Adrienne Basso
Poślubić wicehrabiego
Prolog
May fair Manor, Hampshire, Anglia
Wiosna 1784 roku
Z górnego piętra dobiegł stłumiony kobiecy krzyk. Dwaj dżentelmeni,
ojciec i syn, czekający niecierpliwie w salonie aż się wzdrygnęli. Na to
rozpaczliwe wołanie młodszy rzucił się ku schodom, lecz ojciec go
powstrzymał.
Syn przez chwilę napierał, chciał biec na ratunek. Wkrótce
jednak zrezygnował, potarł zaczerwienione oczy, przesunął dłonią po
twarzy i nie bardzo wiedząc, co czyni, opróżnił jednym haustem
szklaneczkę whisky.
Panowie wrócili na swoje miejsca, by znów czekać w milczeniu.
Ciszę
mąciło tylko tykanie zegara nad kominkiem.
- To szaleństwo! Jak mogłem się zdecydować na coś takiego?! -
mamrotał
Fletcher Linden, pełen odrazy do samego siebie. - Moja żona nie jest
już młoda... Nie zniesie tych męczarni. Obawiam się, że jeśli straci
dziecko,
pęknie jej serce. A jeżeli Dorothea umrze, umrę i ja. Z całą
pewnością!
- Wszystko jest w ręku Boga - odparł Montgomery Linden, baron
Aston, i niezręcznie poklepał syna po ramieniu. - Pozostaje nam tylko
modlitwa.
Nagle drzwi salonu otworzyły się z impetem. Doktor, pamiętając o
zaniepokojeniu
lorda Astona i jego syna, nie zwlekał ani chwili z ogłoszeniem dobrej
nowiny.
- Z wielką radością i z ogromną ulgą oznajmiam, że pani Linden
szczęśliwie
powiła córkę! Gratulacje, panie Linden. Służąca zaraz prześcieli
łóżko i będzie pan mógł odwiedzić swoje obie damy. Pańska
córeczka
jest maleńka, ale zdrowa. Kiedy wychodziłem z pokoju, krzyczała
wniebogłosy.
To dobry znak!
- Bogu niech będą dzięki! - wybełkotał Fletcher. Kolana ugięły się
pod nim i opadł na krzesło. Emocje były tak silne, że niemal odczuwał
ból. - Moja mała Faith!... postanowiliśmy z żoną, że jeśli Bóg
pobłogosławi
nas córeczką, nazwiemy ją Faith*.
- Bardzo stosownie! - Lord Aston się rozpromienił. Wezwał całą
służbę
i z wielką pompą oznajmił o narodzinach wnuczki. Tak się przy tym
puszył,
jakby był pierwszym dziadkiem w dziejach ludzkości.
Nowinę przyjęto gromkimi wiwatami i okrzykami podziwu. Do
szczęśliwego
ojca niewiele w tej chwili docierało. Jak w transie przyjmował
gratulacje. Ściskano mu dłoń, kilku służących zapomniało się do tego
stopnia, że poklepało go po ramieniu, a zarządzająca domem pani
Craig
objęła go serdecznie jak matka.
Po dłuższej chwili doktor zezwolił, by Fletcher udał się na górę i po
raz
pierwszy ujrzał swoją córeczkę. Nie trzeba mu było tego powtarzać:
popędził,
przeskakując po dwa stopnie naraz, i wpadł do sypialni w chwili,
gdy pokojówka wychodziła z naręczem zakrwawionej pościeli.
Fletcher zamknął za sobą drzwi. Przez chwilę nie był w stanie zrobić
kroku ani wymówić słowa. Wpatrywał się tylko w milczącą i
nieruchomą
postać na łóżku. Strach ścisnął mu serce. Doktor powiedziałby mu
chyba, gdyby żonie groziły jakieś komplikacje?
- Dorotheo...
Żona otworzyła oczy. Na widok męża uśmiechnęła się radośnie i
uniosła nieco na poduszkach.
- Podejdź bliżej, kochany, poznaj swoją córeczkę! - poprosiła,
wskazując
na spoczywające u jej boku zawiniątko.
- Boże święty! - wykrztusił Fletcher przez ściśnięte gardło i powoli,
z namaszczeniem podszedł bliżej. -Jesteś niezrównana, najdroższa!
Stworzyć
takie arcydzieło! Spójrz tylko na nią: jest cudowna. Więcej niż
cudowna!
- Moja malutka Faith... - szepnęła Dorothea, tuląc niemowlę do piersi.
- Mamy wreszcie dziecko, najdroższy. Po piętnastu latach
oczekiwania. To prawdziwy cud!
- Nie mogę w to uwierzyć - wymamrotał - choć widzę ją na własne
oczy!
Uklęknął obok łóżka. Radość, miłość i podziw przepełniały mu serce.
Skierował spojrzenie na pełne łez oczy żony. Podzielała jego
zdumienie
i ogromną radość. Wyciągnął drżącą rękę i musnął palcem policzek
maleństwa.
Potem schylił się i pocałował córkę w czoło.
Dziecko wiercąc się i popiskując, otworzyło buzię i ziewnęło. Fletcher
nigdy jeszcze nie widział nic równie pięknego.
- Tylko na nią spojrzę i już chce mi się płakać ze szczęścia - wyznała
Dorothea, pociągając nosem.
Fletcher uśmiechnął się przez łzy do ukochanej żony. Powinien już
odejść, by odpoczęła. Była wyczerpana fizycznie i psychicznie.
Nawet
mówienie ją męczyło. On jednak po prostu nie mógł się oderwać od
niej
i od swej cudownej nowo narodzonej córeczki.
- Ależ będziemy ją rozpieszczać!... Prawda, najdroższa? - szepnął. -
Damy jej tyle miłości, poświęcimy tyle uwagi... Będziemy wyrozumiali
dla jej słabostek i dumni z jej odwagi i ciekawości świata...
Dorothea roześmiała się.
- Wyrośnie na istne półdiablę!
- Co też ty mówisz?! — Fletcher się obruszył. Spojrzał na dziecko i
wezbrał
w nim instynkt opiekuńczy. Nikt nie ośmieli się krytykować jego
córki! Do końca życia będzie bronił małej Faith.
Znów powiódł palcem po gładziutkim policzku. Córeczka zamrugała,
otworzyła szeroko oczy i spojrzała na niego, choć jej wzrok z
pewnością
nie nabrał jeszcze ostrości. Potem zakwiliła, niezdarnie wsadziła
piąstkę
do buzi i zaczęła ją hałaśliwie ssać. Fletchera znów zalała fala
tkliwości.
I nagle ogarnął go paniczny strach. Czy on w ogóle wie, co to znaczy
być ojcem?! Ta maleńka niewinna istota jest całkowicie od niego
zależna.
Czy zdoła zapewnić jej wszystko, co niezbędne do szczęśliwego,
beztroskiego życia?
Poczuł nagły zawrót głowy na myśl o odpowiedzialności, która od
dziś
na nim spoczywa. Nie był bogaty. Oboje z Dorothea nie mieli
skłonności
do zbytku. Mieszkało im się przyjemnie i wygodnie w Mayfair Manor,
rezydencji jego ojca, barona Aston, gdzie wiedli spokojne, niczym
niezmącone życie.
Należeli do ziemiaństwa, zajmującego w hierarchii społecznej drugie
miejsce po arystokracji. W niewielkiej lokalnej społeczności byli
szanowani,
ale nie zajmowali uprzywilejowanej pozycji. Czy takie zwykłe,
skromne życie wystarczy jego najmilszej córeczce?
Znów zerknął na maleństwo. Już nie ssała paluszków. Spała.
Ramionka
przylegały do ciała, mina była niezwykle poważna. Jaka ona piękna!
Prawdziwy skarb. Fletcher poczuł się spokojniejszy.
Nie mógł zapewnić córce wielkich bogactw, najwyższej pozycji
społecznej,
imponującego tytułu. Miał jednak coś o wiele cenniejszego. Otoczy
Faith nieskończoną miłością. Przysiągł sobie, że będzie ją kochał
i chronił od złego do końca swoich dni.
1
Charleston/ Karolina Południowa
Początek kwietnia 1809 roku
Kapitan Griffin Sainthill opadł z satysfakcją na miękkie poduszki i
zamknął
oczy. Bezwstydne wargi i język kurtyzany mającej w Charlestonie
największe wzięcie odbywały właśnie odkrywczą podróż, sunąc
zmysłowo
w dół po jego nagim ciele. Zuchwałe, wilgotne, namiętne pocałunki
pieściły kapitańską pierś, przesuwały się po wypukłościach żeber,
płaskim brzuchu, wędrując ku udom.
Griffin jęknął głośno, zatracając się w zawierusze niezwykłych
doznań.
Przez większość dnia oddawał się wraz z Suzanne wszelkiego
rodzaju
igraszkom miłosnym. Teraz zapadał już zmrok, ale apetyt kapitana na
tę
bujną i soczystą kobiecość bynajmniej nie zmalał.
Chcąc wywołać jeszcze większe podniecenie, Suzanne zaczęła
kąsać
go namiętnie. Griffin poruszył się niespokojnie, ale pozostawił
inicjatywę
w rękach dziewczyny; wykazywała taki entuzjazm i miała tyle
doświadczenia,
że z pewnością oboje osiągną bez trudu całkowite spełnienie.
Suzanne była niezwykłą dziwką... a w dodatku niewątpliwie w jego
typie. Kapitan lubił kobiety doświadczone i zręczne w łóżku. Była
też niezaprzeczalnie piękna. Pełna wdzięku, egzotyczna, o gładkiej
oliwkowej cerze, z czarnymi jak noc, prostymi włosami, sięgającymi
pasa.
Spędziwszy na morzu prawie cały miesiąc, kapitan uważał, że
zasłużył
na porządną rozrywkę. Morze było spokojne i wiał silny wiatr, więc
rejs
powrotny z wysp Bahama trwał krócej niż zwykle. A zyski
przekraczały najśmielsze marzenia.
Griffin był bardzo rad z tej wyprawy. Wiele lat upłynęło od czasu, gdy
zajmował się handlem na południowym szlaku. Najświeższy sukces
skłonił
go do rozważań, czy nie warto zorganizować na tej trasie regularnych
rejsów. Zwłaszcza teraz, gdy towarzystwo przewozowe, w które
włożył
tyle trudu przez ostatnie dziesięć lat, zaczęło wreszcie przynosić
godziwe zyski.
- Bardzo mi smakujesz! - mruczała Suzanne niczym kotka, opierając
głowę na jego płaskim brzuchu. Kapitan poczuł między udami ogień,
rozpalony jej gorącym oddechem. Znowu zbudziło się w nim
pożądanie.
Zanurzył ręce w czarnych jedwabistych włosach dziewczyny i skłonił
ją do pochylenia głowy. Domyśliła się od razu, czego sobie życzy.
Wystarczyło
jedno muśnięcie językiem, by zacisnął powieki i szarpnął biodrami.
Suzanne zaśmiała się wesoło.
- To coś w twoim guście! Prawda, milordzie?
Mimo wielkiego podniecenia Griffin odsunął się od niej.
- Mówiłem ci już, Suzanne, żebyś mnie nie tytułowała! - syknął.
- Ale dlaczego?! - Uniosła głowę, odgarnęła opadające na twarz
włosy
i spojrzała na niego. - List z Anglii dotarł tu, zanim wypłynąłeś do
Nassau. Wszyscy wiedzą, co było w tym liście. Nie cieszysz się z
nowego
zaszczytu? To bardzo smutne, że twój ojciec i brat nie żyją, ale dzięki
temu odziedziczyłeś piękny tytuł. Jak to ładnie brzmi: wicehrabia
Dewhurst!
- Posługiwanie się tu, w koloniach, angielskimi tytułami jest śmieszne
i pretensjonalne - upierał się Griffin. - Nie zamierzam korzystać z
mego tytułu.
Mina Suzanne wyrażała niedowierzanie. Wielokrotnie powtarzał jej,
że nie życzy sobie, by zwracała się do niego per „wicehrabio" lub
„milordzie".
Te angielskie fanaberie były cząstką dawnego życia, z którym
pożegnał się raz na zawsze. Nie liczyły się dla człowieka, jakim był
teraz.
- Uważam, że jesteś wyjątkowo głupi! - stwierdziła, przytuliwszy się
do niego całym ciałem. Poczuł napór jędrnych piersi. Znów
zamruczała
mu do ucha, a potem szepnęła: - . ..ale nie chcę się z tobą kłócić.
- Ani ja z tobą. - Usłyszała.
Błysnął zębami w zmysłowym uśmiechu. Położył swe wielkie ręce na
jej biodrach i podniósł. Zaskoczona Suzanne krzyknęła, ale zaraz
jęknęła
rozkosznie, gdy posadził ją sobie na podbrzuszu.
Ich oczy spotkały się. Griffin bez ostrzeżenia pociągnął ją gwałtownie
w dół i wszedł w nią jednym szybkim ruchem. Jęknęła, ale nie z bólu:
jej wilgotne ciało od razu zaakceptowało jego obecność. Natychmiast
zaczęła to wznosić się, to opadać. Ścisnął mocniej jej biodra
i wprawił ją w jeszcze szybszy, bardziej gwałtowny rytm. Poddała się
z ochotą.
Griffin nie czuł już gniewu. Nie mógł winić Suzanne za to, że
nieoczekiwany
dowód jego arystokratycznego pochodzenia zrobił na niej wrażenie.
Od urodzenia mieszkała w Charlestonie i tu - zręcznością i sprytem
zdobyła
rozgłos. Wieść głosiła, że odwiedzało ją kilku dżentelmenów
posiadających wielkie wpływy w Charlestonie... ale żaden z nich nie
należał do angielskiej arystokracji!
Griffin musiał przyznać, że nie tylko Suzanne, ale wszyscy w mieście
zaczęli się teraz do niego inaczej odnosić. Nawet niektórzy
członkowie
jego załogi rzucali mu znaczące spojrzenia. Ale wcale mu to nie
schlebiało.
Wręcz odwrotnie: to, co z początku było jedynie niedogodnością,
stawało
się coraz bardziej irytujące. Wręcz nie do zniesienia.
Griffin był młodszym synem i od początku wiedział, że musi sam
sobie
radzić w świecie. Jako dzieciak czuł się pokrzywdzony, że jego
starszy
brat Neville pewnego dnia odziedziczy wszystkie rodzinne tytuły i
grunty,
a jemu nie przypadnie nic. Kiedy jednak dorósł, zaczął doceniać
wolność,
która była najcenniejszym przywilejem młodszych synów.
Ojciec Neville'a i Griffma miał nadzieję, że młodszy z jego synów
wybierze karierę wojskową, ale Griffin zbył ojcowski pomysł kpinami.
Gdy zaś wicehrabia wspomniał o karierze duchownego, syn
roześmiał
mu się prosto w twarz. Nic dziwnego, że wicehrabia Dewhurst odczuł
wyraźną ulgę, gdy zbuntowany potomek postanowił sam pokierować
własnym
losem. Poprosił tylko o niewielką sumę, bez której nie mógł założyć
towarzystwa przewozowego.
Samodzielne, niezależne życie bardzo Griffinowi odpowiadało. Przez
ostatnie dziesięć lat utrzymywał stałą, choć niezbyt regularną,
korespondencję
z dwiema młodszymi siostrami, ale tylko do niej ograniczały się
jego rodzinne kontakty. Zasmuciła go wieść o śmierci najpierw ojca,
potem
zaś brata. "Największym jednak szokiem była świadomość, że ich
powinności i obowiązki spadły teraz na jego barki i wymagają
powrotu do Anglii.
Na samą myśl o pojawieniu się w domu ogarniała go irytacja. Dobrze
wiedział, że gdy się tam znajdzie, całe jego życie ulegnie zmianie.
Niekoniecznie na lepsze!
- Mocniej! -ponagliła go szeptem Suzanne, wpijając się zębami w
płatek
ucha. -1 szybciej! - Uniosła biodra i poczuł, jak zaciska się wokół
niego.
O Boże!... Ależ z niej smakowity kąsek... - Odchylił się do tyłu i
przymknął
oczy. W pokoju panowała miła cisza, jeśli nie liczyć odgłosów ich
miłosnych igraszek.
Namiętny nastrój zmąciło nagle donośne dobijanie się do drzwi
sypialni.
Przekonany, że grozi im niebezpieczeństwo, Griffin wyzwolił się z
uścisku
Suzanne tak nagle, że spadła z łóżka.
Wrzasnęła z oburzenia, lecz kapitan nie zwrócił na to uwagi. Sięgnął
po nabity pistolet, który miał zawsze pod ręką, ilekroć szedł do łóżka,
bez
względu na to gdzie, kiedy i z kim.
- Nie trza ruszać gnata, kapitanie - powstrzymał go ochrypły głos. To
tylko ja!
Drzwi sypialni były lekko uchylone. Śmiałek, który odważył się je
otworzyć,
na wszelki wypadek schował się teraz za nimi. Ale Griffin poznał
natręta po głosie. Był to Harry Dobbins, członek jego załogi.
- Co się stało, Dobbins? Jakieś problemy ze statkiem? A może z
załogą?
- Nie powiem, że aż problemy, kapitanie - odparł Dobbins. - Po
mojemu
to będzie... można by rzec: nieporęczna sytuacja. Ale muszę z
panem
zamienić kilka słów, kapitanie. Jak najszybciej.
- No to właź! -polecił Griffin. Wszystkie sprawy, dotyczące jego
statku,
były pierwszej ważności.
Suzanne ponownie oburzyła się, słysząc te słowa. Zerwała się z
podłogi
i dała nurka pod kołdrę. Wynurzyła się stamtąd na chwilę, by cisnąć
w kapitana poduszką. Griffin schwycił pocisk w locie i uśmiechnął się
od ucha do ucha.
Wciąż się uśmiechając, spojrzał na Dobbinsa. Ten nieustraszony wilk
morski wetknął łysą głowę przez szparę w drzwiach i rozejrzał się po
pokoju.
- Mam tu kogoś, kogo powinien pan kapitan zobaczyć - wyjaśnił z
niepokojem.
Otworzył drzwi na oścież i ze zdumiewającą delikatnością wprowadził
do pokoju młodą kobietę i małego chłopczyka. Sądząc z jej stroju,
Mulatka
była służącą. Natomiast uczepione kurczowo jej ręki dziecko miało
na sobie ubranko ze znacznie lepszego materiału, choć
podniszczone i nieco przymałe.
Griffin spoglądał przez dłuższąchwilę na przybyłych. Był niemal
pewny,
że ani kobiety, ani dziecka nigdy przedtem nie widział na oczy.
- Co to ma znaczyć, Dobbins? - spytał srogo.
Majtek przestąpił z nogi na nogę.
- Nie wiedziałem, co z tym fantem zrobić, kapitanie. Ta dziewuszka
pcha się na statek i powiada, że musi się natychmiast zobaczyć z
panem
kapitanem. Wiedziałem, gdzie pan kapitan się zaszył, więc ją tu
przyprowadziłem.
- Nie mogłeś wstrzymać się z tym do rana?
- Chyba nie.
- Wobec tego, moja panno... - zaczął Griffin i urwał. Rumieńce i
spuszczony
wzrok dziewczyny uświadomiły mu, że leży na łóżku całkiem nagi.
Od niechcenia podciągnął nieco kołdrę. - Masz do mnie jakąś
sprawę?
Dziewczyna zerknęła na dziecko, potem przeniosła błagalny wzrok
na
Dobbinsa. Marynarz, o dziwo, zaczerwienił się po czubek łysej głowy.
- Przyszła, bo szukała pana, kapitanie - wyjaśnił. - Zabrała ze sobą
tego malca, no i list. - Sięgnął do kieszeni i wyjął złożony arkusz
pergaminu.
Griffin zauważył, że list nie był zapieczętowany. Z ponurą miną wziął
go do ręki.
- Zakładam, żeś to przeczytał?
- Tak jakby. - Dobbins przygładził bujne bokobrody. - Nigdy żem nie
miał głowy do czytania i pisania. Prawie cała załoga zeszła na ląd.
Używają
życia. Ci, co zostali, sąjeszcze mniej zdatni do czytania niż ja. No
to co było robić? - Przysunął się bliżej i dodał burkliwym szeptem: A
z tego, co żem przeczytał, widzę, że to bardzo osobista sprawa,
kapitanie.
No to pomyślałem: „lepiej, żeby tego nikt obcy nie podłapał!" Chodzi
o chłopca.
Obaj mężczyźni utkwili wzrok w dziecku, które nie puszczało ręki
Mulatki. Przestraszony chłopczyk pisnął ze strachu i ukrył się za jej
spódnicą.
- Jesteś jego matką? - spytał Griffin.
- Niańką. Jego matka umarła.
Griffin zmarszczył brwi. Wydawało mu się, że dostrzegł w dziecku coś
znajomego. Niepokojąco znajomego!
Odwróciwszy się tyłem do całej trójki, zwiesił nogi z łóżka i zaczął
czytać list. Czuł, że Suzanne wierci się niespokojnie obok niego.
Bezwiednie
odwrócił się do niej, ona zaś uśmiechnęła się z lubieżną miną
i przeciągnęła wymownie językiem po przednich zębach.
Jej beztroska zmysłowość na chwilę poprawiła Griffinowi humor. Nie
na długo jednak. Gdy skończył czytać krótki list, poczuł, że szczęki
same
mu się zaciskają. Pochylił się jeszcze bardziej i z trudem zaczerpnął
powietrza.
Potem sięgnął po leżące na podłodze spodnie. Wciągnął je i w tej
samej chwili uświadomił sobie, że choć czytając
list miał wrażenie, że nic z niego nie rozumie, każde słowo wypaliło
się
na zawsze w jego mózgu.
Przysyłam Ci naszego syna, drogi Griffinie, w nadziei, że obudzi on
w Twym sercu dość ciepłych uczuć, byś przyznał się do niego i
przygarnął.
W swym krótkim życiu zaznał niewiele szczęścia i bardzo potrzebuje
ojcowskiej miłości, a przynajmniej opieki. Ponieważ sama już
nie mogę mu jej zapewnić, błagam Cię: zajmij się nim!
Ubrany w bryczesy i pośpiesznie wciągniętą koszulę Griffin ponownie
zwrócił się do Mulatki. Podszedł bliżej i z wymuszonym, niewesołym
uśmiechem spytał:
- Znasz treść tego listu, prawda?
- T.. .tak. - Zacisnęła drżące wargi. - Ona prosi, żeby się pan nim
zaopiekował, bo to pana syn.
- Kto cię tu przysłał? - Griffm chwycił służącą za ramię. - Muszę
porozmawiać z tą osobą. Natychmiast!
- To... To niemożliwe, proszę pana. - Przestraszona dziewczyna
chciała
się cofnąć, ale Griffin schwycił ją jeszcze mocniej. - Ten list napisała
matka tego chłopca, Rosemary Morton.
- Mówiłaś, że jego matka nie żyje!
- Bo nie żyje, proszę pana. Bez mała od sześciu miesięcy. - Usta
dziewczyny
zacisnęły się mocno. Zdołała wyrwać rękę z uścisku kapitana.
Zmogła
ją choroba. Ostatkiem sił napisała ten list. I kazała mi przysiąc,
że jeśli „Buntownik" zawinie znów do Charlestonu, zabiorę jej dziecko
i ten list do kapitana Grifflna Sainthilla.
Rosemary Morton... Griffm próbował znaleźć w pamięci jakiś obraz
czy wydarzenie związane z tym nazwiskiem. Wydawało mu się
znajome.
W końcu przypomniał sobie drobną kobietkę o rudych włosach,
niebieskich
oczach i soczystych wargach, zawsze skorą do śmiechu.
Poznali się na jakimś przyjęciu, w którym Griffin wziął udział, chcąc
rozszerzyć swe kontakty handlowe. Ojciec Rosemary, bogaty kupiec,
był
chętny do interesów z młodymi, przedsiębiorczymi kapitanami.
Griffin uznał, że córka kupca to powabna dziewczyna. Oczarował go
jej delikatny urok, a jeszcze bardziej gorąca zmysłowość, którą
dostrzegł
za niewinną fasadą. Rosemaiy tańczyła tego wieczoru z wieloma męż
czyznami, ale wyróżniała Griffina, z którym przekomarzała się i
flirtowała.
Z radością przekonał się, że nie była chowanym pod kloszem
niewiniątkiem,
jak początkowo sądził. W konsekwencji połączył ich krótki
romans, który przyniósł obojgu wiele radości. Było to mniej więcej
cztery
lata temu, gdy po raz ostatni bawił w Charlestonie.
- Ile lat ma chłopiec? - spytał Griffin.
- W sierpniu skończył trzy.
To by się zgadzało. Griffin nie był jednak aż tak łatwowierny. Odkąd
dorósł, prowadził swobodne kawalerskie życie. Zmieniał kochanki jak
rękawiczki i szukał rozkoszy wszędzie, gdzie tylko można ją było
znaleźć.
Z rozmysłem wybierał partnerki zręczne i doświadczone. Przez całe
życie (a miał już trzydzieści trzy lata) żadnej z nich nie wpakował w
kłopoty.
- Gdzie mieszkacie? Kto zajmuje się dzieckiem teraz, gdy nie ma już
matki? - dopytywał się Griffin.
- Mieszkamy u jego dziadka, pana Joshuy Mortona, za miastem, na
Plantacji Sommerville'ow. -Mulatka pogłaskała chłopca po rączce, a
on
przytulił się do niej jeszcze mocniej. - Opiekuję się nim, odkąd się
urodził.
Griffin zmarszczył brwi. Może to jednak pomyłka?
- Joshua Morton, którego znałem, był kupcem, nie plantatorem czy
farmerem.
Służąca skrzywiła się.
- Pan Morton kupił plantację i wywiózł moją panienkę z miasta, kiedy
było już po niej widać... A gdy raz zamieszkała na plantacji, to nigdy
się stamtąd nie ruszyła. Pan ją zakopał żywcem w tej głuszy. Nawet
po
śmierci nie pozwolił panienki pochować na miejskim cmentarzu, obok
matki.
Griffin podrapał się w głowę. Musi mieć trochę czasu na przemyślenie
sprawy, na rozeznanie się w tym wszystkim.
- Jutro rano spotkam się z panem Mortonem.
- Nie! - odważyła się sprzeciwić służąca. Opiekuńczym ruchem objęła
dziecko. - Moja panienka nigdy nie zdradziła ojcu, że to pana syn,
kapitanie. Wiem, że pan Morton czuje straszną nienawiść do
człowieka,
który zgubił jego córkę. I tego nieślubnego biedactwa też nienawidzi.
Udało
mi się tu przyjechać tylko dlatego, że pana Mortona akurat nie było
na
plantacji. Aż strach pomyśleć, co by zrobił i mnie, i dziecku, gdyby się
dowiedział, że je tu przywiozłam do pana!
Griffina przeszył nagły ból. Spojrzał na chłopca. Nawet w tej
dziecinnej,
niewinnej buzi podobieństwo było uderzające. Ta sama znajoma
twarz,
czarne włosy, szare oczy... Griffin zrozumiał, że nie może zaprzeczać
prawdzie.
To mój syn -przyznał w duchu. - Moje ciało i krew. „Niewiele zaznał
szczęścia w swym krótkim życiu..."
Poczuł wyrzuty sumienia. Może pierwsze lata życia tego chłopca nie
byłyby takie ciężkie, gdyby on - ojciec - wiedział o jego istnieniu? Nie
był jednak tego pewny.
- Jak ci na imię? - spytał łagodnie.
Dziecko zwiesiło głowę i wpatrywało się w milczeniu w swoje bury.
- On się boi obcych - usprawiedliwiała go niańka.
- Ale ja nie jestem obcy, prawda? Jestem jego ojcem. - Griffin
powściągnął
zniecierpliwienie i przykucnął obok dziecka. - Jak ci na imię?
Chłopczyk podniósł głowę i przyjrzał się uważnie Griffinowi. - Neville
- wyszeptał w końcu.
Neville? Griffin poczuł napływające do oczu łzy. Tak przecież nazywa
się jego brat! Niewiele osób wiedziało o tym, ale wyraźnie pamiętał,
że
zwierzył się Rosemary Morton.
- Pod koniec miesiąca odpływam do Anglii - oznajmił szorstko Griffin.
Teraz, gdy miał syna, powinności związane z tytułem wicehrabiego
nabrały nagle znaczenia. - Będziecie gotowi do tego czasu?
- Chce pan zabrać dziecko ze sobą? Na drugi koniec świata?!
Griffin dostrzegł, że oczy Mulatki zaszkliły się, i zrozumiał, że takiej
możliwości nie przewidywała. Chłopiec wyczuł smutek niani i
delikatnie pogłaskał ją po ręku.
- Chyba lepiej go nie rozłączać z tobą - powiedział z namysłem
Griffin.
- Załatwię z Mortonem wszystkie niezbędne formalności, byś mogła
nam towarzyszyć. Gdy przybędziemy do Anglii, wyzwolę cię - dodał
impulsywnie. - Jako wolna kobieta będziesz mogła nadal się nim
opiekować,
nim pójdzie do szkoły.
Młoda Mulatka odetchnęła głęboko i dumnie podniosła głowę.
- Nie jestem niewolnicą, lecz wolną kobietą. Nie mam żadnych
państwa
i nie jestem związana z żadnym mężczyzną. Ale nie mogę opuścić
na zawsze mojej matki i sióstr. Popłynę z panem i będę opiekować
się
dzieckiem w tej długiej podróży, ale musi mi pan opłacić powrotną
podróż,
żebym mogła wrócić do swoich.
Griffin skinął głową na znak zgody.
- Załatwię ci powrót na jednym z moich statków. - Wyciągnął rękę
i lekko zmierzwił włosy syna. Były zdumiewająco miękkie i delikatne.
Dziś
wieczór Dobbins odwiezie was na Plantację Sullivanow. Kiedy wraca
Morton?
- Jutro wieczorem.
- Doskonale! Przyjadę po ciebie i Neville'a jutro po południu. A kiedy
będziecie już bezpieczni na pokładzie mego statku, pogadam sobie z
Joshuą Mortonem.
Oczy służącej rozszerzyły się ze strachu, ale nie sprzeciwiła się
decyzji kapitana.
- Jutro po południu - powtórzyła. - Będziemy gotowi.
Zaległa niezręczna cisza. Siedzący dotąd w kucki Griffin wyprostował
się powoli. - O, bardzo przepraszam! W tym zamęcie zapomniałem
zapytać, jak ci na imię.
Służąca zarumieniła się i z leciutkim uśmiechem szepnęła:
- Mary. Mary Dawson, panie kapitanie.
- Bardzo ci jestem wdzięczny, Mary, za to, że tak wspaniale
opiekujesz
się Neville'em. I mam nadzieję, że będziesz nadal dbała o niego, póki
całkiem nie przejdzie pod moją opiekę.
- Pewnie, że będę o niego dbała! - zapewniła Mary z całą powagą.
Dygnęła i poleciła chłopcu: - Powiedz panu kapitanowi „do widzenia".
- Do widzenia!
Słodki, ufny dziecięcy głosik zabrzmiał bardzo wyraźnie w ciszy.
Griffin
dwukrotnie musiał przełknąć ślinę, nim zdobył się na odpowiedź.
- Do widzenia, Neville! Do jutra.
Rzucił Dobbinsowi rozkazujące spojrzenie.
- Tak jest, kapitanie. Będę ich pilnował jak oka w głowie! - zapewnił
majtek.
Gdy zamknęły się drzwi, Griffin wrócił do wielkiego łoża z
baldachimem
i usiadł na brzegu materaca. Był tak wzruszony, że prawie nie
zauważył
Suzanne, gdy przysunęła się bliżej i położyła mu rękę na ramieniu.
- Śliczny chłopiec! - powiedziała cicho.
Griffin skinął głową. Był wściekły na siebie za to, że jego dziecko
musiało znieść tyle złego, tylko dlatego, że się o nic nie zatroszczył.
Zdrowy
rozsądek podpowiadał, że nie ponosi za to winy. Jak mógł troszczyć
się o chłopca, jeśli nie miał pojęcia o jego istnieniu?
Mimo to coś nadal ściskało go za gardło. Griffin zawsze reagował
gwałtownie na wszelką niesprawiedliwość, ale okrucieństwo
względem
niewinnego dziecka było niewybaczalną zbrodnią. Zwłaszcza że tym
dzieckiem był jego syn.
Zamknął na chwilę oczy, starając się uspokoić. Ostatni miesiąc był
naprawdę piekielny! W ciągu kilku tygodni został hrabią i ojcem -
wraz
ze wszelkimi powinnościami, jakie te zaszczyty ze sobą niosą.
Hawthorne Castle, Hampshire, Anglia
Koniec maja 1809 roku
- Jak myślisz, Harriet, czy Griffin dziś przyjedzie?
Harriet Sainthill podniosła głowę znad robótki - chusteczki z
cieniutkiego
lnu, na której starannie wyszywała kwietny ornament - i posłała
młodszej siostrze przelotny uśmiech.
- To całkiem możliwe, Elizabeth! List od Griffina dotarł do nas dwa
dni temu. A często się zdarza, że spodziewany gość zjawia się
wcześniej
niż list z zawiadomieniem o jego rychłej wizycie.
- Ale Griffin nie przyjeżdża z wizytą! - zaoponowała Elizabeth. -
Wraca do domu na stałe. - Uniosła ramiona nad głową i zawirowała
po
pokoju w radosnym zapamiętaniu. - Nie mogę się wprost doczekać!
Kiedy
Griffin wróci, doprowadzi wszystko do porządku!... -Zatrzymała się
raptownie. - O Boże! Właśnie sobie uświadomiłam, że nawet nie
wiem, jak on wygląda!
Harriet potrząsnęła głową i wyciągnęła z koszyczka
jaskrawoczerwoną jedwabną nić.
- Kiedy odjeżdżał, byłaś jeszcze dzieckiem. Miałaś siedem lat. Z
pewnością
Griffin bardzo się zmienił. Wszyscy się zmieniająz wiekiem, nawet
starsi bracia.
- O, to nie ma znaczenia! - upierała się Elizabeth. Wbiła się zgoła
nieprzystojnie w podniszczony fotel i odwróciła do okna. - Z
pewnością
Griffin okaże się dzielny, przystojny i czarujący! Wzór dżentelmena.
Pamiętasz
te śliczne upominki, które przysłał nam w zeszłym roku na Boże
Narodzenie? Ile razy powtarzałaś, że najpiękniejszy haft, jaki
widziałaś
w życiu, to ten z jedwabnego szala od Griffina? Najlepszy dowód, że
ma doskonały gust!
- Przysłał ten szal nie na ostatnie Boże Narodzenie, tylko dwa lata
temu - sprostowała chłodno Harriet, ale widząc strapioną minę
młodszej
siostry szybko pożałowała swoich słów.
Nie ulegało wątpliwości, że siedemnastoletnia Elizabeth była święcie
przekonana, iż z chwilą powrotu brata skończą się wszelkie kłopoty.
Harriet,
starsza od niej o kilka lat i mądrzejsza dzięki gorzkim
doświadczeniom,
nie miała podobnych złudzeń.
Powrót Griffina mógł rzeczywiście wybawić je z trudnego położenia,
ale równie dobrze pogrążyć je w czarnej rozpaczy. Życie w bolesny
sposób
nauczyło Harriet, by nie spieszyła się z wydawaniem sądów o
mężczyznach,
nawet gdy byli to członkowie rodziny.
- Tak czy owak, cudownie, że Griffin znów będzie z nami - stwierdziła
entuzjastycznie Elizabeth, ale Harriet zauważyła, że siostra nerwowo
miętosi skrawek spódnicy.
Nie powinna była dać po sobie poznać, że nie ufa bratu. Elizabeth i
tak
dozna rozczarowania... niech się przynajmniej cieszy nadzieją.
Przedwczesne
rozwiewanie jej złudzeń było okrucieństwem.
- Jestem pewna, że gdy Griffin przejmie swe obowiązki związane z
tytułem,
wiele się zmieni - przyznała Harriet z nieco wymuszonym
uśmiechem.
- Ja również niecierpliwie oczekuję jego przyjazdu.
Ściśle rzecz biorąc, nie było to kłamstwo. Zwłaszcza uwaga o
zmianach,
które nastąpią. Perspektywa przyjazdu Griffina budziła jednak
w Harriet niepokój. Niewiele wiedziała o bracie, a to, co przez lata
dotarło
do niej ze strzępków rozmów, nie napawało nadzieją.
Wszystko wskazywało na to, że Griffin był hulaką, kobieciarzem i
ryzykantem
zarówno w interesach, jak i w życiu prywatnym. Harriet mogła
się tylko modlić, by brat nie okazał się zwykłym rozpustnikiem i
utracjuszem.
Jako niezamężne niewiasty obie z Elizabeth będą całkowicie zależne
od brata, jego humorów i kaprysów.
- Mam nadzieję, że Griffin po powrocie do domu okaże się równie
hojny jak wówczas, gdy przysyłał nam prezenty. - Elizabeth
rozmarzyła
się. - Jakby to było cudownie sprawić sobie całą nową garderobę,
gdy się
skończy ta okropna żałoba!
- Miejmy nadzieję, że Griffin ma głowę do interesów i pokaźne
dochody
- odparła Harriet. Tym razem nie udało jej się ukryć goryczy. Jaki
będzie ich los, jeśli brat okaże się równie skąpy jak ojciec?
Wstrząsnęła
się na samą myśl o tym. - Spłacenie długów ojca i Neville'a będzie go
kosztowało fortunę!
- Naprawdę jest aż tak źle? - spytała szeptem Elizabeth i powiodła
palcem po starej, mocno już wytartej spódnicy.
- Nie za dobrze - odparła Harriet, sięgając do koszyka po nożyczki.
Związała supełek i odcięła koniec nitki. -Ale tym się zajmie Griffin. My
nie musimy się o nic martwić. No, Elizabeth, dość tych czarnych
myśli!
Opowiedz mi, czego się dowiedziałaś podczas rannego spaceru do
miasta.
Na ustach Elizabeth, zgodnie z przewidywaniami starszej siostry,
pojawił
się uśmiech. Serce Harriet stopniało. Elizabeth to wciąż radosne,
niewinne, ufne dziecko... Ktoś powinien jej bronić przed światem,
okrutnym
zwłaszcza dla tych, którzy kierują się sercem, a nie rozsądkiem!
Harriet przyrzekła sobie, że jeśli Griffin nie zechce lub nie zdoła
zapewnić
Elizabeth opieki, ona sama się tym zajmie. Ostatecznie opiekowała
się nią od śmierci matki, a Elizabeth miała wtedy zaledwie rok.
- Do rzeźnika zleciał się dziś cały tłum! - zaczęła swą relację
Elizabeth.
- Z gratulacjami z racji narodzin szóstego dziecka. I wyobraź sobie,
to znowu dziewczynka! Mimo to pan Jenkins z wielką dumą oznajmił
mi tę nowinę. Pomyśleć tylko: sześć córek! - Elizabeth uśmiechnęła
się jeszcze szerzej. - A w aptece spotkałam pannę Linden. Jej
gospodynię
okropnie rozbolał ząb. Panna Linden przyszła po lekarstwo dla tej
biedaczki. Spytała, jak się miewasz, i prosiła, bym przekazała ci
pozdrowienia.
— Harriet zmrużyła oczy. Stanowczo nie miała ochoty słuchać
o pannie Faith Linden. - Pytała też, kiedy spodziewamy się powrotu
Griffina
- dodała nieco ciszej Elizabeth.
Harriet usiadła prosto, pośpiesznie odkładając robótkę.
- Wypytywała cię o Griffina?!
Na twarzy Elizabeth pojawiło się zdumienie. Harriet zorientowała się,
że gwałtowność, z jaką zadała to pytanie, zbiła z tropu jej siostrę.
Sprawa
jednak była zbyt poważna, by zmienić temat. Wobec tego Harriet
sformułowała
swoje pytanie nieco inaczej.
- O co panna Linden cię wypytywała?
- Chciała się tylko dowiedzieć, czy znamy już dokładny termin jego
przyjazdu - odparła z namysłem Elizabeth. - Pomyślałam sobie: jak to
miło, gdy sąsiedzi współczują nam w żałobie i cieszą się naszym
szczęściem!
... Panna Linden wydawała się rozczarowana, że nie znamy jeszcze
dokładnego terminu.
- Wyobrażam sobie, jaka była rozczarowana! - rzekła ponuro Harriet.
-
Nie wątpię, że ta pannica liczy na to, że Griffin wybawi ją z tarapatów,
w jakie wpadła przez ten idiotyczny testament. Ale będzie musiała
szukać
ratunku gdzie indziej! Wraz ze smierciaNeville'a rozwiały się
wszystkie jej nadzieje na tytuł wicehrabiny.
- Dlaczego tak bardzo nie znosisz panny Linden? - Elizabeth łagodnie
upomniała siostrę. - Zawsze była niezwykle uprzejma dla mnie... i dla
ciebie też.
- Bo bywa uprzejma tylko dla kaprysu albo z wyrachowania -
stwierdziła
stanowczo Harriet. - Faith Linden jest zepsuta, samolubna i głupia.
Nigdy nie mogłam zrozumieć, czemu ojcu tak zależało, by Neville
ożenił
się z nią. Jej rodzinie nic wprawdzie nie można zarzucić... ale daleko
jej
do naszej. Ojciec Faith był zaledwie baronem.
- Nie sądzę, by nasz ojciec przywiązywał wielką wagę do tytułów
odparła cicho Elizabeth.
- Jeśli tak, to nie miał racji! - powiedziała spokojnie Harriet z
cynicznym
grymasem. - Przyznam, że ogromnie byłam rada z postawy Neville'a,
zwlekał i zwlekał, a w końcu nie wywiązał się ze swego
przyrzeczenia.
No i, Bogu dzięki, panna Linden nie stała się członkiem naszej
rodziny!
- Ależ, Harriet! - Przez sekundę na ślicznej twarzy Elizabeth
malowało
się przerażenie. - Jak możesz być taka okrutna?! Biedna panna
Linden
zmarnowała tyle lat, łudząc się, że Neville w końcu się z nią ożeni!
Nie rozumiem twojego braku współczucia... zwłaszcza że sama masz
podobne kłopoty z narzeczonym...
- Moje „kłopoty z narzeczonym", jak to określasz, w niczym nie
przypominają
sytuacji panny Linden! - zaprotestowała gwałtownie Harriet.
Czuła, jak wzbiera w niej gniew, ten okropny, bezsilny gniew i
niepokój,
który ogarniał ją, ilekroć myślała o swej niepewnej przyszłości. -
Julian
pełni ważną funkcję w sztabie księcia Wellingtona. Tylko jego
poczucie
obowiązku wobec króla i ojczyzny spowodowało naszą rozłąkę.
Szlachetni
oficerowie królewskiej armii kierują się zawsze lojalnością i honorem.
Julianowi serce się rozdzierało, gdy musiał opuścić Anglię, ale uznał,
że
lepiej zaczekać ze ślubem do ostatecznego zwycięstwa. Dopiero
wówczas
złożymy wspólnie małżeńską przysięgę. Czuję się wyróżniona, że
taki patriota zaszczycił mnie swym wyborem i darzy mnie
szacunkiem.
Czekać na powrót bohatera to prawdziwy przywilej!
Ostatnie słowa Harriet wymówiła z religijnym niemal zapałem. Miała
ogromną nadzieję, że powtarzając je bez końca, zarówno w myśli,
jak i na głos, zdoła wreszcie uwierzyć w te wzniosłe sentymenty.
Prawdę
mówiąc, uwaga Elizabeth ugodziła ją w czułe miejsce. Największe
przerażenie budziła w Harriet myśl, że może skończyć jak Faith
Linden:
opuszczona stara panna, zaręczona z kimś, kto ani myślał o
poślubieniu jej.
- Przypuszczam, że panna Linden zechce spotkać się z Griffinem
powiedziała
Elizabeth nieśmiało i bardzo cicho.
Harriet gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Gdyby miała czelność zjawić się tu z wizytą, nie zastanie nikogo
w domu. Już ja się o to postaram.
Sięgnęła znów do swego koszyczka po nici. Urwała kawałek i
nawlokła
igłę. Zaczęła wyszywać niemal z nienawiścią. Zacisnęła zęby,
walcząc
z bólem, który przeszywał ją, ilekroć stanęła jej przed oczami Faith
Linden.
Stopniowo gwałtowny gniew Harriet wygasał, gdy z jej delikatnych
ściegów wyłaniał się kwiat. W głowie starszej panny Sainthill tkwiła
jednak
nadal niepokojąca myśl o kłopotach, na jakie Faith Linden mogłaby
narazić jej rodzinę.
Po śmierci starszego brata Harriet uznała za szczęśliwe zrządzenie
losu
fakt, że Neville nie zdążył ożenić się z tą okropną, rozpaskudzoną
Linden.
Teraz zaś postanowiła osobiście dopilnować, by Griffin nie popełnił
podobnego głupstwa.
Czy nic cię nie odwiedzie od tego zamiaru, Faith? - pytał błagalnie
łagodny kobiecy głos.
- Absolutnie nic!
Panna Faith Linden z determinacją poprawiła czepek i skrzywiła się
na widok swego, niestety, nieefektownego odbicia w lustrze. Trudno
byłoby
stwierdzić, czy czepek bardziej ją postarza, czy szpeci. Zapewne
i jedno, i drugie. I to dokładnie w tym samym stopniu.
- Szczerze mówiąc, nie przypuszczałam, że świeżo upieczony
wicehrabia
Dewhurst wytrzyma dłużej niż jedną dobę w rodzinnych dobrach.
Sąw opłakanym stanie! Sądziłam, że wyjedzie natychmiast, a siostry
sprowadzi
do Londynu przy pierwszej nadarzającej się okazji. Tymczasem
minął cały tydzień, a on nadal tu jest! Nie mogę dłużej zwlekać.
- Ciągle nie pojmuję, czemu chcesz do niego iść - strofowała łagodnie
przyjaciółkę lady Meredith Barrington, strzepując z ramion Faith
niewidoczne
gołym okiem pyłki. - Czy nie lepiej napisać do niego i poprosić,
by odwiedził cię przy najbliższej sposobności?
Faith westchnęła. Gdybyż sprawy układały się tak gładko!...
- Już do niego napisałam. I nie doczekałam się żadnej odpowiedzi.
Jeśli jakimś sposobem nie wedrę się do jego domu, gotów wyjechać i
przepadnie
mi szansa osobistego przedstawienia całej sprawy.
- Sądzisz, że wicehrabia wie o testamencie?
- Na pewno! - Faith zacisnęła wargi. - Harrowby to istna wylęgarnia
plotek! Dałabym głowę, że testament ojca od kilku miesięcy stanowi
w tej
dziurze główny temat rozmów przy rodzinnych obiadach... albo przy
piwku
w gospodzie Pod Różą i Ostem. Poza tym jestem pewna, że obie
siostry
wicehrabiego znają na pamięć ten koszmarny kodycyl. Jak mogłyby
go nie znać?! Elizabeth być może nie wspomniała o nim bratu, ale
Harriet
na pewno nie odmówiła sobie tej przyjemności. Ani chybi,
powiadomiła
braciszka, w jakim znalazłam się kłopocie.
- No, cóż... w takim razie wicehrabia istotnie musi wiedzieć o
testamencie
twego ojca - przyznała niechętnie Meredith i uścisnęła mocno
rękę przyjaciółki na znak swego współczucia i poparcia. - Być może
czeka
na stosowny moment, by poruszyć z tobą ten problem.
Faith wydała jakiś gardłowy pomruk. Kochana Merry, nieuleczalna
optymistka!... Ilekroć była w kłopotach, Meny zawsze dodawała jej
otuchy.
Tym razem jednak Faith nie mogła w żaden sposób uwierzyć w
pomyślne zakończenie.
Matki obu kobiet były zaledwie ciotecznymi siostrami, ale Meredith
stała się dla Faith siostrą, o której jedynaczka marzyła od wczesnego
dzieciństwa.
Każda z dziewcząt wychowywała się w innych warunkach, jednak
coroczne długie letnie wizyty Meredith w Mayfair Manor zrodziły
między przyjaciółkami więź, której nie mogły zniweczyć ani czas, ani
odległość.
Najpierw szkolne kłopoty, potem udręki dojrzewania, wreszcie wielkie
marzenia i ambicje rozkwitającej kobiecości- wszystko to było
tematem
ich dyskusji i zwierzeń w ciągu długich letnich dni i nocy. Potrafiły
gadać godzinami, omawiając każdy drobiazg, który ich zdaniem miał
wyjątkowe znaczenie, by przejść płynnie do pięknych marzeń oraz
konkretnych
planów związanych z przyszłością.
Letaie wizyty Meredith ustały, gdy dziewczęta ostatecznie
przekroczyły
próg dorosłości. Wciąż jednak ze sobą korespondowały i odwiedzały
się
od czasu do czasu -więc serdeczne stosunki trwały. Faith była
przekonana,
że nie zniosłaby nieszczęść, które zwaliły się na nią w ciągu ostatnich
kilku
miesięcy, gdyby nie Meredith -powiernica i sojuszniczka. Najdroższa
przyjaciółka
była jedyną ostoją Faith w tych dniach pełnych lęku i rozpaczy.
- No, jestem już gotowa! - Faith wzięła do ręki torebkę i odwracając
się do Meredith spytała: - Jak wyglądam?
- Czarująco, jak zawsze - odparła nieugięcie lojalna Merry. - Muszę
jednak przyznać, że bardzo mnie niepokoi ta twoja wyprawa. Damy
nie
odwiedzają dżentelmenów... zwłaszcza bez zapowiedzi i bez
zaproszenia.
A ty na domiar złego wybierasz się bez przyzwoitki!
- Moje fatalne położenie jest chyba wystarczającym
usprawiedliwieniem
niekonwencjonalnego, a choćby nawet niestosownego, zachowania
- upierała się Faith, choć była pełna obaw. Szczerze mówiąc, nie
przejmowała
się tym, że łamie pewne reguły. Ale sam cel jej wyprawy,
propozycja, z którą zamierzała wystąpić, była tak szokująca,
dotyczyła
spraw tak intymnych, że Faith była wręcz sparaliżowana strachem.
Meredith zmarszczyła brwi, ale nie zamierzała polemizować z
przyjaciółką.
Powiedziała tylko:
- Choć zastanawiałam się nad tym wiele razy, nadal nie pojmuję, co
skłoniło twojego ojca do uzupełnienia testamentu tym... tym
groteskowym kodycylem!
Faith przygryzła wargę. Ileż to razy sama zadawała sobie to pytanie?
- Jestem pewna, że ojciec postąpił tak w najlepszej wierze, dla
mojego
dobra. Kiedy się rozchorował zeszłej zimy, przeczuwał, że już nie
wróci do zdrowia. A czyż mógł odejść w pokoju, nie zapewniwszy mi
bezpiecznej przyszłości?
Jego stary przyjaciel wicehrabia Dewhurst kilka tygodni wcześniej
zmarł
na tę samą chorobę. A jego syn nie wykazywał najmniejszej ochoty
do
zawarcia małżeństwa, zaplanowanego przez rodziców przed wielu
laty.
Jakże zdołam ja, słaba kobieta, zmusić do ślubu Neville'a Sainthilla, a
raczej
nowego wicehrabiego Dewhursta, jeśli nie udało się tego dokonać
obu ojcom -jego i mojemu?
Faith przymknęła na chwilę oczy.
- Uzupełnił więc swój testament kodycylem nakazującym mi
najpóźniej
w rok po jego śmierci wyjść za wicehrabiego Dewhursta, gdyż inaczej
stracę May fair Manor. Ojciec sądził, że daje mi broń do ręki.
Panaceum
na opornego narzeczonego.
Faith dobrze pamiętała, jak ojciec bolał nad obojętnością jej
przyszłego
męża. Drogi tata! Tylko on dostrzegał w niej coś więcej ponad
nieciekawą
powierzchowność i zadatki na sawantkę!... Dla niego nie była
niepozorną
niewiastą o nijakich włosach, pozbawionych blasku oczach
i spiczastej bródce. Jego zdaniem zasługiwała na księcia z bajki, ale
cieszył
się, że zdołał jej zapewnić przynajmniej wicehrabiego.
Faith otrząsnęła się ze wspomnień i ciągnęła dalej:
- Posiadłość wicehrabiego Dewhursta była w opłakanym stanie, toteż
z pewnością nęcił go pokaźny dochód z Mayfair Manor i wszelkie
inne
zasoby, jakich mogła dostarczyć ta posiadłość. Tatuś dobrze
wiedział, że
Neville nie pozwoli, by taka gratka przeszła mu koło nosa. Neville
mógł
lekceważyć mnie, ale nie lekceważył dobrodziejstw mego
posagowego majątku.
- Nie rozumiem, czemu twój ojciec tak nalegał, byś wyszła za
Dewhursta
- zauważyła Meredith. - Zachowanie Neville'a było najlepszym
dowodem,
że niewiele będziesz miała z niego pożytku.
- Pewnie łudził się, że po ślubie stosunek Neville'a do mnie ulegnie
zmianie. A poza tym, był tylko baronem... i ogromnie się cieszył, że
dzięki
małżeństwu znajdę się nieco wyżej.
Meredith zmrużyła oczy.
- No, cóż... nie kwestionuję dobrych intencji twojego ojca, ale jego
dziwaczny testament nie spełnił jego nadziei. Typowy przykład
męskiego
uporu i ograniczenia! Mężczyźnie nawet nie przyjdzie do głowy, że
skutki jego planu mogą okazać się całkiem inne od tych, które sobie
wymarzył.
- Meredith potrząsnęła głową. Na jej ślicznej twarzy odmalowało
się współczucie. - Po nieoczekiwanej śmierci Neville'a nie tylko
straciłaś
przyszłego męża, ale przez ten okropny kodycyl możesz stracić
ukochany rodzinny dom!
Faith zaśmiała się z przymusem.
- Jeśli chodzi o przyszłego męża, to od dawna pogodziłam się z tym,
że nigdy go nie będę miała. Nasze, pożal się Boże, narzeczeństwo z
Nevillem
ciągnęło się aż siedem lat. Nikt nie miał wątpliwości, że nie spieszno
mu było zaprowadzić mnie do ołtarza.
Meredith znów potrząsnęła głową.
- Nadal uważam, że tylko sąd może cię wybawić z tej opresji.
Słyszałam
o testamentach, które uzależniały otrzymanie spadku od
zamążpójścia
czy ożenku... Nigdy jednak nie wymieniano przy tym osoby, którą
trzeba poślubić! Słowo daję, Faith, mam poważne wątpliwości, czy
ten
kodycyl jest w ogóle zgodny z prawem!
- Czy nie rozumiesz, Meny, że właśnie wzmianka o przyszłym mężu
może okazać się zbawienna dla mnie i Mayfair Manor? - Faith
schwyciła
przyjaciółkę za rękę. - W testamencie nie ma mowy o Neville'u,
rozumiesz?
Mam wyjść za wicehrabiego Dewhursta! W tej sytuacji śmierć
Neville'a nie unieważnia kodycylu, raczej go wzmacnia!
Ilekroć wspominam tę farsę z Neville'em, dochodzę do wniosku, że
mam większe szanse dogadania się z jego bratem. Może Griffin
zechce
uszanować wolę rodziców, którym tak zależało na połączeniu
naszych
rodzin? Wtedy nie stracę Mayfair Manor.
- Ale wyjdziesz za kogoś, o kim nic nie wiesz - zauważyła cierpko
Meredith.
Faith odkaszlnęła i odwróciła głowę. Nie mogła spojrzeć przyjaciółce
w oczy.
- Griffin Sainthill nie jest kimś całkiem obcym. Znaliśmy się od
dzieciństwa.
- Ja też go znałam, choć nie tak dobrze jak ty. Najlepiej wbiło mi się
w pamięć to, że nigdy się nie zniżył do zabawy z „babami". I
pamiętam,
że w listach często skarżyłaś się na jego oburzające wybryki! -
wykrzyknęła
Meredith. Siedziała na brzegu łóżka z rękoma skromnie splecionymi
na brzuchu. - Był krnąbrnym, nieobliczalnym i kompletnie
rozwydrzonym
chłopakiem! Bez wątpienia wyrósł na łotra spod ciemnej gwiazdy!
Faith uśmiechnęła się skrycie. Jakże by się ucieszyła, gdyby to była
prawda! Pojawienie się „łotra spod ciemnej gwiazdy" byłoby
wymarzonym
urozmaiceniem jej nudnego, statecznego życia.
- Jakie to do ciebie niepodobne, Merry: krytykować kogoś, o kim nic
właściwie nie wiesz - powiedziała z łagodną wymówką.
- Rzeczywiście... Wybacz mi. - Meredith potarła mocno skronie. -
Tak się o ciebie boję, Faith! Gdybyś zaczekała do powrotu moich
rodziców
z Grecji!... Jestem pewna, że prawnicy mojego ojca pomogliby ci.
Może nawet dowiedliby, że testament nie ma mocy prawnej?
Faith wyprostowała się i przybrała pewną siebie minę. Ale choć
bardzo
ceniła przyjaźń Merry, o czekaniu nie było mowy. Ojciec Meredith,
hrabia Stafford, bardzo porządny i szlachetny człowiek, kochający
mąż
i ojciec, nie należał do spolegliwych. Prawdę mówiąc, bywał niekiedy
nieobliczalny.
Komuż innemu, oprócz tego ekscentrycznego wielbiciela antyku,
przyszłoby
do głowy włóczyć się z ukochaną żoną po Grecji, gdy ten szaleniec,
Napoleon Bonaparte podbijał Europę?! Faith wiedziała, że minie
dobrych parę miesięcy, nim hrabia i hrabina wrócą do Anglii. A
ustalanie
prawomocności testamentu mogło trwać całe lata.
- Naprawdę nie mogę dłużej czekać - zapewniała Faith. - Mój daleki
kuzyn Cyril był zachwycony, gdy odziedziczył po tacie tytuł barona,
ale
rozczarował się, bo z tym tytułem nie wiążą się korzyści materialne.
Przypadnie mu jednak Mayfair Manor, jeśli mnie stamtąd wyrzucą.
Do
brze wiem, że Cyrila łapy świerzbią, tak mu pilno zagarnąć mój dom.
Nie
mogę tracić ani chwili. Jeszcze dziś muszę się rozmówić z
wicehrabią.
- Nadal uważam, że powinnaś zaczekać, aż on się z tobą
skontaktuje.
Ale dobrze wiem, uparciuchu, co znaczy ta wysunięta do przodu
broda! odparła
Meredith z łagodnym uśmiechem.
Faith zamrugała oczami, oślepiona nagłym blaskiem jej urody.
Łagodny
uśmiech sprawił, że delikatne rysy Meredith stały się uosobieniem
piękna. Choć Faith kochała Merry jak siostrę, poczuła zazdrość.
Podziwiając
przyjaciółkę, uprzytomniła sobie boleśnie własny brak urody.
Pogodziła się już jednak z faktem, że natura pozbawiła ją kobiecego
wdzięku. Gdyby była choć trochę podobna do Meredith, jej szanse na
pomyślny wynik rozmowy z Dewhurstem wzrosłyby niepomiernie.
No, dość tego! Po co wzdychać do gwiazdki z nieba, gdy i tak nie
wpadnie
nam w ręce? - przypomniała sobie frazę ojca. Najdroższy tata! Faith
odetchnęła głęboko, próbując uspokoić nerwy. Jak bardzo jej go
brakowało!...
Strata matki, która zmarła przed pięcioma laty, była dla Faith
bolesnym ciosem, ale miała wówczas oparcie w tacie. Teraz, gdy
odszedł,
nie było już nikogo... oprócz Meredith.
Ojciec darzył ją taką miłością, jakiej Faith nie zaznała i nie zazna od
nikogo innego. Pragnął umilić jej każdą chwilkę: rozpieszczał
smakołykami
na obiad... pięknym czepkiem, podarowanym tylko z tej racji, że
akurat był wtorek... prawdziwym, żywym kucykiem, gdy jeszcze była
zbyt mała, by dosiąść konia...
Matka Faith często zwracała mężowi uwagę, że rozpieszcza córkę
ponad
miarę, ale ojciec kwitował to łobuzerskim uśmiechem i rozpraszał
niepokój żony czułymi pocałunkami.
Obserwując życie swoich rodziców, pełne miłości i tkliwości, Faith
marzyła o tym, że pewnego dnia sama zawrze równie szczęśliwe
małżeństwo.
Teraz jednak straciła i oboje rodziców, i swoje złudzenia. Jedynym
jej celem było zachowanie praw do Mayfair Manor, domu jej
dzieciństwa,
w którym otaczała ją miłość.
- Nie pozwolę sobie odebrać Mayfair Manor! - powiedziała z
determinacją
Faith. - Będę walczyć do upadłego!
- Ani przez chwilę nie sądziłam, że wyrzekniesz się go bez walki. -
Meredith zaśmiała się. - Ale jeśli już musisz narażać się na takie
ryzyko,
to pozwól przynajmniej, bym ci towarzyszyła. Co prawda, jestem tylko
o rok od ciebie starsza, ale lepsza przyzwoitka zbyt młoda i
niezamężna
niż żadna! Mogę opóźnić swój wyjazd i wrócić do Londynu dopiero
jutro.
- Nie! - wykrzyknęła Faith z przerażeniem. Przy urodziwej Meredith
wyglądała niczym... szary wróbel. Czego jak czego, ale akurat tego
upokorzenia
mogła uniknąć. - Jeśli mój plan zawiedzie, czeka mnie
kompromitacja.
.. Nie pozwolę, żebyś i ty ucierpiała.
- Mój Boże, Faith! Chyba takim starym pannom jak my nie grożą już
skandale.
Meredith próbowała robić dobrą minę do złej gry, ale Faith
spostrzegła,
że jej słowa wywarły zamierzony efekt. Przyjaciółka nerwowo bawiła
się złotym łańcuszkiem, który miała na szyi - a była to niewątpliwa
oznaka zdenerwowania.
Faith poczuła lekkie wyrzuty sumienia. Nie chciała niepokoić
Meredith,
tylko upewnić się, że wyruszy w drogę powrotną do Londynu. A nic
tak nie przyspieszy jej wyjazdu, jak obawa skandalu.
Doprawdy, zakrawało na ironię, że właśnie Meredith, której rodzina
słynęła z nieodpowiedzialnych wybryków, będzie żyć w wiecznym
strachu
przed skandalem! Nieustannie starała się zatuszować dziwactwa
rodziców
albo spieszyła na ratunek ukochanym braciom, rozbestwionym
bliźniakom, których wyciągała z różnych opresji.
- Jeśli jesteś pewna, że nie chcesz mojej pomocy, chyba wrócę do
Londynu. -Meredith opuściła ręce i przycisnęła je do boków, jakby
chciała
pokonać ich nerwowe drżenie. - Wyjechałam tylko na trzy dni, ale
przez
ten czas mili braciszkowie zdążyli się już zapewne wpakować w nie
lada
tarapaty! Kiedy wyjeżdżałam, Jason zamierzał właśnie kupić gniady
zaprzęg,
zupełnie nie wiem za co, do szykownego faetonu, który wygrał
w karty. A Jasper wciąż wkładał na siebie surdut wywrócony na lewą
stronę.
Faith zmarszczyła czoło, usiłując zgłębić sens ostatniej uwagi.
- Jason nosił surdut podszewką na wierzch?!
- To stary zabobon hazardzistów. Podobno wywrócenie ubrania na
drugą stronę powoduje zmianę złej passy na dobrą. - Meredith
westchnęła
ze znużeniem. - Kocham moich braci nad życie, ale czasem trudno z
nimi
wytrzymać! Coraz częściej tęsknię do dawnych dni, gdy byli małymi
chłopcami. Oczywiście i wówczas wpadali w tarapaty, ale łatwiej ich
mogłam upilnować.
Faith znała swą przyjaciółkę zbyt dobrze, by dziwić się tym
matczynym
wyrzekaniom. Meny była bowiem bardziej matką niż siostrą dla
swych
młodszych braci. I choć wielu rzeczy Faith mogła swej przyjaciółce
zazdrościć
- szlachetnego urodzenia, uroku, piękności czy dobroci serca
odpowiedzialności
za dwóch łotrzyków z pewnością nie było na tej liście!
Zorientowawszy się, że nadszedł właściwy moment, Faith nie traciła
ani chwili.
- No to chodźmy! - powiedziała, biorąc Merry energicznie pod ramię.
- Odprowadzę cię do powozu.
Ruszyły spacerkiem, to przyjaźnie milcząc, to pogadując o
błahostkach.
Kiedy Meredith znalazła się w wygodnym wnętrzu ojcowskiego
powozu,
wychyliła się jeszcze z okna i mocno uścisnęła rękę przyjaciółki.
- Nie pochwalam twego szalonego planu, ale widzę, że nie ustąpisz.
Życzę ci więc, by wszystko poszło po twojej myśli. -1 nie patrząc
przyjaciółce
w oczy, dorzuciła: - Kto wie? Jeśli wyjdziesz za mąż, może nie
tylko zachowasz Mayfair Manor, ale przełamiesz „klątwę
staropanieństwa"?
Widząc rozbawienie na twarzy przyjaciółki, odwzajemniła uśmiech.
„Klątwa staropanieństwa" od kilku lat stanowiła ich prywatny żarcik.
Konkretnie od osiemnastych urodzin Faith, która, zaręczywszy się rok
wcześniej, nadal nie była mężatką. Sytuacja nie uległa zmianie, gdy
minęło
kolejnych dziewiętnaście miesięcy... Teraz też, mimo swych
dwudziestu
czterech lat, Faith pozostawała w panieńskim stanie.
Jej stosunki z narzeczonym, acz nie gorące, były przyjazne. Jednak
lata
mijały, a Neville nie zdradzał ochoty do małżeństwa. Faith bardzo
pragnęła
zostać żoną i matką, ale zaczynała powątpiewać, czy takie szczęście
będzie kiedyś jej udziałem.
Kiedy Meredith również nie wychodziła za mąż, obie przyjaciółki
zaczęły
używać żartobliwego powiedzonka „klątwa staropanieństwa" na
określenie swej sytuacji. Własny stan panieński Faith przypisywała
obojętności
narzeczonego i specjalnie się mu nie dziwiła. W żaden jednak
sposób nie mogła pogodzić się z faktem, że podczas debiutu
towarzyskiego
Merry, nie wspominając już o jej następnych sezonach, jakiś
przystojny,
dziarski arystokrata, nie zawrócił w głowie jej przyjaciółce i
natychmiast jej nie poślubił.
Wiedziała jednak, że nawet podczas wielkich łowów sytuacja
Meredith
była znacznie trudniejsza niż pozostałych debiutantek. Jej rodzice,
zgodnie ze swymi niekonwencjonalnymi poglądami, otwarcie
oznajmili,
że musi sama zatroszczyć się o męża. Jeśli okaże się bogaty i
dobrze urodzony,
tym lepiej, ale nie był to warunek konieczny.
Meredith nie czuła się zbyt dobrze w wielkim świecie, toteż gdy minął
początkowy zapał, z jakim ruszyła na poszukiwanie swej drugiej
połowy,
przeżyła rozczarowanie ofertą owego wielkiego świata. Ogólnie
rzecz biorąc, wszyscy panowie do wzięcia okazywali znacznie
większe
zainteresowanie jej posagiem niż nią. Albo, co uznała uważała za
jeszcze
gorsze, zachwycali się jej śliczną twarzyczką, a nie tym, co mówiła,
myślała czy czuła.
Choć określenie „klątwa staropanieństwa" miało charakter żartobliwy,
nie było się z czego cieszyć. Jeśli obie panny nie pośpieszą się z
zamążpójściem,
trafią niebawem jak niechodliwy towar na górną półkę, gdzie
nikt już nie zagląda. 1 utkną tam na dobre.
- Napiszę do ciebie zaraz, gdy wrócę do domu - obiecała Faith.
Chwilę machała z uśmiechem do odjeżdżającej przyjaciółki, a potem
odwróciła się, wyprostowała i ruszyła w drogę. Obeszła rodzinny
dwór,
minęła ogród kwiatowy i skręciła na łąkę wzdłuż wschodniej granicy
posiadłości. Dzień był prześliczny. Faith, spoglądając do góry,
musiała
mrużyć oczy - tak oślepiający był błękit nieba.
Rankiem padał deszcz i w powietrzu nadal było sporo wilgoci. Nad
polami i lasami unosiły się ciepłe wiosenne mgły. Mleczne drobinki
osiadały
na liściach i skapywały z nich powoli, iskrząc się w promieniach
złocistego popołudniowego słońca.
Choć Faith szła żwawym krokiem, i w dodatku najkrótszą drogą,
minęła
godzina z okładem, nim dotarła do frontowych drzwi rezydencji
wicehrabiego.
Gdy stała pod nimi, wlepiając wzrok w zmatowiałą mosiężną
kołatkę, ogarnął ją nagły strach. Nie mogła uwierzyć, że przed
niespełna
godziną uważała konfrontację z wicehrabią za najprostsze
rozwiązanie
nękającego ją problemu!
Pragnienie ucieczki opanowało ją tak nagle, że omal mu się nie
poddała.
Jakimś cudem nogi odmówiły jej posłuszeństwa i pozostała na
miejscu.
Gdyby uciekła w tej chwili, być może następna okazja spotkania
z wicehrabią w ogóle by się nie nadarzyła. Faith była pewna, że obu
sióstr
wicehrabiego, Elizabeth i Harriet, nie ma teraz w domu. Jak co
tydzień
udały się na plebanię, by wziąć udział w herbatce u pastorostwa.
Dlatego właśnie Faith postanowiła odwiedzić Hawthorne Castle o tej
porze.
Przede wszystkim zależało jej na rozmowie z wicehrabią bez
świadków.
Zebrawszy się na odwagę, ujęła kołatkę i energicznie zastukała.
Drzwi
otworzyły się i stanął w nich sztywny majordomus, którego nigdy
dotąd nie widziała.
- Czym mogę pani służyć?
- Chcę się zobaczyć z wicehrabią. Proszę mu przekazać, że przyszła
panna Faith Linden.
Faith wypowiedziała te słowa z iście wielkopańską arogancją. W jej
własnych uszach zabrzmiało to nad wyraz pretensjonalnie, ale na
mąjor
domusa podziałało niczym zaklęcie. Z jego surowej twarzy zniknął
pogardliwy grymas.
Zaczekała, aż majordomus opuści frontowy hall, po czym uniosła
spódnice,
by nie szeleściły, i ukradkiem ruszyła za nim w bezpiecznej
odległości.
Kiedy otworzył jakieś drzwi - chyba do biblioteki - podbiegła
spiesznie.
- Nie musisz mnie anonsować - rzuciła słodko, wprawiając służącego
w osłupienie, i wyminęła go bezczelnie. - Znamy się z wicehrabią od
niepamiętnych czasów.
- Ależ... proszę pani... jak można... - bełkotał służący.
Było już jednak za późno. Faith weszła do pokoju. Majordomus mógł
ją stamtąd wyciągnąć jedynie siłą.
- To ty, Gregory? - rozległ się poirytowany męski głos. - O co znów
chodzi?!
Oczy Faith obiegły niespokojnie wielki, mroczny pokój, usiłując
znaleźć
źródło owego głosu. Bezskutecznie.
- Przybyła panna Linden i pragnie się z panem zobaczyć, milordzie
wyjaśnił
zdławionym głosem majordomus. - W jakiejś sprawie niecierpiącej
zwłoki, jak mniemam.
- Powiedz jej, żeby przyszła innym razem. Jestem teraz zajęty.
Majordomus rzucił Faith pełen litości uśmiech i wyszedł bez słowa.
Chyba i ja powinnam wyjść? -zastanawiała się Faith. Mogę wszystko
popsuć, zwracając się do niego w nieodpowiednim momencie...
Żałosny tchórzu! Dobrze wiesz, że drugiej takiej okazji nie będzie!
- Milordzie? - Faith zerknęła na ozdobny sufit i od razu zauważyła,
że piękne malowidło szpecił ogromny, ciemny zaciek. Miała wrażenie,
że
głos wicehrabiego dochodził z góry, ale nigdzie nie było go widać.
Odchrząknęła
więc i mówiła dalej. - Bardzo przepraszam, że zjawiam się
w niestosownej chwili, ale muszę porozmawiać w niezwykle pilnej
sprawie.
Postaram się zająć panu jak najmniej czasu.
Nie usłyszała jednak odpowiedzi. A niczym niezmącona cisza
przyprawiła
ją o drżenie. Sama już nie wiedziała, czy bardziej się boi, czy
bardziej pragnie tego spotkania.
I nagle wicehrabia wyłonił się zza długich do ziemi draperii; stała za
nimi wysoka drabina, z której zapewne przed chwilą zszedł. Jego
ciemne
włosy były zmierzwione, a ubiór - bryczesy, czarne wysokie buty i
biała
koszula - kompletnie nie nadawały się do przyjmowania gości.
Jednak
nawet w tym niedbałym stroju wyglądał niezwykle męsko. Znakomita
kondycja fizyczna, szerokie baiy, muskularne ręce i nogi, potężna
klatka
piersiowa...
Niegdyś był uroczym chłopakiem, ale teraz, w dorosłym życiu,
wyróżniał
się nie tylko urodą. Przystojna, dojrzała, mocna twarz o wydatnych
rysach i nienaganna sylwetka przywodziły na myśl urodzonego
dowódcę,
jak przystało na kapitana okrętu.
W szaiych oczach Dewhursta Faith dostrzegła wyraźny błysk
zniecierpliwienia.
Najwidoczniej nie poznał jej. Ona jednak, choć nie widzieli
się jedenaście lat, rozpoznała Griffma Sainthilla od pierwszego
wejrzenia.
- Czy my się znamy? - warknął nieprzyjaźnie.
- O, tak, milordzie! - Faith złożyła wdzięcznie głęboki ukłon. - Ale
minęło wiele czasu od naszego ostatniego spotkania.
Może sprawił to jej głos... A może ukłon? A może wicehrabia po
prostu
doznał olśnienia...
- Faith! - Uśmiechnął się lekko. - To naprawdę ty?!
- Oczywiście. - Poczuła ulgę tak nagłą, że zakręciło się jej w głowie.
A więc ją pamiętał! - Wybacz, że przeszkadzam, ale musiałam
zobaczyć się z tobą.
- W sprawie testamentu?
Osłupiała, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Od kilku dni ćwiczyła
w myślach tę scenę, starając się przewidzieć każdą jego reakcję,
każde
pytanie, by mieć na wszystko gotową odpowiedź. Nie spodziewała
się
jednak takiej brutalnej szczerości!
- No, taaak... W sprawie... testamentu.
- Tak też myślałem! Dostałem twój list, ale nie miałem czasu, żeby
odpisać. - Uniósł lekko brwi. Były wyraziste i piękne jak każdy
szczegół
jego przystojnej twarzy. -Nie miałem pojęcia, że to dla ciebie takie
ważne,
bo bym się pośpieszył z odpowiedzią.
Faith poczuła na policzkach gorący rumieniec. Patrzyły na nią
migoczące
srebrem oczy, a ona czuła w głowie kompletną pustkę - nie pamiętała
ani jednego słowa z ćwiczonego całymi dniami monologu. Ale
musiała
przecież coś powiedzieć!
- Chyba zgorszyłam twego majordomusa swoim prostackim
zachowaniem.
Sądziłam jednak, że otworzy mi drzwi Chambers. Gdzież się on
podziewa?
- Odprawiłem go. Był już za staiy; należał mu się wypoczynek.
Gregory'ego
zabrałem z naszej miejskiej rezydencji. Sprzedałem ją przed
przyjazdem do Hampshire. Przywiozłem tu z Londynu tyle służby, na
ile
mogłem sobie pozwolić. Teraz - poniewczasie - ogarnęły mnie wątpii
wości. Po co zabrałem ze sobą tego sztywniaka. O wiele bardziej
przydałby
się tu ktoś, kto umie posługiwać się młotkiem.
- Więc dlatego wszedłeś na drabinę? Chciałeś coś przybić? - spytała
Faith. Griffin jej zaimponował. Dobrze pamiętała, że jej ojciec
nadzorował
pracujących robotników, ale ani razu nie widziała, by posłużył się
własnymi rękoma.
Wicehrabia uśmiechnął się lekko.
- Sprawdzałem, w jakim stanie jest sufit. Drewno i gonty całkowicie
zbutwiały. Nie wystarczy jednak mój amatorski zapał, by wszystko
naprawić jak należy.
- Wobec tego przyślę jutro grupę wykwalifikowanych robotników
z Mayfair Manor. W mojej posiadłości nie brak fachowców, którzy
chętnie przyjdą ci z pomocą.
Faith obawiała się, że Griffin należy do tych ludzi, którzy nawet od
starych znajomych nie przyjmą żadnej pomocy, uznając ją za rodzaj
jałmużny.
Ale ku jej zaskoczeniu wicehrabia zgodził się na propozycję i
podziękował skinieniem głowy.
Następnie wskazał dwa fotele wyściełane niebieską tkaniną, które
stały
przy wygaszonym kominku.
- Może usiądziemy?
Zagłębiła się ostrożnie w fotelu, sprawdzając, czy nie sterczą gdzieś
sprężyny. Nie był aż tak niewygodny, jak się zdawało na pierwszy
rzut oka.
Zmierzyła bacznym wzrokiem wnętrze domu i z wolna zaczęła
odzyskiwać
wiarę w siebie. Frontowy holi, co prawda, pysznił się lśniącym
parkietem, stały w nim piękne wazony pełne świeżych kwiatów i
starannie
odkurzone meble - ale tu, na tyłach, widok był zgoła odmienny.
Spłowiałe dywany, zacieki na suficie i na ścianach, grube warstwy
kurzu.
Dom ten przypominał Faith piękny owoc, kształtny i apetyczny, który
dopiero po rozkrojeniu obnażał swoje zgniłe wnętrze.
Od wielu lat noga Faith nie postała w Hawthorne Castle. Krążące o
tym
zamczysku wieści okazały się prawdziwe. Zaniedbana rezydencja
wymagała
gruntownego remontu. Faith uśmiechnęła się. Mogła zapewnić
wicehrabiemu
zarówno wykwalifikowanych robotników, jak i fundusze niezbędne
do odrestaurowania domu. Uczyniłaby to z przyjemnością-jako
żona właściciela Hawthorne Castle.
Przełknęła ślinę, próbując sobie wyobrazić dzielenie małżeńskiego
łoża
z tak wspaniałym mężczyzną. Na samą myśl o tym poczuła, że drżą
jej
kolana. Nie była zamężna, to prawda, ale wiedziała co nieco o
męsko-
damskich sprawach.
Neville nigdy nie okazywał jej zainteresowania i zbytnio jej to nie
martwiło. Jednak teraz kobiecy instynkt podpowiadał, że Griffin był
znacznie
bardziej skłonny do naturalnych męskich reakcji i równie naturalnych
fizycznych uciech.
Jakby czytając jej w myślach, Griffin odezwał się pewnym głosem.
- Cóż ze mnie za nieokrzesany gbur! Nawet nie powitałem cię jak
należy w moim domu! Pozwól, że od razu to naprawię.
Sięgnął po jej rękę i ucałował ją z elegancją i pewnością siebie
londyńskiego
dandysa. Serce Faith zamarło na sekundę, gdy poczuła na
obnażonej
dłoni jego ciepły oddech i dotyk warg.
I nagle ogarnął ją niezrozumiały paniczny strach. Zdołała się jednak
opanować. Jeśli będzie miała dość odwagi, by zaproponować temu
mężczyźnie
małżeństwo, nie może jej zbić z tropu zwykły pocałunek!
Z trudem zaczerpnęła powietrza, mówiąc sobie w duchu: „przestań
zachowywać się jak głupia smarkula!" Była inteligentna, temu nie
można
zaprzeczyć, ale i niedoświadczona. Wychowała się na wsi, z dala od
mężczyzn
pokroju Griffina Sainthilla. Nie znała ich sztuczek, ale to wcale nie
znaczyło, że w razie potrzeby nie potrafiło stawić im czoła!
- Powiedz mi, co wiesz o testamencie - powiedziała niemal bez tchu.
Doszła do wniosku, że należy skierować rozmowę na właściwe tory.
Przez chwilę wydawał się zbity z tropu, lecz szybko odzyskał
pewność siebie.
- O ile mi wiadomo, gdy narzeczony umiera przed ślubem, wybranka
odsyła pierścionek jego rodzinie, zwłaszcza gdy należał do klejnotów
rodowych. Jednakże Neville, sporządzając testament, zastrzegł
specjalnie,
byś go zachowała. Ze swej strony pragnę cię zapewnić, że nie
zgłaszam żadnych obiekcji.
- Neville sporządził testament? - Faith była zaszokowana. Nie miała
o tym pojęcia. Co się zaś tyczy zaręczynowego pierścionka, od
zawsze
spoczywał w kasetce z biżuterią gdyż prawie go nie wkładała. —Źle
mnie
zrozumiałeś, milordzie. Mówiąc o testamencie, miałam na myśli
ostatnią wolę mojego ojca.
- Testament twojego ojca? Jakiż on może mieć związek z moją
osobą?
- Zgodnie z treścią testamentu muszę wyjść za mąż przed końcem
roku.
Gdybym tego nie uczyniła, stracę wszelkie prawa do Mayfair Manor.
Miałam nadzieję, że zechcesz mi pomóc w rozwiązaniu tego
problemu.
Wicehrabia wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, potem
wybuchnął
serdecznym śmiechem.
- Zawsze podziwiałem twoje oryginalne poczucie humoru, nawet
kiedy
byliśmy jeszcze dziećmi. Bardzo się cieszę, że nadal je posiadasz...
i to w nadmiarze, jeśli wolno dodać.
Faith poruszyła się niespokojnie w fotelu, ale nie rzekła ani słowa.
Śmiech Griffina stawał się coraz cichszy, a w końcu zamarł. W pokoju
zaległa osobliwa cisza.
- To nie był wcale żart, prawda? - Wicehrabia przegarnął ręką ciemne
włosy. - Naprawdę musisz wyjść za mąż w ciągu roku, żeby nie
stracić Mayfair Manor?
- Nie wystarczy samo zamąźpójście, milordzie. Żeby spełnić warunki
ustalone przez mego ojca, muszę poślubić wicehrabiego Dewhursta.
Wargi Griffina znów się wykrzywiły.
- Mnie?! Musisz wyjść za mnie?
Z najwyższym wysiłkiem Faith zmusiła się do tego, by nadal patrzeć
mu w oczy.
- No, cóż... Wicehrabia Dewhurst to właśnie ty.
-Z pewnością nie o mnie chodziło w testamencie!
- Oczywiście, że nie o ciebie! - uniosła się Faith. Starała się nie
zwracać
uwagi na coraz to frywoJniejszy ton jego głosu i swobodniejsze
zachowanie.
Jak on śmie robić sobie kpiny z tak ważnej sprawy?! - Jesteś
jednak wicehrabią Dewhurst i gdybyśmy się pobrali, Mayfair Manor
pozostałoby
moją własnością... a raczej naszą.
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej.
Jej stanowcza odpowiedź sprawiła, że uśmiech zniknął z twarzy
Griffina.
Błyskawicznie i bezpowrotnie.
- Czy radziłaś się jakiegoś prawnika? Musi być przecież jakieś inne
wyjście.
- Nie mogę sobie pozwolić na długą sądową batalię. Jeśli stracę
Mayfair
Manor, otrzymam skromny dochód, w zupełności wystarczający na
moje potrzeby. Nędza mi nie grozi.
Faith próbowała nie zwracać uwagi na dziwną pustkę w żołądku.
Starała
się też zachować kamienną twarz, na której nie malował się choćby
cień nadziei.
- Jeśli mam wyznać całąprawdę, boleję nie tylko nad utratą
rodzinnego
domu, choć jestem do niego bardzo przywiązana. Drażni mnie
również
myśl o żonie mego kuzyna, Amelii. Nigdy jej nie lubiłam. Brak jej
ogłady,
rozumu, a nawet zwykłej przyzwoitości. To potwór. A odkąd jej mąż
został baronem, stała się wręcz nie do wytrzymania. Ostatnim razem
podczas
spotkania zażądała, by zwracać się do niej per „lady Aston". Nie
mam pojęcia, jak mi to przeszło przez gardło! Pewnie wydam ci się
małostkowa,
ale zrobiłabym wszystko, by przeszkodzić tej koszmarnej babie
w wydarciu mi tego, co zgodnie z prawem należy do mnie.
- Zrobiłabyś wszystko? Włącznie z poślubieniem kogoś całkiem
obcego?
- powtórzył Griffin, unosząc brew. - To musi być doprawdy przerażaj
ąca baba!
Faith poczerwieniała. Znienawidzona Amelia nie była jedynym
powodem,
dla którego zdecydowała się na ten krok. Odezwało się w niej na
nowo pragnienie posiadania rodziny- męża, dzieci... Straciła
najpiękniejsze
lata, czekając na to, że Neville raczy dotrzymać przyrzeczenia...
A teraz było już za późno. Faith nie była dość bogata, dość ładna ani
dość
młoda, by w inny sposób zdobyć męża.
- W tobie moja ostatnia nadzieja, milordzie. Moja jedyna nadzieja.
Wypowiedziała te słowa. Wyjawiła swe największe obawy i
najszczersze
pragnienia. Okazało się to trudne, ale nie aż tak, jak przypuszczała.
Poczuła dziwną ulgę, jakby zdjęto z niej ciężkie brzemię. Bez
względu
na powstałe okoliczności świadomość tego, że stać ją było na
odważne
wyznanie, będzie zawsze wprawiało ją w dumę.
Oczy Griffma iskrzyły się jak klejnoty ze srebra. Trudno jednak było
odgadnąć kryjące się w nich myśli. Czy jej wyznanie zaszokowało go
kompletnie? A może jej propozycja wzbudziła w nim odrazę? Faith
dzielnie
powstrzymała się od ucieczki. Zdobyła się na odwagę i spojrzała
pytająco na Griffma
- To doprawdy kusząca propozycja... ale, niestety, muszę odmówić.
- Odmówić? - powtórzyła szeptem, nie mogąc uwierzyć, że jej
misterny plan spełzł na niczym.
Szukała właściwych słów, by skłonić go do przemyślenia sprawy, do
uznania słuszności jej argumentów, do zmiany decyzji... Ale nie
znajdowała
żadnych sensownych argumentów.
Uniosła głowę i wlepiła wzrok w przystojną męską twarz, starając się
dostrzec na niej choćby cień emocji. Griffin odpowiedział jej
spojrzeniem
bez wyrazu. Nawet nie mrugnął.
I nagle spróbowała ocenić sytuację jego oczyma. To było żałosne,
wręcz
nieprzyzwoite - brzydka, pospolita, podstarzała panna błaga
urodziwego
arystokratę, by się z nią ożenił! Któż by spełnił taką prośbę, nawet
przez wzgląd na honor?!
Nieoczekiwanie podniosła się z fotela. Czuła, jakby serce zamarło jej
w piersiach, ale zewnętrznie wydawała się opanowana.
- Bardzo mi przykro, że sprawiam ci zawód - powiedział miękko
Griffin.
„Sprawiam ci zawód"?! Zrobiło jej się niedobrze. Te subtelne
przeprosiny
były dla niej ostatecznym upokorzeniem. Zrobiła trzy roki do tyłu,
modląc się, by nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa.
- Cała wina leży po mojej stronie, milordzie - powiedziała, choć drżały
jej wargi. -Nie powinnam była zakładać nawet w myśli, że zechcesz
spłacić moralne zobowiązania swego brata. Gdybym okazała więcej
stanowczości
i zmusiła Neville'a, by ożenił się ze mną, jak nakazywał
honor, nie zrujnowałby mi życia i nie pozbawił wszelkich szans na
przyszłość.
- Zrujnował? Wszelkich szans?
Wyraz zdumienia i współczucia na jego twarzy był przysłowiową
ostatnią
kroplą. Faith jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak podle. Nie
zniesie
widoku tego człowieka ani sekundy dłużej!
- Sama trafię do wyjścia - wyszeptała. Odwróciła się i podbiegła do
drzwi. - Jutro przyślę robotników, jak obiecałam! - zdołała jeszcze
wykrztusić.
„Jak obiecałam"... Co za koszmarne słowo... Boże, zmiłuj się!
Choćbym
miała dożyć stu lat, nigdy już, przenigdy nie dam się nabrać na żadne
obietnice, nie zaufam niczyim przyrzeczeniom!
Griffin patrzył za uciekającą Faith i czuł coraz większe wyrzuty
sumienia.
Faith była zbyt dumna, zbyt uparta, by całkiem załamać się w jego
obecności, ale na jej twarzy malowało się gorzkie rozczarowanie i
bezgraniczna
rozpacz. I to cierpienie- o dziwo- wzruszyło go do głębi.
O wiele bardziej, niż mógłby przypuścić.
Nie zamierzał odmówić jej tak brutalnie ani potraktować w tak
bezlitosny
sposób. Ale przyparła go do muru i to w najmniej odpowiedniej chwi
li. Miał zdecydowanie zły dzień! Ostatnio w ogóle miewał złe dni.
Jeden gorszy od drugiego!
Westchnął ciężko i postanowił zawrócić Faith. Gdy spiesznie schodził
po schodach, z frontowego hollu dobiegł szelest lekkich kroków i
gwar kobiecych głosów.
Tylko tego brakowało! Jego siostry wróciły z herbatki u proboszcza.
Griffin do reszty stracił humor.
Przyspieszył jednak kroku i zdążył jeszcze dostrzec plecy Faith
wymykającej
się przez frontowe drzwi. Wyminął bez słowa młodszą siostrę
i rzucił się w pogoń za odchodzącą.
- Panno Linden, proszę zaczekać! Panno Linden! Faith!
Nie zatrzymała się ani nie odwróciła głowy. Wręcz przeciwnie:
podkasała
spódnicę i przyspieszyła kroku. Mknęła jak strzała. Nagły poryw
wiatru przekrzywił jej czepek. Przytrzymała go ręką, nie zwalniając
kroku.
Wyglądało na to, że gdyby nawet całkiem sfrunął jej z głowy, nie
zatrzymałaby się, by go odzyskać.
Griffin skrzywił usta z niesmakiem. Czuł się zobowiązany do
załagodzenia
sprawy, ale nie zamierzał uganiać się za Faith jak oszalały z miłości
wielbiciel. Trapiące go przed chwilą wyrzuty sumienia zniknęły w
poczuciu
całkowitej bezsilności. Wszystko wskazywało na to, że będzie
musiał złożyć Faith wizytę, by wyjaśnić nieporozumienie.
Nagle ktoś energicznie chwycił go za ramię. Griffin obejrzał się i ujrzał
stojącą obok siebie siostrę.
- Co ją tu przyniosło? - zapytała natarczywie Harriet. Puściła ramię
Griffma i wzięła się pod boki. - Nie miałam pojęcia, że wybiera się do
nas z wizytą. Czemu ją przyjąłeś, gdy się zjawiła bez przyzwoitki?
Griffin odwrócił się do siostry.
- Przypuszczam, że masz na myśli pannę Linden? - odparł równie
szorstko, mierząc Harriet przenikliwym wzrokiem. Miał nadzieję, że
siostra
speszy się tym i spuści z tonu.
- Naturalnie, że mówię o pannie Linden - Harriet obruszyła się,
przestępując
z nogi na nogę. - Czego ona chciała?
Griffin odwzajemnił się groźnym spojrzeniem, który zbiłby z tropu
najzacieklejszego przeciwnika. Ale Harriet nawet okiem nie mrugnęła!
Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej się napuszyła.
- Panna Linden chciała ze mną porozmawiać - rzekł.
- O czym?
- O pewnej prywatnej sprawie.
- A konkretnie?
Griffin omal się nie roześmiał. Wytrwałość, z jaką Hani et drążyła
sprawę,
przekraczała najśmielsze oczekiwania! Mimo woli najego policzku
pojawił się dołek. Siostra zmarszczyła nos i wówczas Griffin ryknął
śmiechem.
- To nie twój interes, siostrzyczko. Nie zaprzątaj sobie tym głowy.
Uznał sprawę za zakończoną, obrócił się na pięcie i przeszedł do
salonu.
Ale odgłos lekkich kroków za plecami uświadomił mu, że będzie teraz
musiał stawić czoło obydwu siostrom.
Harriet najwyraźniej nie zadowoliła się jego odpowiedzią. Ledwie
weszli do salonu, znów zaczęła swoje.
- Chciałabym wiedzieć dokładnie, po co tu przyszła i o czym z tobą
rozmawiała - oznajmiła dobitnie.
Przez chwilę Griffin zachowywał się tak, jakby słowa siostry w ogóle
do niego nie dotarły. Przeszedł na drugi koniec pokoju po spłowiałym
dywanie i zatrzymał się przy kredensie, z którego wyciągnął dużą
kryształową
karafkę z whisky.
Z otwartych okien wlatywało do salonu czyste i świeże powietrze. Ale
Griffin zatęsknił nagle za cierpkim zapachem morskiej bryzy i słonej
wody.
Ależ mu tego brakowało!
W tej przeklętej ruderze wszystko lepiło się od brudu, było przeżarte
pleśnią i pokryte kurzem.
Nalał sobie pełną szklaneczkę whisky i pociągnął zdrowy łyk, nim
odwrócił
się do Harriet. Stała z bojową miną przy kominku, z młodszą siostrą u
boku.
Griffin był pełen podziwu. Nigdy dotąd nie zetknął się z kobietą, która
dorównywałaby brawurą jego siostrze. No... może nie licząc Faith. Jej
dzisiejsza wizyta i nieopatrzna propozycja wymagały nie lada odwagi!
Raz jeszcze zawstydził się z powodu swej nieżyczliwej reakcji.
Całe mnóstwo palących spraw wymagało natychmiastowego
rozpatrzenia.
Griffin zwrócił się do sióstr z wyjątkowo czarującym uśmiechem.
Elizabeth zabłysły oczy, odczuła wyraźną ulgę. I podobnie jak brat
uśmiechała
się słodko. Usta Harriet nawet nie drgnęły. Spojrzała na Griffina
wyczekująco.
- Panna Linden chciała ze mną porozmawiać o testamencie swojego
ojca.
- Wiedziałam! - wykrzyknęła Harriet. - Podła intrygantka! Mam
nadzieję,
że uciekła, bo odprawiłeś ją z kwitkiem, Griffmie! Jestem pewna,
że posunęłaby się do... do wszystkiego, byle postawić na swoim! Była
rozpaskudzoną smarkulą i wyrosła na kompletną egoistkę. Mądrześ
zrobił:
lepiej nie mieć z nią do czynienia.
Griffin zastanawiał się przez chwilę nad słowami siostry. Jej niechęć
do Faith Linden była ogólnie znana, Harriet wcale się z nią nie kryła.
Teraz jednak uczucie to ogromnie się nasiliło, przybierając formę
wielkiej
odrazy. Tak silne emocje zaintrygowały Griffina.
- Czemu aż tak nie znosisz panny Linden?
Elizabeth zaparło dech. Spojrzała z niepokojem na starszą siostrę.
- Chyba pomówię z kucharką o dzisiejszej kolacji... Wysuszy pieczeń
wołową na wiór, jeśli ktoś jej nie zwróci taktownie uwagi. Wybaczcie,
że was opuszczę...
I już jej nie było.
Cała uwaga Griffina skupiła się teraz na Harriet. Dziwna sytuacja z
minuty
na minutę coraz bardziej go intrygowała.
- Jak myślisz, co spłoszyło naszą małą siostrzyczkę? Nie wiesz
przypadkiem, Harriet?
~ Ona wszystkiego się boi - rzekła siostra i prychnęła lekceważąco. -
Lepiej, że sobie poszła. Teraz możemy mówić otwarcie.
- Nigdy nie żywiłem innych zamiarów - odparł gładko Griffin.
Ale Harriet, unosząc groźnie brew, ani myślała się na to nabrać.
Trzymała
jednak język za zębami. Odsunęła się od kominka i usadowiła
w ogromnym zakurzonym fotelu.
Griffin zajął miejsce naprzeciwko i pochylił się ku niej, oparłszy łokcie
na udach.
- Słucham - oznajmiła zimnym głosem Harriet.
Griffin mógłby przysiąc, że na jej ustach pojawił się nikły cień
uśmiechu.
- A ja nadal oczekuję odpowiedzi na moje pytanie. - Zrewanżował
się, chcąc odkryć przyczynę gorzkiej nienawiści siostry. - Dlaczego
tak
bardzo nie znosisz panny Linden?
Harriet poprawiła się niespokojnie w fotelu.
- Ściśle mówiąc, nie chodzi o to, czy „znoszę" pannę Linden. Ja jej
nie ufam. Ani trochę! Przez wiele lat była zaręczona z naszym
bratem,
Neville'em, a jednak nigdy się nie pobrali. Moim zdaniem po śmierci
Neville'a powinny raz na zawsze ustać wszelkie kontakty tej pannicy
z naszą rodziną. Obawiam się jednak, że panna Linden będzie się
nam
narzucać, wykorzystując dawną znajomość. Jej dzisiejsza wizyta i
naleganie
na rozmowę z tobą potwierdzają moje podejrzenia.
- Czemu Neville i panna Linden nigdy się nie pobrali?
Harriet westchnęła.
- Nie wiem. Bóg świadkiem, że lord Aston i nasz ojciec robili
wszystko,
co w ich mocy, by do tego doszło.
- Czy Neville miał jakieś specjalne obiekcje w stosunku do panny
Linden?
A może w ogóle chciał się wykręcić od małżeństwa? - spytał Griffin.
Harriet wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Nigdy nie wypowiadał się otwarcie przeciwko niej,
ale całe jego postępowanie świadczyło dobitnie, co naprawdę myślał
o małżeństwie. Gdyby istotnie chciał się z nią ożenić, to by się ożenił.
Ale tego nie zrobił.
Griffin pocierał w zamyśleniu brodę.
- Mimo że ojciec nalegał?
Harriet kiwnęła głową.
- Nalegał, i to jak! Nieustannie. I otwarcie. To był jedyny temat ich
rozmów, a raczej ich kłótni, ilekroć Neville pojawiał się w domu. -
Zrobiła
kwaśną minę. - Gdyby nasz ojciec poświęcił choć trochę czasu i
energii
pozostałym dzieciom, że już nie wspomnę o zajęciu się
gospodarstwem,
nie bylibyśmy dziś w tak rozpaczliwej sytuacji.
- I winą za to obarczasz pannę Linden?
- Uważam, że miała swój udział w tej przykrej sprawie - stwierdziła
nieustępliwie Harriet.
- Rozumiem.
Griffin odchylił się na oparcie fotela. W pewnym sensie poczuł ulgę,
gdyż dzięki wyjaśnieniom Harriet dowiedział się więcej o tym, co tu
się
działo przez ostatnich kilka lat. Wydarzenia te tłumaczyły po części
niechęć
Harriet do niedoszłej bratowej i potwierdzały opinię Griffma o
charakterze siostry.
Harriet mogła być uparta, despotyczna i niezależna, ale kopanie pod
kimś dołków bez powodu nie leżało w jej naturze. Była
przeświadczona
o słuszności swej niechęci do panny Linden. Ale Griffin nie podzielał
jej odczuć.
Harriet chrząknęła znacząco.
- Nie wyjaśniłeś mi dokładnie, co panna Linden miała ci do
powiedzenia dziś po południu.
- Czy doprawdy muszę ci o tym mówić?
- Chodziło o ten bzdurny testament?
- O!... Widzę, że i ty słyszałaś o testamencie jej ojca.
Harriet wyraźnie się najeżyła.
- Cóż w tym dziwnego? Połowa miasta wie o tym groteskowym
kodycylu.
- Ale mnie na ten temat nic nie wiadomo. - Griffin jeszcze bardziej
odchylił się do tyłu. - A ponieważ sprawa dotyczy mnie bezpośrednio,
dziwię się, że moja droga, słodka, kochająca siostrzyczka Elizabeth
nie
poinformowała mnie o tym.
- Ona nigdy by nie poruszyła w rozmowie z tobą równie
niestosownego
tematu! - odparowała Harriet, unosząc głowę i spoglądając mu prosto
w oczy. - Zresztą, cała sprawa dotyczy zmarłego wicehrabiego.
Panna
Linden była zaręczona z nim, a nie z tobą. Być może złamał jej życie,
ale
odszedł z tego świata i nie można go pociągnąć do
odpowiedzialności.
Neville złamał życie Faith?! Przed oczyma Griffma pojawił się bardzo
wymowny obraz Neville'a i Faith złączonych w namiętnym uścisku.
Bynajmniej
niepruderyjny Griffin poczuł się wyraźnie nieswojo.
- Czemu uważasz, że złamał jej życie?
Harriet rzuciła mu spojrzenie, które mówiło bez ogródek: „Nie
przypuszczałam,
że jesteś taki tępy!"
- Przecież nikt się z nią teraz nie ożeni. A ten idiotyczny testament
przypieczętował jeszcze jej los. Jeśli zostanie bez pieniędzy i bez
posiadłości,
kto się nią zainteresuje?! Nie jest ani młoda, ani ładna, a na dodatek
ma trudny charakter. Poza tym raz na zawsze przylgnęła do niej
etykieta
„wzgardzona narzeczona". Większość mężczyzn nie połakomi się
na smutne resztki po innych, nieprawdaż?
To określenie zaszokowało Griffina. „Smutne resztki po Neville'u"?
Na jakie poufałości w stosunku do narzeczonej pozwolił sobie
Neville?
A może należało raczej zapytać, na co Faith się odważyła, próbując
umocnić
swą pozycję przyszłej wicehrabiny? Czyżby nieopatrznie przyznała
Neville'owi małżeńskie prawa, nim jeszcze stanęli przed ołtarzem?
Griffin powoli wypuścił powietrze z płuc. Jeśli jego siostra chciała w
ten
sposób osłabić jego zainteresowanie panną Linden, to bardzo się
przeliczyła.
Słowa Harriet wywarły odwrotny skutek.
Spojrzała na niego z ukosa.
- Może istotnie powinnam była powiedzieć ci o tym testamencie.
Przepraszam
za to przeoczenie. Podejrzewałam, że panna Linden spróbuje
skontaktować się z tobą i wzbudzić w tobie współczucie, ale nawet ja
nie
spodziewałam się takiej bezczelności! Na szczęście, możemy teraz
zapomnieć
o tym niemiłym incydencie.
Griffin odpowiedział siostrze zdawkowym uśmieszkiem. Rozmowa
z nią utwierdziła go w przekonaniu, że powinien szczerze
porozmawiać
z Faith na temat jej stosunków z Neville'em. Griffin nie był jednak
naiwny
i nie zamierzał powiadamiać Harriet o swych zamiarach.
Od powrotu do Anglii dowiedział się wiele o swoim rodzeństwie,
zwłaszcza o Harriet. Miała skomplikowany charakter, była posępna,
gderliwa,
konwencjonalna. Wszystko, co robiła i mówiła, musiało być
„właściwe".
Griffin myślał często całkiem serio, że męczy go sama jej obecność.
Ale Harriet miała również swoje zalety. Była kompetentna, troskliwa
i bezgranicznie oddana rodzinie. Powitała gorąco jego synka i
pokochała
serdecznie jak własne dziecko. No i powstrzymała się od
niedyskretnych
pytań, choć od razu odgadła, że jego syn jest bękartem. Griffin był jej
wdzięczny za tę powściągliwość i za zrozumienie. Zdawał sobie
sprawę,
jak bardzo przyda mu się każdy sojusznik, gdy rozejdzie się wieść o
nieślubnym
pochodzeniu jego dziecka.
- Czy panna Linden wspomniała o małym Neville'u? - spytała
niespokojnie
Harriet, jakby wyczuła, że myśli jej brata krążą wokół synka.
- Nie. - Na samą wzmiankę o malcu i odziedziczonym przez niego
imieniu Griffin poczuł ciarki na plecach. - To paskudne przeziębienie
sprawiło, że od przyjazdu nie wytknął nosa z dziecinnego pokoju.
Przebywał
wyłącznie w towarzystwie swojej niani oraz ciebie, mnie i Elizabeth.
A nasza służba widocznie nie miała okazji poplotkować na jego
temat w miasteczku.
Harriet żywo skinęła głową.
- Chyba masz słuszność. Panna Linden o nim nie wspomniała, więc
pewnie nie wie o jego istnieniu. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby
spróbowała
odwołać się do twoich instynktów ojcowskich i zaoferować, że
zastąpi matkę twemu osieroconemu synkowi.
- Uważasz, że to jeszcze jedna rola nieodpowiednia dla niej? - rzucił
żartobliwym tonem Griffin, nie mogąc się powstrzymać od drażnienia
siostry. Ataki oburzenia i gniewu Harriet bywały bardzo zabawne... o
ile
nie zwracały się przeciw niemu.
- Taka egoistka nie mogłaby okazać uczucia cudzemu dziecku,
a zwłaszcza pasierbowi! - Harriet wstała i wygładziła fałdzistą
spódnicę.
- Możesz mi wierzyć, Griffinie, dobrze się stało, żeśmy się pozbyli
panny Linden!
Triumfalny uśmieszek na twarzy Harriet upewnił Griffina, że jego
siostra
uważa sprawę za zakończoną. Nie zamierzał wyprowadzać jej z
błędu.
W głębi serca wiedział, że musi szczerze rozmówić się z Faith. I to
jak najszybciej!
Faith słyszała, że Griffin ją woła. Mimo wiatru i szumu w głowie, niski
głos Griffma docierał do niej wyraźnie. Na jego dźwięk ogarnęła ją
panika. Myślała tylko o tym, by uciec. Jak najszybciej i jak najdalej.
Strach paraliżował jej nogi, ale Faith siłą woli zmusiła się do biegu.
Pochyliła nisko głowę, opierając się wichurze. Spłoszyła się jeszcze
bardziej,
gdy znów usłyszała swoje imię.
Jeśli to ścigał ją wicehrabia, miała niewielkie szanse ucieczki.
Musiała
jednak spróbować. Gdyby znów stanęli twarzą w twarz, zapadłaby się
pod ziemię.
Faith pobiegła przez łąkę w stronę gościńca. Przynajmniej raz -
myślała
- spotkanie z tą okropną Harriet Sainthill okazało się
błogosławieństwem!
Zapewne oczernia go teraz przed bratem i mimo woli przeszkadza
mu w pościgu.
Przy odrobinie szczęścia tak się rozgada, że Faith z łatwością
ucieknie wicehrabiemu!
Mózg Faith pracował na pełnych obrotach, podobnie jak jej nogi.
Równocześnie
zaś - mimo woli - przypominała sobie każdy szczegół spotkania
z Dewhurstem. Jego piękna, zawzięta twarz, szorstkość, a potem
coraz
bardziej przyjazny ton... Przez chwilę miała wTażenie, że on
naprawdę
cieszy się z jej wizyty... póki nie dowiedział się o prawdziwej
przyczynie odwiedzin.
Faith poczuła, że pieką ją policzki. Spotkanie z wicehrabią rozbudziło
w niej dawne tęsknoty - o tym, że któregoś dnia wyjdzie za mąż,
zostanie
matką, ktoś doceni jej zalety, może nawet pokocha... Cóż za głupie
marzenia!
Przybierający na sile, coraz donośniejszy stukot kopyt ostrzegł Faith
o zbliżaniu się jakiegoś pojazdu. Czyżby to Griffin? Serce w niej na
chwilę
zamarło, ale zaraz skarciła się w duchu. Gdyby wicehrabia zamierzał
ją
gonić, z pewnością dosiadłby konia!
A poza tym powóz zbliżał się z przeciwnej strony. Faith zeszła na
skraj
drogi. Pojazd był coraz bliżej i bliżej... Krew zaczęła szybciej
pulsować
jej w żyłach, gdy rozpoznała srebrno-błękitną liberię stangreta.
Z okrzykiem ulgi Faith skoczyła w stronę karety.
- Merry! - szepnęła załamującym się głosem.
Powóz podjechał i zatrzymał się obok niej. Drzwiczki się otworzyły
i Meredith omal nie wypadła, tak spieszno jej było objąć zrozpaczoną
przyjaciółkę. Pomocnik stangreta zeskoczył z tyłu, by pomóc swej
pani przy wysiadaniu.
- Najpierw pomóż wysiąść pannie Hobbins - poleciła lady Meredith,
a gdy życzenie zostało spełnione, dodała: - Dalej pojedzie na koźle
obok
stangreta. Śliczny dziś dzień, nie za chłodny. Jestem pewna, że
świeże powietrze doda jej wigoru.
Faith zauważyła niechętne spojrzenie i męczeńską minę panny
Hobbins,
niezbyt młodej osobistej pokojówki Meny, gdy opuszczała przytulne
wnętrze karety. Była jednak w tej chwili zbyt nieszczęśliwa, by
przejmować się cudzymi smutkami.
Niełatwo jej będzie przyznać się przyjaciółce do poniesionej klęski.
Dzięki Bogu, że nie musiała relacjonować spotkania z Dewhurstem
przy świadkach!
Drzwiczki się zamknęły i Meredith dała znak stangretowi, by ruszał.
Z westchnieniem ulgi Faith opadła na aksamitne poduszki. Była tu
bezpieczna.
Absolutnie, całkowicie bezpieczna!
Powóz ruszył z turkotem po wiejskiej drodze, a serce Faith nareszcie
się uspokoiło. Nadal czuła zawroty głowy i była lekko otumaniona, ale
powoli odzyskiwała równowagę ducha.
- Takie to było straszne? - spytała łagodnie Meredith.
- Okropne! - przytaknęła Faith i z trudem zaczerpnęła powietrza.
Zachowałam
się jak ostatnia idiotka, zaczęłam paplać o testamencie ojca.
Wicehrabia nie miał pojęcia, o czym mówię, i przyglądał mi się tak,
jakby
miał przed sobą zjawę. Kiedy wreszcie połapał się, o co chodzi i co
mu proponuję, od razu dał mi kosza.
- Zdumiewające, że nie wiedział o testamencie twojego ojca! —
zauważyła Meny.
- Jeśli ciebie to zdumiewa, to wyobraź sobie, jak ja się czułam! - Faith
próbowała się roześmiać, ale wydała jedynie głuchy i bolesny dźwięk.
Zrobiłam
z siebie pośmiewisko, a w dodatku na nic się to nie zdało!
- Nie był ani trochę zainteresowany twoją propozycją? - spytała ze
współczuciem Meredith.
- Zainteresowany?! Odtrącił mnie z miejsca, bezwarunkowo i
ostatecznie.
- Faith odetchnęła głęboko, starając się nie wpaść w rozpacz. Znieść
odtrącenie nigdy nie jest łatwo, a to było wyjątkowo brutalne. W
poczuciu
ostatecznej klęski wpatrywała się tępo w swoje ręce, złożone na
udach. - To była moja ostatnia nadzieja, Merry. Co się teraz ze rnną
stanie?
- Przeżyjesz! - stwierdziła stanowczo Meredith. Schwyciła
przyjaciółkę
za ręce i uścisnęła je, pragnąc tym gestem dodać jej odwagi. - Nie
tylko przeżyjesz, ale podźwigniesz się i rozkwitniesz!
Jej słowa nie dodały jednak Faith siły. Może nie będzie przymierać
głodem, ale utraciwszy May fair Manor na rzecz znienawidzonego
kuzyna
poniesie niepowetowaną stratę. Wypędzona z rodzinnego domu,
jedynej
ostoi, utraci swą tożsamość i sens życia.
- Opowiedz mi dokładnie, jak to było - nalegała Meredith.
Faith spełniła prośbę. Nie szło jej to łatwo, ale nie opuściła ani
jednego
upokarzającego szczegółu.
- A gdy pędziłam korytarzem... - relacjonowała - .. .z początku
myślałam,
że to tylko złudzenie, ale później usłyszałam za sobą bardzo
wyraźnie
czyjeś kroki. Kiedy pojęłam, że to wicehrabia mnie ściga... o mały
włos nie postradałam zmysłów. Nie mogłam znieść myśli, że znów
spotkamy się oko w oko... i pognałam jeszcze szybciej. Dotarłam do
drzwi
frontowych w chwili, gdy jego siostry, Harriet i Elizabeth, wróciły do
domu.
Meredith aż pisnęła z przejęcia.
- O Boże! I co było potem?
- Omal ich nie staranowałam, tak mi było spieszno do wyjścia - Faith
skrzywiła się. -Widziały mnie w chwili ostatecznego poniżenia. Dla
Harriet
była to z pewnością wielka frajda. Już w dzieciństwie nie mogła mnie
znieść!
Meredith nachmurzyła się.
- Obawiam się, że do mnie Harriet czuje jeszcze większą odrazę.
Jesteśmy
rówieśniczkami i obie zadebiutowałyśmy w tym samym sezonie.
Bynajmniej nie odniosłam wielkiego sukcesu, ale sądzę, że Harriet
zrobiła
jeszcze gorsze wrażenie. Sytuację popsuła do reszty niemiła historia
z jej narzeczonym Julianem Wingate. Zdecydowanie wolał mnie... i
nie
sądzę, by Harriet mi to kiedykolwiek wybaczyła.
Faith zmarszczyła brwi.
- Prawie o nim zapomniałam! To on ci się wiele razy oświadczał na
długo przedtem, nim zaręczył się z Harriet?
- Tak. — Meredith zaczerpnęła powietrza i głośno westchnęła. -
Julian
należał do moich najbardziej upartych adoratorów. Ciągle przysięgał,
że nie może beze mnie żyć. W tamtym pierwszym sezonie
oświadczył
mi się co najmniej tuzin razy! W końcu zabroniłam mu wstępu do
naszego domu. I wyobraź sobie, że nawet to go nie zniechęciło.
Byłam
kompletnie wyczerpana, bo na każdym przyjęciu musiałam chować
się
przed nim albo zręcznie wymykać... Pod koniec sezonu miałam już w
tym sporo wprawy!
Faith potrząsnęła głową, usiłując sobie wyobrazić opisywaną
sytuację.
- Nie wydawało ci się to ogromnie romantyczne, że przystojny
młodzieniec
przysięga ci miłość do grobowej deski?
- Romantyczne?! O Boże, ani trochę! - Merry spojrzała na
przyjaciółkę
z lekką irytacją, ale zaraz zaczerwieniła się uroczo. - Ta jego
nieokiełznana
namiętność przyprawiała mnie o pokrzywkę! Jak mogłabym wyjść
za człowieka, na widok którego dostawałam czerwonych placków na
całym ciele?!
- Och, biedna Merry! - Faith uśmiechnęła się, próbując przywołać
w myślach obraz pięknej przyjaciółki w tak smutnym stanie. - Ale
założę
się, że nawet w czerwone plamy byłaś urzekająco piękna!
- Piękna i swędząca! - żaliła się głośno nad sobą Meredith,
przebierając
lekko palcami po ramieniu Faith. - Chyba rozumiesz, że największy
wielbiciel zniechęci się w końcu do kobiety, która w jego obecności
bez ustanku się drapie.
- No, no! Cóż to musiał być za widok!
Tym razem Faith roześmiała się całkiem szczerze. Meredith
zawtórowała jej.
- Nareszcie zdołałam cię rozbawić - oznajmiła z triumfem. -Nie mogę
znieść, gdy jesteś taka nieszczęśliwa, Faith!
- Serdeczne dzięki! Nie tylko za rozweselanie, ale i za wysłuchiwanie
moich narzekań. Jestem pewna, że wieczorem znajdę się znów na
dnie
rozpaczy, ale liczy się nawet chwilowa ulga.
- Nie gadaj mi tu o dnie rozpaczy! Jedziesz ze mną do Londynu
oświadczyła
pod wpływem nagłego impulsu Meny - Nie powinnaś zostawać
tu sama i rozpamiętywać porażki. Zmiana klimatu z pewnością
wyjdzie ci na dobre.
- Do Londynu? -Faith zaczęła gorączkowo zbierać myśli.
Rzeczywiście,
dobrze by było wyjechać stąd na jakiś czas - parę dni albo tydzień.
Uciec od wszystkiego! Pozostając w Mayfair Manor, i tak nic by nie
zwojowała.
Może z dystansu ujrzy wszystko we właściwym świetle? A kłopoty
nie uciekną. - Ależ ja... nie jestem gotowa do podróży! Nie mam nic
przy sobie.
- Możemy wrócić na chwilę do domu - mówiła jak w transie Meny. -
Zabierzesz tylko to, co niezbędne. A po przyjeździe pójdziemy
oglądać
cuda Londynu... ze sklepami przy Bond Street włącznie. Ubawimy się
przy tym znakomicie. No, Faith, zgódź się! Obiecaj, że pojedziesz ze
mną do miasta!
- Nie wiem, czy powinnam... - Oczy Faith zapłonęły z podniecenia,
ale zaraz spochmurniała, spuszczając wzrok. - Sezon już się zaczął.
Wiem,
ile masz zobowiązań towarzyskich. Byłabym dla ciebie ciężarem... i
miałabym
wyrzuty sumienia, że pozbawiam cię wielkomiejskich rozrywek.
- Boże święty! Kto jak kto, ale ty, Faith, powinnaś wiedzieć, jak nie
znoszę obowiązków towarzyskich. Wszystkie te przyjęcia, rauty i bale
to
śmiertelne nudy. Wszystkie, bez wyjątku! -Nagle w niebieskich
oczach
Meredith zapłonęły szelmowskie błyski. - Wiesz... Niełatwo zdobyć
dodatkowe zaproszenie, ale jeśli tylko zechcesz, obiecuję jakoś
przemycić
cię na jeden czy dwa bale.
- Co ty mówisz, Meredith?! Jak mogłabym zgodzić się na coś
podobnego?!
- Normalnie. Przeważnie bywa taki tłok, że pani domu nie ma
zielonego
pojęcia, kto bawi w jej salonach. Pod nieobecność moich rodziców
zabieram wszędzie ze sobą cioteczną babcię Agathę. Przemiła
starsza
pani! Najpierw raczy się smakołykami, potem drzemie w kąciku...
i budzi się, gdy już pora wracać. Z pewnością ucieszy się, że
towarzyszyć
mi będzie ktoś młodszy, kto roztoczy nade mną czujną opiekę na sali
balowej.
- No... właściwie, chyba bym mogła wyjechać do miasta- powiedziała
z ociąganiem Faith - i pójść na jakiś bal czy przyjęcie. -N a widok
rozpromienionej twarzy Merry dodała pośpiesznie: - Skromniejszy
bal,
oczywiście, bez zalewu śmietanki towarzyskiej! Wolę mieć do
czynienia
z normalnymi ludźmi. Wchodzi w grę najwyżej jakiś nieszkodliwy
ekscentryk...
I to od czasu do czasu.
Meredith na znak zgody skinęła ochoczo głową.
- Gdy tylko znajdziemy się w moim domu, przejrzymy wspólnie
wszystkie zaproszenia! 1 jestem pewna, że uda mi się nakłonić moją
modystkę,
by w kilka dni wyczarowała dla ciebie modną kreację. A przez
ten czas ty i ja ustalimy wspólnie, które imprezy nas interesują i co
warto zobaczyć.
Faith odchrząknęła, czując ściskanie w gardle. Znów odezwały się
nerwy.
A jeśli podjęła zbyt pochopną, nieprzemyślaną decyzję? Była to dla
niej jedyna szansa, by przyjrzeć się życiu wytwornego londyńskiego
towarzystwa.
Choćby nawet trzymała się skromnie na uboczu, byłby to fascynujący
spektakl! A biorąc pod uwagę śmiertelny strach Merry przed
najmniejszym nawet skandalem, nic naprawdę ryzykownego nie
mogło
się im przydarzyć.
- W porządku. Jadę z tobą!
- Cudownie! - Meredith uśmiechnęła się z aprobatą. - Wobec tego
zatrzymamy się na krótko w Mayfair Manor, spakujesz manatki i
powiadomisz
służbę o swoim wyjeździe. Mój stangret to prawdziwy mistrz!
Jeśli wyruszymy w drogę w ciągu godziny, zdołamy dotrzeć do
Londynu przed nocą.
- Wybornie! - odparła Faith, przyciskając rękę do piersi, by uspokoić
nieco mocno bijące serce.
- A podczas twego pobytu w Londynie złożymy wizytę adwokatowi
mojego ojca - postanowiła Meredith. - Musi znaleźć jakiś sposób, byś
pozostała właścicielką Mayfair Manor, i to bez łaski tego
odrażającego Dewhursta!
Faith skinęła głową w milczeniu. Zgodziła się na wizytę u adwokata
przede wszystkim dlatego, że Meredith sobie tego życzyła. W głębi
serca
nie żywiła już nadziei, że ocali swój rodzinny dom.
Było jeszcze coś, co sprawiało Faith ból i wielce ją niepokoiło:
świadomość,
że mimo niewątpliwej brutalności wicehrabia Dewhurst nie
wydawał się jej odrażający. Ani trochę!
Mówi mi pan takie miłe rzeczy, milordzie... - Smukłe, wypielęgnowane
kobiece paluszki sunęły wymownie po ramieniu Griffina, by
zatrzymać
się na jego barku. - Ale niektórzy ostrzegają przed panem. Czy
doprawdy jest pan taki niegrzeczny, jak powiadają?
- W pełni zasłużyłem na taką opinię, lady Ashborrow. Nie będę się
zarzekał. - Po wielekroć powtarzany frazes spłynął automatycznie z
jego
warg. Nie towarzyszył mu jednak wyuczony uśmiech. Wicehrabia
przymrużył nieco oczy i z rozmysłem odsunął się od lgnącej do niego
kobiety.
Griffin był w fatalnym nastroju; świadczył o tym dobitnie sposób, w
jaki
potraktował tak ponętną kobietę jak lady Ashborrow. Przyczepiła się
do
niego niemal w tej samej chwili, gdy wkroczył na salę balową.
Zręcznie
skłoniła pewnego dżentelmena, który znał ich oboje w równie
niewielkim
stopniu, by oficjalnie przedstawił jej Dewhursta - i nie odstępowała go
już ponad godzinę.
Ta urocza brunetka z imponującym biustem była pod każdym
względem
w jego typie: dojrzała, zamężna, bezpośrednia, doświadczona i
wyjątkowo
nadobna. A jednak nawet jej żywa atencja nie rozproszyła posępnej
zadumy, która tego wieczoru spowijała Griffma jak wilgotna mgła.
- Słyszę, że muzycy stroją już instrumenty - powiedziała z wyraźną
przymówką lady Ashborrow. - Ciekawa jestem, czy zaczną od walca.
- Sądzę, że tak. To już niemal tradycja. - Kąciki ust Griffma uniosły
się ku górze i szybko opadły w przystępie wisielczego humoru. -
Niestety,
pewne wcześniejsze zobowiązania nie pozwalają mi dzisiejszego
wieczoru
spróbować sił na parkiecie.
- Jeśli wolałby pan wymknąć się z sali balowej, możemy
pospacerować
po ogrodzie. Taki piękny wieczór! I księżyc w pełni... - Lady
Ashborrow
z rozmysłem pochyliła się ku niemu, szczodrze demonstrując
powaby swego imponującego biustu. -Nocne kwiaty rozchylająjuż
płatki...
Ich woń zawsze mnie odurza.
Starannie przygotowana kwestia spowodowała jedynie przelotne
zainteresowanie
Griffma. Jego spojrzenie poszybowało ponad głową stojącej
przy nim kobiety na przeciwległy koniec wielkiej sali. Stał bez słowa,
z roztargnionym wyrazem twarzy, podczas gdy jego bystre oczy
szukały
w tłumie gości tej jednej osoby, która -jak się obawiał - wcale się tu
nie zjawi.
Niech to wszyscy diabli! Gdzież ona się podziewa, do licha?!
Przyznając się w duchu do kolejnej porażki, wicehrabia zwrócił się do
towarzyszącej mu damy.
- Jestem niepocieszony, lady Ashborrow, że muszę panią pożegnać.
Obiecałem zjawić się na jeszcze jednym przyjęciu... i już jestem
spóźniony.
Zabawiłem tu znacznie dłużej, niż planowałem.
Piękna brunetka skamieniała, ale jej starannie wypracowany uśmiech
nie uległ zmianie.
- Cóż... może powetujemy to sobie innym razem? - oznajmiła z
pozornym spokojem.
- Bardzo na to liczę, milady - odparł gładko wicehrabia i pocałował
ją w rękę. Ten przeciągły pocałunek stanowił dyskretne przeprosiny
za nierycerskie zachowanie.
Trzeba przyznać, że lady Ashborrow pokazała klasę. Nie objawiła ani
gniewu, ani rozczarowania. Rzuciła Dewhurstowi ostatnie zalotne
spoj
rżenie, rozłożyła wachlarz i odpłynęła z godnością na drugi koniec
sali balowej.
Griffin poniewczasie pożałował, że nie poświęcił jej więcej uwagi. Ale
nie miał teraz czasu na flirty. Robiło się już późno. Najwyższa pora
ruszać
w dalszą drogę, by kontynuować poszukiwania!
Po krótkim pożegnaniu z panem i panią domu wicehrabia zasiadł
znów
w swym powozie. Bębniąc palcami po kolanie, czekał niecierpliwie,
kiedy
stangret zdoła się przedrzeć przez tłumy zalegające londyńskie ulice.
Od pięciu dni Griffin przemierzał Londyn wszerz i wzdłuż, szukając
na próżno Faith. Był zdecydowany jak najprędzej i raz na zawsze
ustalić
charakter jej stosunków z Neville'em.
O wyjeździe Faith do Londynu dowiedział się niemal cudem. Cała
służba
z Mayfair Manor nabrała wody w usta, gdy Griffin wypytywał, dokąd
się udała. Nawet złoty suweren nie rozwiązał nikomu języka.
Jedynie szczęśliwy traf sprawił, że stajenny wicehrabiego zabiegał
właśnie o względy mleczarki z Mayfair Manor. Dzięki bujnie
rozwijającemu
się uczuciu tej pary Griffin zdołał się dowiedzieć, że Faith wyjechała
nieoczekiwanie do Londynu ze swą przyjaciółką od serca, lady
Meredith.
Niestety, mleczarka nie znała nazwiska owej lady Meredith ani
żadnych
innych szczegółów. Griffin jak przez mgłę przypominał sobie
serdeczną
przyjaciółkę Faith z okresu dzieciństwa, długonogą blondyneczkę,
która bardzo lubiła go strofować. Niestety, on również nie pamiętał
jej nazwiska ani tytułu jej ojca.
Mimo to wyruszył do Londynu w naiwnym przekonaniu, że odnajdzie
tam bez większego trudu obie damy. Niestety, mylił się całkowicie.
Choć
londyński wielki świat tworzył zwartą społeczność, była ona jednak
bardzo
liczna i odszukanie dwóch kobiet, o któiych niewiele wiedział, okazało
się niełatwym zadaniem.
Ponieważ Griffin spędził wiele lat z dala od Anglii, nie miał w
Londynie
przyjaciół ani bliskich znajomych, którzy mogliby mu pomóc w tych
poszukiwaniach, bądź co bądź, bardzo delikatnej natury. Z
konieczności
działał więc na własną rękę, usiłując wytropić kryjówkę Faith Linden
i tajemniczej lady Meredith.
Pozbycie się rodzinnej rezydencji, które parę tygodni temu wydawało
się Dewhurstowi bardzo rozsądnym i praktycznym posunięciem, teraz
skomplikowało jeszcze sprawę. Nie posiadając już w Londynie
własnego
kąta, musiał wynająć elegancki apartament. Przekonał się, jak
nieprawdopodobnie drogie są mieszkania - i w ogóle życie - w tym
wielkim
mieście. A nieprzewidzianych wydatków Griffin bał się jak ognia.
Na szczęście, podczas poprzedniego pobytu w Londynie,
związanego
ze sprzedażą rezydencji, wicehrabia zamówił sobie wiele ubrań u
znanego
krawca. Dzięki temu nie musiał teraz szastać pieniędzmi na nowe
stroje.
Kiedy już miał dach nad głową i porządne ubranie, uznał, że
stosunkowo
najłatwiej będzie natknąć się na obie panny na gruncie towarzyskim.
Zasypywano go zaproszeniami od chwili, gdy dyskretnie rozpuścił
wieści
o swym przyjeździe do Londynu.
Wkrótce Griffin przekonał się, że i tym razem zbyt optymistycznie
ocenił
sytuację. Była pełnia londyńskiego sezonu i co wieczór odbywało się
co
najmniej pół tuzina przyjęć, rautów czy innych zebrań towarzyskich w
rezydencjach
wybitnych osobistości z wyższych sfer. Ponieważ wicehrabia
nie miał zielonego pojęcia, jakiego rodzaju spotkania preferują Faith
i lady Meredith, musiał szukać po omacku, uczestnicząc niemal w
każdej z imprez.
Jako kawaler do wzięcia - w dodatku utytułowany - Griffin został
przyjęty
przez wielki świat z otwartymi ramionami, mimo swej nieco
nadszarpniętej
reputacji. Szybko jednak odkrył, jaka jest cena tej popularności.
Taksujące spojrzenia drapieżnych mam i kokieteryjny chichot
niezamężnych córek prześladowały go na każdym kroku.
W takiej atmosferze Griffin czuł się wyraźnie nieswojo, tym bardziej
że nie planował ożenku. Był koneserem i wielkim admiratorem płci
pięknej,
ale te małżeńskie łowy wydawały mu się sportem niesmacznym i
niegodnym
prawdziwego mężczyzny.
Niebawem bezskuteczne poszukiwanie Faith zaczęło go nużyć.
Zniechęcony
brakiem najdrobniejszego choćby sukcesu, uznał podjęte zadanie
za niewykonalne. Nie rezygnował jednak, gdyż zmuszał go do tego
wrodzony upór i niespokojne sumienie.
Niecierpliwie otworzył okno powozu i zawołał do stangreta:
- Daleko jeszcze?
- Blisko! Kilka kroków, milordzie, ale ulica jest zapchana powozami.
Szpilki by nie wcisnął! Czy jaśnie pan życzy sobie, żebym poszukał
innej drogi?
- Dajże spokój! Przejdę ten kawałek na piechotę.
Z pomrukiem zniecierpliwienia Griffin otworzył drzwi i wyskoczył lekko
z powozu, zanim zbici z tropu pomocnicy stangreta zdążyli
zaoferować
mu swą pomoc. Wicehrabia już sobie wyobrażał zgorszoną minę
majordomusa na widok gościa przybywającego na piechotę; był
jednak
w zbyt podłym nastroju, by przejmować się takimi błahostkami.
Spędził ten piękny gwiaździsty wieczór, zaliczając pośpiesznie
imprezę
po imprezie. Miał już za sobą trzy przyjęcia. Rozpoczął od wyjątkowo
nudnej kolacji u lorda Andersona, potem przyszła kolej na
beznadziejny
raut w rezydencji hrabiego i hrabiny Shrewsbury. Wreszcie przyszła
kolej
na bal u księcia Harrowby, na którym goście cisnęli się jak śledzie w
beczce.
Ostatnim punktem opracowanego przez GrirYma planu miał być
wieczór
muzyczny u lady Dillard. Obiecała na nim wystąpić pewna diwa
operowa,
dopiero co przybyła z Italii i spragniona towarzystwa angielskiej
arystokracji.
Ze wszystkich atrakcji roztaczających się przed wicehrabią tego
wieczoru, ta ostatnia budziła w nim największą grozę. Nigdy nie lubił
operowych
treli, a popisy śpiewaków kojarzyły mu się z donośnymi odgłosami
marcowych kocich harców i bijatyk na śmierć i życie.
Na szczęście, był to ostatni punkt wieczornego programu. Z
westchnieniem
rezygnacji Griffin wręczył swą kartę wizytową stojącemu w drzwiach
mąjordomowi z wyjątkowo kwaśną miną. Podejrzliwe spojrzenie,
jakim
został obrzucony, wicehrabia skwitował tak piorunującym wzrokiem,
że
skruszony sługa bezzwłocznie zaprowadził gościa z należytą atencją
do pokoju muzycznego.
Prowizoryczną scenę wzniesiono na samym końcu pokoju. Stało
przed
nią w kilku równych rzędach wiele wyściełanych krzeseł. Przy
fortepianie
siedział chudy i blady młodzieniec, a obok instrumentu tkwiła
biuściasta
dama w fioletach. Z jej szeroko otwartych ust, tworzących idealną
literę O, wydobywały się tak wysokie dźwięki, że konkurować mogło
z nimi tylko wycie psów.
Baczną uwagę Griffma przyciągnęło mimo woli fioletowe pióro na
czubku głowy śpiewaczki, które kołysało się jak szalone za każdym
razem,
gdy diwa dramatycznym gestem wyciągała to jedno, to drugie ramię.
Ponieważ czyniła to nader chętnie, wicehrabia zyskał widowisko,
które skutecznie odwracało jego uwagę od wydawanych przez
śpiewaczkę dźwięków.
Griffin nie skorzystał z krzesła. Podpierał ścianę po lewej stronie diwy
i rozglądał się żywo po całej sali. Niestety, z tego punktu
obserwacyjnego
trudno było rozpoznać od tyłu kogokolwiek ze słuchaczy.
Po finałowym crescendo gwiazda wyrzuciła w górę oba ramiona i
wreszcie zamknęła usta. Nastąpiła chwila błogiej, niczym
niezmąconej ciszy.
Potem uprzejme audytorium zdobyło się na oklaski, które przerodziły
się w owację na stojąco. Griffin mógłby przysiąc, że nie był to dowód
uznania dla talentów diwy, lecz wyraz szczerej wdzięczności za to, że
wreszcie zamilkła.
Potem przyszła kolej na coś, co raduje serce każdego męczennika
opery: antrakt.
Griffin uśmiechnął się. Skoro diwa przestała już śpiewać, może jego
zła passa też się niebawem skończy? W każdym razie trafił do sali w
najlepszym
momencie: niemal na koniec występu. Doskonała wróżba na
przyszłość!
- Jakże się cieszę, że zechciał pan przybyć na mój wieczorek,
wicehrabio
- odezwał się jakiś kobiecy głos. - Miałam nadzieję, że znajdzie pan
trochę czasu.
- Pani zaproszenie było dla mnie ogromnym zaszczytem, lady Dillard
- odparł Griffin z czarującym uśmiechem. Intensywna, nawet zbyt
intensywna woń gardenii owionęła go, gdy skłonił się nisko nad ręką
starszej pani. - Żałuję tylko, że przybyłem zbyt późno, by podziwiać
cały występ diwy.
- Nigdy nie należy tracić nadziei, milordzie! Seniora DeStefanis
uraczy
nas jeszcze kilkakrotnie swoim śpiewem, nim wieczór muzyczny
dobiegnie końca.
- Doprawdy, brak mi słów...
Lady Dillard zachichotała jak podlotek; zupełnie, jakby czytała w
myślach
wicehrabiego. Griffin ochoczo odwzajemnił jej uśmiech. Podczas
tego dłużącego się tygodnia, pełnego imprez towarzyskich, spotkali
się
kilkakrotnie i wicehrabia szczerze polubił starą damę. Wielka szkoda,
że
ma taki fatalny gust, jeśli chodzi o muzykę.
Wymienili kilka żartobliwych uwag i lady Dillard odeszła, by zająć się
innymi gośćmi. Griffin mierzył niechętnym okiem kłębiący się tłum.
Nie
miał większej nadziei, że wypatrzy interesującą go osobę. Był coraz
bardziej
przekonany, że powinien wrócić na wieś i czekać cierpliwie na powrót
Faith do Mayfair Manor. Powoli dochodził do wniosku, że nie ma
w świecie większej udręki niż życie towarzyskie w wielkim świecie.
Przyjął podsunięty mu przez lokaja kielich schłodzonego szampana i
po
raz ostatni zmierzył wzrokiem modnie ubrane towarzystwo. Podnosił
właśnie kielich do ust... gdy skamieniał. Zimny trunek spłynął
bezwiednie do wyschniętego gardła.
W przeciwległym kącie pokoju objawiła się oczom wicehrabiego
cudowna
istota- najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, jakie spotkał w życiu.
Co więcej, obróciła się nieco, jakby kogoś szukała, i spojrzała prosto
na niego. Zmęczenie i posępna zaduma Griffma znikły w jednej
chwili.
Twarz nieznajomej była doskonale piękna. Przywodziła na myśl
delikatną
rzeźbę z kararyjskiego marmuru. Każdy, nawet najdrobniejszy lys,
wydawał się dziełem geniuszu. Jasne, jedwabiste włosy były z
wytworną
prostotą uczesane w kok. Zamiast drogich kamieni ozdabiały jej
głowę
kwiaty, wpięte malowniczo w złote loki.
Piękność miała na sobie lazurową suknię, była wysoka i smukła.
Griffin
po prostu nie mógł oderwać od niej oczu. Wysokie uczesanie
podkreślało
jeszcze subtelny wdzięk całej postaci. Nawet w mdłym blasku świec
dostrzegł, że jej oczy mają rzadko spotykany odcień ciemnego błękitu
przypominającego krystalicznie czystą toń Morza Karaibskiego.
Nieznajoma nie odważyła się posłać mu uśmiechu. Skłoniła jednak
leciutko
głowę. Griffin nie zdawał sobie sprawy z tego, co czyni, gdy w
odpowiedzi
na to nieme wezwanie pośpieszył w jej kierunku. Oprzytomniał
w chwili, gdy stanął naprzeciw cudownej istoty.
- Lord Dewhurst!
Słów tych nie wypowiedziała jednak urzekająca blondynka.
Wyszeptała
je stojąca obok niej drobna kobieta. Z żalem Griffin oderwał wzrok
od czarodziejki... i ujrzał przed sobą dziewczynę, której poszukiwał
w Londynie przez pięć długich dni i tyleż niemających końca nocy.
Faith Linden.
Zamrugał z niedowierzaniem oczyma, ale zjawa nie znikła. Potem na
jego twarzy odmalowała się ogromna radość, gdy dostrzegł reakcję
Faith.
Na jego widok wydała zdławiony dźwięk i z twarzą pełną trwogi
zwróciła się do pięknej blondynki.
W tym właśnie momencie wicehrabia uświadomił sobie, że
tajemnicza
piękność to z pewnością lady Meredith. Poczuł nagłe ukłucie żalu.
Jaka
szkoda! Od tej chwili będzie dla niego nieosiągalna.
Urocza lady Meredith wiedziała już, kto przed nią stoi. Była jednak
bardziej powściągliwa w zachowaniu od przyjaciółki. Zesztywniała,
wyprostowała
plecy i spojrzała na wicehrabiego z wielką pogardą.
Niestety, nie osiągnęła zamierzonego efektu, gdyż niechcący
upuściła
wachlarz wprost na bolącą nogę asystującego jej dżentelmena, co
wywołało małe zamieszanie.
Wicehrabia rozpoznał poszkodowanego. Był to lord Dunstan,
pompatyczny
dandys, który uważał się za znawcę zasad towarzyskiej etykiety.
Griffin nie darzył Dunstana szacunkiem, ale w tym wypadku mógł
okazać
się cennym sojusznikiem i pomóc w ułagodzeniu dam, gdyby obie z
uporem go ignorowały.
Sądząc z reakcji Faith, Griffm nie miał wątpliwości, że spłoszone
kobiety
będą chciały ratować się ucieczką.
- Cóż za szczęśliwy traf! Znowu się spotykamy, panno Linden. -
Starał
się mówić lekkim, zdawkowym tonem. -Nie miałem pojęcia, że i pani
wybiera się do Londynu.
Faith zarumieniła się. Nie był to delikatny, pastelowy rumieniec, ale
szkarłatne wypieki. - Powiedziałeś „panno Linden", Dewhurst? - Lord
Dunstan nastroszył
się. Otrzepał z kurzu wachlarz lady Meredith i oddał właścicielce.
Potem zwrócił się znów do Griffina. - Obawiam się, że jesteś w
wielkim
błędzie, milordzie! To panna Maxwell, daleka krewna lady Meredith.
Mieszka na prowincji, a teraz przybyła z wizytą do stolicy.
- Panna... Maxwell?
- O, t.. .t.. .tak! - Faith dotknęła ręką rozpalonego policzka, potem
szyi.
Griffin oblizał zeschnięte wargi. Ładne rzeczy!
- A można poznać pani imię?
- Cóż za niestosowna poufałość! Zdumiewasz mnie, Dewhurst.
Przecież
dopiero przed chwilą poznałeś tę damę. -Zmarszczył czoło. -Prawdę
mówiąc, nie zostałeś jej nawet oficjalnie przedstawiony!
Griffm poczuł, jak prężą się muskuły jego rąk. Dunstan był doprawdy
irytujący! Czyżby nie słyszał, jak Faith przerażonym szeptem
wymówiła
jego nazwisko? Każdy domyśliłby się, że coś tu nie gra. Ale Dunstan
był
widać do tego stopnia ograniczony, że nic do niego nie docierało.
Mimo
to Griffm doszedł do wniosku, że zadał sobie zbyt wiele trudu i
znalazł
się zbyt blisko celu, by nie skorzystać z nadarzającej się okazji.
- Przepraszam najmocniej! Dunstan, może będziesz tak dobry i
przedstawisz mnie paniom?
Lord Dunstan jeszcze bardziej się napuszył, lecz spełnił prośbę.
- Droga lady Meredith, panno Maxwell, pozwólcie sobie przedstawić
wicehrabiego Dewhursta. Milordzie, oto córka hrabiego Stafforda,
lady
Meredith Barrington i jej urocza kuzynka, panna Maxwell.
Uprzejme szepty, dyskretne ukłony. Griffina aż ręce swędziały, by
chwycić
Faith za rękę i pocałować ją na powitanie. Powstrzymał się jednak,
nie będąc pewnym jej reakcji.
Z rozmysłem przysunął się jednak bliżej i uwięził ją w pułapce,
między
ścianą a swym atletycznym ciałem. Gdyby Faith odwróciła się, chcąc
uciec, utknęłaby nosem w śnieżnobiałej chustce, zdobiącąjego szyję.
Nie
mogła umknąć... chyba że sam by jej na to pozwolił.
Milczenie potęgowało jeszcze rosnące między nimi napięcie, ale
Griffin
doszedł do wniosku, że najrozsądniej będzie trzymać buzię na kłódkę
i najpierw ocenić dokładnie sytuację, a dopiero potem zacząć działać.
Z jakiegoś niezrozumiałego powodu Faith wystąpiła pod przybranym
nazwiskiem. Póki się nie dowie, czemu tak postąpiła, lepiej
dostosować się do jej gry.
Skłonił się z przesadną pewnością siebie.
- Przepraszam najmocniej za swą poprzednią omyłkę, panno
Maxwell.
W pierwszej chwili wydała mi się pani uderzająco podobna do pewnej
osoby, którą znam od dzieciństwa. Teraz jednak, po głębszym
zastanowieniu,
dostrzegam, jak bardzo się myliłem. Dama, o której wspomniałem,
jest od pani o wiele starsza.
- Doprawdy? - prychnęła pogardliwie Faith i spojrzała mu prosto w
oczy.
- Z całą pewnością! A poza tym jest znacznie niższa. - Griffin
leniwym,
afektowanym ruchem zakołysał się na obcasach, ani na chwilę nie
odrywając oczu od Faith. Rumieńce na jej policzkach pociemniały
jeszcze
bardziej. - Większość ludzi uważa ją za brzydulę, ale to nie brak
urody, tylko paskudny charakter sprawia, że wszyscy członkowie
naszej
lokalnej społeczności opowiadają o niej niestworzone historie.
- Pewnie jest trochę niezrównoważona, co? - spytał lord Dunstan z
wyraźnym zainteresowaniem.
- O, nie powiedziałbym, że tylko trochę!
- Ohyda! To brzmi doprawdy niepokojąco! - Dunstan uśmiechnął się
z przesadną elegancją.
Griffinowi podejrzanie zadrżały wargi.
- No, cóż... Nie należy osądzać bliźnich zbyt surowo... ale to
doprawdy
okropna jędza. Większość wiejskich dzieci boi się jej jak ognia.
Poza tym ubiera się cudacznie i wmawia wszystkim, że jest królową.
- Królową? - powtórzyła Faith słabym głosem.
- KrólowąAnglii, oczywiście. - Usta Griffina wykrzywiły się w
uśmiechu.
- Gdyby się podawała za królową Francji, z pewnością wylądowałaby
w domu wariatów.
- Przecież we Francji nie ma królowej - wymamrotała Faith.
- No, właśnie!
Faith rzuciła mu piorunujące spojrzenie i syknęła przez zaciśnięte
zęby:
- Czy nie zapomniał pan przypadkiem o kurzajkach, milordzie? Czy
ta nieszczęsna kreatura nie jest obsypana kurzajkami?
- Cóż za intuicja!... Teraz, gdy pani o tym wspomniała, przypominam
sobie...
- O Boże, ależ mi zaschło w gardle! - przerwała mu lady Meredith.
Ona również rzuciła Griffmowi mrożące krew w żyłach spojrzenie, a
potem
ze znacznie łagodniejszym wyrazem twarzy zwróciła się do stojącego
wiernie u jej boku dandysa. - Czy byłby pan tak dobry i przyniósł mi
kieliszek szampana, milordzie? Zauważyłam, że lokaje otwierają
mnóstwo
butelek, ale żadna z nich nie zabłądziła do naszego ustronnego
kącika.
To byłoby cudowne orzeźwienie... tak tu gorąco!
- Jestem uszczęśliwiony, że mogę pani usłużyć, lady Meredith.
Przyniosę
kieliszek również dla pani, panno Maxwell - Skłonił się nisko damom,
spojrzał z wyższością na Griffina i oddalił się.
- Dobra robota, lady Meredith! - pochwalił Griffin spokojnym,
zrównoważonym
tonem. - Teraz, gdy nie mamy już audytorium, nie musicie,
drogie panie, podskakiwać jak oparzone, ilekroć otwieram usta.
Faith przymrużyła oczy i przeszyła wicehrabiego morderczym
wzrokiem.
- Jak śmiesz tak się do nas odzywać?! Mimo tej wyjątkowo
niesmacznej
konwersacji mam nadzieję, że zachowałeś choć odrobinę
przyzwoitości,
by zostawić nas w spokoju! Żegnam, milordzie!
- Zechciej wstrzymać się ze swymi oskarżeniami, droga panno
Maxwell!
Podejrzewam, że Dunstan zaraz tu wróci z kielichami szampana w
dłoniach.
O ile nie zamierzasz przypuścić go do sekretu, radzę szybko wyjaśnić
całą sprawę. Po co ta idiotyczna zmiana nazwiska?
- Nie twoja sprawa, milordzie! - Faith spojrzała mu prosto w oczy,
niemal wyzywająco. - Już powiedziałam, że nie życzymy sobie
twojego towarzystwa!
- Muszę się dowiedzieć prawdy. 1 to natychmiast. - Z gardła Griffina
wydobył się dziwnie drapieżny pomruk. - Cóż to za nowa komedia?!
Wprost niewiarygodne, jak szybko może prysnąć cudowny wieczorny
nastrój. Wystarczy, że na przyjęciu pojawi się wicehrabia Dewhurst!
Zadziwiające, ale propozycja zmiany nazwiska wyszła od Merry. To
ona
skłoniła Faith do odgrywania roli jej dalekiej kuzynki, panny Maxwell.
Ponieważ Meredith była zawsze wzorem cnót i znajdowała się poza
wszelkimi
podejrzeniami, Faith doszła do wniosku, że pomysł jest bardzo dobry.
Występowanie publicznie pod własnym nazwiskiem zdawało się ze
wszech miar niewygodne - była przecież w żałobie po ojcu i po
narzeczonym.
To niewinne kłamstwo umożliwi jej wzięcie udziału w spotkaniu
towarzyskim, o czym zawsze marzyła. Jeden krótki wieczór spędzony
w wielkim świecie. Czy to takie wielkie przestępstwo?
Po namyśle postanowiły, że udadzą się na wieczór muzyczny do lady
Dillard. Doszły do wniosku, że tam będzie najmniej tłoczno.
Kiedy Merry po raz pierwszy wspomniała o swoim pomyśle, Faith
potraktowała to jako dobry żart. Ot, taka sobie komedia, której nigdy
nie
odegrają. Nie chciała nawet myśleć o urzeczywistnieniu tego
zamiaru.
Ale Meredith nalegała. Zaciągnęła Faith do krawcowej i pomogła
wybrać
odpowiednią suknię, racząc przyjaciółkę anegdotkami o ludziach,
których mogła spotkać.
I tak oto Faith zapaliła się do pomysłu Merry. Jakże upajające będzie
poczucie wolności, pozbycie się - choćby tylko na jeden wieczór-
ciężaru
swej tożsamości! Czyż może komuś zaszkodzić taka niewinna
zachcianka?
Była mała szansa, że spotka kogoś znajomego. Nikt z okolicznego
ziemiaństwa
nie wybierał się w tym sezonie do Londynu. Faith czuła się
więc całkiem bezpiecznie - aż do chwili, gdy na przyjęciu pojawił się
wicehrabia.
- Czekam na wyjaśnienia, panno Maxwell.
- Przestań, u licha, tak się do mnie zwracać! - syknęła Faith. Miała
wrażenie, jakby zapadała się w otchłań. - A w ogóle, co ty tu robisz?
Myślałam, że masz w domu mnóstwo pracy!
Griffin zacisnął zęby, a jego oczy zwęziły się w wąską szparę.
- Przyjechałem do Londynu, żeby cię odnaleźć.
- I kto tu odgrywa głupie komedie?! - Faith zirytowała się, miętosząc
jedwabny woreczek, który miała w ręku.
W stalowoszarych oczach Griffina błysnął płomień gniewu. Atmosfera
stała się tak napięta, że wprost trudno było ją znieść. Faith podniosła
nerwowo głowę, wypatrując lorda Dunstana. Gdzie on się podziewa,
do
licha? Miał tylko przynieść dwa kieliszki szampana!
Merry rozkasłała się za wachlarzem, ale nie odstępowała przyjaciółki
na krok. Przez chwilę Faith niemal zapragnęła, by Griffin oderwał
wzrok
od niej i znów się zapatrzył na piękną Meredith.
W pewnym sensie to właśnie niezwykła uroda Merry przyczyniła się
do tej niezręcznej sytuacji. O, Faith dobrze widziała, jakim
roziskrzonym
wzrokiem wicehrabia spoglądał na Meny z drugiego końca pokoju! A
potem
mszył w jej kierunku, jak zahipnotyzowany.
Faith poczuła ostry ból w piersi. Meredith i Griffin stanowili wyjątkowo
urodziwą parę!... Ale na myśl o tym, że mogliby się ze sobą związać.
Faith zrobiło się niedobrze.
Ta nagła rozpacz skłoniła ją do przybrania lodowatej, pogardliwej
miny,
którą wyćwiczyła do doskonałości.
W pierwszej chwili lord Dewhurst stracił trochę animuszu, co Faith
dodało jeszcze więcej odwagi. Była już pewna, że wicehrabia się
podda.
Jednak Griffin nie zszedł z pola. Wręcz przeciwnie: jego wargi wygię
ły się w szyderczym uśmiechu, a w oczach pojawiły się kpiące błyski.
- Jeśli nie doczekam się żadnych wyjaśnień, będę musiał wyciągnąć
własne wnioski. - Utkwił w Faith tak ostre spojrzenie, że omal się nie
wzdrygnęła. - Czy ściga cię policja?
- Co takiego?! - Faith odwróciła głowę tak raptownie, że pasmo
włosów
wysunęło się z upięcia i opadło na jej nagie ramię. - To już szczyt
bezczelności! Co śmiesz sugerować, mój panie?!
Griffin obdarzył ją zapierającym dech uśmiechem.
- Wiem z doświadczenia, panno Maxwell, że fałszywych nazwisk
używająosoby,
pragnące ukryć swą tożsamość. Zazwyczaj z powodu jakichś
niezgodnych z prawem czynów.
- Wcale mnie nie dziwi, że znasz osobiście osoby, które są na bakier
z prawem, milordzie! - zauważyła cierpko Faith. Nie miała
najmniejszej
ochoty spowiadać się przed nim ani tłumaczyć ze swych postępków.
Był
dla niej zupełnie obcym człowiekiem. Z jakiej racji miałaby mu się
opowiadać?
Należało jednak zachować ostrożność. Dewhurst mógł w każdej
chwili
urządzić scenę i publicznie zakwestionować jej tożsamość. Faith
uniosła
dumnie głowę, chcąc okazać, że wcale się go nie boi.
Gdy napotkała jego wzrok, początkowo nie odwróciła oczu. Ale
wpatrywał
się w niąw milczeniu tak długo, że zaczęły ją zawodzić nerwy. Ta
jego obojętna mina, te jego bystre i czujne oczy... Mógłby ją
zdemaskować,
gdyby chciał. Ale czy naprawdę tego chciał?
Odetchnęła ciężko. Serce jej się tłukło w piersi jak szalone. Czuła, że
się czerwieni pod uporczywym wzrokiem Griffina. Niepewnym
ruchem
odgarnęła fry wolny kosmyk.
- Możemy przejść się po ogrodzie - zaproponował Dewhurst. - To
nam zapewni odrobinę prywatności.
- Nie mam najmniejszego zamiaru opuszczać tej sali w pańskim
towarzystwie,
wicehrabio - odparła stanowczo Faith.
Z trudem opanowała drżenie rąk. Jednak na samą myśl o
romantycznej
przechadzce przy księżycu w towarzystwie Griffina znów przeraziła
się nie na żarty.
- Muszę dowiedzieć się prawdy - oświadczył spokojnie. - Jeśli nie
dziś, to... powiedzmy, jutro po południu. Złożę paniom wizytę o
trzeciej.
I mam nadzieję, że zostanę przyjęty.
W jego słowach słychać było wyraźnie groźbę. Zimny dreszcz
przebiegł
Faith po plecach. Nie wątpiła w jak najgorsze intencje wicehrabiego.
Mimo elegancji i arystokratycznych manier Dewhurst był w gruncie
rzeczy twardy i szorstki. Do jakiego stopnia? Tego jeszcze nie
wiedziała.
- Nie zamkniemy panu drzwi przed nosem, milordzie - odparła ponuro
Meredith. - Rezydencja mojego ojca mieści się przy Grosvenor
Square.
Może pan już tam bywał?
- Jeszcze nie, ale bez trudu znajdę drogę. A zatem do jutra, łaskawe
panie.
- Dobrej nocy, wicehrabio - odpowiedziała po chwili wahania Faith.
Umyślnie ani drgnęła, gdy Griffin jej się skłonił, a następnie odwrócił
się i odszedł.
- Tak mi przykro, Faith! -rzekła Meredith, gdy tylko zostały same. -
To wszystko moja wina! Gdybym cię nie namówiła na ten muzyczny
wieczór,
lord Dewhurst nigdy by cię nie odnalazł. Nie wiem, jak mam cię
przepraszać!
- To niczyja wina. Po prostu prześladuje nas niesamowity pech. -
Faith
wzruszyła ramionami. - Griffin twierdzi, że przyjechał do Londynu,
żeby
mnie odnaleźć. Jak myślisz, czy to prawda?
Meredith zrobiła niewyraźną minę.
- Cóż innego mogło go tu ściągnąć?
- Nie mam pojęcia. Pewnie dowiemy się jutro po południu - odparła
Faith, siląc się na lekki, niedbały ton.
Niegdyś sama myśl o odwiedzinach Griffina wprawiłaby ją w radosne
podniecenie. Teraz jednak - niestety - na wieść o jego rychłej wizycie
dostawała gęsiej skórki.
Faith uniosła ciężką, złotą draperię i wyjrzała na ulicę. Przejeżdżały
tędy wolno powozy, kłusowali bystroocy jeźdźcy na lśniących
wierzchowcach,
uchylając kapelusza na powitanie modnie odzianych znajomków,
którzy spacerowali po zalanych słońcem trotuarach. Od czasu do
c^asu
przebiegła guwernantka w pogoni za krnąbrnymi pupilami. Nigdzie
jednak
ani śladu lorda Dewhursta!
Faith uniosła draperię jeszcze wyżej i przytknęła nos do szyby. To
ona
nalegała, by spotkanie z wicehrabią odbyło się małym saloniku na
piętrze.
Meredith łaskawie wyraziła zgodę. Było to pomieszczenie mniejsze
od głównego salonu, bardziej intymne i przytulne. Stały tu lekkie
złocone
meble i kilka bezcennych antyków. Najważniejsze było jednak to, że
salonik miał okna od frontu.
- Przypomina mi się powiedzenie, które często powtarzała moja
droga
niania - zauważyła Meredith. - „Podglądany imbryk nigdy nie zakipi".
Obawiam się, że oczekiwany gość nigdy się nie zjawi, jeśli będziesz
go wypatrywać z takim napięciem.
Faith pośpiesznie odsunęła się od zasłony, odwróciła i spojrzała
przyjaciółce
w twarz. Meredith siedziała spokojnie na kozetce, zasłonięta gazetą,
którą właśnie czytała.
Dama czytająca gazetę! To niemal skandal. Większość pań siedząc
w salonie haftowała lub dziergała koroneczki, ale Meredith nie
poddawała
się konwenansom. Odwaga przyjaciółki równocześnie zdumiewała i
fascynowała Faith.
Meredith co prawda nie zarządzała osobiście swoim majątkiem, ale
miała baczne oko na inwestycje, w których lokowano jej pieniądze, i
wyrażała
swą opinię na temat tego, w co chciałaby je zainwestować. Faith
niejednokrotnie zastanawiała się nad tą sprawą i zawsze dochodziła
do
wniosku, że gdyby młodsi bracia Merry brali przykład z siostry i
poświęcali
swoim sprawom majątkowym tyle czasu i uwagi co ona, a choćby
nawet o połowę mniej, to nie popadaliby nieustannie w tarapaty, a
teraz
nie znaleźliby się w tak rozpaczliwym położeniu.
„Kocioł garnkowi przygania, a sam smoli!" - pomyślała z goryczą
Faith. Ona też znalazła się w rozpaczliwym położeniu. Z tą różnicą,
że
w jej przypadku nie chodziło o roztrwonione pieniądze, tylko o
zmarnowane życie.
Przez chwilę Faith pozwoliła sobie na gniew i użalanie się nad sobą.
Czuła, że spotkała jąniesprawiedliwość! Gdyby nie była kobietą, nie
spotkałaby
jej taka krzywda! Odziedziczyłaby po ojcu tytuł i posiadłość, nikt
by nie pytał o jej stan cywilny. Poddała się gwałtownej fali bezsilnego
gniewu, przeświadczona o nieuchronności losu.
Była jednak kobietą, a testament ojca, który chciał jej pomóc, okazał
się dodatkową karą. Nieszczęście spotkało ją z powodu
krótkowzroczności
kochającego ojca, a nie klątwy, ciążącej na kobietach.
Ponieważ Meredith bardzo nalegała, Faith już następnego dnia po
przyjeździe
do Londynu udała się po poradę do adwokata, ale jego opinia nie
napawała
nadzieją. Być może kiedyś i za duże pieniądze ktoś podjąłby się
zakwestionowania
ostatniej woli jej ojca i nawet doprowadził do jej unieważnienia.
Ale, rzecz jasna, nikt nie mógł z góiy zagwarantować jej sukcesu.
Na razie jednak Faith nie miała ani czasu, ani funduszy na zajęcie się
tą
sprawą. Podziękowała adwokatowi za radę i wyszła, czując się
jeszcze bardziej bezradna.
Faith zerknęła niepewnie na Meredith. Przyjaciółka nadal była
pogrążona
w lekturze. To, że nie musiały silić się na rozmowę, stanowiło
ogromną
ulgę... choć konwersacja na byle jaki temat mogłaby odsunąć na
chwilę
dręczące Faith myśli.
Ogarnięta na nowo niepokojem zaczęła krążyć po saloniku. W jej
głowie
kłębiło się tysiące myśli, których nie mogła się pozbyć. Nagle
zatrzymała
się i spojrzała na swoje ręce. Najpierw zauważyła, że obie lekko
drżą, potem dostrzegła złamany paznokieć. Bezmyślnie podniosła
rękę
do ust i zaczęła go obgryzać.
- Widzę, że zaczynasz podwieczorek od smacznej przekąski - rzekła
cierpko Meredith. - A co będzie na deser? Koniuszki warkoczy?
Zawstydzona Faith oblała się rumieńcem na wspomnienie
dzieciństwa,
gdy ssała końce warkoczyków, ilekroć coś ją zaniepokoiło.
- Skąd wiesz, że obgryzam paznokcie? Czyżbyś obserwowała mnie
przez dziurę w gazecie, którą niby tak zapamiętale czytasz? - rzuciła
kpiącym
tonem Faith i w sposób nieprzystający damie klapnęła na fotel.
- Nie potrzebuję dziury. Papier jest bardzo cienki, niemal
przezroczysty.
- Meredith złożyła z szelestem gazetę. - A twoje zniecierpliwienie
dosłownie iskrzy się w powietrzu!
- Racz mi wybaczyć, łaskawa damo! - odcięła się Faith, zmieniając
pozycję w fotelu. - Od wczorajszego koszmarnego spotkania prawie
nie
zmrużyłam oka. Że też ze wszystkich ludzi, których mogłyśmy tu
spotkać,
natknęłyśmy się akurat na Dewhursta!
- Powiedziałaś wczoraj wieczorem, że to zwykły pech - odparła
całkiem
logicznie Meredith. - Jestem pewna, że nie ma powodu do niepokoju.
Usta Faith zacisnęły się w posępnym grymasie.
- No, cóż... dzisiaj nie wierzę ani w szczęśliwy traf, ani w pecha.
Zresztą
wicehrabia sam przyznał, że przybył do Londynu, by mnie odszukać.
- Mogę się założyć, że zmyślił na poczekaniu. Mężczyźni często
zmyślają, jeśli coś ich zaskoczy.
- Doprawdy?
- Jak najbardziej! - zapewniła ją Meredith.
Faith odetchnęła głęboko i znów opadła na fotel. Nieugięta
determinacja
w głosie Meredith także i jej dodała sił. Meny miała rację! Cóż złego
mógł jej uczynić Dewhurst, choćby nawet chciał? 1 co go obchodzi,
że
podawała się za pannę Maxwell?! To nie jego sprawa!
Mimo to serce podskoczyło jej do gardła, gdy rozległo się stukanie do
drzwi salonu. Żywiąc złudną nadzieję, że nikt nie pozna po jej twarzy,
co
akurat przeżywa, Faith podniosła głowę i wyprostowała plecy.
Wicehrabia wkroczył do pokoju z wielkim bukietem róż. Na widok tych
cudownych kwiatów, świeżych, pachnących i różowych - czyli w jej
ulubionym
kolorze! - Faith tak się zdumiała, że bezwiednie zerwała się na równe
nogi.
- Dzień dobry, łaskawe panie.
Griffin skłonił się grzecznie i uśmiechnął z całą swobodą.
- Dzień dobry, milordzie - usłyszał.
Głos Meredith nie był życzliwy, ale przynajmniej odwzajemniła
powitanie.
Natomiast Faith - ku swej konsternacji - odkryła, że nie jest w stanie
wykrztusić z siebie nawet słowa.
Griffin uniósł jedną brew, ale na szczęście nie skomentował jej
milczenia.
Co więcej, podszedł do Faith i wręczył jej kwiaty. Już gdy się zbliżał,
Faith dostrzegła, że przyniósł niejeden, lecz trzy bukiety. Wszystkie
równie piękne.
Gdy wręczał jej kwiaty, ich palce zetknęły się, ognisty dreszcz
przebiegł
przez rękę Faith. Dotyk palców Griffina był ciepły i podniecający.
Musiała zebrać wszystkie siły, by nie okazać radości, która uderzyła
jej do głowy.
Na Griffmie to przypadkowe zetknięcie rąk nie zrobiło żadnego
wrażenia.
Skłonił się lekko Faith i podszedł do Meredith. Przyjęła bukiet w
milczeniu.
- A gdzie wasza przyzwoitka, drogie panie? - spytał, unosząc nieco
wyżej ostatni bukiet
- Ciocia Agatha odbywa swą popołudniową drzemkę - odparła
Meredith.
- Nie miała pojęcia, że oczekujemy dziś gości.
Wicehrabia przechylił głowę. Spojrzał na trzymane w ręku kwiaty,
potem
na Meredith i Faith. Widać było z jego przystojnej twarzy, że stanął
w obliczu nie lada problemu. Kogo obdarować dodatkową wiązanką?
Kiedy wyciągnął rękę z bukietem do Meredith, oddech Faith uwiązł
w gardle. Z całej siły ścisnęła w ręku łodyżki róż, które przed chwilą
sprawiły
jej taką radość. Prawie nie poczuła ukłucia, gdy kolec wbił się jej
w rękę. Zresztą, najważniejsze było to, żeby Griffin nie dostrzegł
drżenia
jej rąk, kiedy znów na nią spojrzy.
Jeśli znów na nią spojrzy.
- Sądzę, lady Meredith, że gdyby pani ciocia otrzymała ten bukiet,
musiałaby dowiedzieć się o mojej wizycie, prawda? - spytał lord
Dewhurst.
- Oczywiście, ale nie zamierzałyśmy robić z niej przed ciocią
tajemnicy
- odparła zgodnie z prawdą Merry.
- Znakomicie! A zatem, czy mogę prosić, by pani łaskawie przekazała
swej cioci, gdy się obudzi, tych kilka kwiatków ode mnie, wraz z
wyrazami szacunku?
- Bardzo dziękuję, milordzie. To niezwykle miły gest. - Wyraźnie
zaskoczona
Meredith wzięła bukiet. - Ciocia Agatha będzie z pewnością
zachwycona. Od dawna nie otrzymała od nikogo kwiatów, a za
różami przepada.
Griffin w odpowiedzi znów się uśmiechnął, a potem odwrócił się do
Faith i mrugnął do niej szelmowsko. Omal nie upuściła swego
bukietu.
Meredith, która właśnie zadzwoniła na lokaja, by podał herbatę, nie
zauważyła
tej wymiany spojrzeń - co dodało całej sytuacji jeszcze więcej uroku.
Nie zważając na gwałtowne bicie serca, Faith zajęła miejsce obok
wicehrabiego
i zaczęła układać fałdy spódnicy. Kiedy uspokoiła się na tyle,
by podnieść głowę i popatrzyć Griffina i Meredith, stwierdziła, że
rozmawiają
z ożywieniem. Żadne z nich najwyraźniej nie pragnęło ani nie
oczekiwało, by Faith włączyła się do konwersacji. Wobec tego przez
chwilę
w spokoju przyglądała się uważnie wicehrabiemu.
Jego ciemnoniebieski, idealnie dopasowany surdut z pewnością był
dziełem Westona. Tylko tam można było zamówić strój równie
wytworny
i podkreślający wszystkie zalety klienta - na przykład imponujące
ramiona,
jakie miał Griffin. Biała chustka na szyję była związana z prostotą,
ale sama jej biel przyciągała uwagę, kontrastując z jego opaloną
i tryskającą zdrowiem twarzą. Wysokie czarne buty lśniły jak lustra, a
obcisłe
beżowe bryczesy uwydatniały muskularne uda.
Mimo wszelkich zalet tego eleganckiego stroju Faith zachwycała
przede
wszystkim dumna postawa i pewność siebie lorda. Widać było od
razu,
że to urodzony dowódca; ktoś, kto potrafi rządzić innymi i panować
nad sobą.
Obrócił nieco głowę, odpowiadając na jakieś pytanie Meredith, i Faith
miała teraz przed oczyma jego profil - mocno zarysowany i doskonale
kształtny.
- Panna Linden z pewnością zgodzi się ze mną, nieprawdaż? - spytał
głęboki męski głos.
Wyrwana nagle z krainy marzeń Faith podniosła dumnie głowę. Ich
spojrzenia skrzyżowały się i dostrzegła rozbawienie w szarych,
nieprzeniknionych
oczach Griffina; dobrze wiedział - lecz skąd, do licha?! - że
Faith nie ma pojęcia, o co chodzi.
- Nie, milordzie, wcale się nie zgadzam - odparła bezczelnie.
Nie da mu satysfakcji, na którą on wyraźnie czeka. Nie poprosi o
powtórzenie
pytania! Dobrze, że mu nie przytaknęła. To było logiczne posunięcie.
Ostatnio nie zgadzała się z Griffinem absolutnie w żadnej sprawie!
Brwi wicehrabiego uniosły się ze zdumieniem.
- Jakie to dziwne! Myślałem, że zdecydowana większość pan jest
zdania,
iż nasz Prinny, Jerzy IV, zachował się bardzo niegrzecznie w
stosunku
do swej żony księżnej Karoliny*.
- Nie wszystkie kobiety myślą tak samo! - odparła wyniośle Faith,
aczkolwiek szczerze uważała, że zachowanie księcia w stosunku do
nieszczęsnej
żony jest skandaliczne i niegodne potomka szlachetnego rodu.
Jednak prędzej połknęłaby swój piękny bukiet, niż przyznała się
przed
wicehrabią, że nie miała pojęcia, o czym przy niej rozmawiano.
Wpatrywał się w nią przez chwilę, ale zaniechał dalszego drążenia
sprawy.
- Jeśli pani wyrazi zgodę, lady Meredith, chciałbym pomówić z panną
Linden w cztery oczy.
Faith omal nie krzyknęła ze zdumienia, ale na szczęście ugryzła się
w język.
- O tym powinna zadecydować moja przyjaciółka - odpowiedziała
Merry. - Zgadzasz się, kochanie?
Spojrzała nieufnie na wicehrabiego.
- Nie mam przed Meredith żadnych tajemnic.
- A ja nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Mimo to wolałbym
porozmawiać bez świadków.
Dodał do swej prośby uśmiech, dzięki któremu jego przystojna twarz
stała się porywająco piękna. I Faith nie miała już siły się opierać.
- Może tak będzie lepiej - odpowiedziała.
Licho wie, o czym on zechce rozmawiać. Faith miała szczery zamiar
powtórzyć każde słowo swej najdroższej przyjaciółce, ale może
rozmowa
bez świadków okaże się mniej krępująca.
Poza tym Faith nie zapomniała, jakim pożerającym wzrokiem Griffin
spoglądał wczoraj na Meredith. To wspomnienie, nie wiedzieć czemu,
budziło w niej niepokój. Jeśli będą sami, cała uwaga Griffina skupi się
tylko na niej!
- Doskonale. Jeśli Faith sobie tego życzy, zostawię was samych. Na
pewien czas. - Meredith podeszła do drzwi, zatrzymała się i
uśmiechnęła
chłodno do wicehrabiego. - Będę jednak na tyle blisko, by usłyszeć
podniesione głosy.
- Jest bardzo opiekuńcza w stosunku do ciebie - zauważył Griffin, gdy
drzwi się zamknęły. -A może nie ma do mnie nawet odrobiny
zaufania?
- Lady Meredith wyrobiła sobie opinię na temat mężczyzn i doskonale
orientuje się w ich słabostkach - odparła Faith pewnym głosem.
- Jeśli trafi na odpowiedniego mężczyznę, zacznie mówić zupełnie co
innego.
- Czyżbyś myślał o sobie, milordzie?
Przyglądał się jej przez chwilę bardzo uważnie. Faith dygotała w
środku.
Już miał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili rozmyślił się i
uśmiechnął
od ucha do ucha.
-Nie, absolutnie się nie nadaję na refomiatora lady Meredith.
Uczucie ogromnej ulgi ogarnęło Faith. Czuła instynktownie, że nie
byłaby w stanie znieść zalotów Griffina do Meredith. Ze swym
urokiem
i wdziękiem mógłby naprawdę podbić jej serce!
Zrobiła zadumaną minę.
- Pewnie chcesz się dowiedzieć, jak znalazłyśmy się na wczorajszym
wieczorze muzycznym... - zaczęła, ale nie było jej dane skończyć.
Do salonu weszło dwoje służących z zastawą do herbaty. Przez
następnych
kilka minut było mnóstwo krzątaniny, gdy lokaj i pokojówka nabywali
stół. Faith nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie wyjdą. Chciała
czym prędzej rozpocząć... i zakończyć dyskusję z Griffinem. Boże
święty!
Czy ta służba nigdy się nie wyniesie?
- Herbaty? - zaproponowała gościowi od niechcenia, gdy w końcu
zostali sami.
- Dziękuję, nie w tej chwili - odparł. - Może później.
Faith, zbyt spięta, by nalać herbaty sobie, odetchnęła głęboko.
- Jak już mówiłam...
Energiczne stukanie do drzwi rozbrzmiało gromkim echem.
- Cóż tam znowu?! - wykrzyknęła zirytowana Faith, zrywając się
z krzesła. W kilku susach znalazła się przy drzwiach i otworzyła je
raptownie.
- O co chodzi?! - warknęła wściekle.
Całkiem zbita z tropu młoda pokojówka omal nie upuściła dzbanka.
- Ja z...zapomniałam o ś...śmietance - wyjąkała. - S...strasznie
panienkę przepraszam...
Faith wzięła dzbanek z drżących rąk służącej.
- Nie, to ja przepraszam. Nie zrobiłaś nic złego. Dziękuję za
śmietankę. Na pewno się przyda.
Dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością, dygnęła i znikła.
Faith postawiła dzbanek obok srebrnego imbryka i spojrzała
bezradnie
na Griffma. Bała się otworzyć usta, by znów jej ktoś nie przerwał.
- Mówiłaś o wczorajszym wieczorze - podsunął Griffin. - Przyznam
jednak, że gdy minął pierwszy szok, nie zastanawiałem się dłużej nad
tą
sprawą. Ale chętnie się dowiem, co cię skłoniło do wystąpienia pod
cudzym nazwiskiem.
Faith w zamyśleniu potarła brodę. Takie podejście do sprawy było
diametralnie
różne od wczorajszego, gdy wicehrabia usiłował je zastraszyć,
domagając się wyjaśnień.
- Z powodu różnych przykrości związanych z testamentem ojca
uznałam
za stosowne opuścić na jakiś czas Mayfair Manor. Wybrałam się
więc do Londynu z Meredith - relacjonowała obojętnym tonem Faith. -
Merry uznała, że wieczór muzyczny u lady Dillard byłby dla mnie
odpowiednią
rozrywką. Jestem jednak w żałobie, więc nie wypada mi uczestniczyć
w żadnych spotkaniach towarzyskich.
Obie z Meredith doszłyśmy do wniosku, że nie wyrządzimy nikomu
krzywdy, jeśli wystąpię jako jej daleka krewna, panna Maxwell. Nawet
ciocia Agatha bez skrupułów zaaprobowała to niewinne kłamstwo.
Były
śmy pewne, że nie natknę się na nikogo, kto zna moje prawdziwe
nazwisko.
- To brzmi całkiem logicznie - stwierdził Griffin ze szczerym
podziwem
i rozbawieniem jednocześnie. - Zasady obowiązujące w wielkim
świecie niekiedy są zbyt sztywne, a czasem wręcz groteskowe.
- No właśnie! - przytaknęła żywo Faith.
- ... A ja nie należę do tych, którzy święcie tych zasad przestrzegają.
Faith pochyliła głowę, by ukryć uśmiech.
- Tak też myślałam.
- Jednakowoż istniejąreguły, których złamanie może mieć bardzo
przykre
konsekwencje... zwłaszcza dla damy.
Griffin wypowiedział te słowa bardzo poważnym, niemal ponurym
tonem.
Faith raptownie podniosła głowę.
- Co masz na myśli?
- Pewne... nierozważne postępki, które można skwitować słowami
„zbyt się zagalopowała". - Griffin mówiąc to przyglądał się własnym
butom. - Mam nadzieję, że będziesz ze mną szczera, choćby się to
okazało bolesne.
Faith zmarszczyła brwi. O czym on mówi, do licha?! Spojrzała na
niego,
łudząc się, że wyczyta coś z jego miny. Ale nieprzenikniona twarz
wicehrabiego niewiele jej powiedziała. On jednak wyraźnie wyczuł jej
zmieszanie, gdyż dodał cicho:
- Mam na myśli, rzecz jasna, wasze stosunki z Neville'em.
- Ach, tak? - Policzki Faith poczerwieniały. Na wspomnienie zmarłego
narzeczonego i prawie nieistniejących więzi pomiędzy nimi obudził
się w niej zadawniony żal. Okazała się nie dość ładna, nie dość
ponętna,
nie dość kobieca, by Neville raczył pojąć ją za żonę. Wyraźne
odtrącenie,
jakie spotkało ją na oczach przedstawicieli jej małego świata -
niewielkiej
lokalnej społeczności - załamało Faith, odarło z godności i z wiary w
siebie.
- Nie określiłabym w ten sposób stosunków łączących mnie z twoim
bratem. Był to raczej przypadek zdumiewającej naiwności i głupoty.
Głos
Faith ścichł do szeptu. -1 choć to prawda, że Neville zrujnował mi
życie, wiem, że powinnam pogodzić się z nieuniknionym
staropanieństwem
i urządzić jak najlepiej w tych wąskich, ciasnych ramach.
Nie zamierzała robić z siebie męczennicy, ale czasem trudno było
tego
uniknąć. Ilekroć ktoś wspomniał o Neville'u, ożywało w niej bolesne
poczucie własnej niedoskonałości.
Dostrzegła cień uśmiechu na przystojnej twarzy Griffina. Trochę jato
zdziwiło - rozmawiali przecież na poważne tematy. Może to nie był
praw
dziwy uśmiech, tylko grymas warg?
Griffin odetchnął głęboko. Nadeszła chwila ostatecznego
rozrachunku.
Miał nadzieję, że Faith obali jego podejrzenia, zaprzeczy, że istniał
choćby cień skandalu. A jednak w głębi serca nie był zaskoczony.
Narastało
w nim podejrzenie, że Neville mógł nadużyć przywilejów przyszłego
męża. Jego brat nie był wzorem moralności ani wielkoduszności.
A więc to już wyjaśnione - myślał z posępną determinacją. Problem
rozwiązany, wszystko jasne. Neville unieszczęśliwił swą narzeczoną i
złamał
jej życie, a teraz na jego, Griffina, barkach spoczywa obowiązek
naprawienia
krzywdy. To zupełnie jak z tym cholernym tytułem! Ani go nie
pragnął, ani się nim nie ucieszył... Przyjął go, bo nie było innego
wyjścia.
Griffin przyglądał się Faith i taksował ją wzrokiem. Nie wyglądała na
kobietę, która budzi nieposkromione żądze... ale dawno temu życie
nauczyło
go - bardzo boleśnie - że nie należy osądzać pochopnie żadnej
kobiety.
Zacisnął usta. Jeśli ma zamiar przez resztę życia zasypiać i budzić
się
przy jej boku, nie zaszkodzi upewnić się co do jeszcze jednej rzeczy.
Podniósł się z ogromnego fotela i usiadł na kozetce obok Faith.
Wyglądała
na zdziwioną, ale wyraz jej twarzy zmienił się dopiero wówczas,
gdy Griffin objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
Zrobiła wielkie oczy ze zdumienia, a wargi jej rozchyliły się, gdy
skłonił
głowę i pocałował ją w usta. Był to wspaniały pocałunek, namiętny
i żarliwy. Wyczuł wahanie Faith. W pierwszej chwili zesztywniała, ale
nie wyrwała mu się ani nie uciekła.
Cofnął się nieco, dając jej możliwość odwrotu. Czuł ciepło ich
zmieszanych
oddechów, kiedy Faith podejmowała decyzję. Potem zaś uśmiechnął
się z satysfakcją, gdy namiętnie poddała się pieszczocie.
Pocałował japo raz drugi. Zuchwale pieścił jej wargi, sunąc po nich
językiem. Otworzyła usta, gdy naparł na nie mocniej. Poznawał jej
smak,
kiedy ich języki splotły się ze sobą.
Od dawna nie całował już tak zachłannie żadnej kobiety. Odezwał się
w nim nagi instynkt i Griffin puścił wodze namiętności, całując Faith
aż do utraty tchu.
Tuliła się do niego coraz mocniej, ich pocałunki stawały się coraz
gorętsze,
coraz bardziej naglące. Czuł, jak jego ciało pręży się z rozkoszy.
Bezwstydne podniecenie Faith budziło w nim zapomniane pragnienia.
Zdumiewało go to i w najwyższym stopniu radowało.
W pocałunkach Faith nie było wahania, nieśmiałości czy ignorancji,
których można by się spodziewać po niewinnej dziewczynie. Nie
wydawała
się również wyrachowana w grze miłosnej, toteż Griffin przypisał
łatwość, z jaką go rozpaliła, nie tyle jej doświadczeniu, co wrodzonej
kobiecej zmysłowości.
W gardle Griffina wezbrał cichy pomruk. Faith wyciągnęła rękę i
dotknęła
jego twarzy, jakby obawiała się, że zaraz zniknie. Ten gest rozpalił go
jeszcze bardziej.
Zanurzył palce w jej jedwabistych włosach, burząc starannie upięty
kok. Gęste loki spływały mu po rękach i opadały na plecy Faith -jakże
ciepłe i miękkie!
Ręka Griffina powędrowała niżej, zaciskając się na jej piersiach. Miał
wrażenie, że dotknął ognistej lawy, gdy jego palce natrafiły na jędrną
znacznie
bujniejszą niż przypuszczał, wypukłość. Faith jęknęła cicho,
gardłowo,
i przywarła do niego jeszcze mocniej. Jej ręce uniosły się ku górze,
przemknęły
po wyłogach jego surduta i wplątały się we wspaniałe męskie włosy.
Marzył o tym, by zsunąć stanik jej sukni, obiema rękami nakryć
cudowne
piersi i drażnić sutki, aż stwardnieją. Marzył o tym, by unieść jej
spódnicę i halki, dotrzeć do najtajniejszych sekretów jej ciała, pieścić
delikatnie i powoli, aż do końca, aż do spełnienia.
Nie przypuszczał, by Faith mu się opierała. Nie wydawała się
przestraszona
jego wybuchem namiętności. Zdawało się nawet, że jego miłosne
ataki wzmagają jej pożądanie. Cóż za upajające perspektywy!...
Z ogromnym żalem Griffin oderwał się od Faith. Odetchnął głęboko
raz i drugi, by oprzytomnieć. Ciężar, który czuł w sercu od chwili, gdy
postanowił, że się z nią ożeni, wyraźnie zelżał.
Mogło się to wydawać zdumiewającym brakiem logiki, ale Griffin
rasowy
kobieciarz - naprawdę wierzył w instytucję małżeństwa. Zawsze
powtarzał sobie, że nie poślubi kobiety, która budziłaby w nim
wyraźną
niechęć lub wstręt. Wybierze sobie żonę, którą z czasem mógłby
pokochać
i która odwzajemniłaby jego miłość.
Pozbawione czułości małżeństwa, tak modne w eleganckim świecie,
nie budziły w nim żadnego zainteresowania. Chciał znaleźć w żonie
towarzyszkę
życia, kogoś, kto zwiąże się z nim na dobre i na złe. Pragnął
swą żonę szanować, podziwiać, a przede wszystkim darzyć
zaufaniem.
Faith Linden w niczym nie przypominała żony, jaką sam by sobie
wybrał.
Nie była wyrafinowana, nie budziła zachwytu. Okazywała natomiast
niekiedy zbytnią pewność siebie i zbytnią niezależność. Obie te
cechy wymagały
ścisłej kontroli. Mimo to Griffin w głębi serca szczerze przyznawał,
że mógł trafić znacznie gorzej. A teraz ku swej radości odkrył, że
poślubienie
kobiety, która tak umie całować, nie będzie żadnym poświęceniem!
- Coś mi się zdaje, moja panno, że wziąwszy pod uwagę wszelkie
okoliczności, najrozsądniej będzie, jeśli się pobierzemy. - Przejechał
ręką
po czuprynie, przygładzając włosy, które mu Faith rozwichrzyła. -
Prawdę
mówiąc, powinniśmy wziąć ślub przed powrotem do Hampshire.
Jeszcze
dziś zajmę się niezbędnymi przygotowaniami.
Usłyszał stłumiony okrzyk Faith. Odwrócił się do niej i ujrzał na jej
twarzy osłupienie. A także wyraźny błysk nadziei w brązowych
oczach,
które wpatrywały się w niego uporczywie.
- Chyba źle usłyszałam... Czy mógłbyś to powtórzyć, milordzie?
spytała szeptem.
- Pragnę, byś została moją żoną. Wyjdź za mnie, Faith.
- Mówisz poważnie? - Spoglądała na niego z dziwnym wyrazem
twarzy,
jak zahipnotyzowana. - Nic nie rozumiem! Wyraziłeś całkiem jasno,
co myślisz o małżeństwie ze mną, gdy wspomniałam o tym podczas
wizyty
w twoim domu. Skąd ta nagła zmiana?
Delikatnie ujął ją pod brodę i przybliżył jej twarz do swojej.
- Powinniśmy tak postąpić, Faith. I twój, i mój ojciec bardzo pragnęli
związać w ten sposób nasze rodziny. Czemu nie uszanować ich
życzeń?
Nastąpiła chwila ciszy. Griffin czuł na twarzy gorący rumieniec; miał
wrażenie, że Faith zaraz mu odmówi. Po tylu latach, po całych
hordach
kobiet, z których żadnej nie szepnął nawet „kocham cię", zdobył się
ostatecznie
na oświadczyny. I wszystko wskazywało na to, że zaraz dostanie
kosza. Cóż za upokorzenie!...
- Tak - odparła wreszcie stanowczym tonem Faith. - Wyjdę za ciebie,
Griffinie. To dla mnie zaszczyt.
Już dawno Faith nie śmiała się tak serdecznie, ale jak tu się nie
cieszyć?
Zaręczyła się! Niebawem wyjdzie za mąż. 1 to za kogo? Za Griffina
Sainthilla, wicehrabiego Dewhurst. Za obiekt swych dziewczęcych
westchnień!
Zbliżająca się ceremonia ślubna nie tylko zwiąże ją na zawsze z
mężczyzną,
którego od dawna skrycie kochała, ale pozwoli jej zachować
Mayfair Manor, rodzinny dom. W podnieceniu Faith chwyciła lok,
który
opadł jej na niesforne ramię, i zaczęła się nim bawić, owijając to
wokół
jednego, to znów drugiego palca. Kiedy przypomniała sobie, kto
zburzył
jej starannie upiętą fryzurę, uśmiech znowu wypełzł na jej obrzmiałe
wargi,
a policzki lekko się zaróżowiły.
Pocałunki narzeczonego rozpaliły jej krew i wtargnęły do jej duszy.
Griffin odkrył drzemiące w niej tęsknoty, o których istnieniu nie miała
pojęcia. Rozbudził jej kobiece, zmysłowe , ja", które pragnęła jak
najszybciej okiełznać i zgłębić.
Będzie miała po temu mnóstwo okazji, ponieważ wychodzi za mąż.
Dobry Boże!... wychodzi za mąż!
Faith zmusiła się do kilku głębokich wdechów i wydechów.
Spróbowała
stłumić swe burzliwe emocje. Było to jednak prawie niemożliwe,
bo jej krew kipiała wprost z podniecenia. Pomyśleć tylko: ten wysoki,
przystojny, imponujący mężczyzna będzie należał do niej! Na samą
myśl
o takim szczęściu dostawała zawrotu głowy. To był po prostu cud!
Miała wrażenie, że unosi się w powietrzu, oderwana od realnego
świata.
Słyszała bicie własnego serca - donośne, dudniące w uszach.
Szczęścia
było po prostu za wiele. Uginała się pod jego ciężarem.
Nieśmiało spojrzała na wicehrabiego. Opierał się plecami o poduszki,
których nie brakowało na kozetce. Był całkowicie swobodny,
zachowywał
się naturalnie, prawie niedbale. Jakby zaręczyny były czymś
zwykłym,
codziennym. Przez chwilę pozazdrościła mu tej nonszalancji.
A może zaręczyny nie były dla niego tak ważnym wydarzeniem jak
dla niej?
- Jest jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć.
Powaga, z jaką Griffin wymówił te słowa, rozproszyła na chwilę błogie
szczęście Faith.
Gardło się jej ścisnęło. Przełknęła ślinę i wykrztusiła:
- Tak?
- Mam synka. - Griffin spojrzał na nią, jakby chciał przenikliwym
wzrokiem zbadać jej reakcję. - Przywiozłem go ze sobą do Anglii z
kolonii
na drugim końcu świata.
Faith poczuła dziwną słabość w kolanach. Synek!... Dobry Boże, jak
znieść tyle szczęścia? Za jednym zamachem jej dwa najgorętsze
pragnienia
urzeczywistniły się. Niebawem zostanie nie tylko żoną, ale i matką!
Poczuła nagły ból w gardle. Ciężko było go przemóc i mówić
spokojnie.
- Nie wiedziałam, że byłeś już żonaty.
W oczach Griffina pojawił się dziwny błysk.
- Moje kontakty handlowe wymagały częstych podróży do odległych
portów. Czasem cały rok spędzałem na morzu. Nie mieszkałem stale
z... moją żoną.
- Ale wystarczająco długo, by postarać się o dziecko? - zażartowała.
Gdy po tych słowach Griffin raptownie uniósł głowę, uśmiechnęła się
jeszcze szerzej. Synek!... Będzie jego matką. Nic nie zdoła przyćmić
tej radości!
- Nie myślałam, że jesteś taki skryty, mój panie! Nie doszły do mnie
żadne słuchy o twoim synie. Czy oddałeś go do jakiejś szkoły?
- Jest na to za mały. Ma niecałe cztery latka. - Griffin zamyślił się.
Zmarszczka pomiędzy brwiami prawie znikła. - Wolałabyś, żebym go
odesłał z domu?
- Na miłość boską, nie! - krzyknęła z przestrachem Faith. -
Podziwiałam
tylko twą umiejętność utrzymywania sekretów. Harrowby to mała
mieścina. Nigdy nie umiałam ustrzec się plotek, a ty zdołałeś
utrzymać
w tajemnicy zarówno swoje pierwsze małżeństwo, jak syna i
spadkobiercę!
- Pochyliła się ku niemu i poprosiła skwapliwie: - Opowiedz mi więcej
o twoim synku!
Griffin uśmiechnął się z wyraźną ulgą.
- Krzepki z niego chłopak i bystry, wszystko go ciekawi. Tylko jak na
swój wiek zbyt zamknięty w sobie. Podróż morską zniósł bardzo
dobrze, prawie nie chorował.
- O, urodzony marynarz! Jak jego ojciec.
Ojcowska duma brzmiąca w głosie Griffina ogromnie wzruszyła Faith.
Było jasne, że wicehrabia ubóstwia to dziecko. Uznała to za dobry
znak
dla siebie i własnych dzieci, o ile opatrzność ją nimi obdarzy.
- Przyjazd do Anglii i konieczność dostosowania się do całkiem
innego
życia nie były dla niego łatwe. - Griffin westchnął. - W dodatku jego
niania wróciła do kolonii wkrótce po naszym przyjeździe do Anglii.
Była
dla niego kimś więcej niż nianią, prawie matką, bo jego prawdziwa
matka
zmarła przed rokiem. A ja, niestety, jestem dla niego prawie obcy.
- Biedny chłopczyk! Pewno jest przestraszony i nic z tego nie
rozumie.
.. Czy znalazłeś mu nową nianię?
- Znalazłem, ale okazała się nieodpowiednia. Od tej pory moja siostra
Harriet przeprowadza nieustanne rozmowy z wieloma kandydatkami,
ale
nie wybrała jeszcze żadnej... W każdym razie przed moim wyjazdem
do
Londynu nie podjęła takiej decyzji.
Faith energicznie pokiwała głową.
- To będzie moim pierwszym obowiązkiem, kiedy tylko wrócimy do
domu. W końcu to matka, a nie ciotka, powinna troszczyć się o dobro
dziecka i podejmować związane z nim decyzje! - Nieśmiało spuściła
głowę.
- Myślisz, że spodoba mu się nowa mama?
- Mam przeczucie, że mały Neville będzie tobą zachwycony!
- Neville? - powtórzyła Faith słabym głosem. - On ma na imię Neville?
Z przystojnej twarzy Griffma zniknęło rozbawienie.
- Byłem na morzu, kiedy się nasz syn urodził. Jego matka nadała mu
imię mego starszego brata, w dowód szacunku dla mojej rodziny.
- O Boże!... - Faith mocno poczerwieniała i odwróciła oczy. Co za
pech! Że też ze wszystkich możliwych imion matka musiała wybrać
akurat
to!... Nie mogła dać synowi imienia po ojcu? Albo po dziadku?!
Wszystko wskazywało na to, że Faith do końca życia będzie
przypominać
sobie o kimś, kogo chciała jak najszybciej zapomnieć.
- Faith...
Odruchowo podniosła głowę. Spoglądali na siebie przez długą, pełną
napięcia chwilę.
- To naprawdę okropne imię... - ośmieliła się szepnąć Faith.
Kąciki ust Griffina zaczęły drgać coraz mocniej, aż wreszcie
wybuchnął śmiechem.
- Koszmarne! I zupełnie nieodpowiednie dla małego chłopca.
Pamiętam,
że mój brat też go nie znosił. Może wymyślimy jakieś nowe imię dla
naszego małego Neville'a?
- Wspaniały pomysł! Jestem pewna, że razem wymyślimy coś, co
wszystkim przypadnie do gustu.
- To będzie pierwsze wspólne zadanie po powrocie do domu: znaleźć
nowe imię dla naszego syna. - Griffin ucieszył się.
- O, tak, tak! - przytaknęła miękko Faith. Ogromnieją ujęło, że Griffin
wyraził się o dziecku „nasz syn". A jeszcze bardziej spodobał jej się
pomysł, że mają wspólnie wybrać dla niego imię. Poczuła się tak,
jakby już należała do rodziny.
- Ponieważ jesteś pełnoletnia, nie muszę chyba nikogo prosić o
pozwolenie
na nasz ślub? - spytał Griffin.
- Nie musisz - zapewniła go nieśmiało Faith. Pomyślała o ojcu. Jakże
by się cieszył tym nieoczekiwanym obrotem sprawy! Poczuła ból w
sercu. Chciałabym
się jeszcze raz spotkać z adwokatem Meredith i upewnić, czy
po naszym ślubie Mayfair Manor stanie się ostatecznie i
nieodwołalnie
moją... to znaczy naszą własnością.
- Znakomity pomysł - podchwycił Griffin i wstał. - Będę ci towarzyszył.
Było to stwierdzenie, a nie pytanie. Faith jednak zauważyła, że
zaległa
po nim króciutka cisza, jakby Griffin obawiał się odmowy. Ale
przecież
Faith nie miała nic przeciwko wspólnej wizycie u prawnika - dlatego
się nie odezwała.
- Wolałbym nie zwlekać ze ślubem - kontynuował Griffin. - Czy byłoby
ci bardzo przykro, gdybyśmy wzięli cichy ślub? Specjalną licencję
mogę zdobyć bez trudu i prawie od ręki.
Wrócić do Harrowby jako mężatka?! Nic nie sprawiłoby Faith
większej przyjemności.
- Bardzo mi odpowiada cichy ślub! Chciałabym tylko, żeby byli na
nim obecni Meredith, jej dwaj bracia i ciocia Agatha.
- To da się załatwić. - Griffin wydobył złoty zegarek z kieszeni
kamizelki
i sprawdził, która godzina. - Mam jeszcze dziś mnóstwo czasu, a więc
od razu zacznę przygotowania. Czy odpowiada ci ślub w czwartek
rano?
- Tak. - Faith przymknęła na chwilkę oczy, uświadamiając sobie, że
od czwartku dzielą ją zaledwie trzy dni. - Mam wrażenie, że to sen...
Powinnam chyba mocno się uszczypnąć. - Uśmiechnęła się
łobuzersko. -
A może powinnam raczej uszczypnąć ciebie?
- Tylko spróbuj, a zobaczysz, co cię czeka! - odparował Griffin,
posyłając
jej znajomy szelmowski uśmiech.
Faith zadrżała. Ten uśmiech przypomniał jej, jak wiele bezcennych
zalet
posiada jej przyszły mąż: wdzięk, witalność, zmysłowość... Ich
spojrzenia
złączyła na chwilę jakaś tajemna siła, jednocząca dusze.
Griffin podniósł do ust rękę narzeczonej i złożył czuły, delikatny
pocałunek
na jej nadgarstku. Dotyk jego gorących ust sprawił, że znów obudziły
się w Faith skrywane tęsknoty.
Mimo woli znowu zadrżała. Jak też, na litość boską, uda jej się
wytrzymać do czwartku?
— Nadal nie rozumiem, czemu musimy wziąć udział w balu u lady
Dillard!
- oświadczyła gniewnym tonem Faith, sadowiąc się w powozie, tuż
obok Meredith.
Powóz turkotał po kocich łbach, kolebiąc się na boki, a zgromadzeni
w jego wnętrzu ludzie wpadali na siebie. Faith próbowała piorunować
wzrokiem siedzącego naprzeciw niej Griffma, ale gęstniejący za
oknem
mrok niweczył jej starania.
- Czy nie wystarczy napisać do lady Dillard i wyjaśnić listownie całą
sprawę? Albo złożyć jej prywatną wizytę?
- Nie - odparł kategorycznym tonem Griffin. - Ponieważ po raz
pierwszy
zjawiłaś się w jej domu jako panna Maxwell, należy wyjaśnić całą
sprawę również podczas przyjęcia w jej domu. Poza tym można
założyć
z dużą dozą prawdopodobieństwa, że większość gości, którzy wzięli
udział
w tamtym wieczorze muzycznym, zjawi się na dzisiejszym balu.
Będzie
znacznie prościej i o wiele łatwiej powiadomić ich, a za ich
pośrednictwem całą resztę.
Faith skrzyżowała ramiona pod biustem i zawołała głośno:
- W chwili ślubu i tak zmienię nazwisko. Kto będzie pamiętał, że przez
krótką chwilę byłam „panną Maxwell"?
- Całkiem możliwe, że ktoś, kogo najmniej byś sobie życzyła -
odpowiedział
filozoficznie Griffin. - Musisz mi zaufać, Faith. Będzie znacznie lepiej,
jeśli od razu wszystko wyjaśnimy.
- Wicehrabia Dewhurst ma całkowitą rację - przytaknęła ciocia
Agatha,
energicznie kiwając głową. - Najlepiej od razu wyjaśnić całe to
zamieszanie.
Faith wypuściła znów powietrze z płuc, usiłując tym razem porazić
wzrokiem ciotkę swej przyjaciółki.
Od chwili gdy przyjęła jego oświadczyny, czyli od dwóch dni, Griffin
stał się zwykłym mieszkańcem rezydencji hrabiego Stafforda.
Spożywał
posiłki przy stole lady Meredith, wynajął elegancki powóz, by wozić
panie
do parku o właściwej porze; towarzyszył nawet wszystkim trzem
damom,
gdy wybrały się po sprawunki na Bond Street. I w tak krótkim czasie
udało mu się całkowicie oczarować najstarszą z nich.
Faith zdążyła już zauważyć tę prawidłowość, że każda istota płci
żeńskiej,
z którą Griffin nawiąże kontakt, bez względu na swe pochodzenie
-z arystokracji, ziemiaństwa czy gminu - ulega bezzwłocznie urokowi
wicehrabiego.
Nawet wrogość Merry zaczęła wyraźnie topnieć.
- A ja nadal uważam, że liścik do lady Dillard załatwiłby sprawę
upierała
się Faith tonem rozkapryszonej dziewczynki.
Wykrzywiła się do Griffina w słabo oświetlonym wnętrzu powozu, a
potem
ostentacyjnie zacisnęła szczęki. Dobrze wiedziała, że bitwa jest już
przegrana, ale za nic nie chciała ustąpić. Po pierwsze, dlatego że po
prostu
drżała na myśl o chwili, gdy trzeba będzie stawić czoło tej
arystokratycznej
zgrai i przyznać się do popełnionego oszustwa. A po drugie, dlatego,
że nie mogła pogodzić się z myśla^ iż spełnia rozkazy Griffina. Tego
aspektu ich narzeczeństwa jakoś nie przewidziała.
Jeśli nawet jej narzeczonego zaniepokoił upór i wrogość oblubienicy,
nie dał tego po sobie poznać. Odpowiedział jej z całym spokojem:
- Kiedy się pobierzemy, nie zamierzam spędzać zbyt wiele czasu
w Londynie; ale okazałbym się bardzo złym mężem, gdybym nie
wyjaśnił
tej sprawy od ręki, zapobiegając dalszym nieporozumieniom.
Rozumiem,
Faith, że nie masz ochoty wracać do tego, ale czy naprawdę
wolałabyś,
żebym zarzucał ci na głowę pelerynę i zapędzał cię do kąta, ilekroć
zjawi się ktoś, kto znał cię jako „pannę Maxwell"?
- Może sama zabawię się w chowanego między kolumnami i
krzakami?
- podsunęła Faith z wymuszonym promiennym uśmiechem. - Wtedy
nie będziesz musiał się fatygować i zarzucać mnie swą garderobą!
Bystiy wzrok Griffina przedarł się przez mrok panujący we wnętrzu
powozu i ogarnął Faith.
- Chciałbym chwalić się przed całym światem swoją żoną, a nie
chować ją pod korcem.
Była to rycerska, bardzo pochlebna uwaga, ale wściekłość nie
pozwoliła Faith należycie jej docenić.
- Nie rozumiem, czemu przywiązujesz takie znaczenie do głupstw!
burknęła.
- Wielki świat potrafi być bezlitosny - odezwała się Meredith. - Skory
do krytyki, a jeszcze bardziej do ferowania wyroków. Jeśli teraz
wyjawimy
prawdę, skończy się na niewielkim skandaliku. Gdybyśmy jednak
próbowali zatuszować sprawę, a mimo to wyszłaby na jaw,
rozpętałoby
się piekło i ucierpiałaby cała rodzina. A w dodatku katastrofa mogłaby
nastąpić w najmniej spodziewanym momencie.
- Cóż za ponure wizje! - mruknęła pod nosem Faith, którą zabolało,
że Meny sprzymierzyła się z Griffmem przeciwko niej. Czy nikt, po
prostu
nikt nie opowie się po jej stronie?!
Griffin wyciągnął rękę i ujął dłoń narzeczonej. Był bez rękawiczek, bo
uznał, że nie warto ich wkładać na krótką przejażdżkę do rezydencji
lady
Dillard. Faith znów sobie uświadomiła, jak silne są jego ręce;
wyczuwała
w nich moc - nie tylko fizyczną. Wnętrze dłoni było gdzieniegdzie
szorstkie,
ale palce miał długie, a kształt ręki wytworny.
- Boję się! - wypaliła wreszcie Faith bez ogródek.
- Wiem - odparł Griffin, przechylając głowę na bok. - I obiecuję, że
będę tkwił przy twoim boku przez cały wieczór, choć takie objawy
przywiązania
nie są modne. Możesz też liczyć na wsparcie lady Meredith
i cioci Agathy. Nie jesteś sama, Faith.
Poczuła gorący rumieniec na policzkach. Wszyscy starali się jej
pomóc,
a ona zachowywała się jak rozpuszczony bachor! Decyzja zapadła,
musiała się dostosować. Należało znieść tę ciężką próbę z
determinacją i z godnością.
Faith postanowiła dać za wygraną i rozpoczęła błahą rozmowę o
pogodzie.
Ta lekka konwersacja trwała przez resztę drogi; pozornie uspokajając
wszystkich.
Nerwy Faith dały znów o sobie znać, gdy dziewczyna wstąpiła na
wielkie
schody, wiodące do sali balowej w rezydencji lady Dillard. Faith
uniosła
dumnie głowę, może trochę za wysoko, składając w duchu obietnice,
że nie okaże strachu.
Okazała go jednak, gdy tylko lokaj zaanonsował monotonnym,
znudzonym głosem:
- Wicehrabia Dewhurst, lady Agatha Hastings, lady Meredith
Barrington,
panna Faith Linden.
Oddychając ciężko, Faith oczekiwała, że rozlegną się stłumione
szepty
i zwrócą się na nią ciekawskie spojrzenia. Może nawet ktoś wskaże
ją
oskarżycielskim palcem? Tymczasem wydawało się, że nikt z
tłoczących
się gości nie zwrócił uwagi na pojawienie się ich niewielkiej grupy.
No, może z wyjątkiem kilku piękności. Ale ich spojrzenia kierowały
się bezczelnie w stronę wicehrabiego Dewhursta.
Kiedy ich czwórka zbliżyła się do „komitetu powitalnego", Faith z ulgą
stwierdziła, że w pobliżu nie ma innych gości; czeka ich rozmowa
sam na
sam z parą gospodarzy. Niezbyt pewnie trzymając się na nogach,
wykonała
ceremonialny dyg przed lordem i lady Dillard i przygotowała się na
ciężkie chwile. A może jakiś cud, o który modliła się żarliwie przez
całą
drogę, wybawi ją od kompromitujących wyjaśnień?
Nagle lady Dillard rzuciła jej zdumione spojrzenie i wszystkie nadzieje
Faith spełzły na niczym.
- Co takiego?! Kogo ten osioł zaanonsował? Stokrotnie przepraszam
za tępotę mego lokaja, panno Maxwell! Nazwiska mu się pomyliły. -
Lady
Dillard odwróciła się do towarzyszącego jej dżentelmena i
niecierpliwie
postukała złożonym wachlarzem po jego rękawie. - Coś mi się zdaje,
milordzie,
że nasza służba znów się dobrała do piwniczki! Plączą im się na
zwiska gości. Przywołaj niezwłocznie majordoma, niech temu
lokajowi
zmyje głowę jak należy!
- Czy nie można wstrzymać się z tym do końca balu? - spytał z
wyraźnym
znużeniem lord Dillard.
- Nie ma mowy! - Lady Dillard tupnęła nogą. - Nie pozwolę, by służba
obrażała moich gości!
Griffin uniósł rękę w geście sprzeciwu.
- Proszę się uspokoić, lady Dillard. Nie ma potrzeby wzywać lokaja.
Nie popełnił żadnej pomyłki. Ta urocza młoda dama to naprawdę
panna
Faith Linden, choć w najbliższej przyszłości zostanie wicehrabiną
Dewhurst.
Oczy lady Dillard zwęziły się.
- Byłam pewna, że nazywa się panna Maxwell.
- Obawiam się, że to ja ponoszę winę za całe zamieszanie - odparł
Griffin. Nachylił się do ucha starszej damy i szepnął: -
Posprzeczaliśmy
się o jakieś głupstwo, jak to zakochani, i Faith uciekła do Londynu, by
ukryć się przede mną. Na szczęście, udało mi się ją wytropić i
przygładzić
nastroszone piórka. Mam nadzieję, że zechce nam pani przebaczyć
i pogratulować. Jutro bierzemy ślub.
Lady Dillard znowu spojrzała na Faith, tym razem z nieukrywaną
ciekawością.
- No, cóż... jeśli pan ją wybrał, wicehrabio, niewątpliwie musi mieć
mnóstwo zalet, które w pierwszej chwili nie rzucają się w oczy.
- Nawet sobie pani nie wyobraża, jak wiele, lady Dillard - odparł
Griffin.
- Dzięki Faith przekonałem się, jak ważnym organem jest serce. Gdy
ono się odezwie, zwykły śmiertelnik nie ma wyboru: musi pójść za
jego głosem.
Wybrał bezbłędnie najtrafniejszą odpowiedź. Sprytnie zaapelował do
uczuć lady Dillard, która miała słabość do romantycznych opowieści.
Uśmiechnęła się z aprobatą do zaręczonej pary.
- Bardzo się cieszę, widząc na moim balu taką parę gołąbków -
stwierdziła.
- Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.
Faith zorientowała się ze zdumieniem, że już po wszystkim.
Pospiesznie
dygnęła znów przed lordem i lady Dillard i oddaliła się od gospodarzy
uwieszona na ramieniu narzeczonego. Dopiero w zatłoczonej sali
balowej uświadomiła sobie, że nie wypowiedziała ani słowa do pani
domu.
Griffin zastąpił ją znakomicie, zagadał i oczarował lady Dillard. Może
to
i lepiej, że dała mu wolną rękę w tej okropnej sprawie? Tak zręcznie
wszystkim pokierował.
- Zatańczymy? - zaproponował Griffin, podając jej ramię.
- Nie wiem, czy mi wypada tańczyć... zwłaszcza że to walc -
protestowała
Faith, gdy mocną ręką prowadził ją na parkiet. -Tylko tego brakuje,
żebyśmy znów wywołali skandal! Myślałam, że zjawiliśmy się tu,
by zapobiec jednemu, a nie spowodować drugi!*
- O, ale tym razem byłby to nasz wspólny skandal! — Griffin obdarzył
ją tak cudownym uśmiechem, że serce zaczęło jej mocniej bić. - A to
dodaje całej sprawie pikanterii.
Faith wywróciła oczami. Ot, męska logika! Nie opierała się jednak,
gdy objął ją i zawirowali na parkiecie.
Choć Faith bardzo lubiła tańczyć, rzadko oddawała się tej rozrywce
publicznie. A już o walcu nie mogło być mowy! Jej ojciec
zaangażował
jednak nauczyciela, by wtajemniczył córkę w arkana grzesznego
tańca.
Ów ekspert znakomicie wywiązał się z zadania i Faith pozwoliła się
prowadzić
Griffinowi, nie depcząc mu po palcach.
Okrążyli dwukrotnie parkiet, zanim Faith oprzytomniała na tyle, by
rozejrzeć się dokoła. Od razu zauważyła, że partnerzy innych dam
nie
obejmują ich tak mocno i zachowują większy dystans. Griffin ściskał
ją
w pasie silną ręką, a odległość między nimi wynosiła zaledwie parę
centymetrów.
- Mam wrażenie, że tańczymy zbyt blisko siebie, milordzie! - szepnęła
do narzeczonego.
- Masz coś przeciwko temu?
Zadarła głowę do góry i patrząc mu prosto w oczy odpowiedziała:
- Wręcz odwrotnie. Bardzo mi to odpowiada.
Słysząc to, przyciągnął jąjeszcze bardziej. Faith odprężyła się i
uśmiechnęła
radośnie, czując siłę obejmujących ją muskularnych ramion,
podziwiając
potężnąpierś, tuż przed swoim nosem, i wdychając cudowną woń
śnieżnobiałego fularu.
- Jak tam twoje nerwy? - spytał Griffin.
- Mniej się dają we znaki, ale jeszcze nie uspokoiłam się całkowicie.
Mam nadzieję, że nie zabawimy tu zbyt długo.
- Jeśli się nie pomyliłem w ocenie charakteru lady Dillard, wieść o
naszym
zbliżającym się małżeństwie oraz o naszej kłótni, twojej ucieczce
i posłużeniu się obcym nazwiskiem, by mnie zmylić, szerzy się już
wśród
zebranych gości niczym pożar lasu! To nam ogromnie uprości
sprawę.
- Doskonale.
- A otóż i lord Dunstan! - komentował dalej Griffin. -Nieznośny
nudziarz,
ale chyba lepiej pogadać z nim, jak tylko walc się skończy.
Faith potknęła się, Griffm ją podtrzymał i zręcznie odwrócił tak, że
wspomniany dżentelmen mógł podziwiać teraz jej plecy. Faith
odetchnęła
z ulgą. Lady Dillard dała się tak łatwo udobruchać tylko dzięki
niezwykłemu
urokowi wicehrabiego. Bardzo jednak wątpliwe, by jego czar
podziałał równie skutecznie na lorda Dunstana.
Taniec skończył się zbyt wcześnie. Faith spojrzała tęsknym okiem na
oddzielone od nich całą długością sali balowej drzwi, przez które
można
było wyjść na taras. Nie zrobiła jednak ani kroku w tamtą stronę.
Jakby
wyczuwając wahanie narzeczonej, Griffm pochylił się i szepnął jej do
ucha:
- Kiedy rozmówimy się z Dunstanem, zatańczysz ze mną jeszcze raz.
Poczuła, jak ogarnia ją fala gorąca. Już miała na języku uwagę, że
dwa
wspólne tańce, jeden po drugim, zostaną uznane za całkowity brak
taktu,
gdy w ostatniej chwili powstrzymał ją uśmieszek na twarzy Grifflna.
Miała
wrażenie, że rzucił jej wyzwanie i oczekiwał protestu.
- Już się nie mogę tego doczekać, milordzie - odparła i nagle
zapragnęła,
by ją pocałował. Czy zrobi to dziś wieczorem? A może później, gdy
będą mówili sobie dobranoc?
Od tamtego popołudnia, gdy się jej oświadczył, Griffin ograniczył się
do przelotnych cmoknięć w rękę. Faith przyznawała w duchu, że
marzy
o czymś więcej. Marzy o pocałunkach, pod któiymi topniała, które
rozpalały każdy nerw w jej ciele.
Zatonęła we wspomnieniach do tego stopnia, że nie dostrzegła
stojącego
przed nią lorda Dunstana, dopóki jego natrętny głos nie wyrwał jej z
marzeń.
- O, panna Linden! Dobry wieczór. Nie pomyliłem nazwiska? A może
postanowiła pani znów je zmienić?
- Czyżby wieść o naszym szczęściu dotarła już do ciebie, Dunstan?
wtrącił
od niechcenia Griffin. - Od jutra będziesz musiał ją tytułować „lady
Dewhurst".
Dunstan uniósł brew, spoglądając na Faith, wycedził:
- Doprawdy?
Zdobyła się na lekki uśmiech.
- O, tak! Co prawda, posprzeczaliśmy się, ale Griffin pognał za inną
do Londynu i szybko odnalazł, choć próbowałam się ukryć.
- Z powodu jakiejś tam sprzeczki uciekać od narzeczonego?
Zdumiewające!
Lord Dunstan prychnął pogardliwie, a Faith zgrzytnęła zębami.
- Byłem pewien, że ktoś z takim poczuciem humoru jak ty, Dunstan,
uzna psotę panny Linden za bardzo zabawną- wtrącił Griffin. - Tylko
wybrańcy obdarzeni błękitną krwią oraz wrodzoną inteligencją,
potrafią
docenić niezrównany smak ironii. - Mierzył przy tym lorda Dunstana
spojrzeniem tak groźnym, że biedak musiał przytaknąć. Nie miał
innego wyboru.
Kiwnął więc głową niezbyt uprzejmie i odparł sucho:
- No cóż! Życzę szczęścia. Dobraliście się jak w korcu maku!
Z ust Faith wyrwało się głębokie westchnienie ulgi, gdy lord Dunstan
odwrócił się i odszedł. Od razu poczuła się lepiej. O wiele
spokojniejsza
wsparła się na ramieniu Griffina i ruszyła z nim na spotkanie
pozostałych gości.
Po odniesieniu zwycięstwa nad lady Dillard i lordem Dunstanem
uporanie
się z resztą zebranych było dziecinnie proste. Faith kroczyła po
prostu
śladami Griifina, uśmiechała się w odpowiednich momentach i starała
się taktownie milczeć. Bez wątpienia wszyscy uznali ją za straszną
nudziarę, ale tym razem Faith miała to w nosie.
Dla niej był to świat całkowicie obcy, w którym Griffin - mimo
długoletniej
nieobecności - czuł się jak ryba w wodzie. Nic dziwnego - tutaj
się przecież wychowywał, a poza tym, jak lubił mawiać ojciec Faith,
miał
„błękitną krew, która zawsze da o sobie znać'1.
Wierny swemu przyrzeczeniu Griffin tkwił przy jej boku przez cały
niemal wieczór. Gawędził z każdą osobą, która poznała Faith jako
„pannę
Maxwell". I robił to z taką zniewalającą szczerością, opowiadając
o wzlotach i upadkach ich burzliwego narzeczeństwa, że niebawem
sama
Faith gotowa była uwierzyć w emocjonalną huśtawkę ich rzekomego
związku, w śmieszne nieporozumienie, które doprowadziło do
chwilowego
rozstania, i ostateczny triumf miłości.
Faith bawiła się tego wieczoru doskonale. Ponieważ jednak w sali
balowej
panował nieprawdopodobny ścisk - z prawdziwym entuzjazmem
przyjęła propozycję Griffina, by przejść się po ogrodzie.
Rozmawiając po cichu o jakichś błahostkach, zapuszczali się coraz
bardziej w głąb pełnego słodkich woni ogrodu, pomiędzy modnie
strzyżone
krzewy i kwitnące zarośla. Ciepłe wieczorne powietrze tchnęło nie
tylko zapachem kwiatów, ale i odurzającym aromatem zakazanych
rozkoszy.
Zatrzymali się wreszcie w ustronnym zakątku, spokojnym i ciemnym.
Łagodną
ciszę nocy mącił tylko szmer wody tryskającej z ozdobnej fontanny
za ich plecami, melodyjny świergot nocnych ptaków i gwałtowne bicie
serca Faith.
Griffin odwrócił się i stanęli twarzą w twarz. W blasku księżyca
widziała
przede wszystkim jego oczy o barwie stali. Z nieukrywanym żarem
błądziły po całej jej postaci, sprawiały, że czuła się kobietą. Jakąś
potężną, silną istotą.
Słabe echo czyjegoś śmiechu dotarło do nich i Faith uświadomiła
sobie,
na jakie ryzyko się narażają. Mimo że od ślubu dzielił ich zaledwie
jeden dzień, źle by się to dla nich skończyło, gdyby zostali tu
przyłapani.
Sam na sam. O dziwo, myśl o niebezpieczeństwie jeszcze bardziej
podnieciła Faith.
Wkrótce jednak znów odezwały się nerwy, zaczęła mówić coś bez
ładu,
jak zawsze, gdy ogarniał ją niepokój.
- Zauważyłeś dziś lorda Martina z małżonką? To przeurocza para. On
jest członkiem Izby Lordów i bardzo aktywnie...
Griffin przerwał jej w pół zdania ognistym, władczym pocałunkiem.
W pierwszej chwili Faith skamieniała, ale wkrótce zaczęła rozpływać
się
w rozkoszy, kiedy jego wargi stopiły się z jej ustami, a gorące
muśnięcia
języka roznieciły w jej wnętrzu ogień.
- Przez cały wieczór czekałem na tę chwilę - szepnął Griffin.
- Naprawdę? - spytała bez tchu, nie mogąc uwierzyć, że budzi takie
pożądanie.
- Przez cały wieczór - powtórzył.
Objął delikatnie jej głowę, drażniąc kark koniuszkami ciepłych palców.
Gdy poczuła rozkoszne dreszcze na plecach, stanowczym gestem
przyciągnął ją do siebie i znów zaczął całować. Jeszcze namiętniej.
Topniała w jego objęciach, upajając zmysły ciepłym, coraz bardziej
znajomym, wnętrzem jego ust. Nogi miała jak z waty. Nie dochodziły
już
do niej żadne odgłosy nocy. Słyszała tylko stukot własnego serca,
wypełniona
po brzegi radosnym oczekiwaniem. Czuła nabrzmiewające coraz
bardziej piersi i twardniejące sutki, próbujące przebić się przez cienki
jedwab sukni.
Jakby wyczuwając każdą jej zachciankę, ręce Griffina skierowały się
ku piersiom, zanurzyły w obszernym dekolcie i objęły cudowne
krągłości.
Palce delikatnie, lecz uparcie drażniły sprężyste sutki,
roznamiętniając
jeszcze bardziej i tak już rozbudzone zmysły Faith.
Jej ręce błądziły równie wytrwale po twardej muskularnej piersi,
ześlizgiwały
się w dół po kształtnych męskich ramionach. Griffin przylgnął twarzą
do jej karku.
Czuła na skórze jego gorący, przyspieszony oddech.
Wciągnęła głęboko w płuca piżmowy zapach męskiego ciała.
- Chyba powinniśmy wrócić do sali - powiedziała bez większego
przekonania.
- Merry i ciocia Agatha na pewno się już o nas niepokoją...
- Za chwilę - szepnął, ocierając się czołem o jej skroń.
Faith uniosła głowę, by dodać coś jeszcze, ale uciszył ją kolejnym
czułym
pocałunkiem. Nie miała już ochoty protestować. Pozwoliła, by do
reszty zawładnęła nią namiętność.
Zęby Griffina podszczypywały płatek jej ucha. Jego wilgotne usta
błądziły
leniwie po jej szyi. Z obrzmiałych warg Faith wyrwał się cichy jęk,
gdy przez jej ciało przetoczyła się fala gorącej rozkoszy.
Dotarłszy do piersi, wargi Griffina zatrzymały się, a potem powoli i
delikatnie
zaczęły ssać sutek. Faith aż krzyknęła, przejęta nagłym dreszczem.
Poczuła, że wilgotnieje.
Czy wszystko z nią w porządku? Czy to normalna reakcja? Przez
chwilę
czuła wstyd, który minął, gdy tylko namiętne usta Griffina dosięgnęły
drugiej piersi. Zwilżył sutek językiem, potem wziął do ust i ssał tak
długo, aż stwardniał.
- O Boże... - szepnęła Faith niemal bez tchu. - Nie mogę utrzymać
się na nogach... Zaraz się przewrócę... Boję się Griffinie!...
- Nie bój się, moja słodka. Nie upadniesz, trzymam cię mocno.
Uścisk muskularnych ramion upewnił ją, że Griffin mówił prawdę.
Faith
uśmiechnęła się. On nie pozwoli jej upaść. Nie miało znaczenia, że to
przez niego tak osłabła, że to jego pocałunki i pieszczoty
doprowadzały ją do utraty zmysłów.
Niech jej myśli i ciało czynią, co chcą... Wyczuwała szczerość w
głosie
Griffina. Wiedziała, że może mu ufać. Serce jej wypełniał dziwny,
nieznany dotąd spokój.
A jednak omal nie upadła, gdy ręce Griffina dotknęły jej bioder.
Zaczęła
drżeć, czując jego palce pod spódnicą. Z jakąż wprawą odgarnął
bieliznę
- aż Faith zaparło dech. Spoglądała w niebo, jakby chciała wzywać
stamtąd pomocy, by wyrwać się z matni namiętnych, zachłannych
uczuć.
Wiedziała, że Griffin zaprzestałby pieszczot, gdyby go o to poprosiła.
Ale słowa zamarły jej na ustach. Te doznania były zbyt cudowne, zbyt
podniecające, by je przeiywać. Zresztą jutro będą już mężem i żoną.
Jakie
to ma znaczenie, że ich współżycie małżeńskie rozpocznie się o
jedną dobę wcześniej?
Ręce Griffina stawały się coraz zuchwalsze. Jego smukłe, przekorne
palce pieściły wewnętrzną stronę jej uda, poczuła, że znowu
wilgotnieje.
Rozkosz była tak wielka, że omal nie do wytrzymania.
- Griffin? - W jej głosie brzmiała cicha prośba.
Nieświadomie lgnęła do niego, szukając ulgi, pragnąc uwolnić się od
wewnętrznego napięcia, wywołanego pieszczotami. Poczuła, że
Griffin
pręży się; usłyszała, że coś do siebie mówi.
- Mój Boże!... Przy tobie o wszystkim zapominam! - burknął szorstko
do ucha Faith i cofnął nagle ręce.
- Nie... Proszę... Griffin!... Nie przerywaj!...
Niemal wpadła w rozpacz, szukając na oślep jego rąk.
- Dżentelmen nigdy nie opuszcza damy w potrzebie - szepnął.
Musnął
wargami wrażliwą skórę pod jej uchem. - Ale to bardzo delikatny
problem. Jak ugasić kobiecy żar?
Kobiecy żar? Te wypowiedziane ochrypłym szeptem słowa sprawiły,
że krew się w niej rozszalała, a serce wzbiło aż pod niebo. Nareszcie,
po
tylu latach niezaspokojonej ciekawości i skrywanych pragnień
przekonała
się, czego doświadcza roznamiętniona kobieta.
Ujął jąpod kolana i bez uprzedzenia chwycił na ręce. Faith
przymknęła
oczy i oparła się o jego potężną pierś, wzdychając cichutko, gdy
sadowił
się z nią w objęciach na ławce pod wysokim drzewem.
Posadził ją sobie na kolanach, jakoś dziwnie, w poprzek. Ledwie to
spostrzegła, z trudem łapiąc oddech, gdy jego ręka zaczęła sunąć w
dół,
dokładnie tam, gdzie czuła największą rozkosz. Jego palce, dotykając
delikatnie rozpalonego ciała, bez trudu odnalazły najczulsze miejsce.
Po
skórze Faith przebiegały ogniste deszcze...
Uniosła ku niemu twarz. Odpowiedział na tę milczącą prośbę
szorstkim
pocałunkiem. Ich wargi stopiły się ze sobą. Rytm jego pieszczotliwych
dotknięć ciągle się wzmagał. Niecierpliwie sięgnęła jego rąk,
chwytając
za mocne nadgarstki i sunąc w górę, ku ramieniu, pokrytego krótkimi,
sprężystymi włoskami.
Nigdy jeszcze nie zetknęła się z równie intymną pieszczotą, ale nie
czuła skrępowania ani przerażenia.
- Rozluźnij się - szepnął, zbliżając twarz do jej twarzy, zanim
pochwycił
w zęby płatek jej ucha. - Zaufaj mi!
Jak mogła mu nie zaufać? Siedziała półnaga na jego kolanach w
zalanym
księżycową poświatą ogrodzie, podczas gdy nieopodal grała
orkiestra,
a londyńska śmietanka towarzyska tłoczyła się w sali balowej lady
Dillard, tańczyła i flirtowała. Faith uświadomiła sobie, jak dalece
zaufała
Griffinowi. I jak ważne miejsce zajął w jej sercu.
Rytmiczne ruchy ręki przybrały na sile. Faith zaczęła pojękiwać.
Uniosła
się, bezwstydnie dopraszając dalszych pieszczot.
Nagle schwyciły ją skurcze. Nie była zdolna do myślenia. Mogła tylko
uczepić się Griffina, gdy przetaczały się przez nią fale rozkoszy.
Krzyknęła
ze zdumienia i z zachwytu, a wtedy Griffin zamknął jej usta
pocałunkiem,
pragnąc towarzyszyć jej w chwili ekstazy.
Wstrząsały nią konwulsje, w uszach tętniła rozszalała krew. A
równocześnie
czuła się cudownie - jakby wskrzeszona na nowo - w idealnej
zgodzie ze swym ciałem i ze swymi uczuciami.
Potem powoli powróciła do realnego świata - świadoma miejsca,
czasu
i okoliczności, w jakich się znajduje. Czuła na swoim rozpalonym
ciele
łagodne podmuchy wietrzyka. Woń ogrodowych kwiatów mieszała się
z ostrym zapachem zaspokojonej namiętności.
A jednak, mimo dojmującej rozkoszy, której właśnie zaznała,
pragnienie
spełnienia wciąż jej nie opuszczało. Tęskniła za czymś pełniejszym,
doskonałym. Za czymś, co mógł jej dać tylko Griffin.
- Jeszcze, jeszcze... Chcę więcej! - Wierciła się na jego udach, czując
wyraźnie pod sobą naprężony obiekt swoich pragnień. - Nie
czekajmy!
... Zróbmy to. Jutro nasz ślub!... Dziś, jutro... co za różnica?
- Dobry Boże!... Jesteś niesamowita. Nie odmówiłby ci nawet anioł...
Ależ miałby z tobą przeprawę!... - Griffin nerwowo zaciskał, to znów
rozwierał palce. Potem otarł czoło spocone jak w gorączce albo ataku
bólu. - Zaczekamy do jutra, rozumiesz? Tak się po prostu godzi,
Faith!
Przysiągłem sobie, że okażę ci więcej szacunku niż mój starszy brat.
Żebyś
mnie nie wiem jak kusiła, nie wezmę cię, póki nie będziesz moją
prawowitą żoną.
Z pomrukiem niezadowolenia Griffin przeniósł swą słodką Faith na
kolana. Zaczęła protestować, uczepiwszy się jego szyi. Przeklinając
w duchu,
wicehrabia delikatnie uwolnił się od uścisku i próbował nakłonić
dziewczynę, by stanęła na własnych nogach.
Był pobudzony aż do bólu, a wiercenie się Faith zadawało mu
okrutne męki.
- No chodź, trzeba doprowadzić do porządku suknię - burknął. -
Rozpiąłem ci kilka guzików.
Jego słowa wywarły pożądany efekt: Faith zesztywniała, a Griffin
pośpiesznie
wykorzystał sytuację. Zsadził dziewczynę ze swych kolan, postawił
na nogi i stanął za jej plecami. Kiedy zapiął wszystkie guziki z tyłu
sukni, odwrócił Faith twarzą ku sobie.
- Ciągle mnie czymś zaskakujesz, milordzie! - powiedziała cicho.
Jesteś
niezwykle wprawny nie tylko w rozbieraniu dam, ale i w ich ubieraniu.
- Uznałem za roztropne wyćwiczyć się i w jednym, i w drugim -
zażartował,
ale jego uroczy uśmiech zgasł na widok ponurej miny Faith.
Ależ palnął głupstwo! Puszyć się przed przyszłą żoną z powodu
przedmałżeńskich
sukcesów?! Też coś! Był teraz pewien, że Faith zastanawia
się, ilu to kobietom świadczył równie intymne usługi. A choć ich liczba
była istotnie całkiem pokaźna, zmarszczka na czole Faith świadczyła
o tym, że w jej wyobraźni przez jego łóżko przewalały się całe hordy
amazonek!
- Od jutra tylko tobie będę służył za pokojówkę - zapewnił z całą
szczerością.
- Doceniam ten zaszczyt, wicehrabio. - Faith zerwała listek z
pobliskiego
krzewu i zgniotła go w palcach. - Mam nadzieję, że taka
powściągliwość
nie będzie dla ciebie zbyt wielkim ciężarem.
Wziął ją za rękę.
- Nie zamierzam łamać małżeńskiej przysięgi, Faith. I tego samego
oczekuję od ciebie.
Rozpogodziła się od razu na tę obietnicę wierności, a serce Griffina
wezbrało czułością. Zdumiewające! W każdej sprawie mimo woli
szukał jej aprobaty.
Był całkowicie pewny, że jeśli spróbuje ją oczarować, dopnie swego.
Faith różniła się od większości znanych mu kobiet. Na pierwszy rzut
oka
wydawała się bardziej prostolinijna, mniej skomplikowana. Griffin nie
był jednak na tyle nierozsądny, by lekceważyć jej inteligencję. Nie,
nie!
Główna różnica między Faith a kobietami z jego przeszłości polegała
na
tym, że Faith pragnęła go naprawdę.
Nagle zdjęła go ciekawość, jak to będzie - leżeć obok śpiącej żony
i przyglądać się jej? Zerknął na Faith badawczo, ona zaś odpłaciła
mu
równie czujnym, nieulękłym spojrzeniem. Dotychczas uważał wpatry
wanie się bez słowa w kobietę za żenujące zachowanie; a jednak
przy
Faith wydawało mu się to naturalne, nie krępowało go.
- Jestem rada, że wybraliśmy się na ten spacer przy księżycu -
szepnęła
miękko Faith. Jej ręka zabłądziła na pierś wicehrabiego, gdzie oddała
się zabawie srebrnymi guzikami od kamizelki. - Bal u lady Dillard jest
uroczy, ale tutaj, w bujnej zieleni ogrodu, kryją się prawdziwe czary!
- To ty je tu przywołałaś, Faith!
Gdy usłyszała ten komplement, oczy jej rozbłysły szczerą radością.
Griffin poczuł miłe ukłucie w sercu. Przestąpił z nogi na nogę,
zaniepokojony
nagłym odkryciem: jego pragnienia nie ograniczały się do potrzeb
fizycznych.
Faith wkrótce miała zostać jego żoną, jego podopieczną i
towarzyszką
do końca życia. Nagle uświadomił sobie, że oczekuje od niej
spełnienia
także potrzeb emocjonalnych. Nigdy dotąd nic odczuwał podobnych
tęsknot.
Miał w życiu wiele kobiet. Nigdy jednak ani w jego sercu, ani w
umyśle
nie było miejsca na miłosne sentymenty. Czyżby miłość była
uczuciem
realnym, mogącym przetrwać do końca życia?
Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Mógł tylko przyznać, że jego
serce zaczyna szybciej bić i że ogarniają go tkliwe uczucia do tej
jednej
jedynej kobiety, stojącej teraz obok niego.
Czuł na sobie spojrzenie jej świetlistych brązowych oczu. Były
utkwione
w niego, podobnie jak jej słuch wychwytywał jego każde słowo, jakby
było najważniejsze na świecie. Jakaż to ogromna, przejmująca rola -
stanowić
centrum czyjegoś życia!... Poczuł dla Faith niezwykłą tkliwość
i zapragnął, by wszystkie jego słowa pozostawiły niezatarty ślad w jej
pamięci.
- Obawiam się, że nasze czarodziejskie chwile skończyły się... na
razie.
Musimy wrócić do sali balowej, zanim ktoś zauważy naszą zbyt długą
nieobecność - powiedział. - Od razu wzięliby nas na języki!
Faith skinęła głową potakująco, ale Griffin dostrzegł, że minę miała
poważną, niemal smutną. Dotknął jej włosów; podniosła głowę i
spojrzała na niego.
- A więc tym razem boimy się plotkarzy, milordzie? - spytała,
zacierając
żywo ręce. - Dawniej nic nas to nie obchodziło! Tak przynajmniej
zapewniałeś, zapraszając mnie do walca. Chociaż, o ile dobrze
pamiętam,
jeszcze wcześniej chciałeś uniknąć plotek i skandalu za wszelką
cenę.
Przecież z tego właśnie powodu znaleźliśmy się na tym balu. - Oczy
się
jej zwęziły. -Dobry Boże! Chyba muszę spisać to wszystko po kolei w
moim
karneciku... Inaczej nie nadążę za nieustannymi zmianami twoich
poglądów w tej materii.
- Obiecuję, że w przyszłości moje poglądy będą niezłomne jak stal.
- Nie spiesz się tak ze składaniem obietnic - ostrzegła go Faith. -
Mam
dobrą pamięć i wszystko ci wypomnę!
- Ani przez chwilę nie wątpiłem, że tak właśnie postąpisz.
Pochylił się i pocałował ją - pośpiesznie, lecz bardzo czule.
Na jej twarzy pojawił się smętny uśmiech.
- Widzę, że chcesz odwrócić moją uwagę.
- Odwrócić twoją uwagę? Więc według ciebie moje pocałunki to fortel
wojenny? -Na ustach GrifTina pojawił się znowu łobuzerski uśmiech.
Najwyraźniej tracę formę!
Roześmiała się.
- Nigdy w to nie uwierzę!
Uśmiechnął się zuchwale i wziął ją za rękę. Przyciągnął do ust i
musnął
gorącymi wargami nagie palce. Zaparło jej dech. Poczuli narastające
między nimi napięcie. Oboje byli aż boleśnie świadomi wzajemnej
bliskości,
wiedzieli, że coś się między nimi zmieniło. Griffin nie umiał tego
nazwać. Westchnął lekko. Jakież dziwne, odurzające czary spętały
jego ciało i duszę!
Skupił wzrok na twarzy Faith i wpatrywał się w nią przy blasku
księżyca.
Teraz, gdy nieco się zaróżowiła, była zupełnie ładna. Miała na sobie
suknię z okrągłym, dość ryzykownym dekoltem i odsłoniętymi
ramionami,
idealnie skrojoną i dopasowaną do jej niezbyt doskonałej figury.
Wydawała się teraz wyższa, bardziej hoża i kobieca. Prosty krój,
pozbawiony
koronek, kokard i wszelkich innych ozdób sprawiał, że soczysta
zieleń sukni podkreślała to, co było największym urokiem Faith: jej
prześliczną, delikatną, kremową karnację.
Spojrzenie miała szczere i śmiałe. Nie znała się ani trochę na
kobiecych
sztuczkach, a jej skłonność do flirtu wydawała się naturalna. Griffin
cenił sobie, że mógł jej bezwarunkowo ufać i że w jej towarzystwie
wypoczywał.
Jakaż męcząca i nie do zniesienia byłaby sytuacja, gdyby
ustawicznie
musiał mieć się na baczności u boku swej małżonki!
Ustąpiła jego naleganiom i przybyła na dzisiejszy bal, choć nie
widziała
takiej potrzeby. Griffin był uszczęśliwiony, że dostosowała się do jego
życzeń.
Ugięła się pod jego wolą, ale nie załamała, co go również ucieszyło.
Jej twarz kryła się w cieniu, ale Griffin miał wrażenie, że widzi przed
sobą wysuniętą zuchwale bródkę. Faith była pełna werwy i uporu, i
nie
wstydziła się demonstrować tych cech charakteru. Z pewnym
rozbawieniem
obserwował jej początkowy niepokój i podziwiał, jak szybko sobie z
nim poradziła.
Griffin musiał przyznać, że myśli o spełnieniu małżeńskiego
obowiązku
ze znacznie większym entuzjazmem, niż kiedykolwiek przypuszczał.
Mała scenka ogrodowa dała mu przedsmak temperamentu i
zmysłowości
przyszłej żony. Padła w jego ramiona z żywiołową radością, jakiej
większość
kobiet nie chciałaby i nie umiała objawić.
Nie będzie nieestetycznych problemów z błoną dziewiczą, które
odarłyby
z uroku ich noc poślubną, ani oporów wynikających z nieświadomości
i niewinności. To również mu odpowiadało.
Ten okropny lord Dunstan utrafił przypadkiem w sedno. Naprawdę
dobrali się z Faith jak w korcu maku!
Griffin zawsze uważał się za człowieka praktycznego. Jako młodszy
syn wiedział doskonale, że musi sam zatroszczyć się o swój los, i
zabrał
się do tego konsekwentnie i z determinacją. Teraz, gdy odziedziczył
tytuł,
przyrzekł sobie, że równie mocno przyłoży się do związanych z tym
zaszczytem powinności - między innymi obowiązków małżeńskich.
Może nie znał swej przyszłej żony tak dobrze, jakby należało, ale
wszystko,
co wiedział o Faith, podobało mu się. Uzasadniona nadzieja na trwały
związek i szczęśliwą przyszłość przyświecała mu jak światło latarni
morskiej rozświetla żeglarzom mrok nocy.
Wracali spiesznie po ogrodowej ścieżce, skąpanej w księżycowym
blasku.
Ciszy nie mąciło nic prócz odgłosu ich własnych kroków oraz
przyciszonych
dźwięków muzyki i gwaru rozmów dobiegających z sali balowej.
Niedawne napięcie i poczucie wzajemnej bliskości wzmagały jeszcze
ich podniecenie.
- Jak wrócimy na salę balową, by nikt nas nie zauważył? - szepnęła
Faith, gdy dotarli już do tarasu.
- Na paluszkach - odparł Griffin z uśmiechem, który zawsze miał na
zawołanie.
Faith zachichotała i ścisnęła go za ramię. Trzymała się go nadal,
kiedy
powolutku otwierał wychodzące na taras okno. Jednym zręcznym
ruchem
Griffin wślizgnął się do salonu, pociągając za sobą Faith.
Znalazłszy się szczęśliwie wewnątrz, wicehrabia zamknął szczelnie
drzwi i przybrał obojętny, niemal znudzony wyraz twarzy. Jego oczy
przesunęły
się leniwie po tłumie gości. Nikt nie zwrócił na nich uwagi.
Obejrzał się na Faith; wymienili konspiracyjny uśmiech. Uniosła palec
do ust, jakby chciała zapobiec jego ewentualnym przechwałkom. Gdy
tylko rozległy się dźwięki następnego tańca, Griffin pochwycił ją w
ramiona
i znów zawirował z nią po parkiecie, ogromnie zadowolony z siebie.
Nazajutrz świt wstał szary i dżdżysty, ale tuż przed południem
wyjrzało
zza chmur słońce. Faith denerwowała się i kaprysiła przez cafy
ranek,
usiłując rozpaczliwie zapanować nad emocjami. Kiedy przekonała
się,
że jest to niewykonalne, zabrała się do drobnych i niewiele
znaczących
prac; jednak i na nich nie mogła się skupić.
Jej ślub miał się odbyć o trzeciej po południu, teraz zaś ledwie minęło
południe. Faith biła się właśnie z myślami, jak zdoła przeżyć
następne
trzy godziny i nie zwariować, gdy nagle ktoś energicznie zastukał do
drzwi jej sypialni.
- Proszę wejść! - zawołała takim tonem, jakby wzywała ratunku.
Drzwi powoli otworzyły się i na progu stanęła Meredith.
- Może przyszłam nie w porę?
- Skądże znowu! - Faith niemal siłą wciągnęła przyjaciółkę do pokoju.
- Siedzę tu sama i dostaję bzika! Dopilnowałam pakowania, wzięłam
kąpiel, trzy razy zmieniałam fryzurę... Jest jeszcze za wcześnie, by
przebrać
się w ślubną suknię... a na lekturze czy robótce ani rusz nie mogę się
skupić!
- Wszystkie panniy młode okropnie się denerwują w dniu ślubu
stwierdziła
Meredith. - Przypuszczam, że z ich oblubieńcami jest tak samo.
Faith roześmiała się. W żaden sposób nie mogła sobie wyobrazić
Griffina
złapanego w pułapkę własnych nerwów.
- Może z niektórymi. Mój oblubieniec jest raczej nieustraszony.
Meredith uśmiechnęła się leciutko.
- Prawdę mówiąc, odwiedziłam cię w konkretnym celu. Przyszło mi
do głowy, że chciałabyś może z kimś... podyskutować. Może trapią
cię jakieś wątpliwości?
- Wątpliwości? Na temat ceremonii ślubnej?
- Nie. Nocy poślubnej.
Faith spojrzała na przyjaciółkę ze zdumieniem. Potem spiesznie
wskazała jej fotel.
- Siadaj! - zakomenderowała.
Meredith usiadła, a Faith zajęła miejsce naprzeciw niej. Nie
powiedziała
już ani słowa, tylko spoglądała na Meny z nieukrywaną ciekawością.
Meredith wzięła głęboki wdech.
- Ponieważ nie masz matki, która mogłaby wprowadzić cię w te
sprawy,
uznałam, że powinnam ci pomóc. Ciocia Agatha wyraziła gotowość
odbycia z tobą tej rozmowy, ale wyglądała na strasznie
zdenerwowaną.
Wątpię, czy zdołałaby sklecić choćby dwa sensowne zdania.
Faith zrobiła wielkie oczy.
- Chcesz powiedzieć, że masz doświadczenie w tych sprawach i
zamierzasz
się nim podzielić? Kiedy to się stało? Z kim? I dlaczego nie
pisnęłaś mi o tym ani słówka, Merry?
Przyjaciółka uniosła delikatnie zarysowaną brew.
- Nie bądź gąską, Faith! Nie mam żadnego osobistego
doświadczenia
w tych sprawach. Posiadam jednak... pewną wiedzę. - Meredith
wzięła
do ręki srebrną szczotkę do włosów Faith i obracała ją nerwowo w
palcach.
- Wiesz, że moja matka jest bardzo postępowa i nie przepuści żadnej
okazji, by tego dowieść.
Faith kiwnęła głową z ożywieniem.
- No więc... W dniu moich osiemnastych urodzin mama przyszła
wieczorem
do mojej sypialni, tak samo jak ja dziś do twojej, i zaczęła bardzo
szczerą rozmowę na temat stosunków małżeńskich. Zwierzyła mi się,
że
w dziewiczy wieczór panieński jej matka uraczyła ją kilkoma
półprawdami,
podanymi w tak wyszukanym sosie, że nie wiedziała już, co o tym
wszystkim myśleć. Była śmiertelnie przerażona, choć zakochana po
uszy
w moim ojcu. Chcąc mnie uchronić od podobnych lęków, moja mama
wyjaśniła mi, bardzo obrazowo i ze wszystkimi szczegółami, na czym
polegają sekrety małżeńskiego łoża.
- Ależ ty się czerwienisz, Meredith! - stwierdziła ze zdumieniem Faith.
- Istotnie, jestem zażenowana - przyznała Meredith. Jeszcze przez
chwilę obracała szczotkę w palcach, potem upuściła ją na ziemię.
- Zawsze byłyśmy przyjaciółkami - nalegała Faith, schylając się po
szczotkę i odkładając ją na swoje miejsce w toaletce.
- Dyskutowałyśmy dotąd o wszystkich sprawach pod słońcem!
- To nie przypomina żadnej z naszych poprzednich konwersacji.
- Czy to znaczy, że nareszcie jesteśmy dorosłe?
- To znaczy, że się starzejemy. - Meny roześmiała się cichutko. -
Mam
wrażenie, że podczas tej rozmowy z każdą minutą starzeję się o rok!
Faith uśmiechnęła się.
- Twoja matka miała jak najlepsze intencje. Powinnaś być jej
wdzięczna za taką szczerość.
- Za co? Bardzo wątpię, czy kiedykolwiek wyjdę za mąż. W moim
przypadku te informacje są zupełnie zbędne.
- Trochę wiedzy nikomu jeszcze nie zaszkodziło - obstawała przy
swoim Faith.
Meredith mruknęła coś wymijająco.
- Chętnie podzielę się tą wiedzą z tobą; przynajmniej będziesz mogła
ją wypróbować w praktyce.
Faith spojrzała na podłogę i potarła noskiem pantofla o dywan.
Pragnęła
okazać w tej dyskusji swą dojrzałość i elokwencję, ale ni stąd, ni
zowąd dostała nerwowych chichotek i nie mogła ich powstrzymać.
Zmarnowanie
takiej okazji byłoby jednak wprost grzechem. Należało zadać jakieś
pytanie, i to niejedno!
- Wychowałam się na wsi i przez całe życie miałam do czynienia ze
zwierzętami -powiedziała. -Więc zdaję sobie oczywiście sprawę z
pewnych.
.. podstawowych mechanizmów. Ale wiele szczegółów bardzo bym
chciała wyjaśnić... Na przykład, czy to się robi po ciemku? I co wtedy
z koszulą? Zdejmuje sie ją, czy nie?
- Nie ma żadnych obowiązujących reguł co do ubioru - odparła
Meredith
po kilku dłużących się w nieskończoność sekundach. - Mama
wspomniała
jednak, że choćby nawet mąż podziwiał cię w nocnej koszuli, każdy
woli, by żona ją zdjęła. To podobno wzmaga przyjemność. Tak samo
jak
odpowiednie oświetlenie. I zmienna lokalizacja. No i... różne pozycje.
- Pozycje?! Boże święty!
Meny zaczęła powoli tracić stoicki spokój.
- No, dobrze... Przyznam, że sama nie bardzo wiem, co matka
chciała
przez to powiedzieć. Byłam tak zaszokowana na myśl o znalezieniu
się
nago w jasno oświetlonym pokoju, że nie spytałam jej o to. -
Zamyśliła
się głęboko. - A ta lokalizacja, jeśli właściwie zrozumiałam, oznacza,
że
mąż i żona nie muszą się kochać wyłącznie w pokoju sypialnym... ani
w łóżku.
- Tylko na przykład w ogrodzie przy blasku księżyca?
Meredith troszkę się zdziwiła.
- No, tak... Chyba to całkiem możliwe.
- Jestem tego absolutnie pewna! - odparła Faith ze znaczącym
uśmieszkiem,
przypominając sobie poprzedni wieczór.
Niegdyś obawiała się, że Griffin uzna jąza pozbawioną wdzięku, mało
atrakcyjną. Ale zeszłej nocy w ogrodzie lady Dillard udowodnił, że jej
pragnie.
Wspominała z radością nasilający się żar, który ogarnął całe jej ciało,
gdy ich wargi się zetknęły. Przypomniała sobie dreszcze, które
wstrząsały
nią pod czułym dotknięciem Oriffina. I swoje zuchwałe pragnienie, by
przeć naprzód, by zakosztować wszelkich nowych, cudownych
doznań.
Było jak w raju!
Nagle przypomniała sobie brzmienie niskiego, jedwabistego głosu,
który
zapowiadał, że wstrzyma się aż do ślubu, nim weźmie ją jak swoją.
Okaże
jej więcej szacunku niż jego starszy brat: poczeka aż zostaną
oficjalnie
zaślubieni.... Więcej szacunku niż brat... wstrzyma się do ślubu?!
- O Boże miłosierny! - szepnęła Faith z przerażeniem, gdy zrozumiała
właściwy sens tych słów. Griffin zaczeka... bo jego brat nie czekał.
Jego brat doprowadził ją do upadku. Złamał jej życie.
To nie może być prawda!... A jednak, gdy przypominała sobie słowa
wypowiedziane przez Griffina wczoraj wieczorem, wiedziała, że tym
razem
nie tłumaczy ich sobie na opak. Ogarnięta namiętnością, podniecona
jego pocałunkami i zmysłowymi pieszczotami, ubiegłej nocy nie
pojmowała
treści jego słów. Teraz, na trzeźwo, znaczenie tych słów nabierało
zatrważającej jasności.
Wicehrabia Dewhurst postanowił ją poślubić z jednego tylko powodu:
był przekonany, że jego brat skompromitował ją i złamał jej życie.
Czuł
się w obowiązku naprawić wyrządzonąjej krzywdę.
- O Boże!... Drogi Boże! - powtarzała Faith. - Jakie to straszne!...
Meredith niezręcznie poklepała Faith po ręce.
- Nie sądzę, byś musiała się niepokoić tymi aspektami małżeństwa.
Mama zapewniła mnie, że fizyczne kontakty między mężczyzną i
kobietą
sprawiają bardzo wiele przyjemności i z czasem ta przyjemność się
pogłębia.
- Pogłębia? - zapiszczała nie swoim głosem Faith.
- O, tak! - Meredith zaczerwieniła się. - Lord Dewhurst niekiedy
spogląda
na ciebie takim... płomiennym wzrokiem. Od razu widać, że jest
tobą zainteresowany. I... wybacz, że ci to mówię, ale... wydaje mi się,
że
ma w tych sprawach duże doświadczenie. Na pewno z przyjemnością
nauczy cię tego, o czym jeszcze nie wiesz.
On myśli, że jestem upadłą kobietą.
Faith omal nie wykrzyknęła tych słów na cały głos... ale były zbyt
krępujące, by mogła się na to zdobyć. Pomyśleć tylko: Neville, który
prawie nie zwracał na nią uwagi, a o jego uczuciach nawet nie warto
wspominać, miałby ją uwieść?! Śmiechu warte! Że też Griffin
ubzdurał sobie coś takiego!
- Masz jeszcze jakieś pytania?
- Co takiego? - Faith otarła oczy wierzchem ręki. Pytania?
- Nie, Merry. Nie mam więcej pytań. Bardzo ci jestem wdzięczna.
Wiem, że to nie było dla ciebie łatwe.
Meredith wstała. Na jej twarzy widać było ogromną ulgę.
- Dopilnuję, żeby kucharka przygotowała dla ciebie lekką przegryzkę.
Podobno nic dziś nie zjadłaś na śniadanie. Zapomnij o swoich
nerwach
i zjedz coś pożywnego. Nie możesz opaść z sił! Jakby to wyglądało,
gdyby panna młoda zemdlała przed ołtarzem?
Faith zdobyła się na drżący uśmiech.
- Zemdlona narzeczona... To byłby bardzo niepomyślny omen,
nieprawdaż?
Elegancka kareta dowiozła pannę młodą, Meredith i ciocię Agathę
kilka
minut za wcześnie przed główne wejście do starego kościoła.
- Bardzo się cieszę, że jeszcze nie pada - zauważyła Meredith.
- To doprawdy szczęśliwy omen! -przytaknęła ciocia Agatha.
Faith nawet nie próbowała przyłączyć się do konwersacji. Przez całą
drogę do kościoła starała się okiełznać zbuntowane nerwy. W głowie
miała
kompletny chaos. Ostatnią godzinę przed wyjazdem do kościoła
spędziła,
krążąc po swoim pokoju. Tren ślubnej sukni zmiatał kurz z dywanu,
a panna młoda usiłowała przekonać samą siebie, że istnieje prosty i
łatwy
sposób rozwiązania dręczącego ją problemu.
Gdyby tylko mogła znaleźć właściwe słowa i stosowne zwroty, za
pomocą
których wyjawiłaby prawdę Griffinowi w taki sposób, by nie zniechęcić
go do małżeństwa z nią...!
Bała się jednak ogromnie, że kiedy Griffin usłyszy, iż nie musi żenić
się z nią dla ratowania honoru rodziny, powie jej: „Bywaj, dziewczę!" i
wyjdzie z kościoła.
Na samą myśl o tym ogarnął ją histeryczny strach. Była już tak bliska
zrealizowania swych marzeń o małżeństwie i macierzyństwie! To zbyt
okrutne szyderstwo losu: dać komuś przedsmak raju, a zaraz potem
pozbawić go najdroższych złudzeń!
Nie musisz tak się spieszyć z wyjaśnieniami - kusił ją natarczywie
wewnętrzny głos. - Wstrzymaj się z tym do chwili, gdy będziecie już
po ślubie.
- Zamknij się wreszcie! -warknęła pod nosem Faith, upokorzona tym,
że najgorsze cechy charakteru tak wyraźnie z niej teraz wychodzą.
- Czy coś się stało. Faith? - dopytywała się Meredith.
- Jestem po prostu trochę zdenerwowana - odpowiedziała.
- Należało się tego spodziewać - wtrąciła się ciocia Agatha. -
Większość
panien młodych... O Boże miłosierny!...
Wyraźnie od niechcenia Faith odwróciła się, by zobaczyć, co
przeraziło
ciocię Agathę i to do tego stopnia, że urwała w pół zdania. Zobaczyła
przez okno powozu kilku krzepkich żałobników, którzy zstępowali po
kościelnych schodach, niosąc na ramionach potężną trumnę.
Jak w półśnie Faith spostrzegła również oczekujący na smutny
ładunek
karawan. Zaprzężone do niego konie, z wielkimi czarnymi
pióropuszami
na głowach, wyraźnie się niecierpliwiły. Widać było, że te
temperamentne
zwierzęta nie bardzo nadawały się do narzuconych im obowiązków.
Gdy dzwony kościelne zaczęły wybijać podzwonne -jedno uderzenie
ku czci jednego roku życia zmarłego - Meredith niecierpliwie
zastukała
w dach karety. Stangret natychmiast zrozumiał niemy rozkaz i powóz
ruszył.
Faith dostrzegła jedynie w przelocie grupę odzianych w czerń osób;
część z nich stanowili zapewne wynajęci żałobnicy, których obecność
dodawała uroczystości splendoru.
- Jakiż to straszliwy omen! - Ciocia Agatha aż sapała z wrażenia.
Sięgnęła
po swój woreczek, zapewne w poszukiwaniu soli trzeźwiących.
- Z tego widoku można wyciągnąć tylko jeden wniosek:
przyjechałyśmy
zbyt wcześnie do kościoła - rzuciła niecierpliwie Meredith. - Zrobimy
małe kółko. Jestem pewna, że gdy zjawimy się tu po raz drugi nie
będzie już ani śladu innych powozów.
Było tak, jak powiedziała Meredith. Kiedy wrócili pod kościół,
karawana
zniknęła. Nie ujrzeli też niczego innego, co mogło się kojarzyć z
pogrzebem.
Tyle że zaczęło mżyć.
- Deszcz! —wykrzyknęła ciocia Agatha. -Trudno doprawdy o gorszy...
- Co za bzdury! — Meredith rzuciła ciotce lodowate spojrzenie. - To
dla nas radosny dzień i nic tego nie zmieni! Pospiesz się, ciociu.
Wejdź
do środka, bo zmokniesz! Ja będę towarzyszyć pannie młodej.
Faith ze sztucznym uśmiechem wysiadła z karety. Kilka kropel
deszczu
spadło jej na twarz, ale prawie tego nie zauważyła. Czuła w sercu
przytłaczający ciężar, który zaprzątał całą jej uwagę. Przytłaczający
ją
ciężar był tak wielki, że blokował wszelkie inne uczucia.
W chwili gdy weszła do kościoła, wiedziała, że musi natychmiast
przywołać
Griffina i powiadomić go, że wie o powodach jego decyzji o ożenku.
A potem wyjaśnić mu, jak bardzo się mylił w swych
przypuszczeniach.
Nie została uwiedziona ani przez jego brata, ani przez nikogo innego.
To, co zamierzała uczynić, napełniało ją tak głęboką rozpaczą, że nie
potrafiła zdobyć się nawet na święte oburzenie z tej racji, że Griffin
tak
nisko ocenił jej cnoty i charakter.
Próbowała ułożyć w myśli, co mu powie, a równocześnie obawiała
się,
że zabraknie jej odwagi, by się z nim rozmówić. Jak przez sen
uświadamiała
sobie obecność Meredith, poprawiającej fałdy jej spódnicy,
wkładającej
w jej drżące ręce odziedziczony po matce modlitewnik, obejmującej
ją z siostrzaną miłością.
- Merry, musisz przywołać wicehrabiego Dewhursta tu, do kruchty.
Mam do niego sprawę - bardzo ważną i naglącą.
Odpowiedziała jej cisza. Zaskoczona Faith uświadomiła sobie, że jest
sama. Obawa, że utraci Griffina, sprawiła, że zwlekała z
przywołaniem
go, to zaś uniemożliwiło rozmowę w cztery oczy bez wywoływania
niepotrzebnej sensacji.
Ostrożnie Faith zerknęła do nawy głównej. Zobaczyła, że Meredith
i ciocia Agatha zajęły już miejsca w pierwszych rzędach przed
ołtarzem.
Faith dostrzegła również trzy męskie postacie. Bez trudu odróżniła
Griffina
od dwóch braci Meredith, choć cała trójka stała obok siebie.
Z twarzą oblaną gorącym rumieńcem Faith wyszła z kruchty. Pokusa,
by odwrócić się i uciec, była niezwykle silna, ale zdołała ją pokonać.
Po
ślicznym witrażowym oknie spływały krople deszczu - znak, że na
dworze
rozpadało się na dobre. Na ołtarzu płonęły świece; ich migotliwy
blask
stwarzał intymny nastrój, przywołując do wnętrza.
Oczy zgromadzonych zwróciły się w stronę Faith. Wszyscy na nią
czekali.
Zacisnęła ręce na modlitewniku i z bijącym na alarm sercem, pełnym
wątpliwości i obaw, rozpoczęła niekończącą się wędrówkę wzdłuż
głównej nawy. Zanim dotarła ćo ołtarza, serce jej łomotało tak mocno,
że
wszyscy, włącznie z sympatycznym proboszczem, zapewne je
słyszeli.
...Szepnę Griffinowi do ucha, gdy tylko znajdę się blisko niego, że
muszę z nim niezwłocznie pomówić!...
A jednak, gdy znalazła się u jego boku, serce jej podskoczyło z
zachwytu
na jego widok. Zapomniała, jaki był piękny - nie atrakcyjny, nie
przystojny, tylko właśnie piękny! 1 niepokojąco męski. Odziany w
uroczysty
ślubny strój - doskonale skrojony niebieski surdut i beżowe spodnie
tuż za kolana - prezentował się bardzo wytwornie. Biała chusta pod
szyją
była związana o wiele wymyślniej niż zazwyczaj, a piękną haftowaną
kamizelkę zdobiły złote guziki.
Podziwiała go z profilu, napawając się widokiem szlachetnie
zarysowanego
czoła, prostego nosa, mocnej szczęki. Nogi o mało się pod nią
nie ugięły, gdy dotarła do niej woń, która kojarzyła się jej z
ukochanym:
kompozycja zapachów dobrego mydła, krochmalu, garbowanej skóry
i czystego męskiego ciała.
Jak mogła wyrzec się Griffina bez walki?
Za kilka minut zostanie jego żoną, towarzyszką życia. Ale jeśli
zacznie
teraz coś wyjaśniać, sytuacja może w jednej chwili ulec zmianie.
Griffin
będzie miał prawo wycofać się... i wszystko będzie stracone. Nie
spełnią
się jej marzenia o małżeństwie z Griffinem, o matkowaniu jego
małemu
synkowi, o własnych dzieciach, które mogły się pojawić pewnego
dnia...
Przepadnie jej także May fair Manor, przejdzie w ręce gogusiowatego
kuzynka i jego wstrętnej żony.
- Zimno ci? - spytał szeptem Griffin.
- Co?
- Cała drżysz. Czy ci zimno?
- Nie, wcale mi nie jest zimno.
Wpatrywała się bezwiednie w przestrzeń. Usiłowała znaleźć słowa,
które skończą ten koszmarny sen. Starała się zebrać siły, by
przerwać
obrzęd i wyjaśnić sprawę Griffinowi.
- Faith...
- Tak? - Zaskoczona zwróciła się znów do Griffina.
- Teraz twoja kolej. Musisz odpowiedzieć. Chcesz zostać moją żoną?
Przez króciutką chwilę wydał jej się dziwnie bezradny, jakby nie był
pewien jej odpowiedzi. Potem wyraz jego twarzy uległ zmianie.
Pojawił
się na niej ciepły, łobuzerski uśmiech - i to zgubiło Faith.
Stopniała pod wejrzeniem tych cudownych srebrzystych oczu,
wpatrzonych
w nią. Jakaż była głupia! Nie wzięła pod uwagę własnych uczuć.
Ze wszystkich ludzi, jakich znała, on był zdecydowanie najbardziej
pociągający, sympatyczny, uroczy. Kochała go. Nade wszystko w
świecie
pragnęła, by został jej mężem, towarzyszem jej życia, jej jedynym
kochankiem.
Ku swemu zdumieniu Faith uświadomiła sobie, że gotowa jest na
wszystko, byle to się ziściło.
Sumienie głośno ją ostrzegało, że popełnia straszny błąd, ale jej
zbłąkane
serce nie mogło pozwolić, by taka szansa wymknęła się jej z rąk.
Wciągnęła powietrze w płuca i szepnęła:
- Tak.
Od razu jednak poczuła się, jakby popełniła straszliwy grzech.
Chciała
odwołać przysięgę, przerwać obrzęd, wyjaśnić, co się stało... Ale było
już za późno.
W ciągu kilku minut ceremonia ślubna dobiegła końca. Jak odurzona,
Faith uniosła głowę i spojrzała na swego męża. Griffin obdarzył ją
ciepłym
uśmiechem, skutkiem czego poczuła się najpodlejszym stworem na
świecie.
A potem ich usta złączyły się w skromnym, niewinnym pocałunku.
Meredith podbiegła do nich ze łzami w oczach. Zaraz potem reszta
rodziny
otoczyła nowożeńców, zasypując ich gratulacjami.
Z sercem bijącym gwałtownie ze strachu i zmieszania, Faith
przyjmowała
najlepsze życzenia od trzymającej ją w objęciach cioci Agathy.
...Chciała zawołać do Griffina: Stój! Zaczekaj! Muszę ci coś
wyjaśnić!...
Spoglądając ponad ramieniem starej damy pochwyciła spojrzenie
męża.
Jego szelmowski uśmiech zachwycił ją, ale równocześnie przeszyło
ją dreszczem poczucie winy.
Przymknęła oczy w nagłym przerażeniu.
.. .Boże miłosierny!... Co ja zrobiłam?!...
Zanim goście weselni zasiedli do stołu, deszcz ustał. Gritfin zmierzył
wzrokiem niezliczone dania, stojące przed nimi w całej okazałości;
mimo
woli pomyślał, jak niewiele zdołają uszczknąć z tego bogactwa
smakołyków
- mimo najszczerszych chęci. Wyglądało na to, że lady Meredith
poleciła służbie przygotować bankiet na sześćdziesiąt osób zamiast
spodziewanych sześciu.
Nie ulegało wątpliwości, że nie szczędzono kosztów przy urządzaniu
tego przyjęcia - najlepszy dowód głębokiej przyjaźni lady Meredith dla
panny młodej. Na stole znalazły się najcenniejsze srebra, kryształy i
porcelana
oraz cieniutkie jak pajęczyna obrusy i serwetki, obrzeżone koronką. I
woskowe świece.
Lokaje w pełnej gali, w pudrowanych perukach i ciemnoniebieskiej
liberii,
szamerowanej złotem, krążyli bezszelestnie po pokoju, uprzedzając
życzenia biesiadników. Woń świeżych kwiatów mieszała się ze
smakowitymi
zapachami wyszukanych potraw, a migotliwe płomyczki świec
wzmagały baśniową atmosferę tej uczty.
Choć przyjęcie weselne zgotowano na miarę księcia regenta,
łakomczucha
i smakosza, Griffin zauważył, że jego oblubienica prawie nic nie
je. Na jej talerzu znalazł się tylko cieniutki plaster cielęciny w
śmietanowym
sosie i garstka szparagów. Faith grzebała tylko widelcem, udając,
że je, gdy ktoś akurat spojrzał w jej kierunku.
- Nie jesteś głodna? - spytał Griffin.
- Nie bardzo. - Faith zacisnęła usta i odstawiła na stół kielich wina. -
Znajdziesz minutkę czasu dla swojej żony, milordzie? Muszę o czymś
z tobą porozmawiać.
Griffin spojrzał na nią znad brzegu swego kieliszka.
- Tylko minutkę? Nie minęły jeszcze trzy godziny od chwili, gdy
związałem
się z tobą na całe życie, najdroższa.
Na twarzy Faith odbiło się powątpiewanie.
- Naprawdę, zajmę ci tylko chwilę - zapewniła go.
Griffin przyjrzał się uważnie swojej świeżo upieczonej żonie.
Siedziała
obok niego, wiercąc się ustawicznie na krześle, choć nie miała
takiego
zwyczaju. Widocznie nerwy nie pozwalały jej zachować spokoju. Aż
dziw,
że jedwab jej bladoniebieskiej sukni nie zmiął się jak bibuła - tak
zapamiętale poprawiała coś przy spódnicy.
Choć do stołu zasiadło niewiele osób, konwersacja była ożywiona
śmiano
się i opowiadano anegdotki z dzieciństwa. Faith prawie nie brała
udziału w rozmowie; odzywała się tylko wówczas, gdy ktoś zwrócił się
bezpośrednio do niej z pytaniem. Chwilami jej wesołość wydawała się
Griffinowi wymuszona, a śmiech przesadny.
Wyobrażał sobie, że w dniu ślubu Faith będzie szczęśliwa... ale od
rana uśmiechnęła się zaledwie kilka razy. I nawet wówczas, gdy jej
usta
się uśmiechały, oczy pozostawały smutne.
Griffin przypisywał te objawy zbyt wielkiemu podnieceniu i
rozhuśtanym
nerwom Faith. Spoglądał na żonę z ogromną dumą. Nigdy jeszcze
nie wydawała mu się taka śliczna. Niebieska suknia podkreślała
piękno
jej nieskazitelnej mlecznej karnacji, a girlanda kwiatów na
ciemnobrązowych
lokach sprawiała, że Faith wyglądała niewinnie i świeżo, budząc
w nim zarówno pożądanie, jak i instynkt opiekuńczy.
Nerwowe postukiwanie paznokciem w nóżkę kryształowego kielicha
sprawiło, że przyjrzał się uważnie ręce Faith i złotej obrączce
wysadzanej
rubinami, którą miała na palcu. To była jego żona. Niewiarygodne!
- Czy nie moglibyśmy wstrzymać się z tą rozmową do końca
bankietu?
- spytał, pochylając się ku niej tak, by nikt więcej go nie słyszał.
Służba
lady Meredith zadała sobie bardzo wiele trudu, by przygotować
dla nas taką ucztę. Zrywając się od stołu przed końcem kolacji,
sprawilibyśmy im przykrość.
- Nie byłoby nas tylko przez kilka minut - odparła Faith. - Obawiam
się, że i tak zwlekałam zbyt długo.
Ostatnie słowa wymamrotała ledwie słyszalnym szeptem. Griffin
poczuł
nagłe ściśnięcie w żołądku. Co ona miała na myśli, u diabła?! Taka
tajemniczość nie leży przecież w jej naturze!... A może jednak? Cóż
on
właściwie wiedział o swej dopiero co poślubionej żonie? Prawda, że
znali
się w dzieciństwie, ale to, co pamiętał z tamtych zamierzchłych
czasów,
może mieć niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Starając się nadać rozmowie lekki ton, zażartował:
- Ależ, moja pani żono! Nie może to być sprawa tak wielkiej wagi,
byśmy musieli rezygnować z naszej uczty weselnej! Za godzinę stąd
wyjeżdżamy. Czy twój sekret nie mógłby poczekać do tego czasu?
- Zbyt długie zwlekanie z wyjawieniem tajemnicy zazwyczaj źle się
kończy - szepnęła.
Wesołość znikła z twarzy Griffina.
- Mówiłem żartem - wyjaśnił. -Ale ty, jak wnoszę z tonu i z nastroju,
wcale nie żartujesz.
- Nie chciałam cię niepokoić! - zapewniła go pośpiesznie Faith.
Podniosła
kielich do ust i wypiła spory łyk wina. - Odłóżmy tę rozmowę na
potem!
- Naprawdę tego chcesz?
- Tak. - Policzki Faith lekko się zaczerwieniły. - Niemądrze się
zachowałam. Wybacz mi!
Poczuł ogromną ulgę i wzięła go nagle ochota, by podroczyć się z
Faith,
- No, no! Aleś mnie zaintrygowała. Spróbuję odgadnąć twoje czarne
tajemnice. Pewnie mi wyznasz, że masz nieprzezwyciężony pociąg
do
madery i raczysz się nią codziennie, wraz z wybiciem południa?
Przyznam,
że to paskudny nawyk... ale może jakoś zdołasz się od niego uwolnić.
- Przestań! - zaprotestowała, w jej głosie brzmiała nutka ostrzeżenia.
Pogładził się w zamyśleniu po brodzie.
- Wobec tego... pogrzebałaś już czterech mężów... I to w bardzo
podejrzanych
okolicznościach! Zgadłem?
- Wielkie nieba! - Faith wywróciła oczyma, ale cień uśmiechu na jej
ustach zachęcił Griffina do dalszych zaczepek.
- Już wiem: chrapiesz! Obrzydliwie głośno.
- Griffin, uspokój się!
Meredith podniosła głowę znad talerza i spojrzała w ich kierunku.
Griffin
obdarzył ją niezwykle czarownym uśmiechem i zwrócił się znów do
żony.
- Odkąd spadł na mnie ten cholerny tytuł, całe moje życie składa się
ze śmiertelnie poważnych dyskusji. Myślałem, że przynajmniej w
weselnym dniu trochę się rozerwę.
W brązowych wyrazistych oczach Faith błysnęło współczucie.
- Nasza rozmowa może poczekać.
- Jestem szczerze rad, że nie należysz do kobiet, które muszą mieć
ostatnie słowo - podsumował Griffin z pogodnym uśmiechem.
-Dobrze nam to wróży na przyszłość.
- Naprawdę?
Faith zabrakło znów powietrza.
- Jak najbardziej! - odparł. Nachylił się i pocałował ją w skroń z
braterską
czułością. - Bo ja należę do tych, którzy zawsze, ale to zawsze, mają
rację!
Faith uśmiechnęła się, zgodnie z jego przewidywaniami. Tym razem
jej oczy były równie pogodne jak usta.
Niebawem kolacja dobiegła końca, a nowożeńcy odjechali, raz
jeszcze
wyściskani i zasypani życzeniami wszelkiej pomyślności. Ponieważ
Griffin
nie miał już własnej rezydencji w Londynie, postanowił od razu udać
się w drogę powrotną do FTawthorne Castle. Na noc mieli zatrzymać
się
w modnym, eleganckim zajeździe Pod Gołąbkiem, który słynął z
komfortowych apartamentów.
Upewniwszy się o zaletach oberży, wicehrabia doszedł do wniosku,
że
to urocze miejsce. Miał nadzieję, że jego oblubienica będzie nim
zachwycona.
W takich warunkach ich noc poślubna stanie się jeszcze bardziej
rozkoszna. Pilna sprawa, którą Faith tak spieszno było omówić z nim
podczas weselnej uczty, jakoś nie wypłynęła znów w trakcie jazdy
powozem.
Griffin uznał, że jego domysły były słuszne. Napięcie nerwowe i
podniecenie
związane ze ślubem sprawiły, że w głowie Faith przybrała
gigantyczne rozmiary jakaś drobnostka.
W zajeździe wicehrabia i jego młoda żona zostali uroczyście powitani
przez właściciela, który złożył im serdeczne gratulacje i osobiście
odprowadził
do zarezerwowanych dla nich pokoi.
— Sypialnia jest tylko jedna, jak sobie wasza lordowska mość życzył
wyjaśnił
oberżysta. - Ale prócz niej jest jeszcze spory salon i gotowalnie.
Otworzył wewnętrzne drzwi, a nowożeńcy posłusznie zajrzeli do
środka.
Griffin bacznie obserwował Faith. Był ciekaw jej reakcji na wieść
o wspólnej sypialni. Jej twarz, i tak już blada, pobladła jeszcze
bardziej,
ale panna młoda zdobyła się na uprzejmą uwagę:
- To śliczny pokój. Jestem pewna, że w zupełności nam wystarczy.
Oberżysta rozpromienił się, choć pochwała była raczej skromna.
Upewniwszy
się, że gościom niczego już nie brakuje, w końcu oddalił się.
Nareszcie zostali sami.
Faith kręciła się po pokoju, udając całkowicie zaprzątniętą
zdejmowaniem
czepka i ściąganiem rękawiczek. Griffin zbliżył się do żony, a gdy
był już dostatecznie blisko, objął ją ramieniem w talii i przyciągnął do
swego boku. Zrobił to dokładnie tak, jak zaplanował - niby
przypadkiem ale
z samej postawy Faith, która dumnie zadarła główkę, zorientował się,
że nie dała się oszukać.
To słodkie, wszechwiedzące spojrzenie jej oczu sprawiło, że jeszcze
bardziej zapragnął ją pocałować. Prawdę mówiąc, aż dziw bierze,
lecz od
sześciu godzin, jakie minęły od ich ślubu, niemal każdy nich czy gest
żony sprawiał, że miał coraz większą ochotę na całowanie.
I wreszcie ją pocałował. Spiesznie pochylił głowę i przycisnął usta do
jej ust. Wargi Faith rozchyliły się, a on czym prędzej skorzystał z
kuszącego
zaproszenia. Poczuł na jej języku smak wypitego podczas weselnej
uczty szampana, a także rozkoszne ciepło.
W podnieceniu Faith schwyciła za wyłogi jego surduta i przylgnęła do
męża z cichutkim westchnieniem. Jej gotowość sprawiła, że w
Griffinie
zaczęło gwałtownie narastać pożądanie. Faith obsypywała twarz
męża
leciutkimi pocałunkami, pomrukując jak kotka. Poczuł nagły przypływ
namiętności, połączonej z ogromną tkliwością.
Ujął ją pod brodę i pocałował uniesioną ku niemu twarzyczkę,
delikatnie
i czule. Wiedział, że pot wystąpił mu na czoło i że jeśli nie zwolni
tempa, za minutę czy dwie brutalnie zaciągnie Faith do łóżka i rzuci ją
na
wznak z odchyloną spódnicą.
Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek przedtem tak pożądał jakiejś
kobiety. A tymczasem niepozorna, zbyt mała i za szczupła Faith bez
tru
du wzniecała w nim takie ognie, że krew - gęsta i rozpalona jak
płonąca
smoła - pulsowała w całym jego ciele.
- Twoja pokojówka czeka na korytarzu, by pomóc ci przy wieczornej
toalecie - szepnął z ustami tuż przy jej ustach. - Jeśli natychmiast nie
przerwiemy tych pocałunków, biedactwo zaśnie na stojąco, nie
doczekawszy się wezwania od ciebie.
Faith odsunęła się od niego i spojrzała mu prosto w oczy. Przesunęła
palcami po jego tworzy, jakby chciała utrwalić w pamięci
najdrobniejszy
szczegół. Biła jej z oczu taka tkliwość, że Griffin poczuł gwałtowną,
potrzebę
zawładnięcia nią natychmiast, naznaczenia jak swojej własności!
Ona jednak wymknęła mu się z ramion.
Otrząsnął się z tych osobliwych zachcianek i odwrócił od niej. Nagle
jego ramiona wydały mu się dziwnie puste. By pozbyć się tego
niemiłego
wrażenia, wziął do ręki kieliszek i nalał sobie porto, choć wcale nie
miał na nie ochoty.
Zachowanie Griffina sprawiło, że Faith znów ogarnął niepokój. Kiedy
wicehrabia ponownie spojrzał na żonę, zauważył, że splata i rozplata
palce,
i to tak gwałtownie, że aż strzelają stawy.
- Nie jesteś głodny? - spytała Faith. - Chcesz, żebym zadzwoniła na
służbę, by przynieśli tacę zjedzeniem?
Krążyła po pokoju i gdy tylko podeszła bliżej. Griffin schwycił ją za
ramiona. Zamknął na chwilę oczy, by pokonać nieprzeparte
pragnienie.
To była ich noc poślubna. Pierwsza noc, którą mieli spędzić we
dwoje.
Griffin pragnął, by wszystko, co się teraz zdarzy, było dla Faith
cudownym
przeżyciem. Bez pośpiechu zapozna się z jej ciałem. Dowie się, co
ją podnieca, co roznamiętnia, by ostateczne spełnienie było dla nich
obojga równie rozkoszne.
- Przejdę teraz do salonu. Niech pokojówka pomoże ci rozebrać się
i położyć do łóżka, - Przesunął spojrzeniem po całej postaci żony. -
Nie
każ mi czekać zbyt długo, najdroższa, bo lada chwila eksploduję.
Cofnął się do drzwi, ani na chwilę nie odrywając od niej oczu. Raz
jeszcze dodał jej odwagi uśmiechem - i zniknął.
Usłyszawszy trzask zamykanych drzwi, Faith zadrżała i skrzyżowała
ręce na piersi. Choć próbowała zwrócić oczy w innym kierunku, jej
spojrzenie
biegło uparcie w stronę wielkiego łóżka, stojącego pośrodku pokoju.
Jego staroświeckie zasłony pokryte były skomplikowanym haftem.
Ten masywny mebel z rzeźbionego mahoniu był tak wysoki, że do
łoża
trzeba było wspiąć się po wyściełanym podnóżku.
Narzuta z intensywnie niebieskiego jedwabiu została częściowo
odgarnięta,
toteż Faith ujrzała świeżo powleczoną pościel z mnóstwem
poduszek.
Był to bardzo zachęcający widok, ale nie odważyła się nawet
przysiąść na skraju łoża.
Panująca w sypialni cisza wzmagała jeszcze niepokój Faith. W
bezsilnej
rozpaczy przejechała obiema rękami po włosach, nie zwracając
uwagi
na szpilki, które posypały się na podłogę.
Zbliżała się dla niej chwila ostatecznego rozrachunku. Próbowała
wyjawić
Griffinowi prawdę podczas weselnego przyjęcia, zanim opuścili
dom Merry. Jednak Griffin nie był w nastroju do poważnej rozmowy,
ona
zaś pozwoliła odwieść się od zamiaru i niczego mu w końcu nie
wyznała.
Jazda powozem trwała zdumiewająco krótko. Faith z początku łudziła
się, że intymna atmosfera zamkniętej karety będzie sprzyjała
poważnej
dyskusji, ale od pierwszej chwili, gdy pojazd potoczył się z turkotem
po
ulicy, wyczuła, że Griffin pragnie podróżować w milczeniu.
Chcąc spełnić jego niewypowiedziane życzenie, Faith przez
większość
drogi wpatrywała się w profil męża, podziwiając lekko falujące ciemne
włosy i szlachetną twarz, której widok tak często przyprawiał ją o
gwałtowne
bicie serca. A kiedy wreszcie doszła do wniosku, że nie może już
dłużej milczeć i że przyszła wreszcie pora na wyznanie, stanęli na
dziedzińcu
zajazdu.
Podjęta przez Griffina decyzja o wspólnej sypialni całkiem zaskoczyła
Faith; miała jednak wrażenie, że udało jej się ukryć szok. Sądziła, że
wszystkie małżeństwa mająoddzielne sypialnie. Nawet jej rodzice -
bardzo
kochająca się para - sypiali w osobnych pokojach.
Najwidoczniej jej małżonek miał na ten temat odmienne zdanie. Faith
znowu zerknęła na łóżko, wzdrygnęła się i odwróciła oczy. Dyskretne
stukanie do drzwi oznajmiło o przybyciu pokojówki. Faith ucieszyła
się,
że będzie mogła na chwilę oderwać się od swych myśli.
Dziewczyna należała do służby Merry i została wypożyczona świeżo
upieczonej wicehrabinie, by dbać o nią podczas podróży do jej
nowego
domu, Hawthorne Castle. Po tygodniu pokojówka miała wrócić do
Londynu,
przyuczywszy jakąś miejscową szczęściarę, której przypadnie
zaszczytna
rola osobistej pokojowej pani wicehrabiny.
O ile, rzecz jasna, Faith pod koniec tygodnia nadal będzie
wicehrabiną Dewhurst.
Faith z całej siły próbowała odsunąć od siebie przerażające myśli.
Bądź
co bądź, było to najrozsądniejsze wyjście. Nie warto tracić czasu na
przypuszczenia,
jak zachowa się Griffin, gdy odkryje prawdę.
Faith znów zadrżała i podeszła bliżej do ognia. Pokojówka ruszyła za
nią i wprawnie rozpięła maleńkie perłowe guziczki z tyłu sukni. Faith
była wdzięczna losowi, że nie musi udzielać służącej żadnych
instrukcji.
Zdała sobie wyraźnie sprawę, że nie jest w stanie skupić się na
czymkolwiek
prócz czekającej ją wielkiej próby: nocy poślubnej.
Posłusznie uniosła ręce i cienka, mięci utka, biała koszulka nocna z
przejrzystego
muślinu okryła ją aż do stóp. Potem pokojówka wyjęła Faith
z włosów resztę szpilek i zaczęła szczotkować gęste brązowe pukle
starannie
i rytmicznie, aż opadły na plecy burzą loków.
- Ma pani prześliczne włosy, milady - powiedziała. - Czy spleść je
w warkocz, czy zostawić rozpuszczone?
- Zostaw rozpuszczone - odezwał się cicho, ale stanowczo męski
głos. - Chcę je ujrzeć rozsypane na poduszce.
Faith obróciła się błyskawicznie i napotkała parę szarych oczu,
obserwujących
bacznie spod ciężkich powiek każdy jej ruch.
- Jak sobie wasza lordowska mość życzy - odparła pokojówka i po
raz ostatni przeciągnęła szczotką po włosach Faith. Potem dygnęła i
z nieśmiałym
uśmiechem opuściła spiesznie pokój.
Faith mocowała się przez chwilę z peniuarem, nie mogąc go na
siebie
włożyć. Griffin pośpieszył żonie z pomocą, choć na jego ustach
pojawił się cień uśmiechu.
Natychmiast zrobiło się jej gorąco. Uniosła drżącą rękę do gardła.
Miała
nadzieję, że w słabym blasku świec Griffin nie dostrzeże jej nagłego
rumieńca.
Zręcznym ruchem włożył jedwabny szafirowy szlafrok. W tym lekkim
stroju wydawał się jeszcze bardziej barczysty niż zwykle. Okrycie
było
luźno związane w pasie, a rękawy podwinięte do łokci, toteż wyraźnie
było widać silne przedramiona pokryte ciemnymi jedwabistymi
włoskami.
Stali tak blisko siebie, że Faith była pewna, iż narzucił szlafrok na
gołe
ciało. Świadomość tego rozpłomieniła jej krew i wyobraźnię.
Pospiesznie,
ale bardzo starannie związała pasek swego szlafroczka.
Griffin ujął ją delikatnie pod brodę, skłaniając do podniesienia głowy.
Faith stała bez ruchu.
- Zdenerwowana? - spytał.
- Przerażona - wyznała szeptem.
- To tak jak ja.
Jeden kącik jego ust uniósł się w lekkim uśmiechu.
Faith odwróciła wzrok. Nigdy dotąd nie uświadamiała sobie tak
wyraźnie,
że brak jej kobiecych powabów. Była zbyt niska. Nie miała okazałego
biustu. Jej twarz też pozostawiała wiele do życzenia.
No i była dziewicą.
- Nie kpij ze mnie, Griffinie - poprosiła.
- Gdzież bym śmiał, najdroższa. - Delikatnie odgarnął jej z czoła
nieposłuszne
loczki, które wymknęły się z bujnej kędzierzawej grzywy, otaczającej
twarz i opadającej na ramiona i plecy Faith. - Może się czasem
z tobą przekomarzam, ale o kpinach nie ma mowy.
Faith przestępowała niespokojnie z nogi na nogę. Jego łagodna
wyrozumiałość rozczuliła ją prawie do łez!
I wówczas popełniła niewybaczalny błąd: dotknęła męża. Leciutko,
niby
to niechcący, musnęła jego pierś. Przez jedwab szlafroka czuła żar
męskiego ciała i siłę jego mięśni.
- Chodź! -powiedział, wyciągając do niej rękę. -Najwyższy czas do
łóżka, moja miła.
Faith wpatrywała się w silne, męskie palce; fala niepewności zalała
jej
serce. Jeśli ma powiedzieć mu prawdę, musi to zrobić teraz.
Niezwłocznie.
Dobrze wiedziała, że gdy znajdzie się w miękkiej pościeli, a Griffin
pochyli się nad nią, nie będzie już mowy, by cokolwiek wyjaśniać.
Ale jeśli wyzna mu prawdę, być może Griffin po prostu odtrąci ją i
opuści.
Bez trudu uzyska anulowanie małżeństwa, które nie zostało
dopełnione.
A ona... czy zdoła to znieść?
- Faith?
Wyrwana z zadumy spojrzała na niego. Serce waliło jej jak młotem.
W blasku świec włosy Griffina były prawie czarne, a oczy połyskiwały
srebrem. Poczuła, że w nich tonie. Wyczuwała bliskość męża i jego
nagość
każdą cząsteczką swego ciała.
Powiedz mu! - ostrzegał jakiś głos. Ale słowa więzły Faith w gardle
i niczym niezakłócone milczenie ciągnęło się w nieskończoność.
Faith
uniosła rękę i drżącymi palcami powiodła po brodzie męża; wyczuła
szorstki, świeży zarostu.
- Masz rację, milordzie. Już późno. Słyszałam, jak zegar bije
dziesiątą,
i zaraz potem stanąłeś w drzwiach. - Z najwyższym trudem skłoniła
wargi do uśmiechu. - Chyba naprawdę pora do łóżka.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, moja pani żono - odparł
gardłowym głosem i podał jej ramię.
W tym momencie Faith nie była pewna, które z uczuć, wyraźnie
sprzecznych,
bierze w niej górę: strach czy radosne oczekiwanie. Jej oddech rwał
się, uśmiech drżał na ustach, ale oparła rękę na ramieniu Griffina i
skierowała
się wraz z nim do ogromnego łoża.
Griffin uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy żona nie próbowała
nawet
gasić świec. Cóż za ulga, że nie ożenił się z nieśmiałą,
niedoświadczoną
dziewicą, którą musiałby przez długie godziny i z anielską
cierpliwością
wprowadzać w tajemnice miłości fizycznej. Taka oblubienica
zdobyłaby
się najwyżej na milczące przyzwolenie i usztywniałaby się po każdej
pieszczocie.
A gdyby postanowił skonsumować ich związek, czułby pod sobą
sprężone, przestraszone ciało. Taka żona czułaby się w obowiązku
ukrywać
wstręt do małżeńskich powinności. Zaciskałaby zęby, pozwalając
mu robić, co chce. Byłaby przez cały czas spięta, bojąc się bólu - i
skutkiem
tego oczekiwania cierpiałaby podwójnie. A już z pewnością nie
odkryłaby w ich kochaniu się żadnych rozkoszy.
Tak, szczęście mu doprawdy dopisało przy wyborze żony!
Griffin chwycił Faith w pasie i uniósłszy do góry złożył na wysokim
łóżku. Zaparło jej dech. Uchwyciła się kurczowo jego ramion, by
odzyskać równowagę.
Spoglądała na męża szeroko otwartymi oczyma. Pochylił się nad nią
i ucałował delikatnie kąciki jej ust. Jego palce zakradły się na tył
głowy
Faith i dotknęły wrażliwego na pieszczoty miejsca. Potem musnęły
przypominające
muszelkę ucho i przesunęły się leniwie po delikatnie zarysowanej linii
szczęki.
Leciutko gładził delikatny policzek, potem smukłą szyję, a wreszcie
objął zaborczo krągłą pierś. Subtelnie drażnił sutek, aż wyprężył się
i stwardniał pod dotknięciem jego kciuka.
Faith zaparło dech. Próbowała wyślizgnąć się z jego ramion, ale
trzymały
ją mocno. Griffin obwiódł językiem kontur jej ust, by zaraz potem
ucałować je namiętnie. Jego ręce błądziły po całym ciele Faith. Była
taka
ciepła, miękka i ponętna. Podniecenie rosło w nim aż do bólu; w
napięciu
oczekiwał chwili, gdy będzie mógł zanurzyć się w ciepłym wnętrzu jej
smukłego ciała.
Faith nie protestowała, nie wymówiła ani słowa, gdy łagodnie, lecz
stanowczo popchnął ją na poduszki. Leżała na wznak. Nawzajem nie
odrywali od siebie oczu. Ich milczenie było wprost gęste od
rosnącego
pożądania, pełne nadziei na rychłe i całkowite zaspokojenie.
Griffin znów zawładnął milczącymi ustami żony. Całował je namiętnie
i żarliwie ssał język, który wysunęła ku niemu. Tempo ich pieszczot
rosło,
stawało się coraz bardziej naglące. Griffin był pobudzony do tego
stopnia, że obawiał się, iż długo nie wytrzyma tego napięcia. Jedyna
nadzieja
w tym, że zdoła błyskawicznie roznamiętnić Faith!...
- Ten nocny strój jest naprawdę bardzo twarzowy, ale w tej chwili
całkiem zbędny, nieprawdaż? - powiedział gładko, ściągając z żony
peniuar,
a następnie zdejmując jej przez głowę nocną koszulę.
Pospiesznie pozbył się szlafroka i ochoczo wskoczył do łóżka.
Rozciągnął
się wygodnie koło Faith i przygarnął żonę do siebie, rozkoszując się
bliskością jej rozgrzanego ciała.
- Strasznie tu gorąco - poskarżyła się.
- Zaraz zrobi się jeszcze goręcej, najmilsza - odparł, drażniąc leciutko
wargami jej szyję. Ujął jedną z jej piersi i wziął sutek do ust.
Faith zamknęła oczy i pojękiwała cichutko, gdy ssał go zapamiętale.
Czuł jej palce, w nerwowym podnieceniu przebiegające w górę i w dół
po jego plecach. Nogi Faith, przytłoczone jego ciężarem, poruszały
się równie niespokojnie.
Raz i drugi zdał sobie sprawę z rosnącego w niej napięcia. Wydawało
się, że jest pobudzona równie silnie jak on. Gdy pieścił jej delikatne
ciało,
kłębiły się w nim różne silne doznania. Faith była taka miękka, taka
uległa w jego ramionach - i taka roznamiętniona.
Zuchwale przesunął ręką po jej brzuchu, głaszcząc delikatne ciało.
Jego
druga ręka znów podkradła się do piersi i podrażniła nadal twardy
sutek,
jeszcze wilgotny od poprzednich pieszczot.
Bez pośpiechu rozsunął uda Faith. Wpatrywała się w niego oczyma
wielkimi
i okrągłymi ze zdumienia i z podniecenia. Aż się zachłysnęła pod
intymnąpieszczotą,
drżąc w jego ramionach. Oddech jej stał się szybki i przyspieszony.
Griffin wiedział, że jest już gotowa, ale ciągle jeszcze zwlekał,
starając się wziąć w karby własną nieustannie rosnącą namiętność.
- Griffin... proszę...
Jej natarczywe pojękiwania zniweczyły resztę jego oporów.
- Starałem się nie spieszyć, żebyśmy mogli rozkoszować się każdą
chwilą... ale pokonałaś mnie sromotnie, najdroższa. Chyba lepiej
zaspokoić
pierwszy głód, a potem bez pośpiechu, rozkosznie się leniuchować.
Uniósł nieco jej nogi i rozsunął je szerzej. Pochylił się i dotknął
językiem
kępki ciemnych włosów. Odnalazł najwrażliwszą cząstkę jej ciała.
Faith przywarła do niego, obejmując go za szyję, popłakując, ciężko
dysząc i drżąc na całym ciele.
- Spokojnie, najmilsza. Odpręż się... i nie przeszkadzaj w twórczej
pracy! - szepnął kpiąco. Głaskał rozpalone ciało Faith, by ją uspokoić.
Potem ponowił intymną pieszczotę.
Faith sprężyła się w łuk i krzyknęła, unosząc się ku niemu. Chwyciły
ją skurcze. Griffin tulił ją mocno do siebie, gdy dygotała w ekstazie.
- Nie wiedziałam... - szeptała rwącym się głosem. - że jest... coś
takiego...
- Czeka cię wiele niespodzianek, kochaniutka. Bardzo wiele - odparł
zdławionym głosem Griffin.
Wsparł się wysoko na łokciach. Widział zaróżowioną,
rozgorączkowaną
szyję i piersi oraz ciemnoczerwone, nabrzmiałe sutki. Miała jakby
senną,
pogodną twarz zaspokojonej kobiety. 1 właśnie to ustokrotniło w nim
żądzę zawładnięcia nią bez reszty, zanurzenia się w niej głęboko i na
długo.
Zjednoczenia się z nią.
Objął mocno biodra Faith i zmagał się z gwałtowną pokusą
brutalnego
wdarcia w jej ciało. Nigdy przedtem nie doświadczał z żadną kobietą
podobnego uczucia. Namiętność zatriumfowała wreszcie nad
rozsądkiem.
Sprężony jak cięciwa łuku wtargnął do jedwabistej ciasnej pochwy.
Faith jęknęła i zacisnęła się jeszcze bardziej. Poczucie zespolenia z
nią
było czymś niewiarygodnie cudownym. Zapragnął znów tego
doświadczyć.
Wysunął się lekko i zagłębił ponownie, docierając jeszcze dalej.
- O Boże!...
Cichutki okrzyk bólu natychmiast przerwał jego błogostan. Zebrał
wszystkie siły i nakazał sobie bezruch.
- Jesteś strasznie zaciśnięta. Sprawiłem ci ból?
- Nie, nie!... Ani trochę!
Uśmiechnęła się słodko.
Pochylił znów głowę i zaczął lizać ja po szyi. Obsypywał ją
drobniutkimi
pocałunkami, starając się równocześnie odzyskać kontrolę nad
własnym
ciałem. Ale okazało się to ponad jego siły. Faith była taka wilgotna,
taka rozpalona, taka rozkoszna... Jak nie zatracić się w tych
czarodziejskich powabach?
Jęknął, cofnął biodra i ponowił atak. Wdzierał się coraz mocniej i
głębiej
i nagle poczuł, że jakaś wewnętrzna bariera pęka. Błona dziewicza?!
Całkowicie zbity z tropu próbował się wycofać. Ale mięśnie Faith
zwarły
się wokół niego i zamiast wyśliznąć się z wnętrza jej ciała, znów je
zaatakował, znacznie gwałtowniej niż poprzednio.
Był już tak roznamiętniony, że wystarczyło kilka głębokich pchnięć.
Przetoczyły się przez niego fale niepowtarzalnych doznań. Drżąc na
całym
ciele wydał ochrypły krzyk - i odpłynął.
Stopniowo powracał do rzeczywistości. Nie mógł się poruszyć.
Słyszał
łomotanie własnego serca. Przypomniał sobie coś niewiarygodnego.
Niemożliwe... a jednak niezaprzeczalne. Faith była dziewicą. Do
jasnej cholery, była dziewicą!
- Griffin?
Niespokojny kobiecy szept przedarł się przez mrok zalegający jego
serce.
Ich oczy spotkały się. Faith pośpiesznie odwróciła wzrok. Boi się!
Poczuł
skurcz w żołądku. Nigdy dotąd nie zdarzyło mu się, by kobieta, z
którą
się przed chwilą kochał, miała równie nieszczęśliwą minę.
- Należy mi się wyjaśnienie, moja panno! - rzucił groźnym szeptem.
Dyszał ciężko. Zdołał uwolnić się z jej objęć i przykucnął na piętach. -
Co to wszystko ma znaczyć?!
Na szczęście nie starała się niczemu zaprzeczyć.
- Próbowałam ci powiedzieć... W kościele. Przed rozpoczęciem
ceremonii.
A potem podczas uczty weselnej. Nie chciałeś słuchać.
- Twierdzisz, że to moja wina?!
- Nie, nie! Skądże znowu!
Z trudem przełknęła ślinę.
- Wobec tego, co dokładnie masz mi do powiedzenia?
- Chciałam ci wszystko wyjaśnić, gdy zrozumiałam, jak się mylisz.
Sądziłeś, że Neville mnie uwiódł i że już nie jestem dziewicą... -
Urwała,
była blada i miała rozszerzone źrenice. Ale już nie odwracała oczu.
-Tylko... zabrakło mi sił.
- Cóż za wygodna wymówka!
Spoglądał na nią przenikliwym, taksującym wzrokiem.
Faith wyzywająco zadarła głowę.
- Chyba większość nowożeńców ucieszyłaby się na wieść, że ich
wybranka
jest... nietknięta? Myślałam, że co jak co, ale moje dziewictwo nie
będzie w twoich oczach taką wadą!
Przyglądał się jej bacznie spod ciężkich powiek.
- Dobrze wiesz, że skłoniło mnie do tego małżeństwa
przeświadczenie,
że mój brat wyrządził ci krzywdę nie do naprawienia. Gdybym
wiedział,
że twoje dziewictwo jest nienaruszone, a uczciwość bardzo
podejrzana,
nigdy bym ci się nie oświadczył... albo czym prędzej wycofał.
Faith wzdrygnęła się, czując na policzkach piekący rumieniec. Nie
wzruszyło to Griffma ani trochę. Przez głowę przemknęła mu myśl:
„ciekawe,
czego jeszcze się dowiem?"
Czuł się zdradzony, był wściekły i wstrząśnięty. Został oszukany tak
podle, tak ostatecznie... i to przez kogo?! Pomyśleć tylko, ile nadziei
wiązał z tym małżeństwem! Wręcz gratulował sobie wyjątkowo
udanego
wyboru!... A teraz czuł się jak ostatni głupiec. Zalała go fala goryczy.
Podszedł do drzwi oddzielających pokoje i otworzył je jednym
szarpnięciem.
Ujrzał różne części swej garderoby, porzucone w saloniku, gdy
przebierał się w szlafrok przed wejściem do sypialni. Ależ był
szczęśliwy...
Biedny, zaślepiony dureń!... Wsunął na siebie spodnie, podniósł
koszulę i buty.
- Dokąd idziesz? Co chcesz zrobić?
Odwrócił się raptownie na dźwięk głosu Faith. Stała na progu, drżąc
w narzuconym naprędce peniuarze. Wyglądała rozkosznie -
roznamiętniona,
z obrzmiałymi od pocałunków wargami i włosami w nieładzie. Co
prawda, jej oczy były pełne łez, ale tym razem wcale go to nie
wzruszyło.
- Dokąd idziesz? - powtórzyła.
- Jak najdalej stąd! - burknął z irytacją.
- Jak najdalej? W środku nocy?!
- Wszystko jedno. Muszę mieć trochę czasu i spokoju. Zastanowić się
i podjąć decyzję. - Spojrzał na nią z wyraźnym obrzydzeniem. - Chcę
być sam. Nie widzieć cię. Rozumiesz?
Rzuciwszy tę zjadliwą uwagę, podszedł do drzwi, otworzył je i zniknął
w mrokach nocy.
Faith spędziła resztę nocy targana rozpaczą. Łzy niewiele pomagały,
choć wylewała je bez opamiętania, póki ich nie zabrakło. Świt nie
przyniósł
jej wiele pociechy. Leżała w szarości poranka, sama, w ogromnym
łożu, zziębnięta i zbolała.
Choć wytężała słuch, z sąsiedniego pokoju nie dolatywały żadne
odgłosy.
Jej serce wzbierało nieskończonym smutkiem, kiedy usiłowała
odgadnąć, gdzie Griffin spędził resztę nocy.
Gdy poranne słońce zalało już cały pokój, zjawiła się wreszcie
pokojówka.
- Dzień dobry, milady! - Służąca podeszła do łóżka i dygnęła.
-Przyniosłam
gorącą wodę, pachnące mydło i świeże ręczniki. Czy możemy zabrać
się do porannej toalety?
Pogodny ton głosu pokojówki zdawał się świadczyć o tym, że nie
dostrzega
nic szczególnego w zastanej sytuacji. Faith wiedziała jednak, że
to inteligentna dziewczyna. Z pewnością zastanawia się, gdzie
podział
się pan młody i z jakiego powodu zniknął. A może widziała go już w
piwiarni na dole?
Na samą myśl o tym Faith przebiegł zimny dreszcz. Nie byłoby to
zresztą
najgorsze rozwiązanie. Griffin równie dobrze mógł opuścić zajazd i
wrócić
do Londynu albo do Hawthorne Castle. Bez niej.
Faith ostrożnie siadła na łóżku. Pokonując fałszywy wstyd, spytała
otwarcie:
- Czy widziałaś dziś rano lorda Dewhursta?
Pokojówka była bardzo zakłopotana.
- Nie, milady. Nie widziałam go ani ja, ani jego lokaj. Czy jaśnie pani
chce coś przekazać jego lordowskiej mości?
- Nie, nie! Dziękuję.
Czując się jeszcze bardziej głupio, Faith opadła znów na poduszki.
Pragnęła
zwinąć się w kłębek, zaszyć pod kołdrą, zniknąć na zawsze...
- Nie mają tu odpowiedniej wanny, bo przygotowałabym jaśnie pani
gorącąkąpiel - poinformowała ją pokojówka. - Mam nadzieję, że
obmycie całego ciała ciepłą wodą wystarczy.
- W zupełności - odparła Faith, trochę się krzywiąc. Nie bez trudu
wstała się z łóżka. Chyba to lepiej, że nie musi wchodzić do wanny
pełnej
gorącej wody. Mogłoby jej strzelić do głowy, że najprościej będzie się
utopić.
Pozwoliła pokojówce, by wyszorowała ją od stóp do głów i
energicznie
osuszyła ręcznikiem. W zwykłych warunkach byłaby skrępowana
równie
intymną usługą, ale teraz, gdy całe jej życie tak się zagmatwało, tego
rodzaju drobne upokorzenie nie miało większego znaczenia.
- Czy jaśnie pani włoży znowu strój podróżny, czy mam wyjąć z kufra
inną suknię i ją odprasować?
- Wszystko mi jedno - odparła Faith apatycznie. - Zdecyduj sama.
Pokojówka skinęła głową. Oczyściła szczotką ubranie, które Faith
miała
na sobie poprzedniego dnia, wydobyła z kufra czystą bieliznę i
pomogła wicehrabinie ubrać się.
- Może nakryć do śniadania w saloniku? - spytała, upiąwszy gęste
włosy swej pani w kok.
Na samą myśl o jedzeniu Faith zbierało się na mdłości. Któż w takiej
sytuacji miałby ochotę jeść?! Zerknęła do lustra, przyglądając się, jak
pokojówka umacniała jej kok dodatkowymi szpilkami.
Faith znowu westchnęła. Przypomniało się jej, jak ubiegłej nocy
Griffin
nalegał, by miała rozpuszczone włosy. Chyba mu się podobały, bo
gładził z upodobaniem jedwabiste loki, albo brał garść włosów i
przyglądał
się, jak wymykają mu się z palców niczym przesypywany piasek.
- Gdzie podać śniadanie, milady? — spytała ponownie pokojówka.
- Niech będzie w saloniku - odparła Faith.
Bardzo wątpliwe, by mogła przełknąć choć jeden kęs, ale wyrwie się
przynajmniej
z tej sypialni. Wiązało się z nią tyle wspomnień... Chwile złudnej
radości i ekstazy. A potem strachu i spóźnionych wyrzutów sumienia.
Zanim się obejrzała, siedziała już przy stole w przytulnym saloniku.
Przygotowano dla niej prawdziwą ucztę. Uparła się, że poradzi sobie
sama,
i pozbyła się służby. Tylko po to, by zająć czymś ręce, nalała sobie
gorącej
czekolady i pozostawiła na stole nietkniętą filiżankę tak długo, że
czekolada całkiem wystygła.
Gdzież on może być?! - Faith bezmyślnie obracała na palcu złotą,
wysadzaną rubinami obrączkę. Czy w ogóle wróci? A może zostawił
ją tu na pastwę losu?
Zaczęła się zastanawiać, ile ma przy sobie pieniędzy. Nie orientowała
się, ile kosztuje wynajęcie luksusowego apartamentu, obawiała się
jednak,
że niewielka sumka, którą ma przy sobie, nie wystarczy. Oczywiście
całkiem możliwe, że Griffin uregulował już rachunek. Ale i tak nie
miała
dość gotówki na wynajęcie powozu, by wrócić do Mayfair Manor.
Być może starczyłoby jej na przejazd dyliżansem, ale na samą myśl
o tłoczeniu się przez wiele godzin w dusznym wnętrzu z grupą
zupełnie
obcych osób zrobiło się jej niedobrze. W ostateczności mogła się
zwrócić
o pomoc do Merry. Było stąd niezbyt daleko do Londynu.
Faith wzdrygnęła się na myśl o takim upokorzeniu, o przyznaniu się
do
całkowitej klęski. Nie ma mowy!... Przynajmniej na razie.
Skrzypienie otwieranych drzwi przerwało jej posępne rozmyślania.
Gdy
otworzyły się, Faith, która nie odważyła się podnieść głowy,
skamieniała
ujrzawszy na progu elegancki, wypucowany do połysku but.
Griffin Sainthill, wicehrabia Dewhurst zamaszystym krokiern wszedł
do saloniku, z miną pana i władcy. Był świeżo ogolony i ubrany
niezwykle
wytwornie. Tego ciemnoniebieskiego surduta, który z pewnością
kosztował
mnóstwo pieniędzy, Faith nigdy dotąd nie widziała.
Od starannie związanego białego krawata do lśniących jak lustra
wysokich
butów Griffin wyglądał jak model z eleganckiego żurnala. Ale ten
strój dandysa pozostawał w wyraźnej sprzeczności z męską siłą i
energią,
widoczną w postawie i w każdym mchu Dewhursta.
Faith zaparło dech. Wrócił! Może na krótko, może tylko po to, by
oświadczyć, że opuszcza ją na zawsze... Mimo to na widok męża
Faith
poczuła ulgę. Przynajmniej nie pozostawił jej całkiem na łasce losu! A
poza
tym dowie się wreszcie, co ją czeka.
Odetchnęła głęboko. Tyle było do powiedzenia, do wyjaśnienia... Od
czego tu zacząć? Zwilżyła językiem wargi i zebrała się na odwagę.
Ale
wystarczyło jej jedno spojrzenie na zaciętą, obojętną twarz męża, by
poczuć dławiący strach.
Milczenie przedłużało się, przytłaczało, budziło przerażenie. Griffin
przeszedł przez pokój i stanął obok stołu. Faith podniosła głowę,
spojrzała
na męża i bohatersko próbowała przezwyciężyć ściskanie w gardle.
- Widzę, że podali już śniadanie - zauważył z szerokim uśmiechem.
Z półmiska stojącego pośrodku stołu zwędził kawałek chrupiącego
bekonu
i wetknął do ust. - Mam nadzieję, że zostawiłaś dla mnie trochę
przysmaków.
A może spałaszowałaś wszystkie, łakomczuchu?
Faith uśmiechnęła się blado. Nie wiedziała, co sądzić o jego dziwnym
zachowaniu. Przekomarzał się z niązuchwale i po łobuzersku, niemal
flirtował.
Ale nie dostrzegła szczerej wesołości w jego oczach ani rozbawienia
na jego pięknej twarzy.
Uporawszy się z bekonem Griffin usiadł naprzeciw żony. Nałożył
sobie
na talerz całą górę frykasów i raczył się teraz obfitym śniadaniem. Po
raz pierwszy w życiu Faith nie mogła wydobyć z siebie nawet słowa.
Zaległa przytłaczająca cisza, która Griffmowi jakoś nie
przeszkadzała.
Faith spostrzegła z pewną zazdrością, że sięgał do kilku półmisków
po
dokładkę. Kiedy się w końcu nasycił, westchnął z nieukrywaną
satysfakcją
i opadł na tylne oparcie fotela.
- Czy mam zadzwonić, by podali więcej? - spytała Faith. - Bez
wątpienia
właściciel zajazdu bardzo się ucieszy, że oddałeś w pełni
sprawiedliwość talentom kucharza.
- Sprawiedliwość? - Griffin uniósł brew. -1 któż to mówi o
sprawiedliwości?! No, no!...
Faith natychmiast zrozumiała swój błąd. Jej niepewny uśmiech
zniknął
bez śladu. Okłamywała samą siebie, łudząc się, że apetyt Griffina to
sprawa jego dobrego humoru. W swym zdenerwowaniu nie
uświadamiała
sobie, do jakiego stopnia był rozwścieczony jej mąż.
Dopiero teraz, choć rozdzielał ich potężny stół, czuła jak w Griffinie
wzbiera gniew. Nerwowym ruchem podniosła do ust filiżankę
czekolady,
ale mocny zapach przyprawił ją o mdłości. Czym prędzej odstawiła
naczynie na stół.
- Czy masz mi coś do powiedzenia, Griffinie? - spytała w końcu, nie
mogąc już znieść wzmagającego się napięcia.
- O tak, i to wiele! - Jego szare jak dym oczy nagle zapłonęły.
-Ale przedtem należy mi się wyjaśnienie od ciebie.
Faith przejął nagły dreszcz. Nawet ciepłe olśniewające światło
słoneczne,
w którym tonął cały pokój, nie sprawiło jej ulgi. Czuła straszliwe
zimno, przenikające do szpiku kości. Nie pochodziło jednak z
zewnątrz.
Zrodziło się w niej.
Wpatrywała się w męża bez słowa. Początkowo była tak przerażona,
że nie mogła nawet myśleć, a co dopiero mówić! Po raz pierwszy
dostrzegła,
jak zimne są jego srebrne oczy, jak zawzięte usta, jak nieubłagany
ton głosu.
Zacisnęła powieki na króciutką chwilę, a następnie spojrzała mu
prosto w twarz.
- Naprawdę chciałam wyznać ci prawdę, odkąd uświadomiłam sobie,
że wierzysz, iż Neville mnie uwiódł.
- Doprawdy?
W jego głosie było tyle pogardy, że Faith wzdrygnęła się. Piękna,
surowa
twarz Griffina zamazała się jej przed oczami. Poczuła, że napływają
do nich piekące łzy. Musi je powstrzymać! Wiedziała, że Griffin nie
znosił
kobiecych łez. Za wszelką cenę musi mu oszczędzić tego widoku!
- Tak, próbowałam ci to powiedzieć - wypaliła bez ogródek. Griffin
zareagował na ten wybuch uniesieniem brwi. Faith raz jeszcze
odetchnęła
głęboko. - Dopiero na kilka godzin przed ślubem - kontynuowała -
zorientowałam
się, dlaczego postanowiłeś się ze mną ożenić. Byłam zszokowana,
zdezorientowana, nie miałam pojęcia, co robić. W końcu
postanowiłam
rozmówić się z tobą na osobności zaraz po przyjściu do kościoła.
- Ale się rozmyśliłaś - zauważył sucho. - Można wiedzieć, czemu?
Faith zwiesiła głowę.
- W ostatniej chwili zabrakło mi odwagi, a kiedy znów się
pozbierałam,
ceremonia była już w toku. Czułam się kompletnie zagubiona, jak
w koszmarnym śnie. Nim uświadomiłam sobie w pełni, co się dzieje,
było
już po przysiędze ślubnej. Związałam się z tobą. Stało się. A tyś
uśmiechał
się do mnie, wydawałeś się taki zadowolony... Wszyscy ściskali nas
i gratulowali... Potem było przyjęcie weselne. Tyle śmiechu i
wesołości!...
Nie mogłam znieść myśli, że wszystko to nagle zniknie...
- Rzeczywiście, mówiłaś podczas kolacji, że musisz ze mną o czymś
pomówić -przyznał niechętnie Griffin. W zamyśleniu gładził się po
brodzie.
- Właśnie o tym?
- Tak. -Faith wiedziała, jakim szaleństwem było wstrzymanie się z
wyjaśnieniami.
Ale tak marzyła o tym małżeństwie!... - Chciałam porozmawiać
z tobą w powozie, kiedy zeszłej nocy jechaliśmy tutaj. Tylko że znowu
nie byłam w stanie wymówić słowa...
Oczy Griffina zwęziły się.
- Chcesz powiedzieć, że nie ukartowałaś tego z góry? Że nie
oszukałaś
mnie z rozmysłem, gdy przybyłem za tobą do Londynu?
- Więc aż tak źle o mnie myślisz?
- A jak mam myśleć?! - Wzruszył ramionami. - Byłaś w wielkim
kłopocie.
Gdyby ci się nie udało wyjść za mnie, straciłabyś Mayfair Manor.
Nie dziwię ci się, że uległaś pokusie i wystrychnęłaś mnie na dudka,
kiedy
się nadarzyła okazja. Ale twoje zdradzieckie metody budzą we mnie
wstręt.
Faith obronnym ruchem skrzyżowała ramiona na piersi. To prawda,
popełniła błąd. Gotowa była wziąć na siebie odpowiedzialność i
ponieść
wszelkie konsekwencje. Ale Griffin uważał ją za istotę zepsutą do
cna,
kompletnie zdemoralizowaną. To był twardy wyrok. I niesprawiedliwy!
- Nie zastawiłam na ciebie pułapki ani nie okłamałam cię z
rozmysłem.
- Przykro mi, ale jestem innego zdania.
- Krzywdzisz mnie takim posądzeniem.
- Dobre sobie! To ja zostałem skrzywdzony - syknął przez zaciśnięte
zęby.
Serce w niej zamarło. Sytuacja przedstawiała się znacznie gorzej, niż
sądziła. Spojrzenie męża było mroczne i bezlitosne. Faith podniosła
filiżankę
do ust i wypiła łyk wystygłej czekolady. Poczuła w ustach gorzki
posmak.
- Co chcesz zrobić? - ośmieliła się w końcu spytać.
Spoglądał w przestrzeń ponad jej głową, jakby wypatrywał czegoś w
dali
za oknem. Po dłużącej się w nieskończoność chwili powiedział:
- Nie mam wielkiego wyboru. O unieważnieniu małżeństwa nie może
być mowy po tym, jak sobie pobrykaliśmy ostatniej nocy.
Faith zaparło dech. Dopiero po chwili odzyskała głos,
- Wobec tego... rozwód- powiedziała z namysłem. - Ty wniesiesz
petycję, czyja?
- Rozwód?! - odwrócił się raptownie do niej.
- Nie widzę innego wyjścia. Nie chcę żyć pod jednym dachem z
człowiekiem, który aż tak mną gardzi!
- To bolesna rana i jeszcze świeża. Jestem nadal na ciebie wściekły,
Faith! - Griffin przesunął ręką po ustach. - Z czasem może zdołam ci
wybaczyć.
- A jeśli nie zdołasz, to co? Pozbędziesz się mnie czym prędzej i raz
na zawsze?
Zaczął niecierpliwie bębnić palcami po stole.
- Nie mogę nic obiecywać ani przyrzekać, jeśli chodzi o naszą
wspólną przyszłość.
- Nie takiego małżeństwa pragnęłam.
- No, cóż... Szkoda, że nie pomyślałaś o tym, zanim mnie cynicznie
oszukałaś! - odparował Griffin, a w jego szarych oczach błysnął
gniew.
- Przyznaję, że jestem najbardziej winna- powiedziała Faith. - Ale
nie tylko ja popełniłam błąd. Jeśli miałeś tak niskie mniemanie o
moim
charakterze, nie powinieneś oświadczać się komuś takiemu!
Griffin wyprostował się w krześle, a potem pochylił do niej przez stół.
- Spytałem cię bez ogródek, czy mój brat zrujnował ci życie. A ty to
potwierdziłaś, moja panno!
- I powiedziałam prawdę! Zniszczył moje szanse na zawarcie
małżeństwa
i uczynił mnie pośmiewiskiem! - Na jej twarzy pojawił się gorzki,
krzywy uśmiech. - Po tylu latach groteskowego narzeczeństwa z
kimś,
kto najwyraźniej nie miał zamiaru mnie poślubić, stałam się
przedmiotem
drwin i dziwacznych domysłów. Każdy był ciekaw, co jest we mnie
tak odrażającego, że Neville'a nie można zaciągnąć do ołtarza?! A
kiedy
umarł, wiedziałam, że nikt inny nie poprosi mnie o rękę. Nie mam
złudzeń
co do moich kobiecych uroków, Griffmie. Z pewnością nie zwróciłby
na mnie uwagi żaden kawaler do wzięcia.
Spoglądali sobie prosto w twarz. Widziała wyraźnie zarys jego
wysuniętej
szczęki, świadczącej o uporze.
- Co za bzdury! Mogłem'ci się oświadczyć z poczucia obowiązku, ale
to wcale nie znaczy, że nie jesteś ponętna. Jeszcze jak! Z pewnością
inni mężczyźni też są tego zdania.
- Uważasz, że jestem ponętna? - W oczach Faith błysnęło
podniecenie.
To nieoczekiwane wyznanie Griffina przesłoniło wszystkie inne
poruszone
w dyskusji tematy. - Naprawdę?
- To doprawdy nieistotne. - Griffin spojrzał na nią z typowo męską
wyższością. -1 nie ma nic wspólnego z tematem naszej dyskusji.
Faith nerwowo kruszyła w palcach kawałek grzanki. Dokonawszy
dzieła
zniszczenia, strzepnęła okruchy. Griffin znów coś mówi, ałe jego
słowa
już nie sprawiały Faith bólu. Jego zdaniem była ponętna! Przez całe
życie
pragnęła usłyszeć coś podobnego z męskich ust. I pomyśleć tylko, że
powiedział
to mężczyzna, w którym tak bardzo była zakochana, który był
jej mężem... Jeszcze był.
To proste wyznanie sprawiło, że Faith spojrzała teraz na wszystko
innymi
oczyma. Ocknęła się w niej nadzieja. Zarysowała się realna szansa
utrzymania tego małżeństwa. Griffin powiedział, że prawdopodobnie
z czasem zdoła jej wybaczyć. Jeszcze jeden powód do optymizmu!
W głowie
Faith kłębiły się wspomnienia z ich nocy poślubnej. Zapierały jej
dech, rozpłomieniały ją. Pamiętała wyraźnie wzajemne pieszczoty,
swą
gwałtowną reakcję na jego dotyk, chwilę, gdy zatraciła się kompletnie
w jego objęciach.
Żaden mężczyzna nie mógł być taki łagodny, taki czuły, gdyby nie
kochał
choć troszkę kobiety, którą tulił w ramionach. Jeszcze jeden powód
do nadziei!
- Faith? Faith! Ty mnie w ogóle nie słuchasz!
Poczuła na ramieniu ręce męża. W nowym przypływie determinacji
uniosła dumnie głowę i spojrzała mu w oczy.
- Próbowałam wyjaśnić ci moje postępowanie, Griffinie. Przeprosiłam,
i to nie raz, za swoje winy. Nie wiem, co mogłabym zrobić więcej.
Wspomniałeś, że być może kiedyś mi wybaczysz. To bardzo
wspaniałomyślnie
z twojej strony, ale ja nie mam dość hartu, by odprawiać do końca
życia pokutę za popełniony błąd. - Trzymając się krawędzi stołu
wstała,
choć czuła się niepewnie na nogach i była w strachu, że załamią się
pod jej ciężarem.
Uświadamiała sobie w pełni, jakie podejmuje ryzyko, ale postanowiła
bezczelnie obstawać przy swoim. Jeśli w ogóle istniała jakaś szansa
wspólnego
życia, musi odzyskać swą godność osobistą i szacunek dla samej
siebie. W przeciwnym wypadku Griffin zawsze będzie w niej widział
oszustkę.
- Jak tylko uda mi się wynająć powóz, wracam do Mayfair Manor.
Jeśli dojdziesz do wniosku, że zależy ci na naszym małżeństwie,
odnajdziesz mnie bez trudu.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Wymagasz ode mnie, bym uznał sprawę za zamkniętą i nigdy do
niej nie wracał?!
- Właśnie! - Odwróciła się od niego i podeszła do drzwi. - Nie
pozostanę
tam, gdzie mnie nie chcą. Nie zamierzam nieustannie żebrać o twoje
przebaczenie. Pragnę być twoją żoną, Griffinie, ale nie chcę być
twoim chłopcem do bicia!
Zrobiła pięć kroków najdłuższych w całym jej życiu i jakoś zdołała
otworzyć drzwi do sypialni. Żadne z nich nie odezwało się ani
słowem.
W kompletnej ciszy Griffin gapił się ze zdumieniem na zamknięte
drzwi.
Nadal nie mógł uwierzyć, że Faith z całym spokojem postawiła swe
ultimatum
i po prostu odeszła. Był pewien, że zaraz zakipi w nim gniew, ogarnie
go wściekłość... ale nic takiego się nie wydarzyło. Być może cały jego
gniew wypalił się ubiegłej nocy, gdy opuścił sypialnię i nowo
poślubioną
żonę. Wtedy to przez kilka godzin krążył bez celu wokół stodoły i
stajni.
Skoro świt wezwał właściciela zajazdu i opowiedział mu jakąś
niedorzeczną
bajeczkę o lokaju, którego musi koniecznie ulokować w większym
pomieszczeniu. Na szczęście był akurat wolny pokój, ale zamiast
lokaja spędził tam resztę nocy sam Griffin, rzucając się niespokojnie
na
łóżku i bijąc z myślami. Usiłował zgłębić własne uczucia i znaleźć
jakieś
rozwiązanie swych małżeńskich problemów.
Czy ta kobieta nigdy nie przestanie go zaskakiwać? Jego, który od lat
uchodził za wytrawnego znawcę kobiecej psychiki? Który przez te
wszystkie
lata cieszył się względami kobiet najróżniejszego typu?
Był zawsze dumny z tego, jak łatwo nawiązuje i zrywa niezliczone
znajomości. Obywało się bez awantur, zbędnych wybuchów emocji
czy
prób zemsty, na które uskarżali się inni mężczyźni, opowiadając o
swoich
żonach, utrzymankach, a nawet przygodnych kochankach. Griffin
nigdy nie miewał podobnych kłopotów.
Teraz jednak wziął sobie na kark żonę, która wciąż zaskakiwała go
swym postępowaniem, a na dodatek miała upodobanie do
dramatycznych
scen. Skutkiem tego życie Griffina w krótkim czasie stało się
niewiarygodnie wprost skomplikowane.
Prawdę mówiąc, problem nie ograniczał się do kłopotów z
nieprzewidywalnymi
reakcjami żony. Griffinowi niełatwo było wyznać, że czuł się
dotknięty dwulicowością żony i zraniony jej oszustwem. Przyznałby
się
tym samym, że naprawdę zależy mu na tej tryskającej życiem
kobiecie
i że w kontaktach z nią kieruje się sercem, a nie rozumem.
Griffin uważał się zawsze za odpornego na wszelkie rany, jakie
potrafi
zadać kobieta. Był więc niemile zaskoczony, gdy uświadomił sobie,
że
wcale nie jest taki odporny. I miał żal do Faith, gdyż z jej powodu
dokonał tego niepokojącego odkrycia.
Griffin odetchnął głęboko i pomasował się po brzuchu. Obfite
śniadanie,
którym się uraczył, by pokazać Faith, jaki jest spokojny i jak panuje
nad sytuacją, ciążyło mu w żołądku. Pożałował nagle, że jego
zraniona
duma wymagała takich poświęceń.
Ale co teraz począć? Trwać ze stoickim spokojem w tym
niedobranym
małżeństwie czy w jakiś godny sposób uwolnić się od złożonej tak
niedawno przysięgi?
Może naprawdę wina leżała nie tylko po stronie Faith? Może zawarł
to
małżeństwo, nie mając pojęcia, w co się pakuje? Łudził się, że będzie
to
dyskretny, beznamiętny, szacowny związek. Coś na kształt
małżeństwa jego rodziców.
W swej naiwności Griffin założył, że oboje - on i Faith - wdrożą się
z czasem do wspólnego życia, opierającego się na wzajemnym
szacunku,
wspólnych poglądach i ciepłej - broń Boże za gorącej! - przyjaźni.
Teraz wiedział już, że była to utopia. Uświadomił to sobie ubiegłej
nocy, gdy uczynił Faith swoją żoną w pełnym znaczeniu tego słowa.
Zrozumiał,
że jego małżeńskie plany są absolutnie nierealne. I nie dlatego,
że Faith okazała się dziewicą, ale dlatego, że jej namiętna, żarliwa
reakcja
tak go rozpłomieniła, iż nie był już zdolny do racjonalnego myślenia.
Z tego właśnie powodu, że oboje tak emocjonalnie reagowali na
wzajemną
bliskość, Griffin ubiegłej nocy po prostu uciekł od żony. Nigdy
w życiu nie skrzywdził kobiety z rozmysłem. Okrucieństwo wobec
istot
słabszych i bezbronnych było sprzeczne z jego naturą.
Zeszłej nocy widział wyraźnie ból na twarzy Faith i łzy w jej oczach.
Słyszał w jej głosie szczery żal. A mimo to wypadł z sypialni, nie
mogąc
ani zapomnieć, ani wybaczyć jej, że złapała go w pułapkę,
kłamstwem zmusiła do małżeństwa.
Czy wymaganie od żony zwykłej uczciwości jest zbyt wygórowanym
żądaniem?!
Bębniąc palcami po stole, Griffin rozważał te kwestie i musiał
przyznać,
że i on nie był całkiem uczciwy wobec Faith; nie wyjawił jej prawdy
o swoim synku. Wierzyła, że malec jest owocem poprzedniego
małżeństwa,
on zaś nie sprostował jej omyłki, gdyż wyjawienie prawdy przyszłoby
mu z trudem.
Czyjego przemilczenie było równie karygodne jak błąd żony? Griffin
niecierpliwie walnął rękaw blat stołu i błyskawicznie odpędził od
siebie
tę myśl. W tej chwili nie chodzi o jego uczynki, tylko o postępowanie
Faith!
Może z czasem jakoś się ułoży między nimi. Griffin nie był tego
pewny,
ale już się zorientował, że separacja nie jest odpowiednim
lekarstwem na takie kłopoty.
Podjąwszy decyzję podkradł się po cichu do drzwi sypialni i otworzył
je mocnym szarpnięciem. Faith, która akurat wkładała płaszcz
podróżny,
odwróciła się i wydała okrzyk zdumienia. Nerwowym gestem
odprawiła
służącą i stawiła czoła mężowi.
- Nie wypada, by wicehrabina Dewhurst podróżowała wynajętym
powozem
- oświadczył Griffin wyniosłym tonem. - Mój powóz i stangret są do
twojej dyspozycji.
- A ty jak wrócisz do domu? - Spytała zatroskanym głosem. - Czyżbyś
chciał zostać w Londynie?
- Ja też jadę na wieś. A dzień mamy piękny. W sam raz na długą
konną
wyprawę. - Mimo woli na jego twarzy pojawił się grymas. - Mój
żołądek
nie znosi wielogodzinnych podróży w zamkniętym powozie.
Na twarzy Faith po raz pierwszy tego ranka pojawił się szczery
uśmiech.
Griffin zdumiał się, że ten widok aż tak go uradował.
- Przez tyle lat byłeś kapitanem okrętu - dziwiła się Faith - a
chybotanie
powozu przyprawia cię o mdłości?!
- Potężny statek to całkiem innego niż powozik na kiepskich
resorach!
-burknął.
- Bez wątpienia! - Dostrzegł szeroki uśmiech, choć starała się go
ukryć
za rozpostartą dłonią. - Doceniam twą wielkoduszność, milordzie!
- Nie jestem wcale wielkoduszny. Tylko praktyczny.
- Masz słuszność, milordzie. - Uśmiech znikł błyskawicznie. Faith
zmarszczyła brwi, zaczerwieniła się i spuściła oczy.
- Chciałbym cię o coś prosić.
- Naprawdę?
Znów podniosła na niego oczy. Zauważył, że jest całkiem zbita z
tropu.
- Nie mogę znieść tego milordowania.
- Ach, tak? Bardzo mi przykro.
Była niemal potulna. Wcale niepodobna do kobiety, przez którą czuł
niedawno taki gniew.
- Na przyszłość bądź tak dobra i zwracaj się do mnie po imieniu.
- Jak sobie życzysz... - Zawahała się i dodała z lekkim
uśmiechem ...Griffinie.
Skinął głową na znak aprobaty.
- W myśl przysięgi zapewniam ci ochronę mego nazwiska, godność
mego tytułu i zabezpieczenie mego majątku.
Ostatni frazes wymówił z ironicznym uśmieszkiem. Nie zapomniał, że
to dzięki fortunie Faith można będzie przeprowadzić generalny
remont ich rodowej siedziby.
- Jestem w pełni świadoma przywilejów, jakich dostąpiłam w wyniku
naszego małżeństwa. I wdzięczna za nie. - Energicznie pociągnęła
za sznurki
peleryny i związałaje pod szyją na wielką kokardę. Wzięła rękawiczki
i torebkę.
- Dziękuję również za pożyczenie powozu. Zadbam o to, by zaraz
po moim przyjeździe do Mayfair Manor został zwrócony komu trzeba.
- Nie musisz się tym zajmować.
Jego surowy głos sprawił, że zatrzymała się w drodze do drzwi.
- Chcesz, żebym zatrzymała twój powóz w Mayfair Manor?
- Nie.
Przez chwilę spoglądała na niego zdezorientowana.
- Wobec tego co mam polecić mojej służbie?
- Nic. Mój powóz zawiezie cię do Hawthorne Castle, gdzie bez twoich
poleceń odstawią go do wozowni. - Na twarzy Griffina pojawił się
wyraz stanowczości, prawie uporu. - Bez względu na dzielące nas
nieporozumienia,
nie zamierzam wyrzekać się żony. Jej miejsce jest pod moim
dachem.
Wygłosiwszy to oświadczenie, tym razem on wykręcił się na pięcie
i z całym spokojem ruszył ku drzwiom, pozostawiając za sobą
oszołomioną Faith.
To nie był triumfalny wjazd, o jakim Faith zawsze marzyła. Nie witali
jej wierni słudzy zgromadzeni po obu stronach podjazdu, nie życzyli
szczęścia
z rozradowanymi twarzami i z uśmiechami - witała ją pustka i
kompletna
cisza. Nie było też przy niej czułego męża, dodającego odwagi
uściskiem ręki. Towarzyszyły Faith wyłącznie jej własne nerwy.
Griffin całą drogę spędził na końskim grzbiecie. Nie rozstał się z
wierzchowcem
nawet wtedy, gdy zaczęło mżyć. Z początku Faith była rada, że
nie musi znosić jego uporczywego gapienia się ani oskarżycielskich
spojrzeń,
ale potem z każdym przebytym kilometrem czuła się coraz bardziej
smutna i samotna.
Wspominała tęsknie dni przed ślubem, kiedy Griffin przychodził do
domu Meny i starał się rozweselić i rozerwać obie damy. Jego
chłopięcy
urok i złośliwy niekiedy dowcip rozjaśniał im każde popołudnie. Czy
jeszcze
kiedyś zobaczy go w równie beztroskim nastroju?
Powóz zatrzymał się. Przez sekundę Faith żywiła nadzieję, że Griffin
pomoże jej wysiąść, ale wyciągnęła się do niej jedynie odziana w
białą
rękawiczkę ręka lokaja. Udzieliwszy sobie w duchu ostrej
reprymendy,
że oczekuje zbyt wiele i za szybko od nowo poślubionego męża,
wicehrabina
Dewhurst wyłoniła się z wnętrza powozu jak motyl z kokonu.
Stwierdziła z ulgą, że Griffin nie zapomniał jednak o dobrych
manierach.
Z nieodgadnionym wyrazem twarzy czekał na nią przed zamkniętymi
frontowymi drzwiami. Kosztowało jato więcej odwagi, niż
przypuszczała,
ale uniosła wysoko głowę i podeszła do niego, zachowując pozory
godności.
- Spodziewam się, że miałaś przyjemną podróż - odezwał się
sztywno, gdy stanęła u jego boku.
- O dziwo, podróż wcale mnie nie zmęczyła - odparła Faith, marząc
o tym, by wesprzeć się na jego ramieniu. Nogi jej zesztywniały,
kolana
były jak z waty. - Oznajmiam z dumą, że nie rozstałam się ze
śniadaniem nawet na najgorszych wybojach.
- Zazdroszczę ci wytrzymałego żołądka - zauważył z lekkim
uśmiechem.
- Powinnaś być wdzięczna losowi, że obdarzył cię taką żelazną
konstrukcją.
- Masz na myśli moje organy trawienne czy zakutą głowę? -
zażartowała.
Twarz Griffina znów zajaśniała uśmiechem, a Faith zrobiło się ciepło
na sercu. Osłabły jej wątpliwości, zmniejszył się niepokój. Póki
starcza
jej odwagi, by się z nim przekomarzać, a on na to reaguje, to jest
jeszcze dla nich nadzieja!
Mimo to Faith z trudem powstrzymała jęk rozpaczy, gdy drzwi
frontowe
otworzyły się i ujrzała tego samego majordomusa, którego nie tak
dawno oszukała, by wtargnąć do wnętrza domu. Był to wysoki,
kościsty
mężczyzna z jedynym siwym pasmem włosów na ciemnej czuprynie.
Gdy
tylko Faith weszła do domu, dostrzegła w jego oku błysk rozbawienia.
Szybko jednak zniknął, gdy majordomus zorientował się, jaką pozycję
zajmuje obecnie przybyły gość.
- W imieniu własnym i całej służby pragnę złożyć najszczersze
gratulacje - zdołał wykrztusić.
- Dziękuję - odparła łaskawym tonem Faith. - Chciałabym jak
najszybciej
spotkać się z całym personelem i poznać wszystkich razem i każdego
z osobna.
Najwyraźniej ta uwaga wywarła złe wrażenie. Majordomus wydawał
się zgorszony jej słowami. Ale trwało to tylko ułamek sekundy i zaraz
jego twarz stała się znów beznamiętną maską.
- Jak sobie jej lordowska mość życzy.
- Czy moje siostry są w domu? - spytał Griffin, wręczając swój
kapelusz
i rękawiczki czekającemu na nie lokajowi.
- Tak jest, milordzie - odparł majordomus, któremu wyraźnie ulżyło,
gdy usłyszał właściwą kwestię, na którą miał gotową odpowiedź. -
Obie
są w pokoju muzycznym; uczą panicza Neville'a grać na fortepianie.
- Zechciej je powiadomić, że wróciłem z Londynu. I poproś, by zeszły
do salonu. Mam ważne nowiny, które chcę im przekazać osobiście.
- Rozumiem, milordzie. - Majordomus ukłonił się. - Czy mam podać
jakieś trunki?
- Wystarczy nam herbata.
Słysząc odpowiedź Griffina, Faith zmarszczyła brwi. A więc ich ślub
nie był wystarczającą okazją do toastów? Ani kropli szampana, by
wypić
zdrowie nowożeńców i życzyć im wszelkiej pomyślności! W zasadzie
pochwalała prostolinijność Griffina i jego niechęć do udawania... ale
w głębi duszy czuła się zawiedziona.
Idąc obok siebie do salonu, ani razu nawet nie musnęli się
ramionami;
korytarz był wystarczająco szeroki, by zachować dystans. Faith
zatrzymała
się w progu. Serce jej biło jak szalone, nad ustami ukazały się
kropelki potu.
Nie liczyła na serdeczne powitanie ze strony sióstr Griffina. Harriet
nigdy jej nie lubiła, a Elizabeth zwykle szła za przykładem
despotycznej
starszej siostry. Faith mówiła sobie w duchu, że opinia szwagierek
ma
dla niej niewielkie znaczenie. Zależało jej za to ogromnie na
pozyskaniu sympatii małego pasierba.
Trudno jednak zaprzeczyć, że jej nowe życie układałoby się znacznie
łatwiej, gdyby szwagierki przyjęły ją życzliwie. Ze zmarszczką
niepokoju
na czole Faith usadowiła się w stojącym w rogu pokoju fotelu,
podczas
gdy Griffin krążył w tę i z powrotem po dywanie rozłożonym na
wprost kominka. Nie zamienili ze sobą ani słowa.
Kiedy znów otworzyły się drzwi salonu, stały w nich tylko dwie
kobiety.
Widocznie chłopca odesłano z powrotem do pokoju dziecinnego.
- Griffin! Wróciłeś nareszcie!
Elizabeth podbiegła do starszego brata, on zaś objął ją serdecznie.
Ucałował
w czoło najpierw ją, a potem Harriet. Faith zauważyła, że ten dowód
braterskiego przywiązania sprawił, iż niewzruszona panna Sainthill
nieco
odtajała. Żadna z sióstr nie spostrzegła milczącej, ukrytej w cieniu
Faith.
- Spójrzcie, kogo przywiozłem ze sobą.
Słowom Griffina towarzyszył gest ręki - i trzy pary oczu zwróciły się
w stronę Faith. Ze ściśniętym sercem obdarzyła swą nową rodzinę
bla
dym uśmiechem. Cała trójka stała razem w przeciwległym końcu
pokoju.
Nie ulegało wątpliwości, że stanowią zwarty front.
- Jak to miło, że przywiozłeś nam gościa! - odezwała się pogodnym
tonem Elizabeth. - Ogromnie się cieszę, że znów panią widzę, panno
Linden.
- To już nie jest panna Linden - oznajmił beznamiętnym tonem Griffin
- tylko nowa wicehrabina Dewhurst. Pobraliśmy się z Faith wczoraj.
Harriet raptownie odsunęła się od brata i wyraźnie zbladła.
- Czyś ty zwariował? - syknęła. - Ożeniłeś się z nią?! Jeśli to ma być
żart, to doprawdy w najgorszym guście!
- Widzę, że siostry dobrze znają twoje przewrotne poczucie humoru
odezwała
się Faith. Splotła mocno ręce, próbując nie okazać lęku ani słabości
i dodała: - Ale tym razem to nie żart, Harriet. Wczoraj po południu
wzięliśmy z Griffinem ślub w jednym z londyńskich kościołów.
Jesteśmy
mężem i żoną w całym tego słowa znaczeniu.
Harriet zaparło dech, gdy usłyszała tę niestosowną uwagę. Elizabeth
zrobiła tylko zdziwioną minę. Faith poczuła na twarzy gorący
rumieniec.
Zawstydziła się z powodu swej gafy.
- Czy muszę przypominać, że jest z nami panienka? - prychnęła
pogardliwie
Harriet. Wyjęła z kieszeni sukni pięknie haftowaną chusteczkę
i przytknęła ją do nosa. - Nie wiem, jakie zasady dobrego
wychowania
obowiązują w Mayfair Manor, ale w tym domu nie jesteśmy
przyzwyczajeni
do poruszania takich... osobistych tematów.
Faith ogarnął nagły gniew. Jej niestosowna uwaga nie była
prowokacją,
wynikała raczej z nerwowego napięcia. Komentarz Harriet zaś był
zwyczajnie okrutny. Faith zbierała myśli, by odpowiedzieć na złośliwą
zaczepkę, ale nie przychodziło jej do głowy nic równie zjadliwego.
- Dość tego, Harriet! - W głosie Griffina brzmiało wyraźne
ostrzeżenie,
ale jego siostra była zbyt podminowana, by na to zważać.
- Cóż cię opętało, że ożeniłeś się z kimś takim?! - wybuchnęła
Harriet,
zwracając się znów do brata. - I skąd ten pośpiech? Wyjechałeś do
Londynu zaledwie dwa tygodnie temu! Nie mogłeś wstrzymać się z
tym
ślubem i wziąć go w stosownym terminie?!
- Rozumiem, że ta nagła wieść zdumiała cię i zaszokowała, Harriet,
ale licz się ze słowami! Faith jest teraz moją żoną i twoją siostrą.
Griffin mówił z pozornym spokojem, ale Faith zauważyła, że mąż
zaciska szczęki.
Harriet z rozmysłem obrzuciła bratową pogardliwym spojrzeniem.
- To nie szok, tylko koszmar senny! - burknęła.
- Dość tego, powiedziałem! Przekroczyłaś wszelkie granice, siostro.
Przeproś natychmiast moją żonę!
Twarz Griffina była spięta i surowa. Jedno spojrzenie wystarczyło, by
ukrócić wszelkie protesty Harriet.
- To niepotrzebne... - odezwała się Faith.
- Proszę, zamilcz! - ofuknął ją Griffin i przeszył ostrym wzrokiem.
Przez chwilę Harriet stała w milczeniu, z zaciśniętymi zębami.
Elizabeth
przysunęła się do niej i schwyciła siostrę za rękę, chcąc ją w ten
sposób wesprzeć w trudnej chwili. Z ust Harriet wydobyło się
stłumione
westchnienie. Skinęła głową Faith i powiedziała „przepraszam". Nie
dodała
ani słowa więcej, ale pałające wściekłym gniewem oczy zdradzały jej
prawdziwe uczucia.
Podano herbatę. Harriet zrobiła taki ruch, jakby chciała wyjść z
pokoju,
ale wystarczyło jedno groźne spojrzenie brata, by pozostała w
salonie.
Z widoczną niechęcią usiadła na samym brzeżku wyściełanego
krzesła, dokładnie na wprost Faith.
Gdy służba nakrywała do herbaty, w salonie panowało kompletne
milczenie.
- Kucharka kazała przeprosić jej lordowską mość za taki skromny
podwieczorek- odezwał się nieśmiało młody lokaj. - Ma nadzieję, że
obiad okaże się godny jaśnie pani i wyrazi naszą radość, że możemy
znów
powitać wicehrabinę Dewhurst w Hawthorne Castle.
- Wszystko wygląda bardzo apetycznie - zapewniła go Faith. - Jestem
pełna podziwu dla kucharki. W tak krótkim czasie zdołała to wszystko
wyczarować! Proszę jej powtórzyć, że bardzo dziękuję, iż zadała
sobie dla mnie tyle trudu.
Lokaj uśmiechnął się, skłonił i wyszedł. Faith i Harriet równocześnie
sięgnęły po srebrny imbryk. Ich ręce zderzyły się, imbryk zakołysał
się
niebezpiecznie, ale się nie przewrócił.
- Przepraszam! -wymamrotała Faith, cofając gwałtownie rękę.
Harriet zmierzyła ją przeciągłym, badawczym spojrzeniem.
- To ja przepraszam. Znowu się zapomniałam. Nalewanie herbaty
jest oczywiście przywilejem pani domu.
- Ale to przecież zwykły rodzinny podwieczorek! - odpowiedziała
Faith.
- Zupełnie naturalne, że to ty czynisz honory domu.
- Nie ma mowy. Nigdy już nie zapomnę, kto jest panią tego domu
odparła
sztywno Harriet i wymownym gestem splotła ręce na podbrzuszu.
- Ależ bardzo proszę!
- Za nic tego nie zrobię.
- Griffinie! - Faith zwróciła się do męża błagalnym tonem.
- Nalej nam wreszcie herbaty i niech się skończy to idiotyczne
zamieszanie!
Wicehrabia zmierzył gniewnym wzrokiem obie damy i opadł na fotel.
Faith walczyła z dławiącymi ją łzami. Przed chwilą Griffin ujął się za
nią, ale teraz opowiedział się po stronie siostry. Odczuła to boleśnie.
Zdała
sobie jednak sprawę z tego, że pozyskanie życzliwości Harriet będzie
wyjątkowo trudne, prawie niemożliwe, jeśli na każdy pojednawczy
gest
szwagierka będzie odpowiadać jawną wrogością.
Faith z wielkim trudem zaczerpnęła raz i drugi powietrza, by się
uspokoić.
Powtarzała sobie w duchu, że nie warto się denerwować z byle
powodu.
Wyraźna nieżyczliwość, jaką okazywała jej Harriet, była w tej
chwili najmniej ważnym z problemów, którym musiała stawić czoło.
Uparte łzy nadal napływały jej do oczu, choć robiła, co mogła, by je
powstrzymać. Pochyliła więc głowę w ten sposób, by nikt nie widział
wyraźnie jej twarzy, i zabrała się do nalewania herbaty.
- Dla mnie z cukrem -podpowiedziała jej życzliwie Elizabeth. Kiedy
spojrzała na starszą siostrę, w oczach jej błysnął niepokój. - Dla
Harriet tak samo.
Harriet skwitowała uwagę siostry pogardliwym prychnięciem. Faith
w milczeniu włożyła do filiżanki dużą kostkę cukru i podała herbatę
naburmuszonej
szwagierce. Ta podziękowała ledwie dostrzegalnym skinieniem
głowy i odstawiła filiżankę na stół, nawet nie spróbowawszy.
- Chyba się napiję whisky - powiedział Griffin, gdy żona podała mu
herbatę.
Faith żałowała, że nie starczy jej odwagi poprosić go, by jej również
nalał whisky. Co prawda, nigdy nie piła żadnych mocniejszych
trunków,
ale w tej chwili myśl o beztroskiej wesołości, jaką wywołuje podobno
ten napitek, wydawała się jej niezwykle kusząca.
Wypiła jednak łyk herbaty, na którą wcale nie miała ochoty, czekała,
jak potoczy się rozmowa w rodzinnym gronie. Ale jakoś nikt się nie
odzywał.
- Czy podróż z Londynu była przyjemna? - rzuciła wreszcie Elizabeth.
- Niezła - odparł Griffin.
- Nie padało?
- Trochę.
- O!... - Elizabeth wypiła łyk herbaty. Spojrzała na brata niepewnym
wzrokiem. -1 co? Rozmyło drogi?
- Naturalnie.
- Okropność!
Faith westchnęła. Choć w pełni doceniała wysiłki Elizabeth, by
podtrzymać
konwersację, czuła się fatalnie pod względem fizycznym i duchowym
i nie stać jej było na włączenie się do dialogu. W dodatku ta
pasjonująca dyskusja działała na nią tak kojąco, że omal nie usnęła.
Harriet, zdaje się, miała podobne kłopoty. W słabym blasku świec
oczy
szwagierki były dziwnie szkliste. Harriet nigdy nie uchodziła za
piękność,
toteż Faith ze zdumieniem uświadomiła sobie, jak atrakcyjna jest
jej szwagierka, gdy żaden brzydki grymas nie zniekształca jej rysów.
- Nawet nie zapytałeś o swego syna - odezwała się nagle Harriet,
przerywając
konwersację o pogodzie. - Mam nadzieję, że ten żałosny ożenek
nie osłabi twego przywiązania do małego Neville'a.
Uwaga ta zaskoczyła Griffina, który właśnie dolewał sobie whisky.
Zmierzył siostrę wściekłym spojrzeniem.
- Radzę ci, nie wystawiaj dłużej na próbę mej cierpliwości, bo już jest
na ukończeniu!
Harriet zrobiła wojowniczą minę.
- Dziecko stęskniło się za tobą. Codziennie się dopytywało, kiedy
tatuś wróci!
Twarz Griffina złagodniała.
- Słyszałem, że obie z Elizabeth uczycie go gry na fortepianie. Jest
choć trochę muzykalny?
- To jeszcze nic pewnego - odparła Harriet. - Za wcześnie na
wydawanie
wyroku. To była dopiero druga lekcja.
Elizabeth zachichotała.
- Jedno jest pewne: bardzo lubi walić z całej siły w klawisze!
Harriet również uśmiechnęła się pobłażliwie.
- To bardzo żywy chłopczyk, a teraz ze względu na pogodę musi
siedzieć
w domu, więc energia go rozpiera.
- Chciałabym jak najszybciej go poznać! - wtrąciła żywo Faith. Nie
mogła się doczekać chwili, gdy zacznie matkować temu urwisowi.
Może
dzięki niemu osiągnie wreszcie upragniony cel: stanie się cząstką
rodziny?
- Je teraz kolację w dziecinnym pokoju. Nie trzeba mu przeszkadzać
oświadczyła
kategorycznie Harriet. -A poza tym boi się obcych. Wstrzymajmy
się z zawieraniem nowych znajomości do jutra.
- Miałam nadzieję, że zobaczę go jeszcze dziś...
- Jutro - orzekła stanowczo Harriet i wstała. - A teraz wybaczcie, mam
jeszcze mnóstwo obowiązków. Spotkamy się przy obiedzie.
Punktualnie
o siódmej. Na wsi trzymamy się twardo ustalonych godzin. Idziemy,
Elizabeth!
Elizabeth na sekundę zamarła. Potem odłożyła niedojedzone ciastko
na talerzyk. Wzruszyła ramionami, chcąc zapewne okazać Faith, że
wolałaby
zostać. Strzepnęła jednak z palców okruszki i wyszła z pokoju w ślad
za siostrą.
W głowie Faith panował straszny zamęt. Miała ochotę wrzeszczeć z
bezsilnego
gniewu, ale zamiast tego zwróciła się do męża, licząc, że jakoś ją
wesprze. Griffin odgarnął do tyłu swe ciemne włosy i łyknął spory
haust
whisky. Miał wypisane na twarzy, że nie zamierza ingerować w
kolejną
sprzeczkę pomiędzy żoną a siostrą.
Faith odetchnęła ciężko. Gardziła sobą, że czuje się rozczarowana,
słaba, bezsilna i bezradna.
Nie oczekiwała entuzjastycznego powitania ze strony rodziny
GrifFina.
Dobrze wiedziała, że Harriet jej nie znosi. Ale ta jawna wrogość była
dla niej zbyt silnym ciosem. Dostrzegła w oczach Harriet błysk
oburzenia
i domyśliła się bez trudu, że szwagierka uważa jej małżeństwo z
Griffinem za osobistą zniewagę.
1 nagle Faith zapragnęła znaleźć się znowu w pustym wnętrzu
powozu
i wyruszyć samotnie w podróż... ale już nie w poszukiwaniu nowego
domu. Chciała się po prostu wyrwać z tego miejsca pełnego napięcia
i nieustannych waśni.
- Dziś wieczorem włożę tę zieloną, jedwabną - oznajmiła Faith
służącej,
która awansowała na jej osobistą pokojówkę. - Postaraj się, żeby
była odprasowana i gotowa, gdy przyjdzie pora przebrać się do
obiadu.
- Tak jest, milady. - Służąca ostrożnie wyjęła suknię z ciężkiego
podróżnego
kufra. -To piękna toaleta. Jakie klejnoty jaśnie pani do niej włoży?
- Obejdzie się bez klejnotów. To przecież zwykły obiad w rodzinnym
gronie. Po co miałabym się tak stroić? To byłoby wulgarne.
Faith czuła na policzkach piekący rumieniec. Wstydziła się swego
kłamstwa. Po prostu nie miała klejnotów godnych tej wspaniałej
sukni.
Posiadała zaledwie kilka sztuk biżuterii po matce. Żadna z tych
błyskotek
nie pasowała do stroju, w którym mogłaby wystąpić nawet na
królewskim dworze.
Służąca spoglądała na nią chytrze. Nie była młoda, służyła w
Hawthorne Castle od wielu lat.
- Wiem, gdzie są schowane rodzinne klejnoty. Mogę poprosić lokaja
jego lordowskiej mości, to mi da klucz od schowka. Jest tam
brylantowy
naszyjnik, który należał do matki naszego jaśnie pana. Pasowałby w
sam raz do tej sukni.
Faith poczuła nagłą pokusę, by pójść za radą pokojówki, ale trwało to
tylko chwilę. Może warto byłoby narazić się na gniew męża, byle
zobaczyć
minę Harriet na widok brylantowego naszyjnika? To subtelne
przypomnienie,
kto jest obecnie panią domu, z pewnością rozwścieczyłoby złośliwą
szwagierkę!
- Wystarczy sama suknia - oświadczyła jednak Faith, z pewnym
żalem
rezygnując z niezwykłej okazji. Utarcie nosa szwagierce nie było
najlepszym sposobem umocnienia swej pozycji w nowym domu. Nie
miała
jeszcze pojęcia, jak tego dokonać, ale postanowiła dążyć uparcie do
nawiązania
przynajmniej poprawnych stosunków z Harriet. Na skutek wiecznej
wojny ucierpieliby wszyscy mieszkańcy Hawthorne Castle.
Prawdę mówiąc, nawet włożenie przez Faith nowej, kosztownej i
modnej
sukni mogło zostać uznane za swoistą demonstrację wyższości.
Nietrudno
było zauważyć, że stroje obu szwagierek były podniszczone i
niemodne.
Jednak Faith zdecydowała się na tę właśnie suknię nie po to, by
dokuczyć
Harriet. Postanowiła ją włożyć, by dodać sobie odwagi. Ostatnim
razem miała ją na sobie podczas balu u lady Dillard, tej nocy, gdy
pozwolili
sobie z Griffinem na skandaliczne zachowanie w ogrodzie. Może
zielona
suknia przypomni jej mężowi tamte miłe chwile?
Pokojówka dygnęła i z bardzo rozczarowaną miną wyszła z sypialni.
Gdy
tylko Faith została sama, podbiegła do otwartego kufra. Uklękła przy
nim
i spod całych pokładów halek i innej równie ozdobnej bielizny
wydobyła
ostrożnie dużą, niekształtną paczkę owiniętą w gruby szary papier.
Podniosła skarb do oczu i obejrzała ze wszystkich stron, by
sprawdzić,
czy nie został uszkodzony podczas transportu. Upewniwszy się, że
wszystko
jest w porządku, wetknęła paczkę pod pachę, podniosła się z klęczek
i skierowała ku drzwiom.
Wyjrzała tylko na korytarz. Był pusty. Z tajemniczą paczką w ręku
wymknęła się więc po cichutku ze swej sypialni.
Skamieniała usłyszawszy czyjeś zbliżające się kroki, ale na szczęście
ten ktoś skręcił w inną stronę. Wydychając uwięzione w płucach
powietrze,
spojrzała na tarczę stojącego na korytarzu szafkowego zegara i
upewniła
się, że ma jeszcze prawie godzinę do chwili, gdy pokojówka wróci do
jej sypialni z odprasowaną suknią.
Kierując się wspomnieniami z dzieciństwa, Faith wspięła się na
trzecie
piętro. Kiedy była mała, nieraz odwiedzała tutejszy pokój dziecinny.
Zdrowy rozsądek podpowiadał jej teraz, że właśnie tam znajdzie
synka Griffma.
Gdy weszła do obszernego, słonecznego pokoju, na jej widok
podniosła
się młoda służąca w luźnej sukni i czystym fartuchu.
- Jestem lady Dewhurst - oznajmiła wyniośle Faith. - Przyszłam z
wizytą do mego pasierba.
Młoda kobieta zawahała się. Faith była pewna, że wieść o
nieoczekiwanym
małżeństwie wicehrabiego i o przyjeździe młodej paiy do Hawthorne
Castle dotarła już do wszystkich domowników. Prawdopodobnie
służba dowiedziała się również o niechętnym nastawieniu Harriet do
bratowej.
Nie po to jednak Faith wdrapała się tak wysoko, by odejść z kwitkiem!
Zebrała wszystkie siły, wyprostowała się i spojrzała na służącąz taką
wyższością i pewnością siebie, że od razu było widać, kto tu wydaje
rozkazy.
- Panicz właśnie zjadł kolację - oświadczyła oficjalnym tonem niańka
i odsunęła się na bok, by przepuścić dostojnego gościa.
Faith spojrzała w głąb pokoju i zobaczyła chłopczyka, który spokojnie
bawił się klockami w pobliżu zamkniętego okna. Służąca już miała go
przywołać, ale Faith gestem nakazała jej milczenie.
Podchodziła do chłopca powoli i ostrożnie, jak do płochliwej
zwierzyny.
Widocznie usłyszał jednak, że ktoś się zbliża, gdyż nagle odwrócił się
i spojrzał Faith prosto w twarz.
Serce jej podskoczyło i omal nie upuściła cennej paczki. Jaki
podobny
do Griffina!... Zdumiało jato, bo zupełnie bez sensu imię skojarzyło
się
jej z wyglądem i spodziewała się, że chłopczyk będzie podobny do
dawnego
narzeczonego. Nie ulegało wątpliwości, że to syn Griffina.
Nieodrodny syn!
- Dobry wieczór, Neville - powiedziała miękko Faith.
Wyraz jego twarzy zmienił się. Nie był przestraszony, ale miał się na
baczności.
Faith wyciągnęła do niego rękę z pakunkiem.
- To dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
- A co to jest? - spytało dziecko, biorąc prezent w obie rączki. Faith
uśmiechnęła się.
- Otwórz, to sam zobaczysz!
Ale chłopczyk zawahał się. Spojrzał na paczkę, potem znów na Faith.
Kiwnęła głową potakująco i dopiero wtedy zaczął odwijać papier.
Faith była zdumiona jego powściągliwością. Większość dzieci, a
nawet
dorosłych, rzuciłaby się na prezent i w mgnieniu oka go rozpakowała.
A tymczasem syn Griffina skrupulatnie odwijal warstwę po warstwie,
aż wreszcie jego oczom ukazał się podarek.
- To statek! -zawołał zachwycony chłopiec. Podniósł zabawkę
wysoko,
by i niania mogła podziwiać prezent. - Taki sam jak tatusia!
- Naprawdę podobny do statku tatusia? - spytała Faith z ożywieniem,
podchodząc bliżej do dziecka. - Nigdy nie widziałam jego okrętu, aie
bardzo uprzejmy pan, od którego kupiłam ten statek, zapewnił mnie,
że to piękny model szkunera.
- Czy on pływa? - spytał chłopiec, wodząc koniuszkiem palca po
grotżaglu.
- Nie jestem pewna... - Faith przygryzła dolną wargę. Była wściekła
na własną głupotę. Jak mogła kupując tę zabawkę, nie upewnić się,
że
będzie pływała?! - Wiesz co? Jutro to sprawdzimy! Niedaleko, na
skraju
lasu jest staw, który się w sam raz nadaje do puszczania statków na
wodę.
Chcesz, żebyśmy tam poszli jutro rano, Neville?
Dziecko skrzywiło się.
- Nie lubię, jak na mnie mówią Neville.
- Naprawdę? Nie wiedziałam o tym. A jak mam cię nazywać?
- Georgie.
Służąca pośpiesznie wyjaśniła.
- Panicz ma na drugie imię George. Jakoś tydzień temu zaczął się
napraszać,
żeby go wołać Georgie. Panna Harriet i panna Elizabeth ustąpiły,
bo one całkowicie panicza rozpuszczają. Ale jak jaśnie pani sobie
życzy, to będziemy go wołali Neville.
- Wcale sobie tego nie życzę! - Faith uśmiechnęła się od ucha do
ucha. - Georgie to śliczne imię. Sama bym lepszego nie wymyśliła!
Przyklękła na podłodze obok chłopca. Miała ogromną ochotę
uściskać
go z całej siły, ale się powstrzymała. Nie wyglądał na dziecko, które
chętnie
pozwala, by wszyscy, nawet obcy, czulili się do niego. Zdobycie
zaufania
tego dziecka było sprawą zbyt ważną, by niewczesnym pośpiechem
zepsuć sprawę.
- No to jak, Georgie? Sprawdzimy jutro rano, czy twój statek pływa? -
spytała Faith.
Dziecko położyło statek na kolanach i z całą powagą rozważyło
kwestię.
Podjąwszy decyzję uśmiechnęło się promiennie i odpowiedziało:
- Tak, bardzo dziękuję!
Faith odwzajemniła uśmiech.
- Znakomicie! Wobec tego spotkamy się jutro rano, panie Georgie!
Wstała z podłogi. Żal jej było rozstawać się z nowym synkiem, ale nie
chciała go zamęczyć ani zanudzić.
Chłopczyk przyglądał się jej uważnie. Potem zmarszczył czoło, jakby
nad czymś dumał.
- Kto ty jesteś? - spytał z właściwą dzieciom bezpośredniością.
- Mam na imię Faith - powiedziała miękko. - Jestem twoją nową
mamą.
- A tatuś o tym wie?
- Tak.
Chłopiec znów się zastanowił. W zadumie zaczął obgryzać
paznokieć.
Po chwili oświadczył z zadowoleniem.
- Jak tatuś wie, to wszystko w porządku.
Tym razem nie mogła się oprzeć. Pochyliła się i pocałowała go w
policzek.
Mężnie zniósł tę napaść i przyjaźnie pomachał do Faith, kiedy
wychodziła.
Była taka szczęśliwa, że niemal unosiła się w powietrzu. Sprawy
układały się lepiej, niż przypuszczała!
Udane spotkanie z małym Georgiem dodało Faith pewności siebie.
Wpłynęła do jadalni w swojej ślicznej zielonej sukni niczym szkuner
pod pełnymi żaglami. Czuła się jak nowo narodzona. Ani milczenie
Griffina, ani z lekka zawoalowane przycinki Harriet nie zepsuły jej
dobrego humoru.
Młodsza szwagierka, Elizabeth, starała się okazać bratowej
życzliwość.
To szlachetne postępowanie naraziło ją na groźne miny i wyraźną
dezaprobatę
ze strony starszej siostry. Ale Faith nie przejmowała się wrogą
postawą Harriet. Wciągnęła Elizabeth do ogólnej rozmowy. Nawet
Griffin
od czasu do czasu dorzucał słówko, ku jej wielkiej radości.
Kiedy jednak przenieśli się z jadalni do salonu, zaczęło znów
wzrastać
napięcie. Faith była coraz bardziej roztargniona. Głowiła się nad
problemem: gdzie Griffin spędzi tę noc - w swoim pokoju, czy w jej
sypialni?
- Robi się późno - stwierdził nagle wicehrabia i przeszedłszy na drugą
stronę pokoju, stanął obok żony. - Pora spać.
Podał ramię Faith. Podniosła się lekko i wdzięcznie. Na myśl o sam
na
sam z Griffmem przebiegł ją nerwowy dreszcz. Ale zdecydowanie
wolała
odejść w jego towarzystwie, niż zostać na dole, by Harriet mogła się
nad nią pastwić.
Pożegnała się więc ze szwagierkami, życząc im dobrej nocy, i
wsparta
na ramieniu męża opuściła salon.
Weszli po schodach na najwyższe piętro i skręcili w biegnący przez
całą długość domu korytarz. Oświetlony był świecami w zmatowiałych
mosiężnych kinkietach, które dopraszały się solidnego oczyszczenia i
wypolerowania.
Faith zauważyła w przelocie, że gruby chodnik pod ich nogami
również należałoby solidnie wytrzepać.
Dotarli wreszcie do drzwi jej sypialni. Faith spojrzała na Griffina i
kolana
zaczęły się jej trząść. Czy wejdzie razem z nią? Czy ona sobie życzy,
żeby wszedł?
Griffin ziewnął i potarł twarz rękami.
- To był długi, wyczerpujący dzień. Myślę, że nam obojgu dobrze
zrobi niczym niezakłócony sen.
- Oczywiście -potaknęła automatycznie. Szczerze mówiąc, wcale nie
pragnęła znaleźć się sama w tym wielkim łożu i bezskutecznie
przywoływać
ów sen. Żałowała, że nie ma dość odwagi, by wyciągnąć ręce do
Griffina, objąć go i wyznać prawdę: pragnie zasnąć, ale w jego
ramionach,
zaspokojona i rozkosznie znużona po miłosnych igraszkach.
Zamiast tego wbiła wzrok w chodnik i oboje stali tak przez chwilę w
pełnej napięcia ciszy.
- Dobranoc.
Faith podniosła głowę i zobaczyła, że Griffin stoi przy drzwiach swego
pokoju z ręką na klamce. Nie chcąc zostać sama na korytarzu,
sięgnęła
również do klamki i zacisnęła na niej dłoń, żeby nie upaść.
- Dobranoc, milordzie - szepnęła z lekką goryczą w głosie. - Miłych
snów!
Odpowiedział jej trzask zamykanych drzwi.
T o było pożądanie. Nie ulega wątpliwości! Widział je wyraźnie
w oczach Faith. A jednak odwrócił się od niej. Sam prawie nie mógł w
to
uwierzyć. On, Griffin Sainthill, odrzucił takie urzekająco bezwstydne
zaproszenie?! I to ze strony jedynej w świecie kobiety, z którą mógł
zażywać
tych rozkoszy, nie łamiąc żadnego z praw boskich i ludzkich własnej
żony!
Świat najwidoczniej zwariował! Nic, ale to dosłownie nic, nie szło tak,
jak sobie zaplanował. Przez cały wieczór, a właściwie przez cały
dzień.
Domyślał się, że jego małżeństwo nie przypadnie do gustu Harriet:
dobrze wiedział, że nie przepada za Faith. Ale nie zdawał sobie
sprawy
z ogromu wrogich uczuć swej siostry.
Atak Harriet zaskoczył także Faith, ona jednak błyskawicznie się
ocknęła,
odwzajemniając cios. Po raz drugi pomylił się w ocenie charakteru
swojej żony. W pierwszej chwili zwróciła się do niego z prośbą o
pomoc.
Udzielił jej, ale tylko raz. A potem Faith - zdana tylko na własne siły
sama rozprawiła się z przeciwnikiem.
Owa ukryta siła Faith napełniła Griffma podziwem i ciekawością, ale
zarazem sprawiła, że miał się odtąd na baczności. Przekonał się na
własnej
skórze, iż nie wszystkie niespodzianki, któiych żona mu nie skąpiła,
bywają przyjemne.
- Czy coś jest nie w porządku, milordzie?
Wyrwany nagle z zamyślenia Griffin podniósł wzrok i ujrzał stojącego
przy drzwiach lokaja. Widocznie tak był pochłonięty myślami, że nie
zauważył jego wejścia.
- Nie w porządku? Skądże znowu! Czemu o to pytasz?
- Błagam o wybaczenie... ale jaśnie pan ma taką gniewną minę, jakby
się stało coś strasznego.
Griffinowi zrobiło się trochę głupio. Przez chwilę wpatrywał się w
służącego
bez słowa. Widać nie ukrywał tak dobrze, jak mu się zdawało,
swych burzliwych emocji związanych z Faith. Nawet jeśli żony nie
było
w pobliżu, nie przestawał o niej myśleć.
W pierwszym odruchu Griffin usiłował przybrać obojętną minę, ale
zaraz potem pomyślał sobie, że nie będzie się kryć przed służbą. I
tak
stanie się tematem ich rozmów.
Lokaj zmarszczył czoło, zbierając myśli.
- Czy mam pomóc jaśnie panu przy rozbieraniu się?
- Nie.
Służący skinął głową i podszedł do wielkiego łóżka. Zdjął narzutę i
odwinął róg kołdry.
- Może przynieść szkandelę? Dzień był co prawda ciepły, ale pod
wieczór
ochłodziło się, więc samotnemu mężowi przyda się zapewne
mosiężna ogrzewaczka do pościeli.
Griffin skrzywił się. Jego lokaj pozwolił sobie na subtelną aluzję. Nic
dziwnego. Służba z pewnością obserwowała bacznie parę
nowożeńców,
a zwłaszcza scenę przed sypialnią.
- Obejdzie się bez szkandeli - stwierdził stanowczym tonem.
Lokaj znów skinął głową i zaczął czyścić szczotką podróżny strój
swego
pana. Griffin wbił wzrok w służącego, a gdy ten podniósł głowę,
odprawił
go nieznacznym gestem.
Lokaj zawahał się, ale zaraz skłonił i opuścił pokój.
Wicehrabia podszedł do okna. Wybrał to, które było najbardziej
oddalone
od wewnętrznych drzwi, wiodących do sypialni żony. Z
westchnieniem
rozsunął ciężkie kotary i zapatrzył się w mrok za oknem. Noc była
pogodna, ale srebrzysta księżycowa poświata nie podniosła
Dewhursta
na duchu. W ten osobliwy, niepokojący wieczór nawet gwiazdy
wydawały się zimne, odległe i nieprzyjazne.
Griffin potrząsnął głową. Skąd mu się wzięły takie dziwaczne myśli?!
Pospiesznie zasłonił okno i bez większego entuzjazmu zaczął się
rozbierać.
Zdjął żakiet, rozluźnił węzeł krawatki, pozbył się kamizelki i koszuli.
Zamiast schować wszystko do ozdobnej szafy, rzucił niedbale całe
ubranie na oparcie fotela. Lokaj będzie miał przynajmniej coś do
roboty,
gdy zjawi się tu następnego dnia rankiem.
Griffin wyprostował się i odetchnął głęboko raz i drugi. Nic nie
pomogło.
Nadal był niespokojny i rozdrażniony. O krok od wybuchu. Zerknął
na wewnętrzne drzwi i z rozmysłem odwrócił wzrok.
Po drugiej stronie tych drzwi czekały nań tylko kłopoty.
Choć wicehrabia sporo wypił podczas obiadu, doszedł do wniosku, że
w tej chwili dobrze by mu zrobiło coś mocniejszego. Na szczęście w
sypialni
znajdowała się karafka koniaku. Gdyby nie to, musiałby wzywać
znów lokaja, co mu się wcale nie uśmiechało. Podobnie jak
poszukiwanie
trunków na własną rękę po całym domu o tak późnej porze.
Griffin zacisnął wargi, nalał sobie szczodrze koniaku i zaczął obracać
kieliszek w palcach, aż znajdujący się w nim złoty płyn zawirował.
Myśli
Dewhursta, choć starał się temu zapobiec, pobiegły znów do żony.
Ciekawe, czy szykuje się dopiero do łóżka, czy spoczywa już w
świeżo
wypranej i wyprasowanej pościeli? Może ma na sobie tę
przezroczystą
koszulkę? Albo jeszcze lepiej: leży kusząco naga? Wyobraźnia i
pamięć
podsuwały mu podniecające obrazy. Wystarczyło kilka kroków, by
znaleźć
się obok niej. Oczy Faith i całe jej zachowanie mówiły wyraźnie, że
nie
wyrzuci męża ze swej sypialni. Nie odmówi mu miejsca w swoim
łóżku.
Gdyby się na to zdecydował, być może zelżałby uporczywy ból w
pachwinie.
Ale czy pozbyłby się w ten sposób wątpliwości ze swego umysłu?
Po raz pierwszy w życiu Griffin poprzysiągł sobie, że będzie myślał
głową, a nie inną częścią ciała.
Noc spędzona z Faith niczego by nie rozwiązała; wręcz przeciwnie,
wszystko by się jeszcze bardziej zagmatwało. Powinni częściej się
widywać,
ale w dzień. Jeśli oboje nie poznają się lepiej, ustawicznie będzie
między nimi dochodziło do nieporozumień.
Musiał jednak szczerze przyznać w duchu, że nie pozbył się dotąd
gniewnej urazy do Faith. Nawet się o to specjalnie nie starał. I w
dalszym
ciągu nie miał do niej zaufania. Ani trochę!
Dlatego właśnie siedział tu sam jak palec. Cóż za żałosna sytuacja!
Małżeństwo - filozofował Griffin, popijając koniak - to wyjątkowo
irytujący wynalazek!
- Widzisz, jak szybko płynie? - zawołała podniecona Faith. Podkasała
spódnicę i biegła po nierównym gruncie nad stawem. - Chyba
wreszcie
ustawiliśmy te nieznośne żagle jak trzeba, Georgie! Statek już się nie
przechyla na bok. I płynie tak szybko, że ani się obejrzymy, a dobije
do przeciwnego brzegu!
- Szybciej, szybciej! -poganiał ją zachwycony Georgie. Złapał Faith
za rękę i ciągnął z całej siły. - Musimy go złapać, bo się rozbije o
brzeg!
Zasapana i roześmiana od ucha do ucha Faith pędziła z malcem
przez
wysoką trawę, plątała się w jakimś zielsku, brnęła po błocie. Musieli
koniecznie
prześcignąć płynący po stawie okręcik. Udzieliła się jej dziecięca
radość Georgiego i ten zapał okazał się najlepszym lekarstwem na jej
zbolałe serce. Faith zapomniała o troskach, odprężyła się... Nawet
jeśli
to tylko chwilowa ulga, dzięki Bogu i za nią!
Przychodzili tu codziennie z Georgiem od tygodnia. Było to jedyne
światełko w szarym tunelu monotonnych dni.
Był to również codzienny rytuał... w dodatku okryty tajemnicą. O ich
porannych wyprawach wiedziała tylko służąca, która opiekowała się
chłopczykiem.
Faith zazdrośnie ukrywała przed resztą rodziny krótkie chwile,
spędzone wyłącznie z dzieckiem.
- Widzisz? Pływa! - zapiszczał z radości Georgie. Przykucnął na
samym
brzegu i wyciągnął okręt z wody. Było tu bardzo płytko.
Chłopiec tulił zabawkę do piersi, a strużki brudnej wody spływały na
czyściutką przed chwilą koszulę i krótkie spodenki.
- Spuścimy twój okręt jeszcze raz na wodę? - spytała Faith, ostrożnie
wyjmując zabawkę z rąk dziecka.
Wyciągnęła z kieszeni koronkową chusteczkę i próbowała nią
wytrzeć
pobrudzone ubranko Georgiego. Bez powodzenia. Chłopczyk
poddawał
się cierpliwie jej zabiegom, ale błotniste plamy coraz bardziej się
rozmazywały.
Wreszcie Faith westchnęła z rezygnacją i schowała chusteczkę.
Georgie ukląkł na błotnistym brzegu i próbował spuścić statek na
wodę.
Zabawka oddaliła się nieco od brzegu, ale zaraz cofnęła na
poprzednie miejsce.
- Dlaczego nie chce pływać? Zepsuł się?
Faith odgarnęła włosy z czoła i zmierzyła wzrokiem niewielki staw.
- Nie może płynąć pod wiatr, dlatego się cofa. Musimy wrócić tam,
skąd twój statek wyruszył w rejs i jeszcze raz spuścimy go na wodę!
- Tak chodzić i chodzić? O, tu jest duża łódka! Popłyniemy łódką,
dobrze?
Faith odwróciła się w kierunku wskazanym przez chłopca i ujrzała
starą
łódź wiosłową, wyciągniętą na brzeg i ukrytą w krzakach.
- Ojej! - Faith pojęła od razu, jaką pokusę stanowiła dla Georgiego
rozklekotana łódź. Dla małego dziecka była uosobieniem
podniecającej
przygody. Faith, niestety, na widok tego wraka pomyślała przede
wszystkim
o niebezpieczeństwach takiej eskapady. - Chyba nie powinniśmy
korzystać z tej łodzi, Georgie. Ona nie jest nasza, rozumiesz?
Dziecko nie zważało jednak na jej słabe protesty. Podbiegło do łódki
z entuzjazmem psiaka, który wyrwał się z budy na swobodę. Nim
Faith
go dogoniła, Georgie siedział już w łodzi i usiłował podnieść jedno z
dość ciężkich wioseł.
- Tu są ławeczki! Jedna dla ciebie, jedna dla mnie - obwieścił z
entuzjazmem.
— Widzisz? Umiem wiosłować! - Uporał się z nieporęcznym
wiosłem i z triumfem uniósł je do góry, o mały włos nie uderzając
Faith
w głowę. Georgie był tak podniecony, że w ogóle tego nie zauważył.
Popłyniemy?
Ja bardzo proszę!
- Ale to nie nasza łódź - powtórzyła bez większego przekonania Faith.
-Nie wolno ruszać cudzych rzeczy!
- Ciocia Harriet mówiła, że tu są... dobra rodowe mego tatusia. To
chyba i łódka jest tatusia.
Faith bardzo kusiło, żeby skłamać. To było najprostsze rozwiązanie.
Obeszłoby się bez długiego tłumaczenia.
- To rzeczywiście jest część rodowych dóbr twego taty. Wobec tego
i łódka chyba do niego należy. Ale tylko do taty! Nie do ciebie i nie do
mnie.
- Ale mój tatuś bardzo mnie kocha! Ciągle mi to mówi. Na pewno się
nie pogniewa, jak popływam w jego łódce! - Zmarszczył czoło i oparł
bródkę na splecionych rączkach. - A ciebie tatuś nie kocha?
Faith na chwilę zaniemówiła. Tylko dziecko mogło tak być tak
prostolinijne i tak konkretne.
- Nie chodzi o to, kogo tata kocha- powiedziała. - Nie wystarczy
powiedzieć sobie: „na pewno się nie pogniewa". Musimy poprosić o
pozwolenie,
jeśli chcemy coś od taty wypożyczyć.
Faith widziała, że chłopiec usiłuje zrozumieć wszystkie te zawiłości.
- Ja wiem, że tatuś by nam pozwolił - powiedział cichutko. Na jego
buzi odmalowało się takie rozczarowanie, że Faith nie mogła się
dłużej opierać.
Przygryzając dolną wargę, zaczęła analizować dokładnie sytuację.
Ani
śladu wiatru; powierzchnia stawu jest zupełnie gładka. Przepłynięcie
na
przeciwległy brzeg nie powinno być trudne, nawet jeśli Georgie
będzie
jej nieustannie „pomagał". Problem polegał na tym, że Faith nie
umiała
pływać. W ogóle nie przepadała za wodą, może z wyjątkiem tej w
kąpieli.
Może lepiej namówić go do pływania „na niby"? Ostrożnie wsiadła do
łódki. Georgie uśmiechnął się od ucha do ucha i od razu zabrał do
pomagania.
Chcąc zapewnicjej więcej miejsca, machnął wiosłem w bok i omal
nie skosił niewielkiego drzewka. Faith roześmiała się i ustawiła wiosło
we właściwej pozycji.
- Jeśli chcesz popłynąć na drugą stronę stawu, musisz najpierw
poćwiczyć! -oświadczyła.
Z początku Georgie uznał taką zaprawę na sucho za doskonały
pomysł.
Jednak poruszanie ciężkimi wiosłami sprawiało mu wiele trudu, tym
bardziej
że co chwila grzęzły w wysokiej trawie. Po upływie kilku minut
nawet Faith doszła do wniosku, że nie jest to zbyt zabawne.
- Już sobie poćwiczyłem - stwierdził chłopiec, wygramolił się z łodzi
i chwycił za koniec linki przywiązanej na dziobie. - Teraz możemy
spuścić łódkę na wodę!
Faith zmierzyła linkę bystrym wzrokiem. Nie zamierzała oczywiście
pozwolić dziecku na wiosłowanie po stawie. To byłoby zbyt
ryzykowne!
Znajdowali się w najbardziej odludnej części majątku; bardzo rzadko
ktoś
tędy przechodził. Gdyby więc wpadli w jakieś tarapaty, nie byłoby
nikogo, kto usłyszałby ich wołanie.
Wymyśliła jednak sposób, dzięki któremu Georgie mógł zakosztować
wielkiej morskiej przygody. Jeśli ona sama zostanie na brzegu, a
koniec
linki omota sobie mocno wokół ręki, łódka będzie unosić się na
płytkiej
wodzie w niewielkiej odległości od brzegu. Faith wiedziała, że dziecko
wykona najwyżej jeden czy dwa ruchy ciężkimi wiosłami. Kiedy się
zmęczy albo zgubi wiosło, ona ostrożnie zacznie ciągnąć za linkę i w
krótkim
czasie łódka znów przybije do brzegu.
Może nie będzie to wielka przygoda, której Georgie tak łaknął, ale z
pewnością
lepsza zabawa niż wiosłowanie na sucho w gęstej trawie.
Bardzo zadowolona ze swego planu Faith wysiadła bez pośpiechu z
łódki
i zeszła na ląd. Omal się przy tym nie przewróciła.
- Wszystko gotowe, kapitanie! - Zasalutowała zamaszyście, a
Georgie
całkiem zręcznie odwzajemnił powitanie. - A teraz wodujemy statek!
Dziecko posłusznie stanęło obok niej. Faith zatarła ręce i
uśmiechnęła
się, gdy Georgie powtórzył jej ruch. Pochyliła się nisko i popchnęła
łódź.
Nogi jej się poślizgnęły na błocie i znów o mały włos nie upadła.
Georgie zachichotał. Faith uśmiechnęła się i spróbowała jeszcze raz.
Tym razem udało się jej popchnąć nieco łódź. Każdy mięsień w jej
plecach
gwałtownie protestował przeciwko niezwykłym akrobacjom, ale
Faith przyrzekła przecież dziecku, że spuszczą łódź na wodę.
Choćby to
miało trwać nie wiadomo jak długo, na co się zresztą zanosiło,
zepchnie
tę przeklętą łódkę na wodę, i już!
Za czwartym podejściem zdołała wydobyć łódkę z piaszczystego
dołka,
w którym się wyraźnie zaklinowała. Dalej po łagodnej pochyłości
pchało się łódź znacznie łatwiej. Po błocie i mokrej trawie dno ślizgało
się jak po smarze.
Wreszcie Faith, zdyszana i spocona, popchnęła po raz ostatni - i łódź
znalazła się na wodzie.
Georgie podskakiwał z zachwytu, gdy łódka kołysała się z boku na
bok.
- Ostrożnie! - upominała go zaniepokojona Faith, gdy dziecko zaczęło
gramolić się do środka. - I nie przemocz sobie bucików!
- Ty usiądź tutaj. -Zdecydował Georgie, poklepując miejsce obok
siebie. - Ale ja będę wiosłował!
Faith pochwyciła koniec linki i starannie owinęła ją wokół ramienia,
szarpnąwszy kilkakrotnie, by sprawdzić jej wytrzymałość.
Kiedy podniosła głowę, Georgie uśmiechnął się do niej i znów
poklepał
ławkę, na której miała usiąść. Rozczuliło ją ogromnie, że wyznaczył
jej tak honorowe miejsce: obok kapitana! Przynajmniej jeden męski
przedstawiciel
tej rodziny pragnie mieć ją koło siebie.
Potrząsnęła jednak głową.
- Zostanę tu, na brzegu, kiedy będziesz wiosłował. A potem
przyciągnę cię do siebie, raz-dwa!
Żeby to udowodnić, pociągnęła mocno za linkę. Łódź posłusznie
ruszyła we właściwym kierunku.
Georgie zapiszczał z radości i zacisnął ręce na burcie. Kiedy łódka
uspokoiła
się, zabrał się z zapałem do wiosłowania. W najwyższym skupieniu,
ze zmarszczonym czołem, zanurzył oba wiosła w płytkiej wodzie i
próbował nadać im właściwy ruch.
Faith nie spuszczała dziecka z oczu, póki odległy jeszcze, ale
doskonale
słyszalny tętent końskich kopyt nie przyciągnął jej uwagi. Podniosła
rękę i osłoniwszy oczy od słońca zmierzyła horyzont niespokojnym
wzrokiem.
Ujrzała w dali dwóch jeźdźców, którzy właśnie dotarli na szczyt
wzgórza
i nieoczekiwanie skręcili w kierunku stawu. Zaskoczona Faith
zorientowała
się, że musieli zobaczyć ją i Georgiego, gdyż zmierzali prosto ku nim.
Gdy podjechali bliżej, zorientowała się, że jednym z jeźdźców jest jej
mąż. Wydał się jej niezwykle wysoki i władczy, gdy na pięknej karej
klaczy
wysforował się do przodu. Drugi jeździec, dosiadający siwego
wałacha,
był sztywno wyprostowany, ale mimo to zdecydowanie niższy od
Griffma.
Gdy zjeżdżali ze wzgórza, Faith dostrzegła coś jeszcze: drugi
jeździec
siedział w damskim siodle. Harriet! Serce Faith zaczęło walić jak
młotem.
Błyskawicznie pociągnęła za linkę i łódź wraz z Georgiem podpłynęła
znów do brzegu. Ale chłopiec oswoił się już z wiosłami i nadal nimi
wymachiwał;
jego niezręczne ruchy utrudniały Faith zadanie. Woda chlapała
obficie i przód sukni Faith oraz czupryna chłopca były już całkiem
mokre.
- Co wy tam wyrabiacie, do diabła?! - huknął Griffin, podjeżdżając
bliżej.
- Rozkoszujemy się porannym słońcem - odparła z wymuszonym
uśmiechem Faith. - Zapowiada się piękny dzień.
- Czemu dziecko siedzi w tej rozklekotanej starej łodzi? - spytała
Harriet, zrównawszy się z bratem. Nagle oczy jej rozszerzyły się z
przerażenia.
- Chyba nie pływało samodzielnie po stawie?!
- Oczywiście, że nie! - odrzekła wojowniczym tonem Faith. Uniosła
dumnie głowę i przybrała minę osoby całkowicie panującej nad
sytuacją. -
Georgie chciał po prostu posiedzieć w łodzi. Nie widziałam w tym nic
złego, bo łódź przecież stoi bezpiecznie na brzegu, a ja w dodatku
trzymam mocno za linkę.
Uniosła ramię z linką na potwierdzenie swoich słów. Z wyrazu twarzy
szwagierki i z jej spojrzenia domyśliła się jednak bez trudu, co Harriet
myśli o zorganizowanej przez nią zabawie.
- Wszyscy popłyniemy! - wykrzyknął z entuzjazmem Georgie. - To
duża łódka. I ty wejdziesz, tatusiu, i ciocia Harriet też!
- Innym razem, synku. Wyłaź z łódki, raz-dwa!
Na widok strapionej minki chłopca Faith ścisnęło się serce. Podeszła
do malca i pomagając mu wysiąść, szepnęła:
- Głowa do góry, Georgie! Jutro urządzimy sobie jeszcze lepszą
zabawę. Zobaczysz!
Odpowiedział dzielnym, choć nieco łzawym uśmiechem.
- Mój Boże! Co się stało z jego ubrankiem?! - spytała ze zgrozą
Harriet.
- Całe mokre i brudne. Wygląda jak łobuziak z rynsztoka!
Faith poczuła się dotknięta słowami szwagierki i jej tonem.
- Wygląda jak każde szczęśliwe i zdrowe dziecko po dobrej zabawie.
Ale odnoszę wrażenie, droga siostro, że nie masz pojęcia, co to
znaczy „dobra zabawa".
Harriet wyprostowała się w siodle i z tych wyżyn rzuciła bratowej
mordercze spojrzenie.
- Nie dziwię się, że ktoś od dzieciństwa psuty i rozpieszczany nie ma
pojęcia, co znaczy słowo „odpowiedzialność". Życie to nie tylko dobra
zabawa, droga siostro!
Ponieważ Faith nie raczyła odpowiedzieć, Harriet mówiła dalej tym
samym karcącym tonem.
- Chłopcu należy wpoić jak najwcześniej zasady dobrego
wychowania.
Z krnąbrnych małych postrzeleńców wyrastają nieodpowiedzialni,
niepoprawni ludzie. Byłabym niepocieszona, gdyby podobny los
spotkał to dziecko!
- Georgie nie jest ani krnąbrny, ani postrzelony! - Faith obronnym
ruchem objęła ramionka pasierba. - Wygaduj na mnie co chcesz,
Harriet,
ale nie pozwolę krytykować tego kochanego dziecka! - powiedziała
cicho, ale stanowczo. Przypominała lwicę broniącą zagrożonego
lwiątka.
- Nie doszukuję się żadnych wad w moim bratanku. Dziecko nie
ponosi
winy za ten wybryk. Odpowiedzialna za to, a raczej z gruntu
nieodpowiedzialna, jest pewna osoba dorosła!
Faith sprężyła się jak do skoku. Otwierała już usta, by rzucić jakąś
miażdżącą uwagę... i nagle zobaczyła wyraz twarzy Georgiego.
Chłopiec
nie rozumiał niuansów tego dialogu, ale z całą pewnością
uświadamiał
sobie, że obie damy się kłócą. I był tym bardzo zaniepokojony.
Faith dotknęła ręką skroni, w głowie jej huczało.
- Tatuś ma rację: dość przygód na jeden dzień! Pora wracać do
domu, Georgie. Idziemy!
- Dziecko miałoby wracać spacerkiem w mokrym ubraniu?! - Harriet
najeżyła się. - Przeziębi się z całą pewnością!
- Dzień jest ciepły. Na słońcu ubranie Georgiego zaraz wyschnie.
Obstawała
przy swoim Faith. Nie było sensu zwracać uwagi na to, że
sama jest równie mokra jak chłopiec, może nawet bardziej. - Spacer
dobrze mu zrobi.
- Wykluczone!
Faith podniosła wzrok na męża i zauważyła, że Harriet również
spogląda
na niego, oczekując wsparcia. Ale wicehrabia zainteresował się
uprzężą- najwyraźniej nic go nie obchodziło poza utrzymaniem w
posłuchu
klaczy. Faith skrzywiła się ironicznie. Zauważyła od razu, że Griffin
zajmuje się głupstwami, by wymigać się od roli arbitra w ich sporze.
- Doskonale! W takim razie Georgie pojedzie do domu konno!
Wzięła chłopca za rękę i stanęła z nim przy koniu Griffina.
- Pojedzie, ale ze mną! - Harriet pokierowała swym wałachem tak, że
zagrodził drogę karej wierzchowce. - Griffin wybrał się na objazd
całego
gospodarstwa, a ja zabiorę Georgiego jak najprędzej do domu.
Trzeba
natychmiast ściągnąć z niego to mokre ubranie! Potem gorąca kąpiel
i łóżko.
Ale obawiam się, że i tak pod wieczór dopadnie go przeziębienie.
Skórzane siodło zaskrzypiało, gdy się na nim poprawiała.
- Bądź tak dobry, Griffinie, podsadź go tutaj!
Z nieco sceptycznym wyrazem twarzy wicehrabia zsiadł z konia i
wziął
dziecko na ręce. Faith pochyliła głowę, by ukryć gniewne błyski w
oczach.
Nie sprawi Harriet tej przyjemności, nie da po sobie poznać, jak złości
ją wygrana szwagierki!
- Ja chcę jechać z tatusiem! - oświadczył z całą powagą Georgie.
- Tatuś musi odwiedzić swoich dzierżawców - odparła Harriet. -Nie
wraca od razu do domu tak jak ja.
- O... - Zasmucone dziecko zwiesiło główkę.
- Jak nasz panicz Georgie wspaniale wygląda na koniu! - wtrąciła
Faith. - Coś mi się zdaje, że niebawem dostanie własnego kucyka!
Chłopiec apatycznie skinął głową. Nie okazał entuzjazmu, jak się
tego spodziewała Faith.
- Musi mi ktoś pomóc w odprowadzeniu konia do stajni - odezwała
się chytrze Harriet. - Co ty na to, Georgie? Chcesz potrzymać cugle?
Georgie natychmiast się ożywił.
- Tak!!!
- Tylko „tak"? - upomniały go zgodnym chórem Harriet i Faith.
Georgie zrobił wielkie oczy. Spojrzał na Faith, potem na Harriet. I
zachichotał.
- Tak, bardzo proszę!
- No to w drogę! - Harriet końcem szpicruty dotknęła swego cylindra.
- Do zobaczenia przy obiedzie!
- Pa, pa! - pomachał im ręką całkiem rozpogodzony Georgie.
Faith odwzajemniła pożegnalny gest.
- Nierozumna, uparta kobieta! -mruknął pod nosem Griffin, gdy siwy
wałach oddalił się galopem.
Faith spojrzała na męża.
- Może z czasem Harriet nauczy się panować nad swymi słabościami
- powiedziała ze sztuczną słodyczą. - Nie należy tracić nadziei.
- Miałem na myśli ciebie!
- Ach, tak?
Faith trąciła noskiem buta niewielki kamyk, który jej się zaplątał pod
nogi, i podeszła na sam brzeg stawu. Schyliła się i podniosła
porzuconą
przez Georgiego zabawkę. Wygładziła miniaturowe żagle.
- Miałaś zamiar puścić go na wodę w tej łodzi, prawda?
Faith westchnęła.
- Chciałam mu pozwolić, by posiedział w łodzi na płyciźnie, tuż przy
brzegu. Uparł się, że sam będzie wiosłował. Wiedziałam, że oddali
się
najwyżej o pół metra. Linka przy łodzi była nowa i mocna. Okręciłam
ją
sobie kilka razy wokół ręki. Nigdy bym nie naraziła Georgiego na
niebezpieczeństwo!
- Harriet miała na ten temat odmienne zdanie.
Faith wywróciła oczami bardzo wymownie.
- Harriet byłaby odmiennego zdania nawet wtedy, gdybym
powiedziała,
że niebo jest niebieskie, a trawa zielona!
Ku jej zdumieniu Griffin się roześmiał.
- I mnie się tak wydaje! - Przyjrzał się uważnie Faith. - Wiem, że bywa
nieznośna, ale musisz się z niąjakoś dogadać.
Faith znów uniosła dumnie głowę.
- Co ty powiesz? Chyba raczej Harriet przydałaby się taka rada!
Ostatecznie
jestem twoją żoną. Panią tego domu.
- A Harriet jest moją siostrą - odparł Griffin, odwracając od niej wzrok.
- O tym wiem, aż za dobrze! - mruknęła pod nosem Faith.
Nie miała już wątpliwości, po czyjej stronie leżą sympatie Griffma. Z
pewnością nie po stronie żony!
Zapadła przytłaczająca cisza, która ciążyła im coraz bardziej. Kara
wierzchówka szła prawie luzem. Zbliżyła się do stawu i napiła wody.
Wicehrabia czekał cierpliwie. Faith przez chwilę słuchała końskiego
chłeptania,
potem odwróciła się do męża.
Popołudniowe słońce oświetlało go z lewej strony, podkreślając
mocno
i pięknie zarysowany profil. Jak zawsze uroda męża zaparła Faith
dech.
W głębi duszy marzyła o tym, by wyciągnąć rękę, dotknąć jego
policzka,
przesunąć palcami po wydatnej szczęce... Ale nie odważyła się na to.
Wszelki fizyczny kontakt był wyraźnie niepożądany.
- Byłoby znacznie łatwiej wszystkim domownikom, z wami włącznie,
gdybyście się pogodziły. - Stwierdził stanowczym tonem Griffin. -
Obawiam się, że utarczki słowne zmienią się niebawem w rękoczyny,
a mnie przypadnie rola nie do pozazdroszczenia: rozdzielanie dwóch
rozwścieczonych kocic!
- Cóż za czarujące wizje roztaczasz, milordzie!
- Nie wiem, czy czarujące, ale obawiam się, że bliskie prawdy. -
Odwrócił
się tak, że widziała teraz całą twarz, pełną napięcia, i ściągnięte
mięśnie wokół ust. - Mówię poważnie, Faith. Bez przerwy sprzeczacie
się o chłopca. Przecież go nie rozetnę na połówki!
- I bez tego wiem, która połówka mnie by przypadła. - Faith rzuciła
mu nienawistne spojrzenie. - Z pewnością nie ta, którą co wieczór
całuję na dobranoc.
- Czyżbym był aż tak niesprawiedliwy?
- Jesteś! - odpowiedziała Faith. Rzucając to oskarżenie, zdawała
sobie
sprawę, że nie jest całkiem prawdziwe. Griffin czasami stawał po jej
stronie. Uściśliła więc. - Harriet zdobyła u ciebie znacznie więcej
punktów niż ja!
Griffin odetchnął ciężko.
- Może gdybyście mniej myślały o współzawodnictwie, a więcej o
dobru
dziecka, nie byłoby takie ważne, ile która ma punktów!
- Harriet i ja nie kłócimy się o drobiazgi, jeśli chodzi o Georgiego!
odcięła
się Faith. -Mamy całkowicie odmienne zdanie co do samej istoty
wychowania. Harriet ma mi za złe, że jestem zbyt spontaniczna. A ja
nie mogę znieść niezłomnego rygoru, który ona wprowadza. Georgie
to
mały chłopiec, a nie żołnierz z armii Wellingtona. Harriet chce, żeby
chodził
jak w zegarku do tego stopnia, że nawet siusiu ma robić o
wyznaczonej godzinie!
Griffin roześmiał się i potrząsnął głową. Zachęcona tym Faith mówiła
dalej.
- Georgie nie może mieć dwóch opiekunek, z których każda inaczej
kieruje jego życiem. I choć doceniam pozycję Harriet w twoim domu,
jest dla Georgiego tylko ciotką. Matką jestem ja!
- Jesteś jego macochą- poprawił ją Griffin. - Pomyśl, co stanie się
z chłopcem, jeśli nasze małżeństwo ostatecznie się rozpadnie? Ty
wrócisz
do Mayfair Manor, a kto weźmie na siebie odpowiedzialność za
Georgiego?
Był to całkiem rozsądny argument. Ich małżeństwo trwało zaledwie
tydzień, a już chwiało się w posadach z powodu wzajemnych
pretensji i braku zaufania.
Ale Faith ani myślała się poddać. Jak mogła wytłumaczyć Griffinowi,
ile znaczy dla niej ten malec? Tylko dzięki Georgiemu jej życie w tym
zrujnowanym zamczysku, tak niechętnie witającym swą nową panią,
miało jakiś sens.
Dzięki Georgiemu Faith nie czuła się już opuszczona, jej dni nie były
puste, wróciła jej ochota do życia, do zmagania się z losem. Nie
pozwoli
zerwać więzi, która łączyła ją z chłopcem!
Faith usiłowała zapomnieć o bólu, jaki zadał jej Griffin, wyrażając swe
wątpliwości co do ich związku.
- Nie zamierzam tak łatwo jak ty przekreślić naszego małżeństwa,
Griffinie! Może przetrwa ono właśnie dzięki Georgiemu?
Wicehrabia uniósł sceptycznie brew.
- Czy to nie za ciężkie brzemię na barki małego dziecka?
Faith uśmiechnęła się, udając, że nie dostrzega zniechęcenia w
głosie męża.
- Zapominasz o bardzo ważnej rzeczy, milordzie. Georgie to nie
pierwsze
lepsze dziecko. To nieodrodny syn swego ojca!
Griffin wstawał wcześnie i zazwyczaj jadał śniadanie sam. Na jego
wyraźne życzenie podawano ten posiłek nie w ponurej jadalni, lecz w
przytulnym
pokoju śniadaniowym. Było to jedno z nielicznych pomieszczeń
we dworze, które nie wymagały generalnego remontu. Stojące w nim
meble z wiśniowego drewna lśniły jak lustra. Tapeta w kwiaty i owoce
nie wyblakła, czyniąc w sali pogodną atmosferę.
Na suficie nie było zacieków, a białe koronkowe firanki jakimś cudem
nie podarły się i nie cuchnęły stęchlizną. I choć Griffin nie zachował
wielu
wspomnień o matce, pamiętał wyraźnie, że właśnie w tym pokoju
najchętniej przesiadywała.
Mijały lata, a pokój śniadaniowy zachował się w dawnej postaci, co
bardzo cieszyło Griffina. Siedząc tu, wyraźnie odczuwał więzi łączące
go z przeszłością.
Tym razem jednak wicehrabia wszedłszy ze zwykłym pośpiechem do
wspomnianego wyżej pokoju stanął jak wryty. Przy stole siedziały
jego
żona i starsza siostra. Obie miały wbity wzrok w stojące przed nimi
talerze.
- Dzień dobry, Faith! Dzień dobry, Harriet!
- Dzień dobry, GrifFinie! -odpowiedziały zgodnym chórem jak
grzeczne pensjonarki.
Wicehrabia uniósł brew, uśmiechnął się cynicznie i zajął miejsce przy
stole, starając się nie zwracać uwagi na swe towarzyszki. Był
przygotowany
na wymianę zjadliwych spojrzeń, oskarżeń i docinków.
Przysiągł sobie, że zniesie to wszystko ze spokojem. Zaczął się
zastanawiać
nad jakimś nieszkodliwym tematem do ogólnej rozmowy. 1 nagle
stwierdził ze zdumieniem, że w pokoju panuje błoga cisza,
przerywana
tylko brzękiem sztućców i szelestem mocno wykrochmalonych
serwetek.
Po raz pierwszy od czterech tygodni, czyli od dnia ślubu, siedział w
jednym
pokoju z żoną i siostrą, które się nie kłóciły! Nie dogiyzały sobie
nawzajem. Nie skarżyły się jedna na drugą.
Przez chwilę myślał, że zwariował. Już miał otworzyć usta i
skomentować
tę nieoczekiwaną zmianę na lepsze, ale rozmyślił się w ostatniej
chwili. Lepiej nie kusić losu.
Chciał zadzwonić na służbę, ale lokaj zjawił się sam.
- Czy podać na śniadanie to samo co zwykle, milordzie?
- Tak. I przynieś mi kawę.
- Mam jej aż za dużo. Chętnie się z tobą podzielę - oznajmiła Faith,
podnosząc srebrny imbryk stojący obok niej. Nalała ciemnobrązowej
cieczy do czystej filiżanki.
- Ja dziś piję czekoladę - wyjaśniła Harriet, gdy Faith wstała, by
podać
mężowi parujący napój. - Może i ty jej skosztujesz? Po kawie,
oczywiście.
Wicehrabia gapił się na siostrę w najwyższym zdumieniu. Na
szczęście
powtórne wejście lokaja wybawiło go od odpowiedzi. Kiedy służący
zdejmował srebrne pokiywy z półmisków, Griffin kiwał głową na znak
aprobaty, zlustrowawszy ich zawartość. Minę miał taką, jakby nigdy w
życiu
nie widział podobnych frykasów.
Napełnił swój talerz różnymi smakołykami i zabrał się do jedzenia. Od
czasu do czasu spoglądał dyskretnie na współbiesiadniczki. To na
żonę,
która pochyliła się ku niemu przez stół, wyraźnie chętna do
konwersacji,
to na zamknięta w sobie siostrę, siedzącą sztywno jak na koncercie.
Obie kobiety przestały udawać, że jedzą, i bacznie obserwowały
Griffma.
Z determinacją skruszył zębami grzankę i omal się nie udławił jednym
z okruchów.
- Nic ci się nie stało? - zaniepokoiła się Faith.
- Może ci podać wody? - zawtórowała jej Harriet. - Albo piwa?
Załzawionymi po ataku kaszlu oczyma Griffin dostrzegł, że obie damy
suną ku niemu.
- Dajcie spokój! - wysapał, pokasłując i z trudem chwytając powietrze.
Odpędził je niecierpliwym gestem. - Nie trzeba mi pomocy!
Z wyraźnym żalem wróciły na dawne miejsca. Griffin poczuł się nieco
lepiej i zmierzył podejrzliwym okiem nienagannie zachowującą się
parę
gołąbeczek. Dziwnie mu przypominały sępy, niecierpliwie
oczekujące,
kiedy upatrzona zdobycz wyda ostatnie tchnienie i rozpocznie się
decydująca bitwa nad ścierwem.
Co też wymyśliły tym razem?! Ta podejrzana troskliwość o niego była
najlepszym dowodem, że każda z nich chce usposobić go życzliwie
do
siebie i wykorzystać zdobytą przewagę. Griffin zaczął się naprawdę
obawiać
nadciągającej konfrontacji.
Musiał przyznać, że ostatnimi czasy nastąpiła nieznaczna poprawa
we
wzajemnych stosunkach obu pań. Wyglądało na to, że starają się
dogadać,
nie okazując już sobie jawnej wrogości przy świadkach. Co się działo
poza jego oczami, tego Griffin nie wiedział.
Przypominało to trochę ciszę przed burzą. A z jakiego powodu burza
mogła najprędzej wybuchnąć? Oczywiście z powodu Georgiego!
Każda
z kobiet była święcie przekonana, że ona i tylko ona ma na sercu
dobro dziecka!
W ciągu czterech tygodni małżeństwa Griffin zdążył nieźle poznać
charakter swej żony i przekonał się, że Faith ma jedną cechę
wspólną
z jego siostrą: też nie lubi przegrywać.
- No, mówcie już, o co chodzi! - Griffin odsunął się z krzesłem od
stołu i zmierzył posępnym wzrokiem nadskakujące mu kobiety. - Jaki
macie znów problem? Całkiem zepsułyście mi apetyt tym podejrzanie
grzecznym zachowaniem i troskliwością o moje zdrowie!
- Bo Harriet upiera się, że Georgie powinien mieć guwernera! -
odparła
pośpiesznie Faith. - Według mnie to po prostu śmieszne: guwerner
dla takiego małego dziecka?! Może za kilka tygodni zacznę się
rozglądać
za odpowiednią guwernantką, która nauczy go literek i cyfr.
- Georgie zna je od dawna! - Harriet z impetem cisnęła serwetkę na
stół. - Nie jest tuzinkowym dzieckiem. Ma bystry i dociekliwy umysł.
Powinien zająć się nim doświadczony nauczyciel, a nie byle
guwernantka,
która zaprzepaści wrodzone talenty naszego chłopca!
- On jest za mały na guwernera - upierała się Faith. - Potrzebuje
silnej, ale łagodnej, kobiecej ręki.
- Strata czasu! Cennego czasu! - odparowała Harriet. - Należy
wykorzystać każdą minutę!
- Georgie jest za mały na takie rygory! - powtórzyła Faith. - Dopiero
co skończył cztery latka.
Obie kobiety zwróciły się do Griffina. Żadna nie zażądała otwarcie,
żeby ją poparł. Odpowiedział na ich rozgorączkowane spojrzenia
obojętnym wzrokiem.
- Przyznaję, że dotąd nie zastanawiałem się poważnie nad edukacją
mojego syna. Przemyślę tę sprawę bez pośpiechu i dokładnie. Kiedy
podejmę
decyzję, niezwłocznie was o niej powiadomię - oświadczył Griffin
i gestem dał im wyraźnie do zrozumienia, że dyskusja dobiegła
końca.
O dziwo, żadna z kobiet nie sprzeciwiła się jego decyzji. Harriet
wypiła
łyk czekolady, Faith wgryzła się w grzankę. Czyżby uznały wreszcie,
że on i tylko on tu rządzi?
Ta myśl wydała się wicehrabiemu tak nieprawdopodobna, że aż się
uśmiechnął. Obie panie były zbyt uparte, by poddać się tak łatwo
czyjejś
woli. Pewnie każda z nich mówi sobie w duchu, że jej pozycja jest
znacznie
silniejsza i że bez trudu zdoła przeciągnąć Griffina na swojąstronę. W
takiej
sytuacji wszelkie dalsze spory nie miałyby istotnie sensu.
Griffin zabrał się właśnie do jajecznicy, gdy odezwało się w nim
sumienie.
W tym wypadku różnica poglądów między obiema paniami była
logicznie usprawiedliwiona. Jego siostra wiedziała, że Georgie jest
nieślubnym
dzieckiem, któremu należało zapewnić wszelkie dodatkowe atuty,
z jak najlepszym wykształceniem włącznie- bo tylko to da mu szansę
odnaleźć się w okrutnym, pełnym uprzedzeń świecie.
Jego żona była przekonana, że dziecko jest legalnym synem, który
odziedziczy
po nim tytuł i majątek. Nie widziała więc potrzeby męczenia chłopca
zbyt wczesną i zbyt intensywną nauką.
- Poranna poczta, milady.
Do pokoju wszedł majordomus, skłonił się z szacunkiem i postawił
przed Faith srebrną tackę.
Wicehrabina uśmiechnęła się z zadowoleniem i zaczęła przeglądać
stosik
korespondencji. Griffin wyczuł, że atmosfera nagle się zagęściła.
- Czy jest coś dla mnie? - spytała Harriet z napięciem w głosie.
- Dzisiaj nie - odparła lekkim tonem Faith. - Wszystkie trzy listy są do
mnie.
Harriet odetchnęła głęboko, niemal z wysiłkiem. Griffina zdziwiła
reakcja
siostry. Od jego powrotu do domu ani razu nie zauważył, by Harriet
dostała jakiś list. Dlaczego akurat dziś brak korespondencji tak ją
zabolał?
- Od kogo dostałaś listy, Faith? - spytał Griffin. Powstrzymał się od
wyciągnięcia po nie ręki, choć jako mąż miał pełne prawo do czytania
jej korespondencji.
- Dwa od Merry i krótki liścik od lady Granville.
Zauważył, że Harriet spogląda na Faith ze złością. Ponieważ siostra
nigdy nie wyrzekła złego słowa o lady Granville, założył, że to
wzmianka
o lady Meredith zepsuła jej humor.
- Lady Granville pisze o najbliższych wydarzeniach towarzyskich
„w naszym czarującym małym światku", jak to określa. Daje wyraźnie
do zrozumienia, że właśnie mnie, świeżo upieczonej wicehrabinie,
powinien
przypaść honor urządzenia tradycyjnego balu dożynkowego w
Hawthorne
Castle - relacjonowała dalej Faith.
Griffin spodziewał się ostrego sprzeciwu ze strony Harriet.
Przewidywał,
że siostra zaprotestuje ze względu na związane z balem koszty. Ona
jednak milczała.
Wszedł lokaj, niosąc kolejne danie na półmisku z pokrywą. Griffin
szybko
zapomniał o mięsie na zimno, mając przed sobą coś bardziej smako
witego, i to na gorąco. Ponieważ Faith była nadal zajęta
korespondencją,
lokaj obsłużywszy wicehrabiego zwrócił się do Harriet.
- Czy mogę podać rybę w cieście? - spytał raz, potem drugi i trzeci.
Griffin podniósł oczy znad talerza. Harriet siedziała ze wzrokiem
utkwionym w przestrzeń, z wyrazem niezwykłego skupienia na
twarzy.
Lokaj skamieniał obok jej krzesła z półmiskiem w wyciągniętej ręce.
Raz jeszcze powtórzył pytanie i nie doczekał się odpowiedzi.
- Harriet! - huknął Griffin.
- Słucham? - Odwróciła raptownie głowę.
- Rogers pyta cię od kwadransa, czy chcesz rybę w cieście.
Zdawało się, że nadal błądzi gdzieś w myślach. Lecz nagle ocknęła
się.
- Przepraszam - powiedziała, czerwieniąc się po uszy i wzięła z
półmiska niewielką porcję ryby.
Griffin głaszcząc brodę, mierzył siostrę bacznym spojrzeniem.
- Czy dobrze spałaś tej nocy, Harriet?
- Doskonale - odparła z nutą zniecierpliwienia. - Ale apetyt jakoś mi
nie
dopisuje. Wybaczcie, że was opuszczę. Ponieważ nie dostałam
żadnych listów,
które wymagałyby odpowiedzi, wybiorę się na konną przejażdżkę.
Odsunęła krzesło od stołu i energicznym krokiem wymaszerowała z
pokoju.
- Harriet jest czymś wyraźnie zmartwiona - zauważył głośno Griffin.
Faith podniosła wzrok znad listu, który uważnie czytała, i wzruszyła
ramionami.
- Nie dostrzegłam żadnej różnicy w jej zachowaniu. I wróciła do swej
korespondencji.
Griffin potrząsnął głową.
- Widocznie oczekiwała jakiegoś listu. Ciekawe, od kogo?
- Pewnie od narzeczonego - odpowiedziała z roztargnieniem Faith. -
O ile wiem, nie ma przyjaciół ani znajomych, z którymi utrzymywałaby
stałą korespondencję.
- Nie wiedziałem, że otrzymuje listy od narzeczonego. Bardzo rzadko
o nim wspomina.
- Pewnie dlatego, że nie ma wiele do powiedzenia. - Faith
zmarszczyła
nosek. - Podobno przez ostatni miesiąc nie dostała ani jednego listu,
choć sama pisuje do niego codziennie.
Griffin zajmował miejsce u szczytu stołu, tuż obok okna. Wyjrzał
przez
nie i zobaczył Harriet. Wlokła się po ogrodowej ścieżce przygarbiona,
ze
zwieszoną głową, powłócząc nogami. Gdyby Griffin nie znał tak
dobrze siostry, przysiągłby, że płakała.
Dostrzegł, że Harriet chwyta wiszący na szyi złoty medalion i zaciska
go w ręku. Podarek od opieszałego narzeczonego? Nigdy jej o to nie
spytał.
- Powiedz mi coś więcej o tym mężczyźnie, za którego Harriet ma
wyjść. Jak się nazywa... Jonathan Winthrope?
Faith bez pośpiechu odłożyła list.
- Harriet jest zaręczona z Julianem Wingate'em. Nie ma żadnego
tytułu,
ale jest blisko spokrewniony z księciem Shrewsbury i rodziną
Dorringtonów.
Cieszą się oni, jak wiesz, niezwykłym szacunkiem i podziwem
londyńskiej elity.
- Nie obchodzą mnie jego krewni - odparł ze zniecierpliwieniem.
-Opowiedz o nim samym!
- Osobiście nigdy go nie spotkałam - odpowiedziała z wahaniem
Faith.
Strzepnęła jakieś okruszki z koperty. - Krążyły rozmaite plotki na jego
temat, ale chyba nie warto powtarzać takich bzdur.
Griffin zacisnął wargi. Faith lojalna... ba, nawet opiekuńcza w
stosunku
do Harriet? Świat się kończy!
- Czy z tego Wingate'a naprawdę taki gagatek?
Faith spojrzała na męża, ale zaraz odwróciła wzrok. Odchrząknęła,
zanim zaczęła mówić.
- Słyszałam na własne uszy, jak o nim plotkowano. Nieraz
przedstawiano
go w bardzo niepochlebnym świetle jako hulakę i egoistę myślącego
wyłącznie o własnych uciechach. - Faith urwała i po chwili dodała
ze spuszczoną głową. - Prawdę mówiąc, opinia o nim bardzo
przypomina
opinię o tobie... oczywiście z czasów kawalerskich, zanim zmieniłeś
obyczaje i wstąpiłeś w święty związek małżeński.
- I zostałem wicehrabią - uzupełnił Griffin z szyderczym uśmiechem. -
Nie zapominaj o moim tytule! Wingate może i pochodzi ze
znamienitego
rodu, ale na odziedziczenie tytułu nie ma żadnych szans. 1 na tym
polega
cały jego problem. Ładny tytulik, na przykład wicehrabii, od razu
zapewnia
poważanie i sympatię eleganckiego świata, czy to w Londynie, czy w
Hampshire.
- Masz całkowitą słuszność, milordzie. To był zresztą jedyny powód,
dla którego wyszłam za ciebie - odparowała bez namysłu Faith.
Zmarszczyła
brwi, złożyła buzię w ciup i wypiła odrobinę gorącej kawy z
porcelanowej
filiżanki. - Zawsze chciałam być wicehrabiną.
Choć na twarzy Faith malowało się wyraźnie znużenie, mówiła lekkim
tonem, żartobliwie. Griffin omal nie ryknął śmiechem, ale jakoś
powstrzymał się od tego.
- Nisko się cenisz, moja droga - odpowiedział, uśmiechając się od
ucha do ucha. - Gdybyś miała więcej cierpliwości, złowiłabyś
hrabiego. Może nawet księcia!
Faith wybuchnęła śmiechem.
- Księcia?! Musiałby mieć bardzo krótkie nóżki i ani śladu skrzydełek,
żeby wpaść do mojej siatki na motyle!
Mimo woli Griffin zawtórował jej śmiechem. Po raz nie wiedzieć który
zdumiał się, że jego duże doświadczenie w stosunkach z kobietami
nie
przydaje mu się wcale w kontaktach z żoną. Zaskakiwała go na
każdym
kroku. Stacją było na autoironię, na jawne kpiny na temat łapania
męża i
to w rozmowie z własnym mężem, który oskarżał ją o dwulicowość
i zmuszenie go podstępem do małżeństwa.
Dotychczas Griffin zawsze wpadał w gniew, ilekroć wspomniał o
kłamstwach
Faith. Teraz jednak atak wściekłości nie nastąpił, a jego oburzenie
znacznie osłabło. Czyżby w głębi serca przebaczył już Faith?
Zerknął na żonę. Nic dziwnego, że kilka tygodni małżeńskiego życia...
w celibacie nie zmniejszyło powabów Faith w jego oczach! Coraz
trudniej
było mu wyrzucić ją z myśli - i we śnie, i na jawie.
Faith fascynowała go, ale z uporem trzymał się na dystans.
Dlaczego?
Bo gdyby choć raz uległ, pociągnęłoby to za sobą mnóstwo
konsekwencji.
A przysiągł sobie, że - bez względu na wszystko, co by między nimi
zaszło - nie stanie się niewolnikiem własnych zmysłów.
- Opowiedz mi dokładnie, co słyszałaś na temat tego Wingate'a!
nalegał
Griffin, wiedząc doskonale, że powinien raczej zatroszczyć się
o przyszłość własnego małżeństwa niż martwić nieodpowiednimi
znajomościami
siostry. Ale rozważanie cudzych problemów było znacznie łatwiejsze
i przyjemniejsze. - Jeśli ożeni się z Harriet, wejdzie do naszej rodziny.
Faith natychmiast spoważniała.
- Jeśli? Wątpisz w szczerość jego intencji?
- Wątpię.
Oczy Faith zachmurzyły się.
- Większość tego, co o nim wiem, pochodzi od Merry. Pan Wingate
oświadczył się jej podczas pierwszego sezonu, ale dostał kosza.
Meredith
opowiadała mi, że miał zwyczaj wpatrywać się w nią takim wzrokiem,
że była okropnie zażenowana.
- Trudno się dziwić mężczyźnie, który gapi się na lady Meredith. Jest
oszołamiająco piękna.
Faith spuściła oczy, ale Griffin zdążył dostrzec w nich ból i gniew.
Odstawiła filiżankę na spodek z takim impetem, że porcelana
zagrzechotała.
- Tak, Meredith to wcielenie kobiecej doskonałości. Jest piękna,
mądra
i godna najwyższego uwielbienia ze strony wszystkich mężczyzn. Z
tobą włącznie.
- Czyżbyś była zazdrosna?
Otworzyła usta ze zdumienia i natychmiast je zamknęła. Griffin
jednym
haustem opróżnił filiżankę kawy. Faith coś tam mamrotała pod nosem
- być może powstrzymywała cisnącą się jej na usta ripostę.
Skorzystał
z chwili, gdy żona nie zwracała na niego uwagi, i przyjrzał się jej
dokładnie.
Miała na sobie skromnąjasnożółtą suknię z obcisłym stanikiem.
Włosy
upięte w wysoki kok, na policzkach śliczne rumieńce. Może poeci nie
opiewali jej piękności w swoich sonetach, a malarze nie błagali o
zaszczyt
uwiecznienia jej na płótnie. Ale Griffin reagował na bliskość tej
kobiety
- swojej żony - każdą cząsteczką ciała, choć dzieliła ich cała długość
stołu.
- Cóżeś tak zaniemówiła, Faith? - Wicehrabia przekomarzał się, ale
nie doczekał odpowiedzi.
- Nie zamierzam wbijać cię w jeszcze większą pychę, odpowiadając
na twe idiotyczne pytanie na temat zazdrości - odparła wyniośle
Faith.
Jej nos powędrował w górę, broda wysunęła się do przodu.
- Tchórz!
- Samochwał!
Rozmowa wyraźnie się ożywiła, a Griffin poczuł, jak rośnie w nim
pożądanie. Żartując z żoną, nie tylko jej słuchał, ale i przyglądał się
jej
bacznie. Podobały mu się gesty jej rąk, kreślących w powietrzu
wdzięczne
esy-floresy dla podkreślenia jakiegoś zwrotu czy zdania. Gdy
pochylała
się ku niemu, Griffin czuł świeży zapach jej włosów. Lawenda.
Mięśnie
jego brzucha sprężyły się gwałtownie, kiedy wyobraził sobie, że
wyjmuje szpilki i zanurza palce w jej gęstych jedwabistych splotach.
Przymknął na chwilkę oczy, przypominając sobie miękkość jej
nagiego
ciała, krągłość piersi, które pieścił i tulił w dłoniach, sprężystość
ciemnych
sutków, sterczących lubieżnie...
Tak się pogrążył w myślach, że konwersacja nagle się urwała. Faith
spojrzała na niego z wyrozumiałym, niemal czułym uśmiechem.
Wicehrabia pośpiesznie wstał od stołu.
Śniadanie było skończone. W gabinecie czekało na Griffina mnóstwo
papierów. A jednak nie mógł się zdobyć na wyjście z pokoju. Nie miał
tu nic do roboty - oprócz patrzenia na Faith i radowania się jej
bliskością.
- Obowiązki mnie wzywają- stwierdził wreszcie i odszedł od stołu.
Życzę
ci miłego dnia. Do zobaczenia wieczorem, przy obiedzie. Po południu
muszę wyjechać w interesach. Postaraj się nie kłócić z Harriet!
Skłonił się sztywno i choć miał ochotę czmychnąć jak zając, opuścił
pokój dostojnym krokiem. Zmusił się do tego, by udowodnić sobie
samemu,
że stać go na taką powściągliwość.
Faith wymknęła się z domu tylnym wyjściem. Z premedytacją udała
się w przeciwnym kierunku niż Harriet. Słońce stało już wysoko na
horyzoncie,
ale w powietrzu unosiła się jeszcze poranna mgła. Faith zerknęła
na niebo i ujrzała, że po błękicie sunie nisko karawana chmur. Po
południu
pewnie się znów rozpada. Zmartwiła się, że Griffin zmoknie; dobrze
wiedziała, że pojedzie konno, a nie w powozie.
Dotarłszy do ogrodu kwiatowego, Faith siadła na kamiennej ławce,
wpatrując się w ostatnie barwne kwiaty. Zrobiło się już chłodniej. Lato
nieuchronnie zbliżało się do końca. Wkrótce zawita jesień. A z nią
dożynki.
Ogarnął ją nagły smutek, gdy spojrzała na więdnące kwiaty. Ich
piękno
zanikało, barwne płatki brązowiały i kruszyły się w palcach. Wkrótce
pozostanie już tylko kompost użyźniający ziemię dla
przyszłorocznych kiełków i pączków.
Padające na ramiona Faith słońce nieźle jeszcze przygrzewało.
Przymknęła
na chwilę oczy. Niełatwo jej było zerwać się tego ranka o tak
wczesnej godzinie! Niedostatek snu dawał się już we znaki.
Faith zdrzemnęła się. Zbudził ją wysoki ptasi świergot. Zaciekawiona
uniosła głowę i ujrzała ptaszka z krótkim ciemnym dziobkiem.
Przybysz
przycupnął na pobliskiej gałęzi. Wydawał się Faith dziwnie znajomy.
Siedziała
bez ruchu, więc nabrał odwagi i jednym susem zbliżył się do niej.
Uśmiechnęła się i sięgnęła do kieszeni po kromkę chleba, którą
odchodząc
od stołu zabrała na taką właśnie okazję.
— Jesteś z pewnością tym ślicznym ptaszkiem, którego Georgie
podkarmia
- przemawiała czule, pokazując, jakie wspaniałości dla niego
przyniosła. Skrzydlata kruszynka przekrzywiła główkę, błysnęła
czarnymi
oczkami i przyskoczyła jeszcze bliżej. Faith roześmiała się mimo woli
i ptaszek cofnął się w trwodze.
- Bardzo przepraszam! - wyszeptała skruszona. - Nie chciałam cię
przestraszyć! Dobrze wiem, co to lęk i bezradność... To było
niechcący, naprawdę!
Zostawiła kromkę chleba na brzegu kamiennej ławki i odeszła na
paluszkach,
żeby nie spłoszyć ptaszka. Niech w spokoju cieszy się jej szczodrym
darem!
Kilka innych ptaków krążyło nad jej głową. Jeden czy drugi już
sfrunął,
żeby wziąć udział w uczcie. Faith po cichutku opuściła tę część
ogrodu
i skierowała się w stronę ozdobnej fontanny, w której Georgie z
upodobaniem
maczał rączki. O ile, oczywiście, nie było w pobliżu cioci Harriet,
która go za to strofowała.
Cóż za idylliczny zakątek! Tak tu cicho i spokojnie... Lekki wietrzyk
przyniósł ze sobą woń ostatnich róż tego lata. Faith wchłaniała z
upodobaniem
ich słodki zapach. Idąc ogrodową ścieżką, starała się nie myśleć o
wydarzeniach tego ranka.
Nie będzie się zastanawiać nad dziwnym zachowaniem Griffina
podczas
śniadania! Do tej pory mąż znosił, niezbyt chętnie, jej obecność
w Hawthorne Castle. Pozostawiał ją przeważnie samej sobie. Wtrącał
się
do jej spraw tylko wówczas, gdy musiał rozstrzygnąć kolejny spór
pomiędzy
nią a Harriet. Faith szybko zorientowała się, że jej mąż nie znosi tej
roli rozjemcy.
Niemal codziennie spotykali się wieczorem przy obiedzie i od czasu
do czasu przy herbacie. Prowadzili wówczas uprzejmą rozmowę o
wydarzeniach
bieżącego dnia we dworze i na terenie całej posiadłości.
Dzielili się też ploteczkami zasłyszanymi w pobliskim miasteczku. I
choć
Faith nie znosiła Harriet, musiała przyznać, że gdyby nie obecność
obu
sióstr Griffina, czułaby się w Hawthorne Castle jak w rodzinnym
grobowcu!
Odgłos zbliżających się kroków sprawił, że Faith przystanęła i
obejrzała
się, któż to ją ściga. Zobaczyła zbliżającego się do niej stanowczym
krokiem Griffina.
- Czy coś się stało? - spytała z niepokojem, gdy mąż zrównał się z
nią.
Nie minęło nawet dziesięć minut od chwili, gdy opuścił ją, wychodząc
nagle z pokoju. Widocznie nie mógł znieść jej towarzystwa ani chwili
dłużej. - A może zapomniałeś mnie o czymś powiadomić?
- O niczym nie zapomniałem. Po prostu rozłożyłem sobie tę
przyjemność
na raty - odparł Griffin. -Ale już w pokoju śniadaniowym miałem
wielką ochotę to zrobić.
Bez ostrzeżenia pochylił się i ucałował jej lekko rozchylone usta.
W pierwszej chwili Faith przeżyła wielki szok. Potem zamknęła oczy
i całe jej ciało rozluźniło się w jego objęciu. Ogarnął ją rozkoszny
zawrót
głowy. W uszach rozbrzmiewał potężny szum - jak łoskot fal bijących
o brzeg.
Griffin coraz gwałtowniej nacierał na jej usta, a one z każdą sekundą
stawały się bardziej posłuszne. W szczelinę między rozchylonymi
wargami
wtargnął język. Faith poczuła na nim gorzki smak kawy, którą Griffin
niedawno pił. Uniosła rękę, by dotknąć twarzy męża. Z jej gardła
wydobył się jakiś koci zmysłowy pomruk.
Griffin zamknął ją w swoich ramionach. Nie miała nic przeciw temu.
Przez gąszcz roztrzepotanych liści w koronach wysokich drzew
prześwitywało
słońce. Faith czuła jego ciepło na twarzy i ramionach. Ale nawet
słoneczny żar nie mógł się równać z ogniem, jaki rozniecił w niej
Griffin.
Jedna z jego rąk objęła przez suknię krągłą pierś. Zuchwały palec
zapuścił
się pod stanik i zaczął łagodnie pieścić sutek.
Faith wyczuła rosnące podniecenie męża i wyzywająco przylgnęła do
niego całym ciałem. Nagle ręka Griffina znieruchomiała na jej piersi.
Mąż oderwał się od jej ust, odsunął się. Faith czuła, jak jej ciało
usiłuje
się zbuntować, jeszcze mocniej przysunąć się do niego, uczepić z
całych sił, nie pozwolić na rozłąkę.
Nie, nie odchodź! Pocałuj mnie jeszcze raz!
- Griffin... ja... - próbowała mówić, ale słowa grzęzły jej w gardle.
Drżała na całym ciele, dygotała od stóp do głów. Tak bardzo chciała
znaleźć
się znów w jego ramionach, czuć jego usta na swoich, rozkoszować
się jego siłą.
Udawał, że nie dostrzega jej podniecenia.
- Postanowiłem, że wydamy bal dożynkowy zgodnie z sugestią lady
Granville. - Przerwał na chwilę i pochylił głowę, starając się wyrównać
oddech. - Bądź tak dobra, zajmij się wszystkimi przygotowaniami.
Jestem
pewien, że Harriet i Elizabeth z przyjemnością ci pomogą.
- Bal? - wykrztusiła Faith.
- Tak.
Faith była do tego stopnia oszołomiona, że zdołała tylko skinąć
potulnie
głową. Czuła się taka spięta, taka obolała od niezaspokojonego
pożądania - a jemu zebrało się na dyskusje o balu?! Cóż za
absurdalna
sytuacja!... tylko nie była akurat w stanie docenić należycie tego
czarnego humoru.
- Czy są osoby, na których ci najbardziej zależy? Może powinnam je
zaprosić w pierwszej kolejności? - spytała słabym głosem, nie bardzo
wiedząc, co mówi.
- Na nikim nie zależy mi do tego stopnia. Jestem pewien, że lepiej
ode
mnie orientujesz się, kogo należy zaprosić. - Wicehrabia skinął lekko
głową. - Wobec tego zostawiam wszystko w twoich kompetentnych
rękach.
Faith przysiadła na brzegu krawędzi fontanny i nabrała do płuc jak
najwięcej
powietrza. Spoglądała za odchodzącym mężem pełna obaw, nękana
burzą emocji.
Czy tamto, sprzed kilku minut... wydarzyło się naprawdę?
Potrząsając głową, znów zaczęła głęboko oddychać. Wciąż jeszcze
czuła
ulotny, subtelny, męski zapach. Zapach Griffina. Ta woń przylgnęła
do
jej skóry. Była niczym potężny afrodyzjak: kusiła ją i wystawiała na
próbę.
Przez chwilę Faith siedziała bez ruchu, napawając się wspomnieniem
jego warg, napierających na jej wargi, i uczuć, które zawładnęły nią,
gdy przez
jedną krótką chwilę - łudziła się, że jest godna pożądania, czułej
opieki, a nawet miłości.
Zamknęła oczy i próbowała odzyskać przytomność umysłu. Nie miała
pojęcia, co spowodowało tę nieoczekiwaną eksplozję namiętności.
Ale
w tej właśnie chwili motywy postępowania Griffina zeszły na dalszy
plan.
Umysł Faith zaczął rozważać znacznie ważniejszy problem: w jaki
sposób
skłonić wicehrabiego do następnego romantycznego uniesienia?
Musi
to zrobić jak najprędzej!
Naprawdę chcesz włożyć te rękawiczki do tej sukni?! - W pokoju
rozległ się pięknie modulowany kobiecy głos, z nutą udanego
przeraże
Faith odwróciła się energicznie w stronę, skąd dobiegł ten gwałtowny
protest, i parsknęła śmiechem.
- Merry! Oczywiście, że Merry! Któż inny śmiałby skrytykować moją
najnowszą kreację?! - Faith ogarnęły nagle wątpliwości; zaczęła przy
glądać się niepewnym wzrokiem mankietom jednej z długich,
sięgających
powyżej łokcia rękawiczek.
- Naprawdę nie podobają ci się? Rękawicznik zapewniał, że to w
Paryżu ostatni krzyk mody!
- Może Napoleonowi podobają się damy okutane w bandaże jak
ofiary
wojny - Lady Meredith cmoknęła pogardliwie językiem. -Ale w tych
długaśnych rękawicach twoje ramiona wydają się krótkie i grube...
Poza
tym nie pasują do szlachetnej prostoty twojej toalety. A na dodatek
zasłaniają
mnóstwo wspaniałej mlecznej skóry, którą powinnaś eksponować
przy każdej okazji!
Meredith zwróciła się do pokojówki, która z rozszerzonymi oczyma
i zapartym tchem przysłuchiwała się tej interesującej wymianie zdań.
- Przynieś pudło z rękawiczkami pani wicehrabiny. Muszę dla niej
wybrać inną, stosowniejsząi gustowniejszą parę.
- Słucham, milady.
Pokojówka dygnęła i pobiegła po żądane pudło. Wróciła
błyskawicznie.
Faith przyglądała się z rosnącym rozbawieniem, jak Meredith
starannie
przegląda całą zawartość pudła przed dokonaniem wyboru. Jak to
dobrze mieć pod ręką nieocenioną przyjaciółkę!... Gdy Faith
powiadomiła
Griffina, że zamierza zaprosić Meredith na bal dożynkowy, uniósł
brew i wyraził powątpiewanie, czy lady Meredith zechce wziąć udział
w takim prowincjonalnym baliku. Na tle wyrafinowanych rozkoszy
londyńskiego
sezonu tego rodzaju impreza musi wypaść blado.
Faith jednak dobrze wiedziała, że imponujące przyjęcia w wielkim
świecie nie robią wcale wrażenia na Meny. A poza tym, choćby ze
względu
na nią, przyjaciółka z pewnością nie odrzuci zaproszenia. I
rzeczywiście,
Meredith nie zawiodła. Przybyła do Hawthorne Castle na kilka dni
przed
balem i już sama jej obecność podziałała jak balsam na stargane
nerwy Faith.
- Te będą w sam raz - orzekła Meredith, wybierając parę miękkich
białych rękawiczek.
Faith włożyła je, choć wcale nie była pewna trafności wyboru.
Rękawiczki
wydawały się jej za mało ozdobne, zbyt pospolite, by mogły pasować
do jej eleganckiej jedwabnej sukni. Jedno spojrzenie na pokojówkę
upewniło wicehrabinę, że jej służąca ma te same obawy.
- Pasują idealnie - stwierdziła Meredith. - O całe niebo lepiej niż tamto
szkaradzieństwo!
Faith poczuła, że się rozluźnia. Głębokie przekonanie w głosie Meny
udzieliło się także jej. Wystarczyło zresztą zerknąć do lustra, by
stwierdzić,
że gust Meredith znów okazał się niezawodny.
Krótkie rękawiczki prezentowały się znacznie lepiej niż długie. Palce
Faith były w nich smukłe i wytworne, dłonie maleńkie i kształtne.
Meny
mogła z pogardą odrzucać najbardziej dziwaczne kaprysy mody.
Miała
wrodzone wyczucie barw i kształtów i znakomity gust. Nikt temu nie
mógł zaprzeczyć.
Najlepszym zresztą dowodem tych talentów był fakt, że niezależnie
od
okazji Meredith ubierała się zawsze bez zarzutu i bardzo twarzowo.
Co prawda, gdy jest się niezrównaną pięknością, można sobie
pozwolić
na ekstrawagancję. W nagłym przypływie zazdrości Faith pomyślała,
że jej przyjaciółka wyglądałaby urzekająco nawet w łachmanach.
- Te rękawiczki rzeczywiście lepiej pasują- przyznała Faith, biorąc
do ręki wachlarz. Spojrzała przy tym niepewnie na Merry. Może
przyjaciółka
będzie miała jakieś obiekcje co do wachlarza?
- Dosłownie promieniejesz, Faith - orzekła Meredith. -Zdrowe wiejskie
powietrze dodało jeszcze blasku twojej wspaniałej karnacji!
- Spędziłam prawie całe życie na wsi - roześmiała się Faith, słysząc
tę pochwałę. - Czyżby kilka tygodni w Londynie mogło tak fatalnie
podziałać na moją cerę?
- Skądże znowu! Zwłaszcza że kilka następnych miesięcy na wsi
opromieniło
ją jeszcze większym blaskiem... Chyba że ta promienność ma
coś wspólnego z małżeńskim stanem? Przyznaj się!
Faith poczerwieniała. Choć były sobie zawsze bliskie, nie paliła się do
rozprawiania z Meredith o swym małżeństwie. Przecież sama nie
umiała
rozwikłać tej niepojętej zagadki. Jak więc mogłaby opisać komuś
postronnemu
swoje rozczarowanie, żal i wciąż niegasnącą nadzieję, że pewnego
dnia wszystko zmieni się na lepsze?
- Czekam niecierpliwie dnia, kiedy i ty wyjdziesz za mąż -
odpowiedziała
z chytrym błyskiem w oku. - Wtedy będziemy mogły porozmawiać
o instytucji małżeństwa i podzielić się naszymi doświadczeniami!
Merry wyraźnie zesztywniała.
- Pilnuj swego języka, Faith! Od dawna wiem, że małżeństwo nie jest
mi sądzone. Nie chcę wychodzić za mąż. Taka postawa jest
niepopularna
w moim środowisku, może nawet sprzeczna z naturą... Sama dobrze
o tym
wiesz. Święcie dotąd wierzyłam, że podjąwszy tę niekonwencjonalną
decyzję mogę zawsze liczyć na twoje wsparcie, a tymczasem słyszę
namowy,
bym podała się konwenansom i postąpiła „jak wypada"!
- Ja przecież tylko żartowałam - odparła cichym głosem Faith.
Gwałtowna
reakcja przyjaciółki zaskoczyła ją.
- Aleja nie! - oświadczyła z uporem lady Meredith.
Faith niegdyś sądziła, że podziela stanowisko Merry w sprawie
małżeństwa,
ale usłyszawszy tę żarliwą deklarację, poczuła, że jest inaczej.
Meredith nie powinna z góry wyrzekać się zamążpójścia. Gdyby
spotkała
właściwego mężczyznę, na pewno okazałaby się idealną
towarzyszką życia.
Mimo wszelkich niedoskonałości własnego małżeństwa Faith była bar
dzo rada, że zdecydowała się na ten krok. A jeszcze bardziej, że jej
mężem jest nie kto inny tylko Griffin.
Przez chwilę Faith zaniepokoiła się, że Meredith obserwując ich od
kilku dni usłyszała lub zobaczyła coś, co świadczyło o zgoła
nietypowych
dla tak młodego małżeństwa układach. Faith zastanawiała się, czym
się mogli zdradzić, ale nie przypominała sobie żadnej ujawnionej
oznaki konfliktu.
Od przybycia Merry do Hawthorne Castle Griffin był wzorowym
mężem:
uprzejmym, troskliwym, zainteresowanym opinią żony i jej
upodobaniami.
Nie zaniedbywał jednak swych obowiązków gospodarskich i nie
stronił od czysto męskich rozrywek - co oczywiście ograniczało chwile
spędzane w towarzystwie żony i jej gościa.
Jeśli jednak Meredith dostrzegła coś dziwnego w zachowaniu
Griffina,
postanowiła milczeć, nie robiąc na ten temat żadnych uwag.
- Nim zejdziemy na dół, muszę wstąpić do pokoju dziecinnego i
powiedzieć
Georgiemu dobranoc - wyjaśniła przyjaciółce Faith, gdy opuściły
sypialnię. - Tylko ja potrafię otulić go kołderką dokładnie tak jak
lubi. Z pewnością by nie zasnął, gdybym o nim zapomniała.
Meredith przechyliła głowę na bok.
- Ten malec naprawdę przypadł ci do serca.
- Istotnie! - Faith uśmiechnęła się szeroko. - Możesz mi wierzyć albo
nie, ale tylko dzięki Georgiemu jeszcze nie oszalałam!
Usłyszawszy tę uwagę, lady Meredith uniosła z zaciekawieniem
jedną
brew, ale nie powiedziała ani słowa. Syn Griffma leżał już w łóżeczku
i oczka same mu się zamykały, kiedy weszły obie kobiety. Po
rytualnych
uściskach, łaskotaniu i pocałunkach był gotów do snu. Mimo
zapewniania,
że wcale nie jest śpiący, Georgie ziewał na potęgę, a jego młoda
niania czyhała w pobliżu, gdy Faith i Meredith wychodziły na
paluszkach z pokoju.
- Ciekawa jestem, czy już ktoś przyjechał - mówiła Faith, idąc
spiesznie
korytarzem. - Wysłałam tyle zaproszeń i wyobraź sobie, nikt się nie
wymówił! Powinniśmy mieć dziś w domu pełno gości!
- Jestem pewna, że zjadą się tłumnie, a bal okaże się wielkim
sukcesem
- odpowiedziała Meredith. - W końcu każdy chce czym prędzej
poznać nową wicehrabinę Dewhurst!
- Większość zaproszonych zna mnie od dzieciństwa - odparła Faith,
potrząsając głową. - Nie zmieniłam się aż tak przez kilka miesięcy
małżeństwa!
Oczy Meredith iskrzyły się wesołością.
- O, wiele osób będzie odmiennego zdania, Faith! Podobnie jak ja
jestem.
Faith była tak zaskoczona tym stwierdzeniem, że nie zdobyła się na
odpowiedź. Czyżby naprawdę się zmieniła? I to na lepsze? Trudno w
to
uwierzyć! Ale różnie to bywało. Czasem sama miała wrażenie, że nie
zmieniła się nic a nic, a kiedy indziej była przekonana, że przeszła
prawdziwą metamorfozę.
Gdy Merry gestem poprosiła ją, by szła przodem, Faith pośpiesznie
spełniła życzenie. To zrozumiałe, że przyjaciółka miałaby kłopoty z
trafieniem
do sali balowej z pokoju dziecinnego na najwyższym piętrze!
Nie znajdowały się przecież w May fair Manor, gdzie Merry znała
wszystkie
zakamarki równie dobrze jak we własnym domu. O dziwo, Faith
uświadomiła
to sobie dopiero teraz... jakby zapomniała, że miała kiedyś inny
dom, inny niż Hawthorne Castle...
Nerwy, nad którymi Faith zdołała jakoś zapanować, znów się
odezwały,
gdy obie dotarły do drzwi sali balowej. Dziś Faith miała po raz
pierwszy
wystąpić oficjalnie w roli pani domu przed miejscową elitą. W ciągu
ostatnich kilku miesięcy prawie z nikim nie utrzymywała kontaktów.
Bez
skrupułów wykorzystywała uprzywilejowaną pozycję młodej mężatki,
by
wymigiwać się od obowiązków towarzyskich. I unikać wszelkich
kłopotliwych pytań.
Dziś to jej nie ominie. Musi stanąć na czele komitetu powitalnego.
Będzie jedną z dwóch osób, na których skoncentrują się spojrzenia
miejscowego
eleganckiego świata. Drugim bohaterem wieczoru będzie Griffin.
Faith nie miała wątpliwości, że jej męża wszyscy ocenią pochlebnie.
Jakże pragnęła, żeby i do niej odnieśli się z aprobatą! Żeby
zaakceptowali
ją ci, którzy w przeszłości raczyli niegrzecznymi spojrzeniami lub
kompletnie ignorowali. Ci, którzy krytykowali ją otwarcie, i ci, którzy
obgadywali ją szeptem za jej plecami.
Faith była wściekła na własną słabość. Czuła się bezbronna i lękała
o wynik tej konfrontacji. 1 choć jej nowy dom, Hawthorne Castle, nie
przyjął jej z otwartymi ramionami, gdy doń przybyła, stanowił jednak
coś w rodzaju ochronnego kokonu; nie miała wcale ochoty wytykać
nosa
ze swego pokoju i stawiać czoła miejscowej elicie.
Gdy zmierzały w stronę sali balowej, Meredith gawędziła o wszystkim
i o niczym, by pomóc przyjaciółce w opanowaniu tremy. Faith
wiedziała
o tym i była jej wdzięczna, ale nawet błaha paplanina Merry nie
podziałała
zbawiennie na jej nerwy, które co chwila dawały o sobie znać.
Nie pojawił się jeszcze nikt z zaproszonych, wyraźnie jednak było
słychać
turkot kół i rżenie koni. Lada chwila powozy zatrzymają się na
podjeździe
i goście zacznąz nich wysiadać. U wejścia na salę balową czekał
już na nich Griffin w towarzystwie obu sióstr.
Byli tak zagłębieni w ożywionej dyskusji, że nie od razu spostrzegli
Faith i Meredith. Ta krótka chwila pomogła Faith pozbierać myśli; po
raz
ostatni zmierzyła wzrokiem salę, przekonując się, że zastosowano się
do
jej starannie opracowanych wskazówek.
Orkiestra gotowa do występu zebrała się na górnej galerii.
Umieszczono
ją tam, by na sali było jak najwięcej miejsca do tańca. Pęki jesiennych
kwiatów, umiejętnie rozmieszczone w wielu punktach sali, ożywiały ją
kolorami i potęgowały świąteczny nastrój. Migotliwy blask świec z
najlepszego
wosku dodawał sali balowej romantycznego uroku i zachęcał do
wejścia.
W tej chwili trudno byłoby uwierzyć, że posiadłość Dewhurstów
ogromnie
ucierpiała z powodu braku funduszów. Tego wieczoru wszystkie
pokoje
dostępne dla gości czarowały świeżością niedawno odmalowanych
ścian i połyskiem naprawionych mebli. Udało się to osiągnąć dzięki
oszczędności i rozwadze, z jaką Griffin operował pieniędzmi z
posagu
Faith i z dochodów doskonale prosperującego gospodarstwa May fair
Manor.
Po obrzeżu sali balowej krążyła dyskretnie służba, czekając na gości,
których miała obsługiwać.
Faith postanowiła zrezygnować z pretensjonalnej choć modnej liberii
i poleciła wszystkim lokajom ubrać się w proste czarne surduty.
Zdumiała
się więc na widok przechodzącego w pobliżu wystrojonego lokaja.
Wyglądał groteskowo w pudrowanej peruce, jedwabnych spodniach
do
kolan i skrzącej się od srebrnych haftów kamizeli.
Lokaj usadowił się przed drzwiami sali balowej. Faith pojęła, że
zamierzał
stamtąd donośnie i z wielką pompą - czego Faith nie znosiła
zapowiadać wchodzących na salę.
Nietrudno było się domyślić, kto mu wydał taki rozkaz - wbrew
wyraźnym
życzeniom pani domu. Wystarczyło jedno spojrzenie na bardzo
z siebie zadowoloną Harriet, by domysły stały się pewnością.
Z przykrym uczuciem, że doszło do nieuniknionej konfrontacji, Faith
ruszyła w stronę lokaja. Niestety, stał tuż obok wicehrabiego i jego
sióstr.
Podchodząc do tej grupy, Faith oddychała głęboko i miarowo,
próbując
tym oddechem utrzymać spokój i opanowanie.
W czarnym wieczorowym stroju Griffin był zdumiewająco przystojny,
a Elizabeth, odziana w białą muślinową suknię, jak przystało na
panienkę
w jej wieku - młodziutka, świeża i prześliczna. Faith musiała
niechętnie
przyznać, że i Harriet prezentowała się tego wieczoru bardzo dobrze.
Jej jedwabna suknia w kolorze lawendy nie była co prawda ostatnim
krzykiem
mody, ale jej fason z podwyższoną talią dodawał miękkości szczupłej
sylwetce, a delikatna barwa sukni podkreślała ładną cerę.
Faith wiedziała jednak, że pod pastelowym jedwabiem kryje się
twarda
kobieta. Z hartowanej, nieugiętej stali.
Postanowiła po raz ostatni nie dopuścić do jawnej konfrontacji z
nieprzyjaznąjej
szwagierką, zwracając się z naganą bezpośrednio do lokaja.
- Jestem zdumiona, widząc cię tutaj, Harper - oświadczyła. - W
dodatku
w takim stroju! Moje polecenia co do waszego wyglądu dziś
wieczorem
były jasne i zwięzłe: żadnych liberii czy peruk i żadnego anonsowania
przybywających. Powiedz mi, jeśli łaska, co sprawiło, że nie
dostosowałeś się do moich wskazówek?
Lokaj zerknął z niepokojem na Harriet, ta zaś natychmiast podeszła
do bratowej.
- Nie denerwuj służby, Faith. Goście już się schodzą. - Harriet
zręcznie
wślizgnęła się między wicehrabinę i lokaja. - Harper stoi tu na moje
polecenie. W Hawthorne Castle goście byli zawsze zapowiadani
podczas
balu. Jest to dobry zwyczaj przyjęty przez całe tutejsze ziemiaństwo.
Wszyscy nasi goście oczekują, że się do tego dostosujemy.
Założyłam
więc, że to po prostu niedopatrzenie z twojej strony, ponieważ nie
masz
doświadczenia w urządzaniu podobnych imprez.
- Było to zgoła niesłuszne założenie. Kiedy będę potrzebowała twojej
rady, Han'iet, sama o niąpoproszę. Aod tej pory bądź tak dobra i
oszczędź
mi swoich uwag, przemyśleń i pomocy. - Następnie zwróciła się do
lokaja,
któiy przysłuchiwał się jej słowom z ogromną uwagą. - Wracaj do
kuchni i sprawdź, czy nie przydasz się przy urządzaniu bufetu. I na
litość
boską zdejmij z siebie ten błazeński strój! To nie królewski pałac w
Wersalu!
- Tak jest, milady. - Lokaj skłonił się. Faith dostrzegła w jego oczach
podziw i szacunek.
Harriet wyprostowała się sztywno.
- Popełniasz karygodny błąd. To ogromnie ważne...
- Daj spokój, Harriet- przerwała jej Faith.- Podjęłam już decyzję.
A chyba nawet ty nie zaprzeczysz, że tylko ja - pani domu - mam
prawo
tę decyzję podejmować. Goście już się zjeżdżają. Jeśli zechcesz
obstawać
przy swoim i zionąć ogniem niczym smok, zrobi się tu okropnie
gorąco i nikt nie będzie miał ochoty do tańca.
Harriet wprost zamurowało. Faith skinęła głową z zadowoleniem i
zwróciła
się w stronę nadchodzących gości. Przez kilka ostatnich dni trwały
gorączkowe przygotowania do balu, nic więc dziwnego, że stała się
drażliwa
i pobudliwa. Zwycięstwo w ostatniej sprzeczce z Harriet było
dokładnie
tym, czego w tej chwili potrzebowała. Odzyskała wiarę w siebie i
mogła już stawić czoło lokalnej elicie.
- Wszystko w porządku, moje panie? - spytał Griffin.
Harriet zacisnęła usta i odwróciła się.
- Faith? - tym razem zwrócił się do żony.
Wysunęła bródkę i zmierzyła męża wzrokiem.
- Był pewien problem, ale sobie z nim poradziłam. Nie będzie
żadnych
żenujących scen, które dałyby powód do plotek. - Odetchnęła
głęboko.
- Uważam za swój życiowy triumf, że wysłuchawszy mej tyrady
Harriet zaniemówiła. Nareszcie!
Wyglądało na to, że osiągnięcie Faith wywarło podobny skutek na jej
mężu. Griffin nie odrzekł ani słowa. Uśmiechnął się tylko do żony i
zajął -jak należało - miejsce u jej boku.
Kącikiem oka Faith dostrzegła, że Meredith dyskretnie się odsuwa.
Chwyciła więc przyjaciółkę za nadgarstek i przyciągnęła bliżej,
czyniąc
Meredith członkiem komitetu powitalnego.
Faith zaczęła się stopniowo uspokajać. Oczy wchodzących gości
błyszczały
ciekawością. Rozlegały się szepty pełne uznania dla dekoracji sali
i znakomitej orkiestry. Gratulacje i serdeczne życzenia dla niedawno
zaślubionej
pary nie miały końca. Niektóre z nich wydawały się całkiem szczere.
Faith czuła się trochę niezręcznie, odbierając tyle ukłonów. Kłaniały
się jej nisko nawet starsze od niej damy, gdyż takie honory należały
się jej z racji tytułu.
Jak przystało, Faith odwzajemniała się podobnym ukłonem damom
o równie wysokiej lub wyższej pozycji, choć ze zdziwieniem
stwierdziła,
że nie było ich wiele. Lady Granville należała do tego grona i Faith
podnosząc
się wdzięcznie z głębokiego ukłonu, którym ją powitała, poczuła, że
coś ześlizguje się jej po dekolcie.
Zaskoczona zerknęła na szyję i odkryła, że odziedziczony po matce
naszyjnik z pereł i brylantów zsunął jej się wprost do stanika balowej
sukni.
- Meny! - syknęła Faith, gdy lady Granville oddaliła się od nich. -
Musisz mi pomóc. Zapnij ten przeklęty naszyjnik!
Odwróciła się na chwilę i dyskretnie wyjęła klejnot zza dekoltu, po
czym wręczyła go przyjaciółce. Meredith nie mogła sobie z nim
poradzić;
trudno jej było w rękawiczkach odpiąć i zapiąć misterny zamek.
- Panie pozwolą - rozległ się głęboki męski głos.
Faith podniosła głowę. Stał przed nią Griffin z nieodgadnionym
wyrazem
twarzy. Przebiegł ją dreszcz, gdy z wielką wprawą zapinał naszyjnik.
Dotyk jego palców był ciepły i znajomy.
Nie licząc uprzejmego podania żonie ramienia, gdy przechodzili z
pokoju
do pokoju, był to najbardziej intymny kontakt fizyczny od pamiętnego
popołudnia, gdy w ogrodzie całował ją tak, że omal nie zemdlała.
- To piękny klejnocik. Odziedziczyłaś go po matce? - spytał
uprzejmie,
gdy naszyjnik znalazł się znów na jej szyi, tym razem porządnie
zapięty.
Nie, to prezent od byłego kochanka! - pomyślała.
Omal nie wypowiedziała na głos tej złośliwej uwagi. Szkoda, że
zabrakło
jej śmiałości, by tak mu się odciąć! Może to szokujące stwierdzenie
wyrwałby go z uprzejmej obojętności, która stawała się nie do
zniesienia?
- Tata ofiarował go mamie w pierwszą rocznicę ślubu -
odpowiedziała.
Ostrożnie przesunęła dłoniąpo brylantach i perłach naszyjnika,
upewniając
się, że wszystko jest w porządku. - Mama zawsze powtarzała, że to
jej ulubiony klejnot.
- Nieraz słyszałem, że dla obdarowanych intencje obdarowującego
mają największe znaczenie. - Griffin spojrzał znów na naszyjnik. -Ale
z doświadczenia wiem, że liczy się przede wszystkim liczba drogich
kamieni, ich jakość i szlif.
- Widocznie miałeś pecha, milordzie, obsypując klejnotami kobiety
niewarte takich względów.
Faith odwróciła wzrok i zmagała się z pożerającą ją zazdrością.
Nigdy
nie interesowała się specjalnie biżuterią, ale myśl, że Griffin
obdarowywał klejnotami inne kobiety, zabolała ją.
Griffin nigdy nie próbował wybielić swej hulaszczej przeszłości, a jego
szczerość w tym względzie nie pomagała Faith pogodzić się z
faktem, że
jej mąż utrzymywał intymne stosunki z innymi kobietami.
I w dodatku obdarowywać je biżuterią, bez wątpienia kunsztowną i
drogą.
Jej dał tylko obrączkę. Tak, ale czy ślubna obrączka nie jest więcej
warta od wspaniałych brylantów, szmaragdów i szafirów,
ofiarowywanych
pewnym damom za pewne usługi?
Na samą myśl o tej profesji Faith westchnęła i odwróciła wzrok. Miała
nadzieję, że orkiestra nie będzie zbyt długo zwlekać i tony
pierwszego
tańca przerwą jej posępne rozmyślania.
Muzyka istotnie zagrzmiała i tancerze ochoczo ruszyli ku upatrzonym
tancerkom. Griffin otworzył bal, prosząc do tańca lady Granville,
damę
o najwyższej pozycji wśród zebranych, z wyjątkiem jego żony. Lord
Granville
skłonił się przed panią domu. Faith uśmiechała się promiennie, gdy
starszy pan deptał jej po nogach, przepraszając najmocniej, ilekroć
sprawił jej ból.
Na szczęście taniec dobiegł końca, a wraz z nim męczarnie Faith. Na
parkiecie zrobiło się ciasno: pary ustawiały się już do następnego
tańca.
Griffin nagle znikł, ale na szczęście była pod ręką Merry. Wzięła
przyjaciółkę za rękę i wciągnęła do wnętrza otaczającego ją kręgu.
Stanowili
go niemal wyłącznie wielbiciele, którzy obstąpili Merry ze wszystkich
stron, zorientowawszy się, że zamierza od razu włączyć się do tańca.
Meredith z przyjemnością darowała sobie pierwszy taniec. Faith
bynajmniej
nie zdziwiło, że przez ten czas wokół jej przyjaciółki zgromadził
się cały zastęp adoratorów. Dostrzegała i wyraźnie wyczuwała
zazdrosne
spojrzenia, jakimi inne damy obrzucały ich rozbawione grono
i z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Żadna z tych kobiet
pewnie
by nie uwierzyła w zapewnienia, że prześliczna i pełna życia lady
Meredith
szczerze nie znosi ostentacyjnych męskich hołdów.
- Czy znajdzie się dla mnie miejsce w pani karneciku, milady?
Faith spojrzała ze szczeiym rozbawieniem na zgiętego przed nią w
ukłonie
młodzieńca. Spiczaste końce jego kołnierzyka były tak
wykrochmalone
i sięgały tak wysoko, że nie był w stanie oglądać się na boki. Ze
zdumieniem uświadomiła sobie, że ten imponujący dandys to nie kto
inny
jak Geoffrey, młodszy syn Bartona, właściciela pobliskiego majątku.
Byli z Geoffreyem w tym samym wieku i brali udział w wielu lokalnych
spotkaniach towarzyskich. Ale dopiero dziś Geoffrey poprosił ją do
tańca.
- Z przyjemnością zatańczę z panem - powiedziała łaskawym tonem
Faith - choć dziwi mnie, że chce pan zapisać się do mego karnecika,
kiedy wokoło jest tyle ślicznych panien!
- Pani jest w naszym gronie pierwszą damą, wicehrabino - odparł
szczerze Geoffrey. - To dla mnie wielki zaszczyt być pani partnerem.
Kilka męskich głów zwróciło się w ich kierunku. Widocznie
zainteresowanie,
jakie jej okazywał Geoffrey, udzielił się innym. Wkrótce Faith
miała już w karneciku szereg nazwisk, między innymi ognistorudego
młodzieńca, najstarszego syna bogatego dzierżawcy, oraz
dystyngowanego
barona Harndona, tęgiego dżentelmena w wyniosłym obejściu.
W nastroju przyjaznej rywalizacji mężczyźni prześcigali się w
umizgach
do obu dam. Faith nie mogła wprost uwierzyć, że niektórzy z nich
wydawali się równie zainteresowani nią jak Merry.
Dosłownie rozkwitła pod wpływem nieoczekiwanego powodzenia.
Wszelkie umizgi pod swoim adresem traktowała jak niewinne żarty.
Uśmiechała się i flirtowała, to klepiąc kogoś wachlarzem po ramieniu,
to
znów dotykając leciutko czyjegoś surduta. Bawiła się jak nigdy!
Chętnie
by wymieniła spojrzenia z Merry na znak, że podziela jej rozbawienie,
ale ani rusz nie mogła przyciągnąć jej wzroku.
Dostrzegła jednak stopę przyjaciółki, niecierpliwie uderzającą o
podłogę,
choć twarz pięknej panny wyrażała zainteresowanie anegdotką, którą
raczył ją jeden z wielbicieli. Faith doceniła w pełni poświęcenie Merry,
któremu zawdzięczała swój sukces. Zwykle Meredith nie okazywała
takiej
pobłażliwości gromadzie gogusiów. Faith pojęła, że przyjaciółka
postąpiła wbrew swym zasadom i gustom jedynie dla niej, chcąc
zapewnić
sukces całej imprezie i samej pani domu.
Pan Huxtable przebił się przez ciżbę do tłoku Faith, uśmiechnął się i
skłonił.
- To mój taniec, jeśli się nie mylę.
Faith zerknęła do karnetu, który był już prawie zapełniony.
- Ma pan rację — przyznała, kładąc rękę na jego ramieniu.
Układ tańca nie ułatwiał konwersacji, ale przy byle okazji pan
Huxtable
pochlebiał jej bezwstydnie, a Faith odwzajemniała się po swojemu,
ciesząc się każdą chwilą tej beztroskiej zabawy.
Wśród przemykających obok nich par Faith dostrzegła swego męża
tańczącego z Elizabeth. Młodziutka szwagiera uśmiechała się
radośnie
i wyglądała tak słodko i niewinnie, że Faith aż zabiło mocniej serce.
Gdy taniec dobiegł końca, pan Huxtable odprowadził Faith na
miejsce,
gdzie od razu otoczył ją rój wielbicieli. Ich liczba w jakiś cudowny spo
sób wzrosła w dwójnasób. Niebawem zjawił się następny partner i
porwał
ją do tańca. A potem jeden taniec następował po drugim w tak
szybkim
tempie, że wkrótce zabrakło jej tchu.
Rozpoczął się wreszcie jedyny wolny taniec, ale Faith nie miała
czasu
odpocząć i złapać tchu, śmiejąc się i flirtując zamknęła się w kręgu
wiernie
towarzyszących jej wielbicieli.
Nagle silny męski głos przerwał huczny śmiech całej gromadki. Faith
podniosła głowę i ujrzała swego męża. Z wyraźnym
zainteresowaniem
obserwował tłoczących się wokół jego żony mężczyzn. Potem
zlustrował
wzrokiem każdego z osobna, jakby brał z nich miarę. Wreszcie
spojrzał wprost na nią.
Faith z niedowierzaniem stwierdziła, że oczy wicehrabiego płonęły
gniewem, jakby złościły go okazywane jej względy.
- Poproszę o karnecik, madame -powiedział Griffin, wyciągając rękę.
Faith zaczerwieniła się i bez słowa podała mu karnet. Rada była, że
w blasku świec jej rumieńce nie były zbyt widoczne.
- Ależ, milordzie! Chcesz mi poświęcić aż trzy tańce? - wykrzyknęła
zauważywszy po odebraniu karnecika, że mąż wykreślił dwa
nazwiska
i wpisał zamiast nich swoje. - Czuję się zaszczycona!
- Trzy tańce! -jęknął starszawy, szpakowaty jegomość. - Słowo daję,
Dewhurst, nie godzi się tak zawłaszczać królową balu! Dajże i innym
szanse!
Twarz Griffina miała obojętny, niemal znudzony wyraz, ale spojrzenie
było przenikliwe i czujne.
- Nie życzę sobie, by plotkowano, że zaniedbuję żonę - odparł. -1 że
nie szanuję, nie cenię, i nie bronię tego, co należy do mnie.
Zawarte w podtekście ostrzeżenie dotarło najwyraźniej do
otaczających
Faith dżentelmenów. Kilku z nich wycofało się dyskretnie, inni okazali
nadzwyczajne zainteresowanie trunkami na tacy przechodzącego
w pobliżu lokaja. Krwisty rumieniec pokrywał już całą twarz i rozlewał
się plamami na szyi Faith.
Mimo to zuchwałe i władcze spojrzenie, jakie rzucił jej mąż, wyraźnie
zaintrygowało wicehrabinę. Z bijącym sercem, ochoczo przyjęła
mężowskie ramię.
Griffm poprowadził ją na sam środek sali balowej, objął mocno w talii
i wziął za rękę. Orkiestra zaczęła grać i Faith z trudem powstrzymała
westchnienie.
Zdążyła już tego wieczoru przetańczyć walca z sir Perrym i mimo woli
porównywała obu swoich partnerów. Sir Perry tańczył poprawnie, ale
brakowało mu wdzięku i szyku, które u jej męża były czymś
wrodzonym i naturalnym.
Jakby czytając w myślach żony, Griffin pokierował nią tak sprawnie,
że zawirowała jak płatek śniegu i oboje znaleźli się na obrzeżu
parkietu,
dokładnie tam, gdzie sobie życzył.
- Widzę, że doskonale się bawisz - stwierdził nieco sztucznym tonem.
-
I dorobiłaś się całego orszaku wielbicieli!
Faith bez słowa wpatrywała się w męża. Gdyby nie znała go tak
dobrze,
mogłaby przysiąc, że przemawia przez niego zazdrość. Ale to było
przecież niemożliwe!
- Bawię się znakomicie - odparła w końcu. - Na żadnym balu tyle się
nie natańczyłam! A ci panowie są ogromnie szarmanccy.
- Bądź ostrożna, Faith! Nie masz doświadczenia w tych sprawach...
Chyba nie chcesz, by ktoś wyciągnął niewłaściwe wnioski z twojego
zachowania?
Faith zbyła te przestrogi machnięciem ręki.
- Dosyć się napatrzyłam, jak Meny poskramia tych gogusiów! Umiem
zachować się przyjaźnie, nie budząc fałszywych nadziei. I słuchać z
zainteresowaniem
każdego, nie wyróżniając nikogo.
Zarumieniła się, schyliła lekko głowę i niewinnie spojrzała na męża
spod rzęs.
- Musisz przyznać, że nie najgorzej sobie radzę w tych sprawach.
Jakże
inaczej skłoniłabym wytwornego wicehrabiego Dewhursta, by
zarezerwował
sobie u mnie aż trzy tańce? Przecież żelazna zasada, obowiązująca
w wyższych sferach, wyraźnie głosi: „Nie więcej niż dwa tańce z tym
samym partnerem!"
- Mnie te zasady nie dotyczą, jestem twoim mężem.
- Cóż za arogancja, mój panie!
- Zauważyłem, że w moim charakterze to ci się najbardziej podoba.
- To tylko twoje pobożne życzenia! - Odcięła się Faith, choć jego
uroczy
uśmiech całkowicie podbił jej serce.
- Nie bez powodu zagarnąłem dla siebie pozostałe walce w twym
karneciku.
- Griffin odetchnął głęboko. - Może nie jesteś przesadnie wysoka,
ale mogę przynajmniej tańczyć z tobą walca bez zginania się w pół
i schylania karku tak, że aż trzeszczy!
- Jakiż to dla mnie zaszczyt, że mogę ci ulżyć w tak wielkiej niedoli!
- odparła Faith z afektowanym westchnieniem.
- Mnie również to cieszy.
Faith podniosła raptownie głowę. Wesołe błyski w oczach męża
zdradziły,
że pokpiwa sobie z niej. Miała ogromną ochotę nastąpić mu na nogę,
ale zapanowała nad pokusą.
Poddała się bez reszty urokowi tańca i radości, że Griffin znowu
trzyma
ją w ramionach. Intymność walca i żar bijący od Griffma sprawiły, że
znów zawładnęła nią chęć przytulenia się do niego jeszcze mocniej.
Pragnęła zapomnieć choć na chwilę, że znajdują się na sali
wypełnionej
po brzegi przyjaciółmi i sąsiadami... Jakże byliby oni zaszokowani
i zgorszeni, gdyby poznali jej nieprzystojne myśli i pragnienia.
Jej nieopanowaną namiętność... I to do kogo? Do własnego męża!
Podniosła głowę i spojrzała na niego. Zmysłowe błyski w oczach
wicehrabiego
zdradzały, że i on odczuwa łączące ich pożądanie.
Twarz Griffma przybrała dziwny wyraz. Przez chwilę Faith myślała
z przerażeniem, że Griffin wypowie na głos swoje pragnienia.
Potem uświadomiła sobie, że muzyka umilkła, a oni nadal trzymają
się
w ramionach. Doleciały do niej zdziwione szepty. Instynktownie
wyślizgnęła
się z ramion Griffma i cofnęła na przyzwoitą odległość.
W oczach męża błysnął gniew. Ich spojrzenia spotkały się i zwarły ze
sobą.
— Wrócę upomnieć się o następne tańce - powiedział cicho. - Nie
zapomnij o tym!
Z galanterią pocałował Faith w rękę i ukłonił się. A potem odszedł,
a wraz z nim znikła cząstka radości, jaką sprawiał jej ten bal.
To był cudowny wieczór, pełen tańca i muzyki, w przyjaznej
atmosferze.
Faith ku swej wielkiej radości przekonała się, że miejscowa
śmietanka
towarzyska, która przez ostatnie dziesięć lat spoglądała na nią kosym
okiem, stała się w stosunku do niej bardziej życzliwa i tolerancyjna.
Bo też Faith nie była już rozpuszczoną jedynaczką barona Astona,
której
narzeczony Neville Sainthill nie zamierzał poślubić.
Została wicehrabinąDewhurst, damą, o której względy należało
zabiegać.
Zwyczajne złote kółko - obrączka ślubna - zmieniło Faith w osobę,
z którą trzeba się liczyć, której nie wolno ignorować.
- Pewnie jaśnie pani pada z nóg - zauważyła pokojówka ze
współczującym
uśmiechem. - Taniec po tańcu... a tu już dobrze po północy!
Nie pamiętam balu, który przeciągnąłby się tak długo w noc... A
chyba
lepiej by powiedzieć: trwał prawie do rana.
- To był cudowny bal! - orzekła Faith. Ziewnęła szeroko i nagle
poczuła,
że ogarnia ją znużenie. - Przez cały czas nie czułam się ani trochę
zmęczona. Dopiero teraz uprzytomniłaś mi, jak jest późno.
Faith śmiała się, a pokojówka wprawnie wyjmowała jej szpilki z
włosów.
Kiedy nic już ich nie krępowało, wicehrabina wstrząsnęła głową
i loki rozsypały się po plecach. Służąca wzięła szczotkę i zaczęła
rozczesywać gęste, brunatne włosy.
Faith odchyliła głowę i odprężyła się. Nie zamknęła jednak oczu. Z
całą
uwagą przyglądała się swemu odbiciu w lustrze. Mimo znużenia oczy
jej błyszczały, a twarz była zaróżowiona po miłych emocjach tego
wieczoru.
Chwyciła w rękę garść gęstych, wijących się włosów i podniósłszy do
twarzy przyjrzała się im z bliska. Wydawały się takie pospolite.
Właściwie
były brunatne, ale gdzieniegdzie trafiały się pasemka rude, a nawet
złociste. Faith pochyliła się do przodu, przekrzywiła głowę na bok i
zaczęła dumać.
Jak też by wyglądała z jasnymi włosami? Czy w aureoli wdzięcznie
ułożonych złotych loków byłaby równie piękna jak Merry?
Omal się głośno nie roześmiała. Co za myśl? Przecież to
niepodobieństwo!
Nikt nie był tak piękny jak Meredith! Wszyscy mężczyźni w sali
balowej zwrócili na nią uwagę. A nieliczni, którzy mieli zaszczyt
zamienić
z nią kilka słów lub przetańczyć parę taktów, nie posiadali się ze
szczęścia.
Griffin również tańczył z lady Meredith i Faith ogarnęła straszliwa
zazdrość,
gdy wdzięcznie sunęli po parkiecie; poczuła się taka niepozorna,
nieładna... Jaką cudowną stanowili parę: Griffin ciemnowłosy, Merry
złotowłosa, a oboje tacy piękni... Słyszała szepty pełne podziwu.
Jak trudno jej było ukryć męki zazdrości - nagły, ostry ból w sercu
i nieznośną pustkę w dole brzucha! A przecież Faith nie miała
prawdziwego
powodu do zazdrości. Jej również tego wieczoru nie brakło wielbicieli.
Przynajmniej raz nie była zapomnianym przez wszystkich
kopciuszkiem,
nie podpierała ścian, zdana na towarzystwo siwowłosych matron.
W ciągu dwudziestu minut w jej karneciku nie pozostał ani jeden
wolny
taniec. I wcale nie prosili jej sami starsi, żonaci dżentelmeni. O
względy
Faith ubiegało się również kilku młodych elegantów z Harrowby.
Jednak ukoronowaniem balu były dla Faith walce z Griffinem. Gdy
objął ją lekko w talii, przebiegły ją ciarki, a kiedy znalazła się znowu
w jego ramionach, dreszcz przeszył ją od stóp do głów.
Miała nadzieję, że Griffin ją pocałuje. Wystarczyłby pośpieszny całus
skradziony po zakończeniu tańca. A może w zalanym księżycową
poświatą
ogrodzie odnaleźliby dawny czar, który związał ich ze sobą, zanim
zostali mężem i żoną?
A ściślej mówiąc, zanim zwabiła go w pułapkę i skłoniła oszustwem
do ślubu!
- Gotowe! - obwieściła wesoło pokojówka. Odłożyła szczotkę do
włosów
na toaletkę, pomogła wicehrabinie włożyć nocną koszulę i wyszła.
Z głębokim westchnieniem Faith położyła się do łóżka. Przez kilka
minut leżała spokojnie, potem obróciła się na bok i poprawiła
poduszki.
Przewracała się z boku na bok i wierciła coraz bardziej niecierpliwie.
W końcu dała za wygraną. Pojęła, że mimo zmęczenia nie zazna
snu. Jest zbyt podekscytowana.
Wstała z łóżka i machinalnie rozcierając kark przeszła przez cały
pokój.
Zatrzymała się w pobliżu okna. Z westchnieniem przycupnęła na
niskiej
ławce w okiennej wnęce, podciągnęła kolana pod brodę i zapatrzyła
się w czyste nocne niebo.
Noc była jasna, rozświetlona księżycową pełnią i miriadami gwiazd
migoczących na niebieskim sklepieniu. Czarodziejska. Pełna obietnic.
Stworzona dla kochanków.
Tylko że Faith nie miała kochanka, a jedynie obojętnego męża, który
prawdopodobnie uważał ją wyłącznie za kulę u nogi. Zerknęła w
stronę
drzwi łączących jej pokój z sypialnią Griffina. Były szczelnie
zamknięte, jak zawsze.
Cicha łza spłynęła jej po policzku i kapnęła na nadgarstek. Faith
otarła
twarz i jeszcze mocniej objęła ramionami kolana.
To tylko zwykła reakcja po balu! - tłumaczyła sobie. Jest po prostu
zmęczona i trochę jej smutno, że cudowny wieczór dobiegł końca.
Mimo
to miała ochotę rozpłakać się w głos, dać upust kłębiącym się w niej
emocjom.
Opanowała się jednak. Żeby była nie wiem jak załamana, nie będzie
siedzieć tu bezradnie i użalać się nad sobą jak zaniedbywana żona!...
Przystąpi do działania!
Gryząc dolną wargę, jeszcze raz spojrzała na wewnętrzne drzwi
między
sypialniami. Pragnęła, by ich małżeństwo stało się znowu normalne.
Nie tylko dlatego, że chciała urodzić Griffmowi dziecko, ale również
po
to, by do niego należeć. W pełni i na zawsze.
Stosunki między nimi uległy wyraźnej poprawie w porównaniu z
tamtym
koszmarnym porankiem po nocy poślubnej. W tym jednak momencie
Faith wydawało się, że poprawa jest minimalna. Serce i rozum
podpowiadały
jej, że wiele jeszcze wody upłynie, zanim Griffin powróci do
niej jako mąż. Kochający mąż.
Ileż to godzin strawiła na marzeniach o tej przełomowej chwili. W
głębi
serca wiedziała, że tego właśnie pragnie najbardziej: miłości Griffina.
Zdaniem Faith, odnowienie fizycznych stosunków będzie pierwszym
znaczącym krokiem na drodze do upragnionego celu. Z wyjątkiem
spotkania
w ogrodzie przed kilkoma tygodniami, kiedy oficjalnie oznajmił
jej, że chce wydać bal dożynkowy, Griffin unikał wszelkiego
fizycznego
kontaktu, nie licząc oczywiście grzecznościowych gestów, takich jak
podanie ramienia czy ręki.
Po raz trzeci wzrok Faith pobiegł w stronę zamkniętych drzwi. Serce
jej ścisnęło się boleśnie, gdy uświadomiła sobie, co oznaczają.
Odtrącenie. Rozłąkę. Niechęć.
Zebrawszy całą odwagę, Faith zerwała się z ławki i pod oknem i na
bosaka podbiegła do drzwi. Przytknęła ucho do masywnego drewna,
ale
nic nie usłyszała. Prawdę mówiąc, w całym domu panowała
niezwykła
cisza. W pierwszej chwili chciała zastukać, ale szybko się rozmyśliła.
Może Griffin nie odpowie na stukanie. Co wtedy? Czy będzie musiała
wycofać się w poczuciu klęski?
Lekko dotknęła klamki, a potem nacisnęła ją. Na sekundę ogarnął ją
paniczny strach - a nuż zamknął się na klucz? Drzwi otworzły się
jednak cicho i bez trudu.
Kotary były częściowo rozsunięte i sypialnia Griffina tonęła w
księżycowym
blasku. Było, co prawda, dość ciemno, ale kontury większych
mebli, także łóżka, rysowały się wyraźnie. Nocne powietrze
przyjemnie
chłodziło, bo na kominku nie rozpalono ognia. Okno było uchylone,
lekki
wietrzyk poruszył fałdami koszuli Faith.
Pełna napięcia i lęku oczekiwała jakiejś reakcji na swoje przybycie.
Upłynęła minuta, dwie, trzy... Nic się nie poruszyło. Może Griffin spał?
Wytężyła słuch, by odgadnąć to z jego oddechu. Niestety, zagłuszały
go
dobiegające z zewnątrz dobrze jej znane odgłosy nocy.
Faith postąpiła o krok, niemal pragnąc, by któraś z desek
podłogowych
skrzypnęła i zwróciła uwagę Griffina. Serce tak jej waliło, że nie
mogła
pojąć, jak to się dzieje, że mąż nie słyszy ani tego łoskotu, ani jej
zbliżających się kroków.
- Faith?
Dźwięk niskiego, gardłowego głosu zaskoczył ją tak, że omal nie
wrzasnęła.
W ustach jej zaschło. Wymówienie choćby słowa okazało się
wyczynem
ponad siły. Westchnęła tylko ciężko i wynurzyła się z ciemności.
Usłyszała szelest pościeli i zobaczyła, że Griffin bez pośpiechu siada
na łóżku. Prześcieradło, którym był okryty, ześlizgnęło się trochę
niżej,
osłaniając go teraz od bioder do stóp. Pierś miał nagą i wszystko
wskazywało
na to, że w ogóle nie ma na sobie bielizny.
Faith z trudem przełknęła ślinę. Wpatrywała się w jego ciemną głowę,
szerokie ramiona, potężną klatkę piersiową. Na widok męskiej urody
męża
zbudziły się w niej tęsknota i pożądanie.
Zbliżyła się do okna, z rozmysłem stając w smudze księżycowego
blasku,
który wpadał przez rozsunięte zasłony.
- Faith?
W głosie Griffina brzmiało zdumienie, jakby jej mąż nie wierzył
własnym
oczom. Odwrócił się usłyszała szczęknięcie krzesiwa. Zapalił stojącą
obok łóżka świecę. W jej blasku Faith ujrzała wyraźnie jego twarz,
skąpaną w złocistym świetle. Surowe piękno jego rysów sprawiło, że
oddech Faith stał się szybszy, a serce zaczęło walić jak młotem. Był
taki
męski: silny, podniecający, niezwyciężony. Przez ułamek sekundy
miała
jednak wrażenie, że Griffin czuje się równie samotny jak ona.
Nieoczekiwane pojawienie się żony było dla Griffina całkowitym
zaskoczeniem.
Otworzył szeroko swe srebrzyste oczy, by zaraz je przymrużyć.
- Czy coś się stało?
Faith tak się zaczerwieniła, że jej rumieniec był zapewne widoczny
nawet w migotliwym blasku świecy. Twarz jej płonęła, tym bardziej że
nagle uświadomiła sobie swoją nagość. Cieniutka nocna koszula nie
stanowiła
prawie żadnej osłony.
Mimo straszliwego zażenowania Faith nie cofnęła się. Z uniesioną
dumnie
głową spoglądała mężowi prosto w oczy, z trudem łapiąc oddech.
Griffin nie odrywał od niej oczu, mierzył ją wzrokiem od bosych stóp
do rozwianych włosów.
Faith jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego płonące oczy. Nie
mogła znieść intensywności jego spojrzenia, ale nie mogła też
oderwać
od nich wzroku. W pewnej chwili wydało się jej, że srebrne oczy
męża
pociemniały od kryjących się w ich głębi zmysłowych sekretów. Jakże
pragnęła dzielić z nim te sekrety!
- Czy coś się stało? - spytał ponownie.
Faith poczuła znów, że się czerwieni. Każdy, nawet ślepiec,
zorientowałby
się, po co tu przyszła. Gdyby miała choć odrobinę dumy, wykręciłaby
się na pięcie i odeszła. Ale czuła w sobie tak rozpaczliwą pustkę, że
przemogła się i zbliżyła jeszcze bardziej. Ośmieliła się wyciągnąć do
niego
ręce, narażając się na niemal pewne odtrącenie.
- Jestem taka samotna, Griffinie - szepnęła. - I tak mi źle w pustym
łóżku... Mogę położyć się obok ciebie?
Nie odpowiedział ani słowem, ani gestem. Podeszła jeszcze bliżej.
Nadal
milczał. Czuła nerwowe ściskanie w żołądku, ale nie zawahała się.
Wyglądało
na to, żejej ciało wyrwało się spod kontroli umysłu powodowane
jakąś tajemną potrzebą, której sama Faith nie potrafiła do końca
zgłębić.
Czuła, jakby ktoś inny kierował jej ruchami. Wyciągnęła ręce i
zarzuciła
je na szyję męża. Griffin nie odwzajemnił uścisku, ale nie usiłował
się od niego uwolnić. Wpatrywał się tylko w żonę swymi srebrnymi
nieodgadnionymi oczyma.
Faith nachyliła się i przycisnęła usta do gwałtownie bijącego pulsu u
nasady
jego szyi. Stamtąd jej wargi powędrowały w górę, całując lekko
podbródek, ucho i policzek. Kiedy dotarła do jego ust, wargi rozchyliły
się na powitanie. Omal nie krzyknęła z radości. Teraz jej język mógł
bez
przeszkód wślizgnąć się do gorącego wnętrza.
Splotła ręce na karku Griffina, chcąc zachować równowagę.
Przyciągnęła
go ku sobie. Nie stawiał oporu. Zadrżała z radości, gdy ich nagie
piersi otarły się o siebie.
Wplątała palce we włosy męża, próbując dotykiem zapamiętać na
zawsze
kształt jego czaszki, karku, ucha...
Nocna koszula zsuwała się jej z ramion i Faith jak przez sen
uświadamiała
sobie, żejej piersi nie tylko zetknęły się, ale zderzyły boleśnie z
potężną męską klatką piersiową.
Przed oczyma stawały jej cudowne, podniecające obrazy, które
pragnęła
zamienić w rzeczywistość. Jej palce zuchwale pieściły piersi Griffina.
W ślad za nimi poszły wargi. Odnalazła wśród kędzierzawych
włosków
brodawki i zaczęła lizać je językiem, póki nie stwardniały. Potem
przygryzła lekko zębami.
W nocnej ciszy usłyszała wyraźnie, że jęknął z rozkoszy. Idąc dalej
za
podszeptem zmysłowych instynktów, o których istnieniu nie miała
dotąd
pojęcia, wsunęła rękę pomiędzy ich stykające się ciała. Chciała
sprawić
Griffinowi taką radość, jakiej sama od niego doznała. Chciała, by
poczuł
ten sam zniewalający, przejmujący do głębi dreszcz...
Przesunęła ręką po płaskim brzuchu męża i sięgnęła niżej. Oczy
Griffina
zabłysły. Zerwał się z łóżka i stanął obok Faith. Sięgnął na oślep,
schwycił
brzeg nocnej koszuli i bezceremonialnie ściągnął ją z żony. Faith w
całym
uroku swej nagości znalazła się w jego ramionach, a bijący od niego
żar udzielił się także jej ciału.
Pocałował ją gwałtownie w usta i przyciągnął do siebie tak, że
opierała
się o niego plecami. Zadrżała i przylgnęła do niego, jakby chciała się
wtopić na zawsze. Objął ją czule i pochyliwszy głowę musnął
delikatnie
ustami jej ramię. Przesuwał dłońmi po jej piersiach, brzuchu,
rozchylonych udach.
Gdy zabrakło jej tchu, zaśmiał się gardłowo. Poczuła, jak trzęsie się
ze
śmiechu całe jego ciało, o które opierała się plecami. Drugą ręką
Griffin
gładził jej policzek, brodę, szyję... Faith odchyliła głowę do tyłu i
odwzajemniała
każdą pieszczotę, ocierając się zmysłowo o jego ramię. Gdy
ręka męża zbliżyła się do jej obolałych z pragnienia piersi, Faith
zamknęła oczy.
Bawił się jej sutkami, sunął wargami po wrażliwym karku. Witała
nowe
doznania cichutkim pojękiwaniem i coraz mocniej napierała plecami
na
jego pierś. Gdy dotknął najwrażliwszego miejsca w jej ciele,
przeniknął ją gwałtowny dreszcz.
- Naprawdę mnie chcesz? - szepnął jej do ucha.
- O, tak! - zapewniła go, drżąc jeszcze bardziej.
Spodziewała się, że Griffin rzuci ją na łóżko i czym prędzej zanurzy
się w jej rozgorączkowanym ciele. Tymczasem obrócił się wraz z nią
tak,
że Faith przylgnęła brzuchem do pościeli. Zdezorientowana
próbowała
się podnieść, ale ręce Griffina przytrzymały ją w tej pozycji.
- Zaufaj mi — szepnął. - To nie będzie bolało.
- Tylko... nie wiem, co robić... — wyjąkała.
- Pochyl się do przodu i schwyć mocno za wezgłowie - polecił
zmienionym głosem.
Zamiast posłuchać rozkazu, Faith wstała, odwróciła się i spojrzała na
męża. Nawet w świetle jednej świecy widziała go wyraźnie. Szeroki w
barach,
smukły w pasie, muskularna sylwetka, potężna pierś pokryta
ciemnym włosem.
Dyszał ciężko i choć ramiona zwisały luźno po bokach, z całej siły
zaciskał
pięści. Był taki męski, silny, podniecający... taki jej. Faith poczuła
niezwykły ucisk w gardle. Stał dumnie wyprostowany i nie odrywał od
niej wzroku.
I nagle uśmiechnął się. Tym swoim nieodpartym, łobuzerskim
uśmiechem.
.. Faith aż zakłuło z zachwytu. Zanurzyła ręce w jego gęstych,
ciemnych
włosach, stanęła na palcach i pocałowała go w usta. Potem odwróciła
się.
Całkowicie oddana i pozbawiona wstydu przyjęła dokładnie taką
pozycję,
jakiej sobie życzył mąż. Oparła się policzkiem o jeden z wysokich,
rzeźbionych słupków baldachimu. Poczuła ręce Griffina na swoich
udach
i pośladkach i nagle ogarnął ją strach.
- Odpręż się - szepnął Griffin, dotykając wargami jej ucha i szczypiąc
je zębami.
Faith poczuła dotyk owłosionej piersi na swoich plecach i zadrżała.
Doświadczone ręce błądziły pieszczotliwie po całym jej ciele, w
którym
wzbierało coraz większe pożądanie. Spostrzegła radośnie, że oddech
rwie
się Griffinowi tak samo jak jej - i nie czuła już wahania. Poddała się
namiętności, nadstawiając nabrzmiałe wilgotne wnętrze, w którym
zanurzyły
się miękko i wysunęły po chwili dwa smukłe palce Griffina.
- Widzę, że jesteś gotowa, kochanie - szepnął.
Wyprężyła się w łuk na jego przyjęcie.
Gdy wszedł, zapłonął w niej ogień, ogarnął ją huragan emocji i
doznań.
W centrum tej zawieruchy był jej ukochany Griffin. To on, wyłącznie
on miał prawo rozniecać w niej nieustannie potęgujące się
szaleństwo.
Tylko on mógł zaspokoić pragnienia, które dręczyły ją od tygodni.
Poczuła lekki dotyk zębów Griffina na swojej szyi, a potem jego
dłonie
na biodrach, które raptownie do siebie przyciągnął. Z jękiem i
drżeniem
poddała się oszołamiającej rozkoszy. Gdy kochała się z nim,
wszystko wydawało się takie naturalne...
Niemal od razu znalazła się - cała rozedrgana - na krawędzi
orgazmu.
Skurcze nasilały się, aż zaczęła czuć je w całym ciele. Przestała się
już
kontrolować. Straszliwe pragnienie, od tak dawna niezaspokojone,
ogarnęło
ją bez reszty i unosiło coraz wyżej i wyżej - aż do raju.
Zapomniała o wszystkim, co zdarzyło się dawniej. Istniała tylko chwila
obecna, moment najdoskonalszego zjednoczenia. Usłyszała krzyk
Griffina,
który również osiągnął szczyt. Całym jego ciałem wstrząsały
dreszcze.
Faith opadła na poduszki całkowicie zaspokojona, półprzytomna.
Griffin
nadal ją obejmował. Przytuliła mocniej zlane potem plecy do piersi
męża,
a on odgarnął jej wilgotne włosy, odsłaniając kark i plecy, by mogła
na
nich poczuć rześkie nocne powietrze.
Faith uśmiechnęła się, gdy przycisnął usta do odsłoniętego karku i
przebiegł końcami palców po jej szyi.
Podłożył jedną rękę pod nagie plecy, drugą pod kolana żony i
przyciągnął
ją do siebie. Zręcznie i bez wysiłku obrócił ją twarzą ku sobie i
przytulił
do piersi. Instynktownie objęła go za szyję i mocno przylgnęła do
ciepłego ciała. Czuła kołysanie, gdy Griffin trzymając ją w objęciach
przemieszczał
się na drugi koniec ogromnego łoża z baldachimem.
- Co robisz? Dokąd mnie niesiesz?
- Jak to dokąd? Do łóżka - szepnął, całując ją delikatnie w czoło. -
Ale ostrzegam, moja żono: nie licz na to, że wyśpisz się tej nocy!
Świt zakradł się niepostrzeżenie jak złodziej i wyparł z nieba
gwiezdne
czary. Leżąc na pomiętej pościeli, Griffin obserwował triumfalny
pochód
nowego dnia, żałując z całego serca, że nie może go powstrzymać.
W ciągu tej jednej zbyt krótkiej nocy cały jego świat wywrócił się do
góry nogami. Stateczne małżeństwo, na które zdecydował się z
niewielkim
entuzjazmem, przeistoczyło się w spełnienie erotycznych marzeń,
mogące zadowolić najbardziej wyrafinowane gusta.
Niepozorna panienka z prowincji, która podstępem zaciągnęła go do
ołtarza, okazała się partnerką pełną nieposkromionego
temperamentu.
Nie myślała tylko o własnej przyjemności; pragnęła darzyć rozkoszą
kochanka. Niezwykle śmiała i ciekawa, nie wzbraniała się spróbować
czegoś, na co większość kobiet z ich świata nigdy by nie przystała. I
miała
do męża dość zaufania, by uznać go za przewodnika po tej nieznanej
krainie.
Spała teraz w jego ramionach, z policzkiem ufnie przytulonym do jego
serca. On jednak - mimo zmęczenia - nie mógł zasnąć.
Wobec tego zamiast spać, pieścił swoją żonę. Gdy była blisko, w
żaden
sposób nie mógł utrzymać rąk przy sobie. Ot, choćby teraz jego palce
sunęły po ręce Faith - od barku przez ramię do łokcia i nadgarstka.
Nieprzeparta potrzeba dotykania Faith, muskania jej twarzy,
gładzenia
ramion, wypisywania sennym palcem zawijasów na jej biodrach, była
dla wicehrabiego upajającą zagadką, której wcale nie miał zamiaru
rozwiązywać.
Ręka Griffma dotarła do talii Fati i nie ruszała się stamtąd przez
dłuższą
chwilę. Jakby wyczuwając fcdwiadomie mężowskie zakusy, Faith
westchnęła i zmieniła pozycję, kryjąc twarz w zgięciu jego ramienia.
Griffin poczuł niepokojący przypływ tkliwości. Próbował z nią walczyć,
ale gdy uderzyła w niego kolejna fala czułości, dał za wygraną.
Wczoraj wieczorem usiłował oprzć się swojej urzekającej żonie. Gdy
pojawiła się w sali balowej, naiwnie podekscytowana, wmawiał sobie,
że ani trochę mu się nie podoba.
Kiedy razem tańczyli walca, gdy śmiała się i flirtowała, tuląc się do
niego w pozornie niewinny sposób, czuł w przeróżnych częściach
swego
ciała gwałtowny ogień, wzniecony jej kobiecością. Mimo to zdołał
jakoś
zapanować nad sobą i z uporem powtarzał sobie, że nie czuje do
Faith żadnej, ale to żadnej namiętność.
Przepełniała go jednak tęsknota. I żądza. Potężny, natarczywy głód
zmysłów, który ani rusz nie chciała osłabnąć tylko dlatego, że
Griffinowi
na tym zależało! Pozwolił więc by żona go uwiodła - ku bezbrzeżnej
radości ich obojga.
I oto teraz, w ciszy rodzącego się dnia Griffin musiał przyznać, że
obcowanie
z Faith było czymś więcej niż zaspokojeniem zmysłów. Połączyła
ich ze sobą tej nocy więź, która nie miała nic wspólnego ani z
małżeństwem,
ani z głodem seksualnym. Po prostu oboje zrozumieli, że należą do
siebie. Na zawsze i bez reszty.
Szczerze mówiąc, Griffin sam nie wiedział, co myśleć o zachowaniu
Faith tej nocy. Nie był nawet pewien, czy je akceptuje, choć
dezaprobata
z jego strony byłaby szczytem niekonsekwencji i hipokryzji. Jeśli ktoś
odniósł korzyści z powodu jej lubieżności, to przede wszystkim on. I
kto
jak nie on radował się jej żywiłową .reakcją na pieszczoty? Nie
udawał
jednak nawet przed sobą, że rozumoe motywy, które przywiodły Faith
tej nocy do jego pokoju.
Nie mógł oprzeć się spekulacjom że wpłynie na stosunki między nimi
fakt, że Faith spędziła tę noc w jego łóżku. Było to wielkie, wygodne
łoże - ale gdy tylko przygarnął Faith do siebie, ani rusz nie mógł jej
wypuścić
z objęć. Ta nagła potrzeba jej fizycznej bliskości zdumiewała go.
Wicehrabia ostrożnie zmienił pozycję. Wsparty na łokciu wpatrywał
się w kobietę, którą tulił w ramionach. Poczuła widocznie jego
badawczy
wzrok, powoli otwierając oczy.
- Zasnęłam?
- Tylko na kilka minut.
- Naprawdę? - Opuściła głowę i poprawiła kołdrę, otulając nią
szczelniej
siebie i męża. - Ty też spałeś?
- Nie byłem w stanie zmrużyć oka. -Nie mogąc się powstrzymać
Griffin
odgarnął jej z policzka kosmyk włosów i ucałował ją w czubek nosa.
Chrapałaś, aż szyby dzwoniły!
- Kłamczuch! - Faith wyciągnęła szyję i obdarzyła męża sennym,
pełnym
zadowolenia uśmiechem. - Nie ma mowy o żadnym chrapaniu! Śpię
cichutko, jak przystało na wicehrabinę.
- Chrapiesz tak, że nawet zahartowany w szkwałach i huraganach
wilk
morski nie zdrzemnąłby się przy tobie na dziesięć minut! - oznajmił
kpiącym
tonem. - Gdybym cię zabrał na swój statek, cała załoga zbuntowałaby
się i żądała, bym wrzucił cię do morza.
- Oszczerca!
Faith sięgnęła ręką za głowę i wyszarpnęła poduszkę. Griffin zbyt
późno
połapał się w zamiarach żony. Jego łokieć, będący podpórką pod
brodę,
nie wytrzymał natarcia i wicehrabia walnął głową w materac. Nogi
miał tak splątane z nogami żony, że o ucieczce nie było mowy.
Pierzasty
pocisk trafił Griffma prosto w szczękę.
Faith odczołgała się jak najdalej od niego, zamierzyła się i zadała
kolejny
cios. Griffin rzucił się do przodu i udaremnił trzecie natarcie.
Chichotała,
szamocąc się i usiłując odzyskać poduszkę.
- Dość tego! - rozkazał ze złowróżbnym uśmiechem. W odpowiedzi
szarpnęła jeszcze mocniej. - Nie mam pojęcia, jak mógłbym wyjaśnić
memu lokajowi, skąd w moim łóżku fruwa tyle pierza!
- Powiesz, że odwiedził cię twój anioł stróż - odparła z bezczelnym
uśmieszkiem. - A o tej porze roku anioły linieją.
Griffin roześmiał się. Otoczył żonę ramieniem i znienacka wyrwał jej
poduszkę. Faith wrzeszczała, gdy przetoczył ją na plecy i
przygwoździł do materaca.
W mgnieniu oka leżeli stykając się ciałami, zmęczeni i zdyszani. Faith
westchnęła z satysfakcją i uśmiechnęła się wymownie.
- Dlaczego wyszłaś za mnie? - spytał znienacka.
Zamknęła oczy. Poczuł, że całe jej ciało tężeje. Uśmiech znikł z jej
ust.
Milczenie tak się przeciągało, że Griffin myślał już, iż zasnęła.
- Wyszłam za ciebie, bo cię kochałam - odpowiedziała w końcu
bardzo
cicho. Otworzyła oczy i wpatrywała się w niego z napięciem.
Zobaczył, że mięśnie na jej szyi zaciskają się, jakby usiłowała coś
przełknąć.
- A ty dlaczego ożeniłeś się ze mną? - zdołała w końcu spytać.
- Bo nie miałem innego wyjścia - odparł szczerze.
Faith zamknęła oczy i Griffin pojął, że zrozumiała go opacznie. A
przecież
nie ożenił się z nią dlatego, że honor tego wymagał. Ożenił się, gdyż
podświadomie zdał sobie sprawę, że jest jego przeznaczeniem. Jego
dragą polową.
Muskularnymi udami objął ją tak, że ich ciała stykały się ze sobą na
całej niemal powierzchni. Faith otworzyła oczy, jak się tego
spodziewał.
Próbował znaleźć słowa należycie wyrażające jego uczucia. Pochylił
ku
niej głowę. W szarości przedświtu ledwie mógł rozróżnić jej delikatne
rysy.
- Wszystko jedno. Nie żałuję, że cię pokochałam - oświadczyła
uroczyście,
nim zdążył się odezwać. I pocałowała go.
Oddech zaczął mu się rwać i słowa, których nie potrafił wymówić,
rozpłynęły
się w pocałunku Faith. Splotła nogi z jego nogami i nim się obejrzał,
miała go już na sobie.
Griffin objął ją mocno ramionami i oddał się bez reszty gorącej
namiętności.
Na wyjaśnienia będzie zawsze czas.
W tej chwili znacznie bardziej palące sprawy wymagały jego
niepodzielnej uwagi...
Następnego ranka Faith straszliwie zaspała. Obudziwszy się tuż
przed
południem we własnym łóżku nie miała pojęcia, jakim sposobem
znów
się w nim znalazła. Pośpiesznie rozejrzała się po pokoju i stwierdziła,
że
jest sama; dotrzymywało jej towarzystwa tylko słońce, zalewając
sypialnię
potokami oślepiającego światła.
Faith odetchnęła głęboko i lekko się uśmiechnęła. Na poduszce, w
którą
wtuliła twarz, musiał leżeć niedawno Griffin; wyczuła jego
charakterystyczny zapach.
Przewróciła się na wznak razem z poduszką, przyciśniętą mocno do
serca. Widocznie wczesnym rankiem Griffin przeniósł ją ze swojej
sypialni
do tego pokoju. Ale poduszka, przesiąknięta jego zapachem,
świadczyła
dobitnie, że przez dłuższy czas pozostał w jej sypialni, leżąc u jej
boku. Trudno o wspanialszą nowinę.
Chcąc jak najprędzej rozpocząć nowy dzień, Faith wezwała
pokojówkę.
Gdy tylko ubrała się porządnie, zeszła na dół, ale nie spotkała tam
nikogo. Majordomus poinformował ją, że panna Harriet i panienka
Elizabeth
jeszcze śpią, lady Meredith tak samo, a jego lordowska mość zabrał
panicza na konną przejażdżkę.
Faith nie czuła się samotna, jedząc spóźnione obfite śniadanie, które
podano w przytulnym saloniku. Większość popołudnia zajęły jej
sprawy
gospodarskie, toteż nie zetknęła się z nikim z rodziny ani z Merry aż
do
piątej, gdy wszystkie damy zebrały się w salonie przy herbacie. Tylko
Griffin jeszcze się nie zjawił.
- Cudownie się bawiłam na wczorajszym balu! Po prostu słów mi
brak- mówiła Elizabeth, a oczy jej błyszczały z podniecenia. -
Wspaniale
go przygotowałaś, Faith! Muzyka, kwiaty, dania... wszystko w
najlepszym
guście. To był najpiękniejszy bal, jaki widziałam!
- Nic dziwnego, bo pierwszy, w którym brałaś udział - dodała Harriet z
niewesołym uśmiechem.
Faith uśmiechnęła się do obu szwagierek i potrząsnęła w zadumie
głową.
Jak to możliwe, by siostry różniły się do tego stopnia? Czasem nie
mogła oprzeć się przypuszczeniom, że jedna ze szwagierek została
podmieniona.
- Dla mnie z pewnością nie był to pierwszy bal, ale całkowicie
zgadzam
się z opinią Elizabeth. - Byłam nim oczarowana! - wtrąciła lojalna
jak zawsze Meredith. - Dobra robota, Faith. Należą ci się wielkie
brawa!
- To nie tylko moja zasługa - odparła skromnie wicehrabi na. - Miałam
wielu pomocników.
- Właśnie! - przytaknęła Harriet i podniosła dumnie głowę, bardzo z
siebie zadowolona.
- Faith jest zbyt skromna. - Meredith obstawała przy swoim. -
Wszyscy
wiedzą, że brzemię odpowiedzialności spoczywa na pani domu.
Miała
okazję ujawnić swe talenty. I odniosła prawdziwy triumf!
- Triumf? - cmoknęła z powątpiewaniem Harriet. - Czy to nie
przesada,
lady Meredith? Nazywać triumfem udany prowincjonalny balik...
- A cóż, pani zdaniem, bardziej by zasługiwało na to określenie,
panno
Sainthill? - spytała Merry, mierząc ją lodowatym spojrzeniem.
Faith wtrąciła się, nim Harriet zdążyła odpowiedzieć.
- Bardzo się cieszę, że tak dobrze się bawiłaś, Elizabeth! - mówiła
z pośpiechem, chcąc czym prędzej skierować rozmowę na inne tory i
nie
dopuścić do ostrej wymiany zdań między Harriet i Meredith.
Pewną pociechę sprawiała jej myśl, że nie tylko ona nie może dojść
do
ładu z Harriet, ale przytulny salon nie był odpowiednim miejscem na
ostre konflikty.
Faith zmarszczyła brwi i rzuciła przyjaciółce ostrzegawcze spojrzenie.
Potem z delikatnego porcelanowego imbryczka nalała Elizabeth
filiżankę świeżutkiej herbaty.
- Zauważyłam, że nie brakowało ci partnerów do tańca - odezwała się
przyjaźnie. - A przy kolacji asystował ci nasz sąsiad, pan Jordan.
Bardzo przystojny młodzieniec!
Elizabeth wzięła filiżankę z rąk bratowej, zarumieniła się i
odpowiedziała nieśmiało:
- Był dla mnie niezwykle uprzejmy. Zauważył moje zdenerwowanie i
uspokajał, jak mógł.
- To bardzo inteligentny młodzieniec - stwierdziła Meredith - i
obdarzony
dobrym gustem, jeśli docenił twoje czyste serce i prawy charakter,
panieneczko.
Elizabeth spuściła oczy i zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Jaka pani dobra, lady Meredith! Mówi mi pani takie miłe rzeczy...
- Mówi ci prawdę, i tyle - wtrąciła Harriet. Nie miała już tak
wojowniczej
miny. - Szczerą prawdę, nic więcej.
- Właśnie! - przytaknęła Meredith i skinęła głową z łaskawością
monarchini.
Filiżanka w ręku Faith sięgnęła stołu i zagrzechotała niepokojąco
o spodek. Czy jej słuch nie myli?! - Wicehrabina zdumiała się. -
Harriet
i Merry są tego samego zdania?! Zerknęła na obie damy z
najwyższym zdumieniem.
- Nie ulega wątpliwości, że Elizabeth zaćmiewała urodą wszystkie
obecne na balu panienki - dodała pośpiesznie Faith, pragnąc z
całego
serca, by atmosfera niespodziewanej życzliwości towarzyszyła im jak
najdłużej. - Bardzo się cieszę, że tylu dżentelmenów nie tylko
dostrzegło
twoją uroczą buzię, ale potrafiło ocenić twoją inteligencję.
- Nie wszyscy panowie uważają inteligencję za cenną zaletę u kobiet
- zauważyła z gorzkim grymasem Harriet.
- Twoja siostra ma całkowitą słuszność, Elizabeth! -potwierdziła lady
Meredith. -A ty, moje dziecko, wystrzegaj się mężczyzn, których
wprawiają
w popłoch inteligentne kobiety. Większość tych wrogów kobiet to po
prostu durnie!
- Albo despoci - uzupełniła Harriet. Sięgnęła do półmiska i przełożyła
na
swój talerz różne kanapki i ciastka. -Widziałyśmy wczoraj na własne
oczy,
że bardzo wielu dżentelmenów zwróciło na ciebie uwagę, Elizabeth.
Nie
pozwól, by ten sukces uderzył ci do głowy. Nie taka to znów sztuka
zaćmić
panienki z sąsiedztwa! Córkom państwa Renford do piękności
daleko, a to
biedactwo Wildingów jest uderzająco podobne do psa gończego!
- Ależ, Harriet! Jesteś doprawdy bez litości... Jaka szkoda, że twoja
opinia... - Faith przerwała w pół słowa, unosząc porcelanowy
imbiyczek
i napełniając następną filiżankę. Z posępną miną podała ją
szwagierce
i dokończyła: - ...że jest absolutnie trafna!
Wargi Harriet podejrzanie drgnęły. Raczyła się właśnie jakimś
smakołykiem.
Połknęła go i uśmiechnęła się naturalnie i szczerze.
- Te biedne pannice nie mają żadnych zalet, którymi mogłyby
zastąpić
brak urody... Ale jakich cnót można się nauczyć, pozostając pod
wpływem pani Renford?! Widziałyście jej suknię? Jak może kobieta w
tym
wieku i takich rozmiarów sprawić sobie jaskrawo czerwone odzienie.
- Wyglądała jak gigantyczna przejrzała porzeczka, która zaraz
pęknie!
- podsumowała z radosnym uśmiechem Meredith i wytwornie
skubnęła
ciastko z gruszką. - Trzymałam się od niej z daleka, bo w razie
eksplozji
wszystkie jej guziki wystrzeliłyby w powietrze... Jeszcze by komuś
wybiły oko!
Nastąpiła krótka przerwa w konwersacji. Elizabeth zaczęła nerwowo
chichotać, zarażając śmiechem pozostałe damy.
- Mnie osobiście najbardziej przypadła do gustu pani Hormsbee
wyznała
Faith, powstrzymując śmiech. - Zebrała te swoje czarne kudły
w dwie spirale nad uszami. Wyglądała zupełnie jak stary baran!
- Albo jurny cap! - podsunęła ze śmiechem Harriet.
- Dość już o niej, bardzo proszę! - Meredith udawała rozsierdzoną.
Musiałam
słuchać ględzenia tej przeklętej baby przez całe dwadzieścia
minut! Uraczyła mnie oracją na temat swej koafiury. Dowiedziała się
o tym osiągnięciu sztuki fryzjerskiej od swej pokojówki, której siostra
służy u jej wysokości księżnej Portsmouth. Otóż ta siostra
zapewniała, że
fryzura wzbudziła sensację w wielkim świecie i teraz cały Londyn
tylko tak się czesze!
- To w stylu pani Hormsbee! - stwierdziła Harriet. - Jest gotowa
wielbić
wszystko, co pochodzi z Londynu. Niewolniczo naśladuje każdy
kaprys
mody, choćby nie wiem jak groteskowy!
- Wobec tego zasługuje w pełni na to, by wyglądać na idiotkę -
orzekła
Meredith. - A jednak, to wczorajsze szkaradzieństwo... Aż dziw
bierze!
Czy ta kobieta nie ma w domu ani jednego lustra?!
Komentarz Meny spowodował nowe wybuchy śmiechu.
Faith spoglądała to na jedną, to na drugą roześmianą kobietę,
uszczęśliwiona ich szczerą wesołością.
- Jak to dobrze, że chociaż nasza czwórka może poszczycić się
urodą! Nieprawdaż, moje panie?
Meredith przygryzła dolną wargę, próbując przybrać poważną minę.
- Faith ma rację... To paskudnie z naszej strony tak się wyśmiewać
z innych. Ale... mimo wszystko...
- Tak przyjemnie jest plotkować! - dokończyła za nią cichym
głosikiem
Elizabeth i spłoniła się rumieńcem.
Harriet z przesadną skromnością splotła ręce na podbrzuszu.
- Poczekaj, aż zetkniesz się z londyńską elitą, Elizabeth. Tam się
dopiero
plotkuje i oczernia! Aż dziw, że im ozory nie poodpadają od tego
mielenia!
- Albo nogi od hasania - westchnęła Meredith, potrząsając głową. -
To istny kołowrót! Tańce, bale, rauty, spotkania, wieczory w operze,
proszone
obiady, spacery albo przejażdżki po parku, konno lub w powozie,
popołudniowe wizyty, przymiarki u krawcowej... Bardzo ważne i
niekończące
się zajęcie - trzeba przecież mieć toalety na każdą okazję!
- Nie obawiaj się, Elizabeth - pocieszała szwagierkę Faith. - Już my
o to zadbamy, żebyś miała wszystko, co trzeba i to w znacznie
lepszym
guście niż ten, który reprezentuje pani Renford!
- Ta cała ogromna odzieżowa kolekcja -podjęła znów Meredith z
wymownym
gestem - to najgłupszy ze wszystkich sposobów trwonienia pieniędzy!
Niestety, nie da się tego uniknąć. Elegancka dama potrzebuje
nieskończonej liczby kreacji, by nie skompromitować się na
nieustannych
imprezach. Ale wkrótce sama się o tym przekonasz, gdy przyjdzie
pora na twój debiut. Pewnie w przyszłym sezonie?
Oczy Elizabeth zaokrągliły się jak talerzyk, który trzymała właśnie w
ręku.
- Nic jeszcze nie zostało ustalone, a w każdym razie ja o tym nie
wiem.
Czy nas w ogóle stać na takie ogromne wydatki? - zwróciła się do
siostry. Harriet najeżyła się.
- Nie zawracaj sobie głowy takimi drobiazgami, Elizabeth! Już my
z Griffmem zadbamy o to, żeby wszystko było jak należy. Jakże
inaczej
znalazłabyś odpowiedniego męża?
- No, tak... - Elizabeth przygiyzła wargę. Nie wyglądała wcale na
zachwyconą perspektywami, które się przed nią roztaczały. A jednak
większość
jej rówieśniczek byłaby w siódmym niebie.
- Także i tu, w Hampshire, mamy lokalną elitę, swój wielki światek
i całkiem udane imprezy towarzyskie - dodała pośpiesznie Faith,
widząc
niepokój na twarzy Elizabeth. Młodziutka panna wydawała się
śmiertelnie
wystraszona. - Chyba wczorajszy bal był wystarczającym dowodem,
że nie brakuje nam wytwornych dżentelmenów.
- Elizabeth jest córką wicehrabiego - oznajmiła Harriet zjadliwym,
pełnym wyższości tonem, któiy każdemu działał na nerwy. - Może z
pewnością
zrobić lepszą partię, niż wydać się za jakiegoś prowincjonalnego
bawidamka!
- Dziewczyna o tak słonecznej naturze i tak subtelnym uroku
zasługuje
na to, by wyjść za mąż z miłości. - Faith obstawała przy swoim,
dodając z lekkim westchnieniem: - Nieważne, czy za księcia, czy za
zwykłego dziedzica!
- Ma wyjść za mąż z miłości? - Harriet odstawiła filiżankę i zacisnęła
wargi. - Tak jak ty?!
- Harriet! - zawołała z wyrzutem Elizabeth, spoglądając na Faith z
taką
skruchą, jakby sama popełniła okropny nietakt. -Małżeństwo Faith i
Griffina
to ich prywatna sprawa. Nie mamy prawa mieszać się do tego,
kwestionować
ich motywów ani ferować wyroków!
Faith odstawiła spodek tak raptownie, że porcelana brzęknęła.
Zamrugała
powiekami i spojrzała Harriet prosto w oczy.
- Z całego serca życzę Elizabeth, by od samego początku miała
więcej
szans na szczęśliwe małżeństwo niż ja... Tobie też życzę
prawdziwego
szczęścia, Harriet.
Harriet podniosła głowę i spojrzała na bratową.
- To bardzo... wspaniałomyślne. - Spoglądała na Faith tak, jakby
chciała
przejrzeć ją na wylot. - Palnęłam głupstwo bez zastanowienia. Nie
chciałam cię obrazić.
Faith jakimś cudem zdobyła się na wzruszenie ramion.
- Nie obraziłaś mnie - powiedziała z pewnym wysiłkiem. Słowa Harriet
zraniły ją do żywego, ale przeprosiny wydawały się szczere. - To
zrozumiałe, że nasze nagłe małżeństwo wielu osobom mogło się
wydać
podejrzane. Ale nie zamierzam z nikim o tym dyskutować, nawet z
członkami rodziny
Na chwilę zapadło krępujące milczenie. Elizabeth ze wzrokiem
wbitym
w podłogę kreśliła jakieś bliżej nieokreślone kształty noskiem
pantofla.
Meredith też spuściła oczy, a Harriet udawała, że pije herbatę.
- Komu dolać? - Faith podniosła imbryczek i prześlizgnęła się
wzrokiem
po twarzach siedzących kobiet.
Dolanie herbaty do trzech filiżanek, które natychmiast jej
podstawiono,
nie zajęło wiele czasu, bo wszystkie były prawie pełne.
- Nie martw się z góry o swój pierwszy sezon, Elizabeth. Jestem
pewna,
że znajdzie się w Londynie wspaniały młody człowiek, który tylko
czeka, by się w tobie zakochać do szaleństwa. - Meredith mrugnęła
porozumiewawczo
do młodziutkiej dziewczyny. — Kto wie? Może nawet trafi ci się jakiś
książę?
- Ach, ci wszyscy arystokraci! - Elizabeth uśmiechnęła się niepewnie.
- Boję się, że zrobię jakieś głupstwo i skompromituję się przed nimi...
- To przecież tylko ludzie, tacy sami jak wszyscy! - Meredith
zmarszczyła
brwi. - A mówiąc szczerze, niektórzy z nich są znacznie gorsi od
zwykłych prostaczków, dobrych i uczciwych. Zbyt wielu
przedstawicieli
wielkiego świata rozpiera pycha i samouwielbienie. Trudno z nimi
wytrzymać!
- Bardzo słuszna uwaga, lady Meredith - odezwała się Harriet ze
spokojną
godnością. - Kontakty z takimi pyszałkami bywają męczące. Ale
jestem pewna, że Elizabeth jakoś zniesie i to, i inne niedogodności.
Zwłaszcza
jeśli ktoś nią odpowiednio pokieruje.
Suknia Elizabeth zaszeleściła, gdy dziewczyna poruszyła się
niespokojnie na krześle.
- Teraz, kiedy już wiem, jakie ofiary gotowa jest ponieść moja
rodzina,
by umożliwić mi debiut w wielkim świecie, nie mogę sprawić jej
zawodu.
Postaram się znaleźć jak najlepszą partię.
- Naprawdę, przestań się tym zamartwiać - perswadowała jej Faith.
- A poza tym, nie każda kobieta musi wyjść za mąż! - oznajmiła z
przekonaniem Merry.
- Nie musi wyjść za mąż? A cóż innego może uczynić? - Elizabeth
zmarszczyła brwi. - Zostać guwernantką czy damą do towarzystwa
jakiejś
staruszki? Nigdy! A jeśli nie zarobię na własne potrzeby, będę
musiała
żyć z łaski krewnych. - Spojrzała przepraszająco na Harriet i Faith. -
I w krótkim czasie stanę się nędznym popychadłem.
Faith roześmiała się.
- Jakoś nie mogę sobie wyobrazić ciebie w roli popychadła!
- Jestem pewna, że wyjdziesz za prawdziwego dżentelmena. Ale bez
względu na to, jak potoczą się twoje losy, mój dom będzie zawsze
twoim
domem - oświadczyła wielkodusznie Harriet. - Choć zgadzam się z
Faith:
to zupełnie nieprawdopodobne, byś nie znalazła sobie męża.
- Złamiesz więcej męskich serc, niż sobie wyobrażasz - prorokowała
Faith z krzepiącym uśmiechem.
- Tylko uważaj na własne, żeby się przypadkiem nie złamało! -
ostrzegała Harriet.
- Nie straszcie biednej dziewczyny! - upomniała Meredith. - Życie
kobiety to nie tylko małżeństwo. Ani dola guwernantki, damy do
towarzystwa
czy popychadła. - Uśmiechnęła się szeroko. - Mam zamiar
zamieszkać
we własnym domu i żyć tak, jak chcę. Nie opowiadać się przed
nikim. Ani przed mężem, ani przed chlebodawcą.
- Wywołasz straszny skandal w wielkim świecie - zauważyła Harriet
nie bez podziwu.
Meredith zesztywniała.
- Zapewniam, że dołożę wszelkich starań, by w moim zachowaniu
nikt
nie mógł się dopatrzyć niczego skandalicznego. Zawsze o to dbałam.
Faith rozpoznała ten nieugięty ton. Każda wzmianka o skandalu
działała
na Meredith niczym płachta na byka.
- Ale jak sobie pani poradzi bez męża, lady Meredith? Kto się będzie
panią opiekował i doradzał? - spytała Elizabeth, rozważając głęboko
nową, zaskakującą możliwość. - Kto będzie pokrywał pani wydatki?
Ojciec?
- Jestem finansowo niezależna - odparła z pewnością siebie
Meredith.
- Dzięki spadkowi po ciotecznej babce. Codziennie wspominam ją
z najwyższą wdzięcznością za wspaniałą szansę, jaką mi dała. Z
biegiem
Lat nauczyłam się właściwie zarządzać swoim majątkiem i roztropnie
inwestować
kapitał. Nie jestem zdana na pomoc żadnego mężczyzny, choć
nie mam nic przeciwko przyjmowaniu męskich rad, o ile są mądre.
Harriet westchnęła.
- Tylko przed bogatą kobietą roztaczają się wyjątkowe szanse.
Obawiam
się, że ty, Elizabeth, nie masz innej alternatywy. Małżeństwo... albo
nędza.
- Czy naprawdę tak ważką decyzję musimy podejmować z takim...
takim... zimnym wyrachowaniem? - spytała Elizabeth.
- Z jakim znów zimnym wyrachowaniem? - zaciekawił się Griffin,
który wszedł właśnie do pokoju i usłyszał ostatnią kwestię.
Faith uniosła rękę do gardła. Nie spodziewała się ujrzeć męża przed
obiadem. Ubranie wicehrabiego było troszkę pomięte, ale czyste.
Wyglądało
na to, że po powrocie z konnej przejażdżki zdążył się tylko otrzepać.
Omal nie zerwała się z miejsca, tak gorąco pragnęła podbiec do
niego,
wyciągnąć ramiona, objąć za szyję. Zabrakło jej jednak odwagi,
zwłaszcza
że nigdy nie obejmowali się przy ludziach. Gdyby nagle zaczęli się
czulić, wyglądałoby to podejrzanie.
Przez chwilę Faith mogłaby przysiąc, że widzi na twarzy męża
serdeczną
radość na jej widok. Ale trwał tak krótko, że uznała ją za wytwór
własnej wyobraźni podsycanej wielkim pragnieniem.
Mały Georgie stał przy boku Griffina, nie puszczając jego ręki. Mocno
zaróżowiona buzia świadczyła o pośpiesznym i energicznym myciu
przed
wejściem do salonu. Na jednym z bucików ostała się grudka błota, na
spodenkach ciemna smuga. Chłopczyk uśmiechnął się promiennie do
Faith, której od razu zaczęło mocniej bić serce!
- O czyim wyrachowaniu mówicie? - spytał znowu wicehrabia.
- Mówimy o matrymonialnym targowisku - odparła sucho Harriet.
- O targowisku? - wmieszał się do rozmowy cienki głosik. Georgie
był wyraźnie zainteresowany. - To taki jarmark, prawda? Ja też chcę
zobaczyć
targowisko... bardzo proszę! Lubię oglądać różne zwierzątka. A
najbardziej świnki!
Wszyscy dorośli wybuchnę]] śmiechem.
- O, na matrymonialnym targowisku nierogacizny nie brakuje -
odpowiedziała
chłopcu Meredith. - Ale takie świnki wcale by cię nie ubawiły,
Georgie.
Dziecko było wyraźnie zbite z tropu, ale na widok imponującej sterty
ciastek zapomniało z miejsca o targowiskach, jarmarkach i świnkach.
Faith
specjalnie zamówiła u kucharki nadziewane kremem ptysie, za
którymi
Georgie przepadał. Miała zamiar przemycić kilka z nich na górę do
pokoju
dziecinnego, kiedy dorośli wstaną od stołu po podwieczorku.
A teraz na własne oczy będzie mogła podziwiać, w jakim tempie jej
chłopczyk pożera ptysie. Tyle, ile mu się zamarzy... Chyba że Harriet
przyłapie bratanka na łakomstwie, a bratową na przekarmianiu
dziecka słodyczami.
Faith zadzwoniła na służbę i poprosiła o świeżą herbatę i dwie czyste
filiżanki. Nalegała, by Georgie zjadł podwieczorek z dorosłymi.
Przygotowała
się w duchu na kolejną sprzeczkę z Harriet na temat dziwacznych
nowomodnych metod wychowywania dzieci. Ale szwagierka, o dziwo,
nie protestowała.
Wicehrabia usiadł jak najbliżej żony, a synek obok taty. Faith odkryła
z przerażeniem, że będąc tak blisko Griffina nie umie kontrolować
swych
reakcji: drżała na całym ciele i ogarniało ją cudowne gorąco.
Bez słowa podała mężowi wypełnioną po brzegi filiżankę. Herbata z
cukrem,
bez mleka- dokładnie taka, jaką lubił. Gdy wicehrabia odbierał
filiżankę z rąk żony, musnął ramieniem jej pierś. Sutek Faith wyprężył
się pod dotknięciem, a przez jej głowę przeleciał rój cudownych
wspomnień z ubiegłej nocy.
- Czy ja też mogę dostać herbaty? - upomniał się Georgie. - Zamiast
mleczka!
- Oczywiście, mój skarbie - odparła Faith. Była bardzo dumna ze
swego opanowanego, niefrasobliwego głosu.
Nalała dziecku pół filiżanki herbaty i dodała szczodrze cukru i
śmietanki.
Zadbała o to, by nie nalać do pełna. Podczas popołudniowych
herbatek
w pokoju dziecinnym nauczyła się niejednego. Między innymi
wiedziała
już, że Georgie ma „maślane rączki", zwłaszcza gdy trzyma pełną
szklankę lub filiżankę.
Griffin zapewne też posiadł tę wiedzę, gdyż wyciągnął rękę, by
przytrzymać filiżankę syna.
Przy okazji palce wicehrabiego musnęły znowu pierś żony. Twardy
sutek wyprężył się jeszcze bardziej, a Faith przygryzła dolną wargę,
by
zdusić w sobie krzyk. Pospiesznie odsunęła się razem z krzesłem i
skrzyżowała
ręce na piersiach. Może ktoś zauważył muśnięcia Griffina i jej
reakcję? Przyjrzawszy się jednak obecnym w jadalni kobietom,
doszła
do przekonania, że niczego nie dostrzegły.
Spojrzała więc na Griffina. Rozsiadł się wygodnie, wyciągając przed
siebie nogi. Obdarzył żonę leniwym, porozumiewawczym i bardzo
zmysłowym
uśmiechem. Faith poczuła ucisk w gardle.
Z wesołym, łobuzerskim błyskiem w oku Griffin spytał:
- Znajdzie się więcej kanapek? Jestem dziś głodny jak wilk!
Faith nie była w stanie mówić, więc po prostu podsunęła mu
półmisek.
Mąż nachylił się do niej i powiedział tak cicho, że tylko ona mogła go
usłyszeć:
- No, cóż... Te z ogórkiem muszą wystarczyć... Choć wiem, że nie
zaspokoją mego głodu.
- Naprawdę? - Faith poczuła, że znów się czerwieni, i próbowała
ukiyć
rumieniec. - Może poślę Harpera do kuchni po jakieś solidniejsze
danie dla ciebie?
- W kuchni nie znajdą tego, na co mam ochotę.
- Doprawdy?
Faith była już czerwona po uszy, ale w tej chwili wcale jej to nie
obchodziło.
Wpatrywała się jak urzeczona w zmysłowe błyski w oczach męża.
- Czy ja też mogę kanapkę? - zaszczebiotał Georgie. - Bardzo
proszę!...
Dziecięcy głosik sprawił, że namiętność prysła. Faith poczuła nagłe
rozczarowanie. Rozumiała jednak, że nie była to odpowiednia pora
na
zmysłowe zabawy z mężem.
Dorośli znów zaczęli rozmawiać o wczorajszym balu, choć w
obecności
Georgiego bardziej pilnowali języka. Po pewnym czasie Faith
zauważyła,
że chłopcu zamykają się oczy, nie spieszyła się jednak z sugestią, by
położył się do łóżka. Ostatnimi czasy tego rodzaju napomnienia
wywoływały
w nim gwałtowny protest.
- Chyba Grace nie może się już doczekać twego powrotu do
dziecinnego
pokoju - napomknęła znacząco Harriet. - Może zadzwonię na nią,
żeby po ciebie przyszła?
Georgie natychmiast podniósł senną główkę.
- Wcale mi się nie chce spać! - stwierdził z uporem.
Griffin odstawił filiżankę na stół i nachylił się nad synem. Chłopiec
opierał
się jeszcze przez chwilę, ale wkrótce wyciągnął ręce do ojca. Griffin
wziął
go w ramiona i szepnął malcowi coś do ucha. Georgie rozchichotał
się.
Serce Faith podskoczyło z radości na widok takiej komitywy ojca i
syna,
bo cieszyło ją, że Griffin zdolny jest do uczuć rodzinnych. Ubóstwiał
swego synka i był bardzo przywiązany do swoich sióstr. Nawet do
kąśliwej Harriet!
Faith podniosła filiżankę i w zamyśleniu popijała herbatę. Jasno
widziała
drogę, po której powinna kroczyć. Czekało ją jeszcze jedno, ostatnie
zadanie: sprawić, by wicehrabia się w niej zakochał. Ba! Tylko jak to
zrobić?
Wieczorny posiłek upłynął w miłej, spokojnej atmosferze. Zasiedli do
obiadu tylko dorośli. Merry zażartowała, że wicehrabia czuje się jak
sułtan
w haremie, a Dewhurst obdarzył ją w odpowiedzi swym nieodpartym,
bardzo męskim uśmiechem.
Faith podniosła kieliszek do ust i pociągnęła duży haust wina. No, no!
Podczas tygodniowej wizyty Meredith w Hawthorne Castle Griffin
oczarował
bez reszty jej przyjaciółkę. Najlepszy dowód - rozmyślała Faith —
że w odpowiednich okolicznościach odpowiedni mężczyzna mógłby
uleczyć
Merry z niemądrej odrazy do małżeństwa.
Po obiedzie wszyscy przeszli do salonu. Elizabeth grała na
fortepianie,
Harriet śpiewała. Faith była zdumiona odkryciem, że jej szwagierka
ma
taki cudowny głos - głęboki, piękny alt. Nigdy dotąd nie słyszała
śpiewu
Harriet. Co za wspaniała niespodzianka!
Po erotycznych zabawach w czasie podwieczorku Faith przygotowała
się duchowo na podobne zaczepki podczas obiadu. Prawdę mówiąc,
miała
nadzieję, że Griffin przyłapie ją gdzieś na osobności i spędzą sam na
sam przynajmniej kilka minut. Chcąc mu w tym dopomóc, przez cały
kwadrans przechadzała się wolnym krokiem po ogrodowej ścieżce,
pod
samym oknem gabinetu wicehrabiego w nadziei, że przyciągnie w ten
sposób jego uwagę.
Jej grubymi nićmi szyta intryga na nic się nie zdała. Griffin albo był
nieświadomy prowokacji, albo nie chciał jej ulec. Pomyślała ze
smutkiem,
że zapewne jej wczorajsze wyznanie ochłodziło jego zapały. Podczas
obiadu był uprzejmy i uważający dla wszystkich pań. Ale choć
zachowywał
się czarująco, Faith dostrzegła, że mąż był jakby nieobecny duchem.
Najbardziej rozczarowałjącałkowity brak jego zmysłowych, gorących,
absolutnie niestosownych spojrzeń. Zastanawiała się, czy nie uraziła
go
czymś niechcący - i to tak boleśnie, że się rozzłościł...
O właściwej porze rodzinny wieczór zakończył się w serdecznej
atmosferze
i wszyscy udali się do łóżek. Zwykle Faith nie przepadała za
gadulstwem i krzątaniną swej służby. Tego jednak wieczoru łaknęła
każdego
towarzystwa. Z przyjemnością poddawała się zabiegom pokojówki,
która pomogła jej zdjąć suknię i szczotkowała włosy tak długo, aż
wreszcie wicehrabina odprężyła się. Na koniec służąca upewniła się,
że
na kominku nie wygasł ogień, dzięki któremu w sypialni było ciepło.
- Dobranoc, milady - szepnęła i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Faith chciała odpowiedzieć równie uprzejmie, ale zamiast tego
ziewnęła,
zbyt szeroko i głośno jak na wicehrabinę. Potem wślizgnęła się pod
ciepłą kołdrę. Zaczęła zapadać już w sen, gdy drzwi sypialni znów się
otworzyły.
- Jeśli są jakieś problemy, to musząpoczekać do jutra! - wymamrotała
w dziwnym zawieszeniu między snem a jawą. Sądziła, że to
pokojówka
wróciła po dalsze instrukcje.
- Ten problem domaga się niezwłocznego rozpatrzenia - odezwał się
głęboki męski głos. - Nawiasem mówiąc, wolałbym nie być dla ciebie
tylko problemem... w dodatku odłożonym do jutra.
- Griffin?
- Czyżby całe zastępy mężczyzn defilowały po twej sypialni o tak
późnej porze, że musisz się upewnić, czy to twój mąż?
Faith siadła raptownie na łóżku. Świece były już pogaszone, ale w
blasku
płonącego na kominku ognia widziała wszystko wystarczająco
wyraźnie.
Griffin miał na sobie ciemnoniebieski szlafrok, który rozchylał
się zuchwale przy każdym kroku, gdy mąż podchodził do łóżka. W
oczach
wicehrabiego płonęło gwałtowne pożądanie, które - sądząc z miny -
napawało go wyraźną dumą.
- Mylisz się, mój panie! Nikt nie ma wstępu do mojej sypialni. Ty
jesteś pierwszy.
- Mężczyzna lubi wiedzieć, że jest pierwszy. I ostatni.
Faith wciągnęła gwałtownie powietrze do płuc. Cóż to miało znaczyć?
Czy Griffin w ten sposób chce jej dać do zrozumienia, że wybaczył jej
wreszcie, jego zdaniem, matrymonialne oszustwo?
Spojrzała mu w oczy, rozpaczliwie pragnąc wyczytać z nich
odpowiedź.
- Jesteś jedynym mężczyzną w moim życiu. 1 pozostaniesz nim do
śmierci.
Ujrzała na jego twarzy błysk zdumienia, a zaraz potem radość.
- Wspomnienie tego, jak zeszłej nocy przyszłaś do mojej sypialni,
paliło mnie żywym ogniem i nie odstępowało przez cały dzień.
Pomyślałem
więc, że odwdzięczę ci się, przychodząc do twojego łóżka. - Zniżył
głos i dodał gardłowym, pieszczotliwym szeptem: - Czy jestem tu mile
widziany?
Na te słowa całe ciało Faith ożyło; trawiące ją pragnienie stało się nie
do zniesienia. Bez słowa odrzuciła kołdrę i przesunęła się na brzeg
łóżka,
zapewniając mężowi należne mu miejsce.
A gdy podszedł całkiem blisko, objęła go za szyję i przyciągnęła do
siebie. Oboje byli zdyszani i do bólu świadomi wzajemnej bliskości.
Objęli
się mocno, bez wczorajszego pośpiechu, ale z równym zapałem i
podnieceniem.
Czując na sobie ciało Griffina, Faith miała wrażenie doskonałej
jedności.
Tuliła go mocno i bez pamięci, gdy wnikał w nią głęboko. To, że
miała go w sobie, nie było już czymś dziwnym, zaskakującym, lecz
najnaturalniejszą w świecie rzeczą.
Z całkowitą swobodą i uniesieniem Faith oddawała się miłości.
Wkładała
całe serce i całą duszę w ich miłosne uściski. Prężnym łukiem
wznosiła
się ku ukochanemu, upajała się rozkoszą przekraczającą wszelkie
dotychczasowe doznania.
Ogarnęła ją nagła euforia. Wiła się w skurczach i pojękiwała. Jej
ciało,
wymknąwszy się spod kontroli, przybierało cudowne pozy, namiętne i
zmysłowe.
- Rozluźnij się! - usłyszała męski głos i poczuła w ustach zachłanny
język.
Ogarnęła ją namiętność tak gwałtowna, że ledwie się powstrzymała
od
głośnego krzyku. A jednak czegoś jeszcze jej brakowało...
- Chcę przeżyć to z tobą - szepnęła chrapliwie. - Oboje... razem!
Zacisnęła się gwałtownie wokół niego. Jeden raz... Drugi...
- Faith...
Głos Griffma był zdławionym szeptem, ostatnim przebłyskiem
świadomości,
którą tracił w szaleńczym tempie. Zespolona z nim Faith słyszała
każdy dźwięk kochanka, wyczuwała każde jego drżenie.
Powoli oddechy obojga uspokajały się. Przytłaczający Faith ciężar
poruszył się i zmienił pozycję. Czuła, jak Griffin ostrożnie wyślizguje
się
z niej i kładzie obok na łóżku. Specjalnie pozostawiła mu większą z
puchowych
poduszek, potem zaś przytuliła się z satysfakcją do jego potężnej
piersi. W ciągu kilku minut zapadła w rozkoszny sen, jaki następuje
po całkowitym spełnieniu.
To były wspaniałe żniwa, milady - stwierdził Joshua Chambers,
rządca
z Mayfair Manor, z wyraźną dumą w głosie. Zdjął z nosa binokle
w cienkiej złotej oprawce i położył je na biurku. - Jeśli ten kupiec z
Bristolu
zgłosi się po naszą wełnę z ostatniej wiosennej strzyży i zapłaci
za nią po cenie rynkowej, zyski przewyższą nasze najśmielsze
oczekiwania!
- Naprawdę? - Faith sięgnęła żywo po księgę rachunkową i
przebiegła
wzrokiem szereg starannie odnotowanych pozycji. -Byłam już w
strachu,
czy nie rujnuję Mayfair Manor, wykorzystując większość zysków
z letnich miesięcy na potrzeby Hawthorne Castle. Musiałam
podeprzeć
tamtejszą podupadłą gospodarkę, ale ogromnie się cieszę, że mimo
to Mayfair trzyma się mocno na nogach!
Pierś rządcy wezbrała dumą.
- Hawthorne nawet do pięt nie dorasta naszemu Mayfair Manor! Ani
w produkcji, ani w zyskach.
- Jestem pewna, że Mayfair wszystkich bije na głowę. - Faith znów
zajrzała do księgi rachunkowej. - Mam jednak nadzieję, że w
przyszłości
oba majątki znajdą się w równie kwitnącym stanie. Cóż to będzie dla
nas za triumf!
- Pewnie z czasem i do tego dojdziemy. - Pulchny podbródek pana
Chambersa jakby nieco oklapł, a na pyzatej twarzy pojawiło się
zatroskana.
- Wiem, że nie mam prawa krytykować, ale Hawthorne od lat nie
miało dobrego zarządcy. Było zdane na łaskę losu. Poprzedni
wicehrabia
w ciągu ostatnich dziesięciu lat aż cztery razy zmieniał rządcę! I
żaden
z nich nie wkładał w pracę ani serca, ani trudu.
Żyzne grunty leżały odłogiem, a mniej urodzajne wyjałowiono do cna.
Zdrowe bydło krzyżowano z cherlakami. Nawet na gospodarce
mlecznej
nikt się tam nie znał. Dużo wody upłynie, zanim się to zmieni na
lepsze.
- Zdaję sobie sprawę z tego wszystkiego - odpowiedziała spokojnie
Faith. - Mój mąż również. Każdy problem musi być - i będzie!
-rozwiązany.
- Wstała na znak, że spotkanie dobiegło końca i naciągnęła
rękawiczki
do konnej jazdy. -A teraz pragnę wyrazić -jak zawsze - ogromne
uznanie dla pana, panie Chambers. Pańskie wysiłki nie poszły na
marne i nie pozostaną bez nagrody.
Twarz rządcy znów zajaśniała entuzjazmem.
- Pracować dla pani, milady, to prawdziwy zaszczyt. Nie trzeba mi
specjalnych podziękowań ani pochwał.
- Taka skromność tym bardziej zasługuje na nagrodę - odparła
całkiem
szczerze Faith. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza skórzaną pękatą
sakiewkę i wetknęła ją rządcy do ręki.
- To za wiele! - Pan Chambers wzdragał się, ważąc sakiewkę w dłoni.
- Zasłużył pan na to całkowicie - Faith obstawała przy swoim, rada,
że stacją na należytą gratyfikację dla rządcy.
Pan Chambers wykonywał swe zadania doskonale i była mu
szczerze
wdzięczna za ciężką i gorliwą pracę. Dzięki zyskom z Mayfair Manor
przywrócenie Hawthorne do dawnej świetności stało się całkiem
realne.
Przynajmniej w sprawie płynących z małżeństwa korzyści
materialnych nie oszukała wicehrabiego!
Ojciec tłumaczył jej, że powinna doceniać i wynagradzać swych
pracowników
za gorliwość i lojalność. Faith wzięła sobie tę radę do serca.
Wiedziała, że doświadczenie i oddanie rządcy jest niezbędnym
elementem
prawidłowej gospodarki w Mayfair Manor, zwłaszcza że sama nie
mogła rozwiązywać wszystkich problemów na bieżąco.
Na dziedzińcu żwawy chłopak stajenny pomógł jej dosiąść konia.
Faith
nagle pomyślała: Jakie to dziwne! Jestem teraz gościem we własnym
domu!... Tak, Mayfair Manor było jej domem przez te wszystkie lata;
nadal czuła się uczuciowo związana z tą posiadłością i ze wszystkimi
jej
mieszkańcami. Ale życie pod ojcowskim dachem należało do
przeszłości,
a cała uwaga Faith skupiała się na przyszłości.
Wiał chłodny jesienny wiatr i konna przejażdżka w tych warunkach
dodawała sił i animuszu. W drodze powrotnej Faith z rozmysłem
zwolniła,
chcąc nacieszyć się piękną jesienną scenerią. Mijała wiele dobrze
utrzymanych gospodarstw i zagród pełnych sytego, zdrowego bydła.
Rżyska,
koło których przejeżdżała, przywodziły na myśl niedawne bujne łany
pszenicy i żyta.
Podziwiała też schludne domki z kamienia, kryte strzechą; przed
każdym
z nich był niewielki ogródeczek, a w nim późno kwitnące krzewy
lub ozdobne pnącza. Wydobywające się z kominów spirale dymu
unosiły
się w niebo, naznaczone intensywnym błękitem. Faith wyobrażała
sobie,
jak we wnętrzu chat wieśniaczki zebrane wokół kuchennego pieca
przyrządzają południowy posiłek.
Bez trudu zauważyła różnicę w wyglądzie farm, gdy z gruntów
należących
do May fair Manor przejechała na tereny będące własnością
Dewhurstów.
Domy nie wyglądały tu malowniczo: dachy dziurawe, zawiasy
przy bramie wjazdowej przeżarte rdzą, płoty koślawe i szczerbate.
Zresztą, nie tylko zabudowania były w opłakanym stanie. Do Faith
docierały
też wieści o niezadowoleniu większości dzierżawców. Przez długie
lata znosili szykany w postaci zawyżonych czynszów i zaniżonych
płac; nic więc dziwnego, że czuli się oszukani przez swych
utytułowanych dziedziców.
Gdy Griffin powrócił do ojczyzny, by objąć swe dziedzictwo, niewiele
brakowało do otwartego buntu. Dzierżawcy podejrzliwym okiem
spoglądali
na jego poczynania. Czy nowy wicelii'abia okaże się taki sam jak
poprzednicy? Farmerzy nie spieszyli się z wypowiadaniem swych
opinii;
przyjdzie na to czas, gdy konieczność zmusi ich do jawnego
sprzeciwu.
Faith wiedziała, że taka sytuacja ogromnie martwi Griffina. Powtarzał
wielokrotnie, że był dotąd marynarzem i nie ma pojęcia o pracy
rolnika.
Zdobył się jednak na niebagatelny wysiłek, chcąc poprawić warunki
życia
swoich dzierżawców -najuboższym redukował czynsze do minimum,
najbardziej zapalonym rolnikom dostarczał narzędzi i ziarna
siewnego.
Był to jakiś początek, aczkolwiek ubogi. Nieufność okolicznej ludności
dawała o sobie znać nawet w nieistotnych drobiazgach. Faith
zauważyła,
że dzierżawcy Griffina zachowywali się przy spotkaniu z nim zgoła
odmiennie niż jej starzy przyjaciele z Mayfair Manor wobec niej. Ci
z Hawthorne zwieszali głowy, nie patrzyli prosto w oczy i jeśli musieli
się odezwać, mamrotali coś z ogromnym skrępowaniem. Byli nieufni,
gdyż
nie wiedzieli, czego mogą się spodziewać po Griffinie. Albo po niej,
jego żonie.
Mimo to Faith nie traciła ducha. Uśmiechała się ciepło i zachęcająco
do każdego, na kogo się natknęła. Była ogromnie dumna, że zna z
imienia
i nazwiska wszystkich mieszkańców Hawthorne. Miała nadzieję, że
niebawem ci poczciwi ludzie zaznają podobnych wygód i będą mieli
takie
samo poczucie bezpieczeństwa jak pracowici mieszkańcy Mayfair
Manor. Przysięgła sobie, że zrobi wszystko, by ta szczęśliwa godzina
wybiła jak najprędzej.
Wracając teraz konno do domu, tak się zadumała nad niedolą
dzierżawców
z Hawthorne Castle, że zupełnie nie zwracała uwagi na grube,
sterczące korzenie, których nie brakowało na jej drodze, póki dzielna
klacz
nie potknęła się na jednym z nich i nie uwięzła kopytem w głębokiej
koleinie.
Faith pośpiesznie ześlizgnęła się z siodła. Przemawiając czule do
konia,
pochyliła się nad uwięzioną kończyną i zaczęła ją masować.
Widać niechcący uraziła bolące miejsce, gdyż klacz stanęła dęba.
Faith
z całej siły przytrzymała za cugle i znów próbowała uspokoić
przerażone
zwierzę cichym, melodyjnym szeptem.
- Naprawdę nie chciałam... Bardzo boli? Moje ty biedactwo... - Faith
pieszczotliwie poklepywała klacz. - Już lepiej, prawda?
Westchnęła z niepokojem i obie ruszyły powolutku w drogę powrotną.
Uważnie obserwując ruchy zwierzęcia, Faith zauważyła od razu, że
klacz trochę kuleje.
Westchnęła raz jeszcze. Do dworu było z pięć kilometrów po
odludnym
terenie. No, cóż... wrócą do domu późnym popołudniem. Może
upłynąć
nawet kilka godzin, zanim ktoś się zorientuje, że wicehrabina nie
wróciła z przejażdżki. Wtedy, oczywiście, w niewielkich grupkach
wyruszą
na poszukiwanie zaginionej.
Wiedząc, że nie ma innego wyjścia, Faith lekko potrząsnęła cuglami
i ruszyła w drogę. Zamierzała wolnym krokiem doprowadzić konia do
domu. Miała nadzieję, że jej miła i łagodna klacz szybko wyzdrowieje.
Na szczęście, gdy po godzinie dotarły do polany, koń już nie utykał,
ale
Faith miała obolałe nogi, była spocona i rozgorączkowana. Bała się
jednak
dosiąść swego wierzchowca. Uznała, że to zbyt wielkie ryzyko.
Dotarły jakoś na szczyt pagórka, u którego podnóża leżał ulubiony
staw
Georgiego. Cichy zakątek wyglądał niezwykle zachęcająco.
Dosłownie
prosił, by zatrzymać się i odpocząć. Faith postanowiła zrobić kilkumi
nutowy postój nad wodą. 1 nagle kątem oka spostrzegła jakąś
dziecięcą
postać biegnącą po zboczu.
- Faith! Faith! -wrzeszczał Georgie, wymachując w podnieceniu
uniesionymi w górę rączkami.
Faith uśmiechnęła się i też do niego pomachała. Dziecko biegło
prosto
do niej, więc przykucnęła, by je objąć. Chłopiec uściskał ją z całej
siły,
jak miś swoją mamę niedźwiedzicę. Faith radowała się tym uściskiem
i cudownym zapachem dziecinnego ciałka, rozgrzanego słońcem i
owianego świeżym wiatrem.
- Co za miła niespodzianka! Ale skąd się tu wziąłeś, Georgie? Nie
przyszedłeś chyba sam. To kawał drogi!
- Przyszliśmy z tatusiem.
Faith podniosła głowę i ujrzała męża. Wicehrabia zbliżał się do nich
bez pośpiechu, niedbałym krokiem. Miał na sobie brunatną kurtkę i
płowe
bryczesy, a na nogach wysokie czarne buty. Wydawał się wypoczęty,
uradowany... i bosko piękny.
Faith zacisnęła lekko usta. Sama świadomość, że Griffin jest w
pobliżu,
przyprawiła ją o kołatanie serca. Jego męska uroda poraziła ją
niczym
piorun. Zmysły natychmiast dały o sobie znać. Wiedziała,, co prawda,
że
jest to nieosiągalne marzenie, ale myślała tęsknie: jak by to było
cudownie,
gdyby mąż powitał ją z takim samym entuzjazmem jak jego syn...
- Czemu nie jedziesz na koniu, tylko go prowadzisz? - spytał Griffin,
podchodząc bliżej. - Czy coś się stało?
- Klacz się potknęła na wielkich sterczących korzeniach. Obawiałam
się, że to jakieś poważne obrażenie. I doszłam do wniosku, że lepiej
biedaczki
nie obciążać moim ciężarem.
- Nie zauważyłem, żebyś jadła zbyt dużo wypieków naszej kucharki
—
odrzekł Griffin, błyskając zębami w szerokim uśmiechu. - Chyba że
zakradasz
się do kuchni w mroku nocy, by nurzać się w cieście.
- Każdą noc spędzam przykładnie we własnym łóżku - odparła Faith
z miną niewiniątka. - Jak sam dobrze wiesz.
- Istotnie wiem i bardzo mnie to cieszy - odparł i dorzucił gardłowym
szeptem: -. . .bo nade wszystko lubię sypiać w twoim łóżku.
Uśmiechał się coraz szerzej, a policzki Faith znów poczerwieniały.
W jednej chwili wybaczyła mu, że nie uściskał jej na powitanie.
- Oddaliliście się bardzo od domu - zauważyła. - Mieliście coś do
załatwienia w tej okolicy, czy wybraliście się po prostu na spacer?
Uśmiech Griffma sięgał już od ucha do ucha.
- Wyruszyliśmy z Georgiem szlakiem męskiej przygody. Machnęliśmy
ręką na wszystkie obowiązki i wypuściliśmy się na ryby. - Wicehrabia
stuknął palcem w dwa wędziska, które miał na ramieniu. Mniejszą
wędkę wręczył synowi. -Wykop z ziemijak najwięcej dżdżownic.
Wiesz,
tych długich robaków, co się tak wiją. Wsadź je do wiaderka... i
możemy zaczynać połów!
Chłopiec schylił się i podniósł z ziemi wiaderko, które upuścił, gdy
wpadł w ramiona Faith.
- Czy mam ich poszukać i dla ciebie, tatusiu? - spytał z błyszczącymi
oczami.
Wicehrabia udał, że rozważa głęboko ten problem.
- Dobry rybak zawsze sam się stara o przynętę... Ale w rodzinie
współpraca
jest dopuszczalna, więc... możesz nakopać i dla mnie.
- Hurrra! - wykrzyknął Georgie i energicznie potrząsając głową, dodał:
- A potem ja zrobię dopuszczenie i pozwolę zdjąć moją rybę z
haczyka, jak ją złapię!
Rozradowane dziecko odbiegło w podskokach. Pochylając się do
żony,
Griffin szepnął jej do ucha:
- Georgie za żadne skarby nie przyzna się do tego, ale nie może
znieść
widoku ryby szarpiącej się na haczyku. Chyba ma wtedy wyrzuty
sumienia,
że ją złapał. Zawsze mi wmawia, że to za mała rybka, nie nadaje się
do niczego, i trzeba ją wrzucić z powrotem do stawu.
- To wrażliwy chłopiec! - odpowiedziała równie cicho Faith. - Ma
zbyt miękkie serce na takie zabawy. Nie lubi patrzeć, jak giną
bezbronne
stworzenia... ani oglądać ich potem na talerzu. Już sobie wyobrażam,
co
to będzie za tragedia, kiedy się zorientuje, że boczek to kawałek
zabitej
świnki. Przepada za boczkiem!
- Z pewnością czeka nas niełatwa dyskusja - zgodził się Griffin.
Rozmowa zeszła na wierzchowca Faith. Griffin wręczył żonie większą
wędkę, schylił się i starannie obejrzał nogę klaczy. Słońce padało
prosto
na jego lśniące włosy, dodając im jeszcze więcej blasku. Ten widok
spowodował
u Faith niewytłumaczalną burzę emocji. Wicehrabina gorzko
żałowała, że nie ma dość odwagi, by zanurzyć palce w ciemnych
włosach
męża i bawić się jego lokami.
- Myślisz, że to coś poważnego? - spytała, gdy Griffin skończył
oględziny końskiej nogi.
Wicehrabia potrząsnął głową i odebrał od żony wędkę.
- Nie wygląda na nic poważnego, ale rad jestem, że się poświęciłaś
i nie wsiadłaś na nią. Jak tylko wrócimy do domu, każę Higginsowi,
żeby
od razu obejrzał tę nogę. Radzi sobie doskonale ze zwierzętami i
jego diagnoza jest zawsze trafna.
Faith skinęła głową potakująco. Ulżyło jej, że Griffin nie odkrył
żadnych
poważnejszych obrażeń. Wicehrabia wziął od żony lejce i ostrożnie
sprowadzi klacz po łagodnym stoku. Faith pośpieszyła za mężem.
Położyła mi łagodnie rękę na ramieniu, gdy zbliżali się do stawu.
- Chyba mojej biednej kobyłce chce się pić - powiedziała. - Na drodze
było tyle kurzu, że całkiem zaschło mi w gardle... Jestem pewna, że z
niąjest tak samo.
Wicehrabia podprowadził klacz nad wodę, którą zaczęła od razu
hałaśliwie
chłeptał Gdy napiła się do syta, Griffin zaprowadził ją w cień
drzewa i owinął cugle wokół mocnego pnia.
Potem odwrócił się do żony i wyjął z kieszeni kurtki dwie małe płaskie
flaszki.
- Masz dzsiaj szczęście, moja pani żono! Zabrałem ze sobą coś do
picia. Trochę jabłecznika dla Georgiego i coś mocniejszego dla
siebie. Uniósł
w górę obie piersiówki. - Co wolisz?
- Jabłecznk będzie w sam raz - odparła Faith. Ściągnęła rękawiczki
do konnej jazdy i sięgnęła po flaszkę.
Griffin wręczając ją, zrobił skruszoną minę.
- Obawiam się, że będziesz musiała łyknąć prosto z butelki. Georgie
upierał się, że tak będzie najbardziej przygodowo i aż się skrzywił,
kiedy
kucharka chciała dla nas przygotować piknikowy kosz z talerzami,
filiżankami i servetkami.
- Doskonae rozumiem Georgiego! Pikniki z obrusem i lnianymi
serwetkami
są dobre dla pań. Nawet szklanki to zbytek cywilizacji dla dwóch
rasowych rybików, synów natury - odparła Faith, zdejmując kapelusik.
Odgarnęła opadający na oko wilgotny kosmyk, przytknęła szyjkę
butelki do ust i wypiła duży łyk.
Zwracając laszkę, dostrzegła uśmiech na twarzy Griffina.
- Co cię tak śmieszy? - Uniosła rękę do ust, potem spiesznie zerknęła
na stanik sukni i spódnicę. - Jabłecznik mi spływa po brodzie? A
może pobrudziłam sobie amazonkę?
- Nic podobnego, Faith! Obserwowałem tylko rwoje zachowanie. -
Griffin przysunął się bliżej. Poczuła zapach jego ciała i jeszcze
bardziej
zapragnęła znaleźć się w jego ramionach. - Popijałaś z butelki z
takim
apetytem! To doprawdy niecodzienny widok.
- Taki niekobiecy, prawda? Damy przeważnie nie mają apetytu! -Faith
wdzięczyła się przed mężem. - Bardzo się zgorszyłeś, milordzie?
- Wręcz przeciwnie. Ten widok dodał mi animuszu. Łakome i
zachłanne damy są w moim guście.
Serce Faith zamarło na sekundę. A więc stała się jedną z dam w jego
guście? Spojrzała w oczy z roztopionego srebra i poczuła, że topnieje
w niej serce. Czyżby wreszcie upodobniali się do siebie?
- Widzicie, ile mam robaków? - Georgie pojawił się nagle u boku Faith
z wiaderkiem pełnym żywej przynęty. - Jest ich ze sto!
Trzymając w obu rękach chłopiec podniósł z trudem wyżej wiaderko,
by mieli lepszy widok. Zajrzeli posłusznie do wnętrza, omal nie
zderzając się głowami.
Griffin odchrząknął i stwierdził:
- Znakomity początek, synu!
Georgie wysypał całą zawartość wiaderka na trawę i przykucnął, by
przyjrzeć się z bliska swej zdobyczy.
- Najbardziej podobają mi się te duże. - Podniósł jakiś patyk i zaczął
rozdzielać nim dwie splątane ze sobą dżdżownice. -Ale tych nie
starczy.
Muszę dziś złapać straszne mnóstwo ryb!
Z wyrazem determinacji na twarzy chłopiec pobiegł znów na brzeg
stawu, by ponowić polowanie na dżdżownice.
Griffin uśmiechnął się.
- Podejrzewam, że Georgie woli grzebać w ziemi w poszukiwaniu
robaków, niż łowić ryby.
Faith odpowiedziała mężowi uśmiechem, po czym odwróciła się, by
spojrzeć na dziecko.
- Chyba każdy mały chłopiec ma podobne gusta! Kiedy łowisz ryby,
musisz stać bez ruchu i nawet nie możesz się odezwać... To ciężka
próba
dla malucha, którego rozpiera energia. A poza tym szukanie przynęty
to
najlepszy pretekst dla zwykłego taplania się w błocie. Można się
bezkarnie
ubrudzić od stóp do głów. Co za frajda!
- Sądząc z wyglądu mego syna pod koniec prawie każdego dnia,
skłonny
jestem przyznać, że błoto ma dla niego pewien urok - podsumował
Griffin.
Podał żonie ramię i oboje wyruszyli na poszukiwanie cienia.
Znalazłszy
odpowiednie miejsce, Faith ostrożnie usiadła na trawie i oparła się
plecami o pień drzewa. Jej spojrzenie co chwila biegło w stronę
Georgiego.
Chłopiec klęczał na błotnistym brzegu stawu i radośnie wyrzucał w
powietrze grudy błota.
Szczerze mówiąc, nie wiedziała sama, jak mogłaby pomóc temu
malcowi,
gdyby wpadł do wody. Przecież nie miała pojęcia o pływaniu!...
A mimo to nie spuszczała oczu z dziecka.
Po krótkim wahaniu Griffin rozciągnął się na trawie obok żony. Choć
Faith nie odrywała oczu od chłopca, wszystkie inne zmysły
uświadamiały
jej w całej pełni bliskość leżącego obok mężczyzny.
- Georgie potrafi ubrudzić się od stóp do głów, gdziekolwiek by był
i cokolwiek by robił - zauważył Griffin pobłażliwym tonem, w którym
dźwięczała jednak nutka dumy.
- Odziedziczył to po swoim szlachetnie urodzonym ojcu - odparowała
Faith.
Oczy Griffina natychmiast zwróciły się ku niej.
- Też coś! Wypraszam sobie!
Faith wyciągnęła rękę i wodziła nią w tę i z powrotem, gładząc
delikatnie trawę.
- Dajże spokój, Griffinie! Siebie chcesz okłamać? Kiedy oboje byliśmy
dziećmi, pół dnia spędzałeś w błocie, a przez drugą połowę uciekałeś
przed nianią, która chciała cię wpakować do wanny!
- W porównaniu z tobą musiałem rzeczywiście wyglądać na brudasa.
Uciekłabyś z płaczem do domu, gdybyś znalazła choć tycią plamkę
na
swoich wymuskanych sukieneczkach!
Ręka Faith zamarła w pół ruchu.
- Naprawdę była ze mnie taka porządnicka?!
Griffin wywrócił oczyma.
- Nie do wytrzymania! Wiecznie chciałaś się bawić razem z nami, ale
od razu biadoliłaś, jeśli przegrałaś albo nie mogłaś dotrzymać nam
kroku.
A ilekroć ubrudziłaś sobie ręce, buzię, albo - nie daj Boże - sukienkę,
to płakałaś jak bóbr.
- Nie mogłam być aż taka okropna!
- Właśnie że byłaś. Na szczęście, z czasem się zmieniłaś. Troszkę,
bo
troszkę, ale zawsze. - W jego oczach pojawiły się szelmowskie błyski.
-Ale szarogęsić się lubisz do dziś!
- Ty wstręciuchu!
Faith zerwała garść trawy i rzuciła w męża. Uskoczył zwinnie, nim
zielsko wylądowało na jego głowie.
- No właśnie: jesteś rozpaskudzona i nie potrafisz znieść słowa
krytyki.
Niewiele się zmieniłaś od czasów dzieciństwa.
Faith próbowała nadać swym rysom groźny wygląd, ale wbrew woli
rozchichotała się.
- No, tak... Tata czasem pobłażał moim kaprysom.
- Czasem?! Zawsze! Wystarczyło jedno twoje słówko. - Griffin
potrząsnął
głową. - Nieraz zastanawialiśmy się z Neville'em, jak ty to robisz.
Z początku myślałem, że tata cię tak rozpieszcza, bo jesteś
dziewczynką...
ale Harriet też nią była, a nasz ojciec nie miał dla niej ani chwili
czasu. Musiał więc być jakiś inny powód.
- Byłam jedynaczką-wyjaśniła Faith. - Moi rodzice nie mieli nikogo
innego, kto łaknąłby ich miłości i opieki. Wszystko więc
koncentrowało
się na mnie, a ja wykorzystywałam to skwapliwie!
- Twoi rodzice ubóstwiali cię, Faith - odparł cicho Griffin. - Chyba
wszyscy zazdrościliśmy ci, że jesteś ich oczkiem w głowie.
Faith podciągnęła kolana do brody i otoczyła je ramionami.
- Wszyscy mieliśmy szczęśliwe dzieciństwo.
Griffin skinął głową.
- Tak, to były beztroskie dni! Mój Boże, jak to dawno... Wydaje się,
że upłynęły całe wieki... - Twarz wicehrabiego przybrała tęskny, a
równocześnie
pobłażliwy wyraz. Był w tej chwili zdumiewająco podobny do
swego synka. - Gdybym wówczas wiedział, że pewnego dnia będę
miał
na głowie wszystkie te grunty i dzierżawców, bardziej bym sobie cenił
ówczesną swobodę.
W Faith obudziło się sumienie. Proste słowa Griffina uprzytomniły jej,
jakie brzemię obowiązków spoczywa teraz na jego barkach. Między
innymi
zgoła nieoczekiwany ciężar odpowiedzialności za żonę. I to taką,
jakiej sam nigdy by nie wybrał.
Westchnęła i oparła policzek na kolanach.
- Ale przecież dorosłe życie to nie tylko kłopoty!
Wicehrabia podniósł głowę. Czuła, jak jego spojrzenie przesuwa się
po jej postaci. Najdłużej zatrzymało się na biuście.
- Owszem, ma swoje dobre strony.
Faith odruchowo się wyprostowała się. Przechyliła głowę i zerknęła
na męża. Jego leniwy uśmiech i spojrzenie spod powiek mówiły
wyraźnie,
o czym Griffin teraz myśli. O uwiedzeniu własnej żony, oczywiście!
Wyraz jego twarzy i rozpłomienionych oczu świadczył dobitnie o
pożądaniu,
które go trawiło. Faith zadrżała leciutko na samą myśl o czekających
ją rozkoszach.
Od dożynkowego balu, który odbył się w zeszłym miesiącu, Griffin
odwiedzał ją noc w noc. Ponieważ za dnia bardzo rzadko okazywał
jej
czułość, te nocne potajemne spotkania miały dla Faith podwójny
urok.
Teraz jednak nie zapomniała, że nie są sami w tym rozkosznym
ustroniu.
Zwróciła twarz do słońca, przymknęła oczy i udawała, że zapada
w drzemkę. Miała nadzieję, że mąż, któremu zebrało się na amory,
odczyta
właściwie jej intencje i poniecha swych zakusów.
Nie poniechał. Choć Faith miała nadal zamknięte oczy, wszystkimi
zmysłami czuła, że mąż przysuwa się coraz bliżej. Serce jej
podskoczyło,
policzki i szyja oblekły się rumieńcem.
A potem palce Griffina zaczęły - niby to od niechcenia - kreślić jakieś
kształty na jej dłoni. Faith westchnęła cichutko pod pieszczotliwym
dotknięciem.
Griffin siadł bardzo blisko żony. Nadal nie patrzyła na niego, ale w
żaden
sposób nie potrafiła go zignorować lub zniechęcić. Z każdym
oddechem
Faith wchłaniała jego męski zapach i czuła, jak odżywa w niej
namiętność.
Wicehrabia pochylił się tak nisko, że jego oddech łaskotał ją w ucho.
- Zawsze myślałem, że byłoby miło kochać się pod gołym niebem,
nad uroczym stawem w jesienny dzień, w gorących jeszcze
promieniach
słońca. A ty nie masz ochoty sprawdzić, jakby to było, kochanie?
Faith zaparło dech. Wyobraźnia stawiała jej przed oczyma kuszące,
odurzające obrazy. Powróciło żywe wspomnienie nocy: twarde,
rozpalone
ciało Griffina na jej ciele, przytulone do siebie, złączone
najintymniejszym uściskiem.
- Sądzę, że byłoby to... bardzo niewygodne - zdołała wykrztusić
piskliwym
głosem. - Leżeć na twardej ziemi, w mokrej trawie?
- O, miłości, jakże mnie ranisz! - wydeklamował Griffin i ujmując
brodę żony obrócił ją twarzą ku sobie. Otworzyła oczy, a on
uśmiechnął
się uwodzicielsko. - Jak możesz uważać mnie za takiego brutala?!
Nigdy
nie naraziłbym twej delikatnej skórki na takie niewygody! To ja będę
leżał na wznak na twardej ziemi, a ty siądziesz na mnie jak na siodle
i opleciesz nogami moją kamizelkę!... Albo będziemy razem stać na
słońcu,
będę cię całował w szyję i będę coraz mocniej tulił do siebie, aż twoje
plecy całkiem przywrą do mej piersi... I będę nalegał szeptem, byś
objęła
ramionami pień wysokiego dębu i pochyliła się do przodu. A potem
powoli, ostrożnie... zanurzę się w cieple twego ciała.
Policzki Faith okryły się palącym rumieńcem. Przed jej oczyma
popłynęły
znów obrazy, jeszcze bardziej lubieżne. Oni oboje złączeni w
miłosnym
niemal zwierzęcym uścisku. W tej chwili wydawało się to jej całkiem
naturalne. Wszelkie hamulce zniknęły pod wpływem otaczającego
ich piękna i wzajemnego głębokiego zaufania.
- Chcesz mnie całkiem zdemoralizować, milordzie? - szepnęła.
- Myślisz, że zdołałbym tego dokonać?
Pewnie, że tak! - miała ochotę krzyknąć. Wystarczy, żebyś spojrzał
na
mnie pożądliwym okiem i już cała topnieję!
Ale odetchnęła tylko głęboko i powiedziała niepewnym głosem:
- Obawiam się, że nie zaspokoisz dziś swej ciekawości. Nasz syn jest
o kilka kroków stąd. Nie pora na takie nieprzystojne zaloty!
- Wobec tego musimy się tym zająć w stosowniejszej porze. Może
przy księżycu? Jest akurat w pełni - szepnął gardłowo.
Faith zadrżała na samą myśl o miłosnych uściskach pod
gwiaździstym
niebem. Jakież to... pogańskie!
- Ale księżyc, nawet w pełni, nie ogrzeje nas tak jak słońce -
wykręcała się.
- Czy księżycowa poświata nie jest bardziej czarowna? Bardziej
tajemnicza i zakazana?
- Przyznam, że myśl o błądzeniu w mrokach nocy pociąga mnie... Ale
jestem zawsze praktyczna. Czy nie będzie nam za zimno?
- W moim towarzystwie zimno ci nie grozi. - Obiema rękami objął
głowę Faith, przyciągnął ją do siebie i przytulił usta do jej ust. Ich
języki
spotkały się w gorącym, spokojnym pocałunku.
Gdy zabrakło im tchu, Griffin odsunął się od niej powoli, jakby
rozkoszował
się każdą sekundą tego uścisku. Popatrzyli na siebie, równie
zdyszani.
Faith na przymknęła na chwilę oczy, zmagając się z dreszczem
nagłego pożądania, piekącego niczym żywy ogień.
Griffin odkaszlnął.
- Z przykrością muszę przyznać, że masz całkowitą rację, moja miła.
To nie pora na folgowanie naszym słabościom. Tylko... Obiecałem ci,
że
będziemy się kochali w słońcu, że poczujesz je na swym nagim ciele.
Wiem, że to nieładnie wymigiwać się od obietnicy, ale... Obawiam
się,
że jeśli będziemy czekali z miłościąw plenerze, póki nie uporam się z
tymi
cholernymi rachunkami, to szron zdąży pokryć trawę i nawet moje
bezgraniczne pożądanie nie zdoła przemóc sił przyrody.
Faith uśmiechnęła się.
- Mogłabym ci pomóc.
- Doprawdy? - łypnął na nią tak lubieżnie, że aż się zaczerwieniła.
- W rachunkach.
- Ty?!
- Ja.
Zmarszczył brwi.
- Nie spotkałem jeszcze kobiety, która znałaby się na interesach.
- Meny zna się na inwestycjach - odparła Faith z wyzwaniem w
głosie.
- Zarządza swym majątkiem prawie bez pomocy i znacznie go
powiększyła.
- Zdumiewające! - Griffin gładził w zamyśleniu podbródek. - Choć
może nie powinienem się dziwić. Ciągle się przekonuję, że lady
Meredith to wyjątkowa kobieta!
Słysząc tę pochwałę pod adresem przyjaciółki, Faith wróciła nagle i
boleśnie
do rzeczywistości. Zmagała się z zazdrością i urazą- i ostatecznie
je pokonała. Ale zabrakło jej wiary w siebie, więc nie zaproponowała
Griffinowi swojej pomocy.
Zapadła niezręczna cisza. Faith uniosła ręce do głowy, chcąc
poprawić
fryzurę, gdyż wiatr rozwiewał jej włosy i pojedyncze pasma opadały
na
ramiona. Skrzywiła się odkrywszy, że kok nie jest już właściwie
kokiem,
a szpilki przepadły w trawie. Bez wątpienia wtedy, gdy Griffin objął ją
za
głowę i całowali się tak zapamiętale.
- Co się stało, Faith?
- Absolutnie nic. - Zacisnęła ręce na ramionach i zaczęła je
energicznie
pocierać. - A może wszystko?
Griffin zrobił zdziwioną minę, ale czekał cierpliwie na wyjaśnienie.
- Kilka tygodni temu we trzy, z Harriet i Meredith, podczas
podwieczorku
wbijałyśmy Elizabeth do głowy, że musi wyjść za kogoś, kto
dostrzeże
w niej nie tylko śliczną buzię i ustępliwy charakter, ale żywą
inteligencję.
Za mężczyznę, który nie bałby się zapytać żonę o zdanie
w różnych istotnych sprawach, i wysłuchać jej opinii.
Griffin skrzyżował ręce na piersi.
- To raczej nietypowa rada dla młodej panienki z towarzystwa,
nieprawdaż?
- Owszem - odparła po namyśle Faith. - Ale mądra i pożyteczna, jeśli
chce się znaleźć odpowiedniego towarzysza na resztę życia. Nie
zgadzasz się ze mną?
- Nie jestem tego pewien.
Faith wypuściła powietrze z płuc.
- A ja tak! I mimo to siedzę teraz, zalękniona i niespokojna; nie mam
odwagi zaoferować ci pomocy w gospodarskich rachunkach. Nawet
teraz, gdy jest ci bardzo potrzebna.
- Myślałem, że żartujesz. - Na twarzy Griffina odmalowało się żywe
zainteresowanie. -Naprawdę lubisz zajmować się rachunkami?
- Niespecjalnie - odrzekła szczerze Faith. - Ale mam wyjątkowo dobrą
pamięć, zwłaszcza do liczb. Przekonałam się, że bez wysiłku potrafię
dodawać w pamięci całe długie kolumny. Tatuś zdumiewał się tym
moim talentem, bo uważał wszystkie rachunki i rozliczenia za dopust
boży.
Griffm zmarszczył czoło. Faith zorientowała się, że mąż nie wie, co
odpowiedzieć. Przyglądał się jej uważnie przez długą chwilę.
Zaniepokoiło
to Faith tak bardzo, że doszły znów do głosu nerwy i pożałowała
swojej niezwykłej oferty.
I nagle wicehrabia uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Masz się stawić jutro rano, zaraz po śniadaniu, w moim gabinecie.
Jeśli jesteś choćby w połowie tak dobra w rachunkach, jak się
przechwalasz,
droga żono, wnioskuję, że zdołamy się z nimi szybko uwinąć. Nie
przepadnie nam zatem jutrzejsza randka tu pod drzewami, gdy tylko
coś
przekąsimy w południe!
W ciągu następnych dwóch tygodni Griffin odkrył, że jego gabinet
nie jest już izbą tortur, do której wchodził z przymusem i w której
wbrew
swej naturze i upodobaniom uczył się zarządzać gospodarstwem
wiejskim,
co zawsze nudziło go śmiertelnie. Teraz towarzyszyła mu w tej pracy
żona i dzięki niej poranna harówka stawała się znacznie łatwiejsza do
zniesienia.
Wkrótce Griffin przekonał się - ku swej radości - że Faith nie
przesadzała,
opowiadając o zdolnościach rachunkowych. Były doprawdy
imponujące,
choć zawsze zapewniała skromnie, iż to jedynie dar niebios.
Wprawdzie męska duma Griffina ucierpiała nieco, gdy dotarło do
niego,
że problem, z którym biedził się przez tydzień, jego żona
rozwiązywała
w ciągu kilku godzin. Jednakże wicehrabiemu nie brakowało
zdrowego
rozsądku i wkrótce pojął, że sprawna pomoc żony ogromnie ułatwia
mu życie.
Poza tym, że doskonale sobie radziła z rachunkami, Faith znała się
na
gospodarstwie i potrafiła odpowiedzieć na niekończące się pytania
Griffina
na temat zarządzania majątkiem ziemskim. Wicehrabia zdumiewał
się jej rozległą wiedzą na temat płodozmianu, cen zboża, hodowli
bydła
i innych aspektów rolnictwa. Czyli zagadnień, którymi nigdy się nie
interesował, póki nie spadła na niego odpowiedzialność za rodowe
dobra.
Początkowo Dewhurst przeznaczył dla żony niewielki, słoneczny
kącik
w swym gabinecie, jednak teren zajmowany przez Faith stopniowo
się powiększał, a ona każdego ranka poświęcała coraz więcej czasu
na
rozszyfrowywanie zapisów w księgach rachunkowych. Niebawem w
gabinecie
Griffina pojawiło się wytworne biureczko z czasów królowej Anny,
które poprzednio stało na poddaszu, a wraz z tym meblem inne
oznaki
kobiecej obecności - obce do tej pory typowo męskiemu charakterowi
tego wnętrza.
Znalazł się w nim wazon świeżych kwiatów, stanęło eleganckie
krzesełko
z czarująco wygiętymi poręczami, zagościł subtelny zapach wody
lawendowej... Wszystkie te kobiece drobiazgi budziły niepokój
Griffina,
drażniły jego zmysły i odrywały uwagę od rachunków.
Coraz częściej wicehrabia przyłapywał się na marzeniach o
wykorzystaniu
gładkiego blatu swego ogromnego, płaskiego biurka do celów zgoła
niezwiązanych z rachunkowością, chyba że weźmie się pod uwagę
czasownik „mnożyć się".
Przeważnie sprawy układały się tak, że gdy Griffinowi najwyższym
wysiłkiem woli udawało się wreszcie na kilka chwil zapomnieć o
obecności
Faith, ona sama bezwiednie przyciągała znów jego uwagę, cmokając
i potrząsając rozkosznie głową, gdy natrafiła na kolejne, rozbieżności
w zapisach.
- Prawie tysiąc funtów przepadło jak kamień w wodę! - wykrzykiwała
zdegustowana, odrzucając gęsie pióro. - To, jak dotąd, największa
malwersacja, jaką odkryłam. Ale obawiam się, że jeszcze przed
południem
pobijemy ten rekord. Cóż to był za pazerny rządca! Całąjego
działalność
można skwitować jednym słowem: przestępstwo. Tacy jak on
okrywają hańbą całą profesję, a przecież wielu rządców to ludzie
pracowici i uczciwi.
- A który to okazał się tak sprytny?
Faith zaczęła przerzucać leżące na jej biurku dokumenty, szukając
nazwiska.
- Niejaki White. Przybył do Hawthorne Castle siedem lat temu, a
kiedy
wyniósł się stąd po trzyletniej działalności, zabrał ze sobą znacznie
więcej, niż mu się należało zgodnie z umową.
Faith westchnęła i poruszyła głową, bo szyja jej zdrętwiała. Griffin z
trudem
pokonał pokusę i nie podszedł, by ją wymasować. Bardzo wątpliwe,
czy skończyłoby się na dotykaniu szyi!
- Ten White opracował całkiem sprytną metodę wymuszania
pieniędzy
dzięki manipulacjom z czynszem dzierżawnym - kontynuowała Faith.
-
Pewnie czuł się bezkarny, widząc, że nikt mu nie patrzy na ręce. Do
tego stopnia przestał się pilnować, że pewnego razu wpisał do księgi
rachunkowej rzeczywistą-zamiast zaniżonej -kwotę ściągniętą od
dzierżawców.
Zauważył potem swój błąd i skreślił zapis, ale nie wymazał go
całkowicie. Wystarczyło mi pogadać chwilę z dzierżawcą z którego
White
wydusił tę sumkę, by upewnić się co do fałszerstw tego typka.
- Wziąłem na spytki kilku zamożniejszych dzierżawców. To, co od
nich usłyszałem, pokrywa się z twoimi spostrzeżeniami - powiedział
Griffin. - Dobrze pamiętają, jak ciężko im się żyło pod rządami pana
White'a i jak trudno było dogadać się z nim. - Wicehrabia zmarszczył
ciemne brwi. - Jak myślisz, może by im dać jakąś rekompensatę za te
wszystkie krzywdy?
Faith zmarszczyła czoło w zamyśleniu i znów sprawdziła coś w
papierach.
- To bardzo uczciwe i honorowe podejście do sprawy. Na razie
jednak
lepiej ograniczyć się do obniżki czynszu, a poniesione przez nich
straty
rekompensować stopniowo. Dzierżawcy z pewnością docenią ten
dodatkowy
przychód, a nasze rezerwy finansowe nie zostaną zagrożone.
Dewhurst przytaknął z całą powagą.
- Kiedy uporasz się ostatecznie z tym galimatiasem i będzie
wiadomo,
na czym stoimy, powiadomię dzierżawców o miłej niespodziance,
jaka ich czeka.
- Ten łajdak White horrendalnie ich wyzyskiwał, a swych
pracodawców
bezczelnie okradał - gorączkowała się Faith. - Słowo daję, ktoś
powinien zastrzelić tego łotra!
Griffina, który porządkował dokumenty na swym biurku, po prostu
zamurowało. Po chwili odezwał się.
- Nie pochwalam, rzecz jasna, postępków White'a, ale czy nie jesteś
zbyt surowa? Za nadużycia finansowe śmierć? Nie wystarczyłoby
karne zesłanie do kolonii?
- Nie! - odparła stanowczo, ale okrasiła to bladym uśmiechem. -
Doprowadził
posiadłość do ruiny, terroryzował dzierżawców, fałszował dokumenty
i, okradając chlebodawców, napychał sobie kieszenie. Wyjątkowo
chytry i pozbawiony wszelkich skrupułów łajdak!
~ I za to należy mu się kulka w łeb?
~ Tak! Albo stryczek. - Faith oparła brodę na splecionych dłoniach. -
Nie rób takiej oburzonej miny, milordzie! Założę się, że dawniej, jako
kapitan i właściciel statku handlowego, nieraz miałeś do czynienia z
podejrzanymi
typkami. Nie wierzę, że dawałeś się oszukiwać i pozwalałeś, by
kradzież uszła im bezkarnie!
- Jasne, że nie! Każdy przyłapany na moim statku złodziej musiał
przespacerować się po desce*.
Griffin rozparł się w swoim fotelu i z wielką satysfakcją przyglądał
żonie, która zrobiła wielkie oczy i zerkała na niego z przerażeniem i
niedowierzaniem.
- Żarty sobie stroisz... - powiedziała po chwili wahania.
- Czyżby?
- Na pewno! - Policzki jej leciuteńko poróżowiały. - Tylko piraci
zmuszają swoje ofiary do wejścia na deskę! Żaden wilk morski,
posiadający
choć szczyptę honoru, nie zdobyłby się na podobne barbarzyństwo!
Griffin wybuchnął śmiechem.
- Nie znałem żadnego pirata, który traciłby czas na takie wygłupy z
deską.
Mógł znacznie szybciej pozbawić biedaka życia, przebijając ostrym
żelastwem. I wyrzucić trupa za burtę.
Faith aż dech zaparło.
- Znałeś osobiście piratów? Prawdziwych piratów?!
Griffin znów się roześmiał.
- A fe, wicehrabino! Prawdziwa angielska dama powinna być
zaszokowana
i przerażona na samą myśl o tym, że jej mąż mógłby zamienić
słowo z takim potworem, a co dopiero zawrzeć z nim znajomość!
Uniosła wysoko brwi.
- Nie tak łatwo mnie zaszokować, milordzie! - Skupiła całą uwagę na
leżących na jej biurku dokumentach i przez dłuższą chwilę udawała
ogromne
zainteresowanie tymi papierzyskami. W końcu dała spokój tej
komedii,
odwróciła się razem z krzesłem, pochyliła w stronę męża i spytała
żywo:
- No to jakich piratów znałeś?
Griffin poczuł nagłe rozbawienie. Faith miała minę ciekawskiego
dziecka.
Gdzież się podziała stateczna, dobrze wychowana dama, z którą
niegdyś
zamierzał się ożenić? Żona, którą zadowalałaby pozycja pani domu,
która prowadziłaby mu gospodarstwo i wychowywała jego dzieci, a w
wolnych
chwilach wyżywałaby się artystycznie haftując, malując akwarele
albo zajmując się ogrodem?
Zamiast tego znalazł sobie żonę, która znała się doskonale na
rachunkowości
i prowadzeniu gospodarstwa. W dodatku nie była to wiedza
teoretyczna, ale płynąca z doświadczenia i rokująca sukces oraz
konkretne
zyski, znacznie pewniejsze od tych, które sam mógł zabezpieczyć.
No
i wreszcie jego połowica miała wyraźną słabość do nie liczących się z
konwenansami,
niebezpiecznych mężczyzn!
Sporo wody upłynęło, nim do Griffina dotarła niezbita prawda, że
Faith
różni się zasadniczo od dobrze wychowanych dam, z którymi miał do
czynienia. I ta właśnie różnica nieustannie go fascynowała.
- Ci, z którymi się zetknąłem, to paskudne typki, gotowe okraść
każdego,
nawet własną matkę - odparł Griffin. -1 nie mam na myśli tylko
korsarzy.
Miewałem kłopoty z niejednym angielskim kapitanem, który zaklinał
się, że ten czy ów członek mojej załogi to dezerter z Królewskiej
Floty.
- Naprawdę byli dezerterami?
Griffin prychnął pogardliwie.
- Jasne, że nie! Większość mojej załogi stanowili ludzie różnorakiego
pochodzenia, z wielu krajów. Od lat pływali pod moją banderą. Ale to,
rzecz jasna, nie miało znaczenia dla Angoli! Wcielanie do floty siłą to
tradycyjny, dopuszczalny prawnie i odrażający zwyczaj Brytyjczyków.
- I jak sobie z nimi radziłeś?
- Szybko się zorientowałem, jak omijać angielskie okręty albo
wymykać
się im, jeśli nas namierzyły. - Griffin skrzywił się na to wspomnienie.
- Jeżeli rokowania odbywały się na pokładzie naszego statku,
przeważnie
znalazła się skrzynka wina lub koniaku, którą można było skłonić
poczciwego kapitana, by gdzie indziej szukał zbiegów. Jeśli to
zawiodło,
sięgałem po argument ostateczny: złoto.
Faith zamrugała oczami.
- Brrr! Co za typki! Chyba gorsze niż prawdziwi piraci!
Griffin uśmiechnął się.
- Czasem trudno ich rozróżnić. Ale pamiętaj, że ten, kto pierwszy
wymyślił te wszystkie dyrdymały o pirackich splendorach i pirackim
honorze,
z pewnością nie widział nigdy prawdziwego pirata. Na handlowych
szlakach całego świata natknąłem się na wielu obrzydliwców, obok
których pazerny rządca w rodzaju pana White'a robiłby wrażenie
niemrawego fuszera.
- Naprawdę? - Faith wzdrygnęła się. - Ale mimo wszystko to musi
być cudowna przygoda: pływać od portu do portu, zwiedzać
niezwykłe,
egzotyczne kraje...
- Owszem, takie życie ma swoje zalety.
Faith wyciągnęła do niego rękę.
- Bardzo ci tego brak? - spytała cicho.
- Czasami - odparł szczerze. Nakrył dłońmi jej ręce i zaczął od
niechcenia
gładzić smukłe palce. - Mimo wielu niebezpieczeństw to dobre
życie. A poza tym sam je wybrałem i odniosłem sukces.
- To całkiem co innego niż zarządzanie majątkiem ziemskim,
prawda?
- zauważyła Faith, wyrażając jego niewypowiedziane myśli.
Wicehrabia odwrócił wzrok.
- Byłem bardzo dumny z sukcesu, jaki odniosło moje
przedsiębiorstwo
okrętowe. Wyrobiliśmy sobie reputację uczciwej firmy, na której
można polegać. Ludzie z mojej załogi ciężko pracowali, ale opłaciły
się
im te wysiłki: zawsze mieliśmy zysk.
- Z gospodarstwem rolnym może być dokładnie tak samo! - Faith
ścisnęła
rękę męża. - Nie bądź dla siebie taki surowy. Wlazłeś w gniazdo
szerszeni i zdołałeś wydostać się prawie bez szwanku. Moim
zdaniem to godne podziwu.
- Być może - przytaknął Griffin i przeczesując włosy ręką odgarnął
je z czoła. Wyjrzał przez okno.
Przy ozdobnej fontannie grupka ogrodników troskliwie
przygotowywała
klomby do bliskiej zimy. Większe drzewa potraciły już prawie
wszystkie
liście, które przykryły teraz ziemię brunatną kołderką. Nieliczne, które
utrzymały
się jeszcze na gałęziach, wydawały się dziwnie samotne i
opuszczone,
gdy trzepotały na wietrze, oczekując bezradnie swojego kresu.
- Brak ci nie tylko życia na statku i tego twojego przedsiębiorstwa...
Prawda, Griffmie?
Ciężko westchnął i z wysiłkiem podjął znów konwersację. Wzdragał
się przed opisywaniem swych uczuć, gdyż jego słowa mogły sprawić
Faith
ból. A jednak w głębi serca wiedział, że pragnie podzielić się tym
wszystkim właśnie z żoną.
- Morze zawsze mnie fascynowało. Już jako chłopiec marzyłem o
podróżach,
chciałem zawędrować daleko od tej zabitej deskami wsi. Rzadko
się zdarza, by rzeczywistość przewyższyła czyjeś marzenia, ale wierz
mi,
Faith, tak właśnie było, gdy żeglowałem na moim statku.
Dostrzegł, że rozważając jego słowa, żona coraz bardziej smutnieje.
- Nie miałam pojęcia, że musiałeś wyrzec się własnego ja, by wrócić
do Anglii. By wrócić do Hawthorne Castle.
Wpatrywała się w niego wielkimi oczyma. Griffin przesunął palcem
po jej policzku i poczuł, że przebiegł ją dreszcz.
- Wróciłem tu z własnej woli i nie zamierzam stąd odchodzić -
powiedział
miękko. -1 szczerze mówiąc, nie żałuję, że sprawy ułożyły się właśnie
tak.
Zapadła krótka cisza. Potem delikatne usta Faith wygięły się w lekkim
uśmiechu.
- Ja również, milordzie.
Padał drobny deszcz. Ot, tylko taki, który wystarczał, by poczernić
ogołocone
z kwiatów klomby. Griffin siedział wygodnie za biurkiem w swym
gabinecie i przez okno spoglądał na deszcz, słuchał miarowego,
usypiającego
bębnienia kropel o szyby i rozmyślał.
Po chwili z roztargnieniem wrócił do piętrzących się na biurku
dokumentów,
ale nie mógł wykrzesać z siebie ani odrobiny zainteresowania.
Tego popołudnia biedził się sam nad rozmaitymi problemami
dotyczącymi
gospodarstwa i rachunków i odkrył, jak bardzo mu brak towarzystwa
żony.
Zdumiewające! Dwa tygodnie wspólnej pracy i wspólnego
podejmowania
niezbędnych decyzji zbliżyły ich i związały ze sobą mocniej niż
ceremonia ślubna. A on przypuszczał, że tylko intymny związek
fizyczny może tego dokonać!
W wyjątkowo krótkim czasie Griffin, nie zdając sobie z tego sprawy,
nabrał zaufania do żony, polegał na jej radach i liczył się z jej
zdaniem.
Ku własnemu zdumieniu chętnie dyskutował z nią o wszelkich
problemach,
nawet tych najbardziej przyziemnych. Nie mógł zrozumieć rosnącej
potrzeby dzielenia są ze wszystkim z Faith. Czy to oznaka słabości?
A może szaleństwa?
Odpowiedź na te wszystkie wątpliwości była całkiem prosta. Griffin
oswoił się ze swym nowym życiem, przed którym bronił się tak
zażarcie,
i odkrywał w nim coraz więcej zalet. Od dzieciństwa wiedział, że jego
starszy brat zagarnie całą schedę, włącznie z tytułem i
odpowiedzialnością
za losy rodziny. I niemal od początku był z takiego układu bardzo
zadowolony.
Griffin nie przypominał sobie, by kiedykolwiek czuł się pokrzywdzony
lub zazdrosny z tego powodu, że cały majątek rodzinny przejdzie w
ręce
Neville'a, a on sam -jako młodszy syn - dostanie symboliczny grosik.
Pierwszy i ostatni raz Griffina nękała taka zazdrość w dniu jego
dziesiątych
urodzin, kiedy dostał w prezencie starego kucyka Neville'a, dla
którego
właśnie kupiono konia myśliwskiego, o jakim Griffin od dawna marzył.
Pokłócili się z bratem o tego konia, a od sprzeczki doszło do bójki. Po
niej jednak solidne lanie dostał tylko Neville. Duma i nadzieja rodu
chodziła
z obolałym tyłkiem, a Griffin musiał jedynie wysłuchać surowego
kazania. I przekonał się niezbicie, że na barkach przyszłego
wicehrabiego
spoczywa o wiele cięższe brzemię niż na młodszym synu.
Aż do pełnoletności Griffin cieszył się taką swobodą, o jakiej jego brat
mógł najwyżej pomarzyć. A że Griffin był bystrym chłopcem,
wcześnie
sobie wykalkulował, że wolność jest więcej warta niż tuzin rasowych
koni.
A tu masz! Wylądował ostatecznie w Anglii, wiedzie żywot właściciela
ziemskiego, ożenił się z niedoszłą bratową, haruje jak wół, by ocalić
podupadający majątek. A w dodatku, psiakrew, zaczyna w tym
znajdować
nie tylko przyjemność, ale sens życia!
Z ciężkim westchnieniem Griffin odsunął się od biurka, wyciągnął
długie
nogi przed siebie i zadumał się nad dziwnym zbiegiem okoliczności,
skutkiem którego znalazł się w obecnej sytuacji.
Odgłos kroków na korytarzu przerwał wicehrabiemu filozoficzne
rozważania.
Griffin wyprostował się w fotelu i spojrzał w stronę drzwi. Klamka
poruszyła się: ktoś nacisnął ją z wahaniem. Ponieważ nie usłyszał
przedtem
pukania, nie mógł to być nikt ze służby. Wobec tego ktoś z rodziny
wydedukował
wicehrabia. Zapewne jedna z jego sióstr.
Kiedy jednak ciężkie drzwi otworzyły się, stanął w nich Georgie z
bardzo
niepewną miną. Wicehrabia uśmiechnął się do syna, ale dziecko było
dziwnie niespokojne. Griffin wiedział, że to typowo męskie
pomieszczenie
budzi w dziecku ogromne zainteresowanie. Georgie niejednokrotnie
mówił swemu tacie, że to jest „naj-najważniejszy pokój w całym
domu!"
W dalszej rozmowie na temat gabinetu wyszło na jaw, że chłopca
szczególnie
fascynują szklane oczy dzików, których wypchane głowy spoglądały
na Georgiego ze wszystkich ścian. Wyznanie syna zaskoczyło
wicehrabiego i wprawiło w podziw.
Griffin był bardzo dumny z odwagi swojego dziecka. Dobrze pamiętał,
jakim strachem napawały go te wypchane głowy, gdy był w wieku
Georgiego.
Może dziecko nie zdaje sobie sprawy, że te trofea były kiedyś częścią
żywej, potężnej, groźnej bestii?
- Szukałem cię, tato - wykrztusił wreszcie Georgie.
- Naprawdę? A ja nie miałem pojęcia, że się gdzieś zawieruszyłem!
Georgiemu ciągle powtarzano, żeby nie przeszkadzał swemu ojcu
podczas
pracy. Toteż mina chłopca świadczyła niezbicie o tym, że zdaje sobie
sprawę z ogromu własnej winy.
Griffin uśmiechnął się szeroko do syna. Domyślał się, że dziecko
może
nie zrozumieć słownego dowcipu, ale miał nadzieję, że chociaż się
uśmiechnie.
Ale chłopiec nie uśmiechnął się. Wpatrywał się we własne buciki i
noskiem
jednego z nich wiercił dziurę w dywanie. Potem podniósł głowę
i rzucił ojcu niespokojne spojrzenie.
Zaskoczony tym wicehrabia wstał i skinął na syna. Ze zdławionym
okrzykiem Georgie podbiegł do niego. Griffin schwycił go w objęcia i
podrzucił
dziecko do góry. Taka zabawa wywoływała zawsze salwy śmiechu,
ale dziś chłopcu wcale nie chciało się śmiać.
Griffin czuł, jak drży drobne ciałko, które tulił do piersi. Przeszył go
nagły lęk i pozwolił Georgiemu ześlizgnąć się na podłogę.
Chłopiec spoglądał na niego wielkimi, przerażonymi oczyma. Obawy
Griffina potwierdziły się. Nie była to wizyta u taty pod wpływem
nagłego
impulsu, by obejrzeć z bliska imponującą kuszę, zamkniętą w
szklanej
gablocie lub pistolety do pojedynku, schowane w lśniącym
mahoniowym
pudle. To było coś znacznie poważniejszego.
- Musisz iść do salonu, tatusiu! 1 to już! - stwierdził z całą powagą
Georgie. Schwycił ojca za rękę i mocno zacisnął palce. - Tam jest zły
pan i paskudna pani! Przyszli na herbatę i Faith przez nich płacze!
- Co takiego? Nie wiedziałem, że będziemy mieli gości. Jesteś tego
pewien, synku?
- Tak, tak! - Georgie energicznie kiwnął głową. - Faith zaraz wytarła
buzię, ale zobaczyłem, że płacze. Taka była smutna! Ten zły pan
mówił
tak głośno, że uszy mnie rozbolały... i machał rękami na wszystkie
strony! O, tak!
I Georgie zaczął wymachiwać rączkami jak szalony.
- A ta paskudna pani powiedziała „grzeczne dzieci nie siedzą z
dorosłymi
w salonie" i kazała mi wyjść. - Georgie przekrzywił główkę. - Czy ja
jestem niegrzeczne dziecko, tatusiu?
Griffin przysunął się jeszcze bliżej do chłopca i wziął go za ramię.
- Jesteś najgrzeczniejszy ze wszystkich dzieci, mój najukochańszy
synku!
Georgie odetchnął głęboko.
- Wyrzuć tych złych ludzi, tatusiu! Ja ich nie znoszę!
Griffin pochylił się i przyjrzał się uważnie smutnej buzi. Georgie nigdy
jeszcze nie był tak zgnębiony. Nawet po odjeździe ukochanej niani,
która wróciła do Ameryki. Kimkolwiek byli ci tajemniczy goście,
wywarli
niesłychanie silne wrażenie na jego synie!
- Nie pamiętasz, jak się ci państwo nazywają? - spytał Griffin.
Georgie bezradnie wzruszył ramionami.
- Czy w salonie jest z nimi jeszcze ktoś prócz Faith? Może ciocia
Harriet? A może ciocia Elizabeth? - pytał dalej Griffin.
- Nie. - Georgie wolną ręką schwycił połę ojcowskiego surduta i
nerwowo
miął ją w palcach. - Pójdziesz tam zaraz i wyrzucisz ich, tatusiu?
- Jeśli naprawdę zachowują się tak brzydko, jak mówisz, znajdą się
za
drzwiami, nim powtórzysz trzy razy „Napoleon wredny drań!"
Ostatnia uwaga sprawiła, że chłopiec wreszcie się uśmiechnął. Jego
relacja z dziwnych wydarzeń w salonie była niewątpliwie szczera, ale
brzmiała tak niewiarygodnie, że Griffin pomyślał, iż Georgie mimo
woli
przeinaczył i wyolbrzymił fakty. A jednak... chłopiec nigdy nie
przejawiał
skłonności do koloryzowania.
Griffin opuścił swój gabinet i mszył żwawo korytarzem. Georgie
deptał
mu po piętach. Wicehrabia nie zwracał uwagi na stukanie, szuranie
i bębnienie, nieodłącznie związane z pracą robotników, któiych mijał
po
drodze. Choć remont parteru został ukończony pod koniec lata,
pozostało
mnóstwo do zrobienia na innych kondygnacjach i robotnicy, którym
powierzono
to zadanie, uwijali się jak mrówki.
Kiedy dotarli do zamkniętych drzwi salonu, Griffin dał znak synowi,
by zaczekał na korytarzu. Georgie zrozumiał polecenie, skinął głową i
zajął
stanowisko obok wielkiej donicy z palmą.
Griffin otworzył drzwi z impetem, wszedł bez zapowiedzi i
rzeczywiście
zastał w salonie dwoje nieznanych mu ludzi, popijających herbatę z
jego żoną.
Wejście wicehrabiego przerwało rozmowę. Trzy pary oczu zwróciły
się w stronę Griffma, który przede wszystkim spojrzał na swoją żonę.
W szarawym świetle dżdżystego popołudnia twarz Faith jaśniała
wewnętrznym
blaskiem. Zauważył jednak, że jego żona jest zdenerwowana.
Trzymała się niezwykle prosto, usta zacisnęła w ponurą kreskę. Mimo
to
nadal była uosobieniem wdzięku i szlachetności. Niczym młody
żołnierz
pod ostrzałem... - pomyślał Griffin.
Atmosfera w salonie była aż gęsta od napięcia i niepokoju;
potwierdzało
to podejrzenia wicehrabiego.
- A, tu jesteś, moja droga! - powiedział, podchodząc do żony i
natychmiast stanął u jej boku.
Ujął rękę Faith leżącą bezwładnie na podbrzuszu i ucałował
ceremonialnie.
Jej palce były zimne jak lód. Griffin poczuł lekkie zniecierpliwienie.
Jeśli aż tak się przejęła tą wizytą, czemu od razu go nie zawołała?
Albo
nie wyrzuciła sama tych intruzów?
- Nie wiedziałem, że mamy gości - mówił dalej z pozornym spokojem.
- Powinnaś była mnie powiadomić.
Faith odwróciła się do męża i obdarzyła go lekkim uśmiechem. - Nie
chciałam ci przeszkadzać w pracy - odparła cicho. - Moi kuzynostwo
nieoczekiwanie złożyli mi wizytę. Przyjechali z Londynu, by omówić
pewne sprawy rodzinne.
- Właśnie, sprawy rodzinne - wymamrotał pośpiesznie nieznajomy,
jego oczy były dziwnie rozbiegane.
- Sprawy rodzinne? Wobec tego przyszedłem w samą porę -
podchwycił
zręcznie Griffm, stwierdziwszy w duchu, że kuzyn Faith jest
zdecydowanie
antypatyczny. - Nie miałem dotąd przyjemności poznać twoich
krewnych, Faith. Może zechcesz dokonać prezentacji?
Zawahała się przez chwilę, przygryzła wargę i prawie
niedostrzegalnie skinęła głową.
- To mój kuzyn Cyril i jego żona Amelia, baronostwo Aston. Po
śmierci mego ojca Cyril odziedziczył jego tytuł.
No, wreszcie wszystko nabierało sensu! Griffin przypomniał sobie, że
jednym z powodów, dla których Faith tak zależało na małżeństwie,
była
obawa, że jej ukochany dom, Mayfair Manor, wpadnie w szpony tego
kuzyna.
Faith odkaszlnęła i wyjaśniała dalej.
- Lord Aston wyraził swoje obiekcje co do naszego małżeństwa.
Uważa,
że nie jest ono zgodne z testamentem mojego ojca.
- Doprawdy? - To była najbardziej powściągliwa z replik, które
Griffinowi
cisnęły się na usta. - Czemu w takim razie nie zwróciłeś się
bezpośrednio
do mnie, baronie? - syknął przez zaciśnięte zęby.
- Mój adwokat nie radził mi kontaktować się z tobą, wicehrabio odparł
lord Aston. - Jednakże uznałem za właściwe poinformować Faith,
że będziemy zabiegać o unieważnienie testamentu jej ojca. W
końcu...
jesteśmy przecież rodziną.
- Cóż za wielkoduszność! - Usta Griffina wygięły się w uśmiechu,
który raczej uosabiał ponury grymas. - A co konkretnie w naszym
małżeństwie
budzi twoje obiekcje, baronie?
- Wszyscy wiedzą, że nie jesteś tym wicehrabią, o którym była mowa
w testamencie. Ojciec Faith życzył sobie, by wyszła za twego
starszego
brata, nie za ciebie, milordzie.
- No, cóż... Moim zdaniem jedyną osobą, która miałaby prawo
sprzeciwić
się naszemu małżeństwu, był mój świętej pamięci brat. Ale ponieważ
nie ma go już wśród nas, doprawdy nie pojmuję, po co ktoś
postronny,
na przykład ty, baronie, miałby wysuwać jakieś obiekcje... - Griffin
uniósł brwi z miną najwyższego zdumienia, a potem udał, że nagle go
olśniło. - ...Chyba że miałby nadzieję zagarnąć Mayfair Manor po
pozbyciu
się prawowitej właścicielki.
- Do diaska! Czy ty tego nie rozumiesz, milordzie?! - Lord Aston
prychnął pogardliwie. - Tytuł bez majątku nic nie daje! Mam rachunki
do zapłacenia i rodzinę do wykarmienia! Nie mówiąc już o tym, że
odkąd
zostałem baronem, muszę żyć bardziej wystawnie, bo wszyscy
spodziewają
się tego po mnie. W tej sytuacji jedynym rozwiązaniem jest przejęcie
tego, co i tak należy mi się zgodnie z prawem: Mayfair Manor!
- O, tak! Mamy wszelkie prawo do Mayfair Manor - zawtórowała mu
żona. Przesunęła się na sam brzeg obitego lawendowym atłasem
krzesła,
jakby zamierzała rzucić się na rozmówcę.
Griffin zauważył, że niebieskawy fiolet obicia gryzie się okropnie z
jaskrawożółtą
wizytową suknią baronowej; w dodatku na tym tle jej rysy
.wydawały się jeszcze ostrzejsze, a cera bardziej ziemista. Usta
zaciśnięte
w grymasie uporu i zmarszczone czoło też nie dodawały jej urody.
Griffin od pierwszego wejrzenia poczuł do lady Aston jeszcze
silniejszą awersję niż do jej męża.
- Widzę, że umknął wam pewien drobny fakt: moja żona wypełniła co
do joty życzenia ojca zawarte w jego testamencie.
- Wasze małżeństwo to zwykła farsa! - rzucił szyderczo lord Aston.
Ktoś
ze służby w zajeździe Pod Gołąbkami, gdzie spędziliście noc
poślubną,
gotów jest zeznać pod przysięgą, że nie przebywaliście w jednej
sypialni dłużej niż godzinę!
- O, słuchamy kuchennych plotek? I to ma być kluczowy dowód, na
którym opierają się wasze nadzieje? - Griffin wymownie wzruszył
ramionami.
- Ośmieszycie się na resztę życia tym procesem... O ile w ogóle
dojdzie do procesu.
Griffin spojrzał na żonę. Faith zamarła z filiżanką w dłoni.
Zaczerpnęła
powietrza, odstawiła filiżankę na spodek i sięgnęła po imbryk.
Napełniła
jeszcze jedną filiżankę i wrzuciła do niej kostkę cukru.
Gdy podawała herbatę mężowi, wziął ją czym prędzej, by goście nie
zwrócili uwagi na jej drżące ręce. Niech piekło pochłonie tego drania!
Faith była najwyraźniej przerażona - zapewne tym, że baron natknął
się
na okruch upokarzającej prawdy.
Griffin natychmiast odstawił delikatną porcelanę na stół. Chciał mieć
wolne ręce na wypadek, gdyby poczuł nieprzepartą pokusę
chwycenia
Astona za kołnierz i wyrzucenia za drzwi.
- Owszem, w wielkim świecie zdarzają się dość osobliwe
małżeństwa,
ale ręczę, że kiedy wszystkie szczegóły waszej nocy poślubnej wyjdą
na
jaw, cały Londyn ubawi się do łez - prorokował posępnym głosem
baron.
-Jestem pewien, że Faith wolałaby uniknąć rozgłosu i upokorzenia...
- Radzę uważać, milordzie! - przerwał mu w pół zdania Griffin ze
złowróżbnym
spokojem. - Mówisz o mojej żonie. Wszystko, co jej dotyczy,
dotyczy również mnie. A tego, co moje, potrafię bronić w razie
potrzeby wszelkimi sposobami!
Mówiąc te słowa, zbliżał się coraz bardziej do barona. Czuł już woń
baraniny i podłego wina, które Cyril skonsumował w południe.
Aston wytrzymał jego wzrok i wzruszył ramionami, jakby niewiele go
to obchodziło. Griffin dostrzegł jednak w postawie barona rosnące
napięcie.
- Mam wrażenie - kontynuował wicehrabia ironicznym tonem - że
osobnik tak zafascynowany tym, co dzieje się w cudzych sypialniach,
musi bardzo nudzić się we własnej, bo inaczej nie miałby czasu na
podglądanie.
Z ust lady Aston wydobył się okrzyk oburzenia. Jej mąż, czerwony na
twarzy, z drgającymi nozdrzami, usiłował coś wykrztusić, ale ubiegła
go Faith.
- Mój kuzyn przywiózł ze sobą dokument, który radzi mi podpisać
powiedziała
z wahaniem. - Twierdzi, że to mnie ocali od skandalu.
- Istotnie! - wydukał lord Aston, szperając w wewnętrznej kieszeni
surduta, z której wyciągnął pognieciony papier. - Mój adwokat
przygotował
dla ciebie oświadczenie, że nie opowiesz się przeciwko mnie, gdy
wystąpię o unieważnienie testamentu twojego ojca.
Griffin głośno wciągnął powietrze.
- Jeśli myślisz, baronku, że możesz bezkarnie wtargnąć do mego
domu
i nękać moją żonę, zmuszając ją do wyrzeczenia się na twoją korzyść
swej niepodważalnej własności, to jeszcze większy z ciebie dureń,
niż
sądziłem! - oświadczył.
- Tego to już... - wybełkotał lord Aston.
Ale Griffin nie dał mu skończyć.
- Masz cholerne szczęście, mój panie, że jestem dziś wyjątkowo
powściągliwy!
-stwierdził. -W pierwszej chwili, gdy zobaczyłem,
jak przeraziłeś moją żonę i syna, chciałem wyrżnąć cię z całej siły w
pysk. I to nie jeden raz!
- Barbarzyńca! - obruszyła się lady Aston.
Griffin zignorował jej uwagę. Podszedł niedbałym krokiem do drzwi
salonu i ujął błyszczącą mosiężną klamkę.
- Każę powiadomić waszego stangreta, by natychmiast po was
zajechał.
Szczęśliwej podróży!
Lord Aston otworzył już usta, by zaprotestować, ale Griffin
powstrzymał
go rozkazującym gestem ręki i spojrzał z najwyższą pogardą na
nieproszonych gości.
- Nie radzę mnie prowokować - dodał. - Mogę zapewnić bez fałszywej
skromności, że moja opinia doskonałego szermierza i strzelca jest
rzetelna i w pełni wiarygodna.
Lord Aston nieco przybladł, ale wypiął pierś, przybierając urażoną
pozę.
Podał ramię swojej skwaszonej żonie i oboje sztywnym krokiem
ruszyli
ku drzwiom. Na progu przystanęli, by obrzucić Griffina morderczym
wzrokiem.
- To jeszcze nie koniec, Dewhurst!
- Ależ koniec, zapewniam cię, Aston. - Wicehrabia zmierzył wzrokiem
swego oponenta. - Szczerze ci radzę: ciesz się nowym tytułem i
wyższą
pozycją, i nie ostrz sobie zębów na to, co nie twoje! Uprzedzam cię
lojalnie, choć na to nie zasługujesz. Jeżeli będziesz nadal nękał
mojążonę,
z prawdziwą przyjemnością obedrę cię ze wszelkich luksusów,
którymi
cieszysz się obecnie i zrobię wszystko, co w mej mocy, byś zaznał
prawdziwej nędzy!
Oczy lorda Astona rozszerzyły się ze zdumienia. Oburzenie wprost
go
rozsadzało. A jednak wyniósł się wraz ze swążonąz pokoju. Bez
zwłoki. I bez słowa.
Gdy goście wyszli, Griffin zamknął po cichu drzwi, choć miał ochotę
trzasnąć nimi z całej siły, by jakoś wyładować swą wściekłość. Ale
okazując gniew, sprawiłby satysfakcję Astonowi. 1 jeszcze bardziej
zatrwożył Faith.
Ogromna ulga odmalowała się na jej twarzy, gdy drzwi zamknęły się
za
nieproszonymi gośćmi. Griffin poczuł skurcz w żołądku. Pojął, że
Faith
przejęła się tym spotkaniem znacznie bardziej, niż przypuszczał.
- Jestem ci taka wdzięczna, Griffinie! Już myślałam, że się ich nigdy
stąd nie pozbędę - powiedziała cicho. - Tobie pewnie się to wyda
niewiarygodne...
ale gdy tylko Cyril zaczął mówić o naszym małżeństwie, odebrało mi
mowę i rozum...
- Masz rację, to dla mnie niewiarygodne, że moja żona zapomniała
języka w buzi! - przekomarzał się z nią dobrodusznie Griffin. Ale Faith
nie odpowiedziała na to uśmiechem, jak się spodziewał.
- Mów, co chcesz! I tak jestem ci ogromnie wdzięczna, że ująłeś się
za mną z taką determinacją. Aż miło było patrzeć, jak z kuzyna Cyrila
uchodzi powietrze niczym z przekłutego balonu!
- Wyjątkowy obrzydliwiec! - Griffin potrząsnął głową. - Ale wróćmy
do ciebie. Zauważyłem, że się zdziwiłaś, gdy przyszedłem ci z
pomocą.
Czy aż tak ci się dałem we znaki, że uznałaś mnie za potwora, który
pozwala obrażać własną żonę we własnym domu? 1 to jeszcze
takiemu
mięczakowi jak twój kuzynek?!
- Byłam pewna, że stanąłbyś w mojej obronie - zapewniła go. Griffin
zauważył jednak, że mówiła bez większego przekonania, i sam nie
wiedział,
czy to odkrycie pochlebia mu, czy raczej go oburza.
Zapadła długa cisza. Griffin szukał odpowiednich słów, by wyrazić
nimi swoje uczucia.
- Uwierz mi, Faith, nikomu nie pozwolę wedrzeć się do mego domu
i znieważać mojej żony - słowem lub czynem!
- Naprawdę?
- Naprawdę! - Mrugnął na nią wymownie. - To wyłącznie mój przywilej
!
Jedynie błyskawiczny unik uchronił wicehrabiego od ciosu prosto
w pierś ogromną poduchą, którą rzuciła w niego jej lordowska mość.
Jesienne dni mijały niepostrzeżenie jeden po drugim. Nie było
żadnych
wieści od kuzyna Cyrila ani od jego adwokata i Faith powoli zaczęła
się
uspokajać. Już nie rzucała się gorączkowo na pocztę, wyczekując ze
strachem
złych wieści, które mogły nadejść w każdej chwili. Zadrżała na
samą myśl o pozwie sądowym albo innej niecnej sztuczce,
podważającej
jej prawa do Mayfair Manor, domu jej dzieciństwa.
Widocznie stanowcza postawa Griffina skutecznie ostudziła zapędy
Cyrila. Faith była wdzięczna mężowi za interwencję, ale wstydziła się,
że
nie umiała poradzić sobie sama. Wstyd jej było również za kuzyna, że
też
ktoś zjej rodziny okazał się taki pazerny!... A jednak w jego zarzutach
było nieco prawdy... I to właśnie budziło w Faith wyrzuty sumienia.
Wielką pociechą była dla niej świadomość, że mąż pośpieszył jej z
pomocą.
Ale zdążyła go poznać na tyle, by uznać, że postąpiłby tak samo
również wtedy, gdyby nie chodziło o nią. Kierował się naturalnym
odruchem
pomagania ludziom w potrzebie.
Była jego żoną, jego podopieczną, krótko mówiąc: jego własnością.
Póki mu starczało sił, po prostu musiał jej bronić. Faith była pewna,
że
poświęciłby nawet życie, gdyby to było konieczne.
Ale to poświęcenie nie było wcale dowodem jego miłości do niej.
Ich wzajemne stosunki znacznie się poprawiły w ciągu ostatnich paru
miesięcy. Faith dziękowała za to losowi. Radowała ją przede
wszystkim
naturalność, z jaką zachowywali się wobec siebie, wykazując
zrozumienie
i podobieństwo sądów. Ich partnerstwo, dojrzałe i godne podziwu,
rozwijało się nadzwyczajnie.
A jednak nigdy nie mówili o miłości. Faith tylko raz otworzyła serce
przed mężem, on zaś zignorował to wyznanie. Kompletnie! Uznała
więc,
że wprawiła go w zakłopotanie, mówiąc o uczuciach, których nie
podzielał,
i o których wolał nie wiedzieć.
Toteż nigdy więcej nie wspomniała mężowi, że go kocha.
Bombardowanie
Griffina wyznaniami, o które nie zabiegał, byłoby szczytem nietaktu i
egoizmu.
Mimo to miłość rosła w sercu Faith, ona zaś nie próbowała nawet z
nią
walczyć. Dała się porwać emocjom i cieszyła się nowym
doświadczeniem.
Wiedziała już, co to znaczy być zakochaną. Zachowywała się typowo
dla tego stanu ducha, z jednym wyjątkiem: nigdy nie ubierała swych
uczuć w słowa.
Największy niepokój budziła w niej myśl, że zbytnio uzależni się od
Griffina, będzie wiecznie spragniona jego obecności, zacznie się go
czepiać
niczym rzep. Ceniła sobie jak skarb przyjaźń i tkliwość, które jej
okazywał. Wiedziała, że trudno by jej było żyć bez nich. Nieustannie
więc miała się na baczności, by nie przebrać miary, nie przekroczyć
granicy,
którą oboje wytyczyli w milczącym porozumieniu.
- Jak myślicie, czy będziemy mieli dziś po południu gości? - spytała
Elizabeth, gdy rodzina zebrała się przy śniadaniu w jadalni zalanej
słońcem,
choć była już późna jesień.
Faith zmierzyła wzrokiem półmisek z sadzonymi jajkami, który
podsuwał
jej majordomus, i nabrała sporą porcję na talerz.
- Przypuszczam, że zjawią się ci sami co zawsze: Geoffrey Barton,
pan Huxtable, baron Harndon i nasz lokalny krezus, pan Jordan.
Gazeta zaszeleściła nagle w dłoniach Griffina, który rzucił badawcze
spojrzenie na swą młodszą siostrę.
- Ten Jordan coś mi się za często tu pokazuje! Nie ma innych
zaprzyjaźnionych
domów, gdzie mógłby spędzić popołudnie?
- Bardzo nam pochlebia, że właściciel największego dworu w okolicy
tak chętnie nas odwiedza. To bardzo sympatyczny człowiek!
-włączyła się
do rozmowy Faith, dostrzegłszy silny rumieniec na policzkach
Elizabeth, —
W każdym razie ja tak uważam i bardzo sobie cenię jego
towarzystwo.
- Ja też - zawtórowała jej Harriet.
Griffin spojrzał spod oka na trzy kobiece twarze, tak niewinnie
uśmiechające
się do niego, z wielkim szelestem rozłożył gazetę i znów się za
nią ukrył. Wyłonił się dopiero wówczas, gdy obie siostry skończyły
jeść i opuściły jadalnię.
- Doprawdy nie pojmuję, jak wszyscy ci panowie mogą spędzać tyle
czasu z dala od swego domu i majątku. Powinni częściej zajmować
się
gospodarstwem, zamiast każdego popołudnia zalecać się do
podfruwajki!
- burknął do żony. - Elizabeth ma zaledwie siedemnaście lat, a
tymczasem
wielki dziedzic Jordan wpatruje się w nią jak w obraz! Huxtable
traci mowę, ilekroć znajdzie się koło niej. Żałosne! A baron Harndon
mógłby być jej ojcem!
Faith nie odrywała oczu od gorącej czekolady, którą właśnie sobie
nalewała.
- Mam wrażenie, że barona interesują... bardziej dojrzałe kobiety.
Jest
zawsze uważający i grzeczny w stosunku do Elizabeth, ale nie ona
jest powodem jego częstych wizyt.
Griffin omal nie zakrztusił się kawą, którą właśnie pił duszkiem.
- Bardziej dojrzałe? Chcesz powiedzieć, że on tu przychodzi dla
ciebie?!
Faith uniosła brwi i spojrzała na męża z konsternacją.
- Dla mnie?! Czemu baron Harndon miałby składać wizyty ze
względu na mnie?
- Bardzo ci asystował na dożynkowym balu. Okazywał zbyt wiele
zainteresowania
twoimi ślicznymi ramionami i przepastnym dekoltem! -
Griffin starannie złożył gazetę i umieścił ją obok talerza. - O ile mnie
pamięć nie myli, brał udział prawie we wszystkich przyjęciach, które
zaszczyciliśmy
swą obecnością w ciągu ostatnich kilku tygodni. Czy nie sądzisz, że
czynił to ze względu na ciebie?
Faith wzięła do ust kawałek jajka i wyraźnie delektowała się jego
smakiem.
Wyraz podejrzliwości i oburzenia na twarzy męża zachwycił ją
jeszcze
bardziej niż wyśmienita kuchnia w Hawthorne Castle. Pragnęła
nacieszyć się nim do woli.
- Gdybyś zwracał więcej uwagi na swe otoczenie, przekonałbyś się,
że spotykamy wszędzie te same osoby, niezależnie od charakteru
imprezy
- powiedziała z uśmieszkiem wyższości. Nadziała na widelec
plasterek
szynki i położyła na swym talerzu. - To bardzo charakterystyczne dla
prowincji. Widuje się ciągle te same twarze. I przeważnie te same
stroje.
Zbity z tropu Griffin zmarszczył czoło i po namyśle spytał:
- Jeśli nie ze względu na ciebie, to dla kogo Harndon tu przychodzi?
Faith wywróciła oczyma.
- Żeby zobaczyć Harriet, oczywiście! Obawiam się, że całkiem stracił
dla niej głowę.
- Dla Harriet? - Griffin uśmiechnął się łagodnie. - Biedaczysko! Nie
dorówna jej ani temperamentem, ani ciętym językiem!
- To prawda, ale właśnie żywość charakteru Harriet działa na barona
jak magnes.
- A co z nią? Przyjaźnie patrzy na jego zaloty?
- Skądże znowu! - Faith obruszyła się. - Przecież jest zaręczona!
- I dużo jej z tego przyszło! - Griffin zmarszczył brwi i odsunął od
siebie prawie pusty talerz. - Nie zmartwiłbym się, gdyby Harriet
znalazła
sobie kogoś z miejscowego ziemiaństwa. Nie Harndona, bo on wcale
do
niej nie pasuje. Może poszukamy dla niej kogoś z odpowiednim
temperamentem?
Faith spoglądała na męża ze zdumieniem.
- Harriet jest zaręczona - powtórzyła.
- Nic na to nie wskazuje poza smętnym błyskiem w jej oku, kiedy
wspomni
o tym typku! - warknął Griffin. - Nieczęsto zresztą się to zdarza.
Specjalnie
mnie to nie dziwi, gdyż narzeczony wyraźnie o niej zapomniał. O ile
wiem, nie otrzymała od niego ani jednego listu, odkąd tu jestem.
- To przecież żołnierz! Walczy na wojnie. Wątpię, by miał czas na
pisanie listów - odpowiedziała Faith tonem pewności, której wcale nie
czuła.
- Inni żołnierze znajdują chwile, by napisać do swoich bliskich.
- No cóż... Może pan Wingate po prostu nie lubi pisać listów?
Wicehrabia nie raczył odpowiedzieć i Faith uświadomiła sobie, jak
bardzo mąż się tym martwi. Wspomniał jej kilkakrotnie, że niepokoi
się
o przyszłość Harriet. Widocznie nadal się tym dręczył.
- Udało ci się dowiedzieć czegoś o narzeczonym Harriet? - spytała.
Griffin zacisnął szczęki.
- Nic, czym Harriet mogłaby się przejmować.
Faith westchnęła.
- Zawsze robisz takie miny, Griffinie, kiedy jesteś zakłopotany. Od
razu widzę, że coś przede mną ukrywasz.
Wicehrabia skrzywił się.
- Zdobyłem o nim trochę informacji. Podobno Wingate potrafi dużo
wypić, zranił kogoś w pojedynku, a gdy przebywa gdzieś dłużej,
wynajduje
sobie efektowną... i kosztowną kochankę.
- Griffinie!
- Harriet naprawdę nie powinna się przejmować takimi drobiazgami.
Wygląda na to, że Wingate zachowuje się dokładnie tak, jak każdy
gorącokrwisty
młodzieniec, który ma zbyt wiele wolnego czasu. Może to i lepiej,
że służy w armii. Przynajmniej nie obija się od rana do nocy.
- Moim zdaniem Harriet uznałaby informację o kochankach swego
narzeczonego za coś, czym warto się przejmować! - Faith obruszyła
się,
koncentrując uwagę na jedynym aspekcie sprawy, który ją naprawdę
zaniepokoił.
- Jak myślisz, czy on po ślubie z Harriet zerwie znajomości z tymi
kobietami?
Griffin wzruszył ramionami.
- Jeśli go kiedykolwiek spotkam, wspomnę mu oczywiście o tym. Ale
nie mam wielkiej nadziei, że zastosuje się do mego życzenia. Sądząc
z tego,
co o nim mówią, Wingate to egoista, któiy folguje sobie we
wszystkim.
A jeśli w dodatku zrezygnuje ze służby w armii... nie mogę sobie
wyobrazić,
by Harriet zadowoliła się taką pozbawioną sensu egzystencją.
- Do mnie też dotarły różne plotki, ale Harriet sama go wybrała -
przypomniała
mężowi Faith. - Jest wystarczająco dorosła, by wiedzieć, czego chce.
- Dorosła czy nie, dobro mojej siostry leży mi na sercu i nie pozwolę,
by uwikłała się w bezsensowne małżeństwo! - Szare oczy Griffina
były
bardzo poważne. - Zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa.
Dla siebie też zrobiłeś wszystko? - miała ochotę wykrzyczeć Faith.
Jak jest naprawdę z tobą? Czy czujesz się szczęśliwy? A może nadal
żałujesz,
że się pobraliśmy?
Po raz pierwszy ujrzała na twarzy Griffina bezradność i niepewność.
Serce się jej ścisnęło. Powinna pomóc mężowi, wesprzeć go, a nie
obciążać
dodatkowo własnymi wątpliwościami. Nawet jeśli oddała swe serce,
została jej jeszcze duma i zdrowy rozsądek.
Mogłaby przyprawić męża o jeszcze większy niepokój i zażenowanie,
gdyby mu teraz zaczęła wiercić dziurę w brzuchu obawą o losy
swojego
małżeństwa. Faith powiedziała więc sobie, że dla dobra ich obojga
nie
będzie poruszać tej sprawy, ale w głębi serca miała do siebie
pretensję
o tchórzostwo. Nie odważyła się ani zapytać Griffina, ani wysłuchać
jego odpowiedzi.
W ciągu następnych kilku tygodni nie rozmawiali więcej o
narzeczonym
Harriet, ale Faith wiedziała, że Griffin nadal się tą sprawą martwi.
Zresztą i ona sama zaczęła przeglądać pocztę, bezskutecznie
szukając
w niej listów do Harriet. Przypatrywała się również miejscowym
dżentelmenom
pod innym niż dotąd kątem. Który z nich nadawałby się na męża dla
jej szwagierki?
Faith urodziła się i wychowała w Harrowby, była więc przyzwyczajona
do monotonnego trybu życia na prowincji. Czasami podejrzewała, że
jej mąż jest znudzony i zirytowany codzienną rutyną, egzystencją,
jakże
inną od barwnego życia wilka morskiego!
Jednakże wicehrabia zadał sobie nieco trudu i starał się włączyć w
nurt
lokalnego życia towarzyskiego. Nalegał, by organizować w
Hawthorne
Castle spotkania towarzyskie i uczestniczyć w podobnych imprezach
urządzanych
przez okolicznych ziemian. Wkrótce oboje z Faith stali się parą
najmilej witanych gości i żadne przyjęcie nie mogło stać się
sukcesem,
jeśli zabrakło na nim Dewhurstów.
Dni w Hawthorne Castle toczyły się utartym trybem. Ich spokojny
rytm
sprawiał, że życie Faith płynęło wygodnie i harmonijnie, nawet jeśli
nie
była to pełnia szczęścia. Wicehrabina najbardziej lubiła wieczory
spędzane
w domu w towarzystwie męża, gdy Harriet i Elizabeth udawały się na
spoczynek.
Siedzieli wówczas z Griffmem w salonie i gawędzili o wydarzeniach
dnia lub snuli plany na resztę tygodnia. Niekiedy mąż czytał jej na
głos,
a jego głęboki baryton sprawiał, że w Faith coś wrzało i kipiało jak w
czarodziejskim kotle.
Gdy zegar wybijał jedenastą, Griffin wstawał jak na komendę i z
łobuzerskim
błyskiem w oku podawał żonie ramię. Eskortował Faith uroczyście na
górę, do drzwi jej sypialni.
Potem całował ją lekko w rękę i życzył dobrej nocy. Faith niemal
pędem
wpadała do pokoju, popędzając pokojówkę, by pomogła się jej jak
najszybciej rozebrać. Gdy tylko miała na sobie przezroczystą nocną
koszulę,
odprawiała służącą, polecając jej wyczyścić zdjętą garderobę i
przygotować ubranie na jutro.
Potem zaczynało się dla Faith oczekiwanie, pełne nadziei i obaw.
Czy
mąż zastuka do drzwi, przy których stała? A może tej właśnie nocy
wszystko się skończy?
W ogromnym napięciu, wytężając słuch, czekała niespokojnie na
znajome
stukanie. Kiedy się rozlegało, oddychała z ulgą. Potem wchodził do
sypialni Griffin, zabójczo przystojny, z leciutkim uśmiechem na
wargach.
Faith zawsze odpowiadała na ten jego uśmiech długim, gorącym
pocałunkiem.
Tuliła się przy tym do męża tak, że ich ciała stykały się od piersi po
uda.
- Może jesteś zmęczona? - pytał zawsze Griffin.
- Troszeczkę - odpowiadała z ustami przy jego uchu.
- Wobec tego okażę się dziś troskliwym małżonkiem i pozwolę ci
pospać godzinkę, nim dzień zaświta.
- Czuję się zaszczycona: rozpieszczasz mnie, milordzie!
Potem brał ją na ręce, zanosił do łóżka i kładł na samym jego środku.
Pospiesznie zrzucał czamy atłasowy szlafrok, kładł się obok niej i
całował namiętnie w usta.
Czasami ich uściski były naglące i zaborcze, kiedy indziej leniwe i
wyrafinowane.
Faith zdumiewała się, że po tylu godzinach intymnego obcowania
znajdowali coraz to nowe sposoby sprawiania sobie rozkoszy.
Nieomylne ręce Griffina odgadywały nastroje i pragnienia Faith,
zawsze
dając jej doskonałe zaspokojenie. Uczył ją także, w jaki sposób
mogła
mu dać największą rozkosz. Faith odkryła, że jej własne doznania
stają
się dzięki temu jeszcze potężniejsze, jeszcze wspanialsze.
Rankiem, gdy Faith budziła się, była zawsze sama w swoim łóżku.
Tylko
intensywny zapach męskiego ciała przypominał o tym, że nie
spędziła tej
nocy sama. I tak oto rozpoczynał się nowy dzień.
W każdą niedzielę chodzili całą rodziną do kościoła i zasiadali
dostojnie
w rodzinnej ławce. Jedynym odstępstwem od zbożnej powagi było
wiercenie się Georgiego, który nie mógł usiedzieć spokojnie podczas
kazania.
Potem, o ile pogoda dopisywała, wracali spacerkiem do domu.
Georgie wybiegał ochoczo naprzód, Faith i Griffin szli ramię w ramię,
a Elizabeth i Harriet taktownie pozostawały nieco z tyłu.
Życie rodzinne nie było, rzecz jasna, idyllą. Wybuchały między nimi
sprzeczki - choćby z powodu szwagierki, skłonnej do wygłaszania
autorytatywnych
sądów i udzielania nieproszonych rad. Albo z powodu starszawego
dżentelmena, którego Griffin zatrudnił w charakterze guwernera
dla Georgiego, choć Faith wyraźnie życzyła sobie dla chłopca
łagodniejszej, kobiecej opieki - czyli guwernantki.
Co się tyczy guwernera, pana Cabota, Faith musiała przyznać, że się
myliła. Nauczyciel był bardzo cierpliwy, umiał docenić bystry umysł
Georgiego i nie zamierzał łamać w nim ducha surową tresurą.
Gdyby ktoś spytał Faith, jak się czuje w nowym otoczeniu,
odpowiedziałaby,
że jest zadowolona. Nauczyła się osiągać kompromis, być
elastyczną,
dokonywać wyborów i walczyć tylko w słusznej sprawie. Zrozumiała
również, że w małżeńskim pożyciu bywają wzloty i upadki.
Namiętność, jaką budził w niej mąż, nadal zapierała jej dech. Czasem
jednojego spojrzenie czy dźwięk głosu wzniecały w niej ogień. Ale
choć
radowało jąi pochlebiało jej, że mąż spędzał wszystkie noce w jej
łóżku,
Faith zależało na tym, by ich małżeństwo nie ograniczało się do
fizycznych kontaktów.
W głębi serca jednak obawiała się żądać od losu zbyt wiele, by nie
stracić tego, co dotychczas zyskała.
Minęła jesień, przyszła zima, a z nią Boże Narodzenie -ulubione
święta
Faith. W tym roku były one w Hawthorne Castle szczególnie radosne
dzięki obecności Georgiego. Chłopiec zachwycał się wszystkim - od
zawieszonych
nad kominkiem świerkowych gałęzi, ozdobionych barwnymi
wstążkami i kokardkami, poprzez obfitość obsypanych jagodami
pęków
jemioły i ostrokrzewii, po smakowite wonie dolatujące z kuchni, gdzie
przyrządzano świąteczne frykasy.
W dzień Bożego Narodzenia* Georgie jakimś cudem wysiedział
spokojnie
przez całe nabożeństwo, ale tak był podniecony perspektywą
upominków,
że nie docenił należycie wystawnej uczty świątecznej. A uczta
była wyborna. Składała się z pieczonej gęsi, łososia, potrawki z
królika,
różnych jarzyn - rzepy, pora i marchewki - oraz pasztecików
korzenno-
bakaliowych, piernika i kandyzowanych owoców. Barwnie opakowane
paczki, ułożone w wielki stos na kredensie w salonie, do tego stopnia
zaprzątały uwagę chłopca, że nie mogły z nimi rywalizować nawet
ulubione
dania Georgiego - zapiekanka z nerek i krem waniliowy.
Wreszcie nadszedł upragniony moment: rozdawanie prezentów.
Wszyscy
zgromadzili się w salonie wokół kominka, na którym płonęło
bożonarodzeniowe polano**.
Dorośli popijali grzane wino, a wszyscy obdarowywali się nawzajem i
składali sobie życzenia.
Najbardziej imponujący stos podarków czekał na Georgiego,
najmłodszego
członka rodziny. Przy otwieraniu każdej paczki chłopiec okazywał
ogromny entuzjazm. Wykrzykiwał za każdym razem, że to właśnie
jest
naj-najpiękniejszy prezent, a dorośli śmiali się do rozpuku, zanim
jeszcze
otworzył pakunek i wygłosił żarliwie niezmienną formułkę.
Faith ogromnie ucieszyła się z prześlicznie wyhaftowanej chusteczki
od Elizabeth i zaniemówiła na widok kaszmirowego szala od Harriet.
Ale
prawdziwego szoku doznała dopiero wówczas, gdy otworzyła
niewielkie, płaskie pudełko od męża.
- Och, Griffinie! Nie powinieneś trwonić na mnie tyle pieniędzy! Co
za wspaniałości! -wykrzyknęła, podnosząc z atłasowej wyściółki
olśniewający
naszyjnik. Brylanty i złoto skrzyły się radośnie w blasku ognia.
- Oto skutki nierozważnego wtajemniczania żony w rodzinne finanse!
- skomentował Griffin z szelmowskim uśmiechem.
Wyjął naszyjnik z drżących rąk Faith, włożył go na jej szyję i zapiął
zamek.
- Wygląda prześlicznie! - pochwaliła szczerze Elizabeth.
- Bardzo ładny! - zawtórowała jej Harriet.
- Wielki Boże... - Faith dotknęła naszyjnika; był taki chłodny i gładki
pod jej palcami. - Słów mi brak!...
Wicehrabia nachylił się tak, by tylko Faith mogła go usłyszeć.
- Chciałem ci podarować coś niezwykłego. Takiego, byś zapamiętała
ten wieczór na zawsze. Przecież to nasza pierwsza wspólna
Gwiazdka!
Oczy Faith napełniły się łzami wzmszenia. Odwróciła się, by nikt ich
nie dostrzegł.
- Popatrzcie: śnieżek!
Dziecięce okrzyki radości i podniecenia zwróciły ogólną uwagę.
Wszyscy
- niemal na wyścigi - biegli do okien, by wyjrzeć na dwór.
- Wszędzie biało! -zauważyła Harriet. -Widocznie pada już od
dłuższego czasu.
- Chcę wyjść i wziąć śnieżek do ręki! - oznajmił gromko Georgie.
- Znakomity pomysł - orzekł Griffin. - Jeszcze się nie ściemniło. Jeżeli
się pośpieszymy, zdążymy przed nocą przejechać się sankami. Co
wy na to? Kto ma ochotę na sannę?
Odpowiedział mu ogłuszający zgodny okrzyk! Wszyscy popędzili po
grube płaszcze, czapki i rękawiczki. Wybuchł żartobliwy spór o to, kto
pojedzie pierwszy, a kto musi poczekać na drugą turę.
Georgie i Faith wyszli z walki zwycięsko. Przytulili się do siebie pod
futrzaną derką. Griffin zręcznie kierował saniami na cienkiej warstwie
świeżego śniegu. Gdy po niedługiej przejażdżce przyszła kolej na
zmianę
pasażerów i miejsce w sankach zajęły ciocie Harriet i Elizabeth, Faith
i Georgie pomachali wesoło do odjeżdżających. A kiedy sanie
przebyły
łąkę i znikły im z oczu, mama z synkiem zabrali się do lepienia
bałwana.
Nagle ciszę zmąciły jakieś dziwne piski.
- Co to? - dopytywał się Georgie.
Faith przechyliła głowę i pilnie nadsłuchiwała.
- Chyba ptaki. Bardzo hałaśliwe ptaki!
- Poszukamy ich? - spytał przejęty chłopiec. - A jak znajdziemy, to
pobiegnę i przyniosę im dużo, dużo okruszków, żeby i one miały
święto!
- No, dobrze. Poszukamy gniazda. - Faith otrzepała rękawiczki ze
śniegu i wzięła Georgiego za rączkę. -Ale musisz być bardzo cicho,
bo
ptaszki się wystraszą i odlecą.
Szli ręka w rękę w stronę, skąd dochodziły te dziwne odgłosy.
Przeszli
przez zagajnik i dotarli do końca ogrodzenia, otaczającego łąkę ze
wszystkich
stron. Faith spoglądała w górę na bezlistne gałęzie, szukając gniazd,
ale nie dostrzegła żadnego.
Stanęli obok siebie na śniegu i wytężyli słuch. Ich oddechy zmieniały
się na zimnym powietrzu w kłęby pary.
- Znowu słyszałem! - wykrzyknął Georgie. - Tam!
Puścił rękę Faith i popędził we wskazanym kierunku.
- Zaczekaj na mnie! -zawołała Faith biegnąc za chłopcem, któiy
zniknął
już za ogrodzeniem.
Przyspieszyła kroku, ale nie było jej łatwo brnąć w ciężkich butach po
kostki w śniegu.
Sapiąc z wysiłku i ze strachu, przedostała się w końcu i ona na drugą
stronę ogrodzenia. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła Georgiego. Stał
cichutko
i bez ruchu, wpatrzony w kępę niskich iglaków. Faith pośpieszyła do
jego boku.
- To nie ptaszki! - powiedział.
Spojrzała w kierunku wskazanym przez dziecko i dostrzegła kłębek
szarego, białego i czarnego futra.
- To kocięta! - wykrzyknęła zdumiona.
Georgie błyskawicznie odwrócił głowę.
- Naprawdę?
Już po nie sięgał, ale Faith go powstrzymała.
- Pozwól, że ja to zrobię.
Delikatnie ujęła w dłonie futrzany kłębek, który rozdzielił się na trzy
malusieńkie i bardzo wrzaskliwe zwierzątka.
- Czemu one tak krzyczą? - spytał Georgie.
- Pewnie są głodne - domyśliła się Faith.
Głaskała delikatnie to jedno, to drugie kociątko, które tuliła do siebie,
podczas gdy Georgie starał się utrzymać w objęciach trzeciego kotka,
najbardziej hałaśliwego.
- Im się chyba przykrzy leżeć na śniegu - orzekł Georgie. -
Zaniesiemy
je do domu. Mogą spać w pudełeczku koło mego łóżka. Będzie im
tam ciepło!
- Nie, Georgie. Nie powinniśmy ich stąd ruszać. Kocia mama na
pewno
wróci do swoich dzieci. Będzie bardzo zmartwiona, jak ich tu nie
znajdzie.
Georgie zwiesił głowę ze smutkiem. Faith przeszukiwała wzrokiem
całą
okolicę, ale nie dostrzegła ani śladu kotki. Zdumiewające, że kocica
pozostawiła takie maleństwa...
Głowiła się przez chwilę, jak skłonić Georgiego do powrotu, gdy nagle
przybyli Griffin, Harriet i Elizabeth. Obie panie zaczęły od razu
rozczulać się nad kociętami.
- Szary będzie dla cioci Harriet, białasek dla Faith, a ja sobie wezmę
czarnego - oświadczył wspaniałomyślnie Georgie. Potem zwrócił się
z ujmującym
uśmiechem do ojca: - Dobrze, tatusiu?
- Usiłowałam mu wytłumaczyć, że nie możemy zabrać stąd kociąt
powiedziała
słabym głosem Faith, a trzymane przez nią kociątko przytuliło
łebek do jej szyi i cichutko zamruczało.
- Ależ nie możemy ich tu zostawić! - zaprotestowała Elizabeth. -
Zamarzną na śmierć!
Wywiązała się na ten temat gorąca dyskusja. Griffin oznajmił, że
zabierze
jedno z kociąt do Higginsa, nadzorcy stajni, który zna się na
zwierzętach. Poprosi go o radę.
Faith z żalem oddała mężowi swego kotka. Wicehrabia umieścił
zwierzątko
w sankach i odjechał. Wrócił niebawem.
- Higgins znalazł wczoraj po południu ich matkę w stajni na strychu
wyjaśnił
szeptem żonie. - Wdała się w krwawą bójkę z jakimś innym
zwierzęciem.
- To wyjaśnia, czemu nie wróciła po dzieci. - Faith odebrała kotka
z dużych rąk Griffina i przytuliła zwierzątko do piersi. - Czy jest
bardzo poraniona?
- Niestety, nie żyje.
- O mój Boże! -jęknęła Faith. - Co się teraz stanie z jej maleństwami?!
- Higgins uważa, że najlepiej je utopić.
- Boże święty! - Faith przygarnęła kotka jeszcze mocniej. - Jak mógł
radzić coś podobnego?!
Griffin wzruszył ramionami.
- Chciał im tylko oszczędzić cierpień. Są za małe. Nie wyżyją bez
matki.
- Musimy je uratować! - protestowała Faith.
- Jestem tego samego zdania co Higgins - odparł Griffin. - One i tak
zginą.
- Przecież to Boże Narodzenie! - powiedziała Faith łagodnie. - Jak
moglibyśmy... nawet nie spróbować?
Wiedziała, że walczy o przegraną sprawę, ale nagle wydało się jej, że
ocalenie bezbronnych kociąt ma jakąś głębszą, bardzo istotną
wymowę.
Griffin niechętnie zgodził się na zabranie ich do domu. Tego wieczoru
w ogóle nie można było zagonić Georgiego do łóżka. A jeszcze
trudniej
przekonać chłopca, że kotki są bezpieczne w stajni i jest im ciepło
w skrzynce, w której Higgins wymościł im posłanie.
Przez całą noc Faith spała niespokojnie. Zerwała się o świcie, gdy
Griffin,
zgodnie ze zwyczajem, opuścił już łóżko żony. Ubrała się szybko bez
pomocy pokojówki, narzuciła gruby płaszcz na ramiona i pobiegła do
stajni.
Kiedy dotarła do ciepłego kąta, gdzie umieszczono kocięta, ujrzała
swojego męża pochylającego się z posępną miną nad skrzynką.
Poczuła dreszcz niepokoju.
- Co się stało?
- W nocy zdechło czarne kociątko.
- Och, Griffinie! - Oczy Faith napełniły się łzami. Podbiegła do męża
i popatrzyła na bezwładne ciałko na jego dłoni. - Biedne maleństwo!
- Uprzedzałem cię, że tak się stanie. - Zadrgał mu mięsień w
policzku.
- One są zbyt młode. Nie uchowają się bez matki.
- Wiem... - Faith pociągnęła nosem. -Ni e mogłam znieść myśli, że
zostawimy je na pewną śmierć... ale to jest jeszcze gorsze!
Georgiemu
serduszko pęknie z żalu... A co z dwoma innymi kotkami? Pewnie z
nimi stanie się to samo...
- Wszystko na to wskazuje. - Wicehrabia zacisnął wargi. - Czarny
był największy i najsilniejszy. Nie wyobrażam sobie, by jego
rodzeństwo
wyżyło, gdy on nie wytrzymał.
- Higgins nie mógłby coś poradzić?
- Poradził. Ale nie posłuchałem jego rady. I teraz uważa mnie za
wariata.
Faith zwiesiła głowę. Dwa pozostałe kotki przytuliły się do siebie i
zwinęły
w kłębuszek. Były takie bezbronne i wzruszające...
- Co my teraz zrobimy?
Griffin nie odpowiedział. Stał przez dłuższą chwilę bez słowa,
wpatrując
się w skrzynkę. Potem odwrócił się, wyciągnął kawałek czystego
płótna
z pojemnika na opatrunki i delikatnie owinął zdechłego kotka.
Odgłos butów uderzających o twardą podłogę uświadomił Faith, że jej
mąż wychodzi.
- Dokąd idziesz? - zawołała za nim.
- Szukać wiatru w polu! - odparł i wyszedł ze stajni.
Faith przygarbiła się i posępnym wzrokiem wpatrywała w okno.
Spostrzegła,
że zaczyna padać deszcz ze śniegiem. Z ciężkim westchnieniem
przysiadła obok skrzynki i czekała zrezygnowana na przybycie
Georgiego.
W stajni było chłodno, ale Faith miała na sobie ciepły płaszcz. Oczy
same się jej zamknęły i zapadła w lekką drzemkę, z której wyrwał ją
odgłos
otwieranych drzwi. Spojrzała w ich stronę, zbierając siły do
wyjawienia
Georgiemu smutnej prawdy. Ale na progu nie stał wcale Georgie.
- Jak one się miewają? - spytał przybysz.
- Chyba tak samo jak przedtem - odpowiedziała Faith. Nutka
niepokoju
w głosie rozmówcy sprawiła, że poczuła się jeszcze gorzej. To z jej
winy cała rodzina będzie świadkiem śmierci tych maleństw. Faith
dręczyły
równocześnie smutek i wyrzuty sumienia.
- No cóż... Może to załatwi sprawę.
Wicehrabia sięgnął pod płaszcz i wyciągnął potężne kocisko, bure i
pręgowane.
- A to kto?
- Nowa matka dla naszych kociąt.
Faith zerwała się na równe nogi. Wielka pręgowana kocica
przeciągała
się właśnie, prostując przednie łapy. Była w dobrej formie. Podróż
pod
lordowskim płaszczem bardzo przypadła jej do gustu.
- Skąd ją masz?
- Z majątku Jordana. Poleciłem Higginsowi, żeby popytał
dzierżawców
i naszych sąsiadów, czy u kogoś nie ma kotki, która się niedawno
okociła. Masz pojęcie, ile jest w naszej okolicy kotów?! Świeżo
okoconych
też się znalazło kilka, ale ta biedaczka straciła większość swego
potomstwa; uchował się tylko jeden kociak. Miejmy nadzieję, że
zechce
zaadoptować naszą parkę.
- A co będzie z jej własnym kociątkiem?
Griffin uśmiechnął się i sięgnąwszy do kieszeni wydobył
rozwrzeszczany
kłębek futra, który z oburzeniem wystawiał maleńkie pazurki.
- On jest cały czarny!
Uśmiech wicehrabiego stał się jeszcze szerszy.
- No, prawie... Ma białe łatki na łapkach i brzuszku, ale chyba uda się
nam przekonać Georgiego, że wczoraj po prostu ich nie zauważył. W
ten
sposób nigdy się nie dowie o smutnym losie swego czarnego kotka.
- To cud - wyszeptała z podziwem Faith.
- Możliwe. Ale nie ciesz się przedwcześnie, moja miła. Higgins
uprzedził
mnie, że kocice nie zawsze przygarniają znajdy. Musimy się
przekonać,
jak ta buraska ustosunkuje się do naszych głodnych sierotek.
Wicehrabia ostrożnie umieścił wielkiego kota wewnątrz skrzynki. Dwa
osierocone kocięta obudziły się i miauczały przeraźliwie. Ale ucichły
natychmiast, kiedy duża kotka do nich podeszła. Obejrzała je nieufnie
ze
wszystkich stron, trąciła każde nosem i zaczęła lizać im pyszczki.
- No, jedna sprawa rozwiązana! - stwierdził Griffin z cichą dumą.
- W ostatniej chwili! - szepnęła Faith. - Otóż i Georgie.
Chłopiec wbiegł do stajni i skierował się prosto do skrzynki. Otworzył
oczy ze zdumienia na widok dorosłego kota.
- Skąd się tu wziął ten duży kot?
- Tatuś przyniósł go od pana Jordana. To kocica, będzie nową mamą
dla naszych kociąt.
Georgie żwawo sięgnął do skrzyni. Kotka syknęła groźnie i pacnęła
go
łapą. Przerażony, cofnął rękę.
- Ona mnie udrapała! -poskarżył się głośno.
- Nie powinieneś jej straszyć - doradziła Faith, sięgając po skarconą
rękę dziecka. Przyjrzała się jej dokładnie i z radością stwierdziła, że
nic
się nie stało. Kocie pazurki nawet nie rozdarły skóry.
- Czemu ona to zrobiła? - spytał Georgie z wielkim oburzeniem.
- Broniła swoich dzieci - wyjaśnił mu Griffin.
- Ja bym nie skrzywdził kociątek! Chciałem się z nimi pobawić! -
Georgie skrzywił się. - Zabierz tę dużą kicię do pana Jordana. Ona
jest paskudna!
Faith przykucnęła obok dziecka.
- Mylisz się, Georgie! Mamy wielkie szczęście, że znaleźliśmy dla
kociąt taką wspaniałą mamę. Małe kotki potrzebują mamusi, żeby
wyrosnąć na duże i silne koty.
- Ale ona mnie podrapała! - Georgie skrzyżował ręce na piersi i
spoglądał
morderczym wzrokiem na wielką buraskę. -1 na co im nowa
mamusia?!
- Żeby je karmiła, myła swoim językiem i nauczyła wszystkiego, co
powinny umieć dorosłe koty - wyjaśnił wesoło Griffin.
Georgie jeszcze bardziej zmarszczył czoło, rozważając słowa ojca.
Potem ukląkł obok skrzyni i ostrożnie wyciągnął ku niej rękę.
Pręgowana
kotka obwąchała ją, a potem pozwoliła pogłaskać się po głowie.
Georgiemu rozjaśniła się buzia.
- To tak samo jak z Faith! - orzekł.
Wicehrabia z wicehrabiną wymienili zdumione spojrzenia.
- Tak jak ze mną? Co masz na myśli?
- Ja już nie mam mamy, więc ty się mną opiekujesz, prawda? I ja się
bardzo cieszę. - Raz jeszcze pogłaskał kotkę. Potem wstał, podszedł
do
Faith i wsunął jej w dłoń swą podrapaną rękę. Uścisnęła ją mocno.
-Będę do ciebie mówił mamusiu, dobrze?
- Dobrze! - odparła szeptem Faith. - Wspaniale. - Poczuła, że coś ją
ściska w piersi, a po policzku spływa łza. Ale uśmiech, jakim
obdarzyła
przybranego syna, był pełen niezmiernej radości.
Było mroźne lutowe popołudnie, ale ostry wiatr nie dokuczał ani Faith,
ani Georgiemu, kiedy w targowy dzień wybrali się do miasteczka.
Siedzieli
przytuleni do siebie w powozie wicehrabiego - wielkim, staroświeckim
pudle o wysłużonych resorach i starych kołach, które trzęsło się i
podskakiwało
na wyboistej drodze.
Okrycie, którym szczelnie owinęli sobie nogi, dobrze chroniło od
zimna,
a skórzane poduszki, którymi wyłożone było wnętrze powozu, choć
stare i podniszczone, nadal zapewniały jadącym wygodę. Dwójka
podróżnych,
siedząc głowa przy głowie, z ożywieniem układała plany na
popołudniowy pobyt w mieście.
Uzgodnili, że najpierw odwiedzą pana Whiteheada, zegarmistrza, i
spytają
go, czy może zreperować kieszonkowy zegarek, który niegdyś
należał
do ojca Faith. Stary mechanizm popsuł się i nie odmierzał dokładnie,
czasu.
Faith powiedziała Georgiemu, że naprawiony zegarek będzie
prezentem
dla Griffina. W rzeczywistości jednak chciała nim obdarować
przybranego
syna. Chłopiec robił duże postępy pod kierunkiem guwernera
i właśnie z wielkim zapałem uczył się odczytywać godziny na
zegarze.
Faith uznała, że malec zasługuje na specjalną nagrodę za pilność.
Po wizycie u zegarmistrza wybiorą się do bednarza. Faith zamierzała
wyjaśnić mu dokładnie, jakiego rodzaju beczek potrzeba w dworskiej
spiżarni do przechowywania mąki i kaszy.
Następnie udadzą się do szewca obstalować nowe buciki dla
Georgiego.
Ukoronowaniem zaś wyprawy będzie wizyta w gospodzie Pod Różą
i Ostem. Kupią tam gorące paszteciki z mięsem i zjedzą je w
powozie,
w drodze do domu.
Faith znała dobrze te frykasy od dzieciństwa. Teraz też na myśl o
pulchnych,
nadziewanych mięsem pasztecikach ślinka ciekła jej do ust, podobnie
jak Georgiemu.
Jak zawsze w targowy dzień, w całym miasteczku było rojno i
gwarno,
toteż załatwianie sprawunków trwało dłużej niż zwykle. Bardzo z
siebie
dumni i radzi Faith i Georgie zmierzali wreszcie do gospody. Nie szło
im
zbyt szybko, bo tu i ówdzie zatrzymali się, by przywitać ze
znajomymi.
Tuż za zakrętem natknęli się na panią Hinkle.
- Już po zakupach, milady? - zagadnęła na powitanie.
- Prawie - odparła Faith.
Na dworski ukłon pani Hinkle wicehrabina odpowiedziała skinieniem
głowy. Miała nadzieję, że uczyniła to z należytym dostojeństwem.
Ciągle
jeszcze nie mogła się przyzwyczaić do takich objawów szacunku ze
strony
ludzi, którzy znali ją od dziecka.
- Obiecałam Georgiemu coś pysznego z gospody Pod Różą i Ostem.
- Pewnie paszteciki z mięsem?
- A cóż by innego? - Faith uśmiechnęła się. - A pani jak się udał
popołudniowy
spacer? Na ulicach mnóstwo ludzi! Jakoś nie odstraszyła ich mroźna
pogoda.
- Na szczęście świeci słońce i pomaga znieść ten ziąb... ale mnie i
tak
łamie w kościach. Wystarczy jeden zimny podmuch i cierpię istne
męki! zwierzyła
się pani Higgins i westchnęła dramatycznie.
Faith kiwnęła głową. Pani Hinkle była krzepką pięćdziesięciolatką,
wyglądała jak uosobienie zdrowia. A jednak uważała się za słabą
istotę,
którą dopadają wszelkiego rodzaju dolegliwości, przeważnie
wyimaginowane.
I dawało jej to mnóstwo satysfakcji.
- Przy słonecznej pogodzie zimno naprawdę mniej dokucza - odparła
Faith. Wiedziała już z doświadczenia, że nie należy pytać pani Hinkle
o zdrowie, gdyż wówczas konwersacja - a raczej monolog tej matrony
ciągnęłaby
się do wieczora. Ponieważ jednak Faith nigdzie się nie spieszyło,
uważała za swój obowiązek zamienić z poczciwą kobietą kilka słów.
- Słyszałam, że nasz proboszcz strasznie się przeziębił - opowiadała
z przejęciem pani Hinkle. - Więc posłałam służącą ze specjalnym
okładem,
bardzo pomocnym na płuca; dodałam do tego wszystkie potrzebne
zioła. Nie mogłam, niestety, przy moim słabym zdrowiu zanieść tego
sama na plebanię.
- O, tak! Trzeba zachować wszelkie środki ostrożności, by się nie
zarazić
- przytaknęła Faith. Poczuła, że ktoś ją mocno ciągnie za rękaw.
Spojrzała na Georgiego i wyczytała w jego oczach nieme błaganie.
Rozumiejąc chłopca, zaczęła dyskretnie rozglądać się dokoła w
poszukiwaniu
kolejnej ofiary gadatliwej pani Hinkle. Niestety, w pobliżu nie było
nikogo.
- A pani Renford nadal się stroi w koronki i falbanki - podsumowała
pani Hinkle damę, która wsiadała właśnie do powozu. - Nie bardzo to
pasuje osobie w jej wieku!
Faith mruknęła coś wymijająco. Potem pochyliła się i szepnęła
Georgiemu do ucha:
- Dobrze, że pani Renford wsiadła do powozu. To zielone piórko na
jej kapeluszu kołysało się jak statek na wzburzonym morzu... Omal
nie dostałam morskiej choroby!
Chłopiec zasłonił ręką usta, ale pani Hinkle usłyszała dziecięcy
śmiech
i skierowała na Georgiego całą uwagę.
- No, kawalerze, o cóż ci tam chodzi?
Zbity z tropu Georgie spojrzał na Faith, która położyła mu rękę na
ramieniu i rzekła:
- Georgie obawia się, że zabraknie dla nas pasztecików, jeśli się nie
pośpieszymy do gospody.
- I słusznie! - przytaknęła pani Hinkle. - Niech go pani pośle samego,
przecież to bliziutko, po drugiej stronie ulicy.
Faith zawahała się przez chwilę, ale pełna radosnego podniecenia
mina
Georgiego przesądziła sprawę. Wicehrabina wyjęła z woreczka
monetę
i wciskając ją chłopcu do ręki upomniała go:
- Ale przedtem ukłoń się ładnie na pożegnanie pani Hinkle!
Z iście matczyną dumą przyglądała się, jak Georgie kłania się w pas,
z jedną ręką przytkniętą do piersi, a drugą założoną za plecy.
- No, no! Co za elegancki kawaler! - zachichotała pani Hinkle. - Czuję
się jak księżniczka! Skąd umiesz tak ładnie się kłaniać?
- Pan Cabot mnie nauczył - odparł z powagą Georgie.
- To jego guwerner - wyjaśniła Faith. - Z początku nawet byłam temu
przeciwna, chciałam, żeby Georgie miał guwernantkę. Wie pani:
łagodna
kobieca ręka, lecz mój mąż obstawał przy panu Cabocie. Nie lubię
przyznawać
się do pomyłek, ale wicehrabia miał słuszność.
Pani Hinkle energicznie przytaknęła.
- Pani mąż, milady, miał absolutną rację! To bardzo mądry pomysł
dać dziecku wykształcenie i wszelkie możliwe szanse. Ułatwi mu to
życie
jak dorośnie, biedne maleństwo!
- No, tak... - Uwaga ta wydała się Faith dość zagadkowa, ale nie
miała
czasu zastanowić się teraz nad nią, gdyż Georgie znowu pociągnął ją
za rękaw.
- To ja już idę po paszteciki, mamusiu!
- Tylko bądź ostrożny! - zawołała Faith za dzieckiem przebiegającym
na drugą stronę ulicy. Uśmiechnęła się, gdy Georgie pomachał do
niej ręką, nie zwalniając kroku.
Nadal uśmiechnięta Faith zwróciła się do pani Hinkle.
- Tyle razy mu powtarzałam, żeby nie przebiegał... Mój Boże! Co się
stało, pani Hinkle? Słabo pani? - Zaniepokojona Faith wyciągnęła
rękę,
by podtrzymać rozmówczynię, która nagle zbladła.
- On... on do pani mówi mamusiu?! - zdumiała się pani Hinkle.
- O, tak! - odpowiedziała Faith dumnym głosem. - Strasznie się z tego
cieszę. Z początku, kiedy wyszłam za jego ojca, Georgie zwracał się
do mnie bezosobowo... Potem zaczął mówić Faith. Wiem, że nie
pamięta
dobrze swojej prawdziwej matki; gdy umarła, był jeszcze malutki...
Ale
nie chciałam go zmuszać, żeby mi mówił mamo. Ogromnie chciałam
być
dla niego prawdziwą matką i jestem bardzo szczęśliwa, że mnie
zaakceptował.
Georgie sam zaczął mnie nazywać mamą. Tym bardziej się cieszę!
- Wiedziałam, że jest pani bardzo... postępowa, milady, ale żeby aż
do tego stopnia? Słowo daję, to dla mnie prawdziwy szok! - Pani
Hinkle
zamrugała oczyma ze zdumienia.
- Przecież to nic nadzwyczajnego - odparła Faith, również zdziwiona
osobliwą reakcją rozmówczyni. - Z pewnością mnóstwo dzieci zwraca
się do macochy czy ojczyma mamo i tato!
Pani Hinkle osłupiała z wrażenia.
- Ależ on nie jest pani pasierbem!
- Słucham?
- No... prawowitym pasierbem. Przecież to bękart!
- C...co takiego?!
- Z... nieprawego łoża, rozumie pani?
- Dobrze wiem, co to słowo znaczy! - Faith zmierzyła panią Hinkle
spojrzeniem, przed którym nieraz drżała służba. - Jestem po prostu
zdumiona
pani bezczelnością! Powtarzać takie ohydne kłamstwa... i to mnie?!
Skąd w ogóle podobne przypuszczenie? Cóż za podłość!... Zawsze
uważałam
panią za dobrą chrześcijankę. Ogromnie się zawiodłam. Jest pani
zwykłą złośliwą plotkarką, która wymyśla odrażające historyjki, byle
tylko zwrócić na siebie uwagę!
Faith odwróciła się na pięcie i oddaliła szybkim krokiem. Serce biło jej
gwałtownie, w głowie huczało. Słyszała za sobą pośpieszne kroki;
pani Hinkle usiłowała ją dogonić.
- Proszę zaczekać!... Lady Dewhurst!... Faith, moje dziecko,
zaczekaj!...
Faith nieco zwolniła tempo. Próbowała się opanować. Zrobiła jeszcze
jeden krok, zatrzymała się i odwróciła raptownie. Zasapana pani
Hinkle
ostrożnie dotknęła ręką jej ramienia. Jej oczy pełne były niepokoju i
szczerości.
Zimny dreszcz trwogi przebiegł Faith po grzbiecie.
- Słucham?
- Myślałam, że pani wie... Błagam, niech mnie pani wysłucha! - Pani
Hinkle kilkakrotnie zaczerpnęła powietrza. - Nie kłamię i nie
opowiadam
zmyślonych bajek. Mój brat jest właścicielem małego klipra
handlowego.
To łupina w porównaniu ze statkami lorda Dewhursta, ale pływają
po tych samych szlakach. Kilka miesięcy temu mój brat udał się do
Portsmouth,
by razem z kapitanem zwerbować nową załogę.
Jeden z tych nowych majtków pływał przedtem z pani mężem,
milady.
Bardzo chwalił swego dawnego kapitana i jego małego synka. O tym
malcu
wicehrabia Dewhurst do niedawna nic nie wiedział. Ale jak się już
dowiedział,
uznał dzieciaka i zabrał go ze sobą do Anglii.
- Jak to nic nie wiedział? Nie rozumiem, o czym pani mówi!
Pani Hinkle zarumieniła się.
- Podobno wicehrabia w ogóle nie wiedział, że ma syna, dopóki
piastunka
nie przyprowadziła dziecka na statek, by je powierzyć ojcu, gdy
matka umarła.
- Wiem, że mój mąż był kapitanem jednego ze swoich statków i
całymi
miesiącami pływał po morzu. Georgie urodził się, gdy ojciec był w
długim
rejsie. Możliwe, że nie wiedział nawet o ciąży. Kiedyś mi powie
dział, że z matką Georgiego nie mieli tradycyjnego wspólnego
domu...
ale to jeszcze nie znaczy, że dziecko jest nieślubne! - odparła
lodowatym tonem Faith.
Pani Hinkle potrząsnęła smętnie głową.
- Lord Dewhurst nie miał pojęcia o dziecku, bo nigdy nie brał ślubu z
jego matką.
- To tylko plotki powtarzane przez marynarzy! - powiedziała bardzo
cicho, lecz dobitnie Faith, siląc się na obojętność, choć serce ściskało
się
jej z bólu. To nie mogło być prawdą! Nie mogło!
- Czy wicehrabia opowiadał pani kiedyś o matce chłopca?
- Nie.
- Albo o swym poprzednim małżeństwie?
Głos pani Hinkle był łagodny, pełen współczucia. A Faith poczuła, że
ze strachu ściska jej się żołądek.
- Jestem pewna, że pani się myli - usłyszała swój własny głos. Był
głuchy i stłumiony, jakby dochodził z bardzo daleka.
Pani Hinkle znów potrząsnęła głową.
- Nie będę się bawić w morały, choć większość ludzi powie, że
nieślubne
dzieci to wstyd i hańba. Moim zdaniem lord Dewhurst postąpił
słusznie, przyznając się do dziecka i biorąc je pod opiekę. Z
pewnością
dzięki pozycji ojca i jego wpływom chłopiec jakoś sobie poradzi w
życiu.
Może łatwiej mu to przyjdzie za granicą, na przykład w Ameryce?
Faith choć przez chwilę spróbowała logicznie myśleć. Zebrała się w
sobie
i wyobraziła, że Georgie udaje się bez niej na drugi koniec świata...
Mieszka gdzieś daleko, za oceanem, nigdy się z nią nie widuje. To
było
nie do pomyślenia! Dobry Boże... Faith poczuła, że musi uwolnić się
od pani Hinkle! Natychmiast!
- Nie zamierzam o tym dłużej dyskutować - powiedziała martwym
głosem. - Do widzenia, pani Hinkle.
Przebiegła przez ulicę, ani razu nie oglądając się za siebie. Omal nie
popłakała się na widok Georgiego wychodzącego z gospody z
pasztecikami
owiniętymi w kawałki czystego płótna -p o jednym w każdej rączce.
Pochyliła się i objąwszy synka przytuliła go do piersi z całej siły,
pragnąc
osłonić przed przerażającą prawdą. Chciała instynktownie ukryć
dziecko,
by nigdy nie dosięgnęło go nieszczęście, które czyha na nie w
przyszłości.
- Uważaj, mamusiu! -powiedział Georgie, usiłując się wydostać z jej
uścisku. - Paszteciki są gorące, poparzysz się!
- Chodźmy stąd! - zdołała wykrztusić Faith. - Musimy wracać do
domu.
Nie czekając na odpowiedź, pociągnęła chłopca w stronę powozu.
Ich
nagłe, wcześniejsze przybycie zaskoczyło stangreta i jego
pomocnika.
- Jedziemy do domu! - zawołała Faith. -Natychmiast!
Podsadziła dziecko do wnętrza i wsiadła pośpiesznie. Kiedy usłyszała
trzask zamykanych drzwiczek, ukryła rozpaloną twarz w rękach.
Potem
spojrzała na siedzącego naprzeciw niej zdumionego chłopca.
- Tobie też przyniosłem pasztecik - powiedział Georgie z pewnym
wahaniem, podsuwając jej przysmak.
Oczy Faith zamgliły się od łez. Ta słodka, niewinna twarzyczka... Jej
serce było pełne bezdennej rozpaczy.
- Nie płacz, mamusiu! - Georgie wyciągnął rączkę i niezgrabnie
poklepał
ją po ramieniu. - Dam ci ten cały, ładny pasztecik. Ja zjem ten gorszy.
Nie szkodzi, że się pokruszył!
- Gdzie jest pan wicehrabia, Gregory? - spytała Faith majordomusa,
ściągając rękawiczki i rzucając je lokajowi, który stał obok.
- W bibliotece, milady - odparł majordomus. - Czy mam tam panią
zaprowadzić?
- Nie bądź głupi! - warknęła. Jedyną reakcją sztywnego majordomusa
było lekkie uniesienie brwi. Lokaj nie był aż tak dobrze wyszkolony,
nie
umiał przybierać na zawołanie obojętnej miny. - Czy mój mąż jest
sam?
- Tak mi się zdaje. Czy propozycja, że pójdę tam i sprawdzę, będzie
kolejnym dowodem mojej głupoty?
Faith zmarszczyła brwi.
- Jeszcze jedna bezczelna uwaga i wylecisz stąd jak z procy, bez
referencji.
Czy wyraziłam się dość głupio, byś mnie zrozumiał, Gregory?
Rzuciła majordomusowi swój płaszcz, nie zwracając uwagi na lokaja,
wyraźnie zszokowanego jej dziwacznym zachowaniem. Targało nią
wiele
uczuć, zmieniających się jak w kalejdoskopie: rozpacz, nieutulony
żal.
upokorzenie, a teraz jeszcze gniew. Jeśli ktoś sprowokuje ją w tej
chwili,
wszystko skrupi się na nim. Ktokolwiek by to był - ze służbą włącznie!
Faith wkroczyła do biblioteki, zionąc ogniem. Szybko przekonała się,
że Griffin jest sam. Siedział wygodnie przy kominku i czytał książkę.
- Tak szybko wróciłaś, moja droga?
Faith zatrzasnęła drzwi z imponującym hukiem.
- Opowiedz mi o matce Georgiego! - zażądała.
Griffin bez pośpiechu zamknął książkę i podniósł się z fotela. Miał
czujne
spojrzenie i nieprzenikniony wyraz twarzy.
- Skąd to nagłe zainteresowanie jej osobą? - spytał.
Faith przez chwilę mierzyła wzrokiem swego wysokiego,
imponującego
męża. Potem podeszła bliżej i stanęła naprzeciw niego.
- Odpowiedz!
Griffin zmrużył lekko oczy.
- Matka Georgiego była Amerykanką z Karoliny Południowej. Córką
bogatego kupca, z którym przez kilka lat prowadziłem interesy.
- Jak się nazywała?
- Rosemary.
Faith oblała się ognistoczerwonym rumieńcem.
- A nazwisko? Nie rodowe, ale to, które nosiła w chwili śmierci.
Założę się, że nie Sainthill!
Griffin przesunął się i chciał ją wziąć za ramię. Odepchnęła go.
- Siadaj! - polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Faith zawahała się, ale usiadła. Wysunęła jednak swój uparty
podbródek i zmierzyła męża nienawistnym wzrokiem.
- Rosemary Morton i ja spotykaliśmy się potajemnie przez wiele
miesięcy,
a potem rozstaliśmy się po przyjacielsku. Nawał interesów sprawił,
że wróciłem do Karoliny Południowej dopiero po kilku latach...
Dowiedziałem
się wówczas, że Rosemary zmarła.
- Byłeś w niej zakochany?
- Nie. - Oczy Griffina pociemniały. - Nie łączyły nas więzi tego
rodzaju.
- Ale postaraliście się o dziecko! - odparowała Faith.
Uniesieniem brwi dał wyraźnie do zrozumienia, jak niemądra była jej
uwaga.
- Nie wiedziałem, że Rosemary jest w ciąży. Gdybym wiedział, być
może sprawy ułożyłyby się inaczej.
- Oczywiście nie była twoją żoną?
- Nie.
- A więc to prawda! - Cała zadziorność Faith znikła. - Georgie to
bękart, skazany na życie bez szans, na ciągłe upokorzenia. Nigdy nie
zostanie
zaakceptowany przez nasze środowisko. Będzie zawsze na
marginesie.
- Lodowa skorupa zacieśniała się coraz bardziej wokół serca Faith. —
Mój Boże, jaki los go czeka?
- Zapewnię mu wykształcenie. Wyznaczę hojną roczną rentę, gdy
dorośnie.
Pomogę mu w interesach, jeśli tego właśnie będzie pragnął. Jest
moim synem i nic tego nie zmieni, bez względu na okoliczności, w
jakich się urodził.
Niezwykle trudno było Faith ignorować pełne bólu spojrzenie Griffina.
Ale nie będzie mu współczuć. Nie ma mowy!
- Nic więcej nie możesz dla niego zrobić? Może mógłbyś go
adoptować?
- spytała z rozpaczą w głosie.
Griffin westchnął.
- Skonsultowałem się już w tej sprawie z adwokatem. Zajmie to wiele
czasu i pochłonie wiele pieniędzy, ale mogę zaadoptować Georgiego.
Będzie miał prawo do mego nazwiska, zostanie Sainthillem. Ale w
żadnym
wypadku nie może odziedziczyć po mnie tytułu.
Faith wzdrygnęła się. Zaległa między nimi cisza pełna napięcia. Faith
czuła, że coś zimnego i mrocznego rośnie w jej piersi, wypełniając
nieznośnie po same brzegi.
- Niech cię wszyscy diabli! - zaklęła na cały głos i walnęła pięścią
w wyściełane siedzenie krzesła. - Czemuś mi nie powiedział?!
Powinieneś mieć do mnie choć trochę zaufania!
Griffin odwrócił się podszedł do okna.
- Z początku myślałem wyłącznie o tym, by chronić chłopca. Biorąc
pod uwagę niezwykłe okoliczności naszego małżeństwa, uznałem, że
lepiej
będzie nie mówić na ten temat. Obawiałem się, że prawda tak czy
owak wyjdzie na jaw. I rzeczywiście wyszła!
- O, tak, wszyscy wiedzą, jak się rzeczy mają! - Oczy Faith błyszczały
oburzeniem. -A co to kogo obchodzi, że ja dowiaduję się prawdy nie
od mojego męża, ojca dziecka, ale od znajomej... na ulicy, w targowy
dzień? Czy ty w ogóle możesz sobie wyobrazić, jaki to był dla mnie
szok?!
Griffin wzruszył bezradnie ramionami. Spojrzał jej w oczy, ale zaraz
zmieszał się i odwrócił wzrok.
- Myślałem, że jeszcze zdążę ci o tym powiedzieć. Nie sądziłem, że
ktoś odkryje prawdę. Harriet...
- To Harriet o tym wie? - wrzasnęła Faith, zrywając się z miejsca.
- Nigdy nie rozmawialiśmy otwarcie na ten temat, ale wyraźnie wątpi
w mój ożenek za granicą.
- Pewnie i Elizabeth zna prawdę, co?
Griffin skinął głową, a Faith wyrzuciła w górę ręce w teatralnym
geście rozpaczy.
- Okazuje się, że w tym domu jest tylko jedna naiwna kobieta!
-Zanadto się tym przejmujesz, Faith - powiedział Griffin. - Wybacz
mi, że cię nie wtajemniczyłem, ale myślałem, że tak będzie lepiej dla
dziecka.
Faith powoli osunęła się na fotel. Czuła, jak oblewa ją rumieniec
upokorzenia,
ale to już nie miało znaczenia. Nic już nie miało znaczenia! Jak
mogła mylić się do tego stopnia? Jak mogła być taka łatwowierna?!
Atmosfera wzajemnego zaufania, którą z takim wysiłkiem starała się
stworzyć, była jedynie złudzeniem. Marzenie o tym, że kiedyś, w
przyszłości,
ich związek stanie się trwałym, opartym na zdrowych fundamentach
małżeństwem, było absolutną bzdurą! Od samego początku nie miała
żadnych szans. Od chwili gdy uświadomiła sobie, że Griffin żeni się
z nią tylko dlatego, że -jego zdaniem - wymaga tego honor rodziny.
- Musisz doprawdy uważać mnie za żałosne indywiduum: tak długo
pozwoliłam się oszukiwać - powiedziała cicho.
Piekące łzy tak bardzo cisnęły jej się do oczu, że ledwie je
powstrzymała.
Nie rozpłacze się! Teraz już była pewna, jakie uczucia żywi do niej
Griffin. Nie wyleje ani jednej łzy więcej z jego powodu!
Wstała bez słowa. Duma nakazywała jej unieść wysoko głowę, ale
serce
tak boleśnie jej ciążyło, że wszystko inne nie miało już znaczenia.
- Czy i Georgie dowiedział się dziś prawdy? - spytał z niepokojem
Griffin.
- Dzięki Bogu, nie! Choć i tak nie zrozumiałby, o co chodzi. „Bękart"
to dla niego po prostu nowe słowo. Ale obawiam się, że niebawem
pozna
jego znaczenie. - Roześmiała się ironicznie. - Spostrzegł, że coś
mnie
bardzo zmartwiło, ale myślał, że płaczę z powodu pokruszonych
pasztecików.
Griffin zdobył się na blady uśmiech.
- Gdzie on teraz jest?
- W stajni z Higginsem. Chciał koniecznie pomagać przy czyszczeniu
koni, a potem złożyć wizytę kotkom. Tak już wyrosły, że niełatwo mu
je
złapać, - Faith przyłożyła dłoń do czoła, uświadamiając sobie, że cała
drży. - Muszę zabrać trochę osobistych rzeczy z mego pokoju. Tam
się z nim pożegnam.
- Pożegnasz się?
Faith przełknęła ślinę, ale mdlące uczucie w żołądku nie znikło.
- Muszę na jakiś czas wyjechać stąd i być sama. Wrócę do mego
domu, do Mayfair Manor.
Wicehrabia wyciągnął rękę. Wziął żonę pod brodę i zmusił, by
spojrzała na niego.
- Czy to naprawdę konieczne?
- Nie wiem, jak inaczej mogłabym postąpić - odparła szeptem.
Srebrne oczy Griffma zapłonęły, ale jego palce były nadal łagodne,
gdy pogłaskał japo policzku. Potem cofnął rękę.
- Może istotnie tak będzie najlepiej.
Faith zamknęła oczy na sekundę, gdy zalała ją nowa fala bólu. Nagle
wszystko stało się takie realne, takie... ostateczne.
- Pozwolisz, żeby Georgie odwiedzał mnie codziennie.
Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie faktu.
Griffin potwierdził poważnym ruchem głowy.
- Nie zamierzam ci go odbierać.
- Dziękuję.
Nie zostało już nic do powiedzenia. Z bezosobową uprzejmością
wicehrabia
odprowadził żonę z biblioteki do głównych schodów.
Złożył jej głęboki, elegancki ukłon i był przy tym tak podobny do
Georgiego,
że Faith musiała przygryźć mocno wargę, by nie wybuchnąć
płaczem.
Spoglądała potem za odchodzącym mężem pustym wzrokiem,
próbując
bohatersko przemóc coraz silniejsze ściskanie w gardle. Potem
odwróciła się i zaczęła wchodzić po schodach z takim trudem, jakby
była staruszką.
Pierwsze dni nieobecności Faith bardzo się dłużyły. Griffin z
rozmysłem
harował od rana do nocy, chcąc się zatracić w pracy, ale nie wiedzieć
czemu wszystko, czego się tknął, przywodziło mu na myśl żonę.
Jej delikatny zapach był nadal wyczuwalny w sypialni, jej ostatni haft
leżał w koszyku do robótek w salonie. Starannie ułożone w
porcelanowym
wazonie w głównym holu żółte liliowce były jej ulubionymi kwiatami.
Nowe zasłony w jadalni miały cudowny błękitny kolor, który sama
wybrała.
Nawet odkrycie kolejnych niezgodności w księgach rachunkowych
sprzed dwóch lat przypomniało Griffinowi o żonie. Czy byłaby równie
oburzona jak wówczas, gdy odkryli matactwa White'a? - zastanawiał
się
wicehrabia. A może wcale jej nie obchodził los posiadłości, którą
opuściła?
Na pozór w Hawthorne Castle nic się nie zmieniło. Służba bez
zastrzeżeń
wykonywała swe obowiązki. Posiłki były przygotowywane i poda
wane na czas, bielizna zmieniana, pościel wietrzona w każdą środę,
a srebra czyszczone w każdy czwartek.
Po długim, męczącym dniu Griffin zasiadał z siostrami w salonie przy
kominku, na którym wesoło trzaskał ogień. Czasem Elizabeth grała
na
fortepianie, to znów Harriet czytała na głos fragmenty swych
ulubionych
książek, i tak trójka rodzeństwa spokojnie spędzała wieczór.
Bardzo podobnie wyglądały zimowe wieczory przed odejściem Faith,
a mimo to Griffinowi brakowało dawnej atmosfery przytulności,
odpoczynku, zadowolenia.
Siedział więc w fotelu, sączył koniak i starał się odgonić czarne myśli.
W chwilach cichej zadumy ogarniało go poczucie niewyobrażalnej
straty
i musiał przyznać, że po odejściu Faith Hawthorne Castle przestał
być
domem rodzinnym. Stał się po prostu miejscem zamieszkania, jak
hotel czy pensjonat.
Początkowo wicehrabia zakładał z właściwą sobie arogancją, że
Faith
wróci za dzień lub dwa. Rozumiał jej rozdrażnienie. Pojmował, że
została
boleśnie zraniona, choć nie bardzo wiedział, czemu musiała go
opuścić,
by uporać się ze swym nieszczęściem.
Kiedy nieobecność żony przeciągnęła się do tygodnia, Griffm zaczął
podejrzewać, że to on coś popsuł. Wyglądało na to, że im dłużej jego
żona pozostawała z dala od niego, tym mniejszą miała ochotę
wracać.
Wicehrabia dotrzymał słowa i zorganizował wszystko tak, by Georgie
każdego popołudnia mógł odwiedzać Faith w May fair Manor. Ku
zdumieniu
wicehrabiego Harriet i Elizabeth -jego rodzone siostry - z własnej
nieprzymuszonej woli postanowiły towarzyszyć Georgiemu w
codziennych przejażdżkach.
Przeważnie zostawali w Mayfair Manor na podwieczorek, niekiedy
nawet do zmierzchu. Co gorsza, po powrocie do Hawthorne Castle
żadne
z nich nie wspominało o Faith, z wyjątkiem lakonicznej wzmianki, że
jest
zdrowa i wydaje się zadowolona. Spragniony wieści o marnotrawnej
żonie
Griffin miał ochotę pociągnąć za język swego syna i bezczelnie
wymusić
z niego informacje. Ostatecznie jednak sumienie nie pozwoliło mu
posłużyć się dzieckiem.
- Już jestem, tatusiu! - ożywiony głosik Georgiego rozległ się echem
we frontowym holu.
Usta Griffina wykrzywiły się w cierpkim uśmiechu. Choćby nawet nie
wyglądał przez frontowe okno na podjazd, uszy powiadomiłyby go o
powrocie
syna. Chłopak robił tyle hałasu co dziesięcioro innych dzieci.
Georgie wpadł do pokoju, a za nim pojawiła się Elizabeth. Griffin nie
był tak głupi, by pytać otwarcie o Faith, otrzymałby zwykłą zdawkową
odpowiedź. Ktoś bardziej podejrzliwy niż on doszedłby pewnie do
wniosku,
że ma wokół siebie samych niewdzięczników i zdrajców!
- Właśnie się zastanawiałem, gdzieście się podziali - zauważył lekkim
tonem po powitalnych uściskach. - Już prawie noc. Założę się, że
kolacja Georgiego całkiem wystygła.
- Bardzo mi przykro... - Elizabeth nerwowo splatała palce. -N a
drodze
jest mnóstwo błota po ostatnim deszczu. Musieliśmy jechać
powolutku
i bardzo uważać, żeby nie utknąć na wybojach.
Wicehrabia zacisnął usta, by się nie wyrwać z jakimś grubiaństwem.
Pierś wznosiła mu się i opadała w niespokojnym oddechu. Czy
siostry
również wyczuwały dziwną obcość, która wkradła się w ich wzajemne
stosunki? - zastanawiał się w duchu.
- Nie muszę jeść kolacji. Wcale nie jestem głodny- oznajmił Georgie.
- Zjadłem trzy ciastka i bułeczkę z jabłkiem. Kucharka mamusi mówi,
że jeszcze nie spotkała chłopczyka z takim apetytem!
- Taka pochwała uradowałaby każde ojcowskie serce - stwierdził
wicehrabia.
Georgie z dumą skinął głową. Jego buzia przybrała bardzo poważny
wyraz.
- Lubię jeździć do mamusi i lubię przysmaki jej kucharki. Ale jeszcze
bardziej lubiłem, jak mamusia była z nami przez cały czas. Czemu
teraz mieszka w innym domu?
Griffin potrząsnął głową. Nie potrafił tego wyjaśnić synowi.
- Może pogniewała się na mnie, bo byłem niegrzeczny? - spytał
Georgie
z niepokojem. - Wpuściłem kotki do salonu, a one zrobiły siusiu... a
Jemiołka jeszcze bardziej napaskudziła.
Wicehrabiego ogarnęły wyrzuty sumienia, kiedy ujrzał ból w oczach
syna. Nie zdawał sobie dotąd sprawy, jakim szokiem była dla dziecka
ich rozłąka.
- Jestem pewien, że mamusia dawno o tym zapomniała - powiedział
z przekonaniem Griffin.
Georgie zmarszczył brwi, a potem i nos.
- Ale to strasznie śmierdziało...
- Pani Hodges bardzo porządnie wyczyściła dywan - zapewnił Griffin,
ale widział, że ta odpowiedź nie zadowoliła dziecka. - Mamusia
bardzo
cię kocha, Georgie. Nigdy o tym nie zapominaj!
Zapadło krótkie milczenie.
- Chcę, żeby znów była w domu...
- Ja też - wymamrotał Griffin.
- Może byś sam odwiedził Faith... - podsunęła nieśmiało Elizabeth.
Griffin spojrzał na nią ostro.
- Po co? Żeby zatrzasnęła mi drzwi przed nosem? Albo wpuściła do
środka, ale nie chciała ze mną rozmawiać?
- O, jestem pewna, że Faith nigdy by tak nie postąpiła! - zapewniła go
z przejęciem Elizabeth.
Griffin wyprostował się nagle.
- Rozmawiała z tobą na mój temat? Kazała ci coś powtórzyć?
- No... niezupełnie... - wykręcała się Elizabeth.
- Mamusia powiedziała, że z tatusia skończony dupek - pisnął
Georgie
uradowany, że może w czymś pomóc. - Słyszałem, jak to szepnęła
cioci Harriet!
Elizabeth spojrzała z niepokojem na brata i zwróciła się do dziecka:
- Z pewnością przesłyszałeś się, kochanie!
- Wcale nie! Dokładnie tak powiedziała - zapewnił ją z całą powagą
Georgie.
Usta wicehrabiego wygięły się w uśmiechu. Dowiedział się
przynajmniej,
że Faith nadal jest na niego wściekła. Z dwojga złego lepsze to niż
całkowita obojętność! Może istotnie pora na jakiś krok z jego strony?
- Chyba ciocia Elizabeth ma rację. Pojadę do Mayfair Manor i
rozmówię się z Faith.
- Przywieziesz mamusię do domu? Na zawsze, tatusiu? Będę bardzo
grzeczny!
Rozjaśniona nadzieją buzia Georgiego odebrała Griffinowi nieco
pewności
siebie. Poczuł się upokorzony. Wyobrażał sobie, że zapewniając
synowi dach nad głową, ubranie i jedzenie spełnia wszystkie jego
potrzeby.
Tymczasem dziecko przede wszystkim potrzebowało matki.
- Zrobię co w mojej mocy, żeby wróciła do domu z własnej woli
oświadczył
uroczyście. -A jeśli to nie wystarczy, przerzucę ją przez ramię i
przywlokę tu siłą!
Ostatnie słowa wymówił żartobliwym tonem, chcąc rozśmieszyć
Georgiego.
Chłopiec istotnie zachichotał. Ale Griffin dobrze znał swoją upartą
żonę. Kto wie, czy przemoc fizyczna nie okaże się jedynym środkiem
do osiągnięcia celu?
Księżyc w pełni właśnie wschodził, gdy Griffin przybył do Mayfair
Manor. Zatrzymał konia przed portykiem i przez chwilę podziwiał
proste,
czyste linie frontowej części budynku. Zsunął się z siodła i czekał.
Niebawem z wnętrza domu wyszedł młody lokaj.
- Dobry wieczór, sir - odezwał się do wicehrabiego. - Czym mogę
służyć?
Griffin odwrócił się i stwierdził ze zdziwieniem, że służący nie ma
pojęcia, do kogo się zwraca. Było to dla wicehrabiego trochę
upokarzające
i wzbudziło w nim lekki niepokój. Postanowił nie zdradzać swej
tożsamości.
Rzucił lokajowi cugle.
- Zajmij się moim koniem. A obchodź się z nim ostrożnie! - pouczył
młodzieńca. - Po pełnym galopie często bryka: musi ochłonąć przez
kilka minut.
- Tak jest, sir.
Młody człowiek posłusznie odsunął się poza zasięg tańczących
podków.
Potem z wyraźną rezerwą poprowadził parskającego konia w stronę
stajni na tyłach domu.
Griffin zaczekał, aż lokaj z koniem znikną mu z oczu i dopiero
wówczas
po kilku stopniach dotarł do drzwi frontowych. Nie życzył sobie
zbiegowiska. Sam fakt, że przybył do żony, która go opuściła, w
nadziei
skłonienia jej do powrotu, był dostatecznie irytujący. Nie samu do
tego potrzebni świadkowie!
Pokojówka, która otworzyła Griffinowi drzwi, wpatrywała się w jego
bilet wizytowy tak długo, że zaczął podejrzewać, iż jest niepiśmienna.
Kiedy
jednak poprosiwszy go, by zechciał chwilę zaczekać, wzięła nogi za
pas, wicehrabia domyślił się, że dobrze wiedziała, z kim ma do
czynienia.
Czekał więc, zdawać się mogło, bez końca we frontowym holu,
wpatrując
się w malowidło na suficie. Była to jakaś wymyślna scena z udziałem
rozmaitych rzymskich bóstw, przedstawionych w całym majestacie
na tle szafirowego nieba. Wicehrabia bez trudu zidentyfikował wiele
postaci,
ale jego oczy wciąż powracały do Wenus, Amora i Psyche.
Griffin zaczął już podejrzewać, że zapomniano o jego istnieniu, gdy
z drugiego końca holu dotarły do niego stłumione głosy. Starszawa,
tęga
jejmość wyłoniła się zza masywnych drewnianych drzwi i pośpieszyła
ku niemu.
Griffin rozpoznał gospodynię, panią Craig, która odmówiła mu
udzielenia
informacji o miejscu pobytu Faith, gdy przed kilkoma miesiącami
wyruszył za swą obecną żoną do Londynu.
Uśmiechnął się więc czarująco i przygotował w duchu do
nieuchronnej konfrontacji.
- Dobry wieczór, milordzie. - Jejmość spiesznie dygnęła. - Z
przykrością
muszę powiadomić waszą lordowską mość, że pani wicehrabiny nie
ma w domu.
- Nie ma w domu? - Wicehrabia pozwolił sobie na nutkę
sceptycyzmu.
— Jest pani tego pewna?
- O, tak! Absolutnie pewna. - Gospodyni zaczerwieniła się. - Bardzo
mi przykro, milordzie, że nadaremno przejechał pan taki szmat drogi,
i to po nocy.
Ręce Griffma zacisnęły się w pięści.
- Nie chce się ze mną widzieć? - Wpatrywał się w coraz ciemniejszy
rumieniec na twarzy gospodyni. - Ale oczywiście jest w domu,
prawda?
- Słucham?
- Pytam o moją żonę! Czy jest tu, w domu, czy gdzieś się wybrała po
nocy?
Nie wrzeszczał, nie wymyślał ani nie groził, choć miał na to wszystko
ochotę. Po prostu zadał pytanie. A jednak gospodyni cofnęła się o
krok.
W poczuciu winy spuściła oczy i załamała pulchne ręce.
Starczyło to Griffmowi za odpowiedź.
- Zechce mnie pani zaprowadzić do salonu? Wolałbym tam zaczekać.
I proszę zawiadomić lady Dewhurst, że będę tu tkwił, póki się z nią
nie
zobaczę. Choćby przez całą noc.
Nastąpiła chwila ciszy. Gospodyni wyraźnie zadrżała. Zerknęła na
chowającą
się za jej plecami pokojówkę, ale dziewczyna wzruszyła tylko
ramionami.
- Tędy, milordzie.
Gospodyni ruszyła przodem. Idąc za nią, Griffin mimo woli podziwiał
starannie wypolerowane meble, puszyste perskie dywany, cenne
obrazy, kosztowne antyki.
Pewność siebie na chwilę go opuściła. Rodzinny dom Faith był
wspanialszy
od Hawthorne Castle. I zdecydowanie lepiej utrzymany. A w dodatku
posiadał tę ulotną właściwość, której Griffin nie mógł się doszukać
we własnym domu po odejściu Faith. Mayfair Manor był rodzinnym
domem
w całym tego słowa znaczeniu.
Salon robił imponujące wrażenie. Wnętrze, utrzymane w różnych
odcieniach
złota, było gustowne, bez przesadnego zbytku. Wicehrabia zdjął
płaszcz, od którego pani Craig zapomniała go uwolnić, i rzucił
niedbale
na krzesło. Potem przez kilka minut z zainteresowaniem oglądał całe
pomieszczenie.
Ściany pokrywała tapeta w złote cętki, dokładnie tej samej barwy co
obicia mebli. Na marmurowym gzymsie kominka stały figurki z
porcelany
oraz zegar, prześliczne cacko z porcelany i złota.
Przed odejściem pani Craig niechętnie zapaliła kilka świec, a ich
pogodny,
migotliwy blask rozjaśnił pokój. Griffin usadowił się na sofie obitej
złocistym brokatem, założył nogę na nogę i zaczął bębnić palcami po
kolanie.
Zastanawiał się, jak długo Faith każe mu na siebie czekać, i zdał
sobie
sprawę, że nie ma to dla niego znaczenia. Udało mu się wziąć
szturmem
drzwi frontowe, a teraz okopał się - i to całkiem wygodnie - w salonie
swojej żony. Nikt go stąd nie wykurzy; potrzebna byłaby do tego cała
armia zwalistych lokajów.
Griffin przysiągł sobie być cierpliwym, ale po półgodzinnym czekaniu
zaczął się denerwować. Aż za dobrze znał charakter swojej żony. Jak
się
uprze, gotowa przetrzymać go tu przez całą noc!
Wicehrabia właśnie się zastanawiał, jak długo jeszcze tu wytrzyma i
kiedy
zabierze do przeszukiwania całego domu -pokój po pokoju - gdy
drzwi salonu otworzyły się.
Uniósł głowę i spojrzał na stojącą w drzwiach kobietę. Faith! Na jej
widok serce od razu mu zmiękło.
Miała na sobie prostą suknię w kolorze kości słoniowej. Chyba nową,
bo jeszcze jej nie widział. Była to suknia z podwyższonym stanem,
przewiązana
pod biustem długą niebieską szarfą. Zarówno krój, jak i barwa
sukni podkreślały piękno mlecznej karnacji Faith.
Włosy były odgarnięte do tyłu i upięte w kok, z którego opadała na
plecy kaskada brązowych loków. Na długiej, wdzięcznej, królewskiej
szyi nie zauważył żadnych ozdób.
Twarz Faith była szczupła i zmęczona. Cienie pod oczami świadczyły
o nieprzespanych nocach.
Griffinowi żona wydała się piękniejsza niż kiedykolwiek. Mięśnie jego
ciała sprężyły się boleśnie, uprzytamniając mu, ile nocy spędził
ostatnio samotnie.
- Dobry wieczór!
Wstał, łudząc się, że wygląda na pewnego siebie, choć wcale taki nie
był.
Zamiast odwzajemnić powitanie, zmierzyła go wzrokiem. Griffin
poczuł, że dłonie mu potnieją.
- Pani Craig z mego polecenia powiadomiła cię, że nie masz tu czego
szukać. Wtedy zmusiłeś ją, by zaprowadziła cię do salonu. Dlaczego
to zrobiłeś?
- Bo chciałem... bo musiałem się z tobą zobaczyć.
Faith spuściła wzrok i zaczęła oglądać swoje dłonie.
- Przecież uzgodniliśmy, że przez jakiś czas powinnam być sama. Z
dala od ciebie.
- No i byłaś!
- Zaledwie tydzień.
- Mnie się to dłużyło jak wieczność!
- Dajże spokój! - Oparła rękę na biodrze i rzuciła mężowi ironiczne
spojrzenie. - Nie musisz się wysilać.
Wicehrabia aż zamrugał oczami. Od momentu, gdy wyjechał z
Hawthorne
Castle obiecawszy synowi, że przywiezie Faith do domu, zastanawiał
się, co jej powie i jak ona przyjmie jego czułe słowa. Wyobrażał
sobie, jak twarz żony łagodnieje, a oczy promienieją radością. Jak
zarzuca
mu ręce na szyję i tuli się do niego, oczekując pocałunków.
Nigdy, nawet w najgorszych chwilach, nie spodziewał się takiego
chłodu,
takiej obojętności... No, obojętnością trudno to było nazwać!
Wyglądało
na to, że przy najlżejszej prowokacji Faith zacznie rzucać w niego
czym popadnie.
Po chwili milczenia Griffin odchrząknął i przemówił.
- Chcę, żebyś wróciła ze mną do domu, Faith. Jeszcze dziś!
- Nie! - Wyraz jej twarzy nie uległ zmianie. - Dziś z pewnością nie.
- No to kiedy? - spytał bliski desperacji.
- Sama jeszcze nie wiem.
Jej chłodny spokój zaczął go irytować. Faith wydawała się taka
niewzruszona,
taka nieosiągalna... Zmieniła się nie do poznania. Kiedy Griffin
uświadomił sobie, że wolałby uchylać się od pocisków żony, niż
spoglądać
w jej zimne oczy, pojął, że utracił kontrolę nad sytuacją.
No, cóż... W dramatycznej sytuacji należy użyć dramatycznych
metod!
- Kocham cię, Faith.
Ze zdumienia zrobiła wielkie oczy i stała się trochę mniej sztywna.
Z uczuciem triumfu wicehrabia czekał na pełną metamorfozę: wargi
rozchylą
się miękko, oczy zajaśnieją radością i podnieceniem... Ledwie się
powstrzymał od otwarcia ramion, by Faith mogła się w nie wsunąć.
Delikatny porcelanowy zegar na kominku pracowicie odmierzał czas.
Prócz jego tykania oraz oddechu Faith i Griffina nic nie mąciło ciszy.
Faith albo nie uświadamiała sobie, że niezręczne milczenie przedłuża
się
w nieskończoność, albo nic jej nie obchodziła wyznana miłość.
Griffin przysunął się bliżej i wziął żonę za ręce.
- Powiedziałem, że cię kocham - powtórzył.
- Słyszałam - odparła, usiłując wyrwać dłonie z jego uścisku.
Nie puścił. Szarpnęła mocniej, ale i to nic nie dało.
Na jej twarzy pojawiła się irytacja.
- Jak śmiesz wdzierać się do mego domu, nakazywać mi, żebym go
opuściła, a potem bezczelnie oznajmiać, że mnie kochasz?! Myślisz,
że
taki jeden gest wszystko zmieni? Że jak mi powiesz „kocham cię", to
masz już prawo mnie krzywdzić? Ukrywać przede mnąprawdę o
naszym dziecku? O, co to, to nie, milordzie!
Griffin wypuścił z uścisku ręce żony. Przyrzekł sobie, że nie wpadnie
we wściekłość, nie straci panowania nad sobą... ale zachowanie
Faith
budziło w nim gniew i poczucie bezsilności.
- Wyjaśniłem ci przecież, czemu zataiłem prawdę o pochodzeniu
Georgiego!
- Griffin spojrzał na żonę bezradnym wzrokiem. - Przeprosiłem cię.
Ja... ja...
Klnąc pod nosem, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Faith wcale go nie
słuchała, tylko ferowała wyroki. Była zraniona, rozgniewana,
zdezorientowana...
A on - co za ironia losu! - doskonale rozumiał jej uczucia.
Przyznawał nawet, psiakrew, że miała prawo żywić do niego urazę.
Ale żeby aż tak wielką?
Nocne powietrze było zimne i ostre. Wicehrabia musiał czekać na
schodach
przed frontowymi drzwiami, póki nie przyprowadzą jego konia ze
stajni. Ta zwłoka okazała się jednak dobroczynna: rozjaśniło mu się
w głowie,
a kipiący w nim gniew przygasł.
Dewhurst dosiadł konia bez niczyjej pomocy i odjechał, zapominając
wynagrodzić lokaja. Zostawiwszy za sobą żwirowany podjazd,
popędził
konia i pogalopował na skróty, przez pola.
Jasny księżyc i usiane gwiazdami niebo oświetlały Griffmowi drogę
powrotną do Hawthorne Castle. Podczas jazdy przemyślał sobie
wszystko,
co powinien był powiedzieć żonie. Należało podkreślić głębię
własnych
uczuć, a nie wymagać od Faith takich czy innych reakcji.
Co się zaś tyczy uczuć, miał wrażenie, że Faith oczekiwała - choć nie
wspomniała o tym słowem- że mąż w jakiś sposób dowiedzie miłości,
o której ją zapewniał.
Ale jak tego dowieść? Griffin nie wiedział. Jaki mężczyzna zgłębi
zawiłości
kobiecego umysłu?! Kobiece emocje to kolejna trudna zagadka...
Nagle Griffin uśmiechnął się, przypominając sobie, że przez tyle lat
uważał się za znawcę kobiet. Co za bzdura! Zmuszony przez
okoliczności
do zdobywania na nowo własnej żony zdał sobie sprawę, że
wszystkie
jego osławione metody uwodzenia to zwykłe amatorstwo. Oby choć
raz
udała mu się ta sztuka naprawdę!
Mając przed oczyma wyraźny cel, wicehrabia przystąpił do
planowania
najważniejszej w swoim życiu kampanii.
Faith siedziała sama w salonie długo po odjeździe Grifflna. Ogarnęła
jąprawdziwa zawierucha emocji. Nie spodziewała się, że mąż
przyjedzie
do Mayfair Manor. Przecież prawie nie protestował, gdy opuszczała
Hawthorne
Castle, pozwolił jej odejść.
Nie napisał do niej, nie przekazywał żadnych pozdrowień ani
wiadomości
przez swoje siostry, które przyjeżdżały z Georgiem dzień w dzień.
Przy herbacie Faith zadawała szwagierkom jedno czy drugie
zdawkowe
pytanie na temat męża; zazwyczaj pytała grzecznie o jego zdrowie.
Elizabeth i Harriet odpowiadały jej, że brat miewa się dobrze, haruje
jak zwykle, ma dobiy apetyt i wysypia się jak należy. Zupełnie, jakby
Faith od niego nie odeszła... a raczej jakby nigdy nie stanowiła
cząstki jego życia.
I nagle Griffin zjawia się osobiście! W chwili gdy Faith znów go
zobaczyła,
nie wiedziała, czy wybuchnąć płaczem, a potem wykrzyczeć swoje
żale, czy też zarzucić mu ręce na szyję i nigdy już nie wypuścić z
objęć...
Przecież nie chciała go widzieć! A kiedy go w końcu ujrzała, pragnęła
czym prędzej stracić z oczu. Odwrócić głowę i udawać, że wcale go
tu
nie ma, gdyż w obecności Griffma odżywało w niej to, co z takim
trudem usiłowała zdusić.
To było dla Faith tak bolesne, że ostatkiem woli zdołała się
opanować.
Wyznanie Griffina przyprawiło ją o szok. Nawet w najskrytszych
marzeniach
nie spodziewała się takiej deklaracji z jego strony. A jednak
wypowiedziane
„kocham cię" nie sprawiło jej wiele radości.
Wiedziała, że Griffin wyznał jej miłość szczerze; wierzył w to, co
mówi.
Ale jego olśnienie było zbyt nagłe. Uznała, że miłość zrodziła się z
poczucia winy.
A nie takiej miłości pragnęła. Marzyła o tym, by Gnilm kochał ją
ponad
wszystko na świecie. Żeby wszelkie swe plany i nadzieje łączył z jej
osobą. By pragnął tylko jej.
Zmusiła się więc do obojętności, prawie nie zareagowała na słowa
męża.
Przeszła najcięższą w życiu próbę. Bo przecież - mimo wszystko -
była
bezgranicznie, rozpaczliwie zakochana w swoim mężu.
Griffin zjawił się znów w Mayfair Manor dwa dni później. Nie
wmaszerował
frontowymi drzwiami, nie zażądał widzenia z własną żoną, jak
to zrobił poprzednio. Przybył konno, ale nie zsiadł ze swego
wierzchowca
i czekał prawie dwie godziny w zagajniku, wśród bezlistnych drzew,
aż Faith wyjdzie z domu. Musiała przecież - od czasu do czasu -
opuszczać Mayfair Manor!
W dodatku był czwartek, a we czwartki Faith zawsze składała wizytę
na probostwie. Gnffin domyślił się, że mimo powrotu do Mayfair
Manor
jego żona nie zmieni swych przyzwyczajeń.
Tak więc z sercem pełnym nadziei i z czarującym uśmiechem na
ustach
Gnffin zastąpił żonie drogę, gdy tylko powóz Faith zjechał ze
żwirowanego
podjazdu na ogólny trakt.
Nietrudno było zmusić stangreta do zatrzymania koni. Zanim Faith
wysunęła głowę z okna, by spytać o przyczynę zwłoki, Griffin
przywiązał już konia z tyłu powozu.
- Dzień dobry, Faith!
- Griffin?! - Tak nagle uniosła głowę, że omal nie uderzyła o górną
ramę okna. - Czy coś się stało?
- Nie, nic.
Wolnym krokiem podszedł do drzwiczek powozu i oparł się o nie z
nonszalancją.
Faith zrobiła wielkie oczy.
- Właśnie wybieram się z wizytą- wyjaśniła zgoła bez potrzeby.
- Do proboszcza i jego żony?
Faith zesztywniała ze zdumienia i zamrugała oczyma.
- Skąd wiesz?
Uśmiech Griffina stał się jeszcze bardziej zniewalający.
- Mam swój wywiad, moja droga. - Oparł się pokusie pogłaskania
Faith palcem po nosku. - Z chęcią wybiorę się na plebanię razem z
tobą.
Chyba nie masz nic przeciwko temu?
Oczy Faith spochmurniały.
- Myślałam, że jazda w krytym powozie przyprawia cię o mdłości.
- Chyba taka krótka przejażdżka mi nie zaszkodzi. O ile twój stangret
będzie omijał największe wyboje.
- Postaram się, milordzie - obiecał zwalisty woźnica.
- No więc, Faith?
Skinęła głową i odparła z rezygnacją w głosie:
- Jak sobie życzysz.
Dewhurst wsiadł do powozu i bez pytania zajął miejsce obok żony.
Powóz ruszył, a stangret, próbując stanąć na wysokości zadania,
zręcznie omijał większe wyboje.
Faith siedziała w milczeniu. Griffin był więcej niż świadom bliskości
żony. Serce waliło mu jak szalone. Przez dłuższy czas słychać było
tylko
stukot końskich kopyt i turkot kół.
Faith nie odrywała oczu od widoków za oknem. Ciekawe, co ją tak
fascynuje? - głowił się wicehrabia. Czyż nie przejeżdżała tą wiejską
drogą setki razy?!
Po kilku minutach Griffin uświadomił sobie ze zdumieniem, że
panująca
cisza wcale go nie krępuje. Nie była przytłaczająca i pełna napięcia.
Wręcz przeciwnie - niemal kojąca i lepsza od rozmowy, jeśli wymiana
zdań miałaby wyglądać podobnie jak podczas kilku ostatnich spotkań
z Faith.
Pod wpływem nagłego impulsu wicehrabia wziął żonę za rękę. Faith
wydała cichutki gardłowy jęk. Poruszyła ręką, którą ściskał, ale nie
wyrwała jej w popłochu.
Griffin przesunął kciukiem po wnętrzu jej dłoni, raz i drugi. Faith
przymknęła
oczy i zadrżała.
Wicehrabia uśmiechnął się od ucha do ucha.
Herbatka na probostwie była miła, choć niezbyt urozmaicona. Obie
pary małżeńskie gawędziły o lokalnych wydarzeniach i o wspólnych
znajomych,
o pięknej pogodzie i nadchodzącej wiośnie.
Gdy goście już wychodzili, proboszcz obdarzył ich uśmiechem
pełnym
niemal ojcowskiej aprobaty. Griffin od razu się domyślił, że plotki
dotarły także na plebanię. Cała okolica wiedziała, że Faith uciekła od
męża do Mayfair Manor.
No to teraz dowiedzą się, że wicehrabia i wicehrabina już się pogodzi
li. Griffin miał nadzieję, że był to pierwszy krok na drodze do
całkowitego pojednania.
Gdy powóz dowiózł ich z powrotem do Mayfair Manor, Dewhurst
odprowadził
żonę do samych drzwi frontowych.
- Jordan dał mi prawo pierwokupu swoich łoszaków - powiedział
Griffin niby to od niechcenia. - Wybieram się jutro do jego stajni,
obejrzeć
wszystkie źrebaki i dokonać wyboru. Byłbym rad, gdybyś zechciała
mi towarzyszyć.
Faith spojrzała na męża ze zdziwieniem.
- Nie znam się na koniach. Powinieneś zabrać ze sobą Higginsa.
- Nie potrzebuję doradcy przy wyborze koni, tylko kogoś z głową do
rachunków, gdy przyjdzie się targować o cenę!
I obdarzył ją leniwym, przekornym uśmiechem.
Faith odetchnęła głęboko.
- Będę gotowa koło południa.
Uchylił grzecznie kapelusza. I odszedł.
Trwało tak przez sześć dni. Wycieczki do pobliskiego miasteczka po
paszteciki z gospody Pod Różą i Ostem. Przechadzki po zimowym
ogrodzie
w Mayfair Manor. Nawet wyprawa na targ; Griffin pokpiwał
dobrodusznie
z żony, że ogląda wszystko i niczego nie kupuje.
Gawędzili, śmiali się, nawet trochę sprzeczali. Mówili z rezerwąo
przeszłości
i z optymizmem o przyszłości. Ale nadal każde z nich mieszkało w
innym domu.
Siódmy z kolei dzień okazał się jasny, pogodny i zdumiewająco
ciepły.
Griffin przybył do Mayfair Manor o pierwszej po południu, zgodnie z
umową,
by zabrać żonę na konną przejażdżkę. Faith była modnie ubrana
w amazonkę z zielonego aksamitu i niewielki zielony kapelusik, w
którym
wyglądała - zdaniem Griffma - wyjątkowo ponętnie.
Ale serce wezbrało w nim jeszcze bardziej, gdy uśmiechnęła się do
niego na powitanie.
Ruszyli truchtem po dobrze udeptanej ścieżce, stanowiącej na
odcinku
mniej więcej dwóch kilometrów granicę między ich posiadłościami.
Kiedy
jednak wyjechali na otwartą przestrzeń, Faith spięła konia obcasami
i pogalopowała przez pole. Zdumiony Griffin roześmiał się i podjął
wyzwanie.
Dzięki zaskoczeniu męża Faith uzyskała przewagę i dogonienie
jej nie przyszło wicehrabiemu łatwo.
Cwałowali łeb w łeb, każde z nich starało się zyskać pierwszeństwo.
Griffin zebrał wszystkie siły i zdołał wyprzedzić żonę. Wówczas Faith
roześmiała się, a jej śmiech rozproszył uwagę wicehrabiego na kilka
cennych
sekund. Wystarczająco długo, by żona zdążyła go wyminąć. I wygrać
wyścig.
Oczy błyszczały jej podnieceniem, gdy przeszli w stępa, żeby konie
mogły ochłonąć. W chwili zwycięstwa okazała jednak względy
pokonanemu i nie przechwalała się zbytnio.
Dotarli niebawem do niewielkiej budowli.
- Dobry Boże! Nie miałam pojęcia, że ten dziwoląg jeszcze tu stoi!
wykrzyknęła Faith.
Griffin zmierzył wzrokiem niezwykłą budowlę. Była to pseudogrecka
świątynia z białą kolumnadą, wzniesiona przez któregoś z
poprzednich
Dewhurstów. Wicehrabia przypomniał sobie z miłym wzruszeniem, że
w dzieciństwie biegał wśród tych pokrytych bluszczem kolumn i bawił
się w chowanego w licznych niszach.
- Może sprawdzimy, czy kamienne posągi jeszcze stoją? -
zaproponował.
Faith skinęła głową potakująco. Wicehrabia przywiązał konie do
niewielkiego
drzewka i oboje z Faith wspięli się po kamiennych stopniach.
Wnętrze świątyni zachowało się w zadziwiająco dobrym stanie, choć
z powodu
braku ścian bocznych wystawione było na niszczycielskie działanie
żywiołów. Wysokie posągi greckich bogów i bogiń stały nadal, ale
nogi kamiennej ławki popękały i nie nadawała się do siedzenia.
Nie wzięli ze sobą pledu, więc Griffin zdjął płaszcz i rozpostarł go na
podłodze.
- Cóż za rycerski gest! - mruknęła Faith, siadając z przesadną
skromnością
na samym brzegu płaszcza.
- To tylko szczegół mojego wielkiego planu. - Griffin usiadł obok żony
i spojrzał jej prosto w twarz. - Pewien jestem, że do tej pory
domyśliłaś
się, co to wszystko znaczy. Próbuję odzyskać twoje względy,
najdroższa.
Wyraźnie zainteresowana Faith uniosła lewą brew.
- Zamierzasz mnie obsypać klejnotami? Może masz w kieszeni
pudełko od jubilera?
- Klejnoty są bronią mężczyzn, którym brak wiary w siebie.
- Więc może kwiatami?
- Róża dla róży? - Potrząsnął głową. - To zbyt pospolite i banalne.
- No to może słodyczami? Wiesz, jak lubię czekoladki!
- Słodyczami obdarza się dzieci. Dawno już dorosłem, a i ty nie jesteś
małą dziewczynką, tylko kobietą w pełnym znaczeniu tego słowa.
Pochyliła nisko głowę, ale zdążył zauważyć, że się uśmiecha.
- Nie mnie podpowiadać takiemu uwodzicielowi, jak zdobywa się
kobiety, mój panie! Ale muszę przyznać, że dziś po południu niezbyt
mi zaimponowałeś.
Spojrzał na nią z niewinną miną.
- Pozwoliłem ci wygrać.
Rzuciła się na niego z udaną wściekłością. Wicehrabia wybuchnął
śmiechem.
Obrócił żonę twarzą do siebie i objął jej głowę obiema rękami.
- Mam powiedzieć, że cię kocham? Już ci to wyznałem i nie zrobiło to
na tobie wrażenia. Więc może pozachwycam się, jaka jesteś piękna?
Nie
krzyw się tak, najmilsza. Wcale ci z tym nie do twarzy!
Faith niechętnie zrezygnowała z paskudnego grymasu.
- Stworzyłem dla ciebie poemat - oświadczył z dumą Griffin.
- Doprawdy?
Przygryzła dolną wargę, by nie roześmiać mu się w nos.
Odchrząknął uroczyście.
- Na górze róże,
Na dole fiołki,
Nie zwlekaj dłużej,
Wróć, mój aniołku!
- Sam to wymyśliłeś? Nikt ci nie pomagał?!
- Zupełnie sam! To piękny poemat, prawdziwe arcydzieło literatury.
Nieprawdaż?
- Mam wrażenie, że Georgie ułożył to za ciebie. Ale chyba dręczył go
wtedy ból zębów albo inne okropne choróbsko! - Oczy Faith iskrzyły
się
wesołością. - Lord Byron może spać spokojnie. Nie skradniesz mu
jego laurów.
- No to daruję sobie poezje i powiem ci coś od serca.
Pochylił się ku żonie i sunął delikatnie wargami po jej policzku, aż
dotarł do ucha i przygryzł je leciutko zębami.
- Nic nie mówisz - poskarżyła się Faith nieco zdyszanym głosem —
tylko mnie obgryzasz!
- Usiłuję stworzyć odpowiedni nastrój - odparł, gładząc ją leciutko po
policzku.
Potem odwrócił głowę i spojrzał żonie głęboko w oczy.
- Kocham cię, Faith - powiedział ze spokojem i z powagą. - Długo
trwało, nim zdałem sobie z tego sprawę. A jeszcze dłużej, nim
zdołałem
to wykrztusić. Ale to prawda. Zbyt cenna, by ją zaprzepaścić.
Faith z trudem przełknęła ślinę i skinęła głową bez słowa. Ale jej oczy
rozświetliły się czułością i pełnym zrozumieniem. Na ten widok serce
Griffma podskoczyło z radości.
- Nie pobraliśmy się z miłości ani nawet z sympatii - kontynuował
Griffin. -N a skutek nieporozumienia i tego przeklętego testamentu w
bły
skawicznym tempie zostaliśmy mężem i żoną. Przez długi czas
byłem
przeświadczony, że nie pragnę tego małżeństwa. Że nie pragnę
ciebie. Zrobił krótką pauzę.
- Ale myliłem się. Jesteś dla mnie stworzona, Faith. Zupełnie sobie
nie wyobrażamjak mógłbym ożenić się z inną kobietą. Wzbraniałem
się
przed tym małżeństwem, ale widać moje serce rozstrzygnęło za
mnie,
a ja musiałem się podporządkować jego decyzji.
W ubiegłym tygodniu odkryłem, że miłość to niełatwa sprawa. Ale
zakochać się w tobie jest niezwykle łatwo. I wiem teraz, że pragnę
dzielić
z tobą moje życie, z tobą stworzyć rodzinny dom, z tobą mieć dzieci.
Tylko z tobą.
Usta Griffina zawisły tuż nad ustami żony. Po sekundzie wahania ich
wargi zetknęły się. Miękko, delikatnie, czule. Nie był to objaw
namiętności,
ale potwierdzenie łączącej ich więzi, zapewnienie o miłości.
Samotna łza spłynęła po policzku Faith, znacząc wilgotny ślad. Jej
serce
i dusza odgadły wymowę tego pocałunku.
- Poproś mnie - szepnęła mężowi do ucha rwącym się głosem. -
Proszę, poproś mnie jeszcze raz...
Griffin odsunął się nieco od niej. Na mgnienie oka zapadła cisza.
- Wrócisz ze mną do domu? Jeszcze dziś? Chcesz przez następne
pięćdziesiąt
lat, czy ile ich tam będzie, budzić się co rano u mego boku?
- Z największą radością! - Spojrzała mu badawczo w twarz. Ich oczy
spotkały się i nawzajem zapewniły o miłości. - Bo i ja odkryłam, że
bardzo
cię kocham. I choć wiem, że zawsze będziesz mnie doprowadzał do
szału, nie wyobrażam sobie życia bez ciebie!
Epilog
Hawthorne Castle
Trzy miesiące później
Tatusiu! Chodź tu, zaraz! Jemiołka utknęła na drzewie, a ciocia
Elizabeth nie pozwala mi wdrapać się po nią!
Griffin uniósł leniwie głowę, spoczywającą na udach żony. Oboje
rozłożyli
się wygodnie w cieniu wielkiego dębu na kocu, którego znaczną
część zajmował kosz piknikowy.
Po olśniewającym błękicie nieba płynęły z łagodnym wiosennym
wiatrem
puszyste białe obłoczki. Wokół panowała cisza, jeśli nie liczyć
cykania
koników polnych i bzyczenia awanturniczej pszczoły, która zapędziła
się zbyt daleko. A także energicznych pokrzykiwań Georgiego.
Griffin odwrócił się i spojrzał na syna. Chłopiec skakał w podnieceniu
wokół wysokiego drzewa, choć obie ciotki usiłowały odciągnąć jego
uwagę od kota. Akurat im się to uda! Griffin uśmiechnął się.
- Kot bez trudu zejdzie z drzewa, kiedy będzie miał na to ochotę!
zawołał wicehrabia do syna.
Faith zachichotała.
- Mam wrażenie, że biedny kotek zmyka, jak tylko może, przed
wylewnymi pieszczotami Georgiego.
- Bardzo prawdopodobne.
- Ale ona się skaleczy! - zawodził Georgie.
Griffin wsparł się na łokciu.
- Jeśli się skaleczy, będziesz pomagał Higginsowi przy opatrunkach
i doglądał Jemiołki. Na czas choroby postawimy jej skrzynkę koło
twego łóżka.
Nastąpiła długa cisza.
- Naprawdę?! Jemiołka może spać w moim pokoju?!
- Jeśli to będzie konieczne.
- Och, Griffinie! Nie obiecuj dziecku takich rzeczy! Teraz wiecznie
będzie nam wmawiał, że kot jest chory, żeby go pielęgnować!
Wicehrabia usiadł prosto.
- Nim się zabierze do pielęgnowania, musi kota złapać! Na szczęście
Jemiołka jest zwinna i szybka.
Faith znów się roześmiała.
- Jesteś okropny. Jak zawsze! - skarciła go czule.
Wicehrabia wzruszył ramionami. Przeciągnął się leniwie, rozmarzony
pogodną ciszą popołudnia. Z mniejszego koszyczka, których było
kilka
w wielkim koszu, wyjął garść niewielkich, czerwonych truskawek.
- Masz ochotę na truskawki? - zapytał żonę, układając się znów obok
niej na kocu. - A może brzuszek znowu ci dokucza?
- Nie przypominaj mi o tym! - Faith zwiesiła głowę i poczerwieniała ze
wstydu.
To było okropnie upokarzające! Tego ranka mdłości schwyciły ją tak
nagle, że ledwie zdążyła odsunąć pościel, wychylić się z łóżka i
sięgnąć po nocnik.
Ponieważ nic jeszcze nie jadła, nie bardzo miała czym wymiotować.
Ale torsje dręczyły ją bez końca.
Między jedną a drugą falą mdłości jęczała, popłakiwała i błagała
męża,
żeby wyszedł z pokoju. Ale wicehrabia nie pozwolił jej cierpieć w
samotności.
Spokojnie i bezceremonialnie odgarnął żonie włosy do tyłu, za uszy.
Potem usiadł obok na łóżku. W jednej ręce trzymał nocnik, drugą
gładził
żonę po plecach. Kiedy wreszcie torsje ustały, ułożył Faith na
spiętrzonych
poduszkach, wylał zawartość nocnika i powróciwszy do żony otarł jej
twarz,
a zwłaszcza spocone czoło, czystym wilgotnym ręcznikiem.
Faith była zbyt wyczerpana, by protestować. Na jej prośbę Griffin
otworzył
okno, wpuszczając do sypialni rześkie, świeże powietrze. A na koniec
podał żonie szklankę wody, by mogła wypłukać usta.
I po tym wszystkim miał czelność oświadczyć jej szczerze i
serdecznie,
że jest najbardziej niezwykłą najwspanialszą najpiękniejszą kobietą
na świecie! I że kochają do szaleństwa.
W odpowiedzi Faith rzuciła w niego mokrym ręcznikiem.
- Właśnie nadeszła poczta, milady - oznajmił uprzedzająco grzeczny
głos. - Ponieważ zawiera sporo listów, pomyślałem, że jaśnie pani
mogłaby
je odczytać na świeżym powietrzu.
Faith usiadła z niejakim trudem i wzięła stosik listów, podsuniętych jej
na srebrnej tacy.
- Dziękuję, Gregory. To bardzo ładnie, że pofatygowałeś się z nimi ai
tutaj.
- Drobnostka, milady.
Majordomus skłonił się nisko i wyruszył w dość długą drogę
powrotną.
Griffin włożył do ust truskawkę i przewrócił się na wznak.
- Coś ty zadała Gregory'emu, że jest taki miły?! Przecież to
największy
sztywniak w całym Londynie!
Faith uśmiechnęła się tajemniczo. Przypomniała sobie, jak zagroziła
Gregory'emu wydaleniem bez referencji. Rzuciła tę groźbę w
przystępie
gniewu, nie całkiem serio, ale - o dziwo! - wywarło to wrażenie na
majordomusie.
Od tamtej chwili Gregory okazywał jej więcej szacunku niż ktokolwiek
inny ze służby.
Faith oparła się o pień drzewa i zabrała się do listów. Z
westchnieniem
zadowolenia wyciągnęła nogi przed siebie, skrzyżowała je w
kostkach
i zaczęła przerzucać leżący na jej udach stos kopert.
- O mój Boże!
Zaparło jej dech ze zdumienia. Wyciągnęła jeden z listów i obracała
go w ręku. - To do Harriet!
Przez dłuższą chwilę małżonkowie spoglądali na siebie.
- Zaraz ją tu sprowadzę.
Griffin zerwał się na równe nogi i ruszył w stronę domu.
- Zdejmiesz wreszcie Jemiołkę z drzewa, tatusiu?
Faith usłyszała tylko pytanie Georgiego, odpowiedź męża nie dotarła
do niej. Była zbyt zbita z tropu niezwykłym listem, który miała przed
oczyma, by zajmować się czymś innym.
Griffin i jego siostra zjawili się błyskawicznie. Faith bez słowa
wręczyła
list szwagierce. Harriet zarumieniła się jak wiśnia i ostrożnie
skruszyła pieczątkę.
- To od Juliana - obwieściła bez tchu.
Griffin wciągnął raptownie powietrze.
- Domyśliliśmy się tego, Harriet. Co pisze twój narzeczony?
Nie było odpowiedzi. Griffin delikatnie potrząsnął siostrą.
- Co on pisze?
- Pisze o powrocie do domu - wyszeptała ze zdumieniem Harriet. I
nagle
podniosła dumnie głowę, a na jej ustach pojawił się promienny
uśmiech.
- Julian wraca do Anglii! Powinien tu być mniej więcej za miesiąc.
- To wspaniała nowina! - Faith ucieszyła się szczerze. - Nareszcie go
poznamy. Czas zacząć przygotowania do twojego wesela!
- Mojego wesela... - Harriet zwróciła ku niej pełne zdumienia oczy
i odezwała się miękkim, prawie nieśmiałym głosem: - Myślisz, że
można by je urządzić tutaj?
- Przecież to twój dom! Z największą radością wyprawimy wam
weselisko. Prawda, Griffinie?
- Naturalnie! - Wicehrabia uśmiechnął się do siostry. - Naprawdę
myślałaś, Harriet, że przepuszczę taką okazję?! Któż inny
przekazałby cię z takim szykiem panu młodemu?!
Wszyscy się roześmiali. Potem, zupełnie nieoczekiwanie, Harriet
rzuciła
się Griffinowi na szyję i uścisnęła go tak, że omal nie udusiła.
- Dziękuję, braciszku! - szepnęła.
Serdecznie odwzajemnił jej uścisk.
- Pragnę tylko jednego, żebyś była szczęśliwa. Taka szczęśliwa jak
ja.
- Postaram się. - Harriet głośno pociągnęła nosem. - Tyle rzeczy
trzeba
będzie załatwić... Muszę natychmiast odpisać Julianowi. Podał mi
swój
nowy adres. - Wysunęła się z objęć brata i z podniesioną głową,
dumnie
wyprostowana pomaszerowała do domu.
- No cóż... Wygląda na to, że poznamy wreszcie nieuchwytnego pana
Wingate'a - zauważył Griffin. - Muszę uważać, żeby nie powiedzieć
temu
gagatkowi, co o nim myślę! Nie byłem zachwycony tym, czego...
Griffin nagle zamilkł i ukląkł obok żony.
- Boże święty! Faith! Co się stało? Jesteś taka... zaszokowana! Boli
cię coś? A może dziecko...
Panika w głosie męża wyrwała Faith z otępienia.
- Nie, nie! Nic mi nie jest. Wszystko w porządku. - Podała mężowi
poj ednynczy arkusik welinu, na którym widniało zaledwie parę zdań.
Faith
właśnie je odczytała. - To od Merry!
Griffin wyjął pośpiesznie liścik ze zdrętwiałych palców żony i szybko
zapoznał się z jego treścią. Uśmiechnął się przelotnie. No, no!... Nic
dziwnego, że Faith tak się przejęła!
- Teraz już rozumiem, czemu tak nagle zbladłaś. Zaskakujące wieści!
- Gwizdnął głośno. - Nasza droga lady Meredith wyszła za mąż!
Nagle i niespodziewanie. Ciekawe, skąd ten pośpiech?
- Znasz tego człowieka? - spytała Faith, nadal nie mogąc w to
uwierzyć.
Merry wyszła za mąż! A taka była przeciwna instytucji małżeństwa!...
Niewiaiygodne!
- Szczęśliwego oblubieńca? Osobiście nie miałem przyjemności, ale
słyszałem o nim sporo. - Griffin odetchnął głęboko. - Nigdy bym nie
przypuszczał, że lady Meredith wybierze kogoś takiego.
- A ja nigdy nie przypuszczałam, że w ogóle zdecyduje się na
małżeństwo!
- Faith energicznie potarła skronie. - Ale się nam trafiły dzisiaj
nowiny... Przypomnij mi, żebym nie czytała listów na stojąco.
Mogłabym
upaść zemdlona i potłuc się porządnie.
Griffin nie wypuszczał listu z ręki.
- Merry podała nam londyński adres swojego męża. Wyraziła
nadzieję,
że odwiedzimy ich zaraz po przyjeździe do stolicy. Najwidoczniej
zakłada,
że będziemy towarzyszyć Elizabeth podczas jej towarzyskiego
debiutu w tym sezonie.
- Napiszę do Merry pod koniec tygodnia i wyjaśnię, dlaczego
zostajemy
w domu - oświadczyła Faith i dodała z odrobinką ironii: - Mój Boże!
Zapowiada się sezon pełen sensacji! Niemal żałuję, że ominie mnie
taka okazja!
- Nie marudź, kochanie! Przed tobą jeszcze wiele sezonów! -Z
szelmowskim
błyskiem w oku wicehrabia pogładził lekko wypukły brzuch
żony. -A w Hawthorne Castle też nam nie zabraknie sensacji!
Faith uśmiechnęła się i pocałowała męża czule i gorąco.
- Ależ z nas spryciarze. Zgarniamy to, co najlepsze!
Griffin objął ją i mocno przytulił. Poczuła, że mąż trzęsie się ze
śmiechu.
I rzeczywiście roześmiał się z wielkiej radości.
- Tak, kochanie, jesteśmy bardzo sprytni... Ale jeszcze bardziej
szczęśliwi, prawda?