HEATHER ALLISON
Reporter
w spódnicy
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Jak powiedział Napoleon, mężczyźni to duże dzie
ci. Zapisz.
Ivy Hall starannie zanotowała cytat w swoim repor
terskim notesie. Billie White, pracująca jako fotograf
sportowy dla lokalnej gazety, ciągnęła dalej:
- Tylko na nich popatrz - wskazała ręką na boisko
Uniwersytetu Teksańskiego, gdzie zawodnicy trenowali
przed otwierającym sezon meczem z drużyną Long-
horn. - Trzydzieści stopni w cieniu, o ile oczywiście uda
ci się znaleźć jakikolwiek cień, a oni latają jak wariaci
po boisku.
Billie zamaszyście założyła nogę na nogę. Ze wszel
kich sił starała się kultywować swój obraz osoby
twardej, która niejedno już w życiu widziała.
Ivy poruszyła się na gorącej, aluminiowej ławce
i zmrużyła oczy, chroniąc je przed blaskiem połu
dniowego słońca.
- Drużyna Coltów musi gdzieś trenować - skrzywiła
się - chociaż cokolwiek by zrobili, i tak im nie pomoże.
- Ivy, jak wszystkie absolwentki tego uniwersytetu,
była całym sercem oddana swojej Alma Mater.
- Oczywiście, że pomoże - odparła Billie. - Wspólne
cierpienia wiążą mężczyzn. Przecież wiesz, że „mistycz
ne więzy braterstwa sprawiają, że wszyscy mężczyźni są
jak jeden". Powinnaś to zapamiętać.
Postukała palcem w notes Ivy, która posłusznie
zapisała kolejny cytat. Bała się zrazić do siebie ekscen
tryczną koleżankę, która od niepamiętnych czasów
królowała na arenie futbolowej w Austin.
- Pewnie myślisz, że mam świra - dodała Billie.
- Nie uważam, żeby mężczyźni zawsze byli przeciw
ko nam - wyjaśniła ostrożnie Ivy.
- W takim razie dlaczego siedzisz tak na uboczu?
- spytała Billie i natychmiast sama odpowiedziała na
to pytanie. - Dlatego, że oprócz mnie nikt z tobą nie
chce rozmawiać. Siedzimy sobie tutaj, z daleka,
a wszystko, co ciekawe, dzieje się na boisku. Dla
mnie to nie jest problem - Billie poklepała serdecznie
swój teleobiektyw - ale ty będziesz musiała nieźle się
napracować, żeby zdobyć materiał do swojego ar
tykułu.
- Mam zamiar przeprowadzić wywiad z drużyną po
treningu.
- Gdzie?
- W szatni.
- Kochanie, czy ty naprawdę jesteś taka zielona
w tym fachu? - Billie uniosła do oczu jeden z aparatów
fotograficznych wiszących na jej szyi i spojrzała przez
obiektyw.
- Pracuję w „Austin Globe" od czerwca. I ogrom
nie mi się podoba praca w tygodniku sportowym,
dodała Ivy w duchu. Odkąd pamięta, zawsze chciała
zostać reporterem sportowym. Kiedy dostała pracę
w tym czasopiśmie, zdawało jej się, że złapała pana
Boga za nogi.
- Dwa miesiące. Kompletny żółtodziób.
- Zaczynałam w „Lone Star". - Ivy była lekko
urażona. Prawdę mówiąc odeszła stamtąd, gdy uznała,
że praca w redakcji dziennika to zbyt wiele napięcia
i pośpiechu.
- Dziwi mnie, że nie nauczyłaś się tam czegoś więcej.
- Billie opuściła kamerę.
- Niby czego?
- Nie masz pojęcia o tej pracy. Nie masz o niczym
pojęcia. Tylko się sobie przyjrzyj.
Ivy bezradnie spojrzała na swoje ubranie.
- Mam na sobie spodnie i koszulę. I co z tego?
- Panienka z okienka. Twoja bluzka jest biała.
REPORTER W SPÓDNICY
7
- Nie widzę w tym nic złego
- Biała koszula po namoczeniu staje się przezro
czysta.
- Nie zamierzam się w niej kąpać.
- Gładko odprasowane spodnie - dodała sarkas
tycznie Billie.
Była to szczera prawda. Ivy starała się ubierać
profesjonalnie, ale bez nadmiernej elegancji. Z trudem
powstrzymywała się od uwag na temat stroju Billie.
Reprezentował on styl starego, doświadczonego życiem
partyzanta z dżungli: wojskowe spodnie i bezkształtna
kurtka, na głowie baseballowa czapka, spod której
wystawały siwiejące kosmyki. Billie mogłaby być rów
nie dobrze mężczyzną, jak i kobietą.
I te włosy. - Billie wzięła w palce pasmo długich,
kasztanowych włosów lvy. Zetnij je.
- Nie! Ivy potrząsnęła głową, a kręcone włosy
rozsypały jej się na ramiona.
- Wyglądasz zbyt dziewczęco.
- Jestem dziewczyną! K obietą - poprawiła się.
- Jeśli już, to dziewczyną. Musisz ściąć włosy. Pa
miętaj o tym. Na dodatek twoje imię też nie pasuje
do pracy.
- Co ci się w nim nie podoba?
- Jest zbyt kobiece. Jeżeli chcesz być w tym zawo
dzie szanowana, nie możesz być kobieca.
- Przecież od mężczyzn, którzy piszą reportaże z po
kazów mody, nie wymaga się, żeby nosili buty na
obcasie i robili makijaż. - fvy za wszelką cenę usiłowała
opanować zniecierpliwienie.
- A więc dlaczego tak często im się to zdarza?
- Billie!
- Każdy przecież wie, że się malują. Wybrałaś
pseudonim?
Ivy nie miała najmniejszego zamiaru zmieniać wy
glądu ani nazwiska. Nareszcie pracuje w swoim uko
chanym zawodzie. I zamierza zachowywać się w pełni
profesjonalnie.
8 REPORTER W SPÓDNICY
- Nie. Tak się składa, że rodzice nie dali mi na imię
Billie.
- Ja mam na imię Wilma - roześmiała się nie
zrażona tym fotoreporterka. - Co możemy zrobić
z twoim imieniem? Ivy.;. Ivy... Iwan? Nie, nie wy
glądasz na Rosjankę. Masz drugie imię?
- Christine.
- Chris! Świetnie! Od tej pory jesteś Chris.
- Billie - zaczęła Ivy, starając się jej nie urazić.
- Pozwól, że będę zachowywać się tak, jak sama
uważam za stosowne. Wiem, że kiedy zaczęłaś praco
wać dwadzieścia lat temu...
- Trzydzieści.
- ...kobiety w tym zawodzie nie były tolerowane.
- Kochanie, to się wcale nie zmieniło.
- Ale teraz trenerzy i zawodnicy zdają sobie sprawę
z tego, że po prostu wykonujemy swój zawód.
- W takim razie, dlaczego siedzisz tutaj i słuchasz
moich opowieści, kiedy pozostali reporterzy są na
boisku i przeprowadzają wywiad z trenerem drużyny?
- Pracujemy razem z Budem. Oboje przeprowa
dzimy wywiady, a później połączymy uzyskane in
formacje.
- Tak ci powiedział?
Ivy skinęła głową.
- I ty mu wierzysz?
- Już tak przedtem pracowałam - odparła Ivy.
- Z tymi łobuzami? Z reporterami sportowymi?
- Bud też jest w tej branży nowy. Razem stu
diowaliśmy i...
- Biedactwo. Okropnie jesteś naiwna - użalała się
nad nią Billie.
Ivy poczuła, że dłużej już nie zniesie tego zrzędze
nia. Sama zaczynała podejrzewać, że dała się nabrać,
a takich sytuacji najbardziej nienawidziła. Nie była
już przecież dzieckiem, niezależnie od tego, że Holly
i Laurel, jej dwie starsze siostry, wciąż ją tak trak
towały.
REPORTER W SPÓDNICY
9
Miała tylko czternaście lat, kiedy jej rodzice zginęli
w katastrofie lotniczej. Od tej pory starsze siostry
roztoczyły nad nią despotyczną opiekę. Same podej
mowały wszystkie poważniejsze decyzje, nie pytając jej
nawet o zdanie. Czas jednak udowodnić im, że nie jest
już dzieckiem. A droga do tego prowadzi poprzez
karierę zawodową, sukces i finansową niezależność.
- Chris, dziecko - zaczęła Billie, a Ivy skrzywiła się
z niesmakiem. - Być może Bud jest takim samym
żółtodziobem jak ty, ale teraz nie traci czasu i nawiązuje
kontakty z trenerami. Jak sądzisz, z kim zechcą rozma
wiać jutro, po meczu? Z tobą? Czy może ze starym,
dobrym kumplem, Budem? - Nagle spoważniała. - Mó
wię serio, musisz być bardziej pewna siebie i aktywna.
- Wiem o tym - westchnęła Ivy.
- Jeśli nie będziesz iść przebojem, nigdy nie zdobę
dziesz materiału na dobry reportaż.
- Wiem.
- Idź do szatni, a kiedy gracze zejdą tam po trenin
gu, zagadnij najbardziej obiecującego. Niech ci powie,
jakie są szanse zespołu na pobicie drużyny Longhorn.
- Myślałam, że jesteś fotoreporterem, a nie dzien
nikarką - odcięła się Ivy. Sama doskonale wiedziała,
co ma zrobić. Billie ma rację. To pierwsze zadanie
zlecone jej przez nowego pracodawcę. Denerwowała
się. Schowała się tutaj, żeby zebrać myśli i przypomnieć
sobie pytania. - Wszystko jedno, poradzę sobie. Jestem
kobietą. Zauważą mnie. Nie sądzisz, że zawodnicy
chętniej będą rozmawiali ze mną niż z jakimś starym
facetem?
Wstała, przygotowując się do znalezienia miejsca
w cieniu, gdzie mogłaby poczekać i przyjrzeć się za
wodnikom.
- A ty dokąd? - spytała bezceremonialnie Billie.
- Do szatni. - Ivy rzuciła to tak swobodnie, jakby
nie było to najokropniejsze miejsce na świecie, którego
serdecznie nienawidziła i którego bała się od momentu,
gdy zgodziła się napisać reportaż.
10 REPORTER W SPÓDNICY
Myślisz, że uda ci się tam dostać?
- Takie są przepisy. Nie mogą mi zabronić wejścia,
jeśli wpuszczą innych reporterów.
- A nie przyszło ci do głowy, że znacznie łatwiej
będzie im cię po prostu do tego zniechęcić?
- Przepisy nakazują przyzwoite zachowanie. - Oczy
wiście, że się nad tym zastanawiała. Niemal bez
przerwy.
- Co zrobisz, kiedy zawodnik upuści ręcznik? Albo
w ogóle nie będzie go używał? - ciągnęła Billie z drwią
cym wyrazem twarzy.
- Będę mu patrzyła prosto w oczy.
- Akurat. Mogę ci o tym opowiedzieć kilka niezłych
historyjek.
Ivy niechętnie usiadła z powrotem. Wolałaby, żeby
Billie się pośpieszyła. Trening właśnie dobiegał końca.
- Pamiętaj, że z mężczyzny trzeba się śmiać, żeby nie
musieć przez niego płakać. To też Napoleon. Zapiszesz?
- Tak, Billie.
Billie ozdabiała swoje rubaszne opowieści barwnymi
cytatami i pieprznymi uwagami. Ivy zacisnęła zęby
i starała się za wszelką cenę nie zaczerwienić. Miała
już dosyć towarzystwa koleżanki. Wstała i wzięła
w rękę notes.
- Nie bierz tego wszystkiego aż tak serio. Nie robię
tego złośliwie, ale z dobrego serca. Masz braci? - Billie
złapała ją za rękę.
- Dwie siostry - wymamrotała Ivy.
-Tak też myślałam. Ale teraz już się pośpiesz,
chłopcy schodzą właśnie z boiska. Powodzenia!
Ivy rzuciła się pędem w stronę szatni. Dobiegła do
drzwi dokładnie w momencie, gdy wchodził tam ostatni
zawodnik.
Czekała z innymi reporterami, aż wreszcie wpusz
czono ich do środka. W nos uderzył ją ostry, drażniący
zapach męskiego potu. Zza wyłożonej kafelkami ścian
ki, oddzielającej prysznice od reszty pomieszczenia,
unosiły się kłęby pary.
REPORTER W SPÓDNICY 11
Zgodnie z przepisami mogła podejść aż do pryszni
ców, ale postanowiła nie przeszkadzać i poczekać, aż
zawodnicy skończą się kąpać. Miała nadzieję, że
zechcą powiedzieć jej coś na temat nowej strategii i że
uda się z tego zrobić niezły reportaż.
Nie była to jej pierwsza w życiu wyprawa do szatni,
ale do tej pory miewała do czynienia co najwyżej
z licealistami, a nie studentami.
- Cześć! - Bud przeciskał się ku niej przez tłum
reporterów. - Masz coś ciekawego?
- Jeszcze nic. - Ivy uśmiechnęła się nerwowo.
- Słuchaj, jesteśmy tu już od godziny.
- Poczekaj jeszcze chwilę. - Wyprostowała się
i przycisnęła notes do piersi. Zauważyła, że wilgotna
koszula Buda klei się do jego ciała. W tym momencie
uświadomiła sobie, że jej własna biała bluzka za
chowuje się wcale nie lepiej.
- Trudno. Mam bardzo napięty termin. Wystarczą
mi wywiady z trenerami. - Bud machnął lekceważąco
ręką.
- A co ze mną? - Ivy przypomniały się ostrzeżenia
Billie.
- Bierz się lepiej do roboty. - Bud mrugnął poro
zumiewawczo. Pomachał jej ręką i pogwizdując wy
szedł z szatni.
A więc ją oszukał. Trudno, popełniła błąd. Więcej
go już nie powtórzy.
Zza przepierzenia, spod pryszniców doleciał ją
głośny śmiech. Byli tam wszyscy: reporterzy, trene
rzy i zawodnicy. Wszyscy faceci. Doskonale się rozu
mieli. Reporterzy robili wywiady, żeby zdążyć do
redakcji przed oddaniem gazety do druku. Poczuła
olbrzymią ulgę, kiedy spod pryszniców nareszcie
wyłonił się pierwszy zawodnik, owinięty starannie
ręcznikiem.
- Jestem Ivy Hall, pracuję dla „Globe" - oświad
czyła podchodząc do niego. - Jaka będzie wasza
strategia w meczu z drużyną Longhorn w sobotę?
12 REPORTER W SPÓDNICY
- Chcemy wygrać. - Zawodnik Coltów wycierał
włosy.
- Co uważa pan za najsłabszy punkt zespołu
Longhorn?
- Wścibskie baby-reporterki. - Rzucił ręcznik na
podłogę tuż obok jej nóg.
Ivy nie traciła czasu na sprzeczki. Spod pryszniców
wychodzili teraz inni sportowcy wraz z reporterami.
Nie było wśród nich innych kobiet.
- Cześć. Z kim jesteś? - zapytał męski głos po jej
prawej stronie.
- Pracuję dla tygodnika „Globe". - Ivy odwróciła
się ku niemu z ołówkiem w ręku.
- Światowa kobieta. To mi się podoba. - Zwalisty
zawodnik przysunął się bliżej.
- Hej! - zawołał starszy mężczyzna w niebieskiej
koszuli Coltów. - Nie wpuszczamy tu narzeczo
nych.
- Nazywam się Ivy Hall, pracuję dla " Austin Glo
be" - wskazała na swoją przepustkę prasową.
- Panie chroń nas przed wyzwolonymi kobietami.
- Mężczyzna zamknął oczy.
- Jaka jest wasza strategia na sobotę? - udało jej
się w końcu zadać pytanie.
- W tę sobotę - zaczął powoli, przyglądając się, jak
Ivy skrupulatnie zapisuje jego słowa - zamierzamy
wytłuc resztki życia z tyłków Longhornów.
Przestała pisać.
- Czy mógłby pan podać jakieś szczegóły? - spytała
i natychmiast uświadomiła sobie, że to był błąd.
- Ależ oczywiście! - Ze złośliwym i pełnym satys
fakcji uśmieszkiem mężczyzna opisał, nie szczędząc
detali i bardzo obrazowych a niecenzuralnych porów
nań, co jego drużyna zamierza zrobić z drużyną
uniwersytecką z Teksasu w najbliższą sobotę.
Ivy ze wszelkich sił starała się zachować kamienną
twarz. Nagle znalazła się w centrum uwagi. Otoczyła
ją grupa postawnych, niekompletnie ubranych męż-
REPORTER W SPÓDNICY 13
czyzn. Wilgotne, muskularne ciała aż lśniły. Wcale jej
to nie zachwycało.
- Zdążyłaś wszystko zapisać, kochanie?
- Potrzebne mi tylko jeszcze pana nazwisko. - Ivy
wykrzywiła się, starając się zmusić do uśmiechu.
- Powinnaś je znać.
To prawda, ale drużyna Coltów ma niejednego
trenera.
- Panie trenerze, panie Collin! - rozległo się woła
nie z drugiego końca pomieszczenia.
Mężczyzna odszedł bez słowa, nie patrząc nawet
na Ivy.
- Dziękuję panu bardzo za wypowiedź, trenerze
Collin! - krzyknęła. A więc to był główny trener
drużyny. Pięknie się spisała, nie ma co!
Udawała, że robi jeszcze jakieś notatki. Wilgotne
włosy przykleiły jej się do twarzy. Rozejrzała się
dookoła, próbując wybrać kolejną osobę, z którą
mogłaby porozmawiać.
Gdy tylko zawodnicy zauważyli, że im się przyglą
da, szybko odwrócili się w drugą stronę.
No pewnie. Skoro ich trener w tak oczywisty
sposób okazał, że nie uważa jej za osobę, dla której
warto tracić czas, żaden zawodnik nie zechce teraz
z nią rozmawiać. Ivy niechętnie obejrzała się na
mężczyznę, który potraktował ją jak wroga. Zauwa
żyła, że kłóci się z samotnym zawodnikiem w rogu
szatni.
- Zabraniam ci głupio ryzykować w sobotę. To się
może skończyć... - przerwał, widząc podchodzącą
Ivy. - Słuchaj mnie, panienko. Powiedziałem ci już
wszystko, co miałem do powiedzenia. - Potem znów
odwrócił się do zawodnika. - To ja decyduję o roz
grywce. Jeżeli ci to nie odpowiada, w sobotę zagra
Brett.
Ivy poczuła, że budzi się w niej instynkt reporterski.
Bez słowa cofnęła się o dwa kroki. Miała nadzieję, że
zapomną o jej obecności.
14 REPORTER W SPÓDNICY
- Nie zrobisz tego! - zawołał gniewnie zawodnik
Coltów. - Chyba, że chcesz naszej porażki!
Ivy starannie zapisała te słowa w notesie. Zawod
nik obrony Coltów... Taylor Brown. Sprzeczka po
między nim a trenerem, Sonny Collinem.
- Wiem, że chcesz zrobić wynik, ale wygrana dru
żyny jest ważniejsza od twoich osobistych porachun
ków z Heismanem! - dokończył cicho Collin.
- Wcale nie! - wrzasnął Taylor. - Więcej daję
z siebie szkole i drużynie, niż one obie razem wzięte
robią dla mnie.
- Być może właśnie dlatego w sobotę może zagrać
Brett! - zakończył dyskusję trener i odszedł w drugą
stronę, mijając Ivy, która natychmiast odwróciła się
ku rozgniewanemu zawodnikowi.
- W jaki sposób może to wpłynąć na pana szanse
na przejście do lepszej drużyny? Podobno i tak nie są
one zbyt duże?
Taylor w milczeniu wpatrywał się w odchodzącego
trenera.
Grupa graczy, którzy się wokół nich zebrali, teraz
powoli się rozchodziła. Niektórzy reporterzy już wy
szli. To była szansa dla Ivy. Jeżeli uda jej się znaleźć
dobre podejście...
- W jaki sposób wpłynie to na pana szanse? - po
wtórzyła.
- Nie odsunie mnie od gry. Sam doskonale o tym
wie.
- Wspomniał o innym zawodniku. - Dziewczyna
usiłowała przypomnieć sobie listę zawodników druży
ny. - Czy chodziło o Bretta Carsona? Jak na juniora
ma niezłe wyniki. - Statystyki sportowe stanowiły jej
specjalność. Mogła zapomnieć nazwisko trenera, ale
nigdy nie wylatywały jej z głowy liczby zdobytych
bramek i ofensywnych akcji.
- No, dobra, miał kilka niezłych wyjść, kiedy leża
łem ze złamanym obojczykiem. Ale teraz jestem w for
mie. To ja jestem najlepszy.
REPORTER W SPÓDNICY 15
- Doprawdy?
Zawodnik Coltów spojrzał na nią, jakby dopiero
teraz ją zauważył. Powoli, leniwie obrzucił ją szacują
cym wzrokiem.
- Tak. Jestem najlepszy. I największy. - Puścił
końce ręcznika, którym owinięte były jego biodra.
Ręcznik opadł na podłogę. - Zgodzisz się ze mną?
- spytał, stając przed Ivy nagusieńki jak go pan Bóg
stworzył.
Ivy ze wszelkich sił starała się patrzeć mu w oczy.
W uszach słyszała ciężkie pulsowanie krwi i wiedziała,
że za chwilę spiecze strasznego raka, który bez trudu
zakwalifikuje się do uwiecznienia w księdze rekordów
Guinessa. Na szczęście przypomniała sobie ostrzeże
nia Billie i jedną z jej historyjek. Postanowiła za
stosować taktykę polecaną przez koleżankę po fachu.
Zmusiła się do tego, by powoli, uważnie przyjrzeć
się nagiemu ciału Taylora Browna. Odliczyła do pię
ciu, podniosła głowę i popatrzyła mu ponownie
w oczy.
- Szczerze mówiąc, wygląda całkiem jak ptaszek...
- Nie mogła uwierzyć własnym uszom: po raz pierw
szy chyba udało jej się wymówić to słowo. - Tyle
tylko, że w miniaturce.
Zawodnicy głośno zarechotali. Taylor zaczerwienił
się i wściekły pobiegł w stronę pryszniców.
Ivy czuła, że kolana jej drżą ze zdenerwowania. Na
szczęście głos jej nie zdradził. Znowu mogła spokojnie
oddychać. W końcu Taylor Brown spytał ją o opinię.
Uważała, że jest głupim chamem. W tej chwili ta
opinia odnosiła się do wszystkich przedstawicieli płci
męskiej. Głupie, gruboskórne chamy.
Dziękując w myślach Billie, odwróciła się w kierun
ku drzwi. Jej wzrok napotkał rozbawione spojrzenie
brązowych oczu wysokiego mężczyzny. Stał swobod
nie oparty o framugę. Był ubrany w marynarkę i kra
wat, a więc z pewnością nie należał do czynnych
zawodników drużyny. Miał jednak muskularne,
16 REPORTER W SPÓDNICY
zgrabne ciało. Wydawał się znacznie bardziej inte
resujący niż rozbrykani, półnadzy mężczyźni, którzy
kłębili się w szatni.
Nieznajomy w garniturze powoli zlustrował ją od
stóp do głów. Rumieniec, który Ivy skutecznie po
wstrzymała w starciu z Taylorem, teraz wypłynął na
jej szyję i policzki.
Kąciki ust mężczyzny zadrgały w tłumionym
uśmiechu. Coś w jego postaci wydawało się Ivy zna
jome. Śledziła go wzrokiem, gdy powoli wędrował
przez pomieszczenie. Poruszał się z wdziękiem lekko
atlety, chociaż lekko utykał. Mógłby być komentato
rem stacji telewizyjnej, gdyby nie niedbała, ekstrawa
gancka fryzura: króciutkie włosy na czubku głowy
i dłuższe pasemka w okolicy szyi. Złociste pasemka
wśród brązowej gęstwiny włosów były zdecydowanie
dziełem słońca, a nie fryzjera i chemii.
Kto to jest? Ivy dałaby sobie uciąć głowę, że już go
kiedyś widziała. Ale gdzie? Odwróciła się i zmarsz
czyła brwi. A może po prostu podejść i spytać go, kim
jest? Tak, to jest myśl. Tupet reportera też należy
ćwiczyć przy każdej okazji.
W tej chwili pochwyciła jego spojrzenie.
A więc nie udało mu się uciec. Rick Scott nie
chciał rozmawiać ze swoją nową koleżanką z „Glo-
be", szczególnie po scenie, której był świadkiem.
Obserwował jej próby przeprowadzenia wywiadów
z zawodnikami. Odgryzła się Taylorowi, używając
odpowiedzi nieco już może ogranej, ale wciąż bardzo
skutecznej. Rezultat byłby jeszcze lepszy, gdyby przy
tym nie trzęsły jej się tak strasznie kolana. Rick
uważał, że Ivy ma zadatki na dobrego reportera,
ale wiele czasu musi upłynąć, zanim samodzielnie
zacznie sobie radzić z zawodnikami.
Trudno. On sam jest zbyt zajęty, żeby niańczyć
kolejne pokolenia żółtodziobów-reporterów. Nawet
tych mogących się pochwalić świetną figurą i pa
trzących na świat słodkim, bezradnym wzrokiem.
REPORTER W SPÓDNICY
17
Ruszył do drzwi, ale hałaśliwy sprawozdawca spor
towy, z którym rozmawiał, skutecznie uniemożliwił
mu ucieczkę.
No, tak. Ta mała idzie prosto tutaj, żeby sobie
ponarzekać, jak to okrutnie ją potraktowano. Nie
chciał tego słuchać W końcu Ivy dokładnie wiedziała,
w co się pakuje, podejmując tę pracę. Niezależnie
od przepisów prawnych, jest to tradycyjnie męskie
terytorium.
Uśmiechnął się do sprawozdawcy, poklepał po
ramieniu i podjął ostatnią próbę ucieczki.
- Przepraszam!
Rick skrzywił się. To ona. Jeżeli się nie zatrzyma,
jeśli się do niej nawet nie odwróci, może sama się
odczepi.
Przepraszam! - zawołała głośniej. Miała głęboki,
miękki, lekko gardłowy głos.
- Tak? O co chodzi? - poczuł, że jego determinacja
dziwnie słabnie. Zauważył wielkie, smutne oczy, ale
nie zwolnił kroku.
- Jestem Ivy Hall, z „Globe". - Żeby nadążyć,
musiała niemal biec, ale mężczyzna nie zwracał na to
uwagi. Może pozbędzie się jej, zanim dojdą do scho
dów na stadion. Ból w kolanie podpowiadał Rickowi,
że tam będzie zmuszony iść wolniej.
- Słuchaj! Mówię do ciebie!
- I co z tego? - Zatrzymał się. Tak czy siak byli już
u stóp schodów.
- Ivy Hall...
- Słyszałem.
Ivy obeszła go dookoła i stanęła, patrząc mu
prosto w twarz. Rick pożałował, że w ogóle się
zatrzymał. Spojrzał na zarumienione policzki Ivy i wy
cedził sucho:
- No, dobrze. Dam ci informacje do reportażu. Ale
nie rób z tego wielkiego halo.
- Wcale nie zamierzałam prosić cię o pomoc. Mam
dosyć materiału. Ale chciałabym wiedzieć... - Ivy
18 REPORTER W SPÓDNICY
potrząsnęła głową, a włosy powtórzyły jej ruch z opóź
nieniem, rozsypując się kaskadą po wilgotnej bluzce.
- Chcesz pisać o Taylorze Brownie? - przerwał jej.
Szybkie skinienie głowy potwierdziło jego przypusz
czenia.
- Słuchaj, ten chłopak przeżywa teraz trudne chwile.
Obeszłaś się z nim nieco obcesowo.
- Twoim zdaniem to ja byłam nieuprzejma? - Oczy
Ivy zabłysły. - Przecież widziałeś, co zrobił.
- Tak, widziałem. Był zdenerwowany, bo właśnie
pokłócił się z trenerem. Nawinęłaś mu się w najgorszym
momencie.
- To go nie usprawiedliwia.
- Nie, ale wyjaśnia jego zachowanie. Taylor jest
niedoświadczony. Sam pamiętam, jak się czułem, kiedy
te gryzipiórki nie dawały mi odetchnąć... - Rick urwał,
zaskoczony. Co się z nim dzieje? W końcu teraz to on jest
reporterem. Od trzech lat nie gra w zawodowej drużynie.
Ivy wpatrywała się w niego łagodnymi, brązowymi
oczami, których wyraz zapraszał do zwierzeń. Rozluź-
nił się, poczuł, że gniew go opuszcza. W końcu może
ta drobna, filigranowa dziewczynka wyrośnie na dob
rego reportera.
- Chciałem po prostu, żeby mnie zostawili w spo
koju - dokończył już znacznie łagodniejszym tonem.
- W tej chwili chyba nikt ci się już nie naprzykrza.
-I o to właśnie chodziło! - Rick spojrzał na
nią uważnie. Nagle odwrócił się na pięcie i ruszył
schodami w dół.
Już na pierwszym stopniu kolano zaprotestowało
gwałtownie. Opadł na poręcz, sycząc z bólu.
Ivy błyskawicznie znalazła się u jego boku. Pod
trzymała go z drugiej strony, pomagając odzyskać
równowagę. Zaskoczyło go, że jest znacznie silniejsza,
niż przypuszczał.
- Dzięki. - Bał się, że w jej oczach zobaczy litość.
Odetchnął z ulgą, kiedy spostrzegł, że jej twarz jest
poważna i opanowana.
REPORTER W SPÓDNICY 19
- Jeżeli dasz radę tam dojść, za zakrętem zaczyna
się pochylnia. Może będzie ci łatwiej zejść tamtędy.
- Głos Ivy był spokojny i kojący. Starała się po prostu
rozwiązać problem.
- Jeszcze chwileczkę. - Był wdzięczny, że powstrzy
mała się od komentarzy. Po paru minutach ostry ból
w kolanie złagodniał. - Muszę tylko trochę uważać.
- Spróbował stopniowo, powoli obciążyć bolącą nogę.
Ivy nagle głośno wciągnęła powietrze. Popatrzył na
nią. Zauważył, jak na jej zaskoczonej twarzy pojawia
się wyraz zrozumienia. Nareszcie przypomniała sobie,
skąd go zna.
- To ty byłeś tym Rickiem Scottem, prawda?
I
ROZDZIAŁ DRUGI
- Tak, kiedyś nim byłem. - W oczach Ricka zami
gotało rozbawienie, a kąciki ust leciutko zadrżały.
- Kiedyś grałeś w drużynie Wolves, prawda?
- Naprawdę dopiero teraz mnie rozpoznałaś? - Po
chylił głowę i dotknął chorego kolana.
- Tak - odparła szczerze, z nadzieją, że go nie
uraziła.
- Więc dlaczego za mną poszłaś?
- Twoja twarz wydawała mi się znajoma.
- Nic dziwnego, oboje pracujemy w „Globe".
- Słyszałam o tym, ale nigdy nie zdarzyło mi się
spotkać cię w redakcji. - Sąsiednie biurko od tygodni
było puste.
Dopiero grymas bólu na twarzy przystojnego nie
znajomego sprawił, że Ivy doznała olśnienia. Widziała
go setki razy, na pierwszych stronach gazet. Pokazywa
ny pod różnym kątem przed kamerami telewizji wyraz
bólu na twarzy Ricka Scotta, obrońcy drużyny Omaha
Wolves po faulu, który położył przedwcześnie kres jego
sportowej karierze. Ale to zdarzyło się przecież wiele
lat temu.
- I ta kontuzja wciąż jeszcze tak bardzo utrudnia
ci życie?
- Rozumiem, że nie chodzi ci o moje życie sportowe.
- Wyprostował się, ostrożnie obciążając bolącą nogę.
- Tęsknisz za profesjonalną grą?
- Tylko w takich momentach jak ten.
Rick powoli i ostrożnie ruszył przed siebie. Ivy
znowu poczuła się zignorowana. To przepełniło miar
kę. Na dziś miała już dość. Pobiegła za nim.
REPORTER W SPÓDNICY
21
- Jak inni nie lubisz kobiet, które są reporterami
sportowymi, tak?
- Nie, ale nie chcę wysłuchiwać twoich jęków i żalów
na temat dyskryminacji i niesprawiedliwości na świecie.
- A więc też uważasz, że mogłabym mieć pewne
podstawy, żeby sobie trochę pojęczeć? - spytała
ostrożnie.
- Słuchaj, tam... - Rick wskazał kciukiem w stronę
szatni zespołu Coltów - tam jest świat facetów. Nie
które kobiety czują się w takiej sytuacji doskonale.
- Mężczyźni są okropnymi egoistami!
- Mają po temu powody - odciął się Rick.
- A drużyny futbolu amerykańskiego to najbardziej
zadufani i zapatrzeni we własny pępek durnie! - Ivy
była wściekła.
- Czyżbyś miała zły dzień? - Uniósł brew. Na jego
twarzy znów pojawił się niemiły półuśmieszek.
- A jak sądzisz?
- Trudno mi powiedzieć. Sam nie miałbym nic
przeciwko wizycie w damskiej szatni. - W brązowych,
ciepłych oczach zauważyła iskierki rozbawienia. To
były naprawdę inteligentne, dobre oczy.
- A jeśli już o tym mowa, co robiłeś w szatni Coltów?
Wiem, że miałam pracować na tym treningu sama.
- Rozmawiałem ze starymi przyjaciółmi - wzruszył
ramionami.
- Szpiegowałeś mnie? - spytała podenerwowana Ivy.
- Cierpisz na paranoję. - Głos Ricka odbijał się
echem w tunelu wychodzącym pod stadionem.
- Odpowiedz: tak czy nie?
- Tak. Czy to cię zadowala? - odwrócił się gwałtow
nie, złożył dłonie wokół ust i zawołał z całych sił:
- Szpiegowałem nową reporterkę „Globe"! - Opuścił
ręce i dodał: - Chciałem tylko zobaczyć cię przy pracy.
Jeśli chcesz, możesz pozwać mnie do sądu. - Skrzywił
się z niesmakiem i utykając odszedł w drugą stronę.
- Dokąd idziesz?
- Do samochodu.
22 REPORTER W SPÓDNICY
- Gdzie go zostawiłeś? - Ivy rozejrzała się po opus-
toszałym parkingu.
- Przy drugim wejściu odparł beztrosko.
- Ale twoje kolano... - zauważyła, że Rick blednie
z bólu. Pomysł wędrówki dookoła stadionu wcale nie
przypadł jej do gustu.
- A więc ty też jesteś żądna szczegółowych opowie-
ści o moim cierpieniu?
- Zadałam to pytanie powodowana naturalną, ludz
ką troską.
- Pytasz, bo jesteś wścibską babą - wymamrotał
zatrzymując się, by rozmasować kolano.
Dziewczyna zachowała pełne godności milczenie.
- Słuchaj - zaczął pojednawczo - latem przeszedłem
kolejną operację. Dlatego nie było mnie przez dłuższy
czas w redakcji. To kolano wciąż nie jest w pełni zdrowe
i czasami bardzo boli. Mogę chodzić, ale schody spra
wiają mi kłopot. - Uśmiechnął się rozbrajająco. - Prze
praszam, że zachowałem się wobec ciebie tak wrogo.
- Nic nie szkodzi. Ból sprawia, że ludzie robią się
niemili i opryskliwi. - Do tego wyjaśnienia dodała
czarujący uśmiech. - Jeżeli zaczekasz, pójdę po samo
chód i podjadę tu po ciebie. W ten sposób nie będziesz
musiał spacerować dookoła całego stadionu.
Zgodził się. Ivy wiedziała dobrze, że wolałby od
mówić, ale zdał sobie sprawę, że nie miałoby to
żadnego sensu.
Ile sił w nogach ruszyła w stronę parkingu. W pew
nym sensie obawiała się, że Rick skorzysta z okazji
i ucieknie. Szybko jednak pocieszyła się, że i tak daleko
by nie zaszedł.
W kilka minut później podjechała swoim małym
samochodzikiem do wejścia. Na widok nalepki Uni
wersytetu Teksańskiego na szybie Rick uśmiechnął się
ze zrozumieniem.
- A więc jeszcze jedna absolwentka, która zaprag
nęła zostać w Austin. - Z trudem wcisnął się na
przednie siedzenie.
REPORTER W SPÓDNICY
23
- Miałam szczęście, że znalazłam tutaj pracę.
- Praca jak praca. Większość ludzi wykorzystuje
„Globe" jako pierwszy krok na drodze do sławy. Jesteś
już trzecim reporterem, którego wprowadzam w arka
na zawodu. - Spojrzał na nią uważnie. - A więc jakie
są twoje dalsze plany?
- Dopiero dostałam tę pracę. - Zaczęła się zastana
wiać, do czego zmierza Rick.
- Kiedy skończyłaś studia?
- W zeszłym roku, w maju. Byłam na pierwszym
roku, kiedy twoja drużyna odniosła pierwszy wielki
sukces.
- Taak. To był wspaniały rok - w jego głosie
zabrzmiała nutka nostalgii.
- Byłeś świetny - zapewniła go impulsywnie.
- Byłem. - Wskazał palcem na zaparkowanego przy
bramie dżipa. - To mój samochód.
Ivy zatrzymała się. Nie takiego wozu spodziewałaby
się po gwieździe sportu. Nawet po byłej gwieździe
sportu. Nie wskazywał też na życie rodzinne. Szybki
rzut oka upewnił ją, że na palcu Ricka nie ma obrączki.
- Dzięki za pomoc. Wyglądasz... Rick zawahał się
- na miłą dziewczynę.
Ivy miała ochotę krzyczeć. Miła dziewczyna! Ma
dwadzieścia cztery lata, poważny zawód, stara się, jak
może, a ten, skądinąd czarujący mężczyzna, oświadcza,
że uważa ją za miłą dziewczynę.
No, dobrze, jest miła. Nawet kiedy starała się być
niemiła, mało kto dawał się na to nabrać.
- .. .i wybrałaś pracę reportera sportowego?
Ivy nie słuchała uważnie, ale bez trudu domyśliła się,
że Rick pyta ją, dlaczego wybrała ten zawód.
- Kocham sport. Potrafię nieźle pisać. W ten sposób
mogę połączyć obie te pasje.
- Szatnie sportowców nie są sympatyczne - powie
dział przekornie.
-Wiem.
- Tam nie możesz być miła, jeśli chcesz przeżyć.
24 REPORTER W SPÓDNICY
- Ale mogę zachowywać się przyzwoicie i profes
jonalnie.
- Musisz nauczyć się być agresywna i gruboskórna.
Upierać się i nękać ich. Prawdę mówiąc, gdy się nad
tym dobrze zastanowić, nawet teraz potrafisz nieźle
zirytować.
Ivy przełknęła ślinę i poczuła, że zaraz się rozpła
cze. Dlaczego nie udało jej się wyrosnąć z tego zwy
czaju płakania, gdy tylko ktoś mówił jej coś przy
krego? Nie mogła nigdy wygrać w dyskusji, bo całą
energię musiała koncentrować na powstrzymywaniu
się od płaczu, zamiast myśleć o rozsądnej i logicznej
replice. Teraz zdecydowanie nie może pozwolić sobie
na płacz. Nie może nawet pokazać po sobie, że
walczy z łzami. Szybko zamrugała oczami i wstrzyma
ła oddech.
- Widzisz? - Rick pstryknął palcami. - Jesteś zbyt
wrażliwa, by wykonywać ten zawód.
- To był długi dzień, jestem po prostu zmęczona.
- Trudno! - Wyraz jego twarzy nie zdradzał krzty
współczucia. - Musisz jednak napisać artykuł w termi
nie. Tu liczy się szybkość, więc musisz być twarda.
- Dzięki za radę.
- To nie była rada, ale jeżeli spróbujesz napisać coś
w stylu: „Patrzcie tylko, jak niemili byli dla mnie
zawodnicy Coltów", żaden zawodnik nie będzie chciał
z tobą więcej gadać.
- Nigdy w życiu bym tego nie napisała! Czy myślisz,
że jestem aż tak głupia? - popatrzyła na niego nabur
muszona.
- Wiem, że nie jesteś głupia, ale wiem też, że masz
mało materiału. - Pokiwał głową. - Sonny Collin był
kiedyś moim trenerem. Pozwól, że ci pomogę.
- Dlaczego? - Wyłączyła silnik.
- Chyba powinienem...
i
Ivy zdziwiona uniosła brew.
- Ponieważ jestem miłym facetem? - zasugerował
nieśmiało Rick.
REPORTER W SPÓDNICY 25
- Przed chwilą wysłuchałam wykładu o tym, że być
miłym to żadna zaleta.
- W takim razie dlatego, że ty jesteś taka milutka.
Zmierzyła go gniewnym wzrokiem, ale on wcale się
tym nie przejął.
- No, rozchmurz się - rzucił pogodnie.
Roześmiała się, żeby udowodnić, że może być rów
nym kumplem, jeżeli tylko da jej taką szansę.
- Powiedz mi tylko, czy pomógłbyś mi, gdybym była
mężczyzną?
- Chcesz być traktowana jak wszyscy inni? - spytał
po chwili namysłu. - Obiecuję, że chociaż ominą cię
niektóre problemy nękające mężczyzn, na pewno bę
dziesz miała takie same kłopoty, jak każdy nowy
reporter.
- Wiem o tym. Nie lubię tylko być traktowana „z
góry".
- Jasne - zgodził się Rick. - Nic na to nie poradzę,
że trochę mi ciebie szkoda, ale z drugiej strony wciąż
jestem na zwolnieniu. Nie mam żadnych obowiązków,
za to ty musisz napisać artykuł na czas. „Globe"
wychodzi w sobotę, więc powinnaś oddać reportaż
jutro wieczorem.
Ivy pokiwała głową. Nie zdradziła się, że redaktor
wydania na wszelki wypadek chce zobaczyć jej pracę
już jutro rano.
- Poza tym, będziesz moim dłużnikiem. Kiedyś mi
się odwdzięczysz.
- Teraz brzmi to znacznie lepiej. - Ivy uśmiechnęła
się krzywo. Otworzyła notes. - No więc, co masz do
sprzedania?
ZAWODNICY COLTÓW SPODZIEWAJĄ SIĘ
ŁATWEJ WYGRANEJ Z UNIWERSYTETEM TE
KSAŃSKIM
Ivy Hall.
Pierwszy, podpisany jej własnym nazwiskiem ar
tykuł w „Globe". Wygładziła leżącą przed nią gazetę
26 REPORTER W SPÓDNICY
i uśmiechnęła się do słuchawki telefonu. Holly, jej
starsza siostra, zdecydowanie domagała się dodatko
wych pięćdziesięciu egzemplarzy gazety.
- Ale po co ci one?
- Wyślę kilka sztuk Laurel i Jackowi. Wyłożą je
w agencji.
Ivy uniosła oczy do góry, wyobrażając sobie, jak
jej elegancka siostra rozkłada wydanie specjalne „Au
stin Globe" w wytwornej hollywoodzkiej agencji ar
tystycznej.
Sama Ivy była zachwycona swoim artykułem. Zo
baczenie własnego nazwiska w druku to naprawdę
wspaniałe uczucie. Dawało jej to mnóstwo satys
fakcji.
Artykuł z całą pewnością zaintryguje i poruszy
zawodników Longhorn. Przedstawiła w nim sylwetkę
obrońcy Coltów, Taylora Browna, oraz jego dążenie
do sławy kosztem całej drużyny.
Ivy upajała się poczuciem władzy, jaką daje prasa.
Ze słuchawki wylewały się zachwyty i rokowania na
przyszłość. Kiedy jednak wsłuchała się uważniej w to,
co mówi siostra, zrozumiała, że pochwały nie są tylko
wyrazem radości, ale służą też jako przypomnienie
wymagań wobec jej kariery, które stawia przed nią
ambitna i żądna sukcesu rodzina.
Kiedy przy biurku przystanęła Billie, Ivy była przy
gnębiona.
- Dobra robota. - Billie oparła się o biurko. - Tre
ner Collin miał ci wiele do powiedzenia.
- Szczerze mówiąc, wszystko, co miało jakąkolwiek
wartość, powiedział Rickowi Scottowi. - Wzruszyła
ramionami.
- To Rick wrócił? - Billie rozejrzała się po redakcji.
- Nieoficjalnie. - Ivy również rozejrzała się. Czy
Rick widział jej artykur? Co o nim sądził? Wcale nie
oparła się wyłącznie na jego informacjach. Mogła
napisać artykuł nawet bez jego pomocy, ale włączenie
jego uwag dodało spostrzeżeniom głębi.
REPORTER W SPÓDNICY
27
- Słyszałam o twoim wywiadzie z Taylorem Brow
nem - oznajmiła Billie, nachylając się nad biurkiem.
- Czy sytuacja w szatni sprostała twoim oczekiwaniom?
- Aż nazbyt. Było okropnie. - Dziewczyna wes
tchnęła.
- Oto nowy, wspaniały reporter „Globe"! - Rick
obdarzył Ivy serdecznym uśmiechem i opadł na krzesło
przy sąsiednim biurku. Ten uśmiech obudził w niej
bardzo niepokojące uczucia.
- Witamy szanownego pana. - Billie zrobiła gest
naśladujący uchylanie kapelusza. - Czyżby przyszedł
czas na pracę?
- Billie, idź sobie i daj mi spokój powiedział Rick.
- Jak mi się zachce.
- Daj spokój, Billie. Nie musisz jej przede mną
bronić. Jestem mężczyzną, ale nie wrogiem. Poza tym
pewnie słyszałaś, że to niewinne maleństwo potrafi
sobie świetnie radzić?
- Oczywiście! Wszyscy słyszeli. Billie roześmiała
się.
- Cooo?! - Ivy, ignorując bezczelną uwagę o nie
winnym maleństwie, rzuciła się w jego kierunku. - Chy
ba nikomu nie mówiłeś o... o mojej rozmowie z Tay
lorem, Rick?
- No, może kilku...
- Żartujesz sobie? - przerwała Billie. - Twoja sława
zatacza szerokie kręgi i nie omija żadnego prysznica
w stanie Teksas.
- O, nie! - zajęczała Ivy.
- Tak, jesteś już legendą. Możesz mi za to podzięko
wać później. Chyba że wolisz się odwdzięczyć od razu.
- Rick założył ręce za głowę i położył nogi na biurku.
- A o co dokładnie chodzi? - spytała podejrzliwie,
nie czując najmniejszej wdzięczności za szerzenie plotek
na temat swojej osoby.
- Może napisałabyś za mnie artykuł ze statystycz
nym podsumowaniem wyników za ostatni rok? - za
proponował Rick.
28
REPORTER W SPÓDNICY
- Ale podpiszę własnym nazwiskiem? - Ivy prze
łknęła ślinę. Takie artykuły to praca niewdzięczna
i mozolna.
- W porządku - zgodził się bez wahania i wyciągnął
szufladę. - Oto materiały. - Gruby plik wylądował na
biurku Ivy.
Wybałuszyła oczy na widok piętrzącej się przed nią
sterty papierów.
- Nie wiedziałem, że już tak późno! - Rick podniósł
się i szybko zebrał swoje rzeczy. - Bardzo miło mi się
z tobą pracuje! - zawołał, po czym odwrócił się na
pięcie i uciekł.
- Wydaje mi się, że ktoś mnie wrobił. - Ivy tępo
wpatrywała się w papierzyska.
- Szczera prawda. Dałaś się nabrać - zachichotała
Billie. - Ale Rick ma tak miłą gębę, że trudno ci się
dziwić.
Ivy poczuła, że policzki jej płoną. To prawda,
Rick jest zbyt przystojny i trzeba będzie na niego
uważać. Wyświadczył jej przysługę, ale teraz będą
kwita. Koniec.
- Muszę już biec. - Billie zarzuciła torbę na ramię.
- Spotkamy się na meczu. Pamiętaj: kobieta musi
pracować dwa razy więcej niż mężczyzna, aby uważano
ją za co najmniej w połowie tak dobrą jak on. Całe
szczęście, że pracować dwa razy więcej od tych darmo
zjadów to nie takie trudne.
Ivy wciąż jeszcze śmiała się z uwagi Billie, kiedy
do jej biurka podszedł redaktor naczelny, Boyd
Harris.
- Ivy, słyszałem o twojej przygodzie. Dobrze z tego
wybrnęłaś. Niestety, tego rodzaju incydenty zdarzają
się dosyć często. - Potrząsnął głową. - Twój artykuł
jest dobry. Miałaś na niego mało czasu, ale wnioski są
zbyt ogólnikowe. Musisz przyjrzeć się dokładniej da
nym. Dobrze byłoby też, żebyś znalazła wspólny język
z trenerami i zawodnikami, inaczej nigdy nie uda ci się
zdobyć dobrego materiału.
REPORTER W SPÓDNICY
29
- Rozumiem. - Oddychała głęboko i powoli. Co
powiedziałby naczelny, gdyby napisała artykuł bez
pomocy Ricka? - Tym razem wypowiedzi, które udało
mi się zdobyć, nie nadawały się do druku.
- Sama prosiłaś o wyznaczenie cię do tego zadania.
- Błękitne oczy Harrisa wpatrywały się w nią surowo.
- Wiem o tym. Chciałabym również być na meczu
dziś po południu.
- Oczywiście - zgodził się naczelny.
Ivy poweselała. A więc jej ufa! Teraz ma szansę
pokazać Rickowi, ile potrafi zdziałać bez jego pomocy.
- Pojedzie tam również Rick - dorzucił Harris.
Ivy miała wrażenie, że wypuszczono z niej powietrze.
Oczywiście, może pisać reportaż z meczu, ale to Rick
jest gwarancją, że jej artykuł będzie interesujący.
- Będziesz pracowała samodzielnie, kiedy przyjdzie
na to czas. - Harris uśmiechnął się do niej serdecznie.
- A jeśli chodzi o twój reportaż, powiem tylko jedno:
nie chciałbym być na miejscu Taylora Browna, kiedy
jego koledzy z drużyny przeczytają twoje uwagi.
- Dziękuję. - Ivy aż pokraśniała z zadowolenia.
- Dam ci pewną radę. - Redaktor przysiadł na rogu
jej biurka. - Nawet nie próbuj konkurować z Rickiem.
Zna mnóstwo zawodników i trenerów, sam przecież był
sportowcem. Zatrudniłem cię, bo mam nadzieję, że
wniesiesz do mojej gazety coś nowego. Spróbuj przyj
rzeć się zawodnikom w inny sposób. Poza tym chciał
bym, żebyś zajęła się opracowaniem nowego dodatku
specjalnego na temat sportu w szkołach średnich. Cho
dzi mi o artykuł prezentujący dane statystyczne i ze
stawienia. Zazwyczaj robi to Rick, ale tym razem
wolałbym przekazać to w twoje ręce. To ułatwi ci
bliższe zapoznanie się z drużynami. - Postukał w biur
ko, odwrócił się na pięcie i wyszedł.
A więc to jej wyznaczono napisanie artykułu prze
glądowego? Uśmiechnęła się leciutko. Rick zanadto
się pośpieszył z odbieraniem długu wdzięczności. Do
brze mu tak.
30 REPORTER W SPÓDNICY
Rick Scott.
Wpatrywała się w papiery, które jej zostawił. Dziś
już nie warto się za to zabierać. Rick Scott. Był
niezwykle atrakcyjnym mężczyzną, ale Ivy intrygował
bardziej wyraz bólu, który widziała na jego twarzy.
Kontuzja oznaczała koniec jego marzeń. Koniec karie
ry. Jak to się właściwie stało?
Zdecydowanym krokiem ruszyła do redakcyjnego
archiwum. Znalazła tam plik wycinków prasowych
dotyczących jego kariery. Przejrzała je uważnie. Jedno
ze zdjęć przedstawiało zbliżenie wykrzywionej twarzy
Ricka, który leżał skulony na boisku.
Przeczytała kilka artykułów, w których wymieniano
listę nieszczęść, które nękały Ricka. Pierwsza kontuzja
podczas obozu szkoleniowego wykluczyła go z gry
w ataku. Dwa lata później dołączył do drużyny Wolves.
Kolejna kontuzja. I następna. Autorzy artykułów za
stanawiali się, czy Rick aby nie za szybko powrócił na
boisko. Jego kariera profesjonalnego futbolisty zakoń
czyła się, gdy miał dwadzieścia pięć lat. Ostatni wycinek
zawierał informację o jego wycofaniu się z zawodowego
sportu.
Ivy posmutniała. Rick był kiedyś wielką gwiazdą
Uniwersytetu Teksańskiego. Najlepszym zawodnikiem
stanu, w którym futboliści są traktowani niemal jak
bogowie. Skończył karierę jako reporter prowincjonal
nego sportowego tygodnika.
Miał wszelkie powody, by czuć się zgorzkniały.
Dobrze, że sport zapewnił mu cenne kontakty i nieza
stąpione dojścia do źródeł gwarantowanych i świeżych
informacji.
Spojrzała na zegarek i ze zdziwieniem zauważyła, że
spędziła w archiwum ponad godzinę. Spóźni się na mecz.
Na szczęście redakcja „Globe" znajdowała się blisko
stadionu Memoriał, a przepustka prasowa pozwoliła
jej dostać się na trybuny bez kolejki.
Przepychała się przez tłum w kierunku loży praso
wej, gdzie spodziewała się znaleźć Ricka.
REPORTER W SPÓDNICY
31
Stał nieco na uboczu. Zamarła na chwilę, podziwia
jąc jego przystojną twarz, mocno zarysowane kości
policzkowe, gęste ciemne włosy.
Wreszcie ją zauważył i gestem nakazał, by podeszła
bliżej.
- Spóźniłaś się - stwierdził karcącym tonem.
- Naprawdę? Mecz się przecież jeszcze nie zaczął.
- Oj, Ivy, Ivy. - Potrząsnął głową. - Co ja mam
z tobą zrobić? Chciałem cię przedstawić paru osobom.
- Bardzo przepraszam - powiedziała zmieszana.
Zbyt długo ślęczała nad jego kartoteką.
- Stało się. Na razie trzymaj się blisko mnie.
Później przedstawię cię zawodnikom Longhorn. To
dopiero twoje początki, więc będziemy na razie pra
cowali razem.
Propozycja była kusząca, chociaż Ivy ponad wszyst
ko zależało na tym, by osiągnąć sukces o własnych
siłach. Powinna jednak napisać dobry reportaż. Rick
ma swoje źródła i kontakty, będzie świetnym pośred
nikiem w zdobywaniu informacji.
- Dlaczego to robisz? - spytała, przechylając głowę
na bok.
- Bo jesteś miłą dziewczyną - uśmiechnął się krzy
wo.
Miła. Znowu ją tak określił. Wcale nie chciała być
miła. Wiedziała doskonale, jak kończą karierę miłe
dziewczęta.
ROZDZIAŁ TRZECI
Miłe dziewczęta zazwyczaj piszą reportaże z roz
grywek piłki nożnej na poziomie przedszkola.
Następny mecz rozgrywany przez drużynę Long-
horn odbywał się poza granicami stanu. Wysłano tam
Ricka. Ivy przypadło w udziale napisanie reportażu
z rozpoczęcia sezonu piłki nożnej dziewcząt, trenują
cych w młodzieżowym stowarzyszeniu sportowym
w Austin.
Piłka nożna. W dodatku drużyna dwunastoletnich
dziewczynek. Cóż za strata czasu dla rasowego re
portera!
Ivy uznała jednak, że pracodawca też ma swoje
prawa. Po drodze do klubu stowarzyszenia wpadła na
chwilę do domu. Włączyła taśmę automatycznej sekre
tarki. Okazało się, że dzwoniła starsza siostra. Holly
chciała dowiedzieć się, o czym Ivy pisze w tym tygodniu
i czy są szanse na jej wizytę w Dallas. Poinformowała
też, że Laurel i Jack przyjeżdżają do Teksasu w spra
wach służbowych. Siostra najchętniej widziałaby całą
rodzinę na uroczystej kolacji u siebie w domu. Potem
telefonowała Laurel. Ona również dopytywała się, czy
Ivy znajdzie czas na rodzinne spotkanie.
Chwyciła torbę i czym prędzej wyszła.
Zaparkowała swój mały samochodzik na parkingu
klubu, rozpakowała kanapkę z tuńczykiem i otworzyła
puszkę z napojem. Chętnie spotkałaby się z siostrami,
ale nie z obiema naraz. W ich towarzystwie zawsze
czuła się niezbyt dorosła i mało inteligentna. Nie dosyć
sławna, piękna i przedsiębiorcza. Kochała je ogromnie,
ale wcale nie tęskniła za rodzinnymi kolacjami.
REPORTER W SPÓDNICY
33
Holly, najstarsza siostra, kierowała własną firmą
wykonującą dekoracje okolicznościowe i świąteczne.
Radziła sobie doskonale nie tylko jako szef firmy, ale
również jako kochająca żona Adama i matka dwulet
niego Nicholasa.
Laurel, druga siostra, piękna i pewna siebie, była
kwintesencją kobiecości. Wraz z mężem, Jackiem Hart-
manem, prowadziła w Kalifornii agencję wyszukiwania
młodych talentów. Do sukcesu agencji przyczyniła się
między innymi reklama, jaką zapewnił jej towarzyski
skandal, wywołany przez Laurel, która wystąpiła na
własnym ślubie w jaskrawoczerwonej sukni. Kiedy
Laurel i Jack wrócili z podróży poślubnej, trudno im
było się opędzić od klientów.
Ivy nigdy nie poważyłaby się na czyn tak eks
trawagancki. Była jedyną nieśmiałą osobą w rodzinie,
której motto brzmiało: „Sukces za wszelką cenę".
Trening miał się rozpocząć o wpół do szóstej. Przy
jechała za wcześnie. Może dobrze byłoby, nie tracąc
czasu, porozmawiać z trenerami, rodzicami i kilkoma
dziewczynkami. Rozejrzała się dookoła. Chociaż zbli
żała się wyznaczona godzina, zawodniczek ani widu,
ani słychu. Czy aby nie pomyliła adresu? Sprawdziła
notatki. W tej chwili na parking zajechał samochód,
z którego wysiadły dwie dziewczynki ubrane w szorty
i nakolanniki, którym towarzyszyła matka z przenośną
lodówką w ręku.
Ivy odetchnęła z ulgą i pomaszerowała za nimi.
Była już za dwadzieścia szósta, gdy do pierwszych
dziewczynek dołączyły jeszcze dwie. W ciągu kolejnego
kwadransa boisko zaroiło się od rodziców i ich córek.
Dziewczęta przyniosły własne piłki, którymi się teraz
bawiły, ale jeśli chodzi o sport, to było już wszystko.
Kto tym kieruje?
- Nazywam się Betty Kay - przedstawiła się kobieta
trzymająca w ręku duży notes. - Zajmuję się organiza
cją. Proszę wypełnić formularze i podać imię, które ma
figurować na koszulce państwa córki. Każda litera
34
REPORTER W SPÓDNICY
kosztuje dwadzieścia pięć centów Zbieram pieniądze
od dziś, żeby koszulki były gotowe na pierwszy mecz.
O szóstej pojawił się elegancki mężczyzna w gar
niturze, który przyprowadził małą dziewczynkę.
- Czy moglibyśmy zaczynać treningi o szóstej? Nie
stety Elaine ma w środy chór.
- Niech pan spyta trenera poradziłajednazmatek.
Ale kto jest naszym trenerem?
- Na liście nie podano nazwiska - odparła Betty
Kay. - Nie patrzcie tak na mnie! Nie umiem grać
w piłkę nożną.
- Czy to znaczy, że nie mamy trenera?
- Na to wygląda, chyba że w ciągu najbliższych
kilku minut pojawi się ochotnik.
Ivy zerknęła na zegarek. Jedenaście po szóstej. Jak
na razie, nie ma o czym pisać. Trzeba zadziałać, może
uda się przyśpieszyć nieco tok wydarzeń. Podeszła do
jednej z matek.
Dzień dobry. Nazywam się Ivy Hall, pracuję
w , Austin Globe".
- Ach tak! Która z dziewczynek jest pani córką?
- Żadna. - Ivy roześmiała się i wyjaśniła: - Re
daktor wydania poprosił mnie o napisanie reportażu
z treningu.
Zapadła kamienna cisza.
- Aha - powiedział ktoś w końcu.
- Czy nie byłoby dobrze zadzwonić do biura
stowarzyszenia i zapytać, co się stało z waszym
trenerem? - Ivy spojrzała przez ramię Betty Kay
i dodała: - Wiem, że zespół ma wziąć udział w rozgryw
kach. Trudno uwierzyć, żeby stowarzyszenie zaplano
wało turniej, nie przyznając jednocześnie drużynie
trenera.
- Biuro zamykają o piątej trzydzieści - poinfor
mowała ją Betty.
Ivy potrząsnęła głową. Pomyślała, że stowarzysze
nie samo w sobie byłoby barwnym tematem na
reportaż.
REPORTEK W SPÓDNICY
35
- Jest Diane! zawołały dziewczynki chórem. Pod
biegły do parkującego właśnie samochodu. Wysypała
się z niego cała grupa kandydatek na zawodniczki piłki
nożnej.
- Czy moglibyśmy zmienić termin treningu na wtor
ki? Trudy ma gimnastykę, Sarah i Ruth Ann - balet.
Będą zbyt zmęczone, żeby grać.
- Przepraszam bardzo - wtrąciła się Ivy. - Jest już
dwadzieścia po szóstej. Wasz trening miał się zacząć
wpół do szóstej, a wciąż nie macie trenera.
Wszyscy patrzyli na siebie w milczeniu.
- Czy stowarzyszenie nie powinno wam zapewnić
trenera? - spytała Ivy.
- Stowarzyszenie zajmuje się organizacją, dostarcza
sprzęt i załatwia udział w rozgrywkach. Trenerem ma
być jeden z rodziców, który zgłosi się na ochotnika
- wyjaśniła wreszcie Betty Kay.
Ivy spojrzała na grupę stojących przed nią kobiet.
Kiedy powinien zostać mianowany trener?
- Zgłaszamy się do pomocy, kiedy zapisujemy
tu córki.
- Dziewczynki i tak mają za dużo roboty. Piłka
nożna wcale nie jest im potrzebna. Najlepiej będzie,
jeśli po prostu zrezygnujemy z zajęć - oświadczył jeden
z nielicznie reprezentowanych ojców.
- Chwileczkę - przerwała Ivy. - Czy to znaczy, że
od godziny czekamy tylko na to, żeby ktoś zgłosił się
na ochotnika?
- W zasadzie... tak - zgodziła się Betty.
Ivy przyglądała się grupie rodziców. Na drugim
końcu boiska w piłkę nożną grali chłopcy.
A gdzie są pozostali ojcowie? Zapewne spędzają
czas z synami. Ojcowie, synowie i sport jakoś na
turalnie do siebie pasują. Ale dziewczynki również
potrzebują ruchu.
- Muszę wracać do domu przygotować kolację
- westchnęła Betty Kay. - To prawda, że dziewczęta
i tak mają dosyć zajęć. Dajmy sobie z tym spokój.
36 REPORTER W SPÓDNICY
- Kiedy zaczniemy trening? - spytała jedna z dzie
wczynek.
- Nie mogliśmy znaleźć trenera - odpowiedziała jej
matka. - Zresztą chodzisz już na gimnastykę...
Ivy doszła do wniosku, że starczy jej materiału na
niezbyt długi artykuł. Może skoncentrować się na
braku zainteresowania sportem dziewcząt ze strony
rodziców i nadmiarze zajęć pozalekcyjnych.
Dziewczynki były zawiedzione, ale większość nie
protestowała.
To właśnie zaniepokoiło Ivy. Nie powinny rezyg
nować tak łatwo. Zamiast walczyć, dwie z nich biegały
wokół boiska, klaszcząc z radości w dłonie. Ivy pode
szła do nich.
- Jak się nazywacie?
- Ja jestem Ruth Ann - przedstawiła się ładna
brunetka - a to jest Sarah.
- Nie chciałyście grać w piłkę?
- Nie! - zawołały chórem.
- A dlaczego?
- Bo przy tym się brudzi - odparła Ruth Ann.
- A w balecie nie - skomentowała kwaśno Ivy.
- Nie! - zachichotały. - Mamy też ładne kostiumy.
- W piłce nożnej też są stroje drużyny.
- Ale nie są wyszywane cekinami - wyjaśniła Sa
rah. -I bez koronek.
- Ale... ale można wygrać puchar - nie ustępowała
Ivy.
- Piłka nożna to gra dla chłopców - oświadczyła
Ruth Ann.
Ivy ogarnął głęboki smutek. Piłka nożna byłaby dla
nich wspaniałą zabawą. Zamiast tego wrócą do baletu,
troskliwych mateczek, chóru i lekcji gry na fortepia
nie. Zajęć, w których nie ma agresji i walki. Zajęć, na
których sama wyrosła.
Pomyślała o szatni drużyny futbolowej, opowiada
niach Billie, pewności siebie, którą bezskutecznie usi
łowała w sobie wypracować.
REPORTER W SPÓDNICY 37
Te małe dziewczynki muszą nauczyć się żyć inaczej.
Trzeba dać im szansę, by poznały własną wartość.
Nauczyć je połączyć siły, dać im poczucie przynależ
ności do grupy.
Ivy przyglądała się w milczeniu rodzicom zbie
rającym się do powrotu. Serce biło jej mocno. Przy
pomniała sobie swoje zdecydowane i pewne siebie
siostry.
Te dziewczynki są wychowywane tak jak ona.
Wyrosną na osoby nieśmiałe, słodkie i miłe. Ko
biety, które wszyscy lubią, ale których nikt nie
bierze serio.
Pomyślała o Ricku. Pewnie ją lubi, ale nie traktuje
jak rywalki, jeśli chodzi o kwestie zawodowe. Po
dobnie jak i redaktor naczelny, który nie pozwala
jej na samodzielne opracowywanie poważniejszych
reportaży.
Później przypomniała sobie o Billie, która na swój
sposób starała się ułatwić jej życie. Pomóc i dodać
otuchy.
Teraz kolej na Ivy. Czas na to, by zrobić coś dla
innych. Doświadczenie w sportach drużynowych to
rzecz naprawdę potrzebna w życiu.
- Zaczekajcie! - krzyknęła. - Ja zostanę trenerem.
- Co? - spytał ktoś z niedowierzaniem.
- Poprowadzę drużynę. Zgłaszam się na ochotnika.
Wszyscy zamarli w bezruchu, a później niektóre
dziewczynki zaczęły podskakiwać z radości i klaskać
w ręce. Na twarzach dorosłych malowała się ulga.
Ruth Ann i Sarah zajęczały smutno.
- Dziękujemy bardzo! - zawołała Betty Kay. - Kie
dy trening?
- Będziemy się spotykać w poniedziałki, środy
i piątki - oświadczyła Ivy.
- Przepisy ograniczają treningi do dwóch w tygo
dniu - poinformowała ją Betty Kay.
- Dobrze, w takim razie w poniedziałki i środy.
O szóstej. Czy są jakieś pytania?
38 REPORTER W SPÓDNICY
Wstrzymała oddech. Najbardziej bała się, że ktoś
zapyta, czy ona na pewno umie grać w piłkę nożną
Na szczęście nikomu nie przyszło to do głowy.
W następny poniedziałek o szóstej wieczorem Ivy
wyładowała z samochodu kilka pomarańczowych słup
ków i stertę książek, w których opisane były zasady gry
w piłkę nożną. Zaczęły ją gnębić poważne wątpliwości
co do jej własnych talentów trenerskich.
Redaktor „Globe" poparł jej inicjatywę, twierdząc,
że jest to doskonała okazja do nawiązania kontaktów
z miejscową społecznością. Przyrzekł Ivy opubliko
wanie serii ośmiu artykułów o jej trenerskich doświad
czeniach i programach sportowych w szkołach pod
stawowych.
Nie jest to wprawdzie futbol amerykański w wyda
niu profesjonalnym, ale pomimo wszystko w każdym
numerze będzie ukazywał się jej artykuł, opatrzony
nazwiskiem i zdjęciem. To niemałe osiągnięcie. Powin
no też zadowolić jej siostry.
Chciała pochwalić się Rickowi, ale nie miała okazji,
ponieważ znowu wyjechał z Austin.
Ivy tylko teoretycznie wiedziała, jak grać w piłkę
nożną. Brakowało jej za to doświadczeń praktycznych.
Trudno, trzeba będzie sobie jakoś poradzić.
Dmuchnęła mocno w gwizdek. Wszystkie głowy
zwróciły się w jej stronę. Przyjrzała się swoim pod
opiecznym. Zastanowiły ją rozmiary stojącej przed nią
gromadki. Dziewczynek było co najmniej dwa razy
więcej niż poprzednio.
- Kim wy jesteście? - spytała, zapominając o przy
gotowanym przemówieniu. - Mam na liście tylko
czternaście nazwisk.
- No, widzi pani, jest tutaj z nami również druga
drużyna - wyjaśniła Betty Kay. - One też nie miały
trenera. Zaproponowałam, żeby się do nas przyłączyły.
Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu.
REPORTEB W SPÓDNICY 39
Ivy zdecydowanie się to nie podobało. Próbowała
oponować.
- Są jednak przepisy dotyczące liczby zawodników
w drużynie. Na mojej liście jest tylko piętnaście miejsc.
- Ma pani rację. - Betty uśmiechnęła się. - Niech
pani sama zdecyduje, kto zakwalifikuje się do drużyny.
Ivy poczuła, że wpadła w zastawioną na siebie
pułapkę. Matki były zdecydowanie sprytniejsze od niej.
- W porządku! - Klasnęła w dłonie. - Musimy
pogadać - zwróciła się do swoich podopiecznych.
- Może tam. - Ruszyła truchcikiem w stronę środka
boiska, aby znaleźć się poza zasięgiem słuchu rodziców.
Dwadzieścia trzy dziewczynki w wieku jedenastu i dwu
nastu lat pobiegły w ślad za nią. Przyszłość świata
kobiet. Ivy westchnęła.
- Która z was już kiedyś grała w piłkę nożną, niech
podniesie rękę.
W górę podniosły się tylko dwie dłonie. A więc tylko
dwie dziewczynki mogą zorientować się, że ona sama
nie ma w tej kwestii żadnego doświadczenia.
- Dlaczego nie zapyta pani, która z nas w ogóle chce
grać w piłkę. - Ta uwaga została zgłoszona przez jedną
z dwóch zwolenniczek baletu.
Ivy spojrzała na nią i poczuła, że jest coraz bardziej
zdecydowana prowadzić tę drużynę. Pewnego dnia
mała baletnica dorośnie i będzie jej wdzięczna za
przygotowanie do dorosłego życia. Na razie zignoro
wała tę uwagę.
- Jak masz na imię? - spytała jedną z dwóch
dziewczynek ubranych w nakolanniki.
- Lanie - odparła mała sportsmenka.
- Proszę, żeby na następnym treningu każda z was
miała parę takich nakolanników, jak ma Lanie. Chcia
łabym też, żebyście ubierały się w wygodne szorty
i koszulki, w których nie będziecie bały się ubrudzić.
A teraz czas na rozgrzewkę. Proszę biegiem trzy razy
dookoła boiska. - Protesty i niezadowolone pomruki
zagłuszył dźwięk gwizdka.
40 REPORTER W SPÓDNICY
Musiała wielokrotnie zachęcać i ponaglać dziew-
czynki, aby wreszcie zakończyły trzy okrążenia. Roz-
grzewka zajęła więcej czasu, niż planowała. Dziewczęta
były w marnej formie.
Kiedy wróciły na środek boiska, przeprowadziła
ćwiczenia rozciągające.
- A teraz powiem wam, jakie są zasady piłki nożnej
- zaczęła Ivy, czując, że nie da się tego już dłużej
odwlekać. - Pierwszą zasadą gry w piłkę nożną jest to,
że nie można korzystać z rąk. Oznacza to, że musimy
trenować prowadzenie piłki nogami. - Odezwały się
nerwowe chichoty.
- Ja tak nie potrafię - oświadczyła jedna z dziew
czynek. - Można się przy tym potknąć i przewrócić!
Ivy wzięła głęboki oddech i postanowiła nie dać się
sprowokować. Być może nie ma doświadczenia, ale
naprawdę przeczytała mnóstwo książek i jest pełna
dobrych chęci.
- Spróbuję wam to pokazać.
Była przygotowana, że będzie to trudniejsze w prak
tyce, niż oglądanie na ekranie telewizora. Nie spodziewa
ła się jednak, że okaże się to dla niej niemal niemożliwe.
Dziewczynki próbowały ją naśladować. Ivy nie była
przekonana, czy to naprawdę dobry pomysł.
- Lanie! Proszę, pomóż mi ustawić słupki. - Usta
wiły osiem słupków w dwóch szeregach po cztery. Ivy
zagwizdała. - Stańcie w szeregach i po kolei prowadźcie
piłkę dookoła słupków. - Sama czuła się bardzo dumna
i zadowolona, gdy udało jej się wykonać całe ćwiczenie
bez zgubienia piłki.
W dziesięć minut później okazało się, że w ten
sposób tylko połowa dziewcząt ma szansę spróbować
własnych sił. Pozostałe niecierpliwie wyczekiwały na
swoją kolejkę. Ivy poszukała rady w jednej ze swych
książek i zorganizowała grę, w której niektóre dziew
czynki chodziły po ziemi na czworakach, niczym małe
kraby, a pozostałe starały się przeprowadzić piłkę
pomiędzy nimi.
REPORTER W SPÓDNICY 41
Wróciła do grupy biegającej wokół słupków, za
chęcając dziewczynki do starań, ale po chwili okazało
się, że pozostawione same sobie wszystkie „kraby"
siedzą, rozmawiają i plotą sobie nawzajem warkoczyki.
Ivy odetchnęła głęboko i spięła włosy na czubku
głowy. Było tak gorąco, jak tylko może być w Teksasie
pod koniec sierpnia. Tak gorąco, że nie ma się siły
nawet myśleć, a co dopiero biegać za piłką. Trudno
było winić dziewczęta za to, że brak im entuzjazmu do
ćwiczeń. Następny poniedziałek miał być jednak dniem
wolnym, tak więc nie będą miały treningu. Pierwszy
mecz zaplanowano już wkrótce, a zagrać w nim musi
prawdziwa drużyna piłkarska, nie grupa przypadkowo
dobranych dzieciaków, które potykają się o piłkę.
Prawdziwa, wytrenowana drużyna.
Ivy westchnęła. To przecież nie może się udać.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Rick zatrzasnął drzwi dżipa i rozejrzał się po boisku
w poszukiwaniu Ivy. Ostatnio ciągle o niej myślał, więc
gdy po powrocie do redakcji przeczytał na tablicy zleceń,
że jest tutaj, wsiadł w samochód i natychmiast przyjechał.
Spośród wszystkich adeptów sztuki dziennikarskiej
Ivy była zdecydowanie najgorszym kandydatem na
reportera. Co prawda, inteligentna i chętna do pracy,
ale to przecież nie wszystko. Dobry reporter musi mieć
grubą skórę, upór i dominującą osobowość, musi umieć
postępować bezczelnie i arogancko. A już na pewno nie
może starać się wszystkim przypodobać.
W jego przypadku sytuacja wyglądała inaczej. Uro
dził się tu i był miejscową sławą. Mógł więc pozwolić
sobie na mniej agresywny styl pracy. Nawet on jednak
musiał nauczyć się, jak wyciągać na światło dzienne
różne, nie zawsze przyjemne sprawy.
Ivy prawdopodobnie nie opuści „Globe", zostanie
wierna swojemu pierwszemu pracodawcy. Dzięki temu
on, Rick, będzie mógł z czystym sumieniem stąd odejść.
Jeśli będzie miał na to ochotę.
Mógłby też kupić „Globe" i osiedlić się na stałe
w Austin. Wyprowadzić się z mieszkania w mieście
i zbudować wymarzony dom na działce w Lakeway.
Otrząsnął się z zamyślenia. Chciał przede wszystkim
znaleźć Ivy. Na dużym boisku znajdowało się kilka
trenujących drużyn. Nie mógł jej znaleźć wśród grupy
rodziców, siedzących na skraju. Dźwięk gwizdka zwró
cił jego uwagę na grupę dziewcząt na samym środku
boiska. Wśród nich była Ivy. Ze skupieniem prowadziła
piłkę wokół słupków.
REPORTER W SPÓDNICY
43
Rick uważnie obserwował trening, pełen podziwu
dla jej poczynań. Przysłano ją tutaj, żeby napisała
artykuł, a ona biega i ćwiczy razem z dziewczynkami.
Uśmiechnął się. Mogłaby być świetnym reporterem,
gdyby... ale cóż one teraz wyprawiają?
Wytężył wzrok, oślepiony popołudniowym słońcem.
Sześć dziewczynek chodziło na czworakach. Gdzie jest
ich trener?
Zaskoczony, w końcu zrozumiał, że to Ivy prowadzi
zajęcia. Popatrzył na rodziców, ale ci zachowywali się
tak, jakby to, co dzieje się na boisku, było najnormal
niejszą rzeczą na świecie.
Szybko policzył dziewczynki. Było ich ponad dwa
dzieścia. To o wiele za dużo jak na jedną grupę. Gdzie
są pozostali trenerzy? Ciężko westchnął.
Co ona sobie wyobraża? Najwyraźniej wydaje jej się,
że jest trenerem piłki nożnej. Być może trenerzy po
stanowili się nią na chwilę wyręczyć. Podszedł do
kobiety z notesem w ręku.
- Przepraszam bardzo, czy ona - wskazał palcem na
Ivy - jest trenerem?
Kobieta uśmiechnęła się i skinęła głową twierdząco.
- Jedynym trenerem? I nie ma asystentów?
- Nie było innych kandydatów.
- Doprawdy? - Rick znacząco rozejrzał się wokół.
- Ja już mam swoje zadanie. - Kobieta wypro
stowała się i wskazała palcem na trzymaną w ręku
listę. - A pan?
- Tu nie ma moich dzieci! Chciałem tylko przyjrzeć
się treningowi. Jestem znajomym Ivy - dodał łago
dniejszym tonem. - Chodzi mi tylko o to, że ona
przecież potrzebuje pomocy. Nie poradzi sobie sama
z tak liczną grupą.
- Jak dotąd świetnie jej idzie.
Rick założył ręce na piersi i przez chwilę obserwował
w milczeniu sytuację na boisku. Rodzice naprawdę
zachowują się czasem niewiarygodnie beztrosko. Po
trząsnął głową. Powoli zaczynał rozumieć, jak to się
44 REPORTER W SPÓDNICY
stało, że Ivy, jak to określono, została trenerem na
ochotnika. Wyraźnie jednak walczyła w tej chwili
o przetrwanie.
Westchnął i pobiegł w jej kierunku, czując się jak
szlachetny książę na białym koniu, który nader niechęt
nie pędzi na ratunek swojej księżniczce.
- Cześć!
- Rick? - Ivy odwróciła się błyskawicznie w jego
stronę. Poczuła, że zaschło jej w gardle z przejęcia.
Właśnie w tej chwili o nim myślała. Zastanawiała
się, czy zechciałby udzielić jej kilku lekcji gry w piłkę
nożną.
Był ubrany swobodnie i sportowo. Miał na sobie
szarą koszulkę bez rękawów, szorty i adidasy. Całe
kolano pokrywała siatka różowych i białych blizn,
które rysowały mapę jego sportowej kariery.
W przeciwieństwie do Ivy był sportowcem w każ
dym calu. Poza nieszczęsnym kolanem wyglądał na
zawodnika w szczytowej formie.
- Co tu robisz? - wysapała zmęczona.
- Przeczytałem na tablicy zleceń, że tu właśnie mogę
cię znaleźć. - Rozejrzał się dookoła. - Myślałem, że
zbierasz materiał do reportażu, ale to chyba coś znacz
nie poważniejszego. - Postukał palcem w srebrny gwiz
dek, który wisiał na szyi Ivy.
- Zbieranie materiałów to jest poważna sprawa.
- Podobnie jak praca trenera.
- Jak dawno przyjechałeś? - Ivy wyczuła w jego
głosie ton przygany.
- Wystarczająco dawno. - Z poważną miną wskazał
książkę, którą trzymała w dłoni. - Nie mów mi, że to
poradnik z serii: „piłka nożna w jeden weekend".
- Nie wygłupiaj się. To podręcznik strategii.
- Ale co się stało z trenerem? - Rick ściągnął brwi.
- Nigdy nie mieli tu prawdziwego trenera. Zgodzi
łam się poprowadzić grupę w momencie, kiedy wszyscy
zamierzali właśnie odwołać zajęcia. Tak po prostu,
odwołać!
REPORTER W SPÓDNICY 45
- Rozumiem. - Potarł czoło.
- Nie mogłam na to pozwolić. Trudno znaleźć
chętnych do pracy z gromadą dziewczynek. Nie to, co
z chłopcami.
- Masz rację.
- No i... no i dziewczynkom też są potrzebne gry
zespołowe - dokończyła niepewnie Ivy, zupełnie już
wytrącona z równowagi jego zgodną postawą.
Rick westchnął i oparł dłonie na biodrach. Podłubał
w ziemi czubkiem buta, spojrzał na nią, zagryzł niepew
nie wargi i podniósł głowę do góry.
- Pomogę ci - odezwał się w końcu. Popatrzył jej
w oczy. - Ale robię to tylko i wyłącznie dlatego, że
uroczo wyglądasz z tym gwizdkiem.
Ta uwaga była zdecydowanie nie na miejscu, ale Ivy
zdawała sobie sprawę, że nie ma co upierać się przy
towarzyskich formach, skoro Rick właśnie zapropono
wał, że uratuje jej życie. Wyszeptała gorące słowa
podziękowania i podeszła z nim do ćwiczących dziew
czynek.
- No, moje panie, proszę o uwagę! - Rick zagwizdał
na palcach. Dźwięk być może nie dorównywał siłą
gwizdkowi Ivy, ale był znacznie od niego skutecz
niejszy.
Dziewczęta natychmiast stłoczyły się wokół niego.
Ivy czuła, że ich dopiero co rozwijające się kobiece
duszyczki rozkwitają w tej chwili jak przepiękne kwia
ty. Prawdę mówiąc, pomyślała przyglądając się pła
skiemu torsowi Ricka i jego opalonym nogom, odnosi
się to również do niej samej.
- Ivy! - Rick skinął na nią ręką. - Dziewczynek jest
za dużo jak na jedną drużynę - powiedział cicho.
- To dlatego, że połączyłam dwie drużyny. Żadna
nie miała trenera.
- Nie mogą wszystkie grać razem - potrząsnął gło
wą.
- W takim razie może sam zadecydujesz, które
mogą zostać, a które odeślemy do domu?
46 REPORTER W SPÓDNICY
Rick obrzucił ją jadowitym spojrzeniem.
- Pożycz mi gwizdka. - Pochylił się i nie zdejmując
jej gwizdka z szyi zagwizdał dwukrotnie. Wcale nie
brzmiało to słabo i histerycznie. - Miłe panie, musimy
was znów podzielić na dwie grupy. Drużyna...
- W czerwonych koszulkach - podpowiedziała Ivy.
- Drużyna w czerwonych koszulkach proszę z tej
strony.
- Drużyna błękitna koło mnie - dodała Ivy.
Dziewczynki podzieliły się na dwie grupy.
- Jaki jest plan zajęć? - spytał Rick.
- Poniedziałki i środy. Pierwszy mecz treningowy
już w przyszłą sobotę.
- Dobrze - wykrztusił Rick, otwierając szeroko oczy
ze zdumienia. - Dobrze - powtórzył nieco bardziej
opanowanym tonem. - W porządku. Słuchajcie! - klas
nął w dłonie. - Będziemy grali w nogę. Już niedługo
mecz. - Jego ton wskazywał na to, że sam usiłuje
przekonać siebie, że to prawda.
Praca z dwunastoma dziewczynkami była znacznie
łatwiejsza. Rick zaproponował, że będą prowadzili
wspólne treningi. Dzięki temu Ivy będzie miała szansę
wiele się od niego nauczyć. Być może nawet polubi tę
dyscyplinę sportu.
Podczas środowego treningu, kiedy dziewczynki się
rozgrzewały, Ivy uświadomiła sobie, że nawet nie
spytała go, dlaczego właściwie szukał jej tutaj w po
niedziałek. Teraz biegał po boisku razem ze swoją
drużyną, która przyjęła nazwę Rick's Rockers. Ivy
przeczuwała, że w jej drużynie, teraz znanej pod
nazwą Ivy's League, kilka dziewczynek knuje, w jaki
sposób przenieść się do grupy prowadzonej przez
Ricka. Nie sposób ich za to winić. Na ich miejscu Ivy
robiłaby to samo.
- W porządku, kończymy! - zawołał Rick godzinę
później. - Ponieważ w poniedziałek mamy wolne, we
wtorek zorganizujemy dodatkowy trening.
- Poczytajcie przepisy! - dodała Ivy.
REPORTER W SPÓDNICY
47
Wcześniej rozdała im kartki z podstawowymi zasa
dami gry.
- Ani im to w głowie powiedziała, zwracając się
do Ricka.
- Na to wygląda. Powinniśmy chyba modlić się, żeby
w sobotę padało - odparł machając lekceważąco ręką.
- Nic z tego. Deszcz nie deszcz, mecz musi się odbyć.
Rick zamruczał pod nosem i zaczął zbierać słupki.
Ivy po raz chyba już setny pomyślała, że naprawdę
uratował jej reputację. Trudno było uwierzyć, że ten
facet był kiedyś sławnym i podziwianym obrońcą
jednej z najlepszych drużyn zawodowych. Owszem,
wyglądał na sportowca, ale brakowało mu typowej
dla zawodników futbolu amerykańskiego nadmiernej
pewności siebie i zadufanego egoizmu. Być może dla
tego, że jego kariera tak szybko się skończyła. Nie,
to chyba nie to. Ivy przypomniała sobie, jak umiejętnie
organizował treningi, jak zręcznie zachęcał dziewczynki
do większego wysiłku. Wszystkie były gotowe pójść
za nim w ogień, jeśli tylko je o to poprosi. Rick
był urodzonym przywódcą, zręcznym, łagodnym i stro
niącym od przesady.
Ogarnął ją smutek. Gdyby nie kontuzje, byłby na
pewno jednym z największych obrońców wszechcza
sów. Przyszło jej na myśl, że gdyby przeprowadzała
z nim wywiad, umiałby potraktować ją uprzejmie,
uszanować jej zawodowe umiejętności.
- Czy już ci podziękowałam za pomoc? - spytała
nagle.
- Mniej więcej milion razy.
- A więc zrobię to po raz kolejny. Naprawdę jestem
ci bardzo wdzięczna.
Na twarz Ricka wypłynął błogi uśmiech. Kopnął
piłkę do góry i zaczął podbijać ją głową.
- Nieźle - pochwaliła Ivy. - Grało się trochę,
prawda?
- Dawno temu. - Schylił się i rozmasował kolano.
- Ciągłe jeszcze muszę uważać. - Znów uśmiechnął się,
48
REPORTER W SPÓDNICY
ale z jego twarzy zniknęła radosna pewność siebie.
- A może byśmy poszli napić się czegoś zimnego?
Albo na kolację - dodał swobodnym, niezobowią
zującym tonem.
Rozmawiał z nią jak z kumplem. Z początku po
czuła się zawiedziona, ale szybko ofuknęła samą siebie.
Chciała być tak traktowana: jak kolega, kumpel, zna
jomy. Właśnie tak. I już.
Niestety, termin oddania artykułu wisiał nad nią jak
miecz kata.
- Bardzo chętnie, ale mam jeszcze pilną robotę.
Muszę wracać do redakcji.
- Na parterze jest szeroki wybór automatów z na
pojami i słodyczami - zaproponował.
- W porządku - roześmiała się. Otworzyła bagażnik
i wrzuciła do środka sprzęt. - Czy wiesz, że piszę cykl
artykułów o moich doświadczeniach trenera?
- A ja myślałem, że robisz to z dobrego serca.
-I tak zajęłabym się tymi dziewczynkami - zaopo
nowała.
- Żartowałem - przerwał jej. - Spakuję rzeczy do
samochodu i też jadę do redakcji.
Gdy dotarli na miejsce, było tam pusto i ciemno.
W ciemnościach jaśniały tylko zielone fluorescencyjne
światełka ekranów.
Rick otworzył szufladę biurka i wyjął z niej garść
żetonów.
- Co ci przynieść?
- Jakiś napój i kanapkę. - Ivy włączyła komputer.
- Zaraz wracam.
Rick wyszedł z pokoju. Kiedy wrócił, Ivy była już
pochłonięta pracą. Wiedział, że nie należy jej prze
szkadzać, więc postawił otwartą puszkę z napojem po
jej lewej stronie. Nie odrywając wzroku od ekranu,
sięgnęła po nią, upiła łyk i powróciła do pisania.
Rick przypomniał sobie tysiące reportaży, nad któ
rymi pracował w podobnych warunkach: po nocach,
żywiąc się zeschniętymi kanapkami, popijanymi zimną
I
REPORTER W SPÓDNICY 49
kawą i ciepłą coca-colą. Zawód dziennikarza wcale nie
jest tak ekscytujący, jak się uważa.
Zastanawiał się, czemu Ivy zdecydowała się akurat
na dziennikarstwo sportowe. Nie miała temperamentu
sportowca. Była delikatna, drobna. Słodka. Tak, zbyt
słodka, jak na ten zawód. Ta praca ją wykończy,
zniszczy.
Ivy jeszcze raz przeczytała napisany tekst. Pokiwała
z zadowoleniem głową i wcisnęła przycisk na kla
wiaturze. Odwróciła się na krześle i sięgnęła po puszkę
z napojem. Uniosła ją do ust, potem opuściła i po
trząsnęła.
- Pusta - stwierdziła z zaskoczeniem. - A kanapka?
- Czeka. - Rick przesunął ku niej zawiniętą bułkę.
- Fatalnie. Teraz będę musiała ją zjeść. - Odwinęła
opakowanie i ugryzła pierwszy kęs.
- Jak to się stało, że zabrałaś się za pisanie
o sporcie?
- Kocham sport. Z tatą nie opuściliśmy ani jednego
meczu Dallas Cowboys i Texas Rangers. Uczyłam się
na pamięć wyników, a tato popisywał się mną przed
kolegami. - Uśmiechnęła się cierpko. - Niewiele jest
zawodów, w których może się przydać znajomość
wyników drużyn za ostatnie kilka lat.
- Pamiętasz moje dane?
- Urodzony w 1962 roku, wzrost 195 centymetrów,
karmelowe oczy, zwalający z nóg uśmiech i słabowite
kolano.
- To ci dopiero! - roześmiał się, zaskoczony.
- A widzisz! - rzuciła z przekornym uśmieszkiem.
- A więc uczysz się na pamięć danych każdego
zawodnika?
- Nie, tylko tych najprzystojniejszych.
- Skąd ci to nagle przyszło do głowy?
Ivy wyrzuciła resztkę kanapki.
- Kiedy mówię, że jestem reporterem sportowym,
wszyscy zaraz wspominają o wizytach w szatniach
sportowców, jakbym z tej właśnie przyczyny wybrała
50
REPORTER W SPÓDNICY
ten zawód. Kobiety nie pytają o nic innego, tylko
o to, jak wygląda ten czy inny zawodnik nago. - Rzu
ciła mu krótkie spojrzenie. - Mężczyźni zresztą też.
Wolę zacząć ten temat pierwsza, uprzedzić pytania.
- Wcale nie zamierzałem kwestionować twojego
wyboru.
- Naprawdę?
Przyglądała mu się uważnie i tak otwarcie, że w koń
cu poczuł się nieswojo. Był zdania, że jest zbyt wrażliwa
i delikatna. Musi się zmienić, inaczej cała jej kariera
będzie pasmem nieszczęść i porażek. Właśnie zamierzał
to wytłumaczyć, gdy zauważył na jej twarzy wyraz
kompletnego zaskoczenia. Wpatrywała się w coś ponad '
jego ramieniem.
Rick odwrócił się i jego oczom ukazała się niewia
rygodnie atrakcyjna blondynka w czerwonej sukience.
- Ivy, kochanie, a więc tu się ukrywasz!
A to ci dopiero! Rick zamrugał oczami, powoli
uświadamiając sobie, że ta dama mówi do Ivy po
imieniu.
- Laurel? - Ivy wyglądała na niemile zaskoczoną.
- Dzwoniłam do ciebie setki razy. Holly zresztą też.
- Nie było mnie w domu.
- Od tygodnia?
- Byłam zajęta. - Ivy wzruszyła ramionami.
Wzrok blondynki padł na Ricka, który zdjął nogi
z biurka. Zapadła cisza.
- Laurel, to jest Rick Scott. Jest dziennikarzem
w „Globe". Rick, to moja siostra, Laurel Hartman...
Rick podniósł się i uścisnął dłoń Laurel. Dopiero
wtedy dotarło do niego to, co usłyszał. Siostra. Nagle
uprzytomnił sobie, że jeśli chodzi o Ivy, wiele to
wyjaśnia. Czuł, że Ivy obserwuje jego reakcję na tę
wspaniałą istotę, której został przedstawiony.
Elegancka dama też chyba oczekiwała na złożenie
należnego jej hołdu. Rick gorączkowo próbował coś
wymyślić. Coś, co sprawiłoby przyjemność Ivy.
- ...i mój szwagier, Jack.
REPORTER W SPÓDNICY
51
Rick musiał w końcu puścić rękę Laurel, żeby
uścisnąć dłoń jej męża, na twarzy którego malowało się
wyraźne rozbawienie.
- Miło mi was poznać. Bardzo mi się dobrze pracuje
z Ivy. Ma prawdziwy talent. - Leciutko pociągnął za
pasemko jej włosów. - Nieczęsto zdarza się trafić na
osobę zarazem tak piękną i tak mądrą.
Ta uwaga nie należała do najbardziej eleganckich.
Była typowym przykładem męskich komentarzy, któ
rych Ivy serdecznie nienawidziła. Ale kiedy Rick zoba
czył zadowolony wyraz jej oczu i nieśmiały uśmieszek,
który ukryła odwracając głowę, był rad, że to właśnie
powiedział.
Laurel potrząsnęła głową. Rick znał ten typ kobiet,
które zawsze muszą być w centrum zainteresowania.
- Jesteśmy z Jackiem zaproszeni na przyjęcie u gu
bernatora.
- Które zaczęło się dwadzieścia minut temu - przy
pomniał jej ubrany w smoking mąż.
- Zgadza się. Przyjęcie promocyjne. Chodzi o wspie
ranie przemysłu filmowego w Teksasie. Laurel i Jack
zajmują się wyszukiwaniem nowych talentów - wyjaś
niła Ivy. - Słyszałam o tej kolacji, ale nie przypusz
czałam, że przyjedziecie. To kawał drogi z Los Angeles.
- Wiedziałabyś o tym, gdyby przyszło ci do głowy
wysłuchać informacji nagranych na twojej automatycz
nej sekretarce.
Rick zauważył, że Ivy blednie.
- To naprawdę nie jej wina - wyjaśnił stanowczo.
- Przez ostatnie kilka tygodni niemal nie wychodziła
z redakcji. Podobnie jak my wszyscy. Prawdę mówiąc,
w tej chwili Ivy musi jak najszybciej skończyć ważny
tekst. To bardzo pilny materiał. - Miał nadzieję, że
siostra Ivy powstrzyma się od uwag na temat opus
toszałej redakcji.
- Na nas już czas - wtrącił się mąż Laurel, nim ona
sama zdążyła cokolwiek powiedzieć. - Nie chcesz
chyba stracić okazji poznania nowych klientów.
52 REPORTER W SPÓDNICY
- Jack i ja jutro lecimy do Dallas, spotkać się
z Holly. Może zjemy razem śniadanie? - Laurel po
chyliła się nad Ivy i musnęła ustami powietrze przy jej
policzku.
Podczas gdy siostry umawiały się na spotkanie, Rick
jeszcze raz uścisnął dłoń Jacka.
- Opiekuj się nią - wymruczał Jack, kiwając głową
w stronę Ivy.
- Oczywiście - obiecał Rick i natychmiast zastano
wił się, skąd mu to przyszło do głowy.
Jack ucałował Ivy w policzek, objął żonę ramieniem
i wyprowadził z redakcji.
Po ich wyjściu zapanowała głucha cisza.
- A więc to jest twoja siostra - odezwał się w końcu
Rick.
- Tylko jedna z moich sióstr.
Nagle zadzwonił telefon. Rick niemal roześmiał się
na widok wyrazu ulgi, który odmalował się na twarzy
Ivy. Przyglądał się, jak pilnie notuje, oparta łokciem
o blat biurka, ze zniecierpliwieniem odgarniając pasmo
włosów.
Miała długie, gęste, kasztanowe włosy. Pomimo
panującej mody nie obcinała ich na krótko.
Podobała mu się. Była bezpretensjonalna, najwy
raźniej nie imponowało jej to, że kiedyś był wielką
gwiazdą futbolu. Rozumiała sport. Lubiła go. Nigdy
nie narzekałaby, że oglądanie transmisji meczu to
strata czasu. Nie jest może zbyt efektowna, ale kobiety
takie jak jej siostra wymagają zbyt wiele zachodu
i starań.
Odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się do niego.
Do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, że tak
rzadko widuje jej łagodny uśmiech. Jak leciutka fala na
spokojnej powierzchni jeziora.
- Masz śliczny uśmiech - powiedział.
- Czy takie komplementy prawią zawodowcy fut
bolu? - pochyliła głowę i zaczęła bawić się długopisem.
- Czasem zdobywają się na śmielsze uwagi.
REPORTER W SPÓDNICY
53
Ivy zaczerwieniła się. Policzki płonęły jej żywym
ogniem. Nie miała wątpliwości, że łuna na jej twarzy
świeci jasno w ciemności.
Nie umiała przyjmować komplementów bez rumień
ca ani krytyki bez łez. Nienawidziła swojej nieśmiałości.
Dlaczego nie mogła odziedziczyć pewności siebie,
której nie brakuje siostrom? Rick flirtuje z nią, a ona nie
umie mu odpowiedzieć. Do tej pory była zadowolona
z pozycji kumpla, młodszej siostrzyczki. Ale nie dziś.
Rick obdarzył ją chłopięcym uśmiechem, od którego
zaparło jej dech w piersiach.
Chciała, żeby ten mężczyzna dostrzegł w niej kobie
tę. Nie reportera, nie kolegę. Kobietę.
Są zapewne różne niezawodne sposoby zwrócenia na
siebie uwagi mężczyzny, ale Ivy nie znała żadnego
z nich. Nigdy zresztą nie chciała o nich słuchać.
Dziś po raz kolejny widziała siostrę w akcji. Zauwa
żyła sposób, w jaki Laurel potrząsa głową, żeby za
akcentować bujną grzywę blond włosów. Miała zresztą
cały zestaw różnych uśmiechów i gestów, które stoso
wała niemal machinalnie.
Szczerze mówiąc, Ivy zawsze ganiła ją za to. Teraz
jednak, patrząc na uśmiechniętą twarz Ricka, zro
zumiała, że sama wcale nie jest inna. Chciała, żeby
spojrzał na nią tak, jak przed chwilą patrzył na Laurel,
gdy weszła do redakcji.
- Coś ważnego? - spytał, wskazując na telefon.
- Nie. - Potrząsnęła głową. - Po prostu dane,
których potrzebuję do artykułu przeglądowego o wy
nikach w tym roku.
- Przepraszam, że to na ciebie zwaliłem. - Rick
zrobił skruszoną minę i wykonał nieokreślony ruch
dłonią w kierunku sterty papierów piętrzących się na
jej biurku. - Może ci w czymś pomóc?
- Bardzo chętnie. - Skoro Rick jeszcze nie wie, że
Harris jej właśnie powierzył przygotowanie tego ar
tykułu, skorzysta z jego oferty. Podała mu trzy pękate
teczki, starając się zachować poważny wyraz twarzy.
54 REPORTER W SPÓDNICY
- Zaproponowałem ci to w chwili słabości - zaję
czał, włączając swój komputer. - Powinienem był
wiedzieć, że to wykorzystasz.
-Rick?
Odwrócił się ku niej i popatrzył pytająco.
-Dzięki... za pomoc. No i za te wszystkie miłe
rzeczy, które dziś o mnie mówiłeś.
Otworzył usta, lecz po chwili wahania zamknął je,
jakby się rozmyślił.
- Co chciałeś powiedzieć?
- Miałem zamiar wyznać ci, że masz przepiękne
oczy. Pełne wyrazu i głębokie. Ale skoro udało mi się
jakoś uniknąć surowej nagany za jedną tego typu
uwagę dziś wieczorem, druga z pewnością wpędziłaby
mnie w tarapaty.
Ivy ze wszelkich sił starała się wymyślić jakąś od
powiedź. Nic z tego. Opuściła głowę i wpatrywała się
w biurko.
- A więc jestem w tarapatach - oznajmił na wpół
pytająco.
- Nie. - Ivy nie mogła się zmusić, żeby spojrzeć mu
prosto w twarz. Była na siebie wściekła. Zachowuje się
jak nieopierzona nastolatka.
- Hej! - Jego głos brzmiał niepokojąco łagodnie
i wyrozumiale. - Cieszę się, że mogłem ci w czymś
pomóc.
Podniosła głowę i poczuła, że tonie. Zatraciła się
w ciepłym spojrzeniu brązowych oczu. Zagubiła w uro
ku leciutkich zmarszczek na jego twarzy.
Poczuła, że zadurzyła się w Ricku Scotcie, i to
w stopniu zupełnie nie licującym z profesjonalnym
zachowaniem reportera.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Nie powinna marzyć o Ricku Scotcie. Romanse
w miejscu pracy są przecież z góry skazane na kata
strofę. Zresztą Rick prawdopodobnie i tak ma już
narzeczoną. Albo dwie.
Poza tym, lubili go wszyscy. Był zawsze miły
i uprzejmy. Pomimo szczerych chęci, Ivy nie mogła
powiedzieć, żeby zwracał na nią szczególną uwagę. Tak
samo jak w stosunku do innych, był przyjazny, chętny
do pomocy. Ale nie należy przecież przeceniać znacze
nia zwykłej sympatii. Musi panować nad swoimi reak
cjami, inaczej narazi się na śmieszność.
- Jesteś gotowa? - Rick wskazał ręką na drzwi szatni.
Wróciła do rzeczywistości. Przełknęła ślinę. Chciała,
żeby jej głos zabrzmiał teraz jasno i zdecydowanie.
Żeby wyrażał pewność siebie, nonszalancję.
- Oczywiście. - Było to jednak tylko słabe piśniecie.
- Nic się nie przejmuj, będzie dobrze. - Rick uśmie
chnął się ciepło i lekko dotknął jej ramienia.
Ivy doceniała jego przyjazne starania, ale przecież
jest w końcu profesjonalną reporterką i musi radzić
sobie sama. Nie powinna ulegać panice.
Przebrzmiała ostatnia drużynowa piosenka. Zakoń
czył się kolejny mecz. Uniwersytet Teksański, wbrew
wszelkim oczekiwaniom i prognozom, bez trudu poko
nał zespół ligi ogólnokrajowej. To nie byle jaka nie
spodzianka! Kibice Longhorn radowali się bez umiaru.
Ivy i Rick mieli przeprowadzić wywiady z przegraną
drużyną.
Reporterzy, niemal sami mężczyźni, tłoczyli się przy
wejściu do szatni. Rick dotknął jej ręki. Otworzono
56 REPORTER W SPÓDNICY
drzwi, żeby wpuścić przedstawicieli prasy i telewizji.
Ivy przepychała się przez tłum dziennikarzy, starając
się trzymać tuż za Rickiem. Trudno było złapać od
dech. Wszyscy wrzeszczeli jak opętani. Miała ochotę
krzyczeć.
W końcu znaleźli się przy drzwiach. Rick wsunął się
do środka, ale przed nosem Ivy wyrosła muskularna
sylwetka.
- Nie wpuszczamy kobiet do szatni. - Twarz Ivy
znajdowała się na wysokości brzucha olbrzymiego męż
czyzny.
- Co? - Zadarła z trudem głowę.
- Nie możesz wejść. To polecenie trenera.
Zrozumiała, że ten gorylowaty mężczyzna niewątp
liwie budzi podziw i grozę wśród innych zawodników.
Nie było z nim dyskusji.
- Musi pan mnie wpuścić. Takie są przepisy.
- Wspięła się na palce, chociaż olbrzym i tak nie
zauważyłby tej niewielkiej zmiany w jej wzroście.
- Nic mi nie wiadomo o żadnych przepisach. Trener
powiedział, że nie wolno. - Muskularne ramię za
gradzało jej drogę.
-Ale...
Za plecami goryla tłum reporterów wpychał się do
środka. Pomiędzy nimi chyłkiem przemykała się jedyna
kobieta, reprezentująca lokalną gazetę.
- Muszę porozmawiać z zawodnikami. Mam do
tego prawo. - Ivy szarpnęła się do przodu. - Jestem
reporterem.
-Poczekaj w sali konferencyjnej - poradził męż
czyzna.
- Nie! - zaprotestowała. - Wiem doskonale, że ani
zawodnicy, ani trenerzy i tak tam nie przyjdą.
Ostatni spośród reporterów wszedł do szatni. Męż
czyzna potrząsnął jeszcze raz głową i zamknął jej drzwi
przed nosem.
Ivy nie mogła uwierzyć w to, co właśnie się zdarzyło.
Jak niby ma znaleźć salę konferencyjną? Gdzie zniknął
REPORTER W SPÓDNICY 57
Rick? Nie, to nie jest sprawa Ricka. To jest jej własny
problem. Musi sobie z tym poradzić, uniezależnić się
od pomocy innych.
- Wpuśćcie mnie! - uderzyła z całych sił pięścią
w metalowe drzwi. Szarpnęła klamkę. Były zamknięte
od wewnątrz. - Otwórzcie!
Odpowiedzi nie było.
Opuściła rękę i uświadomiła sobie, że kibice wy
chodzący ze stadionu gapią się na nią z rozbawieniem.
Rozejrzała się dookoła. Nad trybunami górowała loża
prasowa. Na pewno jest stamtąd bezpośrednie przejście
do sali konferencyjnej.
W porządku, nie będzie robiła zamieszania. Później
wniesie oficjalny protest do kierownictwa drużyny.
Wdrapała się po schodach na koronę stadionu.
Przeszła przez opustoszałe pomieszczenia dla dzien
nikarzy i zeszła znów na dół wewnętrzną klatką scho
dową. Ciężko dysząc wędrowała słabo oświetlonymi
korytarzami, aż znalazła drzwi szatni drużyny gości.
Zaczęła pukać, potem nacisnęła klamkę.
Otwarte. Nareszcie coś się udało.
Znajdująca się za drzwiami mała salka służąca
do przeprowadzania wywiadów z zawodnikami była
jednak pusta.
Ivy przycisnęła twarz do szyby, za którą widać było
płytę stadionu. Po chwili zdecydowanym krokiem ru
szyła korytarzykiem w kierunku pryszniców.
Na drodze stanęły jej kolejne zamknięte drzwi.
Kiedy uderzyła w nie pięścią, otworzył ten sam zwalisty
mężczyzna.
- A więc gdzie są zawodnicy? - Podniosła głowę do
góry. Starała się zrobić wrażenie osoby rzeczowej i zde
cydowanej.
- Zaraz wyjdą. - Mężczyzna wskazał kciukiem za
swoje ramię.
Ivy w milczeniu przyglądała się, jak drzwi znów
się przed nią zamykają. Wróciła do pokoju wy
wiadów.
58 REPORTER W SPÓDNICY
Dwadzieścia minut później, gdy powoli przegrywała
walkę z własnymi łzami, kilku zawodników ubranych
w klubowe dresy wyszło z szatni.
Ivy szybko otarła oczy i otworzyła notes. Mężczyźni
minęli ją bez słowa. Tego się zresztą spodziewała. Ich
drużyna przegrała mecz, który miała bez trudu wygrać.
- Jestem Ivy Hall, pracuję dla „Globe"! - zawołała
za nimi.
Zawodnicy wędrowali nadal w stronę parkingu,
gdzie czekał na nich autokar.
Poczuła ściskanie w żołądku. Pobiegła do szatni.
Tym razem drzwi były otwarte, ale w środku było
niemal pusto. Przy drugim wejściu stała dobrze znajo
ma postać.
- Rick - wyjąkała z trudem.
- Gdzieś ty się podziewała? - spytał marszcząc brwi.
- Nie wpuścili mnie. Kazali mi czekać w sali kon
ferencyjnej. Oczywiście nikt się tam nie pojawił.
Szła w jego stronę, ślizgając się na mokrej podłodze.
- Słuchaj, Ivy. Ich trener to wariat. Był w paskud
nym humorze, ponieważ ta przegrana oznacza, że jego
zespół wypada z pierwszej dziesiątki.
- No, tak. Czy z tego powodu mam się czuć lepiej?
- A może poszlibyśmy do szatni drużyny Longhorn?
Ivy westchnęła i skinęła głową. Naprawdę najbar
dziej na świecie miała ochotę schować twarz na piersi
Ricka i nareszcie się wypłakać. Przełknęła głośno ślinę,
kiedy otoczył ją ramieniem. Nagle poczuła się silniejsza
o przynależność do grupy, do zespołu „Austin Globe".
Razem mogli stawić czoło światu.
Podniosła głowę i uśmiechnęła się do Ricka. Chciała
powiedzieć, jak bardzo ceni sobie jego przyjaźń, lecz
coś w jego oczach zamknęło jej usta.
Prawdopodobnie uświadomił sobie nagle, że Ivy jest
kobietą, a nie tylko reporterką.
Rozpoznała ten wyraz. Widziała go na twarzach
wielu mężczyzn, kiedy po raz pierwszy spotykali się
z Laurel.
REPORTER W SPÓDNICY
59
Długa chwila, kiedy oboje wpatrywali się w siebie,
zmieniła między nimi wszystko.
Rick rozchylił usta. Wyglądał na zaskoczonego.
Serce Ivy biło mocno. Potrzebowała czasu, żeby się
z tym oswoić i dobrze to sobie przemyśleć.
Rick uśmiechnął się niepewnie, usunął ramię i od
chrząknął.
- Gotowa?
- Myślisz, że ktoś tu jeszcze został? - zapytała, siląc
się na spokój.
- Żartujesz? Przecież wygrali. Będą siedzieć w szatni
i gadać, dopóki tylko znajdzie się ktoś, kto zechce
wysłuchać ich opowieści.
Miał rację. Atmosfera w szatni gospodarzy była bez
porównania lepsza. Rick przedstawił Ivy tak wielu
zawodnikom i trenerom, że nawet nie próbowała spa
miętać ich twarzy. Przez cały czas pilnie notowała ich
spostrzeżenia i uwagi.
Rick nie odstępował jej ani na krok. Sugerował
pytania, podpowiadał, z której strony przyjrzeć się
danemu zawodnikowi, wskazywał na sportowców, na
których prasa nie zwracała zwykle zbyt wiele uwagi
i którzy marzyli wprost o tym, aby móc się wypowie
dzieć. Ivy zgromadziła mnóstwo informacji.
Była dumna i zadowolona z siebie, dopóki nie
przeczytała swojego artykułu w kolejnym wydaniu
„Globe". Wtedy uświadomiła sobie, że bez Ricka
nie miałaby nic do napisania. Już po raz drugi uratował
jej reputację.
Czy kiedykolwiek uda się jej napisać reportaż oparty
na materiale zdobytym wyłącznie własnymi siłami?
- Pięć okrążeń. Szybciej! - krzyknęła Ivy. Miała
nadzieję, że zabrzmiało to jak ostry rozkaz. O to
właśnie chodziło.
-Ale, proszę pani... - zajęczały zdyszane dziew
czynki.
- No, naprzód, szybciej! - zagwizdała głośno.
60 REPORTER W SPÓDNICY
Tego dnia szybko traciła cierpliwość do swoich
podopiecznych. Była wściekła na siebie i odgrywała się
na nich. Trochę wysiłku im nie zaszkodzi. Muszą
poprawić kondycję - tłumaczyła się przed sobą.
Miała już tylko dwa i pół miesiąca na stworzenie
z tej grupki dziewczynek prawdziwej drużyny piłkar
skiej. Dwa i pół miesiąca do rozgrywek finałowych.
Wciąż przeżywała swoją porażkę poniesioną w szat
ni w zeszłym tygodniu. Trener nie miał racji, złamał
przepisy, ale w gruncie rzeczy był w pełni bezkarny. Ivy
nie zdecyduje się zrobić koło tej sprawy wiele hałasu,
bo nie pomogłoby to jej w karierze. A więc cała historia
zostanie bardzo szybko zapomniana.
W końcu napisała ten reportaż. I nie tylko ten jeden.
Wszystkie materiały zawdzięczała jednak pomocy
Ricka. Nawet w jego towarzystwie zawsze ogromnie się
denerwowała przed pójściem do szatni sportowców,
a kiedy już się tam znalazła, była bezradna, przerażona
i zagubiona.
Kiedy wreszcie zbieranie materiałów do reportażu
stanie się łatwiejsze? Musi nabrać pewności siebie,
zrzucić krępującą jej ruchy skórę nieśmiałej pensjo
narki. Upodobnić się do starszych sióstr.
Ivy zagwizdała głośno, zachęcając zawodniczki do
większego wysiłku. Nieśmiałość bardzo utrudniała jej
życie. Jeżeli zamierza kontynuować pracę w tym za
wodzie, musi najpierw nauczyć się radzić sobie sama
ze sobą.
- Spokojnie! - krzyknął Rick, stanąwszy niepostrze
żenie tuż obok niej. - Chyba chcesz, żeby zostało im
trochę sił na ćwiczenia, prawda?
- Taki wysiłek dobrze im zrobi.
- Wysiłek tak, ale nie do granic wyczerpania. - Za
gwizdał i machnięciem ręki zwołał do siebie obie
drużyny. - W porządku! - zawołał głośno. - Ile
mamy piłek?
Prawie wszystkie dziewczynki przyniosły swoje piłki.
Rick kiedyś zasugerował, że powinny je kupić, żeby
REPORTER W SPÓDNICY
61
ćwiczyć w domu. Ivy ze zdumieniem zauważyła, że
nawet największe zwolenniczki baletu i cekinów za
stosowały się do jego wskazówek.
- Wspaniale! Ustawcie się w cztery rzędy - polecił
Rick.
Dziewczynki przystąpiły do ćwiczenia polegającego
na podawaniu piłki. Ivy poczuła ukłucie zazdrości. On
z łatwością potrafił kierować całą grupą! Dla dziewcząt
to naprawdę bezcenna lekcja.
- Gotowe? Prowadząc piłkę, biegnijcie jak najszyb
ciej na drugi koniec boiska. Gotowi. . już! - sprawnie
zarządził zmianę ćwiczenia.
Pierwsze cztery dziewczynki ruszyły naprzód.
- A reszta kibicuje. - Rick uderzył w dłonie. - Niech
wasze koleżanki usłyszą, że jesteście z nimi.
Dziewczynki zaczęły głośno wołać i klaskać w dłonie.
Ivy westchnęła głęboko.
- Co cię znowu ugryzło?
- Jestem na siebie wściekła - machnęła ręką.
- Dlaczego?
- Tej drugiej reporterce udało się dostać do szatni.
- Nie przejmuj się tym. - Rick wzruszył ramionami.
- Miała więcej szczęścia, a ty pecha, że ten facet
zahaczył akurat ciebie. Mogło być odwrotnie.
- Właśnie o to mi chodzi. Nigdy nie umiałam nigdzie
się wepchnąć, a w naszym zawodzie to konieczne.
- Potrząsnęła głową. - Nie umiem być natrętna i uparta.
- Czy sugerujesz, że ja właśnie taki jestem?
- Ty akurat wcale nie musisz się nigdzie wpychać.
Wszyscy cię znają. To twoi przyjaciele, trenerzy, kole
dzy z drużyny. Wiem, jak wygląda twoje zbieranie
informacji. Nie potrzebujesz do nikogo dzwonić, to oni
dzwonią do ciebie. Ja się męczę, żeby wyszukać dobry
temat, a tobie same spadają na biurko. A wszystko
dlatego, że jesteś mężczyzną.
- Może jednak trochę więcej nad tym pracuję, niż
ci się wydaje. - Rick roześmiał się. - Ivy, to polega na
czymś innym. - Zagwizdał.
62
REPORTER W SPÓDNICY
Wszystkie grupy zamarły w bezruchu. Dziewczynki
uwielbiały Ricka.
- Rząd pierwszy i trzeci, proszę biegiem na drugi
koniec boiska! - zawołał. - Prowadźcie piłkę do środka
boiska, a potem podajcie ją.
- Nigdy nie zrozumieją, czego od nich chcesz. To
tylko dzieci... - Ivy zamilkła, widząc, że rzędy pierwszy
i trzeci ruszyły biegiem na drugą stronę boiska i usta
wiły się tam w jednej linii.
Czekały. Rick zagwizdał. Ćwiczenie zaczęło się bez
błędnie.
Po co w ogóle tu przyszła? Przecież on świetnie sobie
radzi sam.
- Może skończmy kilka minut wcześniej. Są zmęczo
ne - powiedział zerkając na zegarek.
- Nie! - Ivy sama była zaskoczona ostrym tonem
swego głosu.
- Dlaczego? - spytał zaskoczony.
- Jak sądzisz, co będzie się działo w czasie meczu,
jeżeli teraz zaczniesz się nad nimi użalać? Padną!
Załamią się! Muszą nauczyć się walczyć same ze sobą.
- To ma być również zabawa. - Rick wpatrywał się
w nią bez mrugnięcia okiem.
- Mogą się czegoś nauczyć, nawet w czasie zabawy.
- Na przykład czego?
Głupie pytanie. Sam doskonale wie, o co chodzi.
Chłopców zawsze traktowano inaczej. Ivy chciała, żeby
te dziewczynki przeżyły to samo co chłopcy w ich
wieku. Żeby poczuły się nie tylko równoprawnymi, ale
naprawdę równymi istotami ludzkimi.
- Czy gdyby były chłopcami, też skończyłbyś dzisiaj
wcześniej?
- Czy zamierzasz znowu zrobić mi wykład na temat
równouprawnienia? - jęknął Rick z rozpaczą.
- Nigdy ci takich wykładów nie robiłam - odparła
dumnie. - Sama muszę się nauczyć działać bardziej
zdecydowanie. - Wskazała ręką na drużynę. - Chcę,
żeby moje podopieczne nie musiały uczyć się tego
REPORTER W SPÓD MC V
63
wszystkiego w moim wieku. Gry zespołowe to świetna
szkoła życia. Również dla dziewcząt.
- A więc postanowiłaś zbawić kobiecy ród.
- Po prostu pracuj z nimi tak samo, jak trenowałbyś
chłopców - powiedziała chłodno Ivy. Miała ochotę go
udusić.
- Stało się zgodnie z twoim życzeniem. - Podsunął
jej zegarek pod nos. - Widzisz? Jest siódma. Czas
kończyć. Czy pani się na to zgadza, pani trener?
Ivy zacisnęła dłonie w pięści. Chwyciła za gwizdek
i zagwizdała ile sił. Dziewczynki zatrzymały się jak
wryte i zaczęły w nią wpatrywać. Dała im znak, żeby
się zbierały.
Kiedy wracali do samochodów, milczeli. Pierwszy
odezwał się Rick.
- Na przyszłość postaram się unikać zbyt łagodnego
traktowania dziewczynek. - Rzucił plastikowe słupki do
swojego dżipa. - Ale w sportach dziecięcych jest o wiele
za dużo agresji. Nie będę tolerował podejścia forsującego
konieczność wygranej za wszelką cenę. Zrozumiano?
Ivy przyjęła reprymendę w milczeniu. Skinęła głową.
Rick nie wyglądał w tej chwili na kogoś, z kim należało
by się spierać. Lepiej go nie drażnić.
- Chciałam tylko, żeby dziewczynki przeżyły tryumf
i porażkę zespołu. Poczuły się jego częścią. To też
element niemal zarezerwowany dla męskiego świata.
Kiedy wchodzę do szatni drużyny, czuję się okropnie.
Jestem zupełnie obca i nie mam oparcia w mojej grupie.
- Czy to uczucie podobne do tego, którego doznaje
mężczyzna, stając w progu salonu piękności?
- Nie wygłupiaj się! Spróbuj to zrozumieć. - Ivy
zatrzasnęła bagażnik.
- Chciałbym ci coś pokazać. Znajdziesz dla mnie
godzinkę? - Rick wsiadł do dżipa i w zamyśleniu
postukał palcami w kierownicę.
- Chyba tak. - Nie było to prawdą. Jak zwykle,
śpieszyła się do pracy, ale myśl o tym, by spędzić z nim
jeszcze godzinę, była niezwykle kusząca.
64 REPORTER W SPÓDNICY
- Świetnie. - Przekręcił kluczyk. - Pracuję na ochot
nika jako doradca w miejscu, które nazywa się ODS.
Ośrodek Doradztwa Sportowego. Słyszałaś o tym?
- Nie. - Ivy potrząsnęła głową.
- Wskakuj do samochodu i jedź za mną. Chciałbym,
żebyś zobaczyła na własne oczy, jakie są rezultaty
nadmiaru agresji w sportach szkolnych.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ivy jechała za dżipem Ricka dziurawą, wyboistą
ulicą. Zatrzymali się przed rozpadającym się, jednopięt
rowym budynkiem. Zaparkowała przy krawężniku
i przyglądała się małej tabliczce z napisem ODS. A więc
to jest cel ich przejażdżki.
Znajdowali się w bardzo nieciekawej, peryferyjnej
dzielnicy miasta, z dala od uniwersytetu i budynków
rządowych. Mieszkania były tu tanie, ale unikali jej
nawet najbiedniejsi studenci. Omijały ją też miejskie
autobusy. Ivy zdecydowanie nie chciałaby się znaleźć
tutaj w nocy. A zapadał już zmierzch.
Kiedy wyruszyli w drogę, miała nadzieję, że znajdą
się w jakiejś bardziej interesującej okolicy, gdzie mogli
by zjeść kolację w nastrojowym otoczeniu. Przestań
marzyć, skarciła się, wracając do rzeczywistości.
Od owej niezapomnianej chwili, gdy nagle uświado
miła sobie, że Rick widzi w niej również kobietę, Ivy
bardzo często pogrążała się w marzeniach. Pragnęła
wierzyć, że jego przyjazne uśmiechy są przeznaczone
tylko i wyłącznie dla niej. Niestety, trudno było prze
oczyć fakt, że równie hojnie obdarza nimi wszystkich
innych redakcyjnych współpracowników.
Zawsze chętnie z nią rozmawiał i odpowiadał na jej
wszystkie pytania, ale w podobny sposób odnosił się
do pozostałych osób z redakcji. Krytykował ostrożnie,
hojnie szafował pochwałami. Był urodzonym przywód
cą: umiał zmobilizować innych do większego wysiłku
i samodoskonalenia.
Mógłby zrobić niezwykłą karierę. Ivy często się nad
tym zastanawiała. Nie zdradzał oznak zgorzknienia,
66 REPORTER W SPÓDNICY
chociaż przecież nagły i nieoczekiwany koniec kariery
musiał być ogromnym zawodem. Być może teraz dowie
się czegoś więcej.
Rick czekał na nią. Uśmiechnęła się z wysiłkiem
i wysiadła z samochodu.
- To tu - powiedział wskazując na budynek.
Ivy zauważyła, że jest zdenerwowany. Nigdy przed
tem nie widziała go w takim stanie. Chyba zależy mu
na tym, co ona pomyśli o tym miejscu. Była wzruszona
i z całych sił pragnęła okazać entuzjazm.
- ODS oznacza Ośrodek Doradztwa Sportowego.
Pomagamy sportowcom, którym marzy się kariera
zawodowa. Byli zawodnicy rozmawiają z młodzieżą ze
szkół średnich i ze studentami na temat sportu i kariery.
Szczególnie często mamy do czynienia z futbolistami.
W trakcie sezonu czasami udaje nam się zaprosić na
spotkania czynnych zawodników.
Rick trajkotał jak karabin maszynowy. Opowiadał
o różnych aspektach ich pracy, wymieniał zadania
Ośrodka. Była zdumiona i nie wierzyła wprost własnym
uszom. Rick, zawsze tak chłodny i opanowany, paplał
teraz bez przerwy. Jego zdenerwowanie sprawiło, że
poczuła do niego szczególną sympatię.
- Ktoś musi im powiedzieć, jak wygląda życie, za
wodowca - zaczął raz jeszcze powtarzać to samo.
Ivy była zachwycona i zaintrygowana jego zmie
szaniem.
- Czy działacie na skalę całego kraju?
- Chciałbym, żeby tak było. Na razie jednak jeste
śmy organizacją lokalną.
Dom, przed którym stali, miał zniszczone, obłażące
z farby drewniane ściany. W sąsiedztwie mieszkała
niejaka madame Zola, wróżka, która reklamowała się
krzykliwym malowidłem zawieszonym nad drzwiami.
Deski schodków prowadzących na ganek zaskrzy
piały przeraźliwie. Ivy mogła tylko mieć nadzieję, że
może wewnątrz Ośrodek wygląda bardziej reprezen
tacyjnie niż na zewnątrz. Ale się zawiodła.
REPORTER W SPÓDNICY 67
Drzwi wejściowe prowadziły do recepcji, podobnej
do poczekalni w tanich gabinetach lekarskich. Ściany
zdobiły dwa plakaty z gwiazdami futbolu, ale nie było
na nich Ricka. Wcale jej to nie zaskoczyło. Jeśli chodzi
o karierę sportową, Rick był niemal chorobliwie
skromny. Rozejrzała się po pokoju, starając się ominąć
wzrokiem pęknięcia w ścianie, gołą żarówkę pod sufi
tem i dziurawy dywan. Zza przepierzenia dochodził
odgłos zawziętego stukania w klawisze maszyny do
pisania.
- Świetnie, Linc jeszcze jest! - Rick zastukał palcami
w szybę. - Chciałbym, żebyś go poznała. Lincoln
Thomas, sekretarz, recepcjonista, a zarazem jeden z na
szych współpracowników. A to jest Ivy Hall. Pracuje
my razem.
- To ten Lincoln Thomas? - Ivy nie potrafiła ukryć
zaskoczenia. - Sławny zawodnik drużyny Cougars?
Dwa sezony w ofensywie?
- Tak, to ja.
Ivy wyciągnęła ku niemu rękę przez uchylone
okienko. Lincoln przestał na chwilę pisać i uścisnął
jej dłoń.
- Jestem pewna, że ucieszysz się, kiedy Ośrodek
zatrudni sekretarkę - rzuciła.
Cisza, która zapadła po tych słowach, wyraźnie
wskazywała, że powiedziała coś niewłaściwego.
- Nie - odezwał się w końcu Lincoln. - Ja tu jestem
sekretarzem. Mam pięć starszych sióstr. Mama zawsze
mówiła nam, że powinniśmy nauczyć się pisać na
maszynie, bo to pewny fach. Mnie też to nie ominęło.
Dobrze się stało, bo nigdy nie miałem czasu, żeby
skończyć jakąś szkołę.
Ivy, która miała dwie starsze siostry, bardziej zdu
miało, że Lincolnowi udało się przeżyć dzieciństwo
wśród pięciu sióstr niż to, że były gwiazdor sportu teraz
wykonuje pracę sekretarki.
- Rick, rzuć okiem na te papiery. Jest tu jedna
bardzo pilna sprawa - polecił Linc.
68 REPORTER W SPÓDNICY
- Dobrze. - Rick wskazał ręką na sofę. - Ivy,
zaczekaj chwilkę. Zaraz wracam. Wyszedł, pozo
stawiając ich sam na sam.
- Proszę, usiądź - zaproponował Lincoln. - Poka
załbym ci biuro, ale wiem, że Rick sam chciałby to
zrobić, a ja mam tu jeszcze trochę roboty. - Uśmiechnął
się, a za chwilę znów rozległ się stukot maszyny.
Ivy siadła na brązowej, przybrudzonej sofie i wzięła
do ręki jedno z czasopism piętrzących się na niskim
stoliku. Ogarnęło ją poczucie osamotnienia i bezna
dziejności.
Pomieszczenie, mimo że wysprzątane, wyglądało
dokładnie na to, czym było kiedyś: poczekalnią lekarza,
któremu nie wiodło się ani trochę lepiej niż wszystkim
sąsiadom. Nieudolne próby upiększenia pokoju nie
dały większego efektu. Dziury i pęknięcia w ścianach
połatano białym gipsem. Wokół wyłączników światła
widać było szare ślady brudnych palców. Podłogę
przykrywał poplamiony dywan, a dwa krzesła, podob
nie jak kanapa, pokryte były burym materiałem. Ivy
pomyślała, że Rick, Lincoln i inni doradcy pewnie
przywykli do tej brudnej szarzyzny.
Ale kto miałby pomalować te ściany? Rick? Pomię
dzy zadaniami reportera dla „Globe", trenowaniem
drużyny piłki nożnej i społeczną pracą doradcy?
- Chcesz zobaczyć resztę? - w drzwiach stanął Rick.
- Prowadź! - Ivy wzięła go pod ramię. Dotyk
jego muskularnego ramienia sprawił jej ogromną przy
jemność.
- Linc mówił mi, że w tej chwili odbywają się dwie
sesje. Musimy zachowywać się cicho. - Otworzył drzwi
na korytarz.
- Z kim pracujecie? - spytała półgłosem Ivy.
- Z chłopakami, których wyrzucono z drużyny,
ponieważ nie zdali egzaminów na uczelni. Załatwiliśmy
im korepetycje.
Musiało to niemało kosztować, pomyślała. Pozo
stałe pomieszczenia wyglądały nie lepiej niż recepcja.
REPORTER W SPÓDNIC:V
69
W sali konferencyjnej stały koślawe stoliki i składane
krzesełka. Ściany nosiły ślady po aparatach medycz
nych, które tu kiedyś wisiały.
Rick uchylał cichutko kolejne drzwi, żeby Ivy mogła
zobaczyć, jak przebiegają prace. W jednym pokoju
student męczył się nad zadaniami z matematyki. Obok
młody zawodnik ze swoim pomocnikiem przeglądali
katalog kursów Uniwersytetu.
- To jest Marc Butler - wyszeptał Rick zamykając
drzwi. - Bardzo zdolny futbolista. Niestety, oblał kilka
egzaminów. Wiesz przecież, że droga do zawodowstwa
prowadzi przez drużynę uniwersytecką. Żaden zespół
nie chciał go przyjąć. Udało mi się go przekonać do
powrotu na studia. Teraz mu pomagamy w nauce.
Ivy starała się przypomnieć sobie jakieś dane doty
czące Butlera. Powrót na studia wymaga niemało
samozaparcia i rozsądku. Ciekawe, czy mu się to uda.
Oprowadzając ją po pozostałych pomieszczeniach
Rick opowiadał o osobach, które tu pracowały. Ivy
zauważyła, że ich kariery zawodowe zazwyczaj były
błyskotliwe, ale bardzo krótkie. Uświadomiła sobie, że
nawet sławni sportowcy, znikając z pierwszych stron
gazet, odchodzili w zupełne zapomnienie. Zastanowiła
się, co właściwie wie o innych sławach, które niedawno
wycofały się ze sportu. Artykuł na temat przerwanych
karier i tego, co się dziś dzieje z byłymi gwiazdami
stadionów, mógłby zainteresować redaktora „Globe".
Weszli do bufetu urządzonego w dawnej kuchni.
- Napijesz się czegoś? - Rick zajrzał do lodówki.
Skinęła głową.
Postawił dwie puszki na plastikowym stoliku, oparł
nogę na krzesełku i powoli zaczął masować kolano.
Wyglądał na bardzo zmęczonego. Kolejne wydanie
„Globe" miało ukazać się już za trzy dni, więc raczej
nie miał szans na wypoczynek w najbliższym czasie.
- Jak udaje ci się pogodzić karierę dziennikarską
z pracą tutaj? - spytała Ivy ze źle ukrywanym po
dziwem.
70 REPORTER W SPÓDNICY
- Trzeba tylko chcieć. A ta praca jest szczególnie
ważna. - Rick westchnął i w zamyśleniu wpatrywał się
w jakąś plamę na ścianie. - Większość naszych pod
opiecznych to ludzie, którzy nie poradzili sobie z ka
rierą zawodowca. Nie mają zawodu i nie mogą znaleźć
pracy, bo albo wyrzucono ich ze szkoły, albo nie
nauczyli się tam niczego. Wszystkim wydawało się, że
zostaną legendami sportu. Są ofiarami tego podejścia,
według którego wygrana oznacza wszystko.
- Przynajmniej nie są ofiarami poglądu, który mó
wi, że miłe dziewczęta nie powinny pchać się do kariery
zawodowej.
- Czy tak było z tobą?
- W pewnym sensie - odparła po chwili zastanowie
nia. - Rodzice wychowywali nas w przekonaniu, że role
dziewczynek i chłopców zdecydowanie się od siebie
różnią. Holly, moja starsza siostra, nie zwracała na to
uwagi. Laurel była zachwycona przypadającą jej
w udziale rolą słodkiej kobietki. A ja byłam ukochaną
córeczką tatusia.
- Ale wybrałaś zawód reportera sportowego.
- Tak. A ty, czy nie sądziłeś, że będziesz legendą •
sportu? - Ivy wolak zmienić temat.
-Oczywiście - przyznał bez śladu zmieszania.
- Trzeba mieć wiarę w siebie. Jeżeli sama nie wierzysz,
że jesteś do czegoś zdolna, dlaczego ktokolwiek inny
miałby tak sądzić? - Patrzył jej teraz prosto w oczy.
- To o mnie, prawda?
-Jeżeli tak sądzisz...
Ivy odwróciła głowę.
- Słuchaj. - Rick wyciągnął rękę i uniósł jej
brodę. -Ja...
- Nie masz za co przepraszać - odburknęła. - Jestem
w pełni świadoma swojej słabości. Ale mogę ją przeła
mać. I tak właśnie będzie. - Na widok rozbawienia
i aprobaty w jego oczach uśmiechnęła się krzywo.
- Najbardziej martwi mnie to, że ciągle powtarzam te
same błędy.
REPORTER W SPÓDNICY 71
- A ja żałuję, że taka organizacja jak ODS nie
istniała, kiedy sam zacząłem grać w drużynie zawodo
wej. Być może udałoBy mi się uniknąć kilku błędów.
- Czytałam o twojej kontuzji - wyznała Ivy.
- Tak. Byłem wtedy u szczytu kariery. Miałem
wszystko, a potem nagle... wszystko się skończyło.
- Mówił bardzo cicho. Zrozumiała, że te wspomnienia
są dla niego wciąż bolesne. - To był mój własny błąd.
Mój wybór.
- Przecież nie wybrałeś sobie kontuzji! - zaprotes
towała.
- Nie, ale tamtego dnia nie powinienem był wy
chodzić na boisko. Moja noga nie była jeszcze do
końca wyleczona. - Spojrzała na białe i różowe
blizny na jego kolanie. - Nie powinienem był roz
grywać takiej akcji, nawet w pełni sił. Postąpiłem
głupio.
- A więc dlaczego to zrobiłeś?
- Chcieliśmy wygrać, a wygrana była dla nas wszys
tkim - odpowiedział po chwili milczenia. Oparł łokcie
na stole. - Chciałem, żebyś zobaczyła, co się dzieje,
kiedy dzieciaki od małego złapią bakcyla wygrywania
i konkurencji. A pracując w prasie sportowej jesteśmy
za to po części odpowiedzialni.
- Chwileczkę...
- Ależ tak! Przedstawiamy zwycięzców jako bogów,
za to przegrani tracą wszystko. Wpływamy na opinię
publiczną, nie zastanawiając się nad tym, że sportowcy
są również ludźmi.
Ivy poczuła dla niego sympatię i szczery podziw.
Nagle zapragnęła go dotknąć, a pragnienie to było tak
silne, że przebiegł ją dreszcz.
Nigdy w życiu nie czuła tak gwałtownego pożąda
nia, fizycznego, bolesnego niemal nie do zniesienia.
Siedział teraz naprzeciwko niej, niezwykle przejęty,
a popołudniowe promienie słońca wpadały przez brud
ne okno i odbijały się w jego włosach. Miała chęć
pogłaskać go po głowie.
72 REPORTER W SPÓDNICY
Pod cienką koszulką wyraźnie rysowały się okazale
mięśnie. Ivy wyobraziła sobie, jak cudownie byłoby
dotknąć tego muskularnego, nagiego torsu. Ocknęła się
nagle i szybko wróciła do rzeczywistości.
- A więc boisz się, że nauczę moją drużynę wy
grywać za wszelką cenę?
- Po prostu nie naciskaj ich aż tak bardzo.
- W porządku - zgodziła się. - Ale musisz mi
obiecać, że nie będziesz im za bardzo pobłażał.
- Umowa stoi. - Rick wyciągnął do niej rękę.
Ivy spodziewała się krótkiego, męskiego uścisku.
Nie była przygotowana na falę uczucia, która ją ogar
nęła, kiedy poczuła ciepło i siłę jego dłoni. Chciała ją
zatrzymać jak najdłużej. Nie mogła oderwać oczu od
jego twarzy, chociaż wiedziała, że zdradzają zbyt wiele
uczuć. Rick spoważniał.
Brakowało jej tchu. Czuła się tak, jakby przed
chwilą skończyła dziesiąte okrążenie boiska ze swoją
drużyną. Szybko cofnęła dłoń. Nie może pozwolić, by
Rick zrozumiał, co do niego czuje.
- Kto finansuje działalność Ośrodka? - spytała,
starając się zmienić temat rozmowy i przejść na bez
pieczniejszy grunt.
- Darowizny fundatorów. - Odwrócił głowę.
- Sam jesteś jednym z nich, prawda?
- W zasadzie tak, chociaż mój wkład jest niewielki.
Jestem w zarządzie - oznajmił, omijając ją wzrokiem.
- I uważasz, że to niewiele?
- Czy to jest wywiad dla prasy?
- To naprawdę intrygujące. Wiercisz się bez przerwy
i zachowujesz bardzo niepewnie. Staram się zrozumieć,
dlaczego. - Odetchnęła z ulgą. Teraz on jest w de
fensywie.
Rick wzruszył ramionami.
-Sądzili, że mogę... no, wiesz, bo... z powodu
mojej... gry, sądzili, że młodzież będzie tu przychodzić,
jeżeli zobaczą moje nazwisko. - Ostatnie słowa wyma
mrotał pod nosem.
REPORTER W SPÓDNICY
73
To naprawdę wyczerpująca wypowiedź.
- Niezupełnie nam to wyszło. - Rick wpatrywał się
uparcie w swoje ręce. - Właściwie, nie przychodzi tu
wiele osób.
Ivy miała ochotę go uściskać. Był dumny z tego,
że jest w zarządzie Ośrodka, a starał się tego nie
okazywać.
- Być może nie macie zbyt wielu chętnych, ponieważ
większość sportowców nigdy o was nie słyszała. Gdy
bym była futbolistą i zobaczyła twoje nazwisko obok
nazwy tej instytucji, nie wahałabym się ani chwili
i natychmiast tu przyszła.
- Ty się nie liczysz. Ciebie po prostu oczarowała
moja wspaniała osobowość.
- Raczej twój wspaniały wygląd, szczególnie
w tych szykownych szortach. - Chciał, no to ma.
Wet za wet.
- Chcesz, żebym się zaczerwienił. - Rick w dalszym
ciągu patrzył z napięciem na swoje dłonie.
- Prawie mi się udało - uśmiechnęła się.
- Wciąż zapominam, że dziewczęta są nie tylko
słodkie, ale również złośliwe. - Roześmiał się. - W po
rządku, Ivy, wygrałaś.
Poczuła, że tym razem ona zaraz spiecze raka.
Wstrzymała na chwilę oddech, żeby się opanować.
Nic z tego.
- Wiesz, nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje.
Nasze usługi są darmowe. Wykłady i prelekcje wzbu
dzają spore zainteresowanie, ale potem zawodnicy
rzadko do nas wracają. Fakt, że przeważnie powtarza
my im do znudzenia, że powinni trzymać się szkoły.
Może chodzi o to, że nauka nie jest zanadto lubiana?
Tak czy siak, nie mam pojęcia, co zrobić.
Ivy poruszyła się nerwowo.
- Zastanawiałam się, jak ci to powiedzieć, żeby nie
zabrzmiało głupio, ale czy nie uważasz, że trzeba
odnowić wasze pomieszczenia?
- To sporo kosztuje - odparł natychmiast.
74 REPORTER W SPÓDNICY
- Czy nie macie żadnych pieniędzy na utrzymanie
budynku?
- Utrzymanie to jedno, ale wyrzucanie funduszy
sponsorów na zakup mebli i firanek, to coś innego!
- Jeżeli ludzie przychodzą do was, a później nigdy
nie wracają, może warto zainwestować w nowy image.
- Ivy zrozumiała, że trafiła w czuły punkt.
- Nie stać nas na usługi firmy remontowej. - W gło
sie Ricka brzmiało wyzwanie. - Mamy stoły i krzesła.
Co z tego, że do siebie nie pasują. Nikt tu nie przy
chodzi dla mebli.
- Rick, słuchaj, te meble są rodem prosto ze
śmietnika.
- Chłopakom to nie przeszkadza. Czują się swobod
nie. - Już się nie uśmiechał. Zamknął się w sobie
i przeszedł do obrony.
- Czy pracujecie tylko z chłopcami?
- Dziewczęta jakoś się tu nie pojawiają. Ale oczywi
ście gotowi jesteśmy im pomagać, jeśli tylko tego
zechcą.
- Czy nie chcesz, żeby one również czuły się tu
swobodnie? A ich rodzice?
Rick wpatrywał się w nią uważnie.
- Nie chodzi mi o pozłacane krany i kryształowe
wazony - ciągnęła Ivy. Nagle wpadła na właściwy trop.
- Kiedy byłeś w drużynie zawodników, czy twoja
drużyna miała jakiś specjalny strój?
- Tak - przyznał ostrożnie.
- I wszyscy byliście tak samo ubrani?
- Tak - potwierdził, niepewny, do czego ona
zmierza.
- Dlaczego?
- To pozwala odróżnić swoich od obcych.
- A dlaczego po prostu nie ubieraliście się wszyscy
w cokolwiek, na przykład... czerwonego? To powinno
wystarczyć, żeby się rozpoznać na boisku.
- To nie wyglądałoby profesjonalnie.
Ivy skinęła głową, udając, że się zastanawia.
REPORTER W SPÓDNICY
75
- A więc to ważne. Czy to wpływało na poziom
waszej gry?
-Nie... no może... w pewnym sensie. Byliśmy
członkami jednej drużyny i stroje miały to podkreślić.
- Ale nie były niezbędne do gry?
- Chyba nie.
- A gdybyście postanowili wydać te pieniądze na coś
bardziej użytecznego i rozegrali mecz w dresach?
- Nikt nie traktowałby nas serio. - Rick roześmiał
się. - Ważne jest również, jak się wygląda... - urwał.
Zrozumiał, o co chodzi Ivy. - Popatrz, naprawdę
wpakowałem się prosto w twoją pułapkę. - Potrząsnął
głową. - A więc twoim zdaniem nasze biura wyglądają
fatalnie?
- Okropnie.
Westchnął głęboko, podszedł do okna i wyjrzał
na dwór.
- Czy sądzisz, że to może coś zmienić?
- Podczas rekrutacji uzdolnieni zawodnicy są trak
towani jak królowie. - Ivy wiedziała, że musi być
z nim szczera. - Trenerzy i agenci opowiadają im,
jaką to mogą zbić fortunę, kupić sobie wspaniałe
samochody i domy. Wielu z nich dorastało w ubo
gich dzielnicach. Chcą się z tego wyrwać i więcej nie
wracać.
- Myślałem, że zechcą nas wysłuchać, że otoczenie
nie jest ważne... - w jego głosie brzmiał żal.
- Odrobina farby zmieni to miejsce nie do poznania.
Chodzi zaledwie o kilka puszek. Oprócz tego koniecz
nie trzeba pozbyć się tego ohydnego dywanu w recepcji.
- Nie wspomniała nawet, że brudną sofę trzeba będzie
po prostu spalić.
- Bałem się, że zaproponujesz mi położenie tapet
w kwiatki.
- Jeśli już, to w paseczki. Kwiatki są znacznie
droższe. Poza tym możemy to sami pomalować. Po
mogę ci.
- Naprawdę?
76 REPORTER W SPÓDNICY
- Jestem twoim dłużnikiem, uratowałeś moją repu
tację trenera piłki nożnej! - zażartowała Ivy.
- Nie jesteś mi nic winna. Lubię tę pracę. - Rick
wciąż był śmiertelnie poważny.
- Ale... i tak pomogę ci malować. Uwierz mi, wiem,
jak to się robi.
- Jesteś wspaniała, wiesz o tym?
Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu, a potem
spojrzał na nią. Poczuła, że rumieni się z dumy. Wy
ciągnął ku niej ręce, ujął jej twarz w dłonie i mocno
ucałował.
Nim zdążyła zrozumieć, co się dzieje, a tym bardziej
odwzajemnić jego pocałunek, zerwał się na równe nogi.
- Linc! - zawołał. - Otwieraj kasę. Jadę kupić farbę!
Chodź, Ivy. Wybierzesz najlepszy kolor.
Ivy oddychała szybko, a serce biło jej tak mocno,
jakby zamierzało wyskoczyć z piersi. Pocałunek, choć
zbyt krótki, napełnił jej ciało rozkoszną błogością.
Przyglądała się Rickowi. Drżące nogi wciąż jeszcze
nie chciały być jej posłuszne. Ale dość tego. Trzeba
kupić farbę, pędzle, spalić sofę i - o nadziejo! - poca
łować się znowu.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jednak tego wieczoru nie było już w programie
więcej pocałunków. Podobnie jak przez cały kolejny
tydzień.
Ivy początkowo czuła się zawiedziona, ale później
pomyślała, że to lepiej, bo Rick traktował ją swobodnie
i przyjaźnie.
Była sobota. Drużyna Ivy właśnie wygrała swój
pierwszy w historii mecz. W stroju trenera Ivy po
pędziła do redakcji, żeby pochwalić się Rickowi su
kcesem.
Kiedy tam przybyła, siedział z nogami na stole
i rozmawiał przez telefon. Włączyła swój komputer.
Najwyższy czas zabrać się do cotygodniowego artykułu
na temat drużyny Ivy's League. Miło będzie nareszcie
pochwalić się wygraną. Napisała tytuł.
Rick, nie przerywając rozmowy, przywitał ją ski
nieniem głowy. Chyba też przyjechał tu prosto z boiska.
Był ubrany w czerwoną bluzę drużyny Rick's Rockers,
a na jego biurku leżała poplamiona trawą i błotem
piłka.
Ivy szybko wystukała wstęp do artykułu. Bez polo
tu. Skasowała go i zaczęła od nowa. Wciąż z siebie
niezadowolona, spojrzała na Ricka.
Oparł słuchawkę o ramię i pilnie coś notował.
Ponieważ nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, mogła
mu się spokojnie przyjrzeć. Jej wzrok zatrzymał się na
jego nogach. Blizny na kolanie były jedyną skazą
opalonej na złocistomiodowy kolor skóry. Kolorowe
szorty o ciekawym fasonie doskonale podkreślały ry
sujące się pod nimi mięśnie.
78 REPORTER W SPÓDNICY
I jak poszło? - spytał, gdy wreszcie skończył
rozmowę.
Wygrałyśmy! rozpromieniła się Ivy.
Świetnie! - Rick poprawił ustawienie monitora.
A twoja drużyna?
Moja drużyna? - Odchylił głowę do tyłu i za
stanowił się przez chwilę. - Przeciwniczki zdobyły
więcej bramek. Ale wszystkie dziewczyny doskonale się
bawiły.
Ivy wyraziła swoje współczucie z powodu przegra
nej, jednak Rick wyraźnie nie był w nastroju do
towarzyskich konwersacji.
Posmutniała. Napisała kolejny, marny wstęp do
swojego artykułu i przerwała pracę. To przecież absurd.
Obsesja na jego punkcie przeszkadzała jej w pracy
i życiu.
Poza tym, że oboje byli zatrudnieni w tej samej
firmie, w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie ich
związkowi. On nie miał żadnych zobowiązań. Ona
również. Biurowe romanse, choć niemądre, nie były
niemożliwe. A więc czemu drepcą w miejscu?
Czekała na pierwszy krok ze strony Ricka. Bała się
zakłopotania i przykrości, gdyby okazało się, że jej
uczucia nie są odwzajemniane.
Czy on jednak nie czuje się podobnie? Doszła do
wniosku, że mógł mieć te same obawy. Wszak do tej
pory starannie ukrywała przed nim swoje uczucia.
Postanowiła zadziałać bardziej aktywnie. A więc?
- Dzisiaj po południu mam czas, żeby poszukać
z tobą mebli. Czy zebrałeś już jakieś pieniądze? - spy
tała nagle.
- Mebli? - Rick podniósł głowę i popatrzył na nią
niepewnie.
Jest wrzesień, miesiąc wyprzedaży - wyjaśniła.
- Tak, oczywiście. - Podniósł się z krzesła, przeciąg
nął i zajrzał Ivy przez ramię. - Zmień ten wstęp. Brzmi
nijako.
- Popracuję nad tym. - Zacisnęła zęby.
REPORTER W SPÓDNICY
79
Jak skończysz, pójdziemy po zakupy.
- Nie masz ochoty?
Przepraszam. - Próbował się uśmiechnąć, ale mu
to nie wyszło. - W zeszłym tygodniu opuściło nas
dwóch doradców. Nie było dla nich dosyć pracy.
- Nawet mi o tym nie wspomniałeś.
A więc to go gryzie. Ivy wciągnęła głęboko po
wietrze.
Wiesz, wydaje mi się, że Ośrodkowi przydałoby
się trochę reklamy. Chciałabym napisać artykuł o tobie,
Lincolnie i ODS.
- „Globe" tego nie opublikuje. Przecież ja tutaj
pracuję.
- Ja też, a jednak piszę o swoich doświadczeniach
w prowadzeniu drużyny dziewczynek. Pan Harris po
piera zaangażowanie pracowników w życie lokalnej
społeczności. Jeśli chcesz, mogę z nim o tym poroz
mawiać.
- Właściwie, czemu nie? Możesz spróbować. -
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się leciutko. Wy
ciągnął rękę i zmierzwił jej włosy. - A teraz szybko
popraw ten wstęp.
Ivy założyła za ucho pasmo włosów. Znów nie
wiedziała, jak się zachować i w jaki sposób zareagować
na tę ni pieszczotę, ni zaczepkę. Brakowało jej doświad
czenia i zdecydowania.
Nie najlepiej radzi sobie w tej nowej skórze osoby
śmiałej i aktywnej!
Wbrew podszeptom rozsądku, Ivy nie traciła na
dziei, że zapach farby podziała jak afrodyzjak. Spoj
rzała z tęsknotą na Ricka, który stał na drabinie
i ze skupieniem malował sąsiednią ścianę recepcji,
ubrany tylko w robocze ogrodniczki. Gdy machał
pędzlem, mięśnie cudownie grały na jego nagich ra
mionach. Górowała nad tym kształtna głowa zdecy
dowanego, upartego i beznadziejnie zapracowanego
mężczyzny.
80 REPORTER W SPÓDNICY
Już od pięciu dni nie mówił i nie myślał o niczym
innym, jak tylko o malowaniu i promocji Ośrodka.
Kiedy artykuł o ODS ukaże się w „Globe", liczba
chętnych przekroczy wszelkie oczekiwania i nadzieje
Ricka. Zgodnie z przewidywaniami, Harris odniósł się
do tego pomysłu entuzjastycznie.
Ivy namalowała na ścianie malutkie serduszko. Od
wróciła się, żeby sprawdzić, czy Rick to zauważył. Nie,
był wciąż ślepy i głuchy na wszystko, co się wokół niego
działo. Westchnęła ciężko, umoczyła pędzel w farbie,
a potem odrzuciła na plecy koński ogon, który niebez
piecznie zsuwał się w stronę otwartej puszki. Niestety,
zapomniała zupełnie, że jej palce są całe umazane
kremową farbą.
Rick nadal zawzięcie malował.
Ivy nie umiała flirtować, nigdy zresztą nie czuła
takiej potrzeby. Miała wielu przyjaciół wśród mężczyzn
i w męskim towarzystwie czuła się nawet lepiej niż
wśród koleżanek. Koledzy zwierzali się jej ze swoich
marzeń i porażek. Była dla nich kumplem, a z kumplem
wszak nie chodzi się na randki.
Prawdę mówiąc, wcale jej nie przeszkadzało, że
nigdy nie udało się jej wyjść poza fazę przyjaźni. Teraz
jednak, odkąd poznała Ricka, sprawa wyglądała zupeł
nie inaczej. Oczekiwała od niego czegoś więcej. W tej
chwili na przykład bardzo chciała, żeby ją pocałował,
chociaż zupełnie nie wiedziała, jak powinna się w takiej
sytuacji zachować. Musi się jeszcze wiele nauczyć.
- Ivy, przestań się bawić. Jeśli się pospieszymy,
skończymy recepcję przed treningiem.
- Jasne! - starała się, by jej głos zabrzmiał pogodnie.
Najwyraźniej trochę przesadziła z wymuszonym entuz
jazmem i Rick rzucił jej pytające spojrzenie. Uśmiech
nęła się słodko.
Malowanie, w przeciwieństwie do oczekiwań Ivy,
okazało się nudne i monotonne. Rick bez przerwy
marudził i narzekał, że na ścianach zostają paski
i smugi. Nic dziwnego, skoro muszą ukryć brudno-
REPORTER W SPÓDNICY
81
niebieskie lamperie pod kremową farbą o delikatnym,
ciepłym odcieniu. Za to później kolor ścian będzie
idealnie pasował do nowego dywanu.
Zdarli starą wykładzinę dywanową i odkryli piękną,
choć mocno zapuszczoną drewnianą podłogę. Ivy mia
ła nadzieję, że Lincoln zechce oderwać się od maszyny
i wykorzysta atletyczne muskuły, aby doprowadzić
deski do jakiego takiego porządku.
W sobotę, kiedy kupowali meble, dokonała rzeczy
zaiste niezwykłych. Najpierw wybrali z Rickiem pięk
ny, wzorzysty dywan w orientalne wzory, a później
udało się przekonać go, że najlepiej byłoby zastąpić
starą, brązową sofę skórzaną kanapą, wystawioną
w sąsiednim salonie meblowym.
Nie próbował też oponować, gdy zaproponowała
kupno głębokich, niebieskich foteli, kolorem idealnie
odpowiadających wzorom na dywanie. Okazały fikus
i kilka innych roślin to był już drobiazg, który nie
wywołał najmniejszego protestu Na dodatek zostało
im jeszcze trochę gotówki. Kiedy skończą odnawianie,
recepcja Ośrodka będzie miała prawdziwą klasę.
O ile oczywiście Ivy nie udusi Ricka, jeśli jeszcze raz
wytknie jej palcem nie domalowane łaty na ścianie.
Westchnęła. Po tylu godzinach drapania, łatania,
zdzierania tapet i malowania miała cichą nadzieję, że
zostanie wreszcie zaproszona na kolację do restauracji,
w której można zjeść coś bardziej wykwintnego niż
hamburgery. Marzył jej się romantyczny, przytulny
lokal w migotliwym blasku świec. Śnieżnobiałe, nieska
zitelne obrusy, dyskretni, taktowni kelnerzy. Miejsce,
w którym mogliby się spotkać jak kobieta i mężczyzna.
- Sprzątamy - zarządził Rick i zszedł z drabinki.
Czas na trening. - Zamrugał nerwowo... wpatrywał
się w Ivy z niedowierzaniem.
Co się stało? Czyżby nagle ujrzał w niej kobietę
godną pożądania? Czy to sprawa szerokich, luźnych
spodni upaćkanych farbą, że nagle wywarła na nim tak
piorunujące wrażenie?
82 REPORTER W SPÓDNICY
Uśmiechnął się szeroko i odłożył pędzel, nie trafiając
do puszki. Odwzajemniła jego uśmiech.
W ciszy rozległo się kapanie farby, ale Ivy po
stanowiła to zignorować. Rick wciąż przyglądał się jej
z dziwnym wyrazem twarzy. Zbliżał się do niej powoli,
ostrożnie, jak gdyby chciał ją zahipnotyzować. Serce
biło jej jak oszalałe.
Zatrzymał się tuż przed nią i wytarł dłonie szmatką.
Wstrzymała oddech. Zaraz mnie pocałuje, to pewne
jak dwa razy dwa cztery!
Czuła ciepło emanujące z jego ciała. Dobiegający zza
przepierzenia stukot maszyny do pisania brzmiał jak
werbel w dżungli, a serce usiłowało nadążyć za jego
rytmem. Twarz Ricka miała pierwotny, męski, a zara
zem zwierzęcy wyraz.
Mężczyzna.
Kobieta.
Rick.
Ivy zamknęła oczy i pochyliła się leciutko w jego
kierunku, oczekując dotyku ust na swojej twarzy,
czekając, że weźmie ją w posiadanie tak, jak to czynią
mężczyźni od zarania dziejów.
Rytm wybijany przez serce jeszcze przyspieszył.
- Masz we włosach farbę.
Ivy zamarła. Bicie bębnów umilkło. Otworzyła
oczy. Rick przyglądał się w skupieniu jej końskiemu
ogonowi.
- Powinnaś bardziej uważać.
Myśli, które w tej chwili przyszły jej do głowy, nie
miały nic wspólnego z ostrożnością. Były nieokiełznane
i gwałtowne. Podniosła pędzel i namalowała białego
kleksa na jego czole.
- Ty też.
Wspaniale. Zemsta była doskonała. Nie przeszka
dzało jej wcale, że przez to głupie i dziecinne zachowa
nie najpewniej spóźnią się na trening.
Przed chwilą upokorzyła samą siebie. Marzenie
o pocałunku nie ziściło się. Spędzili razem pięć długich
REPORTER W SPÓDNICY 83
dni Jeśli Rick wciąż nie jest tną zainteresowany, praw
dopodobnie na zawsze zostanie dla niego tylko kump
lem. A więc, zgodnie z logiką Ivy, w zupełności zasłużył
sobie na trochę farby na głowie.
Patrzył na nią w bezruchu. Kropla farby spłynęła
mu na policzek. Ivy otarła ją palcem, pozostawiając
białawą smugę.
Z kamiennym wyrazem twarzy Rick wyciągnął do
niej rękę. Oddała mu pędzel, oczekując, że za chwilę
wytrze go o jej włosy.
Zamrugał i spojrzał na rękę. Trzymała pędzel od
wrócony do niego stroną umaczaną w farbie. Spojrzeli
sobie głęboko w oczy. Zza drzwi dolatywał stukot
maszyny Lincolna.
Ivy w milczeniu podała mu ściereczkę. Rick ostroż
nie odłożył jej pędzel do puszki z farbą.
Wiesz... - zaczął z namysłem.
Przełknęła ślinę. Wiedziała. Niemal słyszała repry
mendę, po której na zawsze zostanie wykluczona
z jego życia.
Wiesz... - powtórzył, wycierając ręce i przygląda
jąc się białym obwódkom przy paznokciach. - Zawsze
w stosunkach pomiędzy kobietą a mężczyzną istnieje
taki dodatkowy obszar, w którym zasady gry wciąż są
zmieniane. Przeważnie przez kobietę.
Do czego zmierza? Dlaczego torturuje ją oczeki
waniem?
- Na przykład, kobieta, która wchodzi w obszar
tradycyjnie męski, wybierając zawód dziennikarza spo
rtowego.
Ivy przygryzła wargę.
- Chce, żeby traktować ją jak mężczyznę. Ale bez
przesady. Jest przecież kobietą! Mężczyźni nie powinni
nigdy o tym zapominać, ale nie daj Boże, by to okazali.
- Rick...
- Ale my, lubieżne samce, zauważamy to - ciągnął
- a nasze uwagi na ten temat są traktowane jak coś
niewłaściwego, nasze czyny określa się mianem męskiej
84 REPORTER W SPÓDNICY
arogancji i molestowania. - Odrzucił ściereczkę. - Bia
da jednak temu, kto nie zorientuje się w porę, że zasady
gry zostały zmienione i różnego rodzaju gesty i męskie
zachowania są nie tylko dopuszczalne, ale wręcz pożą
dane i oczekiwane.
Ivy pochyliła głowę i zaczerwieniła się po uszy ze
zmieszania. Rick uniósł jej brodę i zmusił, by popat
rzyła mu prosto w oczy.
- A jaki jest los tych nieszczęśników, którzy nie
potrafią czytać w myślach kobiet?
- Mają farbę we włosach - wymamrotała.
- A czy wiesz, co się wtedy dzieje z kobietą?
Chwycił jej poplamiony farbą koński ogon i pociąg
nął. W jego głosie nie było gniewu. W oczach czaił się
uśmiech, ale usta pozostawały surowe. Ivy spróbowała
się uśmiechnąć.
- Dostaje całusa?
- Tylko jeżeli otwarcie przyzna, że zasady zostały
zmienione. - Rick nigdy jeszcze nie patrzył na nią
w taki sposób. - A więc, Ivy? - ponaglił.
Przestała być tylko kumplem. W jego karmelowych
oczach zalśniło pożądanie. Pragnął jej, widział w niej
kobietę.
Zadrżała.
Dłonie Ricka objęły jej kark i talię. Powoli, ale
nieubłaganie przyciągnął ją do siebie.
- To znacznie skomplikuje wiele spraw - powie
dział, kreśląc palcami ciepłe kółeczka u nasady jej szyi.
- Później się nimi zajmiemy. - Dotyk jego palców
obudził uczucie ciepła w ciele Ivy. Uniosła głowę.
Jego usta dotknęły jej ust lekko, dając jej szansę na
wycofanie się, jakby pytał, czy jest pewna, że tego chce.
- Czekasz na decyzję sędziego? - Ivy nie miała
żadnych wątpliwości.
- Myślałem, że mogę dostać żółtą kartkę za przy
trzymanie przeciwnika.
Wspięła się na palce i przytuliła do wspaniałych,
silnych ramion. Pocałowała go z całym żarem, który
REPORTER W SPÓDNICY 85
rozpalał się w niej przez długie tygodnie, gdy po
dziwiała te pięknie zbudowane nogi, doceniała cierp
liwość i wyrozumiałość w czasie treningów i zachwycała
się jego uśmiechami.
Pocałowała go z miłością.
Otworzyła szeroko oczy. Miłość? Kiedy to jej uczu
cia zmieniły się w miłość?
Czy wtedy, kiedy siedzieli przy stole w kuchni i Rick
z przejęciem opisywał swoją pracę w tym zaniedbanym
Ośrodku? Kiedy zaproponował, że będzie trenował
drużynę piłki nożnej pomimo kontuzji kolana? A może
chwilę temu, kiedy patrzył na nią głodnym, drapieżnym
wzrokiem?
- Twój pocałunek ma ostry, pikantny smak wy
szeptał Rick, nie odrywając ust od jej twarzy.
Ivy spodobało się to określenie. Nie słodki, ale
pikantny. Dotykała palcami mięśni jego ramion i szyi,
wsunęła dłonie pod szelki jego ogrodniczek i pieściła
złotobrązową, gładką skórę na plecach.
Rick wciągnął głęboko powietrze i ukrył twarz
w zagłębieniu jej szyi. Poczuła drapanie jego włosów,
usztywnionych wysychającą farbą.
Teraz dopiero zrozumiała, czemu miłość nazywana
jest uczuciem wzniosłym. Czuła, że unosi się swobodnie
w powietrzu. To było jak otwierające mecz wybicie
piłki, fajerwerki i zwycięska bramka razem wzięte.
Jeszcze przez chwilę poddawała się tej euforii, potem
odsunęła się leciutko.
- Chyba musisz się pośpieszyć, ta farba ciężko
schodzi.
Zamknął oczy i oparł czoło o czubek jej głowy.
- Trening - westchnął.
- Trening przytaknęła Ivy.
- Piłka nożna śmierdzi - oświadczyła Ruth Ann.
- Wolałabym robić coś innego.
Ja też, pomyślała Ivy. Przypomniała sobie dotyk
ramion Ricka, które jeszcze przed chwilą ją obejmowały.
86
REPORTER W SPÓDNICY
- Po co mam chodzić na treningi, jeśli i tak nigdy
nie mogę grać w meczu - ciągnęła płaczliwie dzie
wczynka.
Prawdę mówiąc, Ivy też zastanawiała się, czy uczes
tniczenie w treningach ma w przypadku Ruth Ann
jakikolwiek sens Przypomniała sobie jednak, że zamie
rzała dać wszystkim dziewczynkom okazję sprawdzenia
się w grach zespołowych.
- Grałabyś więcej, gdybyś trenowała tak jak Lanie.
- Jej pomaga brat. Ja nie mam brata.
- Ja też. - Ivy chciała przekonać Ruth Ann, że brat
wcale nie jest niezbędny do gry w piłkę.
- W drużynie trenera Ricka grają wszyscy. - Ruth
Ann zmierzyła ją oskarżycielskim wzrokiem.
Trening zaczął się bez udziału Ricka, który wciąż
walczył z zaschniętą na włosach farbą. Ivy, której
usunięcie kremowej łaty poszło znacznie sprawniej,
zajęła się również jego drużyną Zorganizowała mecz,
w którym jej dziewczęta bez trudu rozgromiły przeciw
niczki. W drugiej połowie może dopuścić do gry gorsze
zawodniczki.
- Ruth Ann, zastąp Lanie - Gwizdek oznajmił
koniec połowy.
Ivy wprowadziła zmiany w składach. Z drugiej
drużyny wybrała najlepsze zawodniczki, nie zwracając
uwagi na protesty ich pominiętych koleżanek.
- Świetnie! - zawołał Rick, który przybył na boisko
dokładnie w momencie, gdy jego drużyna strzeliła
bramkę. - Doskonale! - Odwrócił się do Ivy. - Jak
ci idzie?
- Nie najgorzej. - Uśmiechnęła się, zawstydzona
i onieśmielona. Jak powinna się teraz zachować? Powi
tać go całusem? Przytulić się do niego? Zawsze gardziła
dziewczętami, które demonstrowały swoje prawa do
jakiegoś chłopaka w miejscach publicznych.
Skinął głową i odwzajemnił uśmiech.
A więc za dużo sobie obiecuje po zwykłym pocałun
ku. Nie, to nie był zwykły pocałunek. Przynajmniej nie
REPORTER W SPÓDNICY 87
dla niej. Ale uczucia Ricka mogą przecież być inne.
Gdyby tylko dał jej jakiś znak!
Gdyby tylko dała mu jakiś znak! W jaki sposób
facet ma wiedzieć, o czym myśli kobieta i czego
oczekuje?
Ostatnio, kiedy sądził, że nareszcie rozumie całą
sytuację, upaćkała mu włosy farbą. Pomyślał, że gdyby
tylko pocałował ją od razu, gdy tego zapragnął, unik
nąłby wielu kłopotów.
Z drugiej strony, szatnia drużyny Coltów nie była
najsympatyczniejszym miejscem na romantyczne po
całunki.
Panie trenerze...
O co chodzi, Trudy? - zapytał, wyrwany z roz
myślań.
Ona nie pozwala mi grać - Trudy rzuciła Ivy
jadowite spojrzenie.
- Pewnie teraz nie twoja kolej.
Ależ tak! Grałam tylko pięć minut. A ona wybrała
Colleen. I w dodatku postawiła ją znowu na bramce.
Zaraz się tym zajmiemy. - Poklepał Trudy po
ramieniu i odesłał ją do grupy dziewcząt.
- Zrobiłam to celowo - zaczęła Ivy.- Graliśmy mecz
i twoja drużyna strasznie przegrywała. W tej chwili
grają twoje najlepsze zawodniczki. Moim zdaniem
Colleen powinna zawsze stać na bramce. Obroniła trzy
świetne strzały.
Jest niezła, ale jeśli zostanie na stałe bramkarzem,
żadna z jej koleżanek nie będzie mogła grać na tej
pozycji.
Powinny więcej ćwiczyć i sobie na to zasłużyć.
Nic nie rozumiesz. - Rick rozzłościł się, chociaż
wcale tego nie chciał. Nie teraz, nie po tym pocałunku.
Kiedy go pocałowała, był oszołomiony i zachwycony.
To uczucie znane mu było tylko z boiska, ze szczególnie
trudnych potyczek, z których wychodził zwycięsko. Po
takich pocałunkach nie wolno się kłócić.
88 REPORTER W SPÓDNICY
Chwileczkę zaczęła I vy - sam wcale nie ćwiczyłeś
gry na różnych pozycjach, tylko robiłeś to, w czym
byłeś najlepszy. Nie mam racji?
- Masz, ale to nie to samo.
- Bo byliście chłopcami? - spytała szybko.
- Ivy... sensem uczestniczenia w grach zespołowych,
szczególnie w tak młodym wieku - powiedział z nacis
kiem - jest pozwolić dzieciakom bawić się, przy okazji
czegoś je ucząc. Dotyczy to zarówno chłopców, jak
i dziewczynek.
- W takim razie dlaczego nie mają poznać smaku
wygranej? - Potrząsnęła głową, a jedwabiste włosy
rozsypały się po jej ramionach.
- Są w życiu rzeczy ważniejsze niż wygrana. Objął
ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Miał nadzieję,
że w ten sposób przypomni jej przynajmniej o jednej
z nich.
- Nie mówiłbyś tak, gdyby to była drużyna chłop
ców. - Ku ogromnemu zaskoczeniu Ricka, Ivy Strzą
snęła jego ramię. Dlatego że są dziewczynkami,
traktujesz je ulgowo. Zacisnęła zęby i odwróciła
się od niego.
- Nie mogę postępować z nimi dokładnie tak samo,
jak z chłopcami. To by było głupie. Są inaczej zbudo
wane i nie tak silne. Poza tym - podkreślił - moja
drużyna właśnie zdobyła gola. To już drugi od chwili,
gdy tu przyszedłem.
- Czyli jest jedenaście do dwóch. - Ivy wpatrywała
się w niego bez mrugnięcia okiem.
- Naprawdę? - uśmiechnął się, czując, że nie jest
w stanie zachować powagi. - Moja drużyna nie zawsze
zwycięża, ale przynajmniej każdy ma okazję wziąć
udział w grze.
- Rick, dziewczęta muszą nauczyć się walczyć i kon
kurować pomiędzy sobą - wyjaśniła tonem wyższości,
który nawet świętego doprowadziłby do pasji.
Przez ostatnie kilka tygodni zaobserwował zmianę
w zachowaniu i postawie Ivy. Była coraz bardziej
REPORTER W SPÓDNICY
89
pewna siebie i zdecydowana. Teraz jednak zaczyna
chyba przesadzać.
- One wcale nie są takie kruche i delikatne. Nic
im się nie stanie, jeśli zmusisz je do większego
wysiłku.
- Chyba czytałaś kodeks sportowy klubu? „Wszyscy
mają prawo uczestniczyć w grze". - Rick zmarszczył
brwi.
- Wszyscy mają takie prawo, ale naprawdę grają
tylko najlepsi. Słabsi zawodnicy muszą pracować, jeśli
chcą do nich dołączyć. Dlaczego miałabym karać moje
najlepsze zawodniczki, zmuszając je do siedzenia na
ławce rezerwowych? Gdyby reszta rzeczywiście chciała
grać, bardziej by się starały.
- Jak mogą się starać, kiedy nie dopuszczasz ich do
gry?! - zirytował się w końcu. - Wcale nie masz racji.
Najważniejszy jest udział w grze - dodał ciszej.
- Nie. Liczy się to, by zwyciężyć. Tak jak w życiu.
Silniejsi, inteligentniejsi, bardziej pracowici wygrywają.
Najwyższy czas, żeby dziewczynki zaczęły się tego
uczyć.
Rick otworzył usta, żeby zaprotestować przeciwko
tym absurdalnym teoriom, ale uświadomił sobie, że
dalsza dyskusja nie ma sensu. Dziewczyna nie chciała
słuchać jego argumentów.
- Ivy?
Odwróciła się ku niemu. Jej policzki płonęły.
- Nie kłóćmy się.
- Ale to jest ważne! W dzieciństwie byłam zawsze
traktowana łagodnie, dlatego właśnie tak bardzo się
męczyłam, starając się z tego wyrosnąć.
- Być może moje treningi są trochę za łatwe. - Po
wstrzymał ją gestem. - Natomiast ty, być może, trochę
przesadzasz.
Nie odezwała się. Tym razem wolała przystać na
kompromis.
Rick wyciągnął ku niej ramię. Odskoczyła na bok,
sztywna i nieufna.
90 REPORTER W SPÓDNICY
- Nie bój się. Moje maniery pozostawiają wpraw
dzie wiele do życzenia, ale mam swoje zasady. Jedna
z nich zabrania mi całować innych trenerów w czasie
pracy.
- Nawet nie próbuj! - Jej twarz zaróżowiła się
jeszcze bardziej.
Rick roześmiał się, objął ją i w mgnieniu oka
przyciągnął do siebie jej sztywne, stawiające opór ciało.
A potem złamał swoją zasadę.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Zakochana para, zakochana para!
Dziewczynki zauważyły ich pocałunek, a teraz bie
gały dookoła i klaskały w dłonie. Ivy zawstydziła się
tak bardzo, że nie była nawet w stanie spojrzeć w twa
rze rodzicom.
- Na dzisiaj kończymy - oświadczyła. Nie zwracając
uwagi na to, co się dzieje wokół niej, niemal na
oślep zaczęła zbierać pomarańczowe słupki. Czuła
się jak nastolatka, a nie jak dwudziestoczteroletnia
reporterka.
Kiedy jej policzki odzyskały naturalny kolor, Ivy
uświadomiła sobie, jak bardzo jest wściekła. Jak śmiał
pocałować ją na oczach wszystkich?! Co on sobie
wyobraża?!
Uczucie miłości było dla Ivy czymś zupełnie no
wym. Wytrąciło ją z równowagi. Rick zdawał się to
rozumieć.
Poszła po piłkę, która po wystrzeleniu na aut znalaz
ła się pod samym ogrodzeniem boiska. Kiedy wróciła
do samochodu, dziewczynek i ich rodziców już tam nie
było. Odetchnęła z ulgą. Zaczęła wrzucać sprzęt swojej
drużyny do bagażnika. Rick stał obok i czekał.
- Wiesz, że to - wskazał kciukiem w stronę boiska
- nigdy mi się przedtem nie zdarzyło. Nie wiem, co
powiedzieć.
- Doprawdy? - spytała lodowatym tonem. A więc
taki twardy facet, jak Rick, nie wie, co powiedzieć?
-Tak.
- Tak to jest, jak się łamie zasady. - Zatrzasnęła
bagażnik. - Ale mógłbyś spróbować mnie przeprosić.
92
REPORTER W SPÓDNICY
Podniósł z ziemi zapomnianą piłkę i wrzucił ją do
torby ze sprzętem.
- Przykro mi, że wprawiłem cię w zakłopotanie.
- Przez ułamek sekundy wyglądał na bardzo skruszo
nego. Po chwili kąciki jego ust zaczęły drżeć od tłumio
nego śmiechu. - Ale wcale nie żałuję, że cię pocałowa
łem. Prawdę mówiąc - osłonił oczy dłonią i rozejrzał
się wokół - gdyby udało mi się znaleźć jeszcze jedną
drużynę piłkarską, być może zrobiłbym to ponownie.
- Ani mi się waż! - odburknęła Ivy.
- Uspokój się. To był tylko żart. Śmieję się z tego,
widzisz? Wyszczerzył zęby w sztucznym uśmiechu.
Żart. Jak może sobie żartować z pocałunków? Jej
twarz płonęła. Poczuła czające się pod powiekami
piekące łzy. Nie, co to, to nie! Nowa Ivy nie płacze,
nawet kiedy jest bardzo zdenerwowana albo ktoś ją
zrani. Zamrugała szybko powiekami i odwróciła głowę.
- Hej! Rick dotknął jej brody i zmusił, by na
niego popatrzyła. - Żart dotyczył drużyny piłkarskiej
- powiedział łagodnie. - Nie robię sobie żartów z po
całunków.
- J a też nie - wyszeptała, czując, że jej gniew
słabnie. Była bardzo zmęczona. Nie chciała złościć
się na Ricka. - Po prostu pomyślałam, że nie traktujesz
mnie serio.
- Ależ biorę cię bardzo serio!
Jego wzrok zatrzymał się na jej ustach. Ivy wiedzia
ła, o czym myśli. Chciała, żeby ją teraz pocałował.
- Nawet nie wiesz, jaki mam wariacki plan na
najbliższy tydzień. Weekend w San Antonio, a potem
jeszcze cztery mecze. Z każdego oddzielny reportaż.
- Uśmiechnął się leciutko.
Wycofuje się. Ivy skrzyżowała ramiona na piersi
i oparła się o samochód.
- Dobrze, że przynajmniej prawie skończyliśmy ma
lowanie. - Jej głos zabrzmiał ostro i sucho.
- Będzie mi brakowało naszych popołudniowych
spotkań.
REPORTER W SPÓDNICY 93
Majsterkowanie nigdy nie było moją życiową pa
sją oznajmiła szorstko.
Miało jednak swoje dobre strony. Szczególnie
w pewnych momentach. -Rick zmrużył oczy z roz
bawienia.
- Niewiele.
- Przez kilka najbliższych tygodni tych chwil, nie
stety, nie będzie zbyt wiele. Będę musiał opuścić
kilka treningów. Czy mogłabyś je za mnie popro
wadzić?
- Oczywiście - powiedziała Ivy. To nie będzie łatwe,
ale poradzi sobie z dwiema drużynami.
- Doskonale odparł obejmując ją ramieniem.
- Ivy, jesteś dla mnie kimś bardzo wyjątkowym.
Ogarnęła ją rozpacz. Te słowa słyszała już kiedyś
przedtem.
- Nie chcę zepsuć tego, co się pomiędzy nami zro
dziło - dodał.
Tak, to stara, znana śpiewka na temat nieniszczenia
pięknej przyjaźni. Jak mogła sądzić, że tym razem
wszystko będzie inaczej tylko dlatego, że jej własne
uczucia są silniejsze niż kiedykolwiek przedtem? Rick
właśnie łamie jej serce. A więc domyślił się, wyczuł jej
rosnącą miłość.
Nie kocha jej. Próbuje się jej delikatnie pozbyć. To
w jego stylu. Jeśli będzie bardzo, bardzo ostrożna,
może uda się zakończyć tę rozmowę w taki sposób, by
nie narazić na szwank własnej dumy ani nie stracić jego
przyjaźni.
- Chcę się z tobą dalej widywać - oświadczył zde
cydowanie.
Szybko odwróciła głowę. Wiedziała, do czego zmie
rzał.
- Bardzo cenię naszą...
Zawahał się, szukając właściwego słowa. Ivy nie
zamierzała mu w tym pomagać, choć doskonale wie
działa, co zaraz usłyszy.
- ...przyjaźń.
94 REPORTER W SPÓDNICY
- I nie chcesz zrobić niczego, co mogłoby ją narazić
na szwank albo zaszkodzić naszym kontaktom w pra
cy? - Spojrzała na niego i uśmiechnęła się cierpko.
- Właśnie tak. - Na twarzy Ricka odmalowała
się ulga. Ivy poczuła ukłucie w sercu. - Zresztą nie
będę miał wiele okazji, by widywać się z tobą poza
redakcją.
- Oczywiście, rozumiem. - Delikatnie wysunęła się
z jego ramion. - Słyszałam to już przedtem, a nawet
sama kilka razy wygłosiłam podobną przemowę. Było
nam razem miło, ale teraz żegnaj. Albo coś w tym
rodzaju, prawda?
- Nieprawda. Chyba zupełnie straciłem wyczucie
powiedział szybko i pocałował ją w usta.
Zaskoczył ją. Ale jej ciało szybko otrząsnęło się
z tego stanu. Zamknęła oczy. Pocałunek Ricka budził
powoli wszystkie zmysły. Czuła na wargach jego ciepłe,
pełne usta, wdychała jego zapach. Westchnęła leciutko.
Dłoń Ricka przesunęła się z jej policzka na kark,
a później powędrowała po plecach. Przyciągnął dziew
czynę bliżej siebie. Na chwilę odchyliła głowę i objęła
go, rozkoszując się dotykiem wspaniałych ramion.
Silne, wyraźnie zarysowane mięśnie zagrały pod skórą,
gdy przytulił ją jeszcze mocniej.
- Myślałam, że chcesz, żebyśmy zostali tylko przy
jaciółmi.
- Przyjaźń jest bardzo ważna. - Rick błądził ustami
po jej uchu i szyi. - Ale miałem na myśli coś więcej.
- Z tego, co powiedziałeś, wywnioskowałam, że nie
chcesz mnie już więcej widzieć!
- Źle mnie zrozumiałaś. Ale teraz wszystko będzie
się działo w nieco zwolnionym tempie. Prawdę mówiąc
- przyjrzał się jej uważnie - to może być całkiem niezłe
rozwiązanie.
Jego lekki uśmieszek sprawił, że Ivy znów ogarnął
niepokój. Rick stara się być miły, ale tak naprawdę
pewnie śmiertelnie się z nią nudzi. Była na siebie
wściekła. Najchętniej poprosiłaby teraz o kilka minut
REPORTER W SPODNICV 95
przerwy i zadzwoniła do Laurel z prośbą o praktyczne
porady
Staram się wytłumaczyć ci, że wcale mi nie prze
szkadza, że wszystko będzie się działo powoli.
- Nie? W głosie Ivy zadrżała nuta nadziei.
- Jak na ludzi, którzy zajmują się dziennikarstwem,
mamy wyjątkowo dużo kłopotów z wzajemnym poro
zumieniem - wymruczał.
- Ale tym razem wydaje mi się, że nareszcie cię
zrozumiałam odparła, unosząc ku niemu głowę.
Chciałbym się co do tego upewnić. Jeszcze raz
musnął ustami jej twarz. - Chciałbym być tego bardzo,
bardzo pewny.
Kilka minut później Rick przyglądał się znikającym
w oddali światłom samochodu Ivy.
Jest słodka, delikatna, a to znaczy, że można ją
łatwo zranić. Mógł mieć tylko nadzieję, że uda mu się
tego uniknąć.
Pierwsza strona. Cała pierwsza strona. Z koloro
wym zdjęciem. I obok jej nazwisko. Najdłuższy artykuł
w tym wydaniu. Artykuł o Ośrodku Doradztwa Spor
towego
Ivy siedziała przy biurku i przytulała do siebie
egzemplarz „Austin Globe". Nie szkodzi, że się po
gniecie. Ma ich jeszcze kilka. Wyśle je siostrom, przy
jaciołom, dalekim znajomym, krewnym. Tym razem
Holly będzie naprawdę zachwycona.
Ivy odwróciła się na krześle. Dziś rano na jej biurku
stała samotna, żółta róża. Uniosła ją i chciwie wdychała
słodki zapach sukcesu. Nie musiała nikogo pytać, i tak
wiedziała, że to od Ricka.
Przez ostatnie dwa tygodnie prawie go nie widywała.
Mijali się w drzwiach. Przeważnie przyjeżdżał do reda
kcji, kiedy Ivy już wychodziła. Udało mu się wpaść na
sobotni mecz piłki nożnej, ale miał czas ledwie na to,
by jej pomachać. Teraz jednak wreszcie się spotkają.
96 REPORTER W SPÓDNICY
Był wspaniały, słoneczny dzień. Pierwszy chłodny
dzień tej jesieni, czyste, suche powietrze. Doskonała
pogoda na futbol. W dodatku mają jechać razem na
dwa mecze. Razem! Ivy nie mogła się wprost do
czekać.
Pół godziny później, gdy zaczynała się już niepokoić,
czy nie spóźnią się na pierwszy mecz, do redakcji wszedł
Rick. Pocałował ją leciutko w czubek głowy i włączył
swój komputer.
- Jesteś gotowa?
Skinęła głową. Powstrzymała się od uwagi, że po
winni byli wyjechać kwadrans temu.
- Chcę tylko coś sprawdzić. . - urwał, wpatrując się
w monitor.
Ivy ze wszelkich sił starała się zachować spokój, ale
nie potrafiła już dłużej czekać.
- Widziałeś artykuł? spytała przejętym szeptem.
- Oczywiście. - Zamknął oczy i przeciągnął się.
- To do twojej kolekcji. - Podała mu egzemplarz
czasopisma.
Starała się powstrzymać od pytania, co sądzi o jej
tekście. Jest w końcu profesjonalistką i liczy się dla niej
tylko własne zdanie i opinia redaktora. Harrisowi jej
dzieło bardzo się spodobało. Powiedział jej, że tego
typu artykuły są jej mocną stroną, że wychodzi jej to
znacznie lepiej niż reportaże ze stadionów. Pochlebiła
jej ta opinia, choć za wszelką cenę starała się uniknąć
zaszufladkowania. Nie chciała zostać specjalistką ogra
niczającą się do reportaży o wydźwięku ogólnospołecz
nym. Dzisiaj, po meczu, będzie musiała zachować się
bardziej zdecydowanie i okazać więcej uporu.
Opinia Ricka nie ma więc żadnego znaczenia. Co
z tego, że pisanie o ODS zajęło jej trzy razy więcej czasu
niż jakakolwiek inna praca? Co z tego, że każdy
paragraf był dopracowany do perfekcji? Napisała to
dla siebie, nie dla niego.
Mógłby jednak przynajmniej rzucić okiem na jej
dzieło.
REPORTER W SPÓDNICY 97
Twój artykuł o Ośrodku jest.. - Rick uśmiechnął
się nie otwierając oczu. Serce Ivy niemal zamarło
..fantastyczny Sam bym go lepiej nie napisał.
Przeczytał. Podobało mu się.
Próbowała powstrzymać uśmiech. Teraz dopiero
zaczął się dla niej wspaniały dzień.
Wspaniały? Okropny!
W szczycie sezonu futbolowego, reporterzy sportowi
byli przepracowani i poirytowani.
Ivy stała w szatni drużyny zwycięzców i wykrzykiwa
ła we wszystkie strony swoje pytania. Ignorowano ją,
popychano i lekceważono. Później pobiegła do szatni
drugiej drużyny, gdzie potraktowano ją podobnie.
Wszędzie pełno było reporterów, z którymi Ivy musiała
walczyć równie ostro, jak z samymi zawodnikami.
Drugi mecz, rozgrywany w innym mieście, rozpoczął
się, nim tam dotarli. Ivy, zgodnie z sugestią redaktora,
przez cały sezon śledziła postępy niektórych zawod
ników i pisała o nich co tydzień. Byli to zarówno
kandydaci do krajowych nagród, jak i obiecujący
nowicjusze.
W tym meczu grało dwóch z jej pupilków. Trudno
będzie przeprowadzić wywiad z obydwoma, ale zawsze
można spróbować. Długi dzień pracy jeszcze się prze
cież nie skończył, a Ivy była już bardzo zmęczona
i zniechęcona.
Po meczu postanowiła zacząć od wywiadu z drużyną
przegranych. Nie była to najlepsza decyzja, ponieważ
zwycięzcy wpuścili reporterów do swojej szatni natych
miast, nie każąc im czekać pod drzwiami. Musiała
niemal od razu stawić czoło tłumom tych najszybszych,
którzy przybiegli do drugiej szatni, by przeprowadzić
drugą rundę wywiadów.
Czuła się tak samo nieszczęśliwa i zagubiona, jak
zawsze. Dlaczego znowu musi przez to przechodzić? Na
szczęście Rick zauważył, że jest w tarapatach i wysłał
do niej kilku zawodników.
98 REPORTER W SPÓDNICY
Jesteś z „Globe"? - spytał jeden z nich.
- Tak, jestem Ivy Hall.
- Rick kazał mi przyjść i porozmawiać z tobą.
Zawahała się. Nie może jednak przepuścić nadarza
jącej się okazji. Zadała kilka stereotypowych pytań
i zanotowała odpowiedzi. Czuła się bardzo przygnębio
na. Rick znowu ją uratował.
- Tym razem lepiej ci poszło? - spytał, kiedy wracali
do Austin na trzeci i ostatni mecz tego dnia.
- Tak, dzięki. Rick, naprawdę doceniam to, że się
o mnie troszczysz, ale nie możesz mi ciągle pomagać.
Prawdę mówiąc, nigdy nie powinieneś był tego robić.
Muszę sama osiągnąć sukces albo ponieść porażkę.
Przez cały sezon wmawiałam sobie, że jeżeli bardziej się
postaram, zmienię nastawienie, te wywiady będą łat
wiejsze.
I co? Rick nie odrywał wzroku od szosy.
Nie wyszło, ale to mój problem. Więc - Ivy
wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia - obiecaj, że
nie będziesz mi już więcej przysyłał swoich kolegów
z przykazaniem, żeby udzielili mi wywiadu. Dobrze?
Spojrzał na nią z ukosa. Zacisnął mocno szczęki.
Zrozumiała, że się na nią gniewa.
- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że twój sukces
mógłby leżeć w moim interesie? W ten sposób miałbym
trochę mniej pracy.
- Kiedyś coś takiego mówiłeś.
- Jak sądzisz, kto odwala całą robotę w redakcji?
Myślisz, że zamierzam spędzić resztę mojego życia jako
niańka dla żółtodziobych reporterów?
- Rozumiem. - Przypomniał jej, gdzie jest jej miej
sce. - Rozumiem - powtórzyła. W samochodzie zapa
nowała wroga cisza.
Zanim dotarli na stadion, gra już się rozpoczęła. Ivy
poszła prosto do loży prasowej. Rick gdzieś zniknął.
Rozglądała się niespokojnie dookoła. Wdychała głę
boko chłodne powietrze, pachnące lekko dymem i sta
rała się na nowo obudzić w sobie dawny entuzjazm dla
REPORTER W SPÓDNICY
99
futbolu. Czekała na dobrze znajome uczucie przejęcia
i podniecenia, które zawsze ogarniało ją na meczu,
kiedy tłumy kibiców skandowały nazwę swojej drużyny,
grała orkiestra i panowała atmosfera wielkiego święta.
Nic. Pozostała obojętna.
Nie jest w stanie cieszyć się meczem, skoro Rick się
na nią gniewa. Odetchnęła głęboko. Była pewna, że
miała rację, prosząc go, żeby traktował ją tak samo jak
innych. Przekonanie o własnej słuszności nie miało
jednak wpływu na samopoczucie. Ivy czuła się bez
nadziejnie ponuro.
Przygnębienie i poczucie porażki nie opuszczało jej
także podczas wywiadów w szatniach. Szło jej fatalnie.
Wreszcie zdecydowała się pójść do szatni zwycięzców.
Przynajmniej oni powinni być w dobrym nastroju.
Dobry nastrój to zbyt skromne słowa, by opisać
panującą w szatni euforię. Drużyna szalała z radości.
Zawodnicy polewali swojego trenera wodą, piwem
i szampanem. W dwie minuty również i Ivy przesiąkła
zapachem tej mieszanki wybuchowej.
Rick złapał ją za ramię i odciągnął na bok. Wyraźnie
wrócił mu entuzjazm.
- Widziałaś, kto tu jest? - spytał przejętym szeptem.
-Kto?
- Rudy Allen, agent. - Czujnie rozejrzał się na
wszystkie strony.
- Kogo reprezentuje? - Ta informacja zrobiła na
niej odpowiednie wrażenie. Rudy Allen, sławny jako
agent największych gwiazd sportu, nieomylnie wybierał
zawodników, którzy w najbliższej przyszłości mieli
dołączyć do tego grona.
- Właśnie tego chcę się dowiedzieć. Pogadaj z nim.
Ze mną nie będzie chciał rozmawiać. Kilka razy ostro
się starliśmy i mamy nieco na pieńku. Ciebie nie zna,
więc spróbuj go wybadać.
- Rick, chyba już o tym rozmawialiśmy. Obiecałeś,
że będziesz mnie traktował tak samo, jak wszystkich
innych reporterów.
100 REPORTER W SPÓDNICY
- Nie gadaj głupot, Ivy! Potrząsnął ją za ramię.
- Wcale ci nie pomagam! A teraz idź go przepytać.
Popchnął ją w stronę pryszniców.
W porządku, tym razem go posłucha, ale tylko
dlatego, że dołożył starań, żeby wymyślić przekonywa
jący pretekst.
A więc gdzie jest Rudy Allen? Ivy rozejrzała się
po zatłoczonym pomieszczeniu. Wreszcie go zauwa
żyła. Niski, szczupły mężczyzna, właśnie wychodził
bocznymi drzwiami. Ivy odwróciła się na pięcie, za
mierzając złapać go na zewnątrz. Pobiegła koryta
rzykiem i, wpadła prosto na zawodnika, którego kolano
obłożone było lodem.
Obrońca Uniwersytetu Teksańskiego.
Ivy nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Nikt inny
nie przeprowadził z nim wywiadu. Chłopak doznał
kontuzji w trakcie meczu i dopiero w tej chwili wykuś-
tykał z gabinetu zabiegowego.
- Ivy Hall, z „Globe"! - zawołała, a jej głos odbił
się echem po korytarzu.
Obrońca wyglądał na zaskoczonego, ale szybko się
opanował i uprzejmie odpowiedział na jej pytania.
Nareszcie. Nareszcie się poszczęściło. Nie mogła się
doczekać, kiedy powie o tym Rickowi. Bez jego pomo
cy sama znalazła temat na reportaż. I to jaki! Będzie
z niej dumny.
Gdy tylko skończyła wywiad, popędziła na parking.
Rick przechadzał się obok swojego dżipa. Pomachała
notesem.
- I co? Czego się dowiedziałaś? - spytał, gdy tylko
znalazła się w zasięgu głosu.
- Zrobiłam wywiad z obrońcą! Jako pierwszy,
a w dodatku zapewne jedyny reporter! Patrz na te
notatki! - roześmiała się głośno i wpadła w jego objęcia.
-
A co z Rudym? Kogo reprezentuje?
- Ach, Rudy... wyszedł, wiec z nim nie rozmawiałam.
- Niczego się nie dowiedziałaś? Niczego? - twarz
Ricka skamieniała.
REPORTER W SPÓDNICY 1 0 1
Nie. lvy zamrugała oczami.
Palce Ricka zacisnęły się na jej ramionach Wyma
mrotał przez zęby coś, czego wolałaby nie słyszeć.
Rzucił się biegiem w stronę wejścia na stadion.
- Rick! Twoje kolano!
Nie słyszał jej albo postanowił nie słyszeć. Czekała
ponad pół godziny. To wystarczyło, by doszła do
słusznego wniosku, że zawaliła sprawę. Rick jej zaufał,
a ona, kierując się wybujałym poczuciem dumy, za
wiodła go.
Nareszcie wrócił. Bardzo utykał, co wcale nie po
prawiło jej samopoczucia. W milczeniu otworzył przed
nią drzwi samochodu. Był zły. Wściekły. I miał do tego
pełne prawo.
Włączył silnik. Przez chwilę siedział bez ruchu.
Nagle uderzył mocno pięścią w kierownicę. Ivy pod
skoczyła.
Możemy przecież dowiedzieć się o nowym klien
cie Rudy Allena z jutrzejszych gazet zauważył
zjadliwie.
Przepraszam powiedziała cichym, nieśmiałym
głosem.
- Rudy pojechał do domu. Drużyna i trenerzy też.
Nawet sprzątacze już kończą pracę.
- Przepraszam - powtórzyła Ivy. Zaczęła się uspo
kajać. W porządku, popełniła poważny błąd. Przyznaje
to.
- Przepraszam? Czy to wszystko, co mi masz do
powiedzenia? Wspaniały temat ląduje tuż przed twoim
nosem, wypuszczasz go z ręki, a potem potrafisz tylko
powiedzieć przepraszam?
Czy ta aureola świętego przypadkiem nie robi się
dla ciebie zbyt ciężka, Rick? - Ivy zupełnie przestała
czuć skruchę.
Rzucił jej wściekłe spojrzenie. Z całych sił wcisnął
pedał gazu. Opony zapiszczały na asfalcie.
Dlaczego? Powiedz mi tylko, dlaczego za nim nie
poszłaś?
102
REPORTER W SPÓDNICY
- Myślałam, że znowu usiłujesz mi pomagać. Za
wsze dajesz mi wskazówki i przysyłasz do mnie ludzi.
Zazwyczaj są to osoby, z którymi już przeprowadziłeś
wywiady. Skąd miałam wiedzieć, że tym razem jest
inaczej?
- Bo tak ci powiedziałem! - warknął. - Powiedzia
łem ci przecież, że Rudy mnie nie lubi. Wiedziałem, że
wyciągniesz z niego więcej niż ja.
- Teraz rozumiem. - To fiasko nie było jednak jej
wyłączną winą. - Ale gdybyś od samego początku
traktował mnie jak każdego innego reportera, nie
byłoby takich nieporozumień.
- Gdybym traktował cię tak, jak każdego innego
reportera, już byś nie miała tej pracy.
- A więc uważasz, że nigdy się nie nauczę tego fachu,
prawda? - zapytała szybko, starając się opanować
drżenie głosu. W głębi duszy wiedziała, że Rick ma
rację. Nie zarobiłaby na życie jako reporter. Z drugiej
strony była przekonana, że jedyną metodą, by uwierzyć
wreszcie w samą siebie, jest osiągnięcie sukcesu o włas
nych siłach.
Zatrzymali się na skrzyżowaniu. Rick odwrócił się
w jej stronę. Światła zmieniły się, ale oni nie ruszali
z miejsca.
- W porządku. Chcesz być traktowana tak samo,
jak wszyscy inni reporterzy. Dobrze, będę cię traktował
tak, jak wszystkich, panno Hall.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Tak, przekażę mu, że pan dzwonił.
Ivy odłożyła słuchawkę, zanotowała informację na
różowej karteczce i położyła ją na pustym biurku
Ricka.
Redaktor „International Sports" telefonował już
po raz drugi. Ivy zachodziła w głowę, czego też re
nomowany, sławny na świecie tygodnik mógłby nagle
chcieć od Ricka.
Chociaż udało im się jakoś połatać swoje stosunki
zawodowe, od czasu kłótni na parkingu Rick unikał
jej. A ich osobiste kontakty po prostu przestały
istnieć.
Obiecał traktować ją tak samo jak wszystkich in
nych, ale było całkiem inaczej. Dla innych reporterów
był otwarty i serdeczny. Ivy rzucał tylko zdawkowe,
krótkie polecenia i ledwie zauważał jej obecność. Na
wet w czasie treningów piłki nożnej z dziećmi był
milczący i sztywny, aż w końcu zaproponował swojej
grupie zmianę terminów treningu.
Celowo nie chciał jej zrozumieć. Wcale nie chodziło
o to, by położyć koniec ich osobistym kontaktom, ale
takie zachowanie uniemożliwiało jakąkolwiek rozmo
wę. Obojętna, surowa twarz bez uśmiechu mroziła Ivy
i zniechęcała do wszelkich starań. Jego oczy, kiedyś
ciepłe i serdeczne, nabrały teraz twardego, wrogiego
wyrazu.
Ivy źle się czuła sama w swoim maleńkim mie
szkanku, więc zaczęła zostawać dłużej w redakcji.
Chociaż pisała teraz więcej i lepiej, była bardzo nie
szczęśliwa.
104 REPORTER W SPÓDNICY
Wyprawy do szatni drużyn ciążyły jej okropnie
Teraz dopiero zrozumiała, jak wiele zawdzięczała po
mocy Ricka. Z drugiej strony jej monograficzne ar
tykuły, koncentrujące się na poszczególnych zawod
nikach i drużynach, zyskały wiele pochwał. Umiała
przeprowadzić doskonały wywiad sam na sam z inte
resującą ją osobą. Tylko w tłumie czuła, że ma pustkę
w głowie.
Telefon na biurku Ricka zadzwonił natarczywie. Ivy
podniosła słuchawkę. Stała się prawie jego osobistą
sekretarką!
- Proszę z Rickiem Scottem. Dzwoni Sonny Collin,
trener drużyny Coltów.
Przypomniała sobie pierwszą w życiu wizytę w szatni
tej drużyny. Tam właśnie spotkała Ricka.
- Ricka w tej chwili nie ma. Mówi Ivy Hall. Czy
mogę w czymś pomóc?
- Pamiętam cię. Jesteś tą reporterką, prawda?
- Tak przytaknęła, niezupełnie pewna, czy na
prawdę chce zostać rozpoznana przez trenera Collina.
Nie rozstali się jak przyjaciele.
- Nie miałem mu nic szczególnego do przekazania
Proszę mu tylko powiedzieć, że dzwoniłem.
Ivy położyła kolejną różową karteczkę na biurku
Ricka. Zastanowiła się przez chwilę. Trener, który chce
porozmawiać z reporterem i nie ma nic szczególnego do
powiedzenia? To mało prawdopodobne.
Wróciła do pracy, ale nie mogła się skoncent
rować. Czego trener Collin mógł chcieć od Ricka? Są
starymi przyjaciółmi, ale coś w głosie trenera... Usi
łowała przypomnieć sobie, co wie o jego zawod
nikach. Drużyna Coltów nie grała w finałach, ale
udało jej się wychować dwóch wspaniałych obroń
ców, z których jeden kandydował w tym sezonie do
poważnej nagrody. Drugi z nich, jeszcze junior, był
bardzo utalentowany, ale rzadko grał w meczach. Im
dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej ją to
intrygowało.
REPORTER W SPÓDNICY
105
Po kilku rozmowach rzuciła słuchawką telefonu
Zawodnicy nie chcieli z nią rozmawiać Oczywiście,
dzwoniła tylko do najsławniejszych. Westchnęła ciężko,
ale postanowiła nie rezygnować. Teraz spróbuje wycią
gnąć coś od mniej znanych zawodników, którym bar
dziej pochlebia zainteresowanie prasy. Często mieli
więcej do powiedzenia niż sławy znudzone wywiadami.
Poza tym, z racji braku wprawy, rzadko umieli ukryć
prawdę
Tym razem miała więcej szczęścia. W drużynie
narastała wzajemna niechęć i zazdrość. Wiele osób
uważało, że Taylor Brown, jeden z obrońców, jest
zainteresowany tylko i wyłącznie zdobyciem nagrody.
Zawodnicy byli zdania, że powinien zwracać większą
uwagę na wspólną grę niż na swoje indywidualne
wyniki
Ivy zostawiła w kilku miejscach swój numer telefonu
na wypadek, gdyby któryś z zawodników zdecydował
się powiedzieć jej coś więcej na ten temat.
- Cześć, Hall! - Billie rzuciła swój aparat na biurko
Ricka. Jak leci? Wygrywamy?
- Walczymy.
- Ale i tak to niezła zabawa męczyć i molestować
tych wszystkich facetów, no nie? - zarechotała Billie.
Naprawdę? Ivy pomyślała o wszystkich przykro
ściach, które ją do tej pory spotkały, o próbach za
chowania profesjonalnego spokoju wobec okazywanej
jej otwartej niechęci.
- Nie Nie cierpię tego. - Nareszcie odważyła się
powiedzieć to głośno. - Nienawidzę chodzić do szatni,
nienawidzę ich obrzydliwych uwag i wulgarnego języ
ka. Nie znoszę tego, jak się do mnie odnoszą. - Spoj
rzała na fotoreporterkę. - Wcale nie lubię walczyć.
- Kochanie, wybrałaś niewłaściwy zawód. - Billie
nie wyglądała na zaskoczoną.
- Być może masz rację. - Ivy wciągnęła głęboko
powietrze. Popatrzyła na swoje dłonie. Były zaciśnięte
w pięści.
106
REPORTER W SPÓDNICY
- Ivy, jesteś zbyt miła. Zazwyczaj ludzie nie są tacy
jak ty. Billie przysiadła obok i zaczęła przeglądać
notatki z informacjami dla Ricka.
Miła. Znowu to słowo. No, trudno. Tak bardzo
starała się zmienić. Próbowała być twarda. Jedynym
rezultatem tych wszystkich zabiegów było to, że
zraziła do siebie Ricka, jedyną naprawdę ważną osobę
w jej życiu.
- „International Sports", regularnie jak w zegarku.
- Billie podniosła jedną z notatek.
- Co masz na myśli? - Ivy z przyjemnością zmieniła
temat.
Dzwonią do Ricka dwa razy w roku, żeby powie
dzieć mu, że wciąż są nim zainteresowani.
- Wciąż? To znaczy, że proponują mu pracę?
Billie skinęła głową.
Ivy oparła się wygodniej na krześle. Na całym
świecie nie było reportera sportowego, który nie ma
rzyłby o pisaniu artykułów dla „International Sports".
Oznaczało to podróże, prestiż, duże pieniądze i po
wszechny szacunek. Ivy żywiła cichutką nadzieję, że
może któregoś dnia ona też...
- Odmówił im?
-Tak.
- Dlaczego? - Przyjęcie pracy w „International
Sports" byłoby znaczącym krokiem w karierze Ricka.
- To dobre pytanie. - Billie wstała. - Najlepiej go
sama zapytaj. - Zabrała swój sprzęt i odeszła.
Ivy spojrzała na biurko Ricka. Powiedział jej prze
cież, że dla wielu dziennikarzy „Globe" jest pierwszym
szczeblem kariery. Dlaczego więc sam nie pójdzie tą
drogą? Może warto go o to zapytać.
Ale gdzie on się podziewa? Sprawdziła tablicę
zleceń. Nie było na niej nazwiska Ricka. W takim
razie może znajdzie go w Ośrodku? Bez zastano
wienia wetknęła do kieszeni karteczki z zanotowa
nymi informacjami, wsiadła w samochód i pojechała
prosto do ODS.
REPORTER W SPÓDNICY 1 0 7
Nie miała pojęcia, co mu powie. Ale przecież może
go wcale nie zastać. Powoli nawet zaczęła na to liczyć.
Jednak przed wejściem stał zaparkowany dżip.
Szybko, zanim zdąży zmienić zdanie, Ivy wyskoczy
ła z samochodu i wbiegła na schodki.
- Cześć, Lincoln! - zawołała, wpadając przez drzwi
wejściowe. - Jest Rick?
Ku jej zdumieniu przy maszynie do pisania, zamiast
Lincolna, siedział Rick.
- Cześć, Ivy - powitał ją bezbarwnym, obojętnym
głosem. Nie przerwał pisania.
Poczuła, że opuszcza ją odwaga. Patrzyła, jak ude
rza w klawisze i gorączkowo myślała, jak zacząć
rozmowę.
- Recepcja wygląda świetnie. Te zielone rośliny
stwarzają miłą atmosferę. - Udawała, że jest tak za
absorbowana nowym wnętrzem, że nie zauważa nawet
jego obojętności.
Kiedy znowu odwróciła się do niego, przestał pisać
i oparł dłonie na klawiaturze. Wpatrywał się w nią
w milczeniu.
- Jestem pewna, że ruch tutaj zwiększył się od czasu
mojego artykułu.
- Tak, zatrudniliśmy trzech dodatkowych pracow
ników. - Zawahał się. - Jesteśmy wdzięczni za wszelką
pomoc.
Sztywne, oficjalne podziękowanie.
- Nie byłabym tego taka pewna. Nie zaprosiłeś mnie
nawet, żeby pokazać ostateczny rezultat naszej pracy.
- Ty wcale nie potrzebujesz zaproszenia, żeby tutaj
przyjechać. - Twarz Ricka leciutko złagodniała.
- Jesteś tego pewien? - Ivy zmusiła się, by spojrzeć
mu w oczy.
Upłynęło kilka chwil mierzonych uderzeniami serca.
- Ciągle jesteś na mnie wściekły z powodu tego
nieporozumienia z Rudy Allenem? - spytała w końcu.
- Nie. - Wyłączył maszynę. - Każdy ma prawo do
popełnienia jednej czy dwóch pomyłek.
1 08 REPORTER W SPÓDNICY
A więc... ? zrobiła gest dłonią.
Dlaczego cię unikam? dokończył jej pytanie.
Westchnął i przesunął dłonią po włosach. - Ponieważ
nie mogę patrzeć, jak się męczysz. Twoje brązowe oczy
robią się coraz większe, bardziej wystraszone i mają
wyraz bólu. A poza tym, po meczach zawsze gdzieś mi
znikasz.
- Kręcę się w pobliżu reporterów telewizyjnych
i podsłuchuję ich wywiady - wyznała Ivy.
- Wolisz to, niż żebym ci podesłał kilku zawod
ników? - wpatrywał się w nią z zaskoczeniem.
Przytaknęła głową.
Tego właśnie nie mogę zrozumieć - powiedział,
wyrzucając ramiona w górę. - Wciąż walisz głową
w ścianę. A potem, kiedy dałbym sobie rękę uciąć, że
już po tobie, piszesz kolejny wspaniały, długi artykuł.
A więc uważa, że choć w tym jest dobra. Wcale jej
nie unika. Uśmiechnęła się, szczęśliwa.
To był właśnie ten uśmiech. Uśmiech i oczy. Ivy była
delikatną, wrażliwą osobą, a pracowała w surowym,
twardym zawodzie. Aby osiągnąć w nim sukces, mu
siałaby zmienić swoją osobowość, która jest tak fas
cynująca i pociągająca. W końcu Rick przyznał sam
przed sobą, że nie może znieść sposobu, w jaki stara
się ona na siłę zmienić. I to wcale nie na lepsze.
Był w niej po uszy zakochany.
Bolało go, gdy musiał obserwować jej pracę. Bolało
go, że nie chciała pomocy. Gdyby pozwoliła sobie
pomóc, nie musiałaby znosić tylu przykrości i zmuszać
się do zmiany postawy. Czy naprawdę nie zależy jej na
tym, żeby pozostać choć trochę sobą?
- Brakowało mi ciebie - przyznał, a uśmiech Ivy stał
się jeszcze radośniejszy.
- Mnie też - wyszeptała cichutko.
Kilka sekund później trzymał ją w ramionach. Wdy
chał słodki, kwiatowy zapach jej włosów i pieścił
jedwabiste kosmyki.
REPORTER W SPÓDNICV 109
- Ivy - westchnął - zależ.y mi na tobie.
- A więc w pracy będziesz musiał traktować mnie
tak, jak każdego innego reportera Jeżeli popełnię błąd,
to moja sprawa.
- Dobrze. W takim razie mam na ciebie wrzesz
czeć, a później proponować, żebyśmy poszli na ham
burgera?
- Jeżeli masz na mnie wrzeszczeć, lepiej będzie, jeśli
później zabierzesz mnie na porządny obiad.
Roześmiał się cicho i przyciągnął ją bliżej siebie. Ivy
wtuliła się mocno w jego ramiona. Nagle poczuł, że ta
dziewczyna budzi w nim uczucia opiekuńcze, te same,
które zgodnie z jej teorią powinien w sobie stłumić.
- Spróbujemy - wymruczał, choć wcale nie był
przekonany o słuszności takiego rozwiązania - Ale nie
będziesz jęczeć, narzekać i skarżyć się na mnie?
- Nigdy nie jęczę! - zaprotestowała.
- W takim razie uważaj, żebyś nie zaczęła. - Poca
łował ją leciutko w nos, a później splótł palce z jej
palcami i poprowadził w stronę nowej kanapy. Chłod
na, skórzana powierzchnia szybko ogrzała się od ciepła
ich ciał
- Nie miałam okazji spytać, jak się miewa twoje
kolano. - Ivy dotknęła palcem jednej z blizn.
- Czuje się świetnie. - Z niejasnych przyczyn za
chowywał się jak uczniak, zmieszany i niepewny siebie.
Byli w końcu sami, okna zasłonięte, żadnej drużyny
piłkarskiej jak okiem sięgnąć, a kanapa wygodna jak
marzenie A więc?
Spojrzała na niego tak, że poczuł ukłucie w sercu
Był pewny, że szykują się kłopoty.
Jeden rzut oka wystarczył, by upewnić się, że Ivy
jest w nim zakochana. Pewnie sama jeszcze sobie z tego
nie zdaje sprawy, inaczej nie okazałaby mu tego tak
wyraźnie.
Zrobiło mu się smutno. Jedno z dwojga: albo ich
kontakty zawodowe, albo osobiste są skazane na po
rażkę. Wcześniej czy później zrani Ivy.
1 1 0 REPORTER W SPÓDNICY
Nie chciał tego zrobić, chciał ją całować. Ale
mężczyźni, którzy sami nie kochają, nie całują za
kochanych w nich kobiet. Nie ma nic złego w różnych
miłosnych grach, pod warunkiem jednak, że obie
strony znają zasady i ich przestrzegają.
Ivy nie była dziewczyną, którą można poderwać na
chwilę. Jeżeli ją teraz pocałuje, będzie to miało poważne
znaczenie.
Wyciągnął rękę i pogłaskał dłonią jej szyję.
To, że ją poznał, było najwspanialszym wydarze
niem w jego życiu od bardzo długiego czasu. Jest mu
potrzebna.
Dotknął delikatnie ustami jej ust.
Serce Ivy biło jak młotem. Pocałunek obudził
w niej echa zapamiętanej namiętności i obiecywał coś
więcej.
Rick odsunął się od niej. To było coś zupełnie
nowego. Wsłuchał się w bicie jej serca i zrozumiał, na
czym polega to niezwykłe uczucie.
To jest miłość. Zakochał się w Ivy. Wpakuje się
przez to w ciężkie tarapaty, ale w tej chwili trudno mu
było szczerze się tym przejąć.
- Tak się cieszę, że przyszłaś. - Było to chyba jedyne
w miarę sensowne zdanie, które padło podczas ostatniej
godziny ich rozmowy.
- Byłabym zapomniała! - Ivy wyprostowała się
i sięgnęła ręką do kieszeni. - Miałam niezły powód,
żeby cię odwiedzić. Dzwoniło do ciebie mnóstwo ludzi
- Wręczyła mu plik karteczek.
Przeglądał je, nie wypuszczając jej z ramion.
- Hmm. - Szybko wyrzucił wszystkie notatki, pozo
stawiając tylko dwie.
- Momencik. A telefon od trenera Collina? - za
protestowała.
- Chce, żebym napisał artykuł o Taylorze, ponieważ
kandyduje do nagrody. Zobaczę, czy mi się będzie
chciało.
REPORTER W SPÓDNICY 1 1 1
Jesteś pewien? Wydaje mi się, że może ci mieć coś
więcej do powiedzenia. Ivy przypomniała sobie o pa
nującym w drużynie niezadowoleniu.
Wątpię - Rick potrząsnął głową.
A więc sama odkryła temat na reportaż! Postanowi
ła nie mówić nic więcej na ten temat. To może być jej
pierwszy, naprawdę własny reportaż.
Wśród odrzuconych notatek była również wiado
mość od „International Sports".
Billie powiedziała mi, że zaproponowali ci pracę!
Billie powinna zajmować się swoimi filmami, a nie
roznoszeniem plotek.
- Ale czy to prawda?
Zrobili w tym kierunku pewne kroki. Rick
odwrócił głowę.
- Billie mówi, że im odmówiłeś.
Więcej nic jej już nie powiem. Plotkara.
Ale dlaczego się nie zgodziłeś? Większość repor
terów marzy o tym, żeby pisać dla „International
Sports". - Ivy położyła mu rękę na ramieniu.
- Musiałbym przenieść się do Nowego Jorku.
Ach, tak... - to wszystko, co Ivy mogła z siebie
wydusić. Wyprowadzi się z Austin? Będzie mieszkać
tak daleko od niej?
Nie jestem tym jednak zainteresowany, dopóki nie
znajdzie się dobry reporter, który zajmie moje miejsce
w „Globe".
No więc tak. Jeżeli uda się jej zostać dobrym
reporterem, Rick odejdzie z „Globe". Opuści ją. Sukces
równać się będzie porażce. A jeżeli się jej nie powiedzie,
powstrzyma go to od przyjęcia wymarzonej pracy.
Będzie miał jej to za złe, co zniszczy ich kruchy związek.
Tak czy inaczej, Ivy uświadomiła sobie, że straci go
nieuchronnie.
Był wspaniały, słoneczny i chłodny październikowy
dzień, zakończenie piłkarskiego sezonu. W ostatnim
meczu drużyna Ivy miała zmierzyć się z podopiecznymi
1 1 2 REPORTER W SPÓDNICY
Ricka. Tym razem był to prawdziwy mecz, w obecności
rodziców i publiczności.
Drużyna Ivy była niepokonana. Radość sukcesu
psuło jednak wspomnienie o tym, że z grupy odeszły
trzy dziewczynki, zniechęcone brakiem postępów. Za
to te, które wytrwały do końca, zrozumiały, jak słodka
jest nagroda za ciężką pracę. Ivy miała nadzieję, że
będą o tym pamiętać.
Sama też wiele się nauczyła. Przez ostatnie tygodnie
analizowała informacje dotyczące drużyny Coltów,
zdecydowana jako pierwsza napisać artykuł o jej sytu
acji. Postanowiła, że musi osiągnąć sukces, żeby Rick
mógł przyjąć pracę w „International Sports" Nie
dopuści do tego, żeby przez jej nieudolność marnował
się w prowincjonalnym „Globe".
Z drugiej strony wiele by dała, żeby poznać plany
Ricka. I dowiedzieć się, czy bierze w nich pod uwagę
również jej osobę.
Zatrzasnęła drzwi samochodu i popatrzyła w stronę
boiska. Na drugim końcu rozgrzewała się grupa dziew
czynek ubranych w czerwone koszulki Rick's Rockers.
A wśród nich sam Rick.
Jak mogłaby znieść jego przeprowadzkę do Nowego
Jorku?
Powędrowała przez boisko i poczuła, że dostaje
gęsiej skórki. Ostry wiatr rozwiewał jej włosy, wyciskał
z oczu łzy. Tak, wszystko przez ten wiatr.
Jej drużyna już się rozgrzewała. Dziewczynki biegały
po boisku.
Rick zauważył jej przybycie i podbiegł bliżej. Był
ubrany w szorty i bawełnianą bluzę z kieszeniami,
w które wcisnął pięści.
- Nie zamierzam cię pocałować - oświadczył - cho
ciaż mam na to ochotę.
Zmusiła się do uśmiechu.
- Denerwujesz się meczem? - Uniósł brwi ze zdzi
wieniem. - Przecież jesteście nie do pokonania.
- Dziewczynki nieźle sobie radzą.
REPORTER W SPÓDNICY
113
Chciałem z tobą o tym porozmawiać Zauważyłem
w czasie treningu, że twoje zawodniczki są albo bardzo
dobre w danym miejscu na boisku, albo całkiem bez
radne. Niektóre z nich nigdy nie grają dłużej niż przez
piętnaście minut.
Każda dziewczynka, która przychodzi na treningi,
bierze udział w grze. - Po uwagach Ricka Ivy bardzo
o to dbała.
- Ale w czasie meczu wpuszczasz je na boisko tylko
pod koniec drugiej połowy, kiedy nie ma to wpływu na
wygraną, prawda? - popatrzył na nią przenikliwie.
- No... - Ivy wzruszyła ramionami - tak to jest, że
przeważnie pod koniec meczu wygrywamy.
Rick rzucił okiem na zegarek. Czas na to, by
drużyny zeszły z boiska. Zagwizdali jednocześnie.
- A może dla odmiany pozwoliłabyś im dzisiaj grać
tam, gdzie same chcą - zasugerował.
- A więc chcesz zapewnić wygraną swojemu ze
społowi?
Możesz mi nie wierzyć, ale myślałem o twojej
drużynie. Widzę, że kilka dziewczynek od was odeszło.
Dziwię się, że tylko kilka. To ich ostatni mecz. Ostatnia
szansa. Spróbuj!
Zastanowię się nad tym. Ivy nie była pewna, jak
zareaguje jej drużyna na niemal pewną porażkę.
- Świetnie. Uśmiechnął się do niej z aprobatą.
A po meczu spotykamy się na podwieczorku w
Ośrodku. Powiedziałem w redakcji, że tam właśnie
będziemy.
Pewnie. Nie zapomnij pamiątkowych zdjęć i zna
czków.
Rozległ się gwizdek sędziego. Ivy i Rick uścisnęli
sobie dłonie i powrócili na przeciwległe końce boiska.
Przyglądając się liście zawodniczek i ich pozycjom
na boisku, Ivy zastanowiła się nad propozycją Ricka.
Właściwie, dlaczego nie? Zawsze można wrócić do
podstawowego rozstawienia, jeżeli zaczną zanadto
przegrywać.
114
REPORTER W SPÓDNICY
- Słuchajcie, dzisiaj każda z was sama wybierze
pozycję, na której chce grać. Wszystkie będziecie na
boisku przez co najmniej trzydzieści minut. Zamiast
spodziewanego chóralnego jęku i protestów, rozległy
się okrzyki radości.
Nawet niechętne baletnice, które przy każdej okazji
informowały Ivy, że grają w piłkę tylko dlatego, że
muszą, przyłączyły się do koleżanek.
- Ostrzegam was, że w ten sposób raczej nie wy
gramy - zaczęła Ivy, ale nikt nie zwracał uwagi na
jej słowa.
Na widok radości drużyny poczuła łzy pod powie
kami. Bardziej od zwycięstwa liczyło się dla nich
uczestnictwo w grze. Tak bardzo starała się, by zaznały
smaku dorosłej konkurencji, a im wcale się to nie
spodobało Podobnie jak i jej samej.
Gdzie mogę grać, pani trener? Ruth Ann pod
skakiwała wokół niej.
- A gdzie byś chciała? - zapytała Ivy.
- Na bramce!
- No to będziesz bramkarzem.
Dzięki Bogu - powiedziała Lanie, której ta pozy
cja zawsze przypadała w udziale. - Nie cierpię stać na
bramce.
Ruth Ann rzuciła się na szyję swojemu ojcu, który
tym razem też jej towarzyszył. Ivy przyglądała się, jak
ojciec wyciąga z torby kamerę wideo i filmuje ceremo
nię zakładania specjalnej koszulki bramkarza i grubych
rękawic.
Na widok ich dumnych, zachwyconych twarzy po
czuła się fatalnie. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak
poważny popełniła błąd.
Dziewczynkom nfe zależało aż tak bardzo na wy
granej, chciały za to brać udział w grze. Jej z kolei
wydawało się, że zachęci je do lepszej pracy, jeżeli
będzie faworyzowała najlepsze spośród nich. Efektem
takiego postępowania było jedynie zniechęcenie mniej
uzdolnionych zawodniczek.
REPORTER W SPÓDNICY 1.15
Zmieszana i zawstydzona przydzieliła pozostałe po
zycje, zgodnie z życzeniami dziewczynek
Rick z zachwytem obserwował poczynania swojej
drużyny, która w tym jednym meczu zdobyła więcej
bramek, niż przez cały jesienny sezon.
Po meczu podszedł do Ivy i objął ją ramieniem.
Stali i przyglądali się podskakującym, roześmianym
dziewczynkom.
Naprawdę myślałam, że wygrana jest dla nich
ważna. Sam wiesz, zbiorowy wysiłek, sukces i tak dalej.
- Zwycięstwo też się liczy - uśmiechnął się do niej.
Daje bardzo miłe samopoczucie.
- Przez moje ambicje zmarnowały cały sezon.
- Wcale nie! zaprotestował, potrząsając zdecydo
wanie głową. - Gdybyś nie zgłosiła się na trenera,
w ogóle nie miałyby okazji grać.
- To mnie trochę pociesza - westchnęła Ivy.
- Powinnaś być z siebie dumna. Patrz. - Wskazał
ręką na roześmianą drużynę. - Czy wygląda na to, że
mają ci coś za złe?
- Wygląda na to, że są raczej głodne.
- W takim razie chodźmy. Pizza czeka.
Nastrój radosnego podniecenia nie opuszczał ich
podczas spotkania w ODS. Zjedli pizzę, a potem
Rick i Ivy wręczyli wszystkim dziewczynkom pamiąt
kowe znaczki. Sami otrzymali zdjęcia swoich ze
społów.
Ivy wpatrywała się w zdjęcie, pod którym widniał
napis: „Ivy's League"
- Ładne, prawda? - Rick spojrzał jej przez ramię.
- Pokażę ci, gdzie powieszę swoje. - Gestem nakazał
jej iść za sobą.
Zostawili gwarną, uszczęśliwioną gromadkę i wyszli
na korytarz. W recepcji Rick wskazał palcem ścianę
pomiędzy oknem a drzwiami prowadzącymi do sal
konferencyj nych.
- To tylko pierwsza taka pamiątka. Jestem pewna,
że będzie ich więcej.
116 REPORTER W SPÓDNICY
Ty też zbierzesz kilka takich zdjęć - odparł Rick
- Co będziesz robił w wolnym czasie teraz, kiedy
skończyły się już treningi? - Chciała, żeby zabrzmiało
to jak zwykłe pytanie, ale nie bardzo jej to wyszło.
- Będziemy musieli umawiać się na randki jak nor
malni ludzie. - Uśmiech na twarzy Ricka zdradził, że
Ivy nie udało się wywieść go w pole. - A. jak ci idzie
oddzielanie naszych kontaktów zawodowych od osobi
stych? - spytał poważniejąc. - Mnie nie przychodzi to
zbyt łatwo.
- Świetnie sobie radzisz - oświadczyła szczerze.
- Musisz tylko uważać, żeby nie było mnie w po
bliżu, kiedy jakiś świr w szatni zachowa się wobec ciebie
niegrzecznie. Nie mogę obiecać, że mu nie przyłożę.
- A ja obiecuję, że ci w tym nie przeszkodzę - roze
śmiała się.
Rozmowę przerwał natarczywy dzwonek telefonu.
Rick podniósł słuchawkę, a następnie, z zaskoczonym
wyrazem twarzy, podał ją Ivy.
- Halo? - spojrzała na niego pytająco.
Dzwonił jeden z zawodników drużyny Coltów, bar
dzo przygnębiony, i, co niezmiernie ucieszyło Ivy,
wyjątkowo rozmowny. Sięgnęła po kartkę papieru.
Rick nie wychodził z pokoju. Wiedziała doskonale, że
jest ciekawy, o czym rozmawiają. Zaproponowała za
wodnikowi spotkanie.
- Coś ważnego? - spytał Rick, gdy tylko skończyła
rozmowę.
- Och, nic takiego starała się, by zabrzmiało to
lekko i nonszalancko nowe dane do reportażu, nad
którym pracuję. A teraz muszę jechać. O trzeciej mam
być w Fort Worth. Pożegnam się z dziewczynkami.
Rzuciła okiem na twarz Ricka. Najwyraźniej wyjaś
nienia wcale go nie zadowoliły. Wyszła z pokoju naj
szybciej, jak tylko mogła.
Texas Centrę College, siedziba drużyny Coltów,
znajdował się o prawie godzinę jazdy z Austin. Przez
całą drogę Ivy walczyła z nękającym ją poczuciem
REPORTER W SPÓDNICY 1 1 7
winy. Ale w końcu to ona odkryła całą historię
Uczciwie przekazała Rickowi informację od trenera
Collina. Zresztą ten telefon nie miał nic wspólnego ? jej
reportażem.
Tą informacją nie podzieliłaby się z nikim. Nawet
z Rickiem Chciała i musiała napisać dobry reportaż
sama, bez niczyjej pomocy, żeby udowodnić Rickowi
i całemu światu, że jest coś warta jako reporter. Nie
najlepiej radzi sobie z wywiadami, ale tego materiału
nie może zmarnować.
Po opublikowaniu reportażu nareszcie zyska uzna
nie. Rick będzie mógł swobodnie zadecydować, czy
przyjąć pracę w „International Sports"
Zycie będzie po prostu wspaniałe.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Informator Ivy musiał dzwonić w czasie przerwy,
ponieważ gdy dotarła na stadion, mecz jeszcze trwał.
Wskazywało to, że sprawa jest poważna. Westchnęła.
Sytuacja wymaga, niestety, wycieczki do szatni Coltów.
A tym razem nie będzie z nią Ricka.
W głosie zawodnika brzmiał niepokój i zniecie
rpliwienie. Mówił tak niejasno, że zdecydowała się
jechać natychmiast na stadion, zamiast umawiać się
na spotkanie w redakcji. Teraz miała wreszcie swo
jego informatora i musiała o niego dbać. Długo
pracowała nad uzyskaniem niezależnego źródła in
formacji.
Po zakończeniu meczu w szatni panowała cisza.
Drużyna Coltów prowadziła w pierwszej połowie, ale
z trudem udało im się utrzymać tę przewagę.
Ivy weszła do środka i zatrzymała się przy drzwiach.
Większość obecnych tu reporterów reprezentowała
miejscowe gazety. Tego dnia rozgrywane były półfinały
mistrzostw i przedstawiciele największych gazet i czaso
pism byli zajęci obsługą tych właśnie meczy. Drużyna
Coltów odpadła w ćwierćfinałach i nie zasługiwała na
większe zainteresowanie.
- Ivy Hall? - Wysoki, muskularny mężczyzna do
tknął jej ramienia. - Jestem Jeremy.
Wokół Jeremy'ego stało kilku innych zawodników.
Wszyscy mieli nietęgie miny.
- Po zakończeniu sezonu Brett przechodzi do druży
ny zawodowej - oświadczył, oglądając się niepewnie
przez ramię. - Dowiedzieliśmy się o tym w czasie
przerwy.
REPORTER W SPÓDNICY
119
A więc chodzi o Bretta Carlsona, niezwykle utalen
towanego juniora, obrońcę drużyny.
Podpisał umowę z jakimś agentem dodał inny
zawodnik. - Teraz zadziera nosa, uważa się za wielką
gwiazdę.
Ivy pośpiesznie notowała. W ten sposób drużyna
straci obu obrońców. Nic dziwnego, że zawodnicy
czują się zagubieni i nieszczęśliwi. Ich zespół zostanie
poważnie osłabiony.
- Sądzę, że to trener Collin go do tego namówił. Ale
dlaczego to zrobił?
Jeremy wyraził nadzieję, że jeżeli Ivy napisze repor
taż przedstawiający ich punkt widzenia, może uda się
powstrzymać Bretta przed odejściem z drużyny Jako
junior i student uniwersytetu mógł przecież grać z nimi
jeszcze co najmniej rok.
Ivy poważnie powątpiewała w skuteczność takiej
interwencji, ale podziękowała młodym zawodnikom
i przeszła wraz z innymi reporterami do sali konferen
cyjnej. Brett, nowa gwiazda sportu, nie będzie już
więcej udzielał zwykłych wywiadów. Od tej pory będzie
się wypowiadać tylko na konferencjach prasowych.
Obok niego siedział jego agent, Rudy Allen. To
oczywiste, że Rudy zawsze umie wypatrzyć najlepszych
kandydatów na zwycięzców. Podczas konferencji Brett
uśmiechał się i w milczeniu kiwał głową. Na wszystkie
pytania odpowiadał Rudy Allen.
Nie było w tym nic ciekawego. Ivy wyruszyła na
poszukiwanie trenera Collina. Znalazła go w biurze.
- No, no, kogóż ja widzę. Dziewuszka-reporterka.
Collin zapalił cygaro. Ivy pomyślała, że robi to tylko
po to, by ją zdenerwować. Uśmiechnął się i rozparł
wygodniej w fotelu.
- Jakie ma pan plany dla drużyny po odejściu
Taylora i Bretta? - Uśmieszek na twarzy trenera nie
wróżył nic dobrego, ale musiała przynajmniej spróbo
wać coś z niego wyciągnąć.
- Musimy odbudować obronę.
120
REPORTER W SPÓDNICY
Przedstawił swoje plany, w których nie było żadnych
rewelacji. W takiej sytuacji każdy trener musiałby
odbudować zespół. Nikt nie przyzna przecież, że jego
drużyna straciła wszelkie szanse na zwycięstwo w przy
szłym sezonie. Collin był jednak wyjątkowo rozmowny.
- Czy namawiał pan Bretta Carlsona do przejścia
na zawodowstwo?
- Niby dlaczego miałbym to zrobić? - skrzywił się.
- Czy jest pan świadom animozji wewnątrz zespołu?
- Ivy również trudno było uwierzyć, że trener mógłby
zachęcać dobrego zawodnika do opuszczenia własnej
drużyny. Starała się formułować pytania tak, by nie
zdradzić źródła swoich informacji.
Zazdroszczą mu. To normalne. Dostali nauczkę,
powinni bardziej przykładać się do treningów - roze
śmiał się nieprzyjemnie.
- Ale czy ich praca nie przyczyniła się do sukcesu
Bretta? Czy nie należy im się za to uznanie?
- Moja panienko, nie zapominaj, że to ja wytreno-
wałem tych obrońców - uśmiech zniknął z twarzy
trenera. - I naucz się poprawnie pisać moje nazwisko.
Będzie jeszcze o nim głośno. A wiesz, dlaczego?
Ivy potrząsnęła głową.
- Bo zmieniamy strategię ataku. Nikomu jeszcze
o tym nie mówiłem, ale przychodzą do nas dwaj nowi
napastnicy. To będzie świetna, nowa drużyna!
Mówił dalej, a Ivy notowała ile sił w palcach. To
dopiero wiadomość! Inni reporterzy skoncentrowali się
na świeżo upieczonym zawodowcu, a ona, jako jedyna,
rozmawia z trenerem.
Kiedy Collin skończył swoją wypowiedź, podzięko
wała mu uprzejmie za wywiad. Później biegiem popę
dziła do telefonu. Palce drżały jej z podniecenia, kiedy
wykręcała numer redakcji.
Nowi napastnicy trenera Collina. To dopiero repor
taż! Świeży, sensacyjna wiadomość. Jeśli się pośpieszą,
„Globe" ma szansę podać ją jako pierwsze czasopismo
na rynku.
REPORTER W SPÓDNICY
121
Poproszę z redaktorem Harrisem Mówi Ivy Hall.
Oddychała głęboko, starając się ochłonąć. Kiedy
usłyszała głos redaktora naczelnego, była gotowa
przedstawić całą historię. Jej reportaż, jej wyłączny
reportaż, ma pojawić się w poniedziałkowym wydaniu
„Globe" Ivy podskoczyła z radości.
Reszta dnia minęła błyskawicznie. Kiedy wracała
z ostatniego meczu, była już prawie północ. Ruszyła
jednak prosto do redakcji. Udało jej się nawet prze
prowadzić oddzielny wywiad z Brettem Carlsonem.
Chciała spisać uzyskane informacje, póki jeszcze ma je
na świeżo w pamięci. Przy okazji chętnie pochwaliłaby
się tym sukcesem Rickowi, o ile go przypadkiem spotka
w redakcji.
Tego właśnie potrzebowała, żeby poczuć się pewniej.
Opłaciło się zdać na intuicję. Nikt jej nie pomagał.
Udało się!
Zaparkowała przed redakcją. Nareszcie poczuła się
jak prawdziwy członek zespołu Po raz pierwszy od
czasów studenckich opuściło ją wrażenie, że wybrała
niewłaściwy zawód. Popędziła po schodach na czwarte
piętro. Nie miała dziś cierpliwości, by czekać na windę.
Wreszcie będzie miała czym się pochwalić przed
siostrami.
Bez zwłoki usiadła przy komputerze i zaczęła pisać
reportaż o utalentowanym obrońcy i o tym, jak mała
drużyna z Teksasu zamierza poradzić sobie po jego
odejściu. Było już dobrze po północy, redakcja opus
toszała. Ivy nie zwracała na to uwagi, wpatrzona
w ekran monitora.
Nagle poczuła na ramieniu dotyk czyjejś dłoni.
Podskoczyła jak oparzona.
- Przepraszam, że cię przestraszyłem, Ivy. - Przy
biurku stał naczelny. - Czy mogę cię na chwilę prosić?
Miał bardzo poważną minę. Ivy wstała i poszła za nim
do gabinetu. W środku zobaczyła Ricka. Siedział oparty
łokciami o kolana i wpatrywał się w podłogę. Podniósł
głowę i popatrzył na nią bezbarwnym wzrokiem.
122 REPORTEB W SPÓDNICY
Harris podszedł do biurka i przez chwilę przeglądał
leżące tam papiery. W pokoju panowała ciężka, napięta
atmosfera. Dlaczego nikt nic nie mówi?
W końcu wskazał jej krzesło i sam usiadł przy
biurku.
- Jeśli chodzi o twój reportaż, Ivy...
- Proszę mi powiedzieć, co się stało.
.- Skąd masz te informacje?
Ivy pokrótce opisała wydarzenia, które doprowadzi
ły do spotkania z trenerem i zreferowała przebieg
wywiadu.
- Kiedy rozmawiałaś z trenerem Collinem?
- Dziś po południu. Dzwoniłam do pana zaraz po
wyjściu od niego.
Harris potrząsnął głową.
- Sonny Collin przyjął pracę trenera drużyny Miami
Panthers. Zaczyna od początku roku - powiedział
cicho Rick.
- Zmienia zespół? - Ivy nie słyszała nawet, żeby
drużyna z Miami poszukiwała nowego trenera.
Rick pokiwał głową.
- Zwołał konferencję prasową na poniedziałek rano,
o dziesiątej, tuż po ukazaniu się nowego numeru
„Globe" - dodał redaktor. - Szczęście, że w porę się
o tym dowiedzieliśmy.
-To... on... - zaskoczona Ivy nie mogła zebrać
myśli. - Tak szczegółowo opisywał swój program
odbudowania drużyny Coltów, chociaż doskonale wie,
że w przyszłym roku nie będzie ich trenerem - powie
działa z niedowierzaniem. - Nowa strategia ataku...
wiedział, że o tym napiszę. Chciał, żebym zrobiła
z siebie durnia.
- To bardzo przykre - odezwał się Harris. - Rozu
miesz, że nie opublikujemy twojego materiału. Na
szczęście Rick zdobył wywiad wyłącznie dla nas, więc
gdy inne gazety dopiero dowiedzą się o decyzji Collina,
nasi czytelnicy będą już mogli przeczytać o tym w „Glo
be". Świetna robota, Rick.
REPORTEB W SPÓDNICY 123
Rick? No tak, Rick.
Ivy popatrzyła na niego pytająco. Tak naprawdę
miała ochotę zrobić mu straszną awanturę.
Rozmawiałem z Sonnym, kiedy wyjechałaś z
Ośrodka. - Rick głęboko wciągnął powietrze.
- Wiedziałeś, że zadzwonił do mnie zawodnik dru
żyny Coltów.
A więc bezczelnie ukradł jej temat. Była dumna, że
głos jej nawet nie zadrżał. Nie miała nawet ochoty
płakać.
-Tak.
- Wiedziałeś, dokąd pojechałam.
- Domyśliłem się.
- A potem zadzwoniłeś do paru osób.
- Tylko do jednej.
I podwędziłeś mi temat.
Tak właśnie było - wyszeptał Rick.
Czy opowieści, którymi poczęstował mnie trener,
to też twoja robota? - Napisanie błędnego reportażu
było dla każdego dziennikarza katastrofą. Coś takiego
może oznaczać bezwarunkowy koniec kariery. Gdyby
„Globe" wydrukowało jej artykuł...
Ale w tej chwili myśli Ivy zaprzątało co innego.
- Wcale nie maczałem w tym palców! - oświadczył
twardo. - Sonny sam to wymyślił, bez mojego udziału.
Ale dlaczego? - Była oszołomiona Dlaczego
miałby tak postąpić?
- Nigdy nie lubił kobiet-reporterów westchnął
Rick.
A więc o to chodzi. Przez chwilę patrzyli na siebie
w milczeniu. Na twarzy Ricka malowało się współ
czucie i duma z własnych osiągnięć.
Ivy odwróciła się na krześle w stronę redaktora
naczelnego.
- Udało mi się zrobić wywiad z Brettem Carlsonem
i z kilkoma innymi członkami drużyny. Mogę napisać
artykuł o nastrojach w opuszczonym zespole. To chyba
niezły temat uzupełniający artykuł Ricka.
1 24 REPORTER W SPÓDNICY
Zabrzmiało to bardzo profesjonalnie. Pogratulowała
sobie opanowania. Będzie z siebie dumna, oczywiście
dopiero kiedy się już wypłacze.
O co chodzi? spytała po dłuższej chwili milczenia.
Naczelny wpatrywał się w zaciśnięte pięści. Ivy patrzyła
to na niego, to na Ricka.
- To świetny pomysł - zaczął Harris. - Jednak Rick
złożył już artykuł o Carlsonie. Miami Panthers szukają
nowego obrońcy. Brett świetnie dogaduje się z Co-
llinem.
- A więc Rick nie próżnował. I vy zamknęła na chwilę
oczy. Wstała, bardzo zaskoczona, że kolana wcale jej nie
drżą. - W takim razie napiszę o meczu w Fort Worth.
Oczywiście, o ile Rick jeszcze nie opracował tego tematu.
- Nie mogła powstrzymać się od tej ironicznej uwagi.
Nie, Ivy - w głosie Harrisa brzmiała tak wielka
ulga, że Ivy miała ochotę się roześmiać.
Wyszła z gabinetu redaktora, zamknęła za sobą
starannie szklane drzwi i pomaszerowała prosto do
biurka. Rick szedł tuż za nią.
Ivy nie zwracała na niego uwagi. Usiadła przy kom
puterze i zabrała się do pisania. Jeżeli nie przerwie pracy,
może jakoś uda jęj się nie rozpłakać. W tej chwili
zachowanie kamiennej twarzy miało dla niej szczególne
znaczenie.
- Powiedz coś - zagaił Rick. Westchnął i przysiadł
się bliżej jęj biurka.
- Gratulacje.
- Nie o to chodzi. Powiedz, co się stało.
Ivy milczała.
- Musimy porozmawiać.
- Nie mam ci nic do powiedzenia.
- W porządku. W takim razie nakrzycz na mnie.
- Żebyś się lepiej poczuł, co? - Rzuciła mu wściekłe
spojrzenie.
- Wcale nie narzekam na samopoczucie - odciął się.
Odetchnęła głęboko i znów odwróciła się w stronę
komputera. Dziwne, ale wcale nie miała ochoty płakać.
REPORTER W SPÓDNICY 125
Nie czerwieniła się, nie była nawet poirytowana. Być
może takie właśnie emocje nazywa się zimną furią. Tak,
to bardzo eleganckie określenie Zimna furia.
Jest już pierwsza nad ranem.
To sobie idź. Ivy stukała zajadle w klawisze Nie
był to najlepszy tekst, ale chciała za wszelką cenę
podtrzymać wrażenie, że nic sobie nie robi ze zdradzie
ckiego i podstępnego zachowania Ricka.
Chcę mieć pewność, że dotrzesz bezpiecznie do
domu.
Czyżbyś miał wyrzuty sumienia?
Wyciągnął rękę i położył dłoń na jej ramieniu.
Potraktowałem cię w sposób, w jaki potraktował
bym każdego innego reportera. Sama o to prosiłaś
To znaczy, że wszystkim kradniesz tematy?
Niczego nie ukradłem. Twój temat po prostu nie
istniał. Rick zacisnął szczęki. - Przyszedłem teraz do
redakcji, żeby sprawdzić, co napisałaś o wywiadzie
z Coilinem Gdyby powiedział ci prawdę, wcale nie
zgłosiłbym mojego artykułu.
Cóż za wzruszająca szlachetność! Nie łaska było
mnie po prostu ostrzec? Gdzie twoja etyka zawodowa
i ludzka uczciwość?
- Mówisz o przyzwoitości? W takim razie może
powiesz mi, skąd po raz pierwszy dowiedziałaś się
o kłopotach w drużynie Coltów? Czy nie zaczęło się od
pewnego telefonu? Do mnie?
- Trzeba było siedzieć w redakcji, gdzie twoje miejsce,
zamiast ukrywać się przede mną w Ośrodku! Sam
powinieneś odbierać swoje telefony.
A więc nie mogę ci ufać?
Przekazałam ci wiadomość. Powiedziałeś, że Collin
dzwonił w jakiejś innej sprawie. Jak to się stało, że
zaczyna się bronić, tak jakby to ona była winna?
- Doszłam do wszystkiego sama. Całymi godzinami
rozmawiałam z zawodnikami i trenerami. A ty rzuciła
mu wściekłe spojrzenie - ty sobie po prostu dzwonisz do
trenera i on wszystko ci wyśpiewuje.
126 REPORTER W SPÓDNICY
- Sonny Collin jest moim przyjacielem! To jasne,
że ma do mnie zaufanie i przekazuje mi aktualne
informacje.
- A później pomoże ci, opowiadając niestworzone
historie?
Chyba mi wierzysz, że nie miałem o tym pojęcia.
- Być może. - Była przekonana, że nie zrobiłby jej
czegoś takiego. Jest na to zbyt uczciwy. - A może nie.
- Potrząsnęła głową.
Rick wyglądał tak, jakby miał ochotę ją udusić.
- Zawsze wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, nim
dojdzie między nami do poważnego spięcia.
- Nie zapominaj o własnym, czynnym udziale w tej
historii. - Głos Ivy ociekał jadem.
- Ivy, nie możesz ignorować faktu, że jesteś kobietą.
Sonny nie ośmieliłby się tak bezczelnie kłamać repor-
terowi-mężczyźnie.
- A więc jest bezczelnym chamskim durniem.
Wiedziała, że Rick ma rację, ale przykro było słuchać
takich słów.
- Wypowiedział ci wojnę. Jak na to odpowiesz?
Musisz udowodnić, że trzeba się z tobą liczyć. Inaczej
nigdy nie udzieli ci porządnego wywiadu.
- Mała strata. Drużyna Coltów to żadna rewelacja.
- Ale Collin przechodzi do Miami Panthers. - Rick
wpatrywał się w nią nieruchomym wzrokiem.
Teraz dopiero poczuła, że zaraz się rozpłacze.
- Szczerze mówiąc, dziwiłbym się, gdyby to był ostat
ni przypadek w twojej karierze, kiedy potraktowano cię
nie fair. Jeżeli nie jesteś przygotowana na to, żeby
walczyć o swoje prawa, chyba powinnaś zmienić zawód.
Najpierw Billie, teraz Rick.
Starannie pielęgnowany przez Ivy obraz doskonałego
reportera-kobiety, która zrobiła karierę, legł w gruzach.
Zmusiła się do uśmiechu. Rick musi zrozumieć, że ona
nie da się tak łatwo zniechęcić.
- Walka z uprzedzeniami trenerów i zawodników to
jedno. Znacznie trudniej jest mi walczyć z tobą.
REPORTER W SPÓDNICY
127
W porządku, dała mu szansę, by przeprosił za kra
dzież tematu. Gdyby nie jego wścibstwo, wszystko wy
glądałoby inaczej.
Rick wiedział, że powinien ją jakoś uspokoić. Uważał
jednak, że postąpił słusznie, chroniąc interesy pracodaw
cy. Nie zamierzał za nic przepraszać.
Pragnął ją objąć i obiecać, że taka sytuacja nigdy już
się nie powtórzy. Ale byłoby to kłamstwo.
- Ivy, konkurujemy ze sobą, jeśli chodzi o sprawy
zawodowe. Wciągnął głęboko powietrze i zmusił się,
by mówić dalej. - Jeżeli znów nadarzy się podobna
okazja, postąpię tak samo
Widział, jak znaczenie jego słów powoli do niej
dociera. Wyraz bólu w jej oczach zastąpiła gorycz
rozczarowania. Doskonale zdawał sobie sprawę, że za
kłóci to w poważnym stopniu ich osobiste kontakty.
- Rozumiem.
Postąpiłbym identycznie w przypadku każdego in
nego reportera. - Ivy pochyliła głowę - I spodziewał
bym się tego samego również z twojej strony.
Chyba nie zaprzeczysz, że moje szanse są raczej
nikłe, szczególnie na tym rynku, Rick.
- Co masz na myśli?
- Zaczynam rozumieć, dlaczego wszyscy początku
jący reporterzy, których miałeś pod swoją opieką,
odeszli stąd przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Twoja pozycja w redakcji jest nie do podważenia.
Jesteś miejscowym bohaterem. Wszyscy cię znają, każ
dy trener to albo twój wychowawca, albo kolega
z boiska. Potrząsnęła głową. Jak można z tobą
konkurować?
- Wcale nie czuję się z tego powodu winny.
- Nie spodziewam się tego. Ale jesteśmy w Austin.
Ciekawa jestem, jak byś sobie radził w Nowym Jorku!
- Z pewnością lepiej niż ty. - Zanim skończył mówić,
pożałował, że dał się ponieść emocjom.
- Ale przynajmniej na starcie nasze szanse byłyby
bardziej wyrównane - upierała się Ivy.
128
REPORTER W SPODNICV
Popełniłaś błąd, a teraz usiłujesz zrzucić winę na
mnie. - Poczuł, że ogarnia go złość.
- Zgadza się, ale ty tylko na to czyhałeś, gotów
wkroczyć do akcji i wykorzystać moje informacje. Może
zaprzeczysz? Wcale nie chcesz, żebym odniosła sukces.
Chcesz mnie wykurzyć z redakcji.
Te baby są nie do wytrzymania! - rzucił z wściek
łością.
- Nareszcie mówisz szczerze.
- Ivy, jest już bardzo późno - zaczął znowu nieco
łagodniejszym tonem. Zamknął oczy i odliczył powoli
do dziesięciu. - Zamiast rozsądnie rozmawiać, skaczemy
sobie do oczu. Mówiłem ci już, że będziemy musieli
jakoś oddzielać życie zawodowe od prywatnego. Chodź,
odwiozę cię do domu.
Nie. Muszę dokończyć ten tekst.
- Daj spokój. - Uśmiechnął się. - Lepiej daj mi
buziaka i rozchmurz się. - Wyciągnął rękę i wyłączył jej
komputer.
- Jak śmiesz?! Po tym wszystkim, co się dzisiaj stało,
jak możesz się spodziewać, że ja... że... - machnęła
bezradnie ręką.
- Że dasz mi całusa i przestaniesz się gniewać? - Wy
raz jej twarzy sprawił, że Rickowi ciarki przebiegły po
plecach. Oczekuję tego, ponieważ życie zawodowe nie
powinno mieć najmniejszego wpływu na nasze kontakty
osobiste.
- Jak to nie? - Ku jego zaskoczeniu Ivy z całej siły
uderzyła pięścią w stół. - Przecież tak się nie da żyć Nie
możesz całować mnie, a w chwilę później podbierać mi
temat na reportaż. Przed sekundą uprzedziłeś mnie, że
taka sytuacja niewątpliwie jeszcze się powtórzy. - Po
trząsnęła głową. - Myślałam, że uda mi się oddzielić
uczucia od pracy, ale chyba nie potrafię tego zrobić.
- Jest już późno - powtórzył bezradnie.
- Jeśli chcesz, idź do domu.
I nigdy więcej nie wracaj, usłyszał nie wypowiedziane
myśli Ivy.
REPORTER W SPÓDNICY 129
Ivy - powiedział błagalnie, jak gdyby wzywał na
pomoc dawną Ivy, tak inną od tej nowej, bezwzględnej
i twardej kobiety. Powinien chyba skorzystać ze swoich
własnych dobrych rad i iść już spać. Dosyć już naroz
rabiał jak na jeden wieczór. - Uważaj po drodze - do
kończył niezręcznie.
Zacisnęła mocno oczy. Nie był pewien, ale zdawało
mu się, że widzi łzy na jej rzęsach. Jeżeli zostanie tu
dłużej, rozpłacze się przy nim i znów będzie jej wstyd.
Lepiej już iść. Westchnął i wyszedł z redakcji.
Kiedy odgłos jego kroków umilkł w korytarzu, Ivy
otworzyła oczy i otarła je chusteczką.
Nie dość, że nie jest mu wcale przykro, nie wstydzi
się swojego zachowania, to jeszcze bezczelnie twierdzi,
że w przyszłości nie zamierza wcale zachowywać się
lepiej. Roztoczył przed nią wizję życia, które polega na
ciągłej walce. Pracy, w której będzie musiała stale mieć
się na baczności, bo w każdej chwili ktoś może ją
zdradzić. Wciąż uważać, sprawdzać i węszyć, żeby nie
dać się nabrać na fałszywe informacje. Przyjrzała się
jeszcze raz uważnie swojej wymarzonej karierze zawo
dowej. Nigdy się do tego nie przyzwyczai. Nigdy.
Dziennikarstwo i sport były największą miłością jej
życia, dopóki nie spotkała Ricka. Połączenie sportu
i dziennikarstwa nie było łatwe, ale kiedy dodać do tego
jeszcze serdeczne uczucia do Ricka, mieszanka staje się
prawdziwie wybuchowa.
Wcale nie chce tej głupiej pracy. Chce Ricka.
A więc dlaczego ma właśnie pracę, a nie Ricka?
Dokończyła artykuł o meczu w Fort Worth i wyłą
czyła komputer.
W pokoju naczelnego redaktora paliło się światło.
Jedno z dwojga: albo jest tam sprzątaczka, albo szef
jeszcze pracuje.
Nagle światło zgasło i na progu gabinetu stanął
Harris.
- Ivy, nie powinnaś tu siedzieć - powiedział na jej
widok. - Idź już do domu.
130 REPORTER W SPÓDNICY
- Zaraz idę. Chciałabym najpierw przeprosić za
podanie błędnego materiału do gazety.
- To się zdarza. Harris uniósł dłonie do góry,
gestem powstrzymując ją od dalszych wyjaśnień.
- Słyszałam o tym - odparła Ivy, zastanawiając
się, czy byłby równie wyrozumiały, gdyby te niepraw
dziwe rewelacje ukazały się w druku. - Powiedziano
mi też, że w przyszłości mogę się spodziewać po
dobnych sytuacji.
- Nie będzie tak źle. Redaktor wyglądał na bardzo
zmęczonego.
- Pomimo wszystko, chcę odejść z pracy.
- Nie, to nie jest konieczne. - Harris uśmiechnął się,
najwyraźniej nie traktując jej decyzji serio.
Moim zdaniem jednak tak.
Nie o drugiej nad ranem - odparł ze zbolałym
wyrazem twarzy. - Idź do domu i prześpij się z tym
pomysłem.
- O drugiej nad ranem mam bardzo jasne poglądy
i doskonale wiem, czego naprawdę chcę. Oczywiście,
pójdę do domu, ale nie zmieni to mojego postano
wienia.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Ivy płacze.
- Tak, ciocia Ivy płacze. - Ivy pociągnęła nosem
i odebrała swojemu siostrzeńcowi, dwuletniemu Nicho
lasowi, zabawkę na choinkę w postaci zwiewnego
aniołka Masz. - Podała mu niebieską, gumową
figurkę potworka z Ulicy Sezamkowej.
Nicholas włożył ją sobie natychmiast do buzi, spró
bował odgryźć kawałek, potem zniechęcony niepowo
dzeniem rzucił w kąt i z zapałem powrócił do prze
szukiwania pudełka z ozdobami.
Było właśnie Święto Dziękczynienia. Cztery dni
temu, kiedy naczelny redaktor nalegał, by wreszcie
poszła do domu, Ivy ogarnęły nagle wspomnienia jej
prawdziwego, rodzinnego domu. Chociaż należał on
teraz do jej siostry, było tu wciąż mnóstwo miejsca,
gdzie Ivy mogła się bezpiecznie schować. Zaszyła się
w jednej z sypialni na górze i porządkowała pudła
z ozdobami choinkowymi.
Holly była bardzo zadowolona z tej nieoczekiwanej
pomocy. Jej firma, która świadczyła usługi związane
z dekorowaniem wnętrz, przygotowywała się właśnie
do najgorętszego w ciągu roku sezonu. Ivy miała dużo
doświadczenia w kompletowaniu ozdób. Jej siostrze
niec, Nicholas, zawsze chętnie jej w tym pomagał.
Dziewczyna była ogromnie wdzięczna Holly za to,
że wbrew swoim zwyczajom nie zadała jej ani jednego
pytania o przyczyny nagłej ucieczki z Austin. Powoli
jednak zbliżała się chwila, kiedy znów będzie musiała
stawić czoło światu. Nie może przecież w nieskoń
czoność udawać, że jest na urlopie.
132
REPORTER W SPÓDNICY
W niedzielę rano złożyła formalne wymówienie w re
dakcji „Globe". Tej nocy nie zmrużyła oka.
Harris dał jej na pożegnanie bardzo pochlebną
opinię zawodową i zaoferował, że chętnie będzie dru
kował jej artykuły monograficzne. Dodał, że w tej
dziedzinie dziennikarstwa Ivy jest najlepszym dzien
nikarzem, z jakim się spotkał.
Przez całą drogę do Dallas starała się nie myśleć
o niczym innym, jak tylko o tych słowach pochwały.
Jeśli Harris tak wysoko ceni jej teksty, być może
spodobają się również innym redaktorom. Może uda
się jej utrzymać, pracując na własną rękę? Jedno było
pewne: nigdy więcej napięcia i stresów, w które obfituje
życie w redakcji!
Udało jej się dotrzeć do domu Holly w nie najgor
szym stanie ducha. Szybko jednak posmutniała, bo
Rick nie odezwał się ani słowem Zostawiła mu kartecz
kę, informując, że zrezygnowała z pracy i wróciła do
domu. Czuła się tak fatalnie, że nie była w stanie dodać
żadnych wyjaśnień do tych suchych informacji. Miała
jednak nadzieję, że się do niej odezwie, choćby przez
telefon.
Nic z tego. Najwyraźniej jego uczucia nie mogły się
równać siłą z miłością Ivy.
- Powiedz mi, Nicholas, dlaczego wy, faceci, jeste
ście tacy beznadziejni?
- Duży Ptak - stwierdził Nicholas, pokazując jej
zabawkę z serii Ulicy Sezamkowej.
- Duży Ptak - zgodziła się Ivy.
Nicholas wrzucił zabawkę do kartonu i powrócił do
przekopywania jego zawartości.
- Myślałam, że mnie kocha. Nigdy tego nie powie
dział, ale czułam, że tak jest...
Chłopczyk popatrzył na nią poważnie, potem wycią
gnął z kartonu inną zabawkę i rzucił ją na kolana Ivy.
- Masz!
- Bardzo mi przykro, ale Oskar to nie jest facet
dla mnie.
REPORTER W SPÓDNICY 133
A Rick, owszem, tak. Zostawiła go dla pracy, która
nie dawała jej nawet satysfakcji. Zachowała się okro
pnie. Rzuciła na Ricka straszne podejrzenia Teraz
żałowała każdego słowa.
Wciągnęła głęboko powietrze. Cały dom pachniał
pieczenia z indyka, którą Holly szykowała na rodzinną
kolację. Ivy zastanawiała się, czy będzie w stanie
cokolwiek przełknąć. Zamknęła oczy.
Ciocia płacze.
Wiem. Ciocia zachowuje się jak dzieciak. - Pociąg
nęła nosem i mocno przytuliła siostrzeńca. - Wiesz co?
Ciocia ma już dość płakania. Chodź wstała i wyciąg
nęła do niego rękę. - Zobaczymy, czy twoja mama nie
potrzebuje czasem pomocy w kuchni.
Znaleźli Holly w gabinecie, gdzie sporządzała plan
pracy firmy na przedświąteczny tydzień Siostra rzuciła
okiem na zapuchniętą twarz Ivy i westchnęła.
Słuchaj, dłużej nie wytrzymam. Od tygodnia snu
jesz się ponuro po domu. Muszę przyznać, że jestem
z siebie bardzo dumna, że udało mi się przez cały ten
czas powstrzymać od wypytywania, co się stało. AJe
teraz chyba już czas, żebyś mi o tym opowiedziała.
A raczej o nim, bo tylko mężczyzna może być przyczy
ną tak wielkiego cierpienia.
- Holly, zmarnowałam sobie życie! - rozpłakała się
na dobre Ivy. Opowiedziała całą historię konfliktu
z Rickiem, obficie skrapiając łzami co bardziej drama
tyczne chwile.
- Rzuciłaś pracę? - spytała Holly.
Tak. Ivy czekała z przerażeniem na jej reakcję.
Siostry Hall nigdy nie schodziły z placu boju. Nigdy
Z tego, co mówisz, to nie była praca dla ciebie.
- Holly skinęła głową.
Uważam, że nie nadaję się do robienia kariery. I to
w żadnym zawodzie. Nie chcę stać się twarda, okrutna,
agresywna. Nie umiem się tak zachowywać. - Być może
Holly nie do końca ją zrozumiała. Ivy czekała teraz na
wykład o wyższości rodziny Hall i o walce do końca.
134 REPORTER W SPÓDNICY
Znajdziesz sobie coś innego do roboty.
- Nie chcę niczego innego! - zawołała Ivy z roz
paczą.
Więc czego chcesz?
Spokojne, rzeczowe pytanie siostry uspokoiło ją.
Wzięła ze stołu ligninową chusteczkę i zaczęła wycierać
nią małe łapki siostrzeńca, który skorzystał z ich
nieuwagi i wysmarował się cały zielonym długopisem.
Nicholas uśmiechnął się do niej szeroko. Ivy poczuła,
że jej serce ściska ogromny żal.
Chciała mieć dom, dzieci. Dzieci Ricka. Chciała piec
ciasteczka, sprzątać dom, być matką na cały etat. No,
może poza kilkoma godzinami spędzonymi na prowa
dzeniu treningów piłki nożnej dla dzieci. Chciała spę
dzić życie oklaskując sukcesy Ricka i opłakując jego
porażki. Chciała mieć dosyć czasu, by pisać poważne,
rozsądne artykuły monograficzne.
Kochasz go, prawda? - Holly patrzyła na nią
z uśmiechem pełnym zrozumienia. - Wcale nie cierpisz
z powodu utraty pracy. Rozpaczasz, że straciłaś Ricka.
- On jest najwspanialszym, najtroskliwszym...
- rozszlochała się Ivy.
- Ależ oczywiście! Więc zadzwoń do niego. Poroz
mawiaj. Wszystko da się przecież ułożyć. - Holly
rzuciła okiem na zegarek. Masz jeszcze trochę czasu
przed kolacją.
Teraz? Nie wiem nawet, gdzie on teraz jest.
Siostra przewróciła oczami w wyrazie desperacji
i postawiła telefon przed nosem Ivy.
- Albo w domu, albo w pracy oznajmiła krótko.
Wzięła na ręce Nicholasa i wychodząc z pokoju dodała:
Może to ja powinnam była zostać reporterem?
Rick pracował. Był na meczu, i to właśnie w Dallas!
Ponaglana przez siostrę, z surowym przykazaniem, by
wróciła za godzinę na kolację, Ivy pojechała na stadion.
Szukała go wszędzie, nawet w szatni dla zawod
ników. Była gotowa wyznać mu miłość na oczach całej
drużyny.
REPORTER W SPÓDNICY 135
Nie było to jednak konieczne Ricka tam nie
znalazła
Tradycyjne, smakowite zapachy świątecznej kolacji
buchnęły z wnętrza domu, gdy tylko otworzyła drzwi.
Nareszcie! powitała ją Holly. Indyk był gotowy
już trzy kwadranse temu. Teraz pewnie będzie się
rozlatywał. No i jak? Jak ci poszło?
Ivy usiłowała zmusić się do uśmiechu. Siostrze wy
starczyło jedno spojrzenie. Objęła ją mocno i zaprowa
dziła do kuchni, gdzie Ivy mogła się do woli wypłakać
nad świątecznym sosem do pieczeni.
- Spróbuj jutro zaproponowała
- To bez sensu - zaprotestowała ponuro Ivy. Mina
Holly wyraźnie mówiła, że jej cierpliwość powoli się
wyczerpuje. Nagle Ivy wciągnęła głęboko powietrze.
Coś się przypalało. No tak, sos! Do niczego już się nie
nadaje, nie potrafi nawet przypilnować głupiego sosu
- Ivy, idź lepiej do pokoju. Jestem pewna, że w te
lewizji musi być jakaś transmisja meczu futbolowego.
- Mecz futbolowy! - zawołała ze zgrozą. Moje
życie leży w gruzach, a ty mi każesz oglądać mecz? Nie
obchodzi mnie żaden głupi mecz, nie zamierzam go
oglądać ani o nim pisać, ani nawet czytać. Nie chcę
mieć nic więcej do czynienia z futbolem!
- Kochanie, jeżeli nie masz już nawet ochoty na
oglądanie meczu, rozumiem, że sprawa musi być po
ważna. Zakochałaś się.
Chyba wyolbrzymiam swoje uczucia do Ricka. - Ivy
pociągnęła nosem i wyprostowała się. Przejdzie mi Za
tydzień nie będę już nawet pamiętała, jak ma na imię.
- Mhm. Holly najwyraźniej nie była o tym prze
konana.
- Słowo ci daję, Holly. Po prostu się w nim zadurzy
łam. To wszystko.
- To nieprawda. Kochasz go. Powinnaś ścigać go
i nie dawać wytchnienia, dopóki się nie złamie i nie
przyzna, że też cię kocha.
136
REPORTER W SPÓDNICY
- To nie takie proste.
- Oczywiście, że proste.
Ivy ciężko opadła na fotel. Holly, żyjąc na co dzień
w szczęśliwej rodzinie, dawno zapomniała, jak to jest,
kiedy ma się złamane serce.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
- Pewnie Adam zapomniał kluczy. Poszli z Nicho
lasem na spacer. - Holly rzuciła siostrze błagalne
spojrzenie. - Otworzysz?
Ivy podeszła do drzwi. Nie były wcale zamknięte
na klucz.
- Adam... - zaczęła, naciskając klamkę drzwi są
otwarte. - Urwała nagle.
Przed nią stał Rick. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe.
Rick - wyszeptała. Bała się, że jeśli na chwilę
spuści go z oka, on znowu zniknie.
Mogę wejść? - spytał w końcu.
Bez słowa wpuściła go do środka. To naprawdę był
Rick, z krwi i kości. Przyjrzała się uważnie jego twarzy.
Miał lekko podkrążone oczy, a wokół ust rysowała się
ostra zmarszczka.
- Rick.
- Ivy...
Oboje odezwali się w tej samej chwili i oboje nagle
urwali. Rick wpatrywał się w przyniesione przez siebie
małe zawiniątko. Obrócił je w dłoniach i podał Ivy.
- Co to jest? - Zacisnęła palce na paczuszce.
- Kawałek wołowiny z kością. Ale przyjmijmy, że
jest to kość niezgody.
- Chcesz się jej pozbyć? - Ivy uśmiechnęła się po raz
pierwszy od pięciu dni.
- Przeprosiny są łatwiejsze, jeśli masz pod ręką
rekwizyty - skinął głową.
Postanowiła nie robić sobie przedwczesnych nadziei.
Już kiedyś zaufała i zawiodła się. Uśmiechnęła się
ostrożnie. Przeprosiny to jeszcze nie wyznanie wiecznej
miłości, ale przynajmniej znów będą mogli poroz
mawiać.
REPORTER W SPÓDNICY
137
Ivy, zachowałem się ..
. .jak skończony dureń - dokończył głos dobiega
jący z jadalni. W drzwiach stała Holly, mierząc go
wyzywającym wzrokiem od stóp do głów.
- A ty pewnie jesteś Holly - powiedział spokojnie
Rick.
- Ty za to jesteś facetem, przez którego moja siostra
przepłakała ostatni tydzień. - Z surowym wyrazem
twarzy Holly postawiła z rozmachem miskę z ziemnia
kami na stole.
- Holly! - Ivy zacisnęła zęby.
Macie pięć minut na to, żeby się ucałować na
zgodę dodała siostra. - Stworzyłam arcydzieło sztuki
kulinarnej, które było gotowe pół godziny temu.
- Wskazała dłonią na stół. - Teraz zostały z niego
rozgotowane warzywa, przypalony sos i rozpływająca
się galareta. Proponuję, żebyś zrezygnował z przy
długich przeprosin, pocałował ją i oświadczył się jak
najprędzej Wtedy będziesz mógł zostać na kolacji.
- Ależ, Holly! - Ivy zacisnęła powieki, mając na
dzieję, że może uda jej się zapaść pod ziemię. A może
siostra nagle rozwieje się w powietrzu?
- Dzięki za radę - odparł Rick - ale całkiem nieźle
radziłem sobie sam.
- Ha! wykrzyknęła Holly. - Przyniosłeś jej ka
wałek gnata. Jeżeli twoim zdaniem jest to romantyczne,
nic dziwnego, że biedactwo szlocha od tygodnia.
- Nareszcie, ku ogromnej uldze Ivy, Holly zniknęła
w kuchni.
- Gnat jest już ugotowany!
- Świetnie! - odparła Holly. Może się okazać, że
to jedyna jadalna rzecz w tym domu.
Ivy modliła się, by ziemia pochłonęła jej siostrę.
Ostrożnie, powoli uniosła głowę i spojrzała na Ricka.
- Twoja siostra ma trudny charakter przyznał - ale
ma rację, jeśli chodzi o...
- Trzy minuty! - zawołała Holly.
- Zaczyna mnie denerwować - wymamrotał.
138 REPORTER W SPÓDNICY
Zazwyczaj tak bywa. - Ivy uśmiechnęła się
do niego.
Przepraszam... powiedzieli chórem i roześmieli
się. Rick wyciągnął ramiona ku Ivy. W tej samej chwili
drzwi się otworzyły i do mieszkania wszedł Adam
z Nicholasem.
Mężczyźni popatrzyli na siebie i uścisnęli sobie
dłonie. Najwyraźniej słowa były im zupełnie niepo
trzebne. Świetnie się rozumieli.
- Coś ci powiem, Rick - zaczął w końcu Adam.
- Kiedy masz do czynienia z kobietami z tej rodziny,
musisz działać szybko i w sposób zdecydowany. A prze
de wszystkim nie daj im czasu na myślenie. Kiedy za
dużo się zastanawiają, zawsze pakują się w tarapaty.
- Czy nie sądzisz, że można umrzeć z zakłopotania?
spytała słabym głosem Ivy.
- Kocham cię, Ivy Rick roześmiał się cichutko.
Twoja rodzina już się w tym połapała.
- Nie, żeby próbowali wywierać na ciebie jakiś
nacisk albo nalegali, żebyś mi to powiedział... - zaję
czała ironicznie Ivy. Wreszcie usłyszała to z jego ust,
ale dopiero po naleganiach siostry i uwagach jej męża.
- Nie było żadnego nacisku. - Rick wziął w ręce jej
dłonie. Bałem się, że jeśli do ciebie zadzwonię, nie
będziesz chciała ze mną rozmawiać, więc postanowiłem
przyjechać i osobiście cię przeprosić. Miałem sporo
szczęścia, że w ogóle udało mi się tu wejść. Twoja
rodzina bardzo troskliwie cię chroni.
- Chciałeś powiedzieć: broni.
- Kochają cię. - Przyciągnął ją nieco bliżej siebie.
I ja cię kocham.
Powoli zaczynała mu wierzyć. Powiedział to przecież
już po raz drugi. Do oczu napłynęły jej łzy.
- Mówisz serio? - spytała łamiącym się głosem.
- Tak, Ivy. Możesz nawet zacytować moje słowa
w prasie, mówię serio.
Przytulił ją mocno do siebie, a ona rozpłakała
się na dobre.
REPORTER W SPÓDNICY
139
- Rick, byłam taka nieszczęśliwa! Myślałam, że
cię straciłam. Powiedziałam ci takie okropne rzeczy...
Nigdy przedtem nie byłam zakochana! Nie znam
przepisów.
- Tu chyba nie ma żadnych przepisów. - Roześmiał
się i delikatnie ukołysał w swoich ramionach. - Oprócz
tego, że wcześniej czy później ty też powinnaś wyznać
mi miłość.
- Już to zrobiłam - wymamrotała i ukryła twarz
w jego swetrze.
- Nie chciałem, żebyś przeze mnie rzuciła pracę. Ale
wygląda na to, że to było najlepsze rozwiązanie.
Musiałam odejść. Nie mogłam z tobą konku
rować.
Nie o to mi chodziło. Widzisz... - Rick odsunął
się leciutko. - Ja też odszedłem z „Globe".
Dlaczego? Miałeś tam świetną pozycję.
- Przyjąłem ofertę pracy dla „International Sports".
- Dotknął palcem jej ust, nakazując milczenie.
- Naprawdę? - Ivy poczuła, że krew odpływa z jej
twarzy. - To doskonale! - dodała, starając się być
dzielna A więc wyznał jej miłość tylko po to, żeby zaraz
ją opuścić. Uściskała go, starając się odpędzić od siebie
samolubne myśli. - Gratuluję! Kiedy się przenosisz do
Nowego Jorku?
Od początku roku. - Objął ją mocniej. - Ale nic
jeszcze nie zostało podpisane ani zatwierdzone. Powie
działem im, że muszę się nad tym zastanowić.
- Nad czym niby chcesz się zastanawiać? To wspa
niała szansa - wyjąkała słabym głosikiem.
- Ivy, chciałbym, żebyś pojechała ze mną. Nie mogę
sobie wyobrazić życia z dala od ciebie.
Na dźwięk tych słów poczuła, że kawałki układanki,
na której namalowano jej przyszłość, nagle składają się
w jedną całość. Całość, w której najważniejszy jest Rick.
- W Nowym Jorku są też inne gazety. Wiem, że
będziesz musiała trochę poszukać, zanim znajdziesz
pracę, ale...
140 REPORTER W SPÓDNICY
Nie musisz mnie przekonywać. Pojadę z tobą
do Nowego Jorku. Z tobą jestem gotowa pojechać
wszędzie.
Przyjrzała mu się uważnie. Na jego twarzy pojawił
się wyraz pełnej niedowierzania radości i szalonego
szczęścia. Ich usta spotkały się w pocałunku. Po chwili
oboje się roześmieli.
- Nie zasługuję na twoją miłość - wymruczał Rick.
- Ale będę się starał ze wszelkich sił, żeby...
- Nie pozwolę mojej siostrzyczce jechać do Nowego
Jorku i żyć tam w grzechu! - dobiegł ich z kuchni
poirytowany głos Holly. - Zaraz dzwonię do Laurel!
Jeśli mnie nie uda się wybić jej tego z głowy, Laurel na
pewno sobie z tym poradzi.
- Co ją ugryzło? - spytał Rick, wpatrując się
w oczy Ivy.
- Trudno jej przyjąć do wiadomości, że mała sios
trzyczka dorosła. A jeśli chodzi o wyjazd i życie
w Nowym Jorku, to jest moja decyzja, a Holly nic
do tego.
- Nie chcę robić ci kłopotów - rzucił niepewne
spojrzenie w stronę kuchni - ale miałem wrażenie,
że twoja siostra nie ma nic przeciwko naszemu ma
łżeństwu.
- Szczerze mówiąc - odchrząknęła Ivy - mam wra
żenie, że nie mówiliśmy wcale o ślubie.
- Ależ o to właśnie mi chodziło! - Rick otworzył
szeroko oczy.
- Ale nie powiedziałeś mi o tym. - Ivy poczuła, że
ogarnia ją spokój. Pozwoli mu teraz przez chwilę się
podenerwować.
- Wyjdziesz za mnie za mąż, prawda? - spytał
niepewnym tonem. Było to jak balsam na jej zbolałą
duszę. Odczekała dwie sekundy, a potem rzuciła mu się
na szyję.
- Tak! - krzyknęła mu prosto do ucha.
Roześmiał się i uniósł ją do góry. Przytulił mocno
i obrócił się w kółko. Na przemian całowali się i śmiali,
REPORTER W SPÓDNICY 1 4 1
szepcząc czułe słówka. Dopiero po chwili zauważyli, że
ich miłosne karesy obserwują Holly i Adam. Rick
postawił Ivy na ziemi.
- Pobieramy się! - wybuchnęła Ivy.
- Dzięki Bogu. - Na twarzy siostry odmalowała się
ulga. - W takim razie możemy wreszcie siadać do stołu.
Indyk zupełnie się rozgotował, resztki sosu zgęst
niały, a z galaretki owocowej zrobił się rzadki kok
tajl. Nicholas wysmarował całe krzesło puree z ziem
niaków.
Dla Ivy była to najlepsza kolacja świąteczna, jaką
kiedykolwiek jadła.
- Czerwiec to taki romantyczny miesiąc - westchnę
ła Holly, krojąc ciasto. - Zostały nam niektóre dekora
cje ze ślubu Laurel. Wiem, że będziesz chciała po
zmieniać nieco nakrycie stołu.
- Być może - wymruczała Ivy.
- Laurel jest raczej... - Holly zawahała się, szukając
najodpowiedniejszego słowa - ekscentryczna. Ivy, ko
chanie, mam nadzieję, że przynajmniej ty nie masz
żadnych niezwykłych pomysłów w tej materii.
Ivy uśmiechnęła się. Laurel wsławiła się tym, że
brała ślub w czerwonej sukni. Holly jeszcze nie zdołała
dojść do siebie po tym straszliwym szoku.
- Nie, Holly - uspokoiła siostrę.
- To dobrze. Twój ślub wyobrażam sobie w bar
wach pastelowych.
- Ale nie zamierzam czekać aż do czerwca - oświad
czyła Ivy.
- Ależ oczywiście, że zaczekasz. Obie z Laurel brały
śmy ślub w tym miesiącu.
- Ale nie zaręczyłyście się w listopadzie - wtrąciła
Ivy.
- Przynajmniej raz będę miała dosyć czasu na przy
gotowania. - Holly nie zwracała najmniejszej uwagi na
słowa siostry.
- Holly, może Ivy ma na myśli jakąś inną datę
- zaprotestował nieśmiało Adam.
142 REPORTER W SPÓDNICY
- Nie wygłupiaj się, przecież dopiero co się za
ręczyła!
Ivy gorączkowo zastanawiała się, co zrobić. Przypo
mniała sobie ślub Laurel. Siostra sprytnie zaplanowała
go na tydzień przed narodzinami Nicholasa, licząc na
to, że Holly nie będzie wtedy w stanie za bardzo
wtrącać się w przygotowania. Myliła się jednak srodze,
a różnice zdań między siostrami doprowadziły do
kłótni i awantur, które jeszcze ciągle odbijały się echem
w rodzinie.
Trzeba znaleźć taką datę, żeby Holly naprawdę nie
miała wtedy czasu. Ivy ścisnęła pod stołem dłoń Ricka.
Uśmiechnęła się do niego i nagle olśniła ją wspaniała
myśl. Święta Bożego Narodzenia to najgorętszy okres
w roku dla firmy prowadzonej przez siostrę. W tym
czasie naprawdę będzie zajęta dzień i noc.
A więc - Wesołych Świąt!
- Co sądzisz o gwiazdce? Żona pod choinkę? - spy
tała szeptem Ricka.
- Czemu nie? To będzie najpiękniejszy prezent
w moim życiu - odparł z uśmiechem.
- Holly - zaczęła Ivy, nie odrywając wzroku od oczu
Ricka - pobierzemy się w pierwszy dzień Świąt.
- Co takiego?! - zawołała z niedowierzaniem Holly.
Młodzi zgodnie pokiwali głowami.
- Święta! - Holly zdecydowanym ruchem zburzyła
fryzurę. - Ale to już za kilka tygodni! Mam teraz tyle
pracy, że nie będę miała czasu, żeby pomóc wam
w przygotowaniach.
- Wiem - powiedziała spokojnie Ivy, splatając palce
z dłonią Ricka.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Co za okropna baba! - Holly rzuciła gniewne
spojrzenie za wychodzącą z pokoju Billie. Potem zamknę
ła oczy, starając się przywołać na twarz wyraz godny
siostry panny młodej. - Ivy, kochanie, musisz przygoto
wać się na najgorsze. Boję się nawet myśleć, jakie będą te
zdjęcia. Mam tylko nadzieję, że nie będziesz żałować
swojej decyzji. Pamiętaj, że mogłaś zaprosić Armando, na
pewno by ci nie odmówił. To świetny fotograf.
Te zdjęcia to prezent ślubny od Billie - zaprotes
towała łagodnie Ivy. - Robi doskonałe fotoreportaże,
nawet w bardzo trudnych warunkach. Zwykły ślub to
dla niej pestka.
Holly otworzyła usta, zdecydowana kontynuować
gniewną tyradę.
- Czy mi się wydaje, czy na trenie jest plamka?
- spytała szybko Ivy. Pytanie odniosło zamierzony efekt,
skutecznie odwracając uwagę siostry.
Gdzie? - Holly uniosła lekko spódnicę swojej szma
ragdowozielonej sukni i schyliła się nad nieskazitelnie
białym trenem.
Ivy jeszcze raz przyjrzała się bukiecikowi z białych
poinsecji, zachwycona, jak łatwo można sobie poradzić
z narzekaniem siostry. Wystarczy znać kilka prostych
sztuczek Szkoda, że upłynęły aż dwadzieścia cztery lata,
nim się tego nauczyła.
Nic nie zepsuje tego dnia. Są przecież święta, a ślub
z Rickiem jest najpiękniejszym prezentem gwiazdkowym
w jej życiu.
Kiedy wybierała datę ślubu, miała nadzieję, że będzie
to skromne, rodzinne spotkanie. Pomimo braku czasu,
144 REPORTER W SPÓDNICY
na co zresztą bez przerwy narzekała, Holly postawiła
jednak na swoim i zorganizowała wielką, wystawną
uroczystość.
Ivy wyobrażała sobie ślub w małej kaplicy. Holly
załatwiła główną nawę w największym kościele. Ivy
planowała wzniesienie toastu lampką szampana w ich
rodzinnym domu. Holly wynajęła na ten cel salę balo
wą w hotelu „Landreth".
Holly walczyła, przekonywała, namawiała.
Ivy uśmiechała się, wzdychała i marzyła.
- Powiedz mi, skąd wytrzasnęłaś tę okropną kobie
tę? - Do pokoju wtargnęła Laurel, ubrana w ciemno
czerwoną, welwetową suknię. - Możesz sobie wyob
razić, że ona właśnie robi zdjęcia w pokoju, gdzie ubiera
się Rick?
Wcale mnie to nie zaskoczyło. - Ivy obdarzyła swą
piękną siostrę słodkim, rozmarzonym uśmiechem.
Holly i Laurel wymieniły między sobą porozumie
wawcze spojrzenie, które mówiło wyraźnie: co też to
biedactwo poczęłoby bez naszej pomocy? Bez nich
wzięłaby ślub w małej kaplicy, zaprosiła tylko najbliż
szą rodzinę i przyjaciół, a potem, po wzniesieniu toastu,
wyruszyła z mężem w podróż poślubną. A dokąd? Tej
informacji nie udało się z niej wydobyć.
Ale Holly postanowiła zorganizować cały ślub po
swojemu. Miał to być jej prezent dla Ivy i Ricka.
Oznaczało to, że nic nie będzie tak proste, jak by to
sobie wyobrażała Ivy. Udało jej się tylko zmusić siost
ry, by ubrały się w swoje ulubione kolory: Holly na
zielono, a Laurel na czerwono. Poza tym nie miała
większego wpływu na przygotowania.
Nie widziała nawet, jak udekorowano wnętrze koś
cioła. To miała być niespodzianka. Pogładziła lekko
dłonią fałdy sukni. Mnóstwo białego jedwabiu, pysznie
spiętrzone fałdy odchodzące od mocno wciętej talii.
Jedwab służył kiedyś do dekoracji w czasie pierwszego
balu na cele charytatywne, zorganizowanego przez
Holly. Siostra nie mogła się doczekać chwili, w której
REPORTER W SPÓDNICY 145
będzie mogła ponownie wykorzystać ponad dwadzieścia
metrów pięknego materiału.
Po raz pierwszy usiłowała zużyć jedwab na suknię dla
Laurel. Ta jednak, ku jej oburzeniu, postanowiła wy
stąpić na swoim ślubie w sukni z trenem w kolorze
czerwonym. Był to szok, po którym Holly nie mogła
dojść do siebie przez wiele tygodni Do tej pory utrzy
mywała, że to właśnie było przyczyną wcześniejszych,
niż planowano narodzin małego Nicholasa.
- Świetnie Holly wyprostowała się i powoli obeszła
Ivy dookoła. Wyglądasz pięknie.
Elegancko i skromnie - dodała Ivy Wprawdzie na
uszycie sukienki nie było wiele czasu, ale dopasowany
staniczek z głęboko wyciętym dekoltem, długie rękawy,
zwieńczone u ramion leciutkimi bufkami, obfita spódni
ca, wszystko prezentowało się doskonale.
A więc, zgodnie z tradycją, masz już na sobie coś,
co było przedtem używane. A teraz... Laurel sięgnęła
w głąb szafy czas dodać coś całkiem nowego!
Holly pomogła siostrze wydobyć z torby błyszczący,
zwiewny i połyskujący welon.
- To dla mnie? - wyjąkała z trudem Ivy.
Welon zabłysnął w świetle tysiącami maleńkich krysz
tałków, kunsztownie przyszytych do leciutkiego jak
piórko materiału.
Teraz już się nie dziwię, że sukienka jest taka prosta
- wymruczała Ivy, gdy siostry przypięły welon do jej
włosów
Wyglądasz jak Królewna Śnieżka - rozmarzyła się
Laurel Dokładnie za dwadzieścia trzy piąta promienie
słońca wpadną przez okno i cię oświetlą. - Laurel
poprawiła lekko welon. - Kiedy będziesz składała przy
sięgę małżeńską, wszystkie kryształki będą iskrzyły się
i błyszczały.
- Tak też mi się wydawało, że za dwadzieścia trzy piąta
to nie jest typowa godzina na zawieranie ślubu. Podejrze
wałam, że coś się musi za tym kryć. - Ten teatralny plan
doskonale odpowiadał charakterowi siostry.
146 REPORTER W SPÓDNICY
Gdzie jest Adam? zaniepokoiła się Holly Miał
przynieść naszyjnik mamy. To dopełni kompletu po
trzebnego każdej pannie młodej: coś używanego, coś
nowego i coś pożyczonego Oczywiście, jeśli chodzi
o naszyjnik, pożyczasz od nas tylko jego dwie trzecie.
Reszta jest twoja.
- Tak czy siak, już mam coś pożyczonego w torebce
- oświadczyła tryumfalnym tonem Ivy. W dodatku
w kolorze, który przynosi najwięcej szczęścia pannom
młodym - Sięgnęła do torebjci i wyjęła z niej niebie
skiego potworka z Ulicy Sezamkowej. Pożyczył mi
go Nicholas wyjaśniła, na wypadek, gdyby siostry
miały co do tego jakiekolwiek wątpliwości.
Nie wpuszczą cię tam przekonywał Ricka przy
szły szwagier, Jack Pan młody nie ma prawa zoba
czyć panny młodej przed ślubem
Rick rzucił okiem na swoje odbicie w olbrzymim
lustrze. Przygładził dłonią niesforną czuprynę. Nigdy
nie zwracał szczególnej uwagi na swój wygląd, ale teraz,
dla Ivy, chciał prezentować się jak najlepiej.
- Chciałbym widzieć jej minę, kiedy zobaczy pre
zent.
Daj mi chwilę na zmianę obiektywu, a uwiecznię
to dla potomności wtrąciła się Billie.
Dobra myśl - poparł ją Adam i poprawił krawat.
- Nie mogę uwierzyć, że wywaliłem na ten krawat
tyle forsy, a on i tak nie chce wyglądać tak porządnie
jak twój - zirytował się Rick, bezskutecznie zmagając
się z krzywym węzłem.
- Daj, pomogę ci - zaofiarowała się Billie. Trzeba
mnie było wybrać na świadka, a nie Lincolna - dodała.
Przez ułamek chwili Rick miał wrażenie, że na
twarzach jego przyszłych szwagrów pojawił się niechęt
ny uśmieszek. Uniósł brwi do góry Zna Billie od wielu
lat i nikomu nie pozwoli się z niej nabijać.
Adam skinął leciutko głową. Zrozumiał, o co cho
dzi. Jack zmrużył porozumiewawczo oko. Błysnął flesz.
REPORTER W SPÓDNICY 147
Słuchaj, Lincoln, gdybyś miał jakieś trudności
z kierowaniem Ośrodkiem, zadzwoń do mnie natych
miast. Rick odwrócił się od lustra.
Nie ma sprawy. Nie nie będzie żadnych prob
lemów. Przez ostatni miesiąc powtarzam ci to co
najmniej dwa razy dziennie.
Ivy mówiła, że zamierzasz założyć podobną or
ganizację w Nowym Jorku - dodał Jack.
Tak, jak tylko się tam zadomowimy.
Panowie, czas się zbliża. Mężczyzna rządzi, ale
kobieta decyduje. Tak powiedział niejaki Holmes Ina
czej mówiąc. .
O co ci chodzi? - spytał szorstko Rick.
Nie każmy czekać pannie młodej wyjaśniła
krótko Billie, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Na twarzach
sióstr odmalowała się ulga.
Ivy przestępowała z nogi na nogę Białe, satynowe
pantofelki były równie śliczne, co niewygodne. Naj
chętniej usiadłaby na chwilę, ale ani Holly, ani Laurel
nie chciały nawet o tym słyszeć.
- Nareszcie! wykrzyknęła Holly na widok Jacka
i Adama.
Chociaż Ivy wiedziała doskonale, że Ricka nie po
winno tu być, na wszelki wypadek rzuciła okiem na
otwarte drzwi. Ujrzała w nich tylko Billie, która ot
worzyła szeroko usta z zaskoczenia.
Adam i Jack, z identycznym wyrazem twarzy, wpat
rywali się w nią w milczeniu.
Czy coś jest nie tak? Może ten welon za bardzo
iskrzy się w świetle lampy? Ivy niepewnie przygryzła
wargę.
Ivy, wyglądasz... Jack odchrząknął z trudem.
- Jak płatek śniegu w blasku księżyca dokończyła
Billie zachwyconym szeptem.
- I już po moim makijażu pociągnęła głośno
nosem Laurel.
148 REPORTER W SPÓDNICY
Myślicie, że Rickowi spodoba się sukienka? spy
tała Ivy
- Jeśli już o nim mowa, chciał tu z nami przyjść, ale
mu nie pozwoliliśmy. My... - Jack skinął głową w stro
nę Adama, który trzymał w ręku czerwone, skórzane
pudełeczko.
- Czy to naszyjnik mamy? - spytała Holly, wycią
gając rękę.
- Chwileczkę. - Adam podszedł do Ivy. - Od wielu
lat, przy szczególnych okazjach Laurel i Holly nosiły
naszyjnik mamy. Ty chyba nigdy nie miałaś go na sobie.
- Nie pasował do stylu mojej pracy - Ivy potrząs
nęła głową. Popatrzyła niepewnie na pudełeczko. Po
mimo wszelkich sentymentów, nigdy nie darzyła na
szyjnika zbyt ciepłym uczuciem. Składał się z trzech
rzędów wysadzanych diamencikami, spiętych z przodu
klamrą ozdobioną trzema dużymi kamieniami, z któ
rych zwisał wisior z pereł. Kiedyś naszyjnik był wart
fortunę, ale matka stopniowo wyprzedała diamenty, by
podtrzymać finanse firmy ich ojca, a prawdziwe kamie
nie zastąpiła dopasowanymi szkiełkami.
W odróżnieniu od sióstr, Ivy nigdy nie interesował
ten naszyjnik. Z drugiej strony, skoro one nosiły go do
ślubu, wiadomo było, że ona też nie może wyłamać się
z rodzinnej tradycji.
Zanim jej to dasz, Adam, wręczymy nasz prezent.
- Jack sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małe
pudełeczko.
- To od nas obydwu, z najlepszymi życzeniami
szczęścia i pomyślności oświadczył Adam oficjalnym
tonem.
- Nie bądź taki sztywniak. - Jack podał jej prezent.
Chcieliśmy tylko powiedzieć, że wybierając Ricka na
męża dałaś dowód doskonałego gustu.
Ivy roześmiała się i otworzyła pudełeczko. Leżały
w nim kolczyki wysadzane diamentami.
- Dziękuję wam bardzo. - Założyła je, a potem
uściskała serdecznie obu szwagrów.
REPORTER W SPÓDNICY 149
A teraz naszyjnik. Adam otworzył wyściełane
pudełeczko.
- Co się stało z wisiorem?! wykrzyknęła Holly
Postanowiliśmy go zdjąć - wyjaśnił Adam. Sięgnął
do środka i wyjął jeden tylko sznur wysadzany diamen
tami. Założył go Ivy na szyję.
Holly wstrzymała z wrażenia oddech.
- To jest prezent od Ricka. - Adam oddał pudełecz
ko Jackowi. Wyjął kolejny sznur, a Jack zajął się
trzecim, najdłuższym.
Flesz Billie błyskał bez ustanku.
- Zastąpiliśmy środkowe szkiełka prawdziwymi dia
mentami. Wesołych Świąt, moje panie!
Siostry zapiszczały i rzuciły się w ramiona swych
mężów. Ivy rozejrzała się dookoła i smutno ścisnęła
bukiecik.
Chcę zobaczyć Ricka - oświadczyła i ruszyła
w stronę drzwi. - Nie zamierzam czekać ani chwili
dłużej.
Wszyscy byli tak zajęci podziwianiem naszyjników,
że nikt nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.
- Chodź, Billie, mamy w planie ślub.
Czekaj! - zawołała Holly. Musisz zaczekać do
właściwej godziny!
- Spróbuj mnie zatrzymać. - Ivy odgarnęła welon
do tyłu. Przemaszerowała przez korytarz i dotarła do
wejścia do kościoła.
Zatrzymała się jak wryta. Wrota kościoła udekoro
wano maleńkimi choineczkami, spowitymi w sznury
mrugających światełek. Girlandy ostrokrzewu ozdabia
ły ołtarz, ławki i przedsionek. W bocznych nawach
wisiał udrapowany biały jedwab W środku brzmiała
łagodna, piękna muzyka w wykonaniu doskonałego
kwartetu Opus Four, którego członkowie byli, jakżeby
inaczej, znajomymi Holly.
Wzrok Ivy zatrzymał się jednak na dwudziestu
z górą choinkach ustawionych za ołtarzem. Nie mogła
powstrzymać się od śmiechu. Każde drzewko było
1550 REPORTKR W SHÓDNICY
obwieszone ozdobami związanymi z inną dyscypliną
sportu. Na gałązkach zawieszono piłki do futbolu,
piłeczki baseballowe, kije do golfa i maleńkie kaski.
Tylko Holly mogła wpaść na taki pomysł. Ivy
uśmiechnęła się i objęła ramionami siostry, które tu
nareszcie ją dogoniły.
- Dziękuję.
Przez chwilę wszyscy stali w milczeniu.
- Wiecie co zaczęła Laurel lekko łamiącym się
głosem teraz nie będziemy się zbyt często widywały.
My z Jackiem przenosimy się do Kalifornii, Ivy i Rick
do Nowego Jorku. .
- Przyjedziecie do Dallas na Święta oświadczyła
Holly.
- Na razie tegoroczne Święta jeszcze się nie skoń
czyły - dodała Ivy.
Drzwi z boku ołtarza otworzyły się i stanęli w nich
Rick i Lincoln. Czekali na nią. Adam, który miał
poprowadzić Ivy do ołtarza, podszedł bliżej, poprawia
jąc krawat. Jack przesłał jej dłonią pocałunek i od
prowadził Nicholasa do ławki.
Na znak Holly kwartet zagrał motyw z koncertu
Corellego. Siostry uścisnęły Ivy i zostawiły ją samą.
Jej wzrok napotkał spojrzenie Ricka.
Po raz pierwszy widział ją w pełnej krasie. Ivy
z radością zauważyła w jego oczach wyraz zaskoczenia,
który już wcześniej odmalował się na twarzach szwag
rów. Uśmiechnęła się i leciutko dotknęła diamentowe
go naszyjnika. Potem wzięła Adama pod ramię i powoli
ruszyli w kierunku Ricka. Ku jej przyszłemu życiu.
Kiedy doszli do ołtarza, Rick wyciągnął do niej rękę.
- Wyglądasz prześlicznie - wyszeptał.
Trzymając się za ręce weszli na stopnie ołtarza.
Gdy rozpoczęła się ceremonia zaślubin, popołudnio- •
we słońce zajrzało do wnętrza kościoła. Za plecami Ivy
rozległo się chóralne westchnienie zachwytu. Jej welon
zabłysnął tysiącem maleńkich ogników, które odbiły się
w oczach Ricka.
REPORTER W SPÓDNICY 1 5 1
Kocham cię wyszeptał bezdźwięcznie.
Ivy poczuła, że ogarniają radość i szczęście, jakiego
nigdy przedtem nie zaznała. Było coś magicznie baśnio
wego w tej chwili, gdy stała u boku ukochanego
mężczyzny, skąpana w słonecznym blasku.
Rozejrzała się dookoła Zewsząd otaczały ją szczęś
liwe, uśmiechnięte twarze.
Holly była zadumana i spokojna. Ivy uświadomiła
sobie, że od śmierci ich rodziców siostra przez cały czas
troszczyła się o całą rodzinę, czuła się za nie wszystkie
odpowiedzialna. Ivy aż do tej chwili była dla niej
bezradną, młodszą siostrzyczką. Teraz jednak rola
Holly kończyła się na dobre.
Laurel uśmiechała się ze szczerym zachwytem. Na
reszcie znalazła swoje miejsce w życiu i czuła się
szczęśliwa, pracując jako agent w Hollywood, u boku
ukochanego męża.
Ivy nauczyła się, że dla każdego człowieka sukces
oznacza coś innego. Ku swemu zaskoczeniu i ogromnej
uldze zauważyła, że ani Holly, ani Laurel nie próbują
nawet namawiać jej do naśladowania ich karier zawo
dowych. Kiedy powiedziała im, że zamierza towarzy
szyć Rickowi w trakcie służbowych podróży i pisać
artykuły, szczerze poparły jej decyzję.
Cała historia była długa i zawikłana, ale nareszcie
dotarli do prawdziwego happy endu.
Dla Ivy szczęśliwe zakończenie było jednocześnie
szczęśliwym początkiem. Uśmiechnęła się do stojącego
u jej boku mężczyzny, który wpatrywał się w nią
wzrokiem pełnym miłości.
Och, Rick! - zawołała, zapominając, że są w koś
ciele. Wesołych Świąt!