JOSIE METCALFE
Nie przestanę
cię kochać
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Czy ten ból kiedyś minie?
Leo usiadł ciężko na brzegu łóżka w luksusowym pokoju
hotelowym, podniósł kieliszek do ust i przełknął jednym hau
stem jego zawartość. Skrzywił się, nie przyzwyczajony do
palącego smaku alkoholu.
Energicznym ruchem ponownie ujął butelkę. Tak bardzo
potrzebował ukojenia, że nawet nie zauważył, iż kieliszek jest
kryształowy, a brandy bardzo droga.
- Twoje zdrowie, Andreas. Stokrotne dzięki.
Wzniósł toast za swego nieobecnego przyjaciela, nie zwra
cając uwagi na bursztynowe refleksy promieni zachodzącego
słońca, widoczne na ściance pięknie rżniętego kryształu.
Gdy wypił, sięgnął po marynarkę leżącą po drugiej stronie
łóżka i przyciągnął ją do siebie. Była szara i doskonale skro
jona.
- Gdzie to jest? - mamrotał, grzebiąc ręką w wewnętrznej
kieszeni.
W końcu wydobył portfel z ciemnej skóry i upuścił mary
narkę na podłogę. Gdy otwierał portfel, wyśliznęła się z niego
mała fotografia.
Rysy jego twarzy na moment złagodniały, lecz stalo-
woszare oczy pozostały smutne.
6
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Niko - sze
pnął, dotykając drżącym palcem uśmiechniętej twarzyczki.
Po policzku spłynęła mu łza.
Maria nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek
czuła się tak zmęczona. Nawet podczas studiów nie miała tak
koszmarnego tygodnia jak teraz.
Taksówka przechyliła się niebezpiecznie na zakręcie, po
czym kierowca wprawnie włączył się w ruch uliczny. Światła
nadjeżdżających samochodów świeciły Marii prosto w oczy,
piekące z powodu niewyspania i płaczu.
Nagle torebka ześliznęła się z jej kolan i w tym momencie
Maria chwyciła klamkę, żeby nie upaść.
- Boże, proszę - szepnęła przez zaciśnięte zęby.
Jak ma się jutro rano skoncentrować, jeżeli zaraz nie doje
dzie bezpiecznie do hotelu? Przecież nie mogła przylecieć
wcześniejszym samolotem; Cara potrzebowała jej do ostatniej
chwili.
Kiedy wreszcie taksówkarz zatrzymał się pod wskazanym
adresem, zacisnęła kciuki, żeby mimo spóźnienia pokój na nią
czekał.
Weszła do recepcji i uśmiechnęła się do starszego mężczy
zny siedzącego za kontuarem, świadoma, że wygląda gorzej
niż zwykle. Czuła, że jej skóra jest lepka i lśniąca od potu,
a ze starannie ułożonej fryzury nie pozostało ani śladu.
- Dobry wieczór. - Postawiła walizkę na podłodze.
Nazywam się Maria Martinez. Bardzo mi przykro, że się
spóźniłam, ale...
- Scusi, signorina. Non parlo inglese.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
7
Recepcjonista potrząsnął żałośnie głową. Jego wielkie,
ciemne oczy sprawiały, że przywodził na myśl plastykowego
pieska, jakiego kierowcy wożą czasem pod tylną szybą samo
chodu.
- A ja nie mówię po włosku...
Maria była zaskoczona, że personel recepcji tak wielkiego
hotelu nie zna angielskiego. Co robić? - zastanawiała się go
rączkowo. Ramiona jej opadły, kiedy próbowała zmusić zmę
czony mózg do myślenia.
Kilka minut pantomimy i porównanie jej nazwiska w pa
szporcie z listą rezerwacji sprawiły, że recepcjonista wreszcie
zrozumiał, o co jej chodzi, i gwałtownie zaczął coś mówić.
Potok włoskich słów zaatakował jej obolałą głowę niczym
huk wodospadu.
Zrozumiała jedynie to, że pokój zarezerwowany dla niej
jest już zajęty, ale może dostać inny, jeśli nie ma nic przeciwko
temu.
Kiedy odniosła niejasne wrażenie, że recepcjonista próbuje
jej uświadomić, że także z tym pokojem jest coś nie tak,
pospiesznie podniosła obie ręce do góry i potrząsnęła głową.
- Nie ma żadnego problemu, nie ma żadnego problemu
- zapewniała, zbyt zmęczona, aby próbować dociec, o co na
prawdę mu chodzi. Nawet gdyby zaproponował jej schowek
na szczotki, i tak by nie zaprotestowała. W tej chwili marzyła
jedynie o tym, by się położyć i zasnąć.
- Grazie -
wyszeptała jedyne włoskie słowo, jakie znała,
gryzmoląc pospiesznie nazwisko w książce gości.
Potem poszła za nim do windy.
W korytarzu Włoch znowu zasypał ją gradem słów, gwał-
8
NIE PRZESTANĘ C I Ę K O C H A Ć
townie przy tym gestykulując, Maria jednak postanowiła go
zignorować. Kiedy w końcu zdołała zamknąć drzwi do swego
pokoju, bezskutecznie próbowała się skupić.
- Ooch! - zawołała.
Zmęczone oczy rozszerzały się z niedowierzaniem, kiedy
lustrowała otoczenie.
- Ale luksus...
Jej spojrzenie ślizgało się po bogato zdobionym suficie,
subtelnie podświetlanym przez lampy w kształcie brzoskwiń
a potem przesunęło się na gruby, jasnobeżowy dywan. Łóżko
było prawie takiej wielkości jak jej mieszkanie w Anglii,
a widok miękkich poduszek w kolorze brzoskwiniowym wy
starczył, aby zaczęła ziewać.
Umieściła walizkę na ozdobnym stojaku w nogach łóżka
i otworzyła ją, żeby wyjąć kosmetyczkę. W drodze do łazien
ki zrzuciła buty.
Z przyjemnością stanęła pod kojącym strumieniem wody,
przepraszając w duchu nianię za stertę ubrań, rzuconych byle
jak na podłogę. Przez kilka minut ciepła woda masowała jej
szyję i ramiona, potem Maria umyła szybko włosy i opłukała
ciało. Wytarła włosy ręcznikiem i rozczesała je grzebieniem,
chociaż wiedziała, że się skręcą.
Uprzytomniła sobie, że nie przyniosła do łazienki koszuli
nocnej, ale się tym nie przejęła.
Jest ciepło, nie przeziębię się, a włosy zdążę ułożyć rano,
pomyślała, sięgając po szczoteczkę do zębów.
Po minucie zgasiła światło w łazience i otworzyła drzwi
do pokoju.
- Och! - Zatrzymała się i po omacku zaczęła szukać kon-
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
9
taktu, próbując wzrokiem przeniknąć ciemności. - Nie pamię
tam, żebym gasiła światło...
Dostrzegła niewyraźny zarys łóżka i ruszyła w jego kie
runku, rezygnując z zapalenia światła.
Ktoś podczas jej nieobecności przygotował łóżko do snu.
Zanim wsunęła się pod kołdrę, czuła się przez chwilę winna,
że o tak późnej porze pokojówka została zmuszona do wypeł
niania swych obowiązków, po czym natychmiast zasnęła.
Sen spłynął na nią tak miękko i łagodnie, że właściwie nie
zdawała sobie sprawy, kiedy się zaczął. Wiedziała, że jest jej
ciepło i wygodnie, tak samo jak owego dnia, gdy spotkała swą
nową nianię, Annę Martinez, i ta przytuliła ją do swej pulchnej
piersi. Maria miała wtedy siedem lat i nie pamiętała, by ktoś
wcześniej ją do siebie tulił.
Ten sen był inny, bo nie miała na sobie wyblakłej, różowej
sukienki, która była wszystkim, co sierociniec mógł jej ofia
rować, aby przykryć jej długie, chude ciało. Teraz nie miała
na sobie nic, a zamiast uczucia chłodu czuła wszechogarnia
jące ciepło, promieniujące jakby z kominka, w którym migo
tały płomyki ognia, igrając nad jej rękami i ramionami
i ogrzewając piersi.
- Mmm - zamruczała z zadowoleniem, przeciągając się
leniwie niczym kotka. - Jak przyjemnie...
Ogień stawał się coraz gorętszy, sięgał niemal jej wnętrza,
rozprzestrzeniając się, rosnąc gwałtownie i niepohamowanie.
Maria unosiła się w morzu spokoju, pierwszy raz czując ra
dość nie zmąconą poczuciem samotności, którą zawsze wy
pełnione było jej życie.
- Dziękuję.
10
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
Dźwięk niskiego, wibrującego głosu wyrwał ją gwałtow
nie z sennego letargu. Wszystkie mięśnie zesztywniały jej ze
strachu, otworzyła szeroko oczy i z przerażeniem wpatrywała
się w ciemność, usiłując dostrzec, kto to powiedział i kto ją
do siebie tuli.
To nie był sen, to wydarzyło się naprawdę. W jej łóżku jest
mężczyzna, a ona nie ma pojęcia, kim on jest i co tutaj robi...
- Mój Boże, dziękuję ci...
Oszołomiona poczuła, że mężczyzna obsypuje jej twarz
delikatnymi pocałunkami.
Zacisnęła pięści i chciała go odepchnąć.
- Nigdy nie będziesz wiedziała, ile to dla mnie znaczy.
W jego głosie brzmiał taki ból, że jej ręce znieruchomiały,
a krzyk zamarł na ustach.
- Czasami czuję się tak, jakby ten ból miał nigdy nie
minąć... Jakbym nigdy nie miał zapomnieć...
Jego głos załamał się smutno.
- Jakie piękne - szepnął, rozkładając jej długie włosy na
poduszce. - Jakie zdrowe i pełne życia...
Jego ręce obrysowały kształt jej głowy, palce niezdecydo
wanie dotknęły jej brwi i kości policzkowych, po czym poca
łował ją tak gorąco, że poczuła się jak zahipnotyzowana i za
pomniała, że była gotowa z nim walczyć.
W tej chwili słyszała w jego słowach udrękę pustki i sa
motności, towarzyszącej jej przez całe życie.
W końcu liczy się jedynie to, że ten mężczyzna cierpi tak
samo jak ona. Bez znaczenia wydał jej się fakt, że postąpiła
wbrew swoim zasadom, że teraz chciała jedynie pocieszyć
jego i siebie.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
11
Instynktownie wyciągnęła ręce i przesunęła palcami po jego
włosach i ciepłych, nagich plecach. Mężczyzna westchnął. Jego
ramiona objęły ją, a ona znalazła rozkosz w tym kontakcie.
W jej wyobraźni mignęły obrazy niedawnych wydarzeń
z Anglii, dramatycznych przeżyć, od których usiłowała się
uwolnić.
Zrozpaczonych rodziców nie pocieszy fakt, że wszyscy
zrobili, co mogli dla ich pięknej córki. Maria wiedziała, że to
prawda. Wiedziała również, że czuje się wykończona z powo
du swej emocjonalnej reakcji po stracie ulubionej pacjentki.
Cara była taka delikatna i słaba - nie miała szans przezwy
ciężyć tej ostatniej, wyniszczającej infekcji, pomimo pełnej
osłony antybiotykowej.
- Czasami wydaje się, że śmierć zawsze wygrywa... -
wyszeptała przez ściśnięte gardło, tuląc się z radością do tego
ciepłego, pełnego życia mężczyzny, który przypadkiem zna
lazł się w jej łóżku.
- Nie zawsze - zaprotestował. W jego głosie zabrzmiała
rozpacz i przytulił ją mocniej. - Czasami życie nie chce się
poddać...
Teraz Maria pojęła, skąd pochodzi to rozpalające ciepło;
pojęła, że dotyk jego ciała jest bezsprzecznie siłą natury - afir-
macją triumfu życia nad śmiercią, która poruszyła jej uśpione
dotychczas zmysły. Tym razem uległa mężczyźnie bez za
strzeżeń.
- Zaspałam!
Błyskawicznie usiadła na środku łóżka i usiłowała zapa
nować nad gonitwą myśli.
12
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
Przyjechała do Włoch, aby wziąć udział w konferencji i je
żeli się nie pospieszy, spóźni się na prezentację pierwszego
referatu.
Opuściła stopy i postąpiła kilka kroków w stronę łazienki,
gdy lekki ból w udach przypomniał jej, co wydarzyło się
w nocy. Zatrzymała się w miejscu i odwróciła, żeby popa
trzeć na łóżko.
- O mój Boże!
Przerażona zakryła ręką usta, patrząc na zmiętą pościel.
Fakt, że połowa prześcieradła zwisała na podłogę, mógł
świadczyć o złym śnie, ale pognieciona druga poduszka w ko
lorze jasnoniebieskim dawała do myślenia.
- Kto...? Gdzie...?
Jej oczy gorączkowo badały każdy kąt pokoju, a mózg nie
wiedział, na które pytanie odpowiedzieć najpierw.
To nie jest jej pokój!
Wpatrywała się w miękki, zielony dywan i jasnoniebieskie
zasłony. Wystrój był tak samo okazały, ale zestaw kolorów
zupełnie inny.
Z biciem serca szukała dowodów tego, co zdarzyło się
w nocy. I w końcu zrozumiała: spędziła tę noc z mężczyzną,
którego nawet nie widziała i którego nie jest w stanie rozpo
znać. Zrobiło jej się gorąco.
Nie miała czasu na dokładne przeszukanie pokoju; zdążyła
się tylko zorientować, że nic po sobie nie zostawił. Żadnej
kartki, niczego, co mogłoby zasugerować, kim jest i gdzie
odszedł.
Oprzytomniała, gdy z ulicy dobiegł ją dźwięk klaksonu,
po czym spojrzała na zegarek.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
13
- Och, nie! - jęknęła i pobiegła do łazienki.
Wzięła błyskawicznie prysznic. Nie miała czasu, aby uło
żyć włosy; przeczesała je tylko grzebieniem i spięła z tyłu
głowy ozdobną klamrą. Policzki jej pałały.
I wtedy zauważyła, że w łazience jest dwoje drzwi. Tym
razem otworzyła te prowadzące do pokoju utrzymanego w to
nacji brzoskwiniowo-beżowej, do którego zeszłej nocy zapro
wadził ją recepcjonista. Na ławeczce w nogach łóżka stała jej
walizka.
- Gdzie byłaś? - spytała szeptem Lena Harper, kiedy Ma
ria w końcu wśliznęła się na puste miejsce obok niej. - Stra
ciłaś pierwszą sesję.
- Niemożliwe! - wymamrotała Maria do koleżanki, pa
trząc na zegarek. - Spóźniłam się tylko dziesięć minut.
- Dodaj do tego godzinę - poradziła Lena, krzywiąc usta.
- Zapomniałaś przestawić zegarek.
Maria jęknęła i natychmiast naprawiła swój błąd.
- Co straciłam? - spytała półgłosem, słuchając jednocześ
nie czcigodnego dżentelmena, który czytał wstęp przed pre
zentacją przezroczy. - O czym mówił na pierwszej sesji?
- Nie on, ale Leo da Cruz. O talasemii - odpowiedziała
koleżanka tajemniczo.
- Cholera - zaklęła Maria półgłosem, zdając sobie spra
wę, że opuściła jedno z najważniejszych wystąpień, których
chciała wysłuchać. - Czy był dobry? Zrobiłaś jakieś notatki?
- Znakomity w pewien szczególny sposób. Opowiada się
za wczesnym rozpoznaniem i uświadamianiem rodziców...
- Światła były już przyciemnione, ale profesor najwyraźniej
14
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
nie mógł uruchomić projektora, toteż Lena skorzystała z oka
zji i otworzyła notatnik, aby pokazać Marii swoje zapiski.
- Przejrzysz je w czasie przerwy.
Na gigantycznym ekranie w specjalnie urządzonej sali
konferencyjnej pojawiło się pierwsze przezrocze i kiedy pro
fesor rozpoczął prezentację, Lena i Maria skoncentrowały się
na pokazie.
Podczas przerwy, zanim włączyły się w strumień ludzi idą
cych w kierunku bufetu, dyskutowały o tym, co widziały. By
ły tak zaaferowane, że gdy dotarły do tac i zapełniły je wy
branymi daniami, prawie nie zauważyły kłębiącego się wokół
tłumu.
Maria była w połowie posiłku, gdy zaczęło ją dręczyć nie
jasne uczucie, że ktoś ją obserwuje. Poczuła się nieswojo.
- Czy znasz tu kogoś? - spytała niespodziewanie Lena.
- Oprócz nazwisk kilku osób wygłaszających referaty, nie
sądzę. - Maria uśmiechnęła się, podnosząc widelec do ust.
- Dlaczego pytasz?
- Jesteś pewna? Leo da Cruz patrzy na ciebie, odkąd
usiadłaś.
- Naprawdę? - Maria zamrugała oczami. - Który to? Mo
że zauważył, że rano opuściłam jego wykład.
Rozejrzała się wokół, ale nie znalazła nikogo znajomego.
Nagle jej wzrok napotkał stalowoszare oczy i dziwny dreszcz
przebiegł jej po plecach.
- Znasz go?
Głos Leny dotarł do jej świadomości i czar prysł.
- Kogo? - zapytała niepewnie.
- Doktora da Cruz - rzuciła Lena rozdrażnionym tonem.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
15
- Który to?
Maria skwapliwie skorzystała z pretekstu i rozejrzała się
ostentacyjnie po całym pomieszczeniu, uważając jednak, aby
nie spotkać ponownie tych niepokojących, szarych oczu.
- To ten przystojny mężczyzna z ciemnymi, kręconymi
włosami.
Głos Leny zabrzmiał ironicznie, gdy ruchem głowy wska
zała stolik, który Maria tak pieczołowicie omijała wzrokiem.
- Czy to on miał pierwszy wykład? - zapytała, udając
obojętność.
Była jednak pewna, że Lena dostrzegła jej zmieszanie,
chociaż na pewno nie miała pojęcia, skąd się wzięło. Maria
wiedziała przecież, że jest wystarczająco atrakcyjna, żeby
podobać się mężczyznom. Wiele lat praktyki lekarskiej na
uczyło ją jednak, jak sobie radzić z przelotnymi objawami
męskiego uznania.
Zainteresowanie tego mężczyzny było jednak inne. Pa
trzył na nią jakby z dezaprobatą, niczym kot obserwują
cy mysz, której wyraźnie nie ma ochoty złapać. Wyczuwała
w jego spojrzeniu jakąś niechęć do siebie, ale nie znała przy
czyny.
- Lena...
- Jesteś pewna, że go nie znasz? - przerwała jej koleżan
ka, wydymając z niedowierzaniem wargi. - On z pewnością
się tobą interesuje.
- Lena! - zawołała Maria z irytacją. Czuła, że na jej twarz
wypływa rumieniec, i modliła się w duchu, aby ktoś przy
sąsiednim stoliku nie usłyszał jej przyjaciółki. - Skończ wre
szcie te żarty! Możesz wprawić w zakłopotanie kogoś, kto cię
16
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
przypadkiem usłyszy. A może on jest żonaty? Twoje uwagi
mogą wywołać plotki.
- On nie jest żonaty - ciągnęła Lena niezrażona. - Zapa
miętaj moje słowa. Lepiej bądź gotowa, bo on coś zrobi,
zanim konferencja się skończy.
Na myśl, że być może czeka ją spotkanie z tym bardzo
przystojnym panem, serce Marii zaczęło bić jak szalone. Na
pewno nie wygląda na ujarzmionego. Nagle zaświtało jej
w głowie, że może być tym mężczyzną z sąsiedniego poko
ju... Spojrzała na niego i jej wzrok zatrzymał się bezradnie
na jego twarzy. Czuła, jak blednie. Analizowała jego rysy. Czy
to są te same włosy, których dotykała? Usta, które całowała?
Czy to jego ramiona tak ją do siebie tuliły?
- Przepraszam - mruknęła, podnosząc się gwałtownie.
Nie mogła znieść spojrzenia jego surowych oczu, szczególnie
że mógłby być tym, który... - Zostawiłam coś w pokoju. Za
chwilę wrócę.
Wybiegła zdesperowana z bufetu, chcąc jak najszybciej
dostać się do swego pokoju.
Jak na złość wszystkie windy były zajęte, a nie miała naj
mniejszej ochoty przyłączyć się do grupki czekających ludzi.
Była rozgorączkowana i czuła, że każdy potrafi wyczytać całą
prawdę z jej twarzy. Musi być sama, żeby ochłonąć. Skręciła
w stronę schodów i pospiesznie weszła na pierwsze piętro,
gdzie wreszcie znalazła się poza zasięgiem ludzkiego wzroku.
Przez moment wydawało jej się, że słyszy echo tego sa
mego głosu, który słyszała w ciemnościach. Otrząsnęła się
gwałtownie i ruszyła dalej, koncentrując się na pokonywaniu
kolejnych stopni, aż wreszcie dotarła do pokoju.
N I E P R Z E S T A N Ę C I Ę K O C H A Ć
17
Z ulgą zamknęła za sobą drzwi i spojrzała w kierunku
łazienki. Nie mogła oprzeć się pokusie, aby tam nie wejść.
Czy pokój po drugiej stronie jest pusty tak jak rano, czy
może on wrócił? Może teraz drzwi są zamknięte i nigdy nie
odkryje, kim jest ów tajemniczy nieznajomy...
Stanęła w łazience i z wahaniem uniosła rękę w kierunku
klamki. Upłynęło jednak kilka długich sekund, zanim cicho
ją nacisnęła. Drzwi otworzyły się lekko. Rozejrzała się po
pokoju i znieruchomiała ze zdumienia. Wyglądał tak czysto
i świeżo, jakby ostatniej nocy nikt z niego nie korzystał. Po
trząsnęła głową z niedowierzaniem i powoli wróciła do ła
zienki. Zamknęła drzwi za sobą i przekręciła klucz.
Wiedziała teraz, że dalsze przeszukiwanie tamtego pokoju
nie ma sensu. Jeżeli był nawet jakiś ślad, wskazujący na
tożsamość mężczyzny, który tam nocował, usunęła go skru
pulatna pokojówka wtedy, gdy Maria była na konferencji.
Po raz pierwszy uświadomiła sobie możliwe konsekwencje
tego, co się stało. Nogi ugięły się pod nią, więc usiadła na
krawędzi łóżka i splotła mocno ręce na kolanach, żeby opa
nować ich drżenie.
Ponieważ nigdy właściwie nie miała czasu ani ochoty na
uwodzenie mężczyzn, nie musiała się martwić o zapobieganie
ciąży. Teraz jej spokój został gwałtownie zmącony. Próbowała
przypomnieć sobie, czy jej kochanek pomyślał o jakichkol
wiek środkach ostrożności.
Jej kochanek...
Wzdrygnęła się na wspomnienie wydarzeń minionej nocy,
a także dlatego, że poczuła do siebie wstręt. Co za bezmyśl
ność! Tak ryzykować, i to jeszcze z jej zdrowiem...
18
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
Pomyśl, co teraz zrobić! Zagryzła wargi, próbując się skon
centrować.
Najważniejsze to odnaleźć nazwisko mężczyzny, który zaj
mował tamten pokój, by w razie potrzeby móc go odszukać
i zadać kilka ważnych pytań.
Musi znaleźć taki sposób na zdobycie potrzebnych infor
macji, żeby nikt sienie zorientował, ile dla niej znaczą. Znała
środowisko lekarskie na tyle, by wiedzieć, że jeśli ktokolwiek
dowie się, co zaszło ostatniej nocy, stanie się to publiczną
tajemnicą i nie pozostanie bez wpływu na jej opinię.
Zanim podeszła do recepcji, odczekała niecierpliwie, aż
reszta delegatów zniknie w sali konferencyjnej. Bała się, że
zadanie, które ma przed sobą, przerośnie jej możliwości, jeżeli
dzienny personel będzie znał język angielski tak samo jak ów
starszy pan wczoraj.
- Czym mogę pani służyć? - spytał młody mężczyzna
w recepcji i uśmiechnął się do niej szeroko.
Maria odetchnęła z ulgą.
- Chciałabym się dowiedzieć, kto zajmował wczoraj drugi
pokój w moim apartamencie. Oni zostawili jakieś rzeczy w ła
zience i...
Ugryzła się w język; nigdy nie potrafiła kłamać, patrząc ko
muś prosto w twarz. Teraz miała wielką ochotę po prostu uciec.
- Jak się pani nazywa? - zapytał i sięgnął po księgę gości.
- Martinez. Maria Martinez. Przyjechałam tutaj na konfe
rencję...
- Pani jest w pokoju numer... numer...
Zmarszczył brwi i pochylił się nad książką, próbując od-
cyfrować pismo.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
19
- Przyjechałam bardzo późno - pospieszyła mu z pomo
cą. - W recepcji był starszy pan. Nie mogłam zrozumieć, co
mówił; nie znam włoskiego.
- To był mój ojciec. - Recepcjonista uśmiechnął się ra
dośnie. - Przyszedł posiedzieć tutaj, bo musiałem zawieźć
żonę do szpitala. Wczoraj w nocy urodziła dziecko. Mamy
syna. - Był bezgranicznie dumny i szczęśliwy. - A jeśli cho
dzi o pani pokój - przypomniał sobie w końcu powód ich
rozmowy - to ojciec wpisał nowy numer pokoju przy pani
nazwisku. Ale nikt nie zajmuje drugiego pokoju w tym apar
tamencie.
- Dzisiaj nie - zgodziła się - ale ostatniej nocy był tam
mężczyzna, który zostawił parę rzeczy w łazience...
Jak trudno jest mówić, kiedy trzeba ważyć każde słowo...
- Nikt nie mieszkał w tym pokoju przez ostatnie dwa dni,
proszę pani - powiedział uspokajająco. - Jeżeli pani teraz
wychodzi i pokój będzie pusty, to poproszę pokojówkę, żeby
sprzątnęła łazienkę i usunęła te rzeczy. - Uśmiechnął się zno
wu, pokazując białe zęby, które zalśniły w jego opalonej twa
rzy. - Przepraszam za wszelkie niedogodności.
- Ale... - Maria zdała sobie nagle sprawę, że nie ma
żadnego sensu nadal go wypytywać. - To nic ważnego - po
wiedziała zmieszana i uśmiechnęła się. - Wystarczy, jeżeli
pokojówka posprząta jutro rano.
Nie mogła się skoncentrować na żadnym wykładzie. Była
krańcowo zdenerwowana i ciągle wracała myślami do proble
mu, którego nie umiała rozwiązać. Kim jest ów tajemniczy
człowiek? Była tak zaabsorbowana swym losem, że nie spra-
20
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
wił jej przyjemności nawet fakt, iż przewidywania Leny się
nie sprawdziły.
- Jestem przekonana, że porozmawiałby z tobą, gdyby nie
musiał nagle wyjechać - próbowała się usprawiedliwiać ko
leżanka, gdy siedziały razem w samolocie do domu.
Maria roześmiała się. Przejęta swym niepowodzeniem
w ustaleniu tożsamości mężczyzny, zapomniała o rozmowie
z Leną w bufecie. Teraz jednak, gdzieś w głębi duszy, poczuła
rozczarowanie, że nie miała okazji poznać Lea da Cruz.
W ciągu kilku ostatnich lat stał się on autorytetem w rozpo
znawaniu i leczeniu dziedzicznych schorzeń hematologicz
nych. Minie przynajmniej rok, zanim będzie miała okazję
wysłuchać jego wystąpienia na kolejnej takiej konferencji.
Kto wie, gdzie będzie za rok i czym się będzie zajmować.
Wszystko zależy od tego, co wydarzy się w ciągu kilku naj
bliższych tygodni.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Maria!
Czyjś głos wdarł się gwałtownie do jej świadomości.
Chwyciła za krawędź biurka, gniotąc w wilgotnej dłoni ka
wałek papieru.
- Trzymam cię - usłyszała i poczuła, że obejmują ją czy
jeś ramiona. - Nie bój się.
Maria starała się mocno trzymać biurka, bo była pewna, że
nie ustoi dłużej na drżących nogach. Po chwili usiadła ciężko
na krześle.
- Nie mów mi, że ta przeklęta grypa dopadła i ciebie.
- Siedziała z zamkniętymi oczami i głos Peg Mulholland do
cierał do niej z daleka. - Jesteś bardzo blada. Myślę, że po
winnaś jechać do domu.
- Nie - wyszeptała Maria, potrząsając przecząco głową.
Czuła, że każdy ruch potęguje ból czaszki. - I a n Stanton
wczoraj tego nie skończył, więc wzięłam się do roboty i...
Urwała nagle, a jej ręka konwulsyjnie zacisnęła się na ka
wałku papieru. Poczuła, jak czoło oblewa jej zimny pot.
- W takim stanie nie możesz tu zostać - powiedziała Peg
stanowczo.
Maria słyszała znajomy dźwięk przycisków aparatu tele-
22
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
fonicznego, a potem głos przyjaciółki, zamawiającej dla niej
taksówkę.
- Będzie tu za piętnaście minut - oznajmiła Peg.
Nie byłoby tak źle, gdyby noc była spokojna. Maria pora
dziłaby sobie, gdyby mogła zasnąć choć na kilka godzin, żeby
zregenerować siły. Jednak ciągle coś się działo. Najpierw
przyjęła na oddział pacjenta po wypadku samochodowym,
gdy ortopeda skończył go składać, a potem musiała podać
kroplówki i środki znieczulające dwóm młodym ofiarom po
parzeń z płonącego domu, które umieszczono w sterylnej czę
ści oddziału.
Nigdy nie była w stanie zrozumieć, dlaczego zorganizowa
nie wszystkiego w nocy, gdy próbuje się nie przeszkadzać
pacjentom już obecnym na oddziale, trwa znacznie dłużej.
Kiedy w końcu pomyślała, że mogłaby się położyć i za
mknąć oczy, jedna z jej małych pacjentek dostała wysokiej
temperatury podczas transfuzji krwi. Spędziła więc kilka go
dzin przy łóżku dziewczynki, by matka mogła się wreszcie
przespać.
- Słabo ci? - zapytała Peg. - Może zostawię cię na chwilę,
przyniosę twoje rzeczy i portier przyprowadzi ci fotel na kół
kach?
- Nie. - Maria miała zupełnie suche gardło i mówiła
schrypniętym głosem. - Pojadę windą.
Wyprostowała plecy i z trudem podniosła powieki. Wie
działa, że nic nie zyska, poddając się przytłaczającemu cięża
rowi, który spadł na jej barki. Powinna zrobić to co zwykle,
czyli zacisnąć zęby i trzymać się.
- Jesteś lekka jak piórko. Przecież nawet wiatr mógłby cię
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
23
przewrócić. - Peg zmarszczyła brwi. - Jesteś pewna, że sobie
poradzisz?
- Tak. - Maria przywołała na twarz wymuszony uśmiech.
- Pójdę prosto do łóżka, gdy dojadę do domu, i będę spać
przez dwanaście godzin. Rano będę jak nowo narodzona.
Maria unikała wzroku Peg z obawy, że tak doświadczona
pielęgniarka może zauważyć, iż pani doktor jest bliska zała
mania, a powodem tego wcale nie jest zwykłe zmęczenie.
- Dobrze, ale lepiej nie przychodź jutro do pracy, jeśli nie
będziesz w lepszej formie - ostrzegła Peg surowo. - Nie
chcę, żebyś zarażała mi pacjentów.
- To nie jest nic zaraźliwego. - Maria miała ochotę roze
śmiać się, gdy poczuła napływające do oczu łzy. - Przepra
szam, że opuszczam was w tak krytycznej chwili. Czy mogła
byś zawiadomić administrację?
- Oczywiście - zgodziła się Peg ochoczo. - Jedź już do
domu i odpocznij.
Maria stanęła w kącie windy i zamknęła oczy. Liczyła
w myślach piętra, czekając na cichy dzwonek, kiedy winda
zatrzyma się na parterze.
Gdy była w połowie drogi, winda przystanęła, otworzyły się
drzwi i ktoś wszedł. Maria nie miała ochoty z nikim rozmawiać,
więc nie otwierała oczu i czekała, aż winda ruszy na dół.
- Czy dobrze się pani czuje?
Serce Marii zamarło. Wprost trudno uwierzyć, ale to jest
ten głos! Po raz pierwszy i ostatni słyszała go ponad trzy
miesiące temu i odtąd prześladował ją bezlitośnie. Powoli
uniosła ciężkie ze zmęczenia powieki.
Wszystkie wysiłki odnalezienia go we Włoszech zawiodły,
24
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
uznała więc, że nigdy się nie dowie, kim jest ten człowiek.
Niemożliwe, by mógł ni z tego, ni z owego wsiąść do tej
samej windy... I to właśnie dzisiaj!
- To pan?! - wykrztusiła, patrząc na ciemnowłosego męż
czyznę. - Doktor da Cruz?
Nigdy nie mogła zapomnieć tych szarych oczu, wpatrzo
nych w nią owego dnia w hotelu, ale też nie sądziła, że będą
to oczy mężczyzny, który był jej kochankiem.
- Witam, doktor Martinez. - Ukłonił się szorstko. - Czy
moglibyśmy gdzieś porozmawiać?
- Porozmawiać? - powtórzyła cicho.
- Może idzie pani do bufetu? Może zjadłaby pani coś?
Patrzył na nią z wyrzutem, jakby ganił ją za to, że tak
schudła w ciągu ostatnich trzech miesięcy.
- Nie... To znaczy...
Winda szarpnęła i zatrzymała się na parterze.
- Proszę - powiedział rozkazującym tonem, chwytając ją
pod rękę i prowadząc w stronę bufetu dla gości.
- Jadę do domu - zaprotestowała, próbując oswobodzić
rękę. - Przed szpitalem czeka na mnie taksówka.
- Doskonale - oświadczył i zmienił kierunek, prowadząc
ją do drzwi wyjściowych. - W takim razie możemy pojechać
razem taksówką.
- Ja... Ale... Pan... - dukała bez sensu.
Leo puścił ją, żeby otworzyć drzwi.
- Nie możemy jechać jedną taksówką - powiedziała zdy
szana, świadoma, że patrzą na nich niektórzy z pracowników,
opuszczający szpital po zakończeniu dyżuru. - Ktoś mógłby
pomyśleć, że zaprosiłam pana do domu.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
25
- We Włoszech byliśmy razem nie tylko w taksówce -
rzekł półgłosem, nachylając się w jej kierunku. - Proszę mi
przynajmniej pozwolić przeprosić... za to, co się stało.
Ze zdumieniem stwierdziła, że się zaczerwienił.
- Proszę?
Popatrzyła na niego i ich oczy się spotkały. Była zdumiona
intensywnością jego spojrzenia.
- Muszę z panią porozmawiać. Chciałbym wyjaśnić...
Zawahała się, po czym skinęła głową i wsiadła do czeka
jącego samochodu, pilnie bacząc, żeby nie usiadł zbyt blisko.
Mimo wyczerpania odniosła wrażenie, że łączy ich coś nie
uchwytnego i próbowała się opanować. Zbyt wiele od tego
zależy.
- Alma Road - rzekł Leo do kierowcy.
Maria poczuła, że zaczyna brakować jej powietrza.
- Skąd pan wie, gdzie mieszkam? - spytała zdumiona.
- Od Leny Harper - odparł i niespodziewanie zmarszczył
brwi. - Odniosłem wrażenie, że bardzo chciała mi to powie
dzieć; że wyraźnie czekała, aż zapytam o pani adres.
Jego słowa zabrzmiały niemal jak oskarżenie. Maria po
czuła się nieswojo i zamilkła. Rzeczywiście, Lena obrzucała
ją znaczącymi spojrzeniami i przewidywała, że ten przystojny
lekarz się nią zainteresuje.
Próbowała się uspokoić i uporządkować myśli. Zanim jej
się to udało, taksówka stanęła przed domem, w którym wy
najmowała mieszkanie na parterze.
- Ma pani klucze?
Leo zatrzymał się z nogą na stopniu schodów i wyciągnął
do niej rękę.
26
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
- Umiem sama otworzyć drzwi. Dziękuję.
Patrzyła na niego pewnym siebie wzrokiem. Czuła instyn
ktownie, że najbliższe minuty nie będą dla niej łatwe, i chciała
panować nad sytuacją.
Kiwnął głową i ustąpił na bok, pozwalając jej otworzyć
drzwi, po czym wszedł za nią do mieszkania.
- Napije się pan czegoś? - spytała i poszła prosto do ma
leńkiej kuchenki, chcąc się czymś zająć.
Była zawsze przekonana, że przedpokój jej małego miesz
kania jest przestronny, ale teraz, gdy zamknęła drzwi, miała
wrażenie, iż nie ma w nim czym oddychać. To obecność jej
gościa powodowała, że było w nim ciasno i miała ochotę
uciec.
- Herbatę czy kawę? - rzuciła przez ramię. - Chyba nie
mam nic mocniejszego. Kupuję brandy tylko na Boże Naro
dzenie...
Ugryzła się w język, ale było już za późno. Przypomniała
sobie ten charakterystyczny, leciutki zapach w jego oddechu...
- Może być kawa, dziękuję - odparł i dodał spokojnie:
- Bardzo rzadko piję alkohol.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Wiem, że trudno w to uwierzyć po naszym ostatnim
spotkaniu - dodał z grymasem niechęci na twarzy.
Maria milczała, ustawiając filiżanki na tacy, ale jej umysł
pracował szybko. Odwróciła do niego twarz.
- Ależ skąd, łatwo - powiedziała łagodnie, patrząc mu
w oczy. - Myślę, że był pan czymś przybity i wypił trochę
więcej, niż powinien. Gdybym nie przyszła przez pomyłkę do
pana pokoju, spałby pan jak zabity.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
27
Odwróciła się, westchnęła głęboko i ruszyła w stronę sa
loniku, gdzie usiadła w swym ulubionym fotelu. Przez chwilę
zadumała się nad odpornością ludzkiego organizmu. Godzi
nę temu była wykończona i bliska załamania. Gwałtowny
wzrost poziomu adrenaliny, wywołany spotkaniem doktora da
Cruz, spowodował, że poczuła się silna i mogła stawić mu
czoło.
- Dzięki za wspaniałomyślność. - Przerwał tok jej myśli
i sięgnął po filiżankę. - Niewiele kobiet przyjęłoby tak spo
kojnie to, co się wydarzyło.
Wzruszyła obojętnie ramionami. Nie może mu przecież
wyznać, jak rozpaczliwie próbowała dowiedzieć się, kim jest
i jak jej wysiłki spełzły na niczym. Recepcjonista powiadomił
ją przecież, że podczas jej pobytu nikt nie mieszkał w tym
drugim pokoju. Dalsze wypytywanie go nie miało sensu.
- Niech mi pani powie - zaczął - dlaczego nie odezwała
się pani do mnie następnego dnia, kiedy mnie pani zobaczyła?
- Ponieważ nie wiedziałam, kim pan jest - odparła zakło
potana.
- Czekała pani, aż ktoś nas oficjalnie sobie przedstawi?
- zaśmiał się z niedowierzaniem.
- Nie - zaprotestowała. - Po prostu nie wiedziałam, kim
pan jest.
- Pani przyjaciółka wiedziała - zwrócił jej uwagę. - Sły
szałem, jak podawała pani moje nazwisko.
- Ale ona nie wiedziała, co stało się w nocy, a ja nie
wiedziałam, że to pan był tym mężczyzną z drugiego pokoju.
- Traciła cierpliwość. Nie była przyzwyczajona do powtarza
nia w kółko tego samego. - Próbowałam dowiedzieć się, kim
28
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
pan jest, ale powiedziano mi w hotelu, że ten drugi pokój był
tamtej nocy wolny.
Patrzył na nią przenikliwie. Miała wrażenie, że czyta w jej
myślach, i drażniło ją to. Czuła się bezbronna.
- Czy teraz ja mogę pana o coś zapytać? - Odstawiła fili
żankę, splotła ręce na kolanach i spojrzała na niego z zain
teresowaniem. - Jeżeli wiedział pan, kim jestem, to dlaczego
pan nic mi nie powiedział?
- Ponieważ... - Zawahał się, zamknął na chwilę oczy, po
czym dokończył prawie wyzywająco: - Ponieważ myślałem,
że zapłacono pani za przyjście do mojego łóżka.
- Co?! - Jego słowa tak ją zaskoczyły, że na parę sekund
zaniemówiła. Czuła, jak blednie i jej oczy powiększają się
gwałtownie. - Jak pan śmie sugerować coś takiego? Ja nie
jestem... Ja nigdy...
- Mario, proszę! - Filiżanka zadźwięczała, gdy pospiesz
nie odstawił ją na tacę. - Teraz wiem, że to nieprawda.
- Co to znaczy „teraz"? - naciskała podniesionym gło
sem. - To nigdy nie była prawda.
- Ale dowiedziałem się o tym dopiero kilka dni temu,
kiedy spotkałem Andreasa.
- Kto to jest Andreas? Pana stręczyciel? - spytała kpiąco.
Jak on śmie myśleć o niej w taki sposób!
- To jest przyjaciel, który przysłał mi brandy tamtego
wieczoru - wyjaśnił pospiesznie. - Kiedy obudziłem się
w środku nocy i znalazłem panią obok siebie, pomyślałem, że
i to zaaranżował. Niech pani zrozumie - ciągnął, siedząc
przed nią na brzegu kanapy. - Kiedy dowiedziałem się, że
błędnie oceniłem sytuację, chciałem panią odnaleźć.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
29
- Dlaczego? - spytała bez ogródek. - Jeśli uważał pan
wtedy rano, że nie warto ze mną rozmawiać, dlaczego odszu
kał mnie pan teraz?
- Po pierwsze dlatego, że chciałem panią przeprosić. -
Był bezradny, zakłopotany i najwyraźniej nie potrafił spojrzeć
jej w oczy. - Trochę za dużo wypiłem, a nie toleruję dobrze
alkoholu. Obawiam się... Nie wiem, czy nie byłem zbyt nie
delikatny.
Mówił coraz ciszej, patrząc na swoje ręce splecione na
kolanach, a opalona skóra na jego policzkach pociemniała
jeszcze bardziej.
Niedelikatny? On? Miała ochotę roześmiać się głośno.
Przecież mógłby spełnić jej najskrytsze oczekiwania, a on się
tymczasem martwi...
- Nie - odparła półgłosem, czując, że na wspomnienie
rozkoszy, jaką jej sprawił, czerwienieją jej policzki. - Nie był
pan niedelikatny.
- Cieszę się - powiedział miękko. - Mogłaby mnie pani
znienawidzić za to, że pani nie doceniłem.
- Dosyć! - zaperzyła się. - Powiedział pan, że jest jeszcze
inny powód, dla którego pan przyszedł.
- Chciałem panią uspokoić, że niczym pani... nie zarazi
łem - oświadczył poważnie. - Nie byłem z kobietą od...
dwóch lat, więc może czuć się pani bezpieczna.
W jego głosie słychać było ponurą ironię i Maria przez
moment miała wielką ochotę poprosić go, aby wyjaśnił, co
ma na myśli. Ale to oznaczałoby, że powinna mu zdradzić
swoje sekrety, a na to jeszcze nie była gotowa. Przecież jest
prawie obcy. Nagle poczuła się znowu potwornie zmęczona,
30
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
powieki zaciążyły jej niczym ołów. Nie mogła myśleć i nie
miała siły dalej rozmawiać.
- Przepraszam pana, doktorze da Cruz - zaczęła wstając
i zachwiała się, nie mogąc utrzymać równowagi.
- Leo - powiedział i natychmiast ją podtrzymał. - Jest mi
bardzo przykro, że nasze pierwsze spotkanie było tak wstrzą-
sające, zwłaszcza że teraz będziemy się od czasu do czasu
spotykać.
- Naprawdę? - Maria uniosła zmęczone powieki.
- Specjalizujemy się w tej samej dziedzinie, więc to nie
uniknione. - Uśmiechnął się. - Szczególnie przez następny
rok lub dwa, kiedy będę mieszkał niedaleko stąd.
Te niewinnie brzmiące słowa uderzyły w nią jak piorun.
Rozważała trudności, jakie mogą się pojawić, gdy będzie
wpadała na doktora da Cruz przez następne dwa lata, i czuła,
że jej serce zaczyna bić jak szalone. Nie może go przecież
unikać, jeżeli chce korzystać z jego doświadczeń w swojej
dziedzinie. Skuliła się na myśl o tym, co ją czeka.
- Przepraszam, doktorze... to znaczy, Leo. Ledwo trzy
mam się na nogach. Muszę się położyć.
- Zostawię cię więc w spokoju.
Próbowała się opanować, gdy skierował się w stronę drzwi.
Tam odwrócił się nagle, chcąc się pożegnać, ale milczał i pa
trzył na nią, jakby szukając słów.
- Mario? - odezwał się w końcu, patrząc jej w oczy. -
Przykro mi, bo poznaliśmy się w dziwny sposób, ale nie ża
łuję, że się znamy.
Przyglądał się jej, a ona czuła się tak, jakby jej dotykał.
Wspomnienia przeżyć tamtej nocy wróciły ze zdwojoną siłą.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
31
Trzymała ręce w kieszeniach, aby nie ulec pokusie, i wyczuła
pod palcami kawałek papieru. Przypomniała sobie, że to jest
kartka, którą włożyła do kieszeni żakietu jeszcze w szpitalu.
Nagle uprzytomniła sobie, co jest na niej napisane. Nie mogła
w tej chwili myśleć o niczym innym. Musi być sama! Kiw
nęła głową i otworzyła przed nim drzwi.
- Wrócę za dwa tygodnie - dodał wychodząc. - Zaproszo
no mnie, żebym odwiedził twój oddział.
Przypomniała sobie niejasno, że mówiono jej o tej wizycie.
Wtedy pomyślała, że będzie miała fantastyczną okazję, by
zadać mu kilka pytań, czego nie mogła zrobić we Włoszech.
Teraz stało się to znacznie bardziej skomplikowane.
- Zatem wkrótce się zobaczymy - powiedziała z uprzej
mym uśmiechem, chociaż kosztowało ją to wiele wysiłku.
- Do zobaczenia.
Ukłonił się i odszedł.
Maria zatrzasnęła drzwi i oparła się o framugę. Nogi mia-
ła jak z waty. Powoli wyjęła z kieszeni kartkę, wyprostowa
ła ją ostrożnie i wygładziła zagniecenia. Nie musiała jej czy-
tać i tak znała jej treść. Ta wiadomość zmieni jej życie na
zawsze.
Upłynęło wiele czasu od jej pobytu we Włoszech, zanim
uświadomiła sobie, że musi zyskać pewność. Ponieważ bar
dzo schudła, więc wynik badań laboratoryjnych ją zaskoczył.
- Jestem w ciąży - wyszeptała, nadal nie mogąc w to
uwierzyć. - Od ponad trzech miesięcy jestem w ciąży.
- Właśnie przyjechał - powiedział rozpromieniony Ian
Stanton do Marii, która wieszała swój ciężki płaszcz w szafie.
32
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
- Cały oddział jest poruszony. Biedne pielęgniarki niemal
padają z nóg, tak bardzo chcą być pomocne.
- Dlaczego? - spytała zdziwiona. - On jest tylko człowie
kiem. Ważne jest tylko to, co ma w głowie.
Rozczesała potargane przez wiatr włosy, a potem szybko
upięła je w mały kok. Przyglądała się swemu odbiciu w lu
strze z wyraźnym niezadowoleniem. Była blada i w dodatku
jej skóra nie wyglądała zdrowo. Gdyby nałożyła trochę różu
na policzki i pomalowała usta, byłoby znacznie lepiej. Tego
jednak nie zrobiła.
- Jeszcze pomyśli, że umalowałam się dla niego - mruk
nęła pod nosem, zdając sobie sprawę, że miałby rację.
Minął już miesiąc od czasu, kiedy widziała go po raz
ostatni. Termin jego wizyty był odraczany dwukrotnie i wie
działa, że w tym czasie zmieniła się bardzo na niekorzyść.
Słyszała, że niektóre kobiety tryskają zdrowiem i energią
w czasie ciąży, ona jednak do nich nie należała. Sporadyczne
nudności, dzięki którym odkryła swój stan, nie skończyły się
po upływie pierwszych trzech miesięcy. Właściwie stały się
jeszcze bardziej dokuczliwe, w efekcie czego jej twarz zsza
rzała, a piękne oczy o barwie miodu przestały błyszczeć.
Nie lubiła się malować, ale teraz używała szminki i różu.
Gdy pod wieczór ten i tak oszczędny makijaż znikał, wyglą
dała okropnie. Cieszyła się jedynie z tego, że ciąża była nadal
prawie niewidoczna i że dotąd zdołała utrzymać wszystko
w tajemnicy. Najczęściej, gdy trzymała ręce w kieszeniach
białego, rozpiętego fartucha, jego poły stykały się i zakrywały
jej brzuch.
- Dzień dobry - przywitała ją Peg Mulholland, podnosząc
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
33
głowę, gdy Maria zamykała drzwi. Robiła coś przy łóżku
stojącym najbliżej drzwi. - Idź prosto do mojego pokoju.
Doktor da Cruz tam na ciebie czeka.
Maria uniosła rękę w geście podziękowania. Wiedziała, że
Peg przyłączy się do nich, gdy tylko skończy nadzorować
pracę młodych pielęgniarek. Skierowała się w stronę jej po
koju, odetchnęła głęboko i weszła do środka.
Leo nie usłyszał jej, mogła więc przyjrzeć mu się przez
chwilę, gdy pracował przy biurku zawalonym stosem papie
rów, choć właściwie widziała tylko włosy: krótkie, ciemne,
kręcone.
- Dzień dobry, doktorze da Cruz - powiedziała cicho, sia
dając na jednym z krzeseł, przygotowanych na pierwsze spot
kanie.
Uśmiechnęła się w duchu, bo drgnął lekko, zaskoczony
dźwiękiem jej głosu.
- Maria? - Podniósł głowę i uśmiechnął się na jej widok,
ale uśmiech ten szybko zniknął. - Mój Boże, co się stało?
Chorowałaś? - Wyprostował się gwałtownie. - Czy byłaś
u lekarza? Czy czujesz się na tyle dobrze, żeby pracować?
Okrążył biurko i ukląkł przed nią na jednym kolanie. Teraz
widział ją lepiej. W pierwszej chwili chciała rzucić mu się
w ramiona, ale szybko zapanowała nad sobą. Jego bliskość
zaczęła jej przeszkadzać, więc odchyliła się nieco w bok.
- Czuję się dobrze - powiedziała spokojnie, mimo że ser
ce biło jej jak szalone. - W szpitalu panowała epidemia grypy.
Wzruszyła ramionami, jak gdyby to zdanie miało wyjaśnić,
dlaczego jest taka blada i chuda. Gdy stała przed lustrem
w łazience, z łatwością mogła policzyć wszystkie żebra.
34
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
- Pewnie zastępowałaś chorych kolegów, a potem oczy
wiście zapominałaś, żeby znaleźć czas i odpocząć - skomen
tował. - Wyglądasz na zagłodzoną i niewyspaną.
- Słyszałam, że Włosi potrafią prawić komplementy ko
bietom, ale nie sądzę, żebyś ty to potrafił - rzuciła ironicznie.
Miała nadzieję, że żartując, udowodni mu, iż czuje się
dobrze.
- Może jest inaczej, gdy się jest tylko w połowie Włochem
- odparł i uśmiechnął się do niej z zatroskaniem.
- A w drugiej połowie kim jesteś?
Zauważyła z ulgą, że troszeczkę się od niej odsunął.
- W niemal połowie jestem Grekiem.
Uśmiechnął się szeroko.
- A w jakiej części jesteś Anglikiem? - dociekała.
- W żadnej. - Trzymając ręce daleko od siebie, zakomu
nikował: - Widzisz przed sobą źle wychowanego, śródzie
mnomorskiego mieszańca.
Roześmiali się oboje. W tej chwili nadeszła reszta grupy
i zaczęło się spotkanie.
- ...Możemy oczekiwać, że współpraca między różnymi
dyscyplinami - Leo kończył godzinną dyskusję - doprowadzi
do tego, że nie tylko noworodki będzie się badać w kierunku
defektu hemoglobiny, ale również podda się tym badaniom
wszystkie kobiety ciężarne, aby ostrzec je o ewentualnym
zagrożeniu.
- Jednym z problemów związanych z migracją populacji
jest to, że w naszych czasach wielu ludzi nie ma pojęcia
o swym dziedzictwie genetycznym, ponieważ nie wiedzą,
skąd pochodzą ich przodkowie - wtrącił jeden z lekarzy. - Na
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
35
podstawie koloru skóry nie można powiedzieć, czy pochodzą
oni z obszaru wysokiego ryzyka, to jest z Europy południo
wo-wschodniej i mają doskonale opanowany język angielski,
czy też są Anglikami z obszaru małego ryzyka, którzy wrócili
opaleni po wakacjach za granicą.
Wszyscy się roześmiali, ale wiedzieli, że lekarz poruszył
ważny problem.
- Czasami myślę, że amerykański pomysł zrobienia badań
krwi przed zawarciem ślubu jest dobry - dodała jedna z po
łożnych. - Wyjątkami są oczywiście ci, którzy mają dzieci
przed ślubem.
- W końcu wszystkie przypadki należy rozpatrywać indy
widualnie - zauważyła Maria. - Jeśli na przykład badanie
krwi wykaże, że w przypadku obojga rodziców mamy do
czynienia z nieprawidłową strukturą hemoglobiny, możemy
umówić się z nimi na rozmowę i wyjaśnić, że ryzyko urodze
nia chorego dziecka wynosi dwadzieścia pięć procent. Jeśli
jednak oni zdecydują się na to ryzyko, możemy robić dalsze
badania aż do dwudziestego tygodnia ciąży, sprawdzając, czy
płód nie odziedziczył cech talasemii. Ale jeśli nawet takie
badania dadzą wynik dodatni, to nadal rodzice sami muszą
zadecydować, czy tę ciążę utrzymać.
Zaraz potem spotkanie się zakończyło. Maria myślała
wciąż o swoim małym bracie, Marco, który urodził się z de
fektem hemoglobiny, chorobą zwaną beta talasemią major.
- Jesteś smutna - dotarł do niej łagodny głos.
Maria podniosła głowę i zauważyła, że w pokoju zostali
już tylko we dwoje.
- Przepraszam, to bardzo nieuprzejmie z mojej strony. -
36
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
Zamknęła notatnik i schowała pióro, nie patrząc na Lea. - Za
myśliłam się.
- To nie były miłe myśli - powiedział miękko, jakby za
praszając ją do wyjaśnienia.
- To stare dzieje - odparła, próbując się uśmiechnąć. -
Czasami robię ten błąd, że traktuję pracę zbyt osobiście.
- Nie sądzę, żeby dało się tego uniknąć, kiedy pracuje się
z dziećmi - odparł spokojnie. - Szczególnie gdy ma się do
czynienia z czymś, co potencjalnie grozi śmiercią, jak defekt
hemoglobiny. Od momentu poczęcia dziecko jest skazane na
lata bólu i medycznej ingerencji oraz szereg ograniczeń
w prawie każdym aspekcie życia.
- To nie oznacza jednak, że wszyscy są z góry skazani
- zaprotestowała Maria. - Przyspieszając rozpoznanie, robiąc
transfuzje krwi i szczególnie teraz, kiedy potrafimy już usu
nąć nadmiar żelaza, możemy wielu z nich przystosować do
prawie normalnego życia. Wielu z nich zakłada rodziny i...
- Normalne - powtórzył z goryczą. - Czasami jestem
bardzo ciekaw, czy oni są w stanie to zaakceptować? Gdyby
wiedzieli, że można było oszczędzić im nieustannego bólu,
ciągłego leczenia - tych wszystkich transfuzji, infekcji, le
karstw i wszystkich ograniczeń, więc gdyby to wiedzieli, to
czy chcieliby, żeby rodzice utrzymali ciążę? A może woleliby
nigdy się nie urodzić?
ROZDZIAŁ TRZECI
Maria była bardzo przygnębiona do końca dyżuru, mimo
to ciągle potrafiła uśmiechać się do dzieci. Rozbawiła najno
wszą pacjentkę, rysując uśmiechnięte buzie na opatrunku gi
psowym, usztywniającym obie jej złamane nogi.
- Czy myślałaś, jak je nazwiesz? - pytała poważnie.
- Co? - Pięcioletnia Jemma nie rozumiała.
- Twoje opatrunki gipsowe, oczywiście - wyjaśniła Ma
ria. - Nie będziesz mogła z nimi rozmawiać, jeżeli nie nadasz
im imion. Jak inaczej będą wiedziały, któremu wydajesz po
lecenia?
W końcu zostawiła w sali pogodne dziecko, nadające bu
ziom imiona ulubionych bohaterów telewizyjnych, i rozba
wionych rodziców małej.
- Cześć, doktor Maria! - zawołał młody głos z sąsiednie
go łóżka. - Tym razem pobiłem Husseina. Pani popatrzy.
Hassan Rehman patrzył na nią wielkimi, ciemnymi ocza
mi, trzymając kurczowo joystick. Chłopcy grali w grę kom
puterową.
- Nie, wcale nie zwyciężyłeś - zaprzeczył jego brat
bliźniak z sąsiedniego łóżka. - Oszukiwałeś, kiedy pielęg
niarka sprawdzała krew.
38
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
Hassan i Hussein byli ośmioletnimi pacjentami z beta ta-
lasemią, którzy musieli co miesiąc przychodzić do szpitala na
transfuzję odwirowanych czerwonych ciałek krwi, aby
zmniejszyć anemię. Zaledwie kilka minut spędzonych w ich
wesołym towarzystwie wystarczyło, aby przekonać Marię, że
życie dziecka z tą chorobą odbiega od ponurych perspektyw,
na które wskazywał Leo.
Kiedy wychodząc z sali obrzuciła ich wzrokiem, postano
wiła, że dzisiaj, zanim późnym popołudniem wyjdą do domu,
przedstawi ich doktorowi da Cruz. Tymczasem skierowała się
do bufetu.
Właśnie sięgała po miseczkę z sałatką, gdy znajomy za
pach drzewa sandałowego uświadomił jej, że Leo jest obok.
- Nigdy nie przytyjesz, jeśli będziesz tak jadła. - Sięgnął
po danie z pieczenia i postawił jej na tacy, zanim zdążyła
ustawić na niej swoją sałatkę. - To zmusi twój organizm do
pracy - oznajmił.
Maria żachnęła się. Chciała mu powiedzieć, że sama po
trafi zdecydować, co zje, ale gdy się odwróciła i napotkała
jego zatroskane spojrzenie, zrezygnowała.
- Nie mam apetytu - wyjaśniła.
- Musisz próbować jeść nieco więcej mięsa, jeśli chcesz
przytyć. Czy mogłabyś spróbować zjeść tyle, ile możesz, a ja
będę cię zabawiał?
- To zależy od tego, w jaki sposób będziesz to robił. -
Bardzo uważnie dobierała słowa. - Będziesz śpiewał czy tań
czył? A może twoją specjalnością są dowcipy?
- Mądrala - szepnął jej do ucha.
Sięgnął jedną ręką po dużą szklankę soku pomarańczowe-
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
39
go, drugą wziął ją pod rękę i poprowadził w stronę stolika, na
którym stało jego danie.
- Oo! - Maria uśmiechnęła się; perspektywa zjedzenia
lunchu w towarzystwie Lea sprawiła jej przyjemność. - Nie
sądziłam, że jest to zaproszenie na wytworny lunch!
Zdołała zjeść zaledwie połowę w czasie, kiedy on zmiótł
ze swojego talerza wszystko. I wtedy przypomniała sobie
o bliźniakach.
- Leo, czy znalazłbyś parę minut dziś po południu?
- Poczekaj, zaraz sprawdzę. - Sięgnął po notatnik. -
O której?
- Przed szóstą.
Wiedziała, że o szóstej przyjdą rodzice bliźniąt, aby ich
zabrać do domu.
- Mam trochę czasu o piątej trzydzieści. Czy jest jakiś
specjalny powód, dla którego chcesz się ze mną spotkać?
- Tak - uśmiechnęła się tajemniczo - ale teraz nic ci nie
powiem.
Reszta popołudnia upłynęła jej na przyjmowaniu pacjen
tów w poradni szpitalnej i pracy papierkowej.
- Jestem punktualnie - usłyszała za sobą jego głos, gdy
otwierała drzwi, wracając na oddział.
- Jak wiesz - zaczęła - obecnie robimy badania w kie
runku talasemii każdemu pacjentowi, który przychodzi
na operację, jak również badamy kobiety ciężarne i nowo
rodki.
- Wasza poradnia konsultacyjna jest znakomita. - Skinął
głową z aprobatą. - Gdyby tylko było takich więcej...
- Mamy także trochę dzieci o różnym stopniu niedokrwi-
40
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
stości, które zgłaszają się na transfuzję krwi co miesiąc lub
w przypadkach przełomu hemolitycznego. Uczymy również
ich rodziców, jak sobie radzić z systematycznym podawaniem
leków w domu. Kiedy zachodzi konieczność transplantacji
szpiku kostnego...
Obserwowała, jak wyraz jego twarzy się zmienia, uśmiech
stopniowo znika, a oczy stają się smutne. Zachowywał się tak
nie po raz pierwszy.
- Leo - zaczęła, spontanicznie dotykając jego ręki -
wiem, że widziałeś o wiele więcej niż ja takich przypadków,
kiedy dzieci przechodzą piekło, ale musisz przyznać, że obe
cnie jest ich znacznie mniej...
Urwała; wiedziała, że żadne słowa na świecie nie poruszą
go tak jak bracia Rehman.
- Chodź - powiedziała i wprowadziła go do sali.
- Hassan i Hussein! Chciałabym, żebyście poznali dokto
ra da Cruz.
Dwie pary ciemnych oczu podniosły się, aby spojrzeć na
przybysza. Chłopcy uśmiechnęli się szeroko.
- Cześć - odezwał się Hassan, jak zwykle pierwszy. - Czy
jest pan narzeczonym doktor Marii?
- Hassan! - mitygował brata zdumiony Hussein, zanim
Maria zdołała się odezwać.
- Nie wiem - odparł Leo, udając zmartwienie. - Czy two
im zdaniem chciałaby, żebym ją o to zapytał? - Maria zauwa
żyła nić żartobliwego porozumienia pomiędzy nim a chłopca
mi. - Ona jest bardzo ładna, prawda?
- Ona jest piękna - poprawił go Hassan, przekrzywiając
głowę w znaczący sposób. - Nie wiem jednak, czy chciałaby
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
41
chodzić z panem. Może nie mieć czasu. Musi tutaj opiekować
się wszystkimi dziećmi, a my jesteśmy wyjątkowi.
- Dlaczego? - Jego uśmiech mówił Marii, że spotkanie
z tymi małymi czarodziejami sprawia mu przyjemność.
- Bo - ciągnął Hussein - jesteśmy częstymi pacjentami.
- To dlatego, że musimy mieć transfuzje krwi - wtrącił
Hassan, wskazując na stojaki po bokach łóżek. - Obaj mamy
beta talasemię.
Maria zauważyła, że uśmiech znika z twarzy Lea. Właśnie
wtedy pojawili się rodzice chłopców.
- Pani doktor! - witał ją z uśmiechem pan Rehman. - Jak
się dzisiaj sprawowali? Czy już chce pani uwolnić się od nich?
Potargał z czułością gęste, ciemne czupryny bliźniaków.
- Byli bardzo grzeczni - powiedziała. - Przedstawiałam
im właśnie doktora da Cruz, który jest specjalistą w dziedzinie
anemii hemolitycznych.
Odsunęła się, żeby mogli uścisnąć sobie dłonie. Zanim
przyszła pielęgniarka, aby usunąć stojaki, Maria rzuciła okiem
na ścienny zegar w końcu sali.
- Spójrz, która godzina - powiedziała, chwytając Lea
za rękaw. - Powinieneś już iść na następne spotkanie, pra
wda?
- Sugerujesz, że musisz wracać do swoich obowiązków
- odparł, patrząc na swój zegarek. - Zdaje się, że obydwoje
się spóźnimy.
Chłopcy opuszczali z rodzicami oddział i żegnali się ra
dośnie z obydwojgiem lekarzy, obiecując wrócić za miesiąc.
Maria i Leo zostali sami za podwójnymi drzwiami prowadzą
cymi na oddział.
42
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
- Myślę, że powinieneś już iść. Gdzie masz następne spot
kanie?
- To zależy od ciebie - powiedział łagodnie.
- Ode mnie? - spytała zdziwiona.
- Może namówię cię, żebyś poszła ze mną na kolację?
Przerwał, ponieważ właśnie ktoś ich mijał.
- Chyba nie potrzebujemy dużo czasu, żeby przedyskuto
wać różne przypadki...
- Mario... - To jedno słowo pozbawiło ją wątpliwości.
- Nie chcę cię zaprosić na spotkanie zawodowe, tylko na
kolację.
- Dlaczego? - wyszeptała przez ściśnięte gardło.
- Z kilku powodów. - Oparł się plecami o ścianę, jak gdy
by przygotowując się do tego, aby stać w ten sposób tak
długo, dopóki jej nie przekona. - Po pierwsze, jak powiedzia
ły te dzieciaki, ponieważ jesteś piękną kobietą; po drugie,
lubię twoje towarzystwo; a przede wszystkim dlatego, że nie
jedliśmy nic od lunchu i jestem głodny, a nie lubię jeść sam...
Usiłował przybrać wzruszający wygląd, ale nie bardzo mu
się to udawało, gdyż oczy zbytnio mu błyszczały radością.
Maria nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
- Dobrze. Twoja druzgocąca logika mnie przekonuje.
Wziął ją pod rękę. Było jej przyjemnie, bo czuła jego
ramię, ale również dlatego, że powiedział, że jest piękną ko
bietą. Mógł co prawda powtarzać słowa Hassana, ale potrze
bowała tego jak każda kobieta, pragnąca usłyszeć podobne
słowa od mężczyzny będącego ojcem jej dziecka.
Boże! Jak mogła zapomnieć?
Jej lekarz sugerował, że ciągłe złe samopoczucie w czasie
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
43
ciąży jest związane z psychicznym stresem, który przeżywała.
Musiała przyznać mu rację. Ilekroć przypomniała sobie, że
musi powiedzieć Leowi o ciąży, czuła skurcz serca.
- Czy chciałabyś wpaść do domu przed kolacją?
To pytanie sprowadziło ją na ziemię. Wciąż się wahała, czy
próbować wyznać mu prawdę, czy też unikać tego, co nie
uniknione.
- Możemy iść od razu - rzekła zdecydowanym tonem.
Uniosła brodę i wyprostowała przy tym ramiona, jakby
przygotowując się do walki. Nie była tchórzem, ale nie miała
pojęcia, jak zacząć.
Restauracja, którą mu zaproponowała, była blisko szpitala,
tuż za rogiem. Przechodziła obok niej prawie codziennie, idąc
do pracy. Słyszała od kolegów, że warto ją odwiedzić.
Dziś wieczorem, z powodu wyjątkowo wczesnej pory, by
ło mało prawdopodobne, że natkną się na jakichś znajomych,
którzy mogliby być zdziwieni ich widokiem.
Siedząc w rogu prawie pustej sali Maria myślała, że byłoby
dobrze, gdyby nadal było tak pusto. Obawiała się reakcji Lea
na nowinę, którą zamierza mu zakomunikować. Najpierw
jednak długo przeglądała menu.
- Pomóc ci coś wybrać? - zapytał, kiedy kelner przyszedł
przyjąć ich zamówienie, a ona wciąż była niezdecydowana.
- Chciałabym coś lekkiego - powiedziała nieśmiało.
Martwiła się, że w innym przypadku nudności, które mę
czyły ją rano, w południe i w nocy, mogą się nasilić.
- Może podać pani na przekąskę melona, a potem piersi
z kurczaka duszone w sosie z białego wina? - zaproponował
kelner.
44
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
- Wspaniale, bardzo proszę - zaakceptowała jego propo
zycję, odwzajemniając uśmiech.
- Co skłoniło cię do pójścia na medycynę? - spytał Leo,
gdy tylko zostali sami. - Czy tradycja rodzinna?
- Nie wiem - przyznała otwarcie, wspominając dzieciń
stwo. - Od siódmego roku życia byłam wychowywana przez
wspaniałą parę, Annę i Luiza Martinezów. Było nas około
tuzina przez wiele lat, a oni bardzo nas kochali.
Te miłe wspomnienia z dzieciństwa wywołały ciepły
uśmiech na jej twarzy.
- Muszą być bardzo dumni z twoich osiągnięć. Nie jest
łatwo zostać lekarzem.
- Zawsze nam powtarzali, żebyśmy się starali być jak
najlepsi. Nie było dla nich ważne, czy będziemy lekarzami
czy śmieciarzami, dopóki będziemy wykonywać naszą pracę
najlepiej, jak potrafimy.
- Dlaczego zainteresowałaś się hemoglobinopatią? Dzie
dziczne defekty budowy hemoglobiny nie są szczególnie po
pularną specjalizacją.
- Z powodu brata. Marco chorował na beta talasemię.
- Naprawdę? - zapytał łagodnie, patrząc uważnie w jej
oczy.
Skinęła głową.
- Umarł, kiedy miał jedenaście lat.
- Najpierw straciłaś rodziców, a potem brata.
Słyszała w jego głosie sympatię, więc mówiła dalej, aby
uniknąć nieporozumień.
- Nie straciliśmy rodziców; to oni pozbyli się nas - po
wiedziała gorzko. - Kiedy urodził się Marco, ojciec miał wre-
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
45
szcie upragnionego syna. Był zdruzgotany, gdy dowiedział
się, że jego tak długo oczekiwany syn jest ciężko chory. Kiedy
potwierdzono, że choroba jest nieuleczalna, zmusił mamę,
żeby nas zostawiła w poczekalni szpitala. Najprawdopodob
niej pojechali zaraz potem na lotnisko, żeby na dobre wrócić
do Włoch.
- Czy żadne władze nie mogły nic zrobić? - zapytał
wzburzony.
- Zrobiły. - Uśmiechnęła się. - Oddały nas pod opiekę
Anny i Luiza.
- Ale co z twoimi rodzicami? Powinni odpowiadać za
swoje dzieci.
- Sądzę, że Marco i ja wygraliśmy los na loterii - rzekła
z przekonaniem. - Biorąc pod uwagę to, co zrobili, nie potra
filiby wychować i kochać nas tak, jak Anna i Luiz.
Wspominała z radością swych przybranych rodziców.
Szczególnie moment, gdy poprosili ją, żeby zgodziła się przy
jąć ich nazwisko.
- Jak to było z twoim bratem? Czy choroba zaatakowała
go szczególnie mocno?
- Byłam wtedy za młoda, żeby rozumieć, co się dzieje.
Najwyraźniej nasi rodzice zbyt długo próbowali udawać, że
wszystko jest z nim w porządku. Z powodu ich zaniedbań
jego organizm był już bardzo osłabiony, zanim Anna się nami
zaopiekowała. Dopiero kiedy zostałam lekarzem, zdałam so
bie sprawę z powikłań, których objawy były widoczne.
Starała się mówić rzeczowo, przywołując szczegóły z pa
mięci.
- Cierpiał na uporczywą anemię, więc był bardzo osłabio-
46
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
ny; miał ogromnie powiększoną śledzionę, dlatego nie chciał
jeść; przerost szpiku spowodował deformacje czaszki i kości
długich. Faktycznie miał wszystkie klasyczne komplikacje nie
leczonej talasemii.
Spojrzała na niego i zauważyła, że jest poruszony tak jak
kiedyś.
- A ty? - zapytała szybko, zanim zdołał się opanować.
Intuicja podpowiadała jej, że ten człowiek ukrywa coś bardzo
bolesnego. - Co skłoniło cię do specjalizowania się w tej dzie
dzinie?
Milczał tak długo, aż zaczęła podejrzewać, że nie odpowie.
- Moja historia jest bardzo podobna - odezwał się w koń
cu, patrząc na wzór na posrebrzonym widelczyku do ciasta.
- Zamiast brata straciłem syna.
- Leo, dlaczego? Co się stało?
Poczuła do niego wielką sympatię.
- Jest tak wiele podobieństw w historii Marka i mojego
syna, że trudno mi o tym mówić - powiedział z głębokim
westchnieniem, zaciskając palce na widelczyku.
- Niemożliwe! - zawołała. - Nie wierzę, żebyś mógł po
rzucić własne dziecko.
Dotknęła instynktownie jego ręki, żeby mu dodać otuchy,
ale cofnął dłoń i spojrzał jej w oczy.
- Może i tak zrobiłem - powiedział zamyślony. - Byłem
tak zajęty pracą, że prawie nie miałem czasu go widywać. Był
maleńkim zawiniątkiem leżącym w łóżeczku.
- A twoja żona? Czy nie mogła się nim opiekować?
- Opiekowała się, dopóki nie skończył sześciu tygodni.
Potem znalazła kogoś, kto zostawał z nim w domu, a sama
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
47
wróciła do pracy. Powiedziała, że chce pracować tylko na
część etatu, ale to było tylko jej kolejne kłamstwo. Zanim
zorientowałem się, że dzieje się coś złego...
Wzruszył ramionami.
- A badania krwi? Dlaczego ich nie zrobiliście?
Maria zmarszczyła brwi. Coś tu nie jest w porządku.
- Zrobiliśmy, ale moja droga żona, która jest hematolo
giem, zrobiła je sama i nie zadała sobie trudu, żeby mi powie
dzieć, co odkryła.
- Ale...
- Miał wylew i umarł w moich ramionach w swoje pier
wsze urodziny. - Oczy Lea zalśniły łzami. - Nie wiedziałem,
że jestem nosicielem cech talasemii, a Sophie nigdy nie przy
znała się, że ona również. Z góry skazaliśmy to dziecko na
piekło na ziemi...
Głos mu się załamał i zamilkł.
- Czy chcesz zjeść deser tutaj? - spytała cicho, aby prze
rwać ciszę. - Możemy wypić kawę u mnie, jeśli wolisz wyjść.
- Dzięki. - Odetchnął głęboko i pokiwał głową. - Sądzę,
że obydwoje nie mamy już ochoty jeść. Przykro mi, że po
psułem ci kolację. - Dał znak kelnerowi i poprosił o ra
chunek.
- Nie popsułeś.
Położyła rękę na jego leżącej na stole dłoni. Opalona skóra
wydawała się ciemniejsza w kontraście z białym obrusem.
- Czasami możesz porozmawiać o tym, co jest naprawdę
ważne tylko z kimś, kto ma podobne doświadczenia. Wątpię,
żebyś powiedział komukolwiek innemu to, co mnie dzisiaj.
- Masz rację - przyznał. - Moi koledzy wiedzą, że mój
48
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
syn umarł, ale nie umiałem powiedzieć im nic więcej. Czułem
się po prostu zbyt winny.
Wyszli z restauracji. Na dworze padał drobny, zimny
deszcz.
- Wróćmy i zadzwońmy z holu po taksówkę. Pogoda jest
wstrętna.
Pochylił się nad nią, chroniąc ją przed mżawką i kierując
z powrotem w stronę drzwi do restauracji.
- Nie warto - powiedziała odruchowo. - To tylko kilka
minut drogi stąd. Chodźmy.
- Jesteś pewna?
Delikatnie podniósł kołnierz jej płaszcza, aby ochronić ją
przed deszczem, i przytulił ją do siebie. Maria skinęła głową,
zadowolona, że Leo nie może czytać w jej myślach; przyzna
wała w duchu, że korzysta z każdej okazji, aby spędzić z nim
trochę czasu. Dziś wieczorem musi mu jakoś zdradzić swą
tajemnicę, bo nie wiadomo, kiedy znowu będzie z nim sama.
Nie miała pojęcia, jak przyjmie tę wiadomość. Przypuszczała
jednak, że pomimo szoku będzie wiedział, że dziecko, które
nosi, pozwoli mu wyleczyć ranę z przeszłości.
- Mario?
Jego głos odbił się głośnym echem w cichej, opustoszałej,
wilgotnej ulicy.
- Tak?
Odchyliła głowę, żeby spojrzeć na niego; na jej rzęsach
błyszczały mikroskopijne kropelki wody.
- Czy jest... - Urwał i odwrócił głowę w jej stronę. Pa
trzyła na kropelki wody na jego ciemnych włosach, błyszczą
ce jak diamenty. - Czy widujesz się z kimś ze szpitala?
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
49
- Czy widuję się z kimś? - powtórzyła. - Po co?
- Czy masz przyjaciela?
- Ooo... - Odetchnęła z ulgą i roześmiała się beztrosko.
- Nie. Jak powiedział Hassan, nie mam czasu na życie towa
rzyskie.
- Musisz czuć się samotna, kiedy wracasz ze szpitala do
cichego, małego mieszkania i nie możesz z nikim porozma
wiać o tym, co się zdarzyło w ciągu dnia.
Myślała o tym przez moment i czuła, że jest tak samo
samotny.
- Wcześniej nie myślałam o tym w taki sposób - przyzna
ła. - Cały dzień mam urwanie głowy, więc kiedy wracam do
domu, cisza pozwala mi się zregenerować.
- A teraz?
- Sądzę, że masz rację, jeżeli chodzi o brak kontaktów
- powiedziała wolno. - Czasami byłoby cudownie móc się
wygadać po szczególnie ciężkim dniu komuś, kto rozumie,
o czym mówię.
- Czy ja mógłbym być tym kimś?
Ze zdziwienia potknęła się, a Leo instynktownie ją pod
trzymał.
- Naprawdę chciałbyś? - zapytała, próbując pozbyć się
drżenia w głosie. Nie było to jednak łatwe, ponieważ Leo był
blisko, i również dlatego, że chciał spędzać z nią czas poza
pracą. O co mu chodzi naprawdę?
- Chciałbym, żebyś zawsze mogła ze mną porozmawiać
- wyjaśnił szybko, jakby obawiając się tego, co powie. - Te
raz mieszkam zaledwie kilkanaście kilometrów stąd. Gdybyś
zechciała zadzwonić i pogadać, jestem blisko. Od czasu do
50
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
czasu poszlibyśmy razem coś zjeść. Moglibyśmy dawać sobie
poczucie bezpieczeństwa, gdy będzie nam ciężko.
- Poczucie bezpieczeństwa... - powtórzyła, czując jak
serce w niej zamiera.
Dlaczego, u licha, chce, aby wywnioskowała, że sugeruje
początek jakiegoś związku?
- Dobrze. Wiem, że teraz nie interesuje cię nic poważne
go. Jesteś zbyt zajęta swoją pracą, a ja nie chciałbym mieć
żadnych zobowiązań. Nie po tym, co się stało. - Mówił tak
spokojnie i logicznie, że miała ochotę krzyczeć. - Może mo
glibyśmy zostać przyjaciółmi?
Co za ironia! Maria odnosiła wrażenie, że Leo się z niej
naśmiewa. Jest zimowy wieczór, mżawka, ona idzie pod rękę
z najbardziej pociągającym i interesującym mężczyzną, ja
kiego kiedykolwiek spotkała, a on sugeruje, żeby zostali przy
jaciółmi!
Problem jednak w tym, że zbyt dobrze pamięta najbardziej
fascynującą noc w swoim życiu i nie chce, żeby był tylko jej
przyjacielem. Poza tym czy podtrzyma swą propozycję, gdy
usłyszy, że jest z nim w ciąży?
- Nie odpowiesz? - spytał, gdy zatrzymali się przed
drzwiami jej mieszkania.
Nagle zdała sobie sprawę, że zbyt długo milczy.
- Nie wiem, co mam powiedzieć. - Gorączkowo szukała
odpowiednich słów. - Czy myślisz, że jest możliwe, żebyśmy
zaczęli się spotykać?
Milczał przez chwilę i patrzył na nią z namysłem.
- Wiem, o czym myślisz - rzekł w końcu półgłosem.
Deszcz w końcu przestał padać i w ciszy, jaka zapanowała,
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
51
jego głos zabrzmiał donośniej. - Chciałbym tylko czasem
usłyszeć twój głos... Pamiętam, co mówiłaś tamtej nocy. Pa
trzę na ciebie i wspominam twoją skórę. Ciekaw jestem, czy
naprawdę wyglądasz tak, jak sobie czasem wyobrażam...
- Leo!
Poczuła gwałtowne bicie serca. A więc nie tylko ona wspo
mina tamtą noc z radością, nie tylko ona pamięta łagodne
słowa i pieszczoty... Przyciągnął ją do siebie i przytulił. Czu
ła jego oddech w swoich włosach.
- Pamiętam twoje pocałunki. Wiesz, że przywróciłaś mnie
do życia? Byłem tak długo sam.
Ujął jej twarz w dłonie i pocałował gorąco. Nie stawiała
oporu i wtuliła się w jego silne ciało. Czuła się tak cudownie,
czekała na to od tak wielu tygodni.
- Mario, moja droga...
Odsunął ją delikatnie, aby na nią spojrzeć. Zauważyła, że
bezwiednie zaczęła odpinać guziki jego ubrania. Ocknęła się
nagle. Dlaczego tak dziwnie się czuje? Dlaczego zachowuje
się tak, jak nigdy dotąd? Stoi pod drzwiami swojego miesz
kania, doskonale widoczna w świetle ulicznej latami, i próbu
je go rozbierać.
- O mój Boże! - Szybko cofnęła ręce. - Przepraszam. Nie
chciałam.
- Ja też nie - powiedział, po czym sięgnął po jej rękę
i przyciągnął ją do piersi, do swojego serca. - Żałuję tylko,
że stoimy tu tak długo, zamiast wejść do środka.
Wyciągnęła klucze z dna torby i starała się ochłonąć,
otwierając drzwi. W przedpokoju odwróciła się do niego.
- Leo, nie możemy...
52
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
Pocałował ją, gdy tylko zatrzasnęli drzwi. Zrobiło jej się
gorąco. Czuła, że nie jest to tylko reakcja na jego zachowanie.
Zmarzła na dworze, a w mieszkaniu było bardzo ciepło.
- Leo - wyszeptała, tracąc świadomość i czując, jak spo
wija ją miękka ciemność.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Mario! Kochanie, co się stało?
Dotykał jej czoła, sprawdzając temperaturę, potem badał
puls. Powoli zaczęło do niej docierać, jak bardzo się o nią
troszczy i próbuje zrozumieć, co jej jest. Cień uśmiechu po
jawił się na jej ustach.
- Leo?
Próbowała unieść głowę, ale przytrzymał ją, tłumacząc, że
powinna z powrotem się położyć.
- Poleź chwilę - rozkazał łagodnie. - Wciąż jesteś bardzo
blada.
Patrzyła na niego, a on odsunął delikatnie włosy z jej skro
ni. Leżała na łóżku, musiał więc przynieść ją tutaj z przedpo
koju.
- Nie dbasz o siebie - mówił z łagodnym wyrzutem. Od
piął guziki płaszcza i pomógł jej wyjąć ręce z rękawów. - Je
steś wyczerpana.
- Myślę, że to z powodu ciepła w mieszkaniu - wyjaśniła
niepewnie. Pamiętała, że w przedpokoju było bardzo gorąco,
gdy weszła. - Na dworze jest tak zimno.
- W szpitalu jest dużo cieplej i to na ciebie nie działało.
- Powiesił jej płaszcz na oparciu krzesła i usiadł na łóżku. -
W restauracji czułaś się dobrze...
54
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
Znowu badał jej puls i patrzył na nią uważnie. Maria od
wróciła wzrok; czuła się winna i nie chciała, żeby zauważył,
że coś przed nim ukrywa.
- Co ci jest, Mario? - Odwrócił jej twarz do siebie, patrząc
na nią uważnie. - Co się z tobą dzieje?
Chyba najwyższy czas...
- Leo, powinnam ci o czymś powiedzieć. O czymś, co się
stało... Co się dzieje... To nie znaczy, że masz cokolwiek
zrobić. Chciałabym, żebyś był, kiedy ja... - mówiła bez
ładnie.
- Mario, powoli. - Roześmiał się i wziął ją za ręce. - Nie
mam najmniejszego pojęcia, o czym mówisz.
- Och, Leo. - Westchnęła i zagryzła wargę. - Jestem
w ciąży - wyszeptała w końcu.
Mogłaby to równie dobrze wykrzyczeć i efekt byłby taki
sam.
- Co?! - Oczy mu pociemniały. - Od kiedy? Z kim? - py
tał niemal oskarżycielskim tonem. - Powiedziałaś, że nie spo
tykasz się z nikim.
- Bo to prawda. - Czuła się straszliwie bezbronna, czując
na sobie jego pełne złości spojrzenie. - Jestem w ciąży od
czterech i pół miesiąca - powiedziała cicho, dając mu czas na
dopowiedzenie sobie reszty.
- Nie! Mój Boże, nie!
W jego głosie brzmiał strach. Zaczął krążyć po pokoju
niczym zwierzę zamknięte w klatce. Jego reakcja przeszła jej
oczekiwania. Bezradnie wodziła za nim wzrokiem.
Nagle zatrzymał się w nogach łóżka.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? Wiedziałaś o tym mie-
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
55
siąc temu. Musiałaś o tym wiedzieć, kiedy odnalazłem cię,
żeby przeprosić...
- Właśnie tego dnia odebrałam wyniki badań - przerwała
mu odważnie. - Nigdy bym nie przypuszczała, że powodem
mojego złego samopoczucia jest...
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Przecież byłem
u ciebie!
- Zbyt dużo się wtedy wydarzyło. - Zamknęła oczy. Musi
się skoncentrować, przypomnieć sobie wydarzenia tamtego
dnia, inaczej jej nie zrozumie. - Byłam w szoku, bo właśnie
dowiedziałam się, że jestem w ciąży z mężczyzną, którego
nigdy nie widziałam i nie miałam żadnych szans, żeby go
odnaleźć. Kiedy się pojawiłeś, byłam po trzydziestu sześciu
godzinach dyżuru i nie potrafiłam normalnie myśleć. Potrze
bowałam czasu, żeby dojść do siebie.
- Czasu! - wybuchnął. - Jesteś w ciąży już osiemnaście
tygodni. Nie jest to najlepszy moment, żebyśmy mogli sobie
pozwolić na zwlekanie.
- Na co? - Maria zmarszczyła brwi i z wysiłkiem usiadła.
- Mam jeszcze następne cztery i pół miesiąca, zanim urodzi
się dziecko. To dostatecznie dużo czasu, żeby poczynić odpo
wiednie przygotowania - mówiła spokojnie.
- Czy jesteś nosicielem cech talasemii?
To pytanie zabrzmiało nagle groźnie.
- Tak - potwierdziła. - Chyba wspominałam ci o tym,
opowiadając o bracie.
- Ja również - rzekł.
- Zrozumiałam to, kiedy mówiłeś o swoim synu.
- Czy byłaś badana? - spytał ostro.
56
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
- Przeszłam rutynowe badania ciążowe, jeżeli ci o to cho
dzi. Zrobiłam je natychmiast, gdy dowiedziałam się...
- Nie. Myślałem teraz o biopsji kosmówki - przerwał jej
znowu.
- Przecież ja nie wiedziałam nawet, że jestem w ciąży.
A poza tym to ma sens tylko wtedy, jeśli bada się próbki krwi
obojga rodziców.
- A ty nie wiedziałaś, kim jestem. - Pokiwał głową ze
zrozumieniem. - Czy zrobiłaś badania krwi płodu?
- Nie.
- Ale zrobisz to w ciągu najbliższych dwóch tygodni?
- Nie - odpowiedziała bez wahania.
- Nie? Dlaczego nie, na Boga? - Był coraz bardziej zły
i patrzył na nią zimno. - Musisz zdawać sobie sprawę, jakie
to nierozsądne. Wiesz znacznie więcej o talasemii niż wię
kszość ludzi.
- Nie ma sensu robić badań tylko po to, żeby je zrobić
- zaprotestowała śmiało, unosząc głowę. Nie podobało jej się,
że ciągle jej przerywa. - Wiesz przecież o tym, że zawsze jest
ryzyko, że to badanie może wywołać spontaniczne poronie
nie, ale...
- Co to znaczy „żeby je zrobić"? Zbadanie dziecka jest
bardzo ważne i wiesz o tym. - Patrzył na nią, jak gdyby miał
ochotę nią potrząsnąć. - Oboje jesteśmy nosicielami cechy
niedokrwistości i ryzyko jest jeden do czterech, że dziecko
odziedziczy schorzenie.
- I trzy szanse na cztery, że nie odziedziczy, ale... - Ge
stem dłoni dala mu do zrozumienia, żeby jej nie przerywał.
- Ale to jest bez znaczenia, bo nie mam zamiaru usuwać ciąży.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
57
Przez chwilę patrzył na nią zdumiony.
- To jest głupie i nieodpowiedzialne! - wybuchnął
w końcu. - Czy pomyślałaś przez chwilę o dziecku i o pra
wach ojca?
Pierwszy raz wspomina o swojej roli ojca i wykorzystuje
to jako argument, że ma prawo decydować, czy pozwoli mu
w ogóle żyć...
- Oczywiście, że myślałam o dziecku. Ciągle o nim my
ślę. - Nagle poczuła się jak lwica, broniąca swych młodych.
- A co do twoich praw - ciągnęła z goryczą - to nie tak
dawno powiedziałeś mi, że nie interesuje cię stały związek.
Może uważasz, że wszystko jest w porządku i jedna noc daje
ci prawo do decydowania o losie dziecka?
Zobaczyła, że zmienił się na twarzy, gdy mówiła o tym, co
ich łączy.
- Czy pomyślałaś, jak sobie poradzisz, jeżeli dziecko uro
dzi się chore? - spytał.
- Poradzę sobie tak samo jak każda inna matka, a może
nawet lepiej. Wiem dużo więcej o potrzebach fizycznych
i emocjonalnych dziecka z taką chorobą.
- Ale nie jesteś w takiej samej sytuacji jak inne mat
ki, prawda? - oznajmił chłodno. - Nie jesteś mężatką,
więc nie masz nikogo, kto będzie dzielił z tobą to brze
mię, kto zastąpi cię przy dziecku podczas przełomu he-
molitycznego, żebyś mogła się przespać. Fakt, że dzisiaj
zasłabłaś, wskazuje na to, że nie umiesz zadbać o sie
bie, zanim dziecko się urodziło, więc jak poradzisz sobie
potem?
Patrzyła na niego bez słowa, zamykając w sobie cały ból,
58
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
podobnie jak zrobiła to wiele lat temu, kiedy rodzice mieli do
niej pretensję, że broni swego małego brata.
- Dosyć tego - rzekła półgłosem, oddychając z trudem
i spuszczając nogi na podłogę. - Poradzę sobie bez fałszy
wych przyjaciół.
Przytłaczał ją smutek, ale nie miała zamiaru się przyznać, jak
bardzo ją zranił. Podniosła się i wyprostowała, szybko odzysku
jąc równowagę, żeby nie dotknąć jego wyciągniętej ręki.
- Myślę, że powinieneś już iść - powiedziała łagodnie,
idąc niepewnie w kierunku przedpokoju. - Chciałabym się
przespać.
Wiedziała, że zachowuje się nieuprzejmie, ale nie była
w nastroju, by okazywać mu wyrozumiałość.
- Mario...
- Bez wątpienia będziemy wpadać na siebie od czasu do
czasu - przerwała mu z satysfakcją. - Nie bój się, nikt nie
dowie się o dziecku, dopóki nie będziesz tego chciał.
Nie wiedziała, jakim cudem zdołała zapanować nad gło
sem i mówić tak spokojnie, skoro naprawdę miała ochotę
krzyczeć z powodu niesprawiedliwości, jąka ją spotkała. Nie
spodziewała się, że wiadomość o dziecku go ucieszy, ale żeby
się zachować aż tak? Przecież nawet się nie znali i wszystko
wydarzyło się przez przypadek. Nie przewidziała ani jego
żądań, żeby zrobiła badania płodu po to, by on mógł uznać,
czy zachować ciążę, ani tego, że zakwestionuje jej umiejęt
ności jako matki.
Gdy stała w przedpokoju i trzymała otwarte przed Leem
drzwi, czuła się mała i opuszczona. Zimny wiatr rozwiewał
jej włosy i ubranie.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
59
- Niech cię Bóg ma w opiece, kobieto. Musimy jeszcze
o tym porozmawiać. Wyrzucając mnie, nie rozwiązujesz ni
czego.
Jego głos dochodził do niej gdzieś z prawej strony za jej
ramieniem, ale nie odwróciła się. Nie była pewna, czy zdoła
ukryć swoje uczucia.
- Nikt nie będzie mi rozkazywał - powiedziała, przytrzy
mując żakiet drżącymi rękami. - Zwłaszcza że nie mam za
miaru zmienić zdania.
- Ja też. - Był zrozpaczony. - Cholera, już przez to prze
chodziłem. Nie chcę patrzeć na to jeszcze raz!
Patrzyła spokojnie, jak Leo opuszcza jej mieszkanie. Od
sunął się, żeby jej nie dotknąć. Czekała, żeby się odwrócił;
czekała na jakiś znak pożegnania, on tymczasem bez żadnego
gestu zniknął w ciemnościach nocy.
- Pani doktor Martinez? - przy wołała ją młoda pielęgniar
ka, gdy wychodziła z oddziału.
Maria westchnęła.
- Tak, słucham?
Czekała przy drzwiach; bolały ją stopy i nie miała ochoty
zrobić ani jednego kroku więcej, niż musi.
- Jest wiadomość z izby przyjęć. Wiozą tu Szabanę
Saleh.
Maria skinęła głową, wiedząc, że znowu nie może wyjść
wcześniej do domu. Szabana była jedną z jej ulubionych pa
cjentek. Powodem jej nagłego przyjazdu może być tylko ostry
rzut choroby.
- Pani doktor, tak bardzo się cieszę, że pani jest.
60
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
Matka dziewczynki zdobyła się na nikły uśmiech, patrząc
na swoją córeczkę.
- Jak ona się czuje? - zapytała Maria, zaczynając bada
nie. - Czy wie pani, co tym razem mogło spowodować prze
łom?
- To wszystko moja wina - jęknęła kobieta, trzymając
córkę na kolanach. - Wszyscy jej nowi przyjaciele ze szkoły
zostali zaproszeni na przyjęcie. Nie lubię jej odmawiać.
- Co to było za przyjęcie, Szabano? - pytała Maria, notu
jąc w pamięci, że mimo wysokiej temperatury twarz dziecka
jest blada.
- Urodzinowe przyjęcie Anny - wyszeptała dziewczynka
słabym głosem. - Pojechaliśmy na basen... - Przerwała krzy
wiąc się, gdy Maria badała jej bolące stawy, po czym dzielnie
ciągnęła: - Potem zjedliśmy tort urodzinowy.
- W basenie? - spytała Maria zdumiona. - Jak wam się
udało zapalić świeczki?
- Nie w wodzie! Po pływaniu.
- Czy ubraliście się, żeby zjeść ciasto?
- Nie. Byliśmy w kostiumach kąpielowych - wyjaśniła
i oparła głowę na ramieniu matki.
- Tak więc - Maria mówiła półgłosem do zmartwionej
matki - jest to skutek wytężonego wysiłku i podniecenia,
a następnie zmarznięcia, gdy stała z dziećmi.
- Tak, pani doktor. Nie pomyślałam, że nie ubiorą się od
razu... Nigdy nie miała takich problemów po lekcjach pływa
nia, ponieważ nauczyciele pilnowali, żeby nie stała w kostiu
mie. Natychmiast po przebraniu wysyłali ją na inne lekcje.
Maria widziała, że kobieta patrzy na kogoś za nią, ale nie
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
61
odwróciła się. Czuła obecność Lea, lecz była zdecydowana
nie reagować.
- Pani Saleh, zabierzemy Szabanę na kroplówkę, żeby
rozcieńczyć jej krew i podamy jej coś przeciwbólowego. Czy
mogłaby pani dawać jej dużo płynów do picia?
- Co najlepiej?
- Wszystko, na co ma ochotę: sok owocowy, woda, mle
ko. To samo, co daje jej pani w domu. Proszę tylko poprosić
pielęgniarki.
- Czy wie pani, co pomaga córce znosić ból? - Leo włą
czył się do rozmowy. - Niektóre dzieci chcą leżeć z bolącymi
miejscami na miękkich poduszkach, inne wolą oglądać ulu
biony film lub słuchać, jak ktoś im czyta.
- Szabana lubi, jak ją kołyszę i śpiewam. - Maria bez
zdziwienia obserwowała, jak pani Saleh bezwiednie ulega
autorytetowi Lea. - Lubi zwinąć się w kłębek na moich kola
nach ze swoim króliczkiem i czekać, słuchając mojego śpie
wu, aż minie ból.
- Ma szczęście. Mieć matkę, która potrafi śpiewem znie
czulić ból, no no... - powiedział Leo z ciepłym uśmiechem.
Minęło następne pół godziny, zanim Maria mogła opuścić
oddział. Peg Mulholland przyszła na dyżur, a jej Maria mogła
zaufać. Miała cichą nadzieję, że Leo będzie na nią czekał na
zewnątrz w korytarzu, ale o tej porze korytarz był prawie
pusty, podobnie jak inne, którymi szła w kierunku głównego
wyjścia. Gdy wyszła ze szpitala, na dworze było już ciemno.
Idąc do domu, próbowała sobie uzmysłowić, co mogło ją
tak wyczerpać w ciągu dnia, lecz nie mogła przypomnieć
sobie nic niezwykłego. Ciąża rozwijała się, a jej brakowało
62
M E PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
snu. Z przyjemnością zwinęłaby się na czymś płaskim i prze
spała cały tydzień.
Na nieszczęście, gdy tylko zamykała oczy, natychmiast
myślała o nim; dobrze pamiętała jego wściekłość, gdy odmó
wiła rozważenia, czy dziecko, które nosi, jest tego warte.
- Co ty, kobieto, u diabła, robisz? - usłyszała zirytowany
głos, gdy skręciła w kierunku drzwi do mieszkania.
- Leo! - Zaparło jej dech. - Przestraszyłeś mnie. Co ty...
- Nie powinnaś włóczyć się po ulicach sama o tej porze,
właściwie w nocy. Gdzie masz samochód?
- Jaki samochód? - Cofnęła się gwałtownie, żeby na nie
go popatrzeć. Sprawiało jej przyjemność, że jest całkowicie
wytrącony z równowagi. - Po co mi samochód?
- A co robisz, kiedy pada deszcz? - pytał.
- Nie jestem z cukru, nie rozpuszczę się - odparła z sar
kazmem. - Spacer jest zdrowy dla dziecka.
Odwróciła się, sięgając do torebki po klucze. Usunął się,
żeby umożliwić jej dostęp do zamka.
- Przyszedłeś, żeby krzyczeć na mnie, czy też chcesz mi
coś powiedzieć? - spytała uszczypliwie przez ramię, wcho
dząc do przedpokoju.
- Oczywiście, że chcę ci coś powiedzieć - potwierdził
przez zaciśnięte zęby. - Mówiłem ci przecież, że musimy
porozmawiać.
- A ja ci powiedziałam, że nie mamy o czym - przypo
mniała mu, idąc do kuchni i zostawiając go, żeby zamknął
drzwi. Musiał dłużej zatrzymać się w przedpokoju, żeby się
uspokoić, ponieważ gdy pojawił się w drzwiach kuchni, woda
w czajniku prawie się zagotowała.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
63
- Kawę czy herbatę? - zapytała, nie podnosząc wzroku
znad tacy, na której ustawiała kubki.
- Nie przyszedłem na herbatę - powiedział chłodnym to
nem. - Przyszedłem porozmawiać.
- Dobrze. - Spojrzała na niego, uśmiechając się uprzej
mie. Otworzyła paczkę ciastek i ułożyła je półkoliście na ta
lerzyku. - Jestem pewna, że poczujesz się dużo lepiej, gdy
wypijesz najpierw coś ciepłego. Musiałeś zmarznąć, czekając
na mnie. - Nalała wody do kubków z kawą rozpuszczalną.
- Chcesz mleko i cukier? - zapytała.
- Do diabła! - wybuchnął, przeczesując ręką włosy.
Maria uśmiechnęła się. Przypominał jej teraz przybranego
ojca, Włocha, w jednym z jego napadów wściekłości, które
żona była w stanie załagodzić jednym pocałunkiem. Leo był
pół Włochem, pół Grekiem. O jego śródziemnomorskim po
chodzeniu świadczyły karnacja skóry i pewien specyficzny
wdzięk. Chciała poznać jego osobowość.
- Cieszę się, że dobrze się bawisz - rzucił, biorąc tacę.
- Sądzę, że chcesz, żeby ją znieść do salonu.
Odwrócił się i wyszedł z kuchni, pozostawiając Marię
z dzbankiem mleka i cukierniczką.
- Niech to diabli wezmą! Będzie pił czarną - powiedziała
cicho i podążyła za nim.
Usadowił się wygodnie w jednym końcu kanapy, stawiając
tacę na stoliku przed sobą. Maria wzięła swój kubek i usiadła
w swoim ulubionym fotelu. Leo patrzył przed siebie ponuro,
ale powstrzymywał się od uwag, pijąc kawę.
Milczeli. Atmosfera stawała się coraz bardziej trudna do
zniesienia. Maria nie wytrzymała pierwsza.
64
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
- Powiedziałeś, że chcesz ze mną pomówić. - Podwinęła
nogi pod siebie i pierwszy raz uświadomiła sobie, że nie jest
to łatwe z powodu dziecka, które już wyraźnie zaznaczało
swoją obecność. Wkrótce powinna poczuć jego ruchy. Zamy
śliła się.
- Proszę? - Nagle zdała sobie sprawę, że Leo coś mówi.
- Zapytałem - powtórzył sucho - czy myślałaś o tym, co
ci powiedziałem?
- O czym konkretnie? - dopytywała się, nie chcąc polegać
na domysłach. Naprawdę chciała uniknąć nieporozumień.
- O zrobieniu badań krwi dziecku - powiedział łamiącym
się głosem.
- Nie.
- Ale...
- Leo - rzekła spokojnie. - Nie będę badała krwi dziecka,
dopóki się nie urodzi. Tak zdecydowałam i mam do tego
prawo.
- A co z moimi prawami? Co będzie, jeżeli sądownie będę
próbował zmusić cię do zrobienia badań?
- Możesz spróbować. Nawet mógłbyś przekonać sąd, że
badania to dobry pomysł. - Trzymała kubek ze stygnącą kawą
obydwiema rękami, żeby nie było widać jej drżących palców.
Patrzyła mu prosto w twarz. - Oczywiście, mogę sprzeciwić
się temu z kilku powodów. Po pierwsze, pobieranie krwi po
przez nakłucie pępowiny może wywołać przedwczesny po
ród.
- Wiesz, że obecnie zdarza się to bardzo rzadko - powie
dział z lekceważeniem w głosie.
- A adwokaci i sędziowie? Czy będą chcieli odpowiadać
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
65
za zmuszanie mnie do nieistotnych badań medycznych, które
mogą spowodować śmierć mojego dziecka?
- Niewiele czasu potrzeba na zrobienie statystyki takich
przypadków jak ten; zarówno, jeżeli chodzi o badanie krwi
płodu, jak i bezpieczeństwo samej techniki.
- Będzie to jednak trwało zbyt długo - odparła. - Każdy
dzień, który stracisz, aby przekonać sąd, to dzień bliżej ter
minu porodu. Potem potrzeba jeszcze czasu na zrobienie ba
dań krwi - kontynuowała nieubłaganie - i gdy wyniki okażą
się dodatnie, ponownie musisz wrócić do sądu, żeby go prze
konać, że masz prawo zabić moje dziecko.
Drżała do momentu, gdy skończyła mówić, a jej dłonie
obejmujące kubek były zupełnie białe.
- Dałaś doskonały przykład logiki opartej na emocjach
- zauważył smutno. - Na szczęście prawo o to nie dba. Bar
dziej zajmuje się osądem i przysługującymi prawami. - Nagle
wstał. - Nie myśl, że mógłbym użyć takich rozdzierających
argumentów jak twoje - powiedział gorzko. - Oprócz przy
kładów z mojego życia zawodowego, mógłbym opowiedzieć
im, jak to wygląda, gdy ogląda się śmierć syna, spowodowaną
wszystkimi komplikacjami, jakie przynosi beta talasemia.
Mogę im opowiedzieć o bólu tego dziecka i trzymaniu go
w ramionach, gdy umierało.
- Ale to nie jest najlepsze porównanie, ponieważ życie
tego dziecka mogłoby wyglądać inaczej, gdyby je leczono
- zaprotestowała z furią.
Odwrócił się do niej jak zraniona pantera.
- Czy zagwarantujesz mi, że dziecko nie dostanie ataku
serca ani wylewu lub że jego płuca będą wydolne? Kto dał ci
66
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
prawo decydować samej i skazywać nie urodzone dziecko na
chorobę? Połowę genów dziedziczy po mnie, a to mi daje
prawo do decydowania wspólnie z tobą.
- Jakie prawo? - zapytała miękko, wiedząc, że jej nastę
pny argument rozwścieczy go. - Jeżeli podam w wątpliwość,
że jesteś ojcem dziecka, nie udowodnisz tego bez badania
DNA. Zatem nie masz żadnych praw, dopóki nie potrafisz
udowodnić, że jesteś ojcem. Będziesz musiał czekać, aż ono
się urodzi, zanim zgodzę się na badanie DNA.
Patrzył na nią w milczeniu, zaskoczony, że mogła posunąć
się tak daleko.
- To byłoby dla ciebie zawodowym samobójstwem - wy
szeptał przestraszony. Nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo jest
zdeterminowana. - Gdyby to dostało się do prasy, zmieszaliby
cię z błotem.
- Przypadkowy pediatra. - Maria naśladowała tytuł w ga
zetach. - Godna szacunku pani doktor w poważnych tarapa
tach po jednym nocnym spotkaniu. Nie wie, kim jest ojciec
jej dziecka.
- To nie żarty - warknął gniewnie.
- Życie i śmierć to też nie żarty - oznajmiła trzeźwo
i westchnęła. - Do czego to nas doprowadziło?
- Tylko Bóg wie. - Przejechał palcami po włosach. - Kto
mógłby pomyśleć, że kilka minut zapomnienia może spowo
dować taką burzę...
- Ciekawa jestem, ile ludzi powiedziało to samo, odkry
wając niespodziewaną ciążę?
Leo spróbował się uśmiechnąć, co oznaczało, że się trochę
uspokoił.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
67
- Proszę - przerwał, wyjmując portfel, a z niego małą,
białą kartkę. - To jest numer telefonu sekretariatu. Jeżeli bę
dziesz czegoś potrzebowała ode mnie, będą wiedzieli, gdzie
mnie znaleźć.
- Gdzie będziesz? - zapytała, patrząc na niego tak, jakby
widziała go po raz ostatni.
- Muszę przemyśleć parę rzeczy - odparł ponuro. - Za
miesiąc skończy się mój kontrakt; wtedy zamierzam wygłosić
parę wykładów, zanim wyjadę na urlop. Za sześć tygodni
możesz spodziewać się mnie tutaj, w świętym Augustynie,
jeżeli nie odezwę się do ciebie w międzyczasie.
Zatrzymał się, wychodząc z pokoju i spojrzał na nią, sie
dzącą w fotelu. Patrzyła na niego, usiłując zapamiętać, jak
wygląda, żeby w razie potrzeby przywołać ten obraz w ciągu
najbliższych sześciu tygodni. Potem wyszedł.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Ale bałagan! - jęknęła zdyszana Peg Mulholland, poma
gając jednej z pielęgniarek w przesuwaniu mebli na oddziale.
- Bałagan, który się opłaci - skomentowała Maria. - Katy
i Laura Johnson będą leżały obok siebie.
Twarz Peg złagodniała.
- Biedne dzieci - szepnęła. - Jedną czeka operacja prze
dłużenia nogi, a druga złamała nogę, kiedy szła ją odwiedzić.
Nic dziwnego, że koniecznie chcą być razem.
Maria przez całe popołudnie usiłowała rozwiązać ten prob
lem. Najpierw odwiedziła dzieci, które miały wyjść do domu
i zwolnić łóżka, a potem spędziła mnóstwo czasu przy kom
puterze i telefonie, starając się przemieścić pozostałe dzieci,
by siostry Johnson znalazły się w czteroosobowym pokoju.
Było to jeszcze jedno zadanie pod koniec skądinąd męczą
cego dnia, podczas którego pełniła dyżur pod telefonem, co
oznaczało, że praktycznie przez cały czas kursowała między
swoim oddziałem a izbą przyjęć na oddziale urazowym.
Na domiar złego właśnie tego dnia przeprowadzono kon
serwację wind na oddziale dziecięcym. Początkowo biegała
plątaniną korytarzy do wind na innym oddziale, potem jednak
uznała, że szybciej będzie używać schodów. Teraz, po wielu
godzinach dyżuru, musiała przyznać, że bieganina w dół i
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
69
w górę dała jej się porządnie we znaki. W jako takim nastroju
utrzymywała ją jedynie myśl, że Leo wkrótce się z nią skon
taktuje.
Każdego dnia budziła się z myślą, że właśnie dzisiaj, gdy
będzie zajęta chorym dzieckiem lub rozmową z jego rodzica
mi, pojawi się Leo i obdarzy ją ciepłym uśmiechem. Czekała
jednak na próżno, źle sypiała i całe to napięcie zaczęło się
niekorzystnie odbijać na jej zdrowiu.
A poza tym zeszłego wieczoru przesiedziała w szpitalu
przy jednym ze swych specjalnych pacjentów tak długo, że
nie było sensu wracać do domu. Po prostu przespała się kilka
godzin na kozetce w dyżurce lekarzy i wstała, by rozpocząć
nowy dzień pracy.
Następny problem stanowiło właściwe odżywianie się.
Czasami wpadała do bufetu na szybki posiłek, czasami po
prostu o tym zapominała. A poza tym nie miała pewności, że
nawet jeśli coś zje o odpowiedniej porze, jej wysiłek nie pój
dzie na marne podczas napadu przedłużających się nudności.
- Nie wyglądasz najlepiej - oświadczyła Peg z chara
kterystyczną dla siebie szczerością, gdy ujrzała Marię zmie
rzającą powolnym krokiem do swojego gabinetu. - Jeśli nie
zaczniesz choć trochę jeść, porwie cię wiatr.
- Zazdrość to bardzo brzydka cecha - odparła Maria, wie
dząc, że Peg od lat toczy przegraną bitwę z nadwagą.
- Ale ja mówię serio - oznajmiła Peg, pokazawszy naj
pierw Marii język. - Badałaś się ostatnio? Może przydałyby
się jakieś witaminy czy coś takiego?
- Jeżeli „coś takiego" oznacza opłaconą podróż do ciepłe
go kraju, gdzie nie trzeba nic robić, tylko wygrzewać się na
70
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
słońcu, to z chęcią przyjmę taką receptę - powiedziała Maria
i skrzywiła się, bo pager znowu zabrzęczał. - Słyszysz? To
przez to chudnę. - Machnęła w powietrzu pagerem i pobiegła
do telefonu. - Znowu muszę gnać na dół - westchnęła. - Zde
rzenie samochodów i dziecko przewożone bez zapiętych pa
sów. Tymczasem!
Wyszła z oddziału i spiesznie podążyła w stronę odbijają
cej echo jej kroków klatki schodowej.
- Jeremy? Czy mnie słyszysz? - pytała w chwilę później
chłopca z wypadku. - Sciśnij mnie za palce, dobrze? Wspa
niale! - oznajmiła, gdy poczuła lekki uścisk.
Poprosiła jednocześnie pielęgniarkę, by zadbała o przygo
towanie gabinetu ultrasonograficznego na przyjęcie chłopca.
- Kto ma dyżur na neurochirurgii? - ciągnęła, oglądając
z niepokojem źrenice rannego. - Zobaczymy, co wykaże usg,
ale ten mały będzie chyba musiał złożyć i tam wizytę.
- Czy chce pani zamienić kilka słów z rodzicami? - Sio
stra przełożona spojrzała na nią z nadzieją w oczach. - Cze
kają.
- Niewiele co prawda wiem, ale dobrze - zgodziła się
Maria i wyszła na spotkanie z państwem Tolliver dopiero
wtedy, gdy Jeremy zniknął za zakrętem korytarza.
- Dzień dobry państwu, jestem doktor Martinez. - Uścis
nęła im obojgu ręce, wiedząc, jak ważny jest tego rodzaju
kontakt z przerażonymi rodzicami. - Właśnie obejrzałam Je-
remy'ego, ale zanim będziemy w stanie postawić diagnozę,
musimy przeprowadzić kilka badań.
Trochę trwało, zanim ich uspokoiła. Oboje dręczyło poczu
cie winy, ponieważ pozwalali rozkapryszonemu chłopcu
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
71
jeździć bez pasów. Na przemian rozpaczali lub odnosili się do
siebie agresywnie.
Później, już po rozmowie z neurologiem na temat konie
czności przeprowadzenia tomografii mózgu i ulokowaniu
chłopca na oddziale intensywnej terapii, poczuła się dziwnie.
Gdy wracała na górę, miała wrażenie, że jej głowa zupełnie
nie należy do ciała. Była już prawie na piętrze, gdy nagle
zabrzęczał pager. Dźwięk ten zabrzmiał dziwnym echem w jej
uszach i Maria się potknęła. Jak na zwolnionym filmie ujrzała
swą rękę wyciągającą się w stronę barierki i stopy z trudem
pokonujące ostatnie stopnie.
Na podeście zebrała w sobie wszystkie siły, przekręci
ła gałkę drzwi - i nagle tknęło ją straszliwe podejrzenie,
że zamiast drzwi do korytarza otworzyła drzwi do remonto
wanej właśnie windy. Ujrzała przed sobą czarną, ziejącą cze
luść...
- Mario?
Pomyślała, że śpi, bo głos był Lea, a ostatnimi czasy Leo
przemawiał do niej wyłącznie w snach. Zacisnęła kurczowo
powieki, podejrzewając, że jeśli je otworzy, zacznie się jej
kolejny samotny dzień.
- Mario, otwórz oczy.
Tym razem poczuła, jak czyjaś ręka delikatnie odsuwa z jej
czoła potargane włosy. I ten zapach... To przecież jego za
pach.
- Leo? - wykrztusiła i otworzyła niechętnie oczy. - Skąd
się tu wziąłeś?
Nie widziała jego twarzy, bo lampa oświetlała go od tyłu.
72
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
- Badam cię, ty niemądra kobieto - rzekł półgłosem, nie
bacząc na obecną w pokoju pielęgniarkę.
- Nic mi nie jest!
- To dlaczego zemdlałaś na korytarzu?
- No... Chyba za szybko biegłam z urazówki.
- Na litość boską, Mario! Dlaczego nie jeździsz windą?
Niepotrzebne ci żadne biegi. Została już z ciebie skóra i kości.
- Przecież nasze windy nie działają - odparła słabym gło
sem - a do następnych wind jest dalej niż po schodach.
- Nie mogłaś posłać na dół którejś z pielęgniarek?
- Nie, bo mam dziś dyżur.
- Dyżur?! Chcesz mi powiedzieć, że ganiasz po tych scho
dach już cały dzień? - W jego głosie brzmiało przerażenie.
- Wydaje mi się, że cały miesiąc, a nie dzień - przyznała
z bólem w oczach. - Na szczęście jutro mam mało pracy.
Rano konsultacje na oddziale, a po południu przychodnia dla
cukrzyków.
- No, jeśli będziesz w stanie - oznajmił ponuro.
- A to co ma znaczyć? - Strąciła jego dłoń ze swego
ramienia i usiadła. - Oczywiście, że tu będę. To przecież mój
obowiązek.
- Zobaczymy.
Skinął głową w stronę pielęgniarki i ta z ociąganiem opu
ściła pokój.
- No wiesz! - syknęła Maria, gdy najwyraźniej zaintrygo
wana pielęgniarka zniknęła za drzwiami. - Robisz tu wido
wisko! Zachowujesz się jak nadmiernie opiekuńczy mąż! Cały
szpital będzie zaraz o tym gadał. Po co przyszedłeś?
- Zająć się tobą, skoro sama nie potrafisz. - Pomógł jej
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
73
wstać z łóżka i włożyć buty. - Powiedz mi, gdzie trzymasz
torebkę, a potem zawiozę cię do domu.
- Na pewno nie! - zawołała i spojrzała na zegarek. - Je
szcze mam kilka godzin dyżuru.
- To już zostało załatwione - oznajmił. - Powiedz mi,
gdzie...
- Co to znaczy „załatwione"? Coś ty zrobił?
Okropne przeczucie ścisnęło jej gardło. Dotychczas tylko
lekarz położnik wiedział o jej ciąży. Czyżby Leo poinformo
wał wszystkich, co się z nią dzieje?
- Rozmawiałem z łanem Stantonem. On chętnie przejmie
dyżur; podobno jest ci i tak winien kilka godzin.
- Ale...
- Dosyć. - Podniósł do góry obie ręce. - Zabieramy twoje
rzeczy i jedziemy do domu, a ty masz się tylko uśmiechnąć
i podziękować.
Zrezygnowana, niechętnie wyjaśniła mu, gdzie szukać jej
płaszcza i torebki. W szpitalu nikt jeszcze na pewno nie wie,
co stało się we Włoszech, ale gdyby przypadkiem cokolwiek
miało się wydać... Na myśl o tym wzdrygnęła się z przeraże
nia, po czym zaczęła się zastanawiać, czy Leo będzie się
upierał, by iść do następnych wind, czy upokorzy ją, każąc
jej siadać na wózku.
Ale jak to często bywa, windy zostały już naprawione
i po chwili znaleźli się na dole. Spodziewała się zoba
czyć taksówkę, Leo tymczasem zaprowadził ją na parking dla
starszych rangą lekarzy i przystanął przy lśniącym, białym
BMW.
- Czy ktoś pożyczył ci go, żebyś mógł mnie zawieźć do
74
N I E PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
domu? - spytała, patrząc z podziwem na wspaniałą sylwetkę
pojazdu.
- Jest mój. - Otworzył jej drzwi, po czym zajął miejsce
za kierownicą. - Nie widziałaś go poprzednim razem, bo od
dałem go na przegląd. - Samochód łagodnie ruszył z miejsca.
- Mario, ja...
- Leo...
Ich głosy nałożyły się na siebie i zaśmiali się cicho.
- Kobiety mają pierwszeństwo - oznajmił, włączając się
w ruch uliczny.
- Mówiłeś, że nie będzie cię przez sześć tygodni...
- Taki miałem zamiar, ale kiedy dowiedziałem się, że
zemdlałaś, natychmiast...
- Zaraz, zaraz! - przerwała mu z oburzeniem. - Jak się
o tym dowiedziałeś?
Ściągnął twarz w dziwnym grymasie i milczał.
- No mów! - zawołała. - Czyżby ktoś mnie szpiegował?
- Poprosiłem kogoś, żeby mnie zawiadomił w przypadku,
gdybyś mnie potrzebowała - odparł sztywno. - Bałem się, że
sama do mnie nie zadzwonisz.
Właśnie dojechali do jej domu. Leo zahamował i wyciąg
nął rękę w stronę stacyjki z zamiarem zgaszenia silnika.
- Nie marnuj swojego cennego czasu - rzekła opryskli
wie. - Wysiądę, a ty się zajmij swoimi sprawami.
Odpięła pas i otworzyła drzwi, by zobaczyć, że Leo stoi
obok i wyciąga do niej rękę.
- Dam sobie radę - mruknęła.
- Wiem, ale może jednak skorzystałabyś z mojej pomocy,
skoro tu jestem?
M E PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
75
Ujął ją za łokieć, a potem otoczył ramieniem, gdy się za
toczyła. Miała zamiar znaleźć się w domu, zanim Leo zdąży
zamknąć samochód, nie doceniła jednak postępu techniki:
Leo nacisnął pilota i wszystkie drzwi zamknęły się jedno
cześnie.
- Połóż się, a ja zagotuję wodę - powiedział już w przed
pokoju, gdy zatrzasnął drzwi i skierował się w stronę kuchni,
zupełnie jakby był gospodarzem, a nie gościem. - Chcesz
kawę bez kofeiny czy herbatę?
- Och, czuj się jak u siebie! - mruknęła sarkastycznie,
zdejmując buty i z westchnieniem ulgi sadowiąc się w swym
ulubionym fotelu. Właściwie to dobrze, że za chwilę ktoś jej
poda coś do picia...
- Mario?
- O, przepraszam! Herbatę. Niezbyt mocną i bez cukru.
- A może jednak z cukrem? - Stanął w progu. - Dodało
by ci to sił.
- Nie znoszę słodkiej herbaty! - Wzdrygnęła się z obrzy
dzenia. - Znajdziesz paczkę herbatników z czekoladą za...
- Już znalazłem!
- Jak? Przecież były schowane.
- Wiesz, jeśli chodzi o ciastka z czekoladą, wyczuwam je
na kilometr - oznajmił, stawiając na stoliku tacę i obdarzając
Marię szelmowskim uśmiechem.
Pomyślała, że pewnie taki był w dzieciństwie i zastanowi
ła się, czy ich dziecko odziedziczy ten ładny uśmiech. Miała
nadzieję, że tak, choć przez to trudniej jej będzie zapomnieć
o nim.
- Smakuje ci herbata? - Jego głęboki głos przerwał jej
76
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
zamyślenie i spojrzała na swą do połowy opróżnioną filiżankę
z cienkiej porcelany.
- Jest wspaniała - odparła z roztargnieniem.
- Mario, co ci jest?
- Przepraszam. Myślałam o niebieskich migdałach.
- Jak się czujesz? Peg mówiła, że byłaś nieprzytomna
przez pół godziny.
- Pewnie właśnie tyle brakowało mi snu - oświadczyła
ironicznie. - Nadal jednak nie rozumiem, jakim cudem zna
lazłeś się w szpitalu tak szybko. Pewnie siedziałeś w samo
chodzie i czekałeś, aż coś się stanie.
- Niezupełnie. - Roześmiał się głośno. - Składałem wizy
tę w twoim szpitalu i miałem właśnie wychodzić, kiedy za
dzwonił telefon.
- Kto jest twoją wtyka? Znam ją?
To zabawne, pomyślała. Zupełnie jak w komedii płaszcza
i szpady.
- Owszem, ale obiecałem, że ci nie powiem.
Ku swemu zdumieniu poczuła nagle wdzięczność dla
tej osoby - za to, że zadzwoniła do Lea. To naprawdę bar
dzo miłe uczucie: o nic się nie martwić, bo ktoś się tobą opie
kuje.
- Leo - usłyszała swój głos - dziękuję, że przyjechałeś.
Milo mi, że się o mnie troszczysz.
- Byłabyś zdziwiona, gdybyś wiedziała, ile osób myśli
teraz o tobie - odparł poważnie. - Nie tylko te twoje ukocha
ne dzieciaczki i ich rodzice, ale wszyscy na oddziale. Martwią
się o ciebie.
- Dlaczego? - spytała zaskoczona.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
77
- Bo widzą, że źle się czujesz, i nie mają pojęcia, co zrobić
albo powiedzieć.
- Ja też nie wiem, jak mam im o tym powiedzieć.
Ostrożnie odstawiła pustą filiżankę na tacę, a potem zajęła
się sznurem przy lampie, próbując ją włączyć, ponieważ tym
czasem zapadł mrok.
- Myślę, że większy problem będziesz miała wtedy, kiedy
już im powiesz.
- Dlaczego? - spytała. - Przecież jeszcze nic nie widać,
a urlop macierzyński wezmę dopiero za kilka miesięcy.
- Rób tak dalej, a zaczniesz go znacznie wcześniej.
- Nie mogę wcześniej. Przecież mam pacjentów, którzy...
- Czy ciebie w ogóle nie obchodzi zdrowie dziecka?!
- Ależ obchodzi - odparła łagodnie, patrząc na niego ze
spokojem. - Gdyby nie to, nie zniosłabym twojej awantury
sprzed miesiąca. - Zauważyła, że zamrugał oczami. - Ale
posłuchaj, Leo. Nie chcę przerywać pracy wcześniej, bo zwa
riuję z nudów, a szpital nie znajdzie tak łatwo kogoś na moje
miejsce. Nie mogę tak nagle zostawić pacjentów.
- Czy mogę coś zasugerować? - Patrzył na nią uważnie,
niepewny, jak przyjmie jego słowa. - Znajdę ci kogoś do
pomocy na część twojego etatu. Nie sądzę, żeby kierownictwo
szpitala miało coś przeciwko temu, bo koszty w ten sposób
nie wzrosną.
- To bez sensu - odparła po chwili, gdy pojęła, o czym
Leo myśli. - Wykończysz się, jeśli będziesz musiał codzien
nie przebywać tyle kilometrów tam i z powrotem. To wspa
niały pomysł, ale zdecydowanie nie do przyjęcia, skoro mie
szkasz tak daleko.
78
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
- Przecież to niecałe dwadzieścia kilometrów - wyjaśnił
spokojnie.
- Dwadzieścia? Ale... - Zmarszczyła czoło, usiłując u-
zmysłowić sobie, jak daleko jest do szpitala w Waverley.
- W zeszłym tygodniu przeprowadziłem się do własnego
mieszkania. Jest po tej bliższej stronie Waverley.
- A więc mieszkasz teraz między dwoma szpitalami?
- Tak, a ponieważ drogi są niezłe, nie widzę problemu.
Zwłaszcza że mam trochę wolnego.
- Ale jak to wyjaśnimy dyrekcji mojego szpitala?
- Ty jeszcze nikomu nic nie mówiłaś, tak?
Potrząsnęła przecząco głową, nerwowo wyłamując palce.
Jego przenikliwe spojrzenie przeszywało ją na wskroś i czuła
się okropnie zażenowana. Leo nagle wstał i zaczął krążyć po
pokoju. Uśmiechnęła się do siebie w głębi ducha, bo widziała
go już w takim stanie i określiła je mianem stresu.
Nagle stanął przed nią, pochylił się, oparł dłonie o oparcie
fotela i spojrzał jej prosto w oczy.
- Możemy wziąć ślub - oświadczył niespodziewanie. Ser
ce Marii na chwilę stanęło, a potem po jej ciele rozlało
się przyjemne ciepło. - Oszczędzi ci to plotek i uratuje opi
nię - dodał, nie zdając sobie sprawy, że te słowa stano
wią cios zabijający nadzieję, jaką Maria właśnie w sobie od
kryła.
- Nie bierze się ślubu po to, żeby uniknąć plotek. Małżeń
stwo jest rzeczą zbyt poważną, żeby uważać je za sposób
ratowania opinii.
Ponieważ czuła się zawiedziona, jej głos brzmiał szorstko.
Rozumiała też, że zachowuje się głupio. Nigdy nie było mię-
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
79
dzy nimi mowy o stałym związku, toteż dlaczego czuje się
urażona naprawdę logiczną propozycją?
- To by również dało dziecku nazwisko. Nie byłoby nie
ślubne - podkreślił trzeźwo, wyprostował się i podjął swój
marsz po pokoju.
- Ale... - Czuła, że wiruje jej w głowie. - Ale ty nie
chcesz się żenić. Przecież nie masz zamiaru przechodzić przez
to drugi raz i... nie chcesz mieć nic wspólnego z dzieckiem.
Gdy usłyszał te słowa, był na drugim końcu pokoju, skąd
spojrzał na nią tak, jakby ją widział po raz pierwszy. Na jego
twarzy odmalowała się silna gra uczuć, zbyt skomplikowana,
by Maria zdołała ją rozszyfrować.
- Ale to jest inna sytuacja - oznajmił ostrym głosem. -
Bez względu na wszystko, nosisz moje dziecko i moim obo
wiązkiem jest zająć się tobą.
- Muszę się zastanowić - powiedziała i nagle w pokoju
zapanowała dziwna atmosfera.
Leo jakby skurczył się w sobie, jego twarz stała się nie
przenikniona.
- Mario...
- Proszę cię, nic nie mów. Nie jestem dziś w stanie nor
malnie myśleć. To wszystko spadło na mnie jak grom z jas
nego nieba i nie mogę ci od razu odpowiedzieć. A ty też po
powrocie do domu możesz uznać, że znajdzie się mniej eks
tremalne wyjście.
- Dobrze. Zastanów się, jeśli musisz, ale pamiętaj też, że
dziecku potrzebna jest zdrowa matka, a nie taka, która jest bez
przerwy wyczerpana.
Kiedy chwilę później opuszczał jej dom, w powietrzu czu-
80
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
ło się napięcie. Już w progu nakazał jej iść natychmiast do
łóżka i porządnie się wyspać.
- I ja mam zasnąć, kiedy on ni z tego, ni z owego propo
nuje mi małżeństwo! - powtarzała w wannie, pełnej pachną
cej piany. -1 to takim tonem, jakby proponował mi herbatę.
Jej oburzenie jednak minęło, gdy znalazła się w łóżku.
- I co ja mam począć, moje maleństwo? - spytała, kła
dąc rękę na brzuchu. - Jeśli zaraziliśmy cię talasemią, to czy
wolisz mieć dwoje rodziców do opieki, nawet jeśli jedno
z nich będzie robić to tylko z obowiązku? Czy lepiej nam
będzie we dwójkę, bo utworzymy taką małą, kochającą się
rodzinę?
Echo tych słów przypomniało jej o dawnych marzeniach.
Och, tak, ona i jej brat mieli początkowo wspaniałą ro
dzinę, ale jak szybko to się rozleciało! A potem bardzo szyb
ko utraciła brata i przetrwała jedynie dzięki opiece Anny
i Luiza. Problem polegał na tym, że musiała dzielić swą mi
łość do nich z wieloma innymi i mimo że poświęcali jej tyle
uwagi, ile mogli, nie potrafiła ich uznać za swoją prawdziwą
rodzinę.
Tym bardziej że po ich śmierci straciła kontakt z resztą
„rodziny" - lecz nie czuła się z tego powodu winna. Wycho
wywano ich wszystkich w przeświadczeniu, że mają być silni
i niezależni, nic więc dziwnego, że wszyscy poszli swoją
drogą.
A teraz ona spodziewa się dziecka, dzięki któremu można
mówić o zaczątku rodziny, jej radość jednak mąci świado
mość, że do szczęścia brakuje... kochającego męża. Leo co
prawda proponuje jej małżeństwo i jest to pewien krok w kie-
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
81
runku utworzenia pełnej rodziny, ale czy bez miłości może się
między nimi narodzić trwała więź?
- Peg? Co tu robi doktor da Cruz?
- Zabawia Johnsonówny. - Maria uznała, że Peg powie
działa to zbyt niewinnym tonem. - Jest okropna pogoda, ro
dzice siedzą w pracy, więc trzeba trochę się nimi zająć.
Z takim argumentem Maria nie mogła się spierać, ale dla
czego to właśnie Leo musi składać tym panienkom wizytę?
Miała nadzieję, że zadzwoni do niej i umówi się na rozmowę,
lecz milczał od ponad tygodnia i dlatego zaczęła się zastana
wiać, czy jednak nie zmienił zdania.
Nagle zapiszczał pager i musiała opuścić wysokiego, cie
mnowłosego mężczyznę, który siedział wygodnie na brzegu
łóżka i rozprawiał w najlepsze z dwiema zachwyconymi pan
nicami.
Miała znowu dyżur telefoniczny, lecz na szczęście windy
na oddziale działały bez zarzutu i nie biegała na oddział ura
zowy, przypłacając to wyczerpaniem. Mdłości na szczęście
również minęły, ustąpiła także szarość na twarzy. Wreszcie
mogła bez obrzydzenia spojrzeć w lustro i zobaczyć siebie
taką, jak była przed zajściem w ciążę.
Jedyny problem polegał na tym, że podczas gdy stopniowo
odzyskiwała wagę, jaką straciła w ciągu pierwszych miesięcy
ciąży, pod koniec dnia czuła się coraz bardziej wyczerpana,
zwłaszcza gdy miała dodatkowy dyżur na oddziale urazowym
i naprawdę trudno było jej znaleźć dwie minuty spokoju.
Dzisiejsze popołudnie było wyjątkowo frustrujące, bo Leo
był zawsze za daleko, by z nim porozmawiać. Dopiero gdy
82
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
wezwano ją na dół trzy razy z rzędu i w tym czasie ani razu
nie zdołała wrócić na górę, przyznała w duchu, że Leo ma
rację.
- Naprawdę tak nie mogę - mruknęła z beznadzieją
w głosie. Poły fartucha fruwały w powietrzu, gdy szybkim
krokiem przemierzała korytarz w kierunku oddziału pediatry
cznego. Czuła bolesne ssanie w żołądku, bo nie jadła napra
wdę od dawna, i zapewne z głodu miała zawroty głowy.
- Masz. - Peg podała jej filiżankę herbaty i grzankę po
smarowaną masłem, gdy Maria dotarła wreszcie na oddział.
Maria odniosła wrażenie, że przyjaciółka wręcz na nią czeka
ła. - Siadaj i jedz, zanim znów wylądujesz na podłodze. Na
szczęście tym razem ten biedak nie ma daleko...
Urwała, ale zbyt późno.
- A więc to ty! - Maria drgnęła, próbując przełknąć grzan
kę, która miała wręcz niebiański smak. - To ty mu o wszy
stkim mówiłaś.
- No cóż, ktoś to musiał robić. - Podniosła z godnością
głowę. - Powiedział, że zmierzasz ku katastrofie, i miał rację.
- A ja uważałam cię za przyjaciółkę, Peggy. - W głosie
Marii brzmiało zdumienie i uraza. - Po co mu mówiłaś, że
zemdlałam?
- Właśnie dlatego, że jestem twoją przyjaciółką - odparła
szczerze. - Dajesz innym wszystko i niczego nie oczekujesz
w zamian. Kiedy mnie spytał, czy mogłabym cię pilnować,
byłam wprost zachwycona, że komuś na tobie zależy.
- Och, Peg, moja droga - odparła Maria, czując, że łzy
zbierają się jej pod powiekami. - Co ja bym bez ciebie zro
biła?
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
83
Nie miała okazji rozmawiać dalej, bo pager znowu zabrzę
czał alarmująco.
- Dosyć! - Zaskoczył ją stanowczy głos i dwie ręce przy
ciskające ją do fotela. - Siedź tu i kończ herbatę, a ja to zro
bię. - Leo wyprostował się i kątem oka Maria dostrzegła, że
pochwycił rozbawione spojrzenie Peg. - Wiesz... - uśmiech
nął się żartobliwie do pielęgniarki - przecież nie mogę dopu
ścić do tego, żeby moja żona zesłabła z przepracowania, pra
wda?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Żona?! - zawołała Peg, gdy tylko Leo opuścił pokój.
Maria nigdy nie widziała u niej takiego zdumienia. - I ty
myślałaś, że to ja mam jakieś tajemnice!
Udręczona Maria spojrzała na twarz Peg i pojęła, że kole
żanka nie pozwoli jej odejść, dopóki się czegoś nie dowie.
Jedyny problem polegał na tym, że Maria nie miała nikomu
nic do powiedzenia i w istocie podejrzewała, że Leo wypo
wiedział te słowa z zamiarem wymuszenia jej zgody na ślub.
- No, Mario - ciągnęła podniecona Peg - musisz mi wy
jaśnić, co się dzieje. Kiedy wzięliście ślub? I dlaczego nikt
nic nie wie? A może to ja dowiaduję się o wszystkim ostatnia?
Przelotne uczucie zawodu w oczach przyjaciółki sprawiło,
że Maria miała ochotę przekląć tego człowieka. I cóż ona ma
powiedzieć tej biednej Peg? Jeśli wyzna prawdę, podważy
tym samym dobrą opinię Lea, a jeśli potwierdzi jego słowa,
koleżanka przestanie jej ufać.
- Siostro Mulholland?
Nieśmiałemu głosowi towarzyszyło ciche pukanie do czę
ściowo otwartych drzwi i na widok matki Jeremy'ego Maria
odetchnęła.
- Dzień dobry, pani Tolliver - powitała ją z serdecznym
uśmiechem. - Właśnie wychodziłam.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
85
- Przepraszam, jeśli przeszkadzam, pani doktor. Pocze
kam, aż pani skończy rozmowę z siostrą.
- Już skończyłam - oznajmiła Maria, wstając pospiesznie.
- Siostra uratowała mi życie, podając filiżankę herbaty
i grzankę. Naprawdę nie ma powodu, żebym tu dłużej
przesiadywała.
Peg miała zawiedzioną minę, a Maria włożyła ręce do
kieszeni i zacisnęła je w pięści, myśląc, że zanim zobaczy się
z Peg, dopadnie gdzieś Lea i dotąd będzie go dusić, aż się
dowie, do czego ten człowiek zmierza.
- Laura opowiadała mi o swoim przedłużaniu nogi - o-
znajmił Leo, gdy pojawił się na oddziale Marii pod koniec
dyżuru, trzymając pod pachą jej torbę i płaszcz. Jego oczy
śmiały się do dziewczynki.
- Doktor da Cruz powiedział, że jeszcze czegoś takiego
nie widział, więc musiałam mu pokazać - oświadczyła mała
z dumą.
- A zrozumiał coś z tego? - spytała Maria, tłumiąc w so
bie poczucie winy, ponieważ świadomie ignorowała znaki
dawane jej przez Peg z drzwi dyżurki.
- Nie rozumiał, dlaczego przedłużyli mi tylko jedną nogę,
bo jak będę mieszkała po tej stronie wzgórza, to lepiej mieć
jedną nogę dłuższą. - Dziewczynka zachichotała i jej policzki
się zaróżowiły.
- Ale potem domyśliłem się, że ona chce chodzić w kółko
- dodał Leo i obie siostry wybuchnęły śmiechem.
- Powiedziałam mu, że złamałam tę nogę, kiedy pchnął
mnie jakiś łobuz jeszcze na początku szkoły - ciągnęła Laura
86
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
po chwili. - A jak ta noga była w gipsie, to druga zaczęła
rosnąć no i ta złamana została krótsza.
- A potem - wtrąciła Katy - uśpili ją i jakiś lekarz znowu
jej złamał tę nogę.
- No tak - wyjaśniła Maria - ale w miejscu złamania
umocował specjalny aparat.
- I teraz musimy przekręcać codziennie śruby o milimetr,
żeby rozciągać kości. - Laura zrobiła smętną minę. - Ta noga
boli mnie jak zepsuty ząb, szczególnie wtedy, kiedy fizjotera
peutka zmusza mnie do ćwiczeń...
Rozległ się hałas otwieranych na oddziale drzwi i do sali
weszli państwo Johnson.
- Mama! Tata! - zawołały radośnie dziewczynki i smutek
na twarzy rodziców natychmiast zniknął.
- Dobry wieczór, kochane. Lauro, znacznie lepiej dziś
wyglądasz...
Leo i Maria wykorzystali okazję i pożegnali się z dziew
czynkami oraz ich rodzicami.
- Szybko - szepnął Leo Marii do ucha - zanim Peg się
zorientuje, że jesteś wolna.
- Już nie mogę-jęknęła, gdy dotarli do wind za zakrętem
korytarza.
- Przepraszam. - Twarz Lea wyrażała prawdziwą skru
chę. - Zapomniałem o dziecku.
- To nie ma nic wspólnego z dzieckiem - powiedziała,
gdy drzwi windy otworzyły się i weszli do jej pustego środka.
- Ty masz na pewno silniejsze nogi. A poza tym to przez
ciebie uciekliśmy od Peg. I właściwie to co w ciebie wstąpiło,
żeby mówić takie rzeczy?
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
87
- Masz na myśli ślub?
- Przecież powiedziałeś, że już jestem twoją żoną! - przy
pomniała mu, teraz już zdyszana, bo szybkim krokiem prze
mierzali recepcję. - No więc co w ciebie wstąpiło?
- No tak, trochę się pospieszyłem. Będziesz moją żoną,
kiedy to wszystko załatwimy. - Mówił to stanowczym tonem,
zmierzając szybko w stronę parkingu dla konsultantów. Przy
samochodzie odwrócił się wreszcie twarzą do niej i spytał
cicho: - Zgadzasz się, prawda?
Po raz pierwszy sprawiał wrażenie niepewnego i Maria
zdała sobie sprawę, że to właśnie przypieczętowało jej los. Te
trzy słowa, wypowiedziane przytłumionym głosem, uświado
miły jej-, że może go pokochać. W tym na pozór twardym,
pewnym siebie człowieku kryje się udręczone, lecz dobre
serce, które czasami dostrzegają jedynie pacjenci.
- Tak - szepnęła przekonana, że chce być jak najdłużej
z tym człowiekiem, ojcem jej nie narodzonego jeszcze dzie
cka. - Tak, Leo, zostanę twoją żoną.
W drodze powrotnej dopadł ją jednak strach. Zgodziła się
zostać jego żoną, ale właściwie co o nim wie? Tyle tylko, że
ma znakomitą opinię jako lekarz. Kiedy samochód parkował
przed jej domem, była przekonana, że straciła głowę. Zako
chała się w nim, to prawda, ale to nie stanowi jeszcze powodu,
by oczekiwać, że on zmienił zdanie.
Nagle uderzyła ją pewna myśl i poczuła, że robi jej się
słabo.
- Mario, co ci jest? - spytał, otworzywszy drzwi z jej
strony. Jego ręka automatycznie sięgnęła do jej dłoni. - Puls
masz strasznie szybki. Źle się czujesz?
88
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
Potrząsnęła głową, niezdolna wykrztusić słowa.
- Czy możesz wysiąść?
Odpiął jej pas. Maria czuła się jak starsza pani, którą opie
kuńczy lekarz doprowadza do domu. Nie była w stanie nawet
rozpiąć płaszcza. Leo obejmował ją do chwili, gdy zasiadła
w fotelu w salonie.
- Zaraz przyniosę ci herbatę - powiedział i zanim wszedł
do kuchni, powiesił płaszcz w przedpokoju. Próbowała oddy
chać głęboko i powoli i z zadowoleniem stwierdziła, że puls
staje się wolniejszy, a ręce przestają drżeć.
- Gotowe - usłyszała głos Lea, który przysunął stolik do
jej fotela i postawił na nim filiżankę. - Myślę, że to efekt
przepracowania - wyjaśnił łagodnym tonem.
Żeby to była prawda! - pomyślała, obrzucając go szybkim
spojrzeniem. Co by powiedział, gdyby znał prawdziwy po
wód jej strachu? Sięgnęła po filiżankę i objęła ją dłońmi,
zastanawiając się, w jaki sposób poinformować go o swoich
obawach.
- Kiedy weźmiemy ślub? - spytał, wdzierając się w jej
splątane myśli. - Masz teraz trochę urlopu czy przełożymy to
wszystko na później?
- Nie wiem... Nie mogę... Leo, chyba nie powinniśmy...
Spojrzała na niego z przestrachem, pewna, że wybuchnie
gniewem, on jednak zaśmiał się łagodnie.
- Przyrzekam ci, że wszystko będzie dobrze. Przecież tyle
nas łączy...
- Skąd wiesz? Nie znasz mnie, jak więc możesz obiecy
wać mi złote góry?
- Ależ Mario...
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
89
Nie pozwoliła mu dokończyć.
- Jeszcze kilka tygodni temu chciałeś zmusić mnie do
badań i usunięcia ciąży, i to drogą sądową! - Usłyszała nie
przyjemny ton w swoim głosie, lecz nic nie było w stanie
powstrzymać jej wybuchu. - A teraz mi mówisz, że uda nam
się założyć szczęśliwą rodzinę, bo pracujemy w tej samej
dziedzinie medycyny i tyle nas łączy. Zaczynam się zastana
wiać, czy za tą twoją nagłą zmianą nie kryje się coś poważ
nego.
Obrzuciła go pełnym złości spojrzeniem i zauważyła, że
jego twarz tężeje w kamiennym grymasie. Odniosła ulotne
wrażenie, że w jego oczach błysnął ból, a potem gniew, aż
wreszcie wszystko zgasło.
- Ale co? - spytał tak spokojnie, że w pokoju powiało
chłodem.
- Skąd ja mam wiedzieć? - parsknęła, trochę żałując swo
jego wybuchu. - Najpierw mówisz, że nie chcesz się żenić,
a potem, że chcesz; najpierw mówisz, że nie chcesz dziecka,
a potem chcesz się nim zająć. A może...
Ponieważ nie skończyła, spytał:
- Co masz na myśli?
- A może jest to po prostu zbieg okoliczności, że kiedy
zagroziłam ci zakwestionowaniem ojcostwa, przyszedł ci do
głowy ślub.
- Uważasz więc - rzekł chłodno - że moim zdaniem, jeśli
weźmiemy ślub, będę w stanie w jakiś sposób zmusić cię do
badań?
- To logiczne - broniła się.
- Owszem, z wyjątkiem jednego. Gdybym chciał zmusić
90
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
cię do tych badań po ślubie, byłoby to pozbawione sensu, bo
usunięcie ciąży byłoby już nielegalne.
Poczuła, że robi jej się słabo. Zapomniała na śmierć, że
czas szedł do przodu nieubłaganie. Gdyby tylko o tym pomy
ślała, zapewne nie powiedziałaby tylu głupstw. To wszystko
przez tę panikę, przez to, że nagle uświadomiła sobie, iż staje
się psychicznie bardzo słaba i że zbyt pochopnie zawiera
związek, który może okazać się pełen pułapek.
- Przepraszam, Leo... - szepnęła.
- Przynajmniej otworzyliśmy sobie oczy - rzekł cierpko
i wyjął z kieszeni kluczyki. - Nie przypuszczałem jednak, że
uważasz mnie za człowieka aż tak przebiegłego.
- Nie! - zawołała, wystraszona, że tym razem Leo napra
wdę nie wróci. - Chciałabym ci...
- Nie martw się, Mario - powiedział, podrzucając kluczy
ki do góry i łapiąc je w locie. - Rzeczywiście mało o sobie
wiemy, ale może do czasu narodzin dziecka jakoś to naprawi
my? Oczywiście, jeśli zgadzasz się zostać moją żoną.
Patrzyła w milczeniu na jego nie zdradzającą żadnych
uczuć twarz. Pojęła, że więcej dla niej znaczy niż jakikolwiek
inny mężczyzna w jej życiu i że właśnie tego mężczyznę zra
niła.
- Tak - szepnęła, opuszczając wzrok na swoje splecione,
leżące na kolanach palce i powstrzymując łzy. - Zgadzam się.
- Dobrze - odparł energicznym tonem, jakby jakaś przy
ziemna dyskusja dobiegła właśnie końca. - Powiedz mi tylko,
kiedy masz kilka wolnych dni, a ja wszystkim się zajmę. Cży
myślisz o jakimś konkretnym miejscu?
W jej wyobraźni pojawiła się wizja ślubu, o jakim kiedyś
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
91
marzyła, takim, w którym panna młoda w białej sukni idzie
główną nawą, by przy ołtarzu stanąć obok mężczyzny, które
go kocha...
- Nie wiem... - Trudno jest rezygnować z marzeń. - Czy
miałbyś coś przeciwko... Nie, nie - zakończyła szybko.
- No powiedz - poprosił.
- Nie, to nieważne. Zapomniałam, że ty już brałeś ślub.
- Ale przecież to nie ma znaczenia! Aha - uprzytomnił
sobie - pewnie byś chciała ślub kościelny.
- Chyba mi na tym nie zależy. W urzędzie stanu cywilne
go na pewno prędzej się to załatwi.
Milczał, wpatrując się w nią intensywnie, jakby odgadując
jej wielkie ustępstwo, po czym skinął lekko głową.
- Dobrze. Podaj mi tylko terminy.
Kiedy wyszedł, pozostała z uczuciem, jakby przejechała po
niej ogromna ciężarówka. Nie była w stanie myśleć o niczym.
- Dokąd jedziemy? - Maria wyjęła spod mankietu chuste
czkę i wytarła ręce. Nie miała odwagi dotknąć spódnicy pięk
nego, jasnego kostiumu, jaki Leo jej kupił. - Czy ten urząd
jest gdzieś tam?
- Przestań się denerwować - poprosił Leo, ujmując jej
dłoń. - Taksówkarz wie, gdzie nas wiezie.
- A jeśli się spóźnimy? Zaczekają na nas?
Była tak zdenerwowana, że serce podchodziło jej do gard
ła, a dziecko też było chyba mocno niespokojne, bo nie prze
stawało się wiercić.
- Mario! - Uniósł dłonią jej podbródek i spojrzał jej
w oczy. - Uspokój się, wszystko jest dobrze.
92
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
- Przepraszam, tylko... Słuchaj, dalej nie wiem, czy po
winniśmy brać ten ślub.
- Już dosyć - powiedział i powiódł palcem po jej ustach.
Milczała, rozmyślając o tym przyjemnym doznaniu. - Wyglą
dasz pięknie i wszystko będzie dobrze.
Samochód zwolnił i Leo cofnął rękę, ona zaś poczuła, jak
wraz z tym gestem Leo pozbawia ją ciepła. Zdumionym wzro
kiem patrzyła na budynek, przed którym hamował samochód.
- Leo, co my tu robimy? Przecież to mój kościół...
Przenosiła wzrok z niego na budowlę.
- O tym chyba marzyłaś, prawda? - spytał cokolwiek nie
pewnie.
- Tak...
Niewyraźny uśmiech błąkał się po jej ustach, gdy uzmy
słowiła sobie, na co się dla niej zdobył. Nie miała pojęcia, jak
tego dokonał, zwłaszcza w tak krótkim czasie, lecz jej serce
śpiewało z radości.
- Na co więc czekamy? - Otworzył drzwiczki i pomógł
jej wysiąść. - Szybciej, ktoś tam na nas czeka!
Wzięła go pod rękę i ruszyli powoli w kierunku małego
kościółka. Miała wrażenie, że ze szczęścia unosi się w powie
trzu, i dopiero kilka godzin później spróbowała odtworzyć
minione wydarzenie.
W drzwiach kościoła czekała na nich Peg z bukietem frezji
przetykanych paprociami. Obok niej stał Andreas, przyjaciel
Lea z Włoch, który przyleciał specjalnie po to, by zostać
drużbą. Maria poczuła się jak w surrealistycznym śnie i nie
miała czasu, by spojrzeć na resztę gości, bo jakimś cudem
znalazła się nagle przed ołtarzem.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
93
A potem wszystko przestało się liczyć. Według niej, w ko
ściele byli tylko Leo i ona i przysięgali sobie miłość na wieki.
Gdy duchowny oznajmił panu młodemu, że może pocałować
teraz swoją żonę, Maria zastanowiła się przelotnie, czy los
będzie na tyle łaskawy, by skłonić Lea do pokochania jej.
Wtedy poczuła jego dłonie na swoich ramionach.
- Witam, pani doktor da Cruz - szepnął czule.
- Witam, panie doktorze da Cruz - odparła z takim sa
mym ciepłym uśmiechem i ich wargi się połączyły.
Chociaż od czasu ich ostatniego pocałunku upłynęły mie
siące, dotyk jego warg znała niemal na pamięć. Objął ją moc
no i kiedy przytuliła się do niego całym ciałem, zapominając
o bożym świecie, dziecko wykonało energiczny ruch. Leo
znieruchomiał i spojrzał na nią pociemniałym z emocji wzro
kiem.
- Witaj, maleństwo - szepnął wzruszonym głosem.
Serce Marii zamarło. Jak mogła zapomnieć, dlaczego ten
mężczyzna bierze z nią ślub? Leo wypuścił ją z objęć i orga
nista zagrał pierwsze takty jej ulubionego hymnu, lecz cała
jej radość gdzieś się ulotniła. Obojętnie ujęła jego rękę i poszła
z nim oraz z Peg i Andreasem do zakrystii, by dopełnić for
malności.
Przyjęcie odbyło się w sali małego hoteliku nieopodal kościo
ła. Leo stał, obejmując swą żonę i witając przyjaciół oraz znajo
mych. Teraz jednak Maria nie miała już złudzeń. Wiedziała, że
ten gest nie oznacza miłości, lecz przeznaczony jest na użytek
gości. W kościele odniosła wrażenie, że jest ich mnóstwo, zwła
szcza że spodziewała się ujrzeć jedynie drużbów.
94
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
Naliczyła już dwadzieścia osób, gdy ręka Lea nagle zacis
nęła się na jej ramieniu i Maria posłusznie spojrzała w stronę
eleganckiej pary wchodzącej właśnie do środka.
- O, Theo i Sophia - powiedział chłodno, intonacją dając
Marii do zrozumienia, że nie cieszy go ich przybycie. - Ma
rio, pozwól, że ci przedstawię mojego brata i jego żonę - do
dał oficjalnie.
Maria zorientowała się po niezwykłej urodzie przybysza
już wcześniej, że może on być krewnym Lea. Z pewnego
punktu widzenia był przystojniejszy od brata, lecz brak mu
było owej nieokreślonej aury świadczącej o sile, która zawsze
wyróżniała Lea w tłumie.
Sophia była również niezwykle piękna.
- Leo, kochanie - zwróciła się do niego słodkim głosem,
lecz mimo uśmiechu jej oczy pozostały chłodne. - Dowie
dzieliśmy się o wszystkim od Andreasa i przyjechaliśmy zło
żyć ci najlepsze życzenia.
Żadne z tej trójki nie powiedziało nic niewłaściwego, nie
mniej panowało między nimi tak silne napięcie, że Maria
w każdej chwili spodziewała się wybuchu.
- Dziękuję - rzekła uprzejmie, przejmując inicjatywę, po
nieważ zorientowała się, że Leo nie ma zamiaru z nimi roz
mawiać. - Bardzo to miłe z waszej strony. Jeżeli macie ochotę
na drinka, bufet znajduje się w drugim końcu sali.
Po twarzy Sophii przebiegł dziwny grymas, gdy stwierdzi
ła, że Leo spokojnie pozwala swej nowej żonie ich odprawić.
Zacisnęła ze złością wargi, lecz ponieważ wielu gości chciało
złożyć państwu młodym życzenia, nie pozostało im nic inne
go, jak odejść.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
95
- Leo? - spytała później Maria, gdy na chwilę zostali sa
mi. - O co w tym chodzi? Nie zawiadomili cię o przyjeździe?
- To ja ich nie zaprosiłem - odparł chłodno.
- Ale... to przecież brat - wykrztusiła zdumiona.
- A ona jest moją byłą żoną - wyznał jeszcze bardziej
chłodnym tonem.
Nagle wszystko stało się jasne. To była kobieta, która uro
dziła Leowi syna i choć dzięki swej wiedzy rozumiała, że
wymaga on szczególnej opieki, zlekceważyła to. To ona do
prowadziła do tego, że na skutek odziedziczonej choroby
organizm dziecka uległ takiemu osłabieniu, że zmarło na rę
kach ojca w swe pierwsze urodziny.
- Aha - powiedziała spokojnie, mocno trzymając jego rę
kę. - Ich wizyta stałaby się jeszcze ważniejsza, gdybyśmy ich
wyrzucili - stwierdziła z uśmiechem, patrząc ciepło w jego
stalowe oczy. - Tyle pracy włożyłeś w tę uroczystość, że nie
pozwolę nikomu jej zakłócić.
Długo patrzył jej w oczy, aż w końcu jego twarz rozjaśniła
się lekkim uśmiechem.
- Masz rację - rzekł i ucałował czubek jej nosa. - Skon
centrujmy się na najważniejszych rzeczach w życiu, na przy
kład na szampanie...
Wyciągnął dłoń w stronę przechodzącego kelnera i wziął
z tacy dwa kieliszki.
- Ja chyba nie... - zaczęła niepewnie.
- Jeden kieliszek ci nie zaszkodzi, zwłaszcza jeśli bę
dziesz go sączyć powoli. Może dzięki niemu mały szybciej
uśnie i będziesz mogła spokojnie coś zjeść.
Stuknęli się kieliszkami i dotknęli nimi ust, upijając po
96
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
łyku i patrząc sobie w oczy tak intensywnie, jakby podpisy
wali z sobą układ mimo okoliczności tego ślubu.
- No i jak? - Głos Peggy przerwał ich zamyślenie. - Za
cznijcie krążyć po sali, bo ludzie chcą z wami porozmawiać.
A w oczy będziecie patrzyli sobie później.
- Peg! - szepnęła Maria, świadoma, że słyszało ją kilka
osób, które teraz uśmiechały się wesoło.
- Siostro Mulholland - rzekł Leo z ukłonem. - Przywoła
ła nas pani do porządku. - Rozejrzał się po sali i skinął w stro
nę przyjaciela. - Muszę teraz powierzyć panią opiece An-
dreasa.
- Ależ nie trzeba... - broniła się Peg, a Maria zauważyła,
jak koleżanka się czerwieni na widok podchodzącego An-
dreasa.
Drużba był w wieku Peg i w czarnym garniturze wyglądał
znakomicie, uwagę Marii zwróciła jednak uwaga, z jaką słu
chał słów Peg, oraz ciepło jego głosu, kiedy chwalił jej ele
gancki kostium. Chyba powinna później spytać swego męża,
czyby tych dwoje przypadkiem nie skojarzyć?
Tak więc krążyli po sali i rozmawiali z gośćmi, Maria jed
nak cały czas była świadoma spojrzeń Thea i Sophii, mimo
że starali się nie wchodzić sobie w drogę. W końcu Maria
poczuła, że musi pójść do łazienki.
Toaleta hotelowa była wspaniale urządzona i Maria z przy
jemnością stanęła przed lustrem nad urny walką, by poprawić
włosy i umalować ponownie usta. Ponieważ to nie ona orga
nizowała to przyjęcie, nie miała pojęcia, kiedy goście zaczną
opuszczać hotel. Nie wiedziała nawet, gdzie spędzi noc. Leo
powiedział jej tylko tyle, że tego wieczoru nie ma dyżuru.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
97
Odstąpiła krok do tylu i po raz ostatni spojrzała na swoje
odbicie w lustrze. Z zadowoleniem stwierdziła, że ostatnio
wygląda znacznie lepiej. Poprawiała właśnie klapy żakietu,
gdy do łazienki weszła Sophia i popatrzyła na Marię tak,
jakby się spodziewała ją tu zastać.
- No tak - rzekła powoli, opierając się o drzwi. Zachowy
wała się nonszalancko, lecz Maria wiedziała, że wszystko jest
wyreżyserowane. Domyślała się też, że Sophia oparła się
o drzwi, bo nie chciała, by ktokolwiek wszedł teraz do środka.
- Mam nadzieję - ciągnęła z udanym smutkiem - że wie pa
ni, kim jestem.
- Oczywiście - odparła Maria takim tonem, jakby nie zna
ła nudniejszego tematu. - Leo wszystko mi opowiedział.
Nie odwracając się, spojrzała w odbite w lustrze oczy So
phii i zauważyła, że tamta blednie.
- No cóż - syknęła Sophia. - Pani nazwisko i karnacja
wskazują, że pochodzi pani z rejonu Morza Śródziemnego,
toteż spodziewam się, że przeprowadziła pani badania krwi?
- Oczywiście. - Maria wiedziała, co nastąpi za chwilę,
toteż zajęła się chowaniem szminki do torebki i zamykaniem
jej, po czym odwróciła się do Sophii. - Nie wie pani, że
poznałam Lea z powodu pracy przy dzieciach z odziedziczo
ną anemią?
- A pani nosi jakieś cechy tej choroby? - spytała, patrząc
na Marię zwężonymi, błyszczącymi oczami.
- Tak - potwierdziła spokojnie. - Mój brat umarł na beta
talasemię major.
- To niech pani uważa i nie zachodzi w ciążę, bo straci
pani dziecko. Leo powiedział pani, że jest nosicielem?
98
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
- Oczywiście - powtórzyła Maria po raz trzeci. - Wiem
także o jego synu. - Zajęła się znowu żakietem, rozsuwając
poły i celowo poprawiając zakładki mające ukryć jej stan.
- Ale czasami warto zaryzykować...
Rzuciła te słowa Sophii niczym wyzwanie, pewna, że ta
nigdy nie dowie się prawdy o jej ciąży. Ku swemu zdumieniu
dostrzegła, że twarz Sophii mimo makijażu blednie, róż na jej
policzkach zaczyna wyglądać groteskowo, a zimne oczy na
pełniają się przerażeniem.
- O mój Boże! - wyszeptała. - O Boże...
Za plecami odszukała dłonią klamkę, najwyraźniej nie
zdolna do odwrócenia oczu od Marii, aż w końcu niepewnym
krokiem przekroczyła próg łazienki i drzwi się cicho za nią
zamknęły.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Co tam się działo? - spytał Leo, gdy wróciła.
- Gdzie?
Maria usiłowała zyskać na czasie, nie będąc w stanie pojąć,
dlaczego na wiadomość o dziecku Sophia zareagowała szo
kiem. Przecież na pewno nie chodzi o to, że zostało poczęte
przed ślubem.
- Mario! - W jego głosie zabrzmiało ostrzeżenie. - Peg
poszła za Sophią, ale nie mogła wejść do łazienki, bo drzwi
były zablokowane, a kilka minut później Sophia wybiegła
z taką miną, jakby ścigał ją sam diabeł. Złapała Thea i wy
biegli stąd bez pożegnania.
- No cóż, nie było to nudne popołudnie - zaczęła Maria
radośnie, lecz zmieniła ton, gdy ujrzała jego groźne spojrze
nie. - No dobrze. Powiedziała, że jest twoją byłą żoną
i ostrzegła mnie przed ciążą.
- I? - ponaglił, domyślając się, że to nie koniec.
- Pokazałam jej brzuch i myślałam, że zemdleje, ale za
nim zdążyłam powiedzieć słowo, już jej nie było. A czy nie
myślisz - spytała, uderzona nagłym podejrzeniem - że przy
pomniała sobie o dziecku? I że martwi się o nas?
- Wykluczone. Ona martwi się tylko o siebie.
- A więc nie będziemy ich często spotykać? - spytała
100
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
jakby z żalem, ponieważ od czasu śmierci Marka bardzo pra
gnęła należeć do jakiejś rodziny.
- Oni rzadko bywają w Anglii. Theo jest dyrektorem hol
dingów rodzinnych we Włoszech i w Grecji i tamtejszy styl
życia bardziej Sophii odpowiada.
- Wobec tego nic już nie rozumiem. Skoro jest tak, jak
mówisz, to dlaczego zadali sobie tyle trudu, żeby tu przy
jechać, zwłaszcza że nie byli zaproszeni? A potem, kie
dy Sophia poszła za mną specjalnie do łazienki, pomyślałam,
że może ją martwić to, że nie wiem o twoim nosicielstwie,
ale jej reakcja na wiadomość o dziecku była naprawdę...
dziwna.
Skrzywiła się, ale zaraz się roześmiała, gdy pogłaskał ją po
zmarszczonym nosie.
- To już nieważne - powiedział i spojrzał na nią ciepło.
Jak mogła myśleć, że jego oczy są zimne? - Na nas już pora
- dodał, spoglądając na zegarek i gestem dłoni przywołując
Peg.
- Musimy iść tak wcześnie? - spytała rozczarowana, bo
do chwili owego dziwnego spotkania z Sophią uważała przy
jęcie za cudowne, a dzień wręcz wydał jej się magiczny.
- Musimy, jeśli chcemy zdążyć do hotelu na kolację.
- Do hotelu? - Jakie to przyjemne, że jeszcze czekają ją
jakieś niespodzianki. - A ja myślałam, że wieczorem zajmie
my się przeprowadzką! - powiedziała i jakby z wyrzutem
klepnęła Lea po ramieniu.
- No no! - zawołała Peg, stając przy nich w towarzystwie
Andreasa.
- Chyba nie zaczniesz go bić przed końcem przyjęcia?
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
101
- dodał Andreas z szerokim uśmiechem. - Przecież musisz
dbać o jego opinię prawdziwego mężczyzny!
- Och, wy Latynosi! - zawołała Peg z oburzeniem. - Le
piej jest mieć dobrą opinię wśród tych, których znamy, niż
zachowywać pozory przed ludźmi, których nie znamy.
- Ale kto może wiedzieć, czy jakaś przypadkowa znajo
mość nie stanie się ważna? - Andreas uniósł dłoń Peggy i uca
łował jej palce. - A może jednak pierwsze wrażenie jest naj
ważniejsze?
Maria wiedziała, że przyjaciel Lea jedynie żartuje z Peg,
jak to zwykle robi mężczyzna, który spotyka kobietę wzbu
dzającą jego zainteresowanie, niemniej poczuła, że jej policz
ki robią się gorące, ponieważ w słowach Andreasa odnalazła
osobistą nutę.
Kto wie, jak mogłaby się potoczyć znajomość między nią
i Leem, gdyby ich przedstawiono sobie podczas pierwszego dnia
konferencji? A ponieważ stało się inaczej, gdzieś tam w podświa
domości błąkała się myśl, że kiedy Leo ją poznał, uznał ją za
kobietę lekkich obyczajów, której Andreas zapłacił za jej czas...
- Mario, dobrze się czujesz? - przerwał Leo jej nieszczęs
ne myśli, po czym przytulił ją mocno do siebie.
Było jej miło stać u jego boku, lecz miała jakieś dziwne
wrażenie, że on to robi na pokaz.
- Dobrze - odparła, uśmiechając się z radością i przeko
naniem, że goście widzą to, co powinni: żonę zakochaną
w mężu.
Na ironię zakrawał fakt, że jedynym człowiekiem, który
w to nie wierzył, był Leo. On był przekonany, że Maria od
grywa rolę kochającej żony na użytek publiczności.
102
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
- Andreas - pytał teraz - zamówiłeś samochód?
- Chyba już czeka - potwierdził przyjaciel, odrywając
wzrok od promieniejącej twarzy Peg. - Szerokiej drogi!
- Dziękuję i do widzenia.
Leo skierował Marię w stronę drzwi. Minęli smętne pozo
stałości wystawnego bufetu, Leo zaś wziął małą paczkę, która
stała na oddzielnym stoliku z wielkim tortem.
- To pomysł Peg - wyjaśnił. - Państwo młodzi nie mają
czasu najedzenie podczas przyjęcia, toteż przygotowano nam
kawałek tortu.
- Pewnie się przyda, jeśli się spóźnimy na kolację! - za
żartowała i przystanęła przy drzwiach, by pożegnać gości.
Nagle przypomniała sobie o czymś.
- Prawie zapomniałam - szepnęła, śmiejąc się w stronę
zgromadzonych gości, po czym odwróciła się i rzuciła za
siebie bukiet.
Kwiaty pochwyciła silna męska dłoń. Zanim Leo zdołał
wyprowadzić Marię do samochodu, zdążyła zauważyć
uśmiech zdobywcy Andreasa, który wręczał bukiet zaczerwie
nionej Peg. Maria z westchnieniem ulgi zagłębiła się w wy
godnej kanapie samochodu i spytała:
- Jedziemy do mnie po rzeczy czy zrobimy to później, po
wizycie w szpitalu?
- Ani jedno, ani drugie - odparł Leo, sadowiąc się wygod
nie w kącie taksówki. - Peg się tym zajęła.
- Ale...
- Najpierw chciała kupić szczoteczki do zębów w sklepi
ku szpitalnym, ale powiedziałem jej, że moim zdaniem trzeba
mieć na wszelki wypadek jakieś ubranie.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
103
Maria na chwilę zaniemówiła, wyobrażając sobie noc spę
dzoną z Leem w hotelu, za cały bagaż mając jedynie szczo
teczkę do zębów. Nagle uświadomiła sobie, że on uważnie na
nią patrzy i lekko się zaczerwieniła.
- Ale pojedziemy do szpitala, prawda? - dociekała, usiłu
jąc sprowadzić jego myśli na inne tory. - Muszę koniecznie
zajrzeć do dwójki dzieci...
- Wszystko jest załatwione, Mario - oznajmił i w ciemno
ściach odnalazł jej dłoń. - łan na wszystko się zgodził, a Ross
też uznał, że potrzebujesz dwóch dni...
- Dwóch...? Rozmawiałeś z Ross i nic mi nie powiedzia
łeś? - Zrobiła przerażoną minę, gdy wyobraziła sobie reakcję
konsultanta. Aż nadto dobrze wiedziała, że człowiek ten nie
darzy przesadnym szacunkiem żeńskiej części personelu. -
No tak, teraz już nie dostanę od niego dobrych referencji,
kiedy będę chciała zdobyć tytuł konsultanta.
- Przeciwnie - oświadczył Leo, mocniej ściskając jej
dłoń. - Z uznaniem mówił o twoim poświęceniu.
- On? - wyjąkała z niedowierzaniem. - Jeszcze nie sły
szałam, żeby się o kimkolwiek dobrze wyrażał.
Leo pochylił się ku niej i szepnął konfidencjonalnym to
nem:
- Zaproponowałem mu pomoc w serii wykładów.
- To jest przekupstwo!
- Czy to ważne, skoro zyskaliśmy to, co chcieliśmy? - od
parł i ucałował jej dłoń.
- A zyskaliśmy? - szepnęła, wszystkimi zmysłami chło
nąc jego bliskość.
- A nie? - powiedział, ponownie całując ją w rękę. -
104
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
Przecież nie moglibyśmy zaprosić gości na przyjęcie weselne,
gdybyśmy nie jechali w podróż poślubną.
Zadrżała i skuliła się w drugim kącie samochodu, cofając
rękę. A już chciała uwierzyć, że załatwił ten wolny weekend,
ponieważ chciał się z nią gdzieś zaszyć. Tymczasem właśnie
w tej chwili jej uprzytomnił, że to wszystko zostało zaaran
żowane tylko po to, by wiadomość o jej ciąży nie wprawiła
ich oboje w zażenowanie.
Gdy taksówka zatrzymała się przed hotelem, Maria pomy
ślała, że trudno byłoby wyobrazić sobie hotel bardziej od
mienny od tego, w którym poznała Lea. Tamten był duży
i miał luksusowe pokoje, ten zaś był malutki i pełen uroku:
niski sufit zdobiły drewniane belki, nierówną podłogę pokry
wały stare dywany.
- Zupełnie jak z jakiejś starej książki! - zawołała, gdy
pokazano im pokój. - Te meble pamiętają pewnie królową
Wiktorię.
- Mam nadzieję, że materac jest nowszy - zażartował,
wskazując łoże z baldachimem, które zdominowało wnętrze.
Osłupiała na widok tego łóżka i nie była w stanie przekro
czyć progu pokoju, dopóki nie zmusiła jej do tego obecność
Lea tuż za plecami. Zdjęta paniką, bez potrzeby rozpoczęła
nerwową inspekcję pokoju, zaglądając po drodze do malutkiej
łazienki i kończąc na wpatrywaniu się w mrok za oknem, by
nie widzieć tego łóżka.
- Mario...
- Zrobiło się późno. Chyba musimy już iść na kolację?
Ze zdenerwowania zaczęła się jąkać i krążyć po pokoju,
gdy zauważyła, że Leo chce się do niej zbliżyć. Wyszeptał jej
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
105
imię i przytrzymał drzwi, gdy usiłowała je otworzyć. Znieru
chomiała i przestała oddychać, gdy ogrzało ją ciepło jego
ciała.
- Mario, proszę, odwróć się do mnie... - Powiedział to
tak miękko, że posłuchała. - Czego się boisz? Że na widok
łóżka rzucę się na ciebie?
- Nie boję się... - szepnęła i utkwiła wzrok w drapowa-
nych kurtynach baldachimu.
- Więc co?
Ujął ją za podbródek i odwrócił jej twarz w swoją stronę.
- Chyba się wstydzę - wybuchnęła nagle, wiedząc, że po
winna mu odpowiedzieć, nawet jeśli ta odpowiedź będzie
wymijająca.
- Wstydzisz się? Czego?
- Mnie, ciebie, no, tego wszystkiego!
- Hm, to jak na mnie trochę zbyt ogólnikowe. Czy mogła
byś podać jakieś szczegóły?
- Nie... Tak... No dobrze, spójrz na mnie! - jęknęła i
z grymasem niechęci wskazała na swoją sylwetkę.
- Patrzę na ciebie przez cały czas, odkąd zabrałem cię do
kościoła - odparł, oceniając ciepłym wzrokiem jej postać.
- Wyglądasz pięknie.
- Ale jestem w ciąży! - zawołała i pełnym zniecierpliwie
nia gestem wskazała na zakamuflowaną eleganckim żakietem
talię.
- Jesteś piękna w tej ciąży. - Ujął jej dłoń i poprowadził
w stronę wygodnego fotela. - Od kilku tygodni wyglądasz
naprawdę znacznie lepiej...
- Leo, ty nic nie rozumiesz! - Wyrwała mu się i przeszła
106
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
na drugi koniec pokoju. - Jestem w zaawansowanej ciąży
i mam przeżyć miesiąc miodowy z mężczyzną, którego nigdy
nie widziałam!
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał z marsem na
czole. - Czy przypadkiem nie zaczynają ci szaleć hormony?
- No wiesz! - sarknęła, opierając ręce o biodra. - Prze
cież to jasne! Po prostu popatrz.
Z niedowierzaniem zaczął kręcić głową.
- Na litość boską! - Ścisnęła dłońmi skronie. - Poczęli
śmy to dziecko, ale nie widzieliśmy swoich ciał.
Po tych słowach zapadła cisza, Maria zaś obronnym ru
chem otoczyła się ramionami.
- No, niezupełnie.
Jego odpowiedź, a potem lekki uśmiech, który rozciągnął
mu wargi, spowodowały, że skamieniała.
- Co...? Kiedy...?
- Kiedy się obudziłem - wyjaśnił. - Jeszcze mocno spa
łaś. Piękne były te twoje włosy rozrzucone na poduszce...
- Stała nieruchomo, zelektryzowana jego szeptem. - Kilka
promieni słońca przeniknęło przez zasłonę i zatrzymało się na
twoim ciele. Wiesz, w takich chwilach skóra czasami przy
biera barwę płynnego złota. To był naprawdę piękny widok.
- O mój Boże! - jęknęła, ukrywając twarz w dłoniach.
- Tym gorzej...
- Bo ja cię widziałem, a ty mnie nie? - spytał z radosnym
uśmiechem i zaczął rozwiązywać krawat. - Ten problem
można łatwo usunąć.
- Nie! Bo ty mnie widziałeś wtedy, kiedy byłam, no...
ładna, a teraz jestem w ciąży!
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
107
Odwróciła się i ruszyła biegiem w stronę łazienki, lecz
zablokował jej drogę.
- Mario, Mario - szeptał, przytrzymując jej ramiona i de
likatnie masując kark. - Wiem, to jest trudne. Przepraszam,
że od razu cię nie zrozumiałem.
Oparła się o framugę i głęboko westchnęła.
- No więc co robimy? - spytała? - Dziecko urodzi się za
dwa miesiące i nie możemy udawać, że go nie ma.
- Ale mogę się postarać, żebyś miała dosyć miejsca i czuła
się wygodnie.
- Jak? - spytała i jej oczy powędrowały wymownie
w stronę łóżka. - Czy nie można by poprosić o drugi pokój
albo... pokój z dwoma łóżkami?
Spojrzał na nią pustym wzrokiem.
- Nie sądziłem, że aż tak mi nie wierzysz - rzucił chłodno
i uświadomiła sobie, że głęboko go zraniła. - Ale skoro
chcesz...
Był już przy drzwiach, gdy podbiegła i chwyciła go za
ramię.
- Przepraszam... Chyba jestem głupia albo to jakaś huś
tawka nastrojów, jakie miewają kobiety w moim stanie. To
łóżko... nie jest takie małe. Przecież oboje nie jesteśmy wiel
koludami. Jeszcze...
Zapadła długa chwila ciszy. Leo patrzył jej uważnie
w oczy, ona zaś starała się, by przybrały błagalny wyraz, by
odczytał w nich przeprosiny za zranienie jego dumy.
- Dobrze - powiedział w końcu. - Pozwól tylko, że wejdę
na chwilę do łazienki, a potem poczekam na ciebie w holu.
Nie spiesz się; wiedz, że masz tyle czasu, ile ci potrzeba.
108
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
Z bólem w sercu zauważyła, że gdy ją mijał, starał się jej
nie dotknąć.
- A niech to! - mruknęła zła na siebie, gdy usłyszała, że
drzwi łazienki się zamykają.
Była tak bardzo zaabsorbowana swoim niepokojem zwią
zanym z dzieleniem z nim sypialni, że nie przyszło jej do
głowy, jak obraźliwe mogą być jej słowa. Naprawdę nie chcia
ła sprawić mu bólu, zwłaszcza teraz, kiedy uświadomiła sobie,
jak bardzo jej na nim zależy.
Podeszła do swej małej, podróżnej walizeczki, która leża
ła na lśniącej, drewnianej skrzyni stojącej w nogach łóż
ka, i otworzyła ją. Co się dzieje? - pomyślała zdumiona.
Przecież to nie moje! Drżącą ręką dotknęła jedwabnej tkaniny.
Gdy ją wyjęła, coś upadło na podłogę. Maria schyliła się,
podniosła bilecik i przeczytała: „Szczęśliwego miesiąca mio
dowego!"
- Och, Peg, ty wariatko! - szepnęła trochę wesoło, a tro
chę smutno, uzmysławiając sobie, że nawet jej najbliższa
przyjaciółka nie zna szczegółów tej historii, która doprowa
dziła do dzisiejszego bajkowego ślubu.
Nagle usłyszała, że Leo wychodzi z łazienki i w ostatniej
chwili wcisnęła tę kompromitującą rzecz pod poduszkę.
- Do zobaczenia - powiedział, kierując się w stronę drzwi
i właściwie na nią nie patrząc. - Nie spiesz się.
- Mam się nie spieszyć? - mruknęła, gdy zniknął na ko
rytarzu. - Przecież umieram z głodu!
Po niespełna pięciu minutach była już na dole. Poprawiła
lekko makijaż oraz rozpuściła i wyszczotkowała włosy, które
przykrywały teraz ramiona jej ślubnego kostiumu. Dostrzegła
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
109
Lea siedzącego samotnie w kącie i zauważyła na jego twarzy
przyjemne zdumienie. Dodało to jej otuchy i pomyślała, że
może wszystko będzie dobrze.
- Chyba się jednak spieszyłaś - powiedział, gdy do niego
podeszła. Powstrzymała głośne westchnienie, gdy ciągnął
uprzejmym tonem człowieka spotykającego swą koleżankę:
- Czy przynieść ci coś do picia, czy pójdziemy od razu do
restauracji?
- Od razu - odparła spokojnie. - Jeśli nie dostanę zaraz
czegoś do jedzenia, zacznę ogryzać nogę tego stolika.
- Coś podobnego! - powiedział ze śmiechem. - Jeszcze
do niedawna jadłaś tyle co wróbelek.
- Przecież wiesz, że człowiek traci apetyt, kiedy ciągle
robi mu się niedobrze - wyjaśniła, gdy w restauracji podsunął
jej krzesło.
Mimo że panowała między nimi dziwna atmosfera, Leo
zachowywał nienaganne maniery. Kolacja i obsługa były na
prawdę dobre, a im nie brakowało tematów - pod warunkiem,
że rozmawiali o medycynie. Napięcie jednak narastało.
Kiedy w końcu Maria nie była w stanie powstrzymać
ziewnięcia, Leo wstał.
- Pora iść do łóżka - oznajmił i pomógł jej wstać.
Usłyszawszy te słowa, poczuła, że serce zabiło jej żywiej,
natychmiast jednak uprzytomniła sobie, że za tymi słowami
nie kryje się żaden erotyczny podtekst. Szkoda, powtarzała
w myślach, gdy szli do windy, a potem do pokoju.
Gdyby to naprawdę był ich miesiąc miodowy, to czy
w windzie staliby w odległości kilkunastu centymetrów od
siebie? Czy potem ująłby ją po prostu za łokieć, by pomóc jej
110
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
pokonać kilka schodków i przebyć małe korytarzyki, czy ra
czej by ją objął?
Właśnie dotarli do pokoju i Leo otwierał drzwi. Jedną ręką
je pchnął, drugą schował do kieszeni klucz.
- Zejdę jeszcze na filiżankę kawy, możesz więc spędzić
w łazience tyle czasu, ile chcesz.
Ostatnie słowa mówił już przed zakrętem krótkiego kory
tarzyka i dopiero wtedy Maria uświadomiła sobie, że nie wej
dzie z nią do pokoju. Patrzyła na jego oddalającą się postać
ze smutkiem i zaskoczeniem.
- Leo! - zawołała cicho, nie chcąc zwracać na nich uwagi
gości odpoczywających w sąsiednich pokojach.
Przystanął i obejrzał się przez ramię.
- Tak?
- Dobranoc - szepnęła.
Zapadła chwila milczenia, podczas której Maria z bijącym
sercem czekała, że Leo powie, że wróci, zanim ona pójdzie
spać. On tymczasem długo nie mówił nic, po czym odpowie
dział jej tym samym słowem i zniknął.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Leo dotrzymał słowa. Obiecał, że zorganizuje podział pra
cy w szpitalu i zrobił to. Jedyny problem polegał na tym, że
Maria nie potrafiła przyzwyczaić się do krótkich dyżurów,
jakie teraz miała pełnić.
- A co ty tu jeszcze robisz? Powinnaś była wyjść godzinę
temu!
Maria aż drgnęła, gdy za plecami zabrzmiał ostry głos Peg,
i odwróciła się twarzą do koleżanki.
- Właśnie skończyłam spotkanie z rodzicami i dziadkami
Julie Turton. Chyba wreszcie udało mi się przekonać ich, że
robią małej krzywdę, kiedy „w nagrodę" dają jej słodycze,
żeby wynagrodzić cukrzycę.
- Biedne dziecko - mruknęła Peg, napełniając wrzątkiem
małą filiżankę, która stała na tacy. - Już nie wiem, ile to razy
przywozili ją tutaj w ciężkim stanie. Można by pomyśleć, że
nikt im niczego nie wyjaśnił.
- Dlatego właśnie wezwałam ich dzisiaj wszystkich - od
parła Maria zmęczonym głosem, odgarniając włosy z twarzy.
- Uznałam, że jeśli zrobię wykład całej rodzinie naraz, wre
szcie zaczną nas słuchać.
- Ale trzymali cię prawie dwie godziny. Wyglądasz, jakby
cię przepuszczono przez wyżymaczkę - oznajmiła Peg z pre-
112
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
tensją w głosie, podając Marii herbatę. - Tak się przejmujesz
tymi upartymi rodzicami, jakby nasze wyszkolone pielęgniar
ki nie mogły sobie z nimi poradzić.
- Przestań mnie znowu pouczać - zaprotestowała Maria,
przyjmując z wdzięcznością filiżankę. - Ta herbata postawi
mnie na nogi.
- Pod warunkiem, że jeszcze z pół godziny odpoczniesz
w fotelu - zaordynowała Peg stanowczo. - Zapracowałabyś
się na śmierć, gdybym nie wiedziała o dziecku.
- No i po co ja się wygadałam? - jęknęła Maria. - Miała
bym kilka tygodni spokoju więcej.
- A, to zupełnie inna sprawa - skomentowała Peg. - Ja
kim cudem udało ci się dotrwać do siódmego miesiąca i nikt
nie zauważył, że jesteś w ciąży? I to w szpitalu, gdzie podo
bno wszyscy się na wszystkim znają!?
- Najpierw przecież strasznie schudłam, bo wymiotowa
łam na okrągło. A potem długo trwało, zanim przytyłam...
- No, nieźle się już zaokrągliłaś - rzekła Peg, spoglądając
na nie istniejącą talię Marii. - Nie możesz powiedzieć, że to
przepuklina.
Maria roześmiała się, niemal rozlewając herbatę.
- Ale bycie lekarzem pomaga - odparła, wskazując na
szeroki fartuch. Niespodziewanie z kieszeni wysunęła się słu
chawka i Maria nie zdołała jej przytrzymać. - Ależ jestem
teraz powolna! I schylać się też nie mogę - dodała żałosnym
tonem, przyjmując stetoskop od Peg. - Czuję się jak beczka.
- W porównaniu z taką szczapą jak ja - powiedziała Peg,
wskazując na swą znacznie tęższą sylwetkę. - Ty przynaj
mniej schudniesz, kiedy dziecko się urodzi.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
113
- Mam nadzieję - skomentowała Maria z uśmiechem. -
A właściwie dlaczego narzekasz? Mam wiadomość z wiary
godnych źródeł, że pewien pan doktor uległ twoim wdziękom.
Podobno w ciągu trzech tygodni trzy razy przylatywał
z Włoch, żeby cię zobaczyć.
- Nonsens! - zawołała Peg i zanim odwróciła się do Marii
plecami, ta zdołała dostrzec jej zaczerwienione policzki. -
Przyleciał wziąć udział w prezentacji Lea.
- To raz, a pozostałe dwa razy?
- Oj, daj spokój! - Peg ruszyła w stronę drzwi. - Posiedź
tu sobie spokojnie i wypij herbatę.
- Tak, siostro! Oczywiście, siostro! - odparła Maria, pod
nosząc w górę filiżankę.
Gdy jednak Peg zniknęła na korytarzu, Maria westchnęła
głęboko i położyła głowę na oparciu fotela. Była naprawdę
zmęczona. Początkowo sądziła, że jeśli podzieli się pracą
z Leem, będzie jej łatwiej, tymczasem teraz wydawało się, że
jest jeszcze gorzej.
Od czasu powrotu z hotelu Leo traktował ją jak lalkę z po
rcelany. Często, gdy wychodziła z domu do pracy, na dworze
czekała taksówka, a gdy Leo przychodził zastąpić ją w szpi
talu, dowiadywała się, że taksówka zawiezie ją do domu.
Razem spędzali niewiele czasu; w ciągu ostatnich tygodni
były to właściwie jedynie chwile, kiedy przekazywali sobie
dyżur.
Chwile poza szpitalem były najgorsze. Gdy byli w domu
o tej samej porze, ich rozmowy ograniczały się niemal wyłą
cznie do tematów zawodowych, jak gdyby żadne z nich za
wszelką cenę nie chciało mówić o tym, co je dręczy. I kiedy
114
NIE PRZESTANĘ C I Ę KOCHAĆ
nieprzytomnie zmęczeni kładli się wieczorem do łóżka, Maria
kurczowo trzymała się swej strony materaca. Z niechęcią za
uważyła, że Leo zasypia z chwilą przyłożenia głowy do po
duszki, podczas gdy ona do późna słuchała monotonnego
tykania budzika i wspominała ich pierwszą noc.
Albowiem ich „miesiąc miodowy" w hotelu niewart był
wspominania. Po krótkiej walce z sobą włożyła w końcu na
siebie ową jedwabną koszulę, jaką podarowała jej Peg. Pa
miętając, z jaką przyjemnością Leo przesypywał między pal
cami jej włosy, rozpuściła je i tak się położyła do łóżka. Na
nieszczęście, wydarzenia całego dnia dały o sobie znać i zmo
rzył ją sen, zanim Leo wrócił do pokoju. Obudziło ją dopiero
stukanie do drzwi, gdy służba hotelowa przyniosła śniadanie.
Gdy była w domu sama, wcale nie czuła się lepiej. Prze
wiozła swoje rzeczy do mieszkania Lea, które znajdowało się
w połowie drogi między ich szpitalami, i nie mogła się do
niczego przyzwyczaić. Nie potrafiła zasnąć nawet wtedy, kie
dy Lea nie było w domu. Uznała w końcu, że jedyne, co może
zrobić, żeby nie oszaleć, to znaleźć sobie więcej zajęć w szpi
talu.
Powoli udawało jej się wypełniać puste godziny takimi
spotkaniami jak to dzisiejsze, z rodziną Julie Turton. Gdyby
pracowała w pełnym wymiarze czasu, takie rozmowy byłyby
niemożliwe. I mimo że była wyczerpana, czuła, że tym razem
osiągnęła coś istotnego.
- Co ty tu jeszcze robisz? - usłyszała znajomy głos. - Ta
ksówka miała cię zabrać do domu już dwie godziny temu.
- To samo powiedziała Peg, i takim samym tonem - od
parła, usiłując ukryć przyspieszone bicie pulsu.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
115
Zawsze tak reagowała na jego widok.
- No cóż, oboje mamy rację. Nie wolno ci być tyle godzin
na nogach.
- Większość popołudnia przesiedziałam.
- Między wędrówkami z piętra na piętro, od łóż
ka do łóżka i z pokoju dla rodzin na oddział intensywnej
terapii.
- Peg to straszna plotkara - mruknęła posępnie. - Prze
cież ja naprawdę dbam o siebie. Wyniki ostatniego badania są
idealne.
- Właściwie tak. Masz jedynie odrobinę za wysokie ciś
nienie i znowu zbyt mały przyrost wagi.
Ze zdumienia pokręciła głową. Nie zdawała sobie sprawy
z tego, że Leo wie o jej regularnych badaniach w klinice pre
natalnej, a już zupełnie nie przyszło jej do głowy, że mogą go
interesować wyniki tych badań. Poczuła, że robi jej się ciepło
na sercu.
- No, pani doktor, pora wracać do domu.
Podszedł do niej i wyciągnął ręce. Odpowiadając mu tym
samym gestem pomyślała, że tak długo już się nie dotykali!
Gdy spędzała obok niego bezsenne noce, zastanawiała się, czy
gdyby się obudził i jej dotknął, byłby do dla niej szok, tak jak
wtedy. Teraz po prostu pomagał jej wstać, a ona czuła takie
oszołomienie, jakby cały dzień biegała po schodach, zamiast
korzystać z wind.
- Możemy iść? - spytał cicho, gdy stała nieruchomo.
- Tak - odparła jak w transie. - Mam tu gdzieś toreb
kę...
Jej głos zamarł ze zdumienia, gdy Leo objął ją w pasie
116
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
i skierował w stronę wind. W milczeniu chłonęła radość z te
go niezwykłego kontaktu i miała nadzieję, że może od tej pory
coś się między nimi zmieni.
Kiedy jednak czekali na windę, dostrzegła, jak przecho
dząca pielęgniarka trąca drugą w bok. Obie uśmiechnęły się
do siebie porozumiewawczo. Pomyślała ze smutkiem, że per
sonel spodziewa się takich widoków po parze, która wzięła
ślub po tak szalonym romansie. A więc Leo znowu robi to na
pokaz... Poczekała, aż wyjdą z budynku i dopiero wtedy lek
ko się odsunęła, a jego ręka opadła.
- Jak się ma mały Steve z intensywnej? - spytała. - Czy
już wiadomo, co się stało?
- Jego brat mówi, że uciekał przed jakąś bandą łobuzów
i przez pomyłkę wbiegł na plac budowy. Podobno rozwalali
właśnie dom i na chłopca runął kawałek ściany.
- To by wyjaśniało zadrapania na całym ciele. Biedne
dziecko. - Wzdrygnęła się, przypominając sobie posiniaczoną
i zakrwawioną skórę chłopca. - Tylko dlaczego ten teren nie
był porządnie ogrodzony?
- To jest nieustający problem. Podobno bez względu na
to, jak się taki teren ogrodzi, dzieci i bezdomni zawsze znajdą
sposób, żeby się dostać do środka.
- A w jakim jest stanie?
- Na razie bez zmian. Niedługo zrobimy następną tomo
grafię mózgu.
- A więc upłyną dni albo tygodnie, zanim rodzina się
dowie, czy w organizmie chłopca nie nastąpiły nieodwracalne
zmiany...
O pacjentach mogli rozmawiać w nieskończoność, lecz
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
117
gdy Leo parkował samochód przed domem, oboje zamilkli
i napięcie znów zawisło nad nimi jak gradowa chmura.
Maria otworzyła drzwiczki i obróciła się bokiem na siedze
niu, by wysiąść, gdy Leo podszedł do niej i wyciągnął rękę.
- Pomogę ci - powiedział.
Marzyła o tym, by przyjąć jego pomoc, i godzinę temu by
to zrobiła. Łatwiej jej było stawać na nogi z czyjąś pomocą,
a poza tym był to przejaw troski. Czy aby na pewno? - spytała
się w myślach, zła na siebie i swoją naiwność, gdy zignoro
wała jego wyciągniętą rękę i z trudem wygramoliła się z sa
mochodu. Przecież on wszystko robi na pokaz!
Godnym krokiem podeszła do wejścia i takim samym kro
kiem przemierzyła hol, całkowicie lekceważąc obecność Lea.
- Otworzę ci - powiedział, szybko wybierając z pęku klu
czy właściwy.
- Potrafię sobie otworzyć - mruknęła nieprzyjaźnie.
Otworzyła torebkę, by wyjąć klucze, i rozsypała jej zawar
tość po podłodze. Zła na siebie, pochyliła się szybko, żeby
pozbierać rzeczy, zapomniała jednak o swym rosnącym brzu
chu. Przez kilka sekund machała bezradnie ramionami, pra
gnąc odzyskać równowagę, po czym upadła u stóp Lea.
- Mario! - zawołał i natychmiast ją podniósł. - Zrobi
łaś coś sobie? - spytał zaniepokojony. - Chodź szybko do
środka!
- Nic mi nie jest, Leo. Uspokój się - wykrztusiła przez
ściśnięte gardło. - Nikt nie ogląda tego przedstawienia.
- Przedstawienia? - powtórzył chłodno i odstąpił krok do
tyłu. - O czym ty mówisz?
- Och, nie udawaj. Przecież jesteśmy inteligentni. - Zna-
118
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
lazła wreszcie klucz i gwałtownie wcisnęła go w zamek. Po
tem szeroko otworzyła drzwi i weszła do przedpokoju. -
Oboje wiemy, dlaczego wzięliśmy ślub! Rozumiem, że uda
jesz troskliwego męża przed kolegami, ale nie musisz grać
przede mną!
Rzuciła torebkę na mały stolik do kawy pośrodku salonu.
Zamek się otworzył i jej zawartość ponownie wysypała się na
podłogę.
- Cholera jasna! - zaklęła przez zęby, z trudem powstrzy
mując łzy.
- Mario...
- Nie! - przerwała mu, odsuwając się i otaczając się ra
mionami. - Nic nie mów. Nie jestem w nastroju, żeby...
- Mario, dosyć - powiedział stanowczo i odwrócił ją twa
rzą do siebie. - Co się z tobą dzisiaj dzieje?
- Nic... - Pociągnęła żałośnie nosem i poczuła na policz
ku pierwszą łzę. - Tylko... Ty nie... - Poddała się i potrząs
nęła bezradnie głową.
- To nie ma sensu. - Potrząsnął nią lekko. - Oskarżyłaś
mnie o jakieś udawanie i chcę wiedzieć, dlaczego.
- Ale to prawda, tak? - Spojrzała na niego wyzywająco.
- Dziś w szpitalu odgrywałeś rolę troskliwego męża, prowa
dzącego żonę do windy na oczach pielęgniarek.
- Skoro tak mówisz, to pewnie masz rację - odparł z dez
aprobatą. - Oczywiście nie przyszło ci do głowy, że napra
wdę jestem twoim mężem i że naprawdę staram się być tro
skliwy!
- A dlaczego miało mi to przyjść do głowy? Nic dla ciebie
nie znaczę! Jestem tylko kobietą, która znalazła się w niewła-
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
119
ściwym miejscu w niewłaściwym czasie i urodzi dziecko,
którego nie chcesz.
- To nieprawda!
- Która część nie jest prawdą? Czy zaprzeczysz, że chcia
łeś, żebym usunęła ciążę? Zaprzeczysz, że przypomniałeś so
bie o mnie dopiero wtedy, kiedy Andreas powiedział ci, że nie
jestem prostytutką?
- Tak - przerwał jej szeptem. - Tak - powtórzył, patrząc
jej w oczy. - Zaprzeczam, że cię zapomniałem. Myślałem
o tobie nieustannie.
- Jeśli tak, to dlaczego znalazłeś mnie dopiero po trzech
miesiącach?
- Bo nie wiedziałem, gdzie cię szukać...
- Nie gadaj głupstw! - żachnęła się oburzona. - Wiedzia
łeś, kim jestem, już następnego dnia rano. Skoro tak bardzo
wryłam ci się w pamięć, mogłeś do mnie podejść i się przed
stawić.
- Ty też mogłaś to zrobić, tak jak poprzedniego wieczoru.
- Ale ja nie wiedziałam, kim jesteś. Nie wiedziałam na
wet, że nie jestem w swoim łóżku...
- Ale ja przecież nie mogłem o tym wiedzieć! - zawołał,
doprowadzając ją do wściekłości swą logiką. - Weszłaś do
mojego łóżka, cudownie kochałaś się ze mną, a potem rano
nie odezwałaś się ani słowem. Co ja miałem o tym wszystkim
myśleć?
- O Boże! - Zakryła twarz rękami, by ukryć wstyd. - Nig
dy nie pomyślałam, jak to może wyglądać z twojego punktu
widzenia. - Podniosła głowę. - To dlatego patrzyłeś na mnie
ze złością?
120
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
- Ze złością?
- No, kiedy jadłeś śniadanie. Patrzyłeś na mnie ze zło
ścią.
- Hm... Mogłem być zły jedynie dlatego, że właśnie prze
kazano mi wiadomość, że mam skrócić swój pobyt we Wło
szech. Miałem zamiar wszystkiego się o tobie dowiedzieć:
skąd jesteś i dlaczego musisz dorabiać w taki sposób.
- Dorabiać! - Zacisnęła dłonie na jego ramionach. -
Ty...!
- Cii... - Zdjął jej ręce ze swych ramion i przytulił je do
piersi. - Wiem, że to nieprawda. Chyba cały czas o tym wie
działem.
- Więc dlaczego?
- Nie mogłem cię zapomnieć - wyznał szczerze. - Nie
mogłem zapomnieć, co dla mnie wtedy zrobiłaś. Byłem
w strasznej depresji i nie miałem z kim porozmawiać.
- Ależ ja nic nie zrobiłam. Ja tylko...
Urwała i zaczerwieniła się, po czym odeszła od niego
i usiadła na brzeżku kanapy. Jakby chcąc, żeby zmienił temat,
zapaliła lampkę stojącą na stoliku.
- Gdybyś tylko wiedziała... - rzekł półgłosem, usiadł
przy niej i skłonił ją, by przysunęła się do oparcia kanapy.
- Wtedy myślałem, że na świecie nie ma już życia ani światła,
a ty mi to przywróciłaś. - Pogłaskał jej potargane włosy, po
czym przytulił jej policzek do ramienia. - Byłaś cudowna
i piękna i wiedziałaś, jak się czułem, jak bardzo byłem zroz
paczony.
- Leo, ja czułam się wtedy tak samo. Był to jeden z tych
dni, kiedy człowiek zadaje sobie pytanie, dlaczego został
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
121
lekarzem, a potem nagle znalazłam ciebie. Byłeś taki ciepły,
a świat taki zimny.
- Pomyliłaś się, wiesz o tym. - Zmusił ją do uniesienia
twarzy. - Naprawdę mi na tobie zależy i nie chcę, żeby coś ci
się stało.
Poczuła pulsowanie w skroniach. Czy to znaczy, że jego
uczucia dla niej są coraz głębsze? Czy on też się w niej powoli
zakochuje? Czy za chwilę powie, że...
- Nie mogę zapomnieć, że winę za twoją ciążę ponoszę
głównie ja - ciągnął, przymykając oczy i przytulając ją moc
niej. - Powinienem był się zabezpieczyć nawet ze względu na
siebie, a nie tylko na ciebie.
- No więc dlaczego tego nie zrobiłeś, skoro podejrzewa
łeś, że od kobiety o takim zawodzie może grozić ci choroba
weneryczna lub AIDS? - spytała drżącym głosem, uświada
miając sobie z przykrością, że jego główną emocją jest po
czucie winy.
- Częściową winę mogę zrzucić na brandy. Nie piję dużo,
ale tamten alkohol był mocny. Myślę jednak, że chciałem
wierzyć, że to, co się działo, było po prostu cudownym złu
dzeniem - fantazją erotyczną, o której marzy każdy męż
czyzna.
- Naprawdę?
Maria nie potrafiła ukryć zaciekawienia. Na ten temat nig
dy z nikim nie rozmawiała ani też nigdy o tym nie myślała.
- A jak sądzisz?
Jego głos stał się przytłumiony, a zapadnięte policzki po
kryły cienie. Na chwilę odwrócił wzrok, lecz gdy ich oczy
znów się spotkały, na jego twarzy pojawił się inny wyraz
122
NIE PRZESTANĘ C I Ę K O C H A Ć
- namysł człowieka pogrążonego we wspomnieniach. Maria
wstrzymała na chwilę oddech, czując podniecenie graniczące
z bólem.
- Było ciemno, odwróciłem się na bok i wyczułem obok
siebie nagie ciało, takie miękkie i ciepłe. A na dodatek po
duszkę przykrywały długie, piękne włosy. - Urwał na chwi
lę i sięgnął ręką do szpilek, podtrzymujących jej uczesanie.
- Było zbyt ciemno, żeby cię widzieć, ale moje dłonie nakre
śliły twój obraz w mojej wyobraźni.
Jakby na potwierdzenie swych słów, rozsypał jej włosy na
oparciu kanapy. Maria była coraz bardziej podniecona.
- A kiedy śpiąc wtuliłaś się we mnie - głos mu się załamał,
jakby nie był przyzwyczajony do mówienia o uczuciach - po
czułem się jak w niebie i nie chciałem się budzić...
W pokoju zapadła cisza, tym razem kojąca. Maria rozpa
czliwie próbowała znaleźć jakiś niewinny temat do rozmowy,
ale nie miała ochoty uciekać z objęć Lea. Tym razem nabrała
przekonania, że wreszcie pokonali jakąś barierę i będą mogli
wyjaśnić sobie pewne rzeczy.
Po chwili Leo kazał jej zostać na kanapie, sam zaś poszedł
do kuchni i w kuchence mikrofalowej upiekł dwa duże zie
mniaki. Do każdego z nich dołożył po płacie zimnego mięsa
i sałatkę, które czekały przygotowane w lodówce. Potem na
stawił płytę z cichą muzyką fortepianową i przyłączył się do
Marii.
Nie wiedziała, jak długo siedzieli przy kolacji, lecz wresz
cie poczuła, że powieki zaczynają jej ciążyć i zerknęła na
zegarek.
- Robi się późno - powiedziała z żalem, bo nie chciała,
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
123
żeby ten cudowny wieczór się skończył. - A poza tym ty
musisz być rano w szpitalu. - Uważnie przyjrzała się z bliska
jego twarzy. - Wyglądasz na zmęczonego - dodała zmartwio
na, uświadamiając sobie, że panujące od tylu tygodni napięcie
odbiło się także na nim, mimo że dobrze sypiał.
- Nic dziwnego. - Zrobił kwaśną minę. - Właśnie skoń
czyłem cykl wykładów, a poza tym przygotowuję wydanie
kilku artykułów. A na domiar wszystkiego pomagam w pracy
mojej żonie i jestem ciągle niewyspany.
- Ty jesteś niewyspany? - spytała zdumiona. - Chyba żar
tujesz! Przecież zasypiasz, gdy tylko przyłożysz głowę do
poduszki. Słyszę, jak zmienia ci się oddech.
- Hm! - Zaśmiał się ironicznie. - Ciebie udało mi się
przekonać, że śpię, ale nie jestem w stanie oszukać swojego
ciała ani umysłu. Jestem zupełnie rozbity.
- Para idiotów! - Maria wydała pomruk niedowierzania
i zaczęła z trudem wstawać. - Chyba ktoś powinien nami po
trząsnąć.
- Mam lepszy pomysł. - Leo wyciągnął do niej ręce. -
A może byśmy tak się porządnie wyspali? Nie wiem, jak ty,
ale ja czuję się tak, jakby ktoś zdjął ze mnie wielki ciężar.
Maria zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Chyba dzisiaj zasnę - przyznała w końcu.
Jak zwykle, Leo posłał Marię do łazienki pierwszą, sam
zaś zajął się sprzątnięciem naczyń.
Była zbyt zmęczona i jednocześnie zbyt odprężona, by
zrobić cokolwiek poza tym, że z przyjemnością stanęła pod
strumieniem wody, owinąwszy przedtem włosy ręcznikiem.
Dotąd wkładała na siebie zapasowy szlafrok Lea i szła do
124
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
sypialni, by tam się przebrać w koszulę nocną. Gdy Leo wy
chodził z łazienki, leżała już okryta po szyję pod kołdrą.
Dzisiejszy wieczór był inny. Czuła to całym ciałem, gdy
weszła do sypialni i ujrzała na swojej poduszce niebieską, je
dwabną koszulę nocną. Leo leżał spokojnie, oparty o wezgłowie
łóżka. Zdjął już marynarkę i zdążył odpiąć guziki koszuli.
Kiedy ich oczy się spotkały, wiedziała, że odczytał zawarte
w jej twarzy pytanie.
- Nigdy cię w tym nie widziałem - rzekł półgłosem, do
tykając dłonią delikatnej tkaniny. - Peg ci podobno zapako
wała, ale...
Wzruszył ramionami.
- A dlaczego Peg miałaby ci cokolwiek mówić o mojej
koszuli nocnej? - spytała z zaczerwienioną twarzą.
Jak to, Leo rozmawia o jej bielilnie nocnej z inną kobietą,
nawet jeśli tą kobietą jest Peg?
- A dlaczego nie, skoro ją prosiłem, żeby ci ją kupiła?
- odparł, a ona z radością ujrzała w jego oczach błysk rozba
wienia.
- Co?! - zawołała. - Poprosiłeś ją, żeby kupiła coś, co
według niej może mi się podobać?
- Nie. - Urwał, jakby zastanawiając się, czy ma jej cokol
wiek więcej na ten temat mówić. - Właściwie - ciągnął za
czepnie - zobaczyłem ją na wystawie, ale sklep był zamknię
ty, więc musiałem poprosić Peg.
Przez chwilę zachwycona była myślą, że chciał, by nosiła
koszulę wybraną przez niego, po czym nagle przypomniała
sobie, jaką figurę miała wtedy, gdy ją poznał, i zawstydzi
ła się.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
125
- Mam nadzieję, że nie będziesz mi kazał wkładać jej
w twojej obecności. Nie jestem już taka szczupła jak wtedy.
Wstał i podszedł do niej z łagodnym uśmiechem.
- Ale nadal jesteś bardzo piękna - szepnął z przeko
naniem.
- Mówię serio - ostrzegła go poważnie, usiłując przywo
łać na twarz uśmiech. - Włożę ją, jeśli chcesz, ale dopiero
wtedy, kiedy będziesz w łazience.
- Nie jesteś dla mnie dobra - skonstatował i ruszył do
łazienki z zawiedzioną miną.
Maria skończyła swe przygotowania i włożyła koszulę,
a potem usiadła na łóżku i uśmiechnęła się do siebie, myśląc,
jak wiele może się zmienić w ciągu jednego wieczoru. Wła
ściwie po raz pierwszy nabrała przekonania, że może się mię
dzy nimi narodzić przyjaźń, która pomoże przetrwać trudne
chwile najbliższych tygodni, albo i dłużej...
Drzwi łazienki otworzyły się i serce Marii gwałtownie za
biło, gdy ujrzała, że Leo nie ma nic na sobie oprócz ręcznika
na biodrach. I uświadomiła sobie, że po raz pierwszy od czasu
ich nieudanego „miesiąca miodowego" widzi go w ich wspól
nej sypialni. Do tej pory zawsze gasiła światło, zanim wyszedł
z łazienki, i układała się po swojej stronie łóżka plecami do
niego.
- Ale masz duże oczy - rzeki żartobliwie i zaczerwieniła
się po uszy.
- Nie nosisz piżamy? - wyszeptała i miała ochotę zapaść
się pod ziemię, gdy roześmiał się serdecznie.
- Nie, nie noszę piżamy - odparł, naśladując jej głos i się
gając dłonią do zawiązanego końca ręcznika.
126
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
- Ach! - zawołała i odwróciła się, uświadamiając sobie,
że Leo ma zamiar zrzucić ręcznik. Po chwili usłyszała, jak
wsuwa się do łóżka.
- Teraz już możesz patrzeć - powiedział zaczepnie, gdy
materac przestał falować.
- Nie chcę - odparła, starając się, by jej głos zabrzmiał
wyniośle, lecz wyszedł z tego obrażony ton dziecka.
- Och, Mario - szepnął i materac ponownie zachybotał,
gdy Leo przysunął się bliżej. - Czasami zapominam, że jesteś
dyplomowanym lekarzem. Czego się wstydzisz i dlaczego tak
łatwo dajesz się nabierać?
Poczuła na ramieniu ciepło jego oddechu i dłoń odgarnia
jącą jej włosy z szyi.
- Czy... zgasisz światło? - spytała niepewnym głosem.
- Jest już bardzo późno i...
Pokój zatonął w ciszy, po czym Maria usłyszała trzask
kontaktu i wokół zapadła ciemność.
- Dobranoc - powiedział z westchnieniem i Maria nagle
przeraziła się, że jej nieśmiałość i brak doświadczenia znisz
czą wszystko to, co stworzyli dzisiejszego wieczoru.
- Leo? - szepnęła zduszonym głosem, czując, że serce
podchodzi jej do gardła.
- Tak?
Słowo to było pozbawione wszelkiego wyrazu.
- Czy...? - W ustach poczuła nagle taką suchość, że z tru
dem mówiła. - Czy możesz... mnie objąć?
Usłyszała, jak odetchnął głęboko i pełnym napięcia gło
sem spytał:
- Naprawdę chcesz?
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
127
Przez chwilę próbowała powstrzymać łzy, które napły
nęły jej do oczu, gdy usłyszała bezbarwność w jego głosie.
Uświadomiła sobie jednak, że on w takim stopniu padł ofiarą
samotności i niepewności jak ona, zmusiła się więc do odpo
wiedzi:
- Proszę...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego ranka obudziła się w ramionach Lea i po raz
pierwszy od owej nocy we Włoszech poczuła się szczęśliwa.
- Dzień dobry, śpiochu.
Maria usłyszała głęboki głos i podniosła głowę z piersi
Lea, by na niego spojrzeć.
- Dzień dobry - odparła nieco zawstydzona. - Skąd
wiesz, że nie śpię?
- Czuję twoją rękę.
Maria zamarła, gdy uświadomiła sobie, że jej palce deli
katnie gładzą włosy na jego piersi.
- Przepraszam - szepnęła jeszcze bardziej zażenowana
i gwałtownym ruchem cofnęła dłoń. - Nie wiedziałam...
- Wracaj tutaj - rozkazał i sięgnął po jej rękę. - Bardzo
to było mile.
- Och!
Ukryła głowę na jego piersi, gdy przypomniała sobie, jak
już kiedyś poznawała jego ciało i zdziwiła się, że wtedy była
tak odważna, a teraz wszystkiego się wstydzi. Przecież powo
dem tego nie może być ciąża, świadomość, że mimo iż jego
ciało nadal ją urzeka, jej przestało być takie atrakcyjne.
- Co ci jest?
Uniósł jej głowę do góry.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
129
- Ja... Ty... Czy nie musisz już wstawać?
- Och, Mario, Mario. Można z ciebie czytać jak z książki.
- Pochylił się i niespodziewanie pocałował jej rozchylone
usta, a potem położył głowę z powrotem na poduszce i pa
trzył, jak jej twarz lekko czerwienieje. - Powiedz mi, co cię
martwi. I to jak najszybciej, bo inaczej nie wypuszczęcię stąd.
- Ale... Przecież żarty sobie stroisz! - zawołała ze śmie
chem. - Masz dzisiaj dyżur.
- No więc jeśli się spóźnię, to przez ciebie. Nie pojawię
się w szpitalu tylko dlatego, że nie chciałaś mi powiedzieć, co
cię gnębi.
Absurdalność tej wypowiedzi wystarczyła, by napięcie
ustąpiło i Maria zebrała się na odwagę.
- Ty wyglądasz tak, jak myślałam - wybuchnęła, patrząc
błyszczącymi oczami na swoją białą rękę leżącą na jego opa
lonej skórze. - Właściwie nawet lepiej - dodała jakby z pre
tensją w głosie.
- Dziękuję - odparł poważnie, a ona była mu wdzięczna,
że nie zaczyna się znów z nią droczyć.
Niemniej patrzył na nią uważnie i czekał na dalszy ciąg.
- A ja nie. To znaczy, nie tak jak kiedyś. - Wreszcie to
z siebie wyrzuciła! - Ty wyglądasz tak wspaniale - wskazała
szerokim gestem jego ciało - a ja... jestem taka...
Skrzywiła usta w grymasie zniechęcenia.
- A ty jesteś jaka? Jaka jest kobieta, która jest piękna,
zmysłowa, ma cudowne, gęste włosy, a jej skóra aż tryska
zdrowiem?
- Co?! Przecież jestem w ósmy miesiącu ciąży!
- I nadal jesteś najbardziej pociągającą kobietą, jaką znam
130
N I E PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
- powiedział i położył ją na plecach. - Twoja sylwetka za
chowała szczupłą, szlachetną linię. Tak samo będziesz
wyglądać za trzydzieści lat i ciąża nie ma z tym nic wspól
nego.
Maria parsknęła z niedowierzaniem.
- Nie rozumiesz tego? - W jego głosie pobrzmiewało zdu
mienie. - Nie wiesz, że ten wspaniały brzuch i pełniejsze
piersi są cudownym symbolem płodności i na mężczyznę
działają jak afrodyzjak?
- Ale to wszystko jest takie ciężkie i niezgrabne - zapro
testowała, usiłując naciągnąć na siebie kołdrę. - Ja jestem
ciężka i niezgrabna.
- Nie dla mnie - szepnął i delikatnie zsunął z niej przy
krycie.
Zawstydzona patrzyła, jak jego oczy przesuwają się po jej
ciele ukrytym pod cienką koszulą nocną, zatrzymują na pier
siach i pieszczą je ciepłym wzrokiem. Zdumiona poczuła, że
jej skóra zaczyna reagować.
- Mario - szepnął przejętym głosem. - Jesteś taka sama
jak wtedy.
Dotknął jej piersi i poczuła, że jej ciało samo wygina się
w łuk.
- Leo, nie możesz... Nie możemy...
Zachłysnęła się powietrzem, gdy poczuła jego mocniejszy
uścisk i pocałunek.
- Ale chcesz tego - rzekł z przekonaniem, wyciągając
dłoń w stronę jej uda. - Chcesz wiedzieć, czy będzie tak samo
jak wtedy, czy może jeszcze lepiej...
- Ale Leo...
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
131
- Widzisz - szepnął, czując, że Maria się poddaje. - Mó
wiłem ci, że może być jeszcze lepiej...
W ciągu następnych tygodni Maria odzyskała wiarę w sie
bie i nawet zaczęła się cieszyć tym „blaskiem" brzemienności,
którym jeszcze niedawno tak gardziła.
Pogodziła się z faktem, że niedługo będzie musiała całko
wicie zrezygnować z pracy, niemniej za zgodą Lea obiecała
swym „specjalnym" pacjentom, że przyjdzie się z nimi spot
kać w czasie transfuzji lub gdy, nie daj Boże, ich stan się
pogorszy.
Dużą radość sprawiał jej także widok Lea, który od czasu
owej nocy wyglądał na odprężonego i szczęśliwego. Jego
pracy nigdy nic nie można było zarzucić, niemniej jeszcze do
niedawna czuło się w nim cichą rozpacz. Tylko niektórzy
wiedzieli, że została ona wywołana śmiercią syna.
Teraz Maria z niecierpliwością czekała na urodziny dzie
cka. Była przekonana, że jeśli nawet odziedziczy ono chorobę
lub, przy odrobinie szczęścia, będzie tylko jej nosicielem, ona
i Leo poradzą sobie z tym.
Na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech, gdy myślami
wróciła do ich wspólnych już teraz nocy. Nieodmiennie wzru
szała ją delikatność Lea, który zawsze troszczył się o to, by
przede wszystkim jej było dobrze.
- Znowu się cielęco uśmiechasz - powiedziała Peggy,
przerywając jej rozmyślania.
- Tak cielęco jak ty, kiedy usłyszysz, że przyjeżdża An-
dreas? - odcięła się koleżance natychmiast
- No wiesz! - Peggy rzuciła się w stronę czajnika. - Jesz-
132
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
cze trochę, a nie będzie można z tobą wytrzymać. Kiedy po
zbędę się ciebie na chwilę?
- Poród ma być za miesiąc, a więc mogłam zacząć urlop
macierzyński już dwa tygodnie temu, ale czuję się tak do
brze. ..
- ...że postanowiłaś zamienić moje życie w piekło - do
kończyła Peggy i obie wybuchnęły serdecznym śmiechem.
- No dobra, a teraz poważnie, Peg - odezwała się Maria.
- Co tam dziś dla mnie masz? Były jakieś problemy w nocy?
Peggy w jednej sekundzie przeszła do rzeczy.
- Rano przenieśli nam jedną małą z intensywnej terapii.
Została mocno pogryziona przez psa sąsiada.
- Nadal wymaga specjalnej opieki?
- Jeśli zadowoli cię jej stan, to nie - odparła Peg. - Skie
rowałam do niej Down. Ma duże doświadczenie i potrafi
uspokoić przerażonych rodziców.
- Czy masz inne przypadki, które powinnam obejrzeć?
Maria przesunęła się na przód fotela, zanim wstała. Jej
ciąża, mimo zaawansowania, nadal nie rzucała się w oczy
i większość personelu nie wiedziała, że pani doktor już wkrót
ce urodzi dziecko. Dziecko zaś w ciągu ostatnich dwóch tygo
dni znacznie przybrało na wadze i pozbawiło matkę jej do
tychczasowej energii. Maria coraz częściej myślała o tym,
żeby było już po wszystkim.
- Mamy tu nowe z twoich „specjalnych" dzieci. - Peggy
uśmiechnęła się i Maria natężyła uwagę. - Ta rodzina przyje
chała tu niedawno z zagranicy; zatrzymali się u krewnych.
- Co dziecku jest? Przywieźli historię choroby?
- To jest następny przypadek talasemii, ale rodzice nie-
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
133
wiele wiedzą o dotychczasowym leczeniu. Nie wiem, czy po
prostu nie wzięli z sobą dokumentów, czy co.
Peg położyła nową kartę na wierzchu kilku innych i wrę
czyła wszystko Marii.
- No dobrze - rzekła Maria po krótkiej lekturze. - Za
cznijmy od Raszny Beszarati. Czy rodzice są w szpitalu?
- Jest matka i czasami przychodzi ciotka, bo matka jest
Gudżaratką i nie zna ani słowa po angielsku. Ciotka chodzi
z nią, żeby tłumaczyć, ale tym razem chyba jej nie ma.
- W takim razie wezwijmy na pomoc kogoś z ochotników.
Język gudżaracki to specjalność Kumara, prawda? Jest teraz
na dyżurze?
- Tak - odparła Peg. - Zaraz go wezwę.
Maria poszła sama do sali, by zbadać leżącą jak kłoda
dziewczynkę. Czekając na Kumara i Peg, mogła się jedynie
uśmiechać do kobiety siedzącej przy łóżku. Kiedy Kumar
i Peg pojawili się w sali, Maria musiała znowu czekać, bo
Kumar wdał się w szybką wymianę zdań z kobietą, która na
dodatek wybuchnęła płaczem.
- Kumar, na litość boską! - zawołała Maria. - Coś ty jej
powiedział?
- To nie ja! - zaprzeczył, podnosząc w górę obie ręce.
- Opowiadała mi o chorobie córki, a potem jej się wymknęło,
że specjalnie przyjechali tutaj do jej siostry, żeby poszukać
lekarza dla dziecka. A teraz się boi, że zostawimy dziecko bez
pomocy.
- Powiedz jej, że nie obchodzi mnie, dlaczego tu przyje
chała - rzekła Maria. - Jestem lekarzem i pomogę Rasznie,
skoro tu trafiła.
134
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
Jej spokojny głos i łagodny uśmiech zrobiły swoje jeszcze
zanim Kumar przetłumaczył jej słowa. Tym razem Maria
została obsypana serdecznymi podziękowaniami.
- Kumar, powiedz jej, że nie wiem, co będę mogła zrobić
dla Raszny - ostrzegła Maria. - Niestety, widzę, że jest
w ciężkim stanie.
Maria przysiadła na brzegu łóżka i pogłaskała rączkę
dziewczynki, tę, do której nie była podłączona kroplówka.
W oczach matki pojawił się wyraz bólu, gdy wysłuchała tłu
macza.
- Pani Beszarati mówi, że już straciła jedno dziecko, które
chorowało na tę samą chorobę. A potem, kiedy dowiedziała
się, że jest w ciąży, stan Raszny bardzo się pogorszył.
- Spytaj ją, czy robiła jakieś badania, żeby stwierdzić, że
dziecko, które nosi, ma tę samą chorobę?
Rozmowa między Kumarem a kobietą miała tym razem
gwałtowny przebieg; przez chwilę żadne nie pozwalało dru
giemu skończyć zdania. Kiedy się wreszcie uspokoili, Kumar
oznajmił:
- Ona mówi, że nie miała pojęcia o istnieniu takich badań.
Mieszka chyba na zapadłej prowincji, gdzie nie dociera opie
ka medyczna, a nie stać ich na wyprawy do najbliższego
miasta, żeby robić jakieś badania.
- Wobec tego przynieś z dyżurki siostry przełożonej kom
plet ulotek opublikowanych w języku gudżarackim przez To
warzystwo Chorych na Talasemię w Londynie. A ja już rozu
miem, dlaczego Raszna jest w takim stanie. Ma ostrą anemię,
żółtaczkę, wrzody na nogach i bardzo powiększoną śledzionę.
Dłonie Marii przesuwały się powoli po skórze apatycznego
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ 135
dziecka, wskazując na miejsca, które opisywała. Kumar tłu
maczył jej słowa dokładnie, podnosząc do góry rękę w chwi
lach, gdy Hinduska potrzebowała dodatkowych wyjaśnień.
- Widać przerost szpiku kostnego, co spowodowało po
grubienie kości czaszki - ciągnęła Maria. - Rentgen pewnie
wykaże patologiczne złamania.
Gdy Kumar tłumaczył jej słowa, smutek na twarzy Hindu
ski pogłębiał się. Maria wiedziała, że kobieta, która straciła
już jedno dziecko, zrozumie sens tego, co jeszcze musiała jej
powiedziać.
- Z tego, co wyczytałam w historii choroby, miała kilka
transfuzji krwi, co utrzymało ją przy życiu, lecz w wyniku
tego w jej mięśniu sercowym nagromadziło się tyle żelaza, że
serce nie pracuje normalnie.
Kobieta zgarbiła się i skurczyła w sobie, mimo że próbo
wała się uśmiechnąć do córki. Maria wiedziała, że Hinduska
jest przygotowana na najgorsze.
Kiedy do sali wszedł Leo, by zabrać Marię do domu,
przyszły wyniki badań Raszny, lecz jej stan - mimo że była
podłączona do najlepszej aparatury, jaką dysponuje zachodnia
medycyna - nie poprawił się ani odrobinę.
- Nie chodzi o to, że nie ufam personelowi - wyjaśniła
Maria mężowi. - Po prostu nie mogę jej zostawić w takim
ciężkim stanie.
Stała w nogach łóżka Raszny i trzymała rękę na jego po
ręczy. Gdy Leo nakrył jej dłoń, poczuła wdzięczność.
- Możemy przecież zjeść coś na mieście - zaproponował
- a potem zajrzymy tu jeszcze w drodze do domu.
- Naprawdę nie masz nic przeciwko temu? - spytała z cie-
136
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
płym uśmiechem, czując, jak jej miłość do tego człowieka
rośnie z każdym dniem.
- Oczywiście. Przecież wiem, że inaczej będziesz w domu
myślała tylko o tej małej.
Poszedł z nią do pokoju lekarskiego, pomógł się ubrać
i zeszli na parking.
- Niedaleko jest włoska restauracja - powiedziała. - Mo
że się przejdziemy?
- Myślę, że dość się dzisiaj naspacerowałaś, moja piękna
pani. Zapomniałaś już o naszej umowie? Będziesz pracować
tylko dotąd, dokąd twój lekarz ci pozwoli. A jeśli zaczniesz
znowu się przemęczać...
- Dobrze, dobrze. Jedziemy samochodem - przerwała mu
pospiesznie i patrzyła na niego z uśmiechem, sadowiąc się
wygodnie na skórzanym siedzeniu.
Kolację rozpoczęli w dobrym nastroju, wkrótce jednak za
częli się zastanawiać, jakie Raszna ma szanse na przeżycie.
Po wymianie kilku posępnych uwag na ten temat stracili
apetyt. Kelner z kwaśną miną patrzył na ich pełne talerze,
a kiedy nawet nie chcieli spojrzeć na wózek ze słodyczami,
był wręcz załamany.
- Czuję się trochę winna - rzekła Maria półgłosem, gdy
opuszczali restaurację. - Miałam wrażenie, że ten chłopak się
rozpłacze, kiedy odmówiłeś nawet kawy.
- Następnym razem pójdziemy tam po tygodniowej gło
dówce, żeby oddać ich kuchni sprawiedliwość - odparł Leo.
Drogę powrotną do szpitala przebyli w milczeniu. Maria
wiedziała, że przypadek Raszny boleśnie przypomina jej mę
żowi chorobę jego syna.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
137
- Nie musisz iść ze mną - powiedziała, gdy wjechali na
parking przed szpitalem. - Wpadnę do niej tylko na minutkę.
- Ja też - odparł poważnie. - Może będę mógł w czymś
pomóc...
Pierwszą osobą, jaką ujrzeli na korytarzu, był młody le
karz, który wychodził z pokoju pielęgniarek.
- Czy poprawił się stan Raszny, Ian? - spytała go Maria
z nadzieją w głosie.
łan potrząsnął głową; jego posępna mina nie wymagała
komentarza.
- A niech to! - mruknął Leo z rozpaczą, a Maria dyskret
nie ścisnęła go za rękę.
- A matka? - Maria z całego serca współczuła kobie
cie. - Wiesz, że to już jej drugie dziecko odchodzi w ten
sposób?
- Tak, czytałem kartę - odparł łan. - Boże, nie znoszę tego
poczucia bezsilności...
Z sali, w której leżała Raszna, dobiegły ich odgłosy gwał
townej krzątaniny, pisk aparatury, tupot nóg.
- Szybko! - zawołała Maria i ruszyła w stronę drzwi.
- To pewnie serce - powiedział Leo.
Maria zdążyła pomyśleć, że jego głos brzmi zbyt spokoj
nie, by mogło to wróżyć coś dobrego. Tymczasem rozsunięto
zasłony wokół łóżka i lekarze przystąpili do reanimacji. Hin
duska opuściła swe miejsce przy córce, dopuszczając do niej
personel medyczny. Maria położyła rękę na jej chudych ra
mionach i przez chwilę obie patrzyły na pracę lekarzy.
Hinduska zesztywniała i wydała okrzyk przerażenia, gdy
podczas próby przywrócenia pracy serca ciało córki wygięło
138
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
się w łuk. Chwyciła Marię za rękę i ze łzami w oczach zaczęła
cos' szybko mówić, potrząsając przy tym głową.
- Próbują uratować jej serce - wyjaśniła Maria powoli,
wskazując na swoje serce.
Kobieta tymczasem zaprotestowała jeszcze bardziej gwał
townie i Maria żałowała, że w sali nie ma nikogo, kto mógłby
Hindusce wytłumaczyć sens akcji przeprowadzanej przez le
karzy.
- Pani Beszarati, proszę... - Maria ujęła obie dłonie ko
biety i odwróciła ją plecami do łóżka, na którym leżała Rasz-
na. - Niech pani mi powie, o co pani chodzi - rzekła powoli.
Zatrzymała wzrok na oczach kobiety i poczęła jej gestami
tłumaczyć, że lekarze próbują zmusić serce dziewczynki do
bicia. Gdy Maria dłonią naśladowała bicie serca, jej oczy
pozostawały otwarte, gdy dłoń nieruchomiała, powieki się
zamykały.
Kobieta wreszcie skinęła głową na znak, że rozumie, po
czym powtórzyła gesty Marii oznaczające bijące serce i po
trząsnęła przecząco głową. Łzy strumieniem popłynęły jej po
twarzy, gdy wykonała gest oznaczający zatrzymanie serca
i kiwnęła głową.
- Leo? łan? - zawołała Maria, lecz obaj byli tak zaabsor
bowani ratowaniem dziewczynki, że jej nie usłyszeli. - Leo!
- powtórzyła głośniej. - Pani Beszarati chce, żebyście prze
stali.
Mężczyźni na moment znieruchomieli, po czym Leo dał
znak głową i łan podjął przerwany masaż serca.
- Jesteś pewna? - spytał Leo. - Skąd wiesz? Przecież ona
nie mówi po angielsku, a ty nie znasz gudżarackiego.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
139
- Popatrz - rzekła Maria i dotknęła łokcia kobiety, gestem
prosząc ją o powtórzenie pantomimy.
Było wiele prostej godności w młodej kobiecie, gdy stanę
ła obok łóżka i z twarzą zalaną łzami dała lekarzom do zro
zumienia, że nie chce, by dalej walczyli o życie jej umęczonej
córki.
- Wystarczy,Ian - powiedział Leo nieswoim głosem i do
tknął ramienia kolegi.
Ian obserwował rozgrywającą się wokół scenę, nie przery
wając pracy. Kiedy usłyszał słowa Lea, wyprostował się i od
stąpił na bok. Leo przykrył ciało dziewczynki prześcieradłem.
Maria zauważyła, że jego ręka lekko drży, gdy odgarniał
z czoła Raszny kosmyki włosów. Wreszcie dał znak matce,
że może pożegnać się z córką.
Nie wiedziała, co ją obudziło. Za oknem nadal panowały
ciemności, przewróciła się więc na drugi bok, by spać dalej,
i zauważyła, że miejsce obok niej jest puste. Nasłuchiwała
przez chwilę, gdy jednak stwierdziła, że w mieszkaniu panuje
głucha cisza, ogarnął ją niepokój.
Leo był głęboko zamyślony, gdy wracali ze szpitala. Dała
mu do zrozumienia, że chętnie go wysłucha, jeśli zechce to
wszystko z siebie wyrzucić, on jednak milczał cały wieczór,
a gdy położyli się spać, przytulił ją do siebie jakby z niemą
rozpaczą.
Wiedząc, że nie zaśnie, jeśli nie sprawdzi, co się dzieje,
Maria włożyła szlafrok i ruszyła w stronę kuchni. Mieszkanie
tonęło w ciemnościach, toteż nie miała pojęcia, gdzie Leo
może być. Gdy weszła do saloniku, wyczuła jego obecność.
140
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
- Leo - szepnęła cicho, nie chcąc go obudzić, gdyby się
okazało, że zasnął w fotelu.
Lekki ruch przyciągnął jej wzrok do kanapy. Jej oczy już
przyzwyczaiły się do ciemności i ujrzała sylwetkę męża na tle
jasnego obicia.
- Powinnaś spać - mruknął z wyrzutem. - Czy cię obu
dziłem?
- Nie. Sama się obudziłam i zobaczyłam, że cię nie ma.
Co ci jest?
Usłyszała głębokie westchnienie.
- Nie mogłem zasnąć - przyznał wreszcie. - Cały czas
myślę o tej dziewczynce.
- Rozumiem - szepnęła, myśląc, że potwierdzają się jej
obawy.
Wiedziała, że przypadek Raszny obudzi w nim bolesne
wspomnienia związane z chorobą i śmiercią syna. Zadrżała
z zimna i objęła się ramionami.
- Zmarzniesz - powiedział. - Wracaj do łóżka. Nic mi nie jest
- Pójdziesz ze mną? - spytała. - Nie zasnę, jeśli będziesz
tu siedział, a poza tym... chcę, żebyś zagrzał mi łóżko.
Roześmiał się krótko.
- Wiedziałem, że się na coś przydam - zażartował i pod
szedł do niej. - Przynieść ci coś do picia?
- Nie, bo zacznę biegać do łazienki.
Pomyślała, że do pełnego zwycięstwa pozostał tylko jeden
krok, gdy usłyszała, że Leo za nią idzie. W sypialni szybko
położyła się na swojej stronie łóżka, on jednak zwlekał. Sie
dział na materacu dobre kilka minut, zanim wreszcie zdjął
szlafrok i wsunął się pod kołdrę.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
141
- Chcesz porozmawiać? - spytała po chwili, gdy stało się
jasne, że żadne z nich nie zaśnie. - Może by ci pomogło,
gdybyś mi powiedział, o czym myślisz...
Długo milczał, Maria znała go jednak na tyle dobrze, że
wiedziała, iż odpowiedzi doczeka się dopiero wtedy, gdy Leo
wszystko wyważy. Pozostało jej jedynie czekać.
- Ona spodziewa się następnego dziecka - wybuchnął na
gle. - Straciła jedno dziecko, drugie było ciężko chore, a ona
postanowiła mieć trzecie...
W jego głosie było tyle bólu i niedowierzania, że Maria
przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Może z mężem mają nadzieję, że tym razem się uda.
Może myślą, że warto próbować...
- A jeśli trzecie dziecko będzie chore?! - wybuchnął. -
Jak można ciągle od nowa przeżywać ten sam koszmar? I ta
niepewność, ta cholerna niepewność! Jak oni mogą żyć w ta
kiej niepewności?
Po raz pierwszy Maria poczuła żal, że nie wykonała badań,
kiedy była jeszcze na to pora. Po prostu nie pomyślała, że jej
ciąża może stanowić dla Lea dramat.
- Przepraszam - szepnęła ze łzami w oczach. - Nie wie
działam...
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dręczyło ją poczucie winy.
Im dłużej nad tym myślała, tym głębszego nabierała prze
konania, że powinna była wziąć pod uwagę opinię Lea, gdy
okazało się, że jest w ciąży. Kiedy opowiedział jej historię
swego syna, powinna była zrozumieć, że okres jej ciąży to dla
niego okres ogromnego napięcia psychicznego.
- I ta niepewność - powtórzyła teraz, przypominając so
bie ból w jego głosie.
No tak, łatwo jej przyszło zlekceważyć jego prośby, bo
wtedy był właściwie kimś obcym, teraz jednak go kochała
i czuła, że jej głupi upór zaczyna się na niej mścić.
Boże, żeby tak można było cofnąć czas i zrobić te badania!
- powtarzała w duchu, siedząc w saloniku i z furią robiąc na
drutach. Albo żeby teraz istniał jakiś sposób, żeby zbadać
dziecko, nie narażając jego życia... Wszystko to jednak są
pobożne życzenia. W tej chwili nie miała wyjścia - musi po
prostu dotrwać do końca ciąży.
Najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że zamiast zbli
żać się do siebie coraz bardziej, oni znów się coraz bardziej
od siebie oddalali. Powodem tego było jego napięcie i jej
poczucie winy.
- Dopiero śmierć Raszny mi to wszystko uświadomiła
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
143
- powiedziała Maria głośno, ponieważ chciała usłyszeć sło
wa, które od dwóch tygodni chodziły jej po głowie. - Pozor
nie wszystko było dobrze, ale naprawdę...
Telefon zadzwonił tak niespodziewanie, że Maria drgnęła.
Gdy odłożyła robótkę na stolik, zauważyła, że z drutu spadło
kilka oczek.
- Doktor da Cruz? - Zmarszczyła czoło, usiłując przypo
mnieć sobie, czyj to głos. - Mówi Kumar.
- Ach, tak, Kumar. Ze szpitala. Słucham.
- Czy pamięta pani tę Hinduskę? Kazała mi pani dać jej
broszurki w języku gudżarackim.
Czy pamięta? Oczywiście! Od czasu tego zdarzenia nie
myśli właściwie o niczym innym.
- Tak - odparła spokojnie. - Czy macie jakiś problem?
- Właściwie to nie jest problem, tylko że ona chce, żeby
pani była obecna podczas badania.
- Ja? - Maria była zdumiona. - Przecież ona prawie mnie
nie zna.
- Ale ona pani ufa - wyjaśnił. - Pani zadała sobie trud,
żeby zrozumieć, co ona chce powiedzieć, i przekazała to pani
lekarzom.
- A jej rodzina? Przecież...
Nagle Maria pojęła, że nie ma sensu protestować. Tę ko
bietę łączy z nią więcej niż z siostrą.
- Kiedy ma być to badanie? - spytała.
- Dzisiaj - odparł nieco zakłopotanym głosem. - Ona już
tutaj jest i czeka, aż się z panią porozumiem.
- O Boże! - Maria spojrzała na zegarek, licząc w my
ślach, ile czasu zajmie jej dojazd do szpitala. - Mój mąż
144
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
jeszcze nie wrócił, więc będę musiała wziąć taksówkę. Mam
nadzieję, że będę za pół godziny.
Rozłączyła się z Kumarem i nacisnęła guzik, który auto
matycznie połączył ją z radio-taxi.
Taksówka przyjechała tak szybko, że Maria zdążyła jedy
nie przebrać się w szeroką suknię ciążową i uczesać włosy.
Już w drzwiach uświadomiła sobie, że nie zostawiła wiado
mości mężowi. Wzięła długopis i w notesie leżącym obok
telefonu napisała: „Jestem w szpitalu, ginekologia, badanie
płodu". Po chwili namysłu dopisała: „Kocham cię".
Bardzo dobrze wiedziała, że po raz pierwszy w życiu tak
otwarcie wyznaje mu swoje uczucia. Przez kilka sekund czuła,
że odwaga ją opuszcza i miała ochotę zamazać te słowa, lecz
w końcu odłożyła długopis. Być może taki sposób wyrażania
uczuć świadczy o jej tchórzostwie, lecz Leo pozna przynaj
mniej prawdę.
Oddział ginekologiczno-położniczy stanowił odrębny świat.
Panowała tu specyficzna atmosfera ciszy i oczekiwania, przery
wana od czasu do czasu gwałtowną krzątaniną. Pracowali tutaj
ludzie, których łączył tylko jeden cel: pomóc kobietom w po
częciu zdrowych dzieci i bezpiecznie sprowadzić je na świat.
Maria uśmiechała się do siebie kącikiem ust, siedząc obok
Azry Beszarati. Nikt na oddziale nawet nie mrugnął, gdy tu
przybyła. Wszyscy po prostu uznali, że jest jedną z kobiet
spodziewających się dziecka. Dopiero gdy włożyła na siebie
obszerny kitel lekarski, by towarzyszyć przerażonej Hindusce
do gabinetu zabiegowego, pielęgniarki spojrzały na nią kosym
okiem i musiała wyjaśnić, kim jest i dlaczego tu przybywa.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
145
Tym razem jedna z położnych zaproponowała, że będzie
tłumaczyć, Hinduska jednak nie miała wiele do powiedzenia;
wystarczała jej obecność Marii.
Gdy badanie zostało przeprowadzone i Azrę poinformowano,
kiedy ma się zgłosić na rozmowę, Maria uświadomiła sobie, że
upłynęło kilka godzin od chwili, gdy pisała kartkę do Lea.
Wiedziała, że Leo często wraca do domu późno i żałowała,
że nie może poszukać go w szpitalu i zawiadomić, że tu jest.
Trudno, jeśli Leo się nie pojawi, wróci taksówką.
Z oddali dobiegł ją przenikliwy sygnał kilku karetek po
gotowia i uznała, że gdzieś w pobliżu szpitala musiało dojść
do poważnego wypadku. Szła właśnie do telefonu w pocze
kalni, gdy usłyszała cichy brzęczyk aparatu w dyżurce pielęg
niarek.
- Doktor da Cruz? - usłyszała i skierowała się w stronę pie
lęgniarki. - Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam - ciągnęła pie
lęgniarka - ale właśnie dzwonił mężczyzna, który kazał mi pani
powiedzieć, żeby pani nic nie robiła. Ma pani po prostu siedzieć
tu i na niego czekać. Przedstawił się jako doktor da Cruz.
Dziewczyna tak zabawnie marszczyła czoło podczas rela
cji, że Maria się roześmiała i wyjaśniła:
- Doktor da Cruz ożenił się z doktor Martinez i teraz ma
my doktora da Cruz i doktor da Cruz.
- Ojej! - odetchnęła pielęgniarka. - Mam nadzieję, że nie
pracujecie na tym samym oddziale, bo by było mnóstwo
zamieszania.
- Ależ pracujemy na tym samym oddziale - wyznała Ma
ria i roześmiały się obie. - A czy mój mąż nie mówił, kiedy
tu będzie? Czy wie pani, gdzie jest?
146
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że dzisiaj zjedzą bardzo
późną kolację.
- Jest na urazowym - odparła pielęgniarka. - Był wypa
dek, kiedy jechał do szpitala...
- O Boże! - zawołała Maria i poczuła, że ze strachu prze
staje jej bić serce.
Te syreny! Leo jechał po nią i miał wypadek...
Nie zważając na swój stan, puściła się biegiem długim
korytarzem w stronę wind. Nie słyszała niespokojnego głosu
pielęgniarki, która próbowała ją zatrzymać. Chciała tylko zo
baczyć Lea, dowiedzieć się, co mu jest i czy może mu pomóc.
No i wreszcie wyznać mu, jak bardzo go kocha.
Winda zdawała się poruszać jak na zwolnionym filmie. Jak
na złość stawała na każdym piętrze, ludzie zaś wysiadali
i wsiadali tak powoli, że Maria w końcu nie wytrzymała i po
biegła w stronę schodów.
Miała silne poczucie déjà vu, gdy pokonywała kolejne
stopnie pustej i dudniącej echem jej kroków klatki schodowej,
nigdy jednak dotąd nie czuła tak silnego niepokoju. Wpadła
na oddział urazowy bez tchu i musiała chwilę odczekać, aż
odzyska głos.
- Ofiary wypadku, które niedawno przywieziono - mówi
ła chaotycznie. - Gdzie jest doktor da Cruz?
- Przepraszam, pani jest... - Recepcjonistka zawiesiła głos.
- Jego żoną - odparła, czując, że wypowiada te słowa
z dumą. - Też doktor da Cruz.
- Aha. No, w takim razie mogę panią wpuścić. - Spojrzała
podejrzliwie na piękną suknię Marii, która tylko częściowo
ukrywała jej brzuch. - Dam pani męski fartuch.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
147
Prawdę powiedziawszy Marii było zupełnie obojętne, w co
ją ubiorą, byle tylko mogła zobaczyć męża. Przeszła szybko
przez drzwi dla personelu i w drodze na oddział wkładała
fartuch.
- Maria? - usłyszała za plecami przytłumiony głos Lea.
- Co ty tu robisz?!
- Leo! - Odwróciła się z impetem i z napiętą twarzą szu
kała na jego ciele opatrunków. - Ale... ty nie jesteś ranny!
- zawołała z ulgą, widząc jego zielony strój lekarski.
- Dlaczego miałbym być ranny? Ja się tylko zatrzymałem,
żeby im pomóc. Byłem pierwszym lekarzem na miejscu wypadku.
- Ale... powiedziałeś tej pielęgniarce przez telefon, że...
- Dobry Boże! Czasami odnoszę wrażenie, że to miejsce
jest gorsze niż wieża Babel - powiedział, odwiązując tasiemki
fartucha. - Chodź, jedziemy. Już nie jestem im potrzebny.
- Wrzucił swój, a potem jej fartuch do pojemnika na brudne
rzeczy, po czym nagle głos mu się zmienił. - Chyba nie po
winnaś tak biegać po tym, co przeszłaś dziś po południu.
- Och, Leo! - Patrzyła na niego z promiennym uśmie
chem, gotowa skakać z radości. - Teraz się czuję wspaniale,
bo wiem, że nic ci nie jest!
- Nie o tym mówię - odparł posępnie, biorąc ją za łokieć
i kierując w stronę wyjścia. - Chodzi mi o tę kartkę, którą mi
zostawiłaś.
Przystanął przy drzwiach, żeby ją przepuścić, po czym
szybkim krokiem ruszył do samochodu. Maria z trudem za
nim nadążała. Nie miała odwagi poprosić go, by zwolnił,
ponieważ był wyraźnie zły. Czy to jej wyznanie tak bardzo
go zirytowało? Czyżby wszystko popsuła?
148
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
- Cholera! - Stanął i spojrzał jej w twarz. - Dlaczego to
zrobiłaś? Przecież to jeszcze tylko dwa tygodnie. Po jakiego
czorta ryzykowałaś?
- Ależ niczego nie ryzykowałam - zaprotestowała, zdumio
na jego zachowaniem. - Zadzwoniłam po taksówkę, żeby mnie
tu przywiozła, a całe popołudnie właściwie przesiedziałam.
- Przecież nie o tym mówię i doskonale o tym wiesz! -
wycedził przez zaciśnięte zęby i pociągnął ją w stronę samo
chodu. - Tak się przed tym broniłaś, że kompletnie nie rozu
miem, dlaczego postanowiłaś to zrobić właśnie teraz.
- Co zrobić? - spytała.
Leo otworzył drzwi samochodu i spojrzał na nią takim
wzrokiem, że potulnie wsiadła do środka, tym razem wdzię
czna za pomoc. Nagle zaczęły jej drżeć kolana.
- To moja wina, prawda? - ciągnął, gdy zajął miejsce za
kierownicą. - To dlatego, że ci powiedziałem, jak trudno mi
jest żyć w stanie niepewności, tak? To dlatego zrobiłaś to
badanie, tak?
Ze zdumienia otworzyła szeroko oczy i nagle zrozumiała,
o czym Leo mówi.
- Nie! - zawołała. - Wszystko ci się pomieszało.
- Och, nie musisz oszczędzać moich uczuć - mówił,
najwyraźniej jej nie słuchając. - Zachowałem się jak idiota
i dobrze o tym wiem.
- Owszem, jesteś idiotą - przytaknęła wspaniałomyślnie,
pewna, że te słowa odniosą pożądany skutek. Leo istotnie
przestał mówić i spojrzał na nią oszołomiony. - Jesteś idiotą,
skoro myślisz, że narażałabym na ryzyko nasze dziecko.
- Ale... ta kartka...
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
149
- Następny błąd w tłumaczeniu, ale tym razem to moja
wina. - Opowiedziała mu o telefonie Kumara i Hindusce. -
Ale nigdy bym nie pomyślała, że przyjdzie ci do głowy, że to
ja pojechałam zrobić to badanie.
- Dzięki Bogu! - szepnął, przymknął oczy i oparł głowę
o zagłówek fotela jak człowiek skrajnie wyczerpany, który
wreszcie może odpocząć.
- Leo? - powiedziała, nieśmiało dotykając jego ramienia.
- Cii - szepnął i przykrył jej dłoń swoją, po czym odwró
cił głowę w jej stronę. - Już nic nie mówmy, dopóki nie
dojedziemy do domu, dobrze?
Milczała, uważnie przyglądając się jego twarzy w poszu
kiwaniu wyrazu cierpienia i złości, które zniknęły jak za do
tknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Dobrze - powiedziała w końcu i westchnęła z ulgą. -
Jedźmy do domu.
Podróż trwała bardzo krótko. Gdy tylko weszli do saloni
ku, Leo natychmiast przytulił Marię do siebie.
- Przepraszam - szepnął z ustami w jej włosach. - Powi
nienem wiedzieć, że nigdy nie naraziłabyś dziecka.
Maria zamknęła oczy i cieszyła się bliskością męża. Całe
szczęście, że nic mu się nie stało. Tak się bała, że z chwilą, gdy
zdobyła się na odwagę, by mu wyznać miłość, los go jej zabierze.
- Spieszyłam się, kiedy pisałam tę kartkę - powiedziała
po długiej chwili i odchyliła do tyłu głowę, by spojrzeć mu
w oczy. - Taksówka już czekała i nie miałam czasu, żeby do
ciebie zadzwonić, ale też nie chciałam, żebyś wrócił do domu,
nie zastał mnie i nie wiedział, gdzie jestem - wyrecytowała
jednym tchem.
150
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
- A ja wyciągnąłem pochopne wnioski - przyznał, kieru
jąc ją w stronę kanapy.
Gdy usiedli, ponownie ją przytulił i oparł jej głowę na
swoim ramieniu. Jego głos był cichy i spokojny, gdy mówił:
- Kiedy jechałem po ciebie do szpitala, myślałem tylko
0 tym, że nigdy byś się nie zdecydowała na to badanie, gdy
bym z tobą otwarcie porozmawiał, powiedział, co naprawdę
myślę.
- Ależ rozmawiałeś ze mną - zaprotestowała, lecz prze
rwał jej, kładąc palec na jej ustach.
- Gdybym ci powiedział, że w końcu zrozumiałem, co
miałaś na myśli, kiedy mówiłaś, że warto zaryzykować. Gdy
bym ci powiedział, że ci ufam i że wiem, że gdyby nasze
dziecko urodziło się chore, nie zlekceważyłabyś tego tak jak
Sophia. Do diabła! Powinienem był ci powiedzieć, że cię
kocham!
- Tylko jeśli to prawda - szepnęła, czując, że z przejęcia
drżą jej wargi i zastanawiając się, ile szczęścia i radości czło
wiek może znieść, żeby nie oszaleć.
- Jasne, że prawda! - Sprawiał wrażenie lekko urażonego.
- Chyba się w tobie zakochałem już wtedy, kiedy przewróci
łem się na drugą stronę w tym łóżku we włoskim hotelu
i znalazłem długowłosą, cudowną kobietę. Dzięki tobie odzy
skałem radość życia.
- Akurat! - rzuciła ironicznie. - Myślałeś wtedy, że je
stem kurtyzaną.
- Nie. - Pokręcił głową i łagodnie się uśmiechnął. - Nie
myślałem tak, kiedy cię poznałem. Wyglądałaś zbyt łagodnie
i bezbronnie.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
151
- Tak bezbronnie, że zdawało ci się, że mnie zmusisz do
zrobienia tego, czego chcesz? - wypomniała mu z uśmie
chem.
- Na szczęście okazało się, że zasady masz niezłomne.
- Przytulił ją mocniej. - Inaczej nie znalazłbym pretekstu,
żeby cię zmusić do ślubu.
- Niepotrzebny ci był pretekst - odparła. - Wystarczyło
tylko poprosić...
Nagle zabrakło jej powietrza.
- Mario, co ci jest?
Odsunął się nieco, by jej się przyjrzeć.
- Przepraszam, Leo - powiedziała, szybko oddychając.
- Wiem, że cały dzień jeździłeś tam i z powrotem, ale może
znajdziesz jeszcze trochę siły, żeby poprowadzić?
- Chcesz się przejechać? - spytał zdumiony. - Myślałem,
że spędzimy ten wieczór w domu.
- Ja też, ale dziecko ma inny pomysł.
- Dziecko? O Boże, dziecko! Ale to trochę za wcześnie...
- Poderwał się z kanapy tak gwałtownie, jak gdyby ktoś do
niego strzelał, i niespokojnie przeczesał ręką włosy. - Gdzie
ja położyłem kluczyki? A twoja torba jest spakowana? Mogę
ci pomóc?
- Tak. Uspokój się - powiedziała z uśmiechem. - Kluczy
ki są w prawej kieszeni spodni, tam, gdzie zawsze je nosisz,
a moja torba jest spakowana od kilku tygodni. Musisz mnie
tylko jakoś postawić na nogi, bo czuję się jak wieloryb na
mieliźnie.
Wyciągnęła ku niemu ręce.
- Och, Mario, co ja takiego zrobiłem, że spotyka mnie
152
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
takie szczęście? - spytał, gdy przyciągnął ją do siebie i znowu
przytulił. - Gdybyś wtedy nie pomyliła pokoi...
Podczas długich godzin oczekiwania mieli czas porozma
wiać. Po raz pierwszy Maria odważyła się poprosić Lea, by
opowiedział jej o swym synu. Wiedziała, że po upływie tych
kilku miesięcy pogodził się z tragedią krótkiego życia chłopca.
I po raz pierwszy - zamiast poczucia winy i bólu - w jego
głosie zabrzmiała radość, gdy opowiadał jej o poczuciu hu
moru synka oraz o tym, jak się tulił do niego na powitanie.
- Czy wiedziałeś, że Sophia jest nosicielką choroby?
- Nie - odparł. - Dowiedziałem się o tym dopiero wtedy,
kiedy Sophia mnie zbadała i mój wynik okazał się pozytywny.
- Ona zbadała ciebie? - spytała ze zdumieniem, niejasno
przypominając sobie, że Leo kiedyś istotnie o tym wspominał.
- Była hematologiem i uznała, że jest w stanie skrócić
całą tę skomplikowaną procedurę - wyjaśnił. - Jeśli dobrze
pamiętam, Theo dowiedział się o tych badaniach i Sophia
namówiła go wtedy, żeby też je zrobił.
W Marii zrodziło się jakieś podejrzenie, nie potrafiła jed
nak go nazwać. W tym samym momencie poczuła skurcz
i gdy się skończył, zapomniała o dziwnym pomyśle Sophii,
zwłaszcza że położna zapowiedziała, iż poród wkrótce się
zacznie.
- Przynajmniej wiem - powiedziała, ciężko dysząc - że
w tym szpitalu dziecko zostanie dokładnie przebadane.
- Masz rację. - Przetarł delikatnie jej twarz zwilżonym
kawałkiem płótna, a potem znowu ujął jej rękę. - O to dziec
ko będziemy dbać od chwili narodzin.
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
153
Nagle wypadki zaczęły się toczyć bardzo szybko i jut po
kilkunastu minutach Leo podał Marii owinięte w pieluszki,
malutkie stworzenie.
- Dziewczynka - szepnęła Maria, przenosząc wzrok
z malutkiej, pomarszczonej buzi na twarz Lea. W jego oczach
ujrzała łzy. - Leo, ona jest śliczna. Popatrz.
Odwróciła niemowlę w jego stronę.
- Jeśli jest podobna do matki, to musi być śliczna - po
wiedział zduszonym głosem, delikatnie dotykając malutkiej
główki. - Na pewno będzie też dobra i odpowiedzialna...
- A jeśli odziedziczy coś po swoim ojcu, będzie despoty
czna, pewna siebie, dobra i odpowiedzialna...
Wyciągnęła rękę, dotknęła jego policzka i gestem dała mu
znak, by ją pocałował.
- Dziękuję ci, że ze mną walczyłaś - powiedział głosem
szorstkim ze wzruszenia. - To dobrze, że byłaś uparta, bo
inaczej tego dnia może nigdy by nie było.
Patrzył na nią z uśmiechem, zaś ciepło bijące z jego oczu
było kojące. Maria nie widziała już w jego twarzy śladu cier
pienia i goryczy, jakie widywała czasem w ciągu ostatnich
miesięcy.
- Gdyby nie ty - ciągnął - nigdy nie zdobyłbym się na
odwagę, żeby mieć znowu dziecko, zwłaszcza że w jakiś spo
sób przyczyniłem się do śmierci Nika.
- To nie jest twoja wina - zaprotestowała. - Oboje musie
liście być nosicielami, żeby zachorował - powiedziała i na
ułamek sekundy mignął jej zjadliwy grymas na twarzy Sophii,
gdy w dniu ślubu ostrzegała ją przed zachodzeniem w ciążę.
Potem Marię przeniesiono do innej sali. Jej łóżko stało przy
154
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
oknie z widokiem na mały ogród różany i kiedy na niego
patrzyła, znowu przypomniała sobie twarz Sophii - jak gdyby
podświadomość próbowała jej coś powiedzieć.
I w tej samej chwili niepokój, który zawsze czuła, ilekroć
wyłaniał się temat Sophii, przerodził się w konkretne podej
rzenie. Zanim zadała mężowi następne pytanie, dokładnie
przeanalizowała każde słowo.
- Czy wynik badania Thea był pozytywny?
- Nie. - Leo zasępił się i spojrzał na dłoń Marii. Uścisnął
ją i pogładził obrączkę na jej palcu. - Zawsze myślałem,
że właśnie dlatego wyszła za niego za mąż. On może
dać jej dzieci, które będą tylko nosicielami genu po niej,
ale nie zachorują. - Nagle w jego głosie usłyszała jakby
namysł. - Właściwie jestem zdziwiony, że jeszcze nie mają
dzieci.
- A ja nie - odparła cicho, ponieważ nagle wszystko stało
się jasne. W oczach męża dostrzegła przerażenie. - Theo nie
jest z nią szczęśliwy, bo jej nie kocha. Wie, że ją interesuje
jedynie styl życia, jaki potrafi jej zapewnić.
- Skąd wiesz? - spytał z wyrzutem. - Przecież rozmawia
łaś z nimi najwyżej dwie minuty.
- Możesz to nazwać kobiecą intuicją. A poza tym chcia
łabym, żebyś coś dla mnie zrobił.
- Tak?
Spojrzał na nią uważnie, zdziwiony zmianą tematu.
- Zrób to badanie jeszcze raz.
- Żartujesz sobie ze mnie czy co? - Wyprostował się
i zmarszczył czoło. - Przecież wyniki są jednoznaczne... -
Urwał, jakby nagle zaczął uświadamiać sobie prawdę. -
NIE PRZESTANĘ CIĘ KOCHAĆ
155
O mój Boże! - szepnął zduszonym głosem. - Myślisz, że za
mieniła wyniki...
- To by z pewnością tłumaczyło, dlaczego ma nad Theem
taką władzę - wyjaśniła. - Dopóki jest żoną bogatego Thea
da Cruz, nie musi ruszyć nawet palcem, a on nigdy nie będzie
w stanie się jej pozbyć, bo inaczej jego brat dowie się, że
dziecko nie było jego.
- Biedny Theo - mruknął. - Sophia rzeczywiście nie była
zadowolona, kiedy oznajmiłem, że nie będę nadzorował hol
dingów rodzinnych. W tym Theo był zawsze dobry, mimo
lenistwa. Jeśli upatrzyła sobie w nim mojego zastępcę, nie
miał szans. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że zaszła
w ciążę, bo cierpiał niewinny Niko.
- Więc zdajesz sobie sprawę, co to wszystko znaczy, pra
wda? - spytała.
- Hm - mruknął. - Aż się boję o tym myśleć.
- Tak czy owak, powiem ci - powiedziała, czując, że jej
serce przepełnia radość. - Jeśli wynik twojego badania okaże
się negatywny, to znaczy, że żadne z naszych dzieci nie za
choruje. Mogą najwyżej być nosicielami.
- I? - spytał niespokojnie.
- To znaczy, że nie ma powodu, dla którego nie może
my mieć tylu dzieci, ile zechcemy - oznajmiła triumfalnym
tonem.
- O Boże! - Leo ukrył twarz w dłoniach. - Kilka minut
temu ta kobieta urodziła pierwsze dziecko, a już ma zamiar
zapełnić nimi cały dom!
- Leo? - Nieśmiało dotknęła jego włosów. - Nie musimy
mieć więcej dzieci, jeśli nie chcesz. Tak tylko sobie pomyślą-
156
NIE PRZESTANĘ CIĘ K O C H A Ć
łam, bo wiesz... Ile razy widzę cię z jakimś chorym dziec
kiem, tyle razy się przekonuję, że bardzo je kochasz.
Kiedy zamilkła, Leo znużonym gestem uniósł głowę i Ma
ria ujrzała jego twarz.
- Ty draniu! - Mocno pociągnęła go za włosy. - To ja tu
myślę, że przeraża cię wizja gromadki dzieci, a ty się śmiejesz
od ucha do ucha.
- Ej! - Odsunął jej rękę i potarł głowę. - Zostaw mi trochę
włosów! Sam będę je sobie wyrywał, jeśli skończymy z do
mem pełnym dzieci.
- Z domem pełnym dzieci... - powtórzyła rozmarzonym
głosem.
- Bez względu na to, co wykażą badania - potwierdził.
- Sama mi mówiłaś, że w przypadku, gdy oboje rodzice są
nosicielami, ryzyko zachorowania dziecka wynosi dwadzie
ścia pięć procent, ale szansa, że nie zachoruje - siedemdzie
siąt pięć. A jeśli ja nie jestem nosicielem...
Wzruszył radośnie ramionami i chwycił ją za ręce.
- Kocham cię, Mario - szepnął, pochylając nad nią twarz.
-
nigdy nie przestanę.
- Ja też - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy, które
błyszczały radością.