Episode 22 - "The everything" - "To wszystko"
Castiel, ten teraźniejszy...a może już przeszły, patrząc na to, co dzieje się z nim i z jego duszą? -
wciąż leżał na cmentarzu i umierał...Nie była to jednakże śmierć fizyczna, a psychiczna, jakby
wycofanie, jak coś, co następuje krok po kroku, ale nieubłaganie i nie ma już odwrotu. Nie miał
najmniejszego pojęcia, kim jest, ani jak tu się znalazł. Plan Balthazara działał w stu procentach.
Dusza anioła zostanie wymazana z istnienia, nie dosięgnie jej Burzyciel Snów...Ani
Winchesterowie. Był tylko jedną z ofiar tej wojny...
***
- Ja...przepraszam...- jęknął zaskoczony Future Castiel. - Nie chciałem pani przestraszyć.
Coś w jego umyśle wołało, krzyczało, domagało się uwagi, ale na próżno, mózg pozostał
zamknięty na wszelakie doznania inne, niż te, jakie miał przed oczami. Przecież to jego
rodzina, jego córka, jego...żona. Dlaczego więc go wyrzuca?
- Wynoś się stąd natychmiast! - wrzasnęła po raz kolejny matka. - Mam zadzwonić na policję,
czy sam wyjdziesz?
Wstał z łóżka i postąpił kilka kroków w stronę kobiety.
- Nie bój się. Ja...wyczuwam twój strach. Nie chcę, żebyś się mnie bała.
Głos zabrzmiał tak smutno, że zawahała się na moment. Wykorzystał to i podniósł rękę, po
czym delikatnie pogładził kobietę po twarzy.
- Ja cię znam. Masz na imię Camille...i wzięliśmy ślub dwadzieścia lat temu, prawda?
Córka obserwowała wszystko z boku, bez słowa, jakby ta cała sprawa wcale nie dotyczyła ani
jej, ani jej rodziny.
- Tak, ale jak ty możesz być nim, skoro ja...zidentyfikowałam ciało...- jęknęła głucho jej matka.
Zgadzał się nawet dotyk - jego skóra paliła na twarzy, ale zdecydowanie była skórą, dłonią jej
zmarłego męża.
- Wróciłem - odparł po prostu i pocałował ją.
***
Crowley uniósł się na łóżku na tyle, że przyciągnął tym zainteresowanie Bobby'ego; łowca
obrócił się w jego stronę i słuchał:
- Byłbyś głupi, gdybyś nie przyjął takiej oferty - skarcił go demon. - W zamian za to, że
uwolnisz mnie z tej idiotycznej pułapki - choć nie zaprzeczę, że dosyć miękkiej - zwrócę ci
duszę, a potem pomogę odzyskać chłopaków i ich przyjaciela, o ile wciąż jeszcze błąkają się po
tym świecie. To jak, umowa stoi?
- Nie zamieram zawierać umów z demonami! - warknął Singer.
- Och, doprawdy? A co niby zrobiłeś wcześniej? Zobacz, oferuję ci coś atrakcyjnego - uratujesz
świat, siebie i nie wiadomo, co jeszcze. Na wszelki wypadek pokażę ci, co możesz zyskać.
To nawet nie bolało. Ot, pojawiły się napisy na ciele łowcy, po czym zaczęły szybko znikać,
jeden po drugim, jakby demonowi naprawdę się spieszyło.
- Dobra, to zrobione - zatarł ręce wyraźnie zadowolony z siebie Crowley. - Teraz, skoro już
zwróciłem ci duszę praktycznie za nic, bądź tak łaskaw i wypuść mnie. Dostaniesz kilka
wskazówek, jak dotrzeć do naszego celu.
- Mam rozumieć, że jak tylko wymażę moje bazgroły, wstaniesz i dasz mi dobre rady wujka
Crowley'a, tak?
- Dokładnie.
Być może był to jeden z największych błędów Singera, ale za moment siedział już na krześle
przy biurku, a demon stał tuż przy nim i poślinionym palcem kartkował jedną ze starych
książek ze zbiorów łowcy.
- Czyli wszystko się potwierdza - wskazał nagle na jakis rysunek gdzieś w środku egzemplarza.
- Popatrz na to.
Singer przechylił się nieco i ujrzał malowidło przedstawiające coś na kształt diabła
skrzyżowanego z aniołem.
- Widzisz? To symbol upadłej duszy - wytłumaczył mu Crowley tonem profesora. - Według
tego i mojej wiedzy wystarczy tylko mały pucharek, aby Castiel znów był tym, kim od zawsze
być powinien - małym robocikiem w rękach Boga.
- Mały pucharek czego? - Bobby zmarszczył brwi.
- Och, drobiazg. Trochę krwi demona - może być moja, chociaż nie polecam z pewnych
względów, na dodatek parę kropel z żył Diabła i wszystko gotowe.
- Z żył Diabła? - parsknął Singer. - Czyli niby kogo?
- Nie wiedziałem, że jesteś aż tak tępy - zdziwił się niemile zaskoczony Crowley. - Jak to kogo?
Starego kumpla. Lucyfera. Cas to wszystko wypije i gotowe.
- Wypije? Tak po prostu? - zdumiał się Bobby, pewien, że demon najwyraźniej oszalał. - I jak
niby go do tego zmusisz?
- Zobaczysz! - uśmiechnął się rozmówca, nagle przerywając w pół słowa. - O cholera...
- Co się dzieje? Jakiś problem z twoim debilnym planem? - spytał ironicznie Bobby.
- Ja czuję się...jakoś dziwnie... - wyrzęził demon, po czym rozkaszlał się tak straszliwie, że z
jego ust wypadła krwawa ślina i całym strumieniem poleciała na niczego nie spodziewającego
się łowcę. Część wpadła Bobby'emu do oka, natychmiast wpływając do środka organizmu,
jakby po prostu przeniknęła przez gałkę oczną.
W oddali rozległ się - niesłyszany przez nikogo poza nim samym - śmiech Burzyciela Snów.
***
Dean Winchester w roku 2014 łatwego życia nie miał. Nie dosyć, że zmagał się z całą tą
Apokalipsą i tym, co po niej zostało, z całą bandą nieudaczników i osób nie mających w ogóle
pojęcia o użyciu broni - część z nich musiał dopiero uczyć - to jeszcze na głowę zwalili mu się
ci przybysze z 2009 roku i próbowali zaprzepaścić jedyną szansę na odwrócenie tego
wszystkiego. Jeden z nich znów znajdował się w jego rękach, tak samo ten idiotyczny prorok,
ale już Sam i Roxanne raczyli znokautować jego strażników i uciec poza obóz.
Miał tylko nadzieję, że dorwie ich coś poza granicami schronienia, jakie dawała Chitaqua i na
tym to się wszystko skończy.
Zaraz, zaraz, a Gabriel? Pozostawał jeszcze ten aniołek, który sprowadził tutaj paczkę osłów.
Co z nim zrobić?
Winchester siedział przy tym samym stole, przy którym kiedyś omawiali plan pozbycia się
Lucyfera - tak samo nieudolny, jak cała ta sprawa. Wtedy zginęli, a teraz jest nadzieja na to, by
wszystko potoczyło się nieco inaczej.
- Działaj, panie Castiel - szepnął Dean, czując, jak coraz bardziej boli go głowa. - Działaj i
oddaj tą swoją cholerną, zapijaczoną duszę i ratuj mój świat. Przynajmniej coś dla mnie
zrobisz.
Nagle wstał, jakby prąd przeszedł przez jego ciało. Jeśli w jakiś sposób może pomóc światu
przywrócić się do stanu, w jakim był jeszcze kilka lat temu, zrobi to.
Wyszedł na zewnątrz, mrużąc oczy od światła - w domku było ciemno.
- Ty, ty i ty, do mnie! - krzyknął do znajdujących się w pobliżu mężczyzn.
- Tak, szefie? - zameldowali się za moment.
- Wyciągnijcie z celi szanownego pana Chucka i przyprowadźcie na plac. Ma być
zakneblowany i związany tak, jak jest teraz, tylko pilnujcie, żeby wam nie uciekł. Aha i
zabierzecie ze sobą też przy okazji Gabriela. W ten sam sposób.
- Ale szefie, jeśli nie podamy mu leku, umrze, sam tak mówiłeś.
- Boże, co za debile - Winchester jęknął i przejechał dłonią po twarzy. - Wiem, że umrze. Ale
nie nastąpi to przez brak leku. Zamierzam ich rozstrzelać, chłopcy.
***
Chuck nie miał nic do powiedzenia, kiedy wleczono go jak kiełbasę na placyk przed domem
Deana. Najlepszego przyjaciela, a teraz kata. Nie miał pojęcia, czego od niego chcą, ale
przeczuwał, że to nie będzie nic dobrego. Świadczyły o tym nie tylko karabiny w rękach ludzi,
którzy z nim szli i popychali co kroku, ale wzrok Deana, tego z przeszłości, który został w celi i
zmartwionym wzrokiem pożegnał byłego proroka. Jakby wiedział, ze nigdy więcej się nie
spotkają.
Kiedy dotarli do miejsca przeznaczenia, Gabriel już tam był. Słaniał się na nogach, ledwo
stojąc, ale inni uzbrojeni mężczyźni nie pozwolili mu upaść. Rzucił tylko szybkie spojrzenie na
Chucka, jakby chcąc go przeprosić za to, że sprowadził na niego takie nieszczęście i potem
odwrócił głowę.
Winchester podszedł lekkim krokiem, ból głowy dawno mu ustąpił. Założył ręce na plecy,
przeszedł się tuż przed twarzami więźniów i powiedział:
- Jak miło zobaczyć was ponownie, chłopcy. Tacy kochani, tacy mili, przybyli tutaj, by
zniszczyć to, co jest marzeniem mojego życia - cofnięcie tej całej Apokalipsy. Naprawdę
bardzo żałuję, że tak się to potoczyło.
- Wiesz co, Dean? - odezwał się nagle Gabriel, głosem tak słabym, że ledwo go było słychać.
- Tak, aniołku? - zadrwił Winchester, zbliżając się do dawnego przyjaciela.
- Pieprz się.
Kilka chwil potem wciąż zwijający się z bólu Dean, przybysz z roku 2009, zapłakał gorzko.
Oto bowiem do jego uszu dotarł odgłos strzałów. Wiedział, co to oznacza. Chuck zapewne
krwawi teraz, konając na ziemii, albo umarł już w pyle drogi...A o ile syn Johna dobrze osądził
swoje wcielenie z czasów po Apokalipsie, Gabriel również podzielił ten sam los...
***
Sam nie miał pojęcia, co się dzieje z jego oczami, czuł się zupełnie normalnie i tylko ramię
dosyć mocno o sobie przypominało. Szedł jednak dalej, wciąż rozmyślając, co tak naprawdę
chce od nich wszystkich kobieta idąca przed nim. Może powinien zawrócić i zmusić ją, by
pomogła uratować Deana? Ale czy to miało jakikolwiek sens, kiedy i tak mieli wszyscy zginąć
przez tego...Burzyciela Snów, czy jak mu tam było? O ile jeśli oczywiście to nie jest jakiś
wybieg, żeby...
- Stój! - rozmyślania przerwał mu głos bohaterki jego rozważań, nie dopuszczając do głębszego
przemyślenia, dlaczego nie spotkali tu jeszcze żadnych zombie, lub innych tego typu stworzeń.
Zatrzymał się w jednej sekundzie, by dostrzec to samo, co ona - na spalonej trawie wyraźnie
odbijała się struga krwi.
- Boże, nie...- szepnęła, pełna najgorszych przeczuć.
- Chodźmy za tym śladem - zaproponował Sam, porzucając na moment swoje troski. - Może to
nie to, o czym myślisz.
- Obawiam się, że tak...- odparła, mając na twarzy wypisany niepokój.
Za parę minut dotarli na coś na kształt rozstaju, mogącego uchodzić za skrzyżowanie dróg dla
jakiegoś bardzo zdesperowanego demona, który miał nadzieję na zawarcie korzystnej umowy z
równie podobnym mu zdesperowanym człowiekiem.
I w tej chwili nie mogli mieć już żadnych wątpliwości. Na samym środku, jakby kpiąco
porzucone w pyle drogi, objęte ramionami ścieżek prowadzących we wszystkie cztery strony,
leżało ciało. Zwinięte w jakiś kłębek, jakby wyrzucone z kubła na śmieci.
Roxanne zamknęła oczy, niezdolna się poruszyć. A więc jednak...Opanowała szloch i za
moment klęczała już przy tym, który był jej przyjacielem. Ostrożnie obróciła go na plecy w
szalonej nadziei, że coś jeszcze da się zrobić. Jedyne, co uzyskała, to widok, który na zawsze
wbił jej się w pamięć. Koszula Future Castiela była rozdarta z przodu, a z głębokiej, szerokiej
rany na piersi sączyła się krew. Oczy patrzyły w pustkę.
Sam podszedł bliżej, do głębi poruszony tym, co widział i sam nie wiedział, czym bardziej -
śmiercią Castiela, czy wyraźną rozpaczą kobiety.
Nie płakała. Zamknęła tylko powieki zmarłego i szepnęła:
- Wybacz mi...
Łowca nie miał pewności, czy ona sobie tego życzy, ale położył jej rękę na ramieniu.
- Przykro mi...- powiedział cicho.
- Przykro ci? - podniosła głowę, patrząc wprost na niego. - Ty nic nie rozumiesz. Właśnie
straciliśmy wszystko. Dosłownie wszystko.
THE END OF SEASON 6