Isaac Deutscher
Sumienie byłego
komunisty
Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
WARSZAWA 2007
Isaac Deutscher – Sumienie byłego komunisty (1950 rok)
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 2 –
Esej Isaaca Deutschera „Sumienie byłego
komunisty” został opublikowany w kwietniu 1950
r. w nowojorskim czasopiśmie „The Reporter”
jako recenzja książki „Bóg, który zawiódł” –
zbioru esejów sześciu pisarzy i dziennikarzy,
którzy porzucili poglądy komunistyczne: Louisa
Fischera, André Gide, Arthura Koestlera, Ignazio
Silone’a, Stephena Spendera i Richarda Wrighta.
Niniejsza publikacja jest pierwszym polskim
wydaniem tego tekstu.
Tłumaczenie z języka angielskiego: Cezary
Cholewiński. Redakcja: Piotr Strębski.
Isaac Deutscher – Sumienie byłego komunisty (1950 rok)
Ignazio Silone relacjonuje, że kiedyś powiedział żartem do Togliattiego, włoskiego przywódcy
komunistycznego: „Bój ostatni będzie między komunistami a byłymi komunistami”. W tym żarcie jest
ziarno prawdy, i to uderzającej. W propagandowym waleniu w ZSRR i komunizm najaktywniejszymi
bojowcami są albo byli komuniści albo byli chwilowi sprzymierzeńcy [komunizmu]. Arthur Koestler z
rozdrażnieniem, które odróżnia go od Silonego, stawia podobny akcent: „To samo jest z wami
wszystkimi, wygodnickimi, ograniczonymi, anglosaskimi antykomunistami. Wy nienawidzicie naszego
wołania Kasandry i obrażacie się na nas jako sojuszników – ale żeby wszystko było jasne: my, byli
komuniści, jesteśmy jedynymi ludźmi po waszej stronie, którzy rozumieją, o co w tym wszystkim
chodzi”.
Były komunista jest trudnym dzieckiem współczesnej polityki. Pojawia się nieoczekiwanie w
najdziwniejszych miejscach i zakątkach. Zanudza was w Berlinie, opowiadając o swojej „bitwie pod
Stalingradem”, to znaczy jak tu, w Berlinie, walczył przeciwko Stalinowi. Znajdziecie go w otoczeniu de
Gaulle’a: to nie kto inny, jak sam Andre Malraux, autor Doli człowieczej. W najdziwniejszym procesie
politycznym Ameryki miesiącami wskazywał palcem na Algera Hissa. Inna była komunistka Ruth
Fischer potępia swojego brata Gerharta Eislera, a Brytyjczyków za to, że nie wydali go Stanom
Zjednoczonym. Były trockista James Burnham obdziera ze skóry amerykańskiego kapitalistę za jego
prawdziwy czy iluzoryczny brak kapitalistycznej świadomości klasowej i szkicuje program działania dla
ni mniej ni więcej, tylko zadania ogólnoświatowej porażki komunizmowi. A teraz sześciu pisarzy –
Koestler, Silone, André Gide, Louis Fischer, Richard Wright i Stephen Spender – zbiera się, żeby
zdemaskować i zniszczyć Boga, który zawiódł.
„Legion” byłych komunistów nie maszeruje w zwartym szyku. Jest rozproszoną daleko i szeroko
tyralierą. Jego członkowie są i bardzo do siebie podobni, i różnią się. Mają i cechy wspólne, i odrębne.
Wszyscy opuścili naszą armię i obóz – niektórzy jako świadomi przeciwnicy, niektórzy jako dezerterzy,
niektórzy jako maruderzy. Paru spokojnie tkwi w swoich świadomych obiekcjach, podczas gdy inni
krzykliwie domagają się patentów oficerskich od armii, przeciw której kiedyś twardo walczyli. Wszyscy
są odziani w znoszone strzępy dawnego munduru, uzupełnione najdziwniejszymi nowymi szmatkami. I
wszyscy noszą ze sobą wspólne resentymenty i osobiste wspomnienia.
Przyłączali się do naszej partii w różnym czasie, przy czym ta data jest istotna dla ich dalszych
doświadczeń. Ci, na przykład, którzy przyłączyli się do nas w latach dwudziestych, trafiali do ruchu, w
którym było mnóstwo możliwości dla rewolucyjnego idealizmu. Struktura partii była wciąż płynna,
jeszcze nie wtłoczona w totalitarny szablon. Intelektualna integralność była wciąż ceniona u komunisty;
jeszcze nie została podporządkowana na dobre moskiewskiej raison d’etat [racji stanu – przyp. red.]. Ci,
którzy przyłączali się do partii w latach trzydziestych, zaczynali swoje doświadczenie na poziomie o
wiele niższym. Od samego początku byli w partii musztrowani jak rekruci w koszarach przez starszych
sierżantów.
Ta różnica zaciążyła na jakości ekskomunistycznych reminiscencji. Silone, którzy przyłączył się
do partii w 1921 r., prawdziwie ciepło wspomina swój pierwszy kontakt z nią; w pełni oddaje
intelektualną ekscytację i moralny entuzjazm, jakim komunizm tętnił w te wczesne dni. Wspomnienia
Koestlera i Spendera, którzy przyłączyli się w latach trzydziestych, demaskują całkowitą moralną i
intelektualną jałowość pierwszego wrażenia, jakie partia wywarła na nich. Silone i jego towarzysze byli
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 3 –
www.skfm.w.pl
Isaac Deutscher – Sumienie byłego komunisty (1950 rok)
bardzo przejęci fundamentalnymi ideami i zanim zostali wciągnięci w kierat codziennych obowiązków, i
już po tym. W przypadku Koestlera jego „zadanie” partyjne już od pierwszej chwili zaciemnia wszystkie
sprawy osobistego przekonania i ideału. Komunista z wczesnego zaciągu był rewolucjonistą, zanim stał
się, czy zanim miał się stać, marionetką. Komunista z późnego zaciągu raczej nie miał szansy oddychać
prawdziwą atmosferą rewolucji.
Mimo to początkowe motywy przyłączania się były podobne, jeśli nie identyczne, w prawie
każdym przypadku: doświadczenie społecznej niesprawiedliwości albo degradacji; poczucie braku
bezpieczeństwa zrodzone przez ostre upadki i kryzysy społeczne; oraz ciążenie ku wielkiemu ideałowi
czy celowi, albo ku pewnemu intelektualnemu przewodnikowi, przez niepewny labirynt nowoczesnego
społeczeństwa. Nowicjusz czuł, że nędza starego porządku kapitalistycznego jest nieznośna; a płonące
światło rewolucji rosyjskiej oświetlało tę nędzę z nadzwyczajną ostrością.
Socjalizm, społeczeństwo bezklasowe, obumarcie państwa – wszystko wydawało się na
wyciągnięcie ręki. Niewielu nowicjuszy miało pojęcie, że czekają nas krew, pot i łzy. Intelektualista
neofita komunizmu samemu sobie wydawał się nowym Prometeuszem – z wyjątkiem tego, że nie
zostanie przykuty do skały przez gniew Zeusa. „Odtąd nic [tak Koestler wspomina własny nastrój w te
dni – przyp. autora] nie może zakłócić wewnętrznego spokoju i pogody ducha neofity – z wyjątkiem
powracającego strachu przed ponowną utratą wiary”.
Teraz nasz były towarzysz gorzko potępia fakt zawiedzenia jego nadziei. Wydaje mu się to prawie
bezprecedensowe. Jednak, gdy opisuje on swe wczesne oczekiwania i złudzenia, odkrywamy dziwnie
znajomy ton. Właśnie to samo robili rozczarowany Wordsworth i jego współcześni, spoglądając wstecz
na swój pierwszy młodzieńczy entuzjazm dla rewolucji francuskiej:
Szczęściem było żyć w tych czasach,
Ale być w tych czasach młodym było po prostu bosko!
Komunistyczny intelektualista, który emocjonalnie zrywa ze swoją partią, może odwoływać się do
czcigodnych przodków. Beethoven podarł na strzępy stronę tytułową swej Eroiki, na której umieścił
dedykację dla Napoleona, jak tylko dowiedział się, że pierwszy konsul chce zasiąść na tronie.
Wordsworth nazywał koronację Napoleona „smutnym obrotem spraw dla całej ludzkości”. W całej
Europie entuzjaści rewolucji francuskiej byli boleśnie dotknięci swym odkryciem, że korsykański
wyzwoliciel ludów i wróg tyranów sam został tyranem i ciemięzcą.
W ten sam sposób Wordsworthowie naszych czasów byli zszokowani na widok Stalina
bratającego się z Hitlerem i Ribbentropem. Jeśli nawet w naszych czasach nie powstały nowe Eroiki, to
przynajmniej dedykacje na tych nienapisanych symfoniach były darte z szerokim gestem.
W Bogu, który zawiódł Louis Fischer próbuje wyjaśniać z pewną skruchą i nie całkiem
przekonywająco, dlaczego tak długo uprawiał kult Stalina. Analizuje on mnóstwo motywów, niektóre
działające powoli, a niektóre gwałtownie, determinujących moment, w którym ludzie zdrowieją z
niemądrej fascynacji stalinizmem. Siła europejskiego rozczarowania Napoleonem była prawie tak samo
nierówna i kapryśna. Wielki poeta włoski Ugo Foscolo, który był żołnierzem Napoleona i napisał Odę do
Bonapartego wyzwoliciela, zwrócił się przeciwko swemu idolowi po pokoju w Campo Formio – to
musiało ugodzić „jakobina” z Wenecji tak samo, jak pakt nazistowskoradziecki ugodził komunistę
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 4 –
www.skfm.w.pl
Isaac Deutscher – Sumienie byłego komunisty (1950 rok)
polskiego. Jednak człowiek taki jak Beethoven pozostawał pod urokiem Bonapartego parę lat dłużej,
dopóki nie zobaczył, jak despota zrzuca swą republikańską maskę. To otworzyło mu oczy, podobnie jak
następcom stalinowskie czystki i procesy z lat trzydziestych.
Nie może być większej tragedii niż ta wielkiej rewolucji sparaliżowanej spadającą na nią pięścią,
która miała bronić jej od wrogów. Nie może być bardziej niesmacznego widowiska niż porewolucyjna
tyrania wymachująca sztandarami wolności. Były komunista jest moralnie tak samo usprawiedliwiony,
jak były jakobin, demaskujący to widowisko i buntujący się przeciw niemu.
Jednak czy jest prawdą, jak twierdzi Koestler, że byli komuniści są „jedynymi ludźmi, którzy
rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi”? Można zaryzykować twierdzenie, że prawda jest wprost
przeciwna: Ze wszystkich ludzi byli komuniści najmniej rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi.
W każdym razie pedagogiczne pretensje ekskomunistycznych literatów wydają się grubo
przesadzone. Większość z nich (Silone jest zauważalnym wyjątkiem) nigdy nie była w prawdziwym
ruchu komunistycznym, w gąszczu jego tajnej ani jawnej organizacji. Z reguły poruszali się oni na
literackim czy dziennikarskim obrzeżu partii. Ich pojęcie o komunistycznej doktrynie i ideologii zwykle
wytryskało z ich własnej literackiej intuicji, która jest czasami ostra, ale często prowadzi na manowce.
Jeszcze gorsza jest charakterystyczna niezdolność byłego komunisty do bezstronności. Jego
emocjonalna reakcja przeciwko dawnemu otoczeniu trzyma go w śmiertelnym uścisku i przeszkadza mu
w zrozumieniu dramatu, w którym uczestniczył czy na wpół uczestniczył. Wizerunek komunizmu i
stalinizmu, który on nakreśla, jest wizerunkiem gigantycznej izby intelektualnych i moralnych
okropności. Widząc ją, profani są przenoszeni z polityki w czystą demonologię. Czasami wrażenie
artystyczne może być silne – horrory i demony są obecne w wielu poetyckich arcydziełach; jednak
politycznie jest to niepewne i nawet niebezpieczne. Oczywiście, historia stalinizmu obfituje w
okropności. Jednak to tylko jeden z jego elementów; a nawet ten, demoniczny, musi być przełożony na
warunki ludzkich motywów i interesów. Były komunista nawet nie próbuje dokonać tego przekładu.
W rzadkim przebłysku prawdziwej samokrytyki Koestler przyznaje się: „Z reguły nasza pamięć
idealizuje przeszłość. Jednak kiedy ktoś zmienił wiarę albo został zdradzony przez przyjaciela, uruchamia
się przeciwstawny mechanizm. W świetle późniejszej wiedzy początkowe doświadczenie traci swą
niewinność, staje się skażonym i przykrym wspomnieniem. Na tych stronicach próbowałem
zrekapitulować nastrój, w jakim związane z tym [z partią komunistyczną – przyp. autora] doświadczenia
początkowo żyły – i wiem, że poniosłem porażkę. Ironia, gniew i wstyd wciąż mnie trapią; namiętności
tamtego czasu zdają się przekształcone w perwersje, jego wewnętrzna pewność w zamknięty wszechświat
narkomana; cień drutu kolczastego przebiega przez skazane pole pamięci. Ci, którzy zostali pochwyceni
przez wielkie złudzenie naszych czasów i przeżyli swój moralny i intelektualny eksces, albo oddają się
nowej skłonności przeciwnego rodzaju, albo są skazani na płacenie za to dożywotnim kacem”.
Ta potrzeba nie jest prawdą w przypadku wszystkich byłych komunistów. Niektórzy wciąż mogą
czuć, że ich doświadczenie było wolne od chorobliwego podtekstu, opisywanego przez Koestlera. Mimo
to Koestler dał prawdziwą i uczciwą charakterystykę tego typu byłych komunistów, do których sam
należy. Jednak trudno pogodzić ten autoportret z innym jego twierdzeniem, że bractwo, w imieniu
którego przemawia, jest „jedynymi ludźmi, którzy rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi”. Z równą
prawdziwością ofiara szoku pourazowego mogłaby twierdzić, że jest jedyną, która rozumie rany i
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 5 –
www.skfm.w.pl
Isaac Deutscher – Sumienie byłego komunisty (1950 rok)
chirurgię. Większość tego, co ekskomunistyczny intelektualista wie, czy raczej czuje, to jego własna
choroba; lecz nie zna on natury zewnętrznej przemocy, która ją wytworzyła, ani tym bardziej leku na nią.
Ta nieracjonalna emocjonalność zdominowała ewolucję wielu byłych komunistów. Silone
powiada: „Logika opozycji za wszelką cenę (...) zaprowadziła wielu byłych komunistów daleko od ich
punktu wyjścia, w pewnych wypadkach aż do faszyzmu”. Jakie były te punkty wyjścia? Prawie każdy
były komunista zrywał z partią w imię komunizmu. Prawie każdy był nastawiony na obronę ideału
socjalizmu przed nadużyciami biurokracji podległej Moskwie. Prawie każdy zaczynał od wylania brudnej
wody rewolucji rosyjskiej, ale tak, żeby nie wylać dziecka z kąpielą.
Prędzej czy później te zamiary są zapominane albo porzucane. Zerwawszy z partyjną biurokracją
w imię komunizmu, heretyk następnie zrywa z samym komunizmem. Twierdzi on, że dokonał odkrycia,
iż korzenie zła sięgają daleko głębiej, niż pierwotnie sobie wyobrażał, mimo że dokopywanie się przez
niego tych korzeni mogło być bardzo leniwe i płytkie. On dłużej nie broni socjalizmu od nadużyć w złej
wierze; teraz broni ludzkości przed błędem socjalizmu. On już nie wylewa brudnej wody rewolucji
rosyjskiej, tak, żeby nie wylać dziecka z kąpielą; odkrywa, że dziecko jest potworem, którego trzeba
udusić. Heretyk staje się renegatem.
To, jak daleko odszedł od punktu wyjścia, czy zostaje faszystą, jak powiada Silone, czy nie, zależy
od jego inklinacji i gustów – a głupie stalinowskie polowanie na herezję często wpędza byłego komunistę
w ekstremizm. Jednak przy jakimkolwiek odcieniu indywidualnych postaw z reguły ekskomunistyczny
intelektualista przestaje sprzeciwiać się kapitalizmowi. Często staje w jego obronie i wnosi do tej roboty
brak skrupułów, ciasnotę umysłową, pogardę dla prawdy i intensywną nienawiść, które zaszczepił mu
stalinizm. Pozostaje on sekciarzem. Jest „stalinistą na odwrót”. Nadal postrzega świat jako czarnobiały,
ale teraz kolory zamieniły się miejscami. Jako komunista nie widział różnicy między faszystami a
socjaldemokratami. Jako antykomunista nie widzi różnicy między nazizmem a komunizmem. Niegdyś
akceptował pretensje partii do nieomylności, teraz wierzy w nieomylność własną. Niegdyś pochwycony
przez „wielkie złudzenie”, teraz ma obsesję największego rozczarowania naszych czasów. Jego dawne
złudzenie przynajmniej zakładało jakiś pozytywny ideał. Jego rozczarowanie jest całkowicie negatywne.
Dlatego jego rola jest intelektualnie i politycznie bezpłodna. W tym także przypomina on zgorzkniałego
byłego jakobina epoki napoleońskiej. Wordsworth i Coleridge mieli fatalną obsesję „jakobińskiego
niebezpieczeństwa”; ich strach tumanił nawet ich geniusz poetycki. To Coleridge w Izbie Gmin potępiał
projekt ustawy o zapobieganiu okrucieństwu wobec zwierząt jako „najdziwniejszy przykład
legislacyjnego jakobinizmu”. Były jakobin został podżegaczem antyjakobińskiej reakcji w Anglii.
Bezpośrednio lub pośrednio jego wpływ stał za ustawami przeciwko buntowniczym pismom i
zdradzieckiej korespondencji, ustawą o zdradzieckich praktykach i ustawą o buntowniczych
zgromadzeniach (17921794), porażkami reformy parlamentu, zawieszeniem ustawy o zakazie więzienia
ludzi bez nakazu sądowego oraz postponowaniem przez całe pokolenie emancypacji mniejszości
religijnych Anglii. Ponieważ konflikt z rewolucyjną Francją „to nie był czas na ryzykowne
eksperymenty”, handel niewolnikami także pozostawiono nieruszony – w imię wolności.
Zupełnie w ten sam sposób nasz były komunista z najlepszych powodów robi najgorsze rzeczy.
Śmiało wysuwa się na czołową pozycję każdego polowania na czarownice. Jego ślepa nienawiść do
dawnego ideału odjeżdża w stronę współczesnego konserwatyzmu. Nierzadko potępia on nawet
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 6 –
www.skfm.w.pl
Isaac Deutscher – Sumienie byłego komunisty (1950 rok)
najłagodniejsze piętno „państwa dobrobytu” jako „legislacyjny bolszewizm”. Mocno przykłada ręce do
moralnego klimatu, w którym lęgnie się współczesny odpowiednik angielskiej reakcji antyjakobińskiej.
Jego groteskowy wyczyn odzwierciedla impas, w jakim się on znajduje. I nie tylko on – jest to
część ślepej uliczki, w której całe pokolenie prowadzi niespójne i bezduszne życie.
Historyczna paralela nakreślona tutaj rozciąga się na szersze tło dwóch epok. Świat jest
podzielony między stalinizm i sojusz antystalinowski w mniej więcej taki sam sposób, jak był podzielony
między napoleońską Francją i Świętym Przymierzem. Jest to podział między zdegenerowaną rewolucją
wykorzystywaną przez despotę a grupą głównie, chociaż nie wyłącznie, konserwatywnych interesów. W
warunkach praktycznej polityki wybór wydaje się teraz, tak jak było i wtedy, ograniczony do tej
alternatywy. Jednak prawda i fałsz tej kontrowersji są tak beznadziejnie pomieszane, że przy
jakimkolwiek wyborze i jakichkolwiek jego praktycznych motywach jest prawie pewne, że będzie to
wybór błędny na dłuższą metę w najszerszym sensie historycznym.
Uczciwemu i krytycznie myślącemu człowiekowi równie trudno było pogodzić się z Napoleonem,
jak teraz ze Stalinem. Jednak pomimo przemocy i oszustw Napoleona przesłanie rewolucji francuskiej
przetrwało, by potężnie odbijać się przez całe dziewiętnaste stulecie. Święte Przymierze uwolniło Europę
od ucisku Napoleona, i przez chwilę jego zwycięstwo było witane z zadowoleniem przez większość
Europejczyków. Jednak tym, co Castlereagh, Metternich i Aleksander I mieli do zaoferowania
„wyzwolonej” Europie, było po prostu zachowaniem starego, rozpadającego się porządku. Stąd nadużycia
i agresywność Cesarstwa zrodzonego przez Rewolucję przedłużyły życie europejskiemu feudalizmowi.
Był to najbardziej nieoczekiwany triumf byłego jakobina. Jednak ceną, jaką za to zapłacił, było to, że
obecnie samego siebie i swoją antyjakobińską sprawę postrzegał jako szkodliwe, śmieszne anachronizmy.
Shelley w roku klęski Napoleona pisał do Wordswortha:
W uczciwej biedzie twój głos tkał
Pieśni poświęcone prawdzie i swobodzie –
Porzucając je, porzucasz mnie na pastwę utrapienia,
Że w ten sposób ja będę tym, kim ty przestaniesz być.
Gdyby nasz były towarzysz miał jakikolwiek zmysł historyczny, przemyślałby tę lekcję.
Niektórzy z eksjakobińskich podżegaczy antyjakobińskiej reakcji mieli równie mało skrupułów z
powodu swojej wolty, jak w naszych czasach tacy jak Burnham i Ruth Fischer. Inni byli pełni skruchy i
odwoływali się do uczuć patriotycznych, filozofii mniejszego zła, albo i tego, i tego, aby wyjaśnić,
dlaczego znów są po stronie starych dynastii przeciwko nowemu cesarzowi. Jeśli nawet nie zaprzeczali
niedostatkom dworów i rządów, które niegdyś potępiali, twierdzili, że te rządy są bardziej liberalne niż
Napoleon. To było z pewnością prawdą w przypadku rządu Pitta, pomimo, że na dłuższą metę wpływ
napoleońskiej Francji na europejską cywilizację był trwalszy i bardziej owocny, niż pittowskiej Anglii,
nie mówiąc już o metternichowskiej Austrii ani carskiej Rosji. „Jakaż to gorycz, że wszystkie największe
nadzieje świata pozostają w tobie!” – to było westchnienie rezygnacji, z jakim Wordsworth pojednał się z
pittowską Anglią. Jego formuła przeproszenia się brzmiała: „Daleko, daleko bardziej wstrętny jest twój
wróg”.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 7 –
www.skfm.w.pl
Isaac Deutscher – Sumienie byłego komunisty (1950 rok)
Może to być mottem Boga, który zawiódł oraz filozofii mniejszego zła, wyłożonej na jego
stronicach. Zapał, z jakim autorzy tej książki bronią Zachodu przed Rosją i komunizmem, jest czasami
studzony przez niepewność albo szczątkowe hamulce ideologiczne. Niepewność pojawia się między
wierszami ich wyznań albo na ciekawym uboczu.
Na przykład Silone wciąż opisuje Włochy przed Mussolinim, przeciwko którym zbuntował się,
będąc komunistą, jako „pseudodemokratyczne”. Trudno mu uwierzyć, że Włochy po Mussolinim są w
czymkolwiek lepsze, ale ich stalinowskiego wroga postrzega jako „daleko, daleko bardziej wstrętnego”.
Bardziej niż inni współautorzy tej książki Silone jest z pewnością świadomy ceny, jaką Europejczycy z
jego pokolenia już zapłacili za akceptację filozofii mniejszego zła. Louis Fischer broni „podwójnego
odrzucenia” komunizmu i kapitalizmu, ale odrzucenie przez niego tego ostatniego brzmi jak słaba
formuła zachowania twarzy; a nowo odkryty przez niego kult Gandhiego sprawia wrażenie tylko
niezgrabnej ucieczki od rzeczywistości. Jednak to Koestler przypadkowo, pośród swej afektacji i
antykomunistycznego szaleństwa, ujawnia parę ciekawych umysłowych zastrzeżeń: „Jeśli zbadamy
historię i porównamy wysokie cele, w imię których były zaczynane rewolucje, oraz żałosny koniec, do
którego dochodzą, ciągle widzimy, jak brudna cywilizacja bruka swe własne rewolucyjne
potomstwo” (podkreślenie moje – I. D.). Czy Koestler przemyślał znaczenie własnych słów, czy po
prostu rzuca bon mot? Jeśli „rewolucyjne potomstwo”, komunizm, rzeczywiście zostało „zbrukane” przez
cywilizację, przeciwko której się zbuntowało, wtedy jakkolwiek odrażające to potomstwo może być,
źródło zła jest nie w nim, lecz w tej cywilizacji. I to niezależnie od tego, jak gorliwie sam Koestler może
działać jako adwokat „obrońców” cywilizacji parlamentarnej.
Jeszcze bardziej wstrząsająca jest inna myśl – a może to również tylko bon mot? – którą Koestler
niespodziewanie kończy swe wyznanie:
„Przez siedem lat służyłem partii komunistycznej – tyle samo, ile Jakub pasał owce Labana, żeby
kupić jego córkę Rachelę. Kiedy nadszedł czas, panna młoda została wprowadzona do jego ciemnego
szałasu; dopiero rano odkrył, że spędził upojną noc nie ze śliczną Rachelą, lecz z brzydką Leą. (...)
Ciekawe, czy kiedykolwiek otrząsnął się z szoku, że spał ze złudzeniem. Ciekawe, czy potem
wierzył, że kiedykolwiek w to wierzył. Ciekawe, czy szczęśliwe zakończenie tej legendy się powtórzy; bo
Jakub za cenę kolejnych siedmiu lat pracy dostał także Rachelę i złudzenie stało się ciałem. (...)
A siedem lat minęło mu jak kilka dni, dzięki miłości, jaką czuł do niej”.
Można by pomyśleć, że KoestlerJakub z trwogą rozważa, czy nie za bardzo pospiesznie przestał
pasać owce StalinaLabana zamiast czekać cierpliwie, aż jego „złudzenie stanie się ciałem”.
Te słowa nie mają nikogo oskarżać, ani tym bardziej chłostać. Ich celem jest, powtórzmy, rzucić
się na pomoc w tym pomieszaniu pojęć, od którego cierpi nie tylko ten ekskomunistyczny intelektualista.
W jednym ze swych ostatnich artykułów Koestler wyraził swą irytację tymi starymi, dobrymi
liberałami, którzy byli zszokowani ekscesami antykomunistycznej gorliwości u byłego komunisty i
postrzegali go z niesmakiem, z jakim zwykli ludzie patrzą na „byłego księdza proszącego dziewczynę do
tańca”. Dobrze, starzy dobrzy liberałowie mogą mieć rację poza wszystkim: ten szczególny typ
antykomunisty może jawić się im jako „były ksiądz”, porywający do tańca już nie dziewczynę, ale
prostytutkę. Całkowite pomieszanie umysłu i emocji u byłego komunisty czyni go niezdolnym do
jakiejkolwiek działalności politycznej. Często nawiedza go nieokreślone uczucie, że zdradził albo swe
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 8 –
www.skfm.w.pl
Isaac Deutscher – Sumienie byłego komunisty (1950 rok)
dawne ideały, albo ideały społeczeństwa burżuazyjnego; i tak jak Koestler, może on mieć nawet
ambiwalentne uczucie, że zdradził i jedne, i drugie. Potem próbuje stłumić swoje poczucie winy i
niepewności albo ukryć je przez pokaz nadzwyczajnej pewności siebie i strasznej agresywności. Nalega,
że świat powinien uznać jego niespokojne sumienie za najczystsze ze wszystkich. Może dłużej nie
martwić się o żadną sprawę z wyjątkiem jednej – samousprawiedliwiania się. A to jest
najniebezpieczniejszy motyw dla wszelkiej działalności politycznej.
Wydaje się, że jedyną godną postawą, jaką ekskomunistyczny intelektualista może przyjąć, jest
wznieść się audessus de la melee [ponad tę bijatykę – przyp. red.]. Nie może przyłączyć się do obozu
stalinowskiego ani antystalinowskiego Świętego Przymierza bez gwałtu na swoim „ja”. Tak więc
pozwólmy mu pozostać poza obydwoma obozami. Pozwólmy mu próbować odzyskać zmysł krytyczny i
intelektualną bezstronność. Pozwólmy mu przezwyciężyć tanią ambicję przyłożenia ręki do wyrabiania
politycznego ciasta. Pozwólmy mu być w zgodzie przynajmniej z samym sobą, jeśli ceną za fałszywą
zgodę ze światem jest odrzucenie i potępienie siebie samego. Nie można powiedzieć, że eks
komunistyczny literat, czy w ogóle intelektualista, powinien wycofać się do wieży z kości słoniowej.
(Jego pogarda dla niej pozostała mu z przeszłości). Jednak zamiast tego może wycofać się do strażnicy.
Obserwować z bezstronnością i uwagą ten chaos ciążący nad światem, bystro obserwować, co z tego
wyniknie i interpretować to
sine ira et studio [
bez gniewu ani upodobania – przyp. red.] – teraz to jedyna
uczciwa usługa, jaką ekskomunistyczny intelektualista może oddać pokoleniu, w którym skrupulatna
obserwacja i uczciwa interpretacja stały się tak żałośnie rzadkie. (Czyż to nie uderzające, jak mało
obserwacji i interpretacji, a jak wiele filozofowania i gadania znajduje się w książkach plejady
utalentowanych ekskomunistycznych pisarzy?)
Czy jednak teraz intelektualista rzeczywiście może być bezstronnym obserwatorem tego świata?
Nawet jeśli stanięcie po którejś stronie sprawia, że utożsamia się on ze sprawą, która po prawdzie nie jest
jego, czy nie powinien mimo wszystko po którejś stanąć? Dobrze, możemy przywołać pewnych wielkich
„intelektualistów”, którzy w przeszłości w podobnej sytuacji odmawiali utożsamienia się z jakąkolwiek
określoną Sprawą. Ich postawa wydawała się niespójna wielu spośród ich współczesnych: jednak historia
udowodniła, że ich osąd był wyższy od fobii i nienawiści ich epoki. Można tu wspomnieć trzy nazwiska:
Jeffersona, Goethego i Shelleya. Wszyscy trzej, na różne sposoby, stanęli w obliczu wyboru między ideą
napoleońską a Świętym Przymierzem. I znowu wszyscy trzej, na różne sposoby, odmówili dokonywania
takiego wyboru.
Jefferson był najwierniejszym przyjacielem rewolucji francuskiej w jej wczesnym heroicznym
okresie. Chciał wybaczyć nawet terror, ale odwrócił się z obrzydzeniem od „militarnego despotyzmu”
Napoleona. Jednak nie miał wspólnej platformy z wrogami Bonapartego, „obłudnymi wyzwolicielami”
Europy, jak ich nazywał. Jego bezstronność nie tylko pasowała do dyplomatycznego interesu młodej i
neutralnej republiki; była ona naturalnym rezultatem jego republikańskich przekonań i demokratycznej
pasji.
Goethe, inaczej niż Jefferson, żył w samym środku burzy. W jego Weimarze kwaterowały kolejno
oddziały Napoleona i żołnierze Aleksandra I. Goethe jako minister swego księcia oportunistycznie kłaniał
się każdemu najeźdźcy. Jednak jako myśliciel i jako człowiek pozostawał bezstronny i na boku. Był
świadomy wielkości rewolucji francuskiej i był zszokowany jej okropnościami. Huk francuskich dział
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 9 –
www.skfm.w.pl
Isaac Deutscher – Sumienie byłego komunisty (1950 rok)
pod Valmy witał z zadowoleniem jako otwarcie nowej i lepszej epoki i przejrzał szaleństwa Napoleona.
Witał z zadowoleniem wyzwolenie Niemiec od Napoleona i był ostro świadom nędzy tego „wyzwolenia”.
Jego pozostawanie na uboczu w tej sprawie, jak i w innych, przydało mu reputację „olimpijskiego
spokoju”, i ta etykieta nie zawsze była pochlebstwem. Jednak jawił się on jako olimpijsko spokojny
bynajmniej nie z powodu swej wewnętrznej obojętności na los jemu współczesnych. Olimpijski spokój
skrywał jego dramat: niezdolność i niechęć do utożsamiania się ze splątanym kłębowiskiem spraw,
słusznych lub błędnych wyborów.
Na koniec, Shelley obserwował starcie dwóch światów z całą palącą pasją, gniewem i nadzieją, do
jakich zdolna była jego wielka młoda dusza: on z pewnością nie zachowywał olimpijskiego spokoju.
Jednak ani przez chwilę nie akceptował pewnych siebie roszczeń i pretensji żadnej ze stron wojujących.
Inaczej niż starsi od niego eksjakobini, on był wierny jakobińskiej idei republikańskiej. To jako
republikanin, a nie patriota Anglii Jerzego III, witał z zadowoleniem upadek Napoleona, tego „niewolnika
pozbawionego wszelkiej ambicji”, który „tańczył i ucztował na grobie wolności”. Jednak jako
republikanin wiedział również, że „cnota ma starszego przeciwnika” niż bonapartystowska siła i oszustwo
– „stary zwyczaj, legalną zbrodnię i krwawą wiarę” ucieleśnione w Świętym Przymierzu.
Wszyscy trzej – Jefferson, Goethe i Shelley – byli w pewnym sensie outsiderami w wielkim
konflikcie swoich czasów, i z tego powodu interpretowali swoje czasy z większą prawdziwością i
przenikliwością niż pełni obaw i owładnięci nienawiścią bojownicy po obu stronach.
Jaka szkoda i jaka hańba, że większość ekskomunistycznych intelektualistów jest skłonna iść
raczej za tradycją Wordswortha i Coleridge'a niż Goethego i Shelleya.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 10 –
www.skfm.w.pl