background image

 

background image

KAPITAN HARRIS WYGRYWA ROBRA 

W salonie kapitańskim celebrowano bridża. Monotonnie szumiał wielki wentylator. 

W  szklankach  powoli  tajał  lód.  Starszy  oficer  sięgnął  po  butelkę  White  Horse.  Jego 

partner,  kapitan  Harris,  przed  chwilą  otworzył  licytację  zapowiadając  dwa  kiery. 

Kontrpartner z prawej strony spasował. Starszy oficer nalewając sobie whisky flegma-

tycznie zgłosił asa pik, co wywołało źle ukryty grymas zadowolenia na twarzy kapita-

na.  Doktor  spokojnie  zalicytował  „pas”,  a  kapitan  triumfalnie  zapowiedział  małego 

szlema  w  kiery,  była  to  bowiem  dla  niego  wielka  satysfakcja.  Poprzednie  dwa  robry 

przegrał  haniebnie,  pasując  niemal  cały  czas  i  wściekając  się  w  duchu  na  kartę,  która 

dotychczas zupełnie mu „nie szła”. Dopiero teraz... 

Kapitan  sprawnie  uporządkował  karty  partnera  na  stoliku.  Nie  było  wątpliwości: 

dwanaście  lew  pewnych.  Szybko  rozegrał  grę  i  z  zadowoleniem  umieścił  odpowiedni 

zapis na nowej kartce. 

Drugie rozdanie, i kapitan z radością stwierdził, że znowu trzyma w ręku trzy asy w 

towarzystwie dwóch króli i jednej damy. „Całkiem miłe towarzystwo, karta się odwró-

ciła” - pomyślał. Starszy oficer musiał mieć także dobrą kartę, bo licytował mocno. Po 

krótkim namyśle kapitan zalicytował grę kończącą robra. 

Właśnie kończył pomyślnie rozgrywkę, kiedy uchylone drzwi kabiny otworzyły się 

background image

szerzej i starszy marynarz Collins zameldował: 

- Mr Gill prosi na pomost, sir. 

Kapitan Harris zbierając karty ze śmiechem zaproponował. 

- Doktorze, niech pan obliczy swoją pierwszą dzisiaj porażkę, ja zaraz wracam. 

Po czym wstał, wychylił do końca swoją szklankę i pospieszył za Collinsem. 

Wspinając  się  po  trapie,  kapitan  z  lekka  posapywał  trochę  z  zadowolenia  po  wy-

granym robrze, trochę z powodu tuszy. Harrisa, jak każdego prawie  kapitana  statku o 

długim stażu, można było nazwać wszystkim, tylko nie smukłym marynarzem. 

Prośba  oficera  wachtowego  nie  zaniepokoiła  go.  Znał  swego  trzeciego  oficera  i 

wiedział,  że  nie  lubił  on  podejmować  samodzielnych  decyzji.  „Pewnie  znowu  jakiś 

sygnał radiowy” - pomyślał niechętnie. 

S/s „Clement”, którym dowodził Harris, pruł tymczasem spokojnie słone wody po-

łudniowego  Atlantyku.  Podróż  tego  dużego  frachtowca  (5000  BRT)  należącego  do 

BOOTH  LINE  dobiegała  właściwie  końca.  Statek  znajdował  się  już  w”  pobliżu  brze-

gów Brazylii i wojna, która rozpoczęła się przed niespełna miesiącem gdzieś w dalekiej 

Polsce,  wydawała  się  całej  załodze  bardzo  nierealna.  Statek  płynął  wprawdzie  zygza-

kami,  zmieniając  co  pewien  czas  kurs  zgodnie  z  wojennym  zwyczajem  wszystkich 

statków  handlowych,  nikt  jednakże  z  załogi  tego  środka  ostrożności  nie  uważał  za 

uzasadniony. 

Kiedy  Harris  dotarł  na  pomost  (była  godzina  11.20)  mr  Gill,  trzeci  oficer  statku, 

pełniący aktualnie obowiązki oficera wachtowego, zakomunikował: 

- Kapitanie, jakiś okręt wojenny idzie szybko wprost na nas. 

Harris spojrzał. W słonecznej dali rysowała się potężna sylweta okrętu zwróconego 

dziobem do obserwatorów. 

Okręt nie dawał żadnych sygnałów, jego bandera również nie była widoczna. 

Po  krótkiej  obserwacji  kapitan  Harris  wyraził  przypuszczenie,  że  zbliżający  się 

okręt  jest  zapewne  angielskim  krążownikiem  HMS  „Ajax”.  Okręt  ten,  wchodzący  w 

skład  flotylii  południowo-atlantyckiej,  był  bowiem  na  wodach,  po  których  płynął 

„Clement”,  częstym  gościem.  Obaj  oficerowie  w  ciągu  kilku  minut  usiłowali  bezsku-

tecznie zidentyfikować zbliżającą się jednostkę. Wreszcie kapitan powiedział: 

background image

- Gili, zdaje się, że będziemy mieli gości na pokładzie. Idę się przebrać. Niech pan 

podniesie  znak  naszej  linii,  ci  panowie  z  Royal  Navy  na  pewno  polują  na  niemieckie 

statki. 

- Tak jest, kapitanie - rzekł Gili i wydał odpowiednie polecenia. 

Kiedy Harris wrócił na pomost, ubrany w nową tropikalną kurtkę mundurową, za-

stał  tam  także  swego  starszego  oficera.  Nieznany  okręt  był  już  oddalony  tylko  o  3-4 

mile  i  ciągle  jeszcze  zbliżał  się  pełną  szybkością  do  s/s  „Clement”  nie  dając  żadnych 

sygnałów. 

-  Ależ  ma  jazdę,  najmniej  30  węzłów  -  powiedział  z  zachwytem  trzeci  oficer  pa-

trząc na wysoką falę, którą odrzucał smukły dziób okrętu. 

Nagle ze zbliżającej się jednostki o wystrzelił płaskim łukiem wodnosamolot. Star-

tował  zapewne  z  katapulty.  Na  pokładzie  „Clementa”  nie  wywołało  to  zdziwienia, 

ponieważ „Ajax” wyposażony był również w samolot. Maszyna szybko nabrała wyso-

kości i po wykonaniu zakrętu zaczęła zniżać się lecąc wzdłuż statku. Cała załoga, wraz 

z  oficerem  na  pomoście,  ciekawie  obserwowała  ewolucje  samolotu.  I  wtedy,  niespo-

dziewanie dla wszystkich, zagrały karabiny maszynowe. 

To strzelał samolot! Strzelał do statku! Pociski zagrzechotały po stalowym kadłubie 

wprawiając w osłupienie angielskich marynarzy. 

- Boże, to przecież szkop! - wrzasnął Gill. Istotnie, na skrzydłach przelatującej ma-

szyny wyraźnie czerniły się równoramienne krzyże. 

Kapitan  s/s  „Clement”  skoczył  do  telegrafu  maszynowego  i  zastopował  statek. 

Frachtowiec  był  przecież  nie  uzbrojony,  a  zresztą  gdyby  nawet  miał  zwykłe  dla  stat-

ków  handlowych  w  czasie  wojny  działo  na  rufie,  wobec  uzbrojenia  groźnego  sąsiada 

byłoby ono śmieszną zabawką, a nie narzędziem obrony. 

- Przygotować łodzie ratunkowe! Cała załoga na pokład! - wyrzucał z siebie rozka-

zy kapitan Harris. 

Statek  wyraźnie  wytracał  szybkość.  Najwidoczniej  jednak  niemieckiemu  pilotowi 

nie  robiło  to  żadnej  różnicy,  wykonywał  on  bowiem  powtórny  nalot.  Tym  razem 

wszyscy kryli się gdzie kto mógł. Mimo to ranny został starszy oficer i trzech maryna-

rzy. Po trzecim nalocie kabina nawigacyjna i cały pomost postrzelany był w drzazgi. 

background image

Po  oszołomieniu  wywołanym  nagłym  atakiem  radiowym  telegrafista  otrzymał  od 

kapitana polecenie wysłania meldunku „RRR”, co oznaczało „jestem atakowany przez 

samolot”.  Zaledwie  rozpoczął  tę  pracę,  okręt  wojenny  odezwał  się  po  raz  pierwszy. 

Podniesiono  na  nim  sygnał  flagowy:  „Stop,  nie  używać  radia”.  Żądanie  to  popierały 

lufy dział okrętu, które niedwuznacznie zwróciły się w kierunku s/s „Clement”. 

Kapitan Harris nie miał wyboru, odwołał więc radiotelegrafistę na pokład. Wiedział 

już  teraz,  że  jego  statek  czeka  nieuchronna  zagłada.  Zgnębiony,  rzekł:  „Przygotować 

się do opuszczenia statku”. 

Przed  wejściem  do  szalupy  radiotelegrafista  zdołał  mu  jeszcze  powiedzieć,  że  od-

biór sygnalistów radiowych „Clementa” potwierdził znajdujący się w pobliżu brazylij-

ski statek obiecując pomoc. Kapitan zdołał jeszcze usunąć papiery, które nie powinny 

dostać się do rąk Niemców, i patrząc na odpływające szalupy czekał na dalszy rozwój 

wydarzeń. 

Wkrótce do burty frachtowca dobił kuter z nieprzyjacielskiego okrętu. Kapitan Har-

ris  i  jego  starszy  mechanik  Bryant  w  milczeniu  patrzyli  na  niemieckich  marynarzy. 

Byli to młodzi ludzie, uzbrojeni po zęby i wyraźnie podnieceni swym „zwycięstwem”. 

Dowodzący  nimi  oficer  polecił  Anglikom  otworzyć  zawory  denne  i  zatopić  statek. 

Starszy  mechanik  poszedł  pod  pokład,  skąd  wkrótce  powrócił.  Niemcy  opuszczając 

wyludnionego „Clementa” zabrali obu jeńców ze sobą. 

W  godzinę  później,  dnia  30  września  1939  roku,  s/s  „Clement”  zniknął  pod  po-

wierzchnią  Atlantyku,  zatopiony  ogniem  artylerii  hitlerowskiego  okrętu.  (Statek  sam 

zatonąć  nie  mógł,  Bryant  bowiem  otworzył  tylko  zawory  zbiorników  balastu  wodne-

go.) 

Dowódca  niemieckiego  raidera,  pragnąc  zapewne  zatrzeć  niechlubny  incydent  z 

ostrzelaniem  przez  samolot  bez  ostrzeżenia  bezbronnego  handlowego  statku,  był  dla 

swoich  jeńców  niezwykle  uprzejmy.  Polecił  nawet  nadać  radiogram:  „Proszę  ratować 

szalupy ze statku „Clement” 09°45 szer. płd, 34°04 dł. zach.” Sygnał ten, jak się póź-

niej  okazało,  został  przejęty  i  następnego  dnia  parowiec  brazylijski  znalazł  jedną  z 

szalup  zatopionego  statku.  Dwie  inne  w  dzień  później  dotarły  do  Maceio.  Kapitana 

Harrisa,  i  starszego  mechanika  Bryanta  przyjął  na  pokład  grecki  statek,  który  w  tym 

background image

celu  został  zatrzymany  przez  okręt  niemiecki  w  pobliżu  wysp  Cape  Verde  w  dniu  9 

października. 

Tak zakończył się pierwszy epizod zdarzeń, które przez następne siedemdziesiąt dni 

miały utrzymywać w napięciu nie tylko brytyjską Admiralicję. 

Popłynęły w świat meldunki. Ogromne tytuły w gazetach głosiły: „Niemiecki pan-

cernik  kieszonkowy  „Admirał  Scheer”  znalazł  swą  pierwszą  ofiarę!”,  „Hitlerowski 

korsarz pojawił się niespodziewanie na wodach południowego Atlantyku”. Co do toż-

samości  raidera  zdawało  się  nie  być  wątpliwości.  Cała  załoga  „Clementa”  zgodnie 

stwierdzała, że nazwa ta w sposób widoczny wypisana była na rufie i dziobie okrętu, a 

napis  „Admirał  Scheer”  widniał  także  na  czapkach  marynarzy  niemieckich,  którzy 

przybyli po kapitana Harrisa. Ale czy tak było w istocie? 

W  każdym  razie  dla  brytyjskiej  żeglugi  handlowej  w  tym  akwenie  była  to  smutna 

wiadomość. Nie wszyscy nawet zdawali sobie sprawę, jak bardzo smutna... 

background image

KŁOPOTY KRÓLEWSKIEJ ADMIRALICJI 

Tego dnia komandor Rainbow spieszył jak codziennie do Whitehall. Zatrzymał się 

jeszcze przy kiosku z papierosami i po chwili, zaopatrzony w paczkę ulubionych Play-

ersów,  wchodził  do  ponurego  gmachu  Admiralicji.  W  szatni  uprzejmie  odpowiedział 

na pozdrowienia Smitha, który niezmiennie od 5 lat witał go nosowym: Morning, sir, i 

pozbywszy się płaszcza, skierował swe kroki do gabinetu szefa. 

Rainbow  dochodził  właśnie  do  drzwi,  gdy  wypadł  z  nich  młody  kapitan  Harley, 

który zobaczywszy komandora wypalił: 

- Niemiecki korsarz pojawił się na południowym Atlantyku, zatopił jeden z naszych 

statków. Szef pojechał do Pierwszego Lorda Admiralicji. Prosił, aby pan czekał u sie-

bie na jego telefon. 

To rzekłszy Harley zbiegł ze  schodów  w tempie, którego nie powstydziłby się ża-

den londyński gimnazjalista. Komandorowi mignął rozpięty płaszcz i zanim dotarła do 

jego świadomości zasłyszana wiadomość, Harleya już nie było. 

Rainbow machinalnie zapalił papierosa i wolno poszedł do swego pokoju. Tu siadł 

przy biurku i zamyślił się. 

„Niemiecki korsarz na Atlantyku” - brzmiało mu w uszach. Komandor jako weteran 

I  wojny  światowej  był  zbyt  starym  marynarzem,  aby  nie  zdawać  sobie  sprawy,  co 

background image

oznaczało  to  krótkie  zdanie.  Przypomniał  sobie  szkody,  jakie  wyrządził  niemiecki 

krążownik  „Emden”,  który  sam  jeden  w  ubiegłą  wojnę  zatopił  na  Oceanie  Indyjskim 

16  statków  brytyjskich  o  tonażu  przeszło  60 000  ton,  nie  licząc  zatrzymanych  i  ogra-

bionych statków neutralnych. Tym razem sprawa była dużo gorsza. „Raider na Atlan-

tyku...” 

Rainbow  aż  wstrząsnął  się  na  myśl,  że  na  oceanie  mógłby  operować  już  któryś  z 

potężnych niemieckich pancerników kieszonkowych. 

Okręt taki, potężnie uzbrojony i dysponujący dużą szybkością, byłby znacznie trud-

niejszy  do  zwalczenia  niż  kilka  zwykłych  krążowników  pomocniczych,  tzn.  dużych, 

uzbrojonych  statków  handlowych,  którymi  Niemcy  z  takim  upodobaniem  posługiwali 

się w czasie ubiegłej wojny przy niszczeniu brytyjskiej żeglugi. 

Co  prawda  niemieckie  siły  zbrojne  w  wojnie  1914  -  1918  uległy  całkowitemu 

zniszczeniu.  Ale  traktat  wersalski,  jakkolwiek  zabronił  Niemcom  posiadania  floty 

podwodnej, jednak zezwalał im na budowę jednostek morskich do wyporności 10 000 

ton. Okręty te, jak oczekiwano, miały służyć obronie brzegowej. Rzeczywistość jednak 

okazała  się  inna.  Niemcy  przygotowując  nową  wojnę  skwapliwie  wykorzystali  istnie-

jącą sytuację. 

W 1921 na konferencji waszyngtońskiej pięć wielkich mocarstw morskich: Wielka 

Brytania,  Stany  Zjednoczone,  Francja,  Japonia  i  Włochy,  uzgodniło,  że  również  nie 

będą budowały okrętów przekraczających 10 000 ton wyporności. W ten sposób w trzy 

lata po wojnie Niemcy mimo ograniczeń stawianych im przez traktat wersalski stanęli 

potencjalnie w rzędzie mocarstw morskich. 

Wystąpiła  w  dodatku  niezmiernie  istotna  różnica  na  korzyść  Niemiec.  „Wielka 

Piątka”  uzgodniła  co  prawda  między  sobą  budowę  kilku  wielkich  pancerników  prze-

kraczających wyznaczone limity, ogólnie jednak państwa te budowały mniejsze okręty, 

zwłaszcza  Anglia,  która  potrzebowała  dla  obsługi  swego  Imperium  dużej  ich  liczby. 

Nie  bez  znaczenia  były  tu  również  koszty  budowy  dużych  okrętów,  niechętnie  pono-

szone  przez  angielskich  podatników.  Republika  Weimarska,  a  później  Hitler  oczywi-

ś

cie skrupułów tego rodzaju nie mieli. Admirał Raeder polecił, by okręty budowane w 

Niemczech  w  zasadzie  nie  przekraczały  wyporności  powyżej  10  000  ton,  lecz  żadna 

background image

nowa  jednostka  nie  miała  również  mniej,  niż  ten  tonaż  wynosił.  Niezależnie  od  tego 

Niemcy,  ostentacyjnie  budując  okręty  w  określonych  limitach,  w  rzeczywistości 

znacznie je przekraczali. Eksperci zagraniczni bardzo szybko zorientowali się, że rze-

czywista wyporność nowych jednostek jest dużo wyższa od podanej oficjalnie. 

W  1929 roku  został  wodowany  ciężki  krążownik  „Deutschland”.  W  1931  admirał 

Raeder rozpoczął budowę okrętu Admirał Scheer”, a w roku 1932 położono stępkę pod 

trzeci okręt „Admirał Graf Spee”. 

Każdy z tych okrętów kosztował około 4 milionów funtów szterlingów i prawdziwa 

wyporność  każdego  wynosiła  około  13  000  ton  (przy  maksymalnym  zastosowaniu 

aluminium w wyposażeniu okrętów). 

Okręty napędzane były silnikami Diesla o mocy 54 000 KM i mogły płynąć w za-

sięgu  10  000  mil  morskich  z  szybkością  około  28  węzłów  bez  potrzeby  uzupełniania 

paliwa. 

Zdumiewająco silne dla tej klasy okrętów było również ich uzbrojenie. Pancerniki 

kieszonkowe wyposażone były w 6 dział 280 mm, 8 dział 150 mm, 6 dział przeciwlot-

niczych  o  kalibrze  102  mm  i  8  wyrzutni  torpedowych  oraz  2  samoloty  startujące  z 

katapulty. Opancerzenie było dostatecznie grube, aby przebił je pocisk z działa o kali-

brze 203 mm. 

Tak więc okręty niemieckie były w swoim rodzaju jedynymi jednostkami na świe-

cie,  posiadały  bowiem  siłę  ognia  i  opancerzenie  pancernika,  a  szybkość  i  zwrotność 

ciężkiego krążownika. Dlatego też ochrzczono je „kieszonkowymi pancernikami”. 

Komandor Rainbow zwolna otworzył żelazną szafę, wydobył z niej plik fotografii i 

rozłożył je na biurku. „Admirai Graf Spee” w Spithead w czasie koronacji króla Jerze-

go VI”, „Admiral Scheer” w Wilheimsha-fen, „Deutschland” na Morzu Północnym” - 

czytał z uwagą. 

„Piękne okręty - myślał Rainbow - a Raeder budował je z określoną myślą. Idealnie 

nadają się do celów, które im wyznaczono. Wojna korsarska na oceanicznych szlakach 

- oto ich powołanie.” 

Istotnie już przed wybuchem drugiej wojny admirał Raeder wysłał swoje raidery na 

szerokie  oceany,  gdzie  „rozpłynęły”  się  bez  śladu,  gotowe  do  działania  w  wypadku, 

background image

gdyby po inwazji na Polskę rozpętała się wojna z Anglią i Francją. Grossadmiral zad-

bał  także  wcześniej  o  właściwe  rozmieszczenie  w  strategicznych  punktach  zbiorni-

kowców  i  statków  zaopatrzeniowych,  które  mogłyby  niemieckim  korsarzom  służyć 

wszystkim  co  potrzebne  w  ciągu  rocznej  nawet  kampanii.  Przyczajeni  korsarze  znali 

swoje zadanie: niszczyć wszystko, co płynie pod flagą brytyjską i do Wielkiej Brytanii. 

Odciąć  wyspę  od  dostaw  żywności  i  surowców,  pokazać  wyspiarzom,  co  naprawdę 

znaczy blokada wojenna. 

Wprawdzie  Admiralicja  brytyjska  dzięki  doniesieniom  wywiadu  wiedziała  o  wyj-

ś

ciu na morze niemieckich okrętów. Rainbow sam nawet brał udział w opracowywaniu 

planów  mających  ochronić  żeglugę  handlową.  Ale  zniszczenie  niemieckich  okrętów 

było zadaniem bardzo trudnym. W całej Royal Navy były tylko trzy okręty, dostatecz-

nie  silne  i  jednocześnie  szybkie,  aby  móc  nawiązać  pojedynczą,  skuteczną  walkę  z 

niemieckim pancernikiem kieszonkowym. Były to „Hood”, „Repulse” i „Renown”. 

Przedtem jednakże należało na szerokim oceanie odnaleźć korsarza, który w ciągu 

doby mógł przebyć 700 mil w dowolnym, nieznanym kierunku. Z oczywistych wzglę-

dów nie było to łatwe. 

Admiralicja  brytyjska  za  jedyne  wyjście  uznała  stworzenie  grup  pościgowych 

okrętów.  Założeniem  leżącym  u  podstaw  tej  koncepcji  było  przekonanie,  że  grupa 

okrętów potrafi odszukać korsarski okręt i szybkie, jakkolwiek słabiej uzbrojone okręty 

przez koncentrację ognia zdołają pokonać silniejszego przeciwnika. Oczywiście mimo 

wszystko  zadanie  takiej  grupy  nie  było  łatwe.  28-centymetrowe  działa  niemieckiego 

pancernika  miały  znacznie  większy  zasięg  niż  15-  czy  20-centymetro-we  działa  bry-

tyjskich  krążowników.  Warunkiem  powodzenia  całej  akcji  mógł  być  tylko  pojedynek 

artyleryjski na bliską odległość. Inaczej niemiecki okręt mógłby pojedynczo zniszczyć 

okręty nieprzyjacielskie na odległość, sam nie ponosząc żadnych szkód. 

Zmartwienie  komandora  rozmyślającego  w  posępnym  gmachu  Admiralicji  byłoby 

jeszcze  większe,  gdyby  wiedział,  że  korsarskie  pancerniki  kieszonkowe  wyposażone 

były w radiolokatory, co prawda nie tak doskonałe jak angielskie w późniejszym okre-

sie,  pozwalające  jednak  niemieckiemu  dowódcy  „widzieć”  wrogów,  zanim  jeszcze 

ukazali się na horyzoncie. W procederze, jakim miały się trudnić niemieckie okręty, to 

background image

stanowiło  o  ich  ogromnej  przewadze.  Niemiecki  okręt  korsarski  mógł  zniszczyć  każ-

dego słabszego przeciwnika, przed silniejszym zaś zdążył zawsze uciec. 

Ostry  dzwonek  telefonu  wyrwał  komandora  z  zamyślenia.  Szybko  podniósł  słu-

chawkę. 

- Tak jest, sir. O 11 w Ministerstwie Wojny. Oczywiście, zabiorę ze sobą. 

Odkładając słuchawkę  spojrzał na zegarek. Do  wy-, znaczonej godziny brakowało 

40 minut. Komandor wstał, zebrał rozłożone fotografie i umieścił je na dawnym miej-

scu pieczołowicie zamykając żelazne szafę. 

Następnie rozsunął zieloną kotarę zakrywającą ciężkie drzwi ogniotrwałej, potężnej 

kasy i po dłuższej manipulacji przy zamku z niemałym trudem otworzył je. Po chwili 

trzymał już w ręku cienką kartonową teczkę z napisem „Grupy pościgowe”. 

Teraz podszedł do telefonu i po zgłoszeniu się centrali rzucił krótko: 

- Wydział IV. 

Odczekawszy zaś chwilę powiedział: 

- Mówi Rainbow. Za 10 minut samochód przed głównym wejściem i dwóch uzbro-

jonych ludzi. 

Kiedy  w  Londynie  świeżo  otrzymana  wiadomość  wprawiła  w  szybki  ruch  tryby 

wielkiej machiny, jaką była brytyjska Admiralicja, na Atlantyku dopełniał się los nor-

weskiego frachtowca s/s „Lorentz W. Hansen”. Statek ten zatopiony został w odległo-

ś

ci  300  mil  na  wschód  od  Nowej  Fundlandii.  Meldunek  stwierdzał,  że  sprawcą  kata-

strofy był niemiecki pancernik kieszonkowy „Deutschland”. 

Dla Admiralicji stało się jasne, że na Atlantyku działa już i drugi korsarz, ponieważ 

było oczywiste, że nie mógł być ten sam okręt, który zatopił s/s „Clement”. 

W dniu 2 października dotarła do Londynu pierwsza pewna wiadomość: u brzegów 

brazylijskich  działa  „Admirał  Scheer”.  Wieść  ta  pochodziła  z  brazylijskiego  statku, 

który przyjął na pokład załogę łodzi ratunkowych z s/s i „Clement”. Ludzie ci identy-

fikowali  zgodnie  sprawcę  o  zatopienia:  kieszonkowy  pancernik  „Admirał  Scheer”. 

Szokowało  to  niezwykle  brytyjską  Admiralicję,  miała  ona  bowiem  sprawdzone  wia-

domości z wywiadu morskiego, że ten sam „Admirał Scheer”, który rzeczywiście topi 

na Atlantyku brytyjskie statki, przebywa jeszcze na wodach niemieckich. 

background image

Fakty  pozostawały  jednak  faktami.  „Deutschland”  czy  „Admirał  Scheer”,  oba  te 

okręty  czy  jakieś  inne  niszczą  brytyjską  żeglugę!  Gra  została  rozpoczęta.  Korsarskie 

jednostki muszą być usunięte z morskich szlaków za wszelką cenę, inaczej zaopatrze-

niu wysp brytyjskich grożą poważne komplikacje. 

Wobec tego realnego niebezpieczeństwa i pewności, że na Atlantyku działa wielki 

okręt wojenny, nie zaś uzbrojony statek handlowy, nie zastanawiano się zbyt długo nad 

wątpliwościami kilku speców brytyjskiego wywiadu morskiego. Ci bowiem nie mogli 

zrozumieć,  dlaczego  dowódca  niemieckiego  raidera  pozwolił  załodze  s/s  „Clement” 

(puszczając  ją  wolno)  zdradzić  swoje  incognito.  Wykraczało  to  poza  elementarne  za-

sady wojny korsarskiej. 

background image

WILCZE ŁOWY 

Minął już prawie tydzień od zatopienia s/s „Clement”. 

Kapitan Robinson, dowódca statku „Newton Beech” (3000 BRT), zasypiał właśnie 

słodko  w swej koi po obfitym obiedzie, gdy usłyszał  głos pierwszego oficera  wzywa-

jący go na pomost. Nie tracąc czasu na ubieranie pospieszył tam jak stał - w pidżamie. 

Widok,  jaki  zobaczył,  natychmiast  spędził  z  jego  oczu  resztki  snu.  W  odległości 

około 6 mil widniał potężny dziób wojennego okrętu idącego pełną szybkością w kie-

runku „Newton Beech”. 

Kapitan  Robinson,  który  otrzymał  poprzednio  meldunek  o  pojawieniu  się  na  wo-

dach południowego Atlantyku niemieckiego pancernika, niedługo się zastanawiał, aby 

przewidzieć los statku, którym dowodził. Mruknął więc tylko do swego zastępcy: 

- To nie jest okręt brytyjski. Niech pan każe przygotować szalupy. Radiotelegrafista 

niech będzie gotowy do nadawania sygnałów. 

To rzekłszy udał się pod pokład. Kiedy znowu  wszedł na pomost, był już  w ubra-

niu, przeczuł bowiem, że w zdarzeniach, które nadchodziły, będzie mu ono lepiej słu-

ż

yło niż pidżama. W ręku trzymał obciążony woreczek z tajnymi dokumentami statku, 

który po chwili plusnął w wody Atlantyku. 

Okręt zbliżył się. Robinson rozpoznał go. Był to niemiecki pancernik „Graf Spee”. 

background image

Radiooperator rozpoczął nadawanie meldunku. Skutek był natychmiastowy. Z pancer-

nika nadszedł rozkaz przerwania sygnałów poparty groźbą natychmiastowego otwarcia 

ognia. 

Kapitan skapitulował, radio na pokładzie „Newton Beech” zamilkło, załoga zaś za-

częła się gromadzić w pobliżu szalup. 

Ku zdziwieniu jednak brytyjskich marynarzy statek ich nie został od razu zatopio-

ny.  Na  pokład  wszedł  natomiast  oddział  pryzowy  z  niemieckiego  pancernika.  Jego 

dowódca  wraz  z  dwoma  marynarzami  wszedł  na  pomost.  W  rozmowie,  która  się  wy-

wiązała, kapitan  Robinson powiedział, że słyszał przez radio o zatopieniu przez okręt 

„Graf Spee” s/s „Clement”. Niemiec natychmiast i stanowczo zaprzeczył, Robinson zaś 

pomyślał, że na Atlantyku działa widocznie więcej niż jeden niemiecki korsarz. 

Następnego  dnia  jednak  do  burty  „Newton  Beech”  przybiła  motorówka  i  kapitan 

Robinson  znalazł  się  w  kabinie  dowódcy  okrętu  komandora  Hansa  Langsdorffa.  Było 

to spotkanie niemal towarzyskie. Langsdorff, marynarz niemiecki starej daty, traktował 

Robinsona z wielką uprzejmością. Poprosił go, aby zajął miejsce we wskazanym fotelu, 

poczęstował papierosem i prowadził rozmowę  w sposób, który nie pozwalał Robinso-

nowi odczuwać, że występuje tu w charakterze zwyciężonego przeciwnika. W pewnej 

chwili Langsdorff zagadnął nieoczekiwanie: 

- Mój oficer powiedział mi o pańskim podejrzeniu, że „Graf Spee” zatopił już jeden 

z brytyjskich statków. 

Kapitan Robinson, jakkolwiek nieco zaskoczony takim obrotem rozmowy, wyjaśnił 

rzeczowo,  że  istotnie  słyszał  przez  radio  wiadomość  z  Admiralicji  o  zatopieniu  „Cle-

menta” przez „Grafa Spee”. Robinson sam nie był co prawda pewien tej nowiny, wy-

powiedź  jego  jednak  musiała  brzmieć  przekonywająco,  gdyż  niemiecki  dowódca  po-

twierdził, że istotnie jego okręt zatopił u wybrzeży Brazylii brytyjski statek i że zaata-

kował  go  pod  nazwą  swego  siostrzanego  okrętu  „Admirał  Scheer”,  Langsdorff  nie 

wyjaśnił oczywiście, dlaczego tak postąpił, i po wymianie kilku nieistotnych zdań dał 

swemu; jeńcowi do zrozumienia, że rozmowę uważa za skończoną. 

Robinson wrócił na pokład swego statku zastanawiając się nad świeżo odbytą roz-

mową.  „Wojna  nowoczesna  -  myślał  -  nie  składa  się  tylko  z bezpośrednich  spotkań  z 

background image

nieprzyjacielem.  Wojna  jest  wielką  grą,  w  której  biorą  udział  sztabowcy.  W  wojnie 

dużą  rolę  odgrywa  walka  mózgów  i  podstęp.”  Robinson  domyślił  się,  że  intencją 

Langsdorffa  zmieniającego  nazwę  swego  okrętu  było  zmylenie  przeciwnika.  Przewi-

dując,  że  brytyjskie  okręty  będą  go  pilnie  poszukiwać,  niemiecki  dowódca  pragnął 

swoim podstępem wpoić Admiralicji przekonanie, że na południowym Atlantyku ope-

ruje  nie  jeden,  lecz  dwa,  a  nawet  trzy  niemieckie  pancerniki.  Taki  stan  rzeczy  powo-

dowałby  konieczność  zgrupowania  odpowiednich  sił  brytyjskich  w  tym  akwenie,  co 

odbiłoby się oczywiście bardzo niekorzystnie na równowadze sił w innych rejonach. 

Tego rodzaju taktyka przyniosła już pewne korzyści: w Londynie nadal jeszcze nie 

wiedziano nic dokładnego o niemieckich raiderach. Tymczasem „Graf Spee” pruł wo-

dy Atlantyku w poszukiwaniu swojej trzeciej ofiary. 

Statek  „Ashlea”  o  pojemności  4222  BRT,  należący  do  Clifford  Shipping  Co  kon-

tynuował swój rejs z Durbanu do Freetown z ładunkiem cukru. 7 października kapitan 

statku  C.  Pottinger  zobaczył  z  pomostu  duży  okręt  wojenny  płynący  w  odległości  10 

mil z prawej burty. 

Początkowo  sądził,  że  w  sąsiedztwie  płynie  francuski  pancernik  „Dunkerąue”, 

prędko jednak przekonał się, że bandera powiewająca nad olbrzymem zwiastuje zagła-

dę  jego  statku.  Była  to  bandera  ze  swastyką.  Opanowanie  „Ashlea”  odbyło  się  zwy-

kłym  trybem.  Ledwie  kapitan  Pottinger  zdołał  zniszczyć  papiery,  które  nie  powinny 

dostać  się  do  rąk  Niemców,  już  na  jego  statku  gospodarowali  marynarze  z  oddziału 

pryzowego. 

Dowodzący  nimi  oficer  nie  bawił  się  w  uprzejmości.  Szorstko  rozkazał  załodze 

zejść  do  łodzi  ratunkowych  i  zabrał  się  do  umieszczania  ładunków  wybuchowych, 

które miały zatopić statek. Załogę „Ashlea” przyjął na pokład „Newton Beech”, który 

w tym czasie nadpłynął pod dowództwem niemieckiego nawigatora. 

Następnego  dnia,  a  był  to  8  października,  dopełnił  się  los  również  i  „Newton  Be-

ech”. Okazał  się on bowiem  za powolny, aby  mógł towarzyszyć dłużej niemieckiemu 

pancernikowi.  Załogę  z  „Newton  Beech”  i  „Ashlea”  przewieziono  na  pokład  „Grafa 

Spee”, a materiał wybuchowy założony w ładowniach dopełnił reszty. 

I znowu żadne wieści nie dotarły do Londynu. A na Whitehall w Admiralicji ocze-

background image

kiwano  niecierpliwie  nowin  z  południowego  Atlantyku.  Oczekiwano  na  razie  bezsku-

tecznie. Miały to być zresztą wiadomości o okręcie „Admirał Scheer”, nie zaś o „Graf 

Spee”, który nadal przebywając  w rejonie Wyspy św. Heleny schwytał swą czwartą z 

kolei zdobycz. 

Tym razem był to liniowiec s/s „Huntsman”, należący do Harrison Line prowadzo-

ny przez kapitana Browna. Statek przewyższał swym tonażem trzy zatopione poprzed-

nio jednostki łącznie. 

Brown obserwując z daleka zbliżający się okręt sądził, że ma do czynienia z fran-

cuskim  „Dunkerąue”,  o  którym  wiedział,  że  operuje  na  tych  wodach.  Wkrótce  też, 

kiedy  jednostki  zbliżyły  się  do  siebie,  mógł  upewnić  się  w  swoich  przypuszczeniach, 

ponieważ na maszcie pancernika zobaczył trójkolorową banderę Francji. 

Odległość zmalała do 1 mili. Nagle bandera francuska zniknęła, a jej miejsce na ga-

flu zajęła bandera hitlerowska. Było już za późno, aby cokolwiek przedsięwziąć. Mimo 

to jednak kapitan Brown polecił wysłać w eter radiowy meldunek. Był to jeszcze jeden 

z tych sygnałów, którego nikt nigdy nie odebrał; minęła bowiem pora nasłuchu radio-

wego i żaden statek nie mógł przyjąć meldunku z s/s „Huntsman”. 

Dowódca marynarzy niemieckich, którzy weszli na statek, rozkazał skierować go w 

ś

lad za okrętem niemieckim. 

Komandor  Langsdorff  podjął  tę  decyzję,  ponieważ  nie  mógł  przyjąć  na  pokład 

„Grafa Spee” dalszych 80 ludzi stanowiących załogę „Huntsmana”. Nie miał po prostu 

więcej miejsca; nie należał zaś do ludzi, którzy zostawiliby rozbitków w szalupach na 

łasce losu w środku rozległego oceanu. 

W  kilka  dni  później  z  pokładu  „Huntsmana”  dostrzeżono  maszty  jakiegoś  statku. 

Szybko ustalono, że był to niemiecki zbiornikowiec, który służył raiderowi jako statek 

zaopatrzeniowy.  Brytyjscy  marynarze  nie  wiedzieli  wówczas,  że  nazwa  tego  statku 

przejdzie do historii wojen jako symbol hańby. 

Był to bowiem osławiony później „Altmark”. 

W  ciągu  kilku  następnych  godzin  „Huntsman”  został  doszczętnie  splądrowany. 

Ż

ywność  i  paliwo  przejął  „Graf  Spee”,  natomiast  załoga  przeszła  na  „Altmarka”. 

Langsdorff oddał również swoich dawniejszych jeńców z „Newton Beech” i „Ashlea” 

background image

(wyłączając kapitanów) w ręce kapitana Daua, który dowodził „Altmarkiem”. Tu stło-

czeni  w  brudnych,  ciasnych  pomieszczeniach,  bez  jakiejkolwiek  wentylacji,  brytyjscy 

marynarze odczuli na własnej skórze po raz pierwszy ciężką dolę jeńca w hitlerowskiej 

niewoli.

1

 

Po  zatopieniu  s/s  „Huntsman”  obie  niemieckie  jednostki  rozdzieliły  się  i  „Graf 

Spee” ruszył dalej uprawiać swoje korsarskie rzemiosło. 

Raider wziął kurs na południe. 

                                                           

1

  O wstrząsających dziejach tego ponurego pływającego więzienia mówi tomik „Altmark - statek-widmo”.

 

background image

ADMIRALICJA NA TROPIE 

Komandor Langsdorff prowadził okręt na Ocean Indyjski. Zgodnie ze swoją takty-

ką  pragnął  tym  manewrem  zmylić  brytyjskie  grupy  pościgowe.  Po  drodze  nie  zanie-

dbywał jednak żadnej okazji, aby powiększyć ilość zatopionego tonażu. 

12  października  polecił  pilotowi  okrętowego  wodnosamolotu  wykonać  lot  rozpo-

znawczy. Smukły  „Arado”  wystrzelił z  katapulty, a po kilkunastu  minutach jego pilot 

zameldował dowódcy nową ofiarę, piąty już z kolei statek. 

Był  to  s/s  „Trevanion”  płynący  pod  dowództwem  kapitana  J.  W.  Edwardsa,  krwi-

stego Walijczyka. Dzielny ten człowiek, skoro tylko ujrzał korsarza, natychmiast pole-

cił  wysłać  odpowiednie  meldunki  radiowe.  „Graf  Spee”,  jak  zwykle,  zasygnalizował 

zakaz  używania  radia  grożąc  otwarciem  ognia.  Edwards  jednak  tym  się  nie  przejął. 

Radio s/s „Trevanion” nie zamilkło. Smugi pocisków broni maszynowej „Grafa Spee” 

ogarnęły  pomost  opornego  statku.  Radiooficer  przerwał  nadawanie  sygnałów,  ale 

Edwards nie poddawał się łatwo. Jego rozkaz wystarczył, aby radiostacja statku wzno-

wiła sygnały. I znowu zagrały ciężkie karabiny maszynowe. Odległość nie przekraczała 

dwóch kabli i po chwili pociski niemieckie znalazły drogę do pomieszczeń radiowych. 

Radiotelegrafista daremnie już naciskał klucz. 

Kapitan  zdołał  zniszczyć  jeszcze  papiery  okrętowe  o  bez  strachu  obserwował 

background image

Niemców opanowujących statek. Wysiłki dzielnego Walijczyka nie zdały się na nic. 

Jego sygnałów radiowych nie przejął żaden statek, żadna stacja brzegowa. 

Godzinę później nad s/s „Trevanion” zamknęły się fale Atlantyku. Jego załoga zna-

lazła się pod pancernymi pokładami „Grafa Spee”, który wrócił na dawny kurs prowa-

dzący w kierunku Przylądka Dobrej Nadziei. 

Dotychczasowa akcja korsarska pancernika mówiła dobrze o jego dowódcy. W wy-

niku jej, mimo zatopienia pięciu statków, ani jeden brytyjski marynarz nie utracił życia, 

jako  jeńcy  zaś  Anglicy  byli  traktowani  na  pokładzie  „Grafa  Spee”  niemal  na  równi  z 

marynarzami niemieckimi. Inaczej rzecz się miała na „Altmarku”. Jego dowódca kapi-

tan  Dau,  zagorzały  faszysta,  robił  wszystko,  aby  jeńcom  stworzyć  piekło  na  morzu. 

Nikt  też chyba  goręcej nie pragnął ujrzeć okrętów Royal  Navy niż ci  umęczeni  więź-

niowie. 

Tymczasem zaś królewska Admiralicja błądziła w ciemności. Od chwili zatopienia 

„Clementa”  nie  dotarły  do  niej  żadne  wiadomości  o  działalności  raiderów.  Grupy  po-

ś

cigowe przeczesywały Atlantyk na ślepo. 

W  tym  czasie  „Graf  Spee”  zgodnie  z  wolą  swego  dowódcy  opłynął  południowy 

kraniec  Afryki.  W  dniu  15  listopada  okręt  znajdował  się  na  wysokości  Lourenco 

Marques u wybrzeży Portugalskiej Afryki Wschodniej. „Graf Spee” płynął znowu pod 

francuską banderą, na dziobie i rufie okrętu zaś widniała starannie wymalowana nazwa 

„Deutschland”. 

Tego dnia po południu na kursie pancernika pojawił się na swoje nieszczęście ma-

leńki  zbiornikowiec  brytyjski  (706  BRT)  „Africa  Shell”  prowadzony  przez  kapitana 

Dove. Na  widok raidera statek zmienił  kurs, chroniąc  się na przybrzeżne portugalskie 

wody terytorialne. Ładunek jego jednak - bezcenne paliwo - był zbyt pożądaną zdoby-

czą,  aby  Langsdorff  się  zawahał.  Olbrzym  ruszył  w  pościg  za  karzełkiem  naruszając 

obszar wód neutralnych... 

Ciężki  pocisk  artyleryjski  plusnął  przed  dziobem  „Africa  Shell”.  Kapitan  Dove 

wiedział,  że  następny  będzie  równie  celny  i  zamieni  jego  statek  w  morze  ognia.  Padł 

rozkaz zatrzymania maszyn. 

Dove przewieziony na pokład „Grafa Spee” nie omieszkał co prawda złożyć prote-

background image

stu przeciwko pogwałceniu wód terytorialnych, nic mu to jednak nie pomogło. „Africa 

Shell”  został  opróżniony  do  dna,  a  następnie  zatopiony  w  odległości  2  mil  od  portu-

galskiego lądu. 

Zdarzenie  to  nieprędko  zapewne  dotarłoby  do  wiadomości  Admiralicji  (statek  nie 

miał radia), gdyby nie... komandor Langsdorff. Ku zdziwieniu bowiem załogi zbiorni-

kowca niemiecki dowódca zezwolił im płynąć w szalupie na ląd. Nie było to posunię-

cie tak naiwne, jak  mogłoby  się  wydawać. W kilka godzin później historia zatopienia 

„Africa Shell” przez korsarski okręt niemiecki „Deutschland” obiegła wszystkie radio-

stacje świata. 

Langsdorff,  zaanonsowawszy  w  ten  sposób  obecność  niemieckiego  korsarza  na 

Oceanie Indyjskim, czym prędzej zawrócił znowu na Atlantyk. 

Admiralicja  brytyjska  uzyskała  wreszcie  wiadomość  co  prawda  niezbyt  cenną. 

Korsarz  został  umiejscowiony.  Nie  była  to  jednak  wiadomość  pomyślna,  gdyż  akwen 

poszukiwań raidera rozszerzał się teraz na dwa rozległe oceany. 

Doric  Star”  (10  000  BRT),  siódma  z  kolei  ofiara  groźnego  pancernika,  nie  zginął 

bez skargi. Jego sygnały radiowe zostały przekazane do radiostacji Royal Navy  w Si-

monstown i były istotną wiadomością dla oczekujących od dwóch miesięcy angielskich 

grup pościgowych na południowym Atlantyku. 

Było  to  2  grudnia.  „Graf  Spee”  krążył  na  swoich  starych  terenach  myśliwskich  w 

pobliżu Wyspy św. Heleny gdy samolot wywiadowczy zaraportował dym na horyzon-

cie. Wydobywał się on właśnie z kominów Doric Star” - pięknego nowoczesnego stat-

ku  wiozącego  masło,  sery  i  mrożone  mięso  z  Nowej  Zelandii  do  Anglii.  ,,Graf  Spee” 

uzupełniwszy  przed  kilku  dniami  paliwo  w  czasie  spotkania  z  „Altmarkiem”  ruszył 

natychmiast pełną szybkością na spotkanie „tłustego kąska”. 

Tym  razem  jednak  Langsdorff  zmienił  całkowicie  taktykę.  Jakkolwiek  okręt  jego, 

za  pomocą  dostawienia  dwóch  fałszywych  kominów,  ucharakteryzowany  był  na  bry-

tyjski  HMS  „Renown”  i  jako  taki  mógł  podjechać  na  najbliższą  odległość  do  „Doric 

Star”, niemiecki dowódca dał rozkaz ostrzelania frachtowca z odległości 15 mil według 

wskazań urządzeń radarowych. 

Niemałe  było  zdziwienie  załogi  „Doric  Star”,  kiedy  naokół  statku  zaczęły  gęsto 

background image

padać pociski, horyzont zaś był absolutnie pusty. Wkrótce  jednak  wyłaniające się zza 

widnokręgu maszty i część pancernika pozwoliły ustalić właściwego napastnika. 

Kapitan  Stubbs  natychmiast  polecił  swemu  oficerowi  nadawanie  meldunku.  Sy-

gnały „Doric Star” poszły w eter. „Graf Spee”, jak zwykle w takich wypadkach, otwo-

rzył  ogień,  a  jednocześnie  rozpoczął  .  zagłuszanie  sygnałów  radiowych  statku  za  po-

mocą  nadajnika  zabranego  z  „Newton  Beech”.  Po  chwili  dyżurny  radiotelegrafista 

pancernika zameldował umilknięcie radiostacji „Doric Star”. „Graf Spee” majestatycz-

nie podpływał do dryfującego statku. 

Nagle  nadajnik  „Doric  Star”  znowu  rozpoczął  pracę  i  zanim  pancernik  zdołał  go 

zagłuszyć,  istotna  część  sygnału  poszła  w  eter.  Jak  się później  okazało,  meldunek  ten 

stworzył pierwsze ogniwo łańcucha wydarzeń, które przynieść miały śmierć korsarza. 

Na  razie  jednak  niemiecki  dowódca  był  zadowolony.  „Doric  Star”  był  bardzo  po-

żą

daną  zdobyczą.  Ten  nowoczesny  szybki  statek  mógł  być  bez  porównania  lepszym 

towarzyszem dla raidera niż „Altmark” i z tego zamierzał skorzystać Langsdorff. Plany 

te  runęły  natychmiast,  gdy  tylko  oddział  pryzowy  opanował  brytyjski  frachtowiec. 

„Maszyny  statku  całkowicie  unieruchomione”  -  brzmiał  pierwszy  meldunek,  jaki 

otrzymał  Langsdorff  ze  zdobytego  statku.  Pierwszy  mechanik  „Doric  Star”  umiał 

przewidzieć zamiary Niemców i odpowiednio im zapobiec. 

Również kapitanowi Stubbsowi udało się wyprowadzić Niemców w pole. Na pyta-

nie bowiem, jaki ładunek ma na statku, bez wahania odpowiedział: „Wełna”. Odkryto 

jedną  z  ładowni,  gdzie  istotnie  na  samej  górze  nad  żywnością  leżało  kilka  bel  wełny. 

Marynarze  niemieccy  stracili  w  ten  sposób  okazję do  wzbogacenia  swego  mało  uroz-

maiconego już menu opartego głównie na konserwach. Nie pozostawało już nic innego 

do zrobienia, jak zatopić statek. 

Komandor  Langsdorff  łudził  się,  że  zaatakowanie  „Doric  Star”  przejdzie  niepo-

strzeżenie.  Przekonanie  to  miało  krótki  żywot.  Po  dwóch  godzinach  nasłuch  radiowy 

zameldował  mu  przejęcie  sygnału  podającego  dokładnie  miejsce  i  czas  zatopienia 

frachtowca.  Tajemnica  działania  raidera  na  tych  wodach  przestała  istnieć.  Był  więc 

najwyższy  czas,  aby  zmienić  teren  łowów,  nie  ulegało  bowiem  wątpliwości,  że  jed-

nostki Royal Navy pojawia się wkrótce na tym akwenie. „Graf Spee” spiesznie opuścił 

background image

wody, które stały się grobem jego ostatniej ofiary kierując się w okolice, gdzie spotka-

nie z wrogiem było mniej prawdopodobne. 

Rankiem  3  grudnia,  a  więc  zaledwie  kilkanaście  godzin  później,  na  kursie  ucho-

dzącego „Grafa Spee” pojawił się duży 8000-tonowy frachtowiec. Spotkanie tego stat-

ku z niemieckim korsarzem było wynikiem „niefortunnej decyzji jego kapitana - Starra. 

Słyszał on bowiem sygnały „Doric Star” i aby uniknąć losu swego poprzednika, zmie-

nił kurs bardziej na zachód. 

Manewr  ten  sprowadził  s/s  „Tairoa”,  wbrew  najlepszym  zamiarom  jego  kapitana, 

wprost pod lufy pancernika płynącego znowu pod banderą francuską. 

W  odległości  dwóch  mil  jednak  Starr  dojrzał  na  okręcie  nową  banderę  z  ogromną 

swastyką, którą podniesiono wraz z sygnałem „Zatrzymać maszyny”. 

Kapitan zastosował się do rozkazu polecając jednocześnie swemu radiooperatorowi 

nadawać  sygnał:  „Jestem  atakowany  przez  niemiecki  pancernik  „Admirał  Scheer”„  - 

wraz  z  podawaniem  współrzędnych  geograficznych.  Radiooperator  polecenie  to  wy-

konał z poświęceniem, leżąc cały czas na podłodze pod ogniem pancernika. 

Wyczyn ten nie był daremny. W godzinę później w eterze aż huczało od wiadomo-

ś

ci,  że  niemiecki  raider  znowu  pochwycił  statek.  Admiralicja  brytyjska  ustaliła  na  tej 

podstawie  ostatecznie,  że  na  Atlantyku  operuje  „Admirał  Scheer”  (zatopienie  „Cle-

menta”),  na  Oceanie  Indyjskim  zaś  „Graf  Spee”  (taki  wniosek  wysnuto  po  zatopieniu 

„Africa Shell” przez rzekomego „Deutschlanda”). Wybieg Langsdorff a mimo wszyst-

ko częściowo się udał. 

Dowódca  niemiecki  usiłował  znowu  zmienić  s/s  „Tairoa”  na  okręt  pomocniczy. 

Tym  razem  przeszkodziła  jeg0  zamierzeniom  awaria  steru  na  statku.  Osiemdziesięciu 

jeden  członków  załogi  zostało  zatem  przewiezionych  na  pancernik,  gdzie  w  ciasnych 

już  teraz  pomieszczeniach  znaleźli  oni  jeńców  z  poprzedniego  okresu  działalności 

„Grafa Spee”. 

Po  storpedowaniu  pechowego  „Tairoa”  Langsdorff  wezwał  do  swego  salonu  star-

szych oficerów pancernika na naradę. Nastrój wśród zebranych był przyjemny; Langs-

dorff  nie  należał  do  ludzi,  którzy  mrozili  swoją  obecnością  podwładnych.  Niemało 

zresztą  do  ożywienia  humorów  przyczyniał  się  fakt  zatopienia  przed  chwilą  jeszcze 

background image

jednego wrogiego statku. 

Celem  narady  było  omówienie  dalszej działalności  „Grafa  Spee”.  Po  dyskusji  ofi-

cerowie czekali na ostatnie słowo należące do dowódcy. 

Komandor Langsdorff podszedł do dużej, wiszącej na ścianie saloniku mapy gene-

ralnej Atlantyku i wskazując na ujście rzeki La Plata powiedział: 

- Kapitanie Hildebrandt, tędy przebiega główny szlak brytyjskich statków z Argen-

tyny i Urugwaju do Anglii. Zechce pan opracować trasę tak, aby okręt po spotkaniu z 

„Altmarkiem” w dniu 13 października o 8 rano znalazł się na wysokości Montevideo w 

odległości 20 mil od lądu. Dziękuję panom. 

W tym samym czasie pewien oficer marynarki angielskiej wskazywał swoim kole-

gom to samo miejsce na mapie ze słowami: „Spróbujmy odszukać „ Admirała Scheera” 

w tym rejonie”. 

Oficerem  tym  był  komandor  Henry  Harwood,  dowódca  eskadry  południo-

wo-amerykańskiej.  Wprawdzie  okręty  jego  znajdowały  się  jeszcze  w  rejonie  Wysp 

Farklandzkich,  wprawdzie  mowa  była  o  pancerniku  „Admirał  Scheer”,  ale  palec  ko-

mandora wskazywał akwen, do którego zmierzał „Graf Spee”. 

background image

FERALNA TRZYNASTKA 

Komandor Henry Harwood do eskadry południowo-amerykańskiej przybył w roku 

1937  z  Royal  Naval  College.  Jako  specjalista  broni  podwodnej  pływał  poprzednio  na 

pancerniku  „Royal Sovereign” i HMS

2

  „London”, a także w ciągu czterech lat praco-

wał w Admiralicji. 

W roku 1939 flagowym okrętem, na którym Harwood podniósł swój proporzec, był 

ciężki krążownik ,,Exeter”. Oprócz tego okrętu w eskadrze południowo-amerykańskiej 

pływały krążowniki „Cumberland”, „Achilles” i ,,Ajax”. 

Po wybuchu wojny eskadra komandora Harwooda nie miała łatwego zadania. Krą-

ż

owniki  te  pełniły  odpowiedzialną  służbę  strażniczą  wzdłuż  długiego  3000  mil  liczą-

cego  wybrzeża  Południowej  Ameryki.  Ponadto  zaś  tworzyły  grupę  pościgową  poszu-

kującą  potężnego  korsarza.  O  ile  służba  strażnicza  ograniczała  się  do  niszczenia  nie-

mieckiej  żeglugi  w  tym  rejonie,  to,  jak  wiemy,  odszukanie  niemieckiego  raidera  nie 

było sprawą prostą. 

Dodatkową  lokalną  trudność  dla  eskadry  przedstawiało  zaopatrzenie  w  paliwo. 

Według prawa międzynarodowego żaden okręt państwa wojującego nie mógł pobierać 

                                                           

2

 

HMS -skrót słów His Majesty s Ship - okręt Jego (Jej) Królewskiej Mości (używany tylko dla okrętów 

wojennych).

 

background image

paliwa  w  porcie  neutralnym  częściej  niż  raz  na  trzy  miesiące.  Dla  eskadry  południo-

wo-amerykańskiej oznaczało to ciągłe podróże aż na Wyspy Falklandzkie, gdzie znaj. I 

dowala się jedyna w tej okolicy baza brytyjska. A nie były to podróże krótkie. Wyspy 

Falklandzkie dzieliło np. od Rio de Janeiro 1900 mil, a od Montevideo 1000 mil. W ten 

sposób  zawsze  jeden  z  okrętów  eskadry  j  był  w  podróży  do  bazy,  służbę  zaś  pełniły 

pozostałe trzy. Harwood nie miał więc lekkiego życia. 

Mimo  to  jego  eskadra,  zaraz  po  wypowiedzeniu  wojny  odniosła  sukcesy.  „Ajaxo-

wi”  udało  się  mianowicie  zatopić  dwa  statki  niemieckie.  Były  to  „Olindel”  i  „Carl 

Fritzen”. 

Decyzja komandora Harwooda kierująca całą jego eskadrę w okolice ujścia La Pla-

ty  nie  była  dziełem  przypadku.  Po  odebraniu  sygnału  o  losach  „Doric  Star”:  angiel-

skiemu  dowódcy  wydało  się  logiczne,  że  Langsdorff  postara  się  przenieść  ze  swoim 

okrętem w mniej „go-: race” rejony. 

Powstawało jednak  istotne pytanie  -  w jakie? Harwood zadecydował, że będzie to 

ujście  La  Platy.  W  decyzji  swej  kierował  się  znaczeniem,  jakie  miał  dla  Anglii  ten 

szlak,  z  którego  korzystały  brytyjskie  statki  wożące  tak  potrzebne  wyspie  w  czasie 

wojny zboże i mięso. Nie ulegało wątpliwości, że niemiecki korsarz w okolicach tych 

mógł zbierać obfite żniwo. 

Harwood  rozpoczął  przygotowania  do  rendez-vous  z  raiderem.  Założył  przede 

wszystkim,  że  niemiecki  pancernik  przenosząc  się  pod  brzegi  Ameryki  Południowej 

będzie  płynął  z  szybkością  ekonomiczną,  tj.  około  15  węzłów.  W  ten  sposób  uzyskał 

przybliżone daty i miejsce pobytu raidera. Z rachunku wypadało: okolice Rio de Jane-

iro 12 grudnia rano, ujście La Platy - tego samego dnia po południu, 14 grudnia - Wy-

spy Falklandzkie. 

Tymczasem eskadra Harwooda była całkiem rozproszona Ajax” i ,,Exeter” uzupeł-

niały  zaopatrzenie  w  Port  Stanley,  „Achilles”  przebywał  w  rejonie  Rio  de  Janeiro 

.Cumberland”  patrolował  ujście  La  Platy.  Poza  tymi  okrętami  nie  było  żadnych  sił, 

które mogłyby być pomocne w walce z niemieckim pancernikiem. 

Na  domiar  złego  na  HMS  „Cumberland”  kończyły  się  zapasy  paliwa  i  jedzenia. 

Dowódca  eskadry  polecił  zatem  krążownikowi  udać  się  natychmiast  do  bazy  na  Wy-

background image

spach Falklandzkich w celu pobrania uzupełnienia. 

Rozpoczynała się wielka gra. 

„Graf  Spee”  przemierzał  tymczasem  słoneczne,  nagrzane  wody  Atlantyku.  Mary-

narze  wolnej  wachty  wylegiwali  się  na  stalowych  pokładach  chłonąc  ciepło  równiko-

wego słońca. 

Komandor  Langsdorff  nie  rezygnował  oczywiście  z  żadnej  okazji  po  drodze,  aby 

przyłapać nową ofiarę. Szczęście mu jednak nie sprzyjało. Horyzont był pusty. Dopiero 

6  grudnia,  niemal  na  samym  środku  Atlantyku,  pojawiła  się  sylwetka  statku  handlo-

wego. Tym razem nie ogłoszono jednak alarmu bojowego. Spotkanie było przewidzia-

ne. 

Na pancernik czekał „Altmark”. 

W czasie pobierania paliwa na jego pokład przeszli nowi jeńcy. Byli to marynarze z 

„Doric Star” i „Tairoa”, więzieni dotąd na „Grafie Spee”. Niedługo potem „Graf Spee” 

pozostawił swą powolniejszą znacznie „mamkę” wyznaczając jej nowe spotkanie przy 

ujściu La Platy. 

Miało  to  być  już  ostatnie  spotkanie,  ponieważ  kampania  obu  jednostek  dobiegała 

końca.  Wyczerpywały  się  zapasy  na  „Altmarku”,  „Graf  Spee”  zaś,  przebywający  na 

morzu już od połowy sierpnia, potrzebował również gruntownego przeglądu w macie-

rzystym  porcie.  Langadorff  pragnął  jeszcze  uzyskać  kilka  zatopień  przed  nie  bez-

pieczną i długą podróżą na ojczyste wody. 

Dowódca pancernika skierował swój okręt w najbliższe sąsiedztwo szlaku statków 

handlowych i z niecierpliwością czekał na dziewiąty z kolei statek, który miał podzielić 

losy ośmiu poprzednich. 

W  tym  czasie  dotarł  do  niego  sygnał  z  Berlina  informujący  o  ruchach  brytyjskich 

okrętów. Zgodnie z nimi „Ajax”, „Achilles”, „Exeter” i „Cumberland” znajdowały się 

u  wschodnich  wybrzeży  Ameryki  Południowej,  „Renown”  i  „Ark  Royal”  wraz  z 

mniejszymi Okrętami pływały u brzegów Afryki Zachodniej, a „Sussex” i „Skropshire” 

operowały  w  okolicy  Przylądka  Dobrej  Nadziei.  Niemcy  mieli  w  tych  rejonach  agen-

tów donoszących szybko o ruchach Royal Navy. 

Późnym  popołudniem  w  dniu  7  grudnia  rozdzwoniły  się  we  wszystkich  pomiesz-

background image

czeniach  niemieckiego  pancernika  alarmowe  buczki.  Sprawcą  alarmu  był  starszy  ma-

rynarz Grunfeld, który ze swego stanowiska obserwacyjnego zameldował : 

- Prawo 70 na horyzoncie widoczny dym. Załoga korsarskiego okrętu sprawnie ob-

sadziła stanowiska bojowe i „Graf Spee” zmieniwszy kurs zwrócił się dziobem w kie-

runku wąskiego pasemka dymu, wijącego się ukośnie na tle błękitnego nieba. 

Dym ten pochodził z komina brytyjskiego frachtowca s/s „Streonshalh” wiozącego 

swój ładunek z Rosario do Anglii. Załogę statku stanowiło 32 marynarzy z kapitanem 

R. Robinsonem na czele. 

Dochodziła godzina 18. Robinson siedzący na pomoście ; oddawał się interesującej 

lekturze,  którą  stanowiła  ostatnio  wydana  powieść  Agaty  Christie.  (Rozpoczynając  tę 

książkę  kapitan  nie  przypuszczał  nawet,  że  skończy  ją  dopiero  po  wojnie.)  Odwracał 

właśnie kolejną kartkę, kiedy starszy oficer zameldował: Statek na horyzoncie, myślę, 

ż

e to będzie żaglowiec, sir. 

Robinson  sięgnął  po  lornetę,  gdyż  statek  żaglowy  stanowił  pewne  urozmaicenie 

podróży, w czasie której mijało się tylko podobne do siebie jak krople wody parowce. 

Obserwacja nie trwała długo. Po chwili padło: - To nie żaglowiec, to, co widać, panie 

Slims, to maszt okrętu wojennego. 

Robinson odłożył lornetę i zamyślił się. Słyszał niedawno rozpaczliwe wołanie ra-

diostacji „Doric Star” i wiedział, że niemiecki raider operuje na Atlantyku. Lecz zbli-

ż

ający  się  okręt  mógł  być  równie  dobrze  okrętem  brytyjskim  poszukującym  właśnie 

korsarza.  Nie  było  sensu  wysyłać  jeszcze  SOS.  Na  wszelki  wypadek  jednak  kapitan 

polecił przygotować szalupy do spuszczenia i znów zabrał się do lornetowania przyby-

sza. 

Niewiele  jednak  dało  się  zobaczyć,  okręt  zwrócony  był  dziobem  do  obserwatora, 

bandery  ani  żadnych  sygnałów  nie  było  widać  (co  zresztą  było  zamierzoną  intencją 

Langsdorffa). Przybysz zbliżał się z dużą szybkością i odległość malała w oczach. 

Nie dalej niż 5 kabli od burty „Streonshalh” pancernik zrobił zwrot i wtedy kapitan 

Robinson  zobaczył  banderę,  największą  hitlerowską  banderę  w  swoim  życiu.  Jedno-

cześnie  na rei sygnałowej okrętu zjawił się sygnał flagowy: „Jeśli użyjecie radia, roz-

poczynam natychmiast ogień”. 

background image

Nic  nie  można  było  w  tej  sytuacji  zrobić.  Głośno  zazgrzytały  żurawiki  łodziowe  i 

łodzie ratunkowe opadły na  wodę. Gdy znalazła  się  w  nich angielska załoga, Niemcy 

skierowali je w kierunku pancernika krążącego Powoli wokół swej ofiary. Tam Robin-

son  nie  bez  zadowolenia  ujrzał  swoich  rodaków  i  kolegów  po  fachu  a  także  już  bez 

zadowolenia uprzejmego Langsdorffa 

S/s  „Streonshalh”  zatopiono  eksplozją  materiałów  wybuchowych.  Robinson  z  sa-

modzielnego kapitana „drugiego po Bogu” człowieka na statku, stał się nieoczekiwanie 

jeńcem  w  niemieckiej  niewoli,  którą  „słodziły”  mu  odtąd kawa  i  czarny  chleb  z  mar-

garyną, a czasem; szklanka piwa. 

Kiedy  „Graf  Spee”  ruszył  w  dalszą  drogę,  „szlachetny,  pirat”  -  komandor  Langs-

dorff, w swojej kabinie wykreślił grubą, czerwoną linią z rejestru statków Lloyda nie-

szczęsny s/s „Streonshalh”. Na osobnej kartce zaś napisał liczbę 3895 BRT, stanowiącą 

tonaż tego statku i podsumował cały słupek liczący już 9 pozycji. Z rachunku wypadło 

50 089 BRT. 

Była  to  suma  zatopionego  tonażu  brytyjskiego  w  czasie  pięciomiesięcznej  działal-

ności  korsarskiej  „Grafa  Spee”.  Okręt  ten  przebył  łącznie  w  tym  czasie  10  000  mil. 

Langsdorff był przekonany tego dnia, że wkrótce na: koncie swego okrętu będzie mógł 

zanotować dalsze zatopienia... 

13 grudnia, wkrótce po wschodzie słońca, na pomost bojowy pancernika [kieszon-

kowego  „Graf  Spee”  dotarł  meldunek  o  pojawieniu  się  masztów  na  widnokręgu.  Po 

ogłoszeniu  alarmu  bojowego  okręt  z  największą  rozporządzalną  szybkością  ruszył  po 

nową ofiarę. 

Tym  razem  jednak  nie  był  to  nieuzbrojony,  bezradny  statek  handlowy.  Na  kursie 

widniała sylwetka ciężkiego krążownika. 

Wysokie maszty i spiętrzone nadbudówki pozwoliły zidentyfikować brytyjski okręt 

wojenny HMS „Exeter”. 

background image

LANGSDORFF ŁAMIE INSTRUKCJE 

Komandor  Harwood  zarządził  koncentrację  swojej  eskadry  w  rejonie  La  Platy  na 

dzień 12 grudnia, Wyznaczona pozycja: 32° szerokości płd., 47° szerokości zach. An-

glik  przygotowywał  do  boju  swoje  trzy  okręty  przeciwko  jednemu  okrętowi  wroga. 

Przewaga  (wbrew  pozorom)  była  jednak  po  stronie  niemieckiego  pancernika.  Naj-

większy  okręt  Harwooda  „Exeter”  był  dużo  słabszy  od  niemieckiego  kolosa,  dwa  po-

zostałe zaś, „Ajax” i „Achilles”, miały jeszcze mniejsze szanse w boju z nowoczesnym 

okrętem Langsdorffa. 

Wobec  wyporności  „Grafa  Spee”  wynoszącej  13  000  ton  „Exeter”  reprezentował 

tylko  8390  ton,  dwa  mniejsze  krążowniki  angielskie  miały  zaś  po  6985  ton.  Artylerię 

główną  HMS  „Exeter”  stanowiło  6  dział  o  kalibrze  203  mm  w  trzech  podwójnych 

wieżach, reszta uzbrojenia to 4 działa przeciwlotnicze (100 mm) i 6 wyrzutni torpedo-

wych.  Działa  niemieckiego  pancernika  o  kalibrze  280  mm  mogły  wyrzucać 

300-kilogramowe pociski na odległość 27 km. Zasięg pocisków „Exetera” wynosił o 2 

mile mniej i najcięższy jego pocisk ważył tylko 115 kg. Różnica była więc dość istotna. 

Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze kwestia opancerzenia. Żywotne części „Grafa 

Spee”  były  chronione  10-ccntymetrowym  pancerzem,  wieże  dział  pokrywał  znacznie 

grubszy pancerz. W tej sposób pociski „Exetera”, gdyby nawet trafiły w „Grafa Spee”, 

background image

nie  mogłyby  wyrządzić  mu  żadnych  poważniejszych  szkód  (chyba  z  bardzo  bliskiej 

odległości).  Natomiast  jeden  celny  300-kilogramowy  pocisk  z  działa  niemieckiego 

okrętu mógł całkowicie unieszkodliwić opancerzony krążownik angielski. Teoretycznie 

więc  eskadr;  angielska  stała  na  straconej  pozycji,  gdyż  obydwa  mniejsze  krążowniki 

Harwooda tym bardziej nie były dla pancernika przeciwnikiem godnym uwagi. Działa 

,,Ajaxa” i „Achillesa” strzelały tylko na odległość 22 km pociskami o wadze 45 kg. 

W  tych  warunkach  żaden  ekspert  w  dziedzinie  wojny  morskiej  nie  dałby  okrętom 

Harwooda  najmniejszych  szans  w  walce  z  niemieckim  pancernikiem.  Przytłaczają  ca 

przewaga uzbrojenia i opancerzenia „Grafa Spee” z góry przesądzała o wyniku walki. 

Teoretycznie  pancernik  mógłby  zatopić  wszystkie  trzy  jednostki  angielskie  zanim 

zbliżyłyby  się  na  odległość  skutecznego  ognia.  Na  korzyść  Brytyjczyków  dałoby  się 

zapisać jedynie nieco większą szybkość ich okrętów. Ponadto pod uwag mogłyby być 

brane takie niewymierne czynniki, jak lepsze wyszkolenie marynarzy angielskich, duch 

bojów: płynący z tradycji Royal Navy i... żołnierskie szczęście. Wszystkie te czynniki 

nie były jednak właściwymi argumentami wobec pancernych płyt i 28-centymetrowyc 

dział „Grafa Spee”. 

Komandor Harwood zdawał sobie oczywiście sprawę z dysproporcji sił, nie pozo-

stawało  mu jednak nic innego jak staranne przygotowanie się do ewentualnej bitwy z 

„Admirał  Scheer”  (za  którego  ciągle  jeszcze  w  jego  pojęciu  uchodził  „Graf  Spee”). 

Harwood  przeniósł  się  więc  z  „Exetera”  na  „Ajaxa”,  skąd  zamierzał  dowodzić  całą 

akcją. „Achilles” i „Ajax” miały w czasie bitwy działać zawsze wspólnie, „Exeter” zaś 

operować  miał  sam,  tworząc  jak  gdyby  drugi  dywizjon  eskadry  dążącej  naturalnie  w 

całości do zniszczenia korsarskiego okrętu. O  godzinie 12 w dniu 12 grudnia  wydana 

została ostatnia instrukcja dowódcy eskadry. Nakazywała  ona natychmiastowy atak  w 

razie ukazania się niemieckiego pancernika. 

Wolno  upływający  12  dzień  grudnia  nie  był  na  pewno  najlepszym  dniem  w  życiu 

komandora  Harwooda.  Za  kilka  godzin  miały  się  sprawdzić  jego  przewidywania.  Te-

raz,  w  decydującym  momencie,  ogarnęły  go  wątpliwości.  Czy  możliwe  było,  aby  po-

szukiwany od dwóch miesięcy niemiecki korsarz wszedł sam pod lufy oczekujących go 

okrętów? Czy możliwe, aby jutro rano ukazał się jego maszt na horyzoncie? Komandor 

background image

nie  myślał o trudach czekającego go boju. Komandor czekał na okręt „Admirał Sche-

er”. 

Ś

wit zastał eskadrę w szyku bojowym. „Ajax” idący na czele poprzedzał „Achille-

sa”  płynącego  w  jego  śladzie  torowym.  Milę  dalej  widniał  „Exeter”.  Eskadra  płynęła 

kursem  60°  z  szybkością  14  węzłów.  O  godzinie  6.09  dowódca  „Ajaxa”  zameldował 

znajdującemu się na pokładzie Harwoodowi dym na horyzoncie. 

-  Sygnał  do  „Exetera”:  zbliżyć  się  i  sprawdzić,  co  to  za  jednostka  -  rozkazał  ko-

mandor. 

„Exeter”  potwierdził  odebranie  sygnału,  przyśpieszył  bieg  i  wkrótce  dowódca 

eskadry otrzymał historyczny meldunek: „I think it is a pocket battleship”

3

Rozdzwoniły się buczki alarmu bojowego na okrętach angielskich. Za chwilę miała 

rozpocząć się pierwsza morska bitwa w II wojnie światowej. 

Plan  bitwy  opracowany  przez  Harwooda  zaczęto  realizować  bez  zwłoki.  „Exeter” 

zmienił  kurs  na  północno-wschodni,  dwa  mniejsze  okręty  płynęły  jak  poprzednio.  W 

ten sposób niemiecki pancernik powinien przejść pomiędzy dwoma dywizjonami eska-

dry. Korsarski okręt zachował swój dotychczasowy kurs zwiększając jedynie szybkość. 

Była godzina 6.18, kiedy „Graf Spee” otworzył ogień z dział głównego kalibru kładąc 

go na HMS „Exeter”. Dwie minuty później ryknęły działa brytyjskiego krążownika. 

Komandor  Langsdorff  wbrew  wyraźnym  instrukcjom  z  Berlina  przyjął  bitwę. 

Snadź wierzył w swą potęgę. 

Nikt nie dowie się nigdy, jakie powody skłoniły Langsdorffa do podjęcia tej decy-

zji.  Można  tylko  snuć  przypuszczenia  na  podstawie  znanych  faktów.  Wiadomo  zaś 

było, że rozkazy, jakie odebrał Langsdorff, w dniu 21 sierpnia 1939 roku, tj. w chwili 

opuszczania  Wilhelms-hafen,  nakazywały  mu  uchylanie  się  od  wszelkich  spotkań  z 

wojennymi  okrętami  nieprzyjaciela,  a  nawet  z  dobrze  uzbrojonymi  statkami  handlo-

wymi.  „Graf  Spee”  miał  topić  wyłącznie  bezbronne  frachtowce.  Instrukcja  ta  miała 

swoje uzasadnienie. 

Niemiecka flota była za mała, aby ryzykować w najmniejszym nawet stopniu utratę 

                                                           

3

  Sądzę, że jest to kieszonkowy pancernik.

 

background image

jakiejkolwiek  jednostki.  Niewielkie  uszkodzenie  okrętu  operującego  z  dala  od  macie-

rzystych  baz  (a  takim  był  „Graf  Spee”)  przesądzało przecież  z  góry  jego  los.  Tysiące 

mil  dzielące  korsarski  okręt  od  stoczni  niemieckich  uniemożliwiało  jakąkolwiek  po-

moc.  Tak  więc  wszystkie  uszkodzenia,  które  nie  mogły  być  usunięte  siłami  załogi, 

skazywały  automatycznie  korsarza  na  zagładę,  nawet  wówczas,  jeżeli  bitwa  miałaby 

dla niego pomyślny przebieg. 

Mimo  to  Langsdorff  przez  pełne  15  minut  po  zameldowaniu  masztów  „Exetera” 

trzymał kurs na zbliżenie. Dlaczego ? 

Złożyło się na to zapewne wiele przyczyn. Niewątpliwe jedną z nich był meldunek 

donoszący  Langsdorffowi,  e  w  tym  rejonie  pojawi  się  cenna  zdobycz  w  postaci 

4000-tonowego  statku  „Highland  Monarch”  z  wartościowym  ładunkiem.  Statek  ten 

miał  iść  pod  eskortą  niszczycieli.  W  pierwszej  chwili  więc  maszty  na  horyzoncie  po-

traktowano na pokładzie „Grafa Spee” jako oczekiwany konwój. Pancernik w walce z 

niszczycielami ryzykował niewiele, a pokusa była duża. Graf Spee” trzymał więc swój 

kurs...  Ponadto  korsarski  rejs właściwie  dobiegał  już  końca,  być  może,  że  Langsdorff 

zapragnął  uwieńczyć  go  jakimś  efektownym  zwycięstwem.  Rozgromienie  konwoju 

bronionego  przez  brytyjskie  okręty  wojenne  dałoby  mocny  atut  w  ręce  Goebbelsa. 

Zresztą  dowódca  niemieckiego  pancernika  był  prawdziwym  marynarzem  i  za  swoje 

powołanie uważał zapewne walkę z tradycyjnym wrogiem swego kraju. Rozporządza-

jąc  zaś  rzeczywiście  potężnym  narzędziem  zniszczenia,  jakim  był  „Graf  Spee”, 

Langsdorff  oczekiwał  prawdopodobnie  w  najbliższych  godzinach  sukcesów,  które 

dorównałyby osiągnięciom całej jego kilkumiesięcznej działalności. 

„Graf Spee” trzymał więc swój kurs... o Nikt nie dowie się nigdy, co pomyślał nie-

miecki  dowódca,  kiedy  po  kilku  minutach  okazało  się,  że  jego  okręt  idzie  do  walki  z 

trzema  brytyjskimi  krążownikami.  Nikt  nie  dowie  się  nigdy,  jakie  uczucia  owładnęły 

nim  po  ustaleniu,  że  za  domniemanymi  niszczycielami  nie  ma  żadnego  konwoju,  że 

ryzyko podjęte przez niego było mimo wszystko duże. 

Na uchylenie się od  walki było już za późno. Langsdorff wykorzystując przewagę 

w  donośności  dział  swego  okrętu  zdecydował  się  na  atak.  Długie  lufy  wyciągnęły  się 

drapieżnie  w kierunku HMS „Exeter”. Grzmot pierwszej salwy obwieścił rozpoczęcie 

background image

bitwy. 

background image

POKONANY ZWYCIĘZCA 

Odległość między okrętami szybko malała. Zarówno „Graf Spee”, jak i okręty bry-

tyjskie płynęły kontrkursami z największą rozporządzalną szybkością. Na masztach ich 

pojawiły  się  tradycyjne  bandery  podnoszone  w  czasie  boju.  Harwood  sygnalizował 

ponadto ze swego okrętu: „Anglia oczekuje, że każdy wypełni swój obowiązek”

4

. Był 

to słynny sygnał Nelsona z bitwy pod Trafalgarem. 

Idąc  na  zbliżenie  Langsdorff,  zdaniem  późniejszych  komentatorów  bitwy  pod  La 

Plata,  popełnił  swój  pierwszy  błąd.  Powinien  on  bowiem  prowadzić  walkę  na  odle-

głość,  która  nie  pozwoliłaby  mniejszym  krążownikom  brytyjskim  prowadzić  skutecz-

nego  ognia.  Tymczasem  dzięki  taktyce  niemieckiego  dowódcy  „Graf  Spee”  rychło 

znalazł  się  pod  ostrzałem  wszystkich  brytyjskich  dział,  co,  jak  się  później  okazało, 

miało niemałe znaczenie dla całej bitwy. 

Pierwsze  salwy  w  pojedynku  artyleryjskim  między  „Grafem  Spee”  a  „Exeterem” 

nie  przyniosły  żadnych  efektów,  wszystkie  były  za  krótkie.  Wkrótce  jednak,  mimo 

znakomitych  uników  „Exetera”,  niemieckie  pociski  z  dział  głównego  kalibru  zaczęły 

coraz  dokładniej  obramowywać  swój  cel.  W  tym  czasie  drugi  dywizjon  angielski 

(„Ajax” i  „Achilles”) znacznie już zbliżył się z przeciwnej strony do pancernika, roz-

                                                           

4

  „England expects everybody to do his duty”

 

background image

poczynając ogień. 

I  wtedy  Langsdorff  popełnił  swój  drugi  błąd.  Skierował  mianowicie  jedną  z  wież 

głównego kalibru do walki z dwoma mniejszymi okrętami, od czasu do czasu przeno-

sząc  tylko  jej  ogień  na  swego  najgroźniejszego  przeciwnika.  Tymczasem  znawcy 

stwierdzają  zgodnie,  że  powinien  on  za  wszelką  cenę  skoncentrować  ogień  na  HMS 

„Exeter”,  zniszczyć  go  i  dopiero  później  zająć  się  dwoma  mniejszymi  krążownikami, 

do  których  przez  cały  czas  powinien  strzelać  tylko  z  dział  średniego  kalibru.  Przeno-

szenie  ognia  z  jednego  celu  na  drugi  z  natury  rzeczy  powodowało  mniejszą  celność 

ognia.  Błędy  popełnione  w  pierwszych  krytycznych  minutach  bitwy  zemściły  się  po-

tem na całym jej późniejszym przebiegu. 

Chwilowo  jednak  los  zdawał  się  sprzyjać  niemieckiemu  korsarzowi.  O  godzinie 

6.22 jeden z największych pocisków „Grafa Spee” eksplodował tuż przy burcie „Exe-

tera”  uszkadzając  poważnie  jego  cienki  burtowy  pancerz.  Na  okręcie  wybuchł  pożar, 

instalacja  elektryczna  i  przekaźnikowa  została  poważnie  uszkodzona,  podobnie  jak  i 

pokładowy  samolot,  który trzeba było  wyrzucić za burtę z  uwagi na poważne niebez-

pieczeństwo  wybuchu  jego  zbiorników  z  paliwem.  Kilkunastu  marynarzy  zginęło,  a 

wielu zostało zranionych. „Graf Spee” zmienił kurs. 

Coraz więcej jego pocisków padało wokół „Exetera”. Wkrótce też artylerzyści nie-

mieccy uzyskali nowe trafienie, tym razem już bezpośrednie. Lecz Anglikom sprzyjało 

wprost  niewiarygodne  szczęście.  300-kilogramowy  Pocisk  nie  wybuchł,  lecz  tylko 

przebił pokład, przeszedł Przez okrętowy szpitalik (wypełniony rannymi) i przeszywa-

jąc burtę wpadł do wody. To cudowne niemal zdarzenie Anglicy okupili zaledwie kil-

koma  rannymi,  podczas  gdy  w  wypadku  eksplozji  pocisku  śmierć  zebrałaby  obfite 

ż

niwo, a okręt uległby prawdopodobnie zniszczeniu. 

Chwilę  później  okazało  się  jednak,  że  Niemcy  strzelają  również  pociskami,  które 

potrafią  wybuchać.  O  godzinie  6.25  pocisk  głównego  kalibru  trafił  w  jedną  z  działo-

wych wież krążownika. Skutki eksplozji były straszliwe. Lufy obydwu dział przybrały 

wręcz fantastyczne kształty pokrzywionych łodyg, pancerne płyty zostały rozdarte jak 

kartki papieru. Potężny podmuch i odłamki pocisku spowodowały śmierć całej niemal 

obsługi  pomostu  bojowego.  Zniszczeniu  uległy  wszelkie  przyrządy  niezbędne  do  kie-

background image

rowania  okrętem,  przestała  istnieć  łączność  między  poszczególnymi  przedziałami  na 

okręcie.  Rozkazy  rannego  dowódcy  na  ster  awaryjny  podawano  głosem  z  ust  do  ust. 

Mimo to okręt z linii nie  wyszedł. Dysponował jeszcze pełną szybkością i strzelał za-

pamiętale ze wszystkich pozostałych dział. 

W tym czasie z pokładów brytyjskich okrętów zaobserwowano trafienie na „Grafa 

Spee”.  Artylerzyści  angielscy  strzelali  równie  celnie,  jak  ich  przeciwnicy.  Ponieważ 

pancernik  znajdował  się  już  w  zasięgu  skutecznego  ognia  wszystkich  trzech  okrętów, 

raz po raz nawałnica stali spadała na raidera. Niestety, nie mogła ona wyrządzić zasad-

niczych szkód grubo opancerzonemu korsarzowi. Wywierała natomiast, jak się później 

okazało, zgubny wpływ na morale marynarzy z załogi pancernika. 

Niemieccy  marynarze  byli  w  przeważającej  większości  młodymi,  niedoświadczo-

nymi  ludźmi,  których  w  wielkim  stopniu  demoralizowały  jęki  umierających  i  ranio-

nych  kolegów.  Chłopcy  ci  od  początku  swej  służby  zapewniani  o  potędze  ich  macie-

rzystego okrętu, dla którego na wodach świata nie było podobno dość silnego przeciw-

nika, patrząc na agonię umierających nie potrafili pełnić swych obowiązków. 

Bitwa  trwała  dopiero  niespełna  siedem  minut,  lecz  marynarzom  obu  walczących 

stron zdawało się, że minęły już godziny. 

W tym czasie jeden z pocisków „Exetera” ulokowano szczęśliwie na pomoście bo-

jowym  niemieckiego  pancernika.  Eksplozja  zabiła  wielu  niemieckich  oficerów  i 

uszkodziła instrumenty do prowadzenia ognia artyleryjskiego. Ogień korsarza osłabł na 

krótką chwilę, potrzebną do przeprowadzenia reperacji i uzupełnień. 

Wkrótce  jednak  Langsdorff  uznał  widocznie  za  niezbędne  natychmiastowe  znisz-

czenie ,,Exetera” - swego najniebezpieczniejszego przeciwnika. Na dzielnie manewru-

jący krążownik runęła prawdziwa lawina ognia. „Graf Spee” położył nań ogień już nie 

tylko artylerii głównej, lecz także ogień dział średniego kalibru, które strzelały dotych-

czas do ,,Ajaxa” i „Achillesa”. Salwa za salwą wstrząsały niemieckim korsarzem. Uni-

ki „Exetera” zasługiwały na najwyższą pochwałę, lecz akcja ta nie mogła trwać wiecz-

nie. Dwa 28-centymetrowe pociski jeden po drugim znalazły swój cel. Pierwszy z nich 

eksplodował na głównej kotwicy, wyrywając olbrzymią dziurę w burcie okrętu tuż nad 

linią wodną i wzniecając pożar w magazynie bosmańskim. Buchnęły płomienie i dym 

background image

zwiastując Niemcom bliską zagładę wrogiego okrętu. 

Jakkolwiek zniszczenia wywołane eksplozją nie były jeszcze decydujące, to jednak 

porozrywane  opancerzenie,  zniszczone  kable  i  rurociągi  tworzyły  koszmarny  obraz. 

Następny  pocisk  uderzył  niemal  w  to  samo  miejsce.  Okręt  jak  uderzony  huraganem 

przechylił  się  na  przeciwną  burtę.  Zdawało  się,  że  już  nie  podniesie  się  z  przechyłu. 

Powoli  jednak  krążownik  dźwignął  się  i  stanął  na  równej  stępce.  Chaos  w  zmaltreto-

wanej części okrętu osiągnął swój szczyt. Dowódca „Exetera” w piekle tym nie .stracił 

jednak  głowy.  Uznawszy,  że  teraz  nadszedł  właśnie  dogodny  moment,  wykonał  atak 

torpedowy.  Cztery  torpedy  pomknęły  w  kierunku  raidera,  ciągnąc  za  sobą  warkocz 

pęcherzyków  powietrza.  Torpedy  jednak  chybiły.  „Graf  Spee”  wykonał  w  ostatniej 

chwili gwałtowny zwrot. 

Odpalenie  torped  z  ,,Exetera”  stało  się  zwrotnym  momentem  bitwy.  Langsdorff 

jakby  dopiero  teraz  uprzytomnił  sobie,  że  nawet,  najsilniejszy  okręt  można  zatopić 

torpedami,  natychmiast  przerwał  bitwę,  postawił  zasłonę  dymną  i  zmieniwszy  kurs 

usiłował  oderwać  się  od  przeciwnika.  Krążowniki  brytyjskie  wykonały  jednak  odpo-

wiednie manewry i pospieszyły za nim. Bitwa wchodziła w drugą fazę. 

Pojedynek  artyleryjski  nie  ustawał  jednak  ani  na  chwilę.  Prędko  też  przyniósł  on 

Niemcom  dalsze  sukcesy.  Głównym  celem  dla  ich  dział  pozostał  nadal  nieszczęsny 

„Exeter”,  który  o  6.40  otrzymał  dwa  dalsze  trafienia,  definitywnie  tym  razem  wyklu-

czające  go  z  akcji.  Zniszczona  została  druga  wieża  dziobowa,  mesa  podoficerska  i 

wiele  innych  urządzeń,  włączając  w  to  wszystkie  repetytory  żyrokompasu.  Dowódca 

„Exetera”  posługiwał  się  teraz  wyłącznie  łodziowym  kompasem,  a  jedyna  pozostała 

wieża  działowa  na  rufie  mogła  strzelać  już  tylko  pod  lokalną  kontrolą  bez  udziału 

konżugatora.  Jeszcze  jeden  celny  pocisk,  i  „Exeter”,  jakkolwiek  ciągle  jeszcze  utrzy-

mywał się na powierzchni, stał się bezbronny. Krążownik, na którym dotychczas spo-

czywał cały ciężar bitwy, nie miał już żadnej wartości bojowej. Jedyną rolę, jaką teraz 

mógł  spełniać,  było  częściowe  odciąganie  niemieckiego  ognia  od  dwóch  mniejszych 

krążowników. 

„Exeter” w bitwie koło La Platy dobrze pełnił swą powinność. Pewnym miernikiem 

tego wysiłku mógł być fakt, że na pokładzie krążownika zginęło więcej marynarzy niż 

background image

na pozostałych okrętach (włączając w to „Grafa Spee”). 

Langsdorff dążył teraz  wyraźnie do przerwania bitwy.  „Achilles” i ,,Ajax” nie da-

wały  jednak  za  wygraną.  Obydwa  okręty  utrzymywały  pancernik  pod  ogniem  swoich 

dział  i  stale  zygzakując  unikały  pocisków  niemieckich.  Dwa  lekkie  krążowniki  robiły 

wrażenie  zajadłych  terierów  oszczekujących  uchodzącą  zwierzynę.  Dla  Harwooda 

postępowanie Langsdorffa było zagadką, zwłaszcza wówczas, gdy „Graf Spee” zmienił 

nagle swój kurs na zachodni wiodący wprost do brzegów Ameryki Południowej. Było 

to  postępowanie  niezrozumiałe.  Dla  raidera  bezpieczniejsze  było  otwarte  morze  niż 

sąsiedztwo  amerykańskich  brzegów.  Zdaniem  Anglika  niemiecki  dowódca  powinien 

uchodzić na pełne  morze, gdzie pod osłoną ciemności  mógłby zgubić swoich prześla-

dowców.  Czyżby  Langsdorff  zamierzał  wejść  do  neutralnego  portu?  Powstawało  dla 

niego  wówczas  ryzyko,  że  pancernik  zostanie  tam  zakorkowany  przez  okręty  brytyj-

skie. 

Taktyka  Langsdorffa  pozostawała  dla  angielskiego  komandora  zagadką,  ale  nie-

ustępliwie prowadził on okręty śladem korsarza ciągle trzymając go pod ogniem swych 

dział. „Graf Spee” nie pozostawał dłużny. Huk wystrzałów rozbrzmiewał bez przerwy 

nad słonecznymi wodami Atlantyku, po raz pierwszy od wielu, wielu lat. O 7.16 „Graf 

Spee” zrobił nagły zwrot na południe i z największą szybkością ruszył wprost na oka-

leczonego, bezbronnego „Exetera”. Dwa pozostałe lekkie krążowniki z furią rzuciły się 

do obrony. 

Zamiarem  Langsdorffa  było  prawdopodobnie  ostateczne  wykończenie  „Exetera”. 

Nie  było  to  zresztą  trudne  zadanie.  Szczęśliwym  jednak  dla  Brytyjczyków  trafem 

wściekły  ogień  „Ajaxa”  i  „Achillesa”  wywołał  na  śródokręciu  raidera  krótkotrwały 

pożar. Niemiecki dowódca w trosce o uniknięcie poważniejszych szkód, a może wsku-

tek  złej  pracy  załogi  przy  likwidowaniu  pożaru,  porzucił  swój  zamiar  i  położył  swój 

okręt na dawny kurs w kierunku Południowej Ameryki. 

O 7.25 raz jeszcze szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Niemców. Salwa bur-

towa  pancernika  nakryła  „Ajaxa”.  Obydwie  wieże  rufowe  krążownika  zostały  znisz-

czone. Raider, który rozpoczynał  walkę z trzema okrętami  brytyjskimi,  miał już prze-

ciw sobie tylko „półtora” krążownika. Harwood zdecydował się w tej sytuacji na atak 

background image

torpedowy. Wszystkie cztery torpedy „Ajaxa” chybiły. Kilka minut później „Ajax” sam 

musiał  uchylać się od torped niemieckich.  Langsdorff próbował  wszystkiego, aby po-

zbyć się dokuczliwych przeciwników. 

Bitwa trwała już przeszło godzinę. Harwood zdecydował się zerwać kontakt z nie-

przyjacielem. „Ajax” i „Achilles” wystrzelały już prawie 80 procent swojej amunicji i 

komandor nie widział możliwości kontynuowania walki. Obydwa krążowniki sprawnie 

postawiły osłonę dymną i wyszły z zasięgu dział raidera. Ostatnia, niejako pożegnalna 

salwa „Grafa Spee”, zniszczyła jeszcze główny maszt „Achillesa”, pozbawiając go tym 

samym możności używania radia. 

W ciągu całego dnia obydwa okręty angielskie eskortowały w odległości około 30 

mil „Grafa Spee”, który niezmiennie utrzymywał kurs na Montevideo. 

O godzinie 11 komandor Harwood otrzymał meldunek od „Exetera”, z którego wy-

nikało, że cała artyleria okrętowa nie nadaje się do użytku, że okręt ma duże przegłę-

bienie na dziób wskutek zalania wodą przednich komór i że potrafi rozwinąć szybkość 

najwyżej około 18 węzłów. Harwood odesłał „Exetera” na Wyspy Falklandzkie, wzy-

wając  jednocześnie  ostatni  okręt  swojej  eskadry  HMS  „Cumberland”,  który  mógł 

przybyć w rejon La Platy najwcześniej w ciągu 30 godzin. 

Pamiętny  dzień  13  grudnia  upływał  zbyt  wolno  dla  angielskiego  dowódcy,  bo  ko-

mandor  Harwood  ciągle  podejrzewał,  że  ścigany  korsarz  szykuje  jakiś  podstęp  i  przy 

najbliższej  nadarzającej  się  okazji  zmieni  kurs,  aby  zniknąć  w  szerokim  oceanie.  Nie 

mogło  mu  pomieścić  się  w  głowie,  aby  „Graf  Spee”  istotnie  zawinął  do  neutralnego 

portu, co pozwoliłoby Anglikom zyskać na czasie i zebrać odpowiednie siły do znisz-

czenia raidera. Harwood nie wiedział, że zapasy paliwa niemieckiego pancernika były 

na ukończeniu i Langsdorff musiał je wkrótce gdzieś uzupełnić.

5

 

Przeciwnicy pilnie się w ciągu całego dnia obserwowali. Co pewien czas to jeden, 

to  drugi  okręt  otwierał  ogień.  Dzień  ten  zresztą  obfitował  i  w  inne  wydarzenia.  Koło 

południa na kursie korsarza pojawił się s/s  „Shakespeare”. Langsdorff postanowił sta-

                                                           

5

  ,,Grraf Spee” pobierał paliwo z Altmarka 6 grudnia. Niektórzy komentatorzy bitwy uważają, że posia-

dany  zapas  ropy  wystarczyłby,  aby  raider  szukał  ocalenia  na  pełnym  morzu,  gdzie  pod  osłoną  ciemności 

zgubiłby swoich ,,opiekunów”, a następnie mógłby ponownie pobrać paliwo z ,,Altmarka”

 

background image

tek  ten  mimo  szacunku  dla  jego  nazwy  i  mimo  obecności  krążowników  brytyjskich 

zatopić. Zgodnie ze swą etyką wysłał nawet w eter sygnał radiowy z prośbą o podjęcie 

rozbitków z tego statku. Frachtowiec uratowała postawa jego załogi. Wbrew rozkazom 

z pancernika bowiem nie chciała ona zejść z pokładu do łodzi ratunkowych, Langsdorff 

zaś w tej sytuacji nie pozwolił torpedować statku. 

Zabawnym zdarzeniem było, że dopiero sygnał Langsdorffa dotyczący s/s „Shake-

speare”  poinformował  Harwooda,  że  jego  przeciwnikiem  w  bitwie  był  właśnie  „Graf 

Spee”  (a  nie,  jak  mniemał  do  tej  pory,  „Admirał  Scheer”).  W  pobliżu  terytorialnych 

wód Urugwaju 

„Graf  Spee”  i  jego  eskorta  spotkali  (około  godziny  16)  urugwajski  krążownik  no-

szący  nazwę  swego  kraju.  Po  wymianie  sygnałów  z  oboma  walczącymi  stronami  za-

chował on ścisłą neutralność, ograniczając się tylko do poinformowania przeciwników, 

ż

e są na wodach terytorialnych Urugwaju (o czym zresztą dobrze wiedzieli). 

Teraz już nie było  wątpliwości, że „Graf Spee” zmierza do Montevideo. Harwood 

wysłał  więc  otwartym  kodem  ostrzeżenie  do  wszystkich  statków  ?  brytyjski  eh,  aby 

usunęły się z drogi niemieckiego raidera. 

Wkrótce  zapadła  ciemność.  Harwood  zmniejszył,  dystans  dzielący  jego  okręt  od 

korsarza,  ciągle  jeszcze  spodziewając  się,  że  „Graf  Spee”  będzie  w  ostatniej  nawet 

chwili  próbował  wyzwolić  się  spod  „opieki”.  Co  pewien  czas  ciemności  rozdzierały 

błyski wystrzałów. Wreszcie w dniu 14 grudnia o 5 rano kotwica „Grafa Spee” opadła 

na redzie Montevideo. Krążowniki brytyjskie rozpoczęły czujne patrolowanie w pobli-

ż

u portu. 

Bitwa na morzu skończyła się. Rozpoczynała się druga bitwa. Dyplomatyczna bata-

lia-na lądzie. 

background image

WIELKI BLUFF 

Gra dyplomatów rozpoczęła się właśnie 13 grudnia po południu, kiedy to komandor 

Harwood  zawiadomił  drogą  radiową  brytyjskiego  attache  morskiego  w  Urugwaju,  że 

„Graf Spee” zmierza do Montevideo. Od chwili zaś gdy pancernik rzeczywiście zawi-

nął  do  portu,  w  ambasadzie  brytyjskiej  przestały  obowiązywać  jakiekolwiek  godziny 

urzędowania. Dla pracowników placówki nie było snu, nie było odpoczynku. 

Harwood zażądał przede wszystkim pomocy. Zdawał on sobie bowiem  sprawę, że 

jego dwa krążowniki nie zdołają same upilnować szerokiego ujścia rzeki; zwłaszcza w 

ciemnościach nocy  „Graf Spee”  mógł się  wymknąć  na ocean.  Attache,  wykorzystując 

probrytyjskie nastawienie władz urugwajskich, natychmiast zorganizował pewną liczbę 

holowników i samolotów, które pełniąc służbę patrolową miały donieść niezwłocznie o 

podniesieniu kotwicy przez raidera. 

W nocy z 13 na 14 grudnia komandor Harwood i brytyjski ambasador wymienili ze 

sobą wiele sygnałów. Zasadniczo wypowiedzi komandora sprowadzały się do tego, że 

„Graf Spee” musi być przetrzymany za wszelką cenę w Montevideo, dopóki nie nadej-

dą posiłki w postaci angielskich okrętów. 

Okręty te zaś nie mogły przyjść rychło. „Ark Royal”, „Renown”, „Neptune”, „Dor-

setshire” i inne okręty odpowiednio wielkie, aby skutecznie walczyć z „Grafem Spee”, 

background image

operowały  w  odległych  akwenach.  Tylko  siostrzany  okręt  „Exetera”  „Cumberland” 

mógł przybyć wkrótce, lecz też nie wcześniej niż o północy 14 grudnia. Nic jednak nie 

przemawiało  za  tym,  aby  mógł  on  zdziałać  coś  więcej  niż  nieszczęśliwy  ,,Exeter”, 

rozstrzelany  niemal na sztuki przez raidera. Tak więc  w ciągu  najbliższych 24 godzin 

tylko  „Achilles”  i  poważnie  uszkodzony  „Ajax”  dzieliły  „Grafa  Spee”  od  otwartego 

morza, od wolności. Była to siła niewielka. 

Brytyjski  ambasador,  bezpośrednio  po  otrzymaniu  pierwszego  meldunku  o  zamie-

rzonym  wejściu  raidera  do  Montevideo,  uzyskał  audiencję  u  urugwajskiego  ministra 

spraw  zagranicznych,  podczas  której  domagał  się,  by  władze  Urugwaju  nie  udzielały 

azylu niemieckiemu pancernikowi. Sądził on wówczas, że korsarz w walce z brytyjską 

eskadrą  odniósł  poważne  uszkodzenia,  Taktyką  swą  zamierzał  uniemożliwić  Langs-

dorffowi naprawienie uszkodzeń w uzbrojeniu „Grafa Spee”. 

Rząd  Urugwaju  stanął  na  stanowisku,  że  niemieckiemu  korsarzowi  przysługuje 

zgodnie  z  prawem  międzynarodowym  24-godzinny  postój  w  neutralnym  porcie.  Do-

piero po upływie tego czasu okręt będzie musiał wyjść na morze lub być internowany. 

Tak  więc  na  lądzie  trwały  jeszcze  wysiłki  ambasadora  zmierzające  do  podważenia 

decyzji  władz  urugwajskich,  kiedy  nowy  meldunek  Harwooda  całkowicie  zmienił 

sytuację.  Wynikało  z  niego,  że  cała  artyleria  raidera  jest  w  zupełnym  porządku  i  że 

może on sobie z łatwością wywalczyć drogę na otwarty ocean, eskadra Harwooda zaś 

w obecnym stanie nie może mu w tym przeszkodzić. 

Od tego momentu brytyjski ambasador robił wszystko, aby zatrzymać „Grafa Spee” 

w porcie. Oczywiście oficjalnie podtrzymywał nadal swoje nieszczere już żądanie, aby 

korsarz  natychmiast  wyszedł  na  morze.  Był  to  jednak  bluff  obliczony  na  wpojenie  w 

Niemców przekonania, że tuż za falochronami portu znajduje się potężna flota czyha-

jąca  tylko  na  pojawienie  się  niemieckiego  pancernika.  Jednocześnie  kapitanowie 

wszystkich  angielskich  statków  handlowych  przebywających  aktualnie  w  Montevideo 

otrzymali  polecenie  stawienia  się  u  ambasadora.  Tam  dowiedzieli  się,  że  jeden  z  ich 

statków, bez względu na to, czy ukończył załadunek, czy nie, czy jest gotowy do wy-

płynięcia, czy nie, natychmiast musi opuścić port. 

Wybór padł na s/s „Ashworth”. Godzinę później statek ten był już ledwie widoczny 

background image

na horyzoncie. Teraz ambasador odetchnął. 

Zgodnie z prawem międzynarodowym „Graf Spee” musiał pozostawać od tej chwili 

w Montevideo dalsze 24 godziny. Odpowiednie klauzule przewidują bowiem, że jeżeli 

jakiś  statek  handlowy  jednej z  wojujących  stron  opuści  neutralny  port,  okręt  wojenny 

drugiej  nie  może  wyjść  z  niego  wcześniej  niż  po  upływie  jednej  doby.  Brytyjczycy 

niezwłocznie  powołali  się  na  ten  przepis,  a  rząd  Urugwaju  skwapliwie  poszedł  im  na 

rękę.  Co  prawda  urugwajski  minister  spraw  zagranicznych  nie  miał  w  tym  okresie 

łatwego życia, bo zjawił się wówczas u niego dla odmiany ambasador niemiecki, który 

uroczyście zaprotestował przeciw przetrzymywaniu „Grafa Spee”. Nie zdziałał jednak 

nic,  gdyż  takie  postępowanie  znajdowało  pokrycie  we  wspomnianej  klauzuli,  respek-

towanej na całym świecie. 

Mr Millington-Drake, ambasador brytyjski w Urugwaju, zacierał ręce. W kilka go-

dzin  po  wyjściu  s/s  „Ashworth”  wysłał  on  z  portu  jeszcze  jeden  angielski  statek  han-

dlowy.  Zamierzał on tę taktykę stosować nadal i przy życzliwym stosunku rządu uru-

gwajskiego był niemal pewien, że uda mu się zapobiec opuszczeniu Montevideo przez 

„Grafa Spee” tak długo, jak długo wymagać tego będą interesy brytyjskie. 

W tym czasie wiadomość o walce eskadry Harwooda z niemieckim raiderem obie-

gła  cały  świat.  Rozgłośnie  i  dzienniki  wszystkich  krajów  podawały  na  czołowych 

miejscach  komentarze  tej  bitwy.  Wywołała  ona  ogromne  wrażenie,  zwłaszcza  w 

Niemczech.  Oto  osławiony  kolos,  jeden  z  najsilniejszych  okrętów  świata,  pokonany 

został przez fazy słabe krążowniki. Minister propagandy Trzeciej Rzeszy, dr Goebbels, 

zareagował  natychmiast.  Zaczął  trąbić  na  cały  świat,  o  nieludzkim  postępowaniu  An-

glików,  którzy  samotny  okręt  niemiecki  zaatakowali  przeważającymi  siłami  swej  po-

tężnej floty. 

Admiralicja brytyjska poinformowana o aktualnym  stanie rzeczy zareagowała ina-

czej.  Z  jej  inspiracji  rozgłośnie  radia  BBC  nadały  audycję,  z  której  wynikało,  że  w 

najbliższym czasie flota brytyjska dokończy swego dzieła. Potężne okręty zgrupowane 

w  pobliżu  Montevideo  lada  chwila  zatopią  „Grafa  Spee”,  gdyż  kończy  się  już  jego 

pobyt w porcie. Audycja ta obliczona była przede wszystkim na wprowadzenie w błąd 

Niemców.  Była  jednak  zredagowana  tak  sugestywnie,  że  Montevideo  zaroiło  się  od 

background image

dziennikarzy i sprawozdawców radiowych z różnych stron świata. Wszyscy chcieli być 

ś

wiadkami ostatnich chwil potężnego dotąd korsarza. 

Ogólnej  psychozie  uległy  nawet  załogi  dwóch  patrolujących  okrętów  Harwooda, 

które bezpośrednio po audycji wyległy na pokłady, aby zobaczyć mityczne okręty. 

Licznie  zgromadzeni  korespondenci  nieświadomie  oddali  Brytyjczykom  dalsze 

usługi. W bulwarowych dziennikach amerykańskich zaczęły ukazywać się wstrząsające 

reportaże  o  krwiożerczych  kolosach,  czekających  tylko  chwili,  w  której  nieszczęsny 

korsarz  wytknie  nos  z  neutralnego  portu.  Inne  korespondencje  donosiły,  że  groźny 

„Renown” odkotwiczył już z miejsca swego postoju w pobliżu Rio de Janeiro i z naj-

większą  szybkością  spieszy  w  rejon  La  Platy.  Były  (to  oczywiście  wiadomości  nie-

prawdziwe,  jakkolwiek  do  dziś  dnia  pokutuje  legenda  o  zgrupowaniu  ogromnych  sił 

brytyjskich w tym akwenie. Wywodziła się ona stąd, że dziennikarze nie mieli możno-

ś

ci  wypłynięcia  na  morze,  a  informacje  czerpali  od  nader  usłużnych  urzędników  an-

gielskiej ambasady, którzy celowo wprowadzali ich w błąd. 

Doniesienia prasy i radia wywierały deprymujący wpływ tak na Langsdorffa, jak i 

na jego zwierzchników w Berlinie. Były one tym bardziej przygnębiające, że oglądane 

wcześniej  (rankiem  14  grudnia)  uszkodzenia  poniesione  przez  „Grafa  Spee”  okazały 

się poważniejsze, niż należałoby przypuszczać.  Artylerzyści angielscy strzelali jednak 

celnie.  (Uzyskali  oni  w  czasie  bitwy  około  60-70  bezpośrednich  trafień.)  Specjaliści 

sprowadzeni  na  pokład  „Grafa  Spee”  orzekli,  że  doprowadzenie  pancernika  do  stanu 

sprzed bitwy musi zająć około 14 dni. 

Dr Langmann, ambasador Trzeciej Rzeszy  w  Montevideo, rozpoczął niezwłocznie 

starania o zezwolenie Urugwaju na pobyt „Grafa Spee” w porcie przez cały ten okres. 

Taktyka Niemców  nie była  wówczas  wyraźnie skrystalizowana, prawdopodobnie pra-

gnęli  oni  grać  na  zwłokę  w  nadziei,  że  zdarzy  się  coś,  co  zmieni  sytuację  na  ich  ko-

rzyść.  W  teorii  istniały  przecież  szanse,  że  w  okolice  La  Platy  zdołają  przybyć  nie-

mieckie  okręty  podwodne,  które  zaatakują  mityczną  koncentrację  angielskiej  floty, 

umożliwiając w ten sposób raiderowi wyjście z Montevideo. 

Oficjalnie Niemcy żądali dla pancernika dwutygodniowego pobytu w porcie. Skoro 

jednak  Niemcy  czegoś  pragnęli,  to  ambasador  brytyjski  czuł  się  oczywiście  w  obo-

background image

wiązku  gorąco  zaprotestować  przeciw  temu,  chociaż  przedłużenie  pobytu  raidera  od-

powiadało  także  Brytyjczykom.  Złożył  więc  stanowczy  protest.  Biedni  Urugwajczycy 

znaleźli  się  między  młotem  i  kowadłem.  Wreszcie  po  długich  debatach  zagwaranto-

wano Niemcom pobyt pancernika w porcie Montevideo na przeciąg 90 godzin. Załoga 

„Grafa Spee” rzuciła się gorączkowo do naprawiania uszkodzeń, które poniósł pancer-

nik.  Usuwano częściowo zniszczone nadbudówki,  wymieniano przewody elektryczne, 

rurociągi  i  niwelowano  inne  skutki  angielskich  pocisków.  Marynarze  niemieccy  pra-

cowali jednak bez zapału. Zdemoralizowani ucieczką przed okrętami wroga, z niechę-

cią myśleli o czekającej ich bitwie. 

Haider bezpośrednio po zawinięciu do portu uzupełnił paliwo pobierając go z nie-

mieckiego  statku  zaopatrzeniowego  „Tacoma”.  Langsdorff  w  zasadzie  mógł  więc 

wyjść z Montevideo w każdej chwili. Decyzja ta jednak nie zależała już od niego. Był 

teraz  w  kontakcie  z  admirałem  Raederem  i  wszelkie  jego  posunięcia  były  już  dykto-

wane z Berlina. 

Krążyły nawet pogłoski, że sam Hitler odbył telefoniczną rozmowę z komandorem. 

Rzekomo  miała  mieć  ona  bardzo  przykry  przebieg  dla  Langsdorffa.  Hitler  w  obelży-

wych  słowach  zarzucał  mu  tchórzostwo  i  gromił  za  schronienie  się  do  neutralnego 

portu w ucieczce przed słabszym przeciwnikiem. 

W  tym  czasie  nastąpiły  dwa  wydarzenia.  Zwolnieni  zostali  jeńcy  z  angielskich 

statków handlowych, więzieni dotychczas pod pokładem „Grafa Spee”, oraz odbył się 

uroczysty pogrzeb poległych członków załogi raidera. 

Marynarze  angielscy  o  zmianie  swego  losu  dowiedzieli  się  14  grudnia  rano  z  ust 

oficera,  który  dotychczas  się  nimi  opiekował.  Ten  zakomunikował  im  krótko:  „Dżen-

teltneni,  jesteście  wolni,  zawinęliśmy  do  Montevideo”.  W  tym  samym  czasie  ustała 

wibracja potężnych maszyn okrętu i kolos znieruchomiał. W ciągu kilku sekund jeńcy 

wyskoczyli  ze  swych  hamaków.  Jeden  z  nich  dopadłszy  skylightu  wrzasnął:  „To 

prawda, poznaję światła Monte!” Anglicy zarzucili teraz pytaniami oficera. | Ten zrela-

cjonował  im  pokrótce  bitwę,  wspominając  o  ośmiu  torpedach  angielskich,  których 

uniknął korsarz. Niektórzy z byłych jeńców, a wśród nich kapitan „Africa Star” Dove, 

pragnęli  przed  opuszczeniem  okrętu  pożegnać  Langsdorffa,  który  mimo  wszystko 

background image

potrafił wzbudzić ich sympatię. W rozmowie, która się wywiązała, Langsdorff zdradził 

swe niezadowolenie ze swej załogi, którą nazywał „biedni chłopcy”. Komandor mówił 

również, że jakkolwiek pragnąłby wyjść w morze, to jednak stan fizyczny i psychiczny 

załogi okrętu nie pozwala mu tego zrobić. Według jego własnych słów wyjście w tych 

warunkach z portu „byłoby samobójstwem”. 

Kapitan  Dove,  żegnając  Langsdorffa  po  raz  ostatni,  zapamiętał  go  jako  uśmiech-

niętego, lecz jednocześnie znużonego i przygnębionego człowieka. W dniu 15 grudnia 

czekał dowódcę  „Grafa  Spee” jeszcze jeden trudny obowiązek. Miał on pochować 37 

marynarzy zabitych w bitwie z okrętami brytyjskimi. 

Pogrzeb  przebiegał  w  sposób  uroczysty.  Urugwajczycy  zezwolili,  aby  odbył  się  z 

pełnymi honorami wojskowymi. Żałobny kondukt, poprzedzany orkiestrą z pancernika, 

przeszedł  ulicami  miasta  wzbudzając  ogromne  zainteresowanie.  Za  trumnami  postę-

pował  Langsdorff  w  białym  uniformie  ze  wszystkimi  odznaczeniami  oraz  miejscowa 

kolonia  niemiecka,  pracownicy  ambasady  i  kompania  honorowa  marynarzy  „Grafa 

Spee”.  Przebieg  pogrzebu  relacjonowany  był  przez  wielu  dziennikarzy,  operatorzy 

filmowi nakręcali setki metrów filmów, fotografie z uroczystości wraz z komentarzami 

obiegały prasę całego świata. Jedno zwłaszcza zdjęcie intrygowało  wówczas zaintere-

sowanych.  Przedstawiało  ostatnie  pożegnanie  zmarłych  nad  otwartymi  grobami. 

Wszystkie  ręce  obecnych  dostojników  niemieckich  cywilnych  i  wojskowych  wznie-

sione  były  w  faszystowskim  pozdrowieniu  z  wyjątkiem  jednej.  Ręka  komandora 

Langsdorffa przylegała do czapki. 

Pogrzeb poległych marynarzy obok zwykłych w takich razach opisów i komentarzy 

dał aparatowi propagandowemu obu stron okazję do preparowania przedziwnych wia-

domości. Z Berlina na przykład donoszono, że Anglicy z Montevideo znieważali groby 

poległych Niemców i rzucali na mogiły zdechłe psy. Londyn zaś nie pozostawał dłużny 

i  informował,  że  nie  wszystkie  trumny  zawierały  zwłoki  poległych.  Sugerowano,  że 

niektóre z nich wypełniały broń i amunicję, która miała być później wydobyta na uży-

tek niemieckiej Piątej Kolumny w Urugwaju. 

Obie te informacje były jednakowo prawdziwe... i obie nie doczekały się potwier-

dzenia. 

background image

Podczas gdy w Urugwaju dyplomaci angielscy i niemieccy toczyli ze sobą w gma-

chu Ministerstwa Spraw Zagranicznych zaciekłe walki podjazdowe, w obu zaintereso-

wanych krajach świętowano orężne sukcesy. Jak zwykle w takich wypadkach, okazało 

się, że w bitwie pod La Plata zwyciężyli jednocześnie i Niemcy, i Anglicy. 

Prasa berlińska donosiła z dumą, że „Graf Spee” rozbił w puch eskadrę brytyjską i 

bez draśnięcia niemal zawinął do Montevideo w celu pobrania ropy i żywności. Dalsze 

komunikaty głosiły: „Ciężki ogień naszego pancernika zamienił HMS „Exeter” w led-

wo utrzymujący się na wodzie wrak”. „Według nie potwierdzonych informacji z ostat-

niej chwili zatonął krążownik „Achilles” Anglicy znowu zachłystywali się dzielnością 

swoich marynarzy, którzy zmusili silniejszego przeciwnika do szukania schronienia w 

neutralnym  porcie.  Tak  więc  była  zjedna  tylko  bitwa,  natomiast  dwa  oczywiste  zwy-

cięstwa.  I  Tymczasem  w  okolicy  ujścia  La  Platy  ciągle  widniały  szare  sylwetki  okrę-

tów  Harwooda  patrolujących  cierpliwie  trzy  tory  wodne  prowadzące  do  Montevideo. 

W  nocy  z  14  na  15  grudnia  przybył  z  Wysp  Falklandzkich  niecierpliwie  oczekiwany 

krążownik  „Cumberland”.  Angielski  dowódca  rozporządzał  teraz  prawie  taką  samą 

siłą, z jaką przystąpił do bitwy. Załogi jego okrętów w oczekiwaniu na wyjście raidera 

ż

yły w ciągłym napięciu. „Graf Spee” tkwił jednak w porcie. Codziennie wiele oczu w 

Montevideo śledziło ruchy patrolującej eskadry. Doszło nawet do tego, że na pokładzie 

„Grafa  Spee”  niedwuznacznie  zidentyfikowano  wśród  niej  sylwetki  „Ark  Royal”  i 

„Renown”. Nigdy już zapewne nie zostanie ustalone, w jaki sposób mogło dojść do tak 

poważnego błędu w obserwacji bądź co bądź fachowej. Jednak fakt pozostał faktem. 

W tym czasie BBC ciągle podtrzymując swój gigantyczny bluff nadało ostrzeżenie 

dla „wielkich” brytyjskich sił  w akwenie  La Platy, że  w rejonie tym pojawiły się  nie-

przyjacielskie okręty podwodne. Zaraz potem poszedł na antenę uspokajający komuni-

kat Admiralicji, że kieruje ona tam w celu ochrony dużych okrętów całą flotyllę nisz-

czycieli. W ten sposób nieistniejące niszczyciele miały bronić nieobecne kolosy zwal-

czając  również  mityczne  okręty  podwodne.  Być  może,  że  ta  właśnie  audycja  zadecy-

dowała  ostatecznie  o  losach  „Grafa  Spee”.  W  Berlinie  odbywały  się  bowiem  w  tych 

dniach gorączkowe narady. Raeder meldował Hitlerowi, że Langsdorff pragnie jednak 

wywalczyć drogę dla swego okrętu łamiąc angielską blokadę. Z drugiej strony,  wska-

background image

zywał na ogromne trudności w przeprowadzeniu tej akcji (uwierzył bowiem podobnie 

jak i Langsdorff w nieistniejącą koncentrację brytyjskich sił morskich). Jeżeli zaś „Graf 

Spee”  nie  opuści  w  oznaczonym  czasie  Montevideo,  zostanie  internowany.  Trzecią 

ewentualnością mogło być tylko samo zatopienie okrętu. 

Langsdorff jednak  nie chciał  tego zrobić. Pod jego kierunkiem załoga raidera pra-

cowała  w  szalonym pośpiechu, aby  w jak największym  stopniu przygotować okręt do 

wyjścia  na  morze.  Dowódca  ,,Grafa  Spee”  pragnął  przejść  przynajmniej  do  portu  w 

Buenos  Aires,  ponieważ  władze  argentyńskie  wyraźnie  sympatyzowały  z  Niemcami. 

Wypad ten planowany był na 16 grudnia w nocy. 

Plany  niemieckie  zawiodły  jednak  na  całej  linii.  Decydujący  cios  projektom 

Langsdorffa zadał brytyjski attache morski. W dniu 16 grudnia o godzinie 18 polecił on 

wypłynąć z Montevideo jeszcze jednemu statkowi handlowemu. Znaczyło to, że „Graf 

Spee”  nie  był  w  stanie  wyjść  z  portu  wcześniej  niż  17  grudnia  o  18.15.  Tymczasem 

udzielony mu azyl kończył się tego samego dnia o 20. Raider nie mógł więc wymknąć 

się z portu pod osłoną ciemności, musiał spotkać się z wrogiem przy dziennym świetle. 

Langsdorffowi opadły ręce. 

W tej sytuacji Hitler zadecydował, że „skoro „Graf Spee” nie ma szans w walce z 

okrętami angielskimi, Langsdorff musi go zatopić”. 

Postanowienie  to  nie  wypływało  oczywiście  z  troski  o  życie  niemieckich  maryna-

rzy. Decyzja ta była podjęta ze względów czysto politycznych. Niemcy nie mogli uzy-

skać  zwycięstwa,  pragnęli  więc  pozbawić  go  również  Anglików.  Samo  zatopienie 

„Grafa Spee” odebrałoby Brytyjczykom ich zdobycz i dawało propagandzie angielskiej 

mniejsze pole do popisu niż wówczas, gdyby okręt zatonął w bitwie. 

Na  pokładzie  ,,Grafa  Spee”  Langsdorff  zebrał  starszych  oficerów  na  ostatnią  od-

prawę.  Przebiegała  ona  w  atmosferze  przygnębiającej. Internowanie  okrętu  nie  wcho-

dziło w rachubę (zabraniał Berlin). Postój w porcie dobiegł końca. Szanse przebicia się 

do Buenos Aires żadne. 

Pozostało jedno tylko wyjście. 

Przeciwnik Langsdorffa komandor Harwood znajdował się w tym czasie w zupełnie 

odmiennym  nastroju.  16  grudnia  o  godzinie  17.17  dotarła  do  niego  bowiem  depesza 

background image

Pierwszego  Lorda  Admiralicji  (godność  tę  piastował  wówczas  Winston  Churchill), 

wyrażająca pełne uznanie Admiralicji dla niego i dla poczynań jego eskadry w walce z 

niemieckim  raiderem.  Ponadto  zaś  zawierała  ona  awans  komandora  do  stopnia  kontr-

admirała  Floty  Jego  Królewskiej  Mości.  Niezależnie  od  awansu  wdzięczna  ojczyzna 

nagrodziła Harwooda i dowódców trzech okrętów jego eskadry Orderem Łaźni wraz ze 

związanym z nim tytułem szlacheckim. 

Zaszczyty  te  wpłynęły  niezwykle  dodatnio  na  morale  brytyjskich  marynarzy  szy-

kujących się do ostatecznej rozprawy z niemieckim pancernikiem. 

Mijały ostatnie godziny przed decydującym rozstrzygnięciem. Anglicy wciąż jesz-

cze nie znali prawdziwych zamiarów Langsdorffa. 

background image

OSTATNI REJS KORSARZA 

W Montevideo nastał pamiętny dzień 17 grudnia. Była to akurat niedziela. Pogoda 

zapowiadała się wspaniale. Gorące południowe słońce rozświetlało białe mury stolicy. 

Od  rana  dało  się  już  zauważyć  pewne  podniecenie  w  mieście.  Tłumy  obserwatorów 

wypełniały port, z zaciekawieniem obserwując wszelki ruch na pokładzie „Grafa Spe-

e”. Sprawozdawcy radiowi i dziennikarze szaleli. Wszystkie radiostacje amerykańskie 

przerywały  co  chwila  swoje  programy,  nadając  jakieś  nowe  szczegóły  i  szczególiki  o 

zbliżającym  się  widowisku.  Wiadomo  już  było,  że  Anglicy  zaatakują  raidera  natych-

miast po opuszczeniu przez niego 3-milowego pasa wód terytorialnych. 

Ze szpalt gazet krzyczały wielkie nagłówki: „Anglicy kończą swą śmiertelną wach-

tę przy <Spee>” „<Admiral Graf Spee> musi opuścić Montevideo dzisiaj o 20”, „Czy 

wyjdzie dziś w morze niemiecki korsarz?” 

Po  mieście  krążyły  najbardziej  fantastyczne  pogłoski.  Na  pancerniku  jakoby  wy-

buchł bunt  marynarzy, którzy nie chcieli iść do  walki. Mówiono, że angielskie okręty 

zaatakują  „Grafa  Spee”  w  porcie  przed  upływem  udzielonego  azylu.  Dziennik  „El 

Pueblo” podawał swoim czytelnikom słowa Langsdorffa: „Jeżeli nie będę mógł przejść 

przez blokadę Anglików, zatopię swój okręt o godzinie 20”, Po południu napięcie się-

gało  szczytu,  Admirał  Harwood,  który  był  w  stałym  kontakcie  radiowym  z  lądem, 

background image

otrzymywał stałe meldunki od brytyjskiego attache morskiego. 

Rano dowiedział się z nich, że „Graf Spee” oddał część swych urządzeń i wyposa-

ż

enia  na ląd. Mogło to oznaczać, że okręt do bitwy  nie pójdzie, uwaga jednak  na po-

kładach  angielskich  okrętów  nie  osłabła,  mógł  to  być  podstęp.  Następny  meldunek 

(przekazany  także  do  wiadomości  publicznej)  mówił,  że  300  marynarzy  niemieckich 

opuściło  pokład  raidera  przenosząc  się  na  zacumowany  obok  niemiecki  statek  zaopa-

trzeniowy  „Tacoma”. O 17.20 dotarł do dowódcy eskadry  kolejny  meldunek: „Dalsza 

partia  700  marynarzy  z  załogi  wraz  z  bagażem  pancernika  przeszła  na  „Tacomꔄ. 

Sytuacja  zaczęła  się  wyjaśniać.  Okręt  przygotowywano  do  zatopienia.  Harwood  na-

tychmiast podciągnął swoje okręty bliżej Montevideo. Zamiarem jego było wtargnięcie 

na pokład raidera na krótką chociaż chwilę, zanim spocznie on na dnie. Byłby to duży 

sukces propagandowy. 

Tymczasem Langsdorff oficjalnie zakomunikował w kapitanacie portu, że zamierza 

opuścić swoje miejsce postoju punktualnie o 18.15. Wieść ta lotem błyskawicy obiegła 

całe  miasto i natychmiast została przekablowana  na  wszystkie strony  świata. Wkrótce 

potem  na  okręcie  spuszczono  z  głównego  masztu  hitlerowską  banderę,  rozległ  się 

zgrzyt  łańcuchów  kotwicznych,  na  powierzchni  ukazała  się  najpierw  jedna  kotwica, 

potem druga i szare cielsko pancernego kolosa oderwało się od nabrzeża kierując się w 

stronę oczekujących nań wrogów. Na lądzie zapanowało poruszenie, osiemsettysięczny 

tłum  zafalował,  ludzie  gniotąc  się  i  popychając  zachowali  jednak  głębokie  milczenie. 

Patrzyli, jak dowódca okrętu ze szczupłą garstką załogi nie przekraczającą 60 oficerów 

i marynarzy  kierował swój okręt na ostatni bój, fama  głosiła bowiem, że Langsdorff i 

towarzyszący mu ochotnicy postanowili zginąć w walce wraz ze swoim okrętem. Jedy-

nie kilkunastu sprawozdawców radiowych wrzeszczało co sił w mikrofony przekazując 

swoje wrażenia milionom słuchaczy. 

Na  okrętach  brytyjskich  ogłoszono  alarm  bojowy.  Langsdorff  wyprowadził  tym-

czasem  pancernik  z  portu  bez  pomocy  holowników.  Raidera  poprzedzały  tylko  dwa 

holowniki i duża barka płynąca pod banderą argentyńską. Intrygowały one niezmiernie 

zgromadzoną publiczność. Bezpośrednio po wyjściu ,,Grafa Spee” również „Tacoma” 

podniosła kotwicę i ruszyła za pancernikiem. 

background image

W oddali widać było  małe  sylwetki angielskich  krążowników spieszących  na spo-

tkanie raidera. Nagle w powietrzu pojawił się angielski samolot. Był to już moment za 

silny  dla  wielu  spośród  gapiów.  Gazety  doniosły  następnego  dnia,  że  zanotowano 

wśród wielotysięcznej rzeszy ludzi kilka wypadków zawału serca. 

Samolot  jednak  nie  zaatakował  raidera.  Zgodnie  z  rozkazami  Harwooda  wystarto-

wał  on  z  pokładu  „Ajaxa”  w  celach  rozpoznawczych.  Nie  naruszając  obszaru  po-

wietrznego Urugwaju pilot raportował wyłącznie admirałowi poruszenie „Grafa Spee” 

zwracając szczególną uwagę na to, czy przypadkiem załoga raidera nie przejdzie nagle 

z powrotem z „Tacoma” na pokład pancernika. 

Jeden  z  kolejnych  meldunków  pilota  wstrząsnął  admirałem.  Pilot  donosił:  „Spee” 

wykonał nagły zwrot na zachód, wchodzi na tor wodny prowadzący do Buenos Aires”. 

A więc raider nie idzie do walki, a więc dowódca nie zamierza go zatopić, a więc pan-

cernik zamierza przejść do innego, bardziej przyjaznego portu! Eskadra krążowników 

brytyjskich zwiększyła szybkość. Niepotrzebnie. 

Zaraz niemal po zmianie kursu „Graf Spee” wytracił szybkość, a potem całkiem za-

stopował rzucając kotwicę. 

Teraz już tylko pilot samolotu mógł obserwować dokładnie dalsze wydarzenia. Zo-

baczył on, jak dwa argentyńskie holowniki i barka podeszły do burty raidera. Zeszło do 

nich  kilkunastu  ludzi,  reszta  pod  kierunkiem  Langsdorffa  przygotowywała  okręt  do 

wysadzenia w powietrze. Ciężka to musiała być dla nich praca. Własnoręcznie przygo-

towywać zagładę okrętu, na którym się pływało, nie było łatwo. Wysiłek ten miał po-

tężną jednostkę zamienić w bezużyteczny wrak. 

A  Langsdorff?...  Jakie  musiały  być  myśli  tego  człowieka  w  tym  krytycznym  mo-

mencie? Zapewne już wówczas nosił się on z projektami, które jego osobisty los zwią-

zały na zawsze z losem okrętu, którym dowodził. Langsdorff schodząc z opustoszałego 

okrętu wyglądał jak cień samego siebie. 

Rozpoczął się ostatni akt tragedii. „Tacoma” i towarzyszące jednostki odsunęły się 

na bezpieczną odległość. Tego dnia zachód słońca nastąpić miał o 20.54. Dokładnie ten 

sam  czas  wyznaczył  Langsdorff  na  zagładę  swego  okrętu.  Biegły  sekundy,  i  nagle  z 

wnętrza „Grafa Spee” buchnęła potężna eksplozja. Pancerny pokład otworzył się jakby 

background image

pchnięty  od  środka  ogromną  pięścią,  jakieś  szczątki  rzucone  z  ogromną  siłą  frunęły 

wysoko w niebo, głuchy grzmot przetoczył się po spokojnej wodzie. Pancernik w jed-

nej chwili od dziobu do rufy stanął  w ogniu. Wieczorne niebo stało się czarne od po-

krywającego je coraz szybciej dymu. 

Na pokładzie „Tacomy” i jednostek argentyńskich w milczeniu salutowano tonący 

okręt.  Za  horyzontem  niknął  właśnie  ostatni  rąbek  zachodzącego  słońca.  Opisy  zato-

pienia  „Grafa  Spee”  zajmowały  jeszcze  czołowe  miejsca  na  szpaltach  gazet  całego 

ś

wiata,  kiedy  z  Buenos  Aires  przyszła  następna  sensacyjna  wiadomość:  „Komandor 

Langsdorff popełnił samobójstwo! „Przeżył on swój okręt zaledwie o trzy dni i w dniu 

20 grudnia 1939 roku po pożegnaniu z załogą, którą zdemobilizowano, zastrzelił się w 

swoim pokoju przydzielonym mu w Morskim Arsenale w Buenos Aires. Pogrzeb odbył 

się na miejscowym cmentarzu. 

Tak zakończyła się pierwsza w II wojnie światowej bitwa morska, która przez trzy 

miesiące  utrzymywała  w  napięciu  wiele  milionów  ludzi  na  świecie.  W  zmaganiach 

tych większą rolę odegrały ostatecznie słowa niż huk okrętowych dział.

background image

 

background image