Oparta mu policzek na piersi. Czuła bicie jego serca. Miała mu wiele do powiedzenia,
ale najpierw chciała się zupełnie uspokoić, żeby logicznie myśleć. Kane głaskał jej włosy,
plecy, potem zaczął rozcierać stłuczone miejsce.
- Patrick mówi, że jestem zbyt paskudny dla tak atrakcyjnej dziewczyny jak ty.
- Nie jestem nadzwyczajnie atrakcyjna - zaprzeczyła, jakby prowokując go do dalszych
zapewnień. Pomyślała o jego rodzinie. - Na twojej rodzinie też nie zrobiłam najlepszego
wrażenia.
- Złe wrażenie? O czym ty do diabła mówisz? Przecież oni przepadają za tobą.
- Byli dla mnie mili - przyznała - ale jestem przy nich jak z innego świata. Należycie do
śmietanki towarzyskiej. Ja na pewno nie.
Kane prychnął niezadowolony.
- Wyższe sfery? Nie Beth. Jesteśmy zwykłymi ludźmi. Irlandzkimi imigrantami, którzy
zjawili się w tym kraju, mając tylko kilka centów przy duszy - powiedział, całując ją w rękę, -
Wiesz, że mama już przegląda reklamy sukien ślubnych i planuje wesele? Uważa, że jesteś
najsłodsza pod słońcem. Wydziedziczy mnie, jeśli się nie pobierzemy. - Uśmiechnął się. -
Oczywiście jeszcze nie wie, że jesteś taka uparta. Założę się jednak, że to też uzna za zaletę. -
Spojrzał jej w oczy z miłością.
Zrozumiała, że już podjęła nieodwołalną decyzję. Jeśli za niego nie wyjdzie, będzie
cierpiała i żałowała, że nie są razem. Postanowiła jednak wyjaśnić jeszcze jedną wątpliwość,
która ją dręczyła.
- Czy przypadkiem nie chcesz tego ślubu, żeby pomóc bratu? Zainteresowanie będzie
większe niż z powodu randki.

background image

- Skąd ci przyszedł do głowy tak idiotyczny pomysł? - zawołał Kane rozzłoszczony nie
na żarty.
- Przez całe dorosłe życie pomagałeś braciom i siostrom.
- Odtąd mogą już o siebie zadbać sami. Jedyną osobą, której chcę pomagać, jest
najbardziej uparta, nierozsądna, nieznośna kobieta, jaką znam.
- A dzieciom?
- Jakim dzieciom? - spytał zaskoczony.
- Zakładam, że będziemy mieli dzieci, choć na początek może wystarczy jedno. Czy
nimi też zamierzasz się opiekować? A przy okazji, mówienie kobiecie, że się nią
zaopiekujesz, nie brzmi najlepiej.
Kane zauważył wreszcie uśmiech na jej twarzy i sam roześmiał się głośno.
- Więc co mam powiedzieć? Czyżbym zachował się jak jaskiniowiec? To pewnie
dziedziczne.
Pogłaskała go po policzku i uśmiechnęła się czarująco.
- Może ustalmy od razu, że wzajemnie będziemy się sobą opiekować.
Nie wyobrażał sobie lepszego rozwiązania. Beth mogła być wszystkim - partnerką,
żoną, matką i kochanką. Najbardziej naturalnie interesowało go to ostatnie.
- Doskonale - szepnął, obejmując dłońmi jej twarz. - Czy jest jeszcze coś ważnego, o
czym powinienem wiedzieć?
Zmarszczyła nos, zastanawiając się.
- Tak. Kocham cię, Kane. Dzień, kiedy wygrałam ten głupi konkurs, okazał się
najpiękniejszy w moim życiu.
Kane przycisnął ją do siebie. Może Beth wygrała konkurs, ale to on zdobył prawdziwą
nagrodę.

EPILOG

- Kochanie, zamknij oczy.
- Nie będę wtedy nic widzieć. Kane roześmiał się.
- O to właśnie chodzi.
Trzymając pannę młodą na rękach, zdołał nacisnąć guzik windy.
- Tylko mi nie mów, że zamiast weselnej kolacji pojedziemy na piknik i hot dogi -
powiedziała Beth, gdy winda ruszyła. Nie otwierając oczu pocałowała Kane'a w szyję.
Ślub wzięli dość szybko - zaledwie miesiąc po oświadczynach, choć wydawało się, że
przygotowania i przymiarki trwały w nieskończoność. Jego matka przejrzała wszystkie
poradniki i czasopisma z tej dziedziny. Jeszcze bardziej przejęte były siostry. Beth znosiła to
z uśmiechem. Jedynie Kane wiedział, że miała już serdecznie dość. Wreszcie czekanie się
skończyło. Miał żonę tylko dla siebie. Tylko ich dwoje, wielkie łóżko i nikogo z rodziny.
Zrobił Beth niespodziankę i na miesiąc miodowy wynajął całe piętro w hotelu.
- Nie będzie pikniku - stwierdził. - Co powiesz na taki początek - butelka Don Perignon
i truskawki?
- Drogie.
Roześmiał się. Pomyślał, że Beth nigdy nie będzie dobrze się czuła w roli żony
miliardera.
- Pani O'Rourke, czy już wspominałem, że jest pani bardzo piękna?
- Nie przez ostatnie pięć minut. Czy już mogę otworzyć oczy?
- Musisz jeszcze chwilkę poczekać.
Drzwi windy rozsunęły się. Zaniósł Beth do schodów, które prowadziły jeszcze wyżej.
Skinął głową ludziom z ochrony, pilnującym, by nikt im nie przeszkadzał, i wszedł do
pokoju.

background image

- Czy to już koniec świata?
- Nie, ale możesz otworzyć oczy. Beth krzyknęła z zachwytu.
- Cudowne miejsce!
- Tu mieliśmy nocować na pierwszej randce, oczywiście w osobnych pokojach.
Delikatnie ją pocałował i położył na łożu z baldachimem. Wyglądała pięknie i
uśmiechała się radośnie. Miał wielką ochotę zaproponować, żeby zostali w łóżku. Z trudem
się opanował.
- Wpuszczę trochę świeżego powietrza - powiedział, cofając się, żeby otworzyć okno.
Beth spojrzała na niego. Nie mogła uwierzyć, że są razem i jej życie tak się zmieniło w
ciągu ostatniego miesiąca. Zrzuciła ciężką spódnicę od ślubnego stroju i rozejrzała się wokół.
Była w wiktoriańskim apartamencie na szczycie hotelu. Dziesiątki kremowych róż rozsiewały
delikatny zapach. Jedyna krwistoczerwona leżała na stoliku obok wiaderka z szampanem i
truskawkami.
Sięgnęli po kieliszki.
- Gdybyś wolała, mogliśmy zdecydować się na większą uroczystość - powiedział Kane,
całując ją w usta. - Nie musieliśmy wracać do Victorii.
Pokręciła głową.
- Bardzo chciałam tu przyjechać, podobnie jak ty. Tak jest świetnie.
Udało im się utrzymać prasę z daleka. Zgodzili się jedynie na zdjęcia po ceremonii
ślubnej, dzięki temu uroczystość odbyła się w gronie rodzinnym - tylko rodzina Kane'a i
kilkoro przyjaciół Beth, w tym Emily z Nickiem, ich córka i nowo narodzony synek.
Przyjęcie odbywało się w hotelowej sali bankietowej, jednak Kane szybko zaproponował
Beth żeby się wymknęli i świętowali tylko we dwoje.
Beth ostrożnie powiesiła suknię ślubną. Były to stare koronki wyszywane
kryształowymi koralikami, a do tego halka z jedwabnej krepy. Sięgnęła po koszulę nocną
złożoną na poduszce i poszła do łazienki. Nie obawiała się już, że jej ciało może się wydać
Kane'owi nieatrakcyjne, ale i tak czuła nerwowy ucisk w żołądku. Miłość fizyczna ciągle była
dla niej czymś tajemniczym. Koszulka z białej satyny, którą dostała w prezencie od Shannon,
podkreślała kształty, nie pozostawiając wątpliwości, co się pod nią kryje. Beth przełknęła
ślinę i otworzyła drzwi.
Kane spojrzał z podziwem na żonę. Łagodne światło zabarwiło jej skórę na złoty kolor.
- Jeszcze szampana? - spytał zmienionym głosem. Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Zostawiłam suknię w łazience. Zabiorę ją.
- Zaczekaj. - Kane zatrzymał żonę wyciągając rękę. - Wiesz, że cię kocham i bardzo cię
pragnę. Chodzi o to, że trochę się denerwuję - powiedział cicho. - Od czego chciałabyś
zacząć?
Beth spojrzała na niego zaskoczona. Nie żartował.
- Zacznijmy od tego - szepnęła, zsuwając powoli jedno z ramiączek koszuli, potem
drugie. Gładka tkanina płynnym ruchem zsunęła się na dywan.
Kane cofnął się o krok. Nie mógł oderwać wzroku od Beth.
- Marzyłem o tej chwili - przyznał. - A teraz pewnie dostanę ataku serca. Właśnie
dlatego starsi panowie nie powinni żenić się z młodymi, seksownymi dziewczynami.
Betu roześmiała się.
- Kochanie, przecież nie jesteś stary. Masz dopiero trzydzieści siedem lat.
- Pocieszyłaś mnie. Może rzeczywiście jeszcze trochę pożyję.
Podszedł, uniósł ją i położył na łóżku.
- Wszystko dzieje się tak szybko - szepnęła Beth - i nie zdążyłam porozmawiać z tobą
na ten temat, ale... nie biorę pigułek.
- Bardzo się z tego cieszę - stwierdził z satysfakcją. Oboje czuli narastające
podniecenie.

background image

- Mogę? - spytała, rozpinając mu koszulę. - Czekałam dwadzieścia sześć lat na taką
chwilę.
Pochylił się nad nią i zaczął całować.
Dużo później Beth położyła wygodnie głowę na ramieniu Kane'a.
- Przepraszam - szepnęła.
- Za co? - spytał zdziwiony.
- Było mi tak dobrze, że nie czekałam na ciebie. Roześmiał się.
- Nie przepraszaj. Dla mężczyzny to wspaniałe uczucie gdy wie, że tak działa na
kobietę. Zresztą za chwilę znów było ci dobrze.
- Zawsze tak będzie?
Kane przyciągnął ją do siebie.
- Będzie jeszcze lepiej.
- Nie wiem, czy to możliwe.
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Nie mów tyle i pocałuj mnie.
Uśmiechnęła się i pierwszy raz bez sprzeciwu zrobiła to, o co ją prosił.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Julianna Morris Randka z milionerem(1)
Morris Julianna 01 Randka z milionerem
Morris Julianna Randka z milionerem
Julianna Morris Kącik porad sercowych
01 Randka z milionerem
Julianna Morris Spotkanie pod jemiołą
Julianna Morris Niezapomniane wrażenie
02 Julian Pagaczewski 18741940
Morris Julianna Spotkanie pod jemiola
May Karol Szatan i Judasz 02 10 Ocalone miliony
648 Weston Sophie Córki milionera 02 Bella znaczy piekna
Jackson Lisa Dzieci szczęścia 02 Milioner i prowincjuszka
648 Weston Sophie Córki milionera 02 Bella znaczy piekna 4
0943 Morris Julianna Rodzina O Rourke 04 Spotkanie pod jemiołą
Sherryl Woods Bogaci kawalerowie 02 Randka z przeznaczeniem
Jackson Lisa Dzieci szczęścia 02 Milioner i prowincjuszka
115 Woods Sherryl Bogaci kawalerowie 02 Randka z przeznaczeniem

więcej podobnych podstron