165 Allison Heather Reporter w spódnicy

background image

HEATHER ALLISON

Reporter

w spódnicy

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Jak powiedział Napoleon, mężczyźni to duże dzie­

ci. Zapisz.

Ivy Hall starannie zanotowała cytat w swoim repor­

terskim notesie. Billie White, pracująca jako fotograf

sportowy dla lokalnej gazety, ciągnęła dalej:

- Tylko na nich popatrz - wskazała ręką na boisko

Uniwersytetu Teksańskiego, gdzie zawodnicy trenowali

przed otwierającym sezon meczem z drużyną Long-

horn. - Trzydzieści stopni w cieniu, o ile oczywiście uda

ci się znaleźć jakikolwiek cień, a oni latają jak wariaci

po boisku.

Billie zamaszyście założyła nogę na nogę. Ze wszel­

kich sił starała się kultywować swój obraz osoby

twardej, która niejedno już w życiu widziała.

Ivy poruszyła się na gorącej, aluminiowej ławce

i zmrużyła oczy, chroniąc je przed blaskiem połu­

dniowego słońca.

- Drużyna Coltów musi gdzieś trenować - skrzywiła

się - chociaż cokolwiek by zrobili, i tak im nie pomoże.

- Ivy, jak wszystkie absolwentki tego uniwersytetu,

była całym sercem oddana swojej Alma Mater.

- Oczywiście, że pomoże - odparła Billie. - Wspólne

cierpienia wiążą mężczyzn. Przecież wiesz, że „mistycz­

ne więzy braterstwa sprawiają, że wszyscy mężczyźni są

jak jeden". Powinnaś to zapamiętać.

Postukała palcem w notes Ivy, która posłusznie

zapisała kolejny cytat. Bała się zrazić do siebie ekscen­

tryczną koleżankę, która od niepamiętnych czasów

królowała na arenie futbolowej w Austin.

- Pewnie myślisz, że mam świra - dodała Billie.

background image

- Nie uważam, żeby mężczyźni zawsze byli przeciw­

ko nam - wyjaśniła ostrożnie Ivy.

- W takim razie dlaczego siedzisz tak na uboczu?

- spytała Billie i natychmiast sama odpowiedziała na

to pytanie. - Dlatego, że oprócz mnie nikt z tobą nie

chce rozmawiać. Siedzimy sobie tutaj, z daleka,

a wszystko, co ciekawe, dzieje się na boisku. Dla

mnie to nie jest problem - Billie poklepała serdecznie

swój teleobiektyw - ale ty będziesz musiała nieźle się

napracować, żeby zdobyć materiał do swojego ar­

tykułu.

- Mam zamiar przeprowadzić wywiad z drużyną po

treningu.

- Gdzie?

- W szatni.

- Kochanie, czy ty naprawdę jesteś taka zielona

w tym fachu? - Billie uniosła do oczu jeden z aparatów

fotograficznych wiszących na jej szyi i spojrzała przez

obiektyw.

- Pracuję w „Austin Globe" od czerwca. I ogrom­

nie mi się podoba praca w tygodniku sportowym,

dodała Ivy w duchu. Odkąd pamięta, zawsze chciała

zostać reporterem sportowym. Kiedy dostała pracę

w tym czasopiśmie, zdawało jej się, że złapała pana

Boga za nogi.

- Dwa miesiące. Kompletny żółtodziób.

- Zaczynałam w „Lone Star". - Ivy była lekko

urażona. Prawdę mówiąc odeszła stamtąd, gdy uznała,

że praca w redakcji dziennika to zbyt wiele napięcia

i pośpiechu.

- Dziwi mnie, że nie nauczyłaś się tam czegoś więcej.

- Billie opuściła kamerę.

- Niby czego?

- Nie masz pojęcia o tej pracy. Nie masz o niczym

pojęcia. Tylko się sobie przyjrzyj.

Ivy bezradnie spojrzała na swoje ubranie.

- Mam na sobie spodnie i koszulę. I co z tego?

- Panienka z okienka. Twoja bluzka jest biała.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

7

- Nie widzę w tym nic złego

- Biała koszula po namoczeniu staje się przezro­

czysta.

- Nie zamierzam się w niej kąpać.

- Gładko odprasowane spodnie - dodała sarkas­

tycznie Billie.

Była to szczera prawda. Ivy starała się ubierać

profesjonalnie, ale bez nadmiernej elegancji. Z trudem

powstrzymywała się od uwag na temat stroju Billie.

Reprezentował on styl starego, doświadczonego życiem

partyzanta z dżungli: wojskowe spodnie i bezkształtna

kurtka, na głowie baseballowa czapka, spod której

wystawały siwiejące kosmyki. Billie mogłaby być rów­

nie dobrze mężczyzną, jak i kobietą.

I te włosy. - Billie wzięła w palce pasmo długich,

kasztanowych włosów lvy. Zetnij je.

- Nie! Ivy potrząsnęła głową, a kręcone włosy

rozsypały jej się na ramiona.

- Wyglądasz zbyt dziewczęco.

- Jestem dziewczyną! K obietą - poprawiła się.

- Jeśli już, to dziewczyną. Musisz ściąć włosy. Pa­

miętaj o tym. Na dodatek twoje imię też nie pasuje

do pracy.

- Co ci się w nim nie podoba?

- Jest zbyt kobiece. Jeżeli chcesz być w tym zawo­

dzie szanowana, nie możesz być kobieca.

- Przecież od mężczyzn, którzy piszą reportaże z po­

kazów mody, nie wymaga się, żeby nosili buty na

obcasie i robili makijaż. - fvy za wszelką cenę usiłowała

opanować zniecierpliwienie.

- A więc dlaczego tak często im się to zdarza?

- Billie!

- Każdy przecież wie, że się malują. Wybrałaś

pseudonim?

Ivy nie miała najmniejszego zamiaru zmieniać wy­

glądu ani nazwiska. Nareszcie pracuje w swoim uko­

chanym zawodzie. I zamierza zachowywać się w pełni

profesjonalnie.

background image

8 REPORTER W SPÓDNICY

- Nie. Tak się składa, że rodzice nie dali mi na imię

Billie.

- Ja mam na imię Wilma - roześmiała się nie

zrażona tym fotoreporterka. - Co możemy zrobić

z twoim imieniem? Ivy.;. Ivy... Iwan? Nie, nie wy­

glądasz na Rosjankę. Masz drugie imię?

- Christine.

- Chris! Świetnie! Od tej pory jesteś Chris.

- Billie - zaczęła Ivy, starając się jej nie urazić.

- Pozwól, że będę zachowywać się tak, jak sama

uważam za stosowne. Wiem, że kiedy zaczęłaś praco­

wać dwadzieścia lat temu...

- Trzydzieści.

- ...kobiety w tym zawodzie nie były tolerowane.

- Kochanie, to się wcale nie zmieniło.

- Ale teraz trenerzy i zawodnicy zdają sobie sprawę

z tego, że po prostu wykonujemy swój zawód.

- W takim razie, dlaczego siedzisz tutaj i słuchasz

moich opowieści, kiedy pozostali reporterzy są na

boisku i przeprowadzają wywiad z trenerem drużyny?

- Pracujemy razem z Budem. Oboje przeprowa­

dzimy wywiady, a później połączymy uzyskane in­

formacje.

- Tak ci powiedział?

Ivy skinęła głową.

- I ty mu wierzysz?

- Już tak przedtem pracowałam - odparła Ivy.

- Z tymi łobuzami? Z reporterami sportowymi?

- Bud też jest w tej branży nowy. Razem stu­

diowaliśmy i...

- Biedactwo. Okropnie jesteś naiwna - użalała się

nad nią Billie.

Ivy poczuła, że dłużej już nie zniesie tego zrzędze­

nia. Sama zaczynała podejrzewać, że dała się nabrać,

a takich sytuacji najbardziej nienawidziła. Nie była

już przecież dzieckiem, niezależnie od tego, że Holly

i Laurel, jej dwie starsze siostry, wciąż ją tak trak­

towały.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

9

Miała tylko czternaście lat, kiedy jej rodzice zginęli

w katastrofie lotniczej. Od tej pory starsze siostry

roztoczyły nad nią despotyczną opiekę. Same podej­

mowały wszystkie poważniejsze decyzje, nie pytając jej

nawet o zdanie. Czas jednak udowodnić im, że nie jest

już dzieckiem. A droga do tego prowadzi poprzez

karierę zawodową, sukces i finansową niezależność.

- Chris, dziecko - zaczęła Billie, a Ivy skrzywiła się

z niesmakiem. - Być może Bud jest takim samym

żółtodziobem jak ty, ale teraz nie traci czasu i nawiązuje

kontakty z trenerami. Jak sądzisz, z kim zechcą rozma­

wiać jutro, po meczu? Z tobą? Czy może ze starym,

dobrym kumplem, Budem? - Nagle spoważniała. - Mó­

wię serio, musisz być bardziej pewna siebie i aktywna.

- Wiem o tym - westchnęła Ivy.

- Jeśli nie będziesz iść przebojem, nigdy nie zdobę­

dziesz materiału na dobry reportaż.

- Wiem.

- Idź do szatni, a kiedy gracze zejdą tam po trenin­

gu, zagadnij najbardziej obiecującego. Niech ci powie,

jakie są szanse zespołu na pobicie drużyny Longhorn.

- Myślałam, że jesteś fotoreporterem, a nie dzien­

nikarką - odcięła się Ivy. Sama doskonale wiedziała,

co ma zrobić. Billie ma rację. To pierwsze zadanie

zlecone jej przez nowego pracodawcę. Denerwowała

się. Schowała się tutaj, żeby zebrać myśli i przypomnieć

sobie pytania. - Wszystko jedno, poradzę sobie. Jestem

kobietą. Zauważą mnie. Nie sądzisz, że zawodnicy

chętniej będą rozmawiali ze mną niż z jakimś starym

facetem?

Wstała, przygotowując się do znalezienia miejsca

w cieniu, gdzie mogłaby poczekać i przyjrzeć się za­

wodnikom.

- A ty dokąd? - spytała bezceremonialnie Billie.

- Do szatni. - Ivy rzuciła to tak swobodnie, jakby

nie było to najokropniejsze miejsce na świecie, którego

serdecznie nienawidziła i którego bała się od momentu,

gdy zgodziła się napisać reportaż.

background image

10 REPORTER W SPÓDNICY

Myślisz, że uda ci się tam dostać?

- Takie są przepisy. Nie mogą mi zabronić wejścia,

jeśli wpuszczą innych reporterów.

- A nie przyszło ci do głowy, że znacznie łatwiej

będzie im cię po prostu do tego zniechęcić?

- Przepisy nakazują przyzwoite zachowanie. - Oczy­

wiście, że się nad tym zastanawiała. Niemal bez

przerwy.

- Co zrobisz, kiedy zawodnik upuści ręcznik? Albo

w ogóle nie będzie go używał? - ciągnęła Billie z drwią­

cym wyrazem twarzy.

- Będę mu patrzyła prosto w oczy.

- Akurat. Mogę ci o tym opowiedzieć kilka niezłych

historyjek.

Ivy niechętnie usiadła z powrotem. Wolałaby, żeby

Billie się pośpieszyła. Trening właśnie dobiegał końca.

- Pamiętaj, że z mężczyzny trzeba się śmiać, żeby nie

musieć przez niego płakać. To też Napoleon. Zapiszesz?

- Tak, Billie.

Billie ozdabiała swoje rubaszne opowieści barwnymi

cytatami i pieprznymi uwagami. Ivy zacisnęła zęby

i starała się za wszelką cenę nie zaczerwienić. Miała

już dosyć towarzystwa koleżanki. Wstała i wzięła

w rękę notes.

- Nie bierz tego wszystkiego aż tak serio. Nie robię

tego złośliwie, ale z dobrego serca. Masz braci? - Billie

złapała ją za rękę.

- Dwie siostry - wymamrotała Ivy.

-Tak też myślałam. Ale teraz już się pośpiesz,

chłopcy schodzą właśnie z boiska. Powodzenia!

Ivy rzuciła się pędem w stronę szatni. Dobiegła do

drzwi dokładnie w momencie, gdy wchodził tam ostatni

zawodnik.

Czekała z innymi reporterami, aż wreszcie wpusz­

czono ich do środka. W nos uderzył ją ostry, drażniący

zapach męskiego potu. Zza wyłożonej kafelkami ścian­

ki, oddzielającej prysznice od reszty pomieszczenia,

unosiły się kłęby pary.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 11

Zgodnie z przepisami mogła podejść aż do pryszni­

ców, ale postanowiła nie przeszkadzać i poczekać, aż

zawodnicy skończą się kąpać. Miała nadzieję, że

zechcą powiedzieć jej coś na temat nowej strategii i że

uda się z tego zrobić niezły reportaż.

Nie była to jej pierwsza w życiu wyprawa do szatni,

ale do tej pory miewała do czynienia co najwyżej

z licealistami, a nie studentami.

- Cześć! - Bud przeciskał się ku niej przez tłum

reporterów. - Masz coś ciekawego?

- Jeszcze nic. - Ivy uśmiechnęła się nerwowo.

- Słuchaj, jesteśmy tu już od godziny.

- Poczekaj jeszcze chwilę. - Wyprostowała się

i przycisnęła notes do piersi. Zauważyła, że wilgotna

koszula Buda klei się do jego ciała. W tym momencie

uświadomiła sobie, że jej własna biała bluzka za­

chowuje się wcale nie lepiej.

- Trudno. Mam bardzo napięty termin. Wystarczą

mi wywiady z trenerami. - Bud machnął lekceważąco

ręką.

- A co ze mną? - Ivy przypomniały się ostrzeżenia

Billie.

- Bierz się lepiej do roboty. - Bud mrugnął poro­

zumiewawczo. Pomachał jej ręką i pogwizdując wy­

szedł z szatni.

A więc ją oszukał. Trudno, popełniła błąd. Więcej

go już nie powtórzy.

Zza przepierzenia, spod pryszniców doleciał ją

głośny śmiech. Byli tam wszyscy: reporterzy, trene­

rzy i zawodnicy. Wszyscy faceci. Doskonale się rozu­

mieli. Reporterzy robili wywiady, żeby zdążyć do

redakcji przed oddaniem gazety do druku. Poczuła

olbrzymią ulgę, kiedy spod pryszniców nareszcie

wyłonił się pierwszy zawodnik, owinięty starannie

ręcznikiem.

- Jestem Ivy Hall, pracuję dla „Globe" - oświad­

czyła podchodząc do niego. - Jaka będzie wasza

strategia w meczu z drużyną Longhorn w sobotę?

background image

12 REPORTER W SPÓDNICY

- Chcemy wygrać. - Zawodnik Coltów wycierał

włosy.

- Co uważa pan za najsłabszy punkt zespołu

Longhorn?

- Wścibskie baby-reporterki. - Rzucił ręcznik na

podłogę tuż obok jej nóg.

Ivy nie traciła czasu na sprzeczki. Spod pryszniców

wychodzili teraz inni sportowcy wraz z reporterami.

Nie było wśród nich innych kobiet.

- Cześć. Z kim jesteś? - zapytał męski głos po jej

prawej stronie.

- Pracuję dla tygodnika „Globe". - Ivy odwróciła

się ku niemu z ołówkiem w ręku.

- Światowa kobieta. To mi się podoba. - Zwalisty

zawodnik przysunął się bliżej.

- Hej! - zawołał starszy mężczyzna w niebieskiej

koszuli Coltów. - Nie wpuszczamy tu narzeczo­

nych.

- Nazywam się Ivy Hall, pracuję dla " Austin Glo­

be" - wskazała na swoją przepustkę prasową.

- Panie chroń nas przed wyzwolonymi kobietami.

- Mężczyzna zamknął oczy.

- Jaka jest wasza strategia na sobotę? - udało jej

się w końcu zadać pytanie.

- W tę sobotę - zaczął powoli, przyglądając się, jak

Ivy skrupulatnie zapisuje jego słowa - zamierzamy

wytłuc resztki życia z tyłków Longhornów.

Przestała pisać.

- Czy mógłby pan podać jakieś szczegóły? - spytała

i natychmiast uświadomiła sobie, że to był błąd.

- Ależ oczywiście! - Ze złośliwym i pełnym satys­

fakcji uśmieszkiem mężczyzna opisał, nie szczędząc

detali i bardzo obrazowych a niecenzuralnych porów­

nań, co jego drużyna zamierza zrobić z drużyną

uniwersytecką z Teksasu w najbliższą sobotę.

Ivy ze wszelkich sił starała się zachować kamienną

twarz. Nagle znalazła się w centrum uwagi. Otoczyła

ją grupa postawnych, niekompletnie ubranych męż-

background image

REPORTER W SPÓDNICY 13

czyzn. Wilgotne, muskularne ciała aż lśniły. Wcale jej

to nie zachwycało.

- Zdążyłaś wszystko zapisać, kochanie?

- Potrzebne mi tylko jeszcze pana nazwisko. - Ivy

wykrzywiła się, starając się zmusić do uśmiechu.

- Powinnaś je znać.

To prawda, ale drużyna Coltów ma niejednego

trenera.

- Panie trenerze, panie Collin! - rozległo się woła­

nie z drugiego końca pomieszczenia.

Mężczyzna odszedł bez słowa, nie patrząc nawet

na Ivy.

- Dziękuję panu bardzo za wypowiedź, trenerze

Collin! - krzyknęła. A więc to był główny trener

drużyny. Pięknie się spisała, nie ma co!

Udawała, że robi jeszcze jakieś notatki. Wilgotne

włosy przykleiły jej się do twarzy. Rozejrzała się

dookoła, próbując wybrać kolejną osobę, z którą

mogłaby porozmawiać.

Gdy tylko zawodnicy zauważyli, że im się przyglą­

da, szybko odwrócili się w drugą stronę.

No pewnie. Skoro ich trener w tak oczywisty

sposób okazał, że nie uważa jej za osobę, dla której

warto tracić czas, żaden zawodnik nie zechce teraz

z nią rozmawiać. Ivy niechętnie obejrzała się na

mężczyznę, który potraktował ją jak wroga. Zauwa­

żyła, że kłóci się z samotnym zawodnikiem w rogu

szatni.

- Zabraniam ci głupio ryzykować w sobotę. To się

może skończyć... - przerwał, widząc podchodzącą

Ivy. - Słuchaj mnie, panienko. Powiedziałem ci już

wszystko, co miałem do powiedzenia. - Potem znów

odwrócił się do zawodnika. - To ja decyduję o roz­

grywce. Jeżeli ci to nie odpowiada, w sobotę zagra

Brett.

Ivy poczuła, że budzi się w niej instynkt reporterski.

Bez słowa cofnęła się o dwa kroki. Miała nadzieję, że

zapomną o jej obecności.

background image

14 REPORTER W SPÓDNICY

- Nie zrobisz tego! - zawołał gniewnie zawodnik

Coltów. - Chyba, że chcesz naszej porażki!

Ivy starannie zapisała te słowa w notesie. Zawod­

nik obrony Coltów... Taylor Brown. Sprzeczka po­

między nim a trenerem, Sonny Collinem.

- Wiem, że chcesz zrobić wynik, ale wygrana dru­

żyny jest ważniejsza od twoich osobistych porachun­

ków z Heismanem! - dokończył cicho Collin.

- Wcale nie! - wrzasnął Taylor. - Więcej daję

z siebie szkole i drużynie, niż one obie razem wzięte

robią dla mnie.

- Być może właśnie dlatego w sobotę może zagrać

Brett! - zakończył dyskusję trener i odszedł w drugą

stronę, mijając Ivy, która natychmiast odwróciła się

ku rozgniewanemu zawodnikowi.

- W jaki sposób może to wpłynąć na pana szanse

na przejście do lepszej drużyny? Podobno i tak nie są

one zbyt duże?

Taylor w milczeniu wpatrywał się w odchodzącego

trenera.

Grupa graczy, którzy się wokół nich zebrali, teraz

powoli się rozchodziła. Niektórzy reporterzy już wy­

szli. To była szansa dla Ivy. Jeżeli uda jej się znaleźć

dobre podejście...

- W jaki sposób wpłynie to na pana szanse? - po­

wtórzyła.

- Nie odsunie mnie od gry. Sam doskonale o tym

wie.

- Wspomniał o innym zawodniku. - Dziewczyna

usiłowała przypomnieć sobie listę zawodników druży­

ny. - Czy chodziło o Bretta Carsona? Jak na juniora

ma niezłe wyniki. - Statystyki sportowe stanowiły jej

specjalność. Mogła zapomnieć nazwisko trenera, ale

nigdy nie wylatywały jej z głowy liczby zdobytych

bramek i ofensywnych akcji.

- No, dobra, miał kilka niezłych wyjść, kiedy leża­

łem ze złamanym obojczykiem. Ale teraz jestem w for­

mie. To ja jestem najlepszy.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 15

- Doprawdy?

Zawodnik Coltów spojrzał na nią, jakby dopiero

teraz ją zauważył. Powoli, leniwie obrzucił ją szacują­

cym wzrokiem.

- Tak. Jestem najlepszy. I największy. - Puścił

końce ręcznika, którym owinięte były jego biodra.

Ręcznik opadł na podłogę. - Zgodzisz się ze mną?

- spytał, stając przed Ivy nagusieńki jak go pan Bóg

stworzył.

Ivy ze wszelkich sił starała się patrzeć mu w oczy.

W uszach słyszała ciężkie pulsowanie krwi i wiedziała,

że za chwilę spiecze strasznego raka, który bez trudu

zakwalifikuje się do uwiecznienia w księdze rekordów

Guinessa. Na szczęście przypomniała sobie ostrzeże­

nia Billie i jedną z jej historyjek. Postanowiła za­

stosować taktykę polecaną przez koleżankę po fachu.

Zmusiła się do tego, by powoli, uważnie przyjrzeć

się nagiemu ciału Taylora Browna. Odliczyła do pię­

ciu, podniosła głowę i popatrzyła mu ponownie

w oczy.

- Szczerze mówiąc, wygląda całkiem jak ptaszek...

- Nie mogła uwierzyć własnym uszom: po raz pierw­

szy chyba udało jej się wymówić to słowo. - Tyle

tylko, że w miniaturce.

Zawodnicy głośno zarechotali. Taylor zaczerwienił

się i wściekły pobiegł w stronę pryszniców.

Ivy czuła, że kolana jej drżą ze zdenerwowania. Na

szczęście głos jej nie zdradził. Znowu mogła spokojnie

oddychać. W końcu Taylor Brown spytał ją o opinię.

Uważała, że jest głupim chamem. W tej chwili ta

opinia odnosiła się do wszystkich przedstawicieli płci

męskiej. Głupie, gruboskórne chamy.

Dziękując w myślach Billie, odwróciła się w kierun­

ku drzwi. Jej wzrok napotkał rozbawione spojrzenie

brązowych oczu wysokiego mężczyzny. Stał swobod­

nie oparty o framugę. Był ubrany w marynarkę i kra­

wat, a więc z pewnością nie należał do czynnych

zawodników drużyny. Miał jednak muskularne,

background image

16 REPORTER W SPÓDNICY

zgrabne ciało. Wydawał się znacznie bardziej inte­

resujący niż rozbrykani, półnadzy mężczyźni, którzy

kłębili się w szatni.

Nieznajomy w garniturze powoli zlustrował ją od

stóp do głów. Rumieniec, który Ivy skutecznie po­

wstrzymała w starciu z Taylorem, teraz wypłynął na

jej szyję i policzki.

Kąciki ust mężczyzny zadrgały w tłumionym

uśmiechu. Coś w jego postaci wydawało się Ivy zna­

jome. Śledziła go wzrokiem, gdy powoli wędrował

przez pomieszczenie. Poruszał się z wdziękiem lekko­

atlety, chociaż lekko utykał. Mógłby być komentato­

rem stacji telewizyjnej, gdyby nie niedbała, ekstrawa­

gancka fryzura: króciutkie włosy na czubku głowy

i dłuższe pasemka w okolicy szyi. Złociste pasemka

wśród brązowej gęstwiny włosów były zdecydowanie

dziełem słońca, a nie fryzjera i chemii.

Kto to jest? Ivy dałaby sobie uciąć głowę, że już go

kiedyś widziała. Ale gdzie? Odwróciła się i zmarsz­

czyła brwi. A może po prostu podejść i spytać go, kim

jest? Tak, to jest myśl. Tupet reportera też należy

ćwiczyć przy każdej okazji.

W tej chwili pochwyciła jego spojrzenie.

A więc nie udało mu się uciec. Rick Scott nie

chciał rozmawiać ze swoją nową koleżanką z „Glo-

be", szczególnie po scenie, której był świadkiem.

Obserwował jej próby przeprowadzenia wywiadów

z zawodnikami. Odgryzła się Taylorowi, używając

odpowiedzi nieco już może ogranej, ale wciąż bardzo

skutecznej. Rezultat byłby jeszcze lepszy, gdyby przy

tym nie trzęsły jej się tak strasznie kolana. Rick

uważał, że Ivy ma zadatki na dobrego reportera,

ale wiele czasu musi upłynąć, zanim samodzielnie

zacznie sobie radzić z zawodnikami.

Trudno. On sam jest zbyt zajęty, żeby niańczyć

kolejne pokolenia żółtodziobów-reporterów. Nawet

tych mogących się pochwalić świetną figurą i pa­

trzących na świat słodkim, bezradnym wzrokiem.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

17

Ruszył do drzwi, ale hałaśliwy sprawozdawca spor­

towy, z którym rozmawiał, skutecznie uniemożliwił

mu ucieczkę.

No, tak. Ta mała idzie prosto tutaj, żeby sobie

ponarzekać, jak to okrutnie ją potraktowano. Nie

chciał tego słuchać W końcu Ivy dokładnie wiedziała,

w co się pakuje, podejmując tę pracę. Niezależnie

od przepisów prawnych, jest to tradycyjnie męskie

terytorium.

Uśmiechnął się do sprawozdawcy, poklepał po

ramieniu i podjął ostatnią próbę ucieczki.

- Przepraszam!

Rick skrzywił się. To ona. Jeżeli się nie zatrzyma,

jeśli się do niej nawet nie odwróci, może sama się

odczepi.

Przepraszam! - zawołała głośniej. Miała głęboki,

miękki, lekko gardłowy głos.

- Tak? O co chodzi? - poczuł, że jego determinacja

dziwnie słabnie. Zauważył wielkie, smutne oczy, ale

nie zwolnił kroku.

- Jestem Ivy Hall, z „Globe". - Żeby nadążyć,

musiała niemal biec, ale mężczyzna nie zwracał na to

uwagi. Może pozbędzie się jej, zanim dojdą do scho­

dów na stadion. Ból w kolanie podpowiadał Rickowi,

że tam będzie zmuszony iść wolniej.

- Słuchaj! Mówię do ciebie!

- I co z tego? - Zatrzymał się. Tak czy siak byli już

u stóp schodów.

- Ivy Hall...

- Słyszałem.

Ivy obeszła go dookoła i stanęła, patrząc mu

prosto w twarz. Rick pożałował, że w ogóle się

zatrzymał. Spojrzał na zarumienione policzki Ivy i wy­

cedził sucho:

- No, dobrze. Dam ci informacje do reportażu. Ale

nie rób z tego wielkiego halo.

- Wcale nie zamierzałam prosić cię o pomoc. Mam

dosyć materiału. Ale chciałabym wiedzieć... - Ivy

background image

18 REPORTER W SPÓDNICY

potrząsnęła głową, a włosy powtórzyły jej ruch z opóź­

nieniem, rozsypując się kaskadą po wilgotnej bluzce.

- Chcesz pisać o Taylorze Brownie? - przerwał jej.

Szybkie skinienie głowy potwierdziło jego przypusz­

czenia.

- Słuchaj, ten chłopak przeżywa teraz trudne chwile.

Obeszłaś się z nim nieco obcesowo.

- Twoim zdaniem to ja byłam nieuprzejma? - Oczy

Ivy zabłysły. - Przecież widziałeś, co zrobił.

- Tak, widziałem. Był zdenerwowany, bo właśnie

pokłócił się z trenerem. Nawinęłaś mu się w najgorszym

momencie.

- To go nie usprawiedliwia.

- Nie, ale wyjaśnia jego zachowanie. Taylor jest

niedoświadczony. Sam pamiętam, jak się czułem, kiedy

te gryzipiórki nie dawały mi odetchnąć... - Rick urwał,

zaskoczony. Co się z nim dzieje? W końcu teraz to on jest

reporterem. Od trzech lat nie gra w zawodowej drużynie.

Ivy wpatrywała się w niego łagodnymi, brązowymi

oczami, których wyraz zapraszał do zwierzeń. Rozluź-

nił się, poczuł, że gniew go opuszcza. W końcu może

ta drobna, filigranowa dziewczynka wyrośnie na dob­

rego reportera.

- Chciałem po prostu, żeby mnie zostawili w spo­

koju - dokończył już znacznie łagodniejszym tonem.

- W tej chwili chyba nikt ci się już nie naprzykrza.

-I o to właśnie chodziło! - Rick spojrzał na

nią uważnie. Nagle odwrócił się na pięcie i ruszył

schodami w dół.

Już na pierwszym stopniu kolano zaprotestowało

gwałtownie. Opadł na poręcz, sycząc z bólu.

Ivy błyskawicznie znalazła się u jego boku. Pod­

trzymała go z drugiej strony, pomagając odzyskać

równowagę. Zaskoczyło go, że jest znacznie silniejsza,

niż przypuszczał.

- Dzięki. - Bał się, że w jej oczach zobaczy litość.

Odetchnął z ulgą, kiedy spostrzegł, że jej twarz jest

poważna i opanowana.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 19

- Jeżeli dasz radę tam dojść, za zakrętem zaczyna

się pochylnia. Może będzie ci łatwiej zejść tamtędy.

- Głos Ivy był spokojny i kojący. Starała się po prostu

rozwiązać problem.

- Jeszcze chwileczkę. - Był wdzięczny, że powstrzy­

mała się od komentarzy. Po paru minutach ostry ból

w kolanie złagodniał. - Muszę tylko trochę uważać.

- Spróbował stopniowo, powoli obciążyć bolącą nogę.

Ivy nagle głośno wciągnęła powietrze. Popatrzył na

nią. Zauważył, jak na jej zaskoczonej twarzy pojawia

się wyraz zrozumienia. Nareszcie przypomniała sobie,

skąd go zna.

- To ty byłeś tym Rickiem Scottem, prawda?

I

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Tak, kiedyś nim byłem. - W oczach Ricka zami­

gotało rozbawienie, a kąciki ust leciutko zadrżały.

- Kiedyś grałeś w drużynie Wolves, prawda?

- Naprawdę dopiero teraz mnie rozpoznałaś? - Po­

chylił głowę i dotknął chorego kolana.

- Tak - odparła szczerze, z nadzieją, że go nie

uraziła.

- Więc dlaczego za mną poszłaś?

- Twoja twarz wydawała mi się znajoma.

- Nic dziwnego, oboje pracujemy w „Globe".

- Słyszałam o tym, ale nigdy nie zdarzyło mi się

spotkać cię w redakcji. - Sąsiednie biurko od tygodni

było puste.

Dopiero grymas bólu na twarzy przystojnego nie­

znajomego sprawił, że Ivy doznała olśnienia. Widziała

go setki razy, na pierwszych stronach gazet. Pokazywa­

ny pod różnym kątem przed kamerami telewizji wyraz

bólu na twarzy Ricka Scotta, obrońcy drużyny Omaha

Wolves po faulu, który położył przedwcześnie kres jego

sportowej karierze. Ale to zdarzyło się przecież wiele

lat temu.

- I ta kontuzja wciąż jeszcze tak bardzo utrudnia

ci życie?

- Rozumiem, że nie chodzi ci o moje życie sportowe.

- Wyprostował się, ostrożnie obciążając bolącą nogę.

- Tęsknisz za profesjonalną grą?

- Tylko w takich momentach jak ten.

Rick powoli i ostrożnie ruszył przed siebie. Ivy

znowu poczuła się zignorowana. To przepełniło miar­

kę. Na dziś miała już dość. Pobiegła za nim.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

21

- Jak inni nie lubisz kobiet, które są reporterami

sportowymi, tak?

- Nie, ale nie chcę wysłuchiwać twoich jęków i żalów

na temat dyskryminacji i niesprawiedliwości na świecie.

- A więc też uważasz, że mogłabym mieć pewne

podstawy, żeby sobie trochę pojęczeć? - spytała

ostrożnie.

- Słuchaj, tam... - Rick wskazał kciukiem w stronę

szatni zespołu Coltów - tam jest świat facetów. Nie­

które kobiety czują się w takiej sytuacji doskonale.

- Mężczyźni są okropnymi egoistami!

- Mają po temu powody - odciął się Rick.

- A drużyny futbolu amerykańskiego to najbardziej

zadufani i zapatrzeni we własny pępek durnie! - Ivy

była wściekła.

- Czyżbyś miała zły dzień? - Uniósł brew. Na jego

twarzy znów pojawił się niemiły półuśmieszek.

- A jak sądzisz?

- Trudno mi powiedzieć. Sam nie miałbym nic

przeciwko wizycie w damskiej szatni. - W brązowych,

ciepłych oczach zauważyła iskierki rozbawienia. To

były naprawdę inteligentne, dobre oczy.

- A jeśli już o tym mowa, co robiłeś w szatni Coltów?

Wiem, że miałam pracować na tym treningu sama.

- Rozmawiałem ze starymi przyjaciółmi - wzruszył

ramionami.

- Szpiegowałeś mnie? - spytała podenerwowana Ivy.

- Cierpisz na paranoję. - Głos Ricka odbijał się

echem w tunelu wychodzącym pod stadionem.

- Odpowiedz: tak czy nie?

- Tak. Czy to cię zadowala? - odwrócił się gwałtow­

nie, złożył dłonie wokół ust i zawołał z całych sił:

- Szpiegowałem nową reporterkę „Globe"! - Opuścił

ręce i dodał: - Chciałem tylko zobaczyć cię przy pracy.

Jeśli chcesz, możesz pozwać mnie do sądu. - Skrzywił

się z niesmakiem i utykając odszedł w drugą stronę.

- Dokąd idziesz?

- Do samochodu.

background image

22 REPORTER W SPÓDNICY

- Gdzie go zostawiłeś? - Ivy rozejrzała się po opus-

toszałym parkingu.

- Przy drugim wejściu odparł beztrosko.

- Ale twoje kolano... - zauważyła, że Rick blednie

z bólu. Pomysł wędrówki dookoła stadionu wcale nie

przypadł jej do gustu.

- A więc ty też jesteś żądna szczegółowych opowie-

ści o moim cierpieniu?

- Zadałam to pytanie powodowana naturalną, ludz­

ką troską.

- Pytasz, bo jesteś wścibską babą - wymamrotał

zatrzymując się, by rozmasować kolano.

Dziewczyna zachowała pełne godności milczenie.

- Słuchaj - zaczął pojednawczo - latem przeszedłem

kolejną operację. Dlatego nie było mnie przez dłuższy

czas w redakcji. To kolano wciąż nie jest w pełni zdrowe

i czasami bardzo boli. Mogę chodzić, ale schody spra­

wiają mi kłopot. - Uśmiechnął się rozbrajająco. - Prze­

praszam, że zachowałem się wobec ciebie tak wrogo.

- Nic nie szkodzi. Ból sprawia, że ludzie robią się

niemili i opryskliwi. - Do tego wyjaśnienia dodała

czarujący uśmiech. - Jeżeli zaczekasz, pójdę po samo­

chód i podjadę tu po ciebie. W ten sposób nie będziesz

musiał spacerować dookoła całego stadionu.

Zgodził się. Ivy wiedziała dobrze, że wolałby od­

mówić, ale zdał sobie sprawę, że nie miałoby to

żadnego sensu.

Ile sił w nogach ruszyła w stronę parkingu. W pew­

nym sensie obawiała się, że Rick skorzysta z okazji

i ucieknie. Szybko jednak pocieszyła się, że i tak daleko

by nie zaszedł.

W kilka minut później podjechała swoim małym

samochodzikiem do wejścia. Na widok nalepki Uni­

wersytetu Teksańskiego na szybie Rick uśmiechnął się

ze zrozumieniem.

- A więc jeszcze jedna absolwentka, która zaprag­

nęła zostać w Austin. - Z trudem wcisnął się na

przednie siedzenie.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

23

- Miałam szczęście, że znalazłam tutaj pracę.

- Praca jak praca. Większość ludzi wykorzystuje

„Globe" jako pierwszy krok na drodze do sławy. Jesteś

już trzecim reporterem, którego wprowadzam w arka­

na zawodu. - Spojrzał na nią uważnie. - A więc jakie

są twoje dalsze plany?

- Dopiero dostałam tę pracę. - Zaczęła się zastana­

wiać, do czego zmierza Rick.

- Kiedy skończyłaś studia?

- W zeszłym roku, w maju. Byłam na pierwszym

roku, kiedy twoja drużyna odniosła pierwszy wielki

sukces.

- Taak. To był wspaniały rok - w jego głosie

zabrzmiała nutka nostalgii.

- Byłeś świetny - zapewniła go impulsywnie.

- Byłem. - Wskazał palcem na zaparkowanego przy

bramie dżipa. - To mój samochód.

Ivy zatrzymała się. Nie takiego wozu spodziewałaby

się po gwieździe sportu. Nawet po byłej gwieździe

sportu. Nie wskazywał też na życie rodzinne. Szybki

rzut oka upewnił ją, że na palcu Ricka nie ma obrączki.

- Dzięki za pomoc. Wyglądasz... Rick zawahał się

- na miłą dziewczynę.

Ivy miała ochotę krzyczeć. Miła dziewczyna! Ma

dwadzieścia cztery lata, poważny zawód, stara się, jak

może, a ten, skądinąd czarujący mężczyzna, oświadcza,

że uważa ją za miłą dziewczynę.

No, dobrze, jest miła. Nawet kiedy starała się być

niemiła, mało kto dawał się na to nabrać.

- .. .i wybrałaś pracę reportera sportowego?

Ivy nie słuchała uważnie, ale bez trudu domyśliła się,

że Rick pyta ją, dlaczego wybrała ten zawód.

- Kocham sport. Potrafię nieźle pisać. W ten sposób

mogę połączyć obie te pasje.

- Szatnie sportowców nie są sympatyczne - powie­

dział przekornie.

-Wiem.

- Tam nie możesz być miła, jeśli chcesz przeżyć.

background image

24 REPORTER W SPÓDNICY

- Ale mogę zachowywać się przyzwoicie i profes­

jonalnie.

- Musisz nauczyć się być agresywna i gruboskórna.

Upierać się i nękać ich. Prawdę mówiąc, gdy się nad

tym dobrze zastanowić, nawet teraz potrafisz nieźle

zirytować.

Ivy przełknęła ślinę i poczuła, że zaraz się rozpła­

cze. Dlaczego nie udało jej się wyrosnąć z tego zwy­

czaju płakania, gdy tylko ktoś mówił jej coś przy­

krego? Nie mogła nigdy wygrać w dyskusji, bo całą

energię musiała koncentrować na powstrzymywaniu

się od płaczu, zamiast myśleć o rozsądnej i logicznej

replice. Teraz zdecydowanie nie może pozwolić sobie

na płacz. Nie może nawet pokazać po sobie, że

walczy z łzami. Szybko zamrugała oczami i wstrzyma­

ła oddech.

- Widzisz? - Rick pstryknął palcami. - Jesteś zbyt

wrażliwa, by wykonywać ten zawód.

- To był długi dzień, jestem po prostu zmęczona.

- Trudno! - Wyraz jego twarzy nie zdradzał krzty

współczucia. - Musisz jednak napisać artykuł w termi­

nie. Tu liczy się szybkość, więc musisz być twarda.

- Dzięki za radę.

- To nie była rada, ale jeżeli spróbujesz napisać coś

w stylu: „Patrzcie tylko, jak niemili byli dla mnie

zawodnicy Coltów", żaden zawodnik nie będzie chciał

z tobą więcej gadać.

- Nigdy w życiu bym tego nie napisała! Czy myślisz,

że jestem aż tak głupia? - popatrzyła na niego nabur­

muszona.

- Wiem, że nie jesteś głupia, ale wiem też, że masz

mało materiału. - Pokiwał głową. - Sonny Collin był

kiedyś moim trenerem. Pozwól, że ci pomogę.

- Dlaczego? - Wyłączyła silnik.

- Chyba powinienem...

i

Ivy zdziwiona uniosła brew.

- Ponieważ jestem miłym facetem? - zasugerował

nieśmiało Rick.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 25

- Przed chwilą wysłuchałam wykładu o tym, że być

miłym to żadna zaleta.

- W takim razie dlatego, że ty jesteś taka milutka.

Zmierzyła go gniewnym wzrokiem, ale on wcale się

tym nie przejął.

- No, rozchmurz się - rzucił pogodnie.

Roześmiała się, żeby udowodnić, że może być rów­

nym kumplem, jeżeli tylko da jej taką szansę.

- Powiedz mi tylko, czy pomógłbyś mi, gdybym była

mężczyzną?

- Chcesz być traktowana jak wszyscy inni? - spytał

po chwili namysłu. - Obiecuję, że chociaż ominą cię

niektóre problemy nękające mężczyzn, na pewno bę­

dziesz miała takie same kłopoty, jak każdy nowy

reporter.

- Wiem o tym. Nie lubię tylko być traktowana „z

góry".

- Jasne - zgodził się Rick. - Nic na to nie poradzę,

że trochę mi ciebie szkoda, ale z drugiej strony wciąż

jestem na zwolnieniu. Nie mam żadnych obowiązków,

za to ty musisz napisać artykuł na czas. „Globe"

wychodzi w sobotę, więc powinnaś oddać reportaż

jutro wieczorem.

Ivy pokiwała głową. Nie zdradziła się, że redaktor

wydania na wszelki wypadek chce zobaczyć jej pracę

już jutro rano.

- Poza tym, będziesz moim dłużnikiem. Kiedyś mi

się odwdzięczysz.

- Teraz brzmi to znacznie lepiej. - Ivy uśmiechnęła

się krzywo. Otworzyła notes. - No więc, co masz do

sprzedania?

ZAWODNICY COLTÓW SPODZIEWAJĄ SIĘ

ŁATWEJ WYGRANEJ Z UNIWERSYTETEM TE­

KSAŃSKIM

Ivy Hall.

Pierwszy, podpisany jej własnym nazwiskiem ar­

tykuł w „Globe". Wygładziła leżącą przed nią gazetę

background image

26 REPORTER W SPÓDNICY

i uśmiechnęła się do słuchawki telefonu. Holly, jej

starsza siostra, zdecydowanie domagała się dodatko­

wych pięćdziesięciu egzemplarzy gazety.

- Ale po co ci one?

- Wyślę kilka sztuk Laurel i Jackowi. Wyłożą je

w agencji.

Ivy uniosła oczy do góry, wyobrażając sobie, jak

jej elegancka siostra rozkłada wydanie specjalne „Au­

stin Globe" w wytwornej hollywoodzkiej agencji ar­

tystycznej.

Sama Ivy była zachwycona swoim artykułem. Zo­

baczenie własnego nazwiska w druku to naprawdę

wspaniałe uczucie. Dawało jej to mnóstwo satys­

fakcji.

Artykuł z całą pewnością zaintryguje i poruszy

zawodników Longhorn. Przedstawiła w nim sylwetkę

obrońcy Coltów, Taylora Browna, oraz jego dążenie

do sławy kosztem całej drużyny.

Ivy upajała się poczuciem władzy, jaką daje prasa.

Ze słuchawki wylewały się zachwyty i rokowania na

przyszłość. Kiedy jednak wsłuchała się uważniej w to,

co mówi siostra, zrozumiała, że pochwały nie są tylko

wyrazem radości, ale służą też jako przypomnienie

wymagań wobec jej kariery, które stawia przed nią

ambitna i żądna sukcesu rodzina.

Kiedy przy biurku przystanęła Billie, Ivy była przy­

gnębiona.

- Dobra robota. - Billie oparła się o biurko. - Tre­

ner Collin miał ci wiele do powiedzenia.

- Szczerze mówiąc, wszystko, co miało jakąkolwiek

wartość, powiedział Rickowi Scottowi. - Wzruszyła

ramionami.

- To Rick wrócił? - Billie rozejrzała się po redakcji.

- Nieoficjalnie. - Ivy również rozejrzała się. Czy

Rick widział jej artykur? Co o nim sądził? Wcale nie

oparła się wyłącznie na jego informacjach. Mogła

napisać artykuł nawet bez jego pomocy, ale włączenie

jego uwag dodało spostrzeżeniom głębi.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

27

- Słyszałam o twoim wywiadzie z Taylorem Brow­

nem - oznajmiła Billie, nachylając się nad biurkiem.

- Czy sytuacja w szatni sprostała twoim oczekiwaniom?

- Aż nazbyt. Było okropnie. - Dziewczyna wes­

tchnęła.

- Oto nowy, wspaniały reporter „Globe"! - Rick

obdarzył Ivy serdecznym uśmiechem i opadł na krzesło

przy sąsiednim biurku. Ten uśmiech obudził w niej

bardzo niepokojące uczucia.

- Witamy szanownego pana. - Billie zrobiła gest

naśladujący uchylanie kapelusza. - Czyżby przyszedł

czas na pracę?

- Billie, idź sobie i daj mi spokój powiedział Rick.

- Jak mi się zachce.

- Daj spokój, Billie. Nie musisz jej przede mną

bronić. Jestem mężczyzną, ale nie wrogiem. Poza tym

pewnie słyszałaś, że to niewinne maleństwo potrafi

sobie świetnie radzić?

- Oczywiście! Wszyscy słyszeli. Billie roześmiała

się.

- Cooo?! - Ivy, ignorując bezczelną uwagę o nie­

winnym maleństwie, rzuciła się w jego kierunku. - Chy­

ba nikomu nie mówiłeś o... o mojej rozmowie z Tay­

lorem, Rick?

- No, może kilku...

- Żartujesz sobie? - przerwała Billie. - Twoja sława

zatacza szerokie kręgi i nie omija żadnego prysznica

w stanie Teksas.

- O, nie! - zajęczała Ivy.

- Tak, jesteś już legendą. Możesz mi za to podzięko­

wać później. Chyba że wolisz się odwdzięczyć od razu.

- Rick założył ręce za głowę i położył nogi na biurku.

- A o co dokładnie chodzi? - spytała podejrzliwie,

nie czując najmniejszej wdzięczności za szerzenie plotek

na temat swojej osoby.

- Może napisałabyś za mnie artykuł ze statystycz­

nym podsumowaniem wyników za ostatni rok? - za­

proponował Rick.

background image

28

REPORTER W SPÓDNICY

- Ale podpiszę własnym nazwiskiem? - Ivy prze­

łknęła ślinę. Takie artykuły to praca niewdzięczna

i mozolna.

- W porządku - zgodził się bez wahania i wyciągnął

szufladę. - Oto materiały. - Gruby plik wylądował na

biurku Ivy.

Wybałuszyła oczy na widok piętrzącej się przed nią

sterty papierów.

- Nie wiedziałem, że już tak późno! - Rick podniósł

się i szybko zebrał swoje rzeczy. - Bardzo miło mi się

z tobą pracuje! - zawołał, po czym odwrócił się na

pięcie i uciekł.

- Wydaje mi się, że ktoś mnie wrobił. - Ivy tępo

wpatrywała się w papierzyska.

- Szczera prawda. Dałaś się nabrać - zachichotała

Billie. - Ale Rick ma tak miłą gębę, że trudno ci się

dziwić.

Ivy poczuła, że policzki jej płoną. To prawda,

Rick jest zbyt przystojny i trzeba będzie na niego

uważać. Wyświadczył jej przysługę, ale teraz będą

kwita. Koniec.

- Muszę już biec. - Billie zarzuciła torbę na ramię.

- Spotkamy się na meczu. Pamiętaj: kobieta musi

pracować dwa razy więcej niż mężczyzna, aby uważano

ją za co najmniej w połowie tak dobrą jak on. Całe

szczęście, że pracować dwa razy więcej od tych darmo­

zjadów to nie takie trudne.

Ivy wciąż jeszcze śmiała się z uwagi Billie, kiedy

do jej biurka podszedł redaktor naczelny, Boyd

Harris.

- Ivy, słyszałem o twojej przygodzie. Dobrze z tego

wybrnęłaś. Niestety, tego rodzaju incydenty zdarzają

się dosyć często. - Potrząsnął głową. - Twój artykuł

jest dobry. Miałaś na niego mało czasu, ale wnioski są

zbyt ogólnikowe. Musisz przyjrzeć się dokładniej da­

nym. Dobrze byłoby też, żebyś znalazła wspólny język

z trenerami i zawodnikami, inaczej nigdy nie uda ci się

zdobyć dobrego materiału.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

29

- Rozumiem. - Oddychała głęboko i powoli. Co

powiedziałby naczelny, gdyby napisała artykuł bez

pomocy Ricka? - Tym razem wypowiedzi, które udało

mi się zdobyć, nie nadawały się do druku.

- Sama prosiłaś o wyznaczenie cię do tego zadania.

- Błękitne oczy Harrisa wpatrywały się w nią surowo.

- Wiem o tym. Chciałabym również być na meczu

dziś po południu.

- Oczywiście - zgodził się naczelny.

Ivy poweselała. A więc jej ufa! Teraz ma szansę

pokazać Rickowi, ile potrafi zdziałać bez jego pomocy.

- Pojedzie tam również Rick - dorzucił Harris.

Ivy miała wrażenie, że wypuszczono z niej powietrze.

Oczywiście, może pisać reportaż z meczu, ale to Rick

jest gwarancją, że jej artykuł będzie interesujący.

- Będziesz pracowała samodzielnie, kiedy przyjdzie

na to czas. - Harris uśmiechnął się do niej serdecznie.

- A jeśli chodzi o twój reportaż, powiem tylko jedno:

nie chciałbym być na miejscu Taylora Browna, kiedy

jego koledzy z drużyny przeczytają twoje uwagi.

- Dziękuję. - Ivy aż pokraśniała z zadowolenia.

- Dam ci pewną radę. - Redaktor przysiadł na rogu

jej biurka. - Nawet nie próbuj konkurować z Rickiem.

Zna mnóstwo zawodników i trenerów, sam przecież był

sportowcem. Zatrudniłem cię, bo mam nadzieję, że

wniesiesz do mojej gazety coś nowego. Spróbuj przyj­

rzeć się zawodnikom w inny sposób. Poza tym chciał­

bym, żebyś zajęła się opracowaniem nowego dodatku

specjalnego na temat sportu w szkołach średnich. Cho­

dzi mi o artykuł prezentujący dane statystyczne i ze­

stawienia. Zazwyczaj robi to Rick, ale tym razem

wolałbym przekazać to w twoje ręce. To ułatwi ci

bliższe zapoznanie się z drużynami. - Postukał w biur­

ko, odwrócił się na pięcie i wyszedł.

A więc to jej wyznaczono napisanie artykułu prze­

glądowego? Uśmiechnęła się leciutko. Rick zanadto

się pośpieszył z odbieraniem długu wdzięczności. Do­

brze mu tak.

background image

30 REPORTER W SPÓDNICY

Rick Scott.

Wpatrywała się w papiery, które jej zostawił. Dziś

już nie warto się za to zabierać. Rick Scott. Był

niezwykle atrakcyjnym mężczyzną, ale Ivy intrygował

bardziej wyraz bólu, który widziała na jego twarzy.

Kontuzja oznaczała koniec jego marzeń. Koniec karie­

ry. Jak to się właściwie stało?

Zdecydowanym krokiem ruszyła do redakcyjnego

archiwum. Znalazła tam plik wycinków prasowych

dotyczących jego kariery. Przejrzała je uważnie. Jedno

ze zdjęć przedstawiało zbliżenie wykrzywionej twarzy

Ricka, który leżał skulony na boisku.

Przeczytała kilka artykułów, w których wymieniano

listę nieszczęść, które nękały Ricka. Pierwsza kontuzja

podczas obozu szkoleniowego wykluczyła go z gry

w ataku. Dwa lata później dołączył do drużyny Wolves.

Kolejna kontuzja. I następna. Autorzy artykułów za­

stanawiali się, czy Rick aby nie za szybko powrócił na

boisko. Jego kariera profesjonalnego futbolisty zakoń­

czyła się, gdy miał dwadzieścia pięć lat. Ostatni wycinek

zawierał informację o jego wycofaniu się z zawodowego

sportu.

Ivy posmutniała. Rick był kiedyś wielką gwiazdą

Uniwersytetu Teksańskiego. Najlepszym zawodnikiem

stanu, w którym futboliści są traktowani niemal jak

bogowie. Skończył karierę jako reporter prowincjonal­

nego sportowego tygodnika.

Miał wszelkie powody, by czuć się zgorzkniały.

Dobrze, że sport zapewnił mu cenne kontakty i nieza­

stąpione dojścia do źródeł gwarantowanych i świeżych

informacji.

Spojrzała na zegarek i ze zdziwieniem zauważyła, że

spędziła w archiwum ponad godzinę. Spóźni się na mecz.

Na szczęście redakcja „Globe" znajdowała się blisko

stadionu Memoriał, a przepustka prasowa pozwoliła

jej dostać się na trybuny bez kolejki.

Przepychała się przez tłum w kierunku loży praso­

wej, gdzie spodziewała się znaleźć Ricka.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

31

Stał nieco na uboczu. Zamarła na chwilę, podziwia­

jąc jego przystojną twarz, mocno zarysowane kości

policzkowe, gęste ciemne włosy.

Wreszcie ją zauważył i gestem nakazał, by podeszła

bliżej.

- Spóźniłaś się - stwierdził karcącym tonem.

- Naprawdę? Mecz się przecież jeszcze nie zaczął.

- Oj, Ivy, Ivy. - Potrząsnął głową. - Co ja mam

z tobą zrobić? Chciałem cię przedstawić paru osobom.

- Bardzo przepraszam - powiedziała zmieszana.

Zbyt długo ślęczała nad jego kartoteką.

- Stało się. Na razie trzymaj się blisko mnie.

Później przedstawię cię zawodnikom Longhorn. To

dopiero twoje początki, więc będziemy na razie pra­

cowali razem.

Propozycja była kusząca, chociaż Ivy ponad wszyst­

ko zależało na tym, by osiągnąć sukces o własnych

siłach. Powinna jednak napisać dobry reportaż. Rick

ma swoje źródła i kontakty, będzie świetnym pośred­

nikiem w zdobywaniu informacji.

- Dlaczego to robisz? - spytała, przechylając głowę

na bok.

- Bo jesteś miłą dziewczyną - uśmiechnął się krzy­

wo.

Miła. Znowu ją tak określił. Wcale nie chciała być

miła. Wiedziała doskonale, jak kończą karierę miłe

dziewczęta.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Miłe dziewczęta zazwyczaj piszą reportaże z roz­

grywek piłki nożnej na poziomie przedszkola.

Następny mecz rozgrywany przez drużynę Long-

horn odbywał się poza granicami stanu. Wysłano tam

Ricka. Ivy przypadło w udziale napisanie reportażu

z rozpoczęcia sezonu piłki nożnej dziewcząt, trenują­

cych w młodzieżowym stowarzyszeniu sportowym

w Austin.

Piłka nożna. W dodatku drużyna dwunastoletnich

dziewczynek. Cóż za strata czasu dla rasowego re­

portera!

Ivy uznała jednak, że pracodawca też ma swoje

prawa. Po drodze do klubu stowarzyszenia wpadła na

chwilę do domu. Włączyła taśmę automatycznej sekre­

tarki. Okazało się, że dzwoniła starsza siostra. Holly

chciała dowiedzieć się, o czym Ivy pisze w tym tygodniu

i czy są szanse na jej wizytę w Dallas. Poinformowała

też, że Laurel i Jack przyjeżdżają do Teksasu w spra­

wach służbowych. Siostra najchętniej widziałaby całą

rodzinę na uroczystej kolacji u siebie w domu. Potem

telefonowała Laurel. Ona również dopytywała się, czy

Ivy znajdzie czas na rodzinne spotkanie.

Chwyciła torbę i czym prędzej wyszła.

Zaparkowała swój mały samochodzik na parkingu

klubu, rozpakowała kanapkę z tuńczykiem i otworzyła

puszkę z napojem. Chętnie spotkałaby się z siostrami,

ale nie z obiema naraz. W ich towarzystwie zawsze

czuła się niezbyt dorosła i mało inteligentna. Nie dosyć

sławna, piękna i przedsiębiorcza. Kochała je ogromnie,

ale wcale nie tęskniła za rodzinnymi kolacjami.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

33

Holly, najstarsza siostra, kierowała własną firmą

wykonującą dekoracje okolicznościowe i świąteczne.

Radziła sobie doskonale nie tylko jako szef firmy, ale

również jako kochająca żona Adama i matka dwulet­

niego Nicholasa.

Laurel, druga siostra, piękna i pewna siebie, była

kwintesencją kobiecości. Wraz z mężem, Jackiem Hart-

manem, prowadziła w Kalifornii agencję wyszukiwania

młodych talentów. Do sukcesu agencji przyczyniła się

między innymi reklama, jaką zapewnił jej towarzyski

skandal, wywołany przez Laurel, która wystąpiła na

własnym ślubie w jaskrawoczerwonej sukni. Kiedy

Laurel i Jack wrócili z podróży poślubnej, trudno im

było się opędzić od klientów.

Ivy nigdy nie poważyłaby się na czyn tak eks­

trawagancki. Była jedyną nieśmiałą osobą w rodzinie,

której motto brzmiało: „Sukces za wszelką cenę".

Trening miał się rozpocząć o wpół do szóstej. Przy­

jechała za wcześnie. Może dobrze byłoby, nie tracąc

czasu, porozmawiać z trenerami, rodzicami i kilkoma

dziewczynkami. Rozejrzała się dookoła. Chociaż zbli­

żała się wyznaczona godzina, zawodniczek ani widu,

ani słychu. Czy aby nie pomyliła adresu? Sprawdziła

notatki. W tej chwili na parking zajechał samochód,

z którego wysiadły dwie dziewczynki ubrane w szorty

i nakolanniki, którym towarzyszyła matka z przenośną

lodówką w ręku.

Ivy odetchnęła z ulgą i pomaszerowała za nimi.

Była już za dwadzieścia szósta, gdy do pierwszych

dziewczynek dołączyły jeszcze dwie. W ciągu kolejnego

kwadransa boisko zaroiło się od rodziców i ich córek.

Dziewczęta przyniosły własne piłki, którymi się teraz

bawiły, ale jeśli chodzi o sport, to było już wszystko.

Kto tym kieruje?

- Nazywam się Betty Kay - przedstawiła się kobieta

trzymająca w ręku duży notes. - Zajmuję się organiza­

cją. Proszę wypełnić formularze i podać imię, które ma

figurować na koszulce państwa córki. Każda litera

background image

34

REPORTER W SPÓDNICY

kosztuje dwadzieścia pięć centów Zbieram pieniądze

od dziś, żeby koszulki były gotowe na pierwszy mecz.

O szóstej pojawił się elegancki mężczyzna w gar­

niturze, który przyprowadził małą dziewczynkę.

- Czy moglibyśmy zaczynać treningi o szóstej? Nie­

stety Elaine ma w środy chór.

- Niech pan spyta trenera poradziłajednazmatek.

Ale kto jest naszym trenerem?

- Na liście nie podano nazwiska - odparła Betty

Kay. - Nie patrzcie tak na mnie! Nie umiem grać

w piłkę nożną.

- Czy to znaczy, że nie mamy trenera?

- Na to wygląda, chyba że w ciągu najbliższych

kilku minut pojawi się ochotnik.

Ivy zerknęła na zegarek. Jedenaście po szóstej. Jak

na razie, nie ma o czym pisać. Trzeba zadziałać, może

uda się przyśpieszyć nieco tok wydarzeń. Podeszła do

jednej z matek.

Dzień dobry. Nazywam się Ivy Hall, pracuję

w , Austin Globe".

- Ach tak! Która z dziewczynek jest pani córką?

- Żadna. - Ivy roześmiała się i wyjaśniła: - Re­

daktor wydania poprosił mnie o napisanie reportażu

z treningu.

Zapadła kamienna cisza.

- Aha - powiedział ktoś w końcu.

- Czy nie byłoby dobrze zadzwonić do biura

stowarzyszenia i zapytać, co się stało z waszym

trenerem? - Ivy spojrzała przez ramię Betty Kay

i dodała: - Wiem, że zespół ma wziąć udział w rozgryw­

kach. Trudno uwierzyć, żeby stowarzyszenie zaplano­

wało turniej, nie przyznając jednocześnie drużynie

trenera.

- Biuro zamykają o piątej trzydzieści - poinfor­

mowała ją Betty.

Ivy potrząsnęła głową. Pomyślała, że stowarzysze­

nie samo w sobie byłoby barwnym tematem na

reportaż.

background image

REPORTEK W SPÓDNICY

35

- Jest Diane! zawołały dziewczynki chórem. Pod­

biegły do parkującego właśnie samochodu. Wysypała

się z niego cała grupa kandydatek na zawodniczki piłki

nożnej.

- Czy moglibyśmy zmienić termin treningu na wtor­

ki? Trudy ma gimnastykę, Sarah i Ruth Ann - balet.

Będą zbyt zmęczone, żeby grać.

- Przepraszam bardzo - wtrąciła się Ivy. - Jest już

dwadzieścia po szóstej. Wasz trening miał się zacząć

wpół do szóstej, a wciąż nie macie trenera.

Wszyscy patrzyli na siebie w milczeniu.

- Czy stowarzyszenie nie powinno wam zapewnić

trenera? - spytała Ivy.

- Stowarzyszenie zajmuje się organizacją, dostarcza

sprzęt i załatwia udział w rozgrywkach. Trenerem ma

być jeden z rodziców, który zgłosi się na ochotnika

- wyjaśniła wreszcie Betty Kay.

Ivy spojrzała na grupę stojących przed nią kobiet.

Kiedy powinien zostać mianowany trener?

- Zgłaszamy się do pomocy, kiedy zapisujemy

tu córki.

- Dziewczynki i tak mają za dużo roboty. Piłka

nożna wcale nie jest im potrzebna. Najlepiej będzie,

jeśli po prostu zrezygnujemy z zajęć - oświadczył jeden

z nielicznie reprezentowanych ojców.

- Chwileczkę - przerwała Ivy. - Czy to znaczy, że

od godziny czekamy tylko na to, żeby ktoś zgłosił się

na ochotnika?

- W zasadzie... tak - zgodziła się Betty.

Ivy przyglądała się grupie rodziców. Na drugim

końcu boiska w piłkę nożną grali chłopcy.

A gdzie są pozostali ojcowie? Zapewne spędzają

czas z synami. Ojcowie, synowie i sport jakoś na­

turalnie do siebie pasują. Ale dziewczynki również

potrzebują ruchu.

- Muszę wracać do domu przygotować kolację

- westchnęła Betty Kay. - To prawda, że dziewczęta

i tak mają dosyć zajęć. Dajmy sobie z tym spokój.

background image

36 REPORTER W SPÓDNICY

- Kiedy zaczniemy trening? - spytała jedna z dzie­

wczynek.

- Nie mogliśmy znaleźć trenera - odpowiedziała jej

matka. - Zresztą chodzisz już na gimnastykę...

Ivy doszła do wniosku, że starczy jej materiału na

niezbyt długi artykuł. Może skoncentrować się na

braku zainteresowania sportem dziewcząt ze strony

rodziców i nadmiarze zajęć pozalekcyjnych.

Dziewczynki były zawiedzione, ale większość nie

protestowała.

To właśnie zaniepokoiło Ivy. Nie powinny rezyg­

nować tak łatwo. Zamiast walczyć, dwie z nich biegały

wokół boiska, klaszcząc z radości w dłonie. Ivy pode­

szła do nich.

- Jak się nazywacie?

- Ja jestem Ruth Ann - przedstawiła się ładna

brunetka - a to jest Sarah.

- Nie chciałyście grać w piłkę?

- Nie! - zawołały chórem.

- A dlaczego?

- Bo przy tym się brudzi - odparła Ruth Ann.

- A w balecie nie - skomentowała kwaśno Ivy.

- Nie! - zachichotały. - Mamy też ładne kostiumy.

- W piłce nożnej też są stroje drużyny.

- Ale nie są wyszywane cekinami - wyjaśniła Sa­

rah. -I bez koronek.

- Ale... ale można wygrać puchar - nie ustępowała

Ivy.

- Piłka nożna to gra dla chłopców - oświadczyła

Ruth Ann.

Ivy ogarnął głęboki smutek. Piłka nożna byłaby dla

nich wspaniałą zabawą. Zamiast tego wrócą do baletu,

troskliwych mateczek, chóru i lekcji gry na fortepia­

nie. Zajęć, w których nie ma agresji i walki. Zajęć, na

których sama wyrosła.

Pomyślała o szatni drużyny futbolowej, opowiada­

niach Billie, pewności siebie, którą bezskutecznie usi­

łowała w sobie wypracować.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 37

Te małe dziewczynki muszą nauczyć się żyć inaczej.

Trzeba dać im szansę, by poznały własną wartość.

Nauczyć je połączyć siły, dać im poczucie przynależ­

ności do grupy.

Ivy przyglądała się w milczeniu rodzicom zbie­

rającym się do powrotu. Serce biło jej mocno. Przy­

pomniała sobie swoje zdecydowane i pewne siebie

siostry.

Te dziewczynki są wychowywane tak jak ona.

Wyrosną na osoby nieśmiałe, słodkie i miłe. Ko­

biety, które wszyscy lubią, ale których nikt nie

bierze serio.

Pomyślała o Ricku. Pewnie ją lubi, ale nie traktuje

jak rywalki, jeśli chodzi o kwestie zawodowe. Po­

dobnie jak i redaktor naczelny, który nie pozwala

jej na samodzielne opracowywanie poważniejszych

reportaży.

Później przypomniała sobie o Billie, która na swój

sposób starała się ułatwić jej życie. Pomóc i dodać

otuchy.

Teraz kolej na Ivy. Czas na to, by zrobić coś dla

innych. Doświadczenie w sportach drużynowych to

rzecz naprawdę potrzebna w życiu.

- Zaczekajcie! - krzyknęła. - Ja zostanę trenerem.

- Co? - spytał ktoś z niedowierzaniem.

- Poprowadzę drużynę. Zgłaszam się na ochotnika.

Wszyscy zamarli w bezruchu, a później niektóre

dziewczynki zaczęły podskakiwać z radości i klaskać

w ręce. Na twarzach dorosłych malowała się ulga.

Ruth Ann i Sarah zajęczały smutno.

- Dziękujemy bardzo! - zawołała Betty Kay. - Kie­

dy trening?

- Będziemy się spotykać w poniedziałki, środy

i piątki - oświadczyła Ivy.

- Przepisy ograniczają treningi do dwóch w tygo­

dniu - poinformowała ją Betty Kay.

- Dobrze, w takim razie w poniedziałki i środy.

O szóstej. Czy są jakieś pytania?

background image

38 REPORTER W SPÓDNICY

Wstrzymała oddech. Najbardziej bała się, że ktoś

zapyta, czy ona na pewno umie grać w piłkę nożną

Na szczęście nikomu nie przyszło to do głowy.

W następny poniedziałek o szóstej wieczorem Ivy

wyładowała z samochodu kilka pomarańczowych słup­

ków i stertę książek, w których opisane były zasady gry

w piłkę nożną. Zaczęły ją gnębić poważne wątpliwości

co do jej własnych talentów trenerskich.

Redaktor „Globe" poparł jej inicjatywę, twierdząc,

że jest to doskonała okazja do nawiązania kontaktów

z miejscową społecznością. Przyrzekł Ivy opubliko­

wanie serii ośmiu artykułów o jej trenerskich doświad­

czeniach i programach sportowych w szkołach pod­

stawowych.

Nie jest to wprawdzie futbol amerykański w wyda­

niu profesjonalnym, ale pomimo wszystko w każdym

numerze będzie ukazywał się jej artykuł, opatrzony

nazwiskiem i zdjęciem. To niemałe osiągnięcie. Powin­

no też zadowolić jej siostry.

Chciała pochwalić się Rickowi, ale nie miała okazji,

ponieważ znowu wyjechał z Austin.

Ivy tylko teoretycznie wiedziała, jak grać w piłkę

nożną. Brakowało jej za to doświadczeń praktycznych.

Trudno, trzeba będzie sobie jakoś poradzić.

Dmuchnęła mocno w gwizdek. Wszystkie głowy

zwróciły się w jej stronę. Przyjrzała się swoim pod­

opiecznym. Zastanowiły ją rozmiary stojącej przed nią

gromadki. Dziewczynek było co najmniej dwa razy

więcej niż poprzednio.

- Kim wy jesteście? - spytała, zapominając o przy­

gotowanym przemówieniu. - Mam na liście tylko

czternaście nazwisk.

- No, widzi pani, jest tutaj z nami również druga

drużyna - wyjaśniła Betty Kay. - One też nie miały

trenera. Zaproponowałam, żeby się do nas przyłączyły.

Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu.

background image

REPORTEB W SPÓDNICY 39

Ivy zdecydowanie się to nie podobało. Próbowała

oponować.

- Są jednak przepisy dotyczące liczby zawodników

w drużynie. Na mojej liście jest tylko piętnaście miejsc.

- Ma pani rację. - Betty uśmiechnęła się. - Niech

pani sama zdecyduje, kto zakwalifikuje się do drużyny.

Ivy poczuła, że wpadła w zastawioną na siebie

pułapkę. Matki były zdecydowanie sprytniejsze od niej.

- W porządku! - Klasnęła w dłonie. - Musimy

pogadać - zwróciła się do swoich podopiecznych.

- Może tam. - Ruszyła truchcikiem w stronę środka

boiska, aby znaleźć się poza zasięgiem słuchu rodziców.

Dwadzieścia trzy dziewczynki w wieku jedenastu i dwu­

nastu lat pobiegły w ślad za nią. Przyszłość świata

kobiet. Ivy westchnęła.

- Która z was już kiedyś grała w piłkę nożną, niech

podniesie rękę.

W górę podniosły się tylko dwie dłonie. A więc tylko

dwie dziewczynki mogą zorientować się, że ona sama

nie ma w tej kwestii żadnego doświadczenia.

- Dlaczego nie zapyta pani, która z nas w ogóle chce

grać w piłkę. - Ta uwaga została zgłoszona przez jedną

z dwóch zwolenniczek baletu.

Ivy spojrzała na nią i poczuła, że jest coraz bardziej

zdecydowana prowadzić tę drużynę. Pewnego dnia

mała baletnica dorośnie i będzie jej wdzięczna za

przygotowanie do dorosłego życia. Na razie zignoro­

wała tę uwagę.

- Jak masz na imię? - spytała jedną z dwóch

dziewczynek ubranych w nakolanniki.

- Lanie - odparła mała sportsmenka.

- Proszę, żeby na następnym treningu każda z was

miała parę takich nakolanników, jak ma Lanie. Chcia­

łabym też, żebyście ubierały się w wygodne szorty

i koszulki, w których nie będziecie bały się ubrudzić.

A teraz czas na rozgrzewkę. Proszę biegiem trzy razy

dookoła boiska. - Protesty i niezadowolone pomruki

zagłuszył dźwięk gwizdka.

background image

40 REPORTER W SPÓDNICY

Musiała wielokrotnie zachęcać i ponaglać dziew-

czynki, aby wreszcie zakończyły trzy okrążenia. Roz-

grzewka zajęła więcej czasu, niż planowała. Dziewczęta

były w marnej formie.

Kiedy wróciły na środek boiska, przeprowadziła

ćwiczenia rozciągające.

- A teraz powiem wam, jakie są zasady piłki nożnej

- zaczęła Ivy, czując, że nie da się tego już dłużej

odwlekać. - Pierwszą zasadą gry w piłkę nożną jest to,

że nie można korzystać z rąk. Oznacza to, że musimy

trenować prowadzenie piłki nogami. - Odezwały się

nerwowe chichoty.

- Ja tak nie potrafię - oświadczyła jedna z dziew­

czynek. - Można się przy tym potknąć i przewrócić!

Ivy wzięła głęboki oddech i postanowiła nie dać się

sprowokować. Być może nie ma doświadczenia, ale

naprawdę przeczytała mnóstwo książek i jest pełna

dobrych chęci.

- Spróbuję wam to pokazać.

Była przygotowana, że będzie to trudniejsze w prak­

tyce, niż oglądanie na ekranie telewizora. Nie spodziewa­

ła się jednak, że okaże się to dla niej niemal niemożliwe.

Dziewczynki próbowały ją naśladować. Ivy nie była

przekonana, czy to naprawdę dobry pomysł.

- Lanie! Proszę, pomóż mi ustawić słupki. - Usta­

wiły osiem słupków w dwóch szeregach po cztery. Ivy

zagwizdała. - Stańcie w szeregach i po kolei prowadźcie

piłkę dookoła słupków. - Sama czuła się bardzo dumna

i zadowolona, gdy udało jej się wykonać całe ćwiczenie

bez zgubienia piłki.

W dziesięć minut później okazało się, że w ten

sposób tylko połowa dziewcząt ma szansę spróbować

własnych sił. Pozostałe niecierpliwie wyczekiwały na

swoją kolejkę. Ivy poszukała rady w jednej ze swych

książek i zorganizowała grę, w której niektóre dziew­

czynki chodziły po ziemi na czworakach, niczym małe

kraby, a pozostałe starały się przeprowadzić piłkę

pomiędzy nimi.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 41

Wróciła do grupy biegającej wokół słupków, za­

chęcając dziewczynki do starań, ale po chwili okazało

się, że pozostawione same sobie wszystkie „kraby"

siedzą, rozmawiają i plotą sobie nawzajem warkoczyki.

Ivy odetchnęła głęboko i spięła włosy na czubku

głowy. Było tak gorąco, jak tylko może być w Teksasie

pod koniec sierpnia. Tak gorąco, że nie ma się siły

nawet myśleć, a co dopiero biegać za piłką. Trudno

było winić dziewczęta za to, że brak im entuzjazmu do

ćwiczeń. Następny poniedziałek miał być jednak dniem

wolnym, tak więc nie będą miały treningu. Pierwszy

mecz zaplanowano już wkrótce, a zagrać w nim musi

prawdziwa drużyna piłkarska, nie grupa przypadkowo

dobranych dzieciaków, które potykają się o piłkę.

Prawdziwa, wytrenowana drużyna.

Ivy westchnęła. To przecież nie może się udać.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Rick zatrzasnął drzwi dżipa i rozejrzał się po boisku

w poszukiwaniu Ivy. Ostatnio ciągle o niej myślał, więc

gdy po powrocie do redakcji przeczytał na tablicy zleceń,

że jest tutaj, wsiadł w samochód i natychmiast przyjechał.

Spośród wszystkich adeptów sztuki dziennikarskiej

Ivy była zdecydowanie najgorszym kandydatem na

reportera. Co prawda, inteligentna i chętna do pracy,

ale to przecież nie wszystko. Dobry reporter musi mieć

grubą skórę, upór i dominującą osobowość, musi umieć

postępować bezczelnie i arogancko. A już na pewno nie

może starać się wszystkim przypodobać.

W jego przypadku sytuacja wyglądała inaczej. Uro­

dził się tu i był miejscową sławą. Mógł więc pozwolić

sobie na mniej agresywny styl pracy. Nawet on jednak

musiał nauczyć się, jak wyciągać na światło dzienne

różne, nie zawsze przyjemne sprawy.

Ivy prawdopodobnie nie opuści „Globe", zostanie

wierna swojemu pierwszemu pracodawcy. Dzięki temu

on, Rick, będzie mógł z czystym sumieniem stąd odejść.

Jeśli będzie miał na to ochotę.

Mógłby też kupić „Globe" i osiedlić się na stałe

w Austin. Wyprowadzić się z mieszkania w mieście

i zbudować wymarzony dom na działce w Lakeway.

Otrząsnął się z zamyślenia. Chciał przede wszystkim

znaleźć Ivy. Na dużym boisku znajdowało się kilka

trenujących drużyn. Nie mógł jej znaleźć wśród grupy

rodziców, siedzących na skraju. Dźwięk gwizdka zwró­

cił jego uwagę na grupę dziewcząt na samym środku

boiska. Wśród nich była Ivy. Ze skupieniem prowadziła

piłkę wokół słupków.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

43

Rick uważnie obserwował trening, pełen podziwu

dla jej poczynań. Przysłano ją tutaj, żeby napisała

artykuł, a ona biega i ćwiczy razem z dziewczynkami.

Uśmiechnął się. Mogłaby być świetnym reporterem,

gdyby... ale cóż one teraz wyprawiają?

Wytężył wzrok, oślepiony popołudniowym słońcem.

Sześć dziewczynek chodziło na czworakach. Gdzie jest

ich trener?

Zaskoczony, w końcu zrozumiał, że to Ivy prowadzi

zajęcia. Popatrzył na rodziców, ale ci zachowywali się

tak, jakby to, co dzieje się na boisku, było najnormal­

niejszą rzeczą na świecie.

Szybko policzył dziewczynki. Było ich ponad dwa­

dzieścia. To o wiele za dużo jak na jedną grupę. Gdzie

są pozostali trenerzy? Ciężko westchnął.

Co ona sobie wyobraża? Najwyraźniej wydaje jej się,

że jest trenerem piłki nożnej. Być może trenerzy po­

stanowili się nią na chwilę wyręczyć. Podszedł do

kobiety z notesem w ręku.

- Przepraszam bardzo, czy ona - wskazał palcem na

Ivy - jest trenerem?

Kobieta uśmiechnęła się i skinęła głową twierdząco.

- Jedynym trenerem? I nie ma asystentów?

- Nie było innych kandydatów.

- Doprawdy? - Rick znacząco rozejrzał się wokół.

- Ja już mam swoje zadanie. - Kobieta wypro­

stowała się i wskazała palcem na trzymaną w ręku

listę. - A pan?

- Tu nie ma moich dzieci! Chciałem tylko przyjrzeć

się treningowi. Jestem znajomym Ivy - dodał łago­

dniejszym tonem. - Chodzi mi tylko o to, że ona

przecież potrzebuje pomocy. Nie poradzi sobie sama

z tak liczną grupą.

- Jak dotąd świetnie jej idzie.

Rick założył ręce na piersi i przez chwilę obserwował

w milczeniu sytuację na boisku. Rodzice naprawdę

zachowują się czasem niewiarygodnie beztrosko. Po­

trząsnął głową. Powoli zaczynał rozumieć, jak to się

background image

44 REPORTER W SPÓDNICY

stało, że Ivy, jak to określono, została trenerem na

ochotnika. Wyraźnie jednak walczyła w tej chwili

o przetrwanie.

Westchnął i pobiegł w jej kierunku, czując się jak

szlachetny książę na białym koniu, który nader niechęt­

nie pędzi na ratunek swojej księżniczce.

- Cześć!

- Rick? - Ivy odwróciła się błyskawicznie w jego

stronę. Poczuła, że zaschło jej w gardle z przejęcia.

Właśnie w tej chwili o nim myślała. Zastanawiała

się, czy zechciałby udzielić jej kilku lekcji gry w piłkę

nożną.

Był ubrany swobodnie i sportowo. Miał na sobie

szarą koszulkę bez rękawów, szorty i adidasy. Całe

kolano pokrywała siatka różowych i białych blizn,

które rysowały mapę jego sportowej kariery.

W przeciwieństwie do Ivy był sportowcem w każ­

dym calu. Poza nieszczęsnym kolanem wyglądał na

zawodnika w szczytowej formie.

- Co tu robisz? - wysapała zmęczona.

- Przeczytałem na tablicy zleceń, że tu właśnie mogę

cię znaleźć. - Rozejrzał się dookoła. - Myślałem, że

zbierasz materiał do reportażu, ale to chyba coś znacz­

nie poważniejszego. - Postukał palcem w srebrny gwiz­

dek, który wisiał na szyi Ivy.

- Zbieranie materiałów to jest poważna sprawa.

- Podobnie jak praca trenera.

- Jak dawno przyjechałeś? - Ivy wyczuła w jego

głosie ton przygany.

- Wystarczająco dawno. - Z poważną miną wskazał

książkę, którą trzymała w dłoni. - Nie mów mi, że to

poradnik z serii: „piłka nożna w jeden weekend".

- Nie wygłupiaj się. To podręcznik strategii.

- Ale co się stało z trenerem? - Rick ściągnął brwi.

- Nigdy nie mieli tu prawdziwego trenera. Zgodzi­

łam się poprowadzić grupę w momencie, kiedy wszyscy

zamierzali właśnie odwołać zajęcia. Tak po prostu,

odwołać!

background image

REPORTER W SPÓDNICY 45

- Rozumiem. - Potarł czoło.

- Nie mogłam na to pozwolić. Trudno znaleźć

chętnych do pracy z gromadą dziewczynek. Nie to, co

z chłopcami.

- Masz rację.

- No i... no i dziewczynkom też są potrzebne gry

zespołowe - dokończyła niepewnie Ivy, zupełnie już

wytrącona z równowagi jego zgodną postawą.

Rick westchnął i oparł dłonie na biodrach. Podłubał

w ziemi czubkiem buta, spojrzał na nią, zagryzł niepew­

nie wargi i podniósł głowę do góry.

- Pomogę ci - odezwał się w końcu. Popatrzył jej

w oczy. - Ale robię to tylko i wyłącznie dlatego, że

uroczo wyglądasz z tym gwizdkiem.

Ta uwaga była zdecydowanie nie na miejscu, ale Ivy

zdawała sobie sprawę, że nie ma co upierać się przy

towarzyskich formach, skoro Rick właśnie zapropono­

wał, że uratuje jej życie. Wyszeptała gorące słowa

podziękowania i podeszła z nim do ćwiczących dziew­

czynek.

- No, moje panie, proszę o uwagę! - Rick zagwizdał

na palcach. Dźwięk być może nie dorównywał siłą

gwizdkowi Ivy, ale był znacznie od niego skutecz­

niejszy.

Dziewczęta natychmiast stłoczyły się wokół niego.

Ivy czuła, że ich dopiero co rozwijające się kobiece

duszyczki rozkwitają w tej chwili jak przepiękne kwia­

ty. Prawdę mówiąc, pomyślała przyglądając się pła­

skiemu torsowi Ricka i jego opalonym nogom, odnosi

się to również do niej samej.

- Ivy! - Rick skinął na nią ręką. - Dziewczynek jest

za dużo jak na jedną drużynę - powiedział cicho.

- To dlatego, że połączyłam dwie drużyny. Żadna

nie miała trenera.

- Nie mogą wszystkie grać razem - potrząsnął gło­

wą.

- W takim razie może sam zadecydujesz, które

mogą zostać, a które odeślemy do domu?

background image

46 REPORTER W SPÓDNICY

Rick obrzucił ją jadowitym spojrzeniem.

- Pożycz mi gwizdka. - Pochylił się i nie zdejmując

jej gwizdka z szyi zagwizdał dwukrotnie. Wcale nie

brzmiało to słabo i histerycznie. - Miłe panie, musimy

was znów podzielić na dwie grupy. Drużyna...

- W czerwonych koszulkach - podpowiedziała Ivy.

- Drużyna w czerwonych koszulkach proszę z tej

strony.

- Drużyna błękitna koło mnie - dodała Ivy.

Dziewczynki podzieliły się na dwie grupy.

- Jaki jest plan zajęć? - spytał Rick.

- Poniedziałki i środy. Pierwszy mecz treningowy

już w przyszłą sobotę.

- Dobrze - wykrztusił Rick, otwierając szeroko oczy

ze zdumienia. - Dobrze - powtórzył nieco bardziej

opanowanym tonem. - W porządku. Słuchajcie! - klas­

nął w dłonie. - Będziemy grali w nogę. Już niedługo

mecz. - Jego ton wskazywał na to, że sam usiłuje

przekonać siebie, że to prawda.

Praca z dwunastoma dziewczynkami była znacznie

łatwiejsza. Rick zaproponował, że będą prowadzili

wspólne treningi. Dzięki temu Ivy będzie miała szansę

wiele się od niego nauczyć. Być może nawet polubi tę

dyscyplinę sportu.

Podczas środowego treningu, kiedy dziewczynki się

rozgrzewały, Ivy uświadomiła sobie, że nawet nie

spytała go, dlaczego właściwie szukał jej tutaj w po­

niedziałek. Teraz biegał po boisku razem ze swoją

drużyną, która przyjęła nazwę Rick's Rockers. Ivy

przeczuwała, że w jej drużynie, teraz znanej pod

nazwą Ivy's League, kilka dziewczynek knuje, w jaki

sposób przenieść się do grupy prowadzonej przez

Ricka. Nie sposób ich za to winić. Na ich miejscu Ivy

robiłaby to samo.

- W porządku, kończymy! - zawołał Rick godzinę

później. - Ponieważ w poniedziałek mamy wolne, we

wtorek zorganizujemy dodatkowy trening.

- Poczytajcie przepisy! - dodała Ivy.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

47

Wcześniej rozdała im kartki z podstawowymi zasa­

dami gry.

- Ani im to w głowie powiedziała, zwracając się

do Ricka.

- Na to wygląda. Powinniśmy chyba modlić się, żeby

w sobotę padało - odparł machając lekceważąco ręką.

- Nic z tego. Deszcz nie deszcz, mecz musi się odbyć.

Rick zamruczał pod nosem i zaczął zbierać słupki.

Ivy po raz chyba już setny pomyślała, że naprawdę

uratował jej reputację. Trudno było uwierzyć, że ten

facet był kiedyś sławnym i podziwianym obrońcą

jednej z najlepszych drużyn zawodowych. Owszem,

wyglądał na sportowca, ale brakowało mu typowej

dla zawodników futbolu amerykańskiego nadmiernej

pewności siebie i zadufanego egoizmu. Być może dla­

tego, że jego kariera tak szybko się skończyła. Nie,

to chyba nie to. Ivy przypomniała sobie, jak umiejętnie

organizował treningi, jak zręcznie zachęcał dziewczynki

do większego wysiłku. Wszystkie były gotowe pójść

za nim w ogień, jeśli tylko je o to poprosi. Rick

był urodzonym przywódcą, zręcznym, łagodnym i stro­

niącym od przesady.

Ogarnął ją smutek. Gdyby nie kontuzje, byłby na

pewno jednym z największych obrońców wszechcza­

sów. Przyszło jej na myśl, że gdyby przeprowadzała

z nim wywiad, umiałby potraktować ją uprzejmie,

uszanować jej zawodowe umiejętności.

- Czy już ci podziękowałam za pomoc? - spytała

nagle.

- Mniej więcej milion razy.

- A więc zrobię to po raz kolejny. Naprawdę jestem

ci bardzo wdzięczna.

Na twarz Ricka wypłynął błogi uśmiech. Kopnął

piłkę do góry i zaczął podbijać ją głową.

- Nieźle - pochwaliła Ivy. - Grało się trochę,

prawda?

- Dawno temu. - Schylił się i rozmasował kolano.

- Ciągłe jeszcze muszę uważać. - Znów uśmiechnął się,

background image

48

REPORTER W SPÓDNICY

ale z jego twarzy zniknęła radosna pewność siebie.

- A może byśmy poszli napić się czegoś zimnego?

Albo na kolację - dodał swobodnym, niezobowią­

zującym tonem.

Rozmawiał z nią jak z kumplem. Z początku po­

czuła się zawiedziona, ale szybko ofuknęła samą siebie.

Chciała być tak traktowana: jak kolega, kumpel, zna­

jomy. Właśnie tak. I już.

Niestety, termin oddania artykułu wisiał nad nią jak

miecz kata.

- Bardzo chętnie, ale mam jeszcze pilną robotę.

Muszę wracać do redakcji.

- Na parterze jest szeroki wybór automatów z na­

pojami i słodyczami - zaproponował.

- W porządku - roześmiała się. Otworzyła bagażnik

i wrzuciła do środka sprzęt. - Czy wiesz, że piszę cykl

artykułów o moich doświadczeniach trenera?

- A ja myślałem, że robisz to z dobrego serca.

-I tak zajęłabym się tymi dziewczynkami - zaopo­

nowała.

- Żartowałem - przerwał jej. - Spakuję rzeczy do

samochodu i też jadę do redakcji.

Gdy dotarli na miejsce, było tam pusto i ciemno.

W ciemnościach jaśniały tylko zielone fluorescencyjne

światełka ekranów.

Rick otworzył szufladę biurka i wyjął z niej garść

żetonów.

- Co ci przynieść?

- Jakiś napój i kanapkę. - Ivy włączyła komputer.

- Zaraz wracam.

Rick wyszedł z pokoju. Kiedy wrócił, Ivy była już

pochłonięta pracą. Wiedział, że nie należy jej prze­

szkadzać, więc postawił otwartą puszkę z napojem po

jej lewej stronie. Nie odrywając wzroku od ekranu,

sięgnęła po nią, upiła łyk i powróciła do pisania.

Rick przypomniał sobie tysiące reportaży, nad któ­

rymi pracował w podobnych warunkach: po nocach,

żywiąc się zeschniętymi kanapkami, popijanymi zimną

I

background image

REPORTER W SPÓDNICY 49

kawą i ciepłą coca-colą. Zawód dziennikarza wcale nie

jest tak ekscytujący, jak się uważa.

Zastanawiał się, czemu Ivy zdecydowała się akurat

na dziennikarstwo sportowe. Nie miała temperamentu

sportowca. Była delikatna, drobna. Słodka. Tak, zbyt

słodka, jak na ten zawód. Ta praca ją wykończy,

zniszczy.

Ivy jeszcze raz przeczytała napisany tekst. Pokiwała

z zadowoleniem głową i wcisnęła przycisk na kla­

wiaturze. Odwróciła się na krześle i sięgnęła po puszkę

z napojem. Uniosła ją do ust, potem opuściła i po­

trząsnęła.

- Pusta - stwierdziła z zaskoczeniem. - A kanapka?

- Czeka. - Rick przesunął ku niej zawiniętą bułkę.

- Fatalnie. Teraz będę musiała ją zjeść. - Odwinęła

opakowanie i ugryzła pierwszy kęs.

- Jak to się stało, że zabrałaś się za pisanie

o sporcie?

- Kocham sport. Z tatą nie opuściliśmy ani jednego

meczu Dallas Cowboys i Texas Rangers. Uczyłam się

na pamięć wyników, a tato popisywał się mną przed

kolegami. - Uśmiechnęła się cierpko. - Niewiele jest

zawodów, w których może się przydać znajomość

wyników drużyn za ostatnie kilka lat.

- Pamiętasz moje dane?

- Urodzony w 1962 roku, wzrost 195 centymetrów,

karmelowe oczy, zwalający z nóg uśmiech i słabowite

kolano.

- To ci dopiero! - roześmiał się, zaskoczony.

- A widzisz! - rzuciła z przekornym uśmieszkiem.

- A więc uczysz się na pamięć danych każdego

zawodnika?

- Nie, tylko tych najprzystojniejszych.

- Skąd ci to nagle przyszło do głowy?

Ivy wyrzuciła resztkę kanapki.

- Kiedy mówię, że jestem reporterem sportowym,

wszyscy zaraz wspominają o wizytach w szatniach

sportowców, jakbym z tej właśnie przyczyny wybrała

background image

50

REPORTER W SPÓDNICY

ten zawód. Kobiety nie pytają o nic innego, tylko

o to, jak wygląda ten czy inny zawodnik nago. - Rzu­

ciła mu krótkie spojrzenie. - Mężczyźni zresztą też.

Wolę zacząć ten temat pierwsza, uprzedzić pytania.

- Wcale nie zamierzałem kwestionować twojego

wyboru.

- Naprawdę?

Przyglądała mu się uważnie i tak otwarcie, że w koń­

cu poczuł się nieswojo. Był zdania, że jest zbyt wrażliwa

i delikatna. Musi się zmienić, inaczej cała jej kariera

będzie pasmem nieszczęść i porażek. Właśnie zamierzał

to wytłumaczyć, gdy zauważył na jej twarzy wyraz

kompletnego zaskoczenia. Wpatrywała się w coś ponad '

jego ramieniem.

Rick odwrócił się i jego oczom ukazała się niewia­

rygodnie atrakcyjna blondynka w czerwonej sukience.

- Ivy, kochanie, a więc tu się ukrywasz!

A to ci dopiero! Rick zamrugał oczami, powoli

uświadamiając sobie, że ta dama mówi do Ivy po

imieniu.

- Laurel? - Ivy wyglądała na niemile zaskoczoną.

- Dzwoniłam do ciebie setki razy. Holly zresztą też.

- Nie było mnie w domu.

- Od tygodnia?

- Byłam zajęta. - Ivy wzruszyła ramionami.

Wzrok blondynki padł na Ricka, który zdjął nogi

z biurka. Zapadła cisza.

- Laurel, to jest Rick Scott. Jest dziennikarzem

w „Globe". Rick, to moja siostra, Laurel Hartman...

Rick podniósł się i uścisnął dłoń Laurel. Dopiero

wtedy dotarło do niego to, co usłyszał. Siostra. Nagle

uprzytomnił sobie, że jeśli chodzi o Ivy, wiele to

wyjaśnia. Czuł, że Ivy obserwuje jego reakcję na tę

wspaniałą istotę, której został przedstawiony.

Elegancka dama też chyba oczekiwała na złożenie

należnego jej hołdu. Rick gorączkowo próbował coś

wymyślić. Coś, co sprawiłoby przyjemność Ivy.

- ...i mój szwagier, Jack.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

51

Rick musiał w końcu puścić rękę Laurel, żeby

uścisnąć dłoń jej męża, na twarzy którego malowało się

wyraźne rozbawienie.

- Miło mi was poznać. Bardzo mi się dobrze pracuje

z Ivy. Ma prawdziwy talent. - Leciutko pociągnął za

pasemko jej włosów. - Nieczęsto zdarza się trafić na

osobę zarazem tak piękną i tak mądrą.

Ta uwaga nie należała do najbardziej eleganckich.

Była typowym przykładem męskich komentarzy, któ­

rych Ivy serdecznie nienawidziła. Ale kiedy Rick zoba­

czył zadowolony wyraz jej oczu i nieśmiały uśmieszek,

który ukryła odwracając głowę, był rad, że to właśnie

powiedział.

Laurel potrząsnęła głową. Rick znał ten typ kobiet,

które zawsze muszą być w centrum zainteresowania.

- Jesteśmy z Jackiem zaproszeni na przyjęcie u gu­

bernatora.

- Które zaczęło się dwadzieścia minut temu - przy­

pomniał jej ubrany w smoking mąż.

- Zgadza się. Przyjęcie promocyjne. Chodzi o wspie­

ranie przemysłu filmowego w Teksasie. Laurel i Jack

zajmują się wyszukiwaniem nowych talentów - wyjaś­

niła Ivy. - Słyszałam o tej kolacji, ale nie przypusz­

czałam, że przyjedziecie. To kawał drogi z Los Angeles.

- Wiedziałabyś o tym, gdyby przyszło ci do głowy

wysłuchać informacji nagranych na twojej automatycz­

nej sekretarce.

Rick zauważył, że Ivy blednie.

- To naprawdę nie jej wina - wyjaśnił stanowczo.

- Przez ostatnie kilka tygodni niemal nie wychodziła

z redakcji. Podobnie jak my wszyscy. Prawdę mówiąc,

w tej chwili Ivy musi jak najszybciej skończyć ważny

tekst. To bardzo pilny materiał. - Miał nadzieję, że

siostra Ivy powstrzyma się od uwag na temat opus­

toszałej redakcji.

- Na nas już czas - wtrącił się mąż Laurel, nim ona

sama zdążyła cokolwiek powiedzieć. - Nie chcesz

chyba stracić okazji poznania nowych klientów.

background image

52 REPORTER W SPÓDNICY

- Jack i ja jutro lecimy do Dallas, spotkać się

z Holly. Może zjemy razem śniadanie? - Laurel po­

chyliła się nad Ivy i musnęła ustami powietrze przy jej

policzku.

Podczas gdy siostry umawiały się na spotkanie, Rick

jeszcze raz uścisnął dłoń Jacka.

- Opiekuj się nią - wymruczał Jack, kiwając głową

w stronę Ivy.

- Oczywiście - obiecał Rick i natychmiast zastano­

wił się, skąd mu to przyszło do głowy.

Jack ucałował Ivy w policzek, objął żonę ramieniem

i wyprowadził z redakcji.

Po ich wyjściu zapanowała głucha cisza.

- A więc to jest twoja siostra - odezwał się w końcu

Rick.

- Tylko jedna z moich sióstr.

Nagle zadzwonił telefon. Rick niemal roześmiał się

na widok wyrazu ulgi, który odmalował się na twarzy

Ivy. Przyglądał się, jak pilnie notuje, oparta łokciem

o blat biurka, ze zniecierpliwieniem odgarniając pasmo

włosów.

Miała długie, gęste, kasztanowe włosy. Pomimo

panującej mody nie obcinała ich na krótko.

Podobała mu się. Była bezpretensjonalna, najwy­

raźniej nie imponowało jej to, że kiedyś był wielką

gwiazdą futbolu. Rozumiała sport. Lubiła go. Nigdy

nie narzekałaby, że oglądanie transmisji meczu to

strata czasu. Nie jest może zbyt efektowna, ale kobiety

takie jak jej siostra wymagają zbyt wiele zachodu

i starań.

Odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się do niego.

Do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, że tak

rzadko widuje jej łagodny uśmiech. Jak leciutka fala na

spokojnej powierzchni jeziora.

- Masz śliczny uśmiech - powiedział.

- Czy takie komplementy prawią zawodowcy fut­

bolu? - pochyliła głowę i zaczęła bawić się długopisem.

- Czasem zdobywają się na śmielsze uwagi.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

53

Ivy zaczerwieniła się. Policzki płonęły jej żywym

ogniem. Nie miała wątpliwości, że łuna na jej twarzy

świeci jasno w ciemności.

Nie umiała przyjmować komplementów bez rumień­

ca ani krytyki bez łez. Nienawidziła swojej nieśmiałości.

Dlaczego nie mogła odziedziczyć pewności siebie,

której nie brakuje siostrom? Rick flirtuje z nią, a ona nie

umie mu odpowiedzieć. Do tej pory była zadowolona

z pozycji kumpla, młodszej siostrzyczki. Ale nie dziś.

Rick obdarzył ją chłopięcym uśmiechem, od którego

zaparło jej dech w piersiach.

Chciała, żeby ten mężczyzna dostrzegł w niej kobie­

tę. Nie reportera, nie kolegę. Kobietę.

Są zapewne różne niezawodne sposoby zwrócenia na

siebie uwagi mężczyzny, ale Ivy nie znała żadnego

z nich. Nigdy zresztą nie chciała o nich słuchać.

Dziś po raz kolejny widziała siostrę w akcji. Zauwa­

żyła sposób, w jaki Laurel potrząsa głową, żeby za­

akcentować bujną grzywę blond włosów. Miała zresztą

cały zestaw różnych uśmiechów i gestów, które stoso­

wała niemal machinalnie.

Szczerze mówiąc, Ivy zawsze ganiła ją za to. Teraz

jednak, patrząc na uśmiechniętą twarz Ricka, zro­

zumiała, że sama wcale nie jest inna. Chciała, żeby

spojrzał na nią tak, jak przed chwilą patrzył na Laurel,

gdy weszła do redakcji.

- Coś ważnego? - spytał, wskazując na telefon.

- Nie. - Potrząsnęła głową. - Po prostu dane,

których potrzebuję do artykułu przeglądowego o wy­

nikach w tym roku.

- Przepraszam, że to na ciebie zwaliłem. - Rick

zrobił skruszoną minę i wykonał nieokreślony ruch

dłonią w kierunku sterty papierów piętrzących się na

jej biurku. - Może ci w czymś pomóc?

- Bardzo chętnie. - Skoro Rick jeszcze nie wie, że

Harris jej właśnie powierzył przygotowanie tego ar­

tykułu, skorzysta z jego oferty. Podała mu trzy pękate

teczki, starając się zachować poważny wyraz twarzy.

background image

54 REPORTER W SPÓDNICY

- Zaproponowałem ci to w chwili słabości - zaję­

czał, włączając swój komputer. - Powinienem był

wiedzieć, że to wykorzystasz.

-Rick?

Odwrócił się ku niej i popatrzył pytająco.

-Dzięki... za pomoc. No i za te wszystkie miłe

rzeczy, które dziś o mnie mówiłeś.

Otworzył usta, lecz po chwili wahania zamknął je,

jakby się rozmyślił.

- Co chciałeś powiedzieć?

- Miałem zamiar wyznać ci, że masz przepiękne

oczy. Pełne wyrazu i głębokie. Ale skoro udało mi się

jakoś uniknąć surowej nagany za jedną tego typu

uwagę dziś wieczorem, druga z pewnością wpędziłaby

mnie w tarapaty.

Ivy ze wszelkich sił starała się wymyślić jakąś od­

powiedź. Nic z tego. Opuściła głowę i wpatrywała się

w biurko.

- A więc jestem w tarapatach - oznajmił na wpół

pytająco.

- Nie. - Ivy nie mogła się zmusić, żeby spojrzeć mu

prosto w twarz. Była na siebie wściekła. Zachowuje się

jak nieopierzona nastolatka.

- Hej! - Jego głos brzmiał niepokojąco łagodnie

i wyrozumiale. - Cieszę się, że mogłem ci w czymś

pomóc.

Podniosła głowę i poczuła, że tonie. Zatraciła się

w ciepłym spojrzeniu brązowych oczu. Zagubiła w uro­

ku leciutkich zmarszczek na jego twarzy.

Poczuła, że zadurzyła się w Ricku Scotcie, i to

w stopniu zupełnie nie licującym z profesjonalnym

zachowaniem reportera.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Nie powinna marzyć o Ricku Scotcie. Romanse

w miejscu pracy są przecież z góry skazane na kata­

strofę. Zresztą Rick prawdopodobnie i tak ma już

narzeczoną. Albo dwie.

Poza tym, lubili go wszyscy. Był zawsze miły

i uprzejmy. Pomimo szczerych chęci, Ivy nie mogła

powiedzieć, żeby zwracał na nią szczególną uwagę. Tak

samo jak w stosunku do innych, był przyjazny, chętny

do pomocy. Ale nie należy przecież przeceniać znacze­

nia zwykłej sympatii. Musi panować nad swoimi reak­

cjami, inaczej narazi się na śmieszność.

- Jesteś gotowa? - Rick wskazał ręką na drzwi szatni.

Wróciła do rzeczywistości. Przełknęła ślinę. Chciała,

żeby jej głos zabrzmiał teraz jasno i zdecydowanie.

Żeby wyrażał pewność siebie, nonszalancję.

- Oczywiście. - Było to jednak tylko słabe piśniecie.

- Nic się nie przejmuj, będzie dobrze. - Rick uśmie­

chnął się ciepło i lekko dotknął jej ramienia.

Ivy doceniała jego przyjazne starania, ale przecież

jest w końcu profesjonalną reporterką i musi radzić

sobie sama. Nie powinna ulegać panice.

Przebrzmiała ostatnia drużynowa piosenka. Zakoń­

czył się kolejny mecz. Uniwersytet Teksański, wbrew

wszelkim oczekiwaniom i prognozom, bez trudu poko­

nał zespół ligi ogólnokrajowej. To nie byle jaka nie­

spodzianka! Kibice Longhorn radowali się bez umiaru.

Ivy i Rick mieli przeprowadzić wywiady z przegraną

drużyną.

Reporterzy, niemal sami mężczyźni, tłoczyli się przy

wejściu do szatni. Rick dotknął jej ręki. Otworzono

background image

56 REPORTER W SPÓDNICY

drzwi, żeby wpuścić przedstawicieli prasy i telewizji.

Ivy przepychała się przez tłum dziennikarzy, starając

się trzymać tuż za Rickiem. Trudno było złapać od­

dech. Wszyscy wrzeszczeli jak opętani. Miała ochotę

krzyczeć.

W końcu znaleźli się przy drzwiach. Rick wsunął się

do środka, ale przed nosem Ivy wyrosła muskularna

sylwetka.

- Nie wpuszczamy kobiet do szatni. - Twarz Ivy

znajdowała się na wysokości brzucha olbrzymiego męż­

czyzny.

- Co? - Zadarła z trudem głowę.

- Nie możesz wejść. To polecenie trenera.

Zrozumiała, że ten gorylowaty mężczyzna niewątp­

liwie budzi podziw i grozę wśród innych zawodników.

Nie było z nim dyskusji.

- Musi pan mnie wpuścić. Takie są przepisy.

- Wspięła się na palce, chociaż olbrzym i tak nie

zauważyłby tej niewielkiej zmiany w jej wzroście.

- Nic mi nie wiadomo o żadnych przepisach. Trener

powiedział, że nie wolno. - Muskularne ramię za­

gradzało jej drogę.

-Ale...

Za plecami goryla tłum reporterów wpychał się do

środka. Pomiędzy nimi chyłkiem przemykała się jedyna

kobieta, reprezentująca lokalną gazetę.

- Muszę porozmawiać z zawodnikami. Mam do

tego prawo. - Ivy szarpnęła się do przodu. - Jestem

reporterem.

-Poczekaj w sali konferencyjnej - poradził męż­

czyzna.

- Nie! - zaprotestowała. - Wiem doskonale, że ani

zawodnicy, ani trenerzy i tak tam nie przyjdą.

Ostatni spośród reporterów wszedł do szatni. Męż­

czyzna potrząsnął jeszcze raz głową i zamknął jej drzwi

przed nosem.

Ivy nie mogła uwierzyć w to, co właśnie się zdarzyło.

Jak niby ma znaleźć salę konferencyjną? Gdzie zniknął

background image

REPORTER W SPÓDNICY 57

Rick? Nie, to nie jest sprawa Ricka. To jest jej własny

problem. Musi sobie z tym poradzić, uniezależnić się

od pomocy innych.

- Wpuśćcie mnie! - uderzyła z całych sił pięścią

w metalowe drzwi. Szarpnęła klamkę. Były zamknięte

od wewnątrz. - Otwórzcie!

Odpowiedzi nie było.

Opuściła rękę i uświadomiła sobie, że kibice wy­

chodzący ze stadionu gapią się na nią z rozbawieniem.

Rozejrzała się dookoła. Nad trybunami górowała loża

prasowa. Na pewno jest stamtąd bezpośrednie przejście

do sali konferencyjnej.

W porządku, nie będzie robiła zamieszania. Później

wniesie oficjalny protest do kierownictwa drużyny.

Wdrapała się po schodach na koronę stadionu.

Przeszła przez opustoszałe pomieszczenia dla dzien­

nikarzy i zeszła znów na dół wewnętrzną klatką scho­

dową. Ciężko dysząc wędrowała słabo oświetlonymi

korytarzami, aż znalazła drzwi szatni drużyny gości.

Zaczęła pukać, potem nacisnęła klamkę.

Otwarte. Nareszcie coś się udało.

Znajdująca się za drzwiami mała salka służąca

do przeprowadzania wywiadów z zawodnikami była

jednak pusta.

Ivy przycisnęła twarz do szyby, za którą widać było

płytę stadionu. Po chwili zdecydowanym krokiem ru­

szyła korytarzykiem w kierunku pryszniców.

Na drodze stanęły jej kolejne zamknięte drzwi.

Kiedy uderzyła w nie pięścią, otworzył ten sam zwalisty

mężczyzna.

- A więc gdzie są zawodnicy? - Podniosła głowę do

góry. Starała się zrobić wrażenie osoby rzeczowej i zde­

cydowanej.

- Zaraz wyjdą. - Mężczyzna wskazał kciukiem za

swoje ramię.

Ivy w milczeniu przyglądała się, jak drzwi znów

się przed nią zamykają. Wróciła do pokoju wy­

wiadów.

background image

58 REPORTER W SPÓDNICY

Dwadzieścia minut później, gdy powoli przegrywała

walkę z własnymi łzami, kilku zawodników ubranych

w klubowe dresy wyszło z szatni.

Ivy szybko otarła oczy i otworzyła notes. Mężczyźni

minęli ją bez słowa. Tego się zresztą spodziewała. Ich

drużyna przegrała mecz, który miała bez trudu wygrać.

- Jestem Ivy Hall, pracuję dla „Globe"! - zawołała

za nimi.

Zawodnicy wędrowali nadal w stronę parkingu,

gdzie czekał na nich autokar.

Poczuła ściskanie w żołądku. Pobiegła do szatni.

Tym razem drzwi były otwarte, ale w środku było

niemal pusto. Przy drugim wejściu stała dobrze znajo­

ma postać.

- Rick - wyjąkała z trudem.

- Gdzieś ty się podziewała? - spytał marszcząc brwi.

- Nie wpuścili mnie. Kazali mi czekać w sali kon­

ferencyjnej. Oczywiście nikt się tam nie pojawił.

Szła w jego stronę, ślizgając się na mokrej podłodze.

- Słuchaj, Ivy. Ich trener to wariat. Był w paskud­

nym humorze, ponieważ ta przegrana oznacza, że jego

zespół wypada z pierwszej dziesiątki.

- No, tak. Czy z tego powodu mam się czuć lepiej?

- A może poszlibyśmy do szatni drużyny Longhorn?

Ivy westchnęła i skinęła głową. Naprawdę najbar­

dziej na świecie miała ochotę schować twarz na piersi

Ricka i nareszcie się wypłakać. Przełknęła głośno ślinę,

kiedy otoczył ją ramieniem. Nagle poczuła się silniejsza

o przynależność do grupy, do zespołu „Austin Globe".

Razem mogli stawić czoło światu.

Podniosła głowę i uśmiechnęła się do Ricka. Chciała

powiedzieć, jak bardzo ceni sobie jego przyjaźń, lecz

coś w jego oczach zamknęło jej usta.

Prawdopodobnie uświadomił sobie nagle, że Ivy jest

kobietą, a nie tylko reporterką.

Rozpoznała ten wyraz. Widziała go na twarzach

wielu mężczyzn, kiedy po raz pierwszy spotykali się

z Laurel.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

59

Długa chwila, kiedy oboje wpatrywali się w siebie,

zmieniła między nimi wszystko.

Rick rozchylił usta. Wyglądał na zaskoczonego.

Serce Ivy biło mocno. Potrzebowała czasu, żeby się

z tym oswoić i dobrze to sobie przemyśleć.

Rick uśmiechnął się niepewnie, usunął ramię i od­

chrząknął.

- Gotowa?

- Myślisz, że ktoś tu jeszcze został? - zapytała, siląc

się na spokój.

- Żartujesz? Przecież wygrali. Będą siedzieć w szatni

i gadać, dopóki tylko znajdzie się ktoś, kto zechce

wysłuchać ich opowieści.

Miał rację. Atmosfera w szatni gospodarzy była bez

porównania lepsza. Rick przedstawił Ivy tak wielu

zawodnikom i trenerom, że nawet nie próbowała spa­

miętać ich twarzy. Przez cały czas pilnie notowała ich

spostrzeżenia i uwagi.

Rick nie odstępował jej ani na krok. Sugerował

pytania, podpowiadał, z której strony przyjrzeć się

danemu zawodnikowi, wskazywał na sportowców, na

których prasa nie zwracała zwykle zbyt wiele uwagi

i którzy marzyli wprost o tym, aby móc się wypowie­

dzieć. Ivy zgromadziła mnóstwo informacji.

Była dumna i zadowolona z siebie, dopóki nie

przeczytała swojego artykułu w kolejnym wydaniu

„Globe". Wtedy uświadomiła sobie, że bez Ricka

nie miałaby nic do napisania. Już po raz drugi uratował

jej reputację.

Czy kiedykolwiek uda się jej napisać reportaż oparty

na materiale zdobytym wyłącznie własnymi siłami?

- Pięć okrążeń. Szybciej! - krzyknęła Ivy. Miała

nadzieję, że zabrzmiało to jak ostry rozkaz. O to

właśnie chodziło.

-Ale, proszę pani... - zajęczały zdyszane dziew­

czynki.

- No, naprzód, szybciej! - zagwizdała głośno.

background image

60 REPORTER W SPÓDNICY

Tego dnia szybko traciła cierpliwość do swoich

podopiecznych. Była wściekła na siebie i odgrywała się

na nich. Trochę wysiłku im nie zaszkodzi. Muszą

poprawić kondycję - tłumaczyła się przed sobą.

Miała już tylko dwa i pół miesiąca na stworzenie

z tej grupki dziewczynek prawdziwej drużyny piłkar­

skiej. Dwa i pół miesiąca do rozgrywek finałowych.

Wciąż przeżywała swoją porażkę poniesioną w szat­

ni w zeszłym tygodniu. Trener nie miał racji, złamał

przepisy, ale w gruncie rzeczy był w pełni bezkarny. Ivy

nie zdecyduje się zrobić koło tej sprawy wiele hałasu,

bo nie pomogłoby to jej w karierze. A więc cała historia

zostanie bardzo szybko zapomniana.

W końcu napisała ten reportaż. I nie tylko ten jeden.

Wszystkie materiały zawdzięczała jednak pomocy

Ricka. Nawet w jego towarzystwie zawsze ogromnie się

denerwowała przed pójściem do szatni sportowców,

a kiedy już się tam znalazła, była bezradna, przerażona

i zagubiona.

Kiedy wreszcie zbieranie materiałów do reportażu

stanie się łatwiejsze? Musi nabrać pewności siebie,

zrzucić krępującą jej ruchy skórę nieśmiałej pensjo­

narki. Upodobnić się do starszych sióstr.

Ivy zagwizdała głośno, zachęcając zawodniczki do

większego wysiłku. Nieśmiałość bardzo utrudniała jej

życie. Jeżeli zamierza kontynuować pracę w tym za­

wodzie, musi najpierw nauczyć się radzić sobie sama

ze sobą.

- Spokojnie! - krzyknął Rick, stanąwszy niepostrze­

żenie tuż obok niej. - Chyba chcesz, żeby zostało im

trochę sił na ćwiczenia, prawda?

- Taki wysiłek dobrze im zrobi.

- Wysiłek tak, ale nie do granic wyczerpania. - Za­

gwizdał i machnięciem ręki zwołał do siebie obie

drużyny. - W porządku! - zawołał głośno. - Ile

mamy piłek?

Prawie wszystkie dziewczynki przyniosły swoje piłki.

Rick kiedyś zasugerował, że powinny je kupić, żeby

background image

REPORTER W SPÓDNICY

61

ćwiczyć w domu. Ivy ze zdumieniem zauważyła, że

nawet największe zwolenniczki baletu i cekinów za­

stosowały się do jego wskazówek.

- Wspaniale! Ustawcie się w cztery rzędy - polecił

Rick.

Dziewczynki przystąpiły do ćwiczenia polegającego

na podawaniu piłki. Ivy poczuła ukłucie zazdrości. On

z łatwością potrafił kierować całą grupą! Dla dziewcząt

to naprawdę bezcenna lekcja.

- Gotowe? Prowadząc piłkę, biegnijcie jak najszyb­

ciej na drugi koniec boiska. Gotowi. . już! - sprawnie

zarządził zmianę ćwiczenia.

Pierwsze cztery dziewczynki ruszyły naprzód.

- A reszta kibicuje. - Rick uderzył w dłonie. - Niech

wasze koleżanki usłyszą, że jesteście z nimi.

Dziewczynki zaczęły głośno wołać i klaskać w dłonie.

Ivy westchnęła głęboko.

- Co cię znowu ugryzło?

- Jestem na siebie wściekła - machnęła ręką.

- Dlaczego?

- Tej drugiej reporterce udało się dostać do szatni.

- Nie przejmuj się tym. - Rick wzruszył ramionami.

- Miała więcej szczęścia, a ty pecha, że ten facet

zahaczył akurat ciebie. Mogło być odwrotnie.

- Właśnie o to mi chodzi. Nigdy nie umiałam nigdzie

się wepchnąć, a w naszym zawodzie to konieczne.

- Potrząsnęła głową. - Nie umiem być natrętna i uparta.

- Czy sugerujesz, że ja właśnie taki jestem?

- Ty akurat wcale nie musisz się nigdzie wpychać.

Wszyscy cię znają. To twoi przyjaciele, trenerzy, kole­

dzy z drużyny. Wiem, jak wygląda twoje zbieranie

informacji. Nie potrzebujesz do nikogo dzwonić, to oni

dzwonią do ciebie. Ja się męczę, żeby wyszukać dobry

temat, a tobie same spadają na biurko. A wszystko

dlatego, że jesteś mężczyzną.

- Może jednak trochę więcej nad tym pracuję, niż

ci się wydaje. - Rick roześmiał się. - Ivy, to polega na

czymś innym. - Zagwizdał.

background image

62

REPORTER W SPÓDNICY

Wszystkie grupy zamarły w bezruchu. Dziewczynki

uwielbiały Ricka.

- Rząd pierwszy i trzeci, proszę biegiem na drugi

koniec boiska! - zawołał. - Prowadźcie piłkę do środka

boiska, a potem podajcie ją.

- Nigdy nie zrozumieją, czego od nich chcesz. To

tylko dzieci... - Ivy zamilkła, widząc, że rzędy pierwszy

i trzeci ruszyły biegiem na drugą stronę boiska i usta­

wiły się tam w jednej linii.

Czekały. Rick zagwizdał. Ćwiczenie zaczęło się bez­

błędnie.

Po co w ogóle tu przyszła? Przecież on świetnie sobie

radzi sam.

- Może skończmy kilka minut wcześniej. Są zmęczo­

ne - powiedział zerkając na zegarek.

- Nie! - Ivy sama była zaskoczona ostrym tonem

swego głosu.

- Dlaczego? - spytał zaskoczony.

- Jak sądzisz, co będzie się działo w czasie meczu,

jeżeli teraz zaczniesz się nad nimi użalać? Padną!

Załamią się! Muszą nauczyć się walczyć same ze sobą.

- To ma być również zabawa. - Rick wpatrywał się

w nią bez mrugnięcia okiem.

- Mogą się czegoś nauczyć, nawet w czasie zabawy.

- Na przykład czego?

Głupie pytanie. Sam doskonale wie, o co chodzi.

Chłopców zawsze traktowano inaczej. Ivy chciała, żeby

te dziewczynki przeżyły to samo co chłopcy w ich

wieku. Żeby poczuły się nie tylko równoprawnymi, ale

naprawdę równymi istotami ludzkimi.

- Czy gdyby były chłopcami, też skończyłbyś dzisiaj

wcześniej?

- Czy zamierzasz znowu zrobić mi wykład na temat

równouprawnienia? - jęknął Rick z rozpaczą.

- Nigdy ci takich wykładów nie robiłam - odparła

dumnie. - Sama muszę się nauczyć działać bardziej

zdecydowanie. - Wskazała ręką na drużynę. - Chcę,

żeby moje podopieczne nie musiały uczyć się tego

background image

REPORTER W SPÓD MC V

63

wszystkiego w moim wieku. Gry zespołowe to świetna

szkoła życia. Również dla dziewcząt.

- A więc postanowiłaś zbawić kobiecy ród.

- Po prostu pracuj z nimi tak samo, jak trenowałbyś

chłopców - powiedziała chłodno Ivy. Miała ochotę go

udusić.

- Stało się zgodnie z twoim życzeniem. - Podsunął

jej zegarek pod nos. - Widzisz? Jest siódma. Czas

kończyć. Czy pani się na to zgadza, pani trener?

Ivy zacisnęła dłonie w pięści. Chwyciła za gwizdek

i zagwizdała ile sił. Dziewczynki zatrzymały się jak

wryte i zaczęły w nią wpatrywać. Dała im znak, żeby

się zbierały.

Kiedy wracali do samochodów, milczeli. Pierwszy

odezwał się Rick.

- Na przyszłość postaram się unikać zbyt łagodnego

traktowania dziewczynek. - Rzucił plastikowe słupki do

swojego dżipa. - Ale w sportach dziecięcych jest o wiele

za dużo agresji. Nie będę tolerował podejścia forsującego

konieczność wygranej za wszelką cenę. Zrozumiano?

Ivy przyjęła reprymendę w milczeniu. Skinęła głową.

Rick nie wyglądał w tej chwili na kogoś, z kim należało­

by się spierać. Lepiej go nie drażnić.

- Chciałam tylko, żeby dziewczynki przeżyły tryumf

i porażkę zespołu. Poczuły się jego częścią. To też

element niemal zarezerwowany dla męskiego świata.

Kiedy wchodzę do szatni drużyny, czuję się okropnie.

Jestem zupełnie obca i nie mam oparcia w mojej grupie.

- Czy to uczucie podobne do tego, którego doznaje

mężczyzna, stając w progu salonu piękności?

- Nie wygłupiaj się! Spróbuj to zrozumieć. - Ivy

zatrzasnęła bagażnik.

- Chciałbym ci coś pokazać. Znajdziesz dla mnie

godzinkę? - Rick wsiadł do dżipa i w zamyśleniu

postukał palcami w kierownicę.

- Chyba tak. - Nie było to prawdą. Jak zwykle,

śpieszyła się do pracy, ale myśl o tym, by spędzić z nim

jeszcze godzinę, była niezwykle kusząca.

background image

64 REPORTER W SPÓDNICY

- Świetnie. - Przekręcił kluczyk. - Pracuję na ochot­

nika jako doradca w miejscu, które nazywa się ODS.

Ośrodek Doradztwa Sportowego. Słyszałaś o tym?

- Nie. - Ivy potrząsnęła głową.

- Wskakuj do samochodu i jedź za mną. Chciałbym,

żebyś zobaczyła na własne oczy, jakie są rezultaty

nadmiaru agresji w sportach szkolnych.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ivy jechała za dżipem Ricka dziurawą, wyboistą

ulicą. Zatrzymali się przed rozpadającym się, jednopięt­

rowym budynkiem. Zaparkowała przy krawężniku

i przyglądała się małej tabliczce z napisem ODS. A więc

to jest cel ich przejażdżki.

Znajdowali się w bardzo nieciekawej, peryferyjnej

dzielnicy miasta, z dala od uniwersytetu i budynków

rządowych. Mieszkania były tu tanie, ale unikali jej

nawet najbiedniejsi studenci. Omijały ją też miejskie

autobusy. Ivy zdecydowanie nie chciałaby się znaleźć

tutaj w nocy. A zapadał już zmierzch.

Kiedy wyruszyli w drogę, miała nadzieję, że znajdą

się w jakiejś bardziej interesującej okolicy, gdzie mogli­

by zjeść kolację w nastrojowym otoczeniu. Przestań

marzyć, skarciła się, wracając do rzeczywistości.

Od owej niezapomnianej chwili, gdy nagle uświado­

miła sobie, że Rick widzi w niej również kobietę, Ivy

bardzo często pogrążała się w marzeniach. Pragnęła

wierzyć, że jego przyjazne uśmiechy są przeznaczone

tylko i wyłącznie dla niej. Niestety, trudno było prze­

oczyć fakt, że równie hojnie obdarza nimi wszystkich

innych redakcyjnych współpracowników.

Zawsze chętnie z nią rozmawiał i odpowiadał na jej

wszystkie pytania, ale w podobny sposób odnosił się

do pozostałych osób z redakcji. Krytykował ostrożnie,

hojnie szafował pochwałami. Był urodzonym przywód­

cą: umiał zmobilizować innych do większego wysiłku

i samodoskonalenia.

Mógłby zrobić niezwykłą karierę. Ivy często się nad

tym zastanawiała. Nie zdradzał oznak zgorzknienia,

background image

66 REPORTER W SPÓDNICY

chociaż przecież nagły i nieoczekiwany koniec kariery

musiał być ogromnym zawodem. Być może teraz dowie

się czegoś więcej.

Rick czekał na nią. Uśmiechnęła się z wysiłkiem

i wysiadła z samochodu.

- To tu - powiedział wskazując na budynek.

Ivy zauważyła, że jest zdenerwowany. Nigdy przed­

tem nie widziała go w takim stanie. Chyba zależy mu

na tym, co ona pomyśli o tym miejscu. Była wzruszona

i z całych sił pragnęła okazać entuzjazm.

- ODS oznacza Ośrodek Doradztwa Sportowego.

Pomagamy sportowcom, którym marzy się kariera

zawodowa. Byli zawodnicy rozmawiają z młodzieżą ze

szkół średnich i ze studentami na temat sportu i kariery.

Szczególnie często mamy do czynienia z futbolistami.

W trakcie sezonu czasami udaje nam się zaprosić na

spotkania czynnych zawodników.

Rick trajkotał jak karabin maszynowy. Opowiadał

o różnych aspektach ich pracy, wymieniał zadania

Ośrodka. Była zdumiona i nie wierzyła wprost własnym

uszom. Rick, zawsze tak chłodny i opanowany, paplał

teraz bez przerwy. Jego zdenerwowanie sprawiło, że

poczuła do niego szczególną sympatię.

- Ktoś musi im powiedzieć, jak wygląda życie, za­

wodowca - zaczął raz jeszcze powtarzać to samo.

Ivy była zachwycona i zaintrygowana jego zmie­

szaniem.

- Czy działacie na skalę całego kraju?

- Chciałbym, żeby tak było. Na razie jednak jeste­

śmy organizacją lokalną.

Dom, przed którym stali, miał zniszczone, obłażące

z farby drewniane ściany. W sąsiedztwie mieszkała

niejaka madame Zola, wróżka, która reklamowała się

krzykliwym malowidłem zawieszonym nad drzwiami.

Deski schodków prowadzących na ganek zaskrzy­

piały przeraźliwie. Ivy mogła tylko mieć nadzieję, że

może wewnątrz Ośrodek wygląda bardziej reprezen­

tacyjnie niż na zewnątrz. Ale się zawiodła.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 67

Drzwi wejściowe prowadziły do recepcji, podobnej

do poczekalni w tanich gabinetach lekarskich. Ściany

zdobiły dwa plakaty z gwiazdami futbolu, ale nie było

na nich Ricka. Wcale jej to nie zaskoczyło. Jeśli chodzi

o karierę sportową, Rick był niemal chorobliwie

skromny. Rozejrzała się po pokoju, starając się ominąć

wzrokiem pęknięcia w ścianie, gołą żarówkę pod sufi­

tem i dziurawy dywan. Zza przepierzenia dochodził

odgłos zawziętego stukania w klawisze maszyny do

pisania.

- Świetnie, Linc jeszcze jest! - Rick zastukał palcami

w szybę. - Chciałbym, żebyś go poznała. Lincoln

Thomas, sekretarz, recepcjonista, a zarazem jeden z na­

szych współpracowników. A to jest Ivy Hall. Pracuje­

my razem.

- To ten Lincoln Thomas? - Ivy nie potrafiła ukryć

zaskoczenia. - Sławny zawodnik drużyny Cougars?

Dwa sezony w ofensywie?

- Tak, to ja.

Ivy wyciągnęła ku niemu rękę przez uchylone

okienko. Lincoln przestał na chwilę pisać i uścisnął

jej dłoń.

- Jestem pewna, że ucieszysz się, kiedy Ośrodek

zatrudni sekretarkę - rzuciła.

Cisza, która zapadła po tych słowach, wyraźnie

wskazywała, że powiedziała coś niewłaściwego.

- Nie - odezwał się w końcu Lincoln. - Ja tu jestem

sekretarzem. Mam pięć starszych sióstr. Mama zawsze

mówiła nam, że powinniśmy nauczyć się pisać na

maszynie, bo to pewny fach. Mnie też to nie ominęło.

Dobrze się stało, bo nigdy nie miałem czasu, żeby

skończyć jakąś szkołę.

Ivy, która miała dwie starsze siostry, bardziej zdu­

miało, że Lincolnowi udało się przeżyć dzieciństwo

wśród pięciu sióstr niż to, że były gwiazdor sportu teraz

wykonuje pracę sekretarki.

- Rick, rzuć okiem na te papiery. Jest tu jedna

bardzo pilna sprawa - polecił Linc.

background image

68 REPORTER W SPÓDNICY

- Dobrze. - Rick wskazał ręką na sofę. - Ivy,

zaczekaj chwilkę. Zaraz wracam. Wyszedł, pozo­

stawiając ich sam na sam.

- Proszę, usiądź - zaproponował Lincoln. - Poka­

załbym ci biuro, ale wiem, że Rick sam chciałby to

zrobić, a ja mam tu jeszcze trochę roboty. - Uśmiechnął

się, a za chwilę znów rozległ się stukot maszyny.

Ivy siadła na brązowej, przybrudzonej sofie i wzięła

do ręki jedno z czasopism piętrzących się na niskim

stoliku. Ogarnęło ją poczucie osamotnienia i bezna­

dziejności.

Pomieszczenie, mimo że wysprzątane, wyglądało

dokładnie na to, czym było kiedyś: poczekalnią lekarza,

któremu nie wiodło się ani trochę lepiej niż wszystkim

sąsiadom. Nieudolne próby upiększenia pokoju nie

dały większego efektu. Dziury i pęknięcia w ścianach

połatano białym gipsem. Wokół wyłączników światła

widać było szare ślady brudnych palców. Podłogę

przykrywał poplamiony dywan, a dwa krzesła, podob­

nie jak kanapa, pokryte były burym materiałem. Ivy

pomyślała, że Rick, Lincoln i inni doradcy pewnie

przywykli do tej brudnej szarzyzny.

Ale kto miałby pomalować te ściany? Rick? Pomię­

dzy zadaniami reportera dla „Globe", trenowaniem

drużyny piłki nożnej i społeczną pracą doradcy?

- Chcesz zobaczyć resztę? - w drzwiach stanął Rick.

- Prowadź! - Ivy wzięła go pod ramię. Dotyk

jego muskularnego ramienia sprawił jej ogromną przy­

jemność.

- Linc mówił mi, że w tej chwili odbywają się dwie

sesje. Musimy zachowywać się cicho. - Otworzył drzwi

na korytarz.

- Z kim pracujecie? - spytała półgłosem Ivy.

- Z chłopakami, których wyrzucono z drużyny,

ponieważ nie zdali egzaminów na uczelni. Załatwiliśmy

im korepetycje.

Musiało to niemało kosztować, pomyślała. Pozo­

stałe pomieszczenia wyglądały nie lepiej niż recepcja.

background image

REPORTER W SPÓDNIC:V

69

W sali konferencyjnej stały koślawe stoliki i składane

krzesełka. Ściany nosiły ślady po aparatach medycz­

nych, które tu kiedyś wisiały.

Rick uchylał cichutko kolejne drzwi, żeby Ivy mogła

zobaczyć, jak przebiegają prace. W jednym pokoju

student męczył się nad zadaniami z matematyki. Obok

młody zawodnik ze swoim pomocnikiem przeglądali

katalog kursów Uniwersytetu.

- To jest Marc Butler - wyszeptał Rick zamykając

drzwi. - Bardzo zdolny futbolista. Niestety, oblał kilka

egzaminów. Wiesz przecież, że droga do zawodowstwa

prowadzi przez drużynę uniwersytecką. Żaden zespół

nie chciał go przyjąć. Udało mi się go przekonać do

powrotu na studia. Teraz mu pomagamy w nauce.

Ivy starała się przypomnieć sobie jakieś dane doty­

czące Butlera. Powrót na studia wymaga niemało

samozaparcia i rozsądku. Ciekawe, czy mu się to uda.

Oprowadzając ją po pozostałych pomieszczeniach

Rick opowiadał o osobach, które tu pracowały. Ivy

zauważyła, że ich kariery zawodowe zazwyczaj były

błyskotliwe, ale bardzo krótkie. Uświadomiła sobie, że

nawet sławni sportowcy, znikając z pierwszych stron

gazet, odchodzili w zupełne zapomnienie. Zastanowiła

się, co właściwie wie o innych sławach, które niedawno

wycofały się ze sportu. Artykuł na temat przerwanych

karier i tego, co się dziś dzieje z byłymi gwiazdami

stadionów, mógłby zainteresować redaktora „Globe".

Weszli do bufetu urządzonego w dawnej kuchni.

- Napijesz się czegoś? - Rick zajrzał do lodówki.

Skinęła głową.

Postawił dwie puszki na plastikowym stoliku, oparł

nogę na krzesełku i powoli zaczął masować kolano.

Wyglądał na bardzo zmęczonego. Kolejne wydanie

„Globe" miało ukazać się już za trzy dni, więc raczej

nie miał szans na wypoczynek w najbliższym czasie.

- Jak udaje ci się pogodzić karierę dziennikarską

z pracą tutaj? - spytała Ivy ze źle ukrywanym po­

dziwem.

background image

70 REPORTER W SPÓDNICY

- Trzeba tylko chcieć. A ta praca jest szczególnie

ważna. - Rick westchnął i w zamyśleniu wpatrywał się

w jakąś plamę na ścianie. - Większość naszych pod­

opiecznych to ludzie, którzy nie poradzili sobie z ka­

rierą zawodowca. Nie mają zawodu i nie mogą znaleźć

pracy, bo albo wyrzucono ich ze szkoły, albo nie

nauczyli się tam niczego. Wszystkim wydawało się, że

zostaną legendami sportu. Są ofiarami tego podejścia,

według którego wygrana oznacza wszystko.

- Przynajmniej nie są ofiarami poglądu, który mó­

wi, że miłe dziewczęta nie powinny pchać się do kariery

zawodowej.

- Czy tak było z tobą?

- W pewnym sensie - odparła po chwili zastanowie­

nia. - Rodzice wychowywali nas w przekonaniu, że role

dziewczynek i chłopców zdecydowanie się od siebie

różnią. Holly, moja starsza siostra, nie zwracała na to

uwagi. Laurel była zachwycona przypadającą jej

w udziale rolą słodkiej kobietki. A ja byłam ukochaną

córeczką tatusia.

- Ale wybrałaś zawód reportera sportowego.

- Tak. A ty, czy nie sądziłeś, że będziesz legendą •

sportu? - Ivy wolak zmienić temat.

-Oczywiście - przyznał bez śladu zmieszania.

- Trzeba mieć wiarę w siebie. Jeżeli sama nie wierzysz,

że jesteś do czegoś zdolna, dlaczego ktokolwiek inny

miałby tak sądzić? - Patrzył jej teraz prosto w oczy.

- To o mnie, prawda?

-Jeżeli tak sądzisz...

Ivy odwróciła głowę.

- Słuchaj. - Rick wyciągnął rękę i uniósł jej

brodę. -Ja...

- Nie masz za co przepraszać - odburknęła. - Jestem

w pełni świadoma swojej słabości. Ale mogę ją przeła­

mać. I tak właśnie będzie. - Na widok rozbawienia

i aprobaty w jego oczach uśmiechnęła się krzywo.

- Najbardziej martwi mnie to, że ciągle powtarzam te

same błędy.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 71

- A ja żałuję, że taka organizacja jak ODS nie

istniała, kiedy sam zacząłem grać w drużynie zawodo­

wej. Być może udałoBy mi się uniknąć kilku błędów.

- Czytałam o twojej kontuzji - wyznała Ivy.

- Tak. Byłem wtedy u szczytu kariery. Miałem

wszystko, a potem nagle... wszystko się skończyło.

- Mówił bardzo cicho. Zrozumiała, że te wspomnienia

są dla niego wciąż bolesne. - To był mój własny błąd.

Mój wybór.

- Przecież nie wybrałeś sobie kontuzji! - zaprotes­

towała.

- Nie, ale tamtego dnia nie powinienem był wy­

chodzić na boisko. Moja noga nie była jeszcze do

końca wyleczona. - Spojrzała na białe i różowe

blizny na jego kolanie. - Nie powinienem był roz­

grywać takiej akcji, nawet w pełni sił. Postąpiłem

głupio.

- A więc dlaczego to zrobiłeś?

- Chcieliśmy wygrać, a wygrana była dla nas wszys­

tkim - odpowiedział po chwili milczenia. Oparł łokcie

na stole. - Chciałem, żebyś zobaczyła, co się dzieje,

kiedy dzieciaki od małego złapią bakcyla wygrywania

i konkurencji. A pracując w prasie sportowej jesteśmy

za to po części odpowiedzialni.

- Chwileczkę...

- Ależ tak! Przedstawiamy zwycięzców jako bogów,

za to przegrani tracą wszystko. Wpływamy na opinię

publiczną, nie zastanawiając się nad tym, że sportowcy

są również ludźmi.

Ivy poczuła dla niego sympatię i szczery podziw.

Nagle zapragnęła go dotknąć, a pragnienie to było tak

silne, że przebiegł ją dreszcz.

Nigdy w życiu nie czuła tak gwałtownego pożąda­

nia, fizycznego, bolesnego niemal nie do zniesienia.

Siedział teraz naprzeciwko niej, niezwykle przejęty,

a popołudniowe promienie słońca wpadały przez brud­

ne okno i odbijały się w jego włosach. Miała chęć

pogłaskać go po głowie.

background image

72 REPORTER W SPÓDNICY

Pod cienką koszulką wyraźnie rysowały się okazale

mięśnie. Ivy wyobraziła sobie, jak cudownie byłoby

dotknąć tego muskularnego, nagiego torsu. Ocknęła się

nagle i szybko wróciła do rzeczywistości.

- A więc boisz się, że nauczę moją drużynę wy­

grywać za wszelką cenę?

- Po prostu nie naciskaj ich aż tak bardzo.

- W porządku - zgodziła się. - Ale musisz mi

obiecać, że nie będziesz im za bardzo pobłażał.

- Umowa stoi. - Rick wyciągnął do niej rękę.

Ivy spodziewała się krótkiego, męskiego uścisku.

Nie była przygotowana na falę uczucia, która ją ogar­

nęła, kiedy poczuła ciepło i siłę jego dłoni. Chciała ją

zatrzymać jak najdłużej. Nie mogła oderwać oczu od

jego twarzy, chociaż wiedziała, że zdradzają zbyt wiele

uczuć. Rick spoważniał.

Brakowało jej tchu. Czuła się tak, jakby przed

chwilą skończyła dziesiąte okrążenie boiska ze swoją

drużyną. Szybko cofnęła dłoń. Nie może pozwolić, by

Rick zrozumiał, co do niego czuje.

- Kto finansuje działalność Ośrodka? - spytała,

starając się zmienić temat rozmowy i przejść na bez­

pieczniejszy grunt.

- Darowizny fundatorów. - Odwrócił głowę.

- Sam jesteś jednym z nich, prawda?

- W zasadzie tak, chociaż mój wkład jest niewielki.

Jestem w zarządzie - oznajmił, omijając ją wzrokiem.

- I uważasz, że to niewiele?

- Czy to jest wywiad dla prasy?

- To naprawdę intrygujące. Wiercisz się bez przerwy

i zachowujesz bardzo niepewnie. Staram się zrozumieć,

dlaczego. - Odetchnęła z ulgą. Teraz on jest w de­

fensywie.

Rick wzruszył ramionami.

-Sądzili, że mogę... no, wiesz, bo... z powodu

mojej... gry, sądzili, że młodzież będzie tu przychodzić,

jeżeli zobaczą moje nazwisko. - Ostatnie słowa wyma­

mrotał pod nosem.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

73

To naprawdę wyczerpująca wypowiedź.

- Niezupełnie nam to wyszło. - Rick wpatrywał się

uparcie w swoje ręce. - Właściwie, nie przychodzi tu

wiele osób.

Ivy miała ochotę go uściskać. Był dumny z tego,

że jest w zarządzie Ośrodka, a starał się tego nie

okazywać.

- Być może nie macie zbyt wielu chętnych, ponieważ

większość sportowców nigdy o was nie słyszała. Gdy­

bym była futbolistą i zobaczyła twoje nazwisko obok

nazwy tej instytucji, nie wahałabym się ani chwili

i natychmiast tu przyszła.

- Ty się nie liczysz. Ciebie po prostu oczarowała

moja wspaniała osobowość.

- Raczej twój wspaniały wygląd, szczególnie

w tych szykownych szortach. - Chciał, no to ma.

Wet za wet.

- Chcesz, żebym się zaczerwienił. - Rick w dalszym

ciągu patrzył z napięciem na swoje dłonie.

- Prawie mi się udało - uśmiechnęła się.

- Wciąż zapominam, że dziewczęta są nie tylko

słodkie, ale również złośliwe. - Roześmiał się. - W po­

rządku, Ivy, wygrałaś.

Poczuła, że tym razem ona zaraz spiecze raka.

Wstrzymała na chwilę oddech, żeby się opanować.

Nic z tego.

- Wiesz, nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje.

Nasze usługi są darmowe. Wykłady i prelekcje wzbu­

dzają spore zainteresowanie, ale potem zawodnicy

rzadko do nas wracają. Fakt, że przeważnie powtarza­

my im do znudzenia, że powinni trzymać się szkoły.

Może chodzi o to, że nauka nie jest zanadto lubiana?

Tak czy siak, nie mam pojęcia, co zrobić.

Ivy poruszyła się nerwowo.

- Zastanawiałam się, jak ci to powiedzieć, żeby nie

zabrzmiało głupio, ale czy nie uważasz, że trzeba

odnowić wasze pomieszczenia?

- To sporo kosztuje - odparł natychmiast.

background image

74 REPORTER W SPÓDNICY

- Czy nie macie żadnych pieniędzy na utrzymanie

budynku?

- Utrzymanie to jedno, ale wyrzucanie funduszy

sponsorów na zakup mebli i firanek, to coś innego!

- Jeżeli ludzie przychodzą do was, a później nigdy

nie wracają, może warto zainwestować w nowy image.

- Ivy zrozumiała, że trafiła w czuły punkt.

- Nie stać nas na usługi firmy remontowej. - W gło­

sie Ricka brzmiało wyzwanie. - Mamy stoły i krzesła.

Co z tego, że do siebie nie pasują. Nikt tu nie przy­

chodzi dla mebli.

- Rick, słuchaj, te meble są rodem prosto ze

śmietnika.

- Chłopakom to nie przeszkadza. Czują się swobod­

nie. - Już się nie uśmiechał. Zamknął się w sobie

i przeszedł do obrony.

- Czy pracujecie tylko z chłopcami?

- Dziewczęta jakoś się tu nie pojawiają. Ale oczywi­

ście gotowi jesteśmy im pomagać, jeśli tylko tego

zechcą.

- Czy nie chcesz, żeby one również czuły się tu

swobodnie? A ich rodzice?

Rick wpatrywał się w nią uważnie.

- Nie chodzi mi o pozłacane krany i kryształowe

wazony - ciągnęła Ivy. Nagle wpadła na właściwy trop.

- Kiedy byłeś w drużynie zawodników, czy twoja

drużyna miała jakiś specjalny strój?

- Tak - przyznał ostrożnie.

- I wszyscy byliście tak samo ubrani?

- Tak - potwierdził, niepewny, do czego ona

zmierza.

- Dlaczego?

- To pozwala odróżnić swoich od obcych.

- A dlaczego po prostu nie ubieraliście się wszyscy

w cokolwiek, na przykład... czerwonego? To powinno

wystarczyć, żeby się rozpoznać na boisku.

- To nie wyglądałoby profesjonalnie.

Ivy skinęła głową, udając, że się zastanawia.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

75

- A więc to ważne. Czy to wpływało na poziom

waszej gry?

-Nie... no może... w pewnym sensie. Byliśmy

członkami jednej drużyny i stroje miały to podkreślić.

- Ale nie były niezbędne do gry?

- Chyba nie.

- A gdybyście postanowili wydać te pieniądze na coś

bardziej użytecznego i rozegrali mecz w dresach?

- Nikt nie traktowałby nas serio. - Rick roześmiał

się. - Ważne jest również, jak się wygląda... - urwał.

Zrozumiał, o co chodzi Ivy. - Popatrz, naprawdę

wpakowałem się prosto w twoją pułapkę. - Potrząsnął

głową. - A więc twoim zdaniem nasze biura wyglądają

fatalnie?

- Okropnie.

Westchnął głęboko, podszedł do okna i wyjrzał

na dwór.

- Czy sądzisz, że to może coś zmienić?

- Podczas rekrutacji uzdolnieni zawodnicy są trak­

towani jak królowie. - Ivy wiedziała, że musi być

z nim szczera. - Trenerzy i agenci opowiadają im,

jaką to mogą zbić fortunę, kupić sobie wspaniałe

samochody i domy. Wielu z nich dorastało w ubo­

gich dzielnicach. Chcą się z tego wyrwać i więcej nie

wracać.

- Myślałem, że zechcą nas wysłuchać, że otoczenie

nie jest ważne... - w jego głosie brzmiał żal.

- Odrobina farby zmieni to miejsce nie do poznania.

Chodzi zaledwie o kilka puszek. Oprócz tego koniecz­

nie trzeba pozbyć się tego ohydnego dywanu w recepcji.

- Nie wspomniała nawet, że brudną sofę trzeba będzie

po prostu spalić.

- Bałem się, że zaproponujesz mi położenie tapet

w kwiatki.

- Jeśli już, to w paseczki. Kwiatki są znacznie

droższe. Poza tym możemy to sami pomalować. Po­

mogę ci.

- Naprawdę?

background image

76 REPORTER W SPÓDNICY

- Jestem twoim dłużnikiem, uratowałeś moją repu­

tację trenera piłki nożnej! - zażartowała Ivy.

- Nie jesteś mi nic winna. Lubię tę pracę. - Rick

wciąż był śmiertelnie poważny.

- Ale... i tak pomogę ci malować. Uwierz mi, wiem,

jak to się robi.

- Jesteś wspaniała, wiesz o tym?

Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu, a potem

spojrzał na nią. Poczuła, że rumieni się z dumy. Wy­

ciągnął ku niej ręce, ujął jej twarz w dłonie i mocno

ucałował.

Nim zdążyła zrozumieć, co się dzieje, a tym bardziej

odwzajemnić jego pocałunek, zerwał się na równe nogi.

- Linc! - zawołał. - Otwieraj kasę. Jadę kupić farbę!

Chodź, Ivy. Wybierzesz najlepszy kolor.

Ivy oddychała szybko, a serce biło jej tak mocno,

jakby zamierzało wyskoczyć z piersi. Pocałunek, choć

zbyt krótki, napełnił jej ciało rozkoszną błogością.

Przyglądała się Rickowi. Drżące nogi wciąż jeszcze

nie chciały być jej posłuszne. Ale dość tego. Trzeba

kupić farbę, pędzle, spalić sofę i - o nadziejo! - poca­

łować się znowu.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Jednak tego wieczoru nie było już w programie

więcej pocałunków. Podobnie jak przez cały kolejny

tydzień.

Ivy początkowo czuła się zawiedziona, ale później

pomyślała, że to lepiej, bo Rick traktował ją swobodnie

i przyjaźnie.

Była sobota. Drużyna Ivy właśnie wygrała swój

pierwszy w historii mecz. W stroju trenera Ivy po­

pędziła do redakcji, żeby pochwalić się Rickowi su­

kcesem.

Kiedy tam przybyła, siedział z nogami na stole

i rozmawiał przez telefon. Włączyła swój komputer.

Najwyższy czas zabrać się do cotygodniowego artykułu

na temat drużyny Ivy's League. Miło będzie nareszcie

pochwalić się wygraną. Napisała tytuł.

Rick, nie przerywając rozmowy, przywitał ją ski­

nieniem głowy. Chyba też przyjechał tu prosto z boiska.

Był ubrany w czerwoną bluzę drużyny Rick's Rockers,

a na jego biurku leżała poplamiona trawą i błotem

piłka.

Ivy szybko wystukała wstęp do artykułu. Bez polo­

tu. Skasowała go i zaczęła od nowa. Wciąż z siebie

niezadowolona, spojrzała na Ricka.

Oparł słuchawkę o ramię i pilnie coś notował.

Ponieważ nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, mogła

mu się spokojnie przyjrzeć. Jej wzrok zatrzymał się na

jego nogach. Blizny na kolanie były jedyną skazą

opalonej na złocistomiodowy kolor skóry. Kolorowe

szorty o ciekawym fasonie doskonale podkreślały ry­

sujące się pod nimi mięśnie.

background image

78 REPORTER W SPÓDNICY

I jak poszło? - spytał, gdy wreszcie skończył

rozmowę.

Wygrałyśmy! rozpromieniła się Ivy.

Świetnie! - Rick poprawił ustawienie monitora.

A twoja drużyna?

Moja drużyna? - Odchylił głowę do tyłu i za­

stanowił się przez chwilę. - Przeciwniczki zdobyły

więcej bramek. Ale wszystkie dziewczyny doskonale się

bawiły.

Ivy wyraziła swoje współczucie z powodu przegra­

nej, jednak Rick wyraźnie nie był w nastroju do

towarzyskich konwersacji.

Posmutniała. Napisała kolejny, marny wstęp do

swojego artykułu i przerwała pracę. To przecież absurd.

Obsesja na jego punkcie przeszkadzała jej w pracy

i życiu.

Poza tym, że oboje byli zatrudnieni w tej samej

firmie, w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie ich

związkowi. On nie miał żadnych zobowiązań. Ona

również. Biurowe romanse, choć niemądre, nie były

niemożliwe. A więc czemu drepcą w miejscu?

Czekała na pierwszy krok ze strony Ricka. Bała się

zakłopotania i przykrości, gdyby okazało się, że jej

uczucia nie są odwzajemniane.

Czy on jednak nie czuje się podobnie? Doszła do

wniosku, że mógł mieć te same obawy. Wszak do tej

pory starannie ukrywała przed nim swoje uczucia.

Postanowiła zadziałać bardziej aktywnie. A więc?

- Dzisiaj po południu mam czas, żeby poszukać

z tobą mebli. Czy zebrałeś już jakieś pieniądze? - spy­

tała nagle.

- Mebli? - Rick podniósł głowę i popatrzył na nią

niepewnie.

Jest wrzesień, miesiąc wyprzedaży - wyjaśniła.

- Tak, oczywiście. - Podniósł się z krzesła, przeciąg­

nął i zajrzał Ivy przez ramię. - Zmień ten wstęp. Brzmi

nijako.

- Popracuję nad tym. - Zacisnęła zęby.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

79

Jak skończysz, pójdziemy po zakupy.

- Nie masz ochoty?

Przepraszam. - Próbował się uśmiechnąć, ale mu

to nie wyszło. - W zeszłym tygodniu opuściło nas

dwóch doradców. Nie było dla nich dosyć pracy.

- Nawet mi o tym nie wspomniałeś.

A więc to go gryzie. Ivy wciągnęła głęboko po­

wietrze.

Wiesz, wydaje mi się, że Ośrodkowi przydałoby

się trochę reklamy. Chciałabym napisać artykuł o tobie,

Lincolnie i ODS.

- „Globe" tego nie opublikuje. Przecież ja tutaj

pracuję.

- Ja też, a jednak piszę o swoich doświadczeniach

w prowadzeniu drużyny dziewczynek. Pan Harris po­

piera zaangażowanie pracowników w życie lokalnej

społeczności. Jeśli chcesz, mogę z nim o tym poroz­

mawiać.

- Właściwie, czemu nie? Możesz spróbować. -

Wzruszył ramionami i uśmiechnął się leciutko. Wy­

ciągnął rękę i zmierzwił jej włosy. - A teraz szybko

popraw ten wstęp.

Ivy założyła za ucho pasmo włosów. Znów nie

wiedziała, jak się zachować i w jaki sposób zareagować

na tę ni pieszczotę, ni zaczepkę. Brakowało jej doświad­

czenia i zdecydowania.

Nie najlepiej radzi sobie w tej nowej skórze osoby

śmiałej i aktywnej!

Wbrew podszeptom rozsądku, Ivy nie traciła na­

dziei, że zapach farby podziała jak afrodyzjak. Spoj­

rzała z tęsknotą na Ricka, który stał na drabinie

i ze skupieniem malował sąsiednią ścianę recepcji,

ubrany tylko w robocze ogrodniczki. Gdy machał

pędzlem, mięśnie cudownie grały na jego nagich ra­

mionach. Górowała nad tym kształtna głowa zdecy­

dowanego, upartego i beznadziejnie zapracowanego

mężczyzny.

background image

80 REPORTER W SPÓDNICY

Już od pięciu dni nie mówił i nie myślał o niczym

innym, jak tylko o malowaniu i promocji Ośrodka.

Kiedy artykuł o ODS ukaże się w „Globe", liczba

chętnych przekroczy wszelkie oczekiwania i nadzieje

Ricka. Zgodnie z przewidywaniami, Harris odniósł się

do tego pomysłu entuzjastycznie.

Ivy namalowała na ścianie malutkie serduszko. Od­

wróciła się, żeby sprawdzić, czy Rick to zauważył. Nie,

był wciąż ślepy i głuchy na wszystko, co się wokół niego

działo. Westchnęła ciężko, umoczyła pędzel w farbie,

a potem odrzuciła na plecy koński ogon, który niebez­

piecznie zsuwał się w stronę otwartej puszki. Niestety,

zapomniała zupełnie, że jej palce są całe umazane

kremową farbą.

Rick nadal zawzięcie malował.

Ivy nie umiała flirtować, nigdy zresztą nie czuła

takiej potrzeby. Miała wielu przyjaciół wśród mężczyzn

i w męskim towarzystwie czuła się nawet lepiej niż

wśród koleżanek. Koledzy zwierzali się jej ze swoich

marzeń i porażek. Była dla nich kumplem, a z kumplem

wszak nie chodzi się na randki.

Prawdę mówiąc, wcale jej nie przeszkadzało, że

nigdy nie udało się jej wyjść poza fazę przyjaźni. Teraz

jednak, odkąd poznała Ricka, sprawa wyglądała zupeł­

nie inaczej. Oczekiwała od niego czegoś więcej. W tej

chwili na przykład bardzo chciała, żeby ją pocałował,

chociaż zupełnie nie wiedziała, jak powinna się w takiej

sytuacji zachować. Musi się jeszcze wiele nauczyć.

- Ivy, przestań się bawić. Jeśli się pospieszymy,

skończymy recepcję przed treningiem.

- Jasne! - starała się, by jej głos zabrzmiał pogodnie.

Najwyraźniej trochę przesadziła z wymuszonym entuz­

jazmem i Rick rzucił jej pytające spojrzenie. Uśmiech­

nęła się słodko.

Malowanie, w przeciwieństwie do oczekiwań Ivy,

okazało się nudne i monotonne. Rick bez przerwy

marudził i narzekał, że na ścianach zostają paski

i smugi. Nic dziwnego, skoro muszą ukryć brudno-

background image

REPORTER W SPÓDNICY

81

niebieskie lamperie pod kremową farbą o delikatnym,

ciepłym odcieniu. Za to później kolor ścian będzie

idealnie pasował do nowego dywanu.

Zdarli starą wykładzinę dywanową i odkryli piękną,

choć mocno zapuszczoną drewnianą podłogę. Ivy mia­

ła nadzieję, że Lincoln zechce oderwać się od maszyny

i wykorzysta atletyczne muskuły, aby doprowadzić

deski do jakiego takiego porządku.

W sobotę, kiedy kupowali meble, dokonała rzeczy

zaiste niezwykłych. Najpierw wybrali z Rickiem pięk­

ny, wzorzysty dywan w orientalne wzory, a później

udało się przekonać go, że najlepiej byłoby zastąpić

starą, brązową sofę skórzaną kanapą, wystawioną

w sąsiednim salonie meblowym.

Nie próbował też oponować, gdy zaproponowała

kupno głębokich, niebieskich foteli, kolorem idealnie

odpowiadających wzorom na dywanie. Okazały fikus

i kilka innych roślin to był już drobiazg, który nie

wywołał najmniejszego protestu Na dodatek zostało

im jeszcze trochę gotówki. Kiedy skończą odnawianie,

recepcja Ośrodka będzie miała prawdziwą klasę.

O ile oczywiście Ivy nie udusi Ricka, jeśli jeszcze raz

wytknie jej palcem nie domalowane łaty na ścianie.

Westchnęła. Po tylu godzinach drapania, łatania,

zdzierania tapet i malowania miała cichą nadzieję, że

zostanie wreszcie zaproszona na kolację do restauracji,

w której można zjeść coś bardziej wykwintnego niż

hamburgery. Marzył jej się romantyczny, przytulny

lokal w migotliwym blasku świec. Śnieżnobiałe, nieska­

zitelne obrusy, dyskretni, taktowni kelnerzy. Miejsce,

w którym mogliby się spotkać jak kobieta i mężczyzna.

- Sprzątamy - zarządził Rick i zszedł z drabinki.

Czas na trening. - Zamrugał nerwowo... wpatrywał

się w Ivy z niedowierzaniem.

Co się stało? Czyżby nagle ujrzał w niej kobietę

godną pożądania? Czy to sprawa szerokich, luźnych

spodni upaćkanych farbą, że nagle wywarła na nim tak

piorunujące wrażenie?

background image

82 REPORTER W SPÓDNICY

Uśmiechnął się szeroko i odłożył pędzel, nie trafiając

do puszki. Odwzajemniła jego uśmiech.

W ciszy rozległo się kapanie farby, ale Ivy po­

stanowiła to zignorować. Rick wciąż przyglądał się jej

z dziwnym wyrazem twarzy. Zbliżał się do niej powoli,

ostrożnie, jak gdyby chciał ją zahipnotyzować. Serce

biło jej jak oszalałe.

Zatrzymał się tuż przed nią i wytarł dłonie szmatką.

Wstrzymała oddech. Zaraz mnie pocałuje, to pewne

jak dwa razy dwa cztery!

Czuła ciepło emanujące z jego ciała. Dobiegający zza

przepierzenia stukot maszyny do pisania brzmiał jak

werbel w dżungli, a serce usiłowało nadążyć za jego

rytmem. Twarz Ricka miała pierwotny, męski, a zara­

zem zwierzęcy wyraz.

Mężczyzna.

Kobieta.

Rick.

Ivy zamknęła oczy i pochyliła się leciutko w jego

kierunku, oczekując dotyku ust na swojej twarzy,

czekając, że weźmie ją w posiadanie tak, jak to czynią

mężczyźni od zarania dziejów.

Rytm wybijany przez serce jeszcze przyspieszył.

- Masz we włosach farbę.

Ivy zamarła. Bicie bębnów umilkło. Otworzyła

oczy. Rick przyglądał się w skupieniu jej końskiemu

ogonowi.

- Powinnaś bardziej uważać.

Myśli, które w tej chwili przyszły jej do głowy, nie

miały nic wspólnego z ostrożnością. Były nieokiełznane

i gwałtowne. Podniosła pędzel i namalowała białego

kleksa na jego czole.

- Ty też.

Wspaniale. Zemsta była doskonała. Nie przeszka­

dzało jej wcale, że przez to głupie i dziecinne zachowa­

nie najpewniej spóźnią się na trening.

Przed chwilą upokorzyła samą siebie. Marzenie

o pocałunku nie ziściło się. Spędzili razem pięć długich

background image

REPORTER W SPÓDNICY 83

dni Jeśli Rick wciąż nie jest tną zainteresowany, praw­

dopodobnie na zawsze zostanie dla niego tylko kump­

lem. A więc, zgodnie z logiką Ivy, w zupełności zasłużył

sobie na trochę farby na głowie.

Patrzył na nią w bezruchu. Kropla farby spłynęła

mu na policzek. Ivy otarła ją palcem, pozostawiając

białawą smugę.

Z kamiennym wyrazem twarzy Rick wyciągnął do

niej rękę. Oddała mu pędzel, oczekując, że za chwilę

wytrze go o jej włosy.

Zamrugał i spojrzał na rękę. Trzymała pędzel od­

wrócony do niego stroną umaczaną w farbie. Spojrzeli

sobie głęboko w oczy. Zza drzwi dolatywał stukot

maszyny Lincolna.

Ivy w milczeniu podała mu ściereczkę. Rick ostroż­

nie odłożył jej pędzel do puszki z farbą.

Wiesz... - zaczął z namysłem.

Przełknęła ślinę. Wiedziała. Niemal słyszała repry­

mendę, po której na zawsze zostanie wykluczona

z jego życia.

Wiesz... - powtórzył, wycierając ręce i przygląda­

jąc się białym obwódkom przy paznokciach. - Zawsze

w stosunkach pomiędzy kobietą a mężczyzną istnieje

taki dodatkowy obszar, w którym zasady gry wciąż są

zmieniane. Przeważnie przez kobietę.

Do czego zmierza? Dlaczego torturuje ją oczeki­

waniem?

- Na przykład, kobieta, która wchodzi w obszar

tradycyjnie męski, wybierając zawód dziennikarza spo­

rtowego.

Ivy przygryzła wargę.

- Chce, żeby traktować ją jak mężczyznę. Ale bez

przesady. Jest przecież kobietą! Mężczyźni nie powinni

nigdy o tym zapominać, ale nie daj Boże, by to okazali.

- Rick...

- Ale my, lubieżne samce, zauważamy to - ciągnął

- a nasze uwagi na ten temat są traktowane jak coś

niewłaściwego, nasze czyny określa się mianem męskiej

background image

84 REPORTER W SPÓDNICY

arogancji i molestowania. - Odrzucił ściereczkę. - Bia­

da jednak temu, kto nie zorientuje się w porę, że zasady

gry zostały zmienione i różnego rodzaju gesty i męskie

zachowania są nie tylko dopuszczalne, ale wręcz pożą­

dane i oczekiwane.

Ivy pochyliła głowę i zaczerwieniła się po uszy ze

zmieszania. Rick uniósł jej brodę i zmusił, by popat­

rzyła mu prosto w oczy.

- A jaki jest los tych nieszczęśników, którzy nie

potrafią czytać w myślach kobiet?

- Mają farbę we włosach - wymamrotała.

- A czy wiesz, co się wtedy dzieje z kobietą?

Chwycił jej poplamiony farbą koński ogon i pociąg­

nął. W jego głosie nie było gniewu. W oczach czaił się

uśmiech, ale usta pozostawały surowe. Ivy spróbowała

się uśmiechnąć.

- Dostaje całusa?

- Tylko jeżeli otwarcie przyzna, że zasady zostały

zmienione. - Rick nigdy jeszcze nie patrzył na nią

w taki sposób. - A więc, Ivy? - ponaglił.

Przestała być tylko kumplem. W jego karmelowych

oczach zalśniło pożądanie. Pragnął jej, widział w niej

kobietę.

Zadrżała.

Dłonie Ricka objęły jej kark i talię. Powoli, ale

nieubłaganie przyciągnął ją do siebie.

- To znacznie skomplikuje wiele spraw - powie­

dział, kreśląc palcami ciepłe kółeczka u nasady jej szyi.

- Później się nimi zajmiemy. - Dotyk jego palców

obudził uczucie ciepła w ciele Ivy. Uniosła głowę.

Jego usta dotknęły jej ust lekko, dając jej szansę na

wycofanie się, jakby pytał, czy jest pewna, że tego chce.

- Czekasz na decyzję sędziego? - Ivy nie miała

żadnych wątpliwości.

- Myślałem, że mogę dostać żółtą kartkę za przy­

trzymanie przeciwnika.

Wspięła się na palce i przytuliła do wspaniałych,

silnych ramion. Pocałowała go z całym żarem, który

background image

REPORTER W SPÓDNICY 85

rozpalał się w niej przez długie tygodnie, gdy po­

dziwiała te pięknie zbudowane nogi, doceniała cierp­

liwość i wyrozumiałość w czasie treningów i zachwycała

się jego uśmiechami.

Pocałowała go z miłością.

Otworzyła szeroko oczy. Miłość? Kiedy to jej uczu­

cia zmieniły się w miłość?

Czy wtedy, kiedy siedzieli przy stole w kuchni i Rick

z przejęciem opisywał swoją pracę w tym zaniedbanym

Ośrodku? Kiedy zaproponował, że będzie trenował

drużynę piłki nożnej pomimo kontuzji kolana? A może

chwilę temu, kiedy patrzył na nią głodnym, drapieżnym

wzrokiem?

- Twój pocałunek ma ostry, pikantny smak wy­

szeptał Rick, nie odrywając ust od jej twarzy.

Ivy spodobało się to określenie. Nie słodki, ale

pikantny. Dotykała palcami mięśni jego ramion i szyi,

wsunęła dłonie pod szelki jego ogrodniczek i pieściła

złotobrązową, gładką skórę na plecach.

Rick wciągnął głęboko powietrze i ukrył twarz

w zagłębieniu jej szyi. Poczuła drapanie jego włosów,

usztywnionych wysychającą farbą.

Teraz dopiero zrozumiała, czemu miłość nazywana

jest uczuciem wzniosłym. Czuła, że unosi się swobodnie

w powietrzu. To było jak otwierające mecz wybicie

piłki, fajerwerki i zwycięska bramka razem wzięte.

Jeszcze przez chwilę poddawała się tej euforii, potem

odsunęła się leciutko.

- Chyba musisz się pośpieszyć, ta farba ciężko

schodzi.

Zamknął oczy i oparł czoło o czubek jej głowy.

- Trening - westchnął.

- Trening przytaknęła Ivy.

- Piłka nożna śmierdzi - oświadczyła Ruth Ann.

- Wolałabym robić coś innego.

Ja też, pomyślała Ivy. Przypomniała sobie dotyk

ramion Ricka, które jeszcze przed chwilą ją obejmowały.

background image

86

REPORTER W SPÓDNICY

- Po co mam chodzić na treningi, jeśli i tak nigdy

nie mogę grać w meczu - ciągnęła płaczliwie dzie­

wczynka.

Prawdę mówiąc, Ivy też zastanawiała się, czy uczes­

tniczenie w treningach ma w przypadku Ruth Ann

jakikolwiek sens Przypomniała sobie jednak, że zamie­

rzała dać wszystkim dziewczynkom okazję sprawdzenia

się w grach zespołowych.

- Grałabyś więcej, gdybyś trenowała tak jak Lanie.

- Jej pomaga brat. Ja nie mam brata.

- Ja też. - Ivy chciała przekonać Ruth Ann, że brat

wcale nie jest niezbędny do gry w piłkę.

- W drużynie trenera Ricka grają wszyscy. - Ruth

Ann zmierzyła ją oskarżycielskim wzrokiem.

Trening zaczął się bez udziału Ricka, który wciąż

walczył z zaschniętą na włosach farbą. Ivy, której

usunięcie kremowej łaty poszło znacznie sprawniej,

zajęła się również jego drużyną Zorganizowała mecz,

w którym jej dziewczęta bez trudu rozgromiły przeciw­

niczki. W drugiej połowie może dopuścić do gry gorsze

zawodniczki.

- Ruth Ann, zastąp Lanie - Gwizdek oznajmił

koniec połowy.

Ivy wprowadziła zmiany w składach. Z drugiej

drużyny wybrała najlepsze zawodniczki, nie zwracając

uwagi na protesty ich pominiętych koleżanek.

- Świetnie! - zawołał Rick, który przybył na boisko

dokładnie w momencie, gdy jego drużyna strzeliła

bramkę. - Doskonale! - Odwrócił się do Ivy. - Jak

ci idzie?

- Nie najgorzej. - Uśmiechnęła się, zawstydzona

i onieśmielona. Jak powinna się teraz zachować? Powi­

tać go całusem? Przytulić się do niego? Zawsze gardziła

dziewczętami, które demonstrowały swoje prawa do

jakiegoś chłopaka w miejscach publicznych.

Skinął głową i odwzajemnił uśmiech.

A więc za dużo sobie obiecuje po zwykłym pocałun­

ku. Nie, to nie był zwykły pocałunek. Przynajmniej nie

background image

REPORTER W SPÓDNICY 87

dla niej. Ale uczucia Ricka mogą przecież być inne.

Gdyby tylko dał jej jakiś znak!

Gdyby tylko dała mu jakiś znak! W jaki sposób

facet ma wiedzieć, o czym myśli kobieta i czego

oczekuje?

Ostatnio, kiedy sądził, że nareszcie rozumie całą

sytuację, upaćkała mu włosy farbą. Pomyślał, że gdyby

tylko pocałował ją od razu, gdy tego zapragnął, unik­

nąłby wielu kłopotów.

Z drugiej strony, szatnia drużyny Coltów nie była

najsympatyczniejszym miejscem na romantyczne po­

całunki.

Panie trenerze...

O co chodzi, Trudy? - zapytał, wyrwany z roz­

myślań.

Ona nie pozwala mi grać - Trudy rzuciła Ivy

jadowite spojrzenie.

- Pewnie teraz nie twoja kolej.

Ależ tak! Grałam tylko pięć minut. A ona wybrała

Colleen. I w dodatku postawiła ją znowu na bramce.

Zaraz się tym zajmiemy. - Poklepał Trudy po

ramieniu i odesłał ją do grupy dziewcząt.

- Zrobiłam to celowo - zaczęła Ivy.- Graliśmy mecz

i twoja drużyna strasznie przegrywała. W tej chwili

grają twoje najlepsze zawodniczki. Moim zdaniem

Colleen powinna zawsze stać na bramce. Obroniła trzy

świetne strzały.

Jest niezła, ale jeśli zostanie na stałe bramkarzem,

żadna z jej koleżanek nie będzie mogła grać na tej

pozycji.

Powinny więcej ćwiczyć i sobie na to zasłużyć.

Nic nie rozumiesz. - Rick rozzłościł się, chociaż

wcale tego nie chciał. Nie teraz, nie po tym pocałunku.

Kiedy go pocałowała, był oszołomiony i zachwycony.

To uczucie znane mu było tylko z boiska, ze szczególnie

trudnych potyczek, z których wychodził zwycięsko. Po

takich pocałunkach nie wolno się kłócić.

background image

88 REPORTER W SPÓDNICY

Chwileczkę zaczęła I vy - sam wcale nie ćwiczyłeś

gry na różnych pozycjach, tylko robiłeś to, w czym

byłeś najlepszy. Nie mam racji?

- Masz, ale to nie to samo.

- Bo byliście chłopcami? - spytała szybko.

- Ivy... sensem uczestniczenia w grach zespołowych,

szczególnie w tak młodym wieku - powiedział z nacis­

kiem - jest pozwolić dzieciakom bawić się, przy okazji

czegoś je ucząc. Dotyczy to zarówno chłopców, jak

i dziewczynek.

- W takim razie dlaczego nie mają poznać smaku

wygranej? - Potrząsnęła głową, a jedwabiste włosy

rozsypały się po jej ramionach.

- Są w życiu rzeczy ważniejsze niż wygrana. Objął

ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Miał nadzieję,

że w ten sposób przypomni jej przynajmniej o jednej

z nich.

- Nie mówiłbyś tak, gdyby to była drużyna chłop­

ców. - Ku ogromnemu zaskoczeniu Ricka, Ivy Strzą­

snęła jego ramię. Dlatego że są dziewczynkami,

traktujesz je ulgowo. Zacisnęła zęby i odwróciła

się od niego.

- Nie mogę postępować z nimi dokładnie tak samo,

jak z chłopcami. To by było głupie. Są inaczej zbudo­

wane i nie tak silne. Poza tym - podkreślił - moja

drużyna właśnie zdobyła gola. To już drugi od chwili,

gdy tu przyszedłem.

- Czyli jest jedenaście do dwóch. - Ivy wpatrywała

się w niego bez mrugnięcia okiem.

- Naprawdę? - uśmiechnął się, czując, że nie jest

w stanie zachować powagi. - Moja drużyna nie zawsze

zwycięża, ale przynajmniej każdy ma okazję wziąć

udział w grze.

- Rick, dziewczęta muszą nauczyć się walczyć i kon­

kurować pomiędzy sobą - wyjaśniła tonem wyższości,

który nawet świętego doprowadziłby do pasji.

Przez ostatnie kilka tygodni zaobserwował zmianę

w zachowaniu i postawie Ivy. Była coraz bardziej

background image

REPORTER W SPÓDNICY

89

pewna siebie i zdecydowana. Teraz jednak zaczyna

chyba przesadzać.

- One wcale nie są takie kruche i delikatne. Nic

im się nie stanie, jeśli zmusisz je do większego

wysiłku.

- Chyba czytałaś kodeks sportowy klubu? „Wszyscy

mają prawo uczestniczyć w grze". - Rick zmarszczył

brwi.

- Wszyscy mają takie prawo, ale naprawdę grają

tylko najlepsi. Słabsi zawodnicy muszą pracować, jeśli

chcą do nich dołączyć. Dlaczego miałabym karać moje

najlepsze zawodniczki, zmuszając je do siedzenia na

ławce rezerwowych? Gdyby reszta rzeczywiście chciała

grać, bardziej by się starały.

- Jak mogą się starać, kiedy nie dopuszczasz ich do

gry?! - zirytował się w końcu. - Wcale nie masz racji.

Najważniejszy jest udział w grze - dodał ciszej.

- Nie. Liczy się to, by zwyciężyć. Tak jak w życiu.

Silniejsi, inteligentniejsi, bardziej pracowici wygrywają.

Najwyższy czas, żeby dziewczynki zaczęły się tego

uczyć.

Rick otworzył usta, żeby zaprotestować przeciwko

tym absurdalnym teoriom, ale uświadomił sobie, że

dalsza dyskusja nie ma sensu. Dziewczyna nie chciała

słuchać jego argumentów.

- Ivy?

Odwróciła się ku niemu. Jej policzki płonęły.

- Nie kłóćmy się.

- Ale to jest ważne! W dzieciństwie byłam zawsze

traktowana łagodnie, dlatego właśnie tak bardzo się

męczyłam, starając się z tego wyrosnąć.

- Być może moje treningi są trochę za łatwe. - Po­

wstrzymał ją gestem. - Natomiast ty, być może, trochę

przesadzasz.

Nie odezwała się. Tym razem wolała przystać na

kompromis.

Rick wyciągnął ku niej ramię. Odskoczyła na bok,

sztywna i nieufna.

background image

90 REPORTER W SPÓDNICY

- Nie bój się. Moje maniery pozostawiają wpraw­

dzie wiele do życzenia, ale mam swoje zasady. Jedna

z nich zabrania mi całować innych trenerów w czasie

pracy.

- Nawet nie próbuj! - Jej twarz zaróżowiła się

jeszcze bardziej.

Rick roześmiał się, objął ją i w mgnieniu oka

przyciągnął do siebie jej sztywne, stawiające opór ciało.

A potem złamał swoją zasadę.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Zakochana para, zakochana para!

Dziewczynki zauważyły ich pocałunek, a teraz bie­

gały dookoła i klaskały w dłonie. Ivy zawstydziła się

tak bardzo, że nie była nawet w stanie spojrzeć w twa­

rze rodzicom.

- Na dzisiaj kończymy - oświadczyła. Nie zwracając

uwagi na to, co się dzieje wokół niej, niemal na

oślep zaczęła zbierać pomarańczowe słupki. Czuła

się jak nastolatka, a nie jak dwudziestoczteroletnia

reporterka.

Kiedy jej policzki odzyskały naturalny kolor, Ivy

uświadomiła sobie, jak bardzo jest wściekła. Jak śmiał

pocałować ją na oczach wszystkich?! Co on sobie

wyobraża?!

Uczucie miłości było dla Ivy czymś zupełnie no­

wym. Wytrąciło ją z równowagi. Rick zdawał się to

rozumieć.

Poszła po piłkę, która po wystrzeleniu na aut znalaz­

ła się pod samym ogrodzeniem boiska. Kiedy wróciła

do samochodu, dziewczynek i ich rodziców już tam nie

było. Odetchnęła z ulgą. Zaczęła wrzucać sprzęt swojej

drużyny do bagażnika. Rick stał obok i czekał.

- Wiesz, że to - wskazał kciukiem w stronę boiska

- nigdy mi się przedtem nie zdarzyło. Nie wiem, co

powiedzieć.

- Doprawdy? - spytała lodowatym tonem. A więc

taki twardy facet, jak Rick, nie wie, co powiedzieć?

-Tak.

- Tak to jest, jak się łamie zasady. - Zatrzasnęła

bagażnik. - Ale mógłbyś spróbować mnie przeprosić.

background image

92

REPORTER W SPÓDNICY

Podniósł z ziemi zapomnianą piłkę i wrzucił ją do

torby ze sprzętem.

- Przykro mi, że wprawiłem cię w zakłopotanie.

- Przez ułamek sekundy wyglądał na bardzo skruszo­

nego. Po chwili kąciki jego ust zaczęły drżeć od tłumio­

nego śmiechu. - Ale wcale nie żałuję, że cię pocałowa­

łem. Prawdę mówiąc - osłonił oczy dłonią i rozejrzał

się wokół - gdyby udało mi się znaleźć jeszcze jedną

drużynę piłkarską, być może zrobiłbym to ponownie.

- Ani mi się waż! - odburknęła Ivy.

- Uspokój się. To był tylko żart. Śmieję się z tego,

widzisz? Wyszczerzył zęby w sztucznym uśmiechu.

Żart. Jak może sobie żartować z pocałunków? Jej

twarz płonęła. Poczuła czające się pod powiekami

piekące łzy. Nie, co to, to nie! Nowa Ivy nie płacze,

nawet kiedy jest bardzo zdenerwowana albo ktoś ją

zrani. Zamrugała szybko powiekami i odwróciła głowę.

- Hej! Rick dotknął jej brody i zmusił, by na

niego popatrzyła. - Żart dotyczył drużyny piłkarskiej

- powiedział łagodnie. - Nie robię sobie żartów z po­

całunków.

- J a też nie - wyszeptała, czując, że jej gniew

słabnie. Była bardzo zmęczona. Nie chciała złościć

się na Ricka. - Po prostu pomyślałam, że nie traktujesz

mnie serio.

- Ależ biorę cię bardzo serio!

Jego wzrok zatrzymał się na jej ustach. Ivy wiedzia­

ła, o czym myśli. Chciała, żeby ją teraz pocałował.

- Nawet nie wiesz, jaki mam wariacki plan na

najbliższy tydzień. Weekend w San Antonio, a potem

jeszcze cztery mecze. Z każdego oddzielny reportaż.

- Uśmiechnął się leciutko.

Wycofuje się. Ivy skrzyżowała ramiona na piersi

i oparła się o samochód.

- Dobrze, że przynajmniej prawie skończyliśmy ma­

lowanie. - Jej głos zabrzmiał ostro i sucho.

- Będzie mi brakowało naszych popołudniowych

spotkań.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 93

Majsterkowanie nigdy nie było moją życiową pa­

sją oznajmiła szorstko.

Miało jednak swoje dobre strony. Szczególnie

w pewnych momentach. -Rick zmrużył oczy z roz­

bawienia.

- Niewiele.

- Przez kilka najbliższych tygodni tych chwil, nie­

stety, nie będzie zbyt wiele. Będę musiał opuścić

kilka treningów. Czy mogłabyś je za mnie popro­

wadzić?

- Oczywiście - powiedziała Ivy. To nie będzie łatwe,

ale poradzi sobie z dwiema drużynami.

- Doskonale odparł obejmując ją ramieniem.

- Ivy, jesteś dla mnie kimś bardzo wyjątkowym.

Ogarnęła ją rozpacz. Te słowa słyszała już kiedyś

przedtem.

- Nie chcę zepsuć tego, co się pomiędzy nami zro­

dziło - dodał.

Tak, to stara, znana śpiewka na temat nieniszczenia

pięknej przyjaźni. Jak mogła sądzić, że tym razem

wszystko będzie inaczej tylko dlatego, że jej własne

uczucia są silniejsze niż kiedykolwiek przedtem? Rick

właśnie łamie jej serce. A więc domyślił się, wyczuł jej

rosnącą miłość.

Nie kocha jej. Próbuje się jej delikatnie pozbyć. To

w jego stylu. Jeśli będzie bardzo, bardzo ostrożna,

może uda się zakończyć tę rozmowę w taki sposób, by

nie narazić na szwank własnej dumy ani nie stracić jego

przyjaźni.

- Chcę się z tobą dalej widywać - oświadczył zde­

cydowanie.

Szybko odwróciła głowę. Wiedziała, do czego zmie­

rzał.

- Bardzo cenię naszą...

Zawahał się, szukając właściwego słowa. Ivy nie

zamierzała mu w tym pomagać, choć doskonale wie­

działa, co zaraz usłyszy.

- ...przyjaźń.

background image

94 REPORTER W SPÓDNICY

- I nie chcesz zrobić niczego, co mogłoby ją narazić

na szwank albo zaszkodzić naszym kontaktom w pra­

cy? - Spojrzała na niego i uśmiechnęła się cierpko.

- Właśnie tak. - Na twarzy Ricka odmalowała

się ulga. Ivy poczuła ukłucie w sercu. - Zresztą nie

będę miał wiele okazji, by widywać się z tobą poza

redakcją.

- Oczywiście, rozumiem. - Delikatnie wysunęła się

z jego ramion. - Słyszałam to już przedtem, a nawet

sama kilka razy wygłosiłam podobną przemowę. Było

nam razem miło, ale teraz żegnaj. Albo coś w tym

rodzaju, prawda?

- Nieprawda. Chyba zupełnie straciłem wyczucie

powiedział szybko i pocałował ją w usta.

Zaskoczył ją. Ale jej ciało szybko otrząsnęło się

z tego stanu. Zamknęła oczy. Pocałunek Ricka budził

powoli wszystkie zmysły. Czuła na wargach jego ciepłe,

pełne usta, wdychała jego zapach. Westchnęła leciutko.

Dłoń Ricka przesunęła się z jej policzka na kark,

a później powędrowała po plecach. Przyciągnął dziew­

czynę bliżej siebie. Na chwilę odchyliła głowę i objęła

go, rozkoszując się dotykiem wspaniałych ramion.

Silne, wyraźnie zarysowane mięśnie zagrały pod skórą,

gdy przytulił ją jeszcze mocniej.

- Myślałam, że chcesz, żebyśmy zostali tylko przy­

jaciółmi.

- Przyjaźń jest bardzo ważna. - Rick błądził ustami

po jej uchu i szyi. - Ale miałem na myśli coś więcej.

- Z tego, co powiedziałeś, wywnioskowałam, że nie

chcesz mnie już więcej widzieć!

- Źle mnie zrozumiałaś. Ale teraz wszystko będzie

się działo w nieco zwolnionym tempie. Prawdę mówiąc

- przyjrzał się jej uważnie - to może być całkiem niezłe

rozwiązanie.

Jego lekki uśmieszek sprawił, że Ivy znów ogarnął

niepokój. Rick stara się być miły, ale tak naprawdę

pewnie śmiertelnie się z nią nudzi. Była na siebie

wściekła. Najchętniej poprosiłaby teraz o kilka minut

background image

REPORTER W SPODNICV 95

przerwy i zadzwoniła do Laurel z prośbą o praktyczne

porady

Staram się wytłumaczyć ci, że wcale mi nie prze­

szkadza, że wszystko będzie się działo powoli.

- Nie? W głosie Ivy zadrżała nuta nadziei.

- Jak na ludzi, którzy zajmują się dziennikarstwem,

mamy wyjątkowo dużo kłopotów z wzajemnym poro­

zumieniem - wymruczał.

- Ale tym razem wydaje mi się, że nareszcie cię

zrozumiałam odparła, unosząc ku niemu głowę.

Chciałbym się co do tego upewnić. Jeszcze raz

musnął ustami jej twarz. - Chciałbym być tego bardzo,

bardzo pewny.

Kilka minut później Rick przyglądał się znikającym

w oddali światłom samochodu Ivy.

Jest słodka, delikatna, a to znaczy, że można ją

łatwo zranić. Mógł mieć tylko nadzieję, że uda mu się

tego uniknąć.

Pierwsza strona. Cała pierwsza strona. Z koloro­

wym zdjęciem. I obok jej nazwisko. Najdłuższy artykuł

w tym wydaniu. Artykuł o Ośrodku Doradztwa Spor­

towego

Ivy siedziała przy biurku i przytulała do siebie

egzemplarz „Austin Globe". Nie szkodzi, że się po­

gniecie. Ma ich jeszcze kilka. Wyśle je siostrom, przy­

jaciołom, dalekim znajomym, krewnym. Tym razem

Holly będzie naprawdę zachwycona.

Ivy odwróciła się na krześle. Dziś rano na jej biurku

stała samotna, żółta róża. Uniosła ją i chciwie wdychała

słodki zapach sukcesu. Nie musiała nikogo pytać, i tak

wiedziała, że to od Ricka.

Przez ostatnie dwa tygodnie prawie go nie widywała.

Mijali się w drzwiach. Przeważnie przyjeżdżał do reda­

kcji, kiedy Ivy już wychodziła. Udało mu się wpaść na

sobotni mecz piłki nożnej, ale miał czas ledwie na to,

by jej pomachać. Teraz jednak wreszcie się spotkają.

background image

96 REPORTER W SPÓDNICY

Był wspaniały, słoneczny dzień. Pierwszy chłodny

dzień tej jesieni, czyste, suche powietrze. Doskonała

pogoda na futbol. W dodatku mają jechać razem na

dwa mecze. Razem! Ivy nie mogła się wprost do­

czekać.

Pół godziny później, gdy zaczynała się już niepokoić,

czy nie spóźnią się na pierwszy mecz, do redakcji wszedł

Rick. Pocałował ją leciutko w czubek głowy i włączył

swój komputer.

- Jesteś gotowa?

Skinęła głową. Powstrzymała się od uwagi, że po­

winni byli wyjechać kwadrans temu.

- Chcę tylko coś sprawdzić. . - urwał, wpatrując się

w monitor.

Ivy ze wszelkich sił starała się zachować spokój, ale

nie potrafiła już dłużej czekać.

- Widziałeś artykuł? spytała przejętym szeptem.

- Oczywiście. - Zamknął oczy i przeciągnął się.

- To do twojej kolekcji. - Podała mu egzemplarz

czasopisma.

Starała się powstrzymać od pytania, co sądzi o jej

tekście. Jest w końcu profesjonalistką i liczy się dla niej

tylko własne zdanie i opinia redaktora. Harrisowi jej

dzieło bardzo się spodobało. Powiedział jej, że tego

typu artykuły są jej mocną stroną, że wychodzi jej to

znacznie lepiej niż reportaże ze stadionów. Pochlebiła

jej ta opinia, choć za wszelką cenę starała się uniknąć

zaszufladkowania. Nie chciała zostać specjalistką ogra­

niczającą się do reportaży o wydźwięku ogólnospołecz­

nym. Dzisiaj, po meczu, będzie musiała zachować się

bardziej zdecydowanie i okazać więcej uporu.

Opinia Ricka nie ma więc żadnego znaczenia. Co

z tego, że pisanie o ODS zajęło jej trzy razy więcej czasu

niż jakakolwiek inna praca? Co z tego, że każdy

paragraf był dopracowany do perfekcji? Napisała to

dla siebie, nie dla niego.

Mógłby jednak przynajmniej rzucić okiem na jej

dzieło.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 97

Twój artykuł o Ośrodku jest.. - Rick uśmiechnął

się nie otwierając oczu. Serce Ivy niemal zamarło

..fantastyczny Sam bym go lepiej nie napisał.

Przeczytał. Podobało mu się.

Próbowała powstrzymać uśmiech. Teraz dopiero

zaczął się dla niej wspaniały dzień.

Wspaniały? Okropny!

W szczycie sezonu futbolowego, reporterzy sportowi

byli przepracowani i poirytowani.

Ivy stała w szatni drużyny zwycięzców i wykrzykiwa­

ła we wszystkie strony swoje pytania. Ignorowano ją,

popychano i lekceważono. Później pobiegła do szatni

drugiej drużyny, gdzie potraktowano ją podobnie.

Wszędzie pełno było reporterów, z którymi Ivy musiała

walczyć równie ostro, jak z samymi zawodnikami.

Drugi mecz, rozgrywany w innym mieście, rozpoczął

się, nim tam dotarli. Ivy, zgodnie z sugestią redaktora,

przez cały sezon śledziła postępy niektórych zawod­

ników i pisała o nich co tydzień. Byli to zarówno

kandydaci do krajowych nagród, jak i obiecujący

nowicjusze.

W tym meczu grało dwóch z jej pupilków. Trudno

będzie przeprowadzić wywiad z obydwoma, ale zawsze

można spróbować. Długi dzień pracy jeszcze się prze­

cież nie skończył, a Ivy była już bardzo zmęczona

i zniechęcona.

Po meczu postanowiła zacząć od wywiadu z drużyną

przegranych. Nie była to najlepsza decyzja, ponieważ

zwycięzcy wpuścili reporterów do swojej szatni natych­

miast, nie każąc im czekać pod drzwiami. Musiała

niemal od razu stawić czoło tłumom tych najszybszych,

którzy przybiegli do drugiej szatni, by przeprowadzić

drugą rundę wywiadów.

Czuła się tak samo nieszczęśliwa i zagubiona, jak

zawsze. Dlaczego znowu musi przez to przechodzić? Na

szczęście Rick zauważył, że jest w tarapatach i wysłał

do niej kilku zawodników.

background image

98 REPORTER W SPÓDNICY

Jesteś z „Globe"? - spytał jeden z nich.

- Tak, jestem Ivy Hall.

- Rick kazał mi przyjść i porozmawiać z tobą.

Zawahała się. Nie może jednak przepuścić nadarza­

jącej się okazji. Zadała kilka stereotypowych pytań

i zanotowała odpowiedzi. Czuła się bardzo przygnębio­

na. Rick znowu ją uratował.

- Tym razem lepiej ci poszło? - spytał, kiedy wracali

do Austin na trzeci i ostatni mecz tego dnia.

- Tak, dzięki. Rick, naprawdę doceniam to, że się

o mnie troszczysz, ale nie możesz mi ciągle pomagać.

Prawdę mówiąc, nigdy nie powinieneś był tego robić.

Muszę sama osiągnąć sukces albo ponieść porażkę.

Przez cały sezon wmawiałam sobie, że jeżeli bardziej się

postaram, zmienię nastawienie, te wywiady będą łat­

wiejsze.

I co? Rick nie odrywał wzroku od szosy.

Nie wyszło, ale to mój problem. Więc - Ivy

wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia - obiecaj, że

nie będziesz mi już więcej przysyłał swoich kolegów

z przykazaniem, żeby udzielili mi wywiadu. Dobrze?

Spojrzał na nią z ukosa. Zacisnął mocno szczęki.

Zrozumiała, że się na nią gniewa.

- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że twój sukces

mógłby leżeć w moim interesie? W ten sposób miałbym

trochę mniej pracy.

- Kiedyś coś takiego mówiłeś.

- Jak sądzisz, kto odwala całą robotę w redakcji?

Myślisz, że zamierzam spędzić resztę mojego życia jako

niańka dla żółtodziobych reporterów?

- Rozumiem. - Przypomniał jej, gdzie jest jej miej­

sce. - Rozumiem - powtórzyła. W samochodzie zapa­

nowała wroga cisza.

Zanim dotarli na stadion, gra już się rozpoczęła. Ivy

poszła prosto do loży prasowej. Rick gdzieś zniknął.

Rozglądała się niespokojnie dookoła. Wdychała głę­

boko chłodne powietrze, pachnące lekko dymem i sta­

rała się na nowo obudzić w sobie dawny entuzjazm dla

background image

REPORTER W SPÓDNICY

99

futbolu. Czekała na dobrze znajome uczucie przejęcia

i podniecenia, które zawsze ogarniało ją na meczu,

kiedy tłumy kibiców skandowały nazwę swojej drużyny,

grała orkiestra i panowała atmosfera wielkiego święta.

Nic. Pozostała obojętna.

Nie jest w stanie cieszyć się meczem, skoro Rick się

na nią gniewa. Odetchnęła głęboko. Była pewna, że

miała rację, prosząc go, żeby traktował ją tak samo jak

innych. Przekonanie o własnej słuszności nie miało

jednak wpływu na samopoczucie. Ivy czuła się bez­

nadziejnie ponuro.

Przygnębienie i poczucie porażki nie opuszczało jej

także podczas wywiadów w szatniach. Szło jej fatalnie.

Wreszcie zdecydowała się pójść do szatni zwycięzców.

Przynajmniej oni powinni być w dobrym nastroju.

Dobry nastrój to zbyt skromne słowa, by opisać

panującą w szatni euforię. Drużyna szalała z radości.

Zawodnicy polewali swojego trenera wodą, piwem

i szampanem. W dwie minuty również i Ivy przesiąkła

zapachem tej mieszanki wybuchowej.

Rick złapał ją za ramię i odciągnął na bok. Wyraźnie

wrócił mu entuzjazm.

- Widziałaś, kto tu jest? - spytał przejętym szeptem.

-Kto?

- Rudy Allen, agent. - Czujnie rozejrzał się na

wszystkie strony.

- Kogo reprezentuje? - Ta informacja zrobiła na

niej odpowiednie wrażenie. Rudy Allen, sławny jako

agent największych gwiazd sportu, nieomylnie wybierał

zawodników, którzy w najbliższej przyszłości mieli

dołączyć do tego grona.

- Właśnie tego chcę się dowiedzieć. Pogadaj z nim.

Ze mną nie będzie chciał rozmawiać. Kilka razy ostro

się starliśmy i mamy nieco na pieńku. Ciebie nie zna,

więc spróbuj go wybadać.

- Rick, chyba już o tym rozmawialiśmy. Obiecałeś,

że będziesz mnie traktował tak samo, jak wszystkich

innych reporterów.

background image

100 REPORTER W SPÓDNICY

- Nie gadaj głupot, Ivy! Potrząsnął ją za ramię.

- Wcale ci nie pomagam! A teraz idź go przepytać.

Popchnął ją w stronę pryszniców.

W porządku, tym razem go posłucha, ale tylko

dlatego, że dołożył starań, żeby wymyślić przekonywa­

jący pretekst.

A więc gdzie jest Rudy Allen? Ivy rozejrzała się

po zatłoczonym pomieszczeniu. Wreszcie go zauwa­

żyła. Niski, szczupły mężczyzna, właśnie wychodził

bocznymi drzwiami. Ivy odwróciła się na pięcie, za­

mierzając złapać go na zewnątrz. Pobiegła koryta­

rzykiem i, wpadła prosto na zawodnika, którego kolano

obłożone było lodem.

Obrońca Uniwersytetu Teksańskiego.

Ivy nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Nikt inny

nie przeprowadził z nim wywiadu. Chłopak doznał

kontuzji w trakcie meczu i dopiero w tej chwili wykuś-

tykał z gabinetu zabiegowego.

- Ivy Hall, z „Globe"! - zawołała, a jej głos odbił

się echem po korytarzu.

Obrońca wyglądał na zaskoczonego, ale szybko się

opanował i uprzejmie odpowiedział na jej pytania.

Nareszcie. Nareszcie się poszczęściło. Nie mogła się

doczekać, kiedy powie o tym Rickowi. Bez jego pomo­

cy sama znalazła temat na reportaż. I to jaki! Będzie

z niej dumny.

Gdy tylko skończyła wywiad, popędziła na parking.

Rick przechadzał się obok swojego dżipa. Pomachała

notesem.

- I co? Czego się dowiedziałaś? - spytał, gdy tylko

znalazła się w zasięgu głosu.

- Zrobiłam wywiad z obrońcą! Jako pierwszy,

a w dodatku zapewne jedyny reporter! Patrz na te

notatki! - roześmiała się głośno i wpadła w jego objęcia.

-

A co z Rudym? Kogo reprezentuje?

- Ach, Rudy... wyszedł, wiec z nim nie rozmawiałam.

- Niczego się nie dowiedziałaś? Niczego? - twarz

Ricka skamieniała.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 1 0 1

Nie. lvy zamrugała oczami.

Palce Ricka zacisnęły się na jej ramionach Wyma­

mrotał przez zęby coś, czego wolałaby nie słyszeć.

Rzucił się biegiem w stronę wejścia na stadion.

- Rick! Twoje kolano!

Nie słyszał jej albo postanowił nie słyszeć. Czekała

ponad pół godziny. To wystarczyło, by doszła do

słusznego wniosku, że zawaliła sprawę. Rick jej zaufał,

a ona, kierując się wybujałym poczuciem dumy, za­

wiodła go.

Nareszcie wrócił. Bardzo utykał, co wcale nie po­

prawiło jej samopoczucia. W milczeniu otworzył przed

nią drzwi samochodu. Był zły. Wściekły. I miał do tego

pełne prawo.

Włączył silnik. Przez chwilę siedział bez ruchu.

Nagle uderzył mocno pięścią w kierownicę. Ivy pod­

skoczyła.

Możemy przecież dowiedzieć się o nowym klien­

cie Rudy Allena z jutrzejszych gazet zauważył

zjadliwie.

Przepraszam powiedziała cichym, nieśmiałym

głosem.

- Rudy pojechał do domu. Drużyna i trenerzy też.

Nawet sprzątacze już kończą pracę.

- Przepraszam - powtórzyła Ivy. Zaczęła się uspo­

kajać. W porządku, popełniła poważny błąd. Przyznaje

to.

- Przepraszam? Czy to wszystko, co mi masz do

powiedzenia? Wspaniały temat ląduje tuż przed twoim

nosem, wypuszczasz go z ręki, a potem potrafisz tylko

powiedzieć przepraszam?

Czy ta aureola świętego przypadkiem nie robi się

dla ciebie zbyt ciężka, Rick? - Ivy zupełnie przestała

czuć skruchę.

Rzucił jej wściekłe spojrzenie. Z całych sił wcisnął

pedał gazu. Opony zapiszczały na asfalcie.

Dlaczego? Powiedz mi tylko, dlaczego za nim nie

poszłaś?

background image

102

REPORTER W SPÓDNICY

- Myślałam, że znowu usiłujesz mi pomagać. Za­

wsze dajesz mi wskazówki i przysyłasz do mnie ludzi.

Zazwyczaj są to osoby, z którymi już przeprowadziłeś

wywiady. Skąd miałam wiedzieć, że tym razem jest

inaczej?

- Bo tak ci powiedziałem! - warknął. - Powiedzia­

łem ci przecież, że Rudy mnie nie lubi. Wiedziałem, że

wyciągniesz z niego więcej niż ja.

- Teraz rozumiem. - To fiasko nie było jednak jej

wyłączną winą. - Ale gdybyś od samego początku

traktował mnie jak każdego innego reportera, nie

byłoby takich nieporozumień.

- Gdybym traktował cię tak, jak każdego innego

reportera, już byś nie miała tej pracy.

- A więc uważasz, że nigdy się nie nauczę tego fachu,

prawda? - zapytała szybko, starając się opanować

drżenie głosu. W głębi duszy wiedziała, że Rick ma

rację. Nie zarobiłaby na życie jako reporter. Z drugiej

strony była przekonana, że jedyną metodą, by uwierzyć

wreszcie w samą siebie, jest osiągnięcie sukcesu o włas­

nych siłach.

Zatrzymali się na skrzyżowaniu. Rick odwrócił się

w jej stronę. Światła zmieniły się, ale oni nie ruszali

z miejsca.

- W porządku. Chcesz być traktowana tak samo,

jak wszyscy inni reporterzy. Dobrze, będę cię traktował

tak, jak wszystkich, panno Hall.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Tak, przekażę mu, że pan dzwonił.

Ivy odłożyła słuchawkę, zanotowała informację na

różowej karteczce i położyła ją na pustym biurku

Ricka.

Redaktor „International Sports" telefonował już

po raz drugi. Ivy zachodziła w głowę, czego też re­

nomowany, sławny na świecie tygodnik mógłby nagle

chcieć od Ricka.

Chociaż udało im się jakoś połatać swoje stosunki

zawodowe, od czasu kłótni na parkingu Rick unikał

jej. A ich osobiste kontakty po prostu przestały

istnieć.

Obiecał traktować ją tak samo jak wszystkich in­

nych, ale było całkiem inaczej. Dla innych reporterów

był otwarty i serdeczny. Ivy rzucał tylko zdawkowe,

krótkie polecenia i ledwie zauważał jej obecność. Na­

wet w czasie treningów piłki nożnej z dziećmi był

milczący i sztywny, aż w końcu zaproponował swojej

grupie zmianę terminów treningu.

Celowo nie chciał jej zrozumieć. Wcale nie chodziło

o to, by położyć koniec ich osobistym kontaktom, ale

takie zachowanie uniemożliwiało jakąkolwiek rozmo­

wę. Obojętna, surowa twarz bez uśmiechu mroziła Ivy

i zniechęcała do wszelkich starań. Jego oczy, kiedyś

ciepłe i serdeczne, nabrały teraz twardego, wrogiego

wyrazu.

Ivy źle się czuła sama w swoim maleńkim mie­

szkanku, więc zaczęła zostawać dłużej w redakcji.

Chociaż pisała teraz więcej i lepiej, była bardzo nie­

szczęśliwa.

background image

104 REPORTER W SPÓDNICY

Wyprawy do szatni drużyn ciążyły jej okropnie

Teraz dopiero zrozumiała, jak wiele zawdzięczała po­

mocy Ricka. Z drugiej strony jej monograficzne ar­

tykuły, koncentrujące się na poszczególnych zawod­

nikach i drużynach, zyskały wiele pochwał. Umiała

przeprowadzić doskonały wywiad sam na sam z inte­

resującą ją osobą. Tylko w tłumie czuła, że ma pustkę

w głowie.

Telefon na biurku Ricka zadzwonił natarczywie. Ivy

podniosła słuchawkę. Stała się prawie jego osobistą

sekretarką!

- Proszę z Rickiem Scottem. Dzwoni Sonny Collin,

trener drużyny Coltów.

Przypomniała sobie pierwszą w życiu wizytę w szatni

tej drużyny. Tam właśnie spotkała Ricka.

- Ricka w tej chwili nie ma. Mówi Ivy Hall. Czy

mogę w czymś pomóc?

- Pamiętam cię. Jesteś tą reporterką, prawda?

- Tak przytaknęła, niezupełnie pewna, czy na­

prawdę chce zostać rozpoznana przez trenera Collina.

Nie rozstali się jak przyjaciele.

- Nie miałem mu nic szczególnego do przekazania

Proszę mu tylko powiedzieć, że dzwoniłem.

Ivy położyła kolejną różową karteczkę na biurku

Ricka. Zastanowiła się przez chwilę. Trener, który chce

porozmawiać z reporterem i nie ma nic szczególnego do

powiedzenia? To mało prawdopodobne.

Wróciła do pracy, ale nie mogła się skoncent­

rować. Czego trener Collin mógł chcieć od Ricka? Są

starymi przyjaciółmi, ale coś w głosie trenera... Usi­

łowała przypomnieć sobie, co wie o jego zawod­

nikach. Drużyna Coltów nie grała w finałach, ale

udało jej się wychować dwóch wspaniałych obroń­

ców, z których jeden kandydował w tym sezonie do

poważnej nagrody. Drugi z nich, jeszcze junior, był

bardzo utalentowany, ale rzadko grał w meczach. Im

dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej ją to

intrygowało.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

105

Po kilku rozmowach rzuciła słuchawką telefonu

Zawodnicy nie chcieli z nią rozmawiać Oczywiście,

dzwoniła tylko do najsławniejszych. Westchnęła ciężko,

ale postanowiła nie rezygnować. Teraz spróbuje wycią­

gnąć coś od mniej znanych zawodników, którym bar­

dziej pochlebia zainteresowanie prasy. Często mieli

więcej do powiedzenia niż sławy znudzone wywiadami.

Poza tym, z racji braku wprawy, rzadko umieli ukryć

prawdę

Tym razem miała więcej szczęścia. W drużynie

narastała wzajemna niechęć i zazdrość. Wiele osób

uważało, że Taylor Brown, jeden z obrońców, jest

zainteresowany tylko i wyłącznie zdobyciem nagrody.

Zawodnicy byli zdania, że powinien zwracać większą

uwagę na wspólną grę niż na swoje indywidualne

wyniki

Ivy zostawiła w kilku miejscach swój numer telefonu

na wypadek, gdyby któryś z zawodników zdecydował

się powiedzieć jej coś więcej na ten temat.

- Cześć, Hall! - Billie rzuciła swój aparat na biurko

Ricka. Jak leci? Wygrywamy?

- Walczymy.

- Ale i tak to niezła zabawa męczyć i molestować

tych wszystkich facetów, no nie? - zarechotała Billie.

Naprawdę? Ivy pomyślała o wszystkich przykro­

ściach, które ją do tej pory spotkały, o próbach za­

chowania profesjonalnego spokoju wobec okazywanej

jej otwartej niechęci.

- Nie Nie cierpię tego. - Nareszcie odważyła się

powiedzieć to głośno. - Nienawidzę chodzić do szatni,

nienawidzę ich obrzydliwych uwag i wulgarnego języ­

ka. Nie znoszę tego, jak się do mnie odnoszą. - Spoj­

rzała na fotoreporterkę. - Wcale nie lubię walczyć.

- Kochanie, wybrałaś niewłaściwy zawód. - Billie

nie wyglądała na zaskoczoną.

- Być może masz rację. - Ivy wciągnęła głęboko

powietrze. Popatrzyła na swoje dłonie. Były zaciśnięte

w pięści.

background image

106

REPORTER W SPÓDNICY

- Ivy, jesteś zbyt miła. Zazwyczaj ludzie nie są tacy

jak ty. Billie przysiadła obok i zaczęła przeglądać

notatki z informacjami dla Ricka.

Miła. Znowu to słowo. No, trudno. Tak bardzo

starała się zmienić. Próbowała być twarda. Jedynym

rezultatem tych wszystkich zabiegów było to, że

zraziła do siebie Ricka, jedyną naprawdę ważną osobę

w jej życiu.

- „International Sports", regularnie jak w zegarku.

- Billie podniosła jedną z notatek.

- Co masz na myśli? - Ivy z przyjemnością zmieniła

temat.

Dzwonią do Ricka dwa razy w roku, żeby powie­

dzieć mu, że wciąż są nim zainteresowani.

- Wciąż? To znaczy, że proponują mu pracę?

Billie skinęła głową.

Ivy oparła się wygodniej na krześle. Na całym

świecie nie było reportera sportowego, który nie ma­

rzyłby o pisaniu artykułów dla „International Sports".

Oznaczało to podróże, prestiż, duże pieniądze i po­

wszechny szacunek. Ivy żywiła cichutką nadzieję, że

może któregoś dnia ona też...

- Odmówił im?

-Tak.

- Dlaczego? - Przyjęcie pracy w „International

Sports" byłoby znaczącym krokiem w karierze Ricka.

- To dobre pytanie. - Billie wstała. - Najlepiej go

sama zapytaj. - Zabrała swój sprzęt i odeszła.

Ivy spojrzała na biurko Ricka. Powiedział jej prze­

cież, że dla wielu dziennikarzy „Globe" jest pierwszym

szczeblem kariery. Dlaczego więc sam nie pójdzie tą

drogą? Może warto go o to zapytać.

Ale gdzie on się podziewa? Sprawdziła tablicę

zleceń. Nie było na niej nazwiska Ricka. W takim

razie może znajdzie go w Ośrodku? Bez zastano­

wienia wetknęła do kieszeni karteczki z zanotowa­

nymi informacjami, wsiadła w samochód i pojechała

prosto do ODS.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 1 0 7

Nie miała pojęcia, co mu powie. Ale przecież może

go wcale nie zastać. Powoli nawet zaczęła na to liczyć.

Jednak przed wejściem stał zaparkowany dżip.

Szybko, zanim zdąży zmienić zdanie, Ivy wyskoczy­

ła z samochodu i wbiegła na schodki.

- Cześć, Lincoln! - zawołała, wpadając przez drzwi

wejściowe. - Jest Rick?

Ku jej zdumieniu przy maszynie do pisania, zamiast

Lincolna, siedział Rick.

- Cześć, Ivy - powitał ją bezbarwnym, obojętnym

głosem. Nie przerwał pisania.

Poczuła, że opuszcza ją odwaga. Patrzyła, jak ude­

rza w klawisze i gorączkowo myślała, jak zacząć

rozmowę.

- Recepcja wygląda świetnie. Te zielone rośliny

stwarzają miłą atmosferę. - Udawała, że jest tak za­

absorbowana nowym wnętrzem, że nie zauważa nawet

jego obojętności.

Kiedy znowu odwróciła się do niego, przestał pisać

i oparł dłonie na klawiaturze. Wpatrywał się w nią

w milczeniu.

- Jestem pewna, że ruch tutaj zwiększył się od czasu

mojego artykułu.

- Tak, zatrudniliśmy trzech dodatkowych pracow­

ników. - Zawahał się. - Jesteśmy wdzięczni za wszelką

pomoc.

Sztywne, oficjalne podziękowanie.

- Nie byłabym tego taka pewna. Nie zaprosiłeś mnie

nawet, żeby pokazać ostateczny rezultat naszej pracy.

- Ty wcale nie potrzebujesz zaproszenia, żeby tutaj

przyjechać. - Twarz Ricka leciutko złagodniała.

- Jesteś tego pewien? - Ivy zmusiła się, by spojrzeć

mu w oczy.

Upłynęło kilka chwil mierzonych uderzeniami serca.

- Ciągle jesteś na mnie wściekły z powodu tego

nieporozumienia z Rudy Allenem? - spytała w końcu.

- Nie. - Wyłączył maszynę. - Każdy ma prawo do

popełnienia jednej czy dwóch pomyłek.

background image

1 08 REPORTER W SPÓDNICY

A więc... ? zrobiła gest dłonią.

Dlaczego cię unikam? dokończył jej pytanie.

Westchnął i przesunął dłonią po włosach. - Ponieważ

nie mogę patrzeć, jak się męczysz. Twoje brązowe oczy

robią się coraz większe, bardziej wystraszone i mają

wyraz bólu. A poza tym, po meczach zawsze gdzieś mi

znikasz.

- Kręcę się w pobliżu reporterów telewizyjnych

i podsłuchuję ich wywiady - wyznała Ivy.

- Wolisz to, niż żebym ci podesłał kilku zawod­

ników? - wpatrywał się w nią z zaskoczeniem.

Przytaknęła głową.

Tego właśnie nie mogę zrozumieć - powiedział,

wyrzucając ramiona w górę. - Wciąż walisz głową

w ścianę. A potem, kiedy dałbym sobie rękę uciąć, że

już po tobie, piszesz kolejny wspaniały, długi artykuł.

A więc uważa, że choć w tym jest dobra. Wcale jej

nie unika. Uśmiechnęła się, szczęśliwa.

To był właśnie ten uśmiech. Uśmiech i oczy. Ivy była

delikatną, wrażliwą osobą, a pracowała w surowym,

twardym zawodzie. Aby osiągnąć w nim sukces, mu­

siałaby zmienić swoją osobowość, która jest tak fas­

cynująca i pociągająca. W końcu Rick przyznał sam

przed sobą, że nie może znieść sposobu, w jaki stara

się ona na siłę zmienić. I to wcale nie na lepsze.

Był w niej po uszy zakochany.

Bolało go, gdy musiał obserwować jej pracę. Bolało

go, że nie chciała pomocy. Gdyby pozwoliła sobie

pomóc, nie musiałaby znosić tylu przykrości i zmuszać

się do zmiany postawy. Czy naprawdę nie zależy jej na

tym, żeby pozostać choć trochę sobą?

- Brakowało mi ciebie - przyznał, a uśmiech Ivy stał

się jeszcze radośniejszy.

- Mnie też - wyszeptała cichutko.

Kilka sekund później trzymał ją w ramionach. Wdy­

chał słodki, kwiatowy zapach jej włosów i pieścił

jedwabiste kosmyki.

background image

REPORTER W SPÓDNICV 109

- Ivy - westchnął - zależ.y mi na tobie.

- A więc w pracy będziesz musiał traktować mnie

tak, jak każdego innego reportera Jeżeli popełnię błąd,

to moja sprawa.

- Dobrze. W takim razie mam na ciebie wrzesz­

czeć, a później proponować, żebyśmy poszli na ham­

burgera?

- Jeżeli masz na mnie wrzeszczeć, lepiej będzie, jeśli

później zabierzesz mnie na porządny obiad.

Roześmiał się cicho i przyciągnął ją bliżej siebie. Ivy

wtuliła się mocno w jego ramiona. Nagle poczuł, że ta

dziewczyna budzi w nim uczucia opiekuńcze, te same,

które zgodnie z jej teorią powinien w sobie stłumić.

- Spróbujemy - wymruczał, choć wcale nie był

przekonany o słuszności takiego rozwiązania - Ale nie

będziesz jęczeć, narzekać i skarżyć się na mnie?

- Nigdy nie jęczę! - zaprotestowała.

- W takim razie uważaj, żebyś nie zaczęła. - Poca­

łował ją leciutko w nos, a później splótł palce z jej

palcami i poprowadził w stronę nowej kanapy. Chłod­

na, skórzana powierzchnia szybko ogrzała się od ciepła

ich ciał

- Nie miałam okazji spytać, jak się miewa twoje

kolano. - Ivy dotknęła palcem jednej z blizn.

- Czuje się świetnie. - Z niejasnych przyczyn za­

chowywał się jak uczniak, zmieszany i niepewny siebie.

Byli w końcu sami, okna zasłonięte, żadnej drużyny

piłkarskiej jak okiem sięgnąć, a kanapa wygodna jak

marzenie A więc?

Spojrzała na niego tak, że poczuł ukłucie w sercu

Był pewny, że szykują się kłopoty.

Jeden rzut oka wystarczył, by upewnić się, że Ivy

jest w nim zakochana. Pewnie sama jeszcze sobie z tego

nie zdaje sprawy, inaczej nie okazałaby mu tego tak

wyraźnie.

Zrobiło mu się smutno. Jedno z dwojga: albo ich

kontakty zawodowe, albo osobiste są skazane na po­

rażkę. Wcześniej czy później zrani Ivy.

background image

1 1 0 REPORTER W SPÓDNICY

Nie chciał tego zrobić, chciał ją całować. Ale

mężczyźni, którzy sami nie kochają, nie całują za­

kochanych w nich kobiet. Nie ma nic złego w różnych

miłosnych grach, pod warunkiem jednak, że obie

strony znają zasady i ich przestrzegają.

Ivy nie była dziewczyną, którą można poderwać na

chwilę. Jeżeli ją teraz pocałuje, będzie to miało poważne

znaczenie.

Wyciągnął rękę i pogłaskał dłonią jej szyję.

To, że ją poznał, było najwspanialszym wydarze­

niem w jego życiu od bardzo długiego czasu. Jest mu

potrzebna.

Dotknął delikatnie ustami jej ust.

Serce Ivy biło jak młotem. Pocałunek obudził

w niej echa zapamiętanej namiętności i obiecywał coś

więcej.

Rick odsunął się od niej. To było coś zupełnie

nowego. Wsłuchał się w bicie jej serca i zrozumiał, na

czym polega to niezwykłe uczucie.

To jest miłość. Zakochał się w Ivy. Wpakuje się

przez to w ciężkie tarapaty, ale w tej chwili trudno mu

było szczerze się tym przejąć.

- Tak się cieszę, że przyszłaś. - Było to chyba jedyne

w miarę sensowne zdanie, które padło podczas ostatniej

godziny ich rozmowy.

- Byłabym zapomniała! - Ivy wyprostowała się

i sięgnęła ręką do kieszeni. - Miałam niezły powód,

żeby cię odwiedzić. Dzwoniło do ciebie mnóstwo ludzi

- Wręczyła mu plik karteczek.

Przeglądał je, nie wypuszczając jej z ramion.

- Hmm. - Szybko wyrzucił wszystkie notatki, pozo­

stawiając tylko dwie.

- Momencik. A telefon od trenera Collina? - za­

protestowała.

- Chce, żebym napisał artykuł o Taylorze, ponieważ

kandyduje do nagrody. Zobaczę, czy mi się będzie

chciało.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 1 1 1

Jesteś pewien? Wydaje mi się, że może ci mieć coś

więcej do powiedzenia. Ivy przypomniała sobie o pa­

nującym w drużynie niezadowoleniu.

Wątpię - Rick potrząsnął głową.

A więc sama odkryła temat na reportaż! Postanowi­

ła nie mówić nic więcej na ten temat. To może być jej

pierwszy, naprawdę własny reportaż.

Wśród odrzuconych notatek była również wiado­

mość od „International Sports".

Billie powiedziała mi, że zaproponowali ci pracę!

Billie powinna zajmować się swoimi filmami, a nie

roznoszeniem plotek.

- Ale czy to prawda?

Zrobili w tym kierunku pewne kroki. Rick

odwrócił głowę.

- Billie mówi, że im odmówiłeś.

Więcej nic jej już nie powiem. Plotkara.

Ale dlaczego się nie zgodziłeś? Większość repor­

terów marzy o tym, żeby pisać dla „International

Sports". - Ivy położyła mu rękę na ramieniu.

- Musiałbym przenieść się do Nowego Jorku.

Ach, tak... - to wszystko, co Ivy mogła z siebie

wydusić. Wyprowadzi się z Austin? Będzie mieszkać

tak daleko od niej?

Nie jestem tym jednak zainteresowany, dopóki nie

znajdzie się dobry reporter, który zajmie moje miejsce

w „Globe".

No więc tak. Jeżeli uda się jej zostać dobrym

reporterem, Rick odejdzie z „Globe". Opuści ją. Sukces

równać się będzie porażce. A jeżeli się jej nie powiedzie,

powstrzyma go to od przyjęcia wymarzonej pracy.

Będzie miał jej to za złe, co zniszczy ich kruchy związek.

Tak czy inaczej, Ivy uświadomiła sobie, że straci go

nieuchronnie.

Był wspaniały, słoneczny i chłodny październikowy

dzień, zakończenie piłkarskiego sezonu. W ostatnim

meczu drużyna Ivy miała zmierzyć się z podopiecznymi

background image

1 1 2 REPORTER W SPÓDNICY

Ricka. Tym razem był to prawdziwy mecz, w obecności

rodziców i publiczności.

Drużyna Ivy była niepokonana. Radość sukcesu

psuło jednak wspomnienie o tym, że z grupy odeszły

trzy dziewczynki, zniechęcone brakiem postępów. Za

to te, które wytrwały do końca, zrozumiały, jak słodka

jest nagroda za ciężką pracę. Ivy miała nadzieję, że

będą o tym pamiętać.

Sama też wiele się nauczyła. Przez ostatnie tygodnie

analizowała informacje dotyczące drużyny Coltów,

zdecydowana jako pierwsza napisać artykuł o jej sytu­

acji. Postanowiła, że musi osiągnąć sukces, żeby Rick

mógł przyjąć pracę w „International Sports" Nie

dopuści do tego, żeby przez jej nieudolność marnował

się w prowincjonalnym „Globe".

Z drugiej strony wiele by dała, żeby poznać plany

Ricka. I dowiedzieć się, czy bierze w nich pod uwagę

również jej osobę.

Zatrzasnęła drzwi samochodu i popatrzyła w stronę

boiska. Na drugim końcu rozgrzewała się grupa dziew­

czynek ubranych w czerwone koszulki Rick's Rockers.

A wśród nich sam Rick.

Jak mogłaby znieść jego przeprowadzkę do Nowego

Jorku?

Powędrowała przez boisko i poczuła, że dostaje

gęsiej skórki. Ostry wiatr rozwiewał jej włosy, wyciskał

z oczu łzy. Tak, wszystko przez ten wiatr.

Jej drużyna już się rozgrzewała. Dziewczynki biegały

po boisku.

Rick zauważył jej przybycie i podbiegł bliżej. Był

ubrany w szorty i bawełnianą bluzę z kieszeniami,

w które wcisnął pięści.

- Nie zamierzam cię pocałować - oświadczył - cho­

ciaż mam na to ochotę.

Zmusiła się do uśmiechu.

- Denerwujesz się meczem? - Uniósł brwi ze zdzi­

wieniem. - Przecież jesteście nie do pokonania.

- Dziewczynki nieźle sobie radzą.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

113

Chciałem z tobą o tym porozmawiać Zauważyłem

w czasie treningu, że twoje zawodniczki są albo bardzo

dobre w danym miejscu na boisku, albo całkiem bez­

radne. Niektóre z nich nigdy nie grają dłużej niż przez

piętnaście minut.

Każda dziewczynka, która przychodzi na treningi,

bierze udział w grze. - Po uwagach Ricka Ivy bardzo

o to dbała.

- Ale w czasie meczu wpuszczasz je na boisko tylko

pod koniec drugiej połowy, kiedy nie ma to wpływu na

wygraną, prawda? - popatrzył na nią przenikliwie.

- No... - Ivy wzruszyła ramionami - tak to jest, że

przeważnie pod koniec meczu wygrywamy.

Rick rzucił okiem na zegarek. Czas na to, by

drużyny zeszły z boiska. Zagwizdali jednocześnie.

- A może dla odmiany pozwoliłabyś im dzisiaj grać

tam, gdzie same chcą - zasugerował.

- A więc chcesz zapewnić wygraną swojemu ze­

społowi?

Możesz mi nie wierzyć, ale myślałem o twojej

drużynie. Widzę, że kilka dziewczynek od was odeszło.

Dziwię się, że tylko kilka. To ich ostatni mecz. Ostatnia

szansa. Spróbuj!

Zastanowię się nad tym. Ivy nie była pewna, jak

zareaguje jej drużyna na niemal pewną porażkę.

- Świetnie. Uśmiechnął się do niej z aprobatą.

A po meczu spotykamy się na podwieczorku w

Ośrodku. Powiedziałem w redakcji, że tam właśnie

będziemy.

Pewnie. Nie zapomnij pamiątkowych zdjęć i zna­

czków.

Rozległ się gwizdek sędziego. Ivy i Rick uścisnęli

sobie dłonie i powrócili na przeciwległe końce boiska.

Przyglądając się liście zawodniczek i ich pozycjom

na boisku, Ivy zastanowiła się nad propozycją Ricka.

Właściwie, dlaczego nie? Zawsze można wrócić do

podstawowego rozstawienia, jeżeli zaczną zanadto

przegrywać.

background image

114

REPORTER W SPÓDNICY

- Słuchajcie, dzisiaj każda z was sama wybierze

pozycję, na której chce grać. Wszystkie będziecie na

boisku przez co najmniej trzydzieści minut. Zamiast

spodziewanego chóralnego jęku i protestów, rozległy

się okrzyki radości.

Nawet niechętne baletnice, które przy każdej okazji

informowały Ivy, że grają w piłkę tylko dlatego, że

muszą, przyłączyły się do koleżanek.

- Ostrzegam was, że w ten sposób raczej nie wy­

gramy - zaczęła Ivy, ale nikt nie zwracał uwagi na

jej słowa.

Na widok radości drużyny poczuła łzy pod powie­

kami. Bardziej od zwycięstwa liczyło się dla nich

uczestnictwo w grze. Tak bardzo starała się, by zaznały

smaku dorosłej konkurencji, a im wcale się to nie

spodobało Podobnie jak i jej samej.

Gdzie mogę grać, pani trener? Ruth Ann pod­

skakiwała wokół niej.

- A gdzie byś chciała? - zapytała Ivy.

- Na bramce!

- No to będziesz bramkarzem.

Dzięki Bogu - powiedziała Lanie, której ta pozy­

cja zawsze przypadała w udziale. - Nie cierpię stać na

bramce.

Ruth Ann rzuciła się na szyję swojemu ojcu, który

tym razem też jej towarzyszył. Ivy przyglądała się, jak

ojciec wyciąga z torby kamerę wideo i filmuje ceremo­

nię zakładania specjalnej koszulki bramkarza i grubych

rękawic.

Na widok ich dumnych, zachwyconych twarzy po­

czuła się fatalnie. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak

poważny popełniła błąd.

Dziewczynkom nfe zależało aż tak bardzo na wy­

granej, chciały za to brać udział w grze. Jej z kolei

wydawało się, że zachęci je do lepszej pracy, jeżeli

będzie faworyzowała najlepsze spośród nich. Efektem

takiego postępowania było jedynie zniechęcenie mniej

uzdolnionych zawodniczek.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 1.15

Zmieszana i zawstydzona przydzieliła pozostałe po­

zycje, zgodnie z życzeniami dziewczynek

Rick z zachwytem obserwował poczynania swojej

drużyny, która w tym jednym meczu zdobyła więcej

bramek, niż przez cały jesienny sezon.

Po meczu podszedł do Ivy i objął ją ramieniem.

Stali i przyglądali się podskakującym, roześmianym

dziewczynkom.

Naprawdę myślałam, że wygrana jest dla nich

ważna. Sam wiesz, zbiorowy wysiłek, sukces i tak dalej.

- Zwycięstwo też się liczy - uśmiechnął się do niej.

Daje bardzo miłe samopoczucie.

- Przez moje ambicje zmarnowały cały sezon.

- Wcale nie! zaprotestował, potrząsając zdecydo­

wanie głową. - Gdybyś nie zgłosiła się na trenera,

w ogóle nie miałyby okazji grać.

- To mnie trochę pociesza - westchnęła Ivy.

- Powinnaś być z siebie dumna. Patrz. - Wskazał

ręką na roześmianą drużynę. - Czy wygląda na to, że

mają ci coś za złe?

- Wygląda na to, że są raczej głodne.

- W takim razie chodźmy. Pizza czeka.

Nastrój radosnego podniecenia nie opuszczał ich

podczas spotkania w ODS. Zjedli pizzę, a potem

Rick i Ivy wręczyli wszystkim dziewczynkom pamiąt­

kowe znaczki. Sami otrzymali zdjęcia swoich ze­

społów.

Ivy wpatrywała się w zdjęcie, pod którym widniał

napis: „Ivy's League"

- Ładne, prawda? - Rick spojrzał jej przez ramię.

- Pokażę ci, gdzie powieszę swoje. - Gestem nakazał

jej iść za sobą.

Zostawili gwarną, uszczęśliwioną gromadkę i wyszli

na korytarz. W recepcji Rick wskazał palcem ścianę

pomiędzy oknem a drzwiami prowadzącymi do sal

konferencyj nych.

- To tylko pierwsza taka pamiątka. Jestem pewna,

że będzie ich więcej.

background image

116 REPORTER W SPÓDNICY

Ty też zbierzesz kilka takich zdjęć - odparł Rick

- Co będziesz robił w wolnym czasie teraz, kiedy

skończyły się już treningi? - Chciała, żeby zabrzmiało

to jak zwykłe pytanie, ale nie bardzo jej to wyszło.

- Będziemy musieli umawiać się na randki jak nor­

malni ludzie. - Uśmiech na twarzy Ricka zdradził, że

Ivy nie udało się wywieść go w pole. - A. jak ci idzie

oddzielanie naszych kontaktów zawodowych od osobi­

stych? - spytał poważniejąc. - Mnie nie przychodzi to

zbyt łatwo.

- Świetnie sobie radzisz - oświadczyła szczerze.

- Musisz tylko uważać, żeby nie było mnie w po­

bliżu, kiedy jakiś świr w szatni zachowa się wobec ciebie

niegrzecznie. Nie mogę obiecać, że mu nie przyłożę.

- A ja obiecuję, że ci w tym nie przeszkodzę - roze­

śmiała się.

Rozmowę przerwał natarczywy dzwonek telefonu.

Rick podniósł słuchawkę, a następnie, z zaskoczonym

wyrazem twarzy, podał ją Ivy.

- Halo? - spojrzała na niego pytająco.

Dzwonił jeden z zawodników drużyny Coltów, bar­

dzo przygnębiony, i, co niezmiernie ucieszyło Ivy,

wyjątkowo rozmowny. Sięgnęła po kartkę papieru.

Rick nie wychodził z pokoju. Wiedziała doskonale, że

jest ciekawy, o czym rozmawiają. Zaproponowała za­

wodnikowi spotkanie.

- Coś ważnego? - spytał Rick, gdy tylko skończyła

rozmowę.

- Och, nic takiego starała się, by zabrzmiało to

lekko i nonszalancko nowe dane do reportażu, nad

którym pracuję. A teraz muszę jechać. O trzeciej mam

być w Fort Worth. Pożegnam się z dziewczynkami.

Rzuciła okiem na twarz Ricka. Najwyraźniej wyjaś­

nienia wcale go nie zadowoliły. Wyszła z pokoju naj­

szybciej, jak tylko mogła.

Texas Centrę College, siedziba drużyny Coltów,

znajdował się o prawie godzinę jazdy z Austin. Przez

całą drogę Ivy walczyła z nękającym ją poczuciem

background image

REPORTER W SPÓDNICY 1 1 7

winy. Ale w końcu to ona odkryła całą historię

Uczciwie przekazała Rickowi informację od trenera

Collina. Zresztą ten telefon nie miał nic wspólnego ? jej

reportażem.

Tą informacją nie podzieliłaby się z nikim. Nawet

z Rickiem Chciała i musiała napisać dobry reportaż

sama, bez niczyjej pomocy, żeby udowodnić Rickowi

i całemu światu, że jest coś warta jako reporter. Nie

najlepiej radzi sobie z wywiadami, ale tego materiału

nie może zmarnować.

Po opublikowaniu reportażu nareszcie zyska uzna­

nie. Rick będzie mógł swobodnie zadecydować, czy

przyjąć pracę w „International Sports"

Zycie będzie po prostu wspaniałe.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Informator Ivy musiał dzwonić w czasie przerwy,

ponieważ gdy dotarła na stadion, mecz jeszcze trwał.

Wskazywało to, że sprawa jest poważna. Westchnęła.

Sytuacja wymaga, niestety, wycieczki do szatni Coltów.

A tym razem nie będzie z nią Ricka.

W głosie zawodnika brzmiał niepokój i zniecie­

rpliwienie. Mówił tak niejasno, że zdecydowała się

jechać natychmiast na stadion, zamiast umawiać się

na spotkanie w redakcji. Teraz miała wreszcie swo­

jego informatora i musiała o niego dbać. Długo

pracowała nad uzyskaniem niezależnego źródła in­

formacji.

Po zakończeniu meczu w szatni panowała cisza.

Drużyna Coltów prowadziła w pierwszej połowie, ale

z trudem udało im się utrzymać tę przewagę.

Ivy weszła do środka i zatrzymała się przy drzwiach.

Większość obecnych tu reporterów reprezentowała

miejscowe gazety. Tego dnia rozgrywane były półfinały

mistrzostw i przedstawiciele największych gazet i czaso­

pism byli zajęci obsługą tych właśnie meczy. Drużyna

Coltów odpadła w ćwierćfinałach i nie zasługiwała na

większe zainteresowanie.

- Ivy Hall? - Wysoki, muskularny mężczyzna do­

tknął jej ramienia. - Jestem Jeremy.

Wokół Jeremy'ego stało kilku innych zawodników.

Wszyscy mieli nietęgie miny.

- Po zakończeniu sezonu Brett przechodzi do druży­

ny zawodowej - oświadczył, oglądając się niepewnie

przez ramię. - Dowiedzieliśmy się o tym w czasie

przerwy.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

119

A więc chodzi o Bretta Carlsona, niezwykle utalen­

towanego juniora, obrońcę drużyny.

Podpisał umowę z jakimś agentem dodał inny

zawodnik. - Teraz zadziera nosa, uważa się za wielką

gwiazdę.

Ivy pośpiesznie notowała. W ten sposób drużyna

straci obu obrońców. Nic dziwnego, że zawodnicy

czują się zagubieni i nieszczęśliwi. Ich zespół zostanie

poważnie osłabiony.

- Sądzę, że to trener Collin go do tego namówił. Ale

dlaczego to zrobił?

Jeremy wyraził nadzieję, że jeżeli Ivy napisze repor­

taż przedstawiający ich punkt widzenia, może uda się

powstrzymać Bretta przed odejściem z drużyny Jako

junior i student uniwersytetu mógł przecież grać z nimi

jeszcze co najmniej rok.

Ivy poważnie powątpiewała w skuteczność takiej

interwencji, ale podziękowała młodym zawodnikom

i przeszła wraz z innymi reporterami do sali konferen­

cyjnej. Brett, nowa gwiazda sportu, nie będzie już

więcej udzielał zwykłych wywiadów. Od tej pory będzie

się wypowiadać tylko na konferencjach prasowych.

Obok niego siedział jego agent, Rudy Allen. To

oczywiste, że Rudy zawsze umie wypatrzyć najlepszych

kandydatów na zwycięzców. Podczas konferencji Brett

uśmiechał się i w milczeniu kiwał głową. Na wszystkie

pytania odpowiadał Rudy Allen.

Nie było w tym nic ciekawego. Ivy wyruszyła na

poszukiwanie trenera Collina. Znalazła go w biurze.

- No, no, kogóż ja widzę. Dziewuszka-reporterka.

Collin zapalił cygaro. Ivy pomyślała, że robi to tylko

po to, by ją zdenerwować. Uśmiechnął się i rozparł

wygodniej w fotelu.

- Jakie ma pan plany dla drużyny po odejściu

Taylora i Bretta? - Uśmieszek na twarzy trenera nie

wróżył nic dobrego, ale musiała przynajmniej spróbo­

wać coś z niego wyciągnąć.

- Musimy odbudować obronę.

background image

120

REPORTER W SPÓDNICY

Przedstawił swoje plany, w których nie było żadnych

rewelacji. W takiej sytuacji każdy trener musiałby

odbudować zespół. Nikt nie przyzna przecież, że jego

drużyna straciła wszelkie szanse na zwycięstwo w przy­

szłym sezonie. Collin był jednak wyjątkowo rozmowny.

- Czy namawiał pan Bretta Carlsona do przejścia

na zawodowstwo?

- Niby dlaczego miałbym to zrobić? - skrzywił się.

- Czy jest pan świadom animozji wewnątrz zespołu?

- Ivy również trudno było uwierzyć, że trener mógłby

zachęcać dobrego zawodnika do opuszczenia własnej

drużyny. Starała się formułować pytania tak, by nie

zdradzić źródła swoich informacji.

Zazdroszczą mu. To normalne. Dostali nauczkę,

powinni bardziej przykładać się do treningów - roze­

śmiał się nieprzyjemnie.

- Ale czy ich praca nie przyczyniła się do sukcesu

Bretta? Czy nie należy im się za to uznanie?

- Moja panienko, nie zapominaj, że to ja wytreno-

wałem tych obrońców - uśmiech zniknął z twarzy

trenera. - I naucz się poprawnie pisać moje nazwisko.

Będzie jeszcze o nim głośno. A wiesz, dlaczego?

Ivy potrząsnęła głową.

- Bo zmieniamy strategię ataku. Nikomu jeszcze

o tym nie mówiłem, ale przychodzą do nas dwaj nowi

napastnicy. To będzie świetna, nowa drużyna!

Mówił dalej, a Ivy notowała ile sił w palcach. To

dopiero wiadomość! Inni reporterzy skoncentrowali się

na świeżo upieczonym zawodowcu, a ona, jako jedyna,

rozmawia z trenerem.

Kiedy Collin skończył swoją wypowiedź, podzięko­

wała mu uprzejmie za wywiad. Później biegiem popę­

dziła do telefonu. Palce drżały jej z podniecenia, kiedy

wykręcała numer redakcji.

Nowi napastnicy trenera Collina. To dopiero repor­

taż! Świeży, sensacyjna wiadomość. Jeśli się pośpieszą,

„Globe" ma szansę podać ją jako pierwsze czasopismo

na rynku.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

121

Poproszę z redaktorem Harrisem Mówi Ivy Hall.

Oddychała głęboko, starając się ochłonąć. Kiedy

usłyszała głos redaktora naczelnego, była gotowa

przedstawić całą historię. Jej reportaż, jej wyłączny

reportaż, ma pojawić się w poniedziałkowym wydaniu

„Globe" Ivy podskoczyła z radości.

Reszta dnia minęła błyskawicznie. Kiedy wracała

z ostatniego meczu, była już prawie północ. Ruszyła

jednak prosto do redakcji. Udało jej się nawet prze­

prowadzić oddzielny wywiad z Brettem Carlsonem.

Chciała spisać uzyskane informacje, póki jeszcze ma je

na świeżo w pamięci. Przy okazji chętnie pochwaliłaby

się tym sukcesem Rickowi, o ile go przypadkiem spotka

w redakcji.

Tego właśnie potrzebowała, żeby poczuć się pewniej.

Opłaciło się zdać na intuicję. Nikt jej nie pomagał.

Udało się!

Zaparkowała przed redakcją. Nareszcie poczuła się

jak prawdziwy członek zespołu Po raz pierwszy od

czasów studenckich opuściło ją wrażenie, że wybrała

niewłaściwy zawód. Popędziła po schodach na czwarte

piętro. Nie miała dziś cierpliwości, by czekać na windę.

Wreszcie będzie miała czym się pochwalić przed

siostrami.

Bez zwłoki usiadła przy komputerze i zaczęła pisać

reportaż o utalentowanym obrońcy i o tym, jak mała

drużyna z Teksasu zamierza poradzić sobie po jego

odejściu. Było już dobrze po północy, redakcja opus­

toszała. Ivy nie zwracała na to uwagi, wpatrzona

w ekran monitora.

Nagle poczuła na ramieniu dotyk czyjejś dłoni.

Podskoczyła jak oparzona.

- Przepraszam, że cię przestraszyłem, Ivy. - Przy

biurku stał naczelny. - Czy mogę cię na chwilę prosić?

Miał bardzo poważną minę. Ivy wstała i poszła za nim

do gabinetu. W środku zobaczyła Ricka. Siedział oparty

łokciami o kolana i wpatrywał się w podłogę. Podniósł

głowę i popatrzył na nią bezbarwnym wzrokiem.

background image

122 REPORTEB W SPÓDNICY

Harris podszedł do biurka i przez chwilę przeglądał

leżące tam papiery. W pokoju panowała ciężka, napięta

atmosfera. Dlaczego nikt nic nie mówi?

W końcu wskazał jej krzesło i sam usiadł przy

biurku.

- Jeśli chodzi o twój reportaż, Ivy...

- Proszę mi powiedzieć, co się stało.

.- Skąd masz te informacje?

Ivy pokrótce opisała wydarzenia, które doprowadzi­

ły do spotkania z trenerem i zreferowała przebieg

wywiadu.

- Kiedy rozmawiałaś z trenerem Collinem?

- Dziś po południu. Dzwoniłam do pana zaraz po

wyjściu od niego.

Harris potrząsnął głową.

- Sonny Collin przyjął pracę trenera drużyny Miami

Panthers. Zaczyna od początku roku - powiedział

cicho Rick.

- Zmienia zespół? - Ivy nie słyszała nawet, żeby

drużyna z Miami poszukiwała nowego trenera.

Rick pokiwał głową.

- Zwołał konferencję prasową na poniedziałek rano,

o dziesiątej, tuż po ukazaniu się nowego numeru

„Globe" - dodał redaktor. - Szczęście, że w porę się

o tym dowiedzieliśmy.

-To... on... - zaskoczona Ivy nie mogła zebrać

myśli. - Tak szczegółowo opisywał swój program

odbudowania drużyny Coltów, chociaż doskonale wie,

że w przyszłym roku nie będzie ich trenerem - powie­

działa z niedowierzaniem. - Nowa strategia ataku...

wiedział, że o tym napiszę. Chciał, żebym zrobiła

z siebie durnia.

- To bardzo przykre - odezwał się Harris. - Rozu­

miesz, że nie opublikujemy twojego materiału. Na

szczęście Rick zdobył wywiad wyłącznie dla nas, więc

gdy inne gazety dopiero dowiedzą się o decyzji Collina,

nasi czytelnicy będą już mogli przeczytać o tym w „Glo­

be". Świetna robota, Rick.

background image

REPORTEB W SPÓDNICY 123

Rick? No tak, Rick.

Ivy popatrzyła na niego pytająco. Tak naprawdę

miała ochotę zrobić mu straszną awanturę.

Rozmawiałem z Sonnym, kiedy wyjechałaś z

Ośrodka. - Rick głęboko wciągnął powietrze.

- Wiedziałeś, że zadzwonił do mnie zawodnik dru­

żyny Coltów.

A więc bezczelnie ukradł jej temat. Była dumna, że

głos jej nawet nie zadrżał. Nie miała nawet ochoty

płakać.

-Tak.

- Wiedziałeś, dokąd pojechałam.

- Domyśliłem się.

- A potem zadzwoniłeś do paru osób.

- Tylko do jednej.

I podwędziłeś mi temat.

Tak właśnie było - wyszeptał Rick.

Czy opowieści, którymi poczęstował mnie trener,

to też twoja robota? - Napisanie błędnego reportażu

było dla każdego dziennikarza katastrofą. Coś takiego

może oznaczać bezwarunkowy koniec kariery. Gdyby

„Globe" wydrukowało jej artykuł...

Ale w tej chwili myśli Ivy zaprzątało co innego.

- Wcale nie maczałem w tym palców! - oświadczył

twardo. - Sonny sam to wymyślił, bez mojego udziału.

Ale dlaczego? - Była oszołomiona Dlaczego

miałby tak postąpić?

- Nigdy nie lubił kobiet-reporterów westchnął

Rick.

A więc o to chodzi. Przez chwilę patrzyli na siebie

w milczeniu. Na twarzy Ricka malowało się współ­

czucie i duma z własnych osiągnięć.

Ivy odwróciła się na krześle w stronę redaktora

naczelnego.

- Udało mi się zrobić wywiad z Brettem Carlsonem

i z kilkoma innymi członkami drużyny. Mogę napisać

artykuł o nastrojach w opuszczonym zespole. To chyba

niezły temat uzupełniający artykuł Ricka.

background image

1 24 REPORTER W SPÓDNICY

Zabrzmiało to bardzo profesjonalnie. Pogratulowała

sobie opanowania. Będzie z siebie dumna, oczywiście

dopiero kiedy się już wypłacze.

O co chodzi? spytała po dłuższej chwili milczenia.

Naczelny wpatrywał się w zaciśnięte pięści. Ivy patrzyła

to na niego, to na Ricka.

- To świetny pomysł - zaczął Harris. - Jednak Rick

złożył już artykuł o Carlsonie. Miami Panthers szukają

nowego obrońcy. Brett świetnie dogaduje się z Co-

llinem.

- A więc Rick nie próżnował. I vy zamknęła na chwilę

oczy. Wstała, bardzo zaskoczona, że kolana wcale jej nie

drżą. - W takim razie napiszę o meczu w Fort Worth.

Oczywiście, o ile Rick jeszcze nie opracował tego tematu.

- Nie mogła powstrzymać się od tej ironicznej uwagi.

Nie, Ivy - w głosie Harrisa brzmiała tak wielka

ulga, że Ivy miała ochotę się roześmiać.

Wyszła z gabinetu redaktora, zamknęła za sobą

starannie szklane drzwi i pomaszerowała prosto do

biurka. Rick szedł tuż za nią.

Ivy nie zwracała na niego uwagi. Usiadła przy kom­

puterze i zabrała się do pisania. Jeżeli nie przerwie pracy,

może jakoś uda jęj się nie rozpłakać. W tej chwili

zachowanie kamiennej twarzy miało dla niej szczególne

znaczenie.

- Powiedz coś - zagaił Rick. Westchnął i przysiadł

się bliżej jęj biurka.

- Gratulacje.

- Nie o to chodzi. Powiedz, co się stało.

Ivy milczała.

- Musimy porozmawiać.

- Nie mam ci nic do powiedzenia.

- W porządku. W takim razie nakrzycz na mnie.

- Żebyś się lepiej poczuł, co? - Rzuciła mu wściekłe

spojrzenie.

- Wcale nie narzekam na samopoczucie - odciął się.

Odetchnęła głęboko i znów odwróciła się w stronę

komputera. Dziwne, ale wcale nie miała ochoty płakać.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 125

Nie czerwieniła się, nie była nawet poirytowana. Być

może takie właśnie emocje nazywa się zimną furią. Tak,

to bardzo eleganckie określenie Zimna furia.

Jest już pierwsza nad ranem.

To sobie idź. Ivy stukała zajadle w klawisze Nie

był to najlepszy tekst, ale chciała za wszelką cenę

podtrzymać wrażenie, że nic sobie nie robi ze zdradzie­

ckiego i podstępnego zachowania Ricka.

Chcę mieć pewność, że dotrzesz bezpiecznie do

domu.

Czyżbyś miał wyrzuty sumienia?

Wyciągnął rękę i położył dłoń na jej ramieniu.

Potraktowałem cię w sposób, w jaki potraktował­

bym każdego innego reportera. Sama o to prosiłaś

To znaczy, że wszystkim kradniesz tematy?

Niczego nie ukradłem. Twój temat po prostu nie

istniał. Rick zacisnął szczęki. - Przyszedłem teraz do

redakcji, żeby sprawdzić, co napisałaś o wywiadzie

z Coilinem Gdyby powiedział ci prawdę, wcale nie

zgłosiłbym mojego artykułu.

Cóż za wzruszająca szlachetność! Nie łaska było

mnie po prostu ostrzec? Gdzie twoja etyka zawodowa

i ludzka uczciwość?

- Mówisz o przyzwoitości? W takim razie może

powiesz mi, skąd po raz pierwszy dowiedziałaś się

o kłopotach w drużynie Coltów? Czy nie zaczęło się od

pewnego telefonu? Do mnie?

- Trzeba było siedzieć w redakcji, gdzie twoje miejsce,

zamiast ukrywać się przede mną w Ośrodku! Sam

powinieneś odbierać swoje telefony.

A więc nie mogę ci ufać?

Przekazałam ci wiadomość. Powiedziałeś, że Collin

dzwonił w jakiejś innej sprawie. Jak to się stało, że

zaczyna się bronić, tak jakby to ona była winna?

- Doszłam do wszystkiego sama. Całymi godzinami

rozmawiałam z zawodnikami i trenerami. A ty rzuciła

mu wściekłe spojrzenie - ty sobie po prostu dzwonisz do

trenera i on wszystko ci wyśpiewuje.

background image

126 REPORTER W SPÓDNICY

- Sonny Collin jest moim przyjacielem! To jasne,

że ma do mnie zaufanie i przekazuje mi aktualne

informacje.

- A później pomoże ci, opowiadając niestworzone

historie?

Chyba mi wierzysz, że nie miałem o tym pojęcia.

- Być może. - Była przekonana, że nie zrobiłby jej

czegoś takiego. Jest na to zbyt uczciwy. - A może nie.

- Potrząsnęła głową.

Rick wyglądał tak, jakby miał ochotę ją udusić.

- Zawsze wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, nim

dojdzie między nami do poważnego spięcia.

- Nie zapominaj o własnym, czynnym udziale w tej

historii. - Głos Ivy ociekał jadem.

- Ivy, nie możesz ignorować faktu, że jesteś kobietą.

Sonny nie ośmieliłby się tak bezczelnie kłamać repor-

terowi-mężczyźnie.

- A więc jest bezczelnym chamskim durniem.

Wiedziała, że Rick ma rację, ale przykro było słuchać

takich słów.

- Wypowiedział ci wojnę. Jak na to odpowiesz?

Musisz udowodnić, że trzeba się z tobą liczyć. Inaczej

nigdy nie udzieli ci porządnego wywiadu.

- Mała strata. Drużyna Coltów to żadna rewelacja.

- Ale Collin przechodzi do Miami Panthers. - Rick

wpatrywał się w nią nieruchomym wzrokiem.

Teraz dopiero poczuła, że zaraz się rozpłacze.

- Szczerze mówiąc, dziwiłbym się, gdyby to był ostat­

ni przypadek w twojej karierze, kiedy potraktowano cię

nie fair. Jeżeli nie jesteś przygotowana na to, żeby

walczyć o swoje prawa, chyba powinnaś zmienić zawód.

Najpierw Billie, teraz Rick.

Starannie pielęgnowany przez Ivy obraz doskonałego

reportera-kobiety, która zrobiła karierę, legł w gruzach.

Zmusiła się do uśmiechu. Rick musi zrozumieć, że ona

nie da się tak łatwo zniechęcić.

- Walka z uprzedzeniami trenerów i zawodników to

jedno. Znacznie trudniej jest mi walczyć z tobą.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

127

W porządku, dała mu szansę, by przeprosił za kra­

dzież tematu. Gdyby nie jego wścibstwo, wszystko wy­

glądałoby inaczej.

Rick wiedział, że powinien ją jakoś uspokoić. Uważał

jednak, że postąpił słusznie, chroniąc interesy pracodaw­

cy. Nie zamierzał za nic przepraszać.

Pragnął ją objąć i obiecać, że taka sytuacja nigdy już

się nie powtórzy. Ale byłoby to kłamstwo.

- Ivy, konkurujemy ze sobą, jeśli chodzi o sprawy

zawodowe. Wciągnął głęboko powietrze i zmusił się,

by mówić dalej. - Jeżeli znów nadarzy się podobna

okazja, postąpię tak samo

Widział, jak znaczenie jego słów powoli do niej

dociera. Wyraz bólu w jej oczach zastąpiła gorycz

rozczarowania. Doskonale zdawał sobie sprawę, że za­

kłóci to w poważnym stopniu ich osobiste kontakty.

- Rozumiem.

Postąpiłbym identycznie w przypadku każdego in­

nego reportera. - Ivy pochyliła głowę - I spodziewał­

bym się tego samego również z twojej strony.

Chyba nie zaprzeczysz, że moje szanse są raczej

nikłe, szczególnie na tym rynku, Rick.

- Co masz na myśli?

- Zaczynam rozumieć, dlaczego wszyscy początku­

jący reporterzy, których miałeś pod swoją opieką,

odeszli stąd przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Twoja pozycja w redakcji jest nie do podważenia.

Jesteś miejscowym bohaterem. Wszyscy cię znają, każ­

dy trener to albo twój wychowawca, albo kolega

z boiska. Potrząsnęła głową. Jak można z tobą

konkurować?

- Wcale nie czuję się z tego powodu winny.

- Nie spodziewam się tego. Ale jesteśmy w Austin.

Ciekawa jestem, jak byś sobie radził w Nowym Jorku!

- Z pewnością lepiej niż ty. - Zanim skończył mówić,

pożałował, że dał się ponieść emocjom.

- Ale przynajmniej na starcie nasze szanse byłyby

bardziej wyrównane - upierała się Ivy.

background image

128

REPORTER W SPODNICV

Popełniłaś błąd, a teraz usiłujesz zrzucić winę na

mnie. - Poczuł, że ogarnia go złość.

- Zgadza się, ale ty tylko na to czyhałeś, gotów

wkroczyć do akcji i wykorzystać moje informacje. Może

zaprzeczysz? Wcale nie chcesz, żebym odniosła sukces.

Chcesz mnie wykurzyć z redakcji.

Te baby są nie do wytrzymania! - rzucił z wściek­

łością.

- Nareszcie mówisz szczerze.

- Ivy, jest już bardzo późno - zaczął znowu nieco

łagodniejszym tonem. Zamknął oczy i odliczył powoli

do dziesięciu. - Zamiast rozsądnie rozmawiać, skaczemy

sobie do oczu. Mówiłem ci już, że będziemy musieli

jakoś oddzielać życie zawodowe od prywatnego. Chodź,

odwiozę cię do domu.

Nie. Muszę dokończyć ten tekst.

- Daj spokój. - Uśmiechnął się. - Lepiej daj mi

buziaka i rozchmurz się. - Wyciągnął rękę i wyłączył jej

komputer.

- Jak śmiesz?! Po tym wszystkim, co się dzisiaj stało,

jak możesz się spodziewać, że ja... że... - machnęła

bezradnie ręką.

- Że dasz mi całusa i przestaniesz się gniewać? - Wy­

raz jej twarzy sprawił, że Rickowi ciarki przebiegły po

plecach. Oczekuję tego, ponieważ życie zawodowe nie

powinno mieć najmniejszego wpływu na nasze kontakty

osobiste.

- Jak to nie? - Ku jego zaskoczeniu Ivy z całej siły

uderzyła pięścią w stół. - Przecież tak się nie da żyć Nie

możesz całować mnie, a w chwilę później podbierać mi

temat na reportaż. Przed sekundą uprzedziłeś mnie, że

taka sytuacja niewątpliwie jeszcze się powtórzy. - Po­

trząsnęła głową. - Myślałam, że uda mi się oddzielić

uczucia od pracy, ale chyba nie potrafię tego zrobić.

- Jest już późno - powtórzył bezradnie.

- Jeśli chcesz, idź do domu.

I nigdy więcej nie wracaj, usłyszał nie wypowiedziane

myśli Ivy.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 129

Ivy - powiedział błagalnie, jak gdyby wzywał na

pomoc dawną Ivy, tak inną od tej nowej, bezwzględnej

i twardej kobiety. Powinien chyba skorzystać ze swoich

własnych dobrych rad i iść już spać. Dosyć już naroz­

rabiał jak na jeden wieczór. - Uważaj po drodze - do­

kończył niezręcznie.

Zacisnęła mocno oczy. Nie był pewien, ale zdawało

mu się, że widzi łzy na jej rzęsach. Jeżeli zostanie tu

dłużej, rozpłacze się przy nim i znów będzie jej wstyd.

Lepiej już iść. Westchnął i wyszedł z redakcji.

Kiedy odgłos jego kroków umilkł w korytarzu, Ivy

otworzyła oczy i otarła je chusteczką.

Nie dość, że nie jest mu wcale przykro, nie wstydzi

się swojego zachowania, to jeszcze bezczelnie twierdzi,

że w przyszłości nie zamierza wcale zachowywać się

lepiej. Roztoczył przed nią wizję życia, które polega na

ciągłej walce. Pracy, w której będzie musiała stale mieć

się na baczności, bo w każdej chwili ktoś może ją

zdradzić. Wciąż uważać, sprawdzać i węszyć, żeby nie

dać się nabrać na fałszywe informacje. Przyjrzała się

jeszcze raz uważnie swojej wymarzonej karierze zawo­

dowej. Nigdy się do tego nie przyzwyczai. Nigdy.

Dziennikarstwo i sport były największą miłością jej

życia, dopóki nie spotkała Ricka. Połączenie sportu

i dziennikarstwa nie było łatwe, ale kiedy dodać do tego

jeszcze serdeczne uczucia do Ricka, mieszanka staje się

prawdziwie wybuchowa.

Wcale nie chce tej głupiej pracy. Chce Ricka.

A więc dlaczego ma właśnie pracę, a nie Ricka?

Dokończyła artykuł o meczu w Fort Worth i wyłą­

czyła komputer.

W pokoju naczelnego redaktora paliło się światło.

Jedno z dwojga: albo jest tam sprzątaczka, albo szef

jeszcze pracuje.

Nagle światło zgasło i na progu gabinetu stanął

Harris.

- Ivy, nie powinnaś tu siedzieć - powiedział na jej

widok. - Idź już do domu.

background image

130 REPORTER W SPÓDNICY

- Zaraz idę. Chciałabym najpierw przeprosić za

podanie błędnego materiału do gazety.

- To się zdarza. Harris uniósł dłonie do góry,

gestem powstrzymując ją od dalszych wyjaśnień.

- Słyszałam o tym - odparła Ivy, zastanawiając

się, czy byłby równie wyrozumiały, gdyby te niepraw­

dziwe rewelacje ukazały się w druku. - Powiedziano

mi też, że w przyszłości mogę się spodziewać po­

dobnych sytuacji.

- Nie będzie tak źle. Redaktor wyglądał na bardzo

zmęczonego.

- Pomimo wszystko, chcę odejść z pracy.

- Nie, to nie jest konieczne. - Harris uśmiechnął się,

najwyraźniej nie traktując jej decyzji serio.

Moim zdaniem jednak tak.

Nie o drugiej nad ranem - odparł ze zbolałym

wyrazem twarzy. - Idź do domu i prześpij się z tym

pomysłem.

- O drugiej nad ranem mam bardzo jasne poglądy

i doskonale wiem, czego naprawdę chcę. Oczywiście,

pójdę do domu, ale nie zmieni to mojego postano­

wienia.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Ivy płacze.

- Tak, ciocia Ivy płacze. - Ivy pociągnęła nosem

i odebrała swojemu siostrzeńcowi, dwuletniemu Nicho­

lasowi, zabawkę na choinkę w postaci zwiewnego

aniołka Masz. - Podała mu niebieską, gumową

figurkę potworka z Ulicy Sezamkowej.

Nicholas włożył ją sobie natychmiast do buzi, spró­

bował odgryźć kawałek, potem zniechęcony niepowo­

dzeniem rzucił w kąt i z zapałem powrócił do prze­

szukiwania pudełka z ozdobami.

Było właśnie Święto Dziękczynienia. Cztery dni

temu, kiedy naczelny redaktor nalegał, by wreszcie

poszła do domu, Ivy ogarnęły nagle wspomnienia jej

prawdziwego, rodzinnego domu. Chociaż należał on

teraz do jej siostry, było tu wciąż mnóstwo miejsca,

gdzie Ivy mogła się bezpiecznie schować. Zaszyła się

w jednej z sypialni na górze i porządkowała pudła

z ozdobami choinkowymi.

Holly była bardzo zadowolona z tej nieoczekiwanej

pomocy. Jej firma, która świadczyła usługi związane

z dekorowaniem wnętrz, przygotowywała się właśnie

do najgorętszego w ciągu roku sezonu. Ivy miała dużo

doświadczenia w kompletowaniu ozdób. Jej siostrze­

niec, Nicholas, zawsze chętnie jej w tym pomagał.

Dziewczyna była ogromnie wdzięczna Holly za to,

że wbrew swoim zwyczajom nie zadała jej ani jednego

pytania o przyczyny nagłej ucieczki z Austin. Powoli

jednak zbliżała się chwila, kiedy znów będzie musiała

stawić czoło światu. Nie może przecież w nieskoń­

czoność udawać, że jest na urlopie.

background image

132

REPORTER W SPÓDNICY

W niedzielę rano złożyła formalne wymówienie w re­

dakcji „Globe". Tej nocy nie zmrużyła oka.

Harris dał jej na pożegnanie bardzo pochlebną

opinię zawodową i zaoferował, że chętnie będzie dru­

kował jej artykuły monograficzne. Dodał, że w tej

dziedzinie dziennikarstwa Ivy jest najlepszym dzien­

nikarzem, z jakim się spotkał.

Przez całą drogę do Dallas starała się nie myśleć

o niczym innym, jak tylko o tych słowach pochwały.

Jeśli Harris tak wysoko ceni jej teksty, być może

spodobają się również innym redaktorom. Może uda

się jej utrzymać, pracując na własną rękę? Jedno było

pewne: nigdy więcej napięcia i stresów, w które obfituje

życie w redakcji!

Udało jej się dotrzeć do domu Holly w nie najgor­

szym stanie ducha. Szybko jednak posmutniała, bo

Rick nie odezwał się ani słowem Zostawiła mu kartecz­

kę, informując, że zrezygnowała z pracy i wróciła do

domu. Czuła się tak fatalnie, że nie była w stanie dodać

żadnych wyjaśnień do tych suchych informacji. Miała

jednak nadzieję, że się do niej odezwie, choćby przez

telefon.

Nic z tego. Najwyraźniej jego uczucia nie mogły się

równać siłą z miłością Ivy.

- Powiedz mi, Nicholas, dlaczego wy, faceci, jeste­

ście tacy beznadziejni?

- Duży Ptak - stwierdził Nicholas, pokazując jej

zabawkę z serii Ulicy Sezamkowej.

- Duży Ptak - zgodziła się Ivy.

Nicholas wrzucił zabawkę do kartonu i powrócił do

przekopywania jego zawartości.

- Myślałam, że mnie kocha. Nigdy tego nie powie­

dział, ale czułam, że tak jest...

Chłopczyk popatrzył na nią poważnie, potem wycią­

gnął z kartonu inną zabawkę i rzucił ją na kolana Ivy.

- Masz!

- Bardzo mi przykro, ale Oskar to nie jest facet

dla mnie.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 133

A Rick, owszem, tak. Zostawiła go dla pracy, która

nie dawała jej nawet satysfakcji. Zachowała się okro­

pnie. Rzuciła na Ricka straszne podejrzenia Teraz

żałowała każdego słowa.

Wciągnęła głęboko powietrze. Cały dom pachniał

pieczenia z indyka, którą Holly szykowała na rodzinną

kolację. Ivy zastanawiała się, czy będzie w stanie

cokolwiek przełknąć. Zamknęła oczy.

Ciocia płacze.

Wiem. Ciocia zachowuje się jak dzieciak. - Pociąg­

nęła nosem i mocno przytuliła siostrzeńca. - Wiesz co?

Ciocia ma już dość płakania. Chodź wstała i wyciąg­

nęła do niego rękę. - Zobaczymy, czy twoja mama nie

potrzebuje czasem pomocy w kuchni.

Znaleźli Holly w gabinecie, gdzie sporządzała plan

pracy firmy na przedświąteczny tydzień Siostra rzuciła

okiem na zapuchniętą twarz Ivy i westchnęła.

Słuchaj, dłużej nie wytrzymam. Od tygodnia snu­

jesz się ponuro po domu. Muszę przyznać, że jestem

z siebie bardzo dumna, że udało mi się przez cały ten

czas powstrzymać od wypytywania, co się stało. AJe

teraz chyba już czas, żebyś mi o tym opowiedziała.

A raczej o nim, bo tylko mężczyzna może być przyczy­

ną tak wielkiego cierpienia.

- Holly, zmarnowałam sobie życie! - rozpłakała się

na dobre Ivy. Opowiedziała całą historię konfliktu

z Rickiem, obficie skrapiając łzami co bardziej drama­

tyczne chwile.

- Rzuciłaś pracę? - spytała Holly.

Tak. Ivy czekała z przerażeniem na jej reakcję.

Siostry Hall nigdy nie schodziły z placu boju. Nigdy

Z tego, co mówisz, to nie była praca dla ciebie.

- Holly skinęła głową.

Uważam, że nie nadaję się do robienia kariery. I to

w żadnym zawodzie. Nie chcę stać się twarda, okrutna,

agresywna. Nie umiem się tak zachowywać. - Być może

Holly nie do końca ją zrozumiała. Ivy czekała teraz na

wykład o wyższości rodziny Hall i o walce do końca.

background image

134 REPORTER W SPÓDNICY

Znajdziesz sobie coś innego do roboty.

- Nie chcę niczego innego! - zawołała Ivy z roz­

paczą.

Więc czego chcesz?

Spokojne, rzeczowe pytanie siostry uspokoiło ją.

Wzięła ze stołu ligninową chusteczkę i zaczęła wycierać

nią małe łapki siostrzeńca, który skorzystał z ich

nieuwagi i wysmarował się cały zielonym długopisem.

Nicholas uśmiechnął się do niej szeroko. Ivy poczuła,

że jej serce ściska ogromny żal.

Chciała mieć dom, dzieci. Dzieci Ricka. Chciała piec

ciasteczka, sprzątać dom, być matką na cały etat. No,

może poza kilkoma godzinami spędzonymi na prowa­

dzeniu treningów piłki nożnej dla dzieci. Chciała spę­

dzić życie oklaskując sukcesy Ricka i opłakując jego

porażki. Chciała mieć dosyć czasu, by pisać poważne,

rozsądne artykuły monograficzne.

Kochasz go, prawda? - Holly patrzyła na nią

z uśmiechem pełnym zrozumienia. - Wcale nie cierpisz

z powodu utraty pracy. Rozpaczasz, że straciłaś Ricka.

- On jest najwspanialszym, najtroskliwszym...

- rozszlochała się Ivy.

- Ależ oczywiście! Więc zadzwoń do niego. Poroz­

mawiaj. Wszystko da się przecież ułożyć. - Holly

rzuciła okiem na zegarek. Masz jeszcze trochę czasu

przed kolacją.

Teraz? Nie wiem nawet, gdzie on teraz jest.

Siostra przewróciła oczami w wyrazie desperacji

i postawiła telefon przed nosem Ivy.

- Albo w domu, albo w pracy oznajmiła krótko.

Wzięła na ręce Nicholasa i wychodząc z pokoju dodała:

Może to ja powinnam była zostać reporterem?

Rick pracował. Był na meczu, i to właśnie w Dallas!

Ponaglana przez siostrę, z surowym przykazaniem, by

wróciła za godzinę na kolację, Ivy pojechała na stadion.

Szukała go wszędzie, nawet w szatni dla zawod­

ników. Była gotowa wyznać mu miłość na oczach całej

drużyny.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 135

Nie było to jednak konieczne Ricka tam nie

znalazła

Tradycyjne, smakowite zapachy świątecznej kolacji

buchnęły z wnętrza domu, gdy tylko otworzyła drzwi.

Nareszcie! powitała ją Holly. Indyk był gotowy

już trzy kwadranse temu. Teraz pewnie będzie się

rozlatywał. No i jak? Jak ci poszło?

Ivy usiłowała zmusić się do uśmiechu. Siostrze wy­

starczyło jedno spojrzenie. Objęła ją mocno i zaprowa­

dziła do kuchni, gdzie Ivy mogła się do woli wypłakać

nad świątecznym sosem do pieczeni.

- Spróbuj jutro zaproponowała

- To bez sensu - zaprotestowała ponuro Ivy. Mina

Holly wyraźnie mówiła, że jej cierpliwość powoli się

wyczerpuje. Nagle Ivy wciągnęła głęboko powietrze.

Coś się przypalało. No tak, sos! Do niczego już się nie

nadaje, nie potrafi nawet przypilnować głupiego sosu

- Ivy, idź lepiej do pokoju. Jestem pewna, że w te­

lewizji musi być jakaś transmisja meczu futbolowego.

- Mecz futbolowy! - zawołała ze zgrozą. Moje

życie leży w gruzach, a ty mi każesz oglądać mecz? Nie

obchodzi mnie żaden głupi mecz, nie zamierzam go

oglądać ani o nim pisać, ani nawet czytać. Nie chcę

mieć nic więcej do czynienia z futbolem!

- Kochanie, jeżeli nie masz już nawet ochoty na

oglądanie meczu, rozumiem, że sprawa musi być po­

ważna. Zakochałaś się.

Chyba wyolbrzymiam swoje uczucia do Ricka. - Ivy

pociągnęła nosem i wyprostowała się. Przejdzie mi Za

tydzień nie będę już nawet pamiętała, jak ma na imię.

- Mhm. Holly najwyraźniej nie była o tym prze­

konana.

- Słowo ci daję, Holly. Po prostu się w nim zadurzy­

łam. To wszystko.

- To nieprawda. Kochasz go. Powinnaś ścigać go

i nie dawać wytchnienia, dopóki się nie złamie i nie

przyzna, że też cię kocha.

background image

136

REPORTER W SPÓDNICY

- To nie takie proste.

- Oczywiście, że proste.

Ivy ciężko opadła na fotel. Holly, żyjąc na co dzień

w szczęśliwej rodzinie, dawno zapomniała, jak to jest,

kiedy ma się złamane serce.

Nagle rozległ się dzwonek do drzwi.

- Pewnie Adam zapomniał kluczy. Poszli z Nicho­

lasem na spacer. - Holly rzuciła siostrze błagalne

spojrzenie. - Otworzysz?

Ivy podeszła do drzwi. Nie były wcale zamknięte

na klucz.

- Adam... - zaczęła, naciskając klamkę drzwi są

otwarte. - Urwała nagle.

Przed nią stał Rick. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe.

Rick - wyszeptała. Bała się, że jeśli na chwilę

spuści go z oka, on znowu zniknie.

Mogę wejść? - spytał w końcu.

Bez słowa wpuściła go do środka. To naprawdę był

Rick, z krwi i kości. Przyjrzała się uważnie jego twarzy.

Miał lekko podkrążone oczy, a wokół ust rysowała się

ostra zmarszczka.

- Rick.

- Ivy...

Oboje odezwali się w tej samej chwili i oboje nagle

urwali. Rick wpatrywał się w przyniesione przez siebie

małe zawiniątko. Obrócił je w dłoniach i podał Ivy.

- Co to jest? - Zacisnęła palce na paczuszce.

- Kawałek wołowiny z kością. Ale przyjmijmy, że

jest to kość niezgody.

- Chcesz się jej pozbyć? - Ivy uśmiechnęła się po raz

pierwszy od pięciu dni.

- Przeprosiny są łatwiejsze, jeśli masz pod ręką

rekwizyty - skinął głową.

Postanowiła nie robić sobie przedwczesnych nadziei.

Już kiedyś zaufała i zawiodła się. Uśmiechnęła się

ostrożnie. Przeprosiny to jeszcze nie wyznanie wiecznej

miłości, ale przynajmniej znów będą mogli poroz­

mawiać.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

137

Ivy, zachowałem się ..

. .jak skończony dureń - dokończył głos dobiega­

jący z jadalni. W drzwiach stała Holly, mierząc go

wyzywającym wzrokiem od stóp do głów.

- A ty pewnie jesteś Holly - powiedział spokojnie

Rick.

- Ty za to jesteś facetem, przez którego moja siostra

przepłakała ostatni tydzień. - Z surowym wyrazem

twarzy Holly postawiła z rozmachem miskę z ziemnia­

kami na stole.

- Holly! - Ivy zacisnęła zęby.

Macie pięć minut na to, żeby się ucałować na

zgodę dodała siostra. - Stworzyłam arcydzieło sztuki

kulinarnej, które było gotowe pół godziny temu.

- Wskazała dłonią na stół. - Teraz zostały z niego

rozgotowane warzywa, przypalony sos i rozpływająca

się galareta. Proponuję, żebyś zrezygnował z przy­

długich przeprosin, pocałował ją i oświadczył się jak

najprędzej Wtedy będziesz mógł zostać na kolacji.

- Ależ, Holly! - Ivy zacisnęła powieki, mając na­

dzieję, że może uda jej się zapaść pod ziemię. A może

siostra nagle rozwieje się w powietrzu?

- Dzięki za radę - odparł Rick - ale całkiem nieźle

radziłem sobie sam.

- Ha! wykrzyknęła Holly. - Przyniosłeś jej ka­

wałek gnata. Jeżeli twoim zdaniem jest to romantyczne,

nic dziwnego, że biedactwo szlocha od tygodnia.

- Nareszcie, ku ogromnej uldze Ivy, Holly zniknęła

w kuchni.

- Gnat jest już ugotowany!

- Świetnie! - odparła Holly. Może się okazać, że

to jedyna jadalna rzecz w tym domu.

Ivy modliła się, by ziemia pochłonęła jej siostrę.

Ostrożnie, powoli uniosła głowę i spojrzała na Ricka.

- Twoja siostra ma trudny charakter przyznał - ale

ma rację, jeśli chodzi o...

- Trzy minuty! - zawołała Holly.

- Zaczyna mnie denerwować - wymamrotał.

background image

138 REPORTER W SPÓDNICY

Zazwyczaj tak bywa. - Ivy uśmiechnęła się

do niego.

Przepraszam... powiedzieli chórem i roześmieli

się. Rick wyciągnął ramiona ku Ivy. W tej samej chwili

drzwi się otworzyły i do mieszkania wszedł Adam

z Nicholasem.

Mężczyźni popatrzyli na siebie i uścisnęli sobie

dłonie. Najwyraźniej słowa były im zupełnie niepo­

trzebne. Świetnie się rozumieli.

- Coś ci powiem, Rick - zaczął w końcu Adam.

- Kiedy masz do czynienia z kobietami z tej rodziny,

musisz działać szybko i w sposób zdecydowany. A prze­

de wszystkim nie daj im czasu na myślenie. Kiedy za

dużo się zastanawiają, zawsze pakują się w tarapaty.

- Czy nie sądzisz, że można umrzeć z zakłopotania?

spytała słabym głosem Ivy.

- Kocham cię, Ivy Rick roześmiał się cichutko.

Twoja rodzina już się w tym połapała.

- Nie, żeby próbowali wywierać na ciebie jakiś

nacisk albo nalegali, żebyś mi to powiedział... - zaję­

czała ironicznie Ivy. Wreszcie usłyszała to z jego ust,

ale dopiero po naleganiach siostry i uwagach jej męża.

- Nie było żadnego nacisku. - Rick wziął w ręce jej

dłonie. Bałem się, że jeśli do ciebie zadzwonię, nie

będziesz chciała ze mną rozmawiać, więc postanowiłem

przyjechać i osobiście cię przeprosić. Miałem sporo

szczęścia, że w ogóle udało mi się tu wejść. Twoja

rodzina bardzo troskliwie cię chroni.

- Chciałeś powiedzieć: broni.

- Kochają cię. - Przyciągnął ją nieco bliżej siebie.

I ja cię kocham.

Powoli zaczynała mu wierzyć. Powiedział to przecież

już po raz drugi. Do oczu napłynęły jej łzy.

- Mówisz serio? - spytała łamiącym się głosem.

- Tak, Ivy. Możesz nawet zacytować moje słowa

w prasie, mówię serio.

Przytulił ją mocno do siebie, a ona rozpłakała

się na dobre.

background image

REPORTER W SPÓDNICY

139

- Rick, byłam taka nieszczęśliwa! Myślałam, że

cię straciłam. Powiedziałam ci takie okropne rzeczy...

Nigdy przedtem nie byłam zakochana! Nie znam

przepisów.

- Tu chyba nie ma żadnych przepisów. - Roześmiał

się i delikatnie ukołysał w swoich ramionach. - Oprócz

tego, że wcześniej czy później ty też powinnaś wyznać

mi miłość.

- Już to zrobiłam - wymamrotała i ukryła twarz

w jego swetrze.

- Nie chciałem, żebyś przeze mnie rzuciła pracę. Ale

wygląda na to, że to było najlepsze rozwiązanie.

Musiałam odejść. Nie mogłam z tobą konku­

rować.

Nie o to mi chodziło. Widzisz... - Rick odsunął

się leciutko. - Ja też odszedłem z „Globe".

Dlaczego? Miałeś tam świetną pozycję.

- Przyjąłem ofertę pracy dla „International Sports".

- Dotknął palcem jej ust, nakazując milczenie.

- Naprawdę? - Ivy poczuła, że krew odpływa z jej

twarzy. - To doskonale! - dodała, starając się być

dzielna A więc wyznał jej miłość tylko po to, żeby zaraz

ją opuścić. Uściskała go, starając się odpędzić od siebie

samolubne myśli. - Gratuluję! Kiedy się przenosisz do

Nowego Jorku?

Od początku roku. - Objął ją mocniej. - Ale nic

jeszcze nie zostało podpisane ani zatwierdzone. Powie­

działem im, że muszę się nad tym zastanowić.

- Nad czym niby chcesz się zastanawiać? To wspa­

niała szansa - wyjąkała słabym głosikiem.

- Ivy, chciałbym, żebyś pojechała ze mną. Nie mogę

sobie wyobrazić życia z dala od ciebie.

Na dźwięk tych słów poczuła, że kawałki układanki,

na której namalowano jej przyszłość, nagle składają się

w jedną całość. Całość, w której najważniejszy jest Rick.

- W Nowym Jorku są też inne gazety. Wiem, że

będziesz musiała trochę poszukać, zanim znajdziesz

pracę, ale...

background image

140 REPORTER W SPÓDNICY

Nie musisz mnie przekonywać. Pojadę z tobą

do Nowego Jorku. Z tobą jestem gotowa pojechać

wszędzie.

Przyjrzała mu się uważnie. Na jego twarzy pojawił

się wyraz pełnej niedowierzania radości i szalonego

szczęścia. Ich usta spotkały się w pocałunku. Po chwili

oboje się roześmieli.

- Nie zasługuję na twoją miłość - wymruczał Rick.

- Ale będę się starał ze wszelkich sił, żeby...

- Nie pozwolę mojej siostrzyczce jechać do Nowego

Jorku i żyć tam w grzechu! - dobiegł ich z kuchni

poirytowany głos Holly. - Zaraz dzwonię do Laurel!

Jeśli mnie nie uda się wybić jej tego z głowy, Laurel na

pewno sobie z tym poradzi.

- Co ją ugryzło? - spytał Rick, wpatrując się

w oczy Ivy.

- Trudno jej przyjąć do wiadomości, że mała sios­

trzyczka dorosła. A jeśli chodzi o wyjazd i życie

w Nowym Jorku, to jest moja decyzja, a Holly nic

do tego.

- Nie chcę robić ci kłopotów - rzucił niepewne

spojrzenie w stronę kuchni - ale miałem wrażenie,

że twoja siostra nie ma nic przeciwko naszemu ma­

łżeństwu.

- Szczerze mówiąc - odchrząknęła Ivy - mam wra­

żenie, że nie mówiliśmy wcale o ślubie.

- Ależ o to właśnie mi chodziło! - Rick otworzył

szeroko oczy.

- Ale nie powiedziałeś mi o tym. - Ivy poczuła, że

ogarnia ją spokój. Pozwoli mu teraz przez chwilę się

podenerwować.

- Wyjdziesz za mnie za mąż, prawda? - spytał

niepewnym tonem. Było to jak balsam na jej zbolałą

duszę. Odczekała dwie sekundy, a potem rzuciła mu się

na szyję.

- Tak! - krzyknęła mu prosto do ucha.

Roześmiał się i uniósł ją do góry. Przytulił mocno

i obrócił się w kółko. Na przemian całowali się i śmiali,

background image

REPORTER W SPÓDNICY 1 4 1

szepcząc czułe słówka. Dopiero po chwili zauważyli, że

ich miłosne karesy obserwują Holly i Adam. Rick

postawił Ivy na ziemi.

- Pobieramy się! - wybuchnęła Ivy.

- Dzięki Bogu. - Na twarzy siostry odmalowała się

ulga. - W takim razie możemy wreszcie siadać do stołu.

Indyk zupełnie się rozgotował, resztki sosu zgęst­

niały, a z galaretki owocowej zrobił się rzadki kok­

tajl. Nicholas wysmarował całe krzesło puree z ziem­

niaków.

Dla Ivy była to najlepsza kolacja świąteczna, jaką

kiedykolwiek jadła.

- Czerwiec to taki romantyczny miesiąc - westchnę­

ła Holly, krojąc ciasto. - Zostały nam niektóre dekora­

cje ze ślubu Laurel. Wiem, że będziesz chciała po­

zmieniać nieco nakrycie stołu.

- Być może - wymruczała Ivy.

- Laurel jest raczej... - Holly zawahała się, szukając

najodpowiedniejszego słowa - ekscentryczna. Ivy, ko­

chanie, mam nadzieję, że przynajmniej ty nie masz

żadnych niezwykłych pomysłów w tej materii.

Ivy uśmiechnęła się. Laurel wsławiła się tym, że

brała ślub w czerwonej sukni. Holly jeszcze nie zdołała

dojść do siebie po tym straszliwym szoku.

- Nie, Holly - uspokoiła siostrę.

- To dobrze. Twój ślub wyobrażam sobie w bar­

wach pastelowych.

- Ale nie zamierzam czekać aż do czerwca - oświad­

czyła Ivy.

- Ależ oczywiście, że zaczekasz. Obie z Laurel brały­

śmy ślub w tym miesiącu.

- Ale nie zaręczyłyście się w listopadzie - wtrąciła

Ivy.

- Przynajmniej raz będę miała dosyć czasu na przy­

gotowania. - Holly nie zwracała najmniejszej uwagi na

słowa siostry.

- Holly, może Ivy ma na myśli jakąś inną datę

- zaprotestował nieśmiało Adam.

background image

142 REPORTER W SPÓDNICY

- Nie wygłupiaj się, przecież dopiero co się za­

ręczyła!

Ivy gorączkowo zastanawiała się, co zrobić. Przypo­

mniała sobie ślub Laurel. Siostra sprytnie zaplanowała

go na tydzień przed narodzinami Nicholasa, licząc na

to, że Holly nie będzie wtedy w stanie za bardzo

wtrącać się w przygotowania. Myliła się jednak srodze,

a różnice zdań między siostrami doprowadziły do

kłótni i awantur, które jeszcze ciągle odbijały się echem

w rodzinie.

Trzeba znaleźć taką datę, żeby Holly naprawdę nie

miała wtedy czasu. Ivy ścisnęła pod stołem dłoń Ricka.

Uśmiechnęła się do niego i nagle olśniła ją wspaniała

myśl. Święta Bożego Narodzenia to najgorętszy okres

w roku dla firmy prowadzonej przez siostrę. W tym

czasie naprawdę będzie zajęta dzień i noc.

A więc - Wesołych Świąt!

- Co sądzisz o gwiazdce? Żona pod choinkę? - spy­

tała szeptem Ricka.

- Czemu nie? To będzie najpiękniejszy prezent

w moim życiu - odparł z uśmiechem.

- Holly - zaczęła Ivy, nie odrywając wzroku od oczu

Ricka - pobierzemy się w pierwszy dzień Świąt.

- Co takiego?! - zawołała z niedowierzaniem Holly.

Młodzi zgodnie pokiwali głowami.

- Święta! - Holly zdecydowanym ruchem zburzyła

fryzurę. - Ale to już za kilka tygodni! Mam teraz tyle

pracy, że nie będę miała czasu, żeby pomóc wam

w przygotowaniach.

- Wiem - powiedziała spokojnie Ivy, splatając palce

z dłonią Ricka.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Co za okropna baba! - Holly rzuciła gniewne

spojrzenie za wychodzącą z pokoju Billie. Potem zamknę­

ła oczy, starając się przywołać na twarz wyraz godny

siostry panny młodej. - Ivy, kochanie, musisz przygoto­

wać się na najgorsze. Boję się nawet myśleć, jakie będą te

zdjęcia. Mam tylko nadzieję, że nie będziesz żałować

swojej decyzji. Pamiętaj, że mogłaś zaprosić Armando, na

pewno by ci nie odmówił. To świetny fotograf.

Te zdjęcia to prezent ślubny od Billie - zaprotes­

towała łagodnie Ivy. - Robi doskonałe fotoreportaże,

nawet w bardzo trudnych warunkach. Zwykły ślub to

dla niej pestka.

Holly otworzyła usta, zdecydowana kontynuować

gniewną tyradę.

- Czy mi się wydaje, czy na trenie jest plamka?

- spytała szybko Ivy. Pytanie odniosło zamierzony efekt,

skutecznie odwracając uwagę siostry.

Gdzie? - Holly uniosła lekko spódnicę swojej szma­

ragdowozielonej sukni i schyliła się nad nieskazitelnie

białym trenem.

Ivy jeszcze raz przyjrzała się bukiecikowi z białych

poinsecji, zachwycona, jak łatwo można sobie poradzić

z narzekaniem siostry. Wystarczy znać kilka prostych

sztuczek Szkoda, że upłynęły aż dwadzieścia cztery lata,

nim się tego nauczyła.

Nic nie zepsuje tego dnia. Są przecież święta, a ślub

z Rickiem jest najpiękniejszym prezentem gwiazdkowym

w jej życiu.

Kiedy wybierała datę ślubu, miała nadzieję, że będzie

to skromne, rodzinne spotkanie. Pomimo braku czasu,

background image

144 REPORTER W SPÓDNICY

na co zresztą bez przerwy narzekała, Holly postawiła

jednak na swoim i zorganizowała wielką, wystawną

uroczystość.

Ivy wyobrażała sobie ślub w małej kaplicy. Holly

załatwiła główną nawę w największym kościele. Ivy

planowała wzniesienie toastu lampką szampana w ich

rodzinnym domu. Holly wynajęła na ten cel salę balo­

wą w hotelu „Landreth".

Holly walczyła, przekonywała, namawiała.

Ivy uśmiechała się, wzdychała i marzyła.

- Powiedz mi, skąd wytrzasnęłaś tę okropną kobie­

tę? - Do pokoju wtargnęła Laurel, ubrana w ciemno­

czerwoną, welwetową suknię. - Możesz sobie wyob­

razić, że ona właśnie robi zdjęcia w pokoju, gdzie ubiera

się Rick?

Wcale mnie to nie zaskoczyło. - Ivy obdarzyła swą

piękną siostrę słodkim, rozmarzonym uśmiechem.

Holly i Laurel wymieniły między sobą porozumie­

wawcze spojrzenie, które mówiło wyraźnie: co też to

biedactwo poczęłoby bez naszej pomocy? Bez nich

wzięłaby ślub w małej kaplicy, zaprosiła tylko najbliż­

szą rodzinę i przyjaciół, a potem, po wzniesieniu toastu,

wyruszyła z mężem w podróż poślubną. A dokąd? Tej

informacji nie udało się z niej wydobyć.

Ale Holly postanowiła zorganizować cały ślub po

swojemu. Miał to być jej prezent dla Ivy i Ricka.

Oznaczało to, że nic nie będzie tak proste, jak by to

sobie wyobrażała Ivy. Udało jej się tylko zmusić siost­

ry, by ubrały się w swoje ulubione kolory: Holly na

zielono, a Laurel na czerwono. Poza tym nie miała

większego wpływu na przygotowania.

Nie widziała nawet, jak udekorowano wnętrze koś­

cioła. To miała być niespodzianka. Pogładziła lekko

dłonią fałdy sukni. Mnóstwo białego jedwabiu, pysznie

spiętrzone fałdy odchodzące od mocno wciętej talii.

Jedwab służył kiedyś do dekoracji w czasie pierwszego

balu na cele charytatywne, zorganizowanego przez

Holly. Siostra nie mogła się doczekać chwili, w której

background image

REPORTER W SPÓDNICY 145

będzie mogła ponownie wykorzystać ponad dwadzieścia

metrów pięknego materiału.

Po raz pierwszy usiłowała zużyć jedwab na suknię dla

Laurel. Ta jednak, ku jej oburzeniu, postanowiła wy­

stąpić na swoim ślubie w sukni z trenem w kolorze

czerwonym. Był to szok, po którym Holly nie mogła

dojść do siebie przez wiele tygodni Do tej pory utrzy­

mywała, że to właśnie było przyczyną wcześniejszych,

niż planowano narodzin małego Nicholasa.

- Świetnie Holly wyprostowała się i powoli obeszła

Ivy dookoła. Wyglądasz pięknie.

Elegancko i skromnie - dodała Ivy Wprawdzie na

uszycie sukienki nie było wiele czasu, ale dopasowany

staniczek z głęboko wyciętym dekoltem, długie rękawy,

zwieńczone u ramion leciutkimi bufkami, obfita spódni­

ca, wszystko prezentowało się doskonale.

A więc, zgodnie z tradycją, masz już na sobie coś,

co było przedtem używane. A teraz... Laurel sięgnęła

w głąb szafy czas dodać coś całkiem nowego!

Holly pomogła siostrze wydobyć z torby błyszczący,

zwiewny i połyskujący welon.

- To dla mnie? - wyjąkała z trudem Ivy.

Welon zabłysnął w świetle tysiącami maleńkich krysz­

tałków, kunsztownie przyszytych do leciutkiego jak

piórko materiału.

Teraz już się nie dziwię, że sukienka jest taka prosta

- wymruczała Ivy, gdy siostry przypięły welon do jej

włosów

Wyglądasz jak Królewna Śnieżka - rozmarzyła się

Laurel Dokładnie za dwadzieścia trzy piąta promienie

słońca wpadną przez okno i cię oświetlą. - Laurel

poprawiła lekko welon. - Kiedy będziesz składała przy­

sięgę małżeńską, wszystkie kryształki będą iskrzyły się

i błyszczały.

- Tak też mi się wydawało, że za dwadzieścia trzy piąta

to nie jest typowa godzina na zawieranie ślubu. Podejrze­

wałam, że coś się musi za tym kryć. - Ten teatralny plan

doskonale odpowiadał charakterowi siostry.

background image

146 REPORTER W SPÓDNICY

Gdzie jest Adam? zaniepokoiła się Holly Miał

przynieść naszyjnik mamy. To dopełni kompletu po­

trzebnego każdej pannie młodej: coś używanego, coś

nowego i coś pożyczonego Oczywiście, jeśli chodzi

o naszyjnik, pożyczasz od nas tylko jego dwie trzecie.

Reszta jest twoja.

- Tak czy siak, już mam coś pożyczonego w torebce

- oświadczyła tryumfalnym tonem Ivy. W dodatku

w kolorze, który przynosi najwięcej szczęścia pannom

młodym - Sięgnęła do torebjci i wyjęła z niej niebie­

skiego potworka z Ulicy Sezamkowej. Pożyczył mi

go Nicholas wyjaśniła, na wypadek, gdyby siostry

miały co do tego jakiekolwiek wątpliwości.

Nie wpuszczą cię tam przekonywał Ricka przy­

szły szwagier, Jack Pan młody nie ma prawa zoba­

czyć panny młodej przed ślubem

Rick rzucił okiem na swoje odbicie w olbrzymim

lustrze. Przygładził dłonią niesforną czuprynę. Nigdy

nie zwracał szczególnej uwagi na swój wygląd, ale teraz,

dla Ivy, chciał prezentować się jak najlepiej.

- Chciałbym widzieć jej minę, kiedy zobaczy pre­

zent.

Daj mi chwilę na zmianę obiektywu, a uwiecznię

to dla potomności wtrąciła się Billie.

Dobra myśl - poparł ją Adam i poprawił krawat.

- Nie mogę uwierzyć, że wywaliłem na ten krawat

tyle forsy, a on i tak nie chce wyglądać tak porządnie

jak twój - zirytował się Rick, bezskutecznie zmagając

się z krzywym węzłem.

- Daj, pomogę ci - zaofiarowała się Billie. Trzeba

mnie było wybrać na świadka, a nie Lincolna - dodała.

Przez ułamek chwili Rick miał wrażenie, że na

twarzach jego przyszłych szwagrów pojawił się niechęt­

ny uśmieszek. Uniósł brwi do góry Zna Billie od wielu

lat i nikomu nie pozwoli się z niej nabijać.

Adam skinął leciutko głową. Zrozumiał, o co cho­

dzi. Jack zmrużył porozumiewawczo oko. Błysnął flesz.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 147

Słuchaj, Lincoln, gdybyś miał jakieś trudności

z kierowaniem Ośrodkiem, zadzwoń do mnie natych­

miast. Rick odwrócił się od lustra.

Nie ma sprawy. Nie nie będzie żadnych prob­

lemów. Przez ostatni miesiąc powtarzam ci to co

najmniej dwa razy dziennie.

Ivy mówiła, że zamierzasz założyć podobną or­

ganizację w Nowym Jorku - dodał Jack.

Tak, jak tylko się tam zadomowimy.

Panowie, czas się zbliża. Mężczyzna rządzi, ale

kobieta decyduje. Tak powiedział niejaki Holmes Ina­

czej mówiąc. .

O co ci chodzi? - spytał szorstko Rick.

Nie każmy czekać pannie młodej wyjaśniła

krótko Billie, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie.

Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Na twarzach

sióstr odmalowała się ulga.

Ivy przestępowała z nogi na nogę Białe, satynowe

pantofelki były równie śliczne, co niewygodne. Naj­

chętniej usiadłaby na chwilę, ale ani Holly, ani Laurel

nie chciały nawet o tym słyszeć.

- Nareszcie! wykrzyknęła Holly na widok Jacka

i Adama.

Chociaż Ivy wiedziała doskonale, że Ricka nie po­

winno tu być, na wszelki wypadek rzuciła okiem na

otwarte drzwi. Ujrzała w nich tylko Billie, która ot­

worzyła szeroko usta z zaskoczenia.

Adam i Jack, z identycznym wyrazem twarzy, wpat­

rywali się w nią w milczeniu.

Czy coś jest nie tak? Może ten welon za bardzo

iskrzy się w świetle lampy? Ivy niepewnie przygryzła

wargę.

Ivy, wyglądasz... Jack odchrząknął z trudem.

- Jak płatek śniegu w blasku księżyca dokończyła

Billie zachwyconym szeptem.

- I już po moim makijażu pociągnęła głośno

nosem Laurel.

background image

148 REPORTER W SPÓDNICY

Myślicie, że Rickowi spodoba się sukienka? spy­

tała Ivy

- Jeśli już o nim mowa, chciał tu z nami przyjść, ale

mu nie pozwoliliśmy. My... - Jack skinął głową w stro­

nę Adama, który trzymał w ręku czerwone, skórzane

pudełeczko.

- Czy to naszyjnik mamy? - spytała Holly, wycią­

gając rękę.

- Chwileczkę. - Adam podszedł do Ivy. - Od wielu

lat, przy szczególnych okazjach Laurel i Holly nosiły

naszyjnik mamy. Ty chyba nigdy nie miałaś go na sobie.

- Nie pasował do stylu mojej pracy - Ivy potrząs­

nęła głową. Popatrzyła niepewnie na pudełeczko. Po­

mimo wszelkich sentymentów, nigdy nie darzyła na­

szyjnika zbyt ciepłym uczuciem. Składał się z trzech

rzędów wysadzanych diamencikami, spiętych z przodu

klamrą ozdobioną trzema dużymi kamieniami, z któ­

rych zwisał wisior z pereł. Kiedyś naszyjnik był wart

fortunę, ale matka stopniowo wyprzedała diamenty, by

podtrzymać finanse firmy ich ojca, a prawdziwe kamie­

nie zastąpiła dopasowanymi szkiełkami.

W odróżnieniu od sióstr, Ivy nigdy nie interesował

ten naszyjnik. Z drugiej strony, skoro one nosiły go do

ślubu, wiadomo było, że ona też nie może wyłamać się

z rodzinnej tradycji.

Zanim jej to dasz, Adam, wręczymy nasz prezent.

- Jack sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małe

pudełeczko.

- To od nas obydwu, z najlepszymi życzeniami

szczęścia i pomyślności oświadczył Adam oficjalnym

tonem.

- Nie bądź taki sztywniak. - Jack podał jej prezent.

Chcieliśmy tylko powiedzieć, że wybierając Ricka na

męża dałaś dowód doskonałego gustu.

Ivy roześmiała się i otworzyła pudełeczko. Leżały

w nim kolczyki wysadzane diamentami.

- Dziękuję wam bardzo. - Założyła je, a potem

uściskała serdecznie obu szwagrów.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 149

A teraz naszyjnik. Adam otworzył wyściełane

pudełeczko.

- Co się stało z wisiorem?! wykrzyknęła Holly

Postanowiliśmy go zdjąć - wyjaśnił Adam. Sięgnął

do środka i wyjął jeden tylko sznur wysadzany diamen­

tami. Założył go Ivy na szyję.

Holly wstrzymała z wrażenia oddech.

- To jest prezent od Ricka. - Adam oddał pudełecz­

ko Jackowi. Wyjął kolejny sznur, a Jack zajął się

trzecim, najdłuższym.

Flesz Billie błyskał bez ustanku.

- Zastąpiliśmy środkowe szkiełka prawdziwymi dia­

mentami. Wesołych Świąt, moje panie!

Siostry zapiszczały i rzuciły się w ramiona swych

mężów. Ivy rozejrzała się dookoła i smutno ścisnęła

bukiecik.

Chcę zobaczyć Ricka - oświadczyła i ruszyła

w stronę drzwi. - Nie zamierzam czekać ani chwili

dłużej.

Wszyscy byli tak zajęci podziwianiem naszyjników,

że nikt nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.

- Chodź, Billie, mamy w planie ślub.

Czekaj! - zawołała Holly. Musisz zaczekać do

właściwej godziny!

- Spróbuj mnie zatrzymać. - Ivy odgarnęła welon

do tyłu. Przemaszerowała przez korytarz i dotarła do

wejścia do kościoła.

Zatrzymała się jak wryta. Wrota kościoła udekoro­

wano maleńkimi choineczkami, spowitymi w sznury

mrugających światełek. Girlandy ostrokrzewu ozdabia­

ły ołtarz, ławki i przedsionek. W bocznych nawach

wisiał udrapowany biały jedwab W środku brzmiała

łagodna, piękna muzyka w wykonaniu doskonałego

kwartetu Opus Four, którego członkowie byli, jakżeby

inaczej, znajomymi Holly.

Wzrok Ivy zatrzymał się jednak na dwudziestu

z górą choinkach ustawionych za ołtarzem. Nie mogła

powstrzymać się od śmiechu. Każde drzewko było

background image

1550 REPORTKR W SHÓDNICY

obwieszone ozdobami związanymi z inną dyscypliną

sportu. Na gałązkach zawieszono piłki do futbolu,

piłeczki baseballowe, kije do golfa i maleńkie kaski.

Tylko Holly mogła wpaść na taki pomysł. Ivy

uśmiechnęła się i objęła ramionami siostry, które tu

nareszcie ją dogoniły.

- Dziękuję.

Przez chwilę wszyscy stali w milczeniu.

- Wiecie co zaczęła Laurel lekko łamiącym się

głosem teraz nie będziemy się zbyt często widywały.

My z Jackiem przenosimy się do Kalifornii, Ivy i Rick

do Nowego Jorku. .

- Przyjedziecie do Dallas na Święta oświadczyła

Holly.

- Na razie tegoroczne Święta jeszcze się nie skoń­

czyły - dodała Ivy.

Drzwi z boku ołtarza otworzyły się i stanęli w nich

Rick i Lincoln. Czekali na nią. Adam, który miał

poprowadzić Ivy do ołtarza, podszedł bliżej, poprawia­

jąc krawat. Jack przesłał jej dłonią pocałunek i od­

prowadził Nicholasa do ławki.

Na znak Holly kwartet zagrał motyw z koncertu

Corellego. Siostry uścisnęły Ivy i zostawiły ją samą.

Jej wzrok napotkał spojrzenie Ricka.

Po raz pierwszy widział ją w pełnej krasie. Ivy

z radością zauważyła w jego oczach wyraz zaskoczenia,

który już wcześniej odmalował się na twarzach szwag­

rów. Uśmiechnęła się i leciutko dotknęła diamentowe­

go naszyjnika. Potem wzięła Adama pod ramię i powoli

ruszyli w kierunku Ricka. Ku jej przyszłemu życiu.

Kiedy doszli do ołtarza, Rick wyciągnął do niej rękę.

- Wyglądasz prześlicznie - wyszeptał.

Trzymając się za ręce weszli na stopnie ołtarza.

Gdy rozpoczęła się ceremonia zaślubin, popołudnio- •

we słońce zajrzało do wnętrza kościoła. Za plecami Ivy

rozległo się chóralne westchnienie zachwytu. Jej welon

zabłysnął tysiącem maleńkich ogników, które odbiły się

w oczach Ricka.

background image

REPORTER W SPÓDNICY 1 5 1

Kocham cię wyszeptał bezdźwięcznie.

Ivy poczuła, że ogarniają radość i szczęście, jakiego

nigdy przedtem nie zaznała. Było coś magicznie baśnio­

wego w tej chwili, gdy stała u boku ukochanego

mężczyzny, skąpana w słonecznym blasku.

Rozejrzała się dookoła Zewsząd otaczały ją szczęś­

liwe, uśmiechnięte twarze.

Holly była zadumana i spokojna. Ivy uświadomiła

sobie, że od śmierci ich rodziców siostra przez cały czas

troszczyła się o całą rodzinę, czuła się za nie wszystkie

odpowiedzialna. Ivy aż do tej chwili była dla niej

bezradną, młodszą siostrzyczką. Teraz jednak rola

Holly kończyła się na dobre.

Laurel uśmiechała się ze szczerym zachwytem. Na­

reszcie znalazła swoje miejsce w życiu i czuła się

szczęśliwa, pracując jako agent w Hollywood, u boku

ukochanego męża.

Ivy nauczyła się, że dla każdego człowieka sukces

oznacza coś innego. Ku swemu zaskoczeniu i ogromnej

uldze zauważyła, że ani Holly, ani Laurel nie próbują

nawet namawiać jej do naśladowania ich karier zawo­

dowych. Kiedy powiedziała im, że zamierza towarzy­

szyć Rickowi w trakcie służbowych podróży i pisać

artykuły, szczerze poparły jej decyzję.

Cała historia była długa i zawikłana, ale nareszcie

dotarli do prawdziwego happy endu.

Dla Ivy szczęśliwe zakończenie było jednocześnie

szczęśliwym początkiem. Uśmiechnęła się do stojącego

u jej boku mężczyzny, który wpatrywał się w nią

wzrokiem pełnym miłości.

Och, Rick! - zawołała, zapominając, że są w koś­

ciele. Wesołych Świąt!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Allison Heather Milosne manewry
0079 Allison Heather Zapach szczęścia
Allison Heather Romantyczne oświadczyny
Allison Heather Zapach szczęścia
Allison Heather Zapach szczęścia
0379 Allison Heather Nie unikniesz przeznaczenia
217 Allison Heather Nawiedzona
Allison Heather Zapach szczęścia
262 Allison Heather Mama na gwiazdkę
Allison Heather Jak w korcu maku
Allison Heather Ogłoszenie matyrymonialne
0412 Allison Heather Jak w korcu maku
PNADD523 USAID SARi Report id 3 Nieznany
165 167 607 pol ed01 2007
Ludzie najsłabsi i najbardziej potrzebujący w życiu społeczeństwa, Konferencje, audycje, reportaże,
REPORTAŻ (1), anestezjologia i intensywna terapia
Reportaż
Raport FOCP Fractions Report Fractions Final

więcej podobnych podstron