Sara w Avonlea 08 Ostatni portret

background image

0890000179181
Sara w Ayonlea
Ostatni portret
Na podstawie seńalu telewizyjnego opartego na watkach powieści Lucy Maud Montgomery
Przełożyła Ewa Miszewska-Michalewicz

IBUOTEKA PUgilCZ! A p/r

NR !,mW.

Nasza Księgarnia
Tytuły oryginałów angielskich Old Quarrels, Old Love Family Rivalry
© for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1996
Old Quarrels, Old Love Storybook written by Heather Conkie © 1990 by HarperCollins
Publishers Ltd., Sullivan Films Distribution'Inc, and Ruth Macdonald and David Macdonald.
Teleplay written by Heather Conkie © 1990 by Sullivan Films Distribution Inc.
Family Rivalry Storybook written by Gail Hamilton. © 1991 by HarperCollins Publishers
Ltd., Sullivan Films Distribution Inc., and Ruth Macdonald and David Macdonald.
Teleplay written by Jerome McCann © 1990 by Sullivan Films Distribution Inc.
Published by arrangement with HarperCollins Publishers Ltd., Toronto. Based on the Sullivan
Films Production produced by Sullivan Films Inc. in association with the CBS and the Disney
Channel with the participation of Telefilm Canada adapted from Lucy Maud Montgomery's
novels. ROAD TO AVONLEA is the trade mark of Sullivan Films Inc.
Translation © 1996 by Ewa Miszewska-Michalewicz © Cover illustration by Ulrike Heyne,
Arena Verlag GmbH Wiirzburg
Opracowanie typograficzne Zenon Porada
Część I
Ostatni portret
Rozdział pierwszy
Koła powoziku szybko toczyły się po krętej drodze. Pomiędzy dwoma porośniętymi trawą
pagórkami ukazało się na chwilę morze. Trawa na wzgórzach kołysała się łagodnie,
rozświetlona promieniami popołudniowego słońca. Hetty King lekko ściągnęła lejce i z
zachwytem rozejrzała się dokoła, rozkoszując się świeżym, wonnym powietrzem. Po jej lewej
stronie, z dłońmi wytwornie splecionymi na podołku, siedziała Małgorzata Linde. Jej obfite
kształty kołysały się w rytm jazdy powoziku. Pośrodku ławki, wciśnięta pomiędzy owe dwie
damy, siedziała siostrzenica Hetty, Sara Stanley. Wszystkie trzy miały na sobie swoje
najlepsze suknie.
- Dziękuję, że po mnie przyjechałaś, Hetty - powiedziała Małgorzata serdecznie. - Gdyby nie
ty, musiałabym zostać w domu, bo, jak wiesz, Maryla pojechała z wizytą do Ani i nie
miałabym się czym zabrać.
- Od tego są przyjaciele - odparła ciepło Hetty.
- Jestem ogromnie rada, że udało nam się zakończyć nasz mały spór - oświadczyła
Małgorzata, zadowolona z siebie jak kot z miseczki śmietany.
Sara szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Mały
7
spór! To przypominało raczej wojnę trzydziestoletnią!
- Romney Penhallow z pewnością nie był tego wart - powiedziała z emfazą Hetty i
uśmiechnęła się do swojej przyjaciółki. - Dalej, Czarnulko! Naprzód! Dobry konik! -
pokrzykiwała, kiedy wjechały na stary drewniany mostek, którego balustradę porastały
barwinki i dzikie wino. Po-wozik pogrążył się na chwilę w oparach wonnej zieleni.
- Za nic nie opuściłabym tego przyjęcia - rzekła Małgorzata. - Nie mogę się doczekać, żeby
zobaczyć, jakiego to kawalera udało się w końcu złowić tej głupkowatej Alicji Hardy. Co
prawda, w swojej sytuacji nie mogła mieć zbyt dużych wymagań. Była już na najlepszej

background image

drodze do zostania starą panną. - Powiedziawszy to Małgorzata zerknęła z niepokojem na
Hetty. - Nie chciałam cię urazić -dodała szybko.
Sara i jej ciotka wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Na twarzy Hetty nadal gościł
uprzejmy, choć powściągliwy uśmiech. W pełni zdawała sobie sprawę, jak krucha jest ta
ś

wieżo wskrzeszona przyjaźń.

- Nie każdy jest stworzony do małżeństwa, Małgorzato - powiedziała. - Ja na przykład cenię
sobie wolność, którą zawdzięczam temu, że nigdy nie wyszłam za mąż.
Małgorzata Linde lubiła nazywać rzeczy po imieniu i była z tego dumna. Teraz zaś uznała, że
Hetty nie jest z nią całkowicie szczera.
- Nie opowiadaj bzdur, Hetty King! - zaśmiała
8
się. - Wiesz dobrze, że po prostu nie starczyło ci odwagi.
Sara widziała, że ciocia Hetty walczy z sobą, próbując powstrzymać się od odpowiedzi, ale
Małgorzata mówiła dalej, jak zwykle nie przejmując się tym, że może sprawić komuś
przykrość.
- Przyjemnie jest cieszyć się wolnością, dopóki człowiek się nie zestarzeje i nie zacznie
dokuczać mu samotność. - śeby dodać mocy swoim słowom, pani Linde kiwała głową tak
energicznie, że beżowe i brązowe jedwabne kwiaty przyczepione do jej kapelusza znalazły się
w poważnym niebezpieczeństwie.
- Tak, ty wiesz o tym najlepiej - odpowiedziała Hetty, patrząc z uśmiechem przed siebie i
delektując się słodkim smakiem zwycięstwa.
Sara usiłowała powstrzymać się od chichotu i w końcu zakryła usta chusteczką do nosa,
udając, że chwycił ją atak kaszlu.
Małgorzata zmarszczyła brwi i zerknęła na przyjaciółkę, nie wiedząc, czy powinna poczuć się
urażona, ale twarz Hetty zachowała nieprzenikniony wyraz. Niezależnie jednak od tego, co
Hetty miała na myśli, Małgorzata postanowiła sprowadzić rozmowę na właściwe tory.
- Między nami mówiąc - rzekła - zawsze bałam się, że zostanę wdową. Ale teraz przynajmniej
mogę cieszyć się wolnością osoby niezamężnej, nie obawiając się, że ludzie będą wytykać
mnie palcami jako starą pannę.
Wciśnięta pomiędzy dwie przyjaciółki, Sara odjęła od ust chusteczkę i zaczęła przyglądać się
mi-
9
janym krajobrazom. Dobrze pamiętała, że to właśnie ona i jej kuzynka Felicja King
doprowadziły do zawarcia rozejmu, który zakończył wieloletnią wojnę pomiędzy ciotką Hetty
a Małgorzatą Linde. Gdyby nie porwały - no, może uratowały byłoby właściwszym słowem -
tego biednego osieroconego chłopczyka i nie zostawiły go na progu domu Malcolma i
Abigail, Hetty i Małgorzata nie zostałyby jego honorowymi matkami chrzestnymi, a to
właśnie, jak wszyscy wiedzą, ostatecznie położyło kres ich kłótni.
Jednakże utrzymanie pokoju nie jest rzeczą łatwą, tak więc obie damy, od dnia, w którym
zdecydowały się pogodzić ze sobą, odnosiły się do siebie z przesadną uprzejmością i z wielką
uwagą obserwowały wzajemnie swoje poczynania.
Hetty zastanawiała się właśnie, jak odpowiedzieć na ostatnią uwagę Małgorzaty, kiedy nagle
panującą wokół ciszę przeszył jakiś dziwny, obcy dźwięk, którego żadna z pań nigdy
wcześniej nie słyszała.
Trzy przyozdobione kwiatami i koronkami głowy obróciły się w poszukiwaniu źródła tego
straszliwego hałasu. To był automobil, błyszczący, żółty automobil, który zbliżał się do nich z
wielką szybkością! Oczy kierowcy zasłonięte były goglami, a jego biały szalik powiewał na
wietrze. Automobil zatrąbił głośno i minął je wśród okropnego kurzu i hałasu, co tak
przestraszyło Czarnulkę, że o mało nie pociągnęła powoziku do rowu.
- Automobil! W Avonlea! - krzyknęła Małgorzata z oburzeniem i niedowierzaniem.

background image

10
Sara patrzyła jak zahipnotyzowana na znikający za wzgórzem lśniący samochód.
- Jaki piękny! - westchnęła. - Podobny do tego, jaki mieliśmy w Montrealu.
- Co za głupota, bezmyślność, nieostrożność! -oburzała się Hetty. - Muszę dowiedzieć się, kto
kierował tym diabelskim wynalazkiem, nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobię
w życiu.
Rozdział drugi
Alek King stał na trawniku przed swoim domem i z uśmiechem witał gości przybywających
na przyjęcie, które on i jego żona Jana wydawali z okazji zaręczyn Alicji Hardy. Gdyby od
niego zależało, wolałby nieco inaczej spędzić to urocze, słoneczne, sobotnie popołudnie, ale
Jana była najlepszą przyjaciółką matki przyszłej panny młodej, a gdy Jana raz coś
postanowiła...
Podniósł rękę do szyi, żeby rozluźnić sztywny kołnierzyk koszuli. Westchnął głęboko.
Zobaczył zbliżającego się ku niemu Nataniela Hardy'ego, który, uśmiechając się szeroko,
wyciągnął dłoń na powitanie. Nic dziwnego, że się uśmiecha, pomyślał niezbyt życzliwie
Alek, cieszy się, że nie będzie musiał płacić za to przyjęcie.
Nataniel Hardy był bogaty, ale liczył się z każdym groszem. Alek zdawał sobie sprawę, że
być może powinien darzyć większą sympatią męża najlepszej przyjaciółki swojej żony, ale
nie lubił Nataniela i nie mógł na to nic poradzić. Skrzywił
U
się, kiedy pan Hardy energicznie potrząsnął jego dłonią.
Za Natanielem stanęła jego córka Alicja, chuda i wysoka, nieśmiała młoda kobieta, która
zawsze wyglądała tak, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Alek domyślił się, że
towarzyszący jej dwudziestoletni mniej więcej kawaler o poważnym wyrazie twarzy jest jej
narzeczonym.
- Drogi Alku - zagrzmiał Nataniel Hardy tubalnym głosem - chciałbym przedstawić ci mojego
przyszłego zięcia, Edwarda P Frasera. Możesz mówić do niego Teddy.
Alek uśmiechnął się z przymusem i uścisnął wilgotną dłoń młodego człowieka.
- Miło mi cię poznać, Teddy. Witaj na farmie Kingo w.
- To bardzo ładnie z waszej strony, że urządziliście to małe przyjęcie. - Nataniel poklepał
Alka po plecach. - Frawda, mamuśku?
Alek odwrócił się i zobaczył panią Hardy, która zmierzała ku niemu z twarzą rozjaśnioną
promiennym uśmiechem.
- O tak - odparła z rozczuleniem. - Prawda, Alicjo?
Biedna Alicja zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Uczepiona ramienia narzeczonego,
kiwała tylko głową i uśmiechała się z zakłopotaniem.
- Mamy niespodziewanego gościa, Alku - ciągnęła pani Hardy. - Właśnie przed chwilą
przyjechał wujek Teddy'ego, który jest sławnym artystą. Ogromnie cieszymy się, że weźmie
udział w naszym przyjęciu, no i oczywiście w jutrzej-
12
szym weselu. Nie masz chyba nic przeciwko temu. - Mówiąc to pani Hardy wskazała
ubranego na biało mężczyznę, który razem ze swoim żółtym automobilem skupiał na sobie
uwagę gości. Alkowi przyszło do głowy, że gdzieś już widział tego człowieka, ale nie mógł
sobie przypomnieć gdzie.
- Nie, skądże! - odparł uświadomiwszy sobie, że pani Hardy oczekuje od niego jakiejś
odpowiedzi. Wskazał głową automobil. - Muszę przyjrzeć się bliżej temu wehikułowi. Proszę
mi wybaczyć, pójdę poszukać Jany.
Alek uścisnął jeszcze kilka rąk i uciekł do domu.

background image

Pan i pani Hardy, przedzierając się przez tłum, ruszyli w kierunku znakomitego gościa. Kiedy
do niego dotarli, Nataniel szybko przedstawił siebie i żonę i zanim mężczyzna zdążył
cokolwiek powiedzieć, rozpoczął konwersację.
- Muszę panu pogratulować - rzekł. - Słyszałem, że sam gubernator odwiedził pańską
wystawę w Charlottetown. Miło jest wiedzieć, że jeden z synów Avonlea cieszy się tak
wielkim uznaniem.
Mężczyzna spojrzał na pana Hardy'ego z ledwo skrywanym rozbawieniem. Na jego twarzy
zaczynały się dopiero pojawiać pierwsze delikatne zmarszczki. Pomimo swoich prawie
pięćdziesięciu lat był wciąż chłopięco przystojny, a lekko ironiczny uśmiech, jaki gościł na
jego ustach, nadawał mu jeszcze bardziej młodzieńczy wygląd.
- Jest pan niezwykle uprzejmy, panie Hardy, ale nie sądzę, bym mógł nazywać siebie synem
Avon-
13
lea. Udało mi się skutecznie omijać to miejsce przez trzydzieści kilka lat.
- O, niech pan nie mówi takich rzeczy, panie Penhallow - roześmiał się rubasznie pan Hardy. -
Kto urodził się na naszej wyspie, ten do końca życia pozostanie wyspiarzem.
- Dobry Boże, mam nadzieję, że nie! - krzyknął pan Penhallow, patrząc ponad głową pana
Hardy'ego na tłum gości.
- Nasza Alicja ogromnie cieszy się z pańskiej wizyty - gruchała stojąca obok męża pani
Hardy.
- Doprawdy? - Pan Penhallow uniósł brwi i roześmiał się z rozbawieniem. - Czarująca
dziewczyna. Dokładnie taka, na jaką zasłużył mój siostrzeniec.
Jeśli w słowach tych kryła się jakaś dwuznaczność, pozostała ona nie zauważona przez panią
Hardy, która nagle stwierdziła ze zdumieniem, że jej serce zaczyna szybciej bić w obecności
tego dziwnego człowieka. Zatrzepotała rzęsami i posłała mu zalotne spojrzenie, jakim od co
najmniej dwudziestu pięciu lat nie obdarzyła żadnego mężczyzny.
- Nie co dzień spotyka się takiego sławnego artystę jak pan - zaszczebiotała. - A w dodatku
ma pan jutro zostać członkiem naszej rodziny.
Pan Penhallow nic nie odpowiedział, tylko spojrzał na panią Hardy nieco zdziwionym
wzrokiem.
- No, mamusiu, pozwólmy teraz naszemu gościowi porozmawiać z innymi osobami -
zagrzmiał pan Hardy. - Chodźmy, przedstawię pana kilku starym znajomym.
14
Pani Hardy z bezradnym uśmiechem patrzyła na oddalających się mężczyzn.
Kiedy Hetty King wjechała na podwórze, jej twarz nadal pałała gniewem. Nagle Sara zerwała
się z miejsca tak gwałtownie, że o mało nie strąciła z ławki biednej Małgorzaty.
- Ciociu Hetty, tam jest ten samochód! - krzyknęła. I rzeczywiście, pod jabłonią stał
błyszczący, żółty automobil.
Oczy Hetty rozbłysły radością.
- No proszę, widzę, że mam szczęście. Ktokolwiek jest właścicielem tej ohydnej maszyny,
zaraz usłyszy ode mnie kilka słów prawdy.
Ich przybycie nie pozostało nie zauważone. Sławny wuj Teddy'ego, wciąż otoczony tłumem
ciekawskich, patrzył z zainteresowaniem, jak Hetty, Małgorzata i Sara zmierzają w kierunku
domu i zaczynają się witać z innymi gośćmi. Pani Hardy, zobaczywszy Hetty, natychmiast
pośpieszyła w jej stronę.
- Gdzie jest Oliwia? - zapytała płaczliwym głosem, zanim Hetty zdążyła powiedzieć choćby
„dzień dobry" czy „jak się masz". - Tylko mi nie mów, że nie przyjdzie.
- Niestety, pani Hardy, Oliwia wyjechała - odpowiedziała Hetty szorstko. Jej myśli krążyły
wokół ważniejszej sprawy - natychmiast musi się dowiedzieć, kto o mało nie zepchnął jej
powoziku do rowu!

background image

- To straszne - jęczała pani Hardy. - Miałam nadzieję, że opisze nasze małe spotkanie w
swojej rubryce towarzyskiej.
15
Pan Penhallow nie spuszczał oczu z Hetty.
- Czy pamięta pan Klarę Potts? - Grzmiący głos Nataniela Hardy'ego przerwał jego
rozmyślania. Odwrócił się i ujrzał obok siebie uśmiechającą się szeroko kobietę.
- Klara... Potts. Tak, oczywiście. Jak miło znowu cię zobaczyć - powiedział schylając się i
całując jej dłoń.
- To już tyle lat - rzekła pani Potts drżącym ze wzruszenia głosem, a jej twarz stała się niemal
tak purpurowa, jak przybrany piórami kapelusz, który miała na głowie.
Małgorzata zmierzała właśnie w stronę nakrytego do podwieczorku stołu, kiedy zobaczyła
mężczyznę w białym garniturze rozmawiającego z Klarą Potts i stanęła jak wryta. Zmrużyła
oczy. Zawsze była dumna ze swojej pamięci do twarzy. Teraz również od razu rozpoznała
osobę, z którą gawędziła Klara, i była wstrząśnięta swoim odkryciem. Szybko jednak przyszła
do siebie i, nie tracąc ani chwili, pośpieszyła w kierunku rozmawiającej pary. Kiedy znalazła
się obok nich, bez ceregieli wyciągnęła rękę do mężczyzny i uśmiechnęła się promiennie.
- Witaj - powiedziała. - Znaliśmy się wiele lat temu.
Mężczyzna przyjrzał się jej uważnie i ucałował jej dłoń.
- Jakże mógłbym cię zapomnieć... Małgorzato, Małgorzato... Nigdy nie miałem pamięci do
nazwisk... ale wcale się nie zmieniłaś.
16
- Jak miło to słyszeć! - krzyknęła rozpromieniona Małgorzata. - Musisz mieć bardzo dobrą
pamięć! Teraz nazywam się Małgorzata Linde. Wyszłam za mąż za Tomasza Linde'go, Panie,
ś

wieć nad jego duszą.

- Mówiliśmy właśnie o tym - powiedziała Klara Potts - jak to Hetty King i ten dżentelmen
flirtowali niegdyś ze sobą.
- Dopóki ja tego nie przerwałam, Klaro! - wykrzyknęła Małgorzata, trącając łokciem
nieszczęsnego pana Penhallowa.
Ale on nawet nie zwrócił na to uwagi. Znowu wpatrywał się w Hetty, stojącą wśród innych
gości na trawniku przed domem.
- Ten szaleniec o mało nie zepchnął nas do rowu. Ledwo zdołałam zatrzymać konia.
Alicja Hardy słuchała tej opowieści z pobladłą twarzą. Przyszła panna młoda była pierwszą
osobą, której Hetty postanowiła opowiedzieć, co ją spotkało.
- Strasznie mi przykro, panno King, ale jestem pewna, że wuj mojego narzeczonego nie zrobił
tego celowo - piszczała przestraszona Alicja.
- A któż jest twoim narzeczonym, kochanie? Nie miałam jeszcze przyjemności go poznać.
Spodziewam się, że ma więcej rozumu niż jego wuj!
Alicja przywołała narzeczonego, który natychmiast pośpieszył w jej stronę.
- Panno King, chciałabym przedstawić pani mojego przyszłego męża, Edwarda P. Frasera.
2 — Ostatni portret
17
Hetty wyciągnęła rękę do młodego człowieka.
- A co oznacza to „P"? - zapytała.
- Penhallow, proszę pani. To nazwisko panieńskie mojej matki.
Hetty uśmiechnęła się cierpko.
- Znałam kiedyś jednego Penhallowa - rzekła.
- Pamiętam te okropne dowcipy, jakie robiłyście sobie z Hetty - powiedziała pani Potts. -
Kiedyś Hetty włożyła ci do torby z drugim śniadaniem martwą mewę.
Klara i Małgorzata parsknęły głośnym śmiechem.

background image

- Ależ, Klaro - powiedziała Małgorzata, z trudem chwytając powietrze - ten dowcip ze
ś

wińskim okiem w piórniku był dużo lepszy.

Obie panie roześmiały się na cały głos. Wuj Teddy'ego nadal uśmiechał się uprzejmie, nie
zwracając uwagi na ich nieco dziwne zachowanie.
Małgorzata oprzytomniała pierwsza. Powędrowała wzrokiem za jego spojrzeniem i ujrzała
Hetty rozmawiającą z narzeczonym Alicji Hardy. Ponownie zerknęła na stojącego obok
mężczyznę, a potem znów na Hetty. Nie było wątpliwości - pan Penhallow patrzył na pannę
King.
Klara Potts również to zauważyła i rzuciła Małgorzacie porozumiewawcze spojrzenie. śadna
z pań nie powiedziała ani słowa, ale obie wiedziały już, co mają robić. Chichocząc nerwowo,
pożegnały pana Penhallowa i ruszyły wprost ku nie podejrzewającej niczego Hetty, która
zakończyła właśnie rozmowę i zmierzała w stronę stołu.
18
I
Małgorzata podeszła do niej. Tuż za nią stanęła Klara Potts.
- Hetty, czy wiesz, kim jest ten człowiek? - Małgorzata wskazała wysokiego mężczyznę w
białym garniturze.
- Który, Małgorzato? - spytała Hetty, całkowicie pochłonięta myślą o tym, żeby nie
przechylić trzymanej w ręku filiżanki z herbatą.
Sara, która właśnie zastanawiała się, po jakie ciasteczko ma sięgnąć, spojrzała we wskazanym
przez Małgorzatę kierunku i zobaczyła pana Pen-hallowa, który popijał herbatę i przyglądał
się im z zainteresowaniem.
- To ten w białym garniturze, ciociu Hetty! -krzyknęła. - Właśnie on prowadził automobil.
Patrzy prosto na ciebie.
Wzrok Hetty spoczął na stojącym samotnie eleganckim mężczyźnie.
- Ach, więc to on. Doskonale. Zaraz się dowie, co o nim myślę.
I Hetty z gniewnym błyskiem w oczach ruszyła ku swojej ofierze. Małgorzata i Klara Potts
spojrzały na siebie rozradowane i wraz z Sarą podążyły za Hetty.
- Mogłam była się domyślić, że to on - prychnę-ła Hetty. - Spójrzcie tylko, jaką ma butną
minę. Wiem już, że to wuj narzeczonego Alicji, ale jak on się właściwie nazywa?
- Romney! - powiedziała Małgorzata wesoło. Hetty zatrzymała się raptownie. Sara mogłaby
przysiąc, że nie tylko jej twarz, ale także róże na jej kapeluszu zbladły na dźwięk tego
imienia.
19
- Romney...? - powtórzyła ledwo słyszalnym głosem.
- Romney Penhallow! - oświadczyła pani Potts, a efekt tych słów przeszedł jej najśmielsze
oczekiwania.
Rozdział trzeci
Filiżanka zaczęła drżeć w ręku Hetty.
- O Boże! - wyszeptała panna King i zawróciła, gotowa do natychmiastowej ucieczki, ale obie
panie niezwłocznie zastąpiły jej drogę.
- Musisz przyznać, że jest dużo przystojniejszy niż kiedyś - powiedziała Małgorzata. - Zdaje
się, że nawet nie zaczął łysieć.
Pani Potts chwyciła Hetty za łokieć.
- Podejdź do niego i przywitaj się. Jest teraz sławnym artystą. Objechał cały świat!
Hetty zerknęła przez ramię na stojącego w ogrodzie mężczyznę, który wciąż nie odrywał od
niej wzroku. Ich oczy spotkały się i Hetty szybko odwróciła głowę.
- Nic mnie to nie obchodzi. Może być nawet królem Anglii! - powiedziała zduszonym
głosem. - Kiedy byłam w siódmej klasie, poprzysięgłam sobie, że nigdy więcej się do niego
nie odezwę, i zamierzam dotrzymać słowa.

background image

Małgorzata spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Myślałam, Hetty, że zapomniałaś już o tamtej historii. To było trzydzieści lat temu.
- Na Boże Narodzenie minie trzydzieści sześć -oznajmiła Hetty.
20
- Nie rozumiem cię. - Małgorzata potrząsnęła głową.
Pani Potts pochyliła się do przodu. W jej oczach zapaliły się figlarne błyski.
- Czy nie sądzisz, Małgorzato - spytała - że już najwyższy czas, aby Hetty puściła to wszystko
w niepamięć?
- Oczywiście, że tak sądzę - odparła z naciskiem Małgorzata. - Chodź, Hetty. Nie wstydź się.
Chwyciła Hetty za jedną rękę, a pani Potts za drugą i zaczęły prowadzić ją, a właściwie
ciągnąć, w stronę Romneya Penhallowa.
Sara podążała za nimi, drżąc z przejęcia. Oto pozna wreszcie człowieka, który rozpętał
trwającą trzydzieści lat wojnę!
- Małgorzato Linde - wysyczała z wściekłością Hetty - jeśli cenisz sobie moją przyjaźń, nie
waż się...
Na widok zmierzających ku niemu trzech pań Romney Penhallow uśmiechnął się jeszcze
bardziej ironicznie niż zwykle.
- Proszę, puśćcie mnie! - błagała chrapliwym szeptem Hetty, ale na próżno.
Małgorzata popchnęła ją lekko do przodu i Hetty stanęła twarzą w twarz z Romneyem
Penhallo-wem.
- Oto ktoś, z kim, jak sądzę, chciałbyś odnowić znajomość - powiedziała Małgorzata, trącając
go łokciem i mrugając porozumiewawczo.
- Wielkie nieba! - krzyknął Romney, uśmiechając się szeroko i robiąc zaskoczoną minę. - Toż
to Hetty King! Ileż to lat się nie widzieliśmy. Jestem
21
Romney Penhallow. - Wyciągnął rękę do Hetty, ale ona udała, że tego nie zauważa.
Rozglądała się dokoła, rozpaczliwie szukając drogi ucieczki. Sara pociągnęła ją za rękaw.
- Ciociu - szepnęła błagalnie, lecz Hetty nie miała najmniejszego zamiaru złamać danego
sobie słowa i odezwać się do Romneya. Milczała uparcie, a milczenie było tym, czego
Małgorzata Linde nie znosiła najbardziej na świecie.
- Niestety, Hetty jest trochę przygłucha - powiedziała bardzo głośno.
Pani Potts z trudem zdołała powstrzymać się od śmiechu. Romney zrobił współczującą minę,
a Hetty wprost kipiała ze złości.
- Prawdę mówiąc - ciągnęła Małgorzata - jest zupełnie głucha. Po prostu głucha jak pień!
Oczy Sary rozbłysły rozbawieniem.
- To stało się tak nagle... z dnia na dzień - powiedziała piskliwym głosem, z sympatią
przyglądając się zmarszczkom w kącikach oczu mężczyzny. Ten człowiek z pewnością
bardzo lubił się śmiać.
Hetty spojrzała na Sarę ze zdumieniem, nie mogąc uwierzyć, że jej własna siostrzenica tak
bezwstydnie z niej kpi.
Oczywiście pani Potts również nie omieszkała wtrącić swoich trzech groszy.
- Tak, tak, moją przyjaciółkę spotkało wielkie nieszczęście, i to ledwo wkroczyła w swoje
złote lata.
- Cóż, ja nie widzę wielkiej różnicy - powiedział Romney. - Ona i tak nigdy nie słuchała, co
się do niej mówi.
22
Małgorzata Linde i Klara Potts wybuchnęły śmiechem.
Hetty, nie wiedząc, co ma zrobić, upiła łyk herbaty i o mało się nie zakrztusiła. Pozostali
goście zorientowali się już, że dzieje się coś ciekawego, i zaczęli wyciągać szyje, żeby
zobaczyć, o co chodzi.

background image

W ogrodzie zapadła cisza. Hetty spojrzała z wściekłością na przyjaciółki, nakazując im
wzrokiem, żeby natychmiast zaprzestały tych niestosownych żartów. Ale nic ich już nie
mogło powstrzymać.
- Na dodatek całkiem zdziwaczała - zarechotała Małgorzata. - Nigdy nie wiadomo, co może
jej przyjść do głowy!
- Czyli nie zmieniła się ani trochę - powiedział Romney wesoło, a obie panie ponownie
wybuchnęły śmiechem. Roześmiało się też kilka innych osób, stojących w pobliżu.
Twarz i szyja Hetty oblały się szkarłatem. Nigdy w życiu nie czuła się tak upokorzona.
Spojrzała -jak sądziła, po raz ostatni - na uśmiechającego się ironicznie mężczyznę,
zdecydowanym ruchem odstawiła filiżankę, rozlewając jej zawartość, i oddaliła się w
najbardziej dystyngowany sposób, na jaki potrafiła się zdobyć.
Sara, Małgorzata i Klara Potts spojrzały na siebie zdziwione. Inni goście unieśli brwi ze
zdumienia. Ci, którzy wiedzieli, o co chodzi, śmiali się i szeptali między sobą, pozostali byli
całkowicie zdezorientowani.
Hetty zaś przemaszerowała przez trawnik i wsiadła do powoziku.
23
- Na Boga, co to ma znaczyć? - zdumiała się pani Hardy. - Przecież ona dopiero co
przyjechała.
Romney Penhallow szybkim krokiem ruszył do samochodu.
- Hetty! Dokąd jedziesz? - wołała pani Hardy za oddalającym się powozikiem.
Romney zakręcił korbą i zapuścił motor. Następnie zręcznie wskoczył do środka i pomknął
podjazdem w dół.
W ogrodzie zawrzało jak w ulu - gubiono się w domysłach, plotki krążyły z ust do ust.
Huk silnika oderwał uwagę pana Hardy'ego od ciasteczka z kremem, które właśnie zajadał.
- Co tu się, u diabła, wyprawia? - wymamrotał. Alek King wyszedł przed dom i zobaczył, jak
uczestnicy zaręczynowego przyjęcia biegną za odjeżdżającym samochodem.
- A to co? Jano! - krzyknął i znikł z powrotem w domu.
Rozdział czwarty
Jedna z wstążek przy jej kapeluszu rozwiązała się i powiewała na wietrze, ale Hetty nie
zwracała na to uwagi. Marzyła tylko o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu, chociaż
ogłuszający huk motoru za plecami mówił jej, że nie będzie to takie proste. Obejrzała się i
zobaczyła Romneya zbliżającego się do niej w szalonym tempie. Zmusiła Czarnulkę do
szybszego biegu, ale biedne zwierzę nie miało żadnych szans w wyścigu ze lśniącą maszyną.
Nieoczekiwanie gniew Hetty zaczął z wolna ustępować
24
miejsca podnieceniu. Przypomniała sobie, jak bardzo lubi się ścigać. Przez krótką chwilę
wydawało jej się nawet, że może wygrać.
Ale huk motoru rozbrzmiewał coraz bliżej i bliżej, aż w końcu ujrzała Romneya jadącego tuż
obok niej. Mężczyzna nacisnął klakson i roześmiał się wesoło.
- No, Hetty King, nie bądź taka uparta! Odezwij się wreszcie.
Co za bezczelny, zuchwały typ, pomyślała Hetty.
- To mi pochlebia! - krzyknął, posyłając jej swój irytujący uśmiech. - Nie spodziewałem się,
ż

e mnie jeszcze pamiętasz, a tym bardziej, że nadal żywisz do mnie urazę.

Hetty pędziła na złamanie karku, nie pozwalając wyprzedzić się ani o centymetr. Przed nimi
wyłonił się wąski mostek i oboje, Hetty i Romney, chcieli dotrzeć do niego pierwsi.
- No, Hetty! Odezwij się! - wołał Romney.
Ale Hetty nadal milczała. Nagle automobil gwałtownie przyśpieszył i minął ją, wzniecając
tumany kurzu. Zacisnęła zęby, patrząc z niedowierzaniem, jak Romney zawrócił i zatrzymał
samochód na samym środku mostu. Z wściekłością ściągnęła lejce. Biedna Czarnulka w
ostatniej chwili zatrzymała się, rżąc i szarpiąc uzdę.

background image

Romney zręcznie wyskoczył z samochodu i podszedł do przestraszonego konia.
- Prr, prr - odezwał się łagodnie. Czarnulka dumnie potrząsnęła grzywą.
Lecz Hetty, cofając się w popłochu na drugą stronę powozu, nie wyglądała wcale dumnie i
dostoj-
25
nie. Z wściekłością patrzyła spod przekrzywionego na bok kapelusza na zbliżającego się
Romneya.
- Może teraz się do mnie odezwiesz - powiedział Romney z uśmiechem i wyciągnął rękę,
ż

eby pomóc Hetty wysiąść z powozu, ale ona nie miała najmniejszego zamiaru skorzystać z

jego pomocy. Postanowiła wysiąść z przeciwnej strony. Nie widziała jednak, że powóz
zatrzymał się tuż nad brzegiem rzeki, i jej stopa, zamiast natrafić na twardy grunt, zawisła w
powietrzu. Przeraźliwy krzyk wyrwał się z jej ust i Hetty runęła wprost do wody.
Romney, równie jak ona sama zaskoczony tym niespodziewanym obrotem sprawy, obiegł
dookoła powóz i zobaczył, jak Hetty prychając wynurza się na powierzchnię.
Tymczasem nad rzekę dotarli już pierwsi spośród biegnących za samochodem uczestników
przyjęcia i poczuli się hojnie wynagrodzeni za trudy pościgu. Tylko nieliczni potrafili
powstrzymać się od śmiechu na widok ociekającej wodą Hetty.
Romney zdjął marynarkę i ruszył wzdłuż brzegu. Hetty desperacko usiłowała utrzymać
równowagę, ale nasiąknięta wodą koronkowa suknia utrudniała jej to zadanie.
Sara i Małgorzata, które właśnie nadbiegły na miejsce wypadku, stały teraz na brzegu, z
trudem chwytając oddech, i z otwartymi ustami przyglądały się tej niezwykłej scenie.
- Panie Penhallow! - krzyknęła Sara zauważywszy Romneya. - Niech pan mojej cioci
pomoże, proszę!
26
- Nie martw się - odparł Romney. - Uratuję ją.
- Ty... idioto! - wrzasnęła Hetty, kiedy mężczyzna zbliżył się do brzegu.
Romney uśmiechnął się szeroko.
- Ona mówi! To cud! - obwieścił i rycersko wskoczył do wody.
- Chyba się upiłeś! - warknęła Hetty, kiedy brnął ku niej, zanurzony po pas w mulistej
wodzie.
- Tutaj? Na tej wyspie wstrzemięźliwości? Mało prawdopodobne! - odparł i wyciągnął do niej
rękę. Kasztanowe włosy opadły mu na czoło, a na ustach wciąż igrał wesoły uśmiech. Hetty
chwyciła go za ramię i z całej siły pociągnęła ku sobie. Teraz on runął twarzą do wody.
Tłum na brzegu wybuchnął serdecznym śmiechem.
Romney, ciągle się uśmiechając, usiłował niezdarnie odzyskać równowagę. Stanął wreszcie
na nogi, lecz niechcący przydeptał suknię Hetty.
- Stoisz na mojej spódnicy! - wrzasnęła.
Ale było już za późno. Szwy pękły i dolna część sukni oderwała się od stanika. Hetty, nie
zdając sobie sprawy, że jej spódnica pozostała na dnie, przydepnięta stopą Romneya, ruszyła
zdecydowanie naprzód, zapadając się w mulistym podłożu. Zaczęła wspinać się na brzeg,
chwytając się rosnących wzdłuż rzeki trzcin, i dopiero gdy usłyszała kolejny wybuch
ś

miechu, uświadomiła sobie, co się stało.

Romney brnął w jej kierunku.
- Nie waż się do mnie zbliżać - wysyczała. Mężczyzna wyłowił z wody spódnicę i wręczył ją
Hetty.
27
- To chyba twoje - powiedział z uśmiechem.
Rozległy się głośne oklaski. Hetty chwyciła ubłocony kawałek materiału i rzuciwszy
Romney-owi złowrogie spojrzenie, z godnością pomaszerowała w stronę swojego powoziku,
na próżno próbując owinąć się mokrą spódnicą. Zgromadzeni na brzegu rzeki widzowie nie

background image

posiadali się z uciechy. Któż mógł przypuszczać, że zaręczynowe przyjęcie Alicji Hardy
dostarczy tylu niezapomnianych wrażeń?
W kuchni Różanego Dworku było jasno i przytulnie. Oliwia sprzątała po kolacji, a Sara
zmywała naczynia i opowiadała o tym, co zdarzyło się nad rzeką. Tylnymi drzwiami wszedł
właśnie Alek King i położył przy starym piecu naręcze drewna.
- Ciocia Hetty była cała mokra - powiedziała Sara ściszonym głosem. Zachichotała i zakryła
usta dłonią.
Oliwia, wbrew samej sobie, również się roześmiała.
- Och, Saro, aż trudno mi w to uwierzyć. Biedna Hetty! - Spojrzała na pusty talerz na końcu
stołu. - Zostawię jej kolację na piecu, na wypadek gdyby zdecydowała się jednak coś zjeść.
Alek pokręcił głową z rozbawieniem, podszedł do otwartego paleniska i strząsnął z rąk
kawałki kory.
- No tak. Hetty i Romney Penhallow znowu się spotkali! Po tylu latach! Wiedziałem, że skądś
Rozdział pi
28
znam tego człowieka, tylko nie potrafiłem sobie przypomnieć skąd.
Hetty King, która właśnie schodziła na dół, usłyszała dobiegające z kuchni ściszone głosy i
stłumiony śmiech. Zatrzymała się w połowie pogrążonych w ciemnościach schodów,
ś

ciskając w ręku chusteczkę, po czym cicho podkradła się do drzwi.

- Wujku, czy oni naprawdę byli w sobie zakochani? - spytała Sara. - Małgorzata Linde
powiedziała, że łączyła ich wielka miłość.
Hetty uniosła brwi. W ostatniej chwili zdołała powstrzymać się od kichnięcia, które
niewątpliwie zdradziłoby jej obecność za drzwiami.
Alek potrząsnął głową.
- Cóż, jeśli nawet byli w sobie zakochani, to okazywali swoje uczucia w niezwykle osobliwy
sposób. Jednego dnia wydawali się najlepszymi przyjaciółmi, a już następnego byli
największymi wrogami.
- Ale właściwie dlaczego przestali z sobą rozmawiać? - spytała Sara, odkładając na suszarkę
ostatni talerz. Zawsze chciała się tego dowiedzieć, ale nigdy nie udało jej się nakłonić cioci
Hetty do zwierzeń.
Alek zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie dawne zdarzenia.
- Chyba dlatego, że Romney Penhallow, aby wzbudzić zazdrość Hetty, zaprosił Małgorzatę
Linde na bal bożonarodzeniowy. Niestety, wywarło to skutek wręcz przeciwny do
zamierzonego. Hetty poprzysięgła sobie, że nigdy z życiu nie odezwie się ani do Małgorzaty,
ani do Romneya.
29
- A wszyscy wiemy, jaka jest Hetty - powiedziała Oliwia. - Przecież dopiero niedawno
zaczęła rozmawiać z Małgorzatą Linde.
- Biedny Romney błagał ją o wybaczenie, ale była nieugięta - dodał Alek.
Sara spojrzała rozmarzonym wzrokiem na tonący w świetle księżyca ogród.
- Jakie to romantyczne - westchnęła. - Może on powrócił, aby pozostać tu na zawsze.
- Może - powiedziała poważnie Oliwia, ale kiedy zobaczyła wyraz twarzy Alka i jego
wzniesione do nieba oczy, natychmiast znów zaczęła chichotać.
Hetty miała już dość tej rozmowy. Zdecydowanym krokiem weszła do kuchni.
- Słyszałam wasze szepty. Nie mam wątpliwości, że dzięki Małgorzacie Linde wszyscy
mieszkańcy Avonlea plotkują dzisiaj na ten temat. - Wzięła do ręki filiżankę i nalała sobie
herbaty ze stojącego na piecu imbryka.
Alek odchrząknął.
- Czy nie sądzisz, Hetty, że zanadto przejmujesz się drobiazgami?
Hetty odwróciła się i spojrzała na brata z oburzeniem.

background image

- Zanadto przejmuję się drobiazgami? O mało się nie utopiłam, o mało nie skręciłam sobie
karku, całe miasto śmieje się ze mnie... i ty nazywasz to drobiazgami?!
- Musisz jednak przyznać, ciociu, że to było bardzo śmieszne - powiedziała Sara, ale Hetty
przeszyła ją lodowatym wzrokiem. - Nie mam na myśli
30
tego, że... mogłaś zrobić sobie krzywdę, ale to,że... spadła ci spódnica - dokończyła Sara
niepewnie.
Oliwia na próżno usiłowała powstrzymać się od śmiechu i ukryła twarz w serwetce.
- O, o tym jeszcze nie słyszałem - powiedział Alek, rozbawiony, ale natychmiast odwrócił się
i zaczął wyrównywać stos drewna.
Sara przygryzła wargę, lecz śmiech był tak zaraźliwy, że wkrótce i ona zaczęła chichotać.
Hetty z przyjemnością udusiłaby ich wszystkich, ale stała tylko i patrzyła na nich gniewnym
wzrokiem.
Oliwia opanowała się pierwsza. Uświadomiła sobie, że siostra, choć stara się tego nie
okazywać, czuje się głęboko urażona.
- Och, Hetty, my tylko tak sobie żartujemy - powiedziała, wciąż krztusząc się ze śmiechu. -
Jestem pewna, że do jutra wszyscy zapomną o całej tej sprawie.
Oliwia naprawdę wierzyła, że jest to możliwe, ale mimo to jej słowa nie zabrzmiały zbyt
przekonywająco.
Rozdział szósty
W jakimś większym mieście przewidywania Oliwii mogłyby okazać się prawdziwe. śycie
potoczyłoby się dalej, nastąpiłyby kolejne ciekawe wydarzenia i ludzie szybko zapomnieliby
o przygodzie, jaka spotkała jedną z ich znajomych. Ale Avonlea było zbyt małym
miasteczkiem, by można mieć nadzieję, że tak się stanie. I tak oto, kiedy Hetty
31
szła następnego ranka po zakupy, wszyscy, których spotykała po drodze, śmiali się na jej
widok, zakrywając usta dłonią.
Zbliżając się do sklepu, zauważyła grupkę uczniów ze swojej klasy, którzy rysowali coś na
białym płocie. Kiedy podeszła bliżej, dzieci zaczęły chichotać. Przyjrzała się nieporadnemu
rysunkowi i szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Przedstawiał on sylwetkę kobiety stojącej
na brzegu rzeki w bieliźnie i ociekającej wodą. Obok rysunku ktoś napisał węglem: „PANNA
KING W MAJTKAH". Hetty aż zatrzęsła się z oburzenia, ale zaraz uświadomiła sobie, że
jeśli nie chce utracić na zawsze swojego autorytetu, w żadnym wypadku nie może okazać, jak
bardzo jest zdenerwowana.
Wyprostowała się i ruszyła ku dzieciom, które natychmiast przestały się śmiać. Stanęła przed
małą piegowatą dziewczynką i wyjęła jej z ręki kawałek węgla. Potem podeszła do płotu i
zdecydowanym ruchem dopisała brakującą literę „C".
- Widzę, Matyldo Blewett, że będziemy musiały poświęcić więcej czasu ortografii -
powiedziała do zaskoczonej dziewczynki i oddała jej węgiel.
Następnie otrzepała ręce z czarnego pyłu i odeszła.
Dzieci patrzyły na nią ze zdumieniem i szacunkiem. Jeden z chłopców zaczął nerwowo
chichotać, ale umilkł, napotkawszy karcące spojrzenia kolegów.
Hetty nie była jednak wcale tak spokojna i opanowana, jak to się na pozór wydawało.
Zacisnęła zęby, kiedy usłyszała za sobą warkot nadjeżdżają-
32
cego samochodu. Nagle nienawistna maszyna wyłoniła się lub raczej wystrzeliła zza rogu
koło kuźni. Na dźwięk klaksonu dzieci rozpierzchły się na wszystkie strony, a idące ulicą
starsze panie aż podskoczyły z przerażenia.

background image

Hetty nie obejrzała się nawet i szła dalej zdecydowanym krokiem, z wysoko uniesioną głową.
Jednak Romney nie miał najmniejszego zamiaru zostawić jej w spokoju. Zahamował tuż obok
niej, wstał i zgiął się w głębokim ukłonie.
- Ledwo cię poznałem. Dawno nie widziałem cię suchej - powiedział.
- A ja dawno nie widziałam cię trzeźwego - odparowała Hetty, sama dziwiąc się, że takie
słowa mogły w ogóle przejść jej przez gardło.
Romney, zamiast się obrazić, wybuchnął serdecznym śmiechem.
- Punkt dla ciebie! - krzyknął. - Zawsze potrafiłaś się odgryźć, Hetty King.
W kącikach ust Hetty zaigrał ledwo zauważalny uśmiech, ale nie powiedziała już ani słowa,
tylko szybkim krokiem oddaliła się w stronę sklepu.
- To jasne jak słońce, że oni wciąż coś do siebie czują. Chcesz wiedzieć, co ja myślę? Ona po
prostu boi się do tego przyznać.
Dla podkreślenia wagi swoich słów pani Potts co chwila unosiła wskazujący palec i
energicznie kiwała głową, a pani Lawson słuchała z zapartym tchem barwnej opowieści o
tym, co zdarzyło się podczas zaręczynowego przyjęcia Alicji Hardy.
3 — Ostatni portret •
Niespodziewanie nad frontowymi drzwiami zadźwięczał dzwonek; pani Lawson rzuciła
Klarze Potts ostrzegawcze spojrzenie i odwróciła się w kierunku wejścia.
Hetty szybko zamknęła za sobą drzwi i przez chwilę stała bez ruchu, patrząc na ulicę.
- Witaj - zaszczebiotała pani Potts. Hetty drgnęła i odwróciła się od okna.
- Właśnie przysłano twój kapelusz. Zaraz ci go pokażę - powiedziała pani Lawson,
zadowolona, że może się czymś zająć. Doskonale rozumiała, że Hetty musi się czuć bardzo
zawstydzona.
Klara Potts uśmiechnęła się promiennie.
- Urządziliście wczoraj z Romneyem niezłe przedstawienie. Nie ubawiłam się tak od czasu,
kiedy świnia Pata Frewena wpadła na wielebnego pastora Leonarda.
To powiedziawszy, pani Potts, którą zawsze najbardziej bawiły własne dowcipy, wybuchnęła
gromkim śmiechem. Od strony drabiny, na którą wdrapała się pani Lawson, by zdjąć z półki
pudło z kapeluszem, dobiegł tłumiony chichot.
Policzki Hetty pokryły się rumieńcem, a jej oczy zwęziły z gniewu.
- śe też masz jeszcze czelność odzywać się do mnie po tym, co mi zrobiłaś.
Pani Potts wysoko uniosła brwi.
- A cóż ja takiego zrobiłam! - krzyknęła z udawanym oburzeniem. - To ty jesteś wszystkiemu
winna. Gdybyś była uprzejma dla Romneya, nie doszłoby do tego nieszczęścia.
Hetty spojrzała Klarze Potts prosto w oczy.
34
Niespodziewanie nad frontowymi drzwiami zadźwięczał dzwonek; pani Lawson rzuciła
Klarze Potts ostrzegawcze spojrzenie i odwróciła się w kierunku wejścia.
Hetty szybko zamknęła za sobą drzwi i przez chwilę stała bez ruchu, patrząc na ulicę.
- Witaj - zaszczebiotała pani Potts. Hetty drgnęła i odwróciła się od okna.
- Właśnie przysłano twój kapelusz. Zaraz ci go pokażę - powiedziała pani Lawson,
zadowolona, że może się czymś zająć. Doskonale rozumiała, że Hetty musi się czuć bardzo
zawstydzona.
Klara Potts uśmiechnęła się promiennie.
- Urządziliście wczoraj z Romneyem niezłe przedstawienie. Nie ubawiłam się tak od czasu,
kiedy świnia Pata Frewena wpadła na wielebnego pastora Leonarda.
To powiedziawszy, pani Potts, którą zawsze najbardziej bawiły własne dowcipy, wybuchnęła
gromkim śmiechem. Od strony drabiny, na którą wdrapała się pani Lawson, by zdjąć z półki
pudło z kapeluszem, dobiegł tłumiony chichot.
Policzki Hetty pokryły się rumieńcem, a jej oczy zwęziły z gniewu.

background image

- śe też masz jeszcze czelność odzywać się do mnie po tym, co mi zrobiłaś.
Pani Potts wysoko uniosła brwi.
- A cóż ja takiego zrobiłam! - krzyknęła z udawanym oburzeniem. - To ty jesteś wszystkiemu
winna. Gdybyś była uprzejma dla Romneya, nie doszłoby do tego nieszczęścia.
Hetty spojrzała Klarze Potts prosto w oczy.
34
- I ty, i Małgorzata Linde! Obie jesteście takie same!
Obróciła się na pięcie i ruszyła ku drzwiom.
- Hetty! - zawołała pani Lawson.
Hetty odwróciła się, jej oczy pałały gniewem.
- Twój kapelusz... - rzekła pani Lawson łagodnym głosem. Nie lubiła kłótni, zwłaszcza w
swoim sklepie.
Hetty podeszła do lady i chwyciła pudło. Jeszcze raz spojrzała gniewnie na Klarę Potts.
- Jesteście parą złośliwych, wścibskich plotkarek. Ot co! - powiedziała, po czym wyszła ze
sklepu, głośno zatrzaskując za sobą drzwi.
- O Boże - westchnęła pani Lawson.
- To przechodzi wszelkie pojęcie - rzekła Klara Potts urażonym głosem. - Gdyby Hetty King
była psem, ugryzłaby rękę, która ją karmi. Cóż, wszyscy jesteśmy tacy, jakimi zostaliśmy
stworzeni.
Na drugim końcu miasteczka, w mieszczącej się nad pocztą redakcji avonlejskiej „Kroniki",
Oliwia King czekała cierpliwie, aż wydawca gazety skończy czytać jej artykuł.
Była z siebie bardzo dumna. Z niemałym trudem udało jej się nakłonić gubernatora Wyspy
Księcia Edwarda do udzielenia jej wywiadu. Pojechała aż do Summerside, gdzie otwierał on
wielkie targi, z nadzieją, że zdoła namówić go na krótką rozmowę. Jej wyprawa uwieńczona
została sukcesem. Gubernator był czarujący, przedstawił swoją opinię na temat wielu
aktualnych zagadnień i poświęcił Oliwii więcej czasu niż bardziej doświadczonym
dziennikarzom z Charlottetown.
35
Pan Tyler skończył właśnie czytanie.
- To bardzo dobry wywiad, Oliwio - powiedział - ale wątpię, czy zostanie wydrukowany.
Oliwia, zaskoczona, zerwała się na równe nogi. Czy on żartuje?
- Jak to, panie Tyler? Wydawca potarł czoło.
- Zdecydowałem, że czas zamknąć gazetę. Oliwia spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Ale dlaczego? Nie rozumiem.
Pan Tyler jakby nagle przygarbił się i postarzał. Wstał i wolnym krokiem podszedł do szafki.
Poszperał pomiędzy dokumentami i podał Oliwii kartkę papieru.
- Gazeta z Carmody systematycznie podkrada nam ogłoszeniodawców.
Oliwia czytała kartkę ze zmarszczonym czołem.
- W jaki sposób?
- Oferuje niższe ceny. Towarzystwo Parowe Na-taniela Hardy'ego pierwsze zaczęło
zamieszczać tam ogłoszenia i reklamy, a inni niebawem poszli w jego ślady. Przykro mi,
Oliwio, ale dalsze wydawanie „Kroniki" nie ma sensu. Postanowiłem ulokować mój mały
kapitał w bardziej opłacalnym przedsięwzięciu.
Usiadł i oparł brodę na splecionych dłoniach.
Oliwia patrzyła na niego zdumionym wzrokiem. Pan Tyler mówił poważnie! Nie, to nie może
się stać. Ona na to nie pozwoli, musi znaleźć jakieś rozwiązanie. Spojrzała na liczby na
kartce, którą trzymała w ręku - ceny ogłoszeń w gazecie z Carmody. Były rzeczywiście dużo
niższe niż w „Kro-
36
nice". Nic dziwnego, że przedsiębiorcy chętniej zamieszczali tam ogłoszenia.

background image

- Dlaczego nie może pan obniżyć naszych cen? -spytała.
Pan Tyler uśmiechnął się do niej w irytujący, protekcjonalny sposób, który zawsze
doprowadzał ją do szału.
- Nie mogę sobie na to pozwolić - odrzekł krótko.
- Jednak liczba czytelników stale rośnie - upierała się Oliwia.
- Ale to ogłoszenia utrzymują gazetę przy życiu, bez nich jesteśmy skazani na śmierć -
odpowiedział takim tonem, jakim mówi się do dziecka. -Przykro mi, Oliwio.
Jak on może się tak łatwo poddawać, myślała Oliwia. Sama nie miała najmniejszego zamiaru
dać za wygraną. Chwyciła swój artykuł, wyprostowała się i uniosła dumnie głowę.
- Panie Tyler - powiedziała, a w jej oczach malowała się determinacja - zamierzam
opublikować ten artykuł, i to w tej gazecie.
Rozdział siódmy
Hetty stała na ganku Różanego Dworku i smutnym wzrokiem patrzyła na pogrążony w
ciemności ogród. Ani ciche cykanie świerszczy, ani odległy szum morza nie niosły ukojenia
jej zbolałej duszy. Przez całe życie starała się zasłużyć na ludzki szacunek. Jako jedyna
dziewczyna ze swojej klasy zo-
37
stała przyjęta do seminarium nauczycielskiego. Ukończyła je z wyróżnieniem i wróciła do
Avon-lea, aby objąć posadę nauczycielki. Uważała się za osobę powszechnie szanowaną, nie
przynoszącą wstydu swojej rodzinie, której korzenie głęboko wrastały w ziemię Wyspy
Księcia Edwarda. A teraz, w ciągu zaledwie jednego dnia, wszystko to zostało jej odebrane,
na zawsze straciła szacunek rodziny, uczniów, sąsiadów. I to przez tego niegodziwca
Romneya Penhallowa! Wzięła głęboki oddech i weszła do domu.
Oliwia i Sara siedziały przy owalnym stole w saloniku, pochylone nad wykrojem nowej
sukni. Sara podniosła wzrok i spojrzała na zarumienioną twarz cioci Oliwii.
- A ty tak bardzo się starałaś, żeby namówić gubernatora Mackenziego na ten wywiad -
powiedziała ze współczuciem, ostrożnie przypinając do jedwabiu cienki wykrój.
Oliwia, która po raz kolejny ukłuła się w palec, bezskutecznie próbowała skoncentrować się
na wykonywanym zajęciu.
- Mówiłam ci, Saro, że zupełnie nie wiem, co począć, ale nie pozwolę panu Tylerowi
zamknąć „Kroniki".
Hetty weszła do saloniku i zaczęła niespokojnie przechadzać się tam i z powrotem.
- Nie chcę słuchać o twoich kłopotach, Oliwio -powiedziała. - Mam dosyć własnych
problemów. Ty przynajmniej nie stałaś się pośmiewiskiem całego Avonlea - ciągnęła
załamując ręce. - Jak ja mam teraz pokazać się ludziom?!
38
stała przyjęta do seminarium nauczycielskiego. Ukończyła je z wyróżnieniem i wróciła do
Avon-lea, aby objąć posadę nauczycielki. Uważała się za osobę powszechnie szanowaną, nie
przynoszącą wstydu swojej rodzinie, której korzenie głęboko wrastały w ziemię Wyspy
Księcia Edwarda. A teraz, w ciągu zaledwie jednego dnia, wszystko to zostało jej odebrane,
na zawsze straciła szacunek rodziny, uczniów, sąsiadów. I to przez tego niegodziwca
Romneya Penhallowa! Wzięła głęboki oddech i weszła do domu.
Oliwia i Sara siedziały przy owalnym stole w saloniku, pochylone nad wykrojem nowej
sukni. Sara podniosła wzrok i spojrzała na zarumienioną twarz cioci Oliwii.
- A ty tak bardzo się starałaś, żeby namówić gubernatora Mackenziego na ten wywiad -
powiedziała ze współczuciem, ostrożnie przypinając do jedwabiu cienki wykrój.
Oliwia, która po raz kolejny ukłuła się w palec, bezskutecznie próbowała skoncentrować się
na wykonywanym zajęciu.
- Mówiłam ci, Saro, że zupełnie nie wiem, co począć, ale nie pozwolę panu Tylerowi
zamknąć „Kroniki".

background image

Hetty weszła do saloniku i zaczęła niespokojnie przechadzać się tam i z powrotem.
- Nie chcę słuchać o twoich kłopotach, Oliwio -powiedziała. - Mam dosyć własnych
problemów. Ty przynajmniej nie stałaś się pośmiewiskiem całego Avonlea - ciągnęła
załamując ręce. - Jak ja mam teraz pokazać się ludziom?!
38
Sara bardzo współczuła cioci Hetty, ale nie potrafiła wymyślić nic, co mogłoby ją pocieszyć,
skupiła więc swoją uwagę na problemach Oliwii. Te przynajmniej wydawały się możliwe do
rozwiązania.
- Dlaczego sama nie przejmiesz gazety? - spytała.
Oliwia uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
- Och, Saro, nie mam ani doświadczenia, ani pieniędzy. To szalony pomysł.
- Ale ja mam trochę pieniędzy. Jeśli ich potrzebujesz, napiszę po prostu do niani Luizy -
upierała się Sara
Oliwia serdecznie uścisnęła dziewczynkę.
- Tu nie chodzi o pieniądze, Saro, tu chodzi o mnie. Wątpię, czy potrafiłabym wydawać
gazetę.
- Jedno wiem na pewno - powiedziała Hetty posępnym głosem - jeśli człowiek ma
jakiekolwiek wątpliwości, powinien zrezygnować ze swoich planów. Zapamiętaj to, Saro. Ja
miałam złe przeczucia przed pójściem na to przyjęcie. Powinnam była zawierzyć mojej
intuicji i zostać w domu. - Znowu zaczęła niespokojnie przechadzać się po pokoju.
Oliwia spojrzała na starszą siostrę i westchnęła.
- Gdybyśmy rezygnowali ze swoich planów dlatego, że ogarniają nas wątpliwości, nigdy
byśmy niczego nie dokonali.
- Ale ty nie masz głowy do interesów. I nigdy nie miałaś - brzmiała szorstka odpowiedź.
Oliwia syknęła z irytacją. Znów ten protekcjonalny ton. Słyszała go już dziś tyle razy!
39
- Powinnaś dalej pisać te swoje historyjki - ciągnęła Hetty, nie zdając sobie sprawy, że jej
młodszą siostrę ogarnia coraz większa wściekłość.
Oliwia zerwała się z krzesła i podbiegła do Hetty.
- Nie nazwałabym wywiadu z gubernatorem prowincji historyjką - powiedziała lodowatym
głosem.
Hetty była tak pochłonięta rozczulaniem się nad sobą, że gwałtowna reakcja Oliwii
całkowicie ją zaskoczyła.
- Gdyby pan Tyler lepiej pilnował swoich interesów, gazeta nie znalazłaby się w takiej
sytuacji -ciągnęła Oliwia. - Na jego miejscu poszłabym do wszystkich ogłoszeniodawców i
wytłumaczyła, że ich nielojalność może doprowadzić „Kronikę" do upadku!
Sara i Hetty patrzyły na Oliwię, zdumione jej niespodziewaną, pełną pasji przemową.
- To dlaczego tego nie zrobisz? - spytała po chwili cichym głosem Sara.
Hetty zerknęła na Oliwię z ledwo skrywanym sceptycyzmem. Oliwia pochwyciła jej
spojrzenie i powzięła decyzję.
Odetchnęła głęboko i powiedziała:
- Wiesz co, Saro Stanley? A właśnie, że to zrobię. Będę się widzieć z Natanielem Hardym
jutro, na ślubie jego córki. Po prostu podejdę do niego i wyjaśnię mu całą sprawę najlepiej,
jak umiem.
Sara uściskała ciocię, która nie czuła się wcale tak pewna siebie, jak się to na pozór
wydawało. Hetty patrzyła na nie z powątpiewaniem.
40
- Uwierz mi na słowo, cała ta sprawa nie wyjdzie ci na zdrowie - ostrzegła.
- Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.
- Mój tata mawiał, że im większe ryzyko, tym większa nagroda — wtrąciła się Sara.

background image

Hetty rzuciła siostrzenicy chmurne spojrzenie.
- Im większe ryzyko, tym głupiej wygląda się po przegranej.
- Prawdziwym głupcem jest ten, kto nigdy nie podejmuje ryzyka - powiedziała Oliwia.
Hetty patrzyła w przestrzeń, unikając wzroku siostry.
- Och, czy ty nic nie rozumiesz? - spytała Oliwia, bliska łez. - Jesteś nauczycielką i kochasz
swoją pracę. Coś osiągnęłaś w życiu.
Hetty nic nie odrzekła. Tam, gdzie stała, nie docierało światło lampy i ani Oliwia, ani Sara nie
zauważyły, że na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiej rozpaczy.
Z drugiej strony pokoju dotarł do niej cichy głos Oliwii.
- Dzięki tej gazecie ja mam szansę zrobić coś ze swoim życiem.
Tego wieczoru mieszkanki Różanego Dworku wcześnie poszły do swoich sypialni.
Perspektywa otulenia się miękką puchową kołdrą była znacznie przyjemniejsza, niż zmaganie
się z kłopotliwą ciszą, jaka zwykle zapada po rodzinnych sprzeczkach.
Ale nie wszyscy mieszkańcy Avonlea uznali, że pora już udać się na spoczynek.
Rozświetloną księ-
41
ż

ycowym blaskiem drogą do Różanego Dworku szły właśnie Małgorzata Linde i Klara Potts.

Wokół słychać było tylko ciche cykanie świerszczy.
- Nazwała nas wścibskimi plotkarkami - oburzała się pani Potts, usiłując nadążyć za
stawiającą długie kroki Małgorzatą.
- Cóż, nie możemy zabronić jej tak sądzić - powiedziała ostro Małgorzata.
Weszły na ganek Różanego Dworku i energicznie zastukały do drzwi, nie zważając na to, że
w żadnym z okien nie pali się światło.
Oliwia pierwsza usłyszała stukanie. Nie mogła spać, martwiła się z powodu tak pośpiesznie i
nieoczekiwanie powziętej decyzji. Wyskoczyła z łóżka i narzuciła na siebie szlafrok,
zastanawiając się, któż to może składać im wizytę o tak późnej porze. Przechodząc obok
pokoju siostry, usłyszała skrzypienie sprężyn - najwidoczniej Hetty również postanowiła
wstać i zobaczyć, o co chodzi.
Oliwia otworzyła drzwi i ujrzała przed sobą Małgorzatę Linde, a obok niej Klarę Potts.
Małgorzata uśmiechała się beztrosko, jakby nie widziała nic nadzwyczajnego w swojej nocnej
wizycie.
- Przepraszam za najście, Oliwio. Nie mam zwyczaju włóczyć się po mieście w środku nocy,
ale ja... to znaczy Klara i ja... nie możemy pozwolić na to, żeby ten dzień... - urwała, bo oto
nagle obok Oliwii pojawiła się Hetty, wyglądająca dość osobliwie w swoim nocnym czepku, i
chwyciwszy za klamkę próbowała zatrzasnąć drzwi przed nosem Małgorzaty.
Zdeterminowana Małgorzata w ostatniej chwili postawiła stopę na progu.
42
- Hetty! - krzyknęła. - Proszę cię!
Hetty spojrzała na nią i lekko uchyliła drzwi. Z cienia wyłoniła się pani Potts.
- Przepraszamy za najście, ale Małgorzata i ja nie możemy pozwolić na to, żeby ten dzień
minął bez...
- Tomasz i ja - przerwała jej Małgorzata - zawsze staraliśmy się kończyć nasze sprzeczki
przed pójściem spać.
- Ten biedny człowiek zmarł prawdopodobnie z braku snu! - warknęła Hetty. - Co wy tu
robicie?
- Przyszłyśmy cię przeprosić - powiedziała pani Potts głosem słodkim jak miód.
- Zanim wybuchnie następna wojna trzydziestoletnia - dodała Małgorzata. - Przecież wszyscy
wiedzą, że Klara ma niewyparzony język...
Klara Potts otworzyła usta i równie szybko je zamknęła.

background image

- Ale prawdę mówiąc - ciągnęła Małgorzata -nie mogę znieść myśli o tym, że pójdziesz jutro
na to wesele i będziesz opowiadać o mnie niestworzone rzeczy za moimi plecami.
- Możesz się o to nie martwić, Małgorzato — powiedziała zimno Hetty. - Wcale nie
zamierzam tam iść.
Oliwia spojrzała zaskoczona.
- Co ty mówisz? Oczywiście, że pójdziesz!
- Dlaczego miałabyś nie pójść? - spytała bez ogródek pani Potts.
- Dlatego, że tak postanowiłam i już - odpowiedziała Hetty, ponownie próbując zamknąć
drzwi. -Teraz idźcie już obie do domu i nie mieszajcie się
43
do moich spraw. Pozwólcie nam przynajmniej trochę pospać.
Małgorzata dobrze znała Hetty i wiedziała, jak z nią postępować, a intuicja, z której zawsze
była tak dumna, pozwoliła jej i tym razem obrać właściwą taktykę.
- Cóż - powiedziała drwiąco, podczas gdy Hetty nadal mocowała się z drzwiami - nie
sądziłam, że doczekam dnia, kiedy Romney Penhallow cię pokona. Jestem zdumiona.
Starzejesz się, Hetty, ot co!
- Nie jesteś już taka twarda jak dawniej - dodała pani Potts.
Hetty nagle puściła drzwi, jej twarz zesztywniała.
- Dziękuję paniom na zainteresowanie moją osobą. Dobranoc.
To powiedziawszy odwróciła się i ruszyła schodami na górę. Oliwia, Klara i Małgorzata
westchnęły i wzruszyły ramionami.
Po jakimś czasie Hetty usłyszała trzask zamykanych drzwi i ciche kroki Oliwii na schodach.
W szczelinie pod jej drzwiami ukazało się światło lampy naftowej i zaraz zniknęło.
Stanęła przygnębiona przed lustrem. Zdjęła czepek i przygładziła włosy, przypatrując się
swojemu odbiciu. Sięgnęła po leżący na serwantce kapelusz, włożyła go na głowę i przyjrzała
mu się krytycznie. Na jednej z półek stała jej stara fotografia. Hetty przez chwilę spoglądała
na nią ze smutkiem, a następnie szybko schowała ją do szuflady.
44
Rozdział ósmy
Poranek w dniu ślubu Alicji Hardy zapowiadał się niezwykle pięknie. Smugi słonecznego
blasku przebłyskiwały pomiędzy rosnącymi wokół Różanego Dworku drzewami, kładąc na
ziemi złote plamy światła i iskrząc się w osiadłych na pnących różach kropelkach rosy.

Piotrek Craig, chłopiec zatrudniony przez Hetty i Oliwię do pomocy w gospodarstwie,
pogwizdując zaprzęgał Czarnulkę do powoziku. Cieszył się, że ma przed sobą cały wolny
dzień. Zastanawiał się właśnie, czy wybrać się na wycieczkę brzegiem morza w poszukiwaniu
małży, czy pójść na ryby z Felkiem Kingiem. Po chwili jednak przypomniał sobie, że Felek
prawdopodobnie również pójdzie na ślub Alicji Hardy, postanowił więc udać się na
wycieczkę.
Kiedy tak stał i rozmyślał o czekających go przyjemnościach, na ganek wyszła Oliwia.
Piotrek spojrzał na nią z zachwytem. Wyglądała prześlicznie w swojej jasnoliliowej,
ozdobionej perełkami sukni. Oczywiście Piotrek nie zwrócił uwagi ani na kolor sukni, ani na
zdobiące ją perły - po prostu Oliwia wydała mu się piękna.
- Pośpiesz się, Saro! - zawołała. - Nie możemy się spóźnić.
Drzwi otworzyły się i zamknęły z trzaskiem i na ganek wybiegła Sara. Piotrek zagwizdał z
uznaniem na widok jej białej koronkowej sukienki i wytwornego kapelusika.
45
Sara nie wydawała się urażona jego reakcją, ale czuła się w obowiązku przywołać go do
porządku.

background image

- Piotrze Craig, to szczyt złego wychowania gwizdać na widok damy. Sądziłam, że masz
więcej rozumu.
Piotrek potrząsnął głową. Sara nie powinna traktować go w ten sposób, pomyślał. Mówi
zupełnie takim samym tonem jak jej ciotka Hetty.
Dziewczynka wyciągnęła rękę do Piotrka, żeby pomógł jej wsiąść do powoziku, kiedy nagle
na ganku pojawiła się Hetty King we własnej osobie. Oliwia i Sara patrzyły na nią zdumione.
Po tym, co wydarzyło się w nocy, żadna z nich nie spodziewała się, że Hetty zdecyduje się
pojechać na ślub. Wyglądała bardzo ładnie i dostojnie, była staranniej niż zwykle uczesana i
wytwornie ubrana, na ramionach miała piękny szal, a na głowie nowy kapelusz. Nikt nie
powiedział ani słowa. Sara zapomniała o dobrym wychowaniu i zagwizdała.
Hetty roześmiała się nerwowo, najwidoczniej zadowolona z wrażenia, jakie na nich wywarła.
- Nie stójcie tak i nie gapcie się. Spóźnimy się na ślub - powiedziała, opierając się na ramieniu
Piotrka i wsiadając do powoziku.
Oliwia i Sara wymieniły zdziwione spojrzenia, potem Oliwia lekko szarpnęła lejce i powozik
ruszył. Piotrek stał i machał im ręką na pożegnanie, nie mogąc się już doczekać, kiedy
wreszcie pobiegnie na plażę.
Hotel „Białe Piaski" był imponującą budowlą. Jego symetrycznie rozmieszczone wieżyczki
wzno-
46
siły się majestatycznie ku niebu, a nieskazitelnie zielone trawniki opadały ku krystalicznie
niebieskim wodom oceanu. Było to wprost wymarzone miejsce na przyjęcie weselne, a
Nataniel Hardy, choć powszechnie uważany za skąpca, nie pożałował pieniędzy, by wyprawić
swojej jedynej córce najwspanialsze wesele, jakie kiedykolwiek odbyło się w Avonlea.
Wejście do hotelu zdobiły girlandy z polnych kwiatów i róż, przewiązanych powiewającymi
na wietrze jedwabnymi wstążkami. Na trawnikach stały długie stoły, nakryte śnieżnobiałymi
lnianymi obrusami i bogato zastawione kryształami i porcelaną. Pod rozłożystymi drzewami
ustawiono białe wiklinowe krzesełka, żeby ci spośród gości, którzy poczują się zmęczeni,
mogli usiąść w cieniu i odpocząć.
A na samym szczycie wzgórza stał lśniący, żółty automobil, ozdobiony szarfą z napisem
„Nowożeńcy".
W środku, w wielkiej sali balowej, rozpoczęła się już zabawa. Orkiestra, sprowadzona aż z
Halifak-su, grała z zapałem, a na marmurowym parkiecie wirowały w tańcu pięknie ubrane
pary - panie w powiewnych sukniach i panowie w eleganckich smokingach. Sara patrzyła na
to wszystko błyszczącymi oczami. Hetty stała obok niej zdenerwowana, a Oliwia
niespokojnie rozglądała się wokół, próbując wypatrzeć pana Hardy'ego.
Z tłumu wyłoniła się Klara Potts. Podeszła do Hetty i wzięła ją za rękę.
- Tak się cieszę, że w końcu nabrałaś rozumu i zdecydowałaś się przyjść - zaszczebiotała.
47
Hetty wyrwała rękę z dłoni Klary.
- Na miłość boską - powiedziała pani Potts - nie bądź taka sztywna. - Rozejrzała się po sali, a
potem zmierzyła Hetty od stóp do głów i zatrzymała wzrok na przyozdobionym różami
kapeluszu. Na jej twarzy pojawił się chytry uśmiech. - On cię nie ugryzie. Wręcz przeciwnie.
Wydaje się, że cię unika. Nie widziałam, żeby kręcił się gdzieś w pobliżu.
- To świetnie! - rzekła Hetty krótko.
- Jaka szkoda, że Małgorzata nie mogła przyjść. Jest trochę przeziębiona - powiedziała pani
Potts. - To na pewno przez to zimne nocne powietrze. -Spojrzała na Hetty oskarżycielsko.
Hetty prychnęła pogardliwie. To nie była jej wina, że Małgorzata Linde i Klara Potts miały
ochotę włóczyć się nocą po miasteczku.
- Widać jednak istnieje sprawiedliwość boska -powiedziała nie bez satysfakcji.

background image

Bystre oczy Sary spostrzegły po drugiej stronie sali pana i panią Hardych pogrążonych w
rozmowie z grupą gości.
- Tam jest, ciociu Oliwio. Tam jest pan Hardy! -szepnęła. - Idź i porozmawiaj z nim.
Wzięła Oliwię za rękę i, przeciskając się pomiędzy tańczącymi parami, zaczęła prowadzić ją
w kierunku rodziców panny młodej.
- Panna King! - huknął pan Hardy, zobaczywszy Oliwę. - Jak to miło, że pani przyszła.
Oliwia uśmiechnęła się niepewnie, zastanawiając się, czy Nataniel Hardy nie straci dobrego
humoru, kiedy usłyszy, co ona ma mu do powiedzenia.
- Przyjęcie jest doprawdy wspaniałe - rzekła.
48
Pan Hardy nachylił się do ucha Oliwii.
- Pewnie, że jest wspaniałe. Towarzystwo Parowe Nataniela Hardy'ego będzie musiało
podwoić swoje obroty, żeby za nie zapłacić. - Wyprostował się i wybuchnął gromkim
ś

miechem.

Pani Hardy poklepała męża po ramieniu, jakby chciała powiedzieć: „No, starczy już,
kochanie, co za dużo, to niezdrowo", po czym przeniosła wzrok na Oliwię.
- Spodziewam się, że napiszesz o tym przyjęciu jakiś ładny reportaż do naszej gazety -
powiedziała słodkim głosem.
Sara mocniej ścisnęła dłoń ciotki i Oliwia zrozumiała, że nie może nie wykorzystać takiej
okazji.
- Cóż, nie wiem, to znaczy... - zaczęła nerwowo, unikając wzroku pana Hardy'ego. - To nie
jest stosowny moment do rozmawiania o interesach, ale sądzę, że „Kronika" nie zamieści
reportażu ze wspaniałego wesela pani córki, ponieważ została zamknięta.
- To okropne! - krzyknęła pani Hardy. - Chcesz powiedzieć, że więcej się już nie ukaże?
- Obawiam się, że nie - odpowiedziała Oliwia, odzyskując pewność siebie. - Widzi pani,
większość naszych przedsiębiorców zdecydowała się zamieszczać swoje ogłoszenia i reklamy
w innej gazecie. A bez ogłoszeń i reklam „Kronika" jest skazana na śmierć - wyjaśniła,
cytując pana Tylera.
- Ale jak to się mogło stać? - spytała pani Hardy, gorzko rozczarowana, że ich wspaniałe
przyjęcie nie zostanie opisane w gazecie. - Dlaczego nasi
4 — Ostatni portret
49
przedsiębiorcy przestali zamieszczać ogłoszenia w „Kronice"? Toż to po prostu... zdrada!
Oliwia odwróciła się do pana Hardy'ego i obdarzyła go pełnym słodyczy uśmiechem.
- Może wyjaśni pan żonie, dlaczego tak się stało. Jestem pewna, że miał pan jakieś bardzo
ważne powody, żeby wycofać swoje ogłoszenia.
Pani Hardy szeroko otworzyła oczy ze zdumienia.
- Natanielu?
Pan Hardy spojrzał na nią z zakłopotaniem.
- Czy mogę porozmawiać z tobą... na osobności? - spytała jego żona niebezpiecznie cichym
głosem.
Biedny pan Hardy westchnął ciężko i ze zwieszoną głową pozwolił odprowadzić się na bok.
Sara spojrzała rozpromieniona na Oliwię i kiwnęła głową. Oliwia zagryzła wargi i chichotała
cichutko jak uczennica, której udało się zrobić jakiś wyjątkowo śmieszny kawał. Była z siebie
bardzo dumna i czuła, że rzucone przez nią ziarna trafiły na podatny grunt.
Sara znów pociągnęła ją za rękaw i wskazała wzrokiem przeciwległy koniec sali. Oliwia
podążyła za jej spojrzeniem i zobaczyła wysokiego, eleganckiego mężczyznę, który zmierzał
w kierunku Hetty i pani Potts.
- Spójrz - szepnęła Sara. - To Romney Pen-hallow.

background image

Hetty i pani Potts stały koło olbrzymiej palmy i popijały sok owocowy. Nagle pani Potts
zesztywniała i szturchnęła Hetty swoim pulchnym łokciem. Oto wprost ku nim zmierzał
Romney Pen-
50
hallów we własnej osobie, wyglądający niezwykle elegancko w swoim białym lnianym
garniturze.
- On tu idzie, Hetty - syknęła pani Potts. - Myślę, że ma zamiar poprosić cię do tańca.
Hetty błyskawicznie odwróciła się tyłem do nadchodzącego mężczyzny.
- Prędzej zatańczyłabym z diabłem - warknęła, ale wbrew własnej woli zerkała przez ramię na
zbliżającego się Romneya, który uśmiechał się i patrzył jej prosto w oczy.
- Czy mogę - zaczął, a Hetty wysoko uniosła podbródek i zrobiła krok do przodu - prosić
panią do tańca... pani Potts?
Oczy Hetty pociemniały, a Klara Potts szeroko otworzyła usta ze zdumienia, kiedy Romney
grzecznie wyjął jej z ręki szklankę z sokiem.
- Pani wybaczy - powiedział uprzejmie do Hetty.
Klara Potts szybko odzyskała panowanie nad sobą, uniosła brwi i spojrzała na Hetty. Kiedy
zaś Romney prowadził ją w stronę parkietu, przez jej twarz przemknął ledwie widoczny
triumfalny uśmiech.
Hetty została sama. Ogarnęło ją jakieś dziwne uczucie. Była głęboko urażona, a przede
wszystkim bardzo zazdrosna.
Po drugiej stronie sali rozgrywała się równie dramatyczna scena. Pani Hardy niedwuznacznie
dawała mężowi do zrozumienia, co myśli o jego postępowaniu względem „Kroniki". Tak
bardzo pragnęła zobaczyć w gazecie piękne zdjęcie ślubne
57
ich córki. Może nawet na pierwszej stronie! A teraz okazało się, że jej marzenia nie mogą się
spełnić, i to z jego winy.
- To okropne! Jak mogłeś przestać popierać naszą lokalną gazetę? - spytała.
- Nie denerwuj się, moja droga - prosił jej mąż, mając nadzieję, że uda mu się ją uspokoić.
- Powiem ci coś, Natanielu - rzekła pani Hardy, ściszając głos. - Jeśli chcesz mieć nadal
szczęśliwy dom, musisz znów zacząć prenumerować „Kronikę" i namówić swoich kolegów,
ż

eby zrobili to samo!

Odwróciła się i odeszła, zostawiając męża samego, by mógł przemyśleć to, co powiedziała.
Hetty także zamierzała właśnie opuścić salę balową, kiedy poczuła, że ktoś lekko dotyka jej
ramienia. Odwróciła się i zobaczyła Romneya Pen-hallowa, który zdecydowanym ruchem
chwycił ją za rękę i nie zważając na jej protesty, pociągnął za sobą.
- Jak sądzisz, czy moglibyśmy porozmawiać w cywilizowany sposób? - spytał lekkim tonem.
- Jeśli potrafisz - odcięła się Hetty, desperacko usiłując zebrać myśli.
- Bardzo się cieszę, że nie jesteś głucha - powiedział, kłaniając się uprzejmie jednemu z gości,
który na ich widok wysoko uniósł brwi.
- Jeśli mam słuchać tego, co ty chcesz mi powiedzieć, to jestem głucha.
Romney podprowadził ją do wazy z ponczem i nie puszczając jej ręki, zręcznie napełnił i
podał jej szklankę. Stojąca w pobliżu pani Potts z przy-
52
jemnością przysłuchiwała się ich słownemu pojedynkowi.
- To właśnie zawsze podobało mi się w tobie najbardziej - brak uprzedzeń - mruknął Romney
sarkastycznie.
Hetty wyprostowała się i wypiła mały łyk pon-czu.
- A mnie zawsze zadziwiał twój egoizm - odparowała. - Nigdy w życiu nie spotkałam
drugiego mężczyzny, który byłby tak zapatrzony w siebie jak ty.
Romney zachichotał.

background image

- Widzę, że twój język jest tak samo ostry jak dawniej.
- A ty tak samo jak dawniej robisz wszystko, żeby mnie publicznie skompromitować - odparła
lodowato.
Podniosła do ust szklankę z ponczem, ale Romney wyjął ją z jej dłoni.
- Bardzo mi brakowało tych naszych rozmów -powiedział ciepło.
Potem, ku zdumieniu Hetty, otoczył ją ramieniem i powiódł na parkiet. Orkiestra zaczynała
właśnie grać walca.
Oliwia i Sara patrzyły na nich szeroko otwartymi oczami.
- Nie wiedziałam, że ciocia Hetty tak dobrze tańczy - powiedziała dziewczynka.
- Och - westchnęła Oliwia - oni wydają się wprost dla siebie stworzeni.
Romney i Hetty rzeczywiście tańczyli tak, jakby przez całe lata razem uczyli się tanecznych
figur.
53
Muzyka i rozmowa z Romneyem sprawiły, że oczy Hetty nabrały blasku, a na jej policzkach
pojawiły się rumieńce.
- To niewiarygodne, że przez wszystkie te lata nie opuszczałaś Avonlea - powiedział Romney.
-Czy nigdy nie zastanawiałaś się, ile tracisz?
- Nie - odparła Hetty stanowczo. Westchnął i potrząsnął głową.
- Czyli jesteś typową Wyspiarką, ograniczoną, upartą, pozbawioną wyobraźni - i co
najgorsze, zadowoloną z siebie.
- Miło mi to słyszeć - powiedziała Hetty, nie dając poznać po sobie, jak bardzo rozgniewały ją
jego słowa.
Oliwia była tak pochłonięta obserwowaniem Romneya i swojej siostry, że dopiero w ostatniej
chwili zauważyła zbliżającego się do niej pana Hardy'ego.
- Panno King, czy może mi pani poświęcić parę minut? - spytał spuszczając wzrok.
Wirując z Hetty dokoła sali, Romney przyglądał się jej wysoko upiętym włosom i
szylkretowemu grzebykowi, który zdawał się podtrzymywać całą misterną fryzurę.
- Jak to się stało, że nigdy nie wyszłaś za mąż? -spytał, nie odrywając wzroku od grzebyka.
- Nigdy nie spotkałam mężczyzny, który byłby tego wart - odpowiedziała krótko Hetty.
Przestała się już denerwować i czuła się zupełnie swobodnie. Prawdę mówiąc, dopiero teraz
przypomniała sobie, jak bardzo lubi tańczyć.
54
Ale jej beztroski nastrój nie trwał długo. Rom-ney nachylił się ku niej i szybkim ruchem
wyjął jej grzebyk. Kaskada ciemnych włosów opadła Hetty na ramiona. Uniosła ręce do góry,
próbując przywrócić fryzurze poprzedni kształt, lecz udało jej się tylko przekrzywić kapelusz.
- Romney! - krzyknęła, ale on zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, i najspokojniej w
ś

wiecie kontynuował rozmowę.

- Naprawdę? A ja sądziłem, że nie wyszłaś za mąż, bo nie mogłaś o mnie zapomnieć -
zażartował.
Hetty, oburzona, odsunęła się od niego. Ten gwałtowny ruch sprawił, że jej misterna fryzura
rozpadła się ostatecznie. Ludzie wokół zaczęli chichotać.
Twarz Hetty pokryła się gniewnym rumieńcem.
- Jak śmiesz zachowywać się w ten sposób?! -krzyknęła. Obróciła się na pięcie i ruszyła ku
wyjściu, bezskutecznie próbując ponownie upiąć swoje długie włosy.
- Wiedziałam, że jak zaczną z sobą rozmawiać, szybko dojdą do porozumienia - mówiła
właśnie do Sary pani Potts, kiedy nagle ujrzała, jak Hetty, w przekrzywionym kapeluszu i z
włosami w nieładzie, wybiega z sali balowej.
Za nią pędził Romney.
- Hetty! Wracaj! - wołał.
Sara i pani Potts spojrzały na siebie i wzruszyły ramionami.

background image

- Musi mnie pani zrozumieć, Oliwio. Nie zdawałem sobie sprawy, że moja decyzja pociągnie
za
55
sobą takie skutki, a gazeta z Carmody proponowała bardzo niskie ceny. Jak mogłem nie
przyjąć ich oferty? - tłumaczył pan Hardy.
Kiedy wypowiadał te słowa, Oliwia dostrzegła przebiegającą obok Hetty i pędzącego za nią
Rom-neya. Widok ten zdumiał ją tak bardzo, że zupełnie nie mogła skupić uwagi na tym, co
mówi do niej pan Hardy.
- Tak, z ... z pewnością, rozumiem pański punkt widzenia - wyjąkała, zastanawiając się, co
stało się jej siostrze.
Hetty biegła przez taras. Nadal usiłowała doprowadzić swoje włosy do porządku. Miała
nadzieję, że nikt nie zauważył, w jak opłakanym stanie znajduje się jej fryzura.
- Hetty! Hetty King! — usłyszała za sobą wołanie. - Chcę, żebyś wiedziała, że ci wybaczam.
Hetty aż zatrzęsła się z oburzenia.
- Wybaczasz mi?! - krzyknęła, odwracając się do Romneya. - To ty powinieneś na kolanach
błagać mnie o przebaczenie.
Romney spojrzał na nią zdumiony.
- Dlaczego? - spytał.
- Dlatego, że mnie upokorzyłeś! Dlatego, że rzuciłeś mnie dla Małgorzaty Linde.
- Gdyby pan Tyler zechciał okazać dobrą wolę i tylko trochę obniżyć cenę, moglibyśmy
porozmawiać ... - pan Hardy zawiesił głos, czekając na odpowiedź Oliwii.
Ale Oliwia prawie go nie słuchała, pochłonięta obserwowaniem tego, co działo się na tarasie.
56
- Och, tylko nie zaczynajcie od nowa - szepnęła.
- A więc myśli pani, że on nie byłby skłonny...? - spytał pan Hardy, sądząc, że uwaga Oliwii
odnosi się go jego planu.
Oliwia odwróciła się ku niemu, na jej twarzy malował się wyraz zatroskania.
- Och, nie... ja myślę, panie Hardy... myślę, że czasami lojalność jest ważniejsza od interesów.
Zechce mi pan wybaczyć - powiedziała i szybkim krokiem skierowała się ku drzwiom
wiodącym na taras.
Pan Hardy pokręcił głową.
- Niełatwo z nią pertraktować - mruknął do siebie.
Romney biegł za Hetty, usiłując chwycić ją za rękę.
- Czy byłabyś uprzejma zatrzymać się na chwilę? - spytał.
Hetty strąciła jego dłoń ze swojego ramienia.
- Zostaw mnie w spokoju. Robisz z nas widowisko. Wszyscy na nas patrzą.
Romney spostrzegł jeszcze jeden grzebyk wysuwający się z włosów Hetty i ku jej przerażeniu
natychmiast go wyjął.
- Nie patrzyliby, gdybyś zachowywała się jak normalny człowiek. Zatańczymy? - Objął ją
wpół i okręcił dokoła.
Hetty sięgnęła do kapelusza i wyjęła zeń szpilkę. Potem błyskawicznie opuściła rękę i ukłuła
go prosto w siedzenie. Romney podskoczył, tłumiąc okrzyk bólu, a Hetty spojrzała na niego
triumfująco.
57
- Nigdy więcej z tobą nie zatańczę, choćby od tego miało zależeć moje życie - powiedziała i
szybkim krokiem ruszyła przed siebie.
W tym właśnie momencie na tarasie pojawiła się Oliwia, a za nią pan Hardy. Dotknął jej
ramienia i Oliwia odwróciła się.
- Panno King - powiedział - ma pani absolutną rację!
- Co do czego? - spytała zmieszana.

background image

- Lojalność jest ważniejsza od interesów - odparł z promiennym uśmiechem.
Oliwia patrzyła za oddalającą się siostrą, zastanawiając się, o czym, na Boga, mówi ten
człowiek.
Rozdział dziewiąty
Felek King okropnie nudził się na przyjęciu. Kiedy więc matka na chwilę spuściła go z oka,
natychmiast wymknął się na dwór. To właśnie była okazja, na którą czekał! Obszedł dokoła
lśniący żółty automobil, przyglądając mu się z bezgranicznym podziwem. Teraz, kiedy
wszyscy goście tłoczyli się w sali balowej, mógł spokojnie przyjrzeć się maszynie - nikt go
nie popychał, nie trącał i nie zasłaniał widoku. Felek stał i patrzył jak zahipnotyzowany.
Spojrzał w kierunku hotelu. Wokół nie było nikogo. Z pewnością nic się nie stanie, jeśli
wsiądzie do samochodu. Niczego nie będzie dotykał, obiecał sobie. Pokusa była zbyt silna i
Felek po krótkiej chwili wahania otworzył drzwi i wśliznął się za kierownicę.
58
Przyjrzał się z bliska wszystkim przyrządom, przesunął palcami po tablicy rozdzielczej i po
skórzanych siedzeniach. Był w siódmym niebie. Ale odgłosy rozmowy i szybkich kroków
wkrótce sprowadziły go z powrotem na ziemię. Podniósł wzrok i zobaczył biegnącą tarasem
ciocię Hetty. Oczy Felka rozszerzyły się ze strachu. Tuż za Hetty biegł mężczyzna, który był
właścicielem samochodu!
Felek błyskawicznie wyskoczył z wozu. Nagle jego twarz wykrzywiła się z bólu, gdyż
wysiadając uderzył kolanem w jakiś twardy przedmiot. Nie wiedział nawet, że niechcący
zwolnił hamulec ręczny. Samochód zakołysał się lekko, a Felek, przerażony, czmychnął w
pobliskie zarośla.
Hetty zbiegła po schodach i ruszyła w kierunku miejsca, gdzie stał samochód pana
Penhallowa i powozy innych weselnych gości. Znów usłyszała za sobą głos Romneya.
- Dokąd idziesz? - spytał niewinnie.
Hetty zrozumiała, że nie może tak po prostu odejść. Musi powiedzieć temu łajdakowi, co o
nim myśli. Odwróciła się i spojrzała na niego z godnością, usiłując zapomnieć o
przekrzywionym kapeluszu i o włosach przypominających ptasie gniazdo.
- Jak na jeden dzień narobiłeś mi już wystarczająco dużo wstydu - powiedziała cicho, patrząc
mu prosto w oczy. - Odchodzę!
- Wobec tego pozwól, że odwiozę cię do domu -rzekł Romney.
59
To niewiarygodne, pomyślała Hetty. Jak on śmie składać taką propozycję po tym wszystkim,
co jej zrobił.
- Nie zapominaj, kim jesteś, Romneyu. śeby być dżentelmenem, nie wystarczy mieć
elegancki garnitur - powiedziała z gniewem. - Wróciłeś tu, żeby puszyć się jak paw i
popisywać się przed wszystkimi. Jeździsz tą swoją obrzydliwą maszyną i zachowujesz się tak,
jakby cała wyspa należała do ciebie.
Romney wziął ją za ramię i uśmiechnął się.
- Dzięki Bogu, ulice w tym przeklętym miasteczku nie są tak ciasne jak twój umysł, Hetty.
Hetty odwróciła się i pobiegła przed siebie, a Romney podążył za nią.
Oliwia, obserwująca tę scenę z tarasu, zrozumiała, że Hetty znalazła się w tarapatach.
Przeciskając się pomiędzy innymi gośćmi, którzy zaciekawieni tym, co się dzieje, również
wybiegli na zewnątrz, ruszyła w kierunku siostry. Tuż za nią dreptał pan Hardy.

- Powiedziałem, panno King, że lojalność jest ważniejsza od interesów. Pierwszą rzeczą, jaką
zrobię w poniedziałek rano, będzie przeniesienie moich ogłoszeń z powrotem do „Kroniki".
Oliwia zatrzymała się, uradowana.
- Och, to wspaniale, panie Hardy. Nie wiem, jak panu dziękować! - powiedziała.

background image

Ale już po chwili jej serce znów zadrżało z niepokoju, bo ujrzała, że przed hotel wychodzi
coraz więcej gości, zaciekawionych kłótnią Romneya i Hetty. Czuła, że sytuacja zaczyna być
poważna.
60
- Dziękuję, jeszcze raz dziękuję - rzekła. - Proszę mi wybaczyć - dodała przepraszająco i
oddaliła się szybkim krokiem.
W tym momencie na taras wybiegły Sara i pani Potts. Minęły zdumionego pana Hardy'ego,
który dopiero teraz zorientował się, że przed hotelem dzieje się coś dziwnego.
Hetty podeszła do żółtego automobilu i obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem.
- Najlepiej byś zrobił, gdybyś zabrał tę kupę żelastwa i wrócił tam, skąd przyjechałeś! -
krzyknęła do Romneya i z całej siły kopnęła tylne koło.
Tłum gości zamarł ze zdumienia, bo oto nagle samochód ruszył. Zaczął wolno zsuwać się w
dół po pochyłym zboczu.
Romney stał jak sparaliżowany i patrzył na auto nabierające coraz większej szybkości. Hetty
pobladła niczym płótno. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało.
Ludzie w popłochu rozbiegli się na wszystkie strony. Nieszczęsny kucharz, który niósł
właśnie tort weselny ku jednemu z pięknie nakrytych stołów, zobaczywszy zbliżający się
samochód, w ostatniej chwili odskoczył na bok, stracił równowagę i upadł. Tort wyśliznął mu
się z rąk i wylądował na trawie.
Potem przyszła kolej na stół, który, potrącony przez mknący zboczem samochód, przewrócił
się z hukiem. Drogocenne kryształowe i porcelanowe naczynia potłukły się na drobne
kawałki. Oliwia przyglądała się temu wszystkiemu z niedowierza-
61
niem. Ukryty w zaroślach Felek zakrył ręką oczy. Po chwili, upewniwszy się, że nikt nie
patrzy w jego stronę, wymknął się ze swojej kryjówki i uciekł.
Alicja i Teddy Fraserowie pozowali właśnie do ślubnego zdjęcia, kiedy fotograf zobaczył w
swoim obiektywie zbliżający się automobil, chwycił sprzęt i rzucił się do ucieczki. Alicja
wybuchnęła płaczem.
- Edwardzie! - krzyknął Romney do pana młodego. - Nie stój tak. Biegnij za nim. Jesteś
młodszy ode mnie!
Tak więc Teddy zostawił swoją tonącą we łzach żonę i ruszył w pogoń za samochodem. Po
kilku krokach potknął się i upadł, a kiedy wstał, zaczął otrzepywać z kurzu swój smoking,
pozostawiając samochód jego losowi.
Romney ze smutkiem pokręcił głową.
- Dobry Boże, i to ma być Penhallow. Następnie sam rzucił się w pościg. Przerażeni
goście biegali wśród poprzewracanych stołów, pani Hardy krzyczała, a pan Hardy patrzył w
osłupieniu, jak wspaniałe przyjęcie, na które wydał tyle pieniędzy, zamienia się w ruinę.
Alicja zaniosła się jeszcze bardziej histerycznym płaczem.
- Ona zepsuła moje wesele! - łkała.
Romney biegł w dół wzgórza najszybciej jak mógł i w końcu znalazł się obok swojego
ukochanego wehikułu. Próbował wskoczyć do środka i zaciągnąć ręczny hamulec. Z
niemałym trudem udało mu się wreszcie chwycić za kierownicę. Samochód skręcił
gwałtownie i przejechawszy przez
62
niem. Ukryty w zaroślach Felek zakrył ręką oczy. Po chwili, upewniwszy się, że nikt nie
patrzy w jego stronę, wymknął się ze swojej kryjówki i uciekł.
Alicja i Teddy Fraserowie pozowali właśnie do ślubnego zdjęcia, kiedy fotograf zobaczył w
swoim obiektywie zbliżający się automobil, chwycił sprzęt i rzucił się do ucieczki. Alicja
wybuchnęła płaczem.

background image

- Edwardzie! - krzyknął Romney do pana młodego. - Nie stój tak. Biegnij za nim. Jesteś
młodszy ode mnie!
Tak więc Teddy zostawił swoją tonącą we łzach żonę i ruszył w pogoń za samochodem. Po
kilku krokach potknął się i upadł, a kiedy wstał, zaczął otrzepywać z kurzu swój smoking,
pozostawiając samochód jego losowi.
Romney ze smutkiem pokręcił głową.
- Dobry Boże, i to ma być Penhallow. Następnie sam rzucił się w pościg. Przerażeni
goście biegali wśród poprzewracanych stołów, pani Hardy krzyczała, a pan Hardy patrzył w
osłupieniu, jak wspaniałe przyjęcie, na które wydał tyle pieniędzy, zamienia się w ruinę.
Alicja zaniosła się jeszcze bardziej histerycznym płaczem.
- Ona zepsuła moje wesele! - łkała.
Romney biegł w dół wzgórza najszybciej jak mógł i w końcu znalazł się obok swojego
ukochanego wehikułu. Próbował wskoczyć do środka i zaciągnąć ręczny hamulec. Z
niemałym trudem udało mu się wreszcie chwycić za kierownicę. Samochód skręcił
gwałtownie i przejechawszy przez
62
niewielkie wzniesienie zniknął w stojącym u jego podnóża stogu siana.
Tłum ciekawskich zaczął powoli zbliżać się do miejsca wypadku. Zapadła długa, pełna
napięcia cisza, a potem z siana wyłoniła się najpierw noga, następnie ramię, a w końcu cały
Romney Penhal-low. Jego nieskazitelnie biały garnitur był teraz brudny i wymięty.
Hetty zaczęła nerwowo chichotać. Ludzie przyglądali się jej ze zdumieniem, nie mogąc pojąć,
co ją tak śmieszy. Teddy Fraser i pan Hardy patrzyli na nią z wściekłością. Panna młoda nadal
szlochała rozpaczliwie, a jej matka na próżno usiłowała ją pocieszyć.

- Uspokój się, Alicjo - prosiła. - Jesteś już cała czerwona od płaczu.
Oliwia pochwyciła nienawistne spojrzenie, jakim pan Hardy obrzucił jej siostrę, i podeszła do
niego, żeby jakoś załagodzić sprawę.
- Tak mi przykro, proszę państwa. Jestem pewna, że moja siostra nie miała zamiaru...
- Całe szczęście, że „Kronika" przestała istnieć - zagrzmiał pan Hardy. - Bo przysięgam, że
gdyby napisała pani choć jedno słowo na temat tego przyjęcia, nigdzie już nie znalazłaby pani
pracy.
- Panie Hardy! Proszę zaczekać! Wszystko panu wytłumaczę - zaczęła Oliwia, ale pan Hardy
szybko oddalił się w stronę hotelu.
Oliwia westchnęła ciężko. Odwróciła się i zobaczyła Sarę. Na twarzy dziewczynki malował
się niepokój.
- Ciocia Hetty zniknęła - powiedziała Sara.
63
Rozdział dziesiąty
Oliwia, wciąż jeszcze drżąc ze zdenerwowania, weszła do opustoszałej sali balowej. Sara
została przy drzwiach. Widziała, że ciocia jest bardzo rozgniewana, co zdarzało się jej
niezmiernie rzadko.
- Nigdzie jej nie ma! - powiedziała Oliwia trzęsącym się głosem. - Nie zostanę tu ani minuty
dłużej. Będzie musiała sama wrócić do domu. - Westchnęła ciężko. - Jak ona mogła zrobić
coś takiego? Jak mogła zepsuć im całe wesele? Nie potrafię tego pojąć!
- To nie była tylko jej wina - powiedziała Sara. Oliwia spojrzała na siostrzenicę i wziąwszy ją
za
rękę, wyprowadziła z hotelu.
W godzinę po wypadku Romney Penhallow wciąż jeszcze majstrował przy swoim
samochodzie. Inni goście pojechali już do domu lub wrócili do hotelu. Kilku mężczyzn
pomogło mu wypchnąć samochód ze stogu i Romney natychmiast zabrał się do czyszczenia

background image

go z siana. Teraz z całej siły kręcił korbą, bezskutecznie usiłując uruchomić silnik.
Wyprostował się i znowu ukucnął, żeby podjąć następną próbę. Chwycił za korbę, ale nagle
poczuł, że słabnie, gwałtownie zaczerpnął powietrza, jakby nie mógł złapać oddechu, i runął
na ziemię. Leżał z wykrzywioną z bólu twarzą i patrzył na niebo.
Hetty wychyliła się ostrożnie zza drzwi wiodących na taras i rozejrzała się dokoła. Przed
hotelem nie było nikogo. Westchnęła z ulgą, otuliła się sza-
64
lem i ruszyła w kierunku schodów. Z zaskoczeniem stwierdziła, że na podjeździe nie ma już
ani jednego powozu.
- Zostawili mnie samą! - krzyknęła dramatycznie. Ładne rzeczy, pomyślała, przynajmniej
Sara i Oliwia mogły na mnie poczekać.
Ale zaraz wyprostowała się i dumnie pomaszerowała drogą w dół, usiłując nie myśleć o tym,
ile kilometrów dzieli ją od domu.
W pewnej chwili Hetty usłyszała za sobą warkot zbliżającego się samochodu. Zacisnęła zęby
i szła dalej wysypaną żwirem drogą, starając się utrzymać równowagę w eleganckich
bucikach na wysokich obcasach. Jej kapelusz był nadal przekrzywiony, a włosy potargane.
Huk motoru rozbrzmiewał coraz bliżej, aż w końcu samochód znalazł się tuż obok niej.
Hetty niewzruszenie szła dalej, ze wzrokiem utkwionym przed siebie i z wysoko uniesioną
głową.
- Czy mógłbym zaproponować ci przejażdżkę do Różanego Dworku? - spytał Romney
uprzejmie.
Hetty milczała jak głaz.
- Jak widzisz - ciągnął wesoło - udało mi się go naprawić.
- Jaka szkoda! - Hetty nie mogła powstrzymać się od tej uwagi
Romney uznał to za dobry znak. Przynajmniej odezwała się do niego!
- Dobrze, że mój samochód nie jest koniem, bo musiałbym go zastrzelić - zażartował. -
Wsiadaj, Hetty, nie możesz iść do domu na piechotę.
5 — Ostatni portret
65
- Owszem, mogę - odrzekła, nie patrząc nawet w jego stronę.
- Wobec tego rób, jak uważasz - powiedział i przyśpieszywszy gwałtownie, zniknął za
zakrętem.
Hetty nie spodziewała się, że Romney tak szybko da za wygraną. Znowu poczuła się bardzo
samotna i opuszczona. Od Różanego Dworku dzieliły ja jeszcze ponad cztery kilometry. Nie
miała jednak najmniejszego zamiaru się poddać i ciężkim krokiem ruszyła naprzód.
Gdzieś w oddali zaszczekał pies. Koło jej ucha przeleciała z brzękiem pszczoła. Hetty,
obserwując ją, oderwała na chwilę wzrok od wyboistej drogi i potknęła się na wystającym
kamieniu. Pantofel spadł jej z nogi, a delikatny obcas oderwał się od podeszwy. Hetty zaklęła
pod nosem, włożyła z powrotem but i wyrzuciła złamany obcas w krzaki. Zła na siebie,
pokuśtykała dalej, a kiedy minęła zakręt, stanęła twarzą w twarz z Romneyem, który stał tam,
niedbale oparty o samochód, i najwyraźniej na nią czekał.
- Poddajesz się? - spytał.
Hetty spojrzała na niego i poczuła dziwną ulgę. Potrząsnęła głową, próbując ukryć słaby
uśmiech, który pojawił się w kącikach jej ust.
Droga, którą jechał właśnie żółty automobil, biegła tuż nad urwistym morskim brzegiem. W
dole jak okiem sięgnąć srebrzyły się wody oceanu. Maskę samochodu wciąż jeszcze zdobiła
szarfa z napisem „Nowożeńcy".
66
Hetty siedziała z tyłu i odpoczywała, rozkoszując się jazdą i pięknym dniem. Zdjęła z ramion
szal i narzuciła go sobie na głowę. Wyglądała teraz zupełnie tak samo jak owe automobilistki,

background image

których zdjęcia widywała w czasopismach. Silne podmuchy wiatru, wiejącego jej prosto w
twarz, sprawiły, że szybko zrozumiała, iż owijanie głowy szalem jest nie tyle wymogiem
mody, ile po prostu koniecznością.
Romney obserwował ją kątem oka.
- Mój Boże, przypomniały mi się dawne lata. Zawsze chciałaś być ode mnie lepsza.
Hetty spojrzała na niego, a w jej wzroku kryło się wyzwanie.
- Wszystko, co ty potrafisz zrobić, ja umiem robić lepiej - rzekła.
- Jesteś tego pewna? - spytał ze śmiechem Romney.
Sara z niepokojem wyglądała przez okno Różanego Dworku. Ona i Oliwia wróciły do domu
kilka godzin temu, a Hetty wciąż jeszcze nie było. Ciocia Oliwia dawno już zapomniała o
swoim gniewie i teraz zamierzała właśnie udać się na farmę Kin-gów, żeby sprawdzić, czy
nie ma tam przypadkiem jej siostry. Nagle Sara usłyszała warkot samochodu, a widok, który
ujrzała, sprawił, że szeroko otworzyła usta ze zdumienia.
- Ciociu Oliwio! Ciociu Oliwio! - krzyknęła. -Chodź tu szybko!
Drogą wiodącą do Różanego Dworku jechał, wzniecając tumany kurzu, żółty automobil.
67
- Hamulec! Hamulec! - wołał Romney. - Naciś-nij go! O tak!
Samochód zatrzymał się tuż przed płotem. Za kierownicą siedziała Hetty King.
- Nie było tak bardzo źle... jak na początek - powiedział Romney. - Ale powinnaś jeszcze
trochę poćwiczyć hamowanie.
Nie wiedząc, co mają robić dalej, siedzieli oboje w milczeniu i patrzyli w niebo. Hetty straciła
dobry humor. Znów poczuła się onieśmielona i skrępowana.
- Mam zamiar wybrać się jutro nad morze i zrobić parę szkiców - rzucił Romney niedbałym
tonem. - Czy miałabyś ochotę pojechać ze mną?
- Muszę już iść - rzekła szybko Hetty i wysiadła z samochodu. Chwycił ją za ramię, ale
wyrwała mu się i ruszyła w kierunku bramy. Romney wyskoczył za nią, znów złapał ja za
rękę i obrócił twarzą ku sobie.
- Hetty, przestań być taka uparta. Straciliśmy już ponad trzydzieści lat. Czy chcesz stracić
następne trzydzieści? Nie mamy aż tyle czasu. Choć raz pozwól losowi pokierować twoim
ż

yciem.

Hetty rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Co za bzdury! - krzyknęła i wyrwawszy mu się, pomaszerowała dumnie w stronę domu.
Kiedy dotarła do schodów, odwróciła się i powiedziała: -Moje życie było szczęśliwe, zanim
tu przyjechałeś, i będzie takie nadal, kiedy wyjedziesz.
Weszła na schody, ale zanim przekroczyła próg domu, ukradkiem obejrzała się za siebie.
Potem z hukiem zatrzasnęła za sobą drzwi.
68
Romney uśmiechnął się, a wyraz jego twarzy świadczył o tym, że nie ma najmniejszego
zamiaru się poddać.
Sara i Oliwia z niecierpliwością czekały na Hetty w holu Różanego Dworku.
- Ale mnie zaskoczyłaś! - wybuchnęła Oliwia. -Nigdy nie wyobrażałam sobie, że
kiedykolwiek zobaczę ciebie prowadzącą samochód!
Hetty zdjęła szal i rzuciła go niedbale na stojący w holu stolik.
- Na tym właśnie polega twój problem, Oliwio. Jesteś taka sama jak wszyscy ludzie w tym
mieście - ograniczona i pozbawiona wyobraźni, a co najgorsze, zadowolona z siebie.
Powiedziawszy to, Hetty dostojnym krokiem ruszyła schodami na górę, a Sara i Oliwia
patrzyły na siebie w osłupieniu.
- No i coś ty narobiła?! - krzyczał pan Tyler. Oliwia stała i spoglądała z lękiem na swojego
rozgniewanego pracodawcę.
- Gdyby nie stało się to, co się stało, wszystko skończyłoby się dobrze, ale...

background image

Pan Tyler nie dał jej dokończyć. Zerwał się zza biurka, o mało nie przewracając krzesła.
- To moja gazeta. Kto pozwolił ci rozmawiać z Natanielem Hardym za moimi plecami?
- Ja tylko starałam się pomóc! Coś przecież trzeba było zrobić - wyjąkała Oliwia.
Rozdział jeden
69
-Jeśli chcesz wiedzieć, ja coś zrobiłem! - Pan Tyler podał Oliwii kartkę papieru. -
Przeprowadziłem małe śledztwo. Widzisz to? Oto opłaty, jakie gazeta z Carmody zamierza
pobierać od przyszłego miesiąca.
Oliwia uważnie przeczytała kartkę i zmarszczyła brwi.
- Ależ one są takie same jak nasze - powiedziała.
- Właśnie. - Pan Tyler usiadł z powrotem za biurkiem. - Nie mogli pozwolić sobie na dalsze
utrzymywanie tak niskich cen!
Oliwia nie potrafiła zrozumieć, dlaczego pan Tyler jest taki zdenerwowany. Przecież to były
dobre wiadomości.
- Czyli teraz będzie pan mógł nakłonić swoich dawnych ogłoszeniodawców, żeby wrócili do
pańskiej gazety! - powiedziała wesoło.
Ku jej zaskoczeniu pan Tyler znów poczerwieniał z gniewu i zerwał się z miejsca.
- Mógłbym, gdybyście ty i ta twoja przeklęta siostra nie zraziły ich wszystkich do mnie.
Dziękuję ci, Oliwio. Bardzo mi obie pomogłyście.
Hetty i Sara szły szybko główną ulicą Avonlea, a dokładniej mówiąc Hetty szła, a Sara biegła
obok niej, próbując dotrzymać jej kroku. Dotarły do sklepu i zamierzały właśnie wejść do
ś

rodka, kiedy zobaczyły jadącą na rowerze Oliwię.

- Jak się masz, Saro? - powiedziała Oliwia. Oparła rower o murek i weszła do sklepu, nie
odzywając się ani słowem do swojej siostry.
Hetty i Sara popatrzyły na siebie z niepokojem i podążyły za nią.
70
- Już idę - dobiegł z zaplecza głos pani Lawson. Oliwia niecierpliwie bębniła palcami o ladę.
Hetty podeszła i stanęła obok niej.
- A czemuż to nie odzywasz się do mnie? - spytała chłodno.
Pani Lawson, która właśnie zmierzała w kierunku lady, zatrzymała się dyskretnie, nie chcąc
zostać posądzoną o podsłuchiwanie, ale jednocześnie cała zamieniła się w słuch.
Oliwia odwróciła się do siostry, jej twarz płonęła gniewem.
- Pewnie ucieszy cię wiadomość, że moje wysiłki, żeby uratować „Kronikę", spełzły na
niczym.
- Dlaczego sądzisz, że twoje niepowodzenie miałoby mi sprawić przyjemność? - spytała
gniewnie Hetty. - Co prawda, ostrzegałam cię, że...
- Och, Hetty! To w dużej mierze twoja wina i dobrze o tym wiesz! Pan Hardy nie będzie
chciał nawet ze mną rozmawiać po tym, co zrobiłaś na weselu!
- Nie bądź śmieszna, Oliwio - wymamrotała Hetty. Podniosła wzrok i spostrzegła panią
Lawson, która krzątała się po sklepie, udając, że nie przysłuchuje się ich rozmowie.
- Czy panie sobie czegoś życzą? - spytała uśmiechając się przymilnie.
- Tak, Elwiro - odrzekła Hetty. Zamierzała właśnie powiedzieć, że życzą sobie, by zajęła się
własnymi sprawami, kiedy spostrzegła, że Oliwia bezradnie rozgląda się dokoła, a jej policzki
robią się coraz czerwieńsze.
- Zapomniałam, po co przyszłam, pani Lawson
71
- powiedziała, a Hetty pomyślała rozbawiona, że jej siostra zacznie za chwilę tupać nogami,
tak jak miała zwyczaj robić w dzieciństwie. Po chwili jednak pochwyciła ostre spojrzenie
Oliwii i uśmiech zamarł jej na wargach. Sara zajęła się przeglądaniem katalogów, mając
nadzieję, że burza szybko minie.

background image

Przed sklepem zatrzymał się powóz Alka Kinga. Alek i Felek szybko zeskoczyli na ziemię.
Felek uniósł dłoń, żeby poklepać konia, ale zwierzę uskoczyło w bok, spłoszone warkotem
nadjeżdżającego samochodu. Romney pomachał im ręką i nacisnął klakson.
- Prr - powiedział Alek łagodnie, próbując uspokoić konia.
Felek spojrzał na samochód Romneya z wyraźną ulgą.
- Całe szczęście, że się nie zepsuł - wymamrotał.
- To znaczy... chciałem powiedzieć, że to niezły samochód - dodał szybko, pochwyciwszy
zdziwione spojrzenie ojca.
- Tak, rzeczywiście jest .jpiękny - powiedział Alek, przywiązując konia do ogrodzenia.
- Czy my będziemy kiedyś mieli podobny? -spytał chłopiec rozmarzonym głosem, patrząc,
jak Romney zatrzymuje się przed sklepem.
- Kto wie - odrzekł Alek i wolno podszedł do Romneya, który zdejmował właśnie swoje
gogle. -Romney Penhallow? - spytał wyciągając rękę. -Masz niezłą maszynę. Jestem Alek
King, brat Hetty. Przez to całe, hm... zamieszanie nie mieliśmy
72
okazji porozmawiać ze sobą na przyjęciu - powiedział z uśmiechem.
- Alek King! Tak, oczywiście. Pamiętam cię jako nieznośnego młodszego brata. - Romney
mrugnął do Felka i nasunął mu czapkę na oczy.
- Niewykluczone, że nadal nim jestem - powiedział Alek chichocząc. Podszedł do
samochodu. -Chciałbym rzucić okiem w przyszłość, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
W tym momencie ze sklepu wyszła Oliwia, a za nią Hetty i Sara. Na widok Romneya
wszystkie trzy stanęły jak wryte.
Romney zauważył Hetty kątem oka.
- Czy wiesz, że twoja siostra Hetty potrafi prowadzić ten wehikuł? - spytał Alka, umyślnie
podnosząc głos.
Alek spojrzał na niego ze zdumieniem.
- Hetty miałaby prowadzić samochód?
- Chciałbym to zobaczyć - powiedział Felek drwiąco, nie zdając sobie sprawy, że jego ciotka
stoi tuż za nim, na schodach sklepu, i przysłuchuje się tej rozmowie.
- O, Hetty! - zawołał-Romney udając, że dopiero teraz ją zauważył. - Właśnie mówiłem
twojemu bratu, jakim świetnym jesteś kierowcą.
Felek odwrócił się gwałtownie. Przez ten samochód ma tylko same kłopoty!
Hetty nie zareagowała na komplement, zeszła ze schodów i ruszyła w kierunku rynku.
- Ciociu Hetty! - krzyknęła za nią Felek. - Pokaż nam, jak prowadzisz.
- Ciociu! Prosimy-przyłączyła się do niego Sara.
73
Ale Hetty nie miała najmniejszego zamiaru spełnić ich prośby. Szła dalej, nie oglądając się za
siebie.
- Na pewno nie umie! - krzyknął Felek.
Hetty zatrzymała się w pół kroku, jakby chłopiec wymówił jakieś magiczne zaklęcie, i
odwróciwszy się, spojrzała swojemu bratankowi prosto w oczy.
- Zobaczymy, Feliksie Kingu! - powiedziała i energicznym krokiem ruszyła w stronę
samochodu. Wręczyła Felkowi swój wiklinowy koszyk i zdjąwszy z ramion szal, owinęła go
wokół głowy. Romney otworzył jej drzwi i Hetty wsunęła się za kierownicę.
Alek uśmiechnął się i potrząsnął głową z niedowierzaniem. Romney podwinął rękawy i
energicznie zakręcił korbą. Rozległ się warkot silnika. Tymczasem wokół samochodu zebrał
się już tłumek ciekawskich. Dzieci biegały tam i z powrotem, gwiżdżąc i pokrzykując,
kobiety szeptały do siebie, zasłaniając usta dłońmi, a mężczyźni stali bez słowa i kołysali się
na piętach.
Romney wskoczył zręcznie na miejsce dla pasażera. Samochód ruszył naprzód.

background image

- No i co teraz powiecie! - zawołał Alek. Dzieci, krzycząc i klaszcząc, zachwycone, biegły
za samochodem. Hetty nie mogła powstrzymać się od śmiechu na widok zgorszonych min
dorosłych mieszkańców miasteczka.
Zobaczywszy idącą w kierunku sklepu Małgorzatę Linde, pomachała do niej wesoło.
Małgorzata nie wierzyła własnym oczom. Czy to możliwe, żeby Hetty King siedziała obok
Romneya
74
Penhallowa i prowadziła samochód? I to po tym wszystkim, co zdarzyło się na weselu Alicji
Hardy? Tego już było za wiele! Małgorzata popędziła co tchu do sklepu. Najwidoczniej
ominęło ją wiele ciekawych rzeczy. Nie opłacało się chorować w Avonlea!
Hetty jechała dalej, zerkając od czasu do czasu na Romneya. Nagle spostrzegła idącego z
naprzeciwka pana Hardy'ego. Nie mogła się powstrzymać i nacisnęła klakson. Biedny pan
Hardy aż podskoczył ze strachu.
- Uważaj, jak jedziesz! - krzyknął, wygrażając jej laską.
Pani Lawson, stojąca wraz z Sarą i Oliwą przed sklepem, pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Coś takiego! Najpierw narobiła tyle zamieszania wokół tego samochodu, a teraz spójrzcie
tylko na nią! - powiedziała.
Małgorzata podbiegła do nich zadyszana.
- Ta kobieta jest zmienna jak chorągiewka na wietrze! - krzyknęła. - Ale ja zawsze mówiłam,
ż

e wszystko dobre, co się dobrze kończy.

Rozdział dwunasty
ś

ółty automobil mknął niczym złoty promień słońca czerwoną żwirową drogą biegnącą u

stóp wzgórza, na którego szczycie wznosiła się biała latarnia morska. Po jakimś czasie droga
skręciła w głąb lądu i samochód przejechał przez mały mostek nad lśniącym jak lustro
stawem. Wokół
75
rosły gęsto paprocie i jaskry, tu i ówdzie pośród zieleni czerwieniły się poziomki.
Kiedy dotarli do rozległej łąki rozciągającej się w pobliżu porośniętych trawą wydm, Hetty
niespodziewanie zatrzymała samochód i zanim Rom-ney zdążył cokolwiek powiedzieć,
wysiadła i ruszyła drogą w kierunku morza.
- Dokąd idziesz? - krzyknął za nią. Odwróciła się i spojrzała na niego obojętnym
wzrokiem.
- Zabawa skończona - powiedziała. - Nie mam zamiaru dalej ci towarzyszyć.
Romney zręcznie wyskoczył z samochodu, nie zadając sobie trudu, żeby otworzyć drzwi.
- Ależ oczywiście, że będziesz mi towarzyszyć. Wziąłem ze sobą lunch... dla dwóch osób.
Hetty patrzyła z niedowierzaniem, jak Romney wyjmuje z bagażnika spory koszyk. Rzucił na
trawę kolorowy koc, rozprostował go i rozłożył na nim wiktuały.
- Ty to masz tupet! - krzyknęła Hetty. - Jak możesz być tak pewny siebie?
- Wprost przeciwnie, wcale nie jestem pewny siebie, zwłaszcza w twoim towarzystwie. -
Zamyślił się przez chwilę. - I może właśnie dlatego tak bardzo cię lubię.
Hetty roześmiała się nerwowo, ale jego słowa nie sprawiły jej przykrości. Romney wskazał
dłonią miejsce na kocu, tak jakby kwestia wspólnego spędzenia dalszej części dnia została już
rozstrzygnięta.
- Wolisz pieczonego kurczaka czy homara? -
76
spytał. - Powiedziano mi, że w „Białych Piaskach" znakomicie przyrządzają homary. Hetty
usiadła.
- Poproszę homara - powiedziała.
Kiedy samochód zniknął z pola widzenia, Oliwia i Sara wróciły do sklepu. Oliwia
przypomniała sobie w końcu, co chciała kupić.

background image

- Poproszę mydło rumiankowe i kostkę masła -powiedziała do pani Lawson.
- Ciociu - syknęła Sara i pociągnęła ją za rękaw. Oliwia odwróciła się i spojrzała we
wskazanym
jej przez Sarę kierunku.
Do sklepu wszedł właśnie pan Hardy, nadal wzburzony tym, co zdarzyło się na ulicy.
Spostrzegł Oliwię i demonstracyjnie odwróciwszy się do niej plecami, skierował się ku innej
części lady. Oliwia poczuła wzbierający gniew. Zacisnęła zęby i ruszyła w jego stronę.
Stanęła tuż obok niego, tak że w żaden sposób nie mógł jej zignorować. W końcu odwrócił
się i rzucił jej pełne nienawiści spojrzenie.
Oliwia uśmiechnęła się lodowato.
- Dzień dobry, panie Hardy - powiedziała.
- Dzień dobry - odrzekł drewnianym głosem.
- Zapewne nie interesuje pana, czego dowiedziałam się na temat gazety z Carmody.
Nataniel Hardy odsunął się gwałtownie.
- Nic a nic.
Oliwia poczuła, że traci panowanie nad sobą.
- Och, mam już serdecznie dość takich arogan-
77
ckich, kłótliwych, upartych ludzi jak pan! - wy-buchnęła ze złością.
Pan Hardy spojrzał na nią zdumiony i aż poczerwieniał z oburzenia.
Sara raz tylko widziała swoją ciocię tak rozgniewaną jak w tej chwili - kiedy Oliwia
nakrzyczała na panią Potts i panią Rae za rozsiewanie plotek na temat przyczyn wybuchu
pożaru podczas pokazu latarni magicznej Jaspera Dale'a.
Oliwia próbowała się uspokoić.
- Przepraszam, panie Hardy... - zaczęła, ale zobaczywszy, że na jego okrągłej czerwonej
twarzy pojawił się wyraz rozbawienia, znów wpadła we wściekłość. - Niech pan nie patrzy na
mnie tak, jakbym była małą dziewczynką. Mówię o interesach, czy podoba się to panu, czy
nie! Bo, wie pan, panie Hardy, nie mam już nic do stracenia. - Oczy Oliwii miotały
błyskawice. Pani Lawson, Sara i pan Hardy patrzyli na nią w osłupieniu. - Proszę mi
powiedzieć, w której gazecie zamieszczałby pan ogłoszenia, gdyby ceny w obu z nich były
identyczne?
- Oczywiście w „Kronice" - odrzekł bez wahania pan Hardy.
Oliwia wcisnęła mu do ręki kartkę papieru, na której zapisane były planowane ceny ogłoszeń
w gazecie z Carmody.
- Wobec tego - powiedziała - lepiej będzie, jeśli podejmie pan odpowiednie kroki, zanim
wszystkie miejsca zostaną wyprzedane, bo gazeta z Carmody też ma kłopoty i zamierza
ponownie podwyższyć ceny. No i co pan na to?
78
Gwałtownie machnęła ręką i potrąciła zawieszony u sufitu kosz z cebulami, które posypały
się wprost na jej rozmówcę. Zamarła z przerażenia.
Pan Hardy nie powiedział ani słowa, tylko zaczął metodycznie zbierać łupiny cebuli ze swojej
marynarki.
- Muszę przyznać, że jest pani trudnym przeciwnikiem, Oliwio - rzekł po chwili, patrząc jej
prosto w oczy, a przez jego usta przemknął cień uśmiechu. - Pani i pani siostra z pewnością
umiecie bronić swoich racji.
Rozdział trzynasty
Lekki wietrzyk pochylał ku ziemi główki stokrotek i bławatków. Hetty w ostatniej chwili
pochwyciła serwetkę, którą silniejszy podmuch wiatru chciał porwać ze sobą. Ona i Romney
kończyli właśnie lunch. Siedzieli w milczeniu, jedząc ciasto z truskawkami i popijając
lemoniadę.

background image

- Wydaje mi się, że tak właśnie muszą czuć się ludzie po wielu latach małżeństwa -
powiedział nagle Romney.
Hetty drgnęła, zaskoczona jego słowami, choć nie sprawiły jej one przykrości. Zerknęła
ukradkiem na Romneya. Jak młodo jeszcze wyglądał! Gdy tak siedziała obok niego,
wdychając słone morskie powietrze i słodki, świeży zapach trawy, wydawało jej się, że czas
stanął w miejscu. Wiele lat temu bardzo często uczestniczyli razem ze swoimi przyjaciółmi w
podobnych piknikach.
79
Romney wyjął z kosza szkicownik i węgiel. Usiadł i zapatrzył się w głęboki błękit morza.
- Nigdzie na ziemi nie ma nic, co przypominałoby tę wyspę, Hetty - powiedział, jakby
czytając w jej myślach. - Zapomniałem już, jak bardzo kocham to miejsce. Nigdy nie bawiłem
się tak dobrze jak tutaj w ciągu kilku ostatnich dni.
- Głównie moim kosztem - roześmiała się.
- Och, daj spokój, odpłaciłaś mi przecież pięknym za nadobne. Wiesz, gdybym nie wyjechał z
Avonlea, prawdopodobnie zmusiłbym cię, żebyś za mnie wyszła. Jesteś jedyną znaną mi
kobietą, która ma olej w głowie, i bardzo cię lubię.
Hetty poczuła dziwny ucisk w gardle. Przez chwilę obawiała się, że nie zdoła ukryć swoich
uczuć.
- Ja ciebie też - powiedziała, ale natychmiast przestraszyła się własnej szczerości i dodała: -
Kiedy nie udajesz kogoś, kim nie jesteś.
- Udajemy nie dlatego, że chcemy ukryć to, co w nas złe i brzydkie, ale dlatego, że wstydzimy
się pustki panującej w naszych sercach - rzekł Romney uroczyście i uśmiechnął się ze
smutkiem. -Tak powiedział któryś z poetów.
Hetty zdumiała się nagłą zmianą jego nastroju. Romney spojrzał na niebo.
- Takiego światła jak na tej wyspie nie ma nigdzie indziej na ziemi. - Pochylił się nad
szkicow-nikiem i zaczął rysować.
- Co sprawiło, że dopiero teraz zdecydowałeś się tu przyjechać? - spytała Hetty
niespodziewanie dla samej siebie. Przez tyle lat starała się nie szu-
80
kać odpowiedzi na to pytanie. Co się ze mną dzieje, pomyślała z udręką.
- Chyba... poczucie winy - odrzekł Romney.
- Poczucie winy?
- Opuściłem mojego ojca, kiedy najbardziej mnie potrzebował. Matka nigdy mi tego nie
wybaczyła.
- Ależ ty go nie opuściłeś. Wyjechałeś, żeby uczyć się malarstwa - powiedziała Hetty.
Romney uśmiechnął się i znów spojrzał w kierunku morza. Hetty pomyślała, że lubi
zmarszczki, które pojawiają się w kącikach jego oczu, kiedy się śmieje.
- Pamiętasz, jak bardzo był chory, jeszcze zanim wyjechałem. Moja matka uważała, że
obowiązkiem syna jest zostać przy umierającym ojcu, nawet gdyby miało to oznaczać
wyrzeczenie się własnych pragnień. Nie potrafiłem tego zrobić.
- I dobrze się stało. Zmarnowałbyś swój talent.
- Tak, oczywiście - powiedział, patrząc Hetty prosto w oczy. - Ale ty nigdy byś tak nie
postąpiła. Ty na pewno opiekowałaś się swoimi rodzicami, prawda?
Hetty odwróciła wzrok.
- Tak. To był mój obowiązek. I... mój wybór.
- I wielkie poświęcenie - oświadczył z naciskiem Romney i położył się na trawie. - Mnie
nigdy nie było na to stać. Ale życie wymierza sprawiedliwą karę za nasze uczynki. Cóż,
cokolwiek się zdarzy, przysięgam, że nigdy nie będę dla nikogo ciężarem.
- Co masz na myśli? - spytała Hetty.
6 — Ostatni portret

background image

81
- Mam na myśli to, że pragnąłbym umrzeć samotnie. Nie chcę, żeby ktokolwiek się mną
opiekował.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Nawet ktoś, kogo kochasz? Romney usiadł, zamknął szkicownik.
- Zwłaszcza ktoś... kogo kocham.
Hetty patrzyła na niego, wciąż zastanawiając się, co właściwie miał na myśli. Wolałaby nie
rozmawiać z nim o tego typu sprawach, uznała jednak za naturalne, że powrót na wyspę
obudził w Romneyu dawne wspomnienia.
- Muszę przyznać, Hetty, że nie wróciłem do Avonlea wyłącznie po to, żeby cię zobaczyć, ale
teraz zdaję sobie sprawę, że to była najważniejsza przyczyna.
Serce Hetty znów zadrżało ze wzruszenia. Czuła się jednocześnie dumna i zażenowana i żeby
ukryć zakłopotanie, zaczęła zbierać z koca puste naczynia. Chciała wstać, ale Romney
chwycił ją za rękę.
- Nie uciekaj. Tak bardzo chciałem ci to powiedzieć, przyjaciółko. Choć raz pozwól mi mieć
ostatnie słowo.
Romney dotknął delikatnie włosów Hetty i pocałował ją w policzek. Nagły powiew wiatru
zdmuchnął ze stelaża kilka kartek papieru i rozrzucił je po łące. Hetty szybko zerwała się z
miejsca i ruszyła w pogoń za kartkami.
- Zostaw je, niech lecą! - krzyknął za nią Romney, ale po chwili również wstał i przyłączył się
do pościgu. - Pamiętasz, jak latem biegaliśmy po tych łąkach na bosaka?
82
- Mam na myśli to, że pragnąłbym umrzeć samotnie. Nie chcę, żeby ktokolwiek się mną
opiekował.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Nawet ktoś, kogo kochasz? Romney usiadł, zamknął szkicownik.
- Zwłaszcza ktoś... kogo kocham.
Hetty patrzyła na niego, wciąż zastanawiając się, co właściwie miał na myśli. Wolałaby nie
rozmawiać z nim o tego typu sprawach, uznała jednak za naturalne, że powrót na wyspę
obudził w Romneyu dawne wspomnienia.
- Muszę przyznać, Hetty, że nie wróciłem do Avonlea wyłącznie po to, żeby cię zobaczyć, ale
teraz zdaję sobie sprawę, że to była najważniejsza przyczyna.
Serce Hetty znów zadrżało ze wzruszenia. Czuła się jednocześnie dumna i zażenowana i żeby
ukryć zakłopotanie, zaczęła zbierać z koca puste naczynia. Chciała wstać, ale Romney
chwycił ją za rękę.
- Nie uciekaj. Tak bardzo chciałem ci to powiedzieć, przyjaciółko. Choć raz pozwól mi mieć
ostatnie słowo.
Romney dotknął delikatnie włosów Hetty i pocałował ją w policzek. Nagły powiew wiatru
zdmuchnął ze stelaża kilka kartek papieru i rozrzucił je po łące. Hetty szybko zerwała się z
miejsca i ruszyła w pogoń za kartkami.
- Zostaw je, niech lecą! - krzyknął za nią Romney, ale po chwili również wstał i przyłączył się
do pościgu. - Pamiętasz, jak latem biegaliśmy po tych łąkach na bosaka?
82
- Oczywiście! Jak mogłabym zapomnieć! - roześmiała się.
- Więc zróbmy to i teraz.
Hetty rzuciła mu wyzywające spojrzenie, siadła na trawie i zdjęła buty. Romney uczynił to
samo.
- Goń mnie! - krzyknęła i puściła się biegiem przez łąkę.
Pędząc przez wysoką trawę czuła, jak w jej sercu budzą się wspomnienia młodości, które
przez tyle lat starała się wymazać z pamięci.

background image

Biegli ku porośniętym trawą wydmom, śmiejąc się i nawołując nawzajem. Hetty jak zwykle
była szybsza i odległość między nią a Romneyem zwiększała się coraz bardziej. Romney
biegł za nią, ślizgając się na piasku. Nagle jego twarz wykrzywiła się z bólu i runął na ziemię
u stóp jednej z wydm.
- Romney, gdzie jesteś? - dobiegło go wołanie Hetty.
Desperacko próbował wstać. W żadnym wypadku nie chciał, żeby zobaczyła go w takim
stanie.
Hetty szła plażą i wołała go, coraz bardziej zdumiona jego zniknięciem.
- Romney, gdzie jesteś? Wiem, że się schowałeś! - krzyknęła, ale odpowiedziało jej tylko
echo.
Okrążyła wydmę i zatrzymała się, zaskoczona. Na piasku leżał Romney i uśmiechał się do
niej z zakłopotaniem.
- Wpadłem do nory świstaka - powiedział wesoło.
Hetty parsknęła śmiechem.
- Mnie nie nabierzesz. Po prostu nie mogłeś za mną nadążyć.
83
Pomogła mu wstać, wzięła go pod rękę i powoli ruszyli z powrotem ku łące.
- Krótko mówiąc - powiedziała Oliwia wesoło, krzątając się po kuchni - pan Hardy przeniósł
swoje ogłoszenia z powrotem do „Kroniki".
- Wiedziałam, że potrafisz tego dokonać! -krzyknęła Sara i serdecznie uścisnęła ciocię.
Oliwia z dumą opowiedziała Hetty i Sarze o tym, co zdarzyło się w sklepie, i o późniejszym
spotkaniu, jakie odbyła z panem Hardym i z panem Tyle-rem.
- Cóż, Saro, nie przejmuję co prawda gazety, ale pan Tyler dał mi do zrozumienia, że chętnie
uczyniłby mnie swoim wspólnikiem!
- No widzisz, Oliwio, mówiłam ci, że nie masz się czym martwić - powiedziała Hetty. -
Człowiek powinien wykorzystywać szanse, jakie daje mu los - szczebiotała, krążąc
tanecznym krokiem po kuchni - bo mogą się one już nigdy nie powtórzyć. Zapamiętaj to,
Saro.
Sara mrugnęła do cioci Oliwii.
- Takie jak nauka jazdy samochodem?
Nie było wątpliwości, że coś stało się z ciocią Hetty tego popołudnia. Sara i Oliwia domyśliły
się, że musiało się zdarzyć coś niezwykłego. Hetty zachowywała się jak młoda dziewczyna, a
w jej wyglądzie zaszła zdumiewająca zmiana. Policzki zaróżowiły się, oczy nabrały blasku.
- Na przykład takie jak jazda samochodem, kochanie - odrzekła. - Czy nie sądzisz, że już
czas, żebyś poszła do łóżka?
84
Odwróciła się do Oliwii, roześmiała się i objęła je obie ramionami. Oliwia i Sara wymieniły
porozumiewawcze spojrzenia. Hetty King odmłodniała tego dnia o co najmniej dwadzieścia
lat.
Rozdział czternasty
Zaczynało świtać. Mgły snujące się nad ziemią wyglądały w bladym świetle poranka jak białe
duchy, a horyzont barwił się złowieszczym żółtawo-szarym odcieniem, po którym marynarze
poznają, że zbliża się zła pogoda. Czarno-białe krowy stały bez ruchu na pokrytej rosą łące -
pewny znak, że wkrótce zacznie padać deszcz.
Panującą wokół ciszę przerwał nieoczekiwanie turkot jadącego drogą powoziku. To Alek
King udawał się na wyprzedaż do Markdale, gdzie - jak słyszał - zamierzano wystawić na
licytację niemal zupełnie nowy pług. Alek lubił podróżować o tak wczesnej porze i z
przyjemnością rozglądał się dokoła. Rozmyślał właśnie o tym, że wieczorem może zacząć
padać deszcz, kiedy wjechawszy na szczyt niewielkiego wzniesienia, zobaczył w dole stojący
na poboczu powóz doktora Blaira. Uśmiechnął się ujrzawszy, jak ten dobroduszny człowiek

background image

kopie z wściekłością koło. Spostrzegłszy nadjeżdżającego Alka, doktor spojrzał na niego z
ulgą i zakłopotaniem.
- Wcześnie zaczął dziś pan odwiedzać pacjentów, doktorze. Co się stało?
- Jakże się cieszę, że cię widzę, Alku. Koło się
85
oderwało, a ja śpieszę się do nagłego wypadku. -Doktor był bardzo zdenerwowany i co
chwila zerkał na swój kieszonkowy zegarek.
- Niech pan wsiada - powiedział Alek. - Podwiozę pana. Dokąd chce pan jechać?
Doktor Blair spojrzał na Alka z wdzięcznością i wgramolił się do powoziku.
- Do hotelu „Białe Piaski". Jestem ci bardzo zobowiązany, Alku.
Hetty stała przed lustrem wiszącym w holu Różanego Dworku i przyglądała się swemu
odbiciu. Sięgnęła po kapelusz i włożyła go na głowę. Było jej do twarzy w szmaragdowej
zieleni, która podkreślała kolor jej oczu. Nagle usłyszała za sobą jakiś ruch i obejrzała się
zdziwiona, że ktoś jeszcze oprócz niej wstał o tak wczesnej porze. Na schodach siedziała Sara
w nocnej koszuli.
- Wcześnie się dziś obudziłaś, Saro - zauważyła Hetty, poprawiając kapelusz i wpinając weń
szpilkę.
- Usłyszałam, że wstałaś - odrzekła Sara. - Dokąd się wybierasz?
- Zostałam zaproszona na śniadanie do „Białych Piasków" - odparła Hetty.
- Przezpana Penhallowa?
- Tak. Zaraz po mnie przyjedzie. - Hetty odwróciła się do siostrzenicy i dostrzegła wyraz
niepokoju malujący się na twarzy dziewczynki.
- Ciociu... - zaczęła Sara.
- Tak. O co chodzi? - spytała Hetty, uważnie przyglądając się siostrzenicy.
86
- Czy to, co ludzie mówią, jest prawdą? - Sara spojrzała na ciotkę wzrokiem pełnym powagi.
- A co takiego wygadują? - spytała Hetty, podnosząc głowę do góry, żeby Sara wiedziała, że
ona nic a nic nie przejmuje się ludzką paplaniną.
- śe wyjdziesz za mąż za Romneya... i wyjedziesz z Avonlea.
Hetty poczuła się nieco zaskoczona. Sama nie wiedziała, czy słowa Sary ucieszyły ją, czy
przeraziły. Przyjemnie było wiedzieć, że mieszkańcy Avonlea, którzy już dawno uznali ją za
starą pannę, plotkują teraz na temat jej ewentualnego zamążpójścia. Spojrzała uważnie na
Sarę i zdała sobie sprawę, że dziewczynka jest naprawdę zaniepokojona.
- Zawieszenie broni nie musi jeszcze oznaczać zaręczyn - zaczęła, szukając właściwych słów.
- To coś więcej niż zawieszenie broni - powiedziała cicho Sara, okręcając wokół palca rąbek
nocnej koszuli.
Ciocia Hetty spotyka się z Romneyem Penhallo-wem już od prawie dwóch tygodni. Wszyscy
o tym mówią. I wydaje się taka szczęśliwa. I oczywiście, jeśli zdecydują się wziąć ślub,
Romney nie będzie chciał zostać na wyspie. Pani Linde mówi, że on nienawidzi Avonlea i nie
może się doczekać, kiedy stąd wyjedzie. Wszyscy są zdumieni, że jest tu już tak długo.
Sara sama nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy smucić. Chciała, żeby ciocia Hetty była
szczęśliwa. Naprawdę chciała. Ale co stanie się z nią, Sarą? Wydarzenia ostatnich dni
sprawiły, że ogarnął ją
87
lęk. Przyzwyczaiła się do Avonlea. Zaczęła już przychodzić do siebie po śmierci ojca i
polubiła życie z Hetty i Oliwią. Wiedziała, że Oliwia opuści kiedyś ich dom. Jest jeszcze
młoda i, jak twierdzi kuzynka Felicja, na pewno znajdzie sobie męża. Ale co będzie, jeśli
Hetty również wyjdzie za mąż? Hetty usiadła na schodach obok Sary.
- Dobrze, masz rację... to coś więcej niż zawieszenie broni. Ale ja nie zamierzam opuścić
Avon-lea... ani ciebie. Bóg wie, że Oliwia nie potrafiłaby sama tobą pokierować.

background image

Zmierzwiła włosy Sary i lekko pocałowała ją w głowę.
- A teraz wracaj do łóżka albo nakarm kurczaki. Jedno z dwojga.
Sara uśmiechnęła się i przytuliła do ciotki. Jak to dobrze, pomyślała, że dorośli potrafią od
czasu do czasu czytać w myślach dzieci.
Portier zbiegł szybko po schodach. W ręku trzymał szkicownik. Stukając obcasami po świeżo
wy-froterowanej posadzce, minął recepcję oraz wielki kamienny kominek przy wejściu do
hotelu i podszedł do siedzącego na wózku inwalidzkim mężczyzny. Położył mu na kolanach
szkicownik i ukłoniwszy się siedzącemu obok Alkowi Kingowi, oddalił się szybkim krokiem.
Od strony recepcji zbliżał się doktor Blair. Alek wstał i podszedł do niego.
Rozdział pię
88
- To poważne zaburzenia neurologiczne - powiedział doktor ściszając głos. - Ta choroba
postępuje bardzo szybko. Nie powinno się go ruszać, kiedy ma atak.
Podszedł do siedzącego na wózku mężczyzny, a ręce drżały mu ze zdenerwowania. Chory
najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z obecności doktora, dopóki ten nie zwrócił się
bezpośrednio do niego.
- Zrobiłem wszystko, czego pan sobie życzył, panie Penhallow. Ambulans zaraz przyjedzie.
Znalazłem też osobę, która zaopiekuje się pańskim samochodem i dopilnuje, żeby w ciągu
tygodnia został bezpiecznie przetransportowany do Montrealu. - Przerwał na chwilę. - Ale ja
bardzo bym pana namawiał, żeby odłożył pan swoją podróż i został tu jeszcze przynajmniej
przez kilka dni.
Romney z wysiłkiem uniósł głowę i spojrzał na doktora Blaira. Przez jego wykrzywioną
cierpieniem twarz przebiegł kolejny skurcz bólu.
- Dużo lepiej czułbym się, mogąc pojechać własnym samochodem - powiedział z trudem. -I o
wiele szybciej byłbym w Montrealu. A jak obaj wiemy, nie mam już zbyt dużo czasu.
- No nie, ja wcale tak nie sądzę, panie Penhallow - rzekł doktor Blair z zakłopotaniem.
Na twarzy Romneya pojawił się ironiczny uśmiech.
- Niech pan mnie nie pociesza - powiedział bur-kliwie. - Zdaję sobie sprawę, że jestem już -
jak to się mówi? - jedną nogą na tamtym świecie. Tak samo było z moim ojcem.
89
- Czytałem o przypadku pańskiego ojca. Mój poprzednik nigdy przedtem nie miał do
czynienia z tak poważnymi zaburzeniami systemu nerwowego.
Doktor Blair urwał, uświadomiwszy sobie, że powiedział za dużo. Romney, zmęczony, znów
opuścił głowę.
- To spadek po moim ojcu - wymamrotał.
- Przykro mi - wyszeptał doktor i zamilkł, nie wiedząc, co jeszcze mógłby powiedzieć. -
Pójdę zobaczyć, czy wszystko gotowe - rzekł w końcu i odszedł szybkim krokiem.
Alek ponownie usiadł naprzeciwko Romneya.
Stary zegar wiszący w holu Różanego Dworku głośno wystukiwał minutę po minucie. Hetty
spojrzała na niego, westchnęła z goryczą i wyszła na ganek. Do kapelusza miała przypiętą
woalkę i była gotowa do wyjścia. Była gotowa już od dwóch godzin. Popatrzyła na drogę,
mając nadzieję, że usłyszy warkot nadjeżdżającego samochodu.
- Gdzie on jest? - wyszeptała, jednocześnie rozgniewana i zaniepokojona.
Kiedy Oliwia wyszła na ganek, żeby wytrzepać obrus, ujrzała swoją siostrę przechadzającą
się nerwowo tam i z powrotem.
- O, Boże! - krzyknęła na jej widok Hetty, która wolałaby, żeby nikt nie widział, jak
nadaremnie wypatruje Romneya.
Oliwia spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Myślałam, że już wyjechałaś - powiedziała. Hetty chwyciła się kurczowo poręczy, ze wszys-
tkich sił próbując powstrzymać szloch, który wyrywał jej się z gardła.

background image

- Romney miał po mnie przyjechać dwie godziny temu. Och, Oliwio, jaka ja jestem głupia.
Jak mogłam znów wpaść w tę samą pułapkę. On na pewno celowo udawał przyjaciela, żeby
znów mnie upokorzyć!
Oliwia zbliżyła się do siostry i położyła jej rękę na ramieniu.
- On by tego nie zrobił - rzekła.
Hetty ze złością wytarła kilka łez, którym udało się wymknąć spod jej powiek.
- Owszem, zrobiłby - oświadczyła stanowczo, a w jej głosie dało się słyszeć pragnienie
zemsty. -Ale ja nie puszczę mu tego płazem - dodała i ruszyła w kierunku stajni.
- Piotrze! - zawołała. - Wyprowadź konia i zaprzęgnij go do powozu.
Alek King siedział naprzeciwko Romneya i nie odzywał się ani słowem, sądząc, że tym,
czego chory potrzebuje w tej chwili najbardziej, jest cisza i spokój.
Ale Romney, uświadomiwszy sobie, że zostali sami, uniósł głowę i spojrzał na Alka.
- Jestem wdzięczny losowi, że przywiódł cię tu tego ranka - powiedział z trudem. -
Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobił.
- Oczywiście - rzekł Alek, pochylając się do przodu.
- Proszę, wyjaśnij swojej siostrze Hetty... dlaczego musiałem tak nagle wyjechać...
91
- Mam nadzieję, że to zrozumie - wymamrotał Alek. - Ale znając Hetty sądzę, że chciałaby
sama się z tobą pożegnać.
Na twarzy Romneya pojawił się ledwie widoczny uśmiech.
- Za bardzo ją lubię - powiedział z wysiłkiem. -Chciałbym, żeby zapamiętała mnie takim,
jakim byłem, a nie takim, jakim jestem teraz. Poza tym -dodał - ona ma bardzo silne poczucie
obowiązku. Nigdy bym stąd nie wyjechał. Wiesz, ja też nieźle znam Hetty.
Alek uśmiechnął się w odpowiedzi. Podniósł wzrok i zobaczył zbliżającego się ku nim
doktora Blaira.
- Wszystko gotowe, panie Penhallow - powiedział cicho doktor. - Może pan jechać.
Doktor Blair popchnął delikatnie wózek Romneya w kierunku drzwi wyjściowych. Kiedy do
nich dotarli, Romney wręczył Alkowi paczkę.
- To dla Hetty... przekaż jej, proszę.
- Oczywiście - powiedział Alek i pomachał mu ręką na pożegnanie.
Rozdział szesnasty
Hetty pędziła do „Białych Piasków" najszybciej, jak tylko było to możliwe. Dotarłszy do
hotelu, wjechała na podjazd i zatrzymała powóz tuż obok lśniącego żółtego automobilu.
Rzuciła mu pełne nienawiści spojrzenie i już, już miała wymierzyć mu następnego kopniaka,
ale w ostatniej chwili
92
rozmyśliła się i pomaszerowała ku drzwiom wejściowym.
Wszedłszy do środka, skierowała się prosto ku recepcji.
- Dzień dobry. Czym mogę pani służyć? - spytał uprzejmie młody urzędnik.
- Prosiłabym, żeby poinformował pan pana Pen-hallowa, że panna Hetty King życzy sobie z
nim rozmawiać - powiedziała Hetty wyniośle.
Na twarzy urzędnika pojawił się wyraz zakłopotania.
- Obawiam się, że to niemożliwe, proszę pani. Pan Penhallow już tu nie mieszka.
- Owszem, mieszka, młody człowieku - powiedziała Hetty z irytacją. - Jego samochód stoi
przed hotelem.
- Tak, wiem, proszę pani - jąkał się biedny urzędnik. - Proszę pozwolić mi wyjaśnić...
Hetty spojrzała na niego lodowatym wzrokiem.
- Chcę z nim natychmiast rozmawiać! Urzędnik, coraz bardziej skonsternowany, zaczął
chyłkiem wycofywać się w stronę drzwi prowadzących do biura.

background image

- Czy mogłaby pani chwilę poczekać? Zobaczę, czy kierownik jest wolny i czy może z panią
porozmawiać.
- Nie chcę rozmawiać z kierownikiem! Chcę rozmawiać z... - krzyknęła Hetty ze złością, ale
młody człowiek zniknął już za drzwiami biura.
Hetty gniewnie wzruszyła ramionami i zaczęła przechadzać się po holu. W pewnej chwili
spojrzała w kierunku wejścia i ku swemu zdumieniu zo-
93
baczyła Alka i doktora Blaira, zmierzających w jej stronę.
- Doktorze Blair, co pan tu robi? A ty, Alku? Nie zważając na jej protesty, mężczyźni ujęli ją
pod ramiona i podprowadzili do stojącego w holu fotela.
- Bardzo mi przykro, Hetty - powiedział doktor Blair, kładąc jej rękę na ramieniu. - Dziękuję
ci, Alku, za pomoc. Muszę już jechać.
Hetty siedziała nieruchomo, próbując pogodzić się z tym wszystkim, co powiedzieli jej Alek i
doktor Blair.
- Dlaczego wyjechał bez pożegnania? - spytała ledwo słyszalnym głosem.
Alek wziął głęboki oddech.
- Hetty, on był w bardzo złym stanie. Pamiętasz, jak wyglądał jego ojciec?
Hetty uświadomiła sobie nagle całą prawdę.
- Jego ojciec! O Boże, jego ojciec, oczywiście! Alek spojrzał na siostrę wzrokiem pełnym
niepokoju.
- Och, jak mogłam być tak ślepa. On próbował mi to powiedzieć! Alku, ja muszę mu pomóc.
Jestem pewna, że mogłabym...
- Wiedział, że zechcesz się nim opiekować, Hetty. Ale jest równie uparty, jak ty - rzekł Alek.
- Powiedział mi, że chciałby, abyś zapamiętała go takim, jakim był. Bardzo cię lubił.
Hetty uśmiechnęła się, próbując ze wszystkich sił powstrzymać łzy napływające do oczu.
Alek wręczył jej paczkę, którą dał mu Romney.
94
- Prosił, żebym ci to przekazał. Hetty wzięła paczkę drżącymi rękami.
- Chodź. Odwiozę cię do domu - powiedział Alek ciepło.
- Nie. Chciałabym posiedzieć tu przez chwilę... sama.
Alek wstał i popatrzył na siostrę zatroskanym wzrokiem. Hetty spojrzała na niego z
wdzięcznością.
- Dziękuję ci, Alku - powiedziała serdecznie. -Cieszę się, że tu byłeś.
Alek uścisnął ją i odszedł.
Hetty usłyszała trzask zamykających się drzwi i wbrew samej sobie wybuchnęła płaczem,
kurczowo zaciskając ręce na paczce. Po chwili zaczęła powoli rozwiązywać sznurek.
Trzęsącymi się dłońmi zdięła papier i ujrzała swój własny portret, narysowany piękną,
klasyczną kreską. Łzy płynęły niepowstrzymanie i rysunek zamazywał się jej przed oczami.
Rozdział siedemnasty
Jaskrawy blask lata ustąpił miejsca rudym barwom jesieni i róże rosnące wokół Różanego
Dworku przybrały subtelniejsze kolory. Te, które jeszcze niedawno były płomiennie
czerwone, stały się teraz ciemnoróżowe, a jasnożółte nabrały matowego, brzoskwiniowego
odcienia. Nawet powietrze zdawało się mieć delikatniejszą barwę niż w jasnych dniach lata.
95
Nastały pierwsze jesienne chłody i Hetty postanowiła rozpalić ogień w kominku.
Poprawiwszy pogrzebaczem płonące polana, wyprostowała się i stanęła twarzą w twarz ze
swoim portretem, który, oprawiony w ramki, stał na półce nad kominkiem. Ostrożnie
przesunęła go bardziej na środek.
Małgorzata Linde siedziała wygodnie na sofie, popijała herbatę i czytała „Kronikę".

background image

- Uważam, że ta gazeta bardzo się zmieniła od czasu, kiedy Oliwia zaczęła z nią
współpracować -rzekła.
- Owszem - odparła Hetty z roztargnieniem, nie odrywając wzroku od rysunku i przyglądając
się cieniom, jakie rzucały na jej portret roztańczone płomienie.
- Nawet nekrologi są tak ładnie napisane! - powiedziała Małgorzata. - Nie do wiary! -
krzyknęła po chwili, spoglądając na Hetty sponad swoich drucianych okularów. - Atossa
Phipps w końcu umarła. Nie wstawała z łóżka już od wielu lat.
Pani Linde znowu pogrążyła się w lekturze, a Hetty pociągnęła palcem po biblioteczce,
sprawdzając, czy dokładnie wytarła ją z kurzu.
Nagle Małgorzata szeroko otworzyła usta, a na jej twarzy pojawił się wyraz bezgranicznego
zdumienia. Jeszcze raz zerknęła na przeczytaną przed chwilą notatkę, spojrzała na Hetty,
potem znów na gazetę, i znów na Hetty.
- Coś takiego - powiedziała cicho.
Hetty popatrzyła na przyjaciółkę i zauważyła, że jest czymś do głębi poruszona.
- Co się stało, Małgorzato?
96
Małgorzata wzięła głęboki oddech. Nieczęsto bywała aż tak zaskoczona i nie lubiła tego
uczucia.
- Hetty! Doprawdy nie wiem, jak ci to powiedzieć... Romney Penhallow nie żyje! Zmarł w
Montrealu!
- Wiem - powiedziała Hetty spokojnym głosem. Małgorzata nie domyślała się nawet, co
dzieje się
w sercu jej przyjaciółki, bo przez ostatnie tygodnie Hetty nauczyła się jeszcze staranniej niż
zwykle ukrywać przed światem swoje uczucia.
- To do niego podobne! - oświadczyła pani Linde. - Umrzeć bez pożegnania. Kiedy opuszczał
wyspę, też nie pożegnał się z nikim.
Hetty wzięła z półki książkę i zaczęła udawać, że ją przegląda.
- No, niezupełnie, Małgorzato... - powiedziała cicho.
- A na co on zmarł? Nic o tym nie piszą. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że zabił go
ten dziwaczny tryb życia! Wiesz, jacy są artyści... -powiedziała znacząco. Małgorzata nie
wiedziała nic o artystach i ich życiu, ale starała się dać do zrozumienia, że wie na ten temat
bardzo dużo.
- Nie, to nie z tego powodu - powiedziała krótko Hetty, odłożyła na półkę książkę i sięgnęła
po następną. Każda inna osoba na miejscu Małgorzaty bez trudu domyśliłaby się, że Hetty nie
ma ochoty rozmawiać dalej o tej sprawie.
- Nie powinnam źle mówić o zmarłym - ciągnęła pani Linde - ale wciąż myślę o tym, jak on
mógł cię tak zostawić. A teraz to! - Uderzyła dłonią w gazetę. - Ani trochę nie żałuję, że
niegdyś poróż-
7 — Ostatni portret
97
niłam was ze sobą. To był zwykły łajdak - powiedziała stanowczo i szybko dodała: - Panie,
ś

wieć nad jego duszą.

Hetty stała w rogu pokoju, ściskając w rękach książkę.
- To był dobry człowiek, Małgorzato... i będzie mi go brakowało - rzekła.
Małgorzata puściła te słowa mimo uszu. Na jej usprawiedliwienie trzeba jednak powiedzieć,
ż

e nie miała już tak dobrego słuchu jak dawniej i była zbyt pochłonięta słuchaniem samej

siebie, by zwracać uwagę na to, co mówi Hetty.
- Jedno trzeba ci przyznać, moja droga - powiedziała. - Zdarza ci się tracić głowę, ale kiedy
się opamiętasz, szybko wracasz z powrotem na ziemię. Cieszę się, że udało ci się o nim
zapomnieć.

background image

Przez chwilę Hetty miała ochotę się roześmiać. Poczuła, że musi bezzwłocznie wyjaśnić, jak
było naprawdę.
- Małgorzato - zaczęła, a pani Linde tym razem z uwagą przysłuchiwała się jej słowom. -
Romney i ja korespondowaliśmy ze sobą aż do dnia jego śmierci.
Małgorzata otworzyła usta ze zdumienia.
- Korespondowaliście ze sobą? To niewiarygodne. Ten świat jest jednak pełen niespodzianek.
- Czy muszę mówić, że nie wszystko w naszym życiu jest takie, jakim się wydaje?
Hetty odwróciła się do okna i, jak to zwykła była mawiać pani Linde, ilekroć opowiadała
później tę historię, „jej delikatną postać spowiła mgiełka tajemnicy".
98
Małgorzata wpatrywała się w przyjaciółkę.
- Nie mów zagadkami, Hetty. Ty i twoja rodzina nie powiedzieliście do tej pory ani słowa na
temat tego, co się wydarzyło. A przecież nie możesz zupełnie nie zdawać sobie sprawy, co
mówili ludzie przez ostatni miesiąc.
- Nic mnie to nie obchodzi - odpowiedziała krótko Hetty.
Ale Małgorzata nie zamierzała dać za wygraną.
- Mówili, że on cię po prostu rzucił, ot co! Oczywiście, ja nie wdawałam się nigdy w takie
bezsensowne rozmowy.
Hetty uśmiechnęła się z przymusem.
- Nie, oczywiście, że nie - rzekła. Małgorzata spojrzała na Hetty, zastanawiając się,
czy jej przyjaciółka powiedziała to zupełnie szczerze. Hetty zdawała sobie sprawę, jakie
męczarnie musi przeżywać Małgorzata, dla której świadomość, że nie zna całej prawdy, była
gorsza niż śmierć.
- Dobrze, Małgorzato - westchnęła. - Jeśli chcesz wiedzieć, powiem ci, że Romney powrócił
na wyspę, żeby zobaczyć ją po raz ostatni... i pożegnać się.
Urwała, bo wzruszenie, nad którym tak bardzo starała się zapanować, odebrało jej głos.
Podniosła do ust filiżankę herbaty, żeby ukryć swoje uczucia.
Małgorzata wstrzymała oddech i siedziała cichutko jak myszka, bojąc się wtrącić choć słowo.
- On mnie wcale nie rzucił - powiedziała Hetty. - Wręcz przeciwnie.
Pani Linde wpatrywała się w nią w osłupieniu i niecierpliwie czekała na dalszy ciąg
opowieści.
99
- Naprawdę? - odważyła się spytać. - Dlaczego więc pozwoliłaś na te plotki? Dlaczego nic nie
powiedziałaś?
Hetty uśmiechnęła się, dolała sobie herbaty i usiadła na sofie koło swojej przyjaciółki.
- Bo wiedziałam, Małgorzato, że ty będziesz umiała najlepiej wyjaśnić ludziom, jak było
naprawdę. Od tego są przyjaciele, czyż nie?
Małgorzata powoli zdjęła okulary. Zaczynała już rozumieć, co wydarzyło się tego lata w ich
miasteczku.
- Hetty - powiedziała ze skruchą, pochylając głowę - to wszystko stało się przeze mnie.
Dziwię się, że nadal jesteś moją przyjaciółką. Wiem, że nigdy mi nie wybaczysz.
- Czego? Ze nas ponownie sobie przedstawiłaś? - Hetty potrząsnęła głową. - O, nie,
Małgorzato. Wręcz przeciwnie. Nie wiem, jak mam ci za to dziękować.
Pogładziła zdumioną przyjaciółkę po ramieniu i zapatrzyła się w ogień, myśląc o pięknych
letnich dniach, o pikniku i o bieganiu boso po trawie. I oczywiście o tym, jak prowadziła
lśniący żółty automobil, a obok niej siedział mężczyzna, w którego oczach pojawiały się
wesołe iskierki, kiedy się śmiał. O tak, pomyślała, przynajmniej raz ona, Hetty King,
pozwoliła losowi pokierować swoim życiem i dziękuje swojej szczęśliwej gwieździe, że tak
się stało.

background image

Hetty i Małgorzata siedziały zamyślone przed kominkiem, patrzyły na roztańczone płomienie
i słuchały wesołego trzaskania ognia.
Rozdział pierwszy
Powozik, turkocząc wesoło, jechał w kierunku farmy Kingów. Alek, Jana i Felek z
zachwytem rozglądali się dokoła. Pola skąpane były w słońcu, w górze krążyły mewy, od
morza wiał lekki wiatr i wszystko wokół wyglądało tak pięknie, jakby zostało stworzone
tylko po to, by ludzie czuli się szczęśliwi; był to wymarzony dzień na składanie sąsiedzkich
wizyt.
- Nie do wiary, jak urósł ten chłopak Malcolma i Abigail - powiedział w zamyśleniu Alek.
Abigail, siostra Jany King, długo czekała na małżeństwo i macierzyństwo. Pewnego dnia ona
i jej mąż znaleźli na progu swojego domu urocze niemowlę. Teraz dziecko zaczynało już
stawiać pierwsze kroki, a serca jego przybranych rodziców przepełniała taka radość, że
wszyscy mieszkańcy Avonlea uśmiechali się, ilekroć widzieli tę szczęśliwą parę dumnie
kroczącą ulicami miasteczka.
Alek ostatnio szczególnie dużo myślał o dzieciach, jako że już niedługo miał przyjść na świat
kolejny potomek rodu Kingów. Wszyscy czekali na tę chwilę z radością - a Felek z wielkim
niepokojem.
103
- Mamo, nie chcę mieć następnej siostry - powiedział błagalnym głosem.
Felek miał już dwie siostry - starszą, która ciągle go pouczała, i młodszą, która wolała się
bawić ze swoją przyjaciółką, Klementynką Ray, niż z nim. Na szczęście w ich domu mieszkał
jeszcze kuzyn Andrzej. Jego ojciec musiał wyjechać na pewien czas do Brazylii.
- Doktor Blair mówi, że to mogą być bliźnięta -oznajmiła radośnie Jana.
Felek przeraził się nie na żarty! Jedna nowa siostra to już wystarczająco duże nieszczęście - a
cóż dopiero dwie! śaden chłopak nie zniósłby tylu dziewczyn w rodzinie!
- Jeden brat w zupełności mi wystarczy - powiedział szybko, mając nadzieję, że matka doceni
skromność jego wymagań.
- Cóż, bracia nie zawsze żyją w zgodzie. Twój ojciec i stryj Roger wiedzą coś na ten temat,
prawda, Alku? - powiedziała Jana, uśmiechając się figlarnie do męża.
Alek milczał przez chwilę, usiłując odpędzić od siebie nieprzyjemne wspomnienia.
- Owszem, zdarzały się nam kłótnie - przyznał wreszcie - ale zawsze się w końcu godziliśmy.
Jana wybuchnęła śmiechem. Znała Alka prawie od dziecka - w każdym razie poznała go dużo
wcześniej, nim przyszło jej do głowy, że mogłaby wyjść za niego za mąż. Nie było takiej
rzeczy, której by o nim nie wiedziała.
- Och, Alku, ty i Roger nigdy nie zgadzaliście się ze sobą.
104
- Czy stryj Roger jest rzeczywiście tak sławny, jak twierdzi ciocia Hetty? - spytał Felek. - Ona
mówi o nim tak, jakby był mądrzejszy niż wszyscy profesorowie i ważniejszy niż sam
premier.
Jana milczała przez chwilę, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na pytanie chłopca.
- Cóż, ciocia Hetty zawsze faworyzowała stryja Rogera - rzekła w końcu.
Było to jedno z tych niezwykle wieloznacznych stwierdzeń, których Felek nigdy nie
rozumiał.
- Trzeba przyznać, że Roger rzeczywiście wiele osiągnął - powiedział spiesznie Alek, jakby
chciał oddać sprawiedliwość swojemu bratu.
- O, tak! - krzyknęła Jana z entuzjazmem. -Jest jednym z najbardziej cenionych geologów w
kraju.
Felek już dość nasłuchał się o geologii od kuzyna Andrzeja, który był synem stryja Rogera.
Od dnia, w którym nadeszła wiadomość, że stryj wraca z Brazylii, Andrzej spędzał większość

background image

czasu na kopaniu i grzebaniu w piasku nad brzegiem rzeki. Chciał uzbierać własną kolekcję
kamieni.
- Nie mogę się doczekać, kiedy znowu go zobaczę. - Felek bardzo słabo pamiętał stryja, ale
czuł się niezwykle dumny, że posiada w rodzinie tak znakomitą osobistość.
Powozik zbliżał się już do farmy Kingów. Jana uśmiechnęła się do męża.
- Pamiętasz - powiedziała - jak Roger wepchnął cię do gnojówki? Wpadłeś twarzą prosto w ...
- Jano! - krzyknął Alek. Nie miał ochoty odgrzebywać tego starego incydentu. Niektóre
105
wspomnienia z dzieciństwa pozostają bolesne do końca życia.
- Wygląda na to, że doktor Blair już przyjechał -powiedział wskazując stojący przy płocie
powozik, zadowolony, że może zmienić temat rozmowy.
Ś

ciągnął lejce i zatrzymał konia. Felek zeskoczył na ziemię i podał rękę matce.

- Muszę jeszcze kupić kilka rzeczy u Lawsonów - powiedział Alek do żony i cmoknąwszy na
konia szybko odjechał, nie czekając, aż Janie przypomni się następna opowieść z dzieciństwa.
Jana wzięła syna za rękę i ruszyła w kierunku domu, gdzie czekał już na nią doktor Blair.
- Proszę cię, mamo, dokończ opowiadać tę historię - prosił Felek, usiłując dotrzymać jej
kroku. Musiał przecież dowiedzieć się, jak doszło do tego, że jego ojciec wylądował w
gnojówce.
- Dobrze - powiedziała Jana z uśmiechem. -Roger i twój ojciec hodowali kiedyś świnie na
targ w Charlottetown i nie mogli się zdecydować, który z nich ma zaprezentować świnie
sędziemu. Gdy więc...
Na szczęście Alek nie słyszał już dalszego ciągu tej żenującej historii. Wkrótce jego powozik
przejechał z turkotem przez mostek i znalazł się na głównej ulicy Avonlea.
Alek zatrzymał konia przed sklepem państwa Lawsonów. Był to ładny drewniany budynek z
długą werandą i dużymi oknami, przez które można było zobaczyć piętrzące się wewnątrz
stosy towarów. Pan i pani Lawson dbali o to, by mieszkańcy
106
miasteczka mogli kupić w ich sklepie wszystko, co tylko było im potrzebne.
Alek otworzył drzwi i zobaczył przy ladzie mężczyznę o posępnym wyrazie twarzy i z ręką
na temblaku. Był to Amos Spry, jeden z miejscowych farmerów. Jego znoszone ubranie,
zniszczone ręce i niepewna mina świadczyły o tym, że życie nie upływa mu w szczęściu i
dostatku.
- Witaj, Alku! - zawołała wesoło pani Lawson, która pakowała właśnie sprawunki Amosa.
Miała na sobie długi fartuch i zręcznie poruszała się pomiędzy wznoszącymi się aż do sufitu
stertami towarów.
- Witaj - powtórzył za nią jak echo Amos Spry, a z jego twarzy zniknął na chwilę posępny
wyraz.
Alek ukłonił się uprzejmie i wszedł do środka, mijając kobietę i mężczyznę stojących przy
drzwiach. Kobieta przykładała właśnie koszulę do piersi męża, usiłując sprawdzić, czy
wybrała właściwy rozmiar.
Alek stanął z boku i spokojnie czekał na swoją kolej, kiedy nagle usłyszał przeraźliwy wrzask
i zobaczył pędzącą ku niemu dwójkę dzieci. Siedmioletni mniej więcej chłopiec i jeszcze
młodsza dziewczynka bawili się w berka, przemykając pomiędzy stertami towarów i nogami
klientów. Ich ciemne włosy, szczupłe sylwetki i wystające podbródki pozwalały od razu
domyślić się, że są potomkami Amosa Spry'a. Dzieci państwa Spry'ów przychodziły na świat
z taką regularnością, że mieszkańcy Avonlea stracili już rachubę, ile ich jest. Amos z roku na
rok stawał się coraz bardziej
107
markotny, a każdej jesieni w szkole pojawiał się nowy mały Spry, na skutek czego Hetty King
przybywało coraz więcej siwych włosów.

background image

Amos był najwidoczniej tak przyzwyczajony do wrzasków swoich dzieci, że w ogóle nie
zwracał na nie uwagi. Pani Lawson, nie chcąc okazać się nieuprzejma, udała, że biegające po
sklepie dzieciaki wcale jej nie przeszkadzają, chociaż zdawała sobie sprawę, w jak
straszliwym niebezpieczeństwie znajdują się jej słoiki z przyprawami i ozdobne szklane
klosze do lamp stojące rzędem na półkach.
- Mam cię! - krzyknął chłopiec, dogoniwszy dziewczynkę pod półką z filiżankami i spodecz-
kami.
Pani Lawson postawiła torbę mąki na ladzie, obok innych sprawunków Amosa, które
wydawały się bardzo skromne jak na tak liczną rodzinę.
- Nie wiem, skąd one biorą tyle energii - powiedziała, patrząc na dzieci i usiłując nie
okazywać niezadowolenia. - Doprawdy, nie wiem.
Alek stanął w rogu sklepu i dla zabicia czasu zaczął oglądać kapelusze. Nawet tu jednak nie
był całkowicie bezpieczny, bo już po chwili mała Maja wpadła na niego i uderzyła go w
kolano.
- No, dzieci, dość już tego dobrego - powiedział, widząc, jak pani Lawson gniewnie marszczy
brwi.
Maja i Stefek byli dobrymi dziećmi. Na reprymendę Alka natychmiast zaprzestali swej dzikiej
gonitwy i stanęli w miejscu. Wzrok obojga powędrował ku kuszącym miętowym lizakom
wystają-
108
cym z wielkiego słoja koło kasy. Stefek podbiegł do ojca i pociągnął go za rękaw.
- Czy możemy dostać lizaka, tato? Amos i pochylił się ku chłopcu.
- Może innym razem, synku - powiedział ściszonym głosem. - Nie chcę, żebyście popsuli
sobie apetyt.
- Popsuli apetyt? - krzyknął Stefek, udaremniając wszelkie próby zachowania dyskrecji. -
Myśmy już jedli!
Pani Lawson cicho obliczała należność, mając nadzieję, że dzieci wkrótce opuszczą jej sklep.
- Razem dwa dolary i dziesięć centów. Zamiast sięgnąć po portfel Amos zaczął przestę-
pować z nogi na nogę, rozglądając się ukradkiem dokoła. W końcu nachylił się do pani
Lawson.
- Czy mogłabyś dopisać to do mojego rachunku?
- spytał najciszej, jak mógł.
- Och, Amosie! - jęknęła pani Lawson, a jej twarz przybrała jeszcze bardziej strapiony wyraz.
Alek zerknął w stronę lady; chcąc nie chcąc słyszał fragmenty toczącej się rozmowy.
- Obawiam się, że przedłużałam już twój kredyt
- powiedziała pani Lawson z niezadowoleniem. -Mówiłam ci, że...
Maja wyciągnęła rękę i pogładziła stojącą na półce lalkę. Lalka była śliczna, miała jasne,
kręcone włosy i wesoły porcelanowy uśmiech. Wzrok małej Mai był pełen takiego zachwytu,
ż

e nietrudno było domyślić się, iż dzieci Spry'ów nie mają zbyt wielu zabawek.

- Wiem, wiem - mówił Amos, patrząc ze smut-
109
kiem na swoją córkę i na lalkę - ale jeśli dasz mi jeszcze kilka tygodni, po zakończeniu
wykopków spłacę wszystko co do grosza.
Maja delikatnie gładziła falbanki lalczynej sukienki. Och, ta lalka wręcz prosi, żeby jakaś
mała dziewczynka wzięła ją w ramiona - i Maja pragnęła tego najbardziej na świecie. Nie
mogąc oprzeć się pokusie wspięła się na palce, by zdjąć lalkę z półki, i wówczas wydarzyło
się nieszczęście: małe rączki Mai przewróciły puszkę z groszkiem. Puszka za-chybotała się i
spadła wprost na skrzynkę z jajkami.
Pani Lawson zaniemówiła z przerażenia, a Amos jęknął, jakby nie mógł uwierzyć własnym
oczom.

background image

- Och, Maju, coś ty zrobiła! - lamentował.
W sklepie zapadła cisza. Oczy wszystkich zwróciły się ku Mai stojącej koło skrzynki z
jajkami i trzymającej w ramionach lalkę. Dziewczynka z całej siły przytuliła ją do siebie i
wybuchnęła płaczem. Wiedziała, że stłukła jajka i że trzeba będzie za nie zapłacić, a tatuś nie
ma pieniędzy.
Alek, który stał najbliżej, szybko podszedł do dziewczynki.
- No, uspokój się już - powiedział łagodnie, gładząc ją po ramieniu i odkładając lalkę z
powrotem na półkę. - Wszystko będzie dobrze.
Ale Maja szlochała coraz głośniej, trąc oczy piąstkami. Pani Lawson, która miała w gruncie
rzeczy bardzo dobre serce i nie mogła patrzeć, jak ktoś płacze, postanowiła załagodzić
sytuację. Ona również wiedziała, że skoro Amos nie ma pieniędzy na sprawunki, z pewnością
nie będzie mógł zapłacić za jajka.
110
- Nic takiego się nie stało - szepnęła do Amosa. - Wypadki się zdarzają.
- Nie płacz już - powiedział Alek i pogłaskał szlochającą dziewczynkę po głowie.
Grube łzy spływały Mai po twarzy i kapały na starannie pocerowaną sukienkę. Wargi Stefka
również zaczęły drżeć, jakby zamierzał przyłączyć się do siostry.
- Dlaczego nie zabierzesz dzieci do domu? -powiedziała pani Lawson do Amosa. Pragnęła, by
rodzina Spry'ów jak najszybciej opuściła sklep. - Dobrze, dopiszę to wszystko do twojego
rachunku.
Amos westchnął z ulgą i włożył czapkę na głowę.
- Dziękuję ci, Elwiro. I bardzo... bardzo przepraszam.
Rozdział drugi
Wyszedłszy ze sklepu Amos marzył tylko o tym, żeby jak najszybciej załadować zakupy na
wóz i odjechać, ale nie było to takie proste dla kogoś, kto miał unieruchomioną jedną rękę.
Stefek i Maja nieśli małe paczki, a Amos dźwigał wielki wiklinowy kosz.
Tymczasem Alek podszedł do stojącego na ladzie słoja ze słodyczami i wyjął z niego dwa
miętowe lizaki.
- Wezmę je, Elwiro - powiedział do pani Lawson, wręczając jej monetę.
Pani Lawson dobrze wiedziała, dla kogo Alek kupił lizaki. Włożyła monetę do szuflady, ma-
il/
jąc nadzieję, że nie jest to jedyny zysk, jakie przyniesie jej dzisiejsza transakcja z Amosem
Spry'em.
Alek wziął kupioną przez Amosa torbę mąki i wyszedł na zewnątrz. Na schodach przed
sklepem siedziało dwoje małych Spry'ów. Maja wciąż głośno szlochała, a Stefek miał
zrozpaczoną minę. Alek podszedł do nich i wręczył im lizaki.
- Proszę. Zdaje się, że mieliście na nie ochotę. Dwie pary oczu rozwarły się szeroko na widok
nieoczekiwanego prezentu.
- Dziękuję - powiedział Stefek i wsadził lizaka do ust.
Maja natychmiast przestała płakać.
- Dziękuję - wymamrotała, a na jej mokrej od łez twarzyczce pojawił się słaby uśmiech.
Alek podszedł do Amosa, który z trudem ładował na wóz ciężki wiklinowy kosz, postawił
obok kosza torbę z mąką i oparł się o bok wozu.
- Dziękuję, Alku - powiedział Amos.
- Nie masz dziś dobrego dnia, prawda? - spytał Alek ze współczuciem.
Amos westchnął ciężko.
- Ostatnio w ogóle nie miewam dobrych dni -wymamrotał i skrzywił się z bólu, zawadziwszy
chorą ręką o jedno z kół.
- Nie martw się - rzekł pocieszająco Alek -wszystko będzie dobrze.

background image

Amos stał ze spuszczoną głową, a na jego twarzy malował się wyraz rozpaczy. Alek
zrozumiał, że Amos musi mieć jakiś poważny problem.
- Co się stało? - spytał delikatnie. W Avonlea
112
sąsiedzi mieli zwyczaj mówić sobie o swoich kłopotach.
- Nie mam pieniędzy i opuściło mnie szczęście. Jestem w prawdziwych tarapatach. - Amos
zamilkł, a po chwili szybko dodał: - Zanosi się na to, że stracę farmę.
Alek zamarł ze zdumienia.
- Daj spokój, chyba nie mówisz poważnie! Amos westchnął ciężko i wskazał na temblak.
- Mój koń poniósł, upadłem i złamałem rękę. Od trzech miesięcy zalegam z ratami dla banku.
Bank stracił do mnie zaufanie. Zdecydowali nie przedłużać mi pożyczki.
- Ależ to nonsens - zaprotestował Alek. - Każdy wie, że w tym roku będą rekordowe zbiory
ziemniaków.
Na Wyspie Księcia Edwarda prawie wszyscy uprawiali ziemniaki. Prowincja była z tego
słynna. W tej chwili okoliczni kupcy czekali już z niecierpliwością na nowe zbiory.
Amos ze smutkiem potrząsnął głową. Czuł, że szczęście na zawsze odwróciło się od niego.
- Może inni będą mieli rekordowe zbiory. Ja -w najlepszym wypadku przeciętne.
- Nie ma żadnego powodu, żebyś nie miał znakomitych zbiorów - powiedział stanowczo
Alek.
Amos wiedział, że Alek ma rację, ale nie potrafił już uwierzyć we własne siły. Z ręką na
temblaku niewiele mógł zrobić nawet z najlepszymi zbiorami na świecie. Sprawy
przedstawiały się naprawdę niedobrze.
- Wszystko, czego potrzebuję, to kilka dodatko-
— Ostatni portret
113
wych tygodni. Gdybym mógł zebrać ziemniaki i zacząć znów spłacać pożyczkę....
Jeśli sąsiad znalazł się w kłopotach, należało mu pomóc. Tak przynajmniej sądził Alek.
Farmerzy powinni wspierać się wzajemnie, bo od nikogo innego nie mogą oczekiwać
pomocy.
- Pomogę ci w wykopkach - zaproponował.
- Dziękuję ci - powiedział Amos ze wzruszeniem - ale to nie rozwiąże moich problemów.
Tylko pieniądze mogły rozwiązać problemy Amosa. Alek dobrze to rozumiał. Wziął głęboki
oddech i w pełni zdając sobie sprawę, jak wielkie ryzyko zamierza podjąć, rzekł:
- A co byś powiedział na to, gdybym poszedł do banku i podżyrował twoją pożyczkę?
Amos spojrzał na niego ze zdumieniem. To była propozycja, która znacznie przekraczała
ramy sąsiedzkiej pomocy.
- Nie rozumiem - rzekł drżącym głosem.
Alek stał oparty o wóz i szybko liczył. Dzieci, wciąż z błogością cmoktając lizaki,
przechadzały się obok. Nie mogły się doczekać, kiedy pojadą do domu.
- Jeśli poręczyłbym za ciebie, bank otrzymałby pieniądze nawet wówczas, gdyby twoje zbiory
okazały się nieudane.
Oczywiście byłyby to pieniądze Alka Kinga.
Alek podniósł Stefka i wsadził go na wóz. Amos ze ściśniętym gardłem patrzył na swojego
dobroczyńcę.
- Naprawdę zrobiłbyś to dla mnie? Wiedział, że wielu ludzi w Avonlea patrzy z góry
114
na jego nieustannie powiększającą się rodzinę, która nigdy nie może związać końca z
końcem. A oto Alek King, jeden z najbardziej szanowanych farmerów w okolicy, proponuje
mu swoje własne pieniądze na spłacenie pożyczki.
Alek ulokował Maję na siedzeniu obok jej brata i skinął głową.

background image

- Oczywiście, po to są sąsiedzi. Powiedziawszy to ruszył z powrotem do sklepu,
a Amos patrzył za nim z uczuciem ulgi i wdzięczności. Przerażająca wizja bezdomnych
małych Spry'ów, koczujących gdzieś przy drodze, opuściła jego wyobraźnię; czuł się teraz
tak, jakby zdjęto mu z ramion tysiącfuntowy ciężar. Wdrapał się na wóz i skierował konia w
stronę domu.
Rozdział trzeci
Wychowując się na farmie, Felek miał zazwyczaj dużo zajęć i nauczył się ciężko pracować.
Nie zawsze był szczęśliwy, że ma aż tyle obowiązków. Dużo chętniej siedziałby nad rzeką i
łowił pstrągi. Ale właśnie nadszedł czas sianokosów i Felek musiał zapomnieć o odpoczynku.
Teraz pracował wraz z Andrzejem w polu. Ładował siano na wóz i okopywał ziemniaki.
Andrzej, smukły, wiecznie zamyślony młodzieniec, był starszy od Felka. Miał już prawie
czternaście lat. Nagle przerwał pracę i podniósł z ziemi kamień.
- Chyba jeszcze nie skończyłeś? - spytał Felek i nabrał widłami kolejną porcję siana.
115
Był silnym, prostolinijnym chłopakiem, który czasami tracił cierpliwość do swojego
bujającego w obłokach kuzyna. Uważał, że Andrzeja musiano strasznie rozpieszczać, zanim
przyjechał na farmę Kingów. Nie miał wątpliwości, że sam okopałby te ziemniaki dwa razy
szybciej.
Oparłszy się na motyce, Andrzej uniósł kamień do słońca, żeby przyjrzeć się światłu
rozbłyskują- • cemu na jego szklistej powierzchni.
- To kwarc - wyjaśnił Felkowi, którego absolutnie nie interesowały żadne kamienie. - Rzadkie
znalezisko na Wyspie Księcia Edwarda.
Andrzej ostrożnie umieścił swoją zdobycz w starym koszu wędkarskim. Felek spojrzał na
kosz i o mało nie wypuścił z rąk wideł.
- To przecież kosz dziadka Kinga! - krzyknął. Andrzej skinął głową i wrócił do okopywania
ziemniaków.
- Ciocia Hetty dała mi go jako prezent pożegnalny, kiedy dowiedziała się, że ojciec już
wkrótce przyjedzie, żeby mnie stąd zabrać.
Jak ciocia Hetty mogła oddać ich pamiątkę rodzinną komuś takiemu jak Andrzej! Twarz
Felka pociemniała z gniewu.
- Ale to ja miałem go dostać! - wybuchnął oburzony. - Ty nawet nie potrafisz łowić ryb.
Felek od bardzo dawna marzył o tym koszu. Kiedy był jeszcze zupełnie małym chłopcem,
dziadek pozwalał mu go nosić, gdy chodzili razem nad rzekę. Dziadek King nauczył Felka
łowić ryby i ten kosz przypominał mu wszystkie szczęśliwe dni, ja-
116
kie razem spędzili. Co więcej, Felek uważał, że ten kosz przynosi szczęście.Wierzył, że w
dniu, kiedy wreszcie będzie mógł włożyć do niego własne przybory wędkarskie, złowi
dwukrotnie, a może nawet trzykrotnie więcej ryb. I oto teraz ciocia Hetty, ot tak, dała go
chłopcu, który spędza wolny czas na czytaniu książek i nie odróżnia jednego końca wędki od
drugiego.
- Używam go do przechowywania mojej kolekcji kamieni - odrzekł Andrzej spokojnie, nie
zdając sobie sprawy, że kuzyn jest zupełnie wytrącony z równowagi.
Felek rozgniewał się jeszcze bardziej. Do przechowywania kolekcji! Nie do wiary!
- Nie możesz wkładać do niego kamieni. Zniszczysz go!
Dyskusję przerwało przybycie Sary Stanley i Felicji King, niosących kosz pełen kanapek i
dzban zimnej wody.
- Przyniosłyśmy lunch, Felku. Chodźcie i jedzcie! - zawołała Sara i postawiła dzban na
trawie.

background image

Felek najbardziej ze wszystkiego lubił jeść i w innych okolicznościach perspektywa lunchu na
pewno wprawiłaby go w dobry humor. Teraz jednak gniewnie wbił widły w ziemię i z ponurą
miną podszedł do dziewcząt.
- Spóźniłyście się - burknął nadąsany. Sara zdjęła z kanapek serwetkę.
- Andrzeju, ciocia Hetty chce cię widzieć! -krzyknęła do kuzyna.
Andrzej odłożył motykę i przyłączył się do po-
117
zostałych. Wziął do ręki grubą kromkę świeżo upieczonego chleba z kurczakiem. Sara
patrzyła, jak odgryza solidny kęs.
- Kiedy przyjedzie twój ojciec? - spytała, wiedząc, że ta długo oczekiwana chwila ma nastąpić
już wkrótce.
Andrzej strasznie tęsknił za swoim tatą, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. Miesiące
spędzone z rodziną Kingów były bardzo szczęśliwe, ale ciocie i wujkowie nie mogli zastąpić
mu ojca. Jego oczy rozbłysły radością.
- Mniej więcej za tydzień, jeśli wszystko dobrze pójdzie. Zebrałem już sporo kamieni do
mojej kolekcji. Mam nadzieję, że zrobi na nim wrażenie.
- Jestem pewna, że tak - powiedziała Sara z uśmiechem.
Czyż oni wszyscy nie pomagali mu zbierać drogocennych okazów, odkąd tylko rozpoczął
poszukiwania? Sara była spostrzegawczą dziewczynką i zauważyła, jak bardzo Andrzej
pragnie zrobić wrażenie na swoim słynnym ojcu, którego tak długo nie widziała
- Pójdę zobaczyć, czego chce ode mnie ciocia Hetty - rzekł Andrzej, zadowolony, że może
uciec od motyki i ziemniaków, i szybko ruszył w drogę, zabierając ze sobą kanapkę.
Szczęśliwie Różany Dworek znajdował się bardzo niedaleko farmy Kingów.
Andrzej odszedł, ale, niestety, nie zapomniał wziąć ze sobą kosza wędkarskiego. Felek
odprowadzał go gniewnym wzrokiem, patrząc, z jakim trudem kuzyn dźwiga ciężki kosz.
Musi być po brzegi
118
załadowany kamieniami, pomyślał. Może rozlecieć się w każdej chwili.
- Ciociu Hetty? - zawołał Andrzej, wchodząc na ganek Różanego Dworku.
Hetty siedziała w saloniku i czytała. Usłyszawszy głos bratanka, zdjęła okulary i uśmiechnęła
się.
-Jesteś, Andrzeju - powitała go ciepło, kiedy wszedł do pokoju.
- Sara powiedziała, że ciocia chce mnie widzieć.
Hetty z tajemniczą miną podniosła kopertę, która leżała obok niej na kanapie, i wręczyła ją
Andrzejowi. Jej oczy błyszczały radością.
- Co to jest? - spytał Andrzej, zdumiony. Hetty uśmiechnęła się jeszcze szerzej; sama była
tak podekscytowana, że z trudem udawało jej się zachować spokój.
- Otwórz i zobacz!
Andrzej rozdarł kopertę i wyjął ze środka cienką kartkę papieru.
- To od Dyrektora Działu Edukacji - wymamrotał ze zdziwieniem.
Hetty, nie mogąc się dłużej powstrzymać, wyrwała list bratankowi.
- To specjalna pochwała za twój esej naukowy! -wykrzyknęła, nie posiadając się z dumy.
- Prawie o nim zapomniałem - rzekł skromnie Andrzej, którego entuzjastyczna reakcja ciotki
wprawiła w lekkie zakłopotanie.
- Och, twój ojciec będzie z ciebie ogromnie dumny - powiedziała Hetty z taką radością w gło-
119
sie, jakby to ona sama dostała pochwałę. Zamilkła na chwilę, po czym wskazała w stronę
biurka. - Podejdź tam, Andrzeju, i usiądź.
Andrzej usiadł ostrożnie na wypolerowanym krześle. Hetty sięgnęła do szuflady i wyjęła z
niej gruby plik papierów przewiązany niebieską wstążką. Wiele z nich miało pożółkłe

background image

krawędzie i ośle rogi. Hetty przyciskała je przez chwilę do piersi, zanim usiadła przy biurku
naprzeciwko Andrzeja.
- Nigdy przedtem ci tego nie pokazywałam, ale myślę, że już najwyższy czas. To świadectwa
szkolne i klasówki pisane przez twojego ojca. Jest tu też kilka jego artykułów, które
zamieszczał w gazetach - powiedziała z dumą.
Oczy Andrzeja rozbłysły na widok tych cennych ¦pamiątek. Uwielbiał swojego ojca,
wszystko, co miało z nim jakikolwiek związek, wydawało mu się absolutnie wspaniałe.
- Naprawdę? Chciałbym to przeczytać, jeśli mogę.
- To będzie pożyteczne zajęcie - zgodziła się Hetty.
Rozdział czwarty
Podczas gdy Andrzej przyjemnie spędzał czas w saloniku Różanego Dworku, Felek wprost
kipiał ze złości. Kiedy ostatnia kanapka zniknęła z koszyka, poszedł, by poskarżyć się
swojemu ojcu, nie dokończywszy nawet ładowania siana. Znalazł Alka nad rzeką - nad tą
samą rzeką, w której
120
wszystkie pokolenia Kingów łowiły ryby. Szli wzdłuż brzegu, a Felek gniewnie ciskał
kamyki do wody.
- Wiesz, że zawsze marzyłem o tym koszu - powiedział chłopiec.
- Uhm - mruknął Alek, nie chcąc zabierać głosu, dopóki nie wysłucha wszystkiego do końca.
Jako ojciec trojga dzieci miał ogromne doświadczenie w rozsądzaniu dziecięcych sporów.
- I dziadek King obiecał, że to ja go dostanę -dodał Felek, przekonany, że jest to decydujący
argument. - A teraz Andrzej nosi w nim jakieś głupie kamienie!
Kosz wędkarski istotnie nie wydawał się właściwym miejscem do przechowywania kamieni.
Alek uspokajająco poklepał syna po ramieniu.
- Nie denerwuj się, Felku. Być może zaszło nieporozumienie. Ale nie zapominaj, że dziadek
King był także dziadkiem Andrzeja.
Alek doskonale pamiętał z własnego dzieciństwa, jak cenną rzeczą może być dla chłopca kosz
wędkarski - a szczególnie ten kosz. Należał on przecież do ojca Alka. Jako mały chłopiec
Alek również nosił go ze sobą nad rzekę i chciał, żeby i jego syn mógł cieszyć się nim w
podobny sposób.
- On już zaczął się rozlatywać - lamentował Felek, nie mogąc oderwać myśli od ciężkich,
ostrych kamieni.
- Wyjaśnię to wszystko z twoją ciotką - zapewnił go Alek. Jego zdaniem, Hetty nie powinna
była po-
121
dejmować takiej decyzji bez porozumienia z wszystkimi zainteresowanymi osobami.
Hetty przysunęła sobie krzesło i usiadła obok Andrzeja. Oboje pogrążyli się w lekturze
szkolnych świadectw i wypracowań Rogera Kinga. Andrzej dotykał ich niemal z czcią, jakby
w jakiś sposób przybliżały go do ojca.
- Dostał najwyższą notę - szepnął z podziwem.
Twarz Hetty znów rozbłysła dumą. Jako nauczycielka wysoko ceniła wszystkie osiągnięcia
Rogera. Jego szkolne sukcesy miały dla niej wielkie znaczenie.
- Och, zawdzięczał to ciężkiej pracy i dyscyplinie. Chociaż muszę przyznać - zachichotała -
ż

e celująca ocena z literatury angielskiej była w dużej mierze również moją zasługą.

Andrzej popatrzył na ciotkę, która tak bardzo kochała swoją pracę i była taka szczęśliwa, że
mogła tyle zrobić dla swego brata. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl.
- Dlaczego nie poszłaś na uniwersytet, ciociu? Pytanie to wyrwało Hetty z zamyślenia. Przez
chwilę patrzyła w milczeniu na leżące przed nią pożółkłe kartki, a na jej twarzy pojawił się
wyraz rozgoryczenia.

background image

- W moich czasach uważano, że inteligentna kobieta... może zostać nauczycielką. Wyższe
wykształcenie... nie, to po prostu było niemożliwe.
Niestety, Hetty nie zdołała już opowiedzieć bratankowi, jak wspaniałych rzeczy mogłaby
dokonać, gdyby miała szansę zdobyć wyższe wykształ-
122
cenie, gdyż Andrzej zauważył Alka i Felka zmierzających w stronę domu. Przypomniał sobie
o swoich obowiązkach i ogarnęło go poczucie winy. Szybko ułożył świadectwa szkolne w
równy sto-sik i zerwał się z miejsca.
- Przepraszam, ciociu, ale muszę wydoić krowy, więc...
Hetty położyła mu dłoń na ramieniu, nakazując usiąść z powrotem na krześle. Lekceważąco
machnęła ręką w kierunku Alka.
- Daj spokój. Już niedługo wyjeżdżasz z Avon-lea. Powinieneś spędzić trochę czasu ze mną.
Niech ktoś inny przejmie twoje obowiązki.
Andrzej z niepewną miną patrzył, jak Alek i Felek wchodzą do domu. Wiedział, że wuj Alek
uważał za bardzo ważne, by każdy robił to, ćo do niego należy.
- Hetty! - krzyknął Alek i zamknął za sobą drzwi.
- Alek? - zawołała Hetty, jakby nie widziała go wcześniej wchodzącego po schodach.
Ojciec i syn wkroczyli do saloniku, gotowi natychmiast przystąpić do omawiania swojej
sprawy. Ale Hetty spostrzegła jedynie parę młodych, silnych rąk i uszczęśliwiona obróciła się
na krześle.
- O, Felek... jak to dobrze, że przyszedłeś. Właśnie o tobie myślałam. Chciałabym, żebyś dziś
wieczorem wydoił krowy za Andrzeja. Sam widzisz, że jest bardzo zajęty.
- Zajęty? - krzyknął Felek z niedowierzaniem, obrzuciwszy wzrokiem Andrzeja, który
siedział
123
nad stosem starych papierów i z całą pewnością nie miał absolutnie nic do roboty.
- Tak, zajęty - powtórzyła Hetty.
Spojrzała na Felka i dostrzegła na jego twarzy wyraz bezgranicznego zdumienia. W
przeciwieństwie do Andrzeja, który był jednym z najlepszych uczniów w klasie, Felek nie
przejawiał wielkiego zamiłowania do nauki. I zupełnie nie mieściło mu się w głowie, że
można spędzać słoneczne popołudnie, ślęcząc nad starymi świadectwami szkolnymi.
- Czy to jest takie trudne do zrozumienia, Felku? - powiedziała Hetty, akcentując każde
słowo, jakby mówiła do kogoś wyjątkowo tępego. - Chcę, żebyś wydoił krowy.
Alek gniewnie ściągnął brwi. Czasami Hetty posuwała się zbyt daleko. Nie miał zamiaru
pozwalać na to, by wtrącała się do podziału obowiązków na jego farmie.
- Hetty, chciałbym zamienić z tobą dwa słowa -powiedział stanowczo. Potem zwrócił się do
Andrzeja i do Felka: - Teraz, chłopcy, możecie sobie trochę odpocząć. Andrzeju, chciałbym
jednak, żebyś to ty wydoił krowy.
Andrzej spojrzał smutno na ciotkę, wstał i poszedł za Felkiem. Także i tym razem nie
zapomniał wziąć ze sobą kosza, co jeszcze bardziej rozzłościło Felka.
- To mój kosz! - krzyknął, kiedy dotarli do bramy.
Andrzej nic nie odpowiedział, tylko rzucił kuzynowi groźne spojrzenie, więc Felek szybko
ruszył
124
przed siebie, pozostawiając załatwienie tej sprawy swojemu ojcu.
Andrzej powoli szedł drogą, ostrożnie dźwigając kosz. Kosz należał do niego, bo tak
powiedziała ciocia Hetty! Och, tak bardzo pragnął, żeby jego kolekcja zrobiła wrażenie na
ojcu.
Alek podszedł do biurka i nachylił się nad Hetty.
- Co ci przyszło do głowy, żeby kazać Felkowi pracować za Andrzeja? - spytał z gniewem.

background image

Hetty, zajęta składaniem papierów Rogera, rzuciła bratu obojętne spojrzenie.
- Ten chłopiec, Alku, ma tak wielkie zdolności, że nie powinien tracić czasu na dojenie krów.
Poza tym chciałam, aby coś ważnego przeczytał.
Przez twarz Alka przebiegł nagły skurcz. Miał wrażenie, że te słowa powróciły do niego z
dzieciństwa.
- Praca na farmie uczy odpowiedzialności. Hetty dumnie uniosła głowę.
- Chłopiec taki jak Andrzej - rzekła protekcjonalnym tonem - potrzebuje bardziej ćwiczenia
umysłu niż mięśni. Wydaje się, że odziedziczył intelekt Rogera.
Sposób, w jaki Hetty wypowiedziała te słowa, sprawił, że Alek zachmurzył się jeszcze
bardziej.
- Próbujesz zrobić z niego mola książkowego -powiedział uszczypliwie. - Nie rozumiesz, że
wszystko, czego potrzebuje ten chłopiec, to normalne wychowanie. A poza tym - dodał po
chwili, przypomniawszy sobie prośbę Felka - absolut-
125
nie nie miałaś prawa dawać mu tego kosza wędkarskiego.
- Nie będziemy chyba kłócić się z powodu jakiegoś rozpadającego się, starego kosza.
- Rozpadającego się, starego... - Alek urwał, bojąc się, że zaraz straci panowanie nad sobą. -
Felkowi nie pozwoliłabyś go nawet dotknąć.
- Och, daj spokój.
- Poza tym - ciągnął Alek - ojciec obiecał ten kosz mojemu synowi na dwunaste urodziny.
Do dwunastych urodzin Felka zostało już tylko kilka miesięcy, więc nic dziwnego, że był tak
zdenerwowany. Ale Hetty wzruszyła ramionami, jakby cała ta sprawa nie miała żadnego
znaczenia.
- Mój Boże! Chyba nie oczekujesz, że mu go teraz odbiorę?
Alek tego właśnie oczekiwał, ale nie zdążył powiedzieć o tym Hetty, bo do salonu wpadła
nagle Oliwia.
- Hetty... Alku...! - krzyknęła. - To Roger... Przyjechał!
Andrzej szedł wolno w stronę farmy Kingów, nie zdając sobie sprawy, że w tym samym
kierunku jedzie właśnie powozik jego ojca. Zatopiony w myślach, zauważył go dopiero
wtedy, gdy koń z rżeniem zatrzymał się przed domem. Chłopiec uniósł głowę.
Przez dłuższą chwilę patrzył przed siebie z niedowierzaniem, aż wreszcie jego twarz rozbłysła
radością.
Rozdział pi
126
- Tato! - krzyknął i popędził w stronę powoziku. Roger King obrócił się w kierunku
biegnącego
chłopca.
- Andrzej!
- Tato, wróciłeś! - Andrzej przypadł do ojca i uścisnął go z całej siły. - Strasznie za tobą
tęskniłem.
- Ja też za tobą tęskniłem - powiedział Roger ochrypłym głosem, tuląc do siebie chłopca.
Po chwili położył mu ręce na ramionach i cofnął się o krok.
- Muszę ci się przyjrzeć - wyszeptał, mierząc go wzrokiem od stóp do głów. - Mój Boże, ależ
ty urosłeś!
Dwunastomiesięczna rozłąka to bardzo długi okres dla ojca, którego syn ma wkrótce
skończyć czternaście lat. W czternastym roku życia zarówno w wyglądzie, jak i w psychice
młodego człowieka niemal codziennie dokonują się jakieś zmiany. A dobre jedzenie, świeże
powietrze i wysiłek fizyczny sprawiły, że Andrzej rósł jak na drożdżach.
Również i Andrzej z zachwytem przypatrywał się ojcu - wysokiemu, przystojnemu
mężczyźnie o ciemnych, falujących włosach i dystyngowanym sposobie bycia. Elegancki,

background image

biały garnitur, który miał na sobie, był odpowiedniejszym strojem w tropikach, skąd właśnie
przyjechał, niż w Avon-lea. Jego opalona twarz świadczyła o długich miesiącach spędzonych
w promieniach brazylijskiego słońca.
Ledwie Andrzej i jego ojciec zdążyli zamienić ze sobą kilka słów, pojawili się Hetty, Oliwia i
Alek,
127
wszyscy troje zadyszani i zaczerwienieni po szybkim biegu. Alek miał przekrzywiony
kapelusz, a Oliwia w pośpiechu zapomniała zdjąć fartuch. Hetty trzymała się za serce, jakby
miała za chwilę zemdleć.
- Roger! - krzyknął Alek. - Nareszcie jesteś.
- Witaj, Alku.
Alek już miał wziąć w objęcia młodszego brata, ale w ostatniej chwili coś go powstrzymało i
tylko uścisnął mu rękę.
Spojrzenie Rogera pomknęło ku starszej siostrze.
- Hetty!
- Witaj w domu, Rogerze - szepnęła Hetty łamiącym się ze wzruszenia głosem. - Dobry Boże,
mam wrażenie, że nie widzieliśmy się całe wieki.
W oczach Hetty zalśniły łzy. Wyciągnęła ręce do brata. Roger pochylił się i z galanterią
ucałował jej dłonie. Alek stał z tyłu i przyglądał się tej scenie ze skrywaną irytacją.
Ostatnia podeszła do Rogera Oliwia. Zarzuciła mu ręce na szyję i mocno pocałowała w
policzek.
- Tak długo cię nie było! - zawołała, uśmiechając się serdecznie.
- No, przestań się już roztkliwiać, Oliwio - rzekła Hetty, chociaż sama ukradkiem ocierała łzy.
-Biedak musi być bardzo zmęczony. Alku, weź bagaż Rogera - powiedziała takim samym
kategorycznym tonem, jakim kazała Felkowi wydoić krowy.
- Och, nie - zaprotestował Roger. - Sam go zaniosę.
- Nie zaniesiesz - Hetty wzięła brata pod rękę
128
i zaczęła prowadzić go ku drzwiom. - Alek zajmie się bagażem. Chodźmy do środka. Jana i
Felicja dadzą ci coś do jedzenia.
Roger, chcąc nie chcąc, musiał w końcu ustąpić siostrze i zgodzić się, by Alek zaniósł do
domu wszystkie kufry i walizy. Alek zacisnął zęby i podszedł do piętrzącej się z tyłu powozu
góry bagaży.
Roger utykając podążył w kierunku domu. Oliwia i Andrzej, uśmiechnięci, biegli za nim. Z
tyłu szedł chwiejnym krokiem Alek, dźwigając dwie ogromne walizy.
- Spodziewałam się ciebie dopiero w przyszłym tygodniu - powiedziała Hetty czule i dotknęła
dłoni Rogera, jakby chciała się upewnić, że to naprawdę on. - Musisz opowiedzieć mi
wszystko o Brazylii. Och, a Andrzej był moim najlepszym uczniem przez cały rok.

Roger spojrzał na siostrę uszczęśliwionym wzrokiem.
- Och, Hetty, to był naprawdę wspaniały rok i mam ci tyle do opowiedzenia.
Kiedy tylko weszli po schodach i znaleźli się w holu, z kuchni wybiegła Jana King.
- Roger! - krzyknęła zaskoczona i uradowana, wycierając ręce w fartuch. - Co za
niespodzianka! Nie oczekiwaliśmy cię tak wcześnie.
Podeszła do Rogera i uścisnęła go serdecznie, a tuż za nią tłoczyli się Felicja, Cecylka, Felek i
Sara.
- Musiałem skrócić swoją podróż ze względu na inne zobowiązania - powiedział Roger.
- Tym lepiej dla nas - oświadczyła Jana. - Pa-
9 — Ostatni portret
129

background image

miętasz Felicję i Felka, prawda? - spytała odwracając się do dzieci. - A to Cecylia. Nie było
jej jeszcze na świecie, kiedy odwiedziłeś nas ostatnim razem.
- Dzień dobry, wujku - powiedziała Felicja, grzecznie podając mu rękę. Felicja
przywiązywała wielką wagę do dobrych manier.
Roger cofnął się o krok i przyjrzał się uważnie gromadce młodych Kingów.
- Masz wspaniałą rodzinę, Alku - powiedział.
- Miło cię poznać, wujku - pisnęła Cecylka, naśladując swoją starszą siostrę. Podobnie jak jej
rodzeństwo, Cecylka wiele słyszała o słynnym wujku Rogerze i teraz wprost nie mogła
oderwać od niego wzroku.
- A to Sara Stanley, córka Ruth - powiedziała Jana, odwracając się do Sary, która stała w
pewnej odległości od pozostałych dzieci. Na twarzy Rogera pojawił się promienny uśmiech.
- Andrzej dużo pisał mi o tobie.
Sara również uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła rękę.
- Witaj w Avonlea, wujku Rogerze.
- Jak dobrze jest wrócić do domu - Roger z radością spoglądał na ludzi najbliższych mu na
ś

wiecie.

Hetty znowu stanęła obok niego. Ze sposobu, w jaki na niego patrzyła, nietrudno było się
domyślić, że Roger jest jej oczkiem w głowie. Zamierzała uczcić jego przyjazd w sposób
dużo bardziej uroczysty.
- Prawdziwe powitanie dopiero nastąpi - rzekła.
130
- Urządzę, to znaczy urządzimy, małe przyjęcie, na które z pewnością przyjdzie całe Avonlea.
- Och, Hetty, przecież mój przyjazd nie jest żadnym wielkim wydarzeniem - zaprotestował
Roger.
- Nonsens - powiedziała Hetty stanowczo. - Jak często mamy okazję gościć w swoim mieście
sławnego na całym świecie geologa?
Roger uśmiechnął się z przymusem.
- Nie jestem wcale taki sławny.
- Bez fałszywej skromności, Rogerze Kingu -zaszczebiotała Hetty. - Musisz pogodzić się z
tym, że jesteś wybitną osobistością. Och, mój Boże, byłabym zapomniała. - Była tak
podniecona niespodziewanym przyjazdem Rogera, że dopiero teraz przypomniała sobie o
najważniejszej sprawie. -Skontaktowałam się z „Heraldem" z Halifaksu. Mają przysłać na
przyjęcie fotografa i reportera, który przeprowadzi z tobą wywiad.
Roger patrzył na siostrę zupełnie oszołomiony. Halifaks był wielkim miastem i leżał bardzo
daleko od skromnej Wyspy Księcia Edwarda.
- Chyba nie mówisz poważnie!
- Najzupełniej poważnie - odparła Hetty.
Do holu wszedł zadyszany Alek, dźwigając bagaż Rogera.
- Gdzie mam to zanieść? - spytał. Przez całą drogę zastanawiał się, ile z tych waliz
załadowanych jest kamieniami.
- Pomogę ci - rzekł Roger.
- O, nie - zaprotestowała Jana. - Pokażę Alkowi, gdzie to postawić.
Hetty znów chwyciła Rogera za łokieć.
131
- Biedaku, musisz być strasznie głodny. Słyszysz, Jano? Trzeba nakarmić naszego bohatera.
- Chodź, tato - powiedział Andrzej obejmując ojca i cała grupa ruszyła w kierunku kuchni,
pozostawiając Alka ze stosem bagaży.
Jana podeszła do męża. Jej twarz przybrała teraz dokładnie taki sam wyraz dezaprobaty, jaki
malował się na twarzy Alka.

background image

- Uprzedzam cię - wycedziła przez zęby - że jeśli Hetty nadal będzie odnosić się do Rogera w
ten sposób, zwymiotuję.
Alek zdobył się na słaby uśmiech i zaczął z trudem wspinać się po schodach.
Sara Stanley uznała, że jest to właściwy moment, żeby zadać kilka pytań. Dyskretnie
odciągnęła na bok ciocię Oliwię.
- Ciociu, co stało się z nogą wujka Rogera?
- Upadł i zranił się, kiedy był małym dzieckiem - powiedziała szybko Oliwia.
- W jaki sposób?
- Och, Saro, to było tak dawno temu. Proszę cię, nie mówmy już na ten temat. - Błagalne
spojrzenie Oliwii sprawiło, że Sara nie pytała o nic więcej.
Rozdział szósty
Kolacja upłynęła w bardzo przyjemnej atmosferze. Wszyscy śmiali się i rozmawiali z takim
ożywieniem, że niemal nie starczało im czasu na jedzenie. Tylko Felkowi udało się
spałaszować olbrzymią porcję.
132
Po wyjściu gości Alek, Jana i Roger długo jeszcze siedzieli przy kuchennym stole i miło
gawędzili. W końcu jednak Roger zaczął niespokojnie kręcić się na krześle.
- Potrzebowałbym jakiegoś cichego kącika, żeby dokończyć mój raport - powiedział dopijając
herbatę.
Jana sprzątnęła ze stołu filiżankę i talerz, na którym nie pozostała ani jedna okruszyna jej
domowego ciasta. Pamiętała, że dla Rogera praca była zawsze najważniejsza.
- Co myślisz o salonie, Alku? - spytała.
- To dobry pomysł. Nikt nie będzie ci tam przeszkadzał - powiedział Alek i skinął na brata. -
Chodźmy.
Mężczyźni wstali od stołu i opuścili kuchnię. Alek uśmiechnął się, kiedy weszli przez
szerokie drzwi do salonu.
- Pamiętasz, jak rzuciłeś we mnie książką i wybiłeś szybę?
- Ojciec tak się rozzłościł, że o mało nie urwał nam uszu! - zachichotał Roger. - Tak, ten
pokój przywołuje wiele wspomnień.
Zatrzymał się na chwilę, przyglądając się znajomym kwiecistym tapetom, staremu
kredensowi i portretom przodków oprawionym w ciężkie drewniane ramy.
- Połowę mojego dzieciństwa spędziłem siedząc w tym pokoju i ucząc się - powiedział Roger,
a w jego głosie zabrzmiała jakaś dziwna nuta.
- I opłaciło ci się to - odrzekł uprzejmie Alek, myśląc o tym, jak ważną osobistością stał jego
brat.
133
Ale Roger nie słyszał już tych słów. Podszedł do okna i uniósłszy koronkową firankę
zapatrzył się w noc. Teraz, kiedy był dorosły, zdawał sobie sprawę, jak bardzo różnił się w
dzieciństwie od swoich kolegów - żaden z jego rówieśników nie spędzał tyle czasu ślęcząc
nad książkami.
- Czasami odkładałem książki i podchodziłem do tego okna. żeby popatrzeć, jak ty i inni
chłopcy gracie w hokeja na zamarzniętym stawie.
Alek spojrzał na brata z zakłopotaniem.
- Przynajmniej nie odmroziłeś sobie nóg, jak wszyscy pozostali.
Mina Rogera świadczyła o tym, że byłby bardzo zadowolony, gdyby mógł marznąć razem z
innymi. Kąciki jego ust zadrgały.
- Ja po prostu nie miałem wyboru...
Opuścił firankę, jakby opuszczał zasłonę na własne dzieciństwo, i podszedł do stołu. Czekało
go jeszcze dużo pracy.

background image

Otworzył skórzany kuferek i wyjął z niego plik papierów. Nie wiedział, że Andrzej, w
kraciastym szlafroku, zszedł właśnie po schodach i stanął pod drzwiami salonu.
Andrzej tak długo nie widział swojego ojca, że teraz trudno mu było rozstać się z nim choćby
na parę minut, a już zupełnie nie mógł sobie wyobrazić, że miałby tak po prostu pójść do
łóżka i zasnąć. Cały wieczór czekał na chwilę, kiedy będzie mógł porozmawiać z ojcem sam
na sam. Sądząc, że o tej porze nikt już nie będzie im przeszkadzał, wszedł do salonu. W
jednej ręce trzymał lampę, a w drugiej kosz podarowany mu przez Hetty.
134
Kiedy Alek zobaczył, jak stęsknionym wzrokiem chłopiec patrzy na swojego ojca,
uśmiechnął się lekko i skierował ku drzwiom.
-O, Andrzej! Jestem pewien, że ty i twój tata macie sobie wiele do powiedzenia. - Alek
bardzo dobrze rozumiał chłopców, zapewne o wiele lepiej niż Roger.
Kiedy wyszedł, Roger usiadł i zaczął przeglądać papiery. Andrzej, nieco rozczarowany,
podszedł bliżej.
- Miałem nadzieję, że rzucisz okiem na moją kolekcję.
Roger uniósł głowę i spojrzał na Andrzeja.
- Za chwilę, synu.
- Ciocia Hetty opowiadała mi o kolekcji, jaką miałeś, kiedy byłeś w moim wieku - powiedział
Andrzej z zapałem. - Ona przechowuje wszystkie twoje rzeczy i ja ...
- Och, byłbym zapomniał. - Roger sięgnął na dno swojego kuferka i wyjął z niego jakiś
przedmiot owinięty w miękki materiał. - Przywiozłem to dla ciebie.
Andrzej odwinął materiał i jego oczom ukazał się lśniący w świetle lampy kawałek skały.
- Dziękuję - wyszeptał zachwycony.
- W tej rudzie jest domieszka złota.
- Złoto! - wykrzyknął Andrzej. - Tutaj na pewno nie znalazłbyś czegoś takiego.
Roger ponownie pochylił się nad kuferkiem.
- No, tu jest - mruknął z roztargnieniem. Wyjął gruby zeszyt i położył go na stole obok
pozostałych papierów. - Spółka wciąż ma problemy ze skon-
135
struowanym przeze mnie urządzeniem do wytopu metali.
Andrzej spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Myślałem, że... że twój kontrakt już wygasł. Roger w zamyśleniu potarł podbródek.
- Formalnie tak. Ale być może opracowane przeze mnie zmiany pomogą rozwiązać niektóre z
ich problemów.
Andrzej podjął jeszcze jedną próbę zwrócenia na siebie uwagi ojca - podniósł kosz i postawił
go na rozłożonych na stole papierach.
- Czy mógłbyś chociaż zerknąć...?
Roger ruchem dłoni powstrzymał go przed otwarciem pokrywy.
- Posłuchaj, Andrzeju, ja naprawdę muszę już zabrać się do pracy - powiedział. - Przerwałem
moją podróż, żeby jak najszybciej napisać ten raport. Może moglibyśmy obejrzeć twoją
kolekcję kiedy indziej, dobrze?
Na twarzy Andrzeja pojawił się wyraz rozczarowania, chociaż ze wszystkich sił starał się nie
zdradzić przed ojcem swoich uczuć.
- Rozumiem. Jeżeli jesteś aż tak zajęty...
- Obejrzymy to rano - obiecał Roger. - Dobranoc, synu. Cieszę się, że do mnie zajrzałeś.
Andrzej nie był pewny, czy może wierzyć w szczerość tych ostatnich słów.
- Dobrze - wyjąkał. - Dobranoc.
Roger poklepał go po plecach i pochylił się nad papierami. Andrzej, przygnębiony, wyszedł
ciężkim krokiem z salonu.
Dotarłszy do schodów zobaczył schodzącego na

background image

136
dół wujka Alka. Na widok chłopca Alek zatrzymał się, zdumiony. Sądził, że rozmowa ojca i
syna potrwa do późnej nocy.
- Idziesz już do łóżka? Andrzej spuścił wzrok.
- Tata ma bardzo pilną pracę.
Aha, to tak się rzeczy miały. Alek pokiwał głową, starając się nie okazywać, jak bardzo jest
zaskoczony.
- Kiedy skończy pracować, będzie miał dla ciebie dużo więcej czasu.
- Mam nadzieję - wymamrotał Andrzej.
- Wszystko się jakoś ułoży.
Andrzej nic nie odpowiedział, tylko zaczął ciężko wchodzić po schodach, dźwigając stary
kosz wędkarski.
- Głupie kamienie - mruknął, kiedy dotarł wreszcie na piętro.
Alek stał u stóp schodów i patrzył zatroskanym wzrokiem, jak chłopiec znika w głębi
korytarza.
Rozdział siódmy
Roger King pracował tej nocy tak długo, że nikt nie słyszał, kiedy wreszcie udał się do
swojego pokoju. Gdy następnego dnia po śniadaniu wyszedł przed dom, zobaczył Alka
stojącego przy powoziku.
- Jedziesz do miasta? - spytał.
Roger nie miał na sobie ani marynarki, ani kra-
137
wata. Alek uśmiechnął się, zadowolony, że jego brat wygląda wreszcie mniej oficjalnie.
- Tak. Może pojedziesz ze mną?
Alek naprawdę cieszyłby się, gdyby Roger zechciał towarzyszyć mu w tej przejażdżce. Ale
Roger tylko wręczył mu kopertę.
- Przepraszam cię, może innym razem. Czy mógłbyś wysłać mi ten list?
Jak wszystkie listy Rogera, tak i ten wyglądał na bardzo ważny. Alek westchnął, wziął
kopertę i wsiadł do powoziku.
- Skończyłeś już pracę?
Roger ze zmęczeniem potrząsnął głową.
- Nie, napisałem tylko wstępne uwagi.
- Rozumiem - powiedział Alek i ujął lejce. Nagle przez oczami stanęła mu samotna chłopięca
postać wchodząca po pogrążonych w półmroku schodach. - Czy widziałeś dziś rano
Andrzeja? - spytał.
- Nie. Chyba nie skończył jeszcze swoich porannych zajęć.
- Pomyślałem sobie właśnie, że moglibyśmy po południu zabrać Felka i Andrzeja na licytację
do Carmody.
- Sądziłem, że masz dużo pracy na farmie. Alek wzruszył ramionami.
- Och, nic takiego, co nie mogłoby poczekać do jutra. Mały odpoczynek dobrze nam zrobi.
Wiesz, licytację będzie prowadził Hugh Macdonald. Pamiętasz...
- Moja praca nie może czekać, Alku - przerwał mu Roger.
138
Alek zacisnął usta. Po tylu miesiącach cała rodzina jest wreszcie razem, pomyślał. Warto
byłoby wykorzystać taką okazję.
- Dziś... dziś jest taki piękny dzień... to znaczy, jestem pewien, że Andrzej bardzo by się z
tego ucieszył.
Z niewiadomych powodów Roger wydawał się coraz bardziej zirytowany ich rozmową.
Wsadził rękę do kieszeni.
- Przestań mnie wreszcie pouczać - rzucił ostro. Alek, oburzony, już miał odpowiedzieć na ten

background image

nieoczekiwany atak, ale zobaczywszy zawzięty wyraz twarzy Rogera, szybko zamknął usta.
- W porządku - powiedział, cmoknął na konia i odjechał.
Roger stał przed domem i patrzył, jak powozik Alka znika za zakrętem. Potem westchnął i
wrócił do salonu, gdzie czekał na niego raport.
Alek jechał szybko do Avonlea, usiłując nie myśleć o ciemnych chmurach, jakie zawisły nad
jego rodziną. Już wkrótce jednak spadł na niego nowy kłopot - tym razem za sprawą Amosa
Spry'a. Amos spostrzegł przejeżdżający przez most powozik i ruszył za nim w pościg.
- Alku! Alku! - wołał, a na jego twarzy malowała się rozpacz.
Usłyszawszy swoje imię, Alek zatrzymał konia.
- Dzień dobry, Amosie. Jak idą zbiory? Amos podbiegł do powoziku.
- Nie słyszałeś jeszcze najnowszych wiadomości, prawda? - spytał ze smutkiem.
139
- Wiadomości? Jakich?
- Bank z Carmody zrobił kilka złych inwestycji na zachodzie... i stracił dużo pieniędzy. Kiedy
ludzie się o tym dowiedzieli, zaczęli zabierać swoje oszczędności. Więc bank cofnął
wszystkie pożyczki.
Alek bardzo się zdumiał. Rodzina Kingów także trzymała pieniądze w banku w Carmody,
który zawsze uważany był za wyjątkowo bezpieczny.
- A więc bank ma kłopoty?
Na majątek banku składają się pieniądze zwykłych ludzi. Jeśli ci ludzie zaczną nagle
wycofywać swoje oszczędności, bank może w ciągu paru dni zostać ogołocony z pieniędzy.
W takiej sytuacji musi wstrzymać pożyczki, żeby nie stracić wszystkiego, co posiada.
Amos nie przejmował się jednak problemami banku - przejmował się swoimi własnymi
kłopotami... i kłopotami Alka Kinga. Zagryzając nerwowo wargi, powiedział:
- Cofnęli mi pożyczkę i zabrali twoje pieniądze.
- Nie! - krzyknął Alek z niedowierzaniem. Amos spuścił głowę. Był zupełnie załamany.
- Alku, nie wiem, co mam powiedzieć. Mówiłem ci, że ostatnio nic mi się nie udaje. Tak mi
przykro.
Alek siedział przez chwilę bez ruchu, próbując oswoić się z tym, co usłyszał. Ponieważ
podżyro-wał pożyczkę Amosa, bank miał prawo zabrać z konta Kingów tyle pieniędzy, ile
Amos był mu winien. Sprawy nie wyglądały dobrze.
Alek zaczął gwałtownie zastanawiać się, jak po-
140
»
cieszyć sąsiada. Wiedział, że jeśli nie uda mu się podnieść go na duchu, pieniądze Kingów
przepadną bezpowrotnie.
- Cóż, jeszcze nie wszystko stracone - powiedział, starając się nie okazywać, jak bardzo jest
wstrząśnięty. - Dokończysz zbiory i będziesz mógł spłacić mi dług. Przyjadę do ciebie rano,
ż

eby ci pomóc.

- Dziękuję - powiedział Amos ledwie słyszalnym głosem.
Roger powrócił do pisania raportu, ale zupełnie nie mógł się skoncentrować. Techniczne
problemy brazylijskiego górnictwa wydawały mu się niewyobrażalnie odległe od wysokiej
trawy, ostrego wiatru i złotego blasku słońca na małej farmie na Wyspie Księcia Edwarda.
Postanowił, że przerwie na chwilę pracę i przejdzie się po rodzinnej farmie, żeby zobaczyć,
jakich można by tu dokonać ulepszeń. Był przecież najbardziej wykształconą osobą w
rodzinie i wiedział o świecie dużo więcej niż Alek. Gdzież, jeśli nie w domu, miałby
wykorzystać swoje doświadczenia?
Włożył stary roboczy fartuch, wsadził na głowę kapelusz z szerokim rondem i wyruszył na
obchód gospodarstwa. Na kartoflisku wziął do ręki garść ziemi i przyjrzał się jej uważnie.
Potem obejrzał ogrodzenie, sprzęt rolniczy i oborę.

background image

Od czasu do czasu otwierał notatnik i zapisywał w nim swoje uwagi. Brzmiały one
następująco:
Nowy płot
141
Więcej krów Płodozmian System irygacyjny
Kiedy dopisał: Mechanizacja, zamknął notatnik i skierował się w stronę domu. Jego oczy
błyszczały podnieceniem. Zamierzał powiedzieć swojemu bratu to i owo o nowoczesnym
ś

wiecie.

Tymczasem Alek miał do rozwiązania dużo poważniejszy problem. Wróciwszy z Avonlea,
urządził w swojej olbrzymiej kuchni zebranie rodzinne. Felicja i Sara piekły właśnie szarlotkę
na przyjęcie wydawane przez Hetty. Cały stół zastawiony był blachami z ciastem. Sara
obierała jabłka, a Andrzej i Felek wnieśli właśnie następny kosz owoców, kiedy w drzwiach
stanęły Hetty i Oliwia.
- Alku, o co chodzi? - spytała Hetty. - Jestem strasznie zajęta. Wiesz przecież, ile mam pracy
w związku z tym przyjęciem.
Spojrzała na blachy z ciastem i natychmiast przypomniała sobie o wszystkich potrawach,
jakie trzeba było jeszcze przygotować.
Zerknęła z roztargnieniem na siostrę.
- Och, Boże, Oliwio, mam nadzieję, że Jana pamięta o ...
- ... marynatach - dokończyła za nią Oliwia. Hetty rozejrzała się za Janą, która, jak sądziła,
powinna doglądać pieczenia ciasta.
- Gfdzie ona jest?
- Położyła się - odpowiedział Alek, spoglądając w kierunku schodów.
142
Jana nie czuła się ostatnio najlepiej, często w środku dnia niespodziewanie ogarniało ja
zmęczenie i nie potrafiła już tak cierpliwie jak zwykle radzić sobie ze wszystkimi domowymi
problemami. Alek pomyślał, że to nawet dobrze, iż jego żona nie usłyszy tego, co chciał
zakomunikować rodzinie.
- Zajmę wam tylko minutę - zaczął, zwracając się do wszystkich i przechodząc od razu do
sedna sprawy. - Amos Spry złamał rękę, więc zaproponowałem, że pomogę mu w zbiorach.
Przez najbliższych kilka tygodni będę pracować u niego.
Hetty należała do tych mieszkańców Avonlea, którzy nie mieli zbyt dobrego
mniemania
0 Spry'ach.
- Pomaganie Amosowi Spry'owi jest całkowitą
1 absolutną stratą czasu - powiedziała prychając pogardliwie.
- Hetty, to niegrzecznie tak mówić - zaprotestowała Oliwia, która miała bardzo miękkie serce.
Hetty prychnęła jeszcze głośniej.
- To nie ma najmniejszego sensu. Naprawdę, myślę, że ...
- Hetty, proszę cię - przerwał jej Alek, unosząc głowę. - Ponieważ nie będę mógł pracować na
obu farmach... każdy z was będzie miał teraz o wiele więcej obowiązków.
Andrzej westchnął, a Felek zrobił nieszczęśliwą minę, domyślając się, na kogo spadnie
najwięcej dodatkowej pracy.
143
Kiedy Alek skończył, do kuchni wszedł Roger, który słyszał całą rozmowę przez otwarte
drzwi salonu.
- Wciąż jeszcze pracuję nad moim raportem -rzekł - ale na pewno znajdę trochę czasu, żeby
przypilnować tu wszystkiego, kiedy ciebie nie będzie.
- Och, dziękuję, Rogerze - powiedział Alek przyjemnie zaskoczony, sądząc, że jego brat
poczuł wyrzuty sumienia z powodu swojego porannego zachowania.

background image

Ale motywy postępowania Rogera były zupełnie inne. W rzeczywistości nie posiadał się ze
szczęścia, że będzie miał okazję doglądać farmy.
- Zauważyłem - rzekł - że w twoim gospodarstwie można by wiele zmienić.
Radość zniknęła z twarzy Alka, kiedy usłyszał ten protekcjonalny ton. Roger potrafił mówić
w taki sam sposób jak Hetty, zwłaszcza wtedy, gdy wydawało mu się, że ma do przekazania
jakąś bardzo ważną informację. Alek zdał sobie sprawę, że jego problemy domowe mogą
wkrótce stać się równie przykre, jak kłopoty z Amosem Spry'em.
Rozdział ósmy
Mimo sprzeciwu Hetty Alek wsiadł następnego ranka do powoziku Amosa Spry'a i wyruszył
wraz z nim na jego farmę.
- Mam nadzieję, Alku, że twoja pomoc nie pójdzie na marne - powiedział Amos z
wdzięcznością
144
i niepokojem w głosie, a jego twarz przybrała jeszcze bardziej posępny wyraz.
Alek obejrzał się za siebie i zachichotał. Ma zamiar dokończyć to, co zaczął, czy to się
podoba Hetty, czy nie. Jeśli chce odzyskać swoje pieniądze, musi dopilnować, by wszystkie
ziemniaki Spry'ów zostały wykopane i zawiezione na targ.
- Nie bój się - powiedział serdecznie. - Damy sobie radę.
W tym samym czasie Roger szedł drogą wiodącą do Różanego Dworku. W ręku trzymał
notatnik, a na jego twarzy malował się wyraz zdecydowania. Jeśli tylko uda mu się postawić
na swoim, ulepszenia nastąpią na farmie Kingów tak szybko, że jego bratu zakręci się w
głowie!
Wszedł do saloniku. Hetty siedziała za biurkiem i pochylała się nad leżącą przed nią długą
listą. Marszcząc czoło liczyła półgłosem, ilu gości zaprosiła na przyjęcie.
- Czy mógłbym zająć ci parę minut? - spytał Roger.
Chociaż Hetty wiedziała, że nie powinna odrywać się od pracy nawet na sekundę,
natychmiast przerwała liczenie. Gdyby ktokolwiek inny ośmielił się jej przeszkodzić,
rozzłościłaby się nie na żarty, ale dla Rogera zawsze miała czas.
- Oczywiście - uśmiechnęła się. - Usiądź sobie. Przygotowuję właśnie plan twojego przyjęcia,
ale nie jest to nic takiego, co nie mogłoby poczekać.
- Obejrzałem farmę Alka - powiedział Roger. -Jest dobrym gospodarzem, ale zbyt
przywiązanym do tradycyjnych metod.
10 — Ostatni portret
145
- To mnie nie dziwi. Staram się jednak nie wtrącać w to, co Alek robi na farmie - odrzekła
Hetty i lekceważąco machnęła ręką.
Roger pochylił się do przodu i spojrzał siostrze prosto w oczy.
- A powinnaś. To jest także twoja ziemia. Farma należy do całej rodziny. Wszyscy
partycypujemy w zyskach, prawda?
- No, chyba tak. - Hetty wzruszyła ramionami. Nigdy się nad tym nie zastanawiała.
- Tak więc oboje mamy prawo interesować się tym, co się tam dzieje - ciągnął Roger, mając
nadzieję, że uda mu się pozyskać Hetty dla swoich planów.
- Tak, oczywiście - zgodziła się Hetty, gotowa przyznać mu we wszystkim rację. - To także
nasza farma. Co chciałbyś zrobić?
Roger wyjął z kieszeni notes i otworzył go na pokrytej notatkami stronie. Posłał Hetty
konspiracyjny uśmiech.
- Być może - powiedział wolno - nadszedł już czas, żeby wskazać Alkowi drogę do
nowoczesnego świata.
SPRZĘT ROLNICZY. BRACIA MacCRAE, MARKDALE, WYSPA KSIĘCIA EDWARDA
-głosił napis na wielkiej skrzyni, którą wniesiono właśnie do obory Alka. Andrzej z zapartym

background image

tchem patrzył, jak jego ojciec otwiera skrzynię. Czekali na jej dostarczenie przeszło tydzień.
Kiedy ostatni gwóźdź został wreszcie wyjęty, jedna ze ścian
146
skrzyni odpadła, odsłaniając jakieś niezwykle skomplikowane urządzenie.
- Dziwnie wygląda - powiedział Andrzej. Zdumiał go nieco widok starannie opakowanych
słomą lśniących pojemników i pompy z dźwignią, ale był gotów podziwiać wszystko, co jego
ojciec uważał za przydatne na farmie.
- Rzeczywiście - roześmiał się Roger, a spostrzegłszy zbliżającą się Hetty, dodał: - To
najnowocześniejsza maszyna do dojenia.
- Rogerze! - zawołała Hetty. - Przyszedł do ciebie telegram.
Roger wziął od Hetty jasnożółtą kopertę, nie okazując przy tym najmniejszego
zdenerwowania, jakby był przyzwyczajony do codziennego otrzymywania telegramów.
- Dziękuję - powiedział i zaczął rozdzierać kopertę.
Hetty podeszła do otwartej skrzyni. Kiedy zobaczyła, co w niej jest, aż klasnęła z radości.
- Och, czyż to nie wspaniałe? - zawołała, chociaż nie potrafiła odróżnić jednego końca
urządzenia od drugiego.
Andrzej utkwił wzrok w swoim ojcu i w telegramie.
- Od kogo to? - spytał z niepokojem.
Hetty także spojrzała na Rogera. Telegramy zawsze kojarzyły się jej z jakimś nieszczęściem.
- Mam nadzieję, że nie jest to żadna zła wiadomość - odważyła się spytać, widząc, że Roger
marszczy brwi i zacina usta.
- To w sprawie mojego projektu.
147
Andrzej spojrzał na ojca ze strachem.
- Ale chyba nie musisz tam wracać? - spytał załamującym się głosem.
Ich rozmowę przerwało przybycie Alka i Felka. Alek wyglądał na bardzo zmęczonego po
całym dniu pracy u Amosa Spry'a. Najpierw spostrzegł Rogera i Hetty, potem jego wzrok
padł na skrzynię.
- Co tu się dzieje? - spytał, zaglądając do wnętrza skrzyni. - Co to, u diabła, jest?
- Hetty i ja pomyśleliśmy, że już czas skończyć ze średniowieczem i wprowadzić na farmie
nowocześniejsze metody - powiedział Roger, wsadzając telegram do kieszeni.
Alek popatrzył na brata, potem na maszynę do dojenia i roześmiał się z niedowierzaniem.
- Nie możemy pozwolić sobie na to urządzenie -rzekł. - Poza tym takie rzeczy zazwyczaj
przysparzają tylko kłopotów.
Zgodnie z przewidywaniami Hetty, Alek był przeciwny planom Rogera. Postanowiła stanąć
po stronie młodszego brata.
- Nie martw się, Alku. Zapłaciłam już za to z konta Kingów.
-Och.
Alek nieoczekiwanie zamilkł.
- Czasy się zmieniają - powiedział Roger protekcjonalnym tonem. - Technika rewolucjonizuje
nasze życie, zarówno w mieście, jak i na wsi. Jeśli nie będziesz iść z duchem czasu,
zostaniesz z tyłu.
- Ale my mamy tylko trzy krowy, wujku Rogerze - pisnął Felek.
148
- Właśnie - odrzekł Roger. - A powinniśmy mieć dwadzieścia albo trzydzieści.
- Dw?dzieścia albo trzydzieści! - Na samą myśl o tym Felek aż zadrżał z przerażenia.
Wyobraził sobie, jak spędza resztę dzieciństwa, usiłując wydoić trzydzieści krów.
- Ja nie mam farmy hodowlanej, Rogerze, tylko zwykłe gospodarstwo - dodał Alek, który
odzyskał już głos i teraz starał się za wszelką cenę zachować spokój.

background image

- Powinieneś zacząć się specjalizować, żeby podnieść swoje dochody - oświadczył Roger z
miną eksperta zwracającego się do kogoś, kto nie ma pojęcia o prowadzeniu gospodarstwa.
- Roger i ja dyskutowaliśmy nad planami ulepszenia całej... - zaczęła Hetty, zdecydowana
przyłączyć się do tego wspaniałego marszu ku przyszłości.
- Nie śpieszcie się tak - przerwał jej Alek, nie wierząc własnym uszom. - To ja prowadzę tę
farmę. Mogliście przynajmniej zaprosić mnie do tej dyskusji.
- Nie bądź niemądry - powiedziała Hetty lekceważąco. - Przecież nigdy byś się na to nie
zgodził.
Szyja Alka zaczęła pokrywać się czerwonymi plamami. Ze wszystkich sił starał się nie stracić
panowania nad sobą.
- Jeżeli jesteście ekspertami, to może wy powinniście prowadzić tę farmę.
- Może powinniśmy - odrzekł Roger takim tonem, jakby chciał dać do zrozumienia, że Alek
jest straszliwie zacofany.
149
Tego już było za wiele. Alek odskoczył od skrzyni, jego twarz pałała gniewem.
- Wyjaśnijmy sobie coś, Rogerze. Ty masz wykształcenie, a ja mam farmę. I nie mieszaj się
do moich spraw, tak jak ja nie mieszam się do twoich.
Powiedziawszy to Alek obrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę domu.
Felek niezwłocznie podążył za nim. Przechodząc obok Andrzeja nachylił się i mruknął:
- Mój tata nie żartuje.
Rozdział dziewiąty
Alek King bardzo rzadko tracił panowanie nad sobą, więc Roger natychmiast zrozumiał, że
jego brat musiał się poczuć głęboko urażony, i ruszył za nim w kierunku domu. Uświadomił
sobie, że postąpił bardzo nierozsądnie, wyprowadzając Alka z równowagi - zwłaszcza że
właśnie zamierzał zwrócić się do niego z prośbą o pomoc.
W kuchni Alek nalał sobie do szklanki wody z dzbana i popijał ją w milczeniu. W ciszy
przerywanej tylko tykaniem zegara rozległ się nagle męski głos.
- Posłuchaj, Alku - powiedział Roger stając w drzwiach. - Próbowałem jedynie ci pomóc.
Czasami dla własnego dobra powinieneś przestać być taki uparty.
Alek wypił kolejny łyk wody, jakby chciał ugasić gniewne słowa, które paliły go w gardle.
150
- Jestem ci wdzięczny za troskę - powiedział chłodno - ale jak dotąd zawsze jakoś dawałem
sobie radę.
Roger wszedł do środka i stanął przy szerokim kuchennym stole, dokładnie naprzeciwko
brata. Wyglądał na strapionego, ale powodem jego zmartwienia było coś więcej niż nowa
maszyna do dojenia krów.
- Nie mam co do tego wątpliwości - rzekł pojednawczym tonem. - Ty nigdy nie słuchałeś
niczyich rad i być może miałeś rację, więc w przyszłości nie będę się wtrącał do twoich
spraw. Zresztą wkrótce wyjeżdżam.
- Jak to? - Alek, zdumiony nagłą kapitulacją Rogera, odstawił wreszcie szklankę i spojrzał na
brata. Roger nie zwykł był poddawać się tak łatwo.
- Muszę wrócić do Brazylii - powiedział Roger wolno, jakby sam dopiero teraz zrozumiał, że
nie ma innego wyjścia.
Alek nie mógł uwierzyć własnym uszom. Z niepokojem pomyślał o Andrzeju i o
rozczarowaniu, jakie czeka tego chłopca.
- Czy twój syn wie o tym?
- Nie. - Roger zamilkł na chwilę, po czym spytał niepewnym głosem: - Czy mógłbym
zostawić Andrzeja w Avonlea na jeszcze jeden rok?
Rok! To była wieczność dla dorastającego chłopca. A Andrzej spędził już jeden rok z dala od
swego ojca. Alek zmarszczył czoło.

background image

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, Rogerze. Tak długo czekał, kiedy wreszcie będzie
mógł być razem z tobą.
151
- Wiem, Alku - Roger westchnął. - Ale ja mam moralny obowiązek dokończyć to, co
zacząłem.
- A co z obowiązkami wobec własnego syna? -spytał Alek surowo.
Alek wiedział o dzieciach znacznie więcej niż Roger i domyślał się, jak bolesna będzie dla
Andrzeja dalsza rozłąka z ojcem. Być może Roger w głębi duszy również zdawał sobie z tego
sprawę, bo nagle, jakby chcąc zagłuszyć w sobie obawy, znów przystąpił do ataku.
- Mówisz o obowiązkach, podczas gdy sam zajmujesz się problemami swojego sąsiada,
zamiast pilnować własnej farmy - rzekł, ponownie przybierając protekcjonalny ton.
Alek nie odpowiedział na tę zaczepkę. To, że próbował pomóc Amosowi Spry'owi, nie miało
tu nic do rzeczy.
- Zastanawiam się tylko, co byłoby najlepsze dla Andrzeja - odrzekł spokojnie.
Roger zaczął nerwowo przechadzać się po kuchni. Był zły, że Alek usiłuje mówić mu rzeczy,
których on nie miał najmniejszej ochoty słuchać.
- Pracuję nie po to, aby zdobyć sławę, ale żeby zapewnić bezpieczną przyszłość mojemu
synowi -oświadczył takim tonem, jakby słowa te całkowicie usprawiedliwiały wszystko, co
robił.
Pieniądze nie są dla dzieci najważniejsze, pomyślał Alek. Największym szczęściem jest dla
nich bliskość kochających rodziców.
- Andrzej będzie bardzo rozczarowany - powiedział.
152
- Znam Andrzeja lepiej niż ktokolwiek inny -odrzekł Roger. - On to'zrozumie.
Alek miał co do tego poważne wątpliwości, ale doszedł do wniosku, że dalsza dyskusja z
Rogerem byłaby pozbawiona sensu. Wziął czapkę i wyszedł bocznymi drzwiami na
podwórze. Nie widział Andrzeja, który ze spuszczoną głową, powłócząc nogami, zmierzał
właśnie w kierunku domu. Przechodząc przez ogród, gniewnie uderzył w pustą drewnianą
huśtawkę.
Andrzej znalazł ojca w saloniku. Roger jak zwykle obłożony był papierami i pogrążony w
pracy nad raportem. Andrzej, zły i rozgoryczony, stanął w drzwiach, czekając, aż ojciec go
zauważy.
- Ach, to ty - mruknął Roger, spostrzegłszy w końcu obecność chłopca.
- Musisz wracać do Brazylii, prawda? - wybuchnął Andrzej z wyrzutem.
Roger nie spodziewał się tego pytania. Zapomniał, że Andrzej jest bardzo spostrzegawczym
chłopcem i że widział już w życiu zbyt wiele telegramów, żeby nie rozumieć ich znaczenia.
Kartka papieru wyśliznęła mu się z rąk. Nie sądził, że będzie musiał tak szybko tłumaczyć się
ze swojej decyzji.
- Zamierzałem porozmawiać z tobą na ten temat - powiedział zmieszany. - Muszę wyjechać
jeszcze tylko na rok. To niedługo, prawda?
Andrzej poczuł się tak, jakby nagle znalazł się sam jeden w ciemnym tunelu, który nie ma
końca. Wiedział jednak, jak ważny jest ten wyjazd dla je-
755
go ojca i jak bardzo chciałby on usłyszeć, że wszystko jest w porządku. Słowa prośby zamarły
mu w gardle. Gdyby zaczął przedstawiać swoje argumenty, ojciec mógłby się tylko
zdenerwować.
- Chyba tak - wyjąkał ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- Wiedziałem, że mnie zrozumiesz - powiedział Roger z zadowoleniem.
Ponownie pochylił się nad raportem, ale nagle przyszło mu do głowy, że być może powinien
porozmawiać jeszcze chwilę z synem.

background image

- A co z tą kolekcją, którą chciałeś mi pokazać? - spytał wesoło, przypomniawszy sobie o
wcześniejszej prośbie Andrzeja.
Ale Andrzej też potrafił grać na zwłokę. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnął, była rozmowa z
ojcem, która miała być dla niego nagrodą za niewszczyna-nie awantury z powodu Brazylii.
- Pokażę ci ją później. Mam teraz kilka innych rzeczy do zrobienia - powiedział ze ściśniętym
gardłem.
Roger uniósł brwi ze zdziwieniem, a potem wzruszył ramionami.
- Może być później - mruknął.
Andrzej popatrzył na niego ze smutkiem i ruszył w kierunku drzwi. Na progu zatrzymał się
nagle, jakby zdecydował się wreszcie powiedzieć szczerze, co czuje, ale odwróciwszy się
zobaczył, że ojciec pogrążył się już ponownie w pracy. Myśli Rogera wydawały się odległe o
miliony kilometrów od samotnych chłopców i ich problemów.
154
Andrzej, przygnębiony, włożył na głowę czapkę i opuścił pokój.
Andrzej szedł ciężko w kierunku stodoły. Smutek przepełniający jego serce ustępował powoli
miejsca głuchej złości. Nie pamiętając o czekających go obowiązkach, oparł się o ścianę
budynku, podniósł z ziemi garść kamyków i zaczął jeden po drugim ciskać je przed siebie.
Felek, który zakończył właśnie pracę w polu, wszedł na podwórze i zauważywszy stojącego
bezczynnie Andrzeja, ruszył ku niemu szybkim krokiem.
- Nie wydoiłeś jeszcze ani jednej krowy - syknął. - Jak ty i twój ojciec dacie sobie radę z
trzydziestoma?
- Mów głośniej, bo nikt cię nie usłyszy, ty mały skarżypyto - odparował Andrzej.
Felek rozzłościł się jeszcze bardziej.
- Twój ojciec ma naprawdę dziwne pomysły -rzekł wykrzywiając pogardliwie wargi.
- Co ty tam wiesz! - mruknął Andrzej, ciskając kamyk wprost pod stopy kuzyna.
- Wiem, że chcę, żebyś oddał mi mój kosz wędkarski! - wybuchnął Felek zbliżając się do
Andrzeja.
- On nie jest twój!
- A właśnie że jest!
Andrzej był gotów do walki. Z całej siły szturchnął Felka, który zatoczył się do tyłu. Felek
schylił głowę i rzucił się do ataku. I zapewne udałoby mu się pchnąć Andrzeja na ścianę
stodoły, gdyby
155
w tym momencie na podwórku nie pojawił się Alek i nie chwycił obu chłopców za kark.
- Hej, hej! Co tu się dzieje?
- Andrzej jeszcze nie wydoił krów - oznajmił Felek, sądząc, że to przewinienie najbardziej
zdenerwuje jego ojca.
- Dlaczego wtykasz nos w nie swoje sprawy? -krzyknął Andrzej i już miał znowu popchnąć
kuzyna, ale Alek złapał go za ramię.
- Pora dojenia już dawno minęła - nie poddawał się Felek.
- Dosyć, Feliksie - powiedział Alek. - Idź i nakarm kurczaki.
Widząc, że nie może liczyć na poparcie ze strony ojca, Felek obrócił się na pięcie i odszedł.
- Andrzeju - zwrócił się Alek do bratanka, domyślając się, co musiało zajść między chłopcem
a jego ojcem - ja... wiem, dlaczego jesteś taki rozgoryczony.
- Nie jestem rozgoryczony - odrzekł Andrzej. Patrzył nieruchomym wzrokiem przed siebie.
Alek zrozumiał, że dalsza rozmowa nie miałaby sensu. Rany były zbyt świeże, a Andrzej zbyt
zdenerwowany. Najlepiej byłoby, gdyby chłopiec zajął się teraz jakąś pracą fizyczną, żeby
oderwać myśli od swoich trosk.
- Zajmij się krowami, dobrze?

background image

Andrzej wziął od Alka wiadro na mleko i ciężkim krokiem oddalił się w kierunku obory. Alek
patrzył za nim ze współczuciem, potem potrząsnął głową i poszedł do stajni, żeby wyprząc
konia.
156
Rozdział dziesiąty
Hetty niestrudzenie czyniła przygotowania do przyjęcia na cześć Rogera. Wysyłała
zaproszenia, układała menu, które z dnia na dzień rozrastało się do imponujących rozmiarów,
kompletowała zastawę, martwiła się o pogodę i doprowadzała całą rodzinę do rozstroju
nerwowego.
- Ludzie z Avonlea będą długo pamiętać przyjęcie na cześć Rogera Kinga - powtarzała z
przekonaniem, przebiegając wzrokiem listę planowanych zakupów.
Oczywiście szybko zorientowała się, że na tak wielkie przyjęcie trzeba będzie wydać dużo
pieniędzy - pieniędzy, które zamierzała podjąć z konta Kingów. Ona i Oliwia udały się więc
niezwłocznie do Carmody.
Wszedłszy do banku, skinęły głową znajomym i stanęły w kolejce do okienka. Hetty nawet
teraz nie przestała myśleć o tym, co musi jeszcze kupić. Wyjęła z torebki długą listę
sprawunków i zaczęła ją studiować.
Oliwia westchnęła ciężko, ale nic nie powiedziała. Kto jak kto, ale Kingowie z całą
pewnością nie zapomną tego przyjęcia - pod warunkiem, że nie dostaną pomieszania zmysłów
od tych przygotowań.
Klientka stojąca przed Hetty załatwiła już swoje sprawy i odeszła od okienka. Hetty schowała
listę zakupów do torebki i wręczyła kasjerce swoją kartę bankową. Kasjerka była pulchną,
siwowłosą kobie-
157
tą. Miała mocno przytępiony słuch i w czasie rozmowy przytykała do ucha trąbkę.
- Dzień dobry - powiedziała Hetty. - Chciałabym podjąć z mojego konta czterdzieści dolarów.
- Powiedziała pani trzydzieści? - spytała kasjerka.
- Nie, czter-dzie-ści - powtórzyła Hetty, zbliżając usta do wylotu trąbki.
Kasjerka skinęła głową i po chwili wręczyła Hetty pieniądze.
- Proszę tu podpisać - poprosiła, podsuwając jej książkę rachunkową.
- Mhm - mruknęła Hetty, wzięła do ręki pióro i podpisała się pięknym, ozdobnym
charakterem, z którego zawsze była bardzo dumna.
- Na pani koncie pozostały jeszcze dwa dolary i pięćdziesiąt centów. Następny, proszę.
- Dziękuję bardzo - rzekła Hetty, uśmiechnęła się i odeszła od okienka. Była tak pochłonięta
własnymi myślami, że dopiero po chwili dotarło do niej to, co powiedziała kasjerka.
Zatrzymała się nagle, odwróciła i ruszyła z powrotem do kasy. W pośpiechu o mało nie
przewróciła stojącej przy okienku klientki.
- Dwa dolary i pięćdziesiąt centów? - wycharczała. - To musi być pomyłka!
- Co? - kasjerka przyłożyła do ucha trąbkę.
- Pomyłka - powiedziała Hetty, usiłując nie podnosić głosu.
Klienci czekający w kolejce zaczęli przyglądać się jej z ciekawością.
- Nie ma żadnej pomyłki, proszę pani - oświad-
158
czyła głośno kasjerka. - Na pani koncie zostały dwa dolary i pięćdziesiąt centów. Następny,
proszę.
Hetty obejrzała się za siebie, nachyliła się i szepnęła:
- Moja dobra kobieto, na tym koncie na pewno jest znaczna suma pieniędzy. To konto rodziny
Kingów. Musiała pani pomylić nasz numer z jakimś innym. Proszę bardzo to sprawdzić.
Kasjerka z irytacją potrząsnęła trąbką.

background image

- Dlaczego pani mówi szeptem? Ledwie słyszę, gdy pani mówi normalnie, a co dopiero, gdy
pani szepcze.
- Powiedziałam - wrzasnęła Hetty - żeby pani to sprawdziła!
Kasjerka otworzyła książkę rachunkową.
- O, mój Boże - powiedziała zaskoczona - rzeczywiście się pomyliłam. Jestem pani bardzo
wdzięczna, że kazała mi pani to sprawdzić. Miałabym z tego powodu spore nieprzyjemności -
dodała, ściszając głos na widok kierownika, który wyjrzał właśnie ze swojego biura. - Na pani
koncie pozostały nie dwa dolary pięćdziesiąt centów, ale jeden dolar i pięćdziesiąt centów.
Hetty patrzyła na kasjerkę z osłupieniem.
- Ile?!
- Jeden dolar i pięćdziesiąt centów - powtórzyła kasjerka na cały głos, tak że usłyszeli ją
wszyscy stojący w kolejce. Tym razem Hetty nie mogła już zarzucić jej, że się myli, bo w
księdze rachunkowej napisane było czarno na białym, jaka suma pozostała na koncie.
Większość pieniędzy została już podjęta przez Alka Kinga!
159
Oliwia szybko wyprowadziła Hetty na świeże powietrze i zaczęła wachlować ją chusteczką.
Jedyną dobrą stroną tego wszystkiego, pomyślała, patrząc, jak jej siostra pąsowieje z gniewu,
jest to, że Hetty zapomniała wreszcie o przygotowaniach do przyjęcia.
Kiedy Hetty przyszła nieco do siebie, udała się niezwłocznie na farmę Kingów, aby
dowiedzieć się, co się stało z pieniędzmi. Może Alek postradał zmysły od jedzenia ostryg
przed sezonem? A może jakiś oszust przebrany za Alka wyprowadził w pole tę głupią, głuchą
kasjerkę?
Alek zajęty był właśnie sprzątaniem stajni, gdy nagle w drzwiach stanęli Hetty i Roger.
- Alku! - krzyknęła Hetty. - Wróciłam niedawno z banku w Carmody, gdzie powiedziano mi,
ż

e podjąłeś z naszego konta prawie wszystkie pieniądze. Co, na Boga, z nimi zrobiłeś?

Oto nadeszły kłopoty, których Alek tak bardzo pragnął uniknąć. Miał nadzieję, że dopóki
Amos Spry nie sprzeda swoich zbiorów, nikt z rodziny Kingów nie będzie sprawdzał stanu
ich konta. Odłożył łopatę i z miną człowieka przyłapanego na przestępstwie powiedział:
- Cóż... przepraszam, Hetty. Powinienem był wyjaśnić ci to wcześniej.
- Wyjaśnić co? - spytała gniewnie. Alek westchnął.
- To długa historia. Widzisz, Amos Spry potrzebował...
- Chcesz powiedzieć, że dałeś nasze pieniądze
160
Amosowi Spry'owi?! - wybuchnęła Hetty, trzęsąc się z oburzenia.
- Jestem pewien, że on wszystko zwróci - powiedział Alek, starając się, żeby zabrzmiało to
jak najbardziej uspokajająco.
Ale Hetty nic już nie mogło uspokoić. A kiedy coś ją rozgniewało, potrafiła zatruć życie
wszystkim dokoła. Teraz z każdą minutą coraz bardziej przypominała wulkan, który ma za
chwilę wybuchnąć.
- Równie dobrze mogłeś wziąć te pieniądze z banku i spalić! - krzyknęła, czerwieniejąc ze
złości.
- Te pieniądze należą do nas wszystkich, do Oliwii, Hetty i do mnie - wtrącił się Roger. Był
prawie tak samo rozgniewany jak Hetty i miał wielką ochotę nakrzyczeć na Alka za jego
lekkomyślność.
- Zbiory Amosa są warte dwa razy więcej niż mu pożyczyłem - bronił się Alek.
- Nigdy nie zobaczymy tych pieniędzy - powiedziała Hetty. - Jesteś głupi i
nieodpowiedzialny.
Odwróciła się na pięcie i odeszła, święcie przekonana, że Alek doprowadził ich wszystkich do
ruiny.
- On zwróci wszystko co do grosza! - krzyknął za nią Alek. - Wiem, co robię.

background image

Spojrzał na brata, oczekując wsparcia z jego strony, ale Roger podzielał zdanie Hetty i nie
mógł powstrzymać się, by nie wytknąć Alkowi jego niekompetencji.
11 — Ostatni portret
161
- Sądzisz, że oddanie wszystkich pieniędzy komuś takiemu jak Amos Spry dowodzi
umiejętności gospodarowania? - Zamilkł na chwilę, a potem wysyczał przez zęby: - Nic nie
potrafisz zrobić dobrze.
Kiedy brat i siostra odeszli, Alek oparł się ciężko na łopacie. Członkowie rodziny powinni
trzymać się razem i pomagać sobie wzajemnie, pomyślał, a nie walczyć. Rzucił łopatę i
poszedł szukać pocieszenia. Hetty i Roger mogli być przeciw niemu, ale Jana z pewnością
stanie po jego stronie.
Jana jednak miała dość własnych problemów. Przyjęcie na cześć Rogera miało się odbyć już
następnego dnia i stół w kuchni Kingów zastawiony był świeżo upieczonymi ciastami. Jana i
Felicja przez cały dzień ciężko pracowały przy roz-prażonym piecu. Teraz, kiedy dzieci
poszły wreszcie spać, Jana liczyła z niepokojem, czy upiekły wystarczająco dużo ciasta.
Gdyby na przyjęciu zabrakło jedzenia, Hetty nigdy by im tego nie wybaczyła.
- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem ciast z wiśniami - mruczała do siebie.
Pochłonięta liczeniem nie zauważyła nawet, że do kuchni wszedł jej mąż.
- Jano... - zaczął.
- Dwa ciasta cytrynowe... dwa ciasta z jabłkami.
- Jano, muszę z tobą porozmawiać.
- Tak, o co chodzi? - spytała Jana z roztargnieniem, nie odrywając wzroku od ciast.
- To dotyczy Amosa Spry'a.
162
Jana, przerażona, uniosła ręce.
- O Boże - jęknęła. - Chyba Hetty nie zaprosiła na przyjęcie Amosa Spry'a i jego rodziny?
Gdyby tak było, musiałaby natychmiast zabrać się za pieczenie następnych ciast, bo przecież
mali Spry'owie z pewnością rzuciliby się na jedzenie niczym stado szarańczy.
Alek uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Nie, nie sądzę, żeby go zaprosiła.
- Chwała Bogu - westchnęła Jana, wycierając czoło fartuchem. - I tak gotuję już dla połowy
wyspy.
- To, co chciałem ci powiedzieć - zaczął znów Alek - dotyczy...
- Hetty zwaliła na nas całą pracę - poskarżyła się Jana, jakby w ogóle nie słyszała słów męża.
Podeszła do zlewu, żeby umyć ręce. - Och, zrobiła się zupełnie niemożliwa, odkąd
postanowiła wydać to bezsensowne przyjęcie.
- Nie przejmuj się tak, Jano - powiedział Alek, uśmiechając się pobłażliwie.
On sam miał w tej chwili dużo poważniejsze powody do zmartwienia. Ale Jana myślała teraz
tylko o pracy, którą musiała wykonać, żeby zadowolić Hetty.
- Łatwo ci mówić, żebym się nie przejmowała - powiedziała, nie mogąc się nadziwić, jak tępi
potrafią być czasami mężczyźni. - Nie wiesz, jak ciężko jest mi podołać temu wszystkiemu w
moim stanie. Jestem po prostu wykończona. Czy mógłbyś przykryć czymś te ciasta, zanim
pójdziesz na górę?
163
- Jano, ja naprawdę muszę z tobą porozmawiać.
Jana westchnęła ciężko i spojrzała na niego z irytacją. Alek dopiero teraz spostrzegł, jak
bardzo jest zmęczona. Zrozumiał, że nie może przysparzać jej nowych trosk.
- Dobrze - powiedział. - Przykryję te ciasta. -Pocałował ją lekko w policzek. - Dobranoc,
kochanie.
Jana uśmiechnęła się, zadowolona, że może wreszcie opuścić kuchnię.

background image

Alek otworzył szufladę, wyjął lnianą ściereczkę, przez chwilę miął ją w rękach, a potem
włożył z powrotem na miejsce. Miał lepszy pomysł. Zamknął szufladę, sięgnął do jednej z
szafek i wydobył z niej butelkę whisky.
W rodzinie Kingów alkoholu używano jedynie do celów medycznych. Alek podniósł butelkę
do światła i zdecydował, że bardzo potrzebuje pomocy medycznej. Wsadził butelkę do
kieszeni, wziął kapelusz i wyszedł z domu.
W jakiś czas później w jednym z okien obory rozbłysło światło latarni. Pośród nocy
rozbrzmiewało ciche rżenie koni. Alek siedział na stołku w pobliżu nowej, lśniącej maszyny
do dojenia, opierając czoło o ciepły bok jednej z krów. Z butelki ubyło już sporo whisky.
Krowa ryknęła i Alek ostrzegawczo położył palec na ustach.
- Cicho, bo obudzisz sąsiadów! - Podniósł do ust filiżankę, którą również zabrał z kuchni. - Ja
wiem, to wszystko przez Rogera i te jego zwariowane pomysły. - Spojrzał ze złością na
maszynę do dojenia. - Jest moim bratem od przeszło czter...
164
czterdziestu lat, ale ciągle nie możemy się porozumieć. - Czknął. - A ja próbowałem,
naprawdę próbowałem...
Krowa, najwyraźniej niezadowolona, że wciąga się ją w rodzinne sprawy Kingów, poruszyła
się niespokojnie. Zrobiła krok do tyłu i kopnęła maszynę do dojenia, która ze stukotem
przewróciła się na ziemię.
- W porządku - powiedział Alek, pociągając z filiżanki kolejny łyk. - Widzę, że tobie ona też
nie przypadła do gustu. Wobec tego nie będziemy jej więcej używać.
Następnego ranka Alek nie czuł się zbyt dobrze, ale cała rodzina była tak pochłonięta
przygotowaniami do przyjęcia, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Hetty zaprosiła tylu gości, że -
aby starczyło miejsca dla wszystkich - trzeba było ustawić stoły na świeżym powietrzu, przed
domem Kingów. Szczęśliwie pogoda dopisała i ogromny, kolorowy namiot, który Hetty
poleciła rozpiąć nad stołem, służył jedynie za ozdobę.
Jana, chociaż najchętniej przespałaby cały ten dzień, od samego świtu krzątała się
gorączkowo po kuchni. Na rozstawionych w ogrodzie stołach położono najlepsze obrusy; ich
końce powiewały lekko na wietrze. Dzieci biegały tam i z powrotem, roznosząc ciasta,
ciasteczka, kanapki, pikle i inne przysmaki.
Rozdział jeden
165
Felek szedł właśnie przez trawnik, niosąc porcelanowe filiżanki i talerzyki do deserów.
Dotarłszy wreszcie do stołu, z ulgą postawił na nim delikatne przedmioty. Miał na sobie
swoje najlepsze ubranie, krawat i kamizelkę. Podniósł rękę do szyi, żeby nieco rozluźnić
ciasno zawiązany krawat, kiedy nagle tuż obok swojego łokcia spostrzegł wielką miskę bitej
ś

mietany. W całym tym zamieszaniu zapomniano oczywiście o lunchu, więc Felek był głodny

jak wilk. Upewniwszy się, że Oliwia stoi do niego tyłem, oblizał palce i nachylił się nad
miską.
- Ani mi się waż, Feliksie Kingu! - rozległ się nagle krzyk Hetty.
Felek, przyłapany na gorącym uczynku, odskoczył przerażony i pomknął po następne
filiżanki. Po drodze minął Felicję, niosącą dwa ciasta z wiśniami. Felicja podeszła do stołu i
stanęła obok Hetty, która przypatrywała się właśnie z uwagą srebrnym sztućcom. Nagle jej
wzrok spoczął na łyżce wazowej.
- Felicjo, ona jest brudna! - krzyknęła, unosząc łyżkę do światła. - Musi lśnić tak, żeby można
się było w niej przejrzeć. Biegnij do domu i umyj ją!
Felicję, która ciężko pracowała od samego rana, ogarnęło oburzenie. Już, już miała
powiedzieć ciotce, co sądzi o tym wszystkim, kiedy nagle spostrzegła zbliżającego się do nich
wuja Rogera. Widok pięknie nakrytych i bogato zastawionych stołów przekroczył jego
najśmielsze oczekiwania. Oczy Rogera rozbłysły podziwem.

background image

166
- Wspaniale to wygląda, Hetty - rzekł z uznaniem. - Jestem ci ogromnie zobowiązany.
Hetty aż poczerwieniała z zadowolenia.
- Doprawdy, Rogerze, to nic takiego - powiedziała tak, jakby wszystkie te przysmaki zostały
wyczarowane z powietrza.
Felicja, ściskając w ręku łyżkę, podeszła do swojej matki i Felka, którzy ustawiali właśnie na
tacy następne filiżanki i spodeczki.
- Oczywiście, dla niej to nic takiego - wymamrotała przez zaciśnięte zęby. - My wykonaliśmy
całą pracę, a ona zbiera pochwały.
- Felicjo - upomniała ją Jana, ale bez przekonania. W gruncie rzeczy myślała dokładnie to
samo i było jej bardzo przykro.
Niebawem na farmę Kingów zaczęli przybywać pierwsi goście, a wśród nich reporter i
fotograf z Halifaksu. Fotograf nie tracąc czasu rozstawił swój aparat na trawniku.
- Proszę o uśmiech! - krzyknął do Rogera i schował głowę pod ciemnym materiałem.
Rozbłysło światło. Andrzej, Oliwia, Sara, Jana i Hetty zaczęli bić brawo, szczęśliwi, że mają
w rodzinie taką znakomitość.
- Teraz - powiedział reporter, zapisując coś w notesie - zrobimy zdjęcie przed domem, w
którym się pan urodził.
Wziął Rogera pod ramię i poprowadził w kierunku domu, a reszta rodziny podążyła za nimi.
Sara i Andrzej przyglądali się wszystkiemu z ciekawością, a Hetty była dumna jak paw. Alek,
cierpiąc z powodu bólu głowy i nie mogąc zapomnieć
167
o wczorajszej kłótni z rodzeństwem, stanął nieco na uboczu.
- A może sfotografuje się pan z najbliższym członkiem rodziny? - spytał reporter, chcąc
zdobyć jak najwięcej materiału do swojego artykułu.
Oczy Andrzeja rozbłysły radością. To dopiero będzie sensacja! On i jego sławny ojciec na
zdjęciu w „Heraldzie"!
Andrzej zrobił już krok do przodu, ale Roger nawet na niego nie spojrzał.
- Chodź tu, Hetty! - zawołał. - To właśnie dzięki mojej siostrze zostałem geologiem -
wyjaśnił, odwracając się do reportera.
- Roger oczywiście przesadza - powiedziała Hetty, stając obok brata. - Och, właściwie nie
jestem przygotowana do pozowania do fotografii - dodała, chociaż miała na sobie swoją
najlepszą sukienkę, a rano spędziła dobrą godzinę przed lustrem. -Muszę wyglądać okropnie.
Hetty objęła brata i uśmiechnęła się do obiektywu. śadne z nich nie zauważyło wyrazu
rozczarowania, jaki malował się na twarzy Andrzeja. Oliwia położyła mu dłoń na ramieniu.
- To tylko fotografia - szepnęła, usiłując go pocieszyć.
Ale dla Andrzeja było to coś dużo ważniejszego niż fotografia, był to dowód, że Hetty znaczy
dla jego ojca więcej niż on.
- Wszyscy pomyślą, że to był mój pomysł -szczebiotała Hetty.
- Uśmiech, proszę! - krzyknął znowu fotograf.
168
Hetty uśmiechnęła się jak zawodowa aktorka, a Andrzej odwrócił się i szybko odszedł.
- Jeszcze raz, proszę! - zawołał fotograf do Rogera i Hetty.
Sara stojąca obok Oliwii patrzyła zaniepokojona, jak Andrzej idzie w kierunku obory. Oliwia
trąciła ją łokciem.
- Biegnij za nim - szepnęła.
Andrzej wszedł do obory i zatrzasnął za sobą drzwi. Znalazł pustą przegrodę, wśliznął się do
ś

rodka i położył na słomie, nie przejmując się tym, że ma na sobie swoje najlepsze ubranie.

Na przyjęcie wciąż jeszcze przybywali nowi goście. Roger zupełnie już zapomniał o
Andrzeju, jako że on i Hetty ledwie skończyli pozować do fotografii, zostali poproszeni o

background image

rozmowę przez dwóch dystyngowanie wyglądających dżentelmenów. Jednym z nich był
profesor McKearney, który zdawał się bardzo interesować Rogerem.
- Właśnie próbowaliśmy namówić pani brata, by objął posadę na Uniwersytecie Dalhousie -
powiedział do Hetty, przyjmując od niej filiżankę herbaty.
Hetty pęczniała z dumy. Uniwersytet chce, żeby Roger pracował na jednym z jego
wydziałów!
- Dalhousie? Och, obawiam się jednak, że traci pan czas - powiedziała ze smutkiem w głosie.
-Roger wyjeżdża wkrótce do Brazylii. Prawda, braciszku?
Profesor robił wrażenie rozczarowanego. Nie
769
sądził, że Roger jest aż tak poszukiwanym specjalistą.
- Tylko na rok - powiedział Roger obojętnym głosem, jakby wyjazdy do różnych odległych
krajów nie były dla niego niczym nadzwyczajnym.
Tymczasem Sara weszła do obory i zaczęła zaglądać do przegród dla bydła. Jedna z krów, ta
sama, która poprzedniej nocy wysłuchiwała zwierzeń Alka, ryczała żałośnie. Ale Sara nie
miała teraz czasu na sprawdzenie, co krowie dolega.
- Jesteś tu? - zawołała.
- Zostaw mnie w spokoju - dobiegł ją cichy głos Andrzeja.
Sara podeszła do przegrody, w której ukrył się Andrzej, i zajrzała do środka. Chłopiec siedział
oparty o ścianę, z kolanami podciągniętymi pod brodę.
- Chodź - powiedziała ciepło. - To przecież przyjęcie na cześć twojego taty.
- Nic mnie to nie obchodzi.
Nie takich słów należałoby oczekiwać z ust chłopca cieszącego się z sukcesów swojego ojca.
Sara przyjrzała się Andrzejowi uważnie.
- Dobrze się czujesz?
- On wyjeżdża - wyszeptał zduszonym głosem Andrzej.
- Ale nie na zawsze. Wuj Alek powiedział, że wróci najpóźniej za rok.
Sara starała się jak mogła pocieszyć kuzyna, ale jej wysiłki nie robiły na Andrzeju
najmniejszego wrażenia.
170
- Teraz mówi, że wróci za rok, a potem znów się okaże, że ma jakieś ważne zobowiązania.
Ciągle tylko podróżuje i podróżuje. Może byłoby inaczej, gdyby moja mama nie umarła.
Krowa zaryczała nagle tak rozpaczliwie, że dzieci aż podskoczyły z przerażenia. Sara
wybiegła z przegrody, żeby zobaczyć, co się dzieje.
- Co się stało, Molly?
Jakby w odpowiedzi na jej pytanie krowa znów ryknęła przeraźliwie i zaczęła miotać się po
swojej przegrodzie. Sara wypadła z obory i pobiegła do wujka Alka, który z dala od tłumu
gości rozmawiał ze swoją żoną.
- Wujku, coś złego dzieje się z jedną z krów! Chora krowa to poważny problem dla farmera,
zwłaszcza dla takiego, który ma tylko trzy krowy i pożyczył wszystkie pieniądze Amosowi
Spry'owi. Alek natychmiast pobiegł z Sarą do obory.
Tymczasem pozostałe dwie krowy zaczęły również rozpaczliwie muczeć przez solidarność
dla swojej cierpiącej towarzyszki. Zobaczywszy Alka, Molly potrząsnęła głową i znów
zaryczała, jakby chciała powiedzieć, że już najwyższy czas, aby ktoś przyszedł jej z pomocą.
- Spokojnie, spokojnie, mała - Alek podszedł do krowy i poklepał ją po głowie. Potem schylił
się, żeby obejrzeć jej wymiona.
Andrzej zapomniał na chwilę o własnych problemach i zaniepokojony wyjrzał ze swojej
przegrody.
- Co jej dolega? - spytała Sara.

background image

- No, spokojnie - powiedział Alek do krowy, która nagle uskoczyła w bok. - Wydaje mi się,
ż

e to

171
zapalenie wymienia. Zdarza się wtedy, gdy krowa nie jest regularnie dojona. Andrzeju, kiedy
ostatni raz doiłeś Molly?
Andrzej na szczęście nie zapomniał tego dnia o żadnym ze swoich obowiązków i nie miał nic
do ukrycia.
- Doiłem ją tą maszyną dziś rano.
- Tą maszyną? - Alek rzucił mu groźne spojrzenie. - Saro, przynieś szybko gorącej wody.
Alek rozgniewał się nie na żarty, bo wyraźnie zakazał używania tego urządzenia w swojej
oborze.
- Musisz nauczyć się słuchać, co się do ciebie mówi, młody człowieku - powiedział i wybiegł
z obory.
Andrzej bezradnie rozglądał się dookoła. On tylko chciał być lojalny wobec swojego ojca.
Jaki sens miało kupowanie drogiej maszyny do dojenia, jeśli wujek Alek nadal upierał się, by
wszystkie krowy były dojone ręcznie?
Rozdział dwunasty
Nieszczęścia, jak mówi przysłowie, chodzą parami. Kiedy Hetty, dumna i zadowolona,
popijała herbatę w towarzystwie kilku wyjątkowo ważnych gości, zobaczyła nagle dwóch
zmierzających w jej kierunku mężczyzn. Nie zostali oni z pewnością zaproszeni na przyjęcie i
nie przyszli tu po to, by podziwiać Rogera Kinga. Byli to bowiem szeryf i jego zastępca.
172
- Przepraszam - grzmiał szeryf przedzierając się przez tłum gości. - Panna Hetty King,
prawda?
Hetty zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Trzymała w ręku jedną z pięknych
porcelanowych filiżanek babki King i bawiła właśnie towarzystwo opowiadaniem o
sukcesach Rogera w Brazylii. Nie miała teraz ochoty na rozmowy z nieproszonymi gośćmi.
- Tak, to ja - powiedziała niezbyt uprzejmym tonem.
Szeryf, wysoki, ponury mężczyzna w równie ponurym czarnym ubraniu, ledwie dostrzegalnie
skinął głową. Był przyzwyczajony do tego, że ludzie nie cieszą się z jego odwiedzin.
- Przepraszamy za najście, panno King, ale to raczej pilna sprawa.
Na znak dany przez szeryfa jego zastępca wyjął z teczki złowróżbnie wyglądającą kartkę
papieru i wręczył ją Hetty.
- Wybaczą mi państwo na chwilę - zwróciła się Hetty do gości i oddaliła się dostojnym
krokiem, gestem nakazując intruzom, by podążyli za nią.
- Moi panowie - powiedziała gniewnie, kiedy ukryci przed wzrokiem ciekawskich, zatrzymali
się za krzakiem bzu - cóż ma znaczyć ta niespodziewana wizyta? To posiadłość prywatna.
- Czy pani kupiła maszynę do dojenia krów od braci MacCrae? - spytał szeryf, puszczając jej
słowa mimo uszu.
- Tak, kupiłam. I co z tego?
- Zapłaciła pani czekiem bez pokrycia. Na pani koncie w banku w Carmody nie było
wystarczają-
173
cej ilości pieniędzy. Przyjechałem tu, żeby zabrać tę maszynę.
Hetty szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Z niepokojem zerknęła w kierunku zebranych
gości - większość z nich byłaby szczęśliwa, mogąc zabrać do domu jakąś smakowitą
ploteczkę na temat Kingów.
- Czy nie można by przełożyć tego na jakiś... odpowiedniejszy dzień? - wyjąkała, ściszając
głos.

background image

Szeryf potrząsnął głową. Spraw pieniężnych, jak się już o tym przekonał Amos Spry, nigdy
nie odkłada się na później.
- Przykro mi, proszę pani. Mam polecenie zabrać maszynę, chyba że zapłaci pani za nią...
gotówką.
Gotówką! Hetty pomyślała o tych wszystkich pieniądzach, które dopiero co wydała na
przyjęcie, i o kilku dolarach, jakie zostały w jej portmonetce. Zrozpaczona ruszyła wraz z
mężczyznami w kierunku obory.
Felek, któremu udało się wreszcie wymknąć z tłumu gości, znalazł sobie ciche i spokojne
miejsce pod rosnącym po drugiej stronie domu klonem. W ręku trzymał ciastko, na którym
piętrzyła się olbrzymia porcja bitej śmietany. Chłopiec doszedł do wniosku, że przyjęcie
mimo wszystko ma też swoje dobre strony.
Ugryzł ogromny kawał ciastka i zadowolony oparł się wygodnie o pień drzewa, kiedy nagle
spostrzegł, że z domu wychodzi Andrzej z koszem wędkarskim w ręku.
174
- Hej! - krzyknął. - Dokąd idziesz z moim koszem?
- Nie twój interes - warknął Andrzej i przyśpieszył kroku.
Na twarzy Andrzeja malował się wyraz straszliwej determinacji. Sara, która szła właśnie w
kierunku obory, zawróciła i pobiegła za kuzynem, zaniepokojona jego dziwnym wyglądem.
Felek zerwał się na równe nogi. Wszystko, co dotyczyło kosza, dotyczyło także jego samego.
Ruszył za Andrzejem tak szybko, jak tylko potrafił.
Andrzej wszedł na stary drewniany mostek. Stanął przy poręczy i otworzył kosz. Z ponurą
miną zaczął wrzucać do wody swoje drogocenne zbiory.
- Co ty robisz?! - krzyknęła ze zdumieniem Sara, pamiętając, ile trudu kosztowało Andrzeja
zebranie tej kolekcji.
- Głupie kamienie! - burknął Andrzej, wrzucając do rzeki ostatni kawałek kwarcu. Następnie
podniósł kosz, najwyraźniej zamierzając również cisnąć go do wody.
Twarz Felka wykrzywiła się z gniewu.
- To mój kosz! - wrzasnął i rzucił się na Andrzeja.
-A właśnie że mój! I zrobię z nim, co będę chciał.
- Andrzeju! - krzyknęła błagalnie Sara, ale żaden z chłopców nie zwrócił na nią uwagi.
Andrzej, który był starszy, większy i silniejszy, wyrwał w końcu kosz z rąk Felka i rzucił go
najda-lej; jak potrafił. Kosz poszybował w powietrzu
175
i wpadł z pluskiem do ciemnej wody. Felek poczerwieniał z wściekłości.
- I po coś to zrobił, ty zarozumiały ośle?! -krzyknął i złapał kuzyna na włosy. Andrzej,
usiłując odeprzeć atak, stracił równowagę, upadł i pociągnął Felka za sobą. W następnej
chwili obaj chłopcy tarzali się po deskach i z całej siły okładali pięściami. Sara, przestraszona,
odskoczyła na bok.
- Feliksie! Andrzeju! - krzyknęła załamując ręce. - Przestańcie, bo zrobicie sobie krzywdę.
Ale obaj chłopcy o niczym innym nie marzyli. Felek był wściekły z powodu kosza, a Andrzej
mógł wreszcie wyładować na kimś swój długo tłumiony gniew. Sara, widząc, że sama nie
zdoła ich rozdzielić, odwróciła się i pobiegła po pomoc.
Alek, zatroskany i przygnębiony, wyszedł ciężkim krokiem z obory. We wrotach o mało nie
wpadł na szeryfa i jego zastępcę, którzy przyszli po maszynę do dojenia. Tuż za nimi kroczyła
Hetty i oczywiście Roger, który od razu zorientował się, że dzieje się coś niedobrego.
- Alku Kingu! - krzyknęła Hetty ujrzawszy brata - jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak
upokorzona. Szeryf przyszedł w samym środku przyjęcia, żeby zabrać maszynę do dojenia.
- Więc niech ją zabiera - mruknął Alek i ruszył przed siebie, ale Roger złapał go za ramię.
- Nie strugaj ważniaka, Alku Kingu. To wszystko twoja wina, a zachowujesz się tak, jakby
nic się nie stało.

background image

776
Alek miał już tego wszystkiego zupełnie dość. Wyrwał się Rogerowi i wskazał głową oborę.
- Posłuchaj, tam jest krowa, która może za chwilę zdechnąć, jeśli nie sprowadzę weterynarza.
- Krowa? - spytała Hetty, jakby po raz pierwszy w życiu słyszała o takim zwierzęciu.
- Ta twoja maszyna do dojenia to... - Alek urwał, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego później
mógłby żałować.
W tym momencie po podwórze wbiegła zdyszana Sara.
- Wujku Alku! - krzyknęła - Andrzej i Felek biją się na mostku. Andrzej próbował wrzucić
Felka do wody.
Rozdział trzynasty
Zastanawiając się, jakie jeszcze nieszczęścia mogą ich spotkać, Hetty, Roger i Alek ruszyli za
Sarą w kierunku mostku. Pośpiech Sary niewątpliwie świadczył o tym, że sprawa jest
poważna.
- Saro! - wołała Hetty, bezskutecznie usiłując nakłonić dziewczynkę, żeby na nią poczekała.
Alek pierwszy dotarł na plac boju. Felek i Andrzej nadal leżeli na deskach, tarzali się w kurzu
i szarpali za ubrania. Alek spojrzał na nich groźnie.
- Dobra, wystarczy - powiedział szorstko. - Natychmiast przestańcie. No już!
Ale chłopcy w ogóle go nie usłyszeli. Widząc, że jego słowa nie odnoszą żadnego skutku,
Alek chwycił Felka za kołnierz i siłą odciągnął od kuzy-
12 — Ostatni portret
177
na. W tym momencie nadbiegł Roger i złapał za kark Andrzeja. Chłopcy zostali rozdzieleni i
postawieni na nogi w bezpiecznej odległości od siebie. Obaj ciężko dyszeli, a Felek obcierał
zakrwawiony nos.
- Feliksie, myślałem, że masz więcej rozumu -powiedział Alek surowo.
Ale Felek nie zamierzał dać za wygraną. Oska-rżycielsko wskazał palcem na Andrzeja.
- On wyrzucił do rzeki swoją głupią kolekcję kamieni, a razem z nią koszyk dziadka Kinga.
Sami zobaczcie! - wskazał kołyszący się na falach kosz, który z minuty na minutę coraz
bardziej nasiąkał wodą.
Hetty zrozpaczona podniosła ręce do ust. Ten kosz był naprawdę jednym ze skarbów rodziny
Kingów.
- Andrzeju! - wyszeptała. Roger potrząsnął syna za ramię.
- Dlaczego to zrobiłeś?
Ale Andrzej tylko zacisnął usta i milczał.
- Dlatego że miał już dość tych przeklętych kamieni - odpowiedział za niego Alek, który z
coraz większym trudem panował nad sobą. - Jeszcze kilka tygodni temu w ogóle nie
interesował się kamieniami. Zaczął zbierać je tylko po to, żeby tobie sprawić przyjemność.
Roger puścił Andrzeja i spojrzał na Alka ze zdumieniem. Jak wielu ojców, był przekonany, że
syn jest jego wierną kopią.
- To absurd. Andrzej zawsze kochał geologię. Jeśli przestał się nią interesować, to tylko przez
178
ciebie, ty głupcze. Odkąd jest w Avonlea, podjudzasz go przeciwko mnie.
Alek puścił Felka tak nagle, że chłopiec aż się zatoczył. Podobnie jak syn, on również od
dłuższego czasu tłumił w sobie gniew i teraz jego cierpliwość ostatecznie się wyczerpała.
- Jeśli naprawdę wierzysz w to, co mówisz, to dlaczego chcesz zostawić go u mnie jeszcze na
rok? No, odpowiedz mi, Panie Sławny Geologu.
- Alku, uspokój się - syknęła Hetty, zażenowana kłótnią miedzy dorosłymi.
- Robi mi się niedobrze, kiedy na ciebie patrzę -wybuchnął Roger. - Teraz dopiero widzę, jaki
błąd popełniłem, zostawiając Andrzeja z kimś, kto nie potrafi zadbać nie tylko o swoją

background image

rodzinę, ale nawet o samego siebie - dodał i obrzucił pogardliwym spojrzeniem wytarte
robocze ubranie Alka.
Alek miał już dość złośliwych uwag Rogera. Postanowił powiedzieć swojemu
rozpieszczonemu bratu kilka słów prawdy.
- Od czasu tego przeklętego wypadku - rzekł wskazując nogę Rogera - masz pretensje do
całego świata i bezustannie wyładowujesz się na mnie. Mam tego powyżej uszu.
- Alku! Rogerze! - prosiła Hetty. - Przestańcie, zachowujecie się jak dzieci.
- Ojciec przewróciłby się w grobie, gdyby dowiedział się, jakim jesteś nieudacznikiem - rzekł
Roger.
Dwaj mężczyźni stanęli naprzeciwko siebie, tak jak niedawno ich synowie. Alek popchnął
Rogera, być może przypomniawszy sobie o tych wszyst-
179
kich pracach, które jako chłopiec musiał wykonywać za ślęczącego nad książkami brata.
- Jesteś tak zapatrzony w siebie, że nie widzisz dalej niż czubek własnego nosa. Nigdy nawet
nie wziąłeś do ręki łopaty.
- To nie ty spadłeś na ziemię, kiedy byłeś dzieckiem! - odpowiedział Roger takim tonem,
jakby sądził, że już sam ten fakt powinien stanowić dla Alka wystarczającą rekompensatę za
to, że był w dzieciństwie traktowany gorzej niż jego brat.
- Czasami żałuję, że to nie byłem ja! - krzyknął Alek. - Nie musiałbym przynajmniej
wysłuchiwać twoich ciągłych utyskiwań.
Twarz i szyja Rogera pokryły się szkarłatem. Z trudem łapał oddech.
- Tak? To zaraz przekonasz się, jak to smakuje. Roger bez ostrzeżenia chwycił Alka za
ramiona
i pchnął go na drewnianą poręcz. Poręcz była stara i zbyt cienka, by utrzymać ciężar dwóch
walczących mężczyzn. Zatrzeszczała, wygięła się i pękła. Przez chwilę obaj mężczyźni
zdawali się wisieć w powietrzu, potem Alek runął w dół i wpadł do wody.
Rzeka była płytka i Alkowi zapewne nic by się nie stało, gdyby nie uderzył głową w leżący
na dnie głaz. Reszta rodziny stała jak skamieniała na mostku i patrzyła, jak nieruchome ciało
Alka, obrócone twarzą w dół, wypływa na powierzchnię i zaczyna unosić się na wodzie.
Pierwszy oprzytomniał Andrzej.
- Wujku! - zawołał, mając nadzieję, że Alek zaraz stanie na nogi i ruszy ku brzegowi.
180
Lecz Alek nadal leżał bez ruchu i tylko woda kołysała lekko jego ciałem. Ramiona zwisały
bezwładnie, a włosy otaczały jego głowę niczym aureola z wodorostów.
Hetty pierwsza zdała sobie sprawę, że Alek jest nieprzytomny. Zaczęła z całej siły szarpać
Rogera za rękaw.
- Rogerze! Zrób coś!
- On się topi! - krzyknął Felek z pobladłą twarzą. - On się topi!
- Rogerze! - błagała Hetty.
Roger, przerażony tym, co zrobił, stał jak sparaliżowany. W końcu jednak otrząsnął się z
odrętwienia i ruszył w dół spadzistym brzegiem, gubiąc po drodze kapelusz i zdzierając z
siebie marynarkę. Mimo swojego kalectwa poruszał się ze zdumiewającą szybkością, to
skacząc na jednej nodze, to ześlizgując się po skałach i gliniastej.ziemi. Wreszcie dotarł do
rzeki i bez wahania wszedł w swoim eleganckim białym ubraniu do mulistej wody. Chwycił
Alka za ramiona i zaczął ciągnąć go ku brzegowi.
Hetty wraz z dziećmi zdołała tymczasem również dotrzeć nad rzekę i teraz wszyscy razem
wyciągnęli Alka z wody i położyli na trawie. Lecz Alek nadal nie dawał znaku życia. Z jego
włosów i ubrania spływały cienkie strumyczki wody, a na skroni widniała duża rana.

background image

Przez chwilę wydawało się, że strach znów sparaliżował ich wszystkich. Ale Hetty nie na
darmo przez tyle lat uczyła w szkole zasad udzielania pierwszej pomocy. Odepchnęła na bok
pozostałych i przejęła dowodzenie.
181
- Połóż go na tym kamieniu, Rogerze - rozkazała, podwijając rękawy. - Twarzą w dół.
Roger natychmiast spełnił polecenie starszej siostry. Podniósł Alka i położył na dużym
kamieniu, tak że głowa zwisała mu w powietrzu. Hetty chwyciła Alka wpół i zaczęła
wypompowywać wodę z jego płuc.
- Raz, dwa, trzy... - sapała, uciskając ze wszystkich sił klatkę piersiową.
Felek drżał jak w febrze, Sara była blada niczym płótno, a Andrzej znieruchomiał z
przerażenia. Wszyscy z zapartym tchem obserwowali wysiłki Hetty. Zdawało się, że czas
stanął w miejscu.
Felek już, już miał wybuchnąć szlochem, gdy nagle Alek drgnął, zakrztusił się i zaczął
kaszleć. Wszyscy poczuli bezgraniczną ulgę. Dzieci zaczęły się śmiać, Roger głęboko
zaczerpnął powietrza, a Hetty zaniosła się płaczem.
Zrozumiała, że Alek, zwykły farmer, jest jej tak samo drogi jak Roger, słynny geolog, i że
przez ostatnie dni postępowała bardzo niemądrze, stając po stronie jednego przeciw
drugiemu. Postanowiła, że nigdy już nie będzie nikogo faworyzować.
Rozdział czternasty
Późnym wieczorem, kiedy goście rozjechali się już do domów, Alek wymknął się do obory,
ż

eby zobaczyć, jak czuje się chora krowa. Szeryf dawno opuścił farmę, zabierając ze sobą

maszynę do dojenia, odjechał także weterynarz, którego wizyta
182
utwierdziła Molly w przekonaniu, że istoty ludzkie mają mimo wszystko swoje zalety. Alek,
spragniony ciszy i spokoju, usiadł na stołku obok krowy i zaczął gładzić jej miękki bok.
Kiedy tak siedział zamyślony, do obory wszedł Roger. Przez dłuższą chwilę stał bez słowa,
patrząc na brata, a potem chrząknął. Alek drgnął i odwrócił się.
- Jak czuje się pacjent? - spytał Roger.
Miał na sobie swoje stare ubranie i nie wyglądał wcale na słynnego geologa, ale raczej na
skruszonego młodszego brata, który wpadł w tarapaty i teraz zastanawia się, jak z nich
wybrnąć.
- Myślę, że wszystko będzie dobrze. Doktor Griffith dał jej zastrzyk i...
- Ja nie pytałem o krowę - przerwał mu Roger z zakłopotaniem.
- Ja? Ja czuję się dobrze. Jestem twardy jak skała, Rogerze. A ty wiesz wszystko o skałach,
prawda?
- Chyba jednak nie wszystko - odrzekł Roger nieśmiało. - Wiesz, tam nad rzeką... myślałem...
myślałem, że - urwał zdenerwowany. - O mało się nie utopiłeś.
- Ale ty mnie uratowałeś - powiedział Alek powoli.
Kiedy tylko odzyskał przytomność, wszyscy, jeden przez drugiego, zaczęli opowiadać mu,
jak to Roger wyciągnął go z wody.
Roger drżącymi rękami postawił na ziemi latarnię, jakby się bał, że za chwilę ją upuści. Miał
wystarczająco dużo czasu, by zastanowić się nad tym,
183
co wydarzyło się nad rzeką, i z każdą godziną ogarniało go coraz większe przerażenie.
- To wszystko moja wina - powiedział, z roztargnieniem rozgarniając palcami włosy. - Nie
wiem, co mnie opętało. Ja... - znowu urwał, a potem spytał po prostu: - Czy możesz mi
wybaczyć?
Kątem oka Alek zauważył Andrzeja, który wszedł do obory i zaczął nakładać siano do koryta.
Pomyślał o wszystkich przykrych skutkach, jakie pociągają za sobą kłótnie rodzinne. Powoli
postawił na ziemi latarnię i wstał.

background image

- Jesteś moim bratem - powiedział drżącym głosem. - I zawsze nim będziesz.
Objął Rogera i uścisnął go mocno. Bracia i siostry zawsze są sobie drodzy, nawet jeśli
czasami irytują się wzajemnie. Roger spojrzał Alkowi prosto w oczy, a potem przeniósł
wzrok na Andrzeja, jakby właśnie pomyślał to samo o synach.
Alek odgadł, o czym myśli Roger, uśmiechnął się, raz jeszcze poklepał Molly i wyszedł z
obory, zostawiając Andrzeja sam na sam z jego ojcem. Roger podszedł do sterty siana,
chwycił widły i zaczął pomagać synowi.
- Nienawidziłem tej pracy, kiedy byłem w twoim wieku - powiedział, żeby jakoś rozpocząć
rozmowę.
- Nie jest bardzo ważna, prawda? - spytał Andrzej i zagłębił widły w sianie. Z pewnością nie
tak ważna jak praca geologa, pomyślał.
- Dla krów jest ogromnie ważna - odrzekł Roger, uśmiechając się lekko.
Mimo zamętu, jaki panował w jego duszy, An-
184
drzej również nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Roger, ośmielony, zdecydował się
podjąć poważniejszy temat.
- Andrzeju, wiele myślałem o moim powrocie do Brazylii.
Twarz Andrzeja skurczyła się bólem, chociaż bardzo starał się być dzielny. Jego ojciec znów
zamierza go opuścić, a on w żaden sposób nie może temu zapobiec.
- Rozumiem, dlaczego musisz tam wracać. Ale będę za tobą strasznie tęsknił.
Roger potrząsnął głową. Tego popołudnia przemyślał sobie bardzo wiele spraw.
- Nie pozwolę, żebyś jeszcze kiedykolwiek za mną tęsknił, synu - powiedział, nabierając
widłami ogromną porcję siana.
Andrzej spojrzał na niego ze zdumieniem, a potem w jego oczach zapaliła się iskierka
nadziei. Roger patrzył na rozpromienioną twarz chłopca i zastanawiał się, jak to się stało, że
przez tyle lat nie potrafił zrozumieć, czego najbardziej potrzebuje jego syn.
Wzajemne przeprosiny trwały w rodzinie Kin-gów tak długo, dopóki wszyscy nie pogodzili
się ze sobą. Następnego dnia Felek bawił się w salonie swoimi ołowianymi żołnierzykami,
kiedy nagle do pokoju wszedł Andrzej, dźwigając stary kosz dziadka Kinga.
- Gdzie go znalazłeś? - spytał Felek, nie mogąc się zdecydować, czy powinien znów
rozzłościć się na kuzyna.
185
- W trzcinach w dole rzeki - odrzekł Andrzej i postawił kosz obok Felka. - Chciałbym ci coś
pokazać.
Felek nawet nie spojrzał na kosz, sądząc, że Andrzej zaczął ponownie zbierać kamienie lub
jakieś inne rzeczy, żeby zrobić wrażenie na swoim ojcu. Felek nie miał najmniejszego
zamiaru sprawiać mu tej satysfakcji i zaglądać do kosza, który Andrzej wciąż tak uparcie
uważał za swoją własność.
- Nie, dziękuję. Dość się już naoglądałem twoich głupich kamieni.
- Proszę cię, otwórz go.
Pamiętając swoją bójkę z Andrzejem, Felek sądził, że najrozsądniej byłoby trzymać się jak
najdalej od tego kosza. Obaj chłopcy od czasu wypadku na mostku byli bardzo przygaszeni i
osowiali i starannie unikali się nawzajem. A teraz Andrzej jakby nigdy nic prosi Felka, by
zajrzał do kosza! Felek długo walczył ze sobą, ale ciekawość w końcu zwyciężyła.
- Dobrze - mruknął i podniósł pokrywę.
Kosz wyglądał nieco gorzej po swojej wodnej przygodzie, ale w środku kryła się prawdziwa
niespodzianka. Wnętrze kosza wypełnione było linkami do wędek, spławikami, muszkami,
haczykami i różnymi innymi rzeczami, których potrzebuje chłopiec pragnący spędzić
przyjemne popołudnie nad brzegiem rzeki. Felek szeroko otworzył oczy.
- Co to jest?! - krzyknął zdumiony.

background image

Andrzej uśmiechnął się, zadowolony z wrażenia, jakie wywarła na kuzynie ta niespodzianka.
186
- Może zabrałbyś mnie jutro na ryby? Moglibyśmy razem używać tego kosza.
Felek potrzebował tylko jednej sekundy na przemyślenie propozycji Andrzeja.
- Dobrze - powiedział, zadowolony, że kosz stanie się ich wspólną własnością. Nie był
samolubnym chłopcem i wcale nie chciał mieć kosza tylko dla siebie. Poczuł się szczęśliwy,
ż

e będzie mógł znów przyjaźnić się z kuzynem.

W tym momencie rozległ się głos Jany wzywający ich na obiad. Obaj chłopcy, wygłodniali
jak zawsze, wpadli do kuchni, gdzie wokół ogromnego stołu siedziała już cała rodzina. Felek
skrzywił się na widok kalafiora, ale Hetty nie zwróciła na to najmniejszej uwagi i nałożyła mu
na talerz olbrzymią porcję. Potem nachyliła się ku Sarze.
- Saro, oto twój ulubiony kalafior - powiedziała, sięgając po talerz dziewczynki. Hetty miała
swoje własne zdanie na temat tego, co dzieci powinny jeść.
- Dziękuję - wymamrotała Sara, nie odważywszy się zaprotestować.
Andrzej przysunął się bliżej ojca. Siedzieli tuż obok siebie, głowa przy głowie i szeptali o
czymś między sobą.
- Jesteś tego pewien? - spytał cichym głosem Roger, odsuwając od siebie miskę z kalafiorem.
- Tak, tato - odrzekł Andrzej i kiwnął głową.
- Dobrze. - Roger odchrząknął i lekko uderzył łyżką w swoją szklankę, żeby zwrócić na siebie
uwagę pozostałych. - Chciałbym wam coś powiedzieć.
187
Spojrzał czule na Andrzeja i położył mu dłoń na ramieniu.
-Andrzej i ja powzięliśmy pewną decyzję. Doszliśmy do wniosku, że powinienem przyjąć
propozycję Uniwersytetu Dalhousie i zacząć tam pracować od jesieni.
Oliwia, Hetty, Alek i wszystkie dzieci nie posiadali się z radości. W gruncie rzeczy żadne z
nich, podobnie jak Andrzej, nie chciało, by Roger znów wyjeżdżał do dalekiej Brazylii.
- Och, Rogerze! - roześmiała się Oliwia i klasnęła w ręce.
Hetty, wzruszona, przycisnęła dłoń do piersi. Jak to wspaniale, że Roger będzie tak blisko. I
ż

e będzie pracował na uniwersytecie! To przecież podniesie prestiż całej rodziny!

- Chciałbym - zaczął Roger, podnosząc rękę -podziękować wam za waszą gościnność... -
popatrzył na Janę - życzliwość... - przeniósł wzrok na Hetty - i opiekę nad Andrzejem -
uśmiechnął się ciepło do brata. - Wszyscy mamy wobec Alka ogromny dług wdzięczności.
Proszę, wznieśmy toast na jego cześć!
Wszyscy podnieśli kieliszki, ale nagle na kuchennych schodach rozległy się czyjeś kroki.
- Alku! Alku! - rozległ się radosny głos i do kuchni wszedł Amos Spry, a za nim mały Stefek.
- Och... - Amos zatrzymał się w pół kroku. -Bardzo przepraszam, nie wiedziałem, że jecie
obiad. Przyjdę kiedy indziej - rzekł, cofając się ku drzwiom.
188
Lecz Alek nie mógł pozwolić, by jego sąsiad opuszczał w ten sposób dom Kingów.
- Wejdź, Amosie - powiedział serdecznie. Amos rozejrzał się niepewnie po kuchni i zdjął
czapkę. Potem wyprostował się nieco, sięgnął do kieszeni i podał Alkowi kopertę. Jego twarz
promieniała dumą.
- To jeszcze nie wszystko, ale chciałem ci oddać tyle, ile mogę.
Alek powoli wziął kopertę z rąk Amosa. Nie spodziewał się, że tak szybko odzyska swoje
pieniądze.
- Nie musisz zwracać mi tego już teraz - rzekł, zdawał sobie bowiem sprawę, ile trudu
kosztowało Amosa zebranie tej sumy.
Amos spuścił głowę, zerkając niepewnie na Het-ty. Domyślał się, co sądziła o tej pożyczce.

background image

- Dziękuję ci za pomoc, Alku - powiedział. -Przez ostatnie parę tygodni zarobiłem bardzo
dużo pieniędzy, chociaż jestem dopiero w połowie zbiorów. Resztę długu zwrócę ci po
zakończeniu wy-kopków.
Alek powstrzymał się od posłania swojej rodzinie triumfującego spojrzenia. Był szczęśliwy,
ż

e Amosowi w końcu coś się udało.

- To dobre wiadomości. Dziękuję ci.
Hetty i Roger uśmiechnęli się porozumiewawczo do siebie, po czym Roger wstał od stołu,
ż

eby przynieść dwa dodatkowe kieliszki.

- Nie, nie, to ja ci dziękuję - zaprotestował Amos. - Mało kto w Avonlea odważyłby się zrobić
to co ty.
189
Sara Stanley utkwiła wzrok w kopercie z pieniędzmi.
- Och, ciociu Hetty - krzyknęła - teraz będziemy mogli odzyskać naszą maszynę do dojenia!
Hetty podniosła rękę, jakby chciała odpędzić od siebie złe wspomnienia. Spojrzała nieśmiało
na Alka.
- Cóż - powiedziała - myślę... myślę, że to wuj Alek powinien powziąć decyzję w tej sprawie.
Alek uśmiechnął się z wdzięcznością do Hetty, a Roger wręczył Amosowi kieliszek.
- Może chcielibyście przyłączyć się do naszego toastu - rzekł.
- Och, ale ...
Amos nie miał wielkiego doświadczenia we wznoszeniu toastów. Po chwili jednak nieśmiało
podniósł swój kieliszek.
- Za Alka Kinga - powiedział głosem drżącym ze wzruszenia. Było jasne, że Amos uważa
Alka za jednego z najwspanialszych ludzi na wyspie.
Alek spojrzał na sąsiada i potrząsnął głową.
- Za Amosa Spry'a - zagrzmiał.
- Twoje zdrowie - rzekł Amos.
- Twoje zdrowie - powtórzył jak echo Alek. Wszyscy podnieśli do ust kieliszki, ciesząc się,
ż

e na farmie Kingów znów zapanowała zgoda.

Felek i Andrzej pośpiesznie pałaszowali obiad, wymieniając co chwila porozumiewawcze
spojrzenia. Ledwie skończyli jeść deser, zerwali się z miejsc i pobiegli nad rzekę, zabierając
ze sobą drogocenny kosz dziadka Kinga.
190
Felek odnalazł swoje ulubione miejsce na brzegu i zaczął wprowadzać Andrzeja w arkana
trudnej sztuki łowienia ryb. Obok nich stał stary kosz wędkarski i było to tak, jakby sam
dziadek King przyglądał się z boku swym wnukom i przekazywał im cząstkę swojej życiowej
mądrości. Andrzej i Felek wiele nauczyli się w ciągu ostatnich dni, chociaż była to dla nich
obu bolesna lekcja. Siedzieli teraz w popołudniowym słońcu i trzymając w rękach wędki
rozmyślali o tym, że o wiele przyjemniej jest wspólnie cieszyć się jakąś cenną rzeczą, niż
kłócić się z jej powodu.
Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA 00-389 Warszawa, ul. Smulikowskiego 4
prowadzi sprzedaż hurtową, wysyłkową i detaliczną książek własnych.
Wszystkich informacji o zakupie udzielają działy:
• handlowy teł. 26-31-65 • księgarnia firmowa i sprzedaż wysyłkowa tel. 26-36-48 w. 114 i
26-24-31 w. 15
Redaktor Halina Ostaszewska Redaktor techniczny Maria Bochacz Korektorzy Halina
Otceten; Romana Sachnowska
ISBN 83-10-10019-1
PRINTED IN POLAND

background image

Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1996 r. Wydanie pierwsze. Skład i montaż
okładki: Studio Komputerowe „NK", Warszawa. Montaż, druk i oprawa: Drukarnia
Wydawnicza im. W. L. Anczyca S.A., Kraków. Zam. 4519/96
NBP Zabrze
nr inw.: K20 - 14465
F 20 IIIp/P
0890000179181


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Steven Saylor 08 Ostatnio Widziany W Massilii
Sara w Avonlea 10 Duma Sary
Sara w Avonlea 07 Przeklęte skrzypce
Sara w Avonlea 02 Pieśń nocy
Sara w Avonlea 06 Odmiany losu
Sara w Avonlea 04 Szczęśliwa gwiazda
Sara w Avonlea 01 Różany dworek
Sara w Avonlea 09 Niepoprawny fantasta
Sara Shepard 08 Pożądane
Sara w Avonlea 03 Pojednanie
Sara w Avonlea 05 Rodowa tajemnica
ostatni wykład z 01 08
po co żyję, Portret kobiecy we wnętrzu, Portret kobiecy we wnętrzu / 08 marzec 2008
portrety ostatnich polaków przedstawionych w panu tadeuszu a
ostatni wykład z 01 08
plan pracy opl Czynności żołnierza po ogłoszeniu alarmu lotniczego ostatnie zmiany 2006 08 21 Bor
PLAN PRACY postawa strzelecka leżąc ostatnie zmiany 19 08 2006 BORYSEWICZ
Sara Paretsky Warshawski 08 Tödliche Therapie
Sara K Byrne zdradza jak zrobić abstrakcyjne portrety wykorzystując podwójną ekspozycję

więcej podobnych podstron