background image

 

 

 

background image

 

Michaela Dornberg 

 

Wszystko zaczęło się na przy-

jęciu 

 

Lena ze słonecznego wzgórza 

 

Tom 2 

 

 
 

 

 

background image

 
Lena po wyjeździe Thomasa rzuciła się w wir pracy. 

Wszystkie  czynności  wykonywała  niemal  mechanicznie. 
Była  w złym  nastroju.  Nie  dostrzegała  sensu  w tym,  co 
robi. 

Męczyło ją szykowanie pokojów dla gości. Miały jej 

zapewnić  dopływ  gotówki,  ale  wpływy  z wynajmu  i tak 
nie były w stanie pokryć kosztów utrzymania posiadłości, 
nie mówiąc o zysku. Czyżby wszystko zmierzało do tego, 
że będzie musiała sprzedać ziemię? Nigdy wcześniej nikt 
z rodziny Fahrenbachów czegoś takiego nie zrobił. 

Problemy  finansowe  mogłaby  rozwiązać  produkcja 

Fahrenbachówki. Dostała już nawet kilka zamówień. Ale 
nie wiedziała, gdzie jest receptura. 

Lena odłożyła papier ścierny, którym czyściła drzwi, 

niedbale wytarła ręce o fartuch i wzięła klucz do destylar-
ni  czy  –  jak  z dumą  mówili  Nicola,  Aleks  i Daniel  –  do 
fabryki  likieru.  Chciała  wszystko  dokładnie  przeszukać. 
Przecież ojciec musiał gdzieś trzymać dokumentację pro-
dukcji. Skoro nie znajdowała się w domu, jej rodzeństwo 
i notariusz też jej nie mieli, to powinna być tutaj. 

Weszła do budynku. Jak zawsze zafascynowało ją je-

go wnętrze. To skandal, że wszystko leży odłogiem. Coś 
trzeba z tym zrobić! 

Teraz, kiedy Thomas był daleko, wróciła do codzien-

nych  spraw.  Strach  i problemy  ponownie  zawładnęły  jej 

background image

umysłem jak choroba. 

Z Thomasem kontaktowała się telefonicznie. Jego ro-

dzice mieli dużo szczęścia. Po trzech, czterech tygodniach 
będą mogli opuścić szpital. 

W rozmowie telefonicznej był ciepły i czuły. Zapew-

niał ją o swojej miłości. Ale Lenie to nie wystarczało. Nie 
można żyć samymi zapewnieniami o miłości. Ich rozmo-
wy były dość powierzchowne. Nie spędzali razem czasu, 
nie  mieli  wspólnych  spraw.  Jedno  nie  wiedziało,  co  robi 
drugie,  jakie  ma  zmartwienia.  Nie  było  między  nimi  tej 
ważnej  rozmowy.  Nie  odbyła  się,  co  teraz  się  mściło. 
Obydwoje bali się zapytać przez telefon o to, co zaniedba-
li, będąc razem. 

Lena przejechała palcami po jednym z nowoczesnych 

błyszczących kotłów. Zastanawiała się, czy nie można ich 
wykorzystać w inny sposób. Niestety nie znała się na tym 
i nie miała pojęcia, co dałoby się tu zmiksować. Poza tym 
rynek  był  niechętny  nowym  produktom.  No,  chyba  że 
stawały się hitem. 

Rozejrzała  się  wokół,  ale  nic  nie  znalazła.  Wyszła 

z pomieszczeń produkcyjnych. Przeszukała już wszystkie. 
Ostatnia nadzieja to biuro ojca. 

Usiadła  w jego  fotelu.  Zastanawiała  się,  czy  był  tu 

szczęśliwy,  czy  raczej  smutny,  bo  żadne  z jego  dzieci, 
a w szczególności  synowie,  nie  doceniało  tego,  co  było 
podstawą  sukcesu  ich  firmy.  Ona  też  nie  miała  żadnego 
dobrego  wytłumaczenia.  Fakt,  że  zajmowała  się  jedynie 
reklamą, był tanią wymówką. 

background image

Nie protestowała, kiedy za namową jej braci z oferty 

wycofano Fahrenbachówkę. Przyjęła to po prostu do wia-
domości. Nikomu z nich nie przyszło nawet na myśl, jak 
bardzo zranili tym ojca, jak bardzo musiało go to zasmu-
cać,  że  podążając  za  nowoczesnymi,  przebojowymi  pro-
duktami,  odchodzili  od  tradycji,  tych  solidnych  zasad 
i tego,  co  zapewniło  sukces  ich  firmie.  Ale  ojciec  nigdy 
o tym  nie  mówił.  Zaakceptował  to,  a potem  potajemnie 
uruchomił  małą  wytwórnię  Fahrenbachówki.  To  tylko 
świadczyło  o tym,  że  była  dla  niego  zbyt  ważna  i bliska 
sercu, aby pozwolić jej odejść w zapomnienie. 

Czyżby  zniszczył  recepturę,  bo  był  przekonany,  że 

jego  dzieci,  według  niego  zwykli  ignoranci,  w ogóle  nie 
będą  jej  chcieli?  A może  bał  się,  że  dostanie  się 
w niepowołane ręce? 

Lenie  trudno  było  w to  uwierzyć.  Zaczęła  systema-

tycznie przeszukiwać biuro. Znalazła najróżniejsze doku-
menty,  wszystkie  posegregowane  i poukładane.  Ale  ni-
gdzie nie było poszukiwanej receptury. 

Zrezygnowana,  wyszła  z destylarni.  Musiała  osta-

tecznie  porzucić  marzenie  o przywróceniu  tradycji  pro-
dukcji Fahrenbachówki. 

Zamiast bawić się w sentymenty, powinna raczej po-

myśleć  o sprzedaży  kompletnego  wyposażenia  linii  pro-
dukcyjnej. Przynajmniej zdobędzie trochę pieniędzy, któ-
rych pilnie potrzebowała, a te pomieszczenia zawsze mo-
że wykorzystać na apartamenty dla gości. 

Sprzedaż jej mieszkania też stanęła w miejscu. Może 

background image

rzeczywiście trzeba było zatrudnić jakieś sprawdzone biu-
ro, a nie młodego agenta? 

Zdawała  sobie  sprawę,  że  to  niesprawiedliwe,  tak 

właśnie  myśleć.  Sprzedaż  mieszkania  byłaby  dla  dużego 
biura jedynie dodatkiem do innych zleceń. Ralf Stein na-
prawdę bardzo się starał. Lena była po prostu w złym hu-
morze i szukała ujścia dla swojej frustracji. 

Zamknęła drzwi wejściowe do destylarni, przekręciła 

klucz  w zamku,  a potem  –  wciąż  zła  na  siebie  i na  cały 
świat – poszła do domu. 

Nicola  patrzyła  na  nią  zatroskana.  Nie  podobało  jej 

się  to,  co  się  działo  z Leną.  Była  zagubiona  jak  ptaszek, 
który  wypadł  z gniazda.  Zdawał©  się,  że  poświęciła 
Thomasowi całą swoją energię. 

– Znowu szukałaś receptury? 
Lena skinęła głową. 
– Oczywiście znowu bez rezultatu. Nie rozumiem oj-

ca.  Zostawia  supernowoczesną  destylarnię,  ale  nie  to,  co 
jest potrzebne do jej zagospodarowania i wykorzystania. 

– Znajdzie się – upierała się Nicola. 
Była  przekonana,  że  taki  rozsądny  człowiek,  jak 

Hermann  Fahrenbach,  nie  niszczy  czegoś  tak  ewidentnie 
ważnego ani nie odkłada w byle jakie miejsce. 

– No jasne, spadnie z nieba – palnęła Lena, ale zaraz 

potem przeprosiła. – Nicola, wybacz, to nie twoja wina, że 
jestem w złym humorze. 

Nicola nie była pamiętliwą osobą. 
– Dzwoniła Sylvia. Mam ci przekazać, że przyjedzie 

background image

po ciebie o drugiej. Chce z tobą spędzić popołudnie. 

–  Chyba  coś  źle  usłyszałaś.  Sylvia  nie  ma  dzisiaj 

wolnego. 

– O drugiej po ciebie przyjedzie – upierała się Nicola. 

– Wiem, co powiedziała. 

– Już dobrze, dobrze. 
Lena ponownie zajęła się pracą. Jak opętana czyściła 

papierem  ściernym  drewnianą  powierzchnię,  jakby  cho-
dziło  o zajęcie  pierwszego  miejsca  w konkursie  na  najle-
piej wypolerowane drzwi. 

Nicola  na  pewno  się  przesłyszała.  Poza  tym  ona  ni-

gdzie nie pójdzie, z nikim, nawet z Sylvią. Najlepiej niech 
ją wszyscy zostawią w spokoju. 

Trochę  zazdrościła  przyjaciółce.  Sylvia  przejęła  po 

rodzicach dobrze prosperującą gospodę z bogatymi trady-
cjami.  Codziennie  miała  gości,  a to  oznaczało  codzienny 
dochód.  A ona  miała  posiadłość, nawet  cudowne jezioro, 
ale nie miała pieniędzy. 

Sprzedaż jakiejś działki od razu rozwiązałaby jej pro-

blemy  finansowe,  ale  Fahrenbachowie  jeszcze  nigdy  nie 
sprzedali żadnej działki. Nie zrobił tego nikt od pięciu po-
koleń. Nie chciała być tą pierwszą, która coś sprzeda. Być 
może  było  to  sentymentalne,  ale  nie  umiała  inaczej  my-
śleć. Musi być jakieś inne rozwiązanie. Ojciec na pewno 
miał coś konkretnego na myśli, przepisując jej posiadłość. 
Tylko co? 

Niewiele  brakowało,  a zaczęłaby  zazdrościć  rodzeń-

stwu, które z pewnością nie miało takich problemów. 

background image

Spadek  przyniósł  Grit  bardzo  dużo  pieniędzy.  Lena 

była pewna, że ona nigdy nie sprzedałaby willi. 

Frieder 

wprowadzał 

w firmie 

nowe 

zasady 

i całkowicie  ją  przebudowywał.  Była  przekonana,  że  ni-
gdy nie postąpiłaby jak on. 

Jej  brat  Jörg  urządzał  na  zamku  spektakularne  spo-

tkania,  zamiast  dbać  o winnice.  Lenie  nigdy  coś  takiego 
nie przyszłoby do głowy. 

W takim razie dlaczego narzeka? 
Nie  chciałaby  odziedziczyć  niczego,  co  przypadło 

w udziale jej rodzeństwu. Posiadłość jest prezentem, który 
przyjmuje  się  bez  zastrzeżeń.  To  jest  miejsce,  które 
w pełni akceptuje, ze wszystkimi plusami i minusami. 

Musi znaleźć jakiś rozwiązanie. Miała je przed ocza-

mi, ale nie wiedziała, jak wygląda. 

Nicola przyniosła jej telefon. 
Dzwoniła Sylvia. 
–  Chciałam  się  tylko  upewnić,  że  o drugiej  będziesz 

gotowa. Zrób się na bóstwo. Pojedziemy do eleganckiego 
świata, do Helmbach. 

– Sylvio, to bardzo miłe z twojej strony, ale mam ro-

botę. Zresztą nie masz przecież dzisiaj wolnego. 

–  Ale  mam  personel,  na  którym  mogę  polegać,  a ty 

przeżyjesz  jeden  dzień  bez  pracy.  Potrzebna  ci  odmiana 
i to  jak  najszybciej.  Dzisiaj  podbijemy  Bad  Helmbach. 
I już bez gadania. 

Zanim Lena zdążyła coś powiedzieć, Sylvia krzyknę-

ła  do  słuchawki  krótkie  „na  razie”  i się  rozłączyła.  Lena 

background image

niezdecydowana wpatrywała się w telefon. I co teraz? 

Nicola wyjęła jej słuchawkę z dłoni. 
– Oczywiście, że idziesz – zdecydowała. – Sylvia jest 

bardzo  miła.  Chce  cię  odciągnąć  od  twoich  trosk 
i ponurych myśli. 

To  prawda.  Odkąd  Lena  zamieszkała  w Fahrenbach, 

Sylvia  na  każdym  kroku  udowadniała,  że  jest  jej  praw-
dziwą  przyjaciółką.  Poza  tym  nie  przyjęłaby  żadnego 
sprzeciwu  ani  odmowy.  Tak  długo  męczyłaby  ją  prośba-
mi,  aż  Lena  nie  miałaby  innego  wyboru,  jak  zgodzić  się 
na jej propozycję. 

Schowała papier ścierny i inne narzędzia do skrzynki. 

I tak  nie  mogłaby  dłużej  pracować.  Bolały  ją  ręce.  Miała 
spuchnięte  pałce,  a w niektórych  miejscach  obtarła  sobie 
skórę, bo nie była zbyt uważna. „Prawdziwe ręce robotni-
ka”,  pomyślała  i nagle  rozbawił  ją  ten  widok.  Nie  prze-
szkadzało jej, że dłonie są trochę zniszczone. Żadna praca 
nie hańbi, jak mówią. Całkowicie się z tym zgadzała. 

– Zrobię ci sałatkę z kawałkami indyka – zapropono-

wała  Nicola.  –  A tymczasem  ty  się  przygotuj.  Jest  ładna 
pogoda. Możesz zjeść na dworze. 

–  Brzmi  nieźle.  Dziękuję  –  powiedziała,  chcąc  zre-

kompensować swoje nieuprzejme zachowanie. 

Teraz cieszyła się już na popołudnie z Sylvią. Ona na 

pewno  podniesie  ją  na  duchu.  Zawsze  ma  dobre,  prak-
tyczne pomysły i wie, jak można rozwiązać problemy. Na 
pewno da jej niejedną dobrą radę.

 

 

background image

 
Początkowo  Bad  Helmbach  był  zwykłą  osadą  targo-

wą, podobnie jak Fahrenbach. Jedyna różnica polegała na 
tym,  że  w Fahrenbach  znajdowały  się  duże,  tradycyjne 
gospodarstwa  wiejskie  i majątki,  natomiast  w Helmbach 
gospodarstwa  były  stosunkowo  małe,  a część  z nich  pro-
wadzono  jedynie  jako  dodatkowe  zajęcie,  gdyż  nie  przy-
nosiły  wystarczających plonów  do utrzymania  się  z nich. 
Z tego powodu rolnicy w Helmbach nie mieli problemu ze 
sprzedażą  swoich  gospodarstw,  kiedy  okolicę  przekształ-
cono w tereny pod zabudowę. 

Najpierw  zasiedlono  obszar  wokół  jeziora.  Nie  było 

tak  duże  i tak  ładnie  położone,  jak  jezioro  Fahrenbach, 
gdzie wybudowano hotele, wille, a nawet mały port jach-
towy. 

Teren  zabudowany  ciągle  się  rozrastał.  Powstawały 

kolejne  domy  noclegowe,  pensjonaty,  restauracje  oraz 
sklepy i butiki. Kiedy odkryto tam źródła termalne, Helm-
bach przekształcono w Helmbach–Uzdrowisko. 

W  miejscowości  znajdowały  się  niezliczone  kluby 

fitness,  wellness  i salony urody.  Osiedlili  się  tutaj  chirur-
dzy plastyczni, którzy mieli  bogatą ofertę, począwszy od 
wstrzykiwania  botoksu  poprzez  odsysanie  tłuszczu,  na 
całkowitej  zmianie  wizerunku  skończywszy,  tak  że  czło-
wiek po wizycie u nich nie mógł się rozpoznać w lustrze. 

Okoliczne  miejscowości  poszły  śladem  Helmbach. 

background image

Nie były wprawdzie tak eleganckie i aż tak drogie, ale by-
ło  widać,  że  sporo  w nie  zainwestowano.  Jednak  zmiany 
pociągnęły za sobą spadek jakości życia, w szczególności 
w Helmbach.  Tak  przynajmniej  uważała  Lena.  Wszystko 
było tu nastawione na zabawę i robione na pokaz. Ludzie 
albo  ganiali  po  polu  golfowym,  którego  oczywiście  nie 
mogło zabraknąć, albo biegali po korcie, grali w squasha 
lub kąpali się w ekskuzowanych basenach. 

Aż dziwne, że pobliskie Fahrenbach zachowało pier-

wotny spokój. Oby pozostało tak jak najdłużej. Na pewno 
zajdzie jakaś zmiana, bo tak dużo pól i łąk oraz teren wo-
kół jeziora przekształcono w działki budowlane. Początki 
zmian  można  było  poznać  po  domach,  które  powstały 
w ostatnich latach. 

Lena  nie  chciała  się  teraz  nad  tym  zastanawiać.  Nie 

było jeszcze powodu do zmartwień. 

Sylvia i Lena dojechały do centrum. Znalazły miejsce 

parkingowe, co wcale nie było takie łatwe. 

–  Co  najpierw  robimy?  –  zapytała  Sylvia.  –  Pooglą-

damy  wystawy?  Byłoby  to  nawet  wskazane,  bo  Martin 
ciągle  wspomina  mój  strój  na  naszym  wspólnym  grillu. 
Może znajdzie się jakiś fatałaszek, dzięki któremu powtó-
rzę tamten sukces. Ale kupię go tylko pod warunkiem, że 
nie  będzie  zbyt  drogi  –  zastrzegła  od  razu.  –  Nie  mam 
ochoty wydawać fortuny na ciuchy, które noszę tylko od 
wielkiego dzwonu. 

–  Może  nie  powinnaś  nosić  takich  ubrań  tylko  od 

wielkiego dzwonu, jak sama mówisz. Jesteś seksowną ko-

background image

bietą. 

–  Ty  też  super  wyglądałaś  w swojej  odjazdowej 

spódnicy. A ile razy miałaś ją na sobie, droga koleżanko, 
co? Raz. 

Lena roześmiała się. 
– Może obydwie powinnyśmy coś zmienić. 
Były już na deptaku. 
– Ten sklep po drugiej stronie jest zupełnie nowy!  – 

krzyknęła  Sylvia.  –  Chodź  najpierw  tam.  Nazwa  brzmi 
dość  obiecująco.  Gypsy.  Gdzie  znajdziemy  bardziej  od-
jazdowe ciuchy, jeśli nie tam. 

Pociągnęła  Lenę  za  rękę.  Przeszły  przez  ulicę 

i zmierzały  do  sklepu  z ogromnym  napisem  w oknie  wy-
stawowym: „Wielkie otwarcie”. 

Wystrój  wystawy  był  ciekawy,  utrzymany  w tonacji 

khaki i bieli. Ceny też były przystępne. 

Butik  nie  był  duży,  ale  miał  ładne  wnętrze, 

a ekspedientka,  mniej  więcej  w wieku  Leny  i Sylvii, 
sprawiała  wrażenie  sympatycznej.  Chwilowo  była  zajęta 
klientką, którą interesowały rzeczy zupełnie do niej niepa-
sujące. 

Klientka była  niska  i korpulentna. To  wprawdzie nie 

wada,  ale  w szerokiej  długiej  spódnicy,  którą  miała 
w dłoni, wyglądałaby pękato, jak matrioszka. 

–  Niech  ją  odłoży  –  szepnęła  Sylvia  przyjaciółce  do 

ucha. – Dokładnie tego szukam. 

Klientka  za  wszelką  cenę  chciała  przymierzyć  spód-

nicę. Ekspedientka usiłowała ją odwieść od tego pomysłu. 

background image

– Niestety, ta spódnica jest tylko w jednym rozmiarze 

–  powiedziała  ostrożnie.  –  Na  dodatek  rozmiar  na  metce 
jest chyba zawyżony. Proszę spojrzeć, jest naprawdę ma-
ła. 

Było  to  bardziej  dyplomatycznie  i uprzejmie  powie-

dziane niż zwykłe „Ta spódnica nie pasuje do pani”. 

Klientka oddała jej spódnicę. 
– Dziwne macie tu rozmiary. Widzę, że spódnica jest 

w moim rozmiarze, ale straciłam już ochotę na mierzenie. 

– Mogę zaproponować pani coś innego – powiedziała 

ekspedientka. 

– Nie, dziękuję. Inne rzeczy mi się nie podobają. 
Wyszła ze sklepu bez pożegnania. 
Ekspedientka,  trochę  zmartwiona,  odprowadziła  ją 

wzrokiem. 

– Ta spódnica nie była dla niej odpowiednia – pró-

bowała wyjaśnić. 

–  Co  za  szczęście  –  zaśmiała  się  Sylvia.  –  Może  na 

mnie będzie dobra? Właśnie czegoś takiego szukam. 

Spódnica  Leny  uszyta  była  z poziomych  pasów  ko-

lejno  do  siebie  przyszywanych,  a każdy  pas  miał  inny 
wzór. Spódnica, którą chciała przymierzyć Sylvia, uszyta 
była 

z rombów 

z różnych 

kawałków 

materiału 

i asymetrycznie  pozszywanych.  Jakby  w hippisowskim 
stylu. 

– Jak moda z włoskiego Positano – powiedziała Lena. 
Młoda kobieta roześmiała się. 
– Ta spódnica jest z Positano. To ręczna robota. Tyl-

background image

ko  tam  znają  się  na  modzie  łączącej  nostalgię,  nowocze-
sność i styl. 

Sylvia nie mogła się doczekać, aż przymierzy spódni-

cę, chociaż po wysłuchaniu tego wstępu obawiała się, że 
cena  też  może  być  odpowiednia  do  marki,  Na  razie  nie 
chciała wiedzieć, ile kosztuje. 

– Najfajniejsze w tej spódnicy jest to, że jest uniwer-

salna.  Latem  można  do  niej  nosić  bawełnianą  koszulkę 
lub  top.  Pasują  do  niej  sandały,  a nawet  buty  sportowe. 
Zimą  można  ją  nosić  do  kozaków  lub  grubych  rozpina-
nych  swetrów  robionych  na  drutach.  Nadaje  się  też  na 
specjalne  okazje.  Wystarczy  założyć  do  niej  elegancką 
bluzkę. Dopasować pani coś do niej? 

Sylvia  pokręciła  głową.  Chciała  wreszcie  przymie-

rzyć spódnicę. 

–  Dziękuję,  na  razie  nie.  Najpierw  sprawdzę,  czy  na 

mnie pasuje i jak w niej wyglądam. 

Ekspedientka zaprowadziła Sylvię do przymierzalni. 
–  Będzie  pasować.  Jest  jakby  specjalnie  dla  pani 

uszyta. 

Lena też tak uważała. Kiedy Sylvia mierzyła spódni-

cę, Lena przechadzała się po sklepie. Wybór nie był może 
duży,  ale  były  tu  same  pojedyncze,  niebanalne  ubrania. 
Wyciągnęła czarne dżinsy z namalowanymi na nich czer-
wonymi różami. 

– Piękne, prawda? – zapytała ekspedientka. 
Lenie dżinsy  też  się  podobały,  chociaż  nie był  to jej 

styl.  Przytrzymała  je  przed  sobą  i zastanawiała  się,  czy 

background image

będą  na  nią  dobre,  po  czym  zniknęła  w przymierzalni. 
Wyszła  prawie  równocześnie  z Sylvią  i prawie  jednocze-
śnie podeszły do dużego, szerokiego na całą ścianę lustra. 

–  Świetnie  wyglądasz  w tej  spódnicy!  –  krzyknęła 

Lena. 

–  A te  spodnie  leżą  na  tobie,  jak  ulał.  Jakby  szyte 

specjalnie dla ciebie – zrewanżowała się Sylvia. 

–  Nie  uważasz,  że  wyglądam  trochę  jak  przebiera-

niec?  Zresztą,  kiedy  miałabym  je  nosić?  To  nie  jest  mój 
styl. 

– Jak Thomas wróci. 
Lena od razu straciła humor. 
– Jeśli w ogóle wróci – powiedziała smutnym głosem. 
Sylvia spojrzała na nią z irytacją. 
–  Co  za  głupoty  wygadujesz?  Oczywiście,  że  wróci. 

Jesteście  dla  siebie  stworzeni  i będziecie  razem  na  zaw-
sze. 

– Wiesz, Sylvio, mam wrażenie, że to był tylko sen. 

Miłość nie z tego świata. Ja żyję swoim życiem, on swo-
im. Nie mamy wspólnego życia i nie mieliśmy. To nie jest 
dobry  układ.  Sen  nie  trwa  wiecznie,  liczy  się  tylko  rze-
czywistość,  a kiedy  Thomas  tu  był,  obydwoje  o niej  za-
pomnieliśmy. 

–  Ciesz  się,  że  mogliście  siebie  na  nowo  odkrywać 

i nie przeszkadzały wam w tym problemy dnia codzienne-
go  –  powiedziała  Sylvia,  zwykle  trzeźwo  patrząca  na 
świat  i twardo  stąpająca  po  ziemi.  Przecież  musieliście 
najpierw sprawdzić, czy nadal jesteście w sobie zakocha-

background image

ni.  No  i okazało  się,  że tak. Będzie jeszcze  niejedna oka-
zja, by się dowiedzieć, co każde z was robiło w ostatnich 
dziesięciu latach. 

Odwróciła  się  do  ekspedientki,  która  dyskretnie  sta-

nęła z boku. 

–  Moja przyjaciółka  bierze  te  dżinsy.  Może  ma  pani 

jeszcze jakieś koszulki, które by do nich pasowały? Może 
być czarna, czerwona lub zielona, będzie pasować do róż. 
Najlepiej koszulkę z wycięciem. Może być trochę głębsze. 

– Zaraz pokażę – odpowiedziała ekspedientka. 
– Proszę i dla mnie znaleźć coś do spódnicy. Nie je-

stem wybredna, ale może być coś bardziej... seksownego. 

Puściła oko do Leny. 
– Chyba na tym butiku możemy zakończyć nasze za-

kupy.  Potem  idziemy  na  kawę  do  Parkowego.  Ja  zapra-
szam. 

– Masz na myśli ten hotel? 
– Tak. Zwykle tam nie chodzę. To nie w moim stylu. 

Ale można tam usiąść przy stoliku na tarasie z widokiem 
na jezioro i mają tam wyśmienite ciasto. W szczególności 
doskonale smakuje orzechowe. 

Gdy wróciła ekspedientka, trzymała kilka rzeczy. Ko-

szulki dla Leny oraz koszulkę bawełnianą, bluzkę, cienki 
sweterek i top dla Sylvii. 

Ponownie  zniknęły  w przymierzalni.  Po  chwili  wy-

chodziły ze sklepu, każda z torbą z zakupami. Skierowały 
się w stronę samochodu, żeby schować zakupy do bagaż-
nika. 

background image

–  Jeszcze  nigdy  za  jednym  zamachem  nie  wydałam 

tyle  pieniędzy  na  ciuchy  –  powiedziała  Sylvia.  –  Chyba 
zwariowałam. 

–  Zrobiłaś  świetny  zakup.  W tych  ciuchach  wyglą-

dasz czarująco. Martinowi oczy wyjdą z orbit. 

Sylvia zamknęła bagażnik. 
–  Może  lepiej  nie,  bo  w końcu  nie  zobaczy,  jak  wy-

glądam. 
 
 

 

 

background image

 
Na tarasie w Parkowym siedziało wielu gości. 
Pewnie  z powodu  pięknego  widoku  na  jezioro,  na 

którym panował dość ożywiony ruch. 

Sylvia rozglądała się za wolnym miejscem. Akurat od 

stolika  przy  balustradzie  oddzielającej  taras  od  parku 
i brzegu jeziora wstało starsze małżeństwo. 

Lena  energicznie  pociągnęła  przyjaciółkę  w stronę 

stolika. Lepszego miejsca nie mogły sobie wymarzyć. 

Sylvia od razu wiedziała, co chce zamówić. Dzbanu-

szek  kawy  i słynne  ciasto  orzechowe.  Lena  zdecydowała 
się na herbatę. Studiowała właśnie w karcie bogaty wybór 
różnych gatunków herbat. 

Sylvia  sięgnęła  po  kartę  win  i zaczęła  ją  przeglądać 

z zainteresowaniem. 

– Zobacz, jaki tu jest duży wybór win z zamku Dorle-

ac! – zdziwiła się. 

– Już niedługo to się skończy – rzucił kelner, który 

niepostrzeżenie zjawił się przy ich stoliku. 

– Co to znaczy... już niedługo? – zaniepokoiła się Le-

na. 

– Będziemy musieli wycofać te wina z naszej oferty. 
– Przecież  dobre. 
–  Nawet  bardzo  dobre  –  odpowiedział  kelner.  –  To 

wyśmienite wina. 

Lena spojrzała na niego lekko poirytowana. 

background image

– W takim razie nie rozumiem, dlaczego chcą je pań-

stwo wycofać. 

–  Bo  dostawca  jest  niesolidny.  Nie  możemy  mieć 

w ofercie  win,  których  nie  możemy  podać  gościom. 
Wcześniej  było  zupełnie  inaczej,  ale  teraz  zdaje  się,  że 
zmienił  się  sposób  zarządzania  firmą.  Szkoda,  ale  mamy 
zobowiązania wobec naszych gości. 

Spojrzał na Lenę i Sylvię. 
–  Życzą  sobie  panie  wino?  –  zapytał.  –  Polecam 

szczególnie... 

Zanim zdążył powiedzieć, co poleca, Sylvia machnęła 

ręką. 

– Nie, nie. Dziękujemy. Trochę za wcześnie na alko-

hol. Poproszę ciasto orzechowe i dzbanuszek kawy. Albo 
nie, do ciasta wezmę café latte. 

Zanim  kelner  zwrócił  się  do  Leny,  zanotował  zamó-

wienie Sylvii. Lena była oszołomiona tym, co przed chwi-
lą usłyszała. 

– A co dla pani? 
–  Przepraszam.  Ja  też  wezmę  ciasto  orzechowe  i do 

tego zieloną herbatę. Może chińską Chun Mee. 

– Wie pani, że ma bardzo cierpki smak? – dopytywał 

kelner. 

Lena pokiwała głową. 
– Jest też bardzo orzeźwiająca i bardzo aromatyczna. 
–  To  prawda  –  potwierdził  kelner.  –  Podać  filiżankę 

czy dzbanuszek? 

– Dzbanuszek. 

background image

Kelner odszedł, a Lena spojrzała na swoją przyjaciół-

kę, która właśnie odłożyła na miejsce kartę win. 

– Słyszałaś?! – prawie krzyknęła. 
– Musisz zadzwonić do Jörga i zwrócić mu uwagę na 

te  niedociągnięcia.  Powinien  wiedzieć,  do  czego  dopro-
wadził. 

Lena pokręciła głową. 
–  To  nie  wina  Jörga.  Winnica  zamkowa  zaopatruje 

tylko hurtownie i klientów z Francji i zagranicy. Rynkiem 
niemieckim  zajmuje  się  hurtownia  Fahrenbach.  Teraz 
Frieder jest jej właścicielem. 

– W takim razie musisz zadzwonić do Friedera. Dziś 

liczy się każdy klient, każdy gość. Twój brat chyba też nie 
może  sobie  pozwolić  na  utratę  klientów.  Skoro  ci  tutaj 
mają w ofercie tak dużo waszych win, muszą być poważ-
nym odbiorcą. 

Lena przytaknęła. 
– Bardzo poważnym. Mój ojciec zna... znał właścicie-

la.  Gdyby  wiedział,  co  się  dzieje  z jego  firmą,  co  się  ze 
wszystkim dzieje... 

– Leno, nie denerwuj się. Nie ponosisz odpowiedzial-

ności  za  swoje  rodzeństwo.  Zadzwoń  do  Friedera 
i powiedz  mu  parę  ostrych  słów.  Ta  sprawa  dotyczy  nie 
tylko  jego,  lecz  również  Jörga.  Jeśli  ten  klient  odpadnie, 
Jörg będzie miał mniejsze obroty. Musisz mu wyjaśnić, że 
zaszkodzi bratu. 

– Myślisz, że mnie posłucha? Czasem mam wrażenie, 

że  jestem  guwernantką,  która  grozi  palcem  i wszystkich 

background image

upomina, a i tak nikt jej nie słucha. 

–  W takim  razie  nic  nie  zmienisz.  Nie  jesteś  na  ich 

miejscu i nie musisz ich pilnować. Nikt tego od ciebie nie 
wymaga. W końcu każdy jest kowalem swojego losu. 

Przyszedł kelner. Podał ciasto, kawę i herbatę. 
–  Nie  rozmawiajmy  już  o twoim  rodzeństwie  –  zde-

cydowała Sylvia i uraczyła się kawałkiem ciasta. 

Lena też spróbowała. 
– Sylvio – zaczęła Lena. – Może nie jest to najodpo-

wiedniejszy  moment,  ale  muszę  porozmawiać  z tobą 
o posiadłości.  Teraz,  po  wyjeździe  Thomasa,  wróciły 
wszystkie  codzienne  zmartwienia.  Nie  wiem,  co  robić. 
Twój pomysł ze stadniną i z ujeżdżalnią jest bardzo dobry, 
ale nie stać mnie na jego realizację. Na razie majsterkuje-
my  przy  apartamentach,  ale  to  kropla  w morzu  potrzeb. 
Czuję  się  jak  chomik,  który  biega  w kołowrotku  i ciągle 
jest w tym samym miejscu. 

– Nie rozmawiałaś jeszcze z Markusem o drzewach? 
–  Nie,  zupełnie  zapomniałam  –  przyznała  nieśmiało 

Lena. – Jutro z nim porozmawiam. 

–  Im  prędzej,  tym  lepiej.  Jeśli  chcesz,  mogę  poroz-

mawiać  z moim  doradcą  bankowym.  Jest  bardzo  miły 
i być może coś ci poradzi. 

Lena przypomniała sobie rozmowę w banku i od razu 

odmówiła.  Nie,  banki  dają  pieniądze  i rozdają  parasole 
tylko wtedy, gdy świeci słońce. Kiedy pada deszcz, mają 
tysiące wymówek. 

– To nic nie da. Banki muszą widzieć stałe miesięcz-

background image

ne dochody, a ja nie mogę ich wykazać. 

– Lenko, chcesz znać moje zdanie? 
– Oczywiście. Proszę, bądź ze mną szczera. 
Sylvia  bawiła  się  widelczykiem  do  ciasta,  opierając 

się pokusie wsunięcia do buzi kolejnego kawałka smako-
łyku. 

–  Posłuchaj.  Z jakichś  powodów  twój  ojciec  przeka-

zał ci wielką posiadłość, ale nie majątek w gotówce. Two-
je  oszczędności  i zysk  ze  sprzedaży  drzew  Markusowi 
wystarczą  na  dłuższy  czas.  Posiadłość  jest  zadbana.  Nic 
nie  wymaga  pilnego  remontu.  Nicola,  Aleks  i Daniel  są 
zabezpieczeni.  Możesz  spokojnie  krok  po  kroku  realizo-
wać  swoje  plany.  A ty  co  wyprawiasz?  Szarpiesz  się,  bo 
chcesz  spełnić  oczekiwania  twojego  zmarłego  ojca, 
a nawet nie wiesz, jakie miał oczekiwania i czy w ogóle je 
miał. Zostawił ci posiadłość ze wszystkim, co do niej na-
leży. Zrobił to bez konkretnych wskazań lub zobowiązań 
do  wypełnienia  jakiegoś  planu.  To  ty  sama  wyznaczasz 
sobie jakieś zadania, sama się stresujesz. Spójrz na swoje 
rodzeństwo. Oni robią, co im się żywnie podoba, i są jak 
pączki  w maśle.  Nie  pochwalam  ich  postępowania,  bo 
zdaje się, że spadek nie ma dla nich większego znaczenia, 
poza  finansowym.  Tylko  że  oni  nie  zastanawiają  się,  co 
powiedziałby wasz ojciec albo jak by coś zrobił. 

–  Oni  są  inni.  Ja  chyba  jestem  jak  ojciec  i dlatego 

mam z nimi same problemy. Sylvio, może masz rację, ale 
muszę przecież coś robić, coś musi się wydarzyć. 

–  To  oczywiste.  Ale  wszystko  w swoim  czasie.  Jak 

background image

planowałaś,  zrób  najpierw  remont  w czworakach.  Apar-
tamenty możesz przecież wynajmować w miarę, jak będą 
gotowe. Nie wszystko do razu musi być oddane do użytku 
gości.  Potem  zrobisz  kolejny  krok.  A ty  chcesz  zrobić 
z posiadłości  wielki  plac  budowy  i zamienić  ją  najszyb-
ciej, jak to możliwe, w dochodowe przedsiębiorstwo. Po-
zwól, by sprawy toczyły się własnym rytmem. Nie przy-
spieszaj na siłę. Może przyjdzie ci do głowy jeszcze inny 
pomysł.  Może  wydarzy  się  coś,  czego  nie  da  się  teraz 
przewidzieć. 

– Ale przecież jestem zobowiązana, by... 
Sylvia jej przerwała. 
– Nie da się robić rzeczy niemożliwych. Każdy robi, 

co może. A ja już wiem, co teraz zrobię – roześmiała się. 
– Zamówię drugi kawałek ciasta, ryzykując, że nie wejdę 
w nową spódnicę. 

Lena westchnęła. Czasem chciała być tak praktyczna, 

jak  Sylvia.  To  nie  znaczy,  że  nie  stąpa  twardo  po  ziemi. 
Jest tylko zbyt poważna i sama utrudnia sobie życie. 

– Ty też? – zachęcała ją Sylvia. – Szybko tu ponow-

nie nie przyjedziemy. Jakoś niespecjalnie tęsknię za takim 
napuszonym pseudoświatem. 

– A niech tam! Ja też zjem. Namówiłaś mnie. 
Sylvia pokręciła głową. 
– Nie namówiłam, a przekonałam – tłumaczyła. 

 

 

background image

 
Gdyby  to  Lena  siedziała  za  kierownicą,  zjechałaby 

z trasy  i pojechała  nad  jezioro.  Chciała  przemyśleć  kilka 
spraw.  Może  sprawę  z Thomasem  też  widziała  w złym 
świetle i powinna skorygować swoje myślenie. 

Tymczasem Sylvia dowiozła ją do posiadłości, ener-

gicznie zawróciła, pomachała na pożegnanie i odjechała. 

Spędziły  razem  miłe  popołudnie,  mimo  incydentu 

z winami.  Koniecznie  musi  zadzwonić  do  Friedera,  czy 
mu  się  to  podoba,  czy  nie.  Lena  szła,  wymachując  torbą 
z zakupami, i zamierzała akurat wejść do domu, gdy zau-
ważyła  Nicolę  biegnącą  przez  dziedziniec.  Chyba  na  nią 
czekała. 

– Jesteś wreszcie! – zawołała. – Twoja siostra dzwo-

niła już kilka razy i była dość... rozhisteryzowana. 

– Mówiła, o co chodzi? Coś się stało? Coś z dziećmi? 
Nicola pokręciła głową. 
–  Nie  chciała  mi  powiedzieć.  Najlepiej  od  razu  do 

niej zadzwoń. Dosłownie wychodziła z siebie. 

– Już dzwonię. Na razie. A jeszcze coś, zanim zapo-

mnę. Dzisiaj już nic nie jem. Jestem pełna. Objadłam się 
ciastem. 

– Ale ty nigdy nie objadasz się ciastem. 
– Poza twoją szarlotką. Zadzwonię do Grit.  
Ledwo otworzyła drzwi, gdy znowu odezwał się tele-

fon. Dzwonił przeraźliwie i wytrwale. 

background image

–  Później  do  ciebie  przyjdę.  Opowiem  ci,  jak  było, 

i pokażę skarby, jakie kupiłam. 

Sięgnęła po słuchawkę. Dzwoniła jej siostra. 
– Nareszcie jesteś. Już mnie palce bolą od wykręcania 

numeru do ciebie – powiedziała Grit na powitanie. 

– Co się stało? Coś z dziećmi albo z Holgerem? 
Głos  siostry  niepokoił.  Pomyślała,  że  na  pewno  wy-

darzyło się coś niedobrego. Grit w ogóle nie odpowiedzia-
ła, tylko od razu zapytała: 

– Możesz wziąć dzieci na tydzień? 
Lena nie wiedziała, co powiedzieć. 
– Leno, jesteś tam? 
Grit niczego od niej nie chciała, tylko zostawić u niej 

dzieci. Ale chyba nie z tego powodu była taka rozhistery-
zowana. 

– Tak, jestem. Oczywiście, że wezmę. Już dawno nie 

widziałam Nielsa i Merit. 

– Dzięki Bogu. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś się 

nie zgodziła. 

–  Możesz  mi  opowiedzieć,  co  się  dzieje  i dlaczego 

chcesz wysłać dzieci do mnie? 

– W ich szkole jest akurat remont. Od jutra mają wol-

ne  przez  tydzień.  Cała  klasa  miała  jechać  na  wycieczkę, 
ale  kilkoro  dzieci  ma  jakiś  problemy  żołądkowe 
i wycieczka  została  odwołana.  Opiekunce  dałam  wolne. 
Pojechała na tydzień do przyjaciół w Belgii. 

– A Holger i ty? 
Grit koniecznie chciała zademonstrować swoje zmar-

background image

twienie. 

– Ani słowa na temat Holgera. Właściwie prawie nie 

rozmawiamy.  Tylko  służbowo.  Powiedział,  że  nie  zosta-
nie sam z dziećmi. Jest potwornym egoistą. 

– A ty? 
– No właśnie – zdenerwowała się. – W tym sęk. Ra-

zem  z Moną wybieram się  do  Londynu. Mamy tam zare-
zerwowany pobyt w salonie odnowy biologicznej. Wyob-
raź  sobie,  oferują  tam  kremy  specjalnie  dla  danego  typu 
cery.  Rozumiesz?  Zrobią  krem  wyłącznie  dla  mnie. 
Obłęd, prawda? 

– Tak – odpowiedziała Lena z pełnym przekonaniem, 

ale Grit nie wyczuła sarkazmu w jej głosie. 

– Niestety, to wszystko dość dużo kosztuje, nie tylko 

kremy, cały pobyt. Ale to coś zupełnie wyjątkowego. Cie-
szę się, że Mona coś takiego wyszukała. 

Lena nie wierzyła własnym uszom. To nie może być 

jej siostra, która jeszcze niedawno zachwycała się nowym 
przepisem  na  pieczeń  cielęcą,  a teraz  z powodu  takiego 
głupstwa wywraca świat do góry nogami. 

– Kiedy mam przyjechać po dzieci? 
Grit odetchnęła z ulgą. 
–  Nie  musisz.  Jutro  ci  je  przywiozę.  Odkryłam, 

a właściwie  Mona  odkryła,  że  niedaleko  ciebie,  w Bad 
Helmbach,  jest  sklep,  który  ma  wyłączność  na  sprzedaż 
w Niemczech Fordaniego. 

– A kto to jest Fordani, jeśli można wiedzieć? 
Grit nie mieściło się w głowie, że jej siostra o to pyta. 

background image

–  Nie  wiesz?!  Buty.  To  obecnie  najlepsze 

i najmodniejsze  buty  na  świecie.  Oczywiście  chciałyby-
śmy je zabrać do Londynu. Kto wie, kogo tam spotkamy. 
W końcu  będziemy  się  obracać  w eleganckim  towarzy-
stwie. 

„Na pewno wśród nafaszerowanych botoksem, egzal-

towanych dam”, pomyślała Lena. Głośno zaś powiedziała: 

– Na pewno wszyscy będą nosić te buty. 
–  No  właśnie –  powiedziała  Grit,  znowu  nie  wyczu-

wając  ironii.  –  Dlatego  musimy  je  mieć,  żeby  wszyscy 
widzieli, że też jesteśmy z towarzystwa. 

– Tak, Grit, to cholernie ważne. 
Lena nie miała ochoty dalej rozmawiać z siostrą. Dłu-

żej nie dałaby rady być miła. 

– O której mniej więcej przywieziesz dzieci? – zapy-

tała jeszcze. 

–  Wyjedziemy  wcześnie  rano,  więc  tak  w południe, 

a może  późnym  przedpołudniem  powinniśmy  być  na 
miejscu.  Dziękuję,  że  się  nimi  zajmiesz  i rozumiesz,  jak 
ważny jest dla mnie ten  wyjazd. Na tobie zawsze można 
polegać. Zatem do jutra! 

– Do jutra – powiedziała Lena i odłożyła słuchawkę. 
Ubolewała nad przemianą, jaka zaszła w jej siostrze. 

Grit  zatraciła  własną  osobowość.  Zawsze  twardo  stąpała 
po ziemi. A teraz? Wcieliła się w rolę osoby, która niczym 
nie  różni  się  od  innych.  Nawet  buty  nie  wyróżniały  jej 
z tłumu. 

Fordani. Lena nawet nie słyszała takiej nazwy. 

background image

Cieszyła 

się 

na 

spotkanie 

z siostrzenicą 

i siostrzeńcem. Wzięła torbę z zakupami i poszła do domu 
Nicoli, by pokazać jej swoje skarby. 

–  Co  się  stało?  –  zapytała  Nicola  zatroskanym  gło-

sem. 

– Alarm odwołany – zaśmiała się Lena. – Grit przy-

wiezie  nam  dzieci  na  parę dni, bo  sama  koniecznie  musi 
pojechać  do  salonu  piękności  w Londynie.  Tam  dostanie 
kremy  opracowane  specjalnie  dla  jej  rodzaju  cery  i na 
miejscu sporządzane dla niej. 

– Przecież to zwykłe oszustwo – uniosła się Nicola. – 

Musisz jej to wyperswadować. 

– To niemożliwe. Znasz buty Fordaniego? 
– Co proszę? 
Lena roześmiała się. 
– Zapomnij. Grit obraca się w innym świecie. Nie są-

dzę, abyśmy musiały znać ten świat. 

Nicola podniosła się. 
– Muszę przygotować łóżka dla dzieci. 
Lena machnęła ręką. 
– Masz czas. Przyjadą dopiero jutro. Chodź! Zobacz, 

co  sobie  kupiłam.  Ale  powiedz  szczerze,  co  sądzisz 
o moim zakupie. Inaczej jutro oddam rzeczy do sklepu. 

Nicola usiadła i czekała na pokaz. Lena wyjęła dżinsy 

i koszulki. Nicola była zachwycona. 

 
 
Było południe, kiedy Grit i dzieci dotarły do Fahren-

background image

bach. To przez korki i oczywiście przez to, że późno wy-
jechali. 

Grit  miała  nowy  samochód.  Jeździła  teraz  wspania-

łym terenowym volvo, który pasował do niej jak pięść do 
oka.  Samochód  oczywiście  świetnie  się  prezentował,  ale 
Grit źle w nim wyglądała. Kiedy w swoich szpilkach nie-
malże  wyskoczyła  z samochodu,  wyglądała  zgoła  grote-
skowo.  Grit  jeszcze  bardziej  zeszczuplała  i zrobiła  coś 
z twarzą. To było coś więcej niż botoks. 

Pierwsza podbiegła do Leny ośmioletnia Merit. Była 

podobna do ojca. 

–  Ciociu,  mogę  zostać  u ciebie  cały  tydzień.  Mama 

mówiła, że macie tu zwierzęta, no i psa. 

Hektor przybiegł jak na zawołanie, przyjaźnie szcze-

kając.  Lecz  przerażona  Merit  uczepiła  się  swojej  ciotki, 
a Grit histerycznie krzyczała: 

– Zamknij tego psa! 
– On ci nic nie zrobi – powiedziała Nicola. – Po pro-

stu się cieszy. 

Nicola  chciała  przytulić  Grit,  ale  ta  zrobiła  unik 

i wystawiła  jedynie  twarz,  żeby  dać  udawanego  buziaka. 
Zupełnie jak to się robi w jej towarzystwie. 

Niels  miał  dwanaście  lat  i coś  z postawy  matki.  Wi-

dać  było  po nim,  że  pobyt  na  wsi  w ogóle  mu  nie  odpo-
wiada. Miał nową fryzurę, pewnie taką, jaką teraz należa-
ło mieć. Jego styl ubierania się też się zmienił. Prawdopo-
dobnie matka kupowała mu same drogie rzeczy. 

– Cześć, ciociu – powiedział i powrócił do gry kom-

background image

puterowej. 

– Cześć, Niels – powiedziała Lena. 
Grit westchnęła. 
– Nie miej mu tego za złe. Po prostu jest w trudnym 

wieku. 

–  Zjecie  obiad?  –  zapytała  Nicola,  –  Jest  sznycel  po 

wiedeńsku  ze  smażonymi  ziemniakami  i warzywa. 
Wszystkie dzieci to lubią. 

– Nie lubię warzyw – powiedział Niels. 
– Nie szkodzi. Zostawisz je na talerzu. 
– Lubię sznycle – powiedziała Marit. – Będzie też de-

ser? 

– Oczywiście. Będą lody. Ale tylko dla dzieci, które 

wszystko zjedzą. 

– Ja nie będę jadła – powiedziała Grit. – Wolałabym 

już  pojechać  do  Bad  Helmbach.  Nie  mogę  się  doczekać 
wizyty u Fordaniego. 

– Ale ja mam ochotę na jedzenie – oznajmiła stanow-

czo Lena. – Poza tym nie chcę sprawiać Nicoli przykrości. 
Tak się starała, przygotowując dla nas obiad. 

Grit  nie  miała  odwagi  się  sprzeciwić.  Wyraźnie  bez 

ochoty  dziobała  w talerzu.  W końcu  raczyła  zjeść  trochę 
warzyw. 

Za to Lena jadła z apetytem. 
– Jak dalej będziesz tak jadła, to... w końcu będziesz 

gruba. 

Lena roześmiała się. 
–  Nie  będę.  Tata  też  przez  całe  życie  był  szczupły. 

background image

A jak przytyję, to nic złego się nie stanie. Kiedy wracasz? 
Jutro? 

Grit przerażona załamała ręce. Pierścionki, które mia-

ła na palcach, uderzyły jeden o drugi, a ciężkie bransoletki 
zaczęły pobrzękiwać. 

– Nie, nie! Wracam jeszcze dzisiaj. Przecież jutro le-

cę  do  Londynu.  Dlatego  jedźmy  już.  Po  zakupach 
u Fordaniego możemy jeszcze razem pójść na kawę. 

Grit  odsunęła  talerz.  Lena  zrobiła  to  samo.  Siostra 

wprowadzała taki zamęt, że nie dało się zjeść w spokoju. 

Niels  wyjął  swoją  grę.  Grał  z pełną  buzią,  ale  jego 

matce to nie przeszkadzało. Dzisiaj Lena nie chciała jesz-
cze reagować, ale postanowiła, że jutro zabroni mu grania 
przy jedzeniu. 

Merit  była  grzeczną  dziewczynką.  Cieszyła  się,  że 

Hektor nie odstępował jej na krok. 

– Lubi mnie – powiedziała zadowolona. 
Lena nie chciała odbierać dziecku radości, choć wie-

działa,  że  Hektor  zawsze  trzymał  się  blisko  każdego,  od 
kogo mógł dostać coś dobrego. 

–  Oczywiście,  że  cię  lubi,  malutka  –  powiedziała.  – 

Po obiedzie możesz się z nim pobawić na dworze. 

Merit pokręciła głową. 
– Nie mogę, ciociu. Po obiedzie Nicola i ja będziemy 

smażyć gofry na popołudnie. 

– To jest oczywiście bardzo ważne zajęcie – zaśmiała 

się Lena i zwróciła się do swojej siostry. 

–  Możemy  jechać.  Weźmiemy  mój  samochód.  Jest 

background image

mniejszy. Szybciej znajdziemy miejsce do parkowania. 

Grit nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. 
– Bądźcie grzeczne – upomniała dzieci i poszła za 

siostrą. 

 
 

 

 

background image

 
Sklep  z butami  znajdował  się  niedaleko  hotelu  Par-

kowy.  Kiedy  weszły,  w sklepie  było  już  kilka  klientek, 
które wyglądem i manierami przypominały Grit. Podobnie 
jak ona były wychudzone, nosiły buty na wysokim obca-
sie, dużo biżuterii, we włosy miały wsunięte designerskie 
okulary przeciwsłoneczne. Każda z nich – jakżeby mogło 
być inaczej – miała na ramieniu zwieszoną designerską to-
rebkę, na którą się tak długo czeka. 

Lena  miała  wrażenie,  że  to  jakiś  horror.  Widziała, 

z jaką żądzą kobiety sięgały po buty. 

Grit musiała najpierw zrealizować zamówienie Mony, 

dopiero potem mogła wybrać buty dla siebie. 

Lena spacerowała po sklepie. Nie podobały jej się te 

buty.  Większość  na  wysokim  obcasie  i rzucające  się 
w oczy. Nagle zobaczyła płaskie sandałki, które miały je-
dynie  dwa  skórzane  paski  przyozdobione  czerwonymi 
kamyczkami. Z tyłu był tylko wąski paseczek przytrzymu-
jący but na nodze. 

Wystawiony but był akurat w jej rozmiarze. Przymie-

rzyła  go.  Był  dobry.  Sandały  pasowały  do  jej  nowo  ku-
pionych ubrań. Cena sto dziewiętnaście euro, jak zauwa-
żyła  kątem  oka.  Jeszcze  do  przyjęcia.  Właściwie  było  to 
jedynie  kilka  skórzanych  paseczków,  pominąwszy  małe 
czerwone kamyczki. Poprosiła o odniesienie butów do ka-
sy,  potem  odwróciła  się  do  Grit,  która  z wypiekami  na 

background image

twarzy  przymierzała  jedną  parę  za  drugą.  Obok  niej  pię-
trzył się już niemały stos butów. 

–  Zaraz  padnę  –  westchnęła.  –  Jedne  ładniejsze  od 

drugich. Sama nie wiem, które wziąć. Jak myślisz? 

– Mnie nie pytaj. To niekoniecznie mój styl, chociaż 

znalazłam niebrzydkie sandały. 

–  Znalazłaś  coś  u Fordaniego?  –  zdziwiła  się  Grit.  – 

Nigdy bym nie pomyślała. Sama teraz widzisz, że te buty 
są tak piękne, że nawet ktoś tak rozsądny jak ty nie może 
przejść obok nich obojętnie. 

Wprawdzie Lena nie rozumiała, co to ma wspólnego 

z rozsądkiem, ale nic nie powiedziała. 

Wreszcie  Grit  się  zdecydowała.  Była  zadowolona, 

ekspedientka nie mniej, bo dostanie porządną prowizję od 
takiego zakupu. 

Kiedy szły do kasy, Lena pokazała siostrze buty, któ-

re wybrała. 

–  Ładne  –  powiedziała  Grit  –  ale  za  drogie 

w porównaniu do zakrytych butów. Poza tym niekoniecz-
nie  po  nich  widać,  że  to  Fordani.  Ale  do  ciebie  pasują. 
Zresztą ty i tak nie przywiązujesz wagi do tego, by wszy-
scy od razu rozpoznali, jaką markę nosisz. 

Ekspedientka przerwała ich rozmowę. 
–  Od  pani  poproszę  tysiąc  sto  dziewiętnaście  euro. 

Płaci pani kartą czy gotówką? 

Lena myślała, że się przesłyszała. Ekspedientka chy-

ba się pomyliła. 

– Moje są tylko te sandały – powiedziała. 

background image

Ekspedientka skinęła głową. 
– Tak, wiem. 
– Więc ile mam zapłacić? 
– Tysiąc sto dziewiętnaście euro – powtórzyła ekspe-

dientka. 

– Przepraszam, źle przeczytałam cenę na  metce. Re-

zygnuję  z zakupu.  Tyle  pieniędzy  za  trochę  skóry?  Nie, 
nie jestem skłonna tyle zapłacić. 

– Te kamienie są prawdziwe. 
– To tylko niewielkie odłamki prawdziwych kamieni. 

Przy  takiej  cenie  powinny  to  być  brylanty.  Przepraszam, 
że panią fatygowałam. Te buty są dla mnie za drogie, sta-
nowczo za drogie. 

Grit strasznie się wstydziła za siostrę. Ta sytuacja by-

ła dla niej niezręczna, wręcz kłopotliwa. 

– To w końcu Fordani – westchnęła. 
– To bez znaczenia. Uważam, że są za drogie. 
–  Kupię  ci  je  w prezencie  –  zaproponowała  Grit.  – 

Mam pieniądze. Dla mnie to niewielki wydatek. Sprawisz 
mi radość, przyjmując prezent ode mnie. To podziękowa-
nie za to, że zaopiekujesz się dziećmi. 

–  Dziećmi  zaopiekuję  się  bez  prezentu.  Dziękuję  za 

propozycję,  ale  nie  skorzystam.  Nie  mogłabym  założyć 
takich  butów.  Powinno  się  je  raczej  od  razu  odstawić  na 
wystawę  i podziwiać.  Nie  potrzebuję butów  tylko  do  po-
dziwiania.  Jeszcze  raz  dziękuję  za  propozycję,  ale  nie 
chcę tych butów. Nie za taką cenę. 

Ekspedientka odłożyła na bok pudełko. 

background image

– Jak pani chce – powiedziała. 
Jej głos nie był już taki miły. 
– Łaskawa pani, czy mam liczyć? 
– Tak, proszę. Na te buty poproszę oddzielny rachu-

nek,  ale  zapłacę  za  wszystko  razem  –  powiedziała  Grit 
i wyciągnęła  z torebki  platynową  kartę.  Obracając  ją 
w palcach, powiedziała: – Zapłacę kartą. 

– Oczywiście, proszę pani. 
Ekspedientka  była  tak  uprzejma,  że  przechodziła  sa-

mą siebie. Grit lubiła to. 

Lena mało się nie udusiła. 
– Zaczekam na zewnątrz – powiedziała. 
Wychodząc, usłyszała jeszcze, jak ekspedientka mó-

wi: 

–  Razem  jedenaście  tysięcy  siedemset  dziewięćdzie-

siąt dwa euro. 

Lena  najchętniej  by  zwymiotowała.  Kilka  par  butów 

Grit  kupiła  dla  Mony  i na  pewno  dostanie  zwrot  pienię-
dzy. Jednak nawet po odjęciu tej kwoty, jej siostra wydała 
na siebie fortunę. Na dodatek na buty, a na świecie ludzie 
umierają z głodu. 

Można  się  w życiu  nieźle  urządzić  i tylko  wydawać 

pieniądze. Mimo  wszystko cena tych butów  nijak się ma 
do ich wartości, jeśli nawet są teraz supermodne. Pan For-
dani siedzi pewnie w jakimś pałacu i śmieje się do rozpu-
ku  z wariatek,  które  wydają  majątek  na  jego  buty.  Facet 
umie po prostu sprzedać własny produkt. 

Co  to  za  świat!  Lena  ubolewała,  że  jej  siostra  chce 

background image

żyć właśnie w takim otoczeniu. Dla Leny nie było w nim 
miejsca. Co się z nią stało? Dlaczego jest taka zaślepiona? 
To niemożliwe, że to przez pieniądze ze sprzedaży willi. 
Fahrenbachowie  zawsze  żyli  na  poziomie,  a jej  mąż  od 
zawsze  nieźle  zarabiał.  Już  wcześniej  zapewnił  rodzinie 
wysoki standard życia. Mona, jej zwariowana szwagierka, 
też nie mogła jej zrobić takiego prania mózgu. 

Grit wyszła ze sklepu obładowana torbami. 
– Co ty sobie wyobrażasz, żeby mnie tak kompromi-

tować? – ofuknęła siostrę. 

– Kompromitować? Ciebie? 
– Siebie zresztą też. Co ty sobie myślałaś? 
Lena wzięła od siostry kilka toreb ze sprawunkami. 
– Już ci mówię. Myślałam, że buty kosztują sto dzie-

więtnaście euro. 

– Ale nie Fordani – jęknęła Grit. 
Lena zatrzymała się. 
–  Grit,  nie  chcę  więcej  słyszeć  tego  nazwiska.  Są 

jeszcze inni producenci poza tym Fordanim. Poza kręgiem 
osób, w którym się teraz obracasz, nikt go nie zna, a poza 
kobietami,  do  których  ty  się  niestety  teraz  też  zaliczasz, 
nikt, ale to nikt nie wydałby tyle pieniędzy na buty. Robi 
mi się niedobrze, jak pomyślę, ile wydałaś pieniędzy. Ale 
dajmy temu już spokój. Najwidoczniej nie nadajemy teraz 
na tych samych falach. Bardzo tego żałuję. Zanieśmy tor-
by  do  samochodu  i chodźmy  na  kawę. Spodoba  ci się ta-
ras  w Parkowym.  Jestem  pewna,  że  sprosta  też  twoim 
wymaganiom. 

background image

Ostatnie słowa Lena powiedziała z ironią, ale Grit ko-

lejny raz się nie zorientowała. 

Udało  im  się  zaparkować  niedaleko  hotelu.  Buty 

schowały do samochodu i już po chwili siedziały na tara-
sie. Miały szczęście. Zwolnił się stolik przy balustradzie. 
Grit rozglądała się z zadowoleniem. 

– Ładnie. Goście też niczego sobie. To dobrze, że tu 

przyjeżdżasz, żeby pobyć trochę wśród rozsądnych ludzi. 
Życie w posiadłości musi być przygnębiające. 

– W posiadłości czuję się bardzo dobrze. Jestem tam 

szczęśliwa. Odkąd mieszkam w Fahrenbach, byłam tu tyl-
ko raz. 

– Leno, tak nie można. To nie życie, to jest wegeta-

cja. 

– O nie, wręcz przeciwnie. Pamiętasz Thomasa Sebe-

liusa?  Znowu  pojawił  się  w moim  życiu.  Jestem  z nim 
bardzo, bardzo... 

Grit jej przerwała. 
– Zobacz! Ta rudowłosa kobieta, która akurat weszła 

na taras, ma dokładnie taką torebkę, za którą szaleję. Nie 
uwierzysz, na dostawę trzeba czekać pięć miesięcy. Mona 
staje na głowie, żebyśmy ją szybciej dostały. 

To nie może być Grit! Nie jej siostra Grit! 
Wcześniej  można  było  z nią  przynajmniej  porozma-

wiać, a teraz nie umie nawet słuchać. 

– Co u Holgera? – zmieniła temat. 
Grit wzruszyła ramionami. 
– Sama nie wiem. Schodzimy sobie z drogi. Obydwo-

background image

je działamy sobie na nerwy. 

–  Nie  rozumiem.  Przecież  wcześniej  tak  dobrze  się 

rozumieliście. 

–  Wcześniej  byłam  szarą  myszką,  naiwną  żoną 

i matką.  Teraz  odkryłam  siebie  na  nowo  i wiem,  czego 
chcę.  Chcę  żyć,  chcę  się  bawić.  Holger  zatrzymał  się 
w miejscu. Nie idzie z duchem czasu i postępu. Nawet so-
bie nie wyobrażasz, jak bardzo mnie rozczarował. 

–  A ty  jego.  O ile  go  znam,  to  nie  potrafi  się  teraz 

z tobą dogadać. 

– Trzymasz jego stronę? 
– Nie trzymam niczyjej strony. Mówię tylko, co my-

ślę. Dlatego powiem ci teraz, że smutno mi się robi, jak na 
ciebie patrzę. Zmieniłaś się. 

Grit roześmiała się. 
–  Przez  tę  wieś  masz  mętne  spojrzenie  na  życie. 

Sprzedaj ten chłam i wracaj do miasta. 

– I co miałabym tam niby robić? 
– No cóż, Frieder niepotrzebnie tak bezwzględnie po-

stawił na swoim i wyrzucił cię z firmy. Musisz go zrozu-
mieć.  Przez  tyle  lat  żył  w cieniu  ojca.  Teraz  chce  się  po 
prostu  realizować.  I robi  to.  Nie  wyobrażasz  sobie,  jak 
przebudował  firmę.  Gigantyczna  zmiana.  Zobaczysz  na 
otwarciu. Nie poznasz budynku biurowego. Swój dom też 
całkowicie  przebudował.  Parapetówka  już  się  odbyła. 
Wszyscy na niej byli. 

– Tylko nie ja – zauważyła Lena oschle. 
Nie  była  zła.  Na  pewno  nie  wyjechałaby 

background image

z Fahrenbach dla jakiegoś tam przyjęcia. 

– Leno, przykro mi. Na pewno zapomnieli wysłać za-

proszenie. 

– Grit, na pewno nie zapomnieli. Nie wysłali. Po pro-

stu nie chcieli, żebym była. 

Ten temat był dla Grit bardzo nieprzyjemny. 
– Wiesz... Dobrze, nie będę owijać w bawełnę. Wszy-

scy  mamy  z tobą  mały  problem.  Zamiast  się  cieszyć,  je-
steś  przeciwna  wszystkim  zmianom.  Ty  w ogóle  nie 
umiesz się bawić. Nie umiesz korzystać z życia. Jesteś jak 
ojciec.  Przy  tobie  mamy  wrażenie,  że  nas  ograniczasz. 
Jörg  robi  z zamku  coś  wyjątkowego,  Frieder  ma  własne 
wizje, jak kierować hurtownią. Początkowo chciał się je-
dynie  zadowolić  spadkiem.  Teraz  chce  wszystko  zmie-
niać. Trzeba przyznać, że ostro się zabrał za zmiany. 

Lena nie mogła dłużej słuchać tej gadki. 
–  Grit,  podoba  ci  się  tutaj,  prawda?  –  próbowała 

sprowadzić siostrę na ziemię. 

– O tak, bardzo. 
– W karcie win są wszystkie wina z zamkowej winni-

cy. 

– To cudownie. 
–  Ale  już  niedługo,  kochana  siostrzyczko,  bo  nasz 

brat, ten... ten wizjoner, jest niesolidnym dostawcą i straci 
klienta, jeśli dalej tak będzie postępował. 

– Może nie chce już zaopatrywać małych restauracji. 

Co  mnie  to  obchodzi?  Sama  z nim  porozmawiaj,  ale 
ostrożnie,  bo  Frieder  jest  bardzo  czuły  na  tym  punkcie. 

background image

Jak  jest  rozdrażniony,  to  wyżywa  się  na  Monie.  W ich 
małżeństwie  już  od  dawna  nie  jest  dobrze.  Jak  myślisz, 
dlaczego wysłali Linusa do internatu? Jednym z powodów 
było  na  pewno  dobre  wychowanie,  jakie  chłopcu  tam 
wpoją. Ale to nie wszystko. Wysłali go głównie dlatego, 
że ciągle się kłócą. 

– Ty chyba nie wyślesz dzieci do internatu? 
– Co ci przyszło do głowy? – oburzyła się Grit. 
– Przecież wasze małżeństwo też przechodzi kryzys. 
– Na tym na pewno nie ucierpią moje dzieci. 
Lena smutnym wzrokiem popatrzyła na siostrę. 
– Dzieci zawsze cierpią. Zapomniałaś, jak przeżywa-

liśmy odejście mamy? 

Grit spojrzała na zegarek. 
– Muszę już wracać. Przede mną kawał drogi do do-

mu. 

–  Szkoda,  że  nie  zostaniesz  na  noc.  Chętnie  bym 

z tobą jeszcze pogadała. 

–  Przyjedź do miasta.  Mnie  denerwuje  życie  na wsi. 

Już wcześniej niechętnie tu przyjeżdżałam. 

Przywołała ręką kelnera. Uparła się, że zapłaci rachu-

nek. 

–  Leno,  jeśli  potrzebujesz  pieniędzy,  chętnie  ci  po-

mogę – powiedziała, gdy wychodziły. 

–  Nie  potrzebuję  pieniędzy.  Skąd  ci  to  przyszło  do 

głowy? 

–  Przede  mną  niczego  nie  ukryjesz.  Buty  były  dla 

ciebie  za  drogie,  ale  jesteś  zbyt  dumna,  żeby  przyjąć  je 

background image

w prezencie. 

Lena najchętniej by się roześmiała. To nie może być 

prawda, co mówi jej siostra. 

– Grit, nie chciałam tych butów, bo były za drogie, bo 

nie były warte tej ceny, bo stosunek ceny do usługi nie był 
właściwy. To fakty, których nic nie jest w stanie zmienić. 
Grit, proszę, skończmy ten temat raz na zawsze. 

– Chciałam dobrze. 
Grit była obrażona. 
Lena ustąpiła siostrze. 
–  Daj  spokój.  Nie  kłóćmy  się.  Zaraz  wyjedziesz, 

a nikt  nie  powinien  się  rozstawać  w kłótni.  Mamy  od-
mienne  zdania,  więc  omijajmy  tematy,  w których  się  nie 
zgadzamy. 

Grit w ogóle nie słuchała. 
–  Zobacz,  ta  kobieta  po  drugiej  stronie  ulicy  też  ma 

taką torebkę. Może jest tu jakiś sklep, w którym można ją 
kupić. Zaczekaj, zapytam. 

Przebiegła  przez  ulicę,  zagadnęła  kobietę  z torebką, 

porozmawiały chwilę i wymieniły się wizytówkami. 

Po chwili Grit wróciła. 
–  Niestety  nie  można  jej  tutaj  dostać.  Ale  ta  kobieta 

ma 

zaprzyjaźnionego 

generalnego 

przedstawiciela 

i spróbuje zdobyć ją dla mnie i oczywiście dla Mony. 

–  Chodź  już,  wsiadaj!  –  powiedziała  Lena.  –  Zaraz 

zrobi się późno. Musisz się jeszcze pożegnać z dziećmi. 

Grit zaczęła grzebać w torebce. Wyciągnęła telefon. 
–  Mona?  Dobrze,  że  cię  złapałam  –  powiedziała.  – 

background image

Kupiłam  wszystkie  buty  z listy.  Wyobraź  sobie,  że  przy-
padkowo  poznałam  kobietę,  która  może  załatwi  dla  nas 
torby firmy Marsson. 

Grit zajęła się paplaniem z Moną. A Lena postanowi-

ła zamilczeć. Dopóki Grit się nie zmieni, dalsza rozmowa 
nie miała najmniejszego sensu. 

Po  jakimś  czasie  Grit  skończyła.  Dalsza  część  drogi 

upłynęła w ciszy. Obydwie siostry nie miały sobie nic do 
powiedzenia. 

 

 
 

 

 

background image

 
Zdumiewające,  że  wyjazd  matki  nie  zrobił  na  dzie-

ciach żadnego wrażenia. 

Merit czuła się w posiadłości jak w domu. Bawiła się 

z Hektorem,  chodziła  z Danielem  i Aleksem  do  zwierząt 
lub kręciła się przy Lenie. Czasem podbiegała do niej, za-
rzucała ręce na szyję i wołała, cała w skowronkach: 

– Ciociu, u ciebie jest tak pięknie! Najchętniej zosta-

łabym tu na zawsze. 

Niels  natomiast  był  trochę  zamknięty  w sobie,  jakby 

wyłączony.  Najchętniej  siedział  na  ławce  przed  domem 
i zajmował się graniem. 

Lena wielokrotnie próbowała dotrzeć do chłopca, ale 

bez powodzenia. 

– Tu jest okropnie. Nie chciałem tu przyjeżdżać. 
–  Szkoda,  ale  nic  to  nie  zmieni.  Jakoś  musisz  wy-

trzymać ten tydzień – powiedziała Lena. 

Próbowała  go  też  czymś  zainteresować,  lecz  i tu  nie 

odniosła sukcesu. Nawet przejażdżka łódką nie zrobiła na 
nim wrażenia. 

Tego  przedpołudnia  Merit  z Nicolą  i Aleksem  poje-

chali na zakupy. Niels jak zwykle siedział na ławce przed 
domem. Lena chciała właśnie wyjść do niego i jeszcze raz 
z nim porozmawiać, ale zatrzymała się w drzwiach. 

Daniel rozmawiał akurat z Nielsem. 
–  Musisz  mieć  całkiem  zręczne  palce  –  powiedział 

background image

Daniel. – Skoro możesz tak godzinami bębnić w to głupie 
pudełko.  Powiedz,  nie  nudzi  cię  to?  Mając  takie  ręce, 
mógłbyś zrobić coś innego. 

Niels  nagle  przerwał  grę.  To  był  fakt  godny  odnoto-

wania. 

– A co? – zapytał znudzony. 
–  Mógłbyś  mi  pomóc  w czworakach.  Na  przykład 

przy heblowaniu, wbijaniu gwoździ młotkiem, przy takich 
tam pracach. Przydałaby mi się para sprawnych rąk. 

– Nie znam się na tym. Nie umiem tego robić. 
Daniel machnął ręką. 
– Ktoś taki jak ty mówi takie rzeczy? Wiesz co? Sko-

ro  nawet  ja  trochę  się  na  tym  znam,  ktoś  taki  jak  ty 
z pewnością też to potrafi. 

Nagle Niels wykazał zainteresowanie. 
– Mówisz serio? 
–  Inaczej  nic  bym  nie  powiedział.  Wiem,  na  co  cię 

stać.  Nie  traćmy  czasu  na  głupie  gadanie,  tylko  bierzmy 
się do roboty. 

Niels odłożył grę. 
– No dobrze, skoro tak uważasz, idę z tobą. 
– W takim razie przebierz się – powiedział Daniel. 
– Mam tylko takie ciuchy. Ale nic nie szkodzi, jak się 

ubrudzą. Nie znoszę ich. To mama uważa, że są świetne. 

–  Może  znajdę  dla  ciebie  jakiś  fartuch.  No  więc 

chodź, pomocniku. Jestem ciekaw, co potrafisz. 

Lena dyskretnie im się przyglądała. 
Daniel  i Niels  szli  do dawnych  czworaków.  Zdawało 

background image

się, że prowadzą dość ożywioną rozmowę. 

Zadziwiające,  jak  świetnie  Daniel  radzi  sobie 

z dziećmi.  Nie  podejrzewała  go  o takie  umiejętności.  Na 
szczęście udało mu się odciągnąć Nielsa od gier kompute-
rowych. Nikt wcześniej tego nie dokonał. Nawet Lena. 

Dzieci miały teraz opiekę i zajęcie. Lena postanowiła 

więc  pojechać  do  Markusa  i zapytać,  czy  kupiłby  kilka 
drzew  z jej  lasu.  Jak  mówiła  Sylvia,  nie  powinno  to  sta-
nowić żadnego problemu. 

Wzięła  torebkę  i pobiegła  do  czworaków,  aby  poin-

formować Daniela, że wychodzi. Daniel wyjaśniał akurat 
Nielsowi, jak należy się posługiwać heblem. 

– Daniel, Niels jest na to jeszcze za mały – zawołała, 

gdy zobaczyła, co obydwaj wyprawiają. 

–  Bzdura,  chłopak  sobie  poradzi.  Pozwól  nam  przy-

najmniej spróbować. 

– Jak chcecie, już nic nie mówię. Na razie. 
Wychodząc, usłyszała, jak Daniel powiedział: 
– Kobiety nic nie rozumieją. 
–  To  prawda  –  zachichotał  Niels.  –  Ale  wiesz  co? 

Ciocia Lena jest właściwie w porządku. 

O, co za komplement! Lena była dumna. Najchętniej 

odwróciłaby się i uścisnęła Nielsa. Powstrzymała się jed-
nak.  Kiedy  mężczyźni  są  we  własnym  towarzystwie,  le-
piej  im  nie  przeszkadzać,  nie  mówiąc  już  o okazywaniu 
uczuć. 

Roześmiana pobiegła przez dziedziniec. 
Hektor przyłączył się do niej. Radośnie machał ogo-

background image

nem. Lena go pogłaskała. 

– Nie możesz iść ze mną. Pilnuj domu. 
Gdy pies zrozumiał, że nici ze spaceru i nic nie dosta-

nie, odwrócił się obrażony, odszedł i położył się w słońcu 
na środku dziedzińca. 

 

 

 

background image

 
Wizyta Leny zdziwiła Markusa. Jak przewidziała 

Sylvia,  z kupnem  drzew  nie  było  problemu.  Markus  był 
zainteresowany propozycją Leny. 

– Twój ojciec też mi sprzedawał drzewa. W lesie jest 

jeszcze  sporo  tych,  które  razem  zaznaczyliśmy.  Niestety 
zmarł,  zanim  doszło  do  transakcji.  Jak  chcesz,  pojadę 
z tobą do lasu i pokażę ci je. 

–  Nie,  nie.  Nie  trzeba.  Zetnij  najpierw  te,  które  mój 

ojciec przewidział do wycinki. Kiedy możesz to zrobić? 

– Obejrzę je jeszcze raz i za dwa, trzy tygodnie mogę 

zacząć. 

Lena skinęła głową. 
Chętnie  zapytałaby  jeszcze  o zapłatę.  Na  szczęście 

Markus sam zaczął o tym mówić. 

– Jeśli chodzi o płatność, to możemy robić tak, jak to 

robiłem z twoim ojcem. Po obejrzeniu drzew przedstawię 
ci ofertę, a po ścięciu zapłacę. 

Lena pokiwała głową. 
Kiedy omówili transakcję, Markus powiedział: 
– Szkoda, że ze względu na rodziców Thomas musiał 

tak szybko wyjechać. Nie zdążyłaś się nim nacieszyć. 

Lena westchnęła. 
– No cóż, czasem są takie rzeczy w życiu, których nie 

da się uniknąć. 

Korciło  ją,  żeby  wypytać  Markusa,  czym  zawodowo 

background image

zajmuje  się  Thomas,  jak  wygląda  jego  życie  prywatne. 
Nie uległa jednak pokusie. Po pierwsze, to głupio wypy-
tywać innego mężczyznę o człowieka, którego się kocha. 
Po drugie, miała wrażenie, że dla Markusa jest kimś wię-
cej niż tylko przyjaciółką. Dał jej to do zrozumienia przy 
grillu. Był wprawdzie trochę podpity, ale dzięki temu bar-
dziej rozmowny. Jeśli będzie  miła, a przy tym będzie się 
zachowywać  jak  przyjaciółka,  Markus  nie  przekroczy 
pewnych  granic.  Oznaczało  to  jednak,  że  nie  może  go 
wtajemniczyć w sprawy, które ją najbardziej interesowały, 
czyli te związane z Thomasem. 

– Jak ci się układa z twoją nową dziewczyną? – zapy-

tała. – Pokażesz ją nam kiedyś? 

Markus pokręcił głową. 
–  Nie.  Nie  jesteśmy  już  razem.  To  nie  było  to.  Ona 

oczekiwała  czegoś  innego.  Zresztą,  kiedy  tak  wam  się 
przyglądałem,  tobie  i Sylvii,  pomyślałem,  że  wolałbym 
mieć  kobietę  waszego  formatu.  Jak  to  się  pięknie  mówi, 
rozstaliśmy się za obopólnym porozumieniem. 

Lena położyła dłoń na jego opalonej silnej ręce. 
– Kiedyś znajdziesz tę właściwą. Jesteś przecież przy-

stojnym,  miłym  mężczyzną  z charakterem.  Moja  Nicola 
powiedziałaby: „Każda potwora znajdzie swojego amato-
ra”.  Ona  uwielbia  takie  powiedzonka.  Mówię  ci,  znaj-
dziesz kobietę, która będzie do ciebie pasować. 

Westchnął. 
– Najchętniej... 
To  było  dla  Leny  zbyt  niebezpieczne.  Spojrzała  na 

background image

zegarek i podniosła się. 

–  Markusie,  przepraszam,  muszę  wracać.  Mam 

u siebie przez cały tydzień dzieci mojej siostry. Muszę się 
nimi zaopiekować. 

Markus też się podniósł. 
– Jak wyjadą, to może pójdziemy razem na piwo i coś 

zjeść? 

Kiedy zwlekała z odpowiedzią, Markus dodał: 
– Jak dwoje przyjaciół. Przysięgam na mój honor. Je-

śli chcesz, to możemy pójść do gospody Sylvii. 

–  Świetny  pomysł.  Chętnie.  Zadzwonię  do  ciebie. 

Zresztą odezwę się, jak tylko dostanę twoją ofertę. 

Chciała po przyjacielsku dać mu buziaka w policzek, 

ale powstrzymała się. Uścisnęła mu dłoń. 

– Na razie. Dziękuję, że chcesz kupić ode mnie drze-

wa. 

– Leno, proszę cię. To przecież mój biznes. Odezwij 

się. Już się cieszę na piwko z tobą. 

– Ja też. Na razie! 
Zanim  zniknął  w biurze,  zdążyła  mu  pomachać.  Oby 

Markus nie był zły. Gdyby nie było Thomasa, chętnie bli-
żej by go poznała. Jako mężczyznę, a nie przyjaciela. 

Ale w jej życiu jest Thomas, więc Markus pozo stanie 

jedynie  przyjacielem.  Też  dobrze.  Przyjaciele  są  w życiu 
ważni. 

Czuła jego spojrzenie na plecach, gdy szła do samo-

chodu.  Szybko  wsiadła,  jeszcze  raz  mu  pomachała 
i prędko odjechała. Ile może zarobić na sprzedaży drzew? 

background image

Bardzo ją to ciekawiło. Musi zapytać Sylvię lub przejrzeć 
dokumenty ojca. Na pewno znajdzie tam odpowiedź. 

Zanim  wróciła  do  posiadłości,  skręciła  nad  jezioro. 

Nie było jej tutaj od wyjazdu Thomasa. Dzisiaj miała czas 
i ochotę odwiedzić to miejsce. Zaparkowała przed bramą, 
potem pobiegła prosto na pomost, żeby usiąść na ławce. 

Na szczęście nie potwierdziła się jej obawa, że przyj-

ście tutaj stanie się dla niej bolesne, bo Thomas wyjechał 
i tak wiele rzeczy pozostało niewypowiedzianych. 

Przypomniała  sobie  jego  czułość.  Odczuwała  jego 

bliskość, jakby siedział obok niej. Wspominała wszystkie 
dowody  miłości.  Jest  przecież  dorosłą  kobietą,  która  ko-
cha  i jest  kochana.  Musi  się  uwolnić  od  niedojrzałych 
oczekiwań. Cokolwiek by się wydarzyło w jego przeszło-
ści, nie miało to wpływu na jej miłość. Nieważne też, co 
ona przeżyła i czego doświadczyła w ciągu ostatnich dzie-
sięciu lat. 

Thomas  wróci.  Może  ona  odwiedzi  go  w Ameryce? 

A może  Thomas  na  stałe  przeniesie  się  do  Niemiec? 
A może  to  właśnie  ona  przeprowadzi  się  do  Ameryki, 
chociaż trudno to sobie teraz wyobrazić. 

Musi pozwolić, żeby życie toczyło się swoim torem. 

Musi wierzyć, że wszystko się ułoży. Na nic zda się bunt. 
Może  jedynie  zakłócić  bieg  wydarzeń,  ściągnąć  gromy 
i spowodować niszczącą powódź. 

Marzyła o Thomasie. Na pewno zadzwoni do niej. Ta 

myśl  napawała  ją  niepohamowaną  radością.  Zacznie 
ostrożnie  opowiadać  o swoim  codziennym  życiu,  powie, 

background image

że są u niej Merit i Niels. Może zachęci go w ten sposób, 
żeby opowiedział coś więcej o sobie. 

Lena usłyszała kroki i odwróciła się. 
Jakaś para młodych ludzi wchodziła na pomost, trzy-

mając  się  za  ręce.  Mogli  mieć  tyle  lat,  ile  kiedyś  ona 
i Thomas. Biło od nich szczęście. 

– Przepraszam! – krzyknęła dziewczyna. – Spędzamy 

tu kilka dni urlopu i nie jesteśmy zorientowani. Można tu 
się kąpać czy to teren prywatny? 

– Prywatny – odpowiedziała Lena. 
–  Szkoda.  Takie  cudowne  miejsce  musi  być  czyjąś 

własnością.  Zresztą  jest  ogrodzone.  Przepraszamy  za  za-
kłócenie spokoju. 

Odwrócili się i chcieli odejść. 
– Proszę zaczekać – zatrzymała ich Lena. – Teren jest 

wprawdzie  prywatny,  ale  jeśli  mi  obiecacie,  że  zawsze 
będziecie starannie zamykać  bramę,  możecie tu przycho-
dzić. Możecie też korzystać z łodzi, jeśli oczywiście wio-
słowanie nie jest dla was problemem. Przejażdżka łodzią 
po jeziorze jest naprawdę czymś wspaniałym. 

Dziewczyna  aż  zapiszczała  z zachwytu.  Młody  męż-

czyzna, który do tej pory się nie odzywał, był trochę nie-
ufny. 

– Dlaczego pani to robi? To znaczy, dlaczego jest pa-

ni taka wspaniałomyślna? Przecież nie zna nas pani. 

Lena uśmiechnęła się. 
– Bo kiedyś też byłam młoda i tak bezgranicznie za-

kochana, jak wy teraz, i wiem z własnego doświadczenia, 

background image

jak  cudowne  chwile  można  spędzić  w tym  miejscu 
z ukochaną osobą. 

–  Dziękuję  –  powiedziała  dziewczyna,  promieniejąc 

z radości.  –  Nazywam  się  Lisa,  właściwie  Elisabeth,  ale 
nikt tak się do mnie nie zwraca, a to Torsten. 

Lena roześmiała się. 
– Jestem Lena, a mężczyzna, którego kocham, ma na 

imię Thomas. 

– To ten, z którym była pani tutaj szczęśliwa? 
Lena skinęła głową. 
– I z którym... – zawahała się i opuściła „znowu”, bo 

to wymagałoby dodatkowych wyjaśnień – jestem szczę-
śliwa. 

Wstała z ławki i pokazała im serce z inicjałami T + L. 
– Proszę spojrzeć! Zrobione jakby specjalnie dla was. 

T + L. To chyba jakiś znak. 

W związku Lisy i Torstena to chyba Lisa przejawiała 

inicjatywę. 

–  Ja  też  wierzę  w coś  takiego.  To  dlatego  przekona-

łam Torstena, żeby panią zagadnąć. Co za szczęście, że to 
zrobiłam. Dziękuję, Leno... Mogę tak do pani mówić? 

– Oczywiście. Życzę wam miłego wypoczynku. Mo-

żecie tu przychodzić tak często, jak tylko chcecie. 

Obydwoje  serdecznie  podziękowali.  Lena  zadowolo-

na wsiadła do samochodu i odjechała. 

Historia lubi się powtarzać. Życzyła tym dwojgu, że-

by ich miłość nie doświadczyła tak bolesnej rozłąki. 

Thomas i Lena – Torsten i Lisa. 

background image

Kiedy  Thomas  zadzwoni,  koniecznie  musi  mu  o tym 

opowiedzieć. 

 
 

 

 

background image

 
Lena  w dobrym  humorze  wróciła  do  posiadłości. 

Podbiegła do niej Merit. 

–  Ciociu,  zobacz,  co  dostałam  –  zawołała  i pokazała 

okropną  lalkę  w stylu  Barbie.  –  Zawsze  chciałam  taką 
mieć, ale mama nigdy mi takiej nie kupiła. Dostałam ją od 
Nicoli i Aleksa. 

Radość dziecka była tak  ogromna, że Lena czuła się 

w obowiązku wyrazić swój podziw. 

– Jest piękna. 
–  Dostałam  jeszcze  spodenki  kolarskie,  bermudy 

i dwie  koszulki.  Nicola  mówi,  że  to  rzeczy,  w których 
mogę się brudzić i które dobrze się piorą w pralce. Nicola 
mówi – zachichotała – że na wsi nie można chodzić wy-
strojonym jak koń w cyrku. 

Ten  koń  w cyrku  tak  ją  rozbawił,  że  zaczęła  biegać 

w kółko, podnosić nogi i parskać jak koń. 

– A gdzie jest Niels? 
Merit zatrzymała się i wskazała czworaki. 
– Pracuje z Danielem, ale nam nie wolno tam wcho-

dzić.  Powiedział,  że  to  męska  robota  i małe  dziewczynki 
nie  mają  tu  czego  szukać.  Aleksa  wpuścili,  ale  mnie 
i Nicoli nie. Nie idź tam, bo ci się oberwie. 

Zadzwoniła komórka Leny. To młody Stein, któremu 

Lena zleciła sprzedaż mieszkania. 

–  Nareszcie  panią  złapałem,  pani  Fahrenbach!  – 

background image

krzyknął do słuchawki podekscytowany. – Mam wspania-
łe wiadomości. Znalazłem kupca na pani mieszkanie. Za-
kłady  Variusa  poszukują  lokalu  dla  kadry  kierowniczej, 
która  na  jakiś  czas  przyjeżdża  do  centrali  z różnych  filii 
firmy. 

–  To  wspaniale  –  ucieszyła  się  Lena,  bo  sprzedaż 

mieszkania podreperowałaby jej finanse. 

–  Ale  jest  też  łyżka  dziegciu  w tej  beczce  miodu  – 

przyznał agent. – Nie chcą zapłacić naszej ceny. 

– Ale... 
–  jednak  są  zainteresowani  kupnem  mieszkania 

z pełnym  umeblowaniem.  Są  zachwyceni  wyposażeniem. 
Dają za nie dobrą cenę. Nie wiem... 

Tym razem to Lena mu przerwała. 
– Panie Stein, bardzo się cieszę, ale chyba mam kilka 

dni do namysłu? W weekend będę w mieście, bo odwożę 
siostrzenicę i siostrzeńca. Wtedy możemy się spotkać. Na 
razie nie wiem, czy chcę sprzedać mieszkanie z meblami, 
czy  bez.  Porozmawiamy  o tym,  kiedy  przyjadę.  Nie  bar-
dzo mogę teraz rozmawiać. Dziękuję. Świetna robota. 

Porozmawiali  jeszcze  przez  chwilę,  potem  Lena 

schowała komórkę. 

Merit  wciąż  biegała  w kółko,  naśladując  konia.  Par-

skała z taką siłą, aż Lena przestraszyła się, że dziecko mo-
że doznać szoku tlenowego. 

Kiedy Merit spostrzegła, że jej ciocia skończyła roz-

mawiać  przez  telefon,  zatrzymała  się  i szurając  nogą  po 
ziemi, zapytała: 

background image

– Ciociu, dlaczego nie masz koni? Mam na myśli ko-

nie, na których można jeździć. 

Lena nachyliła się i podniosła dziewczynkę. 
– Jeszcze nie mam, ale kiedyś będę miała. Chodź, coś 

ci pokażę. Boksy dla koni już są. 

Merit zarzuciła Lenie ręce na szyję i przytuliła się do 

niej. 

–  Ciociu,  tak  się  cieszę,  że  mogłam  tu  przyjechać. 

U ciebie podoba mi się dużo bardziej niż w domu. 

– Kochanie, w domu jest zawsze najlepiej. 
Merit pokręciła głową. 
– Kiedyś było fajnie, ale od kiedy mama stała się taka 

dziwna,  już  nie  jest.  Tata  mówi,  że  to  przez  pieniądze 
i przez  to,  że  mama  tak  dużo  czasu  spędza  z ciocią  Mo-
ną... Mama i tata ciągle się kłócą. Uciekam wtedy do mo-
jego pokoju i zatykam uszy, bo nie mogę wytrzymać, gdy 
ktoś się kłóci. 

Takie  słowa w ustach  dziecka?  Lenie  mało  serce nie 

pękło.  Na  ogół  trzyma  się  z daleka  od  kłótni  w rodzinie, 
ale  tym  razem  postanowiła  interweniować.  Porozmawia 
z siostrą,  ze  szwagrem  też.  Powie  im,  jak  bardzo  okale-
czyli dusze własnych dzieci. 

Doszły  do  byłej  stajni.  Lena  pokazał  siostrzenicy 

boksy dla koni. One też wymagały odnowienia. 

– Ciociu, jak nazwiemy twojego konia? 
Na szczęście dzieci szybko zapominały o smutku. Te-

raz dla Merit liczyły się tylko konie. Były ważniejsze niż 
kłótnie rodziców. 

background image

– Większość koni  ma  już  swoje  imiona, kiedy  się je 

kupuje. Są zapisane w ich dokumentach, jak imiona dzie-
ci. Rodziców konia też się tam podaje. 

– A jak imię jest brzydkie? 
–  Można  też  wołać  na  konia  pieszczotliwie,  ale  nikt 

tego nie robi. Jeźdźcy trzymają się z reguły imienia, które 
jest w dokumentach konia. 

– A kto wymyśla te imiona? 
– Imię konia zależy od imienia jego ojca. 
Lena zauważyła, że mała nie może tego pojąć. Posa-

dziła dziecko na belce. 

–  Posłuchaj.  Załóżmy,  że  mama  nazywa  się  Palma, 

tata Pluton. Mają źrebaczka. Jeśli to źrebaczek płci żeń-
skiej, czyli mała klacz, to dostanie imię zaczynające się na 
literkę  „pe”,  na  przykład  Panna.  Jeśli  to  źrebaczek  płci 
męskiej, czyli mały ogier, to jego imię też musi się zaczy-
nać na literkę „pe” i nazywałby się na przykład... – zasta-
nowiła się Lena. 

– Psotnik! – krzyknęła radośnie Merit. – Mógłby się 

nazywać  Psotnik,  bo  jest  przecież  chłopcem.  Ale  to  nie 
jest  do  końca  tak,  ciociu.  Tatuś  też  czasem  mówi,  że  ze 
mnie jest taki mały psotnik, chociaż jestem dziewczynką. 

Do stajni weszła Nicola. 
– Tu jesteście. Wszędzie was szukam. Jedzenie goto-

we. Pośpieszcie się, bo wystygnie. 

Merit zeskoczyła z belki i podbiegła do Nicoli. 
–  Nicola,  ciocia  Lena  niedługo  będzie  miała  konie. 

Wiesz, skąd konie mają swoje imiona? 

background image

Nicola  zaprzeczyła.  Merit  obrazowo  jej  to  wytłuma-

czyła. 

Lena szła za nimi i uśmiechała się. 
Dzieci  są  cudowne.  Ona  też  będzie  miała  dzieci. 

Z Thomasem, mężczyzną, którego kocha. 

Nie  rozmawiali  jeszcze  o dzieciach.  Ale  czy  to  ko-

nieczne? To chyba oczywiste, że ludzie, którzy się kocha-
ją, chcą mieć potomstwo. 

Aleks,  Daniel  i dumny  jak  paw  Niels  wyszli 

z czworaków.  Chłopca  należałoby  najpierw  wsadzić  do 
wanny. Był cały zakurzony i umorusany. Jego twarz pro-
mieniała  radością.  Lena  jeszcze  nigdy  nie  widziała,  żeby 
jej siostrzeniec był taki ożywiony i zadowolony. 

– Ciociu, nie uwierzysz, ile rzeczy potrafię zrobić. Po 

jedzeniu  ci  pokażę.  Zdziwisz  się.  Daniel  powiedział,  że 
mam wrodzony talent. 

Daniel przytaknął. 
– Tak powiedziałem i zdanie podtrzymuję. 
Niels  z dumą  spojrzał  na  Lenę.  Ani  śladu  frustracji, 

ani śladu znudzenia. Niels był teraz pełnym zapału chłop-
cem, który uwierzył we własne umiejętności. 

– Świetnie, Niels. Nie mogę się doczekać. 
Merit  była  zazdrosna.  Nie  podobało  jej  się,  że  cała 

uwaga dorosłych skupiła się na bracie. 

– A ja za to wiem, skąd konie mają imiona – powie-

działa dumnie. 

– Konie śmierdzą – stwierdził Niels. 
– To nieprawda. Ciociu, powiedz mu, że to niepraw-

background image

da. 

– Dzieci, nie kłóćcie się – odezwała się Nicola zdecy-

dowanym głosem. – No, chyba że rezygnujecie z deseru. 

– A co jest? – dopytywała Merit. – Może te lody, któ-

re dzisiaj kupiliśmy? 

– Możliwe. A teraz marsz do domu, myć ręce i siadać 

do stołu. 

Dzieci pobiegły do domu. 
– 

Rozkwitają 

tutaj 

– 

powiedziała 

Nicola 

i z uśmiechem na ustach patrzyła za dziećmi. 

– Wiesz coś o tym, co Daniel zrobił z Nielsem? Prze-

puścił go przez magiel czy co? 

Lena pokręciła głową. 
–  Nie,  znalazł  po prostu  słowa,  które  do  niego prze-

mówiły. 

–  Dzieci  to  dar  od  Boga  –  powiedziała  Nicola,  spo-

glądając na Lenę. – U nas też powinny być jakieś dzieci. 
Na pewno będziesz dobrą matką. 

– Do tego potrzebny jest mężczyzna. 
– Masz przecież Thomasa. 
–  Kochana,  nie  zapominaj,  proszę,  że  niestety  mój 

Thomas mieszka w Ameryce. 

– Chwilowo, ale to się zmieni. Na pewno się zmieni. 
Thomas... Lena z tęsknotą o nim pomyślała. Co może 

teraz robić? 

Ze względu na inną strefę czasową musiała najpierw 

obliczyć, która jest u niego godzina. Nie ułatwiało to kon-
taktów telefonicznych. Przyszło jej do głowy, że przy na-

background image

stępnej rozmowie musi go poprosić o numer stacjonarny. 
Zapomnieli  o tym,  ale chyba  dlatego,  że  z reguły  to  Tho-
mas dzwonił. 

Na  czas  pobytu  dzieci  przyjęło  się,  że  posiłki  jadali 

w domu Nicoli i Aleksa. 

Kiedy weszli do sieni, Nicoli rzuciła się w oczy mała 

paczuszka na komodzie. Nie przywiązała do niej większej 
uwagi, chociaż trochę się zdziwiła, że Nicola i Aleks do-
stali przesyłkę kurierską. 

Lena  poszła  do  łazienki  umyć  ręce.  Dzieci  siedziały 

już  przy  stole  i hałasowały.  Słyszała  ich  śmiech.  Kiedy 
szła do kuchni, znowu spojrzała na paczuszkę. 

–  To  dla  ciebie  –  powiedziała  Nicola,  która  też  szła 

umyć ręce. 

Kiedy Lena chciała się rzucić na paczuszkę, Nicola ją 

powstrzymała. 

– Najpierw jedzenie. Jak dzieci mają się nauczyć za-

sad dobrego wychowania, skoro dorośli dają im zły przy-
kład. 

– Powiedz mi chociaż, od kogo? Od Thomasa? – do-

pytywała Lena pełna nadziei. 

Nicola pokręciła głową. 
–  Nie,  to  z jakiejś  firmy.  Nie  pamiętam  dokładnie. 

Coś na T. Tiffi... albo jakoś tak. 

Nie było to już takie ważne. Skoro przesyłka nie była 

od Thomasa, nie miało znaczenia, co w niej jest. 

– Ciociu, zajęłam ci miejsce – zawołała Merit, kiedy 

zobaczyła Lenę. 

background image

Niels dumnie siedział po jednej stronie stołu  między 

Aleksem  a Danielem.  Najwidoczniej  w towarzystwie 
mężczyzn czuł się dużo lepiej. 

Ponieważ  Nicola  ze  względu  na  zakupy  nie  miała 

czasu  na  wymyślne  jedzenie,  przygotowała  spaghetti  bo-
lognese. Rano zrobiła sos, a makaron szybko się gotował. 

–  Hurra,  spaghetti!  Uwielbiam  –  piszczała  Merit, 

głaszcząc się po brzuchu. 

Po Nielsie też było widać, że się cieszy. Ale ponieważ 

siedział  teraz  z mężczyznami,  nie  wypadało  mu  tak  ży-
wiołowo okazywać radości. Mężczyźni nie pokazują swo-
ich uczuć! 

Lena była szczęśliwa, że dzieci zadowolone. 
Obiad zjedli w ożywionej atmosferze. Hitem były lo-

dy.  Lena  nie  mogła  się  nadziwić,  że  po  niemałej  porcji 
makaronu  dzieci  znalazły  jeszcze  w brzuchu  miejsce  na 
nie mniejszą porcję lodów. 

Może  ze  względów  wychowawczych  powinna  inter-

weniować, ale nie dała rady. Aby pozbyć się poczucia wi-
ny, odpowiedzialność zrzuciła na Nicolę. Ale i ona nic nie 
powiedziała. Przeciwnie, pozwoliła dzieciom zjeść dodat-
kową porcję deseru. 

Aleks i Daniel wypili jeszcze kawę. Niestety nie było 

im dane nią się delektować, bo Niels ich popędzał. Chciał 
szybko wracać do pracy. 

Nicola  obiecała  Merit,  że  z resztek  materiału  uszyje 

ubranka  dla  tej  okropnej  lalki.  Najpierw  musiała  jednak 
pozmywać naczynia. 

background image

Lena została sama. 
– Pójdę do siebie  – powiedziała. – Może coś poczy-

tam. 

– Nie zapomnij o przesyłce – przypomniała jej Nico-

la.  –  Najpierw  chciałaś  ją prawie  rozerwać,  a teraz  wcale 
cię nie interesuje. 

– W porządku. Wezmę ją. Bawcie się dobrze – po-

wiedziała i pomachała Nicoli i Merit. 

Merit przesłała jej buziaczka. 
– Ty też, ciociu. 
Lena sięgnęła po paczuszkę. Była lekka jak na swoje 

wymiary. 

Podrzuciła ją do góry, złapała i spojrzała na nadawcę: 

Tiffany, Nowy Jork... 

Dziwne.  Tiffany  to  sklep  jubilerski  na  Manhattanie. 

Kto  by  nie  pamiętał  filmu  z Audrey  Hepburn  „Śniadanie 
u Tiffany’ego”. Ona sama widziała go kilka razy. Rozczu-
liła  ją  bardzo  wzruszająca  historia  miłosna,  która  na 
szczęście  dobrze  się  skończyła.  Uwielbiała  też  nie  mniej 
wzruszającą  piosenkę  „Moon  River...”.  Teraz  trzymała 
w rękach  przesyłkę  od  Tiffany’ego... Bzdura.  Oczywiście 
nie od Tiffany’ego, tylko ktoś zlecił firmie Tiffany wysła-
nie do niej przesyłki. Tym kimś mógł być tylko Thomas, 
momentalnie zaświtało jej w głowie. 

Usiłowała otworzyć paczuszkę, ale nie było to łatwe. 

Pobiegła  do  domu,  chwyciła  nóż,  rozcięła  opakowanie, 
a potem najzwyczajniej je rozerwała. W piękny turkusowy 
papier,  który  również  nie  zasłużył  na  jej  łaskę  i został 

background image

bezwzględnie  rozerwany,  owinięte  było  turkusowe  pude-
łeczko. W pudełeczku znajdowała się zawinięta w bibułkę 
cudowna  bransoletka  ze  srebra  sterling.  Była  to  jedna 
z tych  bransoletek  z różnymi  zawieszkami.  Znajdowały 
się  wśród  nich  serduszka,  prostokąciki,  kwadraciki 
i owalne  zawieszki  z wygrawerowanymi na  nich  literami. 
Poza T, będącym symbolem firmy, były tam też inne. Le-
na tak długo obracała bransoletkę, aż złożyły się w napis: 
„Lena i Tom – love forever”. 

Wpatrywała  się  w napis,  próbowała  założyć  branso-

letkę,  ale  z powodu  drżących  dłoni  nie  mogła  jej  zapiąć. 
Najpierw musiała się uspokoić. 

Złapała  porwane  opakowanie.  Chciała  je  zmiąć 

i wyrzucić do kosza. Niewiele  brakowało, a przeoczyłaby 
liścik dołączony do paczuszki. Wprawdzie był to jedynie 
niewielki  kartonik  z papieru  czerpanego,  ale  za  to  jakiej 
treści! 

Najdroższa  Leni,  najchętniej  powtarzałbym  ci  to  po 

tysiąckroć  –  dzień  w dzień,  tydzień  w tydzień,  miesiąc 
w miesiąc,  rok  w rok.  Chcę  ci  to  mówić  przez  całe  życie: 
Kocham cię! Twój Tom. 

Chwyciła bransoletkę i razem z liścikiem przycisnęła 

do serca. Jak on to robi, że zawsze udaje mu się ją zasko-
czyć? Jest tylko jedno wytłumaczenie – po prostu bardzo 
ją kocha. 

Lena  wzięła  głęboki  oddech.  Wreszcie  udało  się  jej 

zapiąć  bransoletkę.  Pięknie  prezentowała  się  na  ręce.  Jej 
serce waliło jak oszalałe – z radości, ale przede wszystkim 

background image

z miłości... 

 
 
Lena smacznie spała, kiedy poczuła lekkie łaskotanie 

po nosie. Po chwili usłyszała potężne kichnięcie i radosny 
chichot. Obudziła się. Przez moment mrugała, nie mogąc 
się  odnaleźć.  Przed  sobą  zobaczyła  roześmiane  twarze 
Merit i Nielsa, dzieci swojej siostry, które przyjechały do 
niej na kilka dni. Pobyt w posiadłości sprawiał im wielką 
frajdę. 

–  Dzień  dobry.  Która  to  godzina?  –  zapytała  ciągle 

zaspana. 

– Szósta – powiedział Niels. 
– O tej porze mnie budzicie?! Oszaleliście? 
– Nie, ale pomyśleliśmy, że wstaniemy wcześnie, że-

by się jeszcze nacieszyć pobytem w posiadłości – powie-
dział Niels. – Dzisiaj wracamy do domu. 

– Przecież obiecałam, że wyjedziemy dopiero po po-

łudniu. 

Merit wskoczyła do łóżka i przytuliła się do Leny. 
–  Ciociu,  moglibyśmy  zostać  tu  na  zawsze?  Razem 

z tobą,  Nicolą,  Aleksem,  Danielem  i Hektorem,  no 
i z innymi zwierzętami? 

Lena  pogłaskała  dziewczynkę  po  jedwabistych  wło-

sach. 

– Kochanie, tutaj też musielibyście chodzić do szko-

ły,  a wtedy  posiadłość  nie  byłaby  już  taka  fajna.  W ferie 
czy wakacje zawsze jest tu piękne, ale gdybyście musieli 

background image

tu mieszkać na stałe, zaraz zaczęlibyście narzekać. Wierz 
mi. 

– Ale mama i tata ciągle się kłócą. To wcale nie jest 

fajne. 

Dziewczynka  ciągle  wspominała  kłótnie  rodziców. 

Lena  postanowiła  porozmawiać  z siostrą.  Skoro  Grit  nie 
może  się  dogadać  z mężem,  bo  raptem  stała  się  bogatą 
kobietą  i straciła  rozum  z powodu  pieniędzy,  niech  przy-
najmniej oszczędzi dzieciom rodzinnych awantur. 

Z trudem pohamowała gniew. 
– No więc, co robimy, kochani? Pogadamy czy zjemy 

śniadanie? 

–  Ciociu,  jak  myślisz,  Daniel  już  wstał?  –  zapytał 

Niels. 

Daniel i Niels byli teraz jak papużki nierozłączki. Le-

na nie mogła się nadziwić, że Danielowi udało się dotrzeć 
do  Nielsa  i zainteresować  go  jakąś  pracą.  Kiedy  Niels 
przyjechał  do  posiadłości,  był  znudzonym  i zamkniętym 
w sobie chłopcem. 

– Daniel jest rannym ptaszkiem. Na pewno już wstał. 
– W takim razie pójdę do niego. Na pewno zrobi mi 

jajko  sadzone  i kakao.  Jak  wczoraj.  Musimy  dokończyć 
domek dla ptaków. 

–  Myślałam,  że  skończyliście.  Pokazywałeś  mi  go 

wczoraj. Wyglądał dobrze. 

– Tak, ciociu, w zasadzie jest gotowy, ale chcemy coś 

poprawić.  Daniel  zdradzi  mi  tajemnicę,  jak  zaokrąglić 
i wygładzić kanty. 

background image

–  Już  dobrze,  leć.  Ale  wróć,  gdyby  Daniel  był  po 

śniadaniu lub nie miał czasu przygotować ci czegoś do je-
dzenia. Zgoda? 

Niels uśmiechnął się. 
– Daniel jest przecież moim przyjacielem. Na pewno 

coś mi przygotuje. 

Chłopiec  pomachał  jej  na  pożegnanie  i wyszedł 

z sypialni. 

– A my, ciociu, tak sobie poleżymy. Opowiesz mi da-

lej  historię  o tej  małej  czarownicy,  która  nie  umiała  tań-
czyć  i była  smutna,  bo  nigdy  nie  będzie  mogła  wziąć 
udziału w tańcu czarownic? 

Lena westchnęła. 
Wymyśliła  tę  historię  na  poczekaniu,  bo  nie  miała 

ochoty  czytać  małej  bajek.  Teraz  sama  nie  pamiętała,  co 
jej opowiedziała. 

–  Może  tak  sobie  tylko  pogadamy  albo  opowiem  ci 

inną historię? 

Merit pokręciła głową. 
– Nie, ciociu, chcę historię o małej czarownicy. Ona 

jest taka piękna. Muszę się dowiedzieć, czy pozna czaro-
dziejskie zaklęcie. 

– Czarodziejskie zaklęcie? 
Na  Boga,  co  ona  temu  dziecku  naopowiadała?  Lena 

nie mogła sobie przypomnieć. 

–  No  ciociu,  kiedy  mała  czarownica  była  razem 

z innymi czarownicami na górze czarownic, to nie mogła 
z nimi tańczyć, bo zły kruk ukradł jej kartkę z zaklęciem. 

background image

Lena  coś  sobie  przypomniała.  Wytężyła  pamięć, 

mocno objęła Merit i zaczęła dalej opowiadać: 

– Mała czarownica gorzko płakała... 
–  Nie,  ciociu,  to  już  było.  Potem  przyszedł  do  niej 

mały kotek i ją pocieszał. Zacznij od momentu, gdy cza-
rownica zastanawia się, jak przechytrzyć kruka. 

– No tak. Dobrze, że tak uważnie słuchałaś. Mała cza-

rownica siedziała pod pachnącym dzwonkiem... 

– Pod muchomorem, ciociu – poprawiła ją Merit. 
„Ciekawe,  ile  razy  jeszcze  mnie  poprawi”,  zastana-

wiała się Lena. 

– Skarbie, masz rację, mała czarownica siedziała naj-

pierw pod muchomorem, ale nie podobało jej się to miej-
sce,  więc  przesiadła  się  pod  dzwonek.  Pod  pachnącym 
dzwonkiem lepiej jej się myślało. 

–  Dobrze  zrobiła.  Wolę  dzwonki  od  muchomorów. 

Muchomory są trujące. Ciociu, mów dalej. 

Lena westchnęła. 
– No więc mała czarownica siedziała pod dzwonkiem 

i myślała... 

Lena  miała  nadzieję,  że  Merit  nie  będzie  jej  ciągle 

przerywać  i wystarczy  jej  fantazji, by  opowiedzieć histo-
rię do szczęśliwego końca. 

Pomyślała jeszcze, że gdy odwiezie Nielsa i Merit do 

domu, wstąpi do księgarni i kupi kilka książek dla dzieci. 
Musi  być  odpowiednio  przygotowana  na  ich  kolejną  wi-
zytę. Nie dowierzała możliwościom własnej wyobraźni.

 

 

background image

 
Lena umówiła się z siostrą, że sama odwiezie dzieci. 

Następnego dnia i tak miała spotkanie w mieście. 

Była  zdziwiona,  że  nie  zastała  siostry.  W domu  był 

jedynie szwagier. 

Dzieci radośnie przywitały się z ojcem. 
Niels chwalił się domkiem dla ptaków, a Merit nową 

lalką  i ubrankami,  które  uszyła  Nicola.  Potem  zostawili 
dorosłych i zajęli się swoimi sprawami. 

– Gdzie jest Grit? Przecież dzisiaj rano miała wrócić 

z Londynu. 

Holger wzruszył ramionami. 
–  Przyjedzie  dopiero  jutro  rano.  Pewnie  organizator 

tego  śmiesznego  turnusu  sprzedał  za  mało  kremów 
i innych  cudownych  mazideł,  a w końcu  przedłużył  im-
prezę.  Dla  Grit  i Mony  to  świetny  pretekst,  żeby  zostać 
dłużej. 

Lena  doskonale  rozumiała  jego  sarkazm.  Sama  wi-

działa, jak bardzo zmieniła się jej siostra. To było niepo-
kojące. 

– Nie rozmawiajmy o Grit – powiedział. – Dziękuję, 

że  zaopiekowałaś  się  dziećmi.  Widać,  że  dobrze  się 
u ciebie czuły. 

– Ja też czułam się z nimi dobrze i zawsze chętnie je 

do siebie wezmę. 

Poszła za szwagrem do domu. W przedpokoju stanęła 

background image

jak wryta. 

– Co tu się stało? 
Kiedy  Winckelmannowie  wybudowali  dom,  zmienili 

prawie  wszystkie  meble.  Kupili  porządny,  ładny  zestaw, 
żadne jakieś tam nowoczesne albo wymyślne. Ich dom był 
przytulny, a wystrój wnętrz pasował do Grit i jej męża. 

Teraz  przedpokój  był  prawie  pusty,  zdominowany 

przez  dwa  krzykliwe  obrazy  namalowane  przez  dobrze 
notowanego artystę. Obrazy były potwornie drogie i, zda-
niem  Leny,  po  prostu  ohydne.  Nie  wierzyła  własnym 
oczom.  Coś  takiego  w mieszkaniu  jej  siostry  i szwagra! 
Zupełnie do nich nie pasowały. 

– Obejrzyj salon – dodał Holger. 
Kiedy tam weszła, zrozumiała jego uwagę. 
Kiedyś  pokój  był  urządzony  przytulnie.  Stały  w nim 

piękne meble, trochę antyków, kilka nowoczesnych mebli, 
ale  dobrze  ze  sobą  skomponowanych.  Teraz  salon  spra-
wiał  wrażenie  pustego.  Utrzymany  był  w tonacji  czerni 
i bieli. Pod ścianą stała odrażająca designerska sofa, a nad 
nią na białej ścianie wisiał czerwony obraz. Już sam jego 
widok wywoływał w Lenie agresję. 

W stalowym regale znajdowało się kilka dzieł sztuki, 

które pewnie też kosztowały majątek, choć były zupełnie 
bez  wyrazu.  Lena  interesowała  się  sztuką.  Chodziła  na 
wernisaże. Ale jeśli coś kupowała, to tylko dlatego, że jej 
się  podobało,  a nie,  że  było  akurat  modne.  Salon  stał  się 
teraz  pomieszczeniem  bez  wyrazu,  nic  nie  mówił 
o mieszkańcach domu i ich guście. Był urządzony sztucz-

background image

nie. 

Można 

go 

przyrównać 

do 

ekspozycji 

w ekskluzywnym domu meblowym przygotowanej dla lu-
dzi,  którzy  mają  mnóstwo  pieniędzy  i koniecznie  chcą 
mieć stylizowane wnętrza. 

–  Nie  mogłeś  temu  zapobiec?  To  przecież  nie  jest 

w twoim guście. 

Holger ponownie wzruszył ramionami. 
– Sama wiesz, jak bardzo  Grit się zmieniła. Ona nie 

jest sobą. Na dodatek nasza wspólna szwagier – ka krąży 
nad  tym  domem  jak  zły  duch.  Spadek  nie  przyniósł  nic 
dobrego.  Nikomu  z Fahrenbachów,  chociaż  –  spojrzał  na 
nią i uśmiechnął się – tobie chyba posłużył. Jesteś taka jak 
zwykle i dobrze wyglądasz. 

– Dziękuję. Niestety  masz rację. Grit jest nie do  po-

znania.  Zachowuje  się  jak  kobieta,  która  wbiła  się 
w zupełnie  do  niej  niepasującą  sukienkę,  ale  za  wszelką 
cenę chce ją mieć. O Jörgu prawie nic nie wiem. Podobno 
zorganizował  jakiś  wielki  festiwal.  Nawet  nie  chcę  my-
śleć, ile ta impreza pochłonęła pieniędzy. A mój brat Frie-
der  robi  wszystko,  by  zniszczyć  naszą  markę  i rodzinny 
interes. 

–  Byłoby  lepiej,  gdybyś  została  w firmie  –  powie-

dział. – Powstrzymałabyś go przed robieniem głupstw. 

Lena spojrzała na szwagra smutnym wzrokiem. 
– Nie wiesz, że Frieder mnie zwolnił? 
Holger najwyraźniej nic nie wiedział. 
– Co takiego? 
–  Zwolnił  mnie.  Zaraz  następnego  dnia  po  otwarciu 

background image

testamentu  dał  mi  wymówienie  i kazał  uprzątnąć  biuro. 
Wiesz, jak się wtedy czułam? 

– I ty tak po prostu się zgodziłaś? Przecież miałaś etat 

w hurtowni. 

–  Z prawnego punktu widzenia  Frieder  mógł  tak  po-

stąpić. Dał mi wymówienie z natychmiastowym ustaniem 
obowiązku  świadczenia  pracy,  ale  do  końca  okresu  wy-
powiedzenia  płacił  mi  pensję.  Nie  miałam  żadnych  pod-
staw, żeby się odwołać od jego decyzji. 

Holger był wstrząśnięty. 
– To musiało być dla ciebie straszne. Jak on mógł tak 

zrobić? Jest twoim bratem. 

– Nie powiem, żeby mnie to nie zabolało. Każdy, kto 

niespodziewanie  dostaje  wymówienie,  traci  nagle  grunt 
pod  nogami.  Gorzej,  gdy  takie  rzeczy  dzieją  się 
w rodzinie. Ale co tam! Było, minęło. Jakoś się pozbiera-
łam, choć przyznaję, że rozczarowała mnie postawa Frie-
dera. 

–  Po  czymś  takim  więcej  bym  się  do  niego nie  ode-

zwał – wyrwało się Holgerowi. 

– Jest moim bratem. Nie mogę z nim nie rozmawiać. 

Spójrz na  Grit.  Ona  też  zrobiła  i nadal robi  rzeczy, które 
wcale ci się nie podobają. 

Przez chwilę się wahał. 
– Gdyby nie dzieci, już dawno bym od niej odszedł. 

To nie jest ta sama kobieta, z którą się ożeniłem. Zawsze 
myślałem,  że  jesteśmy  szczęśliwym  małżeństwem 
i odpowiada jej nasz standard życia. Widocznie się pomy-

background image

liłem. Czasem  myślę, że jest chora. Człowiek zdrowy na 
umyśle nie szasta tak pieniędzmi, a przede wszystkim nie 
wydaje na takie bzdety. 

Lena  przypomniała  sobie,  w jaki  szał  zakupów  wpa-

dła jej siostra w sklepie z tymi piekielnie drogimi butami 
jakiegoś  włoskiego  projektanta.  Zapomniała  nawet  jego 
nazwisko. Nie było dla niej czymś wartym zapamiętania. 

– Bardzo bym chciała, żeby się wreszcie opamiętała. 

Chociażby z powodu dzieci. 

–  A ja?  Ja  ją  wciąż  kocham.  Mogę  jedynie  czekać 

i mieć  nadzieję,  że  się  opamięta.  Nawet  nie  można  z nią 
porozmawiać. Każda próba kończy się awanturą. Nie chce 
słuchać żadnych argumentów. Od razu wybucha, kiedy... 

Holger  nie  dokończył  zdania.  Do  salonu  przybiegły 

dzieci. Najpierw Niels, a za nim Merit z lalką w ręce. 

– Tatusiu, ciociu, chodźcie z nami na dwór! Znaleźli-

śmy świetne miejsce na karmnik. I wiecie co? Był już je-
den ptaszek. 

– Owszem, przyleciał, ale od razu odleciał – chichota-

ła Merit. – Pewnie dlatego, że nie znalazł nic do jedzenia. 

Merit złapała Lenę za rękę i wyciągnęła ją na dwór. 
Niels  dumnie  opowiadał  ojcu,  jak  i gdzie  umieścił 

domek dla ptaków. 

Lena była wściekła na siostrę. Grit ma dwoje cudow-

nych, zdrowych dzieci, miłego męża, a ryzykuje szczęście 
rodziny dla powierzchownych i płytkich rzeczy. Niejedna 
kobieta zazdrościłaby jej takiej rodziny. 

Z  reguły  nie  wtrącała  się  w sprawy  innych.  Tym  ra-

background image

zem  zrobi  wyjątek,  a przynajmniej  spróbuje  delikatnie 
wyjaśnić siostrze, że wybrała złą drogę. 
 
 

 

 

background image

10 

 
Lena lubiła kiedyś swoje mieszkanie w mieście. Czu-

ła się w nim dobrze. Wtedy jej świat był uporządkowany, 
żył  ojciec,  a ona  pracowała  w rodzinnej  hurtowni. 
W urządzenie 

mieszkania 

włożyła 

dużo 

serca 

i staranności.  Miała  wrażenie,  że  to  jej  wymarzone 
gniazdko. 

Dziwne,  ale  kiedy  teraz  weszła  do  mieszkania,  nie 

czuła się w nim jak właścicielka, lecz jak osoba oglądają-
ca mieszkanie. 

Postanowiła  trochę  je  przewietrzyć.  Otworzyła  okna 

i drzwi.  Wyszła  na  taras.  Wszystkie  kwiaty  uschły,  aż 
przykro było patrzeć. Nic dziwnego, nikt nie przychodził 
ich  podlewać.  Zaczęła  skubać  suche  listki.  Po  chwili 
uświadomiła sobie, że to bez sensu. Roślin i tak nie da się 
uratować,  a jeśli  będzie  miała  szczęście,  mieszkanie 
wkrótce zostanie sprzedane. Wychyliła się przez balustra-
dę i popatrzyła w dół. Przypomniała sobie, jak bardzo po-
dobał  się  jej  widok  z tarasu.  Był  piękny,  ale  nie  mógł 
konkurować  z widokami  w Fahrenbach.  Czy  to  możliwe, 
że  tak  szybko  zmienia  się  nasz  punkt  widzenia 
i poszerzają horyzonty? 

W  przypadku  Leny  można  to  zrozumieć  dosłownie, 

w przypadku  jej  rodzeństwa  nie.  Po  przejęciu  dużego 
spadku  zmienił  się  ich  standard  życia  W jej  przypadku 
zmienił się krajobraz, który ją otaczał. 

background image

Lena  westchnęła  i wróciła  do  mieszkania.  Z butelką 

wody  od  Holgera  w ręku  chodziła  od  jednego  pomiesz-
czenia do drugiego. 

Agent poinformował ją, że kupiec jest zainteresowany 

mieszkaniem z meblami i całym wyposażeniem, włącznie 
z naczyniami. 

Przyglądała  się  wszystkim  rzeczom  i zastanawiała, 

czy chce je zabrać do Fahrenbach. Początkowo chciała je 
przeznaczyć na wyposażenie apartamentów dla gości. Te-
raz, kiedy nabrała dystansu, pomysł nie wydał jej się do-
bry. Stwierdziła, że żadna z tych rzeczy nie jest bliska jej 
sercu.  Tak  bliskie  stało  się  obecnie  Słoneczne  Wzgórze 
i wszystko z nim związane. 

Zabierze  jedynie  rzeczy  osobiste.  To  naturalne.  Na 

przykład obraz, który dostała od ojca z okazji zdanego eg-
zaminu albo stare angielskie świeczniki ze srebra. Pewnie 
odkryje coś jeszcze przy ponownym przeglądaniu rzeczy. 
Dużo  tego  nie  będzie.  Nie  musi  zamawiać  transportu. 
Wszystko zmieści się w samochodzie. 

Dobrze,  że  nie  będzie  wielkiej  przeprowadzki.  Osz-

czędzi  sobie  stresu  pakowania,  przewożenia,  rozpakowy-
wania. 

Usiadła  w fotelu.  Ilekroć  odwiedzał  ją  ojciec,  siadał 

właśnie w tym miejscu. 

Znowu pożegnanie... 
Po  sprzedaniu  mieszkania  nie  będzie  miała  powodu, 

żeby przyjeżdżać do miasta. Owszem, są tu jeszcze Frie-
der i Grit. 

background image

Ale  Frieder  pozbył  się  jej  z firmy  jak  natrętnej  mu-

chy,  a na  prywatne  uroczystości, na  przykład  z okazji za-
kończenia przebudowy domu, nawet nie została zaproszo-
na.  O imprezie  związanej  z nowym  otwarciem  firmy  do-
wiedziała się nie od niego, lecz od Grit. Pozostałe rodzeń-
stwo zaprosił. Oni byli o wszystkim dobrze poinformowa-
ni,  a Lena  nie  dostała  zaproszenia.  Było  jej  przykro.  Za-
stanawiała się, dlaczego Frieder ją pominął. 

Może  miał  wyrzuty  sumienia?  Zrestrukturyzował 

i przebudował firmę. Wiedział, że Lena tego nie pochwa-
la.  Nie  chciał,  aby  zobaczyła  wszystko  z bliska,  bo  nie 
zniósłby jej krytyki? 

A  może  dlatego,  że  wszystko,  co  mówiła,  za  bardzo 

przypominało mu ojca? Tacie też nie spodobałyby się wy-
czyny  jego  najstarszego  syna.  To  mogła  być  jedna 
z przyczyn.  Kiedy  powiedział,  że  zwalnia  ją  z hurtowni, 
przyznał,  że  w swoim  sposobie  myślenia  i działania  za 
bardzo przesiąkła ojcem. 

Musi  mu  jednak  powiedzieć,  że  popełnia  poważne 

błędy, które szkodzą firmie. Nie może milczeć. Nie może 
się biernie przyglądać, jak doprowadza do upadłości firmę 
o bogatych  tradycjach.  Jednocześnie  zdaje  sobie  sprawę, 
że teraz to jego firma i tylko jego zdanie się liczy, a uwagi 
młodszej siostry są po prostu uciążliwe. Prawdopodobnie 
Jörg nie zaprosił jej z tego samego powodu. Nie zniósłby 
krytyki.  Ona  na  pewno  nie  omieszkałaby  powiedzieć,  że 
urządzanie  drogiej  imprezy  jest  czystym  idiotyzmem 
i najpierw  powinien  się  wdrożyć  oraz  nauczyć  zarządzać 

background image

tak wielką winnicą. 

A jej siostra Grit? 
Do niej nic nie dociera. Nie chce słuchać żadnych rad. 

Żyje  rozrzutnie  i zachwyca  się  wszystkim,  co  próżne, 
płytkie i powierzchowne. Zaniedbuje przy tym rodzinę. 

Lena zaczęła wątpić w siebie. 
Tych  troje  trzyma  się  razem  i żyje  wystawnie.  Nie 

tylko akceptują sposób życia pozostałych, lecz uważają go 
za imponujący. 

Może jej wyobrażenie o życiu nie jest już modne? Ale 

ona nie umie inaczej. Ojciec zawsze był dla niej wzorem 
do  naśladowania.  Jego  dewiza  brzmiała:  „Najpierw  obo-
wiązki, potem zabawa”. 

Z  chęcią  napiłaby  się  teraz  wina.  ‘Niestety  w domu 

go nie było. Pozostała przy wodzie. 

Niezależnie  od  tego,  co  robi  jej  rodzeństwo,  nie  po-

winna się tym aż tak bardzo przejmować. Mimo wszystko 
będzie  interweniować,  jeśli  stwierdzi,  że  sprawy  idą 
w złym  kierunku.  Na  pewno  zadzwoni  do  Friedera 
i powiadomi,  że  przez  niesolidne  dostawy  hotel  Parkowy 
skreśli  go  z listy  dostawców.  Wprawdzie  nie  jest  już 
współwłaścicielką hurtowni Fahrenbach, ale samo nazwi-
sko  do  czegoś  zobowiązuje.  Fahrenbachowie  zawsze 
uchodzili  za  wypłacalnych  i solidnych  partnerów handlo-
wych. 

Wstała,  zapaliła  światło  i jeszcze  raz  przeszła  się  po 

mieszkaniu, w którym kiedyś czuła się tak dobrze, a które 
teraz stało się jej obce. Wszystko było tu ładne, ale nie pa-

background image

sowało do jej obecnego życia. Jej domem i małą ojczyzną 
było teraz Słoneczne Wzgórze i wszystko, co je otaczało. 
Tam  było  jej  miejsce,  w tej  bogatej  w tradycję  posiadło-
ści,  w tej  cudownej  okolicy,  a przede  wszystkim  wśród 
mieszkających tam ludzi. 

Jej  przyjaciółka  Sylvia  bez  oporów  porzuciła  życie 

w mieście  i wróciła  na  wieś,  by  przejąć  po  rodzicach  go-
spodę.  Była  ona  przez  całe  pokolenia  własnością  jej  ro-
dziny.  Mimo  że  skończyła  studia,  była  gotowa  zająć  się 
nią.  Prowadzenie  gospody  wcale  nie  stanowiło  dla  niej 
ujmy na honorze, Markus też wrócił do Fahrenbach, żeby 
przejąć rodzinny tartak. On również skończył studia i miał 
dobrze płatną posadę. Zrezygnował z niej dla tartaku. 

Pielęgnowanie  tradycji  nie  może  być  zatem  złym 

rozwiązaniem. 

Dlaczego  jej  rodzeństwo  odrzuca  tradycję  i chce 

wszystko zmieniać? 

Lena  nie  umiała  odpowiedzieć  na  to  pytanie.  Dalsze 

rozmyślanie  nad  postępowaniem  rodzeństwa  nie  miało 
sensu. Położyła się do łóżka. 

Kwadrans  później,  kiedy  przekręcała  się  na  bok  – 

a zwykle zasypiała na boku – zadzwonił telefon. 

Zapaliła  światło.  Kto  może  dzwonić  o tej  porze?  To 

pewnie pomyłka. Mimo wszystko poszła do salonu, gdzie 
stał  aparat.  Gdyby  spodziewała  się  telefonu,  zabrałaby 
komórkę. 

Odebrała i serce jej zamarło. Dzwonił Thomas. 
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego, że Tom 

background image

zadzwoni do niej na ten numer. Nawet mu go nie podała. 
Nie znał też jej mieszkania w mieście. Właściwie, jakie to 
ma znaczenie? 

Thomas  był  częścią  Fahrenbach.  Tu  się  poznali,  tu 

byli szczęśliwi i tu ponownie się odnaleźli. 

– Wybacz, kochanie, że tak późno dzwonię. To przez 

tę zmianę strefy czasowej... 

– Możesz do mnie dzwonić o każdej porze! – krzyk-

nęła do słuchawki, co zresztą było prawdą. – Tak się cie-
szę, że słyszę twój głos. Od razu mi lepiej. 

Jej słowa go zaniepokoiły. 
– Leni, co się stało? 
– Właściwie nic. Jestem tylko w pożegnalnym nastro-

ju.  Właśnie  sprzedaję  mieszkanie  z całym,  no  prawie  ca-
łym  wyposażeniem.  To  już  koniec  mojego  życia 
w mieście. Ale to nie takie ważne. Dużo bardziej martwią 
mnie stosunki z moim rodzeństwem, które... 

Urwała nagle. Po co mu to mówi? To bez sensu. Od-

kąd Lena i Thomas znowu byli razem, rozmawiali jedynie 
o ich miłości, cieszyli się chwilą, nie myśląc o dniu po-
wszednim. Nic o nim nie wiedziała poza tym, że ją kocha; 
on nic nie wiedział o niej poza tym, że go kocha. 

– Gdzie jesteś? – zmieniła nagle temat. 
– W Vancouver. 
– Co robisz w Kanadzie? 
– Jestem tu służbowo i zaraz jadę dalej. Muszę pole-

cieć  do  Rio,  do  Singapuru...  Za  dużo  wyliczania.  Lenko, 
nie będzie mi łatwo do ciebie zadzwonić, dlatego teraz to 

background image

robię. Cieszę się, że Nicola dała mi ten numer i że cię zła-
pałem.  Spróbuję  się  z tobą  skontaktować,  ale  podejrze-
wam,  że  z dzwonieniem  może  być  trudno.  Chciałem  ci 
tylko  powiedzieć,  że  bardzo  cię  kocham  i żebyś  nigdy 
o tym nie zapomniała. 

Wyjechał służbowo. Czym on się zajmuje? Straszne, 

nawet nie wie, co robi miłość jej życia. Jakże mogłaby te-
raz o to pytać! 

– Leni? – rzucił do słuchawki, gdy dość długo milcza-

ła. 

– Ja też cię kocham – odpowiedziała wreszcie. 
Opowiedział 

jej 

jeszcze, 

jak 

pięknie 

jest 

w Vancouver,  a ona  zapytała  o stan  zdrowia  jego  rodzi-
ców. Czuli się już znacznie lepiej. 

Dziwne,  tak  bardzo  się  kochali,  a rozmowa  jakoś  się 

nie kleiła. Brakowało im wspólnych, codziennych spraw. 
Zapewnienia 

o miłości 

są 

piękne, 

szczególnie 

w połączeniu  z czułymi  pocałunkami  i bliskością.  Na  od-
ległość to tylko słowa. Słowa, które budzą tęsknotę za bli-
skością drugiej osoby. 

Skończyli  rozmawiać.  Lena  czuła  się  samotna.  Była 

smutna.  Spojrzała  na  bransoletkę,  którą  podarował  jej 
Thomas. 

Love forever... 
Zadbał, aby nie zapomniała o jego miłości. 
A  jednak  była  smutna.  Dlaczego?  Może  nie  chce  jej 

czegoś powiedzieć? Może coś ukrywa? To tylko domysły. 
Swoim zachowaniem nie dał jej żadnego powodu do wąt-

background image

pienia. Kiedy los rozdzielił ich na dziesięć lat, cierpiał tak 
samo jak ona. Gdy tylko się dowiedział, że rozdzieliła ich 
obrzydliwa  intryga,  wsiadł  do  pierwszego  samolotu 
i przyleciał  do  niej.  Potem  zafundował  jej  deszcz  róż. 
Spadały z helikoptera na ziemię i ten deszcz nie miał koń-
ca. 

Jeden dowód miłości za drugim. Czego ona oczekuje? 

Gdyby nie wypadek jego rodziców, zdążyliby sobie opo-
wiedzieć o swoim życiu. Miało to być tego wieczoru, kie-
dy dostał wiadomość z Ameryki o wypadku i natychmiast 
zdecydował  się  wracać.  Od  tego  czasu  ciągle  się  z nią 
kontaktował i zapewniał o swoim uczuciu. 

Co się z nią dzieje? 
Bała  się.  Musiała  się  do  tego  przyznać.  Bała  się,  że 

w jego  życiu  może  być  ktoś  lub  coś,  co  nie  pozwoli  im 
być razem. Nie mogła znieść tej myśli. 

Thomas  był  wielką  miłością  jej  życia.  Tak  bardzo 

pragnęła,  żeby  przeniósł  się  do  Fahrenbach  i zamieszkał 
z nią  w posiadłości.  On  nie  wykluczył  takiego  rozwiąza-
nia. Nie mieli po prostu czasu, by poważnie porozmawiać 
o przyszłości. 

Ujęła  bransoletkę  i obracała  ją,  składając  wygrawe-

rowane litery: Lena i Tom – love forever. 

Ściskała  bransoletkę,  jakby  szukała  w niej  siły 

i wsparcia. Zgasiła światło i z bransoletką w dłoni położy-
ła  się  spać.  Długo  nie  mogła  zasnąć.  Tej  nocy  znowu 
przyśnił  jej  się  ojciec.  Już  kiedyś  miała  taki  sen.  Ojciec 
stał po drugiej stronie rzeki i próbował jej coś powiedzieć, 

background image

ale  ona  nie  mogła  go  zrozumieć.  Tym  razem  obok  ojca 
stał Thomas. Też coś do niej mówił, ale ona go nie słysza-
ła. W tym śnie nie było jednak zmurszałej łódki. Nie pró-
bowała  więc  nawet  przedostać  się  do  nich.  Dzieliła  ich 
rzeka.  Dlaczego  żadne  z nich  nie  próbowało  przepłynąć 
na drugi brzeg? 

Płakała przez sen. Zbudził ją własny szloch. Poczuła 

coś  twardego  na  twarzy.  To  bransoletka,  z którą  zasnęła. 
Odłożyła  ją  na  nocną  szafkę.  Ciekawe,  czy  odcisnęła  się 
jej na policzku? Była zbyt leniwa, żeby to sprawdzić. Mu-
siałaby wstać i podejść do lustra, ale jej się nie chciało. 

Odwróciła się na drugi bok i próbowała zasnąć. 
Thomas i jej ojciec... 
Nie chciała się zastanawiać, co ten sen oznacza. Wy-

tłumaczyła sobie, że jej ojciec i Thomas na pewno dobrze 
by się rozumieli. Była o tym przekonana. 

– Thomasie, kocham cię, na zawsze i na wieczność – 

powiedziała cicho i zasnęła, myśląc o nim. 
 
 

 

 

background image

11 

 
Punktualnie  o umówionej  godzinie  zjawił  się  agent 

nieruchomości. 

Lena wzruszyła się, kiedy podekscytowany mówił, że 

znalazł  wypłacalnego  kupca.  Jednocześnie  ubolewał,  że 
nie  udało  mu  się  sprzedać  mieszkania  za  taką  kwotę, 
o jakiej mówiła Lena. 

–  Pani  Fahrenbach,  zrobiłem  wszystko,  co  w mojej 

mocy,  ale  nie  udało  się  –  usprawiedliwiał  się.  –  To  zły 
czas  na  handel  nieruchomościami.  Nie  jest  łatwo  znaleźć 
kupca. Tyle osób przychodziło oglądać mieszkanie, pomi-
nąwszy niedzielnych gości, którzy dla zabicia czasu cho-
dzą  oglądać  mieszkania  i domy  wystawione  na  sprzedaż. 
Dwa małżeństwa były poważnie zainteresowane. Ale jed-
ni  nie  dostali  kredytu,  a drudzy  chcieli  zapłacić  dużo 
mniej  niż  zakłady  Variusa.  Mogę  szukać  dalej,  ale  sama 
pani powiedziała, że zależy pani na szybkiej sprzedaży. 

Lena skinęła głową. 
–  To  prawda,  panie  Stein,  i dlatego  zgadzam  się  na 

sprzedaż. 

Nie mogła  mu  przecież powiedzieć,  że pilnie  potrze-

buje pieniędzy. 

–  Pani  Fahrenbach,  zapewniam  panią,  że  zrobię 

wszystko, by wyciągnąć więcej pieniędzy za wyposażenie 
mieszkania.  Wiem,  jak  bardzo  im  zależy  na  kupieniu 
umeblowanego i wyposażonego mieszkania, dlatego mam 

background image

punkt zaczepienia. 

Agent bardzo się starał. Lena kolejny raz się wzruszy-

ła. 

–  Chciałabym  jeszcze  w tym  tygodniu  załatwić 

wszystko  u notariusza.  Wtedy  nie  musiałabym  przyjeż-
dżać kolejny raz. 

– Nie ma problemu – powiedział Ralf Stein. – Znam 

dobrze  notariusza,  który  sporządza  dokumenty  dla  firmy, 
w której kiedyś pracowałem. Umówię spotkanie. Ma pani 
może jakieś życzenia co do terminu? 

–  Nie.  Nie  mam  tu  żadnych  zobowiązań,  więc  mam 

czas. 

Ralf Stein podniósł się. 
–  W takim  razie  nie  ma  na  co  czekać.  Natychmiast 

skontaktuję  się  z Variusem  i notariuszem.  Jeszcze  w tym 
tygodniu  załatwimy  sprawę.  Dziękuję  pani  za  zaufanie. 
Pierwsze zlecenie zawsze jest swoistym kołem zamacho-
wym,  które  ma  rozkręcić  interes.  Po  pani  spontanicznej 
decyzji  powierzenia  mi  sprzedaży  mieszkania  dostałem 
kolejne zlecenia. Mam też sygnał z Vajciusa, że chcą sko-
rzystać  z moich  usług.  Dzięki  pani  wszystko  dobrze  się 
zaczęło. 

– Cieszę się. Zasłużył pan na to. 
Pożegnali się. 
Sprzeda  więc  mieszkanie,  ale  po  dużo  niższej  cenie, 

niż  się  spodziewała.  Różnica  między  ceną  zakupu 
a sprzedaży  wynosi  aż  dziewięćdziesiąt  tysięcy  euro.  To 
dużo,  ale  kupując  mieszkanie,  słono  przepłaciła.  Już  oj-

background image

ciec ją ostrzegał, że w przypadku sprzedaży nigdy nie do-
stanie  sumy,  jaką  włożyła.  Cóż,  wtedy  za  wszelką  cenę 
chciała  mieć  to  mieszkanie.  Teraz  zobaczyła,  że  jej  upór 
był  nieopłacalny.  Pocieszała  się  myślą,  że  pan  Stein  wy-
negocjuje dobrą cenę za wyposażenie. Zrobiła sobie kawę. 

Postanowiła  zadzwonić  do  brata.  Chciała  ostrzec 

Friedera,  że  wkrótce  straci  klienta,  jeśli  nie  poprawi  za-
rządzania dostawami. 

Wzięła  łyk  kawy,  potem  wybrała  w telefonie  numer 

Friedera.  W słuchawce  słychać  było  najpierw  trzaski, 
a potem odezwał się kobiecy głos: 

– Sekretariat Fahrenbach. Reni Wolters. W czym mo-

gę pomóc? 

Aha,  Frieder  jako  szef  sam  nie  odbiera  telefonów. 

Robi to teraz jego sekretarka. 

–  Dzień  dobry.  Lena  Fahrenbach.  Czy  mogłabym 

rozmawiać z bratem? 

– Jest pani umówiona? 
Przez moment zaniemówiła. 
–  Muszę  być  umówiona,  żeby  porozmawiać 

z bratem? 

– Przykro mi, ale pan Fahrenbach jest bardzo zajęty. 
– Proszę mnie połączyć z bratem. 
Ton  jej  głosu  sprawił,  że  sekretarka,  która  nie  znała 

Leny, wykrztusiła: 

– Chwileczkę, spróbuję... 
Znowu  coś  trzasnęło  w słuchawce  i po  chwili  ode-

zwał się Frieder. 

background image

– Cześć, Leno, co za niespodzianka! 
Cieszy  się?  Jest  zdenerwowany?  Miała  nadzieję,  że 

się cieszy. W końcu jest jego siostrą. 

– Cześć, Friederze! 
– Gdzie jesteś? Na tym pustkowiu? 
– Nie, w mieście. Znalazłam kupca na moje mieszka-

nie,  a poza  tym  odwiozłam  Nielsa  i Merit.  Byli  u mnie 
przez kilka dni. 

–  Tak,  wiem.  Grit  mi  mówiła.  Dlaczego  sprzedajesz 

mieszkanie? 

– Bo mój dom jest teraz w Fahrenbach. 
–  Doprawdy  nikt  z nas  nie  rozumie  twojej  decyzji. 

Jak  możesz  tam  mieszkać?  Nie  lepiej  było  wszystko 
sprzedać i przenieść się do miasta? Nie możesz zaszyć się 
na  tym  odludziu  na  zawsze.  Jesteś  jeszcze  taka  młoda. 
W mieście –miałabyś lepsze możliwości. 

– Jednej z tych możliwości sam mnie pozbawiłeś. Nie 

pozwoliłeś mi dalej pracować w hurtowni. 

Frieder nie chciał, żeby mu o tym przypominać. Miał 

wyrzuty  sumienia.  Wiedział,  że  podle  się  wobec  niej  za-
chował. 

– Lena, to stare dzieje. Nie wracajmy do tego. 
–  Nie  mam  zamiaru.  Sam  mnie  sprowokowałeś. 

Dzwonię  z innego  powodu.  Przez  przypadek  dowiedzia-
łam  się,  że  hotel  Parkowy  w Bad  Helmbach  ma  zamiar 
skreślić  cię  z listy  dostawców,  ponieważ  hurtownia  Fah-
renbach nie jest solidna w dostawach. 

Nie spodobały mu się jej słowa. 

background image

– Nie wtrącaj się do moich spraw – uniósł się. 
– Nie wtrącam się. Chcę cię jedynie ostrzec. W końcu 

każdy  klient  jest  ważny.  Można  go  szybko  stracić, 
a trudno znaleźć nowego. 

– Widzisz,  to  jest  dokładnie to,  co  mi  przeszkadzało 

u ojca.  Te  ciasne  horyzonty.  Jesteś  taka  jak  on. 
W zasadzie  to  dobrze,  że  nie  pracujesz  w firmie.  Nie 
umiesz  myśleć  perspektywicznie. Ojciec  też  tego  nie po-
trafił. To wasze wieczne zwracanie uwagi, krytykowanie, 
upominanie i grożenie palcem. Nie zniósłbym tego dłużej. 
Rozumiesz? Mam własne pomysły, własne wizje. 

– Pamiętaj, że ojciec dzięki tym, jak mówisz, ciasnym 

horyzontom zarabiał pieniądze. Bardzo duże pieniądze. 

– Zarobię jeszcze więcej – odgryzł się. – To wszystko 

czy masz jeszcze jakieś zastrzeżenia? 

–  To  wszystko  –  powiedziała.  –  Ale  niezależnie  od 

tych spraw, chętnie bym się z tobą spotkała. 

–  Przykro  mi,  chwilowo  to  niemożliwe.  Szykuję 

wielkie otwarcie. Zaprosiłem wielu gości, ponad sto osób, 
a ja... 

Urwał nagle, bo uświadomił sobie, że zaprosił ponad 

sto osób, ale zapomniał o własnej siostrze. Poczuł się nie-
zręcznie. 

– Leno... 
–  Nie  chcę  ci  już  przeszkadzać.  Przepraszam,  że 

z powodu takiej błahostki w ogóle do ciebie zadzwoniłam. 
Więcej się to nie powtórzy. 

Czuła  się  mocno  urażona.  Najchętniej  wybuchłaby 

background image

głośnym płaczem, ale nie chciała się kompromitować. 

–  Nie  obrażaj  się.  Nie  chciałem,  żeby  tak  wyszło... 

Nie wysłałem ci zaproszenia, bo wiem, że nie spodoba ci 
się  to,  co  zrobiłem.  Poza  tym  nie  wiedziałem,  że  jesteś 
w mieście.  Otwarcie  jest  w czwartek.  Goście  będą  się 
schodzić  od  jedenastej.  Możesz  wtedy  przyjść...  Ach, 
bzdury opowiadam. Sprawisz mi radość, jeśli przyjdziesz. 

Nic nie odpowiedziała. 
–  Leno,  naprawdę  sprawisz  mi  radość  swoim  przyj-

ściem. Już dawno się nie widzieliśmy. 

– Nie wysilaj się. Może to i lepiej, że nie będę musia-

ła patrzeć, co zrobiłeś z firmą. 

Wściekł się. 
–  Wszystkim  się  podoba.  Nawet  Bank  Regionalny 

mnie wspiera. 

–  Po  co  ci  wsparcie  z banku,  skoro  hurtownia  jest 

w świetnej kondycji finansowej? Przecież firma ma środki 
pieniężne na inwestycje. 

–  Leno,  posuwasz  się  za  daleko.  Nie  muszę  z tobą 

o tym  rozmawiać.  Zatem  do  czwartku.  Zaczynamy 
o jedenastej. Za budynkiem będzie ustawiony namiot. Po-
częstunek zamówiłem u Molaniego. To będzie istna uczta 
nie  tylko  dla  oka.  Jedzenie  od  Molaniego  to  niebo 
w gębie. Do czwartku! 

Rozłączył się. 
Lenie drżała ręka, gdy odkładała słuchawkę. 
Frieder stracił rozum. Opętała go mania wielkości. Co 

on zrobił z majątkiem firmy, którą zapisał mu ojciec? Po 

background image

co mu pomoc banku? 

Poczęstunek dla gości od Molaniego. To luksusowa 

restauracja, gdzie ceny mogą przyprawić o zawał serca. 
Po co to wszystko?! 

Zbył ją, gdy powiedziała o hotelu Parkowym. 
Ciasne horyzonty. Tak nazwał jej sposób myślenia 

i sposób myślenia ojca, który przekazał mu solidną firmę 
przynoszącą ogromne zyski. 

Nie pójdzie na otwarcie. Za nic w świecie. 
Najchętniej  wsiadłaby  od  razu  do  samochodu 

i wróciła do Fahrenbach, do jej małego spokojnego świa-
ta,  do  jej  raju.  Nie  może  tego  zrobić.  Musi  uprzątnąć 
z mieszkania  wszystkie  rzeczy  osobiste.  Zresztą  głupotą 
byłoby 

teraz 

wyjechać 

i wrócić 

na 

spotkanie 

z notariuszem. 

Przyniosła  z kuchni  worek  na  śmieci.  Z szafy  na 

ubrania  wyciągnęła  pierwszą  szufladę.  Przechowywała 
tam  pocztówki,  pamiątki  z wakacji,  plany  miast 
i przewodniki. Nie będzie jej to już potrzebne. Do worka. 

Szybko się zorientowała, że nie jest to właściwy spo-

sób  porządkowania  mieszkania.  Nie  wystarczy  jej  wor-
ków, jak będzie tak robić dalej. 

Była zła, a w gniewie bezmyślnie wyrzuci wszystko 

bez oglądania. 

Musi się uspokoić. Potrzebny jej długi spacer. Zresztą 

i tak  powinna  zrobić  zakupy  na  kolejne  dni.  Przy  okazji 
pójdzie do sklepu. 

Wstała,  spojrzała  na  rzeczy,  które  wyrzuciła, 

background image

i wyciągnęła  z worka  leżące  na  wierzchu  pocztówki 
z Positano.  Spędziła  tam  wspaniały  urlop,  do  którego 
chętnie wracała pamięcią. Pocztówki muszą zostać. Wła-
ściwie  wszystko  powinna  przejrzeć  jeszcze  raz.  Ale  naj-
pierw musi się uspokoić. 

Ciasne  horyzonty.  Co  za  bezczelność  posądzać  ją 

i ojca o ciasne horyzonty myślowe. 

Lena  sięgnęła  po  torbę,  wzięła  klucze,  potem 

z impetem  trzasnęła  drzwiami.  Wciąż  była  wściekła.  Po-
trzebowała świeżego powietrza. 

To  oczywiste,  że  nie  pójdzie  na  otwarcie  firmy. 

Prawdę mówiąc, Frieder wcale nie chciał jej widzieć. Ina-
czej wysłałby jej zaproszenie jak pozostałemu rodzeństwu 
lub  przynajmniej  zaprosił  na  początku  rozmowy  telefo-
nicznej.  Teraz  nie  miał  po  prostu  innego  wyjścia.  Lena 
była w mieście, wiedziała o uroczystości, więc zaprosił ją 
od niechcenia. Czuła się jak ktoś, kto nie był godny głów-
nej  nagrody,  więc  na  otarcie  łez  dostanie  nagrodę  pocie-
szenia. 

Oparła się o ścianę windy. Łzy napłynęły jej do oczu. 

Przepaść  między  nią  a jej  rodzeństwem  była  coraz  więk-
sza. Coraz mniej się rozumieli, coraz bardziej oddalali się 
od siebie. A przecież są rodziną. Czyja to wina? Jej? Jest 
nudna? Ograniczona? Małostkowa? 

Lena  wierzyła,  że  się  nie  zmieniła.  To  Frieder,  Jörg 

i Grit zmienili się nie do poznania. 

Dlaczego? 
Fahrenbachom zawsze żyło się dobrze. Mieli świetne 

background image

warunki  bytowe  i bardzo  dużo  pieniędzy,  lej  ojciec  był 
hojny, ale nie rozrzutny. 

Nigdy  nie  podcinał  skrzydeł  swoim  dzieciom.  Pró-

bował  je  wychować  na  porządnych  ludzi,  wpoić  im  sza-
cunek do pewnych wartości, nauczyć poczucia obowiązku 
i rozsądnego podejścia do życia. Ogromną wagę przywią-
zywał  do  tego,  żeby  dzieci  miały  poczucie  stabilności 
i znały swoją wartość. 

Skąd  więc  teraz  u jej  rodzeństwa  ta  nieokiełznana 

chęć używania życia i rozrzutność? 

Lena w żaden sposób nie umiała sobie tego wytłuma-

czyć. 

Jedyne, co jej przyszło do głowy, to spostrzeżenie, że 

odziedziczyła  charakter  po  ojcu,  a jej  rodzeństwo  wdało 
się w matkę. Ich matka zawsze miała wielki apetyt na ży-
cie. Nieustannie szukała wrażeń, aż wreszcie została żoną 
argentyńskiego multimilionera. A może już miliardera? 

Lena  nie  chciała  się  nad  tym  zastanawiać.  Jakie  to 

miało znaczenie? 

Matka  wybrała  życie  w luksusie  i dla  takiego  życia 

porzuciła dzieci. 

Im  mniej  myślała  o matce,  tym  mniej  bolała  prze-

szłość. 
 

 

background image

12 

 
W  ciągu  kolejnych  dni  Lena  zajmowała  się 

uprzątnięciem z mieszkania osobistych rzeczy. 

Sprzedaż  wreszcie  została  poświadczona  notarialnie, 

więc nie było odwrotu. 

Ralf Stein, agent nieruchomości, naprawdę się posta-

rał.  Za  wyposażenie  mieszkania  kupiec  zapłacił  więcej, 
niż się spodziewała. Postanowiła, że gdy już urządzi apar-
tamenty  dla  gości,  odwdzięczy  mu  się  darmowym  poby-
tem w Fahrenbach. 

Nadszedł  dzień  wielkiego  otwarcia  u Friedera.  Lena 

trzymała się swojego postanowienia i nie zamierzała sko-
rzystać z jego wątpliwego zaproszenia. Ale zadzwoniła do 
Grit,  żeby  jej  przypomnieć  o imprezie,  i dodała,  że  Jörg 
przyjeżdża z Francji. Już tak długo go nie widziała. Kiedy 
nadarzy się kolejna okazja, żeby spotkać się we czwórkę? 
Z pewnością nieprędko. 

Lena  nie  planowała  żadnego  udziału  w przyjęciu, 

więc nie miała nic eleganckiego do ubrania. Była przeko-
nana,  że  jej  szwagierka  Mona  i siostra  Grit  odpicują  się 
jak na święto lasu. 

Wybrała  wąską,  czarną  sukienkę  z lnu.  Pasowała  do 

niej i podkreślała jej figurę. Założyła odkryte buty na wy-
sokim obcasie, które na szczęście znalazła w rzeczach po-
zostawionych  w mieszkaniu.  Rozczesała  swoje  blond 
włosy, nieznacznie podkreśliła oczy czarnym  tuszem, po-

background image

malowała  usta  i skropiła  się  ulubionymi  perfumami.  Go-
towe. Była zadowolona ze swojego wyglądu. 

Wyjechała trochę wcześniej. Za budynkiem hurtowni 

Frieder kazał rozstawić namiot, a to oznaczało, że mogły 
się  pojawić  problemy  z zaparkowaniem.  Mimo  że  była 
dość  wcześnie,  miała  problem  ze  znalezieniem  wolnego 
miejsca.  Chyba  większość  gości  była  już  na  miejscu. 
Wszystkie okoliczne parkingi były pełne. 

Zostawiła  samochód  dość  daleko  od  hurtowni,  więc 

niemały  kawałek  musiała  przejść  pieszo.  Nie  widziała 
w tym żadnego problemu. 

Hurtownia Fahrenbach mieściła się w secesyjnej wil-

li.  Kiedy  podeszła  bliżej  budynku,  zauważyła,  że  zdjęto 
stary  szyld  firmy.  Nad  wejściem  wisiał  nowy  napis. Wy-
grawerowane  w szlachetnej  stali  współczesne  litery  ukła-
dały się w nazwisko Fahrenbach. Frieder zrezygnował ze 
starego  szyldu  hurtowni.  Zresztą  nigdy  mu  się  nie  podo-
bał. 

Zwykłe  „Fahrenbach”  na  szyldzie  mogło  oznaczać 

wszystko  i nic.  Poza  tym  współczesny  kształt  liter  wy-
grawerowanych  w jeszcze  bardziej  współczesnej  szla-
chetnej stali nie pasował do stylu willi. 

Lena nie chciała się tym denerwować. Co ją to intere-

suje. 

Ciągle  nadchodzili  goście  okazujący  przy  wejściu 

swoje zaproszenia. 

Lena  była  już  prawie  przy  wejściu.  Do  jej  uszu  do-

biegł  gniewny  głos  starszego  mężczyzny  ubranego 

background image

w szykowny,  ciemnoszary  garnitur.  Od  razu  było  widać, 
że to garnitur szyty na miarę. 

– Proszę mnie na chwilę wpuścić do pana Fahrenba-

cha. Co to ma znaczyć? Jakie zaproszenie? 

–  Przykro  mi.  To  impreza  zamknięta.  Wejście  tylko 

za okazaniem zaproszenia. 

Lena poznała ten głos. Po kilku krokach stała już ob-

ok zdenerwowanego mężczyzny. 

– Pan Brodersen. Dzień dobry. Co za niespodzianka. 
Mężczyzna  spojrzał  w bok.  Ucieszył  się  na  widok 

Leny. 

– Pani Leno, dlaczego nie mogę wejść? 
– Mój brat całkowicie przebudował firmę i dzisiaj jest 

wielkie otwarcie – wyjaśniła mu. – Nie dostał pan zapro-
szenia? 

– Nie – warknął. – Gdybym wiedział, co tu się dzieje, 

nie  przyszedłbym.  Muszę  poważnie  porozmawiać  z pani 
bratem. To nie potrwa długo. 

Lena usiłowała ukryć zdziwienie. 
Od  kilkudziesięciu  lat  Brodersen  był  partnerem  han-

dlowym  hurtowni.  Zawsze  robili  z nim  dobre  interesy. 
Dlaczego Frieder go nie zaprosił? 

– Wejdziemy razem, panie Brodersen. 
Wzięła go pod rękę. Niestety ją też zatrzymano. 
–  Proszę  pokazać  zaproszenie  –  powiedziała  jakaś 

młoda dziewczyna. 

– Nie mam. 
–  W takim  razie  nie  może  pani  wejść.  Bardzo  mi 

background image

przykro. 

– To naprawdę imponujące, jak poważnie traktuje pa-

ni swoje obowiązki, ale jestem siostrą pana Fahrenbacha, 
a ten  pan  jest  jednym  z naszych  najstarszych  partnerów 
handlowych.  Dlatego  proszę  się  odsunąć  i pozwolić  nam 
przejść. 

Kobieta niezdecydowana patrzyła na tych dwoje, któ-

rzy chcieli wejść bez zaproszenia. 

–  Nigdy  tu  pani  nie  widziałam.  Ostatecznie  każdy 

może powiedzieć, że jest siostrą czy bratem pana Fahren-
bacha. Niestety... 

Kobieta nie dokończyła, bo właśnie w tym momencie 

Lena zobaczyła swojego brata idącego przez hol z jakimś 
mężczyzną i krzyknęła: 

–  Frieder!  Czy  możesz  sprawić,  żeby  nas  wreszcie 

wpuszczono? 

Kiedy  zobaczył  siostrę,  uśmiechnął  się,  ale  gdy  jego 

wzrok  zatrzymał  się  na  starszym  mężczyźnie,  uśmiech 
zniknął z jego twarzy. 

Mimo wszystko podbiegł do drzwi. 
–  W porządku  –  powiedział  do  młodej  kobiety.  – 

Świetnie,  że  przyszłaś  –  zwrócił  się  do  siostry.  –  Dzień 
dobry, panie Brodersen... 

Lena  już  wiedziała,  że  Frieder  celowo  nie  zaprosił 

pana Brodersena. Teraz czuł się niezręcznie. 

–  Przykro  mi,  że  wpadam  jak  bomba.  Gdybym  wie-

dział, że ma pan dzisiaj uroczystość, z pewnością bym nie 
przyszedł.  Byłem  akurat  w mieście  i chciałem  wykorzy-

background image

stać okazję, żeby z panem porozmawiać. 

– To nie jest najlepszy moment... 
– Proszę mi dać pięć minut. 
Gość,  którym  zajmował  się  Frieder,  poszedł  dalej. 

Lena też chciała odejść, ale pan Brodersen ją przytrzymał. 

–  Niech  pani  zostanie,  Leno.  Pani  też  mam  coś  do 

powiedzenia, bo nie jestem zadowolony z pani pracy. 

Frieder zaprowadził ich do małego pomieszczenia za 

recepcją. Ruchem ręki dał znać, by usiedli. 

Pan Brodersen wolał stać, więc Lena też nie siadła. 
– Najpierw pani, Leno. Jestem bardzo rozczarowany. 

Wcześniej 

regularnie 

otrzymywałem 

informację 

o kampaniach  reklamowych  moich  produktów,  sprzedaży 
i tak  dalej.  Od  śmierci  pani  ojca  nie  dostałem  już  żadnej 
informacji. Uważa pani, że to zbyteczne? 

Zanim  Lena  zdążyła  coś  powiedzieć,  odezwał  się 

Frieder: 

– Moja siostra już nie pracuje w firmie. 
– Ale chyba ktoś przejął jej obowiązki. 
– Panie Brodersen, owszem wysyłaliśmy takie infor-

macje  do  klientów,  ale  uważam,  że  były  zbyteczne. Wy-
starczy, że co miesiąc otrzymuje pan dane o sprzedaży. 

– Sprzedaż... No właśnie. Dobrze, że poruszył pan tę 

kwestię. To jest właściwy powód mojej wizyty. Za cza-
sów pańskiego ojca odnotowałem wzrost sprzedaży. Od-
kąd pan przejął firmę, najpierw nastąpiła stagnacja, 
a potem spadek sprzedaży. Panie Fahrenbach, to jedynie 
świadczy o złym zarządzaniu. To nie do zaakceptowania. 

background image

–  Panie  Brodersen,  nie  pomyślał  pan,  że  przyczyna 

może  tkwić  w pańskich  produktach?  Nie  produkuje  pan 
niczego  nowego.  Kto  dzisiaj  kupuje  alkohol  o nazwie 
Ogień wybrzeża albo Światło wydm. Te trunki nie pasują 
do nowych czasów. 

Hubert Brodersen poczerwieniał z gniewu. 
–  Obydwa  trunki  są  produkowane  od  ponad  stu  lat 

według  rodzinnej  receptury.  Nie  da  się  ich  z niczym  po-
równać.  Są  ponadczasowe.  Nawet  za  sto  lat  będą  czymś 
wyjątkowym,  jak  pan  więc  wytłumaczy  wysokie  obroty 
w sprzedaży za czasów pana ojca? Coś panu powiem. Pa-
na ojciec był wierny tradycji. Pod każdym względem. 

Frieder wzruszył ramionami. 
– Ja jestem po prostu inny. 
Hubert  Brodersen  wpatrywał  się  w młodego  Fahren-

bacha. 

–  Jeśli  nie  poprawi  pan  sprzedaży  moich  produktów 

przynajmniej  do  poprzedniego  poziomu,  to  odbiorę  panu 
licencję na ich dystrybucję. 

– Proszę bardzo, panie Brodersen. Przecież nie mogę 

sprzedawać produktów, których sam bym nie kupił. 

Pan Brodersen wziął głęboki oddech. 
– W porządku. Naszą współpracę uważam za zakoń-

czoną. Powodzenia. 

Odwrócił  się  i zdecydowanym  krokiem  wyszedł 

z pomieszczenia. 

– Tak nie wolno! – krzyknęła Lena. 
–  Wolno.  Cieszę  się,  że  mam  to  już  za  sobą.  Niech 

background image

kto inny sprzedaje te starocie. 

Lena  zostawiła  brata  i szybko  wybiegła  za  mężczy-

zną. 

– Panie Brodersen, niech pan zaczeka – wołała. 
–  Nie  możemy  się  tak  rozstać.  Nie  po  tylu  latach 

współpracy. 

Zatrzymał go jej błagalny ton. 
– Dlaczego nie pracuje już pani w firmie? Robiła pani 

świetną robotę. 

– Mój brat postanowił pójść własną drogą. Nie byłam 

mu  już potrzebna. Poza tym ojciec zapisał  mi posiadłość 
Fahrenbach, z czego bardzo się cieszę... Panie Brodersen, 
po drugiej stronie jest małe bistro. Może usiądziemy tam 
i czegoś się napijemy? 

Lena  chciała  go  udobruchać.  Miała  nadzieję,  że  jej 

brat  i pan  Brodersen  dojdą  do  porozumienia.  Frieder 
w żadnym wypadku nie może sobie pozwolić na stratę ta-
kiego  partnera.  Mieli  licencję  na  sprzedaż  produktów 
Brodersena na giełdzie i w sieciach handlowych, nie mó-
wiąc już o małych odbiorcach. Sprzedaż wódek Broderse-
na przynosiła niemały zysk. 

– Dobrze, ale robię to tylko dla pani. 
Lena odetchnęła z ulgą. 
Usiedli i zamówili kawę. Lena próbowała wstawić się 

za bratem. Przekonywała pana Brodersena, że Frieder mu-
si  się  najpierw  wdrożyć,  że  przebudowa  całkowicie  go 
pochłonęła  i tak  dalej.  Co  chwila  wymyślała  nowe  argu-
menty, by usprawiedliwić brata. 

background image

–  Droga  pani  Leno,  to  miło,  że  staje  pani  w obronie 

brata,  ale  niech  pani  posłucha.  Nie  chodzi  tylko 
o załamanie sprzedaży. Pani brat nie odpowiadał na moje 
pisma  i faksy,  nie  oddzwaniał.  Zresztą  powiedział  jasno 
i wyraźnie, że nie jest zainteresowany moimi produktami. 

– Zmieni zdanie, panie Brodersen. Przekona się pan. 

Proszę nie brać jego słów na poważnie. Frieder już wiele 
lat  temu  zabiegał  o wycofanie  z oferty  naszej  Fahrenba-
chówki. 

– On zupełnie nie rozumie, co to tradycja. 
Hubert Brodersen wypił łyk kawy. 
–  Nie  mówmy  o pani  bracie.  Porozmawiajmy 

o czymś  przyjemniejszym.  Jak  się  pani  wiedzie?  Co  pani 
porabia na Słonecznym Wzgórzu? 

Lena zaczęła opowiadać. Znała pana Brodersena dość 

długo, więc nie miała obiekcji, by mu powiedzieć o tym, 
że  ojciec  zbudował  nowoczesną  destylarnię,  że  chciała 
wznowić  produkcję  Fahrenbachówki,  ale  niestety  ojciec 
nie  zostawił  receptury,  że  zastanawia  się,  jak  zarobić  na 
utrzymanie posiadłości, bo w żadnym wypadku nie sprze-
da  ani  kawałka  ziemi.  Opowiedziała  mu  o sprzedaży 
mieszkania,  żeby  mieć  pieniądze  na  urządzenie  aparta-
mentów dla gości. 

– Pani Leno, ojciec byłby z pani dumny – powiedział. 

– Sam bym się cieszył, gdybym miał taką córkę. Świado-
mą  tradycji,  w której  wyrosła,  twardo  stąpającą  po  ziemi 
i pracowitą. 

Zaczerwieniła się, kiedy ją tak chwalił. 

background image

– Dziękuję, panie Brodersen. 
Dość długo mieszał kawę i się zastanawiał. Nagle od-

łożył łyżeczkę. 

–  Pani  Leno,  chce  się  pani  zająć  dystrybucją  moich 

produktów? 

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. 
– Panie Brodersen... 
– Tak właśnie zrobimy – zapalił się pan Brodersen. – 

Zna  się  pani  na  rzeczy,  a ja  znam  panią  od  dziecka.  Ma 
pani w sobie olbrzymi potencjał i... moja droga, potrzebu-
je  pani  pieniędzy.  Zamiast  rozglądać  się  za  nowym  dys-
trybutorem,  spróbuję  z panią.  Przynajmniej  wiem,  na 
czym stoję. 

– Panie Brodersen, nie wiem, co powiedzieć. 
Lena była zupełnie zaskoczona i skołowana. 
Propozycja  Brodersena  od  razu  rozwiązałaby  część 

jej  problemów.  Ale  był  jeszcze  ten  nerwus  Frieder.  Naj-
pierw spróbuje ich pogodzić. Friederowi nie wolno zrezy-
gnować z kury znoszącej złote jajka. Sprzedaż produktów 
Brodersena to jak wygrana na loterii. 

– Niech się pani po prostu zgodzi – zachęcał ją. 
–  Panie  Brodersen,  to  wspaniała  propozycja,  szcze-

gólnie dla kogoś w mojej sytuacji, ale to niemożliwe. Nie 
mogę sprzątnąć bratu sprzed nosa lukratywnego interesu. 
Tak się nie robi. 

– Nic takiego pani nie robi. Pani brat wyraźnie dał mi 

do zrozumienia, że nie jest zainteresowany dalszą współ-
pracą, bo moje produkty nie przystają do nowych czasów. 

background image

–  Jestem  przekonana,  że  mój  brat  nie  zdawał  sobie 

sprawy, co  mówi. Hurtownia Fahrenbach i firma Broder-
sen są nierozłączne. 

– Lena Fahrenbach też brzmi dobrze – wtrącił. 
Widział,  jak  Lena  walczy  ze  sobą.  Nerwowo  bawiła 

się łyżeczką. Wyciągnął rękę i położył na jej prawej dłoni. 

–  Pani  Leno,  lojalność  dobrze  o pani  świadczy.  Je-

stem przekonany, że nikt, włącznie z pani bratem, nie za-
chowałaby  się  tak  jak  pani.  Jeśli  pani  chce,  to  proszę 
z nim  porozmawiać.  Z góry  wiem,  że  nie  będzie  chciał 
sprzedawać  moich  produktów.  Zdzwonimy  się.  Zna  pani 
mój numer. Daję pani dwa tygodnie do namysłu i liczę na 
to,  że  się  pani  zgodzi.  Zobaczy  pani,  będzie  nam  się 
świetnie  współpracować,  jak  z pani  ojcem.  Kiedy  żył, 
każdy był dumny ze współpracy z hurtownią Fahrenbach. 

Wstał, przywołał kelnerkę, zapłacił i położył dłoń na 

ramieniu Leny. 

–  Drogie  dziecko,  lojalność  to  piękna  cecha,  ale  są 

w życiu sytuacje, kiedy trzeba pomyśleć o sobie. Proszę to 
mieć  na  uwadze.  Nie  musi  się  pani  czuć  odpowiedzialna 
za brata i wykonywać za niego brudnej roboty. Jest doro-
sły  i sam  odpowiada  za  swoje  czyny.  Muszę  już  iść.  Do 
widzenia. Czekam na pani telefon. 

Pomachał jej. 
Lena  odprowadziła  go  wzrokiem,  a potem  głęboko 

westchnęła.  Nigdy  nie  pomyślała  o utworzeniu  własnej 
małej hurtowni. Skoro jej brat rezygnuje z dawnych part-
nerów... 

background image

Nie! Nawet nie chciała o tym myśleć. 
Porozmawia  z Friederem.  Jej  brat  musi  przeprosić 

pana Brodersena. 

Wstała  i ruszyła  w stronę  hurtowni,  choć  najchętniej 

wróciłaby do domu. 
 

 

background image

13 

 
Tym  razem  nie  miała  problemu  z wejściem.  Wpusz-

czono ją nawet bez zaproszenia, a młoda dziewczyna przy 
wejściu była dla niej wyjątkowo uprzejma. 

W  holu  trochę  się  zawahała.  Przez  otwarte  drzwi 

z tyłu budynku do jej uszu dobiegł gwar rozmów i śmiech. 
Impreza  już  się  zaczęła.  Postanowiła  najpierw  rozejrzeć 
się po budynku. 

Hol był dużo większy. Frieder kazał wyburzyć ściany 

i urządził  przestronne  wejście.  Na  podłodze  leżał  czarny 
granit,  a na  pomalowanych  na  biało  ścianach  wisiały  te 
sztampowe czarne, szare i czerwone obrazy, które widzia-
ła już u Grit. Albo mieli wspólne upodobania, albo dostali 
wysoki  rabat  przy  zakupie  większej  ilości.  W holu  stało 
mało mebli. Głównie były to designerskie fotele z czarnej 
skóry, które trochę ginęły w tym wielkim pomieszczeniu. 

Recepcję  stanowiła  wielka  lada  ze  szlachetnej  stali 

i szkła. Tylko dlaczego taka ogromna? 

Lena poszła na górę. Była trochę zdenerwowana. Nie 

wiedziała, czego może się spodziewać. 

Tu też wyburzono ściany, stało mało mebli, ale za to 

były nowoczesne rozwiązania techniczne. 

Poszła do swojego starego gabinetu. Teraz korzystała 

z niego  Mona  lub,  dokładniej  mówiąc,  miała  korzystać. 
Gabinet był umeblowany. Stały tu oczywiście same drogie 
designerskie meble. Wyglądał  tak,  jakby nikt  z niego  nie 

background image

korzystał.  Przypominał  raczej  pomieszczenie,  które  ktoś 
urządził, ale nie znalazło jeszcze przeznaczenia. 

Czyżby Mona jeszcze przed rozpoczęciem pracy stra-

ciła na nią ochotę? 

Przeszła  jeszcze  przez  dwa  gabinety,  które  świeciły 

pustkami. Pewnie cały personel tłoczył się w namiocie. 

Weszła potem do dawnego gabinetu ojca. Teraz urzę-

dował  w nim  Frieder,  nowy  szef.  Stanęła  w drzwiach 
zdumiona.  Nie  było  tu  nic,  co  przypominałoby  jej  czasy 
ojca. 

Ten  pokój  Frieder  też  powiększył.  Piękny  stary  par-

kiet  zastąpił  szlifowaną  podłogą  z czarnego  marmuru. 
Jedną  ścianę  na  całej  długości  zabudował  szafą.  Była  ja-
kaś  nijaka,  bez  wyrazu  i sterylna.  Na  jednej  ze  ścian  wi-
siały – jakże mogłoby być inaczej – dwa obrazy. Oczywi-
ście  czarno–białe.  Całe  pomieszczenie  utrzymane  było 
w czarno–białej  tonacji.  Szklane  biurko  na  nogach  ze 
szlachetnej stali, czarny fotel, jakaś olbrzymia egzotyczna 
roślina,  regał  ze  szlachetnej  stali,  jak  u Mony  w domu, 
w którym  Frieder  ustawił  miniaturki  starych  modeli  sa-
mochodów. I to było całe wyposażenie gabinetu. 

Każde  pomieszczenie  wyglądało  nienaturalnie.  Cały 

budynek  był  stylizowany,  w zasadzie  przestylizowany, 
a w szczególności gabinet Friedera. 

Idealny  wystrój  wnętrza  dla  agencji  reklamowej,  ale 

nie  dla  hurtowni.  Nic,  kompletnie  nic  z wyposażenia  nie 
nawiązywało do działalności hurtowni. 

Spojrzała  na ścianę,  na  której  ojciec wieszał  wszyst-

background image

kie dyplomy i certyfikaty. 

–  Cieszę  się,  że  je  dostałem  –  powtarzał  zawsze.  – 

Ale wiszą tu nie dlatego, że jestem z nich taki dumny. Są 
dla mnie bodźcem i zachętą do dalszej pracy, do dalszego 
wysiłku,  do  sumiennego  wykonywania  zadań,  żeby  nie 
spocząć na laurach, lecz być coraz lepszym. 

Co  się  z nimi  stało?  Frieder  pozbył  się  ich?  To  do 

niego podobne. 

Właśnie  chciała  wyjść  z biura,  gdy  wszedł  Frieder, 

dźwigając jakiś karton. Postawił go na biurku. 

– Tu jesteś. Obejrzałaś już wszystko? 
Skinęła głową. 
– I jak? – zapytał dumnie. 
– Wszystko tu robi wrażenie, ale... 
– Nie zaczynaj znowu – powiedział. 
Postanowiła, że już nic nie powie. 
–  Nie  zaczynam.  Wszystko  jest  bardzo  ładne.  Na-

prawdę. 

Nie  skłamała.  Wszystko  było  tu  ładne,  ale  nie  paso-

wało do hurtowni. 

Z zadowoleniem przyjął jej odpowiedź. 
– Mieliśmy dużo roboty. Dniami i nocami pracowali-

śmy  nad  koncepcją.  Ale  opłaciło  się.  Wszyscy  są  pod 
wrażeniem. Otwierałaś szafy? 

– Skądże. Jakże bym mogła. 
– Chodź, coś ci pokażę. 
Otworzył drzwi, za którymi schowana była olbrzymia 

lodówka.  Za  innymi  drzwiami  był  ukryty  telewizor 

background image

z płaskim  ekranem.  Na  szczęście  pokazał  jej  też  szafki 
z produktami, które sprzedawał. 

– Nie każdy od razu musi widzieć, że handluję wódką 

– zaśmiał się. – Poczekaj. Dam ci coś do spróbowania. 

Wyjął dwa kieliszki, a z lodówki butelkę z alkoholem 

o miodowym zabarwieniu. 

– To gorzka wódka, coś jak ten włoski aperitif Ape-

rol,  ale  dużo  bardziej  szlachetna.  Właśnie  ubiegam  się 
o licencję na jej sprzedaż. Producent stawia jednak twarde 
warunki, bo chce dużej kampanii reklamowej. Sam okre-
ślił nawet .budżet na reklamę. Ale to szlachetny trunek. 

Nalał jej trochę do kieliszka. 
– Spróbuj. Jestem ciekaw, co o nim sądzisz. 
Lena umoczyła usta. Był niezły, ale niewiele się róż-

nił od innych gorzkich trunków, które podawano obecnie 
jako  aperitif  lub  mieszano  z winem  musującym  albo 
szampanem. 

– I jak? 
Patrzył na nią z wyczekiwaniem. 
– Niezły. 
– Niezły? Trzeba przyznać, że jesteś bardzo oszczęd-

na w pochwałach. 

– Frieder, moda na ten trunek szybko przeminie. Wy-

dasz  olbrzymie  pieniądze  na  reklamę,  a sprzedaż  ich  nie 
zrekompensuje.  Sam  najlepiej  wiesz,  co  ojciec  sądził 
o takich produktach. 

–  No  jasne!  Ojciec.  Jak  mogłem  zapomnieć,  że  ga-

dasz zupełnie jak on. Gdyby to zależało od ciebie lub od 

background image

niego,  to  dalej  handlowałbym  Ogniem  wybrzeża  albo 
Światłem  wydm,  albo  innymi  podobnymi  trunkami  dla 
starszych pań i panów. Już na sam dźwięk tych nazw do-
staję drgawek. 

–  Przy  dobrej  reklamie  produkty  Brodersena  dawały 

dziesięć procent naszych zysków. 

–  Nowe  produkty  przyniosą  mi  dwadzieścia  procent 

zysku  albo  nawet  więcej.  Wszyscy  będą  o mnie  mówić, 
bo stawiam na nowoczesność i zmiany. Przede wszystkim 
uwolniłem  się  od  zaduchu,  jaki  tu  panował.  Stworzyłem 
nową atmosferę pracy i tak wyposażyłem biura, by paso-
wały do nowości. Dzięki temu osiągnę sukces. 

Przez tyle lat Frieder pracował z ojcem. Co się stało, 

że  jest  taki  oderwany  od  rzeczywistości?  Hurtownia 
świetnie funkcjonowała, przynosiła zyski. Chce zaprzepa-
ścić  dorobek  ojca,  bo  marzy  o czymś  nowym?  Przecież 
można wprowadzić nowe, nie rezygnując ze starego. 

–  Frieder,  rozmawiałam  z panem  Brodersenem.  Jest 

gotów jeszcze raz podjąć z tobą współpracę. 

Takiego  partnera  jak  Brodersen  należało  hołubić. 

Współpraca z nim przynosiła zysk. 

–  Niepotrzebnie  biegłaś  za  nim,  by  go  o to  prosić. 

Nie, dziękuję. Temat zakończony. Stopniowo będę wyco-
fywał jego produkty. 

–  Pan  Brodersen  zaproponował,  żebym  zajęła  się 

sprzedażą  jego  produktów.  Powiedziałam  mu,  że  nigdy 
nie zrobię czegoś takiego za twoimi plecami. 

Frieder był wzruszony. 

background image

– Ach, siostrzyczko, jak miło z twojej strony. Już po-

wiedziałem.  Nie  chcę  dalej  sprzedawać  jego  produktów. 
Zrobiłem krok dalej. Moja firma jest zbyt nowoczesna, by 
sprzedawać  takie  starocie.  Tobie  też  odradzam.  A gdzie 
chciałabyś „założyć swoją hurtownię? 

–  W Fahrenbach.  Mam  tam  wszystko,  co  jest  po-

trzebne. 

Frieder westchnął głęboko. 
–  Błędem  było  już  samo  zamieszkanie  na  tym  odlu-

dziu, a teraz chcesz jeszcze sprzedawać produkty, których 
czas minął. Zastanów się. 

– Na rynku zawsze znajdzie się miejsce na produkty 

Brodersena. 

– Naprawdę nie umiesz nic lepszego zrobić ze swoim 

życiem? 

Lena podniosła się. 
– Tata zapisał mi posiadłość. Moim obowiązkiem jest 

zarządzać nią najlepiej jak potrafię. 

– Sprzedaj to w diabły! Nie pasujesz tam. 
– Mylisz się. To jest właśnie moje miejsce. Skoro nie 

chcesz  sprzedawać  produktów  Brodersena,  ja  się  nimi 
zajmę. Jego propozycja spadła mi jak z nieba. Muszę za-
rabiać. 

–  Ojciec  nie  zdawał  sobie  sprawy,  jaką  krzywdę  ci 

wyrządził. 

–  Dobrze  wiedział,  co  robi.  Jestem  mu  wdzięczna, 

naprawdę...  Możesz  mi  dać  po  butelce  Ognia  wybrzeża 
i Światła wydm? 

background image

– Możesz dostać nawet po kartonie, po dziesięć kar-

tonów, ile tylko chcesz. 

– W takim razie sprzedaj mi po kartonie. 
Machnął ręką. 
– Daję ci je w prezencie. 
– Dziękuję. W takim razie pokwituję odbiór. 
–  Leno,  dajmy  spokój  takim  głupstwom.  Każę  przy-

nieść  kartony  z magazynu.  Gdybym  zapomniał,  przypo-
mnij mi. 

Lena  przeraziła  się,  że  Frieder  wydaje  towar 

z magazynu bez pokwitowania. Jak on zrobi inwentaryza-
cję?! 

Kiedy schodzili na dół, by dołączyć do innych gości, 

zapytała: 

– Dlaczego nie zaprosiłeś pana Brodersena? 
Objął ją ramieniem. 
– Nie zaprosiłem nikogo z dawnej drużyny ojca. Tyl-

ko  przyjaciół  i potencjalnych  partnerów  biznesowych. 
Pomyśl, ludzie, z którymi do tej pory współpracowaliśmy, 
padliby z wrażenia, gdyby zobaczyli mój nowy budynek. 

Ktoś go zawołał. 
– Idź już do gości. Zdziwisz się, jaki Molani przygo-

tował posiłek. Pałce lizać. 

Pomachał jej i odwrócił się do mężczyzny, który ko-

niecznie chciał z nim rozmawiać. 

– Wszystko panu pokażę, mój drogi. Zdziwi się pan, 

co  tu  zrobiliśmy.  Jestem  naprawdę  dumny  z efektu  na-
szych prac. 

background image

Frieder i jego gość oddalili się. 
Brat wydał jej się małym chłopcem, a nie mężczyzną 

odpowiedzialnym za firmę i pracowników. 

Oby dał sobie radę i nie brnął dalej. 
„Nie  ma  sensu  dłużej  się  zastanawiać nad  losem  fir-

my”,  pomyślała  Lena.  Musi  przestać  myśleć  o firmie 
i postępowaniu Friedera. I tak nikt jej nie słucha. 

Zeszła na dół, przeszła przez hol i dotarła do namiotu. 

Od  razu  rzucił  jej  się  w oczy  ogromny  bufet,  za  którym 
uwijało się kilku kucharzy. 

Rozejrzała się. Najpierw zobaczyła Grit i Monę. Stały 

w grupie  młodych  mężczyzn.  Chichotały  i flirtowały. 
Obydwie miały te piekielnie drogie buty na wysokich ob-
casach,  na  widok  których  kręciło  się  w głowie.  Obydwie 
były  ubrane  w wąskie  kostiumy.  Na  pewno  głodowały, 
żeby  się  w nie  wcisnąć.  Na  ich  palcach  świeciły  pier-
ścionki,  na  nadgarstkach  brzęczały  bransoletki.  Każda 
miała  też  zegarek,  którego  po  prostu  nie  wypadało  nie 
mieć. 

Mona  odwróciła  głowę.  Lena  zauważyła,  że  twarz 

Mony  przeszła  gruntowny  lifting.  Albo  było  to  zupełnie 
niedawno, albo chirurgowi zadrżała ręka. Oczy Mony by-
ły nienaturalnie duże, a jej usta przesadnie napompowane. 
Chirurg  musiał  jej  wstrzyknąć  czegoś  za  dużo.  Nikt  do-
browolnie nie dałby sobie aż tak powiększyć ust. 

Kiedy  Mona  złożyła  usta  w dzióbek,  wyglądała  jak 

karp, który łapie powietrze. 

Lena  przywita  się  ze  szwagierką  i z siostrą,  a potem 

background image

przeszła dalej, przyglądając się gościom. 

Przy  barze  stała  Doris,  żona  Jörga.  Dwoma  łykami 

opróżniła kieliszek szampana i od razu sięgnęła po kolej-
ny. Podeszła do niej. 

– Witaj, Doris. Jak miło znowu cię widzieć – przywi-

tała się. 

Doris odwróciła głowę w jej stronę. 
– Leno, nikt mi nie powiedział, że przyjdziesz – po-

wiedziała  trochę  niewyraźnym  głosem.  –  Fajna  impreza, 
co? 

– Dopiero przyszłam. 
– Mają doskonałego szampana. Napij się. 
– Za wcześnie. Najpierw muszę coś zjeść. 
Przyjrzała się szwagierce. Doris przytyła, była jakaś 

nabrzmiała. Czyżby za dużo piła? Niewykluczone, znowu 
sięgnęła po kieliszek szampana. 

Lena odciągnęła ją od baru. 
–  Opowiadaj,  co  u was  słychać.  Jak  się  mieszka  na 

zamku? 

Doris wzruszyła ramionami. 
–  Moja  droga  –  zaczęła  i opróżniła  kieliszek.  –

Chwileczkę... 

Chwiejnym  krokiem  ruszyła  w stronę  baru,  wzięła 

kolejny  kieliszek  i wróciła  do  Leny.  Zapomniała,  co 
chciała powiedzieć. 

– Miałaś mi powiedzieć, jak wam się żyje we Francji. 
– Tak, tak. No wiesz, jest różnica, czy spędzasz tam 

urlop,  czy  mieszkasz.  Życie  na  zamku  jest  nudne,  wkoło 

background image

sami Francuzi... 

Lena roześmiała się. 
–  To  chyba  żadna  niespodzianka,  że  we  Francji 

mieszkają głównie Francuzi. 

– Wszyscy są zamknięci w sobie i nas nie lubią. 
–  Doris,  co  ty  wygadujesz?  Znam  tych  ludzi,  którzy 

dla nas... to znaczy dla was pracują. Są mili. 

– Skąd mam wiedzieć, jacy są? Nie znam francuskie-

go.  Nie  rozumiem,  co  mówią.  Większość  z nich  nie  zna 
niemieckiego. 

–  W takim  razie  weź  się  za  naukę  francuskiego.  Już 

dawno chciałaś to zrobić. 

Doris  znowu  poszła  do  baru.  Podbiegł  do  niej  mąż, 

wyrwał jej kieliszek i powiedział ostro: 

– Przestań pić. Opanuj się. 
To był Jörg. Kiedy zauważył Lenę, najpierw się spe-

szył, że była świadkiem tej sceny. 

Podszedł do niej i ją objął. 
– Witaj, siostrzyczko. Co słychać? 
Lena  musiała  się  otrząsnąć  z szoku.  Jej  szwagierka 

chyba jest alkoholiczką! 

– Dziękuję, u mnie wszystko w porządku. Cieszę się, 

że cię widzę. 

Jörg dobrze wyglądał, chociaż sprawiał wrażenie ze-

stresowanego.  Z powodu  Doris?  Gdzie  ona  się  podziała? 
Nagle zapadła się pod ziemię. 

Był jeszcze jeden bar. Może tam poszła. 
– Przykro mi, że cię nie zaprosiłem – przyznał. 

background image

– W porządku. Pewnie miałeś swoje powody. A może 

nie miałabym czasu, żeby przyjechać? 

– Bałem się, że będziesz mi robić wymówki. Oj ciec 

z pewnością  tak  by postąpił.  Chciałem  tego  uniknąć.  Ten 
festiwal był moim marzeniem. 

– I co? Opłacało się? – zapytała z ciekawością. 
– Było cudownie, ale czy się opłacało, nie wiem. Nie 

mam jeszcze kompletnych wyliczeń. 

– Przyszło dużo ludzi? 
Jörg zwlekał z odpowiedzią. 
– Nie tyle, ile się spodziewałem – wyznał szczerze. – 

Chyba nie do końca wszystko dobrze przygotowałem. Po-
rozmawiajmy  o czymś  innym.  Powiedz,  jak  żyjesz?  Nie 
masz dosyć życia na odludziu? 

–  Nie  rozumiem,  dlaczego  wszyscy  tak  źle  mówicie 

o Słonecznym  Wzgórzu  i tak  bardzo  mnie  żałujecie. 
W Fahrenbach  jestem  szczęśliwa.  Szczególnie  teraz,  gdy 
znowu jestem z Thomasem. 

–  Wspaniale  –  powiedział,  ale  wcale  jej  nie  słuchał, 

bo jego wzrok błądził po gościach. 

– Leno, przepraszam, muszę sprawdzić, co robi Doris 

– rzucił i odszedł. 

Lena przechadzała się przy bufecie. Rzeczywiście je-

dzenie było wspaniałe. Same smakołyki. Nie wiadomo, od 
czego zacząć. Wzięła talerz i zdecydowała się na krewetki 
z grilla i raczki z rusztu. Zastanawiała się, czy wziąć mały 
kieliszek  białego wina. Nagle  obok niej  pojawił  się  jakiś 
mężczyzna. 

background image

–  Nareszcie  sama.  Cały  czas  panią  obserwowałem. 

Dzień dobry, pani Fahrenbach. 

Spojrzała  na  mężczyznę.  Teraz  sobie  przypomniała. 

To agent, który chciał odkupić od niej grunt. Przypomnia-
ła  sobie  jego  wizytówkę  ze  stalorytem,  ale  nazwiska  już 
nie. 

– Dzień dobry, panie... 
– Gerstendorf, Ingo Gerstendorf – dokończył. 
Patrzył na nią promiennym wzrokiem. 
–  Dokonania  pańskiego  brata  to  prawdziwe  mistrzo-

stwo,  prawda?  Już po naszym  pierwszym  spotkaniu  wie-
działem, że to człowiek czynu. 

Nic nie powiedziała. A on patrzył na nią lekko poiry-

towany. 

– I jak? Zastanowiła się pani? 
– Nad czym? 
– Nad sprzedażą ziemi. 
–  Nigdy  nie  chciałam  sprzedać,  panie...  Gerstendorf. 

I nigdy nie sprzedam. 

– Doszło do moich uszu, że jakiś rolnik z Fahrenbach 

sprzedał właśnie ziemię. No cóż, teren nie jest tak pięknie 
położony  jak  Słoneczne Wzgórze,  ale  jednak.  Sama  pani 
widzi, idą zmiany – pogroził jej palcem. – Może pani cze-
ka, aż ceny jeszcze pójdą w górę? 

Nie  miała  ochoty  na  dalszą  rozmowę  z tym  mężczy-

zną. Zwykle była uprzejma, ale tym razem po prostu ode-
szła, zostawiając go samego. 

– Do miłego, pani Fahrenbach – rzucił. 

background image

W  jego  głosie  nie  było  nic,  co  by  wskazywało,  że 

czuje  się  urażony.  Ludzie  jego  pokroju  mieli  chyba  we 
krwi, że jak się ich wyrzuca drzwiami, wracają oknem. 

Lena poszła po wino jako dodatek do wszystkich tych 

pyszności, które miała na talerzu. 

Znalazła spokojne miejsce w kącie. Miała stąd widok 

na  cały  namiot.  Kobiety  wśród  zaproszonych  gości  wy-
glądały  jak  lalki  od  jednego  producenta  i pasowały  do 
Mony i Grit. Mężczyźni zgrywali ważniaków. 

I  to  mają  być  przyjaciele  Friedera  i potencjalni  part-

nerzy handlowi? Dla nich urządził takie wystawne przyję-
cie? Nawet nie chciała wiedzieć, ile pieniędzy pochłonęły 
przygotowania. 

Dlaczego Frieder to robi? 
Ojciec  by  się  załamał,  gdyby  wiedział,  co  wyprawia 

jego syn. 

Owszem,  jedzenie  jest  wyborne.  Ale  ta  wystawność 

i przepych na pokaz nic Friederowi nie dadzą poza satys-
fakcją, że wszyscy mówią o nim i przyjęciu w samych su-
perlatywach. 

Chciała  wstać,  kiedy  do  jej  stolika  podszedł  doktor 

Fleischer, dyrektor Banku Regionalnego. 

– Pani Fahrenbach, miło panią widzieć. Mogę się do-

siąść? 

– Proszę. 
Postawił  na  stole  talerz  z górą  jedzenia,  potem  kieli-

szek i usiadł. 

–  Wspaniałe  przyjęcie  –  powiedział.  –  Pani  brat  do-

background image

konał cudu, przebudowując firmę. Jestem naprawdę dum-
ny, że mój bank udzielił mu wsparcia. 

Lena była zadowolona, że już zjadła. W towarzystwie 

dyrektora banku chyba niczego by nie przełknęła. 

Bank  Regionalny  był  bankiem  firmowym  Fahrenba-

chów.  Jej  ojciec  blisko  współpracował  z doktorem  Fle-
ischerem. Czy powstrzymanie Friedera nie było obowiąz-
kiem  tego  człowieka?  Nie  powinien  go  raczej  namawiać 
do 

zachowania 

solidnego 

fundamentu 

firmy? 

A ewentualne  zmiany  przeprowadzać  jedynie  na  spraw-
dzonej i mocnej podstawie. Chyba jego obowiązkiem jest 
przestrzec Friedera przed utopijnymi zamierzeniami? 

– Panie doktorze Fleischer, sam pan najlepiej wie, że 

i bez tych zmian firma mojego ojca miała wysokie obroty 
i przynosiła  pokaźny  zysk.  Jest  pan  dumny  ze  wsparcia, 
jakiego  pan  udzielił  Friederowi?  W czym?  W wydaniu 
fortuny  na  przebudowę  siedziby  firmy?  Nie  ma  żadnej 
gwarancji, że przebudowa przełoży się pozytywnie na ob-
roty i zysk. 

– Ależ pani Fahrenbach – oburzył się. – Pani brat ma 

wizje, genialne pomysły, które gorąco popieramy. 

Lena  wstała  od  stołu.  Nie  mogła  już  wytrzymać.  Jej 

odmówił kredytu, chociaż dawała solidne zabezpieczenie, 
a w przypadku Friedera inwestował w wizje. Nie była za-
zdrosna.  Bank  najwidoczniej  sam  przyszedł  do  Friedera 
z propozycją  wsparcia,  a jej  najnormalniej  w świecie  od-
mówił kredytu. Lena po prostu martwiła się o brata. 

–  Mam  nadzieję,  że  kiedy  wizje  Friedera  prysną  jak 

background image

bańka  mydlana,  a genialne  pomysły  spełzną  na  niczym, 
wciąż będzie pan po jego stronie i będzie go wspierał. 

– Nie wierzy pani w możliwości brata? 
Spojrzała na doktora Fleischera. 
–  Życzę  mojemu  bratu  jak  najlepiej.  Może  mi  pan 

wierzyć.  Życzę  mu,  żeby  odniósł  sukces  i żeby  spełniły 
się  wszystkie  jego  marzenia,  a wizje  stały  rzeczywisto-
ścią.  Ale  najbardziej  życzę  mu  rozsądnego  doradcy  ban-
kowego,  który  ma  trzeźwe  spojrzenie  na  świat  i nie  za-
chwyca  się  wizjami,  marmurowymi  podłogami  i obfitym 
bufetem.  Miłego  dnia,  doktorze  Fleischer,  i oczywiście 
smacznego. 

Tymi  słowami  pożegnała  dyrektora  banku.  Było  jej 

wszystko jedno, co sobie o niej pomyśli. Może też powtó-
rzyć  Friederowi  ich  rozmowę  słowo  w słowo.  Nie  miało 
to dla niej najmniejszego znaczenia. 

Dusiła  się  w tej  atmosferze.  Koniecznie  chciała 

wyjść.  Nie  miała  już  ochoty  na  spotkanie  z Moną,  a do 
Grit  po  prostu  zadzwoni  i umówi  się  z nią,  zanim  wyje-
dzie do Fahrenbach. 

Chciała  się  pożegnać  z Jörgiem  i Doris,  ale  nigdzie 

ich  nie  widziała.  Pewnie  Jörg  odwiózł  żonę.  Szwagierka 
za  dużo  wypiła.  Przede  wszystkim  piła  zbyt  łapczywie. 
Miała  zamiar  podejść  do  Friedera,  ale  przyłączył  się  do 
niego Ingo Gerstendorf. Jego towarzyszka niczym się nie 
różniła od innych pań w tym towarzystwie. 

Kiedy  chciała  opuścić  to  miejsce,  przy  wyjściu  za-

trzymała ją młoda kobieta, ta sama, która najpierw robiła 

background image

jej trudności z dostaniem się na imprezę. 

– Pani Fahrenbach, brat zostawił to dla pani. 
Nie  zapomniał  o wódce.  Na  stole  stały  dwa  kartony. 

W każdym z nich było po sześć butelek. 

– Świetnie. 
Usiłowała  wziąć  jeden  karton  pod  jedno  ramię, 

a drugi pod drugie. 

–  Pomogę  pani  –  zaproponowała  młoda  kobieta.  – 

Proszę mi dać jeden karton. Zaniosę go do samochodu. 

Lena nie miała nic przeciwko temu. 
– Cudowne przyjęcie, prawda? – świergotała kobieta. 

– Pan Fahrenbach jest wspaniałym szefem. Cieszę się, że 
mogę dla niego pracować. Nigdy nie miałam tak wspania-
łomyślnego  szefa.  Kogo  dzisiaj  stać  na  takie  przyjęcie! 
Wie pani, ile to wszystko kosztowało? 

Nie miała pojęcia. Nie wiedziała, jaki może być koszt 

przyjęcia. Wreszcie doszły do samochodu. Lena była wy-
raźnie  zadowolona.  Schowała  karton,  podziękowała  ko-
biecie, wsiadła do samochodu i odjechała. 

Łzy płynęły jej po policzkach. Nawet nie zdawała so-

bie  z tego sprawy.  Naprawdę życzyła  Friederowi jak naj-
lepiej.  Ona  jest  po  prostu  inna,  zbyt  praktyczna.  Nie  jest 
typem wizjonerki. 

Zdrowy  rozsądek  podpowiadał  jej,  że  nie  można  się 

rozstać  z partnerem  handlowym,  skoro  współpraca  przy-
nosi korzyści. 

Frieder  ostatecznie  zrezygnował.  Lena  miała  wolną 

rękę. Mogła zacząć współpracę z Brodersenem. Jakoś nie 

background image

umiała się tym cieszyć, choć dla niej było to idealne roz-
wiązanie. 

Jeśli i ona zrezygnuje z tej współpracy, Brodersen ro-

zejrzy  się  za  nowym  partnerem.  Musiała  się  oswoić 
z nową  perspektywą,  zastanowić.  Miała  na  to  dwa  tygo-
dnie. 

Nie zauważyła, że jedzie w kierunku cmentarza. Do-

piero  wtedy,  gdy  zaparkowała  przed  bramą,  uświadomiła 
sobie, gdzie jest. 

Wysiadła  z samochodu,  kupiła  bukiet  białych  róż 

i znicz.  Poprosiła  jeszcze  o pożyczenie  zapałek,  żeby  za-
palić znicz. 

Grób ojca był zadbany, ale jakiś bez wyrazu. Wyglą-

dał jak inne groby, którymi opiekował się ten sam ogrod-
nik. Nic nie wskazywało na to, żeby ktoś z rodziny tu był. 
Lena wyjęła schowany za bluszczem wazon, wetknęła do 
niego kwiaty, zapaliła znicz i wspominała ojca. 

Była zbyt zmęczona, żeby się zastanawiać, co by po-

wiedział, obserwując poczynania dzieci. 

Frieder,  mały  chłopiec  tryskający  radością  w swoim 

nowym  pałacu,  Mona,  modnisia  z twarzą  ukształtowaną 
na karpia, Jörg, zainteresowany wszystkim, tylko nie win-
nicą,  Doris,  prawdopodobnie  alkoholiczka,  Grit,  opętana 
manią kupowania. 

Tylko Holger był jeszcze normalny. Siebie też uważa-

ła za taką. Może jednak to inni byli normalni? 

– Tatusiu, kochany tatusiu, jeśli jesteś gdzieś w górze 

i patrzysz  na  nas,  spraw,  proszę,  by  się  opamiętali.  Nie 

background image

mogą przecież zniszczyć dorobku twojego życia i samych 
siebie. 

Kucnęła i skubnęła kilka zwiędłych liści. 
–  Tatusiu,  sprzedałam  mieszkanie  i przenoszę  się  do 

Fahrenbach, a ciebie... ciebie też zabiorę do domu. 

Wstała. Tak, tak właśnie zrobi. Przeniesie ojca. Jego 

miejsce jest w Fahrenbach, a nie tutaj, gdzie poza opłaca-
nym ogrodnikiem nikt nie dba o jego grób. 

Dlaczego  pochowali  go  tutaj,  a nie  w grobie  rodzin-

nym? Lena nie miała pojęcia. Jeśli rodzeństwo będzie jej 
robić trudności, postawi na swoim. Zabierze ojca do Fah-
renbach. 

– Tatusiu, obiecuję. Zabiorę cię do domu. 
Przez chwilę stała jeszcze przy jego grobie. 
Wokół  bukietu  róż  fruwał  motyl.  Usiadł  w końcu  na 

jednym z kwiatów. Wyglądał jak rdzawa plamka na białej 
róży. Jaki cudowny widok! 

Czy to znak? Chyba zaczyna fantazjować. ,, Odwróci-

ła się i poszła do samochodu. 

Zrobi to. Przeniesie ojca do Fahrenbach. Tam jest je-

go miejsce. 

Ta myśl była dla niej pocieszeniem. 

 

background image

14 

 
Krążyła po mieszkaniu. Dziwnie się czuła. Już nigdy 

tu nie wróci. Wolno spacerowała od jednego pomieszcze-
nia  do  drugiego  i żegnała  się.  Nie  musiała  się  upewniać, 
czy  czegoś  nie  zapomniała.  Wszystko  już  przejrzała. 
Mieszkanie było wysprzątane. Nawet okna były umyte. 

Jak się czuła? Dziwne, ale chyba dobrze. Co to może 

oznaczać? I wszystko, i nic. 

To nie mieszkanie budziło w niej nostalgię. Nie. Ra-

czej  świadomość,  że  właśnie  kończy  się  ważny  rozdział 
w jej życiu. 

W tym mieście się urodziła, tu chodziła do szkoły, tu 

wróciła po studiach, tu pracowała w firmie ojca, tu kupiła 
mieszkanie. Tu zmarł jej ojciec. 

Firma należy teraz do jej brata. Mieszkanie sprzedała. 

Ojciec nie żyje. Nigdy nie będzie jak dawniej. Wszystko 
minęło. Nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Wszyst-
ko  minęło.  Brzmi  tak  ostatecznie,  a przecież  w życiu  nie 
ma  rzeczy  ostatecznych.  Tylko  śmierć  jest  ostateczna. 
W życiu zawsze jest jakiś początek i koniec. 

Jej  dziwny  nastrój  mógł  powodować  fakt,  że  wciąż 

było  to  jej  mieszkanie.  Zwykle  przy  wyprowadzce  na 
końcu zostają tylko gołe ściany. Ona zostawiała mieszka-
nie kompletnie umeblowane. Wciąż był tu ślad jej bytno-
ści. 

Musiała stąd wyjść. 

background image

Jeszcze  jedna  ostatnia  runda,  jeszcze  jedno  ostatnie 

spojrzenie  na  wszystko.  Potem  zdecydowanym  krokiem 
wyszła,  mocno  zatrzasnęła  drzwi  i szybko  przekręciła 
klucz w zamku. 

Zjechała  windą.  Dobrze,  że  nie  spotkała  żadnego 

z dawnych  sąsiadów.  Już  się  z nimi  pożegnała,  a kolejne 
pożegnanie nastroiłoby ją zbyt sentymentalnie. 

Klucze wrzuciła do skrzynki na listy. Wyjmie je Stein 

i wraz  z innymi  kluczami  przekaże  nowemu  właścicielo-
wi. 

Samochód był wyładowany prawie pod sufit. Niewie-

le  widziała  w lusterku.  Biorąc  pod  uwagę,  że  wyprowa-
dzała  się  z jednego  życia  do  drugiego,  miała  ze  sobą  na-
prawdę niewiele rzeczy. 

Była  już  prawie  na  autostradzie,  gdy  nagle  przypo-

mniała sobie, że przecież nie kupiła trufli szampańskich. 

Westchnęła, zawróciła i pojechała do centrum. 
Trufle  szampańskie  dla  Nicoli,  Aleksa,  Daniela 

i Sylvii  były  obowiązkowym  zakupem.  Lena  nie  przy-
puszczała, że tak szybko wróci do miasta. 
 

 

background image

15 

 
Przyzwyczaiła się, że wracając z każdej podróży, naj-

pierw  zaglądała  do  Sylvii.  Było  to  dość  praktyczne  roz-
wiązanie.  Wiedziała,  że  poza  dniem  wolnym  od  pracy, 
Sylvię zawsze można zastać w gospodzie. Dzisiaj też pod-
jechała w to miejsce. Miała trufle dla przyjaciółki. Sylvia 
znowu z radości rzuci jej się na szyję. 

Weszła  do  gospody.  W jednej  ręce  trzymała  trufle, 

w drugiej  swoją  torebkę.  W środku  było  pusto.  Przez 
otwarte  drzwi  zauważyła,  że  goście  siedzą  w ogródku 
piwnym.  Zobaczyła  kelnerkę  z tacą  zmierzającą  do 
ogródka. Już chciała ją zapytać o przyjaciółkę, kiedy zau-
ważyła  Sylvię  siedzącą  przy  stoliku.  Przed  nią  stał  kieli-
szek z wódką. 

Poczuła niepokój. Sylvia nigdy nie piła w dzień, a już 

na pewno nie w pracy. 

– Wróciłam! – krzyknęła w stronę przyjaciółki. – Co 

się dzieje? 

Objęła przyjaciółkę i pocałowała ją w czoło. 
–  Cześć.  Dobrze,  że  jesteś.  Brakowało  ‘mi  ciebie... 

Pytasz,  co  się  stało?  Jak  ci  powiem,  też  poprosisz 
o wódkę. Może od razu przyniosę ci kieliszeczek Fahren-
bachówki.  Trzymam  ją  na  specjalne  okazje,  a teraz  wła-
śnie taka jest. 

Chociaż Sylvia była trzeźwo myślącą osobą i twardo 

stąpała  po  ziemi,  to  umiała  czasem  odegrać  przedstawie-

background image

nie. Chyba nadszedł właściwy moment. 

Lena 

usiadła, 

podsunęła 

przyjaciółce 

trufle 

i powiedziała: 

– Dobrze, przynieś mi wódkę, ale potem nie trzymaj 

mnie już w niepewności. Chcę wiedzieć, co się dzieje. 

Sylvii nie trzeba było dwa razy powtarzać. Przyniosła 

Lenie kieliszek i na wszelki wypadek zabrała całą butelkę. 
Byłoby lepiej, gdyby jej nie przynosiła. Na widok dobrze 
znanej etykietki Lena dziwnie się poczuła. Tylko nie to! 

– Mów! Co się stało? 
–  Markus  był  tu  przed  chwilą.  Nie  widziałaś  go,  jak 

odjeżdżał? 

–  Nie,  nie  widziałam.  Szczerze  mówiąc,  nie  zwróci-

łam uwagi. Mów wreszcie. 

Sylvia westchnęła głęboko. 
–  Właśnie  dowiedziałam  się  od  Markusa,  że  Huber 

sprzedał swoją posiadłość. 

– Ojciec Adama Hubera? 
Sylvia przytaknęła. 
–  Adam  wyjechał  do  Australii,  ożenił  się  tam 

i poinformował  ojca,  że  nie  ma  zamiaru  wracać  do  Nie-
miec. 

– To jego decyzja. 
– Tak, ale Huber tak się rozgniewał, że sprzedał po-

siadłość. 

– Skoro wie, że jego syn nie ma zamiaru wrócić. Mo-

że już nie daje sobie rady. Nie jest najmłodszy. 

– Leno, na miłość boską, nie o to chodzi. Mógł sprze-

background image

dać, to jasne. 

Teraz Lena już nic nie rozumiała. 
– W czym problem? Wyjaśnij mi. 
–  Sprzedał,  nikogo  nie  informując.  Gdyby  choć  tro-

chę pomyślał... Markus chętnie odkupiłby od niego kawa-
łek ziemi. Chce rozbudować tartak, a jego teren graniczy 
dokładnie z posiadłością Hubera. Gräulinger też byłby za-
interesowany. Szuka  gospodarstwa dla  swojego  najmłod-
szego syna. Ale tak... 

– Komu Huber sprzedał ziemię? 
– Jakiejś firmie budowlanej. 
Lena od razu przypomniała sobie słowa Gerstendorfa. 
– Posiadłość Hubera jest dość duża. 
–  To  prawda,  a on  sprzedał  wszystko.  Dosłownie 

wszystko. 

– Wiadomo, co planuje nowy właściciel? 
Gerstendorf nic na ten temat nie mówił. Nie miał 

z tym chyba nic wspólnego. 

–  Co  planuje?  Proszę  bardzo.  Zbuduje  supermarket, 

trzydzieści domów, włoską restaurację, może też pizzerię. 
W każdym razie coś włoskiego. 

Lena ze współczuciem spojrzała na swoją przyjaciół-

kę. 

– A ty się martwisz, że odbierze ci gości. 
– Leno, nie o to chodzi. U mnie nie kupisz pizzy, la-

sagne  czy  spaghetti  carbonara.  Włoska  restauracja  czy 
pizzeria  nie  jest  dla  mnie  konkurencją.  U mnie  goście 
szukają czegoś innego. Chodzi mi o Fahrenbach. Wszyst-

background image

ko się zmieni. Już nic nie będzie jak dawniej. Jeśli nie bę-
dziemy czujni, staniemy się betonową osadą jak okoliczne 
miejscowości,  a w szczególności  Bad  Helmbach,  gdzie 
musisz wyjść na taras hotelu, żeby zobaczyć jezioro. 

– Z naszym jeziorem tak nie będzie. Należy do mnie. 

Wiesz przecież, że nigdy go nie sprzedam. 

Zwykle  optymistyczna  Sylvia  była  w kiepskim  na-

stroju. 

–  Chwała  Panu,  że  jezioro  należy  do  ciebie.  Gdyby 

twoje  rodzeństwo  także  by  je  odziedziczyło,  już  dawno 
stałyby  tu  koparki  i dźwigi.  Opchnęliby  całą  posiadłość 
jak Huber. 

Lena wiedziała, że Sylvia jest bardzo przywiązana do 

swojej  małej  ojczyzny.  Teraz  przekonała  się,  że  to  było 
coś więcej niż przywiązanie. Ona kochała tę okolicę. 

–  Sylvio,  to  smutne,  co  mówisz.  Niestety  nic  tu  nie 

zmienimy.  Możemy  mieć  tylko  nadzieję,  że  nie  znajdzie 
się jakiś drugi Huber. Ludzie dostają kuszące oferty i się 
łamią.  Bądźmy  szczere.  Nie  możemy  skupować  ziemi. 
Nie stać nas. 

– Leno, nie przeszkadza ci to? 
Sylvia nie rozumiała przyjaciółki. Miała wrażenie, że 

po Lenie ta wiadomość spłynęła jak po kaczce, a ona naj-
chętniej upiłaby się z żalu. 

– Owszem, przeszkadza mi. Ale przez wyczyny mo-

jego rodzeństwa zrozumiałam, że nie mam na nic wpływu. 
Jak ktoś się uprze, i tak zrobi swoje. Sama dobrze wiesz – 
próbowała  pocieszyć  przyjaciółkę.  –  Posiadłość  Hubera 

background image

leży  dość  daleko  ode  mnie  i od  ciebie.  Jak  już  powstaną 
tam domy i zamieszkają ludzie, nazwiemy tę część Górne 
Fahrenbach. 

Pomysł Leny wywołał uśmiech na twarzy Sylvii. 
–  Niech  będzie.  Daj  mi  moje  trufle.  Muszę  ukoić 

nerwy. 

Sylvia  wyjęła  z torby  ładnie  zapakowane  pudełko, 

rozwiązała wstążkę i bez skrępowania zaczęła się opychać 
słodyczami. 

–  Już  mi  lepiej  po  rozmowie  z tobą.  Pierwszy  szok 

minął. Myślałam, że pęknę ze złości, gdy Markus przeka-
zał mi takie wieści. Jak dobrze, że wróciłaś. 

– Ja też chciałam się z tobą zobaczyć. Pójdę już, sko-

ro lepiej się czujesz. Inaczej Nicola zgłosi na policji moje 
zaginięcie. 

Właśnie chciała wstać, kiedy wpadł Martin. 
– Zamknąłeś gabinet z powodu przepełnienia? 
– zażartowała Sylvia. 
W  godzinach  przyjęć  Martin  tylko  w wyjątkowych 

sytuacjach przychodził do gospody. 

Martin pocałował narzeczoną w czoło, a potem przy-

witał się z Leną. 

–  Nie.  Odwoziłem  psa,  oczywiście  z właścicielką, 

i zobaczyłem Lenę. 

– Chcesz powiedzieć, że to dla mnie wszystko rzuci-

łeś?  Uważaj,  bo  Sylvia  oczy  ci  wydrapie,  a ja  jej  w tym 
pomogę. 

Martin roześmiał się. 

background image

– Nie, zamierzałem na ciebie napaść. 
– Coraz lepiej. 
–  Zaczekaj  –  powiedział,  odwrócił  się,  wyszedł  na 

chwilę i wrócił z małym pieskiem. 

– Jaki słodki – zawołała Lena. 
– To ona – sprostował Martin. 
Postawił zwierzątko na podłodze. Piesek cały drżał. 
Lena przykucnęła i zaczęła go głaskać. 
– Nie bój się. Tu nikt ci nic nie zrobi. 
Piesek zaczął lizać jej rękę. 
–  Świetnie  –  zachwycił  się  Martin.  –  Mała  Lady  cię 

polubiła. 

Kiedy  Lena  wstała,  piesek  zaczął  skomleć.  Lena 

wzięła go na ręce i pogłaskała jego  jasnobrązową, trochę 
kędzierzawą sierść. Piesek z wdzięcznością patrzył na nią 
czujnymi, czarnymi oczkami. 

– Co to za rasa? – zainteresowała się Lena. 
– Chyba mieszaniec dwóch terierów. Pół jack russel, 

pół westhighland. 

–  Jest  słodziutka.  Wyjątkowa.  Nigdy  nie  widziałam 

takiego mieszańca. Skąd ją masz? 

– Chłopcy wyciągnęli ją ze studni. Chyba ktoś chciał 

się  jej  pozbyć.  Upadek  spowodował  wewnętrzne  obraże-
nia. Operowałem ją. Teraz czuje się już dobrze. Jest nie-
ufna  i bojaźliwa.  Chyba  dość  dużo  przeszła  w swoim 
krótkim życiu. Potrzebuje uwagi i miłości. 

– Co z nią będzie? 
Martin i Sylvia spojrzeli na siebie porozumiewawczo. 

background image

Chyba już od dłuższego czasu zastanawiali się nad losem 
pieska. 

–  Praca  w gabinecie  i wizyty  w gospodarstwach  są 

dla  mnie  dużym  obciążeniem.  Sylvia  cały  czas  siedzi 
w gospodzie. Mieliśmy nadzieję, że zlitujesz się nad psin-
ką. 

Suczka jakby zrozumiała, że o niej mowa. Swój mały, 

drżący  łepek  przytuliła  do  Leny  i patrzyła  na  nią  wycze-
kująco. 

–  Masz  dużą  posiadłość.  Zawsze  ktoś  jest  w domu 

i może  zająć  się  pieskiem.  Chętnie  byśmy  ją  wzięli,  ale 
prawie  całymi  dnami  byłaby  zamknięta  w domu,  a to  nie 
za dobrze dla psa. 

–  U nas  jest  Hektor.  Nie  wiem,  jak  labrador  dogada 

się z takim małym kudłaczem. 

Martin ją uspokoił. 
–  Nie  sądzę,  żeby  były  jakieś  trudności.  Hektor  jest 

nadzwyczaj  łagodnym  psem,  jak  prawie  każdy  labrador. 
Poza  tym  to  suczka.  Nie  będzie  walki  o przewodnictwo 
w stadzie. 

Lena się wahała. 
Suczka  wpatrywała  się  w nią  i nawet  zaczęła  skom-

leć. 

Lena wzięła głęboki oddech. 
– Zgoda, zabieram ją do posiadłości. Zresztą nie mam 

wyboru. No bo co się z nią stanie? Jak ją nazwałeś? Lady? 
Ładnie.  Mała  Lady.  Tak  zostanie.  Jest  naprawdę  wyjąt-
kowa. 

background image

Martin odetchnął z ulgą. 
–  Dziękuję.  Wszystkie  porady  weterynaryjne 

i szczepienia masz za darmo. 

– Ja zostanę chrzestną – zaśmiała się Sylvia. – Kupię 

jej  ładną  obrożę.  Jest  taki  duży  wybór.  Niektóre  są  na-
prawdę piękne. Szczególnie te z małymi pieskami. Doku-
pię jeszcze smycz. 

– Na tej obroży, o której mówisz, są jamniki, kocha-

nie – zaśmiał się Martin. 

– To kupię jej taką z koralikami lub ze świecidełkami. 

Widziałam  w Helmbach  sklep  z akcesoriami  dla  psów. 
Damulki  robią  tam  zakupy  dla  swoich  superrasowych 
czworonogów. Nasza Lady nie będzie od nich gorsza. 

– Tymczasem musisz się tym zadowolić – powiedział 

i wyciągnął z kieszeni zieloną obrożę z odpowiednią smy-
czą. – Muszę wracać. Poczekalnia jest pełna. Jeszcze raz 
dziękuję, Leno. 

Pomachał  im  i wybiegł.  Widziały  go,  jak 

z rozwianym białym fartuchem biegł przez parking. 

– Dam ci pudełko. Wsadzisz tam Lady. Jakoś ją do-

wieziesz. Na szczęście masz niedaleko do domu – powie-
działa Sylvia. 

Wstała i zniknęła w kuchni. 
Lena popatrzyła na pieska. 
–  No  cóż,  jak  to  się  mówi,  zeszłam  na  psy.  Szybko 

poszło. To dobry czy zły znak? 

Lady  zaszczekała.  Lena wzięła  jej  szczekanie  za  do-

brą wróżbę. 

 

background image

16 

 
Lena  postanowiła  pojechać  na  skróty,  najpierw 

wzdłuż rzeki, potem przez pola. Jadąc tą drogą, kierowała 
się prosto na główny budynek w posiadłości. Prezentował 
się  w całej  okazałości.  Nie  było  jej  zaledwie  kilka  dni, 
a miała wrażenie, jakby wracała z piekła do raju. Dziecin-
ne porównanie, ale jakże wymowne. 

Widok  domu  ją  zachwycił.  Zatrzymała  samochód 

i wpatrywała się w dom skąpany w popołudniowym słoń-
cu. Na balkonach kwitły czerwone pelargonie. Promienie 
słońca  odbijały  się  w oknach.  Brązowe  drewniane  balu-
strady na balkonach, rolety i ramy okienne wspaniale kon-
trastowały ze skromną bielą ścian domu. Cudowny widok. 
Dawał  poczucie  bezpieczeństwa,  solidnej  podstawy  ży-
ciowej i spokoju. 

I choćby po raz tysięczny jechała drogą  na wzgórze, 

ten  widok  zawsze  będzie  ją  zachwycać  i zawsze  będzie 
wdzięczna,  że  posiadłość  należy  do  niej.  Cały  stres 
z minionych dni nagle ją opuścił. Zrobiło jej się ciepło na 
sercu.  Pewnie  stałaby  tak  i przyglądała  się  posiadłości, 
gdyby nie Lady, która właśnie przypomniała o swoim ist-
nieniu. 

Drapała w pudełko i szczekała. 
–  Już  dobrze.  Rozumiem,  że  nie  podoba  ci  się 

w pudełku po papryce – zaśmiała się Lena. 

Uruchomiła samochód i pojechała dalej. Przed nią był 

background image

ostatni odcinek drogi. 

Zauważył ją Hektor. Biegł w jej kierunku, szczekając 

radośnie. 

Wyjęła  ze  schowka  smakołyki.  Zawsze  je  ze  sobą 

woziła.  Potem  wolno  podjechała  pod  bramę,  zatrzymała 
samochód i wysiadła. 

Hektor podskoczył do niej, pozwolił się wytarmosić, 

z zadowoleniem  zjadł  smakołyki  i szczekał  radośnie.  Na-
gle przestał, bo usłyszał szczekanie innego psa. Był zdez-
orientowany. 

Lena wzięła Lady na ręce. Hektor dalej wyczekiwał. 

Lena wahała się. Zaryzykować czy nie? 

Hektor wpatrywał się w to coś, co trzymała na rękach, 

zaszczekał, ale nie złowrogo, raczej wyczekująco. Pies był 
po prostu ciekaw. 

Lena postawiła Lady na ziemi. Hektor wciąż stał nie-

ruchomo,  ale  mała  Lady  zaszczekała,  pobiegła  prosto  do 
niego i podskoczyła. 

Hektor odwrócił się i uciekł. Lady ruszyła za nim. 
Z domu wybiegła Nicola.  
– Co to? – spytała zaskoczona. 
Lena ją objęła. 
– Miłość od pierwszego wejrzenia. Zaraz ci wszystko 

opowiem, ale pozwól się najpierw uściskać. Jak ja się za 
wami stęskniłam! Dobrze być znowu w domu. 

Przytuliła  się  do  Nicoli.  Jej  pełne  piersi  dawały  po-

czucie bezpieczeństwa. Już jako mała dziewczynka lubiła 
się do niej przytulać i czuła się przy niej bezpieczna. Tak 

background image

było, jest i będzie. 

–  My  też  za  tobą  tęskniliśmy.  Posiadłość  bez  ciebie 

jest pusta. 

Wrócił  Hektor,  radośnie  szczekając,  a za  nim  przy-

biegła  Lady. Szczekała  prawie  tak  głośno jak  on. Hektor 
patrzył wyczekująco na Lenę, jakby chciał jej powiedzieć: 
„W porządku, zajmę się tym czymś, ale należy mi się za-
płata”. 

Lena  zrozumiała.  Sięgnęła do  kieszeni  i wyjęła  sma-

kołyki. Hektor był zadowolony. Potem kucnęła przy Lady 
i podała  jej  łakocie.  Suczka  obwąchała  je,  jakby  nie  wie-
działa, co się z tym robi. Po chwili zrozumiała i z radością 
zaczęła je gryźć. 

– A to kto? – zapytała Nicola, wskazując psa. 
–  To  Lady,  nowa  mieszkanka  Słonecznego  Wzgórza 

– zaśmiała się Lena i wyjaśniła, skąd się u nich wziął ten 
pies. 

– Jest urocza – powiedziała Nicola. – Pójdę po Aleksa 

i Daniela. Niech zobaczą nasz przychówek. 

– Gdzie oni się podziewają? 
Zwykle  witali  ją,  kiedy  wracała  z podróży.  Nicola 

uśmiechnęła się pod nosem. 

–  Majsterkują  w czworakach.  Zdziwisz  się.  Nic  wię-

cej ci nie powiem. Sami chcą ci wszystko po ~ wiedzieć 
i pokazać. Zapomniałabym, dzwonił Thomas. 

– Kiedy? – zapytała Lena bez tchu. 
Nicola wzruszyła ramionami. 
– Jakąś godzinę temu. Może półtorej. 

background image

Była wtedy u Sylvii. 
– Zadzwoni jeszcze? 
– Nie mógł obiecać. Powiedział, że spróbuje, ale jeśli 

mu się nie uda, to masz się nie smucić. Myśli o tobie i nie 
wolno  ci  tego  zapominać  –  przerwała  i zaczęła  czegoś 
szukać w kieszeni fartucha. – Czekaj, zapisałam, bo to po 
angielsku, a ja nie znam angielskiego. 

Wyjęła 

z kieszeni 

kartkę, 

rozprostowała 

ją 

i wygładziła, założyła okulary i zaczęła literować: 

– L–O–V–E F–O... 
– Love forever – powiedziała Lena. 
Nicola skinęła głową. 
– Tak właśnie zapisałam. A co to znaczy? No, a jak to 

brzmi po naszemu? 

– To znaczy, że kocha mnie na zawsze, na wieczność 

i po wszystkie czasy. 

Nicola pokręciła głową. 
–  Przecież  wiem.  Nie  mógł  tego  powiedzieć  po  nie-

miecku? No, może się krępował. 

Lena  roześmiała  się.  Nicola  była  rozbrajająca.  Zaw-

sze mówiła, co myśli. 

– Mogę już wyrzucić tę kartkę? » 
– Możesz. 
Nicola schowała okulary i zmięła kartkę. 
–  A, prawie  zapomniałam.  Kiedy  cię  nie  było,  przy-

szło tu dwoje młodych ludzi. Bardzo mili. Pytali o ciebie. 
Byli  zawiedzeni,  że  cię  nie  zastali,  ale  zostawili  ci  małą 
paczuszkę.  Położyłam  ją  u ciebie  w sieni  na  komodzie. 

background image

Idź, zobacz, co tam jest. Ja zawołam Daniela i Aleksa, że-
by wyładowali rzeczy z samochodu. 

Lena była ciekawa. Pobiegła do domu. 
Nie musiała się martwić o małą Lady. Suczka szalała 

z Hektorem. Zdaje się, że przejęła rządy. 

Co za szczęście, że Hektor i Lady się dogadują. 
Od  razu  zauważyła  paczkę  owiniętą  w brązowy  pa-

pier  pakowy.  Pod  sznurkiem  był  list.  Wyjęła  go 
i natychmiast otworzyła. Zaczęła czytać. 

 
Droga pani Fahrenbach, 
 Tak,  tak,  dowiedzieliśmy  się,  jak  się  pani  nazywa, 

i chcielibyśmy  serdecznie  pani  podziękować  za  wspania-
łomyślność. Nad jeziorem, na jeziorze i na pomoście spę-
dziliśmy cudowne chwile i byliśmy szczęśliwi jak nigdy. 

Może to dzięki pani miłości i miłości pani ukochanego 

Thomasa? Czuliśmy ją w powietrzu. 

Szkoda, że pani nie zastaliśmy. Na pamiątkę namalo-

wałam dla pani obraz, a Torsten go zapakował. 

 

Wdzięczni  

Lisa i Torste  

 
Lena wzruszyła się. Wpatrywała się w list napisany 

przez Lisę zamaszystym pismem, które odpowiadało jej 
temperamentowi. 

Przypomniała sobie tych dwoje. Była zadowolona, że 

tak spontanicznie pozwoliła im korzystać z jeziora. 

background image

Na  pewno  wypływali  na  jezioro  starą  łodzią  jak  ona 

i Thomas.  Zakochana  para  w lekko  kołyszącej  się  łódce. 
Czego więcej potrzeba  młodym  zakochanym?  Jak  odbie-
rała  to  z Thomasem?  Jako  chwilę  wieczności...  Ciekawe, 
czy  Lisa  i Torsten  też  tak  czuli.  Na  pewno.  Lena  była 
o tym przekonana. Byli tacy promienni, szczęśliwi, zako-
chani. 

Miała wrażenie, jakby historia tych dwojga  młodych 

ludzi była lustrzanym odbiciem historii jej i Thomasa. 

Odłożyła  list  i zajęła  się  paczką.  –  Była  ciekawa,  co 

Lisa dla niej namalowała. 

Torsten  starannie  zapakował  obraz.  Zrobił  to  tak 

sprytnie, że wystarczyło poluzować sznurek, a papier lek-
ko  odszedł.  Obraz  był  tak  piękny,  że  Lena  zaniemówiła. 
Lisa namalowała go farbami olejnymi. 

W glinianym naczyniu olbrzymi bukiet niezapomina-

jek.  Kwiaty  były  dziko  upstrzone  farbą,  ale  obraz  tchnął 
taką estetyką i pięknem, że zapierało dech w piersiach. 

Lisa, ta pełna temperamentu, dzika dziewczyna, była 

artystką.  Żaden  laik  nie  namalowałby  obrazu  z taką  siłą 
wyrazu. 

Lena ubolewała, że nie może osobiście podziękować 

za wspaniały prezent. 

Jaki trafny wybór! Niezapominajki... Nie zapomni tej 

pary.  Teraz  na  pewno  nie.  Ten  cenny  prezent  zajmie 
szczególne miejsce w jej domu. 

Gdyby 

jeszcze 

zadzwonił 

Thomas, 

byłaby 

w siódmym niebie. 

 

background image

17 

 
Z obawy, że nie usłyszy dźwięku telefonu, prawie nie 

spała  w nocy.  Thomas  nie  zadzwonił.  Lena  była  smutna 
i zła  na  siebie.  Gdyby  nie  pojechała  do  Sylvii,  a od  razu 
wróciła  do  domu,  nie  przegapiłaby  jego  telefonu.  Była 
wściekła. 

Ale przecież nie może cały czas siedzieć przy telefo-

nie z nadzieją, że zadzwoni Thomas. 

Dziwna  sytuacja.  Ona  tu  w bajecznym  Fahrenbach, 

a on w tętniącym życiem wielkim mieście w Ameryce lub 
podróży  po  całym  świecie.  Nie  miała  pojęcia,  czym  się 
zajmuje, co go tak gna przez świat. 

Zmęczona  i w złym  humorze  zeszła  na  dół.  Nicola 

krzątała się w kuchni. Poszła do niej i rzuciła jej mało ra-
dosne: 

– Dzień dobry! 
– Zły humor? Nic nie szkodzi. Zaraz ci się poprawi. 

Pij szybko kawę, zjedz tost i pędź do czworaków. Daniel 
i Aleks już na ciebie czekają. Byli zawiedzeni, że nie mo-
gli ci wczoraj pokazać swojego dzieła. 

– Co chcą mi pokazać? 
–  Cierpliwości  –  rzuciła  i nic  więcej  nie  chciała  po-

wiedzieć. 

Na dworze psy biegały jak oszalałe. Ścigały się. 
– Jak pierwsza noc naszej Lady? – zapytała Lena. 
Nicola obiecała jej wczoraj, że zabierze suczkę do 

background image

siebie. 

–  Na  szczęście  Daniel  zakochał  się  w niej  i wziął  ją 

do  siebie  –  zachichotała  Nicola.  –  Całą  noc  spędził 
w fotelu,  bujając  ją  na  kolanach...  To  skutki  miłości  od 
pierwszego wejrzenia. 

– Biedny Daniel. 
–  Jakoś  przeżył.  Myślę,  że  jeszcze  jedna,  dwie  noce 

i Lady się przyzwyczai. 

Lena wypiła kawę i zjadła tost. Była ciekawa, co zo-

baczy w czworakach. 

Prędko pobiegła do Aleksa i Daniela. 
– Dzień dobry! Wróciłam... 
Nic więcej nie mogła powiedzieć. Dosłownie odebra-

ło jej mowę. 

Ściany  oddzielające  poszczególne  apartamenty  były 

gotowe. Gdzie to było możliwe, urządzono łazienki. Pod-
łoga  w pomieszczeniach  mieszkalnych  była  po  cyklino-
waniu,  a ściany  ozdobione  tapetą.  Zawiesili  też  drzwi, 
które tak dzielnie czyścili. Na razie umocowali je prowi-
zorycznie, ale i tak ładnie wyglądały. 

Lena przechadzała się od pomieszczenia do pomiesz-

czenia,  właściwie  można  powiedzieć  od  apartamentu  do 
apartamentu.  Czuła  się  jak  mała  dziewczynka,  którą  na 
Boże Narodzenie zasypano prezentami. 

To  jakieś  czary!  Daniel  i Aleks  nie  mogli  tego 

wszystkiego zrobić sami. 

–  Aleks...  Daniel...  nie  pojmuję.  Ja  chyba  śnię.(  Tu 

jest jak w bajce. 

background image

Ze wzruszenia zaczęła płakać. 
Daniel podbiegł do niej, przytulił ją i poklepał po ra-

mieniu. 

– To nie powód do płaczu – pocieszał ją. – Raczej do 

radości. 

Usiłowała się opanować. 
– Właśnie dlatego płaczę. To łzy radości  – wyjąkała 

w końcu. 

– No to dobrze. 
– Dziękuję. Dziękuję wam z całego serca. Ale jak to 

możliwe? 

Aleks i Daniel cieszyli się, że sprawili jej taką radość. 
– To żadne czary – odezwał się wreszcie Aleks – tyl-

ko  szczęście.  W końcu  do  nas  też  kiedyś  musi  się 
uśmiechnąć. 

Lena wciąż nic nie rozumiała. Szczęście szczęściem, 

ale przecież od szczęścia ściany same się nie przestawiają, 
tapeta sama się nie kładzie, a podłoga sama nie cyklinuje. 

– Dłużej nie wytrzymam. Powiedzcie mi wreszcie, co 

tu się działo. 

–  Już  dobrze.  Nie  będziemy  cię  dłużej  męczyć.  No 

więc Klaus, mój siostrzeniec... 

Lena doskonale wiedziała, że Klaus jest architektem. 

W końcu to on przygotował nowe plany budynku. 

Lena była tak niecierpliwa, że zaczęła drżeć. 
– Klaus... – powtórzył Aleks. 
„Chyba do południa się nie wygada, co zrobił Klaus”, 

pomyślała Lena. 

background image

– No więc Klaus przysłał do nas swoją ekipę. 
Nagle cała radość ją opuściła. Przecież ekipa kosztu-

je,  a ona  nie  ma  pieniędzy,  nie  teraz,  gdy  sprawa  przepi-
sania mieszkania jeszcze nie jest zakończona. 

– Ekipę – jęknęła. – Aleks, z czego ja zapłacę tym lu-

dziom? 

Aleks uśmiechnął się od ucha do ucha. Daniel też wy-

szczerzył zęby. 

– Kto mówi o płaceniu? – zapytał. 
– Przecież nie pracowali za garść ryżu. 
– Nie, za trzy skrzynki piwa i kanapki. 
– To już trzeba było im postawić. 
Najpierw pożartowali, potem spoważnieli. 
– Na budowie, gdzie Klaus aktualnie pracuje, są jakiś 

opóźnienia. Nie z winy Klausa, lecz zleceniodawcy. Ekipa 
budowlana  chciała  przyjąć  inne  zlecenie.  Żeby  temu  za-
pobiec, właściciel budowy pozwolił im na czas przestoju 
pracować u nas. I tak musiał im płacić, bo mieli to zagwa-
rantowane w umowie. Klaus ich przypilnował i pracowali 
u nas.  Nie  odeszli  z tamtej  budowy.  Czyli  wszyscy  zado-
woleni. Daniel i ja też mieliśmy na nich oko. 

Lena nie mogła tego pojąć. 
– Przecież nie mogli tu pracować za darmo... 
– Wcale nie za darmo – przerwał jej Aleks. 
–  Dostawali  wynagrodzenie.  Już  mówiłem.  Przestój 

był  z winy  właściciela  budowy,  więc  musiał  im  płacić. 
Przy okazji zrobił dobry uczynek. 

– Muszę mu podziękować. 

background image

–  Nic  nie  musisz.  Nawet  nie  wie,  kim  jesteś.  Poza 

tym  Klaus  wszystko  uzgadniał.  Wszystko  jest 
w największym porządku. Wrzuć już na luz. 

Dopiero  teraz  zaczęła  się  naprawdę  cieszyć.  Objęła 

obydwu mężczyzn, a oni cieszyli się jak dzieci, że sprawi-
li jej taką niespodziankę. 

To cud, prawdziwy cud! Tyle szczęścia naraz. Czy to 

możliwe?  Najpierw  oferta  Brodersena,  teraz  to.  Jeszcze 
dzisiaj pójdzie do kapliczki i zapali świeczkę, może nawet 
dwie lub trzy. 

– Za to trzeba wypić – powiedziała. 
– Też tak myślę – podchwycił Daniel. 
– Wiem już nawet co. Opijemy ten cud, a przy okazji 

poznam  wasze  zdanie  na  pewien  temat.  Muszę  wam  coś 
opowiedzieć. Może nie jest to takie spektakularne jak wa-
sza niespodzianka, ale też dobre. 

Aleks zaczął się zastanawiać. 
– Znalazłaś recepturę naszej Fahrenbachówki! 
– Nie... ale to też jest związane z alkoholem – zaśmia-

ła się. – Trzymaliście mnie w napięciu, to ja wam się teraz 
odpłacę.  Wszystkiego  dowiecie  się  dopiero  wieczorem. 
Lecę  teraz  do  Nicoli  powiedzieć  jej,  żeby  przygotowała 
coś wyjątkowego do jedzenia. 

– Tylko nic... supernowoczesnego. 
–  Danielu,  bez  obaw.  Nicola  broniłaby  się  rękami 

i nogami. 

Zanim  wyszła  z czworaków,  zatrzymała  się  na  mo-

ment  przed  idealnie  odnowionymi  dębowymi  drzwiami. 

background image

Położyła dłoń na czarnej klamce z kutego żelaza. 

–  Będę  powtarzać  do  upadłego,  aż  wam  obrzydnie. 

Dziękuję,  dziękuję,  dziękuję.  Aleksie,  Danielu...  jestem 
taka szczęśliwa, że was mam. 

Daniel nic nie powiedział. Twarz promieniała mu ra-

dością. 

–  Już  dobrze,  dobrze.  Pracowaliśmy  z prawdziwą 

przyjemnością. Przecież musimy trzymać się razem. Każ-
demu z nas zależy na Słonecznym Wzgórzu. 

Pomachała im i pobiegła przez dziedziniec prosto do 

Nicoli. 

Przybiegli  do  niej  Hektor  i Lady.  Lena  nachyliła  się, 

żeby  pogłaskać  suczkę.  Zauważyła  przy  tym,  że  Hektor 
patrzy na nią zdziwionym wzrokiem, jakby pytał, dlacze-
go faworyzuje tego szczeniaka. 

– Chodź, staruszku. Dla mnie jesteś i będziesz najlep-

szy – zawołała do Hektora. 

Hektor podszedł do niej i zniżył łeb, lekko trącając ją 

nosem.  Doskonale  wiedział,  że  jego  pani  ma  w kieszeni 
coś, co bardzo lubi. 

Lena, śmiejąc się, obdarowała obydwa psy smakoły-

kami.  Bez  nich  nie  ruszała  się  z domu.  Kiedy  Hektor 
i Lady zauważyli, że nic więcej nie dostaną, stracili zain-
teresowanie i ją zostawili. 

Lena,  uśmiechając  się,  odprowadziła  ich  wzrokiem. 

Los chciał, żeby ta mała suczka pojawiła się w jej życiu. 
Tak jak ekipa od Klausa i oferta Brodersena. 

Zdawało  się,  że  zniknęły  wszystkie  jej  troski 

background image

i zmartwienia.  Na  horyzoncie  pojawił  się  nie  tylko  cień 
nadziei, lecz wyraźny, świetlisty znak. 

Aleks ma rację. Musimy trzymać się razem. Każdemu 

z nas zależy na Słonecznym Wzgórzu. 

Kiedy ojciec żył, było tak również w hurtowni Wszy-

scy pracownicy i właściciele pracowali dla dobra hurtow-
ni. Cieszył ich każdy, nawet najmniejszy sukces. Byli so-
lidarni, stanowili zgrany zespół. 

A  co  zrobił  Frieder?  Zwolnił  wszystkich  pracowni-

ków,  wymienił  ich  na  młody  dynamiczny  personel, 
w szczególności na ładne młode kobiety. Nie dało się tego 
nie zauważyć. 

Starzy  pracownicy  trzymaliby  z nim  nawet  w czasie 

kryzysu, jak Daniel, Aleks i Nicola z nią. 

Młodzi dynamiczni ludzie... 
Zostawią  Friedera,  pójdą  dalej  jak  ptaki  wędrowne, 

gdy pojawią się pierwsze problemy w hurtowni. Z całego 
serca życzyła Friederowi jak najlepiej, ale nie miała wąt-
pliwości co do tych młodych dynamicznych ludzi. Nic ich 
nie zatrzyma, ani podłogi z granitu czy marmuru, ani futu-
rystyczne biurka, ani drogie obrazy. Nie ma się co dziwić. 
Ci ludzie nie czują się związani z firmą. 

Dlaczego  Frieder  o tym  nie  pomyślał,  zwalniając 

wszystkich starych lojalnych pracowników? 

Chwilowo wszyscy są zadowoleni z tak eleganckiego 

miejsca pracy. Ale jak tylko okręt znajdzie się w ciężkim 
położeniu, natychmiast zejdą z pokładu. 

Nie  będzie  sobie  łamać  głowy  Friederem 

background image

i zamartwiać  się  o niego.  Frieder  i tak  zrobi,  jak  będzie 
chciał.  Lena  z całego  serca  życzyła  mu  sukcesu.  Nie  za-
służył na porażkę. Nikt nie zasługuje na porażkę. Nie ma 
nic gorszego niż widok gruzów własnego bytu. 

Jakie  to  szczęście,  że  jest  tutaj,  że  mieszka 

w cudownej  posiadłości,  i,  co  ważniejsze,  ma  wokół  sie-
bie serdecznych ludzi. 

Nie  umiała  wyrazić  swojej  wdzięczności  wobec 

zmarłego ojca, który zostawił jej to wszystko. 

Jest  typową  przedstawicielką  rodu  Fahrenbach,  jest 

dumna  ze  swoich  korzeni,  dumna  z tradycji,  dumna,  że 
Fahrenbachowie mieszkają tu już od pięciu pokoleń. 

Może  zamiast  dumna  powinna  być  raczej  wdzięczna 

i pokorna?  Tak,  Leno,  więcej  pokory  wobec  szczęścia, 
które dał ci los! 

Lena zaczęła biec. 
– Nicolaaaa! – krzyczała, biegnąc przez dziedziniec. – 

Wieczorem  świętujemy!  Wyciągaj  wszystko,  co  znaj-
dziesz w kuchni i piwnicy. 
 

 

background image

18 

 
Postanowili, że na wieczór wszyscy ładnie się ubiorą. 

Było co świętować. 

Nicola  chciała  ugotować  coś  dobrego,  ale  zrezygno-

wała  z pomocy  Leny.  Daniel  i Aleks  pojechali  do  sklepu 
obejrzeć płytki w promocji. 

Lena  nie  miała  co  robić.  Wzięła  obydwa  psy 

i pobiegła  z nimi  do  kapliczki.  Chciała  dotrzymać  złożo-
nej obietnicy. 

Fahrenbach  nie  miało  własnego  kościoła.  Jeden 

z Fahrenbachów,  chyba  jej  prapradziadek,  wybudował 
więc kapliczkę. Ludzie przychodzili do niej, żeby się po-
modlić,  zastanowić  nad  życiem,  przemyśleć  ważne  spra-
wy. Fahrenbachowie brali tu śluby i chrzcili dzieci. 

Kapliczka stała na wzgórzu. Była pobielona wapnem 

i miała  czerwony  dach.  Ale  najładniejsze  były  duże,  pro-
stokątne  okna  witrażowe.  Kolorowe  szybki  układały  się 
w religijne motywy. 

W  kapliczce  stały  proste,  ciemnobrązowe  drewniane 

ławki. Brązowawa kamienna podłoga była trochę wydep-
tana, ale dzięki temu kapliczka miała swoisty urok. Ołtarz 
też  był  zrobiony  z prostego,  ciemnego  drewna.  Czas  zo-
stawił  na  nim  ślady.  Skromny  metalowy  krzyż 
z inkrustacją  z masy  perłowej  oraz  dwa  bogato  zdobione 
kandelabry uzupełniały wystrój kapliczki. 

Lena zapaliła świeczkę i postawiła ją na metalowym, 

background image

przeznaczonym do tego stole. Usiadła cicho w ławce. 

Na  zewnątrz  świeciło  słońce.  Jego  promienie  zała-

mywały się na kolorowych szybkach witraży, rozświetla-
jąc kapliczkę niesamowitą grą kolorów. 

Przez otwarte drzwi było słychać niestrudzone, żwa-

we  pluskanie  przepływającego  niedaleko  strumyka.  Ze 
wzgórza spływał do wsi, gdzie łączył się z leniwie płyną-
cą rzeką. 

Przejmująca  cisza  w kapliczce  i monotonny  szum 

wody wprawiły Lenę w stan otępienia. Jej myśli się uspo-
koiły,  poczuła  nieopisaną  błogość.  Siedzenie  w ciszy 
i wsłuchiwanie się we własny oddech były jak medytacja. 

Nagle  psy  wbiegły  do  kapliczki.  Do  tej  pory  bawiły 

się  na  zewnątrz.  Swoim  radosnym  szczekaniem  zburzyły 
spokój,  a na  posadzce  zostawiły  mokre  ślady.  Lena  po-
winna  pomyśleć,  że  nie  oprą  się  pokusie  zmoczenia  się 
w wodzie. Wstała. 

– Wam nie wolno tu wchodzić. Już mi stąd! Na dwór! 
Zanim Hektor i nieodstępująca go na krok Lady zdą-

żyły zwiedzić całe wnętrze kapliczki, Lena złapała Hekto-
ra za obrożę i wyciągnęła na zewnątrz. W ślad za nim po-
szła mała Lady. 

Zamknęła  drzwi.  Nie  na  klucz.  Nie  zamykało  się 

drzwi kapliczki na klucz. 

Wzięła głęboki oddech. Po raz kolejny zachwyciła się 

cudownym  widokiem  roztaczającym  się  ze  wzgórza.  Jak 
tu pięknie! Przed nią znajdowała się wieś, po prawej stro-
nie jej Słoneczne Wzgórze, po lewej teren, na którym nie-

background image

długo  zaczną się prace budowlane. Na szczęście od Fah-
renbach dzieliło go jeszcze jedno gospodarstwo. Lena nie 
miała  wątpliwości,  że  nowe  budynki  zmienią  obraz  Fah-
renbach i odbiorą mu jego spokój. 

Ale  na  wzgórzach  i między  nimi  wciąż  roztaczał  się 

widok soczystych łąk, pól, pastwisk i lasu, a między nimi 
malowniczo  położone  gospodarstwa,  Lena  spojrzała 
w stronę  gospodarstwa  Hubera.  Trudno  sobie  wyobrazić, 
że  niedługo  będą  tu  nowoczesne  domy,  supermarket 
i pizzeria.  Gospodarstwo  zniknie na  zawsze,  jakby go  ni-
gdy  nie  było.  Kiedy  syn  Hubera  zechce  kiedyś  pokazać 
australijskiej  żonie  swoją  ojcowiznę, nie będzie  miała  co 
oglądać, może jedynie kilka fotografii. Straszne. Taki los 
nigdy nie spotka Słonecznego Wzgórza! 

Rozejrzała się za psami. To niemożliwe! Znowu plu-

skają się w wodzie. 

–  Hektor,  Lady,  już  mi  z wody!  Słyszycie?  Idziemy 

do domu. 

Trochę trwało, zanim psy posłuchały swojej pani. Le-

na dziwiła się, że mała Lady tak śmiało skacze do wody. 
Strumyk wprawdzie nie był głęboki, ale ona była małym 
pieskiem. 

Hektor  i Lady  wróciły  i zaczęły  się  otrząsać  z wody. 

Lena musiała się odsunąć. Inaczej byłaby zaraz cała mo-
kra. 

Kiedy wróciła na Słoneczne Wzgórze, Aleks i Daniel 

byli  już  w domu.  Poszła  do  nich  do  czworaków.  Na  sta-
rym stole kuchennym poukładali różne płytki. 

background image

– Jak łowy? – zainteresowała się Lena. 
– Nieźle. Zobacz płytki. Od naklejonych cen odejmij 

jeszcze pięćdziesiąt procent. Zamykają sklep. Przynosi im 
straty. Nie wytrzymuje konkurencji ze składem budowla-
nym. 

Wszędzie  zmiany.  Cóż,  taka  jest  kolej  rzeczy.  Lena 

podeszła do stołu z płytkami. 

Początkowo 

zamierzała 

wyłożyć 

łazienki 

w apartamentach  różnymi  płytkami.  Teraz  zmieniła  zda-
nie.  Wszystkie  będą  miały  identyczny  wystrój.  Na  ścia-
nach i podłodze muszą być bardzo jasne płytki, bo nie we 
wszystkich łazienkach jest okno. 

Aleks  i Daniel  tak  poukładali  płytki,  że  do  tych  na 

ścianę  dobrali  podłogowe.  Dołożyli  jeszcze  prospekty 
z kabinami i umywalkami oraz odpowiednią armaturą. 

Niektóre  były  naprawdę  ładne.  Lena  spontanicznie 

sięgnęła  po  ręcznie  wykonaną  matową  płytkę  w kolorze 
złamanej bieli. Pasował do niej matowy szary fryz ze sty-
lizowanym ornamentem, a na podłogę szara lub biała mo-
zaika. Płytki podłogowe można było układać na przemian 
i w ten sposób wydobyć obydwa kolory. Do tego pasowa-
łaby  srebrna  matowa  armatura  i włoska  umywalka,  biała 
lub szara. Biała bardziej jej się podobała. 

– Te mi się podobają – powiedziała. – Chociaż innym 

też nie można nic zarzucić. 

–  Wiedziałem,  że  te  wybierzesz  –  roześmiał  się  Da-

niel. 

–  Ale  te  są  zdecydowanie  najdroższe  –  zauważył 

background image

Aleks. 

– Tak? 
Lena odłożyła płytkę. 
–  W takim  razie  jeszcze  raz  wszystkie  obejrzę  –  po-

wiedziała. 

–  Leno,  nie  bądź  niemądra.  Dostaniemy  pięćdziesiąt 

procent upustu, a jeśli weźmiemy większą ilość, rabat mo-
że  być  jeszcze  większy.  Przy  ośmiu  łazienkach,  jeśli  na-
wet nie są olbrzymie, trochę się tego uzbiera. 

Dołączyła do nich Nicola. Była czerwona na twarzy. 

Pewnie  od  uwijania  się  w kuchni.  Miała  na  sobie  biały 
fartuszek, a pod pachą trzymała pęk ziół. 

– Wybraliście już? – zainteresowała się. 
– Które byś wzięła? – zapytała Lena. 
Nicola  szła od  jednej do drugiej  płytki, w końcu  po-

wiedziała: 

– Te. 
Dokładnie te płytki wybrała Lena. 
– Idę zadzwonić i zarezerwować je dla nas – powie-

dział Aleks wyraźnie zadowolony. 

Lena  chciała  jeszcze  powiedzieć,  że  woli  najpierw 

wszystko przeliczyć. Tylko po co? Łazienki trzeba wresz-
cie  urządzić,  żeby  zająć  się  meblowaniem  apartamentów 
i w końcu zacząć je wynajmować. Zaoszczędziła na ekipie 
remontowej,  więc  wystarczy  jej  pieniędzy  na  płytki.  Na 
szczęście Aleks i Daniel sami je ułożą i zamontują arma-
turę. 

–  Potem  masz  się,  kochany,  ubrać.  Jemy 

background image

o osiemnastej  – powiedziała Nicola do  męża.  A ty,  Leno, 
trzymaj się z daleka od jadalni, jasne? 

– Rozkaz – powiedział Aleks, ale nie był zły. 
Lena jeszcze raz przyjrzała się płytkom. Potem wzięła 

jedną do ręki. 

– Leno, to dobry wybór. Te są najładniejsze – powie-

dział Daniel. 

– To prawda. 
Odłożyła płytkę na miejsce. 
Podjęła  decyzję  i nie  ma  się  już  nad  czym  zastana-

wiać.  Czasem  z nadmiaru  myślenia  nic  dobrego  nie  wy-
chodzi. 

Przy  tak  wysokim  rabacie  można  sobie  pozwolić  na 

droższą rzecz. 

Spojrzała na zegarek. Siedemnasta! 
Najwyższy czas zacząć się szykować na uroczystą ko-

lację. 

– Na razie! – krzyknęła do mężczyzn. – Dziękuję, że 

zajęliście  się  płytkami.  Sama  nie  zrobiłabym  tego  tak 
szybko. 

Aleks i Daniel ucieszyli się z pochwały. 

 

 

background image

19 

 
Lena  jeszcze  nigdy  nie  spędziła  w posiadłości  świąt 

ani nie uczestniczyła w żadnych uroczystościach. Dlatego 
nie była przygotowana na to, co zobaczyła. 

Mężczyźni  założyli  ciemne  spodnie  i białe  koszule, 

Nicola granatową jedwabną sukienkę. Na stole leżał kre-
mowy  obrus  i stała  biała  zastawa  stołowa,  a przy  niej 
kryształowe kieliszki i srebrna zastawa. Były też serwetki, 
srebrne świeczniki i kremowe róże z ich ogrodu. 

Nicola przygotowała też karty dań. 
Lena  była  pod  wrażeniem.  Wzięła  do  ręki  kartę 

i czytała: 

 
Zupa  z grysikiem,  bazylią  i zasmażką  Sałatka  fasolo-

wa z sosem miodowym Smażony filet z sandacza na blan-
szowanej  botwinie  i karmelizowanych  pomidorkach  Pie-
czeń  burgundzka  z kurkami  i zapiekanką  ziemniaczaną. 
Smażone pomarańcze z cynamonem i pianką waniliową  

 
– Mogę podać aperitif? – zapytała Nicola. 
Lena odłożyła kartę. 
Nicola podała schłodzony szampan. 
– Przepraszam, muszę wrócić do kuchni. 
– Pomogę ci – zaproponowała Lena. 
– Zabawiaj mężczyzn rozmową, ale nie rozmawiajcie 

już  o płytkach  – roześmiała  się.  –  Są  inne,  ciekawsze  te-

background image

maty. 

Nicola  zniknęła  w kuchni,  a oni  rozmawiali  oczywi-

ście o płytkach. Aleks wynegocjował jeszcze korzystniej-
szą cenę. 

Niedługo  potem  Nicola  podała  pierwsze  danie.  Naj-

pierw była zupa. Nie tylko ładnie pachniała, ale była ude-
korowana  tak,  jak  to  się  widzi  w dobrych  restauracjach. 
Nicola  gotowała  bardzo  dobrze,  ale  zazwyczaj  mniej  lub 
bardziej  proste  zwykłe  jedzenie  domowe.  Lena  była  za-
skoczona  jej  wyczynami.  Sałatka  fasolowa  składała  się 
z trzech  odmian  fasoli,  a sos  miodowy  smakował  wy-
śmienicie. 

Sandacz 

i botwina 

były 

idealne, 

a karmelizowane  pomidory  po  prostu  znakomite.  Pieczeń 
burgundzka była delikatna, kurki doskonałe, podobnie za-
piekanka.  Hitem  wieczoru  były  smażone  pomarańcze 
z nutką  cynamonu  i pianką  waniliową,  która  wprost  roz-
pływała się ustach. 

Wszystkie  potrawy  były  umiejętnie  udekorowane 

listkami lub gałązkami ziół, w smaku wprost idealne. Ta-
kie cuda wychodzą z reguły spod ręki renomowanego ku-
charza. Tym razem wyczarowała je Nicola. 

Wybór win również był idealny. Także wino desero-

we. Lena nie była fanką deserów, ale tego wyczarowane-
go przez Nicolę sobie nie odmówiła. 

– Zrobiłaś coś niesamowitego. Nie wiedziałam, że tak 

świetnie gotujesz – powiedziała do Nicoli. 

–  Kiedyś  świetnie  gotowałam.  Teraz  wyszłam 

z wprawy.  To  stare  dzieje.  Zresztą  Aleks  i Daniel  lubią 

background image

zwykłe  jedzenie,  coś  porządnego,  ale  niewyszukanego. 
Jedynie twojego ojca mogłam od czasu do czasu rozpiesz-
czać. On umiał docenić moje umiejętności. 

– Co za stare dzieje? – zainteresowała się Lena. 
– Nic takiego. 
Widać było, że nie chce o tym mówić. Jednak Aleks 

był zbyt dumny ze swojej żony, żeby pozostawić pytanie 
Leny bez odpowiedzi. 

– Nicola była kiedyś szefową kuchni w bardzo dobrej 

restauracji.  Zdobyła wiele  wyróżnień  i pucharów.  I to  już 
w młodych latach. 

– Aleks, przestań, to było tak dawno temu... 
– Nic nie wiedziałam. Masz taki talent i marnujesz go 

na wsi? Mój ojciec wiedział o tym? 

– Tak. 
–  I pozwolił  ci  się  marnować  w gospodarstwie?  Nie 

pasuje to do taty. 

– Leno, twój tata nie ma z tym nic wspólnego. Sama 

chciałam tu wrócić i nigdy nie żałowałam tej decyzji. Je-
stem tu szczęśliwa, a moje życie spokojniejsze. Ciągłe bi-
cie rekordów jest nie dla mnie. Za duży stres. Dajmy temu 
spokój. Zdaje się, że chciałaś nam coś pokazać. 

Lena wahała się. 
–  Możemy  to  odłożyć  na  później.  Po  tak  wspaniałej 

kolacji to banał. 

Kiedy cała trójka nalegała, Lena przyniosła z lodówki 

obydwie  wódki  Brodersena.  Zdarła  z butelek  etykietki, 
żeby niczego nie sugerować. 

background image

Przygotowała kieliszki. 
–  Rozchodniaczek?  Świetny  pomysł!  –  powiedział 

Daniel. 

– Spróbujcie proszę obydwu wódek i powiedzcie, co 

o nich myślicie. 

–  Zleciłaś  produkcję  w zastępstwie  naszej  Fahrenba-

chówki? Od razu ci mówię, że nic nie jest w stanie jej za-
stąpić – zacietrzewił się Aleks. 

Lena roześmiała się. 
– Nie, nic nie zleciłam. Zaraz wszystkiego się dowie-

cie. 

Wlała alkohol do kieliszków i im podała. 
Wypili, odczekali, aż Lena naleje drugą wódkę, 

i znowu wypili. 

– I co? 
– Niezłe. 
– Da się pić – powiedział Aleks. 
Lena  patrzyła  na  niego  rozbawiona.  „Udaje,  jakby 

wiedział, o jaki chodzi alkohol”, pomyślała. 

– Danielu, i jak? – zachęciła go do wyrażenia opinii. 
– Obydwie wódki są bardzo dobre, wyważone, bogate 

w składniki,  dużo  ziół,  w pierwszej  nutka  kopru  włoskie-
go i anyżu, w drugiej wyraźnie czuć obydwa te składniki. 
Druga bardziej mi smakuje. Moja ocena. W pierwszej jest 
więcej  alkoholu,  prawdopodobnie  około  45  procent 
w drugiej mniej, tak mniej więcej 28–30 procent. Ta dru-
ga lepiej się sprzedaje, bo mogą ją pić kobiety. 

Lena patrzyła na niego ze zdziwieniem. 

background image

– Skąd to wszystko wiesz? Znasz te wódki? 
– Nie, skądże znowu. 
– To skąd to wszystko wiesz? 
– Miałem praktyki zawodowe w fabryce alkoholi, no 

a z czasem się nawąchałem, bo zawsze interesowała mnie 
produkcja wódki. Mój szef zawsze zabierał mnie ze sobą 
na targi. 

Powiedział  to  ot  tak  sobie,  jakby  mówił  o wodzie. 

Daniel znał się na produkcji alkoholu! A od lat pracował 
w posiadłości i zamówił się drobnymi i większymi napra-
wami oraz pomagał, gdzie akurat brakowało rąk do pracy. 
To nie do pomyślenia! 

– Mój ojciec wiedział o tym? 
–  Oczywiście.  Kiedy  mnie  zatrudniał,  musiałem  mu 

przedłożyć życiorys i wszystkie świadectwa. 

Życiorys  i świadectwa,  żeby  pracować  jako...  paro-

bek. 

– Danielu, dlaczego mój ojciec cię nie namawiał, że-

byś wrócił do zawodu, zamiast tu... ? 

– Leno, jak już Nicola powiedziała, jestem tu szczę-

śliwy. Podoba mi się życie tutaj. 

– Dlaczego zrezygnowałeś z zawodu? 
– To długa historia. 
– Którą mój ojciec oczywiście znał. 
– Oczywiście. w – Opowiesz mi ją? 
– Może. Kiedy przyjdzie na to pora. Lepiej nam po-

wiedz, co zamierzasz z tymi wódkami. 

Lena opowiedziała im o ofercie Brodersena. 

background image

– To świetna propozycja. Wchodzimy w to! Obok na-

szej  fabryki  likieru  jest  duża,  sucha  powierzchnia  maga-
zynowa. Stąd będziemy wysyłać alkohol. Wiem, jak funk-
cjonuje dystrybucja. 

– Ja też się orientuję  – powiedział Aleks. – Przecież 

wcześniej zajmowaliśmy się dystrybucją Fahrenbachówki. 

– Wreszcie znowu możemy korzystać z naszej fabryki 

–  powiedziała  Nicola.  –  Będzie  świeży  dopływ  gotówki. 
Może znajdziemy jeszcze naszą recepturę i uda się posze-
rzyć działalność. Jak się nazywają te wódki? 

–  Nazwy  nie  są  najszczęśliwsze.  Ta  45–procentowa 

nazywa  się Ogień  wybrzeża, a ta  30–procentowa  Światło 
wydm. 

Daniel trochę się skrzywił. 
– Jakieś tam wybrzeże mamy, jeśli można tak powie-

dzieć  o brzegu  jeziora.  A wydmy?  No  cóż,  trzeba  tylko 
zamiast trawy wyobrazić sobie piasek na wzgórzach. Poza 
tym obydwie wódki nie pójdą jedynie do gospody Sylvii. 
Wszędzie  będą  w sprzedaży.  To  dobre  produkty  Sama 
zresztą powiedziałaś, że hurtownia zarabiała na ich sprze-
daży. Twój brat jest głupi, że wycofuje je z oferty. Podci-
na  gałąź,  na  której  siedzi.  Albo  powiem  inaczej.  Zacho-
wuje się jak człowiek, który każe sobie amputować zdro-
wą nogę,  bo  chce  sprawdzić,  jak  się  chodzi  z drewnianą. 
Daniel  poznał  się  na  rzeczy,  a twój  brat  wyśmiał  te  pro-
dukty. 

Zanim Lena przyjmie propozycję Brodersena, jeszcze 

raz  porozmawia  z Friederem,  jeszcze  raz  spróbuje  mu 

background image

uświadomić,  jaki  robi  błąd.  Jeśli  ponownie  odmówi,  to 
skorzysta  z szansy,  żeby  na  sprzedaży  wypróbowanego 
produktu zarabiać pieniądze. 

Siedzieli  jeszcze  przez  jakiś  czas  i rozmawiali.  Lena 

nie  mogła  się  jednak  skoncentrować.  Najpierw  musiała 
przemyśleć  wszystko,  czego  przez  przypadek  się  dowie-
działa. Nicola była nagradzaną kucharką, a Daniel znawcą 
wódek. Jakie niespodzianki jeszcze ją czekają? 
 

 

background image

20 

 
Lena  była  zmęczona,  ale  nie  mogła  zasnąć.  Za  dużo 

myśli kłębiło się w jej głowie. 

Remont... 
Wybrała  odpowiednie  płytki?  Nie  będzie  żałować 

swojej spontanicznej decyzji? 

Ciągle  myślała  też  o tym,  czego  się  dowiedziała  się 

o Nicoli i Danielu. Znała tych dwoje przez całe życie i nic 
o nich nie wie. Dlaczego porzucili dotychczasowe zajęcia 
dla prostego życia na wsi? 

Owszem,  w jej  życiu  również  nastąpił  zwrot,  ale  to 

było  coś  innego.  Ona  jest  spadkobierczynią.  Jej  sytuacja 
i pozycja są zgoła inne. 

Przez dłuższą chwilę przewracała się w łóżku z boku 

na  bok.  Potem  wstała  i zeszła  na  dół.  Nalała  kieliszek 
czerwonego wina i wyszła na dwór. Usiadła na ławce przy 
drzwiach wejściowych. 

Odstawiła  kieliszek.  Podciągnęła  nogi  i objęła  je  rę-

kami. 

Była cudowna noc. Niebo usiane gwiazdami. Zdawa-

ło się, że są tak blisko, iż można po nie sięgnąć. U Daniela 
było  jeszcze  zapalone  światło.  Może  znowu  śpi  w fotelu 
z Lady na kolanach? 

Daniel. Tak ją zaskoczył. 
Sięgnęła  po  kieliszek,  upiła  mały  łyk  wyśmienitego 

wina.  Oczywiście  z zamku  Dorleac.  Jakże  mogłoby  być 

background image

inaczej. 

Pomyślała  o Doris,  swojej  szwagierce.  Najwyraźniej 

była tam nieszczęśliwa. 

Pomyślała  o Jörgu,  który  marnował  czas  i pieniądze 

na organizowanie festiwali. 

Nagle zobaczyła spadającą gwiazdę... 
Zamknęła  oczy  i pomyślała  marzenie.  Dotyczyło 

Thomasa. 

Chciała,  żeby  wrócił  i został  na  zawsze.  Oby  to  ma-

rzenie się spełniło. 

Bardzo za nim tęskniła. 
Byłoby cudownie, gdyby był z nimi wczoraj wieczo-

rem.  Pomógłby  jej  wybrać  płytki,  zapytałaby  go  radę 
w sprawie propozycji Brodersena. 

Niestety, nie mogła dzielić z nim codziennych spraw. 
Już tak długo się nie widzieli. Strasznie za nim tęskni-

ła. Jedynie wspomnienia o wspólnych szczęśliwych chwi-
lach podtrzymywały ją na duchu. 

Dlaczego życie musi być takie skomplikowane? Dla-

czego nie można przez cały czas cieszyć się szczęściem? 

Odnalazła  Thomasa  i znowu  go  utraciła.  No  dobrze, 

utraciła  nie  jest  odpowiednim  słowem,  bo  przecież  nie 
straciła go na zawsze. 

Ze 

względu 

na 

jego 

życie 

w Ameryce 

i dotychczasowe zobowiązania musieli żyć w rozłące. Ale 
taka rozłąka jest dla zakochanych niemalże utratą ukocha-
nej osoby. 

Spojrzała w niebo. 

background image

Może  Thomas  też  siedzi  gdzieś  na  ławce,  patrzy 

w niebo usłane gwiazdami i myśli o niej? 

Niestety,  nawet  to  nie  jest  możliwe.  Inna  strefa  cza-

sowa... 

Marzyła  o Thomasie.  Wyobrażała  sobie  ich  spotka-

nie, o co go zapyta i co mu powie. 

Nagle  wystraszyła  się.  Czy  to  nie  dźwięk  telefonu 

wdarł się w jej marzenia? 

Jeśli tak jest, to tylko jedna osoba może dzwonić o tej 

porze. Thomas... 

Na Boga! 
Jak długo już dzwoni?! 
Nie chce przegapić jego telefonu. 
Zerwała  się  z takim  impetem,  że  strąciła  kieliszek 

z winem.  Spadł  na  ziemię  i z brzękiem  rozbił  się 
o kamienie. 

Jak oparzona popędziła do domu. Podniosła słuchaw-

kę i zadyszana powiedziała: 

– Lena Fahrenbach. 
Dzwonił Thomas. 
Na szczęście w porę dobiegła do telefonu. 
– Witaj, najdroższa! Co się tak zasapałaś? 
–  Biegłam.  Byłam  na  dworze  i bałam  się,  że  telefon 

umilknie. 

– Na dworze? Już późno. Co robisz na zewnątrz o tej 

porze? 

–  Oglądam  gwiazdy  i marzę  o tobie.  Tak  za  tobą  tę-

sknię. Okropnie. 

background image

– Ja też. Wierz mi. 
– Tom..., kiedy przyjedziesz? 
Właściwie nie chciała go pytać. Nie chciała, aby po-

myślał, że na niego naciska, ale nie wytrzymała. Tak bar-
dzo za nim tęskniła. 

Jeśli powie, kiedy mniej więcej może się go spodzie-

wać, stanie się trochę spokojniejsza i będzie się cieszyć na 
spotkanie. 

Nie odpowiedział. 
Myślała, że po prostu nie zrozumiał jej pytania. 
– Tom..., kiedy przyjedziesz? – powtórzyła. 
Zwlekał z odpowiedzią. 
Teraz wiedziała, że zrozumiał jej pytanie. 
–  Jest  jeszcze  jedna  sprawa,  którą  muszę  koniecznie 

uregulować – stwierdził wreszcie. – To bardzo ważne. 

– Nie powiesz mi, jaka to sprawa? 
Znowu zwlekał z odpowiedzią. 
– Leni, to nie jest dobry pomysł. Nie naciskaj, proszę. 

Dowiesz  się  wszystkiego,  ale  nie  przez  telefon.  Są 
w życiu sprawy, o których można mówić jedynie w cztery 
oczy. 

Serce waliło jej jak młotem. 
Coś przed nią ukrywał, coś bardzo ważnego, o czym 

nie mógł i nie chciał mówić. 

Ogarnął ją strach. Strach, że go utraci. 
– Tom, jesteś chory? – zapytała nagle. 
Thomas roześmiał się. Jego spontaniczny śmiech ją 

uspokoił. 

background image

– Lenko, Lenko! Znowu daje o sobie znać twoja buj-

na  wyobraźnia.  Nie  martw  się.  Jestem  zdrowy  jak  ryba. 
Właśnie potwierdziły to ostatnie badania lekarskie. 

Lena odetchnęła z ulgą. 
Jednak było coś, czego nie chciał jej zdradzić. Czy 

mu się podoba, czy nie, musi się dowiedzieć, o co chodzi. 

– Tom, mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz, 

coś  bardzo ważnego. Niepokoję się. Powiedz mi, proszę, 
czy mam jakiś powód do zmartwień? 

Znowu zwlekał z odpowiedzią. 
– To sprawa rodzinna. 
Odetchnęła  z ulgą.  Że  też  sama  na  to  nie  wpadła! 

Wypadek  jego  rodziców.  Musiał  ich  przecież  przewieźć 
z Miami do domu. 

– Chodzi o twoich rodziców? 
Powiedziała to i od razu chciała cofnąć pytanie. 
– Leni, dlaczego nie możesz uszanować mojej prośby 

i zaczekać  na  wyjaśnienia  do  mojego  powrotu?  –  uniósł 
się. 

– Wybacz, nie umiem pozbyć się strachu, że cię stra-

cę. 

– Lenko, rozmawialiśmy już na ten temat. Ani ty nie 

jesteś moją własnością, ani ja twoją. Mogę ci jedynie nie-
ustannie powtarzać, że bardzo cię kocham, że jesteś jedy-
ną  i największą  miłością  mojego  życia.  Gdybym  tylko 
mógł,  złożyłby  u twoich  stóp  wszystkie gwiazdy  z nieba. 
Sytuacja nie jest łatwa. Przyznaję. Uwierz mi, najchętniej 
zostałbym od razu u ciebie. Niestety, przez dziesięć lat nie 

background image

było nam dane żyć razem. Każde z nas miało swoje życie, 
a ja  na  nasze  nieszczęście  wiodłem  je  z dala  od  ciebie, 
w Ameryce.  Muszę  uporządkować  moje  amerykańskie 
życie...  Obydwoje  jesteśmy  dorosłymi  ludźmi.  Nie  mogę 
tu  tak  po  prostu  zamknąć  za  sobą  drzwi  i pojawić  się 
u ciebie z dwiema walizkami i powiedzieć: Jestem. 

Niestety, nie mogła mu się przyznać, że takie rozwią-

zanie  najbardziej  by  jej  odpowiadało.  Nic  nie  mogła  po-
wiedzieć, bo cokolwiek mówiła, było takie dziecinne, nie-
dojrzałe. 

Może przesadza? 
Może jest zbyt niecierpliwa? 
Thomas mówił rozsądnie. 
Wierzyła  w jego  uczucie,  ale  mimo  wszystko  nie 

umiała się pozbyć strachu. Ciągle tkwił w niej lęk, że go 
straci, mimo jego dowodów miłości, jego zapewnień. 

–  Lenka? Jesteś  tam  jeszcze?  –  zaniepokoił  się  Tho-

mas. 

Wzięła się w garść. 
–  Tak,  tak,  jestem...  Wyobrażałam  sobie,  jak  kła-

dziesz u moich stóp wszystkie gwiazdy nieba... Chyba za-
brakłoby miejsca w posiadłości. 

Odetchnął z ulgą. 
– Taką właśnie cię lubię. Idź teraz spać Już grubo po 

północy – Jest druga w nocy – sprostowała Lena. 

–  U was  jest  chyba  późne  popołudnie  lub  wczesny 

wieczór.  Co  porabiasz  o tej  porze?  Powiedz  mi,  żebym 
mogła umieścić ten obraz w moich marzeniach. 

background image

Thomas znowu się roześmiał. 
–  Raczej  w koszmarach.  Siedzę  właśnie  przy  biurku 

zawalonym  papierami.  Przede  mną  jeszcze  kilka  godzin 
wytężonej pracy. Ale od czasu do czasu robię sobie chwi-
lę  wytchnienia  i spoglądam  na  srebrną  ramkę,  w której 
jest  zdjęcie  pięknej  blondynki  o oczach  jak  gwiazdy. 
Ogarnia  mnie  wtedy  ogromna  tęsknota,  bo  wolałbym 
wziąć tę blondynkę w ramiona, zamiast gapić się na zdję-
cie.  Zaraz  potem  pocieszam  się  myślą,  że  nie  potrwa  to 
długo i moje marzenie wreszcie się spełni. 

Lena wiedziała, o jakim mówi zdjęciu. Razem je wy-

brali,  a potem  dokupili  prostą  srebrną  ramkę.  Ładnie  to 
powiedział. 

Strach  na  chwilę  ją  opuścił.  Ale  wróci.  Była  pewna. 

Wróci i tak długo nie da jej spokoju, dopóki wszystkiego 
sobie  nie  wyjaśnią  i nie  zaczną  wspólnego  życia,  o jakim 
marzyli, zanim los ich rozdzielił. 

– Ładnie powiedziane – zdradziła mu swoje myśli. 
–  I każde  słowo  jest  prawdziwe.  Leno,  nie  wolno  ci 

wątpić w moją miłość. Obiecaj mi to. 

Znowu  wypowiedział  zdanie,  które  zasiało  niepokój 

w jej sercu. 

Z  jednej  strony  mówi  o bezgranicznej  miłości, 

a z drugiej żąda od niej obietnicy. Brzmi to tak, jakby by-
ło coś, co mogłoby zachwiać ich miłością. 

Może przesadza. Dręczy ją niepewność. 
Po  dziesięciu  latach  rozłąki  ich  spotkanie  było  tak 

krótkie,  że  nie  zdążyli  jeszcze  zbudować  solidnego  fun-

background image

damentu. 

– Tom, kocham cię, kocham cię nad życie. 
To też była swojego rodzaju obietnica. Musi mu wy-

starczyć. 

– Leni, kocham cię. Na różowej chmurce wysyłam ci 

przez  ocean  milion  całusków  i uścisków  i życzę  koloro-
wych snów. Cały czas o tobie myślę. Pamiętaj – love fo-
rever... Dobranoc, najdroższa. 

–  Dobranoc,  Tom  –  wyszeptała,  ale  nie  była  pewna, 

czy usłyszał jej słowa. 

Skończyli rozmawiać. 
Lena 

wpatrywała  się  jeszcze  przez  chwilę 

w słuchawkę,  jakby  na  coś  czekała,  a potem  odłożyła  ją, 
głęboko wzdychając. 

Gdyby go tak nie kochała, nie bałaby się, że go straci, 

nie byłaby taka niecierpliwa, że jeszcze go tu nie ma. 

Właściwie  chciała  jeszcze  pozamiatać  rozbite  szkło 

i wytrzeć  rozlane  wino,  ale  na  pewno  już  wsiąkło 
w ziemię, a sprzątanie może zaczekać do jutra. 

Chciała  się  położyć  i marzyć  o jego  pocałunkach 

i uściskach płynących do niej na różowej chmurce. 

Nagle  przypomniała  sobie,  że  psy  na  pewno  wcze-

śniej niż ona będą biegać po dworze i mogą się skaleczyć. 

Dlatego  jednak  poszła  do  kuchni  po  szufelkę 

i zmiotkę. 

Wyszła  na  dwór  i zmiotła  dokładnie  rozbite  szkło, 

a kamienie polała wodą. 

Gotowe. 

background image

Wróciła  do  rzeczywistości.  Różowa  chmurka  odpły-

nęła. 

Weźmie zdjęcie Thomasa i będzie na nie patrzeć, my-

śleć o nim i mieć nadzieję, że spełni się jej życzenie wy-
powiedziane przy spadającej gwieździe.