Verne Juliusz Dramat W Meksyk

background image

Juliusz Verne

Dramat w Meksyku

czyli pierwsze okr

ę

ty marynarki meksyka

ń

skiej

SPIS TRE

Ś

CI

I Z wyspy Guajan do Acapulco
II Z Acapulco do Cigualan
III Z Cigualan do Taxco
IV Z Taxco do Cuernavaca
V Od Cuernavaca do Popocatepetl

Przypisy

I

Z wyspy Guajan do Acapulco

Osiemnastego pa

ź

dziernika 1825 roku Azja, hiszpa

ń

ski okr

ę

t wojenny

oraz Constanzia, bryg o o

ś

miu działach, zatrzymały si

ę

dla odpoczynku na

Guajan,1 jednej z wysp nale

żą

cej do archipelagu Marianów.2 Sze

ść

miesi

ę

cy

po tym, jak te statki opu

ś

ciły Hiszpani

ę

, ich załogi,

ź

le

ż

ywione, kiepsko

opłacane, wyczerpane ze zm

ę

czenia, przygotowywały po kryjomu plany

buntu. Oznaki braku dyscypliny dało si

ę

wyra

ź

nie zauwa

ż

y

ć

szczególnie na

pokładzie Constanzii, dowodzonej przez kapitana don Ortev

ę

, człowieka z

ż

elaza, którego nic nie było w stanie ugi

ąć

. Bryg zatrzymywały w czasie tego

rejsu pewne powa

ż

ne uszkodzenia, do tego stopnia nieoczekiwane, tak

bardzo nieprzewidzialne,

ż

e mo

ż

na je było przypisa

ć

jedynie jakim

ś

złym

zamiarom. Azja, dowodzona przez don Roque de Guzuarte’a, była zmuszona
zatrzymywa

ć

si

ę

na postój razem z brygiem. Jednej nocy – nie wiadomo w

jaki sposób – strzaskał si

ę

kompas. Podczas innej – znikn

ę

ły wanty

przedniego masztu, jakby zostały odci

ę

te, i maszt przewrócił si

ę

z całym

swoim wyposa

ż

eniem. Na koniec, w trakcie wykonywania skomplikowanego

manewru, dwa razy zerwały si

ę

ła

ń

cuchy poruszaj

ą

ce sterem.

background image

Wyspa Guajan, podobnie jak całe Mariany, podlegała kapitanatowi

generalnemu3 Wysp Filipi

ń

skich. Hiszpanie, b

ę

d

ą

c tam gospodarzami, mogli

szybko naprawi

ć

awarie.

Podczas tego przymusowego pobytu na l

ą

dzie don Orteva powiadomił

don Roque’a o rozpr

ęż

eniu, jakie zauwa

ż

ył na swoim statku, i obaj

kapitanowie postanowili podwoi

ć

czujno

ść

i dyscyplin

ę

.

Don Orteva miał szczególnie zwraca

ć

uwag

ę

na dwóch ludzi ze swojej

załogi, to jest porucznika Martineza i marynarza Josego.

Porucznik Martinez, skompromitowany udziałem w tajnych naradach

załogi w kubryku na przednim pomo

ś

cie, kilka razy został skazany na areszt.

W czasie jego nieobecno

ś

ci w obowi

ą

zkach pierwszego oficera Constanzii

zast

ę

pował go kadet Pablo. Je

ś

li idzie o marynarza Josego był to człowiek

nikczemny i godny pogardy, który wa

ż

ył uczucia tylko na wag

ę

złota. Zdawał

te

ż

sobie spraw

ę

,

ż

e jest obserwowany przez bosmana Jacopa, człowieka

uczciwego, do którego don Orteva miał absolutne zaufanie.

Kadet Pablo był jedn

ą

z tych natur wy

ś

mienitych, otwartych i

odwa

ż

nych, których szlachetno

ść

prowadzi do wielkich rzeczy. Sierota,

przygarni

ę

ty i wychowany przez kapitana don Ortev

ę

, dałby si

ę

zabi

ć

dla

swojego dobroczy

ń

cy. W czasie długich rozmów prowadzonych z bosmanem

Jacopem pozwalał sobie, ogarni

ę

ty

ż

arem młodo

ś

ci i uniesieniem swojego

serca, mówi

ć

o swoich synowskich uczuciach, jakie

ż

ywił do kapitana Ortevy.

Zacny Jacopo

ś

ciskał mu mocno dło

ń

, bo dobrze rozumiał to, co kadet czuł i

o czym tak pi

ę

knie mówił. Tak wi

ę

c don Orteva miał dwóch oddanych sobie

ludzi, na których mógł całkowicie liczy

ć

. Ale có

ż

mogli zdziała

ć

w trzech

przeciw gwałtownym nami

ę

tno

ś

ciom rozzuchwalonej załogi? Mimo

ż

e cały

czas, dzie

ń

i noc, starali si

ę

zapanowa

ć

nad duchem niezgody, Martinez,

Jose i inni marynarze coraz bardziej d

ąż

yli do buntu i zdrady.

Dzie

ń

poprzedzaj

ą

cy podniesienie kotwicy porucznik Martinez sp

ę

dził w

jednym z najgorszych szynków na wyspie Guajan, wraz z kilkoma bosmanami
i dwudziestk

ą

marynarzy z obu okr

ę

tów.

– Towarzysze – powiedział Martinez – dzi

ę

ki awariom, które zdarzyły si

ę

we wła

ś

ciwym czasie, bryg i okr

ę

t wojenny musiały zatrzyma

ć

si

ę

na

Marianach, a ja mogłem przyby

ć

tu, aby potajemnie z wami porozmawia

ć

!

– Brawo! – odezwali si

ę

jednym głosem zgromadzeni.

– Prosz

ę

mówi

ć

, panie poruczniku! – krzykn

ę

ło kilku marynarzy. –

Chcemy pozna

ć

pa

ń

ski projekt!

– Oto mój plan – odrzekł Martinez. – Kiedy tylko zawładniemy

obydwoma okr

ę

tami, skierujemy si

ę

ku brzegom Meksyku. Wiecie zapewne,

ż

e nowa Konfederacja nie posiada marynarki wojennej. Kupi wi

ę

c nasze

okr

ę

ty z zamkni

ę

tymi oczami i tym sposobem nie tylko otrzymamy zaległe

wynagrodzenie, ale tak

ż

e równo podzielimy mi

ę

dzy wszystkich nadwy

ż

k

ę

osi

ą

gni

ę

t

ą

ze sprzeda

ż

y.

background image

– To nam odpowiada!

– Co b

ę

dzie sygnałem do jednoczesnego rozpocz

ę

cia działa

ń

na

pokładach obu statków? – zapytał marynarz Jose.

– Raca wystrzelona z Azji – odrzekł Martinez. – Wszystko b

ę

dzie trwało

jedn

ą

chwil

ę

! Jest nas dziesi

ę

ciu na jednego, wi

ę

c zanim oficerowie brygu i

okr

ę

tu si

ę

spostrzeg

ą

, ju

ż

b

ę

d

ą

wi

ęź

niami.

– Gdzie i kiedy b

ę

dzie dany ten sygnał? – zapytał jeden z bosmanów

Constanzii.

– Za kilka dni, jak tylko znajdziemy si

ę

na wysoko

ś

ci wyspy Mindanao.4

– Ale czy Meksykanie nie przyjm

ą

naszych statków pociskami z dział? –

wyraził w

ą

tpliwo

ść

marynarz Jose. – Je

ś

li si

ę

nie myl

ę

, Konfederacja wydała

dekret, który nakazuje kontrol

ę

wszystkich statków hiszpa

ń

skich. Mo

ż

e tak si

ę

sta

ć

,

ż

e zamiast złota, zasypi

ą

nas

ż

elazem i ołowiem!

– Nie martw si

ę

tym, Jose! Zostaniemy rozpoznani, i to z daleka – odparł

Martinez.

– Jakim sposobem?

– Podnosz

ą

c na naszych bezangaflach5 flag

ę

Meksyku.

Mówi

ą

c to, porucznik Martinez rozwin

ą

ł na oczach buntowników zielono-

biało-czerwon

ą

flag

ę

.

Ponurym milczeniem przyj

ę

to ukazanie si

ę

tego symbolu niepodległo

ś

ci

meksyka

ń

skiej.

– Ju

ż

ż

ałujecie barw Hiszpanii? – zawołał drwi

ą

cym tonem porucznik. –

A wi

ę

c dobrze! Niech ci, którzy odczuwaj

ą

wyrzuty sumienia, odł

ą

cz

ą

si

ę

od

nas i popłyn

ą

pod wiatr, pod rozkazy kapitana don Ortevy lub komendanta

don Roque’a! Natomiast my, którzy nie chcemy by

ć

ju

ż

im posłuszni,

potrafimy zmusi

ć

ich do uległo

ś

ci!

– Tak jest! Tak jest! – odwrzasn

ę

li jednym głosem wszyscy

zgromadzeni.

– Towarzysze! – mówił dalej Martinez. – Nasi oficerowie zamierzaj

ą

,

wykorzystuj

ą

c wiej

ą

ce pasaty, popłyn

ąć

ku Wyspom Sundajskim;6 ale my im

poka

ż

emy,

ż

e i bez nich potrafimy popłyn

ąć

lewym czy prawym halsem,7 nie

zwa

ż

aj

ą

c na monsuny szalej

ą

ce na Pacyfiku!

Marynarze, którzy byli obecni podczas tej tajnej narady, rozeszli si

ę

po

tym o

ś

wiadczeniu i ró

ż

nymi drogami powrócili na swoje okr

ę

ty.

Nazajutrz o

ś

wicie Azja i Constanzia podniosły kotwice i, obieraj

ą

c kurs na

południowy zachód, skierowały si

ę

pod pełnymi

ż

aglami ku Nowej-Holandii.8

Porucznik Martinez podj

ą

ł swoje czynno

ś

ci, ale zgodnie z rozkazami kapitana

Ortevy był bacznie obserwowany.

Niemniej jednak don Orteva ogarni

ę

ty był ponurymi przeczuciami.

background image

Rozumiał, jak bardzo nieuchronny był upadek marynarki hiszpa

ń

skiej, jak

niesubordynacja prowadziła do jej zguby. Poza tym jego patriotyzm nie
pozwalał mu pogodzi

ć

si

ę

z kolejno nast

ę

puj

ą

cymi po sobie nieszcz

ęś

ciami

spadaj

ą

cymi na jego ojczyzn

ę

, których dopełnienie stanowiła rewolucja

stanów meksyka

ń

skich. Czasami dyskutował z kadetem Pablem o tych

powa

ż

nych problemach, szczególnie je

ś

li dotyczyły dawnego panowania floty

hiszpa

ń

skiej na wszystkich morzach

ś

wiata.

– Moje dziecko! – powiedział mu którego

ś

dnia. – W

ś

ród naszych

marynarzy nie ma ju

ż

dyscypliny. Oznaki buntu s

ą

szczególnie widoczne na

moim statku i mo

ż

e si

ę

zdarzy

ć

– takie mam przeczucie –

ż

e wskutek jakiej

ś

haniebnej zdrady postradam

ż

ycie! Ale ty mnie pom

ś

cisz, nieprawda

ż

?

Pom

ś

cisz te

ż

zarazem Hiszpani

ę

, któr

ą

chc

ą

dosi

ę

gn

ąć

, we mnie uderzaj

ą

c!

– Przysi

ę

gam,

ż

e to uczyni

ę

, kapitanie Orteva! – odrzekł Pablo.

– Nie rób sobie wroga z nikogo na brygu, ale zapami

ę

taj sobie, moje

dziecko,

ż

e tego dnia, w chwili nieszcz

ęś

cia, najlepszym sposobem słu

ż

enia

swojemu krajowi jest najpierw uwa

ż

nie obserwowa

ć

, a je

ż

eli to mo

ż

liwe,

ukara

ć

n

ę

dzników, którzy chc

ą

go zdradzi

ć

!

– Obiecuj

ę

,

ż

e umr

ę

, tak!,

ż

e, je

ś

li b

ę

dzie trzeba, po

ś

wi

ę

c

ę

ż

ycie, aby

ukara

ć

zdrajców! – zapewnił kadet.

Min

ę

ły trzy dni od czasu kiedy okr

ę

ty opu

ś

ciły Mariany. Constanzia,

korzystaj

ą

c z umiarkowanego wiatru, płyn

ę

ła pełnym baksztagiem.9

Wysmukły, pełen wdzi

ę

ku, szybki bryg, z masztami pochylonymi do tyłu,

sun

ą

ł po powierzchni morza, podskakuj

ą

c na falach, które pian

ą

okrywały

jego osiem sze

ś

ciofuntowych karonad.10

– Dwana

ś

cie w

ę

złów,11 poruczniku – powiedział tego wieczora kadet

Pablo do Martineza. – Je

ś

li dalej b

ę

dziemy tak szybko płyn

ąć

, maj

ą

c wiatr

pod rejami, podró

ż

nie b

ę

dzie długa.

– Bóg tego chce, poniewa

ż

tyle ju

ż

znie

ś

li

ś

my i byłby czas, aby nasze

cierpienia wreszcie si

ę

sko

ń

czyły!

W tym czasie marynarz Jose stał przy tylnym pomo

ś

cie i słuchał słów

porucznika.

– Wkrótce powinni

ś

my dostrzec ziemi

ę

na horyzoncie – powiedział

gło

ś

no Martinez.

– Wysp

ę

Mindanao – odrzekł kadet. – W samej rzeczy, bowiem

znajdujemy si

ę

pod sto czterdziestym stopniem długo

ś

ci zachodniej i ósmym

stopniem szeroko

ś

ci północnej i o ile si

ę

nie myl

ę

, ta wyspa le

ż

y pod…

– Sto czterdziestym stopniem i trzydziestoma dziewi

ę

cioma minutami

długo

ś

ci i siódmym stopniem szeroko

ś

ci – doko

ń

czył szybko Martinez.

background image

Jose podniósł głow

ę

i, uczyniwszy słabo dostrzegalny gest, poszedł na

przód statku.

– Pełni pan dzisiaj wacht

ę

od północy, Pablo? – zapytał Martinez.

– Tak, poruczniku.

– Jest szósta wieczorem, wi

ę

c nie zatrzymuj

ę

pana.

Pablo oddalił si

ę

.

Martinez pozostał sam na mostku i skierował spojrzenie na Azj

ę

, która

ż

eglowała na zawietrznej od brygu. Wieczór był wspaniały i zapowiadał jedn

ą

z tych nocy podzwrotnikowych, tak spokojnych i orze

ź

wiaj

ą

cych.

W zapadaj

ą

cych ciemno

ś

ciach porucznik szukał wzrokiem ludzi

z wachty. Rozpoznał Josego i tych z marynarzy, z którymi rozmawiał na
wyspie Guajan.

W chwil

ę

ź

niej podszedł do człowieka stoj

ą

cego przy sterze. Cichym

głosem rzucił mu kilka słów i to było wszystko.

Niemniej jednak mo

ż

na było zauwa

ż

y

ć

,

ż

e ster został ustawiony tak, aby

statek płyn

ą

ł bardziej z pełnym wiatrem, i tym sposobem bryg zacz

ą

ł

nieznacznie zbli

ż

a

ć

si

ę

do okr

ę

tu wojennego.

Wbrew zwyczajom panuj

ą

cym na pokładzie statku Martinez chodził

nerwowo na zawietrznej, aby lepiej obserwowa

ć

Azj

ę

. Niespokojny,

wzburzony,

ś

ciskał w r

ę

ku tub

ę

.

Nagle na pokładzie okr

ę

tu wojennego rozległ si

ę

huk.

Na ten sygnał Martinez podbiegł do stanowiska oficera wachtowego i

dono

ś

nym głosem krzykn

ą

ł:

– Wszyscy na pokład! Zwin

ąć

dolne

ż

agle!

W tym momencie don Orteva, w towarzystwie swoich oficerów, wyszedł

z rufówki i, zwracaj

ą

c si

ę

do porucznika, zapytał:

– Co znaczy ten manewr?

Nie odpowiedziawszy, Martinez opu

ś

cił stanowisko wachtowe i pobiegł

na przedni mostek.

– Ster na zawietrzn

ą

!– rozkazał. – Do brasów12 lewej burty! Brasowa

ć

!

Poluzowa

ć

szoty13 foka!

W tym momencie na pokładzie Azji rozległy si

ę

nowe detonacje.

Załoga posłusznie wykonywała rozkazy porucznika, a bryg, płyn

ą

c

szybko na wiatr, stan

ą

ł nagle nieruchomy, maj

ą

c jedynie rozwini

ę

ty, obecnie

nieczynny, górny marsel.

background image

Don Orteva, zwracaj

ą

c si

ę

do kilku ludzi, którzy zgromadzili si

ę

wokół

niego, krzykn

ą

ł:

– Do mnie przyjaciele!

A zbli

ż

aj

ą

c si

ę

do Martineza, rozkazał:

– Aresztowa

ć

tego oficera!

Ś

mier

ć

kapitanowi! – zawołał Martinez.

Pablo i dwaj oficerowie wzi

ę

li w r

ę

ce szpady i pistolety. Kilku marynarzy,

z Jacopem na czele, rzuciło si

ę

im na pomoc, ale, otoczeni przez

buntowników, zostali rozbrojeni i pozbawienie mo

ż

liwo

ś

ci działania.

Ż

ołnierze marynarki i załoga zaj

ę

li cał

ą

szeroko

ść

statku i posuwali si

ę

w

kierunku oficerów. Ludzie oddani dowódcom, osaczeni na rufówce, mieli tylko
jedno wyj

ś

cie: rzuci

ć

si

ę

na buntowników.

Don Orteva skierował luf

ę

pistoletu na Martineza.

W tym momencie z pokładu Azji wystrzeliła rakieta.

– Zwyci

ęż

yli

ś

my! – krzykn

ą

ł Martinez.

Kula don Ortevy min

ę

ła cel.

Nast

ę

puj

ą

ce po tym zdarzenie trwało zaledwie kilka chwil. Kapitan

zaatakował porucznika wr

ę

cz, lecz wobec przewa

ż

aj

ą

cej liczby nacieraj

ą

cych,

b

ę

d

ą

c ci

ęż

ko ranny, poddał si

ę

swemu przeciwnikowi. Chwil

ę

ź

niej inni

oficerowie podzielili jego los.

Wtenczas na brygu zapalono i wci

ą

gni

ę

to na gór

ę

latarnie,

odpowiadaj

ą

c tym samym na sygnały dawane z Azji. Bunt wybuchł i

zatriumfował równie

ż

na okr

ę

cie wojennym.

Porucznik Martinez stał si

ę

zatem panem Constanzii. Wi

ęź

niów brutalnie

wrzucono do kajuty, w której odbywano narady.

Ale na widok krwi w marynarzach o

ż

yły dzikie instynkty. Nie wystarczyło

im zwyci

ę

stwo, oni chcieli mordowa

ć

.

– Zabijmy ich! – krzyczało wielu z tych szale

ń

ców. – Na

ś

mier

ć

! Tylko

martwi nic nie powiedz

ą

!

Porucznik Martinez, na czele krwio

ż

erczych buntowników, ruszył w

stron

ę

kabiny narad, ale reszta załogi sprzeciwiła si

ę

tej masakrze i oficerowie

zostali uratowani.

– Przyprowadzi

ć

don Ortev

ę

na pokład! – zarz

ą

dził Martinez.

background image

Rozkaz wykonano.

– Orteva – powiedział Martinez – teraz ja dowodz

ę

dwoma statkami.

Podobnie jak ty, don Roque stał si

ę

moim wi

ęź

niem. Jutro pozostawimy was

obu na bezludnym l

ą

dzie. Nast

ę

pnie skierujemy si

ę

do portów Meksyku, a te

okr

ę

ty zostan

ą

sprzedane rz

ą

dowi republika

ń

skiemu.

– Zdrajca! – odrzekł don Orteva.

– Postawi

ć

dolne

ż

agle i płyn

ąć

bajdewindem ostro do wiatru!14 A tego

człowieka przywi

ą

za

ć

do rufówki! – rozkazał porucznik i wskazał na don

Ortev

ę

.

Rozkaz wykonano.

– Pozostali na dno ładowni. Zwrot na wiatr! Wykona

ć

!

Ś

miało,

towarzysze!

Manewr został szybko wykonany. Od tej chwili kapitan don Orteva

znalazł si

ę

na zawietrznej15 stronie statku, ukryty poza bezanem.16 Mo

ż

na

było usłysze

ć

jeszcze jak nazywa swojego porucznika „nikczemnikiem” i

„zdrajc

ą

”!

Martinez, nie panuj

ą

c nad sob

ą

, z siekier

ą

w r

ę

ku, rzucił si

ę

na ruf

ę

. Nie

pozwolono mu zbli

ż

y

ć

si

ę

do kapitana, lecz silnym ciosem zdołał przeci

ąć

szoty bezanu. Bom,17 gwałtownie popchni

ę

ty przez wiatr, uderzył w don

Ortev

ę

i roztrzaskał mu czaszk

ę

.

Po brygu przeleciał okrzyk przera

ż

enia.

– Przypadkowa

ś

mier

ć

! – stwierdził porucznik Martinez. – Rzuci

ć

zwłoki

do morza!

Jak zwykle rozkaz został wykonany.

Oba statki, płyn

ą

c bardzo blisko siebie, ruszyły w dalsz

ą

drog

ę

,

zmierzaj

ą

c ku meksyka

ń

skim brzegom.

Nast

ę

pnego dnia spostrze

ż

ono na trawersie jak

ąś

wysepk

ę

. Z Azji i

Constanzii spuszczono na wod

ę

szalupy i oficerowie – z wyj

ą

tkiem kadeta

Pabla i bosmana Jacopa, którzy oddali si

ę

pod rozkazy porucznika Martineza

– zostali porzuceni na tym bezludnym wybrze

ż

u. Ale kilka dni pó

ź

niej,

szcz

ęś

liwie dla nich, zostali zabrani przez angielski statek wielorybniczy i

przewiezieni do Manili.18

Jak to si

ę

stało,

ż

e Pablo i Jacopo przeszli na stron

ę

buntowników? Aby

ich os

ą

dzi

ć

, trzeba poczeka

ć

na rozwój wypadków.

Kilka tygodni pó

ź

niej oba okr

ę

ty stan

ę

ły na kotwicach w Zatoce

Monterey, poło

ż

onej w północnej cz

ęś

ci wła

ś

ciwej Kalifornii. Martinez

zawiadomił wojskowego komendanta portu o swoich zamierzeniach, a
mianowicie o ch

ę

ci przekazania Meksykowi, pozbawionemu floty wojennej,

background image

dwóch hiszpa

ń

skich okr

ę

tów wraz z wyposa

ż

eniem, uzbrojeniem wojennym,

jak równie

ż

oddania załóg tych statków do dyspozycji Konfederacji. W zamian

za to miała ona im spłaci

ć

wszelkie zaległo

ś

ci, jakie narosły od czasu

wypłyni

ę

cia z Hiszpanii.

Odpowiadaj

ą

c na te wst

ę

pne propozycje, gubernator wyja

ś

nił,

ż

e nie

posiada wystarczaj

ą

cych upowa

ż

nie

ń

do pertraktacji. Doradził wtenczas

Martinezowi, aby udał si

ę

do Meksyku,19 gdzie osobi

ś

cie b

ę

dzie mógł t

ę

spraw

ę

spokojnie doprowadzi

ć

do ko

ń

ca. Porucznik posłuchał tej rady i po

miesi

ą

cu oddawania si

ę

ż

nym przyjemno

ś

ciom, pozostawiwszy Azj

ę

w

Monterey, wyruszył w morze na Constanzii. Pablo, Jacopo i Jose znajdowali
si

ę

w

ś

ród załogi brygu, który, płyn

ą

c pełnym baksztagiem,20 rozwin

ą

ł

wszystkie

ż

agle, aby jak najszybciej dotrze

ć

do portu Acapulco.21

II

Z Acapulco do Cigualan

Z czterech portów, jakie Meksyk posiada na Pacyfiku: San Blas,

Zacatula, Tehuantepec i Acapulco, ten ostatni najwi

ę

cej mo

ż

e zaoferowa

ć

przebywaj

ą

cym w nim statkom. To prawda,

ż

e samo miasto jest niezdrowe i

ź

le zbudowane, ale du

ż

a i bezpieczna reda22 mogłaby spokojnie przyj

ąć

sto

okr

ę

tów. Ze wszystkich stron chroniona jest przez wysokie, urwiste brzegi,

tworz

ą

ce basen tak spokojny, i

ż

cudzoziemcowi przybywaj

ą

cemu od strony

l

ą

du mogłoby si

ę

wydawa

ć

,

ż

e widzi jezioro otoczone górskim ła

ń

cuchem.

W tym okresie Acapulco było chronione trzema bastionami,

otaczaj

ą

cymi go z prawej strony, podczas gdy cie

ś

niny broniła bateria

z siedmioma działami, które w razie potrzeby mogły prowadzi

ć

ogie

ń

krzy

ż

uj

ą

cy si

ę

pod k

ą

tem prostym z ogniem prowadzonym z fortu San Diego.

Fort San Diego, wyposa

ż

ony w trzydzie

ś

ci dział artyleryjskich, panował nad

cał

ą

red

ą

, mog

ą

c zatopi

ć

skutecznie ka

ż

dy okr

ę

t próbuj

ą

cy sforsowa

ć

wej

ś

cie

do portu.

Miasto nie miało si

ę

wi

ę

c czego obawia

ć

, a jednak trzy miesi

ą

ce po

opisanych wy

ż

ej wypadkach zapanowała w nim powszechna panika. Na

otwartym morzu bowiem zasygnalizowano okr

ę

t. Bardzo zaniepokojeni

zamiarami podejrzanego statku, mieszka

ń

cy Acapulco nie czuli si

ę

całkowicie

bezpieczni. Młode pa

ń

stwo zwi

ą

zkowe ci

ą

gle obawiało si

ę

, i to nie bez

podstaw, powrotu hiszpa

ń

skiego panowania! Niezale

ż

nie od umów

handlowych podpisanych z Wielk

ą

Brytani

ą

, pomimo przybycia chargé

d’affaires23 z Londynu i uznania przez niego republiki, rz

ą

d meksyka

ń

ski nie

miał do swojej dyspozycji ani jednego statku dla obrony swoich wybrze

ż

y!

W ka

ż

dym razie statek ten mógł by

ć

tylko

ś

miałym zuchwalcem,

a północno-wschodnie wiatry, które mocno wiej

ą

w tej okolicy od jesiennego

przesilenia a

ż

do wiosny, musiały silnie napiera

ć

na liki24 jego

ż

agli! Tak wi

ę

c

mieszka

ń

cy Acapulco nie wiedzieli, czego si

ę

spodziewa

ć

, przeto na wszelki

wypadek przygotowali si

ę

do zej

ś

cia obcych na l

ą

d. Wówczas ten tak bardzo

background image

podejrzany statek rozwin

ą

ł na swoim maszcie sztandar meksyka

ń

skiej

niezale

ż

no

ś

ci!

Po dotarciu do połowy zasi

ę

gu artylerii portu Constanzia, któr

ą

to nazw

ę

mo

ż

na było wyra

ź

nie odczyta

ć

na paw

ęż

y,25 natychmiast rzuciła kotwic

ę

.

Zwini

ę

to

ż

agle na rejach i spuszczono łód

ź

, która wkrótce dopłyn

ę

ła do portu.

Porucznik wysiadł szybko, udał si

ę

do gubernatora i poinformował go o

okoliczno

ś

ciach, które go tutaj sprowadziły. Gubernator pochwalił decyzj

ę

porucznika o udaniu si

ę

do Meksyku dla otrzymania od generała Guadalupe

Victorii,26 prezydenta Konfederacji, zatwierdzenia sprzeda

ż

y. Zaledwie ta

wiadomo

ść

rozeszła si

ę

po mie

ś

cie, zewsz

ą

d rozległy si

ę

okrzyki rado

ś

ci.

Wszyscy mieszka

ń

cy przyszli podziwia

ć

pierwszy okr

ę

t marynarki

meksyka

ń

skiej, widz

ą

c zarazem w fakcie jego zdobycia dowód na brak

dyscypliny we flocie hiszpa

ń

skiej i sposób na jeszcze pełniejsze

przeciwstawienie si

ę

ka

ż

dej nowej próbie odzyskania władzy przez ich

dawnych panów.

Martinez wrócił na pokład. Kilka godzin pó

ź

niej bryg Constanzia stan

ą

ł w

porcie na dwóch kotwicach, a jego załoga goszczona była przez
mieszka

ń

ców Acapulco.

Lecz gdy porucznik zebrał z powrotem swoich ludzi, okazało si

ę

,

ż

e

Pablo i Jacopo znikn

ę

li.

Meksyk odró

ż

nia si

ę

od wszystkich innych krajów kuli ziemskiej

z powodu swego centralnego poło

ż

enia na rozległym i wysokim płaskowy

ż

u.

Ła

ń

cuch górski Kordylierów, znany ogólnie jako Andy, ci

ą

gnie si

ę

przez cał

ą

Ameryk

ę

Południow

ą

, przecina Gwatemal

ę

i, dochodz

ą

c do Meksyku, dzieli

si

ę

na dwa pasma, które równolegle z obu stron urozmaicaj

ą

krain

ę

. Zreszt

ą

te dwa odgał

ę

zienia s

ą

jedynie dwoma zboczami olbrzymiej wy

ż

yny Anahuac,

poło

ż

onej dwa tysi

ą

ce pi

ęć

set metrów ponad poziomem s

ą

siaduj

ą

cych z ni

ą

mórz. Ten ci

ą

g płaskowy

ż

ów, znacznie bardziej rozci

ą

gni

ę

tych a równie

jednostajnych jak peruwia

ń

skie i Nowej Grenady, zajmuje około trzy pi

ą

te

kraju. Kordyliery, wdzieraj

ą

c si

ę

w dawn

ą

jednostk

ę

administracyjn

ą

Meksyk,

przybieraj

ą

nazw

ę

„Sierra Madre”, a rozdzieliwszy si

ę

na trzy rozgał

ę

zienia na

wysoko

ś

ci miast San Miguel i Guanaxato, ci

ą

gn

ą

si

ę

dalej i zanikaj

ą

dopiero

na pi

ęć

dziesi

ą

tym siódmym stopniu szeroko

ś

ci północnej.

Pomi

ę

dzy portem Acapulco i miastem Meksyk, odległymi od siebie o

osiemdziesi

ą

t mil,27 zmiany ukształtowania nie s

ą

tak gwałtowne a

pochyło

ś

ci mniej strome ni

ż

pomi

ę

dzy Meksykiem i Veracruz. Po przej

ś

ciu

masywu granitu, który jest widoczny w odnogach s

ą

siaduj

ą

cych z wielkim

Oceanem, i w którym jest wyci

ę

ty port Acapulco, podró

ż

uj

ą

cy napotyka

jedynie skały porfirowe, którym przemysł wydziera gips, bazalt, wapie

ń

, ołów,

mied

ź

,

ż

elazo, srebro i złoto. Oprócz tego droga z Acapulco do Meksyku

oferuje wspaniałe punkty widokowe oraz układy bardzo szczególnej
ro

ś

linno

ś

ci, na które zwracali, albo i nie zwracali uwagi, dwaj je

ź

d

ź

cy, jad

ą

cy

jeden obok drugiego, kilka dni po zakotwiczeniu brygu Constanzia w

background image

Acapulco.

Byli to Martinez i Jose. Marynarz doskonale znał t

ę

drog

ę

. Ju

ż

tyle razy

przemierzył góry Anahuac! Nawet india

ń

ski przewodnik, którego im

zaproponowano, został odprawiony i dwaj awanturnicy, dosiadaj

ą

c

doskonałych koni, kierowali si

ę

szybko ku stolicy Meksyku.

Po dwóch godzinach szybkiego kłusa, który nie pozwalał im na

prowadzenie rozmowy, je

ź

d

ź

cy zatrzymali si

ę

.

– Jed

ź

my st

ę

pa, poruczniku – odezwał si

ę

Jose, cały zasapany. – Santa

Maria!28 Wolałbym przez dwie godziny jecha

ć

konno po bombramrei29 w

czasie uderzenia północno-zachodniego wiatru!

Ś

pieszmy si

ę

! – odrzekł Martinez. – Znasz dobrze drog

ę

, Jose, dobrze

j

ą

znasz, co?

– Tak jak pan zna drog

ę

z Kadyksu do Veracruz. Nie napotkamy tutaj

sztormów panuj

ą

cych w zatoce30 ani przybojów koło Taspan czy Santader,

31 które by nas mogły zatrzyma

ć

!… Ale jed

ź

my wolniej!

– Przeciwnie, szybciej! – odparł Martinez, pobudzaj

ą

c konia ostrogami.

– Niepokoi mnie to znikni

ę

cie Pabla i Jacopa! Czy

ż

by chcieli sami skorzysta

ć

na tej sprzeda

ż

y i ukra

ść

nasz

ą

cz

ęść

?

– Na

ś

wi

ę

tego Jakuba! Tylko tego by brakowało! – cynicznie odparł

marynarz. – Okra

ść

takich złodziei jak my!

– Ile dni potrzebujemy, aby dotrze

ć

do Meksyku?

– Cztery do pi

ę

ciu, poruczniku! To zwykły spacerek! Ale jed

ź

my wolniej!

Widzi pan przecie

ż

,

ż

e teren powoli si

ę

wznosi!

Istotnie, mo

ż

na było na tej długiej równinie zobaczy

ć

pierwsze oznaki

zbli

ż

aj

ą

cych si

ę

gór.

– Nasze konie nie s

ą

podkute i ich kopyta szybko zedr

ą

si

ę

na tych

granitowych skałach! – rzekł marynarz, zatrzymuj

ą

c si

ę

. – Mimo wszystko nie

mówmy

ź

le o tym gruncie!… Pod spodem jest złoto, panie poruczniku, i to,

ż

e

po nim depczemy, nie oznacza,

ż

e nim pogardzamy!

Dwaj podró

ż

ni przybyli na małe wzniesienie, doskonale ocienione

palmami wachlarzowatymi,32 nopalami33 i szałwiami meksyka

ń

skimi. U ich

stóp rozpo

ś

cierała si

ę

rozległa uprawna równina. Przed oczami mieli cał

ą

bujn

ą

ro

ś

linno

ść

gor

ą

cych krain. Widok ten od lewej strony obcinał las drzew

mahoniowych. Wytworne pieprzowce kołysały swoimi gał

ę

ziami wystawionymi

na gor

ą

ce podmuchy od Oceanu Spokojnego. Na dole ci

ą

gn

ę

ły si

ę

pola

trzciny cukrowej. Wspaniałe łany bawełny bezszelestnie poruszały swoimi
siwymi, jedwabistymi pióropuszami. Tu i ówdzie pokazywały si

ę

powoje lub

background image

wilce, kolorowe papryki, indygowce, kakaowce, drzewa kampeszowe i
gwajakowe. Wszelkie tak urozmaicone wytwory tropikalnej flory – dalie,
mentzelie, słoneczniki – upi

ę

kszały wszystkimi kolorami t

ę

czy te cudowne

tereny, najbardziej urodzajne z całej prowincji meksyka

ń

skiej.

Tak! Cała ta pi

ę

kna przyroda wydawała si

ę

o

ż

ywia

ć

pod pal

ą

cymi

promieniami sło

ń

ca. Natomiast nieszcz

ęś

ni mieszka

ń

cy w tym niezno

ś

nym

upale zwijali si

ę

z bólu w obj

ę

ciach

ż

ółtej febry! Dlatego te

ż

w zamarłych i

opuszczonych wioskach brak było gwaru i ruchu.

– Co to za sto

ż

ek wznosi si

ę

przed nami na horyzoncie? – spytał

Martinez Josego.

– Sto

ż

ek Brea, który zaledwie wyłania si

ę

z równiny! – odparł

lekcewa

żą

co marynarz.

Sto

ż

ek ten był pierwsz

ą

znacz

ą

ca wypukło

ś

ci

ą

olbrzymiego ła

ń

cucha

Kordylierów.

– Jed

ź

my pr

ę

dzej! – powiedział Martinez, daj

ą

c przykład. – Nasze konie

pochodz

ą

z hacjend34 z północnego Meksyku, a wielokrotnie przemierzaj

ą

c

sawanny, przyzwyczajone s

ą

do nierówno

ś

ci terenu. Skorzystajmy wi

ę

c z tych

stromych dróg i opu

ść

my rozległe pustkowia, które nie s

ą

stworzone do tego,

aby nas rozwesela

ć

!

– Czy

ż

by porucznik Martinez miał wyrzuty sumienia? – zapytał Jose,

wzruszaj

ą

c ramionami.

– Wyrzuty!… Nie, sk

ą

d

ż

e!… – Martinez popadł ponownie w absolutne

milczenie.

Dwaj je

ź

d

ź

cy pod

ąż

ali

ż

wawym kłusem na swych wierzchowcach.

Wkrótce dotarli na szczyt góry Brea, który osi

ą

gn

ę

li, wspinaj

ą

c si

ę

kr

ę

tymi

ś

cie

ż

kami wzdłu

ż

stromych urwisk, nie b

ę

d

ą

cych jeszcze tymi niezgł

ę

bionymi

otchłaniami pasma Sierra Madre. Nast

ę

pnie, po zej

ś

ciu po przeciwnym

zboczu, dwaj je

ź

d

ź

cy zatrzymali si

ę

, aby da

ć

odpocz

ąć

koniom.

Sło

ń

ce znikało na horyzoncie, kiedy Martinez i jego towarzysz przybyli

do wioski Cigualan. Wioska liczyła zaledwie kilka chatek zamieszkałych przez
biednych Indian, nazywanych „mansos”, co oznacza rolników. Tubylcy osiadli
s

ą

w zasadzie bardzo leniwi, poniewa

ż

wystarczy im tylko zbiera

ć

bogactwa,

które wytwarza ta urodzajna ziemia. To pró

ż

niactwo jest główn

ą

cech

ą

odró

ż

niaj

ą

c

ą

ich od Indian zamieszkuj

ą

cych wy

ż

ej poło

ż

one cz

ęś

ci wy

ż

yny,

których niedostatek zmusił do zr

ę

cznego zdobywania

ż

ywno

ś

ci, czy te

ż

nomadów z północy, którzy,

ż

yj

ą

c z rabowania i grabie

ż

y, nigdy nie

zamieszkuj

ą

na stałe w jednym miejscu.

W tej wiosce Hiszpanie spotkali si

ę

z do

ść

chłodnym przyj

ę

ciem.

Indianie, uznaj

ą

c ich za dawnych ciemi

ęż

ycieli, okazali si

ę

mało skłonni do

słu

ż

enia im pomoc

ą

. Poza tym, jeszcze przed nimi, przeje

ż

d

ż

ali przez t

ę

wiosk

ę

dwaj inni podró

ż

ni i zabrali mieszka

ń

com resztki zapasów

ż

ywno

ś

ci.

Porucznik i marynarz nie zwrócili uwagi na ten szczegół, który zreszt

ą

nie miał

background image

w sobie nic osobliwego.

Martinez i Jose schronili si

ę

w jakim

ś

n

ę

dznym domostwie i przygotowali

na swój posiłek głow

ę

barana. Wygrzebali w ziemi dziur

ę

i, wypełniwszy j

ą

pal

ą

cym si

ę

drzewem i odpowiednimi kamykami, które miały trzyma

ć

ciepło,

odczekali, a

ż

wypal

ą

si

ę

substancje palne. Nast

ę

pnie, na roz

ż

arzonych

popiołach, uło

ż

yli bez

ż

adnych przygotowa

ń

mi

ę

so owini

ę

te aromatycznymi

li

ść

mi i wszystko przykryli szczelnie gał

ę

ziami i ubit

ą

ziemi

ą

. Jaki

ś

czas

ź

niej obiad był gotowy. Pochłon

ę

li go jak ludzie, którym długa droga

zaostrzyła apetyt. Po sko

ń

czonym posiłku rozło

ż

yli si

ę

na ziemi ze sztyletami

w dłoniach. Wkrótce te

ż

zasn

ę

li, gdy

ż

, pomimo twardo

ś

ci posłania i

nieustaj

ą

cych uk

ą

sze

ń

komarów, zm

ę

czenie wzi

ę

ło gór

ę

.

Jednak

ż

e Martinez w niespokojnym

ś

nie powtórzył kilka razy imiona

Jacopa i Pabla, których znikni

ę

cie ci

ą

gle nie dawało mu spokoju.

III

Z Cigualan do Taxco

Nazajutrz o

ś

wicie konie były osiodłane i okiełznane. W

ę

drowcy ruszyli

w drog

ę

, pod

ąż

aj

ą

c na wschód, w kierunku sło

ń

ca, wij

ą

cymi si

ę

przed nimi na

wpół przetartymi

ś

cie

ż

kami. Podró

ż

zapowiadała si

ę

pod dobr

ą

wró

ż

b

ą

.

Gdyby nie milczenie porucznika, tak kontrastuj

ą

ce z dobrym humorem

marynarza, mo

ż

na byłoby ich wzi

ąć

za najuczciwszych ludzi na Ziemi.

Teren wznosił si

ę

coraz bardziej. Wkrótce rozpostarła si

ę

przed nimi, a

ż

do granic horyzontu, rozległa równina Chilpancingo, gdzie panuje
najłagodniejszy klimat w Meksyku. Ta kraina, nale

żą

ca do strefy

umiarkowanej, poło

ż

ona jest tysi

ą

c pi

ęć

set metrów nad poziomem morza i nie

doznaje ani upałów terenów ni

ż

ej poło

ż

onych, ani chłodów wy

ż

szych stref.

Pozostawiaj

ą

c t

ę

oaz

ę

po swojej prawej stronie, dwaj Hiszpanie przybyli do

małej wioski San Pedro i po trzygodzinnym postoju ruszyli w dalsz

ą

drog

ę

,

kieruj

ą

c si

ę

ku miasteczku Tutela del Rio.

– Gdzie b

ę

dziemy dzisiaj nocowa

ć

? – zapytał Martinez.

– W Taxco! – wyja

ś

nił Jose. – W porównaniu z tymi mie

ś

cinami jest to

du

ż

e miasto, poruczniku!

– Znajdzie si

ę

tam dobra ober

ż

a?

– Tak, pod pi

ę

knym niebem i we wspaniałym klimacie! Tam sło

ń

ce jest

mniej pal

ą

ce ni

ż

nad brzegiem morza. Mo

ż

e si

ę

tak zdarzy

ć

przy tej ci

ą

głej

wspinaczce,

ż

e wcale nie zauwa

ż

ymy, jak b

ę

dziemy marzn

ąć

na

wierzchołkach Popocatépetl.

background image

– Jose, kiedy przekroczymy góry?

– Pojutrze wieczorem, poruczniku, i z ich szczytów dostrze

ż

emy, co

prawda bardzo oddalony, kres naszej podró

ż

y – złote miasto Meksyk! Wie

pan, o czym my

ś

l

ę

, poruczniku?

Martinez nie odpowiedział.

– Zadaj

ę

sobie pytanie, co si

ę

stało z oficerami okr

ę

tu i brygu, których

porzucili

ś

my na bezludnej wysepce?

Martinez zadr

ż

ał.

– Nie wiem!… – odrzekł głucho.

– Chciałbym wierzy

ć

– ci

ą

gn

ą

ł dalej Jose –

ż

e wszystkie te dumne

osobisto

ś

ci umarły z głodu! Poza tym, kiedy przewozili

ś

my ich na l

ą

d, wielu z

nich wpadło do morza, a w tych okolicach

ż

yje gatunek rekina, bezlitosna

tintorea, czyli

ż

arłacz tygrysi. Santa Maria! Gdyby kapitan Orteva

zmartwychwstał, musieliby

ś

my ukry

ć

si

ę

w brzuchu wieloryba! Ale jego głowa

szcz

ęś

liwie znalazła si

ę

na wysoko

ś

ci bomu w chwili, kiedy szoty w tak

dziwaczny sposób zerwały si

ę

– Zamilcz! – warkn

ą

ł Martinez.

Marynarz nie odezwał si

ę

ani słowem.

– „Dr

ę

cz

ą

go skrupuły” – rzekł do siebie w duchu Jose. – W tej chwili

my

ś

l

ę

– podj

ą

ł na głos –

ż

e gdy sko

ń

czy si

ę

ta wyprawa, zamieszkam

Meksyku, w tym uroczym kraju, gdzie

ż

egluje si

ę

pomi

ę

dzy ananasami

i bananami, mo

ż

na za

ś

osi

ąść

na rafie zbudowanej ze srebra i złota!

– To dlatego zdradziłe

ś

? – zapytał Martinez.

– Dlaczego nie, poruczniku? Kwestia pieni

ę

dzy!

– Ach! – stwierdził z Martinez z obrzydzeniem.

– A pan? – dr

ąż

ył Jose.

– Ja?… Sprawa hierarchii! Jako porucznik chciałem przede wszystkim

zem

ś

ci

ć

si

ę

na kapitanie!

– Ach tak!… – rzucił pogardliwie Jose.

Ci dwaj ludzie warci byli jeden drugiego, bez wzgl

ę

du na pobudki, jakie

nimi kierowały.

– Cicho!… – powiedział Martinez, zatrzymuj

ą

c si

ę

nagle. – Co ja tam

widz

ę

?

Jose uniósł si

ę

w strzemionach.

background image

– Nie ma nikogo – odrzekł.

– Widziałem człowieka, który natychmiast znikn

ą

ł! – powtórzył Martinez.

– Złudzenie!

– Widziałem go! – potwierdził zniecierpliwiony porucznik.

– To niech go pan szuka, je

ś

li taka pa

ń

ska wola!…

I Jose ruszył w dalsz

ą

drog

ę

.

Martinez pod

ąż

ył sam ku k

ę

pie drzew mangrowych,35 których gał

ę

zie,

z chwil

ą

kiedy dotkn

ą

ziemi, ukorzeniaj

ą

si

ę

, tworz

ą

c nieprzebyte zaro

ś

la.

Porucznik zsiadł z konia. Wokoło rozci

ą

gało si

ę

całkowite pustkowie.

Nagle spostrzegł rodzaj spirali, poruszaj

ą

cej si

ę

w cieniu. Był to

niedu

ż

ych rozmiarów w

ąż

, którego zmia

ż

d

ż

ona głowa przygnieciona była

kawałkiem skały, a tylna cz

ęść

ciała jeszcze si

ę

zwijała, jak gdyby była

naładowana elektryczno

ś

ci

ą

.

– Tutaj kto

ś

był! – wykrzykn

ą

ł porucznik.

Martinez, zabobonny, poczuwaj

ą

cy si

ę

do winy, rozgl

ą

dał si

ę

na

wszystkie strony. Zacz

ą

ł dr

ż

e

ć

z przera

ż

enia.

– Kto to mógł by

ć

? Kto?… – wyszeptał.

– No i co? – zapytał Jose, który dogonił swojego towarzysza.

– Nic takiego – odparł Martinez. – Jed

ź

my!

Podró

ż

ni pod

ąż

yli wzdłu

ż

brzegów Mexali, małego dopływu rzeki, jad

ą

c

w kierunku jego

ź

ródeł. Wkrótce dym unosz

ą

cy si

ę

w powietrzu zdradził

obecno

ść

tubylców i wreszcie ukazało si

ę

miasteczko Tutela del Rio. Ale

Hiszpanie opu

ś

cili je po krótkim odpoczynku, bowiem spieszno im było

dotrze

ć

przed noc

ą

do Taxco.

Droga stawała si

ę

coraz bardziej stroma, tote

ż

wierzchowce mogły

posuwa

ć

si

ę

jedynie st

ę

pa. Tu i ówdzie na zboczach gór ukazywały si

ę

gaje

oliwne. Odt

ą

d mo

ż

na było dostrzec wyra

ź

ne zmiany w ukształtowaniu terenu,

temperaturze oraz wyst

ę

puj

ą

cej ro

ś

linno

ś

ci.

Wkrótce zapadł wieczór. Martinez pod

ąż

ał o kilka kroków za swoim

przewodnikiem. Jose z trudem orientował si

ę

w nieprzeniknionych

ciemno

ś

ciach. Szukał

ś

cie

ż

ek, którymi mo

ż

na było posuwa

ć

si

ę

naprzód, co

chwila przeklinaj

ą

c to na pniaki, o które si

ę

potykał, to na gał

ę

zie smagaj

ą

ce

go po twarzy, co groziło zgaszeniem doskonałego cygara, które wła

ś

nie palił.

background image

Porucznik pozwolił i

ść

swemu koniowi za koniem towarzysza. Zmagał

si

ę

z dopadaj

ą

cymi go wyrzutami sumienia. Nie zdawał sobie sprawy z

obsesji, która powoli go ogarniała.

Zapadła gł

ę

boka noc. Podró

ż

ni przyspieszyli kroku. Nie zatrzymuj

ą

c si

ę

,

min

ę

li małe osady Contepec oraz Iguala i przybyli do miasta Taxco.

Jose mówił prawd

ę

. W porównaniu do n

ę

dznych mie

ś

cin, które

pozostawili za sob

ą

, było to wielkie miasto. Przy najszerszej ulicy mie

ś

ciło si

ę

co

ś

w rodzaju zajazdu. Oddawszy konie stajennemu chłopcu, weszli do

głównej sali, gdzie stał długi i w

ą

ski stół, ju

ż

nakryty.

Hiszpanie zaj

ę

li przy nim miejsca, siadaj

ą

c naprzeciwko siebie, i zacz

ę

li

spo

ż

ywa

ć

posiłek, który smaczny był tylko dla tubylców, za

ś

dla podniebie

ń

Europejczyków zno

ś

nym czynił go jedynie głód. Były to drobiny kurczaka

pływaj

ą

ce w sosie z zielonego pieprzu, porcje ry

ż

u doprawione czerwon

ą

papryk

ą

i szafranem, stary drób faszerowany oliwkami, rodzynkami,

orzeszkami ziemnymi, cebul

ą

, słodk

ą

dyni

ą

, ciecierzyc

ą

, nazywan

ą

tu

carbanzos i portulak

ą

. Do wszystkiego tego dawane były „tortillas”, rodzaj

placków kukurydzianych upieczonych na

ż

elaznej blasze. Po posiłku

serwowano napoje.

Jakkolwiek by nie było, pomin

ą

wszy walory smakowe, głód został

zaspokojony, a zm

ę

czenie spowodowało,

ż

e Martinez i Jose obudzili si

ę

dopiero gdy dzie

ń

stał ju

ż

wysoko.

IV

Z Taxco do Cuernavaca

Porucznik wstał pierwszy.

– Jose, ruszamy w drog

ę

! – powiedział.

Marynarz przeci

ą

gn

ą

ł si

ę

.

– Jak

ą

drog

ą

pojedziemy? – zapytał Martinez.

– Znam dwie, poruczniku.

– To znaczy jakie?

– Jedna, która prowadzi przez Zacualican, Tenancingo i Toluca. Gdy ju

ż

zdołamy wdrapa

ć

si

ę

na Sierra Madre, to z Toluca do Meksyku droga jest

bardzo wygodna.

– A druga?

– Druga odsuwa nas nieco na wschód, ale równie

ż

prowadzi w pobli

ż

u

background image

wyniosłych gór Popocatépetl i Icctacihualt. Ta droga jest pewniejsza,
poniewa

ż

jest mniej ucz

ę

szczana. B

ę

dzie to pi

ę

kny, pi

ę

tnastomilowy36

spacerek po mocno pochylonych zboczach!

– Wybieram t

ę

dłu

ż

sz

ą

! Ruszajmy! – zarz

ą

dził Martinez. – Gdzie

b

ę

dziemy nocowa

ć

dzisiejszego wieczoru?

– Gdy popłyniemy z szybko

ś

ci

ą

sze

ś

ciu w

ę

złów, to w Cuernavaca –

odparł marynarz.

Obydwaj Hiszpanie udali si

ę

do stajni aby osiodła

ć

konie, napełnili

mochillas, to jest rodzaj sakw, które stanowi

ą

cz

ęść

uprz

ęż

y, kukurydzianymi

plackami, owocami granatu i suszonym mi

ę

sem, poniewa

ż

w górach mogli

nie znale

źć

wystarczaj

ą

cej ilo

ś

ci po

ż

ywienia. Po zapłaceniu nale

ż

no

ś

ci

dosiedli koni i pod

ąż

yli w dalsz

ą

drog

ę

.

Po raz pierwszy zobaczyli d

ą

b, drzewo dobrej wró

ż

by, u którego stóp

zatrzymuj

ą

si

ę

niezdrowe wyziewy dochodz

ą

ce z ni

ż

ej zalegaj

ą

cych

płaskowzgórzy. Na tych równinach, poło

ż

onych około tysi

ą

ca pi

ę

ciuset

metrów powy

ż

ej poziomu morza, ro

ś

liny sprowadzone tu w czasie podboju

Meksyku wymieszały si

ę

z miejscow

ą

flor

ą

. W tej

ż

yznej oazie rozci

ą

gały si

ę

pola wszelkich europejskich zbó

ż

. Wyst

ę

powały tutaj obok siebie, mieszaj

ą

c

swoje listowie, drzewa pochodz

ą

ce z Azji i Francji. Kwiaty Wschodu,

poł

ą

czone z fiołkami, chabrami, werwen

ą

i stokrotkami stref umiarkowanych,

ubarwiały zielone kobierce. Tu i ówdzie pejza

ż

ozdabiało kilka wykrzywionych

krzewów

ż

ywicznych, a w

ę

ch mile podra

ż

niały słodkie wyziewy wanilii,

schronionych w cieniu amyrisów, i ambrowców.37 Tak wi

ę

c ci dwaj

awanturnicy dobrze si

ę

czuli w tej

ś

redniej temperaturze dwudziestu do

dwudziestu dwóch stopni, zwykle panuj

ą

cej w regionach Xalapa

i Chilpancingo, znanych pod nazw

ą

„krain umiarkowanych”.38

Tymczasem Martinez i jego towarzysz wspinali si

ę

coraz bardziej na

płaskowy

ż

Anahuac, przekraczaj

ą

c powa

ż

ne przeszkody kształtuj

ą

ce Wy

ż

yn

ę

Meksyka

ń

sk

ą

.

– Nareszcie! – wykrzykn

ą

ł Jose. – Oto pierwszy z potoków, które

musimy pokona

ć

!

Istotnie, przed w

ę

drowcami ukazała si

ę

rzeka, płyn

ą

ca w

ą

skim korytem

mi

ę

dzy wysokimi brzegami.

– W czasie mojej ostatniej podró

ż

y ten potok był suchy – powiedział

Jose. – Niech pan idzie za mn

ą

, poruczniku.

Obydwaj zeszli dosy

ć

łagodnym stokiem wy

ż

łobionym w skałach i dotarli

do brodu, który z łatwo

ś

ci

ą

mo

ż

na było przeby

ć

.

– Jeden mamy za sob

ą

! – rzucił Jose.

– Czy inne s

ą

równie łatwe do pokonania? – zapytał porucznik.

– Oczywi

ś

cie, poruczniku – odparł Jose. – Kiedy w porze deszczowej

owe potoki wzbior

ą

, to wpadaj

ą

do małej rzeki Ixtolucca, któr

ą

napotkamy w

background image

wysokich górach.

– Czy nie musimy si

ę

niczego obawia

ć

na tym odludziu?

– Niczego, chyba tylko meksyka

ń

skiego sztyletu!

– To prawda – przytakn

ą

ł Martinez. – Ci Indianie z wysoko poło

ż

onych

regionów tradycyjnie s

ą

wierni sztyletowi.

– Podobnie – mówił dalej marynarz,

ś

miej

ą

c si

ę

– jak słowa okre

ś

laj

ą

ce

ich ulubion

ą

bro

ń

: estok,39 verdugo, puna, anchilo, beldok, nawacha! Te

nazwy pojawiaj

ą

si

ę

równie szybko na ich ustach, jak sztylet w ich r

ę

ku! Santa

Maria! Tym lepiej dla nas! Przynajmniej nie musimy obawia

ć

si

ę

niewidzialnych kul wyrzucanych z długich karabinów! Nie znam nic bardziej
przykrego jak nie

ś

wiadomo

ść

, kim jest nikczemnik, który ci

ę

zabija!

– Jacy Indianie zamieszkuj

ą

te góry? – dopytywał si

ę

Martinez.

– Ech, poruczniku, któ

ż

mo

ż

e zliczy

ć

te przeró

ż

ne rasy, które tak licznie

wyst

ę

puj

ą

w tym meksyka

ń

skim Eldorado! Przyjrzyjmy si

ę

raczej tym

wszelkim krzy

ż

ówkom, które dokładnie przestudiowałem z zamiarem

zawarcia którego

ś

dnia korzystnego mał

ż

e

ń

stwa! Znajdzie si

ę

tutaj metys,

zrodzony z Hiszpana i Indianki; castiza,40 zrodzony z metyski i Hiszpana;
mulat, zrodzony z Hiszpanki i murzyna; morisca,41 zrodzony z mulatki i
Hiszpana; albina,42 zrodzony z kobiety morisca i Hiszpana; tornatras,
zrodzony z albina i Hiszpanki; tintinclaire,43 zrodzony z tornatras i Hiszpanki;
lobo, zrodzony z Indianki i Murzyna; cambuyo,44 zrodzony z Indianki i lobo;
barquino,45 zrodzony z coyote i mulatki; grifo, zrodzony z Murzynki i lobo;
albarazado, zrodzony z coyote i Indianki; chanisa,46 zrodzony z metyski i
Indianina; mechino, zrodzony z kobiety lobo i coyote!

Jose mówił prawd

ę

, a czysto

ść

ras, mocno w tych okolicach

problematyczna, czyni studia antropologiczne bardzo niepewnymi.

W przeciwie

ń

stwie do marynarza, tocz

ą

cego uczone wywody, Martinez

bezustannie milczał i był całkowicie zamkni

ę

ty w sobie. Nawet ch

ę

tnie oddalał

si

ę

od swojego towarzysza, którego obecno

ść

zdawała mu si

ę

ci

ąż

y

ć

.

Wkrótce przeci

ę

ły im drog

ę

dwa nast

ę

pne potoki. Porucznik, widz

ą

c ich

suche ło

ż

yska, stan

ą

ł rozczarowany, poniewa

ż

liczył,

ż

e zdołaj

ą

tutaj napoi

ć

konie.

– Jeste

ś

my jak podczas ciszy morskiej, poruczniku, bez

ż

ywno

ś

ci i wody

– powiedział Jose. – Nic to! Prosz

ę

i

ść

za mn

ą

! Poszukajmy w

ś

ród d

ę

bów i

wi

ą

zów drzewa, które tutaj nazywa si

ę

„ahuehuelt”, i które zast

ę

puje z

powodzeniem wiechcie słomy, którymi dekoruje si

ę

ober

ż

e. W ich cieniu

zawsze mo

ż

na napotka

ć

tryskaj

ą

ce

ź

ródło i je

ż

eli nawet jest to tylko woda –

ż

robi

ć

, powiem panu,

ż

e na pustyni i woda staje si

ę

winem!

Je

ź

d

ź

cy okr

ąż

yli masyw i wkrótce znale

ź

li drzewo, o którym była mowa.

Ale obiecany zdrój był wyschni

ę

ty i mo

ż

na było nawet zauwa

ż

y

ć

,

ż

e stało si

ę

to całkiem niedawno.

background image

– To dziwne! – rzekł Jose.

– Doprawdy, to zdumiewaj

ą

ce! – odparł Martinez, bledn

ą

c. – W drog

ę

,

w drog

ę

!

A

ż

do mie

ś

ciny Cacahuimilchan podró

ż

ni nie zamienili ani jednego

słowa. Tam ul

ż

yli nieco swoim mochillas, spo

ż

ywaj

ą

c posiłek. Nast

ę

pnie

skierowali si

ę

na wschód, pod

ąż

aj

ą

c do Cuernavaca.

Kraina przedstawiała si

ę

jako wyj

ą

tkowo urwista, pozwalaj

ą

c domy

ś

la

ć

si

ę

gigantycznych szczytów, których bazaltowe wierzchołki zatrzymywały

chmury napływaj

ą

ce znad wielkiego oceanu. Po obej

ś

ciu rozległej skały

ukazał si

ę

, zbudowany przez antycznych Meksykanów, fort Cochicalcho,

którego wyniesienie zajmuje dziewi

ęć

tysi

ę

cy metrów kwadratowych.

Podró

ż

ni skierowali ku olbrzymiemu sto

ż

kowi, stanowi

ą

cemu jego podstaw

ę

, i

wie

ń

cz

ą

cym go, kołysz

ą

cym si

ę

skałom i pokrzywionym ruinom.

Po zej

ś

ciu z koni i przywi

ą

zaniu ich do pnia wi

ą

zu, Martinez i Jose,

wykorzystuj

ą

c nierówno

ś

ci terenu i pragn

ą

c sprawdzi

ć

kierunek drogi, wspi

ę

li

si

ę

na szczyt sto

ż

ka.

Zapadaj

ą

ca noc, ubieraj

ą

c przedmioty w niewyra

ź

ne kontury, nadawała

im fantastyczne kształty. Stary fort podobny był bardzo do olbrzymiego,
siedz

ą

cego bizona z nieruchom

ą

głow

ą

, a niespokojny wzrok Martineza

zdawał si

ę

dostrzega

ć

cienie poruszaj

ą

ce si

ę

po ciele tego monstrualnego

zwierz

ę

cia. Porucznik milczał jednak, aby nie da

ć

powodu do kpin temu

niedowiarkowi Josemu. Tymczasem marynarz posuwał si

ę

ostro

ż

nie górskimi

ś

cie

ż

kami, a kiedy znikał za jakim

ś

zakr

ę

tem, naprowadzał towarzysza swymi

gło

ś

nymi okrzykami „

Ś

wi

ę

ty Jakubie!” i „Santa Maria!

Nagle wielki nocny ptak, wydaj

ą

c chrapliwy krzyk, uniósł si

ę

oci

ęż

ale na

szerokich skrzydłach.

Martinez stan

ą

ł w miejscu.

Trzydzie

ś

ci stóp powy

ż

ej niego olbrzymi fragment skały zakołysał si

ę

w

swoich podstawach. Nagle blok oderwał si

ę

i, gruchocz

ą

c wszystko na swej

drodze, z szybko

ś

ci

ą

i hukiem pioruna run

ą

ł w przepa

ść

.

Santa Maria! – krzykn

ą

ł marynarz. – Ahoj, jest pan tam, poruczniku?

– Jose?

– T

ę

dy, poruczniku!

Obaj Hiszpanie spotkali si

ę

.

– Co za lawina! Schodzimy – zadecydował Jose.

Martinez poszedł za nim bez słowa i wkrótce znale

ź

li si

ę

na ni

ż

szym

płaskowy

ż

u.

background image

Tam szeroka bruzda znaczyła przej

ś

cie skały.

Santa Maria! – wykrzykn

ą

ł Jose. – Nasze konie znikn

ę

ły, zapewne

zostały zmia

ż

d

ż

one i zabite!

– Na Boga, czy to prawda? – j

ę

kn

ą

ł Martinez.

– Prosz

ę

spojrze

ć

!

Istotnie, drzewo, do którego były przywi

ą

zane oba konie, znikn

ę

ło razem

z nimi.

– Gdyby

ś

my tam byli... – westchn

ą

ł filozoficznie marynarz.

Martineza ogarn

ę

ło niewysłowione uczucie strachu.

– W

ąż

ź

ródło… lawina!… – mamrotał.

Nagle rzucił si

ę

ku Josemu z obł

ą

kanym wzrokiem.

– Czy to aby ty nie wspomniałe

ś

o kapitanie don Ortevie? – wykrzyczał z

ustami wykrzywionymi zło

ś

ci

ą

.

Jose cofn

ą

ł si

ę

.

– Bez szale

ń

stwa, poruczniku! Złó

ż

my naszym koniom wyrazy

podzi

ę

kowania i w drog

ę

! Nie nale

ż

y pozostawa

ć

tutaj, kiedy stara góra

potrz

ą

sa swoj

ą

grzyw

ą

!

Nic ju

ż

nie mówi

ą

c, Hiszpanie ruszyli w dalsz

ą

drog

ę

i w

ś

rodku nocy

przybyli do Cuernavaca. Niestety, zdobycie koni okazało si

ę

niemo

ż

liwe,

zatem rankiem nast

ę

pnego dnia poszli piechot

ą

w kierunku góry

Popocatépetl.

V

Od Cuernavaca do Popocatepetl

Panowała niska temperatura i prawie nie wida

ć

było ro

ś

linno

ś

ci. Te

nieprzyst

ę

pne wyniosło

ś

ci nale

żą

do stref lodowatych, nazywanych „ziemiami

zimnymi”. Ju

ż

nawet pomi

ę

dzy ostatnimi d

ę

bami, rosn

ą

cymi tak wysoko,

zacz

ę

ły pojawia

ć

si

ę

gołe sylwetki

ś

wierków z dalekich krain i coraz rzadziej w

tym gruncie zło

ż

onym w przewa

ż

aj

ą

cej cz

ęś

ci z pop

ę

kanych trachitów47 i

porowatych migdałowców48 znale

źć

było mo

ż

na

ź

ródła.

Od sze

ś

ciu godzin porucznik i jego towarzysz wlekli si

ę

z trudem,

kalecz

ą

c r

ę

ce o ostre kraw

ę

dzie skał, a stopy o le

żą

ce na drodze ostre

kamienie. W ko

ń

cu, wskutek niewymownego znu

ż

enia, musieli si

ę

zatrzyma

ć

.

Jose zaj

ą

ł si

ę

przygotowaniem jakiego

ś

po

ż

ywienia.

background image

– To był przekl

ę

ty pomysł, aby i

ść

t

ą

drog

ą

! – mamrotał pod nosem.

Obydwaj mieli nadziej

ę

, i

ż

znajd

ą

w Aracopistla, wiosce całkowicie

zagubionej w górach, jaki

ś

ś

rodek transportu, aby wygodniej zako

ń

czy

ć

podró

ż

. Jakie

ż

było wi

ę

c ich rozczarowanie, gdy zastali tam jedynie ten sam

niedostatek, absolutny brak wszystkiego i t

ę

sam

ą

niego

ś

cinno

ść

, co w

Cuernavaca! Mimo wszystko trzeba było kontynuowa

ć

podró

ż

.

Przed nimi wznosił si

ę

olbrzymi sto

ż

ek Popocatépetl, tak wysoki,

ż

e

wzrok gubił si

ę

w chmurach, szukaj

ą

c wierzchołka tej góry. Droga, któr

ą

szli,

była rozpaczliwie wyjałowiona. Ze wszystkich stron, mi

ę

dzy wyst

ę

pami terenu,

otwierały si

ę

niezgł

ę

bione przepa

ś

cie, a

ś

cie

ż

ki, mog

ą

ce przyprawi

ć

o zawrót

głowy, zdawały si

ę

chwia

ć

pod stopami w

ę

drowców. Aby rozezna

ć

si

ę

w dalszej drodze, musieli wdrapa

ć

si

ę

na t

ę

gór

ę

, wysok

ą

na pi

ęć

tysi

ę

cy

czterysta metrów, przez Indian nazywan

ą

„Dymi

ą

c

ą

Skał

ą

”, która nosiła

jeszcze

ś

lady niedawnych wybuchów wulkanicznych. Strome jej stoki

przecinały pos

ę

pne i gł

ę

bokie szczeliny. Od czasu ostatniej tu bytno

ś

ci

Josego nowe kataklizmy tak wstrz

ą

sn

ę

ły tym odludziem,

ż

e marynarz nie

umiał zorientowa

ć

si

ę

w okolicy. Tote

ż

gubił si

ę

po

ś

ród tych dró

ż

ek

niemo

ż

liwych do przebycia, od czasu do czasu zatrzymywał si

ę

i

nadsłuchiwał, gdy

ż

tu i ówdzie ze szczelin przecinaj

ą

cych sto

ż

ek słycha

ć

było

głuche pomruki.

Sło

ń

ce wyra

ź

nie chyliło si

ę

ku zachodowi. Ci

ęż

kie chmury, zasnuwaj

ą

ce

całe niebo, czyniły atmosfer

ę

jeszcze bardziej ponur

ą

. Zapowiadało si

ę

na

deszcz i burz

ę

, zjawiska cz

ę

sto wyst

ę

puj

ą

ce w tych okolicach, gdzie

wzniesienie terenu przyspiesza parowanie wody. Na tych zboczach, których
wy

ż

ej poło

ż

one partie pokrywały wieczne

ś

niegi, nie mo

ż

na było napotka

ć

ż

adnego

ś

ladu ro

ś

linno

ś

ci.

– Ju

ż

nie mam siły i

ść

dalej! – rzucił w ko

ń

cu Jose, padaj

ą

c ze

zm

ę

czenia.

– Nie mo

ż

emy si

ę

zatrzymywa

ć

! – odparł porucznik Martinez

z gor

ą

czkow

ą

niecierpliwo

ś

ci

ą

.

W chwil

ę

potem kilka grzmotów zakołatało w rozpadlinach Popocatépetl.

– Chyba diabeł tu namieszał,

ż

e nie mog

ę

odnale

źć

si

ę

po

ś

ród tych

popl

ą

tanych

ś

cie

ż

ek! – j

ę

kn

ą

ł Jose.

– Wstawaj i idziemy! – powiedział szorstko Martinez.

I zmusił chwiej

ą

cego si

ę

na nogach Josego do ruszenia w dalsz

ą

drog

ę

.

Ż

adnej ludzkiej istoty, aby nas poprowadziła! – mruczał marynarz.

– Tym lepiej! – rzucił porucznik.

– A wi

ę

c pan nie wie,

ż

e ka

ż

dego roku w Meksyku popełnia si

ę

tysi

ą

c

zbrodni i

ż

e w tych stronach nie jeste

ś

my wcale bezpieczni!

background image

– Tym lepiej! – powiedział porucznik.

Na złomach skalnych, o

ś

wietlonych ostatnimi promieniami dnia,

błyszczały tu i ówdzie wielkie krople deszczu.

– Co zobaczymy, kiedy ju

ż

pokonamy otaczaj

ą

ce nas szczyty? – zapytał

porucznik.

– Na lewo Meksyk, na prawo Puebla, o ile cokolwiek zobaczymy! –

odrzekł Jose – Lecz niczego nie dojrzymy, bowiem robi si

ę

zbyt ciemno!…

Przed nami powinna by

ć

góra Icctacihualt, a w w

ą

wozie porz

ą

dna droga!

Lecz czy si

ę

nam uda do niej dotrze

ć

?!

– Idziemy!

Jose mówił prawd

ę

. Płaskowy

ż

49 w okolicy miasta Meksyk zamkni

ę

ty

jest olbrzymim czworobokiem gór. Jest to rozległy owalny basen, maj

ą

cy

osiemna

ś

cie mil francuskich długo

ś

ci, dwana

ś

cie szeroko

ś

ci i sze

ść

dziesi

ą

t

siedem obwodu, otoczony wysokimi wyst

ę

pami skalnymi, pomi

ę

dzy którymi

wyró

ż

niaj

ą

si

ę

, na południowym zachodzie, Popocatépetl i Icctacihualt. Po

przybyciu na szczyt tych barier w

ę

drowiec napotyka ju

ż

tylko jedn

ą

przeszkod

ę

, by zej

ść

na płaskowy

ż

Anahuac, bowiem dalej, w kierunku

północnym, a

ż

do samego miasta Meksyk, ci

ą

gnie si

ę

dobra i wygodna

droga. Spogl

ą

daj

ą

c poprzez długie aleje wi

ą

zów i topoli mo

ż

na było

podziwia

ć

cyprysy posadzone przez władców azteckiej dynastii i pieprzowce

peruwia

ń

skie, podobne do płacz

ą

cych wierzb Zachodu. Gdzieniegdzie

zaorane pola i ogrody w kwiatach wydawały swoje zbiory, a jabłonie,
granatowce i wi

ś

nie oddychały swobodnie pod tym ciemnobł

ę

kitnym niebem,

które czyni powietrze suchym i rozrzedzonym z powodu swego poło

ż

enia.

Odgłosy grzmotów rozlegały si

ę

w górach z niezwykł

ą

gwałtowno

ś

ci

ą

.

Echa stawały si

ę

donio

ś

lejsze, gdy niekiedy na chwil

ę

milkły deszcz i wiatr.

Jose przeklinał na ka

ż

dym kroku. Porucznik Martinez, blady i milcz

ą

cy,

rzucał złe spojrzenia na swojego towarzysza, jawi

ą

cego si

ę

mu jako

współwinowajca, którego chciałby si

ę

pozby

ć

!

Nagle błyskawica roz

ś

wietliła ciemno

ś

ci! Marynarz i porucznik

znajdowali si

ę

na skraju przepa

ś

ci!…

Martinez podszedł

ż

ywo do Josego. Poło

ż

ył mu r

ę

k

ę

na ramieniu i, gdy

ucichły ostatnie odgłosy grzmotu, powiedział:

– Jose!… boj

ę

si

ę

!

– Boisz si

ę

burzy?

– Nie obawiam si

ę

nawałnicy niebios, Jose, ale burzy, która rozp

ę

tała

si

ę

we mnie!

– Ach! Pan ci

ą

gle my

ś

li o don Ortevie!… Ale

ż

, poruczniku, pan mnie

roz

ś

miesza! – odparł Jose, który jednak wcale si

ę

nie

ś

miał, widz

ą

c,

ż

e

background image

Martinez spogl

ą

da na niego bł

ę

dnym wzrokiem.

Wtem rozległo si

ę

straszliwe uderzenie pioruna.

– Zamknij si

ę

Jose, zamknij si

ę

! – krzykn

ą

ł Martinez, który ju

ż

zdawał si

ę

nie panowa

ć

nad sob

ą

.

– Noc jest dobrze wybran

ą

por

ą

na prawienie mi morałów! – zauwa

ż

marynarz. – Je

ś

li si

ę

pan boi, poruczniku, to niech pan zamknie oczy i zatka

uszy!

– Wydaje mi si

ę

– krzykn

ą

ł Martinez –

ż

e widz

ę

kapitana… don

Ortev

ę

… ze strzaskan

ą

głow

ą

!… tam… tam!…

Czarny cie

ń

, o

ś

wietlony biaław

ą

błyskawic

ą

, wyrósł jakie

ś

dwadzie

ś

cia

kroków od porucznika i jego towarzysza.

W tej samej chwili Jose zobaczył obok siebie Martineza, bladego,

wzburzonego i złowrogiego, ze sztyletem w dłoni!

– Co to ma znaczy

ć

?… – krzykn

ą

ł.

Błyskawica o

ś

wietliła ich obu.

– Na pomoc! – zawołał Jose.

Na miejscu pozostał tylko trup. Nowy Kain, z zakrwawion

ą

broni

ą

w

r

ę

ku, uciekał w centrum nawałnicy.

Kilka chwil pó

ź

niej dwóch m

ęż

czyzn pochyliło si

ę

nad trupem

marynarza, mówi

ą

c:

– Nast

ę

pny!

Martinez bł

ą

kał si

ę

jak szalony po tym ponurym odludziu. Biegł z goł

ą

głow

ą

w

ś

ród deszczu, który lał jak z cebra.

– Na pomoc! Na pomoc! – wył, potykaj

ą

c si

ę

na

ś

liskich skałach.

Wtem usłyszał dochodz

ą

cy z gł

ę

bi odgłos jakby wrzenia.

Rozejrzał si

ę

i zrozumiał,

ż

e to huk przetaczaj

ą

cej si

ę

wody.

Była to mała rzeka Ixtolucca, płyn

ą

ca pi

ęć

set stóp poni

ż

ej.

O kilka kroków dalej, nad rw

ą

cym nurtem potoku, przerzucony był most

zrobiony z włókien agawy. Przytrzymywany przez pale wbite w skały po obu
stronach rzeki, kołysał si

ę

na wietrze jak nitka zawieszona w przestrzeni.

Martinez, czepiaj

ą

c si

ę

lian, posuwał si

ę

, czołgaj

ą

c si

ę

po mo

ś

cie.

Wysilaj

ą

c cał

ą

swoj

ą

energi

ę

, zdołał dotrze

ć

do przeciwległego brzegu…

Tam ukazał mu si

ę

jaki

ś

cie

ń

background image

Martinez, nie wydaj

ą

c

ż

adnego d

ź

wi

ę

ku, cofał si

ę

w kierunku brzegu,

który przed chwil

ą

opu

ś

cił.

Lecz z tej strony pojawiła si

ę

tak

ż

e jaka

ś

ludzka posta

ć

.

Porucznik zawrócił i na kl

ę

czkach dotarł do połowy mostu, zaciskaj

ą

c

dłonie i kul

ą

c si

ę

z przera

ż

enia!

– Martinez, jestem Pablo! – usłyszał z jednej strony.

– Martinez, jestem Jacopo! – powiedział drugi głos.

– Zdradziłe

ś

!… Musisz umrze

ć

!

– Zabiłe

ś

!… Musisz umrze

ć

!

Rozległy si

ę

dwa głuche uderzenia. Pale podtrzymuj

ą

ce z obu ko

ń

ców

most padły pod ciosami siekier.

Rozległ si

ę

straszliwy ryk przera

ż

enia i Martinez, z rozpostartymi r

ę

kami,

spadł w przepa

ść

.

***

Kadet i bosman spotkali si

ę

, przebywszy w bród rzek

ę

Ixtolucca, o jak

ąś

mil

ę

poni

ż

ej mostu.

– Pom

ś

ciłem don Ortev

ę

! – rzekł Jacopo.

– A ja pom

ś

ciłem Hiszpani

ę

! – dodał Pablo.

***

W ten sposób narodziła si

ę

marynarka wojenna Konfederacji

Meksyka

ń

skiej. Dwa okr

ę

ty hiszpa

ń

skie dostarczone przez zdrajców

pozostały w nowej republice i stały si

ę

zal

ąż

kiem małej flotylli, która walczyła

jeszcze z okr

ę

tami Stanów Zjednoczonych Ameryki o Teksas i Kaliforni

ę

.

Przypisy

1

Wyspa Guajan – obecna nazwa Guam, od 1898 roku nale

żą

ca do

Stanów Zjednoczonych.

2

Mariany, Wyspy Maria

ń

skie – jeden z archipelagów Mikronezji, poło

ż

ony

w zachodniej cz

ęś

ci Oceanu Spokojnego. Stanowi południkowy ła

ń

cuch 15

wysp wulkanicznych, otoczonych rafami koralowymi. Powierzchnia 953
km

2

.

background image

3

Kapitanat generalny – jednostka administracyjna wicekrólestwa w

kolonialnej Hiszpanii; pierwszym kapitanatem było Santo Domingo (1540).

4

Mindanao – jedna z wysp Archipelagu Malajskiego, poło

ż

ona najbardziej

na południe, druga co do wielko

ś

ci wyspa Filipin.

5

bezangafel – gafel (ruchome drzewce masztu, na którym zawiesza si

ę

flag

ę

) tylnego masztu.

6

Małe Wyspy Sundajskie – archipelag w Południowo-Wschodniej Azji,

cz

ęść

Archipelagu Malajskiego poło

ż

ona na wschód od Jawy, tworz

ą

ca

równole

ż

nikowy ła

ń

cuch ok. 40 wysp o ł

ą

cznej powierzchni 88 539 km

2

,

pomi

ę

dzy morzami: Jawajskim, Flores i Banda na północy oraz Oceanem

Indyjskim i Morzem Timorskim na południu.

7

hals, halsowanie – wykonywanie kolejnych zwrotów (halsów) przez

statek, który zamierza dosta

ć

si

ę

do punktu poło

ż

onego z tej strony, z

której wieje wiatr.

8

Nowa Holandia – dawna nazwa Australii.

9

płyn

ąć

pełnym baksztagiem – płyn

ąć

, maj

ą

c wiatr wiej

ą

cy od rufy,

którego kierunek jest odchylony od osi statku o około 15-30 stopni.

10

karonada – rodzaj działa okr

ę

towego o krótkiej lufie.

11

w

ę

zeł – miara pr

ę

dko

ś

ci, wynosz

ą

ca 1 mil

ę

(1852 m) na godzin

ę

.

12

brasy – liny olinowania ruchomego, słu

żą

ce do manewrowania rej

ą

;

brasowanie – ustawianie rei pod wymaganym k

ą

tem do osi wzdłu

ż

nej

jachtu.

13

szoty – liny olinowania ruchomego, słu

żą

ce do manewrowania

ż

aglem,

czyli ustawiania go w po

żą

danym poło

ż

eniu w stosunku do wiatru.

14

bajdewind – kurs jachtu wzgl

ę

dem wiatru, gdy wiatr wieje sko

ś

nie od

dziobu; płyn

ąć

ostro do wiatru – kierowa

ć

statek, o ile si

ę

da, na kierunek,

z którego wieje wiatr.

15

zawietrzna – burta statku przeciwna do tej, na któr

ą

wieje wiatr.

16

bezan –

ż

agiel gaflowy na tylnym maszcie.

17

Bom – drzewce ruchome, ustawione równolegle do pokładu, słu

żą

ce do

mocowania

ż

agla.

18

Manila – stolica Filipin. Poło

ż

ona w

ś

rodkowej cz

ęś

ci wyspy Luzon, nad

rzek

ą

Pasig, u jej uj

ś

cia do Zatoki Manilskiej (Morze Południowochi

ń

skie).

19

Meksyk – miasto, stolica Meksyku (Meksyka

ń

skich Stanów

Zjednoczonych).

20

baksztag – kurs statku wzgl

ę

dem wiatru, gdy wiatr wieje sko

ś

nie od

rufy; pełny baksztag – gdy wiatr wieje z k

ą

tów zawartych mi

ę

dzy osi

ą

a

trawersem statku, wynosz

ą

cych około 30-60 °.

21

Acapulco – miasto w południowo-zachodnim Meksyku, nad Oceanem

Spokojnym, w stanie Guerrero.

22

reda – obszar wodny le

żą

cy przed wej

ś

ciem do portu, słu

ż

y do postoju

statków czekaj

ą

cych na kotwicy.

23

c

hargé d’affaires – przedstawiciel dyplomatyczny trzeciej klasy, ni

ż

szy

rang

ą

od ambasadora i posła.

background image

24

lik

ż

agla – kraw

ę

d

ź

, brzeg

ż

agla, obszyty liklin

ą

.

25

paw

ęż

– płaski element konstrukcyjny, stanowi

ą

cy zako

ń

czenie rufy.

26

Guadalupe Victoria (u Verne’a Guadalupe Vittoria), wła

ś

ciwie Manuel

Félix Fernández (1786-1843) – niepodległo

ś

ciowy działacz meksyka

ń

ski,

Metys. Uczestnik powstania w 1810 r. W latach 1824-1829 sprawował
urz

ą

d pierwszego prezydenta republiki.

27

80 mil (lieues) – około 320 km; u

ż

ywana jest tu mila francuska, licz

ą

ca

około 4 km.

28

Santa Maria! (hiszp.) – Matko

Ś

wi

ę

ta!.

29

bombramreja – najwy

ż

sza, pi

ą

ta, czasami szósta reja na maszcie.

30

sztormów panuj

ą

cych w zatoce – idzie tutaj o Zatok

ę

Biskajsk

ą

.

31

Taspan, Santander – miasta w Hiszpanii, nad Zatok

ą

Biskajsk

ą

.

32

palma wachlarzowa (Chamaerops excelsa) – gatunek palmy.

33

nopal, kaktus pustynny – odmiana opuncji z rodziny kaktusowatych.

34

hacjenda

35

drzewa mangrowe – opis Verne’a jest prawidłowy, lecz wydaje si

ę

,

ż

e w

tym rejonie Meksyku nie powinny one wyst

ę

powa

ć

.

36

pi

ę

tna

ś

cie mil – około 60 kilometrów.

37

amyris – drzewo z rodziny rutowatych, zawieraj

ą

ce du

ż

o olejków

eterycznych, u

ż

ywanych cz

ę

sto zamiast olejków z drzewa sandałowego;

ambrowiec – drzewo z rodziny oczarowatych, zawieraj

ą

ce olejki eteryczne i

balsamy.

38

krainy umiarkowane – Meksyku, w zale

ż

no

ś

ci od poło

ż

enia nad

poziomem morza wyró

ż

nia si

ę

nast

ę

puj

ą

ce krainy klimatyczne: tierra

caliente – „ziemie gor

ą

ce” (0-900 m); tierra templada – „ziemie

umiarkowane” (900-1800 m); tierra fria – „ziemie chłodne” (1800-4300);
tierra helada – „ziemie mro

ź

ne” (pow. 4300 m).

39

estok – wła

ś

ciwie miecz u

ż

ywany w Europie jako bro

ń

kłuj

ą

ca.

40

Po hiszpa

ń

sku: cuarteron.

41

Po hiszpa

ń

sku: monisque.

42

Po hiszpa

ń

sku: albino.

43

Po hiszpa

ń

sku: tinticlaro.

44

Po hiszpa

ń

sku: caribujo.

45

Po hiszpa

ń

sku: barcino.

46

Po hiszpa

ń

sku: chanizo.

47

trachit – magmowa skała wylewna, zaliczana do porfirów

bezkwarcowych.

48

migdałowiec – dawna nazwa odmiany magmowej skały wylewnej,

posiadaj

ą

cej struktur

ę

migdałowcow

ą

, to znaczy z wyst

ę

puj

ą

cymi w masie

podstawowej du

ż

ymi p

ę

cherzami wypełnionymi minerałami wtórnymi.

49

płaskowy

ż

– Verne u

ż

ywa tego słowa, natomiast w nomenklaturze

geograficznej stosuje si

ę

nazw

ę

Kotlina Meksyku (miasta).

background image


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Verne Juliusz Dramat w Meksyku
Verne Juliusz Dramat w Meksyku
Verne Juliusz Dramat w przestworzach
Juliusz Verne Dramat w Meksyku [pl]
Jules Verne Dramat w Meksyku PL
Verne Juliusz Nadzwyczajne Przygody Pana Antifera
Verne Juliusz Wspaniałe Orinoko
Verne Juliusz Archipelag w płomieniach
Verne Juliusz Bez przewrotu
Verne Juliusz Wśród Łotyszów
Verne Juliusz Latarnia Na Końcu Świata
Verne Juliusz Mistrz Zachariasz
Verne Juliusz W 80 dni dookola swiata
Verne Juliusz Pływające miasto
Verne Juliusz Sfinks Lodowy
Verne Juliusz Przełamanie blokady
Verne juliusz Z Ziemi na księżyc
Verne Juliusz 500 miljonów Begumy
Verne Juliusz Pan Dis I Panna Es

więcej podobnych podstron