W Dąbrowski Wielki Bluff Admiralicji

background image

background image

1

KAPITAN HARRIS WYGRYWA ROBRA

W salonie kapitańskim celebrowano bridża. Monotonnie szumiał wielki wentylator.

W szklankach powoli tajał lód. Starszy oficer sięgnął po butelkę White Horse. Jego

partner, kapitan Harris, przed chwilą otworzył licytację zapowiadając dwa kiery.

Kontrpartner z prawej strony spasował. Starszy oficer nalewając sobie whisky flegma-

tycznie zgłosił asa pik, co wywołało źle ukryty grymas zadowolenia na twarzy kapita-

na. Doktor spokojnie zalicytował „pas”, a kapitan triumfalnie zapowiedział małego

szlema w kiery, była to bowiem dla niego wielka satysfakcja. Poprzednie dwa robry

przegrał haniebnie, pasując niemal cały czas i wściekając się w duchu na kartę, która

dotychczas zupełnie mu „nie szła”. Dopiero teraz...

Kapitan sprawnie uporządkował karty partnera na stoliku. Nie było wątpliwości:

dwanaście lew pewnych. Szybko rozegrał grę i z zadowoleniem umieścił odpowiedni

zapis na nowej kartce.

Drugie rozdanie, i kapitan z radością stwierdził, że znowu trzyma w ręku trzy asy w

towarzystwie dwóch króli i jednej damy. „Całkiem miłe towarzystwo, karta się odwró-

ciła” - pomyślał. Starszy oficer musiał mieć także dobrą kartę, bo licytował mocno. Po

krótkim namyśle kapitan zalicytował grę kończącą robra.

Właśnie kończył pomyślnie rozgrywkę, kiedy uchylone drzwi kabiny otworzyły się

background image

szerzej i starszy marynarz Collins zameldował:

- Mr Gill prosi na pomost, sir.

Kapitan Harris zbierając karty ze śmiechem zaproponował.

- Doktorze, niech pan obliczy swoją pierwszą dzisiaj porażkę, ja zaraz wracam.

Po czym wstał, wychylił do końca swoją szklankę i pospieszył za Collinsem.

Wspinając się po trapie, kapitan z lekka posapywał trochę z zadowolenia po wy-

granym robrze, trochę z powodu tuszy. Harrisa, jak każdego prawie kapitana statku o

długim stażu, można było nazwać wszystkim, tylko nie smukłym marynarzem.

Prośba oficera wachtowego nie zaniepokoiła go. Znał swego trzeciego oficera i

wiedział, że nie lubił on podejmować samodzielnych decyzji. „Pewnie znowu jakiś

sygnał radiowy” - pomyślał niechętnie.

S/s „Clement”, którym dowodził Harris, pruł tymczasem spokojnie słone wody po-

łudniowego Atlantyku. Podróż tego dużego frachtowca (5000 BRT) należącego do

BOOTH LINE dobiegała właściwie końca. Statek znajdował się już w” pobliżu brze-

gów Brazylii i wojna, która rozpoczęła się przed niespełna miesiącem gdzieś w dalekiej

Polsce, wydawała się całej załodze bardzo nierealna. Statek płynął wprawdzie zygza-

kami, zmieniając co pewien czas kurs zgodnie z wojennym zwyczajem wszystkich

statków handlowych, nikt jednakże z załogi tego środka ostrożności nie uważał za

uzasadniony.

Kiedy Harris dotarł na pomost (była godzina 11.20) mr Gill, trzeci oficer statku,

pełniący aktualnie obowiązki oficera wachtowego, zakomunikował:

- Kapitanie, jakiś okręt wojenny idzie szybko wprost na nas.

Harris spojrzał. W słonecznej dali rysowała się potężna sylweta okrętu zwróconego

dziobem do obserwatorów.

Okręt nie dawał żadnych sygnałów, jego bandera również nie była widoczna.

Po krótkiej obserwacji kapitan Harris wyraził przypuszczenie, że zbliżający się

okręt jest zapewne angielskim krążownikiem HMS „Ajax”. Okręt ten, wchodzący w

skład flotylii południowo-atlantyckiej, był bowiem na wodach, po których płynął

„Clement”, częstym gościem. Obaj oficerowie w ciągu kilku minut usiłowali bezsku-

tecznie zidentyfikować zbliżającą się jednostkę. Wreszcie kapitan powiedział:

background image

- Gili, zdaje się, że będziemy mieli gości na pokładzie. Idę się przebrać. Niech pan

podniesie znak naszej linii, ci panowie z Royal Navy na pewno polują na niemieckie

statki.

- Tak jest, kapitanie - rzekł Gili i wydał odpowiednie polecenia.

Kiedy Harris wrócił na pomost, ubrany w nową tropikalną kurtkę mundurową, za-

stał tam także swego starszego oficera. Nieznany okręt był już oddalony tylko o 3-4

mile i ciągle jeszcze zbliżał się pełną szybkością do s/s „Clement” nie dając żadnych

sygnałów.

- Ależ ma jazdę, najmniej 30 węzłów - powiedział z zachwytem trzeci oficer pa-

trząc na wysoką falę, którą odrzucał smukły dziób okrętu.

Nagle ze zbliżającej się jednostki o wystrzelił płaskim łukiem wodnosamolot. Star-

tował zapewne z katapulty. Na pokładzie „Clementa” nie wywołało to zdziwienia,

ponieważ „Ajax” wyposażony był również w samolot. Maszyna szybko nabrała wyso-

kości i po wykonaniu zakrętu zaczęła zniżać się lecąc wzdłuż statku. Cała załoga, wraz

z oficerem na pomoście, ciekawie obserwowała ewolucje samolotu. I wtedy, niespo-

dziewanie dla wszystkich, zagrały karabiny maszynowe.

To strzelał samolot! Strzelał do statku! Pociski zagrzechotały po stalowym kadłubie

wprawiając w osłupienie angielskich marynarzy.

- Boże, to przecież szkop! - wrzasnął Gill. Istotnie, na skrzydłach przelatującej ma-

szyny wyraźnie czerniły się równoramienne krzyże.

Kapitan s/s „Clement” skoczył do telegrafu maszynowego i zastopował statek.

Frachtowiec był przecież nie uzbrojony, a zresztą gdyby nawet miał zwykłe dla stat-

ków handlowych w czasie wojny działo na rufie, wobec uzbrojenia groźnego sąsiada

byłoby ono śmieszną zabawką, a nie narzędziem obrony.

- Przygotować łodzie ratunkowe! Cała załoga na pokład! - wyrzucał z siebie rozka-

zy kapitan Harris.

Statek wyraźnie wytracał szybkość. Najwidoczniej jednak niemieckiemu pilotowi

nie robiło to żadnej różnicy, wykonywał on bowiem powtórny nalot. Tym razem

wszyscy kryli się gdzie kto mógł. Mimo to ranny został starszy oficer i trzech maryna-

rzy. Po trzecim nalocie kabina nawigacyjna i cały pomost postrzelany był w drzazgi.

background image

Po oszołomieniu wywołanym nagłym atakiem radiowym telegrafista otrzymał od

kapitana polecenie wysłania meldunku „RRR”, co oznaczało „jestem atakowany przez

samolot”. Zaledwie rozpoczął tę pracę, okręt wojenny odezwał się po raz pierwszy.

Podniesiono na nim sygnał flagowy: „Stop, nie używać radia”. Żądanie to popierały

lufy dział okrętu, które niedwuznacznie zwróciły się w kierunku s/s „Clement”.

Kapitan Harris nie miał wyboru, odwołał więc radiotelegrafistę na pokład. Wiedział

już teraz, że jego statek czeka nieuchronna zagłada. Zgnębiony, rzekł: „Przygotować

się do opuszczenia statku”.

Przed wejściem do szalupy radiotelegrafista zdołał mu jeszcze powiedzieć, że od-

biór sygnalistów radiowych „Clementa” potwierdził znajdujący się w pobliżu brazylij-

ski statek obiecując pomoc. Kapitan zdołał jeszcze usunąć papiery, które nie powinny

dostać się do rąk Niemców, i patrząc na odpływające szalupy czekał na dalszy rozwój

wydarzeń.

Wkrótce do burty frachtowca dobił kuter z nieprzyjacielskiego okrętu. Kapitan Har-

ris i jego starszy mechanik Bryant w milczeniu patrzyli na niemieckich marynarzy.

Byli to młodzi ludzie, uzbrojeni po zęby i wyraźnie podnieceni swym „zwycięstwem”.

Dowodzący nimi oficer polecił Anglikom otworzyć zawory denne i zatopić statek.

Starszy mechanik poszedł pod pokład, skąd wkrótce powrócił. Niemcy opuszczając

wyludnionego „Clementa” zabrali obu jeńców ze sobą.

W godzinę później, dnia 30 września 1939 roku, s/s „Clement” zniknął pod po-

wierzchnią Atlantyku, zatopiony ogniem artylerii hitlerowskiego okrętu. (Statek sam

zatonąć nie mógł, Bryant bowiem otworzył tylko zawory zbiorników balastu wodne-

go.)

Dowódca niemieckiego raidera, pragnąc zapewne zatrzeć niechlubny incydent z

ostrzelaniem przez samolot bez ostrzeżenia bezbronnego handlowego statku, był dla

swoich jeńców niezwykle uprzejmy. Polecił nawet nadać radiogram: „Proszę ratować

szalupy ze statku „Clement” 09°45 szer. płd, 34°04 dł. zach.” Sygnał ten, jak się póź-

niej okazało, został przejęty i następnego dnia parowiec brazylijski znalazł jedną z

szalup zatopionego statku. Dwie inne w dzień później dotarły do Maceio. Kapitana

Harrisa, i starszego mechanika Bryanta przyjął na pokład grecki statek, który w tym

background image

celu został zatrzymany przez okręt niemiecki w pobliżu wysp Cape Verde w dniu 9

października.

Tak zakończył się pierwszy epizod zdarzeń, które przez następne siedemdziesiąt dni

miały utrzymywać w napięciu nie tylko brytyjską Admiralicję.

Popłynęły w świat meldunki. Ogromne tytuły w gazetach głosiły: „Niemiecki pan-

cernik kieszonkowy „Admirał Scheer” znalazł swą pierwszą ofiarę!”, „Hitlerowski

korsarz pojawił się niespodziewanie na wodach południowego Atlantyku”. Co do toż-

samości raidera zdawało się nie być wątpliwości. Cała załoga „Clementa” zgodnie

stwierdzała, że nazwa ta w sposób widoczny wypisana była na rufie i dziobie okrętu, a

napis „Admirał Scheer” widniał także na czapkach marynarzy niemieckich, którzy

przybyli po kapitana Harrisa. Ale czy tak było w istocie?

W każdym razie dla brytyjskiej żeglugi handlowej w tym akwenie była to smutna

wiadomość. Nie wszyscy nawet zdawali sobie sprawę, jak bardzo smutna...

background image

2

KŁOPOTY KRÓLEWSKIEJ ADMIRALICJI

Tego dnia komandor Rainbow spieszył jak codziennie do Whitehall. Zatrzymał się

jeszcze przy kiosku z papierosami i po chwili, zaopatrzony w paczkę ulubionych Play-

ersów, wchodził do ponurego gmachu Admiralicji. W szatni uprzejmie odpowiedział

na pozdrowienia Smitha, który niezmiennie od 5 lat witał go nosowym: Morning, sir, i

pozbywszy się płaszcza, skierował swe kroki do gabinetu szefa.

Rainbow dochodził właśnie do drzwi, gdy wypadł z nich młody kapitan Harley,

który zobaczywszy komandora wypalił:

- Niemiecki korsarz pojawił się na południowym Atlantyku, zatopił jeden z naszych

statków. Szef pojechał do Pierwszego Lorda Admiralicji. Prosił, aby pan czekał u sie-

bie na jego telefon.

To rzekłszy Harley zbiegł ze schodów w tempie, którego nie powstydziłby się ża-

den londyński gimnazjalista. Komandorowi mignął rozpięty płaszcz i zanim dotarła do

jego świadomości zasłyszana wiadomość, Harleya już nie było.

Rainbow machinalnie zapalił papierosa i wolno poszedł do swego pokoju. Tu siadł

przy biurku i zamyślił się.

„Niemiecki korsarz na Atlantyku” - brzmiało mu w uszach. Komandor jako weteran

I wojny światowej był zbyt starym marynarzem, aby nie zdawać sobie sprawy, co

background image

oznaczało to krótkie zdanie. Przypomniał sobie szkody, jakie wyrządził niemiecki

krążownik „Emden”, który sam jeden w ubiegłą wojnę zatopił na Oceanie Indyjskim

16 statków brytyjskich o tonażu przeszło 60 000 ton, nie licząc zatrzymanych i ogra-

bionych statków neutralnych. Tym razem sprawa była dużo gorsza. „Raider na Atlan-

tyku...”

Rainbow aż wstrząsnął się na myśl, że na oceanie mógłby operować już któryś z

potężnych niemieckich pancerników kieszonkowych.

Okręt taki, potężnie uzbrojony i dysponujący dużą szybkością, byłby znacznie trud-

niejszy do zwalczenia niż kilka zwykłych krążowników pomocniczych, tzn. dużych,

uzbrojonych statków handlowych, którymi Niemcy z takim upodobaniem posługiwali

się w czasie ubiegłej wojny przy niszczeniu brytyjskiej żeglugi.

Co prawda niemieckie siły zbrojne w wojnie 1914 - 1918 uległy całkowitemu

zniszczeniu. Ale traktat wersalski, jakkolwiek zabronił Niemcom posiadania floty

podwodnej, jednak zezwalał im na budowę jednostek morskich do wyporności 10 000

ton. Okręty te, jak oczekiwano, miały służyć obronie brzegowej. Rzeczywistość jednak

okazała się inna. Niemcy przygotowując nową wojnę skwapliwie wykorzystali istnie-

jącą sytuację.

W 1921 na konferencji waszyngtońskiej pięć wielkich mocarstw morskich: Wielka

Brytania, Stany Zjednoczone, Francja, Japonia i Włochy, uzgodniło, że również nie

będą budowały okrętów przekraczających 10 000 ton wyporności. W ten sposób w trzy

lata po wojnie Niemcy mimo ograniczeń stawianych im przez traktat wersalski stanęli

potencjalnie w rzędzie mocarstw morskich.

Wystąpiła w dodatku niezmiernie istotna różnica na korzyść Niemiec. „Wielka

Piątka” uzgodniła co prawda między sobą budowę kilku wielkich pancerników prze-

kraczających wyznaczone limity, ogólnie jednak państwa te budowały mniejsze okręty,

zwłaszcza Anglia, która potrzebowała dla obsługi swego Imperium dużej ich liczby.

Nie bez znaczenia były tu również koszty budowy dużych okrętów, niechętnie pono-

szone przez angielskich podatników. Republika Weimarska, a później Hitler oczywi-

ś

cie skrupułów tego rodzaju nie mieli. Admirał Raeder polecił, by okręty budowane w

Niemczech w zasadzie nie przekraczały wyporności powyżej 10 000 ton, lecz żadna

background image

nowa jednostka nie miała również mniej, niż ten tonaż wynosił. Niezależnie od tego

Niemcy, ostentacyjnie budując okręty w określonych limitach, w rzeczywistości

znacznie je przekraczali. Eksperci zagraniczni bardzo szybko zorientowali się, że rze-

czywista wyporność nowych jednostek jest dużo wyższa od podanej oficjalnie.

W 1929 roku został wodowany ciężki krążownik „Deutschland”. W 1931 admirał

Raeder rozpoczął budowę okrętu Admirał Scheer”, a w roku 1932 położono stępkę pod

trzeci okręt „Admirał Graf Spee”.

Każdy z tych okrętów kosztował około 4 milionów funtów szterlingów i prawdziwa

wyporność każdego wynosiła około 13 000 ton (przy maksymalnym zastosowaniu

aluminium w wyposażeniu okrętów).

Okręty napędzane były silnikami Diesla o mocy 54 000 KM i mogły płynąć w za-

sięgu 10 000 mil morskich z szybkością około 28 węzłów bez potrzeby uzupełniania

paliwa.

Zdumiewająco silne dla tej klasy okrętów było również ich uzbrojenie. Pancerniki

kieszonkowe wyposażone były w 6 dział 280 mm, 8 dział 150 mm, 6 dział przeciwlot-

niczych o kalibrze 102 mm i 8 wyrzutni torpedowych oraz 2 samoloty startujące z

katapulty. Opancerzenie było dostatecznie grube, aby przebił je pocisk z działa o kali-

brze 203 mm.

Tak więc okręty niemieckie były w swoim rodzaju jedynymi jednostkami na świe-

cie, posiadały bowiem siłę ognia i opancerzenie pancernika, a szybkość i zwrotność

ciężkiego krążownika. Dlatego też ochrzczono je „kieszonkowymi pancernikami”.

Komandor Rainbow zwolna otworzył żelazną szafę, wydobył z niej plik fotografii i

rozłożył je na biurku. „Admirai Graf Spee” w Spithead w czasie koronacji króla Jerze-

go VI”, „Admiral Scheer” w Wilheimsha-fen, „Deutschland” na Morzu Północnym” -

czytał z uwagą.

„Piękne okręty - myślał Rainbow - a Raeder budował je z określoną myślą. Idealnie

nadają się do celów, które im wyznaczono. Wojna korsarska na oceanicznych szlakach

- oto ich powołanie.”

Istotnie już przed wybuchem drugiej wojny admirał Raeder wysłał swoje raidery na

szerokie oceany, gdzie „rozpłynęły” się bez śladu, gotowe do działania w wypadku,

background image

gdyby po inwazji na Polskę rozpętała się wojna z Anglią i Francją. Grossadmiral zad-

bał także wcześniej o właściwe rozmieszczenie w strategicznych punktach zbiorni-

kowców i statków zaopatrzeniowych, które mogłyby niemieckim korsarzom służyć

wszystkim co potrzebne w ciągu rocznej nawet kampanii. Przyczajeni korsarze znali

swoje zadanie: niszczyć wszystko, co płynie pod flagą brytyjską i do Wielkiej Brytanii.

Odciąć wyspę od dostaw żywności i surowców, pokazać wyspiarzom, co naprawdę

znaczy blokada wojenna.

Wprawdzie Admiralicja brytyjska dzięki doniesieniom wywiadu wiedziała o wyj-

ś

ciu na morze niemieckich okrętów. Rainbow sam nawet brał udział w opracowywaniu

planów mających ochronić żeglugę handlową. Ale zniszczenie niemieckich okrętów

było zadaniem bardzo trudnym. W całej Royal Navy były tylko trzy okręty, dostatecz-

nie silne i jednocześnie szybkie, aby móc nawiązać pojedynczą, skuteczną walkę z

niemieckim pancernikiem kieszonkowym. Były to „Hood”, „Repulse” i „Renown”.

Przedtem jednakże należało na szerokim oceanie odnaleźć korsarza, który w ciągu

doby mógł przebyć 700 mil w dowolnym, nieznanym kierunku. Z oczywistych wzglę-

dów nie było to łatwe.

Admiralicja brytyjska za jedyne wyjście uznała stworzenie grup pościgowych

okrętów. Założeniem leżącym u podstaw tej koncepcji było przekonanie, że grupa

okrętów potrafi odszukać korsarski okręt i szybkie, jakkolwiek słabiej uzbrojone okręty

przez koncentrację ognia zdołają pokonać silniejszego przeciwnika. Oczywiście mimo

wszystko zadanie takiej grupy nie było łatwe. 28-centymetrowe działa niemieckiego

pancernika miały znacznie większy zasięg niż 15- czy 20-centymetro-we działa bry-

tyjskich krążowników. Warunkiem powodzenia całej akcji mógł być tylko pojedynek

artyleryjski na bliską odległość. Inaczej niemiecki okręt mógłby pojedynczo zniszczyć

okręty nieprzyjacielskie na odległość, sam nie ponosząc żadnych szkód.

Zmartwienie komandora rozmyślającego w posępnym gmachu Admiralicji byłoby

jeszcze większe, gdyby wiedział, że korsarskie pancerniki kieszonkowe wyposażone

były w radiolokatory, co prawda nie tak doskonałe jak angielskie w późniejszym okre-

sie, pozwalające jednak niemieckiemu dowódcy „widzieć” wrogów, zanim jeszcze

ukazali się na horyzoncie. W procederze, jakim miały się trudnić niemieckie okręty, to

background image

stanowiło o ich ogromnej przewadze. Niemiecki okręt korsarski mógł zniszczyć każ-

dego słabszego przeciwnika, przed silniejszym zaś zdążył zawsze uciec.

Ostry dzwonek telefonu wyrwał komandora z zamyślenia. Szybko podniósł słu-

chawkę.

- Tak jest, sir. O 11 w Ministerstwie Wojny. Oczywiście, zabiorę ze sobą.

Odkładając słuchawkę spojrzał na zegarek. Do wy-, znaczonej godziny brakowało

40 minut. Komandor wstał, zebrał rozłożone fotografie i umieścił je na dawnym miej-

scu pieczołowicie zamykając żelazne szafę.

Następnie rozsunął zieloną kotarę zakrywającą ciężkie drzwi ogniotrwałej, potężnej

kasy i po dłuższej manipulacji przy zamku z niemałym trudem otworzył je. Po chwili

trzymał już w ręku cienką kartonową teczkę z napisem „Grupy pościgowe”.

Teraz podszedł do telefonu i po zgłoszeniu się centrali rzucił krótko:

- Wydział IV.

Odczekawszy zaś chwilę powiedział:

- Mówi Rainbow. Za 10 minut samochód przed głównym wejściem i dwóch uzbro-

jonych ludzi.

Kiedy w Londynie świeżo otrzymana wiadomość wprawiła w szybki ruch tryby

wielkiej machiny, jaką była brytyjska Admiralicja, na Atlantyku dopełniał się los nor-

weskiego frachtowca s/s „Lorentz W. Hansen”. Statek ten zatopiony został w odległo-

ś

ci 300 mil na wschód od Nowej Fundlandii. Meldunek stwierdzał, że sprawcą kata-

strofy był niemiecki pancernik kieszonkowy „Deutschland”.

Dla Admiralicji stało się jasne, że na Atlantyku działa już i drugi korsarz, ponieważ

było oczywiste, że nie mógł być ten sam okręt, który zatopił s/s „Clement”.

W dniu 2 października dotarła do Londynu pierwsza pewna wiadomość: u brzegów

brazylijskich działa „Admirał Scheer”. Wieść ta pochodziła z brazylijskiego statku,

który przyjął na pokład załogę łodzi ratunkowych z s/s i „Clement”. Ludzie ci identy-

fikowali zgodnie sprawcę o zatopienia: kieszonkowy pancernik „Admirał Scheer”.

Szokowało to niezwykle brytyjską Admiralicję, miała ona bowiem sprawdzone wia-

domości z wywiadu morskiego, że ten sam „Admirał Scheer”, który rzeczywiście topi

na Atlantyku brytyjskie statki, przebywa jeszcze na wodach niemieckich.

background image

Fakty pozostawały jednak faktami. „Deutschland” czy „Admirał Scheer”, oba te

okręty czy jakieś inne niszczą brytyjską żeglugę! Gra została rozpoczęta. Korsarskie

jednostki muszą być usunięte z morskich szlaków za wszelką cenę, inaczej zaopatrze-

niu wysp brytyjskich grożą poważne komplikacje.

Wobec tego realnego niebezpieczeństwa i pewności, że na Atlantyku działa wielki

okręt wojenny, nie zaś uzbrojony statek handlowy, nie zastanawiano się zbyt długo nad

wątpliwościami kilku speców brytyjskiego wywiadu morskiego. Ci bowiem nie mogli

zrozumieć, dlaczego dowódca niemieckiego raidera pozwolił załodze s/s „Clement”

(puszczając ją wolno) zdradzić swoje incognito. Wykraczało to poza elementarne za-

sady wojny korsarskiej.

background image

3

WILCZE ŁOWY

Minął już prawie tydzień od zatopienia s/s „Clement”.

Kapitan Robinson, dowódca statku „Newton Beech” (3000 BRT), zasypiał właśnie

słodko w swej koi po obfitym obiedzie, gdy usłyszał głos pierwszego oficera wzywa-

jący go na pomost. Nie tracąc czasu na ubieranie pospieszył tam jak stał - w pidżamie.

Widok, jaki zobaczył, natychmiast spędził z jego oczu resztki snu. W odległości

około 6 mil widniał potężny dziób wojennego okrętu idącego pełną szybkością w kie-

runku „Newton Beech”.

Kapitan Robinson, który otrzymał poprzednio meldunek o pojawieniu się na wo-

dach południowego Atlantyku niemieckiego pancernika, niedługo się zastanawiał, aby

przewidzieć los statku, którym dowodził. Mruknął więc tylko do swego zastępcy:

- To nie jest okręt brytyjski. Niech pan każe przygotować szalupy. Radiotelegrafista

niech będzie gotowy do nadawania sygnałów.

To rzekłszy udał się pod pokład. Kiedy znowu wszedł na pomost, był już w ubra-

niu, przeczuł bowiem, że w zdarzeniach, które nadchodziły, będzie mu ono lepiej słu-

ż

yło niż pidżama. W ręku trzymał obciążony woreczek z tajnymi dokumentami statku,

który po chwili plusnął w wody Atlantyku.

Okręt zbliżył się. Robinson rozpoznał go. Był to niemiecki pancernik „Graf Spee”.

background image

Radiooperator rozpoczął nadawanie meldunku. Skutek był natychmiastowy. Z pancer-

nika nadszedł rozkaz przerwania sygnałów poparty groźbą natychmiastowego otwarcia

ognia.

Kapitan skapitulował, radio na pokładzie „Newton Beech” zamilkło, załoga zaś za-

częła się gromadzić w pobliżu szalup.

Ku zdziwieniu jednak brytyjskich marynarzy statek ich nie został od razu zatopio-

ny. Na pokład wszedł natomiast oddział pryzowy z niemieckiego pancernika. Jego

dowódca wraz z dwoma marynarzami wszedł na pomost. W rozmowie, która się wy-

wiązała, kapitan Robinson powiedział, że słyszał przez radio o zatopieniu przez okręt

„Graf Spee” s/s „Clement”. Niemiec natychmiast i stanowczo zaprzeczył, Robinson zaś

pomyślał, że na Atlantyku działa widocznie więcej niż jeden niemiecki korsarz.

Następnego dnia jednak do burty „Newton Beech” przybiła motorówka i kapitan

Robinson znalazł się w kabinie dowódcy okrętu komandora Hansa Langsdorffa. Było

to spotkanie niemal towarzyskie. Langsdorff, marynarz niemiecki starej daty, traktował

Robinsona z wielką uprzejmością. Poprosił go, aby zajął miejsce we wskazanym fotelu,

poczęstował papierosem i prowadził rozmowę w sposób, który nie pozwalał Robinso-

nowi odczuwać, że występuje tu w charakterze zwyciężonego przeciwnika. W pewnej

chwili Langsdorff zagadnął nieoczekiwanie:

- Mój oficer powiedział mi o pańskim podejrzeniu, że „Graf Spee” zatopił już jeden

z brytyjskich statków.

Kapitan Robinson, jakkolwiek nieco zaskoczony takim obrotem rozmowy, wyjaśnił

rzeczowo, że istotnie słyszał przez radio wiadomość z Admiralicji o zatopieniu „Cle-

menta” przez „Grafa Spee”. Robinson sam nie był co prawda pewien tej nowiny, wy-

powiedź jego jednak musiała brzmieć przekonywająco, gdyż niemiecki dowódca po-

twierdził, że istotnie jego okręt zatopił u wybrzeży Brazylii brytyjski statek i że zaata-

kował go pod nazwą swego siostrzanego okrętu „Admirał Scheer”, Langsdorff nie

wyjaśnił oczywiście, dlaczego tak postąpił, i po wymianie kilku nieistotnych zdań dał

swemu; jeńcowi do zrozumienia, że rozmowę uważa za skończoną.

Robinson wrócił na pokład swego statku zastanawiając się nad świeżo odbytą roz-

mową. „Wojna nowoczesna - myślał - nie składa się tylko z bezpośrednich spotkań z

background image

nieprzyjacielem. Wojna jest wielką grą, w której biorą udział sztabowcy. W wojnie

dużą rolę odgrywa walka mózgów i podstęp.” Robinson domyślił się, że intencją

Langsdorffa zmieniającego nazwę swego okrętu było zmylenie przeciwnika. Przewi-

dując, że brytyjskie okręty będą go pilnie poszukiwać, niemiecki dowódca pragnął

swoim podstępem wpoić Admiralicji przekonanie, że na południowym Atlantyku ope-

ruje nie jeden, lecz dwa, a nawet trzy niemieckie pancerniki. Taki stan rzeczy powo-

dowałby konieczność zgrupowania odpowiednich sił brytyjskich w tym akwenie, co

odbiłoby się oczywiście bardzo niekorzystnie na równowadze sił w innych rejonach.

Tego rodzaju taktyka przyniosła już pewne korzyści: w Londynie nadal jeszcze nie

wiedziano nic dokładnego o niemieckich raiderach. Tymczasem „Graf Spee” pruł wo-

dy Atlantyku w poszukiwaniu swojej trzeciej ofiary.

Statek „Ashlea” o pojemności 4222 BRT, należący do Clifford Shipping Co kon-

tynuował swój rejs z Durbanu do Freetown z ładunkiem cukru. 7 października kapitan

statku C. Pottinger zobaczył z pomostu duży okręt wojenny płynący w odległości 10

mil z prawej burty.

Początkowo sądził, że w sąsiedztwie płynie francuski pancernik „Dunkerąue”,

prędko jednak przekonał się, że bandera powiewająca nad olbrzymem zwiastuje zagła-

dę jego statku. Była to bandera ze swastyką. Opanowanie „Ashlea” odbyło się zwy-

kłym trybem. Ledwie kapitan Pottinger zdołał zniszczyć papiery, które nie powinny

dostać się do rąk Niemców, już na jego statku gospodarowali marynarze z oddziału

pryzowego.

Dowodzący nimi oficer nie bawił się w uprzejmości. Szorstko rozkazał załodze

zejść do łodzi ratunkowych i zabrał się do umieszczania ładunków wybuchowych,

które miały zatopić statek. Załogę „Ashlea” przyjął na pokład „Newton Beech”, który

w tym czasie nadpłynął pod dowództwem niemieckiego nawigatora.

Następnego dnia, a był to 8 października, dopełnił się los również i „Newton Be-

ech”. Okazał się on bowiem za powolny, aby mógł towarzyszyć dłużej niemieckiemu

pancernikowi. Załogę z „Newton Beech” i „Ashlea” przewieziono na pokład „Grafa

Spee”, a materiał wybuchowy założony w ładowniach dopełnił reszty.

I znowu żadne wieści nie dotarły do Londynu. A na Whitehall w Admiralicji ocze-

background image

kiwano niecierpliwie nowin z południowego Atlantyku. Oczekiwano na razie bezsku-

tecznie. Miały to być zresztą wiadomości o okręcie „Admirał Scheer”, nie zaś o „Graf

Spee”, który nadal przebywając w rejonie Wyspy św. Heleny schwytał swą czwartą z

kolei zdobycz.

Tym razem był to liniowiec s/s „Huntsman”, należący do Harrison Line prowadzo-

ny przez kapitana Browna. Statek przewyższał swym tonażem trzy zatopione poprzed-

nio jednostki łącznie.

Brown obserwując z daleka zbliżający się okręt sądził, że ma do czynienia z fran-

cuskim „Dunkerąue”, o którym wiedział, że operuje na tych wodach. Wkrótce też,

kiedy jednostki zbliżyły się do siebie, mógł upewnić się w swoich przypuszczeniach,

ponieważ na maszcie pancernika zobaczył trójkolorową banderę Francji.

Odległość zmalała do 1 mili. Nagle bandera francuska zniknęła, a jej miejsce na ga-

flu zajęła bandera hitlerowska. Było już za późno, aby cokolwiek przedsięwziąć. Mimo

to jednak kapitan Brown polecił wysłać w eter radiowy meldunek. Był to jeszcze jeden

z tych sygnałów, którego nikt nigdy nie odebrał; minęła bowiem pora nasłuchu radio-

wego i żaden statek nie mógł przyjąć meldunku z s/s „Huntsman”.

Dowódca marynarzy niemieckich, którzy weszli na statek, rozkazał skierować go w

ś

lad za okrętem niemieckim.

Komandor Langsdorff podjął tę decyzję, ponieważ nie mógł przyjąć na pokład

„Grafa Spee” dalszych 80 ludzi stanowiących załogę „Huntsmana”. Nie miał po prostu

więcej miejsca; nie należał zaś do ludzi, którzy zostawiliby rozbitków w szalupach na

łasce losu w środku rozległego oceanu.

W kilka dni później z pokładu „Huntsmana” dostrzeżono maszty jakiegoś statku.

Szybko ustalono, że był to niemiecki zbiornikowiec, który służył raiderowi jako statek

zaopatrzeniowy. Brytyjscy marynarze nie wiedzieli wówczas, że nazwa tego statku

przejdzie do historii wojen jako symbol hańby.

Był to bowiem osławiony później „Altmark”.

W ciągu kilku następnych godzin „Huntsman” został doszczętnie splądrowany.

Ż

ywność i paliwo przejął „Graf Spee”, natomiast załoga przeszła na „Altmarka”.

Langsdorff oddał również swoich dawniejszych jeńców z „Newton Beech” i „Ashlea”

background image

(wyłączając kapitanów) w ręce kapitana Daua, który dowodził „Altmarkiem”. Tu stło-

czeni w brudnych, ciasnych pomieszczeniach, bez jakiejkolwiek wentylacji, brytyjscy

marynarze odczuli na własnej skórze po raz pierwszy ciężką dolę jeńca w hitlerowskiej

niewoli.

1

Po zatopieniu s/s „Huntsman” obie niemieckie jednostki rozdzieliły się i „Graf

Spee” ruszył dalej uprawiać swoje korsarskie rzemiosło.

Raider wziął kurs na południe.

1

O wstrząsających dziejach tego ponurego pływającego więzienia mówi tomik „Altmark - statek-widmo”.

background image

4

ADMIRALICJA NA TROPIE

Komandor Langsdorff prowadził okręt na Ocean Indyjski. Zgodnie ze swoją takty-

ką pragnął tym manewrem zmylić brytyjskie grupy pościgowe. Po drodze nie zanie-

dbywał jednak żadnej okazji, aby powiększyć ilość zatopionego tonażu.

12 października polecił pilotowi okrętowego wodnosamolotu wykonać lot rozpo-

znawczy. Smukły „Arado” wystrzelił z katapulty, a po kilkunastu minutach jego pilot

zameldował dowódcy nową ofiarę, piąty już z kolei statek.

Był to s/s „Trevanion” płynący pod dowództwem kapitana J. W. Edwardsa, krwi-

stego Walijczyka. Dzielny ten człowiek, skoro tylko ujrzał korsarza, natychmiast pole-

cił wysłać odpowiednie meldunki radiowe. „Graf Spee”, jak zwykle, zasygnalizował

zakaz używania radia grożąc otwarciem ognia. Edwards jednak tym się nie przejął.

Radio s/s „Trevanion” nie zamilkło. Smugi pocisków broni maszynowej „Grafa Spee”

ogarnęły pomost opornego statku. Radiooficer przerwał nadawanie sygnałów, ale

Edwards nie poddawał się łatwo. Jego rozkaz wystarczył, aby radiostacja statku wzno-

wiła sygnały. I znowu zagrały ciężkie karabiny maszynowe. Odległość nie przekraczała

dwóch kabli i po chwili pociski niemieckie znalazły drogę do pomieszczeń radiowych.

Radiotelegrafista daremnie już naciskał klucz.

Kapitan zdołał zniszczyć jeszcze papiery okrętowe o bez strachu obserwował

background image

Niemców opanowujących statek. Wysiłki dzielnego Walijczyka nie zdały się na nic.

Jego sygnałów radiowych nie przejął żaden statek, żadna stacja brzegowa.

Godzinę później nad s/s „Trevanion” zamknęły się fale Atlantyku. Jego załoga zna-

lazła się pod pancernymi pokładami „Grafa Spee”, który wrócił na dawny kurs prowa-

dzący w kierunku Przylądka Dobrej Nadziei.

Dotychczasowa akcja korsarska pancernika mówiła dobrze o jego dowódcy. W wy-

niku jej, mimo zatopienia pięciu statków, ani jeden brytyjski marynarz nie utracił życia,

jako jeńcy zaś Anglicy byli traktowani na pokładzie „Grafa Spee” niemal na równi z

marynarzami niemieckimi. Inaczej rzecz się miała na „Altmarku”. Jego dowódca kapi-

tan Dau, zagorzały faszysta, robił wszystko, aby jeńcom stworzyć piekło na morzu.

Nikt też chyba goręcej nie pragnął ujrzeć okrętów Royal Navy niż ci umęczeni więź-

niowie.

Tymczasem zaś królewska Admiralicja błądziła w ciemności. Od chwili zatopienia

„Clementa” nie dotarły do niej żadne wiadomości o działalności raiderów. Grupy po-

ś

cigowe przeczesywały Atlantyk na ślepo.

W tym czasie „Graf Spee” zgodnie z wolą swego dowódcy opłynął południowy

kraniec Afryki. W dniu 15 listopada okręt znajdował się na wysokości Lourenco

Marques u wybrzeży Portugalskiej Afryki Wschodniej. „Graf Spee” płynął znowu pod

francuską banderą, na dziobie i rufie okrętu zaś widniała starannie wymalowana nazwa

„Deutschland”.

Tego dnia po południu na kursie pancernika pojawił się na swoje nieszczęście ma-

leńki zbiornikowiec brytyjski (706 BRT) „Africa Shell” prowadzony przez kapitana

Dove. Na widok raidera statek zmienił kurs, chroniąc się na przybrzeżne portugalskie

wody terytorialne. Ładunek jego jednak - bezcenne paliwo - był zbyt pożądaną zdoby-

czą, aby Langsdorff się zawahał. Olbrzym ruszył w pościg za karzełkiem naruszając

obszar wód neutralnych...

Ciężki pocisk artyleryjski plusnął przed dziobem „Africa Shell”. Kapitan Dove

wiedział, że następny będzie równie celny i zamieni jego statek w morze ognia. Padł

rozkaz zatrzymania maszyn.

Dove przewieziony na pokład „Grafa Spee” nie omieszkał co prawda złożyć prote-

background image

stu przeciwko pogwałceniu wód terytorialnych, nic mu to jednak nie pomogło. „Africa

Shell” został opróżniony do dna, a następnie zatopiony w odległości 2 mil od portu-

galskiego lądu.

Zdarzenie to nieprędko zapewne dotarłoby do wiadomości Admiralicji (statek nie

miał radia), gdyby nie... komandor Langsdorff. Ku zdziwieniu bowiem załogi zbiorni-

kowca niemiecki dowódca zezwolił im płynąć w szalupie na ląd. Nie było to posunię-

cie tak naiwne, jak mogłoby się wydawać. W kilka godzin później historia zatopienia

„Africa Shell” przez korsarski okręt niemiecki „Deutschland” obiegła wszystkie radio-

stacje świata.

Langsdorff, zaanonsowawszy w ten sposób obecność niemieckiego korsarza na

Oceanie Indyjskim, czym prędzej zawrócił znowu na Atlantyk.

Admiralicja brytyjska uzyskała wreszcie wiadomość co prawda niezbyt cenną.

Korsarz został umiejscowiony. Nie była to jednak wiadomość pomyślna, gdyż akwen

poszukiwań raidera rozszerzał się teraz na dwa rozległe oceany.

Doric Star” (10 000 BRT), siódma z kolei ofiara groźnego pancernika, nie zginął

bez skargi. Jego sygnały radiowe zostały przekazane do radiostacji Royal Navy w Si-

monstown i były istotną wiadomością dla oczekujących od dwóch miesięcy angielskich

grup pościgowych na południowym Atlantyku.

Było to 2 grudnia. „Graf Spee” krążył na swoich starych terenach myśliwskich w

pobliżu Wyspy św. Heleny gdy samolot wywiadowczy zaraportował dym na horyzon-

cie. Wydobywał się on właśnie z kominów Doric Star” - pięknego nowoczesnego stat-

ku wiozącego masło, sery i mrożone mięso z Nowej Zelandii do Anglii. ,,Graf Spee”

uzupełniwszy przed kilku dniami paliwo w czasie spotkania z „Altmarkiem” ruszył

natychmiast pełną szybkością na spotkanie „tłustego kąska”.

Tym razem jednak Langsdorff zmienił całkowicie taktykę. Jakkolwiek okręt jego,

za pomocą dostawienia dwóch fałszywych kominów, ucharakteryzowany był na bry-

tyjski HMS „Renown” i jako taki mógł podjechać na najbliższą odległość do „Doric

Star”, niemiecki dowódca dał rozkaz ostrzelania frachtowca z odległości 15 mil według

wskazań urządzeń radarowych.

Niemałe było zdziwienie załogi „Doric Star”, kiedy naokół statku zaczęły gęsto

background image

padać pociski, horyzont zaś był absolutnie pusty. Wkrótce jednak wyłaniające się zza

widnokręgu maszty i część pancernika pozwoliły ustalić właściwego napastnika.

Kapitan Stubbs natychmiast polecił swemu oficerowi nadawanie meldunku. Sy-

gnały „Doric Star” poszły w eter. „Graf Spee”, jak zwykle w takich wypadkach, otwo-

rzył ogień, a jednocześnie rozpoczął . zagłuszanie sygnałów radiowych statku za po-

mocą nadajnika zabranego z „Newton Beech”. Po chwili dyżurny radiotelegrafista

pancernika zameldował umilknięcie radiostacji „Doric Star”. „Graf Spee” majestatycz-

nie podpływał do dryfującego statku.

Nagle nadajnik „Doric Star” znowu rozpoczął pracę i zanim pancernik zdołał go

zagłuszyć, istotna część sygnału poszła w eter. Jak się później okazało, meldunek ten

stworzył pierwsze ogniwo łańcucha wydarzeń, które przynieść miały śmierć korsarza.

Na razie jednak niemiecki dowódca był zadowolony. „Doric Star” był bardzo po-

żą

daną zdobyczą. Ten nowoczesny szybki statek mógł być bez porównania lepszym

towarzyszem dla raidera niż „Altmark” i z tego zamierzał skorzystać Langsdorff. Plany

te runęły natychmiast, gdy tylko oddział pryzowy opanował brytyjski frachtowiec.

„Maszyny statku całkowicie unieruchomione” - brzmiał pierwszy meldunek, jaki

otrzymał Langsdorff ze zdobytego statku. Pierwszy mechanik „Doric Star” umiał

przewidzieć zamiary Niemców i odpowiednio im zapobiec.

Również kapitanowi Stubbsowi udało się wyprowadzić Niemców w pole. Na pyta-

nie bowiem, jaki ładunek ma na statku, bez wahania odpowiedział: „Wełna”. Odkryto

jedną z ładowni, gdzie istotnie na samej górze nad żywnością leżało kilka bel wełny.

Marynarze niemieccy stracili w ten sposób okazję do wzbogacenia swego mało uroz-

maiconego już menu opartego głównie na konserwach. Nie pozostawało już nic innego

do zrobienia, jak zatopić statek.

Komandor Langsdorff łudził się, że zaatakowanie „Doric Star” przejdzie niepo-

strzeżenie. Przekonanie to miało krótki żywot. Po dwóch godzinach nasłuch radiowy

zameldował mu przejęcie sygnału podającego dokładnie miejsce i czas zatopienia

frachtowca. Tajemnica działania raidera na tych wodach przestała istnieć. Był więc

najwyższy czas, aby zmienić teren łowów, nie ulegało bowiem wątpliwości, że jed-

nostki Royal Navy pojawia się wkrótce na tym akwenie. „Graf Spee” spiesznie opuścił

background image

wody, które stały się grobem jego ostatniej ofiary kierując się w okolice, gdzie spotka-

nie z wrogiem było mniej prawdopodobne.

Rankiem 3 grudnia, a więc zaledwie kilkanaście godzin później, na kursie ucho-

dzącego „Grafa Spee” pojawił się duży 8000-tonowy frachtowiec. Spotkanie tego stat-

ku z niemieckim korsarzem było wynikiem „niefortunnej decyzji jego kapitana - Starra.

Słyszał on bowiem sygnały „Doric Star” i aby uniknąć losu swego poprzednika, zmie-

nił kurs bardziej na zachód.

Manewr ten sprowadził s/s „Tairoa”, wbrew najlepszym zamiarom jego kapitana,

wprost pod lufy pancernika płynącego znowu pod banderą francuską.

W odległości dwóch mil jednak Starr dojrzał na okręcie nową banderę z ogromną

swastyką, którą podniesiono wraz z sygnałem „Zatrzymać maszyny”.

Kapitan zastosował się do rozkazu polecając jednocześnie swemu radiooperatorowi

nadawać sygnał: „Jestem atakowany przez niemiecki pancernik „Admirał Scheer”„ -

wraz z podawaniem współrzędnych geograficznych. Radiooperator polecenie to wy-

konał z poświęceniem, leżąc cały czas na podłodze pod ogniem pancernika.

Wyczyn ten nie był daremny. W godzinę później w eterze aż huczało od wiadomo-

ś

ci, że niemiecki raider znowu pochwycił statek. Admiralicja brytyjska ustaliła na tej

podstawie ostatecznie, że na Atlantyku operuje „Admirał Scheer” (zatopienie „Cle-

menta”), na Oceanie Indyjskim zaś „Graf Spee” (taki wniosek wysnuto po zatopieniu

„Africa Shell” przez rzekomego „Deutschlanda”). Wybieg Langsdorff a mimo wszyst-

ko częściowo się udał.

Dowódca niemiecki usiłował znowu zmienić s/s „Tairoa” na okręt pomocniczy.

Tym razem przeszkodziła jeg0 zamierzeniom awaria steru na statku. Osiemdziesięciu

jeden członków załogi zostało zatem przewiezionych na pancernik, gdzie w ciasnych

już teraz pomieszczeniach znaleźli oni jeńców z poprzedniego okresu działalności

„Grafa Spee”.

Po storpedowaniu pechowego „Tairoa” Langsdorff wezwał do swego salonu star-

szych oficerów pancernika na naradę. Nastrój wśród zebranych był przyjemny; Langs-

dorff nie należał do ludzi, którzy mrozili swoją obecnością podwładnych. Niemało

zresztą do ożywienia humorów przyczyniał się fakt zatopienia przed chwilą jeszcze

background image

jednego wrogiego statku.

Celem narady było omówienie dalszej działalności „Grafa Spee”. Po dyskusji ofi-

cerowie czekali na ostatnie słowo należące do dowódcy.

Komandor Langsdorff podszedł do dużej, wiszącej na ścianie saloniku mapy gene-

ralnej Atlantyku i wskazując na ujście rzeki La Plata powiedział:

- Kapitanie Hildebrandt, tędy przebiega główny szlak brytyjskich statków z Argen-

tyny i Urugwaju do Anglii. Zechce pan opracować trasę tak, aby okręt po spotkaniu z

„Altmarkiem” w dniu 13 października o 8 rano znalazł się na wysokości Montevideo w

odległości 20 mil od lądu. Dziękuję panom.

W tym samym czasie pewien oficer marynarki angielskiej wskazywał swoim kole-

gom to samo miejsce na mapie ze słowami: „Spróbujmy odszukać „ Admirała Scheera”

w tym rejonie”.

Oficerem tym był komandor Henry Harwood, dowódca eskadry południo-

wo-amerykańskiej. Wprawdzie okręty jego znajdowały się jeszcze w rejonie Wysp

Farklandzkich, wprawdzie mowa była o pancerniku „Admirał Scheer”, ale palec ko-

mandora wskazywał akwen, do którego zmierzał „Graf Spee”.

background image

5

FERALNA TRZYNASTKA

Komandor Henry Harwood do eskadry południowo-amerykańskiej przybył w roku

1937 z Royal Naval College. Jako specjalista broni podwodnej pływał poprzednio na

pancerniku „Royal Sovereign” i HMS

2

„London”, a także w ciągu czterech lat praco-

wał w Admiralicji.

W roku 1939 flagowym okrętem, na którym Harwood podniósł swój proporzec, był

ciężki krążownik ,,Exeter”. Oprócz tego okrętu w eskadrze południowo-amerykańskiej

pływały krążowniki „Cumberland”, „Achilles” i ,,Ajax”.

Po wybuchu wojny eskadra komandora Harwooda nie miała łatwego zadania. Krą-

ż

owniki te pełniły odpowiedzialną służbę strażniczą wzdłuż długiego 3000 mil liczą-

cego wybrzeża Południowej Ameryki. Ponadto zaś tworzyły grupę pościgową poszu-

kującą potężnego korsarza. O ile służba strażnicza ograniczała się do niszczenia nie-

mieckiej żeglugi w tym rejonie, to, jak wiemy, odszukanie niemieckiego raidera nie

było sprawą prostą.

Dodatkową lokalną trudność dla eskadry przedstawiało zaopatrzenie w paliwo.

Według prawa międzynarodowego żaden okręt państwa wojującego nie mógł pobierać

2

HMS -skrót słów His Majesty s Ship - okręt Jego (Jej) Królewskiej Mości (używany tylko dla okrętów

wojennych).

background image

paliwa w porcie neutralnym częściej niż raz na trzy miesiące. Dla eskadry południo-

wo-amerykańskiej oznaczało to ciągłe podróże aż na Wyspy Falklandzkie, gdzie znaj. I

dowala się jedyna w tej okolicy baza brytyjska. A nie były to podróże krótkie. Wyspy

Falklandzkie dzieliło np. od Rio de Janeiro 1900 mil, a od Montevideo 1000 mil. W ten

sposób zawsze jeden z okrętów eskadry j był w podróży do bazy, służbę zaś pełniły

pozostałe trzy. Harwood nie miał więc lekkiego życia.

Mimo to jego eskadra, zaraz po wypowiedzeniu wojny odniosła sukcesy. „Ajaxo-

wi” udało się mianowicie zatopić dwa statki niemieckie. Były to „Olindel” i „Carl

Fritzen”.

Decyzja komandora Harwooda kierująca całą jego eskadrę w okolice ujścia La Pla-

ty nie była dziełem przypadku. Po odebraniu sygnału o losach „Doric Star”: angiel-

skiemu dowódcy wydało się logiczne, że Langsdorff postara się przenieść ze swoim

okrętem w mniej „go-: race” rejony.

Powstawało jednak istotne pytanie - w jakie? Harwood zadecydował, że będzie to

ujście La Platy. W decyzji swej kierował się znaczeniem, jakie miał dla Anglii ten

szlak, z którego korzystały brytyjskie statki wożące tak potrzebne wyspie w czasie

wojny zboże i mięso. Nie ulegało wątpliwości, że niemiecki korsarz w okolicach tych

mógł zbierać obfite żniwo.

Harwood rozpoczął przygotowania do rendez-vous z raiderem. Założył przede

wszystkim, że niemiecki pancernik przenosząc się pod brzegi Ameryki Południowej

będzie płynął z szybkością ekonomiczną, tj. około 15 węzłów. W ten sposób uzyskał

przybliżone daty i miejsce pobytu raidera. Z rachunku wypadało: okolice Rio de Jane-

iro 12 grudnia rano, ujście La Platy - tego samego dnia po południu, 14 grudnia - Wy-

spy Falklandzkie.

Tymczasem eskadra Harwooda była całkiem rozproszona Ajax” i ,,Exeter” uzupeł-

niały zaopatrzenie w Port Stanley, „Achilles” przebywał w rejonie Rio de Janeiro

.Cumberland” patrolował ujście La Platy. Poza tymi okrętami nie było żadnych sił,

które mogłyby być pomocne w walce z niemieckim pancernikiem.

Na domiar złego na HMS „Cumberland” kończyły się zapasy paliwa i jedzenia.

Dowódca eskadry polecił zatem krążownikowi udać się natychmiast do bazy na Wy-

background image

spach Falklandzkich w celu pobrania uzupełnienia.

Rozpoczynała się wielka gra.

„Graf Spee” przemierzał tymczasem słoneczne, nagrzane wody Atlantyku. Mary-

narze wolnej wachty wylegiwali się na stalowych pokładach chłonąc ciepło równiko-

wego słońca.

Komandor Langsdorff nie rezygnował oczywiście z żadnej okazji po drodze, aby

przyłapać nową ofiarę. Szczęście mu jednak nie sprzyjało. Horyzont był pusty. Dopiero

6 grudnia, niemal na samym środku Atlantyku, pojawiła się sylwetka statku handlo-

wego. Tym razem nie ogłoszono jednak alarmu bojowego. Spotkanie było przewidzia-

ne.

Na pancernik czekał „Altmark”.

W czasie pobierania paliwa na jego pokład przeszli nowi jeńcy. Byli to marynarze z

„Doric Star” i „Tairoa”, więzieni dotąd na „Grafie Spee”. Niedługo potem „Graf Spee”

pozostawił swą powolniejszą znacznie „mamkę” wyznaczając jej nowe spotkanie przy

ujściu La Platy.

Miało to być już ostatnie spotkanie, ponieważ kampania obu jednostek dobiegała

końca. Wyczerpywały się zapasy na „Altmarku”, „Graf Spee” zaś, przebywający na

morzu już od połowy sierpnia, potrzebował również gruntownego przeglądu w macie-

rzystym porcie. Langadorff pragnął jeszcze uzyskać kilka zatopień przed nie bez-

pieczną i długą podróżą na ojczyste wody.

Dowódca pancernika skierował swój okręt w najbliższe sąsiedztwo szlaku statków

handlowych i z niecierpliwością czekał na dziewiąty z kolei statek, który miał podzielić

losy ośmiu poprzednich.

W tym czasie dotarł do niego sygnał z Berlina informujący o ruchach brytyjskich

okrętów. Zgodnie z nimi „Ajax”, „Achilles”, „Exeter” i „Cumberland” znajdowały się

u wschodnich wybrzeży Ameryki Południowej, „Renown” i „Ark Royal” wraz z

mniejszymi Okrętami pływały u brzegów Afryki Zachodniej, a „Sussex” i „Skropshire”

operowały w okolicy Przylądka Dobrej Nadziei. Niemcy mieli w tych rejonach agen-

tów donoszących szybko o ruchach Royal Navy.

Późnym popołudniem w dniu 7 grudnia rozdzwoniły się we wszystkich pomiesz-

background image

czeniach niemieckiego pancernika alarmowe buczki. Sprawcą alarmu był starszy ma-

rynarz Grunfeld, który ze swego stanowiska obserwacyjnego zameldował :

- Prawo 70 na horyzoncie widoczny dym. Załoga korsarskiego okrętu sprawnie ob-

sadziła stanowiska bojowe i „Graf Spee” zmieniwszy kurs zwrócił się dziobem w kie-

runku wąskiego pasemka dymu, wijącego się ukośnie na tle błękitnego nieba.

Dym ten pochodził z komina brytyjskiego frachtowca s/s „Streonshalh” wiozącego

swój ładunek z Rosario do Anglii. Załogę statku stanowiło 32 marynarzy z kapitanem

R. Robinsonem na czele.

Dochodziła godzina 18. Robinson siedzący na pomoście ; oddawał się interesującej

lekturze, którą stanowiła ostatnio wydana powieść Agaty Christie. (Rozpoczynając tę

książkę kapitan nie przypuszczał nawet, że skończy ją dopiero po wojnie.) Odwracał

właśnie kolejną kartkę, kiedy starszy oficer zameldował: Statek na horyzoncie, myślę,

ż

e to będzie żaglowiec, sir.

Robinson sięgnął po lornetę, gdyż statek żaglowy stanowił pewne urozmaicenie

podróży, w czasie której mijało się tylko podobne do siebie jak krople wody parowce.

Obserwacja nie trwała długo. Po chwili padło: - To nie żaglowiec, to, co widać, panie

Slims, to maszt okrętu wojennego.

Robinson odłożył lornetę i zamyślił się. Słyszał niedawno rozpaczliwe wołanie ra-

diostacji „Doric Star” i wiedział, że niemiecki raider operuje na Atlantyku. Lecz zbli-

ż

ający się okręt mógł być równie dobrze okrętem brytyjskim poszukującym właśnie

korsarza. Nie było sensu wysyłać jeszcze SOS. Na wszelki wypadek jednak kapitan

polecił przygotować szalupy do spuszczenia i znów zabrał się do lornetowania przyby-

sza.

Niewiele jednak dało się zobaczyć, okręt zwrócony był dziobem do obserwatora,

bandery ani żadnych sygnałów nie było widać (co zresztą było zamierzoną intencją

Langsdorffa). Przybysz zbliżał się z dużą szybkością i odległość malała w oczach.

Nie dalej niż 5 kabli od burty „Streonshalh” pancernik zrobił zwrot i wtedy kapitan

Robinson zobaczył banderę, największą hitlerowską banderę w swoim życiu. Jedno-

cześnie na rei sygnałowej okrętu zjawił się sygnał flagowy: „Jeśli użyjecie radia, roz-

poczynam natychmiast ogień”.

background image

Nic nie można było w tej sytuacji zrobić. Głośno zazgrzytały żurawiki łodziowe i

łodzie ratunkowe opadły na wodę. Gdy znalazła się w nich angielska załoga, Niemcy

skierowali je w kierunku pancernika krążącego Powoli wokół swej ofiary. Tam Robin-

son nie bez zadowolenia ujrzał swoich rodaków i kolegów po fachu a także już bez

zadowolenia uprzejmego Langsdorffa

S/s „Streonshalh” zatopiono eksplozją materiałów wybuchowych. Robinson z sa-

modzielnego kapitana „drugiego po Bogu” człowieka na statku, stał się nieoczekiwanie

jeńcem w niemieckiej niewoli, którą „słodziły” mu odtąd kawa i czarny chleb z mar-

garyną, a czasem; szklanka piwa.

Kiedy „Graf Spee” ruszył w dalszą drogę, „szlachetny, pirat” - komandor Langs-

dorff, w swojej kabinie wykreślił grubą, czerwoną linią z rejestru statków Lloyda nie-

szczęsny s/s „Streonshalh”. Na osobnej kartce zaś napisał liczbę 3895 BRT, stanowiącą

tonaż tego statku i podsumował cały słupek liczący już 9 pozycji. Z rachunku wypadło

50 089 BRT.

Była to suma zatopionego tonażu brytyjskiego w czasie pięciomiesięcznej działal-

ności korsarskiej „Grafa Spee”. Okręt ten przebył łącznie w tym czasie 10 000 mil.

Langsdorff był przekonany tego dnia, że wkrótce na: koncie swego okrętu będzie mógł

zanotować dalsze zatopienia...

13 grudnia, wkrótce po wschodzie słońca, na pomost bojowy pancernika [kieszon-

kowego „Graf Spee” dotarł meldunek o pojawieniu się masztów na widnokręgu. Po

ogłoszeniu alarmu bojowego okręt z największą rozporządzalną szybkością ruszył po

nową ofiarę.

Tym razem jednak nie był to nieuzbrojony, bezradny statek handlowy. Na kursie

widniała sylwetka ciężkiego krążownika.

Wysokie maszty i spiętrzone nadbudówki pozwoliły zidentyfikować brytyjski okręt

wojenny HMS „Exeter”.

background image

6

LANGSDORFF ŁAMIE INSTRUKCJE

Komandor Harwood zarządził koncentrację swojej eskadry w rejonie La Platy na

dzień 12 grudnia, Wyznaczona pozycja: 32° szerokości płd., 47° szerokości zach. An-

glik przygotowywał do boju swoje trzy okręty przeciwko jednemu okrętowi wroga.

Przewaga (wbrew pozorom) była jednak po stronie niemieckiego pancernika. Naj-

większy okręt Harwooda „Exeter” był dużo słabszy od niemieckiego kolosa, dwa po-

zostałe zaś, „Ajax” i „Achilles”, miały jeszcze mniejsze szanse w boju z nowoczesnym

okrętem Langsdorffa.

Wobec wyporności „Grafa Spee” wynoszącej 13 000 ton „Exeter” reprezentował

tylko 8390 ton, dwa mniejsze krążowniki angielskie miały zaś po 6985 ton. Artylerię

główną HMS „Exeter” stanowiło 6 dział o kalibrze 203 mm w trzech podwójnych

wieżach, reszta uzbrojenia to 4 działa przeciwlotnicze (100 mm) i 6 wyrzutni torpedo-

wych. Działa niemieckiego pancernika o kalibrze 280 mm mogły wyrzucać

300-kilogramowe pociski na odległość 27 km. Zasięg pocisków „Exetera” wynosił o 2

mile mniej i najcięższy jego pocisk ważył tylko 115 kg. Różnica była więc dość istotna.

Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze kwestia opancerzenia. Żywotne części „Grafa

Spee” były chronione 10-ccntymetrowym pancerzem, wieże dział pokrywał znacznie

grubszy pancerz. W tej sposób pociski „Exetera”, gdyby nawet trafiły w „Grafa Spee”,

background image

nie mogłyby wyrządzić mu żadnych poważniejszych szkód (chyba z bardzo bliskiej

odległości). Natomiast jeden celny 300-kilogramowy pocisk z działa niemieckiego

okrętu mógł całkowicie unieszkodliwić opancerzony krążownik angielski. Teoretycznie

więc eskadr; angielska stała na straconej pozycji, gdyż obydwa mniejsze krążowniki

Harwooda tym bardziej nie były dla pancernika przeciwnikiem godnym uwagi. Działa

,,Ajaxa” i „Achillesa” strzelały tylko na odległość 22 km pociskami o wadze 45 kg.

W tych warunkach żaden ekspert w dziedzinie wojny morskiej nie dałby okrętom

Harwooda najmniejszych szans w walce z niemieckim pancernikiem. Przytłaczają ca

przewaga uzbrojenia i opancerzenia „Grafa Spee” z góry przesądzała o wyniku walki.

Teoretycznie pancernik mógłby zatopić wszystkie trzy jednostki angielskie zanim

zbliżyłyby się na odległość skutecznego ognia. Na korzyść Brytyjczyków dałoby się

zapisać jedynie nieco większą szybkość ich okrętów. Ponadto pod uwag mogłyby być

brane takie niewymierne czynniki, jak lepsze wyszkolenie marynarzy angielskich, duch

bojów: płynący z tradycji Royal Navy i... żołnierskie szczęście. Wszystkie te czynniki

nie były jednak właściwymi argumentami wobec pancernych płyt i 28-centymetrowyc

dział „Grafa Spee”.

Komandor Harwood zdawał sobie oczywiście sprawę z dysproporcji sił, nie pozo-

stawało mu jednak nic innego jak staranne przygotowanie się do ewentualnej bitwy z

„Admirał Scheer” (za którego ciągle jeszcze w jego pojęciu uchodził „Graf Spee”).

Harwood przeniósł się więc z „Exetera” na „Ajaxa”, skąd zamierzał dowodzić całą

akcją. „Achilles” i „Ajax” miały w czasie bitwy działać zawsze wspólnie, „Exeter” zaś

operować miał sam, tworząc jak gdyby drugi dywizjon eskadry dążącej naturalnie w

całości do zniszczenia korsarskiego okrętu. O godzinie 12 w dniu 12 grudnia wydana

została ostatnia instrukcja dowódcy eskadry. Nakazywała ona natychmiastowy atak w

razie ukazania się niemieckiego pancernika.

Wolno upływający 12 dzień grudnia nie był na pewno najlepszym dniem w życiu

komandora Harwooda. Za kilka godzin miały się sprawdzić jego przewidywania. Te-

raz, w decydującym momencie, ogarnęły go wątpliwości. Czy możliwe było, aby po-

szukiwany od dwóch miesięcy niemiecki korsarz wszedł sam pod lufy oczekujących go

okrętów? Czy możliwe, aby jutro rano ukazał się jego maszt na horyzoncie? Komandor

background image

nie myślał o trudach czekającego go boju. Komandor czekał na okręt „Admirał Sche-

er”.

Ś

wit zastał eskadrę w szyku bojowym. „Ajax” idący na czele poprzedzał „Achille-

sa” płynącego w jego śladzie torowym. Milę dalej widniał „Exeter”. Eskadra płynęła

kursem 60° z szybkością 14 węzłów. O godzinie 6.09 dowódca „Ajaxa” zameldował

znajdującemu się na pokładzie Harwoodowi dym na horyzoncie.

- Sygnał do „Exetera”: zbliżyć się i sprawdzić, co to za jednostka - rozkazał ko-

mandor.

„Exeter” potwierdził odebranie sygnału, przyśpieszył bieg i wkrótce dowódca

eskadry otrzymał historyczny meldunek: „I think it is a pocket battleship”

3

.

Rozdzwoniły się buczki alarmu bojowego na okrętach angielskich. Za chwilę miała

rozpocząć się pierwsza morska bitwa w II wojnie światowej.

Plan bitwy opracowany przez Harwooda zaczęto realizować bez zwłoki. „Exeter”

zmienił kurs na północno-wschodni, dwa mniejsze okręty płynęły jak poprzednio. W

ten sposób niemiecki pancernik powinien przejść pomiędzy dwoma dywizjonami eska-

dry. Korsarski okręt zachował swój dotychczasowy kurs zwiększając jedynie szybkość.

Była godzina 6.18, kiedy „Graf Spee” otworzył ogień z dział głównego kalibru kładąc

go na HMS „Exeter”. Dwie minuty później ryknęły działa brytyjskiego krążownika.

Komandor Langsdorff wbrew wyraźnym instrukcjom z Berlina przyjął bitwę.

Snadź wierzył w swą potęgę.

Nikt nie dowie się nigdy, jakie powody skłoniły Langsdorffa do podjęcia tej decy-

zji. Można tylko snuć przypuszczenia na podstawie znanych faktów. Wiadomo zaś

było, że rozkazy, jakie odebrał Langsdorff, w dniu 21 sierpnia 1939 roku, tj. w chwili

opuszczania Wilhelms-hafen, nakazywały mu uchylanie się od wszelkich spotkań z

wojennymi okrętami nieprzyjaciela, a nawet z dobrze uzbrojonymi statkami handlo-

wymi. „Graf Spee” miał topić wyłącznie bezbronne frachtowce. Instrukcja ta miała

swoje uzasadnienie.

Niemiecka flota była za mała, aby ryzykować w najmniejszym nawet stopniu utratę

3

Sądzę, że jest to kieszonkowy pancernik.

background image

jakiejkolwiek jednostki. Niewielkie uszkodzenie okrętu operującego z dala od macie-

rzystych baz (a takim był „Graf Spee”) przesądzało przecież z góry jego los. Tysiące

mil dzielące korsarski okręt od stoczni niemieckich uniemożliwiało jakąkolwiek po-

moc. Tak więc wszystkie uszkodzenia, które nie mogły być usunięte siłami załogi,

skazywały automatycznie korsarza na zagładę, nawet wówczas, jeżeli bitwa miałaby

dla niego pomyślny przebieg.

Mimo to Langsdorff przez pełne 15 minut po zameldowaniu masztów „Exetera”

trzymał kurs na zbliżenie. Dlaczego ?

Złożyło się na to zapewne wiele przyczyn. Niewątpliwe jedną z nich był meldunek

donoszący Langsdorffowi, e w tym rejonie pojawi się cenna zdobycz w postaci

4000-tonowego statku „Highland Monarch” z wartościowym ładunkiem. Statek ten

miał iść pod eskortą niszczycieli. W pierwszej chwili więc maszty na horyzoncie po-

traktowano na pokładzie „Grafa Spee” jako oczekiwany konwój. Pancernik w walce z

niszczycielami ryzykował niewiele, a pokusa była duża. Graf Spee” trzymał więc swój

kurs... Ponadto korsarski rejs właściwie dobiegał już końca, być może, że Langsdorff

zapragnął uwieńczyć go jakimś efektownym zwycięstwem. Rozgromienie konwoju

bronionego przez brytyjskie okręty wojenne dałoby mocny atut w ręce Goebbelsa.

Zresztą dowódca niemieckiego pancernika był prawdziwym marynarzem i za swoje

powołanie uważał zapewne walkę z tradycyjnym wrogiem swego kraju. Rozporządza-

jąc zaś rzeczywiście potężnym narzędziem zniszczenia, jakim był „Graf Spee”,

Langsdorff oczekiwał prawdopodobnie w najbliższych godzinach sukcesów, które

dorównałyby osiągnięciom całej jego kilkumiesięcznej działalności.

„Graf Spee” trzymał więc swój kurs... o Nikt nie dowie się nigdy, co pomyślał nie-

miecki dowódca, kiedy po kilku minutach okazało się, że jego okręt idzie do walki z

trzema brytyjskimi krążownikami. Nikt nie dowie się nigdy, jakie uczucia owładnęły

nim po ustaleniu, że za domniemanymi niszczycielami nie ma żadnego konwoju, że

ryzyko podjęte przez niego było mimo wszystko duże.

Na uchylenie się od walki było już za późno. Langsdorff wykorzystując przewagę

w donośności dział swego okrętu zdecydował się na atak. Długie lufy wyciągnęły się

drapieżnie w kierunku HMS „Exeter”. Grzmot pierwszej salwy obwieścił rozpoczęcie

background image

bitwy.

background image

7

POKONANY ZWYCIĘZCA

Odległość między okrętami szybko malała. Zarówno „Graf Spee”, jak i okręty bry-

tyjskie płynęły kontrkursami z największą rozporządzalną szybkością. Na masztach ich

pojawiły się tradycyjne bandery podnoszone w czasie boju. Harwood sygnalizował

ponadto ze swego okrętu: „Anglia oczekuje, że każdy wypełni swój obowiązek”

4

. Był

to słynny sygnał Nelsona z bitwy pod Trafalgarem.

Idąc na zbliżenie Langsdorff, zdaniem późniejszych komentatorów bitwy pod La

Plata, popełnił swój pierwszy błąd. Powinien on bowiem prowadzić walkę na odle-

głość, która nie pozwoliłaby mniejszym krążownikom brytyjskim prowadzić skutecz-

nego ognia. Tymczasem dzięki taktyce niemieckiego dowódcy „Graf Spee” rychło

znalazł się pod ostrzałem wszystkich brytyjskich dział, co, jak się później okazało,

miało niemałe znaczenie dla całej bitwy.

Pierwsze salwy w pojedynku artyleryjskim między „Grafem Spee” a „Exeterem”

nie przyniosły żadnych efektów, wszystkie były za krótkie. Wkrótce jednak, mimo

znakomitych uników „Exetera”, niemieckie pociski z dział głównego kalibru zaczęły

coraz dokładniej obramowywać swój cel. W tym czasie drugi dywizjon angielski

(„Ajax” i „Achilles”) znacznie już zbliżył się z przeciwnej strony do pancernika, roz-

4

„England expects everybody to do his duty”

background image

poczynając ogień.

I wtedy Langsdorff popełnił swój drugi błąd. Skierował mianowicie jedną z wież

głównego kalibru do walki z dwoma mniejszymi okrętami, od czasu do czasu przeno-

sząc tylko jej ogień na swego najgroźniejszego przeciwnika. Tymczasem znawcy

stwierdzają zgodnie, że powinien on za wszelką cenę skoncentrować ogień na HMS

„Exeter”, zniszczyć go i dopiero później zająć się dwoma mniejszymi krążownikami,

do których przez cały czas powinien strzelać tylko z dział średniego kalibru. Przeno-

szenie ognia z jednego celu na drugi z natury rzeczy powodowało mniejszą celność

ognia. Błędy popełnione w pierwszych krytycznych minutach bitwy zemściły się po-

tem na całym jej późniejszym przebiegu.

Chwilowo jednak los zdawał się sprzyjać niemieckiemu korsarzowi. O godzinie

6.22 jeden z największych pocisków „Grafa Spee” eksplodował tuż przy burcie „Exe-

tera” uszkadzając poważnie jego cienki burtowy pancerz. Na okręcie wybuchł pożar,

instalacja elektryczna i przekaźnikowa została poważnie uszkodzona, podobnie jak i

pokładowy samolot, który trzeba było wyrzucić za burtę z uwagi na poważne niebez-

pieczeństwo wybuchu jego zbiorników z paliwem. Kilkunastu marynarzy zginęło, a

wielu zostało zranionych. „Graf Spee” zmienił kurs.

Coraz więcej jego pocisków padało wokół „Exetera”. Wkrótce też artylerzyści nie-

mieccy uzyskali nowe trafienie, tym razem już bezpośrednie. Lecz Anglikom sprzyjało

wprost niewiarygodne szczęście. 300-kilogramowy Pocisk nie wybuchł, lecz tylko

przebił pokład, przeszedł Przez okrętowy szpitalik (wypełniony rannymi) i przeszywa-

jąc burtę wpadł do wody. To cudowne niemal zdarzenie Anglicy okupili zaledwie kil-

koma rannymi, podczas gdy w wypadku eksplozji pocisku śmierć zebrałaby obfite

ż

niwo, a okręt uległby prawdopodobnie zniszczeniu.

Chwilę później okazało się jednak, że Niemcy strzelają również pociskami, które

potrafią wybuchać. O godzinie 6.25 pocisk głównego kalibru trafił w jedną z działo-

wych wież krążownika. Skutki eksplozji były straszliwe. Lufy obydwu dział przybrały

wręcz fantastyczne kształty pokrzywionych łodyg, pancerne płyty zostały rozdarte jak

kartki papieru. Potężny podmuch i odłamki pocisku spowodowały śmierć całej niemal

obsługi pomostu bojowego. Zniszczeniu uległy wszelkie przyrządy niezbędne do kie-

background image

rowania okrętem, przestała istnieć łączność między poszczególnymi przedziałami na

okręcie. Rozkazy rannego dowódcy na ster awaryjny podawano głosem z ust do ust.

Mimo to okręt z linii nie wyszedł. Dysponował jeszcze pełną szybkością i strzelał za-

pamiętale ze wszystkich pozostałych dział.

W tym czasie z pokładów brytyjskich okrętów zaobserwowano trafienie na „Grafa

Spee”. Artylerzyści angielscy strzelali równie celnie, jak ich przeciwnicy. Ponieważ

pancernik znajdował się już w zasięgu skutecznego ognia wszystkich trzech okrętów,

raz po raz nawałnica stali spadała na raidera. Niestety, nie mogła ona wyrządzić zasad-

niczych szkód grubo opancerzonemu korsarzowi. Wywierała natomiast, jak się później

okazało, zgubny wpływ na morale marynarzy z załogi pancernika.

Niemieccy marynarze byli w przeważającej większości młodymi, niedoświadczo-

nymi ludźmi, których w wielkim stopniu demoralizowały jęki umierających i ranio-

nych kolegów. Chłopcy ci od początku swej służby zapewniani o potędze ich macie-

rzystego okrętu, dla którego na wodach świata nie było podobno dość silnego przeciw-

nika, patrząc na agonię umierających nie potrafili pełnić swych obowiązków.

Bitwa trwała dopiero niespełna siedem minut, lecz marynarzom obu walczących

stron zdawało się, że minęły już godziny.

W tym czasie jeden z pocisków „Exetera” ulokowano szczęśliwie na pomoście bo-

jowym niemieckiego pancernika. Eksplozja zabiła wielu niemieckich oficerów i

uszkodziła instrumenty do prowadzenia ognia artyleryjskiego. Ogień korsarza osłabł na

krótką chwilę, potrzebną do przeprowadzenia reperacji i uzupełnień.

Wkrótce jednak Langsdorff uznał widocznie za niezbędne natychmiastowe znisz-

czenie ,,Exetera” - swego najniebezpieczniejszego przeciwnika. Na dzielnie manewru-

jący krążownik runęła prawdziwa lawina ognia. „Graf Spee” położył nań ogień już nie

tylko artylerii głównej, lecz także ogień dział średniego kalibru, które strzelały dotych-

czas do ,,Ajaxa” i „Achillesa”. Salwa za salwą wstrząsały niemieckim korsarzem. Uni-

ki „Exetera” zasługiwały na najwyższą pochwałę, lecz akcja ta nie mogła trwać wiecz-

nie. Dwa 28-centymetrowe pociski jeden po drugim znalazły swój cel. Pierwszy z nich

eksplodował na głównej kotwicy, wyrywając olbrzymią dziurę w burcie okrętu tuż nad

linią wodną i wzniecając pożar w magazynie bosmańskim. Buchnęły płomienie i dym

background image

zwiastując Niemcom bliską zagładę wrogiego okrętu.

Jakkolwiek zniszczenia wywołane eksplozją nie były jeszcze decydujące, to jednak

porozrywane opancerzenie, zniszczone kable i rurociągi tworzyły koszmarny obraz.

Następny pocisk uderzył niemal w to samo miejsce. Okręt jak uderzony huraganem

przechylił się na przeciwną burtę. Zdawało się, że już nie podniesie się z przechyłu.

Powoli jednak krążownik dźwignął się i stanął na równej stępce. Chaos w zmaltreto-

wanej części okrętu osiągnął swój szczyt. Dowódca „Exetera” w piekle tym nie .stracił

jednak głowy. Uznawszy, że teraz nadszedł właśnie dogodny moment, wykonał atak

torpedowy. Cztery torpedy pomknęły w kierunku raidera, ciągnąc za sobą warkocz

pęcherzyków powietrza. Torpedy jednak chybiły. „Graf Spee” wykonał w ostatniej

chwili gwałtowny zwrot.

Odpalenie torped z ,,Exetera” stało się zwrotnym momentem bitwy. Langsdorff

jakby dopiero teraz uprzytomnił sobie, że nawet, najsilniejszy okręt można zatopić

torpedami, natychmiast przerwał bitwę, postawił zasłonę dymną i zmieniwszy kurs

usiłował oderwać się od przeciwnika. Krążowniki brytyjskie wykonały jednak odpo-

wiednie manewry i pospieszyły za nim. Bitwa wchodziła w drugą fazę.

Pojedynek artyleryjski nie ustawał jednak ani na chwilę. Prędko też przyniósł on

Niemcom dalsze sukcesy. Głównym celem dla ich dział pozostał nadal nieszczęsny

„Exeter”, który o 6.40 otrzymał dwa dalsze trafienia, definitywnie tym razem wyklu-

czające go z akcji. Zniszczona została druga wieża dziobowa, mesa podoficerska i

wiele innych urządzeń, włączając w to wszystkie repetytory żyrokompasu. Dowódca

„Exetera” posługiwał się teraz wyłącznie łodziowym kompasem, a jedyna pozostała

wieża działowa na rufie mogła strzelać już tylko pod lokalną kontrolą bez udziału

konżugatora. Jeszcze jeden celny pocisk, i „Exeter”, jakkolwiek ciągle jeszcze utrzy-

mywał się na powierzchni, stał się bezbronny. Krążownik, na którym dotychczas spo-

czywał cały ciężar bitwy, nie miał już żadnej wartości bojowej. Jedyną rolę, jaką teraz

mógł spełniać, było częściowe odciąganie niemieckiego ognia od dwóch mniejszych

krążowników.

„Exeter” w bitwie koło La Platy dobrze pełnił swą powinność. Pewnym miernikiem

tego wysiłku mógł być fakt, że na pokładzie krążownika zginęło więcej marynarzy niż

background image

na pozostałych okrętach (włączając w to „Grafa Spee”).

Langsdorff dążył teraz wyraźnie do przerwania bitwy. „Achilles” i ,,Ajax” nie da-

wały jednak za wygraną. Obydwa okręty utrzymywały pancernik pod ogniem swoich

dział i stale zygzakując unikały pocisków niemieckich. Dwa lekkie krążowniki robiły

wrażenie zajadłych terierów oszczekujących uchodzącą zwierzynę. Dla Harwooda

postępowanie Langsdorffa było zagadką, zwłaszcza wówczas, gdy „Graf Spee” zmienił

nagle swój kurs na zachodni wiodący wprost do brzegów Ameryki Południowej. Było

to postępowanie niezrozumiałe. Dla raidera bezpieczniejsze było otwarte morze niż

sąsiedztwo amerykańskich brzegów. Zdaniem Anglika niemiecki dowódca powinien

uchodzić na pełne morze, gdzie pod osłoną ciemności mógłby zgubić swoich prześla-

dowców. Czyżby Langsdorff zamierzał wejść do neutralnego portu? Powstawało dla

niego wówczas ryzyko, że pancernik zostanie tam zakorkowany przez okręty brytyj-

skie.

Taktyka Langsdorffa pozostawała dla angielskiego komandora zagadką, ale nie-

ustępliwie prowadził on okręty śladem korsarza ciągle trzymając go pod ogniem swych

dział. „Graf Spee” nie pozostawał dłużny. Huk wystrzałów rozbrzmiewał bez przerwy

nad słonecznymi wodami Atlantyku, po raz pierwszy od wielu, wielu lat. O 7.16 „Graf

Spee” zrobił nagły zwrot na południe i z największą szybkością ruszył wprost na oka-

leczonego, bezbronnego „Exetera”. Dwa pozostałe lekkie krążowniki z furią rzuciły się

do obrony.

Zamiarem Langsdorffa było prawdopodobnie ostateczne wykończenie „Exetera”.

Nie było to zresztą trudne zadanie. Szczęśliwym jednak dla Brytyjczyków trafem

wściekły ogień „Ajaxa” i „Achillesa” wywołał na śródokręciu raidera krótkotrwały

pożar. Niemiecki dowódca w trosce o uniknięcie poważniejszych szkód, a może wsku-

tek złej pracy załogi przy likwidowaniu pożaru, porzucił swój zamiar i położył swój

okręt na dawny kurs w kierunku Południowej Ameryki.

O 7.25 raz jeszcze szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Niemców. Salwa bur-

towa pancernika nakryła „Ajaxa”. Obydwie wieże rufowe krążownika zostały znisz-

czone. Raider, który rozpoczynał walkę z trzema okrętami brytyjskimi, miał już prze-

ciw sobie tylko „półtora” krążownika. Harwood zdecydował się w tej sytuacji na atak

background image

torpedowy. Wszystkie cztery torpedy „Ajaxa” chybiły. Kilka minut później „Ajax” sam

musiał uchylać się od torped niemieckich. Langsdorff próbował wszystkiego, aby po-

zbyć się dokuczliwych przeciwników.

Bitwa trwała już przeszło godzinę. Harwood zdecydował się zerwać kontakt z nie-

przyjacielem. „Ajax” i „Achilles” wystrzelały już prawie 80 procent swojej amunicji i

komandor nie widział możliwości kontynuowania walki. Obydwa krążowniki sprawnie

postawiły osłonę dymną i wyszły z zasięgu dział raidera. Ostatnia, niejako pożegnalna

salwa „Grafa Spee”, zniszczyła jeszcze główny maszt „Achillesa”, pozbawiając go tym

samym możności używania radia.

W ciągu całego dnia obydwa okręty angielskie eskortowały w odległości około 30

mil „Grafa Spee”, który niezmiennie utrzymywał kurs na Montevideo.

O godzinie 11 komandor Harwood otrzymał meldunek od „Exetera”, z którego wy-

nikało, że cała artyleria okrętowa nie nadaje się do użytku, że okręt ma duże przegłę-

bienie na dziób wskutek zalania wodą przednich komór i że potrafi rozwinąć szybkość

najwyżej około 18 węzłów. Harwood odesłał „Exetera” na Wyspy Falklandzkie, wzy-

wając jednocześnie ostatni okręt swojej eskadry HMS „Cumberland”, który mógł

przybyć w rejon La Platy najwcześniej w ciągu 30 godzin.

Pamiętny dzień 13 grudnia upływał zbyt wolno dla angielskiego dowódcy, bo ko-

mandor Harwood ciągle podejrzewał, że ścigany korsarz szykuje jakiś podstęp i przy

najbliższej nadarzającej się okazji zmieni kurs, aby zniknąć w szerokim oceanie. Nie

mogło mu pomieścić się w głowie, aby „Graf Spee” istotnie zawinął do neutralnego

portu, co pozwoliłoby Anglikom zyskać na czasie i zebrać odpowiednie siły do znisz-

czenia raidera. Harwood nie wiedział, że zapasy paliwa niemieckiego pancernika były

na ukończeniu i Langsdorff musiał je wkrótce gdzieś uzupełnić.

5

Przeciwnicy pilnie się w ciągu całego dnia obserwowali. Co pewien czas to jeden,

to drugi okręt otwierał ogień. Dzień ten zresztą obfitował i w inne wydarzenia. Koło

południa na kursie korsarza pojawił się s/s „Shakespeare”. Langsdorff postanowił sta-

5

,,Grraf Spee” pobierał paliwo z Altmarka 6 grudnia. Niektórzy komentatorzy bitwy uważają, że posia-

dany zapas ropy wystarczyłby, aby raider szukał ocalenia na pełnym morzu, gdzie pod osłoną ciemności

zgubiłby swoich ,,opiekunów”, a następnie mógłby ponownie pobrać paliwo z ,,Altmarka”

background image

tek ten mimo szacunku dla jego nazwy i mimo obecności krążowników brytyjskich

zatopić. Zgodnie ze swą etyką wysłał nawet w eter sygnał radiowy z prośbą o podjęcie

rozbitków z tego statku. Frachtowiec uratowała postawa jego załogi. Wbrew rozkazom

z pancernika bowiem nie chciała ona zejść z pokładu do łodzi ratunkowych, Langsdorff

zaś w tej sytuacji nie pozwolił torpedować statku.

Zabawnym zdarzeniem było, że dopiero sygnał Langsdorffa dotyczący s/s „Shake-

speare” poinformował Harwooda, że jego przeciwnikiem w bitwie był właśnie „Graf

Spee” (a nie, jak mniemał do tej pory, „Admirał Scheer”). W pobliżu terytorialnych

wód Urugwaju

„Graf Spee” i jego eskorta spotkali (około godziny 16) urugwajski krążownik no-

szący nazwę swego kraju. Po wymianie sygnałów z oboma walczącymi stronami za-

chował on ścisłą neutralność, ograniczając się tylko do poinformowania przeciwników,

ż

e są na wodach terytorialnych Urugwaju (o czym zresztą dobrze wiedzieli).

Teraz już nie było wątpliwości, że „Graf Spee” zmierza do Montevideo. Harwood

wysłał więc otwartym kodem ostrzeżenie do wszystkich statków ? brytyjski eh, aby

usunęły się z drogi niemieckiego raidera.

Wkrótce zapadła ciemność. Harwood zmniejszył, dystans dzielący jego okręt od

korsarza, ciągle jeszcze spodziewając się, że „Graf Spee” będzie w ostatniej nawet

chwili próbował wyzwolić się spod „opieki”. Co pewien czas ciemności rozdzierały

błyski wystrzałów. Wreszcie w dniu 14 grudnia o 5 rano kotwica „Grafa Spee” opadła

na redzie Montevideo. Krążowniki brytyjskie rozpoczęły czujne patrolowanie w pobli-

ż

u portu.

Bitwa na morzu skończyła się. Rozpoczynała się druga bitwa. Dyplomatyczna bata-

lia-na lądzie.

background image

8

WIELKI BLUFF

Gra dyplomatów rozpoczęła się właśnie 13 grudnia po południu, kiedy to komandor

Harwood zawiadomił drogą radiową brytyjskiego attache morskiego w Urugwaju, że

„Graf Spee” zmierza do Montevideo. Od chwili zaś gdy pancernik rzeczywiście zawi-

nął do portu, w ambasadzie brytyjskiej przestały obowiązywać jakiekolwiek godziny

urzędowania. Dla pracowników placówki nie było snu, nie było odpoczynku.

Harwood zażądał przede wszystkim pomocy. Zdawał on sobie bowiem sprawę, że

jego dwa krążowniki nie zdołają same upilnować szerokiego ujścia rzeki; zwłaszcza w

ciemnościach nocy „Graf Spee” mógł się wymknąć na ocean. Attache, wykorzystując

probrytyjskie nastawienie władz urugwajskich, natychmiast zorganizował pewną liczbę

holowników i samolotów, które pełniąc służbę patrolową miały donieść niezwłocznie o

podniesieniu kotwicy przez raidera.

W nocy z 13 na 14 grudnia komandor Harwood i brytyjski ambasador wymienili ze

sobą wiele sygnałów. Zasadniczo wypowiedzi komandora sprowadzały się do tego, że

„Graf Spee” musi być przetrzymany za wszelką cenę w Montevideo, dopóki nie nadej-

dą posiłki w postaci angielskich okrętów.

Okręty te zaś nie mogły przyjść rychło. „Ark Royal”, „Renown”, „Neptune”, „Dor-

setshire” i inne okręty odpowiednio wielkie, aby skutecznie walczyć z „Grafem Spee”,

background image

operowały w odległych akwenach. Tylko siostrzany okręt „Exetera” „Cumberland”

mógł przybyć wkrótce, lecz też nie wcześniej niż o północy 14 grudnia. Nic jednak nie

przemawiało za tym, aby mógł on zdziałać coś więcej niż nieszczęśliwy ,,Exeter”,

rozstrzelany niemal na sztuki przez raidera. Tak więc w ciągu najbliższych 24 godzin

tylko „Achilles” i poważnie uszkodzony „Ajax” dzieliły „Grafa Spee” od otwartego

morza, od wolności. Była to siła niewielka.

Brytyjski ambasador, bezpośrednio po otrzymaniu pierwszego meldunku o zamie-

rzonym wejściu raidera do Montevideo, uzyskał audiencję u urugwajskiego ministra

spraw zagranicznych, podczas której domagał się, by władze Urugwaju nie udzielały

azylu niemieckiemu pancernikowi. Sądził on wówczas, że korsarz w walce z brytyjską

eskadrą odniósł poważne uszkodzenia, Taktyką swą zamierzał uniemożliwić Langs-

dorffowi naprawienie uszkodzeń w uzbrojeniu „Grafa Spee”.

Rząd Urugwaju stanął na stanowisku, że niemieckiemu korsarzowi przysługuje

zgodnie z prawem międzynarodowym 24-godzinny postój w neutralnym porcie. Do-

piero po upływie tego czasu okręt będzie musiał wyjść na morze lub być internowany.

Tak więc na lądzie trwały jeszcze wysiłki ambasadora zmierzające do podważenia

decyzji władz urugwajskich, kiedy nowy meldunek Harwooda całkowicie zmienił

sytuację. Wynikało z niego, że cała artyleria raidera jest w zupełnym porządku i że

może on sobie z łatwością wywalczyć drogę na otwarty ocean, eskadra Harwooda zaś

w obecnym stanie nie może mu w tym przeszkodzić.

Od tego momentu brytyjski ambasador robił wszystko, aby zatrzymać „Grafa Spee”

w porcie. Oczywiście oficjalnie podtrzymywał nadal swoje nieszczere już żądanie, aby

korsarz natychmiast wyszedł na morze. Był to jednak bluff obliczony na wpojenie w

Niemców przekonania, że tuż za falochronami portu znajduje się potężna flota czyha-

jąca tylko na pojawienie się niemieckiego pancernika. Jednocześnie kapitanowie

wszystkich angielskich statków handlowych przebywających aktualnie w Montevideo

otrzymali polecenie stawienia się u ambasadora. Tam dowiedzieli się, że jeden z ich

statków, bez względu na to, czy ukończył załadunek, czy nie, czy jest gotowy do wy-

płynięcia, czy nie, natychmiast musi opuścić port.

Wybór padł na s/s „Ashworth”. Godzinę później statek ten był już ledwie widoczny

background image

na horyzoncie. Teraz ambasador odetchnął.

Zgodnie z prawem międzynarodowym „Graf Spee” musiał pozostawać od tej chwili

w Montevideo dalsze 24 godziny. Odpowiednie klauzule przewidują bowiem, że jeżeli

jakiś statek handlowy jednej z wojujących stron opuści neutralny port, okręt wojenny

drugiej nie może wyjść z niego wcześniej niż po upływie jednej doby. Brytyjczycy

niezwłocznie powołali się na ten przepis, a rząd Urugwaju skwapliwie poszedł im na

rękę. Co prawda urugwajski minister spraw zagranicznych nie miał w tym okresie

łatwego życia, bo zjawił się wówczas u niego dla odmiany ambasador niemiecki, który

uroczyście zaprotestował przeciw przetrzymywaniu „Grafa Spee”. Nie zdziałał jednak

nic, gdyż takie postępowanie znajdowało pokrycie we wspomnianej klauzuli, respek-

towanej na całym świecie.

Mr Millington-Drake, ambasador brytyjski w Urugwaju, zacierał ręce. W kilka go-

dzin po wyjściu s/s „Ashworth” wysłał on z portu jeszcze jeden angielski statek han-

dlowy. Zamierzał on tę taktykę stosować nadal i przy życzliwym stosunku rządu uru-

gwajskiego był niemal pewien, że uda mu się zapobiec opuszczeniu Montevideo przez

„Grafa Spee” tak długo, jak długo wymagać tego będą interesy brytyjskie.

W tym czasie wiadomość o walce eskadry Harwooda z niemieckim raiderem obie-

gła cały świat. Rozgłośnie i dzienniki wszystkich krajów podawały na czołowych

miejscach komentarze tej bitwy. Wywołała ona ogromne wrażenie, zwłaszcza w

Niemczech. Oto osławiony kolos, jeden z najsilniejszych okrętów świata, pokonany

został przez fazy słabe krążowniki. Minister propagandy Trzeciej Rzeszy, dr Goebbels,

zareagował natychmiast. Zaczął trąbić na cały świat, o nieludzkim postępowaniu An-

glików, którzy samotny okręt niemiecki zaatakowali przeważającymi siłami swej po-

tężnej floty.

Admiralicja brytyjska poinformowana o aktualnym stanie rzeczy zareagowała ina-

czej. Z jej inspiracji rozgłośnie radia BBC nadały audycję, z której wynikało, że w

najbliższym czasie flota brytyjska dokończy swego dzieła. Potężne okręty zgrupowane

w pobliżu Montevideo lada chwila zatopią „Grafa Spee”, gdyż kończy się już jego

pobyt w porcie. Audycja ta obliczona była przede wszystkim na wprowadzenie w błąd

Niemców. Była jednak zredagowana tak sugestywnie, że Montevideo zaroiło się od

background image

dziennikarzy i sprawozdawców radiowych z różnych stron świata. Wszyscy chcieli być

ś

wiadkami ostatnich chwil potężnego dotąd korsarza.

Ogólnej psychozie uległy nawet załogi dwóch patrolujących okrętów Harwooda,

które bezpośrednio po audycji wyległy na pokłady, aby zobaczyć mityczne okręty.

Licznie zgromadzeni korespondenci nieświadomie oddali Brytyjczykom dalsze

usługi. W bulwarowych dziennikach amerykańskich zaczęły ukazywać się wstrząsające

reportaże o krwiożerczych kolosach, czekających tylko chwili, w której nieszczęsny

korsarz wytknie nos z neutralnego portu. Inne korespondencje donosiły, że groźny

„Renown” odkotwiczył już z miejsca swego postoju w pobliżu Rio de Janeiro i z naj-

większą szybkością spieszy w rejon La Platy. Były (to oczywiście wiadomości nie-

prawdziwe, jakkolwiek do dziś dnia pokutuje legenda o zgrupowaniu ogromnych sił

brytyjskich w tym akwenie. Wywodziła się ona stąd, że dziennikarze nie mieli możno-

ś

ci wypłynięcia na morze, a informacje czerpali od nader usłużnych urzędników an-

gielskiej ambasady, którzy celowo wprowadzali ich w błąd.

Doniesienia prasy i radia wywierały deprymujący wpływ tak na Langsdorffa, jak i

na jego zwierzchników w Berlinie. Były one tym bardziej przygnębiające, że oglądane

wcześniej (rankiem 14 grudnia) uszkodzenia poniesione przez „Grafa Spee” okazały

się poważniejsze, niż należałoby przypuszczać. Artylerzyści angielscy strzelali jednak

celnie. (Uzyskali oni w czasie bitwy około 60-70 bezpośrednich trafień.) Specjaliści

sprowadzeni na pokład „Grafa Spee” orzekli, że doprowadzenie pancernika do stanu

sprzed bitwy musi zająć około 14 dni.

Dr Langmann, ambasador Trzeciej Rzeszy w Montevideo, rozpoczął niezwłocznie

starania o zezwolenie Urugwaju na pobyt „Grafa Spee” w porcie przez cały ten okres.

Taktyka Niemców nie była wówczas wyraźnie skrystalizowana, prawdopodobnie pra-

gnęli oni grać na zwłokę w nadziei, że zdarzy się coś, co zmieni sytuację na ich ko-

rzyść. W teorii istniały przecież szanse, że w okolice La Platy zdołają przybyć nie-

mieckie okręty podwodne, które zaatakują mityczną koncentrację angielskiej floty,

umożliwiając w ten sposób raiderowi wyjście z Montevideo.

Oficjalnie Niemcy żądali dla pancernika dwutygodniowego pobytu w porcie. Skoro

jednak Niemcy czegoś pragnęli, to ambasador brytyjski czuł się oczywiście w obo-

background image

wiązku gorąco zaprotestować przeciw temu, chociaż przedłużenie pobytu raidera od-

powiadało także Brytyjczykom. Złożył więc stanowczy protest. Biedni Urugwajczycy

znaleźli się między młotem i kowadłem. Wreszcie po długich debatach zagwaranto-

wano Niemcom pobyt pancernika w porcie Montevideo na przeciąg 90 godzin. Załoga

„Grafa Spee” rzuciła się gorączkowo do naprawiania uszkodzeń, które poniósł pancer-

nik. Usuwano częściowo zniszczone nadbudówki, wymieniano przewody elektryczne,

rurociągi i niwelowano inne skutki angielskich pocisków. Marynarze niemieccy pra-

cowali jednak bez zapału. Zdemoralizowani ucieczką przed okrętami wroga, z niechę-

cią myśleli o czekającej ich bitwie.

Haider bezpośrednio po zawinięciu do portu uzupełnił paliwo pobierając go z nie-

mieckiego statku zaopatrzeniowego „Tacoma”. Langsdorff w zasadzie mógł więc

wyjść z Montevideo w każdej chwili. Decyzja ta jednak nie zależała już od niego. Był

teraz w kontakcie z admirałem Raederem i wszelkie jego posunięcia były już dykto-

wane z Berlina.

Krążyły nawet pogłoski, że sam Hitler odbył telefoniczną rozmowę z komandorem.

Rzekomo miała mieć ona bardzo przykry przebieg dla Langsdorffa. Hitler w obelży-

wych słowach zarzucał mu tchórzostwo i gromił za schronienie się do neutralnego

portu w ucieczce przed słabszym przeciwnikiem.

W tym czasie nastąpiły dwa wydarzenia. Zwolnieni zostali jeńcy z angielskich

statków handlowych, więzieni dotychczas pod pokładem „Grafa Spee”, oraz odbył się

uroczysty pogrzeb poległych członków załogi raidera.

Marynarze angielscy o zmianie swego losu dowiedzieli się 14 grudnia rano z ust

oficera, który dotychczas się nimi opiekował. Ten zakomunikował im krótko: „Dżen-

teltneni, jesteście wolni, zawinęliśmy do Montevideo”. W tym samym czasie ustała

wibracja potężnych maszyn okrętu i kolos znieruchomiał. W ciągu kilku sekund jeńcy

wyskoczyli ze swych hamaków. Jeden z nich dopadłszy skylightu wrzasnął: „To

prawda, poznaję światła Monte!” Anglicy zarzucili teraz pytaniami oficera. | Ten zrela-

cjonował im pokrótce bitwę, wspominając o ośmiu torpedach angielskich, których

uniknął korsarz. Niektórzy z byłych jeńców, a wśród nich kapitan „Africa Star” Dove,

pragnęli przed opuszczeniem okrętu pożegnać Langsdorffa, który mimo wszystko

background image

potrafił wzbudzić ich sympatię. W rozmowie, która się wywiązała, Langsdorff zdradził

swe niezadowolenie ze swej załogi, którą nazywał „biedni chłopcy”. Komandor mówił

również, że jakkolwiek pragnąłby wyjść w morze, to jednak stan fizyczny i psychiczny

załogi okrętu nie pozwala mu tego zrobić. Według jego własnych słów wyjście w tych

warunkach z portu „byłoby samobójstwem”.

Kapitan Dove, żegnając Langsdorffa po raz ostatni, zapamiętał go jako uśmiech-

niętego, lecz jednocześnie znużonego i przygnębionego człowieka. W dniu 15 grudnia

czekał dowódcę „Grafa Spee” jeszcze jeden trudny obowiązek. Miał on pochować 37

marynarzy zabitych w bitwie z okrętami brytyjskimi.

Pogrzeb przebiegał w sposób uroczysty. Urugwajczycy zezwolili, aby odbył się z

pełnymi honorami wojskowymi. Żałobny kondukt, poprzedzany orkiestrą z pancernika,

przeszedł ulicami miasta wzbudzając ogromne zainteresowanie. Za trumnami postę-

pował Langsdorff w białym uniformie ze wszystkimi odznaczeniami oraz miejscowa

kolonia niemiecka, pracownicy ambasady i kompania honorowa marynarzy „Grafa

Spee”. Przebieg pogrzebu relacjonowany był przez wielu dziennikarzy, operatorzy

filmowi nakręcali setki metrów filmów, fotografie z uroczystości wraz z komentarzami

obiegały prasę całego świata. Jedno zwłaszcza zdjęcie intrygowało wówczas zaintere-

sowanych. Przedstawiało ostatnie pożegnanie zmarłych nad otwartymi grobami.

Wszystkie ręce obecnych dostojników niemieckich cywilnych i wojskowych wznie-

sione były w faszystowskim pozdrowieniu z wyjątkiem jednej. Ręka komandora

Langsdorffa przylegała do czapki.

Pogrzeb poległych marynarzy obok zwykłych w takich razach opisów i komentarzy

dał aparatowi propagandowemu obu stron okazję do preparowania przedziwnych wia-

domości. Z Berlina na przykład donoszono, że Anglicy z Montevideo znieważali groby

poległych Niemców i rzucali na mogiły zdechłe psy. Londyn zaś nie pozostawał dłużny

i informował, że nie wszystkie trumny zawierały zwłoki poległych. Sugerowano, że

niektóre z nich wypełniały broń i amunicję, która miała być później wydobyta na uży-

tek niemieckiej Piątej Kolumny w Urugwaju.

Obie te informacje były jednakowo prawdziwe... i obie nie doczekały się potwier-

dzenia.

background image

Podczas gdy w Urugwaju dyplomaci angielscy i niemieccy toczyli ze sobą w gma-

chu Ministerstwa Spraw Zagranicznych zaciekłe walki podjazdowe, w obu zaintereso-

wanych krajach świętowano orężne sukcesy. Jak zwykle w takich wypadkach, okazało

się, że w bitwie pod La Plata zwyciężyli jednocześnie i Niemcy, i Anglicy.

Prasa berlińska donosiła z dumą, że „Graf Spee” rozbił w puch eskadrę brytyjską i

bez draśnięcia niemal zawinął do Montevideo w celu pobrania ropy i żywności. Dalsze

komunikaty głosiły: „Ciężki ogień naszego pancernika zamienił HMS „Exeter” w led-

wo utrzymujący się na wodzie wrak”. „Według nie potwierdzonych informacji z ostat-

niej chwili zatonął krążownik „Achilles” Anglicy znowu zachłystywali się dzielnością

swoich marynarzy, którzy zmusili silniejszego przeciwnika do szukania schronienia w

neutralnym porcie. Tak więc była zjedna tylko bitwa, natomiast dwa oczywiste zwy-

cięstwa. I Tymczasem w okolicy ujścia La Platy ciągle widniały szare sylwetki okrę-

tów Harwooda patrolujących cierpliwie trzy tory wodne prowadzące do Montevideo.

W nocy z 14 na 15 grudnia przybył z Wysp Falklandzkich niecierpliwie oczekiwany

krążownik „Cumberland”. Angielski dowódca rozporządzał teraz prawie taką samą

siłą, z jaką przystąpił do bitwy. Załogi jego okrętów w oczekiwaniu na wyjście raidera

ż

yły w ciągłym napięciu. „Graf Spee” tkwił jednak w porcie. Codziennie wiele oczu w

Montevideo śledziło ruchy patrolującej eskadry. Doszło nawet do tego, że na pokładzie

„Grafa Spee” niedwuznacznie zidentyfikowano wśród niej sylwetki „Ark Royal” i

„Renown”. Nigdy już zapewne nie zostanie ustalone, w jaki sposób mogło dojść do tak

poważnego błędu w obserwacji bądź co bądź fachowej. Jednak fakt pozostał faktem.

W tym czasie BBC ciągle podtrzymując swój gigantyczny bluff nadało ostrzeżenie

dla „wielkich” brytyjskich sił w akwenie La Platy, że w rejonie tym pojawiły się nie-

przyjacielskie okręty podwodne. Zaraz potem poszedł na antenę uspokajający komuni-

kat Admiralicji, że kieruje ona tam w celu ochrony dużych okrętów całą flotyllę nisz-

czycieli. W ten sposób nieistniejące niszczyciele miały bronić nieobecne kolosy zwal-

czając również mityczne okręty podwodne. Być może, że ta właśnie audycja zadecy-

dowała ostatecznie o losach „Grafa Spee”. W Berlinie odbywały się bowiem w tych

dniach gorączkowe narady. Raeder meldował Hitlerowi, że Langsdorff pragnie jednak

wywalczyć drogę dla swego okrętu łamiąc angielską blokadę. Z drugiej strony, wska-

background image

zywał na ogromne trudności w przeprowadzeniu tej akcji (uwierzył bowiem podobnie

jak i Langsdorff w nieistniejącą koncentrację brytyjskich sił morskich). Jeżeli zaś „Graf

Spee” nie opuści w oznaczonym czasie Montevideo, zostanie internowany. Trzecią

ewentualnością mogło być tylko samo zatopienie okrętu.

Langsdorff jednak nie chciał tego zrobić. Pod jego kierunkiem załoga raidera pra-

cowała w szalonym pośpiechu, aby w jak największym stopniu przygotować okręt do

wyjścia na morze. Dowódca ,,Grafa Spee” pragnął przejść przynajmniej do portu w

Buenos Aires, ponieważ władze argentyńskie wyraźnie sympatyzowały z Niemcami.

Wypad ten planowany był na 16 grudnia w nocy.

Plany niemieckie zawiodły jednak na całej linii. Decydujący cios projektom

Langsdorffa zadał brytyjski attache morski. W dniu 16 grudnia o godzinie 18 polecił on

wypłynąć z Montevideo jeszcze jednemu statkowi handlowemu. Znaczyło to, że „Graf

Spee” nie był w stanie wyjść z portu wcześniej niż 17 grudnia o 18.15. Tymczasem

udzielony mu azyl kończył się tego samego dnia o 20. Raider nie mógł więc wymknąć

się z portu pod osłoną ciemności, musiał spotkać się z wrogiem przy dziennym świetle.

Langsdorffowi opadły ręce.

W tej sytuacji Hitler zadecydował, że „skoro „Graf Spee” nie ma szans w walce z

okrętami angielskimi, Langsdorff musi go zatopić”.

Postanowienie to nie wypływało oczywiście z troski o życie niemieckich maryna-

rzy. Decyzja ta była podjęta ze względów czysto politycznych. Niemcy nie mogli uzy-

skać zwycięstwa, pragnęli więc pozbawić go również Anglików. Samo zatopienie

„Grafa Spee” odebrałoby Brytyjczykom ich zdobycz i dawało propagandzie angielskiej

mniejsze pole do popisu niż wówczas, gdyby okręt zatonął w bitwie.

Na pokładzie ,,Grafa Spee” Langsdorff zebrał starszych oficerów na ostatnią od-

prawę. Przebiegała ona w atmosferze przygnębiającej. Internowanie okrętu nie wcho-

dziło w rachubę (zabraniał Berlin). Postój w porcie dobiegł końca. Szanse przebicia się

do Buenos Aires żadne.

Pozostało jedno tylko wyjście.

Przeciwnik Langsdorffa komandor Harwood znajdował się w tym czasie w zupełnie

odmiennym nastroju. 16 grudnia o godzinie 17.17 dotarła do niego bowiem depesza

background image

Pierwszego Lorda Admiralicji (godność tę piastował wówczas Winston Churchill),

wyrażająca pełne uznanie Admiralicji dla niego i dla poczynań jego eskadry w walce z

niemieckim raiderem. Ponadto zaś zawierała ona awans komandora do stopnia kontr-

admirała Floty Jego Królewskiej Mości. Niezależnie od awansu wdzięczna ojczyzna

nagrodziła Harwooda i dowódców trzech okrętów jego eskadry Orderem Łaźni wraz ze

związanym z nim tytułem szlacheckim.

Zaszczyty te wpłynęły niezwykle dodatnio na morale brytyjskich marynarzy szy-

kujących się do ostatecznej rozprawy z niemieckim pancernikiem.

Mijały ostatnie godziny przed decydującym rozstrzygnięciem. Anglicy wciąż jesz-

cze nie znali prawdziwych zamiarów Langsdorffa.

background image

9

OSTATNI REJS KORSARZA

W Montevideo nastał pamiętny dzień 17 grudnia. Była to akurat niedziela. Pogoda

zapowiadała się wspaniale. Gorące południowe słońce rozświetlało białe mury stolicy.

Od rana dało się już zauważyć pewne podniecenie w mieście. Tłumy obserwatorów

wypełniały port, z zaciekawieniem obserwując wszelki ruch na pokładzie „Grafa Spe-

e”. Sprawozdawcy radiowi i dziennikarze szaleli. Wszystkie radiostacje amerykańskie

przerywały co chwila swoje programy, nadając jakieś nowe szczegóły i szczególiki o

zbliżającym się widowisku. Wiadomo już było, że Anglicy zaatakują raidera natych-

miast po opuszczeniu przez niego 3-milowego pasa wód terytorialnych.

Ze szpalt gazet krzyczały wielkie nagłówki: „Anglicy kończą swą śmiertelną wach-

tę przy <Spee>” „<Admiral Graf Spee> musi opuścić Montevideo dzisiaj o 20”, „Czy

wyjdzie dziś w morze niemiecki korsarz?”

Po mieście krążyły najbardziej fantastyczne pogłoski. Na pancerniku jakoby wy-

buchł bunt marynarzy, którzy nie chcieli iść do walki. Mówiono, że angielskie okręty

zaatakują „Grafa Spee” w porcie przed upływem udzielonego azylu. Dziennik „El

Pueblo” podawał swoim czytelnikom słowa Langsdorffa: „Jeżeli nie będę mógł przejść

przez blokadę Anglików, zatopię swój okręt o godzinie 20”, Po południu napięcie się-

gało szczytu, Admirał Harwood, który był w stałym kontakcie radiowym z lądem,

background image

otrzymywał stałe meldunki od brytyjskiego attache morskiego.

Rano dowiedział się z nich, że „Graf Spee” oddał część swych urządzeń i wyposa-

ż

enia na ląd. Mogło to oznaczać, że okręt do bitwy nie pójdzie, uwaga jednak na po-

kładach angielskich okrętów nie osłabła, mógł to być podstęp. Następny meldunek

(przekazany także do wiadomości publicznej) mówił, że 300 marynarzy niemieckich

opuściło pokład raidera przenosząc się na zacumowany obok niemiecki statek zaopa-

trzeniowy „Tacoma”. O 17.20 dotarł do dowódcy eskadry kolejny meldunek: „Dalsza

partia 700 marynarzy z załogi wraz z bagażem pancernika przeszła na „Tacomꔄ.

Sytuacja zaczęła się wyjaśniać. Okręt przygotowywano do zatopienia. Harwood na-

tychmiast podciągnął swoje okręty bliżej Montevideo. Zamiarem jego było wtargnięcie

na pokład raidera na krótką chociaż chwilę, zanim spocznie on na dnie. Byłby to duży

sukces propagandowy.

Tymczasem Langsdorff oficjalnie zakomunikował w kapitanacie portu, że zamierza

opuścić swoje miejsce postoju punktualnie o 18.15. Wieść ta lotem błyskawicy obiegła

całe miasto i natychmiast została przekablowana na wszystkie strony świata. Wkrótce

potem na okręcie spuszczono z głównego masztu hitlerowską banderę, rozległ się

zgrzyt łańcuchów kotwicznych, na powierzchni ukazała się najpierw jedna kotwica,

potem druga i szare cielsko pancernego kolosa oderwało się od nabrzeża kierując się w

stronę oczekujących nań wrogów. Na lądzie zapanowało poruszenie, osiemsettysięczny

tłum zafalował, ludzie gniotąc się i popychając zachowali jednak głębokie milczenie.

Patrzyli, jak dowódca okrętu ze szczupłą garstką załogi nie przekraczającą 60 oficerów

i marynarzy kierował swój okręt na ostatni bój, fama głosiła bowiem, że Langsdorff i

towarzyszący mu ochotnicy postanowili zginąć w walce wraz ze swoim okrętem. Jedy-

nie kilkunastu sprawozdawców radiowych wrzeszczało co sił w mikrofony przekazując

swoje wrażenia milionom słuchaczy.

Na okrętach brytyjskich ogłoszono alarm bojowy. Langsdorff wyprowadził tym-

czasem pancernik z portu bez pomocy holowników. Raidera poprzedzały tylko dwa

holowniki i duża barka płynąca pod banderą argentyńską. Intrygowały one niezmiernie

zgromadzoną publiczność. Bezpośrednio po wyjściu ,,Grafa Spee” również „Tacoma”

podniosła kotwicę i ruszyła za pancernikiem.

background image

W oddali widać było małe sylwetki angielskich krążowników spieszących na spo-

tkanie raidera. Nagle w powietrzu pojawił się angielski samolot. Był to już moment za

silny dla wielu spośród gapiów. Gazety doniosły następnego dnia, że zanotowano

wśród wielotysięcznej rzeszy ludzi kilka wypadków zawału serca.

Samolot jednak nie zaatakował raidera. Zgodnie z rozkazami Harwooda wystarto-

wał on z pokładu „Ajaxa” w celach rozpoznawczych. Nie naruszając obszaru po-

wietrznego Urugwaju pilot raportował wyłącznie admirałowi poruszenie „Grafa Spee”

zwracając szczególną uwagę na to, czy przypadkiem załoga raidera nie przejdzie nagle

z powrotem z „Tacoma” na pokład pancernika.

Jeden z kolejnych meldunków pilota wstrząsnął admirałem. Pilot donosił: „Spee”

wykonał nagły zwrot na zachód, wchodzi na tor wodny prowadzący do Buenos Aires”.

A więc raider nie idzie do walki, a więc dowódca nie zamierza go zatopić, a więc pan-

cernik zamierza przejść do innego, bardziej przyjaznego portu! Eskadra krążowników

brytyjskich zwiększyła szybkość. Niepotrzebnie.

Zaraz niemal po zmianie kursu „Graf Spee” wytracił szybkość, a potem całkiem za-

stopował rzucając kotwicę.

Teraz już tylko pilot samolotu mógł obserwować dokładnie dalsze wydarzenia. Zo-

baczył on, jak dwa argentyńskie holowniki i barka podeszły do burty raidera. Zeszło do

nich kilkunastu ludzi, reszta pod kierunkiem Langsdorffa przygotowywała okręt do

wysadzenia w powietrze. Ciężka to musiała być dla nich praca. Własnoręcznie przygo-

towywać zagładę okrętu, na którym się pływało, nie było łatwo. Wysiłek ten miał po-

tężną jednostkę zamienić w bezużyteczny wrak.

A Langsdorff?... Jakie musiały być myśli tego człowieka w tym krytycznym mo-

mencie? Zapewne już wówczas nosił się on z projektami, które jego osobisty los zwią-

zały na zawsze z losem okrętu, którym dowodził. Langsdorff schodząc z opustoszałego

okrętu wyglądał jak cień samego siebie.

Rozpoczął się ostatni akt tragedii. „Tacoma” i towarzyszące jednostki odsunęły się

na bezpieczną odległość. Tego dnia zachód słońca nastąpić miał o 20.54. Dokładnie ten

sam czas wyznaczył Langsdorff na zagładę swego okrętu. Biegły sekundy, i nagle z

wnętrza „Grafa Spee” buchnęła potężna eksplozja. Pancerny pokład otworzył się jakby

background image

pchnięty od środka ogromną pięścią, jakieś szczątki rzucone z ogromną siłą frunęły

wysoko w niebo, głuchy grzmot przetoczył się po spokojnej wodzie. Pancernik w jed-

nej chwili od dziobu do rufy stanął w ogniu. Wieczorne niebo stało się czarne od po-

krywającego je coraz szybciej dymu.

Na pokładzie „Tacomy” i jednostek argentyńskich w milczeniu salutowano tonący

okręt. Za horyzontem niknął właśnie ostatni rąbek zachodzącego słońca. Opisy zato-

pienia „Grafa Spee” zajmowały jeszcze czołowe miejsca na szpaltach gazet całego

ś

wiata, kiedy z Buenos Aires przyszła następna sensacyjna wiadomość: „Komandor

Langsdorff popełnił samobójstwo! „Przeżył on swój okręt zaledwie o trzy dni i w dniu

20 grudnia 1939 roku po pożegnaniu z załogą, którą zdemobilizowano, zastrzelił się w

swoim pokoju przydzielonym mu w Morskim Arsenale w Buenos Aires. Pogrzeb odbył

się na miejscowym cmentarzu.

Tak zakończyła się pierwsza w II wojnie światowej bitwa morska, która przez trzy

miesiące utrzymywała w napięciu wiele milionów ludzi na świecie. W zmaganiach

tych większą rolę odegrały ostatecznie słowa niż huk okrętowych dział.

background image

background image


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1958 16 Wielki Bluff Admiralicji
Marek Świerczek Władysław Michniewicz Wielki bluff sowiecki
TRADYCJA WIELKIEGO REALIZMU NOCE I DNIE MARII DĄBROWSKIEJ
Dąbrowski J Kazimierz Wielki
D Dąbrowski Genealogia Kazimierza Wielkiego na tle porównawczym
13 Tradycja wielkiego realizmu Noce i dnie M Dąbrowskiej
5 tydzień, V Niedziela Wielkiego postu C
6 Wielki kryzys 29 33 NSL
6 tydzień, VI Wielki Poniedziałek
Wielkie katastrofy ekologiczne
wielkie odkrycia geograficzne
Wielki Post droga krzyzowa
1 tydzień, od Środy popielcowej, I Niedziela Wielkiego postu A

więcej podobnych podstron