Vicki Lewis Thompson
BĄDŹ MOJĄ WALENTYNKĄ
(Be mine, Valentine)
ROZDZIAŁ 1
Wszystko zaczęło się tamtego dnia, gdy spadł śnieg. Wiele lat
później Roxie zastanawiała się, czy i to było sprawką starego
Charliego. Jeśli jednak mówił o sobie prawdę, wyczarowanie małej
burzy śnieżnej w lutym, nawet w środku pustyni, nie wymagało
zachodu. Niezwykła pogoda mogła być, oczywiście, zbiegiem
okoliczności, jak i wszystko, co zdarzyło się później.
W piątkowe popołudnie całe Tucson przykrył śnieg. Roxie nie
mogła uwierzyć, że to, zdawać by się mogło, naturalne przyrodnicze
zjawisko może spowodować takie zamieszanie. Przez dwadzieścia
siedem zim spędzonych w New Jersey tyle się napatrzyła na śnieg, że
przestał robić na niej wrażenie. Najwyraźniej zupełnie inaczej sprawa
miała się z jej kolegami z pracy. Kilku rzuciło się do okien z pełnymi
niedowierzania okrzykami, pozostali zaś wybiegli na ulicę i próbowali
chwytać płatki w dłonie.
Jak dzieci, pomyślała Roxie. Interesanci, cierpliwie czekający w
kolejkach, poszli w ślady urzędników. Ratusz niemal opustoszał.
Roxie nie ruszyła się od biurka, postanawiając nie przerywać pracy.
Tylko ona zauważyła, że do poczekalni wszedł stary Charlie. W
ręku, jak zwykle, trzymał swą zniszczoną teczkę.
– Co za miła niespodzianka, Charlie. – Roxie wstała zza biurka,
by uciąć sobie ze starszym panem małą pogawędkę. Uważała go za
swego najlepszego przyjaciela w Tucson, co nie najlepiej świadczyło
o jej życiu towarzyskim. Chociaż Charlie był naprawdę przemiły,
wszyscy dookoła wiedzieli, że to włóczęga.
Jego domem była ławka w pobliskim parku, a cały dobytek
trzymał w starej teczce, z którą się nigdy nie rozstawał. Jadał w
pobliskich bezpłatnych jadłodajniach. Musiał mieć jednak jakieś
źródło dochodów, skoro każdego ranka przynosił czerwoną różę i
wkładał ją do wazonu, stojącego na szarym laminowanym blacie.
Utrzymywał, że to dla przyszłych małżonków, przychodzących do
ratusza złożyć papiery. Zwykle ktoś z pracowników stawiał mu w
zamian lunch. Ostatnio, po awansie, tym kimś była najczęściej Roxie.
Co to za różnica przygotować dwie kanapki zamiast jednej?
Doprawdy żadna, poza tym bardzo lubiła towarzystwo Charliego.
– Co cię tu dziś sprowadza? – Roxie oparła się o szary blat i
posłała Charliemu czarujący uśmiech.
– Jak to co? Te piękne niebieskozielone oczy i wspaniałe rude
loki, moja droga.
– Daj spokój, Charlie. Moje oczy i rude loki nigdy przedtem nie
odciągały cię od popołudniowej partyjki szachów. Co się stało?
– Jeśli mam być szczery, pogoda zrobiła się paskudna i
postanowiłem poszukać schronienia w umiarkowanym klimacie
twojego biura. – Zdjął wytarty filcowy kapelusz i strzepnął resztki
śniegu z zatkniętego za wstążkę piórka. – Nie spodziewałem się takiej
zimy w Arizonie.
Za każdym razem Roxie była na nowo zaskoczona. Można by
przypuszczać, że rozmawia z szacownym profesorem jakiegoś
europejskiego uniwersytetu. Jednak z bliska wychodziło na jaw, że
rękawy tweedowej sportowej marynarki są wystrzępione, przy
kamizelce brakuje guzika, kieszeń spodni jest rozerwana, a czerwona
muszka ma przetarte brzegi.
Koledzy Roxie zaczęli powoli wracać do biura.
– Wciąż pada – oznajmił ktoś radośnie. – Powinniśmy chyba
wcześniej skończyć pracę, bo jazda do domu może być niebezpieczna.
– Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś robił tyle szumu z powodu
odrobiny śniegu. – Roxie pokręciła głową.
– To upojenie nieznanym – wyjaśnił Charlie.
– Masz rację – przyznała Roxie. Po raz setny zadała sobie
pytanie, jak taki wykształcony człowiek mógł stać się włóczęgą. –
Może nie powinnam pytać, ale... co zrobisz, jeśli dziś w nocy będzie
naprawdę zimno?
Charlie obrzucił ją przenikliwym, a jednocześnie pełnym
aprobaty spojrzeniem, jak gdyby była jego ulubioną uczennicą, która
zadała właściwe pytanie.
– Nie mam zielonego pojęcia – odrzekł, wyjmując z kieszeni
śnieżnobiałą chusteczkę, by przetrzeć szpilkę w kształcie ósemki,
która wpięta poziomo w klapę marynarki, przypominała symbol
nieskończoności.
Już wiele tygodni temu Roxie odkryła, że szpilka jest z
prawdziwego złota. Szpilka oraz cynowe szachy, które stale nosił w
teczce, były prawdopodobnie całym majątkiem Charliego.
Do tej pory wydawał się zadowolony ze swego losu, ale do dzisiaj
zima była wyjątkowo łagodna, nawet jak na Tucson.
– Są tu chyba jakieś schroniska – zauważyła – ale, niestety, nie
znam żadnych adresów.
– Zapewne są przepełnione. Sądzę, że wystarczy mi moja ławka.
Dołożę jeszcze jedną warstwę gazet.
– To nie brzmi zachęcająco. – Roxie wyobraziła sobie długą,
mroźną i śnieżną noc, Charliego przykrytego tylko gazetami. A jeśli
zamarznie na śmierć? Nigdy przedtem zbytnio się o niego nie
martwiła, ale było dużo cieplej. – Charlie, myślę, że powinieneś
zamieszkać u mnie, dopóki pogoda się nie poprawi.
– U ciebie? – Niebieskie oczy Charliego rozbłysły, pokręcił
jednak przecząco głową. – O nie, nie chciałbym ci sprawić kłopotu.
– To żaden problem. Osbornowie mają nieduży domek gościnny.
Nikt nie będzie cię krępował.
– Domek gościnny? Nie pamiętam, żebyś o nim wspominała.
– Nie było okazji. Wybierali się do mnie rodzice, skoro jednak nic
z ich planów nie wyszło, czemu ty nie miałbyś z niego skorzystać?
– Nie cierpię się narzucać – rzekł z wahaniem Charlie.
– Nie pleć głupstw. – Roxie coraz bardziej zapalała się do swego
pomysłu. Czuła się osamotniona. Chociaż Osbornowie poznali ją
przed wyjazdem z sąsiadami, krępowała się do nich chodzić, tym
bardziej że nie byli zbyt towarzyscy.
Miała oczywiście Como, ale przecież to tylko zwierzę. Roxie
szukała w myślach jakiegoś przekonującego argumentu. Doszła do
wniosku, że Charlie powinien czuć się potrzebny.
– Mógłbyś mi pomóc przy Como. Ostatnio dziwnie się
zachowuje. Zastanawiam się, czy nie wezwać weterynarza. Nie
chciałabym wydawać pochopnie pieniędzy Osbornów, ale...
– Owszem, trudno się rozeznać w potrzebach zwierzęcia, ale czy
nie zagalopowałaś się trochę? Mówisz, jakbym już zamieszkał w
domku gościnnym, a tymczasem Osbornowie mogliby nie życzyć
sobie, by zwykły włóczęga kręcił się po domu w czasie ich
nieobecności.
– Nie jesteś zwykłym włóczęgą, lecz moim przyjacielem. Znam
cię od pół roku, a od dwóch miesięcy jadamy wspólnie lunch. Nie
pozwolę, żebyś zamarzł na ławce w parku.
– To miło z twojej strony, ale...
– Poza tym Osbornowie to wspaniali ludzie i z pewnością okażą
zrozumienie. Moi rodzice znają ich od wieków. Tata i Dave Osborn
służyli razem w wojsku. Mogę robić, co zechcę, mają do mnie
zaufanie. Nie przelewajmy z pustego w próżne. Załatwione!
– Mój Boże, cóż za nieodparte argumenty! Czy uczyłaś się
prowadzenia negocjacji?
– Zgadłeś. W szkole średniej w Newark byłam mistrzynią w tej
dziedzinie. Więc? Czy przekonałam cię, żebyś zamieszkał ze mną?
– Tak. – Zmarszczki na twarzy Charliego wygładziły się w
uśmiechu. – Niech cię Bóg błogosławi, Roxie Lowell.
– Cześć, Roxie. – Ciemnowłosy mężczyzna oderwał się od grupki
stojącej przy oknie i podszedł do nich. – Witaj, Charlie.
– Dzień dobry, Doug – skinął głową Charlie.
– Roxie, wszyscy mówią o wcześniejszym wyjściu z pracy,
chciałem się więc upewnić, czy nasze spotkanie jest aktualne.
– Och, Doug, bardzo cię przepraszam, przez całe to zamieszanie
kompletnie o nim zapomniałam.
– Tobie, dziewczynie z New Joisey, nie przeszkodzi chyba ta
odrobina śniegu? – przekręcił nazwę jej rodzinnego stanu, jak zwykle,
gdy chciał się z nią podroczyć.
Roześmiała się z przymusem, żart bowiem miał wąsy i brodę i
dawno przestał ją śmieszyć.
– Jasne, że nie, ale zabieram dziś Charliego do domu.
– Mnie nigdy nie złożyłaś takiej interesującej propozycji. – Doug
zdziwiony uniósł brwi.
– Zamieszka w domku gościnnym – odparła z naciskiem Roxie. –
Poza tym – dodała – nie jesteś taki miły jak Charlie.
– To dlatego, że nie dajesz mi szansy – powiedział Doug pół
żartem, pół serio. – Roxie, czy mogę zamienić z tobą dwa słowa na
osobności? – Ujął ją za łokieć i nie czekając na odpowiedź, odciągnął
na bok. – Oszalałaś? – spytał, zniżając głos. – Ten stary może okazać
się prawdziwą pijawką. Jeśli go wpuścisz za próg, to nigdy się go nie
pozbędziesz, a przynajmniej do powrotu Osbornów.
– Doug, przestań. On cię może usłyszeć.
– No i co z tego? – Doug wzruszył ramionami. – To włóczęga.
– Doug! – Roxie chwyciła go za ramię i odciągnęła jeszcze dalej.
– Charlie jest wspaniałym starszym panem i nie pozwolę, żebyś go
obrażał.
– Musi mieć mnóstwo zalet, skoro jadasz z nim codziennie lunch.
Roxie spojrzała na niego zaskoczona.
– Jesteś o niego zazdrosny!
– Nie o niego, ale o czas, który z nim spędzasz.
– Zapraszałam cię, żebyś się do nas przyłączył.
– Wielkie dzięki. On bez przerwy gada o historii.
– Mnie to fascynuje. Nie zdziwiłabym się, gdyby kiedyś jej uczył.
– Czemu więc nie uczy jej teraz? – prychnął Doug. – Dlaczego
sypia na ławce w parku?
– Nie wiem. Ludzi dotykają nieszczęścia. Najważniejsze w tej
chwili jest to, że pada śnieg, a on nie ma gdzie się podziać. Nie chcę,
żeby spędził noc na mrozie.
– Z pewnością jest do tego przyzwyczajony.
– Och, doprawdy? – Cierpliwość Roxie miała swoje granice. –
Zapewne głodujący ludzie również przyzwyczajają się do braku
pożywienia?
– Tego nie wiem, wiem natomiast, że to nie twoje zmartwienie.
Zresztą, co powiedzieliby na to Osbornowie?
– Pozwolili mi zapraszać, kogo zechcę: rodziców, znajomych.
Rodzicom nie uda się teraz przyjechać, a ja nie mam przyjaciół, którzy
mogliby...
– Szkoda, że nie pomyślałaś o mnie. – Doug pogłaskał Roxie po
ramieniu. – Dowiedziałbym się, jak wygląda życie na pogórzu, poza
tym mielibyśmy czas, żeby się lepiej poznać.
Roxie odsunęła się, strącając rękę Douga. Lubiła go, ale nie
mogła zaakceptować jego stosunku do Charliego.
– Nie biorę pod uwagę takiej ewentualności i ty dobrze o tym
wiesz. Osbornowie, zostawiając mi dom, zakładali, że moi chłopcy nie
będą ze mną mieszkali. Poza tym masz dach nad głową, a Charlie go
nie ma.
– Roxie, uprzedzam cię, że będziesz tego żałowała. Dawanie
pieniędzy na cele dobroczynne to co innego niż branie kogoś pod swój
dach.
– Zgadzam się, to coś znacznie pożyteczniejszego.
– Roxie obrzuciła go wyzywającym spojrzeniem.
– Pomagam komuś konkretnemu. Nie muszę się zastanawiać, na
co wydano moje pieniądze. Nie próbuj mnie powstrzymywać, Doug,
podjęłam już decyzję.
– Ojciec ostrzegał mnie, żebym nigdy nie sprzeczał się z
rudzielcami – rzekł z rezygnacją Doug.
– To nie ma nic wspólnego z kolorem moich włosów. A teraz
przepraszam cię, ale musimy jechać z Charliem do domu.
– Czy mam rozumieć, że jutro wieczorem będziesz zajęta? –
spytał Doug przesadnie ugrzecznionym tonem.
Roxie próbowała nie okazać zniecierpliwienia. Przecież lubi
Douga, a on ma prawo się złościć. Z powodu Charliego zrezygnowała
z dzisiejszej randki, a Doug nie lubi takich niespodzianek.
– Będę gotowa o siódmej – odparła, po czym wróciła do biurka
po płaszcz i torebkę. – Chodźmy – zwróciła się do Charliego.
– Nie akceptuje twojego postępowania, prawda? – spytał starszy
pan.
– To nie jego sprawa. Nie jesteśmy małżeństwem, po prostu się
spotykamy.
– Och, Roxie, mam nadzieję, że nie bierzesz pod uwagę
małżeństwa z Dougiem Kellym.
– Owszem, myślałam o tym, Charlie – odrzekła Roxie, obrzucając
go szybkim spojrzeniem. – To przystojny mężczyzna, ma stałą pracę,
a poza tym zwykle dobrze się czujemy ze sobą.
– A co z miłością?
– W pewnym sensie kocham Douga.
Charlie pokręcił ze smutkiem głową.
– Cóż, Charlie, mam już dwadzieścia siedem lat. Codziennie
przychodzą do nas młode pary pragnące się pobrać, a ja im
zazdroszczę. Chciałabym założyć rodzinę, mieć dzieci. Byłabym
dobrą matką.
– Jestem tego pewien. – Charlie podniósł przetarty kołnierz
marynarki, gdy szli kładką nad Pennington Street. – Ale Doug Kelly
to nie jest partner dla ciebie.
– Czemu? – Roxie skierowała się w stronę podziemnego garażu.
– Skoro do tej pory nie zakochałaś się w nim, to znaczy, że ma w
sobie zbyt mało miłości, by obudzić twoje uczucie. Oczywiście, to nie
musi być jego wina. Znałem kilku Kellych, którzy byli świetnymi
kochankami, ale Doug...
– Charlie, o czym ty mówisz?
– Mówię o jego nazwisku. Kelly oznacza bowiem wojownika.
Czasami nie ma to wpływu na ludzi. Znałem Edmonda Kelly’ego,
który promieniał miłością i nigdy z nikim nie walczył. Ale Doug...
powiedzmy, że jego nazwisko absolutnie nie pasuje do twojego.
– Co ma do tego moje nazwisko? – spytała Roxie, otwierając
drzwiczki samochodu.
Charlie zaczekał, aż dziewczyna usadowi się za kierownicą, po
czym odpowiedział:
– Lowell znaczy tyle co kochana, a to nazwisko doskonale oddaje
twoją osobowość. Właśnie dlatego chciałem... zostać twoim
przyjacielem.
– A ty się nazywasz Hartman. – Roxie uruchomiła silnik i
wyjechała z garażu. Śnieg zalepiał przednią szybę, musiała włączyć
wycieraczki.
– To raczej proste, prawda? Hart to rogacz. Oczywiście, nie jest
to moje prawdziwe nazwisko. Podoba mi się po prostu ten asonans –
Charlie Hartman.
Roxie zaniepokoiła się. Hartman to nie jest prawdziwe nazwisko?
Nagle obudziły się w niej wątpliwości. Czy podjęła słuszną decyzję?
Może Doug miał rację, może popełniła błąd, proponując Charliemu
schronienie?
– Charlie, chyba nie uciekasz przed wymiarem sprawiedliwości?
– Na Boga, nie! Naprawdę nie musisz się mnie obawiać, Roxie.
Wyjechali z zatłoczonego śródmieścia i ruszyli na północ w
kierunku Santa Catalina Mountains. Roxie była pogrążona w myślach.
Przypomniała sobie róże, które Chariie przynosił codziennie, jego
nienaganne maniery i trafne spostrzeżenia. Nie, to z pewnością
porządny człowiek.
– Czemu nie używasz swojego prawdziwego nazwiska? Jest
trudne do wymówienia?
– Coś w tym rodzaju. Czy ten śnieg nie jest zachwycający?
Tamten kolczasty kaktus wygląda, jak gdyby nosił szlafmycę.
Pustynia sprawia wrażenie raczej... zaskoczonej. Tak, to dobre
określenie.
– Owszem. Oto moja ulica, Calle de Suenos. – Roxie włączyła
lewy kierunkowskaz i czekała, aż przejadą samochody z naprzeciwka.
– Ulica snów. Jaka ładna nazwa.
– Powinnam się domyślić, że znasz hiszpański.
– Troszeczkę. O, tutaj buduje się coś wielkiego.
– Tak, tu będzie lecznica.
– Robotnicy nie wydają się specjalnie uszczęśliwieni pogodą.
– Nie przywykli do śniegu.
– Z pewnością. Spójrz na tego mężczyznę na dachu. Podoba mi
się jego postawa. Bije od niego pewność siebie.
– Widzisz to z tej odległości? W takiej zadymce?
– Jasne. Właśnie na tle śniegu. Kapitalny facet. Roxie skręciła i
zjechała na pobocze.
– Wzbudziłeś moją ciekawość. Pokaż mi go.
– O tam, na szczytowej belce.
– Och! – Roxie dojrzała go wreszcie. – Przypomina trochę
kapitana okrętu.
– Trafne spostrzeżenie. Porównaj go z Dougiem Kellym.
– Doug jest urzędnikiem. Nie pracuje na budowie.
– To nie ma znaczenia. Czy potrafisz wyobrazić sobie Douga
stojącego tam w takiej pozycji?
– Chyba nie – roześmiała się Roxie. – Doug zaszyłby się raczej w
ciepłe miejsce z drinkiem w dłoni.
– Bez wątpienia. Co tam jest napisane na tablicy informacyjnej?
Nie mogę przeczytać z tej odległości.
Roxie niechętnie oderwała wzrok od mężczyzny na dachu.
Charlie miał rację, wyglądał rzeczywiście imponująco. W zapadającej
szarówce żółty kask lśnił niczym latarnia morska, gdy ponaglał
pracowników, by chowali materiały przed śniegiem.
– „Przedsiębiorstwo Projektowo-Budowlane Craddocka”. Pod
spodem jest jeszcze pełne nazwisko właściciela, Hank Craddock, oraz
numer telefonu.
– Założę się, że to ten na dachu.
– Możliwe. – Roxie obejrzała się jeszcze raz.
– Craddock to nazwisko dla ciebie.
– Tak? A co oznacza?
– Przepełniony miłością. – Charlie popatrzył na nią z zadowoloną
miną.
Po burzy śnieżnej nastąpiły cztery dni deszczu, co opóźniło
roboty budowlane. Hank zdecydował, że będą pracować w sobotę.
Jego ludzie nie mieli nic przeciwko temu. Godziny nadliczbowe były
dobrze płatne, a praca na świeżym, czystym powietrzu, wśród pięknej
podgórskiej scenerii nie wydawała się szczególnie uciążliwa.
Hank nie lubił zostawiać swoich dzieci na weekend z gospodynią,
czasami jednak okazywało się to konieczne. Dolores była
sympatyczną kobietą, ale nie mogła zastąpić Hilary i Ryanowi matki.
Hank lubił swoją pracę i gdyby nie świadomość, że dzieciaki będą
za nim tęskniły, cieszyłby się nią nawet w sobotę. Odkąd pamiętał,
nawet jako mały chłopiec zbierał pogięte gwoździe i kawałki budulca,
podkradał ojcu młotek i spędzał każdą wolną chwilę na konstruowaniu
jaskiń dla dinozaurów, fortów dla zielonych plastykowych
żołnierzyków, tuneli oraz estakad dla kolejek elektrycznych. Później,
gdy już dorósł do narzędzi elektrycznych, urządził na nowo swój
pokój, umieszczając łóżko na wysokości dwóch metrów.
Teraz, po latach, nadal lubił dobre narzędzia, a nawet zapach
budowy – poruszonej ziemi, wilgotnego cementu, świeżej farby. Z
rozkoszą wdychał słodkawą woń piłowanego drewna.
Każdego ranka robił przegląd budowy z planami w ręku i
porównywał z nimi postępy prac. Porównywał je również z idealną
wizją, którą miał w głowie. Tej szczególnej soboty nie był jednak
pewien, czy nie doznaje halucynacji. Podczas swego zwykłego
obchodu zauważył najdziwniejszą parę gapiów, jaką zdarzyło mu się
kiedykolwiek spotkać na placu budowy. Przeszedł przez dziurę w
ogrodzeniu, by lepiej im się przyjrzeć.
Starszy mężczyzna w niemodnej tweedowej marynarce i
sportowym kapeluszu prowadził na lince... Hank nie wierzył własnym
oczom. Toż to lama, na miłość boską! Biała lama o futerku puszystym
jak u angory.
Mężczyzna i zwierzę pasowali do siebie jak pięść do nosa.
Starszy pan powinien mieć na głowie sombrero i poncho albo też
prowadzić na smyczy angielskiego teriera. Hank miał mnóstwo roboty
tego dnia, jednak ciekawość zwyciężyła.
– Dzień dobry – zawołał, znalazłszy się w odległości paru metrów
od niezwykłej pary. – Widzę, że wybrał się pan na spacer ze swoją
lamą. Ładny dziś mamy dzień.
– Wprawdzie to nie moja lama, ale chcę, żeby zażyła trochę
ruchu. Miałem również nadzieję zawrzeć znajomość z panem
Hankiem Craddockiem.
– To właśnie ja. Ale muszę pana rozczarować. Nie znam się
kompletnie na lamach. – Hank przyglądał się swemu rozmówcy z
coraz większym zaciekawieniem. Maniery i sposób wysławiania się
miał bez zarzutu, ale ubranie dość zniszczone. Może zatrudniono go
do opieki nad lamą, choć byłby to najosobliwszy opiekun pod
słońcem.
– Nie chodzi mi o poradę w sprawie lamy ani też w żadnej innej,
panie Craddock. Chciałem po prostu zgłosić parę uwag.
Hank był przyzwyczajony do uwag. Okoliczni mieszkańcy
poddali go już nie jednej próbie. Jednak wśród nich nie było chyba
starszego pana. W każdym razie go nie zapamiętał.
– Projekt budynku został uzgodniony ze Stowarzyszeniem
Właścicieli Domów, obawiam się więc, że musi pan zgłaszać
ewentualne skargi do nich.
– Niech się pan tak od razu nie jeży, młody człowieku. Moje
uwagi będą wyłącznie pozytywne. Nie znam się zbytnio na
budownictwie, za to doskonale na ludziach. Przyglądałem się pańskiej
pracy i jestem pod wrażeniem atmosfery... nazwijmy to, miłości.
Hank zmarszczył brwi. Czyżby miał do czynienia z religijnym
szaleńcem? Może lama jest zwierzęciem ofiarnym jakiegoś
nieznanego kultu?
– Nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi, panie...
– Charlie Hartman. A chodzi mi o panujący tu klimat życzliwości.
Zaryzykowałbym twierdzenie, że kocha pan swoją pracę, panie
Craddock.
– Cóż, dziękuję bardzo. – Hank postukał nerwowo zwiniętymi w
rolkę planami po udzie. Starszy pan jest pewnie zdrowo stuknięty, ale
komplement pozostaje komplementem.
– Może ma to coś wspólnego z pańskim nazwiskiem.
– Moim nazwiskiem? Nie sądzę. Większość mojej rodziny
mieszka wciąż w Dakocie i nikt nie pracuje w branży budowlanej.
– Nie mówię o pańskiej rodzinie, lecz o pańskim nazwisku.
Craddock znaczy przepełniony miłością. Z pewnością pan o tym wie.
– Nie. – Hank w życiu nie prowadził tak dziwacznej rozmowy.
Lama zachowywała się bardzo spokojnie. Stała, wpatrując się w niego
i poruszając od czasu do czasu długimi białymi rzęsami. – Nie miałem
pojęcia, że Craddock cokolwiek oznacza.
– Ale pańska żona z pewnością wie. Kobiety częściej zwracają
uwagę na takie rzeczy.
– Moja żona... – Hank ugryzł się w język. – Nie jestem żonaty.
– Jaka szkoda – uśmiechnął się Charlie.
– Owszem. – Naprawdę ma niezłego hopla, pomyślał Hank. –
Czy mieszka pan gdzieś w pobliżu? – Może starszy pan zabłądził?
– Zatrzymałem się u kogoś na tej ulicy. – Charlie pokazał palcem.
– To śliczna młoda kobieta. Nazywa się Roxie Lowell. Może pan ją
zna? Ma płomiennorude włosy, mniej więcej tej długości. Urocze
piegi, a jej oczy przypominają mi barwą Morze Śródziemne.
– Co za plastyczny opis! – Niesamowite spotkanie, pomyślał
Hank. Do tej pory był pewien, że Calle de Suenos to najzwyklejsza
ulica, zamieszkana przez przeciętnych, choć nieco grymaśnych ludzi.
– Czy to pańska wnuczka?
– Nie, po prostu bardzo droga przyjaciółka. Użyczyła mi
schronienia w gościnnym domku.
– I swojej lamy?
– W pewnym sensie. Spacer ze zwierzęciem jest dobrym
pretekstem do zwiedzenia okolicy i poznania sąsiadów, prawda?
– Ee... z pewnością. Musi pan spotykać rozmaitych ludzi,
spacerując z tym zwierzakiem.
– Cóż, musimy już wracać z Como.
– Como? To jej imię?
– Właśnie.
– Tak jak Perry?
– Nie, jak w Como se llama, llama. W skrócie.
– Sprytnie. Jej imię lama – przetłumaczył Hank, śmiejąc się.
– Ja też uważam, że to dowcipne. No, Como, lepiej chodźmy już
do domu, Roxie będzie się o nas martwiła. – Podrapał lamę po nosie,
ona zaś przytuliła głowę do jego ręki. – Jest bardzo uczuciowa, gdy
już się do kogoś przekona.
– Pańska przyjaciółka Roxie czy lama?
– Prawdę mówiąc, obie.
– Czy trafi pan do domu? – spytał Hank, z trudem utrzymując
powagę.
– Oczywiście. Myślał pan, że zabłądziłem?
– Cóż...
– Wszystko w porządku, proszę się nie martwić. Wielu ludzi
uważa mnie za lekko stukniętego.
– Naprawdę nie mam pojęcia czemu. – Hankowi ledwo udało się
powściągnąć uśmiech.
– Ani ja. Zapewniam pana, że nie brak mi, jak to się teraz mówi,
piątej klepki.
– Miło mi to słyszeć.
– Do widzenia, panie Craddock – powiedział Charlie, dotykając
kapelusza.
– Do zobaczenia.
– Tak, z pewnością. Chodźmy, Como.
Hank zaczekał, aż Charlie znajdzie się poza zasięgiem słuchu, po
czym wybuchnął głośnym śmiechem. Co za zabawny staruszek! A
jaką reklamę zrobił swojej gospodyni – śliczna młoda kobieta o
płomiennorudych włosach i oczach barwy Morza Śródziemnego.
Starszy pan był ogromnie szarmancki, ale biorąc pod uwagę jego
wiek, owa „młoda kobieta” mogła mieć równie dobrze koło
sześćdziesiątki, kilka podbródków i worki pod niebieskozielonymi
oczami.
Gdyby Hank stał na dachu budynku, a nie na dole, zaspokoiłby
choć częściowo swoją ciekawość. Roxie właśnie krzątała się w
ogrodzie. Wykorzystała nieobecność Como, by wysprzątać małą
zagrodę, którą zbudowali dla lamy Osbornowie. Skończywszy pracę,
ruszyła w stronę domu, zrywając po drodze grejpfruta.
Roxie zatroszczyła się o drzewka owocowe podczas śnieżycy,
okrywając je i ogrzewając przenośnymi lampami, zostawionymi na
wszelki wypadek przez Osbornów. Stało się już rytuałem, że
codziennie rano zbierała owoce, którymi dzieliła się z Charliem.
– Jaki radosny poranek – powiedział Charlie. Właśnie wrócił i
zamykał lamę w zagrodzie. – Taka bezwietrzna pogoda przypomina
mi południowe Włochy.
– Byłeś tam? – Roxie skorzystała z okazji, by wypytać o jego
przeszłość.
– O, tak. – Na twarzy Charliego malowało się rozmarzenie. –
Zresztą północne Włochy też są cudowne. Romeo i Julia kochali je.
– Romeo i Julia? – Roxie zastanawiała się, czy to imiona jego
dzieci lub wnuków. Miała nadzieję, że nie. Tylko wariat mógłby dać
dzieciakom takie imiona. Pewnie chodzi o psy. – Kim są Romeo i
Julia?
Otworzył szeroko oczy, wracając do rzeczywistości.
– To chłopiec i dziewczyna, którzy bardzo się kochali, ale... –
Zamilkł i pokręcił głową. – Nie lubię opowiadać smutnych historii.
– Chcesz powiedzieć, że ktoś naprawdę dał takie imiona swoim
dzieciom? Wobec tego nie dziwię się, że miały problemy. Czy byłeś
kimś w rodzaju doradcy, Charlie?
– Uhm. Ale to było bardzo dawno temu. Zjemy śniadanie? –
spytał, otwierając przeszklone drzwi do kuchni. – Chcę ci
opowiedzieć o panu Craddocku.
– O kim? – Roxie opłukała grejpfruta i przekroiła go na pół.
Każdego ranka delektowała się chwilą, gdy aromat owocu wypełniał
kuchnię.
– O Hanku Craddocku, tym, którego widzieliśmy na dachu, gdy
mnie tu wiozłaś pierwszego dnia. – Charlie powiesił kapelusz na
wieszaku przy drzwiach.
– Och. – Roxie kroiła owoc, myśląc o nieznajomym. A więc
Charlie zdążył już go poznać. Nie zdziwiło jej to.
– Interesujący mężczyzna – mówił dalej Charlie, sadowiąc się
przy stoliku ze szklanym blatem. – Troszczy się o bliźnich. Bał się, że
starość osłabiła mi umysł i założę się, że gdyby doszedł do takiego
przekonania, odprowadziłby mnie do domu. Wspomniałem jednak, że
zatrzymałem się u ciebie i zapewniłem, że nie brak mi żadnej klepki.
Odbyliśmy miłą pogawędkę. Opowiedziałem mu również o tobie.
– O mnie? – Roxie przerwała krojenie i bacznie przyjrzała się
Charliemu. – Co przez to rozumiesz?
– Nie denerwuj się. Mówiłem same dobre rzeczy.
Teraz Roxie zaniepokoiła się naprawdę.
– Na przykład?
– Opowiedziałem mu o twoich płomiennorudych włosach i
oczach koloru morza. Ach, wspomniałem też o piegach. Wygląda mi
na faceta, który lubi piegi.
– Charlie, co cię opętało, żeby zrobić coś takiego? – spytała
Roxie, odkładając nóż. – Nie mogę uwierzyć, że opowiadałeś
kompletnie obcemu człowiekowi, jak wyglądam.
– Pomyślałem, że powinien wiedzieć – uśmiechnął się do niej
Charlie. – Teraz będzie o tobie myślał podczas pracy.
– Niewątpliwie! Naprawdę czuję się zakłopotana.
– Niepotrzebnie, niepotrzebnie – machnął ręką Charlie. – Nic
więcej nie powiedziałem. Tylko że jesteś bardzo uczuciowa.
– O mój Boże!
– Do twarzy ci z tym rumieńcem, ale naprawdę nie masz powodu
do zdenerwowania. Przecież mówiłem prawdę.
– Charlie, czy nie zdajesz sobie sprawy, jak to mogło zabrzmieć?
Musiał pomyśleć, że próbujesz go mną zainteresować.
– Bo tak było – odrzekł z niezmąconym spokojem Charlie. –
Proponuję, żebyś zrobiła dziś mały spacer i poznała go. Jest naprawdę
miły.
– Nie odważę się wytknąć nosa za róg ulicy, dopóki budowa nie
zostanie zakończona. – Roxie patrzyła na niego z irytacją, choć z ust
Charliego nie znikał miły uśmiech, który zawojował jej serce kilka
miesięcy temu. – Och, jestem pewna, że chciałeś dobrze, Charlie, ale
nie powinieneś plotkować o mnie z obcym człowiekiem.
– On nie jest obcy. Doskonale znam się na ludziach i wiem, że
powinnaś go poznać.
– Nawet jeśli to prawda, w co wątpię, nie mogę go poznać po
tym, co o mnie naopowiadałeś!
– Być może przekroczyłem odrobinę pewne granice, ale była to
ostatnia deska ratunku.
– Ostatnia deska ratunku? – W głosie Roxie zabrzmiały ostrzejsze
tony. – Czy mógłbyś mi to wyjaśnić?
Charlie założył ręce na piersi i spojrzał jej prosto w oczy.
– W obecnych okolicznościach nie pozostawało mi nic innego.
– W jakich okolicznościach? – spytała niecierpliwie Roxie. –
Charlie, albo ty zwariowałeś, albo ja!
– To naprawdę niezwykle proste. Dzisiaj jest sobota, jedenastego
lutego. Tak więc dzień świętego Walentego wypada we wtorek.
Roxie, dziecko drogie, mamy coraz mniej czasu.
ROZDZIAŁ 2
Roxie popatrzyła badawczo na Charliego.
– Naprawdę przerażasz mnie, gdy mówisz rzeczy, które nie mają
sensu.
– Wszystko zyska sens, gdy zrozumiesz, jak ważny jest dzień
świętego Walentego. Nie wolno ci bagatelizować takiego dnia, jeśli
zależy ci na małżeństwie.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Próbuję cię ostrzec, Roxie. Gdy kobieta dojrzewa do związku z
mężczyzną, z którym pragnęłaby dzielić życie, a jestem pewien, że
właśnie tak jest z tobą, ów dzień może zaważyć na całej jej
przyszłości.
– Wciąż nie rozumiem.
– Smuci mnie niewiedza współczesnych ludzi o dniu świętego
Walentego. Bez względu na to, co o nim wiesz, znajdziesz się pod
działaniem pewnych sił.
– Na miłość boską, Charlie, jakich sił?
– Osusz ręce, moja droga, i usiądź przy stole, a postaram się
wszystko ci wytłumaczyć.
Roxie posłuchała go, sama nie wiedząc czemu.
– Gdy jesteś kobietą – zaczął cierpliwie Charlie, jak gdyby miał
do czynienia z opóźnionym w rozwoju uczniem – gotową się
zakochać, pierwszy wolny mężczyzna, którego spotkasz na ulicy tego
dnia, zostanie twoim ukochanym i ożeni się z tobą przed upływem
roku. Zdarzają się, oczywiście, wyjątki od tej reguły, ale...
– Charlie, nie możesz wierzyć w takie przesądy!
– Nie ułatwiasz mi zadania, Roxie – rzekł z westchnieniem. –
Przestrzegam cię, nie traktuj lekko tego, co mówię. Przeklniesz ten
dzień, jeśli zbagatelizujesz moje przestrogi.
Roxie nie wierzyła w ani jedno słowo, ale nie chciała zranić
uczuć starszego pana. Przecież naprawdę pragnął pomóc jej odnaleźć
szczęście.
– Dobrze, Charlie, nie zbagatelizuję.
Zatarł z zadowoleniem ręce.
– Cieszę się bardzo. Martwi mnie tylko, że wtorek jest
normalnym dniem pracy. Obawiam się, by pierwszym wolnym
mężczyzną, którego spotkasz, nie okazał się Doug Kelly o szczurzej
twarzy.
– O szczurzej twarzy? To naprawdę okropne mówić coś takiego o
Dougu. Jest całkiem przystojny. Mogłabym trafić znacznie gorzej.
– Wątpię. – Charlie wyjął chusteczkę i zaczął polerować złotą
szpilkę. – Porównaj go z Craddockiem, którego spotkałem dzisiaj. To
twarz, której można zaufać. Uczciwe oczy, chyba szare, spokojne
spojrzenie.
– Posłuchaj, Charlie. – Roxie położyła dłoń na jego ramieniu. –
To miło z twojej strony, że troszczysz się o mnie i jestem pewna, że
pan Craddock jest bardzo sympatycznym człowiekiem, ale ja go nie
znam i nie zamierzam spacerować, żeby go poznać. Zresztą, jeśli jest
taki wspaniały, z pewnością ma już żonę.
– Nie, nie jest z nikim związany.
– Spytałeś go?
– Oczywiście delikatnie.
– Charlie, jesteś delikatny jak nosorożec. A zresztą, nieważne...
Myślę, że mylisz się co do Douga. Może nie jest specjalnie lotny, ale
bardzo mnie lubi i jest pod ręką.
– Być może, ale nie potrafi cię docenić. Hank Craddock
natomiast...
– Nie obchodzi mnie, co powiedział ci pan Craddock. Posłuchaj,
on naprawdę może być żonaty, mężczyźni nie zawsze są
prawdomówni w tych sprawach. Doug natomiast jest kawalerem,
sprawdziłam to.
– Hank nie kłamał. Ma zbyt uczciwą twarz.
– Charlie, nie bądź naiwny! – Roxie uznała, że nadszedł czas, by
zdradzić mu pewne fakty z jej przeszłości. – W New Jersey
zakochałam się w mężczyźnie, którego twarz budziła zaufanie. Przez
trzy długie lata zwodził mnie. Twierdził, że nie może się ożenić,
dopóki nie odniesie wystarczających sukcesów w pracy. Newark to
duże miasto i udawało mu się, aż wreszcie pewnego dnia przypadkiem
poznałam jego żonę.
– Przykro mi, Roxie – westchnął Charlie, klepiąc ją po dłoni. –
Podejrzewałem, że przeżyłaś zawód miłosny. Nadał on głębi twoim
oczom. Nie rezygnuj jednak i nie trać nadziei.
– Nie mam zamiaru, ale z pewnością będę ostrożna, dopóki nie
upewnię się, że ktoś jest wolny.
– Rozumiem – skinął głową Charlie. – Ten mężczyzna fałszywie
pojmował miłość. Przypuszczam, że odeszłaś od niego natychmiast?
– Wiedziałam, że powinnam tak postąpić. – Umilkła na chwilę.
Cóż, niech pozna również jej słabe strony. – Chciał utrzymać nasz
związek, częstował mnie oklepaną bajeczką, że żona nigdy nie da mu
rozwodu, ale on kocha tylko mnie.
– Dałaś mu odpowiednią odprawę?
– No cóż, owszem, ale... byłam naprawdę zakochana w tym
cymbale. W Newark mogłabym go stale widywać... w każdym razie
wtedy, gdy nie był z żoną... Uznałam to za zbyt dużą pokusę.
Musiałam wyjechać z miasta, żeby się jakoś pozbierać.
– Aha, dlatego znalazłaś się tutaj.
– Tak, skorzystałam z okazji. Przyjaciele moich rodziców
potrzebowali kogoś zaufanego do opieki nad lamą na czas swego
pobytu na Wschodzie.
– Wciąż o nim myślisz?
– Przez pierwsze kilka tygodni myślałam o nim bez przerwy –
odrzekła po chwili namysłu. – Teraz tylko czasami. Nie dziw się
jednak, że jestem podejrzliwa wobec mężczyzn, którzy twierdzą, że
nie są żonaci.
– Będę się upierał, że powinnaś dać szansę Hankowi
Craddockowi.
Roxie odsunęła z uśmiechem swoje krzesło.
– Lepiej zjedzmy trochę grejpfruta.
– Zrób przyjemność staremu człowiekowi i zatrzymaj się we
wtorek na chwilę przy budowie po drodze do pracy.
– Daj spokój, Charlie. – Roxie wstała i podeszła do zlewu. – Zjesz
na śniadanie płatki czy może jajka?
– W moim wieku zdrowiej będzie zjeść płatki.
– Nie jesteś wcale taki stary.
– Starszy niż myślisz.
Przykro było patrzeć na jego smutną minę, postanowiła więc
zmienić temat.
– Czy nie sądzisz, że Como dziwnie się zachowuje? Wydaje mi
się apatyczna.
Charlie pstryknął palcami.
– A tak, Como. Wiem, co jej dolega.
– Co mianowicie?
– Usycha z miłości.
– Och, Charlie, tylko miłość ci w głowie.
– Podobnie jak Como. To bardzo samotna lama.
– I tak musi pozostać, dopóki Osbornowie nie powrócą do domu
– roześmiała się Roxie. Wyjęła mleko z lodówki i włożyła kromki
bułki do tostera. – Frań wspominała mi kiedyś, że próbowali już
skojarzyć Como, ale była wówczas za młoda i nic z tego nie wyszło.
– Są inne lamy w Tucson?
– Sądzę, że tak.
– Wobec tego musimy pilnować, żeby nie uciekła.
– Chyba masz rację. – To „my” spodobało jej się. Pominąwszy
dziwaczne naciski, by zawarła znajomość z przedsiębiorcą
budowlanym, Charlie był przemiłym kompanem i miała nadzieję, że
zatrzyma się u niej dłużej.
Wyjęła grzankę z tostera i posmarowała ją masłem orzechowym.
– Może wezwiemy weterynarza, żeby się upewnić, czy nie dzieje
się nic złego – powiedziała, podobnie jak Charlie używając słowa
„my”. – Zadzwonię od razu, bo zwykle ma bardzo dużo pracy. W
sobotę rano przychodnia powinna być czynna.
– Świetny pomysł. – Charlie wstał od stołu. – Ty zadzwoń, a ja
skończę szykować śniadanie. Posmarować ci grzankę dżemem
truskawkowym czy wiśniowym?
– Wiśniowym. – Podniosła słuchawkę ściennego telefonu w
kuchni i wykręciła numer. Skończywszy rozmawiać z sekretarką,
uśmiechnęła się do Charliego. – Wygląda na to, że Doug Kelly nie
będzie pierwszym mężczyzną, którego spotkam w dzień świętego
Walentego. Doktor Babcock ma wolny czas tylko we wtorek rano, a
potem wyjeżdża na dwa tygodnie. Będę w biurze dopiero o pierwszej.
– Na którą się umówiłaś? – spytał Charlie z wyrazem paniki na
twarzy.
– Na dziesiątą.
– Czy doktor Babcock jest żonaty?
– Nie mam pojęcia – roześmiała się Roxie. – Charlie, czy nie
posuwamy się zbyt daleko?
Charlie mruknął coś, czego nie zrozumiała i sięgnął po kawę.
– Co powiedziałeś?
– Och, nic, moja droga – odrzekł, nalewając kawę do kubków. –
Zajmę się... to znaczy, wszystko będzie dobrze.
We wtorek o wpół do szóstej rano Hank krążył po sklepie
spożywczym, zastanawiając się, jak pracujący rodzice dawali sobie
radę, nim otwarto supermarkety czynne przez całą dobę. Hilary
oświadczyła mu przed piętnastoma minutami, że zabrakło jej
walentynek. Odmówiła pójścia do szkoły, dopóki nie będzie ich miała
dla każdego trzecioklasisty oraz pewnego chłopca z czwartej klasy.
Ryan nie mógł jej pomóc, ponieważ wykorzystał wszystkie swoje
karty. Zresztą Hilary nie podobały się te, które kupił. Tak więc Hank
stał teraz przed wystawą pełną walentynkowych upominków, starając
się odgadnąć, które z nich najbardziej spodobałyby się jego córce.
Wreszcie wybrał komplet kartek z rysunkami pluszowych
zwierzaków. Hilary będzie zadowolona.
Paczuszka wylądowała w wózku obok mleka w kartonie i soku
pomarańczowego. Pewnie on też powinien kupić Ryanowi i Hilary
drobne prezenty? Sybil zawsze tak robiła. Prześlizgnął się wzrokiem
po kartkach z nadrukiem: Dla mojej żony. W końcu znalazł
walentynki dla dzieci.
Były raczej stereotypowe. Sybil nigdy by ich nie wybrała.
Zadałaby sobie trud i poszukała bardziej oryginalnych, takich, które
pasowałyby idealnie do osobowości dzieci.
Ale Sybil nie było. Hank wybrał z westchnieniem różowo-białą
kartę z namalowaną koronką dla Hilary i podobiznę chłopca z kijem
do baseballa dla Ryana. Jego córka uwielbiała taniec i lalki, a Ryan
wszelkie sporty.
Hank podpisał obie kartki. Po powrocie do domu okazało się, że
miał dobre przeczucie, ponieważ dzieci powitały go w progu z
wykonanymi własnoręcznie walentynkami.
– Szczęśliwego dnia Walentego, tatusiu – zawołała Hilary,
obejmując go w pasie.
– Szczęśliwego dnia Walentego, tatusiu – powtórzył jak echo
Ryan.
Jego uścisk był krótszy i bardziej niezręczny. Ostatnio jedynym
dłuższym kontaktem fizycznym, na jaki sobie pozwalał, były chwyty
zapaśnicze. Hank ćwiczył z nim, kiedy tylko Ryan o to poprosił.
Hank położył torbę z zakupami na stoliku w przedpokoju i
przeczytał kartki od dzieci, zanim zdjął kurtkę. Ta od Hilary była w
serduszka i esy-floresy, a przez środek biegł staranny napis:
Najlepszemu tatusiowi na świecie – dużo szczęścia w dniu Walentego.
Ryan narysował na kartce koślawe serce, a w środku napisał:
Najrówniejszemu z facetów – z miłością Ryan.
Hank poczuł łzy pod powiekami, opanował się jednak, ponieważ
dzieciom nie spodobałby się widok taty płaczącego nad
walentynkami.
– No proszę, jakich się dochowałem artystów! – uśmiechnął się
do nich, odchrząknąwszy. – Obie kartki są przepiękne.
– Naprawdę uważasz, że moja jest ładna? – spytała Hilary.
– Taka śliczna jak ty, kochanie.
– Ja nie jestem śliczna. Mam zwykłe ciemne włosy, a Ryan ma
jasne po mamie. To niesprawiedliwe.
– Wcale nie są „zwykłe ciemne”. Jesteś uroczą brunetką –
tłumaczył jej cierpliwie Hank, mając nadzieję, że nie chowa gdzieś w
pokoju butelki z wodą utlenioną. – Jest ci w nich naprawdę do twarzy,
Hilary.
– Wcale nie. To tobie jest dobrze w ciemnych, tatusiu, nie mnie.
Hank wiedział, o co jej chodzi. Chciała być podobna do matki, on
zaś w głębi duszy był szczęśliwy, że tak nie jest – cierpiałby jeszcze
bardziej.
– Cóż, mam w tej torbie walentynkę dla pięknej brunetki. Czy
mam ją dać komuś innemu?
– Nie, tatusiu – roześmiała się Hilary.
Hank podał dzieciom obie kartki i przyglądał się, jak w miarę
czytania życzeń na ich buziach wykwita uśmiech. Był zadowolony, że
nie zapomniał o kupnie walentynek.
Reszta poranka nie zapowiadała się równie przyjemnie. Gdy
przyjechał na budowę, okazało się, że część z dostarczonych okien ma
nieodpowiednie wymiary. Właśnie szedł w stronę ciężarówki, by
skontaktować się przez telefon z firmą, która je przysłała, kiedy
spostrzegł starszego pana z lamą. Nie chciał być nieuprzejmy, ale nie
miał nastroju do rozmowy o kobiecie z płomiennorudymi włosami i
oczami barwy Morza Śródziemnego. Nie dziś.
– Dużo szczęścia w dniu świętego Walentego – zawołał starszy
pan, zbliżając się do niego.
– I nawzajem. Przepraszam pana bardzo, ale mam tu mały
problem i muszę zadzwonić.
– Nie widzę telefonu.
– Mam go w ciężarówce.
– Aha.
W nadziei, że nieznajomy zrozumiał aluzję, Hank ruszył szybkim
krokiem przez koleiny. Gdy jednak wdrapał się do ciężarówki i
zatrzasnął drzwiczki, ujrzał, że starszy pan idzie za nim. Rzucił kask
na siedzenie i zaczął szukać w portfelu wizytówki z numerem firmy.
Gdy ją wreszcie znalazł, pan z lamą stał już obok samochodu, z
uśmiechem na twarzy. Hankowi wydało się, że lama również się
uśmiecha.
Hank skinął uprzejmie głową i podniósł telefon. Sygnału nie było.
Zaklął pod nosem i nacisnął kilkakrotnie wyłącznik, ale oprócz
trzasków niczego nie usłyszał.
Starszy pan zapukał w szybę.
– Tak? – spytał Hank, opuszczając ją.
– Zdaje się, że ma pan jakieś problemy, panie Craddock?
– Niewielkie. – Hank cofnął się, ponieważ lama wsunęła łeb do
szoferki. – Ona nie gryzie, prawda?
– Nie. Jeśli kogoś nie lubi, pluje na niego.
– Wspaniale.
– Ale pan nie musi się obawiać. Lubi pana.
– Cieszę się, ale czy nie mógłby pan zabrać jej stąd? Przysłano mi
nieodpowiednie okna, a mój telefon nie działa. Muszę szybko znaleźć
automat, żeby wyjaśnić nieporozumienie.
– Proszę skorzystać z telefonu Roxie – zaproponował natychmiast
starszy pan. – To naprawdę bardzo blisko. Ona z pewnością chętnie
panu pomoże.
Hank zastanawiał się chwilę.
– Rzeczywiście, czemu nie? Pojadę tam, jeśli nie ma pan nic
przeciwko temu. Tak będzie szybciej. Rozumiem, że jest w domu?
– Tak... Calle de Suenos 4335. Łukowate okna, tonące w
kwiatach bugenwilli.
– Świetnie. Dziękuję. – Hank uruchomił silnik i wycofał
ciężarówkę na ulicę. Starszy pan podsunął mu naprawdę dobry
pomysł. Najbliższy automat telefoniczny znajdował się przynajmniej
trzy kilometry stąd, w dodatku najczęściej był zepsuty.
Znalazł bez trudu wskazany adres i wjechał na kolisty podjazd.
Dom, najwyraźniej budowany na zamówienie, prezentował się
okazale. Hank przygotował się na widok zamożnej, zadbanej kobiety
koło pięćdziesiątki z ufarbowanymi na rudo włosami i przesadnym
makijażem.
Gdy nikt nie otwierał drzwi, zadzwonił ponownie i po chwili
usłyszał trzask zasuwki. Bogato rzeźbione drzwi otworzyły się i stanął
twarzą w twarz z kobietą o płomiennorudych włosach i oczach, które
przypominały barwą morze. Hank nie był nigdy nad Morzem
Śródziemnym, ale patrząc w oczy nieznajomej, pomyślał o leniwych
dniach w Mazatlan. Starszy pan dobrze ją opisał.
– A więc dopiął swego – odezwała się.
– Słucham?
– Ściągnął tu pana przed przyjściem weterynarza. Jak tego
dokonał?
– Proszę pani – rzekł Hank, unosząc ze zdumieniem brwi – nie
mam zielonego pojęcia, o czym pani mówi.
– Czy pan Hank Craddock?
– Tak, pomyślałem, że...
– Przysłał tu pana Charlie, prawda?
– Tak, ale...
Roześmiała się, co zwróciło uwagę Hanka na jej delikatne różowe
usta i równe zęby. Zgoda, była pięknością, opis Charliego pasował do
niej jak ulał. Najpewniej oboje z Charliem byli stuknięci.
– Proszę, niech pan wejdzie, panie Craddock – powiedziała. –
Myślę, że nas to oboje przerasta.
– Czy mógłbym skorzystać z pani telefonu? – Hank postanowił
wyrwać się z tego zaczarowanego kręgu. – Telefon w mojej
ciężarówce jest uszkodzony, a ja muszę pilnie skorygować
zamówienie na okna.
– Co za zbieg okoliczności. – Wciąż się uśmiechając, zaprosiła go
do domu gestem ręki. – Oczywiście, może pan skorzystać z telefonu.
Najbliższy znajduje się w pracowni.
Idąc za nią wyłożonym terakotą holem, zauważył, że sięga mu
pod brodę. W sam raz, pomyślał, po czym skarcił się w duchu za tę
myśl. W sam raz do czego? Gdzie mu do niej? Jest właścicielką tego
domu, co oznacza, że albo go odziedziczyła, albo jest kobietą robiącą
błyskawiczną karierę.
Pokazała mu telefon, stojący na dębowym biurku.
– Proszę bardzo. Będę w kuchni.
– Dziękuję. – Gdy ruszyła w stronę drzwi, poczuł nagle
nieprzepartą ochotę kontynuowania rozmowy. – Szkoda, że nie
słyszała pani, co powiedział o pani Charlie – wyrwało mu się, nim
zdążył się ugryźć w język.
– Powtórzył mi – odrzekła, rumieniąc się. – Musi mu pan
wybaczyć. On naprawdę ma dobre chęci, ale...
– Nie docenił pani. – Hankiem wstrząsnęły jego własne słowa. –
Ee... to znaczy, chciałem powiedzieć... nie wspomniał, że jest pani
taka młoda. – Nieprawda, stary. Powiedział, że jest śliczną młodą
kobietą, tylko ty mu nie uwierzyłeś.
– To te piegi. Nie jestem taka młoda, jak pan sądzi. Mam
dwadzieścia siedem lat.
Uśmiechnął się, słysząc jej ton. Mogłoby się zdawać, że powierza
mu straszliwą tajemnicę. Cóż, w jej wieku też uważał się za staruszka.
Miała rację – piegi i wysokie, gładkie czoło ujmowały jej
przynajmniej pięć lat.
– Ten akcent – powiedział. – Pochodzi pani z innych stron,
prawda?
– Newark, New Jersey.
– Co sprowadza panią do Tucson?
Spodziewał się, że odpowie mu, by pilnował własnego nosa, ale z
jakiegoś powodu zaspokoiła jego ciekawość.
– Przyjaciele poprosili mnie, bym zaopiekowała się domem
podczas ich nieobecności.
Uśmiechnął się z wyraźną ulgą.
– A już myślałem, że go pani odziedziczyła.
– Ależ nie. – Odwzajemniła uśmiech.
Hank rozluźnił się. Podświadomie uważał ją za nieosiągalną,
tymczasem wcale tak nie było. Szybkie spojrzenie na jej lewą dłoń
dostarczyło mu pożądanej informacji. Już zaczął wyobrażać sobie, że
mógłby ją zabrać na kolację i na tańce.
Lubił tańczyć, choć trochę wyszedł z wprawy. W tamtych latach,
gdy spotykał się z Sybil, taniec stanowił jedyny możliwy do przyjęcia
pretekst do przytulania się i poznawania kobiecego ciała.
– Czy tańczyła pani kiedyś swinga w wydaniu country? – spytał.
– Jest typowy dla naszych okolic. Warto to zobaczyć i...
Uśmiechnęła się, kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Nie musi mnie pan zapraszać, naprawdę. Pewnie Charlie pana o
to poprosił, ale wcale nie ma pan obowiązku wybawiania Roxie z rąk
Douga Kelly’ego o szczurzej twarzy.
– Kogo? – Hank bał się drgnąć, by nie spłoszyć jej dłoni. Gdy ją
w końcu zabrała, westchnął z żalem.
– Charlie nie wspomniał o nim ani o legendzie związanej z dniem
świętego Walentego? – spytała.
– Najwyraźniej wie pani znacznie więcej ode mnie. Charlie
znalazł się przypadkiem w okolicy budowy, akurat w chwili, gdy
zepsuł się mój telefon, i zaproponował, bym zadzwonił od pani.
– Czego pan dotąd nie zrobił – przypomniała mu.
– Rzeczywiście. Może zrobię to od razu, okna będą w drodze, a
pani tymczasem opowie mi o Dougu Kellym o szczurzej twarzy i dniu
Walentego. To z pewnością interesująca historia.
– Skądże, idiotyczna, powinnam była powściągnąć mój zbyt długi
język. Po prostu myślałam, że to Charlie namówił pana, by mi pan
zaproponował randkę.
– Nie, nic o tym nie wspominał. Sądzę jednak, że to dobry
pomysł. Co pani na to?
– Ja... zobaczymy. Proszę załatwić telefon.
– Dobrze. – Wyjął portfel z tylnej kieszeni spodni i upuścił go,
rozsypując na orientalnym dywanie fotografie i wizytówki. – Do
licha! – Pochylił się, aby je pozbierać.
– Zdarza się – powiedziała Roxie, schylając się, żeby mu pomóc.
Hanka ucieszyła ta chwila bliskości. Podobał mu się zapach jej
perfum. Pasował do niej, był lekki, a zarazem gorzkawy.
Gdy podniosła się, podając mu upuszczone przedmioty, zdumiała
go zmiana na jej twarzy. Zniknął przyjazny uśmiech, a na jego
miejscu pojawiła się obojętna mina kobiety z gabinetu figur
woskowych Madame Tussaud.
– Czy coś się stało? – spytał.
– Nic, czego bym się nie spodziewała, panie Craddock. I nie
sądzę, byśmy mogli się jeszcze spotkać.
– Nie rozumiem.
– Nie szkodzi. A teraz przepraszam, muszę zaparzyć sobie kawę.
Proszę zatrzasnąć drzwi frontowe, gdy będzie pan wychodził. –
Obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.
Hank nie mógł pojąć tej nagłej zmiany nastroju. Jaką straszliwą
gafę mógł popełnić? Kręcąc głową, włożył wszystko z powrotem do
portfela, z wyjątkiem potrzebnej mu wizytówki. Co za dziwna kobieta
z tej Roxie Lowell. Już myślał, że coś się zaczyna nawiązywać między
nimi, a tymczasem wykonała niespodziewanie w tył zwrot.
Prawdopodobnie wyszedł z wprawy w postępowaniu z kobietami.
Przez ostatnie lata spotykał się zaledwie z dwiema, i to starymi
znajomymi. Nie musiał stosować żadnych sztuczek. Gdy jednak
spróbował uczynić znajomość bardziej intymną, zabrakło fascynacji
zmysłowej i skończyło się na niczym. Jego oczarowanie Roxie Lowell
to zupełnie inna historia.
A jednak nie wiedzieć czemu zmarnował szansę. Pokręcił głową i
załatwiwszy szybko sprawę, wyszedł cicho z domu, zatrzaskując
drzwi.
Gdy w kilka minut później Charlie wszedł do słonecznej kuchni,
uśmiechając się i robiąc perskie oko, Roxie wciąż tam siedziała.
Popijała kawę, próbując opanować gniew.
– Co o nim sądzisz? – spytał, jak gdyby był pewny odpowiedzi.
– Miałeś rację co do jego wyglądu. Rzeczywiście, to cholerny
przystojniak.
– I?
– I nic. Jest żonaty.
– Na pewno nie. Nie nosi obrączki. Sprawdziłem to, zanim go tu
wysłałem.
– Jak więc wyjaśnisz, że miał w portfelu zdjęcie z blondynką i
dwójką dzieci?
– Roxie, chyba nie szperałaś w jego portfelu?
– Nie, upuścił portfel na podłogę i pomogłam mu pozbierać, to co
się wysypało. Wtedy zobaczyłam zdjęcie.
– Przecież powiedział mi, że nie jest żonaty. Mógł się rozwieść.
– Możliwe, ale rozwodnicy zwykle nie trzymają zdjęć byłych żon
w portfelu.
Charlie postukał się palcem wskazującym w brodę.
– Nie mogę uwierzyć, że się pomyliłem, ale proszę, przekonajmy
się. – Podszedł do półki i zdjął z niej książkę telefoniczną.
– Co zamierzasz?
– Zadzwonić do niego do domu i poprosić panią Craddock.
– A co zrobisz, jeśli podejdzie do telefonu?
– Spróbuję sprzedać jej dywan lub lampę kwarcową. Nie martw
się.
Roxie odstawiła kubek i wstała.
– Jeśli naprawdę zamierzasz to zrobić, pozwól, że będę słuchała z
drugiego aparatu.
– Tylko nie zacznij kasłać albo coś w tym rodzaju.
– Obiecuję. Idę do pracowni. Zawołaj mnie, gdy już wykręcisz
numer, wtedy podniosę słuchawkę.
Wróciła do pokoju, w którym przed chwilą rozmawiała z
Hankiem i na wspomnienie jego obecności ciarki przebiegły jej po
plecach.
Charlie miał rację – jego oczy odzwierciedlały wizję przyszłych
konstrukcji, projektów, które istniały na razie tylko w jego wyobraźni.
Roxie zauważyła w nich również z zadowoleniem błysk
zainteresowania, gdy patrzył na nią. Chętnie uwierzyłaby, że jest
wolny, że być może Charlie znalazł dla niej prezent na dzień
Walentego, gdyby nie zdjęcie, które wypadło mu z portfela.
– Podnieś słuchawkę! – zawołał Charlie z kuchni.
Roxie posłusznie wzięła do ręki słuchawkę i pomyślała, że przed
chwilą trzymał ją przy ustach Hank. Rzadko zastanawiała się przy
pierwszym spotkaniu, jak też smakowałby pocałunek z nowo
poznanym mężczyzną, dziś jednak tak się właśnie stało.
W słuchawce odezwał się głos kobiety, mówiącej z hiszpańskim
akcentem. To z pewnością służąca. Kobieta na zdjęciu bez wątpienia
była pochodzenia anglosaskiego.
– Czy mogę mówić z panią Craddock? – spytał Charlie. – To
bardzo ważna sprawa.
Roxie poczuła, że za chwilę kichnie, i zaczęła masować palcem
nasadę nosa.
– Nie ma żadnej pani Craddock – odrzekła kobieta.
– Jak to? To chyba jakaś pomyłka. Pani Craddock miała
przewodniczyć komitetowi organizacyjnemu balu dla upośledzonych
dzieci.
Roxie przysłuchiwała się z uśmiechem pełnej inwencji paplaninie
Charliego. Trzeba przyznać, że ma poczucie humoru. W czasie
weekendu, piorąc kilka należących do niego drobiazgów, odkryła, że
starszy pan nosi slipki w czerwone serduszka.
– To jakieś nieporozumienie – odpowiedziała kobieta śpiewnym
głosem. – Pani Craddock zmarła dwa lata temu.
Roxie wciągnęła głośno powietrze i zasłoniła szybko słuchawkę
dłonią, po czym powoli odłożyła ją na widełki, nie słuchając
przeprosin Charliego. Zmarła! Jego jasnowłosa żona ze zdjęcia nie
żyje! Nigdy nie przyszłoby to jej do głowy, była przecież taka młoda...
Roxie przygryzła wargę. Biedne dzieciaki. Na zdjęciu są jeszcze
takie małe i bezbronne – chodzą dopiero do szkoły podstawowej.
Dzięki Bogu, Hank wygląda na troskliwego i dobrego ojca. Jak ona go
potraktowała! Rzecz jasna, nie miał pojęcia, czemu była taka
nieuprzejma.
– Teraz już wiesz? – spytał Charlie, opierając się o futrynę drzwi.
– Czuję się okropnie. Byłam dla niego naprawdę niegrzeczna.
Musiał pomyśleć, że jestem sekutnicą.
– Może przejdę się później i wszystko naprawię?
– Nie! Wyglądałoby to... och, nie wiem, co począć. Pewnie myśli,
że oboje jesteśmy zwariowani. – Osunęła się na skórzany fotel przy
biurku. – Rozsądnie myśląca osoba zapytałaby go o zdjęcie, zamiast
stroić fochy.
– Nieważne. Wyjaśnię mu wszystko.
– Charlie, to na nic. Nie możesz usprawiedliwiać mnie jak
dziecka. To ja muszę go przeprosić. Tylko jak mam to zrobić w
obecności jego pracowników?
– Pozwól mi więc spróbować.
– Nie, mam lepszy pomysł. – Otworzyła szufladę biurka i zaczęła
szukać papieru i pióra. – Napiszę list, jeśli zgodzisz się go zanieść.
Przeproszę za moje nieuprzejme zachowanie i zaproszę go na kolację,
razem z dziećmi, żeby zobaczyły Como. Co ty na to?
– Myślałem raczej o kolacji we dwoje przy świecach, z łagodną
muzyką w tle – odparł Charlie.
– Nie, nie zamierzam zaczynać naszej znajomości w ten sposób.
Poza tym, on ma dzieci, a ja nigdy nie spotykałam się z dzieciatymi
mężczyznami.
– Nigdy przedtem nie pracowałaś w ratuszu, a po czterech
miesiącach awansowałaś.
– To zupełnie co innego – roześmiała się.
– Owszem, ale jesteś inteligentna, tolerancyjna i, oczywiście,
pełna miłości. Poradzisz sobie z dziećmi.
– Charlie, zbytnio wybiegasz naprzód. Bez wątpienia przeprosiny
są niezbędne i kolacja wydaje się dobrym rozwiązaniem.
– Ale...
– Posłuchaj. W grę wchodzi tylko kolacja w towarzystwie dzieci.
Jeśli zaproszę go na kolację przy świecach, to może oczekiwać, że
wylądujemy w sypialni. Tego bym nie chciała. Nie lubię pośpiechu w
takich sprawach.
Charlie cofnął się, zaskoczony.
– Dobry Boże! Wcale się tego po tobie nie spodziewałem! Chyba
muszę lepiej poznać dzisiejsze obyczaje. Myślałem wyłącznie o tym,
że mielibyście okazję lepiej się poznać, gdybyście byli sami.
– Może wcale się nie poznamy po tym, co zdarzyło się dziś rano.
Pewnie nie przyjmie zaproszenia.
– Och, nie sądzę. – Charlie uśmiechnął się tajemniczo.
– A właśnie, że może. Uraziłam jego miłość własną, a mężczyźni
tego nie lubią.
– Taki mężczyzna jak Hank jest ponad to. Wiem, że gdy ja... Cóż,
w każdym razie nie zapominaj o najważniejszym.
– To znaczy?
– Kości zostały rzucone i twoja romantyczna przyszłość ustalona.
– Skądże – zaprotestowała odruchowo, choć gdy myślała o
Hanku, zapominała o rozsądku. Ciepłe spojrzenie szarych oczu kazało
jej dopuścić myśl, że być może Charlie ma rację.
ROZDZIAŁ 3
Roxie napisała cztery wersje, jak to określiła, „przeproszenia-
zaproszenia”, zanim wreszcie zadowoliło ją na tyle, że pozwoliła
Charliemu zanieść je Hankowi Craddockowi. Tym razem wybrał się
bez Como, ponieważ spodziewali się w każdej chwili weterynarza.
Gdy Charlie wrócił, niosąc coś, co wyglądało na kawałek drewnianej
konstrukcji, Roxie machała właśnie na pożegnanie odjeżdżającemu
doktorowi Babcockowi.
Poczekała w drzwiach na Charliego.
– Mam nadzieję, że nie zacząłeś zbierać patyków. Mamy dość
drewna opałowego i...
– Och, nie, moja droga. – Charlie podał jej sporą sosnową deskę.
– To odpowiedź od Hanka.
– Czy ten facet nie mógł znaleźć kawałka papieru?
– Zaskoczyłaś go. Zresztą przeczytaj.
Roxie przeczytała na głos słowa, napisane starannym
charakterem:
Mam nadzieję, że przeczytasz moją odpowiedź od deski do deski.
Bądź moją Walentynką. Nie przejmuj się porankiem. Nieporozumienia
się zdarzają. Z przyjemnością przyjmujemy twoje zaproszenie. Hank.
Roxie podniosła wzrok na Charliego, który przyglądał jej się z
zadowoloną miną.
– Jesteś z siebie dumny? – spytała.
– Nieskończenie. Aha, dałem mu twój numer telefonu na
wypadek, gdyby chciał zadzwonić. Mam nadzieję, że nie masz nic
przeciwko temu.
Roxie wzruszyła ramionami.
– Cóż, jeśli trafisz między wrony...
– Co mają do tego wrony?
– To takie porzekadło. Musisz popracować nad swoim językiem,
Charlie. Czasami mogłoby się wydawać, że jesteś nie z tego stulecia.
– Czasami sam się zastanawiam, co tu robię.
– Słucham?
– Nic, nic, moja droga. Czy zamierzasz posłać mu walentynkową
odpowiedź?
– Cóż, nie myślałam o tym. Poza tym jak mam przebić jego żart?
– Podniosła do góry deskę.
– Może coś ci przyjdzie do głowy. A na razie chodźmy do domu
– powiedział Charlie, ujmując ją za łokieć. – Zmęczyły mnie trochę te
spacery. Usiądźmy sobie w kuchni, opowiesz mi o wizycie
weterynarza. Nie zwróciłaś przypadkiem uwagi, czy miał obrączkę?
– Owszem, zwróciłam. Wszystko przez te twoje głupstwa. Miał.
– Nigdy za wiele ostrożności. No, odwaliłem kawał porządnej
roboty.
Roxie pokręciła ze zdumieniem głową.
– Ktoś mógłby pomyśleć, że wszystko zaaranżowałeś. To
przypadek, że byłam akurat w domu, gdy Hankowi zepsuł się telefon.
W dodatku ty znalazłeś się na miejscu we właściwym czasie. Czysty
zbieg okoliczności.
Charlie usiadł na swoim ulubionym kuchennym krześle i
otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, po czym szybko je
zamknął.
– Zamierzałeś mnie przekonywać, że to wszystko czary, związane
z dniem świętego Walentego, prawda?
– Coś w tym rodzaju.
Roxie nalała do szklanek wody, którą trzymała w butelce w
lodówce. Wkrótce po przyjeździe do Tucson odkryła, że z kranów
płynie letnia woda.
– Charlie, musisz się pogodzić z tym, że jestem osobą myślącą
racjonalnie, która wierzy w fakty, a nie w bajki. Pewnie dlatego
dostajesz co wieczór w skórę w szachy. – Uśmiechnęła się odrobinę
złośliwie.
– Kilka razy powaliłem cię na obie łopatki.
– Tak, ale kto wygrywa?
– Moja droga – odrzekł Charlie, popijając wodę – to dla mnie taka
przyjemność patrzeć, jak twoje oczy błyszczą radością zwycięstwa, że
nie mam nic przeciwko przegranej.
– Och, Charlie. – Roxie roześmiała się i uścisnęła mu dłoń. –
Jesteś naprawdę przemiły.
– Staram się. A teraz powiedz mi, co z Como.
– No cóż, miałeś rację. Biednej Como przydałby się partner,
obawiam się jednak, że musi zaczekać na powrót Osbornów. Jestem
dziewczyną z miasta i nawet gdyby Osbornowie dali mi wolną rękę,
nie odważyłabym się bawić w swatkę lamy. To zbyt ryzykowne.
– Czy myślisz, że Osbornowie mieliby coś przeciwko wyswataniu
Como?
– Charlie, daj spokój. Musi ci wystarczyć odgrywanie roli
Kupidyna wobec ludzi.
– Ale....
– Nie, Charlie. – Postukała w deskę, leżącą na kuchennym
bufecie. – Na dziś wystarczy. Koniec dyskusji.
– Pamiętaj, że to najważniejszy prezent walentynkowy, jaki
kiedykolwiek dostałaś. Strzeż go jak oka w głowie.
– Czy mam dziś spać z nim pod poduszką?
– Może.
– Charlie, przecież żartuję.
– Poczekaj trochę, a przekonasz się, Roxie. Broń Boże nie
wyrzucaj tego kawałka drewna. Czy zdecydowałaś już, co mu
wyślesz?
– Nie mogę nic wymyślić. Przepraszam, Charlie, ale muszę
zadzwonić do pracy i zawiadomić ich, że będę dopiero po południu. –
Sięgnęła po słuchawkę i nagle wykrzyknęła: – Mam!
– Co takiego?
– Wiem już, co dam Hankowi. – Pobiegła do sypialni po torebkę.
– Muszę jeszcze iść do sklepu – wyjaśniła szybko Charliemu. –
Trzymaj kciuki, żeby mieli to, czego potrzebuję.
– Trzymanie kciuków nic nie pomoże, jeśli nie będę wiedział, o
co chodzi.
– Nie szkodzi. Powiem ci później – powiedziała, otwierając drzwi
garażu. – Przygotuj mi, proszę, kilka kanapek do biura. Za moment
wracam.
– Z przyjemnością, moja droga. Masz zamiar dostarczyć tę
walentynkę osobiście?
– To konieczne.
– Kapitalnie, po prostu kapitalnie. – Charlie uśmiechał się coraz
szerzej.
Jadąc do sklepu z wyrobami czekoladowymi, Roxie rozmyślała o
pełnych determinacji usiłowaniach Charliego, by wprowadzić Hanka
do jej życia. Nie miała pojęcia, czemu tak mu na tym zależy. Może
widok młodych szczęśliwych ludzi po prostu czynił jego życie
znośniejszym?
Zaczynała zastanawiać się, co pocznie z Charliem po powrocie
Osbornów. Po kilku zaledwie dniach spędzonych w towarzystwie
starszego pana nie potrafiła wyobrazić sobie jego powrotu do
dawnego trybu życia. Rozważała nawet ewentualność zakupu domu
lub mieszkania w mieście, ale wówczas nie zostałoby jej wiele
środków na utrzymanie Charliego. Może rzeczywiście postąpiła
wbrew logice, zabierając go do domu i przywiązując się do niego.
Osbornowie wracają dopiero za pół roku, a przez ten czas wiele się
może zdarzyć.
Gdy wychodziła ze sklepu ze swym czekoladowym zakupem,
przypomniał się jej Doug. Z pewnością ma dla niej jakiś prezent
walentynkowy, a ona nie kupiła mu nawet kartki. W dodatku przez
ostatnie trzy miesiące wszystkie sobotnie wieczory spędzali razem, a
ona umówiła się na najbliższą sobotę z innym mężczyzną, nieważne,
że w towarzystwie jego dzieci. Zdała sobie sprawę, że Doug po prostu
ją znużył. Może potrzebny był ktoś w rodzaju Hanka, żeby w końcu
przejrzała na oczy.
Zaparkowała obok ogrodzenia i rozejrzała się po placu budowy w
poszukiwaniu Hanka. Nigdzie go nie zauważyła. Wzięła paczuszkę z
tylnego siedzenia i wysiadła z samochodu. Onieśmielali ją mężczyźni
zajęci pracą, na której kompletnie się nie znała. Postanowiła jednak
nie okazywać tego, brnąc przez koleiny, pozostawione w rozmiękłej
ziemi przez ciężarówki i ciągniki. Dzięki Bogu, nie była jeszcze w
butach na wysokich obcasach i stroju odpowiednim do pracy.
Wypatrzyła przystępnie wyglądającego mężczyznę i skierowała
się ku niemu. Kilku robotników oderwało się od zajęć i wlepiło w nią
zaciekawione spojrzenia. Mężczyzna, którego wybrała, montował
okno. Widząc, że się do niego zbliża, odstawił je i spytał uprzejmie:
– Czy mogę w czymś pani pomóc?
Była mu wdzięczna za ten sympatyczny gest.
– Szukam Hanka Craddocka – odpowiedziała.
Mężczyzna rzucił okiem na paczuszkę w jej dłoni. Czekała na
pytanie: O co chodzi? Gdy nie padło, postawiła mu dodatkowy plus za
taktowne zachowanie.
– Jest tam, w przyczepie – rzekł mężczyzna, wskazując głową
kierunek. – Czy mam panią do niego zaprowadzić?
– Dziękuję. Poradzę sobie – powiedziała szybko.
Pomyślała, że Hank z pewnością woli rozpakować swój
walentynkowy podarunek bez świadków. Może nawet ma w
przyczepie małą lodówkę. Jeśli nie, może się okazać, że jej pomysł
wcale nie był taki dobry.
Ominęła stertę materiałów izolacyjnych i ruszyła w kierunku
przyczepy ozdobionej z daleka widocznym napisem: Przedsiębiorstwo
Projektowo-Budowiane
Craddocka.
Pomyślała
o
podwójnej
odpowiedzialności, jaka spoczywa na Hanku – prowadzi własną firmę
i wychowuje dwójkę małych dzieci. Z pewnością ma niełatwe życie.
Zapukała do uchylonych drzwi i usłyszała, jak Hank zapraszają
do wejścia. Spotkali się tylko raz, ale zapamiętała męski timbre jego
głosu.
– Dużo szczęścia w dniu świętego Walentego – powiedziała,
otwierając drzwi i wchodząc do środka.
– Roxie! Co za miła niespodzianka! – Wstał z uśmiechem, który
uwidocznił drobne zmarszczki w kącikach oczu. Nie miał na sobie
kurtki, a wysoko podwinięte rękawy dżinsowej koszuli odsłaniały
umięśnione ramiona.
Patrząc na przystojnego, silnego Hanka, Roxie zastanawiała się,
jak mogła kiedykolwiek uważać bladego i ulizanego Douga za
atrakcyjnego mężczyznę.
– Twoja walentynkowa kartka była bardzo dowcipna – zaczęła
trochę niepewnie.
Charlie mógł wierzyć, że są sobie z Hankiem przeznaczeni, ale
dla Roxie był to wciąż obcy mężczyzna. Intrygujący, to pewne, ale
obcy.
– Przesadzasz – odpowiedział. – Gdybyś widziała kartki od moich
dzieci!
– Dostałeś walentynki od dzieci? Jakie to miłe.
– Owszem – rzekł miękko. – Mam wspaniałe dzieciaki. –
Przyglądał jej się przez chwilę. – Wzruszyło mnie, że je również
zaprosiłaś. Większość kobiet, które znam, nie zrobiłaby tego.
Uważają, że Hilary i Ryan wiecznie plączą się pod nogami. I, szczerze
mówiąc, mają rację.
– Ryan i Hilary. Ładne imiona. – Miała wyrzuty sumienia. Nie
zaprosiła jego dzieci przez wzgląd na nie, lecz po to, by trzymać
Hanka na bezpieczną odległość, zanim się upewni, czego spodziewa
się po tej znajomości.
– Myślę, że spodoba im się Como – dodała.
– Na pewno.
– Hm, ja... proszę – powiedziała nagle, kładąc białe pudełko na
jego biurku. – To coś w rodzaju symbolu. Jeśli nie masz tu lodówki, to
klapa.
– Naprawdę mi coś przyniosłaś?
Jego rozradowana mina poruszyła jej serce. Oto mężczyzna, który
nie zatracił dziecięcej umiejętności cieszenia się z niespodzianki.
Hank powoli zdjął wieczko pudełka.
– Czy działa lepiej od tego w mojej ciężarówce? – spytał z
uśmiechem.
– Jeśli nie, zjem go.
– Nie ma mowy. Masz przed sobą zdeklarowanego
czekoladoholika. Skąd o tym wiedziałaś?
– Nie wiedziałam – odrzekła, szczęśliwa, że trafiła w dziesiątkę. –
Postanowiłam zaufać intuicji.
– Fantastyczne – powiedział Hank. – Nigdy w życiu nie miałem
czekoladowego telefonu. Nie miałem pojęcia, że coś takiego istnieje.
– Nie znasz tego małego sklepiku niedaleko stąd? Mają foremki
do czekolady w najrozmaitszych kształtach.
– Słyszałem o nim, ale nigdy nie miałem czasu do niego wpaść.
Właśnie tam to kupiłaś?
– Uhm. Mam takiego fioła na punkcie czekolady, że odkryłam ten
sklep w niecały tydzień po przyjeździe do Tucson.
– Widocznie los chciał – roześmiał się Hank – żebym poznał
niektóre ciekawostki tego miasta dzięki kobiecie z New Jersey. Założę
się, że przegapiłem mnóstwo rzeczy.
Roxie ucieszyła się, że prawidłowo wymówił nazwę jej
rodzinnego stanu.
– To nie twoja wina. Musisz być ogromnie zajęty.
– Owszem, ale należy cieszyć się tym, co człowieka otacza. Może
uda ci się wyrwać mnie z letargu?
– Sklep z czekoladą to jedyna niespodzianka, jaką miałam w
zanadrzu.
– Chyba żartujesz! Dziewczyna opiekująca się lamą i udzielająca
schronienia takiemu ekscentrykowi jak Charlie? À propos, kim jest
ten facet? Twoim stryjecznym dziadkiem?
– Charlie jest... – Umilkła i spojrzała na zegarek. – O mój Boże!
Pewnie zachodzi w głowę, co też mi się przytrafiło. Muszę przecież
iść jeszcze do pracy. Tobie też za długo już przeszkadzam.
– Nie mam nic przeciwko temu – rzekł, a jego szare oczy
potwierdziły, że to prawda. – Gdzie pracujesz?
– W ratuszu.
– Byłem tam kiedyś.
– Mam nadzieję, że nic nie zbroiłeś?
– Nie. Składałem papiery, gdy zamierzałem się ożenić.
Oczywiście, było to na wiele lat przedtem, zanim zaczęłaś tam
pracować.
– Taak. – Roxie, choć ledwie znała Hanka, poczuła niemiłe
ukłucie zazdrości namyśl o szczęśliwych chwilach, które wtedy
przeżywał. – Naprawdę muszę już iść. A więc zobaczymy się w
sobotę?
– Cieszę się. – Uśmiechnął się do niej. – Dziękuję za telefon.
Mam tu małą lodówkę, w której mogę go przechować.
– To dobrze – powiedziała, idąc ku drzwiom – ale przyrzeknij, że
go zjesz, zamiast mu się przyglądać. Czekolada jest pyszna.
– Zjem, zjem. Nie wystarczyłoby mi silnej woli, by się
powstrzymać. Z drugiej strony nie mam ochoty niszczyć dowodu.
– Dowodu? – spytała, przystając.
– Że dzięki naszemu spotkaniu ten dzień nabrał szczególnego
znaczenia. Dużo szczęścia w dniu świętego Walentego, Roxie.
– Nawzajem – odrzekła z uśmiechem.
Gdy szła szybkim krokiem do samochodu, miała ochotę gwizdać
z radości. Jego ostatnie słowa rozproszyły jej nierozsądną zazdrość o
żonę i skierowały myśli ku teraźniejszości. W końcu to mężczyzna,
który sprawdził się już kiedyś jako kochający mąż. Może Charlie wie,
co robi.
Roxie zaprosiła Hanka z dziećmi na piątą, żeby Ryan i Hilary
mogli się pobawić z Como przed zmierzchem. Zastanawiali się z
Charliem przez cały tydzień nad menu – czy podać hamburgery, żeby
sprawić przyjemność dzieciom, czy też przyrządzić jej specjalność –
kurczaka z pieczarkami, żeby zrobić wrażenie na Hanku. W końcu
zdecydowała się na pieczeń wołową – danie proste, lecz smaczne.
Przynajmniej nie będzie musiała kręcić się po kuchni, gdy przyjdą
goście.
Charlie zmieniał koszulę w domku gościnnym, a Roxie wyszła
właśnie spod prysznica, gdy zadzwonił telefon. Rozległ się głos
Hanka.
– Przepraszam cię, Roxie, ale możemy się spóźnić. Mieliśmy tu
coś w rodzaju... małego wypadku.
– Mój Boże, co się stało? Czy ktoś się zranił?
– Nie, nie. Hilary... sekundę.
Usłyszała jakieś podniecone szepty, wreszcie Hank znów się
odezwał.
– Jeszcze raz przepraszam. Moja córka ma pewien problem, ale
nie pozwala, bym go zdradził. Poza tym uparła się, że nie pójdzie z
nami. Mógłbym ją zaciągnąć na siłę, ale nie chcę zaczynać wieczoru
w ten sposób. Spróbuję załatwić opiekunkę i zadzwonię do ciebie.
Roxie okręciła sznur telefoniczny wokół palca.
– Czy to... z mojego powodu? Wiem, że niektóre małe
dziewczynki nie chcą, żeby ich ojcowie...
– Nie, nic z tych rzeczy. Czytałem również o takich historiach, ale
nie o to chodzi. Sprawa jest znacznie prostsza. Hilary tak bardzo
chciała przyjść do ciebie, że specjalnie się wyszykowała na tę okazję.
Roxie dosłyszała dziecięce protesty i zapewnienia Hanka, że nie
zdradzi, co się stało.
– W każdym razie – powiedział Hank do słuchawki – jej plan
spalił na panewce.
– A jeśli nie uda ci się załatwić opiekunki?
– Bądźmy dobrej myśli.
Mózg Roxie pracował gorączkowo. Co też mogła nabroić Hilary?
Makijaż można zmyć, ubranie zmienić, a więc musiała zmajstrować
coś z włosami.
– Hank, czy mogłabym z nią porozmawiać?
– Zobaczę, co da się zrobić. – Nastąpiła długa przerwa i znowu
szepty.
– Halo? – odezwał się wreszcie cienki głosik.
– Cześć, Hilary. Tu Roxie. Doprawdy bardzo mi przykro, że nie
możesz przyjść i zobaczyć Como.
– Nie mogę, ponieważ wyglądam śmiesznie.
Roxie szukała właściwych słów.
– Wiesz, Hilary, gdy miałam siedem lat, obcięłam sobie włosy.
Myślałam, że to świetny pomysł, ale efekt okazał się żałosny.
– I co wtedy zrobiłaś? – padło po chwili pytanie.
Bingo, pomyślała Roxie, a więc chodzi o włosy.
– Moja mama próbowała je wyrównać, ale niezbyt jej się to
udało, zawiązała mi więc na głowie śliczną chustkę. A ty masz jakieś
ładne chustki?
– Mam jedną, która należała do mojej mamy.
– Spróbuj ją zawiązać i przyjdź pobawić się z Como.
Zapadła cisza, najwyraźniej Hilary rozważała propozycję.
– Dobrze – zdecydowała – jeśli będę mogła mieć chustkę na
głowie przez cały czas.
– Oczywiście. Zatem do zobaczenia wkrótce.
– Pa.
Roxie roześmiała się, gdy Hilary odłożyła słuchawkę, nie
troszcząc się o to, czy jej ojciec ma jeszcze coś do powiedzenia. Gdy
nie zadzwonił po raz drugi, Roxie wywnioskowała, że są już w
drodze. W pośpiechu skończyła się ubierać, po czym wróciła do
kuchni, by zająć się sałatą. Po chwili wszedł tam również sprężystym
krokiem Charlie. Nieźle jak na mężczyznę, który musi mieć co
najmniej siedemdziesiąt pięć lat. Nie chciał nigdy zdradzić swego
dokładnego wieku, mówił tylko, że „przeżył zbyt wiele zim, by
potrafiła je zliczyć”.
Pomyślała znów o trudnym położeniu Charliego, o tym, co by się
stało, gdyby stracił swoje nieprzeciętne zdrowie. Musi jakoś się nim
zająć, ponieważ w krótkim czasie stał się jej bliski jak ktoś z rodziny.
– Fiu, fiu, ależ pięknie się prezentujesz – wykrzyknął z
zachwytem. – Ten sweter morskiego koloru i spodnie idealnie pasują
do twoich włosów i oczu.
Ucieszył ją ten komplement, ponieważ chciała dobrze wyglądać.
Biednej małej Hilary też o to chodziło, pomyślała z sympatią i
współczuciem. Może, jeśli się zaprzyjaźnią, pozwoli jej użyć
nożyczek do naprawienia szkody. Opowiedziała całą historię
Charliemu.
– Ale przyjdą? – spytał, zaniepokojony.
– Tak, udało mi się namówić Hilary. Poradziłam jej, żeby włożyła
ładną chustkę.
– Świetnie. – Charlie zatarł dłonie i uśmiechnął się do niej. – Czy
w tym wypadku posłużyłaś się rozumem, czy intuicją?
– Jednym i drugim po trosze – odrzekła, wkładając do lodówki
miskę z sałatą. – Nie martw się, Charlie, to twój wpływ.
– Nonsens. Zawsze miałaś intuicję, trzeba ci było tylko
podpowiedzieć, żebyś jej użyła.
Rozległ się dzwonek przy drzwiach. Spojrzeli na siebie. Roxie
poprawiła włosy i odetchnęła głęboko.
– Co ci mówi intuicja o dzisiejszym wieczorze, Charlie?
– Myślę, że doskonałe będzie określenie z twojej kosmicznej ery.
– Charlie przetarł chusteczką złotą szpilkę.
– Mianowicie jakie? – spytała, gdy szli razem ku drzwiom.
– Wszystkie systemy działają sprawnie.
ROZDZIAŁ 4
Roxie otworzyła ciężkie, rzeźbione drzwi i ujrzała całą trójkę.
Przystojny mężczyzna o wyrazistych rysach trzymał za rękę
dziewczynkę w lawendowo-niebieskiej chustce zawiązanej na głowie.
Obok nich, dość blisko, by czuć się bezpiecznie, a jednocześnie na
tyle daleko, by zaakcentować niezależność, stał jasnowłosy chłopiec.
Miał niepewną minę. Ustawili się tak, jak gdyby chcieli zostawić
miejsce dla jeszcze jednej osoby.
Roxie nagle uświadomiła sobie, że chciałaby zająć to miejsce,
stać się członkiem tej rodziny. Jednak współczucie i instynkt
opiekuńczy nie może zaważyć na jej znajomości z Hankiem. Powinna
polubić go dla niego samego, a nie z powodu jego trudnej sytuacji
życiowej.
– Cieszę się, że przyszliście wszyscy – powiedziała z uśmiechem.
– Wejdźcie, proszę, i poznajcie mojego przyjaciela, Charliego
Hartmana.
– A to moje dzieci, Ryan i Hilary. – W głosie Hanka brzmiała
wyraźna duma. – Dzieciaki, poznajcie Roxie Lowell, od której
dostałem czekoladowy telefon.
– Zjedliśmy już słuchawkę – poinformowała Hilary. – Mnie było
żal, ale oni stwierdzili, że nie można trzymać czekolady w
nieskończoność.
– Hilary! – szepnął Ryan, trącając siostrę łokciem. Rozejrzał się
po pokoju z uprzejmym zainteresowaniem dorosłego. – Widzę, że ma
pani telewizor z dużym ekranem.
– To telewizor Osbornów, znajomych, których domem się
opiekuję – wyjaśniła Roxie.
– Ryan próbuje zmienić temat, ale ja naprawdę nie chciałam jeść
czekoladowego telefonu.
– Rozumiem. – Roxie uśmiechnęła się do dziewczynki.
Mała spryskała się obficie perfumami na tę okazję, być może po
to, by odwrócić uwagę od swoich włosów.
– Kiedyś dostałam na Wielkanoc czekoladowego zająca i
wszyscy chcieli, żebym go zjadła. – Hilary wróciła do tematu. –
Ryan... – przerwała, by spiorunować brata wzrokiem – ... kazał mi
odgryźć głowę. Ale ja nie mogłam.
– Masz dobre serduszko – rzekł Charlie, kiwając z aprobatą
głową.
– Tak, a zając rozpuścił się w końcu w szafie – skrzywił się Ryan.
– Mama znalazła go czwartego lipca w jej kapciach z króliczkami.
– Cóż – Roxie poczuła, jak zalewa ją znów fala współczucia dla
całej trójki – skoro już mowa o zwierzętach, to może zanim się
rozbierzecie, pobiegniecie do ogrodu, żeby zobaczyć Como?
– Bardzo chętnie – odpowiedziała bez zastanowienia Hilary.
– Jasne – dodał bardziej powściągliwie Ryan. Wyraźnie starał się
zachowywać dorośle.
– Zaprowadzę ich, Roxie, a ty skończ przygotowania do kolacji –
zaproponował Charlie.
– Świetnie, dziękuję. – Roxie musiała jeszcze przyprawić sos i
nakryć do stołu.
– Ja pomogę Roxie – zaofiarował się Hank. – Zresztą poznałem
już Como. Idźcie z Charliem, dzieci.
Proszę, jakie to proste, pomyślała Roxie, jak szybko zawarli
sojusz. Tak wszystko zaaranżowali, żeby walentynkowa para została
przez chwilę sama. Nie miała nic przeciwko temu, przyda im się
trochę czasu dla siebie.
– Lubię lamy – powiedziała Hilary, biorąc ufnie za rękę
Charliego, jak gdyby znała go od lat. – Głaskałam kiedyś jedną w zoo.
Są milutkie.
– Myślę, że Como również polubi was oboje – zapewnił Charlie,
prowadząc ich do ogrodu.
Roxie odprowadziła ich wzrokiem, próbując odgadnąć, jakiego
rodzaju szkody kryje chustka. Ciemna grzywka wyglądała normalnie.
To dobrze, tutaj najtrudniej coś poprawić.
– Pomysł z chustką był genialny. Dziękuję – powiedział Hank. –
Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzało, jeśli usiądzie w niej do
kolacji. Wymogła na mnie obietnicę, że jej na to pozwolę.
Po raz pierwszy, odkąd Hank wszedł z dziećmi do jej domu,
Roxie odważyła się poszukać jego spojrzenia. Było ciepłe i pełne
uczucia. Roxie mocniej zabiło serce.
– Hilary może jeść kolację nawet owinięta w prześcieradło. To mi
nie przeszkadza. Mam nadzieję, że w końcu zaufa mi i pozwoli sobie
pomóc.
– Wątpię, by udało ci się cokolwiek naprawić – roześmiał się
cicho Hank.
– Nigdy nie wiadomo. Mam wprawę w posługiwaniu się
nożyczkami. Może uda mi się jakoś wyrównać włosy.
– Lepiej nie mówmy o tym, bo opowiem ci całą historię, a dałem
jej słowo honoru, że tego nie zrobię.
– Teraz ja umieram z ciekawości, co też mogła nabroić, ale
szanuję cię za to, że jesteś tatą dotrzymującym słowa.
– Dzięki. Byłaby wściekła, że się wygadałem, i długo nie dałaby
mi spokoju. Hilary jest pamiętliwa i łatwo nie wybacza.
– Ja też taka jestem – pokiwała ze zrozumieniem głową Roxie. –
Dlatego gdy pomyślałam, że jesteś żonaty... zresztą, nieważne. Może
zdejmiesz kurtkę, skoro nie idziesz oglądać Como?
– Chętnie. Rozumiem, że miałaś przykre doświadczenia?
– Tak. Ale zostawmy teraz ten temat. – Wzięła od niego kurtkę i
powiesiła ją w szafie, przesuwając lekko palcami po miękkim
złotawym zamszu.
Odwróciwszy się, spostrzegła, że ma na sobie stare spodnie
koloru khaki i jasnobrązową koszulę z rozpiętym kołnierzykiem.
Nagle zapragnęła wtulić się w jego ramiona i pocałować na
przywitanie. Zamiast tego zaproponowała mu drinka.
– Poproszę o burbona, jeśli masz – odrzekł – ale tylko przed
kolacją, ponieważ jestem samochodem.
– Napijemy się w kuchni. Mam tam jeszcze coś do zrobienia, a ty
będziesz mógł obserwować przez okno, jak Charlie radzi sobie z
dziećmi.
– Dobrze, ale myślę, że o to nie musisz się martwić. Nigdy nie
widziałem, żeby Hilary wzięła od razu za rękę kogoś obcego.
– Charlie łatwo nawiązuje kontakt z ludźmi – powiedziała Roxie,
wyjmując butelkę burbona z kredensu. – Podbił moje serce w ciągu
pięciu minut.
– Mówisz, jak gdybyś znała go krótko. Czy dostałaś go z
dobrodziejstwem inwentarza razem z domem, tak jak lamę?
– Nie wiem, jak zareagujesz na moją opowieść o Charliem –
zaczęła. – Spotkałam go pierwszego dnia w pracy. – Umilkła,
wyjmując lód z zamrażalnika.
– Poczekaj, ja to zrobię. – Hank wziął od niej plastykową tackę i
jednym szybkim ruchem wytrząsnął z niej kostki lodu. – A więc
Charlie pracuje w ratuszu?
– Nie, ale przychodzi tam codziennie. – Roxie włożyła lód do
szklanek i spytała: – Jak mocny?
– Słaby.
Wlała po odrobinie burbona do szklanek i dopełniła je zimną
wodą z lodówki. Chciała podać szklankę Hankowi, gdy nagle cofnęła
rękę.
– To idiotyczne – powiedziała, kręcąc głową. – Nie spytałam cię
nawet, jak zwykłeś pić burbona.
– Właśnie tak. – Hank wziął szklankę i czekał, aż Roxie podniesie
swoją. – Kieruj się dalej intuicją w postępowaniu ze mną, a
prawdopodobnie zawsze trafisz w dziesiątkę.
– Nie rozumiem. – Popatrzyła na niego ze zdumieniem.
– Łatwo mnie rozszyfrować.
– Nie, wspomniałeś coś o intuicji.
– Ach, tak – uśmiechnął się. – Często kieruję się intuicją, ty zaś
mówiłaś, że na pierwszym miejscu stawiasz rozum.
– Bo tak jest, Hank.
– Czemu więc nie spytałaś mnie, z czym lubię pić burbona?
– Nie wiem.
– Intuicja?
Poddała się z uśmiechem. Rozum nie miał nic wspólnego z jej
stosunkiem do Hanka Craddocka, a jednak jego obecność tutaj była
czymś naturalnym i właściwym. Czuła się tak jak kiedyś, gdy będąc
jeszcze dzieckiem, sadowiła się w słońcu na parapecie okiennym z
książką, którą od dawna pragnęła przeczytać.
– Moja intuicja podpowiada mi również, że będę cię bardzo lubiła
– przyznała.
– Moja mówi mi to samo o tobie. – Stuknął lekko szklanką o jej
szklankę. – Za naszą intuicję.
Skinęła głową i upiła łyk burbona.
– Miałaś coś jeszcze do zrobienia, prawda?
– Tak – odpowiedziała, niechętnie wyrywając się z
zaczarowanego kręgu. – Sos do pieczeni.
– Czy mogę ci pomóc?
– To zajęcie dla jednej osoby. Będzie mi miło, jeśli dotrzymasz
mi towarzystwa.
– Chętnie. Nie ma nic przyjemniejszego od ciepłej kuchni i
smakowitych zapachów. No, prawie nic.
Roxie szybko pochyliła się nad piekarnikiem, by ukryć rumieniec,
który wywołała ta uwaga.
– Jak radzą sobie dzieci? – spytała.
– Świetnie. Ryan prowadzi Como, a Hilary jeździ na niej. Mają
doskonałą zabawę.
– To dobrze. – Roxie wyjęła pieczeń i położyła ją na półmisku.
– Jeszcze mi nie powiedziałaś, kim jest Charlie.
– Włóczęgą – odrzekła po chwili. Postanowiła nie owijać niczego
w bawełnę.
– Co takiego?
– Nie żartuję, Hank. Zanim sprowadziłam go tutaj, mieszkał na
ławce w parku. Czy nie zauważyłeś, że jego ubrania są zniszczone?
– Jasne. Starsi ludzie często przywiązują się do swoich rzeczy i
noszą je, póki niemal z nich nie spadną. – Roześmiał się. – Zresztą nie
tylko starsi. Sam mam dżinsy, całe w dziurach, z którymi nie mogę się
rozstać. – Przyjrzał jej się uważnie. – Naprawdę mieszkał w parku?
– Naprawdę. – Roxie upiła drinka. – Gdy zaczął padać śnieg,
przestraszyłam się, że zamarznie na śmierć na swojej ławce.
Zaprosiłam go więc, by zamieszkał w domku gościnnym Osbornów.
– Niech mnie licho. Co ty o nim wiesz? – Hank wyjrzał ponownie
przez okno.
– Niewiele, jeśli masz na myśli fakty. Jednak mam pewność, że
ten człowiek nie skrzywdziłby muchy – odparła Roxie, idąc za jego
spojrzeniem. – Dzieci są z nim bezpieczne. Daję za to głowę.
– Jestem skłonny ci uwierzyć, widząc, jak garną się do niego.
Como też go lubi. Trudno nie ufać komuś, kogo lubią dzieci i
zwierzęta.
– Poza tym jest taki romantyczny – dodała Roxie.
– Poznałam Charliego mojego pierwszego dnia w pracy, gdy
przyniósł czerwoną różę.
– Co zrobił?
– Każdego dnia, odkąd tam pracuję, przynosi czerwoną różę i
wkłada ją do wazonu. Mówi, że to na szczęście dla przyszłych
małżonków.
– Zdumiewające. – Hank potrząsał swoją szklanką. – Skąd bierze
pieniądze na kwiaty, skoro jest bez grosza?
– Nikt, łącznie ze mną, nie miał odwagi zapytać go o to. Może
otrzymuje jakiś zasiłek.
– A czy przypadkiem nie... hm, nie przywłaszcza sobie gdzieś
tych róż?
– Nie Charlie. – Roxie pokręciła głową. – Jestem przekonana o
jego uczciwości.
– Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego spotkania. Myślałem,
że to któryś z mieszkańców przyszedł z interwencją. Tymczasem on
pochwalił moją pracę i zasugerował, że ma to coś wspólnego z moim
nazwiskiem.
– Wiem. Nie omieszkał zrobić uwagi na ten temat, gdy zobaczył
je po raz pierwszy na tablicy informacyjnej. Przykłada ogromną wagę
do nazwisk.
– Wobec tego musiał ci powiedzieć, co oznacza twoje.
Nie patrząc na niego, Roxie wyjęła mąkę z szafki.
– Owszem, powiedział.
– I?
– To wszystko jest idiotyczne, nie uważasz? – Zaprawiła sos
mąką rozbełtaną w wodzie.
– Pewnie tak, mimo to jestem ciekaw.
– No, dobrze. – Roxie nie podnosiła oczu znad brytfanny. –
Według niego Lowell oznacza kochana – powiedziała cicho.
– Słucham? Nie dosłyszałem.
– Kochana – powtórzyła nieco głośniej.
– Hm.
Poczuła mrowienie w karku. Wiedziała, że Hank patrzy na nią i
bała się odwrócić, by go na tym nie przyłapać.
– Nie uważasz tego za dziwny zbieg okoliczności? Według
Charliego moje nazwisko znaczy przepełniony miłością. – Teraz
słyszała jego głos z bliska.
– Tak, ale to czysty przypadek. – Była pewna, że wcale tak nie
jest.
– Kochana – powtórzył Hank z upodobaniem. – Ładnie brzmi i
pasuje do ciebie, Roxie. A co, zdaniem Charliego, jeśli dwoje ludzi o
takich nazwiskach spotka się w dzień świętego Walentego?
Kątem oka widziała, że Hank stoi tuż obok niej. Zebrała się na
odwagę i popatrzyła mu w oczy.
– Och, jak łatwo przewidzieć, uważa, że jesteśmy sobie
przeznaczeni. – Starała się mówić lekkim tonem, ale słowa więzły jej
w gardle.
– To interesujące.
– To... oczywiście, szalony pomysł – wyszeptała, bojąc się
poruszyć. Coraz wolniej mieszała sos.
Hank odetchnął głęboko i odstawił szklankę.
– Szkoda, że nie znam cię trochę dłużej, Roxie.
– Dlaczego?
– Ponieważ zamierzam cię pocałować, a niezależnie od tego, co
myśli na ten temat Charlie, zapewne uważasz, że na to jeszcze za
wcześnie.
Łyżka wyślizgnęła się jej z drżących palców i wylądowała z
pluskiem w sosie.
– Nie... nie wiem, co myśleć o tym wszystkim.
– Nie przejmuj się. Ja również. – Przyciągnął ją delikatnie do
siebie. – Z wyjątkiem tego, że pragnąłem cię dotknąć od pierwszej
chwili. – Ujął ją pod brodę i przybliżył twarz do jej twarzy.
Roxie wsparła lekko dłonie o jego pierś, czując miłe ciepło.
– Ja też o tym myślałam – przyznała cicho, patrząc mu w oczy i
przesuwając mocniej dłońmi po jego ramionach. – Tłumaczyłam
jednak sobie, że prawie się nie znamy.
– Ale mamy wrażenie, że jest zupełnie inaczej, prawda?
Kiwnęła twierdząco głową.
– Wszystko jest jak trzeba – powiedział cicho, przyciągając ją
jeszcze bliżej.
Z bijącym sercem Roxie przymknęła oczy i czekała na dotyk jego
warg. Poczuła lekkie muśnięcie oddechu i zapach burbona. Otoczyła
ramionami szyję Hanka i właśnie w chwili, gdy ich wargi się zetknęły,
dobiegł ich jakiś hałas od strony podwórka. Odskoczyli od siebie jak
oparzeni i rzuciwszy się ku przeszklonym drzwiom do ogrodu, omal
nie zderzyli się z Hilary.
– Moja chustka, moja chustka! – zawołała płaczliwym tonem
dziewczynka i przebiegła pędem przez kuchnię, szukając jakiegoś
ustronnego kącika. – Nie patrzcie na mnie!
– Hilary! – powiedział Hank surowym tonem. – Wracaj
natychmiast i...
– Nie mogę! – wykrzyknęła i wpadła do pokoju, zatrzaskując za
sobą drzwi.
– Młoda damo, nie wolno ci się tak... – Hank podążył za nią.
– Poczekaj. – Roxie chwyciła go za ramię. – To mój pokój. Nie
ma tam niczego, co mogłaby popsuć. Pozwól jej odzyskać godność.
Do kuchni weszli Charlie z Ryanem, wymieniając uwagi o
wypadku.
– To nie była moja wina – zastrzegł się Ryan.
– Oczywiście – zgodził się Charlie. – Nie mogłeś wiedzieć, że
Como zainteresuje się chustką.
– Ani twoja – dodał lojalnie Ryan.
– Nie, takie rzeczy się zdarzają. Z pewnością nie można również
winić Como.
– Czy już rozgrzeszyliście wszystkich? – roześmiała się Roxie.
– Tak bardzo chciałem, żeby wszystko poszło gładko. – Charlie
miał zmartwioną minę. – Czy bardzo się zdenerwowała?
– Cóż...
– Jasne, że tak. Biedactwo. Każdy by się zdenerwował, gdyby tak
sobie zniszczył włosy.
– Już wiem – odezwał się Ryan – będziemy udawać, że nic nie
zauważyliśmy.
– To miło z twojej strony, że troszczysz się o uczucia Hilary –
powiedział Hank. – Wątpię, by w to uwierzyła. Przecież wie, że jej
sekret się wydał.
– Ale co się stało? – spytała Roxie. – Czy próbowała rozjaśnić
włosy?
– Mówiłem jej, że to głupi pomysł – wyjaśnił Ryan. – Musiałem
jechać na rowerze do sklepu, żeby kupić jej to świństwo, ponieważ na
razie nie wolno jej tam jeździć samej.
– Hilary zaproponowała mu niezłą łapówkę – dodał Hank. –
Odbyliśmy z Ryanem poważną rozmowę, jak ma postępować w
podobnych wypadkach w przyszłości.
– Nie posłuchałbym jej, gdybym wiedział, jak narozrabia. Poza
tym to draństwo okropnie śmierdzi. Załatwiła tym całą łazienkę i
siebie. Dlatego tak się wyperfumowała.
Nagle Roxie poczuła zapach spalenizny.
– Mój sos! – wykrzyknęła, podbiegając do kuchenki.
Za późno. Substancja, która przylgnęła do dna patelni, w niczym
nie przypominała smakowitego brązowego sosu.
– Tak mi przykro – powiedział Hank, zbliżając się do niej. –
Jestem pewien, że mięso będzie pyszne nawet bez sosu.
Podniosła na niego oczy, wspominając minioną chwilę.
– Biorąc pod uwagę wszystko inne, nie ma to najmniejszego
znaczenia.
– Rzeczywiście. – Przytaknął miękko.
Roxie stała, uśmiechając się do niego, dopóki nie przypomniała
sobie, że nie są sami. Zerknąwszy przez ramię, spostrzegła, że Charlie
i Ryan przyglądają im się z zainteresowaniem.
– Może nakrylibyście do stołu? – spytała, odsuwając się od
Hanka. – Serwetki są w górnej szufladzie kredensu w jadalni.
Potrzebne nam będzie masło, sól i pieprz. Och, jeszcze mleko dla
Ryana i Hilary i woda z lodem dla reszty. Kawę zaparzę później.
– Chodź, stary – powiedział Charlie, obejmując chłopca
ramieniem i prowadząc go do jadalni. – Zostaliśmy zaprzęgnięci do
roboty.
– Ho, ho! – odezwał się Hank po ich wyjściu. – Nie miałem
pojęcia, że masz takie zdolności przywódcze.
– Czas skierować nasze spotkanie na właściwe tory. Obiecałam
nakarmić twoją rodzinę, a Ryan wygląda na bardzo głodnego.
– On zawsze tak wygląda. Masz rację, musimy zaopiekować się
naszym stadkiem. Myślę, że następnym razem obędzie się bez
dodatkowych atrakcji.
Na myśl o „następnym razie” na policzki Roxie wypłynął
rumieniec. Pochyliła się więc nad lodówką. Wyjęła z niej sałatę oraz
sos i podała Hankowi.
– Proszę, wymieszaj to, a ja porozmawiam z Hilary.
– Nie musisz tego robić. Pewnie woli, żeby ją zostawić w
spokoju.
– Być może, ja jednak spróbuję namówić ją, by zjadła z nami. O
ile, oczywiście, nie masz nic przeciwko temu.
– Ależ skąd! Nie mogę ci tylko zagwarantować, że będzie w
dobrym humorze.
– A co można zagwarantować, jeśli chodzi o dziecko? Pamiętam,
że ja też nie byłam aniołkiem.
– Szkoda, że cię wtedy nie znałem.
– Ale wtedy nie bylibyśmy tutaj, prawda?
– Cóż za logika!
– Uhm. No, zajmij się sałatą, a ja Hilary.
– Mam nadzieję, że wrócisz szybko.
– Ja też.
– Roxie, jest coś, o czym powinnaś wiedzieć. Hilary chce
rozjaśnić włosy, żeby się upodobnić do matki.
– Och. – Roxie zrobiło się głupio, że Hank wspomina swą żonę w
chwilę po tym, gdy przyznał się, iż pociąga go inna kobieta. – Potrafię
to zrozumieć – powiedziała, dumna ze swego uprzejmego tonu. –
Twoja żona była bardzo piękna.
– Owszem.
Roxie posmutniała, choć nie mogła się przecież spodziewać innej
odpowiedzi. Zresztą miałaby mu ją za złe. Ważne, że nie jest podobna
z urody do jego zmarłej żony. Przynajmniej ma pewność, że Hank
akceptuje ją taką, jaka jest.
– Zobaczę, co uda mi się wskórać u Hilary.
– Dzięki.
Roxie podeszła do drzwi swojej sypialni i zapukała.
– Kto tam? – spytała Hilary.
Biedne dziecko, musi podsłuchiwać, co się dzieje w drugiej części
domu, pomyślała Roxie. Wiedziała, oczywiście, że rozmawiają o niej i
jej włosach. Na szczęście mury są grube.
– To ja, Roxie. Czy mogę wejść?
– Czy to twój pokój?
– Tak, ale nie musisz mnie wpuszczać, jeśli nie chcesz.
– Domyślałam się, że to twój pokój. Pachnie tobą.
– Mam nadzieję, że to dobrze – uśmiechnęła się Roxie.
– Dobrze. Pachniesz o wiele ładniej ode mnie. – Hilary była
wyraźnie bardzo nieszczęśliwa.
– Hilary, chciałam porozmawiać o tym, jak doprowadzić do
porządku twoje włosy.
– Tatuś powiedział, że nic nie da się zrobić, że muszą odrosnąć.
Potrwa to pewnie do czwartej klasy. Do tego czasu chyba nie będę
chodziła do szkoły.
Jej głos brzmiał tak poważnie, że Roxie musiała zasłonić ręką
usta, żeby się nie roześmiać.
– Hilary, tatusiowie są wspaniali, ale nie znają się na takich
sprawach. Nie sądzę, żebyś musiała czekać, aż włosy odrosną.
– Naprawdę? – Nadzieja wyraźnie ożywiła Hilary.
– Naprawdę. Pozwolisz mi zobaczyć?
– Dobrze. – Hilary otworzyła drzwi.
– Usiądźmy na łóżku i porozmawiajmy – zaproponowała Roxie,
biorąc ją za rękę i prowadząc w głąb pokoju.
– Dobrze – powiedziała znów Hilary. – Co powiesz na moje
włosy?
Roxie przyjrzała się uważnie dziewczynce i zdumiała. Włosy
Hilary pokrywały łaty w czterech kolorach – od dziwnego
pomarańczowego do ciemnobrązowego.
– I co? – Hilary podniosła na Roxie zmartwiony wzrok.
– Myślę, że się uda. – Roxie modliła się o to w duchu. – Moja
znajoma, która pracuje w salonie piękności, na pewno ufarbuje
rozjaśnione pasma na twój naturalny kolor i nic nie będzie widać.
– Och, nie! – wykrzyknęła Hilary. – Chcę rozjaśnić wszystkie.
Nie chcę mieć ciemnych włosów!
– Aha! – Roxie zaczęła dostrzegać rozmiary problemu.
Wizyta u fryzjera byłaby kosztowna, ale Roxie przypuszczała, że
Hank chętnie wyłożyłby pieniądze, aby tylko w jego domu znów
zapanował spokój, a mała skończyła trzecią klasę. Nie wyglądał
jednak na ojca, który zgodzi się, by jego córka stała się w wieku
ośmiu lat „szałową blondynką”.
– Czy w salonie piękności mogą rozjaśnić mi włosy na
jednakowy kolor? – nalegała Hilary.
Roxie zawahała się. Wkroczyły na śliski teren.
– Chyba tak, ale trwałoby to długo, kilka godzin. Trzeba siedzieć
bardzo spokojnie, a przyjaciółka mówiła mi, że ten środek szczypie w
skórę. Nie wydaje mi się, żebyś chciała przez to wszystko przejść.
– Właśnie, że tak. Mogę siedzieć nawet przez dwa dni, jeśli
będzie trzeba.
– Hilary, twój naturalny kolor jest bardzo ładny.
– Mówisz jak tatuś – rzekła Hilary z rozgoryczeniem. – On nic
nie rozumie. Jemu jest dobrze z ciemnymi włosami, ale mnie nie.
– Wiesz co, porozmawiam o tym z twoim tatusiem.
– Czy powiesz mu, że będę o wiele ładniejsza w jasnych
włosach?
– Nie, ponieważ nie wyobrażam sobie, żebyś mogła wyglądać
jeszcze ładniej.
– Ależ mogę – odpowiedziała poważnie dziewczynka.
– Powiem mu, że trzeba koniecznie coś zrobić. Ja też nie
chciałabym pójść do szkoły w takim stanie. Co powiesz teraz na
kolację?
– Jestem głodna – przyznała Hilary. Spojrzała błagalnym
wzrokiem na Roxie. – Ja naprawdę bardzo chcę być blondynką.
– Wiem, kochanie – Roxie przytuliła ją do siebie.
– Porozmawiam później z tatusiem. A teraz chodźmy coś zjeść,
dobrze?
– Chyba tak. Czy pożyczysz mi chustkę?
– Chętnie, ale chyba nie jest potrzebna.
– Wyglądam śmiesznie, poza tym mogę ją ubrudzić.
– No to jej nie wkładaj. Jesteś wśród przyjaciół.
– Ryan nazwał mnie punkiem.
– Powiemy mu, żeby tego nie robił – obiecała Roxie, wstając.
– Dziękuję. – Hilary zeskoczyła z łóżka i podeszła do komódki. –
Czy dostałaś to od mojego taty? – Wzięła do ręki kawałek deski.
– Owszem, to taki żart. – Roxie nie chciała, żeby Hilary
wyciągnęła zbyt daleko idące wnioski.
– On cię lubi, prawda?
– Chyba tak – odparła Roxie. – Czy to dobrze?
– Dobrze. – Hilary odłożyła prezent od Hanka.
Roxie odetchnęła z ulgą, mając uczucie, że zdała ważny egzamin.
– Lubisz ciasto czekoladowe? – spytała, pewna odpowiedzi.
– Nie lubię. Po prostu uwielbiam.
– No, to chodźmy zjeść najpierw kolację, żebyś mogła go
spróbować.
– Hurra! Ciasto czekoladowe! – Hilary schwyciła Roxie za rękę i
pociągnęła ją korytarzem. – Prędko! – Właściwie wpadły na Hanka.
– Szedłem zobaczyć, co się z wami stało.
– Dyskutowałyśmy – wyjaśniła Hilary. – Roxie zamierza odbyć z
tobą rozmowę na temat rozjaśniania włosów. Biegnę do stołu. Cześć!
– Hank, ja... – Roxie przełknęła nerwowo ślinę.
– Nieważne – powiedział, kładąc jej dłoń na ramieniu. –
Pogadamy o tym później. Musimy znaleźć trochę czasu tylko dla
siebie. Nie dokończyliśmy pewnej sprawy.
ROZDZIAŁ 5
Charlie zabawiał wszystkich przy kolacji opowieściami o
egzotycznych miejscach i ludziach. Zaimponował nawet Roxie,
wspominając o swoim spotkaniu z księciem oraz księżną Windsoru na
przyjęciu w Nowym Jorku wiele lat temu, a także z Clarkiem Gable i
Carole Lombard podczas gali w Hollywood. Roxie, tak jak i pozostali
uczestnicy kolacji, z ciekawością słuchała Charliego. Ilekroć jednak
napotkała wzrok Hanka, wspominała nie spełniony pocałunek.
Jeszcze trochę, a zatraciłaby się w ramionach Hanka, nie
zastanawiając się nad konsekwencjami. Przytulna kuchnia, domowy
nastrój i odrobina alkoholu spowodowały, że przestała się
kontrolować. Jednak po pewnym czasie zaczęła zastanawiać się nad
intencjami Hanka.
Dlaczego nie przeżywała podobnych wątpliwości, całując się z
Dougiem Kellym? Po prostu nie obawiała się, że straci dla niego
głowę. Z Hankiem to zupełnie co innego.
Rozbudził w niej od razu tak silne emocje! Co się stanie, gdy się
na nim zawiedzie? Miała za sobą bolesne doświadczenia. Wyjechała z
New Jersey, odważając się porzucić mężczyznę, którego kochała.
Przez sześć miesięcy okrzepła i odzyskała równowagę. Przysięgła
sobie, że nigdy więcej nie będzie tak nieostrożna. Tymczasem w
ramionach Hanka szybko zapomniała o danej sobie obietnicy.
Teraz przed popełnieniem głupstwa chroniła ją obecność
Charliego oraz dzieci. Jutro rano zastanowi się nad całą sytuacją,
zdecydowała, i od razu poczuła się raźniej. Jednak Ryan nieświadomie
zburzył jej pewność siebie.
– Czy masz magnetowid? – spytał, kończąc drugi kawałek ciasta
czekoladowego.
– Tak – odpowiedziała Roxie – ale nie mam zbyt wielu kaset.
– Żadnych filmów?
– Wyłącznie filmy z podróży Osbornów do Europy i Afryki.
Widziałam je i prawdę mówiąc, są trochę nudne.
– Nigdy nie oglądałem filmu na takim dużym ekranie. Koledzy
opowiadali mi, że to coś fantastycznego.
– Ryan sugeruje nam w swój niezbyt subtelny sposób, że na
ukoronowanie wieczoru powinniśmy wypożyczyć kasetę z jakimś
filmem – wyjaśnił Hank.
– Tak! To byłoby bombowo! – wykrzyknął Ryan.
– Cóż, myślę, że to da się załatwić.
– Wypożyczcie coś z szybką akcją, może „Top Gun”.
– Nie, lepiej bajkę rysunkową – zaprotestowała Hilary.
– Tylko proszę bez kłótni. Jeśli obiecacie, że będziecie zgodni,
wypożyczymy coś dla was.
– Może pojedziesz z Charliem, a ja tymczasem posprzątam? –
zaproponowała Roxie.
– Roxie, moja droga, przecież wiesz, że nie znam się na
współczesnych filmach. Poza tym napracowałaś się już w kuchni.
Pojedź, a my z dziećmi wszystko sprzątniemy i pozmywamy.
– Ale... – Protest zamarł jej na wargach, pomyślała, że
zabrzmiałby idiotycznie. – Dobrze. Dziękuję. – Spojrzała na Hanka,
który wydawał się zdziwiony jej reakcją. Przecież tego wieczora dała
mu do zrozumienia, że pragnie tego samego, co on. I w pewnym
sensie tak było.
– Jedźcie już. – Charlie machnął ręką. – Nie musicie się spieszyć.
– Wystarczy, że pozbieracie wszystko ze stołu – powiedziała
Roxie, wstając. – Dajcie sobie spokój ze zmywarką.
– Dobrze, dobrze, nie martw się o nas. Mam bardzo zdolny
zespół, prawda? – Charlie uniósł w górę krzaczaste siwe brwi,
spoglądając na Ryana i Hilary.
– Jasne – odpowiedział dumnie Ryan.
– Naprawdę nie kłopoczcie się o zmywanie – powtórzyła Roxie.
– Zobaczymy, zobaczymy. – Charlie popchnął oboje w stronę
szafy z okryciami. – Nie spieszcie się.
Roxie rzuciła starszemu panu szybkie spojrzenie. Doskonale się
orientował, co się dzieje, i był zachwycony efektem swoich starań.
Roxie nie miała nic przeciwko jego zabawie w swata, dopóki nie zdała
sobie sprawy z ryzyka z tym związanego.
– Nie chcę się mieszać w wasze sprawy – rzekła Roxie do Hanka
po wyjściu z domu – ale obiecałam Hilary, że porozmawiam z tobą o
jej włosach. Może nie musiałaby czekać, aż odrosną.
Hank otworzył przed nią drzwiczki samochodu.
– To znaczy?
– Dobra fryzjerka potrafiłaby wyrównać kolor, żeby nie
wyglądało to tak okropnie.
– Chyba rozważę tę propozycję, mimo że początkowo chciałem,
by dostała nauczkę.
– Została już wystarczająco ukarana. – Roxie była zadowolona, że
ma neutralny temat do rozmowy.
– Oczywiście, ona marzy o tym, by być blondynką.
– Szczerze mówiąc, nie podoba mi się ten pomysł – rzekł Hank,
siadając za kierownicą.
– Mnie też nie. Mam pewien plan, ale trochę ryzykowny. Może
powiedz jej, że zgadzasz się, by rozjaśniono jej włosy pod warunkiem,
że najpierw zobaczy, jak robią to komuś innemu. Nie wierzę, że wciąż
będzie trwać przy swoim.
– A jeśli jednak? – Hank wyjechał z podjazdu.
– To właśnie ten element ryzyka. Jeśli Hilary z własnej woli nie
zrezygnuje, to nadal będzie upierać się, że może być ładna jedynie
jako blondynka.
– Jest śliczną dziewczynką – rzekł podenerwowanym tonem
Hank. – Z pewnością wie o tym, w kółko jej to powtarzam.
– Jesteś jej ojcem – westchnęła Roxie. – Nie wierzy ci, tym
bardziej że nie chcesz jej pozwolić na rozjaśnienie włosów.
– Czy cię to dziwi?
– Zdaję sobie sprawę, że nie mam doświadczenia w postępowaniu
z dziećmi – uprzedziła ewentualny zarzut Hanka – ale sądzę, że ona
chce sama zadecydować o kolorze swoich włosów.
Hank spojrzał na nią z uśmiechem.
– Być może powinienem posłuchać praktycznej Roxie, kierującej
się racjonalnymi przesłankami. Muszę się chwilę zastanowić.
Roxie patrzyła na niego ze zdziwieniem. Czyżby zamierzał tak
łatwo się poddać?
– Z drugiej strony, może po ostrzyżeniu nie byłoby tak bardzo
widać efektów jej działalności. Nie ryzykowałbyś wówczas, że jednak
postawi na swoim.
– Skoro tak uważasz, przychylam się do twojej propozycji.
– Och, nie, ja... to twoja córka i nie chcę namawiać cię do
niczego, co mogłoby...
– Czy nie to właśnie robisz przez cały czas?
Spojrzała na niego i spostrzegła, że się uśmiecha.
– No cóż... chyba tak.
– No więc wygrałaś. Prawdę mówiąc, jestem ci bardzo
wdzięczny, że wzięłaś to na siebie.
Milczeli przez chwilę. Nie potrafiła opanować wzruszenia i
współczucia.
Zdążyła
polubić
Hanka.
Był
sympatyczny
i
wyrozumiały, swobodny w obejściu. Zbyt swobodny. Gorączkowo
szukała w myślach następnego neutralnego tematu.
– Nie wiem czemu sądziłam, że przyjechałeś ciężarówką –
powiedziała.
– Żałuję, że tego nie zrobiłem. Jest tam bardzo wygodne siedzenie
– rzekł, sięgając po jej dłoń. – Dzieciaki lubią ten samochód. Ma
lepsze radio.
Roxie wpadła w panikę. Hank realizował swój plan punkt po
punkcie. Mogłaby zabrać rękę, ale wówczas musieliby o tym
porozmawiać, a tego nie chciała.
– Czy w tym samochodzie również jest telefon? – Może udałoby
się jej zadzwonić do domu pod pretekstem sprawdzenia, jak się
sprawuje Charlie oraz dzieci. Właściwie naprawdę niepokoiła się, co
mogą tam sami wyprawiać.
– Nie, nie ma. Czy jest ktoś, do kogo bardzo chcesz zadzwonić?
– Po prostu pomyślałam, że moglibyśmy się upewnić, że w domu
wszystko w porządku.
– Aha. – Puścił jej dłoń. – O co chodzi, Roxie? – spytał łagodnie.
– Najpierw próbowałaś wymówić się od przejażdżki, potem chciałaś
koniecznie rozmawiać o Hilary, a teraz proponujesz, żebyśmy
zadzwonili do domu.
Roxie roześmiała się nerwowo. Co miała mu powiedzieć? Że jest
mężczyzną, którego mogłaby pokochać, boi się jednak, ponieważ
niedawno się sparzyła?
– Nie wiem. Raz mi się wydaje, że znam cię od wieków, a za
chwilę zastanawiam się, jak to możliwe, by tak bardzo pociągał mnie
ktoś, kogo poznałam cztery dni temu.
– Ale cię pociąga? – spytał z uśmiechem, ujmując z powrotem jej
dłoń. – Masz lodowate palce. Czy naprawdę tak się denerwujesz?
– Nie wiem, jakie są twoje zamiary. – Powiedziała więcej, niż
zamierzała.
– Chodzi ci o dzisiejszy wieczór czy dalszą przyszłość?
Chciała odpowiedzieć, że i o jedno, i drugie, ale zabrzmiałoby to
idiotycznie nawet dla niej.
– Oczywiście, że o dzisiejszy wieczór. Przecież dopiero się
poznaliśmy.
– A co z przepowiednią Charliego? Czy ani trochę w nią nie
wierzysz?
– Nie... niezupełnie.
– Rozumiem. Wobec tego zdradzę ci moje zamiary na dzisiejszy
wieczór. Wybierzemy film, prawdopodobnie komedię, a potem
zatrzymamy się na spokojnej uliczce, żeby przekonać się, jak wygląda
dalszy ciąg pocałunku.
Roxie była ciekawa, czy Hank słyszy głośne bicie jej serca.
– Masz jakieś zastrzeżenia?
– Ja... nie, chyba nie. – Przełknęła z trudem ślinę. – I co dalej?
– Jeśli nam się to obojgu spodoba – powiedział, śmiejąc się –
umówimy się na randkę, tym razem bez dzieci. Dziś nie możemy ich
zawieść, tym bardziej że to dzięki Ryanowi możemy spędzić chwilę
na osobności.
– Hank, dzieci z pewnością czekają na film. Może powinniśmy
wypożyczyć go i wrócić prosto do domu?
Pogłaskał ją po dłoni.
– Być może, ale wówczas nie pocałowałbym cię. Nie chcę wracać
do domu, nie znając smaku twoich warg, Roxie.
Podniecenie, które wzbudziły jego słowa, zagłuszyło niepokój.
Przecież jeden pocałunek to nie koniec świata.
– Czy zgadzasz się ze mną? – spytał Hank, wjeżdżając na parking
przed wypożyczalnią kaset. – Bo jeśli wolisz wybrać film i jechać
prosto do domu, dostosuję się do ciebie.
Patrzyła na niego, zdając sobie sprawę, że stoi na rozstaju dróg i
że zapamięta tę chwilę do końca życia.
– Nie chcę jechać prosto do domu.
– To dobrze. – Przesunął lekko palcem po jej policzku. – Ani ja.
Chodź, wypożyczymy kasetę.
Wybrali z półki jakąś lekką komedię i podeszli do kontuaru.
– Powinni być zadowoleni – powiedział Hank, sięgając po portfel.
Gdy znaleźli się z powrotem w przytulnej ciemności lincolna,
Roxie nie odezwała się ani słowem. Hank, również w milczeniu,
wyjechał z parkingu i skierował samochód ku ślepej uliczce, gdzie
powstawał nowy kompleks mieszkaniowy. Zatrzymał samochód i
wyłączył silnik.
– Wyrosłem już z kradzionych pocałunków w samochodzie –
powiedział, odpinając pas. – Wysiadamy.
Roxie posłusznie odpięła swój pas. Hank wysiadł i otworzył
drzwiczki od jej strony.
– Chodź. – Poprowadził ją w kierunku pobliskiej budowy. – Jeśli
natkniemy się na nocnego dozorcę, powiemy mu, że kupujemy ten
dom i przyszliśmy dokonać wizji lokalnej.
– Ładnie pachnie – powiedziała Roxie, wdychając woń świeżo
ciętego drewna.
– Uwielbiam to. Mam nadzieję, że nie doczekamy dnia, kiedy
przestanie się używać drewna do budowy domów. Uważaj! Jakiś
głupek zostawił deskę ze sterczącymi gwoździami. – Hank pochylił
się i odrzucił ją.
– Założę się, że jesteś pedantem, jeśli idzie o bezpieczeństwo
pracy.
– Owszem. A ta firma zaniedbuje te sprawy. W ogóle bardzo
lubię swoją pracę.
– Postaram się, żebyś był w pobliżu, gdy będę budowała dom
moich marzeń – rzekła bez zastanowienia Roxie.
– To bardzo interesujący pomysł.
– Hank, nie chodziło mi...
– Hej, nie denerwuj się – rzekł, przyciągając ją do siebie. – Kto
wie, co przyniesie nam przyszłość? Jesteś bojaźliwym stworzonkiem,
Roxie.
– Chyba tak. – Przesunęła palcami po klapach jego zamszowej
kurtki.
Przechyliła głowę i spojrzała mu w twarz. Nie widziała w
ciemności jej wyrazu. Czy był taki solidny, na jakiego wyglądał, czy
też jest to maska, pod którą kryje się zwykły łobuz? Trzy lata temu nie
umiała oceniać ludzi. Czy coś się od tej pory zmieniło?
Pochylił się ku niej. Jego lekko rozchylone wargi powoli dotknęły
jej ust. Ona jednak cofnęła się, przestraszona. Niczego nie
przyspieszał, gładził ją po karku, delikatnie chwytał zębami i drażnił
językiem jej wargi, dopóki nie opadło z niej napięcie. Z cichym
westchnieniem przylgnęła do niego, a jej wilgotne usta czekały już
tylko na pocałunki.
Objął ją mocniej i obsypał pocałunkami, które sprawiły, że
zaczęła drżeć na całym ciele. Jeszcze raz przedarł się przez bariery,
które wzniosła pomiędzy nimi. Rozchyliła z jękiem usta, pozwalając,
by poznawał językiem ich wnętrze.
Krew żywiej krążyła jej w żyłach, nie musiała widzieć twarzy
Hanka, by rozumieć jego pragnienia, i choć przerażona, sama je
odwzajemniała.
Oderwał się na chwilę od niej, oddychając z trudem.
– Lepiej... zabiorę cię do domu.
Skinęła w milczeniu głową.
– Nie chcę tego – wyszeptał, przyciągając ją znów do siebie. –
Chcę... do licha! – Jeszcze raz przywarł namiętnie wargami do jej ust.
Tym razem wyszła mu naprzeciw, oddając pocałunek, uległa,
podniecona. Otoczyła jego szyję ramionami i zatraciła się zupełnie.
Jakaś ciemna, prymitywna siła pchała ją ku Hankowi.
Pocałunek przyniósł radość i pragnienie, które domagało się
zaspokojenia. Czy to możliwe, że uczucie, z którego tak trudno jej
było zrezygnować sześć miesięcy temu, było zaledwie zwiastunem
prawdziwej namiętności? Oszołomiona, zajrzała mu w twarz, gdy
podniósł głowę, kręcąc nią, jak gdyby coś go ogromnie zdziwiło.
– Musimy wracać – rzekł pełnym napięcia głosem. – Jesteś... to
więcej niż... chodźmy! – Ujął ją za rękę i pociągnął łagodnie w
kierunku samochodu. – Charlie chyba wie, co mówi – mruknął.
– Chyba... tak – przytaknęła.
Pomógł jej wsiąść do samochodu i zapiąć pas. Zauważyła, że ręce
mu drżą. To tylko pocałunek, wmawiała sobie. To wszystko wina
przepowiedni Charliego. Hank jest zwykłym mężczyzną. Wszystko
będzie wyglądało inaczej w świetle dnia. Sama sobie jednak nie
wierzyła.
Hank usiadł za kierownicą i wpatrzył się w przednią szybę
samochodu.
– Naprawdę nie spodziewałem się tego – powiedział. – Jesteś
ładna, podobasz mi się i miałem ochotę cię pocałować, ale to był grom
z jasnego nieba.
– Wiem. Czuję to samo.
– Zwłaszcza że najpierw nie chciałaś ze mną jechać.
– Przeżyłam rozczarowanie. Przeprowadziłam się tutaj, żeby
dojść do siebie. Podobałeś mi się również i bałam się kolejnego...
– To był żonaty mężczyzna, prawda?
Skinęła w milczeniu głową.
– Domyśliłem się z twojej reakcji na zdjęcie. Czy wciąż go
kochasz?
– Nie.
– Pytam, ponieważ nie zniósłbym myśli, że całowałaś się ze mną,
myśląc o nim.
– A ty kogo całowałeś, Hank?
– Ciebie. – Pogłaskał ją po policzku. – Tylko ciebie. I mam
ochotę na coś znacznie więcej. Myślę, że spotkało nas coś
wspaniałego, Roxie. Nie przegapmy tego. Kiedy cię znów zobaczę?
– To zależy od ciebie. Ty masz dzieci.
– Jakoś o nich w tej chwili nie myślałem. Tak, obiecałem im
pomóc jutro zbudować domek na drzewie. Może wpadłabyś...
– Może kiedy indziej – powiedziała łagodnie, kładąc mu rękę na
ramieniu.
– Dobrze – odrzekł cicho. – W poniedziałek mam zebranie. Co
powiesz na wtorek wieczorem?
– Chętnie – odpowiedziała z bijącym sercem.
– Przyjadę po ciebie o siódmej.
– Dobrze. – W ustach jej zaschło. Cały wieczór tylko z Hankiem.
Czuła wciąż na wargach jego palące pocałunki. Co się stanie, gdy
będą mieli dla siebie wiele godzin?
ROZDZIAŁ 6
Roxie spędziła niedzielny ranek, szorując na kolanach posadzkę
w kuchni.
– Czemu nie chcesz, żebym ci pomógł? – spytał Charlie ze
skruszoną miną. – Czuję się odpowiedzialny za cały ten bałagan.
– Bo jesteś – powiedziała z uśmiechem Roxie. – Nie przejmuj się.
Podłoga prosiła się już o umycie.
– Byłem pewny, że sypiesz proszek do tych małych
pojemniczków. Ryan chciał użyć płynu, ale...
– Wiem, mówiłeś mi o tym wczoraj.
– Tak, ale nie byłem pewien, czy mnie słuchasz. Wyglądałaś na
trochę... oszołomioną.
– Och, doprawdy? – spytała z największą nonszalancją, na jaką ją
było stać.
– Po prostu promieniałaś. – Charlie wysunął swoje ulubione
krzesło kuchenne i usiadł. – Ryan i Hilary myśleli, że wściekniesz się,
gdy zobaczysz cały ten rozgardiasz, i byli zdumieni, że przyjęłaś to
tak spokojnie.
Roxie pochyliła głowę, zeskrobując zaschnięte mydliny, które
zebrały się w rogu kuchni.
– Już powiedziałam, że podłodze przydało się solidne szorowanie.
– Oczywiście, postąpiłbym dokładnie tak samo, włączając w to
nawet godny pożałowania incydent ze zmywarką. Tak, jestem
zadowolony z wykonanej pracy.
– Pracy? – Roxie wrzuciła gąbkę do wiaderka i uśmiechnęła się
do niego złośliwie. – Czy przypisujesz sobie całą zasługę?
– Niewykluczone. – Charlie wyjął chusteczkę i zaczął polerować
swoją złotą spinkę.
– Może rzeczywiście sprowadziłeś Hanka, ale równie dobrze
mogła to być kwestia przypadku.
Charlie odchrząknął, dając Roxie do zrozumienia, że się z nią nie
zgadza, ale jest zbyt dobrze wychowany, by się sprzeczać.
– Może, ale nie lubię pozostawiać niczego przypadkowi.
Zwłaszcza gdy w pobliżu kręci się ktoś w rodzaju Douga Kelly’ego o
szczurzej twarzy.
– No wiesz, Charlie! Nie przeszkodziło ci to zajadać się
czekoladkami, które dostałam od niego z okazji dnia świętego
Walentego.
– Jadłem je wyłącznie po to, by zmniejszyć twoje poczucie winy,
moja droga. Pomyślałem, że możesz czuć się głupio, pałaszując
czekoladki od kogoś, z kim nie zamierzasz się więcej spotykać na
gruncie towarzyskim.
Roxie wzięła się pod boki i obrzuciła go wyzywającym
spojrzeniem.
– Skąd wiesz?
– A zamierzasz?
– Raczej nie, ale...
– A Hank?
– We wtorek wieczorem – mruknęła Roxie pod nosem, wracając
do szorowania podłogi.
– Świetnie. Gdyby jeszcze udało mi się rozwiązać problem
biednej Como, poczułbym się znacznie lepiej.
– Charlie, ostrzegałam cię, żebyś dał sobie z tym spokój. Nic jej
nie jest. Weterynarz powiedział, że można poczekać do powrotu
Osbornów. Oni powinni mieć ostatnie słowo w tej sprawie.
– Podejdź tu do mnie i wyjrzyj przez okno. Czy nadal twierdzisz,
że wszystko jest w porządku?
– Co masz na myśli?
– Chodź, chodź. – Pomógł jej wstać. – Znowu to robi. Usycha z
tęsknoty.
– Och, na miłość boską! – Roxie spojrzała przez okno. – Ona po
prostu stoi przy płocie i wygląda.
– Stoi tak od wielu godzin. Czy dawniej też tak sterczała całymi
godzinami?
– Nie mam pojęcia, nie obserwuję jej każdego ruchu. Może
pragnie odmiany. Wezmę ją na spacer.
– Nie, ona tęskni do ukochanego. Nie pamiętasz, dokąd zabrali ją
Osbornowie, gdy była jeszcze za młoda? Może patrzy właśnie w
tamtym kierunku?
– Nie mam zielonego pojęcia. Nie będziemy się w to mieszać.
Charlie spojrzał na nią i cmoknął z dezaprobatą.
– Roxie Lowell, nie zasługujesz na swoje nazwisko!
– Hej, obiecałam ją karmić, szczotkować i ciepło do niej
przemawiać. Zgodziłam się sprzątać jej zagrodę i mościć świeżą
słomą. Nie było mowy o graniu roli Kupidyna.
– Czy nie byłoby to miłe?
– Nie.
Charlie poklepał ją po ramieniu.
– Wiem, gdzie jest pies pogrzebany. Na razie nie identyfikujesz
się jeszcze z Como. Być może niedługo spojrzysz inaczej na jej
problem.
– Co to ma znaczyć?
Charlie nic nie powiedział, tylko spoglądał na nią z uśmiechem.
We wtorkowy wieczór, szykując się na randkę z Hankiem, Roxie
zaczęła znów się denerwować. Wolałaby usiąść z Charliem do
zwykłej partyjki szachów. Starszy pan zaszył się w domku gościnnym
z książką o wschodnich zwyczajach małżeńskich, wybraną z bogatej i
różnorodnej biblioteki Osbornów.
Ostatnio Roxie zaczęła podejrzewać, że może Charlie jest
socjologiem, który pisze pracę naukową poświęconą włóczęgom.
Zdecydował się żyć przez pewien czas tak jak oni, aby zebrać
materiał. Ucieszyłaby się, gdyby to była prawda. Jeśli jednak
rzeczywiście jest bezdomny, będzie mógł się u niej zatrzymać tak
długo, jak zechce.
Tymczasem jednak zastanawiała się, co ma włożyć na spotkanie z
Hankiem. Zaraz po przyjeździe była na przyjęciu i wtedy widziała
ludzi ubranych w najprzeróżniejsze, nierzadko dziwaczne stroje.
Postanowiła zdać się na intuicję. W rezultacie zdecydowała się na
szmaragdową bluzkę z długimi rękawami, plisowaną spódnicę w
deseń przypominający witraże i buty na niskim obcasie.
Dokładnie o siódmej Hank zadzwonił do drzwi.
– Doskonale – powiedział, gdy mu otworzyła.
– Doskonale co? – spytała, patrząc na jego kowbojskie buty,
dżinsy i koszulę rodem z westernu. Zauważyła, że ma znowu
zamszową kurtkę i zadała sobie w duchu pytanie, czy Hank zdaje
sobie sprawę, jak seksownie w niej wygląda.
– Zobaczysz za dwadzieścia minut – dodał, mierząc ją
spojrzeniem od stóp do głów. – Uwierz mi, pasuje jak ulał.
Nie mogła zebrać myśli, gdy stał tak blisko niej. Przypominała
sobie jak przez mgłę, że mówił coś o swingu country.
– Tańce. Teraz pamiętam.
– Właśnie. Swing. Czy udało ci się doprowadzić kuchnię do
porządku?
– W końcu tak. – Uśmiechnęła się do niego. Było to takie łatwe. –
Mówiłam ci, że to ryzyko zostawić Charliego na gospodarstwie.
Pogłaskał ją po policzku, patrząc na nią z czułością.
– Powinnaś była pozwolić, bym ci pomógł. Chętnie
posprzątałbym połowę kuchni w zamian za chwile spędzone z tobą.
– Nie ma mowy. Charlie to mój kłopot. Zresztą sympatyczny.
– Właśnie, właśnie, gdzie on się podziewa?
– Czyta książkę w domku gościnnym.
– A ja marnuję czas na głupstwa. – Hank przyciągnął ją do siebie
i pocałował łapczywie, jak gdyby nie miał żadnych wątpliwości, że
ona tego chce.
I nie powinien mieć, pomyślała. Lgnęła ku niemu niczym
przyciągana magnesem. Kompletnie zapomniała, że na wargach ma
błyszczyk, że spędziła dziesięć minut nad nową fryzurą. Zapomniała o
kolacji i tańcach, świat to były ramiona Hanka.
– To czyste szaleństwo – szepnął, odsuwając się na tyle, by móc
spojrzeć jej w oczy. – Wystarczy, że cię pocałuję, a zapominam o
bożym świecie.
– Ze mną jest podobnie.
– Naprawdę zarezerwowałem stolik, poza tym chcę zabrać cię na
tańce. Chcę tańczyć z kimś, kogo... Z kimś takim jak ty.
Była ciekawa, co chciał powiedzieć. Zabrzmiało to jak
wyznanie... czego? Jasne, że jej pragnął, ale gdy patrzył na nią, w jego
oczach tliło się nie tylko pożądanie. Zauważyła to już w sobotę, gdy
siedzieli przy stole, i potem, gdy oglądali film. I teraz. Ktoś, kto nie
wiedziałby, że poznali się zaledwie tydzień temu, nazwałby to
spojrzeniem pełnym miłości.
To śmieszne, pomyślała. Nie mógł jej kochać, nie mógł się
zakochać tak szybko.
– Wezmę płaszcz – powiedziała, wyswobadzając się delikatnie z
jego objęć. – Czy na pewno jestem odpowiednio ubrana?
– Wyglądasz świetnie, po prostu prześlicznie.
Roxie otworzyła szafę i wyjęła płaszcz.
– Jestem gotowa. Chyba że masz ochotę na małego drinka przed
wyjściem.
– Nie, raczej nie. – Pomógł jej włożyć płaszcz i pocałował czule.
– Najbardziej w świecie pragnąłbym zaciągnąć cię do jaskini.
– Za włosy? – spytała, pokrywając śmiechem dreszcz
podniecenia.
– Nie, nigdy nie byłem zwolennikiem tej metody. Przerzuciłbym
cię przez ramię.
Przyspieszone bicie serca powiedziało jej, że nie miałaby nic
przeciwko temu. Potężna siła popychała ją tam, skąd nie było
odwrotu. Przestała dbać o konsekwencje, chciała tylko, by ją całował.
– Wracając do problemu mojej córki – powiedział Hank, gdy
wyszli z domu. – Chciałem cię o coś spytać, nim zapomnę. Czy
podtrzymujesz swoją propozycję?
– Zamierzasz jednak zaryzykować?
– Tak. Coś trzeba zrobić. Nie zdejmuje chustki ani na chwilę. Po
dwóch dniach w szkole można by pomyśleć, że używała jej do
czyszczenia podłogi.
– Spytam moją fryzjerkę. Może w sobotę?
– Wspaniale. Zapłacę za wszystko, mam jednak nadzieję, że
wróci do swego naturalnego koloru.
– Hank, nie mogę niczego zagwarantować. Nie chciałabym,
żebyś...
– Nie martw się. Nie będę miał do ciebie pretensji.
Pomógł jej wsiąść do samochodu. Ruszyli w kierunku
północnym. Po lewej stronie migotały światła miasta, po prawej
majaczył ciemny kształt Catalina Mountains. Roxie żałowała, że
jechała tą samą drogą ubiegłego wieczoru. Przebywanie z Hankiem
było czymś tak szczególnym, że wydawało jej się, iż wszystko, co
robią razem, powinni robić po raz pierwszy.
Spojrzała na jego profil. Przez kilka lat był mężem kobiety, którą
kochał. Nie mogła tego zmienić. Nie mogła też zmienić faktu, że
przez trzy lata jej serce należało do kogoś innego. Mimo to miała
nadzieję, że uda jej się zacząć wszystko od nowa.
– Wszystko w porządku? – spytał Hank, biorąc ją za rękę. – Jesteś
taka cichutka.
– W porządku – odpowiedziała, odwzajemniając uścisk. – Co
wiesz o lamach?
– Że są spokrewnione z wielbłądami i hoduje je Kim Novak. To
wszystko.
– Kim Novak? Ta aktorka? Naprawdę?
– Tak. Gdzieś o tym czytałem. Och, i chyba Michael Jackson ma
jedną.
– Charlie twierdzi, że Como tęskni za ukochanym.
– Naszemu staruszkowi tylko romanse w głowie – roześmiał się
Hank.
– Właśnie. Weterynarz powiedział, że nie ma powodu
przejmować się nią, nawet jeśli dojrzała do krycia, ale Charlie w kółko
powtarza to samo i budzi we mnie poczucie winy. Co ty o tym
sądzisz?
– Jeśli chcesz, żebym cię poparł, to pytasz niewłaściwą osobę w
niewłaściwym czasie. Ostatnio mam bardzo pozytywne podejście do
spraw miłosnych.
– Nawet jeśli Osbornowie by się zgodzili, w co wątpię, nie chcę
angażować się w miłosne życie Como.
– A moje? – spytał cicho Hank.
– Zgodnie ze słowami Charliego – odparła, rumieniąc się –
wszystko zostało zapisane w gwiazdach.
– Nie pytam Charliego, lecz ciebie. Odpowiedzi udzieliło za nią
jej ciało, przepełnione pożądaniem.
– Myślę, że Charlie wiedział, co mówi – wyszeptała.
– Ja również tak sądzę. Ja również.
Skręcili w drogę wjazdową do Conquistador. Gdy jechali krętym
podjazdem na parking, Roxie zorientowała się, że zmierzają do „The
Last Territory Steakhouse”. Drewniany budynek w stylu rustykalnym
przycupnął na zboczu wzgórza poniżej całego kompleksu o
wyszukanej architekturze.
– Ta knajpka żywcem z Dzikiego Zachodu niesamowicie
kontrastuje z nowoczesnym luksusem – powiedział Hank, pomagając
jej wysiąść z samochodu.
Gdy zbliżali się do restauracji, powitały ich dźwięki muzyki
country i zapach smażonego mięsa oraz prażonej fasoli. Hank
zastanawiał się, czy uda mu się cokolwiek przełknąć. Jedyne, na co
miał ochotę, to wziąć Roxie w ramiona. Zaprosił ją jednak na kolację,
a dobre wychowanie nakazywało dotrzymać słowa.
– Głodna? – spytał, gdy wchodzili do środka.
– Bardzo.
– To świetnie. Chciałem cię jednak uprzedzić, że steki są tu
naprawdę ogromne, proponuję więc, żebyśmy wzięli jednego na pół. –
Miał nadzieję, że nie wyszedł na skąpca.
– Och tak, proszę – odrzekła z wdzięcznością.
Może ją też obfity posiłek napawa przerażeniem, pomyślał. To
byłby dobry znak.
Kelnerka poprowadziła ich do stolika obok baryłki pełnej
niełuskanych orzeszków ziemnych. Hank pomógł Roxie zdjąć płaszcz
i posadził ją przy stoliku, po czym sam zajął miejsce naprzeciwko.
Stół był nakryty obrusem w biało-czerwona kratkę, pośrodku stał
świecznik z czerwonego szkła. Wsparłszy się na łokciach, Hank
przyglądał się, jak płomień świecy odbija się w niebieskozielonych
oczach Roxie. Zastanawiał się, czy choć trochę zdaje sobie sprawę,
jaka jest piękna.
– Kojarzysz mi się z Gwiazdką – powiedział, wskazując na jej
szmaragdową bluzkę i biało-czerwony obrus.
Chciał jej powiedzieć, że przypomina mu płomiennowłosą
boginię i że opis Charliego blednie przy oryginale. Jednak nie potrafił
znaleźć właściwych słów.
– Lubię Gwiazdkę – odpowiedziała z uśmiechem.
– Ja też. – Hank spojrzał z tęsknotą na guziki, znaczące szlak
pomiędzy jej piersiami i niknące pod paskiem spódnicy.
Nie, właściwie nie chciał traktować jej jak bogini, ponieważ
boginie są zbyt eteryczne. Roxie zaś jest kobietą z krwi i kości.
Jej obecność zapierała mu dech w piersiach i nie spodziewał się,
by mu się to jeszcze kiedykolwiek przytrafiło. Miał w kieszeni klucz
do pokoju, ale to ona dyktowała warunki. Nie miał zamiaru o nim
wspominać, gdyby wyczuł w niej wahanie czy obawę.
Pojawiła się kelnerka i oboje zdecydowali, że piwo będzie
najodpowiedniejszym napojem w tym lokalu. Zamówili też jeden stek
i dwa talerze, by się nim podzielić. Kelnerka przyniosła dwa kufle i
koszyczek orzeszków ziemnych.
– Za zepsute telefony – wzniósł toast Hank. – Bez nich
moglibyśmy się nigdy nie spotkać.
– Za zepsute telefony – powtórzyła Roxie, podnosząc kufel do
ust.
Hank pociągnął długi łyk i odstawił swój kufel.
– I pomyśleć, że pracując tak blisko, mogłem cię nigdy nie
spotkać.
– Nie zastanawia cię, kogo jeszcze przegapiasz każdego dnia? –
spytała, zlizując pianę.
– Nie. Nie dziś. Czy zawsze jesteś taka praktyczna?
– Zazwyczaj.
Podziwiał jej inteligencję i umiejętność widzenia różnych stron
każdej sprawy. W tej chwili wolał jednak, żeby kierowała się
wyłącznie emocjami.
– Chodźmy zatańczyć – wyciągnął do niej rękę.
Zespół grał balladę o nieszczęśliwej miłości, ale Hank postanowił
odrzucić przesądy. Ballady w stylu country rzadko mówią o czym
innym, pomyślał. Najważniejsze, że będzie znów trzymał Rocie w
ramionach.
Na parkiecie przyciągnął ją blisko do siebie. Roxie przylgnęła do
niego, jak gdyby tańczyli w ten sposób od lat.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – powiedział szeptem.
Odchyliła głowę i zatopiła w jego oczach rozmarzone spojrzenie.
Przestała kierować się rozsądkiem.
– Tańczę – powiedziała. – A ty co robisz?
– Och, nic – odrzekł. – Po prostu tracę rozum. Myślę, że
doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.
Przycisnęła się do niego odrobinę mocniej biodrami, jemu to
jednak wystarczyło za odpowiedź. Przepełniła go radość. Flirtowała z
nim, drażniła się, żeby wzbudzić w nim jeszcze większe pożądanie. Z
pewnością nie należała do kobiet, które celowo podniecałyby
mężczyznę po to, by go odepchnąć, gdy poprosi o więcej.
Przytuliła głowę do jego piersi. Hank wdychał cudowny zapach
jej lśniących włosów. Jakże pragnął, żeby wszyscy inni się
zdematerializowali, żeby mógł zostać z Roxie sam na sam.
Taniec był rozkoszną torturą. Bliskość Roxie rozbudzała
namiętność. Marzył, by się z nią kochać. Na razie musiał mu
wystarczyć taniec. Mimo wszystko lepiej było tulić ją do siebie, czuć
jej pełne piersi, nacisk bioder, niż siedzieć przy stole.
Zespół przestał grać i Hank niechętnie wypuścił Roxie z objęć.
Wraz z innymi parami nagrodzili muzyków brawami. Hank modlił się,
żeby następna melodia była również powolna, wiedział jednak, że los
mu nie sprzyja. Wielu tancerzy nie mogło już się doczekać swinga.
Roxie obserwowała ich przez chwilę, po czym pokręciła głową.
– Nie potrafię tak tańczyć – stwierdziła z żalem. – Posiedźmy
trochę, dopóki nie skończą grać.
– Nauczę cię. Nie tańczyłem już kilka lat, ale spróbujmy. –
Pokazał jej kroki i obroty, uradowany, że wciąż może jej dotykać. –
Świetnie, tylko tak dalej.
– Czuję się głupio. Wszyscy tańczą jak zawodowcy.
– Nie wyglądasz wcale głupio. Teraz przybliż się do mnie, obrót i
jeszcze jeden obrót. Nie masz pojęcia, jak cudownie światło igra w
twoich włosach, gdy się okręcasz – wyszeptał. – Boże, jesteś
naprawdę fantastyczna.
– Założę się, że mówisz to wszystkim swoim uczennicom – rzekła
z uśmiechem.
– Tylko tym, które mają lamy. – Oczy jej błyszczały, policzki
płonęły rumieńcem.
Hank nabrał pewności, że z Roxie każdy dzień będzie inny, każde
przeżycie szczególne. Przestało mieć dla niego znaczenie, czy
wykorzystają dzisiaj klucz, choć rozpaczliwie pragnął się z nią
kochać. Poczeka, jeśli to konieczne, wiedząc, że ta chwila musi
nadejść. Zdał sobie sprawę, że ich los został przesądzony. Charlie
Hartman, czy kimkolwiek jest starszy pan, ma sto procent ragi.
ROZDZIAŁ 7
Nim skończył się drugi taniec, podano im zamówione potrawy.
Roxie z apetytem zabrała się za sałatki w śmietanowym sosie, solone
orzeszki i piwo.
Jednak największy apetyt miała na szarookiego mężczyznę
siedzącego naprzeciw niej. Taniec przypomniał dawne zmysłowe
pragnienia. Wzrok Hanka nie wprawiał jej już w zdenerwowanie i nie
peszył. Wręcz przeciwnie, przyciągał i pobudzał.
– A oto nasz stek i dodatkowy talerz – powiedział Hank, sącząc
piwo. – Kiedyś, gdy dzieliliśmy się jedzeniem z moim bratem,
zawarliśmy układ, że jedna osoba kroi wszystko na pół, a druga
wybiera.
– Nie musimy tak robić. – Roxie odstawiła świecznik i podniosła
wzrok na kelnerkę. – Proszę to postawić na środku stołu, nie będzie
nam potrzebny drugi talerz. Dziękuję.
– To powinno być interesujące – powiedział Hank, nachylając się
ku niej.
– Wygodne.
– Taak, podoba mi się. – Odkroił kawałek steku, uśmiechając się,
gdy ich dłonie przelotnie się zetknęły.
– Mm, pycha. – Roxie delektowała się soczystym mięsem.
– Nie musisz nic mówić, ale wciąż myślę o zawodzie, który
przeżyłaś. Chciałbym... to znaczy...
– W porządku, Hank – powiedziała cicho Roxie. – Opowiem ci o
nim.
– Naprawdę cię zranił, prawda? – Hank obrzucił Roxie
współczującym spojrzeniem.
– Prawda. Po pierwsze, zabił moje marzenia. Gdy sobie
przypomnę moją paplaninę, ile dzieci chciałabym mieć, jaki dom...
Przez przypadek dowiedziałam się, że już ma to wszystko, a na
dodatek żonę.
Hank zaklął głośno.
– Wmawiał mi, oczywiście, że żona go nie rozumie, ale w
rzeczywistości to ja go nie rozumiałam.
– Co teraz porabia ta nędzna namiastka mężczyzny?
– Pewnie szuka w New Jersey nowej łatwowiernej zdobyczy.
– Ma szczęście, że jest tak daleko, inaczej przefasonowałbym mu
nos. Ale przecież są samoloty.
– Dziękuję, ale szkoda pieniędzy na bilet.
– Skrzywdził cię, mam więc ochotę odpłacić mu tym samym.
Roxie zatopiła spojrzenie w roziskrzonych gniewem szarych
oczach. Oto mężczyzna, który chce otoczyć ją opieką, który się o nią
troszczy, któremu najwyraźniej na niej zależy.
– Chodźmy zatańczyć – szepnęła.
Wtuliła się w ramiona Hanka z radosnym westchnieniem. To nie
do wiary, że tydzień temu jeszcze się nie znali. Kołysali się w takt
muzyki, jego ciało było tak blisko. Ogarnęła ją fala gorąca.
– Miłość wcale nie musi wszystkiego komplikować – szepnął jej
do ucha.
Wzruszenie chwyciło ją za gardło, nie mogła wykrztusić słowa. A
więc on też to czuje. Piosenka się skończyła, a oni stali na parkiecie,
wpatrując się w siebie.
– Mam już dość tego miejsca – odezwał się wreszcie Hank. – A
ty?
– Jak na mój gust zbyt duży tutaj tłok.
– Chodźmy wiec. – Skinął na kelnerkę i szybko uregulował
rachunek.
Tymczasem Roxie poszła po ich okrycia i torebkę. Po chwili
podziwiali rozgwieżdżone niebo. Z dala, znad rzeki dobiegało wycie
kojotów, w stajniach tupały niespokojnie spłoszone konie.
– Czy chciałabyś wybrać się na przejażdżkę? – spytał Hank,
obejmując ją ramieniem.
– Może – odpowiedziała z wahaniem. – A na co ty masz ochotę?
Odwrócił ją ku sobie i położył ręce na jej ramionach, przyglądając
się uważnie.
– Posłuchaj, nie wiem, jak na to zareagujesz, ale...
zarezerwowałem dla nas pokój. Tutaj. Tak mi tylko przyszło do
głowy. Jeśli masz jakieś obiekcje, zrozumiem.
– Zarezerwowałeś pokój? – spytała z bijącym sercem.
– W porządku, pospieszyłem się. Znam cię zaledwie od tygodnia.
Zapomnij o tym.
Myśli kłębiły się w jej głowie. Mogłaby go dotykać, poznawać
tajemnice jego ciała, poddawać się jego pieszczotom aż do
zaspokojenia dręczącego ją pożądania.
– Nie – wyszeptała, przesuwając pieszczotliwie dłonią po
policzku Hanka. – Nie chcę o tym zapomnieć.
– Nie chcesz?
– Nie.
– A więc nie myliłem się – westchnął z ulgą, wsuwając dłonie
pod jej rozpięty płaszcz i przytulając ją do siebie. – A więc zostaniesz
ze mną?
– Chyba tak – odpowiedziała, czując zawrót głowy na samą myśl
o tym, że będzie się z nim kochać.
– Cały wieczór myślałem tylko o tym, że chcę cię całować,
dotykać, o tak. – Powoli zaczął głaskać jej piersi, aż sutki naprężyły
się pod materiałem bluzki. – Pragnę cię, Roxie, pragnę każdego
skrawka twego ciała.
Zadrżała w jego ramionach. Nogi miała jak z waty.
– Jest jeden mały... szkopuł – powiedziała, gdy szli do
samochodu.
Spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
– Nie brałam pod uwagę tego, że możemy... nie jestem na to
przygotowana... przestałam brać pigułki – wykrztusiła wreszcie.
– Zostaw to mnie – uśmiechnął się.
Ucieszyła się, że pomyślał i o tym. Podziwiała odwagę, z jaką
robił plany i ufność, jaką pokładał w intuicji. Do tej pory nie mogła
mu niczego zarzucić.
Z łatwością znalazł miejsce na parkingu, a następnie zaprowadził
Roxie do pokoju. Speszyło ją to.
– Byłeś już tutaj – zauważyła, mając nadzieję, że nie
przyprowadzał tu innej kobiety.
– W niedzielę – odrzekł, rozwiewając jej obawy. – Chciałem się
we wszystkim zorientować. – Zamknął drzwi na klucz. – Miałem
nadzieję, że przyda mi się ta wiedza.
– To... bardzo miłe – powiedziała Roxie, obrzucając
roztargnionym spojrzeniem pokój, pewna, że nie zapamięta żadnych
szczegółów. Wyjrzała przez oszklone drzwi prowadzące na nieduży
balkon. W dole mieniła się turkusowo woda w ogromnym basenie.
Hank podszedł do niej i zaciągnął zasłony. Rzucił kurtkę na
krzesło, po czym pomógł Roxie zdjąć płaszcz. Zajrzał jej w oczy.
– Nawrót wątpliwości?
Roxie zastanawiała się, czemu we wszystkich pokojach
hotelowych czuć zawsze dym papierosowy, płyn do czyszczenia i
politurę. Nie był to brzydki zapach, po prostu zbyt znajomy. Kojarzył
jej się ze wspomnieniami, które pragnęła pogrzebać na zawsze.
Odwróciła wzrok. Hank nie zasługiwał na to, by go okłamywać.
– Ten... ee... żonaty mężczyzna, z którym widywałam się w New
Jersey, zawsze zabierał mnie do hotelu. Częstował mnie historyjką o
tym, że mieszka z siostrą, która nie uznaje seksu przed ślubem.
– Ten mężczyzna ma jakieś imię, Roxie. Jakie?
– Mel. – Nie wymawiała na głos tego imienia od sześciu miesięcy
i zdumiała się, jak łatwo jej to przyszło teraz. Chwile spędzone z
Hankiem bez wątpienia pomogły wymazać pamięć o dniach pełnych
cierpienia. Gdyby znajdowali się w jakimkolwiek innym miejscu, a
nie w pokoju hotelowym, Roxie w ogóle nie pomyślałaby o Melu.
– Jeśli jeszcze o nim myślisz, zrozumiem. Ale proszę, nie kochaj
się ze mną, dlatego że za nim tęsknisz.
– Nie – zaprzeczyła szybko, wspierając się o jego pierś. – To nie
to. Przypomniał mi się, gdy weszliśmy do tego pokoju, ale z
pewnością nie marzę o powrocie do niego.
– To dobrze. Nie musimy tu zostać. Nie chcę, żebyś wspominała
tego bęcwała, gdy po raz pierwszy będziemy razem.
Razem, powtórzyła w myślach, czując, jak przebiega ją dreszcz.
– Pocałuj mnie, proszę – powiedziała, pragnąc, żeby z twarzy
Hanka zniknął wyraz niepewności. – Kochaj mnie, Hank. Kochaj –
powtórzyła.
Gdy ich usta się zetknęły, Roxie zamknęła oczy, wsłuchując się,
co jej szepczą inne zmysły. Poddała się magii jego dotyku, wdychała
jego zapach, wsłuchiwała się w nierówny oddech, rozchyliła usta,
otwierając drogę ruchliwemu językowi.
Niecierpliwie szarpał się z guzikami jej bluzki i ta niecierpliwość
wzmogła jeszcze jej pożądanie. Nie chciał żadnych gier, drażnienia
się, pragnął jak najszybciej przełamać wszystkie bariery. Ona też.
Pomogła mu, potem zajęli się wspólnie jego ubraniem. Po chwili
części garderoby walały się wszędzie, oni zaś, roześmiani i na wpół
przytomni, padli na łóżko.
– Roxie, och, Roxie – mamrotał, sunąc wargami po jej szyi i
poznając dłońmi każdy zakątek jej ciała. – Chcę cię zapamiętać całą.
Chcę się ciebie nauczyć. Chcę wiedzieć o tobie wszystko.
Jęknęła, gdy Hank odnalazł jej pierś i zaczął ją pieścić językiem i
wargami. Słyszała tylko oszalałe bicie swego pulsu. Jego ręce głaskały
płaski brzuch, uda, wreszcie dotarły do najbardziej czułego punktu, w
którym koncentrowało się całe pragnienie, domagając się
natychmiastowego zaspokojenia.
– Twoje oczy błyszczą jak gwiazdy – powiedział, unosząc głowę.
– Pragnę cię – wymówiła ochrypłym szeptem.
Jednym ruchem połączył ich ciała. Roxie uniosła biodra, z trudem
chwytając oddech, jej ciałem wstrząsały dreszcze. W uszach narastał
szum, zagłuszając czułe słowa Hanka, on zaś poruszał się w niej
rytmicznie, potęgując jej rozkosz.
Stopniowo fala emocji opadła i Roxie wyczuła, że Hank przestaje
panować nad swymi ruchami. Oplotła go nogami i przylgnęła do
niego z całej siły. Wreszcie i on osunął się na nią z jękiem.
Oczy jej się zamgliły, gdy uświadomiła sobie, że cały czas myślał
o jej satysfakcji, a nie własnej. Pomyślała, że nie musiał się o to
martwić, ponieważ działa na nią tak bardzo, że wprost doprowadza ją
do szaleństwa. Gdy są razem, nie potrafi zapanować nad
namiętnością.
A jednak coś było nie tak. Zdała sobie nagle sprawę, co ją gryzie.
Czy, tak jak obiecał, zastosował środki ostrożności? Musiałaby
przecież zauważyć.
Hank poruszył się i uniósł głowę, by spojrzeć na nią. Miał włosy
w nieładzie i bardzo zadowoloną minę.
– Jesteś cudowna – powiedział.
– Ty też – odrzekła, przesuwając pieszczotliwie palcem po jego
dolnej wardze. – Ale mam... jedno małe pytanie. Obiecałeś mi wziąć
na siebie sprawę... środków zapobiegawczych. Czy coś przegapiłam?
– Nie powiedziałbym, że wiele przegapiłaś – roześmiał się. – Nie
wyjaśniłem ci wszystkiego zbyt dokładnie, prawda?
Roxie walczyła z uczuciem niepokoju. Mężczyzna pokroju Hanka
nie potraktowałby lekko tej sprawy, nie naraziłby jej na ryzyko,
pocieszała się.
– Nie wyjaśniłeś czego?
– Na szczęście ten problem mamy z głowy – rzekł, całując ją
delikatnie. – Jeśli idzie o dzieci, wypadłem z gry.
Wpatrywała się w niego, usiłując zrozumieć, co ma na myśli. Nie
może mieć więcej dzieci?
– Masz taką minę, jak gdybyś mi nie wierzyła, Roxie. Możesz
być spokojna.
Doprawdy? – pomyślała, ogarnięta nagłą paniką. Poczuła się, jak
gdyby ktoś nagle zgasił lampki na świątecznej choince.
– Wobec tego wszystko w porządku – powiedziała,
odchrząknąwszy. – Po prostu nie wiedziałam.
– Po przyjściu na świat Hilary zdecydowaliśmy z Sybil, że
wystarczy nam dwójka dzieci, a dla mnie operacja była znacznie
prostsza. Roxie, czy coś się stało?
– Nie, nic. – Uśmiechnęła się z przymusem.
Myślenie o tych sprawach na obecnym etapie znajomości było
śmieszne i przedwczesne. Na razie mogą cieszyć się miłością bez
ryzyka zajścia w ciążę. A jednak na dnie duszy pozostał jakiś osad.
Od chwili gdy po raz pierwszy pocałowała Hanka, marzyła o wspólnej
przyszłości. Było w niej miejsce dla dwójki jego dzieci, ale miała
nadzieję, że na tym nie poprzestaną. Chciała mieć własne dziecko.
– Zdaję sobie sprawę, iż niektórzy ludzie uważają, że mężczyzna
po takiej operacji jest mniej męski – powiedział, nie patrząc na nią.
– Och, Hank, wcale tak nie myślę! Uważam, że to bardzo
odpowiedzialna decyzja. Jeszcze bardziej cię za to podziwiam.
– Coś się jednak zmieniło, Roxie. Czuję to. – Badał spojrzeniem
jej twarz.
Przełknęła z trudem ślinę. Był zbyt spostrzegawczy i chyba lepiej,
żeby rozmawiała z nim całkiem szczerze. Nawet jeśli pomyśli sobie,
że poluje na męża, to trudno.
– Dobrze. – Odetchnęła głęboko. – Miejmy to już za sobą. Znamy
się bardzo krótko, ale myślałam już o... przyszłości. Twojej i mojej.
Naszej.
– To miłe. Prawdę mówiąc, ja też o tym myślałem.
– Chodzi o to, Hank, że kocham dzieci i zawsze pragnęłam mieć
jedno lub dwoje.
– Rozumiem.
– Och, do licha! – Odwróciła głowę. – Nie powinniśmy
rozmawiać w tej chwili na ten temat, Hank. To idiotyczne.
– Wcale nie – rzekł, głaszcząc ją po głowie.
– A właśnie, że tak. – Zamrugała szybko, powstrzymując łzy. –
Może się przecież okazać po kilku randkach, że zupełnie do siebie nie
pasujemy.
– Teraz ty mówisz głupstwa. Odwróć się do mnie.
Otarła oczy i posłuchała go.
– Roxie – zaczął, ujmując jej twarz w dłonie – żadne z nas nie
wierzy, że to ślepa uliczka. Być może natknęliśmy się na barierę, ale
powinniśmy sobie z tym poradzić.
– Widać od razu, w jakiej branży pracujesz – roześmiała się. –
Ślepe uliczki, bariery. – Jego ciepły uśmiech stopił grudkę lodu w jej
sercu. – Co pan proponuje, panie budowniczy?
– Żebyśmy porozmawiali o tej sprawie, a nie odkładali ją na
później. Poza tym mogłabyś spędzać trochę czasu z Hilary i Ryanem.
To jeszcze dzieci.
– Wiem. W dodatku przemiłe dzieci. – Ale nie moje, chciała
dodać, ugryzła się jednak w język.
– Wiem, że większość kobiet pragnie mieć własne dzieci –
powiedział, gładząc ją po nagim ramieniu. – Może mimo to uda ci się
pokochać moją dwójkę? Nie odpowiadaj od razu. Zastanów się nad
tym.
No tak. Czy nie obawiała się, że ma tylko zapełnić puste miejsce
w tej rodzinie? Nie chciała teraz o tym rozmawiać, nie miała ochoty
na kłótnię.
– Hank, naprawdę za wcześnie mówić o takich sprawach. Przed
chwilą liczyliśmy się tylko my dwoje i nasza namiętność. Wciąż czuję
się dziwnie, zakładając, że pewnego dnia...
– Staniemy się mężem i żoną? – dokończył cicho.
Spojrzała na niego, czując, jak dreszcz przebiega jej po plecach.
Być żoną Hanka. Ta myśl zachwycała ją, a zarazem przerażała.
– To bardzo prawdopodobne, Roxie. Bardzo. Przywarli do siebie
z rozbudzonym na nowo pożądaniem. Nic nie mogło tego zmienić.
– Powinnam wracać do domu – wyszeptała.
– Ja też. Ale tak bardzo cię pragnę, Roxie.
– I ja ciebie. Pozwól mi udowodnić, jak bardzo. Odwróciła go na
plecy i pochyliła się nad nim.
Głaskał jej piersi, aż sutki stały się twarde jak guziczki, prężyły
się w oczekiwaniu na pieszczotę jego warg i języka. Powoli opadła na
niego i zaczęła poruszać się w spokojnym miłosnym rytmie, pragnąc
mu się odwzajemnić, ofiarować mu rozkosz. Poddała się jednak,
obezwładniona namiętnością. Chwycił ją za biodra i zmusił do
przyspieszenia tempa, aż wreszcie, wstrząsana dreszczem, niemal
rozpłynęła się w rozkoszy. Jak przez mgłę usłyszała jęk Hanka,
świadczący, że nie pozostał za nią w tyle. Opadła bezsilnie na jego
szeroką pierś, z trudem łapiąc oddech.
Przez długi czas leżeli w milczeniu. Hank głaskał ją delikatnie po
plecach. Gdy wreszcie przemówił, w jego głosie pobrzmiewało
zdumienie.
– Kocham cię, Roxie. Bóg mi świadkiem, że zdążyłem cię już
pokochać.
ROZDZIAŁ 8
Roxie zamknęła oczy.
– To wszystko stało się tak szybko, Hank. Nie potrafię...
– Wiem, kochanie. Podejrzewam, że jestem bardziej oszołomiony
od ciebie. Nie mam zamiaru cię ponaglać. Słowa przyjdą same.
Jeszcze niedawno uważałaś, że miłość oznacza zdradę i cierpienie.
Czuję, że boisz się znowu zawieść.
– Chyba tak. – Przytuliła się do niego z westchnieniem.
– On cię nie kochał, Roxie. Nie mógł cię kochać, skoro
okłamywał cię od samego początku.
– To prawda, czemu więc byłam taka głupia?
– Nie głupia, lecz cudownie ufna. To nie twoja wina. Nie bądź dla
siebie taka surowa.
– Przez całe życie kierowałam się logiką. Gdybym tym razem nie
dała się ponieść emocjom, cała ta farsa trwałaby bardzo krótko. To
właśnie, mnie niepokoi.
– Dlatego boisz się teraz zawierzyć uczuciom?
– Nie bardzo potrafię nad nimi zapanować – uśmiechnęła się.
– Na to liczę.
Zawisła spojrzeniem na jego odprężonej twarzy, zastanawiając
się, czy kiedykolwiek będzie miała dość patrzenia w te szare oczy czy
całowania miękkich warg. Będzie szczęśliwa, mogąc wpatrywać się w
twarz Hanka.
To było proste, ale miłość do Hanka oznaczała również
obcowanie z dwójką jego dzieci i najwyraźniej rezygnację z własnych.
Inaczej planowała swoje życie...
Jednak dotąd nikt nie wzbudził w niej takiej namiętności jak
Hank. Połączyło ich coś absolutnie wyjątkowego. Nie może go
odepchnąć, nie teraz. Zostanie z nim bez względu na to, jakie
problemy mogą wyniknąć w przyszłości.
– Wiesz – powiedział cicho, rozczesując palcami jej splątane
włosy – uwielbiam obserwować, jak rozmyślasz. Naprawdę cenię
twoją inteligencję i rozsądek, ale w życiu jest również miejsce na
emocje, uczucia.
Milczała, rozkoszując się delikatnym dotykiem jego palców. Jest
w stanie przekonać ją o wszystkim, używając jako argumentu
pieszczoty.
– Chyba zrobiło się późno.
– Niestety.
– Hank, a twoje dzieci? Mam nadzieję, że nie zostawiłeś ich z
jakąś niedoświadczoną nastolatką?
– Nie. Moja gospodyni Dolores mieszka z nami od poniedziałku
do czwartku. Nigdy jednak nie spędzam nocy poza domem.
– Musimy się zbierać. Idziesz rano do pracy.
– Ty też.
– Tak, ale ja mogę zdrzemnąć się nad biurkiem, a tobie mogłoby
to grozić wypadkiem.
W drodze do domu milczeli, porozumiewając się tylko dotykiem.
Żadne z nich nie miało ochoty rozstać się pod drzwiami Roxie, było to
jednak nieuniknione.
– Myślałem o naszych przyszłych spotkaniach – powiedział
Hank, gdy stali, tuląc się w objęciach.
– To wszystko jest nieco skomplikowane. Tutaj Charlie, w moim
domu dzieci.
– Wiem. Spodziewałam się, że zaproponujesz po kolacji, byśmy
przyjechali do mnie, ale...
– Tak. Podjąłem decyzję w niedzielę, dlatego zarezerwowałem
pokój. Niestety i ta możliwość jest ograniczona.
– Owszem. Nie chcę, żebyś kładł się tak późno spać w dni
powszednie.
Objął dłońmi jej pośladki i przycisnął ją mocno do swych bioder.
– Nawet mimo nagrody?
Przymknęła oczy, poddając się wzbierającej w niej namiętności.
Natychmiast wyczuła również jego reakcję.
– Tak. Nawet mimo nagrody.
– Och, moja praktyczna Roxie.
– Nie chcę, żeby coś ci się stało.
– Jesteś słodka, wiesz o tym?
Uśmiechnęła się i pocałowała go w brodę, na której zaczynał się
już pojawiać zarost.
– Co więc zrobimy?
– Coś wymyślę. Na pewno. – Zastanawiał się przez chwilę. – Już
wiem. Rodzice Sybil mieszkają tutaj w mieście. Wielokrotnie
zapraszali dzieci na weekend. Najbliższy odpada z powodu tej historii
z włosami, ale następny wchodzi w rachubę. Czy Charlie zajmie się
Como, gdybyś chciała spędzić weekend w moim domu?
Cały weekend! Nie mogła sobie wprost wyobrazić takiego
szczęścia.
– Chyba tak. Zapytam go.
– Myślę, że się zgodzi. Tymczasem może spędzilibyśmy tę sobotę
z dzieciakami? Miałabyś okazję lepiej je poznać.
– Boję się – rzekła po chwili wahania Roxie – że ty, a może nawet
dzieci, chcielibyście, abym zastąpiła twoją żonę. – Nie potrafiła na
razie wymówić imienia Sybil. Serce kołatało jej w piersi, czekała na
wybuch gniewu Hanka, tymczasem on pogłaskał ją pieszczotliwie po
karku.
– W przypadku dzieci jest to możliwe – powiedział spokojnie –
ale w moim wykluczone. Spróbuję wpłynąć na nie, żeby tego również
nie robiły. Nie mam ci za złe twoich obaw, ale dla mnie jesteś po
prostu Roxie. Gdy się dziś kochaliśmy, ani na moment nie
zapomniałem, kim jesteś.
Zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła się policzkiem do jego
policzka.
– Z przyjemnością spędzę z wami ten dzień – zapewniła. –
Poproszę Charliego, żeby popilnował Como, i dam ci znać.
– Zaufaj mi, Roxie. Proszę, zaufaj mi. – Objął ją jeszcze mocniej.
Odchyliła się i zajrzała mu w oczy, te przepiękne oczy, które
miały nad nią taką władzę.
– Tylko głupiec nie miałby do pana zaufania, Hanku Craddocku.
Następnego ranka Roxie nie czuła wcale zmęczenia. Wstała
wcześniej niż zwykle, dokładnie w porze, gdy na placu budowy
rozpoczynała się praca. Hank był tak blisko! Ta myśl doprowadzała ją
do szaleństwa, ponieważ równie dobrze mógłby być na końcu świata.
Jednak nie chciała kręcić się po budowie, by nie narazić ich na plotki.
Włożyła stare dżinsy i postanowiła nakarmić Como przed
wyjściem do pracy. Powietrze było rześkie, a niebo błękitne niczym
oczy syjamskiego kota. Wszystko dziś wydawało się Roxie inne,
zdumiewająco piękne – ogród, domek gościnny, drzewa cytrusowe,
zagroda Como z miniaturową stajnią.
Zastanawiała się, czy Hank ma drzewka owocowe i czy zgodziłby
się kupić lampę. Hilary i Ryan byliby ogromnie szczęśliwi, a Roxie
zdobyła już przecież doświadczenie, zajmując się Como. Na obrazku,
który właśnie wyczarowywała w wyobraźni, znajdował się również
Charlie. Hank bez trudu zbudowałby dla niego mały domek gościnny.
Zastanawiając się nad przyszłością, Roxie pomyślała, że być
może Hank ma rację i przy Hilary i Ryanie nie odczuje braku
własnych dzieci. Charlie też będzie potrzebował jej czułej opieki.
Próbowała uciszyć wewnętrzny głos, który mówił jej, że nigdy nie
będzie uczyła chodzić własnego dziecka, nie ukołysze go do snu. Nie
można mieć wszystkiego, życie wciąż stawia człowieka przed
koniecznością wyboru.
Widząc Roxie, Como podeszła do ogrodzenia i stanęła przy nim,
strzygąc uszami. Roxie pogłaskała ją po aksamitnym nosie.
– Jak się masz, mała – przemówiła do niej czule, zaglądając w
przepastne brązowe oczy. – Życzę ci, żebyś była równie szczęśliwa
jak ja dzisiaj. Cierpliwości, twój czas nadejdzie. – Roxie wydało się,
że lama zamrugała kokieteryjnie długimi białymi rzęsami.
– Każdy pan lama straciłby dla ciebie głowę – powiedziała,
drapiąc ją za uszami. – Jesteś tak piękna, że zasługujesz na
najlepszego. Osbornowie na pewno go znajdą.
– Czy Como nie ma tu nic do powiedzenia? – dobiegł ją z tyłu
głos Charliego. – Z pewnością nie wierzysz w takie aranżowane
małżeństwa, o których czytałem wczoraj wieczorem.
– Chodzi ci o ludzi czy o lamy? – spytała Roxie z uśmiechem.
– O wszystkie stworzenia. Każdy powinien mieć możliwość
wyboru. Spójrz, założę się, że on mieszka gdzieś tam – wskazał
gestem ręki. – Como zawsze gapi się w tamtą stronę.
– Pewnie podoba jej się widok z tego miejsca, a może lubi
wystawiać pysk na powiew wiatru. A tak naprawdę, to Como
potrzebne jest śniadanie i trochę ruchu. Może zabiorę ją na spacer.
– W jakimś konkretnym kierunku? – W niebieskich oczach
Charliego zamigotały figlarne ogniki.
– Charlie, czy widzisz mnie na wylot?
– Tak, moja droga, i jest to wspaniały widok. Rozumiem, że
dobrze się bawiłaś wczoraj wieczorem.
– Tak. – Roxie wiedziała, że policzki jej płoną, ale nie mogła nic
na to poradzić. – A skoro już mówimy o Hanku, chciałam cię poprosić
o przysługę.
– Co tylko sobie życzysz.
– Hank poprosił, żebym spędziła sobotę z nim i jego dziećmi. Czy
nie zająłbyś się w tym czasie Como?
– Z przyjemnością. Poczytamy sobie. Czy wiesz, że ona lubi
poezję? Zwłaszcza wiersze o miłości.
– Czytasz jej? – spytała zdumiona Roxie.
– Przez cały czas. – Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki
wystrzępioną książkę w skórzanej oprawie.
– To sonety Szekspira, jej ulubione, ale pożyczyłem też kilka
książek z biblioteki Osbornów. Ednę St. Vincent Millay, Elizabeth
Barrett Browning...
– Nie chcę rozwiewać twoich złudzeń, ale Como prawdopodobnie
reagowałaby tak samo, gdybyś czytał reklamy w gazetach. Myślę, że
po prostu lubi słuchać twojego głosu.
– Mylisz się, Roxie. Próbowałem czytać Kiplinga, ale jej się
zdecydowanie nie podobał.
– Skąd możesz wiedzieć?
– Była niespokojna, strzygła uszami, przestępowała z nogi na
nogę. Nie wykazała odrobiny zainteresowania.
– Muchy.
– Nie ma much o tej porze roku.
– No to może była głodna.
– Nie. Była nakarmiona.
– Wobec tego... nie wiem – poddała się Roxie. – Ale musi być
jakieś logiczne wytłumaczenie.
– Oczywiście. Woli Szekspira od Kiplinga.
– Niech ci będzie. – Przynajmniej dziwactwa Charliego są
nieszkodliwe. Nasypała lucerny do żłobu.
– Czy zechcesz jej poczytać, gdy będzie jadła?
– Zawsze to robię. Wcześnie coś dzisiaj wstałaś.
– Owszem. – Roxie rysowała wzorki na piasku czubkiem buta.
– Wystarczy ci czasu, żeby przejść do rogu i z powrotem – dodał
chytrze.
– Chyba tak.
– Czy chciałaś mnie jeszcze o coś prosić?
Roxie obawiała się, że jeśli poruszy sprawę weekendu, zdradzi
prawdziwy charakter stosunków, łączących ją z Hankiem. Inaczej
jednak się nie dowie, czy Charlie zechce zająć się Como.
– Nie krępuj się, Roxie. O co chodzi?
– Ee... o kolejny weekend. – Rzuciła mu ukradkowe spojrzenie. –
Dzieci Hanka spędzą go u dziadków i...
– Oczywiście – przerwał jej Charlie. – Młodzi kochankowie
potrzebują czegoś więcej niż kradzione chwile. Zajmę się wszystkim.
– Bałam się, że możesz tego nie pochwalać.
– Ach, Roxie – zmarszczył twarz w uśmiechu – nie pochwalam
wyłącznie działań, które biorą się z negatywnych emocji. Nie masz
pojęcia, jak się cieszę, że ty i Hank chcecie być razem. O nic się nie
martw.
– Dziękuję ci, Charlie. Jesteś kochany.
– Tak – odpowiedział, kołysząc się na piętach i poprawiając
czerwoną muszkę – rzeczywiście jestem. A teraz umaluj się odrobinę i
uczesz, a ja poczytam Como. Potem możesz iść na spacer. Ostrzegam
cię jednak, że Como będzie chciała iść w przeciwnym kierunku.
– A ty uważasz, że tam mieszka jej ukochany.
– Naturalnie.
Roxie pobiegła z uśmiechem do domu. Nie miała zamiaru
zachowywać się tak każdego ranka, ale dzisiejszy był przecież
wyjątkowy. Musiała zobaczyć Hanka choć przez moment.
Gdy szła w kierunku placu budowy, zrozumiała, co Charlie miał
na myśli, mówiąc, że Como woli kierunek zachodni od wschodniego.
Ledwie udało jej się nagiąć zwierzę do swej woli. Może rzeczywiście
Como pamięta mgliście kierunek, w którym wieziono ją kilka
miesięcy temu do samca. Trudno, musi zaczekać do powrotu
Osbornów.
Gdy zbliżały się do rogu, Roxie błyskawicznie wypatrzyła
ciężarówkę Hanka, a po chwili jego samego, za ogrodzeniem, w
odległości jakichś pięćdziesięciu metrów. Rozmawiał z dwoma
mężczyznami, pochylony nad planami rozłożonymi na stercie desek.
Na wspomnienie minionej nocy serce zaczęło jej łomotać w piersi jak
oszalałe.
Właśnie gdy pomyślała, że chyba nie uda jej się z nim
porozmawiać, podniósł głowę i zobaczył ją. Nawet z daleka dostrzegła
błysk uśmiechu. Powiedział coś do obu mężczyzn, którzy się również
odwrócili. Następnie zwinął plany i ruszył w kierunku Roxie.
Poczuła nieprzepartą ochotę, by podbiec i rzucić mu się w
ramiona, i zapewne by to uczyniła mimo wielu gapiów, gdyby nie
prowadziła na uwięzi lamy.
– Cześć, ślicznotko. W pierwszej chwili myślałem, że jesteś
pustynnym mirażem. W tym kraju zdesperowani mężczyźni widzą to,
co pragną zobaczyć.
Odczekała, aż zbliżył się bardziej, wzięła głęboki oddech i
powiedziała:
– Kocham cię, Hank.
– Czasami zdesperowani mężczyźni słyszą to, co pragną usłyszeć.
Czy mogłabyś powtórzyć?
– Kocham cię, Hank. Właśnie to sobie uświadomiłam.
Przebył dwoma susami dzielącą ich odległość i ujął jej twarz w
dłonie.
– Nie mogę w to uwierzyć – wyszeptał. – Marzenia zwykle nie
spełniają się tak szybko.
– Czasami tak – rzekła z uśmiechem.
– Jestem cholernie szczęśliwym facetem. – Pochylił się nad nią i
ucałował czule jej wargi. – Co za wspaniały początek dnia! Miałem
kłopoty z koncentracją, ale teraz... – Pokręcił głową. – Nie
spodziewałem się takiego hojnego podarunku.
– Nie zamierzałam mówić ci niczego szczególnego – Roxie czuła
się lekka jak balonik – ale wszystko wydało mi się dzisiaj takie inne,
czułam, że muszę się z tobą zobaczyć. Kiedy szedłeś w moją stronę,
wszystko stało się jasne.
Wpatrywali się w siebie z zachwytem.
– Widzę, że masz przyzwoitkę – powiedział Hank, drapiąc Como
w szyję.
– Nie chciała iść ze mną. Myśli, że jej ukochany mieszka w
przeciwnym kierunku, przynajmniej tak twierdzi Charlie.
– Nigdy już nie zlekceważę żadnego słowa, które wyszło z jego
ust.
– Ani ja – roześmiała się Roxie.
– Właśnie, właśnie, a czy poprosiłaś go, żeby zaopiekował się
tym stworem?
– Tak, i zgodził się z chęcią. – Roxie popuściła linkę i Como
znalazła niewielką kępkę chwastów, które zaczęła z lubością skubać. –
Aha, Charlie czyta Como sonety Szekspira i przysięga, że lama
uwielbia klasyczną poezję, zwłaszcza miłosną. Hank – dodała po
chwili milczenia – nie zrozum tego źle, ale czy nie sądzisz, że Charlie
jest ee...
– Niezrównoważony? Na pewno niegroźnie. Czasami tacy ludzie
widzą rzeczy, których inni nie zauważają. Charlie wiedział od razu, że
będzie nam ze sobą dobrze.
– W takim razie przestaję się martwić.
– I zacznij planować. Rodzice Sybil mają wolny ten weekend, a
nie następny, gdybyś więc mogła iść z Hilary do fryzjera wcześnie
rano, po południu odwiózłbym dzieci do dziadków.
– W ten weekend? – Roxie przebiegł dreszcz podniecenia.
– Bardzo się z tego cieszę. Chyba nie doczekałbym się przyszłego
tygodnia. Szczerze mówiąc, łamałem sobie głowę, jak tu ukraść parę
godzin w czwartek wieczorem.
– Naprawdę? Przecież ustaliliśmy...
– Wiem, ale tak bardzo cię pragnę. A zwłaszcza teraz... Mam
pomysł, nie, nie obawiaj się, nie będzie to pokój hotelowy.
– Hank, jeśli myślisz o randce na łonie natury, to uprzedzam, że
potwornie boję się węży i robaków.
– Nie, to nie to.
– Naprawdę rozbudziłeś moją ciekawość.
– Chciałbym rozbudzić coś więcej – szepnął, puszczając do niej
oko. – Czy mogę zatem wpaść po ciebie w czwartek?
– Jasne, nie przegapiłabym za nic takiej okazji. Co też ty
wymyśliłeś?
– Niczego nie zdradzę. Przepraszam cię, ale niestety muszę
wracać do pracy.
– Wiem. Naprawdę nie miałam zamiaru zatrzymywać cię tak
długo. Chciałam tylko...
– Na miłość boską, nie przepraszaj mnie za najwspanialszą rzecz,
jaka mi się przydarzyła od niepamiętnych czasów. – Przechylił jej
głowę i pocałował szybko. – Czwartek o siódmej, moja ukochana
Roxie o płomiennorudych włosach i oczach barwy morza.
Nie ruszała się z miejsca, odprowadzając go wzrokiem. Odwrócił
się i pomachał jej ręką, ona zaś odpowiedziała tym samym, następnie
odciągnęła Como od kępki chwastów i wróciła na wpół przytomna do
domu. Jak zdoła wytrzymać te nie kończące się godziny, które dzieliły
ją od spotkania z Hankiem. Nie miała pojęcia, dokąd zabierze ją w
czwartek, ale to było bez znaczenia. Wbrew temu, co powiedziała,
zgodziłaby się leżeć w samym sercu pustyni, na kocu, pośród dzikich
bestii, byle tylko Hank tulił ją mocno w ramionach.
ROZDZIAŁ 9
W czwartek wieczorem Roxie włożyła złocisty welurowy dres.
Wciąż podejrzewała, że plany Hanka są jednak związane z łonem
natury. Gdy przyjechał po nią ubrany w dżinsy, adidasy i szarą bluzę,
doszła do przekonania, że się nie myliła.
– Pewnie domyśliłaś się, dokąd jedziemy – powiedział, całując ją
na przywitanie.
– Być może. – Cieszyło ją jego zachowanie. We wtorek nie miał
pewności, jak potoczy się wieczór. Dziś ta pewność odzwierciedlała
się w jego oczach, w pocałunku, w każdym geście.
– Chodźmy już – ponaglił. – Ostatnie dwa dni wydawały mi się
wiecznością.
– Czy mam wziąć latarkę?
– Mam świece.
– Płaszcz?
– Wystarczy ci dres, a potem sam cię rozgrzeję.
– To będzie dla mnie nowe doświadczenie – wyznała Roxie, gdy
siedzieli już w samochodzie.
– Dla mnie też.
– Naprawdę?
– Naprawdę – roześmiał się. – Czy uważasz mnie za podrywacza?
– Myślałam, że może... kiedy byłeś żonaty.
– Wtedy nie musiałem uciekać się do takich sztuczek. Muszę
przyznać, że planowanie tej eskapady sprawiło mi wiele radości. Mam
w bagażniku kosz z przysmakami i winem, na wypadek gdyby
zechciało nam się tracić czas na coś tak nudnego jak jedzenie.
Przebiegł ją dreszcz oczekiwania. Spojrzała na Hanka w
milczeniu.
– Może się zdarzyć, że o nim zapomnimy – powiedział Hank,
przyspieszając na skrzyżowaniu.
Roxie spodziewała się, że pojadą w kierunku Catalina Mountains.
Hank jednak skręcił w drogę prowadzącą do eleganckiego osiedla
mieszkaniowego.
– Hank, dokąd jedziemy?
– Mój najlepszy przyjaciel buduje tutaj dom, który zamierza
sprzedać za duże pieniądze. Wczoraj położyli wykładzinę i będę miał
duże kłopoty, jeśli poplamimy ją winem. Ale Ed mi zaufał, poza tym
ma wobec mnie dług wdzięczności, tak więc dziś wieczorem dom jest
mój.
– Twój przyjaciel wie, po co był ci klucz? – Roxie spłonęła
rumieńcem i pomyślała, że wolałaby nie wpaść na faceta o imieniu
Ed.
– To sympatyczny człowiek, Roxie. Znam go i Joanie od lat.
Powiedział, że chętnie odegra rolę Kupidyna.
– Chyba nie rozmawiał z Charliem?
– Raczej nie – roześmiał się Hank. – Daj spokój, Charlie nie może
być sprawcą wszystkiego, co nam się przydarza. Nie jest
czarodziejem.
– Masz rację, ale czasami wydaje mi się to wszystko
niesamowite. Nawet fakt, że w sobotę rano Hilary będzie mogła
przyjrzeć się rozjaśnianiu włosów. Nie jestem przesądna, ale...
– Możemy się tylko z tego cieszyć. – Uścisnął jej dłoń. – Czy jest
to przeznaczenie, czy zbieg okoliczności, będziemy mieć prawie cały
weekend dla siebie.
– Wiem. Czasami szczypię się, żeby sprawdzić, czy mi się to
wszystko nie śni.
– Ja tego nie robię – powiedział Hank, pomagając Roxie wysiąść i
wręczając jej klucze do domu. – Jeśli to sen, niech trwa dalej. Otwórz
drzwi, ja wezmę koszyk.
– A co z sąsiadami? Nie zdziwi ich światło i czyjeś głosy?
– Domy stoją od siebie tak daleko, że nawet nie zauważą.
Roxie otworzyła obydwa zamki i nacisnęła mosiężną klamkę.
Echo ich kroków odbijało się w wyłożonym terakotą holu.
– Którędy? – spytała, gdy jej oczy przywykły do ciemności.
– Tędy, do salonu. Przez okno sączy się światło księżyca, tak że
świece będą nam niepotrzebne.
Hank sprowadził ją po trzech schodkach w dół. Stanęli przed
kominkiem w kształcie ula. Postawił wiklinowy kosz w palenisku i
odwrócił się ku Roxie.
– Co o tym myślisz?
– Wszystko pachnie nowością. – Spojrzała na majaczące w
ciemności belki sufitu. – Podoba mi się ten dom i jego klimat.
– Ed zna się na rzeczy. – Hank wyjął z koszyka miękki koc.
– Rozumiem, dlaczego się przyjaźnicie.
Hank rozłożył koc w kwadracie księżycowego światła, po czym
przyciągnął ją do siebie.
– Idealne miejsce, by cię kochać – powiedział, układając Roxie na
kocu.
– I ciebie – szepnęła, lgnąc do niego całym ciałem.
Hank modlił się, żeby to nie był sen. Tulił Roxie, wdychał zapach
jej skóry, całował jej wilgotne usta, pieścił piersi. Jęknęła, gdy ścisnął
palcami naprężony sutek. Każdy mężczyzna marzy, żeby kobieta
pragnęła go tak bardzo, pomyślał. Serce Roxie waliło jak młotem, gdy
smakował językiem głębię jej ust.
– Roxie, Roxie – szeptał jej imię między pocałunkami.
Przerwał tylko na chwilę, by ściągnąć jej bluzę przez głowę. Jej
nagie piersi bieliły się w świetle księżyca. Pozostawienie reszty
ubrania wydało mu się świętokradztwem, zsunął jej więc z bioder
spodnie i majteczki.
– Boże! Jakże kocham cię właśnie taką.
Uśmiechnęła się zmysłowo, kusząco.
– Będziesz mógł kochać mnie lepiej, jeśli sam zdejmiesz ubranie.
Posłusznie wykonał polecenie, nie spuszczając z niej wzroku.
Opadł z powrotem na koc, błogosławiąc w myśli przyjaciela za to, że
położył taki puszysty dywan. Mógł się kochać namiętnie z Roxie, bez
obawy, że sprawi jej ból.
Muskał ją lekko palcami, jak gdyby była kosztownym naczyniem
z porcelany. Zaczął od szyi, potem sunął dłońmi po jej rozgrzanej
skórze, aż zamknął w nich obie piersi.
Wpatrywał się w jej twarz. Rozszerzone źrenice Roxie ciemniały,
gdy błądził palcami po jej ciele, pieszcząc napięty brzuch. Rozchyliła
wargi, oddychając coraz szybciej. Gdy jego dłonie powędrowały niżej,
Roxie niespokojnie poruszyła biodrami.
– Hank – szepnęła, mówiąc mu spojrzeniem, czego pragnie.
– Zaraz, kochanie – obiecał, całując jej szyję.
Poznawał wargami jej ciało, sprawdzając, ile sam jest w stanie
wytrzymać. Drażnił sutki zębami, aż wreszcie zamknął usta na jej
piersi. Roxie zanurzyła palce w jego włosach, prężąc ciało i mrucząc
jakieś zaklęcia. Hank z trudem panował nad sobą, chciał jednak, żeby
zapamiętała tę noc do końca życia.
Jego wargi odbyły tę samą podróż co dłonie. Jej smak sprawił, że
niemal przestał się kontrolować. Roxie wiła się, aż musiał chwycić ją
za biodra.
– Hank... teraz, proszę, Hank.... – wykrzyknęła.
Nie mając siły opierać się dłużej jej namiętnym prośbom, uniósł
się i wszedł w nią głęboko. Nic nie byłoby w stanie go powstrzymać.
Dygotała pod nim, poruszali się w szalonym rytmie, aż wreszcie
obojgiem wstrząsnął spazm rozkoszy.
Już nie wiedział, ile razy szepnął, że ją kocha, ile razy usłyszał od
niej słowa miłości. Nigdy, przenigdy nie będzie miał tego dość.
Objął ją mocniej i przekręcił się razem z nią na bok, tak że leżeli
twarzą w twarz.
– Kocham cię – powtórzył jeszcze raz. – Wydaje mi się, że to
najważniejsze, co mam ci do powiedzenia. Kocham cię, kocham cię,
kocham cię.
– Ja też cię kocham – wymówiła chrapliwym szeptem. – I jest to
najważniejsze, co mam ci do powiedzenia.
Patrzył na nią w milczeniu przez długą chwilę.
– Mógłbym tylko dodać jedną rzecz.
– Tak? – spytała cicho.
– Wyjdź za mnie.
Nie odpowiedziała.
– Może... może jeszcze nie jesteś przygotowana na tę propozycję.
– Hank, ja...
– Cśś. Nieważne. – Położył jej palec na wargach. – Kochasz mnie
i to na razie wystarczy. Nie myśl o niczym więcej.
A jednak ta myśl zaprzątała głowę Roxie przez cały czas – gdy
popijali wino i jedli sałatkę oraz mięso z plastykowych
pojemniczków, gdy odpoczywali, znużeni miłością, gdy jechali z
powrotem do domu, gdy siedziała w piątek przy swoim biurku w
pracy.
Nie mogła przestać myśleć o propozycji Hanka, ponieważ omal
nie powiedziała „tak”. Gdyby się wtedy nie odezwał, w następnej
chwili zgodziłaby się zostać jego żoną. A jednak miał rację. Nie była
jeszcze gotowa.
Nie miało to nic wspólnego z Hankiem. Był dla niej ideałem
męża i kochanka. Ale Roxie słowo „małżeństwo” zawsze kojarzyło
się ze słowem „rodzina”. A tu dostawała w prezencie gotową rodzinę,
bez możliwości jej poszerzenia. Musiała nagle stać się matką dla
Ryana i Hilary, a zapomnieć o tym, że mogłaby mieć własne dziecko.
Nie było to łatwe.
Charlie nie robił żadnych uwag przez cały piątek, dopóki nie
usiedli wieczorem do zwykłej partyjki szachów. Po pierwszych trzech
ruchach roześmiał się i poklepał Roxie po ręce.
– Może wypożyczymy film na dziś wieczór?
– O co chodzi? – Roxie zmarszczyła brwi.
– Grasz dzisiaj po obu stronach szachownicy. Przed chwilą
zrobiłaś ruch moją królową.
– Naprawdę?
– Co się stało, Roxie?
– Dobrze, powiem ci. – Roxie postanowiła zasięgnąć rady u
doświadczonego i życzliwego jej człowieka. – Wczoraj wieczorem
Hank poprosił mnie o rękę.
– Wspaniale! Tak się cieszę. – Charlie rzeczywiście promieniał
radością. – Nie martw się, że tak krótko się znacie. Ten związek
będzie trwały. Możesz mi zaufać, Roxie.
– Nie to mnie martwi, Charlie. Prawdę mówiąc, mam uczucie, jak
gdybym go znała przez całe życie. Chodzi mi o dzieci.
– Świetnie sobie radzisz z Hilary i Ryanem. Musicie się wszyscy
do siebie przyzwyczaić, z pewnością będzie wiele potknięć, ale nie
zapominaj, że one również noszą nazwisko Craddock i są pełne
miłości. Pragną przelać ją na kogoś poza ojcem, ty zaś odczuwasz
naturalną potrzebę wychowywania dzieci. To bardzo dobry układ.
– Nie rozumiesz, Charlie. Hilary i Ryan nie stanowią
największego problemu, chociaż muszę się zastanowić, czy jestem
gotowa stać się z dnia na dzień matką ośmiolatki i dziesięciolatka.
Myślę jednak, że wszystko się rzeczywiście ułoży. To miłe dzieciaki.
– Jasne, przecież Hank jest ich ojcem.
– Z pewnością to również zasługa ich matki – powiedziała Roxie
z nikłym uśmiechem.
– Oczywiście. Przypuszczam, że była wspaniałą kobietą. Czy to
ci spędza sen z powiek, Roxie?
– Szczerze mówiąc, trochę. Skoro była dobrą żoną i matką,
zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że będą chcieli zrobić z niej
świętą. Tak się czasami dzieje. Nie zapominaj, że Hilary chce
rozjaśnić włosy, żeby się do niej upodobnić.
– Byłoby niedobrze, gdybyś ty chciała ją naśladować. Znam cię,
nie będziesz żyła w jej cieniu. Poza tym ciebie z Hankiem połączyła
namiętność, jakiej żadne z was dotąd nie doświadczyło.
– Przyznaję, jeśli o mnie chodzi, jest to prawda, ale skąd możesz
wiedzieć, co czuje Hank? Myślę, że bardzo kochał swoją żonę.
– Owszem, ale ty go opętałaś, a to coś zupełnie innego. Sam mi
powiedział dzisiaj rano.
– Rozmawiałeś z nim?
– Krótko. Poszedłem się przejść, gdy brałaś prysznic. Odbyliśmy
przyjacielską pogawędkę, podziękował mi za to, że was zetknąłem.
Zwierzył mi się, że jesteś najbardziej fascynującą ze znanych mu
kobiet, zarówno umysłowo, jak i fizycznie.
– O mój Boże! – Roxie zaczerwieniła się na wspomnienie
wczorajszej nocy z Hankiem. – Trudno mi sobie wyobrazić, że
powiedział ci to wszystko.
– Dlaczego? Doskonale się rozumiemy.
– Skoro tak, czy wspomniał ci również, że jeśli się pobierzemy,
rodzina nam się nie powiększy, ponieważ nie może mieć więcej
dzieci?
– Słucham? – Życzliwy uśmiech powoli znikał z twarzy
Charliego.
– To właśnie zaprząta moje myśli przez cały dzień, Charlie.
Widzisz, Hilary i Ryan to wspaniałe dzieciaki, ale nie moje własne.
Zawsze pragnęłam mieć dziecko. Kocham Hanka, więc chciałabym
mieć dziecko z nim, a to niemożliwe.
– Niemożliwe? Nie rozumiem.
– Z pewnością słyszałeś o sterylizacji. Po przyjściu na świat
Hilary Hank i jego żona zdecydowali się nie mieć więcej dzieci i
Hank poddał się operacji.
– Ale, Roxie, mam nadzieję, że mimo to może...
– Tak – odpowiedziała Roxie, piekąc raka – ale nie będzie z tego
dzieci. Wielu mężczyzn poddaje się teraz takiemu zabiegowi. –
Spojrzała na Charliego. Gdyby ten problem jej nie dotyczył,
rozśmieszyłby ją widok jego skonsternowanej miny. – A więc
widzisz, że mój walentynkowy kochanek nie jest tak idealny, jak
sądziłeś.
Charlie otarł czoło chustką i westchnął.
– Przeklęta nauka – mruknął do siebie. – Jak mam jej dotrzymać
kroku? Kłopoty zaczęły się już wówczas, gdy jakiś idiota wynalazł
pas cnoty.
– Charlie. – W głosie Roxie brzmiała troska. – O czym ty, do
licha, mówisz?
Spojrzał na nią nie widzącym wzrokiem.
– Musi być na to jakaś rada. – Wstał od stolika i podszedł do
regałów, zapełnionych książkami. – Przecież Osbornowie muszą mieć
encyklopedię zdrowia. O, jest. – Sięgnął do kieszeni po okulary i
zaczął nerwowo wertować strony.
Roxie przyglądała mu się zdumiona.
– No właśnie! – Charlie zamknął z trzaskiem książkę i podszedł
do niej. – Jest na to rada – oświadczył triumfującym tonem. –
Medycyna uczyniła ogromne postępy.
Roxie siedziała z otwartymi ustami. Trzeba przyznać, że nie
wzięła pod uwagę tej możliwości, ale czy może prosić o to Hanka?
– Czy to rozwiązuje twój dylemat, Roxie?
– Nie jestem pewna. Takie operacje nie zawsze się udają.
– Ta się uda. Ty i Hank będziecie mieli dziecko, którego
pragniecie.
– O to właśnie chodzi. Nie wiem, czy Hank chce mieć jeszcze
jedno dziecko.
– Ale to ważna sprawa dla ciebie, prawda? Byłaś okropnie
roztargniona przez cały dzień. Musisz po prostu spytać o to Hanka.
Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze.
– Jesteś niepoprawnym optymistą, Charlie. – Mimo wszystko
Roxie poczuła się lepiej, wiedząc, że istnieje jakieś rozwiązanie.
Zadzwonił telefon i Roxie pobiegła go odebrać, w nadziei, że to
Hank. Postanowiła jednak nie poruszać sprawy dziecka przez telefon.
– Roxie? Tu mówi Fran – odezwał się kobiecy głos. – Co
słychać?
– Och, wszystko świetnie, po prostu świetnie. – Roxie nie
rozmawiała z Osbornami, odkąd Charlie się wprowadził, i dopiero w
tej chwili zdała sobie sprawę, ile rzeczy wydarzyło się w tak krótkim
czasie. – Zaprosiłam starego przyjaciela. Mieszka w domku
gościnnym.
– Bardzo dobrze. Mówiliśmy, że możesz zapraszać, kogo chcesz.
Jak się miewa Como?
– Dobrze. Wezwałam weterynarza, ponieważ wydawała mi się
trochę apatyczna. Powiedział, że jest w okresie rui.
– Naprawdę? Wspaniale. Dave i ja myśleliśmy o tym, żeby
doprowadzić ją do samca. Wybraliśmy jej nawet najdroższego. Nie
mogę wprost się doczekać powrotu. Co nowego poza tym?
– Och, nic szczególnego. – Roxie nie podjęłaby się tłumaczyć
Fran, jak to się stało, że zakochała się po uszy w ciągu dwóch tygodni.
– Jak tam podróż?
– Prawdę mówiąc, jesteśmy już trochę zmęczeni, ale chyba jakoś
wytrwamy do końca. Zapowiedziałam Dave’owi, że następna podróż
będzie krótsza. Może się starzeję, ale brakuje mi mojej kuchni i
łazienki.
– Potrafię to zrozumieć. Macie prześliczny dom.
– Mamy szczęście, że zechciałaś się nim zaopiekować. Jesteś
pewna, że Como nic nie dolega?
– Weterynarz zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku.
– Nie miej żadnych skrupułów i wezwij go ponownie, gdyby to
było konieczne. Nie wahaj się wydać pieniędzy, które ci zostawiliśmy.
– Sądzę, że to nie będzie konieczne. Como jest zdrowa.
– Po prostu usycha z tęsknoty – roześmiała się Fran. – Dobrze,
uściskaj ją od nas. Zadzwonię znów za kilka tygodni. I dziękuję ci za
wszystko.
– Nie ma za co. Do widzenia. – Roxie odwiesiła słuchawkę i
wróciła do salonu, gdzie Charlie siedział znów przy stoliku do
szachów. – To była Fran Osborn. Powiedziałam jej, że mój bliski
przyjaciel mieszka w domku gościnnym i że Como jest w okresie rui.
– I że się zakochałaś?
– Nie. Nie wspomniałam o tym.
– Aha. – Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. – Wciąż trudno ci w
to uwierzyć, prawda?
– Chyba tak.
– Nie szkodzi. Ten weekend powinien rozproszyć twoje
wątpliwości. A co powiedziała na temat Como?
– Była zachwycona. Wybrali już dla niej samca i doprowadzą ją
do niego po powrocie do domu.
– To brzmi dość arbitralnie.
– Charlie, to przecież lama.
– Stworzenie, które docenia Szekspira, nie powinno być
traktowane tak lekceważąco. Como jest bardzo wrażliwa.
Roxie zajęła miejsce naprzeciwko starszego pana.
– Wrażliwa czy nie, nie jest własnością ani moją, ani twoją, i
Osbornowie mają prawo decyzji w jej sprawie. – Zauważywszy
buntowniczą minę Charliego, dodała: – Naprawdę tak uważam,
Charlie.
– Oczywiście, moja droga. Oczywiście – uśmiechnął się starszy
pan.
ROZDZIAŁ 10
Hank przyprowadził Hilary do domu Roxie nazajutrz przed ósmą
i powierzył dziewczynkę jej opiece z takim zaufaniem, że Roxie
poczuła się wzruszona.
– Jak długo będę musiała przyglądać się rozjaśnianiu włosów u
tamtej pani? – spytała Hilary w drodze do salonu piękności.
– Moja fryzjerka Georgia powiedziała, że zajmie to dwie do
trzech godzin. Oczywiście, nie będziesz musiała siedzieć tam przez
cały czas, chyba że definitywnie zdecydujesz się rozjaśnić swoje
włosy. – Roxie obrzuciła szybkim spojrzeniem siedzącą obok
dziewczynkę. Lawendowo-niebieska chustka po pięciu dniach była
już mocno przybrudzona.
– Wobec tego będę musiała siedzieć do końca. – Hilary
westchnęła z rezygnacją. – Postanowiłam, że od dziś jestem
blondynką.
– Cóż, jak chcesz. – Roxie zastanawiała się, czy Hilary mimo
wszystko odważy się na całą operację.
Była pełna determinacji, ale Georgia zapewniła Roxie, że proces
rozjaśniania jest wystarczająco nieprzyjemny, by dziewczynkę
zniechęcić. Georgia, Roxie i Hank byli przygotowani na obie
ewentualności. Gdyby Hilary zdecydowała się jednak na rozjaśnienie
włosów, Roxie miała zadzwonić do Charliego, który z kolei
zawiadomiłby Hanka.
Roxie zaparkowała w centrum handlowym, w tym samym
miejscu, gdzie zatrzymali się z Hankiem, by wypożyczyć kasetę
wideo.
– Jesteśmy – powiedziała, wyłączając silnik.
– Znam to miejsce. Wypożyczamy tutaj filmy.
– Masz rację. No, jesteś gotowa?
– Tak. – Hilary radośnie pokiwała głową.
Wyskoczyła z samochodu, uśmiechnięta, pełna oczekiwania.
Roxie zrobiło się przykro, że radość dziecka szybko zgaśnie. Trudno,
Georgia opisała jej ze szczegółami cały proces rozjaśniania włosów i
Roxie upewniła się, że nie jest to zabieg stosowny dla ośmiolatki.
Georgia przywitała się z nimi.
– Proszę, usiądź tutaj – wskazała Hilary miejsce, rozczesując
długie do ramion, ciemne włosy klientce około czterdziestki. – Judy
zgodziła się, żebyś przyglądała się temu, co robię.
– Bardzo wam dziękuję – powiedziała Roxie. – Hilary marzy o
rozjaśnieniu włosów, ale nie ma pojęcia, z czym to się wiąże.
– To nic przyjemnego – stwierdziła, krzywiąc się, Judy. – Na
twoim miejscu poczekałabym kilka lat, kochanie.
– Nie chcę czekać – oznajmiła Hilary, ściskając kurczowo dłoń
Roxie. – Chcę mieć jasne włosy już dziś.
Georgia rzuciła Roxie uspokajające spojrzenie.
– Wobec tego zaczynamy.
Hilary usiadła na obrotowym krześle i natychmiast wykorzystała
jego właściwości.
– Pamiętaj – powiedziała Georgia, przerywając na chwilę swoją
pracę – że gdy będziesz siedziała na miejscu Judy, nie będzie ci wolno
tak się kręcić. Lepiej zacznij ćwiczyć siedzenie bez ruchu.
Hilary natychmiast się uspokoiła.
– Dobrze – rzekła potulnym tonem.
Roxie oparła się o ścianę, myśląc, jakie to szczęście, że Georgia
jest matką dwóch córeczek i umie postępować z dziećmi.
– To pierwszy etap. – Georgia odkręciła tubkę i wycisnęła gęsty
płyn na pasmo włosów Judy.
– Fu, ależ to śmierdzi! – wykrzyknęła Hilary, zatykając sobie nos.
– Nie ma na to rady – odrzekła Georgia, nie przerywając pracy.
– To cuchnie o wiele gorzej od płynu, którego sama użyłam –
dodała Hilary przez nos. – Jak długo trzeba to trzymać?
– Och, dość długo.
– Powiem ci jeszcze coś – wtrąciła Judy, trzymając ręcznik przy
nosie. – To świństwo szczypie, gdy dostanie się do skóry.
– Bardzo? – spytała Hilary z przerażeniem.
– Mniej więcej jak po użądleniu pszczoły.
– Kiedyś mnie użądliła – wstrząsnęła się Hilary. – Ojej, to
naprawdę ohydny zapach, prawda?
– To amoniak – wyjaśniła Georgia. – Do rozjaśnienia potrzebny
jest silny środek.
– Nie wiedziałam, że to aż tak śmierdzi. – Hilary zasłaniała nos i
usta stulonymi dłońmi.
– Czy brązowa farba też tak brzydko pachnie? – spytała od
niechcenia Roxie, jak gdyby nie omówiły dokładnie całego tematu
przez telefon.
– Ależ nie – pokręciła głową Georgia. – Przypomina raczej klej
Elmera.
– Mamy w domu klej Elmera.
Roxie nie odezwała się, pozwalając, by zapach amoniaku nadal
torturował Hilary. Sama ledwie mogła go znieść, oczy miała pełne łez,
zastanawiała się, jak Georgia może pracować przez cały czas z tak
silnymi chemikaliami.
– Jak długo jeszcze? – spytała po chwili Hilary, odrywając dłonie
od buzi i natychmiast z powrotem ją zasłaniając.
– Przynajmniej pół godziny. Czy Roxie nie mówiła ci, że w sumie
trwa to około trzech godzin?
– Mówiła, ale nie wiedziałam, że tak strasznie śmierdzi.
– A ile czasu zajmuje nałożenie ciemnego koloru? – spytała
Roxie.
– Jeśli ktoś siedzi bardzo spokojnie, pół godziny.
– To niezbyt długo. – Hilary była wyraźnie zaskoczona.
– Oczywiście, musiałabyś najpierw skończyć włosy Judy,
prawda, Georgio? – spytała Roxie, znając z góry odpowiedź.
– Nie, niekoniecznie. Mogłabym robić obie głowy jednocześnie.
– Ale Hilary przecież nie chce...
– A właśnie, że chcę! – Dziewczynka zeskoczyła z krzesełka. –
Ten smród jest nie do wytrzymania!
Roxie westchnęła z ulgą. Plan się powiódł. Pomyślała, że skoro
kryzys minął, może sobie poczytać czasopisma w poczekalni.
Znalazła przynajmniej trzy artykuły na temat rodzin, w których ojca
lub matkę zastępuje ojczym lub macocha. Autorzy zapewniali, że z
czasem dzieci, otoczone miłością i opieką, adaptują się do nowej
sytuacji.
Roxie wcale w to nie wątpiła. Ryan i Hilary po śmierci matki już
musieli się przystosować i być może zniosą zmianę łatwiej niż ona.
Czeka ją wejście do „gotowej” rodziny, w której wszystko będzie jej
przypominać, że jej miejsce zajmowała kiedyś inna kobieta.
Dzieci tęskniły za matką, zawsze będą za nią tęskniły, ale Roxie
wiedziała, że nieżyjąca Sybil będzie miała coraz mniejszy wpływ na
ich życie, a ona nie zawsze będzie czuła się jak intruz.
Potem przypomniała sobie uwagę Charliego, że lekarze mogliby
przywrócić Hankowi płodność i tym samym dać im szansę na dziecko.
Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej zapalała się do tego
pomysłu. Pragnęła mieć dziecko z Hankiem, poza tym Hilary i Ryan
zyskaliby braciszka lub siostrzyczkę.
Roxie zamknęła z westchnieniem ostatnie czasopismo i odłożyła
je na stolik. Nie widziała Hilary ze swojego miejsca, ale słyszała
wesoły głos, szczebiocący coś do Georgii.
Łatwo ją będzie pokochać, pomyślała. Miała nadzieję, że
dziewuszka szybko odwzajemni jej miłość. Nie może jednak
oczekiwać tak gorącego uczucia, jakim darzyła rodzoną matkę,
dlatego powinna mieć własne dziecko.
Wtem usłyszała chichot dziewczynki i okrzyki zachwytu Georgii.
Po chwili obie wkroczyły do poczekalni.
– Mój Boże, jaka ty jesteś śliczna! – zawołała Roxie.
Georgia nie tylko przywróciła Hilary jej naturalny kolor włosów,
lecz znacznie je skróciła i wymodelowała, co wyeksponowało duże
szare oczy.
– Mimo że nie jestem blondynką – dodała z dumą Hilary.
– Świetnie, naprawdę świetnie. – Roxie wyjęła z torebki
pieniądze, które dał jej Hank, i wręczyła je Georgii.
– Dziękuję. Mnie też się wydaje, że wyszło nieźle. To urocza
młoda dama.
– No, Hilary, musimy się pospieszyć. – Roxie spojrzała na
zegarek. – Twój tata z Ryanem zaraz się zjawią u mnie w domu.
– Nie mogę się doczekać, żeby im pokazać moje włosy. Nie
uwierzą, że tak ładnie wyglądam. Potem pochwalę się babci i
dziadkowi.
– Oczywiście. – Roxie nie myślała dotąd o rodzicach Sybil, a
przecież i oni stanowią część tej rodziny. Jeśli zgodzi się wyjść za
Hanka, wkrótce ich pozna. Z pewnością będą wspominać dawne
czasy. Miała nadzieję, że jakoś to wytrzyma.
W drodze powrotnej do domu spoglądała wciąż na Hilary, która
naprawdę wyglądała jak nie to samo dziecko. Gdy dotarły do domu
Osbornów, powitał ich Charlie, wykrzykując słowa zachwytu nad
dziewczynką, a zanim Roxie zdążyła wstawić volvo do garażu,
nadjechał Hank z Ryanem.
Hilary rzuciła się w ich stronę.
– Tatusiu, tatusiu, zobacz, jaka jestem teraz piękna!
Na twarzy Hanka odmalowało się takie zdumienie i radość, że
Roxie poczuła ogromną satysfakcję. Jakie szczęście, że udało jej się
pomóc. Pochwycił Hilary w objęcia i uśmiechnął się do niej.
– Zawsze byłaś piękna.
– Nieprawda, ale teraz jestem. To dzięki Georgii.
– Naprawdę wyglądasz inaczej, Hil – powiedział Ryan.
– Ale czy ładnie, Ryanie? Wyglądam ładnie?
– Tak, chyba tak. Dobrze ci z krótkimi włosami.
– Tatusiu, czy mogę zobaczyć Como, zanim pojedziemy do
dziadków?
– Ja też chciałbym do niej pójść – dodał Ryan.
– Z przyjemnością zaprowadzę ich do zagrody – powiedział
Charlie. – Como z pewnością się ucieszy.
– Dobrze.
Gdy cała trójka udała się do ogrodu, Hank podszedł do Roxie i
ujął ją za ramiona.
– Dziękuję ci. Cieszę się, że twój plan się powiódł.
– Chwilami śmiertelnie się bałam.
– Coś ty? Przecież to tylko włosy. – Uśmiechnął się. – Byłem
przygotowany na najgorsze.
– Mówisz tak teraz, kiedy wszystko dobrze się skończyło. Poza
tym jesteś ojcem, a ja obcą osobą.
Zajrzał jej głęboko w oczy.
– Jak na obcą osobę odwaliłaś niezły kawał roboty.
– Ja... dzięki. – Zaczerwieniła się z zadowolenia.
– Nie mogę się już doczekać, żeby odstawić dzieciaki do
dziadków i wrócić po ciebie. Spakowałaś się już?
– Prawie.
– To dobrze. Zaraz je stąd zabiorę i wrócę za pół godziny.
Rzeczywiście pół godziny później Roxie siedziała w lincolnie
Hanka. Zostawiła Charliemu coś do jedzenia i numer telefonu Hanka,
tak na wszelki wypadek.
Gdy ruszyli w drogę, zaczął siąpić deszcz.
– Ach – ucieszył się Hank – deszcz, zgodnie z moim
zamówieniem. Deszczowe dni sprzyjają romantycznemu nastrojowi.
– W Newark nienawidziłam deszczowych dni, ale tutaj jest ich
tak mało, że zmieniłam zdanie.
– Przeszkadza mi tylko, gdy opóźniają się prace na budowie, ale
zdarza się to bardzo rzadko. Przeważnie świeci słońce.
– Chyba że pada śnieg. – Roxie popatrzyła na niego z czułością.
– Tak – roześmiał się Hank.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że gdyby nie śnieg, moglibyśmy się
nie spotkać? Mogłabym nie zaprosić Charliego, by zamieszkał w
domku gościnnym, a wtedy nie wypatrzyłby cię, stojącego na belce.
Uważał, że wyglądasz wspaniale.
– Wspaniale? A rozsądna, praktyczna Roxie pewnie zastanawiała
się, kim jest idiota, który nie ma dość rozumu, by schować się przed
śnieżycą.
– Prawdę mówiąc – powiedziała cicho – ja też uważałam, że
jesteś wspaniały.
– Czyżby?
– Powinieneś już wiedzieć, że jeśli idzie o ciebie, przestaję
myśleć racjonalnie.
Mijali podobne do siebie, starannie utrzymane domy. Z powodu
deszczu podwórka były puste, ale Roxie wyobrażała sobie, że zwykle
w sobotnie popołudnie panuje na nich ożywiony ruch, dorośli
wykonują różne prace, a dzieci jeżdżą na rowerach lub grają w piłkę.
– Jesteśmy – oznajmił Hank, skręcając w podjazd jednego z
bliźniaczych domów.
– Sympatycznie tu, Hank – pochwaliła Roxie, zastanawiając się,
czy patrzy na swój przyszły dom. Mimo woli porównała go z domem
pośród krzewów mimozy, do którego Hank zabrał ją w czwartek.
Czuła się jak zdrajczyni, ale musiała przyznać, że tamten podobał jej
się nieporównanie bardziej. Ale dom się nie liczy. Ważni są ludzie.
– Nie muszę ci mówić, że nie jest to dom moich marzeń –
powiedział Hank, otwierając automatyczne drzwi garażowe. – Sybil i
ja zamierzaliśmy się przeprowadzić, ale ona umarła. Nie mogłem w
tym momencie robić tego dzieciom, poza tym sam straciłem serce do
przeprowadzki. – Zaparkował samochód obok ciężarówki i wyłączył
silnik.
– Hank, to bardzo ładny dom. Gdy wrócą Osbornowie, ucieszę
się, jeśli będzie mnie stać na dom odpowiednio duży dla mnie i
Charliego.
– Masz zamiar opiekować się Charliem nawet po powrocie
Osbornów?
– Tak – odrzekła, patrząc mu w oczy. – Nie pozwolę, by znów
znalazł się na ulicy.
Hank namyślał się chwilę, po czym skinął głową z aprobatą.
– W porządku – powiedział, sięgając po torbę z jej rzeczami.
Roxie uśmiechnęła się. Właśnie uzgodnili coś bez zbędnych
dyskusji. Hank zaakceptował pomysł włączenia Charliego do rodziny,
jeśli się pobiorą. Może zatem mieć nadzieję, że równie łatwo przekona
go do dziecka. Roxie cieszyła się z góry na cudowny weekend.
Hank pomógł jej wysiąść z samochodu i zaprowadził przez
wewnętrzne drzwi do nieskazitelnie czystej kuchni, utrzymanej w
niebiesko-białych barwach. Kuchnia wyglądała sympatycznie, ale
Roxie miała ochotę zdjąć zasłony w krówki i gąski i zastąpić je
bajecznie kolorowymi meksykańskimi materiami. Osbornowie byli
zafascynowani Wschodem, tutaj znalazła atmosferę wiejskiego domu.
Ciekawe, czy ktokolwiek w Tucson lubi południowozachodni styl,
który tak jej odpowiadał.
– I jak?
Odwróciwszy się, napotkała badawcze spojrzenie Hanka.
– Szczerze?
– Szczerze. – Postawił jej torbę na krześle.
Roxie uznała, że nie może go oszukiwać. Nie czuła się tu jak w
domu. Był to dom innej kobiety, urządzony według jej gustu. Musiał
sam to zauważyć.
Gdy jednak wpatrywała się w jego twarz, zastanawiając się, co
mu odpowiedzieć, zrozumiała, że wszystko to jest nieważne. Kogo
obchodziłoby, jak wygląda pokój, jeśli jest w nim taki mężczyzna?
Nigdy nie widziała, żeby ktoś wyglądał lepiej w spranych dżinsach,
sportowej bluzie i rozpiętej do połowy kurtce. W jego ramionach
czuła się jak w niebie. Powoli zdjęła płaszcz i podeszła do niego.
– Myślę – powiedziała – że strasznie dawno mnie nie całowałeś.
– Nieskończenie dawno – zgodził się, biorąc ją w ramiona. –
Chyba upadłem na głowę.
– Nie pozwól, żeby to się jeszcze kiedyś powtórzyło.
– Możesz się nie obawiać – obiecał, całując ją zachłannie.
Natychmiast ogarnęła ją namiętność. Rozpięła do końca jego
kurtkę i przylgnęła do niego całym ciałem. Gładziła jego szyję,
następnie musnęła ucho lekką pieszczotą. Pocałunek stawał się coraz
gorętszy, gwałtowność Hanka przyspieszyła bicie jej serca, wzmogła
jej pragnienie połączenia się z ukochanym.
Oderwał się od niej na chwilę i powiedział głosem ochrypłym z
pożądania:
– Nigdy nie kochałem cię w pełnym świetle dnia.
– Nie.
– Chyba to polubię.
– Ja też.
Zaprowadził ją do sypialni, zdjął kurtkę i rzucił ją na krzesło.
Pościelone łóżko czekało na nich, zdawało się zapraszać ich do
miłości. Drżała z podniecenia, gdy rozpinał jej bluzkę, a potem stanik.
– Jestem zazdrosny o ten skrawek koronki – szepnął, obejmując
dłońmi jej piersi.
– Nie powinieneś – odpowiedziała, przyciskając mocniej jego
dłonie. – Wiesz, że wolę, gdy ty je trzymasz.
– Chcę czegoś więcej. – Wyprężyła się, gdy pochylił głowę i
pochwycił wargami sterczący sutek. Jęknęła z rozkoszy, zamykając
oczy.
Jak przez mgłę docierało do niej, że rozpina jej spodnie, które
opadły na podłogę. Wsunął dłoń pod elastyczny materiał jej
majteczek.
– Och! – wykrzyknęła, gdy jej dotknął.
Nigdy nie pragnęła tak bardzo pieszczoty mężczyzny, nie
poddawała się jej tak bezwstydnie. Gdy przerwał, krzyknęła znowu,
tym razem na znak protestu, on jednak wziął ją na ręce i zaniósł na
łóżko.
Położył ją na świeżym prześcieradle, zdjął jej buty, potem
majteczki. Stał przez dłuższą chwilą, przyglądając się, gdy tak leżała
w pełni swej urody, zarumieniona pod jego spojrzeniem.
– Wprawiasz mnie w zakłopotanie – wyszeptała.
– Nie miałem takiego zamiaru – powiedział, siadając obok i
głaszcząc po policzku. – Jesteś taka piękna, a zawsze było ciemno i
nie mogłem się nacieszyć twoim widokiem.
– Ale ty jesteś taki... wymagający.
– Co do budynków, a nie ludzi. Zresztą nawet najbardziej
wymagający mężczyzna znalazłby przyjemność w patrzeniu na ciebie.
Wsunęła mu dłoń pod bluzę.
– Zdejmij to – zażądała. – Zdejmij wszystko. Ja też chcę na ciebie
patrzeć.
Hank posłusznie ściągnął bluzę, po czym wstał, by rozpiąć
spodnie. Rozebrał się przed nią bez odrobiny skrępowania i pozwolił
jej patrzeć.
Po raz pierwszy napawała się widokiem jego muskularnego
męskiego ciała, przesunęła spojrzeniem po ciemnych włosach na
klatce piersiowej, zauważyła pieprzyk pod żebrami, płaski brzuch,
wgłębienie pępka, męskość.
Podszedł powoli do łóżka i usiadł obok niej.
– Nie mamy już żadnych tajemnic – powiedział, drażniąc lekko
palcami jej sutek. – Widzisz sama, jak bardzo cię pragnę.
– Tak. – Wyciągnęła rękę, by go popieścić. – Ty też jesteś piękny.
Zanurzył palce w jej włosach i przyciągnął ją do siebie.
– Pragnę... – przewrócił ją na plecy i wsunął się w nią – ... tego.
Nigdy nie czuła się taka swobodna. Gdy byli zespoleni, wszystko
wydawało zupełnie naturalne, poruszali się w zgodnym rytmie, by w
końcu dać się ponieść fali uniesienia.
– Cśś, kochanie. – Hank otarł Roxie łzy rozkoszy.
– Jest nam tak cudownie razem – szepnęła.
– Tak. – Ucałował jej drżące wargi.
– Nie chcę tego stracić. – Łzy wciąż spływały po jej policzkach.
– Stracić? O czym ty mówisz, Roxie. Będziemy się kochać
bardzo, bardzo długo.
– Wiem, ale ja pragnę... – Wciągnęła ze świstem powietrze. –
Pragnę mieć twoje dziecko.
– Nie mogę ci go dać – rzekł po chwili.
– Skutki operacji... można odwrócić.
Milczenie zawisło nad ich radością niczym szary welon.
– Nie ma żadnej gwarancji, że się uda – powiedział z naciskiem. –
Lekarze postawili sprawę jasno, gdy się na to decydowałem.
– Przynajmniej spróbujmy – rzekła, patrząc na niego błagalnym
wzrokiem. – Mam przeczucie, że wszystko dobrze się skończy.
Zamknął oczy i przytulił czoło do jej czoła.
– Och, Roxie, nie proś mnie o to.
Otoczyła jego szyję ramionami.
– Ja... rozumiem, że nie masz ochoty poddawać się kolejnej
operacji, ale...
– Nie o to chodzi. Operacja to doprawdy głupstwo.
– Więc? – Czekała w napięciu na odpowiedź.
– Mógłbym spróbować, gdybym chciał. – Zamilkł na długą, pełną
udręki chwilę. – Ale prawda jest taka, że nie chcę.
ROZDZIAŁ 11
Roxie ogarnęła rozpacz, zatruwając wspomnienie cudownych
chwil, które spędzili.
– Nie chcesz mieć więcej dzieci? – spytała, łudząc się, że źle go
zrozumiała.
– Nie, nie chcę. – Hank odwrócił się na plecy i wlepił wzrok w
sufit. – Podejmując decyzję, wziąłem pod uwagę wiele rzeczy. Tak
praktyczna osoba jak ty, Roxie, powinna być ze mnie dumna.
– Co, na przykład, brałeś pod uwagę?
– Och, wiele rzeczy, takich jak możliwość śmierci jednego lub
obojga dzieci. Postanowiłem nie wywoływać wilka z lasu.
Zastanawiałem się też, co stałoby się, gdybym utracił Sybil i
zdecydował się na powtórne małżeństwo. Czy chciałbym mieć jeszcze
jedno dziecko z nową żoną? Odpowiedź brzmiała: nie. I nie
zmieniłem zdania.
– Nie rozumiem – rzekła Roxie drewnianym głosem – jak mogłeś
postanowić coś podobnego.
– To proste. Mam dwoje dzieci, które ogromnie mnie absorbują i
sporo kosztują. Poza tym wyrosłem już z pieluszek, wstawania w
nocy, kolki i ospy wietrznej. Ryan i Hilary stają się z każdym dniem
coraz bardziej samodzielni i nie uśmiecha mi się perspektywa
zajmowania się znów całkowicie zależnym ode mnie maleństwem.
– Nawet... – przełknęła z trudem ślinę – ... nawet gdy wiesz już,
jak wiele to dla mnie znaczy?
– Roxie, posłuchaj. – Hank przewrócił się na bok i wsparł głowę
na dłoni. – Jeśli za mnie wyjdziesz, a mam nadzieję, że tak się stanie,
będziesz miała pełne ręce roboty przy Ryanie i Hilary. Będziemy
spędzać dużo czasu we czworo, żebyś mogła ich lepiej poznać,
pokochać. Widzisz sama, jak wypełnione życie nas czeka. Nie
potrzebujemy jeszcze jednego dziecka.
– My? Jak możesz mówić za mnie? – Jej rozpacz przerodziła się
w gniew. – Ty miałeś swoją szansę, by trzymać na rękach nowo
narodzone maleństwo. Widziałeś, jak wyrzynał mu się pierwszy
ząbek, słyszałeś pierwsze słowo. Nie rozumiesz. Ja też chcę to
przeżyć.
– Namalowałaś uroczy obrazek rodzicielskich przyjemności, ale
nie zapominaj o stałych obowiązkach, karmieniu, przebieraniu,
zmienianiu pieluszek. Masz rację, przeszedłem przez to wszystko i
wiem, że to mnóstwo pracy.
– Cieszyłaby mnie każda chwila takiej pracy, ponieważ byłoby to
nasze dziecko, Hank. Czy nie chcesz mieć ze mną dziecka?
Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
– Chcę ciebie, Roxie. Dzieci to rzecz przejściowa, ale
małżeństwo, jeśli masz szczęście, jest na zawsze. Wiem, że to brzmi
trochę egoistycznie, ale Ryan i Hilary są już w takim wieku, że mogą
spędzić noc poza domem, tak jak dzisiaj. A malutkie dziecko
oznaczałoby zaczynanie wszystkiego od początku.
Roxie zesztywniała w jego ramionach.
– Może tego właśnie pragnę. Zacząć wszystko od początku. Może
nie chcę wprowadzić się do twojego urządzonego od a do zet świata i
zostać twoją beztroską towarzyszką zabaw.
– Nie przekręcaj moich słów, Roxie. Mamy szansę uniknąć
obowiązków, w których ugrzęźliśmy z Sybil, cieszyć się sobą i naszą
miłością.
– Widzę teraz jasno, czego pragniesz – powiedziała Roxie,
uwalniając się z jego objęć. Wstała z łóżka. – Najwyraźniej źle
oceniłam sytuację. Myślałam, że jedyną przeszkodą jest twoja
operacja.
– Nie podejmuję pochopnie decyzji. Może wyciągnęłaś takie
wnioski, biorąc pod uwagę tempo, w jakim poprosiłem cię o rękę.
Zapewniam cię jednak, że wiedziałem, co robię, poddając się operacji,
podobnie, jak wiem dobrze, co robię, prosząc cię, byś została moją
żoną.
– Żoną? – Sięgnęła po ubranie. – Nie sądzę, by chodziło ci o
żonę. Miałeś już jedną, która szybko przestała być atrakcyjna,
ponieważ została matką i nie mogła zawsze zaspokajać twoich
potrzeb. Może tobie chodzi o... konkubinę.
– Roxie! – Hank wyskoczył z łóżka i stanął przed nią, wspaniały
w swej nagości, gniewny. – To obrzydliwe, co mówisz!
– Być może, ale logika podpowiada mi, że mam rację.
– Do diabła z twoją logiką! – Chwycił ją za ramię i odwrócił
twarzą ku sobie. – Kocham cię i nie chcę patrzeć, jak się
zapracowujesz na śmierć przy trójce dzieciaków.
– Nie doceniasz mnie. Nie jestem tchórzem.
– Ja też nie! – huknął. – Ale mam więcej doświadczenia i jestem
realistą. Wystarczy, że musimy przystosować się do nowej sytuacji z
Ryanem i Hilary!
– Mam wrażenie – powiedziała, walcząc z łzami – że żadne
przystosowanie nie będzie konieczne.
– Roxie, nie dręcz nas.
– Dlaczego nie? – Łzy popłynęły jej z oczu. – Poco ciągnąć dalej
nasz związek, skoro ja wiem, jak bardzo pragnę dziecka, a ty nie
chcesz nawet o nim słyszeć? Będziemy tylko zadawać sobie ból,
Hank, ponieważ problem nie przestanie istnieć.
– Niekoniecznie – powiedział cicho. – Poznasz i pokochasz moje
dzieci.
– Nie – pokręciła głową. – To twoje pobożne życzenia, ale ja chcę
własnego dziecka.
– Bardziej niż mnie?
Łzy przesłoniły jej postać Hanka.
– Nie wiem. Może... może tak.
– Nie mogę uwierzyć... – nie dokończył zdania, ponieważ
zadzwonił telefon.
– Odbierz, proszę – powiedziała Roxie, zapinając bluzkę
drżącymi palcami. – Skończyliśmy już rozmowę.
Spojrzał na nią, po czym podszedł do telefonu i podniósł
słuchawkę.
– To Charlie – powiedział, odwracając się do Roxie. – Chce
mówić z tobą.
Roxie patrzyła tępo na słuchawkę w dłoni Hanka. Charlie był
ostatnią osobą, z którą miała ochotę rozmawiać. To on był winien
wszystkiemu.
– Lepiej podejdź do telefonu. – Wyciągnął do niej słuchawkę. –
Jest bardzo zdenerwowany.
– Charlie, czy coś się stało? – spytała, podnosząc słuchawkę do
ucha.
– Och, Roxie, moje dziecko, czuję się naprawdę okropnie. Miałaś
rację, powinienem był spocząć na laurach, gdy zetknąłem was z
Hankiem.
– Charlie, o co chodzi? – zatrwożyła się nagle Roxie.
– O Como. Nie... nie ma jej.
– Jak to jej nie ma?
– To moja wina. Przeczytałem jej kilka pięknych sonetów i
zabrałem na spacer. Koniecznie chciała iść w kierunku zachodnim,
poszliśmy więc i... och, Roxie, tak mi przykro.
– Charlie – z trudem wykrztusiła Roxie – ona żyje, prawda?
– Ależ tak, dzięki Bogu, tak. Przynajmniej żyła, gdy ją ostatnio
widziałem.
– To gdzie jest teraz?
– Nie wiem. Gdy mi się wyrwała, próbowałem dotrzymać jej
kroku, ale ona jest bardzo szybka, Roxie. Gdy straciłem ją z oczu,
wróciłem do domu i znalazłem kluczyki do twojego samochodu.
– O mój Boże.
– Nie denerwuj się. To tylko małe wgniecenie. Ale skrzynka na
listy Osbornów jest w opłakanym stanie. I posterunkowy chciał mi
zabrać prawo jazdy za poruszanie się nieprawidłową stroną ulicy,
tylko że ja nie mam takiego dokumentu. Posterunkowy Grundy jest
tutaj ze mną. Czy chcesz z nim rozmawiać?
– Nie, to znaczy tak, ale osobiście. Gdzie jesteś? Czy cię
aresztowali, Charlie?
– Nie, chyba nie. Jestem w kuchni. Posterunkowy Grundy
przywiózł mnie tutaj, ponieważ nie pozwolono mi więcej prowadzić
twojego samochodu.
– Zaraz tam będę, Charlie. Zaczekaj na mnie.
– Posterunkowy Grundy powiedział to samo. Nie chciałem wam
przeszkadzać, mam nadzieję, że ty i Hank...
– Nie szkodzi – przerwała mu. – Za chwilę będę.
– Dobrze, Roxie. Bardzo mi przykro, moja kochana.
Roxie rzuciła słuchawkę na widełki i powiedziała do Hanka,
który był już prawie ubrany:
– Musisz mnie natychmiast zawieźć do domu. Como uciekła.
Charlie próbował prowadzić mój samochód i został zatrzymany przez
policję.
– Dobry Boże!
Roxie włożyła buty i wyszła z pokoju.
– Pośpiesz się – rzuciła przez ramię.
Hank podążył za nią, wkładając kurtkę. Roxie stała przy drzwiach
z torbą w ręku.
– Nie masz zamiaru wrócić tutaj? – spytał.
– Nie, Hank. Muszę zająć się wszystkim.
– Może to nie potrwa długo. Pomogę ci.
– Nie musisz. Jestem pewna, że masz mnóstwo spraw do
załatwienia.
– Uspokój się, Roxie. Mam zamiar ci pomóc w sprawie Charliego
i Como. Im więcej osób będzie jej szukało, tym prędzej się znajdzie.
– Masz oczywiście rację. Doceniam twoją troskę.
– Skończ z tą uprzejmą gadką – rzekł, wprowadzając ją do
garażu. – Wolałbym, żebyś na mnie nakrzyczała.
– Wobec tego może lepiej w ogóle przestanę się odzywać.
– Może.
Wóz policyjny stał przed domem, nie opodal rozbitej skrzynki.
Charlie musiał w nią uderzyć, a następnie po niej przejechać.
Szczęście, że nikogo nie zabił, pomyślała Roxie. Myśl o Charliem za
kierownicą jej samochodu przejmowała ją przerażeniem. Musiał być
naprawdę zrozpaczony, skoro się na to odważył.
Hank zatrzymał samochód. Roxie szybko wyskoczyła i pobiegła
w stronę domu. Znalazła Charliego i posterunkowego Grundy’ego w
kuchni. Siedzieli naprzeciw siebie i przyglądali się sobie nieufnie.
Obaj wstali na jej widok.
– Panna Lowell? – Policjant był szczupły i nerwowy, nosił wąsy,
prawdopodobnie żeby wyglądać poważniej. Mógł mieć najwyżej
dwadzieścia dwa lata. – Czy zna pani tego mężczyznę? – spytał.
– Tak, oczywiście.
– Czy wie pani, że nie ma prawa jazdy ani też doświadczenia w
prowadzeniu samochodu?
– Tak, bardzo przepraszam za wszystko. Charlie wpadł w panikę,
gdy uciekła mu lama... Miał dobre intencje, jestem tego pewna –
powiedziała, słysząc odgłos kroków Hanka.
– Gdzie samochód? – spytał Hank.
– Niedaleko – odpowiedział policjant. – Na szczęście szybko go
wypatrzyłem. Samochody omijały go z lewej i z prawej, ale nikt go
nie stuknął.
– Dzięki Bogu – wyszeptała Roxie.
– Samochód stoi na parkingu i jest zamknięty, panno Lowell, ale
ma chyba świeże wgniecenie po lewej stronie. Muszę wiedzieć, czy
chce pani wnieść oskarżenie, ponieważ pan Hartman najwyraźniej nie
miał pani pozwolenia na prowadzenie samochodu.
– Na miłość boską, nie.
– A więc sprawa skończy się na dwóch mandatach, zakładając, że
pani samochód jest ubezpieczony.
– Jest ubezpieczony. O jakich mandatach pan mówi?
– Za jazdę po niewłaściwej stronie ulicy, sześćdziesiąt pięć
dolarów, i prowadzenie samochodu bez ważnego prawa jazdy –
czterdzieści. Czy polisa ubezpieczeniowa jest w pani samochodzie?
– Tak, ale mam kopię w sypialni. – Roxie chciała jak najprędzej
skończyć z formalnościami i skoncentrować się na poszukiwaniu
Como.
– Ja zapłacę oba mandaty, Roxie – powiedział Hank. – I naprawię
skrzynkę.
– Nie bądź śmieszny. Ja odpowiadam za Charliego.
– Tak, ale nic by się nie wydarzyło, gdybym...
– Porozmawiamy o tym później – powiedziała, zaciskając zęby.
Popatrzyła na Charliego, który spoglądał to na nią, to na Hanka z
zatroskaną miną. Zorientował się, że coś między nimi zaszło.
Wróciła szybko z polisą ubezpieczeniową i wręczyła ją
policjantowi.
– Rozumiem, że musimy załatwić formalności – powiedziała –
ale bardzo niepokoję się o zaginioną lamę. Czy mógłby pan nam jakoś
pomóc?
Policjant wyrwał mandaty z bloczka i podał Charliemu, żeby je
podpisał.
– Podam kolegom meldunek przez radio, proszę pani, ale nie
mogę obiecać, że ta sprawa będzie miała pierwszeństwo. – Wyjął
notatnik z kieszeni na piersi.
– Proszę opisać to zwierzę.
– Ma piękne brązowe oczy i uwielbia sonety – wtrącił Charlie. –
Jest bardzo łagodnego usposobienia i gdyby nie była zakochana, nigdy
nie...
– Chwileczkę, proszę pana. – Policjant postukał piórem w
notatnik i zwrócił się do Roxie z niemą prośbą w oczach. – Kolor?
– Biała – odpowiedziała szybko. – Dorosła lama płci żeńskiej, o
imieniu Como. Przypomina trochę wielbłąda bez garbu. One...
– Wiem, jak wygląda lama – przerwał jej policjant. – Byłem w
zoo. W jakim kierunku się udała?
– Na zachód – odpowiedział natychmiast Charlie. – Jestem
pewny, że gdzieś tam mieszka jej ukochany. Od wielu dni tęskniła i
pomyślałem...
– Ukochany? – Policjant spojrzał na Roxie z miną świadczącą o
tym, że powątpiewa w zdrowie psychiczne Charliego.
– Ona jest w okresie rui – wyjaśniła Roxie cicho.
– Och. – Młody człowiek zaczerwienił się. – Cóż, jak już
obiecałem, przekażę tę wiadomość kolegom, ale nie ręczę za skutek,
może poda pani komunikat przez radio i telewizję. Nie możemy tracić
zbyt wiele czasu na poszukiwanie zaginionych zwierząt. – Podał kopie
mandatów Charliemu. – I żadnego prowadzenia samochodu, panie
Hartman, dopóki nie zrobi pan prawa jazdy.
Charlie wyprostował się i rzekł z godnością:
– Młody człowieku, nie zamierzam nigdy więcej usiąść za
kierownicą takiego pojazdu, chyba że udoskonalą mechanizmy
kierownicze.
– Tak, proszę pana. – Policjant przygryzł wargę i szybko wyszedł.
– Co teraz robimy? – spytała Roxie. – Rzeczywiście powinniśmy
podać komunikat przez radio i telewizję, ale jak najsprawniej
zorganizować poszukiwania?
– Ktoś musi zostać tutaj, na wypadek gdyby odnaleziono Como –
myślał na głos Hank. – Pojedziemy na poszukiwanie ciężarówką, bo
jest wyposażona w telefon.
– Dobrze. – Roxie odłożyła na bok sprawy osobiste. Hank miał
naprawdę dobry pomysł. – Sprowadź ciężarówkę, a my z Charliem
obdzwonimy stacje radiowe, telewizyjne i schroniska dla zwierząt.
Gdy wrócisz, pojadę z tobą, a Charlie będzie dyżurował przy
telefonie.
– Dobrze. Zaraz wracam. – Hank obrócił się na pięcie i wybiegł.
– Roxie, nie masz pojęcia, jak mi przykro – rzekł Charlie,
dotykając jej ramienia.
– Myślę – rzuciła Roxie, wertując książkę telefoniczną. –
Pogadamy później.
Podała mu pierwszy numer. Gdy rozmawiał, wypisała na kartce
cały szereg numerów stacji radiowych i telewizyjnych oraz schronisk
dla zwierząt.
– Proszę – wręczyła kartkę Charliemu. – Poszukam jeszcze
notesu Fran, choć obawiam się, że zabrała go ze sobą do Chin. Jej
przyjaciółka może wiedzieć, gdzie doprowadzono Como do samca po
raz pierwszy.
– Słuszny tok rozumowania, Roxie. – Charlie zaczął wykręcać
kolejny numer z listy.
Udało jej się znaleźć jakiś stary notes z telefonami, obawiała się
jednak, że jest nieaktualny. Do czasu jej powrotu do kuchni Charlie
zdążył załatwić dużą część telefonów.
– I co? – spytała, gdy odłożył słuchawkę. – Pomogą?
– O, tak. Bardzo sympatyczni ludzie. Jeden z prezenterów
powiedział, że otwiera specjalną „linię zaginionej lamy” dla ludzi,
którzy widzieli Como.
– Mam nadzieję, że to pomoże i że ją znajdziemy. Wiem, że
kosztowała Osbornów sporo pieniędzy, ale nie o to chodzi. Kochają ją
jak własne dziecko. Jeśli coś jej się stanie, nigdy mi tego nie wybaczą.
– Roxie, to ja jestem wszystkiemu winien.
– Nie, Charlie. Obarczyłam cię zbyt wielką odpowiedzialnością.
– Tak bardzo chciałem, żebyście mieli z Hankiem trochę czasu
dla siebie. To było częścią planu.
– Nie przejmuj się, Charlie. Dzwoń dalej. Gdy skończysz, dam ci
jeszcze notatnik z numerami przyjaciół Osbornów. Zadzwoń pod
wszystkie, może ktoś wie coś o samcu, do którego doprowadzono
kiedyś Como. I do weterynarza.
Poorana zmarszczkami twarz Charliego wydawała się starsza niż
zwykle.
– Po prostu musimy ją znaleźć – powiedział, wykręcając numer
kolejnej stacji radiowej.
Wkrótce nadjechał Hank. Na wszelki wypadek zostawili
Charliemu numer telefonu w ciężarówce i obiecali sami zadzwonić,
gdyby się czegoś dowiedzieli.
– Charlie mówił, że gdy ją widział po raz ostatni, biegła w
kierunku zachodnim Sunrise Drive, tak? – spytał Hank, gdy ruszyli w
drogę.
– Tak. Mam nadzieję, że zmieniła trasę. Ruch jest... – Roxie
umilkła.
– Po pierwsze, musimy zawierzyć jej instynktowi – powiedział
Hank. – Zakładamy, że skręciła w boczną ulicę i biegła nadal w
kierunku zachodnim. Mogła kierować się na pole golfowe.
– Mam nadzieję. Chyba że poszła wąwozem w góry. A wtedy...
– Nie myśl o tym. Nie uciekła dawno, ktoś na pewno ją widział.
Lama na wolności będzie budziła ogólną ciekawość.
– Chyba masz rację.
– Musimy zacząć myśleć tak jak ona – uznał Hank. – Co
zrobiłabyś na miejscu Como, gdybyś chciała podróżować na zachód, a
ulica byłaby bardzo ruchliwa?
– Hank, nie potrafię myśleć jak lama. Mam w ogóle kłopoty z
myśleniem, ponieważ okropnie się martwię.
– Uspokój się, Roxie. Połączenie twojej logiki i mojej intuicji
może dać niezłe rezultaty.
– Dobrze, spróbuję. Po pierwsze, chyba odbiła w prawo. Nie
wierzę, żeby przebiegła na drugą stronę ruchliwej szosy.
– Zgadzam się, ale gdzie?
– Nie wiem. Przejechaliśmy już kilka ulic, ale nie wyglądały zbyt
zachęcająco... zaczekaj, Hank, tam! Spójrz na te kwiaty i kaskadę.
Mogło jej się chcieć pić.
– To jest pomysł. Może strażnik przy bramie coś zauważył.
– A obok mamy pole golfowe. Gdybym była Como, skręciłabym
w tym miejscu.
– Widzisz? – uśmiechnął się do niej. – Wiedziałem, że potrafisz.
– Nie mamy żadnej gwarancji, że się nie mylę. – Nie poddała się
czarowi tego uśmiechu. Szukają wspólnie Como, ponieważ tak
nakazuje rozsądek. Gdy ją znajdą, o co się modliła, ich znajomość
dobiegnie końca.
Strażnik przy bramie wyraźnie się ożywił, gdy wspomnieli o
białej lamie.
– A więc to była lama. Widziałem zwierzę, które przybiegło tutaj,
by napić się wody z kaskady. Próbowałem je złapać, niestety,
bezskutecznie.
– Hank, ona jest tutaj! – wykrzyknęła Roxie.
– Raczej była – powiedział strażnik. – Uciekła przez pole
golfowe.
– Czy możemy dostać się na to pole? – spytał Hank.
– Wątpię. To teren prywatny.
– Ta lama jest niezwykle cennym zwierzęciem – nalegał Hank. –
Zapłacimy za korzystanie z pola golfowego.
– Cóż, proszę pana, karta członkowska klubu kosztuje kilka
tysięcy dolarów.
– Z pewnością musi być jakiś inny sposób. Czy mogę zadzwonić
do kierownika?
Strażnik zastanawiał się przez chwilę, po czym rzekł:
– Tak, myślę, że to możliwe – powiedział wreszcie. Roxie czekała
niecierpliwie na wynik rozmowy.
Dobiegł ją śmiech Hanka i strzępy przyjacielskiej pogawędki. Po
chwili Hank był z powrotem.
– I co? – spytała, gdy wjechali przez bramę.
– Dostaniemy elektryczny wózek, ale nie wolno nam
przeszkadzać graczom.
– Cudownie! Jak go przekonałeś?
– Powiedziałem mu, że kupiłem tę drogą białą lamę w prezencie
ślubnym dla mojej żony. Przez nieuwagę zapomniałem zamknąć
bramę i cholerny zwierzak uciekł od razu pierwszego dnia.
Wspomniałem, że żona zagroziła, iż będzie spała w domku gościnnym
przez następne czterdzieści lat, jeśli nie odnajdę lamy. Wygląda na to,
że wszyscy chcą usuwać przeszkody z drogi prawdziwej miłości.
– Mój Boże, mówisz zupełnie jak Charlie.
– Powiedziałem ci kiedyś, że dobrze się rozumiemy.
– Wobec tego może powinieneś wiedzieć, że to Charlie sprawdził,
iż skutki twojej operacji można cofnąć.
– A więc starszy pan nie jest ideałem. Zauważyłaś, że nigdy nie
mówi o swojej rodzinie? Podejrzewam, że jest kawalerem, a skoro
nigdy nie zmieniał pieluszek, nie ma prawa udzielać rad na temat
dzieci.
– Myślę, że on udzielił zupełnie innej rady, a mianowicie, że
naprawdę kochający się ludzie powinni iść na kompromis.
Hank zatrzymał ciężarówkę przed biurem kierownika i wyłączył
silnik.
– To działa w obie strony – stwierdził, otwierając drzwi
ciężarówki. – Idziemy?
– Tak. I ja będę prowadziła wózek.
– Proszę bardzo.
Roxie nigdy dotąd nie kierowała elektrycznym wózkiem i szybko
przekonała się, że lekki pojazd błyskawicznie nabiera rozpędu na dość
stromym zboczu. Hank chwycił się kurczowo wspornika kabiny, gdy
omal nie zderzyli się u podnóża wzniesienia z innym wózkiem.
– Czy już kiedyś to robiłaś? – spytał łagodnie, gdy Roxie udało
się jakoś wymanewrować i posuwali się dalej ścieżką, dopóki nie
zrównali się z mężczyzną szykującym się właśnie do uderzenia.
– Setki razy – burknęła. – Hej, proszę pana! – zawołała do
samotnego gracza.
– Roxie, on właśnie brał zamach – zauważył Hank, krzywiąc się,
gdy piłeczka wylądowała w koronie pobliskiego drzewa. Mężczyzna
zaklął soczyście.
– Proszę pana, czy nie widział pan tutaj białej lamy? – wołała
dalej Roxie.
Mężczyzna odwrócił się i oparł na kiju golfowym.
– Jasne – odkrzyknął. – I dwa różowe słonie, i czerwoną zebrę. A
teraz, czy pozwoli pani, że będę kontynuował grę?
– Biała lama, o, takiej wysokości – nie dawała za wygraną Roxie.
– Ostatnio widziano ją na tym polu golfowym, a my musimy ją
koniecznie znaleźć.
– Nie, nie widziałem białej lamy, ale dam pani pewną radę, młoda
damo. To bardzo trudne pole, ma mnóstwo naturalnych nierówności i
przeszkód. Proszę ich jeszcze nie przysparzać, dobrze?
– Dobrze. Przepraszam. – Roxie, przygnębiona, ruszyła dalej
ścieżką. – Bardzo martwię się o Como – powiedziała do Hanka.
– Wiem. Po prostu zaczekaj, aż ktoś uderzy w białą piłeczkę i
wszystko będzie dobrze.
– Nie znam się na golfie... Hank! Widzę tam coś białego! –
Skręciła gwałtownie w lewo i ruszyła prosto przez pole.
– Uwaga! – rozległ się krzyk mężczyzny.
– Roxie, schyl głowę! – zawołał Hank.
Roxie posłuchała go i w tej samej chwili piłeczka golfowa
uderzyła o wspornik kabiny, po czym wylądowała na kolanach Hanka.
– Wspaniale – jęknął Hank. – To ten sam facet, w dodatku mamy
teraz jego piłeczkę. Biegnie do nas, wściekły jak diabli.
– Nie szkodzi. Po prostu ją odrzuć. Hank, to była ona. Wciąż
kieruje się na zachód, widzisz?
– Przebijesz opony na kaktusach, jeśli będziesz dalej jechać na
przełaj.
Roxie zatrzymała gwałtownie wózek.
– Wobec tego będę ją ścigać piechotą.
– Nie. – Hank chwycił ją za ramię. – Nie w tych butach.
– Ale...
– Zaczekaj. Czy widzisz tam skupisko domów?
– Tak. Myślisz, że to jest właśnie cel jej podróży?
– Miejmy nadzieję. Zawracaj, podjedziemy ciężarówką do tego
osiedla.
Zawrócili, odprowadzani przekleństwami zdenerwowanego
gracza. Roxie pomyślała, że czekają niezła bura od Hanka.
– Ciekawe, czy to, co się wydarzyło, może być poczytane za
przeszkadzanie graczom?
– Nie. Raczej za wzbogacenie gry w twórcze wyzwanie.
– Dziękuję, że nie zwalasz wszystkiego na mnie. Nie wiem, czy
zniosłabym to teraz.
– Zapominasz, że cię kocham – powiedział cicho. Serce jej się
ścisnęło. Czy gdyby ją naprawdę kochał, nie chciałby zostać ojcem jej
dziecka?
Gdy ruszyli w stronę osiedla, zadzwonił telefon. Był to Charlie z
wiadomością, że znalazł znajomych Osbornów, którzy mają samca
lamy.
– Wiesz, gdzie mieszkają? Z adresu wynika, że w osiedlu, do
którego jedziemy.
– Żartujesz.
– Absolutnie nie. Widocznie Como wie, czego chce.
– Hank wykręcił podany przez Charliego numer.
– Czy mówię z panią Griffith? – Milczał przez chwilę. – Tak,
właśnie dzwonił pan Hartman. Widzieliśmy Como kilka minut temu,
biegnącą przez pole golfowe. Jeśli pojawi się u państwa, proszę
bardzo o uwiązanie jej. Już po nią jedziemy.
Pani Griffith czekała obok przywiązanej do ogrodzenia Como i
głaskała ją po szyi. Como wydawała się całkiem zadowolona,
ponieważ po drugiej stronie ogrodzenia znajdował się przystojny
czarny samiec, z którym trącali się nosami.
– Czy widzisz to, co ja? – spytała Roxie. – Charlie miał rację.
– Czy zamierzasz pozwolić kochankom, by dzielili dzisiejszej
nocy tę samą zagrodę?
– Jasne, że nie. Nie chcę kłopotów z brzemienną lamą. Za duże
ryzyko.
– Wprawdzie trudno tu upatrywać analogii, ale czuję to samo, gdy
myślę o twojej ciąży.
– Masz rację, analogia jest zbyt odległa. W porządku, Hank, nie
mam prawa krytykować twojego sposobu myślenia, ale ponieważ się z
nim nie zgadzam, lepiej będzie, jeśli zakończymy naszą znajomość,
zanim znów sprawimy sobie ból. Bardzo ci dziękuję za pomoc, ale
gdy odstawimy Como do domu, pożegnamy się i nie będziemy się
więcej widywać.
– Jeśli tego właśnie chcesz – powiedział.
– Właśnie tego.
Przewiezienie Como do jej zagrody i odzyskanie samochodu
Roxie zajęło około godziny. Nim Hank odjechał, zaproponował
jeszcze raz, że zapłaci oba mandaty Charliego. Roxie odmówiła.
– Como wygląda świetnie – powiedziała w jakiś czas później
Roxie, czesząc miękkie futro lamy. – Możesz już przestać się martwić.
– Rzeczywiście – zgodził się Charlie, okrążając lamę, która
wodziła za nim ciemnobrązowymi oczami. – Może posłuchałaby
trochę poezji po swoich przygodach.
– Może – uśmiechnęła się Roxie.
Charlie wyciągnął swoje ulubione sonety Szekspira i zaczął
czytać na głos. Roxie nie mogła powstrzymać łez, słuchając tych
romantycznych strof.
Charlie odłożył szybko książkę, okulary i podszedł do niej.
– Roxie, moje dziecko, powiedz mi, proszę, co się stało – rzekł,
kładąc jej dłoń na ramieniu. – Czuję, że coś okropnie smutnego zaszło
między tobą a Hankiem, i bardzo mnie to martwi.
Roxie spojrzała w jego poczciwą, zasmuconą twarz i omal nie
straciła panowania nad sobą. Zaczęła energicznie szczotkować Como,
żeby się nie rozpłakać.
– Chyba jednak Hank nie będzie moim walentynkowym
prezentem – powiedziała.
– Dlaczego? Wszystko układało się tak pięknie.
– Charlie – odpowiedziała drżącym głosem – czy nie uważasz, że
dziecko jest wyrazem miłości dwojga ludzi?
– Cóż, chyba tak.
– A co powiedziałbyś o mężczyźnie, który nie chce się na nie
zgodzić, mimo że... wie, iż kobieta, którą kocha, bardzo pragnie
maleństwa? – Roxie objęła szyję Como i rozpłakała się żałośnie.
– Och, moja kochana. – Charlie poklepał ją niezręcznie po
ramieniu. – Tak mi przykro. Może sprawy nie wyglądają tak źle.
Może Hank musi przyzwyczaić się do tej myśli.
– Gdyby mnie kochał, nie musiałby przyzwyczajać się do tej
myśli. Gdyby mnie kochał, pragnąłby mieć ze mną dziecko. Nie chcę
go więcej widzieć! – Znów przytuliła się do Como, lama zaś trąciła ją
nosem, jak gdyby ją pocieszała.
– O mój Boże, o mój Boże. Dwie miłosne historie ze smutnym
zakończeniem – westchnął Charlie. – Może to prawda, że już się nie
nadaję. Sugerowano mi przejście na emeryturę, ale nie chciałem o tym
słyszeć. Uparcie czepiałem się powiedzenia: „Miłość zwycięża
wszystko”, ale teraz nie jestem już tego taki pewny. Nie wiem, po
prostu nie wiem.
– Charlie, o czym ty, u licha, mówisz? – spytała Roxie, ocierając
łzy. – Jaka emerytura?
– Taki byłem pewny ciebie i Hanka – mówił dalej starszy pan. –
Dzięki wam odzyskałem wiarę w prawdziwą miłość, rozproszyliście
moje obawy, że wyszła już z mody. Ale teraz... – Pokręcił smutno
głową.
–
Przykro
mi
kończyć
moją
karierę
zawodową
niepowodzeniem.
Roxie odłożyła zgrzebło i stanęła przed Charliem.
– Jaką karierę? Pleciesz znowu, jakbyś nie miał piątej klepki,
Charlie. Nie strasz mnie.
– Chyba już czas, żebyś się dowiedziała. Chociaż niechętnie
wyznam ci prawdę po tym wszystkim, co się stało.
– Jaką prawdę? – Wpatrywała się w niego z drżeniem. – Kim
jesteś?
Zdjął z głowy kapelusz i wykonał dworski ukłon.
– Święty Walenty we własnej osobie. Do usług.
ROZDZIAŁ 12
Roxie patrzyła na niego z niedowierzaniem, niezdolna wymówić
słowa.
– Oczywiście mi nie wierzysz. Cóż, miałem zamiar powiedzieć ci
o tym w bardziej szczęśliwych okolicznościach. Może wówczas
dałabyś wiarę moim słowom.
– Mój Boże, jesteś szalony – wyszeptała.
– To całkiem możliwe po tylu wiekach wypełniania tego samego
zadania.
– Naprawdę wydaje ci się, że jesteś świętym Walentym, prawda?
– Wierz mi, że w tej chwili wolałbym być starym poczciwym
Charliem Hartmanem, włóczęgą, którego przygarnęłaś. Nie
musiałbym wówczas brać na siebie odpowiedzialności za to
niepowodzenie.
– Jakim sposobem możesz być za to odpowiedzialny? Nie mogę
się doczekać, kiedy mi wyjaśnisz.
Charlie machnął ręką w kierunku dwóch wyściełanych krzeseł,
ustawionych pod domem na kamiennej posadzce.
– Może usiądziemy na chwilę i wszystko ci wyjaśnię.
– Dobrze – odrzekła Roxie, idąc za nim. – Ja też mam ochotę
usiąść.
– No więc – zaczął Charlie, gdy już zajęli miejsca – dawno,
dawno temu, może w trzynastym lub czternastym wieku odkryłem, że
przebranie włóczęgi pozwala poruszać się tu i tam bez zwracania na
siebie uwagi. Zjawiam się, załatwiam sprawę i znikam. Wszyscy
uważają, że sympatyczny wagabunda po prostu ruszył w dalszą drogę.
I rzeczywiście tak robię, po to, by zetknąć kolejną parę kochanków.
– Nie wierzę, że tego słucham. – Roxie pokręciła głową.
– Przybyłem do Tucson dla jego ciepłego klimatu – opowiadał
dalej Charlie, nie zrażony jej sceptycyzmem. – Zaczął mi trochę
dokuczać artretyzm. Gdybyś została w Newark, moja droga, pewnie
byśmy się nie spotkali. Martwię się o biednych kochanków w
chłodniejszych rejonach, dlatego myślałem o wyszkoleniu młodszego
asystenta. – Popatrzył ze smutkiem na kamienną posadzkę. – Teraz
może się to okazać niepotrzebne.
– Chciałabym być przy tym, gdy kogoś poprosisz, by zgodził się
zająć to stanowisko.
– Jednym z kandydatów jest Geoff Chaucer. Zaimponowała mi
jego spostrzegawczość. Zauważył, iż ptaki dobierają się w pary
czternastego lutego. Mimo to moim faworytem jest Karol, książę
Orleanu. Oczywiście, pamiętasz, kto to taki.
– Oczywiście.
– Co za facet. Zapoczątkował nową modę, wysyłając żonie list
miłosny z twierdzy Tower w dniu świętego Walentego.
– Tak, to fascynujące – przytaknęła Roxie, postanawiając włączyć
się do zabawy.
– W każdym razie, wracając do czasów współczesnych, ciebie
wybrałem natychmiast.
– Z powodu mojego nazwiska.
– Tak, i niebezpieczeństwa, które nad tobą zawisło w osobie
Douga Kelly’ego o szczurzej twarzy.
– Ach tak, Doug. Muszę przyznać, że kimkolwiek jesteś i
cokolwiek zrobiłeś, jestem ci wdzięczna, że odwróciłeś od niego moje
myśli. Mogłam popełnić fatalny błąd.
– To prawda. Moim celem było szybko znaleźć ci odpowiedniego
partnera. Gdy ujrzałem Hanka Craddocka, byłem pewny, że świetnie
się nadaje.
– Cóż... – Oczy Roxie znów napełniły się łzami.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że się pomyliłem.
– Charlie, nie mogłeś przewidzieć, że tak się to skończy. –
Roześmiała się przez łzy. – Zabrzmiało to, jak gdybym ci uwierzyła.
Rozumując logicznie, mogłeś zaaranżować to wszystko, będąc po
prostu kochanym, poczciwym Charliem Hartmanem.
– Nie wszystko. Najtrudniej poszło mi z telefonem.
– Wydaje ci się, że zepsułeś telefon Hanka tamtego dnia?
– Nie wydaje mi się. Po prostu to zrobiłem.
Roxie wpatrywała się w Charliego przez długą chwilę.
Potwierdziły się jej obawy. Biedny Charlie był naprawdę szalony,
choć niegroźny dla otoczenia. Wciąż żywiła do niego sentyment. Miał
rację co do Douga. To nie był odpowiedni dla niej mężczyzna.
Przekonała się o tym dobitnie po poznaniu Hanka. Nie żałowała ani
jednej spędzonej z nim chwili. Było jej ciężko na duszy, że ich
znajomość tak się zakończyła. Jednak u boku Hanka doświadczyła
wspaniałych przeżyć i tylko to się liczyło.
– Widzisz więc sama, Roxie, jeśli zerwaliście ze sobą, nadaję się
tylko na emeryturę.
– I co to oznacza?
– Nie wiem – odrzekł Charlie, przyglądając się swoim dłoniom,
złożonym na kolanach. – Nigdy nie byłem na emeryturze.
– Możesz zostać ze mną, wiesz o tym.
– Jak gdybym był naprawdę Charliem Hartmanem?
– Tak – skinęła uroczyście głową. – Jak gdybyś był Charliem.
– Zastanowię się nad tym, Roxie. Jesteś naprawdę kochana, że
tyle ze mną wytrzymałaś. Sprawiłem ci mnóstwo kłopotów.
– Na szczęście szkody dadzą się naprawić – powiedziała Roxie. Z
wyjątkiem złamanego serca, dodała w myślach.
Charlie odchylił klapę marynarki i spojrzał w dół na złotą szpilkę.
– Jeśli pójdę na emeryturę, sprzedam tę szpilkę. Może wystarczy
przynajmniej na zapłacenie moich mandatów.
– Zawsze chciałam cię spytać o tę szpilkę, Charlie. Skąd ją masz?
– Jest związana z moją pracą. Gdy uda mi się pomyślnie wykonać
zadanie, darowuję ją szczęśliwej parze i dostaję nową.
– Czy ona coś oznacza? – Roxie zastanawiała się, po co zadała
kolejne pytanie. Po chwili uświadomiła sobie, że rozmowa z Charliem
zmniejsza trochę ból, który przeszywał jej serce.
– To węzeł miłości – odpowiedział Charlie. – Symbolizuje miłość
bez początku i końca. Oznacza również nieskończoność.
– Tyle wiem.
– I, rzecz jasna, złoto nigdy nie traci blasku.
– Jest śliczna, Charlie, ale wątpię, czy uda ci się dostać za nią
tyle, żeby wystarczyło na mandaty. Zatrzymaj szpilkę. Sięgniemy do
pieniędzy, które zaoszczędziłam na wpłatę na dom w mieście.
Musimy naprawić też skrzynkę i samochód.
– Tak, ale naruszysz swój fundusz.
– Będziemy mieli kilka miesięcy na odrobienie strat. No, nie
wiem jak ty, ale ja na dziś mam dość problemów.
– Racja, moja droga, racja. – Wstał i poprawił muszkę. – Może
odświeżyłbym się trochę przed kolacją.
– Dobry pomysł. – Roxie podniosła się z trudem z krzesła. Czuła
się jak stuletnia staruszka. – Zjemy wobec tego kurczaka, którego
upiekłam dla ciebie, i otworzymy butelkę wina.
– Świetnie.
Roxie trzymała się do chwili, kiedy znalazła się sama w sypialni.
Zobaczyła walentynkę od Hanka leżącą na komodzie i jej opanowanie
prysnęło.
– Dlaczego, Hank, dlaczego? – szlochała. – Dlaczego nie
możemy pragnąć tego samego?
Okazało się jednak, że Roxie nie ma pięciu miesięcy na
odtworzenie swoich oszczędności. Zaledwie w kilka dni po
uregulowaniu rachunków zatelefonowali Osbornowie z wiadomością,
że wkrótce wracają. Doszli do wniosku, że sprawa Como jest dla nich
ważniejsza od kontynuowania podróży. Prosili Roxie, by pozostała w
ich domu tak długo, jak będzie chciała.
– Przenoszę się jutro z powrotem do parku – oznajmił Charlie,
gdy usłyszał, że Osbornowie wracają nazajutrz wieczorem.
– Charlie, nie chcę, żebyś tam wracał. Osbornowie nie będą mieli
nic przeciwko temu, żebyś został, dopóki nie zbiorę pieniędzy na dom
dla nas.
– Nie ma mowy. Osbornowie mogą chcieć zaprosić kogoś do
domku gościnnego. Nie wypada mi ich krępować. Zresztą pogoda jest
przepiękna, Roxie. Ławka nie jest wcale złym wyjściem.
– Och, Charlie. – Roxie westchnęła, wiedząc, że jego decyzja jest
w gruncie rzeczy słuszna. Sądziła, że Osbornowie nie mieliby nic
przeciwko jego obecności, nie była jednak całkowicie pewna.
Mogliby nie zrozumieć, dlaczego przygarnęła włóczęgę z parku. – Ale
to tylko na krótki czas – powiedziała. – Zanim zaczną się letnie upały,
z pewnością uda mi się załatwić mieszkanie z klimatyzacją.
– Jesteś taka kochana. – Patrzył na nią zamglonymi ze wzruszenia
oczyma. Potem klasnął w dłonie. – Został nam jeszcze jeden wspólny
wieczór. Myślę, że będzie to wieczór mojego triumfu szachowego.
Roxie otarła łzy.
– Akurat – powiedziała, uśmiechając się dzielnie.
W czasie gry walczyła z ogarniającym ją przygnębieniem.
Najpierw odepchnęła Hanka, teraz odchodzi Charlie, który tak
wspaniale rozumiał jej nastroje od czasu tamtego nieszczęsnego
weekendu. Za dwadzieścia cztery godziny, gdy przyjadą Osbornowie,
będzie musiała robić dobrą minę do złej gry, inaczej narazi się na
kłopotliwe pytania.
Żałowała, że nie ma dość pieniędzy, by przeprowadzić się do
domu w mieście. Mieszkanie u Osbornów oznaczało konieczność
przejeżdżania obok placu budowy dwa razy dziennie. Miała nadzieję,
że serce przestanie walić jej jak młotem za każdym razem, gdy mignie
jej postać Hanka.
Pozwoliła wygrać Charliemu w szachy, potem zaś oboje
stwierdzili, że zostało im jeszcze trochę roboty przed przyjazdem
Osbornów. Roxie postanowiła uprać po raz ostatni wszystkie rzeczy
Charliego, on zaś miał tymczasem wysprzątać domek gościnny. Roxie
wiedziała, że zajmie mu to niewiele czasu, bo Charlie nie pozostawiał
po sobie bałaganu.
Roxie źle spała tej nocy. Rano nakarmiła Como i ukryła się w
domu, gdy Charlie przyszedł pożegnać się z lamą. Nie zniosłaby teraz
ich widoku razem. Charlie kazał jej obiecać, że będzie czytała Como
poezję. Roxie obawiała się, że nie będzie w stanie dotrzymać słowa.
Zbyt dużo by to ją kosztowało.
Wreszcie byli gotowi do wyjścia. Zniszczona teczka Charliego z
całym jego dobytkiem oraz jedzeniem, które wepchnęła mu na siłę
Roxie, leżała na tylnym siedzeniu samochodu.
– Weź koc, Charlie – powiedziała Roxie, buszując w szafie i
odwlekając chwilę wyjazdu. – Jest stary, Osbornowie pozwolili mi go
używać na pikniki. Kupię im nowy.
– Dziękuję, ale byłoby mi za ciężko. Nie będzie potrzebny.
– No to weź chociaż moją poduszkę.
– Roxie – dotknął lekko jej ramienia – poduszki też nie
potrzebuję. Dobrze jest, jak jest.
– Nie mogę tego znieść, Charlie. – Popatrzyła na niego przez łzy.
– Myśl, że spędzisz noc sam w parku, doprowadza mnie do
szaleństwa. Zostań. Osbornowie na pewno nie będą mieli żadnych
zastrzeżeń. Nie sądzę, by chcieli kogoś zapraszać od razu po
powrocie. Proszę, Charlie.
– Nie, muszę iść. Zaufaj mojemu instynktowi w tej sprawie.
Roxie wiedziała, że starszy pan nie zmieni zdania. Jedyne wyjście
to znaleźć jak najszybciej mieszkanie.
– No to chodźmy, zanim się kompletnie rozkleję.
– Dobrze, ale chciałbym cię jeszcze prosić o małą przysługę.
– Co tylko zechcesz, Charlie.
– Zatrzymaj się na chwilę przy budowie i pozwól mi się pożegnać
z Hankiem.
Wszystko, tylko nie to, pomyślała Roxie. Jednak nie mogła
odmówić jedynej prośbie najlepszego przyjaciela.
– Dobrze, ale nie mamy wiele czasu.
– Zajmie mi to tylko chwilę.
Gdy zatrzymała się obok ogrodzenia, wypatrzyła Hanka od razu,
jak gdyby miała zamontowany w głowie radar. W tej samej chwili on
ją również zobaczył i ruszył w kierunku samochodu.
– Błagam cię, idź do niego, Charlie – wyszeptała. – Nie pozwól
mu podejść do samochodu.
– Jak sobie życzysz, moja droga.
Gdy Charlie wysiadł z volvo, Hank przystanął i czekał na niego.
Znajdowali się zbyt daleko, by Roxie mogła usłyszeć, co mówią, ale
żaden z nich ani razu się nie uśmiechnął. Hank dwukrotnie pokręcił
głową w odpowiedzi na energiczną gestykulację Charliego. Roxie
przypuszczała, że rozmawiają o niej.
W końcu uścisnęli sobie dłonie, a Hank poklepał Charliego po
ramieniu. Potem odszedł, Charlie zaś wrócił do samochodu.
– To wszystko – powiedział. – Dziękuję.
Była ciekawa, o czym rozmawiali, ale pomyślała, że nie ma
prawa pytać. Charlie nie kwapił się, żeby uchylić rąbka tajemnicy, tak
więc jechali do śródmieścia w milczeniu. Roxie zauważyła, że wiosna
zbliża się milowymi krokami i ucieszyła się ze względu na Charliego.
W ogródkach pojawiły się pierwsze wiosenne kwiatki. W innych
okolicznościach Roxie cieszyłaby się tą feerią kolorów. W Newark
zimy trwały bardzo długo, a ostatnio miasto nawiedziła potężna
śnieżyca. Dziś jednak było jej wszystko jedno. Wciąż miała przed
oczami Hanka rozmawiającego z Charliem. Hank kręcący głową,
Hank mówiący: „nie”. „Nie” dla dziecka, „nie” dla wspólnego życia z
Roxie, „nie” dla miłości.
Nie miała ochoty wysiadać z samochodu, ponieważ wiedziała, że
to oznacza rozstanie z Charliem.
– Chodźmy, moja droga. Spóźnisz się do pracy. Dziękuję ci za
podwiezienie – powiedział Charlie, uchylając kapelusza.
– Och, Charlie! – Roxie uściskała go serdecznie. – Nie chcę,
żebyś odchodził.
– Zobaczymy się niedługo, gdy przyniosę różę, a potem w porze
lunchu.
– Wiem, ale...
– Nie przejmuj się, Roxie. Jakoś to będzie. Głowa do góry. Muszę
iść do kwiaciarni, wybrać najpiękniejszą różę. Oczywiście, jeśli
przestanę wykonywać moje obowiązki jako święty Walenty, nie będę
już tego robił.
Roxie ogarnął smutek. Choć brzmiało to jak czyste wariactwo,
wolała, żeby Charlie wierzył, że jest świętym Walentym. Jego
dziecinna wiara w potęgę prawdziwej miłości dodawała mu
szczególnego blasku, który gdzieś nagle zniknął, a Roxie chciała, żeby
powrócił. To brak realizmu, skarciła samą siebie. Charlie żył w
świecie marzeń, przez krótki czas ona również. W realnym świecie
miłość nie wystarczyła, by przezwyciężyć trudności.
Odchrząknęła i spróbowała się uśmiechnąć.
– Na razie nie przestawaj przynosić róż – poprosiła.
– Nie – zgodził się Charlie. – Na razie nie przestanę.
– Do widzenia, Charlie.
– Do widzenia, moja droga. Dziękuję za przygarnięcie takiego
nieznośnego staruszka.
Pokręciła głową, nie mogąc wykrztusić słowa. Charlie chyba
zrozumiał, uchylił jeszcze raz kapelusza, po czym odwrócił się i
pomaszerował w stronę parku. Szedł szybkim krokiem, z podniesioną
głową. Niósł swą podniszczoną teczkę tak dumnie, jak gdyby
zawierała pokaźny pakiet papierów wartościowych albo projekt
ważnego programu badawczego. Roxie nigdy nie kochała go bardziej
niż w tej chwili.
ROZDZIAŁ 13
Powrót Osbornów przyniósł jedną pozytywną zmianę w życiu
Roxie. Odzyskała zaufaną przyjaciółkę, której mogła się zwierzyć.
Roxie pragnęła od razu opowiedzieć Fran o Hanku, ponieważ jednak
codziennie rano wyruszała do pracy, musiała zaczekać do sobotniego
popołudnia. Dave właśnie wybrał się z przyjaciółmi pograć w golfa.
Fran i Roxie postanowiły spędzić popołudnie na nawożeniu i
przycinaniu drzewek cytrusowych. Powietrze było balsamiczne. Ciszę
przerywało tylko brzęczenie pszczół, zbierających nektar z kwiatów
pomarańczy i grejpfruta. Nie było nawet Como, którą przeniesiono na
tydzień do zagrody ukochanego. Roxie opowiedziała o tym
Charliemu, którego bardzo ucieszyła ta nowina, chociaż nadal martwił
się o Roxie i Hanka.
Gdy pracowały z Fran w ogródku, Roxie szukała pretekstu, by
zacząć rozmowę. Wreszcie przyszła jej do głowy najprostsza w
świecie myśl.
– Wydajecie się z Dave’em tacy szczęśliwi, tacy wciąż zakochani
– powiedziała. – Nawet po... właśnie, po ilu latach?
– Dwudziestu sześciu. – Fran roześmiała się. – Świadczą o tym
moje siwe włosy.
– Dave’owi się podobają. Słyszałam, jak mówił, żebyś ich nie
farbowała.
– Wiesz, czym mi zagroził? Że kupi sobie perukę, jeśli je
ufarbuję.
– To dlatego, że oboje podobacie się sobie tacy, jacy jesteście –
uśmiechnęła się Roxie. Wyrwała kupkę I chwastów spod drzewa i
spytała nieśmiało: – Fran, przepraszam, jeśli to zbyt osobiste pytanie,
ale czy nigdy nie chcieliście... mieć dzieci?
– Jeszcze jak. To ja nie mogłam ich mieć. Odwiedziliśmy
niezliczonych lekarzy, ale nic nie dało się zrobić.
– A nie myśleliście o adopcji?
– Ciągle się gdzieś przenosiliśmy – powiedziała Fran, przycinając
gałęzie – i nie mogliśmy przebrnąć przez sprawy papierkowe.
Wreszcie daliśmy sobie spokój. Podsumowaliśmy wszystkie plusy
naszego życia – wzajemną miłość, swobodę, brak obciążeń
finansowych, i stwierdziliśmy, że jesteśmy szczęśliwi, mimo że nie
mamy dziecka.
– I nigdy nie żałowaliście?
– Nie. Na szczęście, Dave wolał mnie od kogoś, kto obsypałby go
potomstwem. – Podniosła głowę i spojrzała na Roxie. – Dzieci są
miłe, ale rzadko zostają przy tobie. W końcu liczy się przede
wszystkim ten ktoś, za kogo wyjdziesz i z kim spędzisz życie. –
Przyglądała jej się przez chwilę badawczo. – A teraz pozwól, że ja ci
zadam osobiste pytanie. Kim on jest?
Roxie otworzyła usta ze zdumienia.
– Aha, czyli tak jak myślałam. Czy opowiesz o tym starej ciotce?
Roxie oparła się na łopacie.
– Tak – powiedziała. – Marzę o tym od wielu dni. Opowieść
popłynęła jak rzeka. Roxie nie pominęła niczego, nawet roli Charliego
i jego zapewnień, że jest świętym Walentym, a także ucieczki Como.
– Fiu, fiu! – zagwizdała Fran. – Chiny nie były nawet w połowie
tak podniecające.
– Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie wściekła za sprowadzenie
tutaj Charliego.
Fran odłożyła nożyce i podeszła do Roxie, by ją uściskać.
– Oczywiście, że nie. Może chciałabyś go tu mieć z powrotem?
Domek gościnny nie będzie nam pewnie potrzebny przez całe lato.
– Zapytam go, ale wątpię, czy przyjmie zaproszenie. Wtedy się
zgodził, ponieważ był przekonany, że pomaga mi znaleźć
odpowiedniego mężczyznę. Myślę, że gdy wszystko spaliło na
panewce, poczuł się bezużyteczny. Opowiada wciąż o emeryturze.
– Mój Boże – roześmiała się Fran – jakie wspaniałe zajęcie sobie
wymyślił.
– Jest kochany, prawda? Wiem, że brak mu piątej klepki, ale lubię
go takim, jakim jest. Nie chcę, żeby poszedł na emeryturę.
– Zatem jedynym sposobem, żeby go od tego powstrzymać, jest
pogodzenie się z panem Craddockiem.
– Nawet jeśli oznacza to rezygnację z mojego marzenia o
dziecku?
– A z jakiego marzenia rezygnujesz w tej chwili?
Roxie nie odzywała się przez długą chwilę.
– Masz rację – powiedziała w końcu. – Życie bez Hanka jest
okropnie smutne. Jeśli poślubię jakiegoś miłego, ale nudnego faceta
tylko dlatego, że chce mieć dzieci, to co mi zostanie, gdy one odejdą?
– No właśnie.
– Ale, Fran, ja tak bardzo pragnę mieć dziecko Hanka.
– Wiem – westchnęła Frań. – Naprawdę to rozumiem. Ale
rozumiem też jego. Ma już dwójkę dzieci.
Zapadło milczenie. Roxie zastanawiała się nad swoim wyborem.
– Chyba – powiedziała w końcu – wolę mieć Hanka bez dziecka,
niż nie mieć go wcale.
– Chyba? Tu nie ma miejsca na chyba, Roxie.
– Bardzo za nim tęsknię. – Roxie popatrzyła na potężny masyw
górski. – Jest mężczyzną, o jakim można tylko marzyć –
szarmanckim, hojnym, twórczym, seksownym...
– Czy słuchasz samej siebie? – spytała Frań.
– Kocham go, Fran. Ponad wszystko. – Odetchnęła głęboko. –
Nie pozwolę, by spór o dziecko nas rozdzielił.
– Mądra dziewczynka.
Roxie poczuła nagły przypływ radości.
– Szkoda, że nie podjęłam decyzji wcześniej, zaoszczędziłoby to
nam wszystkim wielu zmartwień.
– Nie bądź dla siebie taka surowa. Trudno zrezygnować z
własnych marzeń. Wiele kobiet nie zdecydowałoby się na to.
– Tylko że one nie mają takiego mężczyzny jak Hank.
– Skończ już z zajęciami w ogródku – powiedziała Fran,
zabierając jej łopatę – i odszukaj mężczyznę swoich marzeń. Gdy już
wszystko sobie wyjaśnicie, przyprowadź go tutaj, żebym mogła go
poznać.
– Stokrotne dzięki. – Uściskała Fran. – Moja matka nie
doradziłaby mi lepiej.
– Twoja matka miałaby pretensje za udzielanie takich rad. Nie
zapominaj, że pozbawiasz ją wnuków.
– Och, nie zapominam. – Roxie podniosła owoc grejpfruta, który
spadł z drzewa, jeden z ostatnich w tym sezonie. – O tym też
myślałam, ale to nie jest najważniejsze, prawda?
– Prawda.
– Nic nie jest ważne, jeśli ma się właściwego mężczyznę.
– Idź po niego, Roxie.
Roxie podrzuciła owoc wysoko w górę i zręcznie go pochwyciła.
– Mam nadzieję, że mi się to uda.
Niestety na budowie nie było dziś nikogo, a telefon w domu
Hanka nie odpowiadał. Roxie dzwoniła co pół godziny aż do
dziesiątej. Dave został wtajemniczony w całą historię i podnosił
wzrok znad książki za każdym razem, gdy maszerowała przez salon
do telefonu, po czym pytał, czy udało jej się dodzwonić.
Po dziesiątej Roxie biła się z myślami, czy może zadzwonić
jeszcze raz. Gdy się zdecydowała o wpół do jedenastej, Hank podniósł
wreszcie słuchawkę.
– Roxie? – spytał niespokojnie. – Czy coś się stało?
– Nie – odpowiedziała drżącym głosem. – Muszę z tobą
porozmawiać. Osobiście.
– Czy coś się przydarzyło Charliemu? A może Como?
– Nie. Zastanawiałam się, czy nie moglibyśmy... spotkać się... jak
najszybciej. – Przełknęła z trudem.
– Oczywiście. Przyjechałbym natychmiast, ale dzieci śpią i nie
mogę ich zostawić. Może ty wpadłabyś do mnie?
– Cóż, ja... – Roxie rozważyła tę ewentualność i stwierdziła, że to
nie jest dobre rozwiązanie. – A jutro? – spytała.
– Przyjadę po ciebie o dziesiątej – odpowiedział natychmiast.
– A co z Hilary i Ryanem? Czy uda ci się załatwić tak szybko
opiekunkę?
– To już moje zmartwienie, Roxie. Bądź gotowa o dziesiątej.
– Dobrze. I dziękuję ci.
– Wiesz, że przeszedłbym po rozżarzonych węglach, żeby się z
tobą zobaczyć – rzekł po chwili milczenia. – Nie musisz mi więc
dziękować.
– Hank, ja... – Chciała mu powiedzieć o swej decyzji i przeprosić
go za to, co się stało, ale pomyślała, że to rozmowa nie na telefon. –
Do zobaczenia jutro o dziesiątej. Dobranoc, Hank.
Nazajutrz wiał ciepły pustynny wiatr, który przepędził drobne
obłoczki z błękitnego nieba. Hank przyjechał dokładnie o dziesiątej.
Chcąc ukryć zdenerwowanie, Roxie zaciągnęła go natychmiast do
kuchni i przedstawiła Fran i Dave’owi, który miał wyraźnie
rozbawioną minę.
– Miło cię poznać – powiedziała Fran. – Napijesz się kawy?
– Dziękuję, ale musimy jechać. – Hank rzucił Roxie szybkie
spojrzenie.
– Tak, rzeczywiście – przytaknęła. Wychodząc z kuchni,
pomachała radośnie Fran i Dave’owi. – Dokąd właściwie jedziemy?
Hank nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się do niej. Jego
uśmiech kompletnie ją rozbroił, ruszyła szybkim krokiem ku
drzwiom, bała się bowiem, że nie bacząc na obecność Osbornów,
rzuci mu się na szyję i zacznie błagać, żeby się z nią ożenił.
Dzień był tak ciepły, że miała na sobie tylko lekki sweter koloru
czekolady i beżową wełnianą spódnicę, Hank zaś włożył szary półgolf
i jasne spodnie. Roxie, która nie widziała go od kilku tygodni, nie
mogła oderwać od niego wzroku.
Zauważyła drobiazgi, które przedtem uszły jej uwagi – kształt
ucha, mały pieprzyk na policzku, silne dłonie – wszystko było jej takie
drogie. Miała nadzieję, że to prawda, co powiedział o rozżarzonych
węglach, że wciąż ją kocha na tyle, by wybaczyć jej ostre słowa
sprzed dwóch tygodni.
– Czy znalazłeś kogoś do dzieci? – spytała.
– Przyszła Dolores. Wprawdzie ponarzekała sobie, ale obiecała,
że zajmie się dziećmi tak długo, jak będzie trzeba. Musiałem przyrzec,
że zabiorę ją i jej chłopaka na kolację.
– Ja powinnam za to zapłacić.
– Nie pozwoliłaś mi zapłacić mandatów Charliego, więc bądź
cicho, Roxie.
– Czy jesteś na mnie bardzo zły?
– Nie – odpowiedział cicho, skręcając w boczną drogę.
Westchnęła z ulgą. Nie wyglądał na mężczyznę, który żywiłby
urazę.
– Jedziemy do domu twojego przyjaciela, prawda? – Poznała
drogę, mimo że za pierwszym razem jechali późnym wieczorem.
– Tak. Nie ma tam dziś nikogo i Ed chętnie dał mi klucz. Myślę,
że próbuje sprzedać mi ten dom.
Serce Roxie zabiło mocno, jak gdyby Hank mógł rzeczywiście
serio rozważać kupno domu i jak gdyby jego decyzja miała coś
wspólnego z nią. Ale przecież wspomniał przedtem, że dom jest
bardzo drogi, nie ma co wiec budować zamków na lodzie.
– Jest już wykończony? – spytała, gdy podjechali pod frontowe
drzwi. Sterty desek zniknęły, a duże okna lśniły czystością.
– W zasadzie tak – odrzekł Hank. – Wprawdzie Ed chce jeszcze
zagospodarować otoczenie, ale sam dom jest już gotowy.
Spojrzenie Roxie przesunęło się po pełnych harmonii liniach
domu zbudowanego w stylu Santa Fe. Była nim po prostu
oczarowana. Wszystko jej się w nim podobało, duże rzeźbione drzwi,
belki wkomponowane w otynkowaną fasadę.
Zatopiona w myślach, nie zauważyła, że Hank wysiadł z
samochodu, dopóki nie otworzył drzwiczek po jej stronie. Pomógł jej
wysiąść, po czym puścił jej dłoń, jak gdyby nie chciał pozwalać sobie
na zbyt wiele.
– Podoba ci się? – spytał.
– Tak – przyznała ostrożnie.
– Dziś rano wpłaciłem zadatek.
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.
– Jeśli naprawdę podoba ci się ten dom, chciałbym, żebyśmy
wszyscy tu zamieszkali – ty, ja, Ryan, Hilary i, oczywiście, Charlie. –
Po chwili milczenia dodał: – I maleństwo.
Zdezorientowana, potrząsnęła głową, próbując zrozumieć
wszystko, co powiedział.
– I kto? – wyszeptała, chwytając się ręką za serce.
– Byłem w zeszłym tygodniu u chirurga. Gotów jest zrobić drugą
operację, kiedykolwiek się do niego zgłoszę.
– Nie mogę w to uwierzyć. – Kręciło jej się w głowie, miała
uczucie, że wszystko to jej się śni. – Przygotowałam sobie małą mowę
o tym, jak to odkryłam, że jesteś dla mnie najważniejszy, a ty mówisz
mi...
– Że się myliłem – powiedział, biorąc ją w ramiona. – Chcę,
żebyśmy mieli dziecko, Roxie.
– Zaczekaj chwilę. Nie wymagam od ciebie poświęcenia, nie
chcę, żebyś potem żałował...
– Nie obawiaj się, przemyślałem wszystko podczas wielu
nieszczęśliwych nocy bez ciebie. W końcu wyciągnąłem stare albumy
ze zdjęciami z okresu wczesnego dzieciństwa Ryana i Hilary. Zdałem
sobie sprawę, jak bardzo był szczególny. Zasługujesz na to, żeby to
wszystko przeżyć, a i ja zasługuję, by przeżyć to z tobą.
Powoli zaczęło docierać do niej, że Hank mówi najzupełniej
poważnie.
– Naprawdę zmieniłeś zdanie – powiedziała.
– Tak.
Radość wybuchła w niej jak gejzer.
– Och, Hank, Charlie oszaleje z radości. Poza tym nie przejdzie
na emeryturę. Musimy mu zaraz o tym powiedzieć.
– No, może nie zaraz. – Hank przyciągnął ją do siebie.
– Ale niedługo.
– Jutro – zaprotestował Hank, całując jej szyję. – Zabierzemy go
na lunch, gdy przyjadę do ratusza złożyć papiery. Dzisiaj mam inne
plany.
– Ale Hank, jest środek dnia.
– Nie znasz jeszcze dokładnie tego domu – zauważył, wsuwając
jej dłonie pod sweter i głaszcząc ją po plecach. – Na przykład nie
wiesz, że okna w sypialni mają żaluzje.
– Bardzo rozsądnie.
– Sam to zasugerowałem – oznajmił, patrząc jej w oczy. – Ten
dom spodobał mi się od początku, ale nie miałem bodźca, żeby go
kupić, dopóki nie poznałem ciebie.
– Odkąd kochaliśmy się w nim, nie mogłam sobie wyobrazić, że
będzie należał do kogoś innego.
– Ja również, ale później wynikły... pewne problemy.
– Myślę – powiedziała, przytulając się do niego z całych sił – że
już je przezwyciężyliśmy.
– Z wyjątkiem jednego, który domaga się natychmiastowego
rozwiązania – dodał Hank. – Pewien starszy pan powiedział mi, że
jestem przepełniony miłością. Byłem ogromnie sfrustrowany przez
ostatnie tygodnie, ponieważ nie mogła znaleźć ujścia.
– Za nic w świecie nie chcę, żeby był pan sfrustrowany, panie
Craddock.
– To dobrze – szepnął, zamykając jej usta chciwym pocałunkiem.
Po kilku pełnych szczęścia godzinach Hank i Roxie postanowili,
że nie zatrzymają swojej słodkiej tajemnicy dla siebie. Charlie musi
zaczekać do jutra, ale Ryan i Hilary powinni dziś dowiedzieć się o
małżeńskich planach ojca.
Zdecydowali, że Hank ogłosi im nowinę sam, żeby dzieci nie
były skrępowane obecnością Roxie.
– A jeśli nasza decyzja im się nie spodoba? – spytała Roxie, gdy
wracali do Osbornów.
– Wtedy zastanowimy się, jak sobie z tym poradzić –
odpowiedział Hank. – Ale nie mogą nam dyktować, co mamy robić.
Zresztą chyba niepotrzebnie się martwisz. Dzieci cię lubią, pytały
mnie nawet, czemu tak dawno cię nie widziały.
– Tak, ale od tego jeszcze daleko do oznajmienia im, że zostanę
ich macochą.
– Nie mówię, że to będzie bułka z masłem, ale zobaczysz, że
przystosują się bardzo szybko.
– Okropnie się boję.
– To dlatego, że nie znasz ich tak jak ja. Wszystko będzie dobrze.
Wieczorem wybierzemy się razem na spaghetti.
– Nie zmuszaj ich, dobrze? Zrozumiem, jeśli nie zechcą jeść ze
mną kolacji.
– Do niczego nie będę ich zmuszał. Tak czy owak zadzwonię do
ciebie. – Uśmiechnął się do niej. – Uszy do góry.
– W ogóle się nie denerwujesz?
– Może trochę – odparł. – Myślę, że wszystko się ułoży. – Hank
uścisnął dłoń Roxie, mając nadzieję, że ją przekonał. Teraz musiał
jeszcze przekonać siebie. Modlił się, żeby dzieci okazały się
wystarczająco dojrzałe, by go zrozumieć.
Pocałował Roxie na pożegnanie przed drzwiami Osbornów i
pojechał do domu, czując się jak rycerz, który rusza do walki o swą
ukochaną.
W domu zapłacił Dolores i zwolnił ją na resztę dnia. Potem
poprosił Hilary i Ryana do kuchni, która była tradycyjnym miejscem
ich narad.
– O co chodzi, tato? – spytał Ryan, siadając na swoim krześle.
– Mam nowinę dla ciebie i Hilary – zaczął ostrożnie Hank.
– Jaką nowinę? – spytała zaciekawiona Hilary.
– Poprosiłem Roxie, żeby za mnie wyszła, i zgodziła się.
Dzieci patrzyły na niego w milczeniu. Hank powstrzymał się od
uwag. Dał im czas do namysłu.
– To znaczy, że ona będzie naszą mamą? – spytał Ryan.
– Tak i nie, Ryanie. Matki nie da się zastąpić. Jestem pewien, że
Roxie zechce zajmować się wami, tak jak to robią matki, ale sama mi
powiedziała, że nigdy nie będzie próbowała zająć miejsca waszej
mamy.
– Czy będzie mieszkała tutaj? – spytała Hilary, okręcając pasmo
włosów wokół palca.
– No cóż, mam jeszcze jedną nowinę. – Hank uświadomił sobie,
jak wiele oczekuje od swych dzieci.
– Kupiłem nowy dom.
– Nowy dom? Bomba! – wykrzyknął Ryan. – Kiedy możemy go
obejrzeć?
– Kiedykolwiek zechcecie – odrzekł Hank, któremu ciężar spadł z
serca. – Co o tym myślisz, Hilary?
– Jak wygląda mój pokój? Czy jest większy od obecnego?
– Większy. Przynajmniej ten, który według mnie ci się spodoba. –
Hank zrozumiał, że rozmowa o domu jest dla dzieci łatwiejsza od
rozmowy o macosze. I w tej chwili było to nawet wygodne.
– Chodźmy – powiedziała Hilary. – Wezmę tylko moją Barbie.
Ona też chce obejrzeć moją nową sypialnię.
– Tak, chodźmy, tato – poparł ją Ryan. – To nie jest daleko stąd,
prawda? To znaczy, nie będziemy musieli zmieniać szkoły?
– Nie. Posłuchajcie, dzieciaki – powiedział z duszą na ramieniu –
czy nie macie nic przeciwko temu, żebyśmy zabrali po drodze Roxie?
– Oczywiście, że nie, tato – rzekł niedbale Ryan. – Roxie jest w
porządku.
– Ależ tatusiu – dodała Hilary, zatrzymując się w połowie
schodów – Roxie musi jechać. Na pewno też chce zobaczyć dom,
skoro zamierzacie się pobrać.
Hank roześmiał się i potrząsnął głową.
– Masz rację, Hilary. – Był szczęśliwy. Jego dzieci
nadspodziewanie szybko i bez oporów zaakceptowały zarówno kupno
nowego domu, jak i małżeństwo. Z uśmiechem podniósł słuchawkę
telefonu.
Nazajutrz Roxie wprost nie mogła się doczekać, kiedy zjawi się
Charlie ze swą różą. Gdy go zobaczyła, serce jej się ścisnęło na widok
jego smutnego uśmiechu. Ale dziś wszystko się zmieni.
Podeszła do niego szybkim krokiem.
– Witaj, Charlie.
– Ho ho, ależ pięknie dzisiaj wyglądasz – powiedział, kładąc na
blacie swój kapelusz.
– Nic dziwnego – powiedziała. – Hank i ja zamierzamy się
pobrać. Składamy dzisiaj papiery.
Na pomarszczonej twarzy Charliego odmalowało się najpierw
niedowierzanie, potem zachwyt. Zrobił coś, na co sobie nigdy
przedtem nie pozwalał. Wbiegł za kontuar i gorąco uściskał Roxie,
która roześmiała się radośnie.
– Zaskoczyliśmy cię, co?
– To najmilsza niespodzianka, jaka mnie kiedykolwiek spotkała.
– Czy wiesz, że w tym samym czasie, gdy doszłam do wniosku,
że Hank jest dla mnie najważniejszy, on postanowił, że jednak
powinniśmy mieć dziecko?
– Cudownie. Każde z was było gotowe poświęcić się dla
drugiego. Będziecie więc mieli dziecko?
– Hank nalega, żebyśmy spróbowali – odrzekła Roxie, zniżając
głos, świadoma, że mają audytorium. – Gdyby się jednak nie udało, to
trudno. Będę miała Hanka. Zobacz, co mi przysłał dziś rano do pracy.
– Zaprowadziła Charliego do swego biurka i otworzyła płaskie
pudełko.
– Ależ to gigantyczny płatek śniegu! – wykrzyknął Charlie,
zaglądając do środka. – Bardzo dowcipnie.
– To biała czekolada. Kupił w tym samym sklepie, w którym ja
kupiłam telefon.
– Przypuszczam, że to symbol dnia, w którym po raz pierwszy
zobaczyłaś Hanka.
– Nie tylko. Napisał mi, że płatki śniegu, podobnie jak ludzie,
różnią się od siebie. Chciał mi jeszcze raz dać do zrozumienia, że
kocha mnie dla mnie samej, że nie zapełniam tylko pustego miejsca
po Sybil. Mam jeszcze jedną nowinę – kupujemy nowy dom, Charlie,
i będziemy mieszkali tam wszyscy razem, ty też. Dopóki Hank nie
wybuduje domku gościnnego, zamieszkasz w wolnym pokoju.
Niebieskie oczy Charliego błysnęły tajemniczo.
– Jesteś zbyt dobra, Roxie. Nie wiem, co powiedzieć.
– Po prostu zgódź się. Ślub ma się odbyć za dwa tygodnie, co
pozwoli moim rodzicom otrząsnąć się z szoku i kupić bilety na
samolot. Ach, i zabieramy cię dzisiaj na lunch, tylko załatwimy
formalności. Spotkamy się przy twojej ławce.
– Dobrze – rzekł powoli Charlie, patrząc na nią.
– Czy sprawi ci to kłopot?
– Nie, oczywiście, że nie. O której przyjdziecie?
– Około wpół do pierwszej, ale jeśli godzina ci nie odpowiada,
możemy...
– Nie, nie, Roxie – powiedział, kładąc dłoń na jej ramieniu. –
Będę gotów o wpół do pierwszej.
– Świetnie. No, muszę wracać do pracy, zanim mnie wywalą.
– Tak. – Charlie wyciągnął do niej rękę. – Życzę tobie i Hankowi
wiele szczęścia.
– Wiem o tym. – Roxie uścisnęła jego dłoń. – Do zobaczenia.
Hank przyjechał do ratusza o dwunastej, a za pięć wpół do
pierwszej szli, trzymając się za ręce, w kierunku parku.
– Dokąd pójdziemy na lunch?
– Może do „El Charro”? To niedaleko, a Charliemu z pewnością
spodobają się portrety sławnych osobistości z autografami. Może
kogoś znać.
– Świetnie. – Hank rozejrzał się wokoło, gdy dotarli do parku. –
Która ławka należy do Charliego? Nie widzę go.
– Tamta. Mówiłam mu, że będziemy o wpół do pierwszej i
przyszliśmy dokładnie na czas. Gdzie on się podziewa?
– Nie mam pojęcia. Myślałem, że będzie na nas czekał.
Dozorca, który wypróżniał właśnie kosze na śmieci, przerwał na
chwilę pracę i popatrzył uważnie na Hanka i Roxie. Zbliżył się do
nich na odległość głosu i zawołał:
– Czy to wy jesteście przyjaciółmi Charliego?
– Tak. – Przestraszona Roxie podbiegła do niego.
– Czy coś mu się stało?
– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł mężczyzna. – Ale prosił
mnie, żebym dał wam to. – Wyjął pogniecioną kopertę z tylnej
kieszeni spodni.
Roxie wzięła od niego kopertę, ale nie otworzyła jej.
– Gdzie on jest? – nalegała.
– Nie wiem – wzruszył ramionami mężczyzna. – Powiedział, że
rusza w dalszą drogę. Chyba zrobiło się dla niego za gorąco.
Przepraszam, ale mam mnóstwo roboty.
– On nie mógł odejść. – Roxie patrzyła na Hanka błagalnym
wzrokiem. – Nie odszedłby bez pożegnania.
– Nie wiem, Roxie. Może lepiej otwórz kopertę.
Drżącymi palcami Roxie rozdarła kopertę, omal nie upuszczając
złotej szpilki w kształcie ósemki.
– Och, Charlie – wyszeptała. – Powiedziałeś mi, że zawsze na
koniec dajesz w prezencie złotą szpilkę.
– Na koniec czego? – spytał Hank.
– Każdego pomyślnie wykonanego przez świętego Walentego
zadania. Za każdym razem dostaje nową szpilkę.
– Roxie, czy chcesz powiedzieć, że wierzysz...
– Nie wiem. Nic już nie wiem.
– Co jest jeszcze w kopercie?
– List. – Rozłożyła kartkę papieru. – Papeteria w najlepszym
gatunku. Gdzie mógł ją kupić?
– Pewnie tam, gdzie kupuje złote szpilki.
– Spójrz na ten złoty napis na górze. Znasz łacinę?
– Nie. Ale może się domyśle. Amor znaczy miłość a vincit –
pewnie coś w rodzaju niepokonana.
– Oczywiście – wykrzyknęła Roxie. – Miłość zwycięża wszystko.
Posłużył się kiedyś tą maksymą.
– Czytaj.
„Kochani. Wykonałem swoje zadanie. Muszę się przygotować do
następnego. Zostawiam was, wiedząc, że czeka was piękna wspólna
przyszłość, ponieważ otrzymaliście magiczne błogosławieństwo w
dniu świętego Walentego. Przez krótką chwilę bałem się, że czar
przestał działać, ale teraz odzyskałem wiarę i muszę kontynuować
moją podróż. Pozdrówcie ode mnie Como i powiedzcie Osbornom, że
woli Szekspira od Kiplinga.
Moje najlepsze życzenia. Święty Walenty (Charlie Hartman)”.
Roxie złożyła powoli list i włożyła go z powrotem do koperty.
– Sama nie wiem, w co mam wierzyć – powiedziała.
– A ja wiem. Wierzę, że Charlie Hartman, kimkolwiek jest, dał mi
szansę pokochania wspaniałej kobiety i dzięki Bogu nie
zaprzepaściłem jej. Nie ma dla mnie znaczenia, czy jest świętym
Walentym, czy też nie. Nasza miłość jest prawdziwa i to się liczy.
– Będzie mi go brakowało, Hank.
– Mnie też. – Otoczył ją ramieniem i poprowadził przez park. –
Ale mamy całe życie na to, by się wzajemnie pocieszać, kochanie.
EPILOG
Kierowca ciężarówki był gadatliwy, toteż podróż mijała
Charliemu bardzo szybko.
– Musi być przyjemnie – mówił kierowca – tak sobie
podróżować, kiedy tylko przyjdzie ochota. W Tucson robi się za
gorąco, wybiera się pan w góry, żeby przeczekać lato. Nie musi pan
żyć według żadnego rozkładu. Niezłe życie, staruszku.
– Rzeczywiście, nie narzekam. Ale myli się pan co do rozkładu.
Do września muszę poczynić pewne przygotowania.
– Przygotowania? – Kierowca był wyraźnie zaintrygowany.
– Tak, i to bardzo gruntowne. Muszę stworzyć bazę do działania,
zlokalizować i znaleźć odpowiednich ludzi.
– Czy to rodzaj jakiejś oszukańczej gry?
– Ależ skąd. Moje cele są czysto filantropijne.
– Skoro pan tak twierdzi.
– Ale wszystko musi przebiegać zgodnie z rozkładem. Nie wolno
mi zlekceważyć nieprzekraczalnego terminu.
– Jakiego terminu?
– Oczywiście czternastego lutego, młody człowieku. To
najważniejszy dzień w roku dla zakochanych. – Charlie rozparł się
wygodnie na siedzeniu i dodał:
– Nadal.