background image

0890000179181 
Sara w Ayonlea 
Ostatni portret 
Na podstawie seńalu telewizyjnego opartego na watkach powieści Lucy Maud Montgomery 
PrzełoŜyła Ewa Miszewska-Michalewicz 
 

IBUOTEKA PUgilCZ! A p/r 

 

NR !,mW. 

Nasza Księgarnia 
Tytuły oryginałów angielskich Old Quarrels, Old Love Family Rivalry 
© for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1996 
Old Quarrels, Old Love Storybook written by Heather Conkie © 1990 by HarperCollins 
Publishers Ltd., Sullivan Films Distribution'Inc, and Ruth Macdonald and David Macdonald. 
Teleplay written by Heather Conkie © 1990 by Sullivan Films Distribution Inc. 
Family Rivalry Storybook written by Gail Hamilton. © 1991 by HarperCollins Publishers 
Ltd., Sullivan Films Distribution Inc., and Ruth Macdonald and David Macdonald. 
Teleplay written by Jerome McCann © 1990 by Sullivan Films Distribution Inc. 
Published by arrangement with HarperCollins Publishers Ltd., Toronto. Based on the Sullivan 
Films Production produced by Sullivan Films Inc. in association with the CBS and the Disney 
Channel with the participation of Telefilm Canada adapted from Lucy Maud Montgomery's 
novels. ROAD TO AVONLEA is the trade mark of Sullivan Films Inc. 
Translation © 1996 by Ewa Miszewska-Michalewicz © Cover illustration by Ulrike Heyne, 
Arena Verlag GmbH Wiirzburg 
Opracowanie typograficzne Zenon Porada 
Część I 
Ostatni portret 
Rozdział pierwszy 
Koła powoziku szybko toczyły się po krętej drodze. Pomiędzy dwoma porośniętymi trawą 
pagórkami ukazało się na chwilę morze. Trawa na wzgórzach kołysała się łagodnie, 
rozświetlona promieniami popołudniowego słońca. Hetty King lekko ściągnęła lejce i z 
zachwytem rozejrzała się dokoła, rozkoszując się świeŜym, wonnym powietrzem. Po jej lewej 
stronie, z dłońmi wytwornie splecionymi na podołku, siedziała Małgorzata Linde. Jej obfite 
kształty kołysały się w rytm jazdy powoziku. Pośrodku ławki, wciśnięta pomiędzy owe dwie 
damy, siedziała siostrzenica Hetty, Sara Stanley. Wszystkie trzy miały na sobie swoje 
najlepsze suknie. 
- Dziękuję, Ŝe po mnie przyjechałaś, Hetty - powiedziała Małgorzata serdecznie. - Gdyby nie 
ty, musiałabym zostać w domu, bo, jak wiesz, Maryla pojechała z wizytą do Ani i nie 
miałabym się czym zabrać. 
- Od tego są przyjaciele - odparła ciepło Hetty. 
- Jestem ogromnie rada, Ŝe udało nam się zakończyć nasz mały spór - oświadczyła 
Małgorzata, zadowolona z siebie jak kot z miseczki śmietany. 
Sara szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Mały 

spór! To przypominało raczej wojnę trzydziestoletnią! 
- Romney Penhallow z pewnością nie był tego wart - powiedziała z emfazą Hetty i 
uśmiechnęła się do swojej przyjaciółki. - Dalej, Czarnulko! Naprzód! Dobry konik! - 
pokrzykiwała, kiedy wjechały na stary drewniany mostek, którego balustradę porastały 
barwinki i dzikie wino. Po-wozik pogrąŜył się na chwilę w oparach wonnej zieleni. 
- Za nic nie opuściłabym tego przyjęcia - rzekła Małgorzata. - Nie mogę się doczekać, Ŝeby 
zobaczyć, jakiego to kawalera udało się w końcu złowić tej głupkowatej Alicji Hardy. Co 
prawda, w swojej sytuacji nie mogła mieć zbyt duŜych wymagań. Była juŜ na najlepszej 

background image

drodze do zostania starą panną. - Powiedziawszy to Małgorzata zerknęła z niepokojem na 
Hetty. - Nie chciałam cię urazić -dodała szybko. 
Sara i jej ciotka wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Na twarzy Hetty nadal gościł 
uprzejmy, choć powściągliwy uśmiech. W pełni zdawała sobie sprawę, jak krucha jest ta 
ś

wieŜo wskrzeszona przyjaźń. 

- Nie kaŜdy jest stworzony do małŜeństwa, Małgorzato - powiedziała. - Ja na przykład cenię 
sobie wolność, którą zawdzięczam temu, Ŝe nigdy nie wyszłam za mąŜ. 
Małgorzata Linde lubiła nazywać rzeczy po imieniu i była z tego dumna. Teraz zaś uznała, Ŝe 
Hetty nie jest z nią całkowicie szczera. 
- Nie opowiadaj bzdur, Hetty King! - zaśmiała 

się. - Wiesz dobrze, Ŝe po prostu nie starczyło ci odwagi. 
Sara widziała, Ŝe ciocia Hetty walczy z sobą, próbując powstrzymać się od odpowiedzi, ale 
Małgorzata mówiła dalej, jak zwykle nie przejmując się tym, Ŝe moŜe sprawić komuś 
przykrość. 
- Przyjemnie jest cieszyć się wolnością, dopóki człowiek się nie zestarzeje i nie zacznie 
dokuczać mu samotność. - śeby dodać mocy swoim słowom, pani Linde kiwała głową tak 
energicznie, Ŝe beŜowe i brązowe jedwabne kwiaty przyczepione do jej kapelusza znalazły się 
w powaŜnym niebezpieczeństwie. 
- Tak, ty wiesz o tym najlepiej - odpowiedziała Hetty, patrząc z uśmiechem przed siebie i 
delektując się słodkim smakiem zwycięstwa. 
Sara usiłowała powstrzymać się od chichotu i w końcu zakryła usta chusteczką do nosa, 
udając, Ŝe chwycił ją atak kaszlu. 
Małgorzata zmarszczyła brwi i zerknęła na przyjaciółkę, nie wiedząc, czy powinna poczuć się 
uraŜona, ale twarz Hetty zachowała nieprzenikniony wyraz. NiezaleŜnie jednak od tego, co 
Hetty miała na myśli, Małgorzata postanowiła sprowadzić rozmowę na właściwe tory. 
- Między nami mówiąc - rzekła - zawsze bałam się, Ŝe zostanę wdową. Ale teraz przynajmniej 
mogę cieszyć się wolnością osoby niezamęŜnej, nie obawiając się, Ŝe ludzie będą wytykać 
mnie palcami jako starą pannę. 
Wciśnięta pomiędzy dwie przyjaciółki, Sara odjęła od ust chusteczkę i zaczęła przyglądać się 
mi- 

janym krajobrazom. Dobrze pamiętała, Ŝe to właśnie ona i jej kuzynka Felicja King 
doprowadziły do zawarcia rozejmu, który zakończył wieloletnią wojnę pomiędzy ciotką Hetty 
a Małgorzatą Linde. Gdyby nie porwały - no, moŜe uratowały byłoby właściwszym słowem - 
tego biednego osieroconego chłopczyka i nie zostawiły go na progu domu Malcolma i 
Abigail, Hetty i Małgorzata nie zostałyby jego honorowymi matkami chrzestnymi, a to 
właśnie, jak wszyscy wiedzą, ostatecznie połoŜyło kres ich kłótni. 
JednakŜe utrzymanie pokoju nie jest rzeczą łatwą, tak więc obie damy, od dnia, w którym 
zdecydowały się pogodzić ze sobą, odnosiły się do siebie z przesadną uprzejmością i z wielką 
uwagą obserwowały wzajemnie swoje poczynania. 
Hetty zastanawiała się właśnie, jak odpowiedzieć na ostatnią uwagę Małgorzaty, kiedy nagle 
panującą wokół ciszę przeszył jakiś dziwny, obcy dźwięk, którego Ŝadna z pań nigdy 
wcześniej nie słyszała. 
Trzy przyozdobione kwiatami i koronkami głowy obróciły się w poszukiwaniu źródła tego 
straszliwego hałasu. To był automobil, błyszczący, Ŝółty automobil, który zbliŜał się do nich z 
wielką szybkością! Oczy kierowcy zasłonięte były goglami, a jego biały szalik powiewał na 
wietrze. Automobil zatrąbił głośno i minął je wśród okropnego kurzu i hałasu, co tak 
przestraszyło Czarnulkę, Ŝe o mało nie pociągnęła powoziku do rowu. 
- Automobil! W Avonlea! - krzyknęła Małgorzata z oburzeniem i niedowierzaniem. 

background image

10 
Sara patrzyła jak zahipnotyzowana na znikający za wzgórzem lśniący samochód. 
- Jaki piękny! - westchnęła. - Podobny do tego, jaki mieliśmy w Montrealu. 
- Co za głupota, bezmyślność, nieostroŜność! -oburzała się Hetty. - Muszę dowiedzieć się, kto 
kierował tym diabelskim wynalazkiem, nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobię 
w Ŝyciu. 
Rozdział drugi 
Alek King stał na trawniku przed swoim domem i z uśmiechem witał gości przybywających 
na przyjęcie, które on i jego Ŝona Jana wydawali z okazji zaręczyn Alicji Hardy. Gdyby od 
niego zaleŜało, wolałby nieco inaczej spędzić to urocze, słoneczne, sobotnie popołudnie, ale 
Jana była najlepszą przyjaciółką matki przyszłej panny młodej, a gdy Jana raz coś 
postanowiła... 
Podniósł rękę do szyi, Ŝeby rozluźnić sztywny kołnierzyk koszuli. Westchnął głęboko. 
Zobaczył zbliŜającego się ku niemu Nataniela Hardy'ego, który, uśmiechając się szeroko, 
wyciągnął dłoń na powitanie. Nic dziwnego, Ŝe się uśmiecha, pomyślał niezbyt Ŝyczliwie 
Alek, cieszy się, Ŝe nie będzie musiał płacić za to przyjęcie. 
Nataniel Hardy był bogaty, ale liczył się z kaŜdym groszem. Alek zdawał sobie sprawę, Ŝe 
być moŜe powinien darzyć większą sympatią męŜa najlepszej przyjaciółki swojej Ŝony, ale 
nie lubił Nataniela i nie mógł na to nic poradzić. Skrzywił 

się, kiedy pan Hardy energicznie potrząsnął jego dłonią. 
Za Natanielem stanęła jego córka Alicja, chuda i wysoka, nieśmiała młoda kobieta, która 
zawsze wyglądała tak, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Alek domyślił się, Ŝe 
towarzyszący jej dwudziestoletni mniej więcej kawaler o powaŜnym wyrazie twarzy jest jej 
narzeczonym. 
- Drogi Alku - zagrzmiał Nataniel Hardy tubalnym głosem - chciałbym przedstawić ci mojego 
przyszłego zięcia, Edwarda P Frasera. MoŜesz mówić do niego Teddy. 
Alek uśmiechnął się z przymusem i uścisnął wilgotną dłoń młodego człowieka. 
- Miło mi cię poznać, Teddy. Witaj na farmie Kingo w. 
- To bardzo ładnie z waszej strony, Ŝe urządziliście to małe przyjęcie. - Nataniel poklepał 
Alka po plecach. - Frawda, mamuśku? 
Alek odwrócił się i zobaczył panią Hardy, która zmierzała ku niemu z twarzą rozjaśnioną 
promiennym uśmiechem. 
- O tak - odparła z rozczuleniem. - Prawda, Alicjo? 
Biedna Alicja zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Uczepiona ramienia narzeczonego, 
kiwała tylko głową i uśmiechała się z zakłopotaniem. 
- Mamy niespodziewanego gościa, Alku - ciągnęła pani Hardy. - Właśnie przed chwilą 
przyjechał wujek Teddy'ego, który jest sławnym artystą. Ogromnie cieszymy się, Ŝe weźmie 
udział w naszym przyjęciu, no i oczywiście w jutrzej- 
12 
szym weselu. Nie masz chyba nic przeciwko temu. - Mówiąc to pani Hardy wskazała 
ubranego na biało męŜczyznę, który razem ze swoim Ŝółtym automobilem skupiał na sobie 
uwagę gości. Alkowi przyszło do głowy, Ŝe gdzieś juŜ widział tego człowieka, ale nie mógł 
sobie przypomnieć gdzie. 
- Nie, skądŜe! - odparł uświadomiwszy sobie, Ŝe pani Hardy oczekuje od niego jakiejś 
odpowiedzi. Wskazał głową automobil. - Muszę przyjrzeć się bliŜej temu wehikułowi. Proszę 
mi wybaczyć, pójdę poszukać Jany. 
Alek uścisnął jeszcze kilka rąk i uciekł do domu. 

background image

Pan i pani Hardy, przedzierając się przez tłum, ruszyli w kierunku znakomitego gościa. Kiedy 
do niego dotarli, Nataniel szybko przedstawił siebie i Ŝonę i zanim męŜczyzna zdąŜył 
cokolwiek powiedzieć, rozpoczął konwersację. 
- Muszę panu pogratulować - rzekł. - Słyszałem, Ŝe sam gubernator odwiedził pańską 
wystawę w Charlottetown. Miło jest wiedzieć, Ŝe jeden z synów Avonlea cieszy się tak 
wielkim uznaniem. 
MęŜczyzna spojrzał na pana Hardy'ego z ledwo skrywanym rozbawieniem. Na jego twarzy 
zaczynały się dopiero pojawiać pierwsze delikatne zmarszczki. Pomimo swoich prawie 
pięćdziesięciu lat był wciąŜ chłopięco przystojny, a lekko ironiczny uśmiech, jaki gościł na 
jego ustach, nadawał mu jeszcze bardziej młodzieńczy wygląd. 
- Jest pan niezwykle uprzejmy, panie Hardy, ale nie sądzę, bym mógł nazywać siebie synem 
Avon- 
13 
lea. Udało mi się skutecznie omijać to miejsce przez trzydzieści kilka lat. 
- O, niech pan nie mówi takich rzeczy, panie Penhallow - roześmiał się rubasznie pan Hardy. -
Kto urodził się na naszej wyspie, ten do końca Ŝycia pozostanie wyspiarzem. 
- Dobry BoŜe, mam nadzieję, Ŝe nie! - krzyknął pan Penhallow, patrząc ponad głową pana 
Hardy'ego na tłum gości. 
- Nasza Alicja ogromnie cieszy się z pańskiej wizyty - gruchała stojąca obok męŜa pani 
Hardy. 
- Doprawdy? - Pan Penhallow uniósł brwi i roześmiał się z rozbawieniem. - Czarująca 
dziewczyna. Dokładnie taka, na jaką zasłuŜył mój siostrzeniec. 
Jeśli w słowach tych kryła się jakaś dwuznaczność, pozostała ona nie zauwaŜona przez panią 
Hardy, która nagle stwierdziła ze zdumieniem, Ŝe jej serce zaczyna szybciej bić w obecności 
tego dziwnego człowieka. Zatrzepotała rzęsami i posłała mu zalotne spojrzenie, jakim od co 
najmniej dwudziestu pięciu lat nie obdarzyła Ŝadnego męŜczyzny. 
- Nie co dzień spotyka się takiego sławnego artystę jak pan - zaszczebiotała. - A w dodatku 
ma pan jutro zostać członkiem naszej rodziny. 
Pan Penhallow nic nie odpowiedział, tylko spojrzał na panią Hardy nieco zdziwionym 
wzrokiem. 
- No, mamusiu, pozwólmy teraz naszemu gościowi porozmawiać z innymi osobami - 
zagrzmiał pan Hardy. - Chodźmy, przedstawię pana kilku starym znajomym. 
14 
Pani Hardy z bezradnym uśmiechem patrzyła na oddalających się męŜczyzn. 
Kiedy Hetty King wjechała na podwórze, jej twarz nadal pałała gniewem. Nagle Sara zerwała 
się z miejsca tak gwałtownie, Ŝe o mało nie strąciła z ławki biednej Małgorzaty. 
- Ciociu Hetty, tam jest ten samochód! - krzyknęła. I rzeczywiście, pod jabłonią stał 
błyszczący, Ŝółty automobil. 
Oczy Hetty rozbłysły radością. 
- No proszę, widzę, Ŝe mam szczęście. Ktokolwiek jest właścicielem tej ohydnej maszyny, 
zaraz usłyszy ode mnie kilka słów prawdy. 
Ich przybycie nie pozostało nie zauwaŜone. Sławny wuj Teddy'ego, wciąŜ otoczony tłumem 
ciekawskich, patrzył z zainteresowaniem, jak Hetty, Małgorzata i Sara zmierzają w kierunku 
domu i zaczynają się witać z innymi gośćmi. Pani Hardy, zobaczywszy Hetty, natychmiast 
pośpieszyła w jej stronę. 
- Gdzie jest Oliwia? - zapytała płaczliwym głosem, zanim Hetty zdąŜyła powiedzieć choćby 
„dzień dobry" czy „jak się masz". - Tylko mi nie mów, Ŝe nie przyjdzie. 
- Niestety, pani Hardy, Oliwia wyjechała - odpowiedziała Hetty szorstko. Jej myśli krąŜyły 
wokół waŜniejszej sprawy - natychmiast musi się dowiedzieć, kto o mało nie zepchnął jej 
powoziku do rowu! 

background image

- To straszne - jęczała pani Hardy. - Miałam nadzieję, Ŝe opisze nasze małe spotkanie w 
swojej rubryce towarzyskiej. 
15 
Pan Penhallow nie spuszczał oczu z Hetty. 
- Czy pamięta pan Klarę Potts? - Grzmiący głos Nataniela Hardy'ego przerwał jego 
rozmyślania. Odwrócił się i ujrzał obok siebie uśmiechającą się szeroko kobietę. 
- Klara... Potts. Tak, oczywiście. Jak miło znowu cię zobaczyć - powiedział schylając się i 
całując jej dłoń. 
- To juŜ tyle lat - rzekła pani Potts drŜącym ze wzruszenia głosem, a jej twarz stała się niemal 
tak purpurowa, jak przybrany piórami kapelusz, który miała na głowie. 
Małgorzata zmierzała właśnie w stronę nakrytego do podwieczorku stołu, kiedy zobaczyła 
męŜczyznę w białym garniturze rozmawiającego z Klarą Potts i stanęła jak wryta. ZmruŜyła 
oczy. Zawsze była dumna ze swojej pamięci do twarzy. Teraz równieŜ od razu rozpoznała 
osobę, z którą gawędziła Klara, i była wstrząśnięta swoim odkryciem. Szybko jednak przyszła 
do siebie i, nie tracąc ani chwili, pośpieszyła w kierunku rozmawiającej pary. Kiedy znalazła 
się obok nich, bez ceregieli wyciągnęła rękę do męŜczyzny i uśmiechnęła się promiennie. 
- Witaj - powiedziała. - Znaliśmy się wiele lat temu. 
MęŜczyzna przyjrzał się jej uwaŜnie i ucałował jej dłoń. 
- JakŜe mógłbym cię zapomnieć... Małgorzato, Małgorzato... Nigdy nie miałem pamięci do 
nazwisk... ale wcale się nie zmieniłaś. 
16 
- Jak miło to słyszeć! - krzyknęła rozpromieniona Małgorzata. - Musisz mieć bardzo dobrą 
pamięć! Teraz nazywam się Małgorzata Linde. Wyszłam za mąŜ za Tomasza Linde'go, Panie, 
ś

wieć nad jego duszą. 

- Mówiliśmy właśnie o tym - powiedziała Klara Potts - jak to Hetty King i ten dŜentelmen 
flirtowali niegdyś ze sobą. 
- Dopóki ja tego nie przerwałam, Klaro! - wykrzyknęła Małgorzata, trącając łokciem 
nieszczęsnego pana Penhallowa. 
Ale on nawet nie zwrócił na to uwagi. Znowu wpatrywał się w Hetty, stojącą wśród innych 
gości na trawniku przed domem. 
- Ten szaleniec o mało nie zepchnął nas do rowu. Ledwo zdołałam zatrzymać konia. 
Alicja Hardy słuchała tej opowieści z pobladłą twarzą. Przyszła panna młoda była pierwszą 
osobą, której Hetty postanowiła opowiedzieć, co ją spotkało. 
- Strasznie mi przykro, panno King, ale jestem pewna, Ŝe wuj mojego narzeczonego nie zrobił 
tego celowo - piszczała przestraszona Alicja. 
- A któŜ jest twoim narzeczonym, kochanie? Nie miałam jeszcze przyjemności go poznać. 
Spodziewam się, Ŝe ma więcej rozumu niŜ jego wuj! 
Alicja przywołała narzeczonego, który natychmiast pośpieszył w jej stronę. 
- Panno King, chciałabym przedstawić pani mojego przyszłego męŜa, Edwarda P. Frasera. 
2 — Ostatni portret 
17 
Hetty wyciągnęła rękę do młodego człowieka. 
- A co oznacza to „P"? - zapytała. 
- Penhallow, proszę pani. To nazwisko panieńskie mojej matki. 
Hetty uśmiechnęła się cierpko. 
- Znałam kiedyś jednego Penhallowa - rzekła. 
- Pamiętam te okropne dowcipy, jakie robiłyście sobie z Hetty - powiedziała pani Potts. - 
Kiedyś Hetty włoŜyła ci do torby z drugim śniadaniem martwą mewę. 
Klara i Małgorzata parsknęły głośnym śmiechem. 

background image

- AleŜ, Klaro - powiedziała Małgorzata, z trudem chwytając powietrze - ten dowcip ze 
ś

wińskim okiem w piórniku był duŜo lepszy. 

Obie panie roześmiały się na cały głos. Wuj Teddy'ego nadal uśmiechał się uprzejmie, nie 
zwracając uwagi na ich nieco dziwne zachowanie. 
Małgorzata oprzytomniała pierwsza. Powędrowała wzrokiem za jego spojrzeniem i ujrzała 
Hetty rozmawiającą z narzeczonym Alicji Hardy. Ponownie zerknęła na stojącego obok 
męŜczyznę, a potem znów na Hetty. Nie było wątpliwości - pan Penhallow patrzył na pannę 
King. 
Klara Potts równieŜ to zauwaŜyła i rzuciła Małgorzacie porozumiewawcze spojrzenie. śadna 
z pań nie powiedziała ani słowa, ale obie wiedziały juŜ, co mają robić. Chichocząc nerwowo, 
poŜegnały pana Penhallowa i ruszyły wprost ku nie podejrzewającej niczego Hetty, która 
zakończyła właśnie rozmowę i zmierzała w stronę stołu. 
18 

Małgorzata podeszła do niej. TuŜ za nią stanęła Klara Potts. 
- Hetty, czy wiesz, kim jest ten człowiek? - Małgorzata wskazała wysokiego męŜczyznę w 
białym garniturze. 
- Który, Małgorzato? - spytała Hetty, całkowicie pochłonięta myślą o tym, Ŝeby nie 
przechylić trzymanej w ręku filiŜanki z herbatą. 
Sara, która właśnie zastanawiała się, po jakie ciasteczko ma sięgnąć, spojrzała we wskazanym 
przez Małgorzatę kierunku i zobaczyła pana Pen-hallowa, który popijał herbatę i przyglądał 
się im z zainteresowaniem. 
- To ten w białym garniturze, ciociu Hetty! -krzyknęła. - Właśnie on prowadził automobil. 
Patrzy prosto na ciebie. 
Wzrok Hetty spoczął na stojącym samotnie eleganckim męŜczyźnie. 
- Ach, więc to on. Doskonale. Zaraz się dowie, co o nim myślę. 
I Hetty z gniewnym błyskiem w oczach ruszyła ku swojej ofierze. Małgorzata i Klara Potts 
spojrzały na siebie rozradowane i wraz z Sarą podąŜyły za Hetty. 
- Mogłam była się domyślić, Ŝe to on - prychnę-ła Hetty. - Spójrzcie tylko, jaką ma butną 
minę. Wiem juŜ, Ŝe to wuj narzeczonego Alicji, ale jak on się właściwie nazywa? 
- Romney! - powiedziała Małgorzata wesoło. Hetty zatrzymała się raptownie. Sara mogłaby 
przysiąc, Ŝe nie tylko jej twarz, ale takŜe róŜe na jej kapeluszu zbladły na dźwięk tego 
imienia. 
19 
- Romney...? - powtórzyła ledwo słyszalnym głosem. 
- Romney Penhallow! - oświadczyła pani Potts, a efekt tych słów przeszedł jej najśmielsze 
oczekiwania. 
Rozdział trzeci 
FiliŜanka zaczęła drŜeć w ręku Hetty. 
- O BoŜe! - wyszeptała panna King i zawróciła, gotowa do natychmiastowej ucieczki, ale obie 
panie niezwłocznie zastąpiły jej drogę. 
- Musisz przyznać, Ŝe jest duŜo przystojniejszy niŜ kiedyś - powiedziała Małgorzata. - Zdaje 
się, Ŝe nawet nie zaczął łysieć. 
Pani Potts chwyciła Hetty za łokieć. 
- Podejdź do niego i przywitaj się. Jest teraz sławnym artystą. Objechał cały świat! 
Hetty zerknęła przez ramię na stojącego w ogrodzie męŜczyznę, który wciąŜ nie odrywał od 
niej wzroku. Ich oczy spotkały się i Hetty szybko odwróciła głowę. 
- Nic mnie to nie obchodzi. MoŜe być nawet królem Anglii! - powiedziała zduszonym 
głosem. - Kiedy byłam w siódmej klasie, poprzysięgłam sobie, Ŝe nigdy więcej się do niego 
nie odezwę, i zamierzam dotrzymać słowa. 

background image

Małgorzata spojrzała na nią z niedowierzaniem. 
- Myślałam, Hetty, Ŝe zapomniałaś juŜ o tamtej historii. To było trzydzieści lat temu. 
- Na BoŜe Narodzenie minie trzydzieści sześć -oznajmiła Hetty. 
20 
- Nie rozumiem cię. - Małgorzata potrząsnęła głową. 
Pani Potts pochyliła się do przodu. W jej oczach zapaliły się figlarne błyski. 
- Czy nie sądzisz, Małgorzato - spytała - Ŝe juŜ najwyŜszy czas, aby Hetty puściła to wszystko 
w niepamięć? 
- Oczywiście, Ŝe tak sądzę - odparła z naciskiem Małgorzata. - Chodź, Hetty. Nie wstydź się. 
Chwyciła Hetty za jedną rękę, a pani Potts za drugą i zaczęły prowadzić ją, a właściwie 
ciągnąć, w stronę Romneya Penhallowa. 
Sara podąŜała za nimi, drŜąc z przejęcia. Oto pozna wreszcie człowieka, który rozpętał 
trwającą trzydzieści lat wojnę! 
- Małgorzato Linde - wysyczała z wściekłością Hetty - jeśli cenisz sobie moją przyjaźń, nie 
waŜ się... 
Na widok zmierzających ku niemu trzech pań Romney Penhallow uśmiechnął się jeszcze 
bardziej ironicznie niŜ zwykle. 
- Proszę, puśćcie mnie! - błagała chrapliwym szeptem Hetty, ale na próŜno. 
Małgorzata popchnęła ją lekko do przodu i Hetty stanęła twarzą w twarz z Romneyem 
Penhallo-wem. 
- Oto ktoś, z kim, jak sądzę, chciałbyś odnowić znajomość - powiedziała Małgorzata, trącając 
go łokciem i mrugając porozumiewawczo. 
- Wielkie nieba! - krzyknął Romney, uśmiechając się szeroko i robiąc zaskoczoną minę. - ToŜ 
to Hetty King! IleŜ to lat się nie widzieliśmy. Jestem 
21 
Romney Penhallow. - Wyciągnął rękę do Hetty, ale ona udała, Ŝe tego nie zauwaŜa. 
Rozglądała się dokoła, rozpaczliwie szukając drogi ucieczki. Sara pociągnęła ją za rękaw. 
- Ciociu - szepnęła błagalnie, lecz Hetty nie miała najmniejszego zamiaru złamać danego 
sobie słowa i odezwać się do Romneya. Milczała uparcie, a milczenie było tym, czego 
Małgorzata Linde nie znosiła najbardziej na świecie. 
- Niestety, Hetty jest trochę przygłucha - powiedziała bardzo głośno. 
Pani Potts z trudem zdołała powstrzymać się od śmiechu. Romney zrobił współczującą minę, 
a Hetty wprost kipiała ze złości. 
- Prawdę mówiąc - ciągnęła Małgorzata - jest zupełnie głucha. Po prostu głucha jak pień! 
Oczy Sary rozbłysły rozbawieniem. 
- To stało się tak nagle... z dnia na dzień - powiedziała piskliwym głosem, z sympatią 
przyglądając się zmarszczkom w kącikach oczu męŜczyzny. Ten człowiek z pewnością 
bardzo lubił się śmiać. 
Hetty spojrzała na Sarę ze zdumieniem, nie mogąc uwierzyć, Ŝe jej własna siostrzenica tak 
bezwstydnie z niej kpi. 
Oczywiście pani Potts równieŜ nie omieszkała wtrącić swoich trzech groszy. 
- Tak, tak, moją przyjaciółkę spotkało wielkie nieszczęście, i to ledwo wkroczyła w swoje 
złote lata. 
- CóŜ, ja nie widzę wielkiej róŜnicy - powiedział Romney. - Ona i tak nigdy nie słuchała, co 
się do niej mówi. 
22 
Małgorzata Linde i Klara Potts wybuchnęły śmiechem. 
Hetty, nie wiedząc, co ma zrobić, upiła łyk herbaty i o mało się nie zakrztusiła. Pozostali 
goście zorientowali się juŜ, Ŝe dzieje się coś ciekawego, i zaczęli wyciągać szyje, Ŝeby 
zobaczyć, o co chodzi. 

background image

W ogrodzie zapadła cisza. Hetty spojrzała z wściekłością na przyjaciółki, nakazując im 
wzrokiem, Ŝeby natychmiast zaprzestały tych niestosownych Ŝartów. Ale nic ich juŜ nie 
mogło powstrzymać. 
- Na dodatek całkiem zdziwaczała - zarechotała Małgorzata. - Nigdy nie wiadomo, co moŜe 
jej przyjść do głowy! 
- Czyli nie zmieniła się ani trochę - powiedział Romney wesoło, a obie panie ponownie 
wybuchnęły śmiechem. Roześmiało się teŜ kilka innych osób, stojących w pobliŜu. 
Twarz i szyja Hetty oblały się szkarłatem. Nigdy w Ŝyciu nie czuła się tak upokorzona. 
Spojrzała -jak sądziła, po raz ostatni - na uśmiechającego się ironicznie męŜczyznę, 
zdecydowanym ruchem odstawiła filiŜankę, rozlewając jej zawartość, i oddaliła się w 
najbardziej dystyngowany sposób, na jaki potrafiła się zdobyć. 
Sara, Małgorzata i Klara Potts spojrzały na siebie zdziwione. Inni goście unieśli brwi ze 
zdumienia. Ci, którzy wiedzieli, o co chodzi, śmiali się i szeptali między sobą, pozostali byli 
całkowicie zdezorientowani. 
Hetty zaś przemaszerowała przez trawnik i wsiadła do powoziku. 
23 
- Na Boga, co to ma znaczyć? - zdumiała się pani Hardy. - PrzecieŜ ona dopiero co 
przyjechała. 
Romney Penhallow szybkim krokiem ruszył do samochodu. 
- Hetty! Dokąd jedziesz? - wołała pani Hardy za oddalającym się powozikiem. 
Romney zakręcił korbą i zapuścił motor. Następnie zręcznie wskoczył do środka i pomknął 
podjazdem w dół. 
W ogrodzie zawrzało jak w ulu - gubiono się w domysłach, plotki krąŜyły z ust do ust. 
Huk silnika oderwał uwagę pana Hardy'ego od ciasteczka z kremem, które właśnie zajadał. 
- Co tu się, u diabła, wyprawia? - wymamrotał. Alek King wyszedł przed dom i zobaczył, jak 
uczestnicy zaręczynowego przyjęcia biegną za odjeŜdŜającym samochodem. 
- A to co? Jano! - krzyknął i znikł z powrotem w domu. 
Rozdział czwarty 
Jedna z wstąŜek przy jej kapeluszu rozwiązała się i powiewała na wietrze, ale Hetty nie 
zwracała na to uwagi. Marzyła tylko o tym, Ŝeby jak najszybciej znaleźć się w domu, chociaŜ 
ogłuszający huk motoru za plecami mówił jej, Ŝe nie będzie to takie proste. Obejrzała się i 
zobaczyła Romneya zbliŜającego się do niej w szalonym tempie. Zmusiła Czarnulkę do 
szybszego biegu, ale biedne zwierzę nie miało Ŝadnych szans w wyścigu ze lśniącą maszyną. 
Nieoczekiwanie gniew Hetty zaczął z wolna ustępować 
24 
miejsca podnieceniu. Przypomniała sobie, jak bardzo lubi się ścigać. Przez krótką chwilę 
wydawało jej się nawet, Ŝe moŜe wygrać. 
Ale huk motoru rozbrzmiewał coraz bliŜej i bliŜej, aŜ w końcu ujrzała Romneya jadącego tuŜ 
obok niej. MęŜczyzna nacisnął klakson i roześmiał się wesoło. 
- No, Hetty King, nie bądź taka uparta! Odezwij się wreszcie. 
Co za bezczelny, zuchwały typ, pomyślała Hetty. 
- To mi pochlebia! - krzyknął, posyłając jej swój irytujący uśmiech. - Nie spodziewałem się, 
Ŝ

e mnie jeszcze pamiętasz, a tym bardziej, Ŝe nadal Ŝywisz do mnie urazę. 

Hetty pędziła na złamanie karku, nie pozwalając wyprzedzić się ani o centymetr. Przed nimi 
wyłonił się wąski mostek i oboje, Hetty i Romney, chcieli dotrzeć do niego pierwsi. 
- No, Hetty! Odezwij się! - wołał Romney. 
Ale Hetty nadal milczała. Nagle automobil gwałtownie przyśpieszył i minął ją, wzniecając 
tumany kurzu. Zacisnęła zęby, patrząc z niedowierzaniem, jak Romney zawrócił i zatrzymał 
samochód na samym środku mostu. Z wściekłością ściągnęła lejce. Biedna Czarnulka w 
ostatniej chwili zatrzymała się, rŜąc i szarpiąc uzdę. 

background image

Romney zręcznie wyskoczył z samochodu i podszedł do przestraszonego konia. 
- Prr, prr - odezwał się łagodnie. Czarnulka dumnie potrząsnęła grzywą. 
Lecz Hetty, cofając się w popłochu na drugą stronę powozu, nie wyglądała wcale dumnie i 
dostoj- 
25 
nie. Z wściekłością patrzyła spod przekrzywionego na bok kapelusza na zbliŜającego się 
Romneya. 
- MoŜe teraz się do mnie odezwiesz - powiedział Romney z uśmiechem i wyciągnął rękę, 
Ŝ

eby pomóc Hetty wysiąść z powozu, ale ona nie miała najmniejszego zamiaru skorzystać z 

jego pomocy. Postanowiła wysiąść z przeciwnej strony. Nie widziała jednak, Ŝe powóz 
zatrzymał się tuŜ nad brzegiem rzeki, i jej stopa, zamiast natrafić na twardy grunt, zawisła w 
powietrzu. Przeraźliwy krzyk wyrwał się z jej ust i Hetty runęła wprost do wody. 
Romney, równie jak ona sama zaskoczony tym niespodziewanym obrotem sprawy, obiegł 
dookoła powóz i zobaczył, jak Hetty prychając wynurza się na powierzchnię. 
Tymczasem nad rzekę dotarli juŜ pierwsi spośród biegnących za samochodem uczestników 
przyjęcia i poczuli się hojnie wynagrodzeni za trudy pościgu. Tylko nieliczni potrafili 
powstrzymać się od śmiechu na widok ociekającej wodą Hetty. 
Romney zdjął marynarkę i ruszył wzdłuŜ brzegu. Hetty desperacko usiłowała utrzymać 
równowagę, ale nasiąknięta wodą koronkowa suknia utrudniała jej to zadanie. 
Sara i Małgorzata, które właśnie nadbiegły na miejsce wypadku, stały teraz na brzegu, z 
trudem chwytając oddech, i z otwartymi ustami przyglądały się tej niezwykłej scenie. 
- Panie Penhallow! - krzyknęła Sara zauwaŜywszy Romneya. - Niech pan mojej cioci 
pomoŜe, proszę! 
26 
- Nie martw się - odparł Romney. - Uratuję ją. 
- Ty... idioto! - wrzasnęła Hetty, kiedy męŜczyzna zbliŜył się do brzegu. 
Romney uśmiechnął się szeroko. 
- Ona mówi! To cud! - obwieścił i rycersko wskoczył do wody. 
- Chyba się upiłeś! - warknęła Hetty, kiedy brnął ku niej, zanurzony po pas w mulistej 
wodzie. 
- Tutaj? Na tej wyspie wstrzemięźliwości? Mało prawdopodobne! - odparł i wyciągnął do niej 
rękę. Kasztanowe włosy opadły mu na czoło, a na ustach wciąŜ igrał wesoły uśmiech. Hetty 
chwyciła go za ramię i z całej siły pociągnęła ku sobie. Teraz on runął twarzą do wody. 
Tłum na brzegu wybuchnął serdecznym śmiechem. 
Romney, ciągle się uśmiechając, usiłował niezdarnie odzyskać równowagę. Stanął wreszcie 
na nogi, lecz niechcący przydeptał suknię Hetty. 
- Stoisz na mojej spódnicy! - wrzasnęła. 
Ale było juŜ za późno. Szwy pękły i dolna część sukni oderwała się od stanika. Hetty, nie 
zdając sobie sprawy, Ŝe jej spódnica pozostała na dnie, przydepnięta stopą Romneya, ruszyła 
zdecydowanie naprzód, zapadając się w mulistym podłoŜu. Zaczęła wspinać się na brzeg, 
chwytając się rosnących wzdłuŜ rzeki trzcin, i dopiero gdy usłyszała kolejny wybuch 
ś

miechu, uświadomiła sobie, co się stało. 

Romney brnął w jej kierunku. 
- Nie waŜ się do mnie zbliŜać - wysyczała. MęŜczyzna wyłowił z wody spódnicę i wręczył ją 
Hetty. 
27 
- To chyba twoje - powiedział z uśmiechem. 
Rozległy się głośne oklaski. Hetty chwyciła ubłocony kawałek materiału i rzuciwszy 
Romney-owi złowrogie spojrzenie, z godnością pomaszerowała w stronę swojego powoziku, 
na próŜno próbując owinąć się mokrą spódnicą. Zgromadzeni na brzegu rzeki widzowie nie 

background image

posiadali się z uciechy. KtóŜ mógł przypuszczać, Ŝe zaręczynowe przyjęcie Alicji Hardy 
dostarczy tylu niezapomnianych wraŜeń? 
W kuchni RóŜanego Dworku było jasno i przytulnie. Oliwia sprzątała po kolacji, a Sara 
zmywała naczynia i opowiadała o tym, co zdarzyło się nad rzeką. Tylnymi drzwiami wszedł 
właśnie Alek King i połoŜył przy starym piecu naręcze drewna. 
- Ciocia Hetty była cała mokra - powiedziała Sara ściszonym głosem. Zachichotała i zakryła 
usta dłonią. 
Oliwia, wbrew samej sobie, równieŜ się roześmiała. 
- Och, Saro, aŜ trudno mi w to uwierzyć. Biedna Hetty! - Spojrzała na pusty talerz na końcu 
stołu. - Zostawię jej kolację na piecu, na wypadek gdyby zdecydowała się jednak coś zjeść. 
Alek pokręcił głową z rozbawieniem, podszedł do otwartego paleniska i strząsnął z rąk 
kawałki kory. 
- No tak. Hetty i Romney Penhallow znowu się spotkali! Po tylu latach! Wiedziałem, Ŝe skądś 
Rozdział pi 
28 
znam tego człowieka, tylko nie potrafiłem sobie przypomnieć skąd. 
Hetty King, która właśnie schodziła na dół, usłyszała dobiegające z kuchni ściszone głosy i 
stłumiony śmiech. Zatrzymała się w połowie pogrąŜonych w ciemnościach schodów, 
ś

ciskając w ręku chusteczkę, po czym cicho podkradła się do drzwi. 

- Wujku, czy oni naprawdę byli w sobie zakochani? - spytała Sara. - Małgorzata Linde 
powiedziała, Ŝe łączyła ich wielka miłość. 
Hetty uniosła brwi. W ostatniej chwili zdołała powstrzymać się od kichnięcia, które 
niewątpliwie zdradziłoby jej obecność za drzwiami. 
Alek potrząsnął głową. 
- CóŜ, jeśli nawet byli w sobie zakochani, to okazywali swoje uczucia w niezwykle osobliwy 
sposób. Jednego dnia wydawali się najlepszymi przyjaciółmi, a juŜ następnego byli 
największymi wrogami. 
- Ale właściwie dlaczego przestali z sobą rozmawiać? - spytała Sara, odkładając na suszarkę 
ostatni talerz. Zawsze chciała się tego dowiedzieć, ale nigdy nie udało jej się nakłonić cioci 
Hetty do zwierzeń. 
Alek zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie dawne zdarzenia. 
- Chyba dlatego, Ŝe Romney Penhallow, aby wzbudzić zazdrość Hetty, zaprosił Małgorzatę 
Linde na bal boŜonarodzeniowy. Niestety, wywarło to skutek wręcz przeciwny do 
zamierzonego. Hetty poprzysięgła sobie, Ŝe nigdy z Ŝyciu nie odezwie się ani do Małgorzaty, 
ani do Romneya. 
29 
- A wszyscy wiemy, jaka jest Hetty - powiedziała Oliwia. - PrzecieŜ dopiero niedawno 
zaczęła rozmawiać z Małgorzatą Linde. 
- Biedny Romney błagał ją o wybaczenie, ale była nieugięta - dodał Alek. 
Sara spojrzała rozmarzonym wzrokiem na tonący w świetle księŜyca ogród. 
- Jakie to romantyczne - westchnęła. - MoŜe on powrócił, aby pozostać tu na zawsze. 
- MoŜe - powiedziała powaŜnie Oliwia, ale kiedy zobaczyła wyraz twarzy Alka i jego 
wzniesione do nieba oczy, natychmiast znów zaczęła chichotać. 
Hetty miała juŜ dość tej rozmowy. Zdecydowanym krokiem weszła do kuchni. 
- Słyszałam wasze szepty. Nie mam wątpliwości, Ŝe dzięki Małgorzacie Linde wszyscy 
mieszkańcy Avonlea plotkują dzisiaj na ten temat. - Wzięła do ręki filiŜankę i nalała sobie 
herbaty ze stojącego na piecu imbryka. 
Alek odchrząknął. 
- Czy nie sądzisz, Hetty, Ŝe zanadto przejmujesz się drobiazgami? 
Hetty odwróciła się i spojrzała na brata z oburzeniem. 

background image

- Zanadto przejmuję się drobiazgami? O mało się nie utopiłam, o mało nie skręciłam sobie 
karku, całe miasto śmieje się ze mnie... i ty nazywasz to drobiazgami?! 
- Musisz jednak przyznać, ciociu, Ŝe to było bardzo śmieszne - powiedziała Sara, ale Hetty 
przeszyła ją lodowatym wzrokiem. - Nie mam na myśli 
30 
tego, Ŝe... mogłaś zrobić sobie krzywdę, ale to,Ŝe... spadła ci spódnica - dokończyła Sara 
niepewnie. 
Oliwia na próŜno usiłowała powstrzymać się od śmiechu i ukryła twarz w serwetce. 
- O, o tym jeszcze nie słyszałem - powiedział Alek, rozbawiony, ale natychmiast odwrócił się 
i zaczął wyrównywać stos drewna. 
Sara przygryzła wargę, lecz śmiech był tak zaraźliwy, Ŝe wkrótce i ona zaczęła chichotać. 
Hetty z przyjemnością udusiłaby ich wszystkich, ale stała tylko i patrzyła na nich gniewnym 
wzrokiem. 
Oliwia opanowała się pierwsza. Uświadomiła sobie, Ŝe siostra, choć stara się tego nie 
okazywać, czuje się głęboko uraŜona. 
- Och, Hetty, my tylko tak sobie Ŝartujemy - powiedziała, wciąŜ krztusząc się ze śmiechu. - 
Jestem pewna, Ŝe do jutra wszyscy zapomną o całej tej sprawie. 
Oliwia naprawdę wierzyła, Ŝe jest to moŜliwe, ale mimo to jej słowa nie zabrzmiały zbyt 
przekonywająco. 
Rozdział szósty 
W jakimś większym mieście przewidywania Oliwii mogłyby okazać się prawdziwe. śycie 
potoczyłoby się dalej, nastąpiłyby kolejne ciekawe wydarzenia i ludzie szybko zapomnieliby 
o przygodzie, jaka spotkała jedną z ich znajomych. Ale Avonlea było zbyt małym 
miasteczkiem, by moŜna mieć nadzieję, Ŝe tak się stanie. I tak oto, kiedy Hetty 
31 
szła następnego ranka po zakupy, wszyscy, których spotykała po drodze, śmiali się na jej 
widok, zakrywając usta dłonią. 
ZbliŜając się do sklepu, zauwaŜyła grupkę uczniów ze swojej klasy, którzy rysowali coś na 
białym płocie. Kiedy podeszła bliŜej, dzieci zaczęły chichotać. Przyjrzała się nieporadnemu 
rysunkowi i szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Przedstawiał on sylwetkę kobiety stojącej 
na brzegu rzeki w bieliźnie i ociekającej wodą. Obok rysunku ktoś napisał węglem: „PANNA 
KING W MAJTKAH". Hetty aŜ zatrzęsła się z oburzenia, ale zaraz uświadomiła sobie, Ŝe 
jeśli nie chce utracić na zawsze swojego autorytetu, w Ŝadnym wypadku nie moŜe okazać, jak 
bardzo jest zdenerwowana. 
Wyprostowała się i ruszyła ku dzieciom, które natychmiast przestały się śmiać. Stanęła przed 
małą piegowatą dziewczynką i wyjęła jej z ręki kawałek węgla. Potem podeszła do płotu i 
zdecydowanym ruchem dopisała brakującą literę „C". 
- Widzę, Matyldo Blewett, Ŝe będziemy musiały poświęcić więcej czasu ortografii - 
powiedziała do zaskoczonej dziewczynki i oddała jej węgiel. 
Następnie otrzepała ręce z czarnego pyłu i odeszła. 
Dzieci patrzyły na nią ze zdumieniem i szacunkiem. Jeden z chłopców zaczął nerwowo 
chichotać, ale umilkł, napotkawszy karcące spojrzenia kolegów. 
Hetty nie była jednak wcale tak spokojna i opanowana, jak to się na pozór wydawało. 
Zacisnęła zęby, kiedy usłyszała za sobą warkot nadjeŜdŜają- 
32 
cego samochodu. Nagle nienawistna maszyna wyłoniła się lub raczej wystrzeliła zza rogu 
koło kuźni. Na dźwięk klaksonu dzieci rozpierzchły się na wszystkie strony, a idące ulicą 
starsze panie aŜ podskoczyły z przeraŜenia. 

background image

Hetty nie obejrzała się nawet i szła dalej zdecydowanym krokiem, z wysoko uniesioną głową. 
Jednak Romney nie miał najmniejszego zamiaru zostawić jej w spokoju. Zahamował tuŜ obok 
niej, wstał i zgiął się w głębokim ukłonie. 
- Ledwo cię poznałem. Dawno nie widziałem cię suchej - powiedział. 
- A ja dawno nie widziałam cię trzeźwego - odparowała Hetty, sama dziwiąc się, Ŝe takie 
słowa mogły w ogóle przejść jej przez gardło. 
Romney, zamiast się obrazić, wybuchnął serdecznym śmiechem. 
- Punkt dla ciebie! - krzyknął. - Zawsze potrafiłaś się odgryźć, Hetty King. 
W kącikach ust Hetty zaigrał ledwo zauwaŜalny uśmiech, ale nie powiedziała juŜ ani słowa, 
tylko szybkim krokiem oddaliła się w stronę sklepu. 
- To jasne jak słońce, Ŝe oni wciąŜ coś do siebie czują. Chcesz wiedzieć, co ja myślę? Ona po 
prostu boi się do tego przyznać. 
Dla podkreślenia wagi swoich słów pani Potts co chwila unosiła wskazujący palec i 
energicznie kiwała głową, a pani Lawson słuchała z zapartym tchem barwnej opowieści o 
tym, co zdarzyło się podczas zaręczynowego przyjęcia Alicji Hardy. 
3 — Ostatni portret • 
Niespodziewanie nad frontowymi drzwiami zadźwięczał dzwonek; pani Lawson rzuciła 
Klarze Potts ostrzegawcze spojrzenie i odwróciła się w kierunku wejścia. 
Hetty szybko zamknęła za sobą drzwi i przez chwilę stała bez ruchu, patrząc na ulicę. 
- Witaj - zaszczebiotała pani Potts. Hetty drgnęła i odwróciła się od okna. 
- Właśnie przysłano twój kapelusz. Zaraz ci go pokaŜę - powiedziała pani Lawson, 
zadowolona, Ŝe moŜe się czymś zająć. Doskonale rozumiała, Ŝe Hetty musi się czuć bardzo 
zawstydzona. 
Klara Potts uśmiechnęła się promiennie. 
- Urządziliście wczoraj z Romneyem niezłe przedstawienie. Nie ubawiłam się tak od czasu, 
kiedy świnia Pata Frewena wpadła na wielebnego pastora Leonarda. 
To powiedziawszy, pani Potts, którą zawsze najbardziej bawiły własne dowcipy, wybuchnęła 
gromkim śmiechem. Od strony drabiny, na którą wdrapała się pani Lawson, by zdjąć z półki 
pudło z kapeluszem, dobiegł tłumiony chichot. 
Policzki Hetty pokryły się rumieńcem, a jej oczy zwęziły z gniewu. 
- śe teŜ masz jeszcze czelność odzywać się do mnie po tym, co mi zrobiłaś. 
Pani Potts wysoko uniosła brwi. 
- A cóŜ ja takiego zrobiłam! - krzyknęła z udawanym oburzeniem. - To ty jesteś wszystkiemu 
winna. Gdybyś była uprzejma dla Romneya, nie doszłoby do tego nieszczęścia. 
Hetty spojrzała Klarze Potts prosto w oczy. 
34 
Niespodziewanie nad frontowymi drzwiami zadźwięczał dzwonek; pani Lawson rzuciła 
Klarze Potts ostrzegawcze spojrzenie i odwróciła się w kierunku wejścia. 
Hetty szybko zamknęła za sobą drzwi i przez chwilę stała bez ruchu, patrząc na ulicę. 
- Witaj - zaszczebiotała pani Potts. Hetty drgnęła i odwróciła się od okna. 
- Właśnie przysłano twój kapelusz. Zaraz ci go pokaŜę - powiedziała pani Lawson, 
zadowolona, Ŝe moŜe się czymś zająć. Doskonale rozumiała, Ŝe Hetty musi się czuć bardzo 
zawstydzona. 
Klara Potts uśmiechnęła się promiennie. 
- Urządziliście wczoraj z Romneyem niezłe przedstawienie. Nie ubawiłam się tak od czasu, 
kiedy świnia Pata Frewena wpadła na wielebnego pastora Leonarda. 
To powiedziawszy, pani Potts, którą zawsze najbardziej bawiły własne dowcipy, wybuchnęła 
gromkim śmiechem. Od strony drabiny, na którą wdrapała się pani Lawson, by zdjąć z półki 
pudło z kapeluszem, dobiegł tłumiony chichot. 
Policzki Hetty pokryły się rumieńcem, a jej oczy zwęziły z gniewu. 

background image

- śe teŜ masz jeszcze czelność odzywać się do mnie po tym, co mi zrobiłaś. 
Pani Potts wysoko uniosła brwi. 
- A cóŜ ja takiego zrobiłam! - krzyknęła z udawanym oburzeniem. - To ty jesteś wszystkiemu 
winna. Gdybyś była uprzejma dla Romneya, nie doszłoby do tego nieszczęścia. 
Hetty spojrzała Klarze Potts prosto w oczy. 
34 
- I ty, i Małgorzata Linde! Obie jesteście takie same! 
Obróciła się na pięcie i ruszyła ku drzwiom. 
- Hetty! - zawołała pani Lawson. 
Hetty odwróciła się, jej oczy pałały gniewem. 
- Twój kapelusz... - rzekła pani Lawson łagodnym głosem. Nie lubiła kłótni, zwłaszcza w 
swoim sklepie. 
Hetty podeszła do lady i chwyciła pudło. Jeszcze raz spojrzała gniewnie na Klarę Potts. 
- Jesteście parą złośliwych, wścibskich plotkarek. Ot co! - powiedziała, po czym wyszła ze 
sklepu, głośno zatrzaskując za sobą drzwi. 
- O BoŜe - westchnęła pani Lawson. 
- To przechodzi wszelkie pojęcie - rzekła Klara Potts uraŜonym głosem. - Gdyby Hetty King 
była psem, ugryzłaby rękę, która ją karmi. CóŜ, wszyscy jesteśmy tacy, jakimi zostaliśmy 
stworzeni. 
Na drugim końcu miasteczka, w mieszczącej się nad pocztą redakcji avonlejskiej „Kroniki", 
Oliwia King czekała cierpliwie, aŜ wydawca gazety skończy czytać jej artykuł. 
Była z siebie bardzo dumna. Z niemałym trudem udało jej się nakłonić gubernatora Wyspy 
Księcia Edwarda do udzielenia jej wywiadu. Pojechała aŜ do Summerside, gdzie otwierał on 
wielkie targi, z nadzieją, Ŝe zdoła namówić go na krótką rozmowę. Jej wyprawa uwieńczona 
została sukcesem. Gubernator był czarujący, przedstawił swoją opinię na temat wielu 
aktualnych zagadnień i poświęcił Oliwii więcej czasu niŜ bardziej doświadczonym 
dziennikarzom z Charlottetown. 
35 
Pan Tyler skończył właśnie czytanie. 
- To bardzo dobry wywiad, Oliwio - powiedział - ale wątpię, czy zostanie wydrukowany. 
Oliwia, zaskoczona, zerwała się na równe nogi. Czy on Ŝartuje? 
- Jak to, panie Tyler? Wydawca potarł czoło. 
- Zdecydowałem, Ŝe czas zamknąć gazetę. Oliwia spojrzała na niego z niedowierzaniem. 
- Ale dlaczego? Nie rozumiem. 
Pan Tyler jakby nagle przygarbił się i postarzał. Wstał i wolnym krokiem podszedł do szafki. 
Poszperał pomiędzy dokumentami i podał Oliwii kartkę papieru. 
- Gazeta z Carmody systematycznie podkrada nam ogłoszeniodawców. 
Oliwia czytała kartkę ze zmarszczonym czołem. 
- W jaki sposób? 
- Oferuje niŜsze ceny. Towarzystwo Parowe Na-taniela Hardy'ego pierwsze zaczęło 
zamieszczać tam ogłoszenia i reklamy, a inni niebawem poszli w jego ślady. Przykro mi, 
Oliwio, ale dalsze wydawanie „Kroniki" nie ma sensu. Postanowiłem ulokować mój mały 
kapitał w bardziej opłacalnym przedsięwzięciu. 
Usiadł i oparł brodę na splecionych dłoniach. 
Oliwia patrzyła na niego zdumionym wzrokiem. Pan Tyler mówił powaŜnie! Nie, to nie moŜe 
się stać. Ona na to nie pozwoli, musi znaleźć jakieś rozwiązanie. Spojrzała na liczby na 
kartce, którą trzymała w ręku - ceny ogłoszeń w gazecie z Carmody. Były rzeczywiście duŜo 
niŜsze niŜ w „Kro- 
36 
nice". Nic dziwnego, Ŝe przedsiębiorcy chętniej zamieszczali tam ogłoszenia. 

background image

- Dlaczego nie moŜe pan obniŜyć naszych cen? -spytała. 
Pan Tyler uśmiechnął się do niej w irytujący, protekcjonalny sposób, który zawsze 
doprowadzał ją do szału. 
- Nie mogę sobie na to pozwolić - odrzekł krótko. 
- Jednak liczba czytelników stale rośnie - upierała się Oliwia. 
- Ale to ogłoszenia utrzymują gazetę przy Ŝyciu, bez nich jesteśmy skazani na śmierć - 
odpowiedział takim tonem, jakim mówi się do dziecka. -Przykro mi, Oliwio. 
Jak on moŜe się tak łatwo poddawać, myślała Oliwia. Sama nie miała najmniejszego zamiaru 
dać za wygraną. Chwyciła swój artykuł, wyprostowała się i uniosła dumnie głowę. 
- Panie Tyler - powiedziała, a w jej oczach malowała się determinacja - zamierzam 
opublikować ten artykuł, i to w tej gazecie. 
Rozdział siódmy 
Hetty stała na ganku RóŜanego Dworku i smutnym wzrokiem patrzyła na pogrąŜony w 
ciemności ogród. Ani ciche cykanie świerszczy, ani odległy szum morza nie niosły ukojenia 
jej zbolałej duszy. Przez całe Ŝycie starała się zasłuŜyć na ludzki szacunek. Jako jedyna 
dziewczyna ze swojej klasy zo- 
37 
stała przyjęta do seminarium nauczycielskiego. Ukończyła je z wyróŜnieniem i wróciła do 
Avon-lea, aby objąć posadę nauczycielki. UwaŜała się za osobę powszechnie szanowaną, nie 
przynoszącą wstydu swojej rodzinie, której korzenie głęboko wrastały w ziemię Wyspy 
Księcia Edwarda. A teraz, w ciągu zaledwie jednego dnia, wszystko to zostało jej odebrane, 
na zawsze straciła szacunek rodziny, uczniów, sąsiadów. I to przez tego niegodziwca 
Romneya Penhallowa! Wzięła głęboki oddech i weszła do domu. 
Oliwia i Sara siedziały przy owalnym stole w saloniku, pochylone nad wykrojem nowej 
sukni. Sara podniosła wzrok i spojrzała na zarumienioną twarz cioci Oliwii. 
- A ty tak bardzo się starałaś, Ŝeby namówić gubernatora Mackenziego na ten wywiad - 
powiedziała ze współczuciem, ostroŜnie przypinając do jedwabiu cienki wykrój. 
Oliwia, która po raz kolejny ukłuła się w palec, bezskutecznie próbowała skoncentrować się 
na wykonywanym zajęciu. 
- Mówiłam ci, Saro, Ŝe zupełnie nie wiem, co począć, ale nie pozwolę panu Tylerowi 
zamknąć „Kroniki". 
Hetty weszła do saloniku i zaczęła niespokojnie przechadzać się tam i z powrotem. 
- Nie chcę słuchać o twoich kłopotach, Oliwio -powiedziała. - Mam dosyć własnych 
problemów. Ty przynajmniej nie stałaś się pośmiewiskiem całego Avonlea - ciągnęła 
załamując ręce. - Jak ja mam teraz pokazać się ludziom?! 
38 
stała przyjęta do seminarium nauczycielskiego. Ukończyła je z wyróŜnieniem i wróciła do 
Avon-lea, aby objąć posadę nauczycielki. UwaŜała się za osobę powszechnie szanowaną, nie 
przynoszącą wstydu swojej rodzinie, której korzenie głęboko wrastały w ziemię Wyspy 
Księcia Edwarda. A teraz, w ciągu zaledwie jednego dnia, wszystko to zostało jej odebrane, 
na zawsze straciła szacunek rodziny, uczniów, sąsiadów. I to przez tego niegodziwca 
Romneya Penhallowa! Wzięła głęboki oddech i weszła do domu. 
Oliwia i Sara siedziały przy owalnym stole w saloniku, pochylone nad wykrojem nowej 
sukni. Sara podniosła wzrok i spojrzała na zarumienioną twarz cioci Oliwii. 
- A ty tak bardzo się starałaś, Ŝeby namówić gubernatora Mackenziego na ten wywiad - 
powiedziała ze współczuciem, ostroŜnie przypinając do jedwabiu cienki wykrój. 
Oliwia, która po raz kolejny ukłuła się w palec, bezskutecznie próbowała skoncentrować się 
na wykonywanym zajęciu. 
- Mówiłam ci, Saro, Ŝe zupełnie nie wiem, co począć, ale nie pozwolę panu Tylerowi 
zamknąć „Kroniki". 

background image

Hetty weszła do saloniku i zaczęła niespokojnie przechadzać się tam i z powrotem. 
- Nie chcę słuchać o twoich kłopotach, Oliwio -powiedziała. - Mam dosyć własnych 
problemów. Ty przynajmniej nie stałaś się pośmiewiskiem całego Avonlea - ciągnęła 
załamując ręce. - Jak ja mam teraz pokazać się ludziom?! 
38 
Sara bardzo współczuła cioci Hetty, ale nie potrafiła wymyślić nic, co mogłoby ją pocieszyć, 
skupiła więc swoją uwagę na problemach Oliwii. Te przynajmniej wydawały się moŜliwe do 
rozwiązania. 
- Dlaczego sama nie przejmiesz gazety? - spytała. 
Oliwia uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. 
- Och, Saro, nie mam ani doświadczenia, ani pieniędzy. To szalony pomysł. 
- Ale ja mam trochę pieniędzy. Jeśli ich potrzebujesz, napiszę po prostu do niani Luizy - 
upierała się Sara 
Oliwia serdecznie uścisnęła dziewczynkę. 
- Tu nie chodzi o pieniądze, Saro, tu chodzi o mnie. Wątpię, czy potrafiłabym wydawać 
gazetę. 
- Jedno wiem na pewno - powiedziała Hetty posępnym głosem - jeśli człowiek ma 
jakiekolwiek wątpliwości, powinien zrezygnować ze swoich planów. Zapamiętaj to, Saro. Ja 
miałam złe przeczucia przed pójściem na to przyjęcie. Powinnam była zawierzyć mojej 
intuicji i zostać w domu. - Znowu zaczęła niespokojnie przechadzać się po pokoju. 
Oliwia spojrzała na starszą siostrę i westchnęła. 
- Gdybyśmy rezygnowali ze swoich planów dlatego, Ŝe ogarniają nas wątpliwości, nigdy 
byśmy niczego nie dokonali. 
- Ale ty nie masz głowy do interesów. I nigdy nie miałaś - brzmiała szorstka odpowiedź. 
Oliwia syknęła z irytacją. Znów ten protekcjonalny ton. Słyszała go juŜ dziś tyle razy! 
39 
- Powinnaś dalej pisać te swoje historyjki - ciągnęła Hetty, nie zdając sobie sprawy, Ŝe jej 
młodszą siostrę ogarnia coraz większa wściekłość. 
Oliwia zerwała się z krzesła i podbiegła do Hetty. 
- Nie nazwałabym wywiadu z gubernatorem prowincji historyjką - powiedziała lodowatym 
głosem. 
Hetty była tak pochłonięta rozczulaniem się nad sobą, Ŝe gwałtowna reakcja Oliwii 
całkowicie ją zaskoczyła. 
- Gdyby pan Tyler lepiej pilnował swoich interesów, gazeta nie znalazłaby się w takiej 
sytuacji -ciągnęła Oliwia. - Na jego miejscu poszłabym do wszystkich ogłoszeniodawców i 
wytłumaczyła, Ŝe ich nielojalność moŜe doprowadzić „Kronikę" do upadku! 
Sara i Hetty patrzyły na Oliwię, zdumione jej niespodziewaną, pełną pasji przemową. 
- To dlaczego tego nie zrobisz? - spytała po chwili cichym głosem Sara. 
Hetty zerknęła na Oliwię z ledwo skrywanym sceptycyzmem. Oliwia pochwyciła jej 
spojrzenie i powzięła decyzję. 
Odetchnęła głęboko i powiedziała: 
- Wiesz co, Saro Stanley? A właśnie, Ŝe to zrobię. Będę się widzieć z Natanielem Hardym 
jutro, na ślubie jego córki. Po prostu podejdę do niego i wyjaśnię mu całą sprawę najlepiej, 
jak umiem. 
Sara uściskała ciocię, która nie czuła się wcale tak pewna siebie, jak się to na pozór 
wydawało. Hetty patrzyła na nie z powątpiewaniem. 
40 
- Uwierz mi na słowo, cała ta sprawa nie wyjdzie ci na zdrowie - ostrzegła. 
- Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. 
- Mój tata mawiał, Ŝe im większe ryzyko, tym większa nagroda — wtrąciła się Sara. 

background image

Hetty rzuciła siostrzenicy chmurne spojrzenie. 
- Im większe ryzyko, tym głupiej wygląda się po przegranej. 
- Prawdziwym głupcem jest ten, kto nigdy nie podejmuje ryzyka - powiedziała Oliwia. 
Hetty patrzyła w przestrzeń, unikając wzroku siostry. 
- Och, czy ty nic nie rozumiesz? - spytała Oliwia, bliska łez. - Jesteś nauczycielką i kochasz 
swoją pracę. Coś osiągnęłaś w Ŝyciu. 
Hetty nic nie odrzekła. Tam, gdzie stała, nie docierało światło lampy i ani Oliwia, ani Sara nie 
zauwaŜyły, Ŝe na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiej rozpaczy. 
Z drugiej strony pokoju dotarł do niej cichy głos Oliwii. 
- Dzięki tej gazecie ja mam szansę zrobić coś ze swoim Ŝyciem. 
Tego wieczoru mieszkanki RóŜanego Dworku wcześnie poszły do swoich sypialni. 
Perspektywa otulenia się miękką puchową kołdrą była znacznie przyjemniejsza, niŜ zmaganie 
się z kłopotliwą ciszą, jaka zwykle zapada po rodzinnych sprzeczkach. 
Ale nie wszyscy mieszkańcy Avonlea uznali, Ŝe pora juŜ udać się na spoczynek. 
Rozświetloną księ- 
41 
Ŝ

ycowym blaskiem drogą do RóŜanego Dworku szły właśnie Małgorzata Linde i Klara Potts. 

Wokół słychać było tylko ciche cykanie świerszczy. 
- Nazwała nas wścibskimi plotkarkami - oburzała się pani Potts, usiłując nadąŜyć za 
stawiającą długie kroki Małgorzatą. 
- CóŜ, nie moŜemy zabronić jej tak sądzić - powiedziała ostro Małgorzata. 
Weszły na ganek RóŜanego Dworku i energicznie zastukały do drzwi, nie zwaŜając na to, Ŝe 
w Ŝadnym z okien nie pali się światło. 
Oliwia pierwsza usłyszała stukanie. Nie mogła spać, martwiła się z powodu tak pośpiesznie i 
nieoczekiwanie powziętej decyzji. Wyskoczyła z łóŜka i narzuciła na siebie szlafrok, 
zastanawiając się, któŜ to moŜe składać im wizytę o tak późnej porze. Przechodząc obok 
pokoju siostry, usłyszała skrzypienie spręŜyn - najwidoczniej Hetty równieŜ postanowiła 
wstać i zobaczyć, o co chodzi. 
Oliwia otworzyła drzwi i ujrzała przed sobą Małgorzatę Linde, a obok niej Klarę Potts. 
Małgorzata uśmiechała się beztrosko, jakby nie widziała nic nadzwyczajnego w swojej nocnej 
wizycie. 
- Przepraszam za najście, Oliwio. Nie mam zwyczaju włóczyć się po mieście w środku nocy, 
ale ja... to znaczy Klara i ja... nie moŜemy pozwolić na to, Ŝeby ten dzień... - urwała, bo oto 
nagle obok Oliwii pojawiła się Hetty, wyglądająca dość osobliwie w swoim nocnym czepku, i 
chwyciwszy za klamkę próbowała zatrzasnąć drzwi przed nosem Małgorzaty. 
Zdeterminowana Małgorzata w ostatniej chwili postawiła stopę na progu. 
42 
- Hetty! - krzyknęła. - Proszę cię! 
Hetty spojrzała na nią i lekko uchyliła drzwi. Z cienia wyłoniła się pani Potts. 
- Przepraszamy za najście, ale Małgorzata i ja nie moŜemy pozwolić na to, Ŝeby ten dzień 
minął bez... 
- Tomasz i ja - przerwała jej Małgorzata - zawsze staraliśmy się kończyć nasze sprzeczki 
przed pójściem spać. 
- Ten biedny człowiek zmarł prawdopodobnie z braku snu! - warknęła Hetty. - Co wy tu 
robicie? 
- Przyszłyśmy cię przeprosić - powiedziała pani Potts głosem słodkim jak miód. 
- Zanim wybuchnie następna wojna trzydziestoletnia - dodała Małgorzata. - PrzecieŜ wszyscy 
wiedzą, Ŝe Klara ma niewyparzony język... 
Klara Potts otworzyła usta i równie szybko je zamknęła. 

background image

- Ale prawdę mówiąc - ciągnęła Małgorzata -nie mogę znieść myśli o tym, Ŝe pójdziesz jutro 
na to wesele i będziesz opowiadać o mnie niestworzone rzeczy za moimi plecami. 
- MoŜesz się o to nie martwić, Małgorzato — powiedziała zimno Hetty. - Wcale nie 
zamierzam tam iść. 
Oliwia spojrzała zaskoczona. 
- Co ty mówisz? Oczywiście, Ŝe pójdziesz! 
- Dlaczego miałabyś nie pójść? - spytała bez ogródek pani Potts. 
- Dlatego, Ŝe tak postanowiłam i juŜ - odpowiedziała Hetty, ponownie próbując zamknąć 
drzwi. -Teraz idźcie juŜ obie do domu i nie mieszajcie się 
43 
do moich spraw. Pozwólcie nam przynajmniej trochę pospać. 
Małgorzata dobrze znała Hetty i wiedziała, jak z nią postępować, a intuicja, z której zawsze 
była tak dumna, pozwoliła jej i tym razem obrać właściwą taktykę. 
- CóŜ - powiedziała drwiąco, podczas gdy Hetty nadal mocowała się z drzwiami - nie 
sądziłam, Ŝe doczekam dnia, kiedy Romney Penhallow cię pokona. Jestem zdumiona. 
Starzejesz się, Hetty, ot co! 
- Nie jesteś juŜ taka twarda jak dawniej - dodała pani Potts. 
Hetty nagle puściła drzwi, jej twarz zesztywniała. 
- Dziękuję paniom na zainteresowanie moją osobą. Dobranoc. 
To powiedziawszy odwróciła się i ruszyła schodami na górę. Oliwia, Klara i Małgorzata 
westchnęły i wzruszyły ramionami. 
Po jakimś czasie Hetty usłyszała trzask zamykanych drzwi i ciche kroki Oliwii na schodach. 
W szczelinie pod jej drzwiami ukazało się światło lampy naftowej i zaraz zniknęło. 
Stanęła przygnębiona przed lustrem. Zdjęła czepek i przygładziła włosy, przypatrując się 
swojemu odbiciu. Sięgnęła po leŜący na serwantce kapelusz, włoŜyła go na głowę i przyjrzała 
mu się krytycznie. Na jednej z półek stała jej stara fotografia. Hetty przez chwilę spoglądała 
na nią ze smutkiem, a następnie szybko schowała ją do szuflady. 
44 
Rozdział ósmy 
Poranek w dniu ślubu Alicji Hardy zapowiadał się niezwykle pięknie. Smugi słonecznego 
blasku przebłyskiwały pomiędzy rosnącymi wokół RóŜanego Dworku drzewami, kładąc na 
ziemi złote plamy światła i iskrząc się w osiadłych na pnących róŜach kropelkach rosy. 
 
Piotrek Craig, chłopiec zatrudniony przez Hetty i Oliwię do pomocy w gospodarstwie, 
pogwizdując zaprzęgał Czarnulkę do powoziku. Cieszył się, Ŝe ma przed sobą cały wolny 
dzień. Zastanawiał się właśnie, czy wybrać się na wycieczkę brzegiem morza w poszukiwaniu 
małŜy, czy pójść na ryby z Felkiem Kingiem. Po chwili jednak przypomniał sobie, Ŝe Felek 
prawdopodobnie równieŜ pójdzie na ślub Alicji Hardy, postanowił więc udać się na 
wycieczkę. 
Kiedy tak stał i rozmyślał o czekających go przyjemnościach, na ganek wyszła Oliwia. 
Piotrek spojrzał na nią z zachwytem. Wyglądała prześlicznie w swojej jasnoliliowej, 
ozdobionej perełkami sukni. Oczywiście Piotrek nie zwrócił uwagi ani na kolor sukni, ani na 
zdobiące ją perły - po prostu Oliwia wydała mu się piękna. 
- Pośpiesz się, Saro! - zawołała. - Nie moŜemy się spóźnić. 
Drzwi otworzyły się i zamknęły z trzaskiem i na ganek wybiegła Sara. Piotrek zagwizdał z 
uznaniem na widok jej białej koronkowej sukienki i wytwornego kapelusika. 
45 
Sara nie wydawała się uraŜona jego reakcją, ale czuła się w obowiązku przywołać go do 
porządku. 

background image

- Piotrze Craig, to szczyt złego wychowania gwizdać na widok damy. Sądziłam, Ŝe masz 
więcej rozumu. 
Piotrek potrząsnął głową. Sara nie powinna traktować go w ten sposób, pomyślał. Mówi 
zupełnie takim samym tonem jak jej ciotka Hetty. 
Dziewczynka wyciągnęła rękę do Piotrka, Ŝeby pomógł jej wsiąść do powoziku, kiedy nagle 
na ganku pojawiła się Hetty King we własnej osobie. Oliwia i Sara patrzyły na nią zdumione. 
Po tym, co wydarzyło się w nocy, Ŝadna z nich nie spodziewała się, Ŝe Hetty zdecyduje się 
pojechać na ślub. Wyglądała bardzo ładnie i dostojnie, była staranniej niŜ zwykle uczesana i 
wytwornie ubrana, na ramionach miała piękny szal, a na głowie nowy kapelusz. Nikt nie 
powiedział ani słowa. Sara zapomniała o dobrym wychowaniu i zagwizdała. 
Hetty roześmiała się nerwowo, najwidoczniej zadowolona z wraŜenia, jakie na nich wywarła. 
- Nie stójcie tak i nie gapcie się. Spóźnimy się na ślub - powiedziała, opierając się na ramieniu 
Piotrka i wsiadając do powoziku. 
Oliwia i Sara wymieniły zdziwione spojrzenia, potem Oliwia lekko szarpnęła lejce i powozik 
ruszył. Piotrek stał i machał im ręką na poŜegnanie, nie mogąc się juŜ doczekać, kiedy 
wreszcie pobiegnie na plaŜę. 
Hotel „Białe Piaski" był imponującą budowlą. Jego symetrycznie rozmieszczone wieŜyczki 
wzno- 
46 
siły się majestatycznie ku niebu, a nieskazitelnie zielone trawniki opadały ku krystalicznie 
niebieskim wodom oceanu. Było to wprost wymarzone miejsce na przyjęcie weselne, a 
Nataniel Hardy, choć powszechnie uwaŜany za skąpca, nie poŜałował pieniędzy, by wyprawić 
swojej jedynej córce najwspanialsze wesele, jakie kiedykolwiek odbyło się w Avonlea. 
Wejście do hotelu zdobiły girlandy z polnych kwiatów i róŜ, przewiązanych powiewającymi 
na wietrze jedwabnymi wstąŜkami. Na trawnikach stały długie stoły, nakryte śnieŜnobiałymi 
lnianymi obrusami i bogato zastawione kryształami i porcelaną. Pod rozłoŜystymi drzewami 
ustawiono białe wiklinowe krzesełka, Ŝeby ci spośród gości, którzy poczują się zmęczeni, 
mogli usiąść w cieniu i odpocząć. 
A na samym szczycie wzgórza stał lśniący, Ŝółty automobil, ozdobiony szarfą z napisem 
„NowoŜeńcy". 
W środku, w wielkiej sali balowej, rozpoczęła się juŜ zabawa. Orkiestra, sprowadzona aŜ z 
Halifak-su, grała z zapałem, a na marmurowym parkiecie wirowały w tańcu pięknie ubrane 
pary - panie w powiewnych sukniach i panowie w eleganckich smokingach. Sara patrzyła na 
to wszystko błyszczącymi oczami. Hetty stała obok niej zdenerwowana, a Oliwia 
niespokojnie rozglądała się wokół, próbując wypatrzeć pana Hardy'ego. 
Z tłumu wyłoniła się Klara Potts. Podeszła do Hetty i wzięła ją za rękę. 
- Tak się cieszę, Ŝe w końcu nabrałaś rozumu i zdecydowałaś się przyjść - zaszczebiotała. 
47 
Hetty wyrwała rękę z dłoni Klary. 
- Na miłość boską - powiedziała pani Potts - nie bądź taka sztywna. - Rozejrzała się po sali, a 
potem zmierzyła Hetty od stóp do głów i zatrzymała wzrok na przyozdobionym róŜami 
kapeluszu. Na jej twarzy pojawił się chytry uśmiech. - On cię nie ugryzie. Wręcz przeciwnie. 
Wydaje się, Ŝe cię unika. Nie widziałam, Ŝeby kręcił się gdzieś w pobliŜu. 
- To świetnie! - rzekła Hetty krótko. 
- Jaka szkoda, Ŝe Małgorzata nie mogła przyjść. Jest trochę przeziębiona - powiedziała pani 
Potts. - To na pewno przez to zimne nocne powietrze. -Spojrzała na Hetty oskarŜycielsko. 
Hetty prychnęła pogardliwie. To nie była jej wina, Ŝe Małgorzata Linde i Klara Potts miały 
ochotę włóczyć się nocą po miasteczku. 
- Widać jednak istnieje sprawiedliwość boska -powiedziała nie bez satysfakcji. 

background image

Bystre oczy Sary spostrzegły po drugiej stronie sali pana i panią Hardych pogrąŜonych w 
rozmowie z grupą gości. 
- Tam jest, ciociu Oliwio. Tam jest pan Hardy! -szepnęła. - Idź i porozmawiaj z nim. 
Wzięła Oliwię za rękę i, przeciskając się pomiędzy tańczącymi parami, zaczęła prowadzić ją 
w kierunku rodziców panny młodej. 
- Panna King! - huknął pan Hardy, zobaczywszy Oliwę. - Jak to miło, Ŝe pani przyszła. 
Oliwia uśmiechnęła się niepewnie, zastanawiając się, czy Nataniel Hardy nie straci dobrego 
humoru, kiedy usłyszy, co ona ma mu do powiedzenia. 
- Przyjęcie jest doprawdy wspaniałe - rzekła. 
48 
Pan Hardy nachylił się do ucha Oliwii. 
- Pewnie, Ŝe jest wspaniałe. Towarzystwo Parowe Nataniela Hardy'ego będzie musiało 
podwoić swoje obroty, Ŝeby za nie zapłacić. - Wyprostował się i wybuchnął gromkim 
ś

miechem. 

Pani Hardy poklepała męŜa po ramieniu, jakby chciała powiedzieć: „No, starczy juŜ, 
kochanie, co za duŜo, to niezdrowo", po czym przeniosła wzrok na Oliwię. 
- Spodziewam się, Ŝe napiszesz o tym przyjęciu jakiś ładny reportaŜ do naszej gazety - 
powiedziała słodkim głosem. 
Sara mocniej ścisnęła dłoń ciotki i Oliwia zrozumiała, Ŝe nie moŜe nie wykorzystać takiej 
okazji. 
- CóŜ, nie wiem, to znaczy... - zaczęła nerwowo, unikając wzroku pana Hardy'ego. - To nie 
jest stosowny moment do rozmawiania o interesach, ale sądzę, Ŝe „Kronika" nie zamieści 
reportaŜu ze wspaniałego wesela pani córki, poniewaŜ została zamknięta. 
- To okropne! - krzyknęła pani Hardy. - Chcesz powiedzieć, Ŝe więcej się juŜ nie ukaŜe? 
- Obawiam się, Ŝe nie - odpowiedziała Oliwia, odzyskując pewność siebie. - Widzi pani, 
większość naszych przedsiębiorców zdecydowała się zamieszczać swoje ogłoszenia i reklamy 
w innej gazecie. A bez ogłoszeń i reklam „Kronika" jest skazana na śmierć - wyjaśniła, 
cytując pana Tylera. 
- Ale jak to się mogło stać? - spytała pani Hardy, gorzko rozczarowana, Ŝe ich wspaniałe 
przyjęcie nie zostanie opisane w gazecie. - Dlaczego nasi 
4 — Ostatni portret 
49 
przedsiębiorcy przestali zamieszczać ogłoszenia w „Kronice"? ToŜ to po prostu... zdrada! 
Oliwia odwróciła się do pana Hardy'ego i obdarzyła go pełnym słodyczy uśmiechem. 
- MoŜe wyjaśni pan Ŝonie, dlaczego tak się stało. Jestem pewna, Ŝe miał pan jakieś bardzo 
waŜne powody, Ŝeby wycofać swoje ogłoszenia. 
Pani Hardy szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. 
- Natanielu? 
Pan Hardy spojrzał na nią z zakłopotaniem. 
- Czy mogę porozmawiać z tobą... na osobności? - spytała jego Ŝona niebezpiecznie cichym 
głosem. 
Biedny pan Hardy westchnął cięŜko i ze zwieszoną głową pozwolił odprowadzić się na bok. 
Sara spojrzała rozpromieniona na Oliwię i kiwnęła głową. Oliwia zagryzła wargi i chichotała 
cichutko jak uczennica, której udało się zrobić jakiś wyjątkowo śmieszny kawał. Była z siebie 
bardzo dumna i czuła, Ŝe rzucone przez nią ziarna trafiły na podatny grunt. 
Sara znów pociągnęła ją za rękaw i wskazała wzrokiem przeciwległy koniec sali. Oliwia 
podąŜyła za jej spojrzeniem i zobaczyła wysokiego, eleganckiego męŜczyznę, który zmierzał 
w kierunku Hetty i pani Potts. 
- Spójrz - szepnęła Sara. - To Romney Pen-hallow. 

background image

Hetty i pani Potts stały koło olbrzymiej palmy i popijały sok owocowy. Nagle pani Potts 
zesztywniała i szturchnęła Hetty swoim pulchnym łokciem. Oto wprost ku nim zmierzał 
Romney Pen- 
50 
hallów we własnej osobie, wyglądający niezwykle elegancko w swoim białym lnianym 
garniturze. 
- On tu idzie, Hetty - syknęła pani Potts. - Myślę, Ŝe ma zamiar poprosić cię do tańca. 
Hetty błyskawicznie odwróciła się tyłem do nadchodzącego męŜczyzny. 
- Prędzej zatańczyłabym z diabłem - warknęła, ale wbrew własnej woli zerkała przez ramię na 
zbliŜającego się Romneya, który uśmiechał się i patrzył jej prosto w oczy. 
- Czy mogę - zaczął, a Hetty wysoko uniosła podbródek i zrobiła krok do przodu - prosić 
panią do tańca... pani Potts? 
Oczy Hetty pociemniały, a Klara Potts szeroko otworzyła usta ze zdumienia, kiedy Romney 
grzecznie wyjął jej z ręki szklankę z sokiem. 
- Pani wybaczy - powiedział uprzejmie do Hetty. 
Klara Potts szybko odzyskała panowanie nad sobą, uniosła brwi i spojrzała na Hetty. Kiedy 
zaś Romney prowadził ją w stronę parkietu, przez jej twarz przemknął ledwie widoczny 
triumfalny uśmiech. 
Hetty została sama. Ogarnęło ją jakieś dziwne uczucie. Była głęboko uraŜona, a przede 
wszystkim bardzo zazdrosna. 
Po drugiej stronie sali rozgrywała się równie dramatyczna scena. Pani Hardy niedwuznacznie 
dawała męŜowi do zrozumienia, co myśli o jego postępowaniu względem „Kroniki". Tak 
bardzo pragnęła zobaczyć w gazecie piękne zdjęcie ślubne 
57 
ich córki. MoŜe nawet na pierwszej stronie! A teraz okazało się, Ŝe jej marzenia nie mogą się 
spełnić, i to z jego winy. 
- To okropne! Jak mogłeś przestać popierać naszą lokalną gazetę? - spytała. 
- Nie denerwuj się, moja droga - prosił jej mąŜ, mając nadzieję, Ŝe uda mu się ją uspokoić. 
- Powiem ci coś, Natanielu - rzekła pani Hardy, ściszając głos. - Jeśli chcesz mieć nadal 
szczęśliwy dom, musisz znów zacząć prenumerować „Kronikę" i namówić swoich kolegów, 
Ŝ

eby zrobili to samo! 

Odwróciła się i odeszła, zostawiając męŜa samego, by mógł przemyśleć to, co powiedziała. 
Hetty takŜe zamierzała właśnie opuścić salę balową, kiedy poczuła, Ŝe ktoś lekko dotyka jej 
ramienia. Odwróciła się i zobaczyła Romneya Pen-hallowa, który zdecydowanym ruchem 
chwycił ją za rękę i nie zwaŜając na jej protesty, pociągnął za sobą. 
- Jak sądzisz, czy moglibyśmy porozmawiać w cywilizowany sposób? - spytał lekkim tonem. 
- Jeśli potrafisz - odcięła się Hetty, desperacko usiłując zebrać myśli. 
- Bardzo się cieszę, Ŝe nie jesteś głucha - powiedział, kłaniając się uprzejmie jednemu z gości, 
który na ich widok wysoko uniósł brwi. 
- Jeśli mam słuchać tego, co ty chcesz mi powiedzieć, to jestem głucha. 
Romney podprowadził ją do wazy z ponczem i nie puszczając jej ręki, zręcznie napełnił i 
podał jej szklankę. Stojąca w pobliŜu pani Potts z przy- 
52 
jemnością przysłuchiwała się ich słownemu pojedynkowi. 
- To właśnie zawsze podobało mi się w tobie najbardziej - brak uprzedzeń - mruknął Romney 
sarkastycznie. 
Hetty wyprostowała się i wypiła mały łyk pon-czu. 
- A mnie zawsze zadziwiał twój egoizm - odparowała. - Nigdy w Ŝyciu nie spotkałam 
drugiego męŜczyzny, który byłby tak zapatrzony w siebie jak ty. 
Romney zachichotał. 

background image

- Widzę, Ŝe twój język jest tak samo ostry jak dawniej. 
- A ty tak samo jak dawniej robisz wszystko, Ŝeby mnie publicznie skompromitować - odparła 
lodowato. 
Podniosła do ust szklankę z ponczem, ale Romney wyjął ją z jej dłoni. 
- Bardzo mi brakowało tych naszych rozmów -powiedział ciepło. 
Potem, ku zdumieniu Hetty, otoczył ją ramieniem i powiódł na parkiet. Orkiestra zaczynała 
właśnie grać walca. 
Oliwia i Sara patrzyły na nich szeroko otwartymi oczami. 
- Nie wiedziałam, Ŝe ciocia Hetty tak dobrze tańczy - powiedziała dziewczynka. 
- Och - westchnęła Oliwia - oni wydają się wprost dla siebie stworzeni. 
Romney i Hetty rzeczywiście tańczyli tak, jakby przez całe lata razem uczyli się tanecznych 
figur. 
53 
Muzyka i rozmowa z Romneyem sprawiły, Ŝe oczy Hetty nabrały blasku, a na jej policzkach 
pojawiły się rumieńce. 
- To niewiarygodne, Ŝe przez wszystkie te lata nie opuszczałaś Avonlea - powiedział Romney. 
-Czy nigdy nie zastanawiałaś się, ile tracisz? 
- Nie - odparła Hetty stanowczo. Westchnął i potrząsnął głową. 
- Czyli jesteś typową Wyspiarką, ograniczoną, upartą, pozbawioną wyobraźni - i co 
najgorsze, zadowoloną z siebie. 
- Miło mi to słyszeć - powiedziała Hetty, nie dając poznać po sobie, jak bardzo rozgniewały ją 
jego słowa. 
Oliwia była tak pochłonięta obserwowaniem Romneya i swojej siostry, Ŝe dopiero w ostatniej 
chwili zauwaŜyła zbliŜającego się do niej pana Hardy'ego. 
- Panno King, czy moŜe mi pani poświęcić parę minut? - spytał spuszczając wzrok. 
Wirując z Hetty dokoła sali, Romney przyglądał się jej wysoko upiętym włosom i 
szylkretowemu grzebykowi, który zdawał się podtrzymywać całą misterną fryzurę. 
- Jak to się stało, Ŝe nigdy nie wyszłaś za mąŜ? -spytał, nie odrywając wzroku od grzebyka. 
- Nigdy nie spotkałam męŜczyzny, który byłby tego wart - odpowiedziała krótko Hetty. 
Przestała się juŜ denerwować i czuła się zupełnie swobodnie. Prawdę mówiąc, dopiero teraz 
przypomniała sobie, jak bardzo lubi tańczyć. 
54 
Ale jej beztroski nastrój nie trwał długo. Rom-ney nachylił się ku niej i szybkim ruchem 
wyjął jej grzebyk. Kaskada ciemnych włosów opadła Hetty na ramiona. Uniosła ręce do góry, 
próbując przywrócić fryzurze poprzedni kształt, lecz udało jej się tylko przekrzywić kapelusz. 
- Romney! - krzyknęła, ale on zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, i najspokojniej w 
ś

wiecie kontynuował rozmowę. 

- Naprawdę? A ja sądziłem, Ŝe nie wyszłaś za mąŜ, bo nie mogłaś o mnie zapomnieć - 
zaŜartował. 
Hetty, oburzona, odsunęła się od niego. Ten gwałtowny ruch sprawił, Ŝe jej misterna fryzura 
rozpadła się ostatecznie. Ludzie wokół zaczęli chichotać. 
Twarz Hetty pokryła się gniewnym rumieńcem. 
- Jak śmiesz zachowywać się w ten sposób?! -krzyknęła. Obróciła się na pięcie i ruszyła ku 
wyjściu, bezskutecznie próbując ponownie upiąć swoje długie włosy. 
- Wiedziałam, Ŝe jak zaczną z sobą rozmawiać, szybko dojdą do porozumienia - mówiła 
właśnie do Sary pani Potts, kiedy nagle ujrzała, jak Hetty, w przekrzywionym kapeluszu i z 
włosami w nieładzie, wybiega z sali balowej. 
Za nią pędził Romney. 
- Hetty! Wracaj! - wołał. 
Sara i pani Potts spojrzały na siebie i wzruszyły ramionami. 

background image

- Musi mnie pani zrozumieć, Oliwio. Nie zdawałem sobie sprawy, Ŝe moja decyzja pociągnie 
za 
55 
sobą takie skutki, a gazeta z Carmody proponowała bardzo niskie ceny. Jak mogłem nie 
przyjąć ich oferty? - tłumaczył pan Hardy. 
Kiedy wypowiadał te słowa, Oliwia dostrzegła przebiegającą obok Hetty i pędzącego za nią 
Rom-neya. Widok ten zdumiał ją tak bardzo, Ŝe zupełnie nie mogła skupić uwagi na tym, co 
mówi do niej pan Hardy. 
- Tak, z ... z pewnością, rozumiem pański punkt widzenia - wyjąkała, zastanawiając się, co 
stało się jej siostrze. 
Hetty biegła przez taras. Nadal usiłowała doprowadzić swoje włosy do porządku. Miała 
nadzieję, Ŝe nikt nie zauwaŜył, w jak opłakanym stanie znajduje się jej fryzura. 
- Hetty! Hetty King! — usłyszała za sobą wołanie. - Chcę, Ŝebyś wiedziała, Ŝe ci wybaczam. 
Hetty aŜ zatrzęsła się z oburzenia. 
- Wybaczasz mi?! - krzyknęła, odwracając się do Romneya. - To ty powinieneś na kolanach 
błagać mnie o przebaczenie. 
Romney spojrzał na nią zdumiony. 
- Dlaczego? - spytał. 
- Dlatego, Ŝe mnie upokorzyłeś! Dlatego, Ŝe rzuciłeś mnie dla Małgorzaty Linde. 
- Gdyby pan Tyler zechciał okazać dobrą wolę i tylko trochę obniŜyć cenę, moglibyśmy 
porozmawiać ... - pan Hardy zawiesił głos, czekając na odpowiedź Oliwii. 
Ale Oliwia prawie go nie słuchała, pochłonięta obserwowaniem tego, co działo się na tarasie. 
56 
- Och, tylko nie zaczynajcie od nowa - szepnęła. 
- A więc myśli pani, Ŝe on nie byłby skłonny...? - spytał pan Hardy, sądząc, Ŝe uwaga Oliwii 
odnosi się go jego planu. 
Oliwia odwróciła się ku niemu, na jej twarzy malował się wyraz zatroskania. 
- Och, nie... ja myślę, panie Hardy... myślę, Ŝe czasami lojalność jest waŜniejsza od interesów. 
Zechce mi pan wybaczyć - powiedziała i szybkim krokiem skierowała się ku drzwiom 
wiodącym na taras. 
Pan Hardy pokręcił głową. 
- Niełatwo z nią pertraktować - mruknął do siebie. 
Romney biegł za Hetty, usiłując chwycić ją za rękę. 
- Czy byłabyś uprzejma zatrzymać się na chwilę? - spytał. 
Hetty strąciła jego dłoń ze swojego ramienia. 
- Zostaw mnie w spokoju. Robisz z nas widowisko. Wszyscy na nas patrzą. 
Romney spostrzegł jeszcze jeden grzebyk wysuwający się z włosów Hetty i ku jej przeraŜeniu 
natychmiast go wyjął. 
- Nie patrzyliby, gdybyś zachowywała się jak normalny człowiek. Zatańczymy? - Objął ją 
wpół i okręcił dokoła. 
Hetty sięgnęła do kapelusza i wyjęła zeń szpilkę. Potem błyskawicznie opuściła rękę i ukłuła 
go prosto w siedzenie. Romney podskoczył, tłumiąc okrzyk bólu, a Hetty spojrzała na niego 
triumfująco. 
57 
- Nigdy więcej z tobą nie zatańczę, choćby od tego miało zaleŜeć moje Ŝycie - powiedziała i 
szybkim krokiem ruszyła przed siebie. 
W tym właśnie momencie na tarasie pojawiła się Oliwia, a za nią pan Hardy. Dotknął jej 
ramienia i Oliwia odwróciła się. 
- Panno King - powiedział - ma pani absolutną rację! 
- Co do czego? - spytała zmieszana. 

background image

- Lojalność jest waŜniejsza od interesów - odparł z promiennym uśmiechem. 
Oliwia patrzyła za oddalającą się siostrą, zastanawiając się, o czym, na Boga, mówi ten 
człowiek. 
Rozdział dziewiąty 
Felek King okropnie nudził się na przyjęciu. Kiedy więc matka na chwilę spuściła go z oka, 
natychmiast wymknął się na dwór. To właśnie była okazja, na którą czekał! Obszedł dokoła 
lśniący Ŝółty automobil, przyglądając mu się z bezgranicznym podziwem. Teraz, kiedy 
wszyscy goście tłoczyli się w sali balowej, mógł spokojnie przyjrzeć się maszynie - nikt go 
nie popychał, nie trącał i nie zasłaniał widoku. Felek stał i patrzył jak zahipnotyzowany. 
Spojrzał w kierunku hotelu. Wokół nie było nikogo. Z pewnością nic się nie stanie, jeśli 
wsiądzie do samochodu. Niczego nie będzie dotykał, obiecał sobie. Pokusa była zbyt silna i 
Felek po krótkiej chwili wahania otworzył drzwi i wśliznął się za kierownicę. 
58 
Przyjrzał się z bliska wszystkim przyrządom, przesunął palcami po tablicy rozdzielczej i po 
skórzanych siedzeniach. Był w siódmym niebie. Ale odgłosy rozmowy i szybkich kroków 
wkrótce sprowadziły go z powrotem na ziemię. Podniósł wzrok i zobaczył biegnącą tarasem 
ciocię Hetty. Oczy Felka rozszerzyły się ze strachu. TuŜ za Hetty biegł męŜczyzna, który był 
właścicielem samochodu! 
Felek błyskawicznie wyskoczył z wozu. Nagle jego twarz wykrzywiła się z bólu, gdyŜ 
wysiadając uderzył kolanem w jakiś twardy przedmiot. Nie wiedział nawet, Ŝe niechcący 
zwolnił hamulec ręczny. Samochód zakołysał się lekko, a Felek, przeraŜony, czmychnął w 
pobliskie zarośla. 
Hetty zbiegła po schodach i ruszyła w kierunku miejsca, gdzie stał samochód pana 
Penhallowa i powozy innych weselnych gości. Znów usłyszała za sobą głos Romneya. 
- Dokąd idziesz? - spytał niewinnie. 
Hetty zrozumiała, Ŝe nie moŜe tak po prostu odejść. Musi powiedzieć temu łajdakowi, co o 
nim myśli. Odwróciła się i spojrzała na niego z godnością, usiłując zapomnieć o 
przekrzywionym kapeluszu i o włosach przypominających ptasie gniazdo. 
- Jak na jeden dzień narobiłeś mi juŜ wystarczająco duŜo wstydu - powiedziała cicho, patrząc 
mu prosto w oczy. - Odchodzę! 
- Wobec tego pozwól, Ŝe odwiozę cię do domu -rzekł Romney. 
59 
To niewiarygodne, pomyślała Hetty. Jak on śmie składać taką propozycję po tym wszystkim, 
co jej zrobił. 
- Nie zapominaj, kim jesteś, Romneyu. śeby być dŜentelmenem, nie wystarczy mieć 
elegancki garnitur - powiedziała z gniewem. - Wróciłeś tu, Ŝeby puszyć się jak paw i 
popisywać się przed wszystkimi. Jeździsz tą swoją obrzydliwą maszyną i zachowujesz się tak, 
jakby cała wyspa naleŜała do ciebie. 
Romney wziął ją za ramię i uśmiechnął się. 
- Dzięki Bogu, ulice w tym przeklętym miasteczku nie są tak ciasne jak twój umysł, Hetty. 
Hetty odwróciła się i pobiegła przed siebie, a Romney podąŜył za nią. 
Oliwia, obserwująca tę scenę z tarasu, zrozumiała, Ŝe Hetty znalazła się w tarapatach. 
Przeciskając się pomiędzy innymi gośćmi, którzy zaciekawieni tym, co się dzieje, równieŜ 
wybiegli na zewnątrz, ruszyła w kierunku siostry. TuŜ za nią dreptał pan Hardy. 
 
- Powiedziałem, panno King, Ŝe lojalność jest waŜniejsza od interesów. Pierwszą rzeczą, jaką 
zrobię w poniedziałek rano, będzie przeniesienie moich ogłoszeń z powrotem do „Kroniki". 
Oliwia zatrzymała się, uradowana. 
- Och, to wspaniale, panie Hardy. Nie wiem, jak panu dziękować! - powiedziała. 

background image

Ale juŜ po chwili jej serce znów zadrŜało z niepokoju, bo ujrzała, Ŝe przed hotel wychodzi 
coraz więcej gości, zaciekawionych kłótnią Romneya i Hetty. Czuła, Ŝe sytuacja zaczyna być 
powaŜna. 
60 
- Dziękuję, jeszcze raz dziękuję - rzekła. - Proszę mi wybaczyć - dodała przepraszająco i 
oddaliła się szybkim krokiem. 
W tym momencie na taras wybiegły Sara i pani Potts. Minęły zdumionego pana Hardy'ego, 
który dopiero teraz zorientował się, Ŝe przed hotelem dzieje się coś dziwnego. 
Hetty podeszła do Ŝółtego automobilu i obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem. 
- Najlepiej byś zrobił, gdybyś zabrał tę kupę Ŝelastwa i wrócił tam, skąd przyjechałeś! - 
krzyknęła do Romneya i z całej siły kopnęła tylne koło. 
Tłum gości zamarł ze zdumienia, bo oto nagle samochód ruszył. Zaczął wolno zsuwać się w 
dół po pochyłym zboczu. 
Romney stał jak sparaliŜowany i patrzył na auto nabierające coraz większej szybkości. Hetty 
pobladła niczym płótno. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. 
Ludzie w popłochu rozbiegli się na wszystkie strony. Nieszczęsny kucharz, który niósł 
właśnie tort weselny ku jednemu z pięknie nakrytych stołów, zobaczywszy zbliŜający się 
samochód, w ostatniej chwili odskoczył na bok, stracił równowagę i upadł. Tort wyśliznął mu 
się z rąk i wylądował na trawie. 
Potem przyszła kolej na stół, który, potrącony przez mknący zboczem samochód, przewrócił 
się z hukiem. Drogocenne kryształowe i porcelanowe naczynia potłukły się na drobne 
kawałki. Oliwia przyglądała się temu wszystkiemu z niedowierza- 
61 
niem. Ukryty w zaroślach Felek zakrył ręką oczy. Po chwili, upewniwszy się, Ŝe nikt nie 
patrzy w jego stronę, wymknął się ze swojej kryjówki i uciekł. 
Alicja i Teddy Fraserowie pozowali właśnie do ślubnego zdjęcia, kiedy fotograf zobaczył w 
swoim obiektywie zbliŜający się automobil, chwycił sprzęt i rzucił się do ucieczki. Alicja 
wybuchnęła płaczem. 
- Edwardzie! - krzyknął Romney do pana młodego. - Nie stój tak. Biegnij za nim. Jesteś 
młodszy ode mnie! 
Tak więc Teddy zostawił swoją tonącą we łzach Ŝonę i ruszył w pogoń za samochodem. Po 
kilku krokach potknął się i upadł, a kiedy wstał, zaczął otrzepywać z kurzu swój smoking, 
pozostawiając samochód jego losowi. 
Romney ze smutkiem pokręcił głową. 
- Dobry BoŜe, i to ma być Penhallow. Następnie sam rzucił się w pościg. PrzeraŜeni 
goście biegali wśród poprzewracanych stołów, pani Hardy krzyczała, a pan Hardy patrzył w 
osłupieniu, jak wspaniałe przyjęcie, na które wydał tyle pieniędzy, zamienia się w ruinę. 
Alicja zaniosła się jeszcze bardziej histerycznym płaczem. 
- Ona zepsuła moje wesele! - łkała. 
Romney biegł w dół wzgórza najszybciej jak mógł i w końcu znalazł się obok swojego 
ukochanego wehikułu. Próbował wskoczyć do środka i zaciągnąć ręczny hamulec. Z 
niemałym trudem udało mu się wreszcie chwycić za kierownicę. Samochód skręcił 
gwałtownie i przejechawszy przez 
62 
niem. Ukryty w zaroślach Felek zakrył ręką oczy. Po chwili, upewniwszy się, Ŝe nikt nie 
patrzy w jego stronę, wymknął się ze swojej kryjówki i uciekł. 
Alicja i Teddy Fraserowie pozowali właśnie do ślubnego zdjęcia, kiedy fotograf zobaczył w 
swoim obiektywie zbliŜający się automobil, chwycił sprzęt i rzucił się do ucieczki. Alicja 
wybuchnęła płaczem. 

background image

- Edwardzie! - krzyknął Romney do pana młodego. - Nie stój tak. Biegnij za nim. Jesteś 
młodszy ode mnie! 
Tak więc Teddy zostawił swoją tonącą we łzach Ŝonę i ruszył w pogoń za samochodem. Po 
kilku krokach potknął się i upadł, a kiedy wstał, zaczął otrzepywać z kurzu swój smoking, 
pozostawiając samochód jego losowi. 
Romney ze smutkiem pokręcił głową. 
- Dobry BoŜe, i to ma być Penhallow. Następnie sam rzucił się w pościg. PrzeraŜeni 
goście biegali wśród poprzewracanych stołów, pani Hardy krzyczała, a pan Hardy patrzył w 
osłupieniu, jak wspaniałe przyjęcie, na które wydał tyle pieniędzy, zamienia się w ruinę. 
Alicja zaniosła się jeszcze bardziej histerycznym płaczem. 
- Ona zepsuła moje wesele! - łkała. 
Romney biegł w dół wzgórza najszybciej jak mógł i w końcu znalazł się obok swojego 
ukochanego wehikułu. Próbował wskoczyć do środka i zaciągnąć ręczny hamulec. Z 
niemałym trudem udało mu się wreszcie chwycić za kierownicę. Samochód skręcił 
gwałtownie i przejechawszy przez 
62 
niewielkie wzniesienie zniknął w stojącym u jego podnóŜa stogu siana. 
Tłum ciekawskich zaczął powoli zbliŜać się do miejsca wypadku. Zapadła długa, pełna 
napięcia cisza, a potem z siana wyłoniła się najpierw noga, następnie ramię, a w końcu cały 
Romney Penhal-low. Jego nieskazitelnie biały garnitur był teraz brudny i wymięty. 
Hetty zaczęła nerwowo chichotać. Ludzie przyglądali się jej ze zdumieniem, nie mogąc pojąć, 
co ją tak śmieszy. Teddy Fraser i pan Hardy patrzyli na nią z wściekłością. Panna młoda nadal 
szlochała rozpaczliwie, a jej matka na próŜno usiłowała ją pocieszyć. 
 
- Uspokój się, Alicjo - prosiła. - Jesteś juŜ cała czerwona od płaczu. 
Oliwia pochwyciła nienawistne spojrzenie, jakim pan Hardy obrzucił jej siostrę, i podeszła do 
niego, Ŝeby jakoś załagodzić sprawę. 
- Tak mi przykro, proszę państwa. Jestem pewna, Ŝe moja siostra nie miała zamiaru... 
- Całe szczęście, Ŝe „Kronika" przestała istnieć - zagrzmiał pan Hardy. - Bo przysięgam, Ŝe 
gdyby napisała pani choć jedno słowo na temat tego przyjęcia, nigdzie juŜ nie znalazłaby pani 
pracy. 
- Panie Hardy! Proszę zaczekać! Wszystko panu wytłumaczę - zaczęła Oliwia, ale pan Hardy 
szybko oddalił się w stronę hotelu. 
Oliwia westchnęła cięŜko. Odwróciła się i zobaczyła Sarę. Na twarzy dziewczynki malował 
się niepokój. 
- Ciocia Hetty zniknęła - powiedziała Sara. 
63 
Rozdział dziesiąty 
Oliwia, wciąŜ jeszcze drŜąc ze zdenerwowania, weszła do opustoszałej sali balowej. Sara 
została przy drzwiach. Widziała, Ŝe ciocia jest bardzo rozgniewana, co zdarzało się jej 
niezmiernie rzadko. 
- Nigdzie jej nie ma! - powiedziała Oliwia trzęsącym się głosem. - Nie zostanę tu ani minuty 
dłuŜej. Będzie musiała sama wrócić do domu. - Westchnęła cięŜko. - Jak ona mogła zrobić 
coś takiego? Jak mogła zepsuć im całe wesele? Nie potrafię tego pojąć! 
- To nie była tylko jej wina - powiedziała Sara. Oliwia spojrzała na siostrzenicę i wziąwszy ją 
za 
rękę, wyprowadziła z hotelu. 
W godzinę po wypadku Romney Penhallow wciąŜ jeszcze majstrował przy swoim 
samochodzie. Inni goście pojechali juŜ do domu lub wrócili do hotelu. Kilku męŜczyzn 
pomogło mu wypchnąć samochód ze stogu i Romney natychmiast zabrał się do czyszczenia 

background image

go z siana. Teraz z całej siły kręcił korbą, bezskutecznie usiłując uruchomić silnik. 
Wyprostował się i znowu ukucnął, Ŝeby podjąć następną próbę. Chwycił za korbę, ale nagle 
poczuł, Ŝe słabnie, gwałtownie zaczerpnął powietrza, jakby nie mógł złapać oddechu, i runął 
na ziemię. LeŜał z wykrzywioną z bólu twarzą i patrzył na niebo. 
Hetty wychyliła się ostroŜnie zza drzwi wiodących na taras i rozejrzała się dokoła. Przed 
hotelem nie było nikogo. Westchnęła z ulgą, otuliła się sza- 
64 
lem i ruszyła w kierunku schodów. Z zaskoczeniem stwierdziła, Ŝe na podjeździe nie ma juŜ 
ani jednego powozu. 
- Zostawili mnie samą! - krzyknęła dramatycznie. Ładne rzeczy, pomyślała, przynajmniej 
Sara i Oliwia mogły na mnie poczekać. 
Ale zaraz wyprostowała się i dumnie pomaszerowała drogą w dół, usiłując nie myśleć o tym, 
ile kilometrów dzieli ją od domu. 
W pewnej chwili Hetty usłyszała za sobą warkot zbliŜającego się samochodu. Zacisnęła zęby 
i szła dalej wysypaną Ŝwirem drogą, starając się utrzymać równowagę w eleganckich 
bucikach na wysokich obcasach. Jej kapelusz był nadal przekrzywiony, a włosy potargane. 
Huk motoru rozbrzmiewał coraz bliŜej, aŜ w końcu samochód znalazł się tuŜ obok niej. 
Hetty niewzruszenie szła dalej, ze wzrokiem utkwionym przed siebie i z wysoko uniesioną 
głową. 
- Czy mógłbym zaproponować ci przejaŜdŜkę do RóŜanego Dworku? - spytał Romney 
uprzejmie. 
Hetty milczała jak głaz. 
- Jak widzisz - ciągnął wesoło - udało mi się go naprawić. 
- Jaka szkoda! - Hetty nie mogła powstrzymać się od tej uwagi 
Romney uznał to za dobry znak. Przynajmniej odezwała się do niego! 
- Dobrze, Ŝe mój samochód nie jest koniem, bo musiałbym go zastrzelić - zaŜartował. - 
Wsiadaj, Hetty, nie moŜesz iść do domu na piechotę. 
5 — Ostatni portret 
65 
- Owszem, mogę - odrzekła, nie patrząc nawet w jego stronę. 
- Wobec tego rób, jak uwaŜasz - powiedział i przyśpieszywszy gwałtownie, zniknął za 
zakrętem. 
Hetty nie spodziewała się, Ŝe Romney tak szybko da za wygraną. Znowu poczuła się bardzo 
samotna i opuszczona. Od RóŜanego Dworku dzieliły ja jeszcze ponad cztery kilometry. Nie 
miała jednak najmniejszego zamiaru się poddać i cięŜkim krokiem ruszyła naprzód. 
Gdzieś w oddali zaszczekał pies. Koło jej ucha przeleciała z brzękiem pszczoła. Hetty, 
obserwując ją, oderwała na chwilę wzrok od wyboistej drogi i potknęła się na wystającym 
kamieniu. Pantofel spadł jej z nogi, a delikatny obcas oderwał się od podeszwy. Hetty zaklęła 
pod nosem, włoŜyła z powrotem but i wyrzuciła złamany obcas w krzaki. Zła na siebie, 
pokuśtykała dalej, a kiedy minęła zakręt, stanęła twarzą w twarz z Romneyem, który stał tam, 
niedbale oparty o samochód, i najwyraźniej na nią czekał. 
- Poddajesz się? - spytał. 
Hetty spojrzała na niego i poczuła dziwną ulgę. Potrząsnęła głową, próbując ukryć słaby 
uśmiech, który pojawił się w kącikach jej ust. 
Droga, którą jechał właśnie Ŝółty automobil, biegła tuŜ nad urwistym morskim brzegiem. W 
dole jak okiem sięgnąć srebrzyły się wody oceanu. Maskę samochodu wciąŜ jeszcze zdobiła 
szarfa z napisem „NowoŜeńcy". 
66 
Hetty siedziała z tyłu i odpoczywała, rozkoszując się jazdą i pięknym dniem. Zdjęła z ramion 
szal i narzuciła go sobie na głowę. Wyglądała teraz zupełnie tak samo jak owe automobilistki, 

background image

których zdjęcia widywała w czasopismach. Silne podmuchy wiatru, wiejącego jej prosto w 
twarz, sprawiły, Ŝe szybko zrozumiała, iŜ owijanie głowy szalem jest nie tyle wymogiem 
mody, ile po prostu koniecznością. 
Romney obserwował ją kątem oka. 
- Mój BoŜe, przypomniały mi się dawne lata. Zawsze chciałaś być ode mnie lepsza. 
Hetty spojrzała na niego, a w jej wzroku kryło się wyzwanie. 
- Wszystko, co ty potrafisz zrobić, ja umiem robić lepiej - rzekła. 
- Jesteś tego pewna? - spytał ze śmiechem Romney. 
Sara z niepokojem wyglądała przez okno RóŜanego Dworku. Ona i Oliwia wróciły do domu 
kilka godzin temu, a Hetty wciąŜ jeszcze nie było. Ciocia Oliwia dawno juŜ zapomniała o 
swoim gniewie i teraz zamierzała właśnie udać się na farmę Kin-gów, Ŝeby sprawdzić, czy 
nie ma tam przypadkiem jej siostry. Nagle Sara usłyszała warkot samochodu, a widok, który 
ujrzała, sprawił, Ŝe szeroko otworzyła usta ze zdumienia. 
- Ciociu Oliwio! Ciociu Oliwio! - krzyknęła. -Chodź tu szybko! 
Drogą wiodącą do RóŜanego Dworku jechał, wzniecając tumany kurzu, Ŝółty automobil. 
67 
- Hamulec! Hamulec! - wołał Romney. - Naciś-nij go! O tak! 
Samochód zatrzymał się tuŜ przed płotem. Za kierownicą siedziała Hetty King. 
- Nie było tak bardzo źle... jak na początek - powiedział Romney. - Ale powinnaś jeszcze 
trochę poćwiczyć hamowanie. 
Nie wiedząc, co mają robić dalej, siedzieli oboje w milczeniu i patrzyli w niebo. Hetty straciła 
dobry humor. Znów poczuła się onieśmielona i skrępowana. 
- Mam zamiar wybrać się jutro nad morze i zrobić parę szkiców - rzucił Romney niedbałym 
tonem. - Czy miałabyś ochotę pojechać ze mną? 
- Muszę juŜ iść - rzekła szybko Hetty i wysiadła z samochodu. Chwycił ją za ramię, ale 
wyrwała mu się i ruszyła w kierunku bramy. Romney wyskoczył za nią, znów złapał ja za 
rękę i obrócił twarzą ku sobie. 
- Hetty, przestań być taka uparta. Straciliśmy juŜ ponad trzydzieści lat. Czy chcesz stracić 
następne trzydzieści? Nie mamy aŜ tyle czasu. Choć raz pozwól losowi pokierować twoim 
Ŝ

yciem. 

Hetty rzuciła mu gniewne spojrzenie. 
- Co za bzdury! - krzyknęła i wyrwawszy mu się, pomaszerowała dumnie w stronę domu. 
Kiedy dotarła do schodów, odwróciła się i powiedziała: -Moje Ŝycie było szczęśliwe, zanim 
tu przyjechałeś, i będzie takie nadal, kiedy wyjedziesz. 
Weszła na schody, ale zanim przekroczyła próg domu, ukradkiem obejrzała się za siebie. 
Potem z hukiem zatrzasnęła za sobą drzwi. 
68 
Romney uśmiechnął się, a wyraz jego twarzy świadczył o tym, Ŝe nie ma najmniejszego 
zamiaru się poddać. 
Sara i Oliwia z niecierpliwością czekały na Hetty w holu RóŜanego Dworku. 
- Ale mnie zaskoczyłaś! - wybuchnęła Oliwia. -Nigdy nie wyobraŜałam sobie, Ŝe 
kiedykolwiek zobaczę ciebie prowadzącą samochód! 
Hetty zdjęła szal i rzuciła go niedbale na stojący w holu stolik. 
- Na tym właśnie polega twój problem, Oliwio. Jesteś taka sama jak wszyscy ludzie w tym 
mieście - ograniczona i pozbawiona wyobraźni, a co najgorsze, zadowolona z siebie. 
Powiedziawszy to, Hetty dostojnym krokiem ruszyła schodami na górę, a Sara i Oliwia 
patrzyły na siebie w osłupieniu. 
- No i coś ty narobiła?! - krzyczał pan Tyler. Oliwia stała i spoglądała z lękiem na swojego 
rozgniewanego pracodawcę. 
- Gdyby nie stało się to, co się stało, wszystko skończyłoby się dobrze, ale... 

background image

Pan Tyler nie dał jej dokończyć. Zerwał się zza biurka, o mało nie przewracając krzesła. 
- To moja gazeta. Kto pozwolił ci rozmawiać z Natanielem Hardym za moimi plecami? 
- Ja tylko starałam się pomóc! Coś przecieŜ trzeba było zrobić - wyjąkała Oliwia. 
Rozdział jeden 
69 
-Jeśli chcesz wiedzieć, ja coś zrobiłem! - Pan Tyler podał Oliwii kartkę papieru. - 
Przeprowadziłem małe śledztwo. Widzisz to? Oto opłaty, jakie gazeta z Carmody zamierza 
pobierać od przyszłego miesiąca. 
Oliwia uwaŜnie przeczytała kartkę i zmarszczyła brwi. 
- AleŜ one są takie same jak nasze - powiedziała. 
- Właśnie. - Pan Tyler usiadł z powrotem za biurkiem. - Nie mogli pozwolić sobie na dalsze 
utrzymywanie tak niskich cen! 
Oliwia nie potrafiła zrozumieć, dlaczego pan Tyler jest taki zdenerwowany. PrzecieŜ to były 
dobre wiadomości. 
- Czyli teraz będzie pan mógł nakłonić swoich dawnych ogłoszeniodawców, Ŝeby wrócili do 
pańskiej gazety! - powiedziała wesoło. 
Ku jej zaskoczeniu pan Tyler znów poczerwieniał z gniewu i zerwał się z miejsca. 
- Mógłbym, gdybyście ty i ta twoja przeklęta siostra nie zraziły ich wszystkich do mnie. 
Dziękuję ci, Oliwio. Bardzo mi obie pomogłyście. 
Hetty i Sara szły szybko główną ulicą Avonlea, a dokładniej mówiąc Hetty szła, a Sara biegła 
obok niej, próbując dotrzymać jej kroku. Dotarły do sklepu i zamierzały właśnie wejść do 
ś

rodka, kiedy zobaczyły jadącą na rowerze Oliwię. 

- Jak się masz, Saro? - powiedziała Oliwia. Oparła rower o murek i weszła do sklepu, nie 
odzywając się ani słowem do swojej siostry. 
Hetty i Sara popatrzyły na siebie z niepokojem i podąŜyły za nią. 
70 
- JuŜ idę - dobiegł z zaplecza głos pani Lawson. Oliwia niecierpliwie bębniła palcami o ladę. 
Hetty podeszła i stanęła obok niej. 
- A czemuŜ to nie odzywasz się do mnie? - spytała chłodno. 
Pani Lawson, która właśnie zmierzała w kierunku lady, zatrzymała się dyskretnie, nie chcąc 
zostać posądzoną o podsłuchiwanie, ale jednocześnie cała zamieniła się w słuch. 
Oliwia odwróciła się do siostry, jej twarz płonęła gniewem. 
- Pewnie ucieszy cię wiadomość, Ŝe moje wysiłki, Ŝeby uratować „Kronikę", spełzły na 
niczym. 
- Dlaczego sądzisz, Ŝe twoje niepowodzenie miałoby mi sprawić przyjemność? - spytała 
gniewnie Hetty. - Co prawda, ostrzegałam cię, Ŝe... 
- Och, Hetty! To w duŜej mierze twoja wina i dobrze o tym wiesz! Pan Hardy nie będzie 
chciał nawet ze mną rozmawiać po tym, co zrobiłaś na weselu! 
- Nie bądź śmieszna, Oliwio - wymamrotała Hetty. Podniosła wzrok i spostrzegła panią 
Lawson, która krzątała się po sklepie, udając, Ŝe nie przysłuchuje się ich rozmowie. 
- Czy panie sobie czegoś Ŝyczą? - spytała uśmiechając się przymilnie. 
- Tak, Elwiro - odrzekła Hetty. Zamierzała właśnie powiedzieć, Ŝe Ŝyczą sobie, by zajęła się 
własnymi sprawami, kiedy spostrzegła, Ŝe Oliwia bezradnie rozgląda się dokoła, a jej policzki 
robią się coraz czerwieńsze. 
- Zapomniałam, po co przyszłam, pani Lawson 
71 
- powiedziała, a Hetty pomyślała rozbawiona, Ŝe jej siostra zacznie za chwilę tupać nogami, 
tak jak miała zwyczaj robić w dzieciństwie. Po chwili jednak pochwyciła ostre spojrzenie 
Oliwii i uśmiech zamarł jej na wargach. Sara zajęła się przeglądaniem katalogów, mając 
nadzieję, Ŝe burza szybko minie. 

background image

Przed sklepem zatrzymał się powóz Alka Kinga. Alek i Felek szybko zeskoczyli na ziemię. 
Felek uniósł dłoń, Ŝeby poklepać konia, ale zwierzę uskoczyło w bok, spłoszone warkotem 
nadjeŜdŜającego samochodu. Romney pomachał im ręką i nacisnął klakson. 
- Prr - powiedział Alek łagodnie, próbując uspokoić konia. 
Felek spojrzał na samochód Romneya z wyraźną ulgą. 
- Całe szczęście, Ŝe się nie zepsuł - wymamrotał. 
- To znaczy... chciałem powiedzieć, Ŝe to niezły samochód - dodał szybko, pochwyciwszy 
zdziwione spojrzenie ojca. 
- Tak, rzeczywiście jest .jpiękny - powiedział Alek, przywiązując konia do ogrodzenia. 
- Czy my będziemy kiedyś mieli podobny? -spytał chłopiec rozmarzonym głosem, patrząc, 
jak Romney zatrzymuje się przed sklepem. 
- Kto wie - odrzekł Alek i wolno podszedł do Romneya, który zdejmował właśnie swoje 
gogle. -Romney Penhallow? - spytał wyciągając rękę. -Masz niezłą maszynę. Jestem Alek 
King, brat Hetty. Przez to całe, hm... zamieszanie nie mieliśmy 
72 
okazji porozmawiać ze sobą na przyjęciu - powiedział z uśmiechem. 
- Alek King! Tak, oczywiście. Pamiętam cię jako nieznośnego młodszego brata. - Romney 
mrugnął do Felka i nasunął mu czapkę na oczy. 
- Niewykluczone, Ŝe nadal nim jestem - powiedział Alek chichocząc. Podszedł do 
samochodu. -Chciałbym rzucić okiem w przyszłość, jeśli nie masz nic przeciwko temu. 
W tym momencie ze sklepu wyszła Oliwia, a za nią Hetty i Sara. Na widok Romneya 
wszystkie trzy stanęły jak wryte. 
Romney zauwaŜył Hetty kątem oka. 
- Czy wiesz, Ŝe twoja siostra Hetty potrafi prowadzić ten wehikuł? - spytał Alka, umyślnie 
podnosząc głos. 
Alek spojrzał na niego ze zdumieniem. 
- Hetty miałaby prowadzić samochód? 
- Chciałbym to zobaczyć - powiedział Felek drwiąco, nie zdając sobie sprawy, Ŝe jego ciotka 
stoi tuŜ za nim, na schodach sklepu, i przysłuchuje się tej rozmowie. 
- O, Hetty! - zawołał-Romney udając, Ŝe dopiero teraz ją zauwaŜył. - Właśnie mówiłem 
twojemu bratu, jakim świetnym jesteś kierowcą. 
Felek odwrócił się gwałtownie. Przez ten samochód ma tylko same kłopoty! 
Hetty nie zareagowała na komplement, zeszła ze schodów i ruszyła w kierunku rynku. 
- Ciociu Hetty! - krzyknęła za nią Felek. - PokaŜ nam, jak prowadzisz. 
- Ciociu! Prosimy-przyłączyła się do niego Sara. 
73 
Ale Hetty nie miała najmniejszego zamiaru spełnić ich prośby. Szła dalej, nie oglądając się za 
siebie. 
- Na pewno nie umie! - krzyknął Felek. 
Hetty zatrzymała się w pół kroku, jakby chłopiec wymówił jakieś magiczne zaklęcie, i 
odwróciwszy się, spojrzała swojemu bratankowi prosto w oczy. 
- Zobaczymy, Feliksie Kingu! - powiedziała i energicznym krokiem ruszyła w stronę 
samochodu. Wręczyła Felkowi swój wiklinowy koszyk i zdjąwszy z ramion szal, owinęła go 
wokół głowy. Romney otworzył jej drzwi i Hetty wsunęła się za kierownicę. 
Alek uśmiechnął się i potrząsnął głową z niedowierzaniem. Romney podwinął rękawy i 
energicznie zakręcił korbą. Rozległ się warkot silnika. Tymczasem wokół samochodu zebrał 
się juŜ tłumek ciekawskich. Dzieci biegały tam i z powrotem, gwiŜdŜąc i pokrzykując, 
kobiety szeptały do siebie, zasłaniając usta dłońmi, a męŜczyźni stali bez słowa i kołysali się 
na piętach. 
Romney wskoczył zręcznie na miejsce dla pasaŜera. Samochód ruszył naprzód. 

background image

- No i co teraz powiecie! - zawołał Alek. Dzieci, krzycząc i klaszcząc, zachwycone, biegły 
za samochodem. Hetty nie mogła powstrzymać się od śmiechu na widok zgorszonych min 
dorosłych mieszkańców miasteczka. 
Zobaczywszy idącą w kierunku sklepu Małgorzatę Linde, pomachała do niej wesoło. 
Małgorzata nie wierzyła własnym oczom. Czy to moŜliwe, Ŝeby Hetty King siedziała obok 
Romneya 
74 
Penhallowa i prowadziła samochód? I to po tym wszystkim, co zdarzyło się na weselu Alicji 
Hardy? Tego juŜ było za wiele! Małgorzata popędziła co tchu do sklepu. Najwidoczniej 
ominęło ją wiele ciekawych rzeczy. Nie opłacało się chorować w Avonlea! 
Hetty jechała dalej, zerkając od czasu do czasu na Romneya. Nagle spostrzegła idącego z 
naprzeciwka pana Hardy'ego. Nie mogła się powstrzymać i nacisnęła klakson. Biedny pan 
Hardy aŜ podskoczył ze strachu. 
- UwaŜaj, jak jedziesz! - krzyknął, wygraŜając jej laską. 
Pani Lawson, stojąca wraz z Sarą i Oliwą przed sklepem, pokręciła głową z niedowierzaniem. 
- Coś takiego! Najpierw narobiła tyle zamieszania wokół tego samochodu, a teraz spójrzcie 
tylko na nią! - powiedziała. 
Małgorzata podbiegła do nich zadyszana. 
- Ta kobieta jest zmienna jak chorągiewka na wietrze! - krzyknęła. - Ale ja zawsze mówiłam, 
Ŝ

e wszystko dobre, co się dobrze kończy. 

Rozdział dwunasty 
ś

ółty automobil mknął niczym złoty promień słońca czerwoną Ŝwirową drogą biegnącą u 

stóp wzgórza, na którego szczycie wznosiła się biała latarnia morska. Po jakimś czasie droga 
skręciła w głąb lądu i samochód przejechał przez mały mostek nad lśniącym jak lustro 
stawem. Wokół 
75 
rosły gęsto paprocie i jaskry, tu i ówdzie pośród zieleni czerwieniły się poziomki. 
Kiedy dotarli do rozległej łąki rozciągającej się w pobliŜu porośniętych trawą wydm, Hetty 
niespodziewanie zatrzymała samochód i zanim Rom-ney zdąŜył cokolwiek powiedzieć, 
wysiadła i ruszyła drogą w kierunku morza. 
- Dokąd idziesz? - krzyknął za nią. Odwróciła się i spojrzała na niego obojętnym 
wzrokiem. 
- Zabawa skończona - powiedziała. - Nie mam zamiaru dalej ci towarzyszyć. 
Romney zręcznie wyskoczył z samochodu, nie zadając sobie trudu, Ŝeby otworzyć drzwi. 
- AleŜ oczywiście, Ŝe będziesz mi towarzyszyć. Wziąłem ze sobą lunch... dla dwóch osób. 
Hetty patrzyła z niedowierzaniem, jak Romney wyjmuje z bagaŜnika spory koszyk. Rzucił na 
trawę kolorowy koc, rozprostował go i rozłoŜył na nim wiktuały. 
- Ty to masz tupet! - krzyknęła Hetty. - Jak moŜesz być tak pewny siebie? 
- Wprost przeciwnie, wcale nie jestem pewny siebie, zwłaszcza w twoim towarzystwie. - 
Zamyślił się przez chwilę. - I moŜe właśnie dlatego tak bardzo cię lubię. 
Hetty roześmiała się nerwowo, ale jego słowa nie sprawiły jej przykrości. Romney wskazał 
dłonią miejsce na kocu, tak jakby kwestia wspólnego spędzenia dalszej części dnia została juŜ 
rozstrzygnięta. 
- Wolisz pieczonego kurczaka czy homara? - 
76 
spytał. - Powiedziano mi, Ŝe w „Białych Piaskach" znakomicie przyrządzają homary. Hetty 
usiadła. 
- Poproszę homara - powiedziała. 
Kiedy samochód zniknął z pola widzenia, Oliwia i Sara wróciły do sklepu. Oliwia 
przypomniała sobie w końcu, co chciała kupić. 

background image

- Poproszę mydło rumiankowe i kostkę masła -powiedziała do pani Lawson. 
- Ciociu - syknęła Sara i pociągnęła ją za rękaw. Oliwia odwróciła się i spojrzała we 
wskazanym 
jej przez Sarę kierunku. 
Do sklepu wszedł właśnie pan Hardy, nadal wzburzony tym, co zdarzyło się na ulicy. 
Spostrzegł Oliwię i demonstracyjnie odwróciwszy się do niej plecami, skierował się ku innej 
części lady. Oliwia poczuła wzbierający gniew. Zacisnęła zęby i ruszyła w jego stronę. 
Stanęła tuŜ obok niego, tak Ŝe w Ŝaden sposób nie mógł jej zignorować. W końcu odwrócił 
się i rzucił jej pełne nienawiści spojrzenie. 
Oliwia uśmiechnęła się lodowato. 
- Dzień dobry, panie Hardy - powiedziała. 
- Dzień dobry - odrzekł drewnianym głosem. 
- Zapewne nie interesuje pana, czego dowiedziałam się na temat gazety z Carmody. 
Nataniel Hardy odsunął się gwałtownie. 
- Nic a nic. 
Oliwia poczuła, Ŝe traci panowanie nad sobą. 
- Och, mam juŜ serdecznie dość takich arogan- 
77 
ckich, kłótliwych, upartych ludzi jak pan! - wy-buchnęła ze złością. 
Pan Hardy spojrzał na nią zdumiony i aŜ poczerwieniał z oburzenia. 
Sara raz tylko widziała swoją ciocię tak rozgniewaną jak w tej chwili - kiedy Oliwia 
nakrzyczała na panią Potts i panią Rae za rozsiewanie plotek na temat przyczyn wybuchu 
poŜaru podczas pokazu latarni magicznej Jaspera Dale'a. 
Oliwia próbowała się uspokoić. 
- Przepraszam, panie Hardy... - zaczęła, ale zobaczywszy, Ŝe na jego okrągłej czerwonej 
twarzy pojawił się wyraz rozbawienia, znów wpadła we wściekłość. - Niech pan nie patrzy na 
mnie tak, jakbym była małą dziewczynką. Mówię o interesach, czy podoba się to panu, czy 
nie! Bo, wie pan, panie Hardy, nie mam juŜ nic do stracenia. - Oczy Oliwii miotały 
błyskawice. Pani Lawson, Sara i pan Hardy patrzyli na nią w osłupieniu. - Proszę mi 
powiedzieć, w której gazecie zamieszczałby pan ogłoszenia, gdyby ceny w obu z nich były 
identyczne? 
- Oczywiście w „Kronice" - odrzekł bez wahania pan Hardy. 
Oliwia wcisnęła mu do ręki kartkę papieru, na której zapisane były planowane ceny ogłoszeń 
w gazecie z Carmody. 
- Wobec tego - powiedziała - lepiej będzie, jeśli podejmie pan odpowiednie kroki, zanim 
wszystkie miejsca zostaną wyprzedane, bo gazeta z Carmody teŜ ma kłopoty i zamierza 
ponownie podwyŜszyć ceny. No i co pan na to? 
78 
Gwałtownie machnęła ręką i potrąciła zawieszony u sufitu kosz z cebulami, które posypały 
się wprost na jej rozmówcę. Zamarła z przeraŜenia. 
Pan Hardy nie powiedział ani słowa, tylko zaczął metodycznie zbierać łupiny cebuli ze swojej 
marynarki. 
- Muszę przyznać, Ŝe jest pani trudnym przeciwnikiem, Oliwio - rzekł po chwili, patrząc jej 
prosto w oczy, a przez jego usta przemknął cień uśmiechu. - Pani i pani siostra z pewnością 
umiecie bronić swoich racji. 
Rozdział trzynasty 
Lekki wietrzyk pochylał ku ziemi główki stokrotek i bławatków. Hetty w ostatniej chwili 
pochwyciła serwetkę, którą silniejszy podmuch wiatru chciał porwać ze sobą. Ona i Romney 
kończyli właśnie lunch. Siedzieli w milczeniu, jedząc ciasto z truskawkami i popijając 
lemoniadę. 

background image

- Wydaje mi się, Ŝe tak właśnie muszą czuć się ludzie po wielu latach małŜeństwa - 
powiedział nagle Romney. 
Hetty drgnęła, zaskoczona jego słowami, choć nie sprawiły jej one przykrości. Zerknęła 
ukradkiem na Romneya. Jak młodo jeszcze wyglądał! Gdy tak siedziała obok niego, 
wdychając słone morskie powietrze i słodki, świeŜy zapach trawy, wydawało jej się, Ŝe czas 
stanął w miejscu. Wiele lat temu bardzo często uczestniczyli razem ze swoimi przyjaciółmi w 
podobnych piknikach. 
79 
Romney wyjął z kosza szkicownik i węgiel. Usiadł i zapatrzył się w głęboki błękit morza. 
- Nigdzie na ziemi nie ma nic, co przypominałoby tę wyspę, Hetty - powiedział, jakby 
czytając w jej myślach. - Zapomniałem juŜ, jak bardzo kocham to miejsce. Nigdy nie bawiłem 
się tak dobrze jak tutaj w ciągu kilku ostatnich dni. 
- Głównie moim kosztem - roześmiała się. 
- Och, daj spokój, odpłaciłaś mi przecieŜ pięknym za nadobne. Wiesz, gdybym nie wyjechał z 
Avonlea, prawdopodobnie zmusiłbym cię, Ŝebyś za mnie wyszła. Jesteś jedyną znaną mi 
kobietą, która ma olej w głowie, i bardzo cię lubię. 
Hetty poczuła dziwny ucisk w gardle. Przez chwilę obawiała się, Ŝe nie zdoła ukryć swoich 
uczuć. 
- Ja ciebie teŜ - powiedziała, ale natychmiast przestraszyła się własnej szczerości i dodała: -
Kiedy nie udajesz kogoś, kim nie jesteś. 
- Udajemy nie dlatego, Ŝe chcemy ukryć to, co w nas złe i brzydkie, ale dlatego, Ŝe wstydzimy 
się pustki panującej w naszych sercach - rzekł Romney uroczyście i uśmiechnął się ze 
smutkiem. -Tak powiedział któryś z poetów. 
Hetty zdumiała się nagłą zmianą jego nastroju. Romney spojrzał na niebo. 
- Takiego światła jak na tej wyspie nie ma nigdzie indziej na ziemi. - Pochylił się nad 
szkicow-nikiem i zaczął rysować. 
- Co sprawiło, Ŝe dopiero teraz zdecydowałeś się tu przyjechać? - spytała Hetty 
niespodziewanie dla samej siebie. Przez tyle lat starała się nie szu- 
80 
kać odpowiedzi na to pytanie. Co się ze mną dzieje, pomyślała z udręką. 
- Chyba... poczucie winy - odrzekł Romney. 
- Poczucie winy? 
- Opuściłem mojego ojca, kiedy najbardziej mnie potrzebował. Matka nigdy mi tego nie 
wybaczyła. 
- AleŜ ty go nie opuściłeś. Wyjechałeś, Ŝeby uczyć się malarstwa - powiedziała Hetty. 
Romney uśmiechnął się i znów spojrzał w kierunku morza. Hetty pomyślała, Ŝe lubi 
zmarszczki, które pojawiają się w kącikach jego oczu, kiedy się śmieje. 
- Pamiętasz, jak bardzo był chory, jeszcze zanim wyjechałem. Moja matka uwaŜała, Ŝe 
obowiązkiem syna jest zostać przy umierającym ojcu, nawet gdyby miało to oznaczać 
wyrzeczenie się własnych pragnień. Nie potrafiłem tego zrobić. 
- I dobrze się stało. Zmarnowałbyś swój talent. 
- Tak, oczywiście - powiedział, patrząc Hetty prosto w oczy. - Ale ty nigdy byś tak nie 
postąpiła. Ty na pewno opiekowałaś się swoimi rodzicami, prawda? 
Hetty odwróciła wzrok. 
- Tak. To był mój obowiązek. I... mój wybór. 
- I wielkie poświęcenie - oświadczył z naciskiem Romney i połoŜył się na trawie. - Mnie 
nigdy nie było na to stać. Ale Ŝycie wymierza sprawiedliwą karę za nasze uczynki. CóŜ, 
cokolwiek się zdarzy, przysięgam, Ŝe nigdy nie będę dla nikogo cięŜarem. 
- Co masz na myśli? - spytała Hetty. 
6 — Ostatni portret 

background image

81 
- Mam na myśli to, Ŝe pragnąłbym umrzeć samotnie. Nie chcę, Ŝeby ktokolwiek się mną 
opiekował. 
Spojrzała na niego ze zdumieniem. 
- Nawet ktoś, kogo kochasz? Romney usiadł, zamknął szkicownik. 
- Zwłaszcza ktoś... kogo kocham. 
Hetty patrzyła na niego, wciąŜ zastanawiając się, co właściwie miał na myśli. Wolałaby nie 
rozmawiać z nim o tego typu sprawach, uznała jednak za naturalne, Ŝe powrót na wyspę 
obudził w Romneyu dawne wspomnienia. 
- Muszę przyznać, Hetty, Ŝe nie wróciłem do Avonlea wyłącznie po to, Ŝeby cię zobaczyć, ale 
teraz zdaję sobie sprawę, Ŝe to była najwaŜniejsza przyczyna. 
Serce Hetty znów zadrŜało ze wzruszenia. Czuła się jednocześnie dumna i zaŜenowana i Ŝeby 
ukryć zakłopotanie, zaczęła zbierać z koca puste naczynia. Chciała wstać, ale Romney 
chwycił ją za rękę. 
- Nie uciekaj. Tak bardzo chciałem ci to powiedzieć, przyjaciółko. Choć raz pozwól mi mieć 
ostatnie słowo. 
Romney dotknął delikatnie włosów Hetty i pocałował ją w policzek. Nagły powiew wiatru 
zdmuchnął ze stelaŜa kilka kartek papieru i rozrzucił je po łące. Hetty szybko zerwała się z 
miejsca i ruszyła w pogoń za kartkami. 
- Zostaw je, niech lecą! - krzyknął za nią Romney, ale po chwili równieŜ wstał i przyłączył się 
do pościgu. - Pamiętasz, jak latem biegaliśmy po tych łąkach na bosaka? 
82 
- Mam na myśli to, Ŝe pragnąłbym umrzeć samotnie. Nie chcę, Ŝeby ktokolwiek się mną 
opiekował. 
Spojrzała na niego ze zdumieniem. 
- Nawet ktoś, kogo kochasz? Romney usiadł, zamknął szkicownik. 
- Zwłaszcza ktoś... kogo kocham. 
Hetty patrzyła na niego, wciąŜ zastanawiając się, co właściwie miał na myśli. Wolałaby nie 
rozmawiać z nim o tego typu sprawach, uznała jednak za naturalne, Ŝe powrót na wyspę 
obudził w Romneyu dawne wspomnienia. 
- Muszę przyznać, Hetty, Ŝe nie wróciłem do Avonlea wyłącznie po to, Ŝeby cię zobaczyć, ale 
teraz zdaję sobie sprawę, Ŝe to była najwaŜniejsza przyczyna. 
Serce Hetty znów zadrŜało ze wzruszenia. Czuła się jednocześnie dumna i zaŜenowana i Ŝeby 
ukryć zakłopotanie, zaczęła zbierać z koca puste naczynia. Chciała wstać, ale Romney 
chwycił ją za rękę. 
- Nie uciekaj. Tak bardzo chciałem ci to powiedzieć, przyjaciółko. Choć raz pozwól mi mieć 
ostatnie słowo. 
Romney dotknął delikatnie włosów Hetty i pocałował ją w policzek. Nagły powiew wiatru 
zdmuchnął ze stelaŜa kilka kartek papieru i rozrzucił je po łące. Hetty szybko zerwała się z 
miejsca i ruszyła w pogoń za kartkami. 
- Zostaw je, niech lecą! - krzyknął za nią Romney, ale po chwili równieŜ wstał i przyłączył się 
do pościgu. - Pamiętasz, jak latem biegaliśmy po tych łąkach na bosaka? 
82 
- Oczywiście! Jak mogłabym zapomnieć! - roześmiała się. 
- Więc zróbmy to i teraz. 
Hetty rzuciła mu wyzywające spojrzenie, siadła na trawie i zdjęła buty. Romney uczynił to 
samo. 
- Goń mnie! - krzyknęła i puściła się biegiem przez łąkę. 
Pędząc przez wysoką trawę czuła, jak w jej sercu budzą się wspomnienia młodości, które 
przez tyle lat starała się wymazać z pamięci. 

background image

Biegli ku porośniętym trawą wydmom, śmiejąc się i nawołując nawzajem. Hetty jak zwykle 
była szybsza i odległość między nią a Romneyem zwiększała się coraz bardziej. Romney 
biegł za nią, ślizgając się na piasku. Nagle jego twarz wykrzywiła się z bólu i runął na ziemię 
u stóp jednej z wydm. 
- Romney, gdzie jesteś? - dobiegło go wołanie Hetty. 
Desperacko próbował wstać. W Ŝadnym wypadku nie chciał, Ŝeby zobaczyła go w takim 
stanie. 
Hetty szła plaŜą i wołała go, coraz bardziej zdumiona jego zniknięciem. 
- Romney, gdzie jesteś? Wiem, Ŝe się schowałeś! - krzyknęła, ale odpowiedziało jej tylko 
echo. 
OkrąŜyła wydmę i zatrzymała się, zaskoczona. Na piasku leŜał Romney i uśmiechał się do 
niej z zakłopotaniem. 
- Wpadłem do nory świstaka - powiedział wesoło. 
Hetty parsknęła śmiechem. 
- Mnie nie nabierzesz. Po prostu nie mogłeś za mną nadąŜyć. 
83 
Pomogła mu wstać, wzięła go pod rękę i powoli ruszyli z powrotem ku łące. 
- Krótko mówiąc - powiedziała Oliwia wesoło, krzątając się po kuchni - pan Hardy przeniósł 
swoje ogłoszenia z powrotem do „Kroniki". 
- Wiedziałam, Ŝe potrafisz tego dokonać! -krzyknęła Sara i serdecznie uścisnęła ciocię. 
Oliwia z dumą opowiedziała Hetty i Sarze o tym, co zdarzyło się w sklepie, i o późniejszym 
spotkaniu, jakie odbyła z panem Hardym i z panem Tyle-rem. 
- CóŜ, Saro, nie przejmuję co prawda gazety, ale pan Tyler dał mi do zrozumienia, Ŝe chętnie 
uczyniłby mnie swoim wspólnikiem! 
- No widzisz, Oliwio, mówiłam ci, Ŝe nie masz się czym martwić - powiedziała Hetty. - 
Człowiek powinien wykorzystywać szanse, jakie daje mu los - szczebiotała, krąŜąc 
tanecznym krokiem po kuchni - bo mogą się one juŜ nigdy nie powtórzyć. Zapamiętaj to, 
Saro. 
Sara mrugnęła do cioci Oliwii. 
- Takie jak nauka jazdy samochodem? 
Nie było wątpliwości, Ŝe coś stało się z ciocią Hetty tego popołudnia. Sara i Oliwia domyśliły 
się, Ŝe musiało się zdarzyć coś niezwykłego. Hetty zachowywała się jak młoda dziewczyna, a 
w jej wyglądzie zaszła zdumiewająca zmiana. Policzki zaróŜowiły się, oczy nabrały blasku. 
- Na przykład takie jak jazda samochodem, kochanie - odrzekła. - Czy nie sądzisz, Ŝe juŜ 
czas, Ŝebyś poszła do łóŜka? 
84 
Odwróciła się do Oliwii, roześmiała się i objęła je obie ramionami. Oliwia i Sara wymieniły 
porozumiewawcze spojrzenia. Hetty King odmłodniała tego dnia o co najmniej dwadzieścia 
lat. 
Rozdział czternasty 
Zaczynało świtać. Mgły snujące się nad ziemią wyglądały w bladym świetle poranka jak białe 
duchy, a horyzont barwił się złowieszczym Ŝółtawo-szarym odcieniem, po którym marynarze 
poznają, Ŝe zbliŜa się zła pogoda. Czarno-białe krowy stały bez ruchu na pokrytej rosą łące - 
pewny znak, Ŝe wkrótce zacznie padać deszcz. 
Panującą wokół ciszę przerwał nieoczekiwanie turkot jadącego drogą powoziku. To Alek 
King udawał się na wyprzedaŜ do Markdale, gdzie - jak słyszał - zamierzano wystawić na 
licytację niemal zupełnie nowy pług. Alek lubił podróŜować o tak wczesnej porze i z 
przyjemnością rozglądał się dokoła. Rozmyślał właśnie o tym, Ŝe wieczorem moŜe zacząć 
padać deszcz, kiedy wjechawszy na szczyt niewielkiego wzniesienia, zobaczył w dole stojący 
na poboczu powóz doktora Blaira. Uśmiechnął się ujrzawszy, jak ten dobroduszny człowiek 

background image

kopie z wściekłością koło. Spostrzegłszy nadjeŜdŜającego Alka, doktor spojrzał na niego z 
ulgą i zakłopotaniem. 
- Wcześnie zaczął dziś pan odwiedzać pacjentów, doktorze. Co się stało? 
- JakŜe się cieszę, Ŝe cię widzę, Alku. Koło się 
85 
oderwało, a ja śpieszę się do nagłego wypadku. -Doktor był bardzo zdenerwowany i co 
chwila zerkał na swój kieszonkowy zegarek. 
- Niech pan wsiada - powiedział Alek. - Podwiozę pana. Dokąd chce pan jechać? 
Doktor Blair spojrzał na Alka z wdzięcznością i wgramolił się do powoziku. 
- Do hotelu „Białe Piaski". Jestem ci bardzo zobowiązany, Alku. 
Hetty stała przed lustrem wiszącym w holu RóŜanego Dworku i przyglądała się swemu 
odbiciu. Sięgnęła po kapelusz i włoŜyła go na głowę. Było jej do twarzy w szmaragdowej 
zieleni, która podkreślała kolor jej oczu. Nagle usłyszała za sobą jakiś ruch i obejrzała się 
zdziwiona, Ŝe ktoś jeszcze oprócz niej wstał o tak wczesnej porze. Na schodach siedziała Sara 
w nocnej koszuli. 
- Wcześnie się dziś obudziłaś, Saro - zauwaŜyła Hetty, poprawiając kapelusz i wpinając weń 
szpilkę. 
- Usłyszałam, Ŝe wstałaś - odrzekła Sara. - Dokąd się wybierasz? 
- Zostałam zaproszona na śniadanie do „Białych Piasków" - odparła Hetty. 
- Przezpana Penhallowa? 
- Tak. Zaraz po mnie przyjedzie. - Hetty odwróciła się do siostrzenicy i dostrzegła wyraz 
niepokoju malujący się na twarzy dziewczynki. 
- Ciociu... - zaczęła Sara. 
- Tak. O co chodzi? - spytała Hetty, uwaŜnie przyglądając się siostrzenicy. 
86 
- Czy to, co ludzie mówią, jest prawdą? - Sara spojrzała na ciotkę wzrokiem pełnym powagi. 
- A co takiego wygadują? - spytała Hetty, podnosząc głowę do góry, Ŝeby Sara wiedziała, Ŝe 
ona nic a nic nie przejmuje się ludzką paplaniną. 
- śe wyjdziesz za mąŜ za Romneya... i wyjedziesz z Avonlea. 
Hetty poczuła się nieco zaskoczona. Sama nie wiedziała, czy słowa Sary ucieszyły ją, czy 
przeraziły. Przyjemnie było wiedzieć, Ŝe mieszkańcy Avonlea, którzy juŜ dawno uznali ją za 
starą pannę, plotkują teraz na temat jej ewentualnego zamąŜpójścia. Spojrzała uwaŜnie na 
Sarę i zdała sobie sprawę, Ŝe dziewczynka jest naprawdę zaniepokojona. 
- Zawieszenie broni nie musi jeszcze oznaczać zaręczyn - zaczęła, szukając właściwych słów. 
- To coś więcej niŜ zawieszenie broni - powiedziała cicho Sara, okręcając wokół palca rąbek 
nocnej koszuli. 
Ciocia Hetty spotyka się z Romneyem Penhallo-wem juŜ od prawie dwóch tygodni. Wszyscy 
o tym mówią. I wydaje się taka szczęśliwa. I oczywiście, jeśli zdecydują się wziąć ślub, 
Romney nie będzie chciał zostać na wyspie. Pani Linde mówi, Ŝe on nienawidzi Avonlea i nie 
moŜe się doczekać, kiedy stąd wyjedzie. Wszyscy są zdumieni, Ŝe jest tu juŜ tak długo. 
Sara sama nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy smucić. Chciała, Ŝeby ciocia Hetty była 
szczęśliwa. Naprawdę chciała. Ale co stanie się z nią, Sarą? Wydarzenia ostatnich dni 
sprawiły, Ŝe ogarnął ją 
87 
lęk. Przyzwyczaiła się do Avonlea. Zaczęła juŜ przychodzić do siebie po śmierci ojca i 
polubiła Ŝycie z Hetty i Oliwią. Wiedziała, Ŝe Oliwia opuści kiedyś ich dom. Jest jeszcze 
młoda i, jak twierdzi kuzynka Felicja, na pewno znajdzie sobie męŜa. Ale co będzie, jeśli 
Hetty równieŜ wyjdzie za mąŜ? Hetty usiadła na schodach obok Sary. 
- Dobrze, masz rację... to coś więcej niŜ zawieszenie broni. Ale ja nie zamierzam opuścić 
Avon-lea... ani ciebie. Bóg wie, Ŝe Oliwia nie potrafiłaby sama tobą pokierować. 

background image

Zmierzwiła włosy Sary i lekko pocałowała ją w głowę. 
- A teraz wracaj do łóŜka albo nakarm kurczaki. Jedno z dwojga. 
Sara uśmiechnęła się i przytuliła do ciotki. Jak to dobrze, pomyślała, Ŝe dorośli potrafią od 
czasu do czasu czytać w myślach dzieci. 
Portier zbiegł szybko po schodach. W ręku trzymał szkicownik. Stukając obcasami po świeŜo 
wy-froterowanej posadzce, minął recepcję oraz wielki kamienny kominek przy wejściu do 
hotelu i podszedł do siedzącego na wózku inwalidzkim męŜczyzny. PołoŜył mu na kolanach 
szkicownik i ukłoniwszy się siedzącemu obok Alkowi Kingowi, oddalił się szybkim krokiem. 
Od strony recepcji zbliŜał się doktor Blair. Alek wstał i podszedł do niego. 
Rozdział pię 
88 
- To powaŜne zaburzenia neurologiczne - powiedział doktor ściszając głos. - Ta choroba 
postępuje bardzo szybko. Nie powinno się go ruszać, kiedy ma atak. 
Podszedł do siedzącego na wózku męŜczyzny, a ręce drŜały mu ze zdenerwowania. Chory 
najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z obecności doktora, dopóki ten nie zwrócił się 
bezpośrednio do niego. 
- Zrobiłem wszystko, czego pan sobie Ŝyczył, panie Penhallow. Ambulans zaraz przyjedzie. 
Znalazłem teŜ osobę, która zaopiekuje się pańskim samochodem i dopilnuje, Ŝeby w ciągu 
tygodnia został bezpiecznie przetransportowany do Montrealu. - Przerwał na chwilę. - Ale ja 
bardzo bym pana namawiał, Ŝeby odłoŜył pan swoją podróŜ i został tu jeszcze przynajmniej 
przez kilka dni. 
Romney z wysiłkiem uniósł głowę i spojrzał na doktora Blaira. Przez jego wykrzywioną 
cierpieniem twarz przebiegł kolejny skurcz bólu. 
- DuŜo lepiej czułbym się, mogąc pojechać własnym samochodem - powiedział z trudem. -I o 
wiele szybciej byłbym w Montrealu. A jak obaj wiemy, nie mam juŜ zbyt duŜo czasu. 
- No nie, ja wcale tak nie sądzę, panie Penhallow - rzekł doktor Blair z zakłopotaniem. 
Na twarzy Romneya pojawił się ironiczny uśmiech. 
- Niech pan mnie nie pociesza - powiedział bur-kliwie. - Zdaję sobie sprawę, Ŝe jestem juŜ - 
jak to się mówi? - jedną nogą na tamtym świecie. Tak samo było z moim ojcem. 
89 
- Czytałem o przypadku pańskiego ojca. Mój poprzednik nigdy przedtem nie miał do 
czynienia z tak powaŜnymi zaburzeniami systemu nerwowego. 
Doktor Blair urwał, uświadomiwszy sobie, Ŝe powiedział za duŜo. Romney, zmęczony, znów 
opuścił głowę. 
- To spadek po moim ojcu - wymamrotał. 
- Przykro mi - wyszeptał doktor i zamilkł, nie wiedząc, co jeszcze mógłby powiedzieć. - 
Pójdę zobaczyć, czy wszystko gotowe - rzekł w końcu i odszedł szybkim krokiem. 
Alek ponownie usiadł naprzeciwko Romneya. 
Stary zegar wiszący w holu RóŜanego Dworku głośno wystukiwał minutę po minucie. Hetty 
spojrzała na niego, westchnęła z goryczą i wyszła na ganek. Do kapelusza miała przypiętą 
woalkę i była gotowa do wyjścia. Była gotowa juŜ od dwóch godzin. Popatrzyła na drogę, 
mając nadzieję, Ŝe usłyszy warkot nadjeŜdŜającego samochodu. 
- Gdzie on jest? - wyszeptała, jednocześnie rozgniewana i zaniepokojona. 
Kiedy Oliwia wyszła na ganek, Ŝeby wytrzepać obrus, ujrzała swoją siostrę przechadzającą 
się nerwowo tam i z powrotem. 
- O, BoŜe! - krzyknęła na jej widok Hetty, która wolałaby, Ŝeby nikt nie widział, jak 
nadaremnie wypatruje Romneya. 
Oliwia spojrzała na nią ze zdumieniem. 
- Myślałam, Ŝe juŜ wyjechałaś - powiedziała. Hetty chwyciła się kurczowo poręczy, ze wszys- 
tkich sił próbując powstrzymać szloch, który wyrywał jej się z gardła. 

background image

- Romney miał po mnie przyjechać dwie godziny temu. Och, Oliwio, jaka ja jestem głupia. 
Jak mogłam znów wpaść w tę samą pułapkę. On na pewno celowo udawał przyjaciela, Ŝeby 
znów mnie upokorzyć! 
Oliwia zbliŜyła się do siostry i połoŜyła jej rękę na ramieniu. 
- On by tego nie zrobił - rzekła. 
Hetty ze złością wytarła kilka łez, którym udało się wymknąć spod jej powiek. 
- Owszem, zrobiłby - oświadczyła stanowczo, a w jej głosie dało się słyszeć pragnienie 
zemsty. -Ale ja nie puszczę mu tego płazem - dodała i ruszyła w kierunku stajni. 
- Piotrze! - zawołała. - Wyprowadź konia i zaprzęgnij go do powozu. 
Alek King siedział naprzeciwko Romneya i nie odzywał się ani słowem, sądząc, Ŝe tym, 
czego chory potrzebuje w tej chwili najbardziej, jest cisza i spokój. 
Ale Romney, uświadomiwszy sobie, Ŝe zostali sami, uniósł głowę i spojrzał na Alka. 
- Jestem wdzięczny losowi, Ŝe przywiódł cię tu tego ranka - powiedział z trudem. - 
Chciałbym, Ŝebyś coś dla mnie zrobił. 
- Oczywiście - rzekł Alek, pochylając się do przodu. 
- Proszę, wyjaśnij swojej siostrze Hetty... dlaczego musiałem tak nagle wyjechać... 
91 
- Mam nadzieję, Ŝe to zrozumie - wymamrotał Alek. - Ale znając Hetty sądzę, Ŝe chciałaby 
sama się z tobą poŜegnać. 
Na twarzy Romneya pojawił się ledwie widoczny uśmiech. 
- Za bardzo ją lubię - powiedział z wysiłkiem. -Chciałbym, Ŝeby zapamiętała mnie takim, 
jakim byłem, a nie takim, jakim jestem teraz. Poza tym -dodał - ona ma bardzo silne poczucie 
obowiązku. Nigdy bym stąd nie wyjechał. Wiesz, ja teŜ nieźle znam Hetty. 
Alek uśmiechnął się w odpowiedzi. Podniósł wzrok i zobaczył zbliŜającego się ku nim 
doktora Blaira. 
- Wszystko gotowe, panie Penhallow - powiedział cicho doktor. - MoŜe pan jechać. 
Doktor Blair popchnął delikatnie wózek Romneya w kierunku drzwi wyjściowych. Kiedy do 
nich dotarli, Romney wręczył Alkowi paczkę. 
- To dla Hetty... przekaŜ jej, proszę. 
- Oczywiście - powiedział Alek i pomachał mu ręką na poŜegnanie. 
Rozdział szesnasty 
Hetty pędziła do „Białych Piasków" najszybciej, jak tylko było to moŜliwe. Dotarłszy do 
hotelu, wjechała na podjazd i zatrzymała powóz tuŜ obok lśniącego Ŝółtego automobilu. 
Rzuciła mu pełne nienawiści spojrzenie i juŜ, juŜ miała wymierzyć mu następnego kopniaka, 
ale w ostatniej chwili 
92 
rozmyśliła się i pomaszerowała ku drzwiom wejściowym. 
Wszedłszy do środka, skierowała się prosto ku recepcji. 
- Dzień dobry. Czym mogę pani słuŜyć? - spytał uprzejmie młody urzędnik. 
- Prosiłabym, Ŝeby poinformował pan pana Pen-hallowa, Ŝe panna Hetty King Ŝyczy sobie z 
nim rozmawiać - powiedziała Hetty wyniośle. 
Na twarzy urzędnika pojawił się wyraz zakłopotania. 
- Obawiam się, Ŝe to niemoŜliwe, proszę pani. Pan Penhallow juŜ tu nie mieszka. 
- Owszem, mieszka, młody człowieku - powiedziała Hetty z irytacją. - Jego samochód stoi 
przed hotelem. 
- Tak, wiem, proszę pani - jąkał się biedny urzędnik. - Proszę pozwolić mi wyjaśnić... 
Hetty spojrzała na niego lodowatym wzrokiem. 
- Chcę z nim natychmiast rozmawiać! Urzędnik, coraz bardziej skonsternowany, zaczął 
chyłkiem wycofywać się w stronę drzwi prowadzących do biura. 

background image

- Czy mogłaby pani chwilę poczekać? Zobaczę, czy kierownik jest wolny i czy moŜe z panią 
porozmawiać. 
- Nie chcę rozmawiać z kierownikiem! Chcę rozmawiać z... - krzyknęła Hetty ze złością, ale 
młody człowiek zniknął juŜ za drzwiami biura. 
Hetty gniewnie wzruszyła ramionami i zaczęła przechadzać się po holu. W pewnej chwili 
spojrzała w kierunku wejścia i ku swemu zdumieniu zo- 
93 
baczyła Alka i doktora Blaira, zmierzających w jej stronę. 
- Doktorze Blair, co pan tu robi? A ty, Alku? Nie zwaŜając na jej protesty, męŜczyźni ujęli ją 
pod ramiona i podprowadzili do stojącego w holu fotela. 
- Bardzo mi przykro, Hetty - powiedział doktor Blair, kładąc jej rękę na ramieniu. - Dziękuję 
ci, Alku, za pomoc. Muszę juŜ jechać. 
Hetty siedziała nieruchomo, próbując pogodzić się z tym wszystkim, co powiedzieli jej Alek i 
doktor Blair. 
- Dlaczego wyjechał bez poŜegnania? - spytała ledwo słyszalnym głosem. 
Alek wziął głęboki oddech. 
- Hetty, on był w bardzo złym stanie. Pamiętasz, jak wyglądał jego ojciec? 
Hetty uświadomiła sobie nagle całą prawdę. 
- Jego ojciec! O BoŜe, jego ojciec, oczywiście! Alek spojrzał na siostrę wzrokiem pełnym 
niepokoju. 
- Och, jak mogłam być tak ślepa. On próbował mi to powiedzieć! Alku, ja muszę mu pomóc. 
Jestem pewna, Ŝe mogłabym... 
- Wiedział, Ŝe zechcesz się nim opiekować, Hetty. Ale jest równie uparty, jak ty - rzekł Alek. 
- Powiedział mi, Ŝe chciałby, abyś zapamiętała go takim, jakim był. Bardzo cię lubił. 
Hetty uśmiechnęła się, próbując ze wszystkich sił powstrzymać łzy napływające do oczu. 
Alek wręczył jej paczkę, którą dał mu Romney. 
94 
- Prosił, Ŝebym ci to przekazał. Hetty wzięła paczkę drŜącymi rękami. 
- Chodź. Odwiozę cię do domu - powiedział Alek ciepło. 
- Nie. Chciałabym posiedzieć tu przez chwilę... sama. 
Alek wstał i popatrzył na siostrę zatroskanym wzrokiem. Hetty spojrzała na niego z 
wdzięcznością. 
- Dziękuję ci, Alku - powiedziała serdecznie. -Cieszę się, Ŝe tu byłeś. 
Alek uścisnął ją i odszedł. 
Hetty usłyszała trzask zamykających się drzwi i wbrew samej sobie wybuchnęła płaczem, 
kurczowo zaciskając ręce na paczce. Po chwili zaczęła powoli rozwiązywać sznurek. 
Trzęsącymi się dłońmi zdięła papier i ujrzała swój własny portret, narysowany piękną, 
klasyczną kreską. Łzy płynęły niepowstrzymanie i rysunek zamazywał się jej przed oczami. 
Rozdział siedemnasty 
Jaskrawy blask lata ustąpił miejsca rudym barwom jesieni i róŜe rosnące wokół RóŜanego 
Dworku przybrały subtelniejsze kolory. Te, które jeszcze niedawno były płomiennie 
czerwone, stały się teraz ciemnoróŜowe, a jasnoŜółte nabrały matowego, brzoskwiniowego 
odcienia. Nawet powietrze zdawało się mieć delikatniejszą barwę niŜ w jasnych dniach lata. 
95 
Nastały pierwsze jesienne chłody i Hetty postanowiła rozpalić ogień w kominku. 
Poprawiwszy pogrzebaczem płonące polana, wyprostowała się i stanęła twarzą w twarz ze 
swoim portretem, który, oprawiony w ramki, stał na półce nad kominkiem. OstroŜnie 
przesunęła go bardziej na środek. 
Małgorzata Linde siedziała wygodnie na sofie, popijała herbatę i czytała „Kronikę". 

background image

- UwaŜam, Ŝe ta gazeta bardzo się zmieniła od czasu, kiedy Oliwia zaczęła z nią 
współpracować -rzekła. 
- Owszem - odparła Hetty z roztargnieniem, nie odrywając wzroku od rysunku i przyglądając 
się cieniom, jakie rzucały na jej portret roztańczone płomienie. 
- Nawet nekrologi są tak ładnie napisane! - powiedziała Małgorzata. - Nie do wiary! - 
krzyknęła po chwili, spoglądając na Hetty sponad swoich drucianych okularów. - Atossa 
Phipps w końcu umarła. Nie wstawała z łóŜka juŜ od wielu lat. 
Pani Linde znowu pogrąŜyła się w lekturze, a Hetty pociągnęła palcem po biblioteczce, 
sprawdzając, czy dokładnie wytarła ją z kurzu. 
Nagle Małgorzata szeroko otworzyła usta, a na jej twarzy pojawił się wyraz bezgranicznego 
zdumienia. Jeszcze raz zerknęła na przeczytaną przed chwilą notatkę, spojrzała na Hetty, 
potem znów na gazetę, i znów na Hetty. 
- Coś takiego - powiedziała cicho. 
Hetty popatrzyła na przyjaciółkę i zauwaŜyła, Ŝe jest czymś do głębi poruszona. 
- Co się stało, Małgorzato? 
96 
Małgorzata wzięła głęboki oddech. Nieczęsto bywała aŜ tak zaskoczona i nie lubiła tego 
uczucia. 
- Hetty! Doprawdy nie wiem, jak ci to powiedzieć... Romney Penhallow nie Ŝyje! Zmarł w 
Montrealu! 
- Wiem - powiedziała Hetty spokojnym głosem. Małgorzata nie domyślała się nawet, co 
dzieje się 
w sercu jej przyjaciółki, bo przez ostatnie tygodnie Hetty nauczyła się jeszcze staranniej niŜ 
zwykle ukrywać przed światem swoje uczucia. 
- To do niego podobne! - oświadczyła pani Linde. - Umrzeć bez poŜegnania. Kiedy opuszczał 
wyspę, teŜ nie poŜegnał się z nikim. 
Hetty wzięła z półki ksiąŜkę i zaczęła udawać, Ŝe ją przegląda. 
- No, niezupełnie, Małgorzato... - powiedziała cicho. 
- A na co on zmarł? Nic o tym nie piszą. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, Ŝe zabił go 
ten dziwaczny tryb Ŝycia! Wiesz, jacy są artyści... -powiedziała znacząco. Małgorzata nie 
wiedziała nic o artystach i ich Ŝyciu, ale starała się dać do zrozumienia, Ŝe wie na ten temat 
bardzo duŜo. 
- Nie, to nie z tego powodu - powiedziała krótko Hetty, odłoŜyła na półkę ksiąŜkę i sięgnęła 
po następną. KaŜda inna osoba na miejscu Małgorzaty bez trudu domyśliłaby się, Ŝe Hetty nie 
ma ochoty rozmawiać dalej o tej sprawie. 
- Nie powinnam źle mówić o zmarłym - ciągnęła pani Linde - ale wciąŜ myślę o tym, jak on 
mógł cię tak zostawić. A teraz to! - Uderzyła dłonią w gazetę. - Ani trochę nie Ŝałuję, Ŝe 
niegdyś poróŜ- 
7 — Ostatni portret 
97 
niłam was ze sobą. To był zwykły łajdak - powiedziała stanowczo i szybko dodała: - Panie, 
ś

wieć nad jego duszą. 

Hetty stała w rogu pokoju, ściskając w rękach ksiąŜkę. 
- To był dobry człowiek, Małgorzato... i będzie mi go brakowało - rzekła. 
Małgorzata puściła te słowa mimo uszu. Na jej usprawiedliwienie trzeba jednak powiedzieć, 
Ŝ

e nie miała juŜ tak dobrego słuchu jak dawniej i była zbyt pochłonięta słuchaniem samej 

siebie, by zwracać uwagę na to, co mówi Hetty. 
- Jedno trzeba ci przyznać, moja droga - powiedziała. - Zdarza ci się tracić głowę, ale kiedy 
się opamiętasz, szybko wracasz z powrotem na ziemię. Cieszę się, Ŝe udało ci się o nim 
zapomnieć. 

background image

Przez chwilę Hetty miała ochotę się roześmiać. Poczuła, Ŝe musi bezzwłocznie wyjaśnić, jak 
było naprawdę. 
- Małgorzato - zaczęła, a pani Linde tym razem z uwagą przysłuchiwała się jej słowom. - 
Romney i ja korespondowaliśmy ze sobą aŜ do dnia jego śmierci. 
Małgorzata otworzyła usta ze zdumienia. 
- Korespondowaliście ze sobą? To niewiarygodne. Ten świat jest jednak pełen niespodzianek. 
- Czy muszę mówić, Ŝe nie wszystko w naszym Ŝyciu jest takie, jakim się wydaje? 
Hetty odwróciła się do okna i, jak to zwykła była mawiać pani Linde, ilekroć opowiadała 
później tę historię, „jej delikatną postać spowiła mgiełka tajemnicy". 
98 
Małgorzata wpatrywała się w przyjaciółkę. 
- Nie mów zagadkami, Hetty. Ty i twoja rodzina nie powiedzieliście do tej pory ani słowa na 
temat tego, co się wydarzyło. A przecieŜ nie moŜesz zupełnie nie zdawać sobie sprawy, co 
mówili ludzie przez ostatni miesiąc. 
- Nic mnie to nie obchodzi - odpowiedziała krótko Hetty. 
Ale Małgorzata nie zamierzała dać za wygraną. 
- Mówili, Ŝe on cię po prostu rzucił, ot co! Oczywiście, ja nie wdawałam się nigdy w takie 
bezsensowne rozmowy. 
Hetty uśmiechnęła się z przymusem. 
- Nie, oczywiście, Ŝe nie - rzekła. Małgorzata spojrzała na Hetty, zastanawiając się, 
czy jej przyjaciółka powiedziała to zupełnie szczerze. Hetty zdawała sobie sprawę, jakie 
męczarnie musi przeŜywać Małgorzata, dla której świadomość, Ŝe nie zna całej prawdy, była 
gorsza niŜ śmierć. 
- Dobrze, Małgorzato - westchnęła. - Jeśli chcesz wiedzieć, powiem ci, Ŝe Romney powrócił 
na wyspę, Ŝeby zobaczyć ją po raz ostatni... i poŜegnać się. 
Urwała, bo wzruszenie, nad którym tak bardzo starała się zapanować, odebrało jej głos. 
Podniosła do ust filiŜankę herbaty, Ŝeby ukryć swoje uczucia. 
Małgorzata wstrzymała oddech i siedziała cichutko jak myszka, bojąc się wtrącić choć słowo. 
- On mnie wcale nie rzucił - powiedziała Hetty. - Wręcz przeciwnie. 
Pani Linde wpatrywała się w nią w osłupieniu i niecierpliwie czekała na dalszy ciąg 
opowieści. 
99 
- Naprawdę? - odwaŜyła się spytać. - Dlaczego więc pozwoliłaś na te plotki? Dlaczego nic nie 
powiedziałaś? 
Hetty uśmiechnęła się, dolała sobie herbaty i usiadła na sofie koło swojej przyjaciółki. 
- Bo wiedziałam, Małgorzato, Ŝe ty będziesz umiała najlepiej wyjaśnić ludziom, jak było 
naprawdę. Od tego są przyjaciele, czyŜ nie? 
Małgorzata powoli zdjęła okulary. Zaczynała juŜ rozumieć, co wydarzyło się tego lata w ich 
miasteczku. 
- Hetty - powiedziała ze skruchą, pochylając głowę - to wszystko stało się przeze mnie. 
Dziwię się, Ŝe nadal jesteś moją przyjaciółką. Wiem, Ŝe nigdy mi nie wybaczysz. 
- Czego? Ze nas ponownie sobie przedstawiłaś? - Hetty potrząsnęła głową. - O, nie, 
Małgorzato. Wręcz przeciwnie. Nie wiem, jak mam ci za to dziękować. 
Pogładziła zdumioną przyjaciółkę po ramieniu i zapatrzyła się w ogień, myśląc o pięknych 
letnich dniach, o pikniku i o bieganiu boso po trawie. I oczywiście o tym, jak prowadziła 
lśniący Ŝółty automobil, a obok niej siedział męŜczyzna, w którego oczach pojawiały się 
wesołe iskierki, kiedy się śmiał. O tak, pomyślała, przynajmniej raz ona, Hetty King, 
pozwoliła losowi pokierować swoim Ŝyciem i dziękuje swojej szczęśliwej gwieździe, Ŝe tak 
się stało. 

background image

Hetty i Małgorzata siedziały zamyślone przed kominkiem, patrzyły na roztańczone płomienie 
i słuchały wesołego trzaskania ognia. 
Rozdział pierwszy 
Powozik, turkocząc wesoło, jechał w kierunku farmy Kingów. Alek, Jana i Felek z 
zachwytem rozglądali się dokoła. Pola skąpane były w słońcu, w górze krąŜyły mewy, od 
morza wiał lekki wiatr i wszystko wokół wyglądało tak pięknie, jakby zostało stworzone 
tylko po to, by ludzie czuli się szczęśliwi; był to wymarzony dzień na składanie sąsiedzkich 
wizyt. 
- Nie do wiary, jak urósł ten chłopak Malcolma i Abigail - powiedział w zamyśleniu Alek. 
Abigail, siostra Jany King, długo czekała na małŜeństwo i macierzyństwo. Pewnego dnia ona 
i jej mąŜ znaleźli na progu swojego domu urocze niemowlę. Teraz dziecko zaczynało juŜ 
stawiać pierwsze kroki, a serca jego przybranych rodziców przepełniała taka radość, Ŝe 
wszyscy mieszkańcy Avonlea uśmiechali się, ilekroć widzieli tę szczęśliwą parę dumnie 
kroczącą ulicami miasteczka. 
Alek ostatnio szczególnie duŜo myślał o dzieciach, jako Ŝe juŜ niedługo miał przyjść na świat 
kolejny potomek rodu Kingów. Wszyscy czekali na tę chwilę z radością - a Felek z wielkim 
niepokojem. 
103 
- Mamo, nie chcę mieć następnej siostry - powiedział błagalnym głosem. 
Felek miał juŜ dwie siostry - starszą, która ciągle go pouczała, i młodszą, która wolała się 
bawić ze swoją przyjaciółką, Klementynką Ray, niŜ z nim. Na szczęście w ich domu mieszkał 
jeszcze kuzyn Andrzej. Jego ojciec musiał wyjechać na pewien czas do Brazylii. 
- Doktor Blair mówi, Ŝe to mogą być bliźnięta -oznajmiła radośnie Jana. 
Felek przeraził się nie na Ŝarty! Jedna nowa siostra to juŜ wystarczająco duŜe nieszczęście - a 
cóŜ dopiero dwie! śaden chłopak nie zniósłby tylu dziewczyn w rodzinie! 
- Jeden brat w zupełności mi wystarczy - powiedział szybko, mając nadzieję, Ŝe matka doceni 
skromność jego wymagań. 
- CóŜ, bracia nie zawsze Ŝyją w zgodzie. Twój ojciec i stryj Roger wiedzą coś na ten temat, 
prawda, Alku? - powiedziała Jana, uśmiechając się figlarnie do męŜa. 
Alek milczał przez chwilę, usiłując odpędzić od siebie nieprzyjemne wspomnienia. 
- Owszem, zdarzały się nam kłótnie - przyznał wreszcie - ale zawsze się w końcu godziliśmy. 
Jana wybuchnęła śmiechem. Znała Alka prawie od dziecka - w kaŜdym razie poznała go duŜo 
wcześniej, nim przyszło jej do głowy, Ŝe mogłaby wyjść za niego za mąŜ. Nie było takiej 
rzeczy, której by o nim nie wiedziała. 
- Och, Alku, ty i Roger nigdy nie zgadzaliście się ze sobą. 
104 
- Czy stryj Roger jest rzeczywiście tak sławny, jak twierdzi ciocia Hetty? - spytał Felek. - Ona 
mówi o nim tak, jakby był mądrzejszy niŜ wszyscy profesorowie i waŜniejszy niŜ sam 
premier. 
Jana milczała przez chwilę, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na pytanie chłopca. 
- CóŜ, ciocia Hetty zawsze faworyzowała stryja Rogera - rzekła w końcu. 
Było to jedno z tych niezwykle wieloznacznych stwierdzeń, których Felek nigdy nie 
rozumiał. 
- Trzeba przyznać, Ŝe Roger rzeczywiście wiele osiągnął - powiedział spiesznie Alek, jakby 
chciał oddać sprawiedliwość swojemu bratu. 
- O, tak! - krzyknęła Jana z entuzjazmem. -Jest jednym z najbardziej cenionych geologów w 
kraju. 
Felek juŜ dość nasłuchał się o geologii od kuzyna Andrzeja, który był synem stryja Rogera. 
Od dnia, w którym nadeszła wiadomość, Ŝe stryj wraca z Brazylii, Andrzej spędzał większość 

background image

czasu na kopaniu i grzebaniu w piasku nad brzegiem rzeki. Chciał uzbierać własną kolekcję 
kamieni. 
- Nie mogę się doczekać, kiedy znowu go zobaczę. - Felek bardzo słabo pamiętał stryja, ale 
czuł się niezwykle dumny, Ŝe posiada w rodzinie tak znakomitą osobistość. 
Powozik zbliŜał się juŜ do farmy Kingów. Jana uśmiechnęła się do męŜa. 
- Pamiętasz - powiedziała - jak Roger wepchnął cię do gnojówki? Wpadłeś twarzą prosto w ... 
- Jano! - krzyknął Alek. Nie miał ochoty odgrzebywać   tego   starego   incydentu.   Niektóre 
105 
wspomnienia z dzieciństwa pozostają bolesne do końca Ŝycia. 
- Wygląda na to, Ŝe doktor Blair juŜ przyjechał -powiedział wskazując stojący przy płocie 
powozik, zadowolony, Ŝe moŜe zmienić temat rozmowy. 
Ś

ciągnął lejce i zatrzymał konia. Felek zeskoczył na ziemię i podał rękę matce. 

- Muszę jeszcze kupić kilka rzeczy u Lawsonów - powiedział Alek do Ŝony i cmoknąwszy na 
konia szybko odjechał, nie czekając, aŜ Janie przypomni się następna opowieść z dzieciństwa. 
Jana wzięła syna za rękę i ruszyła w kierunku domu, gdzie czekał juŜ na nią doktor Blair. 
- Proszę cię, mamo, dokończ opowiadać tę historię - prosił Felek, usiłując dotrzymać jej 
kroku. Musiał przecieŜ dowiedzieć się, jak doszło do tego, Ŝe jego ojciec wylądował w 
gnojówce. 
- Dobrze - powiedziała Jana z uśmiechem. -Roger i twój ojciec hodowali kiedyś świnie na 
targ w Charlottetown i nie mogli się zdecydować, który z nich ma zaprezentować świnie 
sędziemu. Gdy więc... 
Na szczęście Alek nie słyszał juŜ dalszego ciągu tej Ŝenującej historii. Wkrótce jego powozik 
przejechał z turkotem przez mostek i znalazł się na głównej ulicy Avonlea. 
Alek zatrzymał konia przed sklepem państwa Lawsonów. Był to ładny drewniany budynek z 
długą werandą i duŜymi oknami, przez które moŜna było zobaczyć piętrzące się wewnątrz 
stosy towarów. Pan i pani Lawson dbali o to, by mieszkańcy 
106 
miasteczka mogli kupić w ich sklepie wszystko, co tylko było im potrzebne. 
Alek otworzył drzwi i zobaczył przy ladzie męŜczyznę o posępnym wyrazie twarzy i z ręką 
na temblaku. Był to Amos Spry, jeden z miejscowych farmerów. Jego znoszone ubranie, 
zniszczone ręce i niepewna mina świadczyły o tym, Ŝe Ŝycie nie upływa mu w szczęściu i 
dostatku. 
- Witaj, Alku! - zawołała wesoło pani Lawson, która pakowała właśnie sprawunki Amosa. 
Miała na sobie długi fartuch i zręcznie poruszała się pomiędzy wznoszącymi się aŜ do sufitu 
stertami towarów. 
- Witaj - powtórzył za nią jak echo Amos Spry, a z jego twarzy zniknął na chwilę posępny 
wyraz. 
Alek ukłonił się uprzejmie i wszedł do środka, mijając kobietę i męŜczyznę stojących przy 
drzwiach. Kobieta przykładała właśnie koszulę do piersi męŜa, usiłując sprawdzić, czy 
wybrała właściwy rozmiar. 
Alek stanął z boku i spokojnie czekał na swoją kolej, kiedy nagle usłyszał przeraźliwy wrzask 
i zobaczył pędzącą ku niemu dwójkę dzieci. Siedmioletni mniej więcej chłopiec i jeszcze 
młodsza dziewczynka bawili się w berka, przemykając pomiędzy stertami towarów i nogami 
klientów. Ich ciemne włosy, szczupłe sylwetki i wystające podbródki pozwalały od razu 
domyślić się, Ŝe są potomkami Amosa Spry'a. Dzieci państwa Spry'ów przychodziły na świat 
z taką regularnością, Ŝe mieszkańcy Avonlea stracili juŜ rachubę, ile ich jest. Amos z roku na 
rok stawał się coraz bardziej 
107 
markotny, a kaŜdej jesieni w szkole pojawiał się nowy mały Spry, na skutek czego Hetty King 
przybywało coraz więcej siwych włosów. 

background image

Amos był najwidoczniej tak przyzwyczajony do wrzasków swoich dzieci, Ŝe w ogóle nie 
zwracał na nie uwagi. Pani Lawson, nie chcąc okazać się nieuprzejma, udała, Ŝe biegające po 
sklepie dzieciaki wcale jej nie przeszkadzają, chociaŜ zdawała sobie sprawę, w jak 
straszliwym niebezpieczeństwie znajdują się jej słoiki z przyprawami i ozdobne szklane 
klosze do lamp stojące rzędem na półkach. 
- Mam cię! - krzyknął chłopiec, dogoniwszy dziewczynkę pod półką z filiŜankami i spodecz-
kami. 
Pani Lawson postawiła torbę mąki na ladzie, obok innych sprawunków Amosa, które 
wydawały się bardzo skromne jak na tak liczną rodzinę. 
- Nie wiem, skąd one biorą tyle energii - powiedziała, patrząc na dzieci i usiłując nie 
okazywać niezadowolenia. - Doprawdy, nie wiem. 
Alek stanął w rogu sklepu i dla zabicia czasu zaczął oglądać kapelusze. Nawet tu jednak nie 
był całkowicie bezpieczny, bo juŜ po chwili mała Maja wpadła na niego i uderzyła go w 
kolano. 
- No, dzieci, dość juŜ tego dobrego - powiedział, widząc, jak pani Lawson gniewnie marszczy 
brwi. 
Maja i Stefek byli dobrymi dziećmi. Na reprymendę Alka natychmiast zaprzestali swej dzikiej 
gonitwy i stanęli w miejscu. Wzrok obojga powędrował ku kuszącym miętowym lizakom 
wystają- 
108 
cym z wielkiego słoja koło kasy. Stefek podbiegł do ojca i pociągnął go za rękaw. 
- Czy moŜemy dostać lizaka, tato? Amos i pochylił się ku chłopcu. 
- MoŜe innym razem, synku - powiedział ściszonym głosem. - Nie chcę, Ŝebyście popsuli 
sobie apetyt. 
- Popsuli apetyt? - krzyknął Stefek, udaremniając wszelkie próby zachowania dyskrecji. - 
Myśmy juŜ jedli! 
Pani Lawson cicho obliczała naleŜność, mając nadzieję, Ŝe dzieci wkrótce opuszczą jej sklep. 
- Razem dwa dolary i dziesięć centów. Zamiast sięgnąć po portfel Amos zaczął przestę- 
pować z nogi na nogę, rozglądając się ukradkiem dokoła. W końcu nachylił się do pani 
Lawson. 
- Czy mogłabyś dopisać to do mojego rachunku? 
- spytał najciszej, jak mógł. 
- Och, Amosie! - jęknęła pani Lawson, a jej twarz przybrała jeszcze bardziej strapiony wyraz. 
Alek zerknął w stronę lady; chcąc nie chcąc słyszał fragmenty toczącej się rozmowy. 
- Obawiam się, Ŝe przedłuŜałam juŜ twój kredyt 
- powiedziała pani Lawson z niezadowoleniem. -Mówiłam ci, Ŝe... 
Maja wyciągnęła rękę i pogładziła stojącą na półce lalkę. Lalka była śliczna, miała jasne, 
kręcone włosy i wesoły porcelanowy uśmiech. Wzrok małej Mai był pełen takiego zachwytu, 
Ŝ

e nietrudno było domyślić się, iŜ dzieci Spry'ów nie mają zbyt wielu zabawek. 

- Wiem, wiem - mówił Amos, patrząc ze smut- 
109 
kiem na swoją córkę i na lalkę - ale jeśli dasz mi jeszcze kilka tygodni, po zakończeniu 
wykopków spłacę wszystko co do grosza. 
Maja delikatnie gładziła falbanki lalczynej sukienki. Och, ta lalka wręcz prosi, Ŝeby jakaś 
mała dziewczynka wzięła ją w ramiona - i Maja pragnęła tego najbardziej na świecie. Nie 
mogąc oprzeć się pokusie wspięła się na palce, by zdjąć lalkę z półki, i wówczas wydarzyło 
się nieszczęście: małe rączki Mai przewróciły puszkę z groszkiem. Puszka za-chybotała się i 
spadła wprost na skrzynkę z jajkami. 
Pani Lawson zaniemówiła z przeraŜenia, a Amos jęknął, jakby nie mógł uwierzyć własnym 
oczom. 

background image

- Och, Maju, coś ty zrobiła! - lamentował. 
W sklepie zapadła cisza. Oczy wszystkich zwróciły się ku Mai stojącej koło skrzynki z 
jajkami i trzymającej w ramionach lalkę. Dziewczynka z całej siły przytuliła ją do siebie i 
wybuchnęła płaczem. Wiedziała, Ŝe stłukła jajka i Ŝe trzeba będzie za nie zapłacić, a tatuś nie 
ma pieniędzy. 
Alek, który stał najbliŜej, szybko podszedł do dziewczynki. 
- No, uspokój się juŜ - powiedział łagodnie, gładząc ją po ramieniu i odkładając lalkę z 
powrotem na półkę. - Wszystko będzie dobrze. 
Ale Maja szlochała coraz głośniej, trąc oczy piąstkami. Pani Lawson, która miała w gruncie 
rzeczy bardzo dobre serce i nie mogła patrzeć, jak ktoś płacze, postanowiła załagodzić 
sytuację. Ona równieŜ wiedziała, Ŝe skoro Amos nie ma pieniędzy na sprawunki, z pewnością 
nie będzie mógł zapłacić za jajka. 
110 
- Nic takiego się nie stało - szepnęła do Amosa. - Wypadki się zdarzają. 
- Nie płacz juŜ - powiedział Alek i pogłaskał szlochającą dziewczynkę po głowie. 
Grube łzy spływały Mai po twarzy i kapały na starannie pocerowaną sukienkę. Wargi Stefka 
równieŜ zaczęły drŜeć, jakby zamierzał przyłączyć się do siostry. 
- Dlaczego nie zabierzesz dzieci do domu? -powiedziała pani Lawson do Amosa. Pragnęła, by 
rodzina Spry'ów jak najszybciej opuściła sklep. - Dobrze, dopiszę to wszystko do twojego 
rachunku. 
Amos westchnął z ulgą i włoŜył czapkę na głowę. 
- Dziękuję ci, Elwiro. I bardzo... bardzo przepraszam. 
Rozdział drugi 
Wyszedłszy ze sklepu Amos marzył tylko o tym, Ŝeby jak najszybciej załadować zakupy na 
wóz i odjechać, ale nie było to takie proste dla kogoś, kto miał unieruchomioną jedną rękę. 
Stefek i Maja nieśli małe paczki, a Amos dźwigał wielki wiklinowy kosz. 
Tymczasem Alek podszedł do stojącego na ladzie słoja ze słodyczami i wyjął z niego dwa 
miętowe lizaki. 
- Wezmę je, Elwiro - powiedział do pani Lawson, wręczając jej monetę. 
Pani Lawson dobrze wiedziała, dla kogo Alek kupił lizaki. WłoŜyła monetę do szuflady, ma- 
il/ 
jąc nadzieję, Ŝe nie jest to jedyny zysk, jakie przyniesie jej dzisiejsza transakcja z Amosem 
Spry'em. 
Alek wziął kupioną przez Amosa torbę mąki i wyszedł na zewnątrz. Na schodach przed 
sklepem siedziało dwoje małych Spry'ów. Maja wciąŜ głośno szlochała, a Stefek miał 
zrozpaczoną minę. Alek podszedł do nich i wręczył im lizaki. 
- Proszę. Zdaje się, Ŝe mieliście na nie ochotę. Dwie pary oczu rozwarły się szeroko na widok 
nieoczekiwanego prezentu. 
- Dziękuję - powiedział Stefek i wsadził lizaka do ust. 
Maja natychmiast przestała płakać. 
- Dziękuję - wymamrotała, a na jej mokrej od łez twarzyczce pojawił się słaby uśmiech. 
Alek podszedł do Amosa, który z trudem ładował na wóz cięŜki wiklinowy kosz, postawił 
obok kosza torbę z mąką i oparł się o bok wozu. 
- Dziękuję, Alku - powiedział Amos. 
- Nie masz dziś dobrego dnia, prawda? - spytał Alek ze współczuciem. 
Amos westchnął cięŜko. 
- Ostatnio w ogóle nie miewam dobrych dni -wymamrotał i skrzywił się z bólu, zawadziwszy 
chorą ręką o jedno z kół. 
- Nie martw się - rzekł pocieszająco Alek -wszystko będzie dobrze. 

background image

Amos stał ze spuszczoną głową, a na jego twarzy malował się wyraz rozpaczy. Alek 
zrozumiał, Ŝe Amos musi mieć jakiś powaŜny problem. 
- Co się stało? - spytał delikatnie. W Avonlea 
112 
sąsiedzi mieli zwyczaj mówić sobie o swoich kłopotach. 
- Nie mam pieniędzy i opuściło mnie szczęście. Jestem w prawdziwych tarapatach. - Amos 
zamilkł, a po chwili szybko dodał: - Zanosi się na to, Ŝe stracę farmę. 
Alek zamarł ze zdumienia. 
- Daj spokój, chyba nie mówisz powaŜnie! Amos westchnął cięŜko i wskazał na temblak. 
- Mój koń poniósł, upadłem i złamałem rękę. Od trzech miesięcy zalegam z ratami dla banku. 
Bank stracił do mnie zaufanie. Zdecydowali nie przedłuŜać mi poŜyczki. 
- AleŜ to nonsens - zaprotestował Alek. - KaŜdy wie, Ŝe w tym roku będą rekordowe zbiory 
ziemniaków. 
Na Wyspie Księcia Edwarda prawie wszyscy uprawiali ziemniaki. Prowincja była z tego 
słynna. W tej chwili okoliczni kupcy czekali juŜ z niecierpliwością na nowe zbiory. 
Amos ze smutkiem potrząsnął głową. Czuł, Ŝe szczęście na zawsze odwróciło się od niego. 
- MoŜe inni będą mieli rekordowe zbiory. Ja -w najlepszym wypadku przeciętne. 
- Nie ma Ŝadnego powodu, Ŝebyś nie miał znakomitych zbiorów - powiedział stanowczo 
Alek. 
Amos wiedział, Ŝe Alek ma rację, ale nie potrafił juŜ uwierzyć we własne siły. Z ręką na 
temblaku niewiele mógł zrobić nawet z najlepszymi zbiorami na świecie. Sprawy 
przedstawiały się naprawdę niedobrze. 
- Wszystko, czego potrzebuję, to kilka dodatko- 
— Ostatni portret 
113 
wych tygodni. Gdybym mógł zebrać ziemniaki i zacząć znów spłacać poŜyczkę.... 
Jeśli sąsiad znalazł się w kłopotach, naleŜało mu pomóc. Tak przynajmniej sądził Alek. 
Farmerzy powinni wspierać się wzajemnie, bo od nikogo innego nie mogą oczekiwać 
pomocy. 
- Pomogę ci w wykopkach - zaproponował. 
- Dziękuję ci - powiedział Amos ze wzruszeniem - ale to nie rozwiąŜe moich problemów. 
Tylko pieniądze mogły rozwiązać problemy Amosa. Alek dobrze to rozumiał. Wziął głęboki 
oddech i w pełni zdając sobie sprawę, jak wielkie ryzyko zamierza podjąć, rzekł: 
- A co byś powiedział na to, gdybym poszedł do banku i podŜyrował twoją poŜyczkę? 
Amos spojrzał na niego ze zdumieniem. To była propozycja, która znacznie przekraczała 
ramy sąsiedzkiej pomocy. 
- Nie rozumiem - rzekł drŜącym głosem. 
Alek stał oparty o wóz i szybko liczył. Dzieci, wciąŜ z błogością cmoktając lizaki, 
przechadzały się obok. Nie mogły się doczekać, kiedy pojadą do domu. 
- Jeśli poręczyłbym za ciebie, bank otrzymałby pieniądze nawet wówczas, gdyby twoje zbiory 
okazały się nieudane. 
Oczywiście byłyby to pieniądze Alka Kinga. 
Alek podniósł Stefka i wsadził go na wóz. Amos ze ściśniętym gardłem patrzył na swojego 
dobroczyńcę. 
- Naprawdę zrobiłbyś to dla mnie? Wiedział, Ŝe wielu ludzi w Avonlea patrzy z góry 
114 
na jego nieustannie powiększającą się rodzinę, która nigdy nie moŜe związać końca z 
końcem. A oto Alek King, jeden z najbardziej szanowanych farmerów w okolicy, proponuje 
mu swoje własne pieniądze na spłacenie poŜyczki. 
Alek ulokował Maję na siedzeniu obok jej brata i skinął głową. 

background image

- Oczywiście, po to są sąsiedzi. Powiedziawszy to ruszył z powrotem do sklepu, 
a Amos patrzył za nim z uczuciem ulgi i wdzięczności. PrzeraŜająca wizja bezdomnych 
małych Spry'ów, koczujących gdzieś przy drodze, opuściła jego wyobraźnię; czuł się teraz 
tak, jakby zdjęto mu z ramion tysiącfuntowy cięŜar. Wdrapał się na wóz i skierował konia w 
stronę domu. 
Rozdział trzeci 
Wychowując się na farmie, Felek miał zazwyczaj duŜo zajęć i nauczył się cięŜko pracować. 
Nie zawsze był szczęśliwy, Ŝe ma aŜ tyle obowiązków. DuŜo chętniej siedziałby nad rzeką i 
łowił pstrągi. Ale właśnie nadszedł czas sianokosów i Felek musiał zapomnieć o odpoczynku. 
Teraz pracował wraz z Andrzejem w polu. Ładował siano na wóz i okopywał ziemniaki. 
Andrzej, smukły, wiecznie zamyślony młodzieniec, był starszy od Felka. Miał juŜ prawie 
czternaście lat. Nagle przerwał pracę i podniósł z ziemi kamień. 
- Chyba jeszcze nie skończyłeś? - spytał Felek i nabrał widłami kolejną porcję siana. 
115 
Był silnym, prostolinijnym chłopakiem, który czasami tracił cierpliwość do swojego 
bujającego w obłokach kuzyna. UwaŜał, Ŝe Andrzeja musiano strasznie rozpieszczać, zanim 
przyjechał na farmę Kingów. Nie miał wątpliwości, Ŝe sam okopałby te ziemniaki dwa razy 
szybciej. 
Oparłszy się na motyce, Andrzej uniósł kamień do słońca, Ŝeby przyjrzeć się światłu 
rozbłyskują- • cemu na jego szklistej powierzchni. 
- To kwarc - wyjaśnił Felkowi, którego absolutnie nie interesowały Ŝadne kamienie. - Rzadkie 
znalezisko na Wyspie Księcia Edwarda. 
Andrzej ostroŜnie umieścił swoją zdobycz w starym koszu wędkarskim. Felek spojrzał na 
kosz i o mało nie wypuścił z rąk wideł. 
- To przecieŜ kosz dziadka Kinga! - krzyknął. Andrzej skinął głową i wrócił do okopywania 
ziemniaków. 
- Ciocia Hetty dała mi go jako prezent poŜegnalny, kiedy dowiedziała się, Ŝe ojciec juŜ 
wkrótce przyjedzie, Ŝeby mnie stąd zabrać. 
Jak ciocia Hetty mogła oddać ich pamiątkę rodzinną komuś takiemu jak Andrzej! Twarz 
Felka pociemniała z gniewu. 
- Ale to ja miałem go dostać! - wybuchnął oburzony. - Ty nawet nie potrafisz łowić ryb. 
Felek od bardzo dawna marzył o tym koszu. Kiedy był jeszcze zupełnie małym chłopcem, 
dziadek pozwalał mu go nosić, gdy chodzili razem nad rzekę. Dziadek King nauczył Felka 
łowić ryby i ten kosz przypominał mu wszystkie szczęśliwe dni, ja- 
116 
kie razem spędzili. Co więcej, Felek uwaŜał, Ŝe ten kosz przynosi szczęście.Wierzył, Ŝe w 
dniu, kiedy wreszcie będzie mógł włoŜyć do niego własne przybory wędkarskie, złowi 
dwukrotnie, a moŜe nawet trzykrotnie więcej ryb. I oto teraz ciocia Hetty, ot tak, dała go 
chłopcu, który spędza wolny czas na czytaniu ksiąŜek i nie odróŜnia jednego końca wędki od 
drugiego. 
- UŜywam go do przechowywania mojej kolekcji kamieni - odrzekł Andrzej spokojnie, nie 
zdając sobie sprawy, Ŝe kuzyn jest zupełnie wytrącony z równowagi. 
Felek rozgniewał się jeszcze bardziej. Do przechowywania kolekcji! Nie do wiary! 
- Nie moŜesz wkładać do niego kamieni. Zniszczysz go! 
Dyskusję przerwało przybycie Sary Stanley i Felicji King, niosących kosz pełen kanapek i 
dzban zimnej wody. 
- Przyniosłyśmy lunch, Felku. Chodźcie i jedzcie! - zawołała Sara i postawiła dzban na 
trawie. 

background image

Felek najbardziej ze wszystkiego lubił jeść i w innych okolicznościach perspektywa lunchu na 
pewno wprawiłaby go w dobry humor. Teraz jednak gniewnie wbił widły w ziemię i z ponurą 
miną podszedł do dziewcząt. 
- Spóźniłyście się - burknął nadąsany. Sara zdjęła z kanapek serwetkę. 
- Andrzeju, ciocia Hetty chce cię widzieć! -krzyknęła do kuzyna. 
Andrzej odłoŜył motykę i przyłączył się do po- 
117 
zostałych. Wziął do ręki grubą kromkę świeŜo upieczonego chleba z kurczakiem. Sara 
patrzyła, jak odgryza solidny kęs. 
- Kiedy przyjedzie twój ojciec? - spytała, wiedząc, Ŝe ta długo oczekiwana chwila ma nastąpić 
juŜ wkrótce. 
Andrzej strasznie tęsknił za swoim tatą, chociaŜ nigdy by się do tego nie przyznał. Miesiące 
spędzone z rodziną Kingów były bardzo szczęśliwe, ale ciocie i wujkowie nie mogli zastąpić 
mu ojca. Jego oczy rozbłysły radością. 
- Mniej więcej za tydzień, jeśli wszystko dobrze pójdzie. Zebrałem juŜ sporo kamieni do 
mojej kolekcji. Mam nadzieję, Ŝe zrobi na nim wraŜenie. 
- Jestem pewna, Ŝe tak - powiedziała Sara z uśmiechem. 
CzyŜ oni wszyscy nie pomagali mu zbierać drogocennych okazów, odkąd tylko rozpoczął 
poszukiwania? Sara była spostrzegawczą dziewczynką i zauwaŜyła, jak bardzo Andrzej 
pragnie zrobić wraŜenie na swoim słynnym ojcu, którego tak długo nie widziała 
- Pójdę zobaczyć, czego chce ode mnie ciocia Hetty - rzekł Andrzej, zadowolony, Ŝe moŜe 
uciec od motyki i ziemniaków, i szybko ruszył w drogę, zabierając ze sobą kanapkę. 
Szczęśliwie RóŜany Dworek znajdował się bardzo niedaleko farmy Kingów. 
Andrzej odszedł, ale, niestety, nie zapomniał wziąć ze sobą kosza wędkarskiego. Felek 
odprowadzał go gniewnym wzrokiem, patrząc, z jakim trudem kuzyn dźwiga cięŜki kosz. 
Musi być po brzegi 
118 
załadowany kamieniami, pomyślał. MoŜe rozlecieć się w kaŜdej chwili. 
- Ciociu Hetty? - zawołał Andrzej, wchodząc na ganek RóŜanego Dworku. 
Hetty siedziała w saloniku i czytała. Usłyszawszy głos bratanka, zdjęła okulary i uśmiechnęła 
się. 
-Jesteś, Andrzeju - powitała go ciepło, kiedy wszedł do pokoju. 
- Sara powiedziała, Ŝe ciocia chce mnie widzieć. 
Hetty z tajemniczą miną podniosła kopertę, która leŜała obok niej na kanapie, i wręczyła ją 
Andrzejowi. Jej oczy błyszczały radością. 
- Co to jest? - spytał Andrzej, zdumiony. Hetty uśmiechnęła się jeszcze szerzej; sama była 
tak podekscytowana, Ŝe z trudem udawało jej się zachować spokój. 
- Otwórz i zobacz! 
Andrzej rozdarł kopertę i wyjął ze środka cienką kartkę papieru. 
- To od Dyrektora Działu Edukacji - wymamrotał ze zdziwieniem. 
Hetty, nie mogąc się dłuŜej powstrzymać, wyrwała list bratankowi. 
- To specjalna pochwała za twój esej naukowy! -wykrzyknęła, nie posiadając się z dumy. 
- Prawie o nim zapomniałem - rzekł skromnie Andrzej, którego entuzjastyczna reakcja ciotki 
wprawiła w lekkie zakłopotanie. 
- Och, twój ojciec będzie z ciebie ogromnie dumny - powiedziała Hetty z taką radością w gło- 
119 
sie, jakby to ona sama dostała pochwałę. Zamilkła na chwilę, po czym wskazała w stronę 
biurka. - Podejdź tam, Andrzeju, i usiądź. 
Andrzej usiadł ostroŜnie na wypolerowanym krześle. Hetty sięgnęła do szuflady i wyjęła z 
niej gruby plik papierów przewiązany niebieską wstąŜką. Wiele z nich miało poŜółkłe 

background image

krawędzie i ośle rogi. Hetty przyciskała je przez chwilę do piersi, zanim usiadła przy biurku 
naprzeciwko Andrzeja. 
- Nigdy przedtem ci tego nie pokazywałam, ale myślę, Ŝe juŜ najwyŜszy czas. To świadectwa 
szkolne i klasówki pisane przez twojego ojca. Jest tu teŜ kilka jego artykułów, które 
zamieszczał w gazetach - powiedziała z dumą. 
Oczy Andrzeja rozbłysły na widok tych cennych ¦pamiątek. Uwielbiał swojego ojca, 
wszystko, co miało z nim jakikolwiek związek, wydawało mu się absolutnie wspaniałe. 
- Naprawdę? Chciałbym to przeczytać, jeśli mogę. 
- To będzie poŜyteczne zajęcie - zgodziła się Hetty. 
Rozdział czwarty 
Podczas gdy Andrzej przyjemnie spędzał czas w saloniku RóŜanego Dworku, Felek wprost 
kipiał ze złości. Kiedy ostatnia kanapka zniknęła z koszyka, poszedł, by poskarŜyć się 
swojemu ojcu, nie dokończywszy nawet ładowania siana. Znalazł Alka nad rzeką - nad tą 
samą rzeką, w której 
120 
wszystkie pokolenia Kingów łowiły ryby. Szli wzdłuŜ brzegu, a Felek gniewnie ciskał 
kamyki do wody. 
- Wiesz, Ŝe zawsze marzyłem o tym koszu - powiedział chłopiec. 
- Uhm - mruknął Alek, nie chcąc zabierać głosu, dopóki nie wysłucha wszystkiego do końca. 
Jako ojciec trojga dzieci miał ogromne doświadczenie w rozsądzaniu dziecięcych sporów. 
- I dziadek King obiecał, Ŝe to ja go dostanę -dodał Felek, przekonany, Ŝe jest to decydujący 
argument. - A teraz Andrzej nosi w nim jakieś głupie kamienie! 
Kosz wędkarski istotnie nie wydawał się właściwym miejscem do przechowywania kamieni. 
Alek uspokajająco poklepał syna po ramieniu. 
- Nie denerwuj się, Felku. Być moŜe zaszło nieporozumienie. Ale nie zapominaj, Ŝe dziadek 
King był takŜe dziadkiem Andrzeja. 
Alek doskonale pamiętał z własnego dzieciństwa, jak cenną rzeczą moŜe być dla chłopca kosz 
wędkarski - a szczególnie ten kosz. NaleŜał on przecieŜ do ojca Alka. Jako mały chłopiec 
Alek równieŜ nosił go ze sobą nad rzekę i chciał, Ŝeby i jego syn mógł cieszyć się nim w 
podobny sposób. 
- On juŜ zaczął się rozlatywać - lamentował Felek, nie mogąc oderwać myśli od cięŜkich, 
ostrych kamieni. 
- Wyjaśnię to wszystko z twoją ciotką - zapewnił go Alek. Jego zdaniem, Hetty nie powinna 
była po- 
121 
dejmować takiej decyzji bez porozumienia z wszystkimi zainteresowanymi osobami. 
Hetty przysunęła sobie krzesło i usiadła obok Andrzeja. Oboje pogrąŜyli się w lekturze 
szkolnych świadectw i wypracowań Rogera Kinga. Andrzej dotykał ich niemal z czcią, jakby 
w jakiś sposób przybliŜały go do ojca. 
- Dostał najwyŜszą notę - szepnął z podziwem. 
Twarz Hetty znów rozbłysła dumą. Jako nauczycielka wysoko ceniła wszystkie osiągnięcia 
Rogera. Jego szkolne sukcesy miały dla niej wielkie znaczenie. 
- Och, zawdzięczał to cięŜkiej pracy i dyscyplinie. ChociaŜ muszę przyznać - zachichotała - 
Ŝ

e celująca ocena z literatury angielskiej była w duŜej mierze równieŜ moją zasługą. 

Andrzej popatrzył na ciotkę, która tak bardzo kochała swoją pracę i była taka szczęśliwa, Ŝe 
mogła tyle zrobić dla swego brata. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. 
- Dlaczego nie poszłaś na uniwersytet, ciociu? Pytanie to wyrwało Hetty z zamyślenia. Przez 
chwilę patrzyła w milczeniu na leŜące przed nią poŜółkłe kartki, a na jej twarzy pojawił się 
wyraz rozgoryczenia. 

background image

- W moich czasach uwaŜano, Ŝe inteligentna kobieta... moŜe zostać nauczycielką. WyŜsze 
wykształcenie... nie, to po prostu było niemoŜliwe. 
Niestety, Hetty nie zdołała juŜ opowiedzieć bratankowi, jak wspaniałych rzeczy mogłaby 
dokonać, gdyby miała szansę zdobyć wyŜsze wykształ- 
122 
cenie, gdyŜ Andrzej zauwaŜył Alka i Felka zmierzających w stronę domu. Przypomniał sobie 
o swoich obowiązkach i ogarnęło go poczucie winy. Szybko ułoŜył świadectwa szkolne w 
równy sto-sik i zerwał się z miejsca. 
- Przepraszam, ciociu, ale muszę wydoić krowy, więc... 
Hetty połoŜyła mu dłoń na ramieniu, nakazując usiąść z powrotem na krześle. LekcewaŜąco 
machnęła ręką w kierunku Alka. 
- Daj spokój. JuŜ niedługo wyjeŜdŜasz z Avon-lea. Powinieneś spędzić trochę czasu ze mną. 
Niech ktoś inny przejmie twoje obowiązki. 
Andrzej z niepewną miną patrzył, jak Alek i Felek wchodzą do domu. Wiedział, Ŝe wuj Alek 
uwaŜał za bardzo waŜne, by kaŜdy robił to, ćo do niego naleŜy. 
- Hetty! - krzyknął Alek i zamknął za sobą drzwi. 
- Alek? - zawołała Hetty, jakby nie widziała go wcześniej wchodzącego po schodach. 
Ojciec i syn wkroczyli do saloniku, gotowi natychmiast przystąpić do omawiania swojej 
sprawy. Ale Hetty spostrzegła jedynie parę młodych, silnych rąk i uszczęśliwiona obróciła się 
na krześle. 
- O, Felek... jak to dobrze, Ŝe przyszedłeś. Właśnie o tobie myślałam. Chciałabym, Ŝebyś dziś 
wieczorem wydoił krowy za Andrzeja. Sam widzisz, Ŝe jest bardzo zajęty. 
- Zajęty? - krzyknął Felek z niedowierzaniem, obrzuciwszy wzrokiem Andrzeja, który 
siedział 
123 
nad stosem starych papierów i z całą pewnością nie miał absolutnie nic do roboty. 
- Tak, zajęty - powtórzyła Hetty. 
Spojrzała na Felka i dostrzegła na jego twarzy wyraz bezgranicznego zdumienia. W 
przeciwieństwie do Andrzeja, który był jednym z najlepszych uczniów w klasie, Felek nie 
przejawiał wielkiego zamiłowania do nauki. I zupełnie nie mieściło mu się w głowie, Ŝe 
moŜna spędzać słoneczne popołudnie, ślęcząc nad starymi świadectwami szkolnymi. 
- Czy to jest takie trudne do zrozumienia, Felku? - powiedziała Hetty, akcentując kaŜde 
słowo, jakby mówiła do kogoś wyjątkowo tępego. - Chcę, Ŝebyś wydoił krowy. 
Alek gniewnie ściągnął brwi. Czasami Hetty posuwała się zbyt daleko. Nie miał zamiaru 
pozwalać na to, by wtrącała się do podziału obowiązków na jego farmie. 
- Hetty, chciałbym zamienić z tobą dwa słowa -powiedział stanowczo. Potem zwrócił się do 
Andrzeja i do Felka: - Teraz, chłopcy, moŜecie sobie trochę odpocząć. Andrzeju, chciałbym 
jednak, Ŝebyś to ty wydoił krowy. 
Andrzej spojrzał smutno na ciotkę, wstał i poszedł za Felkiem. TakŜe i tym razem nie 
zapomniał wziąć ze sobą kosza, co jeszcze bardziej rozzłościło Felka. 
- To mój kosz! - krzyknął, kiedy dotarli do bramy. 
Andrzej nic nie odpowiedział, tylko rzucił kuzynowi groźne spojrzenie, więc Felek szybko 
ruszył 
124 
przed siebie, pozostawiając załatwienie tej sprawy swojemu ojcu. 
Andrzej powoli szedł drogą, ostroŜnie dźwigając kosz. Kosz naleŜał do niego, bo tak 
powiedziała ciocia Hetty! Och, tak bardzo pragnął, Ŝeby jego kolekcja zrobiła wraŜenie na 
ojcu. 
Alek podszedł do biurka i nachylił się nad Hetty. 
- Co ci przyszło do głowy, Ŝeby kazać Felkowi pracować za Andrzeja? - spytał z gniewem. 

background image

Hetty, zajęta składaniem papierów Rogera, rzuciła bratu obojętne spojrzenie. 
- Ten chłopiec, Alku, ma tak wielkie zdolności, Ŝe nie powinien tracić czasu na dojenie krów. 
Poza tym chciałam, aby coś waŜnego przeczytał. 
Przez twarz Alka przebiegł nagły skurcz. Miał wraŜenie, Ŝe te słowa powróciły do niego z 
dzieciństwa. 
- Praca na farmie uczy odpowiedzialności. Hetty dumnie uniosła głowę. 
- Chłopiec taki jak Andrzej - rzekła protekcjonalnym tonem - potrzebuje bardziej ćwiczenia 
umysłu niŜ mięśni. Wydaje się, Ŝe odziedziczył intelekt Rogera. 
Sposób, w jaki Hetty wypowiedziała te słowa, sprawił, Ŝe Alek zachmurzył się jeszcze 
bardziej. 
- Próbujesz zrobić z niego mola ksiąŜkowego -powiedział uszczypliwie. - Nie rozumiesz, Ŝe 
wszystko, czego potrzebuje ten chłopiec, to normalne wychowanie. A poza tym - dodał po 
chwili, przypomniawszy sobie prośbę Felka - absolut- 
125 
nie nie miałaś prawa dawać mu tego kosza wędkarskiego. 
- Nie będziemy chyba kłócić się z powodu jakiegoś rozpadającego się, starego kosza. 
- Rozpadającego się, starego... - Alek urwał, bojąc się, Ŝe zaraz straci panowanie nad sobą. - 
Felkowi nie pozwoliłabyś go nawet dotknąć. 
- Och, daj spokój. 
- Poza tym - ciągnął Alek - ojciec obiecał ten kosz mojemu synowi na dwunaste urodziny. 
Do dwunastych urodzin Felka zostało juŜ tylko kilka miesięcy, więc nic dziwnego, Ŝe był tak 
zdenerwowany. Ale Hetty wzruszyła ramionami, jakby cała ta sprawa nie miała Ŝadnego 
znaczenia. 
- Mój BoŜe! Chyba nie oczekujesz, Ŝe mu go teraz odbiorę? 
Alek tego właśnie oczekiwał, ale nie zdąŜył powiedzieć o tym Hetty, bo do salonu wpadła 
nagle Oliwia. 
- Hetty... Alku...! - krzyknęła. - To Roger... Przyjechał! 
Andrzej szedł wolno w stronę farmy Kingów, nie zdając sobie sprawy, Ŝe w tym samym 
kierunku jedzie właśnie powozik jego ojca. Zatopiony w myślach, zauwaŜył go dopiero 
wtedy, gdy koń z rŜeniem zatrzymał się przed domem. Chłopiec uniósł głowę. 
Przez dłuŜszą chwilę patrzył przed siebie z niedowierzaniem, aŜ wreszcie jego twarz rozbłysła 
radością. 
Rozdział pi 
126 
- Tato! - krzyknął i popędził w stronę powoziku. Roger King obrócił się w kierunku 
biegnącego 
chłopca. 
- Andrzej! 
- Tato, wróciłeś! - Andrzej przypadł do ojca i uścisnął go z całej siły. - Strasznie za tobą 
tęskniłem. 
- Ja teŜ za tobą tęskniłem - powiedział Roger ochrypłym głosem, tuląc do siebie chłopca. 
Po chwili połoŜył mu ręce na ramionach i cofnął się o krok. 
- Muszę ci się przyjrzeć - wyszeptał, mierząc go wzrokiem od stóp do głów. - Mój BoŜe, aleŜ 
ty urosłeś! 
Dwunastomiesięczna rozłąka to bardzo długi okres dla ojca, którego syn ma wkrótce 
skończyć czternaście lat. W czternastym roku Ŝycia zarówno w wyglądzie, jak i w psychice 
młodego człowieka niemal codziennie dokonują się jakieś zmiany. A dobre jedzenie, świeŜe 
powietrze i wysiłek fizyczny sprawiły, Ŝe Andrzej rósł jak na droŜdŜach. 
RównieŜ i Andrzej z zachwytem przypatrywał się ojcu - wysokiemu, przystojnemu 
męŜczyźnie o ciemnych, falujących włosach i dystyngowanym sposobie bycia. Elegancki, 

background image

biały garnitur, który miał na sobie, był odpowiedniejszym strojem w tropikach, skąd właśnie 
przyjechał, niŜ w Avon-lea. Jego opalona twarz świadczyła o długich miesiącach spędzonych 
w promieniach brazylijskiego słońca. 
Ledwie Andrzej i jego ojciec zdąŜyli zamienić ze sobą kilka słów, pojawili się Hetty, Oliwia i 
Alek, 
127 
wszyscy troje zadyszani i zaczerwienieni po szybkim biegu. Alek miał przekrzywiony 
kapelusz, a Oliwia w pośpiechu zapomniała zdjąć fartuch. Hetty trzymała się za serce, jakby 
miała za chwilę zemdleć. 
- Roger! - krzyknął Alek. - Nareszcie jesteś. 
- Witaj, Alku. 
Alek juŜ miał wziąć w objęcia młodszego brata, ale w ostatniej chwili coś go powstrzymało i 
tylko uścisnął mu rękę. 
Spojrzenie Rogera pomknęło ku starszej siostrze. 
- Hetty! 
- Witaj w domu, Rogerze - szepnęła Hetty łamiącym się ze wzruszenia głosem. - Dobry BoŜe, 
mam wraŜenie, Ŝe nie widzieliśmy się całe wieki. 
W oczach Hetty zalśniły łzy. Wyciągnęła ręce do brata. Roger pochylił się i z galanterią 
ucałował jej dłonie. Alek stał z tyłu i przyglądał się tej scenie ze skrywaną irytacją. 
Ostatnia podeszła do Rogera Oliwia. Zarzuciła mu ręce na szyję i mocno pocałowała w 
policzek. 
- Tak długo cię nie było! - zawołała, uśmiechając się serdecznie. 
- No, przestań się juŜ roztkliwiać, Oliwio - rzekła Hetty, chociaŜ sama ukradkiem ocierała łzy. 
-Biedak musi być bardzo zmęczony. Alku, weź bagaŜ Rogera - powiedziała takim samym 
kategorycznym tonem, jakim kazała Felkowi wydoić krowy. 
- Och, nie - zaprotestował Roger. - Sam go zaniosę. 
- Nie zaniesiesz - Hetty wzięła brata pod rękę 
128 
i zaczęła prowadzić go ku drzwiom. - Alek zajmie się bagaŜem. Chodźmy do środka. Jana i 
Felicja dadzą ci coś do jedzenia. 
Roger, chcąc nie chcąc, musiał w końcu ustąpić siostrze i zgodzić się, by Alek zaniósł do 
domu wszystkie kufry i walizy. Alek zacisnął zęby i podszedł do piętrzącej się z tyłu powozu 
góry bagaŜy. 
Roger utykając podąŜył w kierunku domu. Oliwia i Andrzej, uśmiechnięci, biegli za nim. Z 
tyłu szedł chwiejnym krokiem Alek, dźwigając dwie ogromne walizy. 
- Spodziewałam się ciebie dopiero w przyszłym tygodniu - powiedziała Hetty czule i dotknęła 
dłoni Rogera, jakby chciała się upewnić, Ŝe to naprawdę on. - Musisz opowiedzieć mi 
wszystko o Brazylii. Och, a Andrzej był moim najlepszym uczniem przez cały rok. 
 
Roger spojrzał na siostrę uszczęśliwionym wzrokiem. 
- Och, Hetty, to był naprawdę wspaniały rok i mam ci tyle do opowiedzenia. 
Kiedy tylko weszli po schodach i znaleźli się w holu, z kuchni wybiegła Jana King. 
- Roger! - krzyknęła zaskoczona i uradowana, wycierając ręce w fartuch. - Co za 
niespodzianka! Nie oczekiwaliśmy cię tak wcześnie. 
Podeszła do Rogera i uścisnęła go serdecznie, a tuŜ za nią tłoczyli się Felicja, Cecylka, Felek i 
Sara. 
- Musiałem skrócić swoją podróŜ ze względu na inne zobowiązania - powiedział Roger. 
- Tym lepiej dla nas - oświadczyła Jana. - Pa- 
9 — Ostatni portret 
129 

background image

miętasz Felicję i Felka, prawda? - spytała odwracając się do dzieci. - A to Cecylia. Nie było 
jej jeszcze na świecie, kiedy odwiedziłeś nas ostatnim razem. 
- Dzień dobry, wujku - powiedziała Felicja, grzecznie podając mu rękę. Felicja 
przywiązywała wielką wagę do dobrych manier. 
Roger cofnął się o krok i przyjrzał się uwaŜnie gromadce młodych Kingów. 
- Masz wspaniałą rodzinę, Alku - powiedział. 
- Miło cię poznać, wujku - pisnęła Cecylka, naśladując swoją starszą siostrę. Podobnie jak jej 
rodzeństwo, Cecylka wiele słyszała o słynnym wujku Rogerze i teraz wprost nie mogła 
oderwać od niego wzroku. 
- A to Sara Stanley, córka Ruth - powiedziała Jana, odwracając się do Sary, która stała w 
pewnej odległości od pozostałych dzieci. Na twarzy Rogera pojawił się promienny uśmiech. 
- Andrzej duŜo pisał mi o tobie. 
Sara równieŜ uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła rękę. 
- Witaj w Avonlea, wujku Rogerze. 
- Jak dobrze jest wrócić do domu - Roger z radością spoglądał na ludzi najbliŜszych mu na 
ś

wiecie. 

Hetty znowu stanęła obok niego. Ze sposobu, w jaki na niego patrzyła, nietrudno było się 
domyślić, Ŝe Roger jest jej oczkiem w głowie. Zamierzała uczcić jego przyjazd w sposób 
duŜo bardziej uroczysty. 
- Prawdziwe powitanie dopiero nastąpi - rzekła. 
130 
- Urządzę, to znaczy urządzimy, małe przyjęcie, na które z pewnością przyjdzie całe Avonlea. 
- Och, Hetty, przecieŜ mój przyjazd nie jest Ŝadnym wielkim wydarzeniem - zaprotestował 
Roger. 
- Nonsens - powiedziała Hetty stanowczo. - Jak często mamy okazję gościć w swoim mieście 
sławnego na całym świecie geologa? 
Roger uśmiechnął się z przymusem. 
- Nie jestem wcale taki sławny. 
- Bez fałszywej skromności, Rogerze Kingu -zaszczebiotała Hetty. - Musisz pogodzić się z 
tym, Ŝe jesteś wybitną osobistością. Och, mój BoŜe, byłabym zapomniała. - Była tak 
podniecona niespodziewanym przyjazdem Rogera, Ŝe dopiero teraz przypomniała sobie o 
najwaŜniejszej sprawie. -Skontaktowałam się z „Heraldem" z Halifaksu. Mają przysłać na 
przyjęcie fotografa i reportera, który przeprowadzi z tobą wywiad. 
Roger patrzył na siostrę zupełnie oszołomiony. Halifaks był wielkim miastem i leŜał bardzo 
daleko od skromnej Wyspy Księcia Edwarda. 
- Chyba nie mówisz powaŜnie! 
- Najzupełniej powaŜnie - odparła Hetty. 
Do holu wszedł zadyszany Alek, dźwigając bagaŜ Rogera. 
- Gdzie mam to zanieść? - spytał. Przez całą drogę zastanawiał się, ile z tych waliz 
załadowanych jest kamieniami. 
- Pomogę ci - rzekł Roger. 
- O, nie - zaprotestowała Jana. - PokaŜę Alkowi, gdzie to postawić. 
Hetty znów chwyciła Rogera za łokieć. 
131 
- Biedaku, musisz być strasznie głodny. Słyszysz, Jano? Trzeba nakarmić naszego bohatera. 
- Chodź, tato - powiedział Andrzej obejmując ojca i cała grupa ruszyła w kierunku kuchni, 
pozostawiając Alka ze stosem bagaŜy. 
Jana podeszła do męŜa. Jej twarz przybrała teraz dokładnie taki sam wyraz dezaprobaty, jaki 
malował się na twarzy Alka. 

background image

- Uprzedzam cię - wycedziła przez zęby - Ŝe jeśli Hetty nadal będzie odnosić się do Rogera w 
ten sposób, zwymiotuję. 
Alek zdobył się na słaby uśmiech i zaczął z trudem wspinać się po schodach. 
Sara Stanley uznała, Ŝe jest to właściwy moment, Ŝeby zadać kilka pytań. Dyskretnie 
odciągnęła na bok ciocię Oliwię. 
- Ciociu, co stało się z nogą wujka Rogera? 
- Upadł i zranił się, kiedy był małym dzieckiem - powiedziała szybko Oliwia. 
- W jaki sposób? 
- Och, Saro, to było tak dawno temu. Proszę cię, nie mówmy juŜ na ten temat. - Błagalne 
spojrzenie Oliwii sprawiło, Ŝe Sara nie pytała o nic więcej. 
Rozdział szósty 
Kolacja upłynęła w bardzo przyjemnej atmosferze. Wszyscy śmiali się i rozmawiali z takim 
oŜywieniem, Ŝe niemal nie starczało im czasu na jedzenie. Tylko Felkowi udało się 
spałaszować olbrzymią porcję. 
132 
Po wyjściu gości Alek, Jana i Roger długo jeszcze siedzieli przy kuchennym stole i miło 
gawędzili. W końcu jednak Roger zaczął niespokojnie kręcić się na krześle. 
- Potrzebowałbym jakiegoś cichego kącika, Ŝeby dokończyć mój raport - powiedział dopijając 
herbatę. 
Jana sprzątnęła ze stołu filiŜankę i talerz, na którym nie pozostała ani jedna okruszyna jej 
domowego ciasta. Pamiętała, Ŝe dla Rogera praca była zawsze najwaŜniejsza. 
- Co myślisz o salonie, Alku? - spytała. 
- To dobry pomysł. Nikt nie będzie ci tam przeszkadzał - powiedział Alek i skinął na brata. -
Chodźmy. 
MęŜczyźni wstali od stołu i opuścili kuchnię. Alek uśmiechnął się, kiedy weszli przez 
szerokie drzwi do salonu. 
- Pamiętasz, jak rzuciłeś we mnie ksiąŜką i wybiłeś szybę? 
- Ojciec tak się rozzłościł, Ŝe o mało nie urwał nam uszu! - zachichotał Roger. - Tak, ten 
pokój przywołuje wiele wspomnień. 
Zatrzymał się na chwilę, przyglądając się znajomym kwiecistym tapetom, staremu 
kredensowi i portretom przodków oprawionym w cięŜkie drewniane ramy. 
- Połowę mojego dzieciństwa spędziłem siedząc w tym pokoju i ucząc się - powiedział Roger, 
a w jego głosie zabrzmiała jakaś dziwna nuta. 
- I opłaciło ci się to - odrzekł uprzejmie Alek, myśląc o tym, jak waŜną osobistością stał jego 
brat. 
133 
Ale Roger nie słyszał juŜ tych słów. Podszedł do okna i uniósłszy koronkową firankę 
zapatrzył się w noc. Teraz, kiedy był dorosły, zdawał sobie sprawę, jak bardzo róŜnił się w 
dzieciństwie od swoich kolegów - Ŝaden z jego rówieśników nie spędzał tyle czasu ślęcząc 
nad ksiąŜkami. 
- Czasami odkładałem ksiąŜki i podchodziłem do tego okna. Ŝeby popatrzeć, jak ty i inni 
chłopcy gracie w hokeja na zamarzniętym stawie. 
Alek spojrzał na brata z zakłopotaniem. 
- Przynajmniej nie odmroziłeś sobie nóg, jak wszyscy pozostali. 
Mina Rogera świadczyła o tym, Ŝe byłby bardzo zadowolony, gdyby mógł marznąć razem z 
innymi. Kąciki jego ust zadrgały. 
- Ja po prostu nie miałem wyboru... 
Opuścił firankę, jakby opuszczał zasłonę na własne dzieciństwo, i podszedł do stołu. Czekało 
go jeszcze duŜo pracy. 

background image

Otworzył skórzany kuferek i wyjął z niego plik papierów. Nie wiedział, Ŝe Andrzej, w 
kraciastym szlafroku, zszedł właśnie po schodach i stanął pod drzwiami salonu. 
Andrzej tak długo nie widział swojego ojca, Ŝe teraz trudno mu było rozstać się z nim choćby 
na parę minut, a juŜ zupełnie nie mógł sobie wyobrazić, Ŝe miałby tak po prostu pójść do 
łóŜka i zasnąć. Cały wieczór czekał na chwilę, kiedy będzie mógł porozmawiać z ojcem sam 
na sam. Sądząc, Ŝe o tej porze nikt juŜ nie będzie im przeszkadzał, wszedł do salonu. W 
jednej ręce trzymał lampę, a w drugiej kosz podarowany mu przez Hetty. 
134 
Kiedy Alek zobaczył, jak stęsknionym wzrokiem chłopiec patrzy na swojego ojca, 
uśmiechnął się lekko i skierował ku drzwiom. 
-O, Andrzej! Jestem pewien, Ŝe ty i twój tata macie sobie wiele do powiedzenia. - Alek 
bardzo dobrze rozumiał chłopców, zapewne o wiele lepiej niŜ Roger. 
Kiedy wyszedł, Roger usiadł i zaczął przeglądać papiery. Andrzej, nieco rozczarowany, 
podszedł bliŜej. 
- Miałem nadzieję, Ŝe rzucisz okiem na moją kolekcję. 
Roger uniósł głowę i spojrzał na Andrzeja. 
- Za chwilę, synu. 
- Ciocia Hetty opowiadała mi o kolekcji, jaką miałeś, kiedy byłeś w moim wieku - powiedział 
Andrzej z zapałem. - Ona przechowuje wszystkie twoje rzeczy i ja ... 
- Och, byłbym zapomniał. - Roger sięgnął na dno swojego kuferka i wyjął z niego jakiś 
przedmiot owinięty w miękki materiał. - Przywiozłem to dla ciebie. 
Andrzej odwinął materiał i jego oczom ukazał się lśniący w świetle lampy kawałek skały. 
- Dziękuję - wyszeptał zachwycony. 
- W tej rudzie jest domieszka złota. 
- Złoto! - wykrzyknął Andrzej. - Tutaj na pewno nie znalazłbyś czegoś takiego. 
Roger ponownie pochylił się nad kuferkiem. 
- No, tu jest - mruknął z roztargnieniem. Wyjął gruby zeszyt i połoŜył go na stole obok 
pozostałych papierów. - Spółka wciąŜ ma problemy ze skon- 
135 
struowanym przeze mnie urządzeniem do wytopu metali. 
Andrzej spojrzał na niego z niedowierzaniem. 
- Myślałem, Ŝe... Ŝe twój kontrakt juŜ wygasł. Roger w zamyśleniu potarł podbródek. 
- Formalnie tak. Ale być moŜe opracowane przeze mnie zmiany pomogą rozwiązać niektóre z 
ich problemów. 
Andrzej podjął jeszcze jedną próbę zwrócenia na siebie uwagi ojca - podniósł kosz i postawił 
go na rozłoŜonych na stole papierach. 
- Czy mógłbyś chociaŜ zerknąć...? 
Roger ruchem dłoni powstrzymał go przed otwarciem pokrywy. 
- Posłuchaj, Andrzeju, ja naprawdę muszę juŜ zabrać się do pracy - powiedział. - Przerwałem 
moją podróŜ, Ŝeby jak najszybciej napisać ten raport. MoŜe moglibyśmy obejrzeć twoją 
kolekcję kiedy indziej, dobrze? 
Na twarzy Andrzeja pojawił się wyraz rozczarowania, chociaŜ ze wszystkich sił starał się nie 
zdradzić przed ojcem swoich uczuć. 
- Rozumiem. JeŜeli jesteś aŜ tak zajęty... 
- Obejrzymy to rano - obiecał Roger. - Dobranoc, synu. Cieszę się, Ŝe do mnie zajrzałeś. 
Andrzej nie był pewny, czy moŜe wierzyć w szczerość tych ostatnich słów. 
- Dobrze - wyjąkał. - Dobranoc. 
Roger poklepał go po plecach i pochylił się nad papierami. Andrzej, przygnębiony, wyszedł 
cięŜkim krokiem z salonu. 
Dotarłszy do schodów zobaczył schodzącego na 

background image

136 
dół wujka Alka. Na widok chłopca Alek zatrzymał się, zdumiony. Sądził, Ŝe rozmowa ojca i 
syna potrwa do późnej nocy. 
- Idziesz juŜ do łóŜka? Andrzej spuścił wzrok. 
- Tata ma bardzo pilną pracę. 
Aha, to tak się rzeczy miały. Alek pokiwał głową, starając się nie okazywać, jak bardzo jest 
zaskoczony. 
- Kiedy skończy pracować, będzie miał dla ciebie duŜo więcej czasu. 
- Mam nadzieję - wymamrotał Andrzej. 
- Wszystko się jakoś ułoŜy. 
Andrzej nic nie odpowiedział, tylko zaczął cięŜko wchodzić po schodach, dźwigając stary 
kosz wędkarski. 
- Głupie kamienie - mruknął, kiedy dotarł wreszcie na piętro. 
Alek stał u stóp schodów i patrzył zatroskanym wzrokiem, jak chłopiec znika w głębi 
korytarza. 
Rozdział siódmy 
Roger King pracował tej nocy tak długo, Ŝe nikt nie słyszał, kiedy wreszcie udał się do 
swojego pokoju. Gdy następnego dnia po śniadaniu wyszedł przed dom, zobaczył Alka 
stojącego przy powoziku. 
- Jedziesz do miasta? - spytał. 
Roger nie miał na sobie ani marynarki, ani kra- 
137 
wata. Alek uśmiechnął się, zadowolony, Ŝe jego brat wygląda wreszcie mniej oficjalnie. 
- Tak. MoŜe pojedziesz ze mną? 
Alek naprawdę cieszyłby się, gdyby Roger zechciał towarzyszyć mu w tej przejaŜdŜce. Ale 
Roger tylko wręczył mu kopertę. 
- Przepraszam cię, moŜe innym razem. Czy mógłbyś wysłać mi ten list? 
Jak wszystkie listy Rogera, tak i ten wyglądał na bardzo waŜny. Alek westchnął, wziął 
kopertę i wsiadł do powoziku. 
- Skończyłeś juŜ pracę? 
Roger ze zmęczeniem potrząsnął głową. 
- Nie, napisałem tylko wstępne uwagi. 
- Rozumiem - powiedział Alek i ujął lejce. Nagle przez oczami stanęła mu samotna chłopięca 
postać wchodząca po pogrąŜonych w półmroku schodach. - Czy widziałeś dziś rano 
Andrzeja? - spytał. 
- Nie. Chyba nie skończył jeszcze swoich porannych zajęć. 
- Pomyślałem sobie właśnie, Ŝe moglibyśmy po południu zabrać Felka i Andrzeja na licytację 
do Carmody. 
- Sądziłem, Ŝe masz duŜo pracy na farmie. Alek wzruszył ramionami. 
- Och, nic takiego, co nie mogłoby poczekać do jutra. Mały odpoczynek dobrze nam zrobi. 
Wiesz, licytację będzie prowadził Hugh Macdonald. Pamiętasz... 
- Moja praca nie moŜe czekać, Alku - przerwał mu Roger. 
138 
Alek zacisnął usta. Po tylu miesiącach cała rodzina jest wreszcie razem, pomyślał. Warto 
byłoby wykorzystać taką okazję. 
- Dziś... dziś jest taki piękny dzień... to znaczy, jestem pewien, Ŝe Andrzej bardzo by się z 
tego ucieszył. 
Z niewiadomych powodów Roger wydawał się coraz bardziej zirytowany ich rozmową. 
Wsadził rękę do kieszeni. 
- Przestań mnie wreszcie pouczać - rzucił ostro. Alek, oburzony, juŜ miał odpowiedzieć na ten 

background image

nieoczekiwany atak, ale zobaczywszy zawzięty wyraz twarzy Rogera, szybko zamknął usta. 
- W porządku - powiedział, cmoknął na konia i odjechał. 
Roger stał przed domem i patrzył, jak powozik Alka znika za zakrętem. Potem westchnął i 
wrócił do salonu, gdzie czekał na niego raport. 
Alek jechał szybko do Avonlea, usiłując nie myśleć o ciemnych chmurach, jakie zawisły nad 
jego rodziną. JuŜ wkrótce jednak spadł na niego nowy kłopot - tym razem za sprawą Amosa 
Spry'a. Amos spostrzegł przejeŜdŜający przez most powozik i ruszył za nim w pościg. 
- Alku! Alku! - wołał, a na jego twarzy malowała się rozpacz. 
Usłyszawszy swoje imię, Alek zatrzymał konia. 
- Dzień dobry, Amosie. Jak idą zbiory? Amos podbiegł do powoziku. 
- Nie słyszałeś jeszcze najnowszych wiadomości, prawda? - spytał ze smutkiem. 
139 
- Wiadomości? Jakich? 
- Bank z Carmody zrobił kilka złych inwestycji na zachodzie... i stracił duŜo pieniędzy. Kiedy 
ludzie się o tym dowiedzieli, zaczęli zabierać swoje oszczędności. Więc bank cofnął 
wszystkie poŜyczki. 
Alek bardzo się zdumiał. Rodzina Kingów takŜe trzymała pieniądze w banku w Carmody, 
który zawsze uwaŜany był za wyjątkowo bezpieczny. 
- A więc bank ma kłopoty? 
Na majątek banku składają się pieniądze zwykłych ludzi. Jeśli ci ludzie zaczną nagle 
wycofywać swoje oszczędności, bank moŜe w ciągu paru dni zostać ogołocony z pieniędzy. 
W takiej sytuacji musi wstrzymać poŜyczki, Ŝeby nie stracić wszystkiego, co posiada. 
Amos nie przejmował się jednak problemami banku - przejmował się swoimi własnymi 
kłopotami... i kłopotami Alka Kinga. Zagryzając nerwowo wargi, powiedział: 
- Cofnęli mi poŜyczkę i zabrali twoje pieniądze. 
- Nie! - krzyknął Alek z niedowierzaniem. Amos spuścił głowę. Był zupełnie załamany. 
- Alku, nie wiem, co mam powiedzieć. Mówiłem ci, Ŝe ostatnio nic mi się nie udaje. Tak mi 
przykro. 
Alek siedział przez chwilę bez ruchu, próbując oswoić się z tym, co usłyszał. PoniewaŜ 
podŜyro-wał poŜyczkę Amosa, bank miał prawo zabrać z konta Kingów tyle pieniędzy, ile 
Amos był mu winien. Sprawy nie wyglądały dobrze. 
Alek zaczął gwałtownie zastanawiać się, jak po- 
140 
» 
cieszyć sąsiada. Wiedział, Ŝe jeśli nie uda mu się podnieść go na duchu, pieniądze Kingów 
przepadną bezpowrotnie. 
- CóŜ, jeszcze nie wszystko stracone - powiedział, starając się nie okazywać, jak bardzo jest 
wstrząśnięty. - Dokończysz zbiory i będziesz mógł spłacić mi dług. Przyjadę do ciebie rano, 
Ŝ

eby ci pomóc. 

- Dziękuję - powiedział Amos ledwie słyszalnym głosem. 
Roger powrócił do pisania raportu, ale zupełnie nie mógł się skoncentrować. Techniczne 
problemy brazylijskiego górnictwa wydawały mu się niewyobraŜalnie odległe od wysokiej 
trawy, ostrego wiatru i złotego blasku słońca na małej farmie na Wyspie Księcia Edwarda. 
Postanowił, Ŝe przerwie na chwilę pracę i przejdzie się po rodzinnej farmie, Ŝeby zobaczyć, 
jakich moŜna by tu dokonać ulepszeń. Był przecieŜ najbardziej wykształconą osobą w 
rodzinie i wiedział o świecie duŜo więcej niŜ Alek. GdzieŜ, jeśli nie w domu, miałby 
wykorzystać swoje doświadczenia? 
WłoŜył stary roboczy fartuch, wsadził na głowę kapelusz z szerokim rondem i wyruszył na 
obchód gospodarstwa. Na kartoflisku wziął do ręki garść ziemi i przyjrzał się jej uwaŜnie. 
Potem obejrzał ogrodzenie, sprzęt rolniczy i oborę. 

background image

Od czasu do czasu otwierał notatnik i zapisywał w nim swoje uwagi. Brzmiały one 
następująco: 
Nowy płot 
141 
Więcej krów Płodozmian System irygacyjny 
Kiedy dopisał: Mechanizacja, zamknął notatnik i skierował się w stronę domu. Jego oczy 
błyszczały podnieceniem. Zamierzał powiedzieć swojemu bratu to i owo o nowoczesnym 
ś

wiecie. 

Tymczasem Alek miał do rozwiązania duŜo powaŜniejszy problem. Wróciwszy z Avonlea, 
urządził w swojej olbrzymiej kuchni zebranie rodzinne. Felicja i Sara piekły właśnie szarlotkę 
na przyjęcie wydawane przez Hetty. Cały stół zastawiony był blachami z ciastem. Sara 
obierała jabłka, a Andrzej i Felek wnieśli właśnie następny kosz owoców, kiedy w drzwiach 
stanęły Hetty i Oliwia. 
- Alku, o co chodzi? - spytała Hetty. - Jestem strasznie zajęta. Wiesz przecieŜ, ile mam pracy 
w związku z tym przyjęciem. 
Spojrzała na blachy z ciastem i natychmiast przypomniała sobie o wszystkich potrawach, 
jakie trzeba było jeszcze przygotować. 
Zerknęła z roztargnieniem na siostrę. 
- Och, BoŜe, Oliwio, mam nadzieję, Ŝe Jana pamięta o ... 
- ... marynatach - dokończyła za nią Oliwia. Hetty rozejrzała się za Janą, która, jak sądziła, 
powinna doglądać pieczenia ciasta. 
- Gfdzie ona jest? 
- PołoŜyła się - odpowiedział Alek, spoglądając w kierunku schodów. 
142 
Jana nie czuła się ostatnio najlepiej, często w środku dnia niespodziewanie ogarniało ja 
zmęczenie i nie potrafiła juŜ tak cierpliwie jak zwykle radzić sobie ze wszystkimi domowymi 
problemami. Alek pomyślał, Ŝe to nawet dobrze, iŜ jego Ŝona nie usłyszy tego, co chciał 
zakomunikować rodzinie. 
- Zajmę wam tylko minutę - zaczął, zwracając się do wszystkich i przechodząc od razu do 
sedna sprawy. - Amos Spry złamał rękę, więc zaproponowałem, Ŝe pomogę mu w zbiorach. 
Przez najbliŜszych kilka tygodni będę pracować u niego. 
Hetty naleŜała do tych mieszkańców Avonlea, którzy   nie   mieli   zbyt   dobrego   
mniemania 
0 Spry'ach. 
- Pomaganie Amosowi Spry'owi jest całkowitą 
1 absolutną stratą czasu - powiedziała prychając pogardliwie. 
- Hetty, to niegrzecznie tak mówić - zaprotestowała Oliwia, która miała bardzo miękkie serce. 
Hetty prychnęła jeszcze głośniej. 
- To nie ma najmniejszego sensu. Naprawdę, myślę, Ŝe ... 
- Hetty, proszę cię - przerwał jej Alek, unosząc głowę. - PoniewaŜ nie będę mógł pracować na 
obu farmach... kaŜdy z was będzie miał teraz o wiele więcej obowiązków. 
Andrzej westchnął, a Felek zrobił nieszczęśliwą minę, domyślając się, na kogo spadnie 
najwięcej dodatkowej pracy. 
143 
Kiedy Alek skończył, do kuchni wszedł Roger, który słyszał całą rozmowę przez otwarte 
drzwi salonu. 
- WciąŜ jeszcze pracuję nad moim raportem -rzekł - ale na pewno znajdę trochę czasu, Ŝeby 
przypilnować tu wszystkiego, kiedy ciebie nie będzie. 
- Och, dziękuję, Rogerze - powiedział Alek przyjemnie zaskoczony, sądząc, Ŝe jego brat 
poczuł wyrzuty sumienia z powodu swojego porannego zachowania. 

background image

Ale motywy postępowania Rogera były zupełnie inne. W rzeczywistości nie posiadał się ze 
szczęścia, Ŝe będzie miał okazję doglądać farmy. 
- ZauwaŜyłem - rzekł - Ŝe w twoim gospodarstwie moŜna by wiele zmienić. 
Radość zniknęła z twarzy Alka, kiedy usłyszał ten protekcjonalny ton. Roger potrafił mówić 
w taki sam sposób jak Hetty, zwłaszcza wtedy, gdy wydawało mu się, Ŝe ma do przekazania 
jakąś bardzo waŜną informację. Alek zdał sobie sprawę, Ŝe jego problemy domowe mogą 
wkrótce stać się równie przykre, jak kłopoty z Amosem Spry'em. 
Rozdział ósmy 
Mimo sprzeciwu Hetty Alek wsiadł następnego ranka do powoziku Amosa Spry'a i wyruszył 
wraz z nim na jego farmę. 
- Mam nadzieję, Alku, Ŝe twoja pomoc nie pójdzie na marne - powiedział Amos z 
wdzięcznością 
144 
i niepokojem w głosie, a jego twarz przybrała jeszcze bardziej posępny wyraz. 
Alek obejrzał się za siebie i zachichotał. Ma zamiar dokończyć to, co zaczął, czy to się 
podoba Hetty, czy nie. Jeśli chce odzyskać swoje pieniądze, musi dopilnować, by wszystkie 
ziemniaki Spry'ów zostały wykopane i zawiezione na targ. 
- Nie bój się - powiedział serdecznie. - Damy sobie radę. 
W tym samym czasie Roger szedł drogą wiodącą do RóŜanego Dworku. W ręku trzymał 
notatnik, a na jego twarzy malował się wyraz zdecydowania. Jeśli tylko uda mu się postawić 
na swoim, ulepszenia nastąpią na farmie Kingów tak szybko, Ŝe jego bratu zakręci się w 
głowie! 
Wszedł do saloniku. Hetty siedziała za biurkiem i pochylała się nad leŜącą przed nią długą 
listą. Marszcząc czoło liczyła półgłosem, ilu gości zaprosiła na przyjęcie. 
- Czy mógłbym zająć ci parę minut? - spytał Roger. 
ChociaŜ Hetty wiedziała, Ŝe nie powinna odrywać się od pracy nawet na sekundę, 
natychmiast przerwała liczenie. Gdyby ktokolwiek inny ośmielił się jej przeszkodzić, 
rozzłościłaby się nie na Ŝarty, ale dla Rogera zawsze miała czas. 
- Oczywiście - uśmiechnęła się. - Usiądź sobie. Przygotowuję właśnie plan twojego przyjęcia, 
ale nie jest to nic takiego, co nie mogłoby poczekać. 
- Obejrzałem farmę Alka - powiedział Roger. -Jest dobrym gospodarzem, ale zbyt 
przywiązanym do tradycyjnych metod. 
10 — Ostatni portret 
145 
- To mnie nie dziwi. Staram się jednak nie wtrącać w to, co Alek robi na farmie - odrzekła 
Hetty i lekcewaŜąco machnęła ręką. 
Roger pochylił się do przodu i spojrzał siostrze prosto w oczy. 
- A powinnaś. To jest takŜe twoja ziemia. Farma naleŜy do całej rodziny. Wszyscy 
partycypujemy w zyskach, prawda? 
- No, chyba tak. - Hetty wzruszyła ramionami. Nigdy się nad tym nie zastanawiała. 
- Tak więc oboje mamy prawo interesować się tym, co się tam dzieje - ciągnął Roger, mając 
nadzieję, Ŝe uda mu się pozyskać Hetty dla swoich planów. 
- Tak, oczywiście - zgodziła się Hetty, gotowa przyznać mu we wszystkim rację. - To takŜe 
nasza farma. Co chciałbyś zrobić? 
Roger wyjął z kieszeni notes i otworzył go na pokrytej notatkami stronie. Posłał Hetty 
konspiracyjny uśmiech. 
- Być moŜe - powiedział wolno - nadszedł juŜ czas, Ŝeby wskazać Alkowi drogę do 
nowoczesnego świata. 
SPRZĘT ROLNICZY. BRACIA MacCRAE, MARKDALE, WYSPA KSIĘCIA EDWARDA 
-głosił napis na wielkiej skrzyni, którą wniesiono właśnie do obory Alka. Andrzej z zapartym 

background image

tchem patrzył, jak jego ojciec otwiera skrzynię. Czekali na jej dostarczenie przeszło tydzień. 
Kiedy ostatni gwóźdź został wreszcie wyjęty, jedna ze ścian 
146 
skrzyni odpadła, odsłaniając jakieś niezwykle skomplikowane urządzenie. 
- Dziwnie wygląda - powiedział Andrzej. Zdumiał go nieco widok starannie opakowanych 
słomą lśniących pojemników i pompy z dźwignią, ale był gotów podziwiać wszystko, co jego 
ojciec uwaŜał za przydatne na farmie. 
- Rzeczywiście - roześmiał się Roger, a spostrzegłszy zbliŜającą się Hetty, dodał: - To 
najnowocześniejsza maszyna do dojenia. 
- Rogerze! - zawołała Hetty. - Przyszedł do ciebie telegram. 
Roger wziął od Hetty jasnoŜółtą kopertę, nie okazując przy tym najmniejszego 
zdenerwowania, jakby był przyzwyczajony do codziennego otrzymywania telegramów. 
- Dziękuję - powiedział i zaczął rozdzierać kopertę. 
Hetty podeszła do otwartej skrzyni. Kiedy zobaczyła, co w niej jest, aŜ klasnęła z radości. 
- Och, czyŜ to nie wspaniałe? - zawołała, chociaŜ nie potrafiła odróŜnić jednego końca 
urządzenia od drugiego. 
Andrzej utkwił wzrok w swoim ojcu i w telegramie. 
- Od kogo to? - spytał z niepokojem. 
Hetty takŜe spojrzała na Rogera. Telegramy zawsze kojarzyły się jej z jakimś nieszczęściem. 
- Mam nadzieję, Ŝe nie jest to Ŝadna zła wiadomość - odwaŜyła się spytać, widząc, Ŝe Roger 
marszczy brwi i zacina usta. 
- To w sprawie mojego projektu. 
147 
Andrzej spojrzał na ojca ze strachem. 
- Ale chyba nie musisz tam wracać? - spytał załamującym się głosem. 
Ich rozmowę przerwało przybycie Alka i Felka. Alek wyglądał na bardzo zmęczonego po 
całym dniu pracy u Amosa Spry'a. Najpierw spostrzegł Rogera i Hetty, potem jego wzrok 
padł na skrzynię. 
- Co tu się dzieje? - spytał, zaglądając do wnętrza skrzyni. - Co to, u diabła, jest? 
- Hetty i ja pomyśleliśmy, Ŝe juŜ czas skończyć ze średniowieczem i wprowadzić na farmie 
nowocześniejsze metody - powiedział Roger, wsadzając telegram do kieszeni. 
Alek popatrzył na brata, potem na maszynę do dojenia i roześmiał się z niedowierzaniem. 
- Nie moŜemy pozwolić sobie na to urządzenie -rzekł. - Poza tym takie rzeczy zazwyczaj 
przysparzają tylko kłopotów. 
Zgodnie z przewidywaniami Hetty, Alek był przeciwny planom Rogera. Postanowiła stanąć 
po stronie młodszego brata. 
- Nie martw się, Alku. Zapłaciłam juŜ za to z konta Kingów. 
-Och. 
Alek nieoczekiwanie zamilkł. 
- Czasy się zmieniają - powiedział Roger protekcjonalnym tonem. - Technika rewolucjonizuje 
nasze Ŝycie, zarówno w mieście, jak i na wsi. Jeśli nie będziesz iść z duchem czasu, 
zostaniesz z tyłu. 
- Ale my mamy tylko trzy krowy, wujku Rogerze - pisnął Felek. 
148 
- Właśnie - odrzekł Roger. - A powinniśmy mieć dwadzieścia albo trzydzieści. 
- Dw?dzieścia albo trzydzieści! - Na samą myśl o tym Felek aŜ zadrŜał z przeraŜenia. 
Wyobraził sobie, jak spędza resztę dzieciństwa, usiłując wydoić trzydzieści krów. 
- Ja nie mam farmy hodowlanej, Rogerze, tylko zwykłe gospodarstwo - dodał Alek, który 
odzyskał juŜ głos i teraz starał się za wszelką cenę zachować spokój. 

background image

- Powinieneś zacząć się specjalizować, Ŝeby podnieść swoje dochody - oświadczył Roger z 
miną eksperta zwracającego się do kogoś, kto nie ma pojęcia o prowadzeniu gospodarstwa. 
- Roger i ja dyskutowaliśmy nad planami ulepszenia całej... - zaczęła Hetty, zdecydowana 
przyłączyć się do tego wspaniałego marszu ku przyszłości. 
- Nie śpieszcie się tak - przerwał jej Alek, nie wierząc własnym uszom. - To ja prowadzę tę 
farmę. Mogliście przynajmniej zaprosić mnie do tej dyskusji. 
- Nie bądź niemądry - powiedziała Hetty lekcewaŜąco. - PrzecieŜ nigdy byś się na to nie 
zgodził. 
Szyja Alka zaczęła pokrywać się czerwonymi plamami. Ze wszystkich sił starał się nie stracić 
panowania nad sobą. 
- JeŜeli jesteście ekspertami, to moŜe wy powinniście prowadzić tę farmę. 
- MoŜe powinniśmy - odrzekł Roger takim tonem, jakby chciał dać do zrozumienia, Ŝe Alek 
jest straszliwie zacofany. 
149 
Tego juŜ było za wiele. Alek odskoczył od skrzyni, jego twarz pałała gniewem. 
- Wyjaśnijmy sobie coś, Rogerze. Ty masz wykształcenie, a ja mam farmę. I nie mieszaj się 
do moich spraw, tak jak ja nie mieszam się do twoich. 
Powiedziawszy to Alek obrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę domu. 
Felek niezwłocznie podąŜył za nim. Przechodząc obok Andrzeja nachylił się i mruknął: 
- Mój tata nie Ŝartuje. 
Rozdział dziewiąty 
Alek King bardzo rzadko tracił panowanie nad sobą, więc Roger natychmiast zrozumiał, Ŝe 
jego brat musiał się poczuć głęboko uraŜony, i ruszył za nim w kierunku domu. Uświadomił 
sobie, Ŝe postąpił bardzo nierozsądnie, wyprowadzając Alka z równowagi - zwłaszcza Ŝe 
właśnie zamierzał zwrócić się do niego z prośbą o pomoc. 
W kuchni Alek nalał sobie do szklanki wody z dzbana i popijał ją w milczeniu. W ciszy 
przerywanej tylko tykaniem zegara rozległ się nagle męski głos. 
- Posłuchaj, Alku - powiedział Roger stając w drzwiach. - Próbowałem jedynie ci pomóc. 
Czasami dla własnego dobra powinieneś przestać być taki uparty. 
Alek wypił kolejny łyk wody, jakby chciał ugasić gniewne słowa, które paliły go w gardle. 
150 
- Jestem ci wdzięczny za troskę - powiedział chłodno - ale jak dotąd zawsze jakoś dawałem 
sobie radę. 
Roger wszedł do środka i stanął przy szerokim kuchennym stole, dokładnie naprzeciwko 
brata. Wyglądał na strapionego, ale powodem jego zmartwienia było coś więcej niŜ nowa 
maszyna do dojenia krów. 
- Nie mam co do tego wątpliwości - rzekł pojednawczym tonem. - Ty nigdy nie słuchałeś 
niczyich rad i być moŜe miałeś rację, więc w przyszłości nie będę się wtrącał do twoich 
spraw. Zresztą wkrótce wyjeŜdŜam. 
- Jak to? - Alek, zdumiony nagłą kapitulacją Rogera, odstawił wreszcie szklankę i spojrzał na 
brata. Roger nie zwykł był poddawać się tak łatwo. 
- Muszę wrócić do Brazylii - powiedział Roger wolno, jakby sam dopiero teraz zrozumiał, Ŝe 
nie ma innego wyjścia. 
Alek nie mógł uwierzyć własnym uszom. Z niepokojem pomyślał o Andrzeju i o 
rozczarowaniu, jakie czeka tego chłopca. 
- Czy twój syn wie o tym? 
- Nie. - Roger zamilkł na chwilę, po czym spytał niepewnym głosem: - Czy mógłbym 
zostawić Andrzeja w Avonlea na jeszcze jeden rok? 
Rok! To była wieczność dla dorastającego chłopca. A Andrzej spędził juŜ jeden rok z dala od 
swego ojca. Alek zmarszczył czoło. 

background image

- Nie sądzę, Ŝeby to był dobry pomysł, Rogerze. Tak długo czekał, kiedy wreszcie będzie 
mógł być razem z tobą. 
151 
- Wiem, Alku - Roger westchnął. - Ale ja mam moralny obowiązek dokończyć to, co 
zacząłem. 
- A co z obowiązkami wobec własnego syna? -spytał Alek surowo. 
Alek wiedział o dzieciach znacznie więcej niŜ Roger i domyślał się, jak bolesna będzie dla 
Andrzeja dalsza rozłąka z ojcem. Być moŜe Roger w głębi duszy równieŜ zdawał sobie z tego 
sprawę, bo nagle, jakby chcąc zagłuszyć w sobie obawy, znów przystąpił do ataku. 
- Mówisz o obowiązkach, podczas gdy sam zajmujesz się problemami swojego sąsiada, 
zamiast pilnować własnej farmy - rzekł, ponownie przybierając protekcjonalny ton. 
Alek nie odpowiedział na tę zaczepkę. To, Ŝe próbował pomóc Amosowi Spry'owi, nie miało 
tu nic do rzeczy. 
- Zastanawiam się tylko, co byłoby najlepsze dla Andrzeja - odrzekł spokojnie. 
Roger zaczął nerwowo przechadzać się po kuchni. Był zły, Ŝe Alek usiłuje mówić mu rzeczy, 
których on nie miał najmniejszej ochoty słuchać. 
- Pracuję nie po to, aby zdobyć sławę, ale Ŝeby zapewnić bezpieczną przyszłość mojemu 
synowi -oświadczył takim tonem, jakby słowa te całkowicie usprawiedliwiały wszystko, co 
robił. 
Pieniądze nie są dla dzieci najwaŜniejsze, pomyślał Alek. Największym szczęściem jest dla 
nich bliskość kochających rodziców. 
- Andrzej będzie bardzo rozczarowany - powiedział. 
152 
- Znam Andrzeja lepiej niŜ ktokolwiek inny -odrzekł Roger. - On to'zrozumie. 
Alek miał co do tego powaŜne wątpliwości, ale doszedł do wniosku, Ŝe dalsza dyskusja z 
Rogerem byłaby pozbawiona sensu. Wziął czapkę i wyszedł bocznymi drzwiami na 
podwórze. Nie widział Andrzeja, który ze spuszczoną głową, powłócząc nogami, zmierzał 
właśnie w kierunku domu. Przechodząc przez ogród, gniewnie uderzył w pustą drewnianą 
huśtawkę. 
Andrzej znalazł ojca w saloniku. Roger jak zwykle obłoŜony był papierami i pogrąŜony w 
pracy nad raportem. Andrzej, zły i rozgoryczony, stanął w drzwiach, czekając, aŜ ojciec go 
zauwaŜy. 
- Ach, to ty - mruknął Roger, spostrzegłszy w końcu obecność chłopca. 
- Musisz wracać do Brazylii, prawda? - wybuchnął Andrzej z wyrzutem. 
Roger nie spodziewał się tego pytania. Zapomniał, Ŝe Andrzej jest bardzo spostrzegawczym 
chłopcem i Ŝe widział juŜ w Ŝyciu zbyt wiele telegramów, Ŝeby nie rozumieć ich znaczenia. 
Kartka papieru wyśliznęła mu się z rąk. Nie sądził, Ŝe będzie musiał tak szybko tłumaczyć się 
ze swojej decyzji. 
- Zamierzałem porozmawiać z tobą na ten temat - powiedział zmieszany. - Muszę wyjechać 
jeszcze tylko na rok. To niedługo, prawda? 
Andrzej poczuł się tak, jakby nagle znalazł się sam jeden w ciemnym tunelu, który nie ma 
końca. Wiedział jednak, jak waŜny jest ten wyjazd dla je- 
755 
go ojca i jak bardzo chciałby on usłyszeć, Ŝe wszystko jest w porządku. Słowa prośby zamarły 
mu w gardle. Gdyby zaczął przedstawiać swoje argumenty, ojciec mógłby się tylko 
zdenerwować. 
- Chyba tak - wyjąkał ze wzrokiem wbitym w podłogę. 
- Wiedziałem, Ŝe mnie zrozumiesz - powiedział Roger z zadowoleniem. 
Ponownie pochylił się nad raportem, ale nagle przyszło mu do głowy, Ŝe być moŜe powinien 
porozmawiać jeszcze chwilę z synem. 

background image

- A co z tą kolekcją, którą chciałeś mi pokazać? - spytał wesoło, przypomniawszy sobie o 
wcześniejszej prośbie Andrzeja. 
Ale Andrzej teŜ potrafił grać na zwłokę. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnął, była rozmowa z 
ojcem, która miała być dla niego nagrodą za niewszczyna-nie awantury z powodu Brazylii. 
- PokaŜę ci ją później. Mam teraz kilka innych rzeczy do zrobienia - powiedział ze ściśniętym 
gardłem. 
Roger uniósł brwi ze zdziwieniem, a potem wzruszył ramionami. 
- MoŜe być później - mruknął. 
Andrzej popatrzył na niego ze smutkiem i ruszył w kierunku drzwi. Na progu zatrzymał się 
nagle, jakby zdecydował się wreszcie powiedzieć szczerze, co czuje, ale odwróciwszy się 
zobaczył, Ŝe ojciec pogrąŜył się juŜ ponownie w pracy. Myśli Rogera wydawały się odległe o 
miliony kilometrów od samotnych chłopców i ich problemów. 
154 
Andrzej, przygnębiony, włoŜył na głowę czapkę i opuścił pokój. 
Andrzej szedł cięŜko w kierunku stodoły. Smutek przepełniający jego serce ustępował powoli 
miejsca głuchej złości. Nie pamiętając o czekających go obowiązkach, oparł się o ścianę 
budynku, podniósł z ziemi garść kamyków i zaczął jeden po drugim ciskać je przed siebie. 
Felek, który zakończył właśnie pracę w polu, wszedł na podwórze i zauwaŜywszy stojącego 
bezczynnie Andrzeja, ruszył ku niemu szybkim krokiem. 
- Nie wydoiłeś jeszcze ani jednej krowy - syknął. - Jak ty i twój ojciec dacie sobie radę z 
trzydziestoma? 
- Mów głośniej, bo nikt cię nie usłyszy, ty mały skarŜypyto - odparował Andrzej. 
Felek rozzłościł się jeszcze bardziej. 
- Twój ojciec ma naprawdę dziwne pomysły -rzekł wykrzywiając pogardliwie wargi. 
- Co ty tam wiesz! - mruknął Andrzej, ciskając kamyk wprost pod stopy kuzyna. 
- Wiem, Ŝe chcę, Ŝebyś oddał mi mój kosz wędkarski! - wybuchnął Felek zbliŜając się do 
Andrzeja. 
- On nie jest twój! 
- A właśnie Ŝe jest! 
Andrzej był gotów do walki. Z całej siły szturchnął Felka, który zatoczył się do tyłu. Felek 
schylił głowę i rzucił się do ataku. I zapewne udałoby mu się pchnąć Andrzeja na ścianę 
stodoły, gdyby 
155 
w tym momencie na podwórku nie pojawił się Alek i nie chwycił obu chłopców za kark. 
- Hej, hej! Co tu się dzieje? 
- Andrzej jeszcze nie wydoił krów - oznajmił Felek, sądząc, Ŝe to przewinienie najbardziej 
zdenerwuje jego ojca. 
- Dlaczego wtykasz nos w nie swoje sprawy? -krzyknął Andrzej i juŜ miał znowu popchnąć 
kuzyna, ale Alek złapał go za ramię. 
- Pora dojenia juŜ dawno minęła - nie poddawał się Felek. 
- Dosyć, Feliksie - powiedział Alek. - Idź i nakarm kurczaki. 
Widząc, Ŝe nie moŜe liczyć na poparcie ze strony ojca, Felek obrócił się na pięcie i odszedł. 
- Andrzeju - zwrócił się Alek do bratanka, domyślając się, co musiało zajść między chłopcem 
a jego ojcem - ja... wiem, dlaczego jesteś taki rozgoryczony. 
- Nie jestem rozgoryczony - odrzekł Andrzej. Patrzył nieruchomym wzrokiem przed siebie. 
Alek zrozumiał, Ŝe dalsza rozmowa nie miałaby sensu. Rany były zbyt świeŜe, a Andrzej zbyt 
zdenerwowany. Najlepiej byłoby, gdyby chłopiec zajął się teraz jakąś pracą fizyczną, Ŝeby 
oderwać myśli od swoich trosk. 
- Zajmij się krowami, dobrze? 

background image

Andrzej wziął od Alka wiadro na mleko i cięŜkim krokiem oddalił się w kierunku obory. Alek 
patrzył za nim ze współczuciem, potem potrząsnął głową i poszedł do stajni, Ŝeby wyprząc 
konia. 
156 
Rozdział dziesiąty 
Hetty niestrudzenie czyniła przygotowania do przyjęcia na cześć Rogera. Wysyłała 
zaproszenia, układała menu, które z dnia na dzień rozrastało się do imponujących rozmiarów, 
kompletowała zastawę, martwiła się o pogodę i doprowadzała całą rodzinę do rozstroju 
nerwowego. 
- Ludzie z Avonlea będą długo pamiętać przyjęcie na cześć Rogera Kinga - powtarzała z 
przekonaniem, przebiegając wzrokiem listę planowanych zakupów. 
Oczywiście szybko zorientowała się, Ŝe na tak wielkie przyjęcie trzeba będzie wydać duŜo 
pieniędzy - pieniędzy, które zamierzała podjąć z konta Kingów. Ona i Oliwia udały się więc 
niezwłocznie do Carmody. 
Wszedłszy do banku, skinęły głową znajomym i stanęły w kolejce do okienka. Hetty nawet 
teraz nie przestała myśleć o tym, co musi jeszcze kupić. Wyjęła z torebki długą listę 
sprawunków i zaczęła ją studiować. 
Oliwia westchnęła cięŜko, ale nic nie powiedziała. Kto jak kto, ale Kingowie z całą 
pewnością nie zapomną tego przyjęcia - pod warunkiem, Ŝe nie dostaną pomieszania zmysłów 
od tych przygotowań. 
Klientka stojąca przed Hetty załatwiła juŜ swoje sprawy i odeszła od okienka. Hetty schowała 
listę zakupów do torebki i wręczyła kasjerce swoją kartę bankową. Kasjerka była pulchną, 
siwowłosą kobie- 
157 
tą. Miała mocno przytępiony słuch i w czasie rozmowy przytykała do ucha trąbkę. 
- Dzień dobry - powiedziała Hetty. - Chciałabym podjąć z mojego konta czterdzieści dolarów. 
- Powiedziała pani trzydzieści? - spytała kasjerka. 
- Nie, czter-dzie-ści - powtórzyła Hetty, zbliŜając usta do wylotu trąbki. 
Kasjerka skinęła głową i po chwili wręczyła Hetty pieniądze. 
- Proszę tu podpisać - poprosiła, podsuwając jej ksiąŜkę rachunkową. 
- Mhm - mruknęła Hetty, wzięła do ręki pióro i podpisała się pięknym, ozdobnym 
charakterem, z którego zawsze była bardzo dumna. 
- Na pani koncie pozostały jeszcze dwa dolary i pięćdziesiąt centów. Następny, proszę. 
- Dziękuję bardzo - rzekła Hetty, uśmiechnęła się i odeszła od okienka. Była tak pochłonięta 
własnymi myślami, Ŝe dopiero po chwili dotarło do niej to, co powiedziała kasjerka. 
Zatrzymała się nagle, odwróciła i ruszyła z powrotem do kasy. W pośpiechu o mało nie 
przewróciła stojącej przy okienku klientki. 
- Dwa dolary i pięćdziesiąt centów? - wycharczała. - To musi być pomyłka! 
- Co? - kasjerka przyłoŜyła do ucha trąbkę. 
- Pomyłka - powiedziała Hetty, usiłując nie podnosić głosu. 
Klienci czekający w kolejce zaczęli przyglądać się jej z ciekawością. 
- Nie ma Ŝadnej pomyłki, proszę pani - oświad- 
158 
czyła głośno kasjerka. - Na pani koncie zostały dwa dolary i pięćdziesiąt centów. Następny, 
proszę. 
Hetty obejrzała się za siebie, nachyliła się i szepnęła: 
- Moja dobra kobieto, na tym koncie na pewno jest znaczna suma pieniędzy. To konto rodziny 
Kingów. Musiała pani pomylić nasz numer z jakimś innym. Proszę bardzo to sprawdzić. 
Kasjerka z irytacją potrząsnęła trąbką. 

background image

- Dlaczego pani mówi szeptem? Ledwie słyszę, gdy pani mówi normalnie, a co dopiero, gdy 
pani szepcze. 
- Powiedziałam - wrzasnęła Hetty - Ŝeby pani to sprawdziła! 
Kasjerka otworzyła ksiąŜkę rachunkową. 
- O, mój BoŜe - powiedziała zaskoczona - rzeczywiście się pomyliłam. Jestem pani bardzo 
wdzięczna, Ŝe kazała mi pani to sprawdzić. Miałabym z tego powodu spore nieprzyjemności - 
dodała, ściszając głos na widok kierownika, który wyjrzał właśnie ze swojego biura. - Na pani 
koncie pozostały nie dwa dolary pięćdziesiąt centów, ale jeden dolar i pięćdziesiąt centów. 
Hetty patrzyła na kasjerkę z osłupieniem. 
- Ile?! 
- Jeden dolar i pięćdziesiąt centów - powtórzyła kasjerka na cały głos, tak Ŝe usłyszeli ją 
wszyscy stojący w kolejce. Tym razem Hetty nie mogła juŜ zarzucić jej, Ŝe się myli, bo w 
księdze rachunkowej napisane było czarno na białym, jaka suma pozostała na koncie. 
Większość pieniędzy została juŜ podjęta przez Alka Kinga! 
159 
Oliwia szybko wyprowadziła Hetty na świeŜe powietrze i zaczęła wachlować ją chusteczką. 
Jedyną dobrą stroną tego wszystkiego, pomyślała, patrząc, jak jej siostra pąsowieje z gniewu, 
jest to, Ŝe Hetty zapomniała wreszcie o przygotowaniach do przyjęcia. 
Kiedy Hetty przyszła nieco do siebie, udała się niezwłocznie na farmę Kingów, aby 
dowiedzieć się, co się stało z pieniędzmi. MoŜe Alek postradał zmysły od jedzenia ostryg 
przed sezonem? A moŜe jakiś oszust przebrany za Alka wyprowadził w pole tę głupią, głuchą 
kasjerkę? 
Alek zajęty był właśnie sprzątaniem stajni, gdy nagle w drzwiach stanęli Hetty i Roger. 
- Alku! - krzyknęła Hetty. - Wróciłam niedawno z banku w Carmody, gdzie powiedziano mi, 
Ŝ

e podjąłeś z naszego konta prawie wszystkie pieniądze. Co, na Boga, z nimi zrobiłeś? 

Oto nadeszły kłopoty, których Alek tak bardzo pragnął uniknąć. Miał nadzieję, Ŝe dopóki 
Amos Spry nie sprzeda swoich zbiorów, nikt z rodziny Kingów nie będzie sprawdzał stanu 
ich konta. OdłoŜył łopatę i z miną człowieka przyłapanego na przestępstwie powiedział: 
- CóŜ... przepraszam, Hetty. Powinienem był wyjaśnić ci to wcześniej. 
- Wyjaśnić co? - spytała gniewnie. Alek westchnął. 
- To długa historia. Widzisz, Amos Spry potrzebował... 
- Chcesz powiedzieć, Ŝe dałeś nasze pieniądze 
160 
Amosowi Spry'owi?! - wybuchnęła Hetty, trzęsąc się z oburzenia. 
- Jestem pewien, Ŝe on wszystko zwróci - powiedział Alek, starając się, Ŝeby zabrzmiało to 
jak najbardziej uspokajająco. 
Ale Hetty nic juŜ nie mogło uspokoić. A kiedy coś ją rozgniewało, potrafiła zatruć Ŝycie 
wszystkim dokoła. Teraz z kaŜdą minutą coraz bardziej przypominała wulkan, który ma za 
chwilę wybuchnąć. 
- Równie dobrze mogłeś wziąć te pieniądze z banku i spalić! - krzyknęła, czerwieniejąc ze 
złości. 
- Te pieniądze naleŜą do nas wszystkich, do Oliwii, Hetty i do mnie - wtrącił się Roger. Był 
prawie tak samo rozgniewany jak Hetty i miał wielką ochotę nakrzyczeć na Alka za jego 
lekkomyślność. 
- Zbiory Amosa są warte dwa razy więcej niŜ mu poŜyczyłem - bronił się Alek. 
- Nigdy nie zobaczymy tych pieniędzy - powiedziała Hetty. - Jesteś głupi i 
nieodpowiedzialny. 
Odwróciła się na pięcie i odeszła, święcie przekonana, Ŝe Alek doprowadził ich wszystkich do 
ruiny. 
- On zwróci wszystko co do grosza! - krzyknął za nią Alek. - Wiem, co robię. 

background image

Spojrzał na brata, oczekując wsparcia z jego strony, ale Roger podzielał zdanie Hetty i nie 
mógł powstrzymać się, by nie wytknąć Alkowi jego niekompetencji. 
11 — Ostatni portret 
161 
- Sądzisz, Ŝe oddanie wszystkich pieniędzy komuś takiemu jak Amos Spry dowodzi 
umiejętności gospodarowania? - Zamilkł na chwilę, a potem wysyczał przez zęby: - Nic nie 
potrafisz zrobić dobrze. 
Kiedy brat i siostra odeszli, Alek oparł się cięŜko na łopacie. Członkowie rodziny powinni 
trzymać się razem i pomagać sobie wzajemnie, pomyślał, a nie walczyć. Rzucił łopatę i 
poszedł szukać pocieszenia. Hetty i Roger mogli być przeciw niemu, ale Jana z pewnością 
stanie po jego stronie. 
Jana jednak miała dość własnych problemów. Przyjęcie na cześć Rogera miało się odbyć juŜ 
następnego dnia i stół w kuchni Kingów zastawiony był świeŜo upieczonymi ciastami. Jana i 
Felicja przez cały dzień cięŜko pracowały przy roz-praŜonym piecu. Teraz, kiedy dzieci 
poszły wreszcie spać, Jana liczyła z niepokojem, czy upiekły wystarczająco duŜo ciasta. 
Gdyby na przyjęciu zabrakło jedzenia, Hetty nigdy by im tego nie wybaczyła. 
- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem ciast z wiśniami - mruczała do siebie. 
Pochłonięta liczeniem nie zauwaŜyła nawet, Ŝe do kuchni wszedł jej mąŜ. 
- Jano... - zaczął. 
- Dwa ciasta cytrynowe... dwa ciasta z jabłkami. 
- Jano, muszę z tobą porozmawiać. 
- Tak, o co chodzi? - spytała Jana z roztargnieniem, nie odrywając wzroku od ciast. 
- To dotyczy Amosa Spry'a. 
162 
Jana, przeraŜona, uniosła ręce. 
- O BoŜe - jęknęła. - Chyba Hetty nie zaprosiła na przyjęcie Amosa Spry'a i jego rodziny? 
Gdyby tak było, musiałaby natychmiast zabrać się za pieczenie następnych ciast, bo przecieŜ 
mali Spry'owie z pewnością rzuciliby się na jedzenie niczym stado szarańczy. 
Alek uśmiechnął się z rozbawieniem. 
- Nie, nie sądzę, Ŝeby go zaprosiła. 
- Chwała Bogu - westchnęła Jana, wycierając czoło fartuchem. - I tak gotuję juŜ dla połowy 
wyspy. 
- To, co chciałem ci powiedzieć - zaczął znów Alek - dotyczy... 
- Hetty zwaliła na nas całą pracę - poskarŜyła się Jana, jakby w ogóle nie słyszała słów męŜa. 
Podeszła do zlewu, Ŝeby umyć ręce. - Och, zrobiła się zupełnie niemoŜliwa, odkąd 
postanowiła wydać to bezsensowne przyjęcie. 
- Nie przejmuj się tak, Jano - powiedział Alek, uśmiechając się pobłaŜliwie. 
On sam miał w tej chwili duŜo powaŜniejsze powody do zmartwienia. Ale Jana myślała teraz 
tylko o pracy, którą musiała wykonać, Ŝeby zadowolić Hetty. 
- Łatwo ci mówić, Ŝebym się nie przejmowała - powiedziała, nie mogąc się nadziwić, jak tępi 
potrafią być czasami męŜczyźni. - Nie wiesz, jak cięŜko jest mi podołać temu wszystkiemu w 
moim stanie. Jestem po prostu wykończona. Czy mógłbyś przykryć czymś te ciasta, zanim 
pójdziesz na górę? 
163 
- Jano, ja naprawdę muszę z tobą porozmawiać. 
Jana westchnęła cięŜko i spojrzała na niego z irytacją. Alek dopiero teraz spostrzegł, jak 
bardzo jest zmęczona. Zrozumiał, Ŝe nie moŜe przysparzać jej nowych trosk. 
- Dobrze - powiedział. - Przykryję te ciasta. -Pocałował ją lekko w policzek. - Dobranoc, 
kochanie. 
Jana uśmiechnęła się, zadowolona, Ŝe moŜe wreszcie opuścić kuchnię. 

background image

Alek otworzył szufladę, wyjął lnianą ściereczkę, przez chwilę miął ją w rękach, a potem 
włoŜył z powrotem na miejsce. Miał lepszy pomysł. Zamknął szufladę, sięgnął do jednej z 
szafek i wydobył z niej butelkę whisky. 
W rodzinie Kingów alkoholu uŜywano jedynie do celów medycznych. Alek podniósł butelkę 
do światła i zdecydował, Ŝe bardzo potrzebuje pomocy medycznej. Wsadził butelkę do 
kieszeni, wziął kapelusz i wyszedł z domu. 
W jakiś czas później w jednym z okien obory rozbłysło światło latarni. Pośród nocy 
rozbrzmiewało ciche rŜenie koni. Alek siedział na stołku w pobliŜu nowej, lśniącej maszyny 
do dojenia, opierając czoło o ciepły bok jednej z krów. Z butelki ubyło juŜ sporo whisky. 
Krowa ryknęła i Alek ostrzegawczo połoŜył palec na ustach. 
- Cicho, bo obudzisz sąsiadów! - Podniósł do ust filiŜankę, którą równieŜ zabrał z kuchni. - Ja 
wiem, to wszystko przez Rogera i te jego zwariowane pomysły. - Spojrzał ze złością na 
maszynę do dojenia. - Jest moim bratem od przeszło czter... 
164 
czterdziestu lat, ale ciągle nie moŜemy się porozumieć. - Czknął. - A ja próbowałem, 
naprawdę próbowałem... 
Krowa, najwyraźniej niezadowolona, Ŝe wciąga się ją w rodzinne sprawy Kingów, poruszyła 
się niespokojnie. Zrobiła krok do tyłu i kopnęła maszynę do dojenia, która ze stukotem 
przewróciła się na ziemię. 
- W porządku - powiedział Alek, pociągając z filiŜanki kolejny łyk. - Widzę, Ŝe tobie ona teŜ 
nie przypadła do gustu. Wobec tego nie będziemy jej więcej uŜywać. 
Następnego ranka Alek nie czuł się zbyt dobrze, ale cała rodzina była tak pochłonięta 
przygotowaniami do przyjęcia, Ŝe nikt nie zwrócił na to uwagi. Hetty zaprosiła tylu gości, Ŝe - 
aby starczyło miejsca dla wszystkich - trzeba było ustawić stoły na świeŜym powietrzu, przed 
domem Kingów. Szczęśliwie pogoda dopisała i ogromny, kolorowy namiot, który Hetty 
poleciła rozpiąć nad stołem, słuŜył jedynie za ozdobę. 
Jana, chociaŜ najchętniej przespałaby cały ten dzień, od samego świtu krzątała się 
gorączkowo po kuchni. Na rozstawionych w ogrodzie stołach połoŜono najlepsze obrusy; ich 
końce powiewały lekko na wietrze. Dzieci biegały tam i z powrotem, roznosząc ciasta, 
ciasteczka, kanapki, pikle i inne przysmaki. 
Rozdział jeden 
165 
Felek szedł właśnie przez trawnik, niosąc porcelanowe filiŜanki i talerzyki do deserów. 
Dotarłszy wreszcie do stołu, z ulgą postawił na nim delikatne przedmioty. Miał na sobie 
swoje najlepsze ubranie, krawat i kamizelkę. Podniósł rękę do szyi, Ŝeby nieco rozluźnić 
ciasno zawiązany krawat, kiedy nagle tuŜ obok swojego łokcia spostrzegł wielką miskę bitej 
ś

mietany. W całym tym zamieszaniu zapomniano oczywiście o lunchu, więc Felek był głodny 

jak wilk. Upewniwszy się, Ŝe Oliwia stoi do niego tyłem, oblizał palce i nachylił się nad 
miską. 
- Ani mi się waŜ, Feliksie Kingu! - rozległ się nagle krzyk Hetty. 
Felek, przyłapany na gorącym uczynku, odskoczył przeraŜony i pomknął po następne 
filiŜanki. Po drodze minął Felicję, niosącą dwa ciasta z wiśniami. Felicja podeszła do stołu i 
stanęła obok Hetty, która przypatrywała się właśnie z uwagą srebrnym sztućcom. Nagle jej 
wzrok spoczął na łyŜce wazowej. 
- Felicjo, ona jest brudna! - krzyknęła, unosząc łyŜkę do światła. - Musi lśnić tak, Ŝeby moŜna 
się było w niej przejrzeć. Biegnij do domu i umyj ją! 
Felicję, która cięŜko pracowała od samego rana, ogarnęło oburzenie. JuŜ, juŜ miała 
powiedzieć ciotce, co sądzi o tym wszystkim, kiedy nagle spostrzegła zbliŜającego się do nich 
wuja Rogera. Widok pięknie nakrytych i bogato zastawionych stołów przekroczył jego 
najśmielsze oczekiwania. Oczy Rogera rozbłysły podziwem. 

background image

166 
- Wspaniale to wygląda, Hetty - rzekł z uznaniem. - Jestem ci ogromnie zobowiązany. 
Hetty aŜ poczerwieniała z zadowolenia. 
- Doprawdy, Rogerze, to nic takiego - powiedziała tak, jakby wszystkie te przysmaki zostały 
wyczarowane z powietrza. 
Felicja, ściskając w ręku łyŜkę, podeszła do swojej matki i Felka, którzy ustawiali właśnie na 
tacy następne filiŜanki i spodeczki. 
- Oczywiście, dla niej to nic takiego - wymamrotała przez zaciśnięte zęby. - My wykonaliśmy 
całą pracę, a ona zbiera pochwały. 
- Felicjo - upomniała ją Jana, ale bez przekonania. W gruncie rzeczy myślała dokładnie to 
samo i było jej bardzo przykro. 
Niebawem na farmę Kingów zaczęli przybywać pierwsi goście, a wśród nich reporter i 
fotograf z Halifaksu. Fotograf nie tracąc czasu rozstawił swój aparat na trawniku. 
- Proszę o uśmiech! - krzyknął do Rogera i schował głowę pod ciemnym materiałem. 
Rozbłysło światło. Andrzej, Oliwia, Sara, Jana i Hetty zaczęli bić brawo, szczęśliwi, Ŝe mają 
w rodzinie taką znakomitość. 
- Teraz - powiedział reporter, zapisując coś w notesie - zrobimy zdjęcie przed domem, w 
którym się pan urodził. 
Wziął Rogera pod ramię i poprowadził w kierunku domu, a reszta rodziny podąŜyła za nimi. 
Sara i Andrzej przyglądali się wszystkiemu z ciekawością, a Hetty była dumna jak paw. Alek, 
cierpiąc z powodu bólu głowy i nie mogąc zapomnieć 
167 
o wczorajszej kłótni z rodzeństwem, stanął nieco na uboczu. 
- A moŜe sfotografuje się pan z najbliŜszym członkiem rodziny? - spytał reporter, chcąc 
zdobyć jak najwięcej materiału do swojego artykułu. 
Oczy Andrzeja rozbłysły radością. To dopiero będzie sensacja! On i jego sławny ojciec na 
zdjęciu w „Heraldzie"! 
Andrzej zrobił juŜ krok do przodu, ale Roger nawet na niego nie spojrzał. 
- Chodź tu, Hetty! - zawołał. - To właśnie dzięki mojej siostrze zostałem geologiem - 
wyjaśnił, odwracając się do reportera. 
- Roger oczywiście przesadza - powiedziała Hetty, stając obok brata. - Och, właściwie nie 
jestem przygotowana do pozowania do fotografii - dodała, chociaŜ miała na sobie swoją 
najlepszą sukienkę, a rano spędziła dobrą godzinę przed lustrem. -Muszę wyglądać okropnie. 
Hetty objęła brata i uśmiechnęła się do obiektywu. śadne z nich nie zauwaŜyło wyrazu 
rozczarowania, jaki malował się na twarzy Andrzeja. Oliwia połoŜyła mu dłoń na ramieniu. 
- To tylko fotografia - szepnęła, usiłując go pocieszyć. 
Ale dla Andrzeja było to coś duŜo waŜniejszego niŜ fotografia, był to dowód, Ŝe Hetty znaczy 
dla jego ojca więcej niŜ on. 
- Wszyscy pomyślą, Ŝe to był mój pomysł -szczebiotała Hetty. 
- Uśmiech, proszę! - krzyknął znowu fotograf. 
168 
Hetty uśmiechnęła się jak zawodowa aktorka, a Andrzej odwrócił się i szybko odszedł. 
- Jeszcze raz, proszę! - zawołał fotograf do Rogera i Hetty. 
Sara stojąca obok Oliwii patrzyła zaniepokojona, jak Andrzej idzie w kierunku obory. Oliwia 
trąciła ją łokciem. 
- Biegnij za nim - szepnęła. 
Andrzej wszedł do obory i zatrzasnął za sobą drzwi. Znalazł pustą przegrodę, wśliznął się do 
ś

rodka i połoŜył na słomie, nie przejmując się tym, Ŝe ma na sobie swoje najlepsze ubranie. 

Na przyjęcie wciąŜ jeszcze przybywali nowi goście. Roger zupełnie juŜ zapomniał o 
Andrzeju, jako Ŝe on i Hetty ledwie skończyli pozować do fotografii, zostali poproszeni o 

background image

rozmowę przez dwóch dystyngowanie wyglądających dŜentelmenów. Jednym z nich był 
profesor McKearney, który zdawał się bardzo interesować Rogerem. 
- Właśnie próbowaliśmy namówić pani brata, by objął posadę na Uniwersytecie Dalhousie - 
powiedział do Hetty, przyjmując od niej filiŜankę herbaty. 
Hetty pęczniała z dumy. Uniwersytet chce, Ŝeby Roger pracował na jednym z jego 
wydziałów! 
- Dalhousie? Och, obawiam się jednak, Ŝe traci pan czas - powiedziała ze smutkiem w głosie. 
-Roger wyjeŜdŜa wkrótce do Brazylii. Prawda, braciszku? 
Profesor robił wraŜenie rozczarowanego. Nie 
769 
sądził, Ŝe Roger jest aŜ tak poszukiwanym specjalistą. 
- Tylko na rok - powiedział Roger obojętnym głosem, jakby wyjazdy do róŜnych odległych 
krajów nie były dla niego niczym nadzwyczajnym. 
Tymczasem Sara weszła do obory i zaczęła zaglądać do przegród dla bydła. Jedna z krów, ta 
sama, która poprzedniej nocy wysłuchiwała zwierzeń Alka, ryczała Ŝałośnie. Ale Sara nie 
miała teraz czasu na sprawdzenie, co krowie dolega. 
- Jesteś tu? - zawołała. 
- Zostaw mnie w spokoju - dobiegł ją cichy głos Andrzeja. 
Sara podeszła do przegrody, w której ukrył się Andrzej, i zajrzała do środka. Chłopiec siedział 
oparty o ścianę, z kolanami podciągniętymi pod brodę. 
- Chodź - powiedziała ciepło. - To przecieŜ przyjęcie na cześć twojego taty. 
- Nic mnie to nie obchodzi. 
Nie takich słów naleŜałoby oczekiwać z ust chłopca cieszącego się z sukcesów swojego ojca. 
Sara przyjrzała się Andrzejowi uwaŜnie. 
- Dobrze się czujesz? 
- On wyjeŜdŜa - wyszeptał zduszonym głosem Andrzej. 
- Ale nie na zawsze. Wuj Alek powiedział, Ŝe wróci najpóźniej za rok. 
Sara starała się jak mogła pocieszyć kuzyna, ale jej wysiłki nie robiły na Andrzeju 
najmniejszego wraŜenia. 
170 
- Teraz mówi, Ŝe wróci za rok, a potem znów się okaŜe, Ŝe ma jakieś waŜne zobowiązania. 
Ciągle tylko podróŜuje i podróŜuje. MoŜe byłoby inaczej, gdyby moja mama nie umarła. 
Krowa zaryczała nagle tak rozpaczliwie, Ŝe dzieci aŜ podskoczyły z przeraŜenia. Sara 
wybiegła z przegrody, Ŝeby zobaczyć, co się dzieje. 
- Co się stało, Molly? 
Jakby w odpowiedzi na jej pytanie krowa znów ryknęła przeraźliwie i zaczęła miotać się po 
swojej przegrodzie. Sara wypadła z obory i pobiegła do wujka Alka, który z dala od tłumu 
gości rozmawiał ze swoją Ŝoną. 
- Wujku, coś złego dzieje się z jedną z krów! Chora krowa to powaŜny problem dla farmera, 
zwłaszcza dla takiego, który ma tylko trzy krowy i poŜyczył wszystkie pieniądze Amosowi 
Spry'owi. Alek natychmiast pobiegł z Sarą do obory. 
Tymczasem pozostałe dwie krowy zaczęły równieŜ rozpaczliwie muczeć przez solidarność 
dla swojej cierpiącej towarzyszki. Zobaczywszy Alka, Molly potrząsnęła głową i znów 
zaryczała, jakby chciała powiedzieć, Ŝe juŜ najwyŜszy czas, aby ktoś przyszedł jej z pomocą. 
- Spokojnie, spokojnie, mała - Alek podszedł do krowy i poklepał ją po głowie. Potem schylił 
się, Ŝeby obejrzeć jej wymiona. 
Andrzej zapomniał na chwilę o własnych problemach i zaniepokojony wyjrzał ze swojej 
przegrody. 
- Co jej dolega? - spytała Sara. 

background image

- No, spokojnie - powiedział Alek do krowy, która nagle uskoczyła w bok. - Wydaje mi się, 
Ŝ

e to 

171 
zapalenie wymienia. Zdarza się wtedy, gdy krowa nie jest regularnie dojona. Andrzeju, kiedy 
ostatni raz doiłeś Molly? 
Andrzej na szczęście nie zapomniał tego dnia o Ŝadnym ze swoich obowiązków i nie miał nic 
do ukrycia. 
- Doiłem ją tą maszyną dziś rano. 
- Tą maszyną? - Alek rzucił mu groźne spojrzenie. - Saro, przynieś szybko gorącej wody. 
Alek rozgniewał się nie na Ŝarty, bo wyraźnie zakazał uŜywania tego urządzenia w swojej 
oborze. 
- Musisz nauczyć się słuchać, co się do ciebie mówi, młody człowieku - powiedział i wybiegł 
z obory. 
Andrzej bezradnie rozglądał się dookoła. On tylko chciał być lojalny wobec swojego ojca. 
Jaki sens miało kupowanie drogiej maszyny do dojenia, jeśli wujek Alek nadal upierał się, by 
wszystkie krowy były dojone ręcznie? 
Rozdział dwunasty 
Nieszczęścia, jak mówi przysłowie, chodzą parami. Kiedy Hetty, dumna i zadowolona, 
popijała herbatę w towarzystwie kilku wyjątkowo waŜnych gości, zobaczyła nagle dwóch 
zmierzających w jej kierunku męŜczyzn. Nie zostali oni z pewnością zaproszeni na przyjęcie i 
nie przyszli tu po to, by podziwiać Rogera Kinga. Byli to bowiem szeryf i jego zastępca. 
172 
- Przepraszam - grzmiał szeryf przedzierając się przez tłum gości. - Panna Hetty King, 
prawda? 
Hetty zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Trzymała w ręku jedną z pięknych 
porcelanowych filiŜanek babki King i bawiła właśnie towarzystwo opowiadaniem o 
sukcesach Rogera w Brazylii. Nie miała teraz ochoty na rozmowy z nieproszonymi gośćmi. 
- Tak, to ja - powiedziała niezbyt uprzejmym tonem. 
Szeryf, wysoki, ponury męŜczyzna w równie ponurym czarnym ubraniu, ledwie dostrzegalnie 
skinął głową. Był przyzwyczajony do tego, Ŝe ludzie nie cieszą się z jego odwiedzin. 
- Przepraszamy za najście, panno King, ale to raczej pilna sprawa. 
Na znak dany przez szeryfa jego zastępca wyjął z teczki złowróŜbnie wyglądającą kartkę 
papieru i wręczył ją Hetty. 
- Wybaczą mi państwo na chwilę - zwróciła się Hetty do gości i oddaliła się dostojnym 
krokiem, gestem nakazując intruzom, by podąŜyli za nią. 
- Moi panowie - powiedziała gniewnie, kiedy ukryci przed wzrokiem ciekawskich, zatrzymali 
się za krzakiem bzu - cóŜ ma znaczyć ta niespodziewana wizyta? To posiadłość prywatna. 
- Czy pani kupiła maszynę do dojenia krów od braci MacCrae? - spytał szeryf, puszczając jej 
słowa mimo uszu. 
- Tak, kupiłam. I co z tego? 
- Zapłaciła pani czekiem bez pokrycia. Na pani koncie w banku w Carmody nie było 
wystarczają- 
173 
cej ilości pieniędzy. Przyjechałem tu, Ŝeby zabrać tę maszynę. 
Hetty szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Z niepokojem zerknęła w kierunku zebranych 
gości - większość z nich byłaby szczęśliwa, mogąc zabrać do domu jakąś smakowitą 
ploteczkę na temat Kingów. 
- Czy nie moŜna by przełoŜyć tego na jakiś... odpowiedniejszy dzień? - wyjąkała, ściszając 
głos. 

background image

Szeryf potrząsnął głową. Spraw pienięŜnych, jak się juŜ o tym przekonał Amos Spry, nigdy 
nie odkłada się na później. 
- Przykro mi, proszę pani. Mam polecenie zabrać maszynę, chyba Ŝe zapłaci pani za nią... 
gotówką. 
Gotówką! Hetty pomyślała o tych wszystkich pieniądzach, które dopiero co wydała na 
przyjęcie, i o kilku dolarach, jakie zostały w jej portmonetce. Zrozpaczona ruszyła wraz z 
męŜczyznami w kierunku obory. 
Felek, któremu udało się wreszcie wymknąć z tłumu gości, znalazł sobie ciche i spokojne 
miejsce pod rosnącym po drugiej stronie domu klonem. W ręku trzymał ciastko, na którym 
piętrzyła się olbrzymia porcja bitej śmietany. Chłopiec doszedł do wniosku, Ŝe przyjęcie 
mimo wszystko ma teŜ swoje dobre strony. 
Ugryzł ogromny kawał ciastka i zadowolony oparł się wygodnie o pień drzewa, kiedy nagle 
spostrzegł, Ŝe z domu wychodzi Andrzej z koszem wędkarskim w ręku. 
174 
- Hej! - krzyknął. - Dokąd idziesz z moim koszem? 
- Nie twój interes - warknął Andrzej i przyśpieszył kroku. 
Na twarzy Andrzeja malował się wyraz straszliwej determinacji. Sara, która szła właśnie w 
kierunku obory, zawróciła i pobiegła za kuzynem, zaniepokojona jego dziwnym wyglądem. 
Felek zerwał się na równe nogi. Wszystko, co dotyczyło kosza, dotyczyło takŜe jego samego. 
Ruszył za Andrzejem tak szybko, jak tylko potrafił. 
Andrzej wszedł na stary drewniany mostek. Stanął przy poręczy i otworzył kosz. Z ponurą 
miną zaczął wrzucać do wody swoje drogocenne zbiory. 
- Co ty robisz?! - krzyknęła ze zdumieniem Sara, pamiętając, ile trudu kosztowało Andrzeja 
zebranie tej kolekcji. 
- Głupie kamienie! - burknął Andrzej, wrzucając do rzeki ostatni kawałek kwarcu. Następnie 
podniósł kosz, najwyraźniej zamierzając równieŜ cisnąć go do wody. 
Twarz Felka wykrzywiła się z gniewu. 
- To mój kosz! - wrzasnął i rzucił się na Andrzeja. 
-A właśnie Ŝe mój! I zrobię z nim, co będę chciał. 
- Andrzeju! - krzyknęła błagalnie Sara, ale Ŝaden z chłopców nie zwrócił na nią uwagi. 
Andrzej, który był starszy, większy i silniejszy, wyrwał w końcu kosz z rąk Felka i rzucił go 
najda-lej; jak potrafił. Kosz poszybował w powietrzu 
175 
i wpadł z pluskiem do ciemnej wody. Felek poczerwieniał z wściekłości. 
- I po coś to zrobił, ty zarozumiały ośle?! -krzyknął i złapał kuzyna na włosy. Andrzej, 
usiłując odeprzeć atak, stracił równowagę, upadł i pociągnął Felka za sobą. W następnej 
chwili obaj chłopcy tarzali się po deskach i z całej siły okładali pięściami. Sara, przestraszona, 
odskoczyła na bok. 
- Feliksie! Andrzeju! - krzyknęła załamując ręce. - Przestańcie, bo zrobicie sobie krzywdę. 
Ale obaj chłopcy o niczym innym nie marzyli. Felek był wściekły z powodu kosza, a Andrzej 
mógł wreszcie wyładować na kimś swój długo tłumiony gniew. Sara, widząc, Ŝe sama nie 
zdoła ich rozdzielić, odwróciła się i pobiegła po pomoc. 
Alek, zatroskany i przygnębiony, wyszedł cięŜkim krokiem z obory. We wrotach o mało nie 
wpadł na szeryfa i jego zastępcę, którzy przyszli po maszynę do dojenia. TuŜ za nimi kroczyła 
Hetty i oczywiście Roger, który od razu zorientował się, Ŝe dzieje się coś niedobrego. 
- Alku Kingu! - krzyknęła Hetty ujrzawszy brata - jeszcze nigdy w Ŝyciu nie czułam się tak 
upokorzona. Szeryf przyszedł w samym środku przyjęcia, Ŝeby zabrać maszynę do dojenia. 
- Więc niech ją zabiera - mruknął Alek i ruszył przed siebie, ale Roger złapał go za ramię. 
- Nie strugaj waŜniaka, Alku Kingu. To wszystko twoja wina, a zachowujesz się tak, jakby 
nic się nie stało. 

background image

776 
Alek miał juŜ tego wszystkiego zupełnie dość. Wyrwał się Rogerowi i wskazał głową oborę. 
- Posłuchaj, tam jest krowa, która moŜe za chwilę zdechnąć, jeśli nie sprowadzę weterynarza. 
- Krowa? - spytała Hetty, jakby po raz pierwszy w Ŝyciu słyszała o takim zwierzęciu. 
- Ta twoja maszyna do dojenia to... - Alek urwał, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego później 
mógłby Ŝałować. 
W tym momencie po podwórze wbiegła zdyszana Sara. 
- Wujku Alku! - krzyknęła - Andrzej i Felek biją się na mostku. Andrzej próbował wrzucić 
Felka do wody. 
Rozdział trzynasty 
Zastanawiając się, jakie jeszcze nieszczęścia mogą ich spotkać, Hetty, Roger i Alek ruszyli za 
Sarą w kierunku mostku. Pośpiech Sary niewątpliwie świadczył o tym, Ŝe sprawa jest 
powaŜna. 
- Saro! - wołała Hetty, bezskutecznie usiłując nakłonić dziewczynkę, Ŝeby na nią poczekała. 
Alek pierwszy dotarł na plac boju. Felek i Andrzej nadal leŜeli na deskach, tarzali się w kurzu 
i szarpali za ubrania. Alek spojrzał na nich groźnie. 
- Dobra, wystarczy - powiedział szorstko. - Natychmiast przestańcie. No juŜ! 
Ale chłopcy w ogóle go nie usłyszeli. Widząc, Ŝe jego słowa nie odnoszą Ŝadnego skutku, 
Alek chwycił Felka za kołnierz i siłą odciągnął od kuzy- 
12 — Ostatni portret 
177 
na. W tym momencie nadbiegł Roger i złapał za kark Andrzeja. Chłopcy zostali rozdzieleni i 
postawieni na nogi w bezpiecznej odległości od siebie. Obaj cięŜko dyszeli, a Felek obcierał 
zakrwawiony nos. 
- Feliksie, myślałem, Ŝe masz więcej rozumu -powiedział Alek surowo. 
Ale Felek nie zamierzał dać za wygraną. Oska-rŜycielsko wskazał palcem na Andrzeja. 
- On wyrzucił do rzeki swoją głupią kolekcję kamieni, a razem z nią koszyk dziadka Kinga. 
Sami zobaczcie! - wskazał kołyszący się na falach kosz, który z minuty na minutę coraz 
bardziej nasiąkał wodą. 
Hetty zrozpaczona podniosła ręce do ust. Ten kosz był naprawdę jednym ze skarbów rodziny 
Kingów. 
- Andrzeju! - wyszeptała. Roger potrząsnął syna za ramię. 
- Dlaczego to zrobiłeś? 
Ale Andrzej tylko zacisnął usta i milczał. 
- Dlatego Ŝe miał juŜ dość tych przeklętych kamieni - odpowiedział za niego Alek, który z 
coraz większym trudem panował nad sobą. - Jeszcze kilka tygodni temu w ogóle nie 
interesował się kamieniami. Zaczął zbierać je tylko po to, Ŝeby tobie sprawić przyjemność. 
Roger puścił Andrzeja i spojrzał na Alka ze zdumieniem. Jak wielu ojców, był przekonany, Ŝe 
syn jest jego wierną kopią. 
- To absurd. Andrzej zawsze kochał geologię. Jeśli przestał się nią interesować, to tylko przez 
178 
ciebie, ty głupcze. Odkąd jest w Avonlea, podjudzasz go przeciwko mnie. 
Alek puścił Felka tak nagle, Ŝe chłopiec aŜ się zatoczył. Podobnie jak syn, on równieŜ od 
dłuŜszego czasu tłumił w sobie gniew i teraz jego cierpliwość ostatecznie się wyczerpała. 
- Jeśli naprawdę wierzysz w to, co mówisz, to dlaczego chcesz zostawić go u mnie jeszcze na 
rok? No, odpowiedz mi, Panie Sławny Geologu. 
- Alku, uspokój się - syknęła Hetty, zaŜenowana kłótnią miedzy dorosłymi. 
- Robi mi się niedobrze, kiedy na ciebie patrzę -wybuchnął Roger. - Teraz dopiero widzę, jaki 
błąd popełniłem, zostawiając Andrzeja z kimś, kto nie potrafi zadbać nie tylko o swoją 

background image

rodzinę, ale nawet o samego siebie - dodał i obrzucił pogardliwym spojrzeniem wytarte 
robocze ubranie Alka. 
Alek miał juŜ dość złośliwych uwag Rogera. Postanowił powiedzieć swojemu 
rozpieszczonemu bratu kilka słów prawdy. 
- Od czasu tego przeklętego wypadku - rzekł wskazując nogę Rogera - masz pretensje do 
całego świata i bezustannie wyładowujesz się na mnie. Mam tego powyŜej uszu. 
- Alku! Rogerze! - prosiła Hetty. - Przestańcie, zachowujecie się jak dzieci. 
- Ojciec przewróciłby się w grobie, gdyby dowiedział się, jakim jesteś nieudacznikiem - rzekł 
Roger. 
Dwaj męŜczyźni stanęli naprzeciwko siebie, tak jak niedawno ich synowie. Alek popchnął 
Rogera, być moŜe przypomniawszy sobie o tych wszyst- 
179 
kich pracach, które jako chłopiec musiał wykonywać za ślęczącego nad ksiąŜkami brata. 
- Jesteś tak zapatrzony w siebie, Ŝe nie widzisz dalej niŜ czubek własnego nosa. Nigdy nawet 
nie wziąłeś do ręki łopaty. 
- To nie ty spadłeś na ziemię, kiedy byłeś dzieckiem! - odpowiedział Roger takim tonem, 
jakby sądził, Ŝe juŜ sam ten fakt powinien stanowić dla Alka wystarczającą rekompensatę za 
to, Ŝe był w dzieciństwie traktowany gorzej niŜ jego brat. 
- Czasami Ŝałuję, Ŝe to nie byłem ja! - krzyknął Alek. - Nie musiałbym przynajmniej 
wysłuchiwać twoich ciągłych utyskiwań. 
Twarz i szyja Rogera pokryły się szkarłatem. Z trudem łapał oddech. 
- Tak? To zaraz przekonasz się, jak to smakuje. Roger bez ostrzeŜenia chwycił Alka za 
ramiona 
i pchnął go na drewnianą poręcz. Poręcz była stara i zbyt cienka, by utrzymać cięŜar dwóch 
walczących męŜczyzn. Zatrzeszczała, wygięła się i pękła. Przez chwilę obaj męŜczyźni 
zdawali się wisieć w powietrzu, potem Alek runął w dół i wpadł do wody. 
Rzeka była płytka i Alkowi zapewne nic by się nie stało, gdyby nie uderzył głową w leŜący 
na dnie głaz. Reszta rodziny stała jak skamieniała na mostku i patrzyła, jak nieruchome ciało 
Alka, obrócone twarzą w dół, wypływa na powierzchnię i zaczyna unosić się na wodzie. 
Pierwszy oprzytomniał Andrzej. 
- Wujku! - zawołał, mając nadzieję, Ŝe Alek zaraz stanie na nogi i ruszy ku brzegowi. 
180 
Lecz Alek nadal leŜał bez ruchu i tylko woda kołysała lekko jego ciałem. Ramiona zwisały 
bezwładnie, a włosy otaczały jego głowę niczym aureola z wodorostów. 
Hetty pierwsza zdała sobie sprawę, Ŝe Alek jest nieprzytomny. Zaczęła z całej siły szarpać 
Rogera za rękaw. 
- Rogerze! Zrób coś! 
- On się topi! - krzyknął Felek z pobladłą twarzą. - On się topi! 
- Rogerze! - błagała Hetty. 
Roger, przeraŜony tym, co zrobił, stał jak sparaliŜowany. W końcu jednak otrząsnął się z 
odrętwienia i ruszył w dół spadzistym brzegiem, gubiąc po drodze kapelusz i zdzierając z 
siebie marynarkę. Mimo swojego kalectwa poruszał się ze zdumiewającą szybkością, to 
skacząc na jednej nodze, to ześlizgując się po skałach i gliniastej.ziemi. Wreszcie dotarł do 
rzeki i bez wahania wszedł w swoim eleganckim białym ubraniu do mulistej wody. Chwycił 
Alka za ramiona i zaczął ciągnąć go ku brzegowi. 
Hetty wraz z dziećmi zdołała tymczasem równieŜ dotrzeć nad rzekę i teraz wszyscy razem 
wyciągnęli Alka z wody i połoŜyli na trawie. Lecz Alek nadal nie dawał znaku Ŝycia. Z jego 
włosów i ubrania spływały cienkie strumyczki wody, a na skroni widniała duŜa rana. 

background image

Przez chwilę wydawało się, Ŝe strach znów sparaliŜował ich wszystkich. Ale Hetty nie na 
darmo przez tyle lat uczyła w szkole zasad udzielania pierwszej pomocy. Odepchnęła na bok 
pozostałych i przejęła dowodzenie. 
181 
- PołóŜ go na tym kamieniu, Rogerze - rozkazała, podwijając rękawy. - Twarzą w dół. 
Roger natychmiast spełnił polecenie starszej siostry. Podniósł Alka i połoŜył na duŜym 
kamieniu, tak Ŝe głowa zwisała mu w powietrzu. Hetty chwyciła Alka wpół i zaczęła 
wypompowywać wodę z jego płuc. 
- Raz, dwa, trzy... - sapała, uciskając ze wszystkich sił klatkę piersiową. 
Felek drŜał jak w febrze, Sara była blada niczym płótno, a Andrzej znieruchomiał z 
przeraŜenia. Wszyscy z zapartym tchem obserwowali wysiłki Hetty. Zdawało się, Ŝe czas 
stanął w miejscu. 
Felek juŜ, juŜ miał wybuchnąć szlochem, gdy nagle Alek drgnął, zakrztusił się i zaczął 
kaszleć. Wszyscy poczuli bezgraniczną ulgę. Dzieci zaczęły się śmiać, Roger głęboko 
zaczerpnął powietrza, a Hetty zaniosła się płaczem. 
Zrozumiała, Ŝe Alek, zwykły farmer, jest jej tak samo drogi jak Roger, słynny geolog, i Ŝe 
przez ostatnie dni postępowała bardzo niemądrze, stając po stronie jednego przeciw 
drugiemu. Postanowiła, Ŝe nigdy juŜ nie będzie nikogo faworyzować. 
Rozdział czternasty 
Późnym wieczorem, kiedy goście rozjechali się juŜ do domów, Alek wymknął się do obory, 
Ŝ

eby zobaczyć, jak czuje się chora krowa. Szeryf dawno opuścił farmę, zabierając ze sobą 

maszynę do dojenia, odjechał takŜe weterynarz, którego wizyta 
182 
utwierdziła Molly w przekonaniu, Ŝe istoty ludzkie mają mimo wszystko swoje zalety. Alek, 
spragniony ciszy i spokoju, usiadł na stołku obok krowy i zaczął gładzić jej miękki bok. 
Kiedy tak siedział zamyślony, do obory wszedł Roger. Przez dłuŜszą chwilę stał bez słowa, 
patrząc na brata, a potem chrząknął. Alek drgnął i odwrócił się. 
- Jak czuje się pacjent? - spytał Roger. 
Miał na sobie swoje stare ubranie i nie wyglądał wcale na słynnego geologa, ale raczej na 
skruszonego młodszego brata, który wpadł w tarapaty i teraz zastanawia się, jak z nich 
wybrnąć. 
- Myślę, Ŝe wszystko będzie dobrze. Doktor Griffith dał jej zastrzyk i... 
- Ja nie pytałem o krowę - przerwał mu Roger z zakłopotaniem. 
- Ja? Ja czuję się dobrze. Jestem twardy jak skała, Rogerze. A ty wiesz wszystko o skałach, 
prawda? 
- Chyba jednak nie wszystko - odrzekł Roger nieśmiało. - Wiesz, tam nad rzeką... myślałem... 
myślałem, Ŝe - urwał zdenerwowany. - O mało się nie utopiłeś. 
- Ale ty mnie uratowałeś - powiedział Alek powoli. 
Kiedy tylko odzyskał przytomność, wszyscy, jeden przez drugiego, zaczęli opowiadać mu, 
jak to Roger wyciągnął go z wody. 
Roger drŜącymi rękami postawił na ziemi latarnię, jakby się bał, Ŝe za chwilę ją upuści. Miał 
wystarczająco duŜo czasu, by zastanowić się nad tym, 
183 
co wydarzyło się nad rzeką, i z kaŜdą godziną ogarniało go coraz większe przeraŜenie. 
- To wszystko moja wina - powiedział, z roztargnieniem rozgarniając palcami włosy. - Nie 
wiem, co mnie opętało. Ja... - znowu urwał, a potem spytał po prostu: - Czy moŜesz mi 
wybaczyć? 
Kątem oka Alek zauwaŜył Andrzeja, który wszedł do obory i zaczął nakładać siano do koryta. 
Pomyślał o wszystkich przykrych skutkach, jakie pociągają za sobą kłótnie rodzinne. Powoli 
postawił na ziemi latarnię i wstał. 

background image

- Jesteś moim bratem - powiedział drŜącym głosem. - I zawsze nim będziesz. 
Objął Rogera i uścisnął go mocno. Bracia i siostry zawsze są sobie drodzy, nawet jeśli 
czasami irytują się wzajemnie. Roger spojrzał Alkowi prosto w oczy, a potem przeniósł 
wzrok na Andrzeja, jakby właśnie pomyślał to samo o synach. 
Alek odgadł, o czym myśli Roger, uśmiechnął się, raz jeszcze poklepał Molly i wyszedł z 
obory, zostawiając Andrzeja sam na sam z jego ojcem. Roger podszedł do sterty siana, 
chwycił widły i zaczął pomagać synowi. 
- Nienawidziłem tej pracy, kiedy byłem w twoim wieku - powiedział, Ŝeby jakoś rozpocząć 
rozmowę. 
- Nie jest bardzo waŜna, prawda? - spytał Andrzej i zagłębił widły w sianie. Z pewnością nie 
tak waŜna jak praca geologa, pomyślał. 
- Dla krów jest ogromnie waŜna - odrzekł Roger, uśmiechając się lekko. 
Mimo zamętu, jaki panował w jego duszy, An- 
184 
drzej równieŜ nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Roger, ośmielony, zdecydował się 
podjąć powaŜniejszy temat. 
- Andrzeju, wiele myślałem o moim powrocie do Brazylii. 
Twarz Andrzeja skurczyła się bólem, chociaŜ bardzo starał się być dzielny. Jego ojciec znów 
zamierza go opuścić, a on w Ŝaden sposób nie moŜe temu zapobiec. 
- Rozumiem, dlaczego musisz tam wracać. Ale będę za tobą strasznie tęsknił. 
Roger potrząsnął głową. Tego popołudnia przemyślał sobie bardzo wiele spraw. 
- Nie pozwolę, Ŝebyś jeszcze kiedykolwiek za mną tęsknił, synu - powiedział, nabierając 
widłami ogromną porcję siana. 
Andrzej spojrzał na niego ze zdumieniem, a potem w jego oczach zapaliła się iskierka 
nadziei. Roger patrzył na rozpromienioną twarz chłopca i zastanawiał się, jak to się stało, Ŝe 
przez tyle lat nie potrafił zrozumieć, czego najbardziej potrzebuje jego syn. 
Wzajemne przeprosiny trwały w rodzinie Kin-gów tak długo, dopóki wszyscy nie pogodzili 
się ze sobą. Następnego dnia Felek bawił się w salonie swoimi ołowianymi Ŝołnierzykami, 
kiedy nagle do pokoju wszedł Andrzej, dźwigając stary kosz dziadka Kinga. 
- Gdzie go znalazłeś? - spytał Felek, nie mogąc się zdecydować, czy powinien znów 
rozzłościć się na kuzyna. 
185 
- W trzcinach w dole rzeki - odrzekł Andrzej i postawił kosz obok Felka. - Chciałbym ci coś 
pokazać. 
Felek nawet nie spojrzał na kosz, sądząc, Ŝe Andrzej zaczął ponownie zbierać kamienie lub 
jakieś inne rzeczy, Ŝeby zrobić wraŜenie na swoim ojcu. Felek nie miał najmniejszego 
zamiaru sprawiać mu tej satysfakcji i zaglądać do kosza, który Andrzej wciąŜ tak uparcie 
uwaŜał za swoją własność. 
- Nie, dziękuję. Dość się juŜ naoglądałem twoich głupich kamieni. 
- Proszę cię, otwórz go. 
Pamiętając swoją bójkę z Andrzejem, Felek sądził, Ŝe najrozsądniej byłoby trzymać się jak 
najdalej od tego kosza. Obaj chłopcy od czasu wypadku na mostku byli bardzo przygaszeni i 
osowiali i starannie unikali się nawzajem. A teraz Andrzej jakby nigdy nic prosi Felka, by 
zajrzał do kosza! Felek długo walczył ze sobą, ale ciekawość w końcu zwycięŜyła. 
- Dobrze - mruknął i podniósł pokrywę. 
Kosz wyglądał nieco gorzej po swojej wodnej przygodzie, ale w środku kryła się prawdziwa 
niespodzianka. Wnętrze kosza wypełnione było linkami do wędek, spławikami, muszkami, 
haczykami i róŜnymi innymi rzeczami, których potrzebuje chłopiec pragnący spędzić 
przyjemne popołudnie nad brzegiem rzeki. Felek szeroko otworzył oczy. 
- Co to jest?! - krzyknął zdumiony. 

background image

Andrzej uśmiechnął się, zadowolony z wraŜenia, jakie wywarła na kuzynie ta niespodzianka. 
186 
- MoŜe zabrałbyś mnie jutro na ryby? Moglibyśmy razem uŜywać tego kosza. 
Felek potrzebował tylko jednej sekundy na przemyślenie propozycji Andrzeja. 
- Dobrze - powiedział, zadowolony, Ŝe kosz stanie się ich wspólną własnością. Nie był 
samolubnym chłopcem i wcale nie chciał mieć kosza tylko dla siebie. Poczuł się szczęśliwy, 
Ŝ

e będzie mógł znów przyjaźnić się z kuzynem. 

W tym momencie rozległ się głos Jany wzywający ich na obiad. Obaj chłopcy, wygłodniali 
jak zawsze, wpadli do kuchni, gdzie wokół ogromnego stołu siedziała juŜ cała rodzina. Felek 
skrzywił się na widok kalafiora, ale Hetty nie zwróciła na to najmniejszej uwagi i nałoŜyła mu 
na talerz olbrzymią porcję. Potem nachyliła się ku Sarze. 
- Saro, oto twój ulubiony kalafior - powiedziała, sięgając po talerz dziewczynki. Hetty miała 
swoje własne zdanie na temat tego, co dzieci powinny jeść. 
- Dziękuję - wymamrotała Sara, nie odwaŜywszy się zaprotestować. 
Andrzej przysunął się bliŜej ojca. Siedzieli tuŜ obok siebie, głowa przy głowie i szeptali o 
czymś między sobą. 
- Jesteś tego pewien? - spytał cichym głosem Roger, odsuwając od siebie miskę z kalafiorem. 
- Tak, tato - odrzekł Andrzej i kiwnął głową. 
- Dobrze. - Roger odchrząknął i lekko uderzył łyŜką w swoją szklankę, Ŝeby zwrócić na siebie 
uwagę pozostałych. - Chciałbym wam coś powiedzieć. 
187 
Spojrzał czule na Andrzeja i połoŜył mu dłoń na ramieniu. 
-Andrzej i ja powzięliśmy pewną decyzję. Doszliśmy do wniosku, Ŝe powinienem przyjąć 
propozycję Uniwersytetu Dalhousie i zacząć tam pracować od jesieni. 
Oliwia, Hetty, Alek i wszystkie dzieci nie posiadali się z radości. W gruncie rzeczy Ŝadne z 
nich, podobnie jak Andrzej, nie chciało, by Roger znów wyjeŜdŜał do dalekiej Brazylii. 
- Och, Rogerze! - roześmiała się Oliwia i klasnęła w ręce. 
Hetty, wzruszona, przycisnęła dłoń do piersi. Jak to wspaniale, Ŝe Roger będzie tak blisko. I 
Ŝ

e będzie pracował na uniwersytecie! To przecieŜ podniesie prestiŜ całej rodziny! 

- Chciałbym - zaczął Roger, podnosząc rękę -podziękować wam za waszą gościnność... - 
popatrzył na Janę - Ŝyczliwość... - przeniósł wzrok na Hetty - i opiekę nad Andrzejem - 
uśmiechnął się ciepło do brata. - Wszyscy mamy wobec Alka ogromny dług wdzięczności. 
Proszę, wznieśmy toast na jego cześć! 
Wszyscy podnieśli kieliszki, ale nagle na kuchennych schodach rozległy się czyjeś kroki. 
- Alku! Alku! - rozległ się radosny głos i do kuchni wszedł Amos Spry, a za nim mały Stefek. 
- Och... - Amos zatrzymał się w pół kroku. -Bardzo przepraszam, nie wiedziałem, Ŝe jecie 
obiad. Przyjdę kiedy indziej - rzekł, cofając się ku drzwiom. 
188 
Lecz Alek nie mógł pozwolić, by jego sąsiad opuszczał w ten sposób dom Kingów. 
- Wejdź, Amosie - powiedział serdecznie. Amos rozejrzał się niepewnie po kuchni i zdjął 
czapkę. Potem wyprostował się nieco, sięgnął do kieszeni i podał Alkowi kopertę. Jego twarz 
promieniała dumą. 
- To jeszcze nie wszystko, ale chciałem ci oddać tyle, ile mogę. 
Alek powoli wziął kopertę z rąk Amosa. Nie spodziewał się, Ŝe tak szybko odzyska swoje 
pieniądze. 
- Nie musisz zwracać mi tego juŜ teraz - rzekł, zdawał sobie bowiem sprawę, ile trudu 
kosztowało Amosa zebranie tej sumy. 
Amos spuścił głowę, zerkając niepewnie na Het-ty. Domyślał się, co sądziła o tej poŜyczce. 

background image

- Dziękuję ci za pomoc, Alku - powiedział. -Przez ostatnie parę tygodni zarobiłem bardzo 
duŜo pieniędzy, chociaŜ jestem dopiero w połowie zbiorów. Resztę długu zwrócę ci po 
zakończeniu wy-kopków. 
Alek powstrzymał się od posłania swojej rodzinie triumfującego spojrzenia. Był szczęśliwy, 
Ŝ

e Amosowi w końcu coś się udało. 

- To dobre wiadomości. Dziękuję ci. 
Hetty i Roger uśmiechnęli się porozumiewawczo do siebie, po czym Roger wstał od stołu, 
Ŝ

eby przynieść dwa dodatkowe kieliszki. 

- Nie, nie, to ja ci dziękuję - zaprotestował Amos. - Mało kto w Avonlea odwaŜyłby się zrobić 
to co ty. 
189 
Sara Stanley utkwiła wzrok w kopercie z pieniędzmi. 
- Och, ciociu Hetty - krzyknęła - teraz będziemy mogli odzyskać naszą maszynę do dojenia! 
Hetty podniosła rękę, jakby chciała odpędzić od siebie złe wspomnienia. Spojrzała nieśmiało 
na Alka. 
- CóŜ - powiedziała - myślę... myślę, Ŝe to wuj Alek powinien powziąć decyzję w tej sprawie. 
Alek uśmiechnął się z wdzięcznością do Hetty, a Roger wręczył Amosowi kieliszek. 
- MoŜe chcielibyście przyłączyć się do naszego toastu - rzekł. 
- Och, ale ... 
Amos nie miał wielkiego doświadczenia we wznoszeniu toastów. Po chwili jednak nieśmiało 
podniósł swój kieliszek. 
- Za Alka Kinga - powiedział głosem drŜącym ze wzruszenia. Było jasne, Ŝe Amos uwaŜa 
Alka za jednego z najwspanialszych ludzi na wyspie. 
Alek spojrzał na sąsiada i potrząsnął głową. 
- Za Amosa Spry'a - zagrzmiał. 
- Twoje zdrowie - rzekł Amos. 
- Twoje zdrowie - powtórzył jak echo Alek. Wszyscy podnieśli do ust kieliszki, ciesząc się, 
Ŝ

e na farmie Kingów znów zapanowała zgoda. 

Felek i Andrzej pośpiesznie pałaszowali obiad, wymieniając co chwila porozumiewawcze 
spojrzenia. Ledwie skończyli jeść deser, zerwali się z miejsc i pobiegli nad rzekę, zabierając 
ze sobą drogocenny kosz dziadka Kinga. 
190 
Felek odnalazł swoje ulubione miejsce na brzegu i zaczął wprowadzać Andrzeja w arkana 
trudnej sztuki łowienia ryb. Obok nich stał stary kosz wędkarski i było to tak, jakby sam 
dziadek King przyglądał się z boku swym wnukom i przekazywał im cząstkę swojej Ŝyciowej 
mądrości. Andrzej i Felek wiele nauczyli się w ciągu ostatnich dni, chociaŜ była to dla nich 
obu bolesna lekcja. Siedzieli teraz w popołudniowym słońcu i trzymając w rękach wędki 
rozmyślali o tym, Ŝe o wiele przyjemniej jest wspólnie cieszyć się jakąś cenną rzeczą, niŜ 
kłócić się z jej powodu. 
Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA 00-389 Warszawa, ul. Smulikowskiego 4 
prowadzi sprzedaŜ hurtową, wysyłkową i detaliczną ksiąŜek własnych. 
Wszystkich informacji o zakupie udzielają działy: 
• handlowy teł. 26-31-65 • księgarnia firmowa i sprzedaŜ wysyłkowa tel. 26-36-48 w. 114 i 
26-24-31 w. 15 
Redaktor Halina Ostaszewska Redaktor techniczny Maria Bochacz Korektorzy Halina 
Otceten; Romana Sachnowska 
ISBN 83-10-10019-1 
PRINTED  IN  POLAND 

background image

Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1996 r. Wydanie pierwsze. Skład i montaŜ 
okładki: Studio Komputerowe „NK", Warszawa. MontaŜ, druk i oprawa: Drukarnia 
Wydawnicza im. W. L. Anczyca S.A., Kraków. Zam. 4519/96 
NBP Zabrze 
nr inw.: K20 - 14465 
F 20 IIIp/P 
0890000179181