Rozdział trzynasty
Santiago zadrżał, gdy moc Króla Wilkołaków strzeliła w powietrze.
Parszywy kundel nie był zadowolony, że grupie zdrajców udało się przejść z
łatwością przez jego piwnicę na wino bez jego wiedzy.
Dios.
Wiedział, że Salvatore był najlepszym psem, ale aż do tej chwili nie zdawał
sobie sprawy, co to tak naprawdę znaczy. To nie było do końca przyjemne
odkrycie. Nie do końca świadom tego, co robi, Santiago przesunął się i zajął
miejsce miedzy wilkołakiem a Nefri. Jakby obłędnie silny wampir potrzebował
jego ochrony. I dlaczego, do cholery, chciał tak ją chronić?
To była zagadka, którą z łatwością rozwiązał, gdy wilkołak dał znak
swojemu przerośniętemu strażnikowi, by postąpił naprzód.
- Hess, przepytaj strażników – rozkazał. – Chcę wiedzieć, czy ktoś
zauważył coś niezwykłego w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Nie obchodzi
mnie, jak bezsensowne mogłoby się to wydawać.
Kundel padł na kolana, łysą głowę przycisnął do podłogi.
- Tak, panie.
- I przyprowadź tutaj każdego z nich – grymas niezadowolenia zmarszczył
czoło wilkołaka. – Może ktoś rozpozna jakiś zapach.
- Rozkaz.
Kundel poderwał się na nogi zaskakująco szybko, biorąc pod uwagę jego
masę i rzucił w kierunku schodów prowadzących do rezydencji znajdującej się
powyżej.
- Czy on aportuje i turla się na komendę? – zakpił Santiago.
Żarzące się złote oczy zwróciły się w jego kierunku.
- Nie, ale zabija niechcianych intruzów, gdy zagwiżdżę. Chcesz
demonstracji?
Santiago nie chciał. Był absolutnie pewien, że kundel zabija na rozkaz. Nie,
żeby był tym szczególnie zaniepokojony.
- Proszę bardzo, niech próbuje – powiedział wzruszając ramionami.
Z cichym prychnięciem niezadowolenia, jakie wydają wszystkie kobiety,
gdy mężczyźni dobrze się bawią, Nefri okrążyła go i podeszła, by bezpośrednio
porozmawiać z Salvatore.
- Czy jest jakaś inna droga dostania się lub wydostania z tego pokoju poza
tym wejściem?
- Nie – uniósł rękę, gdy oboje przyglądali mu się podejrzliwie. –
Przysięgam.
Santiago nie był do końca przekonany, ale skupił uwagę na pięknej
wampirzycy, która zajęła się spacerowaniem z jednego kąta piwnicy do
drugiego, poruszając się przy tym z wdziękiem rusałki.
- O co chodzi? – w końcu zażądał odpowiedzi.
- Mogę wyczuć drogę prorokini i jej wilkołaka – wyjaśniła, na powrót
stając przy drzwiach piwnicy i machając ręką w stronę ukrytych drzwi, gdzie
Salvatore i jego zbir odkryli ich obecność. – Weszli do piwnicy przez tunele. Ale
nie mogę znaleźć żadnej wskazówki, skąd przyszli napastnicy.
- Nie mogli pojawić się znikąd – stwierdził Santiago.
Salvatore prychnął:
- Ty tak zrobiłeś.
Nagle przypomniał sobie, że Nefri rzeczywiście udało się przyprowadzić
ich do piwnicy dosłownie z powietrza. Santiago chwycił rękę wampirzycy i
pociągnął ją w kierunku centralnej części pomieszczenia. Nie był na tyle głupi,
by myśleć, iż mógłby odbyć prywatną rozmowę w obecności znajdującego się w
pobliżu czystej krwi wilkołaka, ale chciał wyjaśnić, że była to sprawka wampira,
a opinie rodem z odcinka o Lassie nie były teraz mile widziane.
- Nefri? – zapytał, gdy stała pogrążona w myślach.
- Hmmm?
Zacisnął zęby.
- To oczywiste, że tajemniczy wampir ma rzadkie umiejętności.
Wzruszyła ramionami.
- Nie posiadam wiedzy o wampirze, który potrafiłby tak dokładnie ukryć
swój zapach.
- A co z wampirem mogącym przybyć do tej piwnicy bez pozostawienia
śladów?
Nie musiała wyjaśniać mu, że kundle i czarownice nie były w stanie
przenosić się z jednego miejsca w drugie. Albo, że jedynym wampirem zdolnym
wejść do piwnicy był ten, kto posiadał takie umiejętności jak ona. Jej blada,
wspaniała twarz przypominała maskę.
- Istnieje taka możliwość, muszę ją zbadać.
- Zbadać? – Santiago zacisnął dłoń na jej ramieniu, nagle czując, że nie
podoba mu się to, dokąd zmierza ta rozmowa. – Gdzie zbadać?
Czarne, niezgłębione oczy patrzyły bez emocji.
- Muszę porozmawiać z moją Radą Starszych.
Tak. Miał rację. Nie podobało mu się to. W rzeczywistości wkurzała go
sama myśl o tej kobiecie, znikającej w miejscu, do którego nie mógł za nią
podążyć.
- Wracasz za zasłonę? – warknął.
- Natychmiast.
- Myślisz, że ten wampir był członkiem twojego klanu?
Smukłe palce dotknęły medalionu, wiszącego na jej szyi. Niezmącony
spokój tylko powiększał jego irytację.
- To jest tylko jedna z wielu możliwości.
- Myślałem, że twoi wspaniali ludzie ewoluowali ponad niedociągnięcia
nas, zwykłych dzikusów?
Rozległ się stłumiony kaszel, zanim Salvatore stanął obok Nefri.
- Zaczynam się czuć jak na imprezie dla dwojga, a mam ważniejsze sprawy
do zrobienia – mruknął.
Santiago chętnie wyładował swoją irytację na wilkołaku. Nie było przecież
nikogo innego w pobliżu.
- Jakie ważniejsze rzeczy? – spytał podejrzliwie.
Obezwładniająca moc króla przepłynęła przez powietrze.
- Nie muszę się wam spowiadać pijawki, ale mam zamiar przenieść moją
ciężarną partnerkę w bezpieczniejsze miejsce.
Santiago skrzywił się. Choć miał przyjemność w szydzeniu z wilkołaka, to
musiał przyznać, że ten był, tak samo jak jego Anasso, oddany cennym
dzieciom, których spodziewała się Harley. Nie tylko dlatego, że była siostrą jego
królowej, ale dlatego, że te dzieci były rzadkim i wspaniałym darem dla
wszystkich demonów, a zwłaszcza dla czystej krwi wilkołaków.
- Ona jest zawsze mile widziana u Styxa i Darcy – stwierdził. – Niewiele
jest miejsc bardziej bezpiecznych.
Salvatore skinął głową.
- Nie ulega wątpliwości, że będzie zabrana tam, dokąd zażąda. Wolałbym
zabrać ją do mojego legowiska we Włoszech, ale Harley ma własne zdanie.
Santiago rzucił ukradkowe spojrzenie w kierunku milczącej wampirzycy u
swego boku.
- Dawniej kobieta znała swoje miejsce.
Salvatore roześmiał się kpiąco.
- Tak, a świnie latały – drwił, spoglądając na Nefri. – Kiedy już ukryję
moją partnerkę, chcę odpowiedzi. Zrozumiano?
Skinęła głową zgadzając się, pomimo podejrzeń Santiago, że mogłaby
rozerwać wilkołaka na drobne kawałki z przerażającą łatwością. Po tej
zapowiedzi Salvatore odwrócił się i podążył ku wyjściu schodami na górę,
śladem swojego kundla, zamykając i ryglując drzwi z głośnym hukiem.
- Arogancki pies – warknął Santiago.
- Sądzę, że pasuje tu powiedzenie: przyganiał kocioł garnkowi –
powiedziała Nefri spokojnym głosem, uwalniając się zdecydowanym ruchem z
jego uścisku.
Zamierzała uciec bez niego. To nie do przyjęcia. Ale dlaczego?
Nieprzyjemny, cichy głos wyszeptał, że on nie chce zgłębiać za bardzo
powodów. Santiago powiedział sobie, iż to jego nieufność do tych, którzy
zniknęli z tego świata sprawiła, że był zbyt niespokojny, by pozwolić jej uciec.
Co, jeśli wampir odpowiedzialny za zabranie Cassandry ukrywa się za zasłoną?
Mogą go nigdy nie odnaleźć. I mogliby też nie zaufać kobiecie, która go wydała.
Wszyscy wiedzieli, że Pierwsi Nieśmiertelni tworzyli zamknięte społeczeństwo,
chroniące się z fanatycznym oddaniem.
Tak. Tylko głupiec pozwoliłby jej zniknąć.
- Nie jestem psem i nie skończyliśmy naszej rozmowy – ostrzegł, ledwo
opierając się pokusie, by wyciągnąć rękę i szarpnąć ją za ramiona.
- Nie wiedziałam, że prowadziliśmy rozmowę – odparła, jej cichy głos
ledwo skrywał potępienie. – O ile sobie przypominam, dawałeś ujście swojej
pogardzie dla tych z nas, którzy zdecydowali się opuścić ten świat, a ja cię
ignorowałam. Rozmowa jest wymianą myśli i informacji pomiędzy ludźmi,
którzy się nawzajem szanują.
Santiago zmarszczył brwi. Nikt nie odważył się pouczać go, odkąd przestał
być dzieckiem.
- Nie możesz tak po prostu odejść.
- Prawdę mówiąc mogę.
- Musimy podzielić się ze Styxem tym, co odkryliśmy – uczepił się
wygodnego pretekstu. – Powinien zostać ostrzeżony, że istnieje co najmniej
jeden wampir, który stał się zdrajcą.
- Możesz to zrobić bez mojej obecności.
- Będzie miał pytania do ciebie.
Uniosła brwi na ten jego upór.
- Nie znam odpowiedzi, podobnie jak ty. Jeśli dowiem się czegoś nowego,
wyślę wiadomość.
- Nie.
Zmarszczyła brwi zdumiona jego wytrwałością.
- Przepraszam bardzo?
Santiago wzruszył ramionami.
- Mój król rozkazał, bym znalazł Cassandrę i teraz jesteś moją jedyną
nadzieją. Nie mogę go zawieść.
Przystanęła, przyglądając mu się badawczym wzrokiem.
- Czy on aż tyle dla ciebie znaczy?
Tak, znaczył. Po tym jak Santiago został porzucony przez swojego stwórcę,
stał się niewolnikiem wampirów potężniejszych od siebie. Nie było dnia, w
którym by nie myślał, że mieszka w swoim prywatnym piekle, aż znalazł go
Styx i wyszkolił na jednego ze strażników Viperów.
To wszystko zmieniło. Nagle przestał być już dłużej zabawką swojego
najnowszego pana, wykorzystywaną do seksu, sportu lub innej brutalnej
przyjemności. Był traktowany z godnością, dzięki czemu przemienił się w
wojownika, który już więcej nie był zdany na łaskę innych.
Santiago nigdy tego nie zapomni. Nigdy.
- Lojalność wiele dla mnie znaczy – powiedział, nie chcąc dzielić się z nią
wiedzą na temat głębi jego związku z Anasso. Lubił swoją reputację
bezdusznego drania. Pracował na nią kilka ładnych lat. – To nie jest coś, co
oferuję tylko wtedy, gdy tak mi wygodnie.
- Bardzo szlachetne – w jej ciemnych oczach pojawił się błysk, jakby
wiedziała więcej, niż on chciał zdradzić. – Podziwiam twoje oddanie, ale muszę
wrócić do moich braci i upewnić się, że nie zostali zdradzeni.
- Zatem idę z tobą.
Wyglądała na tak zaskoczoną, jak on się poczuł.
- Za zasłonę?
Jego determinacja na krótko osłabła. Z wszystkich barów całego świata
Wtedy jego wzrok musnął jej bladą, nieprawdopodobnie śliczną twarz, a on
wyprostował ramiona. Gdyby zniknęła, nie mógłby w żaden sposób jej śledzić.
- Możesz mnie zabrać, prawda?
Zmrużyła ciemne oczy z nieskrywaną podejrzliwością.
- Mogę.
1
“Of all the gin joints in all the towns in all the world, she walks into mine” - cytat z filmu „Casablanca” (Z wszystkich
barów we wszystkich miastach na całym świecie ona musiała wejść do mojego).
Zmusił się do uśmiechu.
- Więc zróbmy to.
- Dlaczego miałabym to zrobić?
Wzruszył ramionami.
- A dlaczego nie?
- Nie starasz się ukrywać pogardy dla moich ludzi – odpowiedziała
lodowatym tonem. – Nie pozwolę ci, byś zakłócił ich spokój.
- Mimo iż jestem barbarzyńcą, nauczono mnie manier.
- Czyżby? – zamrugała z jawnym niedowierzaniem. – Zdumiewające.
- Chcesz mnie zaprzysiąc na krew, żebym się odpowiednio zachowywał?
Nie spuszczała zeń oka, przyglądając mu się badawczo, jakby był dziwnym
okazem, którego mogłaby lub nie, zachować do dalszych badań. Potem powolny
uśmiech wykwitł na jej ustach.
- W zasadzie to nie będzie konieczne.
Santiago poczuł mieszaninę doznań. Było coś w tym pięknym uśmiechu.
Coś niebezpiecznego.
- Nie będzie?
- Nie – uśmiechnęła się szerzej. – Jestem zdolna sprawić, że będziesz się
odpowiednio zachowywał.
- Jesteś pewna…
Słowa zamarły mu na ustach, gdy chwyciła go za rękę, w tym samym
momencie ściskając medalion. Tym razem jednak świat nie rozpuszczał się z
przerażającym wrażeniem całkowitego topnienia. Zamiast tego poczuł się tak,
jakby był mniej więcej pchnięty za zasłonę przez błyskawicę.
Mierda.
Otaczała ich ciemność, elektryczność tańczyła na jego skórze i włosach
poruszających się mimo braku wiatru. Zacisnął zęby, aby stłumić krzyk. Jedyną
realną rzeczywistością był dotyk smukłych palców Nefri, wciąż ściskających go
za rękę. W co, do cholery, on się teraz wpakował?
Tearloch wiedział, że powinien spać. W tej chwili jego lojalni
współplemieńcy kończyli swoje zadanie usuwania rumowiska, blokującego
dostęp do ołtarza, na którym musieli dokończyć ceremonię. A czarodziej nadal
utrzymywał zaklęcie ochronne, które otaczało jaskinie. Czy była lepsza okazja,
by dać swojemu zmęczonemu ciału czas na podreperowanie sił?
Zamiast tego stał przybity na górnym poziomie jaskiń, patrząc z tęsknotą
na zarośnięte pola i niebo usiane gwiazdami, które mógł dostrzec przez otwór.
Ciemność wezwała go, by stał się wolnym, a jego ludzie mieli w tym pomóc…
Zamknięcie w pajęczynie surowych, nienaturalnie gładkich korytarzy, było jak
pogrzebanie żywcem.
Powietrze lekko zafalowało, gdy do dużej jaskini wszedł Rafael. Tearloch
nie zawracał sobie głowy tym, by spojrzeć w jego kierunku. Irytujący duch tkwił
tam niewątpliwie po to, by przypomnieć Tearlochowi, że nie odważy się
wykroczyć poza zakres swoich przeklętych zaklęć. Zazwyczaj Rafael ignorował
oczywiste pragnienie Tearlocha do bycia pozostawionym w spokoju. Czarodziej
coraz częściej zapominał, że jest niewolnikiem woli Tearlocha.
- Panie – mruknął duch.
- Czego chcesz?
- Sądzę, że jest coś, co powinieneś zobaczyć.
Tearloch niechętnie odwrócił wzrok w stronę wychudzonej twarzy, która
unosiła się w cieniu, dreszcz obrzydzenia przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa.
- Więcej niespodzianek?
- Proszę, czy zechciałbyś pójść ze mną?
Słowa odmowy zawisły na jego ustach. Był zmęczony i bolała go głowa.
Czy nie mógł mieć choć godziny spokoju, bez konieczności zapobiegania jakiejś
nowej katastrofie? Jednak wiedząc, że Rafael ciągle unosiłby się nad nim, jak
jakieś złowrogie widmo zagłady, westchnął z rezygnacją.
Kto wiedział, że bycie przywódcą było takim wrzodem na tyłku? Ariyal
zawsze sprawiał, że wyglądało to na takie łatwe. Cóż, może nie takie łatwe,
przyznał, mgliście przypominając sobie godziny niekończącej się przemocy z
rąk Morgany le Fey. Ale on nigdy nie narzekał.
- Dobrze – odwrócił się, by napotkać zapadnięte oczy, w głębi których
płonął karmazynowy ogień. – Co to jest?
Duch gestem nakazał mu podążanie za nim przez ciemne korytarze, aż
znaleźli się z powrotem w jaskini, w której wcześniej rozmawiali. Tam ruszył od
razu w kierunku kałuży na podłodze, wskazując kościstą ręką na obrazy, które
unosiły się na powierzchni.
- Spójrz.
Tearloch był już przygotowany na widok Sylvermysta, który stał na czymś,
co wyglądało jak środek podwórza.
- Ariyal – żal niczym nóż przeszył jego serce, zanim znieczulił się na
widok brata. – Wiem, że jest w pobliżu.
- Ale nie sam.
Rafael machnął ręką. Obraz zmienił się, by ukazać piękną, kruczowłosą
kobietę, która spacerowała po ludzkiej kuchni, głaszcząc palcami kolbę strzelby
tkwiącej w kaburze na biodrze.
- Wampir – westchnął.
- Jego kochanka. Jaka szkoda – zanucił duch, jego słowa ociekały jadem. –
Ona z pewnością przyćmiewa mu myśli. Oni spiskują, by przyjść i zabić
dziecko.
Tearloch skrzywił się. Zdradziecki czarodziej nie miał prawa wymawiać
imienia Ariyala.
- Jakie to ma znaczenie? Mówiłeś, że twoje moce nie pozwalają na
śledzenie nas.
Rafael skrzywił się.
- Jego zdolności do wyczuwania nas są większe, niż się spodziewałem. On
nie powinien był nas wyśledzić z Londynu.
- Ostrzegałem cię przed jego mocą.
Duch wzruszył ramionami.
- On nie zna naszego dokładnego położenia, inaczej już by zaatakował.
- To dlaczego mnie niepokoisz?
- Z powodu tego.
Po kolejnym machnięciu ręką sceneria się zmieniła, odsłaniając widok
cmentarza. To trwało sekundę, a Tearloch zauważył mglisty cień, który płynął w
kierunku wejścia do jaskiń.
- Duch – powiedział, spinając się z zaskoczenia.
To nie była pełnowymiarowa zjawa. Tylko duch, którego łatwo wezwać i
łatwo odwołać. Co oznaczało, że został wywołany w celu zebrania informacji, a
nie do wykonania określonego zadania. Duchy były niezdolne do przybrania
stałej postaci.
- Jeden z twoich? – mruknął Rafael.
- Nie.
- Możesz się go pozbyć?
- Tak, ale w momencie, w którym to zrobię, Ariyal dowie się, że tu jestem –
Tearloch przycisnął dłoń do bolącej głowy. – Cholera. Musimy iść.
- Czekaj – coś w głosie czarodzieja nagle złagodziło paniczną chęć
ucieczki Tearlocha. – Nie bądź taki popędliwy. Sądzę, że możemy wykorzystać
to na naszą korzyść.
- Jak?
- Duch najwyraźniej zbliża się do nas w charakterze szpiega.
- Nie jestem głupi – warknął Tearloch. - Wiem, dlaczego Ariyal przywołał
ducha.
Rafael przycisnął dłonie do wisiorka zawieszonego na szyi, lekki
uśmieszek wykwitł na jego wargach.
- To dlaczego nie pozwolimy mu, by zobaczył to, co my chcemy, by
zobaczył?
- A co to jest?
- Dziecko.
- To jest twój plan? – gwałtowny wybuch śmiechu Tearlocha odbił się
echem od gładkiej ściany jaskini. – Aby doprowadzić najpotężniejszego ze
wszystkich Sylvermystów i wampira bezpośrednio do dziecka, które ukryliśmy,
ryzykując wszystkim?
Rafael uśmiechnął się w upiornym oczekiwaniu. Bogowie. Kot Cheshire
wprost z piekła.
- Dziecko będzie tylko przynętą.
- Przynętą na co?
- Aby zwabić tych dwoje do bardzo specjalnej części jaskiń, które zostały
zaprojektowane specjalnie dla moich wrogów – wyjaśnił czarodziej.
Tearloch przełknął zrezygnowane westchnienie. Oczywiście, istniały tam
jaskinie zaprojektowane do schwytania i bez wątpienia torturowania wrogów
czarodzieja. Podejrzewał, że Rafael, kiedy żył, był jeszcze bardziej
paranoicznym, bezlitosnym i brutalnym draniem niż po śmierci.
- Pułapka? – zapytał.
- Dokładnie.
Tearloch zawahał się, buntując przeciwko celowemu wabieniu Ariyala w
pułapkę Rafaela. To przeciwstawiało się wszystkiemu, w co wierzył. Ale czy
miał jakiś wybór? Ariyal stracił z oczu prawdziwą drogę w czasie pobytu na
Avalon. Teraz przywrócenie świetności Sylvermystów było świętym
obowiązkiem Tearlocha. Oczywiście, nie musiało mu się to podobać.
- To spraw się dobrze, czarodzieju – ostrzegł. – Albo obaj znajdziemy się
na prostej drodze do piekła.
2
Postać z „Alicji w Krainie Czarów”; jego cechą charakterystyczną jest to, że ciągle się uśmiecha
.