background image

SARA WOOD 

Więzy 

przeznaczenia 

Toronto • Nowy Jork • Londyn 

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg 

Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga 

Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa 

background image

Droga Czytelniczko! 

Niniejsza książka jest częścią trylogii. Każda z powieści 

opisuje inną historię i może być czytana niezależnie od 

pozostałych. Dobrze jednak byłoby zachować kolejność 

zaproponowaną przez autorkę, gdyż poszczególne tomy 

zostały napisane w porządku chronologicznym i pojawiły 

się w druku w następujących miesiącach: 

W październiku -

 ZWIĄZANI PRZEZ LOS 

Gdy Tanya wybiera się na ślub młodszego brata, nie ma 

pojęcia, że jedzie na spotkanie z własnym przeznacze­

niem... 

W listopadzie -

 WBREW WYROKOM LOSU 

Mariann przybywa do Budapesztu, by spełnić ważną 

misję, ale los chce inaczej... 

W grudniu -

 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Suzanne próbuje odgadnąć, kim jest zagadkowy męż­

czyzna, który nie spuszcza z niej oczu. Nie wie, że jej los 

jest już przesądzony... 

LOS... PRZEZNACZENIE... Nikt nie jest w stanie 

walczyć z losem. Jego wyroki zdeterminowały również 

życie trzech sióstr Evans - Tanyi, Mariann i Suzanne. 

Opuściły one rodzinną Anglię, gdyż ich przeznaczeniem 

okazały się niezwykłe, pełne tajemnic Węgry... 

background image

Tytuł oryginału: 

Threads of Destiny 

Pierwsze wydanie: 
Harlequin Mills & Boon Limited 1994 
Przekład: 
Kinga Taukert 
Redaktor serii: 
Krystyna Barchańska 
Korekta: 
Janina Szrajer 
Ewa Popławska 

©1994 by Sara Wood 
© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin 

Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1996 

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji 
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. 
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu 
z Harlequin Enterprises II B.V. 
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek 
podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych 
- jest całkowicie przypadkowe. 
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin 

i znak serii Harlequin Romance są zastrzeżone. 
Skład i łamanie: Studio Q 
Printed in Germany by ELSNERDRUCK 

ISBN 83-7070-921-4 
Indeks 360325 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

- Spójrz, to znowu on! Tam! 

- Kto? Gdzie? - spytała niechętnie Mariann. 

- Och, zniknął - odparła z rozczarowaniem Sue. 

- Cierpisz na manię prześladowczą - starsza siostra 

mruknęła kpiąco. 

- Ależ on naprawdę mnie śledzi! Przysięgam, że nie­

ustannie wodzi za mną wzrokiem! 

- Po prostu zgłupiał na twój widok - stwierdziła z ab­

solutnym przekonaniem Mariann. - Trudno mu się zresztą 

dziwić, wyglądasz olśniewająco. 

Rzeczywiście, Sue też miała wrażenie, że tego wieczora 

rozkwita. Do tej pory pozostawała w cieniu swoich pięk­

nych sióstr, lecz teraz wydawało się, że zaczyna się to 

zmieniać. Sprawił to właśnie ów tajemniczy nieznajomy. 

Dzięki jego zainteresowaniu czuła się atrakcyjna i pożąda­

na. Jednak zdrowy rozsądek ostrzegał ją, żeby nie wyob­

rażała sobie zbyt wiele na podstawie kilku spojrzeń. 

- Chyba musiałam wypić za dużo szampana - wzru­

szyła ramionami. - W dodatku jestem taka podekscytowa­

na... Podwójne wesele Tanyi i Johna, niedługo twoje... 

W głowie się kręci. W każdym razie, gdybyś zauważyła 

tego gościa, postaraj się wybadać, kto to jest - dodała 

pozornie niedbałym tonem. 

- Gdybyś się jeszcze nie zorientowała, to informuję, że 

na przyjęciu kręci się kilkuset facetów. Mam każdego pytać 

background image

6 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

o personalia? - spytała z rozbawieniem Mariann. - Opisz 

mi go. 

- Właściwie niewiele zauważyłam - zarumieniła się Sue, 

która doskonale pamiętała każdy szczegół twarzy nieznajo­

mego, lecz nie chciała zdradzać, jak bardzo jest nim zaintere­

sowana. - Tylko jego głowę ponad tłumem... 

- Aha, drągal. Coś jeszcze? Może ma na przykład jakieś 

włosy? 

- Owszem. - Sue zignorowała żartobliwe uwagi sio­

stry. - Czarne, lśniące, zaczesane do tyłu. Regularne rysy, 

opalenizna, a przede wszystkim oczy... Rozpoznasz go po 

nich natychmiast. 

- Dobra, rozejrzę się za facetem, który ma oczy - prze­

komarzała się Mariann. 

- Jak je zobaczysz, to zrozumiesz - szepnęła Suzanne. 

- Wiesz przecież, że jestem trzeźwo myślącą, twardo stą­

pającą po ziemi realistką. Ale nawet ja muszę przyznać, że 

są niezwykłe. Zagadkowe. 

Zakłopotana, ściągnęła w zamyśleniu brwi. W jego 

oczach mogła wyczytać coś na kształt wyzwania. Tak, jak­

by chciał, by podeszła i spytała, kim jest. W dodatku kry­

la się w nich zapowiedź niebezpieczeństwa i obietnica... 

grzechu? 

- Czasem zdradzają gwałtowny charakter, kiedy indziej 

są jakby nieobecne, potem zaś wydają się przeszywać mnie 

na wylot - ciągnęła. 

- To ile on ma tych oczu? - Mariann ze współczuciem 

poklepała dłoń Sue. - Wiesz co, chyba się rzeczywiście 

ululałaś tym szampanem. W życiu nie widziałam cię w ta­

kim stanie. 

Odpowiedział jej niewesoły śmiech. 

- Ciekawe, jak ty byś się czuła, gdyby to twój każ-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 7 

dy krok był śledzony przez nieznajomego o diabolicznych 

oczach? - Przebiegł ją dreszcz, gdy przypomniała sobie 

jego dziwne spojrzenie. - Mówię ci, ten człowiek jest nie­

bezpieczny - stwierdziła z przekonaniem. 

- Uwielbiam takich facetów - powiedziała wesoło Ma­

riann. - W takim razie znajdź go i baw się dobrze! 

Gdy Sue została sama, rozejrzała się dookoła, lecz wśród 

rozbawionych gości nie dostrzegła smagłej twarzy swego 

prześladowcy. Poczuła rozczarowanie. Po chwili stwierdzi­

ła jednak, że może to i lepiej. Powinna zapomnieć o taje­

mniczym mężczyźnie. Nie przyjechała tu romansować, tyl­

ko odwiedzić rodzinę i ubić interes z pewną firmą. Właś­

nie, dobrze byłoby jeszcze przemyśleć kilka spraw przed 

planowanym spotkaniem. 

Opuściła jarzący się tysiącem świateł zamek i wyszła do 

ogrodu. Oświelone blaskiem księżyca jezioro wyglądało 

jak wypełnione płynnym srebrem. Podeszła bliżej i nagle 

zamarła. Na tle wody dostrzegła jakąś ciemną sylwetkę. 

Od razu wiedziała, że to ten zagadkowy człowiek, choć 

stał tyłem do niej. Powodowana niewytłumaczalnym im­

pulsem błyskawicznie skryła się za ogromnym krzewem 

różanym. Wiedziała, że wśród dziesiątków białych kwia­

tów jej jasna suknia będzie niewidoczna. Z zapartym tchem 

wpatrywała się w postać mężczyzny. Próbowała odgadnąć, 

o czym myśli. 

Jego postawa wskazywała na to, że jest smutny, może 

nawet pogrążony w depresji, podczas gdy jego dłonie kon-

wulsyjnie zaciskały się w pięści, jakby z trudem hamował 

gniew. Co to wszystko miało oznaczać? Czy miało to jakiś 

związek z tym, że tak się w nią przedtem uporczywie wpa­

trywał? Czemu właśnie w nią? Przecież wokół było tyle 

pięknych kobiet. 

background image

8 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Wzruszyła ramionami. A może po prostu przyszedł wy­

trzeźwieć albo na chwilę uciec od żony? Przyczyny jego 

zachowania mogły być najzupełniej prozaiczne. Prawie 

zupełnie już uspokojona obserwowała go nadał. Odniosła 

wrażenie, że mimo nienagannie skrojonego fraka niezna­

jomy bardziej pasuje do naturalnego otoczenia niż do wy­

twornych wnętrz. Było w nim coś... 

- Czemu pani się przede mną ukrywa? - Odwrócił się 

nagle. - To chyba nie w pani stylu, prawda? 

Na chwilę zaniemówiła ze zdumienia. Przecież miękka 

trawa stłumiła jej kroki, a szelest jedwabnej sukni był pra­

ktycznie niesłyszalny. Skąd więc wiedział, że ktoś go ob­

serwuje? 

- Boi się mnie pani? - zakpił lekko. 
- Oczywiście, że nie! - zaprzeczyła z oburzeniem, 

choć niezgodnie z prawdą. - Po prostu nie chciałam prze­

szkadzać. - Zakłopotana wyszła zza krzewu. - Wyglądało 

na to, że ma pan jakiś problem i potrzebuje samotności. 

- Czekałem na panią. 

Zaśmiała się z niedowierzaniem. 
- Pierwszy raz spotykam kogoś, kto potrafi czytać 

w myślach. Bo niby skąd mógł pan wiedzieć, że tu jestem? 

Przyjrzał jej się uważnie, nie kryjąc aprobaty dla wyglą­

du Suzanne. Aż jej się zrobiło gorąco od tego spojrzenia. 

Wolałaby jednak, żeby nie zauważył, jak silne wrażenie na 

niej wywiera. Mogłoby go to nazbyt ośmielić. Wystarczył­

by jeden pocałunek, by uznał, że ma prawo do... Pośpie­

sznie usunęła sprzed oczu czarowną wizję i postarała się 

skupić na jego słowach. 

- ...dlatego nie potrzebowałem szklanej kuli, by od­

gadnąć, że pani przyjdzie. Wysłałem wystarczająco wiele 

sygnałów, by zaczęła mnie pani szukać. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 9 

Posądzenie, że biega za każdym mężczyzną, który po­

syła jej znaczące spojrzenia, dotknęło ją do żywego. 

- Cóż za nonsens! - zareagowała z oburzeniem. - Nie 

miałam pojęcia, że się na kogoś natknę. Po prostu wyszłam 

na spacer, bo miałam parę spraw do przemyślenia. 

- Wiem - przerwał. - Jedną z nich byłem ja. 

- A niby dlaczego miałabym o panu myśleć? - spytała 

zimno. 

- Ponieważ nie potrafi pani przestać - wyjaśnił. 

- Założymy się? - zadrwiła. 

Podszedł do niej. Jego swobodne, pełne niewymuszo­

nej gracji ruchy przypomniał}' jej dzikie konie biegające 

po wrzosowiskach w rodzinnych stronach. Nieokiełznane 

i wolne. 

- Przegrałaby pani. Nic mnie nie powstrzyma przed 

wtargnięciem w pani życie. To o mnie będzie pani myślała 

całymi dniami, to o mnie będzie pani śniła po nocach. 

Było to tak idiotyczne, że nie mogła się powstrzymać 

od śmiechu. 

- Zawsze podrywa pan kobiety w ten sposób? - parsknęła 

urągliwie. - Proszę sobie znaleźć inny obiekt, ja nie mam 

czasu na rozmyślanie o jakimś nachalnym zarozumialcu. 

- To będzie pani musiała ten czas znaleźć. 

Co za arogancka pewność siebie, pomyślała z irytacją. 

Na dobrą sprawę powinna była odwrócić się i odejść, jed­

nak jakaś dziwna siła trzymała ją na miejscu. Może te jego 

niezwykłe oczy, których bezwstydne spojrzenie wydawało 

się rozpalać ogień w jej drżącym ciele? 

Nagle poczuła, że zapach róż stał się jakby bardziej inten­

sywny. Ze zdziwieniem rozchyliła dłoń, na której leżały zmię­

te płatki. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że bez­

wiednie zgniotła w ręku biały kwiat, delikatny i bezbronny... 

background image

10 

WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Nieznajomy zaśmiał się głębokim, gardłowym śmie­

chem i stanął tuż przed nią, blisko, bardzo blisko. Na jego 

twarzy kładła się księżycowa poświata. Regularne rysy wy­

dawały się ostre i drapieżne. Dopiero teraz zauważyła, że 

jest starszy, niż przypuszczała. W kruczoczarnych włosach 

pobłyskiwały pierwsze srebrne nitki. 

- Kim pan właściwie jest? - zadała wreszcie pytanie, 

które dręczyło ją od początku wieczoru. 

- Mam na imię Laszló - mruknął przeciągle i uniósł do 

warg nieco drżącą dłoń Sue, posyłając jej przy tym zabój­

cze spojrzenie. - Jestem aniołem, zesłanym w odpowiedzi 

na pani modlitwy. 

Mocno zmieszana wyrwała rękę z jego uścisku. Nie 

przepadała za tego rodzaju flirtowaniem. 

- Aniołek z piekła rodem - zakpiła. - A jeśli chodzi 

o moje modlitwy, to prosiłam o pokój na ziemi, a dla siebie 

o starego, łysiejącego bankiera. 

Roześmiał się z aprobatą. Spodobał jej się ten niski 

śmiech, lecz przywołała się do porządku. To wszystko 

przez ten szampan, pomyślała. Stanowczo za dużo wypi­

łam. Nie jestem przyzwyczajona ani do alkoholu, ani do 

takich luksusów, to wszystko dlatego... 

Od jego bliskości zrobiło jej się gorąco i tak jakoś nie­

wyraźnie. Na wszelki wypadek oparła się o pobliski murek. 

Laszló z satysfakcją spojrzał na smukłą i delikatną dłoń, 

której biel wyraźnie odcinała się od czerni kamienia. 

- Trochę mi się kręci w głowie - wyjaśniła pospiesznie. 
- Tak właśnie myślałem - odparł znacząco. 

Dobiegająca z zamku muzyka stała się bardziej rzewna 

Sue pomyślała, że powinna wracać do sióstr, zanim do 

końca ulegnie urokowi tej niezwykle romantycznej nocy. \ 

- To od tańczenia - stwierdziła z godnością. - Nóg już 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 11 

nie czuję. W dodatku wypiłam troszeczkę więcej szampana 

niż zazwyczaj i muszę teraz dojść do siebie. Dlatego wo­

lałabym zostać sama. Nie miałby pan ochoty iść zatańczyć 

z jakąś dziewczyną, która lepiej doceni subtelność pańskie­

go podrywu? - spytała z przekąsem. - Ta cygańska muzy­

ka świetnie się do tego nadaje. 

- A pani się na tej muzyce zupełnie nie zna. To tandetna 

podróbka, zrobiona pod turystów. - Wzgardliwie wzruszył 

ramionami. 

Suzanne nerwowo ruszyła wzdłuż brzegu jeziora, nie­

stety pomyliła się i zamiast wracać do zamku, zaczęła się 

od niego oddalać. Pomyślała z niepokojem, że Laszló mo­

że to błędnie odczytać. Wcale nie zamierzała go do niczego 

zachęcać. 

- Myślałam, że to prawdziwi Cyganie - powiedzia­

ła, byleby tylko przerwać pełną napięcia ciszę. - Te ich 

stroje... 

- Wygląd o niczym nie świadczy. - Bezszelestnie stą­

pał u jej boku. - Pani wydaje się być wcieleniem niewin­

ności, a kto wie, jakie ognie płoną w tych śnieżnych pier­

siach? - Bez żenady kontemplował jej kształtny biust. Z 

trudem powstrzymała się przed zakryciem go dłońmi. Nie 

mogła się przecież zachowywać jak przestraszona dziewi­

ca, chociaż w istocie nią była. - Ja w tym fraku wyglądam 

na cywilizowanego człowieka, a któż odgadnie, jaka mro­

czna tajemnica skrywa się za gładką fasadą? Co knuję, gdy 

tak idę obok pani i sycę wzrok pani urodą? I do jakich 

kłamstw jesteśmy oboje gotowi się posunąć, byleby tylko 

nie zdradzić przed światem swojego prawdziwego oblicza? 

Wstrząśnięta, milczała przez chwilę. Brzmiało to tak, 

jakby ją ostrzegał przed sobą. Uznała, że bezpieczniej bę­

dzie nie odpowiadać na jego niezwykłe pytania. 

background image

12 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Widocznie się pomyliłam. Ale ta muzyka naprawdę 

brzmi bardzo autentycznie - oznajmiła w przestrzeń. 

- Prawdziwa cygańska muzyka nigdy nie jest grana 

przy obcych - powiedział spokojnie. -I nigdy w zamknię­

tym pomieszczeniu, gdyż cztery ściany odbierają jej siłę. 

Zastanowiła się nad tym przez moment. Dobiegająca 

z zamku muzyka brzmiała znacznie bardziej przejmująco 

w uśpionym ogrodzie niż w wykwintnej sali balowej. 

- Może ma pan rację - przyznała z lekkim oporem. 

- Tam brzmiało to trochę kiczowato, tutaj zaś... - zawa­

hała się. 

- Tak? - spytał niskim, zmysłowym głosem. 

- Po prostu swobodnie płynie w powietrzu - dokoń­

czyła cicho. 

Miała wrażenie, że ta tęskna melodia zaczyna krążyć w jej 

żyłach i zniewalać serce swym kuszącym wezwaniem... 

- Niewiele potrzeba, by z tego powietrza przeniknęła 

w głąb nas - szepnął. - A wtedy poddamy się, bezradni 

wobec jej działania, wobec tych potężnych, ślepych sił, 

które w nas obudzi. 

Jęknęła bezgłośnie. A więc on też to czuł! Wcale jej się 

nie podobała myśl, że mógłby utracić kontrolę nad swymi 

emocjami. Przestała na chwilę patrzeć na ścieżkę i potknęła 

się. Silna dłoń podtrzymała ją natychmiast, po czym równie 

błyskawicznie cofnęła się. Sue wciąż jednak czuła dotyk 

gorącej ręki Laszló. Miała wrażenie, jakby na jej skórze 

zostało wypalone piętno. Wydawało się, że powietrze mię­

dzy nimi jest naładowane erotyzmem. 

- Porządna muzyka powinna wywoływać w ludziach 

jakieś uczucia, prawda? - zażartowała, choć wcale nie było 

jej do śmiechu. Kombinacja przejmującej muzyki, roman­

tycznej scenerii i uroku tajemniczego mężczyzny okazała 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 13 

się nad wyraz niebezpieczna. Poruszała te części jej duszy, 

które powinny pozostać uśpione. 

Coś - czy też może raczej ktoś? - wydawał się rzucać na 

nią czar. Chyba za dużo tych zakochanych dookoła, pomy-

ślała melancholijnie. Najpierw podwójny ślub w malowni­

czym wiejskim kościółku, kwiaty, obrączki, pocałunki, śmie­

chy, potem pełen radości piknik na trawie, wieczorem wy­

stawny bankiet, a teraz upojny bal w zamkowych komnatach. 

Wirująca w ramionach męża Tanya, wsparta na ramieniu na­

rzeczonego Mariann, wpatrzeni w siebie Lisa i John... Istna 

bajka. Dość tego, należy wreszcie twardo stanąć na ziemi. 

- Wolałabym, żeby pan sobie poszedł - oznajmiła szor­

stko, zatrzymując się znienacka. - Chcę zostać sama. 

- Obawia się pani podjąć wyzwanie? - zauważył pro­

wokacyjnym tonem. 

Zacisnęła usta. 

- Nie jest pan dla mnie żadnym wyzwaniem - powie­

działa chłodno. - A skoro upiera się pan przy narzucaniu 

mi swojego towarzystwa, to nie chcę być nieuprzejma, ale 

mam większe prawo do tego ogrodu niż pan. Jego właści­

ciel jest moim szwagrem. 

Wyraz jego twarzy zmienił się w jednej chwili. Surowe 

rysy wyglądały jak wykute z kamienia. 

- Czy nie jest pani zbyt pewna siebie? 

Spojrzała na niego podejrzliwie. 

- Moja siostra poślubiła dziś księcia Istvana Huszara, 

dziedzica tych ziem, a mój brat zarządza tym zamkiem... 

- Ku swemu zdziwieniu zauważyła, że w jego oczach po­

jawił się... ból? 

- Wydaje się pani, że ma pewne prawa do tego majątku. 

Ale rozumiem to i wcale się nie dziwię, że sądzi pani, iż 

ja mam nieporównanie mniejsze. 

background image

14 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Jego słowa sugerowały, że jest wręcz przeciwnie. Ale to 

przecież niemożliwe. O co mu więc chodziło? Co chciał 

przez to powiedzieć? Dlaczego zachowywał się tak, jakby 

zazdrościł Istvanowi? Czemu skrzywił się pogardliwie, gdy 

usłyszał jego imię? Czemu spoglądał na zamek i otaczającą 

go ziemię takim dziwnym wzrokiem? 

Przebiegł ją dreszcz. Nie podobało jej się to wszystko. 

- A co? - spytała zaczepnie, by nie zdradzić swojego 

niepokoju. - Kupił pan go od mojego szwagra w dzień jego 

ślubu? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. 

- A gdyby tak się stało? On i pani siostra nie mieliby 

wtedy gdzie mieszkać, prawda? - padła zaskakująca od­

powiedź. - Tak samo jego matka, nasza tragiczna księżna. 

Teraz nie mogła już mieć wątpliwości. Nienawidził ich. 

Nienawidził ich wszystkich całym sercem. Ale dlaczego? 

- Co pan o nich wie? - zaniepokoiła się. Kim był, sko­

ro orientował się w przeszłości rodziny? Musi go rozszy­

frować. - I skąd pan... 

- Czy pani też zamierza tu mieszkać? - przerwał, kom­

pletnie ignorując jej pytania. 

- Nie - ucięła krótko, lecz wrodzona uprzejmość kaza­

ła jej złagodzić tę odpowiedź. - Chociaż Węgry są napra­

wdę przepiękne i ludzie tutaj są wspaniali. Bardzo mi się 

tu podoba, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym opuścić 

moje rodzinne strony. Kocham Devon ponad wszystko. 

- Sue uśmiechnęła się bezwiednie, gdy przypomniała sobie 

łagodne zielone wzgórza, porośnięte starym borem, rozleg­

łe wrzosowiska i zbudowane z kamienia domy, porozrzu­

cane tu i ówdzie... Nie, nie chciałaby mieszkać nigdzie 

indziej. 

- Sądziłem, że zostanie pani tutaj. Świetnie pani mówi 

po węgiersku. - Wpatrywał się w nią uważnie. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 15 

- Dziękuję. - Z niechęcią przyznała sama przed sobą, 

że jego pochwała sprawiła jej przyjemność. Wyminęła go 

zręcznie i ruszyła z powrotem w kierunku strzelistej syl­

wetki zamku rysującej się wyraźnie na tle rozgwieżdżone­

go nieba. Laszló podążył za nią jak cień. - Uczęszcza­

łam na superintensywny kurs - mówiła w nadziei, że jakoś 

uda jej się znów naprowadzić rozmowę na temat rodziny 

Huszarów. - Po pierwsze, potrzebne mi to było w spra­

wach zawodowych, a po drugie, moja świętej pamięci ma­

ma była Węgierką. 

- Niewykluczone, że pani węgierskie korzenie okażą 

się silniejsze od brytyjskiego wychowania - mruknął w za­

dumie. - Głos krwi potrafi być czasem wyjątkowo mocny 

- dodał dziwnym tonem. - No proszę, a teraz ćwiczy pa­

ni znajomość języka, gawędząc sobie przyjemnie na pod­

wójnym weselu rodzeństwa w luksusowym zamku. Ileż to 

szczęścia w jednej rodzinie - skrzywił się cynicznie. 

Zacisnęła dłonie na fałdach sukni, by ukryć ich drżenie. 

Mówił tak, jakby pragnął to szczęście zburzyć. 

- Ciężko pracowaliśmy na to, co mamy - oznajmiła 

nieco nerwowo. - Nie dostaliśmy się tutaj ot, tak sobie, bez 

powodu. 

- Rozumiem - przytaknął lekkim tonem. - Ja też się 

musiałem nieźle postarać, żeby się jakoś wkręcić na dzi­

siejszą uroczystość. 

- O czym pan mówi? - Aż przystanęła na środku alejki. 

Nie przyszło jej do głowy, że mógłby nie mieć zaproszenia. 

Czyżby był wrogiem rodziny, który pojawił się tylko po to, 

by przysporzyć wszystkim kłopotów? - Nie jest pan tu 

mile widziany? Czemu więc pan przyszedł? Większość 

ludzi wolałaby w takiej sytuacji unieść się honorem i nie 

pokazywać się tam, gdzie ich nie chcą. 

background image

16 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Och, chciałem się napić, pobawić, spotkać kogoś inte­

resującego. - Przez cały czas nie spuszczał z niej oczu, co 

wprawiało ją w straszliwe zakłopotanie. Pod jego czujnym 

spojrzeniem czuła się prawie naga. - Miałem ochotę zoba­

czyć majątek i jego właściciela. - W jego głosie brzmiała 

gorycz, co zaalarmowało Sue. 

- Żeby zepsuć mu nastrój? - spytała. 
- Dlatego, że kiedyś tu mieszkałem - odparł bezbarw­

nym głosem. 

- Jak to? Na zamku? 

- Tu się urodziłem. 
- Coś takiego! - zawołała ze zdumieniem. - Ach, teraz 

już rozumiem! Wprosił się pan na przyjęcie, gdyż powo­

dowały panem sentymenty. 

Skrzywił się cynicznie, jakby wszelkie sentymenty były 

mu obce. Sue myślała gorączkowo. Księżna nie posiadała 

żadnych bliskich krewnych, nie mógł więc być jej sio­

strzeńcem lub bratankiem. Pewnie na zamku zatrzymała 

się jakaś znajoma księżnej lub jej znienawidzonego męża 

i akurat nadszedł czas rozwiązania. 

- Domyślam się, że pańska matka była w ciąży w cza­

sie wizyty w tym majątku? - Niepomna na głos rozsąd­

ku, który nakazywał trzymać się z daleka, postąpiła krok 

w stronę Laszló i spojrzała mu prosto w twarz. 

Czarne oczy zalśniły. 

- Mój ojciec mieszkał na zamku. Odesłano mnie stąd, 

gdy byłem bardzo mały. - Pieszczotliwie dotknął dłonią jej 

twarzy. Sue cofnęła się błyskawicznie. - W świetle księży­

ca pani włosy wyglądają jak czarny jedwab - szepnął uwo­

dzicielsko. 

- Doprawdy? - wycedziła ze zjadliwą słodyczą. - Ma 

pan kłopoty ze wzrokiem. Moje włosy są kasztanowe. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 17 

- Nie mam kłopotów ani ze wzrokiem, ani z żadnym 

innym zmysłem. Wszystkie są sprawne w stu procentach, 

o czym można się z łatwością przekonać. - Uśmiechnął się 

z zadowoleniem na widok zażenowania Suzanne, która bez 

trudu pojęła zawartą w tych słowach aluzję. - Chciałem 

tylko powiedzieć, że ma pani najpiękniejsze włosy, jakie 

kiedykolwiek widziałem, że pani delikatna twarz olśniewa 

swą zjawiskową urodą, a pani oczy... 

- ...przyćmiłyby swym blaskiem gwiazdy? - dokoń­

czyła drwiąco. Miała dość tych obłudnych, gładkich słó­

wek. - Niech się pan nie wysila. Nie dam się zwieść po­

chlebstwami. 

- Jeszcze żadnego pani nie powiedziałem - zastrzegł się. 

Ich spojrzenia spotkały się i Sue wyczytała w jego oczach 

prawdę. To nie był zwykły flirt. Ona rzeczywiście mu się 

podobała. Co więcej, pragnął jej i wcale tego nie ukrywał. 

Gniewnie potrząsnęła głową, a długie, proste włosy roz­

sypały się na jej nagich ramionach. 

- No, dosyć tego - powiedziała na poły pobłażliwym, 

na poły karcącym tonem, jakim mówi się do niegrzecznych 

chłopców. Zazwyczaj skutek był piorunujący. Mężczyźni 

pokornieli natychmiast, zupełnie jakby wymierzyła im kla­

psa i wysłała spać. - Posuwa się pan za daleko. 

Jednak na nim nie wywarło to najmniejszego wrażenia. 

- Posuniemy się znacznie, znacznie dalej - obiecał ze 

zmysłowym uśmiechem. - Do samego końca. Szczerze 

mówiąc, ułatwiła mi pani zadanie, bezbłędnie odgadując 

moje intencje. Zaoszczędziło mi to jakieś pół godziny na­

mawiania. Teraz pójdzie już z górki. 

- Ależ pan ma tupet! - Z oburzeniem uniosła głowę do 

góry, by udzielić mu ostrej reprymendy. O dziwo, jej głos 

wydawał się chwilami odmawiać posłuszeństwa. Czyżby 

background image

18 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

była bardziej poruszona jego słowami, niż sądziła? - Pań­

skie zamiary nie mogłyby być bardziej oczywiste nawet 

wtedy, gdyby ogłosił je pan przez megafon. Tylko dlatego 

wyczuwam je nawet na pół kilometra, a nie dlatego, że je 

aprobuję - parsknęła urągliwie. 

Zignorował jej uszczypliwość. 
- Nie sądzę. Doskonale pani wie, że między nami coś 

jest - powiedział miękko. 

- Owszem. Stanowczo za mała odległość - odparowa­

ła. - Ale zaraz to zmienię. 

- Zostań - zażądał, wpatrując się w jej oczy. - Chcę ci 

wyjaśnić, jakie mam wobec ciebie zamiary. 

- To wyznaj je jakiejś złotej rybce w jeziorze - odcięła 

się bez zastanowienia, też odrzucając oficjalną formę. -

Prędzej ją złapiesz niż mnie. 

Oddaliła się z godnością, choć musiała przyznać sama 

przed sobą, że nie przyszło jej to łatwo. Musiała przełamać 

rzucony na nią czar, zerwać niewidzialną nić, która wiązała 

ją z tym niezwykłym mężczyzną. Zafascynował ją swoją 

odmiennością, tajemniczością oraz otaczającą go aurą nie­

bezpieczeństwa. 

Czuła jego wzrok na swoich nagich plecach i ramio­

nach. Bezwiednie przyspieszyła nieco kroku, jakby chciała 

umknąć przed palącym spojrzeniem, w którym czaiła się 

groźba i zapowiedź grzechu. Dogonił ją drwiący śmiech. 

- Jeszcze się spotkamy, Suzanne! Nie uciekniesz przede 

mną! 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Gdy weszła na jasno oświetlony taras, poczuła, że wraca 

do równowagi. Zachowała się jak zupełna idiotka. Nieomal 

dała się omotać zwykłemu podrywaczowi. Tajemnice, se­

krety, niezwykłe wyznania, też coś! Roześmiała się gorzko. 

Wszystko było tylko po to, żeby zaciągnąć ją do łóżka, ot, 

i cały sekret. Sprytna gierka, która pewnie zwiodła już 

niejedną kobietę. Ale nie z nią te numery. 

Ona miała jasno wytyczony cel i nie zamierzała zboczyć 

ze swojej drogi ani o milimetr. Doskonale wiedziała, czego 

chce i nie zezwoli, żeby ktokolwiek miał jej w tym prze­

szkodzić. Obliczyła, że potrzebuje ośmiu lat, by dopiąć 

swego. Po upływie tego czasu powinna mieć już własną 

firmę i w pełni panować nad swoim życiem. Dopiero wtedy 

rozejrzy się za jakimś odpowiednim mężczyzną. Do tej 

pory - żadnych romansów! 

Nie tylko ze względu na sprawy zawodowe nie miała 

ochoty na żadne przygody. Przede wszystkim czuła, że 

jeszcze zbyt mało wie o mężczyznach. Dzieciństwo i mło­

dość spędziła w małej angielskiej osadzie, przyjaźniąc się 

właściwie jedynie z Mariann, którą podziwiała i uwielbiała 

bez granic. Była dla niej ideałem kobiety - piękna, inteli­

gentna, przebojowa. Tanya wydawała się bardziej matką 

niż siostrą i budziła respekt. Dopiero teraz, dzięki miłości 

Istvana, odmieniła się, stała się radosna i promienna. 

background image

20 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Tak, one dwie miały szczęście do mężczyzn, w przeci­

wieństwie do Sue. Wszyscy chłopcy, jakich kiedykolwiek 

spotkała, wydawali jej się strasznie niedojrzali. Czy na 

całym świecie nie ma człowieka, który doceniłby jej nie­

zależność i który podchodziłby do życia równie trzeźwo 

i poważnie jak ona? 

- Próbujesz się jakoś pozbierać po naszej rozmowie? 

- Laszló pojawił się przy niej bezszelestnie niczym zjawa. 

- Jak mnie wreszcie nie zostawisz w spokoju, to ty się 

nie będziesz mógł pozbierać! - syknęła z furią. Jeszcze 

nigdy nie reagowała na nikogo w ten sposób. 

- Och, jaka zła - mruknął z rozbawieniem i satysfa­

kcją, po czym wszedł do sali balowej i zniknął w tłumie. 

Sue z determinacją zacisnęła zęby i stłumiła ochotę, by 

pobiec za nim i zażądać wyjaśnień. Czemu stara się wy­

prowadzić ją z równowagi i co go łączy z Istva'nem? Wie­

działa jednak, że właśnie na tym mu zależało, nie zamie­

rzała więc zrobić mu tej przyjemności. Najlepiej będzie, 

gdy wymaże go z pamięci. 

Z tym silnym postanowieniem stanęła w drzwiach i za­

częła się przyglądać ukwieconej sali pełnej tańczących par. 

To dziwne. Naprawdę się tu urodził? Z całą pewnością nie 

był synem służącego, miał tak wielkopańskie maniery, tak 

silne poczucie własnej godności... Trzeba będzie spytać 

Istva'na, co się za tym wszystkim kryje. Z uczuciem spo­

jrzała na swojego przystojnego szwagra, otoczonego wia­

nuszkiem gości, którzy składali mu gratulacje. 

- Tu jesteś! - Rozpromieniona Tanya chwyciła ją 

w objęcia. - Szukam cię wszędzie! Mamy problem. Nasza 

mała Lindi wysypała truskawki na swoją nową sukienkę. 

Co ma teraz zrobić? 

- Zjeść je - odparła z roztargnieniem. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 21 

- Sądzę, że najlepiej będzie spytać księżnę. Na pewno 

coś poradzi - odezwał się znajomy głos. 

Suzanne zmartwiała. Laszló stał tuż za jej plecami, nie­

mal czuła na skórze jego dotyk. 

- Dziękuję! - Panna młoda pochyliła się konfidencjo­

nalnie ku nieznajomemu Węgrowi. - Widzi pan, moja naj­

młodsza siostra jest szalenie praktyczną i trzeźwo myślącą 

osobą. Dlatego zawsze wszyscy pytają ją o radę. Ale wy­

daje mi się, że dzisiaj ma głowę zaprzątniętą czymś innym. 

- Chyba ma pani rację. Ja też odniosłem podobne wra­

żenie - przytaknął. 

Sue posłała mu ponure spojrzenie i korzystając z tego, 

że Tanya zaczęła rozglądać się za księżną, wmieszała się 

w tłum gości. Po chwili udało jej się wymknąć na prze­

stronny korytarz, gdzie na ścianach wisiały niezliczone 

kryształowe lustra. Z ulgą oparła się o jedno z nich. Jego 

dotyk przyjemnie chłodził jej rozpaloną skórę. 

- Źle się czujesz? - usłyszała głos, w którym brzmiała 

fałszywa troska. 

Pomyślała, że jeszcze chwila, a nie wytrzyma. To za­

czynało przypominać koszmarny sen. Czy ten człowiek 

nigdy nie da jej spokoju? Gwałtownie odwróciła głowę 

w jego stronę. 

- Przedtem wydawało mi się, że ten zamek jest całkiem 

spory, ale teraz zaczyna mi być w nim trochę ciasno - po­

wiedziała zimno. 

- Starasz się mnie unikać. - Leniwym gestem sięgnął 

po piętrzące się na srebrnych półmiskach kandyzowane 

owoce. 

- Cieszę się, że tak trafnie odgadłeś moje intencje. Za­

oszczędziło mi to pół godziny aluzji - sparodiowała jego 

niedawną wypowiedź. 

background image

22 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Jedynie odwlekasz nieuniknione. Chyba już zdążyłaś 

się zorientować, że musimy porozmawiać. To dla mnie 

bardzo ważne. 

Spojrzała mu prosto w oczy. To, co w nich ujrzała, po­

twierdzało jej przypuszczenia. Dałaby głowę, że nie cho­

dziło mu o rozmowę, tylko o coś zupełnie innego. 

- A z jakiego powodu? - mruknęła niechętnie. 
- Och, nawet z kilku - uśmiechnął się lekko. - Spójrz 

na siebie. 

Wzruszyła ramionami, zerknęła w wiszące naprzeciw 

lustro i nie uwierzyła własnym oczom. To nie mogła być 

ona! Pamiętała siebie jako najzupełniej przeciętną dziew­

czynę, która dbała raczej o to, by inni wyglądali pięknie. 

Celowo pomijała przy tym siebie, gdyż nie miała dla kogo 

się starać. Może za jakiś czas... Dlatego również parę go­

dzin temu, przed balem, troszczyła się jedynie o to, czy 

suknia dobrze leży, czy uszyła ją bez zarzutu. 

- I co widzisz? - szepnął jej do ucha uwodzicielskim 

głosem. 

- Napastowaną kobietę - odcięła się natychmiast, lecz 

nie oderwała zdumionego wzroku od kryształowej tafli. 

Jej ciemnokasztanowe włosy spływały łagodnie po obu 

stronach subtelnej twarzy, lśniąc w świetle kandelabrów. 

Blask stojących nie opodal świec kładł na jej bladej, deli­

katnej cerze złociste refleksy. 

Nie sądziła, że aż tak zeszczuplała. To dlatego, że ostat­

nio bardzo ciężko pracowała. Miała pewne plany i potrze­

bowała odłożyć ściśle określoną sumę pieniędzy. Dlatego 

nie dosypiała po nocach, prawie nie jadła, skupiła się wy­

łącznie na swoim celu. 

Teraz wyglądała jak modelka. Wysokie kości policzko­

we stały się bardziej wyraziste, idealnie dopasowana suknia 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 23 

podkreślała smukłość jej figury. Właściwie... Hm, nigdy 

tak o sobie nie pomyślała, ale dzisiaj wyglądała rzeczywi­

ście atrakcyjnie. Przestała się dziwić zamiarom Laszló, co 

nie znaczy, że je zaaprobowała. 

- Spojrzałam, i co z tego? Mój stosunek do twoich pro­

pozycji nie zmienił się ani na jotę. Radzę podrywać ko­

goś innego. U mnie nie masz szans - dodała z gniewem, 

lecz nawet nie drgnął, słysząc obraźliwe słowa. - Pomyliły 

ci się pojęcia. Myślisz, że mnie intrygujesz, a ty mnie iry­

tujesz! 

- Powiedziałem ci już, że jestem dokładnie tym, które­

go pragniesz. Co prawda nie łysieję - zauważył z rozba­

wieniem. - Ale i tak mogę wiele dla ciebie zrobić. 

- Nie pochlebiaj sobie - odparowała drwiąco. - W mo­

im życiu nie ma miejsca dla mężczyzn. Może Ewa w raju 

miała czas na romanse, ale ja nie. 

- Nie nadaję się na Adama. Raczej widzę siebie w roli... 

- Dziadka Mroza? - podsunęła natychmiast złośliwie, 

rzucając znaczące spojrzenie na pierwsze siwe włosy na 

jego skroniach. 

On jednak uśmiechnął się. 

- Węża w ogrodzie szczęśliwości. 

Poczuła, że ma dość. Skoro nic do niego nie trafiało, to 

należało ostudzić jego zapały kubłem zimnej wody. 

- Jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, to informuję cię 

uprzejmie, że mogłabym bez mała być twoją córką. 

- A któż dbałby o takie drobiazgi, skoro nasz związek 

przyniesie same korzyści? 

Pomyślała z niepokojem, że był szalenie pewny siebie. 

Czemu tak się na nią uwziął? Czy to aby nie jakiś maniak? 

Najlepiej zrobi, jak zniknie mu z oczu. Odwróciła się. 

- Dobrze, idź - usłyszała za plecami złowieszczy szept. 

background image

24 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- I tak ci to nie pomoże. Nie zdołasz mi uniknąć. Zawsze 

będę obok ciebie, zawsze będę w twoich myślach... 

Miał rację. Już myślała niemal wyłącznie o nim. Drżała, 

gdy znajdował się tak blisko, napawała się brzmieniem jego 

głosu, marzyła o jego dotyku. To, co się działo między 

nimi, było niepojęte i przerażające. Jakaś potężna siła zda­

wała się pchać ich ku sobie i wiązać nierozerwalną nicią, 

pojęła ze zgrozą Sue. Co gorsza, zaintrygowane spojrzenia 

innych ludzi dawały do zrozumienia, że oni również widzą, 

że coś się święci... 

Zrobiło jej się nieco słabo. Kurczowo zacisnęła dłonie 

na marmurowym blacie stolika. 

-. Dosyć tego! - syknęła z furią. - Jeśli natychmiast nie 

dasz mi spokoju, to zaraz znajdę kogoś, kto się zajmie 

nieproszonym gościem. 

- Nie zrobisz tego - oznajmił spokojnie. - Wywołała­

byś straszny skandal i nigdy byś sobie tego nie wybaczyła. 

- Skandal? - Nerwowo zwilżyła suche usta. - Co to ma 

znaczyć? 

- Należę do rodziny. 
Ze zdumieniem zamrugała oczami. Chyba się przesłyszała. 
- Czyjej? 

- Twojej. Przez małżeństwo twojej siostry staliśmy się 

powinowatymi. Jestem krewnym Istvana Huszara. - Jego 

głos zmienił się, brzmiała w nim nienawiść. 

Nagle Sue zrozumiała. Nie chodziło o nią, wcale jej nie 

pragnął. Miała stać się tylko środkiem wiodącym do celu. 

Prawdziwym celem, który Laszló chciał ugodzić, był właś­

nie Istva'n. 

- Nonsens! - zareplikowała. - Jest jedynym synem 

księżnej, a cała jej rodzina, włącznie z rosyjskim mężem, 

nie żyje. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 

25 

- Nic nie wiesz. Istvan też nie ma o niczym pojęcia. 

- Zmysłowe usta wygięły się cynicznie. - Za to księżna... 

Hm, to już zupełnie inna sprawa. 

Bez wątpienia kłamał. Nie należał do rodziny. Ale w ja­

kim celu zmyślał? Po co zakradł się na przyjęcie, dlaczego 

ją niepokoił, czemu służyła ta niepojęta gra? Dlaczego tak 

ich nienawidził? 

- Zaprosiłaby cię, gdybyś był z nią spokrewniony - za­

uważyła trzeźwo. 

- Chybaby umarła na serce, gdyby dowiedziała się 

o moim istnieniu. - W jego oczach pojawił się ból, a zara­

zem chęć zemsty. - A chybabyś tego nie chciała, prawda? 

Dlatego zawrzemy pewną umowę. Ja obiecam, że się nie 

ujawnię, a ty w zamian wysłuchasz pewnej interesującej 

propozycji, jaką zamierzam ci złożyć. 

- Nie ma mowy! - Z ledwością panowała nad sobą. 

- Mam tego wszystkiego dość. Idę po Istvana, a on z hu­

kiem wyrzuci cię za drzwi i nareszcie będzie święty spokój! 

Wzruszył ramionami. 

- Proszę uprzejmie. Jeśli koniecznie chcesz zniszczyć 

szczęście twojej siostry i to w dniu jej ślubu... - Odwrócił 

się na pięcie i niespiesznym krokiem podążył do zamkowej 

biblioteki. 

Sue stała niczym rażona gromem. Jak to? Dlaczego? Co 

to znaczy? Nie wątpiła jednak w prawdziwość jego słów. 

Całe jego zachowanie świadczyło o tym, że ta groźba była 

realna. Tak, miała rację, stawką nie jest wcale uwiedzenie 

jej, tylko przyszłość rodziny Huszarów. 

Nie, nie pozwoli na to! Tanya nie miała łatwego życia, 

w pełni zasłużyła na swoje szczęście. Nikt nie ma prawa 

stawać jej na drodze! Zacisnęła wilgotne od potu dłonie 

i pobiegła za swoim prześladowcą. 

background image

26 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Laszló siedział wygodnie w ulubionym fotelu Istvana 

i leniwie przewracał kartki oprawionej w skórę książki. 

Gdy z furią otworzyła drzwi, podniósł wzrok i obrzucił ją 

takim spojrzeniem, jakby była służącą, która musiała 

przyjść, gdyż pan ją wezwał. Wszystko się w niej zago­

towało. 

- Co to miało znaczyć? - spytała gniewnie. 
- Pomyśl - zaproponował. - Czemu moja obecność 

mogłaby okazać się dla nich tak katastrofalna? 

- Ponieważ jesteś wyjątkowym draniem! - wypaliła 

bez zastanowienia. 

- Niegrzeczna dziewczynka - skarcił ją, uśmiechając 

się dwuznacznie. - I bardzo niemądra, skoro chce mnie 

obrazić. Kto wie, co mogę zrobić nie tylko z twoim życiem, 

ale również twojej siostry i jej ukochanego męża? 

Podeszła do niego powoli, starając się pozbierać myśli. 

Nie było to łatwe. Czarne oczy wpatrywały się w nią in­

tensywnie, jakby Laszló rozbierał ją wzrokiem. Stawianie 

komuś czoła w takich warunkach okazało się nadzwyczaj 

trudne. 

- O co więc chodzi? Chcesz powiedzieć, że Istvan jest 

oszustem? 

Roześmiał się głośno, czym ją zupełnie zaskoczył. 

- Testy DNA udowodniły, że jest synem księżnej. Poza 

tym... - Skrzywił się z taką goryczą, że Sue zrobiło się go 

żal, choć był łajdakiem. Nie chciała, by ktokolwiek cier­

piał. - ...co to byłaby za matka, która nie rozpoznałaby 

własnego dziecka? 

Kamień spadł jej z serca. Nie potrafiła wyobrazić sobie 

już nic gorszego. W takim razie nic nie mogło im grozić. 

Poczuła, że znów stoi na pewnym gruncie. Uniosła głowę 

i spojrzała na niego ze spokojem i godnością. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 27 

- W mojej rodzinie obowiązuje niepisana zasada: jeden 

za wszystkich, wszyscy za jednego. Wspieramy się nawza­

jem i pomagamy sobie. Od dzisiaj również księżna i jej syn 

należą do naszej rodziny. Nie pozwolę ich skrzywdzić ani 

źle o nich mówić. To wyjątkowo szlachetni ludzie. Jeśli 

kiedyś wyrządzili ci jakąś krzywdę, to z pewnością nie­

świadomie. Czemu nie powiesz im tego prosto w oczy? Na 

pewno postarają się wynagrodzić ci swój błąd. 

- Wynagrodzą - powtórzył z absolutnym przekona­

niem. - I to stokrotnie. - Głośno zamknął książkę. 

- Czego od nich oczekujesz? - spytała nieco nerwowo, 

gdyż znów zaczął jej się przyglądać tym swoim niepoko­

jącym wzrokiem. - Pracy? Pieniędzy? 

Z uśmieszkiem uniósł brwi. 
- Jednak jesteś zaintrygowana, co? Rozumiem, że już 

dojrzałaś do tego, by porozmawiać? 

Zanim zdążyła odpowiedzieć, usłyszała, że ktoś otwiera 

drzwi. Odwróciła się i ujrzała rozbawioną Mariann, która 

zaglądała do biblioteki. Za nią pojawiła się wysoka, bar­

czysta sylwetka. 

- Och, co za pech! -jęknęła teatralnie starsza siostra. 

- Szukasz spokojnego zakątka, by móc się trochę pościskać 

z narzeczonym, a tu wszystko zajęte! - Żartobliwie mrug­

nęła okiem do zaskoczonej Sue. - Co tu robisz, kotku? 

Przecież w bibliotece nie znajdziesz tego swojego kochasia 

z pięknymi oczami. 

- Jak to? - odwróciła się błyskawicznie. - Och! Był tu 

przed sekundą, przysięgam! 

- Czy ty się dobrze czujesz? - Mariann podeszła szyb­

ko i z niepokojem położyła dłoń na jej czole. - Ależ ty 

jesteś rozpalona! 

- Albo mam halucynacje, albo zaczynam się już sta-

background image

28 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

rzeć. - Z trudem starała się obrócić wszystko w żart. -

Cierpię na zaniki pamięci. 

- W wieku dwudziestu jeden lat? Odrobinę za wcześnie 

- Vigadó uśmiechnął się do niej przyjaźnie. - Czemu sie­

dzisz tu sama, zamiast iść potańczyć? 

- I dać wam możliwość trochę... porozmawiać - do­

kończyła domyślnie i podeszła do drzwi. W tym momencie 

dobiegł ją cichy stuk ostrożnie zamykanego okna. Po jej 

plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Laszló również 

wymknął się z biblioteki i za chwilę znów się pojawi. I kto 

wie, co może z tego wyniknąć. 

Stała w sali balowej i z rosnącym niepokojem obserwo­

wała przytulonych do siebie państwa młodych, dostojną 

księżnę i steranego życiem ojca, dla którego każdy nastę­

pny cios mógł się okazać ostatnim. Tak bardzo się o nich 

bała, tak bardzo pragnęła ich osłonić przed zagrażającym 

niebezpieczeństwem. 

Laszló nie żartował. Dostrzegła, że pod maską cynika 

skrywa gniew i głęboką urazę. Czuł, że go skrzywdzono, 

cierpiał i zamierzał to sobie wynagrodzić. Znała go już na 

tyle, że wiedziała, iż się nie cofnie. Gdy ten człowiek coś 

postanowił, to z determinacją dążył do osiągnięcia celu. 

Ale czemu jako obiekt swego ataku wybrał właśnie ją, 

a nie Istva'na? Czyżby bał się bezpośredniego starcia 

z wpływowym księciem i postanowił uderzyć w najmłod­

szą z rodziny, a więc prawdopodobnie najsłabsze ogniwo? 

O, niedoczekanie jego! Co prawda, udało mu się trochę 

zawrócić jej w głowie, nic zresztą dziwnego, musiał mieć 

doświadczenie w zdobywaniu kobiet. Lecz jego wpływ na 

nią już wygasł. Miała chwilę na pozbieranie myśli, doszła 

do siebie i teraz mu pokaże, że jest równie silna, jak pozo­

stałe dwie siostry. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 29 

- Wiesz co, kochanie? - Pastor Evans stanął obok naj­

młodszej córki. - Chyba jestem trochę zmęczony. 

- Odprowadzę cię do pokoju, tatku - zaproponowała, 

zawstydzona tym, że wcześniej nie pomyślała o zajęciu się 

ojcem. - Lindi! Na ciebie też już chyba czas! Nie poszłabyś 

do łóżka? 

Córeczka Vigadó z uśmiechem skinęła główką i pobieg­

ła przed nimi w radosnych podskokach. 

- To wspaniała noc. Wasza mama byłaby szczęśliwa, 

gdyby mogła to zobaczyć - powiedział z żalem. 

- Och, tato, i tak była bardzo szczęśliwa. Przecież mia­

ła ciebie - odparła z uczuciem. 

- Oby i tobie trafiła się równie piękna miłość, jak nasza 

- powiedział łamiącym się głosem. 

Zaniemówiła ze wzruszenia, więc już w milczeniu od­

prowadziła go do sypialni i pocałowała na dobranoc. Po­

myślała przy tym z ulgą, że jeśli coś się teraz wydarzy, to 

przynajmniej ojciec będzie bezpieczny. Chociaż przez jakiś 

czas. Nerwowo rozejrzała się po korytarzu. Czy ten diabeł 

nie kręci się znów w pobliżu? 

- Lepiej się czujesz? - usłyszała troskliwy głos Ma­

riann. 

- O, tak - skłamała pośpiesznie. 

- Vigadó został zaangażowany do czytania bajeczki na 

dobranoc. - Z uśmiechem przewiesiła przez ramię popla­

mioną sukienkę dziewczynki. Razem zeszły na dół i nagle 

Mariann chwyciła siostrę za ramię. - O rany! Założę się, 

że to ten twój adorator. Rzeczywiście, oczy ma niesamo­

wite. I w dodatku pożera cię wzrokiem. 

Zadrżała, gdy spotkała jego wzrok. 

- Nie gadaj głupstw - odparła lekkim tonem. - Teraz 

on patrzy na ciebie. Wszyscy mężczyźni to robią. 

background image

30 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Nie wtedy, gdy Vigadó jest w pobliżu - zaśmiała się 

perliście Mariann. - Słuchaj, on jest fantastyczny! Dokład­

nie taki, jak mówiłaś. Ale uważaj, on nie wygląda na ta­

kiego, który chciałby się żenić. 

- No wiesz! Przecież ja wcale nie poluję na męża - za­

protestowała z oburzeniem, posyłając przy tym Laszló 

chłodne i wyniosłe spojrzenie. - Szczerze powiedziawszy, 

mam już po dziurki w nosie tych waszych amorów. Na 

każdym kroku jak nie narzeczony, to panna młoda, i tak 

w kółko. - Uśmiechnęła się do księżnej, która przyszła po 

zaplamioną sukienkę Lindi. - Proszę, niech pani mnie bro­

ni! Mariann bawi się w swatkę - ciągnęła żartobliwym to­

nem. - A ja najpierw wolałabym z dziesięć razy zostać 

ciocią, zanim sama poszukam sobie kogoś. 

Starsza siostra wzniosła oczy ku niebu. 

- Przynajmniej ty nie mów o dzieciach! Ja jeszcze na­

wet nie wzięłam ślubu. Chcę jeszcze trochę popracować 

. i nieco się zabawić. Mam czas - oznajmiła stanowczo i po­

biegła potańczyć. 

- Och, już nie mogę się doczekać, kiedy Istva'n będzie 

miał pociechy - szepnęła konfidencjonalnie księżna, ujmując 

Sue pod rękę. - Nie zależy mi koniecznie na wnuku, gdyż 

nasz ród przetrwa i tak. Mamy tradycję, że każdy... - zamil­

kła na moment. - Każdy potomek w prostej linii, niezależnie 

od płci, nosi nazwisko Huszar. - Jej spojrzenie powędrowało 

ku wiszącym na ścianach portretom przodków. 

- Domyślam się, jak bardzo musi pani być szczęśliwa. 

Pomyśleć tylko, ile się wydarzyło od czasu, gdy pani syn 

się tu urodził - zadumała się. 

Wydawało się, że cała krew odpłynęła z twarzy księżnej. 

- Mój syn? Nie, nie, tu się nikt nie urodził! Nikt! - za­

wołała niemal histerycznie. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 31 

Ta niezwykle silna reakcja zdumiała Sue. 

- Sądziłam, że Istvan... - zaczęła niepewnie. 
- Przyszedł na świat gdzie indziej. Wiesz przecież, mo­

ja droga, że był nieślubnym dzieckiem. Musiałam ukryć 

przed rosyjskimi okupantami fakt, że jestem w ciąży. Wy­

jechałam. Zanim mój mąż wrócił z Rumunii, Istvan został 

już przewieziony przez granicę przez twoją dzielną matkę. 

Przypomniało jej się, że ukochany księżnej zginął, ra­

tując swego syna. Ileż ona musiała przejść, pomyślała ze 

współczuciem. Było jej przykro. Nie chciała zranić tej 

wspaniałej, szlachetnej kobiety, zwłaszcza w taki dzień. 

I nie mogła pozwolić, by zranił ją ktoś inny. Z lękiem 

rozejrzała się dookoła. Prześladujący ją niczym zły duch 

Laszló znowu zniknął. Co za ulga. Tych dwoje nie może 

się spotkać. 

Nagle poczuła dotyk czyjejś dłoni na swoim ramieniu 

i serce w niej zamarło. Wiedziała, kto za nią stoi. Powoli 

odwróciła głowę. 

- Czy nie zechciałabyś mnie przedstawić? - spytał. 

Zawahała się. Księżna patrzyła na nieznajomego, 

najwyraźniej nie znała go. On również nie spuszczał wzro­

ku z siwowłosej kobiety. Coraz mocniej zaciskał przy tym 

palce na ramieniu Suzanne. Nic mu jednak nie powiedziała, 

gdyż czynił to najzupełniej bezwiednie. Sytuacja stawała 

się coraz bardziej zagadkowa. 

- Pani pozwoli, księżno - odezwała się z trudem. - To 

jest Laszló... 

- Jestem znajomym Sue - dokończył przytomnie 

i zgiął się w ukłonie, by pocałować dłoń księżnej. Po chwi­

li podniósł wzrok i w napięciu spojrzał jej głęboko w oczy, 

jakby czegoś w nich szukał, jakby coś pragnął w nich wy­

czytać. 

background image

32 

WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Bardzo mi miło - odparła uprzejmie Ana Husza'r. 

Jego twarz zmieniła się. Starannie ukrył swoje ogrom­

ne rozczarowanie, lecz Sue natychmiast wyczuła jego ból 

i ogarnęło ją współczucie. Widziała, z jakim trudem pró­

bował opanować emocje. 

- Zauważyłem, że oglądały panie rodzinne portrety 

- zagadnął, starając się nawiązać niezobowiązującą roz­

mowę. - Proszę mi powiedzieć, czy to pieczęcie rodu 

Huszarów? 

Rzeczywiście, każda z przedstawionych na portretach 

osób z dumą trzymała w dłoniach pieczęcie o nietypowym 

kształcie. Ciekawe, czemu akurat to go zainteresowało? 

I czy nie mógłby przestać gładzić jej nagich pleców? Ale 

w obecności księżnej nie mogła robić mu awantury. 

- Tak, to są średniowieczne pieczęcie. To znaczy były 

- poprawiła z westchnieniem. - Mój mąż zabrał je ze sobą 

do Związku Radzieckiego - wyjaśniła z goryczą. - Wie­

dział, ile dla mnie znaczą, ale nic go to nie obchodziło. 

Więcej ich już nie widziałam - dokończyła ledwo słyszal­

nym głosem. 

- To już przeszłość - powiedział uspokajająco Laszló. 

- Teraz w pani życiu zaczyna się zupełnie nowy rozdział. 

Czuła jego ogromne napięcie. O co chodziło? A jeśli na 

przykład Laszló jest w posiadaniu jakichś dokumentów, 

które... Och! A jeżeli ten majątek wcale już nie należy do 

Husza'rów? Ten znienawidzony mąż mógł go przecież ko­

muś sprzedać, nie informując o tym żony. Wtedy Rosjanie 

rządzili tu, jak chcieli. 

Nagle zorientowała się, że bijący się z myślami Laszló 

podjął jakąś decyzję. Otworzył usta i... 

- Może byśmy poszli zatańczyć? - zaproponowała po­

śpiesznie. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 33 

- Z przyjemnością, moja piękna - mruknął nieco ironi­

cznie. - Proszę nam wybaczyć. 

Gdy prowadził ją na parkiet, odwróciła się kilkakrot­

nie. Księżna szła w głąb zamku z wyraźnym trudem, opie­

rając się dłonią o ścianę, jakby miała za chwilę ze­

mdleć. Laszló również śledził wzrokiem oddalającą się po­

stać i coraz mocniej zaciskał palce na delikatnej dłoni Sue. 

Bała się, że on przestanie w pewnym momencie pano­

wać nad swoim gniewem i nienawiścią. Ale jak temu za­

pobiec? Ostrzec Istva'na i Tanyę, być może niszcząc ich 

szczęście, czy też stawić mu czoło samotnie? Cóż, taka 

alternatywa nie pozostawiała wyboru. Dobro bliskich było 

najważniejsze. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Suzanne nie bardzo wiedziała, co zrobić. Będzie musiała 

porozmawiać z Laszló bez świadków, lecz obawiała się 

przebywać z nim sam na sam. Na samą myśl o tym robiło 

jej się gorąco. 

Zatrzymali się na środku parkietu. 

- No, chodź do mnie - usłyszała lekko zmieniony 

głos. 

Posłała mu niechętne spojrzenie. Stał naprzeciwko i wy­

ciągał do niej ręce. 

- Tak naprawdę wcale nie chciałam z tobą tańczyć. Po­

trzebowałam jakiegoś pretekstu, żeby odciągnąć cię od 

księżnej. 

- Nie mam co do tego wątpliwości. Ale i tak zatańczy­

my. Dopiero potem udamy się na małe tete-a'-tete 

- Nie chcę. 

- Nalegam - powiedział twardo. 

Odwróciła wzrok i z oporem podała mu dłonie. 

Laszló, nie zwlekając ani chwili, chwycił ją w objęcia 

i porwał do tańca. Szalony rytm czardasza sprawił, że 

zakręciło jej się w głowie. Przymknęła oczy i dała się 

unieść melodii, która zaczęła wywierać na nią magiczny 

wpływ. 

Przez ostatnie trzy lata odmawiała sobie wszystkiego, 

co nie służyło jej życiowemu celowi. Sama siebie żaku-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 35 

ła w pancerz zakazów i nakazów. Teraz miała wrażenie, 

że zarówno nieokiełznana muzyka, jak i mocne ramiona 

Laszló przenosiły ją w krainę radości i wolności. 

Czuła się cudownie. Lekka, swobodna, kobieca... Na­

wet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebo­

wała oderwać się od pracy, od codziennej rutyny, od suro­

wego reżimu, jaki sobie narzuciła. Ze zdumieniem odkry­

wała nową Sue. 

Nagle usłyszała odgłos zamykanych drzwi i na rozpa­

lonej skórze poczuła podmuch chłodnego powietrza. Ro­

zejrzała się dookoła. Znajdowali się na oświetlonym cie­

płym blaskiem świec tarasie. La'szló nie wypuszczał jej 

z objęć. W pełnym napięcia milczeniu wpatrywała się 

w niezgłębioną czerń jego oczu. 

- Zadziwiasz mnie - mruknął w zadumie. - Masz zna­

cznie bardziej złożoną osobowość, niż myślałem. 

- Och, nie znasz jeszcze pełni moich możliwości - par­

sknęła drwiąco. 

Roześmiał się tylko, wypuścił ją z objęć i znienacka 

zostawił samą na tarasie. Niespiesznie zszedł po kamien­

nych schodach prowadzących w ciemną alejkę. Suzanne 

miała ochotę uciec z powrotem do sali balowej i skryć 

się bezpiecznie wśród rozbawionych gości, wiedziała 

jednak, że tym razem musi stawić mu czoło i rozwikłać 

niepokojącą zagadkę. 

- Nie ociągaj się, moja droga - dobiegł ją kpiący głos. 

- Tym razem nie unikniesz przeznaczenia. 

Ściągnęła brwi. Laszló opierał się niedbale o potężny 

pień starego kasztanowca, a jego twarz oświetlał blask po­

chodni, zatkniętych w żelazne kosze, porozstawiane 

wzdłuż ogrodowych ścieżek. Wyglądał niesamowicie. Ni­

czym wysłannik piekieł, pomyślała ze zgrozą. Po chwili 

background image

36 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

jednak wzięła się w garść i z determinacją podeszła do 

niego. 

Odwrócił się bez słowa i skierował ku jezioru. Niechęt­

nie podążała za nim. Nie miała wyboru. 

- Wystarczy cię trochę przeprogramować i już dzia­

łasz, jak należy - rzucił od niechcenia, gdy stanęli nad 

brzegiem. 

Poczuła, że ogarniają gniew. 
- Nie jestem robotem! 

- Odnoszę wrażenie, że żyjesz tak, jakbyś nim była. 

- Żyję tak, jak sobie zaplanowałam. Ale nie cierpię, 

gdy ktoś próbuje mną kierować po swojemu - odpa­

rowała. 

- Przywykniesz do tego - oznajmił z absolutną pewno­

ścią siebie i uśmiechnął się lekko na widok jej buntowni­

czej miny. - Siadaj. - Zdjął górę od fraka i rozesłał ją na 

trawie. 

- Mów - zażądała, gdy już zajęła miejsce pod wiotkimi 

witkami płaczącej wierzby. - Podobno miałeś dla mnie 

jakąś propozycję. 

- A może najpierw opowiedziałabyś mi coś o sobie? 

- spytał wymijająco. 

Pomyślała, że traci tylko czas. To jednak zwykły pod­

rywacz. 

- Liczę do dziesięciu - rzuciła krótko. - Jeśli do tej 

pory nie wyjaśnisz przyczyn swojego dziwnego postępo­

wania, wracam do zamku. 

- Dobrze, nie irytuj się tak - mruknął. - Masz nadzieję 

zawrzeć tu pewien kontrakt, prawda? 

- Skąd o tym wiesz? - zdenerwowała się. 

- Mam powiązania z firmą, do której napisałaś. 

Wcale jej się to nie podobało. Wyglądało na to, że La'szló 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 37 

może skomplikować również jej plany zawodowe, jeśli 

tylko zechce. 

Usiadł tuż obok. Owionął ją znajomy już zapach, świeży, 

podniecający, kuszący przygodą i zapomnieniem. 

- Jestem w stanie ci pomóc. Dlatego powiedziałem, że 

jestem aniołem, o którym marzyłaś. Oczywiście nie mam 

złudzeń co do wątpliwej anielskości mojego charakteru 
- uśmiechnął się szeroko. - Opatrzność zesłała mnie po to, 

bym pomógł ci finansowo. 

Spojrzała na niego ze zdumieniem, lecz nie potrafiła 

niczego wyczytać z nieprzeniknionego wyrazu twarzy. Su­

rowy, dumny profil rysował się wyraźnie na tle migotliwej 

tafli wody. Laszló powoli odwrócił głowę i zatopił wzrok 

w jej oczach. 

- A niby czemu miałbyś mi pomagać? - spytała z nie­

chęcią i niepokojem, gdyż wiedziała, do czego to wszystko 

zmierza. 

- Podziwiam ambitne osoby i lubię je wspierać. 

Aha, już to widzę, pomyślała drwiąco. 

- W takim razie na pewno podziwiasz Istvana! - rzuciła 

zjadliwie. 

Roześmiał się głośno. 

- Doceniam jego zdolności, tym niemniej to ty mnie 

interesujesz, a nie on. 

Nó tak. Nie można było wyrazić tego jaśniej. 

- Ponieważ lubisz uzależniać od siebie młode kobiety? 

- spytała zimno. - Pomagasz finansowo w zamian za róż­

nie wyrażaną wdzięczność? 

- Powiedzmy sobie jasno kilka rzeczy, dobrze? - za­

proponował sucho. - Ty chcesz założyć firmę w swojej 

miejscowości. Zamierzasz dać ludziom pracę, rozwiązać 

problem bezrobocia, znaleźć kontrahentów, którzy zlecą 

background image

38 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

uszycie ubrań, a w dodatku... - Przyglądał jej się bacz­

nie. - Pragniesz udowodnić rodzinie, że nie jesteś już dzie­

ckiem. 

Jakim cudem to odgadł? Nigdy nikomu nie zdradziła tej 

swojej bolączki. 

- Nie rozumiem, skąd ci przyszło do głowy to ostatnie 

- powiedziała z urazą. 

- Znam się na ludziach - wyjaśnił spokojnie. - A ty? 

- Serce w niej zamarło, gdy leniwym gestem rozwiązał 

muszkę, schował ją do kieszeni, po czym rozpiął dwa górne 

guziki koszuli. - Co ci to mówi? 

Z trudem przemogła suchość w gardle. 

- Że masz za ciasny kołnierzyk. 

Posłał jej rozbawione spojrzenie. 

- Musisz się lepiej starać, jeśli chcesz prowadzić inte­

resy - zauważył z lekką przyganą. - Jak nie potrafisz traf­

nie zanalizować czyjegoś postępowania, to niewiele osiąg­

niesz. Na przykład, to powinno było ci uzmysłowić, że nie 

znoszę konwenansów, nakazów, ograniczeń. Nie zapomi­

naj o tym i nie dziw się, gdy będę łamał pewne ogólnie 

przyjęte normy. Sama uszyłaś tę suknię? 

Zaczynała już rozumieć jego metody działania. Usil­

nie starał się zdezorientować rozmówcę, zbić go z tropu, 

wszelkimi możliwymi sposobami zamącić mu w głowie, 

byleby ten stracił kontrolę nad tym, co mówi i zdradził 

swoje myśli, plany, słabe punkty. Westchnęła. 

- Tak. Suknię panny młodej również - odparła tak spo­

kojnie, jak potrafiła. 

Z podziwem przesuwał wzrokiem po jej sylwetce, stu­

diując każdy szczegół stroju Sue. Miała wrażenie, że jej 

ciało, osłonięte jedynie cienkim jedwabiem, płonie pod 

jego wzrokiem. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 39 

- Bezbłędna - orzekł wreszcie, lecz nie była pewna, 

czy nie myślał przypadkiem o jej figurze... - Chętnie wes­

prę tak obiecującą młodą osobę. W dodatku widać, że wy­

jątkowo ciężko pracujesz. 

- Tak? - Zerknęła na niego podejrzliwie. 

- Tak. Postawiłaś sobie jasno określony cel, wyzna­

czyłaś plan działania, zadałaś sobie trud nauczenia się wę­

gierskiego. Od twojego brata, z którym zamieniłem parę 

słów na twój temat, wiem, że zrezygnowałaś z pracy ko­

stiumologa w operze, by zaprojektować i uszyć te dwie 

suknie na dzisiejszy wieczór. W każdej chwili możesz się 

pochwalić potencjalnym kontrahentom niezwykle wyrafi­

nowanym haftem na sukni ślubnej oraz tym zwiewnym 

strojem, który podkreśla twą eteryczność i... niewinność. 

- W jego oczach pojawiło się pożądanie. 

Ach, więc jednak! Za tymi wszystkimi pochlebstwami 

i urojonymi tajemnicami krył się zwykły podstęp, który 

miał ją zaprowadzić wprost do jego łóżka! Ogarnęła ją 

ślepa furia. A ona martwiła się, że naprawdę coś zagraża 

Tanyi i Istvanowi! 

- Wszystko jasne - syknęła. - Zdradziłeś się. A ja są­

dziłam, że masz coś ważnego do powiedzenia. 

Poderwała się, lecz Laszló lekko dotknął dłonią jej uda. 

To wystarczyło. Ogarnęła ją przedziwna słabość i miękko 

opadła z powrotem. 

- Mam. I to coś znacznie ważniejszego, niż przypusz­

czasz. Wiele ryzykuję, decydując się na ten krok. - Pochy­

lił się ku niej. Mogła teraz dostrzec, jak na jego szyi ner­

wowo pulsuje mała żyłka. - Nigdy w życiu tyle nie ryzy­

kowałem. Ale pomaga mi to, że potrafię przeniknąć każ­

dego na wylot. Dlatego wiem, że wybrałem odpowiednią 

osobę i że przystaniesz na moje warunki. 

background image

40 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Och, doprawdy? - uśmiechnęła się kpiąco. 
- Tak. Nie cierpisz chaosu, tajemnic, niedomówień. 

Z twojego listu do szefów węgierskiej firmy wynikało, że 

lubisz ład i porządek, że jesteś zorganizowana i zmierzasz 

prosto do celu. 

- A do jakiego celu ty zmierzasz? - spytała zimno. 

- Czy masz dla mnie jakąś propozycję, która nie wyma­

ga tego, bym ściągnęła z siebie szmatki? - W jej głosie 

brzmiała pogarda. 

- Przyznaję, że to bardzo kusząca myśl, lecz akurat nie 

o to mi chodzi. Aczkolwiek wcale bym się nie pogniewał... 
- Czarne oczy zalśniły. - Tak naprawdę zamierzam ubić 

z tobą interes. 

Te słowa powinny sprawić jej ulgę, lecz zamiast tego 

poczuła się rozczarowana. Jak to? Czyli nie uważał jej za 

olśniewającą piękność? To nie jej uroda była przyczyną 

całej sytuacji? I skąd ta zadziwiająca próżność? Przecież 

nigdy dotąd nie była próżna! 

- Aha. Uważasz, że warto zaryzykować i zainwesto­

wać we mnie. 

- Nie ma mowy o żadnym ryzyku - uciął stanowczo. 

- Dlatego z łatwością możesz dostać pieniądze na rozkrę­

cenie interesu. Wystarczyłoby skorzystać z pomocy rodzi­

ny. Od dziś masz bogatego szwagra. Wkrótce druga siostra 

również wyjdzie za mąż za wyjątkowo zamożnego Vigadó 

Gabora... 

- Nie zamierzam korzystać z ich wsparcia - przerwała. 
- Świetnie - powiedział z aprobatą. - A dlaczego? 

- Ponieważ chcę być niezależna! Ja też pragnę coś osią­

gnąć i zawdzięczać mój sukces samej sobie. - W jej głosie 

brzmiała pasja. - W dodatku... Tak, masz rację, życzę so­

bie, by przestali mnie uważać za wieczne dziecko. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 41 

.- Nie jesteś nim- oznajmił poważnie. - Ale rozumiem, 

o czym mówisz. Bycie ostatnim w rodzinie jest nad wyraz 

nieprzyjemne. - Uśmiechnął się smutno, a jego twarz przy­

brała nieobecny wyraz. - Najmłodsze zawsze dostaje nę­

dzne resztki wszystkiego - mruknął w zamyśleniu. 

Poruszona do głębi, pomyślała, że wreszcie ktoś ją zro­

zumiał. Szkoda tylko, że akurat on. 

- Domyślam się, że ty też byłeś najmłodszy w rodzinie? 
- Nie, ale i tak cię rozumiem. Dlatego pomogę ci osiąg­

nąć twój cel - powiedział miękko. 

Zastanowiła się przez moment, po czym z ociąganiem 

pokręciła głową. Jakie to byłoby proste, podziękować 

i czekać na wypisanie czeku. Wiedziała jednak, że nie ma 

nic za darmo. Zażądałby czegoś w zamian i obawiała się, 

że cena mogłaby być zbyt wysoka. 

- Dziękuję, ale nie skorzystam - odrzekła stanowczo. 

- Skoro doceniłeś moje możliwości, to inni też w końcu 

dojdą do wniosku, że warto mnie sponsorować. 

- Nie na Węgrzech, Dopilnuję tego, żebyś beze mnie 

nie mogła tu zawrzeć żadnego kontraktu. 

Tego było już za wiele. 

- Ty draniu, ty bękarcie! - krzyknęła, zaślepiona gnie­

wem i niepomna na nic. 

- To ostatnie możesz powiedzieć Istvanowi - rzucił jej 

prosto w twarz. 

Ogarnięta wściekłością zerwała się na równe nogi, lecz 

chwycił ją za rękę, przewrócił na ziemię i pochylił nad nią 

niczym przyszły kochanek, przymierzający się do pier­

wszego pocałunku. 

- Zostaw mnie, bo będę krzyczeć! - zagroziła, mniej 

przerażona jego intencjami, a bardziej swoim podnie­

ceniem. 

background image

42 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Z uśmiechem przesunął dłonią po jej nagim ramieniu. 
- Tak, krzycz. A wtedy przybiegnie i Tanya, i Istvan, 

i księżna Ana i dowiedzą się, kim jestem. A wtedy ich 

życie legnie w gruzach. Przecież nie zrobisz im tego 

- szepnął. 

Patrzyła na niego z przerażeniem. Jego nienawiść i chęć 

zemsty była niepojęta. 

- Kim ty właściwie jesteś? - zawołała. 

Odsunął pasmo włosów, które opadło jej na twarz. 

- Moja matka nosi nazwisko... - na jego twarzy poja­

wił się szatański uśmiech - Huszar. 

- Huszar?! 

Jej szeroko otwarte oczy wpatrywały się w niego z ab­

solutnym zdumieniem. Nic nie rozumiała. Na razie jednak 

miała bardziej palący problem, niż zrozumienie zagadko­

wych słów. Musiała się uwolnić. Chciała mu się wymknąć, 

lecz błyskawicznie chwycił ją za ręce i przygwoździł do 

ziemi. Szarpnęła się rozpaczliwie. 

- Puszczaj! - krzyknęła bliska łez. - Jak śmiesz mnie 

tak traktować? 

- Zrobię z tobą, co zechcę, ponieważ sama mi na to 

pozwalasz. Wiem, że mam nad tobą władzę. 

Musiała więc walczyć inaczej. 

- Mówisz same bzdury - zaatakowała. - Obecnie do 

rodu Huszarów należą dwie osoby i na tym koniec. Dlatego 

Istvan jest nie tylko jedyną miłością księżnej, ale i jedyną 

nadzieją... 

- Tak naprawdę zna go zaledwie od kilku lat. Uwielbia 

go, ponieważ przypomina o jej kochanku. Spotkała tego 

mężczyznę, gdy miała trzydzieści lat i pokochała z całą 

siłą kobiety, która nigdy nie zaznała miłości. Dlatego tak 

teraz szaleje za tym bękartem! - warknął z dziką furią. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 43 

Wpatrywała się z przerażeniem w jego pociemniałą 

z nienawiści twarz. Wiedziała, że musi coś zrobić. 

- Twoje rozumowanie jest słuszne - zauważyła dyplo­

matycznie i z ulgą poczuła, że nacisk na jej nadgarstki 

słabnie. - Małżeństwo księżnej było wyjątkowo nieszczę­

śliwe, nic więc dziwnego... 

- Właśnie! Była już zamężna! - wyrzucił z siebie 

gniewnie, jasno pokazując, jakie ma zdanie na temat 

zdrady. 

- Zgadzam się, że nie powinno się tak postępować -

przyznała Sue, która musiała bronić nieobecnej księżnej. 

- Ale co można poradzić, gdy człowiek spotyka miłość 

swego życia? 

- Jeśli ktoś przysięgał wierność jednej osobie, to nie 

może należeć do innej - wycedził, a jego rysy ściągnęły 

się boleśnie. - A jeżeli pojawia się jakaś pokusa, to należy 

ją czym prędzej odrzucić. 

- To nie zawsze jest łatwe - zauważyła z ociąganiem. 

Zgadzała się z jego opinią, ale przecież nie mogła mu przy­

takiwać. Całym sercem była po stronie nieszczęśliwej 

księżnej. A swoją drogą, nie podejrzewała go o takie po­

glądy. Zadziwiający człowiek. - Zwłaszcza wtedy, gdy 

nienawidzi się własnego męża... 

- Wiedziała, co robi, gdy wychodziła za Nikołaja Ro­

manowa! - krzyknął jej prosto w twarz. - Postanowiła się 

za niego wydać z pełnym wyrachowaniem! Wykalkulowa-

ła sobie na zimno, że opłaci jej się być żoną wpływowego 

członka Politbiura. Wykorzystała go do swoich celów, ale 

musiała za to zapłacić. Coś za coś. 

- Przecież nie miała wyjścia. - Sue tłumaczyła z ża­

rem. - Rosjanie zajmowali zamki, niszczyli majątki, prze­

pędzali właścicieli... 

background image

44 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- To normalne w czasie wojny. 
- Związek Radziecki nie wypowiedział Węgrom woj­

ny - sprostowała. - Okupował je pod pozorami przyjaźni. 

Księżna była odpowiedzialna za los wielu ludzi, którym 

przedtem zatrudnienie w ogromnej posiadłości dawało pra­

cę. Miała ich tak zostawić i myśleć tylko o własnym szczę­

ściu? To byłoby podłe! Nie rozumiesz, że poświęciła się 

dla nich? 

Przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie ich 

szybkimi oddechami. Wreszcie twarz Laszló ponownie 

przybrała obojętny wyraz. Puścił jej dłonie i wstał. Pod-

niosła się również, gdyż na ziemi czuła się strasznie bez­

bronna. 

- O co ci właściwie chodzi? - spytała twardo. - Co ty 

masz z tym wszystkim wspólnego? 

Znowu zapadło milczenie. Wreszcie Laszló podjął de-

cyzję. 

- Będziesz pierwszą osobą, która się tego dowie. Mam 

nadzieję, że doceniasz ten zaszczyt - zakpił. Jednak w je­

go oczach czaiła się gorycz, rozpacz i nie wypowiedzia­

na groźba. Sue skuliła się wewnętrznie w oczekiwaniu na 

cios, który wreszcie musiał paść. - Jestem przyrodnim bra­

tem Istvana, synem księżnej i Nikołaja Romanowa, prawo­

witym dziedzicem tej ziemi. i 

- Nie! - krzyknęła rozpaczliwie. - To wierutne kłam-

stwo! Ona nie miała więcej dzieci! 

- A kto tak powiedział? - odparował. 
- Ona sama! - Ujrzała, jak jego twarz wykrzywia bo-

lesny grymas. Z trudem starał się powściągnąć targające 

nim emocje. 

- To przecież oczywiste, że zaprzecza mojemu istnieniu 

- warknął. - Próbowała wymazać mnie z pamięci od sa-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 45 

mego początku, od mojego urodzenia. Co jednak nie zmie­

nia faktu, że pochodzę z legalnego związku, a Istvan nie. 

W dodatku jestem od niego o dziesięć lat starszy, co do­

datkowo przemawia za moimi prawami do dziedziczenia 

majątku. 

- Nie, ty nie możesz należeć do rodu Huszarów - po­

wtórzyła z uporem. 

- Ale należę, choć czasami bardzo tego żałuję. Najchęt­

niej bym się tego wyrzekł, lecz to niemożliwe, niestety 

- dodał z goryczą. - Na Węgrzech występuję jako Laszló 

Lazar, w Rosji noszę nazwisko Romanow. Tutaj nazywam 

się Huszar! I co teraz powiesz, moja słodka Suzanne? -, 

Wpatrywał się w nią zimno i złowróżbnie. - Stoisz na mo­

jej ziemi, tańczyłaś w moim zamku, śpisz w łóżku, które 

należy do mnie. Panoszycie się wszyscy na moich wło­

ściach, a ja mam prawo was stąd wyrzucić! 

- Nie, nie zrobisz tego... -jęknęła bezradnie. Jeśli to 

prawda, pomyślała z przerażeniem, to stało się coś strasz­

nego. Oczami wyobraźni zobaczyła zapłakaną twarz Tanyi 

i serce ścisnęło jej się boleśnie. 

- Jeśli mi nadal nie wierzysz, to tu masz dowód. - Wy­

jął z kieszeni portfel, a z niego złożoną kartkę papieru. - Z 

twojego listu dowiedziałem się, że znasz rosyjski. Czytaj. 

To moje świadectwo urodzenia. 

Nerwowo przebiegła dokument oczami. 

- Sfałszowane - oznajmiła niepewnie. 

- To też? - zadrwił. Na jego dłoni leżały pieczęcie, 

takie same, jak namalowane na portretach! 

- Ukradłeś je - szepnęła ze zgrozą. Co za drań! Wypy­

tywał o nie księżnę i z pewnością śmiał się w duchu, gdyż 

przez cały czas miał je przy sobie. - One należą do... 

- Do mnie! Wszedłem w ich posiadanie najzupełniej 

background image

46 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

legalnie. Otrzymałem je od ojca, gdy zabrał mnie do swo­

jego rodzinnego domu w Rosji. Miałem do nich prawo jako 

pierworodny z kolejnego pokolenia Huszarów. 

Suzanne czuła, że nogi się pod nią uginają. On chyba, 

rzeczywiście nie kłamał... 

- Skoro naprawdę nim byłeś, to dlaczego wywieziono 

cię tak daleko? - Próbowała dalej atakować, lecz już bez 

przekonania. 

Przystojna twarz Laszló spochmurniała. 

- Ze względu na moje bezpieczeństwo. Ana Huszar 

przysięgła, że żaden Rosjanin nie dostanie jej mająt­

ku. Trzeba być ostatnią łajdaczką, żeby nienawidzić swo­

jego dziecka z takiego powodu! - dokończył nie swoim 

głosem. 

Trzeba być ostatnim draniem, żeby tak myśleć o swojej 

matce, przemknęło jej przez głowę. To straszne! 

- Nie wiesz, co mówisz - wyszeptała ze zgrozą. - Ja­

kim cudem mogłaby nienawidzić swojego syna? 

- Byłem wrogiem. 

- Byłeś dzieckiem!-jęknęła. 
- Owszem, ale na poły Rosjaninem. Nie rozumiesz, co 

to oznaczało w tamtych latach. Urodziłem się wkrótce po 

krwawo stłumionym powstaniu na Węgrzech. Wszystkimi 

owładnęła nienawiść. Los rosyjskiego dziecka w takich 

warunkach mógł być przesądzony. Mogło pewnego dnia 

po prostu zniknąć. 

- La'szló, opamiętaj się! - Sue błagalnie złożyła dło­

nie. - Księżna nie dałaby cię skrzywdzić, ona tak kocha 

dzieci... 

- Ale ja stałem jej na drodze do szczęścia. Ojciec opo­

wiadał mi, że liczyła na to, że powstanie się powiedzie, 

wypędzą Rosjan i ona wreszcie poślubi tego, kogo jej serce 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 47 

wybierze. Ku swemu przerażeniu odkryła, że zaszła w cią­

żę, co niweczyło jej nadzieje na posiadanie węgierskiego 

dziedzica rodu. Pozbyłaby się mnie przy pierwszej okazji, 

gdyby nie wywieziono mnie z kraju. 

Nie mogła uwierzyć własnym uszom. 

- To twoja matka! Ona by cię chroniła! 

- Ona by mnie zabiła! 

Suzanne próbowała pozbierać myśli. Nie, nigdy w to nie 

uwierzy. Nie pozwoli mu sączyć w siebie tego jadu, tych 

kłamstw, tej nienawiści. To musi być jakieś tragiczne nie­

porozumienie. Przesunęła drżącą dłonią po zimnym jak 

lód czole. Z dala dobiegły pogodne dźwięki walca Straus­

sa. Jak długo potrwa jeszcze radość dzisiejszej nocy? Prze­

cież w momencie gdy Laszló wyjawi publicznie, kim jest, 

szczęście całej rodziny pryśnie, niczym bańka mydlana. 

Och, czy musiał wybrać właśnie ten dzień? 

- Czemu zwlekałeś tak długo? - spytała z furią. - Cze­

mu pojawiłeś się dopiero teraz? 

- Przedtem było mi wszystko jedno. - Wzruszył ramio­

nami. - Co mnie obchodziła kupa gruzu i kawałek ziemi 

w biednym kraiku, gdzie każdy był moim wrogiem? 

- Twoja matka... - zaczęła. 
- Nauczono mnie nienawidzić wszystkiego, co węgier­

skie. A zwłaszcza mojej matki. 

- Przecież to okrucieństwo -jęknęła. 

Żachnął się. 
- Życie jest okrutne. Zwłaszcza w kraju, w którym 

umiera ci wpływowy ojciec, a ty jesteś nie chcianym 

przybłędą. Teraz mam szanse zacząć nowe życie gdzie 

indziej. 

Z jednej strony było jej go żal. Nie dano mu zaznać 

matczynej miłości, nauczono nienawiści, pozbawiono ko-

background image

48 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

rzeni. To musiało być potwornie bolesne. Jednak z drugiej 

strony czuła lęk. Pragnął się zemścić za swoje cierpienie, 

a ponieważ jej rodzina znalazła się na jego drodze, zamie­

rzał ją zniszczyć! 

Tylko Sue znała jego tajemnicę i tylko ona mogła go 

powstrzymać. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Suzanne zastanawiała się gorączkowo. Czyż nie było­

by cudownie, gdyby po tak długim okresie niezawinionego 

cierpienia rodzina pogodziła się ze sobą? Tak, to wspania­

ła myśl! Trzeba tylko przekonać Laszló, że znacznie więcej 

osiągnie okazaniem synowskiego przywiązania niż okrut­

ną zemstą. Gdyby okazał zrozumienie, otrzymałby nie tyl­

ko dziedzictwo, ale również miłość księżnej. Och! Ale 

to by przecież oznaczało, że wszedłby w posiadanie tytu­

łu i majątku. A co stałoby się w takim razie z Istvanem 

i Tanyą? 

Znalazła się w rozterce. Pragnęła ochronić szczęście sio­

stry i szwagra, a zarazem pomóc Laszló w odzyskaniu ma­

tczynej miłości. Nie wiedziała, jak pogodzić te sprzecz­

ne pragnienia. Postanowiła zatem zyskać na czasie i roz­

mawiać jak najdłużej. Kto wie, może jakieś rozwiązanie 

w pewnym momencie samo się nasunie? 

- Rozumiem, że gdy twój ojciec zmarł, zostałeś sam? 

- spytała cicho. 

- Miałem jeszcze dziadków. - W jego oczach ujrzała 

tak ogromne cierpienie, że pożałowała swego pytania. Nie­

chcący sprawiła mu ból. - Ale i tak nie czułem się zwią­

zany w krajem ojca. Gdy tylko trafiła się sposobność, wy­

jechałem, robiłem interesy. Dlatego tu nie przyjeżdżałem. 

Miałem coś ważniejszego do roboty. Musiałem udowodnić 

samemu sobie, że... że jestem coś wart. 

background image

50 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Sądząc po twoim wyglądzie, powiodło ci się świetnie. 

- Uniosła ku niemu swą drobną twarz o delikatnych ry­

sach. - Jesteś bogaty. Po co więc zawracasz sobie głowę 

kupą gruzu w małym kraiku? 

- Ponieważ mam tu coś do załatwienia. Może powin­

naś spytać księżnę o dziecko, które urodziło się w tym 

zamku przed trzydziestoma siedmioma laty? - zapro­

ponował. 

- Nigdy! To by ją chyba zabiło! - zawołała z prze­

strachem. 

- Prawdopodobnie masz rację - uśmiechnął się cynicz­

nie. - Powiedziano jej bowiem, że nie żyję. Ojciec chciał 

być pewien, że w przyszłości nie zagrozi mi z jej strony 

żadne niebezpieczeństwo. - Jego głos stał się zimny i ostry. 
- Moja rzekoma śmierć wcale jej nie obeszła. Zapomnia­

ła o mnie. Dla niej istnieje tylko Istvan. Ale z pewno­

ścią mieszkają jeszcze we wsi ludzie, pamiętający płacz 

dziecka, które nigdy nie spoczęło w matczynych objęciach 

i nigdy nie zaznało miłości. 

Było to tak potworne, że na samą myśl o tym Sue za­

kręciło się w głowie. Byłaby upadła, gdyby jej nie podtrzy­

mał. Przycisnął ją do siebie. Bezwiednie oparła skołataną 

głowę na szerokiej piersi i ze zdumieniem wyczuła szalone 

bicie jego serca. 

- Ale to nie powód, by niszczyć szczęście mojej siostry 

- jęknęła błagalnie. 

- Przyszłość całej rodziny spoczywa w twoich rękach 

- szepnął jej do ucha. - Chcesz, by nie dowiedzieli się, kim 

jestem? Możesz ich przed tym uchronić. 

Gwałtownie uniosła głowę i spojrzała mu prosto 

w oczy. 

- Jak? 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 51 

- Będziemy... współpracować. 
Zamarła. Dłoń Laszló gładziła nagą skórę jej pleców, 

ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że Sue znaj­

dowała w tym przyjemność. Słyszała jego przyśpieszony 

oddech i nie miała najmniejszych wątpliwości, co do ro­

dzaju owej współpracy. Otworzyła usta, by zaprotestować, 

lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zabrakło jej 

słów, gdy silna dłoń przesunęła się w dół po jej talii, obry-

sowując krągłą linię jej biodra i kończąc na pieszczeniu 

smukłego uda. Milczała, obezwładniona siłą jego - czy 

tylko jego? - pragnienia. 

- Akurat tej korzyści nie planowałem - szepnął nie 

swoim głosem. - Nie sądziłem, że... chcę ciebie. 

- Nie! - krzyknęła z przerażeniem. 

Przygarnął ją do siebie mimo oporu, jaki stawiała. 

- Nie? No, to teraz chyba już nie masz wątpliwości? 

- spytał kpiąco. 

Ogarnęła ją fala gorąca. Tak, teraz czuła, że... Och! 

To było..-, oszałamiające! Wspaniale było wiedzieć, że 

tak na niego działa. Nie, przecież to okropne! Niemo­

ralne! Przecież nie może pozwolić, by ktoś taki budził 

jej pożądanie. Nigdy na to nie pozwoli! Próbowała się 

wyrwać. 

- Ty... - głos jej drżał. - Przestań! Zachowujesz się jak 

zwierzę! - Szarpnęła się rozpaczliwie. Za wszelką cenę 

musiała się wyrwać z jego objęć, które okazały się nad 

wyraz niebezpieczne. - Od ojca się tego nauczyłeś? 

Zbyt późno zorientowała się, że popełniła fatalny błąd. 

W czarnych oczach zapłonęła ślepa furia. Laszló wręcz 

rzucił się na nią i boleśnie zmiażdżył jej usta brutalnym 

pocałunkiem. Upadli na ziemię. Sue wiła się rozpa 

czliwie, próbując uniknąć jego warg, jego dłoni... Bezsku 

background image

52 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

tecznie. Jednak wkrótce musiała bardziej bronić się 

przed samą sobą, ponieważ zaczęło się z nią dziać coś 

dziwnego. 

Kto rozpalił w jej wnętrzu ten ogień, który nie miał 

prawa się tam tlić? Kto ją rzucił na głęboką wodę, której 

istnienia nawet nie podejrzewała? Kto ją wydał na pastwę 

żywiołów, którym nie była w stanie stawić czoła? Kto uga­

si pragnienie, które wywołały w niej namiętne pocałunki 

Laszló? 

Nie wolno jej tak myśleć! Nie może się temu poddać! 

Uwolniła się gwałtownym szarpnięciem i zerwała na rów­

ne nogi, nie bacząc na to, że urywa przy tym kawałek sukni. 

Na oślep rzuciła się do ucieczki. Byle tylko dalej od niego 

i od prawdy o samej sobie. 

Dopadł ją błyskawicznie i chwycił za włosy. 

- Och! 

- Nie wyrywaj się, to nie będzie bolało. Jeszcze z tobą 

nie skończyłem - zagroził. Było oczywiste, że jego gniew 

nie zdążył wygasnąć. 

- Nie masz prawa mnie tak traktować! - zawołała hi­

sterycznie. 

- Uważaj - syknął ostrzegawczo, - Nic mnie nie po­

wstrzyma, jeśli coś sobie postanowię. Dlatego licz się ze 

słowami. Nikt nie ma prawa powiedzieć nic złego o moim 

ojcu, zrozumiano? 

No tak, nieodrodny synek swojego tatusia. Zachowywał j 

się dokładnie tak, jakby mógł pomiatać wszystkimi dooko-

ła. Westchnęła. 

- Przepraszam. - Jej twarz była szara niczym popiół, 

- Wstyd mi, że obraziłam jego pamięć. To... to nie po 

chrześcijańsku. Ale byłam... - zamilkła. Przecież nie przy­

zna się, że umierała ze strachu. j 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 53 

- Przerażona? - podpowiedział. 

- Zła - sprostowała sztywno. Czy on musi tak bezbłęd­

nie odczytywać jej uczucia? - Ale teraz jesteśmy kwita. 

Zachowałam się mało elegancko, ty nie pozostałeś mi dłuż­

ny. Rachunki zostały wyrównane, więc możemy o tym 

zapomnieć i wrócić do właściwego tematu. Chciałabym cię 

o coś prosić... 

- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę - wtrącił. 

Zagryzła wargi. Chyba rzeczywiście musi bardziej uwa­

żać na to, co mówi. 

- Zaproponowałeś, hm, współpracę, ale dałam ci jas­

no do zrozumienia, że nie jestem na sprzedaż. Nie speł­

niłam twego warunku, tym niemniej... - Zaczęło jej 

się zbierać na płacz na myśl o tym, co spotka Tanyę. 

Podniosła na niego pełne łez oczy. - Daj im chociaż 

ten jeden dzień! Poczekaj do jutra - powiedziała bła­

galnie. 

- W interesach nie ma miejsca na litość - oznajmił 

cynicznie i uśmiechnął się drwiąco, słysząc jej głuchy jęk. 

- Zawsze jednak można się trochę potargować. 

Zrobiło jej się słabo. 

- Chyba wolałabym targować się z diabłem! 

- Sądzę jednak, że ja bardziej ci się podobam - wyce­

dził z ironią. - Przecież proponuję ci korzystny układ. 

- Nie będę się z tobą układać - stwierdziła zdecydo­

wanie. 

- Naprawdę nie chcesz ze mną sypiać? 
Pociemniało jej w oczach. Równie dobrze mógł ją spy­

tać, czy nie chce skoczyć w ogień! Poczuła, że traci pano­

wanie nad sobą. 

- Jesteś zdemoralizowany do szpiku kości. - Sue nie 

kryła pogardy i potępienia. - Mam ci się oddać w zamian 

background image

54 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

za pozostawienie siostry przez kilka dni w błogiej nieświa­
domości? 

- Przystałabyś na takie warunki? - Przyglądał jej się 

bardzo uważnie. 

Wybacz mi, Tanya, pomyślała z rozpaczą, na szczęście 

wiem, że mnie zrozumiesz. 

- Nie. 

Obojętny wyraz jego twarzy nie zmienił się ani na jotę. 

- W takim razie znajdziemy inny sposób na zaspoko­

jenie zarówno moich, jak i twoich pragnień. 

- Jaki? - ponagliła. 
-

 Cierpliwość jest cechą, której uczyłem się latami. Te­

raz ty się jej nauczysz - oznajmił zimno. - Zdradzę ci 

tylko część mego planu. Otóż mogę się zrzec roszczeń do 

tytułu i majątku w zamian za to, że będę cię wspierał fi­

nansowo. 

- Co takiego? - Chyba nigdy w życiu nie usłyszała nic 

równie zadziwiającego! 

- Ułatwię ci nawiązanie kontaktów na Węgrzech i za­

łożenie firmy - powtórzył spokojnie. 

Sue przeciągnęła drżącą dłonią po rozpalonym czole. 

Przecież to nie miało żadnego sensu. Roześmiała się z nie­

dowierzaniem. 

- Ależ w ten sposób wyświadczyłbyś mi przysługę! 

- Sobie również - oznajmił sucho. - Istvan oraz Viga-

dó są moimi rywalami w interesach. Bogaci często wcho­

dzą sobie w paradę. Muszę w pewien sposób zneutralizo­

wać ich wpływy. Jeśli wzmocnię twoją pozycję, będę mógł 

wykonać pewien ruch, na którym mi zależy. Nie wystąpią 

przeciw tobie. 

- Jaki ruch? - spytała podejrzliwie. 

- Szalenie istotny. Wart każdego poświęcenia. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 55 

Nie bardzo chciało jej się w to wierzyć. Co mogło być 

aż tak ważne, by w zamian za to zrzec się majątku i ksią­

żęcego tytułu? Rozsądek podpowiadał jej, że tkwi w tym 

jakaś pułapka i że trzeba zachować daleko idącą ostroż­

ność. 

- Skoro tak ze sobą rywalizujecie, to jakim cudem cię 

nie rozpoznali? 

- To proste. Staram się nie pokazywać publicznie. Ro­

bię interesy z wieloma ludźmi, ale tylko nieliczni znają 

mnie z widzenia. Z reguły działam przez kilka zaufanych 

osób, a sam zachowuję incognito. Dzięki temu uzy­

skuję dostęp do różnych spraw i miejsc, do których 

w przeciwnym razie by mnie nie dopuszczono. Istvan 

i Vigadó też mnie nie rozpoznali, co ułatwi mi teraz 

zadanie im podstępnego ciosu. Ich słodziutka szwa-

gierka sprzymierzy się z najgorszym wrogiem - roze­

śmiał się. 

-. Nie powiem, by podobało mi się twoje poczucie hu­

moru - mruknęła. - Wcale nie mam ochoty zranić Istvana 

ani... 

- Chyba lepiej, żeby miał do ciebie żal, niż żeby stracił 

majątek? - wpadł jej w słowo. - Pomyśl też o księżnej. Jak 

by się czuła, gdyby dowiedziała się, że znienawidzony 

syn żyje i to on dziedziczy wszystko, a nie jej ukochany 

Istvan? 

Sue wolała nie zastanawiać się nad tym, jak straszny 

byłby to cios. Ana Huszar przeżyła wystarczająco wiele 

tragicznych chwil. Czyż nie mogłyby wreszcie i dla niej 

przyjść spokojne, szczęśliwe dni? 

- Ty chyba w ogóle nie masz serca - zauważyła z wy­

rzutem. 

- Ja tylko odpłacam pięknym za nadobne - odciął się. 

background image

56 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- A ona miała serce? Przez ten rok, który tu spędziłem, 

nawet nie chciała na mnie patrzeć. 

Westchnęła ciężko. Nieszczęśliwy związek księżnej 

i Nikołaja Romanowa rzucił cień na losy wielu osób. Był 

jak wrzucony w wodę kamień, który sam przepada w głę­

binie, lecz kręgi rozchodzą się jeszcze długo i to na coraz 

większej przestrzeni. 

- To potworne - powiedziała ze współczuciem. 
- Nie życzę sobie, by ktokolwiek się nade mną litował. 

Miałem czas, by przywyknąć do tego, że matka się mnie 

wyrzekła. 

- Ale nie przywykłeś. 

Żachnął się, lecz w jego oczach dostrzegła smutek. 

- Musiałeś mieć trudne dzieciństwo - ciągnęła z rosną­

cym żalem. 

- Wcale nie! - warknął. - Miałem wspaniałych dziad­

ków. 

Obserwowała go uważnie. Był twardy, cyniczny i bez­

litosny. To jednak nie jego wina. Los obszedł się z nim 

okrutnie i uczynił zeń takiego właśnie człowieka. Czyż 

mogła mieć Laszló za złe, iż powrócił upomnieć się o swo­

je dziedzictwo? 

- Tak się zastanawiam... - wykrztusiła wreszcie 

z trudem. - Tak naprawdę, to ten majątek powinien na­

leżeć do ciebie. Masz do niego prawo. Uważam, że po­

winniśmy znaleźć jakiś sposób, by dyplomatycznie po­

wiadomić księżnę i Istvana. Prawo jest po twojej stronie 
- zakończyła mężnie. 

Ze zdziwieniem uniósł brwi. 

- No, tego się nie spodziewałem! Kobieta z zasadami! 

- Zastanawiał się przez chwilę. Wyglądało na to, że nie­

oczekiwana propozycja Suzanne pokrzyżowała mu plany. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 57 

Wreszcie na jego ustach pojawił się krzywy uśmieszek. 

- Oczywiście, zdajesz sobie sprawę z tego, że wyrzucę 

stąd wszystkich, a w pierwszej kolejności księżnę, Istvana 

i twoją siostrę oraz twego brata Johna wraz z jego świeżo 

poślubioną żoną. Ponadto zwolnię wszystkich mieszkań­

ców wsi. Nie znajdą zatrudnienia w tym majątku. I nic 

mnie nie obchodzi, że w tej okolicy nie mają szansy dostać 

żadnej innej pracy. 

- Ależ przecież w ten sposób wszystko zamieni się 

w ruinę! 

- A co mnie to obchodzi? Chcę, by to wszystko nisz­

czało. To właśnie moja zemsta. Już ja się postaram, by 

po moich rządach nie udało się odrestaurować siedziby 

Huszarów. 

i' - To jest obrzydliwe! 

Wzruszył ramionami. 
- Ale skuteczne - odparł cynicznie. - Stawka, o jaką 

gram, jest tak wysoka, że nie zawaham się przed ni­

czym. Musisz zagrać swoją rolę w mojej grze. A jeśli nie 

chcesz... Cóż, trudno. Chyba pójdę pogadać z moim przy­

rodnim bratem. - Odwrócił się na pięcie i szedł w kierunku 

zamku. 

- Zaczekaj! - krzyknęła w desperacji. 

Gdy się zatrzymał, westchnęła ciężko i podeszła do nie­

go z ociąganiem. Manipulował nią, lecz nic nie mogła na 

to poradzić, choć rola pociąganej za niewidzialne sznurki 

marionetki zupełnie jej nie odpowiadała. 

- Nie rozmawiaj z nim jeszcze. Daj mi kilka dni do 

namysłu. 

Ściągnął brwi. 

- Masz podjąć decyzję natychmiast. Za kilka godzin 

wyjedzie w podróż poślubną. Chcę, by przedtem dostał ode 

background image

58 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

mnie prezent... Albo dowie się, że zdradziłaś go, sprzy­

mierzając się z jego największym wrogiem, albo zostanie 

wydziedziczony. Wybieraj. 

Zbladła. 
- Czyli niezależnie od tego, co zrobię, zamierzasz po­

psuć mu ten dzień? 

Brutalnie chwycił ją za ramiona i potrząsnął. 

- Oczywiście! A co ty myślałaś? 

- Ty sadysto! - wyrwało jej się z głębi serca. Co za 

koszmar! Nie, niemożliwe, by to się działo naprawdę. Za 

chwilę obudzi się i stwierdzi, że zasnęła na fotelu w sali 

balowej. - Nigdy pochopnie nie podejmuję decyzji. Za­

wsze wszystko starannie rozważam... 

- Asekurujesz się- przerwał pogardliwie. - Dlatego ta­

ka lekcja dobrze ci zrobi. No, wybieraj. Tak czy nie? 

Postanowiła spróbować inaczej. 

- Zrozum, nie mogę tego zrobić mojej rodzinie. Jeśli 

kiedyś kogoś kochałeś, to przecież wiesz, że zranić kogoś 

takiego... 

- Skończ te sentymentalne gadki - zdenerwował się. 

- Jestem za stary wróbel na takie plewy. No? 

Postawił ją w sytuacji bez wyjścia. 

- Tak - szepnęła drżącymi wargami. - Ale wiedz, że 

gardzę tobą za to, że mnie zmusiłeś do takiej podłości. 

Odetchnął i puścił ją. W ogóle go nie obeszło, co o nim 

myśli! Musiał być wyjątkowo gruboskórnym draniem. Co­

raz bardziej obawiała się tego, co jeszcze krył w zanadrzu. 

Przecież to dopiero część jego planu. 

- Chodź - powiedział rozkazująco. - Poinformujemy 

rodzinkę o naszej przyjaźni. 

- Kiedy ja... - Miała ochotę zaszyć się w mysią dziurę. 

Dostrzegł to, gdyż spojrzał na nią pogardliwie. Urażona do 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 59 

głębi, wyprostowała się dumnie. - Proszę bardzo. Miejmy 
to już za sobą. 

- Dzielna jesteś - mruknął. 

Nie odezwała się. Szła obok niego na miękkich nogach 

i z sercem w gardle. Co oni wszyscy o niej pomyślą? By­

ło jej strasznie wstyd. Nigdy w życiu nie zrobiła niczego 

równie podłego, nigdy również nie kłamała w żywe oczy. 

Świadomość, że wybrała mniejsze zło, wcale nie przyno­

siła jej ulgi. Z każdym krokiem ogarniały ją coraz większe 

wątpliwości. 

Gdy zaczęła zwalniać, objął ją. W ten sposób musiała 

dotrzymać mu kroku. Nie zamierzała jednak protestować. 

Dziwne, ale poczuła się jakby pewniej i bezpieczniej. Kie­

dy znaleźli się przed drzwiami, zatrzymała się. 

- Przestań mnie poganiać. Naprawdę potrzebuję czasu. 

Wziął ją w ramiona. 
- Nic się nie martw. Ja im to powiem. Ty nie musisz 

nic mówić. 

Jak to się stało, pomyślała ze zdumieniem, gdyż już 

chwilę później rozkoszowali się długim, namiętnym poca­

łunkiem. Co on ze mną robi, przemknęło jej przez głowę, 

gdy jej dłonie zacisnęły się na szerokich ramionach Laszló. 

Wcale nie ukrywała, że odczuwa przyjemność... 

Nagle odezwał się w niej wstyd. Przecież w ten sposób 

on ją upokarza. O nie, niech nie myśli, że wszystko mu 

wolno! Gwałtownie wyrwała się z jego objęć i wymierzyła 

mu siarczysty policzek. 

- To, że masz nade mną przewagę, nie oznacza, że 

możesz sobie na tak dużo pozwalać - oznajmiła gniewnie. 

- Co ty sobie wyobrażasz? Jesteś prawie dwa razy starszy 

ode mnie! Zresztą nie mam czasu ani ochoty na mężczyzn. 

A już zwłaszcza na ciebie! 

background image

60 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Czarne oczy zalśniły. 

- Dość trudno jest się oprzeć kobiecie, która aż błaga 

o pocałunek. 

- Wcale tego nie chciałam! - parsknęła, niczym roz­

wścieczona kotka. - A ty mógłbyś się nauczyć zwalczać 

pokusy. 

- Może nie powinnaś być taka przystępna - podpowie­

dział żartobliwie. 

- Nawet gdybym stanęła na szczycie Mount Everestu, 

to by mi chyba nie pomogło - odcięła się zjadliwie. - Nie 

zwalaj winy na mnie, tylko trzymaj ręce przy sobie. - Po­

słała mu nienawistne spojrzenie i sztywno weszła do za­

mku. Znaleźli się w ogromnym holu. 

- Tam jest - wskazał Laszló, a w jego głosie brzmiała 

satysfakcja. - Zawołaj go. 

To straszne. Przecież nie może tego zrobić. 

- Istvan! - zawołała z wymuszonym uśmiechem. 

Odwrócił głowę w ich stronę. Gdy ujrzał Sue w obję­

ciach Laszló, jego twarz spochmurniała. Chyba będzie go­

rzej, niż przypuszczałam, pomyślała z niepokojem. Zna­

lazła się między młotem a kowadłem. Dezaprobata jedne­

go oraz fizyczna bliskość drugiego skutecznie mąciły jej 

w głowie. 

- Upiłaś się? - spytał surowo Istvan, wyraźnie gotów 

bronić jej przed zakusami korzystającego z okazji podry­

wacza. 

- No wiesz! - oburzyła się. - Chciałam porozmawiać. 

Prywatnie. Możemy wejść do twojego gabinetu? 

Gdy drzwi zamknęły się za nimi i zostali tylko we trój­

kę, poczuła się dość niewyraźnie. 

- Słucham. - Podejrzliwie przenosił wzrok z jednego 

na drugie. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 61 

- Otóż... Chciałam ci powiedzieć, że mój znajomy za­

mierza mi pomóc w rozkręceniu interesu - zaczęła drżą­

cym głosem. 

Napięcie znikło z twarzy Istvana. 
- Już się obawiałem, że usłyszę coś zupełnie innego. 

- Wyciągnął dłoń. - Gratuluję. Robi pan niezły interes. 

Lecz Laszló nie podał mu ręki. 
- Chyba powinnaś zdradzić, kim jestem - zasugerował. 
Spojrzała na niego z przerażeniem. W czarnych oczach 

nie dostrzegła nawet cienia litości. 

- To jest... No, to jest... - Zauważyła, że Istvan przy­

gląda jej się ze zdziwieniem. - Laszló - wykrztusiła wre­

szcie słabym głosem. 

- Lazar - dodał Laszló. 

Istva'n cofnął się, jak przed gadem. Sue poczuła się 

okropnie. Przecież zrobiła to jedynie po to, by ochronić 

jego szczęście. On zaś będzie żywił do niej głęboką urazę 

w przekonaniu, iż okazała się wyrachowaną egoistką i ma-

terialistką. Wszyscy tak o niej pomyślą. Laszló skazał ją 

na potępienie przez rodzinę. Zmusił do przejścia na stronę 

wroga. Skończony łajdak! 

- Widzisz, nie zdajesz sobie sprawy z tego, że ten pan 

nie jest mile widziany w tym domu - zaczął Istvan. 

- Owszem, wiem o tym - ucięła krótko. - Ale twoje 

interesy nie mają nic wspólnego z moimi. - Jakim cudem 

coś takiego przeszło jej przez gardło? Laszló, nienawidzę 

cię za to, że muszę ranić tych, których kocham. - On będzie 

mnie sponsorował i ułatwi mi nawiązanie kontaktów. Dla­

tego uważam, że powinieneś zapomnieć o osobistych ani­

mozjach. Dla mojego dobra. 

- Zapomnieć? Prędzej mnie szlag trafi! 

- Niewykluczone - odparował natychmiast Laszló. 

background image

62 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Spojrzała na niego z nagłym przestrachem. Co to ma 

znaczyć? Czyżby ją okłamał? Wykorzystał ją do swoich 

niecnych celów, zabawił się kosztem jej i Istvana, a teraz 

zamierzał zdradzić tajemnicę swojej tożsamości? Ten jego 

zadowolony wyraz twarzy, ta satysfakcja w głosie, ta drwi­

na w oczach... 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Drżące wargi Suzanne zdradzały jej przestrach. 

- Chyba nie zamierzasz... -jęknęła. 

Wzruszył ramionami. 

- To zależy wyłącznie od ciebie. 
Dawał jej do zrozumienia, że jeśli się lepiej nie postara, 

to on jednym zdaniem unieszczęśliwi rodziny Evansów 

i Huszarów na resztę życia. Miał ich wszystkich w garści. 

- Istvan, nie rób trudności. Wszystko zepsujesz - po­

prosiła nieco płaczliwie. 

- Od czasu, gdy wróciłem do kraju, ten człowiek z nie­

wiadomych powodów nieustannie rzuca mi kłody pod no­

gi. Nie dość tego, jest po prostu kłamcą i oszustem. - Rzu­

cił się w kierunku Laszló w niedwuznacznych zamiarach. 

Sue nie mogła dopuścić do rękoczynów. Błyskawicznie 

stanęła między nimi. 

- Nie rób mi tego! - zawołała błagalnie. - Nawet nie 

wiesz, ile to dla mnie znaczy! Ja... Ja bardzo potrzebuję 

tych pieniędzy. 

- To ci je pożyczę. Do diabła, Sue, musimy pogadać 

poważnie. W cztery oczy. 

- Poczekam na zewnątrz - zaproponował spokojnie 

Laszló. Wiedział, że Suzanne musi postępować zgodnie 

z umową nawet podczas jego nieobecności. - Założę sic, 

że on cię nie przekona. Ale przynajmniej upewni się, że cię 

background image

64 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

nie oszukam i że nie wyjdziesz źle na robieniu interesów 

ze mną. 

Zacisnęła pięści. Zaczynała mieć ochotę go zamordować. 

- Sama dam sobie z tym radę - zapewniła cierpkim 

tonem. - Jeśli liczysz na to, że będziesz mnie wykorzysty­

wał, to się grubo mylisz. Nie pozwolę, żebyś puścił mnie 

kantem. 

Roześmiał się głośno. Pierwszy raz zobaczyła go uba­

wionego. Wyglądał przy tym tak zniewalająco, że każde 

kobiece serce musiało w takiej chwili mięknąć jak wosk. 

Sue czuła, że nie jest pod tym względem wyjątkiem. Gdyby 

nie był tak okrutny, pewnie nie potrafiłaby mu się oprzeć... 

- To brzmi przekonująco - przyznał. - Ale nie psuj 

humoru swojemu szwagrowi. Pozwól wygłosić sobie ka­

zanie. Przecież widzisz, jak się do tego pali. 

Spojrzenia dwóch mężczyzn spotkały się. Panujące 

w pokoju napięcie stało się niemal nie do zniesienia. Dla 

Suzanne najgorsza ze wszystkiego była myśl, że w żyłach 

tych zajadłych wrogów płynie ta sama krew Huszarów. To 

bracia patrzyli na siebie z nienawiścią... 

- Nie mam ochoty prawić jej kazań. Muszę ją lojalnie 

uprzedzić, w co się pakuje - odparł zimno Istvan. 

- Strata czasu - wycedził Laszló. - Ona nie zmieni 

zdania. 

- Zmieni, jeśli usłyszy o panu parę rzeczy. A w ogóle, 

kto pana tu zaprosił? 

- Ja nie potrzebuję zaproszenia. 

Sue zrozumiała, że nie ma ani chwili do stracenia. 

Gniew Laszló mógł mieć nieobliczalne skutki. Bez namy-

słu odwróciła się do niego, wspięła na palce i lekko poca-

łowała zaciśnięte wargi. Rysy jego twarzy złagodniały na-

tychmiast. Delikatnie pogładził dłonią jej policzek. Jak i 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 65 

cudownie, przemknęło jej przez głowę. Szkoda, że nie są 

sami. 

- Nie potrzebował, bo... Bo on jest moim specjalnym 

gościem - wypaliła. 

Niemal słyszała, jak Istva'n zgrzytnął zębami. 

- Panie Lazar, byłbym zobowiązany, gdyby zostawił 

nas pan na chwilę samych - powiedział lodowato. Nagle 

ton jego głosu zmienił się. - Masz rozdartą suknię! - za­

uważył i posłał Laszló oskarżycielskie spojrzenie. 

- Poślizgnęła się na trawie - skłamał gładko. - Właś­

nie w ten sposób... poznaliśmy się bliżej. Prawda, kotku? 

- uśmiechnął się do niej. 

- Tak, dzięki temu mogliśmy trochę dłużej porozma­

wiać - wyjaśniła słabym głosem. 

- Tak, to też - mruknął przeciągle. 

Jej twarz oblała się rumieńcem. Wiedział drań, że nie 

ośmieli się zaprzeczyć jego insynuacjom. Bawił się nią jak 

kot myszą. Och, niedoczekanie jego! Jeszcze ona mu za to 

odpłaci! 

Gdy zniknął za drzwiami, nie czekała na wyrzuty 

Istvana. 

- Doskonale wiem, że nie pałacie do siebie sympatią 

- zaczęła. - Ale moje interesy i twoje nie mają ze sobą nic 

wspólnego. Ty idziesz swoją drogą, a ja swoją. Na mojej 

właśnie pojawił się sponsor, a że jest to akurat La'szló, to 

nie ma znaczenia. Rozumiem, że go nie lubisz... 

- To bardzo łagodnie powiedziane - wtrącił chmurnie. 

-On... 

- Proszę, pozwól mi dokończyć. - Teraz ona mu prze­

rwała. - Mam prawo nawiązywać współpracę z kim tylko 

zechcę... 

- Ale nie z oszustem i łajdakiem - zawyrokował sta-

background image

66 

WIĘZY PRZEZNACZENIA 

nowczo. - W dodatku pozwalasz mu na zbyt wiele, jeśli 

chodzi o sprawy damsko-męskie. Radzę, żebyś nie posu­

wała się dalej. 

- Jak możesz myśleć, że... 

- Mam oczy, Sue! Widzę, w co się pakujesz. Znam cię 

od dnia twoich urodzin, przez kilkanaście lat wychowywa­

liśmy się pod jednym dachem. Co prawda od jakiegoś czasu 

wiadomo, że nie jestem twoim starszym bratem, tym nie­

mniej nadal czuję się za ciebie odpowiedzialny. Chcę cię 

uchronić przed popełnieniem głupstwa. 

- Nie zrobię żadnego głupstwa! - zaperzyła się. - Prze­

stańcie mnie wreszcie wszyscy traktować jak dziecko! To, 

jak żyję, z kim flirtuję i z kim robię interesy, to wyłącznie 

moja sprawa - tłumaczyła żarliwie. Istvan nie mógł się 

domyślić, że weszła w układ z Laszló pod przymusem. 

Musiała go przekonać, iż jej decyzja jest nieodwołalna, 

gdyż odpowiada jej największym pragnieniom. - Trafiła 

mi się świetna okazja, a ty próbujesz pokrzyżować mo­

je plany tylko dlatego, że nie lubisz Laszló. Musiałabym 

upaść na głowę, żeby zmarnować taką szansę. Przestań się 

więc wtrącać w moje sprawy, dobrze? - Było jej ogromnie 

przykro, że musi sprawiać mu ból, zwłaszcza w taki dzień, 

lecz teraz nie było już odwrotu. 

- Dobrze, zgadzam się, że znasz się na robieniu intere­

sów. Ale nie masz doświadczenia z mężczyznami... 

- Znów zaczynasz traktować mnie jak smarkulę? - za­

atakowała. Bolało ją, że musi się tak okropnie zachowy­

wać, by to wszystko brzmiało przekonująco. - Przecież 

widzę, że to podrywacz. Nie obawiaj się więc, nie ulegnę 

mu. Ale czemu oprócz pracy nie mam mieć odrobiny przy­

jemności? Parę pocałunków jeszcze nikomu nie zaszkodzi­

ło - zakończyła buntowniczym tonem. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 67 

- Jeśli on zechce czegoś więcej, to będzie umiał złamać 

twoją wolę - ostrzegł ponuro. 

- Dzięki za zaufanie - odparła cierpko. - A nawet je­

śli... Każdy czasem popełnia błędy. 

- Taki błąd może zrujnować całą resztę życia - powie­

dział ze smutkiem. 

Serce ścisnęło jej się boleśnie. Jej najgorsze podejrzenia 

co do Laszló zostały potwierdzone. Wpadła w sidła zasta­

wione przez wyjątkowo złego człowieka. 

- Doceniam, że się o mnie troszczysz. - Głos zaczął się 

jej lekko łamać. Traciła siły i obawiała się, że w pewnym 

momencie nie wytrzyma i zdradzi prawdę. Trzeba skoń­

czyć tę bolesną rozmowę jak najszybciej. - Ale teraz po­

winieneś zajmować się panną młodą. Cieszcie się sobą, nie 

myślcie o mnie i nie martwcie się o nic. 

Lecz Istvan nie dawał za wygraną. Cierpliwie tłumaczył 

jej, co Laszló robił, by go pognębić, lecz Sue zakryła uszy. 

- Nie chcę tego słuchać! - krzyknęła. Podjęła już de­

cyzję, poświęciła się dla dobra rodziny i nie mogła pozwo­

lić, by cokolwiek zachwiało jej przekonaniem. Po jej poli­

czku spłynęła duża, ciężka łza. Istvan wykonał gest, jakby 

chciał ją przytulić, lecz odskoczyła ku drzwiom. - Zostaw 

mnie! Chcesz, żeby wszyscy przyszli i zobaczyli, że się 

kłócimy? Chcesz zrobić przykrość Tanyi? Ja chcę przecież 

tylko żyć po swojemu. Mam już dwadzieścia jeden lat! 

Z furią uderzył dłonią o blat biurka. 

- Do licha, Sue! Zupełnie cię nie poznaję. Co cię opę­

tało? 

- Po prostu dostałam szansę na spełnienie mojego ma­

rzenia - wyszeptała i z trudem uśmiechnęła się przez łzy. 

- Dam sobie z nim radę, zobaczysz. Nie pozwolę, żeby 

mnie wykiwał. 

background image

68 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

On jednak znów próbował wyperswadować jej ten po­

mysł. Okazywał przy tym tyle troski, zrozumienia i dobre­

go serca, że bała się, iż wreszcie złamie jej opór. Wolałaby 

dziką awanturę. Niechby się gniewał, niechby jej wymy­

ślał, ale niechby się tak nie martwił. Kochała Istva'na i świa­

domość, że go rani, była nie do zniesienia; 

Pojął wreszcie, że nic nie wskóra, poprosił więc tylko, 

by zadzwoniła, gdy będzie potrzebowała pomocy. Ode­

tchnęła z niewysłowioną ulgą i wyszła. Najgorsze miała za 

sobą. Chociaż, nigdy nic nie wiadomo. Następnych kil­

ka tygodni musi spędzić w towarzystwie znienawidzonego 

Laszló. Na co ją tym razem narazi? 

Zauważyła, że główne drzwi były otwarte. Goście właśnie 

się rozchodzili. Członkowie rodzin Husza'rów i Evansów stali 

na szczycie schodów i serdecznie żegnali się z każdym po 

kolei. Tam, gdzie prawie nie docierało już światło, majaczył 

w ciemności niewyraźny zarys jakiejś postaci. 

Sue ukradkiem wymknęła się na dziedziniec i zajęła 

takie miejsce, by mogła obserwować Laszló nie zauważo­

na. On również się ukrywał. Stał nieruchomo, wpatrując 

się uważnie w grupę na podeście. Gdyby nie wyroki losu, 

znajdowałby się teraz wśród nich, w dodatku jako książę, 

pan tego zamku. 

Spostrzegła, że nie odrywał oczu od księżnej. Poczuła, 

że coś ją chwyta za gardło. Śledził każdy gest matki, chło­

nął każde jej słowo, nie przeoczył niczego. Bezwiednie 

zaciskał palce na krawędzi stojącej obok wielkiej donicy 

z palmą, w której cieniu się chował. Sądził, że nikt go nie 

widzi, więc nie ukrywał swoich emocji. 

Na jego twarzy malował się ból, zaciśnięte w wąską 

kreskę usta i przeraźliwie puste oczy zdradzały, że Laszló 

jedynie udawał obojętność w stosunku do księżnej. W rze-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 

69 

czywistości cierpiał bardzo, a to cierpienie towarzyszyło 

mu przez całe życie i trawiło jego duszę niczym nieuleczal­

na choroba. Ponieważ nie mógł znaleźć ulgi, chciał, by inni 

męczyli się tak samo jak on. Ich radość i szczęście jedynie 

zwiększały jego udrękę. Dlatego zapragnął wreszcie z tym 

skończyć. 

Z drugiej strony dobrze o nim świadczyło, że tak bardzo 

przeżywał brak matczynej miłości. Biedna księżna... Jak 

bardzo musiała być nieszczęśliwa na myśl o tym, że dzie­

dzicem rodu zostanie pół-Rosjanin. Jak musiała cierpieć, 

gdy urodziła dziecko, którego nie mogła kochać, choć za­

pewne tego pragnęła. 

Pomyślała o płaczącym dziecku, którego nikt nie pocie­

szał i nie przytulał. O kobiecie i mężczyźnie, krążących 

w zamku niczym w zamkniętej klatce. O panującej między 

nimi nienawiści. Chciało jej się płakać. Pochodziła z ko­

chającej się rodziny i nie potrafiła sobie wyobrazić takiej 

potworności. 

Nienawiść toczy niczym rak, sączy jad w duszę i zabija 

w człowieku wszystko, co najlepsze. Laszló padł jej ofiarą, 

choć był zupełnie bez winy. Czyż można się dziwić temu, 

że jest, jaki jest, pomyślała ze smutkiem i współczuciem. 

Westchnęła bezwiednie. 

Odwrócił głowę w jej stronę, przybierając obojętny wy­

raz twarzy. Natychmiast zauważył ją pośród bujnego kwie­

cia i skinął, by podeszła. ( 

- Przyjadę po ciebie o dziesiątej rano - powiedział ści­

szonym głosem. 

Serce zabiło jej mocniej. Znów poczuła, że przepływają 

między nimi niewidzialne fluidy, które w przedziwny spo­

sób oddziałują na jej zmysły. Gdy zwlekała z odpowiedzią, 

spojrzał znacząco na grupę na schodach. 

background image

70 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Dobrze - szepnęła. 
- Już nie mogę się doczekać. - Przesunął wargami po 

jej ustach. 

Czemu tak krótko, przemknęło jej przez głowę. Miała 

wrażenie, jakby była pod wpływem narkotyku, który ją 

obezwładniał i paraliżował jej wolę. Jedyne, czego pragnę­

ła, to osunąć się w ramiona Laszló... Ale jego już nie było. 

Oszołomiona, zacisnęła dłonie na pniu palmy. Kręciło 

jej się w głowie, obawiała się, że się przewróci. Nagle przez 

duże okna zamkowego holu dostrzegła Istvana. Wyszedł 

z gabinetu i z marsem na czole zmierzał w kierunku pozo­

stałych. Natychmiast doszła do siebie. Nie mogła dopuścić 

do tego, by wszystko się wydało. Dopadła Istvana w pół 

drogi i niewiele myśląc, rzuciła mu się na szyję. 

- Nie masz pojęcia, jak się cieszę - zawołała radośnie. 

Wcale nie kłamała. Naprawdę miała ochotę tańczyć i śpie­

wać, a jedynym powodem jej upojnego szczęścia był... 

Laszló i jego pocałunki. - To moja wielka szansa! Proszę, 

nie mów nic nikomu, dobrze? Macie jechać w podróż po­

ślubną, a nie martwić się o mnie i przekonywać, że nie 

mam racji. Nie chcę wam sprawiać kłopotu, zwłaszcza 

teraz. Byłoby mi strasznie przykro, zrozum! Obiecujesz? 

- Błagalnie spojrzała mu w oczy. 

- No, dobrze - zgodził się z ociąganiem. - Ale uważaj 

na siebie. Nie ufaj mu. Wiesz, dokąd jedziemy, tu jest nasz 

numer do hotelu. Zadzwoń w razie czego. Przylecę na­

tychmiast. Tanya na pewno by tego chciała - przekonywał 

gorąco. - I nie pozwól, by zaślepiła cię ambicja. On to 

wykorzysta. 

- Przysięgam, że nie pozwolę, by dosięgnął ciebie prze­

ze mnie - powiedziała drżącym głosem. - Nie dam mu cię 

znowu zranić. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 71 

Uśmiechnął się czule i pocałował ją w czoło. Następnie 

pożegnała się również z Tanyą, Johnem i Lisą, z trudem 

powstrzymując się od płaczu. 

- Do widzenia, kochani! - wołała za nimi, gdy czerwo­

ne światła samochodów niknęły w ciemności. 

Gdy obie pary odjechały już w podróż poślubną, Sue 

poczuła, że był to wyjątkowo długi i męczący dzień. Po­

wiedziała wszystkim dobranoc i ze znużeniem udała się 

do swego pokoju. Jednak nie mogła zasnąć. Oczami wy­

obraźni cały czas widziała twarz Laszló. 

Przewracała się na łóżku, w nieskończoność poprawiała 

poduszkę, nic nie pomagało. Wreszcie odrzuciła na bok 

kołdrę i rześkie powietrze nocy nieco ochłodziło jej roz­

palone nagie ciało. Zarazem jednak ogarnęło ją pragnie­

nie... Jeszcze nigdy w życiu tak się nie czuła. Nigdy przed­

tem tak mocno nie zdawała sobie sprawy z faktu, że jest 

kobietą. 

To wszystko przez Laszló. A najgorsze, że on doskonale 

wiedział, jaki wpływ na nią wywiera. Nieposłuszna wy­

obraźnia natychmiast podsunęła jej obraz przystojnego 

mężczyzny, spoczywającego tuż obok i pieszczącego go­

rącą dłonią jej uległe ciało. 

Zawstydzona, pośpiesznie przykryła się z powrotem 

i postanowiła wykorzystać wyobraźnię jako swego sprzy­

mierzeńca, a nie wroga. Postarała się ujrzeć Laszló siedzą­

cego w głębokim fotelu w przydeptanych kapciach, sztru­

ksowych spodniach i szczelnie zapiętym wełnianym 

wdzianku. Pomogło. 

No i co, dziadku, pomyślała ze zjadliwą uciechą, a na 

jej ustach pojawił się uśmiech. Doszła do wniosku, że 

będzie przywoływać ten obraz możliwie często. 

background image

72 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Wyglądasz cudownie. - Laszló niedbale opierał się 

o czarny kabriolet. 

Starała się nie pokazać, jaką przyjemność sprawiają jej 

jego komplementy. 

- Prawda? - Z dumą pogładziła spięte w kok włosy. 

Obserwowała przy tym ukradkiem jego fantastyczną 

figurę, podkreśloną przez doskonale leżący płócienny gra­

natowy garnitur. 

- Jedziemy? - mruknął zapraszająco. 

Na myśl o tym, że mają spędzić czas razem, robiło jej 

się gorąco. 

- Dokąd? 

Otworzył drzwiczki od strony pasażera. 

- Najpierw pogadamy o naszej współpracy, a potem 

zabiorę cię do twoich przyszłych kontrahentów. 

- Świetnie! - odparła z entuzjazmem, lecz delikatna 

dłoń zadrżała w jego silnym uścisku, gdy szarmancko po­

magał Suzanne wsiąść. Czy on musi tak na mnie działać, 

zirytowała się. Pośpiesznie pomyślała o przydeptanych ka­

pciach i uśmiechnęła się leciutko. 

Usiadł za kierownicą, odwrócił się do niej i starannie 

otaksował ją wzrokiem. Tym razem nie udało mu się zbić 

jej z tropu, gdyż cały czas rozkoszowała się wizją dziadka 

w wełnianym sweterku i bamboszach, co doskonale popra­

wiało jej humor. 

- Świetnie się ubrałaś. W tym kostiumie wyglądasz ele­

gancko i profesjonalnie, a poza tym będzie ci w nim wy­

godnie przez cały dzień. 

- Dlaczego tak długo? - spytała podejrzliwie. 

- Ponieważ musimy omówić sporo spraw, w dodat­

ku firmy, z którymi chcę cię skontaktować, znajdują się 

w dość dużych odległościach od siebie. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 73 

Ruszyli. Laszló nawet nie spojrzał na zamek i Sue znów 

poczuła, że jest jej go żal. 

- Musiałeś się dziwnie czuć w nocy, gdy wróciłeś do 

domu po pobycie tutaj - zaczęła. 

- Nie pojechałem do domu - uciął nieprzyjemnym to­

nem. 

- Rozumiem. Przebrałeś się w przydrożnych krzakach 

- zakpiła, nieco dotknięta jego reakcją. 

- W hotelu. 

Urażona, zamilkła na chwilę i zaczęła się przyglądać 

wsi, przez którą przejeżdżali. Ludzie krzątali się, zajęci 

pracą. Ich życie z pewnością nie było lekkie, a przecież... 

Tu bawiła się gromadka dzieci, tam jakaś kobieta chwyciła 

synka na ręce i zakręciła się z piszczącym radośnie malcem 

dookoła, nie opodal szedł mężczyzna z maleńką dziew­

czynką, która dreptała u jego boku i ufnie trzymała ojca za 

rękę. 

Zauważyła, że Laszló również im się przygląda. Widok 

szczęśliwych rodzin musiał sprawiać mu nieznośny ból. 

- Domyślam się, że mieszkasz daleko? - spytała zna­

cznie łagodniejszym tonem. 

Wzruszył ramionami. 

-. Mieszkam tam, gdzie mi akurat wygodniej. Nie mam 

domu. Raz zatrzymuję się w Londynie, kiedy indziej 

w Hong Kongu. - Niedbale oparł dłoń na dźwigni zmiany 

biegów i nagle Sue zauważyła złotą obrączkę. W nocy nie 

nosił jej na pewno. Jest więc żonaty. Nic dziwnego, że 

Istva'n tak nerwowo zareagował na ich wczorajsze za­

chowanie. 

- Zaskakujesz mnie - zaczęła, lecz jednak nie odważy­

ła się spytać o żonę. Pomyślałby, że poluje na męża. Po­

stanowiła powiedzieć co innego. - Skoro jesteś taki bogaty, 

background image

74 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

to dlaczego nie masz wielkiego domu, w którym mógłbyś 

trzymać różne cenne rzeczy? 

Roześmiał się głośno. 
- Nie mam ich - wyjaśnił, zdumiewając ją jeszcze bar­

dziej. - Nie chcę, by mnie cokolwiek obciążało. Lubię być 

wolny. Gdy czegoś pragniesz... - posłał jej zachwycone 

spojrzenie - ... a potem to zdobywasz, tracisz niezależ­

ność. Trzęsiesz się, że możesz to utracić. To niebezpieczne. 

Łatwo można cię zranić. 

- To dlatego tak łatwo rezygnujesz z zamku? 
- Między innymi. 
- Nie do końca mnie to przekonuje - ciągnęła w na­

dziei, że dowie się czegoś więcej o jego planach. - Trudno 

uwierzyć, że komuś nie zależy na książęcym tytule i wiel­

kiej posiadłości. 

- Ale z tym wiąże się równie wielka odpowiedzialność 

i konieczność bycia przykutym do jednego miejsca. Nie 

mam do tego głowy. Lubię przenosić się z miejsca na miej­

sce. Żadnych zobowiązań, kompletna niezależność. 

- Mógłbyś pogodzić się z matką - zasugerowała 

ostrożnie. 

- Zbyt wiele bólu by mnie to kosztowało - odparł po­

nuro, po czym nagle zmarszczył brwi. - Czemu o to py­

tasz? Przecież powinno ci zależeć na tym, żeby trzymać 

mnie od niej z daleka. 

- Chcę się upewnić, czy naprawdę rezygnujesz z tego 

majątku. 

Chyba uraziła jego dumę. 

- Nie zależy mi na nim, choć z łatwością dostałbym go 

za darmo. Jestem wystarczająco bogaty, bym mógł sobie 

pozwolić na kupno znacznie większego. 

- Ale ten należy do rodu o tysiącletniej tradycji - na-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 75 

ciskała dalej Sue. Musiała zyskać pewność co do jego 

intencji. - A ty jesteś spadkobiercą tego rodu. Mam uwie­

rzyć, że w ogóle cię to nie obchodzi? 

- Nie. 

- Kłamiesz! - stwierdziła z przekonaniem, gdy odru­

chowo zacisnął dłonie na kierownicy i przyśpieszył. Zanie­

pokoiło ją to. Droga była stanowczo zbyt wąska, by jechać 

z taką prędkością. 

- Szczera aż do bólu. - Zaśmiał się lekko i zwolnił. Sue 

odetchnęła z ulgą. - Dobra, obchodzi, ale w inny sposób. 

Widzisz, byłem zadowolony, że kobieta, która oszukała 

mego ojca, została pokarana przez los. Poświęciła się dla 

jakiegoś zamku i skrawka ziemi, a w zamian otrzymała 

życie bez miłości. Owszem, wzięła sobie kochanka, ale 

niedługo miała z niego pociechę. 

- Księżna jest kochana przez tylu ludzi... - zaperzyła się. 

- Dopiero teraz. A wiesz, dlaczego? Ponieważ wresz­

cie zrozumiała, że żaden majątek nie jest w stanie zastą­

pić drugiego człowieka - powiedział ostro. - Potrzebowa­

ła wiele czasu, by nauczyć się, że własność można utracić. 

Liczy się tylko miłość i przyjaźń. 

- Musiano cię bardzo kochać, skoro to wiesz. - Miała 

wrażenie, jakby ujrzała światełko na końcu tunelu. Nie 

wszystko więc stracone, pomyślała z nagłą nadzieją. 

Laszló nie mógł być z gruntu złym człowiekiem, gdyż 

rozumiał znaczenie miłości. 

- Tak, byłem kochany - potwierdził jakby rozmarzo­

nym głosem. 

- Ale to ci nie wystarczało? Tęskniłeś za matką, pra­

wda? - dopytywała się. 

Twarz, która przed chwilą złagodniała, znów przybrała 

zimny i nieprzenikniony wyraz. 

background image

76 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Szczerze mówiąc, cieszyłem się z tego, że żyła samo­

tnie w biedzie, a zamek popadł w ruinę. 

- Ale potem wrócił Istvan i odbudował go własnymi 

rękami. 

- A ją utrudniałem mu to na każdym kroku - odpowie­

dział bez śladu zażenowania. - I postarałem się, by wie­

dział, kto za tym stoi. - Beztrosko wzruszył ramionami na 

widok jej oburzenia. - Miałem pozwolić temu bękartowi, 

by za darmo dostał to, co nie jego? Wiedziałem, że gdybym 

się na nim nie mścił, to pewnego dnia dostałbym szału 

i przyjechał wprost do zamku z dowodami mojej tożsamo­

ści. A ja wolę działać powoli - wyjaśnił dwuznacznym 

tonem. - Lubię się delektować zadawaną torturą... 

Taki sposób rozumowania zdecydowanie jej się nie po­

dobał. Jak ma zjednać sobie Laszló, a zarazem nie wpaść 

mu w ręce i nie dać się zranić? To przypominało balanso­

wanie na linie, z której w każdej chwili mogła spaść. 

- Ale Istvan w końcu przezwyciężył wszystkie trudno­

ści - przypomniała z dumą. 

- O, do końca jeszcze daleko. - Niewzruszona twarz 

Laszló wyglądała jak wykuta z kamienia. - Nie wiesz, że 

najciszej jest zawsze przed burzą? Dałem mu odetchnąć 

tylko po to, by mocniej odczuł następny cios. 

Spojrzała na niego z nagłym przestrachem. 

- O czym ty mówisz? 
- Wyobraź sobie, jak on się teraz musi czuć. Nie dość, 

że cię finansuję, to jeszcze budzę twoje niewątpliwe zain­

teresowanie. Będzie się tym dręczył przez cały miodowy 

miesiąc - wycedził z satysfakcją. - Znając moje metody 

działania, będzie przypuszczał, że prawdopodobnie nawią­

żę z tobą... - na jego ustach pojawił się krzywy uśmieszek 

- ... bliższą znajomość. Tylko po to, by go dręczyć. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 77 

To dlatego tak mnie całował, pomyślała z goryczą i obu­

rzeniem. Wcale mnie nie pragnął. Ja jego też nie, dodała 

pośpiesznie w myślach. Tym niemniej czuła się upokorzo­

na. Jak mógł tak ostentacyjnie zdradzać, że traktuje ją 

jedynie jak narzędzie? 

- Istvan ma o mnie jak najgorsze zdanie. Ile razy do­

tknie twojej pięknej siostry, wyobraźnia podsunie mu obraz 

ciebie i mnie w identycznej sytuacji. Będzie się obawiał, 

że cię z premedytacją uwiodę. - Położył dłoń na kolanie 

Sue. Strąciła ją gniewnie, lecz on tylko się uśmiechnął. 

- Mam nadzieję, że nie zepsułem mu nocy poślubnej. 

- Jeśli powiedział Tanyi, to mogła przepłakać całą noc. 

Ona tak się przejmuje... Ty draniu! Czy naprawdę nie masz 

żadnych ludzkich uczuć? - jęknęła. 

Zacisnął zęby i z ponurą determinacją wpatrywał się 

w drogę. 

- Każdy z nas walczy o to, co dla niego najważniejsze. 

Ja też to robię. Dlatego muszę mieć w ręku asa, żeby wy­

grać tę grę. Możesz to też nazwać czymś w rodzaju karty 

przetargowej. 

Aż się skurczyła pod jego zimnym, otaksowującym 

wzrokiem. 

- To ja mam nią być - odgadła ze zgrozą. - Co zamie­

rzasz zrobić? Dokąd my właściwie jedziemy? Zatrzymaj 

się, chcę wysiąść! - krzyknęła histerycznie. - Zatrzymaj 

się! 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Ręce mu drgnęły, samochód znienacka zjechał na pobo­

cze i Sue wydała okrzyk przestrachu. W ostatniej chwili 

Laszló gwałtownie skręcił i wyprowadził na prostą. 

- Chcesz nas zabić? - spytał z irytacją. - Nie warto. 

Jeszcze sporo przed nami. 

Poklepał ją po kolanie. Gniewnie cofnęła nogę, lecz 

bezczelnie przyciągnął ją z powrotem. Poczuła ze zgrozą, 

że dotyk jego silnej ręki na jej udzie okazuje się nadspo­

dziewanie przyjemny... 

- Co robisz? - spytała podejrzliwie, gdy zjechał na przy­

drożny parking. 

- Muszę się napić kawy. - Wskazał na niewielki zajazd. 

- A poza tym jesteśmy śledzeni. 

- Co takiego? - odruchowo zerknęła do tyłu. 
- Nie odwracaj się! - ostrzegł i błyskawicznie chwycił 

jej głowę w dłonie. - Jeśli masz wątpliwości, to robię to, 

by uśpić ich czujność - wyjaśnił i pocałował ją. - Oraz 

dlatego, że to wyjątkowo miły sposób spędzania czasu. 

Powinno ją od niego odrzucać, lecz niepojętym sposobem 

jego pocałunki sprawiały jej niewytłumaczalną radość. Opór, 

jaki próbowała początkowo stawiać, słabł z każdą chwilą. 

- Suzanne - szepnął. 

- Nie... -jęknęła bezradnie, gdy męska dłoń wślizg­

nęła się pod żakiet i zaczęła pieścić kształtną pierś. 

- Suzanne - powtórzył z trudem. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 79 

Obezwładniona brzmiącym w jego głosie pragnieniem 

oraz coraz śmielszymi poczynaniami, bezsilnie odchyliła 

głowę do tyłu. Natychmiast wykorzystał sytuację i zmysło­

wo przesunął wargami po jej szyi. Z jednej strony poczuła 

się straszliwie bezbronna, a z drugiej pożądana, co wpra­

wiło ją w zachwyt. 

A potem przestała myśleć, jedynie napawała się upojną 

chwilą, jedwabistym dotykiem jego włosów pod swoimi 

dłońmi, blaskiem czarnych oczu, w których widziała pra­

gnienie... Wreszcie Laszló powoli uniósł głowę. I nagle 

Sue zrozumiała, że splata palce na jego szyi i nie chce mu 

na to pozwolić! Ogarnął ją wstyd i natychmiast odepchnęła 

go od siebie. 

- Jak śmiesz? 
- Myślę, że odegraliśmy tę scenkę całkiem przekonują­

co - mruknął. - A teraz daj mi w twarz. 

- Słucham? - wyjąkała ze zdumieniem. Nic nie rozu­

miała z tego, co mówił. Przed chwilą znalazła się w siód­

mym niebie i trudno było jej wrócić na ziemię. 

Ponownie się nad nią pochylił, tym razem jednak tylko 

markował pocałunek. 

- Istvan wysłał kogoś za tobą. Jeśli się dowie, że uwo­

dzenie ciebie idzie mi tak łatwo, jak amen w pacierzu 

będziemy go mieli wkrótce na karku - szeptał. - Co pra­

wda jesteś wyjątkowo przystępna, ale... 

Sue odsunęła się i z furią wymierzyła mu siarczysty 

policzek. Pojednawczym gestem uniósł dłonie do góry. 

- Przepraszam! - zawołał. - Posunąłem się zbyt da­

leko! - Następnie dodał ciszej: - Widzisz, wystarczy cię 

sprowokować, a robisz dokładnie to, czego się od ciebie 

oczekuje. 

- Wcale nie wierzę, że ktoś nas śledzi - mruknęła ura-

background image

80 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

żona do głębi. Nie była pewna, czy to nie był tylko pretekst 

z jego strony. 

Dyskretnie przekręcił wsteczne lusterko w jej stronę. 

- Udawaj, że poprawiasz makijaż. Zwróć uwagę na 

samochód na samym końcu parkingu. 

Ze złością zapięła guziki żakietu i symulując ponowne 

upinanie koka spojrzała w lusterko. 

- To mercedes Isrvana! - zdumiała się. 

- Wiem. 

Czyli rzeczywiście te pieszczoty były obliczone na użytek 

patrzących. Wcale nie chodziło o nią! Skończony łajdak! 

- Skąd? - wycedziła. 

- Myślę o wszystkim, dlatego wiem wszystko. Wyznaję 

prostą zasadę, że jeśli chcesz coś zbudować, to musisz 

zacząć od solidnych fundamentów. Dlatego jestem lepszy 

od innych - zakończył z przekonaniem. 

- Zwłaszcza w skromności - dopowiedziała drwiąco. 

- W to, co robię, wkładam więcej wysiłku niż zwykli 

ludzie. Dlatego osiągam rezultaty, które ich zadziwiają. 

Wiem, na co mnie stać i nie pozuję na skromnisia. Nie lubię 

udawać. 

- To czemu to robisz? - spytała zimno, sięgając po 

szminkę. - Przecież udajesz obojętność w stosunku do ma-

tki, a to nieprawda. 

- Celny strzał - przyznał ponuro, a jego oczy pocie­

mniały. Zrobiło jej się wstyd. Nie sądziła, że aż tak go zrani, 

chciała się tylko odegrać za to, jak ją potraktował. Szybko ; 

jednak odzyskał panowanie nad sobą. - Miło się ciebie 

całowało. Muszę to robić częściej. 

- Tylko spróbuj! 

Uśmiechnął się leniwie, wysiadł z samochodu i po 

chwili otworzył drzwiczki od strony pasażera. Sue nieco 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 81 

niepewnie stanęła na nogach. Ujął ją pod ramię, czym ją 

dodatkowo rozzłościł. Wiedział, drań, że jeszcze kręci jej 

się w głowie od jego pocałunków! 

- Nie rozumiem, czemu nas śledzą - powiedziała na-

dąsana. - A może zaprośmy ich do twojego wozu i niech 

jadą z nami? Zaoszczędziliby na benzynie - zapropono­

wała buntowniczo. 

- Nie rozumiesz? - Pytająco uniósł brwi. - Jeśli są­

dzisz, że Istva'n puściłby cię bez obstawy na spotkanie ze 

mną, to chyba masz nie po kolei w głowie. 

Posłała mu mordercze spojrzenie. 

- To on ma nie po kolei, jeśli myśli, że sobie z tobą nie 

poradzę. Dotknij mnie jeszcze raz, a... 

- ...a sprawi ci to jeszcze większą przyjemność niż 

przedtem - dokończył bezczelnie. 

Zagryzła wargi. Prawda o samej sobie okazała się nad 

wyraz gorzka. Nie podejrzewała, że może tak łatwo zapo­

mnieć o swoich zasadach. 

- A pożałujesz - dokończyła ze złością. 

- Dobrze, już dobrze. Chodź coś zjeść - zaproponował 

pojednawczym tonem. 

- Poproszę, żeby zrobili z ciebie pieczyste - skomen­

towała uszczypliwie. 

Ze śmiechem potrząsnął głową. 

- Jesteś cudowna. Coraz bardziej mi się to wszystko 

podoba. Cieszę się, że tobie również. 

Podniosła na niego wzrok. 
- Najbardziej podoba mi się to, że któregoś dnia udo­

wodnię wam wszystkim, iż potrafię stanąć na własnych 

nogach. 

- Chyba, że cię przedtem pocałuję - mruknął z szatań­

skim uśmieszkiem. 

background image

82 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Nie przyszło ci na myśl, że może celowo ci pochle­

biam? - spytała prowokacyjnie i mężnie spojrzała mu pro­

sto w oczy. Miała wrażenie, że trochę się zaniepokoił, co 

sprawiło jej ogromną satysfakcję. - Uważaj. Być może 

przejęłam twoje zasady gry. Może mi też nie można za­

ufać. Stawka jest zbyt wysoka, żeby grać z tobą uczciwie. 

Z przyjemnością przytrę ci nosa. 

- A ja z przyjemnością będę obserwować twoje bezsku­

teczne wysiłki - skwitował. - Jakoś niespecjalnie się ciebie 

obawiam. Jesteś łagodna, delikatna, rozpieszczona przez 

kochającą rodzinę... 

- Jeśli już o rodzinie mowa, to moja wyróżnia się tym, 

że każdy zawsze osiąga swój cel. Żadna ludzka siła nie jest 

w stanie powstrzymać nas od postawienia na swoim - od­

parła zimno. - Bardzo też nie lubimy, gdy ktoś próbuje 

nami rządzić. Miej to na uwadze. 

- Zbliżają się szpiedzy Istvana - ostrzegł. - Musimy 

rozwiać ich obawy, w przeciwnym razie zepsujemy podróż 

poślubną twojej siostry, gdyż szwagier natychmiast przy­

leci cię bronić i wycierać ci nosek. 

Stanęli przy ladzie. 

- Chcę kawę i... co tu jest najdroższe? Aha, sznycel i te 

ciastka. Oczywiście ty płacisz. 

Roześmiał się z aprobatą. 

- Podziwiam twój tupet, ale nie dietę, jaką stosujesz 

- mruknął cicho, po czym podniósł głos na użytek kręcą­

cych się nie opodal dwóch mężczyzn z mercedesa. - Do­

brze, przystaję na twoje warunki. Dostaniesz nieograniczo­

ne środki. W zamian jednak oczekuję pięćdziesięciu pro­

cent z zysków. 

- Ilu? - spytała z niedowierzaniem. 
- Zgódź się, co ci szkodzi - szepnął z naciskiem. -

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 83 

Nikt nie uwierzy, jeśli przystanę na mniejszy procent. Po 

prostu pozbądźmy się naszego „ogona"! 

- Dziesięć - oznajmiła twardo. 

Zmarszczył brwi. 
- Chcesz zobaczyć nowego księcia na zamku? - wyce­

dził przez zęby. - Czterdzieści, to moje ostatnie słowo. 

W sumie, co jej szkodziło przytaknąć? Przecież nie za­

wierali prawdziwej umowy, tylko udawali. 

- Niech będzie'- zgodziła się. 

Potrząsnął jej dłonią. 

- No, to umowa stoi - ucieszył się. 

Zaniepokoiło ją to. Czy miało to jakąś wiążącą moc 

prawną? Chyba nie potraktował tego poważnie? Czy może 

ją zmusić do honorowania tak zawartego układu? 

- Jeśli spróbujesz mnie trzymać za słowo, to podam 

sprawę do sądu - ostrzegła ściszonym głosem. 

- Taak? No, to zobaczymy. 

Ku jej zdumieniu podszedł wprost do śledzących ich 

mężczyzn, po czym... uścisnął im ręce! Rozmawiali, jakby 

się znali od stu lat, a jeden z nich ze śmiechem wyjął z kie­

szeni maleńki magnetofon! Zrobiło jej się słabo. Laszló 

z zadowoleniem poklepał ich po plecach i ruszyli we trójkę 

w kierunku samochodu, jakby nigdy nic. Oszukał ją! 

Niewiele myśląc, pobiegła w stronę kabrioletu. Pamię­

tała, że kluczyki zostały w stacyjce. Zamierzała zabrać sa­

mochód i... Och! Ktoś chwycił ją wpół i odwrócił ku sobie. 

Zaczęła okładać Laszló pięściami, lecz on ze śmiechem 

chwycił drobne dłonie i wykręcił jej ręce do tyłu. 

- Ty przeklęty kłamco! - krzyknęła mu prosto w twarz. 

- To byli twoi przyjaciele! 

- Pracownicy - skorygował. - Właśnie dostałaś bardzo 

cenną lekcję, a za wszystko, co wartościowe, trzeba zapłacić 

background image

84 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- wycedził z satysfakcją. - Od tej pory będziesz wiedziała, 
że nie wolno działać pochopnie. Teraz mam cię w garści. 

- Nie! -jęknęła, przerażona swoją głupotą. 
- Jeśli chcesz robić interesy, to musisz poznać twarde 

reguły, jakie tym rządzą. I ja ci to ułatwiam. Powinnaś być 

mi wdzięczna. 

Potrząsnęła głową. Czegoś tu nie rozumiała. 

- Ale... Przecież to był samochód Istva'na! 

- Pożyczyłem sobie kluczyki. Szczerze mówiąc, wzią-

łem wszystkie, by unieruchomić tę osobę, która miała nas 

śledzić. Założę się, że twój szwagier nie zostawił cię bez i 

opieki, chociaż nie wiem, kto to miał być. 

Wydawało się, że cała krew odpłynęła z twarzy Sue. 

- Postępujesz nieuczciwie. Dlatego ta umowa się nie 

liczy... 

- Mylisz się. Zgodziłaś się, podaliśmy sobie ręce, są 

świadkowie, jest taśma z nagraniem - wyliczył spokojnie. 

- A jeśli będziesz chciała mnie ścigać na drodze sądowej, 

to cała twoja rodzina przekona się, że miała rację. Nie 

dajesz sobie sama rady. Dzieciak z ciebie. 

Miała ochotę płakać z wściekłości. 
- Zaufałam ci! - Posłała mu oskarżyciełskie spojrzenie. 

- Nie będę robić interesów z takim oszustem jak ty. Od­

mawiam, słyszysz? 

- Ćśśś - delikatnie gładził ją po twarzy. - Chyba muszę 

ci przypomnieć o paru rzeczach. Po pierwsze, szczęście 

Tanyi, Istva'na i księżnej zależy ode mnie. Wystarczy jedno 

moje słowo... Po drugie, umowa została zawarta i już się 
z tego nie wykręcisz. Zresztą, dobrze na tym wyjdziesz. 

Postaram się, żeby ci się udało, gdyż twój zysk jest moim 

zyskiem. Po trzecie... - Skierował spojrzenie na jej roz­

chylone usta. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 85 

- Co po trzecie? - zaniepokoiła się. 
- Po trzecie, nie stawiaj się, gdyż jestem silniejszy od 

ciebie. Przypominam ci o tym fakcie, gdyż ma on nieba­

gatelne znaczenie. 

- Dlaczego? 

- Ponieważ mam na ciebie ochotę. Oboje doskonale 

wiemy, że mogę cię mieć, gdy tylko zechcę. 

Oczy Sue rozszerzyły się. 
- Na to nie licz! Od tych rzeczy masz żonę. 

- Już nie. Zmarła cztery lata temu - oznajmił bezbarw­

nym głosem, pozbawionym choćby śladu jakichkolwiek 

emocji. 

Wdowiec. Teraz już rozumiała jego... apetyty. 

- W takim razie poszukaj sobie kogoś innego. Ja na to 

nie pójdę - powtórzyła z uporem. 

- Nie byłbym taki pewien - zakpił. - Umiem wpędzać 

ludzi w ślepą uliczkę. Nie masz ze mną szans, Sue. - Za­

myślił się. - Sam nie wiem, co chcę, żebyś wybrała. Rozum 

mówi jedno, a zmysły drugie... 

- A jaki mam wybór? - spytała z drżeniem. 
- Albo grzecznie oddajesz mi te czterdzieści procent, 

albo bez dalszych fochów idziesz ze mną do łóżka. 

Była wstrząśnięta takim postawieniem sprawy. 

- Nie jestem na sprzedaż! - syknęła. 

- Dobra, wybrałaś. Dzielimy się zyskami zgodnie 

z umową. - Musiał zauważyć, że z trudem hamuje płacz, 

gdyż jego głos nieco złagodniał. - Hej, nie przejmuj się 

tak. Ze mną jeszcze nikt nie wygrał. Na mnie nie ma 

mocnych. 

Spuściła wzrok. Skończona kretynka, oddała czterdzie­

ści procent! Bolało tym bardziej, że tak bardzo pragnęła 

pokazać, że jest samodzielna i dojrzała. Zacisnęła usta. 

background image

86 WIĘZY PRZEZNACZENIA , 

Trudno, jedna przegrana bitwa jeszcze nie oznacza kom­

pletnej klęski. Kiedyś to ona będzie górą. 

- Przyznaję, że jesteś dla mnie za sprytny - westchnęła 

z udawaną pokorą. - Miałeś rację, byłam głupio naiwna. 

- Zerknęła na niego spod rzęs. 

Patrzył na nią z rozbawieniem i wyższością. To dobrze, 

udało się go zwieść. Sądzi, że teraz okaże się łagodna jak 

baranek i nie sprawi mu już żadnego kłopotu. Otóż nic 

z tego! Jeszcze mu pokaże! 

Mijali złote od kukurydzy pola, ocienione rzędami smu­

kłych topoli, bielone domki, otoczone kipiącymi od kwia­

tów ogródkami. Robiło się coraz cieplej, lecz w kabriolecie 

nie odczuwali tego aż tak bardzo, gdyż wiatr przyjemnie 

chłodził ich twarze. Laszló, rozluźniony i pogodny, śpie­

wał podczas prowadzenia. 

Zerknęła na niego ukradkiem. Miał ładny głos. I taką 

piękną twarz, kiedy był zadowolony. Przyłapała się na tym, 

że coraz częściej pod maską cynika szuka wrażliwego, 

zdolnego do miłości człowieka. A przecież już nieraz dała 

mu się zwieść, przez co wiele już uzyskał. Jeśli nie będzie 

ostrożniej sza, to w końcu zdobędzie również ją samą. 

Zauważył, że mu się przygląda. Uśmiechnął się. 

- Mam pomysł. Jedźmy tak przed siebie aż na koniec 

świata. Co ty na to? 

Cudownie, zawołał jakiś głos w jej duszy. 

- Wydawało mi się, że mieliśmy omówić sprawy za­

wodowe - przypomniała surowo, sznurując usta. 

- Proszę uprzejmie. To tutaj. - Zjechał z szosy na drogę 

wiodącą ku pięknie kutej żelaznej bramie i zatrąbił. - Wi­

taj, Ferenc! - zawołał przyjaźnie na widok człowieka, któ­

ry wyszedł z niewielkiej stróżówki. Wyszedł? Raczej wy-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 87 

biegł na spotkanie Laszló, uśmiechając się przy tym szero­

ko na jego widok. 

Serdecznie uścisnęli sobie ręce i zamienili parę słów. 

Suzanne patrzyła na to z niejaką zazdrością. Gdyby jej 

okazał choć tyle uczucia, to rzeczywiście poszłaby za nim 

na koniec świata. Ciekawe tylko, jakby ją traktował? Po­

zostałby przy roli brutala, czy okazałby się cudownym 

kochankiem? Cóż, tego się nigdy nie dowie. 

- Jak długo ten człowiek pracuje dla ciebie? - spytała, 

gdy Ferenc otworzył im bramę i pomachał radośnie. 

- Od piętnastu lat. 

Dziwne. Zazwyczaj ludzie zostają u jednego pracodaw­

cy tak długo, gdy są dobrze traktowani i porządnie opła­

cani. A przecież siedzący obok mężczyzna nie wyglądał 

na takiego chlebodawcę, który przejmowałby się swoimi 

ludźmi. 

Jechali malowniczą aleją pomiędzy starymi drzewami. 

- Sądziłam, że zabierasz mnie do swego biura, a to 

wygląda jak prywatna posesja - zauważyła podejrzliwie, 

kiedy jej oczom ukazał się stary kamienny dwór. 

- Bo to jedno i drugie - wyjaśnił. - Pochodzi z czter­

nastego wieku i... 

- Chwileczkę! Przecież mówiłeś, że nie masz domu! 

- Nerwowo zacisnęła dłonie na kolanach. Dom. Prywat­

ność. Intymność. Sypialnie. 

- Uspokój się - zaśmiał się. - Nie mam. Ten należy do 

mojej córki. 

- Twojej... córki? - powtórzyła słabym głosem. 

- Aha. - Zatrzymał samochód, pochylił się ku Suzanne 

i delikatnie poprawił niesforne pasmo włosów, które wy­

sunęło się z jej koka. - Czy teraz czujesz się bezpieczniej, 

skoro wiesz, że jestem głową rodziny i ojcem dzieciom? 

background image

88 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Żachnęła się w myślach. Bezpieczniej? Musiałby ich 

dzielić dystans stu kilometrów, żeby poczuła się bezpiecz­

nie! 

- Ani trochę - oznajmiła chłodno. - Przebywanie w to­

warzystwie podrywacza... 

Więcej nie zdążyła powiedzieć, gdyż zamknął jej usta 

tak gwałtownym pocałunkiem, że na chwilę straciła od­

dech. Oparła się plecami o drzwiczki, lecz nie odczuła 

żadnej niewygody, wręcz przeciwnie, ogarnęła ją niewy-

słowioną błogość. Nagle zapomniała o wszelkich uprze­

dzeniach względem niego, myśli o zemście wywietrzały 

jej z głowy, pozostał tylko zachwyt i zdumienie. 

Objął ją mocno i już nic nie mogło powstrzymać jej 

dłoni od zanurzenia się w cudownie miękkich włosach, 

a jej ust od odwzajemniania pocałunków. Co ona wyrabia? 

Przecież Laszló jest ojcem, niewykluczone, że jego córe­

czka właśnie wygląda przez okno domu i widzi tatusia... 

Och! 

Koniecznie trzeba to przerwać. Ale jak, skoro nie zważał 

na jej protesty, zresztą jakoś dziwnie słabe? Postanowiła 

więc uciec. Niechętnie sięgnęła dłonią ku klamce, ganiąc 

się w myślach za opieszałość. Ale czyż mogła się spieszyć 

z ucieczką, skoro niewola okazała się wspanialsza od wol­

ności? 

- Moja słodka... 

Poczuła na policzku gorący oddech. I nagle jej ręka nie­

pojętym sposobem znów zawędrowała na jego szyję. Suzanne 

w oszołomieniu przyciągnęła Laszló bliżej do siebie. 

- Przytul mnie - szepnęła. - Mocniej! 

Natychmiast spełnił tę prośbę, lecz miała wrażenie, że 

to wcale nie pomogło. Nadal odczuwała niedosyt, choć 

obsypywał ją pocałunkami, a jego ręce błądziły po jej ciele, 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 89 

początkowo z wahaniem, potem coraz bardziej zmysłowo. 

Robił to z takim żarem i pasją, iż wydawało się, jakby 

chciał zapamiętać ją na zawsze, wyryć jej kształty w pa­

mięci na wieczne czasy. 

- Jesteś taka cudowna - wyszeptał w uniesieniu. 

Na dźwięk tych słów zakręciło jej się w głowie. Miała 

wrażenie, że leci gdzieś daleko, wysoko... Leci jak ptak, 

który po raz pierwszy rozwinął skrzydła i poznał radość 

lotu. Dlatego właśnie nie czuła, by postępowała źle, choć 

w dzieciństwie wpajano jej surowe zasady i do tej pory 

uznawała ich słuszność. Gdyby to był ktoś inny... O, wte­

dy to byłby grzech. Ale z Laszló wydawało się to takie 

piękne i w jakiś sposób naturalne. Jakby właśnie tak miało 

być. 

Gorące dłonie wślizgnęły się pod jej bluzkę. Zrozumia­

ła, że jeśli zaraz nie zacznie przeciwdziałać, to nie zatrzy­

mają się, aż... To szaleństwo! Na środku drogi, w biały 

dzień, na oczach wszystkich? Po omacku sięgnęła do klam­

ki, szarpnęła ją rozpaczliwie i wypadła na zewnątrz. Za­

skoczony Laszló nie zdążył jej przytrzymać. 

- Nic ci się nie stało? - zawołał z niepokojem i wysko­

czył za nią. 

Usiadła i ponuro spojrzała na podarte pończochy. 

- I jak mam się teraz pokazać w jakiejś firmie? 

Uśmiechnął się, lekko przesunął wargami po drżących 

ustach Sue, wreszcie ujął jej dłonie i delikatnie usunął po­

wbijany w skórę żwir. 

- Pytałem, czy wszystko w porządku. Nie poraniłaś się? 

Owszem, moja duma została zraniona. Nic sądziłam, że 

aż tak się przy tobie zapomnę. I moja dusza. I moje serce 

które pragnie, byś zapomniał o swoim odwcie, okazał mi 

czułość i został moim... kochankiem, Zamknęła oczy, gdy 

background image

90 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

ta ostatnia myśl przeleciała jej przez głowę. Trudno, nie 

mogła dłużej się oszukiwać. Udało mu się sprawić, że 

zaczęła go pragnąć. 

- Trochę boli mnie noga. To znaczy biodro. 

- Pomasuję i przejdzie - zaproponował. 

- Nie dotykaj mnie! - krzyknęła nerwowo. - Co sobie 

pomyśli twoja mała dziewczynka? 

Ostrożnie postawił ją na nogi. 

- Masz na myśli moją córkę? 

- Tak - odparła z roztargnieniem, otrzepując spódnicę 

i oglądając nieco podrapane buty. Na szczęście da się za-

pastować, pomyślała z ulgą. - A co? Coś nie tak? 

- Owszem. - Przybrał lekko niedbały ton. - Moja cór­

ka jest niemal w twoim wieku. Ma osiemnaście lat, męża 

i trzymiesięcznego synka. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

, - Nie wierzę! - Patrzyła na niego w osłupieniu. 

- Może się przejdziemy? - zaproponował. - Po pier­

wsze, rozruszasz bolącą nogę, a po drugie, zyskasz czas na 

oswojenie się z myślą, że właśnie całowałaś się z czyimś 

dziadkiem. 

Skrzywiła się nieco, gdy usłyszała dźwięczące w jego 

glosie rozbawienie. 

- Wcale się nie całowałam. To ty się na mnie rzuciłeś! 

- Szybko jednak zapomniała o swojej urazie. Sytuacja by­

ła tak absurdalna, że aż śmieszna. Z trudem zachowywała 

poważny wyraz twarzy. - No wiesz! Żeby dziadkowi były 

w głowie takie ekscesy! Wstydziłbyś się! 

Bez słowa poprowadził ją w stronę domu, obejmując 

ramieniem. Odwróciła głowę w jego stronę i przyjrzała mu 

się niezwykle uważnie. 

- Ale ty przecież nawet nie masz zmarszczek! - wy­

rwało jej się. 

- To pewnie część mojego paktu z diabłem - odparł ze 

śmiechem. - A może to dzięki temu, że codziennie rozpra-

sowuję je gorącym żelazkiem, kto wie? 

Suzanne bezskutecznie starała się stłumić chichot. 

- Nie sądzisz, że prasa hydrauliczna dałaby lepsze efe­

kty? - zażartowała. 

- Świetny pomysł - podchwycił. - Zwłaszcza w połą 

czeniu z walcem drogowym. 

background image

92 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Potrząsnęła głową. Wciąż nie mogła ochłonąć ze zdu­

mienia. 

- Dziadek! Kto by pomyślał! 

Stanął i ujął jej twarz w dłonie. 

- Prawda, jakie to wszystko dziwne? Myślałem, że to 

ja cię będę uczył, tymczasem to ty dałaś mi nauczkę. Teraz 

już wiem, że pocałowanie kobiety może nieść ze sobą 

znacznie większe ryzyko niż cokolwiek innego. - W jego 

głosie brzmiała powaga i szczerość. Sue pomyślała z na­

głym niepokojem, że wcale jej się to nie podoba. - Czy nie 

masz wrażenia, że między nami dwojgiem dzieje się coś... 

specjalnego? 

- Nie, to niemożliwe. Zbyt wiele nas dzieli, żebyśmy... 

- Zamilkła na moment, szukając właściwych słów. - Musi 

być jakieś racjonalne wytłumaczenie faktu, że my... 

Uśmiechnął się leciutko. 

- Czasami coś popycha ludzi ku sobie i nie ma na 

to żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Nic się nie da 

poradzić. Musimy ten fakt po prostu zaakceptować i zo­

baczyć, dokąd nas zaprowadzi- dokończył zmysłowym 

głosem. 

Rozsądek podpowiadał, że Laszló ma jakiś ukryty po­

wód, dla którego próbuje ją uwieść. Z kolei intuicja mówiła 

jej, że on nie udaje, a w dodatku kieruje nim coś więcej niż 

zwykłe pożądanie. Sue, choć z bólem serca, musiała zigno­

rować jej głos. Nauczyła się dzisiaj, że Laszló potrafi oszu­

kiwać lepiej niż ktokolwiek inny. 

- Wcale nie musimy tego akceptować. - Z uporem po­

trząsnęła głową. - Istnieją zupełnie inne powody, dla któ­

rych chcieliśmy... - Spłonęła rumieńcem i nie dokończyła 

zdania. 

- Chcieliśmy się kochać - podpowiedział usłużnie.-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 93 

Kochać... Nie, nie wolno jej o tym myśleć. Pośpiesznie 

usunęła sprzed oczu upojną wizję. 

- Byłam wytrącona z równowagi ostatnimi przejścia­

mi. Potrzebowałam trochę zwykłego ludzkiego ciepła -

wyjaśniła drżącym głosem. - Wcale nie miałam ochoty na 

seks. 

- Wyglądało to zupełnie inaczej - mruknął i spojrzał 

na nią zmrużonymi oczami. 

Przemknęło jej przez głowę, że przypomina wygłodnia­

łego tygrysa. Ciarki przeszły jej po plecach. 

- Co za bzdura! Po pierwsze, nie zapominaj, że znaj­

dujemy się po przeciwnych stronach barykady. Zmusiłeś 

mnie do współpracy ze sobą, więc jest chyba oczywiste, 

że żywię do ciebie wyłącznie odrazę. Po drugie, jesteś 

prawie dwa razy starszy ode mnie. Zastanów się, co robisz! 

- Na razie zapraszam cię do domu - odparł spokojnie. 

- Musisz się przecież doprowadzić do porządku. 

- Aż tak fatalnie wyglądam? - Nagle poczuła się jak 

przekłuty balonik, z którego uszło powietrze. - Dobrze, 

chodźmy. Chyba muszę usiąść. 

- Trochę ci słabo, co? - spytał niewinnym tonem. 

- To przez ten upadek - wyjaśniła z godnością. 

- Ach, tak. 
Wiedziała, że śmieje się z niej w duchu. Poczekaj, mina 

ci zrzednie, gdy przedstawię ci mój plan dotyczący rozwoju 

firmy. Zobaczysz, z kim masz do czynienia i nie będziesz 

już taki skłonny do wyśmiewania się ze mnie, pomyślała 

z urazą. 

Gdy weszli na dziedziniec za domem, natychmiast za-

pomniała o Wszystkim. Podoba mi się tutaj, stwierdziła 

w duchu. Na pobliskiej łące pasło się kilka kucyków, w po­

wietrzu śmigały jaskółki, które wiły gniazda pod okupem, 

background image

94 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

a leżące na koźle staroświeckiej bryczki koty wygrzewały 

się leniwie w słońcu. 

- Też mi biuro - skomentowała. 

- Niezłe, prawda? - Wielkim żelaznym kluczem otwo­

rzył drzwi i gestem zaprosił ją do środka. 

Sądziła, że ktoś wyjdzie im na spotkanie, lecz w domu 

panowała głucha cisza. Weszli do przestronnej kuchni i Su­

zanne usiadła na podsuniętym jej krześle. 

- Odwróć się - zażądała. - Nie życzę sobie, ż^byś mnie 

podglądał, kiedy ściągam pończochy. 

- Masz wyjątkowo staroświeckie zasady, jak na tak 

młodą osobę - zakpił. - Powinnaś dać sobie więcej luzu. 

Już miała odpowiedzieć, że właśnie to zrobiła, co 

omal nie skończyło się jej uwiedzeniem, ale ugryzła się 

w język. 

- Staruszkowie zazwyczaj narzekają na młodzież - od­

parowała. - Ale pierwszy raz słyszę, żeby dziadek wytykał 

dziewczynie, że się dobrze prowadzi. 

- Chyba poszukam czegoś do jedzenia - powiedział 

cierpko, odwrócił się i otworzył jakąś szafkę. 

Sue pośpiesznie ściągnęła podwiązki i pończochy, 

nie spuszczając go z oka ani na moment. Schowała wszy­

stko do torebki i, nieco już spokojniejsza, rozejrzała się 

dookoła. W kuchni panował malowniczy rozgardiasz. 

Na ścianach suszyły się zioła, z belek zwisały warkocze 

czosnku, suszone grzyby i owoce, wędzone kiełbasy, 

na półkach stały niezliczone słoiki z przetworami, butle 

z sokiem... 

Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Takie typowe wiej­

skie kuchnie lubiła najbardziej. Czuła się w nich swojsko 

i bezpiecznie. 

- Kto się zajmuje domem? - zagadnęła z ciekawością. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 95 

- Każdy po trochu. Najchętniej lubimy robić wszystko 

razem, pomagać sobie, pogadać przy tym... - Niedbale 

wzruszył ramionami. 

Ogarnęło ją wzruszenie i radość. Kochał swoją rodzinę, 

choć próbował tego nie okazywać. Poczuła, że zaczyna 

żywić do niego cieplejsze uczucia. 

- Czy... Czy twoja córka jest w domu? - spytała nieco 

nerwowo. 

- Poprosiłem, żeby dzisiaj pojechała z małym na jakąś 

wycieczkę. Ale nie obawiaj się - zauważył jej pełne nie­

pokoju spojrzenie. - Chodziło mi o to, byśmy mieli trochę 

spokoju. W przeciwnym razie wszyscy skakalibyśmy koło 

dziecka i nie byłoby już mowy o interesach. 

- Zostałam sama z tobą i mam się nie obawiać? Chyba 

musiałabym upaść na głowę - mruknęła półgłosem. 

Posłał jej tak jednoznaczne spojrzenie, że z zakłopota­

niem spuściła wzrok. 

- Na razie mamy ważniejsze sprawy do załatwienia. 

Tamto może poczekać. A jeśli sądzisz, że widok twoich 

brudnych gołych nóg budzi we mnie szaleńcze pożąda­

nie... - urwał z dezaprobatą. - Lepiej idź się umyć. Ła­

zienka jest na górze, pierwsze drzwi na prawo. Naprzeciw­

ko jest sypialnia mojej córki. W szafie na pewno znajdziesz 

nowe pończochy. 

- Nie mogę brać cudzych rzeczy - zaprotestowała 

z oburzeniem. 

- Sądzisz, że zostaniesz poważnie potraktowana, kiedy 

wejdziesz do jakiejś firmy z gołymi nogami? - zapytał iro­

nicznym tonem. 

Czy on zawsze musi mieć ostatnie słowo, pomyślała 

z rozdrażnieniem. Podniosła się z westchnieniem i trzyma­

jąc pantofle w dłoni, udała się na górę. W luksusowo urzą-

background image

96 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

dzonej łazience doprowadziła swój wygląd do porządku, 

umyła się, uczesała, po czym przeszła do sypialni. 

Słoneczny pokój był wypełniony dziecięcymi zabawka­

mi i ubrankami, a na ścianach wisiały niezliczone fotogra­

fie. Sue nie potrafiła oprzeć się pokusie. Zaczęła je oglądać. 

Domyślała się, że jest na nich zmarła żona Laszló. Dziwne. 

Wyobrażała sobie, że musiała być szalenie elegancka, pięk­

na i wyniosła, tymczasem ujrzała niewysoką, apetycznie 

zaokrągloną kobietę o pogodnych oczach. Zorientowała się 

też, że mieli nie jedną, a dwie córki. Dziewczynki odzie­

dziczyły ciemne włosy i karnację ojca oraz prześliczny 

uśmiech matki. 

- Widzę, że już poznałaś moją menażerię - usłyszała za 

plecami. 

Odwróciła się szybko. Opierał się o framugę drzwi z cy­

nicznym wyrazem twarzy. A przecież na fotografiach wi­

działa zupełnie innego człowieka - szczęśliwego ojca 

i męża. 

- Menażerię? Jak możesz tak mówić? - spytała z przy-

ganą. 

On jednak nie przejął się tym zbytnio i bezczelnie roz­

bierał ją wzrokiem. Musi koniecznie pomyśleć o czymś, co 

pomoże zachować jej spokój. Bambosze, pieluszki, grze­

chotki, zupki, nie przespane noce, Laszló w łóżku... Oj, 

nie, zagalopowała się! 

- Ile lat ma twoja druga córka? - Podeszła do szafy 

i otworzyła ją. 

- Wiesz już, że starsza, Dina, ma osiemnaście. Lara jest 

o trzy lata młodsza. 

- Czy zdają sobie sprawę z tego, że ich ukochany tatuś 

ma brzydki zwyczaj szantażowania ludzi? - spytała zimno, 

drżącymi rękami wyjmując nową parę pończoch. Przeby-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 97 

wanie z Laszló w' sypialni było równie bezpieczne jak 

przesiadywanie w klatce tygrysa. 

- Ja jeszcze nawet nie zacząłem cię szantażować. To 

był dopiero wstęp. 

Przebiegł ją zimny dreszcz. Odwróciła się i oparła ple­

cami o drzwi szafy. Patrzył na nią tak głodnym wzrokiem, 

że nie mogła mieć wątpliwości co do jego intencji. 

- Nie odważysz się mnie tknąć. Nie śmiałbyś. Dookoła 

są zdjęcia twojej żony i dzieci. 

- Och, tu jest wiele innych miejsc. Na przykład stodoła 

z sianem... 

Opanowała się z najwyższym trudem. 
- Podobno mieliśmy omówić kilka spraw - przypo­

mniała lodowato. 

Uśmiechnął się leniwie. 

- I to nawet więcej, niż przypuszczasz. 
Zagryzła wargi i ignorując go zupełnie, wróciła do ła­

zienki, by włożyć pończochy. Na wszelki wypadek za­

mknęła drzwi na zasuwkę. Gdy wyszła, Laszló nadal nie 

spuszczał z niej wzroku. Jego czarne oczy wydawały się 

płonąć. Zacisnęła pięści z bezsilnej złości. 

- Gwałtowne emocje potrzebują ujścia - mruknął je­

dwabistym głosem. - Dlatego często prowadzą do seksu. 

- Albo do morderstwa - podsunęła zjadliwie. Właści­

wie sama nie wiedziała, czy wolałaby go zabić, czy po­

całować. Jedno i drugie, zdecydowała w końcu. Byleby 

tylko zachować odpowiednią kolejność, pomyślała z wi­

sielczym humorem. - Tylko perspektywa wydawania two­

ich pieniędzy powstrzymuje mnie przed usunięciem cię 

z tego świata. 

- Ależ ty jesteś wyrachowana - powiedział niezwykle 

uprzejmym tonem. 

background image

98 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Nie pozostała mu dłużna: 

- W takim razie świetnie do siebie pasujemy. 

- Nawet bardziej, niż myślisz - przytaknął, oszacowu­

jąc ją wzrokiem. 

Na wszelki wypadek szybko zeszła do kuchni. Tam 

czuła się znacznie bezpieczniej. Energicznie wyjęła z tecz­

ki potrzebne papiery i rozłożyła na stole. Wzgardliwie od­

sunęła przy tym przygotowane przez Laszló jedzenie. Prę­

dzej wzięłaby do ust truciznę. 

- Bierzmy się do roboty - zażądała, gdy niedługo po­

tem on również przyszedł na dół. 

Na jego twarzy i włosach lśniły krople wody, najwyraźniej 

włożył głowę pod kran. Dobrze mu to zrobi. Stanowczo po­

trzebował czegoś na ochłodzenie. Nareszcie zrozumiał, że 

Suzanne nie ma na niego najmniejszej ochoty. Najmniejszej! 

- Jak sobie życzysz. Ale ja zaczynam, bo mam do ciebie 

kilka pytań - powiedział rzeczowym tonem i usiadł na­

przeciwko niej. - Na przykład, czemu chcesz się specjali­

zować w sprzedaży wysyłkowej? Dlaczego nie chcesz pro­

wadzić handlu detalicznego? 

- Ponieważ najkorzystniej jest mieć całą sieć sklepów 

- wyjaśniła spokojnie. - Sprzedaż wysyłkowa robi się co­

raz bardziej popularna i trzeba to wykorzystać. Zaczniemy 

od odbiorców hurtowych, a potem ewentualnie pomyślimy 

o indywidualnych. 

Patrzył na nią tak uważnie, że poczuła się jak na prze­

słuchaniu. 

- Masz rację - zgodził się nieoczekiwanie. - Teraz 

chciałbym wiedzieć, jakie ubrania będziesz oferować. 

Niestety, na początek jej oferta musiała być dość skrom­

na. Sue nie posiadała wystarczających funduszy, mogła 

więc korzystać jedynie z angielskich materiałów. Sprowa-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA 99 

dzanie innych, z dalszych części świata, było na razie je­

dynie marzeniem. Nagłe... 

- Od dzisiejszego poranka mogę zaprezentować nie­

zwykle bogatą ofertę - uśmiechnęła się słodko. - Dzięki 

twojej hojności. 

- Wcale nie zamierzam być rozrzutny - zastrzegł się. 

- Och, będziesz dla mnie wyjątkowo szczodry - powie­

działa z ogromną pewnością siebie. - Zawarliśmy umowę. 

Dostajesz czterdzieści procent z zysków w zamian za nie­

ograniczone fundusze. Nie próbuj się z tego wykręcić, to 

zostało nagrane na taśmę - przypomniała ze złośliwą satysfa­

kcją. - Chyba że zadowolisz się dziesięcioma procentami. 

- Niech to licho! - mruknął tylko. 

Zauważyła z niepokojem, że niezbyt się tym zmartwił. 

Dlaczego? Przecież palnął niewybaczalne głupstwo, powi­

nien sobie rwać włosy z głowy. 

- Wygląda na to, że zapędziłaś mnie w kozi róg. Co 

więc zamierzasz zrobić z moimi pieniędzmi? 

- Masę pożytecznych rzeczy. Przede wszystkim pojeż­

dżę po świecie, zbierając próbki materiałów i zawierając 

umowy z dostawcami - mówiła z przejęciem. Otwierały 

się przed nią perspektywy, o jakich jeszcze do niedawna 

nie śmiała marzyć. 

- Może nie wszystko naraz? - uśmiechnął się chytrze. 

Sue spochmurniała. Jego spokój oznaczał, że Laszló 

kontrolował sytuację. Nie wygłupił się więc dzisiaj ra­

no. Pozornie bezmyślna uwaga o nieograniczonych fundu­

szach musiała być celowa i przemyślana. Ale do czego 

miało to prowadzić? Zaraz, jak to było? Spokój przed 

burzą... Czyżby specjalnie ją zwodził, po to, by znów 

zadać podstępny cios? Wyglądało na to, że Laszló trzyma 

asa w rękawie. 

background image

1 0 0 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Och, czyżby to dalszy ciąg jego zemsty? Co on tym 

razem wymyślił, na litość boską?! 

- Następne pytanie - ciągnął nieubłaganie niczym in­

kwizytor. - Ile czasu upłynie między stworzeniem proje­

ktu, a wypuszczeniem partii ubrań? 

- Dziewięć miesięcy. Hej, skąd to masz? - Aż podsko­

czyła, gdy zauważyła w jego rękach raport, który przygo­

towała dla jednej z firm, z którą zamierzała współpraco­

wać. Miał być do dyspozycji jedynie członków zarządu. 

- Mają tam uroczą sekretarkę. Namówiłem ją, żeby 

zrobiła mi kopię. Wystawna kolacja w odpowiednim loka­

lu potrafi czasem zdziałać bardzo wiele. 

Ciekawe, co robili po tej kolacji, pomyślała chmurnie. 

Dalej ją przekonywał? 

- To obrzydliwe. 

- Ale skuteczne. Dzięki temu wiem o twoich planach 

wszystko. Masz głowę na karku. - Uśmiechnął się szeroko, 

lecz Sue założyłaby się, że nie chwalił jej bezinteresow­

nie. Coś musiał knuć. - Wypijmy za nasz układ. - Sięgnął 

po butelkę i nalał jej kieliszek wina. - I za czekające nas 

owocne popołudnie. 

Podniecona wspaniałymi perspektywami posłusznie 

wypiła wino i sięgnęła do ładnie przystrojonego pół­

miska. Wolała coś zjeść, żeby alkohol nie uderzył jej do 

głowy. 

- Tak się cieszę, że wreszcie zaczniemy! Nie masz po­

jęcia, jak ciężko na to pracowałam - wyznała szczerze. 

- Ja też. 

W jego głosie zabrzmiało coś takiego, że podniosła na 

niego wzrok. Rzeczywiście, jemu też się udało. Pomagał 

jej tylko po to, by zrobić na złość Istvanowi. Cóż, trud­

no. Najważniejsze, że tamci dwoje nigdy nie dowiedzą się, 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 0 1 

że nie mieli prawa do dziedzictwa, jakie otrzymali. Będą 

żyli spokojnie i szczęśliwie, czasami składając jej wizyty 

w Anglii, w ukochanym Widecombe... 

- Twoje oczy błyszczą jak dwie gwiazdy - zauważył 

cicho. 

Napiła się jeszcze trochę wina. 

- Wiem, że pomagasz mi z mało chwalebnych powo­

dów, tym niemniej nie będę ukrywać, że bardzo się cieszę. 

Oczywiście i tak osiągnęłabym mój cel - dodała szybko 

- tyle że trwałoby to dłużej. 

Uniósł swój kieliszek i uśmiechnął się. 

- Za wspaniałą kobietę. I za nasze marzenia. 

Po skończonym posiłku Laszló zrobił kawę i wyszli na 

zewnątrz. Siedzieli w słońcu, rozkoszując się ciszą i spo­

kojem. Dookoła rozpościerał się piękny wiejski krajobraz, 

ciemnozielone winnice wspinały się na łagodne wzgórze 

porośnięte lasem, w powietrzu rozbrzmiewał świergot pta­

ków. Sue pomyślała, że chyba nigdy w życiu nie była 

równie szczęśliwa. 

- Myślę, że powinniśmy się zbierać - powiedziała 

z ociąganiem i chciała się podnieść, lecz powstrzymał ją 

ruchem ręki. 

- Nigdzie dzisiaj nie jedziemy - odrzekł zdecydowa­

nie. - Nie możemy. 

Odepchnęła jego dłoń i wstała. 

- A niby dlaczego? 
- Wiesz, ile promili alkoholu można mieć we krwi, 

żeby prowadzić samochód na Węgrzech? - Na jego war­

gach błąkał się triumfalny uśmieszek. 

Zmarszczyła brwi. 

- Ile? 
- Zero. 

background image

1 0 2 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Zrobiłeś to celowo! - Zacisnęła pięści w bezsilnej 

złości. - Kiedy znów będziesz mógł usiąść za kierownicą? 

Udał, że się głęboko zastanawia. 

- No cóż... Chyba jutro rano. - Spojrzał na nią z sza­

tańskim błyskiem w oku. - Ale myślę, że nie będziemy się 

nudzić do tego czasu. 

Stała się więc jego więźniem. Co miała robić? Uciekać? 

W tych pantoflach daleko nie zajdzie, zresztą Laszló przy­

prowadzi ją z powrotem, choćby miał użyć siły. Biernie 

czekać na rozwój wypadków? Liczyć na to, że jakimś 

cudem przetrwa tę noc nietknięta? Wiedziała, że na to nie 

ma szans. Sytuacja wydawała się beznadziejna. 

- Nienawidzę cię! Zaplanowałeś wszystko w najdrob­

niejszych szczegółach, prawda? 

Zaczął się nonszalancko bujać na tylnych nogach krzesła. 

- Jesteś skończonym draniem, pokrzyżowałeś moje pla­

ny! I co mamy zrobić z dzisiejszymi spotkaniami? O ile 

w ogóle nas z kimkolwiek umówiłeś - zakończyła oskar-

życielskim tonem. 

- Nie jestem, pokrzyżowałem, odwołać, umówiłem. 
Nie mogła ścierpieć jego kpiącego uśmiechu i niedbałej 

pozy. Jeden ruch nogą, a wywali go na ziemię i przestanie 

mu być do śmiechu, pomyślała z furią. 

- Powinnam cię podciąć - syknęła, trzęsąc się ze złości. 

- Ale znajdę jakiś lepszy sposób, żeby się na tobie zemścić. 

- Wydawało mi się, że nie pochwalasz idei odwetu? 

- zainteresował się niewinnie. 

- Jeśli w ten sposób sprawiedliwości miałoby stać się 

zadość, to pochwalam. 

- Ależ moja droga Suzanne - jego głos był słodki jak 

miód - każdy, kto się mści, głęboko wierzy w to, że wy­

mierza sprawiedliwość. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 0 3 

I co miała na to odpowiedzieć? Z melancholią spojrzała 

na kwitnące dookoła zioła, które rozsiewały przyjemny 

zapach, na malownicze podwórze, na sielski krajobraz. 

- Było tak miło, a ty wszystko zepsułeś - poskarżyła 

się. - Podobał mi się i ten przytulny dom, i ten uroczy 

ogród... 

- .. .i wino, i ja... Zdaję sobie z tego sprawę, kochanie. 

Spokojnie, tylko spokojnie, pomyślała. 

- Nie jestem twoim „kochaniem". Jesteśmy wspólni­

kami w interesach. Nic ponadto. Ale i tego zaczynam ża­

łować... 

- Ale i tak już tego nie zmienisz. Widzisz, nie po to 

uniemożliwiłem nam wyjazd stąd, żeby cię uwieść. 

- Doprawdy? - parsknęła ironicznie. - Może zechciał­

byś więc mnie oświecić co do kierujących tobą motywów? 

Chciałeś, żebym nakarmiła kaczuszki? 

- To też. Ale głównie chciałem, żebyś poznała moją 

rodzinę. 

Chyba się przesłyszała. 

- Słucham? - spytała niedowierzająco. 
- Tak, im więcej o tym myślę, tym bardziej dochodzę 

do wniosku, że jestem bardzo mądry. Oni niedługo wrócą 

i zacznie się polka. Pieluszki, mleczko, koci-łapci i te rze­

czy. - Leniwie zaczął rozpinać koszulę. 

Nagle myśl o jego rodzinie i świadomość, że Laszló jest 

dziadkiem, wyleciały jej z głowy. Miała przed sobą stupro­

centowego mężczyznę, z którym by najchętniej... 

Zakryła dłonią drżące i rozchylone usta. Wiedziała, że 

aż błagają o pocałunek i nie chciała, by on to zauważył. 

, - Chyba nie sądzisz, że ściągnąłem cię tu w erotycz­

nych zamiarach, skoro zaraz zwali nam się na głowę cała 

rodzinka? 

background image

1 0 4 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Co za ulga! Chociaż, z drugiej strony... Ujrzała oczami 

wyobraźni, jak siedzą przed domem przez całe leniwe po­

południe, piją wino i całują się aż do zachodu słońca. 

Z westchnieniem usiadła z powrotem na krześle. Miała 

mętlik w głowie. 

- Skąd mogę wiedzieć, że znów mnie nie oszukujesz? 
- Ponieważ mam powód, dla którego wolę, żebyś asy­

stowała przy naszej codziennej krzątaninie, a nie spędzała 

ten czas wyłącznie w moim towarzystwie. Nie chcę, żeby 

coś się między nami stało. 

Podniosła na niego zdumione spojrzenie. Mówił serio! 

- Obawiam się, że nie do końca pojmuję zawiłości two-

jego rozumowania - powiedziała kwaśno. 

- To proste. Diabelnie nas do siebie ciągnie. Nie ma 

sensu zaprzeczać - uprzedził, gdy z oburzeniem otworzyła 

usta. - Ile razy zaczynam się do ciebie dobierać, próbujesz 

działać zgodnie ze swoimi zasadami i stawiać opór. Ale nie 

robisz tego z przekonaniem, co mi szalenie utrudnia zacho­

wanie panowania nad sobą. 

- Błagam o wybaczenie - rzuciła kąśliwie. Na obronę 

pozostała jej tylko ironia. Nie mogła udawać, że to wszy­

stko nieprawda. Laszló przejrzał ją na wylot. 

- Ja też. Widzisz, w moim życiu nie -ma miejsca na 

żadną kobietę, która... 

- A w moim na żadnego mężczyznę! Nie obawiaj się 

więc, nie będę ci się narzucać tylko dlatego, że mnie parę 

razy pocałowałeś - zdenerwowała się. Co on sobie myśli? 

Że musi się przed nią zabezpieczyć, gdyż inaczej poleci na 

niego? 

- Chodzi mi o to, że w najbliższym czasie będziemy 

sporo przebywać razem, jeśli mam się odegrać na Istva'nie 

i jeśli... - umilkł. Najwyraźniej miał ochotę coś jej zdra-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 0 5 

dzić, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie. - W każdym 

razie czekają nas wspólne wyjazdy. Będę ci towarzyszył 

w czasie wizyt w różnych firmach, rozmów wstępnych, 

przy podpisywaniu umów... 

- Nie musisz mnie stale trzymać za rączkę - mruknęła. 

Wcale nie chciała, by to wszystko dla niej robił. Nie tylko 

dlatego, że pragnęła niezależności. Po prostu wiedziała, że 

nie ma nic za darmo. Będzie musiała mu się za jego pomoc 

jakoś odpłacić. Jak znała Laszló, to zażąda w zamian czegoś 

takiego, że Sue gorzko pożałuje tej współpracy. 

- Chcę się upewnić, że poznasz odpowiednich ludzi 

i zrobisz dokładnie to, co trzeba, by trafić na sam szczyt. 

A to oznacza ciągłe przebywanie razem, nocleg w tym 

samym hotelu i w efekcie wiadomo co. Ale nie możemy 

sobie na to pozwolić, gdyż żadne z nas nie chce się wiązać. 

Będzie to jednak cholernie trudne. Chcę cię mieć, Suzanne. 

I to bardzo. 

Jej oczy rozbłysły. Jak cudownie było usłyszeć takie 

słowa od mężczyzny, który przyprawiał jej serce o drżenie, 

którego pocałunki uskrzydlały ją, o którego dotyk błagało 

nieustannie całe jej ciało. 

Jego wzrok złagodniał nieco. 

- Nie okazuj wszystkiego tak jawnie, bo może się to 

obrócić przeciw tobie. I nie osłabiaj w ten sposób mojej 

woli - dodał, pochmurniejąc ponownie. - Nie mogę ulec, 

ponieważ miałoby, to dla mnie poważne konsekwencje. 

Oprzytomnij i zacznij myśleć rozsądnie. Są dwa wyjścia 

z tej sytuacji. 

Wyprostowała się. Też coś! Zamierzała zachować trzeź­

wość umysłu i bez jego zachęty. Co on sobie wyobraża? 

Że da się zwieść jego pochlebstwom? Zresztą, nie są nic 

warte. Na kilometr widać, że to podrywacz i poleciałby na 

background image

106 

WIĘZY PRZEZNACZENIA 

każdą. Akurat ona nawinęła się pod rękę, więc teraz pragnie 

jej. Za tydzień znajdzie sobie następną. 

- Jakie? - spytała rzeczowo. 

- Albo ulegamy fizycznemu pożądaniu, albo stara­

my się je w sobie zabić. Pomyślałem, że dobrze ci zrobi, 

jak zobaczysz mnie w otoczeniu pieluszek. Odechce ci się 

mnie... 

- I tak nigdy ci nie ulegnę! Będę należeć tylko do 

mężczyzny, którego pokocham, a nie do najgorszego wro­

ga, który poróżnił mnie z rodziną. To najgorsze, co mogłeś 

mi zrobić i nie wybaczę ci tego do końca życia! - Nagle 

dotarło do niej znaczenie tych słów. Rzeczywiście rodzina 

była dla niej najważniejsza. Do tej pory nie zdawała sobie 

w pełni sprawy, jak bardzo ich wszystkich kocha. - Za­

wsze byli ze mną, pomagali mi, chronili, byli najlepszymi 

przyjaciółmi. Jeśli odwrócą się ode mnie, ponieważ się 

z tobą sprzymierzyłam, to ja... to ja... 

Nie mogła dokończyć. Wpatrywała się w niego przez | 

łzy z absolutnym przerażeniem. Dopiero teraz pojęła, że 

może stracić to, co jest jej najdroższe. Rodzinę. Popełniła 

błąd, straszliwy błąd. A jeżeli jest już za późno, by go 

naprawić? 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

- Wreszcie do czegoś doszliśmy - powiedział niepoko­

jąco miękkim głosem. - Zrobisz wszystko, by oszczędzić 

im bólu, prawda? 

- Ja... - umilkła bezradnie. 

Nie powinna była przed nim zdradzać swoich uczuć, 

gdyż w ten sposób ujawniała najsłabsze punkty. A on z pe­

wnością nie omieszka tej wiedzy wykorzystać. 

- Pragnę cię, Suzanne - powiedział z mocą, zerwał się 

z krzesła, chwycił ją w objęcia, przyciągnął do siebie i za­

czął obsypywać gorącymi pocałunkami. 

Ona też go pragnęła. I to bardziej, niż podejrzewał. Ale 

chciała więcej, o wiele więcej. Jego ciało, choć tak wspa­

niałe, nie wystarczyłoby jej. Zależało jej na tym, by za­

pomniał o swej zemście, by odzyskał spokój duszy i był 

szczęśliwy. Z nią... 

- Laszló, proszę - szepnęła bezsilnie, gdy z czułością 

scałowywał jej łzy. 

- A niech to! Trudno, muszę ci wyjawić, czego od cie­

bie chcę. 

Zacisnęła zęby. Wreszcie usłyszy. Oby tylko miała siłę 

to znieść. 

- Widzisz, Suzanne - zaczął zmysłowym tonem, nic 

przestając pieścić jej smukłego ciała. - Chcę ogłosić, że 

zamierzamy się pobrać. 

Zamarła. Być może nadal ją całował, może dotykał, lecz 

background image

1 0 8 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

nie czuła już nic. Zupełnie nic. Miała wrażenie, jakby 

zamieniła się w kamień. Oto wreszcie znalazła swoją mi­

łość. A on wyszydził to, co dla niej najświętsze. Związek 

dwojga ludzi. 

- Usiądź - polecił. - Zostaniesz tu do chwili, gdy się 

zgodzisz. Z odmowy nic ci nie przyjdzie, gdyż i tak sam 

powiadomię twoją rodzinę. 

Usiadła niczym automat. 
- Dlaczego? - Z trudem wydobyła głos ze ściśniętego 

gardła. 

- Ponieważ chcę mieć w ręku kochasiów twoich sióstr, 

a moich wrogów - wyjaśnił uprzejmie, a Suzanne zadrżała 

na widok jego diabolicznego spojrzenia. - Zaszantażuję 

Vigadó i odstąpię od pomysłu poślubienia ciebie dopiero 

wtedy, gdy przystanie na moje warunki. A to doprowadzi 

mnie do ostatecznego celu. 

- Nigdy nie powiem „tak"! - wybuchnęła z furią. - Nie 

pozwolę, żebyś naraził ich na taki stres. 

- Obawiam się, że pozwolisz - wycedził. - W przeciw­

nym bowiem razie więcej ich nie zobaczysz. 

- Co to ma znaczyć? - Suzanne poczuła strach. Gdyby 

usłyszała to od kogoś innego, roześmiałaby mu się prosto 

w twarz. Zdążyła się już jednak przekonać, że Laszló nie 

cofnie się przed niczym. 

- To, że nie będziesz śmiała pokazać im się na oczy. 

Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by złamać życie każ­

dego z nich. A ty będziesz miała świadomość, że jesteś 

odpowiedzialna za ich cierpienia. 

- Ależ... Oni i tak nie uwierzą, że zamierzamy się pobrać. 

- Jej pobladłe wargi drżały mocno. - Nic ci więc to nie da. 

- Uwierzą. Istvan widział ostatniej nocy, że na wiele mi 

pozwalasz. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 0 9 

- Nie zgadzam się! 
- W takim razie z przyjemnością zadzwonię do niego 

do hotelu i do reszty zepsuję mu miodowy miesiąc. 

Suzanne aż załamała ręce. 

- Jak możesz tak postępować? 

- Sytuacja mnie do tego zmusza. Jeśli będzie trzeba, to 

zaciągnę cię siłą do ołtarza - zagroził. - Nic mnie nie po­

wstrzyma. 

- Jesteś szalony! 
- Raczej zdeterminowany - poprawił. 

Uważniej popatrzyła na jego posępną twarz. Zrozumia­

ła, że ma przed sobą człowieka, którym powoduje coś 

więcej niż chęć zemsty. Za tym wszystkim kryło się coś 

ważniejszego, może gorszego. Ale co? 

- Wytłumacz mi, co chcesz przez to osiągnąć - szepnęła. 

- Może wtedy... - Głos jej się załamał. - Czy ty rozumiesz, 

ile oni dla mnie znaczą?! - krzyknęła z żarem. - Proszę bar­

dzo, mogę się nawet wyrzec marzeń zawodowych, choć są 

dla mnie ważne. Ale nie aż tak ważne! Liczą się tylko ludzie, 

których kocham. Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. 

Chyba nie doceniałam ich do tej pory... 

- Błąd. Często zaczynamy coś cenić dopiero wtedy, gdy 

mamy to utracić. Widzisz, zrobiłem ci przysługę. Nauczy­

łaś się, że nic nie zastąpi rodziny. Tak naprawdę to jedyne, 

co mamy. 

Podniosła na niego pełne łez oczy. Czyżby wyczula 

współczucie w jego głosie? Może w takim razie istnieje 

szansa, że gdyby wiedział o ich tragicznych przejściach, 

zmieniłby swoje nastawienie, przestałby traktować ich juk 

wrogów i nie dochodził sprawiedliwości? 

- To prawda. Dlatego miej litość, choćby przez wzgląd 

na mego chorego ojca. - Kamienna twarz Laszló nawet nie 

background image

1 1 0 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

drgnęła. Sue próbowała dalej. - To dobry człowiek, ale 

nieszczęśliwy. Był pastorem, pomógł mojej matce, gdy 

przybyła jako uciekinierka z Węgier. Zaopiekował się nią, 

zakochał, ożenił... A potem ją stracił. Gdy umarła, po­

grążył się w rozpaczy. Nie pozwolę go skrzywdzić! - po­

stanowiła zaatakować wprost. - Przecież wiesz, przez co 

przechodzi człowiek po śmierci żony. 

- Uważaj! - warknął La'szló. Cios był celny. 
- Ale nie wiesz, co to znaczy mieć smutne dzieciństwo.. 

Tobie się udało, Istvanowi nie. Wbrew pozorom miał mniej 

szczęścia niż ty. 

- Nic mnie to nie obchodzi! 
- A powinno! - odparowała natychmiast. - Łączy was 

więcej, niż myślisz. Jego też wywieziono z rodzinnego 

domu do obcego kraju, gdzie nie czuł się u siebie, on 

również nie zaznał miłości matki... 

- Dosyć! 

Lecz Suzanne wiedziała, że nie może przestać. Musi 

wreszcie zburzyć ten mur nienawiści między braćmi. 

- Zazdrościsz mu, bo wydaje ci się, że miał życie usłane 

różami, czego najlepszym dowodem jest to, że dostał twoje 

dziedzictwo. Róże rzucają się w oczy, podczas gdy łatwo 

przeoczyć ciernie, których jest nieporównanie więcej! 

- Nic dziwnego, że go uwierały. Rozpanoszył się w nie 

swoim ogrodzie - skwitował z gryzącą ironią. 

- Przecież to nie jego wina, że nikt nie wiedział o two­

im istnieniu i uznano go za jedynego spadkobiercę - za­

uważyła trzeźwo. - Zresztą, przecież i tak podobno ci nie 

zależało na tym majątku. Nie rozumiem więc... 

- Z czasem zrozumiesz, na czym naprawdę mi zależy. 

- Na jakimś głupim interesie, który chcesz ubić z Vi-

gadó. - Pogardliwie wzruszyła ramionami. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 1 1 

Jego usta zacisnęły się w wąską linię. Niedobrze, nie 

tędy droga. Cokolwiek to było, musiało mu na tym szaleń­

czo zależeć. Zniszczy wszystko, co stanie mu na drodze do 

celu. W takim razie musiała spróbować inaczej. Musia­

ła dotrzeć do jego uczuć. Po chwili wahania postanowiła 

się uciec do dość drastycznych środków. Tylko to mogło 

wstrząsnąć jego sumieniem. 

- Przepraszam - powiedziała cicho. - Na pewno masz 

ważne powody. Ważne dla ciebie i twojej rodziny. Pew­

nie... Pewnie musiało ci być bardzo ciężko po śmierci 

żony? 

Spojrzał na nią jeszcze zimniej, lecz Sue postanowiła, 

że tym razem nie da się zastraszyć. 

- Jeśli liczysz na to, że zmięknę tylko dlatego, że po­

ruszysz bolesne dla mnie sprawy, to się grubo mylisz 

- uprzedził ponurym tonem. 

- Kochałeś ją. 

- Bardzo. 
- Ale wczoraj nie nosiłeś obrączki - wytknęła. 

- Żeby cię nie spłoszyć. To, że rozstałem się z najcen­

niejszą rzeczą, jaką posiadam, świadczy tylko o mojej de­

terminacji. Dlatego daruj sobie resztę kazania. Nie masz 

szans mnie przekonać. 

Suzanne nie dała się zbić z tropu. 

- Ja tylko głośno myślę i porównuję podobną sytuację 

obu rodzin - wyjaśniła. - Gdy moja mama zmarła i ojciec 

nie mógł sobie poradzić ze swoim cierpieniem, Tanya za­

jęła się wszystkim. Jako najstarsza z nas, opiekowała się 

nami, doglądała domu, poświęcała się. Była naszym do­

brym duchem. - Laszló zaczął ustawiać na tacy filiżanki, 

kieliszki i butelki, udając całkowitą obojętność. Sue przy­

sięgłaby jednak, że nie uronił ani jednego słowa. Czy 

background image

1 1 2 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Dina postąpiła tak samo? Czy ona również pomogła prze­

trwać najtrudniejszy okres tobie i młodszej siostrze? 

- A jeśli tak, to co z tego? - Zareagował ostro, co upew­

niło ją, że tym razem obrała właściwą drogę. Co prawda 

trudno jej było poruszać tak bolesne tematy, rozdrapywać 

rany, lecz nie znajdowała innego wyjścia. Musiała dotrzeć do 

jego serca, obudzić w Laszló ludzkie uczucia. 

- To, że domyślam się, przez co przeszła. Widziałam, 

jak poświęciła się dla nas Tanya. Nie masz pojęcia, jaka to 

wspaniała kobieta. 

Wzruszył ramionami. 

- W trudnej sytuacji ludzie potrafią dać z siebie więcej 

niż zazwyczaj. To nic szczególnego. Po prostu wiesz, że 

musisz. - Zapomniał o pełnej tacy i zapatrzył się przed 

siebie nie widzącym wzrokiem. 

Ze wzruszeniem obserwowała smutek w jego oczach 

i boleśnie ściągnięte rysy twarzy. Domyślała się, że po 

śmierci żony starał się zapewnić córkom wszystko, by ul­

żyć im w bólu i ułatwić późniejsze życie. To znaczy, że 

zarabiał i pracował dla swoich dzieci. Czas przestać wal­

czyć, Laszló, pomyślała ze współczuciem. Ludzie po­

trzebują twojej miłości. Delikatnie położyła dłoń na jego 

ręku. 

- I twoja, i moja rodzina wycierpiały wystarczająco du­

żo - przekonywała łagodnie. - Istvan i Tanya drogo zapła­

cili za swoje szczęście. A ty chcesz zepsuć im najpiękniej­

sze dni w życiu. 

- Już zepsułem. Istva'n zadręcza się niepokojem o cie­

bie, a twoja siostra z pewnością to widzi. Albo myśli, że 

coś jest nie w porządku między nimi, albo już wie, o co 

chodzi. W obu przypadkach nie jest chyba zbytnio uszczę­

śliwiona. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 1 3 

- Jak mogłeś! - krzyknęła ze łzami w oczach. - Ona 

tyle dla mnie zrobiła, a teraz sądzi, że okazałam czarną 

niewdzięczność, bez wahania zraniłam najbliższych, po­

nieważ własna wygoda była dla mnie najważniejsza! Za­

łożę się, że płacze przeze mnie! Och, ty podły, podły...! 

- Suzanne, proszę cię - zaczął zmienionym głosem, 

lecz nie dała mu dokończyć. 

- A teraz postaw w jej sytuacji Dinę - zażądała. - Ona 

przeszła przez to samo. W jednej chwili z beztroskiej na­

stolatki stała się odpowiedzialną za cały dom kobietą. Mu­

siała zacisnąć zęby i ukryć swój własny ból, by wam było 

łatwiej... 

- Do diabła! - Laszló z furią wyrwał wyraźnie drżącą 

rękę z jej uścisku, z impetem usiadł na krześle, nalał sobie 

pełen kieliszek brandy i wychylił go jednym haustem. 

Tu go miała! Teraz już wiedziała, co jest naprawdę naj­

droższe jego sercu. Rodzina. 

- Dlatego odpowiedz mi na jedno pytanie. Czy pozwo­

liłbyś, by ktoś dołożył twojej córce nową porcję zmartwień 

i trosk po tym, przez co musiała przejść? 

- Nie. Zrobię absolutnie wszystko, by chronić moje 

dzieci i wnuka - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Naj­

gorsze, co możesz komuś zrobić, to skrzywdzić jego bli­

skich. 

- Przecież właśnie to zamierzasz zrobić! Czy pomyśla­

łeś o tym, jak będziesz się czuć, kiedy to właśnie ty wystą­

pisz w roli kata? 

- Zamilcz! - krzyknął gniewnie. - Ja po prostu nie 

mam wyboru, czy ty tego nie rozumiesz? 

- Nie! Zawsze jest jakiś wybór. Czy nie widzisz, że to, 

co robisz mojej rodzinie, zaprzecza twojej miłości do włas­

nych dzieci? 

background image

1 1 4 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Tego już nie wytrzymał. Zerwał się i z wściekłością 

cisnął krzesłem o kamienną podłogę tarasu, by dać ujście 

targającym nim uczuciom. 

- Nie! Kocham je i tylko je, a nie twoją Tanyę i twoje­

go Istvana! Oni mnie nic a nic nie obchodzą. 

Tym razem Sue dostała furii. Zerwała się na równe nogi 

i uderzyła pięścią w stół. 

- A powinni! Ponieważ teraz wszyscy stanowimy jedną 

rodzinę. A ty chcesz złamać komuś życie tylko po to, by 

ubić jakiś głupi interes. No i gdzie twoje piękne gadki 

o miłości do bliskich? - Wyzywająco patrzyła mu prosto 

w oczy. 

La'szló pozostał niewzruszony. 

- Zostanę jednak przy swoim. Zgodzisz się mnie poślu­

bić i koniec. 

- Jak mi wytłumaczysz, skąd ten szalony pomysł, to 

rozważę wszystkie za i przeciw, i być może przystanę na 

twoje żądanie. Ale nie wcześniej. 

Spojrzał na nią pełnym politowania wzrokiem. 

- Chyba masz nie po kolei w głowie! Naprawdę uwa-

żasZj że zdradziłbym ci mój największy sekret? Przestań 

mnie prowokować, bo stracę cierpliwość i pożałujesz. 

Igrasz z ogniem, Suzanne! 

- Wiem - westchnęła. - Ale serce mi pęka, ile razy 

pomyślę o Tanyi i o tym, jak chcesz zniszczyć ich miodo­

wy miesiąc. Nie rozumiem cię zupełnie. Jak możesz być 

aż tak okrutny? Czy naprawdę sprawia ci przyjemność 

zadawanie mi bólu? 

- Wręcz przeciwnie - padła zdumiewająca odpowiedź. 

- Dlaczego więc to robisz? 

- Ponieważ zmusza mnie do tego sytuacja, w jakiej się 

znalazłem. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 1 5 

Jęknęła z rozpaczą. Jednak nie udało się go przeko­

nać. Co robić, co robić? Pomyślała o swoich bliskich. Ta-

nya i Istvan, Mariann i Vigadó, John i Lisa, księżna Ana, 

a przede wszystkim tata... Będą przekonani, że ich zdra­

dziła dla pieniędzy! Ona, córka pastora, wychowana w po­

szanowaniu dla zasad moralnych, dla wyższych uczuć, oto­

czona miłością i opieką - sprzedała się! Nie, dłużej tego 

nie zniesie. 

- Jeśli zostanę tu jeszcze chwilę dłużej, to nie odpowia­

dam za siebie - ostrzegła drżącym głosem. 

- Nie oddalisz się stąd ani na krok - sprzeciwił się. 

- I tak ci ucieknę. 

- Nie masz jak - uśmiechnął się szatańsko. - Schowa­

łem kluczyki od samochodu. Ferenc ani nie umie kierować, 

ani cię nie wypuści bez mego zezwolenia. Zresztą, piechotą 

daleko nie zajdziesz, dogonię cię. Zostaniesz tutaj, poznasz 

moją rodzinę i zrobisz dokładnie to, co zechcę. 

Odwróciła się i z rezygnacją ruszyła z powrotem do 

kuchni, lecz po chwili przystanęła. Nieoczekiwanie przy­

szło jej coś do głowy. Przyznał, że jej pragnie. Zaaranżo­

wał spotkanie z bliskimi, by ujrzała go w roli ojca i dziad­

ka, a nie ewentualnego partnera. Poniechał nawet umówio­

nych rozmów z kontrahentami. Bardzo mu zależało na 

tym, by się z nią nie wiązać. To przecież jasne, pomyślała 

w nagłym olśnieniu. 

Bał się tego, gdyż pokrzyżowałoby to jego plany! By­

łoby mu trudno ranić ją z pełną premedytacją, gdyby zo­

stali kochankami i przywiązałby się do niej. Gdyby więc 

uczyniła ich znajomość nieco bardziej intymną, rokowało­

by to pewne nadzieje. Wystarczyłoby go trochę zachęcić... 

Wiedziała, że Laszló nie oparłby się pokusie. Nie mógłby 

jednak posunąć się zbyt daleko, gdyż wkrótce wróci Dina, 

background image

1 1 6 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Czy może jednak postąpić tak nieetycznie? Uwodzić go 

z wyrachowaniem? Z drugiej strony to może być jej jedyna 

szansa. 

Poczuła ból. Nie zdawała sobie sprawy, że bezwiednie 

zacisnęła dłonie na paliku, do którego przywiązano smukłe 

malwy i skaleczyła rękę o zardzewiały gwóźdź. Zapomnia­

ła jednak o tym niemal natychmiast. Z ciężkim sercem 

podeszła do stojącego w głębi ogrodu La'szló. 

- Wygrałeś - przyznała z oporem. - Zostanę, poznam 

twoją rodzinę... 

- I zgodzisz się mnie poślubić. 

To przecież tylko na niby, powtarzała sobie, lecz i tak 

na moment straciła głos. Miała przecież powiedzieć, że... 

Och, nie tak wyobrażała sobie tę chwilę. 

- Tak. 
Odetchnął głęboko, jakby kamień spadł mu z serca 

i jakby najgorsze było już za nim. Sue nie była w równie 

komfortowej sytuacji. Teraz miała przed sobą wyjątkowo 

trudne i niewdzięczne zadanie. Z wahaniem położyła dłoń 

na jego torsie. 

- Ty krwawisz! - zauważył natychmiast. Ujął jej rękę 

i obejrzał niewielką, lecz dość głęboką ranę. - Jak to się 

stało? 

- Skaleczyłam się o zardzewiały gwóźdź, nic takiego. 

Zmarszczył brwi. 

- Przecież może się wdać zakażenie. - Podniósł dłoń 

Sue do ust i zaczął delikatnie wysysać krew. 

Zrobiło jej się dziwnie słabo. Miała przed oczami jego 

cudownie miękkie czarne włosy, w które pragnęła wtulić 

twarz. 

- Powinno pomóc. - Wyprostował się po chwili i ostroż­

nie osuszył jej skórę. - Zaraz założymy ci opatrunek. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 1 7 

Lecz ona nie słuchała. Przyciągana niewidzialną siłą 

przysunęła się bardzo blisko i dotknęła jego koszuli, by 

znów poczuć szalone bicie serca. Nie wiedziała, jak długo 

stali tak przed sobą, zatopieni w swoich oczach, gdy wre­

szcie Laszló nie wytrzymał i porwał ją w ramiona. 

Teraz już wiedziała na pewno. Cóż z tego, że był wro­

giem i bezlitosnym manipulatorem, że myślał tylko o zem­

ście i dążył do celu po trupach? Nie ochroniło jej to w naj­

mniejszym stopniu przed pokochaniem go. Miłość nie kie­

ruje się logiką. 

- Nie powinienem tego robić - wyszeptał z trudem. 
- Ja też - odparła, przerażona i uszczęśliwiona zara­

zem. - Wolałabym cię nienawidzić. 

- Ale nie potrafisz... 

Ich usta zetknęły się i Suzanne zapomniała o całym 

świecie. Co prawda jakiś słabnący z każdą chwilą głos 

podpowiadał jej, że miała go uwieść nie z przekonania, 

lecz z wyrachowania i że niedługo trzeba będzie to prze­

rwać, by La'szló nie posunął się zbyt daleko. Ale jeszcze 

nie teraz, pomyślała, jeszcze mam czas... 

Ujęła jego głowę w dłonie i przyciągnęła bliżej do sie­

bie. Pragnęła, by pocałował ją mocniej. Efekt prze­

szedł jej najśmielsze oczekiwania. Przez jego ciało prze­

biegł dreszcz, po czym nagle Laszló chwycił ją na ręce. 

Z przerażeniem spostrzegła, że zmierza w kierunku sto­

doły! 

- Nie! - Bezskutecznie próbowała się wyrwać z jego 

objęć. 

- Musimy to zrobić, w przeciwnym razie oszalejemy. 

Chcemy tego od pierwszej chwili. - Z desperacją obsypy­

wał jej twarz namiętnymi pocałunkami. Ten jeden jedyny 

raz, Suzanne, jeden raz... 

background image

118 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Kopnięciem otworzył drzwi i położył ją na pachnącym 

sianie. 

- Och! 
- Wiem, wiem. - Łagodnie dotknął jej włosów. - Zo­

baczysz, będzie cudownie. Nie skrzywdzę cię, przysięgam. 

Ale to po prostu musi się stać. 

Poczuła, że zapada się głębiej. Położył się obok i zaczął 

rozpinać guziki jej bluzki. 

- Ale ja wcale nie chcę... -jęknęła bezsilnie. 

Lecz jego spragnione usta i gorące dłonie bez trudu 

przekonały ją, że to nieprawda. Jej własne ręce działały 

wbrew niej, niecierpliwie ściągając z niego koszulę i roz­

koszując się ciepłem nagiego torsu i ramion. Tak, to musi 

się stać. Ale nie dlatego, że tak sobie wykalkulowała, lecz 

dlatego, że go kocha. 

- Suzanne... - szepnął drżącym głosem. 

- Laszló, ja jeszcze nigdy - wymruczała, wtulając 

twarz w jego ciepłą skórę. Pragnęła go smakować i pozna­

wać bez końca. 

- Och, moja słodka! 
Ciasno spleceni w uścisku przeturlali się po upojnie pa­

chnącym sianie. Dłoń Laszló już wślizgiwała się pod jej 

spódniczkę, gdy nagle zamarł. Chwilę później odepchnął 

ją od siebie, poderwał się i włożył koszulę. 

- Chyba zupełnie oszalałem - rzucił z gniewem. 

Suzanne zakryła twarz dłońmi i rozpłakała się bezrad­

nie. Chciała mu z miłości ofiarować samą siebie, a on ją 

odtrącił! Pewnie teraz nią gardzi, uważa, że jest łatwą 

dziewczyną i poleciała na jego pieniądze... 

- Nie dotykaj mnie! - Szarpnęła się do tyłu, gdy uspo­

kajająco położył dłoń na jej ramieniu. 

- Nie masz pojęcia, jak wszystko komplikujesz - po-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 1 9 

wiedział z lekkim rozgoryczeniem. - Miałaś być dla mnie 

jedynie środkiem do celu, a nie kimś, kto... - zamilkł na 

chwilę. - Chyba słyszę samochód. To muszą być moje 

dzieci. Mogłabyś się jakoś doprowadzić do porządku? 

Wstała i bez słowa skinęła głową, starannie unikając 

jego wzroku. On jednak ujął ją pod brodę i zmusił, by 

spojrzała na niego. O dziwo, w czarnych oczach nie do­

strzegła ani drwiny, ani triumfu. Jedynie... czułość. 

- I co ja mam z tobą zrobić? - Pochylił głowę i poca­

łował ją z taką słodyczą, że serce w niej zamarło. Bezwied­

nie uniosła dłoń i przesunęła drżącymi palcami po jego 

policzku. - Muszę iść - szepnął z trudem. - Będziemy mu­

sieli później poważnie porozmawiać. Dalej tak nie może 

być. Staram się, jak mogę, lecz nie potrafię nad sobą zapa­

nować, gdy jesteś tak blisko. Nawet nie zdajesz sobie spra­

wy z tego, na jakie katusze mnie narażasz. - Delikatnie 

odsunął jej rękę. -Gdyby chodziło mi tylko o seks, to jakoś 

bym sobie poradził. Ale obawiam się, że to coś więcej... 

Cholera, chyba się upiłem! 

Suzanne została sama. Pośpiesznie poprawiła ubranie 

i starannie sprawdziła, czy nigdzie nie przyczepiły się zdra­

dliwe źdźbła siana. Po misternie upiętym koku pozostało 

już tylko wspomnienie, rozpuściła więc włosy do reszty 

i nerwowo przeczesała je palcami. Grzebień znajdował się 

przecież w zostawionej w kuchni torebce. 

Kosmetyki również, stwierdziła z westchnieniem. 

Z lekką dezaprobatą przejrzała się w szybie. Dobrze, że 

tusz się nie rozmazał. No tak, szminkę diabli wzięli. Nie 

tyle może diabli, co Laszló... W sumie zresztą niewielka 

różnica. 

Istniał więc sposób i na niego. Oznaczało to, że znajdu­

jąca się w rozpaczliwej sytuacji Suzanne wciąż jeszcze 

background image

120 

WIĘZY PRZEZNACZENIA 

mogła go pokonać. Aby to jednak uzyskać, musiałaby spro­

wokować go ponownie i tym razem posunąć się dalej... 

Nie była jednak pewna, czy odważy się podjąć takie ryzy­

ko. Kładła na szali samą siebie i całe swoje uporządkowane 

życie. A to chyba nie było zbyt rozsądne. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Z domu dobiegał wesoły gwar. Trudno było rozróżnić 

poszczególne głosy, wydawało się, że wszyscy mówią na­

raz. Sue ze smutkiem przypomniała sobie czasy, gdy rów­

nież w Widecombe cała rodzina zbierała się przy kuchen­

nym stole pod koniec dnia. Wtedy było ich siedmioro, teraz 

zostali tylko we dwoje z tatą. 

Nieśmiało weszła do kuchni. Czy Laszló już powiedział 

o ich „zaręczynach"? Jak ona spojrzy w oczy jego córkom, 

od których jest niewiele starsza? Co one sobie pomyślą? 

Na pewno nie będą zachwycone tym, że chce zająć miejsce 

ich zmarłej matki. 

- O, jesteś - zauważył od niechcenia. - Właśnie opo­

wiadałem dziewczętom, że ubiłem dziś z tobą świetny in­

teres. Ale nie sądzę, żeby słuchały. - Z udawaną dezapro­

batą pokiwał głową. - Bardziej je interesowało, co one 

robiły i próbowały mi opowiedzieć wszystko naraz. 

Kamień spadł jej z serca. To znaczy, że te dwie sympa­

tyczne dziewczyny o ciemnych włosach i roześmianych 

oczach jeszcze o niczym nie wiedzą. 

- Hej, witaj! Ja jestem Dina, a to Lara. Będziemy ci 

mówić po imieniu, dobrze? Strasznie fajnie, że wpadłaś 

- przywitały się przyjaźnie, a Laszló podał Suzanne nie­

wielkie zawiniątko. 

- A to jest Nikki - powiedział z czułością i dumą. 

background image

1 2 2 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Z onieśmieleniem wzięła małego na ręce. 

- Obawiam się, że nie umiem postępować z dziećmi 

- wyznała bezradnie. 

- Tak samo jak z mężczyznami. - Dina wzruszyła ra­

mionami. - Dużo ciepła i pieszczot, ale czasem trzeba od­

stawić od piersi, bo inaczej wejdzie ci na głowę. 

- Proszę, proszę! - zakpił jej ojciec. - Taka młoda i ta­

ka mądra! - Z uśmiechem pochylił się nad wnukiem. 

Dina nie straciła rezonu. 

- Jak na mężczyznę, który ma we włosach siano, za­

chowujesz zadziwiająco zimną krew. 

Dziewczęta zaczęły chichotać bez opamiętania, zaś oni 

spojrzeli na siebie z nagłym niepokojem. 

- Bo my... - zaczęła Sue i zarumieniła się. 
- Całowaliśmy się w stodole, ale to nie wasza sprawa 

- powiedział ze spokojem Laszló i przysunął Sue krzesło. 

- Siadaj, on przecież swoje waży. 

- Dziękuję. - Zażenowana pochyliła się nad maleń­

stwem i zaczęła potrząsać swoimi długimi kolczykami, do 

których Nikki z uśmiechem wyciągnął maleńkie rączki. 

- Chyba powinnam zadzwonić do zamku, że... - nagle 

przyszło jej coś do głowy - ...że spóźnię się na kolację. 

Skoro ty nie możesz mnie odwieźć, to może Dina byłaby 

tak uprzejma... 

- Przecież obiecałaś, że zostaniesz na noc - wtrącił 

gładko Laszló. - Umówiliśmy się. Chyba, że chcesz, że­

bym wykonał dziś wieczorem parę telefonów. - W jego 

głosie zabrzmiała groźba. 

- Nie. 

- No, to załatwione - uśmiechnął się triumfalnie. - Za­

raz ich zawiadomię, że nie wrócisz dziś na noc. 

- Ja to zrobię. - Chciała się poderwać z krzesła, lecz 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 2 3 

nie bardzo wiedziała, co ma zrobić z dzieckiem. Laszló 

wykorzystał ten moment wahania. 

- Zostaniesz tutaj - oznajmił i wyszedł. 

No i co miała zrobić? Bezsilnie opadła z powrotem. 

- On tak zawsze, nie przejmuj się. - Lara postawiła na 

stole talerz z ciastem orzechowym i ukroiła dla Sue duży 

kawałek. - Nie usiedzi ani chwili spokojnie, wiecznie musi 

coś robić. I wydawać komendy wszystkim dookoła. 

- Musisz to polubić, nie masz wyjścia - roześmiała się 

Dina. - Tatko jest jak huragan. Gdy tylko spotka kogoś na 

swojej drodze, to przewróci całe jego życie do góry noga­

mi. Spisz z nim dzisiaj? Przepraszam, ale muszę wiedzieć, 

gdzie mam ci posłać. 

- Och nie, skądże! - zawołała ze wzburzeniem. 
Nagle pomyślała, że tak bezpośrednie pytanie oznacza­

ło, że to normalna sytuacja w tym domu. Przyjeżdża jakaś 

kobieta, nocuje w pokoju Laszló... Poczuła ukłucie za­

zdrości. I to nad wyraz bolesne. 

We wzroku Diny pojawiło się zrozumienie. Lekko do­

tknęła ramienia Sue. 

- Widzisz, od czterech lat on tu nikogo nie przywiózł 

- wyjaśniła uspokajającym tonem. -I od śmierci mamy na 

nikogo nie patrzył takim wzrokiem jak na ciebie. Dlatego 

myślałam... Nie chciałam cię urazić. Ucieszyłam się, że 

tata wreszcie sobie kogoś znalazł. 

Lara energicznie pokiwała głową. 

- Masa kobiet ma ochotę się z nim związać, dlatego 

rozumiemy, że ty... 

- Właśnie ja nie! - ucięła pośpiesznie Sue, starannie ukry­

wając swoją radość na wiadomość o tym, że jest tu pierwsza. 

Dziewczęta popatrzyły na nią z lekkim niedowierza­

niem. 

background image

1 2 4 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Hej, nie musisz się obawiać, że mamy coś przeciw 

temu. Wręcz przeciwnie. Kochamy go i chcemy, żeby był 

szczęśliwy - powiedziała z przekonaniem Dina. - Tylko 

go nie skrzywdź - dodała ostrzegawczo. - Bardzo wiele 

przeszedł. - Wzięła synka na ręce i przytuliła mocno do 

siebie. - Pójdę wykąpać małego i przygotować ci pokój. 

- Pomogę ci - zaoferowała Sue, lecz tamtej już nie 

było. 

- Jest taka sama jak tata - mruknęła w zamyśleniu La­

ra. - Lubią być niezależni i robić wszystko sami. Dina stała 

się taka od śmierci mamy, a tata wyniósł to z dzieciństwa. 

Z tego, co wiem, jego rodzice się rozeszli i musiał sobie 

radzić sam. Dlatego jest taki nieprzystępny i twardy. Chyba 

ty jedna odkryłaś, że nie jest z kamienia, choć to jego 

największy sekret! - roześmiała się. - Ja z kolei wdałam 

się w mamę. Och, była taka kochana. 

- Ludzie nie potrafią z uśmiechem mówić o tych, któ­

rzy odeszli - zauważyła Sue. - Wy z Diną wydajecie się 

być inne. 

- To zasługa taty. O rany, gdyby nie on... Powtarzał 

nam, żebyśmy wspominały wszystkie miłe chwile i cieszy­

ły się, że były, gdyż niektóre rodziny nie miały nawet tego. 

- Postawiła przed Sue filiżankę herbaty z rosyjskiego sa­

mowara. 

- A jak on sam to znosił? - spytała z lekkim wahaniem. 

- Trudno mi powiedzieć, stara się nic po sobie nie po­

kazywać. Przestał się śmiać, ale otoczył nas jeszcze wię­

kszą opieką i miłością. Czy wiesz, że rzuca wszystko, 

gdy go potrzebujemy i przylatuje z drugiego końca świa­

ta? Zresztą, co ci będę gadać, sama wiesz, że udaje twar­

dziela, a tak naprawdę jest lojalny, oddany, kochający i że 

ma... 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 2 5 

- .. .za córkę największą plotkarę na świecie - wycedził 

Laszló, stając w drzwiach kuchni. 

- Czy to nie jest wkurzające, że on się pojawia i znika 

jak duch? - Lara rozpromieniła się na widok ojca. - Na­

uczył się tego od tych swoich Cyganów... 

- Cyganów? - Sue nie potrafiła ukryć zdumienia. 

- Nie miałabyś ochoty pograć na pianinie? - spytał nieco 

kąśliwie Laszló. - Nie zauważyłem, żebyś dzisiaj ćwiczyła. 

- A kto zrobi kolację? 

- Ja i Suzanne. - Podszedł do lodówki i zajrzał do środka. 

- No, to umrzemy z głodu - jęknęła Lara. - Będziecie 

się na siebie gapić baranim wzrokiem, zamiast wziąć się 

do roboty. - Ze śmiechem uciekła z kuchni, gdy ojciec 

zamierzył się na nią kawałkiem ciasta. 

Sue podniosła się. Proszę bardzo, chętnie pomoże przy 

robieniu kolacji, ale najpierw musi się czegoś dowiedzieć. 

- Co powiedziałeś księżnej? 

- Rozmawiałem z Vigadó. Powiadomiłem go o naszej 

decyzji, aż dziw, że go szlag nie trafił na miejscu. Był 

wyjątkowo wkurzony, sądząc po słownictwie, jakiego użył. 

- Laszló udał, że krzywi się z dezaprobatą. - Uważa, że 

małżeństwo ze mną byłoby dla ciebie piekłem. A jakie jest 

twoje zdanie na ten temat? 

O tak, to byłoby istne piekło. Ale zarazem i niebo. Dla­

tego warto byłoby pocierpieć, żeby w zamian można było 

poznać smak raju. Oczywiście, nigdy się nie przyzna do 

takich myśli. Dlatego nic nie odpowiedziała. 

- Vigadó wie, że musi przystać na moje warunki. Jeśli 

cię nie uchroni przed wpadnięciem w moje ręce, to twoja 

siostra Mariann nigdy mu tego nie wybaczy. Założę się, że 

go rzuci. Dlatego Vigadó musi zatańczyć tak, jak mu za­

gram, jeśli chce tego uniknąć. 

background image

1 2 6 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Wcale nie! Wystarczy, że naśle na ciebie policję. 
- Po pierwsze, nie ma pojęcia, gdzie jesteśmy. Po dru­

gie, odradziłem mu to - mruknął z szatańskim błyskiem 

w oku. - Musiał mi dać słowo honoru, że zachowa milcze­

nie. Ostrzegłem go, że w przeciwnym razie dzisiejszej no­

cy stracisz wianek, czy będziesz tego chciała, czy nie - wy­

jaśnił z zadowoleniem. 

- Brak mi słów, by powiedzieć, co o tobie myślę! - Sue 

nie posiadała się z oburzenia. - Lubisz się znęcać nad ludź­

mi, co? Dlaczego tak nie cierpisz Vigadó? 

- Nie cierpię? Bardzo bym się cieszył, gdyby tylko o to 

chodziło. - Jego twarz przybrała nagle wyraz pełen gory­

czy. - Jest kluczową postacią w tym interesie, który muszę 

ubić. 

- Ach, ten twój tajemniczy układ! - parsknęła pogard­

liwie. - Mam go już po dziurki w nosie. 

Oparł się ciężko o ścianę. 
- Ja też. 
Zniecierpliwiła się. 
- No to daj spokój! Zapomnij o wszystkim, wyjedź 

z Węgier i już. 

- Gdyby to było takie proste... 
Chwyciła go za ramiona. 

- Oczywiście, że jest! Jedyne, co musisz zrobić, to za­

pomnieć o tym, co sobie wbiłeś do głowy... 

- Na razie muszę szybko zrobić kolację - wtrącił cierp­

ko - gdyż w przeciwnym razie rodzina podniesie bunt. 

- Niech cię licho! Ja mówię poważnie, a ty... 

A on, nie przejmując się niczym, przyciągnął ją do siebie 

i pocałował namiętnie. Chwilę później jednak odzyskał pa­

nowanie nad sobą. 

- Spróbujmy zachowywać się jak normalni ludzie - za-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 2 7 

proponował. - Przestańmy się kłócić przynajmniej wte­

dy, gdy moje dzieci są w pobliżu. Nie chcę im robić przy­

krości. 

- Ja też - westchnęła. Naprawdę miała dość tych cią­

głych utarczek. Z przyjemnością powita kilka godzin spo­

koju. - Dobrze, porozmawiajmy o czymś innym. Lara mó­

wiła coś o Cyganach... - zaczęła. 

- Rzeczywiście nauczyli mnie wielu rzeczy - przyznał 

z ociąganiem i sięgnął do zamrażalnika. - Lubisz dziczy­

znę? - Nie czekając na odpowiedź, wskazał na wielki kosz. 

- Obierz ziemniaki. 

- Jak to się stało? I kiedy? 

Posłał jej poirytowane spojrzenie. 

- Po śmierci mojego ojca. Miałem zaledwie kilkana­

ście lat. 

- No i? 

- Właściwie mogę ci powiedzieć, co mi szkodzi? -

Włożył mięso do kuchenki mikrofalowej i zaczął obierać 

marchew. - Gdy ojciec zmarł, jego wrogowie natychmiast 

wykorzystali sytuację. W ciągu jednej nocy nasze życie 

legło w gruzach. Straciliśmy wszystko, dziadkowie znik­

nęli i zostałem sam. 

- Jak to zniknęli? 

- Zesłano ich do łagru - odparł krótko. - Więcej ich 

nie widziałem. 

Zapadła długa cisza. Suzanne pamiętała, że to właś­

nie rodzice ojca zapewnili mu szczęśliwe dzieciństwo i że 

Laszló żywił do nich wyjątkowo ciepłe uczucia. 

- A ty? - spytała wreszcie nieśmiało po jakimś czasie. 

- Ja też zniknąłem. Przyłączyłem się do Cyganów. To 

była świetna szkoła przetrwania. Nauczyli mnie nie groma­

dzić rzeczy, nikomu nie ufać i ukrywać emocje. Nauczy-

background image

1 2 8 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

łem się kochać otwarte przestrzenie, wolność, muzykę. 

Oraz patroszyć króliki - dodał z krzywym uśmieszkiem. 

- Zaczynam rozumieć... - mruknęła w zamyśleniu 

Sue. 

- Znali się na ludziach i tę wiedzę też mi przekazali. 

Dlatego tak dobrze sobie później radziłem w interesach. 

Gdy chciałem wyjechać do Stanów, załatwili mi fałszywe 

papiery na nazwisko Lazar. Ocalili mi życie. Właści­

wie stworzyli mnie na nowo, za co będę im dozgonnie 

wdzięczny. Ubrudzisz sobie ubranie - powiedział nagle 

bez związku. 

Sięgnął po wiszący na ścianie fartuch i założył go Sue. 

Zamiast go jednak wiązać, objął ją od tyłu i przytulił do 

siebie. Zajęta obieraniem ziemniaków nie bardzo mogła się 

bronić. A raczej nie bardzo chciała... 

- Nie - szepnęła, z trudem przezwyciężając pokusę. 

- Ktoś może wejść. 

Przesunął wargami po jej policzku. 

- Moje córki nie miałyby nic przeciw temu. Oj, ale jak 

nie dostaną kolacji na czas, to rzeczywiście będą złe. - Pu­

ścił ją z widocznym ociąganiem. 

- Są szalenie sympatyczne - przyznała szczerze Sue. 

- Nie sądziłam, że piętnastoletnia dziewczyna może tak 

wspaniale grać - dodała, gdyż z piętra dobiegała piękna 

muzyka. 

Laszló nie posiadał się z dumy, choć próbował tego nie 

okazywać. 

- Lara uparła się, że zostanie pianistką. 

- Nigdy bym nie zgadła, że masz taką rodzinę. - Za­

myśliła się. - Twoje życie jest pełne zagadek i niespo­

dzianek. 

- Tylko dla tych, którzy słuchają plotek i czytają bru-

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 2 9 

kową prasę - skomentował zgryźliwie. - Przez te wszy­

stkie lata narobiłem sobie masę wrogów. Zwłaszcza wśród 

tych, którzy radzą sobie gorzej ode mnie. Oskarżają mnie 

o wszystko, co najgorsze, byle tylko odwrócić uwagę od 

własnej nieudolności. 

Sue zastanowiła się nagle, czy przypadkiem uprzedze­

nia Istvana i Vigadó również nie zostały w dużym stopniu 

oparte na czyichś pomówieniach. Gdyby tylko udało jej się 

dotrzeć do prawdziwego Laszló, pokazać go wszystkim, 

pogodzić całą rodzinę... Chyba zaczyna wierzyć w bajki. 

Ale czy jest coś złego w pragnieniu, by wszystkich uszczę­

śliwić? 

- Obawiam się, że to za mało - mruknął, gdy skończyła 

obierać ziemniaki i rozejrzała się za jakimś garnkiem. 

Zdziwiła się. 

- Ma przyjść ktoś jeszcze? 

- Jo, czyli mąż Diny, oraz Ferenc z żoną. Jak zwykle. 

Jo okazał się przesympatycznym Amerykaninem 

o wspaniałym poczuciu humoru. Pracował dla Laszló i wi­

dać było, że cieszy się nieograniczonym zaufaniem teścia. 

Sue w duchu pochwaliła wybór Diny, która z każdą chwilą 

zyskiwała w jej oczach. 

Podobało jej się też, że wszyscy są traktowani jednako­

wo i że stróż z żoną czują się tu równie dobrze jak człon­

kowie rodziny. Ujęło ją to bardzo i Laszló zdobył u niej 

kolejny punkt. Doceniła też jego takt i umiejętność pro­

wadzenia rozmowy, do której starał się wciągać każde­

go, nikogo nie pomijając. Dzięki temu kolacja przebiegała 

w przemiłej atmosferze. Sue poczuła się jak w domu i na­

gle zapragnęła należeć do tej rodziny. Codziennie siedzieć 

u boku Laszló... Rozmarzyła się. 

- Suzanne? 

background image

130 

WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Zamrugała powiekami. Pewnie za dużo wypiłam, doszła 

do wniosku. Dlatego zrobiła się taka sentymentalna. Przy­

pomniały jej się wieczory w Widecombe i dlatego tak emo­

cjonalnie reaguje. To nie ma nic wspólnego z Laszló. To 

nieprawda, że czuje do niego coś specjalnego. Chwilowy 

zawrót głowy, nic poza tym. Jak wytrzeźwieję, to mi prze­

jdzie, tłumaczyła sobie. 

- Nie smakuje ci nasze wino? - Przyglądał jej się z tro­

ską. - Chyba nawet nie spróbowałaś. Może masz ochotę 

na coś innego? 

Tak, na twoje pocałunki, szepnęło coś w niej. Starała się 

jednak zagłuszyć w sobie ten głos. Co się z nią dzieje? Co 

to wszystko znaczy, skoro nie jest pijana? Nie, przecież 

niemożliwe, żeby naprawdę się zakochała! 

W pewnym momencie pogodziła się z faktem, że nie i 

uda jej się zasnąć. Bezskutecznie szukała odpowiedzi na 

pytanie o prawdziwą naturę Laszló. Do tej pory uważała, 

iż jest wyrachowany, bezlitosny i okrutny. Podczas kolacji 

pokazał zupełnie inne oblicze. Troskliwy, kochający, deli­

katny... 

Musi przestać o nim myśleć, bo inaczej zwariuje. Po­

stanowiła zejść do kuchni i zrobić sobie coś do picia. Wsta-. 

ła, włożyła pożyczony szlafork i wymknęła się na korytarz. 

Nagle usłyszała cichy płacz, który dobiegał z pokoju dzie­

cka. Zaniepokojona, bezszelestnie otworzyła drzwi. 

Laszló łagodnie kołysał wnuka w ramionach i ściszo­

nym głosem śpiewał mu kołysankę. Jakiż on piękny, po­

myślała ze wzruszeniem. Jeszcze nigdy go takim nie wi­

działa. Matko jedyna, naprawdę poszłabym za nim na sam 

koniec świata. Niechby tylko powiedział... 

- Chodź - odezwał się znienacka. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 3 1 

Skąd wiedział o jej obecności? Och, gdyby dorwała tych 

jego Cyganów... Nawet nie może mu się spokojnie przy­

jrzeć. Szkoda. Podeszła i kładąc dłonie na ramieniu uko­

chanego, pochyliła się nad maleństwem, które już się uspo­

koiło. 

- Jaki słodki! - szepnęła z zachwytem. - Czyż może 

być coś cudowniejszego niż śpiące dziecko? 

Laszló z ogromną czułością położył Nikkiego do łóże­

czka i nastawił pozytywkę. Delikatne dźwięki wypełniły 

pokój. Na twarzy Sue pojawił się rozmarzony uśmiech. 

- Może być. Ty. Właśnie teraz z tym uśmiechem na 

twojej anielskiej twarzy. - Ujął jej drżące dłonie. 

Przytuliła się z głębokim westchnieniem i wsparła gło­

wę na piersi Laszló. Słyszała mocne i szybkie bicie jego 

serca. Łagodnie odsunął ją od siebie. 

- Nie tak blisko. Nie mogę zapominać, że jesteś tylko 

moją kartą przetargową. 

- Nie zapominasz - odparła bliska płaczu Suzanne. -

Robisz ze mną wszystko, co chcesz. Zmuszasz mnie nawet 

do udawania twojej narzeczonej! 

Pochylił się nad łóżeczkiem i musnął wargami policzek 

śpiącego maleństwa. 

- Nie takie rzeczy bym dla niego zrobił. 

- Dla niego? - spytała z nagłym niepokojem. - Czy coś 

się stało? 

Milczał przez chwilę. 

- Moja rodzina jest w niebezpieczeństwie. 
- O, Boże, nie! - Ze strachem spojrzała na uśmiecha­

jące się przez sen niemowlę i jej serce wezbrało miłością. 

Podniosła na Laszló pełne łez oczy. - Nie zniosłabym my­

śli, że coś może się stać komuś z was. Teraz zaczynam 

rozumieć, czemu jesteś taki spięty. Domyślam się, że gro-

background image

1 3 2 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

żono ci porwaniem kogoś z nich. Dla pieniędzy czy z zem­

sty? Zawiadomiłeś już policję? 

Chwycił ją mocno za ramiona. 

- Sam sobie poradzę - warknął z furią. -I nie patrz na 

mnie takim wzrokiem! - Odepchnął ją od siebie. - Lepiej 

stąd idź. 

Lecz Sue nie była przyzwyczajona do tego, by zostawiać 

bez pomocy kogoś, kto boryka się z jakimś problemem. 

- Wiesz co? Chodźmy do ogrodu i tam porozmawiajmy 

- zaproponowała. - Dobrze ci to zrobi. 

- Wiem, co by mi dobrze zrobiło. Seks. - Ogarnął ją 

głodnym wzrokiem. - Jesteś chętna? 

Cofnęła się z niepokojem. 

- Dobrze wiesz, że nie! Jak w ogóle możesz coś takiego 

mówić w takiej sytuacji? 

- Ponieważ nie życzę sobie niczyjego współczucia 

i głaskania mnie po główce - burknął opryskliwie. - Mu­

szę się w jakiś sposób rozładować, bo inaczej coś mnie trafi. 

Dlatego albo idziesz ze mną do łóżka, albo zejdź mi z oczu! 

Nadal pragnęła mu pomóc, lecz widziała, że żadne roz­

sądne argumenty nie dotrą do niego. Nawet nie miała do 

niego żalu. Rozumiała, że był straszliwie sfrustrowany i że 

wyładowywał na niej swój gniew tylko dlatego, że nawi­

nęła mu się pod rękę. Najgorsze było to, że nie mogła mu 

ulżyć w bólu. Sposób, jaki on zaproponował, oczywiście 

nie wchodził w rachubę. Dlatego stała i patrzyła na niego 

w milczeniu, nie kryjąc łez, które ciężkimi kroplami spły­

wały po jej policzkach. 

Przez chwilę panowała cisza. Wreszcie Laszló z gniewem 

wyszedł z pokoju i zostawił ją samą z dzieckiem. Niedługo 

potem dobiegł ją tętent kopyt pędzącego galopem konia. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 3 3 

Nawet jeśli Laszló zauważył świadczące o nie przespa­

nej nocy sińce pod jej oczami, nie skomentował tego ani 

słowem. W ogóle niewiele mówił, był ponury i nieprzystę­

pny. Gdy się już odzywał, to tylko po to, by poganiać 

wszystkich dookoła. Wreszcie Lara udała się do szkoły, 

Dina z Nikkim do przyjaciół, a Jo do pracy. Zostali tylko 

we dwoje. 

- Tam są twoje rzeczy - burknął i machnął ręką w stro­

nę wieszaka. - Żona Ferenca uprała i uprasowała twoją 

bluzkę. Musisz wyglądać jak człowiek, skoro mamy zała­

twiać interesy. 

Oznaczało to, że spędzą ten dzień razem. I czasem będą 

tylko we dwoje. W samochodzie. Blisko. Bardzo blisko... 

- Nie jestem pewna, czy powinnam z tobą jechać - za­

częła z wahaniem. 

- Zmuszę cię, jeśli nie zechcesz. 

Spojrzała na niego ze smutkiem. 

- Czy naprawdę musisz mnie ranić? 

W odpowiedzi odsunął od siebie nietknięte śniada­

nie i bez słowa opuścił kuchnię. Cóż więc miała zrobić? 

Przygotowała się do wyjścia, po czym, zrezygnowana 

i zmęczona jego złym humorem, potulnie wsiadła do sa­

mochodu. 

Odwiedzili kilka zakładów włókienniczych, spotkali się 

z paroma osobami i przeprowadzili wstępne rozmowy. 

Właściwie przeprowadził je Laszló. Sue z własnej woli 

ograniczyła się do wybierania próbek materiałów oraz pa­

trzenia i słuchania, gdyż wiedziała, że takiej lekcji prowa­

dzenia interesów nie dostanie nigdzie. 

Jej podziw rósł z każdą chwilą. Laszló był uprzejmy, 

lecz nie nadskakujący, twardy, lecz nie arogancki, pewny 

swego, lecz nie zarozumiały. Wykazał się niezwykłą wprost 

background image

1 3 4 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

cierpliwością, opanowaniem, rozeznaniem potrzeb rynku 

oraz znajomością ludzkiego charakteru. W efekcie każdy 

w końcu dobrowolnie przystawał na jego warunki. 

Z drugiej strony rosło również jej zdumienie. W stosun­

ku do niej zachowywał się przedziwnie. Obejmował ją, 

posyłał jej znaczące uśmiechy i czułe spojrzenia. Gdy jed­

nak wsiadali do samochodu, by pojechać w kolejne miej­

sce, zmieniał się nie do poznania. Stawał się milczący 

i traktował ją jak powietrze. 

Gdy opuszczali kolejny zakład, nie wytrzymała. 

- Przestań! - zdenerwowała się, gdy przytulił ją mocno 

do siebie. 

- Uspokój się - szepnął jej do ucha. - Zależy mi na 

tym, żeby nikt nie miał wątpliwości co do łączących nas 

uczuć. Zobaczysz, że ci się to opłaci. Ludzie będą się dla 

ciebie specjalnie starać. 

- Jak to? Chcesz, żeby myśleli, że my... że my... 
- .. .jesteśmy kochankami - podpowiedział półgłosem. 

- Nie rozumiem - mruknęła z urazą. 

- Nie musisz - odparł nonszalancko i pocałował ją na 

oczach wszystkich. - Wystarczy, że zrobisz, co ci każę. 

- Szarmancko otworzył drzwiczki samochodu. Komplet­

nie oszołomiona usiadła na swoim fotelu. - Uśmiechnij 

się! - zażądał, zajmując miejsce za kierownicą. - Poma­

chaj im ręką, wdzięcz się do mnie. No, już! 

Posłusznie wykonała jego polecenia. Ech, gdyby to jego 

rozkochane spojrzenie było szczere, a nie tylko na pokaz, 

byłaby gotowa zrobić dla niego absolutnie wszystko. 

Gdy tylko minęli zakręt, twarz Laszló ponownie przy­

brała zimny i nieprzyjemny wyraz. Suzanne poczuła, że 

ma tego dość. 

- Jeśli mam coś osiągnąć tylko dlatego, że ludzie będą 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 3 5 

uważać mnie za twoją kochankę, to ja z tego rezygnuję 
- oznajmiła stanowczo. 

Rozległ się przeraźliwy pisk opon, gdy Laszló gwałtow­

nie nacisnął na hamulec. Stanęli na środku drogi. 

- Nie zrezygnujesz. Wiem, co robię, i masz mnie słuchać! 

- Ale to jest nieuczciwe! 

Gniewnie chwycił ją za ramiona i potrząsnął. 

- Chyba nie wymagam zbyt wiele? Wystarczy, że się 

do mnie uśmiechniesz i pozwolisz się objąć. Co ci szkodzi? 

- Szkodzi mi - odparła sztywno. - Nie uznaję takich 

metod działania. 

Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu. Najwyraźniej 

zastanawiał się, co ma z tym fantem zrobić. Wreszcie po­

woli odpiął pas bezpieczeństwa. 

- Dobra, powiem ci prawdę. To ma niewiele wspólnego 

z interesami. Po prostu mam na ciebie cholerną ochotę 

i trudno mi się powstrzymać. Wolę okazywać ci to przy 

ludziach, gdyż przy nich nie mogę sobie pozwolić na zbyt 

wiele. Gdy zaś jesteśmy tylko we dwoje, staram się trzymać 

ręce przy sobie. Teraz jednak sama mnie sprowokowałaś... 

Pocałował ją, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. 

Dla zachowania pozorów zdobyła się na słaby protest, po 

czym oplotła go ramionami i przyciągnęła bliżej. Chwilę 

później poleciała do tyłu, gdyż Laszló znienacka rozłożył 

siedzenie. Już sięgał do klamry jej pasa, lecz nagle zrezyg­

nował. 

- Tym razem nie pozwolę ci uciec - mruknął z uśmie­

chem. 

- Ale... Przecież mamy jeszcze dzisiaj wiele do zrobienia 

- wyszeptała, nie odrywając wzroku od jego zmysłowych ust. 

- O, bardzo wiele... - przytaknął i przesunął dłonią po 

jej uległym ciele. 

background image

1 3 6 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Dobiegający z tyłu dźwięk klaksonu spowodował, że aż 

podskoczyli. Laszló pośpiesznie podniósł siedzenie Suzan­

ne do normalnej pozycji i ruszył, żeby nie tarasować drogi. 

- Pragnę cię, choć próbuję z tym walczyć. Niech to 

wszyscy diabli! 

- Czy nie czujesz, że w ten sposób zdradzasz pamięć 

swojej żony? - spytała z wahaniem. 

- Nie - warknął przez zaciśnięte zęby. 

Zapadło nieznośne milczenie. Suzanne wiedziała, że zo­

stała schwytana w pułapkę bez wyjścia. Padła ofiarą nie 

tylko podejrzanych planów Laszló, ale również własnych 

pragnień i emocji. Ale jak to się mogło stać? Czuła się tak, 

jakby rzucono na nią jakiś czar. Im bardziej się szarpała 

i próbowała wyrwać, tym mocniej zaciskały się wokół niej 

niewidzialne więzy. Owszem, zamiast starać się z nich wy­

wikłać, mogłaby je przeciąć raz na zawsze. Wystarczyłoby 

powiedzieć, że zrywa wszelkie umowy i odchodzi. Pragnę­

ła tego coraz bardziej, gdyż miała wrażenie, że się dusi. 

Jednak w ten sposób wydałaby wyrok na Tanyę i Istva'na. 

- Nienawidzę cię! 
- Ja ciebie też - odparł ponurym głosem. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Gdy wracali, było już ciemno. Mieli za sobą naprawdę 

męczący dzień, Laszló starał się więc prowadzić ostroż­

nie, gdyż zdawał sobie sprawę, iż nie jest w tak dobrej 

formie jak zazwyczaj. Suzanne zauważyła, że drogi na 

Węgrzech są znacznie mniej bezpieczne niż w Anglii. Ro­

werzyści, posiadacze wozów i traktorów czy też idący po­

boczem piesi w ogóle nie troszczyli się o światła odblasko­

we, w związku z czym byli zupełnie niewidoczni. 

- Jak daleko do zamku? - spytała z niepokojem. 

- Nie jedziemy do zamku. Przez kilka najbliższych dni 

pomieszkasz z nami - powiedział, nie odrywając oczu od 

jezdni. Sięgnął na oślep po jakąś kasetę i próbował włożyć 

do magnetofonu. - Cholera, zapomniałem, że się popsuł. 

- W ostatniej chwili wyminął wędrującą luzem krowę, któ­

ra znienacka wyszła niemal na środek drogi. - Zaraz się 

w coś wpakuję... Śpiewaj! 

- Słucham? 
- Śpiewaj, mów do mnie, cokolwiek. Chyba nie chcesz, 

żebym zasnął za kierownicą? 

Zaczęła więc nucić wszystkie piosenki, które przycho­

dziły jej do głowy. Laszló czasami przyłączał się, cały czas 

jednak ze ściągniętymi brwiami wpatrywał się w krętą, 

obsadzoną drzewami drogę, która wiła się przez niezliczo­

ne osady. Nagle za którymś zakrętem zamajaczył ciemny 

kształt. 

background image

138 

WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Uważaj! - krzyknęła histerycznie Sue i bez namysłu 

rzuciła się w bok, by osłonić Laszló. Gdyby coś się miało 

stać, to główny impet uderzenia pójdzie na nią... 

On zrobił dokładnie to samo. Puścił kierownicę, by 

ochronić Suzanne, samochód wykonał gwałtowny skręt, 

o milimetry minął zupełnie nie oświetlony wóz, ześlizgnął 

się na pobocze i zatrzymał nie opodal drzewa. 

Obejmowali się drżąc, niezdolni wypowiedzieć choćby 

słowa. Wyładowana fura minęła ich powoli. Końskie ko­

pyta stukały miarowo o asfalt, a śpiący woźnica kiwał się 

na koźle. Laszló przygarnął Sue jeszcze mocniej. 

- Ja już dłużej nie mogę - wyszeptał jej do ucha. 
- Tak, nie powinieneś dalej prowadzić. Czy da się tu 

znaleźć jakiś nocleg? 

Odpowiedział jej niewesoły śmiech. 

- Nie to miałem na myśli. - Pocałował ją lekko. - Ale 

dobrze, zaraz znajdziemy jakiś zajazd. 

Następne dni wyglądały podobnie. Wyjazdy, rozmowy, 

podpisywanie umów, wybieranie próbek, wieczorem ro­

dzinne kolacje. Umizgi Laszló, gdy znajdowali się wśród 

ludzi, jego chłód i obojętność, gdy zostawali sami. Suzanne 

nie wiedziała jednak, kiedy udawał, a kiedy był sobą. Dla­

tego nie była do końca pewna swoich uczuć do niego. Raz 

sądziła, że go kocha, kiedy indziej pałała do niego niena­

wiścią. Czasem miała ochotę wszystko rzucić i uciec jak 

najdalej, by chwilę później pragnąć zostać z nim do końca 

życia. 

Zabronił jej dzwonić do kogokolwiek, lecz zgodził się, 

by napisała list do Mariann. Zamierzała się wyżalić, a za­

miast tego skończyło się na hymnie pochwalnym na cześć 

Laszló. Chaos w jej głowie powiększał się z każdym 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 3 9 

dniem, nic więc dziwnego, że w pewnym momencie wre­

szcie nie wytrzymała. 

Jak zwykle jedli wszyscy razem kolację, gdy Suzan­

ne nagle zaczęła płakać. Próbowała się jakoś opanować, 

lecz wciąż wstrząsało nią rozpaczliwe łkanie. Ukryła twarz 

w dłoniach i szlochała bez opamiętania. 

- Zostawcie nas samych! - zażądał ostrym głosem 

La'szló i chwilę później w kuchni nie było już nikogo. 

Liczyła na to, że zacznie ją pocieszać, przepraszać, lecz 

zawiodła się boleśnie. On po prostu czekał, aż się sama 

uspokoi! Dbał o nią tyle, co o zeszłoroczny śnieg! A ona, 

idiotka, łudziła się chwilami.... Ogarnął ją taki gniew, że 

aż przestała płakać. 

- A teraz my wyjdziemy - rozkazał. 
- Nie będziesz więcej mną rządził! 
- Żadne z nas nie ma już siły ciągnąć tego tak, jak jest. 

Musimy porozmawiać, a to trochę potrwa. Nie każmy więc 

wszystkim czekać na zewnątrz. Pozwólmy im spokojnie 

zjeść. 

Zrezygnowana, poszła za nim do ogrodu. Usiadł na 

ławeczce, podczas gdy Sue stanęła nad nim w wyczekują­

cej pozie. 

- Muszę ci wyjaśnić, jakie niebezpieczeństwo grozi 

mojej rodzinie. Nie chodzi wcale o to, że ktoś zamierza po­

rwać moje dzieci, źle mnie wtedy zrozumiałaś. Było mi to 

nawet na rękę,nie zamierzałem cię do końca wtajemniczać 

w moje sprawy. Teraz widzę, że bez tego się nie obejdzie. 

Otóż prawdziwe zagrożenie stanowi dla nich Vigadó. 

Postanowiła, że tym razem nie da się nabrać na kolejnie 

kłamstwo. 

- Jasne - wycedziła drwiąco. - Znany jest z tego, że 

terroryzuje dzieci i odbiera im cukierki. Nagle straciła 

background image

1 4 0 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

cierpliwość. - Jak śmiesz go oskarżać? To jeden z najpo-

rządniejszych... 

Laszló również przestał panować nad sobą. Chwycił ją 

za rękę i boleśnie ścisnął. Suzanne z jękiem osunęła się na 

ławkę. Jak mogła kiedykolwiek kochać tego brutala? 

- A teraz słuchaj i nie przerywaj mi. Jak wiesz, Vigadó 

zarządza wielkim międzynarodowym wydawnictwem. Ja­

kiś czas temu złożono u niego maszynopis książki, którą 

napisał mój były pracownik. Był moją prawą ręką, nie­

mal partnerem. Obecnie odsiaduje dziesięcioletni wyrok 

w Hong Kongu za defraudację i korupcję. 

- Rozumiem! - wyrwało jej się. - Boisz się, że dzieci 

odkryj ą twóje matactwa! 

Spojrzał jej głęboko w oczy. 

- Naprawdę myślisz, że zaryzykowałbym szczęście 

mojej rodziny, robiąc coś nieuczciwego? - spytał w ogro­

mnym napięciu. 

Zastanowiła się przez moment. 

- Nie. - Z przekonaniem potrząsnęła głową. - Wiem, 

że nie zrobiłbyś tego. W takim razie, czego się obawiasz? 

Puścił jej rękę i milczał przez chwilę. Suzanne była 

świadoma, że nie jest to dla niego łatwa decyzja. Miał 

jej powierzyć swój największy sekret. Miał zrobić coś, 

czego nienawidził z całego serca - odsłonić się przed 

kimś. 

- Gdy tylko przejrzałem jego grę, natychmiast zawia­

domiłem policję. Wiedział, że to przeze mnie trafił do 

więzienia, więc postanowił się zemścić. W swojej książce 

nie oskarżył mnie wprost, lecz aż roi się w niej od aluzji, 

że działał wyłącznie na moje polecenie. Rzekomo obna­

żył moje prawdziwe oblicze i wybielił się moim kosztem 

w oczach opinii publicznej. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 4 1 

- Przecież możesz podać sprawę do sądu i udowodnić, 

że jesteś niewinny! 

Podniósł się i zaczął nerwowo krążyć dookoła ławki, 

niczym tygrys w klatce. 

- A kogo obchodzi, jak było naprawdę? - spytał z go­

ryczą. - Wszyscy gonią za sensacją. Nawet jeśli udowodnię 

swoje racje, to i tak jestem skończony. Wszystkim zostanie 

w pamięci, że byłem w coś zamieszany, że stałem się bo­

haterem skandalu, że związałem się z kryminalistą. Skoro 

on popełniał przestępstwa, to pewnie ja też. Jest nawet 

przysłowie, że ryba psuje się od głowy... - Zacisnął usta. 

- Gdyby chodziło tylko o mnie, nie przejmowałbym się 

aż tak. Ale pomyśl, co to będzie oznaczało dla moich naj­

bliższych. Kolejny cios, przed którym muszę ich obronić. 

Muszę! 

Z całego serca pochwalała jego determinację, gdyż ro­

zumiała go doskonale. Przecież znajdowała się w identy­

cznej sytuacji. Robiła wszystko, by ocalić swoją rodzinę 

przed następną tragedią. 

- W takim razie porozmawiaj z Vigadó. Powiedz mu 

prawdę! 

Roześmiał się drwiąco. 

- Powiedziałem, lecz nic to nie dało. Po pierwsze, nie 

miał powodów, żeby mi wierzyć. Po drugie, świetnie zarobi 

na tej książce, nie zamierza więc marnować okazji. Po 

trzecie, chciał się odegrać za Istvana. Wiedział, że przyszły 

szwagier ma ze mną na pieńku i postanowił mu zrobić 

przysługę. 

Wpatrywała się w niego ze zgrozą. Z całej siły pragnęła 

mu pomóc, lecz nie wiedziała jak. 

- A co ja mam z tym wszystkim wspólnego? 

- Musiałem znaleźć na niego jakiegoś haka - wyjaśnił 

background image

142 

WIĘZY PRZEZNACZENIA 

ponuro. - Przekupstwo nie wchodziło w grę, facet ma kry­

ształowy charakter. Groźba, że ujawnię swoje pochodzenie 

też by nic nie dała. Lubi Istvana i Tanyę, ale nie na tyle, 

żeby się dla nich poświęcać. Kazałby mi iść do diabła. 

, - Więc? - spytała bez tchu. 

- Zastanowiłem się nad jego słabymi punktami. Ma] 

dwa: Lindi i Mariann. Dziecko odpadało, została narze­

czona. Ponieważ ani bym jej nie uwiódł, ani nie miał czym 

szantażować, musiałem z kolei znaleźć jej najsłabszy 

punkt. Tak dotarłem do ciebie. Wiedziałem, że Vigadó 

będzie się trząsł nad twoim szczęściem i nad twoją zagro­

żoną niewinnością. Zgodzi się na wszystko, by nie dopu­

ścić do naszego małżeństwa. Gdyby Mariann dowiedziała! 

się, że mógł cię ochronić i nie zrobił tego, straciłby ją. 

Bezsilnie usiadła na ziemi. Była straszliwie blada. Nie 

pojmowała, jak można być aż tak wyrachowanym. Laszlól 

zaplanował każdy ruch w najdrobniejszych szczegółach i 

z zimną krwią manipulował wszystkimi dookoła. Co pra­

wda w chwalebnym celu zaoszczędzenia cierpień rodzinie, 

ale tym niemniej... 

- To znaczy, że nasza współpraca też była częścią pla-

nu? Wcale nie chciałeś mi pomóc, prawda? - Z przygnę­

bieniem pokiwała głową nad swoją naiwnością. 

- Musiałem sprawić, żebyś przebywała wciąż ze mną 

i żeby widywano nas razem. Ale teraz wiem, że to jesz­

cze za mało. Czas działa na moją niekorzyść. Nie wiem, 

kiedy Vigadó zamierza wydać tę książkę, więc wskaza­

ny jest pośpiech. Dlatego potrzebuję twojej pomocy, Su­

zanne. 

- To znaczy? - spytała bezbarwnym głosem. 

- Trzeba przycisnąć go jeszcze bardziej. Musi być prze­

konany, że naprawdę poważnie myślimy o małżeństwie. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 4 3 

Chcę, by twoja rodzina sądziła, że zostaliśmy już kochan­

kami. 

Nagle zrozumiała. 
- Ach, to stąd twoje dziwne zachowanie! Powiedziałeś, 

że to dlatego, iż nie możesz się powstrzymać, że mnie 

pragniesz, a naprawdę chodziło o to, by rozeszły się plot­

ki... - Jęknęła głośno, gdyż naraz w pełni uświadomiła 

sobie ogrom jego perfidii. - Ty przeklęty... 

- Daruj sobie - powiedział zimno. - Nie obchodzi 

mnie, co o mnie myślisz. Zrobiłem to, co musiałem zrobić, 

nie miałem innego wyjścia. Ciesz się, że odstąpiłem od 

mojego pierwotnego planu. 

- Co chciałeś zrobić? 

- Od razu przespać się z tobą. W jednej chwili miałbym 

Vigadó w garści. Ale te twoje zasady... - Skrzywił się. 

- Postanowiłem najpierw cię zmiękczyć, odwołać się do 

wrażliwego kobiecego serca. Poznałem cię z moją rodziną. 

Polubiłaś ich, prawda? Oni też darzą cię sympatią. Dlatego 

teraz chętnie im pomożesz. Z własnej i nieprzymuszonej 

woli. 

No nie, wszystkiego mogła się spodziewać, ale przecież 

nie tego! Zerwała się na równe nogi. 

- Z premedytacją posłużyłeś się własnymi dziećmi! 

Grałeś na ich i na moich uczuciach! - cisnęła mu prosto 

w twarz. 

Wzburzony do głębi chwycił ją mocno za ramiona. 
- Po to, żebyś teraz była skłonna ochronić ich przed 

ciosem. Co ci szkodzi poudawać, że ze mną sypiasz? To 

chyba niewielka cena za ocalenie mojej rodziny? - W jego 

czarnych oczach dostrzegła udrękę i rozpacz. - Czy ty 

w ogóle nie masz serca? Jak możesz odmawiać takiego 

drobiazgu? 

background image

1 4 4 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Ponieważ wtedy ja zranię moich najbliższych, zwła­

szcza ojca. Czy zdajesz sobie sprawę, jak będzie się czuł,; 

gdy ze wzgardą odrzucę jego nauki? Wszyscy się ode mnie 

odwrócą, gdy mu to zrobię - tłumaczyła gorączkowo. 

- A czy ty zdajesz sobie sprawę, że ja chronię nie tyl­

ko moje córki i wnuka, lecz tysiące ludzi, którzy dla mnie 

pracują na całym świecie? Daję im pracę i czuję się za nich 

odpowiedzialny! W odróżnieniu od ciebie widzę dalej niż 

koniec własnego nosa. - Popatrzył na nią najpierw z nie­

dowierzaniem, a potem z pogardą. - Po tym, co ci teraz 

powiedziałem, ty jeszcze się wahasz? Tak się trzęsiesz 

o swoją opinię, że nie poświęcisz jej dla ratowania tylu 

osób? 

Suzanne objęła skołataną głowę dłońmi. Całe jej upo­

rządkowane życie, w którym wszystko było jasne i proste, 

i na każde pytanie dawało się znaleźć rozsądną odpowiedź, 

zostało wywrócone do góry nogami. Nie potrafiła się od­

naleźć w świecie manipulacji, kłamstw i bezlitosnej walki 

o przetrwanie. 

- Ja już nic nie wiem - wyszeptała bezradnie i rozpła­

kała się jak dziecko. 

Przez chwilę patrzył na nią zimno, wreszcie znienacka 

przytulił ją do siebie i trzymał w ramionach tak długo, aż 

się nieco uspokoiła. Zaprowadził ją potem do kuchni, wziął 

jej torebkę, następnie wsiedli do samochodu. Sue było 

doskonale obojętne, dokąd jadą. Nie zwracała też uwagi na 

to, co Laszló mówił do telefonu, który miał w wozie. Kiedy 

jednak znaleźli się na jakimś pasie startowym, na którym 

stała niewielka awionetka, stanowczo odmówiła dalszego 

udziału w tej nocnej eskapadzie. 

- Zabieram cię do domu - wyjaśnił ponurym tonem. 

- Do domu? - zdumiała się. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 4 5 

- Do Anglii. 
Potulnie dała się wsadzić do samolotu, gdzie siedziała 

w stanie kompletnego odrętwienia przez całą podróż. Gdy 

wylądowali w Exeter, Laszló wynajął samochód i zawiózł 

ją do Widecombe. Pomógł jej wysiąść, znalazł w jej toreb­

ce klucz i otworzył drzwi. Zauważyła przy tym ze zdziwie­

niem, że jego dłoń drżała. Zapalił światło, nasłuchiwał 

przez chwilę. W domu panowała cisza, widocznie pastor 

Evans bawił jeszcze w zamku Huszarów na Węgrzech. 

- Żegnaj - powiedział krótko i zawrócił do samochodu. 

Oprzytomniała w jednej chwili. 
- Jak to? 

Przystanął na chwilę. 

- Czuję, że naprawdę nie mogę liczyć na twoją po­

moc. Trudno. Będę musiał poradzić sobie sam - powie­

dział z ogromnym znużeniem. 

- Zaczekaj! - zawołała za nim. 

Co robić, co robić? Przecież nie może go zawieść! A czy 

może zawieść rodzinę? Tak źle i tak niedobrze. Jak przed 

laty księżna, tak teraz ona musiała wybrać mniejsze zło. 

Tylko co nim jest? 

- Nie mogę czekać w nieskończoność, aż ty rozważysz 

wszystkie za i przeciw. I tak wiem, jaka będzie twoja od­

powiedź. Dlatego zostawiam cię w spokoju, tak jak chciałaś. 

Śpij dobrze, Suzanne. 

Popatrzyła na oddalającą się sylwetkę i naraz zrozumia­

ła, że jeśli go więcej nie zobaczy, to jej życie przestanie 

być cokolwiek warte. Bez namysłu pobiegła za nim. 

- Zostań! 
- Nie mam po co - mruknął ponuro. 

Wiedziała, że musi go koniecznie zatrzymać. W jakikol 

wiek sposób. 

background image

1 4 6 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

- Masz! Chcę, żebyś spędził tę noc ze mną - powie­

działa bez tchu, w ogóle nie bacząc na konsekwencje. 

Zawahał się przez ułamek sekundy, po czym stanow­

czym krokiem podszedł do samochodu. Zdeterminowana 

Suzanne dopadła go jednak, zanim wsiadł, zawisła mu na 

szyi i obsypała jego twarz gorącymi pocałunkami. Z wy­

raźnym wysiłkiem odwrócił głowę. 

- Przestań... 

- Ale ja cię kocham! - wyrwało jej się z głębi duszy. 
- Nie! 

Nie spuszczając z niego wzroku, zdjęła z siebie żakiet. 

- A właśnie, że tak - mruknęła uwodzicielskim głosem. 

- Nie bądź śmieszna - żachnął się. - Taka kobieta jak 

ty mogłaby czuć coś do takiego drania, jak ja? 

Zaczęła rozpinać bluzkę. 

- Jestem dla ciebie za stary... - zaczął bez przekonania. 

Ostatni guzik. 

- Mam dwie córki... - powiedział cicho. 

Zdjęła bluzkę. 

- Wnuka... - dodał jeszcze ciszej, wpatrując się z za-

chwytem w kształtne piersi Sue, rysujące się pięknie pod 

koronkową bielizną. 

- Zaczyna ci brakować argumentów - stwierdziła z sa­

tysfakcją i przytuliła się do niego. - Dotknij mnie. 

Po raz pierwszy, odkąd go znała, najwyraźniej stracił] 

głowę. 

- Przestań! Zrozum, nie wolno mi... Och, jesteś taka 

cudowna... Nie! Opamiętaj się, co ty wyprawiasz? 

- Doskonale wiem, co robię. Kocham cię i dlatego po-

mogę ci. Zostanę twoją kochanką, będziesz mógł ubić in-

teres z Vigadó. Masz rację, on się ugnie, gdy obiecasz, że 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 4 7 

zostawisz mnie w zamian za zaniechanie publikacji. - Głos 

jej się załamał. 

Opuści ją... Gdy zaspokoi swoje pragnienie i ochroni 

bliskich, nie będzie jej już dłużej potrzebował. Odejdzie 

bez żalu. Serce ścisnęło jej się boleśnie. Nie, nie myśl teraz 

o tym, powiedziała sobie w duchu. Co będzie, to będzie, 

ale przynajmniej zostaną ci cudowne wspomnienia. Po­

znasz, jak to jest być z nim aż do końca... 

- Suzanne... - Laszló wziął ją w ramiona i bez opa­

miętania całował jej spragnione usta, rozpaloną twarz, je­

dwabiste włosy... Zakręciło jej się w głowie i oparła się 

o niego bezsilnie. - Nie, dziś jednak będziemy spać od­

dzielnie - zadecydował z żalem. - Przecież ty lecisz z nóg. 

Rano pomyślimy, co dalej. 

- Rano polecimy z powrotem. 

Spojrzał jej głęboko w oczy. 

- Naprawdę chcesz mi pomóc i powiedzieć, że... 
- Tak - odparła z mocą. 

Zanim wyruszyli, Sue postanowiła zabrać go w swoje 

ulubione miejsce na wrzosowiskach, skąd roztaczał się nie­

zapomniany widok. Pragnęła podzielić się z nim tym, co 

kochała. Wokół rozciągało się falujące morze traw i fio­

letowych wrzosów, wśród których biegały z rozwianymi 

grzywami dzikie konie. Słychać było jedynie cichy szum 

rzeki i świergot ptaków. 

- Taki tu spokój i cisza - powiedział z zachwytem 

Laszló. -I poczucie swobody. W takim miejscu mógłbym 

być szczęśliwy - dodał w zadumie. 

Podniosła wzrok na jego oświetloną pierwszymi promie­

niami słońca twarz. Wiedziała, że do końca życia nie za-

background image

1 4 8 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

pomni tej cudownej chwili i że zachowa ją w sercu na 

zawsze. 

- Tak bardzo cię kocham - szepnęła ze łzami w oczach. 

Widziała, że mięśnie Laszló napięły się, jakby toczył 

niewidzialną walkę. 

- Czas na nas - oznajmił sucho. 

Gdy po powrocie na Węgry zbliżali się do zamku, serce 

w niej zamarło. Miała pokazać, że uwielbia Laszló do sza-

leństwa, lecz to zadanie nie przedstawiało dla niej naj­

mniejszej trudności. Wręcz przeciwnie, przyjdzie jej to tak? 

łatwo, że niechybnie cała rodzina odwróci się od niej. Po­

tem on ją porzuci i zostanie zupełnie, ale to zupełnie sama. 

Wielki Boże... 

Kiedy tylko wysiadła z samochodu, wpadła wprost 

w otwarte ramiona księżnej, która nie ukrywała radości na; 

jej widok. 

- Chcielibyśmy się zobaczyć z Vigadó - wyjaśnił 

Laszló, gdy już chłodno przywitał się z matką. 

- Najpierw porozmawiacie ze mną - oznajmiła spokój-

nie, ujęła Sue pod rękę i zaprowadziła ją do swego gabinetu. 

Nie śmiała się wyrwać, poszła więc posłusznie, posyła­

jąc Laszló pełne niepokoju spojrzenie. Z ponurą miną udał 

się za nimi. 

- Wcale nie zamierzam z panią rozmawiać - powie­

dział nieprzyjemnym głosem, gdy zaniknęli za sobą drzwi. 

- Mam sprawę do Vigadó... 

Ana Husza'r nie dała się zbić z tropu. 

- I właśnie dlatego najpierw wysłucha pan, co mam do 

powiedzenia. Widzi pan, wszyscy martwiliśmy się o pański 

związek z Suzanne... 

- Bez potrzeby. Ja go kocham! 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 4 9 

- Wiem to z twojego listu do Mariann, moja droga. 

Dlatego postanowiłam sprawdzić twojego wybranka, gdyż 

coś mi się tu nie zgadzało. - Zerknęła na leżące na biurku 

papiery. - Niby ma pan fatalną opinię, a tu nagle okazuje 

się, że działa pan w różnych organizacjach walczących 

o prawa człowieka, założył pan kilka fundacji, za pomocą 

stypendiów wspiera obiecujących młodych ludzi, zajmuje 

się działalnością charytatywną... 

- Skąd pani to wszystko wie? - Z niezadowoleniem 

ściągnął brwi. - Nie przypominam sobie, bym to rozgłaszał 

na prawo i lewo. 

- Bycie księżną nie oznacza pławienia się w luksusach, 

tylko ogromną odpowiedzialność za los innych - odrzekła 

z godnością. - Dlatego muszę dużo wiedzieć, panie Lazar. 

Mam swoje kontakty. Musiałam pana sprawdzić, gdyż mój 

syn nie wyrażał się o panu pochlebnie. Z kolei Mariann 

przysięgała, że Suzanne jest najrozsądniejszą osobą, jaką 

zna i jeżeli pisze o panu same wspaniałe rzeczy, to właśnie 

tak musi być. To mnie przekonało. Nasza Sue zawsze myśli 

trzeźwo i logicznie. 

- No... - poruszyła się nerwowo. W ciągu kilku ostat­

nich dni z tą jej logiką nie było najlepiej. Wszystko przez 

tę beznadziejną miłość. 

- Dlatego nie spoczęłam, aż poznałam całą prawdę. 

Powiedziałam Vigadój co o panu wiem i bez trudu przeko­

nałam go, by odłożył publikację książki do czasu, aż wy­

słucha pańskich racji - uśmiechnęła się księżna. 

- Laszló jest niewinny - przyświadczyła gorliwie Sue. 

- Został wrobiony przez nieuczciwego pracownika. 

- Domyślamy się tego. Vigadó to porządny człowiek. 

Przyznaje, że mógł się mylić i jest jak najbardziej skłonny 

zerwać umowę z tamtym człowiekiem. 

background image

1 5 0 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

Impulsywnie podbiegła do siwowłosej kobiety i uści 

skała ją z całej siły. 

- Nawet pani nie wie, jaka jestem szczęśliwa - wyznała 

z uczuciem. 

- Wyświadczyła mi pani ogromną przysługę, księżni 

- odezwał się dziwnym tonem Laszló. 

Sue spojrzała na niego z nagłym niepokojem. Patrzył na 

swoją matkę takim wzrokiem, że ogarnął ją strach. 

- Nie - szepnęła błagalnie. - Nie możesz tego powie­

dzieć! 

- Mogę i powiem, ponieważ sytuacja zmieniła się zu­

pełnie. Kocham cię, Suzanne. 

Nie, to niemożliwe! To z pewnością kolejna manipu­

lacja z jego strony, pomyślała z nagłym bólem. Lecz 

w oczach Laszló czytała coś innego. Patrzyły na nią z tak 

niewysłowioną czułością... 

- Nie mogę cię dłużej dręczyć. Muszę ci wreszcie wy­

znać całą prawdę. Och, nienawidzę samego siebie za ból, 

jaki ci sprawiłem, ale przysięgam, że cierpiałem bar­

dziej niż ty. Od pierwszej chwili zakochałem się jak ucz-

niak, szalałem za tobą. Nie miałem jednak złudzeń, wie­

działem, że nie mam u ciebie szans. - Rozłożył bezrad­

nie ręce. - Nagle twoje rodzinne powiązania z Vigadó pod­

sunęły mi szaleńczy pomysł, by cię zaszantażować. 

Przedtem zamierzałem zapobiec publikacji książki w inny 

sposób, ale wymyśliłem cały ten misterny plan, by cię przy 

sobie zatrzymać, by mieć cię przy sobie choć przez jakiś 

czas... 

- Och, ty niemądry! - krzyknęła w oszołomieniu Su­

zanne. - Przecież ja zgadzałam się na wszystko dokładnie 

z tego samego powodu! Byleby tylko być z tobą! 

Skoczył ku niej i porwał ją w ramiona. 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 5 1 

- Czy to znaczy, że naprawdę zgadzasz się mnie po­

ślubić? 

- Poślubić cię... - powtórzyła w rozmarzeniu. - Tak, 

po stokroć tak! Nic się nie martw, teraz już wszystko będzie 

dobrze. Porozmawiamy z moją rodziną, wyjaśnimy... 

- Ty mała czarownico - mruknął jej do ucha. - Jak tyś 

to zrobiła? Myślałem, że nie ma na mnie mocnych, a tu 
proszę! Owinęłaś mnie sobie wokół palca. Nie masz poję­

cia, jak z tym walczyłem... 

Kręciło jej się w głowie. Kochał ją, kochał! Czy cokol­

wiek innego mogło się liczyć? 

- Och, Laszló! Gdy wczoraj zrozumiałam, że nigdy 

więcej cię nie zobaczę, wszystko inne przestało mieć dla 

mnie znaczenie. Bez ciebie nic nie ma sensu! Miałeś rację. 

Dopiero gdy coś tracisz, nagle spostrzegasz, jak bardzo jest 

to dla ciebie cenne. 

Bezwiednie spojrzał na Anę Huszar. Sue dostrzegła 

w jego wzroku taki bezmiar tęsknoty, że zapragnęła powie­

dzieć: „Księżno, oto pani syn", lecz nie odważyła się. 

- Chciałbym, żebyśmy po ślubie zamieszkali w Wide-

combe. Wyznam ci szczerze, że marzyłem o tyto przez całą 

drogę tutaj. Znowu pragnę mieć dom, właśnie z tobą, właś­

nie tam, gdzie jest spokój, cisza, wolność i galopują dzikie 

konie. Co ty na to? 

- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham - odpowie­

działa po prostu. 

Księżna przyglądała im się ze wzruszeniem. Wreszcie 

podeszła i z uczuciem pocałowała każde z nich. 

- Moi kochani, tak się cieszę. - Nie potrafiła oderwć 

wzroku od Laszló, którego tęskne spojrzenie poruszyło 

ją do głębi. - To dziwne... Gdy patrzę w pańskie oczy, 

odnoszę wrażenie, jakbym skądś pana znała - zaczęła drżą-

background image

1 5 2 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

cym głosem. - Wydaje mi się, że... - Zaśmiała się lekko, 

zawstydzona swoją reakcją. - Że jest pan dobrym człowie­

kiem. Dlatego musi mi pan wyjaśnić, skąd pańska niechęć 

do mego syna. Nie życzę sobie, by cokolwiek nas dzieliło. 

Pragnę, byśmy tworzyli kochającą się rodzinę i żeby był 

pan częstym gościem w naszym domu, a my w pańskim. 

Naprawdę mi na tym zależy. 

Laszló zbladł, po czym podjął męską decyzję. 

- W moim domu... Mój prawdziwy dom należy do 

kogoś innego, komu bez żalu odstępuję wszelkie prawa. 

- Pocałował dłoń Suzanne. - Nie masz nic przeciw temu, 

że nie będziesz księżną, kochanie? 

- Oczywiście, że nie! - zawołała z radością. - To zna­

czy, że dajesz wszystko Istvanowi! 

- Tak. A mojej matce syna, synową, wnuczki i pra­

wnuka - przytaknął i oboje roześmieli się na widok zdu­

mionej miny księżnej, która nic z tego wszystkiego nie 

rozumiała. - Nie powiedziała pani prawdy mojej narze­

czonej. - Zatopił wzrok w oczach swojej matki. -

W tym zamku urodziło się dziecko. Syn pani i Nikołaja 

Romanowa. 

Księżna zbladła, zachwiała się i ciężko oparła o biurko. 

- Skąd pan wie?! - krzyknęła ostrym głosem, po 

czym załamała się. - A ja tak starałam się zapomnieć 

- zaszlochała, kryjąc twarz w dłoniach. - Mój synek... 

Mój maleńki syneczek... Nikołaj mi go zabrał... Och, 

moja droga - załkała, gdy Sue ze współczuciem objęła 

ją ramionami. - Miałam jego jednego na świecie, szala­

łam z radości, śpiewałam mu, tuliłam... A mąż wyrwał 

mi go siłą z ramion i wywiózł... Powiedział, że jestem 

Węgierką, a syn ma być Rosjaninem. Znienawidziłam 

go z całego serca - wyznała gorzko. - A moje dziecko 

background image

WIĘZY PRZEZNACZENIA  1 5 3 

umarło i nigdy się nie dowiedziało, jak bardzo je ko­

chałam! 

- Nie umarło. - Laszló przytulił do siebie dwie płaczą­

ce kobiety. - To ja, matko. Twój syn. 

Księżna powoli, bardzo powoli podniosła głowę. Z na­

pięciem i nagłą nadzieją wpatrywała się w twarz stojące­

go przed nią mężczyzny. Po jego policzku spłynęła jedna 

duża łza. 

- Synku! 

Suzanne dyskretnie wymknęła się z pokoju, zostawia­

jąc tych dwoje samych i pozwalając im nacieszyć się ich 

radością. Gdy nieco doszła do siebie, poszukała Vigadó, 

wyjaśniła mu wszystko i wreszcie uspokojona usiadła na 

parapecie jednego z zamkowych okien i zapatrzyła się 

w dal. Już o nic nie musiała się martwić. Koniec walk, 

nienawiści i bólu. Odtąd będą jedną wielką rodziną, w któ­

rej zagości zrozumienie i miłość. 

Jakiś czas później usłyszała lekkie kroki i poczuła zna­

jomy dotyk mocnych ramion. 

- Ona mnie zawsze kochała - szepnął Laszló, opierając 

brodę na jej ramieniu. - Ojciec mnie okłamał, gdyż nie 

chciał, bym kiedyś musiał wybierać między nimi. Ale nie 

mam mu za złe, że pragnął mnie mieć dla siebie. Rozumiem 

go. On też potrzebował kogoś kochać. 

Wstała i odwróciła się do niego. Delikatnie pocałował 

jej uśmiechnięte usta. 

- Jak twoja mama poradziła sobie ze świadomością, że 

jednego dnia zyskała syna, wnuczki i prawnuka? - Z mi­

łością przesunęła dłonią po srebrnych pasemkach na jego 

skroniach. 

- Oszalała ze szczęścia i rzuciła się do telefonu - od­

parł z rozbawieniem i czułością. - Przez kilka godzin nikt 

background image

1 5 4 WIĘZY PRZEZNACZENIA 

się tu nie dodzwoni, bo mama musi powiadomić całą ro­

dzinę i wszystkich przyjaciół. 

- Należałoby chyba też powiedzieć twoim córkom? 

- Mogą poczekać. - Zmysłowo przesunął wargami po 

jej szyi. - Najpierw spędzimy spokojny tydzień w Wide-

combe... 

Z lekkim rozczarowaniem wydęła usta. 
- Spokojny? 

Wiedziała, że uda jej się go sprowokować. 

- No, chyba nie bardzo... - przyznał, po czym pociąg­

nął ją za sobą. - Nie, nie wytrzymam tak długo! - Zapro-

wadził ją nad jezioro, gdzie w osłoniętym przed ludzkim 

wzrokiem zakątku rozsypał na trawie płatki róż i z niewy­

powiedzianą czułością położył Suzanne na tym pachnącym 

łożu. 

- Ależ, dziadku! - zaprotestowała z przekorą. 
- Ja ci dam dziadka! 

Perlisty śmiech zamarł jej na ustach, gdy Laszló pochylił 

się nad nią z miłością.