Meg Cabot
Top Modelka 2
Nie chcę być dziewczyną z wybiegu.
Tytuł orginału:
An Airheadn Novel
Being Nikki
Przekład:
Agnieszka Kabala
AMBER
Warszawa 2009. Wydanie I
Benjaminowi
1
1.
Zimno mi.
Właściwie zamarzam.
Fale rozbijają się o moje łydki, a woda, która po południu była ciepło-turkusowa, teraz
zmieniła się w lodowato-czarną.
Skały, których się kurczowo trzymam, wrzynają mi się w palce i podeszwy stóp. W dodatku
są śliskie, a nie mogę ich puścić, bo wpadnę do przerażająco zimnej wody, w której – nie
przesadzam – roi się od rekinów.
Nie mam się czym obronić przed ostrymi jak brzytwa zębami. Jestem ubrana w
wyjątkowo skąpe białe bikini, a do uda mam przyczepiona pochwę na sztylet, który ściskam
między zębami. Jeśli puszcze się skały, rekiny odgryzą mi rękę albo nogę – ból będzie o wiele
gorszy od tego, który czuję teraz. Muszę ukończyć misję i dostarczyć przesyłkę do rezydencji
zbudowanej na klifie nade mną…
Albo wysłuchiwać tego zrzędy Andre, dyrektora artystycznego, jak truje mi o tym przez cały
wieczór.
- Nie, nie, nie! – wrzeszczał Andre z łodzi z której reżyserował zdjęcia. – Viv, nałóż
na nowo żel na tamto miejsce. Nie na to, na tamto!
Serio. Lepiej byłoby wpaść do wody i dać się zeżreć rekinom. Byłam pewna, że chcą
mnie zjeść mimo, że Dom – facet, od którego Stark Enterprises wynajęło łódź – mówił co
innego. Twierdził, że to tawrosze, zupełnie nieszkodliwe rekinki, które bardziej boją się nas
niż my ich. Przekonywał, że zwabiły je tylko jasne światła ustawione przez Francesca,
naszego fotografa, i że wcale nie kręcą się tutaj po to, żeby zrobić sobie ze mnie przekąskę.
Ale skąd mógł to wiedzieć? Tawrosze czy ludojady na pewno uznałyby mnie za
smakowitą.
- Nik? – zawołał z łodzi Brandon Stark – Jak się trzymasz?
Jakby go to obchodziło.
Był to tylko dlatego, że chciał się załapać na przejażdżkę firmowym samolotem i
spędzić dzień na śmiganiu wokół wyspy St. John na nartach wodnych. Teraz udawał
troskliwego, bo tego się po nim spodziewano.
Albo dlatego że miał nadzieję dobrać mi się później do majtek. Jakby to kiedykolwiek
zadziałało.
W każdym razie nie ostatnio
- Och, świetnie! – odkrzyknęłam. Tyle że przez sztylet w moich ustach nie można było
zrozumieć, co mówię. A nie mogłam go wyjąć, bo ręce miałam zajęte czepianiem się skał,
żeby nie stać się przekąską dla rekinów. W kącikach ust zbierała mi się ślina. Cudnie.
- Potrzebujemy jeszcze parę ujęć, Nikki – zawołał Andre. – Postaraj się nie drżeć?
- Nie drżę – sprostowałam – Trzęsę się. Z zimna.
- Co ona powiedziała? – spytał Andre Brandona. Znów ten sztylet.
- A skąd mam wiedzieć? – odparł. – Nikki – zwrócił się do mnie. – Co powiedziałaś?
- Że mi zimno – odwrzasnęłam. Fale były coraz większe i moczyły mi już dół bikini.
Tyłek mi zdrętwiał. Super. Nie czuję własnego tyłka!
Po co to robiłam? To miała być reklama perfum Starka czy telefonu komórkowego?
Nawet nie pamiętałam.
A Lulu wmawiała mi, jaką to jestem szczęściarą, że lecę w grudniu na Wyspy
Dziewicze, kiedy każdy inny nowojorczyk będzie – dokładnie cytuję – odmrażał sobie tyłek.
Gdyby tylko znała prawdę. To ja odmrażam sobie tyłek. I to dosłownie.
- Nie wiem, o co jej chodzi - usłyszałam Brandona.
2
- Nieważne, Francesco, rób zdjęcia – rzucił Andre do fotografa. – Nikki, pstrykamy!
Nie wiedziałam, co się dzieje, bo łódź była za mną. Ale zobaczyłam błyski fleszy.
Wyciągnęłam szyję i spojrzałam w górę, na brzeg klifu, próbując wczuć się w rolę. Starałam
się nie myśleć o tym, że mam na sobie skąpe, białe bikini. Wyobrażałam sobie, że to zbroja.
Nie byłam sobą Em Watts. Byłam Lenneth Valkyrie, rekrutującą dusze podległych
wojowników i prowadzącą je do Walhalli. Wiedziałam, że dam radę. Potrafiłam wszystko.
Tyle że na szczycie klifu nie widziałam Walhalli. Była tam droga, która turyści
jeździli na lotnisko, z poboczem porośniętym krzaczorami.
I niestety nie miałam zbroi. To kompletnie bez sensu! Szkolny zabójca – którym zdaje
się miałam być – wspinał się po skałach boso i w bikini, bez jednej kieszeni, w której mógłby
schować chociażby komórkę. No chyba, że w pochwie na sztylet. Może dlatego trzymam nóż
w zęach, zamiast tam, gdzie trzymanie go miałoby jakiś sens?
Niestety już dawno zauważyłam, że projektanci postaci z gier – albo dyrektorzy
artystyczni – nigdy nie zastanawiali się nad praktyczną stroną strojów, w które ubierali
swoich bohaterów czy modelki.
I wiecie, co jeszcze miałoby sens? Sfotografowanie mnie w miłym, ciepłym studiu w
Nowym Jorku, a potem komputerowe doklejenie klifu, dal i blasku księżyca wokół mnie.
Ale Francesco chciał mieć na zdjęciach autentyczne emocje. Dlatego Stark go
zatrudnił. Dla Stark Enterprises liczyli się tylko najlepsi.
Rekiny, które kłębiły się pode mną, żeby mnie zjeść, jak tylko spadnę, były
superautentyczne.
- Świetnie ci idzie, Nikki – wołał Francesco, ciągle pstrykając – Naprawdę widzę
determinację na twojej twarzy…
Przysięgałam sobie właśnie, że jak tylko zejdę z tego klifu, złapię sztylet i dźgnę nim
Francesca w oko.
Tyle że ostrze noża było plastikowe.
Ale mogłam się założyć, że doskonale by się do tego nadawało.
- Widzę desperację dziewczyny, z której okoliczności wydobyły najbardziej pierwotne
instynkty – ciągnął Francesco. – Która walczy o przetrwanie w świecie, gdzie wszyscy i
wszystko zdają się sprzysięgać przeciwko niej…
Najśmieszniejsze jest to, że Francesco właśnie opisał moją codzienną egzystencję.
- Właściwie myślę… - przerwał Andre zaniepokojony – że ona powinna być
szczęśliwa. Bo wie, że użyła dezodorantu Starka, która daje dziewczyną pewność, że
wykonują swoją robotę.
Aha. Więc to miała być reklama dezodorantu.
- Szczęśliwa, Nikki – zawołał Andre. – Bądź szczęśliwa! Jesteśmy na wyspach!
Powinnaś się świetnie bawić!
Wiedziałam, że Andre ma rację. Powinnam być szczęśliwa. Bo niby co mogłoby mnie
unieszczęśliwiać? Miałam wszystko, o czym marzą dziewczyny w moim wieku. Robiłam
karierę jako twarz Stark Enterprises , za co płacono mi lepiej niż dobrze. Miałam własne
poddasze z dwiema sypialniami w ekskluzywnym apartamentowcu w centrum Manhattanu.
Dzieliłam je z przeuroczym pudelkiem miniaturką i przezabawną – chociaż nie wiem, czy
robiła to specjalnie – współlokatorką, celebrytką, która regularnie wkręcała nas do
najlepszych imprezowni w mieście.
Byłam bogata. W pękających szafach miałam ubrania od najlepszych projektantów, na
wielkim łożu prześcieradła Frette, własną łazienkę z jacuzzi, wspaniałą kuchnię z blatami z
czarnego granitu i markowym sprzętem, a do tego pomoc domową w masażystkę w jednym,
która – jak ostatnio odkryłam – umiała (prawie) bezboleśnie woskować.
W szkole ciągle nieźle sobie radziłam, mimo zarwanych nocy i bardzo bolesnych
poranków, co zawdzięczałam owej rozrywkowej współlokatorce.
3
I owszem, szóstkową średnią raczej miałam z głowy, jako że mój pracodawca
wiecznie wyrywał mnie z lekcji. Najczęściej po to, żeby wysłać na jakąś tropikalną wyspę,
gdzie świeciłam tyłkiem nad stadem rekinów, bo jemu zachciało się mojego zdjęcia po
ciemku.
Ale gdybym każdą wolną chwilę poświęcała na naukę, może udałoby się mi skończyć
szkołę razem z moimi kolegami z klasy. Nieźle jak na dziewczynę, która spędziła miesiąc w
szpitalu, w śpiączce.
W takim razie, dlaczego byłam taka zdołowana?
- Zrób coś, żeby wyglądała na szczęśliwą – powiedział Andre do Brandona, który z
kolei zawołał do mnie:
- Hej, Nik! Tu jest tak samo jak wtedy, kiedy byliśmy razem w Mustique w zeszłym
roku, pamiętasz? Kiedy robiłaś sesję do brytyjskiego „Vogue’a” i mieliśmy prywatna kabinę
plażową? I wypiliśmy cały Goldschlager? A potem poszliśmy pływać nago? Boże, wtedy to
było fajnie…
I wtedy sobie przypomniałam. To znaczy, przypomniałam sobie, dlaczego jestem
zdołowana.
W tym samym momencie odpadłam od skalnej ściany.
Tak po prostu. Nagle poczułam, że wolę być zjedzona przez rekiny, niż słuchać
opowieści Brandona.
A to dlatego, że przez ostatni miesiąc, słyszałam mnóstwo podobnych historii – nie
tylko z ust Brandona, ale od chłopaków z całego Manhattanu. Doskonale wiedziałam, jak się
skończy ta opowieść. Jak na siedemnastolatkę - w dodatku rzekomo randkującą z jedynym
synem swojego szefa – Nikki Howard miała trochę za wielu chłopaków.
Usłyszałam krzyki z łodzi. Ale tak naprawdę miałam to gdzieś. Uderzyłam plecami o
wodę. Była jeszcze zimniejsza, niż sobie wyobrażałam. Całe powietrze uciekło mi z płuc, a
szok był tak silny, że przez sekundę zdawało mi się, przegryzł mnie na pół. Widziałam z
filmu dokumentalnego, który oglądaliśmy z Chistoperem, że zęby rekina są piekielnie ostre i
ofiary nie czują pierwszego chrupnięcia. Często nie zdają sobie sprawy, że są ranne… Aż do
chwili, gdy otoczy je ciepła rzeka ich własnej krwi.
Ale ścinające krew w żyłach zimno nie było jedynym niemiłym wrażeniem, jakiego
doświadczyłam. Pogrążyłam się w ciemności. Przynajmniej na początku. Do czasu, gdy
wzrok nie przyzwyczaił się do mrocznej wody. Ujrzałam światła z łodzi, rozświetlające ocean
wokół mnie. Wtedy już wiedziałam, że nie jestem przegryziona na pół. Nie dostrzegłam
żadnych ciemnych chmur krwi wokół mnie. Tylko ciemne kształty, które okazały się
rekinami próbującymi jak najszybciej, byle dalej ode mnie. Dom chyba miał rację – o wiele
bardziej bały się nas niż my ich. Widziałam też swoje włosy, kołyszące się wokół mnie jak
złote wodorosty. Ledwie czterdzieści minut wcześniej, wioząc mnie do klifu w pontonie, cała
ekipa trzęsła się nade mną, żebym przypadkiem nie zamoczyła sobie włosów ani bikini.
A ja wszystko popsułam. Vanessa, stylistka, która przez ponad godzinę układała moje
blond pukle, będzie wściekła, kiedy się wynurzę, mokra jak syrena.
Jeśli się wynurzę.
No bo… Cóż, prawda była taka, że pod wodą okazało się całkiem przyjemnie. Zimno,
owszem. Ale spokojnie. Cicho. Syreny wiedziały, co robią. A Ariel? Czy ona zgłupiała, że
chciała mieszkać na lądzie?
Było niesamowicie. Przez sekundę, czy dwie zapomniałam, jaka jestem zmarznięta i
nieszczęśliwa i że nie czuję własnego tyłka. Aha! I o tym, że nie mogę oddychać i
prawdopodobnie się topię.
Ale właściwie po co miałam żyć? Jasne, fajnie było mieć do dyspozycji prywatny
samolot Starka, nie musieć zmywać po sobie garów i mieć tyle darmowego błyszczyka, ile
tylko chciałam.
4
Chociaż naprawdę nigdy nie zależało mi na błyszczyku.
Prawda była taka, że zmuszono mnie do pracy dla firmy, która powoli zmieniała Stany
Zjednoczone w jedno wielkie bezduszne centrum handlowe.
W dodatku chłopak, który mi się podobał, nie wiedział nawet, że żyję. Dosłownie.
A gdybym mu o tym powiedziała, ludzie ze Stark Enterprises, którzy prawdopodobnie
szpiegowali mnie przy każdej okazji, wsadziliby moich rodziców do więzienia.
Ach! I jeszcze jeden drobiazg. Mój mózg został wyjęty z mojego ciała wsadzony do
cudzego.
Więc czy moje życie miało jakiś sens? Tak na poważnie.
Pomyślałam sobie, że zostanę tu, pod wodą. Pod wieloma względami było to o wiele
mniej stresujące niż moje życie. Naprawdę wcale nie przesadzam.
Ale zanim się obejrzałam, obok mnie coś potężnie plusnęło. I nagle Brandon ,
kompletnie ubrany, podpłynął do mnie, złapał i zaczął holować ku powierzchni. A potem –
kaszlącą i prychającą – wciągnął na łódź.
Byłam trochę zła. A do tego trzęsłam się bez opamiętania.
Okej, może i nie chciałam tak naprawdę zamieszkać na dnie oceanu.
Ale nie potrzebowałam też, aby ktoś mnie ratował. Wcale nie miałam zamiaru siedzieć
na dnie i czekać, aż się utopię.
Chyba.
Gdy Brandon holował mnie do łodzi, nad naprężonymi mięśniami jego ramion
zobaczyłam na rufie asystentkę mojej agentki. Wpatrywała się we mnie z niepokojem.
- Boże, Nikki! Wszystko w porządku? – panikowała Shauna. A Cosabella, którą
trzymała na rękach, szczekała histerycznie. Cosabella. Zapomniałam o Cosabelli. Jak mogłam
być taka samolubna? Kto by się zaopiekował moim pudlem miniaturką? Lulu nie jest na tyle
odpowiedzialna. Czasem sama zapomina cokolwiek zjeść (nie licząc mojitos i popcornu). Nie
ma mowy, żeby pamiętała o nakarmieniu małego psa.
Shauna zadała właściwe pytanie. Czy wszystko w porządku? Sama od jakiegoś czasu
się nad tym zastanawiałam.
I czy jeszcze kiedykolwiek będzie?
- Nikki – usłyszałam Francesca, wołającego z łodzi. – Dzięki Bogu, wszystko w
porządku. Mam to ujęcie!
Cudownie. Nie: „Nikki, dzięki Bogu nic ci się nie stało”. Tylko: „Nikki, dzięki Bogu,
mam to ujęcie”.
Boże, co by było, gdyby nie miał.
Wtedy Stark Enterprises nie puściło by nikogo z nas do domu.
- Nikki - usłyszałam Francesca, wołającego z łodzi. - Dzięki Bogu, wszystko w porządku.
Mam to ujęcie!
Cudownie. Nie: „Nikki, dzięki Bogu nic ci się nie stało". Tylko: „Nikki, dzięki Bogu, mam to
ujęcie".
Boże, co by to było, gdyby go nie miał.
Wtedy Stark Enterprises nie puściłoby nikogo z nas do domu.
Dopóki nie mielibyśmy tego ujęcia.
2.
Byłam sama w pokoju hotelowym, nie licząc Cosabelli, która wciąż zlizywała słoną wodę z
mojej twarzy. Próbowałam się rozgrzać w prywatnym jacuzzi na tarasie. Brandon i reszta
ekipy zdjęciowej zeszli do restauracji na kolejną kolacyjkę z sashimi za tysiąc dolców -
oczywiście na koszt ojca Brandona, miliardera Richarda Starka. Wymigałam się od pójścia z
5
nimi na rzecz jacuzzi, hamburgera przyniesionego przez obsługę hotelową i kilku rundek
Journeyąuest na moim MacBooku. Słuchanie plotek o bliźniaczkach Olsen, a potem taniec
zombi przy technopopie, którym na bank skończy się ten wieczór, nie wydawały mi się
szczególnie pociągające po tym, co przeszłam.
Właściwie nigdy nie wydawało mi się to pociągające... Chociaż Brandon długo stał pod
moimi drzwiami, błagając, żebym jednak zmieniła zdanie - a tymczasem ja trzęsłam się od
stóp do głów. W końcu sobie poszedł, uspokojony obietnicą, że przyjdę później. Kłamałam,
oczywiście.
Dlatego kiedy komórka Nikki zagrała pierwsze takty Barra-cudy, byłam pewna, że to on.
Barracuda to strasznie żenujący dzwonek w telefonie. Ale jakoś nigdy go nie zmieniłam.
Prawdę mówiąc, ponieważ nigdy nie pozbyłam się podejrzeń, że starkowska komórka Nikki
jest na podsłuchu (jej starkowski laptop miał oprogramowanie szpiegowskie, więc dlaczego
nie mieliby też podsłuchiwać jej rozmów telefonicznych?), nawet nie zadałam sobie trudu,
żeby nauczyć się jej obsługi, poza wciskaniem guzika „kasuj". Po prostu starałam się jej nie
używać. Do prywatnych rozmów miałam iPhone'a, którego kupiłam dzięki jednej z licznych
kart kredytowych Nikki.
Sprawdziłam, kto dzwoni. Nauczyłam się nie odbierać telefonów od nieznanych osób. Inaczej
musiałabym wysłuchiwać niekończących się pretensji, dlaczego się nie odzywam tyle czasu, i
zapewnień, jak bardzo jakiś Eduardo chciałby znów lecieć ze mną do Paryża. I zdziwiłam się,
widząc, że to wcale nie Brandon, lecz Lulu.
- Czego? - zapytałam. Olałyśmy grzecznościowe formułki, kiedy Lulu i Brandon porwali
mnie ze szpitala po operacji, w środku nocy, w mylnym przekonaniu, że mnie ratują.
- No... - zaczęła - był tu jakiś facet i chciał się z tobą zobaczyć.
- Lulu. - Mieszkałam z nią krótko, ale zdążyłam pokochać jak siostrę. Więc będę pierwszą
osobą, która przyzna, że tej dziewczynie brakuje paru szarych komórek. - Zawsze znajdzie się
jakiś facet, który chce się za mną zobaczyć.
Smutne, ale prawdziwe. Nasze mieszkanie było jak dworzec kolejowy pełen facetów. Jedyny
chłopak, który nigdy nie przestąpił progu naszego poddasza, był właśnie tym, którego chcia-
łam tam zobaczyć.
On jakoś jeszcze nie zdecydował, czy mnie lubi. Jeśli oczywiście te dziwne spojrzenia, które
posyłał mi na lekcjach przemawiania publicznego, były jakąś wskazówką.
Z drugiej jednak strony, ostatnio posyłał też dziwne spojrzenia McKayli Donofrio, więc tak
naprawdę to mogło nic nie znaczyć.
- Ale ten był inny - powiedziała Lulu.
Ta informacja kazała mi usiąść prosto w jacuzzi.
- Nie wkręcasz mnie? - Od długiego siedzenia w wodzie zrobiłam się lekko pomarszczona.
W dodatku miałam mokre ręce, więc prawie upuściłam komórkę. - Czego chciał?
- Porozmawiać z tobą.
- To wiem - powiedziałam z wymuszonym spokojem. Trzeba było wiele cierpliwości, gdy
miało się do czynienia z Lulu. To jakby rozmawiać o trygonometrii z pięciolatką. - Ale o
czym? To znaczy, powiedział, o co chodzi?
Lulu żuła gumę. Głośno. Prosto do mojego ucha.
- Powiedział tylko, że będziesz wiedziała. I że to ważne, że musi się z tobą zobaczyć. I że
przyjdzie jeszcze raz. Nie przedstawił się.
Oklapłam, rozczarowana. To nie był Christopher. To znaczy, Christopher by się przedstawił.
Taki już był.
Co oznaczało, że to znów jeden z nich.
Serio, można by pomyśleć, że dadzą już sobie spokój. Ciekawe, jak długo ci mistrzowie
oszustwa będą mnie nękać. Wystarczy ogłosić, że bogata gwiazda ma amnezję, a nie uwie-
rzycie, jakie szumowiny wypełzają z kanałów ściekowych, twierdząc, że są bliskimi
6
przyjaciółmi albo nawet rodziną. W głowie się nie mieściło, ilu kuzynów pierwszego stopnia
miała Nikki Howard.
- Powiedział, że będziesz wiedziała, o co chodzi - powtórzyła Lulu.
- Skąd mam wiedzieć, o co chodzi, skoro nie znam nawet jego imienia? - zapytałam.
- Nie wiem - odparła Lulu. - Ale Karl pokazał mi na nagraniu ochrony, jak on wyglądał. Nie
tak jak pozostali. Ten był młody. I nawet niezły. I nie miał żadnych widocznych tatuaży na
szyi.
Serce podeszło mi do gardła. I to raczej nie dlatego, że siedziałam w jacuzzi dłużej niż
dwadzieścia minut. Zabraniano tego na tabliczce wiszącej obok timera na ścianie tarasu.
- Młody? - Nie chciałam sobie robić zbytniej nadziei. Tyle razy się zawiodłam, kiedy
zdawało mi się, że Christopher patrzy na mnie na przemawianiu publicznym, a okazywało się,
że wpatruje się w zegar albo jakiegoś bezdomnego za oknem. Albo gapi się na McKaylę
Donofrio. - Czekaj, Lulu... Czy ten chłopak miał jasne włosy?
Chwila ciszy. Lulu zapewne próbowała sobie przypomnieć.
- No, powiedzmy, nie za ciemne. Jest dobrze.
- A był wysoki? - wypytywałam dalej.
- Mhm - przytaknęła Lulu.
Pomyślałam, że mam chyba zawał, przed którym ostrzegały przepisy korzystania z jacuzzi.
Szczególnie narażone były osoby ciężarne albo w podeszłym wieku, ale to raczej mnie nie
dotyczyło.
Z drugiej strony dwa miesiące temu przeszłam poważną operację, więc nigdy nic nie
wiadomo. Cosabella siedziała obok mnie na brzegu ogromnej wanny i lizała z zapałem mój
policzek w miejscu, gdzie trochę wody chlapnęło mi na twarz. Hydro-masaż miałam
odkręcony na maksa w nadziei, że złagodzi ból dłoni i stóp, pokaleczonych od wiszenia na
skałach. Docierało do mnie, że zawód modelki bywa bolesny, a czasem nawet niebezpieczny.
- Był dobrze zbudowany? - pytałam dalej. Zdecydowałam się wyjść z jacuzzi. Nie chciałam
umrzeć na zawał akurat wtedy, kiedy moje marzenie miało się spełnić. No zgoda, jeszcze
godzinę temu rozważałam zamieszkanie na stałe pod wodą. Ale nie serio. Tam naprawdę było
koszmarnie zimno.
Poza tym chciałam zobaczyć, co się będzie działo w Realms, najnowszej części Journeyąuest.
Problem w tym, że dzięki umowie na wyłączność z twórcą gry Realms można było kupić
tylko z najnowszym komputerem Starka, Stark Quarkiem, który miał trafić na rynek przed
świętami. Fani Journeyąuest byli o to tylko trochę wściekli. No, może bardziej niż trochę.
- Znaczy, nie bardzoprzypakowany, ale... wysportowany?
- Trudno to stwierdzić na nagraniu z kamery ochrony - powiedziała Lulu. -Ale powiem tak:
nie wyrzuciłabym go. - O mój Boże! - Sięgnęłam po ręcznik wiszący na balustradzie tarasu.
Serce waliło mi tak, jakbym właśnie zeszła z bieżni. Musiałam się z nią ostatnio zaprzyjaźnić,
żeby zachować formę. Ale to było nawet okej, bo ciało Nikki lubiło ćwiczenia, w prze-
ciwieństwie do mojego dawnego. W każdym razie nie mogłam w to uwierzyć. Tyle się
naczekałam - długie tygodnie.- i wreszcie Christopher do mnie przyszedł.
A ja musiałam wyjechać na Wyspy Dziewicze, kiedy to się
stało!
- Lulu. Lulu! To był Christopher! To musiał być on! - Kiedy już wyszłam z jacuzzi,
przestałam się czuć, jakbym za chwilę miała dostać zawału. Serce wciąż tłukło mi się o żebra,
ale teraz robiło to w jakiś taki radosny i przyjemny sposób. Coś w stylu: „Puk-puk,
Christopher chce cię zobaczyć! Puk, puk, Christopher się w końcu domyślił!" Przez ostatnie
tygodnie wprost wychodziłam z siebie, żeby delikatnie dać mu do zrozumienia, że chociaż
wyglądam jak idealna twarz bezdusznej korporacji, nastawionej na wysysanie ostatnich
soków z małych firm, to w środku nadal jestem jego fajną, kochającą gry komputerowe i
nienawidzącą korporacji przyjaciółką, Em.
7
Oczywiście starałam się to zrobić, nie mówiąc ani słowa. Żeby nie ściągnąć na swoją głowę
gniewu Richarda Starka i jego ekipy prawników. Wiedziałam, że mogę ufać Christopherowi
-zakładając, że w ogóle udałoby mi się go przekonać, że mówię prawdę. Ale to zupełnie inna
historia. Bałam się jednak, że ktoś ze Starka nas podsłucha. Czasem zdawało mi się nawet, że
wiedzą, o czym myślę. Nie pytajcie skąd.
A wracając do tematu, nie było łatwo przekonać Christophera, że za tymi idealnymi
niebieskimi oczami Nikki Howard kryję się ja, Em. Szczególnie że McKayla Donofrio
przeszkadzała mi w tym, jak mogła. Swoją drogą, o co chodziło z tym nagłym uczuciem do
Christophera? Obciął włosy i od razu napaliła się na niego przewodnicząca licealnego klubu
biznesowego? Żeby ją pokonać, musiałam ciągle nawiązywać do Journeyąuest. Tylko w ten
sposób mogłam skupić na sobie jego uwagę. Czy to go zwabiło na poddasze? Na pewno.
Albo wreszcie załapał, że jestem Em Watts, choć w ciele Nikki Howard, albo zaczął myśleć,
że go prześladuję. Może wpadł, żeby mi powiedzieć, że chodzi z McKaylą, i delikatnie
zasugerować, żebym poszukała dobrego psychiatry.
Zaraz. Nie! Nie życzę sobie takich negatywnych myśli.
- Poproś portierów, żeby mu przekazali, że wracam do domu. Dobrze? - poprosiłam Lulu. -
Znaczy, Christopherowi. Jeśli przyjdzie jeszcze raz. Że będę w domu tak szybko, jak się da,
okej?
- No pewnie - powiedziała Lulu, ziewając. - To znaczy, chyba. Ale nie rozumiem, dlaczego
po prostu do niego nie zadzwonisz i sama mu tego nie powiesz. Zaproś go na świąteczną
imprezę...
Lulu planowała tę imprezę od tygodni. Najwyraźniej ona i Nikki słynęły ze swoich
świątecznych przyjęć, i ogólnie z mega imprez, jakie urządzały. Świąteczna impreza stała się
przebojem, choć urządzały ją dopiero od dwóch sezonów. Znajomi byli zachwyceni. Za
każdym razem przychodziły tabuny paparazzich, a zdjęcia ukazywały się potem w „Page
Six", a nawet w „Vogue'u". Lulu od pierwszego grudnia nie mogła się skupić na niczym
innym, ku rozpaczy swojej agentki i menedżera, którzy próbowali ją nakłonić, żeby skończyła
nagrywać album - miał się ukazać jakoś na wiosnę, pod warunkiem że Lulu udałoby się
wreszcie trafić do studia.
Ze świąteczną imprezą Lulu był tylko jeden mały problem. Problem, o którym Lulu jeszcze
nie wiedziała - nie zamierzałam się tam pojawić.
Nie do końca wiedziałam, jak mam jej o tym powiedzieć. Właściwie oprócz mnie, czy raczej
Nikki, Lulu nie miała żadnej rodziny. Jej rodzice się rozwiedli i zupełnie przestali się nią inte-
resować. Czułam się okropnie. Miałam zamiar zostawić ją samą w święta i zupełnie olać jej
odjazdową imprezę.
Ale co miałam zrobić? Miałam wcześniejsze zobowiązania.
Zapytała o Christophera, więc jej przypomniałam:
- Nie powinnam znać jego numeru, pamiętasz? Ciekawe, jak się dowiedział, gdzie mieszkam.
- To akurat nie jest trudne - odpowiedziała Lulu. - Wystarczy poszukać kolejki podejrzanych,
długowłosych typków, sterczących pod budynkiem. A potem sprawdzić, czy wypytują
portierów, dlaczego nie chcesz im poświęcić ani chwili i dać pieniędzy, które rzekomo jesteś
im winna, bo są twoimi zaginionymi bezrobotnymi kuzynami.
Wytarłam się i włożyłam bieliznę, potem dżinsy i krótką koszulkę na ramiączkach - niełatwy
wyczyn dla kogoś, kto kurczowo trzyma komórkę i stara się nie rozdeptać rozbrykanego
miniaturowego pudla.
Zdziwilibyście się, jak szybko człowiek uczy się wkładać ubranie w najdziwniejszych
warunkach, kiedy ciągle ktoś go rozbiera i ubiera bez odrobiny prywatności.
- Lulu, musimy teraz rozmawiać o moich fałszywych kuzynach?
- Jak chcesz - odparła. - Ale tamten jeden koleś był nawet
seksowny na swój niedomyty sposób-.
8
- On też udawał mojego krewnego - przypomniałam jej. - A tak serio, Lulu. Co ja mam
zrobić? Brandon chce mnie jutro
zabrać na narty wodne.
- Co? - Lulu wydawała się zdezorientowana. - Gdzie Brandon chce cię zabrać?
- Na narty wodne - powtórzyłam. - Mówi, że jestem za
bardzo spięta.
- Za bardzo spięta? - zdumiała się. - Dlaczego tak pomyślał? Znowu chodzi o tę zamianę
umysłów?
- No... - Nie chciałam jej mówić prawdy, jak to Brandon wyciągnął mnie z oceanu, bo sama
nie ruszyłam nawet ręką, żeby się ratować. To było zbyt dziwaczne. Poza tym rozmawia-
łyśmy przez starkowski telefon Nikki, który na bank był na podsłuchu. Więc poruszanie
takich tematów, a szczególnie paplanie o „zamianie umysłów", nie było dobrym pomysłem.
Odparłam
- Być może.
- Ale macie już zdjęcia, tak?
- No jasne.
- W takim razie, w czym problem? Jesteś Nikki Howard. Twoje słowo jest rozkazem.
Powiedz mu po prostu, że chcesz wracać jutro rano. - Swoich pracowników, w tym również
mnie, Stark Enterprises woziło prywatnymi samolotami. To środek transportu, który bardzo
oszczędza czas, ale nie jest zbyt przyjazny dla środowiska naturalnego. Mój ślad ekologiczny
zrobił się ogromny. Musiałabym podarować jakąś ogromną kwotę z pieniędzy Nikki na
godny cel, żeby go wymazać.
Chociaż na samolocie był napis „Stark", Brandon traktował go jak swoją prywatną własność.
- To jest samolot Brandona - przypomniałam jej. - Właściwie należy do jego ojca, ale
nieważne. Jak mam go namówić, żebyśmy wylecieli wcześniej, niż zaplanował?
- Nie namówić - stwierdziła Lulu - ale oznajmić, że musisz wyjechać jutro. I że ma
dopilnować, żeby samolot był gotowy. A potem zrobisz tę swoją sztuczkę z języczkiem...
- O mój Boże - przerwałam jej natychmiast. Tej rozmowy zdecydowanie nie powinni słuchać
prawnicy Starka ani nikt, kto podsłuchiwał telefon Nikki Howard, jeśli rzeczywiście to robił. -
Lulu!
- Bo moglibyście się znowu zejść - powiedziała Lulu z entuzjazmem, jakby w tej chwili na to
wpadła. - To znaczy, wiesz, że on by tego chciał. Od kiedy zerwaliście ze sobą, jest totalnie
rozbity. Chociaż nie mam pojęcia, jak miałoby się to udać, skoro podoba ci się ktoś inny...
- Okej, Lulu - rzuciłam. Ewidentnie znowu jadła za dużo popcornu z mikrofali. Bywały dni,
kiedy mnie nie było w domu, że jadała wyłącznie popcorn, bo nie umie gotować. - Muszę
kończyć...
- Szkoda, że nie możesz wyjechać już dziś - westchnęła Lulu. -Ale musiałabyś wracać
zwykłymi liniami.
Słowa „zwykłymi liniami" wypowiedziała z taką samą odrazą, z jaką moja siostra Frida
mawiała „dżinsy z supermarketu".
- Ooooch! - Lulu zapiszczała mi do ucha, najwyraźniej myśląc już o czymś innym. - Mam
zamiar zatrudnić kogoś, kto będzie serwował ostrygi a la Rockefeller. A wiesz, czym są
ostrygi? Afrodyzjakiem, ha! Jak tylko Christopher jedną zje, nie będzie mógł ci się oprzeć!
To nie był czas ani miejsce, żeby uprzedzić ją, że nie będzie mnie na święta i że nie
przepadam za ostrygami, więc powiedziałam: „Jasne" i się rozłączyłam. Złapałam hotelowy
klucz i z Cosabellą, która dreptała za mną, ruszyłam na poszukiwania
Brandona.
Znalazłam go - czy raczej Cosabellą go znalazła - na pustym hotelowym tarasie, oświetlonym
blaskiem księżyca. Siedział na wielkim, miękkim fotelu, z twarzą w dekolcie hotelowej
hostessy.
9
- Przepraszam - powiedziałam, rozdarta między zażenowaniem a rozbawieniem.
Brandon z zaskoczenia puścił hostessę. Dziewczyna spadła z fotela, lądując na twardej
podłodze tarasu ze zirytowanym
- Och, tak mi przykro! - rzuciłam pospiesznie. Cosie zaszczekała wesoło, a hostessa (na
plakietce miała napisane „Rhonda") masowała sobie siedzenie, spoglądając na mnie ze
złością z podłogi.
- Nikki. - Brandon wstał i przeszedł nad Rhondą, jakby w ogóle jej tam nie było. - Wszystko
w porządku? Co tu robisz? Mówiłaś, zdaje się, że idziesz spać.
- Idę - odparłam. - Niedługo. Nic pani nie jest? - spytałam Rhondę. Głupio mi było, że
Brandon zapomniał o jej istnieniu.
- Nie, wszystko w porządku - odparła, spopielając chłopaka spojrzeniem. Brandon nawet
tego nie zauważył.
- Coś się stało? - dopytywał się Brandon. Tyle że zwracał się do mnie, a nie do kobiety,
której mógł uszkodzić kręgosłup, rzucając ją na ziemię. - Mam ci coś podać? Kolację? Jesteś
głodna?
- Nie - powiedziałam. – Dziękuję. Chciałam cię tylko o coś prosić... - Zrobię wszystko -
zapewnił, cały przejęty. - O co chodzi?
- Ehm... - bąknęłam, schylając się i podnosząc Cosie, która wciąż usiłowała lizać twarz
Rhondy, gdy ta zbierała się z podłogi. Chciałam dać dziewczynie szansę wybrnięcia z tej
głupiej sytuacji. — To może poczekać...
- Nie, serio. - Brandon zupełnie nie przejmował się Rhondą i jej wysiłkami. - O co chodzi?
Za jego plecami Rhonda wstała, wygładziła czarną, obcisłą spódniczkę i zabrała tacę, na
której serwowała Brandonowi wieczornego drinka, po którym najwyraźniej... hm, zaczęli się
zaprzyjaźniać. Odeszła z uniesioną głową, a ja wyczułam zapach jej perfum, niesiony ciepłą,
tropikalną bryzą.
To były perfumy Nikki, ostatnio dostępne w każdym Centrum Handlowym Starka po
okazyjnej, świątecznej cenie czterdziestu dziewięciu dolarów i dziewięćdziesięciu dziewięciu
centów. Wyprodukowanie jednej butelki, oczywiście w Chinach, kosztowało Starka dwa
dolary, transport drogą morską jeszcze mniej. A zapach był tak cukierkowy, że nigdy w życiu
bym ich nie użyła.
- Chodzi o to, że... Wspominałeś, że chcesz wyjechać pojutrze - powiedziałam. - Ale tak
sobie myślę, czy nie moglibyśmy wrócić trochę wcześniej?
- Wcześniej? - Chyba go zaskoczyłam. Nie wiem, czego się spodziewał po mojej prośbie, ale
z pewnością nie tego. Podejrzewałam, że Lulu miała rację. Miał nadzieję, że spytam go, czy
nie chciałby znowu ze mną być. Już od jakiegoś czasu na to liczył. Niestety, jego nadzieje nie
miały się spełnić. Brandon może i był w typie Nikki, ale na pewno nie w moim. Przynajmniej
na razie, póki jeszcze miałam nadzieję, że Christopher się opamięta. - O ile wcześniej?
- Och, tylko trochę - odparłam. - Myślałam, że może... powiedzmy, jutro rano, koło
dziewiątej?
- Ale to termin ustalony przez mojego ojca — powiedział zdumiony Brandon. - Chciałem go
olać i zabrać cię na wycieczkę wokół wyspy na nartach wodnych. Podczas której zapewne
miałam znów zakochać się w nim
po uszy.
- Tak... - Zawahałam się. - To bardzo miło z twojej strony, ale coś mi wypadło. Naprawdę
muszę wracać do miasta...
- I nurkowanie - powiedział Brandon. - Myślałem, że jutro po obiedzie pójdziemy
ponurkować.
No tak, poniekąd okazałam dzisiaj zamiłowanie do nurkowania.
- Brzmi super - odparłam. - Ale chcę wrócić.
10
- Dlaczego? - upierał się Brandon. Jego ciemne brwi ściągnęły się w taki sposób, że gdybym
nie znała go lepiej, pomyślałabym, że wygląda groźnie. Tyle tylko, że Brandon nie był ani
odrobinę groźny.
- To osobiste - powiedziałam. Nie miałam zamiaru rozwijać tematu. Przynajmniej nie z
chłopakiem, który, byłam pewna, nie przeczytał ani jednej książki w życiu.
- Ale... ja nie chcę wyjeżdżać wcześniej. - Brandon klapnął z powrotem na fotel, z którego
przed chwilą się zerwał, i sięgnął po drinka. Widziałam po jego minie, że jest gotów się
kłócić. I że nigdzie się nie ruszy, dopóki nie obiecam, że zostanę
jego dziewczyną.
Super. Powinnam była się domyślić, że do tego dojdzie. I nie ma mowy, żebym zrobiła
sztuczkę z języczkiem. Cokolwiek to było.
Usiadłam na fotelu obok Brandona i pochyliłam się do przodu. Wiedziałam, że bluzka mocno
odstaje mi na dekolcie, kiedy to robię. Oczywiście miałam na sobie stanik, więc właściwie
Brandon nie zobaczył niczego, czego nie widział parę godzin wcześniej, kiedy byłam w
bikini.
A jednak nie umiał się powstrzymać, żeby tam nie zajrzeć. To była prawda... mocy bluzeczki
na ramiączkach nigdy nie należy ignorować. Frida próbowała mi to wbić do głowy lata temu,
ale wtedy jej nie słuchałam, upierając się, że jako feministka, nigdy nie będę nosić ubrań,
które sprawiają, że kobiece kształty stają się towarem na sprzedaż. To Lulu uświadomiła mi,
że bluzki na ramiączkach nie uprzedmiotawiają, ale uwydatniają części ciała, z których
wszystkie kobiety, niezależnie od rozmiaru, powinny być dumne.
- Brandon, czy twój ojciec wie, że zatrzymujesz firmowy samolot na dodatkowe dwadzieścia
cztery godziny? - spytałam słodko.
Brandon gapił się bez żenady.
- Kogo obchodzi, co myśli ojciec? - spytał lekko nadąsanym tonem. - Mamy inne samoloty.
Może wziąć któryś, jeśli będzie potrzebował...
- Nie masz wyrzutów sumienia, że narażasz ojca na dodatkowe koszty? Już mamy zdjęcia. A
chodzi tylko o to, żebyś mógł pojeździć na nartach wodnych i ponurkować - tłumaczyłam.
- Nie - odparł Brandon, patrząc, jak rysuję palcem kółko na jego kolanie. Lulu stosowała ten
trik wiele razy na facetach stawiających jej drinki w nocnym klubie. Czy czułam się źle,
wypróbowując go na Brandonie? Troszkę. Czy miałam nadzieję, że zadziała? Totalnie. -
Wiesz, nie jesteśmy z ojcem zbyt blisko.
- Wiem - powiedziałam ze współczuciem.
- Mama wiele lat temu zamieszkała w aśramie i od tego czasu właściwie jej nie widuję -
ciągnął Brandon trochę bełkotliwe. Widziałam, że za dużo wypił. Jak zwykle.
- Wiem - powtórzyłam. Tak naprawdę to nikt mi tego nie mówił. Ale czytałam o tym kiedyś
w „People". Czasopisma Fridy walały się po całym domu.
- Posłuchaj, nie mogę decydować za innych, ale wolałabym, żebyśmy wyjechali jutro, tak jak
było planowane. Jeśli nie... — Zdjęłam rękę z jego kolana i odchyliłam się do tyłu, zabierając
mu przyjemny widok na mój dekolt. To była kolejna rzecz, której nauczyła mnie Lulu. Daj
troszeczkę, a potem zabierz. - Jeśli nie, lecę pierwszym samolotem, na jaki dostanę bilet.
- Zwykłymi liniami? — Przeraził się zupełnie jak Lulu. Dla niego też pomysł lotu
normalnym samolotem był odrażający. Tak bardzo, że złapał mnie za rękę i przyciągnął do
siebie. Mocno.
- Co jest takiego ważnego w Nowym Jorku, że Nikki Howard chce lecieć zwykłymi liniami?
- dopytywał się natrętnie.
Ehm... Ups! Brandon zupełnie nie był w moim typie, z tą swoją urodą przystojniaka ze
studenckiego bractwa i kompletnym brakiem zainteresowania dla czegokolwiek prócz
Bacardi i najnowszej promowanej przez niego gwiazdy hip-hopu. Pewnie dlatego ciągłe
zapominałam, że był kiedyś z Nikki Howard. I że ta parka - przynajmniej tak wynikało z
11
wycinków prasowych, które znalazłam w pokoju Nikki (przechowywała każdy artykuł na
swój temat, jaki kiedykolwiek ukazał się w prasie, w dolnej szufladzie szafki nocnej)—przez
co najmniej rok chodziła ze sobą na poważnie. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, była
zazdrość Brandona. Nie mogłam mu powiedzieć, że chcę wracać na Manhattan, bo mam
nadzieję, że odwiedzi mnie chłopak, w którym jestem zakochana.
- Nic takiego - odparłam niewinnie. - Po prostu muszę wrócić do szkoły. Pamiętasz? Ja ciągle
jeszcze chodzę do szkoły. W tym tygodniu mam egzaminy semestralne.
Uścisk Brandona trochę zelżał. Przestał trzymać mnie kurczowo, a zaczął przesuwać palce w
górę po mojej ręce.
- No jasne. Szkoła. - Powtórzył. - Egzaminy.
Gdy jego palce dotarły do mojego karku i zanurzyły się w ciężkich, mokrych włosach, zdałam
sobie sprawę, że będą z tego kłopoty. Przyjemnie było czuć palce Brandona we włosach.
Problem w tym, że on doskonale o tym wiedział. To jeden ze skutków ubocznych tego, co
zrobiło ze mną Stark Enterprises, przeszczepiając mi ciało Nikki Howard. Nie lubiłam
Brandona Starka, w każdym razie nie w taki sposób.
Ale Nikki Howard lubiła Brandona... a przynajmniej jej ciało go lubiło. Gdy chłopak zaczął
delikatnie masować tył mojej głowy, powieki mi opadły - zupełnie wbrew woli.
To było totalnie nie fair! Brandon doskonale wiedział, że Nikki Howard nie potrafi się oprzeć
dobremu masażowi karku. Jej ciało wiotczało natychmiast, gdy ktoś zaczynał masować
miejsce, gdzie czaszka łączy się w kręgosłupem. Przekonałam się o tym po raz pierwszy, gdy
fryzjer to na mnie wypróbował.
Brandon najwyraźniej wiedział o tym i perfidnie to wykorzystywał.
- Ostatnio myślisz tylko o szkole - ciągnął. -1 o tych bzdurach, że Stark Enterprises rzekomo
doprowadza kraj do ruiny.
- To nie są bzdury - wyszeptałam, gdy on dalej masował mi szyję. - Firma twojego ojca
przyczynia się do globalnego ocieplenia i do niszczenia drobnej przedsiębiorczości w
Stanach...
- O rany! Kręci mnie, kiedy mówisz takie wywrotowe rzeczy - wyszeptał.
Jego głos zabrzmiał tak blisko, że otworzyłam oczy. Zaskoczył mnie widok twarzy Brandona
tuż przed moją. Jego usta były centymetr od moich.
O nie! To się znowu działo! Czułam, jak pochylam się ku niemu - moje ciało zbliżało się do
jego ciała, jakby popychała je jakaś niewidzialna siła... chociaż całowanie się z Brandonem
było ostatnią rzeczą, jaką chciałam robić w tej chwili. A przynajmniej mój umysł tego nie
chciał.
Problem w tym, że to nie byłam ja. Nie miałam nad tym kontroli. To była Nikki. Po prostu na
nią tak działali faceci.
Nie żebym miała coś przeciwko kobietom, które lubią się całować z facetami. Całowanie jest
fantastyczne. Właściwie nie mam pojęcia, jak mogłam przeżyć taki kawał czasu bez tego.
Problem Nikki polegał na tym, że zanim przeszczepiono jej mój mózg, spędzała mnóstwo
czasu, całując się z nieodpowiednimi facetami. Tak dużo, że stało się trudnym do przełamania
nawykiem. Teraz jej ciało robiło to automatycznie, a ja nie mogłam go powstrzymać.
Dokładnie tak jak teraz. Nim zdążyłam zareagować, moje usta dotknęły ust Brandona i
zaczęliśmy się obściskiwać w tym samym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą Brandon
obściskiwał hostessę Rhondę.
Nie dziwiłam się Rhondzie, że na niego leciała. Usta Brandona były takie miękkie, kiedy
niecierpliwie wpijały się w moje, a jego dłoń błądziła po moim karku.
Czułam, że dzieje się to coś. To coś, co zawsze się działo, kiedy jakiś facet zaczynał całować
Nikki, niezależnie od tego, czy podobał się mnie, Em. Przez to jakiś miesiąc czy dwa temu o
mało nie skończyła się moja przyjaźń z Lulu. Zaczęłam się całować z jej chłopakiem. To było
okropne, ale naprawdę nie mogłam się powstrzymać - czy raczej Nikki nie mogła. Teraz jej
12
ciało wygięło się w kierunku Brandona, jakby z własnej woli, ręce sięgnęły do jego silnych,
muskularnych ramion, a potem owinęły się mocno wokół jego szyi.
Problem w tym, że chociaż wiedziałam, że to się dzieje... Że za chwilę całkiem w to
wsiąknę...
Nie mogłam się powstrzymać. Tak samo jak nie mogłam utrzymać głowy prosto, kiedy ktoś
masował mi kark.
Bo to nie byłam ja. Przysięgam, to nie byłam ja.
A jak miałam kontrolować ciało obcej dziewczyny? Dziewczyny, którą nie byłam?
Przynajmniej jeszcze nie. Nie całkowicie.
I wtedy Brandon przesunął rękę, a jego palce trafiły na wciąż jeszcze obolałą, wypukłą bliznę
z tyłu mojej głowy. Poczułam ostrze bólu. Odsunęłam się od niego.
- Auć! -krzyknęłam.
- Co? - Na twarzy Brandona pojawiło się zdziwienie. - Co zrobiłem? Co tam masz, na
głowie? Czy to... Przedłużałaś sobie włosy?
- Nie... to... nieważne. - Odchyliłam się do tyłu na fotelu. Moje usta ciągle trochę mrowiły od
pocałunku. Czułam mnóstwo emocji, ale przede wszystkim ulgę. Nigdy nie byłam tak
wdzięczna za moją bliznę. Co ja wyprawiam? Całuję się z Brandonem? O mój Boże! Lulu
mówiła, żebym zrobiła sztuczkę z języczkiem, ale serio, wcale nie chciałam iść za jej radą. -
To kolejny powód, dla którego powinnam wyjechać jutro, zgodnie z planem. Mój głos nie był
tak opanowany, jak bym tego chciała. Bo tak naprawdę, choć oczywiście byłam wdzięczna
Stark Enterprises za uratowanie życia, czasami żałowałam, że nie znaleźli mi jakiegoś innego
ciała. Kogoś, kto... nie podniecałby się tak łatwo jak Nikki.
- Okej - stwierdził Brandon, patrząc na swoją rękę, jakby spodziewał się zobaczyć na palcach
krew.
Co było śmieszne. Szwy zdjęli mi parę tygodni temu. Tyle że on o tym nie wiedział.
- Wiesz co, Nik? Ostatnio jakoś nie mogę cię rozgryźć - powiedział, patrząc na mnie z fotela.
- Wiem - odparłam. -1 przykro mi z tego powodu. Mam... parę problemów. Pracuję nad ich
rozwiązaniem. Naprawdę cię lubię, Brandon.
Uniósł brew.
- Tak? - spytał. - Jak bardzo? Wystarczająco, żeby do mnie wrócić? Bo muszę ci powiedzieć
— w jego głosie nie było cienia wahania - że ja byłbym chętny.
Przełknęłam ślinę, czując, jak narasta we mnie panika. To ostatnia rzecz, jakiej
potrzebowałam, ale należało mi się za flirtowanie z synem szefa. Jak mogłam kiedykolwiek
myśleć, że wiem, co robię, igrając w taki sposób z uczuciami Brandona? Nie byłam Nikki na
tyle długo, żeby umieć to rozegrać tak jak ona.
- Brandon, to bardzo miło z twojej strony - powiedziałam szybko. —Ale najpierw muszę
sobie coś poukładać... uporać się z problemami. I lepiej, żebym była sama.
Wiedziałam oczywiście, że jeśli po powrocie do domu sprawy ułożą się po mojej myśli i
zejdę się z Christopherem, Brandon będzie wściekły, kiedy się dowie, że go okłamałam.
Ale tym zajmę się potem.
Spojrzał na mnie ze złością, niemal jakby czytał mi w myślach.
- Nigdy w życiu nie byłaś sama, nawet przez minutę - powiedział. - Kim jest ten facet?
- Nie ma żadnego faceta - zapewniłam go ze śmiechem. Miałam nadzieję, że nie usłyszał, jak
niepewny jest ten śmiech. - Szczerze. Po prostu poświęcam teraz więcej czasu sobie.
- Słyszałam to kiedyś u Oprah Winfrey. Da się na to nabrać? Może gdybym mu
zasugerowała, żeby zrobił to samo? - Ty też mógłbyś spróbować. Na przykład przekonaj ojca,
że jego firma powinna bardziej dbać o środowisko.
Brandon odwrócił wzrok.
- Mój ojciec i ja sami mamy parę problemów - powiedział
głuchym głosem.
13
- No tak - powiedziałam. - Jasne. - Przypomniałam sobie rozmowę jakiś miesiąc czy dwa
temu. Brandon powiedział wtedy. „On nigdy nie rozmawia z towarami. Ani ze mną".
- Dobra. Dzwonię do pilota, skoro tak ci zależy na wcześniejszym wyjeździe. - Brandon
pogrzebał w kieszeni spodni w poszukiwaniu komórki. Wyglądał na trochę... hm, nie było
innego określenia: wściekłego.
Zresztą dlaczego nie? Na pewno nie było łatwo dorastać w cieniu miliardera. Oczywiście, ten
chłopak miał wszystko, czego dusza zapragnie.
Oprócz akceptacji swojego ojca.
I Nikki Howard na otarcie łez.
- Dzięki, Bran - powiedziałam, przełykając ślinę. - Jesteś
świetnym facetem.
- Tia - odparł, omijając mnie wzrokiem. - Wszystkie tak
mówią.
To niesamowite, myślałam, wracając do pokoju z Cosabellą truchtającą przy nodze. Wielka
blizna na głowie uchroniła mnie przed popełnieniem kolosalnego błędu. Prawdopodobnie. Bo
wątpię, żebyśmy poszli z Brandonem na całość akurat tam, na tarasie hotelowego baru.
Z drugiej strony, gdyby nie operacja, w ogóle nie znalazłabym się w tej sytuacji.
Za to byłabym już martwa.
Patrząc, jak księżyc w pełni lśni odbity w zimnej, ciemnej wodzie, w której omal nie
utonęłam ledwie parę godzin temu, pomyślałam, że najwyższy czas przestać się nad sobą
użalać i zacząć doceniać życie. Jasne, że moje nowe życie nie było idealne.
Ale zaczynało nabierać uroku.
Zabawne, że w tej chwili naprawdę w to wierzyłam.
Jak się później okazało, nie mogłam się bardziej mylić.
3.
Najfajniejsze w lataniu prywatnym samolotem jest to, że nie musisz być na lotnisku dwie
godziny wcześniej. Zjawiasz się pięć minut przed odlotem i nie każą ci nawet przechodzić
przez bramki ochrony. Otwierają specjalne wejście i pozwalają podjechać twojej limuzynie
pod sam samolot. Wystarczy wysiąść z samochodu z torebką i psem, którego możesz spuścić
ze smyczy, bo to twój samolot... No, samolot twojego szefa, ale to na jedno wychodzi. A
potem siadasz sobie, gdzie chcesz. Nikt nie sprawdza ci biletu ani dokumentów, ani niczego.
Mówią tylko: „Dzień dobry, panno Howard" i podają szampana. Albo sok pomarańczowy,
jeśli jest się nastolatką, oczywiście.
Po pięciu minutach odlatujesz. Żadnych pokazów, jak zapinać pasy i zakładać maski tlenowe.
Żadnych wrzeszczących bobasów. Żadnych kolejek, żeby skorzystać z ciasnych toalet. Nic z
tych rzeczy.
Za to masz luksusowe skórzane siedzenia, błyszczące mahoniowe stoły, WiFi. O tak! Ta
historia z zakazem używania WiFi i komórek podczas lotu? Totalna bzdura. Gdy lecisz
liniami Stark Air, nie ma żadnego zakazu. No i są świeże kwiaty, duże okno i odtwarzacz
DVD firmy Stark, jeśli tylko go potrzebujesz. A do tego ogromna biblioteka filmowych
nowości do wyboru.
Do takiego stylu życia można się przyzwyczaić. I mieć trudności z powrotem do zwykłego
sposobu podróżowania. Czy jestem hipokrytką, skoro nienawidząc Stark Enterprises za to, co mi
zrobili (mnie i tysiącom właścicieli małych przedsiębiorstw, nie wspominając środowiska
naturalnego), i tak wolę latać prywatnym samolotem Richarda Starka zamiast zwykłymi liniami?
Tak.
14
Jeśli dzięki temu miałam wrócić do domu, do Christophera - i mojego nowego, szczęśliwego
życia, kiedy już zaczniemy ze sobą chodzić - osiem godzin wcześniej, niż gdybym leciała
zwykłym samolotem, to miałam to gdzieś.
Szybciej, niż się spodziewałam, ujrzałam pod nami Manhattan, okryty szarymi deszczowymi
chmurami. Jakimś cudem widok tej wyspy, sterczącej ze słonawych czarnych wód rzek Hudson i
East jak wysunięty środkowy palec, zachwycił mnie o wiele bardziej niż wyspy tropikalne z ich
białymi plażami.
Wyciągałam szyję, próbując dojrzeć Washington Sąuare Park i blok, w którym mieszkała moja
rodzina, kiedy dostałam pierwszego esemesa na moją ni estarkowską komórkę.
„SOS", pisała Frida. Dzwoń jak najszybciej.
Wystukałam jej numer, zanim się zastanowiłam, że to przecież moja siostra Frida, dla której
sytuacją kryzysową potrafi być brak kredek do oczu w Sephorze. Jedyne, co przyszło mi do głowy,
to to, że tata miał zawał serca. W końcu był przepracowanym białym mężczyzną w średnim wieku.
Większość tygodnia spędzał w New Haven, bo był wykładowcą w Yale. Widywałyśmy go tylko w
weekendy. I doskonale wiedziałam, czym się głównie odżywiał. Pączkami z Dunkin' Donuts i zimną
kawą. Ani razu nie widziałam, żeby ćwiczył. Albo zjadł jakiś owoc.
- Frida? - spytałam, kiedy odebrała. Zauważyłam, że Brandon, siedzący po przeciwnej stronie,
uniósł z irytacją powiekę, słysząc mój zdenerwowany głos. Całą drogę spał. Albo udawał, że śpi.
A rano traktował mnie dość chłodno. Myślę, że nie do końca poradził sobie z tym, co wydarzyło
się między nami zeszłego wieczoru - to znaczy, że odrzuciłam jego propozycję.
Kiedy tylko się zorientował, że rozmawiam przez telefon, a nie mówię do niego, zamknął z
powrotem przekrwione oko.
- O co chodzi? - spytałam nagląco, ale na tyle cicho, żeby nie przeszkadzać skacowanemu
synowi mojego szefa. - Coś z tatą? Wszystko w porządku?
- Co? Nie, nie chodzi o tatę. - Frida, na drugim końcu linii, była ewidentnie przygnębiona. -
Ale nic nie jest w porządku. To
mama.
- Co z mamą? - Mama? Była okazem zdrowia. Każdego ranka przepływała parę basenów na
studenckiej siłowni. Jadała wyłącznie sałatki i kurczaka bez skórki. Była wręcz obrzydliwie
zdrowa. - Coś jej się stało?
- Wszystko z nią w porządku -odpowiedziała Frida. -Przynajmniej fizycznie. Gorzej z głową.
Dowiedziała się, że jestem czirliderkąi teraz chce, żeby mnie wyrzucili z drużyny.
Opadłam na mój skórzany fotel. Poczułam taką ulgę, że nie mogłam wydobyć z siebie głosu. I
miałam ochotę zamordować Fridę za to, że mnie tak wystraszyła.
- Em - ciągnęła Frida. - Musisz tu natychmiast przyjechać i spróbować jej przemówić do
rozsądku. Mówi, że nie mogę jechać na obóz czirliderek.
- Jestem w samolocie - powiedziałam, spoglądając przez okno na połyskującą zimno rzekę
Hudson. - Byłam na Wyspach Dziewiczych, pamiętasz? Nie ma mowy, żebym mogła do was
wpaść. - No i miałam o wiele ważniejsze rzeczy do roboty niż rozsądzanie kłótni między
matką a siostrą. Zgoda, prawdopodobieństwo, że Christopher znowu przyjdzie, nie było
wielkie... chociaż właściwie była niedziela i raczej nie miał nic lepszego do roboty.
Wiedziałam, że w niedziele Christopher albo grał w Journeyąuest, albo szwendał się po
sklepach z grami komputerowymi, żeby zobaczyć, czy w sobotę nie przywieźli czegoś
nowego. Postanowiłam jednak, tak na wszelki wypadek, siedzieć cały dzień w domu.
- Poza tym, czy nie martwisz się o ten obóz trochę za wcześnie? - spytałam siostrę. - Jest
grudzień. Do lata masz parę miesięcy, żeby urobić mamę. - Albo stracić zainteresowanie
machaniem pomponami i zająć się czymś bardziej angażującym umysł, jak na przykład
inżynierią kosmiczną, pomyślałam. Ale nie wypowiedziałam tego głośno.
15
- Chodzi o tygodniowy obóz w czasie ferii świątecznych, na którym mamy dopracować
układy - wyjaśniła Frida. - Na Florydzie. Wszyscy z drużyny jadą. A mama mówi, że prędzej
padnie trupem, niż puści córkę na obóz czirliderek, żeby się uczyła fikać nogami.
- Na święta jedziemy chyba do babci? - spytałam. Cosabella, która uwielbiała latać
samolotem prawie tak samo jak jeździć samochodem, zdecydowała, że widok z moich kolan
już nie jest interesujący. Skoczyła na drugą stronę alejki, żeby zobaczyć, co się dzieje za
oknem Brandona. Porządnie go przy tym podrapała, fundując mu pobudkę, której nie
nazwałabym przyjemną. Bezgłośnie powiedziałam „sorki", ale tylko obrzucił mnie niezado-
wolonym spojrzeniem.
W słuchawce zapanowała niezręczna cisza. Myślałam nawet, że wlecieliśmy w miejsce, w
którym nie było zasięgu, ale Frida powiedziała:
- No tak. Jedziemy. Obóz czirliderek zaczyna się po świętach. Ale Em...
- W takim razie problem rozwiązany - powiedziałam. - Posłuchaj, zadzwonię do mamy.
Powinna być zadowolona, że masz koleżanki, dbasz o kondycję i robisz coś
ponadprogramowego, co będzie dobrze wyglądać w twoich podaniach na studia. Tak mi się
wydaje. I okej, piłka nożna czy lacrosse mogłyby być lepiej widziane, ale...
- Nie wystarczy, że zadzwonisz - przerwała mi Frida. - Musisz tu przyjść. Ona musi usłyszeć
to od ciebie osobiście. Inaczej w życiu mnie nie puści...
- Dobra - powiedziałam. - Wpadnę, kiedy tylko podrzucę swoje rzeczy do domu. A tak przy
okazji, to mam dla was prezenty. - Świąteczne zakupy weszły na zupełnie inny poziom, od
kiedy mam na nie pieniądze. To, że mogłam kupić moim bliskim prezenty, o jakich zawsze
marzyli, a na które nigdy nie było ich stać, było fantastyczne. Naprawdę fajniej było dawać,
niż dostawać. Nie mogłam się doczekać miny Fridy, kiedy otworzy czarne, aksamitne
pudełeczko i zobaczy, co jej kupiłam.
Frida się nie odezwała, co było dosyć dziwne, bo zwykle buzia jej się nie zamykała.
Może była tak przytłoczona wdzięcznością, że nie wiedziała, co powiedzieć.
Tia. Jasne.
Niezwykła cisza. Chyba rzeczywiście lecieliśmy przez jakąś komórkową martwą strefę.
Rozłączyłam się i poszłam uwolnić eks chłopaka Nikki Howard od Cosabelli.
Brandon nie wyglądał na szczególnie wdzięcznego. Nie dziwiłam mu się. Cosabelli
zdecydowanie przydałoby się szkolenie.
Przymusowe siedzenie w samolocie było męczące nie tylko dla Cosie, choć tylko ona okazała
to bez żenady. Po otwarciu drzwi natychmiast nasikała na płytę lotniska. Zrobiła dokładnie to
samo, kiedy Karl, nasz portier, otworzył drzwiczki samochodu, który przywiózł nas z lotniska
Teterboro. Cosie wyskoczyła i pobiegła truchtem do wielkiej donicy przed naszym domem.
Gdzie indziej miała to zrobić?
- Witamy w domu, panno Howard - powiedział Karl, gdy wysiadłam w lodowatą mżawkę,
padającą z ołowianych chmur. Pogodzie daleko było do łagodnej bryzy z Wysp Dziewiczych
i nikt nie biegł do mnie z pina coladą, jak w hotelu na St. John. - Mam nadzieję, że dobrze się
pani bawiła na wyjeździe.
- Było świetnie - odpowiedziałam automatycznie. Zrobiłam się nerwowa, jak zawsze, kiedy
Cosie się załatwiała. Karl musiał to zauważyć, bo powiedział:
- Och, ja to posprzątam, panno Howard. Proszę szybko wejść do środka i nie stać na tym
zimnie. Aha... Chyba powinienem uprzedzić... w holu czeka na panią gość. Nie byłem pewien
czy... zresztą, sama pani zobaczy.
Serce mi zapikało, chociaż mówiłam sobie, że to nie może być on. Siedzenie w holu i
czekanie, aż dziewczyna wróci do domu, zupełnie nie było w stylu Christophera.
Ale gdy weszłam do holu i zobaczyłam błysk krótkich blond włosów, nie mogłam nie
pomyśleć: To on! O mój Boże, to on!
I nagle tak się zdenerwowałam, że zaczęłam się trząść.
16
Co było absurdalne. W końcu od wieków byłam jego przyjaciółką. Na litość boską,
urządzaliśmy sobie konkursy bekania. No dobra, to było w siódmej klasie, ale jednak.
Dlaczego teraz się denerwowałam? Miałam całkiem nowe ciało, a on tego do tej pory nie
rozgryzł, mimo że zostawiłam mu kiedyś bardzo ewidentną wskazówkę. Cały czas tak bardzo
tęsknił za starą mną
- tą, której nie zauważał, póki nie było za późno - że nie zdawał sobie sprawy (najwyraźniej
do teraz), że doniesienia prasowe o mojej śmierci były mocno przesadzone. Powinnam się
cieszyć, że wreszcie do niego dotarło.
Więc dlaczego z nerwów zamieniałam się w galaretę?
Nie mogłam się nawet zmusić, żeby spojrzeć w jego stronę. A ponieważ nie umiałam sobie
poradzić z tą sytuacją i chciałam ją rozegrać na zimno, jak kiedyś doradziła mi Lulu, udałam,
że go nie widzę. Ruszyłam do windy z Cosabellą truchtającą przy nodze, starając się kołysać
biodrami jak Nikki Howard, choć wiedziałam, że idę niezgrabnie jak Em Watts. Nagle
usłyszałam męski głos:
- Nikki.
Nie chciałam wyglądać na zbyt chętną. Faceci tego nie lubią
- według Lulu, mojego domowego eksperta od facetów. Musiałam pozwolić mu przejąć
inicjatywę. Musiałam pozwolić mu myśleć, że przyjście tutaj było jego pomysłem. Bo w
sumie było. Musiałam...
- Nikki. Chwileczkę. To nie on!
To nie był głos Christophera.
Rozejrzałam się. Owszem, w holu stał wysoki blondyn. Zbudowany dokładnie tak, jak opisała
to przez telefon Lulu.
1 patrzył prosto na mnie.
Ale był ubrany w polowy mundur marynarki wojennej. Christopher nigdy by nie wstąpił do
wojska, jako że jego ojciec, Komendant, wykładowca nauk politycznych na uniwersytecie w
Nowym Jorku, wpoił synowi głęboko zakorzenioną niechęć do podlegania jakiemukolwiek
zwierzchnictwu. Poza tym, jako licealista, tak jak ja, nie mógł się zaciągnąć do wojska, nawet
gdyby chciał.
Na twarzy blondyna malowała się głęboka niechęć.
Najwyraźniej skierowana pod moim adresem. Wokół nie było nikogo innego.
Świetnie. Co takiego zrobiłam temu Blondasowi? Nigdy go nawet nie widziałam.
- Ehm - powiedziałam, pospiesznie, wciskając guzik przywołujący windę. - Przepraszam.
Mówisz do mnie?
Awersja na twarzy Blondasa się pogłębiła. Wyglądał na jakieś dwadzieścia lat, może trochę
więcej. Na mundurze miał mnóstwo różnych znaczków. Ale byłam zbyt zafascynowana jego
pełną niechęci miną, żeby oderwać wzrok od twarzy faceta i czytać, co jest na nich napisane.
- Przestań się wygłupiać, Nik - powiedział, podchodząc do mnie. Jego głos był głęboki.
Zauważyłam w nim słaby ślad południowego akcentu. - Ta bzdura z amnezją może i zadziała
na twoich modnych przyjaciół, ale mnie na to nie nabierzesz.
Zamrugałam i spojrzałam w stronę drzwi wejściowych budynku. Karl ciągle był na zewnątrz i
sprzątał po Cosabelli. Co było dość niefortunne, bo jego zadaniem było zapobieganie tego
typu nieprzyjemnym sytuacjom. Przyznaję, że Blondas nie wyglądał jak te łajzy z kitkami,
które przychodziły tu i żądały pieniędzy, bo inaczej pójdą do jakiegoś brukowca i opowiedzą
obleśną historyjkę o gorącej nocy w Vegas czy gdziekolwiek indziej.
Czego innego mógłby jednak chcieć?
- Przepraszam - powiedziałam. W myślach powtórzyłam sobie gadkę, którą musiałam
wygłaszać już ze sto razy w ciągu ostatnich paru tygodni. Zawsze wtedy, gdy miałam do
czynienia z tak zwanymi przyjaciółmi i krewnymi Nikki, którzy usiłowali mnie podejść,
17
mówiłam: - Naprawdę mam amnezję i zupełnie nie pamiętam, kim jesteś. Będziesz musiał się
przedstawić. Więc nazywasz się...?
Niebieskie oczy Blondasa kogoś mi przypominały. Tylko kogo? Od początku spoglądały na
mnie zimno, a teraz zrobiły się jeszcze zimniejsze.
- Serio - powiedział. - Zamierzasz się przy tym upierać? Przy tym numerze z amnezją?
Naprawdę myślisz, że ci się to ze mną uda? Ze mną?
Słowa „Przy tym numerze z amnezją" wypowiedział w taki sposób, jakby Nikki już kiedyś
próbowała na nim podobnych sztuczek. I to najwyraźniej nieskutecznie.
- To nie jest żaden numer - powiedziałam, wysuwając podbródek. Chociaż oczywiście była
to jedna wielka ścierna. Nie miałam żadnej amnezji. Po prostu nie byłam Nikki Howard. No...
może z prawnego punktu widzenia... - Naprawdę nie mam pojęcia, kim jesteś. Jeśli nie chcesz
w to uwierzyć, to lepiej wyjdź, zanim będę zmuszona zrobić coś, czego oboje pożałujemy.
- Co na przykład? - spytał. - Zadzwonisz po gliny? Dokładnie o to chciałam poprosić Karla -
chociaż trochę mi
było głupio wzywać policję do żołnierza armii USA - więc nic nie odpowiedziałam.
Blondas gapił się na mnie jeszcze chwilę.
- Mój Boże - powiedział po chwili z niedowierzaniem, które powoli pojawiało się na jego
przystojnej, choć trochę zmęczonej twarzy. - Naprawdę byś to zrobiła, co? Nasłałabyś na
mnie gliny.
- Mówię ci. - Odetchnęłam z ulgą, kiedy winda wreszcie przyjechała. - Nie mam pojęcia, kim
jesteś. A teraz, jeśli pozwolisz, właśnie wróciłam z sesji i jestem potwornie zmęczona. Muszę
się jeszcze rozpakować...
Kompletnie mnie zaskoczył. Po prostu wyciągnął rękę i złapał mnie za ramię. Uścisk był
mocny. Nie dałabym rady się z niego wyrwać, choćbym nawet próbowała. A nie miałam
zamiaru tego robić, bo chciałam zachować moje kończyny w jednym kawałku.
Teraz zaczęłam się bać. Karl gdzieś zniknął, a hol był pusty, co jak na niedzielne popołudnie
było dość niezwykłe. O tej porze pozostali lokatorzy naszego apartamentowca, pnący się po
drabinie kariery i wynajmujący mieszkania za dziesięć tysięcy miesięcznie, pędzili zwykle na
treningi albo do Starbucksa na latte. Kim był ten gość o lodowatym spojrzeniu i w
wojskowym mundurze?
- Mówię ci, Nik, przestań się wygłupiać - powiedział głosem równie twardym jak jego
uścisk. Cosabella u moich stóp wyczuła, że coś się dzieje, i zaskomlała nerwowo. Blondas ją
zignorował. - Wstydzisz się przyznać, że mnie znasz? Dobra. Zawsze tak było. Ale jak
możesz jej robić coś takiego? Znikła, a ciebie to nawet nie obchodzi? Przecież wiesz, że nie
mogłem się nią opiekować, kiedy byłem na okręcie podwodnym. A teraz jej po prostu nie ma!
Nikt nie wie, gdzie się podziała, nawet jej najlepsze przyjaciółki, Leanne i Mary Beth. Nie
odezwała się do nich. I nawet nie próbuj mi wmawiać, że to nie jest twoja wina.
Patrzył na mnie oskarżycielsko, a ja naprawdę nie miałam pojęcia, o czym mówi. To
wszystko brzmiało jak z kosmosu. Leanne? Mary Beth? I kto zniknął? Kim była „ona"?
Musiała być dla niego ważna. Na tyle, że z jego oczu zniknął cały chłód. Teraz płonęło w
nich uczucie.
Uczucie, które dziwnie przypominało nienawiść.
Do mnie.
- Chwileczkę - powiedziałam, podnosząc wolną rękę. Ta druga zaczynała już drętwieć, bo
żelazny uścisk Blondasa odciął dopływ krwi. - Zwolnij. Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Kto to jest Leanne? Kto to jest Mary Beth? Kim ty jesteś?! I kim jest ta zaginiona kobieta?
To ostatnie pytanie walnęło go jak pięść w brzuch. Był tak zszokowany, że puścił moją rękę i
cofnął się o krok, gapiąc się na mnie, jakbym była jakimś dziwnym i nieszczególnie atrak-
cyjnym gatunkiem zwierzęcia, które właśnie pokazano w zoo. Może w domku dla gadów.
18
- Twoją matką - powiedział w końcu, wskazując jedną z naszywek na piersi, na której,
dopiero teraz to zauważyłam, widniało: „Howard". -A ja jestem twoim starszym bratem. Mam
na imię Steven. Teraz mnie sobie przypominasz, Nikki?
4.
No tak, to częściowo wyjaśniało jego nieprzychylne spojrzenia.
Patrzył na mnie z dezaprobatą nawet wtedy, kiedy już wwiozłam go windą na poddasze.
Niespecjalnie mu się dziwiłam. Nie wiedziałam też, co miałabym mu powiedzieć. Kręciłam
się bezsensownie, parząc mu espresso w naszym luksusowym ekspresie do cappuccino i
espresso, który niedawno nauczyłam się obsługiwać. Oprócz zaproponowania mu kawy, nie
bardzo wiedziałam, co robić. Przecież nigdy nie miałam starszego brata. A co dopiero
starszego brata, który był na mnie zły za to, że zgubiłam naszą matkę. Najwyraźniej Nikki
była za nią odpowiedzialna, kiedy on był na służbie.
Chyba nieszczególnie zależało mu na kawie, ale przynajmniej w końcu przyjął do
wiadomości moją mnezję. Mniej więcej. Lulu, jak zwykle, okazała się baaardzo pomocna.
Wyszła chwiejnym krokiem ze swojego pokoju, ubrana tylko w błyszczącą brzoskwiniową
haleczkę i szorty, i z wariackim kołtunem na głowie. Najwyraźniej dopiero wstała, chociaż
była już druga po południu - jak na nią, to i tak wcześnie. W każdym razie pojawiła się w
kuchni, gdy usiłowałam uruchomić ekspres do kawy. Lulu rzuciła jedno spojrzenie na
umundurowanego mężczyznę zajmującego mnóstwo miejsca w naszym salonie. Nie żeby był
gruby, czy coś. Po prostu był wysoki i umięśniony, i... No cóż, to po prostu taki typ faceta,
który zajmuje mnóstwo miejsca.
- No czeeeść... - powiedziała z szerokim uśmiechem.
Chciałam ją ostrzec, że to nie jest dobry moment. Doskonale wiedziałam, co jej chodzi po
głowie. Zamierzała z miejsca rozkochać w sobie Stevena, tak jak wszystkich innych
przystojnych facetów, którzy stawali na jej drodze. Rozkochiwanie w sobie przystojnych
facetów było jej hobby, tak jak robienie zakupów, picie mojito i okazjonalne nagrywanie
piosenek do albumu, który pewnie nigdy nie zostanie wydany.
Ale niepotrzebnie się martwiłam. Ponieważ Steven - brat Nikki - odpowiedział „cześć"
zupełnie niezainteresowanym tonem i kontynuował temat, który zaczął jeszcze w windzie:
- Amnezja? Taka jakiej dostają ludzie w operach mydlanych?
- Niezupełnie. Ale podobnie - zapewniłam, chociaż dobrze wiedziałam, że coś takiego nie
zdarza się naprawdę. To znaczy zdarza się, ale nie wygląda tak jak u Nikki Howard. To nie
tak, że człowiek walnie się w głowę i wybiórczo zapomina o kilku rzeczach. Taki człowiek
zapomina o wszystkim. Zapomina, jak się nazywa i w jakim kraju żyje. Czasem zapomina
nawet, jak się wiąże sznurowadła.
- I chcesz powiedzieć, że nie pamiętasz - ciągnął Steven, totalnie ignorując Lulu, która
przechadzała się obok niego w swoim błyszczącym kompleciku, który uzupełniła o klapki z
puszkiem pod kolor - jak obiecywałaś, że zaopiekujesz się mamą, kiedy mnie nie będzie? Że
dopilnujesz, żeby na czas płaciła czynsz i żeby nie miała kłopotów z salonem strzyżenia
psów?
Salon strzyżenia psów? Mama Nikki Howard miała salon strzyżenia psów? Szkoda, że nikt
nie podzielił się ze mną wcześniej tą użyteczną informacją, podobnie jak tą, że Nikki ma brata
w marynarce wojennej. Powiedzieli mi tylko tyle, że Nikki była nastolatką, która uzyskała
sądownie prawo do decydowania o sobie, bo nie układało jej się z rodziną.
Spojrzałam ze złością na Lulu. Siadła na barowym stołku, starannie upozowana, żeby Steven
miał jak najlepszy widok na jej posmarowane samoopalaczem nogi. Przyjaciółka ignorowała
mnie kompletnie, bo całą uwagę skupiła na stojącym na środku naszego salonu przystojnym
blondynie w mundurze.
19
- Ehm... - Szamotałam się z ekspresem. Lepiej było skupić się na maszynie do parzenia kawy
niż na tym, co się działo w salonie. Bo cała ta sytuacja dziwnie zalatywała kłopotami. Przy
okazji, miło ze strony Nikki, że miała całą szafkę zawaloną wycinkami z gazet na swój temat
i ani jednego zdjęcia rodziny.
- Dopóki mi się nie przedstawiłeś, nie wiedziałam nawet, że mam brata. Więc odpowiedź
brzmi „nie", nie pamiętam, że obiecywałam ci coś takiego. Tak samo jak nie pamiętam mamy
i jej salonu strzyżenia psów.
- Jaki masz stopień? - chciała wiedzieć Lulu, która przyglądała się z zachwytem sylwetce
Stevena, a konkretnie jego bicepsom rysującym się pod mundurem, gdy tak stał z założonymi
rękami. Cały czas bujała nogą, przez co jej klapek z puszkiem podskakiwał w bardzo
denerwujący sposób. Oczywiście robiła to specjalnie, żeby Steven patrzył na jej świeżo
wydepilowane nogi.
Steven uparcie nie zwracał na nią uwagi.
- A te wszystkie wiadomości, które ci zostawiałem? - spytał. - Uznałaś, że możesz je po
prostu zignorować?
- Dostaję miliony wiadomości od ludzi, których nie znam - wyjaśniłam. Miałam ochotę
zapaść się pod ziemię. - Wszyscy twierdzą, że są moimi krewnymi i że jestem im winna
pieniądze. Więc już dawno przestałam odsłuchiwać wiadomości Nikki... znaczy, moje.
- Cudownie - powiedział Steven. Odwrócił się i przeczesał ręką włosy... dokładnie w tym
samym kolorze co moje, czy raczej Nikki, tyle że bez miodowych pasemek. - Po prostu fan-
tastycznie. A masz je jeszcze? Te wiadomości, znaczy. Może mama próbowała się do ciebie
dodzwonić albo zostawiła informację, dokąd wyjeżdża?
- Jesteś oficerem? - dopytywała się Lulu. Jej noga wciąż się kołysała. Zauważyłam, że
zrobiła sobie pedikiur, lakier Baletowy Róż. Nie pytajcie mnie, skąd wiem takie rzeczy, skoro
jeszcze trzy miesiące temu nie umiałabym odróżnić jednego lakieru od drugiego, choćby ktoś
przystawił mi lufę do głowy. – Przez cały dzień wydajesz ludziom rozkazy? Uwielbiam, jak
mężczyźni wydają mi rozkazy. To takie seksowne.
- Przykro mi - powiedziałam, przepraszając zarówno za moją współlokatorkę, jak i za to, co
miałam mu powiedzieć. Bo naprawdę było mi przykro. - Skasowałam wszystkie wiadomości.
Ale... - Podstawiłam maleńką filiżankę do espresso pod odpowiedni otwór i wcisnęłam guzik
z narysowaną małą filiżanką.
- Przecież na pewno jeszcze zadzwoni, prawda?
Steven pokręcił głową. Nagle wydał mi się jeszcze bardziej wykończony niż przed chwilą.
Usiadł na barowym stołku, jakby nie miał siły dłużej stać. Lulu była wniebowzięta, znalazł się
ledwie dwa stołki od niej. Najwyraźniej nie zauważyła tego subtelnego niuansu, że wybrał
miejsce najdalej od niej. Natychmiast wyprostowała się dla lepszego efektu i posłała mu
olśniewający uśmiech, który zignorował.
- Naprawdę masz amnezję — powiedział. Jego twarz była jak maska smutku. Było mi go tak
żal, że ściskało mi się serce.
- Mama nigdy nie dzwoni drugi raz. Zawsze powtarzała, że jeśli ktoś nie oddzwania, to
widocznie ma powody. Niby dlaczego tu jestem i pytam, czy się z tobą nie kontaktowała,
zamiast siedzieć w Gasper i czekać, aż się odezwie?
Lulu zupełnie zapomniała o rozkochiwaniu w sobie Stevena i zakrztusiła się własną śliną.
- Powiedziałeś G-Gasper? - wysapała między napadami kaszlu.
Steven wreszcie spojrzał na nią, a potem z powrotem na mnie.
- Nie powiedziałaś jej? — Było to raczej stwierdzenie faktu niż pytanie. Rzucił to takim
tonem, że zawahałam się, zanim postawiłam przed nim espresso z kremową pianką na
wierzchu.
- No... najwyraźniej nie - stwierdziłam. Oczywiście nie miałam pojęcia, o czym mówi, bo
przecież nie byłam jego siostrą. Jego siostra nie żyła. Mózg Nikki pływał w słoiku z forma-
20
liną gdzieś w czeluściach Instytutu Neurologii i Neurochirurgii Starka. A nawet jeśli reszta
chodziła z moim mózgiem w środku, robiła zakupy jej kartami kredytowymi i parzyła kawkę
jej bratu...
To, jak na mój gust, Nikki i tak była wystarczająco martwa.
Tylko że nie mogłam mu tego powiedzieć.
Steven patrzył na mnie znad parującego espresso, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
- Zaraz - powiedział z niedowierzaniem w niebieskich oczach. - Domu też nie pamiętasz?
Pokręciłam niepewnie głową. Nie chciałam go ranić. I tak wyglądał fatalnie.
Nie potrafiłam też kłamać, stojąc z kimś twarzą w twarz, chociaż właśnie tego wymagało ode
mnie Stark Enterprises.
Teraz już wiedziałam, skąd znam te oczy. Patrzyłam w nie za każdym razem, kiedy zerkałam
na swoje nowe odbicie w lustrze. To były oczy Nikki.
Tylko bez czarnego, oryginalnego, wielowymiarowego tuszu do rzęs Chanel.
Steven założył ręce na piersi, odchylił się do tyłu i zapatrzył w sufit. Przez chwilę
zastanawiałam się, czy zauważył to coś, co i ja kiedyś zauważyłam - dwie okrągłe dziurki
obok wpuszczanych w sufit halogenowych lamp, nie większe niż centy. Wcześniej ich tu nie
było. Dziurki były zalepione, ale na szybko i byle jak. Tak jakby ktoś coś tam wsadził i dostał
widomość, że jedna z lokatorek wróci wcześniej.
Do czego służyły? Były zbyt wysoko, żebym mogła się tam wdrapać i sprawdzić - mieszkanie
miało sześć metrów wysokości.
Nie służyły do niczego - to znaczy, niczego innego niż nikczemne, tajemnicze cele Stark
Enterprises. A może to była tylko moja paranoja. Gdy zapytałam o te dziurki Karla, sprawdził
w grafiku konserwacji i powiedział, że wygląda to na rutynową kontrolę okablowania.
Okablowanie, terefere.
Może „rutynowe okablowanie" było powodem, dla którego transmiter fal radiowych - czy po
prostu wykrywacz pluskiew, który kupiłam w sklepie ze sprzętem szpiegowskim, krótko po
tym, kiedy zauważyłam te dziury w suficie, a moja paranoja rozkręciła się na dobre -
wariował, gdy tylko uruchamiałam go na naszym poddaszu. Albo to miejsce było pełne
podsłuchów, albo wykrywacz był kompletnym oszustwem, chociaż za takie pieniądze to
powinien być profesjonalny sprzęt. Poza tym nie piszczał nigdzie indziej - na przykład w
szkole.
Steven nie zauważył dziurek. Wyglądało to raczej tak, jakby gapił się w sufit, żeby
powstrzymać łzy. A miał nad czym płakać. Zaginęła mu matka, a siostra nie pamiętała nawet
rodzinnego miasteczka, w którym oboje się wychowali.
Posłałam spanikowane spojrzenie Lulu, która na chwilę porzuciła swoją zabawę w wampa.
Była równie zaniepokojona jak ja. Patrzyłyśmy na siebie, zastanawiając się, co robić. Na
naszym dziewczyńskim poddaszu miałyśmy silnego żołnierza, który... płakał! Nad zaginioną
matką!
To było okropne. Jak Stark Enterprises mogło mnie postawić w takiej sytuacji? Żaden
problem udawać przed makijażystami i ekschłopakami Nikki (przeważnie obleśnymi), że nią
jestem.
Ale to zupełnie co innego! Biedny facet. Byłam do niczego. No bo... chodziłam na te
wszystkie zajęcia z fizyki stosowanej w jednym z najlepszych liceów na Manhattanie. I
potrafiłam sprawniej niż ktokolwiek z Liceum Alternatywnego Tribeca posłużyć się
wykrywaczem pluskiew, narysować wykres zdania złożonego, zaprojektować prosty procesor
strumieniowy czy skorzystać ze wskazówek Manola - czyli na przykład stanąć na palcach w
wodzie podczas sesji zdjęciowej na plaży, żeby nogi wyglądały na dłuższe.
Nie mogłam jednak pomóc bratu Nikki Howard odnaleźć mamy? Klauzula poufności na
umowie ze Starkiem i podpis rodziców wiązały mi ręce. Nie mogłam pisnąć ani słowa. A już
na pewno nie tutaj, na poddaszu, które najprawdopodobniej było na podsłuchu.
21
Nagle usłyszałam dźwięk, wydobywający się z gardła Stevena. Przez moment sądziłam, że to
szloch. Jedno spojrzenie na Lulu i wiedziałam, że ona czuje się dokładnie tak samo jak ja —
chciało jej się ryczeć. To naprawdę było słodkie, że ten wielki, silny facet płacze z powodu
mamy.
Dopiero po sekundzie czy dwóch zorientowałyśmy się, że brat Nikki wcale nie płacze. On się
śmiał!
Wcale nie jak ktoś, kto uważa, że coś jest naprawdę zabawne.
- Ale z ciebie numer, Nik — powiedział w końcu, kiedy już oderwał wzrok od sufitu. Miał
łzy w oczach, i owszem. Ale to były łzy rozbawienia. - Tak się wstydzisz Gasper, że nikomu
nie powiedziałaś, gdzie się urodziłaś? Nawet najlepszej przyjaciółce?
Zamrugałam, zdezorientowana. Chwila. On się śmieje?!
- Zaraz. - Lulu pochyliła się do przodu na taborecie. - To cię bawi?
- Żebyś wiedziała - odparł Steven. - A ciebie nie? Wiedziałaś, że kiedy byliśmy mali, ta
dziewczyna mówiła wszystkim, że jest z Nowego Jorku? W ogóle się nie przyznawała do
Gasper. Nie dziwię się, że ci nie powiedziała.
Lulu spojrzała na mnie.
- Naprawdę, Nikki? - spytała. - Mówiłaś ludziom, że jesteś z Nowego Jorku?
- A skąd mam to wiedzieć? - spytałam. Ja, idiotka, myślałam, że brat Nikki płacze, a on się
śmiał przez cały czas. Ze mnie! - Mam amnezję, pamiętasz?
- Mówiła, mówiła - odparł Steven na pytanie Lulu. Teraz, zamiast ignorować Lulu,
ignorował mnie. -1 pewnie nigdy ci się nie przyznała, że ma brata?
Lulu pokręciła głową, szczęśliwa, że Steven zwrócił na nią uwagę. Dzięki wczorajszemu
makijażowi, który rozmazał się seksownie wokół rzęs, jej brązowe oczy były ogromne.
Wyglądała zachwycająco, jak zawsze. Istna laleczka.
- Nie-e - odparła. Oparła łokieć na blacie i podparła dłonią spiczasty podbródek, żeby zerkać
zalotnie na Stevena. - Zapamiętałabym, gdyby wspomniała, że dorastała z kimś takim jak ty.
Steven prychnął i rzucił mi zdegustowane spojrzenie.
Super. Teraz moja współlokatorka i mój brat zawiązali sojusz przeciwko mnie.
To nie fair. Dostawałam po łapach za coś, czego nie zrobiłam. To Nikki narozrabiała!
Ale czy na pewno?
- Posłuchaj, nie chcę być niemiła... - zaczęłam. Wiedziałam, że to okropny sposób na
rozpoczęcie zdania, bo oczywiście kiedy mówisz: „nie chcę być niemiła", to cokolwiek za
chwilę powiesz, na pewno będzie okropne. Nauczyły mnie tego Żywe Trupy, a w
szczególności Whitney Robertson, która wszystkie swoje nietaktowne przytyki zaczynała
właśnie w ten sposób.
„Em, nie chcę być niemiła, ale myślałaś kiedyś, żeby przejść na dietę? Twój tyłek jest tak
wielki, że prawie nie można cię minąć w korytarzu. Może powinnaś sobie powiesić tabliczkę
z napisem »Szeroki ładunek«".
„Em, nie chcę być niemiła, ale przyszło ci kiedyś do głowy, żeby nosić stanik na wuefie?
Twoje cycki tak skaczą, że kiedyś wybijesz komuś oko".
„Em, nie chcę być niemiła, ale czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że to twoje ciągłe
nudzenie o tym, że tak niewiele kobiet chodzi na nauki ścisłe, może być jednym z powodów,
dla których tam nie chodzą? Może nie chcą się zadawać z dziewczynami takimi jak ty".
I choć te słowa tyle razy mnie dotknęły, sama zaczęłam od nich zdanie. I mówiłam to do
mojego brata. Czy raczej do brata Nikki.
- Skąd mogę mieć pewność, że jesteś tym, za kogo się podajesz? - spytałam.
Różnica między mną a Whitney Robertson była taka, że ja naprawdę źle się czułam z tym:
„nie chcę być niemiła". Przysięgam.
22
Ale serio, skąd miałam wiedzieć, że Steven to naprawdę brat Nikki? No owszem, wyglądał na
uczciwego i był podobny do osoby, którą widuję codziennie w lustrze... i w czasopismach, i
na billboardach, i na autobusach, i... No dobra, prawie wszędzie.
Od tygodni pojawiali się w naszym holu faceci (a nawet parę kobiet) z historyjkami, że są ze
mną spokrewnieni. Skąd mogłam wiedzieć, że akurat on mówi prawdę?
I owszem, sądząc po tym, jak wszyscy, oprócz Brando-na, zachowywali się wobec mnie,
Nikki musiała być strasznie wredna.
Trudno mi było uwierzyć, że postanowiła wymazać ze swojego życia starszego brata tak
dokumentnie, że nie wspomniała o nim nawet najlepszej przyjaciółce. Która zresztą rzuciła
mi teraz zdumione spojrzenie, słysząc to moje „nie chcę być niemiła".
- Nikki! - wykrzyknęła. - No jasne, że Steven jest tym, za kogo się podaje! Jak w ogóle
możesz o to pytać?
- No... - zaczęłam. Źle się czułam z tym, że w ogóle musiałam o to zapytać. Naprawdę.
Gdyby Nikki trzymała na poddaszu rodzinne zdjęcia zamiast wycinków prasowych na swój
temat, w ogóle nie musiałabym zadawać tego pytania. Przecież to nie była moja wina. -
Przepraszam. Ale ostatnio przychodziły tu całe procesje z podobnymi historyjkami, i chcę
tylko...
Głos mi się załamał. Steven sięgnął do tylnej kieszeni, wyciągnął portfel, otworzył go i
odsłonił szkolne zdjęcie uśmiechniętej blondyneczki z kucykami na głowie i aparatem na
zębach. Podsunął mi portfel pod nos.
Zaraz. Co to było?
5.
Otóż było to zdjęcie Nikki Howard. Samo w sobie nie byłoby jeszcze tak niezwykłe, bo
wszędzie, ale to wszędzie były setki - nie, tysiące - zdjęć Nikki Howard.
Ale to było zdjęcie Nikki Howard w tym niezwykle trudnym okresie, który przechodzimy
wszystkie między trzynastym a czternastym rokiem życia. Britney Spears nazywała to , już
nie dziewczyna, jeszcze nie kobieta".
Nigdy bym nie przypuszczała, że Nikki Howard przechodziła taki okres... Że w ogóle
przechodziła jakikolwiek okres, który można by nazwać trudnym. Nie mówiąc już o tym, że
pozwoliła sobie wtedy zrobić zdjęcie. Z tego, co wiedziałam, Nikki bezwzględnie niszczyła
fotografie, na których wyglądała choć odrobinę niekorzystnie.
Ale tego nie dopadła, jak widać.
- Ooooch - zagruchała Lulu, pochylając się, żeby spojrzeć na fotkę. - Popatrz na siebie, Nik!
Nosiłaś aparat! I używałaś rozjaśniacza do włosów? Boże, dziwię się, że nie wyłysiałaś.
- Dalej - powiedział Steven. Posłusznie zerknęłam na następne zdjęcie.
Była na nim Nikki z tą samą fryzurą i aparatem u boku odrobinę młodszej wersji Stevena.
Spłukiwali wężem pudla - który wyglądał dokładnie jak Cosabella, tyle że miał czarną sierść
-w pomieszczeniu, które wyglądało na salon piękności dla psów. Brat i siostra — a na tym
zdjęciu jeszcze lepiej było widać, że są rodzeństwem - uśmiechali się szeroko. Tyle że
uśmiech Nikki był jakby spięty i mówił wyraźnie „pospieszcie się z tym zdjęciem, bo mam
tego powyżej uszu". Nauczyłam się rozpoznawać to niemal niedostrzegalne skrzywienie ust,
oglądając niezliczone polaroidowe fotki mojej nowej twarzy z sesji zdjęciowych.
- To - powiedział Steven o zdjęciu - było zrobione jakiś rok przedtem, zanim uznałaś, że
wstydzisz się ze mną pokazywać. No i z mamą. Jeszcze zanim samochód tej agentki od
talentów zepsuł się za miastem i zobaczyła cię w sklepie. I zanim zapytała, czy myślałaś
kiedyś, żeby zostać modelką. Pamiętasz? Nawet się nie obejrzeliśmy, a już podpisała z tobą
kontrakt na nową twarz Starka. Potem widywałem cię tylko na okładkach czasopism.
23
Kiwnęłam głową. Teraz mu wierzyłam. To było tak bardzo w stylu Nikki, jaką znałam - tej,
która trzymała tylko własne zdjęcia i wycinki o samej sobie. Po prostu musiało to być
prawdą.
- Okej - powiedziałam cicho, oddając portfel Stevenowi. - Przepraszam. Oczywiście, że
jesteś moim bratem. Nie... nie chodzi o to, że ci nie wierzyłam. - Choć naprawdę nie wierzy-
łam. - Po prostu... Po prostu musiałam sprawdzić. Przychodziła tu cała masa świrów,
opowiadających niestworzone rzeczy. Więc... czego się dowiedziałeś do tej pory? O... hm...
mamie?
- Że nikt jej nie widział ani z nią nie rozmawiał od czasu twojego wypadku. - Wypowiedział
słowo „wypadek", jakby w ogóle nie wierzył, że go miałam. - Od tamtej pory nie korzystała
też z kart kredytowych. I nie płaciła rachunków.
Lulu zachłysnęła się powietrzem.
- O Boziu! — wykrzyknęła. — Widziałam kiedyś taki odcinek Prawa i porządku Ktoś
zawiadomił policję?
Posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie. No bo przecież mówiłyśmy o matce tego chłopaka, nie
o jakimś serialu telewizyjnym. Nie chciałam, żeby się zdenerwował. A w każdym razie
bardziej niż do tej pory.
Lulu zauważyła moje spojrzenie, ale najwyraźniej nie skumała, że to, co mówi, mogłoby
kogokolwiek wyprowadzić z równowagi.
- A jeśli doszło do przestępstwa? W tym odcinku Prawa i porządku wszyscy myśleli, że
zaginiona kobieta uciekła z chłopakiem, a tak naprawdę ona cały czas leżała w kanapie.
Chłopak walnął ją w głowę i ukrył tam ciało! Twoja mama też może leżeć zamknięta w
kanapie. Czy ktoś to sprawdził?
- Lulu! - rzuciłam surowo.
- Zawiadomiłem miejscową policję, kiedy wróciłem do domu i zorientowałem się, że jej nie
ma - odparł Steven. Zrozumiałam, że nie ruszają go słowa Lulu, bo znów ją ignorował. -
Próbowałem się do ciebie dodzwonić i spytać, czy się nie odzywała, ale nie odpowiadałaś na
moje telefony. Więc musiałem przy jechać. Przygryzłam dolną wargę. Co mogłam mu
powiedzieć? Dzwonił na komórkę Nikki, zignorowałam go więc jak tysiące innych. Na
szczęście Steven mówił dalej, nie czekając na mój komentarz.
- Gliny powiedziały, że nic nie mogą zrobić. Ich zdaniem jeśli kobieta nie używa kart
kredytowych, nie odbiera komórki i porzuca znienacka mieszkanie i firmę, to żadne
przestępstwo. Pewnie pojechała na wakacje, nic nikomu nie mówiąc. I zabrała ze sobą psy.
- No właśnie - powiedziałam z nadzieją. - Może tak zrobiła.
- Uważasz, że mama tak po prostu wyjechała, nie zawiadamiając żadnego z klientów, że jej
nie będzie? Nie odwołała żadnych terminów. Nie zapłaciła czynszu za mieszkanie ani za
salon. Naprawdę uważasz, że ktoś, kto tak bardzo dba o swoją firmę jak nasza matka, zrobiłby
coś takiego? Wyjechałby sobie na wesołe wakacje i nawet by się nie zatroszczył, kto obsłuży
jej umówionych klientów?
- Naprawdę myślisz - zapytała Lulu, otwierając szeroko oczy - że wasza mama... zaginęła?
Nikt nie ma pojęcia, gdzie może być?
- Nikt, z kim rozmawiałem - potwierdził Steven. - Nikki była moją jedyną nadzieją. Ale zdaje
się - spojrzał na stojącą przed nim kawę, która już dawno wystygła - że to była strata czasu.
- Może poproszę o wydruk z przychodzących rozmów, czy coś w tym rodzaju —
zaproponowałam. Rozpaczliwie chciałam pomóc mu w jakikolwiek sposób. Był taki
zmęczony i smutny. -Sprawdzimy, czy twoja... to znaczy, mama, nie dzwoniła. Może operator
mógłby ustalić, skąd przyszło to połączenie.
- Mogą namierzyć jej pozycję na podstawie położenia przekaźników - powiedziała Lulu.
Kiedy oboje spojrzeliśmy na nią, rzuciła: — To też widziałam w odcinku Prawa i porządku.
— A potem dodała: - Och, i mogłabyś wynająć prywatnego detektywa, Nikki! Mój tata ich
24
zatrudniał, żeby śledzili mamę, kiedy myślał, że go zdradza. - Uśmiechnęła się promiennie do
Stevena. -A potem rodzice się rozwiedli.
Byłam pewna, że jeśli choć raz oglądał Wiadomości na wesoło, doskonale o tym wiedział. Ale
Steven w ogóle nie zwracał uwagi na Lulu.
- Nie chcę, żeby Nikki robiła cokolwiek, co mogłoby być dla niej kłopotliwe — rzucił
sztywno.
- To żaden problem - powiedziałam. - Zatrudnię prywatnego detektywa, żeby poszukał...
mamy. Mogłabyś polecić mi kogoś naprawdę dobrego, Lulu? Skoro masz z nimi doświad-
czenie...
- O tak - odparła, migocząc. Nie no, serio! Migotała jak cholerny Dzwoneczek z Piotrusia
Pana. - Ale wiesz, detektywi sporo kosztują.
- To nie powinien być problem - powiedział Steven, posyłając mi uśmiech. - Nikki na pewno
na to stać.
Odpowiedziałam mu słodkim uśmiechem. Już po mnie! - pomyślałam. Nie mogłam wynająć
detektywa. Odkryłby całą historię z przeszczepem mózgu i wszystko by się wydało. Za nim
bym się obejrzała, zostałabym głównym tematem w CNN, i musiałabym wiać przed
uzbrojonymi gorylami tatusia Brandona.
I nie mówcie mi, że Richard Stark nie ma uzbrojonych
goryli.
No dobra, uspokój się. Uśmiechnij się do tego miłego marynarza i graj dalej.
- Okej, więc ustalone. Jutro z samego rana zacznę obdzwaniać prywatnych detektywów. - Jak
słowo daję, to było teraz moje życie? No cóż, dlaczego nie? Miałam już przeszczep mózgu i
codziennie musiałam malować oczy tuszem. Więc dlaczego nie jakiś kolejny kataklizm?
— A tymczasem — Lulu jeszcze raz zamigotała do Steve-na — musisz u nas zostać. Bo
urządzamy świąteczne przyjęcie i chcemy, żebyś był honorowym gościem.
Posłałam Lulu kolejne ostrzegawcze spojrzenie. Zapraszanie brata Nikki, żeby z nami
zamieszkał, nie wydawało mi się najlepszym pomysłem. Po pierwsze, miałyśmy tylko dwie
sypialnie, więc gdzie on miał spać? Na kanapie? A po drugie, ile potrzebował czasu, żeby się
zorientować, że nie obdzwaniam prywatnych detektywów, jak obiecałam? A, i że w ogóle nie
jestem jego siostrą, tylko obcą dziewczyną w ciele jego siostry? I jeszcze miał być gościem
honorowym na imprezie, na której ja nie zamierzałam się w ogóle pokazać! Tyle tylko, że nie
zebrałam się jeszcze na odwagę i nie powiedziałam o tym gospodyni...
No i jeszcze jedno. Na poddaszu prawdopodobnie był podsłuch, założony przez jakieś
nieznane czynniki; choć byłam w zasadzie pewna, kto za tym stoi.
- Uch... -jęknął Steven, wyraźnie skrępowany. Kto by mu się dziwił? Byłam dla niego
praktycznie obcą osobą. I to bardziej obcą, niż sobie wyobrażał. - Dzięki za zaproszenie, ale
wynająłem pokój w hotelu w mieście...
Lulu zrobiła przerażoną minę.
- Pokój w hotelu! - wykrzyknęła. - Nie! Jesteś członkiem rodziny! Zostań tutaj. W ten sposób
będziecie mieli okazję nadrobić stracony czas. Prawda, Nikki?
- Jasne - powiedziałam, mając nadzieję, że Steven nie wyczuje mojej niechęci. — Chociaż
mamy tylko dwie sypialnie...
- Może spać w mojej - zaofiarowała się Lulu. Po czym, odrobinę zażenowana, co było u niej
całkowitą nowością, wyjaśniła: - No bo Nikki ma takie wielkie, podwójne łóżko. Będę spać z
nią, a ty, Steven, zajmiesz mój pokój.
- Nie - rzucił Steven. Jego głos brzmiał łagodnie. Miał łagodny wyraz twarzy - bodajże
pierwszy przejaw cieplejszych uczuć od chwili, kiedy spotkałam go w holu. Poczułam się fa-
talnie. W końcu nie miałam zamiaru szukać jego matki. Zaraz, prr! Chciałam mu pomóc,
tylko nie miałam zamiaru zatrudniać w tym celu prywatnego detektywa.
Ale jak samemu znaleźć zaginioną kobietę?
25
- Dzięki, to naprawdę miło z waszej strony — powiedział Steven. — Ale nie chcę wam
sprawiać...
- Zostań - usłyszałam własny głos.
Nie wiem, co mnie naszło. Tak naprawdę brat Nikki plączący się po poddaszu był mi
potrzebny jak kolejna dziura
w głowie.
Ale coś, co zobaczyłam na zdjęciu portfelu - tym, na którym razem z Nikki kąpał psa -
powiedziało mi, że Steven kocha matkę. Byłam właściwie pewna, że to ona pstryknęła tę
fotkę. W jego oczach, patrzących na osobę, która trzymała aparat, widać było - prócz lekkiej
irytacji - głębokie uczucie.
Wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc mu ją odnaleźć.
Chociaż w ten sposób mogłam wynagrodzić mu to, że Nikki była okropną siostrą i córką. Tak
okropną, że nie miała zdjęcia matki ani brata w pokoju czy
w portfelu.
- Naprawdę - powiedziałam, kiedy spojrzał na mnie osłupiały. - Powinieneś zostać. Nalegam.
- Nalegasz? - posłał mi dziwne spojrzenie. Nie wiedziałam, czy to dlatego, że użyłam słowa,
którego Nikki pewnie nawet nie znała, czy raczej chodziło o to, że był starszy i nie przywykł,
żeby Nikki rozstawiała go po kątach.
Niezależnie od tego, co go zdziwiło - uległ. Wzruszył ramionami i powiedział:
- Skoro nalegasz. Pojadę tylko do miasta po rzeczy.
Po czym, nie mówiąc nic więcej, zeskoczył ze stołka i ruszył
do windy.
Widocznie nikt nie wracał z siłowni ani ze Starbucksa, od kiedy wysiedliśmy z windy, bo
drzwi otworzyły się natychmiast. Steven wszedł do środka i przez sekundę - zanim drzwi
znów się zamknęły - patrzył jeszcze na mnie i na Lulu.
- Do zobaczenia niedługo - powiedział. I już go nie było.
6.
Okej, więc sprawy wyglądały marnie, ale jeszcze nie tak najgorzej. Owszem, brat Nikki
Howard wprowadzał się do mnie, jej mama zaginęła, a ja stanęłam na czele poszukiwań.
Przynajmniej Nikki miała brata i mamę. A jeszcze kilka godzin temu uważałam ją za
jedynaczkę i sierotę. No, coś w tym stylu. Jakaś rodzina zawsze jest lepsza niż jej brak, nie?
Oczywiście było trochę irytujące, że co pięć minut moja współlokatorka powtarzała jak
nakręcona:
- Myślisz, że mu się spodobałam?
Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby Lulu tak się zachowywała przez faceta. Cóż, oczywiście
nie znałam jej zbyt długo.
Nawet gdybym w ogóle jej nie znała, od razu bym wiedziała, że się napaliła (i to łagodnie
mówiąc) na starszego brata Nikki Howard.
Co było smutne, bo miałam praktycznie sto procent pewności, że to uczucie nie było
odwzajemnione.
Prawdę mówiąc, podejrzewam, że to właśnie dlatego Steven tak bardzo spodobał się Lulu.
Był pierwszym młodym, hetero-seksualnym facetem - zakładałam, że Steven Howard nie jest
gejem, a przynajmniej nie wyglądał na to, chociaż nigdy nic nie wiadomo, szczególnie z
wojskowymi i tą ich zasadą „nie pytaj i nie mów" - który nie zwracał na nią uwagi.
- Przecież musiałam mu się spodobać chociaż odrobinę - dopytywała się Lulu, rozciągnięta w
poprzek mojego łóżka, wciąż jeszcze w jedwabnej piżamie. -No bo przecież jestem ładna,
nie?
26
- Jesteś bardzo ładna - zapewniłam, wbijając nogi w futrzane kozaki (imitację Uggsów marki
Stark). Serio, nigdy nie sądziłam, że nawet po śmierci - ha, ha! - ktoś mnie zobaczy w takich
butach. A to dlatego, że nosiły je wszystkie dziewczyny z LAT, łącznie z moją siostrą.
Prawdę mówiąc, nawet teraz bym ich nie włożyła, gdyby nie wymagał tego ode mnie
pracodawca. Starkowskie podróbki Uggsów były najnowszym hitem... i kosztowały o połowę
mniej niż oryginalne. Ale, wierzcie albo nie, było to najwygodniejsze obuwie, jakie można
było włożyć, kiedy poduszeczki palców stóp miało się zdarte od wiszenia na skale. I kiedy się
przez godzinę chodziło w tę i z powrotem po mieszkaniu, wydzwaniając do operatora
komórkowego i błagając go o wydruk połączeń - przychodzących, nie wychodzących - za
ostatnie dwa miesiące.
- Tak, jestem ładna - stwierdziła stanowczo Lulu, głaszcząc Cosabellę i przerywając moje
rozmyślania. - Jestem ładna, i to bardzo! On po prostu jeszcze mnie nie zna. Każdy chłopak,
który mnie lepiej pozna, od razu to zauważa: Lulu Collins jest urocza! A poza tym Steven
wciąż wydaje się najeżony po tym, jak okropnie go traktowałaś przez ostatnie lata. Nic
dziwnego, że jest taki zgnębiony, nadąsany i w ogóle.
- Hej - powiedziałam, posyłając jej spojrzenie pełne urazy. Sumienie i tak gryzło mnie
niemiłosiernie, że nie rozpoznałam własnego brata. No okej, brata Nikki. Miałam zamiar mu
to wynagrodzić, osobiście odnajdując jego zaginioną mamę, choćby to miała być ostatnia
rzecz, jaką zrobię w życiu. Chociaż nie miałam bladego pojęcia, jak tego dokonać.
- Och, no tak... - zreflektowała się Lulu. - Zapomniałam. To twoje stare wcielenie było
wredne dla Stevena. Sorry. Ale jak mogłaś go traktować w ten sposób? To takie ciacho. W
życiu nie widziałam takiego faceta. Widziałaś te bicepsy? - Lulu paplała w najlepsze, gapiąc
się w sufit, gdy już ułożyła sobie moją poduszkę pod głową. - Pewnie jest naprawdę silny.
Wygląda, jakby mógł mnie podnieść jedną ręką. Zauważyłaś?
- Uch! - sapnęłam, wkładając dopasowaną skórzaną kurtkę. Pstryknęłam palcami,
przywołując Cosabellę. - To mój brat, Lulu. Nie przyglądałam się jego bicepsom. No bo... fuj!
Słuchaj, gdyby ktoś dzwonił, to zabrałam Cosie na spacer na jakąś godzinkę. Niedługo
wracam. Okej?
- Pani kapitanowa Howard. - Lulu westchnęła, wciąż gapiąc się w sufit. - Nie, pani majorowa
Howard!
Kompletnie jej odbiło. To smutne, naprawdę. Dziewczyny zupełnie przesadnie reagują na
mundur. Miałam nadzieję, że kiedy wrócę do domu, Lulu będzie już bardziej sobą. Albo że
przynajmniej wyszoruje zęby.
Tymczasem musiałam zajrzeć w parę miejsc. Wyszłam z pokoju, włożyłam szalik, rękawiczki
i wełnianą czapkę, a do tego ciemne okulary, choć na dworze wciąż było szaro i posępnie. Nie
chciałam, żeby ktoś mnie rozpoznał. Dopóki nie zaczęłam żyć w ciele sławnej osoby, nie
miałam pojęcia, co przeżywają celebryci, kiedy ludzie łapią ich za ciuchy, wrzeszczą i próbu-
ją zmusić do porozmawiania przez komórkę ze znajomymi w Pasadenie, żeby udowodnić, że
naprawdę spotkali kogoś takiego. W końcu wzięłam smycz Cosabelli i jej płaszczyk - bo psy
marzną i mokną dokładnie tak samo jak my, a Cosabella naprawdę trzęsie się jak człowiek,
kiedy jej zimno - torbę z prezentami dla mojej rodziny i wreszcie wyszłam z budynku, kieru-
jąc się w stronę Washington Sąuare Park.
Nie powinnam tego robić. Prawdę mówiąc, moi „opiekunowie" ze Starka subtelnie
sugerowali mi, żebym nie odwiedzała rodziców w domu, od kiedy poszłam tam po raz
pierwszy i zabrałam ze sobą Lulu. Nietrudno było sobie wyobrazić, skąd wiedzieli, że tam
byłyśmy... szczególnie że po powrocie zobaczyłam dziurki w suficie poddasza. Od tamtej
pory starałam się pilnować, żeby nikt z rodziny nie przynosił do domu żadnych
elektronicznych gadżetów marki Stark, nawet jeśli byłyby to upominki promocyjne.
Nie mogłam nic poradzić na to, że jestem permanentnie śledzona... przynajmniej przez
paparazzich. Choć nie dzisiaj. Pogoda była okropna. Z nieba leciały lodowe kryształki, które
27
kłuły każdy kawałek odsłoniętej skóry, a temperatura musiała spaść do zera. Każdy zdrowy
na umyśle człowiek siedział w ciepłym, suchym miejscu. Chociaż z drugiej strony, kto
powiedział, że paparazzi są zdrowi na umyśle?
Nie sądziłam, żeby uczucie, że jestem szpiegowana, było przejawem paranoi. Moje zdjęcia
w sytuacjach, jak robię najbardziej niewinne rzeczy, pojawiały się dosłownie wszędzie. Na
litość boską, mogłam kupować papier toaletowy w sklepie na rogu, a następnego dnia w
„Page Six" ukazywała się fotografia, na której blada i wkurzona, po zdjęciach - a więc
wykończona - bez makijażu o jedenastej wieczorem kupowałam papier toaletowy, który
zapomniała kupić Lulu. A pod zdjęciem widniał podpis: „Co paliła Nikki Howard? Też
chcielibyśmy tego spróbować!", chociaż oczywiście niczego nie paliłam. Bo w ogóle nie palę.
Jakim cudem zrobili to zdjęcie? Nie zauważyłam błysku flesza. W sklepie nie było nikogo
oprócz mnie i sprzedawcy. To jakiś koszmar. I tyle.
Bo oczywiście w mgnieniu oka to wyjątkowo niepochlebne zdjęcie, na którym rzeczywiście
wyglądałam na naćpaną czy upaloną, było w każdym plotkarskim portalu internetowym, ra-
zem z jeszcze mniej pochlebnym podpisem: „Co paliła Nikki Howard?"
A w następnej chwili wydzwaniała do mnie matka i pytała, czy powinnyśmy „porozmawiać"
o moim okazyjnym kontakcie z narkotykami. Moja matka! Wystarczało mi już do szczęścia,
że Gabriel Luna, najnowszy, brytyjsko-latynoski wschodzący gwiazdor, do którego
wzdychały wszystkie małolaty, z którym wiecznie lądowałam na tych samych imprezach, bo
on też jest sztandarową atrakcją Starka, i który ciągle widywał mnie w klubach z Lulu i
Brandonem - gdzie pijałam wyłącznie wodę, dziękuję bardzo - wierzył w te dziennikarskie
plotki. Wierzył i uważał, że mam problem z uzależnieniem. On przynajmniej wiedział, że
kilka miesięcy wcześniej leżałam w szpitalu, chociaż nie miał pojęcia dlaczego. Ale moja
matka?
No właśnie. Ktoś mnie szpiegował. Równie dobrze mógł przeglądać mi się w tym momencie,
jak stoję na rogu Houston i Broadway i wściekam się, że nie mam parasola, żeby osłonić się
przed marznącym deszczem. Choć nawet gdybym go miała, brakowałoby mi ręki, żeby
trzymać jednocześnie parasol, smycz Cosie, torbę i komórkę Nikki Howard, która nagle
zaczęła dzwonić. I musiałam ją znaleźć w kieszeni, zamiast jak zwykle pozwolić jej się
przełączyć na pocztę głosową, bo się bałam, że dzwoni mama Nikki. A jeśli przegapię tę
okazję, będę miała kolejne gigantyczne wyrzuty sumienia.
- Halo? - zapytałam.
To nie była jednak mama Nikki, tylko agentka, Rebecca. Choć w zasadzie można ją było
uznać za matkę. Pod warunkiem że mama pali, nosi dwudziestocentymetrowe szpile i cały
czas gada przez zestaw słuchawkowy, mówiąc rzeczy w rodzaju „Dziesięć tysięcy? Czy oni
się naćpali?", albo w kółko was pyta, czy nie zapomniałyście o terminie elektrolitycznej
depilacji strefy bikini. Aha, przy okazji. Nikki nie miała włosów tam, na dole. No, może
pasek. Fuj. Ale dzięki temu woskowanie przez Katerinę zajmuje mniej czasu.
- Dlaczego dzwonisz do mnie w niedzielę? - zapytałam.
- Przecież wiesz, że pracuję siedem dni w tygodniu - odparła Rebecca ochrypłym od dymu
głosem.
- Niedziele powinny być wolne - poinformowałam ją. - Nawet Bóg miał wolne w niedzielę.
- Gdyby nie miał - odparła Rebecca - może świat nie byłby taki pokręcony. Jak się bawiłaś na
St. John?
- Okej - odparłam. - Z wyjątkiem tego, że o mało nie zdarłam sobie skóry z palców rąk i stóp,
wisząc na skale. Aha, i jeszcze tego, że Brandon Stark chciał zostać dzień dłużej, żeby zabrać
mnie na narty wodne. Zdaje się, że komuś pieniądze i sława uderzyły do głowy.
Przeszłam przez Houston i mijałam właśnie Centrum Handlowe Starka, gdzie - o ironio - to
wszystko się zaczęło.
28
- Brandon Stark jest wart trzydzieści milionów. - Rebecca wydała odgłos, jakby się zaciągała.
- Przynajmniej. A miliard, kiedy jego ojciec kopnie w kalendarz. Może więcej. Zerwanie z
nim to wielki błąd.
- Będę o tym pamiętać. - Odwołuję to, co powiedziałam, że Rebecca jest prawie jak mama.
Żadna matka nie dawałaby tego rodzaju rad. Co przypomniało mi o pewnej istotnej sprawie.
- Rebecco, odzywała się do ciebie może mama Ni... znaczy, moja mama?
- Dlaczego ta kobieta miałaby się do mnie odzywać? - spytała. Słowa „ta kobieta"
wypowiedziała tak, jakby nie lubiła mamy Nikki.
- Po prostu - odparłam. - Wygląda na to, że zaginęła. Nikt nie miał z nią kontaktu od trzech
miesięcy, i ludzie w... eee... Gasper zaczynają się martwić, że mogło jej się coś stać.
- No cóż - powiedziała Rebecca. - Twoja matka nigdy nie była szczególnie lotną osobą.
Może pojechała do Atlantic City grać w ruletkę i się zgubiła.
- Aha... - odparłam. - Dobrze wiedzieć. - Z jakiegoś powodu nie wspomniałam o bracie
Nikki. Nie wiem dlaczego. Po prostu nie wspomniałam.
To chyba nie miało znaczenia, bo Rebecca zapomniała już o temacie.
- Ale wracając do rzeczy - ciągnęła. - Słuchaj. Siedzisz?
- Nie. Spaceruję z Cosabellą. -Nie powiedziałam jej, że tak naprawdę idę odwiedzić moją
rodzinę. To ostatnia rzecz, o jakiej wspomniałabym Rebecce. Bo ona nie wie o mojej
prawdziwej rodzinie. Ani o prawdziwej mnie.
- Właśnie zadzwonił do mnie sam Richard Stark! Otóż noworoczny pokaz bielizny Stark
Angels transmitowany przez ogólnokrajową telewizję będzie kręcony na żywo w sylwestra w
nowo wybudowanym Studiu Nagraniowym Starka w centrum. I chcą, żebyś ty była aniołkiem
ubranym w diamentowy biustonosz za dziesięć milionów. Wygląda na to, że jest akurat w
twoim rozmiarze. Giselle odpadła, bo zaczęła się wykłócać
0 kontrakt. Rewelacja, co? Nikki? Nik?!
Potknęłam się o kratkę w chodniku i o mało nie upuściłam komórki. Jakaś parka, która mijała
mnie w pośpiechu - tak jak
1 ja chcąc jak najszybciej uciec z tego deszczu - ledwie na mnie zerknęła, choć moje zdjęcia
były w każdej witrynie centrum handlowego obok nas, wysokie na trzy metry. Nikki Howard
w trenczu, Nikki Howard w bikini, Nikki Howard w wieczorowej sukni, Nikki Howard w
letniej sukience, Nikki Howard z nartami na nogach, Nikki Howard w bryczesach, Nikki Ho-
ward w kimonie, Nikki Howard w komplecie bielizny Stark Angels. Ciemne okulary i
wełniana czapka doskonale się sprawdzały jako kamuflaż.
- O nie - szepnęłam do telefonu. Serce zaczęło mi łomotać, jakby za chwilę miało wyskoczyć
mi z piersi. Poczułam mdłości.
Bo bielizna Stark Angels to prawdziwa żenada. Stark Enterprises chciało zapanować w
szufladach Amerykanek i wyprzeć stamtąd bieliznę Victoria's Secret. Tyle że staniki i majtki
Starka kosztowały jakieś dwadzieścia procent mniej, a drapały i uwierały z pięćdziesiąt
procent bardziej. Aniołki Starka były żywcem skopiowane z aniołków Victoria's Secret. Tyle
że ich skrzydła były o wiele mniejsze i wyglądały na taniochę. Jedyne, co było droższe, to
diamentowy biustonosz - dziesięć milionów, w zestawieniu z marnym stanikiem Victoria's za
śmieszny milion.
- „O nie"? - Rebecca, w ciężkim szoku, powtórzyła moje słowa. - Co to znaczy „o nie"?
- To znaczy — odparłam, starając się mówić spokojnie — że muszę codziennie chodzić do
szkoły. — Odciągnęłam Cosabellę od porzuconego, rozklapciałego na chodniku precla, który
bardzo chciała obejrzeć, a potem zapewne skonsumować, choć w domu zawsze karmiłam ją
doskonale. - Nie pokażę się w Nowy Rok w ogólnokrajowej transmisji wystrojona tylko w
skrzydła i biustonosz z półmiseczkami, nawet jeśli jest z diamentów!
- Będziesz miała jeszcze majtki - powiedziała Rebecca, jakby zaskoczona, że o tym nie
pomyślałam.
29
- A, to już o wiele lepiej - rzuciłam sarkastycznie.
- To wszystko wygląda bardzo gustownie — powiedziała Rebecca. — Nie będziesz
pokazywać nic więcej niż to, co już pokazałaś w kostiumie kąpielowym na tej ostatniej sesji
dla „Sports Illustrated".
- Ale to jest bielizna - zawyłam. - A co gorsza, bielizna Starka!
- Och, ładnie tak mówić o swoim pracodawcy? - wypaliła Rebecca.
Ciekawe, czy miałaby o nim takie dobre zdanie, gdyby wiedziała o podsłuchu w telefonie. I o
szpiegowskim oprogramowaniu w moim kompie. I o ukrytych mikrofonach na poddaszu
-jeśli rzeczywiście tam były. A, i jeszcze o przeszczepie mózgu. Który owszem, uratował mi
życie, ale co to za życie.
- Tam były zdjęcia - dodałam. - A to jest telewizja.
- Będziemy mieli siedmiosekundowe opóźnienie - odparła Rebecca. - Więc gdyby coś
miało... no wiesz, wyskoczyć, to zdążysz poprawić, zanim... no...
- Bardzo mnie uspokoiłaś.
- Nikki, kotku - powiedziała Rebecca, głośno wypuszczając dym. - Ja cię nie pytałam o
zgodę. Richard Stark zadzwonił do mnie z informacją, że wszystko już zaklepane. Zrobisz to,
i tyle. I myślałam, że się ucieszysz. Jesteś głównym aniołkiem. Masz pojęcie, co to znaczy?
Tak, miałam pojęcie. Niestety.
- Muszę kończyć - powiedziałam do Rebecki. Wiedziałam już, że bardzo się pomyliłam,
myśląc, że wszystko będzie dobrze.
- Czekaj - rzuciła Rebecca. - Nie chcesz wiedzieć, ile ci za to zapłacą? Bo nie uwierzysz, ile
wynegocjowałam...
Ale już się rozłączyłam. To naprawdę nie miało znaczenia. Ilekolwiek by tego było, i tak było
za mało. Za mało jak na publiczne upokorzenie się na oczach wszystkich znajomych. A
szczególnie Christophera.
Chociaż on przecież nie będzie wiedział, że to jego stara kumpela, Em Watts.
Tyle że co roku oglądaliśmy razem pokaz Stark Angels i wyśmiewaliśmy się bezlitośnie z
całej imprezy, a szczególnie z tych durnych aniołków. Zastanawialiśmy się, ilu głodujących
Afrykańczyków można by uratować za pieniądze, jakie poszły na diamentowy biustonosz.
A teraz miałam być durnym aniołkiem, który go nosi.
Cudownie. Po prostu cudownie.
Pomyślałam, że może oddam moje honorarium jakimś Afrykańczykom.
Tyle że pewnie będzie potrzebne mnie samej. Na psychoterapię.
7.
Terapia przydałaby mi się z pewnością z powodu miny, którą widziałam na twarzy mojej
mamy za każdym razem, kiedy wchodziłam do domu.
Tak jak w tej chwili, gdy po wejściu do mieszkania powiedziałam:
— Cześć, mamo! To ja.
Chodzi mi o ten błysk - dosłownie mgnienie - radości, po którym natychmiast przychodziło
rozczarowanie i rezygnacja. Spodziewała się starej Em, a dostawała Nikki... A przynajmniej
jej ciało. Więc przez ułamek sekundy była rozczarowana. Błyskawicznie zastępowała to
zwykłą miną, mówiącą: „Och, oczywiście, że to ty".
Tyle że tak było zawsze. Za każdym razem, kiedy mnie widziała. Zawsze dostrzegałam to
rozczarowanie. Bo prawda była taka, że nie byłam jej córką. Już nie.
Może w środku. Ale nie na zewnątrz.
A ona nie zaakceptowała nowej mnie. Nie do końca.
I w głębi duszy wiedziałam, że nigdy nie zaakceptuje.
I chyba nie mogłam jej mieć tego za złe.
30
- Em, kochanie - powiedziała. Tamten błysk minął i rozpoznała mnie, obcą osobę w swoim
mieszkaniu, wysoką blondynkę z pudlem miniaturką w przeciwdeszczowym płaszczu. Podej-
rzewałam, że uznałaby mnie w ciele Nikki, gdybym się pozbyła pudla, przestała myć włosy,
przytyła ze dwadzieścia kilo i znów zaczęła nosić wyłącznie dresy jak stara ja. Ludzie są
dziwni.
- Nie wierzę, że chciało ci się iść taki kawał przy tej pogodzie! Miałaś dzisiaj być na Arubie,
czy gdzieś tam.
- Na St. John - odparłam, schylając się, żeby ją pocałować. Przed wypadkiem byłam niższa
od mamy. Teraz byłam wyższa nawet od taty. Nawet w mojej starkowskiej podróbce
Uggsów.
- Przylecieliśmy dzisiaj rano. Przyszłam, jak tylko udało mi się wyrwać. - Nie miałam
zamiaru mówić jej o zaginionym bracie, który czekał na mnie w holu. Nie wiem dlaczego.
Miała wystarczająco dużo problemów i nie chciałam obarczać jej moimi. Zrzuciłam z siebie
ciepłe rzeczy, w których natychmiast zaczęłam się pocić w przegrzanym mieszkaniu. - Co ja
słyszałam o obozie dla czirliderek?
Mama przewróciła oczami i powiedziała:
- Nawet nie pytaj. - W tej samej chwili Frida, która widocznie usłyszała mój głos, wypadła ze
swojego pokoju.
- Przyszłaś! - Oczy miała szeroko otwarte z podniecenia.
- Jesteś superowa! Przyprowadziłaś Lulu?
W jej rankingu wszystkich superowych zjawisk Lulu Collins była ledwie odrobinę niżej od
Nikki Howard. To, że obie były teraz na stałe obecne w jej życiu, wprowadzało ją w stan
nastoletniej nirwany, z której, obawiałam się, ocknie się dopiero w okolicy studiów.
- Eee... Lulu jest zajęta - powiedziałam. Uznałam, że nie muszę tego precyzować. Po co
opowiadać, że gapi się w sufit i planuje ślub ze starszym bratem Nikki Howard. - A tata jest?
- Tata wrócił do New Haven - odparła Frida. - Nie mógł znieść tych kłótni.
- Nie było żadnych kłótni - poprawiła ją mama. - Słowo „kłótnia" sugeruje, że sprawa
podlega dyskusji, a nie podlega.
Frida spojrzała na mnie, błagając wzrokiem o pomoc.
- Już rozumiesz? - powiedziała. Mama spiorunowała mnie wzrokiem.
- Nie mogę uwierzyć - dodała, wracając na kanapę i do niedzielnego „Timesa", którego
strony leżały porozrzucane wokół niej, tradycyjnie jak w każdy weekend - że wiedziałaś o
tym przez cały czas. I nic mi nie powiedziałaś!
- Cóż - bąknęłam niepewnie. Gdyby wiedziała o wszystkich rzeczach, o których jej nie
mówiłam. - Tak właściwie to nie rozumiem, co w tym złego. W końcu to też sport.
Mama nawet nie oderwała oczu od Przeglądu Tygodnia.
- Wymień chociaż jeden sport, który się uprawia w miniów-ce - rzuciła.
0 mało się nie roześmiałam, bo próbowałam tego samego argumentu na Fridzie, kiedy
usłyszałam, że będzie startować do drużyny.
- Hm... Łyżwiarki figurowe noszą jeszcze krótsze spódniczki, a przecież to dyscyplina
olimpijska. Tak samo jak gimnastyka. A czirliding to w zasadzie też gimnastyka.
Mama tylko zaszeleściła gazetą. Z głośników sączyła się cicha muzyka poważna. Całe
mieszkanie było takie przytulne i ciepłe, że o mało nie zebrało mi się na płacz. Wiedziałam,
że gdzieś w kuchni leżą bajgle, które tata kupił dziś rano w delikatesach. Z ziołowym serkiem
topionym. A ja nie mogłam już jadać bułek, bo Nikki miała po nich straszną zgagę. Jak po
wszystkich mącznych rzeczach.
Ale pozory, oczywiście, bywają mylące. Choć mieszkanie wyglądało przytulnie,
podejrzewałam, że każdy kąt jest tak samo naszpikowany elektroniką jak moje poddasze. Nie
wiedziałam, gdzie są pluskwy, ale byłam pewna, że wystarczyłoby trochę poszukać, żeby
znaleźć z dziesięć sztuk. Wiedziałam, że Stark słucha. Niby dlaczego doktor Holcombe
31
podczas ostatniej wizyty kontrolnej spytał, czy moim zdaniem przedstawienie Lulu rodzinie
było dobrym pomysłem? Przecież mógł o tym wiedzieć tylko w jednym przypadku. Jeśli
Stark podsłuchiwał, kiedy Lulu i ja wpadłyśmy do moich rodziców z pizzą.
I niby dlaczego Instytut Neurologii i Neurochirurgii Starka dał nam wszystkim nowiutkie,
firmowe telefony, żebyśmy do siebie dzwonili? Aparaty trzeszczały o wiele bardziej niż
jakakolwiek komórka, którą miałam. Czy to nie był dowód, że są na podsłuchu?
Po tym wszystkim trochę trudno mi było uwierzyć, że Stark nas nie szpieguje. Zwłaszcza od
kiedy kupiłam sobie wykrywacz pluskiew, który wył jak głupi za każdym razem, gdy
wchodziłam na poddasze. Dlatego zachęcałam rodzinę do używania nie starkowskich i
nietrzeszczących komórek, które sama im kupiłam. I dlatego skracałam do minimum wizyty
w starym domu.
- Chodzi o to - powiedziała Frida do mamy - że muszę jechać z drużyną na zimowy obóz.
Mamy już przećwiczone wszystkie układy, a ja jestem jedną z najważniejszych osób. Jestem
bazą i beze mnie praktycznie wszystkie nasze piramidy, numery kaskaderskie i wszystkie
skoki normalnie się walą. Co więcej, jeśli będę niedotrenowana, to ktoś, łącznie ze mną, może
sobie zrobić krzywdę. I nie mówię, że nasza trenerka nie jest świetna, bo jest. Ale na tym
tygodniowym obozie uczymy się technik unikania urazów, nowych numerów i układów, które
zwalą konkurencję z nóg. Poza tym czirliding to naprawdę świetne zajęcia pozalekcyjne. I
wygląda świetnie w podaniu do college'u. No bo chyba nie chcesz, żebym wyszła na
kompletną niedojdę, jak Em, która w ogóle nie ma zajęć pozalekcyjnych?
- No, no - powiedziałam, broniąc siebie.
- Sorki - rzuciła Frida, posyłając mi przepraszające spojrzenie. - Ale to prawda. Przed
operacją nie robiłaś niczego po szkole. Ślęczałaś tylko z Christopherem przy kompie. Teraz
przynajmniej jeździsz na tropikalne wyspy na sesje zdjęciowe kostiumów kąpielowych.
- Nie podoba mi się - powiedziała mama, nareszcie opuszczając gazetę - ton, jaki przybrała ta
rozmowa. Nie chcę, żeby zajęciami pozalekcyjnymi moich córek były sesje zdjęciowe i
służenie za bazę ludzkich piramid.
- Mamo - przekonywała Frida, siadając na kanapie obok niej. - W tym jest o wiele więcej, niż
ci się zdaje. Uczę się działania zespołowego, fizyki w praktyce i zawieram nowe znajomości.
A przy tym poprawiam kondycję fizyczną...
Rozchmurzyłam się trochę. Prawda była taka, że od popołudnia czułam się przygnębiona tym,
że pod drzwiami czekał na mnie Steven Howard, a nie Christopher. I wiadomościami
o mamie Nikki. To, plus informacja, że będę aniołkiem Starka, naprawdę nie poprawiło mi
humoru po nurkowaniu w oceanie.
Teraz zauważyłam, jak Frida wydoroślała przez ostatnie dwa miesiące. To zadziałało jak
magia. Nie przypominała już jęczącego, egoistycznego dzieciaka, głupio upierającego się
przy swoim. Zmieniła się.
- Dlatego to takie ważne, żebyś puściła mnie na ten obóz -ciągnęła. - Przysięgam, że nie
pożałujesz. Nie zrobię niczego głupiego. A najlepsze jest to, że obóz jest w Miami, naprawdę
niedaleko od Boca Raton i domu babci. Przecież i tak mieliśmy tam jechać na ferie. Więc
będę mogła nocować z wami u babci, i tylko na dzień jeździć na obóz. Nie muszę mieszkać w
hotelu z resztą drużyny.
Widzicie? Frida nauczyła się iść na kompromis i patrzeć na sprawy z cudzego punktu
widzenia. Wcześniej robiła to bardzo rzadko, jeśli w ogóle. Nie mogłam w to uwierzyć, ale
moja mała siostrzyczka naprawdę dorosła. Była już właściwie dojrzałą młodą kobietą!
Nieważne, że miała spodnie z napisem „brzoskwinka" na tyłku.
- To brzmi rozsądnie - powiedziałam. - Możemy polecieć wszyscy razem i zanocować u
babci, a potem Frida pojedzie na obóz z koleżankami, a ty, mamo, tata i ja zostaniemy u
babci. Fajnie będzie, co?
32
Zanim dokończyłam, zauważyłam, że mama i Frida gapią się na mnie z dziwnymi minami.
Nie wiedziałam dlaczego. No bo przecież zawsze jeździliśmy do babci na ferie. Mama jest
żydówką, a tata katolikiem, więc w naszej rodzinie zawsze obchodziło się i Boże Narodzenie
(świecką wersję z Mikołajem)
i Chanukę. Babcia nie miała nic przeciwko temu, a miło było spędzać święta na plaży i
złapać trochę słońca, kiedy się już przecierpiało pół nowojorskiej zimy.
Czy w tym roku miało być inaczej? Bo najwyraźniej to sugerowały spojrzenia mamy i Fridy.
— Em, kotku— powiedziała mama po pełnej napięcia chwili ciszy. - Nie pomyślałaś... Wiem,
że nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale zakładałam... No... przecież wiesz, że nie możesz na
święta jechać do babci. Ani na te, ani na żadne inne. Stark na to nie pozwoli. Wiesz, że nie
powinnaś się z nami pokazywać. Jak by to wytłumaczyli, gdyby paparazzi zrobili nam razem
zdjęcie na plaży? Zamrugałam. „•
A... No tak. Stark. Mój pracodawca. Kontrakt. Ludzie, którzy założyli mi podsłuch i chodzą
za mną... Być może... Prawdopodobnie... Na pewno.
- A poza tym - ciągnęła. - Wiesz, że powiedzieliśmy babci... i właściwie całej rodzinie... że...
umarłaś. Jak wyjaśnimy jej i przyjaciołom, że Nikki Howard spędza z nami ferie? Bo
oczywiście przy niej nie mogłabyś być Em...
Oczywiście. Nekrolog, pogrzeb, reportaż w CNN o mojej krwawej śmierci pod plazmowym
ekranem... Wszyscy w szkole też to widzieli.
- No tak - powiedziałam. Moje kości znów przeniknął ten dziwny mróz, tak samo jak przed
Centrum Handlowym Starka, gdzie doszło do wypadku, który doprowadził do tego wszyst-
kiego. Tyle że tym razem nie stałam na dworze, przed witrynami pełnymi plakatów Nikki
Howard, uśmiechającej się do mnie obojętnie. Więc nie było żadnego racjonalnego
wytłumaczenia tego nagłego uczucia chłodu. - Babcia myśli, że nie żyję.
Jak mogłam głupio myśleć, że pojadę do niej na ferie z resztą rodziny? I jeszcze jak ostatnia
idiotka przyniosłam całą torbę prezentów dla nich wszystkich, żeby zabrać ją ze sobą na
Florydę i położyć pod choinką babci.
Wszyscy myśleli, że nie żyję.
Byłam teraz Nikki Howard.
Em Watts nie żyła.
— No trudno — powiedziałam z beztroskim śmiechem. A przynajmniej miałam nadzieję, że
brzmiał beztrosko. Prawdę mówiąc, brzmiał chyba dość nieprzekonująco. Nagle musiałam
mrugać, żeby powstrzymać łzy. Skąd one się wzięły? Miałam nadzieję, że mama i Frida ich
nie widzą. - Ależ głupol ze mnie. Kompletnie zapomniałam o Starku. I o kontrakcie. I o
wszystkim. Jezu. Jestem kompletnie głupia.
- Skarbie. - Mama odłożyła gazetę i wstała z kanapy, żeby mnie objąć, ale ja zrobiłam krok w
tył, odsuwając się od niej. - Dobrze się czujesz? Pewnie powinnam była z tobą o tym po-
rozmawiać, ale zakładałam, że i tak będziesz pracować, więc...
- Wszystko dobrze - odparłam, wciąż się od niej odsuwając. Nie chciałam, by zobaczyła, że
płaczę. Że czuję się fatalnie. Bałam się też, że kiedy mnie dotknie, to się rozpadnę. - Prawdę
mówiąc, tak jest nawet lepiej, bo Lulu urządza wielką imprezę, i nie bardzo wiedziałam, jak
jej powiedzieć, że wyjeżdżam. Teraz nie będę musiała. Uff!
Mama nie dała się przekonać, że wszystko jest okej.
- Wiesz co? - powiedziała. - To głupie. W tym roku po prostu zostaniemy tutaj na święta.
Zadzwonię do babci. Na pewno coś wymyślimy...
Frida chyba nie usłyszała ani słowa z tego, co właśnie powiedziała mama. Była zbyt przejęta
czymś innym.
- Lulu urządza imprezę? - zapytała. - Świąteczne przyjęcie? Jestem zaproszona?
Tia. Zapomnijcie o wszystkim, co mówiłam o dojrzałości Fridy.
33
- Nie - odparłam. Wyciągnęłam rękę po rzeczy, które dopiero co odłożyłam - kubraczek i
smycz Cosie, moje rękawiczki i płaszcz. - Wiecie co, na śmierć zapomniałam, że obiecałam
Lulu kupić parę rzeczy na przyjęcie. Dochodzi piąta i sklep z imprezowymi gadżetami zaraz
zamkną, bo przecież jest niedziela, więc chyba już pójdę...
- Em - powiedziała mama, znów wyciągając do mnie ręce. Wyglądała, jakby serce jej pękało
przeze mnie.
Byłam szybsza. Ominęłam ją, i zanim w ogóle się zorientowały, co jest grane, byłam już za
drzwiami, w połowie korytarza.
- Zadzwonię do was później - rzuciłam przez ramię. Usłyszałam, że mama znów mnie woła.
Pędziłam do windy. Miałam nadzieję, że jej dopadnę, zanim mnie dopadną łzy albo mama...
I udało mi się - ledwie. Zdążyłam minąć portiera i wyjść na podjazd przed budynkiem,
osłonięty daszkiem. Dopiero tam wybuchłam.
Twarz mi się roztopiła. A przynajmniej takie miałam wrażenie. Łzy popłynęły gorącym
strumieniem po policzkach. Nie widziałam niczego przed sobą ani dookoła, bo wszystko
rozpłynęło się w małe kropki i smugi, jak na impresjonistycznych obrazach w dzie-
więtnastowiecznym skrzydle muzeum Metropolitan. Łzy zalały wszystko. I smarki - byłam
pewna, że też brały w tym udział.
Już w chwili, kiedy to robiłam - znaczy płakałam - wiedziałam, że to śmieszne. Tak naprawdę
nawet nie lubiłam jeździć do babci, jeśli nie liczyć basenu i plaży. Jej mieszkanie było o wiele
za małe dla całej piątki i zawsze musiałam spać na składanym łóżku, które było dla mnie za
krótkie. A babcia dawała nam na śniadanie mrożone bajgle, zamiast prawdziwych, jakie
można kupić w Nowym Jorku - prosto z pieca, chrupiące z wierzchu, a w środku ciepłe i
miękkie.
Jakimś cudem świadomość, że nie wolno mi tam jechać, bo nie żyję...
Żałowałam, że nie zostałam wczoraj na dnie oceanu. Tam było miło, cicho i spokojnie. I
owszem, zimno, ale i tak fajnie. Nikt niczego ode mnie nie wymagał, nie było żadnego:
„Właź na tę skałę" ani czy „Znajdź moją zaginioną matkę", „Załóż diamentowy biustonosz"
czy „Nie jedź z nami na Florydę, bo nie żyjesz".
Choć w pewien sposób znów znalazłam się na morskim dnie. W każdym razie było mi równie
zimno i czułam się tak samo samotna - nie licząc Cosie. I wiedziałam, że będę równie mokra
od tego wstrętnego deszczu, bo nie zabrałam parasola.
Nagle uznałam, że tego nie zniosę. Zwyczajnie nie zniosę! Pewnie wyglądałam jak idiotka,
ale miałam to gdzieś. W pobliżu nie było nikogo. Tylko głupek wychodziłby w taką pogodę.
Uznałam, że postoję sobie tutaj i popłaczę. Przynajmniej dopóki nie pojawi się jakaś
taksówka, którą uda mi się zatrzymać.
Bo nie miałam zamiaru wracać pieszo do domu w taką pogodę.
Stałam przed apartamentowcem moich rodziców, płacząc i użalając się nad sobą, kiedy
poczułam dłoń na ramieniu. Pomyślałam, że to portier, Eddie, chce spytać, czy zadzwonić po
taksówkę - bo miałabym niezłego farta, gdybym złapała jakąś przy tej pogodzie. Odwróciłam
głowę, pociągając nosem. Wciąż nie widziałam zbyt wyraźnie, bo twarz mi płynęła, ale
mogłam dostrzec męską sylwetkę obok mnie.
- Co? - rzuciłam, wciąż siorbiąc nosem.
- Nikki? - zapytał znajomy głos. Znany mi niemal tak dobrze jak własny. A przynajmniej jak
własny kiedyś, zanim moją tchawicę zmiażdżył stuczterdziestokilowy plazmowy ekran.
To nie Eddie. To był ktoś inny, kto mieszkał w tym samym budynku co moi rodzice. Tylko
jakoś zapomniałam o tym drobnym fakcie, rycząc tu sobie w najlepsze.
O mało nie udławiłam się łzami.
Bo to był Christopher.
8.
34
Cudownie. Każda dziewczyna najbardziej na świecie pragnie tego, żeby chłopak, w którym
kochała się bodajże od szóstej klasy, znalazł ją pod swoim domem w obrzydliwe niedzielne
popołudnie, szlochającą na całe gardło.
I znów nie przychodziło mi do głowy żadne wyjście z tej sytuacji, poza tym oczywistym -
samobójstwem. Pomyślałam, że najlepiej po prostu uciec od niego i rzucić się pod pierwszą
lepszą taksówkę mknącą Bleecker Street. Tyle że niewiele widziałam przez ten deszcz ze
śniegiem, okulary, łzy i tak dalej. Pomyślałam, że przy moim szczęściu rzucę się pod
zaparkowany samochód.
Poza tym miałam ze sobą Cosabellę. Nie chciałabym, żeby stało jej się coś złego.
Pospiesznie otarłam twarz dłońmi w rękawiczkach, mając nadzieję, że większa część wilgoci
wsiąknie w zamsz i będę mogła przynajmniej zobaczyć Christophera jak należy.
Ale to był wielki błąd. Bo okazało się, że Christopher stoi koło mnie w skórzanej kurtce.
Kiedy ją sobie kupił? Patrzył na mnie z góry, bo w przeciwieństwie do mojego taty nie był
niższy od Nikki Howard, z uroczą mieszanką zażenowania i troski na twarzy. Najwyraźniej
właśnie skądś wracał i, jak to facet, pamiętał, żeby nie założyć szalika ani czapki, więc
krótkie jasne włosy kleiły mu się do głowy, a policzki i czubki uszu płonęły z zimna jasną
czerwienią.
Ale przez to wyglądał jeszcze fajniej, jeśli to w ogóle było możliwe. Nawet jego wargi były
czerwone. Wiem, że to dziwne zauważać takie rzeczy u chłopaka, a co dopiero zachwycać się
nimi.
Przecież mój mózg został wyjęty z mojego ciała i wsadzony w cudze. Chyba nic nie może być
bardziej dziwne.
- Hej, co u ciebie? - zapytał Christopher. Powiedział do mnie może ze trzy słowa, od kiedy w
pracowni komputerowej położyłam przed nim zestaw fluorescencyjnych nalepek z dino-
zaurami, mając nadzieję, że zrozumie, że tak naprawdę jestem jego najlepszą przyjaciółką
uwięzioną w ciele supermodelki. Nie zrozumiał. Jednak jakoś nie wydawał się zdziwiony, że
stoję pod jego domem, płacząc. I ukrywając to za okularami od Gucciego. -Zimno dzisiaj, co?
- Ehm - powiedziałam. - Tak. - Starałam się nie wpatrywać w jego usta. Zamiast tego
wlepiłam wzrok w daszek nad podjazdem. Pomalowali go na paskudny szary kolor.
Miejscami farba się łuszczyła.
- Robiłaś zakupy w okolicy? - zapytał Christopher. Chyba nie potrafił wymyślić żadnego
innego powodu, dla którego mogłabym znaleźć się w tej dzielnicy. Na pewno nie przyszło mu
do głowy, że za nim łaziłam albo że stoję tutaj, myśląc o tym, jak bardzo chcę go pocałować.
Nie należał do chłopaków, którzy podejrzewaliby dziewczynę o takie fantazje. A
przynajmniej nie na jego temat.
Między innymi dlatego go kochałam. W każdym razie w przerwach między myśleniem, jaką
mam ochotę go udusić za to, że jest taki ciemny i nie rozumie, że to ja, Em Watts.
- Tak - odparłam, gapiąc się na szczególnie wielki kawałek farby, wiszący nad jego głową. -
Byłam na zakupach. Ale... strasznie pada. I... nie było taksówek. - Czy to brzmiało sen-
sownie? Czy on w to uwierzy?
Najwyraźniej tak.
- I nie pomyślałaś, żeby zabrać parasol - powiedział Christopher z bladym uśmiechem.
Najwidoczniej uwierzył. - Zupełnie jak ja.
Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie spojrzeć na jego dłonie. Nie włożył rękawiczek. Te
ręce wyglądałyby o wiele lepiej, gdyby znalazły się gdzieś na mojej osobie. Nawet
wiedziałam gdzie dokładnie.
Boże, co się ze mną działo? Kiedyś myślałam, że to tylko
:
ciało Nikki jest napalone. Teraz
zaczynałam się zastanawiać, czy mój mózg go przypadkiem nie dogania.
- Pożyczyć ci? - spytał Christopher. - Bo wyobraź sobie, że nawet jeden mam. Na własność.
35
Siłą oderwałam spojrzenie od jego palców i przeniosłam na twarz.
- Jedno co? - Co jest grane? Nie byłam już w stanie nadążyć za prostą rozmową. Albo Stark
Enterprises pomieszało parę kabelków, kiedy wsadzało mój mózg do głowy Nikki, albo na-
prawdę mnie wzięło na tego faceta.
- Ehm... - Christopher spojrzał wymownie w dół. - Chyba coś złego dzieje się z twoim psem.
Zerknęłam na Cosabellę. Cała się trzęsła z zimna, bo stała z łapkami w lodowatej kałuży, a ja
byłam zbyt zajęta płaczem -i gapieniem się na chłopaka - żeby to zauważyć.
- Oj! - Schyliłam się i wzięłam ją na ręce. - Cosie! Cała przemarzłaś!
- Wejdź na górę, co? - zaproponował Christopher. - Dam ci parasol. I będziesz mogła
rozmrozić psa, zanim znowu wyjdziecie.
Kiedy to powiedział, patrzyłam w dół, na Cosabellę, mając nadzieję, że ciepło mojego ciała
ogrzeje ją na tyle, żeby przestała drżeć.
Więc byłam właściwie pewna, że nie widział rumieńca, który zalał moje policzki. A
przynajmniej taką miałam nadzieję. To wszystko z radości, bo ten szczęśliwy zwrot akcji -
zaproszenie do jego mieszkania, w którym nie byłam od wypadku - był zupełnie
niespodziewany. Zwłaszcza biorąc pod uwagę koszmarne dwadzieścia cztery godziny, które
go poprzedziły.
- Może i tak - mruknęłam w puchatą kępkę sierści na czubku głowy Cosabelli. - Dzięki.
Oczywiście nie mogłam okazać, co czuję w tej chwili. A miałam ochotę piszczeć z radości i
tańczyć jak wariatka. Musiałam zachować spokój, kiedy mijaliśmy portiera. Modliłam się,
żeby Eddie nie powiedział niczego w rodzaju „Zapomniała pani czegoś?" Bo jak
wyjaśniłabym Christopherowi, co robiłam w tym budynku kilka minut wcześniej?
Z drugiej strony, może byłaby to dobra okazja. Mogłabym powiedzieć coś w rodzaju: „No
więc tak naprawdę, Christopherze, odwiedzałam tutaj moją mamę i siostrę. Tak, mieszkają w
rym bloku. Bo to mama i siostra Em Watts. Kumasz wreszcie, człowieku?"
Ale Eddie był zajęty rozmową z lokatorem, który zadzwonił, żeby się na coś poskarżyć.
Christopher i ja przemknęliśmy obok niego i wsiedliśmy do windy bez przygód.
Czułam się trochę speszona, jadąc z nim windą, ale Christopher przerwał niezręczne
milczenie - spojrzał na mnie, gdy ściskałam psa Nikki Howard, i powiedział:
- Więc tak naprawdę nie jeździsz wszędzie limuzyną, co? Pouśmiechałam się jeszcze trochę
w czuprynkę Cosie. Wciąż nie zdjęłam ciemnych okularów - nie chciałam, by zobaczył, co
dzieje się pod nimi. Może jednak uda mi się ukryć, że stałam tam na dole, wypłakując sobie
oczy.
- No, nie - powiedziałam po prostu. Najwyraźniej w jego towarzystwie nie byłam u szczytu
formy umysłowej. Co wydawało się bez sensu, bo kiedyś mogłam przy nim gadać non stop.
Wiedziałam, że to problem, z którym będę musiała coś zrobić. Wkrótce.
Ale w tej chwili - biorąc pod uwagę, że emocjonalnie ledwie trzymałam się w pionie -
monosylaby były chyba najrozsądniejszymi odpowiedziami. To naprawdę nie był najlepszy
moment na wielkie zwierzenia. „Wiesz co? Tak naprawdę to nie jestem Nikki Howard".
Bałam się, że w każdej chwili mogę wybuchnąć histerycznym szlochem - albo śmiechem.
- Ha - powiedział Christopher, kiwając głową. - Tak myślałem, że te plotki to bzdury.
Uśmiechnęłam się tajemniczo - tak tajemniczo, jak zdołałam. No bo spójrzmy prawdzie w
oczy. Byłam w windzie... z Christopherem! Jechałam do jego mieszkania w niedzielne
popołudnie! Zupełnie jak za dawnych czasów! Trudno udawać tajemniczą, kiedy człowiek nie
posiada się z radości.
Drzwi windy rozsunęły się na piętrze Christophera - czyli siedem pięter wyżej niż mieszkanie
moich rodziców. Na szczęście! Było mało prawdopodobne, że wpadnę na mamę czy Fridę.
— Na prawo - powiedział Christopher i przytrzymał dla mnie drzwi. Już samo to
uświadomiło mi, że właściwie to nie jest tak jak za dawnych czasów. Christopher nigdy nie
przytrzymywał dla mnie drzwi, kiedy żyłam w swoim starym ciele. Nie żebym tego od niego
36
oczekiwała. To było po prostu... To sprawiło, że cała moja radość wyparowała.
Uświadomiłam sobie... Że nie jest jak dawniej. Pod żadnym względem. - Tutaj - powiedział
Christopher, wyciągając klucze.
Otworzył przede mną drzwi i weszłam do środka. O mało znów się nie rozryczałam na widok
znajomych stert gazet, piętrzących się dosłownie wszędzie - Komendant czytał rano
wszystkie gazety, jakie wpadły mu w ręce., żeby wiedzieć, co się dzieje na świecie. Zawsze
uważałam, że łatwiej byłoby skorzystać z Internetu, chociaż tata Christophera czytał też
internetowe wiadomości. Poczułam słaby zapach skórzanych mebli - większość mebli
Maloneyów była obita miękką angielską skórą — odziedziczonych z jakiejś dawnej
posiadłości, na długo zanim posiadłość owa dostała się innej gałęzi rodziny. Były za wielkie
do maciupkiego służbowego mieszkania, ale Maloneyowie i tak je kochali.
- Proszę - powiedział Christopher. - Pozwól, wezmę twój płaszcz.
Próbując ukryć wstydliwy uśmiech, zdjęłam rękawiczki i zaczęłam odwijać szalik, po czym
zdjęłam skórzany płaszczyk - ale oczywiście najpierw uklękłam i zdjęłam kubraczek Cosa-
belli.
Skończyłam rozbierać nas obie i podałam nasze rzeczy Christopherowi, który ułożył je na
zabytkowej ławie w przedpokoju. Jedyne, czego nie zdjęłam, to ciemne okulary. Bo też
miałam za nimi sporo do ukrycia. Nie tylko radość z zaproszenia.
- Siadaj - powiedział Christopher, kiedy weszłam za nim do salonu. Odsunął z drogi stertę
„Timesów", „Wall Street Journali" i „Washington Postów", zwyczajnie zwalając je na
podłogę, żeby zrobić dla mnie miejsce na kanapie obitej spękaną brązową skórą. - Chcesz
kawy, herbaty czy gorącej czekolady?
Napoje. Częstował mnie, jakbym była prawdziwym gościem.
Bo w pewnym sensie nim byłam, chyba. I zawsze powinno tak być! Em Watts - dziewczyna.
Nie Em Watts - aseksualna kumpela mieszkająca siedem pięter niżej.
Z jakiegoś powodu Christopherowi nigdy to nie zaświtało w głowie. Dopóki nie zaczęłam
nosić bardziej obcisłych koszulek. W cudzym ciele.
- Poproszę herbatę - powiedziałam, stawiając Cosie na podłodze. Tutaj, w cieple, czuła się
lepiej. Przestała dygotać i rozglądała się za jakimś miejscem, gdzie mogłaby się zwinąć w
kłębek i uciąć sobie drzemkę. - Mogłabym skorzystać z łazienki?
Christopher powiedział, że jasne. I pokazał mi, gdzie jest łazienka. A ja szłam za nim, udając,
że nie wiem, dokąd idę, chociaż byłam tam tysiąc razy.
Kiedy bezpiecznie zamknęłam się w środku, zerwałam okulary z twarzy, mrużąc oczy,
przyjrzałam się swojemu odbiciu w pochlapanym kremem do golenia lustrze nad umywalką -
Christopher i jego tata mieli gosposię, ale przychodziła tylko raz na dwa tygodnie. A
przynajmniej kiedyś tak było. Sądząc po bałaganie, podejrzewałam, że przeminęła z wiatrem.
W sumie nie wyglądałam nawet tak źle. Prawie nie było widać, że płakałam. Wytarłam
odrobinę rozmazanego tuszu. Trochę błyszczyku wyjętego z torby Miu Miu - tak naprawdę
używałam błyszczyku tylko dlatego, żeby mi wargi nie pierzchły; nawet nie wiecie, jak
makijażyści marudzą, kiedy przychodzi się do nich ze spierzchniętymi wargami, bo wtedy
muszą je złuszczać -i byłam gotowa. Posłałam sobie uśmiech na szczęście i zauważyłam, że
pachnie tu barbasolem, ulubionym kremem do golenia Christophera. Stałam tak i wdychałam
przez chwilę ten zapach, bo łazienka nim pachniała.
Chyba mi odbiło. Nie potrafiłam się nawet na niego rozzłościć, że traktuje Nikki lepiej, niż
kiedykolwiek traktował mnie. Bo zdawałam sobie sprawę, że po prostu nawet mu do głowy
nie przyszło, żeby traktować mnie inaczej. Nie rozumiał, jaka jestem dla niego ważna, dopóki
nie zginęłam.
Aleja nie zginęłam. Tyle tylko, że on na to jeszcze nie wpadł. A ja nie wymyśliłam jeszcze,
jak naprowadzić go na to odkrycie. Żeby wreszcie zrozumiał.
37
Oczywiście poszłam do łazienki nie tylko po to, żeby sprawdzić rozmazane oczy. Wyjęłam z
torebki kieszonkowy wykrywacz podsłuchów i go włączyłam. Nie śmiałam nawet mieć
nadziei, że Stark nie zaszalał w mieszkaniu Maloneyów tak jak u moich rodziców. Chociaż
do tej pory nie udało mi się nawiązać żadnego kontaktu z Christopherem. Istniała szansa, że
nie chciało im się zakładać sprzętu szpiegowskiego także tutaj.
Tylko że... Jednak im się chciało. Jeśli antena działała prawidłowo. Sygnał był silny i stały.
Nawet kiedy parę razy walnęłam wykrywacz.
Jezu! Dzięki, Stark. Wielkie dzięki.
Z westchnieniem schowałam wykrywacz, umyłam ręce i wyszłam. Przynajmniej uniknęłam
żenujących pytań, dlaczego płakałam. Christopher najwidoczniej nie zauważył, jak
zawodziłam na podjeździe.
- Więc dlaczego - zapytał Christopher, kiedy usadowiłam się już na kanapie, a on wrócił z
kuchni z parującym dzbankiem miętowej herbaty dla mnie i kubkiem kawy dla siebie -
płakałaś na dole?
9.
Wybałuszyłam na niego oczy.
Świetnie. Nie zamierzałam mu na to odpowiadać.
- Nie płakałam - powiedziałam, odbierając od niego kubek. Och, cudowna odpowiedź, Em!
Dziesięć punktów dla ciebie.
- Owszem, płakałaś. - Usiadł na drugim końcu kanapy, z którego zrzucił najpierw „Los
Angeles Timesa" i „Seat-tle Post-Intelligencera". Cosabella, która umościła się wygodnie na
kanapie między nami, patrzyła, nadstawiając ciekawie uszu, jak sterty gazet lecą na parkiet. -
Chcesz mi wmówić, że oczy ci łzawiły z zimna? Dla mnie było dość oczywiste, że płakałaś.
Gapiłam się na niego. Kompletnie mnie zatkało. Ale co miałam powiedzieć? Wydało się, i
tyle. Wypiłam łyk herbaty, mając nadzieję znaleźć natchnienie w jej miętowym smaku. No i...
nic. Zero pomysłu.
- Oczywiście nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz - ciągnął Christopher. -Ale właściwie co
masz do stracenia? Nie znam twoich znajomych, więc nikomu nie powiem.
Rozejrzałam się po mieszkaniu, jakbym się bała, że jakiś paparazzi albo nawet ktoś ze Starka
wyskoczy zza mebli i zrobi mi zdjęcie. Christopher powiedział do mnie może ze trzy zdania,
od kiedy wybudziłam się ze śpiączki i znów zaczęłam chodzić do LAT. Dlaczego mieliby
zakładać podsłuch akurat w jego domu? Nawet Stark widział, że Christopher był bardziej
zainteresowany McKaylą Donofrio niż mną. O co im chodziło?
- Mój tata ma weekendowy dyżur na uczelni - powiedział Christopher, jakby odczytywał
moje myśli, chociaż nie do końca trafnie. — Ostatni dzień przed egzaminami. Wszyscy jego
studenci są w panice.
- A - powiedziałam. Szkoda, że nie potrafił odczytać tych innych myśli. Tych, w których
chciałam, żeby odstawił kubek z kawą i mnie pocałował. I zrozumiał, że jestem jego
przyjaciółką Em, a nie Nikki Howard. Chociaż to akurat mogłoby ostudzić jego zapał, jako że
Christopher nigdy nie przejawiał ku temu najmniejszej chęci, kiedy żyłam. W starym ciele,
znaczy.
- To dlatego że... - powiedziałam powoli. A dlaczego mu nie powiedzieć? Dlaczego nie
powiedzieć mu wprost, że ja to Em, że wcale nie umarłam? Nie mogłam powiedzieć tego na
głos, bo gdzieś w tym mieszkaniu było urządzenie podsłuchowe. Ale przecież mogłam mu
wszystko napisać, nie? A potem zniszczyć dowód, kiedy już skończę.
Tyle że... Jego ojciec, oczywiście. Był tak wkręcony w teorie spiskowe, że gdyby się
dowiedział o podsłuchu w swoim mieszkaniu - a dowiedziałby się, jako że musiałabym
wyjaśnić Christopherowi, dlaczego piszę, zamiast po prostu powiedzieć mu o wszystkim - z
38
pewnością poszedłby z tą historią do pierwszej lepszej stacji telewizyjnej. Komendant
nienawidził Starka niemal tak samo jak ja. Christopher nigdy nie zdołałby go zmusić do
milczenia na temat tego, co ze mną zrobili. A tym bardziej na temat podsłuchu w jego
mieszkaniu.
A wtedy moi rodzice byliby zrujnowani, nawet jeśli nie poszliby siedzieć za złamanie
kontraktu ze Starkiem. No i... te miliony dolarów, które musieliby zapłacić — zwrot kosztów
mojej operacji, honoraria dla prawników, grzywny? Nawet Nikki Howard nie miała tyle forsy
na koncie. Nie mówiąc już o tym, że przecież nie mogłabym już korzystać z tych pieniędzy,
gdyby Komendant poszedł do CNN.
Nie. Po prostu nie. Nie mogłam powiedzieć Christopherowi prawdy. Nie teraz.
A jak tak dalej pójdzie, to może nigdy.
- To dlatego że... -powtórzyłam, próbując zyskać na czasie. Co mogłam powiedzieć? Co? A
może... coś w miarę zbliżonego do prawdy? Byle nie całą. - Dostałam dzisiaj złą wiadomość.
- Naprawdę? - Christopher zrobił zatroskaną minę. Zwykle krzywił się tak, kiedy mówiłam
mu o złej ocenie czy o kłótni z siostrą. Albo kiedy mój awatar umierał w Journeyąuest.
Wtedy zdałam sobie sprawę... O czym to ja mówiłam? Że nie mogę mu powiedzieć, co
właśnie zaszło między mną a mamą... Że jestem załamana, bo nie mogę jechać na ferie na
Florydę z moją rodziną. Bo oficjalnie to nie była już moja rodzina.
Ale musiałam mu coś powiedzieć, skoro palnęłam już o tej złej wiadomości. Tylko co? Że
jestem aniołkiem Starka? Boże, nie... Christopher nie współczułby mi ani odrobinę.
Wszystko, tylko nie to. Ale jeśli nie, to co?
- Moja mama zaginęła - usłyszałam własne słowa.
Cudownie! No dobra, tego nie miałam zamiaru palnąć. Ale teraz było już za późno, żeby
wtłoczyć sobie te słowa z powrotem do gardła.
Christopher zagapił się na mnie, szeroko otwierając niebieskie oczy.
- Twoja mama zaginęła? - powtórzył jak echo.
Przyszło mi do głowy, że może w ogóle nie powinnam była o tym wspominać. Może
przyznanie się, że będę aniołkiem Starka, byłoby lepsze.
- Nie jesteśmy ze sobą zbyt blisko. - Żałosne. - Ona, ehm... - Rany. Jak mam się z tego
wyplątać? - Zaginęła już jakiś czas temu, ale dowiedziałam się dopiero teraz, bo nie
kontaktujemy się ze sobą na co dzień...
Zrozumiałam, że może to też nie było zbyt taktowne. Christopher i jego mama też nie byli w
bliskim kontakcie. On sam po rozwodzie rodziców zdecydował, że woli mieszkać z ojcem, a
nie z matką. Wyznał mi kiedyś, że to nie było spowodowane jakąś szczególną niechęcią do
matki ani nadmiarem uczuć do ojca, ale tym, że jego młodsza siostra wybrała mamę, i
Christopher uważał, że będzie fair, jeżeli jedno dziecko zostanie po stronie ojca, który też
złożył wniosek o pełną opiekę nad dziećmi. I takim sposobem wylądowali we dwójkę w
moim bloku.
- Od jak dawna jej nie ma? - zapytał. Bezwiednie głaskał Cosabellę, która zasnęła z
pyszczkiem na jego kolanie.
- Od dwóch miesięcy - odparłam, trochę zaskoczona jego żywym zainteresowaniem. Ale
chyba każdy zaniepokoiłby się, słysząc, że czyjaś mama zaginęła. Każdy, z wyjątkiem mojej
agentki. - Może... trzech.
Niebieskie oczy Christophera zrobiły się jakieś zamyślone.
- Mniej więcej wtedy, kiedy wydarzył się wypadek - mruknął, patrząc w stronę telewizora. -
To by się zgadzało.
Brwi podjechały mi wysoko ze zdziwienia.
- Słucham? - zapytałam. Spojrzał z powrotem na mnie.
- Nie, nic - odparł. Ale było jasne, że jednak coś.
- Co robiłaś, żeby ją odnaleźć? - spytał. - Ktoś zgłosił jej zaginięcie i podał jej dane policji?
39
- Eee... - powiedziałam. - No... Tak sądzę.
- Tak sądzisz? - Christopher wyglądał na skołowanego. I nie dziwiłam mu się. Ja też byłam
skołowana. Bo co się właściwie działo? Naprawdę zaczynałam się zastanawiać, czy
Christopher nie ześwirował ze smutku po mojej śmierci. Te krótko ścięte włosy - kiedyś
sięgały mu do ramion - nie były jedyną zmianą, jaką w nim zauważyłam, od kiedy
„umarłam". Zrobił się zamyślony, spędzał za dużo czasu sam przy komputerze w szkolnej
pracowni informatycznej, z nikim nie rozmawiał. Włącznie ze mną, mimo moich wysiłków,
żeby go wciągnąć w pogaduszki.
- Tak naprawdę to mój brat zajmuje się tą sprawą - powiedziałam. — Zadzwoniłam tylko do
mojego operatora komórkowego - dodałam. - Żeby sprawdzić, czy nie dzwoniła, bo mogłam
nie odebrać...
Christopher pokręcił głową.
- Wydobycie od nich takiej informacji może potrwać miesiące.
Spojrzałam na niego i wzruszyłam ramionami.
- Wiem - powiedziałam. - Ale co jeszcze mogę zrobić? - Nie cierpiałam czuć się taka
bezradna. Szczególnie przy Christopherze. Kiedy żyłam jeszcze w starym ciele, zawsze
stawiałam sobie za punkt honoru robić przy nim wszystko samodzielnie. Jakby okazanie
kobiecej słabości miało sprawić, że będzie miał o mnie gorsze zdanie. Jeśli na podłodze był
robal? Zgniatałam go. Jeśli coś leżało na półce zbyt wysoko dla mnie? Przynosiłam sobie
krzesło i właziłam na nie. Jeśli wieczko słoika z masłem orzechowym było zakręcone zbyt
mocno? Prędzej poszłabym do własnego mieszkania i poprosiła ojca, żeby mi je odkręcił, niż
pokazała Christopherowi, że nie dam rady.
Ale teraz... Teraz się zastanawiałam, czy to była mądra polityka. No bo czy zdobywa się
chłopaka, zachowując się tak, jakby się go nie potrzebowało? Nie tak sprowokowałam
Brandona, żeby mnie pocałował. Poprosiłam go, żeby mi pomógł wrócić do Nowego Jorku, i
zanim się obejrzałam, już się całowaliśmy. A on proponował, żebym do niego wróciła.
Jeśli chciałam się całować z Christopherem, to czy nie powinnam mu pokazać, że go
potrzebuję? Tak troszeczkę?
I owszem, nienawidzę takich dziewczyn - wszystkich Whitney Robertson tego świata. Ale
czy ona nie miała najbardziej seksownego chłopaka w szkole? Oczywiście, jeśli ubrane w
polo przerośnięte byczki są seksowne.
- Ojciec McKayli Donofrio pracuje w Prokuraturze Stanowej - podsunął Christopher,
najwidoczniej myśląc, że będzie w ten sposób pomocny. - Może on mógłby coś zrobić dla
twojej mamy.
Skąd Christopher wiedział, gdzie pracuje ojciec McKayli?
Chociaż taka snobka jak ona pewnie pochwaliła się tym w klasie któregoś dnia, kiedy mnie
akurat nie było. Bez przerwy się chwaliła, że jest stypendystką programu Skarb Narodowy i
przewodniczącą licealnego klubu biznesowego. Przechwalała się nawet tą swoją nietolerancją
laktozy. Dla takiej osoby ojciec w Prokuraturze Stanowej byłby świetnym pretekstem, żeby
wstać i powiedzieć: „A wiecie, że mój tata..."
Z drugiej strony, może Christopher i McKayla chodzili ze sobą. W szkole coraz częściej ją
przyłapywałam, jak gapi się na niego. Szczególnie od kiedy ściął włosy i zaczął się nosić na
czarno - no właśnie, niby co to miało znaczyć? I czy nie widziałam wiele razy, jak
Christopher gapi się w jej stronę? Ale wtedy myślałam, że po prostu robi to z nudów.
Między nimi nic nie mogło być. Absolutnie nic! A jednak...
Nagle znów zachciało mi się płakać. Myśl o Christopherze z McKaylą, na dokładkę do
wszystkich moich kłopotów... Zwyczajnie nie mogłam tego udźwignąć.
A zresztą właśnie tego mi było trzeba. Kogoś z nowojorskiej Prokuratury Stanowej,
węszącego w sprawach Nikki Howard. Błagam.
40
- Hej. - Christopher wyciągnął rękę i delikatnie położył mi dłoń na ramieniu. Akurat byłam
zajęta wyobrażaniem sobie ich dwojga na jakimś spotkaniu klubu biznesowego. Głowy
pochylili nad jakąś prezentacją w PowerPoincie... Prawie zapomniałam o jego obecności tu i
teraz. Aż podskoczyłam ze strachu. - Dobrze się czujesz?
- T-tak - wyjąkałam. W oczach znów miałam łzy. Otarłam je pospiesznie. - To tylko...
alergia. Przepraszam. Chyba powinnam już iść...
Wstałam. Chciałam wyjść, zanim do reszty stracę kontrolę nad łzami. Zmieniałam się w jakąś
histeryczkę. A poza tym alergia? W zimie? Jasne. Genialnie, Em.
- Naprawdę się tym przejęłaś - stwierdził Christopher, patrząc na mnie. Nie dał się nabrać na
alergię. - Zgadza się?
- No... - powiedziałam, pociągając nosem. Czyżby zaczynało mnie gryźć sumienie, że on
wziął moje łzy za niepokój o zaginioną mamę Nikki, chociaż tak naprawdę płakałam przez
niego? No owszem. Ale co z tego? Trudno było mieć wyrzuty sumienia, kiedy patrzył na
mnie z taką troską. - W końcu to moja matka.
Ooo, bardzo pięknie, Em. Jedziesz po całości, co?
- Poczekaj. - Christopher podjął jakąś decyzję. - Zanim pójdziesz... pozwól, że czegoś
spróbuję.
Wstał. Zepchnął z kolan Cosabellę, która westchnęła i zwinęła się w kłębek. Przeszedł przez
salon do przedpokoju. Najwyraźniej szedł do sypialni. Co tu jest grane?
- Hm... Christopherze? - zawołałam za nim, kiedy upłynęło kilka minut, a on się nie zjawiał.
Chyba nie poszedł po parasol.
- Tu jestem - odkrzyknął. - Chodź, nie krępuj się. Poszłam za jego głosem, zastanawiając się,
co on, u licha,
kombinuje. Przyniesienie mi parasola nie powinno tyle trwać. Zamarłam w drzwiach jego
pokoju.
- Wszystko to byłoby o wiele prostsze - mamrotał Christopher, siedząc na krześle przed
swoim komputerem - gdybyśmy mogli złamać ich firewalla...
Aleja prawie nie słuchałam. A to dlatego, że na zabałaganionej półce - uginającej się
pośrodku, bo Christopher wcisnął na nią zbyt wiele książek - stało oprawione w ramkę
zdjęcie...
Moje zdjęcie.
Nie McKayli Donofrio. Nie Nikki Howard. Moje. Emerson Watts.
Było to zdjęcie, które wykorzystano podczas pogrzebu. Uważałam, że nie jest zbyt korzystne.
Pstrykali nam te fotki w szkole i powiedziałam nawet mamie, żeby ich nie kupowała, bo
widziałam próbne odbitki i jeden z moich przednich zębów wyglądał tak jakoś krzywo i
wrednie. Zawsze myślałam, że będę miała czas go poprawić. Ot, pech. Ale mama i tak kupiła
zdjęcia, bo... wiecie, co się stało.
A teraz jedna z odbitek stała w sypialni Christophera na honorowym miejscu. Tak że
właściwie w każdym kącie pokoju czuło się, że patrzy na człowieka.
- Cześć, Feliksie. - Christopher mówił do swojego kompa. W ogóle nie zwracał na mnie
uwagi.
Piskliwy głos chłopaka przed mutacją odezwał się z głośników, a na ekranie zobaczyłam
Feliksa, czternastoletniego kuzyna Christophera, który siedział w areszcie domowym w
Brooklynie za jakieś hakerskie przestępstwo.
- Przed chwilą stąd wyszedłeś - mówił. - Co jest, zapomniałeś czegoś?
- Jest tu moja znajoma, Nikki - powiedział Christopher. - Jej mama zaginęła. Mógłbyś
wrzucić numer jej ubezpieczenia i sprawdzić, czy coś wyskoczy?
- Dziewczyna? - Głos Feliksa wzniósł się o oktawę. - Masz w pokoju dziewczynę?
41
- Tak, mam w pokoju dziewczynę - odpowiedział Christopher spokojnie. Nie zaczerwienił się
nawet, jak na pewno stałoby się kiedyś. To był dla mnie jeszcze bardziej oczywisty dowód na
to, że coś jest między nim a McKaylą.
Ale w takim razie... Co tu robiło moje zdjęcie?
Prawdę mówiąc, nie poznawałam go. Tak stanowczo przejął dowodzenie. To po prostu nie
był Christopher. Tamten Christopher chrupał Doritos i oglądał Discovery Channel. Nie
wydawał poleceń i nie skype'ował do kuzyna, żeby mu kazać „wrzucić numer ubezpieczenia"
zaginionej kobiety.
Ta zmiana trochę mnie przerażała. W pozytywnym sensie. To wszystko nawet mi się
podobało. Z wyjątkiem zdjęcia starej mnie i historii z McKaylą.
- Dasz radę jej pomóc? - spytał Christopher kuzyna.
- Spoko, stary - rzucił Felix. Miał głos jak dziecko. W czym nie było nic niezwykłego, bo
widziałam na monitorze, że był dzieckiem... chuda szyja, rozczochrane czarne włosy,
pryszcze i tak dalej. - Pokaż ją.
- Wolałbym... - powiedział Christopher.
- Chcę ją zobaczyć - uparł się Felix. - Muszę tu siedzieć zamknięty przez całe dnie. Skoro
masz w pokoju dziewczynę, to chcę ją sobie pooglądać.
- Nie możesz... - zaczął Christopher.
Zrobiłam szybko krok do przodu, żeby znaleźć się w zasięgu kamerki na monitorze.
- Cześć, Feliksie - powiedziałam, żeby się wreszcie zamknął.
Zaklął i nagle zniknął z ekranu.
- Chris - szepnął gdzieś spoza kamery. - To jest Nikki Howard. Nie powiedziałeś mi, że
dziewczyna w twoim pokoju to Nikki Howard.
- No dobra - odparł Christopher, odrobinę rozbawiony. - Dziewczyna w moim pokoju to
Nikki Howard.
- Jakim cudem - dopytywał się Felix, wciąż schowany poza kadrem - zwabiłeś Nikki Howard
do swojego pokoju?
Christopher spojrzał na mnie. Uśmiechał się lekko.
- Właściwie sama za mną przyszła - zażartował. Ja też nie mogłam się powstrzymać od
uśmiechu. Jeśli robił to wszystko, żebym przestała płakać, to dobrze mu szło. Rany.
Powinnam była już dawno temu spróbować trochę popłakać. Pewnie udałoby mi się go
zmusić do zmiany kanału, kiedy upierał się przy oglądaniu tych wszystkich nudnych
odcinków Top Gear. - No więc jak, Feliksie, dasz radę jej pomóc, czy nie?
- Oczywiście że tak. - Felix pojawił się na wizji. Zdążył uczesać swoje sterczące na
wszystkie strony włosy i zmienić koszulkę. - Cześć, Nikki - powiedział o wiele niższym
głosem. - Jak leci?
- Świetnie - odparłam. Rozbawił mnie mimo zaniepokojenia dziwną sytuacją.
- Świetnie. To świetnie - powiedział. - Podaj mi numer ubezpieczenia twojej mamy, żebyśmy
mogli wziąć się do roboty.
Spojrzałam na Christophera.
- Wydaje mi się, że policja już to sprawdzała...
- Policja! - prychnął Felix z pogardą. - Myślisz, że oni mają takie możliwości jak ja? Nawet
jeśli zabrali mi łącze WiFi, i teraz muszę się podpinać pod sąsiadów? Zaufaj mi, czy jest
martwa, czy zeszła do podziemia, znajdę ją. Po prostu rzuć cyferkami, mała. - Christopher
pogroził mu ostrzegawczo palcem, więc Felix się zreflektował. - Sorki. To znaczy, panno
Howard.
- Nie mam tego numeru przy sobie - wyjaśniłam, ale widząc zniechęconą minę Feliksa,
dodałam szybko: - Ale chyba mogę go zdobyć...
- Ekstra! - Felix od razu się ożywił. - Jak tylko będziesz go miała, napisz mi esemesa! Albo
możesz tu przyjść. Moja mama robi naprawdę niezłe chili...
42
Christopher wyciągnął rękę i wyłączył monitor. Felix zniknął jak zdmuchnięty.
- Jest trochę walnięty - wyjaśnił Christopher. - Ale naprawdę wie, co robi. Dlatego sędzia
wlepił mu sześć miesięcy, zamiast dać mu tylko po łapach. Mój tata posyła mnie tam w każdą
niedzielę, bo myśli, że będę miał na niego dobry wpływ, ale zdaje się, że jest odwrotnie. Ale
wracając do numeru, jak będziesz go już miała, możesz go podać mnie, a ja przekażę Fe-
liksowi.
- Dzięki - powiedziałam, patrząc na moje zdjęcie, które szczerzyło się do nas. Szybko
odwróciłam wzrok. - To naprawdę miło z twojej strony.
Christopher wzruszył ramionami.
- Prawdę mówiąc, możesz mi się odwdzięczyć. Oczywiście jeśli chcesz.
Tak? Przez głowę przeleciały mi różne pomysły, jak mogłabym mu się odwdzięczać.
Sztuczka z języczkiem, choć wciąż nie wiedziałam, na czym polega, wysunęła się jakby na
pierwszy plan, co było niepokojące. Musiałam usiąść na starannie zaścielonym łóżku
Christophera - Komendant uważał, że uporządkowane łóżko oznacza równie uporządkowany
umysł - bo kolana zaczęły się pode mną uginać.
- Tak? - zdołałam pisnąć, kiedy już mogłam mówić.
- Tak - odparł Christopher. - Ale powiedz mi, jak bardzo jesteś lojalna wobec swojego szefa?
To było tak niespodziewane pytanie, że bez zastanowienia palnęłam:
- Kogo?
- Twojego szefa - powtórzył Christopher. - Richarda Starka. Jak bardzo go lubisz.
Kompletnie zbita z tropu wyjąkałam:
- Ac-co?
- Pracujesz dla firmy, która zadeklarowała trzysta miliardów dolarów obrotu, z czego
większość trafiła do kieszeni twojego szefa. Po prostu zastanawiam się - mówił spokojnie
Christopher - co o nim myślisz.
Byłam tak oczarowana błękitem oczu Christophera, że usłyszałam własne słowa, które wyszły
mi z ust, zanim zdążyłam się powstrzymać:
- Mój szef chce, żebym paradowała w ogólnokrajowej telewizji w biustonoszu z diamentów
wartym dziesięć milionów. Jak sądzisz, co o nim myślę?
Christopher się uśmiechnął. A kiedy się uśmiechnął, coś dziwnego stało się z moimi
wnętrznościami. Zupełnie jakby się rozpłynęły.
- To właśnie miałem nadzieję usłyszeć.
I wtedy powiedział mi, co zamierza zrobić. I czego ode mnie chce.
A mój świat, który i tak stał już na głowie, znów wywrócił się do góry nogami.
- Od dawna próbujemy z Feliksem znaleźć lukę, która pozwoliłaby nam dostać się do
głównego komputera Starka - powiedział. - Do tej pory się nie udało. Ich firewall jest zbyt
dobry. Więc pomyślałem, że zamiast tylnymi drzwiami, moglibyśmy spróbować wejść od
frontu. - Christopher przestał się uśmiechać i spojrzał na mnie z powagą. - Myślisz, że
udałoby ci się zdobyć dla nas login i hasło kogoś, kto pracuje w Stark Enterprises? Najlepszy
byłby ktoś na wysokim stanowisku, ale wystarczyłby ktokolwiek...
Gapiłam się na niego.
Tylko tego ode mnie chciał? Jakiegoś marnego loginu i hasła?
To było takie oczywiste. Dlaczego w ogóle byłam zaskoczona? Facet miał na półce zdjęcie
zmarłej dziewczyny. I to nie byle jaką małą fotkę, ale duży format na błyszczącym papierze, z
oczami, które wodziły za człowiekiem.
Świetnie. Teraz zaczynałam być zazdrosna o samą siebie.
Wstałam. Podeszłam do okna sypialni Christophera. Ku jego zaskoczeniu otworzyłam je,
wpuszczając podmuch zimnego powietrza, nieustające bębnienie deszczu i odgłosy z
Bleecker Street leżącej w dole. Miałam nadzieję, że to wszystko razem utrudni
podsłuchującym zrozumienie tego, co mówimy.
43
- Co ty robisz? - zapytał zdziwiony Christopher. Musiał trochę podnieść głos, żeby
przekrzyczeć hałas.
Powiodłam ręką dookoła, wskazując palcem sufit.
- Przyszło ci kiedyś do głowy - zapytałam - że oni mogą słuchać?
Christopher wybałuszył oczy.
- Kto?
- Stark - szepnęłam. Serce mi załomotało, kiedy to powiedziałam. Nie tyle na myśl, że Stark
podsłuchuje, ale dlatego, że Christopher patrzył na mnie... naprawdę patrzył na mnie, jakby
widział mnie po raz pierwszy. Jakby traktował mnie serio.
Oczywiście tak nie było. Roześmiał się.
- Stark? Tutaj? Mówisz poważnie?
Trudno zarzucać brak powagi martwej dziewczynie. Ale nie mogłam mu tego powiedzieć.
Szczególnie w tej chwili.
- Nie doceniasz ich możliwości - powiedziałam. - Oni... oni wiedzą różne rzeczy.
Znów się roześmiał.
- To jakaś paranoja.
- Być może - odparłam, wracając na łóżko. - A może ty też powinieneś nabawić się tej
paranoi. To, o czym mówiłeś... to szaleństwo. No bo... Co wy właściwie chcecie zrobić, jak
już dostaniecie się do ich systemu?
Zrobił zaskoczoną minę.
- Rozwalić wszystko - powiedział takim tonem, jakby to było oczywiste.
Rozwalić wszystko. Niby że to takie proste. Jakby był jakimś Robin Hoodem, a Stark
Enterprises było karetą pełną złota, którą zamierzał obrabować.
- Czy to nie jest trochę... dziecinne? - Odgarnęłam włosy za uszy, próbując wymyślić, jak
powiedzieć mu to, co zamierzałam, nie obrażając go. - No owszem, dobra, ich system prze-
stanie działać na kilka godzin. Paru użytkowników telefonów Starka się rozzłości, czy co tam
jeszcze. Może napiszą o was w Google News. Ale... po co? Żeby pokazać, że umiecie? Że
wasz komputer jest większy niż ich? Też coś.
- Nie, nie - przerwał mi Christopher, kręcąc głową. - Nie zrozumiałaś. Chodzi o to, żeby
rozwalić wszystko. Rozwalić Stark Enterprises. Na zawsze.
10.
Każdy, kto widziałby mnie, jak wlokę się w poniedziałek do szkoły tuż przed dzwonkiem, z
kubkiem herbaty w jednej ręce, z MacBookiem w drugiej i z torbą Marka Jacobsa pełną nie-
odrobionych prac domowych, domyśliłby się, że miałam fatalny weekend. Wiedziałam, że
wyglądam koszmarnie. Całą noc przewracałam się z boku na bok, nie mogąc spać nie tylko
przez Lulu, która zabrała mi całą kołdrę, ale przez chłopaka, w którym byłam beznadziejnie
zakochana. No owszem, on też był zakochany. Tyle tylko, że nie w McKayli Donofrio.
Kochał nieżyjącą dziewczynę.
A wspomniałam, że zamierzał unicestwić firmę, w której pracowałam? No właśnie.
Oczywiście nie chodziło o to, że uwielbiam korporację Stark Enterprises. Ale też
niekoniecznie chciałam ją niszczyć. Prawdę mówiąc, lubiłam nawet parę osób, które tu
spotkałam.
44
Nie żeby Christopher był tak miły i zechciał mi zdradzić ze szczegółami, co takiego on i jego
kuzyn Felix zamierzają zrobić, kiedy już dostaną informacje, o które mnie prosił. Bo dlaczego
miałby mi mówić? Byłam tylko pustogłową modelką.
Oczywiście nie wyraził się w ten sposób. Ale było jasne, że jego zdaniem raczej niczego nie
zrozumiem i że będzie lepiej dla mnie, jeśli mi niczego nie powie.
Oczywiście w jakiejś części była to moja wina, bo kiedy go „poznałam", udawałam, że nie
mam bladego pojęcia o komputerach.
Moja reakcja na wieść, że zamierza zniszczyć Stark Enterprises, nie była udawana. Nic nie
mogłam na to poradzić. Byłam szczerze przerażona. Wyrzuciłam z siebie pierwsze, co mi
przyszło do głowy, czyli:
- Ale... dlaczego?
Christopher uśmiechnął się tylko tajemniczo i powiedział:
- Mam swoje powody.
Nie umknęło mi, że j ego oczy na ułamek sekundy zatrzymały się na moim zdjęciu.
Świetnie. Po prostu świetnie! Teraz było już zupełnie jasne, co jest grane. Moja śmierć,
podobnie jak zgon tak wielu tragicznych bohaterek przede mną, doprowadziła do jeszcze
jednej śmierci... Christophera. Choć on umarł tylko wewnętrznie. Jego serce zastygło i wesoły
Christopher - chłopak, którego kochałam, z którym tyle razy grałam w Jouneyąuest, którego
tak bardzo chciałam zainteresować swoją osobą nie jako koleżanka, ale jako dziewczyna -
zmienił się w super złoczyńcę.
Dlaczego byłam taka zaskoczona? W komiksach takie rzeczy zdarzały się raz po raz. Teraz
Christopher użyje swoich mocy w służbie zła, a wszystko, żeby pomścić moją śmierć. Bo
jakie mogło być inne wytłumaczenie?
Dla pewności spytałam:
- Czy jednym z powodów jest wypadek twojej przyjaciółki. Tej, która zginęła w Centrum
Handlowym Starka? Bo wiesz... uważam, że to raczej wina demonstranta, który strzelił z
pistoletu do paintballa w plazmowy ekran, pod którym stała,
Christopher spojrzał na mnie bez wyrazu i powiedział:
- A kto był odpowiedzialny za zamocowanie tego ekranu do sufitu w taki sposób, żeby strzał
z pistoletu do paintballa nie spowodował upadku?
- No... Stark - powiedziałam, - Ale...
- Więc Stark ponosi odpowiedzialność za to, co się stało. Boże! Nie do wiary, jakie to było
denerwujące.
W pewnym sensie bardzo mnie kręciło. Która dziewczyna nie chciałaby, żeby chłopak
specjalnie dla niej urządził hakerską demolkę wielkiej, nie ekologicznej korporacji?
Szczególnie takiej, która praktycznie trzymała ją w korporacyjnej niewoli i która ledwie dzień
wcześniej o mało nie rzuciła jej na pożarcie rekinom.
Jedyny problem w tym, że Christopher nie robił tego dla mnie. To znaczy robił, ale o tym nie
wiedział. Bo myślał, że Em Watts nie żyje. Teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek nie
mogłam mu powiedzieć, że to nieprawda. Bo zdałam sobie sprawę, że kompletnie mu odbiło.
Kto wie, co by zrobił, gdyby znał prawdę? Mógł wypaplać wszystko w blogosferze, żeby się
zemścić na Starku.
A wtedy gdzie ja bym wylądowała? I moi rodzice? W sądzie. Owszem, Stark poszedłby na
dno. A razem z nim rodzina Wattsów.
Wystarczająco fatalne było to, że Christopher bawił się w to wariackie pisanie wirusów. Stark
prawdopodobnie o tym wiedział, skoro pozakładał pluskwy w jego mieszkaniu. A ja tu sobie
siedzę, jak gdyby nigdy nic. W głowie mi się nie mieściło, że to wszystko się dzieje
45
naprawdę. Christopher, mój kochany, zabawny przyjaciel, zmienił się w cynicznego
mrocznego krzyżowca, bojownika o globalną sprawiedliwość? Kiedy?
- Naprawdę uważasz - powiedziałam, kombinując, jak poradzić sobie z tą sytuacją- że tego
by chciała twoja przyjaciółka? A jeśli cię złapią? Możesz dostać areszt domowy jak twój
kuzyn. Albo jeszcze gorzej, normalnie pójść do więzienia, jeśli osądzą cię jak dorosłego.
- Mam to gdzieś - powiedział Christopher, kręcąc głową. - Będzie warto.
Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Stało się dla mnie oczywiste, że Christopher zmienił
się w stu procentach. Brakowało tylko czarnej peleryny i poszarpanej blizny na twarzy.
- Ryzykujesz więzienie - zapytałam, osłupiała - dla zmarłej dziewczyny?
Jego słowa były jak trzęsienie ziemi dla mojego świata.
- Była tego warta.
W tej chwili nienawidziłam Emm Watts tak bardzo, że gdybym mogła złapać nóż i wbić go w
jej serce, zrobiłabym to. Nieważne, że to ja byłam Em Watts. Nie mogłam patrzeć na jej zdję-
cie ani sekundy dłużej. Musiałam stąd wyjść. Musiałam wyjść z tej nory obłąkańca.
Szczególnie że ciągle miałam ochotę go pocałować. Ale on nie chciał pocałować mnie, bo był
zakochany w zmarłej dziewczynie.
Nie wiem, co powiedziałam ani co zrobiłam potem. Jakimś cudem znalazłam się w
przedpokoju, wbiłam się w płaszcz, a Cosie włożyłam jej kubraczek. I przyznaję ze wstydem,
że w moich oczach znalazło się jeszcze trochę niewylanych łez... On chyba nie zauważył.
Tym razem. I oczywiście teraz musiałam zdecydować, czy mam mu dać to, czego chciał, i
zaryzykować, że ludzie, z którymi pracowałam wylądują na bruku? Zakładając, że to, co
zaplanowali on i Fe-lix, rzeczywiście się uda. Spójrzmy prawdzie w oczy, jakie były na to
szansę? Kochałam Christophera i byłam pewna, że może osiągnąć wszystko, co sobie
postanowi. Ale zniszczenie wartej miliardy dolarów korporacji za pomocą komputerowego
wirusa, czy jak tam chciał to zrobić? Zejdźmy trochę na ziemię, co?
A może zapomnieć o jego prośbie i spróbować znaleźć mamę Stevena w jakiś inny sposób?
Poza tym fajnie by było, gdyby choć trochę mnie polubił
a
taką, jaka byłam teraz, w ciele
Nikki Howard. Bo kiedy stałam w przedpokoju, próbując nie pokazać po sobie, jaka jestem
wściekła, wyraźnie czułam, co myśli - pozbądźmy się już tej ślicznotki, skoro nie ma zamiaru
udzielić nam informacji, której potrzebujemy.
O, był grzeczny. Dał mi nawet obiecany parasol.
Ale jakoś nie błagał mnie, żebym została.
A biorąc to wszystko pod uwagę, czy było coś dziwnego w tym, że nie spałam całą noc? I że
w ogóle nie uczyłam się do egzaminów?
Kiedy tylko weszłam do LAT, ruszyłam w kierunku babskiej łazienki na parterze. Miałam
nadzieję, że uda mi się spędzić chociaż minutkę przed lustrem i trochę podreperować sobie
twarz, zanim na przemawianiu publicznym - czyli pierwszej lekcji -spotkam Christophera.
Nie miałam pojęcia, co mu powiem, ale wiedziałam, że będę się czuła odrobinę pewniej z
błyszczykiem na ustach. Moja siostra od dawna rozpływała się nad zaletami błyszczyka.
Kompletnie to ignorowałam, dopóki profesjonalna makijażystka nie zaczęła mnie nim
pacykować na co dzień. I dopóki nie zobaczyłam efektów w lustrze i na stronach czasopism,
które Nikki regularnie zaszczycała swoją twarzą. Błyszczyk naprawdę potrafił podnieść
kobiecie poczucie własnej wartości, a każdy, kto myślał inaczej, nigdy nie próbował Triple X
firmy Nars.
Zabawne. Właśnie kiedy o tym myślałam, z łazienki wybiegła moja siostra i wpadła prosto na
mnie.
- Em... znaczy Nikki! - wykrzyknęła, gdy gorąca herbata chlupnęła z trzymanego przeze
mnie kubka, rozlewając się kałużą po podłodze. - Ups! Och, bardzo przepraszam.
Jej kumpele - Frida rzadko pojawiała się gdzieś bez bandy koleżanek z młodszej drużyny
szkolnych czirliderek - wbiły we mnie drapieżny wzrok. Chociaż chodziłam do LAT już od
46
prawie dwóch miesięcy (w obecnym wcieleniu, oczywiście), uczniowie jeszcze nie przywykli
do mojego widoku na korytarzach. Musiałam znosić gapienie się, a od czasu do czasu nawet
bezczelne gwizdy, chociaż należałam do bardziej konserwatywnie ubranych osób. Gołe
brzuchy, dekolty i wystające stringi nie były tolerowane przez administrację, co oczywiście
nie wykluczało okazjonalnego błyskania opalonym ciałem przez Whitney Robertson i jej
klony. Ale ja chodziłam pozapinana na ostatni guzik. Oczywiście po Nowym Roku wszystkie
moje tajemnice przestaną być tajemnicami, dzięki pokazowi Stark Angels.
- Hej - rzuciłam do Fridy. - Dzięki. - To był oczywiście sarkazm. Chodziło o herbatę, która
sparzyła mi rękę. Otarłam dłoń o top od Temperleya, który na szczęście był granatowy, więc
nie było na nim widać plamy.
- Tak się cieszę, że na ciebie wpadłam. Musimy pogadać
- powiedziała Frida, łapiąc mnie za rękę i wciągając do łazienki, z której przed chwilą wyszła.
- Dziewczyny, idźcie beze mnie
- zawołała do koleżanek. - Ja muszę pogadać z Nik.
Nik. Nieźle. Nie ma to jak zaszpanować przed psiapsiółkami Na szczęście łazienka była pusta
~ Frida szybko to ustaliła, zaglądając od spodu do kabin.
- Jak mogłaś tak wczoraj uciec? - zapytała ze złością, puszczając moją rękę i porzucając
uprzejmy ton, który przybrała na korytarzu przy koleżankach. -1 ja, i mama bardzo się
martwiłyśmy. A na dodatek nie odbierasz telefonów.
Gapiłam się na nią, mrugając tępo. Za dużo tego było jak na tak wczesny poranek,
nieprzespaną noc i zero kofeiny. Nie żebym pijała specjalnie dużo kawy, od kiedy
dowiedziałam się, że jest zakazana w antyzgagowej diecie Nikki, której zalecenia na
szczęście trzymała przylepione do lodówki. Odkryłam, że jedna filiżanka dziennie to maks,
bo inaczej refluks mnie zabijał.
- Miałam naprawdę fatalny dzień - powiedziałam. Nie było to szczególnie dobre
wytłumaczenie, ale innego nie miałam.
- I zostawiłaś tę wielką torbę prezentów dla nas! - ciągnęła Frida. - Po prostu zostawiłaś, nie
mówiąc ani słowa!
- Bo to prezenty, które mieliście otworzyć, kiedy wszyscy pojedziemy do babci - odparłam.
Nie chciałam myśleć
0 radosnych porankach z prezentami, które urządzaliśmy sobie na Florydzie. O bitwach na
kule z papieru pakowego, o drejdlach i czekoladowych Mikołajach... Wiedziałam, że to już
nie dla mnie.
- Wiem przecież - powiedziała Frida. - To bardzo miłe z twojej strony...
Byłam pewna, że potrząsała już czarnym aksamitnym pudełeczkiem, które jej kupiłam, i
pewnie się domyśliła, że jest w nim dokładnie to, co chciała. Coś, co miały wszystkie jej ko-
leżanki z LAT, ale na co naszych rodziców nigdy nie było stać - para kolczyków z
brylancikami.
- Słuchaj - powiedziałam, zgnębiona. Nie chciałam myśleć o tym, jak będzie otwierać to
pudełeczko na Florydzie, a ja nie zobaczę jej miny. - Muszę lecieć, Zaraz dzwonek, a nie
byłam jeszce nawet przy szafce.
Nie - rzuciła Frida, znów chwytając mnie za nadgarstek, tyle że ten drugi, bez herbaty. -Nikki,
rozmawialiśmy z mamą i z tatą. Dlatego tak do ciebie wydzwanialiśmy. Mama nie sądziła, że
tak cię obejdzie, że nie możesz jechać do babci. Myślała, że będziesz w jakimś bajecznym
miejscu, w Paryżu czy gdzieś. I że nie będzie ci zależało...
- Naprawdę muszę już iść - powiedziałam. Nie chciałam tego słuchać. Pewnie zaraz się
dowiem, że zamierzają urządzić jakieś żałosne chanukowo-bożonarodzeniowe przyjęcie tutaj,
w mieście, zanim wyjadą, z prezentami, gorącym cydrem i oglądaniem Opowieści wigilijnej.
Ale to już nie byłoby to samo bez plaży, babci i jej głupich mrożonych bajgli. Których i tak
nie mogłam jeść w tym głupim ciele.
47
- Teraz, skoro już wiemy, że nie wyjeżdżasz, wszystko będzie inaczej - mówiła dalej Frida. -
Odpuszczamy sobie w tym roku Florydę. Zostajemy tutaj, w mieście, a babcia zgodziła się
przylecieć do nas! Więc będziesz mogła przyjść. Możemy powiedzieć, że jesteś moją
koleżanką ze szkoły...
- Fri - powiedziałam. Nie chciałam tego słuchać.
- No weź, Nik. Wiem, że to nie będzie to samo, ale też będzie wesoło. Babcia się cieszy z
przyjazdu nawet mimo zimy, a przecież wiesz, jak ciężko ją tu ściągnąć, kiedy jest zimno...
Frida podskoczyła, chociaż nie wiedziałam, czy przez to, że na nią krzyknęłam, czy przez
dzwonek. Tak czy inaczej, ściągnęłam jej uwagę.
- Spóźnimy się na lekcje. Pogadamy o tym później, okej?
- Okej - burknęła Frida, urażona. - Ale, rany, myślałam, że cię to ucieszy. No bo
zrezygnowałam nawet z obozu treningowego, żeby zostać z tobą w mieście.
Nagle odechciało mi się herbaty, bez względu na niedobory kofeiny. Rzuciłam kubek z
zawartością do najbliższego kosza i wyszłam z łazienki.
- Wcale mnie nie ucieszyło, Frido - syknęłam do niej przez zaciśnięte zęby, gdy mnie
dogoniła. - Chcę, żebyś robiła to, czego ty chcesz, a nie to, czego twoim zdaniem chcę ja. -
Ale ja robię to, co chcę - odparła Frida. - Naprawdę chcę przyjść na waszą imprezę.
Zatrzymałam się jak wryta i obróciłam na pięcie twarzą, do niej, chociaż ostatni spóźnialscy
mijali nas biegiem, próbując zdążyć do klas przed sprawdzaniem obecności.
- Chwila. –Spojrzałam na nią, wściekła .-Wymanewrowałaś całą rodzinę z wyjazdu na
Florydę, żeby pójść na imprezę Lulu? - To by było totalnie w jej stylu. Frida miała obsesję na
punkcie sławnych i bogatych. Odgryzłaby sobie rękę, gdyby w zamian mogła się otrzeć o
jakąś sławną osobę odpowiedniego rodzaju.
Jej rumieniec zdradził mi prawdę, zanim zdążyła się odezwać.
- No, niezupełnie - powiedziała.
Załamana, uniosłam ręce w powietrze i odwróciłam się, by pójść do klasy. Miałam dość.
- Co? - Frida nie chciała się odczepić. - Myślałam, że się ucieszysz! Wczoraj byłaś taka
smutna! Teraz będziesz miała na miejscu mamę i mnie...
- Jesteś niewiarygodna - powiedziałam, - Wczoraj rzuciłam wszystko. Lazłam w tę okropną
pogodę i ryzykowałam, że mama się na mnie wścieknie, żeby cię poprzeć, bo tak bardzo
chciałaś jechać na ten obóz. Ale kiedy tylko dostałaś lepszą propozycję, nagle przestało ci
zależeć. Nagle przestałaś być integralną częścią zespołu? Przestałaś być bazą w piramidzie?
Frida truchtała obok mnie, otwierając i zamykając usta jak złota rybka. Wiedziałam, że
próbuje wymyślić jakieś usprawiedliwienie. Ale nie mogła nic powiedzieć, bo nie było
usprawiedliwienia dla takiego zachowania.
- Zdaje ci się, że wyświadczasz mi wielką przysługę - powiedziałam. - Ale wcale nie robisz
tego dla mnie, prawda? Bo tak naprawdę to ty będziesz z tego coś miała. No więc, mam dla
ciebie newsa, Fri. Są na świecie rzeczy ważniejsze niż imprezy. Takie jak niesprawianie
zawodu koleżankom z drużyny. Pomyślałaś w ogóle, jak się będą czuły, kiedy się dowiedzą,
że olałaś je dla przyjęcia z Nikki Howard i Lulu Collins? Dotarłam do klasy, gdzie zaczęła się
już lekcja przemawiania publicznego. Odwróciłam się w drzwiach, żeby jeszcze raz na nią
spojrzeć. Oczy Fridy były pełne gniewu.
- Myślałam, że robię frajdę siostrze - powiedziała.
- Tia - rzuciłam. - Zabawne, że przypominasz sobie o siostrze wtedy, kiedy czegoś chcesz.
Mam cię poprzeć w kłótni z matką, podarować brylantowe kolczyki albo wejściówki na od-
lotową imprezę. Na którą zresztą wcale nie jesteś zaproszona!
Minęłam ją i weszłam do klasy, kiedy pan Greer wołał właśnie:
- Panno Howard, czy pani dziś do nas dołączy, czy woli pani gawędzić na korytarzu?
- Przepraszam - mruknęłam. Przemknęłam przez klasę i wsunęłam się na swoje miejsce...
Które - tak się przypadkiem składało - było tuż przed miejscem Christophera.
48
Ten dzień nie zapowiadał się miło.
11.
O dziwo, Christopher nie spał i przywitał mnie uśmiechem.
- Jak leci? - zapytał.
- Okej. - Powtarzałam sobie: „Nie waż się uśmiechać, Em Watts, chociaż aż cię skręca, żeby
to zrobić". Christopher stał się nagle złym bohaterem powieści. A nawet jeśli nie, to wcale
mnie nie lubił. To znaczy lubił, ale nie prawdziwą mnie. Kochał się w nieżyjącej
dziewczynie.
I wszystko to jedna wielka pomyłka. A to, co chcą zrobić z kuzynem, jest złe.
Zgadza się ?
Ale zanim zdążyłam odezwać się do Christophera, Whitney
Robertson, która siedziała stolik za mną, pochyliła się i szepnęła.
- Boże, ta bluzka to Temperley? Jest odlotowa.
- Jak ci minął weekend? - Lindsey Jacobs, prawa ręka Whitney, siedząca w rzędzie obok, też
gorliwie pochylała się do przodu. - Widziałam w necie, że byłaś na St. John z Brando-nem
Starkiem. -Na jakimś plotkarskim portalu były już zdjęcia z tej podróży? Cudownie. Jeśli na
którymś z nich Brandon i ja się całowaliśmy, to przysięgłam sobie, że kogoś zamorduję. - To
musiało być niesamowite! Tutaj pogoda była okropna. Dałabym wszystko, byle wyrwać się
stąd na dwa dni. 1 to jeszcze z Brandonem Starkiem! On jest po prostu ekstra. Jak mogłaś w
ogóle wrócić? Ja bym się chyba zabiła. Żeby ona wiedziała.
- Drogie panie - rzucił drwiąco pan Greer. - Wybaczcie, że przeszkadzam. Ale niektóre z was
może przypominają sobie, że to ostatni tydzień semestru i kończymy nasze finałowe
trzyminutowe ustne prezentacje, od których w trzech czwartych zależy wasza ocena.
Jęknęłam w duchu. Byłam zupełnie nieprzygotowana. Wiedziałam, że niedługo wypadnie
moja kolej, a nie miałam nawet chwili, żeby popracować nad prezentacją. Kiedy wczoraj wie-
czorem wróciłam do domu, stwierdziłam ze zdumieniem, że Lulu też tam jest, zamiast na
jakiejś imprezie z przyjaciółmi. A do tego siedzi w kuchni i gotuje - uwaga, uwaga - kurczaka
w winie. Jako że nigdy nie widziałam, żeby gotowała coś bardziej skomplikowanego niż
popcorn w mikrofali, byłam pewna, że doznała jakiegoś udaru. O mało nie zadzwoniłam po
karetkę.
Ale to nie było żadne załamanie umysłowe. Lulu gotowała dla Stevena, którego wysłała na
poszukiwania „naprawdę chrupiącej francuskiej bagietki" do pogryzania dania, które przygo-
towywała.
- Chcę, żeby twój brat myślał, że umiem gotować - poinformowała mnie, kiedy zapytałam, co
się, u diabła, dzieje. - Nie, czekaj, może nie chcę. Czekaj, jak sądzisz, co uzna za fajniejsze:
dziewczynę, która skłamała, że umie gotować, i stara się to robić specjalnie dla niego, czy
dziewczynę, która naprawdę umie gotować?
Spojrzałam na nią ze znużeniem i rzuciłam.
- Lulu, powiem ci, co nie jest fajne. Ty, w tej chwili. To jest żałosne. Jeśli chcesz się
spodobać Stevenowi, może spróbuj być sobą? Przecież zawsze mi to powtarzałaś, pamiętasz?
Żebym była sobą. -Nie żeby to kiedykolwiek zadziałało. Chociaż może i tak. Tylko nie z
Christopherem.
49
Cóż, pewnie mogłam po kolacji popracować nad pracą domową, ale jakimś cudem
wylądowałam na kanapie między Lulu a Stevenem, który opowiadał - oczywiście zachęcony
przez moją przyjaciółkę - o pracy radiooperatora na okręcie podwodnym.
A kiedy próbowałam się wymknąć, żeby trochę popracować, Lulu polazła za mną,
najwyraźniej spragniona babskiej rozmowy. W kółko pytała: „Ale... naprawdę myślisz, że mu
się spodobałam?" i „Myślisz, że się pogniewa, jeśli jutro kupię mu nową koszulę?"
- Lulu! - Usiłowałam nią trochę potrząsnąć. - Dopiero co go poznałaś. Dlaczego tak cię na
niego wzięło?
Westchnęła i ułożyła się wygodnie na poduszkach obok mnie.
- Boonjesttaki... cudowny.
Na razie - moim zdaniem, oczywiście - najcudowniejsze w Steyenie było to, że na ochotnika
umył wszystkie wielkie garnki, których Lulu użyła do gotowania i które nie chciały zmieścić
się do zmywarki. Lulu zamierzała zostawić je do umycia Katarinie.
Ale musiałam przyznać... że jak na faceta rzeczywiście był całkiem fajny.
Mimo to, gdybym czas zmarnowany na wysłuchiwanie peanów o Stevenie Howardzie
poświęciła na pracę domową, pewnie następnego ranka nie czułabym takich mdłości na
widok pana Greera przeglądającego swój notes.
- Więc jeśli możemy już przejść do rzeczy - powiedział pan Greer - to chciałbym poprosić...
Nie mnie, modliłam się w duchu. Nie mnie, nie mnie, nie mnie... I przysięgam, że przez cały
tydzień będę siedzieć w domu i uczyć się do północy...
- ChristopheraMaloneya.
Christopher wstał i wyszedł pod tablicę. Zauważyłam z lekką irytacją, że nie jestem jedyną
dziewczyną w klasie, która gapi się na niego, kiedy przechodził. W ciągu ostatnich tygodni
Christopher kompletnie zmienił styl. Chociaż wciąż nosił szkolne polo, które upodabniało go
do wszystkich Jasonów Kleinów tej szkoły. Jason Klein był chłopakiem Whitney i
niekoronowanym królem Żywych Trupów. Ale Christopher nie zdejmował nowo zakupionej
skórzanej kurtki. McKayla Donofrio - przysięgam, że miałam ochotę zedrzeć jej z głowy tę
szylkretową opaskę do włosów, i nieważne, ile włosów wydarłabym razem z nią - gapiła się,
kiedy ją mijał. A brwi Whitney i Lindsay też podjechały do góry... i tym razem nie dlatego, że
się z niego nabijały, ale dlatego, że jego obcisłe dżinsy nie zostawiały wielkiego pola do
popisu dla wyobraźni.
- Iii... - powiedział pan Greer od swojego biurka, kiedy Christopher doszedł na front klasy i
dał znak, że może zaczynać. Pan Greer mierzył nasze wystąpienia timerem od piekarnika. W
LAT, uważanym za jedną z najlepszych szkół na Manhattanie, stosowało się wyłącznie
najnowocześniejsze technologie. - Start!
- Stark Enterprises - zaczął Christopher -jest obecnie największą korporacją na świecie,
przerastającą nawet koncerny, naftowe, a jej obroty sięgają trzystu miliardów rocznie.
- Zaraz. Co? Trzyminutowa ustna prezentacja Christophera dotyczyła Stark Enterprises?
Poczułam, jak zapadam się w krzesło. I nie zapowiadało się raczej, że powie o nich coś
dobrego. Nie żebym ja miała do powiedzenia coś dobrego o Starku. Ale było to odrobinę
żenujące, że ja, twarz Starka, siedziałam tutaj, kiedy kolega z klasy zamierzał psioczyć na
mojego pracodawcę. Czułam, jak wszystkie oczy nerwowo zwracają się w moją , - Stark
Enterprises - ciągnął Christopher - deklaruje zyski przekraczające siedem miliardów dolarów
rocznie, jednak ponadmilionowa rzesza pracowników zarabia średnio zaledwie piętnaście
tysięcy dolarów rocznie za zatrudnienie na pełnym etacie. Nie jest to kwota wystarczająca,
żeby utrzymać przeciętne amerykańskie gospodarstwo domowe. Co więcej, pracownicy
Starka dostają ubezpieczenie medyczne dopiero po dwóch latach pracy, a i wtedy składki są
tak wysokie, że często muszą dopłacać do nich z programów opieki medycznej
subsydiowanych przez państwo. Tak więc wielu pełnoetatowych pracowników Starka, którym
nie wolno się zrzeszać w związki zawodowe, jest uzależnionych od państwa. I tylko dzięki
50
temu opłaca swoje ubezpieczenie. Tymczasem Richard Stark, dyrektor naczelny i prezes rady
nadzorczej Stark Enterprises, regularnie pojawia się na liście „Forbesa" najbogatszych ludzi
świata, zwykle w pierwszej dziesiątce, z osobistym majątkiem wycenianym na jakieś czter-
dzieści miliardów dolarów.
Słysząc to, sporo osób zaczęło coś mruczeć pod nosem... I to nie tylko Lindsey i Whitney,
które szeptały, że Brandon Stark jest wart o wiele więcej, niż sądziły. Wiedziałam, czego
teraz mogę się spodziewać. Na pewno zaczną mnie pytać, czy mogę im dać numer Brandona.
- W ciągu ostatnich dwudziestu lat - mówił dalej Christopher - nieraz zostało udowodnione,
że choć z pozoru Centra Handlowe Starka zapewniają klientowi wygodę i niskie ceny, a do-
dam, że w wielu miastach Stark Enterprises dostaje zwolnienia podatkowe, mające zachęcić
korporację do budowy swoich sklepów, ta wygoda ma swoją cenę... I szkody społeczne w
miejscach, gdzie owe centra handlowe się pojawiają, mogą się okazać nie do naprawienia,
jako że obecność wielkich sklepów niszczy lokalne sklepy, które nie dostają ulg
podatkowych, nie sprzedają tanich, byle jakich podróbek produkowanych w Chinach, a tym
samym nie mogą współzawodniczyć z dumpingowymi cenami Starka. Owe centra handlowe
przemieniają całe dzielnice w miasta duchów, powodując bankructw prywatnych sklepików.
A kto na tym cierpi? My, podatnicy, kiedy stany i miasta muszą finansować programy
rewitalizacji dzielnic, które zwykle i tak są nieskuteczne, jako że każdemu wygodniej jest
robić zakupy u Starka, gdzie łatwiej zaparkować.
Rozejrzałam się, by sprawdzić, jak ludzie reagują na to wszystko. Zwykle tak wcześnie rano
większość klasy spała -włącznie z panem Greerem, który miał paskudny zwyczaj drzemania
podczas ustnych prezentacji uczniów.
Ale dziś, o dziwo, wszyscy byli zupełnie przytomni i uważnie słuchali Christophera. To
oczywiście sprawiło, że przemawiał z większym zapałem.
- Stark ogranicza koszty, gdzie tylko się da, korzystając z zagranicznych fabryk, by nie płacić
amerykańskim robotnikom - ciągnął. - Stark Quark, komputer, który Stark ma wypuścić pod
koniec roku, nie jest wyjątkiem. Ani jedna osoba zaangażowana w jego produkcję nie jest
zatrudniona w tym kraju. A dbając o to, by każdy dzieciak w każdym amerykańskim domu
błagał o taki prezent pod choinkę, Stark postarał się, by nowe Quarki były sprzedawane z
jedyną dostępną na rynku edycją i te Realm, kolejną częścią gry Joumeyguest, i już od wielu
tygodni prowadzi agresywną kampanię reklamową...
Osunęłam się jeszcze głębiej na krześle. Wszyscy w klasie na pewno widzieli reklamówkę,
która robiła karierę na YouTubie - Nikki Howard, klepiąca zawzięcie w klawiaturę Quarka,
spoczywającego na jej gołym brzuchu, gdy ona sama pływa sobie na materacu w starkowskim
bikini, w basenie w kształcie laptopa. W tle przygrywa lajtowa rokowa muzyczka. Quarki
były wodoodporne. No, powiedzmy chlapoodporne. Nie można było wrzucać ich do wody, o
czym przekonałam się osobiście, gdy niechcący zrobiłam coś takiego. I różnokolorowe.
Reklamówka pokazuje Nikki w różnych kolorach bikini, dopasowanych do każdego z
kolorów laptopa. Nie ma oczywiście wzmianki o parametrach technicznych komputera... tyle
tylko, że jest ładny.
Trochę jak Nikki Howard, jak się tak nad tym zastanowić. - Jeśli nie chcemy, żeby Stany
Zjednoczone podzieliły los starożytnego Rzymu - perorował dalej Christopher, nie zwracając
uwagi na niezręczną ciszę i Lindsey nucącą pod nosem dżingiel Quarka - który w piątym
wieku znalazł się w podobnej sytuacji, z upadającą ekonomią i społeczeństwem uzależnionym
od importowanych dóbr, musimy znów stać się producentami i przestać tyle konsumować.
Inaczej ludzie tacy jak Richard Stark w dalszym ciągu będą się nieprzyzwoicie bogacić na na-
szym lenistwie, na naszej niechęci, by fatygować się do sklepu muzycznego po płyty, do
księgarni po książki, do spożywczego po jedzenie i do odzieżowego po ubrania, bo wygodniej
nam kupować to wszystko w jednym miejscu. Niektórzy z nas są tak leniwi, że wolimy
zanieczyszczać środowisko, jadąc nawet kilkanaście kilometrów, by kupić w jednym sklepie
51
te wszystkie dobra produkowane za granicą po obniżonych cenach, nawet jeśli ich jakość jest
poślednia. Wolimy to niż w kilku lokalnych sklepach kupić rzeczy wyprodukowane tu u nas,
w USA. Poświęćmy chwilę na zastanowienie się, jaką krzywdę wyrządzamy społecznościom,
w których żyjemy, i duchowi Ameryki. Zabijamy jedno i drugie. Bo właśnie to, a nie postęp,
jest prawdziwą spuścizną Starka. Śmierć!
Przez chwilę wszyscy przetrawiali w milczeniu słowa Christophera, a on tylko patrzył na nas
oczami błękitnymi jak ocean. A właściwie nie na nas, jak się zorientowałam po kilku sekun-
dach, ale na mnie... Tak, na mnie. Prosto na mnie, jakbym była przedstawicielem Stark
Enterprises w tej sali.
Co z technicznego punktu widzenia może i było prawdą. Ale, halo! Byłam ostatnią osobą,
którą trzeba przekonywać o podłości Starka. Popatrzcie, co zrobili mnie. No owszem,
oczywiście, uratowali mi życie. Ale też praktycznie zmusili mnie do rezygnacji z niego, a
przynajmniej z większości ważnych dla mnie rzeczy. Nie mogłam nawet spędzić świąt z
rodziną. Odczepcie się!
I owszem, zgadzałam się w każdym punkcie z przemową Christophera. Ale niby co ja miałam
na to poradzić? Rzucić pracę, bo mój szef jest diabłem wcielonym? Wszystko fajnie, tylko że
akurat ja nie mogłam rzucić pracy.
I nawet nie mogłam się do tego przyznać. Pozostało mi tylko wyprostować się na krześle,
założyć ręce i spojrzeć mu w oczy. Chociaż oczywiście, robiąc to, musiałam znów spojrzeć na
te usta... Wargi, które wczoraj były tak blisko, a ja myślałam głupio, że może musną moje.
Wciąż pragnęłam, by to zrobiły. Rozpaczliwie.
Uśmiechałam się gorzko do siebie. I nagle zadzwonił timer od piekarnika na biurku pana
Greera. Podskoczyłam, tak jak wszyscy w klasie. Wszyscy z wyjątkiem Christophera, który
tylko gapił się na mnie, chłodny jak mrożona mocha latte.
Nagle ktoś - McKayla Donofno oczywiście, ta mała idiotka - zaczął klaskać. Czy ona nie
cofnie się przed niczym, żeby zwrócić na siebie uwagę Christophera? Chwilę później ponad
połowa klasy biła już brawo. I to chyba szczerze, nie drwiąco, jak to się czasami zdarza, kiedy
ktoś zrobi coś żenującego, na przykład upuści, tacę w stołówce.
A pan Greer nie szczędził pochwał. - Świetna robota, Christopherze. Naprawdę świetna.
Mocne, przekonujące argumenty. Zdaje się, że zszedłeś trochę poniżej trzech minut, ale nie
odejmę ci za to punktów, bo od ostatniej prezentacji zrobiłeś ogromne postępy. Możesz
usiąść.
Christopher ruszył do swojego stolika. Nie umknęło mi, jak zerknęły na niego Whitney i
Lindley. Obie klaskały jak opętane. Nie mogłam uwierzyć, jak szybko Christopher
przemienia się ze społecznego pariasa w podziwianego bohatera. Zupełnie jakby wszyscy
wyczuwali, jak bardzo martwy jest w środku... Tak jak oni.
A jednak nie potrafiłam do końca uwierzyć, że Christopher naprawdę stał się jednym z nich.
Że został Żywym Trupem. Wiedziałam, że nie może być tak naprawdę martwy w środku. Nie
Christopher, którego kochałam. Przecież robił to wszystko tylko z zemsty... Za to, co mnie
spotkało. Pragnienie zemsty uczyniło go ślepym na wszystko inne, na przykład na fakt, że
wcale nie umarłam. Że siedzę tuż przed nim... a nawet odwracam się, żeby na niego spojrzeć,
i mówię:
- Niezła mowa.
A co innego miałam powiedzieć? Wszyscy patrzyli i czekali, jak zareaguję. Musiałam w to
grać. Christopher kiwnął głową.
- Dzięki. Masz informacje, o których wczoraj rozmawialiśmy?
- Część - odparłam. I wyłowiłam z torby numer ubezpieczenia społecznego, który rano
wyprosiłam od Stevena. Przesunęłam karteczkę po blacie. - Resztę spróbuję zdobyć jak naj-
szybciej. Nie byłam do końca pewna, czy mówię prawdę. Ani jak zdobędę hasło i login dla
Christophera, jeśli się na to zdecyduję. Tyle że nie wiedziałam, jak mu powiedzieć, że nie
52
mam ochoty mu pomagać, skoro może był moją jedyną nadzieją na odnalezienie pani
Howard. Poza tym istniała szansa, że jeśli mu pomogę, może... przestanie mnie nienawidzić.
Wziął skrawek papieru i schował do kieszeni kurtki, w chwili, kiedy pan Greer wywoływał
nazwisko następnej ofiary. Na szczęście nie mnie.
- Dobrze wiesz, że wszystko, co powiedziałem, to prawda. Jego słowa zabolały. Wiedział o
tym.
- Tak - odparłam. - Zdaję sobie z tego sprawę.
- A mimo to wciąż jesteś lojalna wobec Richarda Starka. - Uśmiechał się lekko. Nie
rozumiałam, skąd bierze się ten uśmiech. Zupełnie jakby coś wiedział... Coś o mnie.
Ale jak mógł cokolwiek wiedzieć, jeśli najważniejsza sprawa kompletnie mu umykała?
- Nie mam tego, czego chcesz - powiedziałam.
- Ale zdobędziesz to dla mnie. - Był pewny siebie. Nigdy nie był taki, kiedy się
przyjaźniliśmy. W żadnej sprawie. To było seksowne... ale też trochę przerażające. – Zgadza
się?
- Ehm - powiedziałam, ale w tej chwili telefon Nikki, zakopany głęboko w torebce zaczął
grać Barracudą. - Dam ci znać.
McKayla Donofrio właśnie miała zacząć swoją trzyminutową, prezentację. Jakikolwiek
wybrała temat, zapewne był nieprawdopodobnie nudny. Na przykład przemysł mleczarski i
przykłady na to, jak podle traktuje ludzi z nietolerancją laktozy. Spojrzała na mnie ze złością.
- No dobra - powiedziała. - Czyja to Fergie? Ktokolwiek nie wyłączył komórki, robi siarę. -
Powiedziała „ktokolwiek", ale sądząc po kierunku jej spojrzenia, miała na myśli mnie.
-Można by się nauczyć podstawowych zasad grzeczności.
- Sorry - powiedziałam, grzebiąc w torebce. - Sorry, sorry. - Znalazłam komórkę i ją
wyłączyłam. Ale najpierw przeczytałam esemesa od Rebecki. „Właśnie zaczyna się próba do
pokazu Stark Angel. Gdzie ty jesteś????"
12.
Gdybyście trzy miesiące temu zapytali mnie, co będę robić w czasie egzaminów
semestralnych, z pewnością bieganie w majtkach i staniku na pokazie mody w towarzystwie
najsłynniejszych supermodelek nie znajdowałoby się wysoko w moim rankingu. Prawdę
mówiąc, w ogóle nie byłoby go na mojej liście. A przez „bieganie w majtkach i staniku na
pokazie mody" rozumiem wystawanie za kulisami sceny, na którą zaraz mam wyjść,
przyodziana wyłącznie w rzeczone majtki i stanik. Tylko że oni tu nie mówili na to majtki i
stanik, ale „damski komplet bieliźniany". I to nie była scena. To był wybieg.
No właśnie. Za moment miałam publicznie najeść się wstydu, ubrana w strój tak skąpy,
jakiego w życiu nie nosiłam przy innych ludziach. Wliczając w to występy w szkolnej szatni
gdzie zawsze, ale to zawsze pilnowałam, żeby mieć coś, co zakrywałoby mnie od pach po
uda, choćby to miał być tylko ręcznik. Zapomnijcie o wspólnych prysznicach - takich
pryszniców, jakie miała nasza szkoła, nie powstydziłoby się żadne więzienie -jedno sitko na
sześć lasek. Zresztą, na tak zwanym wuefie w Tribeca nie sposób się było spocić, więc i tak
nie było sensu brać prysznica.
A w każdym razie ja się nie pociłam, jako że na widok zbliżającej się piłki czy czegokolwiek
innego spokojnie schodziłam jej (czy temu czemuś) z drogi.
Widzicie? Nie ma potu, nie trzeba prysznica. Problem rozwiązany.
Tyle że teraz karma postanowiła chyba zemścić się na mnie za to obijanie na wuefie. Nie
dość, że miałam się upokarzać w bieliźnie na pokazie noworocznym, żeby moje popisy mogła
obserwować na żywo widownia składająca się z czterystu fotografów, dziennikarzy,
operatorów, koneserów, projektantów, stylistów, dyrektorów artystycznych, no i oczywiście
zwykłych, pospolitych sław, takich jak Sting czy John Mayer, i najróżniejszych gwiazdeczek,
53
które zbierały się z tej okazji w Studiu Nagraniowym Stark Enterprises w centrum, to
najpierw czekało mnie kilka prób kostiumowych, gdzie miałam paradować półnago przed
bandą wszelkiej maści dźwiękowców i kamerzystów, techników od świateł i wszelkich
innych gadżetów. No i oczywiście nie zapominajmy o moich koleżankach po fachu.
Jedna z nich - zdaje się, że miała na imię Kelley - patrzyła na mnie teraz, gdy siedziałyśmy za
kulisami w istnym młynie, otoczone tłumem garderobianych, które biegały wokół nas, do-
pasowując nam skrzydła, majtki i staniki, żeby wiedzieć, czy zamówiono ich odpowiednio
dużo na pokaz noworoczny.
- Martwisz się, Nikki? - zapytała Kelley z silnym południowym akcentem, pochylając się do
mnie. - Bo wyglądasz na zmartwioną.
- Ehm... - Byłam w ciężkim szoku, że się do mnie odezwała. Nikt nie powiedział do mnie
słowa przez cały dzień, z wyjątkiem jednego stylisty, który ostrzegł mnie, że coś jest nie tak z
moim chi. Według niego przydałoby się je wyrównać. - No, może trochę.
Uśmiechnęłam się do niej niepewnie. Tak naprawdę bała się, że zaraz haftnę truskawkami w
czekoladzie, które właśnie zwinęłam ze stołu z cateringiem. Dlaczego nie zastosowałam się
do listy dozwolonych pokarmów wiszącej na mojej lodówce? Czekolady na niej z pewnością
nie było.
- Będzie dobrze! - powiedziała Kelley. Miała wielkie, brązowe oczy, powiększone jeszcze
bardziej za pomocą eyelinera w płynie. - Jeśli światła okażą się za jasne i nie będziesz nic
widzieć, po prostu wyczuwaj wybieg stopami. Jeśli twoja stopa trafi w powietrze, to jej nie
stawiaj, bo to znaczy, że jesteś już na brzegu. A przecież nie chcesz stąpnąć w pustkę. Wiesz,
co wtedy będzie. -Wydała plaskający odgłos.
Jakoś mnie to nie uspokoiło. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej zachciało mi się
wymiotować. Będę tak oślepiona światłami w studiu, że zlecę z wybiegu? Nikt mi o tym
wcześniej nie wspominał. Już i tak ledwo się trzymałam na piętnastocentymetrowych
platformach od Louboutina, które kazali mi włożyć. Mój zadziorny „wybiegowy" krok wcale
nie był taki zadziorny, jak powinien.
- Świetnie, dzięki - powiedziałam, żeby być miła.
- Rany, Nikki - stwierdziła Kelley, trochę zaskoczona. - To ty mi powiedziałaś o światłach,
kiedy zaczynałam. Pamiętasz?
Zamrugałam. Dałam plamę. Jak zwykle.
- Oczywiście - odparłam. I wybuchnęłam śmiechem, który, miałam nadzieję, brzmiał
odpowiednio zadziornie.
Kelley nie nabrała się na to. Bo i dlaczego miałaby to zrobić?
- Więc to prawda, co mówią? Naprawdę się uderzyłaś w głowę i wszystko zapomniałaś? -
Popatrzyła na mnie ze współczuciem.
- Jakie to uczucie? - chciała wiedzieć inna dziewczyna, ta dla odmiany o jasnej karnacji.
Wciąż czekałyśmy, aż ktoś przyjdzie i powie nam, że reżyser jest gotowy. Byłam zaskoczona,
że Kelley i ta druga dziewczyna w ogóle się do mnie odezwały. Siedziałyśmy już w studiu
parę godzin, na tej niby-próbie - chociaż tak naprawdę ciągle tylko czekałyśmy - ale żadna z
nich nie powiedziała do mnie słowa, chociaż domyślałam się, że jako koleżanki po fachu,
niektóre z nich musiały znać Nikki, a nawet się z nią przyjaźnić. Ale te dziewczyny były albo
zbyt nieśmiałe - wątpliwe, biorąc pod uwagę ich towarzyskie osobowości - żeby się
przywitać, albo Nikki jakoś je wkurzyła. Co, znając Nikki, było najbardziej prawdopodobnym
wyjaśnieniem.
- O jakie uczucie chodzi? - zapytałam, zaczynając panikować. Nie dlatego, że się do mnie
odezwała, ale dlatego, że wiedziała. Skąd ta prześliczna dziewczyna, siedząca spokojnie w
wodnym staniku i stringach, mogła wiedzieć o mojej operacji?
A może nie wiedziała. Może była podstawiona przez Starka, żeby mnie sprawdzić?
Sprawdzić, czy zacznę gadać. No właśnie. Do tego stopnia dopadła mnie paranoja. Nie-
54
samowite, co się dzieje z człowiekiem, kiedy myśli, że cały czas jest szpiegowany. Jakie
sztuczki zaczyna robić mózg...
- Diamentowy biustonosz - powiedziała blondynka. - Masz na sobie dziesięć milionów
dolców, Nik. Jakie to uczucie?
Spojrzałam w dół. No tak. Kompletnie mi odwalało, to było oczywiste.
- Ach - rzuciłam. - Jest taki niewygodny! Diamenty, jako najtwardsza substancja na ziemi,
nie są najlepszym materiałem na biustonosz. Chociaż technicznie rzecz biorąc, najtwardsze są
zagregowane nanopręty diamentowe. Ale wiesz, co mam na myśli. Cudownie. Gadałam jak
jakaś nawiedzona kujonica. I zupełnie nie jak Nikki Howard...
Blondynka - którą stylista nazywał, zdaj e się, Veronicą - tylko wybałuszyła oczy. Na
szczęście Kelley zdawała się szczerze ubawiona moją odpowiedzią, podobnie jak dwie
modelki obok niej. Zachichotała. - Nanapruty diamentowe - powtórzyła. - Coś ty robiła,
od kiedy cię widziałam ostatni raz? Chodziłaś na fizykę do wieczorówki?
- Cóż - odparłam - nie tyle do wieczorówki, co do ogólniaka...
W tej chwili zadzwoniła moja niestarkowska komórka. Dostałam esemesa od Fridy.
„Sorki - pisała Frida. - Pliss nie bądź zła! Kocham cię! Szkoda, że mnie nie widzisz, w kółko
tylko płaczę! Błagam oddzwoń"
Serio. Oddałabym wszystko, żeby największy kryzys w moim życiu polegał na tym, że
starsza siostra nie chce mnie zaprosić na imprezę na swoim poddaszu. No bo dopiero by było,
gdyby ' moja mama zobaczyła mnie teraz, w diamentowym biustonoszu i za dziesięć
milionów i w czarnych majtkach obszytych koronką. I Och! A wspominałam już o anielskich
skrzydłach? Aha! 1 nie zamierzałam oddzwaniać. Przeżywałam w tej chwili własny
dramat. Nie miałam ochoty dać się wciągnąć w problemy młodszej siostry. Mogły poczekać,
aż moje się skończą. Na co się jednak nie zapowiadało, sądząc po tempie, w jakim
przebiegała próba.
- Świetny telefon - powiedziała z podziwem Kelley. – Jak się nazywa ten dzwonek?
Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Można go za darmo ściągnąć z Internetu - odparłam, wiedząc, jaką lamerką muszę się
wydawać dwudziesto paroletnim modelkom. Niech no się tylko dowiedzą że mój dzwonek
nazywa się Bitewny Zew Smoka i pochodzi z sieciowego erpega pod tytułem Journeyauest.
Tylko że... im to nie przeszkadzało. Kelley aż się zachłysnęła z zachwytu i wcisnęła mi swój
telefon marki Stark. . - Oooj, też chcę - powiedziała.-Ściągniesz mi?
- Mnie też! - zaczęły piszczeć pozostałe modelki. Wszystkie z wyjątkiem Veroniki, która
patrzyła na koleżanki, jakby im rozum odjęło. Miejcie trochę godności, mówiło jej spojrzenie.
- Moje panie! - Alessandro, reżyser pokazu, zaczął klaskać, by ściągnąć naszą uwagę. - Już
czas! Dokładnie tak samo, jak ćwiczyliśmy ostatnio, dobrze?
Tyle że, oczywiście, kiedy ćwiczyłyśmy ostatnio, byłyśmy w normalnych ciuchach, bo
bielizna jeszcze nie dojechała. Nie wspominając o skrzydłach. No i ciężko było go usłyszeć,
bo na wybiegu ryknął pulsujący beat.
- A! Muzycy też już są - powiedział Alessandro niepotrzebnie. - Więc sprawdźmy, czy uda
nam się chodzić w rytmie muzyki.
Wszystkie dziewczyny, które zgromadziły się wokół mnie, żebym ściągnęła im na komórki
najbardziej obciachowy dzwonek świata, pobiegły zająć swoje miejsca. A Shauna, asystentka
mojej agentki, Rebecki, podeszła do mnie i szepnęła:
- W porządku, Nikki? Tylko nie świruj, ale w ostatniej chwili wprowadzili zmianę. Kiedy
wyjdziesz w diamentowym staniku, Gabriel Luna zagra swoją nową piosenkę, Nikki. Powie-
działam, nie świruj.
- Co? - Nie słyszałam jej dobrze z powodu łomotu na scenie.
55
Ale byłam raczej pewna, że powiedziała, iż najnowsza i najbardziej topowa gwiazda studia
nagraniowego Starka, która akurat przypadkiem napisała piosenkę o mnie, będzie ją śpiewać,
kiedy j a wyjdę na wybieg wystrój ona w skrzydła, majtki i stanik. Diamentowy.
Piosenkę o mnie.
Naprawdę nie to chciałam usłyszeć w tej chwili. Już od wielu tygodni udawało mi się
skuteczne unikać Gabriela Luny. Nie chodziło o to, że go nie lubiłam. Wręcz przeciwnie. Ale,
tak jak w przypadku Brandona, nie w ten sposób. W ten sposób lubiłam kogoś innego. Więc
naprawdę nie miałam ochoty spotykać się z jakimś innym facetem - szczególnie takim, który
pisał o mnie miłosne piosenki. Kiedy moje serce należało do innego. Który, jak się okazało,
niewykluczone, że był super złoczyńcą. Ale przecież nie ma idealnych związków.
- Rebecca zabroniła cię uprzedzić o Gabrielu - powiedziała Shauna z przepraszającym
uśmiechem. - Żebyś się nie denerwowała.
Gapiłam się na nią bez słowa. Nie byłam zdenerwowana. Właściwie nie.
Absolutnie nie byłam zdenerwowana. To, co przeżywałam, to było raczej załamanie
nerwowe.
- Staraj się o tym nie myśleć - powiedziała Shauna, obracając mnie przodem do wysokich,
niemożliwie chudych dziewczyn, stojących w rządku i przygotowywanych do występu, -
Oddychaj głęboko. Skup się na swoim oddechu!
Na oddechu? O czym ona mówiła? Gabriel Luna, w którym '' kochała się Frida i wszystkie jej
koleżanki, miał śpiewać piosenkę o mnie, kiedy będę mu paradować przed nosem w bieliźnie.
A ja miałam się skupiać na oddechu? Wpadłam w hiperwentylację, więc powinnam raczej
przestać oddychać tak głęboko.
Jakby nie dość mi było kłopotów z Christopherem, Stevenem, zaginioną mamą Nikki i w
ogóle. A teraz jeszcze to?
-Oczywiście, większość dziewczyn, na czele z moją siostrą, dałaby się zabić, żeby tylko
usłyszeć te wszystkie „kocham cię", z ust takiego faceta jak Gabriel.
„Kocham cię" zawsze brzmi świetnie, kiedy wypowiada je odpowiedni facet... No i
oczywiście, kiedy nie jest tylko wersem popowego kawałka, który ma wywindować
piosenkarza na szczyty list przebojów. Nie chodziło nawet o to, że „kocham cię" Gabriela nic
nie znaczyło. On mnie ledwie znał. Spotkaliśmy się raptem kilka razy, głównie przypadkiem.
Nie byliśmy nawet na randce. Nigdy się nie całowaliśmy. No, w każdym razie nie dość długo,
żeby to miało coś znaczyć. On mnie nie kochał. Nie mógł mnie kochać. A nawet jeśli, to nie
miało znaczenia z powodu Christophera.
Dziewczyny przede mną ruszały, jedna po drugiej, jak pełne gracji motyle. Płynnym krokiem
wychodziły zza kulis na wybieg, w te oślepiające światła, które technicy wciąż poprawiali na
belkowaniu ogromnego, mrocznego studia, mieszczącego kilkaset miejsc siedzących. Te
miejsca były teraz puste, ale w dniu pokazu...
Okej, staraj się teraz o tym nie myśleć, powiedziałam sobie. Usiłowałam opanować oddech i
nie przejmować się tym, co się stanie, kiedy tam wyjdę...
I nagle dziewczyna przede mną- nie od razu zorientowałam się, że to Veronica, bo przedtem
wielkie skrzydła osłaniały jej twarz - odwróciła się i powiedziała:
- Wiesz, Nikki. Ty to masz tupet. Spojrzałam na nią, nic nie rozumiejąc.
- Przepraszam, co powiedziałaś?
- I owszem, powinnaś przeprosić - ciągnęła. - Za to, co zrobiłaś. Nie do wiary, że masz
czelność w ogóle spojrzeć mi w oczy.
Co ja jej zrobiłam? Przez cały dzień uczyłam się na pamięć ustawień i jadłam truskawki w
czekoladzie, przez co teraz chciało mi się wymiotować. Ledwie się odezwałam słowem do
kogokolwiek... Zaraz. Widocznie chodziło o coś, co zrobiła jej Nikki.
- Przepraszam - powiedziałam. Tym razem to miały być prawdziwe przeprosiny, a nie
zamiennik za „słucham". - Naprawdę nie pamiętam, o czym mówisz...
56
- Ta, jasne - prychnęła Veronica. Muzyka była tak głośna, że ledwie cokolwiek słyszałam.
Ale wyraźnie widziałam nienawiść w jej oczach.
- Może inne dziewczyny jedzą ci z ręki i złapały się na twoje dziwne dzwonki i te gadki, jaka
to niby jesteś zdenerwowana - powiedziała. - Ale ja znam prawdę. Wiem, że ta cała amnezja
to ścierna. I wiem, że ciągle jesteś w kontakcie z Justinem.
Zamrugałam.
- Co? Z jakim Justinem? - Lepiej, żeby nie miała na myśli Justina Baya, byłego Lulu... a
przypadkiem też byłego Nikki. A może nie przypadkiem, bo okazało się, że Nikki spotykała
się z nim za plecami Lulu. A teraz widocznie także za plecami Veroniki. Veronica spopielała
mnie wzrokiem. - Nie udawaj idiotki. Wiem, że ciągle piszesz do niego e-maile - wypaliła
jadowicie. -I ostrzegam cię. Lepiej się pilnuj. Zaraz.. .co? To było zupełnie bez sensu.
- Nie pisuję do żadnego Justina - upierałam się. Nie wierzyłam, że to się w ogóle dzieje.
Chociaż ostatnio wyjątkowo często mi się to zdarzało. Wolałabym, żebyśmy miały na sobie
trochę więcej ubrań, ale wiedziałam przynajmniej, że jeśli będzie chciała mnie, na przykład,
dźgnąć nożem, diamentowy stanik zatrzyma praktycznie każde ostrze. I zapewne większość
kul.-- Naprawdę...
- Wiem, że to ty - warknęła Veronica. Muzyka dudniła, a dziewczyna przed Veronicą właśnie
ruszyła na wybieg. - Trzymaj się od niego daleka. Słyszysz?
-Ja nigdy...
Ale to nie miało znaczenia. Jej już nie było - wyszła na wybieg, bujając biodrami i ciągnąc za
sobą końce skrzydeł po wypolerowanej jak lustro metalicznej podłodze. Cudownie. Miałam
jeszcze jednego wroga. Co było nie tak z Nikki? Co ona sobie wyobrażała, żeby tak się
czepiać cudzych chłopaków, chociaż mogła mieć każ- i tego faceta, na jakiego by kiwnęła? Z
wyjątkiem Christophera Maloneya. Czy faceci bez pary nie byli dla niej wystarczającym '1
wyzwaniem? Musiała polować na tych zajętych?
Cóż, pewnie trudno być jedną z najpiękniejszych kobiet ' świata. Kiedy prawie każdy
spotkany facet potyka się o własne nogi, byle tylko z tobą pogadać, to chyba normalne, że
ciągnie cię wtedy do tych, którzy tego nie robią. Ale dlaczego ta wariatka uważała, że Nikki
ciągle pisze do niego e-maile? - Nikki - syknęła do mnie Shauna. - Już!
Zorientowałam się, że muzyka się zmieniła. Nie był to już ten łomoczący techno pop, przy
którym wszystkie pozostałe dziewczyny wychodziły na wybieg. Zastąpiła go łagodniejsza,
bardziej wpadająca w ucho melodia. Po sekundzie usłyszałam głęboki męski głos, śpiewający
z brytyjskim akcentem:
- Nikki, ouuo, Nikki... chodzi o to, że... mimo wszystko wciąż... myślę, że... cię kocham.
Gdybym już przedtem nie miała problemów z oddychaniem, to z pewnością, zaczęłabym je
mieć teraz. Genialnie. Gabriel Luna, facet, którego spotkałam może ze cztery czy pięć razy w
życiu, mnie kocha? Jasne. Już w to wierzę.
To była tylko piosenka. Piosenka, którą, kiedy tylko pójdzie na żywo w eter podczas
noworocznego pokazu, wszyscy będą nucić zamiast dżungla Stark Quarka. A przynajmniej na
to liczył Gabriel Luna i wytwórnia płytowa Starka. - Nikki - powtórzyła Shauna. - Idź.
Poszłam. Otumaniona wyszłam na wybieg. Próbowałam pamiętać o seksownym
wybiegowym kroku, ale to nie było łatwe, kiedy w głowie dzwoniło mi tylko: „Gabriel Luna
mnie kocha? Naprawdę?" Nie. Nie mógł. Za każdym razem kiedy go spotykałam, robiłam coś
durnego - prowadzałam się z Brandonem Starkiem albo leżałam w szpitalu, dochodząc do
siebie po przeszczepie mózgu. Nie kochał mnie. To był tylko chwyt marketingowy. Przecież
dlatego siedział tutaj, a nie w swojej rodzinnej Anglii, prawda? Żeby pchnąć naprzód swoją
karierę? Ale kiedy wyszłam na środek wybiegu i zobaczyłam go z gitarą, w wyblakłej,
niebieskiej koszuli, zamszowej kurtce i dżinsach, zrozumiałam, dlaczego Frida i jej koleżanki
dostawały na jego widok małpiego rozumu. Wyglądał naprawdę fajnie. I patrzył prosto na
mnie. Nie uśmiechał się, nie marszczył brwi, tylko patrzył uważnie, śpiewając:
57
- To nie przez twój krok, dziewczyno... nie przez twój uśmiech ani twój wygląd... cała ruszasz
mnie, dziewczyno... po prostu ruszasz mnie... dlatego mówię... Nikki, ouuo... Nikki... chodzi
o to, że... mimo wszystko wciąż... myślę, że... kocham cię.
A ja pomyślałam sobie to samo, co za każdym razem, kiedy go widziałam. Boże. Frida ma
rację. On naprawdę ma to coś. Jednocześnie dobrze wiedziałam, że „to coś" nie jest w
moim typie. Jeśli cokolwiek z tego rozumiecie. Próbowałam patrzeć, gdzie stawiam nogi -
czyli na wybieg - ale prawda była taka, że ledwie widziałam własne stopy. Oślepiały mnie
reflektory, a do tego jeszcze odblaski od diamentów w moim biustonoszu. Abyło sporo tych
odblasków, mówię wam. Gdziekolwiek spojrzałam, przed oczami pląsały mi diamentowe
tęcze. Kiedy patrzyłam w stronę świateł, nie widziałam nic prócz tych tęcz. Przypomniałam
sobie, co mówiła mi Kelley o wyczuwaniu stopami końca wybiegu, żeby bardzo seksownie
nie zejść z niego w czarną dziurę. Ale trudno było wyczuć koniec, nie posuwając się przy tym
kroczek za kroczkiem, jak na wycieczce do Disney Worldu, kiedy kazali mi chodzić po desce
na statku Piratów z Karaibów. Alessandro chyba się zorientował, że mam kłopoty, i krzyknął
gdzieś z pustych czeluści studia:
- Właśnie tak, Nikki! Świetnie ci idzie! A teraz... zwrot! Zawróciłam na komendę, ufając, że
nie robiłby mnie
w konia. I nie robił. Nagle znalazłam się tyłem do reflektorów i odzyskałam wzrok. I na
drugim końcu wybiegu zobaczyłam Gabriela. Teraz trochę się do mnie uśmiechał. Gra świateł
sprawiła, że jego ciemne włosy przez chwilę wyglądały jak złote, a niebieskie oczy przez
sekundę wyglądały jak oczy zupełnie kogoś innego.
- Chodzi o to, że... mimo wszystko wciąż... myślę, że... kocham cię.
Boże! Wszystko bym dała, żeby usłyszeć te słowa z ust Christophera. O mnie. Nie takiej jaką
byłam, ale jaka jestem teraz.
No dobra, może ta piosenka faktycznie była reklamowym chwytem.
Ale widziałam, że gdyby te słowa pochodziły od Christophera, uwierzyłabym w nie.
Uwierzyłabym w jednej sekundzie. Dlaczego to Gabriel, a nie Christopher, mówił, że mnie
kocha? Nagle, kiedy Gabriel zaczynał trzeci refren z rzędu, moja stopa stanęła na czymś, co
nie było wybiegiem ani powietrzem. Nie widziałam, co to jest, ale było miękkie... i śliskie. I
sprawiło, że stopa wyjechała spode mnie jak pociągnięta za sznurek. Ale tak naprawdę nie
byłam aniołkiem i mimo skrzydeł nie umiałam fruwać, więc nie uniosłam się lekko w
powietrze. Gruchnęłam na podłogę. I to jak.
13.
Patrz przed siebie, nie w światełko.
Siedziałam na leżance, słuchając doktor Higgins, która właśnie mnie badała. Świeciła mi
latareczką w oczy. Pewnie chciała zobaczyć, czy mój mózg się nie obluzował albo nie rozpadł
po potężnym, żenującym upadku na wybiegu, podczas próby kostiumowej pokazu Stark
Angels.
- Naprawdę - powiedziałam, robiąc, o co prosiła, czyli patrząc przed siebie. - Nic mi nie jest.
- Ciii-powiedziałam .-Nie gadaj. Zapewniałam wszystkich, że czuję się dobrze. Ucierpiała
tylko moja duma i... siedzenie. Ale każdy mnie tylko uciszał. Pewnie myśleli, że ktoś, kto tak
walnął o podłogę, nie mógł nie zrobić sobie krzywdy. A Alessandro uparł się, żeby obejrzał
mnie lekarz. I oczywiście, kiedy samochód ochrony Starka zatrzymał się przed Instytutem
Neurologii i Neurochirurgii, nie zdziwiłam się. Trafiłam z powrotem do miejsca, gdzie
wszystko się zaczęło. W pewnym sensie.
- Widzisz podwójnie? - pytała doktor Higgins. Była bardzo rzeczowa. Widocznie to ona, a
nie doktor Holcombe, który był częścią zespołu operacyjnego przy moim przeszczepie, miała
dzisiaj dyżur. -Ból głowy? Mdłości?
58
- Nie - odparłam. - Nie, i nie. Mówię pani. Po prostu się poślizgnęłam. Na tym. - Uniosłam
przedmiot, na który stanęłam, a który znalazłam kilka sekund po tym, kiedy się pozbierałam i
usiadłam na podłodze. Kilka piórek, związanych w pęczek i rzuconych na wybieg.
Ewidentnie zostały wyrwane z anielskich skrzydeł. I nietrudno się było domyślić czyich.
Ostatnim aniołkiem, który wyszedł na wybieg przede mną i który żywił do mnie urazę, była
Veronica. Pierwszą twarzą, jaką zobaczyłam nad sobą po upadku, była twarz Gabriela. Te
niebieskie oczy pełne troski. Szkoda że należały do niego, a nie do Christophera Maloneya.
- Nikki? Wszystko w porządku? - pytał, obejmując mnie ramieniem, na ile się dało, bo za
plecami miałam tobół ze skrzydeł.
- Tak, tak - zapewniłam go. - Tyko poślizgnęłam się na czymś... coś leżało na wybiegu...
Rozejrzałam się i rzeczywiście, znalazłam winowajcę. Na szczęście. To nie była wina mojej
totalnej nieumiejętności bycia zadziornąna piętnastocentymetrowych platformach. Wyglądało
to na wypadek. Twarz Alessandra pociemniała, kiedy zobaczył, co Gabriel trzyma w dłoni -
bo Gabriel wyjął mi z ręki pęczek piór i z oburzeniem odwrócił się do reżysera. Alessandro
zaczął przeklinać ile wlezie, głównie garderobiane, że za słabo przykleiły pióra.
Nie wyprowadziłam go z błędu. Nie mam pojęcia dlaczego. Wiedziałam, że zrobiła to
Veronica. I to celowo. „Lepiej się pilnuj". Ale miałam ważniejsze zmartwienia. Na przykład
to, że wiedziałam, że wyląduję tu, w instytucie. I to nie dlatego, że martwili się o moją głowę.
A dokładnie o to, czyjej zawartość trzyma się w czaszce. Wiedziałam, że skorzystają z okazji
i urządzą mi mały wykład na temat... cóż, mojego zachowania w ostatnich dniach. I
oczywiście...
- Wcześniej w tym tygodniu miałaś mały wypadek na St. John - powiedziała doktor Higgins,
patrząc w grubą kartonową teczkę, która trzymała w rękach. - Spadłaś ze skały.
Boże! Wiedziałam, że mnie obserwują. Po prostu wiedziałam. Kiedy wreszcie dadzą mi
spokój? A, no tak. Nigdy. Przynajmniej dopóki jestem twarzą Starka zarabiającą dla nich
miliony.
- Ześlizgnęłam się - poprawiłam ją. - I dlatego spadłam.
- Oczywiście tak naprawdę to skoczyłam. Ale ona nie musiała tego wiedzieć. - Kazali mi
wisieć na tej skale, a ona była taka śliska, że nie mogłam się utrzymać.
- Rozumiem. - Doktor Higgins wciąż patrzyła w teczkę.
- Odwiedzałaś też ostatnio swoją rodzinę. I tego chłopca, Christophera Maloneya.
To było stwierdzenie, nie pytanie. Gapiłam się na nią. Bo i jak miałam na to odpowiedzieć?
Wiedziałam, jaki ubiłam interes. Będę żyć, w zamian za to, że oni będą podglądać - i podsłu-
chiwać - każdy mój krok. Co tu można było powiedzieć?
- Wiesz, że wolelibyśmy, żebyś ograniczyła wizyty u osób z przeszłości - ciągnęła doktor
Higgins. - Wszyscy będą się zastanawiać, skąd ich znasz, a przecież nie chcesz niepotrzebnie
ściągać na siebie uwagi, prawda?
- Nie - odparłam. - Ale... - Nagle naszła mnie ochota, żeby w coś walnąć. Albo kogoś.
Pozbyłam się już diamentowego stanika i majtek, i skrzydeł. I przebrałam się w normalne
ciuchy, więc na szczęście nie wyglądałam już jak pierwsza lepsza głupia i naiwna.
Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że jestem naiwna. Pół biedy, bo zawsze taka byłam, więc
jakoś sobie z tym radziłam. Chodziło o to, że ktoś bez przerwy mnie szpiegował. I to nie tylko
paparazzi. Było mi to trudno znieść i dlatego miałam ochotę coś rozwalić.
- Wiem, że ci ciężko -powiedziała ze współczuciem doktor Higgins, jakby czytała mi w
myślach. Ale nie mogła... bo gdyby mogła, byłaby o wiele bardziej przerażona. Moje myśli
jeszcze były moje. Nie były własnością Starka. Na razie. - To oczywiste, że za nimi tęsknisz.
1 nie oczekujemy, te nie będziesz się z nimi widywać. Dlatego pozwoliliśmy ci chodzić do
szkoły z siostrą. Ale naprawdę musisz ograniczyć prywatne wizyty. Będzie ci trudniej wcielić
się w nowe życie, jeśli będziesz się kurczowo trzymać starego. Wiesz, co mam na myśli?
59
Pomyślałam o Christopherze. Czy nie robił dokładnie tego samego? Czy nie trzymał się
kurczowo starej miłości, Em, zamiast z radością przyjąć to, co jest tu i teraz?
- Być może - przyznałam, bardziej po to, żeby się zamknęła i pozwoliła mi już iść, niż
dlatego, że się z nią zgadzałam. - To po prostu trudny okres przejściowy.
- Przyznanie się do tego - powiedziała z uśmiechem doktor Higgins - to już połowa sukcesu,
by to przezwyciężyć. No dobrze. - Spuściła wzrok i odwróciła kartkę w mojej teczce. - Co do
brata Nikki Howard.
Nagle rozdzwoniły się wszystkie moje wewnętrzne dzwonki alarmowe. Stark wiedział! O
Stevenie! No ale... to oczywiste. Dlaczego mieliby nie wiedzieć? Przecież wiedzieli wszystko.
Doktor Higgins uniosła oczy znad teczki i znów się do mnie uśmiechnęła.
- Wiem, że ci przykro z powodu jego mamy. I że chcesz mu pomóc. Ale naprawdę,
wystarczyło poprosić. Bo z radością zrobimy wszystko, żeby pomóc wam rozwiązać tę
niefortunną i doprawdy bardzo przykrą sytuację. Zamrugałam.
- Zaraz... naprawdę?
- Tak, oczywiście. To dziwne, że Steven Howard przyszedł z tym najpierw do ciebie, a nie do
nas, ale biorąc pod uwagę okoliczności...
Pokręciłam głową. - Jakie okoliczności? - Hm, chodzi o... chorobę jego mamy. Pewnie się
trochę wstydził.
- Chorobę? - Gapiłam się na nią. O czym ona mówiła? - Jaką chorobę?
Doktor Higgins zamknęła teczkę i przeszła przez pokój. Usiadła za biurkiem, przy
komputerze. Ponieważ weszła do gabinetu razem ze mną, musiała go włączyć i chwilę
poczekać. Zanim odpalił, powiedziała:
- Nie dziwię się, że o tym nie wspomniał. Pani Howard nie jest całkiem zdrowa. Gdyby
skontaktowała się z tobą albo ze Stevenem, musicie o tym pamiętać, choćby wygadywała
najbardziej niestworzone rzeczy. Ma długą historię choroby umysłowej i, przykro mi to
mówić, nadużywania narkotyków i alkoholu. Zszokowana wybałuszyłam na nią oczy. Doktor
Higgins oderwała wzrok od monitora, zobaczyła moją zdumioną minę i pokiwała głową.
- A jeśli chodzi o zniknięcie, nie ma w nim nic niezwykłego. Robiła tak już wcześniej, wiele
razy.
Słuchałam jej z rosnącym niedowierzaniem.
- Oczywiście, jeśli się do was odezwie - ciągnęła doktor Higgins - powinnaś się natychmiast
z nami skontaktować. My się tym zajmiemy. Pani Howard potrzebuje natychmiastowej po-
mocy medycznej.
Co tu się dzieje? O co chodzi doktor Higgins? Mówiła o zupełnie innej osobie niż ta, którą
opisywał mi Steven Howard. Nie żeby jakoś szczegółowo opowiadał mi o mamie. Mimo
wszystko ten opis nie pasował do kogoś, kto, jak powiedział Steven, nie zostawiłby firmy
samej sobie. Kto mówił prawdę? Doktor Higgins czy Steven?
- Mhm - powiedziałam. Doktor Higgins stukała zawzięcie w klawiaturę przed sobą. - Okej.
- Cieszę się, że udało nam się porozmawiać. - Doktor Higgins wstała, podeszła do mnie,
poklepała mnie po plecach, po czym pomogła mi zejść z leżanki. - Czasami fajnie jest tak
sobie pogadać tylko w babskim gronie, prawda?
- Tak - odparłam, To znaczy kiedy dookoła nie ma prawników korporacji, mówiących mi, co
mi wolno, a czego nie?
-Bardzo fajnie.
- To dobranoc. - Doktor Higgins uścisnęła moją rękę w drzwiach gabinetu. - Jeśli pojawią się
bóle głowy, podwójne widzenie, mdłości czy jakiekolwiek inne objawy, dzwoń od razu.
Zapewniłam, że to zrobię. Po czym, kiedy doktor Higgins wróciła do komputera, pozwoliłam
ochronie Starka odprowadzić się po ciemnych i cichych - był już późny wieczór - korytarzach
do frontowego wejścia. Tam czekał samochód, by odwieźć mnie na poddasze.
60
Tyle tylko, że kiedy podeszłam pod drzwi, okazało się, że czekają, na mnie również
dziennikarze. Całe tabuny. Widocznie ktoś wypaplał, że zabrano mnie akurat do tego szpitala,
bo inaczej skąd wzięłoby się ich tu tak wielu? Flesze zaczęły błyskać, kiedy tylko wystawiłam
nogę za próg, natychmiast mnie oślepiając. Całe szczęcie, że byli ze mną ochroniarze,
mogłam się oprzeć o ich silne ramiona. Inaczej wywinęłabym kolejnego żenującego orła,
kiedy sprowadzali mnie po schodach do czekającego auta.
- Nikki! - krzyknął jakiś paparazzi. - Dobrze się czujesz? - Białe flesze wybuchały wszędzie
wokół mnie. Ledwie widziałam betonowe stopnie pod nogami.
- Co się stało, Nikki? Skomentujesz to? - pytał drugi.
- Nic - odparłam, usiłując śmiać się swobodnie. -Po prostu byłam niezdarą. Nic mi nie jest,
widzicie? Nic sobie nie złamałam. Najadłam się tylko wstydu.
- Nikki, czy dzisiejszy upadek miał związek z tym incydentem hipoglikemicznym na wielkim
otwarciu Starka sprzed kilku miesięcy, kiedy trafiłaś do szpitala? - chciał wiedzieć ktoś inny.
Błysk. Błysk. Błysk.
- Nie, absolutnie. Po prostu się potknęłam ... Ale nie udało mi się dokończyć zdania. A to
dlatego, że mój wzrok nareszcie przetarł się na tyle, że zauważyłam mężczyznę czekającego
koło samochodu. Ciemnowłosego, niebieskookiego faceta, ubranego w dżinsy i brązową,
zamszową kurtkę. W rękach trzymał gigantyczny bukiet róż. I szczerzył się w uśmiechu. Do
mnie.
- Cześć - powiedział Gabriel Luna, nie przestając się uśmiechać.
- No cześć - odparłam. Rozejrzałam się, w zasadzie pewna odpowiedzi, ale wolałam
sprawdzić, żeby znów nie zrobić z siebie idiotki. - Czyżbym pomyliła limuzyny?
- Nie - odparł Gabriel. - To twoja. Jak się miewasz?
- Wszystko dobrze - odparłam, wciąż nie do końca wierząc własnym oczom. Gabriel Luna
czekał z wielkim bukietem róż koło mojego samochodu. Na oczach paparazzich, którzy pstry-
kali nam setki zdjęć. Co tu się działo? To dlatego, że mnie „kochał", czy jak?
- A, to dla ciebie. - Gabriel jakby nagle przypomniał sobie o różach i wręczył mi bukiet.
Znów nawałnica fleszy. - Trochę to głupie, wiem - szepnął, żeby pstrykacze nie usłyszeli. -
Ale mój menedżer uznał, że to może być dobry pomysł. Wzięłam kwiaty.
- Twój... menedżer? - odszepnęłam. Zupełnie nie rozumiałam, co jest grane.
- I twoja agentka - odparł Gabriel, wciąż uśmiechając się do mnie na oczach fotografów.
Otworzył drzwiczki samochodu i pomógł mi wsiąść. - Chodzą do tej samej siłowni. W
każdym razie, wiesz, piosenka, pokaz, oboje pracujemy dla Starka... No i pomyśleli, że może
to nie byłby zły pomysł, gdybyśmy się pokazywali razem. Wiem, że to trochę sztuczne, ale
nie zaszkodzi, jeśli fani pomyślą, że jesteśmy parą, prawda?
- Aaa - powiedziałam, nareszcie załapując. - To znaczy twoja piosenka...
Gabriel wyszczerzył zęby.
- A tak. Piosenka.
Siedzieliśmy już w samochodzie. Ochroniarze zatrzasnęli drzwiczki i odganiali paparazzich,
którzy się przepychali, żeby pstryknąć jeszcze jedną fotkę, i wykrzykiwali rzeczy w rodzaju:
- Nikki! Chodzisz z Gabrielem Luną? Dokąd jedziecie? Od jak dawna się spotykacie?
W samochodzie, przy zamkniętych drzwiach, było o wiele ciszej. Gabriel spojrzał na mnie,
unosząc pytająco ciemne brwi.
- Mam nadzieję - powiedział - że nie masz nic przeciwko temu. Twoja agentka powiedziała,
że się nie pogniewasz.
- Aha - bąknęłam. Co mogłam mu powiedzieć? Że zabiję Rebeccę przy najbliższej okazji?
-Nie, spoko.
- No to dobrze - powiedział Gabriel. - Oczywiście nie chcę cię zatrzymywać. Na pewno
jesteś wykończona. Jeśli chcesz wracać do siebie, nie ma sprawy. Ale gdybyś miała ochotę
coś zjeść...
61
Nagle poczułam, że umieram z głodu. Od tych truskawek w czekoladzie minęło już sporo
czasu. A miałam jeszcze tyle do roboty - pouczyć się do egzaminów, przygotować
prezentację, pogodzić się z siostrą, znaleźć matkę Nikki i zapytać jej brata o coś naprawdę
paskudnego. Nie wspominając już o Christopherze, który czekał na odpowiedź, czy pomogę
mu unicestwić Stark Enterprises.
- Jasne - odparłam po sekundzie wahania. - Dlaczego nie?
I tym oto sposobem półtorej godziny później znalazłam się w podziemnym klubie Dos Gatos
- trzeba być VIP-em, żeby w ogóle wiedzieć o jego istnieniu, bo z zewnątrz wyglądał jak
najzwyklejsza restauracja.
Ale kiedy podało się nazwisko, facet z walkie-talkie wprowadzał człowieka przez drzwi
oznaczone napisem „Dla personelu", które tak naprawdę były wejściem do windy. I nagle
było się w jednym z najmodniejszych klubów w mieście. Siedziałam sobie w zacisznej loży w
kącie, w towarzystwie Gabriela Luny, w migotliwym świetle dziesiątek meksykańskich
latarenek wiszących nam nad głowami. Gabriel wyjaśniał mi, skąd wzięła się piosenka Nikki.
- Ta Nikki w piosence to niekoniecznie jesteś ty - mówił. Skończyliśmy właśnie półmisek
maleńkich tacos carne asada, posypanych jasnozielonymi kawałeczkami cilantro, i wypiliśmy
dzbanek margarity.
- Doprawdy - powiedziałam. - Więc to jest o jakiejś innej dziewczynie, którą znasz i która
przypadkiem ma na imię Nikki?
Wyszczerzył zęby.
- Okej. Niech będzie, że to ty. Ale to raczej idea ciebie... - W świetle świec fala jego
ciemnych włosów rzucała cień na oczy, więc trudno mi było odczytać coś z jego twarzy. -
Chodzi o to, że jest publiczna Nikki, ta, którą wszyscy znają, a przynajmniej tak im się
wydaje. I jest ta ukryta Nikki, której nie pozwalasz nikomu poznać do końca. Spojrzałam na
niego. Gabriel był bystrzejszy, niż sądziłam.
- Naprawdę tak uważasz? Myślisz, że odpycham ludzi?
- Nie można się do ciebie dodzwonić od paru tygodni - powiedział, śmiejąc się cicho. -
Gdybym cię nie znał, myślałbym, że z kimś chodzisz.
Przygryzłam wargę. Prawda była taka, że faktycznie z kimś chodziłam. Do szkoły, ha, ha...
Ale teraz... ten ktoś dał mi jasno do zrozumienia, że kocha inną.
I owszem, tą inną byłam ja... ale taka, jak kiedyś. - Zaraz, zaraz - mówił właśnie Gabriel,
odgarniając długie jasne włosy, które opadły mi na twarz. - Naprawdę jest ktoś inny, tak?
O Boże. Dlaczego te oczy musiały być takie niebieskie? Całkiem jak oczy tego innego. Tyle
że jeszcze bardziej intensywne, bo tak ładnie kontrastowały z jego ciemnymi włosami i
długimi, podwiniętymi rzęsami.
- Hm... był - mruknęłam, patrząc gdziekolwiek, byle nie na twarz Gabriela. I przeklinając
Nikki za tę nieznośną fizyczną słabość do facetów. Bo kiedy jego palce musnęły mój poli-
czek, poczułam, że się rozpływam. Jak wtedy, kiedy Brandon dotknął mnie na St. John.
Dlaczego Christopher nie mógł mnie tak dotykać? Dlaczego? - To już przeszłość. Jemu się
podoba inna dziewczyna. No, nie do końca, ale w sumie na jedno wychodzi. Gabriel uniósł
czarną jak smoła brew. Jego dłoń prześliznęła się z mojego policzka na kark. O-o!
- To chyba skomplikowana sprawa.
- Nawet nie masz pojęcia - odparłam.
I wtedy to się stało. Gabriel zaczął lekko masować palcami mój kark.
Nie wiem, co mnie naszło w następnej chwili. A właściwie wiem. To była wina Nikki
Howard. To znaczy ciała Nikki. Bo zanim się zorientowałam, to się znowu stało. To coś, co
robiło ciało Nikki, kiedy miękło jak wosk pod dotykiem faceta. A najgorsze było to, że
Gabriel o tym wiedział. To znaczy dostrzegł to od razu. Byłam pewna, że dostrzegł, bo nagle
przysunął się do mnie na miękkiej ławie i sięgnął drugą ręką do mojej twarzy.
62
I wtedy, chociaż wcale tego nie chciałam - i chociaż w pobliżu nie było żadnych paparazzich,
którzy zrobiliby nam zdjęcie - pozwoliłam, żeby przechylił moją twarz ku swojej. I nie
odsunęłam się, kiedy przycisnął usta do moich. Wiem! Pozwoliłam się pocałować. Prawdę
mówiąc, nawet odwzajemniłam pocałunek, wkładając w to wszystkie stłumione uczucia,
które narastały we mnie już od wielu dni. Najgorsze było to, że to nie były uczucia
do Gabriela. To nie podlegało dyskusji. To była zakumulowana namiętność do kogoś innego.
Kogoś, kto miał równie niebieskie oczy. Ale ten ktoś nigdy, nawet za milion lat, nie wziąłby
mojej twarzy w dłonie i nie pochyliłby się, żeby mnie pocałować. Nie mówiąc już o pisaniu
piosenek dla mnie. Ani nie zauważyłby, że jest publiczna Nikki, i całkiem inna Nikki w
środku. Gabriel nie całował mnie jak ktoś, komu menedżer kazał kupić kwiaty. Teraz objął
mnie już obiema rękami i całował, jakby naprawdę chciał. I jakby czekał właśnie na to.
Zupełnie jakby wszystko to, co działo się do tej pory, to były przystawki, a teraz wreszcie
doczekał się głównego dania. I dlatego trochę się zniechęciłam, kiedy zrozumiałam, że nie
czuję do niego absolutnie nic. I kiedy zaczęło do mnie docierać, że gwar rozmów dookoła
nagle jakoś tak przycichł, jakby wszyscy przestali jeść i zagapili się na coś. Na nas, jak się
okazało, kiedy przerwałam pocałunek i odsunęłam się od Gabriela.
- Hm... - mruknęłam, pochylając głowę, żeby włosy zakryły moją płonącą twarz. Zaczęłam
grzebać w torebce, szukając błyszczyku. - Prrr.
- Przepraszam - powiedział Gabriel. Sięgnął po szklankę z wodą. Rozmowy ludzi dookoła
znów stały się głośniejsze, i całe szczęście. - Chyba nie powinienem był tego robić. - Głos
miał całkowicie spokojny.
- Daj spokój - poprosiłam. Uniosłam lusterko, żeby się umalować... A przy okazji zasłonić
czerwone policzki. -Nic nie szkodzi. Naprawdę.
- Dajesz słowo, że jest ktoś inny?
- Tak - powiedziałam cicho. - Przykro mi. Ale tak.
- Szkoda - odparł Gabriel, odstawiając opróżnioną szklankę. - Myślę, że świetnie byśmy się
dogadywali. Chociaż jesteś niemożliwa.
- Ja? Niemożliwa? - Zamknęłam z trzaskiem lusterko. Już się nie rumieniłam. - To nie ja
jestem gościem, który wsadził imię dziewczyny, którą ledwie zna, do miłosnej piosenki. A
przymykam już oko na to, że ta dziewczyna przypadkiem jest twarzą korporacji, do której
należy twoja wytwórnia płytowa.
- Chyba nie wierzysz, że napisałem piosenkę o tobie dla reklamy, co? - zapytał Gabriel z
urażoną miną.
Prawda była taka, że nie wiedziałam już, w co wierzyć. Wszystko, na czym budowałam swój
świat, w ciągu ostatnich miesięcy okazało się nieprawdą. Rodzice, którzy mieli być przy
dziecku i je chronić, nie zawsze mogli to robić. Rzekomo złowrogie korporacje czasem
ratowały ludziom życie, a mózgowcy, jak ja, okazywali się całkiem głupi. W co jeszcze
mogłabym wierzyć?
- Trochę trudno nie zauważyć, że pozwoliłeś Starkowi na premierę tej piosenki podczas
pokazu bielizny - wytknęłam mu. -Mylę się?
Gabriel przez chwilę miał zdezorientowaną minę. I nagle wybuchnął śmiechem.
- Trafiony, zatopiony - powiedział. - Ale mój agent mnie do tego zmusił. Od początku byłem
przeciwny występowi na pokazie Stark Angels.
- No proszę - ironizowałam. Bardzo starałam się ukryć uśmiech. Bo to nie było zabawne.
Chociaż... w pewnym sensie było. - Ja też nie jestem zachwycona tym pokazem.
- Pewnie mamy ze sobą więcej wspólnego, niż się oboje spodziewaliśmy - stwierdził Gabriel.
- Jasne - rzuciłam, przewracając oczami. Ale trudno było udawać zblazowaną modelkę, kiedy
on był taki miły. - Oboje jesteśmy korporacyjnymi niewolnikami.
63
- Ale to wszystko nie znaczy - powiedział Gabriel - że w piosence nie napisałem prawdy. Jest
w tobie coś takiego, Nikki, o czym nie mogę przestać myśleć, od kiedy się poznaliśmy. Ale
nigdy nie pozwalałaś mi się zbliżyć i nie mam pojęcia, co siedzi w tej twojej głowie.
Uśmiechnęłam się żałośnie.
- Uwierz mi, Gabrielu. Od mojej głowy lepiej się trzymać z daleka.
14.
Siedzenie do późna w nocy w klubie w towarzystwie seksownego brytyjskiego piosenkarza
chyba nie było najlepszą metodą przygotowywania się do egzaminów semestralnych. Prawdę
mówiąc, był to najlepszy sposób, żeby mieć marne wyniki następnego dnia.
Kolejnym świetnym sposobem na zagwarantowanie sobie fatalnego zjazdu było wejście
chwiejnym ze zmęczenia krokiem na poddasze i odkrycie, że czeka na mnie starszy brat.
Tyle że oczywiście tak naprawdę to nie był mój brat.
- Gdzie jest Lulu? - zapytałam. Steven siedział sam na jednej z białych kanap i oglądał
telewizję. Prawie wszystkie światła były zgaszone i o mało nie potknęłam się o Cosabellę,
która śmignęła do mnie, żeby się przywitać, kiedy tylko wyszłam z windy.
- Poszła spać - odparł, wyłączając dźwięk. Jakoś nie bardzo się zdziwiłam, widząc, co
oglądał. Tydzień z rekinami. Nic mnie już nie zaskakiwało. - Co i ty powinnaś była zrobić
dawno temu. Nie idziesz rano do szkoły?
To, że Lulu poszła spać przede mną, było tak zabawne, że omal nie parsknęłam śmiechem.
Wiedziałam, że zrobiła to tylko po to, żeby pokazać Stevenowi, jaka jest odpowiedzialna.
Myślałby kto.
- No tak. - Klapnęłam na drugi koniec kanapy, na której siedział, i burcząc pod nosem,
zdjęłam buty na obcasach. Katowały moje stopy przez cały dzień. Z wyjątkiem krótkiej
przerwy, kiedy miałam na sobie Louboutiny, w których stopy bolały inaczej . Niemal
zatęskniłam za starkowskimi podróbkami Uggsów. - Więc chyba pójdę do łóżka.
Przepraszam, że nie było mnie cały dzień. Próba się przedłużyła. Jadłeś kolację?
Steven skinął głową.
- Lulu się o mnie zatroszczyła - powiedział. - Zafundowała mi kompletną wycieczkę po
Manhattanie, włącznie z Chinatown, Ellis Island i Statuą Wolności.
- Rany - powiedziałam. Gdy Cosabella wskoczyła na kanapę obok mnie, zaczęłam
bezwiednie głaskać ją po łbie. - Niezła przejażdżka. Nic dziwnego, że poszła spać. A ty nie
jesteś zmęczony?
- Jestem - przyznał Steven. - Ale chciałem na ciebie poczekać. Musimy porozmawiać.
Natychmiast się zaniepokoiłam. Wiedziałam, że dzisiaj nie zajmowałam się tym, co mu
obiecałam - czyli zatrudnianiem prywatnego detektywa. Prawdę mówiąc, zrobiłam bardzo
niewiele w kierunku poszukiwań jego mamy... chyba że liczyć podanie Christopherowi jej
numeru ubezpieczenia.
No i były jeszcze rewelacje doktor Higgins. Anie paliłam się jakoś do rozmowy o nich.
Szczególnie o pierwszej w nocy.
- Czego... ? - zapytał Steven, zanim w ogóle zdążyłam się odezwać. ~ Czego ty mi nie
mówisz?
Zamrugałam, zastanawiając się, po czym to poznał.
- Hm - zaczęłam. - Dowiedziałam się czegoś...
Jak powiedzieć komuś, że się słyszało, że jego mama jest wariatką?
Cóż, chyba najlepiej prosto z mostu. 1 tak też zrobiłam. Bo przecież nie mogłam tego
ukrywać, nie?
64
- Myślisz, że to możliwe... No wiesz, kiedy ciebie długo nie było, a moje stosunki z nią nie
były najlepsze... Że mamie mogło po prostu... trochę odbić? Słyszałam, że w ogóle była osobą
o nieszczególnie stabilnej psychice - paplałam w pośpiechu. - Ludzie ze Starka mówią...
- Ludzie ze Starka? - Steven zagapił się na mnie, jakby to mnie poluzowały się styki. Co nie
było prawdą, bo właśnie mi je posprawdzano i uznano, że wszystkie łączą jak należy. - Co
mogą wiedzieć ludzie ze Starka? Przecież oni jej w ogóle nie znają!
- Nie złość się - powiedziałam. Zaczynałam się czuć gorzej niż kiedykolwiek. I nie chodziło
mi o obolałe stopy. - Naprawdę bardzo mi przykro. Ale może przez to, że jesteś jej synem, nie
chcesz dostrzec, że...
- Czego dostrzec? - spytał gniewnie Steven. - Że mama harowała całe życie, żeby samotnie
wychować i wykształcić dwójkę dzieci, bo tata od nas uciekł, kiedy ja miałem siedem lat, a ty
dwa? Że nigdy nie odezwał się do żadnego z nas, a mimo to mama była w stanie kupować ci
na Gwiazdkę wszystko, czego ci się zachciało, chociaż ledwie było nas na to stać? Że kiedy
chciałaś lekcji baletu, bo chodziła na nie twoja przyjaciółka, mama wzięła dodatkowy etat i
harowała jeszcze ciężej, żebyś mogła tam chodzić? A teraz tobie nie chce się jej szukać, bo
ktoś ze Starka powiedział, że jej odbiło?
Oj! No to narobiłam. I to jak. Dlaczego uwierzyłam w wersję doktor Higgins, a nie Stevena?
Dlaczego dałam się nabrać na kłamstwa lekarki, która pracowała dla korporacji?
Właściwie to wiedziałam dlaczego. Bo tak było łatwiej, niż zrobić to, co należy - niż postąpić
odpowiedzialnie, czyli pomóc bratu Nikki. Szczególnie że przez ostatnie dni byłam
pochłonięta tym, co się działo między mną a Christopherem. Nie mogłam uwierzyć, jaka
byłam głupia i samolubna. Przez cały czas przejmowałam się tylko sobą, kiedy rodzina Nikki
miała prawdziwe kłopoty i przeżywała tragedie. Bo niby jakie ja miałam zmartwienia? Czy
Christopher mnie lubi? Czy ludzie zobaczą mnie w diamentowym staniku? Zaginęła kobieta -
ktoś, kto poświęcił wszystko dla swoich dzieci. A ja starałam się wymigać od całej tej
sprawy. Schyliłam głowę, żeby Steven nie widział poczucia winy na mojej twarzy, i
powiedziałam do Cosabelli, która wlazła mi na kolana;
- Przepraszam.
Minęło kilka sekund niezręcznego milczenia, aż nagle Steven zapytał łamiącym się głosem:
- Kim ty jesteś?
Uniosłam głowę i wybałuszyłam na niego oczy.
- C-co? - wyjąkałam.
- Pytam poważnie. - Nie tylko ja się gapiłam. Steven nie mógł oderwać ode mnie swoich
niepokojąco niebieskich oczu. - Serio, nie mam najbledszego pojęcia, kim jesteś. Bo nie moją
siostrą. Wyglądasz jak ona. Twój głos brzmi jak jej głos. Ale mówisz rzeczy, których ona na
pewno by nie powiedziała.
Z mojego gardła wyrwał się słaby, piskliwy dźwięk. Zdołałam go przekształcić w:
- T... to przez amnezję...
- Dość tych bzdur o amnezji - warknął Steven. - Nie jesteś Nikki. Ona nigdy za nic mnie nie
przeprosiła. Musisz być jakimś sobowtórem, którego gdzieś znaleźli i z jakiegoś powodu
podstawili na jej miejsce. I przyznaję, że świetnie im wyszło. Naprawdę świetnie, bo
wyglądasz dokładnie jak ona, z najdrobniejszymi szczegółami... - Złapał mnie za rękę i
pokazał małą, półksiężycowatą bliznę, którą Nikki miała na grzbiecie dłoni. - Jak to zrobili?
Pocięli cię, żebyś wyglądała identycznie? To musiało boleć.
- Rzucił moją rękę. - Mam nadzieję, że dużo ci płacą.
Nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nikt ze Starka nie przygotował mnie na to. Nie
powiedział, co robić, jeśli dojdzie do takiej sytuacji. Ogarnęła mnie panika. Co miałam po-
wiedzieć? Wszyscy się nabierali na ścierne z amnezją. Rozmawiałam z setkami znajomych i
współpracowników Nikki i, choć zgodnie twierdzili, że „nowa" Nikki jest trochę dziwna, nikt
nigdy nie oskarżył mnie, że w ogóle nianie jestem...
65
Pokręciłam głową, spojrzałam na niego i powiedziałam:
- Nie wiem, o czym mó...
- Doskonale wiesz, o czym mówię - powiedział Steven.
- Gadaj, i to już! Co się stało z Nikki? Woda sodowa uderzyła jej do głowy i ją wylali? To by
nie był pierwszy raz. Gdzie ona jest?
Drżącą dłonią odgarnęłam włosy Nikki z twarzy. Rozejrzałam się po pokoju... spojrzałam na
sufit, na dziurki obok halogenowych lamp. Przycisnęłam palec do ust i wskazałam w górę.
Steven podążył wzrokiem za moim palcem, po czym popatrzył ma mnie, jakbym była
nienormalna. Sięgnęłam po pilota od telewizora i wcisnęłam guzik głośności. Odgłosy z
Tygodnia z rekinami wypełniły mieszkanie. Wstałam, podeszłam do szafki z wieżą i
włączyłam ostatnią płytę, która była odtwarzana. Rozległ się głos Lulu, jęczącej, że jest
kocicą i chce, żeby ją podrapać za uszkiem. W końcu podeszłam do sięgających od podłogi
do sufitu okien i otworzyłam wszystkie, wpuszczając podmuchy zimnego wiatru i odgłosy
ruchu ulicznego z Centre Street.
- Co ty robisz? - spytał gniewnie Steven.
Usiadłam z powrotem na kanapie i z powagą spojrzałam mu w twarz.
- Nie mogę ci powiedzieć, co się stało z twoją siostrą - zaczęłam, nie podnosząc głosu. - Będę
miała bardzo poważne kłopoty, jeśli ci powiem. No, może nie ja, ale moja rodzina.
Spojrzenie Stevena zmieniło się w lód.
- Więc przyznajesz, że nią nie jesteś. - Jego głos też był zimny.
Pokręciłam głową.
- Przyznaję - powiedziałam. - To znaczy jestem, częściowo... na zewnątrz.
- Co to znaczy na zewnątrz? - Steven piorunował mnie wzrokiem. - To, co mówisz, jest bez
sensu.
- Wiem. - Patrzyłam na Cosabellę, która mimo hałasu spała smacznie między nami. Boże,
oddałabym wszystko, żeby w tej chwili być tym psem. - Nie mogę ci tego wyjaśnić. Ale
musisz uwierzyć. Nikki, takiej, jaką znałeś, już nie ma.
- Nie ma? - zapytał Steven. - Co to znaczy, nie ma? Chcesz powiedzieć, że... - Patrzył na
mnie z niedowierzaniem.
- Tak - powiedziałam. - Miała tętniaka. Był jak tykająca bomba zegarowa w jej głowie. Miała
rzadką, wrodzoną wadę mózgu...
- Nic podobnego - zaprzeczył Steven. Teraz nie miał już niedowierzającej miny. Wyglądał,
jakby miał wybuchnąć śmiechem. - Kto ci to powiedział? Ona?
- No, nie - odparłam. Byłam pewna, że śmiech nie jest właściwą reakcją na wiadomość o
śmierci siostry z powodu tętniaka mózgu. - Ja jej właściwie nigdy nie poznałam...
- Więc skąd te bzdury o jakimś genetycznym defekcie mózgu? - pytał Steven. - Nikki była
zdrowa jak koń. Cała moja rodzina cieszy się zdrowiem. Nikt z nas nie ma żadnych wad
genetycznych, uwierz mi, A już na pewno nie Nikki. Kiedy była w dziewiątej klasie, spadła z
trybun na szkolnym boisku i walnęła się w głowę. Zrobili jej wtedy tomografię komputerową.
i rezonans magnetyczny. Nie było śladu żadnych defektów mózgu. Kto ci o tym powiedział?
Przełknęłam ślinę. I odpowiedziałam cicho:
- Ludzie ze Starka.
- Ludzie ze Starka - prychnął. - Ci sami, którzy wmówili ci, że moja matka jest wariatką.
Otworzyłam usta, po czym je zamknęłam.
- No... tak.
- I ty im uwierzyłaś?
Nie mogłam mu powiedzieć, że mam dobre powody, żeby im wierzyć. Że gdyby nie oni, nie
rozmawialibyśmy teraz. Przygryzłam dolną wargę.
- Nie mam powodu im nie wierzyć - odparłam w końcu. Wydało mi się to najbardziej
dyplomatyczną odpowiedzią.
66
- Pozwól, że cię zapytam. - Steven pochylił się do przodu. ~ Kiedy to wszystko się stało?
Kiedy zastąpiłaś Nikki, a jej rzekomo pękł ten tętniak?
- Żadne rzekomo - zaprotestowałam. - Było przy tym mnóstwo ludzi. Widzieli to. To się stało
podczas wielkiego otwarcia Centrum Handlowego Starka. Była relacja w CNN. Naprawdę...
- Dobra - powiedział, przerywając mi niecierpliwym machnięciem ręki. - Kiedy?
- Trzy miesiące temu.
Wydało mi się, że liczy coś w głowie.
- To mniej więcej w tym samym czasie - mruknął.
- Mniej więcej w tym samym czasie co co? - Nagle zaskoczyłam. - Co zniknięcie twojej
mamy? ~ Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. - Ale... co te dwa wydarzenia mogą mieć ze
sobą wspólnego?
- Nie wiem - odparł. - Ale to chyba coś więcej niż zbieg okoliczności, nie sądzisz? A teraz,
kiedy Stark wciska ci kit, że moja mama jest nienormalna...
- Chcesz powiedzieć, że twoim zdaniem Stark miał coś wspólnego ze zniknięciem twojej
mamy? - Nagle zaschło mi w ustach. -Bo niby dlaczego Stark nie miałby maczać palców w
zniknięciu jego mamy? Szpiegowali mnie dzień i noc. Wiedzą wszystko, widzą wszystko.
Spuścizną Starka jest śmierć.
- Czy to nie jest oczywiste? - zapytał Steven. - Spójrz na siebie. Wpędzili cię w taką
paranoję, że nie potrafisz nawet o nich mówić bez włączania wszystkich sprzętów grających
w mieszkaniu. Naprawdę sądzisz, że tu jest podsłuch?
Zamiast odpowiedzieć, sięgnęłam po torebkę, wyjęłam wykrywacz pluskiew i włączyłam go.
Alarm dźwiękowy pikał szybciej i szybciej, w miarę jak zbliżałam antenę do sufitu i dziurek
nad naszymi głowami.
- I nie mów mi, że to jakiś złom - powiedziałam - bo zapłaciłam za niego prawie pięćset
dolców.
Steven zamrugał.
- Och - mruknął. - No więc, to jest złom.
- Nieprawda - upierałam się. - Wiem, że coś mi tu zamontowali, nagrywają wszystko, co się
mówi. Wiedzą, że tu jesteś. Wiedzą przeróżne rzeczy, których inaczej nie mogliby się do-
wiedzieć.
- Jestem technikiem elektronikiem ze specjalizacją z komunikacji - powiedział cierpliwie
Steven, - W służbie marynarki Stanów Zjednoczonych. I mówię ci, że to, co trzymasz w ręce,
to złom... Co nie znaczy, że nie działa.
Poczułam zimny dreszcz na plecach.
- Naprawdę?
- Naprawdę - powiedział. Wziął ode mnie wykrywacz i sam przysunął antenę do sufitu.
Pikanie przybrało na sile i częstotliwości.
- Od jak dawna tu są? - spytał, wskazując dziurki ruchem głowy.
- Nie wiem - szepnęłam..- Któregoś dnia po prostuje zauważyłam.
- Niedobrze - powiedział. Wyłączył transmiter i rzucił go na kanapę. -I co z tym zrobimy?
- Jak to, co z tym zrobimy? - zapytałam.
- Zaginęły dwie kobiety - przypomniał Steven. - I Stark ewidentnie wie dlaczego.
- Zaginęła tylko jedna kobieta - odparłam przez spierzchnięte wargi. - Mówiłam ci, że
Nikki...
- Że jej nie ma. Zgadza się, tak powiedziałaś. Tyle tylko. że to nieprawda, co? - Spojrzał na
mnie z góry wyczekującym wzrokiem.
:
- Nie - odparłam. - Oficjalnie Nikki żyje. Bo oficjalnie, z prawnego punktu widzenia, ja nią.
jestem.
Steven zagapił się na mnie. Milczał chwilę. I w końcu powiedział:
- Żartujesz sobie, tak?
67
- Nie - odparłam. Serce łomotało mi w piersi. Musiałam mu powiedzieć. Musiałam
powiedzieć mu prawdę. Zasługiwał na nią. Ostatecznie chodziło o jego siostrę. I musiałam
powiedzieć ją tak, żeby zrozumiał. ~ To jest ciało twojej siostry. Ale jej mózg jest...
Nim się zorientowałam, co się dzieje, porwał mnie za ramiona i poderwał z kanapy, budząc
Cosabellę, która pisnęła ze strachu. Nie zauważył tego.
- O czym ty mówisz? - zapytał gniewnie, potrząsając mną. - Jakim cudem to może być ciało
mojej siostry?
Nagle zamazał mi się przed oczami. Spod moich powiek płynęła fala łez.
- Nie mogę ci powiedzieć! - krzyknęłam. - Twoją mamę być może już porwali. Myślisz, że
chcę z nimi zadzierać? Nie rozumiesz. Nie masz pojęcia, jacy oni są. Jaką mają władzę, ile
pieniędzy...
Steven ściskał mnie mocno. Czułam, że zaraz zrobi mi siniaki na ramionach. Nie
wyglądałoby to dobrze na pokazie Stark Angels, gdyby nie zbladły do sylwestra.
- To jakieś szaleństwo - powiedział, potrząsając mną przy każdej sylabie. Cosabella,
obserwująca to wszystko z kanapy, zaszczekała nerwowo. - To ty zwariowałaś, słyszysz?
Każde słowo, które wychodzi z twoich ust, to wariactwo.
- Nie jestem wariatką- powiedziałam z naciskiem. - To się nazywa przeszczep mózgu. Mój
mózg. ciało twojej siostry...
To go jakby przyhamowało. Ale mnie nie puścił.
- Stark? Stark to zrobił? Jeśli to wszystko dzieło Starka,.. Jeśli oni naprawdę to robią...
Dlaczego nikt o tym nie wic? Dlaczego ty nikomu nie powiedziałaś?
- Powiedziałam tobie - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. -Ale nie możesz tego rozgłaszać.
Nikomu ani słowa, słyszysz? Stark grozi, że wsadzą moich rodziców do więzienia, jeśli
komukolwiek powiem! I zrobią to. Więc jeśli masz zamiar pójść z tym do dziennikarzy czy
do kogokolwiek, wybij to sobie z głowy. To się nie uda. Stark jest właścicielem koncernów
medialnych. Ale pomogę ci znaleźć mamę, jeśli zdołam.
- Jak? - zapytał, wreszcie rozluźniając chwyt. - Jak zamierzasz to zrobić?
No właśnie, jak chciałam tego dokonać? Nie mogłam mu powiedzieć o Christopherze i
Feliksie, i ich szalonym planie. Po pierwsze, plan był tak szalony, że nie miał szans
powodzenia. A po drugie, nie chciałam mieszać w to Christophera bardziej, niż już był
zamieszany. Kochałam go, mimo że on kochał się w moim dawnym, ja", nie w dziewczynie,
którą stałam się teraz. Nie mogłam go wciągać w to wszystko, szczególnie jeśli podejrzenia
Stevena miałyby się potwierdzić i jego mama zniknęła w związku z tym, co stało się ze mną i
z Nikki. To było zbyt niebezpieczne.
Ale...
Ale jeśli Christopher i Felix naprawdę potrafiliby urzeczywistnić swój plan.
- Znam ludzi, którzy mogą ją znaleźć - usłyszałam własne słowa.
Steven nareszcie opuścił ręce.
- Kto to taki? - zapytał.
W tej chwili drzwi mojej sypialni się uchyliły i wyjrzała zza nich rozczochrana głowa Lulu .
Co tu się dzieje? - spytała, mrugając zaspanymi oczami. - Co to za hałas? Dlaczego
wrzeszczycie? 1 dlaczego Cosabella jest taka zdenerwowana?
Steven odsunął się ode mnie.
- Nic takiego - odparł, sięgając po pilota. - Zwykła rodzinna sprzeczka. "Wracaj do łóżka.
Lulu go nie posłuchała. Wyszła boso do salonu. Zamiast swojej zwykłej koszulki nocnej
miała na sobie za dużą flanelową piżamę - różową, w wielkie wiśnie. Sądząc po podwiniętych
nogawkach piżama należała do Nikki,
- Nie no - powiedziała. - Co się dzieje? Hej, słuchacie mojej płyty?
- Tak. - Odgarnęłam włosy z oczu. - Naprawdę wszystko jest w porządku. Wracaj do łóżka.
68
- Nie. - Lulu podeszła i klapnęła na kanapę obok Cosabelli. - To brzmiało, jakbyście się
kłócili. Nie chcę, żebyście się kłócili. No dobra, nie mam rodzeństwa i zawsze chciałam mieć
brata czy siostrę, żeby móc się kłócić. Ale powiedzcie chociaż, o co wam poszło?
Spojrzałam na Stevena. Z chmurną miną wpatrywał się w biały dywan. Wyglądało na to, że
nie zamierza się odezwać, więc wzruszyłam ramionami i powiedziałam:
- Dowiedział się o zamianie umysłów.
Lulu popatrzyła na Stevena i sięgnęła po jego dłoń. W porównaniu z jej ręką wydawała się
ogromna.
- Och, biedactwo! Brakuje ci dawnej Nikki, co? Spojrzał na nią, nic nie rozumiejąc.
- Dawnej Nikki? Co ty... Ty o tym wiesz?
- Jasne - odpowiedziała, ciągnąc go czule za mały palec, żeby usiadł obok niej na kanapie.
On oczywiście się opierał. -Wszyscy wiemy. Znaczy ja i Brandon. Nawet porwaliśmy Nikki
ze szpitala zaraz po tym, kiedy to się stało. I wcale jej się to nie podobało. Ale myśleliśmy, że
padła ofiarą al Kaidy! Albo scjentologów. Okazało się, że to nieprawda. Po prostu, dawna
Nikki zniknęła, a ta nowa zajęła jej miejsce. I uznaliśmy, że podoba nam się bardziej niż
stara. A przynajmniej mnie. Nie wiem, co na to Brandon. A co? - Lulu patrzyła to na mnie, to
na niego. - To dla ciebie problem?
Steven pokręcił głową.
- Potrzebuję aspiryny - powiedział tylko.
Ale Lulu pociągnęła go na kanapę obok siebie. Usiadł, opierając głowę na dłoniach. Wyglądał
na kompletnie załamanego. I nie dziwiłam mu się.
- Może rozmasować ci kark? - spytała Lulu. Chociaż nie odpowiedział, wyciągnęła ręce,
przygotowując się do masażu. - Świetnie masuję. Nikki kompletnie wymięka, kiedy robię jej
masaż. Nauczyła mnie tego nasza gosposia, Katerina. A ona szkoliła się w jednym z
najlepszych spa w Gstaad. Chodzi o to, żeby usunąć napięcie, o, stąd...
- Znam kogoś - szepnęłam. Rozpaczliwie chciałam jakoś naprawić tę sytuację, chociaż nie
miałam pojęcia, czy to w ogóle możliwe. Jego siostra nie żyła, nawet jeśli on nie chciał w to
uwierzyć.
I oczywiście jakimś cudem czułam się tak, jakby to była moja wina, chociaż wcale tak nie
było.
Steven uniósł oczy.
- Co takiego? - zapytał.
- Znam kogoś - powtórzyłam cicho. Miałam nadzieję, że wystarczająco cicho, żeby nie
wyłapały tego podsłuchy. - Kogoś, kto jest naprawdę niezły w komputerowe klocki, Mówi, że
potrafi znaleźć twoją mamę.
Nie chciałam mu mówić, że ten ktoś to czternastoletni kuzyn kogoś, w kim kochałam się od
siódmej klasy. Steven i tak wyglądał, jakby miał ochotę skoczyć z mostu. Patrzył na mnie, nie
zwracając uwagi na Lulu, która ugniatała mu kark. Co dziwne, jej masaż nie wywierał na
niego takiego efektu, jaki miał na ciało Nikki.
- Jak? - spytał Steven. - Jak ją znajdzie, skoro policja nie mogła tego zrobić?
- Nie wiem - odszepnęłam. - Po prostu mówi, że to potrafi. Słuchaj, niby co mamy do
stracenia? - Nie licząc wszystkiego, łącznie z moim życiem, gdyby Steven się dowiedział, że
ten ktoś jest nieletni.
- Kiedy możemy do niego iść? - Steven już się nie wahał.
Moje serce zapikało niespokojnie. Nie spodziewałam się, że zgodzi się tak szybko. Na
co narażałam Christophera? I Feliksa? Ale z drugiej strony, gdyby ich plan się powiódł, może
potem nie byłoby już Starka. I nie byłoby się czego bać... Jasne. A Nikki Howard będzie
następnym prezydentem USA.
- Hm. Pewnie rano - odparłam.
- Świetnie. - Steven kiwnął głową. - Więc zróbmy to. Lulu miała zadowoloną minę.
69
- Fantastycznie! - rzuciła, wbijając łokieć w jego wyrobione muskuły. -1 wiesz co? Już
wydajesz się mniej spięty!
- Dzięki. - Steven posłał jej uśmiech, po czym wstał i ruszył do jej pokoju. - Jestem skonany.
No to... do zobaczenia rano. Ale kiedy dotarł do drzwi Lulu, zatrzymał się i spojrzał na mnie
jeszcze raz.
- Jak mam się do ciebie zwracać? - zapytał.
Po tych wszystkich krzykach mój głos zabrzmiał niemal nienaturalnie łagodnie. Hałas ulicy
za oknem był głośny, mimo późnej nocy. Cóż, mieszkałam w mieście, które nigdy nie zasy-
pia. Lulu w głośnikach miauczała i prychała jak kot. Jeśli nawet Stark wyłapał coś z tej
rozmowy, to pewnie niewiele zrozumiał.
- Nikki - powiedziałam do Stevena. - To teraz jest moje imię.
Patrzył na mnie przez pełne dziesięć sekund. Nie mogłam niczego odczytać z wyrazu jego
twarzy.
Nagle się odwrócił i zniknął za drzwiami. Zaniknął je cicho za sobą. Spojrzałam na Lulu.
- Ha! - rzuciła z szerokim uśmiechem na twarzy, na której nie było śladu make-upu. - Moim
zdaniem poszło nieźle. Nie sądzisz?
Klapnęłam na kanapę obok niej z jękiem frustracji. Wiedziałam, że czeka mnie kolejna
bezsenna noc.
15.
To takie ekscytujące - powtarzała w kółko Lulu.
- Mylisz się - zapewniłam ją. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się uparła, żeby przyjść tu
ze mną. Chociaż właściwie zaczynałam się domyślać. Tyle tylko, że nie mogłam w to uwie-
rzyć. Byłam praktycznie pewna, że miało to związek z przystojniakiem, idącym obok nas
korytarzem i usilnie starającym się nie zagotować ze złości, od kiedy zorientował się, że
znalazł się w manhattańskim liceum.
Co gorsza, pojawił się tu za piętnaście ósma rano. W towarzystwie jednej z najbardziej
rozchwytywanych modelek w kraju, szmuglującej w torbie od Vuittona miniaturowego pudla,
i jej przyjaciółki, popularnej celebrytki, córki jednego z najwyżej cenionych reżyserów w
kraju. Lulu ledwie nadążała za mną na dwunastocentymetrowych obcasach. Nie, w ogóle nikt
się na nas nie gapił, kiedy truchtaliśmy korytarzem. W każdym razie nie za bardzo.
A wracając do tematu, nie mogłam uwierzyć, że do tego stopnia się z tym nie kryje. To
znaczy Lulu. Nie ukrywa tego, że ma obsesję na punkcie brata Nikki Howard. Całe szczęście,
że przynajmniej ubrała się w miarę normalnie, w klasyczne dżinsy Jordache, skórzaną kurtkę
lotniczą i koszulę od Alexandra McQueena. Bluzkę od Chloe i dżinsy Citizens of Humanity,
które sama chciałam włożyć, musiałam siłą wydrzeć z jej rąk. Co było idiotyczne, bo jestem
ze trzydzieści centymetrów wyższa od niej, więc nie wiem, jakim cudem może nosić ciuchy
Nikki. Ale mimo wszystko. Tak wcześnie wstać dla faceta? Cóż, przyganiał kocioł garnkowi.
Kiedy akcja z nalepkami z dinozaurami się nie udała, przez kilka pierwszych tygodni po
operacji sama robiłam różne głupie rzeczy w nadziei, że pewien chłopak zwróci na mnie
uwagę. Każdego ranka poświęcałam pół godziny na robienie fryzury, której Christopher w
ogóle nie zauważył. I nosiłam zaskakująco niewygodny - marki Stark, oczywiście - push-up,
na który, jak wyżej, nawet nie spojrzał, bo nigdy nie spuszczał wzroku poniżej mojego
podbródka. Więc chyba wiem, jak to jest. Ale żeby wizyta w LAT była ekscytująca?
Uwierzcie mi, w Liceum Alternatywnym Tribeca nie było nic ekscytującego, co zresztą
zdążył już potwierdzić nawet Steven. Moim zdaniem tu było wręcz anty ekscytująco. Lulu
nigdy też wcześniej nie odwiedziła żadnego amerykańskiego liceum. Gapiła się bezczelnie na
uczniów, których mijaliśmy. A każdy z nich wybałuszał na nas z niedowierzaniem oczy,
szepcząc: „Ty, to jest..."
70
- O Boziu, jaka ona jest śliczna! - Jęczała Lulu niemal ni krok. Albo: - Czy on nie jest słodki?
- jakby mówiła o szczeniaczkach, a nie o prawdziwych, żywych piętnaste- i szesnasto latkach.
Zupełnie jakby nie zdawała sobie sprawy, że ci ludzie są ledwie rok czy dwa młodsi od niej.
Co prawda, jako że nie byli tak szczodrze wyposażeni w geny jak ona, wyglądali niemal jak
przedstawiciele innego gatunku.
To jednak nie usprawiedliwiało jej zachowania.
Szczególnie kiedy zobaczyła Fridę stojącą z grupki i młodszych czirliderek pod szafkami, i
krzyknęła:
- Boże, patrz, Nikki! Tam jest Frida! Cześć, Frida!
Frida wymiękła na nasz widok, a zwłaszcza na widoki -Koleżankom też opadły szczęki. Ze
mną jadały czasem lunch na stołówce LAT, więc Nikki Howard nie była już dla nich taką
sensacją jak na początku.
Ale Frida chwaliła im się, że zna Lulu, i byłam praktycznie pewna, że żadna z dziewczyn jej
nie wierzyła.
I oto objawiła im się Lulu Collins, ozdoba czerwonych dywanów na premierach filmowych,
okładek czasopism i niedomytych rockandrollowych chłopaków, z którymi raczej nie
powinna się prowadzać. Chociaż kim byłam, żeby ją krytykować, skoro Nikki chodziła z
niektórymi z tych chłopaków za plecami Lulu? W każdym razie Lulu tu była we własnej
osobie. Co więcej, szła korytarzem w ich stronę i pozdrawiała Fridę. Gapiły się na nią z
podziwem i zachwytem.
- O Boże, Lulu! - krzyknęła Frida. Wyglądała, jakby miała się zaraz posikać z radości. – Nie
wierzę, że tu jesteś. I Nikki! To niesamowite! Właśnie o was mówiłam. No wiecie, o waszej
imprezie?
- Och, musisz przyjść - ucieszyła się Lulu. - Wszystkie przyjdźcie. To jutro wieczorem.
Będzie odlotowo, serio. Wszyscy będą. Marc, Lauren, Paris. Uwielbiają moje przyjęcia nowo-
roczne. Są najlepsze w mieście.
Widziałam, jak dziewczynom ruszają trybiki w głowach Marc Jacobs, Lauren Conrad, Paris
Hilton.
- Lulu, one nie mogą przyjść. Chodzą do liceum! - mruknęłam pod nosem.
No to co - stwierdziła, patrząc na mnie tępo. - Ty też chodzisz -Ale ja nie mam czternastu lat
i nie mieszkam z rodzicami.
-Czy ktoś - wtrącił się Steven - mógłby mi wyjaśnić, co tu robimy? Myślałem, że próbujemy
odnaleźć moją matkę.
Ho tak jest - zapewniłam. - Chodźmy. Spojrzałam ponuro na Fridę i jej koleżanki.
Nie możecie przyjść na nasze przyjęcie. Jesteście nieletnie .Chodź, Lulu. - Złapałam ją za
łokieć i chciałam odciągać , od dziewczyny. Ale było już za późno. Usłyszałam znajomy głos
wołający Nikki, i po sekundzie Whitney Robertson była już przy nas, w obstawie swojego
klona, Lindsey, i chłopaka, Jasona Klei-na, ociekającego dezodorantem Axe.
- Nikki, cześć. - Whitney drapieżnym wzrokiem lustrowała Stevena. Nie próbowała nawet
ukryć zainteresowania przed Jasonem, ale moim zdaniem ich związek już od dawna był
dysfunkcyjny. W czym nie było tak naprawdę nic niezwykłego, bo od zawsze podejrzewałam,
że Jason jest cyborgiem. - Nie wiedziałam, że dzisiaj dzień pod hasłem: „Przyprowadź byczka
do szkoły".
Steven zrobił przerażoną minę. Nie dziwiłam mu się. Whitney była jak próchnica -
wystarczyło znać ją pięć sekund, żeby wiedzieć, że trzeba się jej pozbyć.
Zignorowałam ją i ruszyłam w stronę pracowni komputerowej, chociaż ciągle słyszałam
krzyki Whitney: „Nikki? Nikki!" w oddali. Lulu szła za mną, trzymając Stevena za połę
kurtki, żeby się nie oddalał. Brat Nikki jakby tego nie zauważał. - Co my tu robimy? -zapytał
znów. -W jaki sposób... Dotarłam już do drzwi pracowni, z której właśnie wychodził
Christopher. Chciał zdążyć na przemawianie publiczne przed dzwonkiem. Jak zawsze na jego
71
widok moje serce zapikało mocniej. Dzisiaj pod skórzaną kurtkę włożył czarną koszulkę z
Ramones. Włosy miał jeszcze trochę mokre na końcach po porannym prysznicu, a dżinsy
leżały mu na tyłku jak druga skóra.
Stwierdzenie, że zaskoczył go mój widok, byłoby lekkim niedopowiedzeniem. Na dodatek za
mną szła Lulu, którą z pewnością poznał - był równie wściekły jak ja na jej ojca za
spartolenie filmu na podstawie Journeyąuest - i naburmuszona, krótkowłosa, przerośnięta
wersja mnie, czyli Steven. Christopherowi szczęka opadła prawie na podłogę.
- Eee... cześć-powiedział.
- Muszę z tobą porozmawiać - oznajmiłam. Trudno mi było cokolwiek wydusić, kiedy serce
tak strasznie tłukło mi się pod żebrami.
- Teraz? - Jego spojrzenie mnie ominęło i padło na zegar w korytarzu. - Zaraz się zacznie
lekcja.
- Wiem - powiedziałam. Chwyciłam go za ramię. Wiem, że nie poczuł tego elektrycznego
ładunku, który przeskoczył z moich palców na jego kurtkę. Ale ja podskoczyłam jak rażona
piorunem. - Nie idziemy dzisiaj na lekcje. Jedziemy do twojego kuzyna.
Christopher przerzucił plecak z jednego ramienia na drugie, patrząc kolejno na mnie, Lulu i
Stevena. A potem znowu na mnie. Jego twarz była niewzruszona.
- Posłuchaj, Nikki - powiedział. - Jeśli chodzi o twoją mamę, to chyba ustaliliśmy...
- Mam to, o co prosiłeś - rzuciłam. - Więc jedźmy, okej?
Jego błękitne oczy spojrzały na mnie badawczo. Spodziewałam się, że zapyta o egzaminy
semestralne. Stary Christopher by to zrobił. Powiedziałby: „Ale to pierwszy semestr ostatniej
klasy. Uczelnie będą patrzeć na nasze stopnie z tego półrocza. Jeśli zawalimy, to się na nas
odbije. McKayla Donofrio już ma stypendium Skarbu Narodowego. Nie możemy zawalić".
Ale to nie był stary Christopher. To był Christopher Czarny Charakter.
Popatrzył mi w oczy i powiedział:
- Jedziemy.
Ruszyliśmy do najbliższego wyjścia, chociaż Frida - która, jak się okazało - lazła za nami
przez cały czas, zaczęła wołać:
- Czekajcie! A wy dokąd? Hej! Zaraz będzie dzwonek. Nie możecie tak sobie wyjść.
- Złap taksówkę - rzuciłam Christopherowi - i każ kierowcy zaczekać. Zaraz przyjdę. -
Oderwałam się od grupki i odwróciłam na pięcie.
Złapałam Fridę za ramię i jedną ręką przyszpiliłam ją do najbliższej szafki.
Stwierdzenie, że ją to zaskoczyło, byłoby niedopowiedzeniem stulecia. Ale to była zbyt
ważna sprawa, żebym mogła zgrywać dobrą starszą siostrunię. Nie mogłam pozwolić, żeby
mi to schrzaniła. Musiałam myśleć o Stevenie.
- Idź do klasy - powiedziałam. - I zapomnij, że mnie tu dzisiaj widziałaś.
- Dokąd jedziecie? - Koniecznie chciała wiedzieć. - Nie możesz wagarować w tym tygodniu.
Zaraz egzaminy. Oblejesz!
- Nie żartuję, Frido - powiedziałam. - Koleżankom powiedz to samo. Nie widziałyście nas.
- Co się dzieje? - Chyba nie na żarty się przestraszyła. I wiecie co? Miała powody, żeby się
bać.
- Dokąd zabieracie Christophera? - drążyła.
Ja jednak szłam już do drzwi, przez które wyszli właśnie Lulu, Steven i Christopher.
- Naskarżę na ciebie - usłyszałam, jak woła za mną Frida. -Zobaczysz, Em! Znaczy Nikki!
Czekaj!
Jej głos został za ciężkimi stalowymi drzwiami szkoły, które zatrzasnęły się za mną.
Zbiegłam po schodkach w gryzącej, zimnej mżawce do czekającej taksówki.
16.
72
Szybciej! - wrzeszczała do mnie Lulu, jakby taksówka, do której właśnie wsiadła, mogła
odjechać beze mnie.
- Idę, idę - odkrzyknęłam. Christopher czekał na chodniku, z dłonią na otwartych drzwiach
auta. Jego twarz znów przybrała niewzruszony wyraz, jakby supermodelki w otoczeniu
nietypowej świty codziennie wyciągały go ze szkoły.
- A tak konkretnie - spytał Steven, gdy wsiadłam z tyłu, usadawiając się obok niego i Lulu -
to dokąd jedziemy?
- Kuzyn tego gościa jest geniuszem komputerowym - powiedziałam, wskazując Christophera,
który usiadł obok kierowcy. Byłam prawie pewna, że Christopher nie słyszy, co mówimy,
przez grubą, kuloodporną szybę oddzielającą przednie i tylne siedzenia. Kierowca włączył
sobie na cały regulator muzę z Bollywood. - Twierdzi, że potrafi znaleźć twoją mamę. Steven
zrobił skołowaną minę.
- To policjant? Co robił w twojej szkole? Jest tajniakiem z wydziału antynarkotykowego?
- Hm... - bąknęłam, zaczynając dostrzegać pewne dziury w moim planie. - Nie.
- Widziałaś bluzkę tej laski? - dopytywała się Lulu. Było jasne, że mówi o Whitney. - To
było... totalne przegięcie.
- Ale ten gość jest na rządowej posadzie? - drążył Steven. -Powiedz mi, że ma jakieś
powiązania z rządową agencją.
- Niezupełnie - odparłam.
- No bo - ciągnęła Lulu - była praktycznie przejrzysta. I to nie we właściwy sposób. Steven,
tobie też się nie podobała ta bluzka, prawda? Tej dziewczyny na korytarzu?
- Chcesz powiedzieć - Steven ignorował Lulu, a Cosabella, którą wypuściłam z torebki,
wskoczyła mu na kolana i zaczęła radośnie przyglądać się samochodom wokół nas - że on
naprawdę jest tylko uczniem liceum?
- Wiesz co? - Christopher odwrócił się na przednim fotelu i patrzył na nas przez plastikową
przegrodę. Było jasne, że jednak nas słyszał, mimo brzękliwej muzyki, która kazała nam
soniya dil se mila, cokolwiek to znaczyło. - Nie martw się. Jeśli twoja mama żyje, to Felix ją
znajdzie. Uspokójcie się. Wszyscy. Sprawa jest już załatwiona.
Dokładnie coś takiego powiedziałby super złoczyńca. Szczególnie wioząc cię na egzekucję.
Ale czy naprawdę groźny super złoczyńca nie wymachiwałby jakąś bronią?
No, niekoniecznie. Biorąc pod uwagę, że jechaliśmy z nim z własnej nieprzymuszonej woli.
Mniej więcej. Ja chyba nie miałam wyboru. Mogłam pomóc Stevenowi znaleźć matkę albo
pozwolić, żeby ogłosił to, co wie, w prasie albo telewizji. A zaczynałam podejrzewać, że
skłaniał się coraz bardziej ku temu drugiemu rozwiązaniu. Już to widziałam... Steven w ogól-
nokrajowych wiadomościach, apelujący o pomoc w odszukaniu mamy, po czym
wspominający od niechcenia: „A tak przy okazji, dziewczyna, która aktualnie zajmuje ciało
Nikki Howard, tak naprawdę nie jest moją siostrą. Nie wiem, kim jest, ale niech ją ktoś
wyegzorcyzmuje, z łaski swojej, żeby się wyniosła, okej?
Z góry dzięki".
To by się bardzo spodobało Starkowi. Lulu, tuż przy moim uchu, gadała przez komórkę.
- Nie - mówiła do kogoś w słuchawce. - Dopilnuj, żeby dostawca wwiózł jedzenie służbową
windą od tyłu. Ostatnim razem wwieźli parę dostaw od frontu i porysowali mosiądz w win-
dzie. Zarządca budynku się wściekł. Wszystko jasne? Świetnie. - Rozłączyła się.
- Czy ty myślisz tylko o przyjęciu? - zapytał Steven. Był naprawdę zirytowany.
Lulu spojrzała na niego z osłupiałą miną.
- Nie - odparła. - Oczywiście, że nie.
- To tylko impreza - powiedział Steven. - Bez przerwy urządzam imprezy. Kupujesz kega i
wysypujesz do misek parę toreb precelków. Włączasz muzę i zapraszasz przyjaciół. To żaden
problem.
73
Lulu spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Jako że nie byłam światowej klasy ekspertem od
przyjęć, nie potrafiłam dodać nic mądrego do tej dyskusji. Owszem, poszłam z Lulu na kilka
imprez. Ich organizacja wydawała mi się bardziej skomplikowana niż „kupienie kega" i
„wysypanie paru toreb precelków". Na ostatnim z tych przyjęć był nawet połykacz ognia. W
każdym razie organizację naszej imprezy zamierzałam zostawić Lulu.
- To nie jest zwykłe spotkanie przy piwie - zaczęła tłumaczyć. - Mistrzowie z Nobu będą na
miejscu ręcznie zwijać sushi. Zamówiłam wszystkie alkohole, jakie sobie potrafisz wyob-
razić, a barmani będą przy okazji ekspertami od astrologii. Na tym małym tarasiku kazałam
zainstalować fontannę z czekolady. A muzę będzie miksował DJ Drama.
Steven pokręcił głową. - Po co robisz to wszystko? Komu tak chcesz
zaimponować?
- Zaimponować? - Lulu wypowiedziała to słowo, jakby było w obcym języku. - Ja nikomu
nie próbuję zaimponować... - Co nie do końca było prawdą. Ostatnio sporo czasu poświęcała
na próby zaimponowania Stevenowi. Ale nawet w fajny sposób, nie tak jak Whitney
Robertson i reszta Żywych Trupów usiłowali zaimponować.,. mnie. Wszystko, co robi Lulu,
robi wyłącznie z dobroci serca. Nikt, kto ją dobrze zna, nie może powiedzieć o niej złego
słowa. Steven po prostu był zdenerwowany obrotem spraw i niepokoił się o mamę.
Zainterweniowałam pospiesznie.
- Lulu lubi przyjmować gości - powiedziałam. - Rekompensuje sobie w ten sposób nieudane
dzieciństwo. I naprawdę bardzo by chciała, żebyś został na tej imprezie.
Steven się zawahał... i zobaczył moją błagalną minę. - Wysyłałam mu telepatyczną
wiadomość, która brzmiała: „Daj spokój, stary. Zabujała się w tobie po uszy. Nie rób jej
przykrości. Po prostu powiedz, że przyjdziesz. Nie obchodzi mnie, że nie jest w twoim typie.
Po prostu powiedz, że przyjdziesz. No nie bądź taki, zdobądź się chociaż na to".
Wzruszył ramionami i usiadł głębiej na siedzeniu, patrząc na Cosabellę, która dyszała prosto
na szybę.
- Jasne. Bardzo dziękuję za zaproszenie. Na pewno będzie świetnie. Lulu aż się zaczęła
wiercić z radości.
- Oczywiście! - wykrzyknęła entuzjastycznie. - Zamówiłam nawet akrobatów z Ciraue du
Soleil, wiesz? Instalują trapezy, bo mamy wysokie sufity. Będzie odjazd! Ludzie na całym
Manhattanie będą ich widzieć przez nasze okna!
Lulu paplała o przyjęciu niemal przez całą drogę do domu Feliksa. Zajechaliśmy tam jakieś
dziesięć minut później. Był to nijaki szeregowiec w przyjemnie wyglądającej dzielnicy, za-
mieszkanej przez klasę średnią. Christopher zapłacił taksówkarzowi i wysiedliśmy na zimny,
wstrętny deszcz, który tak strasznie nie podobał się Cosabelli. Patrzyła na mnie ze skon-
sternowaną miną, jakby chciała powiedzieć: „Dlaczego, mamusiu? Dlaczego mi to robisz?"
Po prostu musiałam ją podnieść i z powrotem wsadzić do torby, w której ułożyła się
wygodnie, cała szczęśliwa.
Christopher, pochylając się dla osłony przed uciążliwą mżawką, poprowadził nas chodnikiem
na ganek, pod frontowe drzwi. Uniósł kołatkę w kształcie amerykańskiego orła i zastukał.
- Dlaczego mam złe przeczucia? - zapytał Steven, kiedy czekaliśmy, aż drzwi się otworzą.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziałam. Chociaż wcale w to nie wierzyłam. Zwłaszcza
kiedy Steven zobaczy, do kogo przyszliśmy z wizytą.
Nie myliłam się. Po minucie drzwi się otworzyły i pulchna kobieta w średnim wieku, ubrana
w dżinsy i sweter od Starka z błyszczącą amerykańską flagą wykrzyknęła:
- Christopher! A co ty tu robisz? Uśmiechnął się i odparł:
- Cześć, ciociu Jackie. W centrum już nas puścili na ferie. Ciocia Jackie się rozpromieniła i
powiedziała:
- I przyszedłeś odwiedzić Feliksa? I przyprowadziłeś kolegów? Ależ z ciebie kochany
chłopak.
74
Gdyby ona wiedziała.
- No to nie stójcie tak na zimnie - ciągnęła Jackie. - Chodźcie! Chodźcie!
Mama Feliksa wprowadziła nas do domu, ciepłego i udekorowanego bodajże wszystkim, co
można było kupić w Centrum Handlowym Starka. Nie żartuję. Rozpoznałam regał Stark,
komplet wypoczynkowy Stark, zestaw stereo Stark, a nawet telewizor Stark. Rodzina Feliksa
miała kompletny starkowski salon, aż po zieloną telewizyjną sofę Stark, na której ciotka i
wujek Christophera bez wątpienia siadywali wieczorami, by oglądać Telezakupy Starka.
Czułam nawet perfumy Nikki, buchające od cioci Jackie, tworzące dość obrzydliwą
kombinację z zapachem czegoś piekącego się w kuchni. Perfumy Nikki nie najlepiej
komponowały się zjedzeniem. Ani właściwie z niczym.
- Przyszliście w samą porę - cieszyła się mama Feliksa. Krzątała się po kuchni, co
potwierdzało moje podejrzenia. - Zaraz wyjmę z piekarnika moje sławne ciasteczka czekola-
dowe...
- Rany, cudnie, ciociu Jackie - powiedział Christopher. -Ale może później. Teraz musimy
pogadać z Feliksem. Jest na dole?
- Oczywiście - odparła ciocia Jackie ze śmiechem. - A gdzie miałby być? - Wciąż zerkała
nerwowo na Lulu i na mnie. Na początku nie bardzo wiedziałam dlaczego. Aż mi się przypo-
mniało. Byłyśmy Nikki Howard i Lulu Collins. Pewnie widywała nas już w telewizji. Me
wspominając o tym, że moja twarz była na metce niemal każdej rzeczy, którą kupowała.
Może nie skojarzyła jeszcze, skąd nas zna, ale wiedziała, że wyglądamy zna jomo.
Na dodatek dziewczyny pewnie nieczęsto odwiedzały jej
małego Feliksa. A raczej nigdy.
- Pójdziemy się tylko przywitać z Feliksem - powiedział Christopher, kiwając na nas głową,
żebyśmy poszli za nim. Ruszył po pomarańczowej kudłatej wykładzinie do najbliższych
drzwi. - My tylko na chwilkę. Nie będziemy długo siedzieć.
- W takim razie - powiedziała ciocia Jackie - przyniosę wam ciastka na dół. Chcecie do nich
mleka? Albo wiem! Gorące kakao! Na dworze jest tak zimno.
Mama Feliksa najwyraźniej nie zauważyła, że jedno z nas jest po dwudziestce.
- Nie trzeba, ciociu Jackie - powiedział Christopher. - Nie jesteśmy głodni. - Otworzył drzwi.
Za nimi zobaczyłam długie, wąskie schody prowadzące do piwnicy. Christopher zaczął
schodzić na dół. Niepewnie obejrzałam się przez ramię na Steve-na i Luhi i ruszyłam za nim.
Nadeszła chwila prawdy.
Nie było tu jakoś specjalnie strasznie. Chyba że plakaty z Człowieka z blizną można uznać za
przerażające. Bo to one przywitały nas, kiedy schodziliśmy do Feliksa. Były wszędzie.
Pokrywały niemal każdy skrawek ścian - wielkie portrety Ala Pacino we wszelkich
możliwych kostiumach i pozach.
Zaczynałam podejrzewać, że ktoś tu ma kompleks gangstera.
Nietrudno było zgadnąć kto. To znaczy domyślałam się, że
nie Christopher i nie ciocia Jackie.
Piwnica służyła jednocześnie za pralnię i siłownię. Był tu zestaw do ćwiczeń, który wyglądał,
jakby nikt nie tykał go od wieków, i automatyczna bieżnia, na której rozwieszono parę
ciuchów do suszenia. Ale przynajmniej nie czułam mdlącego zapachu Nikki. Powietrze
pachniało świeżo, proszkiem do
prania.
W kącie piwnicy urządzono coś w rodzaju centrum multimedialnego. Dość specyficznego.
Monitory komputerowe, które wyglądały, jakby przywleczono je z jakiegoś śmietnika,
wisiały pod sufitem na czymś, co przypominało liny bungee. Niektóre stały na kartonach po
mleku albo na chwiejnych piramidach konsol do grania - oczywiście marki Stark.
75
Pośrodku tego bałaganu siedziała chuda, zgarbiona postać. Ubrana była w workowate dżinsy i
zieloną welurową koszulę-! Szyję zdobiły liczne złote łańcuchy. Chłopak grał w coś online,
używając joysticka podobnego do dźwigni biegów.
- Zdychaj - mówił do jednego z monitorów. - Zdychaj, zdychaj, zdychaj, zdychaj!
Raczej wyczułam, niż zobaczyłam, że Steven za moimi plecami zamarł w bezruchu. Lulu
wpadła na niego. .
- Och - powiedziała. - Mógłbyś uważać! - Steven nie zareagował. Był osłupiały.
Nie dziwiłam mu się.
Postać siedząca przed monitorami odwróciła głowę. Rozpoznałam Feliksa. Uśmiechnął się.
Poniekąd spodziewałam się zobaczyć złote zęby, ale nic z tego. Miał tylko aparat.
- Christopher! - wykrzyknął. - Stary! I przyprowadziłeś gości... - Głos mu się załamał, kiedy
zobaczył, co to za goście.
Oczy wyszły mu z głowy. Naprawdę obawiałam się, że wypadną mu z oczodołów...
szczególnie kiedy zobaczył Lulu. Ale w ostatniej chwili wziął się w garść.
- Miłe panie! Padam do nóg. Witajcie w Męskiej Norze. Miło was tu widzieć. Uroczo z
waszej strony, że zechciałyście mnie tu odwiedzić. Czy macierz raczyła uraczyć was ciast-
kami?
- Chyba żartujesz. - Głos Stevena za moimi plecami był kompletnie bez wyrazu.
- Co ci szkodzi spróbować - odparłam cicho.
- Nie będę niczego próbować. - Steven ledwie mówił, jakby się dusił. - To dziecko.
- Au contraire, monfrere*. - Felix, który najwidoczniej go usłyszał, podciągnął nogawkę
spodni, odsłaniając zaskakująco owłosioną kostkę i przyczepione do niej urządzenie z
czarnego plastiku. - Czy to wygląda jak dziecinna zabawka? Zapewniam cię, że nią nie jest.
To najnowszy krzyk mody w dziedzinie domowych aresztów i systemów namierzania.
Odporny na majstrowanie. Komunikuje się bezprzewodowo ze stacją dokującą w kuchni,
podłączoną do przetwornika i linii telefonicznej. Powiadomi policję, gdy tylko przestąpię
próg. Nie dają tego każdemu przeciętnemu czternastolatkowi, zgodzisz się? No bo - ciągnął
Felix, posyłając mi znaczące spojrzenie -jestem niezwykle dojrzały jak na swój wiek, co
zapewne, drogie panie, stwierdziłyście na pierwszy rzut oka.
Steven zesztywniał i zrobił minę, jakby chciał uderzyć dzieciaka. Ale Lulu delikatnie
położyła mu dłoń na ramieniu, mrucząc uspokajająco:
- Och, Steven, daj spokój. Posłuchaj Nikki. Spróbuj. Tymczasem Christopher, z
uśmieszkiem na ustach, opierał
się o filar podtrzymujący strop.
- Słuchajcie wszyscy - powiedział, - To mój kuzyn, Felix.
Feliksie, to są wszyscy.
- To-powiedziałam, wskazując Stevena-jest Steven...
1
Christopher uniósł rękę.
- Chyba będzie lepiej, jeśli pozostaniemy anonimowi - powiedział. - To znaczy tak
anonimowi, jak się da, biorąc pod uwagę, że są wśród nas gwiazdy.
- Panno Howard, panno Collins - zaczął Felix - nie myślcie sobie, że przez to, że jesteście
sławne, potraktuję was inaczej niż jakiekolwiek inne atrakcyjne panie. Prawdę mówiąc, znam
parę sławnych osób... Niektórzy z moich bliskich przyjaciół są sławni, choć oczywiście nie
mogę wymieniać nazwisk, bo jestem zbyt uprzejmy. No i wiem, jak oni się denerwują, kiedy
ludzie zbytnio zwracają na nich uwagę. Więc nie musicie się martwić. Mnie wasza sława nie
porazi.
Lulu i ja spojrzałyśmy na siebie. Po czym powiedziałam jedyną rzecz, którą w tych
okolicznościach można było powiedzieć, czyli:
- Hm... fajnie. Dzięki.
76
Prawda była taka, że ludzie bez przerwy mówili mi takie rzeczy. Wszyscy chcieli, żebym
uważała, że nie należą do tych, na których sława robi wrażenie, i że będą mnie traktować jak
normalną osobę.
Tyle że już mówiąc mi coś takiego, nie traktowali mnie jak normalnej osoby.
Christopher - który musiał wiedzieć, że z jego kuzyna jest niezły numer, ale który przez
większość czasu patrzył gdzie indziej, jakby chciał się odciąć od tej całej sytuacji - zapytał:
- Nikki, masz tę informację, o którą cię prosiliśmy?
- A... - Zaskoczył mnie trochę. On, dla odmiany, zawsze traktował mnie, jakbym nie była
sławna. Czasem nawet tak, jakbym w ogóle nie była człowiekiem. - Tak........
Wciąż nie byłam pewna, czy chcę wydać Christophera i Feliksa na pastwę Starka. Owszem,
niby nie sądziłam, że ich plan się powiedzie. W końcu chodziło o Starka i nawet Christopher
przyznawał, że to największa korporacja na świecie. Czy dwóch nastolatków naprawdę mogło
ją doprowadzić do upadku jakimś hakerskim numerem?
*Au contraire, monfrere (fr.) - Wręcz przeciwnie, bracie.
Trudno sobie wyobrazić.-Ale z drugiej strony było niemal pewne, że zostaną złapani. Jeden z
nich już nosił bransoletkę na kostce. Wszystko wskazywało na to, że mieszka w piwnicy, w
kółko tłucze w gry komputerowe i odżywia się ciastkami czekoladowymi na okrągło
donoszonymi przez matkę. Z pozoru wymarzona egzystencja nastolatka, ale w rzeczywistości
jakiś koszmar, z tymi jego zmyślonymi znajomościami ze sławami i złudzeniami o własnej
wielkości. Czy naprawdę chciałam takiej tortury dla Christophera?
Nie, oczywiście że nie.
Ale gdybym rzeczywiście się o niego troszczyła, to czy poszłabym dziś do szkoły, wyciągnęła
go z lekcji w ostatnim tygodniu przed egzaminami i zawlokła na Brooklyn, do domu
kuzyna?
Nie wiedziałam. Ale coś musiałam zrobić. Bo dni nierobienia niczego i biegania w kółko z
wykrywaczem podsłuchów dobiegły końca.
- Doktor Louise Higgins - usłyszałam własny głos. - To nazwa użytkownika.
17.
Felix nie tracił czasu. Odwrócił się i ruszył do komputerowego fotela w centrum zestawu
przedpotopowych monitorów. - A jej hasło - powiedziałam, przypominając sobie, jak palce
doktor Higgins śmigały po klawiaturze - to „panna kitty", bez spacji, małe litery.
- Cudnie - mruknął Felix
5
stukając w klawiaturę.
-
:
Steven podszedł kilka kroków, żeby widzieć, co się pokazuje na monitorach.
- Co to wszystko ma wspólnego z moją zaginioną matką?
- Coś za coś - odparłam. - Musiałam to zrobić, żeby zaczęli jej szukać.
- A dla nas dane słowo jest święte - powiedział Felix, -Patrz i podziwiaj. - Sięgnął po plik
kartek, wypluwanych właśnie przez jedną z drukarek, i pomachał nim w powietrzu. - Ostatnie
znane miejsca pobytu Dolores Howard, alias Dee Dee, alias twoja mama.
Steven porwał kartki z ręki Feliksa. Christopher podszedł, by obserwować kuzyna, który
całkowicie stracił zainteresowanie nami i wklepał podane przeze mnie informacje.
- Zadziałało? - zapytał Christopher. - Weszliśmy?
- O tak - odparł zachwalany Felix. - Weszliśmy. - Zaraz. - Steven patrzył na kartki,
przekładając jedną po drugiej. - Tu nie jest napisane, gdzie jest moja matka. To tylko
77
informacja, że od kiedy zniknęła, jej numer ubezpieczenia społecznego nie został użyty przy
rejestracji na żadnej nowej posadzie, przy wydawaniu kart kredytowych czy wynajmowaniu
mieszkań.
- Zgadza się, kolego. - Palce Feliksa fruwały po klawiszach, a na kolejnych monitorach
błyskały informacje, które mnie wydawały się dziwaczną plątaniną cyfr i niezrozumiałych
danych.
- Christopherze. - Poczułam, jak krew ścina mi się w żyłach. - Powiedziałeś, że Felix potrafi
ją znaleźć.
- Jeśli nie jest martwa. - Christopher nawet nie raczył na mnie spojrzeć. Wskazał jeden z
monitorów i powiedział do kuzyna:
- Popatrz na to.
- Wiem - odparł Felix.
Lulu przeszła przez piwnicę, stukając szpilkami po cementowej podłodze, i stanęła bliziutko
przy Stevenie. Sięgnęła po jego dłoń, tę, która nie trzymała wydruku. Nie powiedziała nic.
Uścisnęła tylko jego rękę.
Chyba tego nie zauważył.
- Uważasz, że jego mama nie żyje? ~ zapytałam gniewnie. Nie chciałam, żeby to zabrzmiało
tak szorstko, ale byłam wściekła. Nie tyle na Feliksa, bo mimo całego swojego geniuszu był
dzieckiem, które uważało się za gangstera i nie umiało zachować się inaczej. Ale
Christopher? Wiedziałam, że potrafi być inny - powinien bardziej się przejąć uczuciami
Stevena.
Ale cała jego uwaga była skupiona na tej głupiej zbieraninie monitorów. Z pewnością nie
mógł się doczekać, żeby rozpocząć swoje diaboliczne dzieło unicestwiania Stark Enterprises i
pomszczenia śmierci Em Watts... Dziewczyny, której w życiu nawet nie pocałował, kiedy
normalnie, legalnie żyła.
Ale mógł chociaż na nas spojrzeć. Mógł przynajmniej powiedzieć, że mu przykro. Temu
chłopakowi umarła matka!
- Co? - Christopher widocznie wyczuł moje wściekłe spojrzenie, bo obejrzał się przez ramię.
- O czym ty mówisz?
Felix też na nas spojrzał.
- Nie żyje? - powtórzył. - Wcale tak nie uważam. Czy ja powiedziałem, że nie żyje? Nie. Nie
znalazłem niezidentyfikowanych ciał pasujących do wieku, rysopisu i danych dentystycznych
Dee Dee Howard w żadnej z baz danych, do których się włamałem... A włamałem się do
wszystkich. - Felix wzruszył ramionami, odwrócił się z powrotem do jednej z klawiatur i
znów zaczął pisać z prędkością światła. - Jest możliwe, oczywiście, że ktoś ją dziabnął i
wrzucił do jakiegoś jeziora. Topielcy zwykle wyskakują na powierzchnię dopiero na wiosnę,
kiedy podnosi się temperatura i bakterie w ciele zaczynają produkować gazy...
- Prr, stary - przyhamował go Christopher, dźgając palcem
W ramię. -To nie jest fajne.
Felix pokręcił głową. .. - Sorki. Wiemy, że tak się nie stało. Zagapiłam się na niego,
niepewna, czy mogę odczuwać ulgę.
- Wiemy?
- Tak - odparł Felix. - Zerknij na stronę czwartą, ' -Steven szybko przerzucił kartki i
odszukał odpowiednią
stronę.
- To są dane bankowe mamy - powiedział z lekkim niedowierzaniem.-Jak to...?
Ale Felix mu przerwał, nim Steven zdążył dokończyć pytanie.
- Spójrz na wypłatę, której dokonała krótko przed kilkoma ostatnimi rozmowami z komórki.
- Są tu jej billingi telefoniczne? Jak... - Głos Stevena uwiązł w gardle. Oczy otwierały mu się
coraz szerzej, gdy czytał dane na kartce. W końcu spojrzał na Feliksa i zapytał osłupiały: -
78
Dziewięć tysięcy dolarów? Wyciągnęła dziewięć tysięcy dolarów z konta
oszczędnościowego, zanim zniknęła? I policja nie raczyła mi o tym wspomnieć?
Ale Felix już się odwrócił do swoich komputerów.
- Jeśli nie ma oznak przestępstwa - powiedział Christopher, równie pochłonięty danymi na
monitorze jak jego kuzyn - nie ma powodu, żeby gliny bawiły się w dokładniejsze śledztwo
księgowe, nawet jeśli mają dość ludzi. A zwykle nie mają.
- A taka duża wypłata gotówki - dodał Felix - to dość typowe posunięcie dla kogoś, kto
zamierza się ukrywać. Jeśli chcesz zniknąć z powierzchni ziemi, nie możesz machać w
sklepach Visą i korzystać z bankomatów. Znaleźliby cię w sekundę. Nie wiem, przed kim
twoja mama ucieka, ale nie chce, żeby ją namierzyli. Za wszystko płaci gotówką.
Steven spojrzał na kartki.
- Na litość boską, mama jest właścicielką salonu piękności dla psów. Nigdy w życiu nie
miała problemów z policją ani na wet ze skarbówką. Przed kim miałaby uciekać?
- Przed Starkiem - odparł Christopher. Powiedział to słowo tak grobowym tonem, jakim ktoś
inny wypowiedziałby słowo „śmierć".
- Przed Starkiem? - Steven spojrzał na niego z powątpiewaniem. -Ale dlaczego?
- Daj nam dwadzieścia cztery godziny. - Christopher wskazał ruchem głowy komputerowy
miszmasz przed sobą. - Dowiemy się.
- I zgnieciemy ich na miazgę! - wykrzyknął Felix, wydając dziki okrzyk, jak dzieciak na
wyjątkowo stromym zjeździe kolejki górskiej.
Tylko że to nie była kolejka górska. Wątpiłam, czy Felix kiedykolwiek siedział w prawdziwej
kolejce. Po prostu nie wyglądał na takiego, który mógłby to lubić.
Uniósł lewą rękę tak, żeby Christopher przybił mu piątkę. Christopher go zignorował, więc
Felix z głupią miną opuścił dłoń.
- Więc o to tu chodzi - powiedział Steven. Nie wyglądał na zadowolonego. Był raczej
zdegustowany. - Chcecie włamać się do ich systemu i zgnieść na miazgę Stark Enterprises? -
Spojrzał na mnie. - Wiedziałaś o tym?
- Sami to zaproponowali - odparłam. O co znów miał do mnie pretensję? Przecież mu
pomagałam. Czy nie o to mu chodziło? - W zamian za informacje o twojej mamie miałam im
podać login i hasło jakiegoś pracownika Starka.
- Świetnie - powiedział Steven. Spojrzał na kartki, które nadal trzymał w dłoni. - I wciąż nie
mamy bladego pojęcia, gdzie się podziewa moja mama. - Spojrzał na Christophera i Feliksa. -
Skąd mogą mieć pewność, że ona w ogóle żyje? Ktoś mógł jej przystawić pistolet do głowy i
kazać wyciągnąć te dziewięć kawałków, a potem rzucić jej ciało na dno jeziora. Tak jak
powiedział ten mały.
- Nie - odparłam łagodnie. - Powiedziałeś, że zabrała ze sobą psy. Gdyby ktoś ją porwał,
zostawiłaby psy. Christopher ma rację. Ona się ukrywa. Spojrzałam na Christophera i Feliksa,
którzy w ogóle przestali zwracać na nas uwagę, tak byli pochłonięci swoim dziełem
zniszczenia i - przynajmniej w przypadku Christophera - zemsty. Przestaliśmy dla ich istnieć.
Może nigdy nie istnieliśmy. Obchodziło ich tylko to, co mogli od nas wydobyć.
- Chodźmy stąd - powiedziałam.
Ruszyliśmy w stronę schodów, żeby zobaczyć, jak na górnym stopniu pojawia się para
starkowskiej podróbki Uggsów. Po sekundzie rozległ się głos cioci Jackie, schodzącej na dół:
- Juhuu! Mam dla was ciasteczka! Prosto z piekarnika! I zobaczcie, kogo znalazłam pod
drzwiami. Waszą młodszą koleżankę. Powiedziała, że uciekliście tak szybko, że nie zdążyła
się z wami zabrać.
Tuż za ciocią Jackie, z tacą pełną kubków parującego kakao, szła moja młodsza siostra Frida.
18.
79
Nie wściekaj się - poprosiła Frida.
Siedziałam na fotelu do makijażu w Studiu Nagraniowym Starka. Miałam nadzieję, że ta
próba kostiumowa pójdzie lepiej niż wczorajsza.
Oczywiście nie miałam w planach ciągnięcia ze sobą młodszej siostry.
- Po prostu się o ciebie martwiłam - dodała. - Makijażystka przyklejała mi właśnie ostatnią
z zestawu pojedynczych sztucznych rzęs. Starałam się nie ruszać, ze strachu, że dźgnie mnie
w oko pęsetką.
- Nie wiedziałam, co to za facet - ciągnęła Frida. Mówiła oczywiście o Stevenie. - Myślałam,
że może cię porwał, czy coś.
- To - powiedziałam dobitnie - nie jest odpowiedni moment na tę rozmowę.
- A kiedy będzie odpowiedni moment? - zapytała. - Nie chciałaś o tym gadać w taksówce na
Manhattan. Dlaczego nie możemy porozmawiać tutaj?
Bo - miałam ochotę jej powiedzieć - to teren Starka. I chociaż pokój nie był na podsłuchu, co
sprawdziłam już dawno, to wszyscy - znaczy Jerri - podsłuchiwali, co się mówi.
Tak samo jak podsłuchiwał kierowca taksówki.
Poza tym im mniej Frida wiedziała, tym bezpieczniej dla niej. Oczywiście moja siostra nie
zdawała sobie z tego sprawy. Ale nawet gdyby była świadoma niebezpieczeństwa, nie podzie-
liłaby mojego zdania.
Siedziała przygarbiona na krześle obok mnie, przyciskając do brzucha plecak D&G, który
wyprosiłam dla niej na jednym z pokazów. Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Była taka
przez całe popołudnie. Chociaż tak właściwie to z czego miałaby się cieszyć? Opuściła cały
dzień w szkole. I to, co gorsza, cały dzień egzaminów semestralnych.
A potem, kiedy wrzeszczałam na nią w piwnicy Feliksa, odezwał się telefon Nikki Dzwoniła
Rebecca, żeby powiedzieć mi, że spóźniłam się na próbę. Znowu.
Miałam do wyboru albo zostawić Fridę samą na Brooklynie - a nie miała już pieniędzy po
zapłaceniu za taksówkę, którą śledziła nas do domu Feliksa - albo zabrać ją ze sobą. Próbowa-
łam podrzucić ją z powrotem do szkoły, ale nie chciała wysiąść z taksówki. Przyczepiła się do
mnie jak rzep. Chociaż rzep byłby chyba przyjemniejszy. - Kiedy tak wypadliście ze szkoły,
złapałam taksówkę i kazałam kierowcy jechać za waszą - paplała dalej. - Pomyślał, że się
wygłupiam. Ale mu powiedziałam, że to sprawa życia lub śmierci. Gdyby ta pani od
ciasteczek nie zatrzymała mnie w kuchni, nadając jak małe radio, że w piwnicy jest Nikki
Howard i odwiedza jej syna, byłabym na dole o wiele szybciej, żeby cię ratować.
- Frido - powiedziałam, zerkając nerwowo na Jerri, makijażystkę. - Nie byłam...
- To nie moja wina - tłumaczyła się moja siostra - że nie byłaś w prawdziwym
niebezpieczeństwie. A przynajmniej tak twierdzisz.
- Opuściłaś egzaminy - powiedziałam do jej odbicia w wielkim lustrze. Miałam nadzieję, że
wreszcie zmieni temat.
- A ty? - zapytała ze złością Frida. - Ty też opuściłaś. Uciekłaś na Brooklyn z jakimś obcym
facetem. Przyznaję, że to ciacho, ale...
- Tonie jest obcy facet - odparłam. -To jest brat Nikki... znaczy mój brat.
Frida gapiła się na mnie z otwartymi ustami przez całą minutę, po czym wypaliła:
- Twój brat? Co robiłaś w jakiejś piwnicy na Brooklynie z Christopherem, Lulu Collins i
bratem Nikki Howard? - Powiedziała to w chwili, kiedy Gabriel Luna wszedł leniwym
krokiem do garderoby.
Idealne wyczucie czasu. Oczywiście.
- Przepraszam? - zagadnął. - Przeszkodziłem w czymś?
- Och! Hej, Gabrielu - powiedziała Jerri z szerokim uśmiechem na twarzy. Widać było, że
doskonale się bawi, chociaż nie miała pojęcia, co się dzieje ani kim Frida jest dla Nikki
Howard. Po prostu miała frajdę z kłótni. - Przyszedłeś się przypudrować? Siadaj.
- Nie, dzięki - odparł, patrząc z pogardą na jej pędzelki i puszki z pudrem. - To tylko próba.
80
- Gabriel Luna - szepnęła bezgłośnie Frida. Jej policzki natychmiast zapłonęły czerwienią. -
Eee... cześć!
Gabriel się jej przyglądał. Było jasne, że ją poznał. Spotkali się w instytucie, kiedy przyszedł
do mnie, a raczej do Nikki, po pierwszym wypadku. Ale za kogo ją uważał, nie było dla mnie
do końca jasne. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
- Jak się masz? - zapytała Frida Gabriela, zanim zdążył się z nią przywitać. Siostrzana troska
o moje bezpieczeństwo na chwilę poszła w zapomnienie na widok miłości jej życia. Jej pokój
w domu był wytapetowany podobiznami Gabriela Luny, jak piwnica Feliksa plakatami
przedstawiającymi Ala Pacino. Frida bez przerwy szukała nowych informacji w necie o
swoim idolu. - Dawno się nie widzieliśmy.
- Całkiem dobrze - odparł. Spojrzał na mnie. - Brooklyn? Naprawdę?
- To długa historia - powiedziałam, zabijając Fridę spojrzeniem. Ale ona tego nie zauważyła,
bo widziała tylko Gabriela. Obchodziło ją tylko to, że bożyszcze jest w tym samym po-
mieszczeniu co ona i oddycha tym samym powietrzem.
Nie żebym miała do niej pretensję. Pewnie naprawdę trudno było jej się skupić na
czymkolwiek innym, tym bardziej że Gabriel miał na sobie estradowe ciuchy, w które kazał
mu się ubrać Stark - dość obcisłe spodnie i marynarkę od smokingu, i białą koszulę, rozpiętą
do połowy klaty, z podwiniętymi rękawami. Taki strój mógł rozproszyć każdą nastolatkę.
Pod warunkiem że nosi go ktoś tak atrakcyjny jak Gabriel. Miałam tego przykład już po
chwili, kiedy do garderoby wkroczył Richard Stark w bardzo podobnym stroju. Może dlatego,
że koszula Richarda Starka była zapięta pod samą szyję, a muszka zawiązana jak należy. A
może dlatego, że tuż za nim szedł jego syn, też wystrojony w smoking... A przy tym zły jak
osa, jakby garderoba przed próbą kostiumową pokazu Stark Angels była ostatnim miejscem
na świecie, w jakim chciał być Brandon Stark.
Szczególnie kiedy mnie dostrzegł. Nie kontaktowaliśmy się ze sobą od tamtego niezbyt
przyjemnego lotu do domu z St. John.
Kiedy Brandon zobaczył mnie w garderobie, jego ponura mina stała się jeszcze bardziej
nadąsana i wściekła.
Miło wiedzieć, że działam na chłopaków. Christopher w ogóle mnie nie zauważał, a Brandon
Stark dostawał mdłości na mój widok. Przeszczepienie mózgu do ciała supermodelki
rzeczywiście zdziałało cuda w moim życiu.
Tak czy inaczej, nikt nie wzdychał z zachwytem na widok Richarda Starka i jego syna, jak
jeszcze przed sekundą Frida wzdychała na widok Gabriela. Chociaż tamci dwaj tez byli ubra-
ni w smokingi.
- Nikki! - wykrzyknął Richard Stark. Rozłożył szeroko ramiona, żeby się ze mną przywitać.
Tak mnie to zaskoczyło, że nie wiedziałam, co robić. Chyba po raz pierwszy w ogóle zwrócił
na mnie uwagę. To znaczy od ostatniego spotkania, na sesji zdjęciowej dla „Vanity Fair". -
Jak milo cię widzieć! Ależ ty pięknie wyglądasz!
Już po sekundzie się zorientowałam, dlaczego jest taki wylewny. Za dwoma Starkami do
garderoby wszedł sznureczek fotografów. Błysnęły flesze, kiedy dyrektor naczelny Stark
Enter- prises ściskał twarz Starka. Nasze zdjęcia miały się jutro ukazać w niezliczonych
gazetach.
- Hm... -bąknęłam.-Dzięki.
- I Gabriel Luna! - Puściwszy mnie, Richard Stark się odwrócił i wyciągnął rękę do Gabriela,
który oczywiście ją uścisnął. To też opstrykali fotografowie. Richard odwrócił twarz do
obiektywów, szczerząc wszystkie zęby w uśmiechu. - Bardzo się cieszę, że mam cię na
pokładzie, w wytwórni Stark. Mam nadzieję, że dobrze dziś zagrasz. To tylko próba, wiem,
wiem, ale na widowni siedzą nasi akcjonariusze, żeby posłuchać, jak próbujesz, zanim pójdą
na uroczystą świąteczną kolację. Doczekać się nie mogą, żeby cię posłuchać.
81
- Dziękuję, panie Stark. -Wyglądał na oszołomionego całą sytuacją. Szef korporacji, do której
należało jego studio nagraniowe, witał się z nim osobiście? Coś takiego najwidoczniej nigdy
go nie spotkało, od kiedy zaczął robić karierę. - Mam nadzieję, że będzie im się podobać.
- Chciałem tylko osobiście wam podziękować - ciągnął Richard Stark. - Pragnę, żeby moje
dwie największe gwiazdy wiedziały, jakie są dla mnie ważne. No i muszę dopilnować, że-
byście to dostali.
Pstryknął palcami. A Brandon, stojący za nim z pochmurną
miną, warknął zirytowany:
- Co?
- Torba, Bran - powiedział Richard Stark z niewzruszonym
uśmiechem. - Torba.
Brandon przewróci! oczami i uniósł dużą torbę z czerwonego aksamitu, którą taszczył ze
sobą... co pewnie nie poprawiało mu humoru. Richard Stark sięgnął do torby i wyciągnął
trzydziesto centymetrowe pudełko, zawierające Stark Quarka - czerwonego. Podał prezent
Gabrielowi.
- Wesołych świąt - powiedział. - Pierwszy z taśmy. Mam nadzieję, że będzie ci dobrze służył.
Gabriel spojrzał na laptop. Jego twarz nie wyrażała niczego.
- Dziękuję, panie Stark - powtórzył. Trudno było stwierdzić, co sobie myślał. „Po cholerę on
mi to daje?" byłoby pierwsze na mojej liście.
- A drugi dla ciebie - powiedział Richard Stark, znów sięgając do torby i wyławiając z niej
różowego Quarka dla mnie. Bo wiecie, różowy równa się dziewczyński.
- O rety! - jęknęłam, patrząc na komputer. W reklamówce Stark Quarka tylko udawałam, że
laptop mi się podoba, szczególnie że tamten to była tylko pusta obudowa, bo kiedy kręcono
filmik, nie wyprodukowano jeszcze nic oprócz prototypu. Mój MacBook był dużo fajniejszy i
na dłuższą metę o wiele mniej
awaryjny.
Ale w sprzedaży detalicznej kosztował pięć razy drożej. I nie
dołączono do niego Realms, nowej części Journeyąuest,
- Marzyłam o takim - skłamałam. - Skąd pan wiedział? Stojący za ojcem Brandon wciąż
omijał mnie wzrokiem. Nie
wiedziałam, czy zorientował się, że kłamię, czy nie.
- Święty Mikołaj wszystko wie - odparł Stark ze śmiechem i niektórzy z reporterów mu
zawtórowali.
Brandon wymamrotał coś o rozdawaniu laptopów gwiazdom zamiast biednym, Uniosłam
brwi, a jego ojciec spytał, wciąż tym
samym serdecznym tonem:
- Co takiego mówiłeś, Bran?
- Nic, tato - wymamrotał. Spojrzałam mu w oczy i przez mgnienie, coś jakby zaskoczyło
między nami. Nie wiedziałam dokładnie co. Byłam tak zaskoczona tym, co powiedział
Brandon, że szczerze mówiąc, nie wiedziałam, co myśleć.
Ale to dziwne porozumienie znikło i Brandon znów gapił się niewzruszenie przed siebie.
- A to kto? - zapytał Richard Stark, kiedy wreszcie zauważył Fridę.
- Och - powiedziała moja siostra, przerażona i zawstydzona. - Ja... Tylko jestem
przyjaciółką... Nikki.
PN! Frida właśnie nazwała siebie Przyjaciółką Nikki!
- No więc dzisiaj, młoda damo - powiedział Richard Stark, znów sięgając do aksamitnej
torby - każda przyjaciółka Nikki Howard jest moją przyjaciółką. - Wyciągnął żarówiaście
pomarańczowego Quarka i wręczył go Fridzie.
82
Jeszcze chwilę temu moja siostra zachowywała się, jakby miała zamiar się pociąć. I nigdy w
życiu nie wyrażała nawet cienia ochoty posiadania Quarka. Teraz pisnęła z radości i zaczęła
podskakiwać na krześle.
- Och! Przecież one będą w sklepach dopiero na święta! Dziękuję! Dziękuję panu! -
wrzeszczała. Wolną ręką, tą, która nie trzymała prezentu, objęła Richarda Starka za szyję i
cmoknęła go w policzek. - Och, dziękuję!
Reporterzy zrobili temu całą masę zdjęć. Zachwycona nastolatka obejmuje jednego z
najbogatszych ludzi świata? „Wiadomości Biznesowe" stacji Fox za pięć minut będą to nada-
wać.
I nie dlatego, że to ładna scenka. Niedobrze mi się robiło, kiedy patrzyłam, w jaki sposób
działał Stark. Dał Fridzie coś, czego nawet nie chciała, zmuszając ją do wdzięczności i dla
siebie, i dla swojej firmy. A przy okazji zdobył w jej osobie wierni) klientkę, fankę Quarka i
użytkowniczkę produktów, które będzie mogła kupić tylko w Centrum Handlowym Starka.
Dlatego ten człowiek był geniuszem. I miliarderem.
- No dobrze - powiedział ojciec Brandona. - Życzę wam wszystkim wesołych świąt. I
udanego występu. Muszę już lecieć. Akcjonariusze czekają.
Pomachał nam wylewnie i odwrócił się, żeby wyjść. Brandon, z kamienną twarzą, podążył za
nim z torbą w ręce.
Byłam ciekawa, co by się stało, gdybym teraz odchrząknęła i powiedziała:
- Przepraszam, panie Stark? A co z pańskim Instytutem Neurologii i Neurochirurgii i z tym,
co tam robicie? Chodzi mi o przeszczepy mózgu, oczywiście. Czy zechce pan to
skomentować?
Prawda była taka, że prawdopodobnie nic by się nie stało. Richard Stark zamrugałby tymi
swoimi niewinnymi oczami i powiedziałby, że nie wie, o czym mówię. A później zostałabym
odesłana do instytutu i wysłuchałabym kolejnego wykładu doktor Higgins. A może tym
razem przysłaliby doktora Holcombe'a albo, gdyby naprawdę chcieli mnie nastraszyć,
któregoś z prawników Starka, żeby mi zagroził kłopotami dla rodziny.
Oczywiście, przysięgałam nikomu nie mówić, co mnie spotkało.
Ale nikt nigdy nie powiedział, że nie mogę wspominać o...
- Przepraszam - powiedziałam. - Panie Stark?
Richard Stark odwrócił się w drzwiach i spojrzał na mnie, wciąż miło uśmiechnięty po
spotkaniu z moją siostrą.
- Tak, Nikki? - spytał.
- Chciałam zapytać o jedną rzecz - powiedziałam. Serce podeszło mi do gardła, ale miałam to
gdzieś. Wiedziałam, że nie mogę się teraz wycofać. Nie mogłam przestać myśleć o tym, jak
wyglądał Steven w piwnicy Feliksa. Wiedziałam, że muszę coś zrobić.
To była moja szansa. Prawdopodobnie jedyna.
- Czy pan wie, gdzie jest moja matka?
Nastąpiło kilka sekund ciszy, aż treść mojego pytania dotarła do obecnych. Nagle wszyscy
zaczęli mamrotać między sobą. Jej matka? Czy ona powiedziała „moja matka"?
- Słucham? - odparł Richard Stark, unosząc ciemne brwi.
- Moja matka - powtórzyłam. Zdawałam sobie sprawę, że reporterzy gorączkowo notują moje
słowa. Niektórzy wyciągali w moją stronę dyktafony. Postarałam się mówić wyraźnie. - Za-
ginęła. I tak się zastanawiałam, czy pan może wie, gdzie ona
jest?
- A dlaczego akurat ja miałbym to wiedzieć, skarbie? ~ Richard Stark szczerzył zęby, jakby
powiedział coś przezabawnego.
- Dlatego - powiedziałam - że zniknęła tuż po moim wypadku. - Wypowiedziałam słowo
„wypadek" ze szczególnym naciskiem. Z naciskiem, który mógł zrozumieć tylko on. I oczy-
83
wiście Frida, która gapiła się na mnie, zdumiona. - Od tamtej pory nikt jej nie widział i nie
miał z nią kontaktu. Miałam nadzieję, że może pan...
- Nie - odparł Richard Stark, kręcąc głową. Jego uśmiech zniknął. - Przykro mi, Nikki. Nie
potrafię ci pomóc w tej
kwestii.
Kiedy to powiedział, zwiał, aż się za nim kurzyło. Brandon popędził za ojcem, zerknąwszy na
mnie z ciekawością.
Po wyjściu Richarda Starka napięcie w garderobie natychmiast opadło. A przynajmniej ja
odetchnęłam z ulgą. Co było dziwne, bo reporterzy, zamiast pójść za nim, zostali. Podetknęli
mi pod twarz obiektywy i mikrofony i zaczęli pytać:
- Nikki, czy to prawda, że twoja matka zaginęła? Zechcesz powiedzieć coś więcej?
To było dziwne, ale... okazało się, że faktycznie mam ochotę powiedzieć coś więcej...
Przynajmniej tyle, ile mogę, bez zdradzania całej historii z przeszczepem ciała, która
naprawdę nie miała nic wspólnego ze zniknięciem mamy Nikki - a przynajmniej nie miałam
na to dowodów. Po chwili znałam już nazwiska reporterów i ich macierzyste stacje,
udzielałam im wywiadów na wyłączność. Gabriel pożyczył mi marynarkę od smokingu,
żebym mogła się okryć, bo byłam w samym staniku. Uznałam, że to bardzo ładnie z jego
strony. Obiecałam, że Steven prześle reporterom zdjęcie mamy, żeby mogli je pokazać na
antenie w swoich programach.
Zaginięcie mamy Nikki Howard okazało się sensacją.
I to jaką.
Żałowałam, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Przecież bycie modelką to nie tylko
paradowanie w stanikach za dziesięć milionów. Ludzie się mną interesowali. A zaginięcie
mojej mamy - szczególnie tuż przed świętami - było historią na pierwsze strony.
A przynajmniej mogło być, gdyby udało mi się to dobrze rozegrać. Pomyślałam sobie, że to
właśnie coś, do czego powinnam zagonić mojego rzecznika prasowego...
- A może mnie opowiesz o swojej zaginionej mamie, Nikki? - wycedziła Frida przez zęby,
kiedy ostatnia dziennikarka wyszła z garderoby ze swoim łupem. - Myślałam, że jesteśmy ze
sobą na tyle zaprzyjaźnione, że możesz mi powiedzieć wszystko.
O czym ona mówiła? Nie mogłam jej się zwierzać. Była za młoda. A ta historia była zbyt
niebezpieczna.
Prawda była taka, że w ogóle zapomniałam o obecności Fridy. I pewnie dlatego teraz patrzyła
na mnie z oczami pełnymi gniewu.
- Nie bierz tego do siebie - powiedział Gabriel lekkim tonem. - Wczoraj jadłem z nią kolację
i też nie pisnęła mi ani słówka.
- Wczoraj? -jęknęła Frida. - Byliście wczoraj na kolacji? - Była tak urażona, jakby co
najmniej znalazła w necie zdjęcie, jak się całujemy.
Świetnie. Po prostu świetnie.
- Tak - rzuciłam szybko. - Jedliśmy kolację. Występujemy razem i poszliśmy coś zjeść po
próbie. Jak przyjaciele.
Za późno. W jej oczach zbierało się coraz więcej gorących tez.
- Widziałam wasze zdjęcia przy limuzynie na Perezhil-ton.com - przypomniała sobie. - Ale
nie sądziłam... Chcesz powiedzieć, że go lubisz? - zapytała gniewnie. - On jest teraz twoim
chłopakiem? A co z Christopherem?
- Oczywiście, że nie jest moim chłopakiem - odparłam. Jak doszło do takiej chorej sytuacji? -
Frida, przestań...
- Co tu się dzieje? - zapytał Gabriel z ogłupiałą miną.. –Kto to jest Christopher?
- Nikt - powiedziałam. - Gabrielu, czy mógłbyś nas na chwilę zostawić?
Oczywiście - odparł. Wychodząc z garderoby, zerkał nieufnie na Fridę, jakby się bal, że lada
moment eksploduje. -Zobaczymy się na scenie, okej, Nikki?
84
- Świetnie - powiedziałam. Kiedy tylko wyszedł, obróci-' łam się do Fridy. Siostra spopielała
mnie wzrokiem, jakbym co najmniej napisała „głupia zdzira" na jej stronie w Facebooku.
- Frido, daj sobie spokój - zaczęłam. - Gabriel jest dla ciebie za stary. A poza tym między
mną a nim nic się nie dzieje. Po prostu razem pracujemy.
Tak naprawdę byłam nawet zadowolona, że zajęła się Gabrielem. Lepiej, żeby się na mnie
wściekała za randki z piosenkarzem - słusznie czy niesłusznie - niż żeby wypytywała, co robi-
łam przez cały ranek z Christopherem na Brooklynie.
Tyle że się okazało, że wcale nie o to się wścieka. A przynajmniej nie tylko.
- Kim ty jesteś?- zapytała. Zamrugałam, zdumiona.
- Jak to, kim jestem? Przecież wiesz.
- Nie, nie wiem - odpysknęła Frida. - Stajesz na głowie, żeby odnaleźć cudzą mamę, a twoja
prawdziwa rodzina już cię w ogóle nie obchodzi.
- Frido - rzuciłam przez zęby. - Wiesz, że to nieprawda.
- Właśnie że tak. Zmieniliśmy dla ciebie wszystkie plany. Nie jadę na obóz treningowy, a ty
masz to gdzieś. Prze; cały czas zajmujesz się tylko rodziną Nikki. Bo zamieniasz się w Nikki!
Poczułam we wnętrzu lodowaty chłód.
Wiesz, że to nieprawda - powiedziałam ustami zdrętwiałymi jak po zastrzykach z kolagenu.
- Jesteś najgorszą siostrą świata - wypaliła Frida. — W ogóle cię już nie obchodzę.
Troszczysz się tylko o swoją nową rodzinę!
Muszę przyznać, że to zabolało. Wszystko, co zrobiłam,, było właśnie po to, żeby ją chronić.
No dobrze, może pomijając całowanie się z Gabrielem Luną. Ale to akurat się stało tylko
dlatego, że przez Christophera czułam się taka samotna.
A co do reszty, to szamotałam się z życiem modelki, żeby mama i tata nie musieli
odpowiadać za niedotrzymanie warunków kontraktu. To robiłam dla Fridy. Ciekawe, jak by
jej się podobało życie w długach, bez łącza WiFi czy markowych ciuchów?
I ona ma czelność mówić, że jestem złą siostrą?
- Idź po moją torebkę - powiedziałam zimnym głosem. - Weź sobie pieniądze, złap taksówkę
i jedź do domu.
- Z przyjemnością - odparła Frida równie zimno. - Nie wierzę, że postanowiliśmy zostać tu
dla ciebie na święta. Szkoda, że nie jedziemy na Florydę!
To mówiąc, zabrała nowy laptop, plik banknotów z mojej portmonetki i wyszła ze Studia
Nagraniowego Starka.
Wychodząc, płakała, ale miałam to gdzieś.
A przynajmniej tak sobie mówiłam. Przecież była tylko dzieciakiem. Zazdrosnym
dzieciakiem. Co ona mogła wiedzieć? Wściekła się o tę akcję z Gabrielem i o to, że nie
pozwalałam jej przyjść na imprezę Lulu. Przeboleje to jakoś. Będzie musiała. Byłyśmy
siostrami. Wiecznie się kłóciłyśmy. I zawsze się godziłyśmy.
Nie zmieniałam się w Nikki Howard. Oczywiście na zewnątrz wyglądałam jak ona, ale w
środku wciąż byłam sobą.
Prawda? Nie mogłam się już doczekać powrotu do domu, żeby rozpakować nowego Stark
Quarka i zagrać w Realms, Tak?
Tylko że bez Christophera jako przeciwnika to już nie będzie takie fajne. Frida wyszła, kiedy
do garderoby przyniesiono moje skrzydła. Asystentka mi je przypięła i poprowadziła mnie
długimi korytarzami za kulisy. Reszta dziewczyn już tam była. Kelley pomachała i podbiegła
do mnie.
- Boże - powiedziała. Chociaż prawie krzyczała, trudno był° ją dosłyszeć, Akcjonariusze
Starka strasznie hałasowali.
- Widziałaś to? Będą mieli prywatny pokaz? Tylko dlatego, że mają akcje firmy czy coś tam?
W głowie się nie mieści. Ktoś powinien złożyć skargę.
85
- Masz świętą rację - powiedziałam. Chociaż wcale tak nie myślałam. Na świecie nie istnieje
przyrząd, który mógłby zmierzyć, jak mało mnie to wszystko obchodziło.
Może Frida miała rację. Może naprawdę zamieniałam się w Nikki. Może wszystkim
oszałamiająco pięknym kobietom robiło się takie kuku. Po prostu docierały do punktu, kiedy
były już tak zblazowane, że przestawały się czymkolwiek przejmować. Ich serca zmieniały
się w kamień. Bo moje z pewnością było z kamienia, sądząc po tym Jak mi ciążyło.
Tak myślałam, dopóki Alessandro nie syknął:
- Moje panie! Wchodzimy!
Ustawiłyśmy się w kolejce, żeby wejść na wybieg przy muzyce techno tak głośnej, że
wydawało mi się jakby sięgała wprost do mojego kamiennego serca i łomotała w nim - umpf-
umpf-umpf. I nagle Veronica się odwróciła i uszczypnęła mnie. Mocno. - Auć! - wrzasnęłam,
rozcierając rękę. Sorki, ale ktoś, kto ma serce z kamienia, nie mógłby być tak wrażliwy na
ból. - Dlaczego to zrobiłaś?
- Dobrze wiesz, dlaczego. - Jej oczy ciskały błyskawice.
- Przestań pisać e-maile do Justina! On cię już nie chce. Teraz jest ze mną.
- E-maile do Justina? - spojrzałam na nią z oburzeniem. Musiałam krzyczeć, żeby mnie
dosłyszała. - Do nikogo nie pisałam żadnych e-maili!
- Kłamiesz. - Veronica pokręciła głową. Jej jedwabiste jasne włosy zalśniły w świetle
reflektorów. - Pokazał mi, co do niego wypisujesz. Jesteś żałosna. Tęsknisz za nim? On jest
teraz mój.
- Przysięgam, że nie piszę do twojego chłopaka. To ktoś inny...
- Jak możesz tak kłamać prosto w oczy? - oburzyła się Veronica. - Justin powiedział, że to on
z tobą zerwał i od tamtej pory próbuje się ciebie pozbyć, ale ty nie odpuszczasz.
Patrzyłam na nią ze złością.
- Mówię ci. Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Nie pisałam e-maili do Justina. To ktoś inny,
kto podszywa się pode mnie. I to akurat nie mój problem. Lepiej uważaj, co robisz, bo
spóźnisz się z wejściem. I tym razem bez żadnych numerów z wyrwanymi piórami, bo
porozmawiam z panem Starkiem i wylecisz stąd, zanim się obejrzysz. To ci mogę
zagwarantować.
Po twarzy Veroniki przemknęło coś, co dziwnie przypominało strach. Zrozumiałam, że
nareszcie zyskałam przewagę. To smutne, że musiałam w tym celu zagrozić jej rozmową z
ojcem Brandona, ale jaki miałam wybór? Dziewczyna chciała mnie zabić, i to za coś, czego
nie zrobiłam. Jakaś wariatka próbowała ukraść jej chłopaka i posługiwała się moim imieniem.
I niby co miałabym z tym zrobić?
Wystraszona - dopóki jej twarz nie ułożyła się w sceniczną maskę - Veronica wyszła płynnym
krokiem na wybieg. Stałam za kulisami, czekając na swój sygnał - piosenkę Nikki - i zasta-
nawiałam się, jakim cudem wszystko tak się skomplikowało. To prawda, że moje życie przed
wypadkiem nie było takie znów wspaniałe. Kochałam się w chłopaku, który ledwie mnie
zauważał. Teraz wreszcie dotarło do niego, że i on mnie kochał. Jedyny problem w tym, że
nie wiedział, że żyję, a ja nie mogłam mu o tym powiedzieć. A poza tym i tak nie
zainteresowałby się mną taką, jaka jestem teraz, bo uosabiałam wszystko, czego nienawidził.
A przy okazji znienawidziło mnie jeszcze parę innych osób.
Ciężkie jest życie nastoletniej supermodelki w XXI wieku.
Nagle usłyszałam:
- Chodzi o to, że... mimo wszystko wciąż... myślę że...
kocham cię.
Tylko że oczywiście znów wypowiadał je nie ten facet, co
trzeba.
Kiedy wyszłam na wybieg, ostrożnie stawiając na podłodze piętnastocentymetrowe obcasy i
wkładając całą duszę w dziarskie kołysanie biodrami, z kocim, scenicznym uśmiechem przy-
86
lepionym do twarzy, słuchając wiwatów akcjonariuszy Starka - wiedziałam, że moje serce nie
zamieniło się w kamień.
Bo bolało.
Jak wszyscy diabli.
19.
Steven nie był w nastroju na imprezę.
Ja zresztą też nie bardzo. Oczywiście Steven nie spędził poprzedniego wieczoru na próbie
kostiumowej Stark Angels i na bankiecie z akcjonariuszami - rozdając autografy, pozując do
zdjęć z dyrektorami ze Stark Enterprises i udając, że jest tym
zachwycony.
A dzisiejszego ranka nie zwlókł się z łóżka i nie poszedł do szkoły na resztę egzaminów
semestralnych. I nie płaszczył się przed nauczycielami przedmiotów, które opuścił
poprzedniego dnia, błagając, żeby się zgodzili na przełożenie terminu.
Chyba tylko ja w ogóle się przejmowałam, że opuściłam jakieś egzaminy. Christopher w
ogóle nie pofatygował się (to szkoły. Nie miałam pojęcia, gdzie jest. Pewnie ciągle siedział z
Feliksem w piwnicy, pochłonięty zemstą na Starku. Plan chyba jednak nie zadziałał, bo o ile
mogłam się zorientować, Stark Enterprises miało się całkiem dobrze.
Frida, z którą się minęłam na korytarzu, na mój widok zadarła nos do góry i przeszła bez
słowa. Nie wiedziałam więc, czy nauczyciele pozwolili jej podejść jeszcze raz do egzaminów,
które przegapiła poprzedniego dnia, jadąc za mną na Brooklyn. Bo moi nie byli szczególnie
chętni. Nasłuchałam się po same uszy gadek w rodzaju „Panno Howard, czy zdaje sobie pani
sprawę, ile lekcji opuściła pani w tym półroczu? My tu w LAT staramy się być elastyczni i iść
na rękę uczniom, którzy mają specjalny rozkład zajęć, ale pani będzie musiała się
zdecydować. Chce pani być modelką, czy zdobyć wykształcenie?"
Hm... a dlaczego nie jedno i drugie?
Ale rozumiałam ich. Z pokorą przyjęłam jedynki z tych przedmiotów, których nauczyciele nie
chcieli pójść na kompromis i nie pozwolili mi w jakiś sposób nadrobić brak semestralnej
pracy czy nieobecność na egzaminie.
Na przykład z przemawiania publicznego. Jak na gościa, który przesypiał większość lekcji,
pan Greer miał trochę za wysokie mniemanie o sobie.
W niektórych przypadkach ta jedynka nie miała wielkiego wpływu na moją średnią z
przedmiotu. W dalszym ciągu lądowałam z czwórką albo nawet piątką. Ale w innych...
Cóż, powiedzmy, że miałam w zanadrzu karierę modelki, na wypadek gdybym się nie dostała
na studia.
Wiedziałam jednak, że nie wszyscy przyjmą to tak spokojnie. Na przykład moi rodzice,
którzy z pewnością nie będą zachwyceni, kiedy się dowiedzą... Jeśli w ogóle im powiem.
Sami z siebie nie mogli uzyskać informacji o stopniach Nikki Howard. Wiedziałam też, że
szkoła nie zawiadomi ich o wczorajszych wagarach.
Inna sprawa z Fridą. Narobiła sobie sporych problemów przez te wagary i nieobecność na
egzaminach, LAT powiadomiło mamę o jednym i drugim, o czym się dowiedziałam, kiedy
zadzwoniłam do rodziców - bardzo mnie ubodła uwaga Fridy, że bardziej się troszczę o
„nową rodzinę" niż o starą.
Mama trochę świrowała z powodu jej wybryku. Dopóki nie powiedziałam jej, że Frida była
ze mną na próbie pokazu Stark Angels.
- Co? - spytała osłupiała. - Z tobą?
- Po prostu się o mnie martwiła - odparłam. - Pokłóciłyśmy się trochę. Zobaczyła, że
wychodzę ze szkoły, nie wiedziała dlaczego, więc pojechała za mną. A ja jechałam na próbę
87
do studia Starka. Była ze mną przez cały czas. - Przynajmniej to ostatnie zdanie nie było
kłamstwem,
- Więc ty też opuściłaś lekcje - powiedziała mama. Teraz mówiła już z goryczą, nie z
niepokojem.
- To moja praca, mamo. - To właściwie też nie było kłamstwo. - Nie wsiadaj za mocno na
Fridę. Naprawdę myślała, że robi dobrze.
Mama westchnęła.
- Obie dostaniecie w tym roku rózgi od Mikołaja - powiedziała. I nie brzmiało to jak żart.
Więc Frida nie powiedziała mamie, że ganiała za mną na Brooklyn. Co ona kombinowała?
Dlaczego nie powiedziała rodzicom, gdzie była? Co się z nią działo? Dlaczego była na mnie
taka wściekła? Chyba nie wierzyła, że zamieniam się w Nikki i że zapominam o własnej
rodzinie. To nie mogła być prawda. Chociaż czasami - szczególnie kiedy całował mnie jakiś
facet - czułam, że tracę kontrolę nad Nikki.
Ale żeby zapomnieć o Fridzie, mamie i tacie i przejmować się tylko rodziną Nikki? To nie
tak. Steven i jego mama po prostu mnie teraz potrzebowali. A ja mogłam im pomóc.
Poza tym byłam im to winna. Prawda? Bo kto inny miał im pomóc, jeśli nie ja?
Kiedy wróciłam ze szkoły do domu, Steven - chociaż w niezbyt imprezowym nastroju - był
bardzo zadowolony z siebie.
- Chodź ze mną- powiedział, prowadząc mnie do szafki ze. sprzętem grającym.
- Co? - zapytałam, odwijając szalik. Cosabella radośnie obskakiwała mi nogi. - Chyba nie
kupiłeś nam prezentu? Nie trzeba było... - Umilkłam w pół zdania, gdy Steven odsunął
drzwiczki szafki, żeby mi pokazać, co tam chowa. Koło naszego odtwarzacza CD stała czarna
skrzynka z mnóstwem pokręteł.
- Och! - zdziwiłam się. - To bardzo miło. Chociaż zdaje się, że już takie mamy. - Nie
wiedziałam, co to było, ale miałyśmy już wszystko. -Ale to jest na pewno lepsze - dodałam,
żeby nie zrobiło mu się przykro.
- Tego nie macie -zapewnił mnie Steven ze śmiechem. -To generator szumów. I nie pytaj,
skąd go mam, bo lepiej tego nie wiedzieć. Działa tak, że powoduje szumy na wszystkich
częstotliwościach, na których możesz być podsłuchiwana. - Wskazał palcem sufit.
Przekrzywiłam głowę.
- Ale... ja nic nie słyszę.
- No i dobrze - odparł Steven. - Właśnie o to chodzi. -Masz nie wiedzieć, że to tu w ogóle
jest. I oni też. Zorientowali się tylko, że już cię nie słyszą. Pewnie tu kogoś przysłali, żeby się
dowiedział dlaczego. - Zamknął szafkę. -Ale nic z tego. Takiego jeszcze nie widzieli. Tego
używa tylko wojsko.
Wybałuszyłam oczy.
- I dlatego mam nie pytać, skąd to masz - powiedziałam. -Tak?
- Tak - odparł. -Ani skąd mam to. - Wręczył mi małe urządzenie z czarną rączką, niewiele
większe niż mój wykrywacz podsłuchów.
- To przenośny audiozagłuszacz - odpowiedział na moje pytające spojrzenie. -Pracuje tylko
na dwóch częstotliwościach, ale unieszkodliwi każdy mikrofon szpiegowski, działający w
promieniu czterdziestu pięciu metrów i próbujący podsłuchać zwykłą rozmowę. I też działa
bezgłośnie.
Spojrzałam na zgrabne czarne urządzenie w mojej dłoni. Byłam wzruszona.
- Jesteś bardzo miły, Stevenie - powiedziałam, czując wilgoć w oczach. Od tak dawna
miałam jazdę, że Stark słyszy każde moje słowo. A teraz nagle mogłam się uspokoić. I to
wszystko stało się tak szybko. - Ja nie mam dla ciebie prezentu.
- Co? - Steven zrobił zdumioną minę. - To nieprawda. Przynajmniej tak mogłem się
odwdzięczyć.
88
Pokręciłam głową. Nie do wiary, ale naprawdę zbierało mi się na płacz. Chociaż z drugiej
strony, przecież zawsze uwielbiałam elektronikę. To chyba był najlepszy dowód, że to, o co
oskarżała mnie Frida, nie było prawdą. Nie zmieniałam się w Nikki Howard. Jestem pewna,
że na niej nie zrobiłby wrażenia generator szumów i audiozagłuszacz.
- O czym ty mówisz?
- Stacje telewizyjne, którym udzieliłaś wywiadów, twierdzą, że dostają setki telefonów -
powiedział Steven. - Od ludzi, którzy sądzą, że widzieli mamę.
- To wiarygodne tropy? - Zapytała Lulu, która weszła właśnie na poddasze, oczywiście
posługując się żargonem z Prawa i porządku. Pomagała Katerinie z dostawcami, którzy
zaczynali zjeżdżać się przed przyjęciem.
- Nie. - Steven zerknął na szafkę, sprawdzając, czy jest zamknięta. - Na razie nic
konkretnego. Ale czuję, że jesteśmy coraz bliżej.
- Fantastycznie! - Lulu uśmiechnęła się do niego promiennie, po czym wycelowała władczy
palec w gościa niosącego rzeźbioną dynię, w której miał być jakiś napój. - Nie! Katerina,
gdzie to ma iść?
- Tutaj! - Katerina przejęła dowodzenie, gotowa, sądząc po minie, usunąć siłą tragarza,
gdyby stawiał opór,
- Więc nie masz pretensji - spytałam, patrząc na brata Nikki - że udzieliłam tych wszystkich
wywiadów?
- Zwariowałaś? Powinniśmy wpaść na to wcześniej. Ale nie będziesz miała przez to
kłopotów z...?
Uniósł wzrok do sufitu, pod którym artystka z Cirque du Soleil, ubrana wyłącznie w cielisty
biustonosz, majtki i długą szarfę, wypróbowywała świeżo zainstalowany trapez. Niedaleko
trapezu były okrągłe dziurki, które zauważyłam kilka tygodni wcześniej. Steven nie unikał
słowa „Stark" z obawy, że usłyszy je mój pracodawca. Już nie musieliśmy się tego bać, dzięki
jego prezentom. Po prostu nie chciał o tym wspominać przy Lulu, która, dla odmiany, była w
bardzo imprezowym nastroju.
- Nie wiem - odparłam, wzruszając ramionami. - Okaże się.
- Nie do wiary, że ona zadaje sobie z tym tyle trudu - powiedział Steven, patrząc na Lulu,
która śmigała od jednego stołu do drugiego, wprowadzając ostatnie poprawki. Przebrała się
już w wieczorowy strój - czarną koktajlową sukienkę z bufiastą spódnicą. Wyglądała jak
jedna ze swoich ulubionych filmowych bohaterek, Holly Golightly ze Śniadania u
Tiffany'ego. Brakowało jej tylko drugiej cygarniczki.
- To dla niej ważne - wyjaśniłam. - Nie ma właściwie nikogo. Przyjaciele są dla niej jak
rodzina. - Spojrzałam na niego. - Jesteś teraz częścią tej rodziny.
- Naprawdę? - Zrobił trochę spłoszoną minę. Byłam pewna, że nie do końca zrozumiał, co
miałam na myśli, przynajmniej jeśli chodziło o uczucia Lulu do niego. Wątpiłam, żeby Steve-
nowi Howardowi w ogóle przyszło do głowy, że Lulu Cołlins uważała go za ciacho i że się w
nim zabujała. Po prostu nie miał o sobie wystarczająco wysokiego mniemania. Wystarczyło
spojrzeć na ich sprzeczkę na temat jego stroju na przyjęcie. Chciał ubrać się jak zwykle - w T-
shirt i dżinsy - a Lulu postanowiła, że włoży rzeczy, które mu kupiła w Barneys. Ostatecznie
Lulu wygrała, robiąc odpowiednio nadąsaną minę.
Ale widać było, że Steven czuje się w tych ciuchach nieswojo. Nie żeby wyglądał źle - wręcz
przeciwnie. Po prostu nagle zrobił się taki... nowojorski - w prążkowanej koszuli, ciemnych
dżinsach i dopasowanej marynarce z przecieranymi szwami, która, jak wiedziałam, musiała
kosztować przynajmniej z tysiąc dolców.
- Nikki, zaraz przyjdą goście - wykrzyknęła Lulu, widząc, że siedzę sobie na kanapie,
głaszcząc Cosie i rozmawiając ze Stevenem. - Przebierzesz się, czy nie? Bo przecież chyba
nie zostaniesz w tym, co?
89
Wciąż miałam na sobie szkolne ciuchy - byłam zbyt zmęczona, żeby przebrać się w coś
innego.
- No już, już - ułagodziłam ją. - Już się przebieram. - Poczłapałam do swojego pokoju, z ulgą
schodząc z drogi Katerinie i dostawcom. Cosabella też się ucieszyła - wskoczyła do swojego
koszyka w sypialni, zwinęła się w kłębek i zasnęła.
W szafie Nikki wisiała gigantyczna kolekcja markowych ciuchów, w większości jeszcze z
metkami. W ogóle nie musiałam chodzić na zakupy, bo styliści po prostu dawali mi do nosze-
nia rzeczy z sesji zdjęciowych, w których brałam udział - prosto z wieszaka. Znalazłam
zgrabną, czarną sukienkę wieczorową z jakiegoś mieniącego się materiału, bez pleców,
wiązaną na szyi. Był środek zimy, ale na poddaszu było gorąco, bo Lulu nahajcowała w
kominku. Wiedziałam, że później włączymy klimatyzator albo otworzymy okna, bo przy tylu
gościach zrobi się nieznośnie duszno. Miałyśmy tu już parę imprez. Rozebrałam się i
włożyłam sukienkę. Okazała się jedną z tych, pod któro nie można zakładać bielizny, bo
byłoby widać kreski. A potem przez pół godziny babrałam się z makijażem. Nigdy przedtem
nie bawiłam się w takie rzeczy, ale malowanie się znakomicie odprężało. Kiedy na przykład
człowiek myślał o facecie - powiedzmy o kimś takim jak Christopher - wykrzywianie się do
lustra i próby zrobienia sobie przydymionych oczu, było całkiem miłą alternatywą dla
wyczekiwania na telefon. Albo wmawiania sobie, że dzwonienie do niego to absolutnie
fatalny pomysł.
No bo przecież Christopher woli tamtą zmarłą Em. Dlaczego miałabym się zadawać z kimś
takim? Po co mi to?
Zerowe szansę, żeby z tego związku coś wyszło. I o szczęście... chyba. Żaden facet nie
chciałby się bujać z kimś pokręconym jak ja. Christopherowi lepiej było beze mnie. Może
powinnam po prostu się wycofać i pozwolić, żeby McKayla Donofrio go sobie miała, razem
ze swoim klubem biznesowym, państwowym stypendium i szylkretową opaską na włosy.
Nietolerująca laktozy krowa.
Oczy wyszły mi bardziej wampirze niż przydymione. Widziałam, że użyłam za dużo linera, i
musiałam zacząć od początku. Zanim się obejrzałam, zrobiło się późno. Kiedy wyszłam z
pokoju, pierwsi goście -jak zapewniała mnie Lulu, najwcześniej zjawiały się „przyszłe"
gwiazdy i niewypały -już przyszli. Skorzystałam z okazji, żeby coś przekąsić, póki się dało -
nie martwiłam się, czy będzie ciepłe, jako że Katerina w kuchni nadzorowała dostawców i
pilnowała, żeby wszystko miało idealną temperaturę przez całą noc. Później zwyczajnie
mogłam się nie dopchać, a nie chciałam zemdleć z głodu.
Zjawił się DJ Drama i zaczął rozkładać sprzęt. Podeszłam, żeby z nim pogadać. Wyglądał na
nieśmiałego gościa. A może po prostu nie interesowało go, co ma do powiedzenia
siedemnastolatka opychająca się sushi. Kiedy rozmawialiśmy, nad naszymi głowami artystka
z Cirque du Soleil wyczyniała nieprawdopodobne wygibasy z poważną, skupioną miną.
Byłam ciekawa, jak by to było być nią. Pewnie lepiej niż być mną. Poddasze wypełniało się
ludźmi - niektórych rozpoznawałam z „Vogue'a" i „Us Weekly", a niektórych w życiu nie
widziałam na oczy. DJ Drama zaczął miksować muzykę i po chwili był już zbyt zajęty, żeby
ze mną gadać. Może i dobrze, bo zaczęli się wokół mnie gromadzić znajomi Nikki. Chwalili,
że świetnie wyglądam, i ciągnęli mnie do baru. Zamawiali egzotyczne drinki u barmanów
astrologów.
Nic nie mogłam na to poradzić. Zaczęłam się dobrze bawić. Okej, moje życie było w proszku.
Facet, którego kochałam, nie odwzajemniał moich, uczuć. Matka ciała, do którego przeszcze-
piono mój mózg, zaginęła. A ja zawaliłam połowę egzaminów semestralnych, bo nie było
mnie w szkole.
Trudno jednak było się nie bawić przy tak dobrej muzyce, kwietnym jedzeniu i wśród tylu
szczęśliwych ludzi.
90
Widziałam, że nawet Steven nie bawi się najgorzej. Tańczył z Lulu -jeśli to, co robił, można
było nazwać tańcem. Zasadniczo stał, gdy Lulu hasała wokół niego jak jakaś walnięta kobieta
z buszu.
Wtedy przypadkiem pochwycił moje spojrzenie. Zobaczył,
że się gapię. 1 spojrzał w sufit. Ale nie na artystkę z Cirque du Soleil. Raczej wzniósł oczy do
nieba, jakby chciał powiedzieć: „Widziałaś kiedyś taki cyrk?" Uśmiechał się przy tym. To
było coś w stylu: „Wiem, to wariactwo... ale w sumie niezła zabawa".
Wtedy zdałam sobie sprawę, że może wszystko razem nie
wygląda aż tak źle. Przynajmniej miałam przy sobie kogoś, kto patrzył na życie podobnie jak
ja.
Trochę zaskakujące było, że ten ktoś to akurat brat Nikki. Może Frida miała rację. Tak
troszeczkę. Nie wtedy, kiedy oskarżyła mnie, że zamieniam się w Nikki Howard, ale kiedy
sugerowała, że znalazłam sobie nową rodzinę. Może tak jak Lulu tworzyłam sobie nową
rodzinę... która wcale nie wykluczała
moich bliskich.
Ale to nie było tak zaskakujące jak coś, co wydarzyło się chwilę później. Wśród tłumu
zobaczyłam coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć za milion lat. Fridę tańczącą z
Brandonem Starkiem. Nie miałam pojęcia, co ona tu robi. Najwidoczniej zaprosiła się sama,
bo ja na pewno nie pozwoliłam jej tu przyjść.
Co gorsza, miała na sobie mikroskopijną sukienkę - nie większą niż dwie chustki do nosa
zszyte ze sobą (może przesadzam, ale nie bardzo) - i kręciła biodrami, jakby uważała się za
jakąś Miley Cyrus. Nie podobało mi się to. Ruszyłam w tamtą stronę, żeby powiedzieć
siostrze parę słów do słuchu, kiedy nagle usłyszałam znajomy głos, wypowiadający moje
imię. Odwróciłam się.
Nie było takiego człowieka na świecie, dla którego zapomniałabym, że muszę zabić siostrę.
Ani jednego. Oprócz osoby. której nie spodziewałam się zobaczyć na tym przyjęciu chyba
jeszcze bardziej niż Fridy.
Christophera.
Co on tu robił? Nie zapraszałam go. Jak mogłabym go zaprosić, wiedząc, że przeszedł na
Ciemną Stronę Mocy?
Poza tym dałam mu już wszystko, o co prosił. Czego jeszcze mógł ode mnie chcieć?
Spojrzałam mu w twarz i się przestraszyłam. Christopher był
blady jak ściana. Co się stało?
Nagle do mnie dotarło. Boże! Felix został aresztowany. Wiedziałam. Po prostu wiedziałam.
Stark podsłuchał nas w mieszkaniu Christophera. Oczywiście że tak. Wtedy nie miałam
zagłuszacza.
A teraz polują na Christophera. Uciekał przed nimi. I przyszedł tu szukać pomocy.
Wtedy zrozumiałam, że się okłamywałam. Choć wmawiałam sobie, że Christopher już mnie
nie obchodzi, choć powtarzałam sobie, że zostawiam go McKayli Donofrio, to i tak go
kocham. I zawsze będę kochała. I zrobię, co w mojej mocy, żeby go ukryć przed glinami.
Nawet jeśli nigdy na mnie nie spojrzy.
Bo takie rzeczy się robi, kiedy się kogoś kocha. Nawet jeśli ten ktoś nie odwzajemnia
uczucia.
- Mogę z tobą porozmawiać? - zapytał. Musiał mocno podnosić glos, żeby przekrzyczeć
łomoczącą muzę.
- Co się dzieje? - zapytałam, czując, jak strach ściska mnie za gardło. To był inny strach niż
ten o Fridę, kiedy zobaczyłam ją w chusteczkowej kiecce, tańczącą z Brandonem. Tamto
bardziej przypominało irytację. Wiedziałam, że raczej nic jej nie grozi. W końcu Lauren
Conrad tańczyła przed ekipą telewizyjną tuż obok niej. -Czy...
Christopher jakby czytał mi w myślach. Pokręcił głową.
91
- Wszystko w porządku - powiedział. - To znaczy, w miarę. Prawdopodobnie wylecę ze
szkoły. Ale poza tym okej. I przepraszam, że tak wpadłem na waszą imprezę. Ale naprawdę
muszę z tobą porozmawiać. Możemy pójść w jakieś cichsze miejsce?
Gdzie jest twój pokój?
- Tam. - Wskazałam palcem.
- Dobra. - Christopher złapał mnie za nadgarstek. Zanim się zorientowałam, ciągnął mnie już
przez zatłoczone poddasze w stronę drzwi mojej sypialni. I nie bardzo go obchodziło, na ile
osób wpada po drodze - kelnerów roznoszących drinki, modelki z pokazu Stark Angels, które
zapewne zaprosił Brandon, projektantów mody, portiera Karla tańczącego z Kateriną (oboje
stanowczo za dużo wypili). Chciał jak najszybciej dotrzeć w spokojniejsze miejsce.
Puścił mnie dopiero, gdy znaleźliśmy się w pokoju. Odwrócił się do mnie. Nawet nie zapalił
światła; wystarczył mu blask miasta, wpadający przez wysokie okna.
Stałam, patrząc na niego, trochę zadyszana, bo szliśmy naprawdę szybko. Tutaj było o wiele
ciszej. Muzyka wciąż łomotała nieprawdopodobnie głośno, ale człowiek słyszał przynajmniej
własne myśli. Budynek, który mieścił kiedyś komisariat policji, miał dobrze izolowane
pokoje. Pewnie policyjne szychy z dawnych czasów nie chciały słuchać wrzasków więźniów
torturowanych w celach.
- Co jest takie ważne - zapytałam - że nie mogłeś mi tego powiedzieć przy ludziach?
Aon, bez jednego słowa, uniósł ręce, ujął moją twarz i...
I zaczął mnie całować.
Christopher Maloney zaczął mnie całować.
To nie był drapieżny czy władczy pocałunek. Nie zmiażdżył mi ust swoimi, jak robili
niektórzy faceci - no dobra, Brandon - kiedy mieli okazję pocałować Nikki Howard. Zupełnie
jakby chcieli ją mieć na własność albo poczuć się lepszymi od niej, c/y co tam im chodziło po
głowie.
To był słodki pocałunek. Prawie... Hm, gdybym nie wiedziała, że to niemożliwe,
pomyślałabym, że było w tym jakieś głębokie uczucie.
Ale Christopher nie kochał Nikki Howard. Durzył się w Em Watts.
Mimo to poczułam ten pocałunek w całym ciele, od ust po boleśnie ściśnięte w za ciasnych
butach od Jimmy'ego Choo palce stóp. Wargi mrowiły mnie, jakby użądliło je tysiąc małych
pszczół albo jakby zostały wysmarowane plumperem.
Boże kochany! Jedno, co miałam w głowie, to: Christopher mnie całuje! Christopher Maloney
mnie całuje!
A najlepsze było to, że chociaż podobno rzeczywistość nigdy nie dorównuje snom, to ta
dorównywała. Pocałunek Christophera był dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałam...
Gorący, idealny i elektryzujący, jak w snach - kiedy jeszcze, idiotka jedna, śniłam o jego
pocałunkach - przed wypadkiem, zanim zrezygnowałam ze wszystkich swoich snów. Bo po
wypadku oczywiście nie było już sensu śnić... Żaden ze snów nie miał szansy się
kiedykolwiek spełnić.
Ale teraz... teraz. Marzenie, które snułam najczęściej, siedząc na przemawianiu publicznym,
spełniało się na moich oczach. Christopher nie tylko mnie całował, ale - ponieważ nogi odmó-
wiły mi posłuszeństwa - wziął mnie na ręce... Nie no, serio, wsunął rękę pod moje uginające
się kolana i trzymał mnie na rękach. I niósł w stronę łóżka.
Zaraz. Czy to się działo naprawdę?
To musiała być jawa, bo czułam, jak metalowe nity jego skórzanej kurtki wpijają mi się w
skórę przez cienki materiał sukienki. To nie mogło mi się śnić.
Czułam też miękką puchową kołdrę pod plecami, kiedy delikatnie mnie na niej położył.
A potem poczułam jego twarde ciało, kiedy on z kolei położył się na mnie. To wszystko
musiało się dziać naprawdę. To wszystko nie mogło być tylko wytworem mojej wyobraźni,
92
tak jak nie było nim rytmiczne łup-łup-łup muzyki z sąsiedniego pokoju, które jakimś cudem
idealnie zgrywało się z szybkim łup--hip-łup mojego serca...
Nie śniło mi się też, kiedy jego wargi, tak blisko moich, mruknęły „Em", przed kolejnym
pocałunkiem, który był tak długi i żarłoczny, że nie mogłam go już nazwać słodkim. Nie tym
razem. Nie, kiedy każdy centymetr mojej skóry mrowił jak pod prądem w miejscach, gdzie
nasze ciała się dotykały. I kiedy zdałam sobie sprawę, że Christopher leży na mnie, z jedną
nogą wsuniętą między moje uda. .
Rozdzielały nas tylko skrawek materiału i jego skórzana kurtka.
I nagle dotarło do mnie, co powiedział. Ta pojedyncza sylaba nareszcie przedarła się do
mojego ogłupiałego od pocałunków mózgu.
- Jak mnie nazwałeś? - zapytałam, odrywając się od niego.
- Ja wiem - powiedział. Odsunęłam głowę, więc nie mógł dosięgnąć moich ust. Zadowolił się
całowaniem szyi, co utrudniało mi zebrane myśli. I było bardzo, ale to bardzo przyjemne.
Nawet przyjemniejsze niż masaż karku.
Kiedy Christopher znów się odezwał, jego głos był tak pełen emocji, że brzmiał jak głęboki,
gardłowy pomruk.
- Wiem, że to ty, Em.
- Co?- Teraz już byłam pewna, że to jest sen i że lada chwila się obudzę, jak zawsze. Może
otworzę oczy na dnie oceanu na St. John. Może tak naprawdę nigdy mnie nie wyłowiono, a
wszystko, co się wydarzyło od tamtej pory, było tylko jednym długim koszmarem z McKaylą
Donofrio w roli głównej.
- Twoje dane medyczne - mruknął Christopher z ustami przy mojej szyi. - Czytałem je.
Instytut Neurologii i Neurochirurgii Starka nie wykazał się szczególną przezornością, zatrud-
niając zagranicznego informatyka.
Okej. To nie brzmiało jak część snu czy wytwór mojej wyobraźni.
- Co? — spytałam inteligentnie.
- Stark idzie na łatwiznę - ciągnął Christopher. Jego wargi wciąż błądziły po mojej szyi. - Tyle
że nie powinien tego robić, jeśli chodzi o zabezpieczenia sieci.
Zaraz.
- Dziwię się, że nikt się jeszcze nie dowiedział o przeszczepach ciał, które przeprowadzili do
tej pory. - Głos Christophera wciąż był niskim, ochrypłym pomrukiem. - To naprawdę tylko
kwestia czasu, żeby media dowiedział się, co kombinują.
Zaraz. Christopher wiedział? On wiedział?!
- To nie... Nie wiem, o czym mówisz - powiedziałam. Chwila... generator szumów,
myślałam, oszołomiona. Stark już mnie nie słyszy. Mogę mu powiedzieć. Teraz już mogę mu
powiedzieć prawdę!
Ale trudno przełamać stare nawyki.
- Em. - Wargi Christophera powędrowały z powrotem do moich ust. - Już dobrze. Wszystko
wiem. Wiem, że nie mogłaś mi powiedzieć. Wiem, że próbowałaś. Ale jestem tu teraz.
Wszystko będzie dobrze. I zawsze cię kochałem.
To, co robiły ze mną jego usta, było fantastyczne. Ale to, co mówił, okazało się jeszcze
bardziej niesamowite. Spełniało się wszystko, czego kiedykolwiek pragnęłam. To było po
prostu niewiarygodne.
- Zawsze mnie kochałeś? - powtórzyłam jak echo.
- Oczywiście, że tak. - Christopher spojrzał mi w oczy. Na jego twarzy, jeszcze przed chwilą
tak pewnej siebie, teraz malowało się zdziwienie. - Przecież wiesz. Nie mogłem się pozbierać
po twoim pogrzebie. Em, kiedy zginęłaś... o mało mi serce nie pękło. A kiedy się
dowiedziałem, że żyjesz, nie potrafię ci nawet opisać...
Nie wiem, dlaczego nie mogłam po prostu leżeć spokojnie i cieszyć się tą chwilą. Nie wiem,
dlaczego nie mogłam po prostu zaakceptować tego, co mówił, i zapomnieć, że jakoś nigdy nie
93
wyznał mi miłości, kiedy miałam krzywy ząb i nie wyglądałam jak bogini. Bo przecież w
środku ciągle byłam tą samą osobą. Więc dlaczego to było takie ważne? Tylko że...
Było ważne.
Odepchnęłam go od siebie. Odsunął się i patrzył osłupiały, jak wstaję z łóżka - uważając,
żeby nie wdepnąć w Cosabellę, która przydreptała zobaczyć, co się dzieje - i podchodzę do
okna. Uchyliłam je - tym razem tylko po to, żeby odetchnąć świeżym powietrzem.
Wiedziałam, że podsłuch Starka jest już niegroźny. Ale potrzebowałam trochę ożywczego
chłodu, żeby jaśniej myśleć.
- Skoro mnie tak bardzo kochałeś - zapytałam wściekła, odwracając się - dlaczego nigdy nie
próbowałeś mnie pocałować, kiedy byłam w starym ciele?
- O Boże! - jęknął Christopher, już zupełnie innym tonem, bardziej przypominającym jego
normalny głos. Patrzył na mnie ze zdumieniem. Nawet on nie mógł uwierzyć, że to robię. -
Naprawdę zamierzasz teraz o tym rozmawiać?
- Tak - odparłam. - Zamierzam. Dopóki nie umarłam, w ogóle nie zauważałeś mojego
istnienia. Byłam dla ciebie tylko kumpelką do grania w Journeyąuest. Nigdy nie widziałeś we
mnie dziewczyny. Moim zdaniem to jak najbardziej rozsądne, że proszę cię o wyjaśnienie. 1
niby co masz na myśli, mówiąc „Wszystko będzie dobrze?" Jakim cudem ma być dobrze?
Przyjdziesz sobie jak na bal i wszystkim się zajmiesz, bo jesteś wielkim facetem, a ja
delikatną małą kobietką, która nie radzi sobie z sytuacją? Zapewniam cię, Christopherze, że
radzę sobie ze wszystkim.
- Ta, jasne - rzucił, siadając. - Najpierw rozwalasz sobie głowę plazmowym ekranem. Potem
przeszczepiają ci mózg do ciała supermodelki. Na razie doskonale sobie radzisz, Em.
Choć cudownie było słyszeć, że znów nazywa mnie Em... Choć czułam się przez to jak w
niebie... Miałam ochotę walnąć go w łeb za ten jego sarkazm.
- Och! - ironizowałam. - Odezwał się mądrala, który chce się włamać do systemu Stark
Enterprises. Myślałby kto, że twój plan zadziała.
- Tak się składa, że zadziałał. Dowiedziałem się o tobie, prawda? I przynajmniej miałem
jakiś pomysł - odparł Christopher. - A jaki ty masz plan? Zrobić imprezę i zaprosić Lauren
Conrad i DJ-a Dramę?
Podeszłam do łóżka i stanęłam przed nim.
- To nie był mój pomysł. A poza tym skupiłam się na szukaniu mamy Nikki.
- Nie przyszło ci do głowy - zapytał Christopher - że te dwie sprawy mogą być powiązane?
Spojrzałam na niego, zdziwiona.
- Jakie dwie sprawy?
- Zniknięcie mamy Nikki - odparł. -1 to, co zrobili z tobą.
Zagapiłam się na niego. Zastanawiałam się nad tym, ale sądziłam, że nikt oprócz mnie nie
potraktuje tego poważnie. No, nikt oprócz Stevena.
- Zdaje się, że wypiłeś jednego drinka za dużo.
- Nie wypiłem ani jednego - odparł Christopher. Miał taką minę, jak w czasach, kiedy jeszcze
jako dzieciaki próbowaliśmy kupować gry „tylko dla dorosłych" w sklepie Kim's Video na
placu St. Mark. - Może mama Nikki dowiedziała się czegoś, czego nie powinna była
wiedzieć. Przyszło ci kiedykolwiek do głowy, że może Nikki też coś wiedziała?
- Nikki? - Przekrzywiłam głowę, patrząc na niego w pół-świetle padającym z olbrzymich
okien. - Myślisz, że Nikki... O czym ty mówisz, Christopherze?
- Mówię, że nie wierzę w przypadki, Em. - Jego niebieskie oczy wpatrywały się we mnie
badawczo. - Czy ktokolwiek wie, co naprawdę stało się z Nikki tamtego dnia? Straciła
przytomność i już się nie obudziła. Stark twierdzi, że to był tętniak. Ale skąd możemy mieć
pewność? Felix i ja sprawdzaliśmy wszędzie, ale nie mogliśmy znaleźć jej danych
medycznych... tylko twoje.
94
Otworzyłam usta. To dziwne, prowadzić taką rozmowę w moim pokoju, i to z Christopherem.
Tak bardzo za nim tęskniłam, a teraz był tutaj. I kiedy wreszcie działo się to, o czym nie śmia-
łam marzyć...
Kłóciliśmy się.
- Oczywiście nie wiemy, co naprawdę przydarzyło się Nikki - ciągnął, zanim zdążyłam się
odezwać. ~ Może nigdy się nie dowiemy. Musimy wierzyć na słowo Starkowi.
Pokręciłam głową.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Że nie miała tętniaka? To jakieś szaleństwo.
Tyle że Steven mówił dokładnie to samo.
Christopher wzruszył ramionami.
- To nie był wypadek. Nikki była twarzą Starka. Zainwestowali w nią miliony. Była dla nich
zbyt cenna, żeby mogli sobie pozwolić na jej utratę. Wiesz to aż za dobrze. Zwłaszcza że
wchodzą na rynek z laptopami, nowym oprogramowaniem i nową częścią Journeyąuest. Ale
nie zatrudnili jej dla mózgu,
zgodzisz się?
Natychmiast się zjeżyłam. - Bycie modelką nie jest takie łatwe, jak się wszystkim wydaje -
wypaliłam. - To naprawdę ciężka praca. Spróbuj udawać przez parę godzin, że wygodnie ci
w obcisłych skórzanych spodniach pod gorącymi reflektorami...
- Posłuchaj, Stark Enterprises... Cały ten moloch wymknął się spod kontroli. - W oczach
Christophera nie było współczucia. Ale pewnie nikt by mi nie współczuł na jego miejscu.
Dostawałam parę tysięcy dolarów za stanie kilka godzin pod reflektorami w jakichś
skórzanych portkach. Zdaje się, że nie było to aż takim poświęceniem. Po prostu dosyć
szybko traci się właściwą perspektywę. - Niezabezpieczona bezprzewodowa sieć,
pochrzaniona konfiguracja systemu. To daje do myślenia.
Pomyślałam o komputerze, który znalazłam w pokoju Nikki, kiedy się tu wprowadziłam. Był
zainfekowany programami] szpiegowskimi. Tak samo jak komp Lulu, kiedy go sprawdziłam,,
Nowego laptopa od Richarda Starka nie wypakowałam jeszcze nawet z pudełka, ale mogło w
nim być wszystko.
- Chyba nie myślisz... - Ledwie mogłam oddychać.
- Nie wiem, co myśleć - powiedział Christopher. - Wiem tylko, że coś się dzieje. Coś, co
chcą utrzymać w tajemnicy. Coś o czym dowiedziała się Nikki... I być może jej mama. Stark
próbował im obu zamknąć usta. A ty znalazłaś się w odpowiednim miejscu i czasie, żeby mu
to ułatwić.
- Czekaj no. - Zrobiło mi się zimno, i to nie tylko dlatego, że wiatr dmuchał przez otwarte
okno. - Myślisz, że Stark zabił Nikki? Bo wiedziała coś, czego nie powinna.
- Przecież jej nie zabili, zgadza się? - Christopher uśmiechnął się do mnie ponuro. - Bo Nikki
stoi tu przede mną.
Zadrżałam.
- Rozumiem, co masz na myśli.
- A ja wiem, co ty masz na myśli - odparł. - A odpowiadając na twoje pytanie, myślę, że to
jest możliwe... a nawet prawdopodobne, że sprytnie pozbyli się jej mózgu.
- Mój Boże - szepnęłam.
Dziwnie było znów rozmawiać z Christopherem. Nie dlatego, że dawno tego nie robiłam.
Wcześniej też rozmawialiśmy, chociaż nie wiedział, że to prawdziwa ja. Teraz już zdawał
sobie z tego sprawę. I nawet mnie dotykał, wiedząc, że to ja. I chciał to znowu robić -
poznawałam to po tym, jak wciąż unosił ręce w moją stronę, i w ostatniej chwili, zamiast
mnie dotknąć, przeczesywał włosy albo bawił się kołdrą na łóżku.
Wiedziałam, jak się czuje, bo ja czułam to samo. Ale nie zamierzałam się z niczym spieszyć.
Miałam zbyt wiele pytań, a on nie odpowiedział jeszcze nawet na pierwsze.
95
- Uważasz, że mama Nikki żyje? - spytałam. - Felix uspokajał nas jeszcze niedawno, że nie
zginęła.
- Nie ma powodu, żeby tak myśleć - przyznał Christopher.
- Więc gdzie jest?
- Gdzieś tam - powiedział, wskazując ruchem głowy jasne światła miasta, lśniące za moim
oknem. - Nikt nie może tak po prostu zniknąć na zawsze. To nie takie proste. Nawet kiedy
dają. ludziom nową tożsamość w programie ochrony świadków, to ci ludzie mają tendencję
do utrzymywania kontaktów z dawnymi znajomymi. Nieważne, że ryzykują w ten sposób
życie. To siła przyzwyczajenia. Każdy w końcu łamie zasady. Ty też je złamałaś, dając mi te
naklejki z dinozaurami. Tylko byłem zbyt głupi, żeby załapać.
Poczułam, że się rumienię. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że
to zrobiłam.
A teraz jego słowa obudziły wspomnienie, ukryte głęboko w moim mózgu. „To siła
przyzwyczajenia. Każdy w końcu łamie zasady".
Tylko co to było? Co takiego mi się przypomniało?
- Chodzi o to - powiedział Christopher, sięgając wreszcie po moją rękę - że masz rację.
Byłem głupkiem, bo nie dostrzegałem, że coś wspaniałego zaistniało między nami. Chyba po
prostu o tym nie wiedziałem, dopóki cię nie straciłem. A wtedy... naprawdę, Em, coś we mnie
umarło razem z tobą. Mogłem myśleć tylko o tym, jak się zemścić na Starku...
- Ale teraz, kiedy znasz prawdę - powiedziałam, zabierając dłoń - chyba sam rozumiesz, że
nie możesz. Nie możesz im nic zrobić, Christopherze. Trzymają moich rodziców za gardło. I
jeśli to, co mnie spotkało, trafi do mediów, Stark odegra się na nich.
- Jakoś to rozwiążemy. - Wstał i położył obie dłonie na moich nagich ramionach. - Mówiłem
ci. Wszystkim się zajmę.
Tak bardzo chciałam mu wierzyć. Tak cudownie byłoby pozwolić sobie na to - odpuścić sobie
i pozwolić, żeby on się o wszystko zatroszczył. Gdy przyciągnął mnie do siebie i delikatnie
pocałował w czoło, poczułam zapach skórzanej kurtki i ciepło bijące od jego silnego ciała.
Tak miło było przez tę minutę czy dwie czuć jego ramiona wokół siebie, słyszeć jego serce,
bijące tuż przy moim. Po raz pierwszy od wieków - a przynajmniej miałam wrażenie, że
minęły wieki - czułam się bezpieczna, szczęśliwa i... nie sama.
Nagle zimny podmuch od okna sprawił, że zadrżałam na całym ciele.
Chwilę później drzwi mojego pokoju otworzyły się gwałtownie i męski, bardzo zaskoczony
głos rzucił pytająco:
-Nikki?
Odwróciłam głowę i zobaczyłam Brandona stojącego w drzwiach i gapiącego się na nas w
półmroku.
20.
Brandon! -krzyknęłam, odskakując od Christophera, jakby jego dotyk mnie sparzył.
Nie pytajcie, jaki instynkt kazał mi to zrobić. Po prostu coś mi mówiło, że widok Nikki w
ramionach innego faceta nie zostanie dobrze przyjęty przez jej byłego.
Ale niepotrzebnie się martwiłam. Brandon był schlany. Stał w drzwiach, chwiejąc się na
nogach i wpatrując w ciemny pokój spod zmrużonych powiek, jakby nic nie widział.
Odetchnęłam z ulgą, że nie zapaliliśmy z Christopherem światła.
- Uff... - sapnął Brandon. - Nikki? Lepiej już chodź.
- Dlaczego? - zapytałam, poprawiając wiązaną górę sukienki, która mogła się trochę zsunąć
tu i ówdzie.
96
- Jakaś laska kazała cię przyprowadzić. - Brandon gapił się teraz na Christophera w słabym
świetle od okna, usiłując stwierdzić, czy go zna. Ale że twarz Christophera nie zdobiła nigdy
stron TMZ.com, Brandon nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia. - Jakaś Frida?
Pochorowała się czy co.
Wypadłam z pokoju jak błyskawica.
- Gdzie? - zapytałam spiętym głosem. - Gdzie ona jest?
Ale Brandon tylko wzruszył ramionami. Ledwo kontaktował. Nie miał pojęcia, gdzie się
podziała moja siostra. W głównej części poddasza impreza rozkręciła się na całego.
Lulu na pewno nie posiadała się z radości. Przez tłum tańczących - i spoconych - gości ledwie
było widać drugi koniec salonu. Pod sufitem prawie całkiem goła dziewczyna na trapezie
porzuciła czerwoną szarfę. Muzyka była tak głośna, że pulsowała mi pod żebrami. Byłam
ciekawa, czy inni mieszkańcy budynku
wezwą policję - ale przypomniałam sobie, że Lulu przewidziała ten problem i zaprosiła ich na
imprezę. Mogłabym przysiąc, że widziałam gościa z piętra niżej tańczącego z kimś, kto
wyglądał jak Perez Hilton. Lulu była geniuszem. Nie zdziwiłabym się, gdybym gdzieś tu
zobaczyła tańczących gliniarzy.
Ale nie mogłam znaleźć Fridy. Szukanie jej w zatłoczonym pokoju było koszmarem.
Musiałam się przepychać między wystrojonymi gośćmi, bez końca mamrocząc
„przepraszam". I oczywiście połowa z nich - ta męska połowa, co do jednego - łapała mnie za
ramię, wykrzykując:
- Nikki! Zostań i zatańcz! No, nie bądź taka!
:
- Nie mogę - odpowiadałam z udawanym żalem. - Szukam kogoś.
- Mnie, mam nadzieję - mówili niektórzy, szczerząc się obleśnie.
- Och! Ha-ha! - wtórowałam. - Sorry. Zaraz wracam.
- Koniecznie!
To nie było fajne. .
Prawda była taka, że miałam poczucie winy. W ogóle nie powinnam była spuszczać Fridy z
oczu. I gdyby to był ktokolwiek inny, nie Christopher, nie zrobiłabym tego. Oczywiście jasno
i wyraźnie zabroniłam siostrze przychodzić na tę imprezę, ale... powinnam była wiedzieć, że i
tak się tu zjawi. Zawsze robiła dokładnie to, czego jej zabraniałam. Ja albo rodzice. Czy nie
robiły tak wszystkie młodsze siostry, chcąc udowodnić, że są równie „dobre" jak starsze? Nic
dziwnego, że napytała sobie biedy.
Dobrze wiedziałam, jak będzie się tłumaczyć, kiedy ją już znajdę: „Przecież ty tu jesteś, Em.
Dlaczego ja nie mogę? Tylko dlatego, że jesteś starsza... To nie fair!"
Zanim znalazłam Fridę, wpadłam na Lulu. Tańczyła ze Steve-nem i była w siódmym niebie.
Steven też chyba całkiem dobrze się bawił. Ale na twarzy Lulu malowała się wręcz
ekstatyczna radość. Rozpromieniła się jeszcze bardziej na mój widok. Ciemne oczy,
obrysowane tuszem, który trochę rozmazał się od potu, otworzyły się jeszcze szerzej, kiedy
puściła Stevena i podbiegła, żeby chwycić mnie za ramię, stanąć na palcach i szepnąć do
ucha:
- Och, Nikki! Widzisz to? Wszyscy przyszli! Wszyscy! To jest najlepsza impreza w historii
świata! I uwierzysz? Steven, twój brat, jest spod Wagi!
Spojrzałam na nią, mrugając tępo.
- To... to cudownie - powiedziałam.
- Nie, nie rozumiesz - mówiła dalej, potrząsając mną lekko. - Moja wróżka powiedziała, że
jest mi przeznaczony ktoś spod znaku Wagi!
- A... - rzuciłam. - To świetnie. Widziałaś Fridę? Uśmiech Lulu zniknął natychmiast.
- Frida tu jest? Myślałam, że zabroniłaś jej przyjść. - Jej spojrzenie padło na kogoś za moimi
plecami. - O, cześć, Christopherze.
97
Odwróciłam głowę. Oczywiście poszedł za mną. Wszyscy goście, których, jak sądziłam,
udało mi się samodzielnie zniechęcić, tak naprawdę bali się groźnego spojrzenia mojego
superzłoczyńcy. Cudownie.
- Cześć - powiedział. I wskazał coś palcem. - Czy to nie ona, tam? Z tym całym Gabrielem
Luną?
Odwróciłam głowę i zobaczyłam Fridę - czy też kogoś, kto wyglądał jak Frida, w
chusteczkowej kiecce - niebezpiecznie blisko otwartego okna, w objęciach Gabriela Luny. Co
on wyprawiał? Wiedząc, jak bardzo jest w nim zabujana, oczywiście zakładałam, że
planowali coś niewłaściwego.
- Czekaj - powiedziałam i ruszyłam w ich stronę, gotowa w razie potrzeby wypchnąć
Gabriela przez okno. Tak bardzo byłam na niego wściekła za wykorzystywanie mojej
młodszej
siostry.
Ale kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam, co się naprawdę dzieje. Frida haftowała przez okno
do skrzynki na kwiaty - na całe szczęście pustej o tej porze roku - a Gabriel trzymał ją, kiedy
szarpały nią konwulsje. Spojrzał na mnie, kiedy podeszłam, i wrzasnął, żeby przekrzyczeć
muzykę:
- Chyba jest trochę za młoda, żeby nie odstępować bani.
Frida uniosła drżącą rękę, żeby wytrzeć usta. Zobaczyłam kelnera mijającego nas z tacą
kanareczek. Wzięłam garść serwetek i podałam Fridzie, która przyjęła je z wdzięcznością.
- Powiedział, że to owocowy poncz -jęknęła, przysiadając na piętach i patrząc na mnie
wielkimi, pełnymi łez oczami.
- Kto powiedział, że to owocowy poncz? - zapytałam, biorąc jeszcze parę serwetek i
ocierając jej twarz.
- On. - Wskazała palcem grupkę osób tańczących nieopodal. - Justin Bay.
Odwróciłam głowę i spojrzałam w tamtą stronę. Rzeczywiście, Justin Bay, gwiazda kinowej
wersji Journeyąuest - strasznego knota zresztą- stał niedaleko, kręcąc biodrami i ocierając się
o jakieś chude modelki (bynajmniej nie o swoją dziewczynę Veronicę) ubrane jeszcze
bardziej skąpo niż Frida i na jeszcze wyższych obcasach.
Lulu, która przyszła tu za mną, też spojrzała w tę stronę i zachłysnęła się z oburzenia.
- A jego kto zaprosił? - zapytała, wściekła.
- Z tego, co mówią odźwierni - powiedział Steven - połowa gości ma zaproszenia
wydrukowane z Internetu. Bramkarze robili, co w ich mocy, żeby ich odsiać, ale trudno było
odróżnić oryginalne zaproszenia od fałszywek. Jest tu też pełno paparazzich - ciągnął Steven.
- Wasze przyjęcie może przejść do historii, choćby za złamanie wszelkich przepisów
przeciwpożarowych.
- To wcale nie był owocowy poncz - powiedziała smutno Frida. - Prawda?
Nie mogłam oderwać oczu od Justina. Było w nim coś -i nie chodziło o obcisłą koszulę z
czarnego jedwabiu ani o złote łańcuchy - co nie pozwalało o nim zapomnieć.
„Nikt nie może tak po prostu zniknąć na zawsze... Nawet kiedy dają ludziom nową tożsamość
w programie ochrony świadków, to ci ludzie mają tendencję do utrzymywania kontaktów z
dawnymi znajomymi. Nieważne, że ryzykują w ten sposób życie. To siła przyzwyczajenia.
Każdy w końcu łamie zasady. Tyje złamałaś, dając mi te naklejki z dinozaurami. Tylko byłem
zbyt głupi, żeby załapać".
O Boże! Oczywiście!
To nie mogła być prawda. Śmieszne! Kompletnie nieprawdopodobne!
Ale czy tego samego nie można było powiedzieć o wszystkim, co mnie ostatnio spotkało?
Przepchnęłam się do miejsca, gdzie tańczył Justin, i położyłam mu dłoń na ramieniu. Uchylił
powieki do wężowych szparek i powoli przestał kręcić biodrami, kiedy mnie rozpoznał.
- O - powiedział z leniwym uśmiechem. - Siemka, Nik.
98
- Justin - odparłam bez uśmiechu. - Muszę zobaczyć twoją komórkę.
- Hm,.. to coś nowego. - Spojrzał przez ramię na modelki,
które prawie bzykał na parkiecie, i zaczął się śmiać. Wszystkie były tak samo pijane jak on i
też wybuchnęły śmiechem. Żadne nie raczyło przerwać tańca. - Słyszałem swego czasu różne
wariackie zachęty, ale „Muszę zobaczyć twoją komórkę" bije wszystkie na głowę.
W mgnieniu oka Christopher był przy moim lewym boku.
- Pokażjej.
- I to już. - Gabriel stał po mojej prawej.
Justin zdał sobie widocznie sprawę, że to jakaś poważna sprawa, i wreszcie przestał tańczyć.
Otworzył oczy.
- Chwila - powiedział. - Co to za przesłuchanie? Ja tylko tańczę.
- Zaraz będziesz leżał w kałuży krwi, jeśli nie dasz komórki
mojej siostrze - uprzedził go grzecznie Steven.
Żaden z chłopaków nie miał pojęcia, dlaczego tak mi zależy na komórce Justina Baya. Ale
fakt, że chcieli nim wytrzeć podłogę na jedno moje słowo, był budujący. Naprawdę.
- Dobra. - Justin sięgnął do kieszeni ciasnych, prążkowanych spodni od garnituru i wyciągnął
srebrny aparacik z klapką, który rzucił w moim kierunku. - Nie wiem, po co ci moja komórka.
Mało ci jeszcze tych e-maili, które do mnie wypisujesz?
Kiwnęłam triumfalnie głową.
- Tak też myślałam - powiedziałam, przewijając wiadomości Justina.
- Ciągle do niego piszesz? - Lulu wybałuszyła na mnie oczy. - Boże, myślałam, że dałaś
sobie spokój z tym palantem
już parę miesięcy temu.
- A skąd - prychnął pogardliwie Justin. - Ciągle mnie błaga, żebym do niej wrócił. I to jak.
Christopher zrobił krok naprzód i jednym gładkim ruchem chwycił jego głowę pod pachę w
żelazny uścisk. Był to tak zaskakujący rozwój wypadków, że Fridzie opadła szczęka. Muszę
przyznać, że sama byłam w szoku. Christopher raczej nie mógł się pochwalić tężyzną
fizyczną w czasach, kiedy nie był jeszcze superzłoczyńcą.
Ale teraz pewnie napędzały go moce zła.
- Jezu - wychrypiał Justin. Modelki, z którymi tańczył, tak chude, że wyglądały jak
choinkowe cukierki, odpląsały trochę dalej od niebezpiecznej strefy, na wypadek gdyby miało
dojść do bijatyki. Nie chciały sobie zachlapać kiecek od Dolce & Gabbany. - Puść mnie,
człowieku! Wiesz, kim jest mój ojciec?
- Przeproś - rzucił Christopher. Musiał chyba ścisnąć mocniej, bo Justin zaczął wydawać
odgłosy, jakby się dusił.
- Przepraszam - wykrztusił. - Nie posiniacz mi twarzy, człowieku. Po Nowym Roku gram u
Anga Lee.
Odszukałam wiadomość z nadawcą „NikkiH" i przeczytałam wyjątkowo kwiecisty liścik.
To nie miało żadnego sensu.
Ale nalepki z dinozaurami też go nie miały. - Czy Felix może sprawdzić, skąd nadano tego
e-maila? - zapytałam.
- Oczywiście - zapewnił Christopher.
- Powiedz, gdzie to przesłać, żeby Felix mógł się tym zająć.
Podał mi adres. Wcisnęłam „prześlij dalej" i odesłałam list „NikkiH" do kuzyna Christophera
z prośbą, żeby namierzył, skąd go wysłano.
- A... - powiedziałam, kiedy skończyłam. - Możesz go już puścić.
Christopher uwolnił Justina. Chłopak zatoczył się trochę, trzymając się za szyję.
- Chryste - powiedział. - Czy wyście powariowali? Co to miało być?
99
- Nie wiem - odparł Gabriel całkiem spokojnie. - To za okłamanie dziewczynki w sprawie
ponczu. -I walnął go pięścią w żołądek, naprawdę mocno, sądząc po tym, jak Justin złożył się
wpół i padł na podłogę, chwytając powietrze jak złota rybka, która wyskoczyła z akwarium.
Steven, stojący u boku Lulu, spojrzał kolejno na Justina, Gabriela i Christophera. W końcu
powiedział, szczerząc się w uśmiechu:
- Wiecie co, z początku miałem wątpliwości. Ale okazuje się, że to naprawdę niezła impreza.
- Nic z tego nie rozumiem - powiedziała zdenerwowana Frida, przyglądając się Justinowi,
który zaczął się zbierać z podłogi. Modelki oczywiście przytruchtały mu na ratunek. - Co tu
się dzieje? Dlaczego musiałaś zajrzeć do telefonu Justina Baya? Co w ogóle robi tutaj
Christopher?
- To bardzo dobre pytanie, ale do ciebie - powiedziałam, obrzucając ją surowym spojrzeniem.
-W co ty się ubrałaś? Skąd masz taką sukienkę? To w ogóle trudno nazwać sukienką.
- Przyszłam wesprzeć Lulu - odparła Frida, wydymając wargi. - Wiem, ile to przyjęcie dla
niej znaczy. Nie chciałam jej zawieść...
Lulu była wyraźnie wzruszona.
- Oooo... -jęknęła.-Czy to nie słodkie? Naprawdę, Nikki, nie możesz się na nią za to złościć.
- Owszem, mogę - powiedziałam. - Mówiłam jej, że nie jest zaproszona. I ty przy tym byłaś,
pamiętasz, Lulu? Moim zdaniem nie ma w tym nic słodkiego.
- Chyba jesteś trochę za surowa - powiedział Gabriel. Ku mojemu zdumieniu zdjął
marynarkę (superdrogą, z wycieranymi brzegami, taką, jaką Lulu kupiła dla Stevena) i
zarzucił na nagie ramiona Fridy. Moja siostra trzęsła się z zimna, stojąc na wprost otwartego
okna. - Dostała już nauczkę, nie sądzisz?
- To prawda- przytaknęła Frida, otulając się marynarką i patrząc na Gabriela z gwiazdkami w
oczach. Dosłownie. Dopiero po sekundzie zorientowałam się, że to odbicia specjalnych
imprezowych halogenów, które kazała zainstalować Lulu. - Dostałam nauczkę.
Lulu dźgnęła mnie łokciem, chichocząc, ale nie widziałam w tym wszystkim nic zabawnego.
Moja młodsza siostra kochała się w Gabrielu Lunie od miesięcy. I to było mocno
niewłaściwe. Był dla niej za stary a tylko zachęcał ją swoim zachowaniem, bijąc takich
kretynów jak Justin Bay.
Owszem, zgoda, to było nawet niezłe. Ale nie oznaczało, że Gabriel Luna może sobie otulać
marynarką moją siostrę. Młodszą siostrę, która w ogóle nie powinna tu być, nie mówiąc już o
randkowaniu w tym wieku.
- To pewnie Felix - powiedział Christopher i sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki po komórkę,
która właśnie wydała z siebie bitewny zew smoka. Kiedy spojrzał na wyświetlacz, kiwnął
głową i odebrał. - Co masz? - zapytał.
Kiwnął głową kilka razy. I w końcu popatrzył na mnie. Spojrzenie jego niebieskich oczu było
jak laser. Czułam, jak przewierciło mnie do samego kręgosłupa.
I to nie w pozytywnym sensie.
Nie mogłam odczytać, co mu chodzi po głowie. Ale wyczuwałam kłopoty.
Christopher się rozłączył i schował telefon. W końcu, nie spuszczając ze mnie tego swojego
nieprzeniknionego spojrzenia, spytał:
- Mogę zamienić z tobą słowo? Sam na sam. Steven stanowczo się sprzeciwił.
- Nie - powiedział. W jego głosie nie było gniewu. Powiedział to całkiem spokojnie.
Ale to „nie" było jak królewski rozkaz.
- Wszystko, co masz jej do powiedzenia, i co ma związek z tą sprawą, możesz powiedzieć i
mnie - dodał. - Jestem jej bratem, pamiętasz?
Christopher zamrugał. Nie wiem, co w tej chwili chodziło mu po głowie. Może „Wcale nie
jesteś jej bratem?", o czym wiedzieliśmy wszyscy (z wyjątkiem Gabriela). Wiedział to nawet
sam Steven.
100
A jednak jego słowa wydawały się bardziej prawdziwe, niż gdyby naprawdę był ze mną
spokrewniony. I Christopher nie miał zamiaru tego kwestionować.
- Dobrze. No więc, Felix namierzył miejsce, skąd wysłano tego e-maila. To komputer z
adresem IP w Westchester.
Wybałuszyłam na niego oczy.
- Westchester? To raptem ze trzydzieści kilometrów stąd.
- Owszem. Komputer należy do lekarza o nazwisku JonathanFong.
Lulu się skrzywiła.
- Dlaczego jakiś lekarz miałby wysyłać e-maile do Justina Baya, udając Nikki Howard? Co
to za zboczony kretyn?
- Nie to jest tutaj istotne - powiedział Christopher. - Najważniejsze jest to, dla kogo pracuje
doktor Jonathan Fong.
Gapiłam się na niego, osłupiała. Choć za naszymi plecami impreza szalała w najlepsze i na
poddaszu panował tropikalny upal, nagle poczułam lodowaty chłód.
- Nie. - Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć.
21.
Najsmutniejsze było to, że ostatecznie wybraliśmy się do Westchester w piątkę - nie licząc
Cosabelli. A jedno z nas było nieprzytomne.
To nie było ani miłe, ani uczciwe, wykorzystać Brandona Starka w ten sposób. Ale
potrzebowaliśmy jego limuzyny. Bo jak inaczej mieliśmy się dostać do domu doktora Fonga?
Żadna taksówka nie zawiozłaby nas tak daleko, a pociągi nie jeździły aż do rana. Christopher
powiedział, że ciocia Jackie pewnie pożyczyłaby nam swojego minwana, ale musielibyśmy
się tłuc po niego aż na Brooklyn, nie mówiąc już o konieczności tłumaczenia się, po co nam
samochód.
A tym czasem na miejscu był Brandon, śpiący w najlepsze na mojej kanapie po zbyt wielu
drinkach.
Przynajmniej zabraliśmy go ze sobą. Nawet jeśli posłaliśmy
;
Toma, kierowcę, do
delikatesów, żeby kupił mu mleczko na zgagę, i kiedy był w sklepie, porwaliśmy limuzynę.
Na szczęście Steven radził sobie z prowadzeniem.
Najtrudniej było wytłumaczyć Gabrielowi, dlaczego nie może z nami jechać. Nie miał
pojęcia, dokąd się wybieramy ani dlaczego. Ale chciał jechać z nami. Próbowałam go
spławić, dziękując, że zaopiekował się Fridą.
- Musimy skoczyć w jedno miejsce. Więc do zobaczenia później.
Ale odrzekł na to:
- W porządku. Pomogę wam. - I trzymał drzwi, kiedy Steven i Christopher wlekli
półprzytomnego Brandona do auta.
A ponieważ nie miał zamiaru się odczepić, oczywiście Frida też chciała jechać. W końcu
wzięłam go pod łokieć i szepnęłam:
- Chcę cię prosić o wielką przysługę. Możesz ją odstawić do domu? Jest za młoda, żeby o tej
porze zostać na imprezie, a boję się, że coś jej się stanie, jeśli odeślę ją samą. Widziałeś, co
się działo na przyjęciu. Dopilnujesz, żeby bezpiecznie dotarła do rodziców? To tylko parę
kwartałów stąd.
Gabriel się zgodził - ale dopiero kiedy mu obiecałam, że na niego poczekamy. Frida,
oczywiście, kiedy się dowiedziała, że będzie jechać - sam na sam - taksówką z Gabrielem
Luną, natychmiast przestała stawiać opór. Kiedy ściskałyśmy się na pożegnanie, szepnęła mi
do ucha:
101
- Przepraszam, że mówiłam o tobie takie wredne rzeczy. Wcale tak nie myślę. Jesteś
fantastyczną starszą siostrą. I dzięki za prezent. - Wskazała swoje uszy, w których już
wcześniej dostrzegłam sztyfty z brylancikami, które jej kupiłam.
, - Miałaś otworzyć prezent dopiero w Boże Narodzenie -powiedziałam z irytacją. - Teraz nie
masz się na co cieszyć.
- Będę się cieszyć na spotkanie z tobą. - Cmoknęła mnie w policzek, wzięła Gabriela pod
ramię i ruszyła z nim na poszukiwanie taksówki.
Ale oczywiście nie mieliśmy zamiaru czekać na powrót Gabriela. Steven ruszył natychmiast,
kierując się w stronę autostrady, żeby dotrzeć do doktora Fonga najszybciej, jak się da.
Oczywiście ani on, ani nikt z nas, nie miał pojęcia, czego się spodziewać, kiedy już tam
dojedziemy. I chyba tylko mnie ciągle chodziły po głowie nalepki z dinozaurami. Inaczej te e-
maile nie miałyby żadnego sensu...
Tak jak nie miałyby sensu nalepki z dinozaurami, które dałam Christopherowi. A
przynajmniej nie dla niego, w tamtym momencie. Poza kontekstem musiały mu się wydawać
kompletnie od czapy, jak e-maile, które ciągle dostawał Justin. Rzekomo ode mnie.
Słowa Christophera wciąż brzmiały mi w głowie. „Nikt nie może tak po prostu zniknąć na
zawsze... Ludzie mają tendencję do utrzymywania kontaktów z dawnymi znajomymi... To siła
przyzwyczajenia. Każdy w końcu łamie zasady".
Ale kto łamał zasady, wysyłając e-maile? Może to tylko złośliwy dowcip. Tylko skąd jakiś
głupi dzieciak miałby prywatny numer Justina Baya? Może to nic nie znaczyło. Może ta
wyprawa była zupełnie po nic.
A może nie.
Na dodatek, kiedy już wyjechaliśmy z Manhattanu i dotarliśmy do Westchester, Christopher
nie pozwolił Stevenowi użyć zainstalowanego w limuzynie GPS-a.
- Żartujesz sobie? - powiedział. - Stark wyceluje w nas wszystkie swoje satelity. Gliny zgarną
nas w pięć sekund. Lulu bardzo ucieszyły te słowa.
- Czy my naprawdę robimy coś niezgodnego z prawem? - chciała wiedzieć.
Christopher spojrzał na nią z politowaniem. .
- Właśnie ukradliśmy limuzynę - wyjaśnił.
- E tam - powiedziałam. - Tak właściwie tylko pożyczyliśmy. - Spojrzałam na Brandona,
wyciągniętego na bocznej kanapie i śpiącego słodko, jak aniołek w smokingu. Na głowie miał
czerwoną czapkę Mikołaja. - Właściciel jest w środku, tak czy nie?
- Dobra - powiedział Christopher, wyświetlając mapę na swoim iPhonie i pokazując ją
Stevenowi. - Jeszcze trzy kilometry tą samą drogą.
- Dzięki - odparł Steven zza kierownicy. Kręta droga, którą i jechaliśmy, wijąca się między
wielkimi, podmiejskimi rezydencjami, była kompletnie pusta o tej porze. Z nieba sypały
lekkie, puszyste płatki śniegu - za mało, żeby przykryć ziemię, ale i tak były śliczne. Na całe
szczęście pomyślałam, żeby zrzucić sandały na szpilce i założyć botki Marca Jacobsa. Steven
włączył ogrzewanie w limuzynie, ale wiedziałam, że kiedy wysiądziemy, skórzana kurtka
raczej nie ochroni mnie od zimna. Może dlatego, że ciągle miałam na sobie wieczorową
sukienkę bez pleców. Na szczęście grzała mnie Cosabella, wyciągnięta na moich kolanach.
- Ciągle nie wiem, dokąd jedziemy - powiedziała Lulu
z przedniego siedzenia obok Stevena. Na głowie miała szoferską czapkę, którą Tom zostawił
w samochodzie. Wyglądała bardzo zawadiacko na jej blond włosach ściętych na pazia. - Ale
na tym polega przygoda! To jak gra w podchody! Czy Nikki nie jest fantastyczna? Zawsze
wie, jak się zabawić na imprezie!
Nie umiałam stwierdzić, czy Lulu tylko próbuje robić dobrą minę do złej gry, czy naprawdę
nie rozumie, że dzieje się coś poważnego. Ciągle była w siódmym niebie po odkryciu, że
według jej wróżki ona i Steven są kompatybilni astrologicznie.
W końcu Christopher powiedział:
102
- To powinien być następny dom.
Steven skręcił w długi podjazd, osłonięty po obu stronach murem z polnych kamieni i
ładnymi drzewami, nagimi o tej porze roku. Niebo zaczynało już różowieć na wschodzie, a od
wiszących nisko śniegowych chmur odbijał się blask miasta, więc całkiem dobrze
widzieliśmy dom z czerwonej cegły, w staromodnym, kolonialnym stylu, z elektryczną
imitacją świeczki
w każdym oknie.
Czytałam gdzieś, że kobiety stawiały świece w oknach w czasie wojny, żeby ich mężowie
mogli odnaleźć drogę do domu. Teraz zmieniło się to w świąteczny zwyczaj. Ciekawe, komu
doktor Fong chciał oświetlić drogę do domu?
Podjazd tworzył na końcu pętlę. Steven zajechał pod frontowe drzwi, zatrzymał samochód i
zgasił silnik.
- No dobrze - powiedziała Lulu, odwracając się na fotelu, żeby na nas spojrzeć. Szoferską
czapka przekrzywiła jej się zalotnie. - Co dalej?
Popatrzyłam na dom przez przyciemniane szyby limuzyny. Nie była to olbrzymia rezydencja,
jakich wiele mijaliśmy po drodze, ale trudno byłoby ją nazwać małą. Wyglądała wręcz po-
dejrzanie zwyczajnie. Dom z rodzaju tych, które mija się bez jednego spojrzenia, nie
zastanawiając się, kto w nich mieszka; nie myśląc: „Rany, chciałabym kiedyś mieć coś
takiego!" Po prosta swojski domek.
W limuzynie panowała cisza, przerywana tylko pochrapywaniem Brandona.
Wzięłam na ręce Cosabellę, która wciąż spała mi na kolanach, i przelazłam przez nogę
Christophera do drzwi.
- Co ty... - Christopher mocno się zaniepokoił. - Poczekaj na mnie.
- I na mnie-dodał Steven, wysiadając.
- I na mnie - powiedziała Lulu.
Po chwili prowadziłam małą procesję pod frontowe drzwi doktora Fonga - wszystkich z
limuzyny, oprócz Brandona, który nawet nie drgnął. Na dworze było nieprawdopodobnie
zimno. Tak zimno, że nozdrza przymarzały mi przy każdym głębszym oddechu. Powietrze
przyjemnie pachniało dymem. Okolica była cicha jak makiem zasiał, słychać było tylko nasze
kroki na zmrożonym chodniku, kiedy szliśmy do drzwi.
Uniosłam ciężką, mosiężną kołatkę i zastukałam trzy razy. Załomotała tak głośno, że się
bałam, iż pobudzi sąsiadów. Nie było żadnej reakcji. W końcu Lulu powiedziała: - Nikogo nie
ma w domu. - Zęby jej dzwoniły z zimna. - W-wracajmy do samochodu. Tam przynajmniej
jest ciepło.
Zignorowałam ją. Złapałam kołatkę jeszcze raz i zastukałam.
Tym razem nad naszymi głowami zapaliło się światło. Usłyszałam kroki w domu. Po
chwili drzwi się otworzyły i w progu stanął mężczyzna w średnim wieku, ubrany w szlafrok.
Przyjrzał nam się zaspanym wzrokiem. Kiedy zobaczył moją twarz, oczy otworzyły mu się
szerzej.
- Dzień dobry - powiedziałam. Doktor Fong zaczął kręcić głową.
- Nie - powiedział. I tylko tyle. Jedno słowo.
Ale słychać w nim było strach.
Chciał zamknąć drzwi. Steven był szybszy. Wstawił nogę między drzwi i futrynę, żeby doktor
nie mógł ich zamknąć.
- Jechaliśmy tu kawał drogi. Chcemy wejść tylko na chwilę
i porozmawiać - rzucił.
- Nie - powtórzył doktor Fong. Wciąż wyglądał na przerażonego. - Musieliście pomylić
domy. Nie znam was...
- Hm... - zaczął Christopher, stając tuż za plecami Stevena. - Myślę, że całkiem dobrze zna
pan Nikki Howard, a raczej Em Watts. Chyba że nie jest pan jednym z chirurgów, którzy
103
kilka miesięcy temu przeszczepili jej mózg w Instytucie Neurologii i Neurochirurgii Starka?
Widzi pan, czytałem jej dane medyczne i wiem wszystko na ten temat. Więc jeśli nie chce
pan, żebym ujawnił te informacje dziennikarzom, proszę nas wpuścić.
Doktor Fong, z miną człowieka, który ma nóż na gardle - bo w pewnym sensie tak było -
zastanawiał się przez chwilę, ale w końcu się cofnął i pozwolił nam wejść. Weszliśmy do holu
urządzonego w nowoangielskim stylu, pełnego ciemnego, lakierowanego drewna i obrazów z
psami polującymi na kaczki. Cosabella węszyła dookoła z grzeczną ciekawością.
- To nie jest zabawa - powiedział z niechęcią doktor Fong, kiedy wszyscy weszliśmy już do
środka i zamknęliśmy za sobą drzwi. - Zabiją was, jeśli się zorientują, że wiecie. Zabijali już
wcześniej. Niby jak waszym zdaniem wpakowałem się w ten pasztet?
Te słowa, wypowiadane przez łagodnie wyglądającego doktorka, stojącego w czerwonym
kraciastym szlafroku w cichym, staromodnym przedpokoju, zmroziły mnie do szpiku kości.
Jeszcze bardziej piorunujące wrażenie zrobiły na Lulu, która naprawdę nie miała pojęcia, w
co się wplątała, wsiadając do limuzyny Brandona Starka na Centre Street na Manhattanie.
Dosłownie skamieniała. I natychmiast przeszedł jej radosny nastrój. Każdy straciłby humor,
słysząc, że może zostać zabity. Zaręczam.
- Może usiądziemy i o wszystkim nam pan opowie - zaproponował Steven, wciąż tym
samym spokojnym głosem. Widać miał wprawę w kontaktach z rozhisteryzowanymi
neurochirurgami.
Doktor Fong posłuchał go tylko dlatego, że nie miał wyjścia. Szurając kapciami, przeszedł do
salonu - kwadratowego pokoju, również urządzonego z nowoangielską skromnością, gdzie
wieczorem musiał się palić ogień w kominku. Teraz już wygasł, ale powietrze przesycał
przyjemny zapach palonego drewna. Doktor zaświecił pojedynczą lampę na stoliku przy
oknie, ale najpierw pozasuwał zasłony we wszystkich oknach, wyglądając na zewnątrz jak
człowiek z manią prześladowczą. Najwyraźniej chciał się upewnić, że na podjeździe nie ma
żadnego innego samochodu prócz naszego.
- Nikt was nie śledził? - zapytał.
Christopher i ja spojrzeliśmy na siebie. Tak się składało, że rzeczywiście zwracam na to
uwagę, chociaż wyglądało to na kompletną paranoję.
- Tak-powiedziałam.
:
~ Nie mogliście wybrać jakiegoś innego samochodu? - dopytywał się gniewnie doktor. -
Myślicie, że limuzyna nie wzbudzi tutaj sensacji?
- Nie mieliśmy wyjścia - odparłam zaskoczona.
Fong popatrzył na nas. Na Lulu, która przycupnęła na rzeźbionej poręczy fotela, wciąż
wystrojoną w czapkę szofera i bufiastą wieczorową kieckę. Na Stevena, który, spięty i
skupiony, stał przy drzwiach do przedpokoju, jakby spodziewał się, że lada moment wpadną
tu ludzie Starka. Aż w końcu zerknął na mnie i na Christophera przy wygasłym kominku, z
Cosabellą u stóp. On sam wyglądał na kompletnie skołowanego, w piżamie i szlafroku, z
rozczochranymi włosami. Ale jego mina mówiła wyraźnie, że nie zrobiliśmy na nim
najlepszego wrażenia.
- Czy pani Fong jest w domu? - zapytałam, bo nagle coś przyszło mi do głowy.
Doktor Fong spojrzał na mnie pogardliwie.
- Nie - odparł. - Moja matka nie mieszka tu ze mną. Chodziło mi raczej o żonę, ale jego
odpowiedź i tak wyjaśniała wszystko.
- Proszę nam wyjaśnić, dlaczego - zapytał groźnie Christopher - były chłopak Nikki Howard
dostaje e-maile od kogoś korzystającego z komputera w tym domu?
Doktor Fong nagle ukrył twarz w dłoniach. Kiedy ochłonął, odwrócił się i podszedł do
niewielkiego sekretarzyka. Otworzył go, wyjął kryształową karafkę z whisky i drżącą dłonią
nalał sobie szklaneczkę.
Łyknął całą zawartość jednym haustem. I nalał sobie jeszcze jedną.
104
Tym razem przyniósł sobie drinka na kanapę i usiadł wygodnie obok Cosabelli, która
oczywiście wybrała sobie najwygodniejsze miejsce w domu. Kiedy zwrócił ku nam twarz,
zdumiałam się, widząc, że jest biała jak żagle statku na obrazie nad jego głową.
- Kto jeszcze o tym wie? - zapytał.
- Nikt - odparłam, spoglądając na Stevena. - To znaczy, oczywiście wszyscy w tym pokoju. I
osoba, która namierzyła adres IP.
- Czy to ktoś godny zaufania? - zapytał doktor, unosząc drżącą ręką szklankę do ust.
- Tak - zapewniłam go. Przeszłam przez pokój i usiadłam w fotelu naprzeciw kanapy. -
Doktorze, o co tu chodzi?
Fong się nie odzywał. Wpatrywał się w bursztynową głębię swojego drinka. Kiedy wreszcie
otworzył usta, zapytał:
- Wiecie, co to jest przysięga Hipokratesa?
Lulu zrobiła skonsternowaną minę. Steven wciąż wyglądał, jakby chciał, żeby do pokoju
wpadli jacyś złoczyńcy, żeby móc ich powalić ciosem karate, czy coś w tym stylu.
W końcu odezwał się Christopher.
- Tak. To przysięga, którą składają wszyscy lekarze, zanim zaczną praktykować medycynę.
- Przede wszystkim nie szkodzić - dodałam.
- Zgadza, się - odparł doktor. - W Instytucie Starka wszyscy to sobie powtarzamy. Nikomu
nie szkodzimy. Przeszczepiamy mózgi ze straszliwie okaleczonych ciał, które nie mają szans
na przetrwanie, do zdrowych ciał dawców, których mózgi umarły. Żeby nasi pacjenci mieli
drugą szansę na życie. Tak właśnie było z tobą. - Spojrzał na mnie. - Pracowałem w Instytucie
Starka dziesięć lat i nigdy ani przez chwilę nie kwestionowałem, czy to, co tam robimy, jest
etyczne. Aż do dnia twojego wypadku.
Obrzucił spojrzeniem kolejno nas wszystkich.
- Co się wydarzyło? - zapytałam ochrypłym głosem. Od-kaszlnęłam, żeby oczyścić gardło.
- Asystowałem przy operacji - powiedział doktor Fong, patrząc w przestrzeń. - Twoim
przypadkiem zajmował się doktor Holcombe. Nikki Howard była zbyt ważna, żeby powierzyć
ją komuś innemu. Ja zwykle prowadzę oddział szkoleniowy instytutu...
- Oddział szkoleniowy? - przerwałam mu.
- Tak, oczywiście - odparł. - Zapotrzebowanie na przeszczepy jest tak duże, że mamy listę
oczekujących. Ale kolejka jest na kilka lat naprzód, a niektórzy pacjenci nie mogą. albo nie
chcą czekać. Więc chirurdzy z całego świata mogą przyjeżdżać do instytutu i za darmo ich
szkolimy, żeby mogli sami przeprowadzać takie operacje. Pozwalamy im ćwiczyć na ciałach
dawców...
- Na ciałach dawców? - Byłam przerażona. Christopher
spojrzał na mnie, zirytowany, że znów przerywam, ale nie mogłam się powstrzymać. Na
ciałach dawców?
- Och, mamy ich całkiem sporo - wyjaśnił doktor Fong. - Osoby, u których zgodnie z
procedurami stwierdzono śmierć mózgową i które ofiarowały swoje ciała nauce. Niestety,
osób w stanie wegetatywnym jest aż nadto, z powodu wypadków, a często także z winy
przedawkowania alkoholu i narkotyków. Nie mamy oczywiście zdolnych do życia mózgów,
które moglibyśmy im przeszczepiać, bo te bierzemy od pacjentów takich jak ty...
Uniosłam rękę, bo mnie zemdliło i nie chciałam słuchać dalej. Ale się opanowałam.
- Nieważne - powiedziałam. - Proszę mówić.
- No więc - podjął doktor Fong - doktor Holcombe i doktor Higgins byli chirurgami
prowadzącymi w twoim przypadku. Ale w tym przeszczepie... było coś dziwnego. Doktor
Holcombe powiedział, że Nikki Howard miała w rodzinie wiele przypadków genetycznych
wad mózgu. I że ją też zabiła taka wada.
105
Zobaczyłam, że Lulu jest już kompletnie skołowana. Ale kiedy nikt inny nie zareagował na
rewelację doktora Fonga, że jestem martwa, chociaż ewidentnie stałam obok żywa, nie ode-
zwała się słowem.
- Kiedy już cię pozszywał, zrobiłem coś, czego nigdy nie robię w zwykłych okolicznościach -
ciągnął doktor Fong. Poszedłem zbadać usunięty organ. Zawsze interesowały mnie anomalie
mózgu i chciałem zobaczyć, jak wyglądała wada u Nikki Howard.
Gdzieś na górze usłyszałam odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. A potem tupanie. Ktoś
chodził po pokojach na górze. Ale doktor Fong nie zwracał na to uwagi.
- Nikki Howard nie miała żadnych anomalii w mózgu. Była idealna. Żadnego defektu. Nie
istniał żaden tętniak, który miał ją zabić, według doktora Holcombe'a. Rzekoma przyczyna jej
śmierci i tej nagłej transplantacji w ogóle nie istniała. Nikki była całkowicie zdrowa.
Spojrzałam na Christophera. Mówił, że nie wierzy w przypadki. „Czy ktokolwiek wie, co
naprawdę stało się z Nikki tamtego dnia? Straciła przytomność i już się nie obudziła. Stark
twierdzi, że to był tętniak. Ale skąd możemy mieć pewność?"
Teraz znaliśmy odpowiedź. To nie był wypadek. Christopher odpowiedział na moje
spojrzenie zadowoloną miną. Miał rację.
- W takim razie... co jej zrobili? - zapytałam. - Żeby straciła przytomność?
- Tego się już chyba nigdy się nie dowiemy - odparł Fong. - Kiedy operacja dobiegła końca,
nie dopuszczono mnie do ciała. .. Nikki. Miałem tylko zająć się odpadami medycznymi.
Lulu wciągnęła z sykiem powietrze. Miała przerażoną minę.
- Czyli... mózgiem Nikki?
Doktor spojrzał na nią z podziwem, jakby nagle go uderzyło, że jest bystrzejsza, niż sądził.
- Zgadza się - powiedział. - Miałem się go pozbyć. . .
- Ale - wtrącił Steven - składał pan przysięgę.
- Nie szkodzić - mruknęłam.
- Dlaczego? - zapytał Steven. Był równie przerażony jak Lulu. - Dlaczego ktoś miałby
usuwać dziewczynie całkowicie sprawny mózg?
- Chyba potrafię na to odpowiedzieć - rzucił Christopher.
Ale w tej chwili na schodach zatupotały drobne kroki - znajomy dźwięk, który kazał Cosabelli
nadstawić z ciekawością uszy.
W następnej chwili zaczęła ujadać. Na jej szczekanie odpowiedziało radosne skomlenie,
kiedy dwa miniaturowe pudle, dokładnie takie same jak ona - tyle że jeden czarny, drugi w
kolorze kakao - wpadły do pokoju. Rzuciły się w stronę Co-sie, która zeskoczyła z kanapy i
popędziła do nich, wymachując z radością ogonkiem i witając się z nimi jak z dwójką starych,
dawno niewidzianych przyjaciół.
- Harry! Winston! - Starsza kobieta w szlafroku frotte wpadła do pokoju za psami, klaszcząc
w dłonie. - Spokój! Spokój!
Choć włosy miała przyklepane od poduszki i była bez makijażu, rozpoznałam ją- Jeszcze
zanim Steven porzucił swój posterunek przy drzwiach i krzyknął ze zdumieniem:
- Mama?
Dee Dee Howard. Mama Nikki Howard mieszkała w domu doktora Fonga.
Chodzi o to, że właściwie wiedziałam o tym już wcześniej. Od chwili, kiedy skojarzyłam
fakty i zrozumiałam, co naprawdę znaczą te e-maile, które dostawał Justin. Bo dlaczego
miałaby porzucać firmę i wszystko, co znała i kochała, jeśli nie dla czegoś - lub kogoś - kogo
kochała milion razy bardziej?
- Steven! - wykrzyknęła na jego widok. Radośnie wyciągnęła do niego ręce. Był sporo
wyższy od niej i musiał się schylić, żeby mogła wziąć go w ramiona. Miał totalnie osłupiałą
minę.
- Nie wiedziałam, że tu jesteś!
106
- Mamo - powiedział, kiedy go uściskała. - Szukałem cię. Wszyscy bardzo się martwili.
Leanne. Mary Beth. Nie widziałaś komunikatów w wiadomościach? Myśleliśmy, że cię
zamordowali.
- Och! -jęknęła pani Howard. - Przepraszam, skarbie. Tak, widzieliśmy komunikaty. Ale
zakładaliśmy, że to Stark próbuje mnie podejść. Nie przyszło mi do głowy, że to ty mnie
szukasz.
- Spojrzała na mnie. I skamieniała. - Och! O... - powiedziała. Jej oczy napełniły się łzami.
Przyglądała mi się z przerażeniem pomieszanym z fascynacją. - Ja... Nie wiem, co
powiedzieć. Wyglądasz... wyglądasz dokładnie jak...
Nie mogła mówić dalej. Nie musiała. Wiedziałam, o co chodzi.
Tylko że ja nie tylko wyglądałam jak ta osoba. Ja nią byłam. W pewnym sensie.
Christopher podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu. Chciał mi pokazać, że mnie
wspiera. I byłam mu bardzo wdzięczna za ten gest.
- To musi być dla pani bardzo trudne - rzekł łagodnie do pani Howard.
- To jest... - Matka Stevena pokręciła głową. Jej południowy akcent był wyraźniejszy niż u
syna. Ale był przyjemny, podobnie jak jej odrobinę przyblakła uroda. - Przepraszam. Nie
chciałam się gapić. Ale jesteś taka podobna do niej.
Bo nią jestem, chciałam powiedzieć. A w każdym razie mieszkam w jej ciele.
- Nic nie szkodzi - rzuciłam tylko. Cosabella u moich stóp wciąż radośnie witała się ze
swoimi kuzynami czy braćmi, Harrym i Winstonem, hasając po dywanie doktora Fonga.
Postanowiłam zmienić temat. - Więc pani była tu przez cały czas?
- O tak - odparła pani Howard. Wsunęła palce w dłoń Stevena. - Doktor Fong zadzwonił do
mnie i wyjaśnił całą sytuację. Powiedział, jakie to ważne, żebym nie zostawiła śladów, po
których Stark mógłby mnie namierzyć. Przyjechałam natychmiast. Bardzo mi przykro, że cię
tak wystraszyłam, skarbie - powiedziała do Stevena. -Ale bałam się kontaktować z Lenne.
Wiesz, jaka z niej plotkara. A Mary Beth jest chyba jeszcze gorsza. Ale jesteś tu, i tylko to się
liczy. Och, mam ci tyle do powiedzenia! Co u ciebie? Tak się cieszę, że wróciłeś do domu!
Steven był rozdarty. Nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać. Znałam to uczucie. Dom. Chyba
nie mógł być dalej od domu.
A jednak był w jej ramionach. Więc może jednak to był dom?
Usłyszałam jakiś dźwięk, dobiegający od strony fotela, w którym siedziała Lulu. Kiedy na nią
spojrzałam, nerwowo kręciła w palcach kosmyk jasnych włosów. Kiedy się zorientowała, że
prawe wszyscy w pokoju patrzą na nią, podskoczyła
i rzuciła skruszona:
- Przepraszam! Tylko że... - Wyglądała mizernie i delikatnie w przyćmionym świetle w
salonie doktora Fonga. - Nie rozumiem. Co my tutaj robimy? -
- Przyjechaliśmy odszukać mamę Stevena - wyjaśniłam, wskazując ruchem głowy panią
Howard. - Ale ważniejsze jest to, dlaczego się tu znalazła. Zgadza się, doktorze?
Doktor Fong westchnął. Nie chciał o tym mówić. W ogóle nie chciał niczego tłumaczyć.
- Potrzebowałem jej pomocy. Składałem przysięgę - powiedział ze znużeniem. - Kazali mi
wyrzucić mózg Nikki. Ale zrobić to, chociaż był całkowicie sprawny... To by było mor-
derstwo. Dużo zawdzięczam Stark Enterprises. Ale nie mogłem brać udziału w morderstwie
niewinnej kobiety.
- Więc skoro nie pozbył się pan mózgu Nikki - powiedział wciąż skołowany Steven - to co
pan z nim zrobił?
Jak na dany znak otworzyły się boczne drzwi i do pokoju weszła młoda kobieta, której nigdy
wcześniej nie widziałam - przeciętnego wzrostu, przeciętnej tuszy, o kasztanowych włosach,
które nie były ani proste, ani kręcone. Mrużyła oczy, jakby dopiero co się obudziła, chociaż w
pokoju nie było szczególnie jasno. '..
107
- Boże - jęknęła. - Nie da się już bardziej hałasować? Niektórzy nie wstają o świcie i chcieliby
jeszcze trochę pospać.
Nagle jakby dotarło do niej, że w salonie jest więcej osób niż tylko doktor Fong i pani
Howard. Otworzyła oczy trochę szerzej.
Ale dopiero kiedy jej spojrzenie padło na mnie, zareagowała odpowiednio do sytuacji. Jej
pełna, odrobinę dziecinna twarz poczerwieniała, a w zielonych oczach zapłonął ogień.
W mgnieniu oka uniosła rękę i z całej siły plasnęła mnie otwartą dłonią w policzek.
Tak jest. Dała mi w buzię.
- Ty suko - powiedziała Nikki Howard.
22.
Pani Howard i Steven skoczyli nas rozdzielić, zanim zrobiło się naprawdę źle. Bo Nikki
poszła na całość i zaczęła się na mnie wyżywać - czy też raczej na swoim starym ciele. Biła,
szczypała i ciągnęła mnie za włosy. Doktor Fong zdążył krzyknąć do mnie, że nie mogę jej
oddać - kiedy spróbowałam to zrobić, wyłącznie w samoobronie - bo jej rekonwalescencja nie
przebiegała tak szybko jak moja i nie pozbierała się jeszcze całkowicie po operacji. Nikki nie
miała do dyspozycji niesamowitej technologii Instytutu Neurologii i Neurochirurgii Starka,
która mnie pomagała w rehabilitacji. Była zdana wyłącznie na matczyną opiekę i pomoc
doktora Fonga po pracy. Krótko mówiąc, nie była jeszcze całkiem zdrowa.
- Ale czuje się wystarczająco dobrze, żeby wypisywać e-maile do byłych chłopaków -
rzuciłam jadowicie. Sorry, ale ten policzek mnie zabolał. Uszczypnięcia, które nastąpiły po
nim, też nie były przyjemne.
Pani Howard spojrzała na Nikki oskarżycielsko. Była na nią porządnie zła za atak na mnie.
- Nicolette Elizabeth Howard! - krzyknęła. - W tej chwili przestań bić tę dziewczynę,
słyszysz!? - Po raz pierwszy usłyszałam, jak ktoś nazywa mnie pełnym imieniem.
Tyle że nie zwracano się do mnie.
- Ale popatrz na nią, mamo! - odwrzasnęła Nikki, kiedy pani Howard odciągnęła ją ode mnie.
- Tylko na nią popatrz! To moja sukienka! I moje nowiutkie botki Marca Jacobsa! I zobacz,
jak ona maluje moje oczy! Wyglądają okropnie!
Pani Howard nie zamierzała być pobłażliwa dla córki, niezależnie od jej kruchego zdrowia.
- Nikki, przeproś w tej chwili - powiedziała. - Wiesz, że nie można się tak zachowywać.
Szczególnie u kogoś w domu.
Nikki, cała najeżona, wysunęła dolną wargę i prychnęła: - Sorry.
Wyglądało na to, że to jedyne przeprosiny, jakie miałam dostać za mój piekący policzek.
Ale pani Howard podeszła do mnie, objęła mnie ramieniem i powiedziała:
.
- Bardzo mi przykro, skarbie. - Skarbie. Nazwała mnie tak samo jak Stevena. Dotyk jej ręki
był delikatny i pocieszający. Kiedy na mnie spojrzała, w jej oczach nie dostrzegłam żadnego
dziwnego błysku, jak u mojej matki. Spojrzenie pani Howard było pewne, spokojne i pełne
współczucia. - To wszystko było dla niej bardzo trudne. -Ale chcę ci podziękować.
Dziękuję... że przywiozłaś mi syna.
I pocałowała mnie w policzek, w który walnęła mnie Nikki. I wiedziałam, że to tylko reakcja
ciała Nikki. Ale poczułam się pocieszona Jak dawno nie czułam się z własną mamą. To
dziwne, wiem.
Mama Nikki znów spojrzała z oburzeniem na córkę i spytała:
- Co ci strzeliło do głowy, żeby pisać e-maile do znajomych? Mówiłam, że możesz
surfować po necie, ale żadnych e-maili!
Nikki siedziała na kanapie, na której ją przytrzymał Steven. Wydęła wargi.
- A co ja mam robić przez cały dzień? Ile można oglądać telewizję? Zdycham z nudów!
108
- Oczywiście, kochana - powiedziała Lulu, przysiadając się do niej na kanapie i głaszcząc ją
po ręce. Próbowała uspokoić dawną przyjaciółkę, choć nie na wiele się to przydało. Nikki
wcale się nie ucieszyła na jej widok bardziej niż na mój. - Nic do wiary, że trzymali cię tu
zamkniętą przez cały ten czas. Ale na pewno niedługo cię wypuszczą. - I co będę robić? -
burknęła Nikki. - Pracować w GAP-ie? Popatrz na mnie. Jestem brzydka i mam bezsensowne
włosy. A tak w ogóle, co ty masz na głowie? Wyglądasz dziwnie. Lulu dotknęła szoferskiej
czapki.
- Ja uważam, że jest ładna - powiedziała urażona. -1 ty też jesteś ładna. Rude włosy do ciebie
pasują. I jest mnóstwo rzeczy, które możesz robić. Ten człowiek uratował cię od śmierci. Nie
cieszysz się, że żyjesz?
- Nie - odparła Nikki. Zainteresowała się Cosabellą. - Co-sie. - Pstryknęła palcami na suczkę,
ale ta nie przerwała zabawy z pozostałymi psami. - Cosie! - Nikki, sfrustrowana, zapadła się
w kanapę. - Co za kanał. Nawet mój pies woli tamtą. - Wykrzywiła się. Oczywiście to ja
byłam „tamtą".
- Skarbie, mówiłam przecież. Kupimy ci nowego pieska - powiedziała pani Howard.
Wyglądała na zmęczoną, najwyraźniej nie tylko dlatego, że był blady świt. Wyglądało na to,
że wiele razy odbywały już tę rozmowę. - Najważniejsze, żeby Stark nie dowiedział się, że
żyjesz. Musisz przestać pisać e-maile do znajomych. Doktor Fong zadał sobie dla ciebie tyle
trudu.
- No właśnie - powiedziałam. Spojrzałam na doktora. - Dlaczego nie widziałam pana na
oddziale pooperacyjnym w instytucie, kiedy tam leżałam?
Fong wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego niż pani Howard.
- Żeby uratować Nikki życie - powiedział - musiałem się uciec do podstępu. Kiedy ty byłaś
operowana, ja użyłem jej mózgu podczas jednej z pokazowych operacji dla naszych zagra-
nicznych praktykantów, w asyście kilku kolegów. Nie wiedzieli, oczywiście, skąd wziął się
zdrowy mózg, który wszczepiliśmy. Ciało dawczyni, to, które ma teraz Nikki, należało do
młodej kobiety, której mózg uległ uszkodzeniu w wypadku samochodowym spowodowanym
przez pijanego kierowcę. Niestety owym kierowcą była sama dawczyni. Nikki przewróciła
oczami.
- No właśnie - powiedziała, kiedy na nią spojrzałam. - Ty dostajesz ciało supermodelki, a ja
jakiejś baby, która jeździła po pijanemu.
- Ale żyjesz-rzucił jej brat. Nikki się skrzywiła.
- Och, nie wtrącaj się, Steven.
- Po zakończeniu operacji - ciągnął doktor - musiałem natychmiast przenieść Nikki z
instytutu, kiedy była jeszcze pod narkozą, żeby po przebudzeniu nie zaczęła zadawać pytań.
Sfałszowałem dokumenty. Mieliśmy przewieźć ją do innego szpitala leżącego bliżej miejsca
zamieszkania osoby, od której rzekomo pochodził mózg. Tak naprawdę kazałem ją przewieźć
tutaj i przekupiłem sanitariuszy z karetki, żeby milczeli. Opiekowała się nią głównie matka.
- Nie rozumiem, dlaczego Stark w ogóle próbował ją zabić - powiedział Christopher.
- No właśnie - rzuciła Nikki, mierząc Christophera spojrzeniem. Najwyraźniej spodobało jej
się to, co zobaczyła, bo zalotnie odrzuciła włosy do tyłu. Cóż, Christopher mógł się spodobać
każdej dziewczynie. Ajuż szczególnie takiej, która długo siedziała zamknięta w domu. Tyle
że gdyby zaczęła się do niego przystawiać, musiałabym złamać jej nos. - Dlaczego Stark
miałby mnie zabijać po tym wszystkim, co dla nich zrobiłam? Tylko dlatego, że
podsłuchałam, jak rozmawiają o jakiejś głupiej grze...
Christopher natychmiast nadstawił uszu.
- Jakiej grze?
- Komputerowej - powiedziała Nikki. - Tej nowej. Traveląuest czy jak jej tam.
- Journeyąuesi- poprawiłam ją. -Chodzi ci o nową część, Realmsi
- Owszem - odparła Nikki. Przestała zalotnie zerkać rui
109
Christophera i zrobiła tajemniczą minę. - To znaczy, może i coś usłyszałam... Coś, czego
Richard Stark wolałby nie ujawniać. A przynajmniej tak powiedział, kiedy mu o tym
wspomniałam. Christopher i ja wymieniliśmy spojrzenia. O-o!
Nawet Lulu wiedziała, że to niedobrze. Zabrała rękę z ramienia Nikki.
- Nikki - spytała zduszonym głosem. - Przyznałaś" się panu Starkowi, że znasz jego sekret?
- Jasne. - Nikki wzruszyła ramionami. - Chciałam sprawdzić, ile byłby skłonny mi zapłacić,
żebym nie wygadała. I okazało się, że całkiem sporo. — Roześmiała się z zadowoleniem na
samo wspomnienie. Nagle jej twarz spochmurniała. Spojrzała na mnie. - Tylko że to ty się
teraz cieszysz tymi pieniędzmi. Na co je wydajesz? Lepiej niech to będzie coś fajnego.
- Jakimi pieniędzmi? - spytałam, szczerze zdumiona. - Nie wiem, o czym mówisz...
Ale miałam bardzo złe przeczucie. 1 wiedziałam, że podziela je ze mną reszta obecnych, jeśli
można było wierzyć niespokojnym minom.
- Pieniędzmi - ciągnęła Nikki - które obiecał mi Stark w zamian za zachowanie tajemnicy o
Stark Quarku! Nie zobaczyłam z nich ani centa. Zaraz potem miałam wypadek.
Doktor Fong, najwidoczniej nie miał o niczym pojęcia. Oparł głowę na dłoniach i jęknął.
Spojrzałam na Christophera. Ze znaczącym uśmieszkiem rzucił:
- Mówiłem ci. Nie wierzę w przypadki.
Przełknęłam ślinę. Z trudem. Faktycznie tak powiedział. Ale nie musiał być taki zadowolony
z siebie. Chodziło o czyjeś życie. Dziewczyny, chodzącej kiedyś w ciele, którego aktualnie
używałam ja, mieszkającej na poddaszu; teraz ja miałam swoje lokum... Dziewczyny, której
teraz nie rozpoznawał nawet własny pies.
To było takie smutne. Chciało mi się płakać na sam jej widok, kiedy tak siedziała na kanapie,
dumna z siebie, że zrobiła coś, co ostatecznie zrujnowało jej życie.
Co je zakończyło.
- Och, Nikki - jęknęła pani Howard, zakrywając usta dłońmi.
Jej syn miał do powiedzenia trochę więcej.
- A nie przyszło ci do głowy idiotko - zapytał gniewnie - że Stark próbował cię zabić, zamiast
ci zapłacić? To, co zrobiłaś, nazywa się szantaż. .
Nikki przewróciła oczami.
- Boże, Steven, zawsze dramatyzujesz. To tylko głupia gra komputerowa.
- To linia oprogramowania warta miliardy dolarów - poprawił ją Christopher. - I nawet jeśli
byłaś twarzą Starka, jak widać można cię było zastąpić. - Wskazał mnie ruchem głowy.
-Prawda?
Nikki zagapiła się na mnie. Jej dolna warga zaczęła drżeć. Dotarło do niej. Wreszcie.
- Gra okazała się ważniejsza. Pozbyli się ciebie - ciągnął brutalnie Christopher. Tak brutalnie,
że chciałam na niego wrzasnąć, żeby przestał. Żeby się zwyczajnie przymknął. Tego było za
wiele. Byłam zmęczona. Chciałam wpełznąć do łóżka i zasnąć, żeby to wszystko zniknęło.
Ale oczywiście nie mogłam. - A przynajmniej zamierzali to zrobić. Doktor Fong uratował ci
życie.
Nikki nareszcie przestraszyła się jak należy. Spojrzała na mnie, potem na Christophera, a na
końcu na Lulu.
- Znaleźliście mnie - powiedziała powoli - przez e-maile? Te do Justina?
- Tak, kotku - oznajmiła łagodnie Lulu, biorąc ją za rękę. -Twoja mama ma rację. Musisz być
ostrożniejsza.
- No właśnie - dodał Christopher. - A teraz musimy się dowiedzieć, czy pisałaś jeszcze do
kogoś. Bo, jak widzisz, można w ten sposób namierzyć miejsce twojego pobytu.
Nikki przygryzła dolną wargę.
- Tylko do jednej osoby - powiedziała słabym głosikiem. Teraz wyglądała na naprawdę
przestraszoną. - Ale to nikt ważny.
110
- Do kogo, Nikki? - zapytała pani Howard. Była równie przerażona jak córka. - Powiedz, do
kogo pisałaś.
- Tylko do... do... Brandona Starka - pisnęła Nikki. Serce przestało mi bić. Brandon.
Oczywiście. Oczywiście, że pisała do Brandona. Byli parą przed jej wypadkiem. Dlaczego go
tu przywieźliśmy? Wydawał się nieszkodliwy. Spał, pijany. Brandon prawie zawsze spał
pijany.
Z wyjątkiem chwil, kiedy łaził za mną, łomotał do moich drzwi i wrzeszczał moje imię.
Kiedy to sobie przypomniałam, moje serce, które zatrzymało się na chwilę, nagle
przyspieszyło. Nic dziwnego, że Brandon nie wiedział, co o mnie myśleć. NikkiH pisała do
niego w e-mailach, jak bardzo za nim tęskni. Potem spotykał mnie na żywo i sytuacji raczej
nie poprawiało to, że troszkę z nim flirtowałam...
Okej, całkiem sporo.
Cudownie. A teraz siedział przed domem, w limuzynie. Absolutnie nie potrzebowaliśmy do
szczęścia, żeby Brandon wpadł tutaj i zorientował się, że Nikki Howard - ta prawdziwa Nikki
Howard, którą próbował zabić jego ojciec - żyje sobie w najlepsze.
- Zajrzę do niego - wydusiłam, czując, że nie tylko mnie przeraża to, iż sami
przyprowadziliśmy syna człowieka odpowiedzialnego za cały ten kanał pod te drzwi.
Zerwałam się z fotela i wybiegłam z salonu do holu. Sięgałam właśnie do klamki frontowych
drzwi, kiedy coś twardego i szorstkiego owinęło się wokół mojej szyi. To coś rzuciło mną o
ścianę, a od uderzenia aż zaparło mi dech.
Przede mną stał Brandon Stark, ze szczęką szorstką od porannego zarostu. Prawą ręką
przyciskał moją szyję do obrazu z kaczkami.
- Ani słowa - syknął. - Jeśli krzykniesz albo narobisz hałasu, przysięgam, że powiem ojcu,
gdzie może znaleźć prawdziwą Nikki Howard.
23.
Natychmiast zamknęłam usta. Prawdę mówiąc, zamierzałam właśnie wydać z siebie wrzask,
który obudziłby umarłego.
Ale ostrzeżenie Brandona kazało mi zmienić zdanie. Pomijając to, że nie mogłam nawet
pisnąć - choćbym chciała - bo dusił mnie za gardło. Zresztą Brandon chyba nie chciał
odpowiedzi.
- No proszę - ciągnął.- Przeszczep mózgu? Więc to jest cała prawda? Nie te kity z amnezją,
które wciskałaś mnie i wszystkim dookoła?
Przypomniałam sobie, jak na St. John jego palce natrafiły na bliznę z tyłu mojej głowy. To
musiała być pierwsza wskazówka, że nie wszystko wygląda całkiem tak, jak go zapewniałam.
W milczeniu kiwnęłam głową, zastanawiając się, jak się wykaraskam z tej sytuacji.
Christopher nie wiedział, że dzieje się coś złego. Nikt nie wiedział. Zorientują się dopiero,
kiedy nie wrócę przez dłuższą chwilę. A wrócę? Tego też nie wiedziałam. Takiego Brandona
nie widziałam nigdy przedtem. I taki Brandon mnie przerażał.
- Taak... To wiele wyjaśnia - ciągnął. Pogładził kciukiem mój policzek. Przerażenie nie było
dość mocnym słowem, żeby opisać to, co poczułam. Zawsze uważałam, że Brandon to głu-
pek. Okazało się jednak, że byłam w błędzie. Nie przyszło mi nawet do głowy, że syn Starka
przez cały czas coś knuje.
Do tej chwili.
- Zmieniłaś się - mówił dalej. -Ale nie potrafiłem dokładnie określić, co jest inaczej. Aż do
dziś. Oczywiście, były te durne gadki, że Stark to zło. Ale stara Nikki. - Stara Nikki. Ciekawe,
jakby się poczuła, gdyby to usłyszała. - Od dawna truła, że wie coś o Stark Quarku. Tylko że
jej nie słuchałem. Teraz wiem, że powinienem.
111
Serce mi waliło. Boże. Już po nas. Brandon powie. Wszystko wypapla ojcu. Ale musiało być
jakieś wyjście z tej sytuacji.
Po prostu musiało. Czego on chciał? Co mogłam mu dać, żeby
trzymał język za zębami?
- Problem w tym, że Nikki była amatorką - ciągnął Brandon. - Wszyscy jesteście amatorami.
Nie znacie mojego ojca. Jego nie obchodzi nikt i nic... z wyjątkiem Starka. Firma to jego
jedyny czuły punkt. A skoro to, czego jakaś dziewczyna dowiedziała się o Stark Quarku jest
warte jej śmierci i przeszczepienia jej mózgu, to naprawdę musi być cenne. Uwierz mi. I ja
chcę mieć w tym udział.
Otworzyłam usta. Byłam w takim szoku, że nie pamiętałam, że mam być cicho. To była
ostatnia rzecz, jakiej spodziewałam się od niego usłyszeć. Że chce mieć w tym udział.
- Ale... -wychrypiałam.
- Nie - rzucił Brandon, kładąc mi palec na ustach. - Ćśśś. Wiem, że go szantażowała. Ale
widocznie nie zabrała się do tego, jak należy. Po prostu nie wiedziała, jak potężna jest infor-
macja, którą ma. Ale ja zrobię to jak trzeba. Wydobędę z niej wszystko, co wie... A powie mi,
bo najwyraźniej ciągle jest na mnie napalona, skoro do mnie pisze. A wtedy ty zwołasz swoją
osobistą ekipę mózgowców, żeby mi wytłumaczyli, o co tak naprawdę chodzi. I żeby
wymyślili, jak możemy wykorzystać tę informację, żeby dobrać się mojemu ojcu do skóry.
Wtedy sam go zaszantażuję.
Spojrzałam na niego jak na wariata. Tyle tylko, że ani przez sekundę nie wierzyłam, że nim
jest. Wariatem, znaczy. Ani odrobinę. I to było najbardziej przerażające.
- Dlaczego mam ci pomóc? - zapytałam ze złością.
- Bo jeśli nie, powiem ojcu, gdzie jest prawdziwa Nikki Howard - odparł wprost. - I powiem
mu o doktorze. - Przeciągnął kosmyk moich włosów między palcami, jakby chciał sprawdzić,
czy są dość jedwabiste. - Okej? Teraz wrócisz do nich i powiesz, że kiedy przyszłaś, już nie
spałem. I że opowiedziałaś mi o wszystkim, bo jestem świetnym gościem i trzymam waszą
stronę.
Opadła mi szczęka. Brandon z uśmiechem pociągnął kosmyk, który trzymał w dłoni.
- Jeśli się przyznasz, że cię do tego zmusiłem, powiem ojcu o dziewczynie. I jeszcze jedno -
powiedział, przesuwając rękę tak, że nie przyciskał już przedramieniem mojej szyi, a ściskał
dłońmi ramiona. - Koniec z tym gościem, z którym zastałem cię w sypialni. Ty i ja jesteśmy
teraz razem. Zrozumiano?
Poczułam, że policzki mi płoną. Więc jednak widział mnie z Christopherem...'
- Mam dość tej twojej zabawy w kotka i myszkę, tych e-maili, a potem unikania mnie.
- To nie ja pisałam do ciebie - przypomniałam, czując, że mnie mdli. Bo to ja całowałam się
z nim na St. John... Och! Jak bardzo żałowałam, że posłuchałam Lulu. - To była Nikki.
Prawdziwa Nikki.
- No tak - odparł Brandon, znudzony rozmową. - To jak
masz naprawdę na imię?
- Em - odparłam. Głos miałam ochrypły od tego przyduszania do ściany. - Emerson.
- Okej -powiedział Brandon. - Emerson. - Roześmiał się. - Prawda jest taka, że nie obchodzi
mnie, jak się nazywasz. Kiedy chcesz, potrafisz być milutka. W przeciwieństwie do starej
Nikki. I nie jesteś głupia tak jak ona. Więc pamiętaj, co ci powiedziałem. Teraz jesteś moja. -
Ścisnął mnie za ramiona. - Koniec spotkań z tym gościem w skórzanej kurtce, który jest w
tobie zakochany. Jesteś ze mną. Rozumiesz?
Kiwnęłam głową. Jakie miałam wyjście? Przestał przyciskać mnie do ściany, ale wciąż
trzymał mnie za ramię.
Ale choć mogłam się już ruszać, mój mózg i emocje były jak sparaliżowane. Co się tu
właściwie stało? Czy to naprawdę był Brandon? Chłopak, który skoczył do wody na St. John,
żeby mnie ratować? Wtedy też otoczył moją szyję ramieniem, ale po to, żeby doholować
112
mnie do łódki i ocalić, a nie, żeby dusić i grozić. Jak mógł się tak strasznie różnić od
chłopaka, którego znałam? Czy Brandon, który tak często żalił mi się na brak więzi z ojcem,
naprawdę był tym samym człowiekiem, który teraz zamierzał szantażować Starka. Nie
mówiąc już o zmuszeniu mnie,
żebym została jego dziewczyną?
Myślałam, że Christopher zmienił się w superzłoczyńcę, ale okazało się, że nie miałam
bladego pojęcia, jak wygląda superzłoczyńca. Brandon był królem bandziorów. Oddał się złu
bez reszty. Pod tym względem Christopher nie dorastał mu do pięt.
Odrętwiała zostawiłam go w holu i wróciłam do salonu, w chwili, gdy Christopher tłumaczył
pani Howard, że musi uciekać. Głos miał tak spokojny i opanowany, że dreszcz przebiegł mi
po plecach. I to nie dlatego, że przed sekundą miałam do czynienia z wężem w ludzkiej
skórze.
- To miejsce nie jest już dla was bezpieczne. Pani i Nikki musicie się stąd wynieść -
przekonywał.
- Na pewno nie beze mnie - powiedział Steven. Pani Howard była zdenerwowana.
- Och, Stevenie... Naprawdę myślisz, że jesteśmy w takim niebezpieczeństwie? Że
zostaniemy odkryte?
Miałam ochotę wrzasnąć. Już zostałyście odkryte! Ale trzymałam buzię na kłódkę.
- Jeśli my daliśmy radę namierzyć te e-maile, to bardzo prawdopodobne, że ktoś od Starka
też zdoła to zrobić, jeśli się o nich dowie - tłumaczył Christopher. - Będzie bezpieczniej, jeśli
wszyscy się stąd wyniesiecie.
- Ale dokąd? - spytała Lulu. - Nie uda wam się ukrywać w nieskończoność przed Starkiem.
Oni są wszędzie.
Tia. Żeby wiedziała.
W tej chwili Brandon, ukryty za futryną, pchnął mnie do przodu. Weszłam do salonu, nie
oglądając się za siebie, żeby nie pokazać, że jest tuż za mną.
- Brandon dalej śpi jak dziecko? - spytała Lulu,
- Ehm... - bąknęłam. - Niezupełnie.
W tej chwili chłopak wszedł za mną do salonu. Wszyscy zamarli z przerażenia.
- Spokojnie - powiedział z szerokim uśmiechem i otwartymi ramionami. - Nikki, czy raczej
Em, bo zdaje się, że tak ma na imię, wtajemniczyła mnie w całą sprawę.
Zobaczyłam, że wszyscy, a przede wszystkim Christopher i Steven, patrzą na mnie ze
zdziwieniem i wyrzutem.
Co mogłam zrobić? Wiedziałam, że we dwóch spokojnie daliby Brandonowi radę, ale
musieliby go chyba zabić, żeby nie powiedział ojcu, co podsłuchał. Wiedział, gdzie mieszka
doktor Fong i prawdopodobnie znał też nazwisko Christophera. Nie mogłam pozwolić, żeby
poszedł z tym wszystkim do Starka. Nie mogłam! Zgodził się iść nam na rękę... dopóki
spełniałam jego żądania.
Żałowałam tylko, że byłam dość głupia, żeby się z nim całować. Igrałam z ogniem. Dlaczego
w ogóle uważałam go za nieszkodliwego, pijanego playboya? Powinnam wiedzieć, że jest
dokładnie taki sam jak ojciec. Pod tą przystojną fasadą kryje się przebiegły biznesmen, który
nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć cel. A w przypadku Brandona celem była zemsta
na Starku.
Tylko że Brandon - w odróżnieniu od Christophera - chciał się mścić na jednym konkretnym
Starku, nie na całej korporacji.
- O nic się nie martwcie - powiedział uspokajającym tonem. - Mam wszystko pod kontrolą.
Po pierwsze, jak wiecie, nie przepadam za moim ojcem. Po drugie, Nikki, pani Howard,
Steven... chcę, żebyście wiedzieli, że wszystko już zaplanowałem. Moja limuzyna może was
zawieźć do prywatnego samolotu, który czeka na lotnisku Teterboro. Ukryję was wszystkich
w moim letnim domu w Karolinie Południowej. Będziecie tam całkowicie bezpieczni.
113
Nikki zagapiła się na Brandona z tak radosnym uniesieniem, jakby do pokoju wleciał anioł.
Rozpromieniona zerwała się z kanapy i go objęła.
- Och, Brandon! - wykrzyknęła. - Wiedziałam, że nas odnajdziesz. Wiedziałam!
Brandon dzielnie odwzajemnił jej uścisk. Steven, stojący za jego plecami, wpatrywał się we
mnie, jakby chciał zapytać: „Co to za gość? Co się dzieje?"
Posłałam mu niepewny uśmiech, który miał go uspokoić. Ale nie wiedziałam, czy podziałał.
- Cóż, panie Stark - powiedziała pani Howard, spoglądając na mnie równie niepewnie jak jej
syn. - To bardzo... miło z pana strony. Ale jest pan pewien, że pański ojciec się nie dowie?
- Richard? - Brandon roześmiał się niewesoło. - Nie ma obaw. Jest zbyt zajęty
wprowadzaniem na rynek Stark Quarka, żeby dostrzec cokolwiek innego. Poza tym, jak
powiedziałem, to mój dom. Ojciec nawet o nim nie wie. Spodoba wam się tam. Sześć
sypialni, sześć łazienek, mnóstwo miejsca dla was wszystkich, łącznie z psami. - Spojrzał z
czułością na pudle. Człowiek, który tak lubił psy, nie mógł być przecież zły do szpiku kości?
Okej, pomyłka. - I mamy szczęście, bo Em zgodziła się jechać z nami. - Objął mnie w talii i
przyciągnął do siebie, przyszpilając do swojego boku żelaznym chwytem, który, zapewniam,
był o wiele silniejszy, niż na to wyglądał. - Spędzić z nami święta.
Nie mogłam nawet spojrzeć na Christophera. Wiedziałam, że nie zniosłabym urazy i
rozczarowania, które zobaczyłabym w jego oczach. Serce i tak mi pękało.
- Idźcie się pakować - rzucił Brandon do Nikki. - Nie mamy wiele czasu. Samolot już tankuje
paliwo. - Nikki pisnęła radośnie i wypadła z salonu, pędząc po swoje rzeczy. - Pani Howard -
ciągnął Brandon. - A pani? Jak szybko uda się pani zebrać? W godzinę?
Pani Howard stała jak słup soli. Wiele przeszła przez ostatnie miesiące. Dzisiejsza noc też nie
będzie lekka. Zdołała tylko powiedzieć:
- Tak. Chyba tak.
Zawołała psy i ruszyła po schodach na górę. Steven pierwszy napadł na Brandona, kiedy obie
kobiety wyszły.
- Przepraszam - zaczął zimno - ale mamy ci tak po prostu zaufać? Twoim ojcem jest Richard
Stark. To przez niego znaleźliśmy się w tej sytuacji.
- Och, doskonale rozumiem twoje wątpliwości - odparł Brandon. - Ale pamiętaj, że
nienawidzę mojego ojca.
- To prawda - powiedziała Lulu ze skrzypiącej kanapy. - On go naprawdę nienawidzi. Ciągle
to powtarza. Nawet kiedy nie jest pijany.
- I w głowie mi się nie mieści - ciągnął Brandon, nie obrażając się za uwagę Lulu - że mógł
zrobić coś takiego. Z radością zrobię, co w mojej mocy, żeby wam pomóc i jakoś to wynagro-
dzić. Lulu, zamówiłem taksówkę dla ciebie i twojego znajomego - wskazał ruchem głowy
Christophera - żeby was odwiozła na Manhattan. Powinna tu być lada chwila. Naprawdę
przepraszam za kłopot. Jeśli mogę coś jeszcze zrobić... Cóż, wystarczy poprosić..
- Kłopot? - Christopher zrobił krok w jego stronę. Teraz musiałam na niego spojrzeć, chociaż
wcale tego nie chciałam. Jego twarz wykrzywiała mordercza furia. A w oczach miał tę samą
urazę, której bałam się przed chwilą. - Nazywasz to kłopotem? Twój ojciec kazał
zamordować dziewczynę i przeszczepić mózg innej dziewczyny do jej ciała, a ty to nazywasz
kłopotem?
Brandon ledwie na niego spojrzał.
- Posłuchaj, kolego - wycedził przez zęby. - Staram się jak mogę, okej? Próbuję ich zabrać w
bezpieczne miejsce i ocalić doktora przed utratą pracy... i życia. Ale nie wszystko naraz.
Spróbuj dorastać przy takim ojcu jak Richard Stark. Mówię ci, że to niełatwe.
Christopher niemal dyszał z wściekłości. Spojrzał na mnie, przyklejoną do biodra Brandona.
- Em, chyba nie chcesz naprawdę jechać z tym pajacem?
- Hm... - mruknęłam. Nie czułam się w tej chwili na siłach, żeby poradzić sobie z tą sytuacją.
Poza tym, choć moje serce pękało, mózg pracował na zwiększonych obrotach. Być może uda
114
nam się wybrnąć z tej sytuacji, jeśli wszyscy będą grali swoje role. Łącznie z Christopherem,
- Musimy o tym dyskutować akurat teraz?
- Tak. - Głos Christophera był lodowaty jak powietrze na dworze. -Akurat teraz byłoby
fajnie.
- Słyszałeś panią. - Głos Brandona był równie lodowaty jak Christophera. - Powiedziała, że
chce to odłożyć na potem.
Lulu, zdenerwowana, wstała z kanapy.
- A co z rzeczami Stevena i Nikki... znaczy, Em? - zapytała. - Wszystko jest w naszym
mieszkaniu na Manhattanie.
- Nie szkodzi - stwierdził Steven. - Mogę sobie kupić
nowe.
- Odeślę je wam - obiecała Lulu. Posłała mu spojrzenie pełne uczucia, ale niczego nie
zauważył. Wciąż podejrzliwie przyglądał się Brandonowi. - Żaden kłopot.
- Mogą śledzić paczkę - zauważył Christopher. Sądząc po minie, chyba nie był w najlepszym
humorze. - Em, naprawdę muszę z tobą porozmawiać.
- Będzie mnóstwo czasu na rozmowy - powiedział Brandon, puszczając mnie, by podejść do
okna, unieść zasłonę i wyjrzeć na dwór - kiedy już umieścimy Howardów w bezpiecznym
miejscu. W tej chwili najważniejsze, żeby mój ojciec ani jego ludzie nie dotarli tutaj, zanim
zabierzemy stąd Nikki i panią Howard.
Lulu zrobiła zaniepokojoną minę.
- A to się może stać? Wiedzą, że tu jesteśmy?
- Wszystkie limuzyny Starka są wyposażone w system namierzający - rzucił od niechcenia
Brandon. - Jeśli mój szofer zgłosił, że auto zostało skradzione, a zapewne to zrobił...
Steven zaklął. Zakryłam dłońmi twarz. Nie do wiary, że nikt z nas o tym nie pomyślał.
- Och, nie martwcie się - powiedział Brandon, widząc nasze miny. - Już zadzwoniłem i dałem
im znać, że nic mi nie jest. Ale jestem pewien, że jeśli którykolwiek z ludzi ojca przyłożył się
do roboty, to musi się zastanawiać, co robię w domu neurochirurga z Instytutu Starka.
Doktor Fong zrobił jeszcze bardziej nieszczęśliwą minę i jakoś tak skulił się w sobie. Zrobiło
rai się go żal. Chciał tylko postąpić przyzwoicie.
Jak my wszyscy, prawda?
- O - rzucił Brandon, wciąż wyglądający przez okno. - Jest taksówka,
Zobaczyłam, że Lulu się odwróciła i -jakby nie była w stanie dłużej się powstrzymać -
podbiegła do Stevena i zarzuciła mu ręce na szyję. Tak gorącego uścisku chyba w życiu nie
widziałam... Aż czapka jej spadła z głowy.
Zaskoczenie to za słabe słowo, żeby opisać wyraz twarzy Stevena. Ale to było pozytywne
zaskoczenie. Przytulił Lulu, zanim się zorientował, co właściwie robi. Po chwili opuścił
ręce.
- Ależ, Lulu! - powiedział, jednocześnie zadowolony i poruszony.
- Nic na to nie poradzę. - Stałam dość blisko, żeby usłyszeć szept Lulu. - Będę za tobą
tęsknić. Obiecaj, że jakoś się ze mną skontaktujesz. Ale tylko jeśli to będzie bezpieczne.
- Postaram się - odparł Steven. Wyciągnął rękę i kciukiem otarł łzę z jej twarzy. - Uważaj na
siebie. I nie spędzaj całego czasu, trenując gotowanie kurczaka w winie.
Lulu roześmiała się przez łzy i go puściła. Odwróciła się i spojrzała na mnie oczami
pełnymi łez.
- Nikki - zapytała. - Na pewno wszystko w porządku? _ Tak - zapewniłam.
- Czyli... - Zrobiła skołowaną minę. - To jednak nie była zamiana umysłów?
- Nie - odparłam, śmiejąc się cicho.
- Ale... jedziesz z nimi? Dlaczego? - chciała wiedzieć. I co z Fridą?
- Nie mogę ci powiedzieć dlaczego - odparłam, czując, jak puls nagle mi przyspiesza. Nie
mogłam jej tłumaczyć, że psychopatyczny syn miliardera ubzdurał sobie, że jest we mnie za-
115
kochany i zmusza mnie do tego wyjazdu szantażem. -I nie mów nic Fridzie, okej? Nie wolno
ci. Wiesz, że to wszystko nie może wyjść poza ten pokój. To poważna sprawa. Stawką jest
ludzkie życie. Powiem Fridzie, że wyjechałam na święta z... - spojrzałam na Brandona, który
opuścił zasłonę i obserwował nas z uśmieszkiem; po moich plecach przebiegł mi dreszcz,
który nie miał nic wspólnego z faktem, że ogień w salonie wygasł dawno temu - z moim
chłopakiem. Łzy pociekły z oczu Lulu.
- Z twoim chłopakiem? A co z... - Jej spojrzenie powędrowało w stronę Christophera.
Wyciągnęłam ręce i uściskałam przyjaciółkę. Jej ciało wydało się takie drobne.
- Wiem - szepnęłam żałośnie. Nad jej ramieniem spojrzałam na Christophera. Jego twarz
była nieodgadniona.
- Opiekuj się nią- szepnęłam, wskazując Lulu. Ku mojej uldze kiwnął głową.
Na schodach dał się słyszeć tupot i w pokoju pojawiły się psy, a za nimi Nikki i jej mama.
Obie z podróżnymi torbami.
- Chyba jesteśmy gotowe - oznajmiła pani Howard. Przebrała się w wyjściowe ubranie i się
umalowała, a nawet uczesała włosy. Wyglądała całkiem nieźle i o wiele bardziej
przypominała atrakcyjną kobietę ze zdjęć, które Steven rozesłał do redakcji telewizyjnych
wiadomości. Było jasne, po kim Nikki odziedziczyła urodę.
Nikki wciąż była w trakcie nakładania makijażu. Jej włosy też były, że tak powiem „w
trakcie" na wpół wyprostowane prostownicą. Wyglądała na zirytowaną, że się ją pogania.
Wciąż miała na sobie piżamę,
- Świetnie - stwierdził Brandon, ignorując psy ujadające u jego stóp i szczoteczkę do tuszu w
dłoni Nikki. Podszedł do frontowych drzwi i je otworzył, wpuszczając podmuch zimnego
powietrza. - Więc jedźmy.
Szłam z opuszczoną głową, z włosami na twarzy - nie tylko dla osłony przed mrozem, ale
żeby nie widzieć, co dzieje się wokół mnie. Stąpałam po świeżym śniegu, który wciąż padał
spokojnie w coraz jaśniejszym świetle poranka. Nie chciałam patrzeć na Christophera... Nie
chciałam odpowiadać na jego pytania. A już na pewno nie kłamstwami, do których zmusił
mnie Brandon.
No i nie chciałam się żegnać. Już miałam wsiąść za Nikki do limuzyny, gdy twarda dłoń
zacisnęła się wokół mojego ramienia i głos Christophera - poznałabym go wszędzie -
powiedział:
- Em.
Zamknęłam oczy i się odwróciłam. Kiedy znów je otworzyłam, ujrzałam Brandona stojącego
po drugiej stronie limuzyny, patrzącego prosto na mnie. Uśmiechał się.
- Zdaje się, że ten młody kolega chce z tobą porozmawiać - powiedział.
Znienawidziłam go wtedy. Nigdy nikogo nie nienawidziłam tak mocno, jak Brandona w tej
chwili.
I przysięgłam sobie, że kiedy się to wszystko skończy-jeśli kiedykolwiek się skończy - znajdę
sposób, żeby się na nim odegrać. Tak jak on próbował się odegrać na swoim ojcu.
Odwróciłam głowę i odrzuciłam włosy, żeby lepiej widzieć.
Christopher przyglądał mi się uważnie. W zimnym powietrzu widać było chmurki jego
oddechu. Policzki miał różowe, jak zawsze na mrozie.
Ale jego niebieskie oczy płonęły.
- Em, co ty robisz? - zapytał z przejęciem. - Dlaczego z nimi jedziesz?
- Muszę - odparłam, patrząc wszędzie, tylko nie w te płonące oczy.
- Dlaczego? - chciał wiedzieć. - Nic im nie będzie. Steven jest z nimi.
- Dlatego - powiedziałam, patrząc na lawendowe chmury na niebie. Gdziekolwiek, byle nie w
twarz Christophera - że Brandon mnie o to poprosił.
- Brandon cię poprosił? - Christopher uniósł głos ze zdumieniem. - Do cholery, kogo
obchodzi, czego chce Brandon Stark?
116
- Hm, wydaje mi się, że ją to obchodzi - rzucił Brandon z drugiej strony auta. - Powiedz mu,
Em.
- Co masz mi powiedzieć? - spytał Christopher.
- Powiedz mu - powtórzył Brandon. Podkreślał swoje słowa, stukając palcami w dach
limuzyny. - O nas.
- O nas - powtórzył Christopher. Widziałam kątem oka, jak jego głowa obróciła się ku mnie.
Jako że nie mogłam patrzeć mu w twarz, słyszałam tylko osłupienie w jego głosie. - Ty i
Brandon to „wy"? Od kiedy?
. Wiedziałam, co muszę zrobić. Brandon wytłumaczył mi to w holu doktora Fonga tak jasno,
że nawet dziecko by zrozumiało. Nie miałam wyboru. Musiałam to zrobić, bo rodzina
Howardów była teraz moją rodziną i musiałam ich chronić, tak jak chroniłabym moich
prawdziwych rodziców. Rodzina to nie tyko ludzie, którzy cię wychowali. Rodzina to nie
tylko ludzie, w których żyłach płynie ta sama krew.
Rodzina to ludzie, którzy cię potrzebują. Ci, którzy nie mają nic, kiedy ty masz wszystko.
Musisz robić to, co dla nich dobre. Musisz, nawet jeśli to łamie ci serce.
Poza tym mogłam pierwsza, przed Brandonem, wydobyć z Nikki, co wie i wykorzystać tę
informację przeciw niemu. Wyplątałabym się z tego, odkręciła wszystko i odzyskała
Christophera. Jakimś cudem. Zgadza się?
Ale zanim to się uda... Musiałam grać, tak jak kazał mi Brandon.
- Chodzę z nim już od jakiegoś czasu - powiedziałam Christopherowi. Każde słowo bolało jak
świeża rana. - Próbowałam ci powiedzieć. - Uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. -
Gdybyś wcześniej, kiedy jeszcze żyłam, powiedział, że coś do mnie czujesz, może wszystko
wyglądałoby inaczej. Ale czekałeś za długo. Czekałeś, aż stałam się kimś innym. I jestem z
kimś innym.
Nie bardzo wiedziałam, skąd biorą się te słowa. Ale nie wymyślałam ich na polecenie
Brandona. Wyrażały moje prawdziwe uczucia i wydobywały się prosto z wnętrza. I
towarzyszyły im prawdziwe łzy, gorące i gwałtowne, które popłynęły z moich oczu.
- O czym ty mówisz? - spytał Christopher łamiącym się głosem.
- Może gdybym podobała ci się taka, jaka byłam przedtem - ciągnęłam brutalnie. - Ale tak
nie było. A teraz już za późno.
Widziałam, że każde słowo, które wypowiadałam i które raniło mnie jak nóż, na niego
działało jak pięść wbita w brzuch. Rumieniec zniknął z jego policzków. Teraz jego twarz była
biała jak śnieg leżący wokół nas.
- Widzisz - powiedziałam. Nie wiem, dlaczego mówiłam dalej. Może przez to zdjęcie. Moje
zdjęcie, które trzymał w pokoju. Ciągle stało mi przed oczami. Nie mogłam uwierzyć, że miał
je przez cały ten czas. Nie mogłam uwierzyć, że przez cały czas mnie kochał, tak jak ja
kochałam jego. A teraz musiałam mu wybić tę miłość z głowy, bo nie chciałam, żeby zrobił
coś głupiego, co mogłaby mu zaszkodzić. -Teraz jestem z Brandonem. I... i kocham
Brandona. Jadę z nim. Więc... Żegnaj.
Uciekłam do limuzyny, zanim Christopher zdążył coś powiedzieć. I zanim zdążyłam jeszcze
raz spojrzeć w jego twarz. Usiadłam między Nikki a jej mamą. Cosabella wskoczyła mi na
kolana. Pani Howard spojrzała na mnie z troską i zapytała:
- Skarbie, dobrze się czujesz?
- Tak - odparłam, ocierając łzy grzbietami dłoni. - Przepraszam za to.
- Boże - mruknęła Nikki. Wciąż tuszowała sobie rzęsy. A mówili, że to ja jestem podła.
Jakoś nie poprawiło mi to humoru. Zobaczyłam, że Steven, siedzący na miejscu kierowcy,
przechylił wsteczne lusterko, żeby mnie widzieć. Popatrzył na mnie... ale nie powiedział nic.
Ani słowa. Tylko patrzył. Zupełnie jakbyśmy mieli jakiś wspólny sekret.
Co to było, nie miałam pojęcia.
Ale wiedziałam, że w bitwie, która mnie czekała, mam w Stevenie Howardzie sojusznika.
117
W sumie chyba zawsze to wiedziałam. Musiałam tylko znaleźć jakiś sposób, żeby dać mu
znać, co się naprawdę dzieje. Zanim będzie za późno.
- No dobra - rzucił wesoło Brandon, wsiadając za mną do limuzyny. - Wszyscy na miejscach?
- Nie czekając na odpowiedź, zamknął drzwiczki. Ten dźwięk był dla mnie jak koniec świata.
A przynajmniej jak koniec moich nadziei i marzeń. Nie żebym miała ich wiele, przynajmniej
ostatnio.
- Boże. - Nikki westchnęła z rozkoszą. ~ Tęskniłam za limuzynami.
- Biuro Podróży Starka to najlepszy sposób na przemieszczanie się z miejsca na miejsce
-powiedział Brandon. Sięgnął do lodówki i wyjął z niej butelkę. - Komu szampana? Och,
przepraszam, tobie nie, Steven. Ale dogonisz nas, kiedy dojedziemy na miejsce. Wiesz, jak
trafić na lotnisko Teterboro? Nie, oczywiście że nie wiesz. Pozwól, że będę cię pilotował.
Lepiej nie wpisywać celu w GPS-ie. Staramy się utrzymać tę podróż w tajemnicy...
Przelazł na przednie siedzenie, żeby pilotować Stevena. Gdy limuzyna powoli ruszyła
podjazdem, przekręciłam się na siedzeniu, żeby popatrzeć przez przyciemniane szyby. Zoba-
czyłam, jak doktor Fong się odwraca i zamyka za sobą drzwi. Jego gehenna wreszcie się
skończyła.
Widziałam Lulu stojącą przy taksówce. Wiatr szarpał jej bufiastą sukienkę, która wydymała
się jak czarna peleryna.
I dostrzegłam Christophera, stojącego w tym samym miejscu, gdzie się rozstaliśmy. Patrzył za
nami - za mną, coraz mniejszy i mniejszy,
Patrzyłam na niego, aż przestałam go widzieć, bo przez łzy nie widziałam już niczego.
118
PodzięKowania
Autorka chce podziękować Beth Ader, Jennifer Brown, Barb Cabot, Laurze Langlie, Morgan
Matson, Abigail McAden, MicheleJaffe i Benja-minowi Egnatzowi, bez których ta książka nie
mogłaby powstać.
119