AnnieWest
Wakacjezszejkiem
Tłumaczenie:
MonikaŁesyszak
ROZDZIAŁPIERWSZY
‒Pozwól,żepogratulujęcijakopierwszy,kuzynie.Żyjdługo
i szczęśliwie ze swoją księżniczką – powiedział Hamid z pro-
miennymuśmiechem.
Wzruszonyserdecznościąkuzyna,Idrisprzywołałuśmiechna
twarz. Chociaż nie łączyła ich bliska więź, brakowało mu go,
gdyobajułożylisobieżyciewodległychmiejscach:IdriswZa-
hracie,aHamidnauczelniwStanachZjednoczonych.
‒ Jeszcze nie jest moja – przypomniał półgłosem, świadomy,
żemimogwarurozmówktościekawskimógłbyichpodsłuchać.
Hamidzrobiłwielkieoczyzaokularamibezoprawek.
‒Czyżbympopełniłnietakt?Słyszałem…
–Dobrzeusłyszałeś–uciąłkrótkoIdris.
Niktgoniezmuszałdomałżeństwa.SzejkIdrisBaddourrzą-
dził niepodzielnie swoim państwem, Zahratem. Był opiekunem
narodu i obrońcą uciśnionych. Jego słowo stanowiło prawo nie
tylkowkraju,leczrównieżitu,wokazałejambasadziewLon-
dynie.
Leczdecyzjęomałżeństwiepodjąłniezupełniezwłasnejwoli.
Los mu wybrał narzeczoną. Planował ją poślubić ze względów
dyplomatycznych, by zapewnić stabilizację w regionie, a dyna-
stiispadkobierców,imimonowoczesnychpoglądówprzekonać
konserwatywnychoponentów,żezasługujenatron.
PrzeprowadziłreformywZahracie,leczstarzypolitycynadal
postrzegaligojakoniedoświadczonegomłokosa,jakwtedy,gdy
objął władzę w wieku dwudziestu sześciu lat. Nie ulegało wąt-
pliwości, że przez aranżowane, dynastyczne małżeństwo zyska
autorytet, którego nie zapewniły mu ani mocne rządy, ani naj-
zręczniejszezabiegidyplomatyczne.
‒Jeszczesięoficjalnieniezaręczyliśmy–wyjaśniłHamidowi.
–Wiesz,jakpowoliidąnegocjacje.
‒ Mimo wszelkich przeszkód uważam cię za szczęściarza.
KsiężniczkaGhizlanjestpięknaiinteligentna.Będziewspaniałą
żoną.
‒Zcałąpewnością.Dziękuję,Hamidzie.
Idris zerknął na przyszłą małżonkę. Krwistoczerwona suknia
opinaładoskonałąfiguręklepsydry.Jejznajomośćsytuacjipoli-
tycznej,urokosobistyipewnośćsiebiegwarantowałyaprobatę
narodu.
Szkoda tylko, że nie czuł radości nawet na myśl o nocy po-
ślubnejztąpięknością.
Zbyt wiele godzin spędził na żmudnych negocjacjach z dwo-
ma sąsiadującymi krajami. Zbyt wiele wieczorów walczył
o przeprowadzenie reform staroświecko zarządzanego pań-
stwa. A wcześniej przeżył zbyt wiele nic nieznaczących, po-
wierzchownychromansów.
Leczwysokoceniłsobiekorzyści,jakieprzynosiłtenzwiązek.
KsiężniczkaGhizlan,córkawładcysąsiedniegokraju,zapewnia-
ła długo wyczekiwany pokój pomiędzy zwaśnionymi narodami.
Zdrowa i piękna, stanowiła też wymarzony materiał na matkę
następców tronu. Krajowi nie groziłby już kryzys dynastyczny
jak po przedwczesnej śmierci jego wuja. Tłumaczył sobie, że
wnocpoślubnąpożądaniesamoprzyjdzie.Spróbowałsobiewy-
obrazićczarnewłosynapoduszce,leczzamiastnichoczamiwy-
obraźnizobaczyłzłociste.
‒ZorganizujceremonięwZahracie,aniewtymzimnym,po-
chmurnymkraju–doradziłHamid.
‒Angliamawielezalet.
‒ Oczywiście. Przede wszystkim piękne kobiety. Chciałbym,
żebyśpoznałjednąznich.
Idrisosłupiał.
‒Chybawyjątkową,skorocięzainteresowała.
‒ O tak – potwierdził Hamid. – Dzięki niej zweryfikowałem
poglądynażycie.
‒Studentkaczyuczona?
‒Nie.Owielebardziejinteresująca.
Idris zaniemówił z wrażenia. Mężczyźni z jego rodu zwykle
unikali poważnych związków. Sam do nich wcześniej należał.
Jegoojciecromansowałnapotęgęnawetpoślubie.Apoprzedni
szejk,wujIdrisa,takzasmakowałwniezliczonychkochankach,
żeniezdążyłprzedśmierciąspłodzićlegalnegonastępcy.Dlate-
gowybranoIdrisa,ponieważHamida,równiebliskiegokrewne-
go zmarłego szejka, władza nie interesowała. Zafascynowany
historią, został na uniwersytecie i postanowił poświęcić życie
badaniomnaukowym.
‒Czypoznamdzisiajtocudo?–zażartowałIdris.
‒Wyszładołazienki.O,jużwraca.Prześliczna,prawda?
Tylkozakochanypotrafiłwypatrzyćobiektswychwestchnień
wgęstymtłumie.Idrispodążyłzajegowzrokiem,aleniepotra-
fiłodgadnąć,czykuzynowichodziowysokąbrunetkęwczerni,
czy o blondynkę z mnóstwem biżuterii. Bo chyba nie o roze-
śmianą kokietkę z wielkimi pierścieniami na prawie każdym
palcu? W pewnym momencie dostrzegł jeszcze jedwab czyjejś
seledynowejsukni,cerębiałąjakmlekoizłocistewłosy,lśniące
jak niebo o brzasku. Zaparło mu dech na ten widok, a serce
przyspieszyłodogalopu.Leczzarazzasłoniłajągrupaludzi.
‒ Która to? – zapytał Hamida, zmienionym, jakby nie swoim
głosem.
Postaćnieznajomejprzypomniałamujedynąkochankę,którą
musiał porzucić, zanim namiętność wygasła. Pewnie dlatego
zrobiłananimtakpiorunującewrażenie.Aletamtanosiłakrę-
conewłosyrozpuszczone,aniespięteciasnowkonwencjonalny
kok.
‒ Znikła mi z oczu. Zaraz jej poszukam, chyba że zechcesz
zrobić sobie chwilę przerwy od wymogów dyplomatycznego
protokołu.
Tradycja wymagała, by władca witał gości na złoconym tro-
nie,umieszczonymnapodwyższeniu.Idriszamierzałodmówić,
ale pod wpływem impulsu zmienił zdanie. Od niepamiętnych
czasówniepozwoliłsobienaluksusspontaniczności.Zatęsknił
zachwiląwytchnieniaodwypełnianiaobowiązków.
ZerknąłnaGhizlan,zajętązabawianiemrozmowądygnitarzy.
Doskonale sobie radziła. Spojrzała na niego, posłała mu
uśmiech,poczymwróciładoprzerwanejkonwersacji.Niewąt-
pił,żebędziedoskonałąkrólowąiświetnądyplomatką.Niebę-
dziezawszelkącenęzabiegałaojegouwagęjakwiększośćby-
łychkochanek.
‒Chodźmy,kuzynie–zadecydowałwmgnieniuoka.–Chętnie
poznamdamętwegoserca.
Przedarłszy się przez tłum, w końcu dotarli do blondynki
omlecznejcerzeisubtelnejfigurzewdopasowanejsukni,przy-
legającej do bioder i podkreślającej jędrność pośladków. Gdy
zwróciła głowę ku Hamidowi, rozpoznał jej głos i profil: pełne
wargi,drobnynosekismukłą,długąszyję.Jąjednązapamiętał
wśródwielukobiet,któreprzeszłydługimszeregiemprzezjego
życie.Ogarnęłagozazdrość,żenależyterazdoHamida.
‒ Pozwól, Arden, że przedstawię cię mojemu kuzynowi, Idri-
sowi,szejkowiZahratu.
Ardendokładaławszelkichstarań,żebynieokazaćzdenerwo-
waniaspotkaniempierwszegowżyciuszejka.Jużsamouczest-
nictwo w przyjęciu dla sławnych i bogatych stanowiło nie lada
wyzwanie.Dzieliłająodnichprzepaść.Zwróciłakuniemugło-
węiomalnieupadłanawidoktwardychrysów,wyglądających
jak wyrzeźbione przez pustynny wiatr. Świat przestał dla niej
istnieć,nogiodmówiłyposłuszeństwa.
Nie potrafiła oderwać oczu od wysokich kości policzkowych,
orlegonosa,mocnejliniiżuchwyigęstych,czarnychbrwi.Noz-
drza mu zafalowały, jakby wyczuł coś nieoczekiwanego. Oczy,
czarne jak pustynna burza, obserwowały, jak drgnęła, chwyta-
jączaramięHamidawposzukiwaniuoparcia.
Niewierzyławłasnymoczom.Tłumaczyłasobie,żetonieon,
żeniemożliwe,żebygoznała,ależadenargumentnietrafiałjej
do przekonania. Bezbłędnie rozpoznała człowieka, który rady-
kalnieodmieniłjejżycie.Ukradkiemzerknęławkierunkuoboj-
czykawposzukiwaniubliznypoupadkuzkonia,alezakrywałją
kołnierzyk. Najchętniej poprosiłaby, by go rozpiął, ponieważ
mimo władczej postawy i poważnej miny do złudzenia przypo-
minałShakila.
‒Arden,czydobrzesięczujesz?–wyrwałjązosłupieniape-
łentroskigłosHamida.
Dotyk ciepłej dłoni wyrwał ją z osłupienia i uświadomił, że
traktuje ją jak kogoś więcej niż koleżankę. Mimo wdzięczności
niemogłagozwodzić.
‒ Zaraz dojdę do siebie – zapewniła nieco drżącym głosem,
nieodrywającwzrokuodszejka.
Tłumaczyłasobie,żenawetgdybytofaktyczniebyłShakil,to
żadencud,leczkolejnagorzkalekcja.Tenczłowiekwykorzystał
jąiporzucił.Uprzejmieskłoniłagłowę.
‒ Miło mi poznać Waszą Wysokość. Mam nadzieję, że Wasza
WysokośćdobrzesięczujewLondynie.
Czypowinnasięukłonić?Srogaminainapiętapostawaszej-
ka nasunęły jej podejrzenie, że go obraziła. Wyglądał jak wo-
jownik,gotowydowalki.Długomilczał,zanimwkońcuprzemó-
wił:
‒Witamwmojejambasadzie,panno…
‒Wills,ArdenWills–podsunąłHamid,ponieważArdenode-
brałomowę.
‒PannoWills–powtórzyłtakwolno,jakbywypowiedzenieła-
twegonazwiskasprawiałomutrudność.
Arden z trudem dochodziła do siebie po szoku. Jego głos
brzmiałjakgłosShakila.Wyglądałteżniemalidentycznie,albo
raczejtakjakwyglądałbyShakil,gdybyporzuciłbeztroskitryb
życia i spoważniał po upływie kilku lat. Miał tylko nieco bar-
dziejpociągłątwarzisrogąminę,jakbyzarazmiałzrzucićdo-
skonale skrojony zachodni strój, wsiąść na bojowego rumaka
iwyruszyćnawojnę.
Cośpowiedział,alezamętwgłowieniepozwoliłjejwychwy-
cićsensujegosłów.Zamrugałapowiekamiispróbowałazrobić
krokdoprzodu,alesięzachwiała.Hamidnatychmiastprzycią-
gnąłjądosiebie.
‒ Wybacz, nie powinienem nalegać, żebyś przyszła ze mną.
Niejesteśwformie.
Arden zesztywniała, spostrzegłszy, że szejk gwałtownie na-
brałpowietrza.BardzolubiłaHamida,aleniemiałprawatrak-
towaćjejjakpodopiecznej.Pozatymoddawnaniepragnęłado-
tykumężczyzny.
‒Jużwyzdrowiałam–wymamrotałazwysiłkiem.
Niedawno przeszła grypę, co stanowiło doskonałe wytłuma-
czenienagłegoosłabieniaizawrotówgłowy.
Odstąpiłaodniego,takżebymusiałopuścićrękęiponownie
spojrzała w ciemne oczy. Tłumaczyła sobie, że nie może znać
egzotycznego szejka. Shakil był studentem, a nie władcą pań-
stwa.
‒DziękujęWaszejWysokościzazaproszenienatowspaniałe
przyjęcie–odpowiedziałauprzejmie,choćnajchętniejumknęła-
bychoćbynakoniecświata.Zmobilizowaławszystkiesiły,żeby
nieupaść.
Badawcze spojrzenie szejka wskazywało, że odczytał jej my-
śli,bozapytał:
‒ Czy na pewno dobrze się pani czuje? Wygląda pani, jakby
niemogłaustaćnanogach.
‒ Dziękuję za troskę, ale to tylko skutek zmęczenia po cięż-
kim tygodniu. Bardzo przepraszam, ale najlepiej będzie, jak
wrócędodomu.Ty,Hamidzie,zostań.Damsobieradęsama.
AleHamidniesłuchał.
‒ Wykluczone. Idris nie będzie miał nic przeciwko temu, że
cięodprowadzęiwrócę.
Arden spostrzegła, że szejk zmarszczył gęste brwi, ale nie
dbałaoto,czygonieuraziprzedwczesnymopuszczeniemprzy-
jęcia. Miała poważniejsze problemy do rozstrzygnięcia: jak
uprzejmie,alestanowczozahamowaćromantycznezapędyHa-
mida,żebyniezerwaćprzyjaźni?
Jaktomożliwe,żeszejktakbardzoprzypominałpodkażdym
względemmężczyznę,którypostawiłjejświatdogórynogami?
I co najważniejsze: jak to możliwe, że nadal tęskniła za kimś,
ktozrujnowałjejżycie?
BezsennanocnieprzyniosłaArdenukojenia.Wniedzielęmo-
głabysobiepozwolićnadłuższyodpoczynekpocałymtygodniu
pracywkwiaciarni,alewolałabypracowaćniżroztrząsaćwyni-
kłepoprzedniegodniaproblemy.
Życie nauczyło ją, jak niebezpieczną pułapką bywa pożąda-
nie,azwłaszczamiłośćiwiara,żecośdlakogośznaczy.
Cztery lata temu pojęła, że była naiwna. Udowodniła to bru-
talna rzeczywistość. Ale doświadczenie nie stłumiło tęsknot,
któreobudziłojednospojrzeniewoczywładcyZahratu.
Nawetteraz,opierwszychpromieniachbrzasku,byłaniemal
pewna,żetoShakil,żenierozpoznałjejtylkodlatego,żestracił
pamięć wskutek jakiegoś wypadku, ale wcześniej szukał jej po
całym świecie. Rozsądek podpowiadał, że to czyste mrzonki.
Przecież Shakil mógłby ją znaleźć, gdyby tylko zechciał. Nie
ukrywałaswejtożsamości.
Lecz on uwiódł niedoświadczoną, niewinną Angielkę na
pierwszychzagranicznychwakacjachibezskrupułówporzucił.
Itylkojejromantycznaduszaszukałapodobieństwawkażdym
młodym mężczyźnie, pochodzącym z tamtych okolic. Czyż nie
odnalazła go w rysach Hamida tamtego dnia w British Mu-
seum? Ujął ją miłym uśmiechem i poważnym podejściem do
dziełsztuki,gdyopowiadałoflakonikachnaperfumyibiżuterii
na czasowej wystawie zabytków Zahratu. Stanowił jakby spo-
kojniejszą,bardziejpowściągliwąwersjęShakila.Nicdziwnego,
że jego kuzyn zrobił podobne wrażenie. Być może sztywne,
ciemne włosy i szerokie ramiona stanowiły wspólną cechę
mieszkańcówtegokraju?
ObecniemiaładośćmężczyznzZahratu,łączniezHamidem,
który z gospodarza domu i przyjaciela nieoczekiwanie zaczął
kandydować na sympatię. Jak to się stało? Dlaczego wcześniej
niedostrzegłaoznakosobistegozainteresowania?
Zacisnąwszyzęby,narzuciłastarysweteriostrożnie,żebyni-
kogo nie obudzić, otworzyła szafkę ze środkami czystości. Po-
nieważ zawsze najlepiej myślała przy pracy, wzięła szczotkę
i pastę do wyrobów mosiężnych, żeby wyczyścić kołatkę przy
drzwiachiskrzynkęnalisty.
Ledwiezaczęła,usłyszała,żektośschodzizklatkischodowej
nachodnikponadjejsutereną.Rozpoznałakrokimężczyzny.Ci-
chutkootworzyłapuszkęinałożyłatrochępastynakołatkę.Po-
stanowiłaprzeczekać,ażHamidsobiepójdzie.
‒Arden!–zawołałzgóryaksamitnygłos.
Arden zamrugała powiekami i wbiła wzrok w czarną po-
wierzchnię drzwi. Chyba ponosiła ją wyobraźnia, ponieważ
przezcaływieczórwspominałaShakila.
Lecz teraz odgłos kroków zabrzmiał na schodach prowadzą-
cychnamaleńkiepodwórkoprzedjejmieszkaniemwsuterenie.
Zamarła w bezruchu. Nie, nie uległa złudzeniu. Odwróciła się
ipuszkapastyzbrzękiemspadłanapłytychodnikowe.
ROZDZIAŁDRUGI
Idrispopatrzyłwwielkieoczy,błękitnejakakwamarynyzkró-
lewskiegoskarbca,głębokiejakmorzeprzywybrzeżachZahra-
tu.Ileżrazyonichmarzył?Iotychzłotychwłosach,spływają-
cychjedwabistymifalaminamleczneramiona.
Przez chwilę nie mógł wydobyć głosu ze ściśniętego gardła.
Choć był przygotowany na to spotkanie, gdy zobaczył Arden,
zwątpił,czypotrafizapanowaćnadsobą.
Żebyjązobaczyć,odwołałśniadaniezGhizlaniambasadora-
miobukrajów.
Jak mógł pragnąć kobiety należącej do innego? Do jego wła-
snegokuzyna!Gdziejegozdrowyrozsądek,skoroprzyszedłtu,
zamiast towarzyszyć przyszłej żonie? Od lat nie zrobił nic pod
wpływem impulsu czy kaprysu. Lecz teraz nie odparł pokusy
sprawdzenia, czy Arden mieszka z Hamidem, jak zasugerował
poprzedniegowieczora.Zżerałagozazdrość.
‒ Co Wasza Wysokość tu robi? – spytała schrypniętym gło-
sem, jak wtedy, gdy wykrzykiwała jego imię w miłosnej eksta-
zie.
Pamiętał, że w takich chwilach przestawał być beztroskim,
samolubnym młodzieńcem. Jak to możliwe, że jedno zdanie
przywołało tak wyraziste, tak nieodparcie kuszące wspomnie-
nia?Przecieżniełączyłoichnicpróczprzelotnego,wakacyjne-
goromansu,jakieprzeżyłniezliczonąilośćrazy.Dlaczegozapa-
miętałakuratten?
Odpowiedź przyszła sama: ponieważ był inny niż wszystkie.
Po raz pierwszy w życiu planował go przedłużyć. Nie był jesz-
czegotowy,byzakończyćznajomość.
‒ Hamid wyszedł – poinformowała, nerwowo zaciskając pal-
ce.
Idrisaucieszyłajejreakcja.Nietylkoonsiędenerwował.Za-
wszepanowałnadsobą.Niewiedział,cotorozterki.
‒NieprzyszedłemdoHamida–odrzekł.
Arden zrobiła wielkie oczy. Odniósł wrażenie, że jeszcze po-
bladła. Hamid wspominał o jej słabej kondycji. Czyżby była
wciąży?Dlaczegowyglądałatakkrucho?
Znówpoczułbolesneukłuciezazdrości,choćniemiałdoniej
prawa. Obudził się w środku nocy, około czwartej rano. Usiło-
wałsobiewmówić,żenicnieczujedoArdenWills,alewiedział,
że to nieprawda. Jako człowiek praktycznie myślący przyszedł
tu,żebydojśćdoładuzeswymiuczuciamiipołożyćkresniesto-
sownympragnieniom.
‒Powinnaśusiąść.Słabowyglądasz‒zauważył.
‒Nicminiejest.
Skrzyżowała ramiona, dzięki czemu jego uwagę przykuły
piersi pod workowatym swetrem. Pamiętał ich doskonały
kształt.Niemógłoderwaćodnichwzroku,pókiniezamachała
murękąprzedoczamiiniezawołała:
‒Ejże!WaszaWysokość!Tujestem!
Zawstydziła go, chyba po raz pierwszy w życiu. Poczuł, że
płonąmupoliczki.Gdypodniósłwzrok,spostrzegł,żeArdenteż
poczerwieniała.Zgniewuczyzewstydu?Amożeodwzajemnia-
łajegopragnienia?
‒Przyszedłemdociebie–oświadczył.
‒Domnie?
‒Tak.Mogęwejść?
‒Nie.Lepiejporozmawiajmytutaj.
‒ChybanawetwWielkiejBrytaniiludziezapraszajągoścido
środka.
‒Wolęzostaćnadworze.
Zaskoczyłago.Czyżbywątpiławjegodobremaniery?Czyżby
naprawdębałasięzostaćznimsamnasam?
‒MamkluczdodomuHamida.JeżeliWaszaWysokośćsobie
życzy, mogę go tam wprowadzić. Chyba nie będzie miał nic
przeciwkotemu.Przecieżjesteściekrewnymi.
Idris podniósł wzrok na lśniące czarne drzwi. Dopiero teraz
zauważył mosiężny numer z niewielką, lecz wyraźną literką
Aobok.Odczułogromnąulgę.
‒Mieszkaszwpiwnicy,nieznim?
Ardennieznaczniewyprostowałaplecy.
‒Nie.Wynajmujęuniegomieszkanie.
Conieoznaczało,żenicichniełączy.NamiętnośćHamidado
historii i starych ksiąg nie wykluczała zainteresowania płcią
przeciwną.Jakwszyscymężczyźnizichroduzawszezauważał
ładną buzię i zgrabną figurkę. Zresztą otaczał Arden opieką
iprzedstawiłmująjakowyjątkowąosobę,którawieledlaniego
znaczy.
‒Przyszedłemdociebie–powtórzył.
Arden pokręciła głową tak energicznie, że złote loki zawiro-
wały wokół twarzy. Poprzedniego dnia spięła je w ciasny kok,
lecz teraz lśniły jak dawniej, niczym piasek pustyni w słońcu.
Idrisakusiło,żebyzanurzyćwnichdłoń.
‒Dlaczego?–wyrwałgozodrętwieniajejgłos.
‒Możeżebypowspominaćdawneczasy?
‒Więctojednakty!TotybyłeśnaSantorynie!
Idrisosłupiał.
‒Amyślałaś,żektośinny?Niepamiętaszmnie?
Choć przepuścił przez łóżko tłumy kochanek, które dawno
odeszływniepamięć,niewyobrażałsobie,żeArdenmogłabygo
zapomnieć. Po czterech latach przypominał sobie każdy szcze-
gół: cichutkie westchnięcia we śnie, rozpaloną skórę, gdy po
raz pierwszy się kochali. Omal nie oszalał z radości, że został
jejpierwszymkochankiem.Opuszczeniejej,żebywypełnićobo-
wiązekwobecpaństwa,przyszłomuzwielkimtrudem.
‒Jaktomożliwe,żezostałeśszejkiem?–wykrztusiławkońcu
zbezgranicznymzdumieniem.–Kiedyciępoznałam,studiowa-
łeś.
‒Ściślejmówiąc,właśnieukończyłemstudiawStanachZjed-
noczonych. A zasiadłem na tronie dlatego, że zmarł mój wuj,
poprzedniszejkZahratu.Wcześniejwyznaczyłmnienaswojego
następcę. Wkrótce po jego śmierci jego ostatnia wola została
ratyfikowana.
Brzmiałotojasnoilogicznie,aleobjęciewładzynieprzyszło
mu łatwo. Spadł na niego ciężar ogromnej odpowiedzialności.
Musiał w mgnieniu oka dojrzeć, by wziąć na swe barki ciężkie
brzemię wydźwignięcia królestwa z upadku i zacofania. Tego
rankaporazpierwszyodlatwygospodarowałtrochęczasudla
siebie. Zdumione spojrzenie sekretarki, gdy zmienił plan dnia,
wielemówiło.
Gdypodszedłkrokbliżej,wychwyciłzapachpastydometalu,
zmieszanyzeznajomymaromatemkwiatupomarańczy.
‒Wejdźmydośrodka–nalegał.
‒Nie!–wykrzyknęłazrozszerzonymizprzerażeniaoczami.
Idris osłupiał. Gdyby nie wiedział, że to niemożliwe, przy-
siągłby,żezadrżała.Mimożesprawowałwładzę,nigdyniepró-
bowałświadomiewystraszyćkobiety.
‒ Nie mam Waszej Wysokości nic do powiedzenia – dodała
zlekceważącymprychnięciem.
‒Przeszkadzacimójtytuł?
‒Nie,alenieznoszęzakłamania.
Idriszacisnąłzęby.Nieprzywykłdooporuanitymbardziejdo
obelg.Ponieważniktichniewidział,najchętniejpochwyciłbytę
rozzłoszczoną kotkę w ramiona i wniósł do mieszkania. Lecz
gdybyjejdotknął,mógłbyobudzićniepożądaneemocje.Przybył
tu,byzaspokoićciekawośćizamknąćnazawszewswymumy-
śleniedokończonyrozdziałzprzeszłości.
Czekałygozaręczynyzpięknąksiężniczką,apotemkorzyst-
nezewzględówdyplomatycznychmałżeństwo.Obydwanarody
niecierpliwiewyczekiwałyzaślubin.Popełniłbywielkibłąd,gdy-
byspróbowałnawiązaćbliższykontaktzArdenWills.Niemniej
kusiłogo,byjejdotknąćiprzypomnieć,coichłączyło.
‒Nigdyniekłamałem–wycedziłprzezzaciśniętezęby.
Ardenuniosłabrwizniedowierzaniemilekceważeniem.
‒WięcnaprawdęmasznaimięShakil?–zadrwiłabezlitośnie,
patrzącnaniegozbezbrzeżnąpogardą,jakniktinnydotąd.
Wszyscyuważaligozawzórobowiązkowościipoczuciahono-
ru.Niktniewątpiłwjegoprawdomówność.
‒ Ach, o to chodzi. Rzeczywiście tak się przedstawiłem, po-
nieważ…
‒ Nie chciałeś, żebym cię odnalazła – wyrzuciła z siebie
wgniewie.–Niezamierzałeśspełnićobietnicyponownegospo-
tkania.Zgóryspisałeśmnienastraty.
‒Uważaszmniezakłamcę?
Ardenuniosładumniegłowę,jakbypochodziłazkrólewskiego
rodu.
‒Skorotookreśleniepasuje…
Idrispodszedłbliżej,zanimzdążyłpomyśleć.Zaalarmowałgo
dopierokuszącyzapachkwiatupomarańczy.
‒Shakiltomojerodzinneprzezwisko.ZapytajHamida.
Oznaczało: „przystojny”, dlatego zniechęcał bliskich do jego
używania,alenawakacjachuznałjezaużyteczne.
‒ W ten sposób przedstawiałem się wszystkim, nie tylko to-
bie, żeby zachować incognito. Dziennikarze deptali mi po pię-
tach.
Miałdośćludzizabiegającychojegouwagęzpowodupocho-
dzeniaibogactwa.Dlategowolałnieujawniaćswejtożsamości.
Wtopienie w anonimowy tłum odwiedzających Grecję turystów
dawałomupoczuciewolności.AkiedyślicznaArdenuśmiecha-
ła się do niego, nie zobaczył w jej oczach banknotów, lecz
gwiazdy. Widziała w nim mężczyznę, żywego człowieka, a nie
jego koneksje, układy czy potencjalne korzyści. Nic dziwnego,
żezapamiętałtenromansjakowyjątkowy.
Wyglądałojednaknato,żewyjaśnieniejejnieprzekonało.
‒Tyteżzawiodłaś–przypomniał.–Nieprzyszłaśnaostatnią
randkę.
Pilnytelefonwyrwałgozjejobjęćwprostdoluksusowegoho-
telu, w którym nie spędził ani jednej nocy, odkąd ją poznał.
Przekazano mu wiadomość, że będzie musiał porozmawiać na
osobności z głównymi doradcami szejka o ważnych sprawach
państwowych.Dopieropopowrociedohoteludowiedziałsię,że
wujdostałatakuserca,zagrażającegojegożyciuiżewyznaczył
gonaswojegonastępcę.
W tej sytuacji randka z Arden nie wchodziła w grę, nawet
gdybyprzyjęłazaproszeniedoParyżanaprzedłużonewakacje.
Kraj go potrzebował. Chociaż rozczarowała go wiadomość, że
nieprzyszła,wiedział,żeułatwiłamużycie.Doświadczeniena-
uczyłogo,żekobietyzwykledążądozacieśnieniawięzi.
‒ Przyszedłeś na spotkanie przed kościołem? – wyszeptała
niemalbezgłośniezjakimśdziwnymwyrazemtwarzy.
‒ Musiałem pilnie wracać do kraju, ale wysłałem kogoś na
miejsce.
Arden zacisnęła powieki i wykrzywiła usta, jakby sprawił jej
ból.
‒Dobrzesięczujesz?–zapytał.
‒Tak–wymamrotała,alegonieprzekonała.Nadalwygląda-
ła,jakbymiałazasłabnąć.
‒Twójposłaniecnieczekałdługo.Niezastałamgotam.
‒Czytoznaczy,żetyteżprzyszłaś?
‒Spóźniłamsię.
Nie śmiał spytać dlaczego. Czyżby w ostatniej chwili podjęła
decyzję?Czybiegłazrozwianymiwłosamipomiędzybiałymika-
mieniczkamiSantorynu,któretaklubiłaoglądać?Wyobraziłso-
bieletniąsukienkę,wirującąwokółjejkolan.Uznał,żeniewar-
to dociekać przyczyn spóźnienia po kilku latach. Co było, nie
wróci.
Teraz wyglądała inaczej. Obszerny zielony sweter zakrywał
ponętne krągłości. Ciekawiło go, czy nosi pod nim biustonosz.
Sprane dżinsy miały łatę na kolanie. Bez makijażu, ze złotymi
włosamiwokółtwarzy,przypominałamodelkęprerafaelitów,ta-
jemniczą i egzotyczną. Najchętniej zapomniałby o zobowiąza-
niachiporwałjąwramiona.
‒Czegowkońcuchcesz?–zagadnęłapodługimmilczeniu.–
Po co przyszedłeś, jeżeli nie po to, żeby zobaczyć kuzyna? Bo
chyba nie po to, żeby powspominać dawne czasy? – naciskała,
gdy nie odpowiadał, nadal walcząc o odzyskanie kontroli nad
sobą.
‒ Czemu nie? Przywiodła mnie ciekawość. Ile to lat minęło?
Cztery?–zapytał,jakbydokładnieniewiedział.
Od czterech lat rządził Zahratem, od tygodnia, w którym ją
opuścił.
‒ Wiele się od tamtego czasu zmieniło w moim, a pewnie
i w twoim życiu – przypomniała, umykając wzrokiem w bok.
Rysyjejnaglestężały.
JejspłoszonespojrzeniezaalarmowałoIdrisa,choćniepotra-
fił powiedzieć dlaczego. Odniósł wrażenie, że coś przed nim
ukrywa.Aleco?Cośwstydliwego?Możekochanka?
Wnapięciuzrobiłpółkrokudoprzodu,alepowstrzymałago,
opierając rękę o jego pierś. Odczuł to lekkie dotknięcie przez
cienkąwełnęgarniturutaksilnie,jakbyjejdłońparzyła.Wziął
głęboki oddech dla opanowania nadmiaru emocji, które wzbu-
dziła.Niemaltonąłwtychwielkichoczach.
‒Odejdź.Niechcęciętutaj.
Idrisnakryłjejdłońswoją.Jejsłodkizapachzledwiewyczu-
walną nutą piżma drażnił mu zmysły. Żadna kobieta nie pach-
niałatakjakArdenWills.Jakmógłotymzapomnieć?
‒Powiedztowbardziejprzekonującysposób.
‒Mówięserio.
Lecz łagodny, jakby zdziwiony ton głosu przeczył słowom.
Przypomniał mu pierwszą wspólną noc. Zobaczył w jej oczach
lęk,leczpotemzaszłymgłąpożądania.Patrzyłananiegowmi-
łosnej ekstazie z takim zachwytem, jakby otworzył przed nią
niebo.
Pogładził kciukiem grzbiet drobnej, lecz silnej dłoni. Cudow-
niegopieściła,gdynabrałaprzynimśmiałościidoświadczenia.
Dlaniejzłamałwłasnezasady,zapraszającjądoFrancji,ponie-
ważwspólnytydzieńmuniewystarczył.
Skierował myśli ku teraźniejszości, ku czekającym go zarę-
czynom z Ghizlan i rokowaniom pokojowym z sąsiadami. Nie
powinientuprzychodzić.Ciążyłynanimobowiązki.Musiałpo-
dejmowaćostrożne,rozważnedecyzje.Niemógłsobiepozwolić
nauleganieimpulsom.Przysiągłsobie,żezasekundęodejdzie,
ale najpierw musiał sprawdzić, czy Arden odwzajemnia jego
pragnienia.Dumaniepozwalałamuprzyjąćdowiadomości,że
tylkoonpłoniezpożądania.
‒Odejdź,zanimzacznęwzywaćpomocy–ostrzegła.
Oparła głowę o drzwi, jakby chciała zwiększyć dystans, ale
ręka ją zdradziła. Bezwiednie wsunęła mu ją pod marynarkę
ichwyciłazakoszulę.Ledwiegodotknęła,oblałagofalagorą-
ca. Utrzymanie rąk przy sobie przyszło mu z największym tru-
dem.Powiewoddechunatwarzypobudziłwyobraźnię.Marzył,
żebygopoczućnainnychczęściachciała.Rozpaczliwiewalczył
z nieokiełznaną żądzą. Na londyńskiej ulicy! Rozsadzała go
złośćnanią,żetaksilnienaniegodziała,inawłasnąsłabość,
którejnieumiałzwalczyć.
‒Zauważ,żetoniejaciętrzymam,tylkotymnie–zwróciłjej
uwagę.
Arden zamrugała powiekami. Z trudem oderwała wzrok od
jego ust. Spłonęła rumieńcem, gdy uświadomiła sobie, że fak-
tycznietrzymagozakoszulę,jakbyniechciaławypuścić,jakby
polatachnadalgopragnęła.
Niepotrafiładojśćdoładuzesobą.Jeżelimówiłprawdę,nie
porzuciłjej.Cisnęłojejsięnaustawyznanie,któregoniemogła
wypowiedzieć przez lata. Ale rozsądek nakazywał ostrożność.
Potrzebowałaczasuisamotnościnaprzemyśleniejegosłów,na
zrozumienie, co oznaczało twierdzenie, że jej nie porzucił.
A w jego obecności traciła zdolność logicznego myślenia. Cof-
nęła rękę i przycisnęła ją do drzwi za sobą. Musiała pamiętać,
naczymstoiijakwieleryzykuje.Niemogłazbytwielewyjawić.
‒ Odejdź, proszę – wykrztusiła z ciężkim sercem przez ści-
śniętegardło.–Toniewporządku.
Dostrzegła w jego oczach jakby błysk gniewu, ale nadal stał
nieruchomo, nie odrywając od niej wzroku. Kusiło ją, żeby wy-
rzucić z siebie wszystko, co jej leżało na sercu, jakby chwila
szczerości mogła zdjąć z jej barków ciężar, który samotnie
dźwigałaprzezlata.Zawszepolegaławyłącznienasobie.Życie
jątegonauczyło.
‒Minęłowieleczasu.Każdeznasułożyłosobieżycie,Shaki-
lu.Przepraszam,Idrisie–sprostowałapospiesznie.
‒ Z kim? Z Hamidem? – zapytał niskim, przypominającym
groźny pomruk głosem. – Boisz się, że twój kochanek zobaczy
nasrazem?
‒ Nie opowiadaj głupot! – zaprotestowała spontanicznie, na-
dalzmartwionaspostrzeżeniem,żeHamidpragnieczegoświę-
cejniżprzyjaźń.
Idrisspochmurniał.
‒Uważaszmniezagłupca?
Ardenzamarłazprzerażenia,gdypochyliłgłowęiobjąłjąza
szyję, zaskakująco delikatnie, zważywszy, że niewątpliwie go
rozgniewała. Potem wplótł palce w jej włosy i masował skórę
głowy.
‒Przepraszam–wyszeptała.–Niechciałamcięurazić.
‒Niestety,miałaśrację.Zachowujęsięniestosownie.Togłu-
pie… ale nieuniknione – dodał, muskając jej usta delikatnym,
zapraszającympocałunkiem,jakbyszukałodpowiedzinaniewy-
powiedzianepytanie.
Ardendoznałapoczuciaspełnienia.Pamiętałasmakjegoust.
Odchyliła głowę, by ułatwić mu dostęp, i położyła mu ręce na
piersi. Mocne bicie jego serca przyniosło jej ukojenie. Objął ją
w talii i przyciągnął do siebie, tak że poczuła się upragniona,
atrakcyjna, kobieca. Gdy wsunęła mu język między wargi, wy-
dałpomrukzadowolenia.Zprzyjemnościąwsparłapierśojego
torsipatrzyławpłonącenamiętnościąoczy.
Wtemoślepiłjąnagłybłyskgdzieśzwysoka,zpoziomuulicy.
Oprzytomniałanatychmiast.Uświadomiłasobie,żewystarczyło
pięćminutwjegotowarzystwie,żebyskruszyćbarieręochron-
ną, którą budowała przez całe lata. Choć ból rozsadzał jej ser-
ce,zcałychsiłspróbowałagoodepchnąć.
‒Nie!Takniemożna…Toniestosowne–wydyszała.
Nie musiała go przekonywać. Zesztywniał, jakby zamarł
zprzerażenia,apotemprzesunąłdrżącąrękąpotwarzy,jakby
sam nie rozumiał, co w niego wstąpiło. Wystarczył jeden krok
nadługichnogach,byodszedłniemaldoschodów,zostawiając
jązbolesnympoczuciemosamotnienia.
Z mocno bijącym sercem obserwowała mężczyznę, którego
niegdyśuwielbiała.Terazpatrzyłnaniązprzerażeniemjakna
demona.Zrozpaczona,wsparładłonieodrzwizaplecamiwpo-
szukiwaniuoparcia.
Mimo zdrady, gniewu i cierpienia, które znaczyły minione
czterylata,przezcałyczasżywiłacichąnadzieję,żejeślikiedyś
go spotka, przyzna, że popełnił straszliwy błąd, porzucając ją.
Liczyła na wyznanie, że za nią tęsknił, że o niej marzył. Nie
przyszłojejdogłowy,żewzbudziwnimstrach.
Z jękiem odwróciła się na pięcie i drżącą ręką otworzyła
drzwi.Zamknąwszyjezasobą,siadłanapodłodze,otoczyłako-
lanarękamiigorzkozapłakała.
ROZDZIAŁTRZECI
‒Czymożnaprzeszkodzić,WaszaWysokość?
Idrisuniósłgłowęznadpapierówleżącychnabiurkuambasa-
dora.Jegodoradca,Ashar,stałwdrzwiachzkamiennątwarzą.
DoświadczeniepierwszychlatpanowanianauczyłoIdrisa,żeto
zapowiedźkłopotów.Obyniezwłokiwrokowaniachpokojowych
i handlowych. Ojciec Ghizlan pragnął więzi między obydwoma
krajami, ale nie szedł na żadne ustępstwa przed ogłoszeniem
zaręczyn.Idriszwróciłwzroknaambasadora,któryjakodyplo-
matazkrwiikościjużzdążyłwstać.
‒PozwoliWaszaWysokość,żezostawięgosamegozprojek-
temamerykańskichinwestycji–zaproponowałuprzejmie.
‒Dziękuję.Takbędzienajlepiej.
Po jego wyjściu Ashar wkroczył do środka, zamknął za sobą
drzwi i w milczeniu postawił laptop na stoliku. Wielki, czarny
tytuł na ekranie głosił: „Spuszczony ze smyczy w Londynie
szejk próbuje lokalnych smakołyków”. Poniżej widniało zdjęcie
Idrisa z Arden w objęciach. Złote włosy ostro kontrastowały
zczarnąpowierzchniądrzwi.
Idris zamarł ze zgrozy. Czyż nie wiedział, że popełnia błąd,
idąc do niej? Dlaczego nie posłuchał, kiedy kazała mu odejść?
Postąpił jak ostatni dureń! Powinien pamiętać, że choćby czło-
wiekpoświęcałdwadzieściaczterygodzinynadobęsłużbiedla
kraju, dziennikarze zawsze czyhają za rogiem, żeby wykorzy-
staćjednąchwilęsłabościizrobićzigływidły.
Najgorsze że nawet w obliczu groźby publicznego skandalu
wciążpamiętałsmakjejust.
‒Toniewszystko–zastrzegłAshar.
‒Niechzgadnę–westchnąłIdris.–ChodzioksiężniczkęGhi-
zlan.
Z duszą na ramieniu przeczytał tytuł na kolejnej stronie:
„Dwulicowy szejk ma w tym samym mieście narzeczoną i ko-
chankę”.
Idriszakląłnawidokdwóchkolejnychzdjęć.Jednoprzedsta-
wiałogozGhizlannaprzyjęciuwambasadzie.Nadrugimfoto-
graf przyłapał go, jak przytula Arden. Z zamkniętymi oczami
irozchylonymiwargamiwyglądała,jakbyczekałanapocałunek,
aniepróbowałagoodprawić.
Nawet teraz samo wspomnienie Angielki, o której powinien
dawnozapomnieć,obudziłownimpożądanie.Namiętnaiszcze-
ra, pragnęła nie jego bogactw czy wpływów, ale jego samego.
Przeżylimagicznechwile.Marzyłodalszymciągu,choćlogika
podpowiadała, że kiedyś namiętność wygaśnie. Mężczyźni
zjegorodzinyniebylistaliwuczuciach.
Odsunąłlaptop,wstałiodszedłodbiurka,wpełniświadomy,
jakbardzozaszkodziłkrajowiiGhizlan.Postawiłjąwodrażają-
cejsytuacji.
‒Zawołajksiężniczkędotelefonu–rozkazał.–Nie!Lepiejjej
doradcęipoprośospotkanie.Natychmiastpojadędojejhotelu.
LeczAsharniewykonałżadnegoruchu.
‒Toniewszystko.
‒ Jeszcze coś? Niemożliwe! Nic więcej między nami nie za-
szło!–zaprotestował,wskazującswojezdjęciezArden.
Jakże często uważał się za mądrzejszego od rozpustnego
wuja, który marnował czas i energię na kochanki, zaniedbując
sprawy państwowe. Albo od ojca, którego romanse rozbiły ro-
dzinęipozbawiłygoludzkiegoszacunku.
Idrispostawiłsobiezapunkthonorudbanieonaród.Żebyza-
pewnić mu stabilizację, zaplanował dynastyczne małżeństwo,
przynoszącekorzyśćobukrólestwom.Zawszestawiałobowiąz-
kinapierwszymmiejscu.Nigdynieulegałkaprysom.Brałprzy-
kładzdziadka,jedynegohonorowegoczłonkarodziny,któryod
sześciupokoleństanowiłjedynywyjątekodreguły,żemężczyź-
nizjegoroduniepotrafiąkochać.Nieoczekiwałcudu.Niewie-
rzył,żepokochakogośnacałeżyciejakdziadek.Aleprzysiągł
sobie,żedochowawiernościprzyszłejżonie.Ładniezaczął!
‒ Powinien Wasza Wysokość coś zobaczyć przed rozmową
zksiężniczką–wyrwałgozponurejzadumygłosAshara.
‒Pokaż!
Asharwyświetliłnastępnąstronę.Podałmukomputer,odwra-
cającwzrok,jakbychciałuszanowaćjegoprywatność.Zupełnie
niepotrzebnie.Zrobiłtowyłączniedlapozorów.Znałtylesamo
królewskich sekretów co on. Kiedy Idris spojrzał na ekran,
omałoniezemdlał.
„Sekretne dziecko z królewskiego rodu. Którego z kuzynów
uwiodłaArden?”
Pod spodem zamieszczono trzy fotografie: Hamida wchodzą-
cego z teczką na uniwersytet, Idrisa w tradycyjnych szatach
podczasjakiejśceremoniiiArdentulącąmałedziecko.Śniady,
czarnowłosymaluchrzucałchlebkaczkom.Niemiałjasnejcery
jakArden.DozłudzeniaprzypominałIdrisawjegowieku.Albo
jegokuzyna.
Idris usiłował przeczytać artykuł pod spodem, ale szeregi li-
terskakałymuprzedoczami.WidziałtylkoArden,uśmiechają-
cąsiępromiennie,wedługwszelkiegoprawdopodobieństwado
potomka panującej w Zahracie dynastii. Omal nie opadł bez-
władniezpowrotemnakrzesło.
Ilelatmogłomiećdziecko?Dwa?Trzy?Niepotrafiłokreślić.
Czymożliwe,żebyłjegoojcem?
Przeżył szok. Powinien rozważyć możliwość abdykacji, przy-
gotowaćstosownąprzemowęiporozmawiaćzniedoszłąnarze-
czoną,aleniebyłwstanie.Niepotrafiłoderwaćwzrokuodfo-
tografii.
Oczywiście planował spłodzenie następcy, ale jedynie z poli-
tycznej konieczności, nie z wewnętrznej potrzeby. Z ojcem nie
łączyła go bliska więź. Nie dał mu dobrego przykładu. Nie za-
znałprawdziwegożyciarodzinnego,toteżzakładał,żeprzyszła
żona przejmie rodzicielskie obowiązki. Lecz widok maleństwa
obudziłwniminstynktyopiekuńcze.Zaparłomudechnamyśl,
żetojegocóreczkalubsynek.
‒Chłopiecczydziewczynka?–zapytał.
‒Chłopiec.NazwałagoDawud.
SerceIdrisaprzyspieszyłodogalopu.Dałamuorientalne,nie
angielskieimię.Dlaczegoutrzymywałajegoistnieniewtajemni-
cy?
Mieszkała pod dachem Hamida. Określił ją jako ważną dla
niegoosobę.Alenieprzyznałsiędodziecka.Dlaczego?Nawet
jeśliodziedziczyłpoprzodkachniestałośćwuczuciach,poważ-
niepodchodziłdoobowiązków.Gdybytoonbyłojcem,nieska-
załby jej na los samotnej matki, zwłaszcza że sprawiał wraże-
nie,jakbymunaniejzależało.
Idris na próżno usiłował odgadnąć prawdę z uśmiechniętej,
dziecięcejbuzi.Rękamudrżała,gdysięgnąłpotelefon,byza-
dzwonićdoHamida.
Dopierousłyszawszygłoszautomatycznejsekretarki,przypo-
mniałsobie,żejegokuzynwłaśnielecinakonferencjęnaukową
doKanady.Pewnieakuratczytałjedenzeswoichulubionychar-
tykułów.ZwróciłwzroknaAshara.
‒Cośjeszcze?
‒Niewystarczy?
‒Ażnadto!–przyznałzponurąminą.–Połączmniezksięż-
niczką.Iwyślijochroniarzydodomumojegokuzyna.
‒Żebypowstrzymaćdziennikarzy?Pewniejużtamdotarli.
‒Nie.Żebyobserwowaliiskładalimiraporty.Chcęznaćsy-
tuację.
Uznał za swój obowiązek chronienie dziecka, własnego czy
Hamida, przed natrętnymi dziennikarzami, dopóki nie pozna
prawdy.
‒ Sprawdź też godzinę przylotu samolotu mojego kuzyna do
Kanady–rozkazał.–Muszęznimporozmawiać,jaktylkowylą-
duje.
Arden zignorowała natarczywe pukanie do drzwi. Pogłośniła
telewizor,żebyDawudmógłsłyszećswójulubionyprogramdla
dzieci.
Kiedynajazdreporterówobudziłgozpopołudniowejdrzemki,
płakał,wystraszonyhałaseminieustannymdzwonieniemtelefo-
nu.
Oburzałoją,żewciążjąnachodzili,choćpostąpiłarozważnie.
Odmówiła komentarzy, ale pozwoliła zrobić sobie zdjęcia. Lecz
to im nie wystarczyło. Zażyczyli sobie zobaczyć Dawuda. Znali
jegoimię.Próbowalinawetwtargnąćdomieszkania.Doprowa-
dzili ją do pasji. Nie zamierzała rzucać synka sępom na pożar-
cie.Spoconymidłońmizatrzasnęłaimdrzwiprzednosem.Mały
patrzyłzprzerażeniemnaszturmującytłum.
Ardenniewidziaławyjściazopresji.Potrzebowaładobrejkry-
jówki,aleHamidwyjechał,aprzyjacieleniemielimożliwościjej
ukryć.Zresztąmusiałachodzićdopracycorano.Czyzaatakują
jąwsklepie,aDawudawżłobku?Pewnietak.
Wiedziała,żeniepowinnaiśćnaprzyjęciedoambasady.Nie
liczyła na spotkanie z Shakilem… czyli Idrisem, ale ciekawił ją
jego kraj. Niepotrzebnie uległa słabości. Teraz ponosiła konse-
kwencje. Na próżno tłumaczyła sobie, że to nie jej wina. Nie
ona zainicjowała pocałunek. Prosiła Idrisa, żeby dał jej spokój.
Leczprzeżyłamagicznechwilewjegoramionach…Terazżało-
wała,żeniewykazaławięcejstanowczości.
Ponowne głośne pukanie do drzwi uświadomiło Arden, że
wcześniejzapadłacisza,jakbydziennikarzeodstąpili.Podejrze-
wała, że to tylko podstęp, żeby wywabić ją na zewnątrz, najle-
piejzDawudem.
Uśmiechnęła się do synka, który nucił ulubioną piosenkę.
Przykucnęła,objęłagoizaśpiewałarazemznim.Aleintruznie
ustępował.Znówzałomotałdodrzwi.
PocałowałaDawudawgłówkę,wstałaiprzeszładomaleńkie-
goprzedpokoju,zamykajączasobądrzwi.Spostrzegłaotwartą
skrzynkę na listy. Zastanawiała się, czym ją zakleić, gdy usły-
szałagłos,októrymskryciemarzyłaprzezczterylata:
‒Otwórz,Arden.Przyszedłemcipomóc.
Ardenzastygławbezruchu,rozdartamiędzynadziejąnaratu-
nek a niepewnością, czy chce, by ojciec uczestniczył w życiu
Dawuda.Jakbymiałajakikolwiekwybór!
W tle słyszała szmer rozmów, prawdopodobnie dziennikarzy.
Leczonnieprzemówiłponownie.Przypuszczalnieprzywykłdo
bezwzględnego posłuszeństwa. Mimo wszystko zdawała sobie
sprawę, ile odwagi wykazał, stając przed jej progiem, gdy re-
porterzy deptali mu po piętach. Najważniejsze, że przybył na
pomoc.
Ostrożnieuchyliładrzwi,żebygowpuścić.
Szejk Idris wkroczył do środka z poważną miną. Bynajmniej
nie przypominał roześmianego, namiętnego kochanka, którego
poznała na Santorynie. W ciemnym garniturze wyglądał raczej
jakszefmiędzynarodowejkorporacjiniżjakwładcawschodnie-
gokraju.
‒Dobrzesięczujecie?–zapytałzamiastpowitania.
Ardenskinęłagłową.Kuwłasnemuzaskoczeniuuśmiechnęła
sięnawet.Dotejchwiliwrzałagniewem,leczwystarczyłaodro-
bina troski, by zmiękczyć jej serce. Nie zdawała sobie sprawy,
żedotychczasowazłośćmaskowałastrach.
Wyciągnął do niej rękę, ale zaraz ją opuścił. Przelotny
uśmiechszybkozgasłnajegoustach.
‒ Niepotrzebnie przyszedłeś – zwróciła mu uwagę. – Twoje
pojawieniesiętylkozaostrzysytuację.Niepomyślałeśotym?
Idris uniósł brwi ze zdziwienia. Najwyraźniej nikt dotąd nie
śmiałkwestionowaćjegodecyzji.
‒Gorzejbyćniemożepotychzdjęciach,któreopublikowali.
‒Jeszczegotowipomyśleć…
‒Jużwszystkowiedzą–przerwałjejwpółzdania.–Wygląda
nato,żewięcejniżja–dodałpodejrzaniełagodnymtonem,któ-
ryprzyprawiłjąodreszcze.
Nie śmiała zaprotestować, że to, co pisze prasa, to tylko
dziennikarskiespekulacje,nieopartenażadnychrzetelnychin-
formacjach. Nie zamierzała brać na siebie winy za całe zamie-
szanie.Nieonajewywołała.Toonprzykułuwagęmediów.Ona
byłanikim.
‒Niemogłeśwysłaćkogośwzastępstwie?–spytała.
‒Przysłałemtuczłowieka,aledoniósłmi,żecięotoczyli.Po-
nieważwyłączyłaśtelefon,doszedłemdowniosku,żejeżeliktoś
ci się przedstawi jako mój wysłannik, pomyślisz, że to dzienni-
karskipodstęp.
Ardenzociąganiempokiwałagłową.Miałrację.Nieotworzy-
łabydrzwinieznajomemu.
‒Musiałemprzyjść.Niemiałemwyboru–dodałpochwili.
Arden nie pojmowała, jak to możliwe, że potrafił zachować
spokójwtakimzamęcie.Niewyobrażałasobie,jakwrócązsyn-
kiemdozwyczajnego,anonimowegożycia.ChciałaobwinićIdri-
sa,alecobyosiągnęła?MusiałachronićDawuda.Niemogłaso-
biepozwolićnaluksushisterii.
Paliłjąwstyd,żewbrewswoimzarzutomniezostałazmuszo-
nadotegoniewypowiedzianiesłodkiegopocałunku.Przylgnęła
do szerokich ramion Idrisa, wiedziona przemożną siłą przycią-
gania,któraodpoczątkupchałająwjegoobjęcia,mimożepo-
rzuciłjąprzedlatyiżeplanowałślubzinną.Powinnasiędaw-
nouodpornićnajegourok.
Idriszauważył,żezacisnęłazęby.
‒Ocochodzi?
‒Hamidmówił,żemasznarzeczoną.
‒Hamidniewiewszystkiego–odburknąłzchmurnąminą.
W tym momencie Arden przestała widzieć w nim wybawcę,
a zobaczyła zagrożenie. Bezwiednie zerknęła na zamknięte
drzwipokoju.Oczywiściepodążyłzajejwzrokiem.Jakmógłnie
słyszećdziecięcejpiosenkiiniezgadnąć,ktotamsiedzi?
Wpadła w popłoch, gdy uświadomiła sobie, że nawet nie
zwróciłgłowywstronędrugiegopomieszczenia.
Ponieważjąporzuciłizatarłzasobąślady,odsamegopocząt-
ku wiedziała, że czeka ją los samotnej matki. Ale teraz wrócił.
Najgorsze,żeniepotrafiłaodgadnąćjegonastawieniadoswo-
jegopotomka.Męskiego,czylipotencjalnegonastępcy.Niemo-
gławykluczyć,żezechcegojejzabrać.Miałwystarczającąwła-
dzę i wpływy, by przeprowadzić swą wolę. Pojęła, że popełniła
największybłądwżyciu,wpuszczającgododomu.
‒Arden,coztobą?–zapytał,chwytającjązaramię.
‒Niedotykajmnie–wykrztusiłaledwiedosłyszalnie.
Nicwięcejniezdołałapowiedzieć,aletowystarczyło.Natych-
miastcofnąłrękęjakoparzony.Ardenwyprostowałasięiunio-
słagłowę,żebystawićmuczoło.JeżeliprzyszedłpoDawuda,to
nieznałpotęgimacierzyńskiejmiłości.
‒Cozamierzasz?–spytała.
OczyIdrisarozbłysłydziwnymblaskiem.
‒Zabraćciebieichłopcawbezpiecznemiejsce,gdzieprasa
niebędziewasniepokoić.Musimyporozmawiać.
Perspektywa rozmowy bynajmniej jej nie pociągała, ale nie
miaławyboru.NiemogliżyćzDawudemjakwwięzieniuwna-
dziei,żereporterzyzostawiąichwspokoju.Musieliodczasudo
czasuwyjśćzdomu.Idrisstanowiłjedynądeskęratunku.Nikt
innyniezdołałbyichochronićprzedatakamimediów.Niepozo-
stałojejnicinnego,jakmuzaufać,przynajmniejnarazie.
‒ Spakuj wszystko, czego będziecie potrzebować przez kilka
dni. Samochód czeka przed domem. Moi ochroniarze będą pil-
nować,żebyniktniewtargnąłdowaszegomieszkaniapodczas
waszejnieobecnościwposzukiwaniusensacji.
Arden aż otworzyła usta ze zdziwienia. Nie przyszło jej do
głowy,żektośobcymógłbysięwłamać,żebyobejrzećlubsfoto-
grafowaćichdobytekdlaprasy.
‒ Nie martw się. Nie dopuszczę do tego – zapewnił Idris na
widokjejprzerażonejminy.
Uwierzyła mu bez zastrzeżeń. Nigdy dotąd nie mogła na ni-
kimpolegać.Ledwieobdarzyłakogośzaufaniem,doznawałaza-
wodu. Zawiedli ją rodzice, rodzina zastępcza, nawet Hamid,
udając,żełączyichcoświęcejniżwrzeczywistości.Zapewnie-
nia Idrisa brzmiały wiarygodnie, ale nie robiła sobie żadnych
złudzeń.LecznarazieonaiDawudpotrzebowalipomocy.
‒Dajmidziesięćminut–poprosiła.Ruszyłakorytarzem,ale
zaraz przystanęła i popatrzyła niepewnie na drzwi pokoju
dziennego.
‒ Bez obawy. Zaczekam tutaj – zapewnił, jakby odczytał jej
myśli.
Nieprzekonałjej.Niemogławykluczyć,żezabierzejejdziec-
koiwyniesie,niewiadomodokąd.
‒Nicwamzmojejstronyniegrozi.Dajęsłowo,Arden–przy-
rzekłsolennie.
Ardenwyczytaławciemnych,prawieczarnychoczachszcze-
rądeterminacjęisiłęwdumnej,wyprostowanejpostawie.Zerk-
nęłajeszczeraznadrzwipokojudziennegoipochwiliwahania
podążyładosypialni.Tłumaczyłasobie,żegdybyspróbowałpo-
rwaćchłopca,zaalarmujejąjegokrzyk.Zresztąnieprzedarłby
sięłatwoprzeztłumdziennikarzyprzedwejściem.
Mimo wszystko odczuła ulgę, gdy po powrocie zastała Idrisa
wprzedpokoju,uważnienasłuchującegogłosuśpiewającegoza
drzwiamiDawuda.Postawiłanapodłodzedwietorby:mniejszą
swojąiwiększązrzeczamiizabawkamisynka.
‒Muszęjeszczezabraćfotelikdladziecka–oznajmiła.
‒Nietrzeba.Jużzostałzainstalowanywmoimsamochodzie.
Weźtylkoswojegosynaibagaż.
Swojego!Niewymieniłjegoimienia,jakbyrozmyślniezacho-
wywał dystans. Ta świadomość zabolała, wbrew logice, ponie-
waż kilka sekund wcześniej martwiła się, czy go nie porwie.
Tymczasem nawet nie zapytał, czy jest jego ojcem! W gruncie
rzeczy nic dziwnego, że nie wykazał więcej entuzjazmu tuż
przedślubemzzagranicznąksiężniczką.
‒ Przedstaw mnie synowi – poprosił. – Trzeba go uspokoić.
I tak będzie przerażony tłumem na zewnątrz, nawet jeśli moja
ochrona będzie ich trzymać na dystans – dodał, widząc jej wa-
hanie.
Zaskoczył Arden. Po raz pierwszy ktoś pomyślał przed nią
o potrzebach Dawuda. W tym momencie nie potrafiła myśleć
perspektywicznie, oszołomiona perspektywą przedstawienia
małemuojca,któregomyślała,żenigdyniepozna.
Zwilgotniałądłoniąchwyciłazaklamkęiprzywołałauśmiech
natwarz.Musiałazachowaćspokój,żebyDawudniewyczułjej
zdenerwowania.Wkroczyładośrodka.
‒Mama!–zawołałmałyzszerokimuśmiechem.
Widok roześmianej buzi głęboko poruszył Arden. Po urodze-
niujegociemneoczkaprzypominałyjejczłowieka,któryjąwy-
korzystałiporzucił.Alepolatachwidziaławnichjużtylkooczy
swojego ukochanego dziecka. Teraz widok uderzającego podo-
bieństwa do ojca w całej twarzy i postawie obudził w niej tak
silneemocje,żeprzystanęławpółkroku.
‒ Mamo? – powtórzył Dawud. Wstał, ruszył w jej kierunku,
alenagleprzystanął,zwróciłgłowęwbokizrobiłwielkieoczy.
Arden raczej wyczuła niż dostrzegła, że Idris stoi obok niej,
jakbywytwarzałpoleelektryczne,ilekroćznalazłsięwpobliżu.
Czy denerwował się tak jak ona przed zrobieniem decydują-
cegokroku,któryodmieniprzyszłośćichwszystkich?
Opadłanakolanaiwyciągnęłaręcedosynka.
‒Cześć,kochanie–powitałagociepło.
LeczchłopczyknadalnieodrywałwzrokuodIdrisa.Ardenza-
mierzaławziąćgonaręce,gdyIdrisopadłnapodłogęiusiadł
po turecku. Nawet nie zauważył, że dotknął jej kolana. Całą
uwagęskupiłnaDawudzie.Powiedziałcośwswoimjęzyku,do-
tknął ręką czoła, a potem piersi. Dawud przez chwilę stał
wbezruchu,apotemuśmiechrozjaśniłmałąbuzię.
‒Jeszcze–poprosił,wskazującjegoczołoipierś.
Idrispowtórzyłgest,prawdopodobniepowitania.Małyzachi-
chotał,zaklaskałwrączki,poczymspróbowałgonaśladować.
PowitanieojcazsynemmocnoporuszyłoArden.Niespodzie-
wała się zobaczyć ich razem. Po długich, daremnych poszuki-
waniachShakilawkońcudałazawygranąiprzyjęładowiado-
mości, że nigdy już go nie spotka. W gruncie rzeczy nie wie-
działa, czy chce zobaczyć ich razem, ale teraz udzieliła jej się
radośćsynka.
Bezwiednie zwróciła głowę ku władczej postaci w szytym na
miaręubraniu,wartymwięcejniżjejpółrocznezarobki.Uśmie-
chałsiędoDawudatakpromienniejakniegdyśdoniej.Naten
widok zaparło jej dech, a serce przyspieszyło rytm. Nieprędko
ochłonęłaposzoku.Czyjegooczylśniłyjeszczejaśniejszymbla-
skiem,czyteżponosiłająwyobraźnia?
‒ Pora wychodzić – zarządził. – Moi ludzie będą trzymać re-
porterównaodległość.MogęwziąćDawuda,alebędzieczułsię
pewniejnatwoichrękach.
Ardenuwierzyłamubezzastrzeżeń.Nietylkorobiłwszystko,
żeby ochronić chłopca, ale też brał pod uwagę jego odczucia.
Odwróciła głowę, żeby nie zobaczył, jak głęboko poruszyła ją
jegotroska.
‒Idziemy,kochanie–powiedziaładoDawuda.
Gdywzięłagonaręce,chłopiecwskazałnaIdrisaipoprosił:
‒Panteż.
‒Tak.Tenpanteżidzieznami–potwierdziła.
Tymczasem Idris już zdążył wstać i wyciągnął rękę, żeby jej
pomóc.Ardenudała,żejejniezauważyła.Wolaławstaćowła-
snych siłach, ponieważ każde dotknięcie Idrisa wytrącało ją
zrównowagi.Obawiałasię,żewpadłazdeszczupodrynnę.
ROZDZIAŁCZWARTY
Podczas jazdy Arden skupiła całą uwagę na synku. Dopiero
kiedykierowcawprowadziłsamochóddopodziemnegogarażu,
spytałaIdrisa:
‒Dokądnasprzywiozłeś?
‒ Do mojej ambasady. Tu będziecie bezpieczni. Wjechaliśmy
tylnąbramą.Wysłałemmoichludzi,byzmylilireporterów–wy-
jaśnił,rozpinającpasybezpieczeństwaprzyfotelikuDawuda.
Arden zaskoczyło, z jaką wprawą to zrobił. W internecie nie
znalazła żadnych informacji o żonach czy dzieciach, ale nigdy
nic nie wiadomo. Tymczasem mały wyciągnął rękę do Idrisa,
aniedoniej.Byłprzyjaznyiufny,alejegofascynacjanowopo-
znanymczłowiekiemwzbudziławniejzazdrość.
Zauważyła,żechoćIdrisprzezcałyczasskupiałsięnachłop-
cu,niewysadziłgozsamochodu.Czydlatego,żeodgadłjejroz-
terki,czydlatego,żeniechciał?ArdenwzięłaDawudanaręce
iwysiadła.
‒ Wolałabym zamieszkać w hotelu – zaprotestowała, kiedy
uświadomiłasobie,żeprzebywającnaobcymterytorium,podle-
gawładzyIdrisa.
Czyżbywpadławpułapkę?
‒Wolałabyśzaryzykować,żektośzobsługihotelowejsprzeda
prasie wasze zdjęcia i informację o miejscu pobytu? – zapytał
Idris.
Arden zadrżała ze strachu na myśl o tropiącym ich stadzie
szakali.
‒Otymniepomyślałam–przyznała.
‒Tuwamnicniegrozi–zapewniłIdris.–Pókinieznajdziemy
jakiegoś sensownego wyjścia z sytuacji, gwarantuję dyskrecję
moichpodwładnych.
Czy dlatego, że absolutny monarcha pościnałby im głowy za
zdradę? Dumna mina i postawa świadczyły o niezachwianej
pewności siebie. Patrząc na niego, Arden w pełni zdała sobie
sprawę z nierównowagi sił. Szejkowi wystarczyło skinąć pal-
cem, by wszyscy w pokłonach wykonywali jego rozkazy. Nie
czułasiętakbezsilnanawetwobectłumureporterów.
‒Najpierwmusiszmiobiecać,żenieodbierzesznamwolno-
ści,żebędęmogłaodejśćzsynkiem,kiedyzechcę.
Idrisprzezchwilęmilczał.GdyzwróciłwzroknaDawuda,od-
ruchowo przycisnęła go do siebie tak mocno, że zaczął prote-
stować,pókinierozluźniłauścisku.CzekałanasłowaIdrisajak
nawyrok.Oddałabywszystkozasynka.
‒ Nie jesteście moimi więźniami, lecz gośćmi. Daję słowo.
Aterazchodźmy.Trzebaumieścićchłopcawjakimśmiłym,bez-
piecznymmiejscu,żebyśmymogliswobodnieporozmawiać.
Nieprzekonałjejdokońca.Nadalczułasięniepewnienajego
terytorium. Na domiar złego przerażała ją własna reakcja na
jegobliskość.Zapachdrzewasandałowegodrażniłzmysłyibu-
dził tłumione przez lata tęsknoty. Jej ciało tęskniło za mężczy-
zną, od którego dzieliła ją przepaść. Nawet gdyby mu na niej
zależało, władca państwa nie ułożyłby sobie życia z samotną
matką o niezbyt prestiżowym pochodzeniu. Nie należała do
jegoświata.
Przemknęło jej przez głowę, żeby umknąć z Dawudem. Ale
dokąd?Idrisidziennikarzewszędziebyichznaleźli.
Idris milczał, obserwując ją bacznie. Obydwoje wiedzieli, że
niemawyjścia.Wkońcuzciężkimsercemruszyłakudrzwiom.
Ardenwidziałaprzepychambasadynaprzyjęciu.Wysokiena
dwiekondygnacjesalewieńczyłykopuły,ozdobioneskompliko-
waną mozaiką. Wnętrza oświetlały lśniące żyrandole, a na po-
diumstałzłoconytron.Przypuszczałajednak,żeinnepomiesz-
czenia urządzono bardziej zwyczajnie. Ale była w błędzie.
Przedewszystkimzaskoczyłyjąrozmiaryirozmachposiadłości
zkilkomabudynkamizpatiopośrodku.Podejrzewała,żeczęść
znichprzeznaczononabiuradladyplomatów,alejąumieszczo-
nowkilkupiętrowejkamienicyzeleganckimwyposażeniem,ja-
kiewidywałatylkowekskluzywnychkatalogach.
Lecznajwiększewrażeniezrobiłnaniejniewystrój,leczbło-
ga cisza po zgiełku, który zostawiła za sobą. Dopiero kiedy jej
sercezaczęłoodzyskiwaćwmiaręnormalnyrytm,uświadomiła
sobie,jakbardzosiębała.
Zaprowadziła Dawuda do kolorowej sypialni i rozmieściła
jego zabawki w zasięgu wzroku chłopca. Ku jej zaskoczeniu
Idris nie nalegał na natychmiastowe „poszukiwanie sensowne-
gorozwiązania”.Zostawiłichsamych,żebyodpoczęliipoznali
otoczenie. Po chwili uśmiechnięta dziewczyna przyniosła posi-
łekdlaDawuda.Wyjaśniła,żeambasadorzatrudniłjądoopieki
nadswoimidziećmiiprosił,żebyimpomagaławraziepotrze-
by.
Ardenniemiałapowodówdonarzekania.Idrislubjakiśjego
sumiennypodwładnypomyślałowszystkim.Nieprzeszkadzało
jej, że ktoś decyduje za nią, ale przywykła radzić sobie sama.
Nie była zależna od nikogo. Doświadczenia z dzieciństwa na-
uczyły ją samodzielności. Pomyślała, że powinna się nauczyć
korzystaćzoferowanejpomocydladobraDawuda,aleniebyło
tołatwe.
Traktowano ich uprzejmie i z szacunkiem. Pamiętała jednak
płonące oczy Idrisa, kiedy twierdził, że prasa wie więcej o Da-
wudzieodniego.Oswoimkuzynieteżmówiłgniewnymtonem,
jakby coś ich dzieliło. Jak do tej pory wobec niej nie okazał
gniewu.
Mimopełnegokomfortuniepotrafiłazapomnieć,żeprzebywa
na jego terytorium. Czy wbrew obietnicy zostali jego więźnia-
mi?Adrenzadrżała.Przysięgłasobie,żeodejdziestądtakszyb-
ko,jaktobędziemożliwe.
NianiaimieniemMishazaproponowała,żepopilnujeDawuda
podczas jej rozmowy z Jego Wysokością. Arden gorączkowo
szukała pretekstu, żeby odłożyć spotkanie, gdy mały otworzył
szerokozaspaneoczkaizawołałradośnie:
‒Pan!
Arden pochwyciła zapach drzewa sandałowego. Na próżno
usiłowała wymazać z pamięci świeże, żywe jeszcze wspomnie-
nie smaku ust Idrisa. Odwróciwszy głowę, ujrzała go
wdrzwiach.Stałwproguzpoważnąminą,ubranywnienagan-
ny garnitur. Nawet jej nie zauważył. Patrzył tylko na Dawuda.
Wkońcuzwróciłkuniejwzrok.
‒Dobrzewamtu?–zapytał.
Zirytował ją jego spokój, podczas gdy ona przeżywała męki
niepewnościolosdziecka.
‒ Zważywszy pościg reporterów i przymusowe położenie… –
zaczęła, ale nagle uświadomiła sobie swój nietakt. – Przepra-
szam.Niepowinnamnarzekać.Pokójjestśliczny,aMishabar-
dzomipomaga.
‒Świetnie.Wtakimrazieniemasznicprzeciwkotemu,żeby
zostawićgopodjejopiekąizjeśćzemnąposiłek?
Arden przemilczała, że gdyby mogła, najchętniej cofnęłaby
czasiwróciładodawnegospokojnegożycia.TyleżewtedyDa-
wud nie poznałby ojca. Mimo trudnej sytuacji zdawała sobie
sprawę, jak ważne jest dla dziecka wsparcie obojga rodziców.
Gdybycośjejsięstało,Dawudniezostaniesamnaświeciejak
niegdyśona.
Wspomniała noc, kiedy rodziła w nagiej sali szpitalnej tylko
wobecnościpołożnej.Miałaprzyjaciół,alenienatylebliskich,
bydzielićznimitakintymneprzeżycie.Wtedyuświadomiłaso-
bie,żelosjejdzieckazależywyłącznieodniej.Przysięgłasobie,
żedamumiłośćipoczucieprzynależności,jakiegoniezaznała
wdzieciństwie.
‒Arden?–przywołałjądoteraźniejszościgłosIdrisa.
‒Dziękuję.Chętniezjemykolację.
‒Zpanem!–wykrzyknąłmały.
‒Proszę–przypomniałamuArdenautomatycznie.
‒Płoszę.
Czyżby Idris przelotnie się uśmiechnął? Nie zdążyła mu się
przyjrzeć,bonatychmiastprzemierzyłpokójiusiadłnabrzegu
łóżeczkaDawuda.
SerceArdenmocniejzabiłonatenwidok.Przedlatymarzyła
o tej chwili. Spędziła niezliczone godziny na bezowocnych po-
szukiwaniach. Nie chciała wierzyć, że porzucił ją w ciąży, póki
niepozostałojejnicinnego,jakprzyjąćdowiadomościokrutną
prawdę.
Westchnęła, gdy chłopczyk uniósł rękę do czoła, a potem do
piersi, obserwując dorosłego towarzysza. Gdy Idris pozdrowił
gowtensamsposób,zradościąnaśladowałkolejnygestopusz-
czaniadłoninawysokośćbrzucha.
‒Jeszczeraz!–zawołał.
‒Proszę–przypomniałIdristakłagodnie,żewzruszyłArden.
‒Płoszę–powtórzyłmałynieudolnie.
Idrisuśmiechnąłsiętakpromiennie,żeArdentopniałoserce.
Pokazałponowniegestypowitania,aletymrazemtowarzyszyły
im słowa. Brzmiały w jej uszach jak egzotyczna muzyka. Nic
dziwnego,żeDawudpochyliłsiękuniemu,wyraźnieoczarowa-
ny.
Nie wiedziała, jak długo siedziała, wpatrzona w ojca i syna.
Przerwała im dopiero Misha. Poprosiła o pozwolenie odejścia
w celu posprzątania łazienki, zachlapanej podczas kąpieli Da-
wuda.
Kiedy zostawiła ich samych, Idris oświadczył rzeczowym to-
nem:
‒RozmawiałemzHamidem.Twierdzi,żetoniejegodziecko.
Ardenosłupiała.Bezwładnieopadłananajbliższyfotel.
‒Oczywiście,żenie!
‒ Czy w takim razie jest moim synem? – dociekał dalej, nie
odrywającbadawczegospojrzeniaoddziecięcejbuzi,jakbyszu-
kałdowodówpokrewieństwa.
Śmiertelniejąobraził.
‒Zakogomnieuważasz?Myślisz,żeprzeskoczyłamztwoje-
gołóżkawprostdołóżkatwegokuzyna?
‒Niewiem,dlategopytam–odrzekłzkamiennątwarzą.
Załamałjądoreszty.Wwiekudwudziestulatspędziłatydzień
zmężczyznąimieniemShakil.Wierzyła,żeznalazłabratniądu-
szę,prawdziwąmiłość,żewieonimwszystkoimożemuwpeł-
ni zaufać. Ten tydzień odmienił jej życie. Odmieniłby je, nawet
gdyby nie zaszła w ciążę. Po raz pierwszy pozwoliła sobie na
nadzieję i zaufanie do drugiego człowieka. Lecz dla niego ten
tydzień nic nie znaczył, podobnie jak czułe słówka i obietnica
przedłużenia wspólnych wakacji. Nie czuł do niej nic prócz fi-
zycznegopociągu.
Uniosłagłowęioświadczyła:
‒Dawudjesttwoimsynem.
Czekała na jakąś reakcję, ale nie zauważyła żadnej. Czyżby
nic nie czuł? Przysięgłaby, że wyczytała z jego twarzy silne
emocje,kiedypatrzyłnachłopca.Albomyślałażyczeniowo,po-
nieważpragnęładlaDawudaojcowskiejmiłości.JeżeliIdrisgo
niepokocha,damujązadwoje.Wiedziałajednakzdoświadcze-
nia,żeniciniktniezastąpipełnejrodziny.
‒Przypuszczam,żezażądasztestuDNA?–spytała.
‒ To rozsądne rozwiązanie, zważywszy, że chodzi o następcę
tronu.
Arden zdawała sobie sprawę, że Idris potrzebuje niezbitego
dowodu, a jednak zabolało ją, że jej nie wierzy. Dopiero po
chwilidotarłodoniej,żenazwałDawudanastępcątronu.Czyż-
byzamierzałuznaćgooficjalnie?
Owładnęłyniąmieszaneuczucia:ulgaistrach.Czywyobrażał
sobie, że będą dzielić obowiązki rodzicielskie na dwóch konty-
nentach? Czy zamierzał narażać malca na nieustanne podróże
pomiędzy Wielką Brytanią a Zahratem? Nie dopuszczała myśli
orozstaniuzsynkiem.
TymczasemIdriszacząłuczyćDawudajakichśsłówekwswo-
imjęzyku.Chłopiecradośniejepowtarzał.
Mishawróciła,aIdriswstał.
‒Dobranoc–pożegnałgoDawud,machającrączkąnapoże-
gnanie.
Idriswodpowiedzipowiedziałcośpoarabsku,apotemprze-
tłumaczyłnaangielski:
‒Dobranoc.
Ardenteżżyczyłasynkowidobrejnocy.PoprosiłaMishę,żeby
dała jej znać, jeżeli nie będzie mógł zasnąć w nowym miejscu,
ipodążyłazaIdrisem.
‒JakiegosłówkauczyłeśDawuda?–spytała,gdyzasiedliwe
dwojewkameralnejjadalni.
‒Baba–odpowiedział.
‒Cotoznaczy?
Wyglądała na zmęczoną i zdenerwowaną. Przyszła w zwy-
kłych dżinsach i podkoszulku, bez biżuterii i makijażu, nie li-
cząc bezbarwnego błyszczyku na ustach i odrobiny tuszu na
rzęsach. Nie spojrzała na niego od momentu opuszczenia sy-
pialni, jakby nie mogła na niego patrzeć. Czy nie widziała, jak
bardzo jej pragnie, czy tylko udawała obojętność? Czy celowo
założyłacodzienneubranie,żebypokazać,żeniepróbujezrobić
na nim wrażenia, czy że nim gardzi? Najbardziej irytowało go
jednak,żeniepoinformowałago,żeurodziłamusyna.
Podałjejduszonąjagnięcinęizaczekał,ażnałożysobiesałat-
ki.
Mimo skromnego wyglądu, kiedy wyczuł znajomy zapach
kwiatu pomarańczy, ledwie odparł pokusę, żeby jej dotknąć.
Niepokoiłogo,żetaksilnienaniegodziała.Niezamierzałniko-
mu oddawać władzy nad sobą po latach ciężkiej pracy. Umoc-
nieniepozycjinajmłodszegoszejkaoddwustulatizapewnienie
krajowistabilizacjiibezpiecznejprzyszłościkosztowałogowie-
lewysiłku.
‒Babaznaczytata–przetłumaczył.
Takjakprzewidywał,wreszcieprzykułjejuwagę.
‒ Jeszcze nie otrzymałeś potwierdzenia ojcostwa – przypo-
mniała.–Niemaszprawanazywaćsięjegoojcem.
Idris wzruszył ramionami, choć ponosiły go nerwy. Przemil-
czał,żeniepotrzebujedowodunapiśmie.Nieumiałbylogicznie
wyjaśnić swojej pewności, choć wcale nie marzył o dzieciach.
Planował wprawdzie przedłużenie dynastii z Ghizlan, ale bez
emocji, jedynie z poczucia obowiązku. Natomiast z Dawudem
od pierwszej chwili poczuł niewytłumaczalną więź, radość, po-
trzebęopiekiiogromnąulgę,ponieważspekulacjeprasowena
tematrzekomegozwiązkuArdenzHamidemwyprowadzałygo
zrównowagi.
‒ Mam wszelkie ojcowskie prawa. Trzymałaś go w ukryciu
przezcałetrzylata.
‒Niezwyboru.Zataiłeśswojątożsamość.
‒Jużcimówiłem,żewpodróżyużywałemdawnegoprzezwi-
ska, żeby spokojnie korzystać z wakacji. Z powodu mojego po-
chodzenia byłem pod nieustanną obserwacją. Potrzebowałem
wytchnienia jak każdy. Zamierzałem wyjaśnić ci w Paryżu, kim
naprawdęjestem.
Nadalgodziwiło,żezaproponowałjejtęwyprawę,aleniepo-
trafił się z nią rozstać. Zauroczyła go jej serdeczność i radość
życia.Patrzyłananiegotak,jakbytoonzapaliłdlaniejsłońce
i księżyc. Teraz jej oczy nie błyszczały tak jak dawniej. Kusiło
go,żebyporwaćjąwramionaicałować,ażprzestanieprychać
naniegojakrozzłoszczonakotka.
‒Wszystkoinne,copowiedziałem,byłoprawdą–dodał.–Co
takiego zrobiłem na Santorynie, że postanowiłaś wychowywać
gosama?
‒ Nie podałeś mi swojego prawdziwego nazwiska. Kiedy od-
kryłam,żejestemwciąży,zadzwoniłamdotwojegohotelu.Od-
mówilipotwierdzenia,żetammieszkałeś,atymbardziejpoda-
niajakichkolwiekdanych.
Idrisdopieroterazpojął,przezcoprzeszła.Dotejporyuwa-
żał ustawę o ochronie danych osobowych za sensowną i uży-
teczną, zwłaszcza dla osób publicznych, takich jak członkowie
panujących rodów. Nie przyszło mu do głowy, że stanowiła dla
Ardenprzeszkodęniedoprzebycia.
‒Niemiałempojęcia–wyznał.
Ardenwykrzywiłaustaipotarłaramiona,jakbyzmarzła.
‒Jasne–mruknęła.
Idris omal nie odparł, że nie zwykł uciekać przed kobietami.
Jeżeligoszukała,musiałabyćzrozpaczona,kiedygonieznala-
zła.
‒ Kiedy nie przyszłaś na randkę, uznałem, że postanowiłaś
zakończyćznajomość.
‒Przyszłam,alezniewielkimopóźnieniem.Wostatniejchwili
nie mogłam znaleźć paszportu. Kiedy w hotelu odmówiono mi
podania twoich danych, zadzwoniłam do ambasady Zahratu.
Czy wyobrażasz sobie, przez co przeszłam, próbując cię odna-
leźćoficjalnądrogą?Wiedziałamtylko,żemasznaimięShakil,
dwadzieścia sześć lat, studiujesz w Stanach Zjednoczonych
i kiedyś złamałeś obojczyk. Nie zrobiłam ci nawet zdjęcia, po-
nieważ mi nie pozwoliłeś. Owszem, potraktowali mnie bardzo
uprzejmie,aleniemoglipomóc.Przypuszczam,żemiwspółczu-
li,ponieważodgadli,dlaczegotakpilniecięposzukuję–dodała
zrumieńcemnapoliczkach,alenieodwróciławzroku.
Idris widział w jej oczach ból i zażenowanie. Co przeżywała,
kiedyodkryławwiekudwudziestulat,żezaszławciążęznie-
znajomym,któregonazwiskanieznała?
Obudziławnimpoczuciewiny.Jejopowieśćprzypomniałamu
sromotnąporażkę,kiedypodczasnaukitradycyjnychsztukwal-
ki został zrzucony z konia, powalony na ziemię i złamał kilka
kości. Ale przegrał w uczciwej walce. Natomiast młodziutka,
niewinnaArdennagledoznałarozczarowaniaiwstydu.
‒ Przepraszam, Arden. Wyobrażam sobie, przez jakie piekło
przeszłaś. Naprawdę żałuję, że czułaś się porzucona. Nie
skrzywdziłemcięrozmyślnie.Pragnąłemtylkochwiliwytchnie-
nia bez zwracania na siebie uwagi. Myślałem, że zabezpiecze-
nie, które zastosowałem, wystarczyło. Postąpiłem bezmyślnie,
nie przewidując konsekwencji, za co jeszcze raz przepraszam.
Aleuwierzmi,niepróbowałemsięukrywać.Tydzieńpopowro-
ciezSantorynuzostałemszejkiemZahratu.Nieprzyszłomido
głowy, że nie mogłabyś mnie odnaleźć, gdybyś potrzebowała
kontaktu.
Arden dość długo przetrawiała jego wypowiedź, jakby kon-
frontowałajązjegowyimaginowanymikłamstwami.
‒ Miałam ważniejsze sprawy na głowie niż śledzenie bieżą-
cych informacji. Nawet gdybym przeczytała o koronacji, nie
skojarzyłabymShakilazwładcąZahratuoinnymimieniu.
Idris pojął, że żadne z nich nie ponosiło winy za rozstanie.
Rozdzielił ich nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Mimo to nadal
dręczyłygowyrzutysumienia.Powiedziałamu,żeniemarodzi-
ny, że rodzice zmarli przed laty. Żałował, że nie był przy niej
wtrudnychchwilach.
‒Jakzniosłaściążęiporód?–zapytał.
‒Jakwidaćzupełnienieźle.
‒Ktosiętobąopiekował?
‒Samaosiebiezadbałam.Naszczęściemiałamstałąpracę.
Wróciłamdoniej,żebyzarobićnażycie.
Idrisodebrałjejchmurnespojrzeniejakwyrzut.Wiedział,że
położnicepotrzebująopiekinietylkowczasieporodu,alerów-
nieżprzezjakiśczaspóźniej.Jakszybkomusiałazacząćpraco-
wać?
‒ Nie uciekam od odpowiedzialności – zapewnił solennie. –
Gdybym wiedział, pomógłbym ci tak jak zamierzam pomóc te-
raz.
‒ To dobrze. Zawsze chciałam, żeby Dawud poznał swojego
ojca. Dobre relacje z obydwojgiem rodziców są bardzo ważne
dladziecka–oświadczyłazpowagą.Następnieskrzyżowałara-
miona na piersi i obserwowała go badawczo, jakby rozważała,
czyodpowiadajejstandardom.
Poznał ją jako słodką, uczuciową i bezpośrednią dziewczynę.
Terazstałaprzednimuparta,stanowczaiwymagającakobieta.
Co najdziwniejsze, jej determinacja, żeby utrzymać go na dy-
stans,podsyciłajegopożądanie.Podszedłbliżejioświadczył:
‒ Ponieważ w pełni się z tobą zgadzam, weźmiemy ślub tak
szybko,jaktomożliwe.
ROZDZIAŁPIĄTY
Ciemne oczy lśniły takim samym blaskiem jak wtedy, gdy
Idrisprzyparłjądofrontowychdrzwiicałowałdoutratytchu.
Przypominały Arden, że rozpalał w niej ogień każdym gestem,
spojrzeniem, a nawet głosem, co ją mocno niepokoiło. Dlatego
podsycaławsobiegniewiprzekonanie,żerozmyślniejąporzu-
cił.Leczwidzącskruchęwjegooczach,słyszącjąwjegogłosie,
wierzyła, że wysłał kogoś na spotkanie, tylko wysłannik jej nie
zastał.Świadomość,żerozdzieliłichlos,mocnobolała.Ateraz
proponowałrzeczniemożliwą.
‒Ślub?–powtórzyłazniedowierzaniem.
‒Oczywiście.Tojedynelogicznerozwiązanie.
‒ Nie jestem problemem, który trzeba rozwiązać! – zaprote-
stowała, udając oburzenie, żeby ukryć rozczarowanie, choć
przecieżpotylulatachnieoczekiwałamiłosnegowyznania.
Przemierzyła luksusowy pokój, mijając stół ze srebrnymi
sztućcamiinaczyniamizkryształuiporcelany,nakrytyjakdla
króla.Dlamonarchy,któryplanowałślubzksiężniczką.Bogaty
wystrójpodkreślałprzepaść,jakaichdzieliła.
‒Acoztwojąnarzeczoną?
‒Niedoszłodozaręczyn–uciąłkrótko.
Ardenwidziaławjegotwarzyipostawienapięcie.Wychwyci-
łajeteżwgłosie.Wyobrażałasobie,jakiskandaldyplomatycz-
nywywołałydoniesieniaprasy.
‒Niemożeszodwołaćkrólewskichzaślubin.
‒ Oczekujesz, że poślubię księżniczkę Ghizlan, a nie matkę
mojegosyna?–spytałwojowniczymtonem.
‒ Radziłam sobie całkiem nieźle z samotnym macierzyń-
stwem.
‒ A ja byłem przez trzy lata pozbawiony kontaktu z Dawu-
dem.
‒Niezmojejwiny.
‒Przypuszczalnienie,alewięcejnatoniepozwolę.Ponieważ
tyteżuważasz,żedzieckopotrzebujeobojgarodziców,małżeń-
stwo zapewni mu najlepszą stabilizację i poczucie bezpieczeń-
stwa.
Niegdyś oświadczyny tego człowieka stanowiłyby spełnienie
marzeń Arden, ponieważ pokochała go całym młodym, niewin-
nym sercem. Przy Shakilu czuła się wyjątkowa, upragniona.
Dzielił z nią nowe doświadczenia, spostrzeżenia, dbał o to, by
sprawićjejprzyjemność.Jegohojnośćiurokosobistykomplet-
niejąoczarowały.Terazuświadomiłasobie,żegonieznała.
Onrównieżpatrzyłnanią,jakbyjąoceniał.Cowidział?Prze-
ciętnąsamotnąmatkęzklasyrobotniczej.Niedorastaładopięt
pięknej, pełnej wdzięku i eleganckiej Ghizlan. Nie nosiła wy-
twornych strojów, nie znała sławnych i bogatych, nie jaśniała
urodą.
Bujne jasne włosy otaczały pospolitą twarz o zbyt wąskich
ustachjaknawspółczesnegusta.Popracyresztęczasuspędza-
ławdomu,śpiewającsynkowidziecięcepiosenki.Jadałausma-
żone przez siebie jajka z grzankami, a nie wykwintne potrawy,
jakiesłużbaserwowaławtycheleganckichwnętrzach.
‒Niemusiszsięzemnążenić.Niepodejmujpochopnejdecy-
zji.Kiedyjąspokojnierozważysz,samdojdzieszdowniosku,że
to…
‒Sensownypomysł–przerwałjej.–InajlepszydlaDawuda.
‒Moimzdaniemprzyniesiewięcejszkodyniżpożytku.
‒ Komu? – zapytał tonem wodza wypowiadającego wojnę. –
Tobie?
‒Przedewszystkimtobie.Niemamkwalifikacjinakrólewską
małżonkę.
Niedodała,żecierpiałabymęki,gdybywyszładlapozorówza
człowieka,któregoniegdyśkochała.
‒Nauczyszsięwszystkiego,cotrzeba.
‒Niejestemzainteresowana.
‒Nieważne,coczujemyczymyślimy.Należyzrobićto,conaj-
lepszedladziecka.
Trafiłwczułypunkt.Zrobiłabydlasynkawszystko,aleto,co
proponował,musiałosięzakończyćkatastrofą.
‒ Dawud nie potrzebuje naszego świadectwa ślubu. Lepiej
dla niego, gdy jego rodzice będą żyć w przyjaźni, niż gdyby
unieszczęśliwili siebie nawzajem, poślubiając niewłaściwych
partnerów.
‒Zakogowięcchciałabyśwyjść?–spytałostrymtonem.–Za
mojegokuzyna?
‒Nie!Hamidjesttylkokolegą.
‒Wtakimraziezakogo?
‒Wtejchwilizanikogo.Rozważamtylkoteoretycznemożli-
wości.Cozrobimy,jeżeliktóreśznaswprzyszłościpokochako-
gośinnego?
‒Jasięniezakochamwnikiminnym.
OstatniadeklaracjarozbudziławsercuArdendawnopogrze-
banąnadzieję,żewyznajejmiłość.Niebardzowierzyławmoż-
liwośćspełnieniategomarzenia,alenawszelkiwypadekspyta-
łaniecoschrypniętymzemocjigłosem:
‒Dlaczego?
‒Nigdyniebyłemzakochanyinigdyniebędę.Niktwmojej
rodzinienieożeniłsięzmiłości.Niejesteśmyuczuciowi.Uznaj
tozanasząwadęgenetyczną.
‒Rozumiem.
Arden z trudem ukryła rozczarowanie, choć od dawna wie-
działa,żedlaniegowakacyjnyromansnicnieznaczył.
‒Amożeobawiaszsię,żetypokochaszinnego?
‒Wykluczone.
Stanowczej odpowiedzi towarzyszył gorzki śmiech. Rola sa-
motnejmatkiwwiekuniespełnadwudziestujedenlatodarłają
z romantycznych marzeń. Codzienna, mozolna walka o byt nie
zostawiałaczasunażycieosobiste.
‒Wtakimrazieniewidzęprzeszkód.
‒Twójnaródniezaakceptujemniejakokrólowej.
‒Zaakceptujekażdą,którąpoślubię–odparłzniezachwianą
pewnością.
‒Nieprzywyknęteżdorestrykcjiwobeckobietwtwoimkra-
ju.
‒ To prawda, że nasze kultury mają odmienne tradycje, ale
wprowadzam reformy. Jako moja żona również będziesz mogła
zadbaćoprawakobiet,abypolepszyćichlos.
‒KsiężniczkaGhizlanzrobiłabytolepiej.
‒ Ile razy mam ci powtarzać, że nie mogę jej prosić o rękę
w obliczu skandalu. Jedyne przyzwoite wyjście dla każdego to
małżeństwozmatkąmojegodziecka.
Ardenwestchnęłaciężko.Przygnębiłoją,żepostrzegająjako
kamieńuszyi.
‒Przykromi,żeprasanarobiłanamkłopotów,alespróbujmy
znaleźćlepszerozwiązanie.Czynielepiej,żebyDawudspędzał
częśćrokuztobą,aczęśćzemną?
‒Podróżującpomiędzypałacem,amieszkaniemwsuterynie?
‒Tolepszeniżudawanie,żestanowimyidealnąrodzinę.
‒Niedążędoideału.
‒Wtakimraziepowinieneśrozumieć,żekontaktzezwyczaj-
nym,prostymżyciemrozszerzyjegohoryzonty.
‒ Nic nie rozumiesz. Odkąd świat wie, że jest moim synem,
spoczywanamnieobowiązekopiekinadnim.Jeżeligoniespeł-
nię,naróduznamniezasłabegoczłowieka.Jeżelicięniepoślu-
bię, zhańbię nie tylko ciebie, ale również Ghizlan. Skoro ją
zdradziłem,powinienemzalegalizowaćzwiązekzmatkąmojego
dziecka. Zresztą widziałaś, co potrafią dziennikarze. Chcesz
wciążnarażaćmałegonaatakiprasy?
‒ Kiedyś sensacja straci na aktualności. Chyba wtedy zosta-
wiąnaswspokoju?
‒Próżnenadzieje!Wystarczyjakakolwiekwzmiankaomoim
kraju albo brak ciekawych wiadomości czy znaczące wydarze-
niewżyciuDawuda:urodziny,pierwszydzieńwszkolealboza-
wody sportowe, by na nowo odgrzali całą historię. Podkreślą
różnicęmiędzymoimżyciemwpałacu,ajegowLondynieina-
robią mu zdjęć, zwłaszcza że jest bardzo fotogeniczny. Każda
twojadecyzjazostanieocenionaiosądzona.Uwierzmi,zapew-
nię Dawudowi normalne życie w Zahracie. U siebie zdołam go
ochronić.
Ardenprzyznałamuwduchurację.
‒MoglibyśmyspróbowaćzamieszkaćwZahracie,gdybyśpo-
mógł nam znaleźć mieszkanie – zaproponowała, choć nie wie-
działa,czykobietomwolnotampracowaćiczypotrzebująflory-
stek.
‒Zamieszkaszzemnąwpałacujakomojażona.Innasensow-
na opcja nie istnieje. Razem stworzymy mu stabilny dom bez
wiecznychprzenosiniszarpaninyoprawarodzicielskie–tłuma-
czył spokojnie, pewien, że ma wszystkie asy w rękawie. – To
najlepsze, co możemy ofiarować naszemu chłopcu – dodał, wi-
dzącjejniepewnąminę.
Naszemu! To słowo budowało most nad przepaścią, jaka ich
dzieliła. Rozproszyło jej poczucie osamotnienia. Dotąd z ko-
niecznościmusiałasobieradzićsama.DeklaracjaIdrisadawała
nadzieję,żezechcezniądzielićobowiązki.
‒Muszęprzemyślećtwojąpropozycję–odrzekłaostrożnie.–
Potrzebujętrochęczasu.
‒ Oczywiście. Przyjdę wysłuchać twojej decyzji jutro o dzie-
wiątejrano.
O czwartej po południu następnego dnia po nieprzespanej
nocy Arden zaręczyła się z Idrisem w obecności tłumu świad-
ków.
Dumanakazywałajejodtrącićczłowieka,któryniegdyśjąpo-
rzucił,rozmyślnieczynie.Odeszłabyzgodnością,alezostałaby
sama i bezbronna. Gdyby cokolwiek się z nią stało, Dawud nie
miałbynikogonaświecie.Niemogłamuodmówićprawadoży-
cia w pełnej rodzinie w poczuciu bezpieczeństwa, bez ryzyka
ataków prasy i z prawem do tronu. Z tego, co wyczytała w in-
ternecie, wynikało, że Idris poważnie traktuje wszelkie zobo-
wiązania.Miałopinięuczciwegowładcy,dbającegoolospodda-
nych.Wyglądałonato,żebędzierównieżdobrymojcem.
Jednakprzypodpisywaniukontraktudrżałajejręka.Eleganc-
ki, zamaszysty podpis Idrisa świadczył o stoickim spokoju.
W gruncie rzeczy nic dziwnego. Podczas gdy on przywykł do
podpisywania ważnych dokumentów, ona oddawała swój los
wręceprawienieznajomegoczłowieka.Sercebiłojejtakmoc-
no,żedziwiłoją,żeniktgoniesłyszy.
‒Pozwólcie,żepogratulujęwamjakopierwsza–zapropono-
wałaGhizlan.
Wbursztynowymkostiumieiperłach,wartychfortunę,wyglą-
dałapokrólewsku.Ardenstwierdziła,żenigdyjejniedorówna
mimokosztownegostroju,którysprawiłjejIdris.
‒Dziękuję,WaszaWysokość.
‒NazywajmnieGhizlan.Życzęwamszczęściananowejdro-
dzeżycia.
Ardenwpadławpopłoch,gdywcześniejwypatrzyłaporzuco-
nąnarzeczonąszejkawtłumiepoważnychmężczyznwsalitro-
nowej. Zaskoczył ją ciepły, serdeczny uśmiech księżniczki. Jej
twarz nie zdradzała śladu napięcia, a życzenia brzmiały szcze-
rze. Czy tak doskonale grała, czy też traktowała aranżowane
małżeństwo jak konieczność? Arden nie rozumiała skompliko-
wanychzależnościwkrólewskichdynastiach.
Idris podziękował z poważną miną, bez śladu radości. Arden
posmutniała, choć od początku wiedziała, że tylko wypełnia
swojąpowinność.
‒ Czy mogę cię porwać na chwilę na posiłek? – spytała Ghi-
zlan.
Arden wstała z miejsca, ale zaraz zamarła w bezruchu, nie-
pewna,czyniepowinnasiedziećobokIdrisaiprzyjmowaćgra-
tulacji.Aleontakżewstał.
Podążyła za księżniczką do obficie zastawionego bufetu, ale
żołądekodmówiłprzyjęciapokarmu.
‒ Ja też nic nie mogę przełknąć przed oficjalnymi uroczysto-
ściami,apotemżałuję,kiedytrwająwnieskończoność.Pewnie
przerażają osobę, nieprzyzwyczajoną do naszego ceremoniału.
Jedyny sposób, żeby je przetrwać, to myśleć o czymś innym
podczasnajnudniejszychprzemówień.
‒Naprawdęniemaszdomnieżalu?–spytałaArdenbezza-
stanowienia,alezarazprzeklęłaswojąlekkomyślność.Wybrała
fatalny czas i miejsce na tak bezpośrednie pytanie, ale cieka-
wośćzwyciężyła.
‒Nie.Myślę,żeciępolubię.Miłomiećkołosiebietakbezpo-
średniąosobę–zapewniłaGhizlan.–Alechodźmyporozmawiać
wjakieśspokojniejszemiejsce–zaproponowała,wskazującka-
napywholu,którychArdenwcześniejniezauważyła,ponieważ
widziałatylkoIdrisa.
‒ Dziękuję, że jesteś dla mnie taka miła – zagadnęła Arden,
kiedyusiadłyztalerzami,pełnymismakołyków.–Przepraszam,
żeskomplikowałamciżycie,alenieprzewidziałamtakiegoroz-
wojuwypadków.
‒Tonietwojawina.Niemieliśmyinnegowyjścia,kiedywieść
o twoim synku obiegła prasę. Ale skandal dyplomatyczny pój-
dziewzapomnienie.Niebyliśmyzaręczeni,akiedywszyscyzo-
baczą, że się zaprzyjaźniłyśmy, zamkniemy usta plotkarzom.
Wyraziłam wątpliwość, czy chciałabyś mnie widzieć, ale Idris
zapewnił,żeniełączywasuczucie.
Ardendoznałarozczarowania,żeksiężniczkaokazałajejser-
ce jedynie na pokaz. Jeszcze bardziej zabolały ją słowa Idrisa,
choć nie powinny. Zdawała sobie sprawę, że jeżeli Idris kiedy-
kolwiekcośdoniejczuł,uczuciedawnoumarło.AGhizlanwy-
kazaławieleodwagiigodności.Zrobiławszystko,żebywmiarę
możliwościzłagodzićskutkikatastrofy.
‒Bardzosobieceniętwojąobecność–zapewniła.–Wyobra-
żamsobie,żeniełatwocibyłotuprzyjść.
‒ Pomyślałam, że moje pojawienie może pomóc naszym kra-
jom.Naszemałżeństwozostałozaplanowanepoto,żebyzbudo-
wać pokój pomiędzy dwoma zwaśnionymi od wielu pokoleń
państwami i nawiązać kontakty handlowe. Potrzebowalibyśmy
trochęczasu,żebypoznaćsięnawzajem.Popowrociedokraju
czekamniekolejnepiekło,alewspierająccię,zapobiegnęplot-
kom.
Arden podziwiała odwagę i godność księżniczki. Współczuła
jejzcałegoserca.Wyobrażałasobie,coczuła,jeżelizależałojej
naIdrisie.Niezapomniała,jakcierpiała,kiedyjąporzucił.Na-
wetterazbolesnewspomnieniepowracałownajmniejspodzie-
wanychmomentach.
‒ Podziwiam twój sposób myślenia, Ghizlan – oznajmiła ze
szczerą aprobatą. – Czy mogłabyś mi doradzić, czego się spo-
dziewać? Nie znam ani protokołu, ani przebiegu ceremonii
ślubnej.Niewiemnawet,cozałożyć.
Zerknęła na jasnobłękitną kreację, błyszczącą w świetle ży-
randoli. Przyniesiono ją rano do jej pokoju. Z wdzięcznością
przyjęła dar. Gdyby jej nie dostała, musiałaby iść na uroczy-
stość zaręczyn w starych dżinsach. Gdyby wcześniej uświado-
miła sobie ogrom własnej niewiedzy na temat obyczajów kraju
przyszłegomęża,wogólebynieprzyszła.Alejużbyłozapóźno
natakierefleksje.
‒Podobacisięsuknia?–spytałaGhizlan.
‒ Jest przepiękna, ale nie mam doświadczenia w kupowaniu
wytwornych strojów i nie wiem, czego będą ode mnie wyma-
gać… – Przerwała na widok szelmowskiego uśmieszku księż-
niczki.–Czyżbyśtyjądlamniewybrała?–spytałazbezgranicz-
nymzdumieniem.
Ghizlanwzruszyłaramionami.
‒Tylkopodsunęłamparęsugestii.Pomyślałam,żenagłyroz-
wójwypadkówniezostawiłciczasunazakupczegośodpowied-
niego.
‒ Jesteś wspaniała – wyszeptała Arden z wdzięcznością. Za-
nimzdążyłacośdodać,Ghizlanroześmiałasięserdecznie,zado-
wolonazkomplementu.
Idris popatrzył na dwie roześmiane narzeczone: niedoszłą
i aktualną, brunetkę i blondynkę. Z przerażeniem myślał, ile
pracy go czeka, żeby naprawić szkody wyrządzone przez nie-
oczekiwane pojawienie Arden i Dawuda. Nadzieje na porozu-
mienieizawarcieplanowanychtraktatówzojcemGhizlanległy
wgruzach.Negocjacjezostałyprzerwane.Rodzimikonserwaty-
ściwyrażalioburzeniezpowodunieślubnegodzieckaiplanów
poślubienia Angielki. Lecz żadna alternatywa nie wchodziła
w grę. Każde inne rozwiązanie pozbawiłoby go syna i uczyniło
zDawudaobiektdrwiniplotek.IkażdeodebrałobymuArden.
Obserwował,jakgawędzizGhizlan.Dopasowanasukniaprzy
każdymporuszeniupodkreślałasmukłą,delikatnąfigurę,októ-
rej marzył przez całą noc. Z roztargnieniem słuchał negocjacji
dyplomatów,dążącychdonaprawieniastosunkówzojcemGhi-
zlan.Całąuwagęskupiłnaprzyszłejżonie.
Przewidywał,żeściągnienaniegokłopoty.Bezarystokratycz-
nych koneksji, odpowiedniego pochodzenia, posagu, wpływów
idoświadczeniawdyplomacji,niezostałaprzygotowanadoroli
królowej.Nieznaładworskichzwyczajówanirytuałów.Aleuro-
dziłamusynaiztegopowoduzasługiwałanaszacunek.
Ale nie tylko dlatego poprosił ją o rękę. Minionej nocy spoj-
rzałwoczyniewygodnejprawdzie,żeniemógłbypoślubićGhi-
zlan,pożądającArden.
Nawet jeśli czuł do niej tylko pociąg fizyczny, to graniczący
z uzależnieniem. Najwyraźniej odziedziczył po przodkach sła-
bość do atrakcyjnych kobiet. Musiał ją zwalczyć albo nad nią
zapanować i zacząć traktować zaślubiny z nią jak zwykły kon-
trakt,cowymagałozachowaniazimnejkrwi.
ROZDZIAŁSZÓSTY
‒Klimatyzowanalimuzynazawieziepaniąwrazzsynemzlot-
niska wprost do pałacu, żebyście odpoczęli w swoich komna-
tach–poinformowałAshar,doradcaszejka.
‒Dziękuję.
Arden marzyła o odpoczynku, choć nie zmęczyła jej podróż
komfortowymodrzutowcem.Misha,tymczasowaniania,zabrała
Dawuda do innej kabiny, żeby nie pogniótł nowego kostiumiku
matki.AleArdenniepotrafiłasięodprężyć.Brakowałojejsyn-
ka. Oczywiście mogła do niego pójść, ale to nie jego nieobec-
nośćjąniepokoiła,leczprzyszłość.
Czy mogła zaufać Idrisowi na tyle, żeby oddać swoje życie
w jego ręce? Rozsądek podpowiadał, że tak. Przez cztery lata
dojrzał do odpowiedzialności. W niczym nie przypominał bez-
troskiegoShakila.
Lecz mimo logicznych argumentów napięcie nie opadało.
Zbytwielewydarzyłosięwnieprawdopodobniekrótkimczasie:
zaręczyny,masanowychtwarzydoradcówiasystentówszejka,
wreszcie zakupy z Ghizlan. Zabrała ją do luksusowego domu
mody. Obsługa otworzyła drzwi tylko dla nich, podczas gdy
ochroniarzeutrzymywalidziennikarzynadystans.
Złożyławymówieniezpracyprzeztelefon.Szefowazzacieka-
wieniem dopytywała się o szczegóły. Arden przypuszczała, że
żałowała jej odejścia. Po prasowych rewelacjach przyciągałaby
klientówdokwiaciarni.
Idris wymówił umowę najmu mieszkania z Hamidem w jej
imieniu.Tazmiananajmocniejniąwstrząsnęła.Włożyławszyst-
kieoszczędnościiwielegodzinpracywurządzenieprzytulnego
wnętrza.
‒ Podać pani wody? – zaproponował Ashar. – Słabo pani wy-
gląda.
‒Totylkoskutekzmęczenia.
‒Wtakimraziezostawiępaniąsamą.
PojegoodejściuArdenposmutniała,żenieprzyszłymąż,lecz
jego podwładni dopytują się o jej samopoczucie. Zaraz po wej-
ściunapokładprzeprosiłiwyszedłdoinnejkabiny,służącejza
gabinetdopracy.Odmomentuprzyjęciaoświadczynrzadkogo
oglądała.
Mimożeuprzejmazałogaspełniaławszelkiejejżyczenia,wie-
działa,żewważnychsprawachniemawyboru.Czytakbędzie
wyglądałojejżycie?Przyrzekłasobie,żeprzezwyciężywszelkie
trudnościdladobraukochanegosynka.
Popatrzyłaprzezoknonamajestatyczne,błękitnegórywod-
dali, na rozległą piaszczystą równinę, sięgającą białej plaży
iturkusowegomorza.Oglądałaswąnowąojczyznę,legendarny
Zahrat, słynący z umiłowania wolności i waleczności swych
mieszkańców.
Wbrew rozsądnym postanowieniom w głębi duszy żałowała
dawnegospokojnego,prostegożyciawLondynie.
Idris z grzbietu konia obserwował zgromadzony w stolicy
tłum.Mężczyźni,kobietyidzieciprzyszlipowitaćszejka,wjeż-
dżającegodomiastazgodniezpradawnątradycją,jegoangiel-
skąnarzeczonąisyna.
Jaknakazywałobyczaj,niewznosiliokrzykówaplauzu.Okazy-
waliszacunekjedyniepochyleniemgłowy.Leczpotemwyciąga-
liszyję,żebyzobaczyćpasażerówauta,którezanimpodążało:
ArdeniDawuda.
Idris nie wiedział, jak jego dumny, przywiązany do tradycji
naród ich przyjmie, ale nic nie odwiodłoby go od spełnienia
obowiązku. Nie wątpił, że starsi konserwatyści będą niezado-
wolenizcudzoziemskiejnarzeczonejidzieckapoczętegoprzed
ślubem. Dostrzegł jednak kilka jedwabnych, turkusowo-szkar-
łatnych sztandarów, wywieszanych zwyczajowo na znak rado-
ści.
NarodowebarwyZahratusymbolizowałylazurmorzaipurpu-
ręniebaozachodziesłońcanadpustyniąlubteż,jakpowszech-
nie wierzono, krew wrogów, przelaną przez nieustraszonych
wojownikówwobroniekraju.
Idris oglądał chorągwie, gdy podjechał do niego kapitan
gwardii.
‒WaszaWysokość!Samochódsięzatrzymał–poinformował.
Idris natychmiast wstrzymał konia i odwrócił głowę. Nie do-
strzegł oznak zagrożenia, lecz jego serce przyspieszyło rytm.
Utrzymywałgwardięraczejdlatradycjiniżzpotrzebyochrony,
aleniedopuściłby,żebyktośzrobiłkrzywdęDawudowilubAr-
den.
Wkrótce ujrzał, jak wysiada tylnymi drzwiami. Złote włosy
lśniływpromieniachsłońca.Tłumwidzówzamarłwbezruchu.
Słyszałtylkotętentkońskichkopytiwłasnyprzyspieszonypuls.
Wpadłwpopłoch,żezachorowałaonaalboDawud.Leczwysia-
dłabeznajmniejszegotruduczyoznakniepokoju.
Mimo wysokich obcasów ruszyła pewnym krokiem w kierun-
ku dziewczynki w wieku sześciu czy siedmiu lat, siedzącej na
wózku inwalidzkim pod staroświecką markizą sklepową. Ele-
gancka w dopasowanym kostiumie, Arden musiała zrobić na
małejwrażenieistotyzinnegoświata.SamemuIdrisowizapar-
łodechzzachwytu.
Nietylkopożądałjejrówniemocnojakprzedlaty,alebudziła
wniminstynktyopiekuńcze,ponieważurodziłamusyna.Prze-
rażonywłasnąreakcją,zrobiłwszystko,żebyzachowaćemocjo-
nalny dystans. Pojechał osobnym samochodem na lotnisko,
awsamolociepogrążyłsięwpracy.
GdyArdenprzykucnęłaprzydziewczynce,podszedłbliżej.Po
krótkiejwymianiezdańmałaznieśmiałymuśmiechemwręczyła
Ardenbukiecikpolnychkwiatówzjednejznielicznychżyznych
dolinwokolicymiasta.Rozpoznałwśródnichmniszek,leczAr-
denwzięłaprostąwiązankęostrożnie,jakwykwintnąkompozy-
cję.
‒Shurkanjazilan,Leila–podziękowała.
Dziewczynka uśmiechnęła się radośnie, a przez tłum prze-
szedłszmer.
Idrisosłupiał.Ardenznałajegojęzyk?Słuchał,zdumiony,jak
powoli,leczpoprawniespytałaLeilę,gdziemieszka.
Lecz kiedy mała go spostrzegła, zamilkła, onieśmielona. Jej
reakcja nie zaskoczyła go, ale sprawiła przykrość. Ludzie nie
zwracali się do szejka bez zezwolenia. Lecz nagle zaczęło mu
przeszkadzać,żebudziwnichgrozę,zwłaszczagdyArdenrów-
nieżzacisnęłaustanajegowidok.
Chciał, żeby patrzyła na niego rozmarzonym wzrokiem jak
wtedy, kiedy pocałował ją przed drzwiami jej mieszkania albo
takjakprzedlaty,gdybrałjąwobjęcia.
Przeraziłagoświadomość,żenagłównejulicystolicy,wobec-
nościpoddanychmarzyokobiecie,zamiastszukaćrozwiązania
trudnej sytuacji politycznej, wynikłej z dyplomatycznego skan-
dalu.
Arden wstała z poważną miną, bez cienia uśmiechu, co go
jeszcze bardziej rozdrażniło. Zacisnąwszy zęby, ujął ją pod ra-
mięiodprowadziłdoauta.Jejkruchośćprzypomniałamuonie-
równowadze sił, o tym, że wbrew woli została zmuszona do
zmianyotoczeniaitrybużycia.Zkurtuazjądoprowadziłjądoli-
muzyny,udzieliłinstrukcjikierowcyisamwsiadł.
Ardenzrobiławielkieoczy,gdyIdriszająłnajdalszykąttylne-
gosiedzeniazafotelikiemDawuda.Nigdywcześniejniewidzia-
ła go w tradycyjnym stroju. Wyglądał jak marzenie w luźnych
spodniachdokonnejjazdy,wysokichbutach,białymzawojuna
głowieilekkimpłaszczu.Alepatrzyłnaniąspodełba,wyraźnie
dającdozrozumienia,żezłamałanieprzekraczalnetabu.
Nie zamierzała przepraszać. Widok jedynej serdecznej osoby
wśród morza milczących, bez wątpienia nieprzychylnych twa-
rzy,głębokojąporuszył.
‒Czyodprawiszmnieteraz,czydopieropopowrociedopała-
cu?–spytała.
‒Dlaczegomiałbymcięodprawić?
Ardenprzewróciłaoczaminawidokzaciśniętychzmysłowych
ust Idrisa. Najchętniej całowałaby je, aż uśmierzyłaby jego
gniew,aleodparłapokusę.Naglepochwyciłajakieśgłośne,ryt-
micznekrzykizaoknem.
‒Cooniwykrzykują?–spytaławpopłochu.
–Niczłego.Wręczprzeciwnie.Tookrzykiuznaniadlaciebie–
wyjaśniłznieznacznymuśmieszkiem,jakiwidziałauniegotyl-
koraz,podczasrozmowyzDawudem.
Ardenniewierzyławłasnymuszom.WWielkiejBrytaniizna-
ne osobistości często nawiązywały kontakt z ludźmi, którzy
przyszlijezobaczyć.Aonaczułasiętuniejakktośsławny,lecz
jakintruz.
‒Dlamnie?–spytałazbezgranicznymzdumieniem.‒Dlate-
gożeporozmawiałamzmałądziewczynką?Przecieżtonicwiel-
kiego.
‒ Jak dla kogo. Ludność Zahratu hołduje tradycji. Zgodnie
z naszym obyczajem ludzie witają władcę w milczeniu, jedynie
ukłonemokazująclojalność.
Ardenposmutniała.Zanimdotarładopałacu,zdołałajużzła-
maćważnązasadę.
‒ Stąd wniosek, że nie powinnam podchodzić do Leili? Czy
nie narobiłam jej kłopotów? Ja odezwałam się do niej jako
pierwsza–zapewniłanakoniec,żebyochronićmałąprzedgnie-
wemmonarszychurzędników.
‒ Wręcz przeciwnie. Znajdzie się w centrum uwagi. Prawdo-
podobniebędzienieźleżyćztejhistoriidopóźnejstarości.
‒Więctylkojazłamałamniepisaneprawo?
‒Raczejnakazobyczajowy,alezjednałaśsobieprzychylność.
Zpewnościąwdniuślubuznówusłyszyszokrzykiaprobaty.
Pocieszyłją,aletylkotrochę.Wzmiankaoślubieprzypomnia-
łajejbowiem,żewychodzizamążniezewzajemnejmiłości,jak
niegdyśmarzyła,ajedyniedlazachowaniapozorów.
‒Zaimponowałaśimznajomościąnaszegojęzyka–przekony-
wał dalej Idris. – Mnie też. Czemu mi nie powiedziałaś, że się
gouczysz?
‒ Po co? To chyba nie podnosi moich kwalifikacji na twoją
żonę?
Przy ostatnim słowie Idris z przykrością pochwycił w jej gło-
sienutęrozgoryczenia.
‒Zresztąniepoczyniłamzbytwielkichpostępów–tłumaczyła
dalej.–PracaiopiekanadDawudemniezostawiaływieleczasu
nanaukę.Znamtylkokilkapodstawowychzwrotów,aleHamid
korygowałmojąwymowę.
Idriszmarszczyłbrwi,jakbyrozgniewałagowzmiankaoHa-
midzie.Chybaporozmowiezkuzynemuwierzył,żenicichnie
łączyło,nawetjeżeliHamidrobiłsobiejakieśnadzieje?
‒ Nieważne! Grunt, że słyszeli, że wykazujesz zainteresowa-
nienaszymjęzykiemikulturą.Twojadobrawolapomożeimza-
akceptowaćnaszemałżeństwo.Zarobiłaświchoczachdodatko-
wepunkty.
Wyraźniedawałdozrozumienia,żewszyscytraktująmałżeń-
skikontraktjakozłokonieczne.
‒Próczmojegosynka?
‒Naszego,Arden.
Zatrzymałwzroknajejtwarzynakilkadługichsekund,ażpo-
czuła,żepłonąjejpoliczki,iodwróciławzrok.Odniosławraże-
nie,żezobaczyławjegooczachsilneemocje,alechybazadużo
sobiewyobrażała.
Droga wiodła w górę. Ponad dachami górowała cytadela na
stromymklifie,lśniącazłociściewpromieniachsłońca.Masyw-
ny pałac wyglądał jak zbudowany wprost na skale. Jego dach
lśniłzdalekaoślepiającymblaskiem.
Idrismusiałpodążyćzajejwzrokiem,bozagadnął:
‒WitajwZłotymPałacu,twoimnowymdomu.
ROZDZIAŁSIÓDMY
PałacoszołomiłArden,gdyoglądałagozoknalimuzyny.Lecz
po dotarciu na miejsce zaparło jej dech na widok przepychu
wnętrz.Wstarszychczęściachścianyozdobionopółszlachetny-
mi kamieniami. Luksusowy wystrój zmodernizowanych partii
przekraczałnajśmielszeludzkiewyobrażenia.
Choć wiedziała, że Idris ceni sobie zmysłowe przyjemności,
zaszokował ją luksus jego rezydencji. Dopiero kiedy przeprosił
i odszedł innym korytarzem, jego doradca, Ashar, wyjaśnił Ar-
den,żetojegowujek,poprzedniszejk,zmodernizowałkrólew-
skąrezydencję.
Przydzielono jej obszerny apartament z sypialnią, osobną ła-
zienką dla Dawuda i przylegającym do niej pokojem niani. Ar-
denotrzymaładodyspozycjipokójdzienny,gabinetisypialnię.
Trzy jej ściany wyłożono seledynowym jedwabiem. Za czwartą
urządzonogarderobęiłazienkę,takwielkąjakcałejejdotych-
czasowemieszkanie.
Łukowateoknazwykończeniamiwformiemuszliprzegrzeb-
ków oferowały wspaniały widok na miasto i wybrzeże poniżej.
Wielkie łoże z ozdobnymi draperiami ze srebrnego brokatu
ustawiononapodwyższonejplatformie.Stiukinaścianachtwo-
rzyłyfinezyjnywzórdrzewazpiękniewygiętymigałęziamiili-
śćmizmasyperłowej.Niepotrafiłasobiewyobrazić,ilegodzin
pracyzajęłoartystomudekorowaniekomnatyanitymbardziej,
ilekosztowało.Czułasiętujakintruz.Bajkowąkomnatęzapro-
jektowanodlaksiężniczki.
Na narzucie srebrną nicią wyhaftowano pochód jeźdźców
zchorągwiami.DumnieprężylipiersijakIdris,gdysiedziałna
koniu,dopókiniezatrzymałakawalkady,byporozmawiaćzLe-
ilą.
Popatrzyła na swoje dłonie z krótko obciętymi paznokciami,
bladewprzeciwieństwiedopięknej,złocistejkarnacjimiejsco-
wych. Wyćwiczyła je, wiążąc drutem wiązanki i nosząc ciężkie
kubły z wodą. Mimo świeżo zrobionego manikiuru nie przypo-
minałydelikatnych,wypielęgnowanychdłoniksiężniczki.
Coturobiła?
Wyczerpana nieustannymi rozterkami, bezwładnie opadła na
brzegmateraca.Dobrze,żezostawiłaDawudazMishąwpoko-
judziecinnym.Niechciała,żebywyczułjejniepewność,żebyjej
wątpliwościilękiutrudniłymuadaptacjędonowegootoczenia.
Nie żałowała swej decyzji. Podjęła ją dla dobra Dawuda, ale
przerażało ją, że straciła kontrolę nad własnym życiem. W do-
datku tęskniła za tym, co niemożliwe. Potrzebowała wsparcia
życzliwej,ludzkiejistoty.
PomyślałaoHamidzie.Nierozmawiałaznimoddniaprzyję-
ciawambasadzie,odkądjejświatstanąłnagłowie.
Już wcześniej zamierzała rozwiać jego próżne nadzieje. Lecz
odtamtejporytylesięwydarzyło,żenieśmiałazadzwonić.Te-
razjużwiedział,żezaręczyłasięzjegokuzynem.Podejrzewała,
że przeżył szok. Była mu winna wyjaśnienie. Zawsze mogła na
nimpolegać.Nigdyniewyjawiła,ktojestojcemDawuda,ponie-
ważzarzuciłaposzukiwania,kiedydoszładowniosku,żeShakil
rozmyślniejąporzucił.
Podośćdługimwahaniusięgnęławreszcieposłuchawkę.
Idris znalazł Arden w sypialni. Nadal nosiła jasnozłoty ko-
stium,którypodkreślałsmukłąsylwetkę.Zdjęłatylkobuty.Wi-
dok bosych stóp na skomplikowanej mozaice podłogi podsunął
muwizjęnagiego,chętnegociała.Kiedyśzauroczyłygojejen-
tuzjazmiszczerość.
Wyglądałonato,żenadalpozostajepodjejurokiem,choćna-
miętność do niej wpędziła jego kraj w nie lada kłopoty natury
politycznejigroziławznowieniemkonfliktuzsąsiadami.
StosunkizojczyznąGhizlanpozostawałynapięteodwielupo-
koleń.Dynastycznemałżeństwomiałoscementowaćświeżoza-
warty pokój i zapewnić dobrobyt obu narodom. Teraz skutki
mozolnych negocjacji legły w gruzach. Lecz zamiast uczestni-
czyć w całonocnych rokowaniach w celu zażegnania kryzysu,
uległsłabościiposzedłdoArden.
Uniósłrękę,byzapukaćdodrzwi,aleopuściłją,gdyusłyszał,
że rozmawia przez telefon. Siedziała z opuszczonymi ramiona-
miigłową.Robiławrażeniezasmuconej.
‒Rozumiem,Hamidzie.Oczywiście.Żegnaj.
Idriszprzerażeniemzauważył,żenakoniecpotarłapoliczek.
Czyżby ocierała łzę? Czy była zakochana w Hamidzie? Idris
uważał się za cywilizowanego człowieka w przeciwieństwie do
tyranów, którzy władali jego królestwem przed wiekami, ale
najchętniejwychłostałbykuzynaiwtrąciłdolochu.
Wkroczyłdośrodka,stukającobcasamibutówdokonnejjaz-
dy.
Ardenodwróciłagłowęwjegostronę.Oczyjejdziwniebłysz-
czały,jakbyodłez.Spłonęłarumieńcem,odkładająctelefonna
podręcznystolik,alegdyzwróciłasiędoniego,robiławrażenie
zupełniespokojnej.
‒Chciałabym,żebyśpukałprzedwejściemdomojegopokoju
–oświadczyła,krzyżującramionanapiersiach.
Czy zdawała sobie sprawę, jak prowokująco wygląda z roz-
puszczonymi włosami i w obronnej postawie? Idrisa kusiło, by
przewrócićjąnałóżkoisprawić,żebyprzestałaudawać,żenie
odwzajemnia jego pragnień. Ale świadomość, że płakała z po-
wodurozstaniazjegokuzynem,podziałałajakzimnyprysznic.
‒Musiszsięprzyzwyczaićdomojejobecności.Zamierzamre-
gularniewidywaćsynaistworzyćznimwięź.Mamtrzylatado
nadrobienia,pamiętasz?
‒Oczywiście,aleniewmojejsypialni.
Idrisomalniewyjawił,żetokrólewskasypialnia,przeznaczo-
nadlaszejkaijegomałżonki.LeczArdenwyglądałatakkrucho,
takbezbronnie,żeniechciałjejstraszyć.Zresztąobiecałsobie,
żeuszanujetradycję,nakazującąnarzeczonymspaćosobnodo
ślubu.Jużwywołałwystarczającowielkiskandal.
‒Wtakimraziechodźmyporozmawiaćdosalonu–zapropo-
nował.
Arden odprowadziła go wzrokiem, gdy wychodził w długim
płaszczu, spływającym z szerokich ramion. Na sam jego widok
oblewała ją fala gorąca. Czy zawsze tak silnie będzie na nią
działał? Wytłumaczyła sobie, że to tylko efekt wspomnień, po-
nieważ był jej pierwszym i jedynym kochankiem. Z czasem
przywyknieizobojętnieje.Wiedziałajednak,żeokłamujesamą
siebie. Potrzebowała ciepła i poczucia przynależności bardziej
niżkiedykolwiek.
Tymczasem Idris stanął przy oknie z szeroko rozstawionymi
nogami,rękamiwspartyminabiodrachichmurnąminą,wyraź-
niezczegośniezadowolony.Niewątpliwiezniej.Złamałazasa-
dyprotokołuwpierwszymdniupobytuizniweczyłajegoszansę
nakorzystnepolityczniemałżeństwo.
‒ Musimy określić zasady naszego wspólnego życia – oznaj-
mił. – Jeszcze nie przedyskutowaliśmy naszych wzajemnych
oczekiwań.
Ardenwolałabyuniknąćdyskusjipomęczącejpodróży,aledla
dobrasynkapostanowiławykorzystaćokazję.
‒ Żądam równego prawa do podejmowania decyzji w spra-
wachdotyczącychżyciaiedukacjiDawuda–oświadczyła.
‒Tradycjaustalazasadywychowanianastępcytronu.
‒ Przyrzekam je respektować, kiedy tylko będę mogła. Ale
wspornychsprawachoczekujękonsultacjiibraniapoduwagę
mojegozdania.Potrzebujętwojejzgodynapiśmie.Jeżelijejnie
uzyskam,niewyjdęzaciebie.Przyjęłamtwojewarunki,alenie
zrezygnujęzprawadodecydowaniaolosiewłasnegodziecka–
dodałastanowczo.
Idrispatrzyłnaniąbadawczoprzezkilkadługichsekund,za-
nimwkońcuprzemówił:
‒Zgoda.
Zaskoczyłją.Spodziewałasięciężkiejbatalii.
‒Cojeszcze?
‒ Uszanuję wasze normy kulturowe, ale wolałabym chodzić
w europejskich ubraniach i z gołą głową, kiedy to tylko możli-
we.
‒ Najwyraźniej nie zauważyłaś, że kobiety w moim kraju nie
muszązakrywaćgłowy.Wieleznich,przynajmniejwwiększych
miastach, wybiera zachodni sposób ubierania się. Ludność Za-
hratuhołdujetradycjom,aleraczejniebędzieoczekiwaćodEu-
ropejki,byzmieniłastyl.Cośjeszcze?
Prawdopodobnie pozostało jeszcze sporo kwestii do przedys-
kutowania, ale w tym momencie Arden przychodziła do głowy
tylkojedna:
‒ Wiem, że nie zawieramy typowego związku małżeńskiego,
ale wolałabym, żebyś utrzymywał swoje ewentualne romanse
wtajemnicyprzedemną,aprzedewszystkimprzedDawudem.
–Ostatnieżądanieztrudemprzeszłojejprzezgardło.
NajwyraźniejzdenerwowałaIdrisa,bouśmiechzgasłnajego
ustach,anozdrzazafalowały.Wkońcujednakskinąłgłową,co
bynajmniejjejniepocieszyło.Przyszłymążprzedślubemprzy-
rzekałzaledwiedyskrecję,aniewierność,podczasgdyonanie
pragnęłanikogoinnego.
‒ Czy to wszystko, Arden? – wyrwał ją z posępnej zadumy
jegogłos.
‒Chybatak…Nicwięcejnieprzychodzimidogłowy.
‒Wtakimraziezechciejterazmniewysłuchać.
‒ Nie wystarczy, że wyraziłam zgodę na małżeństwo i za-
mieszkaniewpałacu?Jaknaraziejawięcejpoświęciłam.
‒Uwierzmi,obydwojeidziemynakompromis.
Arden posmutniała. Bez wątpienia myślał o pięknej, czarują-
cej księżniczce Ghizlan, znającej miejscowe obyczaje, zasady
protokołu, tutejszą kulturę i zasady dyplomacji. Zdawała sobie
sprawę,żeniedorównujejejpodżadnymwzględem.
‒Wtakimrazieczegoodemniewymagasz?–spytała.
‒Skorojużporuszyłaśtentemat,żadnychkochanków,nawet
wtajemnicy.Poślubieoczekujęcałkowitejwierności.
Arden zrobiła wielkie oczy. Co go obchodziło jej życie osobi-
ste,skorozawieralizwiązektylkonapapierze?Omalniezapro-
testowała tylko po to, by podkreślić własną niezależność. Jed-
nakpochwilinamysłuuznała,żeniewarto.Niezainteresował
jejniktpróczShakila,czyliIdrisa,apourodzeniudzieckanad-
miarobowiązkówniepozostawiałczasunazawieranieznajomo-
ści.ZresztątylkojedenjedynyIdrisbudziłwniejerotycznetę-
sknoty,pewniezpowoduwspomnieńzprzeszłości.Nieprzewi-
dywała,żepokochakogokolwiekinnego.
‒Zgoda–oświadczyła.
Idriszmarszczyłbrwi,jakbyspodziewałsięprotestu.
‒Wolałbymteż,żebyśograniczyłakontaktyzmoimkuzynem
dominimum.Męsko-damskieprzyjaźnieniesąunasaprobowa-
ne.Waszazażyłośćmogłabyzostaćfałszywiezinterpretowana.
Arden zaprotestowałaby, gdyby już wcześniej nie pożegnała
jednego ze swoich najbliższych przyjaciół. Hamid wyjaśnił jej,
żeutrzymywaniekontaktuniebyłobystosowne,skorowychodzi
za jego kuzyna. Arden wyczuła, że go zraniła, ale ich przyjaźń
takczyinaczejjużnależaładoprzeszłości.
‒Dobrze–wymamrotała.–Jeżelitowszystko,chciałabymte-
razodpocząćwsamotności.Jestemzmęczonapodróżą.
‒Pozostajejeszczejednasprawa.
‒Jaka?
Ardenniepotrafiłaodgadnąć,czegojeszczeIdriszażąda.Ze-
rwania kontaktu z pozostałymi znajomymi? Ograniczenia swo-
body poruszania? Wyprostowała się, gotowa walczyć o swoje
prawa.
‒Datęceremoniiślubnejwyznaczonozadziesięćdni–poin-
formował bezbarwnym głosem, jakby chodziło o pierwszą lep-
szą uroczystość, a nie o akt małżeństwa, który przypieczętuje
losjejiDawuda.
‒Takszybko?
‒Imszybciejustabilizujemynasząsytuację,tymlepiej.
Arden w mig pojęła aluzję. Chodziło jedynie o załagodzenie
skandalu wywołanego wieścią o nieślubnym potomku. Tylko
dlategobrałślubzniechcianąnarzeczoną.
‒Bezobawy,moiludziewszystkozorganizują–dodałnawi-
dokjejniepewnejminy.
Innymisłowy,niemiałanicdopowiedzenia.Wytłumaczyłaso-
bie,żetymlepiejdlaniej.Nieinteresowałjejanikształtwesel-
negotortu,anikolorydekoracjisali.
‒Ajeżelizechciałabymkogośzaprosić?–zapytałatylko.
‒DajznaćAsharowi,żebypowysyłałzaproszenia.
‒Czytojużwszystko?
‒Tak.
‒Wtakimraziedozobaczeniapóźniej.
ArdenniemusiałasięobawiaćniezapowiedzianejwizytyIdri-
sawswojejsypialni.Przezdziesięćdniniewidziałagosamna
sam. Natomiast intensywnie budował relacje z synem. Jadł
znimiśniadanie,apokąpieligrałznimwróżnegryalboczytał
mubajkiwswoimjęzyku.Oczymuprzytymbłyszczałyiśmiał
się serdecznie jak za dawnych czasów na Santorynie. Wiedzia-
ła, że ta więź przetrwa próbę czasu w przeciwieństwie do tej
dawnej. Widziała w jego oczach czułość, może nawet miłość.
Tenwidokmocnojąporuszał.Dawudpotrzebowałtaty.
Oczywiście nieodłączny Ashar nieustannie czekał w pobliżu,
byprzypominaćszejkowiokolejnychnaradach.Ardenwmawia-
łasobie,żetymlepiej,żenigdyniepozostajesamnasamzna-
rzeczonym.Ibeztegomiaładośćzajęć.
Chodziłanalekcjejęzyka,obyczajówihistoriiZahratu.Odpo-
wiadałananiezliczonepytania:Czyprzyjmiewdarzeprzepięk-
nykremowyjedwabodcechutkaczy?Czyuczynizaszczytmiej-
scowym hafciarkom, pozwalając im udekorować strój ślubny
tradycyjnymi wzorami? Czy odwiedzi szkołę Leili, niepełno-
sprawnejdziewczynki,którąpoznałanaprocesji?
Ledwie wystarczało jej dnia na wypełnienie wszystkich obo-
wiązków.
Podejrzewała,żemusiałapopełnićniejedenbłąd.Wątpiła,czy
kiedykolwiek wejdzie w rolę małżonki monarchy. Ale jeśli za-
wiedzie,czyzaakceptująDawuda?Taobawamobilizowałajądo
wysiłku. Mimo wyczerpania zamiast spać ze zdenerwowania
wnocygodzinamipatrzyławstiukinasuficienadłóżkiem.
Ale po ślubie odeśpi zaległości. W dniu ceremonii przygoto-
waniadodwóchuroczystości:poangielskuipoarabsku,rozpo-
częłysięoświcie.Ponichczekałyjąjeszczeucztaiwesele.
Gdyprzemierzałapałacwasyściedwudziestukobiet,jejzde-
nerwowaniesięgnęłozenitunawidokorła,godłapaństwowego
Zahratu. Oficjalne sale urządzono z jeszcze większym przepy-
chemniżkomnatymieszkalne.
Z każdym krokiem Arden czuła szelest cienkiego jedwabiu
wokół nóg i ciężar przepięknych, zabytkowych naszyjników
zpereł,bajkowejwprosturody.Nakonieczałożonojejnagłowę
złotyślubnydiademzkwiatamizrubinówiszafirówzpłatkami
zpereł.
Arden zesztywniała szyja i barki od trzymania głowy nieru-
chomo,byozdobaniespadłamimoprzytrzymującychjąspinek.
Przynajmniejtaksobiewmawiała,bonaprawdęjejnapięciewy-
nikałozwątpliwości,czypodjęławłaściwądecyzję.
Służba poprawiała jej biżuterię, a jedna z wytwornych dam
ujęła jej dłoń i wypowiedziała jakieś melodyjne zaklęcie. Pozo-
stałepowtórzyłyjezaniązuśmiechem.Ardendomyśliłasię,że
tobłogosławieństwonanowądrogężycia.
Chciała poprosić o przetłumaczenie, gdy otwarto drzwi i do-
biegłyjądźwiękimuzyki,śmiechyiludzkiegłosy.Zrobiławiel-
kie oczy na widok Sali Tysiąca Kolumn. Widziała ją wcześniej,
aleniewypełnionąpobrzegi.Odniosławrażenie,żecałemiasto
przyszło oglądać zaślubiny monarszej pary. Ten widok tak ją
oszołomił,żeztrudemopanowałaprzemożnąchęćucieczki.
Naglegwarucichł.Wszyscyzwrócilikuniejgłowy.Wiedziała,
że powinna wejść, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa, jakby
wrosływpodłogę.
Wtem usłyszała odgłos równych kroków. Idris zmierzał ku
niej, majestatyczny w tradycyjnych szatach w kolorach bieli
i złota. Mimo że brała ślub tylko po to, by zabezpieczyć przy-
szłośćsyna,gdyująłjejdłoń,oblałająfalagorąca,aserceprzy-
spieszyłorytm.Wsparłasięoniegowtaknaturalnysposóbjak
przedlaty,gdypokochałagopierwszą,młodzieńcząmiłością.
‒Przepiękniewyglądasz,Arden.Wprostcudownie–wyszep-
tałtylkodoniej,muskającwargamijejskroń.
Wtymmomencieuświadomiłasobie,jakłatwouleciluzji,że
połączyło ich coś więcej niż polityczna konieczność. Zamknęła
oczy, żeby zebrać odwagę jak przed laty, gdy musiała spojrzeć
w oczy okrutnej prawdzie, że zostanie jedyną podporą dla Da-
wuda.Gdyjeotworzyła,Idrisnadaltamstał,pięknyjakmarze-
nie.Leczzawieralitylkokontraktdladobrasynka.Pochwaliłjej
wyglądtylkopoto,żebydodaćjejodwagipociężkimdniu.
‒ Dziękuję za komplement – odrzekła z kurtuazją. – Ty też
wspanialewyglądasz.
Przywołałauśmiechnatwarzipozwoliła,żebywprowadziłją
dośrodka.
Ardenzwyczerpanialedwiemogłaustaćnanogach,gdyasy-
stującejejkobietyzdejmowałyzniejprzepięknąkremowo-złotą
suknięiprowadziłydołazienki.
Gorąca woda parowała zapraszająco z wanny. Jej powierzch-
nię pokrywały płatki róż. Naszykowano jej prawdziwą królew-
skąkąpiel!
Zmęczonanieustannymudawaniemszczęśliwejpannymłodej
zapragnęłazostaćsama.
Odegrałaswojąrolęnajlepiej,jakumiała.Zuśmiechemprze-
trwałaniezliczoneprzemowyiceremoniały.Niedrgnęła,kiedy
Idris wziął ją za rękę i podprowadził do bajkowego, złoconego
tronu, ani kiedy karmił ją smakołykami ze swojego talerza.
Oczy mu błyszczały, jakby naprawdę jej pragnął. Nikt oprócz
niej nie wiedział, że to tylko oznaka radości, że przebrnęła
przezcałyceremoniałbezżadnejwpadki.
Podziękowałasłużącej,któraprzyszłaasystowaćjejwkąpieli.
Nieprędkoprzekonałają,żeniepotrzebujeobsługi.Gdyzostała
sama, zdjęła koronkową bieliznę, podpięła włosy i weszła do
wanny.Ciepławodazłagodziłanapięciemięśni.Porazpierwszy
odwielugodzinzdołałasięodprężyć.Wsparłszygłowęomiękki
zagłówek, omal nie zasnęła, gdy usłyszała, że ktoś otwiera
drzwi.
‒Dziękuję–wymamrotała.–Niepotrzebujępomocy.
‒ Może chociaż wyszoruję ci plecy? – zaproponował głęboki,
aksamitnygłos.
ROZDZIAŁÓSMY
Ardenusiadłatakgwałtownie,żerozchlapaławodę.Idrisstał
wdrzwiachwsamychluźnychspodniachzcienkiejbawełny,wi-
szącychniskonabiodrach.Ardenzaparłodechnawidokzłoci-
stego torsu, pokrytego czarnymi włoskami, schodzącymi ciem-
ną linią w dół. Pamiętała, jak ją fascynowała podczas tygodnia
wspólnychwakacji.
Spostrzegła, że mięśnie mu drgnęły, jakby poruszyło go jej
spojrzenie. Pospiesznie uniosła wzrok tylko po to, by napotkać
gorące spojrzenie ciemnych oczu, które przypomniało jej, że
jestnaga.Podciągnęłakolanadopiersiiosłoniłaręką.
‒Idrisie!–wyszeptałaniemalbezgłośnie.–Coturobisz?
Idrisuśmiechnąłsiędoniejszczerzeporazpierwszyodnie-
pamiętnych czasów. Od tego uśmiechu zmiękło jej serce. Prze-
klinaławłasnąsłabość.
‒Tooczywiste.Przyszedłemcipomócwkąpieli.
‒Nietrzeba.Samasobieporadzę.
‒Poco,skoromaszmężachętnegodopomocy?
‒Tylkoznazwy.
‒Nieprawda.Dwieceremonieślubnepołączyłynasprawdzi-
wymwęzłemmałżeńskim.
‒Ustaliliśmy,żeniebędzieszwchodziłdomojegopokojubez
pozwolenia.
‒Oiledobrzesobieprzypominasz,faktyczniepostawiłaśmię-
dzyinnymiitakiwarunek,alenatenjedynyniewyraziłemzgo-
dy.
Idriswsparłprzedramięobrzegwanny,zaledwiekilkacenty-
metrówodjejnagiegoramienia.Przezczterylatanawiedzałją
wsnach.Terazzaśwłożyłdrugądłońdowody.Niedotknąłjej,
aledelikatnyruchfalpodziałałjakpieszczota.
‒Przestań–upomniałagotaksurowo,jakpotrafiła.–Nieje-
steś tu mile widziany – oświadczyła wbrew sobie. – Wzięliśmy
ślub wyłącznie z praktycznych powodów. Nie udawaj, że połą-
czyłanasmiłość.
‒ Co nie znaczy, że musimy utrzymywać dystans, skoro pra-
gniemysiebienawzajem.
‒Janie…–zamilkła,gdydotknąłjejkolana,ponieważzanie-
mówiłazwrażenia.Przerażona,żenadaltaksilnienaniądzia-
ła,odsunęłasięjaknajdalej.–Lepiejidźdoktórejśzkochanek
izostawmniesamą–dodała,gdyodzyskałamowę.
‒ Po pierwsze to nie twoja sypialnia tylko wspólna, małżeń-
ska.Mojałazienkaigarderobaznajdująsiępodrugiejstronie.
Wolałem umieścić was od razu tutaj i spać do ślubu gdzie in-
dziej, żeby oszczędzić Dawudowi stresu kolejnej przeprowadz-
ki.
Ardendoceniałajegotroskęosamopoczuciesyna,alezaszo-
kowałająinformacja,żezamierzadzielićzniąłoże.
‒Podrugie,niemiewamkochanekod…bardzodawna.Mia-
łemważniejszesprawynagłowie.Naprawdęmyślałaś,żepójdę
doinnejwnocpoślubną?–zapytałzurażonąminą.
‒Dlaczegonie?Chybażeuznałeśmniezałatwodostępnątyl-
ko dlatego, że jestem pod ręką. Ale nic z tego. Nie możesz żą-
daćbliskościpocałychtygodniachignorowaniamojejosoby.
‒ Chyba żartujesz! Widywałem cię codziennie. Spędzałem
każdą godzinę na budowaniu pozytywnego wizerunku naszego
związku,abyśzostałaprzyjętawrazzDawudemzotwartymirę-
kami,takżebyśmymogliżyćwharmoniiispokoju,jeżeliudami
sięratyfikowaćtraktatpokojowy.
Wyprowadziłjązrównowagi.
‒Skorotraktujeszmnieniejakczłowieka,tylkojakproblem
dorozwiązania,nieoczekuj,żebędęuprawiaćztobąseks!–za-
protestowałagwałtownie.
Oskarżenie zabrzmiało koszmarnie nawet w jej własnych
uszach.Niegdyśmyślałaointymnychzbliżeniachjakomiłości.
Aledoświadczenieodarłojązromantycznychrojeń.Idrisnigdy
jejniekochał,choćoczarowałjądotegostopnia,żebyłagoto-
warzucićpracęijechaćznimdoParyża.
Nozdrza Idrisa zafalowały, gdy pochylił głowę. Świadomość,
że wdycha zapach jej skóry i płukanki do włosów z nutą cyna-
monuigranatupodziałałajakafrodyzjak.
‒ Uważasz, że cię zaniedbywałem, nie dostrzegałem? Wręcz
przeciwnie.Przezdziesięćdnicierpiałemmęki,patrzącnacie-
bie,słuchająctwojegogłosu,czująctwójzapach.Zmobilizowa-
łemcałąsiłęwoli,żebycięnietknąć.Wtensposóbokazywałem
ci szacunek należny narzeczonej. Chciałem, żeby wszyscy wi-
dzieli,jakbardzocięszanuję.–Pochyliłsiękuniejtakblisko,że
utonęła w ciemnych oczach, obiecujących nieziemskie rozko-
sze.
‒ I oczekujesz, że przyjmę cię z otwartymi ramionami tylko
dlatego,żemniepożądasz?–atakowaładalejzestrachu,żeje-
ślimuulegnie,Idriszyskanadniąabsolutnąwładzę.
‒ Nie, habibti. Dlatego, że nadal odwzajemniasz moje pra-
gnienia–odrzekłzmysłowym,aksamitnymgłosem.
Arden już otwierała usta, żeby zaprzeczyć, gdy uświadomiła
sobie, że przesunął dłoń z kolana ku wewnętrznej stronie ud.
Ścisnęłajegwałtownie,alezapóźno.Jużdotarłdonajwrażliw-
szegomiejsca.
‒Przestań!–wydyszała.–Niechcęcię!
‒ Gdybym w to wierzył, wyszedłbym natychmiast – odparł,
przerywającpieszczoty.–Przestańzemnąwalczyć.Pozwól,że
sprawięciprzyjemność.Potrzebujeszrelaksu.Widziałemwto-
bie ogromne napięcie przez cały dzień. Myślałem, że zemdle-
jesz.
Niemusiałjejdługoprzekonywać.Wkrótcezaprzestałaprote-
stów,przestałaudawać,żegoniepragnieizatraciłasięwroz-
koszy.
Idris z przyjemnością słuchał jej stłumionych jęków. Gorący
oddechArdenogrzewałmutwarz.Ściskałajegoramiętakmoc-
no, że pewnie pozostawiła siniaki. Zamglone spojrzenie błękit-
nychoczupodsycałojegopożądanie.Odnosiłwrażenie,żecze-
kał na jej poddanie przez całe życie, a nie zaledwie przez dwa
tygodnie.Dziwne,żeniewskoczyłdowanny,byjąnatychmiast
posiąść.
Lecz nawet w dniu ślubu robiła mu trudności. Oskarżyła go
o posiadanie kochanek! Za kogo go uważała? Uraziła jego
dumę. Nie zasłużył na takie zarzuty. Traktował ją uprzejmie
izszacunkiem.
Kiedy zamrugała powiekami, spostrzegł, że oczy jej zwilgot-
niały.Czyżbyodłez?Czyżałowała,żepozwoliłamunaintymne
pieszczoty? Pojął, że nie przełamał jej wewnętrznych oporów.
Straszliwie,choćnieświadomiejąskrzywdził,porzucającwcią-
ży,alemyślał,żejestgotowananowostworzyćznimzwiązek.
Liczył na to, że po ślubie mu wybaczy. Próżne nadzieje! Przy-
gryzławargę,jakbynadalwalczyłazesobą.
Przypomniałsobiejejpochylonągłowęismutnygłos,gdyroz-
mawiałaprzeztelefonzjegokuzynem.Obydwojetwierdzili,że
niebylikochankami,aleniewątpił,żełączyłaichsilnawięź,za-
nimIdrisponowniewkroczyłwjejżycie.
Cofnąłrękęiwstał.
‒Idrisie,dokądidziesz?–zapytałaschrypniętymgłosem.
‒Niebędęciędoniczegozmuszałwbrewwoli.
‒Niejestemjużtakapewna,żecięniechcę–wyznałazbola-
łymgłosem.
Idriszamknąłoczy,zawzięciewalczączpokusą.Niewyobra-
żał sobie, jak przetrwa kolejną samotną noc. Zacisnął ręce
w pięści i ponownie odwrócił się twarzą do niej. Błękitne oczy
lśniły jak klejnoty. Rozchylone usta obiecywały spełnienie. Do-
strzegł na brzuchu, gdzie nosiła jego syna, delikatne rozstępy.
Nigdyniewidziałpiękniejszejkobiety.Nigdyżadnejtakbardzo
niepożądał.
Ardenwzięłagłębokioddechioświadczyła:
‒Myślałam,żepotrafięzachowaćdystans,aletoniemożliwe.
Nadalciępragnę.
Nie wyglądała na zadowoloną z tego stanu rzeczy. Wyczytał
z jej twarzy podobne emocje do tych, które sam odczuwał: na-
pięcie, pragnienie i jakby strach przed wzajemną siłą przycią-
gania, która pchała ich ku sobie. Od pierwszej chwili budziła
wnimsilniejszeuczucianiżktórakolwiekzdawnychkochanek.
Pochwiliwewnętrznejwalkiwyciągnęłakuniemumokrera-
miona.
‒Weźmnie–poprosiła.
Niepotrzebowałlepszejzachęty.Jednymruchemporwałjąna
ręceiwyniósłdosąsiedniegopokoju.Położyłjąnapościeli,po-
sypanej przez służbę płatkami kwiatów na powitanie młodej
pary.
Ardennatychmiastprzejęłainicjatywę.Oplotłagoramionami,
ciągnęładosiebieinamiętniecałowała.
Przerwałpieszczotytylkonachwilę,byzabezpieczyćjąprzed
nieplanowanąciążą,ponieważniezdążyliprzedyskutowaćkwe-
stiiposiadaniadalszegopotomstwa.Gdywyciągnąłdużepudeł-
ko,Ardenspytała:
‒Byłeśtakbardzopewny,żemniezdobędziesz?
‒Towzajemnypociąg,Arden–sprostował.–Całypłonąłem,
odkądponowniezobaczyłemcięwLondynie.
Arden zajrzała mu głęboko w oczy, jakby szukała w nich po-
twierdzenia jego słów. A gdy ujął w dłoń jej pierś, gwałtownie
zaczerpnęłapowietrza.
Nie rozumiał, jak to możliwe, że nie spróbował jej odnaleźć
po rozstaniu. Jej zapach, zmieszany z owocowo-kwiatowymi
aromatami Zahratu, odurzał jak narkotyk. Przyjęła go całą
sobą, jakby nic nigdy ich nie rozdzieliło. Nigdy w całym życiu
niedoznałtakwielkiejprzyjemności.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Arden spała zaledwie godzinę, nasycona i zadowolona, ale
Idrisniemógłdłużejczekać.Przesunąłdłońodjejramieniado
smukłej talii i dalej, ku biodrom. Serce biło mu tak mocno, że
musiałajesłyszeć.Westchnęłaprzezseniwymamrotała:
‒Shakilu?
Dobrze, że wymieniła młodzieńcze przezwisko, którego użył
podczaswspólnychwakacjijakopseudonimu.Niezniósłby,gdy-
by wypowiedziała jakieś obce imię. Pamiętał, jak ucieszyło go
odkrycie, że jest jej pierwszym kochankiem. Pewnie dlatego
chciałbyćjedynymmężczyznąwjejżyciu.Albodlatego,żezo-
stałajegożoną.
Wkażdymrazieniezależnieodlogicznychwyjaśnieńcieszyło
go,żeleżyprzynim.Pocałowałjąwszyję,potemlekkochwycił
zębamipłatekucha.Ardenwydałapomrukzadowoleniaiprzy-
cisnęłasiędoniegomocniej.Aletomuniewystarczyło.
‒ Powiedz mi, czego pragniesz, Arden – wyszeptał jej do
ucha.
‒Ciebie.Pragnęciebie–odpowiedziałaschrypniętymzpożą-
daniagłosem.
Dotejporyuważał,żeidealizowałwspomnieniazprzeszłości.
Leczterazuzyskałpotwierdzenie,żepołączyłoichcośwyjątko-
wego.
‒Tak,otak,cudownie,Shakilu!–krzyczaławekstazie.
Tuż przed momentem spełnienia przyrzekł sobie, że następ-
nymrazemzdołapowściągnąćswójtemperament,bywygospo-
darowaćwięcejczasunagręwstępną.
Ardenobudziłoświatło.Czyżbysłoneczne?Chybajeszczenie
porawstawać?Czywogólechoćtrochęspali?
Na wspomnienie szalonej nocy oblała ją fala gorąca. Kochali
sięzogromnąpasją.Niestetytobyłtylkoseks,niemiłość,choć
wgłębiduszynigdynieprzestałazaniątęsknić.AleIdrisjejnie
kochał. Choć usłano im małżeńskie łoże płatkami kwiatów jak
zakochanym,poślubiłjąjedyniezobowiązku.Leczwystarczyło
jedno dotknięcie, by reagowała tak żywo, jakby nigdy jej nie
opuścił.
Otworzywszyoczy,zobaczyłazmiętąpościelipromieniesłoń-
cawpadająceprzezłukowateokna,aleaniśladuświeżopoślu-
bionegomałżonka.
‒ Wyglądasz na zamyśloną – zagadnął, wychodząc z łazienki
zmokrymiwłosamizaczesanymidotyłu.
Na jego widok serce Arden wbrew woli przyspieszyło rytm.
Przyrzekłasobiezachowaćkontrolęnadsobą,bynieulecjego
zwodniczemuurokowi.
‒Potrzebujęwięcejsnu–odpowiedziała.
‒Notopośpijjeszcze.Jamuszępożegnaćgości,którzyzosta-
linanoc.
‒Jeżelizaczekaszpiętnaścieminut,pójdęztobą–zaoferowa-
ła.
Nie chciała zostać sama w czterech ścianach, strapiona wła-
sną słabością. Poza tym dla dobra Dawuda powinna jak najle-
piejwypełniaćswojąnowąrolę.
‒ Nie trzeba. Nikt się ciebie nie spodziewa – odrzekł z szel-
mowskimuśmieszkiem.
‒Dlaczego?
‒ Mężczyzna w kwiecie wieku powinien po nocy poślubnej
tryskaćenergią.Natomiastpannamłodamaprawobyćzmęczo-
na. Wszyscy zrozumieją, że potrzebuje odpoczynku. Gdybyś
przyszła, pomyśleliby, że nie sprostałem małżeńskim obowiąz-
kom.
Ostatnie słowo zabolało Arden, choć widziała w jego oczach
satysfakcjęidumę.Powiedziałasobie,żejaknajszybciejpowin-
nazapomniećoromantycznychmarzeniach.
‒Nigdyniezdradziłeś,zjakąwiadomościąwysłałeśdomnie
posłańcaostatniegodnianaSantorynie.
‒Tojużbezznaczenia–uciąłkrótko.
‒Jakdlakogo.CzyzamierzałeśmniezabraćdoParyża?
Idriswziąłgłębokioddech.Nieprędkoodpowiedział:
‒Niepojechałemtam.Mójwujekpoważniezachorował,więc
wróciłem do kraju. – Po tych słowach ruszył ku drzwiom, lecz
Ardenniezamierzałagopuścić.Przezzbytwielelatżyławnie-
wiedzy.Musiałapoznaćjegointencje.
‒Wtakimraziecomukazałeśprzekazać?
Idris dość długo milczał. Arden po raz pierwszy widziała go
zakłopotanego. Do tej pory radził sobie doskonale w obliczu
międzynarodowego skandalu, odkrycia nieślubnego potomka
i wymuszonego przez okoliczności małżeństwa. Teraz zaś wbił
wzrokwjakiśpunktponadjejgłową.
‒ Poprosiłem, żeby cię przeprosił i wyraził żal w moim imie-
niu,żemimowszystkoniemożemybyćrazem.
Ardenprzeszedłpoplecachzimnydreszcz.
‒Toznaczy,żemiałmnieodciebiepożegnaćnazawsze.
Idrisskinąłgłowąiopuściłpokój.
Potwierdziłjejnajgorszepodejrzenia.PodczasgdyArdenpo-
kochała go pierwszą, młodzieńczą miłością, dla niego nie zna-
czyła nic więcej niż jedna z wakacyjnych rozrywek. Nigdy nie
zamierzałzaprosićjejdosiebie.Robiłasobieniepotrzebnezłu-
dzenia.
Odprowadziła go wzrokiem, wmawiając sobie, że dobrze, że
wkońcupoznałacałąprawdę.Pogorącychpieszczotachistnia-
łopoważneryzyko,żefałszywiezinterpretujejegoczułośćwin-
tymnychsytuacjach.
Sercejązabolałonawspomnienieinnychgorzkichżyciowych
lekcji.Wszyscy,którychkochała,zostawialijąwłasnemulosowi.
Najpierwrodzice,potemrodzinazastępcza,którazrezygnowała
z zamiaru adopcji po odkryciu, że oczekuje własnego dziecka,
a na koniec Shakil. Na szczęście przestała go kochać, choć
chwilami czuła do niego więcej, niż powinna. Na szczęście
uczciwiepostawiłsprawę.Nieukrywał,żepoślubiłją,żebyza-
łagodzićskandalizapewnićsynowigodnąprzyszłość.
TylkojedenDawudjąkochałitylkojegomiłościpotrzebowa-
ła.
Ztąmyśląwstałaiwyszładołazienki.
Zrezygnowałazkąpieliwwannie.Zabardzoprzypominałaby
jejminionąnoc.Wzięłaprysznic,włożyłaubranieipostanowiła
spędzićtrochęczasuzDawudemprzedkolejnymiszkoleniami,
przygotowującymijądorolikrólewskiejmałżonki.Wątpiła,czy
jejsprosta,alemusiaławsobieznaleźćsiłę.Odjejpostawyza-
leżałaprzyszłośćsynka.
Idris doznał rozczarowania, gdy nie zastał Arden w łóżku.
ByłanawewnętrznymdziedzińcuibawiłasięzDawudem.
Wrócił do niej tak szybko, jak to możliwe. Niemal wypchnął
ostatnich gości przez drzwi. Żałował, że nie czekała na niego
naga w sypialni, choć powinien być wdzięczny, że jest oddaną
matką. Dlatego przecież się z nią ożenił. Ale podchodząc do
niej,nieodczuwałpodziwuczywdzięcznościtylkopalącepożą-
danie.
‒Baba!–zawołałmałynajegowidok.
Promiennyuśmiechchłopcanatychmiastgorozbroił.Głęboko
poruszony,przykucnąłiszerokootworzyłramiona.
‒Uważaj!Jestcałymokry!–ostrzegłaArden.
LeczIdrisjużchwytałmalcawobjęcia,niebacząc,żemoczy
muubranie
Z każdym dniem głębiej zapadał mu w serce. To uczucie po-
mogło mu przetrwać pospieszne przygotowania do ślubu,
znieść dezaprobatę starej gwardii pałacowej, a nawet napięte
stosunki z ojcem Ghizlan. Świeżo założona rodzina stanowiła
dodatkową motywację do zapewnienia pokoju, który chroniłby
jegosyna.
‒Baba! – Dawud wyciągnął rączkę, żeby dotknąć jego nosa
ipoliczka.
Idris roześmiał się. Zdumione spojrzenie Arden uświadomiło
mu,jakrzadkosięśmiał.DoprzyjazduArdeniDawudapraco-
wał po całych dniach. Mimo ogromnego napięcia, związanego
zzażegnaniemkryzysu,cieszyłagokażdawspólnachwila.
Pozdrowił Dawuda po arabsku i ze zdumieniem wysłuchał
jego uprzejmej odpowiedzi, choć trochę seplenił przy trudniej-
szychsłowach.
‒Pamięta,czegogonauczyłem!–wykrzyknął.
‒Szybkosięuczy.
Idrisarozpieraładuma.Czywszyscyojcowiejąodczuwali?
Jegowłasnyniezwracałnaniegouwagi.Nieprzygotowałgo
do wyzwań dorosłości. Myślał tylko o własnych przyjemno-
ściach.Idrisnawiązałbliższąwięźznauczycielami,nawetzsu-
rowymi wojownikami, którzy przybliżali mu arkana starożyt-
nychsztukwalki.Martwiłsię,żebezdobregoprzykładuzdzie-
ciństwaniesprostarodzicielskimobowiązkom.Jaknarazienie-
źle sobie radził, ale czy intuicja wystarczy, gdy Dawud podro-
śnie?
‒Lubiciteżsprawiaćprzyjemność–dodałaArden.
Stałazesplecionymirękami,jakbywalczyłazpokusąodebra-
niamusynka.Zauważyłjednak,żeprzezmokrąbluzkęprześwi-
tujejędrnybiustwskąpym,koronkowymbiustonoszu.
Wstał, trzymając Dawuda w ramionach, ale mały zaczął się
wiercić, ponieważ chciał wrócić do zabawy. W tym momencie
Idris zauważył plastikowe łódki w płytkich basenach, wyłożo-
nych mozaiką z lapis lazuli, marmuru i złota. Puścił chłopca
iobserwował,jakzpluskiemwskakujedopłytkiejwody.
‒Niemasznicprzeciwkotemu,żebysiętubawił?–spytała
Arden.–Nieznalazłamnigdzieplacuzabaw,alepomyślałam,że
podnadzoremniezrobiżadnejszkody.
Szesnastowieczne baseny, ozdobione finezyjną mozaiką, sta-
nowiły skarb narodowy, jeden z powodów, dla którego uznano
pałaczazabytek.
‒ Uważam, że to doskonałe miejsce do zabawy. Szkoda, że
sam na to nie wpadłem w dzieciństwie – odpowiedział, choć
przypuszczał, że żaden z surowych wychowawców, zatrudnio-
nychprzezwuja,niedałbymutyleswobody.–Trzebapomyśleć
o urządzeniu dla niego prawdziwego placu zabaw, może z pia-
skownicąidrabinkamidowspinania.
Zprzyjemnościąobserwował,jaknapięciezArdenopada.
‒Świetnamyśl–pochwaliła.–Dziękuję.
Potwierdziłajegopodejrzenia,żenajlepszysposóbpoprawie-
niajejnastrojutodziałaniedladobrasyna.Nawetpospędzonej
w jego ramionach nocy nie wyglądała na odprężoną. Choć cie-
szyła go macierzyńska miłość Arden, żałował, że widzi w nim
tylko ojca Dawuda, że nie zajmuje ważniejszego miejsca w jej
życiu.Przypomniałsobiejednak,żegopragnie.Niemógłsobie
wymarzyć bardziej namiętnej kochanki. Poza łóżkiem pozosta-
walijednaksobieobcy.Musiałdaćjejczasnaadaptacjędono-
wegożycia.
UsiadłzaDawudemnaciepłychkamieniachipchnąłmaleńką
żaglówkę. Mały zapiszczał radośnie. Śmiech chłopca, lśnienie
kropel wody w słońcu i radosna zabawa pozwoliły Idrisowi za-
pomniećoniezliczonychzadaniachiproblemach.
Ardenusiadłapodrugiejstroniebasenuwcieniuozdobnego
drzewa. Musiał przyznać, że robiła wszystko, żeby ułatwić mu
kontaktzsynem.Niekażdanajejmiejscupostąpiłabytakszla-
chetnie.
‒PewnieniełatwocidzielićsięzemnąopiekąnadDawudem
potakdługimczasie–zagadnął.
‒ Przyzwyczaję się. Do tej pory mógł polegać tylko na mnie
iwychowawczynizeżłobka.
‒AnaHamidzie?
Ardenzesztywniała.Idrisuświadomiłsobie,żepopełniłbłąd.
Zepsuł swobodną atmosferę, ale zżerała go zazdrość o te
wszystkie lata, które spędziła w towarzystwie jego kuzyna
wLondynie.
‒ Hamid był miły dla Dawuda, ale nigdy nie usiadł z nim na
ziemi,żebysiępobawić.Niepróbowałzastąpićmuojca.
‒Niebyliściekochankami?
‒Ilerazymamcitopowtarzać?Albouwierzyszminasłowo,
albonie.
Posłała mu piorunujące spojrzenie, ale nie podniosła głosu,
żeby nie niepokoić synka. Idrisowi zaimponowało jej opanowa-
nie. Robiła wszystko z myślą o nim. Wyszła nawet za obcego
człowieka i zamieszkała w dalekim kraju, żeby zabezpieczyć
jegoprzyszłość.Podziwiałjąibyłzniejdumny.
‒Przepraszam.Powinienembyłodrazuuwierzyć–zapewnił
zgodniezeswoimirzeczywistymiuczuciami.
Nie miała powodu, żeby kłamać. Zresztą Hamid potwierdził,
że nic poważnego ich nie łączyło. Przyrzekł sobie, że opanuje
niedorzecznązazdrość.Alebudziławnimsilneemocje.Niero-
zumiałdlaczego.Postanowiłlepiejjąpoznać.
‒Dlaczegodałaśmuimięzmojegokręgukulturowego,anie
zwłasnego?–zapytał.
Nadal zdumiewała go jej decyzja, zwłaszcza że uważała, że
rozmyślniejąporzucił.
Ardenwzruszyłaramionamiiodwróciławzrok.
‒ Zwiedzając wystawę zabytkowych dzieł sztuki z Zahratu,
dowiedziałam się, że jednym z waszych władców był król Da-
wud. Postanowiłam w ten sposób zapewnić synkowi łączność
zkrajem,zktóregopochodziłjegoojciec.
‒ Bardzo szlachetnie z twojej strony, zważywszy, co o mnie
myślałaś.Zaskoczyłaśmnie.
Niedodał,żerównieżztegopowodupodejrzewałjąoromans
zHamidem.
‒Czyuznałbyśgo,gdybymdałamuangielskieimię?
‒Oczywiście!–zapewniłzcałąmocą,zdziwiony,żemawąt-
pliwości. – Ale mój lud łatwiej go zaakceptuje ze swojsko
brzmiącymimieniem.
‒Doszłamdowniosku,żejeżeliniebędziemuodpowiadało,
zawsze może je zmienić na angielskie, David, ale pomyślałam,
żedocenizwiązekzkulturąkrajuswegoojca.
‒ Czy również dlatego zaczęłaś się uczyć arabskiego, żeby
nauczyćDawuda?
‒ Tak. Pragnęłam mu dać poczucie przynależności, nawet
gdybycięnigdyniepoznał.Uważam,żetoważnedladziecka.
Błysk w oczach Arden, pasja, z jaką przemawiała, nasunęły
Idrisowi skojarzenia z jej własnym dzieciństwem. Wspomniała
kiedyś, że nie miała rodziny. Być może to tłumaczyło jej chęć
przybliżenia synkowi obu kultur. Zamierzał o to zapytać, gdy
małyzapłakał.Ardennatychmiastwstała.
‒ Nadeszła pora drzemki – wyjaśniła. – Wytrę go i ułożę do
snu.
‒Zaniosęgodopokoju–zaoferowałIdris.
Zprzyjemnościąwziąłgonaręceiprzytulił,niezważając,że
jestcałymokry.Dopierowswojejkomnaciezociąganiemoddał
goArden,żebywrócićdogabinetu.Nawetwmiodowymmiesią-
cumusiałskupićcałąenergięnazapewnieniupokojunietylko
swojemu narodowi, ale również rodzinie. Ze wzruszeniem ob-
serwowałmatkęisyna.
‒Dziękuję,Arden.
‒Zaco?
‒ Król Dawud był moim dziadkiem, wielkim przywódcą, sza-
nowanym przez lud. Uczyniłaś mi wielki zaszczyt, nadając mu
jego imię. – Żałował, że syn i następca wielkiego władcy, jego
wuj, nie poszedł za jego przykładem. – Po zawodzie, który ci
sprawiłem,mogłaśzerwaćwszelkikontaktzmoimkrajem.Do-
ceniamtwójpięknygest–dodałnazakończenie.
Ardenzrobiławielkieoczy.
‒ Przecież to nic niezwykłego. Zrobiłam to, co uważałam za
właściwe.
Idriszdawałsobiesprawę,żemałoktórąsamotnąmatkęby-
łobystaćnatakąwielkoduszność.Podziwiałjązato.Odkrywał
w niej coraz więcej zalet. Zaczął wierzyć, że swoją postawą
przekona najbardziej zagorzałych oponentów i zostanie królo-
wą,jakiejnaródpotrzebuje.Byćmożetomałżeństwonieokaże
siętakciężkąpróbą,jakprzewidywał.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Ardenwygładziładługąsuknięzesrebrzystego,cienkiegojak
pajęczyna materiału, doskonale uszytą, w sam raz dla królew-
skiej małżonki. Powitalny napis po lewej stronie przypominał,
żenaprawdęniąjest.
Zdążyłaprzywyknąć,żezasypiaibudzisięprzyszejku.Prze-
stało ją martwić, że każde jego spojrzenie rozpala jej zmysły,
zwłaszczażepatrzyłnaniązniegasnącympożądaniem.Potrafił
poprawićjejnastrójnawetpowyczerpującymdniu.
Znacznie trudniej przychodziło jej sprostać oficjalnym obo-
wiązkom.Pochylonewukłoniegłowywprawiałyjąwzakłopota-
nie. Choć uwielbiała kontakt z dziećmi, nawet podczas wizyt
wszkołachczułasięjakuzurpatorka,ponieważuważałyją,zu-
pełniezwyczajnąkobietę,zakogośwyjątkowego.
Dokładała wszelkich starań, by poznać skomplikowane zasa-
dy dworskiego protokołu. Nie próbowała natomiast rozszyfro-
wać zawiłości politycznej hierarchii. Traktowała wszystkich
z równą uprzejmością. Pochwyciła wprawdzie zdziwione spoj-
rzenia, świadczące o popełnieniu kilku gaf, ale nic więcej nie
zdołała osiągnąć. Nie została wychowana na księżniczkę jak
Ghizlan.Niedorównywałajejklasąaniobyciem,leczwwytwor-
nej kreacji, ze starannie upiętymi włosami wyglądała znacznie
lepiejniżwpożyczonejsukiencenaprzyjęciuwLondynie.Tylko
czyIdriszauważyłróżnicę?
Oczywiście.Nicnieumknęłojegouwadze.LeczArdenchciała
być nie tylko doceniana i pożądana, lecz również podziwiana.
Zaniepokoiłajątamyśl.Niewziąłjejzażonęzmiłościanizpo-
wodu pochodzenia. Wybrał mu ją los. Nie powinna pragnąć
jegoaprobaty.Wytłumaczyłasobiejednak,żekażdynajejmiej-
scuszukałbyakceptacjiwnowymśrodowisku.
Widok z okna na mieszankę tradycyjnej i supernowoczesnej
architektury stolicy Zahratu przypomniał jej, że została nagle
przeniesionadoinnegoświata.Nicdziwnego,żeczułasięnie-
pewnie w nieznanym otoczeniu. Musiała się jeszcze wiele na-
uczyć,żebynabraćpewnościsiebie.Wcześniejtylkorazopuści-
łaWielkąBrytaniępodczaswakacjinaSantorynie,gdziepozna-
łaipokochałaIdrisa.
‒Przepraszamzaspóźnienie–wyrwałjązzadumyaksamitny
głos.
Idrisstałwdrzwiachwsmokingu,wytwornyizabójczoprzy-
stojny. Wystarczyło jedno spojrzenie, by policzki jej zapłonęły
nawspomnienieporannychpieszczot.Całowałagoismakowała
całego,ażprzewróciłjąnamateracizwprawąwirtuozaobda-
rzyłrozkoszą.
Idrispodszedłbliżejipopatrzyłnaniąbadawczo.
‒ Nie ma się czego obawiać – próbował ją uspokoić. – Będę
przytobieprzezcaływieczór.
‒ Jasne. Przyjęcie dla kilkuset najważniejszych osób w pań-
stwietonicwielkiego–zażartowała.
‒Większośćznichbędziemiaławiększątremęodciebie–za-
pewniłzezniewalającymuśmiechem,odktóregomiękłojejser-
ce.–Bądźsobąiuśmiechajsię,aoczarujeszwszystkich.
Łatwopowiedzieć.Niesądziła,bykogokolwiekzainteresowa-
ła londyńska kwiaciarka, lubiąca ogrodnictwo, grę w tenisa
idobreksiążki.
‒ Przyniosłem ci coś. Pomyślałem, że chętnie założysz dziś
wieczoremcośładnego–zagadnąłIdris,wręczającjejbłękitne,
skórzanepudełeczkozwytłaczanymzłotymornamentem.
Arden rozpoznała królewskie barwy. Z takich samych opako-
wań wyjmowano z pietyzmem perły i inne klejnoty, które zało-
żono jej na ślub. Ich przypuszczalna wartość przyprawiała ją
o zawrót głowy i potęgowała zdenerwowanie. Bała się, że coś
zniszczylubzgubi.
‒Musiszmiećolbrzymiskarbiec–wymamrotała.
‒ Owszem, całkiem spory. Kiedyś cię tam zabiorę, żebyś coś
sobiewybrała.
LeczArdenniewyobrażałasobiesiebiewbezcennychklejno-
tach.
‒Otworzyszje?–ponagliłzbłyskiemwoku,leczchwilępóź-
niej zerknął na zegarek, dając do zrozumienia, że pora wycho-
dzićdogości.
Arden wzięła głęboki oddech i pociągnęła za złoty sznure-
czek.
Zaparłojejdechnawidokkoliiwkształciegirlandyzbrylan-
tów i platynowych listków, obramowanych od dołu i od góry
wstęgami z kwadratowych szmaragdów z pojedynczym szma-
ragdemwkształciełzynaśrodku.
‒ Nigdy nie widziałam czegoś podobnego – wyszeptała, gdy
zapinałzameczek.
‒ Zobacz. Idealnie pasuje do twojego stroju – stwierdził
schrypniętymgłosem.
Ardenodnosiławrażenie,żetrzymająbardzomocno,gdyob-
racałjąwstronęlustra,jakbyprzeżywałsilneemocje.
‒ Podoba ci się? – zapytał niecierpliwie, gdy zbyt długo mil-
czała.
Patrzyła wprawdzie na swoje odbicie rozszerzonymi z podzi-
wu oczami, ale bez cienia uśmiechu. Dlaczego nie reagowała
jakwszystkieinnenadrogipodarunek?Odpowiedźprzyszłana-
tychmiast:bonieimponowałjejjegoprestiżanibogactwa.Do-
kładaławszelkichstarań,bygodniegoreprezentowaćnadwo-
rze, ale podejrzewał, że przepych nie robił na niej wrażenia.
Dlatego ciekawiło go jej nastawienie do niego. Poza sypialnią
niepotrafiłodczytaćjejmyśli.
Zamówił ten naszyjnik specjalnie dla niej. Zobaczył wstępny
etappracyrenomowanegojubilerainatychmiastwyobraziłso-
biegotowyklejnotnasmukłejszyiżony.Wcześniejnigdynicze-
go nie zamówił dla żadnej kobiety. Pewnie dlatego z takim za-
ciekawieniemobserwowałjejreakcję.
Marzył o tym, żeby zobaczyć ją w samej kolii, bez niczego
więcej,byzostawićgościwSaliTysiącaKolumn,porwaćjądo
łóżka,kochaćdoutratytchu,apotemjeszczeraz,wolniej,bar-
dziej czule. Cały płonął, bynajmniej nie dlatego, że założyła je-
dwabieiszmaragdy.Równiemocnopożądałjej,gdynosiładżin-
sy,zwłaszczaobcisłe.Zaczynałpopadaćwuzależnienie.
‒ Powiedz, że ci się podoba – poprosił, choć nigdy dotąd nie
zabiegałoniczyjąaprobatę.
‒Bardzo.
Napotkałwlustrzejejroziskrzonespojrzenie,któredoreszty
rozproszyłowątpliwości.Porazpierwszypatrzyłananiegozta-
kimzachwytempozasypialnią.Objąłjąwtaliiiprzytulił.
‒…chociażbardziejpasowałybymikluski–dodałanieoczeki-
wanie.
Idris w lot pojął aluzję. Rozśmieszyła go do łez. Pamiętał, że
niedawnorobiłazDawudembransoletkęzsuchegomakaronu.
Po dwóch miesiącach małżeństwa potrafiła w jednej chwili go
rozbawić. Jej ciepło i entuzjazm działały na niego jak balsam.
Każdyuśmiechtraktowałjakbezcennydar.Cowięcej,przyniej
zacząłżartować,śmiaćsięicieszyćkażdąmiłąchwilą,zamiast
poświęcaćcałąenergiępracy.
Zezdziwieniemstwierdził,żemałżeństwoniejesttakimtrud-
nymwyzwaniem,jakprzewidywał,nieliczącpolitycznychskut-
ków wyboru małżonki. Ale powoli przełamywał opory przeciw-
nikówdziękizabiegomdyplomatycznym,wytężonejpracyioso-
bistemuurokowiArden.
‒Wyglądaszprzepięknie–zapewnił.
‒Nietakwspanialejakty.
‒Nawetbezbrylantów–zażartował.
‒Brylantyprzyćmiłybytwójsmoking–odparłaześmiechem,
alezarazzmarszczyłabrwi,ostrożniedotykająckolii.–Napraw-
dęuważasz,żepowinnamwniejwystąpić?Nieprzywykłamdo
noszeniatakcennychrzeczy.
‒Najlepiejudawajprzedsobą,żejestzrobionazmakaronu.
Aleporawyjśćdogości,księżniczko.
Idrisniepotrafiłopisaćswychuczuć,gdyzuśmiechempoda-
łamuramię.Odczuwałrównocześniedumę,satysfakcjęiwzru-
szenie.
Ardenpadałaznógpopierwszejrundziepowitalnychformal-
ności. Nie pojmowała, jak Idris znosi tyle ukłonów, powitań
igrzecznościowychformułek.Nogijąbolały,choćzaradąGhi-
zlan wkładała na oficjalne imprezy ładne i praktyczne płaskie
pantofelki.
Żałowała, że jej tu nie ma. Ludzie traktowali ją uprzejmie,
z wyjątkiem kilku starszych mężczyzn, którzy patrzyli na nią
z niechęcią. Tłumaczyła sobie, że z czasem pozyska ich akcep-
tację.
Mimowszystkoniełatwoprzychodziłojejstworzeniewizerun-
ku, godnego królewskiej małżonki. Ghizlan rozumiała jej brak
doświadczenia. Wobec niej nie musiała niczego udawać. Mimo
niezręcznych okoliczności poznania zdołały w Londynie nawią-
zać przyjaźń. Ghizlan doradzała jej przez internet w sprawie
stroju i etykiety, przesyłała zabawne anegdoty o potknięciach
znaczących osobistości. Ale ostatnio przestała pisać. Odpowie-
działa tylko na kondolencje Arden po niespodziewanej śmierci
ojca. Odkąd wróciła do domu, zapewne uczestniczyła w niezli-
czonychnaradach,dotyczącychsukcesjitronupozmarłymmo-
narsze.
‒ Proszę wybaczyć, Wasza Wysokość. Czy mogę poprosić na
słówko?–wyrwałjązzadumygłospałacowegozarządcy.
Stali na podwyższeniu przed dwoma tronami, pozłacanymi
i ozdobionymi szlachetnymi kamieniami. Arden odwracała od
nichwzrok.Onieśmielałjąichprzepych,choćtłumaczyłasobie,
żetotylkomeble.
‒Czytoniemożezaczekać?–spytałIdrispółgłosem.
‒ Niestety nie. Zareagowałbym wcześniej, ale Wasza Wyso-
kośćpoprosił,żebymzostawiłprzygotowaniapodwładnym…
‒Ponieważpowierzyłemcizorganizowanieotwarcianowego
ratusza i centrum konferencyjnego. Pokładam zaufanie w two-
imdoświadczeniu.
‒ Obiecuję, że nie zawiodę. Ale dopiero teraz odkryłem, że
salabankietowaniewyglądatak,jakpowinna…
‒Czegojejbrakuje?Wczorajniedostrzegłemżadnegoniedo-
patrzenia.
PoplecachArdenprzebiegłzimnydreszcz.Czyżbyznowupo-
pełniła gafę? Zarządca nie patrzył na nią, ale pamiętała, jak
zwrócił jej uwagę, że nie powinna wykorzystywać do zabawy
z Dawudem korytarza z podłogą wyłożoną zabytkową mozaiką
ani wpuszczać dzieci ze szkoły na pałacowe dziedzińce, bo to
świadczyobrakuszacunkudlanarodowychskarbówitradycji.
Idrisnigdyniepowiedziałjejzłegosłowa,alemiałaserdecz-
nie dość pouczeń jego podwładnego. Uważała, że staruszek
przesadza, ale zdawała sobie sprawę, ile zabiegów dyploma-
tycznych wymagało od Idrisa uzyskanie akceptacji starszyzny
dla cudzoziemskiej żony. Tymczasem popełniała jeden nietakt
za drugim. Wybranie nieodpowiedniej łyżeczki do sorbetu spo-
śródniezliczonychsztućcównależałodonajdrobniejszych.Kie-
dyś znów pomogła wstać staruszce, która po głębokim ukłonie
nie mogła wyprostować pleców. Skąd mogła wiedzieć, że do-
tknięcie obcej osoby przez członka panującej rodziny jest po-
ważnymnaruszeniemzasadetykiety?Innymrazemzapomniała
ostrzec przed przyjęciem, że ma alergię na zapach jaśminu.
Nieświadoma problemu służba dodała go do bukietów zdobią-
cychstoły.Wrezultacieprzekichałacałeprzyjęcie.
Doszładowniosku,żelepiejnieczekać,ażzarządcawytknie
jej kolejne potknięcie. Zebrała się na odwagę, by od razu wy-
znaćIdrisowicałąprawdę.
‒Chodzionietypowądekoracjęsali,prawda?Tomojawina.
Za twoją zgodą zaprosiłam dziś grupkę młodzieży na zwiedza-
niepałacu.
Po wizycie klasy Leili, niepełnosprawnej dziewczynki, która
wręczyłajejkwiaty,ArdenwymogłanaIdrisiezgodęnazapra-
szanie młodzieży szkolnej do prastarej siedziby władców pań-
stwa. Podczas gdy dzieci z zachwytem oglądały zabytek, na-
uczyciele przybliżali im dzieje kraju i historię sztuki. Zarządca
nieaprobowałjednaktegonowegoobyczaju.TradycjaZahratu
nakazywałarodzinieszejkazachowaniedystansuodludu.
Idris posłał jej zachęcający uśmiech, który rozbudził w niej
nadzieję,żeczujedoniejcoświęcejniższacunekjakodlamatki
następcytronu.
‒Wybacz,żeniespytałem,jakprzebiegławizyta–przeprosił.
‒ Wspaniale, ale dzieci przyniosły w podzięce papierowe
kwiaty.
‒Popowrociedopałacukazałemjeusunąć,aleJejWysokość
zabroniła–wtrąciłzarządcazwyraźnymniesmakiem.
‒Przepraszam.Niechciałamimrobićprzykrości.Poprosiłam
służbę,żebyjezostawiła,dopókiniekażęichwynieść.
Najgorsze,żepoichwyjściuzapomniaławydaćpoleceniepo-
sprzątaniasalibankietowej.
Zprzerażeniempatrzyła,jakeleganckoubranidyplomaciru-
szająkuotwartymdrzwiom.LeczIdrisnajwyraźniejniepodzie-
lałjejniepokoju.
‒Dziękujęzaostrzeżenie,Selimie,aleniewidzęproblemu–
odpowiedział,ujmującArdenpodramię.
Nie uspokoił jej jednak. Wyraźnie przerażona, z zaciśniętymi
w pięści dłońmi i przyklejonym uśmiechem przekroczyła próg
sali,choćdomomentunadejściaSelimaniewykazywałaoznak
zdenerwowania.Przeklinałwduchuzarządcę,żejąwystraszył.
Celowo oddelegował go do innych zadań, żeby jej nie upoka-
rzał.
Lecz kiedy wkroczył do środka, zachowanie powagi przyszło
muzwielkimtrudem.Zabytkowąsalęzkolumnamizróżowego
marmuru wypełniały olbrzymie, niezdarnie wykonane papiero-
webukietywewszystkichmożliwychkolorachzwypisanymina
płatkachimionamimłodychtwórców.
PodprowadziłArdendopękukrzywychsłoneczników.
‒ Nigdy nie widziałem tego miejsca tak odświętnie udekoro-
wanego–oznajmiłzentuzjazmem,żebydodaćjejotuchy.
‒ Nawet podczas naszego wesela? – spytała z niedowierza-
niem.
‒Sąproste,alezostałyofiarowanezeszczeregoserca.Wolał-
bymtakąnaiwnądekoracjęodzłotychwstęg,egzotycznychlilii
i kompozycji z kwiatów i pereł w kryształowych wazonach na
każdymstole–wyznałszczerze.Następniezwróciłsiędogości:
‒Mamnadzieję,żespodobasiępaństwupomysłmłodzieży.Jak
wszyscywiecie,mojażonazapraszadopałacuuczniówmiejsco-
wychszkół.Przynieślinamdziśwdarzewykonaneprzezsiebie
kompozycje. Myślę, że docenicie państwo ich entuzjazm i in-
wencjętwórczą.
Przez tłum przeszedł szmer. Kilkoro obecnych pokiwało gło-
wami.Idrisnapotkałspojrzenieministraoświaty,jednegozpo-
stępowych polityków, popierających wprowadzane przez niego
reformy.
‒ Rozwijanie naukowych i artystycznych zainteresowań mło-
dego pokolenia jest zgodne z tradycją Zahratu. Dobrze, że na-
sza nowa królowa osobiście wspiera twórczość najmłodszych –
potwierdziłministerzpromiennymuśmiechem.
Idris usłyszał, że Arden gwałtownie zaczerpnęła powietrza.
Widocznie komplement ją zaskoczył. Nie mógł sobie darować,
że zaabsorbowany zażegnywaniem kryzysu i nawiązywaniem
kontaktu z synem, nie udzielał jej wystarczającego wsparcia.
Aprzecieżzdawałsobiesprawę,jaktrudnojestjejdostosować
się do nowego otoczenia i roli. Powinien sam wprowadzić ją
wnoweobowiązki,zamiastpowierzaćtozadanieinnym.
Nie zważając na wymogi etykiety, przyciągnął ją do siebie
iobjąłwtalii.
‒ Chodź, obejrzyjmy te kwiaty. Zwłaszcza ten jeden. Zadzi-
wiające,aleprzypominawielbłąda.
‒Botenchłopczyk…
‒Ali?–przeczytałIdrisimię,napisanenanodzezwierzęcia.
‒Tak…wolizwierzętaniżrośliny.Dlategowyciąłtakikształt.
Ale kiedy usłyszał, że klasę poproszono o zrobienie dla mnie
kwiatów, ponieważ je lubię, otoczył go płatkami. Dlatego spo-
międzynichwystajegarb.
Idris i pozostali roześmiali się serdecznie i podeszli, żeby
obejrzeć oryginalną pracę. Kiedy Arden zasiadła do kolacji na-
przeciwkoniego,wyglądałaniemalnaodprężoną.AleIdriswi-
działwniejogromnenapięcie.Podczasucztyzaczęłostopniowo
opadać.Oczarowałaobydwusąsiadów‒ambasadoraiministra
edukacji‒umiejętnościąsłuchaniaiinteligentnymipytaniami.
Idrisstwierdził,żebędzierówniewspaniałąkrólową,jakżoną
imatką.Niecierpliwieczekałzakończeniaprzyjęcia.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Wrócilidoswojejkomnatypopółnocy.Ardenpadałazwyczer-
pania.Pokilkugodzinachwnieustannymnapięciubolałajągło-
waiwszystkiemięśnie.
Idriswgenialnysposóbwybawiłjązopresji,przyokazjipro-
mującideęreformyszkolnictwa.Każdyrobibłędy,alemartwiło
ją,żepomiesiącachmałżeństwapopełniałaichniemniejniżna
początku.Tylkopatrzeć,jakwywołakonfliktpomiędzyIdrisem
ajegozwolennikami.
Był powszechnie lubiany i szanowany dzięki ciężkiej pracy
ipozytywnymefektomztrudemwywalczonychzmian.LeczAr-
denzdawałasobiesprawę,żetradycjonaliścikrzywonaniąpa-
trzą po skandalu, jaki wywołało ich małżeństwo. Wiedziała, że
nieodpowiadaimjakożonamonarchy,żeprzezniąmogąnaro-
bićIdrisowikłopotów.
Przez cały wieczór dokładała wszelkich starań, by przestrze-
gaćwszelkichmiejscowychobyczajówinikomunieuchybić.Le-
dwie pogratulowała sobie szczęśliwego przebrnięcia przez
pierwszączęśćbankietu,zarządcazburzyłjejspokój.
Nie umknęła jej uwadze chmurna mina męża, gdy zobaczył
wytwornąsalębankietową,oszpeconąjaskrawymi,prymitywny-
mipracamidzieci.
Drżącymirękamiwyjęłaspinkizkoka.
‒Przepraszam–wymamrotałazewstydem,obracającsięku
niemu.
‒Zaco?
Gdyująłjązaramionaizajrzałgłębokowoczy,serceArden
przyspieszyło rytm. Mimo zmęczenia jak zwykle wystarczyło
jedno dotknięcie, by znów go zapragnęła. Pomyślała, że jeżeli
nie będzie uważać, zyska nad nią absolutną władzę. Straciła
dom,pracęiniezależność.Musiałaprzynajmniejzachowaćroz-
sądek.Odstąpiłaodniegoiodetchnęłazulgą,gdyopuściłręce.
‒ Za wygląd sali bankietowej ‒ odpowiedziała. ‒ Powinnam
kazaćusunąćtekwiatkikilkagodzinwcześniej.
Nie pomyślała o tym. Po wizycie uczniów przyjęła delegację
kobiet, które jechały dwa dni, by podarować jej własnoręcznie
zrobionyolejekróżanyiutkaneprzezsiebieszale.Popołudniu
poszła na lekcje języka i kolejne spotkania, w tym ze stylistką,
któranieprędkozdołałaułożyćjejniesfornewłosy.Ledwiezdą-
żyłazobaczyćDawudaprzedsnem.
‒ Niepotrzebnie się zamartwiasz – pocieszał Idris. – Wszyst-
kimsiępodobało.
‒Tylkodziękitwojemuwsparciu.
Idrispodszedłbliżej,alejejniedotknął.Ardenwmawiałaso-
bie,żetodobrze.Przyrzekłasobieprzecieżzachowaćdystans.
Lecznajchętniejoparłabyobolałągłowęomocneramięmęża.
‒SamawidziałaśreakcjęgościnawielbłądaAlego–zaśmiał
się Idris. – Może powinniśmy wystawić malunki Dawuda? My-
ślę,żematalent.
Ardenuśmiechnęłasięnawspomnienierodzinynamalowanej
przez małego palcami. Wyglądali jak głowonogi! Idris dołączył
do zabawy i zrobił jej czerwoną kropkę na nosie, kiedy skryty-
kowałaefektyjegotwórczości.
‒Myślęowłączeniuzwiedzaniapałacudoprogramówszkol-
nych–wyznałIdris.‒Rodzinapanującazbytdługożyławizola-
cjiodzwykłychludzi.
‒Twójzarządcabędziezachwycony!–zażartowałaArden.
‒Niebędziegotutaj.Jutrogozwalniam.
Ardencieszyłajegotroska,arównocześnieprzerażało,żeso-
lidny pracownik straci przez nią pracę. Uświadomiła sobie, że
toonaprzesadniezareagowałanajegouwagi.
‒ W niczym nie zawinił. To ja popełniłam błąd – przyznała
uczciwie.
‒ Skoro nie okazuje należnego szacunku królowej, musi
odejść. Nie pozwolę, by odebrał ci pewność siebie. Nie będzie
cięwięcejpouczał.
Arden zaskoczyła jego nieprzejednana postawa. W Londynie
uznałagozadespotę,alewtrakcietrwaniamałżeństwazrozu-
miała, jak wielki ciężar odpowiedzialności dźwiga na swoich
barkach. W gruncie rzeczy wolała tego odpowiedzialnego,
uczciwego człowieka od beztroskiego młodzieńca, dla którego
straciła głowę przed laty, zwłaszcza że zawsze był czuły i deli-
katnydlaniejidlaDawuda.
‒ Skąd wiesz, jak wobec mnie postępuje, kiedy przeważnie
cięznaminiema?–usiłowałabronićstaruszka.
Idrisdelikatniepogładziłjąpopoliczku.
‒Widzęwszystko,cociebiedotyczy,Arden.
‒ Dziękuję za troskę, ale pozwól mu zostać na stanowisku.
Wykonujenależycieswojeobowiązki,azresztąniedługoodcho-
dzinaemeryturę.
‒Zatrzynaściemiesięcy.
Policzyłdokładnie.Ardenpojęła,żemusiałjużwcześniejroz-
ważaćdecyzjęozwolnieniuSelima.Wzruszyłoją,żedostrzega
jejnastrójidbaojejsamopoczucie.
‒Wsamraz,żebywyszkolićnastępcę–argumentowaładalej,
alenajwyraźniejgonieprzekonała,bonadalmarszczyłbrwi.
‒Nierobimikrzywdy.Dajęsłowo,przetrzymam.Mojaszefo-
wawkwiaciarniteżnapoczątkudawałamiwkość.Nigdymnie
niepochwaliła.Zawszeznalazładziuręwcałym.Niepodobałjej
sięnawetsposób,wjakizamiatałampodłogę!Kiedyśpoprawia-
łam ślubną wiązankę w nieskończoność, dopóki nie zyskała jej
uznania.Leczwostatecznymrozrachunkuzdobyłamumiejętno-
ściipewność,żeporadzęsobienawetznajtrudniejszymzada-
niem.DlategowartozatrzymaćSelima.Posiadaencyklopedycz-
nąwiedzęnatemathistoriiimiejscowychobyczajów.Nawetje-
śli mnie irytuje, mogę się wiele od niego nauczyć – dodała na
zakończenie.
‒ Dobrze, ale jeśli zmienisz zdanie albo zobaczę, że próbuje
cięupokorzyć,zostaniezwolniony.
‒ Zgoda. Bez obawy. Nie załamie mnie więcej – zapewniła
zgodniezprawdą,ponieważpostanowiłazdystansemprzyjmo-
waćjegouwagi.
PozatymtroskaIdrisapodniosłająnaduchu.Doceniałajego
starania. Dawud rozkwitał pod czujnym okiem ojca. Lepszego
związkuniemogłasobiewymarzyć.Aleniezapomniała,żenie
poślubiłjejzmiłości.
‒ Doceniam twoje wsparcie, ale muszę spróbować znów sta-
nąć na własnych nogach – oświadczyła. – Zawsze musiałam
samaprzezwyciężaćtrudności.
PokąpieliIdriszgasiłwszystkieświatłaprócznocnejlampki.
Ardenwłaśniebrałaprysznic.Kusiłogo,bydoniejdołączyć,ale
ponamyślezrezygnował.Potrzebowałaodpoczynku.Zauważył,
żekilkarazybezwiedniepotarłaczoło,jakbypokilkugodzinach
nieustannegonapięciarozbolałajągłowa.Gdywyszłazłazien-
ki,spostrzegłcieniepodjejoczami.
Z każdym dniem bardziej jej pragnął pomimo intensywnych
rokowań pokojowych z sąsiadami i nawału obowiązków pań-
stwowych.
Uniósł kołdrę i poprosił, żeby do niego dołączyła. Wciąż go
dziwiło, że przy niej zmienił zwyczaje. Nie lubił zasypiać obok
nikogo prócz Arden. Lecz ją chętnie otaczał ramionami przed
zaśnięciemodsamegopoczątku,odwspólnychwakacji.
‒Jestemzmęczona,Idrisie–zastrzegła,kiedypołożyłrękęna
jejpiersi.
Idrisprzemocąstłumiłpalącepożądanie.
‒Wiem.Spróbujzasnąć.Tylkoprzytulsiędomnie–uspoka-
jał.
Cieszyło go, że Arden od miesiąca używa jego prawdziwego
imienia. Wcześniej, kiedy w miłosnej gorączce wykrzykiwała
jegodawnypseudonim,czułsięzdradzony.Chciał,żebykochała
sięznim,niezewspomnieniem.Pragnął,żebyurodziłamudru-
gie dziecko. Stracił radość oczekiwania na pierwsze i trzy lata
zżyciaDawuda.Dlategomarzył,żebydzielićzniąrodzicielskie
doświadczenia.
‒Dlaczegotwierdziłaś,żeprzywykłaśsamaosiebiedbać?–
zapytałostrożnie.
‒Boprzeważniebyłamsama.
‒ Czy wszyscy mężczyźni w Anglii są ślepi? – zażartował. –
Niemożliwe,żebyśnikogoniemiała.
‒ Już ci mówiłam, że z twoim kuzynem łączyła mnie tylko
przyjaźń. Później wynajmowałam od niego mieszkanie. To
wszystko.
‒Wierzęci,aleprzezczterylatamusiałaśkogośmieć.
‒Niemusiałaminiemiałam.Nieróbtakiejzdziwionejminy.
Najpierw byłam w ciąży, a potem… ledwie nadążałam godzić
pracęzopiekąnaddzieckiem.Ztrudemwiązałamkonieczkoń-
cem–dodałapochwiliwahania.Ponamyślepostanowiłaprze-
milczeć,żeniktpróczniegojejniepociągał.
ObudziławIdrisiepoczuciewiny.
‒ Już nigdy nie będziesz sama – zapewnił solennie, nie tylko
z obowiązku. Nie tylko Dawud, lecz również Arden budzili
wnimpotrzebęopieki.LeczArdenniewyglądałanaprzekona-
ną.–Zawszemożesznamniepolegać–dodał.‒Wiem,cozna-
czysamotność.Mamazmarłami,gdymiałemczterylata.
‒Bardzomiprzykro.
‒Niezostałemjednakzupełniesamnaświecie.Miałemojca,
ciotki,wujówikuzyna,Hamida.
‒Czyojcieccięwychowywał?
‒ Nie. Powierzył moje wychowanie nianiom, nauczycielom
idworzanomwuja.Wpajalimipoczuciehonoruiobowiązku.‒
Nie dodał, że prawdopodobnie robili, co mogli, by nie poszedł
wśladyojca,któregonawetwłasnysynnieobchodził,ponieważ
gonił wyłącznie za zmysłowymi przyjemnościami. Najbardziej
lubiłuwodzićcudzeżony.Idrisapaliłwstyd,żezaczynałpodob-
nie. Wprawdzie nie rozbijał rodzin, ale we wczesnych latach
młodościromansowałnapotęgę.–Ajakwyglądałotwojedzie-
ciństwo? Wiem, że twoi rodzice nie żyją, ale nie wiem, kiedy
zmarli.
Ardenmilczałaprzezchwilę.
‒Zginęliwwypadkusamochodowym,gdymiałamsześćlat.
‒Widziałaśichśmierć?
‒Tak.Siedziałamnatylnymsiedzeniu.
Idrisprzytuliłjąmocno.
‒Tostraszne.
‒Alenaprawdęstraciłamichwcześniej.Wieczniesiękłócili,
wtedy w samochodzie też. Tata żądał rozwodu. Walczyli o to,
ktomnieweźmie.Tataniechciał,amamadowodziła,żenieda
sobieradysama.Wkońculosrozwiązałzanichproblem.
Idris nie znalazł słów pocieszenia. Nawet nie próbował ich
szukać. Pocałował ją tylko we włosy. Gorzko żałował, że do tej
pory poświęcał jej za mało uwagi, że nie spróbował wcześniej
poznaćjejprzeszłości.
‒Zostałciktośbliski?–zapytałostrożnie.‒Ciotki,wujowie,
kuzyni?
‒Nie.Zostałamoddanadorodzinyzastępczejdobardzodo-
brychludzi.Ponieważniemoglimiećwłasnychdzieci,planowa-
limnieadoptować.Traktowalimniejakcórkę.Alezanimzdąży-
li załatwić formalności, odkryli, że oczekują bliźniaków. Ponie-
ważniestaćichbyłonautrzymanietrojgadzieci,zżalemzre-
zygnowalizadopcji.
Choćmówiłaonichdobrze,gdybyIdrisichspotkał,najchęt-
niej poskręcałby im karki za to, że narazili ją na cierpienie.
Wszyscybliscyjązawiedli,łącznieznim.Choćnieporzuciłjej
rozmyślnie, dręczyło go poczucie winy, że zerwał kontakt i nie
pomyślałoewentualnychkonsekwencjachwakacyjnegoroman-
su, zaabsorbowany obowiązkami, związanymi z objęciem wła-
dzywkraju.
‒Zemnąbędzieszbezpieczna–zapewniłzcałąmocą,tuląc
jączuledosiebie.–Nigdycięnieopuszczę.
Przysiągłsobie,żejąuszczęśliwi,żeArdennigdyniepożału-
je,żezaniegowyszła.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Głośne pukanie do drzwi oderwało Idrisa od komputera.
ChwilępóźniejdogabinetuwkroczyłAshar.Idrisazaalarmowa-
łajegochmurnamina.Zpewnościąprzynosiłjakieśniepomyśl-
newieści.Przypuszczał,żedotycząArden.
Nieznajomość miejscowych zwyczajów wciąż powodowała
niespodziewanekomplikacje.Obecniepałacwypełniałynietyl-
ko kompozycje kwiatowe, ale również zwierzęta, smoki, a na-
wet potwory morskie, wykonane przez dzieci. Odkąd historia
dekoracjisalibankietowejobiegłastolicę,szkołyzcałegokraju
przysyłały owoce twórczości swych uczniów. Minister oświaty
wykorzystałpowszechnezainteresowanie,bywprowadzićrefor-
mę edukacji, wspierającą twórczą inwencję najmłodszych. Pla-
nowanourządzićwystawęwratuszuiprzyznaćnagrodyzanaj-
ciekawszepomysły.
‒Ocotymrazemchodzi?–zapytałdoradcę.
‒ Wszystko w porządku. Obydwoje są bezpieczni. Ochrona
podążazanimi.
‒ Dokąd? Po wizycie z Dawudem w świetlicy środowiskowej
mieliwrócićdopałacu.
‒ Ale pojechali na bazar, kupić żywność. Obecnie jadą auto-
stradą.JejWysokośćprowadzisamochód.
Idriszmarszczyłbrwi.Nierozumiał,pocoArdenkupowałaje-
dzenie, skoro sztab kucharzy przygotowywał dla niej najwy-
kwintniejszepotrawy.Pozatymzawszepodróżowałazkierowcą
i ochroną, raczej dla prestiżu niż dla bezpieczeństwa. Lecz
mimostabilnejsytuacjiwkrajusamotnawyprawawnieznanym
kierunkustwarzałapewneryzyko.
‒ Każ mi przygotować helikopter – rozkazał. – I połącz mnie
zszefemochrony.
Ardenusłyszałaszumśmigieł,alepochwilizapadłacisza.Nie
wypatrzyłateżżadnegośmigłowcanabłękitnymniebie.Musiał
wylądowaćgdzieśwpobliżu.Przypomniałasobie,żepogotowie
używa helikopterów, by dotrzeć na miejsce wypadku. Czyżby
ktośzostałrannynaautostradzie?
‒ Mamusiu, patrz na rybki! – odwrócił jej uwagę Dawud,
wskazującozdobnystaw.
Ardenwciążdziwiłafascynacjawodąsynapustynnegoszejka.
W pałacu najchętniej przebywał w basenach. Postanowiła na-
uczyćgopływać,bymiećpewność,żesamsięutrzymanapo-
wierzchni.
‒Tak,kochanie.Sąprześliczne–potwierdziła.–Alechodźdo
mnie.Przygotowałamnampiknik.
Mały z poważną miną pomachał rybkom rączką na pożegna-
nie i usiadł obok niej na trawie. W tym momencie spostrzegła
Idrisazmierzającegozponurąminąwichstronę.
‒ Idrisie! Co tu robisz? – wykrzyknęła z bezgranicznym zdu-
mieniem.
‒Mógłbymspytaćotosamo–odburknął,leczgdysynekpod-
szedłdoniego,zradosnymuśmiechemporwałgonaręce.
Ardencieszyłkażdydowódichwzajemnejmiłości.
‒ Urządziliśmy sobie piknik – wyjaśniła, wskazując świeżo
rozpakowane daktyle, morele, kozi ser, orzechy i słodkie cia-
steczka z nadzieniem pistacjowym. – Dołączysz do nas? Nie
spodziewałam się ciebie zobaczyć aż do wieczora. Czyżbyś
zmieniłplany?
‒Tak,przeztwojeniespodziewanezniknięcie.Nikogoniepo-
informowałaś,dokądjedziesz.Uciekłaśochroniarzom!
‒ Nieprawda. Mówiłam im, że potrzebuję trochę czasu na
osobnościdlasiebieiDawuda.Potemjużichniewidziałam.
‒Myślisz,żezostawilicięnapastwęlosu?Posłuchalicię,ale
dyskretniepilnowalinaodległość.Odpowiadajągłowązatwoje
bezpieczeństwo!
Ardenwstała,zaszokowanatym,cousłyszała.
‒ Twierdziłeś, że w Zahracie nic mi nie grozi i że najwyższa
pora nawiązać kontakt ze zwykłymi ludźmi, a nie tylko z dwo-
rzanami.Czytotakiestraszne,żezrobiłamcośnormalnego?
Idriszacisnąłpowieki,wyraźnieoburzony.LeczArdenuważa-
ła,żeprzesadza.Niewybrałaprzecieżpublicznegoparkutylko
pałacyknaskalistymzboczunadmiastem,któryniegdyśstano-
wił posag, a potem dożywotnie uposażenie babki Idrisa jako
wdowy po jego dziadku. Arden zachwyciła panująca tu cisza
i spokój. Nie znała innego równie urokliwego zakątka, zapew-
niającego prywatność. Po wizycie w świetlicy uświadomiła so-
bie,żebrakujejejkontaktuzinnymimatkamiidziećmi.
‒Potrzebujęodrobinyswobody,Idrisie–dodała.–Musiszto
zrozumieć.
IdriszciężkimwestchnieniempostawiłDawudanaziemi.
‒ Rozumiem. Dostosowanie się do naszego świata wymaga
czasu, ale następnym razem poinformuj ochroniarzy o swoich
zamiarach.Śmiertelnieichwystraszyłaś.
‒Czydlategowzięlihelikopter?Niezdawałamsobiesprawy,
że narobiłam tyle zamieszania. Przepraszam. Nie będą mieli
przezemniekłopotów?
‒ Nie, ale postawiłaś ich w stan gotowości. Przynajmniej się
nierozleniwią–zażartowałnakoniec,żebyrozładowaćatmos-
ferę.
‒ Następnym razem pewnie wyślesz z nami trzech kucharzy
ituzinstrażników,żebyinformowalicięokażdymmoimkroku.
‒ Nie będzie tak źle. Postaram się za bardzo cię nie krępo-
wać.Aleskorojużwyciągnęłaśmniezbiura,skorzystamzoka-
zjiizrobięsobiewagary.–Poostatnimzdaniuodrazuusiadłna
trawieiposadziłjąsobienakolanach.
Całowałjądługoinamiętnie,pókiDawudniedołączyłdonich
iniezawołał:
‒Buzi!
Idris ze śmiechem porwał go na ręce, przytulił i pocałował.
Arden na chwilę uwierzyła, że stanowią we trójkę kochającą
się,szczęśliwąrodzinę.
Idriswpełniwykorzystałnieplanowane„wagary”.Pokazałim
niewielki jak na miejscowe standardy, ale jednak dość okazały
pałacykzzapierającymdechwpiersiachwidokiemnawybrze-
że, miasto i góry na horyzoncie. Oglądali z Dawudem fanta-
styczne mozaiki, sypialnie i reprezentacyjne salony. Mimo za-
bytkowego umeblowania przytulne wnętrza tworzyły domową
atmosferę.
Wieczorem służący ze Złotego Pałacu w białych uniformach
rozłożyli na trawie turkusowe i szkarłatne dywany i oświetlili
ogród.Apetycznezapachyzachęcałydospożyciakolacji.
Gdy służba odeszła, niania zabrała śpiącego Dawuda do sa-
mochodu,którymodwiozłagodocytadeli.
Gdy zostali sami, Idris nakarmił Arden brzoskwiniami, ciem-
nymi winogronami i słodkimi pomarańczami. Podawał je ręką
wprostdojejust,apotemzlizywałsokzjejtwarzyirąk.
Sprawił jej wielką przyjemność. Chłonęła gorące spojrzenia
i delikatny dotyk rąk, kiedy ją rozbierał. Zaniósł ją do łóżka,
pachnącego cynamonem i płatkami róż. Zapalone świece two-
rzyłyintymny,romantycznynastrój.Ardenwydałanatenwidok
okrzykzachwytu.
‒Tonamiastkamiodowegomiesiąca,któregoniemieliśmy–
skomentowałIdris.
Potemułożyłjąnałóżkuisprawił,żeprzestałamyśleć.
Arden otworzyła jedno oko. Różowe promienie brzasku wpa-
dałyprzezotwarteokno.WkrótceIdriswstanieiwrócidopra-
cy.Niechciałagoopuszczać.Najchętniejzostałabyznimtutaj
zdalaodwszelkichobowiązków.Byłatuznimszczęśliwa.Czy
niemyliłanamiętnościzuczuciem?
Idrispocałowałjąwewłosy.
‒Myślęonastępnymdziecku–wyznał.
Sprawił jej ogromną radość, choć dopiero teraz uświadomiła
sobie,żeteżtegopragnie.DotejporysamotnaopiekanadDa-
wudemwykluczałamyślodalszympotomstwie.Nadaluważała
jednak,żetakpoważnądecyzjęnależydokładnierozważyć.Wy-
starczyło, że raz bez zastanowienia padła Idrisowi w ramiona,
coprzewróciłojejżyciedogórynogami.
‒ Nie sądzisz, że Dawud powinien mieć rodzeństwo? – naci-
skałIdris,gdyzbytdługomilczała.–Obydwojewiemy,jakcięż-
kijestlosjedynaka,gdywydarzysięjakaśtragedia.
Arden struchlała z przerażenia na samą myśl, że mogłaby
stracić Idrisa. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach tak jak
pół roku temu, gdy Dawud na kilka minut zginął jej w sklepie.
Położyła Idrisowi rękę na sercu, tłumacząc sobie, że nie warto
nazapaswyobrażaćsobienajgorszego.
‒ Poza tym, choć to zabrzmi staroświecko, trzeba zapewnić
ciągłośćdynastiidladobraroduistabilnejprzyszłościpaństwa
–argumentowałdalejIdris.
‒WraziegdybycośzłegospotkałoDawuda?–spytaładrżą-
cymgłosem.
‒Nicmuniegrozi,aleniemożnawykluczyć,żewybierzeka-
rieręakademickąjakmójkuzynalbopostanowizostaćgwiazdą
rocka.Wtedyjegobratmógłbyobjąćtron…
‒Albosiostra–wtrąciłaszorstkimtonem.
W Zahracie tylko męscy przedstawiciele panującej dynastii
moglidziedziczyćkoronę,aletonienierównośćpłcizdenerwo-
wała Arden, tylko sposób myślenia Idrisa o przyszłych pokole-
niach. Rozmawiali o żywych ludziach zasługujących na miłość,
anieopionkachwpolitycznejgrze.
‒ Albo siostra – powtórzył Idris bez oporów. – Co skłania do
zastanowienia, ile dzieci chcemy mieć – dodał ze zmysłowym
uśmiechem,obiecującymrozkoszełoża.
Ardennienarzekałanamałżeńskiepożycie.Dawałojejpoczu-
cie spełnienia. Czuła się pożądana i potrzebna, tak bardzo, że
zapominała,żepoślubiłjązpolitycznejkonieczności.
‒ Przemyślę twoją propozycję – odrzekła ostrożnie, odsuwa-
jącsięniecoodmęża.
MusiałazaskoczyćIdrisa,bouśmiechzgasłnajegoustach.
‒Oczywiście.Czasunamniebrakuje.Żadneznasnigdzienie
odchodzi.
Ponieważ dał jej słowo w obecności tysięcy świadków, nie
miałinnegowyboru,niżzniązostać.Posmutniała,gdysobieto
na nowo uświadomiła, choć nie wyszła za niego z miłości, lecz
z rozsądku. Niemniej w kolejnych miesiącach małżeństwa
stwierdziła,żeIdrisbardzojejodpowiadajakomąż.ŻyciewZa-
hracie, choć stawiało przed nią wiele wyzwań, dawało jej rów-
nież poczucie spełnienia. Czemu więc odczuwała rozgorycze-
nie, gdy przypomniał o praktycznych powodach zawartego
układu?
Odpowiedź przyszła sama: ponieważ w przeciwieństwie do
niego nie potrafiła zachować zimnej krwi i wbrew najtward-
szympostanowieniomoddałamuserce.
Idrisprzyciągnąłjądosiebie,takżeodruchowowsparłagło-
wę o jego pierś, przerzuciła mu nogę przez udo i objęła ręką
wpasie.
Leżałaspokojnie,alejejumysłintensywniepracował.Jakmo-
głaudawaćprzedsobą,żewyszłazaniegowyłączniedladobra
Dawuda?Gratulowałasobie,żezapewniłamuojcowskąopiekę,
a sobie stabilizację, nawet jeśli musiała porzucić dotychczaso-
weżycieizamieszkaćwobcymkrajuoodmiennejkulturze.Tłu-
maczyła sobie, że to jedyne sensowne rozwiązanie, żeby nie
spojrzećwoczyprawdzie,żechcespędzićżyciezczłowiekiem,
któregopokochała.
Nigdy nie przestała go kochać. Tylko duma i upokarzające
wspomnienieniespodziewanegorozstaniaskłoniłyjądoudawa-
nia przed sobą, że ta miłość wygasła. W rzeczywistości był jej
jedynym kochankiem i jedynym mężczyzną, którego w życiu
pragnęła.
Po powrocie do Złotego Pałacu Arden niespokojnie przemie-
rzała komnatę. Idris pożegnał ją namiętnym pocałunkiem, led-
wiewrócili.Przylgnęładoniego,nadalspragnionajegoblisko-
ści,choćrozsądekpodpowiadał,żepotrzebujeczasuisamotno-
ścinaprzemyślenia.
Na początek zaskoczyła sekretarki odwołaniem wszystkich
spotkań z całego dnia. Ich porozumiewawcze uśmiechy świad-
czyły o tym, że cały pałac wie, gdzie spędzili z Idrisem gorącą
noc.
Później poszła do Dawuda, spragniona jego beztroskiego
uśmiechu. Wspólna zabawa samochodzikami na macie z mapą
dróg nieco ją uspokoiła. Oddała go Mishy i wróciła do swojej
komnaty.
Przystanęła przy oknie i popatrzyła na pałacyk za miastem,
wspominającmagicznywieczór.PragnęławrócićtamzIdrisem,
nie jako oficjalna małżonka, poślubiona z konieczności, lecz
jakojegoukochana.Nadeszłajednakporaspojrzeniaprawdzie
w oczy. Idris traktował ją z szacunkiem i czułością. Mogła na
nim polegać, dbał o nią i o Dawuda, ale nie próbował nawet
udawać,żeodwzajemniajejmiłość.
Zawszetraciłatych,którychpokochała:rodziców,rodzinęza-
stępczą,Shakila.Idrisateżstraci.Nieodejdzieodniej,nieza-
żądarozwodu,ponieważzawszedotrzymywałsłowa.Traktował
to małżeństwo jako swój obowiązek i wypełni go bez względu
na okoliczności. Lecz w pewnym momencie jego namiętność,
podsyconapragnieniemposiadaniakolejnychdzieci,stopniowo
wygaśnie.Uroknowościprzeminie.Czynieposzukawtedyno-
wychwrażeńwramionachkonkubin?
Kiedyoświadczyła,żeniechcewiedziećojegoewentualnych
kochankach, nie przyrzekł jej wierności, tylko spokojnie przy-
stał na jej warunek. Już wtedy przeraziła ją perspektywa życia
pod jednym dachem z niewiernym mężem, choć jeszcze nie
uświadamiałasobie,żenigdynieprzestałagokochać.
Jak zniosłaby teraz obecność innych kobiet w jego życiu, na-
wetgdybyzachowałdyskrecję?Niewątpiła,żekiedyśodwróci
się do niej plecami. Znów robiła sobie niepotrzebne złudzenia.
Choć świadomie nie liczyła na to, że odwzajemni jej uczucia,
wgłębiduszymiałacichąnadzieję,żezdobędziejegoserce.
Zawsze marzyła o miłości, stabilizacji, o tym, że będzie dla
kogośnajważniejsząosobąwżyciu.Zakażdymrazemdoznawa-
ła gorzkiego zawodu. Czy los przeznaczył jej ciągłe, daremne
poszukiwaniemiłościinieustannerozczarowania?
Nie mogła tak dłużej żyć. Idrisowi bez wątpienia zależało na
niej,aleniezabardzo.Jegozdradabyjązniszczyła.Niedopu-
ścidotakiejkatastrofy.ZnajdziewsobiesiłędlasiebieidlaDa-
wuda.Życiezdążyłojązahartować.
Wstała z wysiłkiem, jakby już dopadła ją starość. Powoli wy-
prostowałasię,nieodrywającwzrokuodpałacykuzamiastem.
Musiała znaleźć jakiś sposób, żeby nie złamać danego przy-
rzeczenia,niezawieśćaniDawuda,aniIdrisa,zachowującsza-
cunekdosiebie.Zarysplanudziałaniajużpowstawałwjejgło-
wie.Tymrazemtonieonazostanieporzucona.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Usłyszawszy szybkie pukanie do drzwi, Idris uniósł głowę
znad biurka, nie odrywając wzroku od świeżo opracowanego
traktatu.
Ashar stanął w drzwiach. Jego twarz nie wyrażała żadnych
uczuć.
Kamienne oblicze doradcy zaniepokoiło Idrisa. Przypomniało
mu poprzedni dzień, kiedy przyszedł poinformować o ucieczce
Arden w nieznanym kierunku. Przeczuwał, że tym razem przy-
nosigorszewieści.Strachchwyciłgozagardło.Sercegwałtow-
nieprzyspieszyłorytm.
‒Cozmojążonąisynem?–zapytałwprost.
‒Wszystkowporządku.Obydwojesąbezpieczni.
Idrisusiłowałwytłumaczyćsobie,żeAsharpewnieznówprzy-
szedł donieść o jakimś drobnym nieporozumieniu. Jednak jego
zdaniem wbrew obawom doradców Arden doskonale sobie ra-
dziła z dworzanami i mediami. Bez trudu oczarowywała najpo-
ważniejszych polityków dzięki niekonwencjonalnemu zachowa-
niuispontaniczności.Żałował,żeniemiałjejprzysobie,kiedy
obejmowałtron.Przyniejowielełatwiejzniósłbyciężarodpo-
wiedzialności.Jejobecnośćuprzyjemniłabymużycie.
JednakżezaalarmowałogodługiemilczenieAshara.
‒Ale?
Ashar wziął sobie krzesło i postawił po przeciwnej stronie
biurka.
‒JejWysokośćwrazzmałymksięciempojechalidoWdowie-
goPałacyku.
Idrisodetchnąłzulgą.
‒Znówurządzilisobiepiknik?–zapytałzuśmiechemrozba-
wienia.
Wcześniej rozważał możliwość odłożenia wszelkich spotkań
tegodniaispędzeniaczasuzrodziną.Ledwiezdołałzmobilizo-
waćsiłęwoli,bywstaćzłóżka.Aleniemógłsobiepozwolićna
uleganie zachciankom, kiedy czekały go ważne negocjacje
w sprawie nowego traktatu i poprawy infrastruktury w odle-
głychprowincjach.LeczprzyrzekłArden,żeniedługotamwró-
cą.Ostatniejnocyzacieśniliwięź.Ichzwiązekniespodziewanie
rozkwitł.Uszczęśliwiałgoinapawałdumą.
Asharpokręciłgłową,potemotworzyłusta,alezamiastprze-
mówić,odchrząknął.
‒Nomówżewreszcie!–ponagliłIdris.
Asharspuściłwzroknawłasnedłonie.
‒JejWysokośćkazałasłużbiezmienićwystrójpałacyku.
Idrisa zaskoczyło przede wszystkim to, że wydała jakiekol-
wiek polecenia. Ponieważ nie przywykła do posiadania służby,
niechętniewydawałarozkazy.
‒Cotoznaczy?Planujeprzemeblowanieczyremont?
‒ Nie. Poprosiła tylko o udostępnienie nieużywanych do tej
pory pomieszczeń i przystosowanie ich do zamieszkania. Dała
dozrozumienia,żeinicjatywawyszłaodWaszejWysokości.
Idris napotkał jego niepewne spojrzenie. Obydwaj wiedzieli,
żeIdrisnikomuniewydałtakichpoleceń.
‒Cośjeszcze?
Asharpopatrzyłnaniegojakbyzewspółczuciem.
‒Ztego,cowiem,rzeczyJejWysokościiksięciazostałyspa-
kowaneiwywiezionezeZłotegoPałacu.
Idriszatrzasnąłzasobądrzwiautaikazałswoimludziomzo-
stać na dziedzińcu Wdowiego Pałacyku. Zagniewany, przema-
szerował przez brukowany plac do zabytkowego, łukowatego
portalu z drewnianymi drzwiami, równie starymi jak rodowód
panującejdynastii.
Zastałjeotwarte.Kilkomakrokamidotarłdomniejszegodzie-
dzińca. Napotkał tam pokojówkę, niosącą naręcze pościeli. Na
jegowidokprzystanęłaiukłoniłasię.
‒ Zostaw to wszystko i wracaj do swoich normalnych obo-
wiązków–rzuciłkrótko.–Przekażreszciesłużby,żebyprzerwa-
lipracęiwyszlistądnatychmiast.Zamknijciezasobąfrontowe
drzwi.
Dziewczynaskinęłagłowąipospieszyłazpowrotem.
Idris ruszył dalej, ku patio, gdzie poprzedniego dnia trzymał
Ardenwobjęciachikarmiłsmakołykami.Zewszystkichwiado-
mości,jakieprzekazałmuAshar,wieśćojejprzeprowadzceza-
bolałanajbardziej.Niemógłjejdarować,żeopuściłagopocza-
rownej nocy i magicznym poranku, kiedy myślał, że rozumieją
siębezsłów.Niemógłuwierzyć,żerozmyślniewystawiłagona
pośmiewisko. Nie podejrzewał jej też o moralny szantaż dla
uzyskaniajakichśkorzyści.
Przecieżzawszespełniałjejżyczenia,wspierałduchowoinie
żałowałniczego.Robiłwszystko,czegomożnawymagaćoddo-
bregomęża,aonawzamiandokładaławszelkichstarań,byjak
najlepiejgraćnowążyciowąrolę.Cowięcwniąnaglewstąpiło?
Jeżeli czegoś jej brakowało, wystarczyło powiedzieć,
awmgnieniuokarozwiązałbyproblem.Aleonicniepoprosiła,
tylkoopuściłago,zabierajączesobąDawuda.Towyglądałona
bunt! Nie mógł uwierzyć, że jedyna kobieta, z którą pragnął
dzielićżycie,wystawiłagodowiatru.
Zbólemsercaprzemierzałkolejnekomnaty,jednenietknięte,
inneodmienione.Zmeblipozdejmowanopokrowce.Lustraipo-
sadzkiwyszorowanodopołysku.Minąłsypialnię,wktórejspę-
dzilinoc,alezastałjąpustą.Wkolejnejwypatrzyłznajomebia-
łełóżeczkowkącieprzyoknie.Napodłodzeleżałamatazmapą
dróg,którąkupiłDawudowi.Rozpoznałjegozabawkiiksiążecz-
kinablacienowejkomody.Zobaczyłteżwłóżeczkuzmierzwio-
ne,falującewłoskiimałąrączkę,ściskającąmisiaweśnie.Ode-
tchnąłzulgą,żeDawudjestbezpieczny.
Chwilępóźniejpochwyciłjakiśszelest.Kątemokaspostrzegł,
żeArden,ubranawprostą,białąsukienkębezrękawów,ściele
łóżko,znaczniewęższeodtego,naktórymspalirazem.Złociste
włosypołyskiwaływsłońcu.Wciągukilkusekunddotarłdoniej
i zamknął za sobą drzwi. Usłyszawszy szczęk zamka, uniosła
głowę,pobladłaizłapałasięzagardło.
‒Idrisie!–wykrzyknęła.–Wystraszyłeśmnie.Niespodziewa-
łamsięjeszczeciebiezobaczyć.
Jeszcze? To znaczy, że planowała spotkanie. Tylko gdzie?
Wkancelariiprawniczej?Niedoczekanie!Żadenprawnikwkra-
juniedałbyjejrozwodu.
‒Pewnieciekawicię,coturobię–zagadnęła,gdydługomil-
czał.–Otóż…postanowiłamtuzamieszkaćzDawudem.
Idrisniewierzyłwłasnymuszom.
‒Dlaczego?
‒Takbędzielepiej.
‒Dlakogo?
‒Dlanaswszystkich.Zamierzałamcięzawiadomić…
‒Kiedy?Gdyjużcałemiastobędziewiedziałoczydopierojak
cięodnajdę?
Narastała w nim złość, że uciekła i zabrała mu syna, kiedy
myślał, że zbudowali szczerą, głęboką więź, że stworzą praw-
dziwą rodzinę. Ból rozsadzał mu serce. Jeżeli myślała, że po-
zwolijejodejść,wykazałaogromnąnaiwność.
Ardenpopatrzyławchmurne,jakbyobceoblicze.Niepozna-
wałaIdrisa.Wniczymnieprzypominałmęża,któregopokocha-
ła.Przerażałjąjegogniew,aleniezamierzaładaćzawygraną.
Nie widziała innego sposobu, by pozostać przy zdrowych zmy-
słach i zachować szacunek dla siebie. Wiedziała, że nie będzie
jejłatwo,tymbardziejżenawetzgrobowąminąnieodparcieją
pociągał.Najchętniejporzuciłabyswójzamysłinatychmiastpa-
dłamuwramiona,alenadludzkimwysiłkiemwolizdołałaode-
przećpokusę.
‒Usiądźmygdzieśwygodnie–zaproponowała,alenicniezy-
skała.
‒Przestańzwlekaćzodpowiedzią.Żądamwyjaśnień.
Jak miała mu wytłumaczyć, że nie potrafi żyć z nim pod jed-
nymdachem,kochającbezwzajemności?
‒Samwiesz,żeodpoczątkumiałamwątpliwości,czypowin-
namzaciebiewyjść–zaczęłaostrożnie.‒Zrozum,żemałżeń-
stwo z władcą mnie przerasta. Nie umiem żyć w pałacu. Nie
spełniam wymagań stawianych żonie szejka. Dlatego postano-
wiłampójśćnakompromis.
‒ Jaki znowu kompromis? Twoje zachowanie robi wrażenie
dezercji.
‒Uciekałabym,gdybymodleciałazDawudemnajbliższymsa-
molotem i zażądała rozwodu. Ale wybrałam honorowe rozwią-
zanie. Jeżeli pozwolisz nam tu zamieszkać, będziesz widywał
syna codziennie, gdzie zechcesz, tu albo w Złotym Pałacu… ‒
przerwała dla zaczerpnięcia oddechu. Zdawała sobie sprawę,
żewidującIdrisaprzyokazjiwizytusyna,będziecierpiećmęki,
ale nie widziała innego wyjścia. – Pozostaniemy małżeństwem,
aDawudnastępcątronu,ajaniebędęwięcejprzynosićciwsty-
du.Wszyscyzrozumiejąpowodyrozstania.Powszechniewiado-
mo, że nie gram zbyt dobrze roli królewskiej małżonki. Powie-
działam służbie, że kazałeś mi się wyprowadzić. Ludzie pomy-
ślą, że oddaliłeś mnie, ponieważ cię kompromituję. Będziesz
mógł bez skrępowania brać sobie kochanki. To naprawdę naj-
rozsądniejszerozwiązaniedlawszystkich–dodałanazakończe-
nie,choćsamawtoniewierzyła.
Drobne niezręczności, wynikające ze słabej znajomości miej-
scowej kultury i obyczajów, niewiele dla niej znaczyły wobec
perspektywy opuszczenia ukochanego. Nie wiedziała, czy kie-
dykolwiekuleczybólzłamanegoserca.Przypuszczała,żepobyt
wZahraciebędziejejciągleprzypominaćnajpiękniejszechwile.
Patrzenie na niego będzie nieustannie rozdrapywać rany, ale
przysięgłasobie,żedladobraDawudazniesiewszystko.
Idrispopatrzyłnaniąbadawczo.
‒Jużdrugirazwspominaszomoichkochankach.Czyzamie-
rzasz je sama dla mnie wybierać, żeby nie miały negatywnego
wpływunanaszegosyna,kiedyjespotka?
‒ Wykluczone! Obiecałeś zachować dyskrecję i nie pokazy-
wać ich Dawudowi! – wykrzyknęła z oburzeniem. – Zrobiłeś
wszystko, co trzeba. Poślubiłeś mnie, zalegalizowałeś związek
iuznałeśsyna.Zachowałeśhonor.Więcejpoświęceńniewyma-
gam.
Idrispatrzyłnaswojąpięknążonę,alejejniepoznawał.Wni-
czym nie przypominała namiętnej kochanki, która dawała mu
takąrozkoszjakżadnainnadotychczas.
Przywykł, że zasypiają przytuleni, a rano znów się kochają.
Przeważnie brali też razem prysznic. Po oficjalnych uroczysto-
ściachgawędzili,wymienialiuwagiiobserwacje.Zawszefascy-
nowała go odmienna perspektywa, z której patrzyła na każdą
sprawę. Cieszyły go wspólne śniadania i zabawy z Dawudem.
Był dumny z jej postępów. Świetnie sobie radziła z politykami.
Śmieszyły go nawet jej drobne błędy językowe. Śmiał się przy
niejzrzeczy,którebezniejbygonierozbawiły,izawierzałjej
sekrety,którychznikiminnymniedzielił.Corazchętniejprze-
bywałwjejtowarzystwie.
Wciąguminionychmiesięcystałasiędlaniegonietylkoofi-
cjalnąmałżonką,aleprzedewszystkimwspaniałążyciowąpart-
nerką.
Dlaczegonagleuciekła?Cojejzaczęłoprzeszkadzać?
Podszedłbliżej,zmieszaninąsatysfakcjiibólu,obserwującjej
przerażoną minę, gdy skuliła się przy ścianie. Najdziwniejsze,
żejejspłoszonespojrzenieobudziłownimwspółczuciepotym,
comuzrobiła.Nadalrozsadzałagozłość,aleprzemówiłcicho,
niemalpółgłosem,żebynieobudzićDawudawsąsiednimpoko-
ju:
‒Mówiszohonorze?Acoznami,znaszymzwiązkiem,zna-
szymsynem?
‒ Dawud nie powinien patrzeć na rozpad naszego małżeń-
stwa.Lepiejrozstaćsiępolubownieterazizawrzećkompromis,
którypozwolimuspokojniedorastaćwpełnymkontakciezoby-
dwojgiemrodziców.
Kompromis.Znówużyłasłowa,któregozaczynałnieznosić.
‒Niekłam.NiechodzicioDawuda.Czegościbrakujewna-
szym związku. Nie wierzę też, że uważasz, że przynosisz mi
wstyd.Dobrzewiesz,jakijestemdumnyztwoichosiągnięć.Bez
trudupozyskujeszludzkąsympatię.Ludzieczująsięprzytobie
dobrze,bowidać,żeichlubisz.Wciążcipowtarzam,żecudow-
niesobieradziszznowymiobowiązkami.Podbiłaśsercapołowy
uczniówwkraju.Bezwysiłkupozyskaszteżdrugiepięćdziesiąt
procent. Pozostaje tylko kwestia moich rzekomych kochanek…
–Przerwał,gdyspostrzegł,żeposmutniała,jakbynaprawdęob-
chodziłoją,czypozostaniejejwierny.
Idobrze.Niezniósłbyjejobojętności.Cierpiałprzecieżmęki
na myśl, że coś mogłoby ją łączyć z Hamidem, dopóki go nie
przekonała,żeniemiałanikogopróczniego.Itakpowinnopo-
zostać na zawsze. Nie oddałby jej nikomu. I nie spojrzałby na
żadnąinną,mająctakążonęjakArden.
Nagledotarłodoniego,ocojejchodzi.Uświadomiłsobiepo-
wody jej nieuzasadnionej zazdrości. Jego serce gwałtownie
przyspieszyłorytm.Ująłjejdłońipołożyłjąnaswojejpiersi,tak
bywyczuła,jakmocnobije.
‒Widzisz,cozemnąrobisz?–zapytał.
‒Denerwujęcię,bonieustanniesprawiamcikłopoty–zaszlo-
chała.–Proszę,pozwólmiodejść.
‒ Nie byłem zdenerwowany, tylko wściekły. Ale już nie je-
stem.Zrozumiałemcię.–Uniósłrękęipogładziłjąpowłosach.
– Przyrzekłem ci, że nie zobaczysz żadnej mojej kochanki, po-
nieważnieplanowałemzdrady.Jużwtedywiedziałem,żenigdy
niezapragnężadnejinnejpróczciebie.
‒Mówisztotylkopoto,żebynakłonićmniedozmianydecy-
zji.
‒Nie.Jesteśjedynąkobietąmegożycia.Kochamcię,Arden.
Pokochałemcięodpierwszegowejrzenia,alezapóźnosobieto
uświadomiłem. Zżerała mnie zazdrość, przerażała myśl, że cię
stracę, że znajdziesz sobie innego. Dlatego nalegałem na jak
najszybsze zalegalizowanie związku, żeby zatrzymać cię przy
sobie.
‒Nigdyodciebienieuciekałam.
‒ Wiem. To ja cię opuściłem, ponieważ wezwały mnie obo-
wiązkiwobecpaństwainarodu.Alezabrałaśzesobąmojeser-
ce.Nigdyprzeztewszystkielatanieczułemdożadnejkobiety
tego co do ciebie. Jak myślisz, dlaczego poszedłem pod twój
dom po przyjęciu? Musiałem cię zobaczyć, nawet jeżeli plano-
wałemślubzinną.
‒Dlaczegomitomówisz,Idrisie?–wyszeptaładrżącymiwar-
gami.
‒ Bo to prawda. Kocham cię. Tylko przy tobie jestem sobą,
żyję pełnią życia. – Ukląkł przed nią i ujął jej dłonie w swoje,
żebyjąprzekonać,żeniekłamie.–Niewierzyłem,żetomożli-
we.Żadenmężczyznazmojegorodunieoddałnikomusercaza
wyjątkiemmojegodziadka,królaDawuda.Tylkoonjedenubó-
stwiał babcię do końca swoich dni. Dlatego nie przyszło mi do
głowy,żewszystkieuczucia,którewemniebudzisz:podziw,za-
zdrość,pożądanieidumatoskładnikimiłości.–Uniósłnajpierw
jedną jej dłoń do ust, potem drugą. – Kocham cię, Arden, całą
duszą,całymsercem.Przysięgamnahonormojejrodzinyipa-
mięć dziadka, że to prawda. Ale jeżeli mi nie wierzysz, zamie-
rzamcięotymprzekonywaćcodziennie,dokońcażycia.
Jeżelitylkomupozwoli....
W oczach Arden rozbłysły łzy. Idris wpadł w popłoch, że nie
odwzajemnia jego uczuć, jak sobie wyobrażał. Ale chwilę póź-
niejopadłaprzednimnakolanaiucałowałajegoręce.
‒ Kocham cię, Idrisie – wyznała z nieśmiałym uśmiechem. ‒
Pokochałam cię już na Santorynie. Kochałam cię przez te
wszystkielata,choćusilniesobiewmawiałam,żejużnicdocie-
bienieczuję.
Idris odetchnął głęboko, gdy uświadomił sobie, że jej oczy
błyszcząodłezszczęścia.Nigdyniewidziałpiękniejszegowido-
ku.Jejwyznanieuczyniłogoszczęśliwym.
‒Wtakimraziestanowimydobranąparę,bojateżbędęcię
kochałdoostatniegooddechu.
OczyArdenrozbłysły,gdyznaczącopopatrzyłanałóżko.
‒Miałabympewnąpropozycję.
JejsugestiarozpaliławyobraźnięizmysłyIdrisa,alenarazie
odparłpokusę.
‒Zachwilę.Najpierwchciałbymzaproponować,żebyśmyza-
mieszkalituwetrójkęzDawudem.
‒Naprawdę?Tochybaniemożliwe.Maszprzecieżobowiązki
wZłotymPałacu.
‒ Mamy – sprostował łagodnie. – Proponuję, żebyśmy miesz-
kalitamwdnipowszednie,anarodzinneweekendyprzyjeżdża-
litutaj,zdalaodzgiełkuibłyskufleszy.
‒Naprawdęjesteśgotówtozrobić?
‒Razemdamyradę,jeżelitylkoopracujemydobryplan.Nie
widzępowodu,żebyniespróbować.
Uśmiech Arden powiedział mu wszystko, co mógł sobie wy-
marzyć.
‒Brzmiobiecująco–odrzekłazpromiennymuśmiechem.
Nicwięcejniezdążyładodać,ponieważzamknąłjejustaczu-
łym pocałunkiem – pocałunkiem miłości, obiecującym otwarcie
nowegorozdziałuwspólnegożycia.Oddałagozpasją.