Wygrać na prezydencji
Nasz Dziennik, 2011-03-07
Przewodniczenie pracom Unii Europejskiej dla
każdego kraju stanowi wyśmienitą okazję do
artykułowania własnego punktu widzenia na
najważniejsze sprawy europejskie. Tej zasady -
wbrew propagandzie rządu Donalda Tuska - nie
zmienił traktat lizboński. Węgierska prezydencja
to najlepszy przykład wyłamania się ze schematu,
że w UE rządzą najsilniejsze państwa i ich
reprezentanci w unijnej administracji. Budapeszt
priorytetem przewodnictwa uczynił jasno sprecyzowane cele własne Węgier, które
powiązał z politykami europejskimi.
Przewodniczenie pracom UE stwarza niepowtarzalną szansę na przeforsowanie spraw
priorytetowych dla danego kraju. To standardowa praktyka wszystkich państw UE.
Przypomnijmy tylko najważniejsze sprawy ostatnich lat, które prezydencje małych i dużych
krajów potrafiły przeprowadzić z uwzględnieniem własnych interesów. Wystarczy
wspomnieć korzystne dla Wielkiej Brytanii negocjacje na temat perspektywy budżetowej na
lata 2007-2013 podczas jej prezydencji, promowanie traktatu lizbońskiego za prezydencji
niemieckiej czy pakietu klimatycznego i energetycznego podczas prezydencji francuskiej.
Istnieje bezpośredni związek pomiędzy umiejętnym reprezentowaniem swoich interesów w
Brukseli a rozwojem ekonomicznym danego kraju. Stocznie francuskie i niemieckie
wychodzą z kryzysu obronną ręką, w czasie gdy polskie stocznie są zamykane. W Europie
Zachodniej infrastruktura drogowa i transportowa rozwijają się nadal, mimo ekologicznych
protestów. W Polsce nie potrafimy sobie poradzić z tym problemem do dzisiaj.
Dobrze poprowadzone negocjacje oznaczają rozwój zarówno dla kraju prezydencji, jak i całej
UE. Władze Finlandii dały pozytywny przykład sprawowania prezydencji w sposób korzystny
zarówno dla UE, jak i dla swego kraju. Francja to z kolei przykład państwa kierującego się
przede wszystkim własnym interesem, potrafiącego wyartykułować i zrealizować go, nawet
kosztem innych krajów. Prezydencja Luksemburga, która poprzedzała negocjacje nad bieżącą
perspektywą finansową 2007-2013, zasłynęła postawieniem spraw nowego budżetu UE ponad
interesem własnym. Luksemburg mógł sobie na to pozwolić, jest krajem o najwyższych
dochodach w UE po przeliczeniu na jednego obywatela. Tak więc w modelowym ujęciu
podczas przewodzenia UE można: zadbać o interes UE oraz własny zarazem, można też nie
myśleć zbytnio o UE, a jedynie o swoim ("dał nam przykład Bonaparte..."), można też być
altruistą i walczyć o interes UE, zapominając o własnym. Na taki autentyczny europejski
altruizm mogą sobie pozwolić tylko nieliczni. Polska do nich się nie zalicza, gdyż polski
obywatel jeszcze długo nie będzie mógł nawet zbliżyć się do poziomu życia
Luksemburczyka. Pozwalam sobie ze zrozumiałych względów nie podawać przykładu
krajów, które źle prowadziły prezydencje zarówno dla swojego kraju, jak i całej UE.
Rola prezydencji po traktacie lizbońskim
Nieprzypadkowo podane przykłady dotyczyły okresu przed traktatem lizbońskim, kiedy
dominował tzw. model międzyrządowy w budowie solidarności europejskiej. Gdy
obowiązywał traktatu z Nicei, siła dana poszczególnym krajom ważona była w punktach,
liczbie głosów i zakładała stworzenie systemu szukania porozumienia poprzez polityczne
negocjacje i arytmetyczne obliczanie wagi zawieranych politycznie koalicji. W modelu
nicejskim mieliśmy tyle samo głosów w Radzie UE, co Hiszpania (27) i tylko o dwa głosy
mniej niż Niemcy, Wielka Brytania i Francja. Polityczna waga Polski była duża, tym większa,
że krajem rządził gabinet zdeterminowany w obronie interesów swojego kraju. Model
lizboński jest już modelem postpolitycznym. Rola państwa maleje, wzrasta rola instytucji
wspólnotowych: Parlamentu Europejskiego, dyplomacji unijnej, europejskiego banku
centralnego i strefy euro. Małe kraje, które w modelu nicejskim łatwo i skutecznie wchodziły
w koalicje zdolne stworzyć tzw. mniejszość blokującą, w modelu lizbońskim straciły na
znaczeniu. W Europie po traktacie lizbońskim liczą się silni, również biurokracja europejska,
dzięki utworzonej dyplomacji unijnej, staje się siłą samą w sobie. Utworzono też stanowisko
Stałego Przewodniczącego Rady UE, czyli polityka wybieranego przez najsilniejsze kraje UE.
Jednakże nawet w tym federalnym systemie prezydencja nadal waży wiele. Kraj prezydencji
narzuca agendę spotkań i współprzewodniczy posiedzeniom w Radzie UE, publikowane i
realizowane są priorytety prezydencji, utrzymany jest zwyczaj konsultacji i współpracy z
krajami obejmującymi prezydencję w dalszej kolejności (tzw. trio). W kraju prezydencji
odbywają się nieformalne posiedzenia Rady Ministrów UE, prezydencja inicjuje spotkania i
konsultacje nadzwyczajne w ważnych z jej punktu widzenia sprawach. To wszystko
wystarczy aż nadto do wykorzystania prezydencji w sposób podobny do tego z okresu
obowiązywania systemu nicejskiego. Traktat z Lizbony ma dzisiaj coraz więcej krytyków,
odtwarzają się więc mechanizmy nicejskie. Rola prezydencji jest mniejsza niż dawniej, ale
nadal kraj przewodniczący UE pozostaje języczkiem u wagi w systemie prac bieżących Unii.
Węgry - model godny naśladowania
Węgierskie przewodnictwo to najlepszy przykład wyłamania się z przyjętego wraz z traktem
lizbońskim schematu, że w UE rządzą tylko najsilniejsi. Budapeszt sprawuje prezydencję
według modelu międzyrządowego. Jasno sprecyzowane cele własne Węgier powiązane są z
politykami europejskimi: bezpieczeństwo energetyczne UE i dywersyfikacja energetyczna w
oparciu o korytarz północ - południe, rozwój infrastruktury transportowej w delcie Dunaju,
polityczna współpraca regionalna państw Europy Wschodniej i Środkowej. To niektóre
przykłady, że traktat lizboński - mimo swej federalistycznej filozofii - daje jednak duże pole
manewru rządowi zdeterminowanemu w realizacji swojej wizji Europy. Premier Victor Orban
nie zapomina o interesie najsilniejszych i wspomaga pakt stabilności oraz budowanie
mechanizmów kontroli finansowej poszczególnych państw pod względem ich równowagi
budżetowej. Węgry nie tylko znajdują sposób na godzenie w trakcie prezydencji własnych
celów z interesem całej UE, ale zarazem wypracowują model działania, który można
zdefiniować jako pośredni między modelem nicejskim a lizbońskim. Przy tej okazji premier
Orban dał się poznać jako silna osobowość polityczna na skalę europejską.
Przykład prezydencji węgierskiej, która dopiero się rozkręca, pokazuje, jak decydująca dla
rozwoju kraju i obrony jego interesów w polityce europejskiej pozostaje decyzja obywateli
nad urną - wybór rządu krajowego i zasada demokratycznej zmiany władz.
Prezydencja Polski w UE - szansa, jakich mało
Prezydencja jako wartość dodana w polityce zdarza się raz na kilkanaście lat. Następna polska
prezydencja w UE przypadnie ok. roku 2025. Zaprzepaszczenie tej szansy będzie
komentowane przez wiele lat. Ewentualny realny sukces mógłby stymulować rozwój
gospodarczy i społeczny na długi okres. Tutaj jednak liczą się konkrety.
Wstępując do Unii, polscy negocjatorzy zgodzili się na bardzo niskie dopłaty bezpośrednie do
rolnictwa. Polski rolnik otrzymywał jedynie trzecią część kwoty wypłacanej rolnikowi w
zachodniej Europie. Wielu polskich negocjatorów znalazło, nie bez przyczyny, zatrudnienie w
instytucjach UE, a ich polityczni mocodawcy są członkami Parlamentu Europejskiego.
Nadarza się więc nadzwyczajna okazja do przypomnienia w Brukseli tej nierówności w
traktowaniu polskiego rolnika w pierwszych latach członkostwa i wyrównania wsparcia dla
rolnictwa polskiego. Chodzi głównie o dopłaty bezpośrednie jako najbardziej spektakularne i
stanowiące najprostszą rekompensatę za multum negatywnych zjawisk, którym towarzyszyło
członkostwo Polski w UE.
Gdyby nie starczyło determinacji dla tego projektu, który jest dzisiaj kluczowym dla rozwoju
gospodarczego i społecznego naszego kraju, wówczas należałoby chociaż wziąć przykład z
naszych węgierskich bratanków. Mam na myśli europejski projekt energetyczny północ -
południe. Rozwój sieci i połączeń na tej osi to dla nas szansa na powrót do projektu
norweskiego na dostawy gazu z północy, sfinalizowanie, w dużym stopniu wynegocjowanych
w latach 2006-2007, umów łączących Polskę z krajami bałtyckimi. Węgrzy są gotowi
przedłużyć te formy współpracy państw bałtyckich poprzez kooperację państw
wyszechradzkich, aż po Bałkany i basen Morza Czarnego. Należy tylko wpisać się w te
bardzo dla nas korzystne energetycznie, infrastrukturalnie, a nawet geopolitycznie projekty
prezydencji węgierskiej.
Jeśli zaś idzie o osławione Partnerstwo Wschodnie (PW), to potraktujmy ostatnie wydarzenia
z nim związane jako symboliczne. Otóż prezydent Francji postanowił zorganizować w
czerwcu spotkanie państw grupy G20 we Francji w tym samym czasie, gdy w Budapeszcie
miało trwać spotkanie krajów Partnerstwa Wschodniego. Tym samym Paryż podjął decyzję o
faktycznym przełożeniu posiedzenia PW. Polska, chcąc nie chcąc, musiała podjąć się
zorganizowania spotkania PW podczas naszej prezydencji.
To przełożone z woli Francuzów obrady PW są już teraz przedstawiane w polskim schemacie
medialnym jako "niespodziewany sukces". Owa decyzja Nicolasa Sarkozy'ego jest
niespodziewana, ale sukcesem polskim trudno to nazwać. Próby podnoszenia do rangi
"sukcesu" posiedzenia, które w Polsce odbędzie się z woli Francji, i sfinansowane zostanie
przez polskiego podatnika, jest tyleż nieskromne, co nieprawdziwe. Sukcesem realnym
natomiast byłoby, gdyby w czasie posiedzenia Partnerstwa Wschodniego w Polsce
zainicjowano duży europejski projekt infrastrukturalny w krajach Europy Wschodniej, gdyby
powołano w naszym kraju sekretariat i fundusz PW dysponujący wielomiliardowym
budżetem, gdyby wreszcie polski komisarz ds. budżetu, który podobno jest wybitnym
ekonomistą i politykiem, mógł oznajmić, że wynegocjował i zagwarantował wieloletnie
finansowanie Partnerstwa w kwotach, które zrekompensowałyby nam chociażby częściowo
cenę polskiego członkostwa w Unii Europejskiej. Sukces prezydencji winien być mierzony
konkretami, najlepiej finansowymi, a nie tylko liczbą spotkań.
Dariusz Sobków
Autor jest byłym pracownikiem Departamentu Unii Europejskiej MSZ, byłym
wiceambasadorem Polski przy UE.