BEVERLY BARTON
Prywatny cud
Tytuł oryginału:
A Child of Her Own
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rick Warrick wszedł do studia tanecznego Grupy Di-
xie, niosąc w ręku metalową skrzynkę z narzędziami,
i natychmiast zauważył, że pół tuzina siedzących w holu
kobiet zmierzyło go wzrokiem od stóp do głów. To, że
kobiety zwracały uwagę na Ricka, nie było dla niego
żadną nowością; tym razem jednak miał przed sobą nie
dziewczęta z lokalnego baru, leez szacowne żony i mat-
ki, miejscową śmietankę towarzyską. Niepewnie roze-
jrzał się po wielkiej sali. Na pierwszy rzut oka widać
było, że wnętrze urządzała kobieta: w kolorystyce domi-
nowały różne odcienie różu i lawendy, ze złotymi i sre-
brnymi dodatkami. W grupie kobiet siedzących na fote-
lach w kącie pomieszczenia nie było jednak właścicielki
studia, Lori Lee Guy, która wezwała fachowca.
Rick wiele słyszał o obecnym życiu Lori Lee od swe-
go wspólnika, Bobo Lewisa. Lori Lee urodziła się i wy-
chowała w Tuscumbii. Skończyła Uniwersytet Alabama
i jako pierwsza werblistka uniwersyteckiej orkiestry,
wróciła do domu w glorii i poślubiła gwiazdę futbolu.
Rick udawał, że nie interesują go te plotki, wbrew po-
zorom jednak słuchał ich uważnie. Nie durzył się w Lori
R
S
Lee - po tylu latach było to przecież niemożliwe - mimo
to uważał ją za ideał kobiety. Doszedł do tego przeko-
nania już wtedy, gdy miał osiemnaście lat i marzył
o randce z pierwszą werblistką liceum Deshler. Niedaw-
no widział ją na ulicy i stwierdził, że Lori Lee nadal jest
wzorcem kobiety doskonałej.
Dobiegające z piętra dźwięki szybkiego jazzu mie-
szały się z odgłosem dziesiątek stepujących stóp i dzie-
cinnym śmiechem.
- Szukam pani Guy - powiedział Rick ze wzrokiem
utkwionym w przestrzeń, zwracając się do wszystkich
sześciu kobiet naraz. - Dzwoniła, że zepsuło jej się
ogrzewanie.
Pulchna, rudowłosa kobieta w kolorowym dresie
wstała i podeszła do niego, kołysząc biodrami.
- Ty jesteś Rick Warrick, prawda? Słyszałam, że
wróciłeś do miasta i pracujesz teraz u Bobo Lewisa.
- Jestem jego wspólnikiem - poprawił ją Rick. Przez
całe dotychczasowe życie był tylko pracownikiem naje-
mnym. Po powrocie do Tuscumbii kupił połowę udzia-
łów w firmie Bobo zajmującej się ogrzewaniem i klima-
tyzacją i teraz bardzo mu zależało na tym, by ludzie
wiedzieli, że jest jej współwłaścicielem. - Przepraszam,
ale czy my się znamy?
Kobieta uśmiechnęła się i w jej policzkach pojawiły
się głębokie dołki.
- Pewnie mnie nie pamiętasz z liceum. Nie obracali-
R
S
śmy się w tych samych kręgach, ale my wszystkie, czyli po-
rządne dziewczyny, podkochiwałyśmy się w tobie. Wycią-
gnęła pulchną dłoń ozdobioną kosztownymi pierścionkami i
brylantową bransoletką. Jestem Deanie Webber. Kiedyś
nazywałam się Deanie Smith.
Rick nie pamiętał Deanie ze szkoły, ale podobał mu się jej
życzliwy, bezpośredni sposób bycia.
- Miło cię znów zobaczyć, Deanie. Twoje dziecko chodzi
tu na zajęcia?
- Tak. Właśnie zamarza na śmierć na górze razem z in-
nymi biedactwami. Teraz trwa próba Gwiazdeczek. To
dziewczynki od sześciu do dziewięciu lat. My wszystkie
mamy córki w tej grupie.
- Pani Guy też jest na górze? - zapytał Rick.
- Tak, wejdź tam. Pewnie i tak nic nie będzie z tej próby.
Jest za zimno. - Deanie skrzyżowała ramiona na pełnym biu-
ście, kuląc się z chłodu. - Lori Lee ucieszy się, gdy cię zoba-
czy. Jak myślisz, czy to ogrzewanie uda się szybko naprawić?
- Zrobię, co będę mógł, ale najpierw muszę sprawdzić, co
się zepsuło - odrzekł Rick i ruszył w stronę schodów. Pozo-
stałe kobiety nadal mierzyły go wzrokiem. Pragnął jak naj-
szybciej zniknąć im z oczu. Za plecami słyszał ich szepty;
dotarły do niego słowa „nic dobrego", „pies na kobiety" i
„wiecznie w kłopotach".
Na piętrze znajdowała się wielka sala ze zniszczoną drew-
nianą podłogą i rzędem okien wychodzących na ulicę. Po-
środku stał głośnik, z którego rozbrzmiewała muzyka. Sześć
dziewczynek w różnym wieku stało wokół nauczycielki.
R
S
Wszystkie próbowały mówić jednocześnie.
Rick odchrząknął, ale nikt go nie zauważył.
- Przepraszam, jestem A.K. Warrick z firmy Lewisa.
Zapadła cisza i wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę.
Lori Lee Guy spojrzała na drzwi sali i poczuła, że serce za-
miera jej w piersiach. W progu stał czarnowłosy mężczyzna
w wytartych dżinsach, starym granatowym swetrze i jeszcze
starszej skórzanej kurtce. Był wysoki, potężnie zbudowany,
nie ogolony i bardzo męski.
- Dzień dobry - powiedziała, zdumiona, że jej głos brzmi
tak spokojnie. - Ogrzewanie nie działa. Jeszcze wczoraj
wszystko było w porządku, ale gdy przyszłam tu dziś po po-
łudniu i chciałam ustawić termostat, okazało się, że coś się
zepsuło.
- Proszę mi pokazać, gdzie jest piec - odrzekł Rick, usi-
łując nie wpatrywać się w Lori Lee zbyt natarczywie. Po raz
pierwszy od piętnastu lat znalazł się tak blisko niej. Była te-
raz jeszcze piękniejsza niż kiedyś. Pełne piersi, szerokie bio-
dra, długie nogi; jej figura przypominała klepsydrę, a mło-
dzieńczą, niewinną świeżość zastąpiła dojrzała elegancja.
Ubrana była w jasnoniebieskie legginsy i biały sweter sięga-
jący połowy ud. Wyglądała w tym stroju swobodnie i uroczo.
Jasne włosy związane miała w koński ogon.
- Piec jest w piwnicy - wyjaśniła, podchodząc do niego. -
Tam na pewno jest jeszcze zimniej. Nie mam pojęcia, dla-
czego ta awaria musiała się zdarzyć akurat w pierwszym ty-
godniu stycznia. Idźcie na dół - zwróciła się do dziewczynek.
- Zaprowadzę pana Warricka do piwnicy, a potem przyjdę do
R
S
was i porozmawiamy o konkursie w Gadsden.
Prowadząc dziewczynki przed sobą, poszła w dół po
schodach. Rick ruszył za nią.
- Podobno siedział w więzieniu - usłyszał głos którejś z
matek.
- Nie zdziwiłabym się - odrzekła inna. - Przez całe życie
tylko pakował się w kłopoty.
- Wygląda groźnie, prawda? - wtrąciła trzecia kobieta. -
A do tego jest nieprzyzwoicie przystojny.
- Nieważne, co robił przez ostatnie piętnaście lat. -To był
głos Deanie Webber. - Teraz, w każdym razie, próbuje ułożyć
sobie życie. Odkąd osiedlił się w Tuscumbii, zachowuje się
jak przykładny obywatel.
Lori Lee zatrzymała się na schodach, zerkając niepewnie
na idącego za nią mężczyznę. Na jego twarzy nie odbijały się
żadne uczucia, Lori Lee wiedziała jednak, że usłyszał, co o
nim mówiono. Czuła napięcie emanujące z jego potężnego
ciała, dostrzegła cierpienie w jego wzroku. Instynktownie
wyciągnęła rękę, chcąc go jakoś pocieszyć, ale zdrowy roz-
sądek przeważył i zaraz cofnęła dłoń.
Spojrzeli sobie w oczy. Lori Lee wzięła głęboki oddech,
żeby się uspokoić, otworzyła drzwi do piwnicy i zapaliła
światło. Rick zobaczył przed sobą wąskie schodki.
- Ciemno tu i wilgotno - powiedziała Lori Lee. - I trochę
niepokojąco. Są tu zamurowane tunele, które prowadzą aż
pod Main Street.
R
S
Po obu stronach mieli wilgotne, zapleśniałe ściany. Z sufi-
tu zwisała pojedyncza żarówka. W kątach widać było koronki
pajęczyn.
Rick położył narzędzia na drewnianej skrzynce.
- Nie musisz zostawać tu ze mną. Sprawdzę, na czym po-
lega problem.
- Dobrze. Skoro nie jestem tu potrzebna, wrócę do dzieci.
- Nie, nie jesteś mi potrzebna.
Lori Lee wydawało się, że te słowa mają podwójne zna-
czenie, jakby Rick chciał ją ostrzec, by trzymała się od niego
na dystans. Czy zdawał sobie sprawę z wrażenia, jakie na niej
wywierał? Czyżby to było aż tak wyraźnie widać?
Powoli ruszyła na górę. Na najwyższym stopniu zatrzyma-
ła się na chwilę, przymknęła oczy i pozwoliła się ogarnąć
wspomnieniom sprzed lat, Rick Warrick, chłopak o głęboko
osadzonych ciemnych oczach, który zawsze obserwował ją z
daleka z wygłodniałym wyrazem twarzy. Po jednym z waż-
niejszych meczów drużyny z Deshler pojawił się na piątko-
wym balu w Klubie Debiutantów. Nie należał do tego towa-
rzystwa i Lori Lee nigdy go tam wcześniej nie widziała. Na
chwilę wyszła na zewnątrz, żeby poszukać Jimmy'ego Davi-
sona, który jej towarzyszył tego wieczoru. Zamiast Jim-
my'ego spotkała jednak Ricka. Stał oparty o jedną z kolumn
przed wejściem. Miał na sobie brązową skórzaną kurtkę. W
jednej ręce trzymał papierosa, a w drugiej puszkę piwa.
R
S
Instynkt kazał jej uciekać, podpowiadał, że wszystko, co
słyszała wcześniej o Ricku Warrickp, to prawda. Była nim
jednak zafascynowana, podobnie jak większość nastolatek w
całym mieście.. Podeszła do niego.
- Tu nie wolno palić ani pić - powiedziała. - Regulamin
na to nie pozwala.
- Nie słyszałaś o tym, że ja nie przestrzegam żadnych re-
gulaminów?
Rzucił papierosa na podłogę i przydeptał go obcasem.
Gdy Lori Lee zbliżyła się do niego na odległość ramienia,
Rick postawił puszkę z piwem na balustradzie, uśmiechnął
się złowieszczo i chwycił ją w ramiona. Poczuła, że brakuje
jej tchu, a całe ciało drży z podniecenia.
- Nie igraj z ogniem, mała, bo się poparzysz - powiedział
i w następnej chwili pocałował ją zachłannie. Lori Lee z całej
siły pochwyciła go za ramiona, wpijając palce w skórzaną
kurtkę. Usta miał gorące i wilgotne, pocałunek smakował ty-
toniem i alkoholem. Poczuła jego dłoń na swoim pośladku i
zastygła, uświadamiając sobie naraz, czego taki chłopak jak
Rick Warrick może oczekiwać od dziewczyny. Lori Lee nie
należała do świętych, ale była jeszcze dziewicą i chciała nią
pozostać przynajmniej do końca szkoły średniej.
Rick puścił ją i lekko odepchnął od siebie.
- Trzymaj się ode mnie z daleka, Lori Lee. Takiej dziew-
czynie jak ty mogę narobić tylko kłopotów.
Uciekła od niego, uciekła od pokusy, schroniła się w tłu-
mie uczestników balu.
Otworzyła oczy, wzięła głęboki oddech i weszła do
R
S
holu. Zaraz za progiem Deanie Webber pochwyciła ją za
ramię.
- Nic się nie zmienił, prawda? Nadal jest tak samo nie-
przyzwoicie przystojny! Wszystkie te baby próbowały go
zrównać z ziemią, ale prawda jest taka, że żadna z nich nie
miałaby nic przeciwko temu, żeby zjeść z nim śniadanie w
łóżku.
- Deanie, ty się nigdy nie zmienisz! – uśmiechnęła się
Lori Lee do przyjaciółki. - Jesteś równie bezwstydna jak
wtedy, gdy obie byłyśmy dziećmi.
- On mnie nie pamięta ale założę się, że pamięta ciebie.
Chyba zawsze mu się podobałaś.
Lori Lee zignorowała tę uwagę i podeszła do gromady
matek.
- Nie da się tu dzisiaj przeprowadzić porządnej próby.
Jest za zimno. Obawiam się, że będziemy to musiały nadro-
bić w piątek po południu.
Dziewczynki jęknęły, a matki zaczęły mruczeć pod nosem.
- Wiem, że oznacza to dodatkowy kłopot dla nas wszyst-
kich, ale konkurs w Gadsden jest już za tydzień od najbliższej
soboty - przypomniała im Lori Lee. - Gwiazdeczki występują
tam w trzech kategoriach.
Mara Royce uniosła wyżej głowę i na jej twarzy pojawił
się fałszywy uśmiech.
- Mam nadzieję, że Steffie dostanie te solówki, o których
rozmawiałyśmy?
- Steffie dostała jedną solówkę - odrzekła Lori Lee, po
raz tysięczny żałując, że Mara zapisała swoją jedynaczkę do
R
S
zespołu. Dziewczynka była makabrycznie rozpieszczona.
Jabłko nie padło daleko od jabłoni. Mara Royce byłą nie-
zmiernie uciążliwą osobą, odgrywała jednak znaczącą rolę w
miejscowym życiu towarzyskim. Jej ojciec był prezesem
największego banku w hrabstwie, a mąż szanowanym orto-
dontą.
- Naprawdę uważam, że Steffie powinna... - zaczęła
Mara, ale Lori Lee przerwała jej w pół słowa.
- Jeśli chodzi o konkurs w Gadsden, wszystko jest już
ustalone. Możemy znów o tym porozmawiać w lutym, przed
wyjazdem do Clanton.
- Na pewno o tym porozmawiamy – skwitowała Mara
ostro, wydymając usta.
Lori Lee zwróciła się do dziewczynek.
- Poćwiczcie sobie w domu. Mam nadzieję, że do jutra
uda się naprawić ogrzewanie.
Zerknęła na uchylone drzwi prowadzące do piwnicy, my-
śląc o tym, że gdy wszyscy pójdą do domu, zostanie tu sama
z Rickiem. Była jednocześnie zdenerwowana i podniecona.
Matki i córki zbierały się do wyjścia.
- Aha - zawołała za nimi Lori Lee. - Nie zapomnijcie po
drodze wstąpić do sklepu po kostiumy. Ciotka Birdie mówiła,
że dotarły dziś rano.
Deanie Webber poprowadziła swoją sześcioletnią córkę do
drzwi.
- Katie, idź po kostium i poczekaj na mnie chwilę u cioci
Birdie. Poproś, żeby ci dała colę. Ja tu jeszcze zostanę i po-
rozmawiam z Lori Lee.
R
S
Gdy Katie posłusznie wybiegła z sali w ślad za innymi
dziewczynkami; Deanie zamknęła drzwi, zza których wpadał
zimny poryw styczniowego wiatru, i podeszła do przyjaciół-
ki.
- Czy chcesz, żebym poczekała tu z tobą, dopóki on nie
wyjdzie z tej piwnicy? - zapytała z lekkim uśmieszkiem.
- Myślę, że nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo -
mruknęła Lori Lee, wyjmując swoją torebkę z szuflady biur-
ka.
- Nie o twoje bezpieczeństwo się martwię, tylko o jego.
Nie jestem pewna, czy uda ci się utrzymać ręce z dala od
niego - zachichotała Deanie.
Lori Lee wyjęła z torebki książeczkę czekową.
- Daj spokój, Deanie, dobrze? Tylko ty i ciotka Birdie
wiecie o tym, że kiedyś się w nim głupio podkochiwałam.
Deanie opadła na wielką sofę.
- Czy zastanawiałaś się kiedyś, co by było, gdybyś poszła
za głosem instynktu i przespała się z nim?
Lori Lee gwałtownie obróciła się na krześle.
- Na litość boską, przecież nawet nigdy się z nim nie
umówiłam! Wszystko, co między nami zaszło, to ten jeden
pocałunek!
- Aha, ale do tej pory go nie zapomniałaś, prawda?
Założę się, że pocałunki Tory'ego McBaina nigdy cię tak
nie podniecały.
- Nie chcę rozmawiać o moim byłym mężu. A już na
pewno nie mam zamiaru porównywać go z Rickiem.
R
S
Deanie przechyliła się na oparcie sofy.
- Odkąd przeprowadził się tutaj w lipcu, starałam się
nie tracić go z oczu.
- A jak się podoba Philowi to, że tak bardzo interesujesz
się innym mężczyzną?
Deanie zaśmiała się szczerze.
- Phil dobrze wie, że dla mnie jest jedynym mężczyzną
na świecie. Obserwowałam Ricka ze względu na ciebie.
- W takim razie traciłaś czas. -Lori Lee grzebała w toreb-
ce. Wyjęła z niej parę beżowych skórzanych rękawiczek,
wełniany jasnoniebieski szalik i złoty breloczek z pękiem
kluczy. - Gdy wspomniałaś mi o tym, że Rick wrócił do mia-
sta, powiedziałam ci wyraźnie, że absolutnie mnie on nie in-
teresuje.
- Wiem, że możesz mieć każdego mężczyznę, jakiego
tylko zechcesz, ale zdaje się, że żaden nie zaliczył wstępnego
testu..- Deanie zerknęła na ekspres do kawy stojący w wy-
dzielonej różowym parawanem minikuchence. - Zrób kawy, a
ja ci opowiem wszystko, co chciałabyś wiedzieć o Ricku
Warricku.
- Nie mam ochoty o nim rozmawiać, ale kawa chyba mi
dobrze zrobi - zgodziła się Lori Lee, wstając z krzesła. Nalała
wody do ekspresu i wsypała do filtra kawę o smaku czekola-
dowo-malinowym. - Jeśli cię to interesuje, dość często widu-
ję się z Powellem Goodmanem. Spotkałam się też kilka razy
z Jimmym Davisonem po jego rozwodzie.
Deanie wśliznęła się za parawan i otworzyła pudełko
herbatników.
R
S
- Dwóch szacownych obywateli tego miasta. Powell to
największa kukła, jaką znam, a Jimmy kocha siebie bardziej,
niż kiedykolwiek będzie potrafił pokochać jakąś kobietę.
- A kim jest Rick Warrick? - rozzłościła się Lori Lee.
- Ponury, gburowaty facet bez żadnego wykształcenia.
Zwykły robotnik, który mieszka w garażu u swojej siostry.
- No, no, no. Zdaje się, że jednak wiesz o nim co nieco.
- Czasami słyszę jakieś plotki.
Deanie wyciągnęła z pudełka kilka ciasteczek.
- Przykro mi to mówić, przyjaciółko, ale zabrzmiało
to bardzo snobistycznie. Ciotka Birdie byłaby oburzona,
gdyby usłyszała, że uważasz się za zbyt dobrą dla Ricka
Warricka.
- Nie uważam się... Po prostu związek z tego typu
mężczyzną jest ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebuję
w życiu. Prowadzę zajęcia dla dziewczynek. Muszę dbać
o swoją opinię.
- Z tego, co słyszałam, Rick ciężko pracuje, żeby zmienić
dawną opinię o sobie - odrzekła Deanie, pogryzając cia-
steczko. - Choć wieść głosi, że kilka razy widziano go w ba-
rze i że nie był sam.
Lori Lee sięgnęła po słodzik i śmietankę.
- Jestem pewna, że jego gust co do kobiet się nie zmienił.
O ile pamiętam, zawsze lubił szalone dziewczyny. Im bar-
dziej szalone, tym lepiej.
- A tak - westchnęła Deanie. - Ciekawe, jaka była jego
żona?
R
S
- Nie potrafię sobie tego w ogóle wyobrazić. Rick zawsze
był wolnym duchem - mruknęła Lori Lee, nalewając kawę do
dwóch kubków. Jeden z nich wręczyła Deanie.
- Wiesz, jego siostra, Eve, chodzi z nami do kościoła. Za
każdym razem przyprowadza ze sobą córkę Ricka - ciągnęła
Deanie. - To prześliczna dziewczynka. Bardzo podobna do
Ricka, tylko że ma jasne włosy. Jego żona musiała być nie-
bieskooką blondynką.
Drzwi piwnicy otworzyły się z rozmachem i ukazał się w
nich Rick. Dłoń Lori Lee zadrżała.
- Znalazłeś przyczynę awarii? - zapytała z wysiłkiem. Nie
mogła oderwać od niego wzroku. Był bez kurtki. Obcisły
granatowy sweter podkreślał zarysy mocnego torsu. Dżinsy
ciasno opinały biodra. Postawił skrzynkę z narzędziami na
podłodze i rzucił kurtkę na wierzch.
- Tak, i nie wygląda to dobrze. Ten piec ma już chyba
ze sto lat. Mógłbym go z grubsza podreperować, na tyle,
żeby zaczął działać, i wystawić rachunek na pięćset do-
larów, ale nie mogę dać gwarancji, że wytrzyma choćby
miesiąc.
- Tego się właśnie obawiałam. - Lori Lee skrzywiła się na
myśl, że będzie musiała powiedzieć ciotce Birdie, iż Rick
Warrick będzie wymieniał system centralnego ogrzewania w
studio. Jej ciotka była właścicielką budynku, w którym od-
bywały się próby zespołu, a także sąsiedniego, gdzie mieściła
się garderoba i sklep z kostiumami. A poza tym była jedną z
dwóch osób, które wiedziały, że Lori Lee kiedyś podkochi
R
S
wała się w Ricku.
- Mogę zrobić dziś wieczorem kosztorys i podrzucić
go tu jutro - zaproponował Rick.
- Muszę już lecieć - poderwała się Deanie. – Nie jestem
wam potrzebna. Zadzwonię do ciebie później, Lori Lee. Na
razie.
- Szkoda, że jej nie pamiętam - pokręcił głową Rick.
- Jest bardzo miła. Jesteście przyjaciółkami?
- Najlepszymi, jeszcze z czasów dzieciństwa. Jestem
matką chrzestną jej córki Katie.
- To ona była twoją najlepszą przyjaciółką w szkole?
To ta mała, chuda i ruda dziewczynka, która zawsze kręciła
się przy tobie i ciągle się śmiała?
- A więc jednak pamiętasz. Teraz farbuje włosy na inny
odcień i trochę przytyła, ale nadal jest tą samą roześmianą
istotą. Wyszła za Phila Webbera. Był przewodniczącym klasy
maturalnej w roku, kiedy kończyłam szkołę.
- Wspomniała mi, że jej córka chodzi na twoje zajęcia. -
Rick wsunął ręce w kieszenie dżinsów. – Czy przyjmujesz
teraz nowe uczennice? To znaczy, wiem, że jest środek roku i
tak dalej.
- Przez cały czas przyjmuję nowe dziewczynki. Mam
grupy w wieku od trzech do czternastu lat. Daję też prywatne
lekcje starszym dziewczynkom i najzdolniejszym, albo tym,
które potrzebują dodatkowej pomocy.
Rick spojrzał na wściekle różowy kubek w jej ręku.
- Przeszkodziłem ci w piciu kawy. Wystygnie.
- Och. - Zupełnie zapomniała o kawie. – Masz ochotę?
R
S
Właśnie przygotowałam cały dzbanek.
- Nie chciałbym ci sprawiać kłopotu.
- Bez żartów. Proszę, usiądź. Zaraz ci naleję. Ze śmie-
tanką?
- Bez.
Przysiadł na sofie, a ona przycupnęła na krześle naprze-
ciwko. Patrzyli na siebie ukradkiem.
- Ile bierzesz za lekcje?
- Opłatę pobieram co miesiąc. Zajęcia odbywają się dwa
razy w tygodniu. W zasadzie cena wynosi trzydzieści pięć
dolarów, ale nie obejmuje to kostiumów i...
- Chciałbym przysłać tu moją córkę. - Upił kilka łyków
gorącego płynu i odstawił kubek na stolik. – Ma sześć lat i
chodzi do pierwszej klasy w Southside. Chciałbym, żeby za-
przyjaźniła się z takimi dziewczynkami, jakie widziałem tu
dzisiaj.
- Czy chodziła już na lekcje tańca albo rytmiki?
- Nie, ale dwa lata temu kupiłem jej na Gwiazdkę pa-
łeczkę i bawi się nią przez cały czas.
- Będzie musiała zacząć od grupy początkującej, w której
są dziewczynki od trzech do sześciu lat. Kiedy zacznie robić
postępy, przeniosę ją do Gwiazdeczek.
- Ona jest trochę nieśmiała. Boję się, że będzie tak sa-
motna jak ja. Nie chciałbym tego - wyznał Rick. - Wolałbym,
żeby została zaakceptowana. Tak jak ja nigdy nie byłem. Nie
wypowiedział tego na głos, ale Lori Lee wiedziała, że o tym
właśnie myślał.
R
S
Niewiele wiedziała o przeszłości Ricka oprócz tego, że
w dzieciństwie wciąż przechodził z jednej rodziny zastępczej
do drugiej. Jego młodsza siostra, Eve, została zaadoptowana
przez dobrą rodzinę, która jednak nie chciała przyjąć do sie-
bie jej brata. Nikt nie chciał młodego buntownika, jakim
wtedy był Rick.
- Jak ma na imię twoja córka?
- Darcie.
- Dobrze, przyprowadź ją tutaj jutro po południu. Pozna
inne dziewczynki z początkującej grupy i pokażemy jej, o co
tu chodzi.
- Nie jestem pewien, czy będę mógł wyjść z pracy jutro
po południu, ale jeśli nie, to moja siostra przyprowadzi Dar-
cie.
- Podrzucisz mi jutro wstępny kosztorys wymiany syste-
mu ogrzewania?
- Tak.
- Może od razu przyprowadź ze sobą Darcie. W ten spo-
sób nie będziesz musiał się zwalniać z pracy - zaproponowała
Lori Lee. - Ponieważ właścicielką budynku jest moja ciotka,
Birdie, będę musiała jej powiedzieć, żeby także tu przyszła.
Porozmawiasz z nią, a ja w tym czasie pokażę Darcie studio i
poznam ją z innymi dziewczynkami.
- Tak. Jasne. Dziękuję. - Rick wstał, i sięgnął po kurtkę. -
Do zobaczenia jutro.
Lori Lee poszła za nim do drzwi. W progu Rick odwrócił
się do niej.
- Posłuchaj, Lori Lee, wiem, że wielu ludzi cieszyło
R
S
się, kiedy wyjechałem z tego miasta. Zdobyłem sobie
dość kiepską opinię.
- To dawne dzieje. - Czuła jego zapach: ostry, męski
zapach zmieszany z wonią mydła.
- Przez te ostatnie piętnaście lat też nie byłem święty,
ale teraz staram się, jak mogę, ustabilizować swoje życie
i zapewnić dom córce. - Patrzył w jej wielkie, niebie-
skie oczy i czuł, że tonie. - Zależy mi tylko na Darcie.
Wszystko, co robię, robię dla niej.
- Rozumiem - powiedziała Lori Lee.
Rick skinął głową i wyszedł. Przy krawężniku stała
jego półciężarówka z namalowanym dużymi czarnymi
literami napisem „Bobo Lewis. Ogrzewanie i klimatyza-
cja". Lori Lee patrzyła za samochodem, dopóki nie skrę-
cił w Piątą Ulicę.
Wróciła do studia, przysiadła na krawędzi biurka, sięgnęła
po telefon i odwołała wszystkie prywatne lekcje zaplanowane
na ten wieczór.
Lori Lee otworzyła paczkę mielonki i wrzuciła mięso do
miski Tyke'a. Terier podskoczył kilka razy, wpatrując się w
nią wielkimi brązowymi oczami. Postawiła miskę na podło-
dze i pogłaskała psa.
- Jedz, mały. Jedz, a ja zrobię sobie kolację.
Tyke zajął się jedzeniem, ona zaś wyjęła z zamrażarki tac-
kę z gotowym obiadem i wstawiła ją do kuchenki mikrofa-
lowej. Nalała sobie kawy do filiżanki, usiadła na dębowym
krześle przy okrągłym stole przykrytym koronkowym obru-
R
S
sem w kwiaty i westchnęła. To był męczący dzień. Była
głodna, znużona i zdenerwowana. Postanowiła, że dopiero
jutro rano powie ciotce Birdie o ogrzewaniu. Nie martwiły jej
koszty wymiany pieca, gdyż ciotka miała dość pieniędzy, by
kupić całe miasto. Piąty mąż Birdie, Hubert Pierpont, zosta-
wił jej miliony dolarów, a Birdie już wcześniej nie zaliczała
się do biednych. Lori Lee nie miała jednak ochoty mówić
ciotce, że Rick Warrick będzie wymieniał system grzewczy i
że zapisał swoją córkę do zespołu.
Birdie Guy Jackson Lovvom Hill McWilliams Pierpont
kochała mężczyzn i w żaden sposób nie potrafiła zrozumieć
swojej ulubionej siostrzenicy, która od prawie sześciu lat żyła
samotnie. Zdaniem ciotki Birdie zwykłe randki się nie liczy-
ły. Kobieta powinna być zakochana, a jeśli już się zakochała,
to powinna albo zamieszkać z obiektem swoich uczuć, albo
też wyjść za niego za mąż. Lori Lee nie spełniała żadnego z
tych warunków.
Odkąd Lori Lee sięgała pamięcią, Birdie była jej powier-
nicą. Mówiła ciotce rzeczy, z jakich nie zwierzała się nawet
Deanie. A od trzech lat, czyli od czasu gdy jej rodzice prze-
nieśli się do Naples na Florydzie, Lori Lee i Birdie zbliżyły
się jeszcze bardziej. Birdie miała wielkie, otwarte serce i ko-
chała życie. Lori Lee zawsze mogła liczyć na jej zrozumienie
i współczucie.
Gdyby jako siedemnastolatka posłuchała rady szalonej
ciotki, to powinna pójść za impulsem i w środku nocy wyje-
chać z Rickiem w nieznane na jego motocyklu. Rick jednak
przerażał ją. Wolała trzymać się od niego na dystans. Rzadko
R
S
z nim rozmawiała, jednak w snach i w marzeniach na jawie
wyobrażała sobie, że jest jego kobietą.
Ale teraz nie była już nastolatką. Skończyła trzydzieści
dwa lata. W jej życiu byli inni mężczyźni. Miała tylu adora-
torów, że nie wiedziała, co z nimi robić, żaden z nich jednak
nie potrafił sprawić, by krew zaczęła szybciej krążyć w jej
żyłach. Od czasu gdy rozwiodła się z Torym i wróciła do
Tuscumbii, przed jej drzwiami nieustannie przewijał się
sznur wolnych i niezupełnie wolnych mężczyzn. Kilku z nich
nawet proponowało jej małżeństwo, ona jednak systematycz-
nie odmawiała.
Była kiedyś szaleńczo zakochana w Torym McBainie,
gwieździe futbolu Uniwersytetu Alabama. Wyszła za niego,
gdy miała dwadzieścia dwa lata, a w cztery lata później wzię-
li rozwód. Nie rozstali się w przyjaźni. Załamana Lori Lee
była pewna, że nie wyjdzie za mąż, dopóki nie spotka kogoś,
kogo obdarzy równie wielką namiętnością.
Największe obawy wzbudzała w niej nieokrzesana mę-
skość Ricka. Zbyt łatwo poddawała się jej urokowi. Nigdy
wcześniej nie czuła nic równie potężnego; nawet uczucie dla
Tory'ego nie było tak silne. Ale nie kochała Ricka. Jak mo-
głaby go kochać? Przecież prawie go nie znała. Pragnęła go
po prostu - desperacko i dziko, jak nigdy nie pragnęła nikogo.
R
S
ROZDZIAŁ DRUGI
Rick postawił dwie miseczki z zupą jarzynową na
stoliku do kart, na którym leżały już dwie plastikowe
łyżki i papierowe serwetki. Nie był najlepszym kucha-
rzem, ale pilnował, żeby Darcie trzy razy dziennie do-
stawała przyzwoite posiłki. Kilka razy w tygodniu jedli
kolację u Eve, Rick starał się jednak nie nadużywać
uczynności siostry. I tak wiele już dla nich zrobiła. Rick
przyjmował tę pomoc tylko ze względu na Darcie.
W ciągu dwóch lat, które upłynęły od śmierci jego byłej
żony, przekonał się, jak trudno jest samotnemu męż-
czyźnie wychowywać dziecko. Tym bardziej że była to
drobna, nieśmiała, niepewna siebie dziewczynka, która
dopiero teraz zaczęła nabierać zaufania do ojca i wie-
rzyć, że nigdy jej nie opuści.
Gdy April zginęła w wypadku samochodowym razem
ze swym pijanym przyjacielem, Rick nie miał wyboru;
musiał zabrać Darcie do siebie. Przez większą część
dorosłego życia, odkąd odsłużył wojsko, pracował jako
robotnik na budowie. Przed siedmiu laty trafił do Mercy
Falls w Południowej Dakocie. Tam poznał w barze pew-
ną dziewczynę, April Denton. Owszem, było na co po-
R
S
patrzeć. April miała wielkie niebieskie oczy, długie jasne
włosy i ciało, za które mężczyzna mógłby oddać duszę.
Gdy ją ujrzał po raz pierwszy, pomyślał o Lori Lee Guy.
Te dwie kobiety były do siebie bardzo podobne, Lori
Lee jednak odznaczała się klasą - była pięknością po-
chodzącą z szacownej rodziny o długim rodowodzie -
April zaś przypominała tandetną błyskotkę. Po kilku
tygodniach namiętność wypaliła się, więc Rick wyruszył
do następnego miasta i poznał następną kobietę. Potem
jednak April zadzwoniła i powiedziała mu, że jest w cią-
ży. Nie chciał się z nią żenić, w końcu jednak zrobił to
dla dobra dziecka, choć wówczas nawet nie był pewien,
że jest to jego dziecko. Ale żadne dziecko nie powinno
przychodzić na świat, czując się nie chciane, tak jak on
sam.
- Tatusiu, czy te grzanki są już gotowe? - zapytała
Darcie.
- Co? - Rick wrócił myślami do teraźniejszości i metalo-
wą szpatułką przewrócił grzanki na drugą stronę. - Jeszcze
chwilę, skarbie. Jeśli jesteś głodna, to zacznij jeść zupę.
- Czy nie powinnam najpierw się pomodlić? U cioci
Eve wszyscy zawsze się modlą przed jedzeniem.
Rick pochylił głowę.
- Dobrze, pomódl się.
- Bóg jest wielki, Bóg jest dobry. Podziękujmy mu za te
dary. Amen. - Darcie spojrzała na ojca z uśmiechem. Brako-
wało jej dwóch przednich zębów. Rick nic wcześniej nie
wiedział o wróżce od zębów. Dopiero Eve uświadomiła go,
R
S
że istnieje dobra wróżka, która zabiera zęby spod poduszek
dzieci i w ich miejsce kładzie pieniądze. Te dwie jedynki
Darcie kosztowały Ricka cztery dolary - po dwa za każdą.
Eve mówiła mu, że jedynki są droższe, w przyszłości wy-
starczy dolar za każdy ząb.
Położył kanapkę na papierowej serwetce obok miseczki
Darcie, wyjął z opiekacza drugą grzankę dla siebie, rozłożył
składane krzesło i usiadł naprzeciwko córki.
- Czy będę musiała zostać dzisiaj u cioci Eve? - za-
pytała mała, siorbiąc zupę.
- Niestety, tak. Muszę iść do pracy, a ty jesteś jeszcze
za mała, żebyś przebywała w domu sama.
Rick bardzo niechętnie zostawiał Darcie u siostry na
kilka wieczorów w tygodniu, ale nie miał wyjścia. Chciał za-
robić tyle pieniędzy, by w całości wykupić firmę Bobo Le-
wisa, dlatego musiał pracować również wieczorami. Pragnął,
by jego córka mogła w pełni wykorzystać swoje szanse. Był
gotów zapłacić każdą cenę za to, by Darcie została zaakcep-
towana przez liczące się w mieście osoby, by mogła się przy-
jaźnić z ich dziećmi i należeć do ich kręgu. Jednak, ze
względu na jego dawną reputację, zdobycie akceptacji dla
niego samego i dla jego córki w Tuscumbii było bardzo
trudne, jeśli nie niemożliwe. W każdym razie próbował.
- Co to za samochód, który reperujesz? - zapytała
dziewczynka.
- Corvette, rocznik 1959. Odnawiam ją dla Powella Go-
odmana., On jest prawnikiem, bardzo ważną osobą w tym
R
S
mieście. Jego ojciec i dziadek byli tu sędziami.
- A czy ty nie jesteś ważną osobą, tatusiu?
On? Ważny? Dla większości ludzi był zwykłym śmieciem.
- Jestem tylko zwyczajnym człowiekiem, skarbie. Próbu-
ję związać koniec z końcem i zapewnić swojemu dziecku
lepsze życie, niż sam miałem.
Darcie zeskoczyła z krzesła, stanęła na palcach i zarzuciła
mu ramiona na szyję.
- Dla mnie jesteś ważny, tatusiu. Bardzo, bardzo ważny.
Gdyby Rick lepiej potrafił wyrażać emocje, w tej chwili
rozpłynąłby się ze szczęścia. On jednak od dzieciństwa nie
uronił łzy. Wcześnie przekonał się, że jego rozpacz i cierpie-
nie nikogo nie obchodzą. Biedny mały A.K. Czy przynajm-
niej rodzice go kochali? Czasami się zastanawiał, czy matka
dała mu same inicjały jako imię dlatego, że tak było prościej i
szybciej. W podstawówce koledzy zaczęli nazywać go Rick
od nazwiska Warrick i do dziś dnia wolał ten przydomek od
inicjałów wypisanych na metryce urodzenia.
Uścisnął córkę, ucałował ją w czoło i potarł nosem o jej
nos. Darcie zachichotała radośnie.
- Dziękuję, mała. Ty też jesteś dla mnie bardzo ważną
osobą.
- Zrób to jeszcze raz, tatusiu - poprosiła dziewczynka,
przyciskając mały nosek do długiego, spiczastego, garbatego
nosa ojca. Uwielbiała tę zabawę.
R
S
Rick podniósł ją i posadził na krześle.
- Skończ kolację, młoda damo. Mam piętnaście minut na
to, żeby zjeść, posprzątać i zaprowadzić cię do cioci Eve.
- A jak już zostaniesz właścicielem firmy Bobo, to bę-
dziesz mógł spędzać wieczory ze mną w domu?
- Jasne. - Kończąc kolację, Rick przyglądał się córce.
Miała jasne włosy i niebieskie oczy April, ale od najwcze-
śniejszego dzieciństwa, gdy na nią patrzył, widział w niej
siebie - i Lori Lee. Darcie odziedziczyła po nim kształt twa-
rzy, szerokie usta z pełną dolną wargą i wystający podbródek,
a do tego była jasnowłosą, błękitnooką pięknością jak Lori
Lee. Gdy już przekonał się, że mała naprawdę jest jego
dzieckiem, nie potrafił się powstrzymać od fantazjowania, że
jej matką jest nie April, lecz Lori Lee.
- Ja tu posprzątam, a ty przygotuj swoją piżamkę i ubra-
nie na jutro do szkoły - powiedział.
- Dobrze, tatusiu.
Wiedział, że powinien jej powiedzieć o swoim pomyśle,
by ją zapisać do zespołu, ale nie był pewien, jak mała zarea-
guje. Darcie była nieśmiała i nie zaprzyjaźniała się łatwo z
innymi dziewczynkami w szkole.
- Posłuchaj, Darcie, czy chciałabyś chodzić na lekcje
rytmiki do bardzo miłej pani? - zapytał, wyrzucając jednora-
zowe naczynia do worka na śmieci.
Darcie przycisnęła piżamkę do piersi.
- Chodzi ci o zespół Lori Lee? O Grupę Dixie?
- Widzę, że już o nich słyszałaś.
R
S
- Och, tak! Steffie Royce i Katie Webber należą do
Gwiazdeczek. Jeżdżą na konkursy, maszerują na para-
dach i…
- Czy ten entuzjazm oznacza, że chciałabyś chodzić na
ich zajęcia?
- Naprawdę mogę? Nie żartujesz, tatusiu?
- Ciocia Eve zaprowadzi cię tam jutro po szkole. Muszę
się zobaczyć z panią Lori Lee w sprawie nowego pieca do
ogrzewania. Rozmawiałem z nią o tobie i powiedziała, że
możesz ze mną przyjść. Chce, żebyś poznała inne dziew-
czynki z grupy początkującej. Zobaczysz, czy chciałabyś się
do nich przyłączyć.
- Chcę! Chcę! Chcę! - wykrzyknęła dziewczynka z pod-
nieceniem i rzuciła się w ramiona ojca. – Jesteś najlepszym
tatusiem na świecie!
- No, no - mruknęła Birdie Pierpont, dramatycznie wzno-
sząc oczy do nieba. - Życie nie przestaję mnie zaskakiwać.
Już straciłam nadzieję, że kiedykolwiek obudzisz się z tego
stuletniego snu, a tu raptem nadchodzi książę i budzi cię
słodkim pocałunkiem.
- Uff! - sapnęła Lori Lee, wybiegając zza lady w sklepie
„Błysk i Blask". - Rick Warrick nie jest żadnym księciem. I z
pewnością nie będzie mnie budził słodkim pocałunkiem.
Właśnie dlatego nie chciałam ci o nim wspominać. Wiedzia-
łam, że ten twój podstępny umysł natychmiast zacznie knuć
jakąś intrygę.
- Dziękuję za komplement, kochanie. W dzisiejszych
R
S
czasach rzadko kto docenia prawdziwie podstępny umysł. -
Birdie, mierząca niewiele ponad metr pięćdziesiąt, również
wytoczyła zza lady swoje sto kilogramów wagi i poszła za
siostrzenicą.
- Żałuję, że kiedyś zwierzyłam ci się ze swojej słabości
do Ricka. Moja matka dostałaby szoku, gdyby się dowie-
działa, że radziłaś mi, żebym uciekła z nim na motocyklu.
Birdie oparła dłonie na pulchnych biodrach.
- Posłuchaj, moje ty uosobienie przyzwoitości. Odkąd się
dowiedziałaś, że A.K. Warrick wrócił do Tuscumbii, nie mo-
głaś się doczekać spotkania z nim. – Lori Lee otworzyła usta,
żeby zaprotestować, ale ciotka podniosła rękę, uciszając ją. -
Nie, nie. Nie waż się zaprzeczać. Od czasu rozwodu pozwa-
lałaś, żeby mężczyźni się za tobą uganiali, ale ani razu nie
widziałam, żebyś napalała się na któregoś z nich, tak jak te-
raz.
- Wyrażasz się okropnie wulgarnie - skrzywiła się Lori
Lee, przekładając dekoracje na wystawie. – Nie napalam się
na nikogo.
- Oskarżano mnie już o gorsze rzeczy niż wulgarność -
stwierdziła spokojnie Birdie, przegarniając dłonią jasne loki.
- Nie zaszkodziłoby ci, gdybyś na chwilę zeszła z tego piede-
stału, na którym postawili cię mężczyźni z naszego miasta, i
sama zdobyła się na odrobinę wulgarności. Założę się, że
Rick mógłby cię tego nauczyć.
Lori Lee z gniewem spojrzała na ciotkę.
- Przestań już, proszę! Rick za chwilę przyjdzie tu z
kosztorysem i przyprowadzi ze sobą córkę. Obiecaj mi, że
R
S
będziesz się przyzwoicie zachowywać.
Birdie wydęła usta, skrzyżowała ramiona na piersiach i
głęboko westchnęła.
Lori Lee szczerze kochała swoją ciotkę, musiała jednak
przyznać, że ta kobieta bez trudu potrafiła ją zirytować. Nie
mogła pojąć, jak to się stało, że jej szanowany, bogobojny
ojciec, inżynier z zawodu, miał tak szaloną, nieokiełznaną i
nieortodoksyjną siostrę.
- Widziałam go z córeczką - rzekła Birdie, patrząc na
swoje paznokcie.
- Gdzie?
- W mieście.
- Nic mi o tym nie wspominałaś.
- Wiedziałam, że starasz się go unikać. Ale byłam też
pewna, że w mieście tej wielkości prędzej czy później musi-
cie się spotkać.
- Wcale go nie unikałam! Między nami nic nie ma, nigdy
nie było i nie będzie. Rick ma tu po prostu wymienić ogrze-
wanie, a potem będę go widywać tylko wtedy, gdy będzie
przyprowadzał i odbierał swoją córkę. Nic ponadto nie łączy
mnie z panem A.K. Warrickiem.
- Dobrze. Nie mam najmniejszego zamiaru wtrącać się w
twoje nudne, samotne życie.
- Dziękuję ci bardzo. Moje życie nie jest ani nudne, ani
samotne.
- Och, nie dziękuj, kochanie - uśmiechnęła się promien-
nie Birdie. - Podziękuj raczej mężczyznom takim jak Powell
Goodman i Jimmy Davison za to, że wypełnili twoje życie
R
S
namiętnością i podnieceniem.
- Nie potrzebuję namiętności ani podniecenia.
- Szkoda - mruknęła Birdie, potrząsając głową ze smut-
kiem. - Rick potrafiłby zapewnić ci jedno i drugie, ale po-
nieważ cię to nie interesuje... Ale, oczywiście, on ma coś,
czego ty pragniesz.
- On nie ma niczego, czego ja mogłabym pragnąć.
- Jesteś tego pewna?
- Jestem - odparła Lori Lee z naciskiem.
- A jego dziecko?
- Czy chcesz powiedzieć, że... Jeśli już o to chodzi, to
niektórzy mężczyźni, z którymi się spotykam, mają dzieci.
- Tak, ale mają również byłe żony – przypomniała jej
Birdie. - Zdaje się, że żona Ricka nie żyje.
- Powtórzę ci to jeszcze raz i proszę, nie wracajmy więcej
do tego tematu: Rick nie jest w moim typie. Nie był w moim
typie nawet piętnaście lat temu. Nie mamy ze sobą nic
wspólnego.
Drzwi sklepu otworzyły się i stanął w nich doręczyciel z
poczty z wielką paczką. Lori Lee podpisała kwit, wymieniła z
doręczycielem kilka uprzejmych słów i położyła paczkę na
ladzie.
Zanim zdążyła ją otworzyć, drzwi znów się otworzyły i
tym razem do środka wszedł Rick, prowadząc za rękę swoją
córkę. Lori Lee podniosła głowę i na widok drobnej, jasno-
włosej dziewczynki poczuła, że serce przestaje jej bić. Po-
chyliła głowę i zajęła się rozplątywaniem sznurka, usiłując
ukryć swoją reakcję. Mała mogłaby być jej córką, dzieckiem,
R
S
które Lori Lee nosiła w swoim ciele przez pięć miesięcy.
- Co słychać, Rick? - zapytała Birdie i pochyliła się nad
dziewczynką. - Witaj, ślicznotko. Ty na pewno jesteś Darcie
Warrick.
- Skąd pani wie, jak się nazywam? - zdziwiła się mała i
na jej ustach pojawił się nieśmiały uśmiech.
- Ciocia Birdie wie wszystko o wszystkich - oznajmiła
starsza pani. - Szczególnie o tych, którzy mnie interesują. A
ty, Darcie, bardzo mnie interesujesz.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
- A dlaczego?
- Chodź ze mną. Dam ci colę i pokażę wszystkie cudow-
ne rzeczy, jakie mamy w sklepie, a potem wyjaśnię ci, dla-
czego tak bardzo mnie interesujesz - powiedziała Birdie, bio-
rąc dziecko za rękę. Mała spojrzała na ojca.
- Idź z panią Birdie, kochanie - rzekł Rick.
- A pan - Birdie wskazała na niego - niech zabierze moją
bratanicę do studia i porozmawia z nią o interesach. Kiedy
zdecydujecie, co robić, podpiszę wszystkie niezbędne papiery
i wystawię czek.
Rick i Lori Lee popatrzyli na siebie niepewnie. Birdie po-
machała im ręką.
- Idźcie już. Przyprowadzę Darcie do studia, zanim za-
cznie się próba grupy początkujących.
- Jeśli wolisz, możemy porozmawiać tutaj - powiedział
Rick do Lori Lee, wyczuwając jej niechęć.
- Nie, chodźmy stąd. Ciocia Birdie lubi oprowadzać
R
S
dzieci po sklepie. Opowiada im przy tym rozmaite przedziw-
ne historie, a dzieci uwielbiają oglądać kostiumy i przyrządy.
Nie psujmy jej tej przyjemności.
- Przypuszczam, że w okolicach Halloween interes kwit-
nie - rzekł Rick, rozglądając się po sklepie. Znajdowało się tu
mnóstwo najprzeróżniejszych rzeczy, od baletek i paradnych
butów po magiczne różdżki i pałeczki do werbli.
- Interes idzie dobrze przez cały rok - odrzekła Lori Lee. -
Zaopatrujemy dziewczynki z naszego i szkolnego zespołu
oraz z kilku innych studiów tańca, a także grupę teatralną.
- Wygląda na to, że dobrze sobie radzicie – rzekł Rick,
zastanawiając się, czy Lori Lee utrzymuje się z własnej pra-
cy. Pochodziła z zamożnej rodziny i słyszał, że odziedziczyła
pieniądze po dziadkach ze strony matki, a poza tym jej ciotka
była nieprzyzwoicie bogata.
- Nie narzekam - odparła Lori Lee. - Chodźmy. Powiesz
mi, co myślisz o naszym ogrzewaniu, a ja cię oprowadzę po
studio i wyjaśnię, na czym polegają zajęcia Darcie.
Przeszli do sąsiedniego budynku. Rick ukradkiem obser-
wował Lori Lee, która, idąc, nieświadomie kołysała biodra-
mi. W ciągu trzydziestu trzech lat swojego życia poznał wiele
kobiet, ale żadna nie była równie piękna. Czy to możliwe, by
Lori Lee pozostawała samotna przez tyle lat po rozwodzie?
Czyżby jej były mąż odstraszył ją od małżeństwa już na
zawsze?
- Wejdź - powiedziała, otwierając drzwi.
W budynku było ciepło. Zaskoczony Rick rozejrzał
R
S
się dokoła i zauważył porozstawiane przy ścianach elek-
tryczne grzejniki.
- Muszę tu poprowadzić zajęcia - wyjaśniła Lori Lee. -
Zamknęłam na razie salę na górze. Nie mogę już dłużej od-
woływać lekcji. W następnym tygodniu jest konkurs w
Gadsden.
Rick wyciągnął kosztorys z kieszeni kurtki. Siedział nad
nim do północy poprzedniego dnia, po powrocie z garażu,
w którym odnawiał samochód dla Powella Goodmana.
- Tu są wszystkie wyliczenia. Cena obejmuje także kosz-
ty usługi. Przejrzyj to. Może będziesz miała jakieś pytania.
Lori Lee wskazała na sofę.
- Usiądźmy. Masz ochotę na kawę?
- Nie rób sobie kłopotu.
- To żaden kłopot. Zwykle przygotowuję cały dzbanek
dla matek, które czekają tu na swoje córki.
Szybko przejrzała kosztorys. Cena wydała jej się rozsądna.
- Zauważyłem, że na twoje zajęcia chodzą dzieci z naj-
lepszych rodzin w Tuscumbii - powiedział Rick, wpychając
ręce w kieszenie. - Chciałbym, żeby Darcie została tu zaak-
ceptowana. Nie chcę, żeby to, kim ja byłem... - urwał, zmie-
szany. -Wiesz, o co mi chodzi. Nigdy nigdzie nie pasowałem.
Zawsze stałem z boku. Byłbym szczęśliwy, gdyby moja cór-
ka żyła.
Te słowa wzruszyły głęboko Lori Lee. Bez względu na to,
kim był Rick Warrick, z pewnością kochał swoją córkę.
R
S
- Nie mogę ci obiecać, że samo uczestnictwo w moich
zajęciach zapewni Darcie popularność, ale... no cóż, postaram
się w miarę moich możliwości, żeby poczuła się tu akcepto-
wana. - Odłożyła kosztorys na sofę i zajęła się przygotowa-
niem kawy.
- Ogromnie się ucieszyła, gdy jej powiedziałem, że bę-
dzie tu przychodzić - mówił Rick. - Jest trochę nieśmiała i
bałem się wcześniej, że może się czuć niepewnie w grupie
nieznajomych dzieci, ale ona aż skakała z radości, gdy o tym
usłyszała.
- Na początek wezmę ją do najmłodszej grupy - stwier-
dziła Lori Lee. - Będą jej potrzebne dwie pałeczki, jedna na
próby, a druga na konkursy. Sprzedajemy je w sklepie obok.
Na twarzy Ricka pojawił, się ten szeroki, promienny
uśmiech, od którego kolana zaczynały się uginać pod Lori
Lee.
- Powiedz mi tylko, co będzie potrzebne, a Darcie to do-
stanie.
Prawdę mówiąc, Rick nie mógł sobie pozwolić na te lek-
cje. Na nic nie mógł sobie pozwolić. Odkładał każdego zaro-
bionego centa, oprócz tego, co wydawał na Darcie. Właśnie
dlatego nie miał żadnego porządnego ubrania, nadal nosił
piętnastoletnią skórzaną kurtkę i stare buty, a do fryzjera
chodził dopiero wtedy, gdy już naprawdę musiał.
- Myślę, że Darcie jest szczęśliwa, mając takiego ojca jak
ty - powiedziała Lori Lee, nie patrząc na Ricka. - A co dziw-
ne, nigdy sobie ciebie nie wyobrażałam w roli ojca. Zawsze
wydawałeś mi się wolnym, nieokiełznanym człowiekiem.
R
S
- Darcie nie była planowanym dzieckiem - przyznał
Rick. - To był przypadek. April zaszła w ciążę, więc ożeni-
łem się z nią ze względu na dziecko. Nasze małżeństwo nie
przetrwało nawet roku. Uwierz mi, Lori Lee moja córka nie
jest taką szczęściarą, jak myślisz. April nie nadawała się na
matkę, a mnie przeważnie nie było w domu. Widywałem
Darcie mniej więcej raz na miesiąc. Przysyłałem alimenty,
ale April wydawała je na alkohol i rozrywki.
- Nie musisz mi o tym opowiadać. To nie moja sprawa -
rzekła Lori Lee, niepewna, czy ma ochotę słuchać zwierzeń
Ricka.
- Jeśli chcesz pomóc Darcie, powinnaś wiedzieć, że miała
ciężkie życie, zanim przeprowadziliśmy się do Tuscumbii.
- Co się stało z twoją żoną, to znaczy, z byłą żoną?
- zapytała Lori Lee, nalewając kawę do dwóch kubków.
- Zginęła dwa lata temu w wypadku samochodowym.
Gdy Lori Lee usiadła naprzeciwko niego, wyciągnął do niej
rękę, ona jednak usunęła się w kąt sofy.
- Postanowiłem przywieźć Darcie tutaj, bo wiedziałem,
że to jedyny sposób, by zapewnić jej normalne życie. - Pod-
niósł kubek z kawą do ust. - Za oszczędności całego życia
kupiłem udziały firmy Bobo Lewisa i mam nadzieję wykupić
ją w całości, gdy Bobo odejdzie na emeryturę. Dla dobra
Darcie próbuję być porządnym obywatelem. Któregoś dnia
może spotkam jakąś miłą kobietę, ożenię się i dam córce
matkę oraz gromadę rodzeństwa.
R
S
Nic mnie to nie obchodzi, pomyślała ze smutkiem Lori Le-
e. Dlaczego miałoby mnie obchodzić to, że Rick Warrick
chce mieć więcej dzieci? On przecież nic dla mnie nie zna-
czy.
- Czy coś się stało? - zapytał Rick. - Tak dziwnie wyglą-
dasz.
- Nie, wszystko w porządku - odrzekła szybko. - Myślę,
że to bardzo chwalebne plany. Życzę ci szczęścia.
- Dziękuję - odrzekł. - Moja siostra, Eve, umawiała mnie
z kilkoma kobietami, ale nic z tego nie wyszło. Ja sam też się
z paroma umówiłem, ale żadna nie była dobrym materiałem
na matkę, rozumiesz.
Zachichotał jak dziecko. Lori Lee miała ochotę uderzyć go
w twarz. Zachowywał się okropnie. Co prawda, zawsze był
niepoprawny. Dlaczego kobiety tak do niego lgnęły? Nawet
ona sama w głębi serca fantazjowała, że to właśnie jej udało-
by się poskromić Ricka Warricka, zmienić go we wzorowego
męża i ojca.
Ale on chciał mieć więcej dzieci.
Uśmiechnęła się z trudem i znów zaczęła przeglądać kosz-
torys. Rick siedział jak na szpilkach, czując się coraz bardziej
nieswojo. Od dnia, gdy wrócił do Tuscumhii, marzył o Lori
Lee. Pragnął, by to ona została jego żoną i opiekunką jego
córki. Wiedział jednak, że gdyby jej to wyznał, prawdopo-
dobnie roześmiałaby mu się w twarz. Spotykała się przecież z
mężczyznami takimi jak Powell Goodman i Jimmy Davison.
Jakże on mógłby z nimi konkurować? Co mógłby jej ofiaro-
wać, czego oni nie posiadali?
R
S
Na dłuższą chwilę zapadło milczenie. W końcu Lori
Lee zerknęła na wiszący na ścianie zegar.
- Muszę się przygotować do zajęć. - Wstała i wyciągnęła
kosztorys w jego stronę. - Wydaje mi się, że wszystko tu jest
w porządku. Zanieś to cioci Birdie i poproś, żeby ci wypisała
czek. Kiedy możesz zacząć pracę?
- Do poniedziałku jestem zajęty. - Rick podniósł się i
wsunął ręce w kieszenie kurtki. - Mogę tu przyjechać w po-
niedziałek około ósmej rano, jeśli o tej porze ktoś nas wpuści
do środka.
- Oczywiście. Będę tu - odrzekła Lori Lee. Był czwartek.
Miała cały weekend na to, żeby dojść do ładu z nie chcianymi
fantazjami.
Drzwi otworzyły się z rozmachem i do środka wpadła
Darcie. Birdie dreptała za nią. Dziewczynka podbiegła do
ojca, z podnieceniem wymachując nową pałeczką.
- Zobacz, co dostałam od cioci Birdie! To moja włas-
na pałeczka supergwiazdy!
Rick skinął głową z uśmiechem.
- Wygląda znakomicie. Oczywiście zapłacę za nią - do-
rzucił, spoglądając na Birdie.
- Nie ma mowy - odrzekła starsza pani. - To prezent dla
mojej nowej małej przyjaciółki. Może jej pan kupić klasycz-
ną pałeczkę na zawody.
- Dziękuję - mruknął Rick, zastanawiając się, czy Birdie
słyszała o jego kłopotach finansowych i czy zrobiła to z lito-
ści. Miał nadzieję, że nie. Najbardziej ze wszystkiego nie
cierpiał litości.
R
S
- Inne dziewczynki zaraz tu będą, Darcie - powiedziała
Lori Lee. - Czy chciałabyś, żebym ci dała pierwszą lekcję,
dopóki jesteśmy same?
- Och, tak - westchnęła dziewczynka. Pochwyciła mocno
pałeczkę i stanęła przed nauczycielką. - Co mam najpierw
zrobić?
- Chodź ze mną. - Lori Lee położyła dłoń na ramieniu
dziewczynki i poprowadziła ją na środek sali. - Powiedz mi,
Darcie, czy umiesz nabierać lody łyżką?
- Co takiego?
- Czy umiesz nabierać lody? - powtórzyła Lori Lee.
- Wiesz, taką łyżką do lodów.
- Umiem. Dlaczego pani pyta?
- Bo chcę, żebyś właśnie coś takiego zrobiła pałeczką.
Darcie popatrzyła na Lori Lee z zaskoczeniem.
- Mam nabierać lody moją pałeczką?
Lori Lee zdjęła ze ściany jedną z wiszących tam pałeczek,
pochwyciła ją w połowie, pochyliła w dół lewy koniec, po
czym wyprostowała pałeczkę i tym razem pochyliła prawy.
- Widziałaś, co zrobiłam? Udaję, że moja pałeczka
to dwustronna łyżka do lodów. Po tej stronie – wskazała na
lewy koniec pałeczki - są lody czekoladowe, a po tej - pochy-
liła pałeczkę w prawo - waniliowe.
Darcie z uśmiechem pokiwała głową.
- Rozumiem.
R
S
Lori Lee powtórzyła demonstrację. Darcie uważnie
obserwowała jej ruchy, a potem zaczęła je naśladować.
- Zobacz, tatusiu, nabieram lody moją pałeczką!
- Wspaniale ci to idzie, kochanie. - Rick napotkał wzrok
Lori Lee. - Szybko się uczy, prawda?
- Ma wrodzony talent. Powinna bardzo szybko przejść do
następnej grupy - odrzekła Lori Lee i znów skupiła uwagę na
dziewczynce. - A teraz pokażę ci coś innego.
Rick patrzył na córkę jeszcze przez kilka minut. Potem
zwrócił się do ciotki Birdie i podał jej kosztorys.
- Lori Lee uważa, że wszystko tu jest w porządku. Umó-
wiłem się z nią, że zaczniemy w poniedziałek rano. Płatność
dopiero po ukończeniu pracy. To nie powinno potrwać dłużej
niż jeden dzień, najwyżej dwa.
Birdie tylko pomachała ręką.
- Nie muszę tego oglądać. Proszę tu zamontować wszyst-
ko, co jest potrzebne, żeby było ciepło w zimie, a chłodno w
lecie.
- Myślę, że to da się zrobić.
- Ile by pan wziął za to, żeby praca przedłużyła się o
dzień, lub dwa? - zapytała Birdie, nie patrząc Rickowi w
oczy.
- A dlaczego pani chce, żebym...
- Po to, żeby mógł pan spędzić więcej czasu z Lori Lee -
wyjaśniła Birdie bez skrępowania. - Zdaje się, że żadne z was
na własną rękę nie wymyśli żadnego pretekstu, więc pomy-
ślałam sobie, że wam pomogę. W końcu mieszka pan w tym
mieście już od dawna i żadne z was nie próbowało nawiązać
R
S
kontaktu z tym drugim.
- O czym pani mówi, pani Birdie? Mogę panią zapewnić,
że nic mnie nie łączy z pani siostrzenicą!
- Dobrze o tym wiem. Zastanawiam się tylko, dlaczego. -
Birdie przysunęła się do Ricka i otoczyła go ramieniem. - Ty
jesteś samotny. Lori Lee również. A dla mnie jest jasne, że
robicie na sobie wrażenie.
- Jest pani bardzo bezpośrednia.
- Nazywaj mnie ciotką Birdie.
- Dobrze, ciociu Birdie, powiedz mi, dlaczego chciałabyś,
żeby twoja siostrzenica zaangażowała się w związek z kimś
takim jak ja? Wiesz, jaką mam opinię i pochodzenie. Wy-
rzucono mnie ze szkoły średniej i przez większą część życia
pracowałem na budowie. Co mogę zaoferować kobiecie ta-
kiej jak Lori Lee?
- Ona boi się zakochać, odkąd się rozwiodła - powiedzia-
ła Birdie. - Całe tłumy niewydarzonych Romeów obsypują ją
względami. Przydałby się jej dla odmiany prawdziwy męż-
czyzna, który potrafiłby sprawić, żeby jej serce zaczęło bić
mocniej. - Birdie dźgnęła Ricka palcem w pierś. - Właśnie
ktoś taki jak ty. Na twój widok każdej kobiecie serce zaczyna
bić szybciej.
Rick uśmiechnął się szeroko. Podobała mu się ta ciotka
Birdie. Była wspaniała.
- Nawet gdyby Lori Lee interesowała się mną, chociaż
tak nie jest, to dlaczego myślisz, że ja mógłbym się zaintere-
sować nią?
Drzwi otworzyły się i do sali wbiegły trzy dziewczyn-
R
S
ki, a za nimi jedna zdyszana matka. Lori Lee przywołała
je do siebie i przedstawiła im Darcie.
- Masz śliczną córkę - powiedziała Birdie, do Ricka.
- To prawda, ale to nie ma nic wspólnego z moim
pytaniem.
- Może ma - odrzekła Birdie, uśmiechając się do zbliża-
jącej się do nich matki. - Witaj, Mindy. Jak się dzisiaj mie-
wasz?
- Zabiegana jak zwykle - odrzekła Mindy. - Kto to? Oj-
ciec nowej tancerki?
- Och, przepraszam. - Birdie poklepała Ricka po ramie-
niu. - Mindy, to jest Rick Warrick, ojciec Darcie. Rick, to jest
Mindy, matka tej małej brunetki i ciotka rudych bliźniaczek.
- Witamy w świecie parad - powiedziała Mindy. - Bądź
przygotowany na to, że przez kilka najbliższych miesięcy
twoja córka będzie spała, jadła i kąpała się ze swoją pałeczką.
- Nie sądzisz, że córka Ricka wygląda jak laleczka? - za-
pytała Birdie. - Właśnie miałam powiedzieć Rickowi, że ta
mała wygląda zupełnie jak Lori Lee w jej wieku. Czy widzisz
podobieństwo, Mindy?
Mindy przyjrzała się Darcie, a potem Lori Lee.
- Rzeczywiście! Masz zupełną rację. Wyglądają jak
matka i córka!
- Twoja żona musiała być bardzo ładną blondynką - do-
dała Birdie. - Myślę, że była bardzo podobna do Lori Lee.
Cholernie bystra staruszka, pomyślał Rick. Czyżby
R
S
miała dar jasnowidzenia? Bezbłędnie odkryła, co go przy-
ciągnęło do byłej żony.
- Owszem, wyglądała trochę jak Lori Lee, ale na tym koń-
czyło się wszelkie podobieństwo.
Rick przyznawał, że ma słabość do niebieskookich blon-
dynek. Od czasu gdy przed piętnastu laty wyjechał z Tu-
scumbii, szukał Lori Lee we wszystkich kobietach, jakie
spotykał, ale znalazł tylko mnóstwo tandetnych imitacji.
Matka Darcie była najbliższa oryginału, przynajmniej jeśli
chodziło o wygląd. Rick nie potrzebował wiele czasu, by od-
kryć, że April Denton nie była damą. On jednak z kolei nigdy
nie był dżentelmenem.
Od dnia gdy uświadomił sobie, że Darcie naprawdę jest
jego córką, wracał myślami do chwili jej poczęcia. Odnalazł
w pamięci tylko jeden raz, kiedy to mogło się zdarzyć. Była
to pierwsza noc, gdy poszedł z April do łóżka i sam przed
sobą udawał, że kocha się z Lori Lee.
R
S
ROZDZIAŁ TRZECI
Nawet jak na styczniowy poniedziałek ruch w sklepie był
niewielki. Wkrótce po jedenastej zaczęła siąpić zimna
mżawka zmieszana ze śniegiem. Lori Lee miała nadzieję, że
pogoda się nie pogorszy, bo wówczas musiałaby odwołać
popołudniowe i wieczorne lekcje, a konkurs w Gadsden był
już za tydzień i dziewczynki potrzebowały jeszcze kilku
prób.
- Gdzie są te legginsy w różowe i czerwone serduszka? -
zawołała Birdie z magazynu. - Chciałam zrobić walentynko-
wą wystawę. Muszę się czymś zająć, bo dzisiaj chyba nie
będziemy już miały żadnych klientów.
- W poniedziałki nigdy nie ma ruchu – zauważyła Lori
Lee. - Poza tym pogoda jest okropna. A te legginsy wyprze-
dałyśmy w zeszłym roku. Złożyłam nowe zamówienie; po-
winny wkrótce nadejść.
- Nic innego mi tu nie pasuje - mruknęła Birdie, wyłania-
jąc się z magazynu, i wyciągnęła z kieszeni talię kart. - Mo-
żemy w coś zagramy, żeby czas minął szybciej.
- Wcale nie chodzi ci o grę w karty - oskarżyła ją Lori
Lee. - Chcesz mi zadać kilka pytań na temat sobotniego wie-
R
S
czoru.
- Nic mnie nie obchodzi twój sobotni wieczór z Powellem
- oświadczyła Birdie. - Nawet gdybyś poszła z nim do łóżka,
wynudziłabyś się tak samo jak ja, słuchając o tym.
Lori Lee usiłowała zachować powagę, ale nie potrafiła
powstrzymać chichotu..
- Nie poszłam z nim do łóżka.
- Tak też przypuszczałam.
- Obejrzeliśmy spektakl w Ritzu, a potem poszliśmy na
kolację do Renesansowej Wieży.
- To miło, kochanie. - Birdie wyjrzała przez okno. -
Obrzydliwa pogoda, prawda? Dobrze, że'Rick i jego pracow-
nicy są w budynku.
- Ciekawa byłam, kiedy wreszcie poruszysz ten temat. -
Lori Lee położyła rękę na ramieniu ciotki.
- Widziałam Ricka dziś rano przez jakieś pięć minut,
kiedy otwierałam drzwi, żeby wpuścić jego ekipę.
- Chyba tam pójdę i zaproszę ich na lunch. Przyniosłam
tyle jedzenia, że wystarczyłoby dla dziesięciu osób. Wezmę
płaszcz i parasolkę.
- Przecież możesz zadzwonić - stwierdziła Lori Lee,
zmiatając z lady nie istniejące drobiny kurzu. – Mam nadzie-
ję, że Rick przyjmie zaproszenie i będziecie się dobrze bawić.
Niestety, beze mnie.
- Co to znaczy?
- Pójdę na lunch gdzieś indziej. Nie zgadzam się, żebyś
swatała mnie, z mężczyzną, który jest dla mnie zupełnie nie-
odpowiedni.
R
S
Birdie obróciła się, po czym z szerokim uśmiechem spoj-
rzała na drzwi wejściowe.
- Rób, co chcesz, skarbie, a ja w każdym razie zaproszę
ich osobiście.
Lori Lee powiodła wzrokiem w ślad za spojrzeniem ciotki.
Do, sklepu wpadł powiew zimnego wiatru i w drzwiach sta-
nął Rick Warrick.
- Dzień dobry paniom - powiedział, strząsając krople
deszczu z czarnych włosów i sztruksowej kurtki.
- Dzień dobry, Rick - odrzekła ciotka Birdie. - Robicie
sobie przerwę na lunch? Bo jeśli tak, to chciałybyśmy zapro-
sić was tutaj. Przyniosłam pozostałości z mojego niedzielne-
go obiadu.
- Dziękuję, pani Birdie...
- Ciociu Birdie.
- Dziękuję, ciociu Birdie. Jestem pewien, że te resztki są
znacznie lepsze od mojej kanapki z mielonką. - Rick przesu-
nął dłonią po włosach. - Z przyjemnością przyjmę zaprosze-
nie, ale musimy poczekać trochę z lunchem.
- Wspaniale - rozpromieniła się Birdie, trzepocząc rzęsa-
mi. - Jak długo mamy czekać? Już prawie południe. Myśla-
łam, że robicie sobie przerwę o dwunastej.
- Tak, i moja ekipa już się przygotowuje do posiłku, ale
chciałbym najpierw, żebyście na chwilę wstąpiły do tamtego
budynku.
- Czy coś się stało? - zapytała Lori Lee. - Natrafiliście na
jakiś problem?
- Nie, to nie jest żaden problem, ale odkryliśmy coś
R
S
ciekawego. Gdy wyjmowaliśmy stary piec, zawaliła się
część drewnianej ściany z tyłu. Deski były zupełnie spróch-
niałe.
- Czy to była ściana nośna? - zapytała Lori Lee. Rzadko
schodziła do piwnicy, bo czuła się tam jak w grobowcu. -
Czy boicie się, że piętro może się zawalić?
- Nie, nic z tych rzeczy - uspokoił ją Rick. .- Ta ściana
nie miała żadnego znaczenia konstrukcyjnego. Ale za nią jest
coś... Przyszło mi do głowy, że może obydwie będziecie
miały ochotę to zobaczyć.
- Coś w piwnicy? - Na pulchnych policzkach Birdie po-
jawiły się dołeczki. - Idź, skarbie, i zobacz – zwróciła się do
Lori Lee. - Ja nie zaryzykuję zejścia po tych rozchwianych
schodach. A co to właściwie takiego?
- Wygląda to na bar - odrzekł Rick. -I to nie byle jaki.
Wielki, rzeźbiony w drewnie, Ma z pięć metrów długości.
- Ojej - Birdie aż klasnęła w dłonie. - Przez całe życie
słyszałam plotki, że w czasach prohibicji był tu nielegalny
bar, ale nie miałam pojęcia, że mieścił się w jednym z moich
budynków! Jakie to podniecające!
- Dobrze. Chodźmy zobaczyć to cudo- zgodziła się Lori
Lee. Podziemia Tuscumbii nieszczególnie ją interesowały,
ale obawiała się, że jeśli nie zechce pójść z Rickiem, ciotka
sama wyprawi się do piwnicy.
Markiza nad sklepową witryną chroniła przed deszczem,
nie zabezpieczała jednak od wiatru. Weszli do środka bu-
dynku. Ekipa Ricka siedziała na podłodze i jadła lunch. Wy-
glądało to jak piknik. Kilku robotników skinęło głowami;
R
S
Lori Lee odpowiedziała pozdrowieniem.
- Niesamowity widok, pani Guy. Założę się, że ten bar
powstał w latach dwudziestych - rzekł jeden z robotników. -
Po lunchu wyrzucimy stamtąd całe to spróchniałe drewno.
Rick położył rękę na plecach Lori Lee i poprowadził ją po
schodkach do piwnicy. Czuła przez sweter dotyk jego dużej,
ciepłej dłoni. Szybko zeszła w dół. W piwnicy było zimno.
Zadrżała i zatarła ręce.
- Zimno ci? - zapytał Rick.
- Tak - przyznała. - Szkoda, że nie wzięłam kurtki. Zanim
zdążyła zaprotestować, zdjął swoją kurtkę i zarzucił jej na
ramiona.
- Dziękuję. Ale czy ty nie zmarzniesz?
- Nic mi nie będzie. Jestem zahartowany - mruknął.
- Gdzie ten bar?
- Tam. - Rick pociągnął ją za rękę. - Uważaj. Stąpaj po
deskach.
Wyjął z kieszeni niewielką latarkę i oświetlił duży otwór w
drewnianej ścianie, wskazując, by przeszła na drugą stronę.
Lori Lee zawahała się.
- Nie ma się czego bać - zapewnił ją Rick.
- Wiem. Po prostu nie lubię ciemnych, zamkniętych po-
mieszczeń, zwłaszcza piwnic.
- Nie zostaniemy tu długo. Rozejrzyj się tylko i zaraz
wrócimy na górę.
Trzymając go mocno za rękę, przeszła przez otwór
R
S
w ścianie. Rick oświetlił bar. Lori Lee zaparło dech z wraże-
nia. Nie uwierzyłaby, gdyby nie widziała tego na własne
oczy. Przy ceglanej ścianie stał ogromny bar pokryty kurzem
i pajęczyną, a nad nim wisiało spękane lustro w złoconej ra-
mie.
- Niewiarygodne - wymamrotała. - Wygląda na to, że
ciotka Birdie ma rację. W czasach prohibicji musiała tu być
nielegalna knajpa.
- Wyobraź sobie tylko, co te mury mogłyby opowiedzieć
- zauważył Rick. - Zabawa, szalone przyjęcia, głośna muzy-
ka, seksowne kobiety. Pomyśl o tych wszystkich szacownych
obywatelach miasta, którzy w sobotni wieczór popełniali tu
swój tygodniowy przydział grzechów, a w niedzielę rano je-
chali Main Street do kościoła.
- Znając zamiłowanie ciotki Birdie do ekstrawagancji,
przypuszczam, że zechce odnowić ten bar i zrobić z niego
atrakcję dla turystów.
- Wątpię, czy rada miejska by na to pozwoliła.
- Mieszkańcy Tuscumbii nie są tak ograniczeni i staro-
świeccy, jak ci się wydaje - zapewniła go Lori Lee. - Poza
tym wszyscy mają tu obsesję na punkcie historii. Nie wierzę,
żeby przepuścili taką okazję.
- Myśl, co chcesz, ale ja nie wierzę, żeby obywatele tego
miasta zechcieli się chwalić pozostałościami nielegalnego
baru.
- Skoro masz tak złą opinię o mieszkańcach naszego mia-
sta, to dlaczego tu wróciłeś? - zapytała Lori Lee zaczepnie.
R
S
- Tuscumbia nie jest lepsza ani gorsza od wielu innych
południowych miasteczek — odrzekł Rick powoli. - Może
nawet lepsza. Dlatego tu wróciłem. Chciałem, żeby Darcie
była blisko ciotki i kuzynów. Pragnąłem, żeby ją tu zaakcep-
towano.
- Tak jak nigdy nie zaakceptowano ciebie? - zapytała ci-
cho Lori Lee.
Rick pochwycił ją za rękę.
- Litujesz się nade mną?
- Może trochę. Ale przede wszystkim pamiętam cię jako
samotnika. Zawsze, gdy cię widziałam, zastanawiałam się, co
się dzieje w twojej duszy, bo sprawiałeś wrażenie, jakbyś ni-
kogo nie potrzebował.
Rick otoczył ją ramieniem. Jego palce wśliznęły się pod jej
sweter i oparły na nagich plecach.
- Wcześnie się nauczyłem nikogo nie potrzebować ani nie
okazywać żadnej słabości. Ludzie patrzyli na mnie z góry, bo
mój ojciec był bezwartościowym włóczęgą, a matka pro-
staczką. Eve znalazła tu swoje miejsce, kiedy Mayfieldowie
ją adoptowali. Ja - nigdy.
Lori Lee zadrżała na myśl o cierpieniu i samotności Ricka
w tamtych latach.
- Zawsze mnie fascynowałeś - przyznała. - Słyszałam, jak
ludzie opowiadali o tobie najgorsze rzeczy. Nie chciałam w
to wszystko wierzyć, ale nigdy nie dałeś mi szansy, żebym
mogła zacząć myśleć o tobie inaczej;
Rick lekko przesuwał dłonią po jej plecach.
- Nawet nie wiesz, jak cię wtedy pragnąłem. Byłaś naj-
R
S
większą pokusą w całym moim życiu. Odstraszyłem cię od
siebie tamtego wieczoru, podczas balu, i był to chyba najlep-
szy uczynek, na jaki się kiedykolwiek zdobyłem. Czasami
żałuję, że wtedy zachowałem się tak szlachetnie. - Chwycił ją
w ramiona. - Powinienem był wtedy zabrać cię ze sobą bez
względu na wszystko, co nas dzieliło.
Lori Lee słyszała głośne dudnienie swojego serca. Oparła
dłonie na piersi Ricka, chcąc go odepchnąć, jakoś tak się
jednak stało, że zamiast tego zarzuciła mu ręce na szyję.
- Zawsze się zastanawiałam, jak to by było z tobą.
- Gdybym kochał się z tobą tamtej nocy, byłbym pierw-
szy - odrzekł Rick. Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie.
- Żałuję, że tak się nie stało - szepnęła Loli Lee, myśląc o
tym, że choć kochała swojego męża, noc poślubna okazała
się dla niej rozczarowaniem. Tony miał spore doświadczenie
w seksie, ale żadnego w miłości. Z czasem udało się to na-
prawić i Lori Lee była z nim szczęśliwa - dopóki po trzecim
poronieniu nie odkryła jego licznych zdrad. To był najgorszy
okres w jej życiu, który zburzył jej pewność siebie i przeko-
nanie o własnej wartości jako kobiety.
Później żadne z nich nie potrafiło sobie przypomnieć, kto
zainicjował ten pocałunek. Zdarzyło się to spontanicznie. Lo-
ri Lee uniosła głowę, a Rick pochylił swoją i wszystko doko-
ła przestało istnieć: zimna, wilgotna piwnica, ekipa robotni-
ków na górze i ciotka Birdie.
Rick powoli odsunął się od Lori Lee.
- Rick? - wymamrotała, ocierając się o niego całym cia-
łem.
R
S
- Pragnę cię tak bardzo, że mógłbym cię wziąć tutaj, na
tych schodach. - Pochwycił ją za ramiona i odsunął od siebie.
- Ale czy naprawdę chcesz, żeby nasz pierwszy raz tak wy-
glądał?
- Nasz pierwszy raz? - szepnęła przytomniejąc. - Ja...
Och, Rick, nie mam pojęcia, co mi się stało. To nie powinno
się zdarzyć - mówiła coraz szybciej. - To moja wina, nie
twoja. Chciałam tego, chociaż...
- Czy chcesz mi powiedzieć, że twoje ciało mnie pragnie,
ale umysł odrzuca?
- Rick, ja nie jestem dla ciebie właściwą kobietą - tłuma-
czyła gorączkowo, myśląc o dzieciach, które on pragnął
mieć.
- Chodzi ci o to, że to ja nie jestem dla ciebie odpowied-
nim mężczyzną - stwierdził gorzko. - Nigdy nie byłem i nie
będę dość dobry dla ciebie.
- To nie tak - zaprotestowała, choć dobrze wiedziała, co
powiedzieliby jej znajomi na wiadomość o związku z Ric-
kiem. Przyjaciółki radziłyby jej nawiązać z nim dyskretny
romans - ale, broń Boże, ani kroku dalej.
- Daj spokój - prychnął. - Obydwoje wiemy, o co tu cho-
dzi. Mogę się zaharować na śmierć, nauczyć się być dobrym
ojcem i odnieść sukces w interesach, ale tutejsi ludzie nigdy
nie zapomną, kim jestem i skąd pochodzę. Tak?
- Nie - zaprzeczyła gorączkowo. - Nie mogę się z tobą
związać, ale to wcale nie dlatego, że nie jesteś dla mnie dość
dobry.
- Akurat - mruknął z rozgoryczeniem. - Chodźmy
R
S
stąd. Ciotka Birdie na pewno chce wysłuchać twojej relacji.
- Rick, proszę cię...
Odsunął ją gwałtownie.
- O co prosisz? Żebym przestał cię pragnąć? Żebym
przestał porównywać z tobą wszystkie kobiety, jakie spoty-
kam? Żebym przestał oddychać?
- Proszę, wybacz mi - szepnęła i szybko pobiegła na górę.
R
S
ROZDZIAŁ CZWARTY
Lori Lee nie rozmawiała z Rickiem od dnia owej wyprawy
do piwnicy. Eve zwykle przyprowadzała Darcie na próby i
potem zabierała dziewczynkę do domu. Rick przyszedł po
małą zaledwie dwukrotnie i za każdym razem był spóźniony.
Pracował od ósmej do piątej, nie było więc żadnego powodu,
by nie mógł zdążyć do studia na wpół do siódmej, gdy koń-
czyły się zajęcia Darcie. Lori Lee zastanawiała się, co go za-
trzymywało, stwierdziła jednak, że to nie jej sprawa.
Odkąd poznała Darcie, starała się kontrolować emocje,
wiedziała bowiem, że zbyt łatwo byłoby jej pokochać córkę
Ricka.
- Nazywam się Darcie Lee - powiedziała jej dziewczyn-
ka. Mamy to samo drugie imię, prawda?
Lori Lee zastanawiała się, czy Rick nadał córce to imię
przez pamięć o niej.
- Hej, o czym myślisz? - Deanie uszczypnęła ją w ramię.
Lori Lee uśmiechnęła się smutno.
- Myślałam o Darcie.
- Skoro Ricka jeszcze nie ma, to ja mogę ją odwieźć
R
S
do domu - zaproponowała Deanie. - Będzie mi po drodze.
- To chyba nie jest konieczne. Rick na pewno zaraz
tu będzie. Zwykle się spóźnia.
- Może robi to celowo, żeby mógł przez chwilę poroz-
mawiać z tobą bez tłumu kobiet rozbierających go wzrokiem.
Lori Lee zaśmiała się.
- Obydwie z ciotką Birdie macie dar bezpośredniego wy-
rażania myśli. Ale mylisz się co do Ricka. On wcale ze mną
nie rozmawia, czeka na Darcie na zewnątrz.
- A czym go tak odstraszyłaś? - zaciekawiła się Deanie. -
Czyżbyś mu powiedziała, że on cię nie interesuje?
- Bo mnie nie interesuje.
- A tak, jasne. A ja nie jestem na diecie. Daj spokój, nie
zapominaj, z kim rozmawiasz.
Schody zadudniły. Katie Webber i Darcie zbiegły na dół.
- Popatrz na nas, Lori Lee - zawołała Katie. - Ćwiczyłam
razem z Darcie, tak jak mnie o to prosiłaś. Nie uwierzysz, jak
świetnie jej idzie. Zostanie solistką, jeszcze zanim pojedzie-
my do Clanton.
Lori Lee skupiła uwagę na Darcie. Chociaż dziewczynka
chodziła na próby zaledwie od miesiąca, zaczynała już prze-
rastać umiejętnościami bardziej doświadczone koleżanki.
Dziewczynki wykonywały choreografię do „Deszczowej
piosenki". Lori Lee myślała, że Darcie rzeczywiście ma wiel-
ki talent, a poza tym fizycznie niezwykle przypomina ją sa-
mą. Miała wrażenie, jakby los zakpił sobie z niej, obdarzając
R
S
jej dzieckiem inną kobietę.
Z zamyślenia wyrwały ją oklaski Deanie. Dołączyła do
aplauzu, a potem uścisnęła obie dziewczynki. Darcie przy-
warła do niej mocno.
- Ojciec będzie z ciebie bardzo dumny, kochanie - rzekła
Lori Lee, ujmując dziewczynkę pod brodę. – Gdy po ciebie
przyjdzie, zapytam go, czy pozwoli ci wystąpić ze starszą
grupą na konkursie w Clanton.
Darcie zaczęła podskakiwać z radości. Katie przyłączyła
się do niej. Obydwie klaskały w dłonie i zanosiły się rado-
snym śmiechem.
- Czy naprawdę jestem tak dobra? - zapytała Darcie z
niedowierzaniem.
- Naprawdę- zapewniła ją Lori Lee. - A jeśli nadal bę-
dziesz pilnie ćwiczyć, to jestem pewna, że jeszcze przed
końcem lata będziesz mogła przejść do Gwiazdeczek na stałe.
- Naprawdę przykro mi odchodzić w takim momencie -
stwierdziła Deanie - ale Phil wkrótce wróci do domu. Obiecał
zabrać nas gdzieś na kolację. Chodź, Katie, musimy już je-
chać. - Zerknęła na zegarek, a potem na Lori Lee. - Jest za
dziesięć siódma. Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym odwio-
zła Darcie do Eve?
- Nie, dziękuję. Jeśli Rick zaraz nie przyjdzie, to sama ją
odwiozę.
- Dobry pomysł. - Deanie mrugnęła do niej z uśmiesz-
kiem. - Oczekuję wyczerpującej relacji.
R
S
- Nie będzie niczego do opowiadania - obruszyła się Lori
Lee, machając przyjaciółce ręką na pożegnanie.
Darcie pociągnęła ją za rękaw.
- Przykro mi, że mój tatuś zawsze, się spóźnia. Czasami
śpi po południu, po powrocie z pracy. Pracuje bardzo ciężko i
jest zmęczony.
Lori Lee skinęła głową, ale w gruncie rzeczy w duchu zi-
rytowana była nieodpowiedzialnością Ricka. Inni rodzice,
niektórzy także samotnie wychowujący dzieci, zawsze zdąża-
li na czas, dlaczego więc jemu nigdy się to nie udawało?
- Czy twoja ciocia jest teraz w domu? - zapytała
dziewczynkę.
- Ciocia Eve jest teraz na zajęciach z ceramiki. Ale wujek
Tommy jest w domu. Dzisiaj jest hamburgerowy wieczór.
Wujek Tommy szykuje kolację. Lubię jego hamburgery,
chociaż tatuś robi lepsze.
- Wygląda na to, że rzeczywiście coś zatrzymało twojego
tatę - powiedziała Lori Lee, zdejmując kurtkę dziewczynki z
wieszaka. - Zawiozę cię do domu i porozmawiam z nim.
Gdy już obydwie siedziały w buicku, Darcie odezwa-
ła się niespodziewanie:
- Wie pani, że mój tatuś nie ma żony.
- Wiem - odrzekła Lori Lee, zapalając silnik.
- Czasem spotyka się z kobietami. Ciocia Eve próbowała
znaleźć mu żonę, ale nie spotkał jeszcze kobiety, którą chcie-
libyśmy zatrzymać.
Lori Lee wbrew sobie musiała się uśmiechnąć.
R
S
- Naprawdę?
- Tak. Ciocia Eve mówi, że tatuś jest za bardzo wybred-
ny, ale on jej powiedział, że nie ma zamiaru żenić się z
pierwszą lepszą. Chce znaleźć kogoś, kogo obydwoje mogli-
byśmy pokochać.
- Jestem pewna, że twój tata pewnego dnia trafi na wła-
ściwą kobietę - odrzekła Lori Lee. Nie mogła uwierzyć, że
rozprawia o życiu uczuciowym Ricka z jego sześcioletnią
córką.
- Pani też nie ma męża, prawda? - zapytała Darcie.
Lori Lee wiedziała, do czego zmierza ta rozmowa, ale nie
próbowała zmieniać tematu.
- Nie, nie mam męża, ale mam kilku przyjaciół.
- A nie chciałaby pani mieć jeszcze jednego?
Lori Lee była jednocześnie wzruszona i rozbawiona. Miała
nadzieję, że dziecko nie wpadnie na pomysł, by połączyć siły
z ciotką Birdie.
- Trudno byłoby mi znaleźć czas dla jeszcze jednego
przyjaciela - stwierdziła, resztkami sił powstrzymując
uśmiech.
- A nie mogłaby pani pozbyć się któregoś ze starych
przyjaciół, żeby zrobić miejsce dla nowego?
Szczęśliwie wjeżdżały właśnie na podjazd przed domem
Eve Nelson. Dom siostry Ricka stał przy Wschodniej Szóstej
Ulicy, zaledwie o kilka minut drogi od centrum.
- Jesteśmy już na miejscu - powiedziała Lori Lee.
Zatrzymała samochód i odpięła pas dziewczynki.
- Pójdę powiedzieć wujkowi, że już jestem. A pani
R
S
może pójść do nas i porozmawiać z tatusiem. Proszę mu
powiedzieć, że odłożę dla niego hamburgera. - Dziewczynka
zamilkła na chwilę, po czym dodała: - Jeśli pani chce, może
pani zostać z nami na kolację.
- Och. Bardzo ci dziękuję za zaproszenie, ale dzisiaj
nie mogę zostać.
- Może któregoś innego dnia?
- Może.
- Poproszę ciocię Eve, żeby do pani zadzwoniła.
Zanim Lori Lee zdążyła odpowiedzieć, mała wyskoczyła z
samochodu i wbiegła do domu. Lori Lee wysiadła i poszła w
stronę garażu, nad którym mieściło się mieszkanie Ricka.
Całe podwórze było jasno oświetlone.
Zastanawiała się, czy zastanie Ricka w domu. Zauważyła
stojącą w garażu półciężarówkę.
Weszła po schodkach i zastukała do drzwi. Cisza.
Zastukała jeszcze raz, już głośniej. Nadal nie było odzewu.
Poruszyła klamką. Ku jej zaskoczeniu drzwi się otworzyły.
Weszła do środka i znalazła się w niewielkim pomieszczeniu.
Przy jasnozielonej ścianie stał przenośny piecyk, lodówka,
zlew i kilka szafek. Mebli było niewiele: stolik do kart i
cztery składane krzesła przy wnęce kuchennej, zniszczona,
oliwkowozielona sofa oraz fotel na biegunach w części po-
mieszczenia, która pełniła rolę saloniku. Na starych sosno-
wych stolikach paliły się dwie nie pasujące do siebie lampy.
Okna przesłonięte były roletami.
- Rick? - zawołała Lori Lee. - Gdzie jesteś?
W pokoju znajdowało się troje drzwi. Jedne były uchylone;
R
S
za nimi widać było malutką łazienkę. Lori Lee wybrała są-
siednie, znajdujące się tuż przed nią. Otworzyła je i zobaczy-
ła niewielką sypialnię pomalowaną na jasnoniebieski kolor i
udekorowaną tapetą w kwiatuszki. To musiał być pokój, któ-
ry Eve Nelson urządziła dla swojej bratanicy.
- Rick! Jesteś tutaj? Przywiozłam Darcie do domu.
Zwróciła się w lewo, w stronę trzecich drzwi. Pomieszcze-
nie za nimi było ciemne i małe, niewiele większe od łazienki,
oświetlone tylko światłem dochodzącym z salonu. Większą
część podłogi zajmowało stojące przy ścianie łóżko. Rick
Warrick, wciąż ubrany w granatowy kombinezon roboczy,
leżał na nim, głośno chrapiąc.
Co mu się stało? Czyżby był chory? Pijany? Pochyliła
się i potrząsnęła nim lekko. Pochwycił przegub jej ręki i po-
ciągnął ją na siebie. Lori Lee krzyknęła, częściowo z zasko-
czenia, a po części ze strachu. Rick kilkakrotnie zamrugał
powiekami i wpatrzył się w jej twarz.
- Lori Lee? To chyba sen - wyszeptał.
- To nie sen, Rick. Obudź się - powiedziała.
Otworzył oczy szerzej i usiadł gwałtownie. Lori Lee zna-
lazła się na jego kolanach.
- Co ty tutaj robisz? - zdumiał się.
- Przywiozłam Darcie do domu. Jest siódma. Zapomnia-
łeś po nią przyjechać.
- Och, Boże. Strasznie mi przykro, Lori Lee. Nastawiłem
budzik, ale chyba nie zadzwonił.
Odskoczyła od niego i opierając ręce na biodrach, powie-
działa groźnie:
R
S
- Musimy porozmawiać.
- Gdzie jest Darcie? - zapytał Rick, podnosząc się i po-
cierając nie ogolony podbródek.
- U twojej siostry. Przygotowuje ci hamburgera. Zdaje
się, że dzisiaj wujek Tommy gotuje.
- A tak. Tommy doskonale sobie radzi z dziećmi. Nie
wiem, co bym zrobił bez pomocy jego i Eve. Trudno jest
wychowywać dziecko samotnie.
- Inni ludzie jakoś dają sobie z tym radę - odparowała
Lori Lee. - Zawsze przyjeżdżasz po nią spóźniony, a dzisiaj
w pełni udowodniłeś, jaki jesteś nieodpowiedzialny. Dlacze-
go potrzebujesz popołudniowej drzemki? Czy przypadkiem
nie dlatego, że włóczysz się po nocach z kobietami? Darcie
mówiła, że spędza kilka wieczorów
w tygodniu u ciotki Eve!
Rick prychnął i potrząsnął głową.
- Potępiłaś mnie bez przesłuchania, tak, skarbie?
- A czy się mylę?
- Jakże mogłabyś się mylić? Ty, Lori Lee Guy?
- Nie potrafię zrozumieć, jak możesz zostawiać dziecko i
prowadzić nocne życie, chociaż powinieneś być z nią w do-
mu! Gdyby to była moja córka...
- Ale nie jest twoja, i jeśli chcesz wiedzieć... - Rick
zawahał się. - Nie, zresztą myśl sobie, co chcesz. Przez cały
czas szukasz powodu, żeby widzieć mnie w jak najgorszym
świetle. W ten sposób łatwiej ci mnie odrzucić.
Pocałował ją szybko i mocno, niemal brutalnie. Więcej
było w tym pocałunku gniewu niż namiętności. Lori Lee po-
R
S
czuła, że kolana pod nią drżą.
Rick puścił ją raptownie i wycofał się w głąb mieszkania.
Lori Lee patrzyła na jego sylwetkę oświetloną od tyłu świa-
tłem lamp w salonie. Niepewność walczyła w niej z tęsknotą.
Niepewność zwyciężyła. Odwróciła się i uciekła do samo-
chodu.
Siedziała zwinięta w kłębek na sofie. Przed nią stała por-
celanowa filiżanka z cynamonową herbatą, a obok, na pod-
łodze, chrapał Tyke. Lori Lee zazdrościła psu jego niezmą-
conego spokoju.
Gdy wróciła do domu, zrobiła sobie kąpiel z bąbelkami,
zjadła lekką sałatkę i słuchała muzyki poważnej. Były to jej
drobne sposoby na przezwyciężenie uczucia samotności i
smutku.
U drzwi zadźwięczał dzwonek. Lori Lee drgnęła zasko-
czona. Było już po dziewiątej. Wstała, poprawiła pasek ak-
samitnego szlafroka i otworzyła drzwi. Za progiem zobaczyła
Eve Nelson.
- Proszę, wejdź, Eve - powiedziała z pewnym wahaniem.
- Dziękuję. - Eve weszła do niewielkiego przedpokoju. -
Przepraszam, że nie zadzwoniłam wcześniej, ale wydawało
mi się, że powinnyśmy porozmawiać osobiście, a bałam się,
że jeśli zadzwonię, nie będziesz chciała się ze mną zobaczyć.
- Może zdejmiesz płaszcz?
- Nie, nie zostanę tu długo.
- Dobrze. Wejdźmy do środka. - Lori Lee skierowała go-
ścia w stronę przytulnego, eklektycznego saloniku.
R
S
Stare meble mieszały się tu z nowymi; znajdowało się tu
również kilka przedmiotów wygrzebanych w sklepie z uży-
wanymi rzeczami.
- Co się stało, Eve? Wyglądasz na zdenerwowaną - rzekła
Lori Lee, siadając na sofie i ruchem ręki wskazując miejsce
gościowi.
- Nie, dziękuję. Wolę stać. Chyba nie mam prawa tu być,
ale Rick opowiedział mi, co zaszło, i poczułam, że nie mam
wyboru.
- Przykro mi, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz -
zdziwiła się Lori Lee. - Co dokładnie Rick ci powiedział?
- Że zaspał i nie odebrał Darcie z zajęć, więc ty ją przy-
wiozłaś - mówiła Eve, nerwowo splatając ręce. - Powiedzia-
łaś mu, że jest nieodpowiedzialnym ojcem, a nawet oskarży-
łaś, że nie wraca na noc do domu, bo włóczy się gdzieś z ko-
bietami.
- On wcale nie zaprzeczył - stwierdziła Lori Lee. Czyżby
Rick przysłał tu siostrę jako swojego adwokata?
- Nie mogę uwierzyć, że oskarżyłaś go o takie rzeczy i
nazwałaś nieodpowiedzialnym ojcem. Mój brat bardzo kocha
Darcie. Wszystko, co robi, robi dla niej.
- Nie wątpię, że Rick kocha swoją córkę, ale zachowuje
się nieodpowiedzialnie. Za każdym razem, kiedy odbierał ją z
zajęć, przychodził spóźniony, a dzisiaj w ogóle się nie poja-
wił.
- Co wieczór próbuje się zdrzemnąć. Dzisiaj budzik nie
zadzwonił.
- Gdyby spędzał wieczory w domu, nie potrzebowałby
R
S
chyba popołudniowej drzemki?
- Mylisz się, jeśli myślisz, że chętnie wychodzi z domu.
Wolałby być z Darcie, ale...
- Ale co? - zapytała Lori Lee ze zniecierpliwieniem.
- Ale wieczorami pracuje - odrzekła Eve. – Cztery razy w
tygodniu o siódmej trzydzieści zostawia Darcie u mnie i idzie
do garażu, który wynajął na North Main. Odnawia starą
corvette dla twojego przyjaciela, Powella Goodmana. Wraca
do domu dopiero po północy, a codziennie wstaje o piątej,
żeby zrobić pranie, posprzątać i przygotować śniadanie.
- Rick tak ciężko pracuje? - zdumiała się Lori Lee. - Ale
dlaczego?
- Bo chce wziąć pożyczkę z banku i wykupić firmę Bobo
Lewisa, kiedy Bobo odejdzie na emeryturę. Za oszczędności
całego życia kupił połowę udziałów, a teraz będzie musiał
pożyczyć sporo pieniędzy. Potrzebuje jak najwięcej gotówki.
Lori Lee zrozumiała wszystko w jednej chwili.
- Chce zostać szanowanym człowiekiem interesu, żeby
ludzie w Tuscumbii zaakceptowali Darcie - stwierdziła.
W brązowych oczach Eve pojawiły się łzy.
- Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak się starał.
Chce dać Darcie wszystko, czego sam pragnął, a czego nigdy
nie miał. Nie masz pojęcia, jakim obciążeniem są dla niego
zajęcia i kostiumy Darcie. A poza tym... - Eve zawahała się,
jakby niepewna, co powiedzieć.
R
S
- Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo liczy się dla niego
twoja opinia.
- Jak mogłam być tak głupia? Och, Eve, oskarżyłam go
niesprawiedliwie. Cieszę się, że tu przyszłaś i wszystko mi
wyjaśniłaś. Winna mu jestem przeprosiny.
- Z pewnością. - Eve westchnęła, po czym uśmiechnęła
się lekko. - Nie chcę, żeby ktokolwiek myślał źle o Ricku. On
bardzo się zmienił dzięki Darcie. Stara się być dobrym oj-
cem. Te oskarżenia były zupełnie bezpodstawne.
- Dziękuję za szczerość - powiedziała Lori Lee. - Obie-
cuję, że porozmawiam z Rickiem i przeproszę go.
- Muszę już iść. Cieszę się, że zrozumiałaś sytuację. Pro-
szę, bądź przyjaciółką dla Darcie. I... także dla Ricka, jeśli
możesz.
- To dobrze, że przyszłaś - uśmiechnęła się Lori Lee. -
Odprowadzę cię.
Stała na ganku, dopóki samochód Eve nie zniknął jej z
oczu. Naraz poczuła, że wie, co powinna zrobić. Musi zna-
leźć Ricka i powiedzieć mu, jak jej przykro, że doszła do
niewłaściwych wniosków.
Zbudowany z betonowych pustaków garaż na North Main
Street w latach sześćdziesiątych pełnił rolę stacji obsługi.
Teraz farba obłaziła ze ścian, szyby w oknach były popękane,
a szpary na podjeździe zarosły trawą. Gdyby nie światło w
środku, budynek wyglądałby na zupełnie opuszczony. Lori
Lee wysiadła z samochodu i spojrzała na zegarek. Była pra-
wie dziesiąta. Wszyscy siedzieli już w przytulnych domach,
R
S
w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby się zastanawiać, co
też Lori Lee Guy robi o tej porze na North Main Street. Lu-
towy wiatr przenikał przez materiał dżinsów. Lori Lee pod-
biegła do wejścia i chwyciła za klamkę. Drzwi były za-
mknięte. Zastukała pięścią w blachę.
Odskoczyła na bok, żeby uniknąć uderzenia, gdy Rick
otworzył drzwi na oścież. Twarz miał ubrudzoną smarem.
Stare dżinsy i podkoszulek także były brudne.
- Co ty tu, do diabła, robisz?
Lori Lee próbowała się odezwać, ale słowa uwięzły jej w
gardle i tylko spojrzała na niego błagalnie.
- Wejdź, zanim zamarzniesz na śmierć – mruknął Rick,
odsuwając się na bok. - Czego chcesz?
- Musimy porozmawiać.
- Chyba już powiedziałaś wszystko, co miałaś do powie-
dzenia. Nie mam czasu na słuchanie twoich kazań. A właści-
wie to skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
- Dzięki Eve. - Lori Lee odchrząknęła i zrzuciła z głowy
kaptur. - Twoja siostra przyjechała do mnie i wszystko mi
wyjaśniła.
- A więc Eve wyjaśniła ci kilka spraw, tak? Ale nadal
nie rozumiem, co tu robisz - powiedział. Był zły na Eve,
że się w to mieszała, na siebie, że jej o wszystkim opowie-
dział, i na Lori Lee, która właśnie w tej chwili potrząsnęła
głową, rozsypując na ramiona falę jasnych, lśniących wło-
sów.
- Przyszłam, żeby cię przeprosić.
R
S
Rick mruknął coś pod nosem, odwrócił się do niej plecami
i podszedł do corvetty.
- Idź do domu. Zostaw mnie w spokoju.
Instynktownie wyczuwała, że jest bardziej zraniony niż zły.
To ona go uraziła i jej obowiązkiem było wszystko naprawić.
- Zimno tu - powiedziała, żeby zyskać na czasie. - Nie ma
w tym garażu żadnego ogrzewania?
- Jest grzejnik olejowy. - Ruchem głowy Rick wskazał
niewielki przedmiot stojący pod ścianą. - Ale ściany nie mają
izolacji, a szyby są powybijane.
- Nie miałam pojęcia, że ktoś jeszcze korzysta z tego
miejsca - stwierdziła Lori Lee, ostrożnie stąpając między po-
rozrzucanymi na podłodze narzędziami i częściami samo-
chodowymi.
- Czynsz jest niski - usłyszała w odpowiedzi. - Tylko to
się dla mnie liczy.
- Rozumiem, że to - Lori Lee wskazała na karoserię - to
jest corvetta Powella Goodmana. Mówił mi, że kazał ją od-
nowić, ale nie miałam pojęcia, że właśnie ty się tym zajmu-
jesz.
- Spotykasz się z Powellem? - zapytał Rick, wyciągając z
kieszeni dżinsów pomarańczową szmatę i wycierając nią rę-
ce.
- Tak, widujemy się już od kilku lat.
Na twarzy Ricka pojawił się sarkastyczny uśmieszek.
- Sypiasz z nim?
- To nie twoja sprawa - odparowała Lori Lee.
- Masz zamiar wyjść za niego?
R
S
- Oświadczył mi się.
- To dlaczego jeszcze się nie zgodziłaś zostać jego żoną?
Po pierwsze, nie była zakochana w Powellu. Po drugie,
sądziła, że on także jej nie kocha. Podobnie jak Tory, Powell
uważał ją za cenną zdobycz, której można użyć do wywarcia
wrażenia na znajomych i partnerach w interesach.
- Gdyby Powell był tym właściwym mężczyzną, zaryzy-
kowałabyś wszystko, byle tylko zostać jego żoną.
Lori Lee zamarła w bezruchu. Napotkała wzrok Ricka i
wiedziała, że on wyczytał z jej oczu prawdę. Rozzłościło ją
to.
- Powell byłby znakomitym mężem dla prawie każdej
kobiety - rzekła. Rick zbliżył się do niej o kilka kroków. -
Widuję się też z Jimmym Davisonem. – Rick nadal się zbli-
żał. - Pamiętasz chyba Jimmy'ego?
Rick otoczył ją ramieniem i dłonią objął jej twarz.
- Jeśli naprawdę przyszłaś tu po to, żeby mnie przeprosić,
to słucham. A jeśli chcesz mi wynagrodzić to, że potępiłaś
mnie niesprawiedliwie, to znam dobry sposób przeprosin.
Pochylił nad nią twarz, ale Lori Lee odepchnęła go.
- Rick, nie. Naprawdę przyszłam, żeby cię przeprosić i
oferować ci przyjaźń. Tobie i Darcie.
Rick uniósł sceptycznie brwi i roześmiał się.
- Chcesz mi ofiarować przyjaźń? Dlaczego chcesz po-
magać mnie i mojej córce?
- Podziwiam cię za to, co próbujesz zrobić. Nie mia-
łam racji, nazywając cię nieodpowiedzialnym rodzicem
i oskarżając o... o...
- Zdaje się, że określiłaś to jako włóczenie się po nocach
z kobietami.
- Nie przypominaj mi tego. Przykro mi, że wyciągnęłam
niewłaściwe wnioski. Przyjęłam, że nadal jesteś tym samym
Rickiem, co kiedyś.
Spojrzał na jej dłoń zaciśniętą na swoim ramieniu.
Zanim zdążyła zaprotestować, przyciągnął Lori Lee do
siebie i szepnął:
- Zdawało mi się, że podobał ci się tamten Rick.
- Fascynowałeś mnie, ale jednocześnie bałam się ciebie -
przyznała bez tchu.
- A co czujesz do mnie teraz? - zapytał, lekko przesuwa-
jąc ustami po jej wargach. - Czy ten nowy Rick również cię
fascynuje? Czy nadal się mnie boisz?
- Szanuję cię za to, że próbujesz do czegoś dojść i za-
pewnić swojej córce życie lepsze, niż sam miałeś. - Prze-
łknęła ślinę, gdy dotknął wargami jej policzka.
- Tak, nadal mnie fascynujesz i nadal się ciebie boję.
Działasz na mnie w dziwny sposób.
- Lori Lee - szepnął Rick, pochylając się nad nią.
Nie była w stanie się oprzeć. Położył dłoń na jej karku, przy-
ciągając ją bliżej. Powinna mu przypomnieć, że chce mu dać
tylko przyjaźń, ostrzec, że nie ma przed nimi żadnej przy-
szłości, ale podejrzewała, że on o tym dobrze wie. Poddała
się więc urokowi chwili, upajała się uściskiem Ricka.
- Nie masz pojęcia, jak cię pragnę - wymruczał, wtu-
R
S
łając twarz w jej szyję. - Za każdym razem, kiedy cię widzę,
myślę tylko o tym, żeby się z tobą kochać.
- Rick, proszę... Nie przyszłam tu po to, żeby...
Ale gdy znów ją pocałował, zapomniała o wszelkich
protestach. Pragnęła go, tutaj, teraz.
Rick pieścił jej pośladki. Stanęła na palcach, przyciskając
się do jego ciała, i wplotła palce w jego włosy. Uniósł ją do
góry, a ona oplotła nogami jego biodra. W kącie pomieszcze-
nia stał stary stół. Rick zaniósł ją tam i przytrzymując ją jed-
ną ręką, drugą zgarnął ze stołu szmaty i narzędzia, które z
łoskotem upadły na posadzkę.
Rick posadził ją na stole i rozpiął suwak jej dżinsów.
- Jeśli nie chcesz tego tak bardzo, jak ja, to powiedz mi o
tym teraz, bo za chwilę będzie za późno.
Chyba żartował? Chwila, kiedy Lori Lee mogła się jeszcze
wycofać, dawno minęła. Uniosła biodra, ściągnęła dżinsy i
rzuciła je na podłogę.
- Nic nie mów.
Rick także zrzucił dżinsy i po chwili już był w niej.
Kochali się gwałtownie. Z twarzą wtuloną w ramię Ricka
Lori Lee znaczyła paznokciami jego plecy, ściskała kolanami
biodra. Obydwoje jednocześnie doszli do finału i zatracili się
w nicości.
- Och, Rick - szepnęła Lori Lee po chwili, wciąż drżąc na
całym ciele.
Ujął jej twarz w dłonie i zajrzał głęboko w oczy.
- Chciałem, żeby nasz pierwszy raz wyglądał inaczej,
kochanie. Przepraszam cię, ale nie potrafiłem się już po-
R
S
wstrzymać.
Położyła dłoń na jego piersi i poczuła gwałtowne bicie
serca.
- Nie wiń siebie. Powinnam była cię powstrzymać.
- Czy wypadło to tak źle, że nigdy mi nie wybaczysz? -
zapytał Rick, całując ją w szyję i zapinając dżinsy.
Lori Lee zeszła ze stołu.
- Przypuszczam, że to było nieuniknione. Obydwoje za-
stanawialiśmy się, jak to by było, gdyby... Teraz wiemy.
- Tak. Teraz wiemy - powtórzył Rick.
- Przyszłam tu, żeby zaproponować ci przyjaźń - ciągnęła
Lori Lee. -I nadal chciałabym, żebyś ją przyjął, w imieniu
swoim i Darcie.
- Czy tego tylko chcesz? Żebyśmy zostali przyjaciółmi?
- A ty czego chcesz?
- Ja chcę ciebie, kochanie. Zawsze ciebie chciałem.
Próbował ją pocałować, ale odepchnęła go.
- Nie. Chodzi mi o to, czego chcesz dla siebie i Darcie od
życia?
- Wiesz, czego chcę - odrzekł. - Chcę zostać wyłącznym
właścicielem firmy Bobo Lewisa, ożenić się z dobrą kobietą i
dać Darcie odpowiednią matkę. I chciałbym mieć jeszcze
kilkoro dzieci. Pragnę tego, żeby moja rodzina została zaak-
ceptowana w Tuscumbii.
- Zrobię, co będę mogła, żeby pomóc ci w spełnieniu
tych marzeń. Nie wiem jednak, czy tutejsi ludzie kiedy-
R
S
kolwiek zaakceptują cię w pełni. Mogą minąć lata, zanim ich
przekonasz, że naprawdę się zmieniłeś.
- Mam na to resztę życia.
- Postaram się ci pomóc. Możemy zapomnieć o tym, co
dzisiaj zaszło, i...
- Co się z tobą dzieje, do diabła? - zapytał Rick. - Czy
chcesz mi powiedzieć, że jestem wystarczająco dobry na
szybki numerek, ale nie dość dobry, żeby za mnie wyjść?
- Nie. Ja... ja...
Rick na chwilę przymknął oczy. Znów je otworzył i wpa-
trzył się wyzywająco w twarz Lori Lee.
- Czy rzeczywiście sądzisz, że ten jeden raz wystarczy,
żeby przezwyciężyć pożądanie?
- Nie ma dla nas żadnej przyszłości. Możemy być tylko
przyjaciółmi.
Rick pochwycił ją za ramiona i mocno nią potrząsnął.
- Do cholery, kobieto, nie rób tego!
W oczach Lori Lee zebrały się łzy. Zamrugała powie-
kami, żeby je odpędzić.
- To, co się między nami zdarzyło, to tylko seks. Sam
tak przed chwilą powiedziałeś. To nie miało nic wspólnego
z miłością ani przyszłością. Proszę, spróbuj zrozumieć...
Rick odepchnął ją od siebie.
- Bardzo dobrze rozumiem - stwierdził. - Przeprosiny i
oferta przyjaźni były tylko pretekstem, tak? Przyszłaś tu, że-
by się ze mną kochać. - Zaśmiał się kpiąco na widok jej
wzburzenia, - No to dostałaś, czego chciałaś, i możesz już
sobie iść. Ja mam masę roboty.
R
S
- Rick, proszę, nie zachowuj się tak.
- Wynoś się stąd! - zawołał i odwrócił się do niej pleca-
mi.
Drżąc na całym ciele, Lori Lee powoli wyszła z garażu i
wsiadła do samochodu.
R
S
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Moim zdaniem to wręcz nieprzyzwoite, żeby jedna ko-
bieta dostała aż tyle kwiatów na walentynki - stwierdziła
Deanie Webber, wędrując od jednego bukietu róż do drugie-
go i wąchając wszystkie po kolei. - Pięć tuzinów róż! Trzy
tuziny czerwonych i dwa różowych.
- Zdawało mi się, że zostałaś tu po to, żeby pomóc mi
posprzątać po przyjęciu - mruknęła Lori Lee, zbierając pa-
pierowe talerze.
- Przecież ci pomagam - oburzyła się Deanie, zmiatając
okruchy z podłogi na szufelkę. - Powiedz mi, jakie to uczu-
cie: być najpopularniejszą kobietą w Tuscumbii?
- W tej chwili jestem po prostu zmęczona. Przyjęcie wa-
lentynkowe dla grupy i próby przed wyjazdem do Clanton w
przyszłym tygodniu te za dużo na raz.
Deanie zerknęła na swoją córkę. Katie i Darcie Warrick
siedziały na sofie, jadły cukrowe serduszka i porównywały
otrzymane przez siebie kartki walentynkowe.
Rick znów się spóźniał.
- Zauważyłam, że Rick nie przysłał ci żadnych kwiatów -
stwierdziła Deanie, torując sobie drogę do worka ze śmie-
ciami.
- A dlaczego miałby to zrobić?
R
S
- Przecież jest jednym z twoich licznych wielbicieli.
Lori Lee ruchem głowy wskazała dziewczynki.
- Uspokój się, Deanie. Małe uszy słyszą najwięcej.
- One w ogóle nie zwracają na nas uwagi, więc nie
próbuj zmieniać tematu.
- Nic mnie nie łączy z Rickiem - powiedziała Lori Lee,
rumieniąc się nieco. - Nadal jest zbyt szorstki i niedelikatny
jak na mój gust. Przypilnuj tu wszystkiego przez chwilę.
Muszę wynieść śmieci.
Wyciągnęła z kubła plastikowy worek i wyniosła go na
tyły domu. Przystanęła na chwilę i oparła się o ceglaną ścia-
nę, oddychając głęboko.
- Hej, Lori Lee - zawołała Deanie z wnętrza budynku. -
Muszę już jechać. Chcesz, żebym zabrała Darcie?
- Nie, dziękuję- odrzekła Lori Lee, wracając do studia z
wymuszonym uśmiechem na twarzy. - Jeśli Rick nie pokaże
się wkrótce, to sama podrzucę Darcie do Eve.
- Nie musi pani tego robić - powiedziała dziewczynka,
wyglądając na zewnątrz przez szybę w drzwiach. - Widzę
samochód tatusia. Właśnie parkuje.
- Nie zapomnij go zapytać, czy pozwoli ci któregoś dnia
zostać u mnie na noc - przypomniała jej Katie.
- Zapytam - obiecała Darcie, nakładając kurtkę. Po chwili
przeniosła wzrok na Lori Lee. - Poprosiłam tatusia, żeby po-
jechał z nami w sobotę na konkurs do Clanton, i obiecał, że
pojedzie.
- To wspaniale, Darcie - powiedziała Lori Lee, pomaga-
jąc dziewczynce zapiąć kurtkę. - Tatuś będzie z ciebie dum-
R
S
ny, kiedy cię zobaczy na scenie.
Rick stanął w drzwiach. W ręku trzymał jedną żółtą różę.
Deanie przywitała go uśmiechem. Deanie zawsze odnosiła się
przyjaźnie do Ricka; żałował, że inni mieszkańcy Tuscumbii
nie zachowują się choćby w połowie tak życzliwie.
Rick zastanawiał się wcześniej, czy nie lepiej byłoby przy-
słać tu Eve w swoim zastępstwie, ale czuł, że już dłużej nie
może unikać spotkania z Lori Lee. Od owego pamiętnego
wieczoru w garażu upłynęły cztery dni. Rick doszedł do
wniosku, że wtedy wszystko zrobił źle. Lori Lee nie była
pierwszą lepszą dziewczyną z baru. Była damą, aniołem,
snem. On zaś zachował się jak idiota, z wdziękiem i delikat-
nością słonia.
Lori Lee powtarzała mu, że łączą ich zmysły, a nie miłość.
Może miała rację. Rick nie wiedział, czy ją kocha. Nigdy w
życiu nie kochał przecież żadnej kobiety, skąd więc mógł o
tym wiedzieć? Był jednak pewien, że zależy mu. na jej przy-
jaźni - ze względu na siebie i na Darcie. Byłby szalony, gdy-
by odrzucił tę ofertę.
Postanowił więc zmienić taktykę i czekać na to, co ona
sama zechce mu dać.
Teraz, stojąc w progu z różą w ręku, rozejrzał się po po-
mieszczeniu. Zatrzymał wzrok na swojej córce i Lori Lee.
Widok ich obydwu razem zaparł mu dech w piersiach. Do-
piero teraz w pełni uświadomił sobie ich niezwykłe podo-
bieństwo. Co prawda, April była niebieskooką blondynką, ale
Rick zdumiał się, widząc, że Darcie bardziej przypomina Lori
Lee niż własną matkę.
- Tatusiu! - Dziewczynka podbiegła do ojca i pochwyciła
go za rękę. - Przywitaj się z Lori Lee. Mówiłam jej właśnie,
że pojedziesz z nami do Clanton.
Rick zerknął niepewnie na Lori Lee, trzymając różę za
plecami.
- Cześć, Rick - usłyszał.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedział. - Musiałem
jeszcze coś załatwić i zabrało mi to więcej czasu, niż przy-
puszczałem.
Prawdę mówiąc, w ostatniej chwili wpadł na pomysł, by
zajrzeć do kwiaciarni i kupić różę dla Lori Lee. Miał to być
jednocześnie dar pokoju i prezent walentynkowy. Żałował, że
nie może jej kupić tuzina, ale były zbyt drogie; kupił więc
jedną, żółtą. Żółty kolor zawsze kojarzył mu się z Lori Lee.
- Nic nie szkodzi. Cieszę się, że pojedziesz z nami, tym
bardziej że dla Darcie to pierwszy konkurs. Jestem zdumiona
jej postępami. Zdaje się, że ma wrodzony talent.
- Bardzo chcę to zobaczyć - rzekł Rick..
- To dobrze. - Lori Lee gorączkowo szukała w myślach
następnego tematu do rozmowy. - Masz ochotę na ciastko i
poncz? Mnóstwo tego zostało po przyjęciu.
- Nie, dziękuję - odrzekł Rick, rozglądając się po po-
mieszczeniu. Do ścian przypięte były wielkie czerwone serca
i figurki amorków, z sufitu zwisały serpentyny, a wszędzie
stały pęki róż.
- Ładnie tu, prawda? - zachwycała się Darcie. - Popatrz,
jakie piękne kwiaty Lori Lee dostała od swoich przyjaciół.
Mama Katie powiedziała, że Lori Lee jest najbardziej lubianą
dziewczyną w Tuscumbii.
- Zawsze tak było - stwierdził Rick.
A więc róże pochodziły od jej wielbicieli. Mogli sobie
pozwolić na to, by kupować je tuzinami. Gdyby dał jej jedną
różyczkę, prawdopodobnie roześmiałaby mu się w twarz.
Czy naprawdę chciał konkurować z takimi mężczyznami jak
Powell Goodman i Jimmy Davison? Tamci mogli jej zaofe-
rować wszystko. A on? Tylko siebie i dziecko innej kobiety.
- Musimy już iść, kochanie - powiedział do Darcie.
- Zabieram cię do McDonalda na hamburgery.
Darcie zerknęła na Lori Lee.
- Chciałabym, żeby pani mogła pójść z nami, ale na
pewno jest już pani z kimś umówiona.
Rick otworzył usta, ale Lori Lee była szybsza.
- Tak, jestem umówiona na kolację z panem Davisonem.
- W takim razie życzę miłego wieczoru – powiedział
Rick. - Spotkamy się w sobotę rano.
Lori Lee patrzyła za nimi. Przy drzwiczkach samochodu
Rick upuścił coś na ziemię. Z dudniącym sercem podbiegła
do tylnych drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Na chodniku leżała
żółta różyczka. Gdy samochód Ricka zniknął, Lori Lee wy-
biegła przed dom, podniosła kwiat i przycisnęła go do piersi.
Rick wyskoczył z samochodu i klnąc pod nosem, kopnął
przednią oponę. Cholerny gruchot. Gdyby mógł sobie po-
zwolić na przyzwoity samochód, nie znalazłby się w tak głu-
piej sytuacji.
R
S
Darcie wytknęła głowę przez okno i zapytała:
- Co się stało, tatusiu?
- Zdaje się, skarbie, że utknęliśmy - rzekł Rick, z trudem
hamując złość. - Chłodnica przecieka. Zanim ją wyjmę, zalu-
tuję i włożę z powrotem, miną ze trzy godziny. Przykro mi,
Darcie, ale musisz pojechać z Lori Lee. Ja dojadę później.
Lori Lee wysłała rodziców swoich uczennic przodem.
Sama zamierzała pojechać za nimi. Zwykle wszyscy starali
się trzymać razem na wypadek, gdyby komuś przydarzył się
kłopot z samochodem.
- Co się stało? - zapytała teraz, zatrzymując samo- chód
obok auta Ricka.
- Chłodnica przecieka i tatuś mówi, że powinnam poje-
chać z panią - wyjaśniła Darcie.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu - rzekł
Rick. - Ja zabiorę rzeczy Darcie. Powinienem być gotów za
kilka godzin. Zdążę was dogonić.
- Jeśli chcesz, to możesz zostawić tutaj ciężarówkę i po-
jechać ze mną - zaproponowała Lori Lee. - Będziesz miał
pewność, że nie spóźnisz się na konkurs.
Poniewczasie ugryzła się w język. Matki niektórych
dziewczynek z zespołu zauważyły już jej przywiązanie do
Darcie. Pojawiły się między nimi komentarze na ten temat, a
Mara Royce nawet oskarżyła ją wprost o faworyzowanie
dziewczynki. W tych okolicznościach Lori Lee musiała się
spodziewać, że jej wspólna kilkugodzinna podróż z Rickiem i
jego córką wzbudzi zawiść innych rodziców. Ale nie mogła
już cofnąć zaproszenia.
R
S
- Tak, tatusiu, proszę cię, zostaw tu samochód! Napra-
wisz go jutro - zawołała Darcie, patrząc na ojca błagalnie.
Lori Lee przycisnęła guzik otwierający bagażnik.
- Włóż do środka rzeczy Darcie i wsiadajcie obydwoje.
Musimy już jechać.
Rick czuł się nieswojo w towarzystwie innych rodziców.
Niektórzy okazywali mu wyraźnie, że jest tu niepożądanym
intruzem, inni zwyczajnie go ignorowali. Jedynie Deanie
Webber i jej mąż, Phil, zaprosili go, by przy nich usiadł.
Grupa Dixie zdobyła pierwsze miejsce w kilku konkuren-
cjach. Gwiazdeczki także dostały nagrodę za swój podsta-
wowy układ. Wszystkie dziewczynki były półprzytomne z
radości; rodzice czuli się dumni i szczęśliwi.
Wieczorem zaczęła padać zimna mżawka. W powietrzu
czuć było mróz. Kolumna samochodów wyruszyła z Clanton
do Tuscumbii, ale już po kilkunastu minutach stało się jasne,
że dalsza jazda jest zbyt niebezpieczna. Mżawka zamarzała i
na drodze pojawiła się gołoledź. Radio podało, że północną
Alabamę nawiedziła niespodziewana burza śnieżna. Auto-
strada numer 65 została zamknięta, a większość innych dróg
była nieprzejezdna.
Deanie porozumiała się z Lori Lee przez telefon komór-
kowy i wspólnie doszły do wniosku, że cała grupa musi
przenocować w Cullman.
Niestety, nie byli jedynymi podróżnymi, którzy tego
R
S
wieczoru szukali noclegu. W drodze od motelu do motelu
grupa zaczęła się rozdzielać, zajmując ostatnie wolne pokoje.
Gdy wszyscy inni byli już zakwaterowani, Lori Lee, Rick i
Darcie dotarli do motelu o nazwie Wygoda. Był tu jednak
tylko jeden wolny pokój, toteż Rick, nie pytając Lori Lee o
zgodę, zarejestrował ich jako panią i pana Warrick.
Gdy wrócił do samochodu, Darcie już spała na kolanach
Lori Lee.
- Mam pokój - powiedział, biorąc dziewczynkę na ręce.
Zauważył, że Lori Lee zerknęła na pojedynczy klucz, który
trzymał w dłoni.
- Był tylko jeden wolny - wyjaśnił. - Pomyślałem, że le-
piej go wynajmę. Wiem, że to trochę niezręcznie, ale nic in-
nego nie mogłem zrobić.
- Jesteśmy tu sami, więc nikt się o tym nie dowie - odrze-
kła Lori Lee.
Rick otworzył drzwi, zapalił światło i położył Darcie na
szerokim, podwójnym łóżku. Lori Lee usiadła na krawędzi
łóżka i zdjęła dziewczynce buty.
- Jest zmęczona - powiedziała, nakrywając małą kołdrą. -
Byłam z niej dzisiaj bardzo dumna. Wykonała układ bez-
błędnie. Lepiej niż niektóre dziewczynki, które ćwiczą już od
dawna.
Darcie otworzyła oczy i spojrzała na dwie pochylone nad
nią twarze.
- Cześć - wymruczała sennie. - Czy mamy pokój?
- Oczywiście, że tak.
- Głodna jestem - ziewnęła dziewczynka.
R
S
- Widziałem jakieś automaty na dole - przypomniał
sobie Rick. - Zejdę i zobaczę, czy można tam kupić coś
do jedzenia.
Rick wyszedł, a Lori Lee zdjęła płaszcz i powiesiła go w
szafie. Przyszło jej do głowy, że gdyby jeszcze tego ranka
ktoś jej powiedział, że spędzi noc w jednym pokoju z Ric-
kiem Warrickiem, wyśmiałaby ten pomysł.
No, ale oczywiście Darcie pełniła rolę przyzwoitki.
Lori Lee zerknęła na małą; dziewczynka znów zasnęła.
W chwilę potem Rick zastukał do drzwi. Lori Lee
poszła otworzyć. Rick trzymał w rękach dwa kubki z
kawą, karton mleka i trzy kanapki. Z kieszeni kurtki
wystawało mu kilka paczek ciastek.
- Cicho - szepnęła Lori Lee, biorąc od niego kanap-
ki. - Darcie znowu usnęła.
- Dziś był jej wielki dzień - stwierdził Rick. - Z podnie-
cenia prawie nie spała poprzedniej nocy. Ściągnęła mnie z
łóżka jeszcze przed świtem.
W milczeniu zjedli kanapki. Darcie spała zwinięta w kłę-
bek, twarzą do ściany.
Po posiłku Lori Lee wyrzuciła śmieci i poszła do łazienki.
Rick zdjął buty i rozpiął koszulę. Pomyślał, że musi spać w
ubraniu, a poza tym i tak nie spodziewał się zasnąć w jednym
pokoju z Lori Lee.
Ta zaś wyszła z łazienki. Była już bez makijażu, włosy
miała rozczesane i luźno opadające na ramiona.
- Mogę spać z Darcie - zaproponowała. - Ty jesteś więk-
szy, będzie ci wygodniej samemu.
R
S
- Dzięki - rzekł, przyglądając się jej uważnie i myśląc o
tym, co mogłoby się zdarzyć, gdyby jego córki tu niebyło.
Lori Lee zdjęła buty i wsunęła się pod kołdrę obok Darcie.
Rick także zdjął buty, położył się na sąsiednim łóżku i zgasił
lampkę nocną. Przez chwilę leżał nieruchomo, próbując
oderwać myśli od Lori Lee.
Usiłował myśleć o naprawie ciężarówki, potem o pienią-
dzach, które będzie musiał pożyczyć, żeby wykupić firmę
Bobo Lewisa, a wreszcie zaczął się zastanawiać, jakie wyniki
osiągnie w tym sezonie drużyna Braves. Słyszał, że Lori Lee
przewraca się z boku na bok. Czy ona także nie mogła za-
snąć?
Odrzucił kołdrę i usiadł, patrząc w okno. Po chwili
przesunął ręką po włosach i wstał.
- Rick? - szepnęła Lori Lee.
- Przepraszam, że cię obudziłem. Nie mogę zasnąć.
Rozsunął zasłony okienne i patrzył na pusty basen, zatłoczo-
ny parking i ciemne nocne niebo. W ciszy słychać było tylko
wycie wiatru i uderzenia lodowatej mżawki o szyby.
Drugie łóżko skrzypnęło. Rick nie poruszył się, wstrzymał
tylko oddech. Lori Lee stanęła za nim i położyła rękę na jego
plecach.
- Ja też nie mogę spać - powiedziała, opierając głowę na
jego ramieniu.
Objął ją i przyciągnął do siebie.
- Wiesz, czego chcę, prawda?
- Tak. - Przytuliła się do niego i oparła głowę na jego
piersi. - Byłam głupia, ofiarowując ci przyjaźń, podczas
R
S
gdy obydwoje chcemy... Będziemy musieli trzymać się
z dala od siebie.
- Nie proś mnie o to - odrzekł, całując ją w czoło. - Czego
się boisz? Wiem, że nie jestem dla ciebie dość dobry i że ko-
bieta taka jak ty nigdy nie wyszłaby za kogoś takiego jak ja.
Ale przecież nie proszę cię, żebyś mnie poślubiła. Co byś
powiedziała na romans? Moglibyśmy utrzymywać to w ta-
jemnicy.
Była to wielka pokusa, ale Lori Lee nie chciała cierpieć i
utracić dobrej opinii dla człowieka, który pragnął tylko ro-
mansu.
- Nie mogę tego zrobić - odrzekła. - Nie chcę zaryzyko-
wać wszystkiego dla kilku chwil.
- Poprosiłbym cię, żebyś została moją żoną, gdybym tyl-
ko mógł mieć nadzieję... - Ujął jej twarz w dłonie i pocałował
ją w usta. - Zapomnij o tym, co powiedziałem. Po co miała-
byś wychodzić za robotnika
z brudnymi paznokciami, skoro możesz wyjść za Powel-
la Goodmana i mieć wszystko, co można kupić za pieniądze?
Lori Lee z najwyższym trudem zdobyła się na rozsądną
odpowiedź.
- Jeśli kiedykolwiek znów wyjdę za mąż, to tylko za
człowieka, którego będę kochała i który będzie kochał mnie.
- Chcesz miłości, tak?
- A ty nie?
- Ja bym się zgodził na mniej - przyznał Rick. - Gdybym
znalazł dobrą, porządną kobietę, która chciałaby zostać matką
Darcie i pociągałaby mnie fizycznie, to bym się z nią ożenił.
R
S
- Chcesz seksu, nieważne, z miłością czy bez - stwierdzi-
ła Lori Lee, w pełni świadoma tego, że gdyby Darcie nie było
z nimi w pokoju, pozwoliłaby Rickowi kochać się z nią przez
całą noc.
- Lepiej pójdę już spać - odezwał się Rick.
Przytulił ją, ocierając się o nią całym ciałem. Zamknęła
oczy i uniosła głowę. Rick doprowadził ją do krawędzi łóżka.
Upadli na nie razem.
- Rick? Rick, nie możemy tego zrobić – wyszeptała Lori
Lee jednym tchem.
- Wiem, do diabła! - mruknął. Zeskoczył z łóżka i sięgnął
po buty. - Idę na spacer. Zamknij drzwi i połóż się spać.
Lori Lee przysiadła na brzegu łóżka.
- Nie możesz wyjść w taką pogodę.
- Pochodzę trochę po korytarzu, a potem położę się spać
w holu.
Już chciała zaprotestować, ale uświadomiła sobie, że rze-
czywiście tak będzie najlepiej dla nich obydwojga. Gdyby
Rick został w pokoju, żadne z nich nie zmrużyłoby oka.
- Gdy wrócimy do domu, nie możemy... - zaczęła.
- Nie martw się, kochanie. Zostawię cię w spokoju.
Bez trudu znajdę sobie jakąś chętną kobietę.
Pochwycił kurtkę i wyszedł na korytarz.
R
S
ROZDZIAŁ SZÓSTY
W ciągu miesiąca, który minął od konkursu w Clanton,
Lori Lee i Rick wzajemnie się unikali. Widywali się tylko
przypadkiem, gdy Rick odbierał Darcie z zajęć lub przy in-
nych okazjach, na przykład na meczu koszykówki drużyny z
Deshler. Lori Lee poszła tam z Powellem Goodmanem, Rick
zaś przyprowadził ze sobą Angie Clemmons.
Lori Lee powtarzała sobie, że nie interesuje ją to, z kim
Rick się spotyka, słyszała jednak rozmowę Deanie z ciotką
Birdie, które dzieliły się najnowszymi plotkami na temat ko-
biet w życiu Ricka. Angie Clemmons była rozwódką z
ośmioletnim synem. Pochodziła z Georgii. Przed czterema
laty zamieszkała w Tuscumbii wraz ze swym byłym mężem.
Pracowała w supermarkecie i niedawno zakończyła romans z
kolegą z pracy, który, tak się nieszczęśliwie złożyło, był aku-
rat żonaty. Znajomy znajomego mówił Philowi Webberowi,
że Angie jest nieokiełznana w łóżku.
Lori Lee westchnęła i na nowo spróbowała się skoncen-
trować. Po co właściwie myśli o tym wszystkim? Powinna
się skupić na opracowywaniu choreografii do kwietniowego
recitalu.
R
S
Kwietniowy recital był wielkim wydarzeniem, wieńczą-
cym całoroczną pracę zespołu. Wówczas to Lori Lee przy-
znawała swoim uczennicom nagrody. Zaczęła już obmyślać
typy do tegorocznych wyróżnień. Zawsze starała się dać ja-
kąś, choćby najmniejszą, nagrodę każdej dziewczynce, by
żadna nie czuła się rozczarowaną podczas tego niezwykłego
wieczoru. Oczywiście, niektóre nagrody były ważniejsze od
innych. Najbardziej upragnioną zarówno przez dziewczynki,
jak i przez ich rodziców był tytuł Najlepszej Debiutantki. Lo-
ri Lee nie miała tu żadnych wątpliwości. Ten tytuł miał
przypaść Darcie Warrick, która przez dwa i pół miesiąca zro-
biła zdumiewające postępy.
Po zajęciach z całą grupą Lori Lee ćwiczyła jeszcze indy-
widualnie z Darcie, Zwykle brała pieniądze za prywatne lek-
cje, wiedziała jednak, że Rick z trudem może sobie pozwolić
nawet na opłaty za zajęcia grupowe, toteż robiła to za darmo.
Martwiła się, skąd Rick weźmie pieniądze na kosztowne ko-
stiumy na recital i zbliżające się konkursy. Poprosiła ciotkę
Birdie, żeby ta sprzedała Rickowi kostiumy dla Darcie po
kosztach własnych albo nawet pozwoliła mu wziąć je na
kredyt.
Rick był wściekły. Nie podobały mu się już darmowe lek-
cje, jakie Lori Lee dawała Darcie, ale ponieważ dla dziew-
czynki znaczyło to bardzo wiele, zaciskał zęby i nic nie mó-
wił. Przed kilkoma minutami zdarzyło się jednak coś, czego
nie potrafił znieść.
Podczas przerwy na lunch wstąpił do sklepu ciotki
R
S
Birdie, żeby kupić kostiumy dla Darcie. Dziewczynka przy-
niosła do domu listę zakupów wraz z cenami. Koszt był
oszałamiający jak dla kogoś, kto nie miał ani jednego dolara
w rezerwie, ale Rick umówił się z Tomem i Eve, że w wolne
soboty pomaluje ich dom. Zaliczka powinna wystarczyć na
kostiumy przeznaczone na recital, zaś reszta - na wszystko,
co będzie potrzebne Darcie wiosną i latem.
Ale gdy przyszło do płacenia za kostiumy, ciotka Birdie
podała mu cenę o wiele niższą od tej, która figurowała na li-
ście przyniesionej przez Darcie. Gdy o tym wspomniał, ciot-
ka Birdie zaczerwieniła się jak burak i jąkając się, usiłowała
go przekonać, że ceny na liście podane zostały niedokładnie.
Rick jednak wiedział swoje i gdy przycisnął starszą kobietę,
ta przyznała, że Lori Lee kazała sprzedać mu kostiumy po
niższych cenach.
Za kogo ona go właściwie uważa? Rick nie życzył sobie
żadnej dobroczynności. Od czasu gdy opuścił zastępczą ro-
dzinę i wstąpił do wojska, płacił wszystkie swoje rachunki.
Miał zamiar teraz przekonać o tym Lori Lee.
Wszedł do studia. Stojąca pośrodku sali Lori Lee spojrzała
na niego z zaskoczeniem. Rick miał na twarzy taki wyraz,
jakby spotkał największego wroga.
- Musimy porozmawiać - rzekł, zatrzaskując za sobą
drzwi.
- Czy coś się stało? - zapytała Lori Lee z determinacją.
R
S
- Owszem, stało się. Stało się coś bardzo złego.
- Czy coś z Darcie?
- Nie.
- Jesteś bardzo zdenerwowany. Czy rozzłościłam cię
czymś?- zapytała, niepewnie obracając w dłoniach pałeczkę.
- Owszem. - Rick mocno pochwycił przeguby jej rąk. -
Nie życzę sobie twojej litości. Mogę zapłacić za kostiumy
Darcie bez żadnych zniżek!
- Ach, o to ci chodzi - odrzekła, czerwieniąc się.
- Właśnie o to. Czy sądziłaś, że dam się nabrać? Cena,
którą podała mi ciotka Birdie, była dużo niższa od tej na li-
ście, którą Darcie przyniosła do domu.
Lori Lee zdumiała się. Rozdawała te listy rodzicom, którzy
przychodzili odbierać dzieci po zajęciach, ale nie wysłała jej
do Ricka. Skąd Darcie ją wzięła?
- Nie sądź, że nie jestem ci wdzięczny za czas, który po-
święcasz mojej córce. - Rick wziął głęboki oddech i wbił
pięści w kieszenie. - Naprawdę tu rozkwitła. Od czasu gdy
przychodzi na te zajęcia, mówi tylko o tobie. Lori Lee to, Lo-
ri Lee tamto. Nie mam nic przeciwko temu, żeby się na tobie
wzorowała. Ale nie próbuj traktować mnie jak nędzarza. Nie
posiadam wiele, jeśli chodzi o pieniądze czy o pozycję spo-
łeczną, ale mam swoją dumę. Jeśli czegoś chcę, zarabiam na
to, rozumiesz? Nie życzę sobie niczyjej litości, a już szcze-
gólnie twojej.
- Przepraszam, jeśli cię uraziłam, ale wiem, że jesteś teraz
w trudnej sytuacji. Pomyślałam po prostu...
R
S
Zamarła, gdy Rick mocno pochwycił ją za ramiona.
- Więcej tego nie rób - warknął.
Ich spojrzenia się spotkały. Rick delikatnie przesunął kciu-
kiem po jej policzku i Lori Lee poczuła, że kolana zaczynają
pod nią drżeć.
- Niech to diabli - mruknął Rick ze złością. Puścił ją, ob-
rócił się na pięcie i wyszedł.
Rick wypił resztę kawy, odstawił pusty termos i zerknął na
plastikowy zegarek za dziesięć dolarów, który zwykle nakła-
dał do pracy. Jedenasta. Powell Goodman miał tu wpaść
wieczorem i rzucić okiem na swój samochód. Obiecał, że
przyniesie czek pokrywający pełny koszt renowacji, a jeśli
będzie zadowolony z dzieła Ricka, poleci go swoim znajo-
mym.
Rick miał pełne zaufanie do własnych umiejętności. Jeśli
na czymkolwiek znał się równie dobrze jak na ogrzewaniu i
klimatyzacji, były to samochody, szczególnie stare. Gdyby
miał pieniądze, sam chciałby posiadać kilka takich aut. Może
corvette, jak Goodman, a także forda mustanga rocznik 1965
i chevroleta z 1956.
Skoro już musiał czekać na Goodmana, równie dobrze
mógł tymczasem posprzątać. Złożył już swoje narzędzia i
wyniósł je do samochodu. Teraz zdjął kombinezon i podwi-
nął rękawy roboczej koszuli z zielonego sztruksu.
Przed garażem zatrzymał się samochód. To na pewno Go-
odman, pomyślał Rick, sięgając po pastę do mycia rąk. Trza-
snęły drzwiczki, potem drugie. Goodman nie był sam. Może
R
S
przywiózł ze sobą jakiegoś znajomego,
który także miał stary samochód do renowacji.
Drzwi garażu otworzyły się i do środka wpadł poryw zim-
nego, marcowego wiatru.
- Zaraz do pana przyjdę, panie Goodman - powiedział
Rick, nie odwracając sig. - Właśnie tu sprzątałem.
- Niech pan sobie nie przeszkadza - odrzekł Powell. -
Obejrzymy to moje małe cudo. Jeśli równie dobrze jeździ, jak
wygląda, to będę bardzo zadowolony.
- Może pan wierzyć, że samochód jest w świetnym stanie.
Silnik mruczy jak zadowolona kobieta - powiedział Rick,
odrywając z rolki kilka papierowych ręczników. Wytarł ręce,
odwrócił się i zamarł w bezruchu.
Obok nienagannie ubranego Powella Goodmana stała Lori
Lee Guy w kostiumie ze złotego aksamitu. Jej widok zapierał
dech w piersiach.
- Przepraszam za to porównanie - wyjąkał Rick. -
Nie wiedziałem, że jest z panem kobieta.
- Znacie się chyba, prawda? - zapytał Powellv zwracając
się do Lori Lee. - Mówiłaś, zdaje się, że jego córka chodzi na
prowadzone przez ciebie zajęcia?
- Tak, znamy się - potwierdziła Lori Lee.
Powell pogładził błotnik corvetty.
- Mój staruszek kupił ten samochód wiele lat temu. Kiedy
byłem chłopcem, czasami mi go pożyczał. Pamiętasz, jak
przyjechałem po ciebie na studniówkę? Wszyscy koledzy mi
zazdrościli. Miałem zaledwie osiemnaście lat, a prowadziłem
corvette rocznik 1959 i towarzyszyła mi miss szkoły.
R
S
- To było wiele lat temu - mruknęła Lori Lee. - Dokładnie
czternaście.
Ricka nie było wtedy w Tuscumbii, wiedział jednak, że
Lori Lee zdobyła tytuł miss szkoły. Gdy był w wojsku, Eve
pisywała do niego regularnie i przekazywała mu wszystkie
lokalne wiadomości. Wysłała mu nawet wycięte z gazety
zdjęcie ze ślubu Lori Lee. Rick zapamiętał, jak wyglądała w
atłasowej sukni i przejrzystym welonie, po czym podarł wy-
cinek na strzępy. Później wyszedł do miasta, upił się i wylą-
dował w łóżku z jakąś blondynką. Nawet nie pamiętał jej
imienia.
- Chciałbym się dzisiaj przejechać tą corvetta, ale Lori
Lee nie jest w odpowiednim nastroju. - Powell otoczył swoją
towarzyszkę ramieniem i przyciągnął ją do siebie. - Prawda,
kochanie?
Lori Lee widziała wyraz twarzy Ricka, gdy Powell ją ob-
jął, i miała ochotę się odsunąć. Powstrzymała się jednak. Nie
chciała dać się ośmielić Rickowi. Nie miał przecież do niej
żadnych praw. Była wolną kobietą.
Powell wyciągnął portfel i wyjął z niego złożony na pół
czek.
- Wierzę na słowo, że jeździ równie dobrze, jak wygląda.
W końcu chyba nie próbowałby pan robić ze mną żadnych
numerów, prawda? To dzięki moim pieniądzom będzie pan
mógł wykupić firmę starego Bobo Lewisa.
Lori Lee wyrwała się z objęć Powella i przesunęła dłonią
po lśniącym lakierze samochodu.
- W gruncie rzeczy, Powell, to są pieniądze Ricka,
R
S
nie twoje. Sądząc po wyglądzie tego samochodu, uważam, że
zarobił je uczciwie.
- Cóż za obrończyni praw pracującego człowieka - za-
śmiał się Powell Goodman, podając Rickowi czek.
- Powinien pan czuć się zaszczycony tym, że Lori Lee
ujmuje się za panem. Ale ona zawsze broniła słabszych.
Właśnie za to ją kocham.
Rick wziął czek, wymamrotał niewyraźnie podziękowanie
i rzucił Powellowi kluczyki.
- Może pan włączyć silnik.
Powell zajął się swoją kosztowną zabawką. Lori Lee w
myślach porównywała go z Rickiem. Powell był nienagannie
ubrany, starannie ostrzyżony i dokładnie ogolony. To ele-
gancki, dobrze wychowany i bogaty mężczyzna. Rick także
jest przystojny, ale w zupełnie inny sposób. Nigdy nie wi-
działa go w innym stroju niż znoszone dżinsy. Długie włosy
opadały mu na kark w nierównych kosmykach, a twarz po-
krywał ciemny zarost.
Wszyscy przyjaciele uważali, że ona i Goodman stanowią
idealną parę i że w końcu się pobiorą. W gruncie rzeczy jed-
nak zupełnie do siebie nie pasowali. Lori Lee nie kochała
Powella ani nigdy nie pragnęła go w taki sposób jak Ricka.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak intensywnie wpatruje
się w twarz Ricka, aż do chwili gdy Powell wysiadł z auta,
objął ją ramieniem i zapytał:
- Co tu się dzieje, kochanie? Czy Warrick powiedział coś,
co cię zdenerwowało? Patrzycie na siebie, jakbyście chcieli
się pozabijać.
R
S
Lori Lee wybuchnęła głośnym, nienaturalnym śmiechem.
- Nie mów głupstw. Chyba ci się wydaje. Rick zachowuje
się jak dżentelmen.
- I tak właśnie powinien się zachowywać w obecności
mojej dziewczyny, jeśli wie, co dla niego dobre,
Rick z trudem zachował spokój. Zacisnął pięści i wsunął
dłonie w kieszenie. Lori Lee widziała, że jest na granicy wy-
trzymałości. Gdyby sytuacja nie była tak groźna, ubawiłaby
ją myśl o starciu Powella z Warriękiem. Czy ten człowiek
zwariował? Rick Warrick mógłby go zetrzeć na miazgę jedną
ręką.
- Chodźmy już, Powell - powiedziała. - Obiecałeś, że
wpadniemy tu tylko na chwilę.
- Rządzi się - uśmiechnął się Powell Goodman,
znów ją obejmując. - Ale i tak ją kocham..
Lori Lee pociągnęła go do wyjścia. W drzwiach odwróciła
się i jeszcze raz spojrzała na Ricka.
- Powell, zapomniałeś powiedzieć Rickowi o samo-
chodzie Terry'ego Wilbanksa.
- A, prawda. Na przyjęciu, na którym byliśmy dziś wie-
czorem, Terry powiedział nam, że właśnie kupił stare GTO i
szuka kogoś, kto by je wyremontował. Lori Lee opowiedziała
mu, że odnawiasz mój samochód.
- Terry ma do ciebie zadzwonić w przyszłym tygodniu -
uśmiechnęła się Lori Lee, ale jej uśmiech szybko znikł, gdy
zobaczyła ponury wyraz twarzy Ricka.
- Chyba powinienem wam podziękować – rzekł Rick. -
To miło, że postaraliście się o robotę dla mnie.
R
S
Lori Lee gwałtownie obróciła głowę, nie mogąc znieść
gniewu i pogardy w spojrzeniu Ricka. Gdyby Powell jej nie
podtrzymał, ze zdenerwowania potknęłaby się o próg.
Powell odwiózł ją do domu. Nie zaprosiła go do siebie,
wymawiając się bólem głowy. Pocałowała go bez zapału i
życzyła mu dobrej nocy. Gdy już znalazła się za drzwiami,
usiadła ciężko na pierwszym stopniu schodów i rozpłakała
się.
Stojący w holu zegar wybił pierwszą. Lori Lee wzięła cie-
płą kąpiel, zaparzyła sobie herbatę ziołową i nastawiła uspo-
kajającą muzykę, ale nic jej nie pomagało. Czuła się nie-
szczęśliwa i zupełnie nie chciało jej się spać. Nawet Tyke
wydawał się niespokojny. Patrzył na nią ze współczuciem w
wielkich, brązowych oczach.
Naraz u drzwi rozległ się dzwonek. Brzęczenie nie usta-
wało. Ktoś trzymał palec na przycisku. Tyke przekrzywił łeb,
postawił uszy i szczeknął. W Tuscumbii nikt raczej nie skła-
dał towarzyskich wizyt o takiej porze. Musiało się stać coś
złego.
Poprawiła pasek szlafroka i poszła otworzyć drzwi. Tyke
powlókł się za nią. Wyjrzała przez wizjer i wymamrotała:
- Och, mój Boże.
Na werandzie stał Rick Warrick z palcem przyciśniętym
do dzwonka. Nie powinien tu przychodzić, szczególnie o tej
porze. Co by sobie pomyśleli sąsiedzi, gdyby zobaczyli jego
samego albo jego samochód zaparkowany na podjeździe jej
domu?
R
S
- Idź do domu, Rick. Nie chcę cię widzieć. Nie dzisiaj.
- Otwórz te drzwi, Lori Lee. Nie pójdę sobie.
Wiedziała, jak uparty potrafi być Rick, i uświadomiła so-
bie, że wcześniej czy później będzie musiała go wpuścić albo
zadzwonić na policję.
Otworzyła.
- Czego chcesz?
Rick stanął w progu, przewiercając wzrokiem jej szlafrok.
- Czy naprawdę muszę odpowiadać na to pytanie? Za-
śmiał się, widząc, że pobladła.
- Tak myślałem. Prawdę mówiąc, przyjechałem, żeby
zobaczyć, czy Goodman jeszcze tu jest. Jestem masochistą,
kochanie. Nie wystarczyło mi patrzenie, jak cię obejmował i
nazywał swoją dziewczyną.
- Proszę, Rick, nie rób tego sobie i mnie - powiedziała
Lori Lee, powstrzymując się całą siłą woli, by się nie rzucić
w jego ramiona.
Odsunął ją, wszedł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi.
- Tak nie może być, Lori Lee. Nie zniosę tego dłużej.
Doskonale go rozumiała. Ona także nie potrafiła już dłużej
znosić pragnienia i nieustannego napięcia.
- Nie pasujemy do siebie - powtórzyła z uporem. - Jeśli
poddamy się własnym pragnieniom, zniszczymy się nawza-
jem. Muszę myśleć o sobie i o tym, co dla mnie dobre. Nie
jesteś receptą na moje problemy. A ty też powinieneś pomy-
śleć o sobie i o przyszłości Darcie.
R
S
- Nie potrafię myśleć o niczym poza tobą. Myślę o tobie
w dzień i w nocy. - Przysunął się do niej, ona zaś się cofnęła.
- Kochanie, nie uciekniesz przede mną.
- A co z Angie Clemmons? - zapytała Lori Lee z gnie-
wem.
- Nie masz powodu być zazdrosna o Angie. Ona nic dla
mnie nie znaczy.
- Chodzisz do łóżka z wieloma kobietami, które nic dla
ciebie nie znaczą, prawda? Nie chcę być jedną z nich.
Rick położył dłoń na jej karku. Stała jak sparaliżowana
pod wpływem jego dotyku. Tyke zawarczał ostrzegawczo,
wyczuwając jej zdenerwowanie.
- Od tego dnia, kiedy kochaliśmy się w garażu, nie byłem
w łóżku z żadną kobietą - powiedział. – Chcę ciebie.
- Dlaczego miałabym ci wierzyć?
- A czy ty kochałaś się z kimś od tamtego czasu? - odpo-
wiedział pytaniem na pytanie.
- To nie twoja sprawa.
Rick przesunął drugą dłonią po jej ramieniu, piersi i brzu-
chu.
- Nie - przyznała. - Nie byłam z nikim.
- Mogłem mieć Angie albo tuzin takich jak ona - powie-
dział Rick. - Tak jak ty mogłaś pójść do łóżka z Goodmanem
albo z kimkolwiek innym. Ale seks z inną kobietą nie miałby
najmniejszego sensu. To tak, jakby umierającemu z pragnie-
nia dać do picia słoną wodę.
R
S
Lori Lee położyła dłoń na jego piersi, chcąc go odepchnąć,
ale Rick gwałtownie przyciągnął ją do siebie.
- Nie ma sensu z tym walczyć, skarbie. Nikt inny oprócz
mnie nie da ci tego, czego potrzebujesz.
Wstrzymując oddech, wtuliła się w niego. Rick pocałował
ją w usta.
- Powiedz to, kochanie - poprosił, przesuwając dłoń po jej
karku. - Powiedz, że mnie pragniesz.
- Pragnę cię, Rick - szepnęła. - Bardzo.
R
S
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Niebo na wschodzie zaczynało już jaśnieć. Rick i Lori Lee
leżeli objęci i zupełnie wyczerpani. Ta noc była dla nich
obydwojga wykradzionym czasem, godzinami niezmąconego
szczęścia. Nie myśleli o przyszłości ani o przeszłości, tylko o
tym, co działo się teraz.
Ale ta noc już się kończyła.
- Powinienem już iść - szepnął Rick, tuląc twarz do piersi
Lori Lee.
Przytuliła się do niego mocniej.
- Nie.
- Moja ciężarówka stoi na twoim podjeździe. Wszyscy się
dowiedzą, że tu jestem.
- A gdybym ci powiedziała, że nic mnie to nie obchodzi?
- uśmiechnęła się, gładząc go po włosach.
- Nie oszukuj się, kochanie. Jeszcze nie doszłaś do siebie
po dużej ilości wspaniałego seksu.
Lori Lee podniosła głowę.
- Czy chcesz powiedzieć, że to była tylko przygoda
na jedną noc, czy też, że powinniśmy się ukrywać przed
ludźmi i zachowywać nasz związek w tajemnicy?
Rick wysunął się z jej objęć i usiadł na łóżku.
R
S
- Wiesz równie dobrze jak ja, że nie potrafimy kontrolo-
wać tego, co się między nami dzieje, więc to od ciebie zależy,
jak się będziemy zachowywać. Jeśli chcesz, żeby był to dys-
kretny romans, to będę musiał jakoś opanować swoją dumę i
zgodzić się na to.
- Nie jestem jeszcze gotowa, żeby ogłaszać całemu świa-
tu, że zostaliśmy kochankami - przyznała. - Ale nie wstydzę
się ciebie - nas - jeśli o to ci chodzi. Tylko że zaczęliśmy od
końca. Zostaliśmy kochankami, zanim jeszcze zdążyliśmy się
zaprzyjaźnić.
- Czy chcesz, żebyśmy się spotykali oficjalnie?
- Wiem, że masz mało czasu, ale moglibyśmy robić coś
we troje, razem z Darcie. W ten sposób poznalibyśmy się le-
piej, a ty spędzałbyś czas ze swoją córką.
Rick pocałował ją w czubek nosa.
- Co właściwie masz na myśli? Chcesz, żebyśmy zabiera-
li Darcie do kina na filmy Disneya i obściskiwali się podczas
seansu?
- Mówię poważnie. - Lori Lee szturchnęła go pod żebro. -
Chciałabym, żebyście obydwoje z Darcie przyszli do mnie na
obiad w niedzielę. - Zauważyła, że na twarzy Ricka pojawił
się radosny uśmiech. - To wszystko stało się tak szybko, że
sama nie wiem, co właściwie czuję. Chciałabym trochę się
cofnąć i zwolnić tempo.
- Rozumiem. Mnie też to wszystko wydaje się trochę
nierealne. - Ujął jej twarz w dłonie i zajrzał w oczy. - Dobrze
wiem, że nie jestem ciebie wart. Możesz mieć każdego męż-
czyznę, którego tylko zechcesz.
R
S
Nakryła jego ręce swoimi dłońmi.
- Nie gadaj głupstw. Nie jestem taka doskonała, jak ci się
wydaje. Są pewne rzeczy...
Pocałował ją czule, ale namiętnie. Gdy pocałunek się
skończył, obydwoje z trudem złapali oddech.
- Przyjdziemy w niedzielę. Powiedz tylko, o której.
- O pierwszej. - Przesunęła palcem po jego policzku. -
Przez jakiś czas będziemy się po prostu spotykać, żeby się
lepiej poznać i sprawdzić, czy łączy nas coś więcej niż tylko
fizyczny pociąg. Zgoda?
- Jest w tej umowie coś, co mi się nie spodoba, prawda? -
zapytał Rick, potrząsając głową. - Przez jakiś czas nie bę-
dziemy się kochać. To jest ten haczyk, tak?
- A jak inaczej dowiemy się, czy łączy nas coś więcej?
- A niech to diabli!
- Dla mnie będzie to równie trudne jak dla ciebie - pocie-
szyła go Lori Lee.
Rick odchrząknął.
- Wierz mi, kochanie, to będzie o wiele trudniejsze, niż
sądzisz. - Odrzucił kołdrę przykrywającą jej nagie ciało i
przesunął czubkiem palca po piersi. - Widzisz?
- Mhm - sapnęła, przewracając go na plecy i wdrapując
się na niego. - Przez sześć tygodni będziemy się spotykać bez
seksu, a potem zastanowimy się, co robić dalej.
- Zgoda - mruknął Rick, gładząc jej nagie biodro.
- Ale teraz jeszcze... skoro mamy tego nie robić przez całe
sześć tygodni?
- Zgoda - odrzekła z kolei Lori Lee.
R
S
W południe wszyscy już wiedzieli, że samochód Ricka
Warricka stał zaparkowany przed domem Lori Lee od pół-
nocy aż do siódmej rano. Do sklepu ,Błysk i Blask" nadcią-
gnął tłum ciekawskich, chętnych do pogawędki z ciotką Bir-
die. Przyglądali się badawczo Lori Lee, jakby spodziewając
się jakiejś znaczącej zmiany w jej wyglądzie, po czym wy-
chodzili, szepcząc coś do siebie.
Gdy dwudziesty klient wyszedł ze sklepu, nie kupiwszy
niczego, ciotka Birdie wywiesiła za drzwiach tabliczkę z na-
pisem „Zamknięte", przekręciła klucz, ujęła się pod boki i
wydymając usta, zmierzyła swoją siostrzenicę groźnym spoj-
rzeniem.
- Masz mi natychmiast powiedzieć, o co chodzi!
Przychodzą tu dzisiaj ludzie, którzy nigdy dotąd nie byli w
naszym sklepie, gadają coś bez sensu i mierzą cię wzrokiem
od stóp do głów. Zdaje się, że całe miasto wie o czymś, o
czym ja nie mam pojęcia. Nie mam zamiaru tego tolerować.
Słyszysz mnie?
- Przypuszczam, że niektórzy sąsiedzi widzieli cię- ża-
rówkę zaparkowaną przed moim domem między pierwszą w
nocy a siódmą rano - wyjaśniła Lori Lee bez żenady.
- Starą, poobijaną, niebieską ciężarówkę? - zaciekawiła
się ciotka Birdie i na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Zgadza się.
Birdie wsunęła się za ladę i ujęła dłonie siostrzenicy w
swoje ręce.
R
S
- Chyba wiesz o tym, skarbie, że spowiedź jest dobra
dla duszy?
Lori Lee z uśmiechem skinęła głową.
- Mam romans z Rickiem Warrickiem.
- Bogu dzięki! - zawołała ciotka.-Najwyższy czas!
- Ciociu Birdie!
- Wiem, że twoi przyjaciele nie zaakceptują Ricka od ra-
zu, ale gdy zobaczą, jaki to porządny człowiek, zmienią zda-
nie. A my obie mamy dość pieniędzy i poważania w tym
mieście, by trochę mu pomóc. Mogłabym dać Rickowi pie-
niądze na wykupienie firmy Lewisa w prezencie ślubnym. -
Birdie zaklaskała w dłonie jak rozradowane dziecko.
- Uspokój się, ciociu. Niezupełnie zrozumiałaś...
Ciotka Birdie jednak nie zwracała na nią uwagi.
- To cudownie. Oczywiście, od początku wiedziałam, że
jesteście dla siebie stworzeni. I teraz będziesz miała Darcie.
Będziesz bardzo piękną panną młodą, a Darcie może nieść
kwiaty i... ojej, już jest środek marca. Ślub ma być w czerw-
cu, tak? Chyba wcześniej nie zdążę wszystkiego przygoto-
wać.
Lori Lee udało się wreszcie pochwycić ciotkę za rękę.
- Ale ja nie wychodzę za Ricka. To tylko romans.
No, coś w tym rodzaju. Będziemy się spotykać, żeby się
przekonać, czy łączy nas coś więcej niż tylko udany seks.
-A czego jeszcze potrzebujesz? - zdziwiła się Birdie.
- Muszę być zakochana, żeby wyjść za mąż - tłuma-
czyła jej Lori Lee. - I muszę mieć pewność, że ten
R
S
mężczyzna kocha mnie na tyle, by pogodzić się z tym, że nie
mogę mieć dzieci.
- Czy usiłujesz mi wmówić, że ty i Rick nie jesteście
w sobie zakochani? Daj sobie spokój. I tak w to nie uwierzę.
Juz jako siedemnastolatka byłaś w nim zakochana, a on szalał
za tobą.
- Pociąg seksualny to jeszcze nie miłość – upierała się
Lori Lee.
- Może i nie, ale fizyczny pociąg to przynajmniej sie-
demdziesiąt pięć procent miłości, moje dziecko. Wiem coś o
tym. Byłam zakochana sześć razy w życiu i wyszłam za pię-
ciu z tych mężczyzn.
- Rick i ja umówiliśmy się, że będziemy się spotykać
przez sześć najbliższych tygodni, żeby się dobrze poznać.
- Bez seksu?
- Bez.
- Mój Boże! Masz takiego mężczyznę do dyspozycji i
chcesz pozwolić, żeby się marnował? Słowo daję, gdybyś nie
była do mnie tak podobna z wyglądu, to pomyślałabym sobie,
że zamieniono cię w szpitalu z jakimś innym noworodkiem!
- Próbujemy tylko robić to, co najlepsze dla nas oby-
dwojga i dla Darcie! Mamy ze sobą bardzo niewiele wspól-
nego. Kiedy się poznamy, może się okazać, że zupełnie do
siebie nie pasujemy.
- Na tym polega cały problem z młodymi ludźmi w dzi-
siejszych czasach. Za dużo myślą i rozmawiają o sprawach,
których nikt z nas nie musi rozumieć. Miłość to jedna z tych
rzeczy. Nie zakochujesz się dlatego, że to jest słuszne. To się
R
S
po prostu zdarza, jak piorun z jasnego nieba. I możesz mi
wierzyć, że naprawdę dobry seks jest rzadkim darem, który
należy docenić. Nic nie tworzy silniejszej więzi między ko-
bietą i mężczyzną.
- Może masz rację, ciociu Birdie. Ale nie mam zamiaru
ryzykować dobra trzech osób bez całkowitej pewności, że
Rick i ja mamy szanse na zbudowanie wspólnej przyszłości.
Punktualnie o pierwszej po południu w niedzielę Rick i
Darcie zapukali do drzwi Lori Lee. Darcie ubrana była w
odświętną sukienkę w biało-czarną kratkę z czerwonym pa-
skiem. Rick, który wyznał Lori Lee, że nie ma żadnego gar-
nituru, włożył na tę okazję spodnie w kolorze khaki, niebie-
ską koszulę i granatową sportową kurtkę. Nadal był nie ogo-
lony, a włosy miał za długie, ale to tylko podkreślało jego
męską urodę.
Lori Lee była w obcisłej sukience z purpurowej krepy.
- Proszę, wejdźcie - powiedziała, otwierając drzwi. -
Obiad zaraz będzie gotowy. Cieszę się, że przyszliście.
Tyke wyszedł do przedpokoju i obwąchał buty gości. Gdy
Darcie przykucnęła, żeby go pogłaskać, polizał ją po twarzy.
- Pocałował mnie - zachichotała dziewczynka. -
Chyba mnie lubi.
- Chyba tak - uśmiechnęła się Lori Lee. – Wejdźcie do
salonu.
R
S
Darcie podniosła na nią wzrok.
- Tatuś mówi, że będziemy się z panią spotykać i spędzać
razem dużo czasu.
- Owszem, kochanie, jeśli nie masz nic przeciwko temu -
uśmiechnęła sięLori Lee, biorąc dziewczynkę za rękę.
- Oczywiście, że nie. Przecież ja właśnie panią wybrałam
dla mnie i dla tatusia. Za pierwszym razem, kiedy panią zo-
baczyłam, od razu wiedziałam, że pani się nadaje.
- Mówiłem ci przecież, Darcie, że Lori Lee i ja będziemy
się tylko spotykać - skarcił ją Rick.
- Wiem. Ale ludzie zawsze spotykają się przez jakiś czas,
zanim się ożenią, prawda?
Lori Lee spojrzała na Ricka chmurnie. Wzruszy ramiona-
mi, jakby chciał powiedzieć: i co ja mam z nią zrobić?
- No cóż, Darcie, może pooglądasz z tatą telewizję albo
obejrzysz sobie dom, a ja w tym czasie nakryję do stołu.
- Chciałabym pani pomóc - powiedziała dziewczynka. -
Trey i Mark zawsze pomagają cioci Eve. Nakrywają do stołu,
a po jedzeniu wkładają naczynia do zmywarki. Ja też poma-
gam, kiedy u nich jestem.
- Darcie, Lori Lee nie jest przyzwyczajona do tego, żeby
małe dziewczynki zajmowały się jej porcelaną i kryształami
i...
- Będzie mi bardzo miło, jeśli mi pomożesz - przerwała
mu Lori Lee. - A jeśli chce pan wiedzieć, panie Warrick, to
nie będziemy jedli w jadalni i nie wyjęłam z tej okazji porce-
lany ani kryształów. Sądziłam, że przytulniej będzie w kuch-
ni.
R
S
- W takim razie obydwoje z Darcie możemy ci pomóc -
zaproponował Rick.
Umyli ręce i ustawili na dębowym stole żółte talerze, uło-
żyli zwykłe sztućce z nierdzewnej stali i rozstawili szklanki
malowane w stokrotki. Pośrodku stał bukiecik żółtych róż i
stokrotek. Darcie zapytała, czy żółte róże to ulubione kwiaty
Lori Lee. Ta potwierdziła, zauważyła przy tym wyraz oczu
Ricka.
Przed jedzeniem Darcie odmówiła modlitwę. Na obiad
były kotlety wieprzowe, frytki, kukurydza i fasolka. Darcie
bardzo dbała, żeby zachować dobre maniery, ale nie potrafiła
się powstrzymać od mówienia z pełnymi ustami. Jej nie-
ustanna paplanina zdumiewała Ricka. Zwykle dziewczynka
była nieśmiała; tylko gdy byli sami, zachowywała się swo-
bodnie.
Po obiedzie Lori Lee nałożyła żółty fartuch, a drugi taki
sam dała Darcie. Fartuch sięgał małej do pięt. Wszyscy troje
posprzątali ze stołu i włożyli naczynia do zmywarki. Potem
Lori Lee wyciągnęła stertę gier. Darcie wybrała swoją ulu-
bioną „Kto wie więcej". Rick obawiał się, że gra może być
dla niej za trudna, ale, ku jego zdumieniu, mała wygrała dwie
partie z czterech.
Później uprażyli kukurydzę i oglądali na wideo ulubioną
bajkę Darcie - „Piękna i Bestia".
- Czy mogę się położyć na podłodze? – zapytała dziew-
czynka. - Lubię tak oglądać telewizję.
Zanim Rick zdążył zaprotestować, Lori Lee rzuciła jej trzy
poduszki. Darcie urządziła sobie wygodne legowisko, a Rick
R
S
i Lori Lee usiedli obok siebie na sofie.
Zamiast na ekran, Rick patrzył na siedzącą obok niego ko-
bietę. Lori Lee oglądała film z zainteresowaniem, od czasu
do czasu wymieniając komentarze z Darcie.
- Wiesz dużo o dzieciach - stwierdził Rick, zastanawiając
się, dlaczego kobieta, która tak lubi dzieci, nie ma własnych.
Wiedział, że była zamężna przez pięć lat. To z pewnością
wystarczająco długo, by urodzić dziecko.
- Przecież pracuję z dziećmi - zdziwiła się.
- Wiem, ale to coś więcej. - Nie mógł się oprzeć pokusie,
by jej dotknąć. Przesunął palcami po jej policzku. - Byłabyś
wspaniałą matką.
Lori Lee zesztywniała. Rick zorientował się, że powiedział
coś niewłaściwego, ale nie miał pojęcia, co. Czyżby nie
chciała mieć dziecka? Uznał, że najlepiej będzie zmienić te-
mat.
- Powiedz mi coś o tym recitalu, który ma się odbyć za
dwa tygodnie.
- Nie interesuje cię film? - zapytała.
- Czy chcesz mi powiedzieć, żebym był cicho, bo oglą-
dasz „Piękną i Bestię"?
- To także moja ulubiona bajka.
Gdy film się skończył, Lori Lee i Rick siedzieli przy-
tuleni do siebie. Rick przycisnął guzik przewijania taśmy
na pilocie i ruchem głowy wskazał Darcie i Tyke'a.
- Popatrz. Nasza mała piękność usnęła.
R
S
Darcie leżała na poduszkach zwinięta w kłębek, a Tyke
spał u jej boku;
- Czy ona często sypia po południu? - zapytała Lori Lee.
- Nie, ale dzisiaj była tak podniecona wizytą u ciebie, że
obudziła mnie o piątej rano.
- Pozwolimy jej przez chwilę pospać?
- Tak, nie budźmy jej. Niech się zdrzemnie - zgodził
się Rick. - My tymczasem możemy porozmawiać - przesunął
dłonią po jej szyi - albo się całować – lekko dotknął jej ust -
albo pójść do kuchni i sprawdzić, jak mocny jest ten stół,
- Jesteś bezwstydny - zaśmiała się Lori Lee, lekko uderza-
jąc go w rękę. - Pamiętaj o naszej umowie. Żadnego seksu.
- To dopiero kilka dni, a ja już usycham z tęsknoty za to-
bą - westchnął Rick, wtulając się w nią. Lori Lee chciała
zejść z sofy, ale Rick pociągnął ją na kolana. Poddała się i
zarzuciła mu ramiona na szyję.
- Zachowuj się przyzwoicie - upomniała go.
- Siedź cicho, kochanie. Nie posunę się za daleko. Wiem
przecież, że ona tu śpi - wskazał na Darcie.
- Rick?
- Co takiego?
- Czy widziałeś się z Powellem Goodmanem?
- Wczoraj rano zabrał samochód. A dlaczego pytasz?
- Całe miasto już o nas wie.
- Owszem. Eve mówiła mi, że wszyscy o nas plotkują.
R
S
- Powell opowiada różne głupie rzeczy. - Lori Lee poło-
żyła rękę na ramieniu Ricka. - Próbuje grozić.
- Komu i czym?
- Po prostu nie pozwól się wciągnąć w walkę, dobrze? On
ma wielkie wpływy w tej części stanu i jeśli zechce, może ci
narobić kłopotów.
- To niech narobi. Jeśli sądzi, że uda mu się odstraszyć
mnie od ciebie, to bardzo się myli. Ja wygrałem. On przegrał.
Może się zacząć przyzwyczajać do myśli, że teraz należysz
do mnie.
- Nie należę do ciebie. Należę tylko do siebie.
- Dobrze wiesz, że to feministyczne bzdury - stwierdził
Rick. - Gdyby mojej córki tu nie było, pokazałbym ci, jak
bardzo do mnie należysz. - Lori Lee otworzyła usta, by za-
protestować, ale Rick zamknął je pocałunkiem. - Ale wiedz o
tym, że ja także należę do ciebie.
- Co ja mam z tobą zrobić? Nigdy w życiu nie spotkałam
bardziej irytującego mężczyzny.
- Powinnaś pozwolić, żebym cię porządnie pocałował. -
Pochylił się nad nią. Lori Lee nie protestowała. W końcu głos
Darcie przywołał ich do rzeczywistości.
- Czy to znaczy to, co ja myślę, że znaczy? - zapytała
dziewczynka, przecierając zaspane oczy.
- Och, Boże - wymamrotała Lori Lee, opierając czoło o
policzek Ricka. Ten zaś zsunął ją z kolan i prędko założył
nogę na nogę.
- A co - odkaszlnął - co to, twoim zdaniem, znaczy?
- Że jesteście zakochani. W telewizji i w kinie ludzie
R
S
się tak całują, kiedy są zakochani.
- Powiem ci, co to znaczy, mała - rzekł Rick. – Ten po-
całunek oznacza, że Lori Lee i ja bardzo się lubimy i bę-
dziemy się dalej spotykać.
- A nie jesteście zakochani? - zapytała Darcie z żalem.
- Niezupełnie - odrzekł jej ojciec.
- To dlaczego całujesz Lori Lee, jeśli jej nie kochasz?
Rick spojrzał bezradnie na Lori Lee, ona jednak tylko
uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
- Widzisz, Darcie, ja... to znaczy, my... Lori Lee i ja...
Lori Lee, wiedziona litością, przyszła mu z pomocą.
Wyciągnęła ramiona, wzięła dziewczynkę na kolana
i spojrzała na nią z powagą.
- Dorośli, którzy się lubią, całują się i ściskają - po-
wiedziała. - Ja bardzo lubię twojego tatę, a on mnie, ale
znamy się za mało, żeby się w sobie zakochać.
- To dziwne - stwierdziła Darcie. - Bo ciocia Eve
mówiła mi, że ona i wujek Tommy zakochali się w sobie
od pierwszego wejrzenia.
Rick zachichotał, ale szybko spoważniał, gdy Lori Lee
spojrzała na niego groźnie.
- Eve i Tommy byli bardzo młodzi i nigdy wcześniej
nie byli zakochani - wyjaśniła. - Ale twój tatuś i ja jesteśmy
starsi i obydwoje mieliśmy już małżonków, więc żadne z nas
nie chce się za bardzo śpieszyć, żeby nie popełnić błędu.
- Czy będziecie się całować i ściskać za każdym razem,
gdy się spotkacie?
R
S
- Chyba tak - przyznała Lori Lee.
- To dobrze - ucieszyła się Darcie. - Mój tatuś jest bardzo
fajny, więc jeśli będzie pani go tak całować i ściskać, jak dzi-
siaj, to na pewno się pani w nim zakocha.
W godzinę później goście poszli do domu, ale najpierw
Lori Lee musiała im obiecać, że po najbliższej próbie zespołu
pójdzie z nimi na kolację do McDonalda.
R
S
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Wiesz, że jestem po twojej stronie - mówiła Deanie
Webber, rozpierając się wygodnie na sofie w sypialni Lori
Lee. - Bardzo się cieszę, że spotykasz się z Rickiem. Prawdę
mówiąc, z całego serca doradzam ci ognisty romans.
Lori Lee grzebała właśnie w szafie. Po chwili wyrzuciła na
podłogę pogniecione dżinsy i wyblakłą flanelową koszulę w
kratę.
- Wiem, że w tym, co mówisz, jest jakieś „ale". Nie
przyjechałaś do mnie w sobotę o siódmej rano tylko po to,
żeby życzyć mi wszystkiego najlepszego.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką – stwierdziła Deanie.
- Nie chcę, żebyś cierpiała. Pamiętam, jak się czułaś po roz-
wodzie z Torym. Znam cię. Jak już coś robisz, to idziesz na
całość.
Lori Lee wygrzebała z szafy stare tenisówki.
- Widzisz, jak się opłaca trzymać stare rzeczy.
- Nie zmieniaj tematu.
- Nic takiego nie robię - odrzekła Lori Lee, wkładając na
siebie wybrany strój. - Po prostu przygotowuję się do randki
z Rickiem.
R
S
Deanie przyglądała się, jak Lori Lee zapina guziki o trzy
numery za dużej koszuli.
- Co to za randka, która zaczyna się w środku nocy i na
którą należy się ubrać jak włóczęga?
- Skoro dla ciebie to jest środek nocy, to co tutaj robisz?
- Wybieram się właśnie na poranną wyprzedaż w centrum
handlowym. Pomyślałam, że po drodze wstąpię do ciebie i
spróbuję przemówić ci do rozsądku.
Lori Lee przysiadła na skraju łóżka i nałożyła grube ba-
wełniane skarpety oraz dziesięcioletnie tenisówki.
- Jeśli chcesz mnie ostrzec, że Rick Warrick złamie mi
serce, to możesz się nie trudzić. Dobrze wiem, jaką ma opi-
nię. Niczego sobie nie obiecywaliśmy. Sprawdzamy tylko,
czy do siebie pasujemy.
- Tak, tak, tak. Chcesz się z nim spotykać przez kilka
tygodni bez żadnego seksu, żeby sprawdzić, czy łączy was
coś więcej. Już mi mówiłaś o tym znakomitym pomyśle. -
Deanie skrzyżowała nogi w kostkach. - Jednego tylko nie
rozumiem. Jeśli jest wam tak dobrze w łóżku, to czego jesz-
cze potrzebujesz, żeby przeżyć piękny romans? Zgaduję, że
podświadomie myślisz o małżeństwie.
- O Boże, jesteś taka sama jak ciotka Birdie. Ona już
zaplanowała ślub na czerwiec.
- Niektórzy ludzie przymknęliby oczy na twój romans z
Rickiem, ale nie zaakceptują małżeństwa. Parę osób już wy-
kopało topór wojenny. Powell Goodman uważa, że zrobiłaś z
niego idiotę...
R
S
- Powell nie jest moim mężem ani narzeczonym.
- Próbuję ci wytłumaczyć, że zrobiłaś sobie z niego wro-
ga. Prędzej czy później Rick może na tym ucierpieć. Poza
tym będziesz miała kłopoty z Marą Royce. Już podburza
przeciwko tobie inne matki.
- Wymień mi chociaż jedną matkę, która lubi Marę.
Wszyscy widzą, że Mara próbuje zastraszać innych, wyko-
rzystując pieniądze i pozycję społeczną swojego ojca i męża.
- Lori Lee zarzuciła na ramiona czerwony rozpinany sweter i
związała rękawy na szyi.
- W ciągu ostatnich dwóch dni Mara rozmawiała ze
wszystkimi matkami o twoim romansie z Rickiem War-
rickiem.
- Nie dziwi mnie to. Mój romans z Rickiem zupełnie
by jej nie przeszkadzał, gdyby nie to, że Rick ma córkę, która
ma większy talent niż Steffie Royce. - Lori Lee ruszyła do
holu, pociągając przyjaciółkę za sobą. –Zejdź ze mną na dół.
Muszę przygotować koszyk piknikowy i zjeść coś, zanim
Rick tu przyjedzie.
Deanie przeciągnęła się.
- Masz rację mówiąc o Marze, ale i tak będziesz miała z
nią mnóstwo kłopotów. A niektórzy ludzie jej posłuchają,
chociaż nie lubią tej kobiety. Wiesz, o kim mówię.
- O tych, którzy pozwalają się onieśmielić - odrzekła
Lori Lee. - O matkach, które boją się, że Mara wykluczy
ich córki z grona przyjaciółek Steffie.
Deanie roztarła kark i otoczyła przyjaciółkę ramieniem.
R
S
- Posłuchaj, skarbie. Wiesz, że Phil i ja dalibyśmy się dla
ciebie poćwiartować, a ciotka Birdie gotowa jest przeciwsta-
wić się całemu światu. Eve i Tom Nelsonowie także będą po
naszej stronie, ale zanim zaczniemy ostrzyć miecze, chciała-
bym się upewnić, że wiesz, co robisz.
Lori Lee zbiegła ze schodów, jakby chciała uciec przed
wszystkimi wątpliwościami. Deanie dogoniła ją dopiero w
kuchni.
- Skoro wybierasz się na piknik, to dlaczego ubrałaś
się jak śmieciarz?
- Nie wybieram się na piknik. Rick maluje dom Eve
i Tommy'ego, żeby zarobić na kostiumy Darcie, powiedzia-
łam mu więc, żeby po mnie wpadł o wpół do ósmej. Pomogę
mu w pracy, a przy okazji spędzimy ten dzień razem.
Deanie usiadła przy stole i potrząsnęła głową ze zdumie-
niem.
- Hmm. Nie uwierzyłabym, gdybym nie usłyszała tego na
własne uszy. Naprawdę nie możesz się doczekać, żeby po-
móc Rickowi w malowaniu domu? Ty, Lori Lee Guy, ta sa-
ma dziewczyna, którą nigdy nie wyszła do sklepu na rogu nie
umalowana i nie uczesana? Chyba rzeczywiście masz coś nie
w porządku z głową.
Ktoś zastukał do tylnych drzwi. Obydwie kobiety odwró-
ciły głowy. Na progu stał Rick. Lori Lee podbiegła do drzwi,
otworzyła je i pochwyciła Ricka za rękę.
- Wejdź na chwilę i przywitaj się z Deanie. Jestem
R
S
już gotowa. Zapakowałam lunch. Pomyślałam, że możemy
sobie zrobić piknik na podwórku.
Rick otoczył ją ramieniem.
- Przykro mi, kochanie, ale musimy się pośpieszyć.
I chyba powinienem cię ostrzec, że będziemy dzisiaj mieli aż
troje pomocników. Darcie i chłopcy Eve mają już białe cza-
peczki na głowach i pędzle w dłoniach.
- Och, jakże wam zazdroszczę - rzekła Deanie sarka-
stycznie. - Gdyby nie to, że muszę wypełnić swój obowiązek
i pojechać na wyprzedaż, chętnie bym wam pomogła.
- Im więcej ludzi, tym weselej - stwierdził Rick. - Zdaje
się, że z tymi wszystkimi pomocnikami praca potrwa o wiele
dłużej, niż przypuszczałem.
Wyszli z domu. Deanie wsiadła do czarnego pontiaca i
pomachała im ręką przez okno.
- Bawcie się dobrze. Jeśli usłyszę dzisiaj o jakimś zabój-
stwie w Tuscumbii, to będę wiedziała, że jedno z was za-
mordowało drugie.
- Nie wykup całego sklepu - odkrzyknęła Lori Lee,
wdrapując się do ciężarówki. Usiadła obok Ricka i ruszyli.
- Chcę ci coś powiedzieć - rzekł Rick, gdy mijali budynek
starej poczty. - W poniedziałek wybieram się do banku Col-
bert Federal. Bobo prowadził tam wszystkie swoje interesy.
Chcę się ubiegać o kredyt. Powinienem dostać odpowiedź w
ciągu tygodnia, pewnie jeszcze przed twoim wielkim recita-
lem.
- Dostaniesz ten kredyt - zapewniła go Lori Lee.
R
S
- Mam nadzieję. Cała moja przyszłość od tego zależy.
- Czy chcesz zmienić nazwę firmy, kiedy już zostaniesz
szefem? „Ogrzewanie i klimatyzacja Warricka" brzmi do-
brze, prawda?
- Podoba mi się ta nazwa - uśmiechnął się Rick.
W dzień recitalu liceum Deshler przypominało dom
wariatów. Choć Lori Lee była najlepiej zorganizowaną
osobą na świecie i wcześniej zaplanowała wszystko co
do najdrobniejszego szczegółu, zawsze pojawiały się
niespodziewane problemy. Którejś dziewczynce zginęła
pałeczka. Któraś inna zapomniała rajstop. Jeszcze inna
dostała ataku tremy. I zwykle przynajmniej jedna matka
wpadała w histerię.
Lori Lee już przed kilku laty, po pierwszym recitalu,
uświadomiła sobie, że bez pomocy ciotki Birdie i współ-
pracy rodziców nie udałoby jej się przeprowadzić tak
dużego przedsięwzięcia bez potknięć/Podczas gdy ona
sama prowadziła konferansjerkę i przedstawiała dziew-
czynki biorące udział w kolejnych układach, ciotka Bir-
die doglądała pozostałych i uspokajała ich matki.
Dziewczynki kilkakrotnie zmieniały kostiumy. Trzeba
też było zmieniać dekoracje i włączać odpowiednią mu-
zykę. Jedno niewielkie niedopatrzenie mogło zrujnować
całość.
Sala gimnastyczna wypełniona była rodzicami, ich
krewnymi i przyjaciółmi. Każde z rodziców oczekiwa-
ło, że jego dziecko okaże się gwiazdą. Na szczęście
R
S
kwietniowy wieczór był raczej chłodny, ale w sali i tak
było duszno.
Podczas krótkiej przerwy Lori Lee weszła do garde-
roby, by pogratulować dziewczynkom i skierować słowa
zachęty do tych, które tego potrzebowały. Zatrzymała się
przy Darcie i pogładziła ją po policzku. Dziewczynka
rozpromieniła się.
- Byłaś wspaniała - szepnęła do niej Lori Lee.
- Nie wiem, jak inni, ale ja jestem przeciwna fawo-
ryzowaniu kogokolwiek - odezwała się głośno Mara
Royce, stojąca o kilka metrów dalej w grupie matek.
- Chyba że chodzi o Steffie - skomentowała cicho
Deanie, kładąc rękę na ramieniu Lori Lee. - Pani dokto-
rowa Royce jest zdenerwowana tym, że Steffie nie do-
stała solówki w recitalu.
- Steffie nie jest gotowa do solówki i jeśli nie będzie
intensywniej ćwiczyć, to nigdy jej nie dostanie. Chcia-
łabym poprosić Marę, żeby zabrała dziewczynkę z ze-
społu, ale to by było nie w porządku wobec Steffie. Kto
wie, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu będzie traktowa-
na na równi z innymi.
Mara podniosła głos tak, by wszyscy w garderobie
mogli ją słyszeć.
- Uważam, że nagrody powinny być przyznawane
wyłącznie za osiągnięcia. Bardzo się zdenerwuję, jeśli
którakolwiek z dziewczynek zostanie wyróżniona z oso-
bistych powodów.
- Ostrzegła cię - mruknęła Deanie. - Wiem, że Dar-
R
S
cie dostanie nagrodę dlatego, że jest utalentowana i w ciągu
trzech miesięcy zrobiła nieprawdopodobne postępy, ale Mara
będzie próbowała przekonać wszystkich, że to z powodu
twojego związku z Rickiem.
- Niech robi, co chce - odrzekła Lori Lee. – Jeśli posunie
się za daleko, to pożałuje.
- Ho, ho, zdaje się, że rady ciotki Birdie w końcu do cie-
bie trafiły - uśmiechnęła się Deanie. - Zawsze ją podziwiałam
za to, że potrafiła zagrać na nosie całemu miastu, a wszyscy i
tak traktowali ją jak królową.
- Ciotka Birdie zupełnie nie dba o to, co inni o niej myślą,
a poza tym dobrze wie, kim jest. Ludzie w tych okolicach
szanują ją za dwie rzeczy: za dziesięć milionów dolarów,
które odziedziczyła po swoim ostatnim mężu, i za rodzinne
koneksje. Wszyscy jej pradziadkowie byli żołnierzami Kon-
federacji.
- Czy ktoś o mnie wspominał? - Birdie wkroczyła do
garderoby z wielkim bukietem róż w ręku.
- Skąd to masz, ciociu Birdie? - zapytała Deanie.
- To dla Lori Lee. Właśnie je przyniesiono. – Birdie po-
dała Lori Lee bilecik i rzuciła bukiet na najbliższe krzesło. -
To kwiaty od Powella. Pozwoliłam sobie sprawdzić, kto je
przysłał.
Lori Lee spojrzała na bilecik. „Nie mogłem nie złożyć ci
życzeń w twój wielki wieczór. Zadzwoń do mnie, gdy już
otrzeźwiejesz. Będę czekał. Z wyrazami miłości, Powell".
Skrzywiła się i podała kartkę Deanie.
- Ależ on jest pewny siebie - skomentowała przyjaciółka.
R
S
- Moim zdaniem za bardzo - stwierdziła Birdie.
- Nie mam teraz czasu martwić się Powellem - mruknęła
Lori Lee. Uniosła rękę i pogładziła płatki żółtej róży od Ric-
ka, którą miała zatkniętą za ucho. - Przerwa już się kończy.
Ruszcie się, dziewczynki - zaklaskała w dłonie. - Publiczność
czeka.
Nagrody, o rozmiarach od piętnastu do sześćdziesięciu
centymetrów, stały na dwóch dużych stołach za podwyższe-
niem z głośnikami. Większość ojców, włącznie z Rickiem,
czekała w gotowości ż kamerami wideo. Rick na tę okazję
pożyczył kamerę od Toma Nelsona.
Dziadkowie poruszali się niespokojnie na krzesłach. Matki
nerwowo splatały ręce i w duchu odmawiały modlitwy.
Dziewczynki, w biało-różowych strojach, krążyły po sali.
Lori Lee wymieniała kolejne nazwiska. Przyznaniu każdej
nagrody towarzyszył aplauz sali. Wszystkie wyróżnienia były
równie ważne dla dziewczynek, jak i dla ich rodzin.
- Tegoroczna nagroda dla najlepszej debiutantki przypa-
dła - Lori Lee zrobiła efektowną pauzę i zatrzymała wzrok na
twarzy Ricka - Darcie Warrick.
Nawet z tej odległości dostrzegła - a może tylko wyczuła -
że oczy Ricka zalśniły. Wiedziała, jak wiele znaczy dla niego
ta nagroda.
Niepewny aplauz sali mieszał się z pełnymi dezaprobaty
szmerami. Darcie weszła na scenę i ze łzami w oczach ode-
brała błyszczącą trzydziestocentymetrową
R
S
statuetkę, na której dużymi literami wygrawerowane by-
ło jej imię i nazwisko.
Eve i Tom Nelson podnieśli się z miejsc, klaszcząc w dło-
nie. Wstała również ciotka Birdie. Trey i Mark podskakiwali
na krzesłach, wydając radosne okrzyki, Rick wycelował na
Darcie obiektyw kamery. Gdy Deanie i Phil Webberowie
także wstali i zaczęli bić brawo, dołączyło do nich kilku in-
nych rodziców i po chwili większa część sali oklaskiwała
zwycięstwo Darcie.
Mara Royce siedziała sztywno, jakby połknęła kij. Skrzy-
żowała ramiona na piersiach i patrzyła na Lori Lee z gnie-
wem.
Wkrótce potem ceremonia wręczania nagród dobiegła
końca i Lori Lee podziękowała wszystkim za przybycie.
Tłum zaczął się rozpraszać. Mara Royce ruszyła w kierunku
Lori Lee.
- Już tu idzie - zauważyła ciotka Birdie. – Przygotuj się
do starcia, siostrzenico. Pokaż, z jakiej gliny jesteś ulepiona.
Mara stanęła przed Lori Lee.
- Jeśli ci się wydaje, że to, co zrobiłaś, ujdzie ci na sucho,
to bardzo się mylisz! - wykrzyczała ze złością.
Ponad jej ramieniem Lori Lee zauważyła Nelsonów i
Webberów, którzy szli w jej stronę razem z Rickiem. Kilka
osób zatrzymało się pośrodku sali, czekając na rozwój sytu-
acji. Lori Lee spojrzała na ciotkę.
- Ciociu Birdię, dopilnuj, żeby Darcie zabrała wszystkie
swoje rzeczy z garderoby - poprosiła.
R
S
- Nie martw się, zajmę się nią, dopóki to się nie skończy -
odrzekła Birdie i ruszyła przez salę, ale zanim zdążyła po-
dejść do Darcie, Rick pochwycił córkę za rękę i pociągnął za
sobą.
Lori Lee zwróciła się do Mary.
- Wydaje mi się, że nie jest to odpowiednie miejsce ani
czas na rozważanie twoich skarg. Nie przy dziewczynkach.
- O co ci chodzi? - zapytała Mara ironicznie. - Czyżbyś
się obawiała, że twoja kochana Darcie odkryje, dlaczego na-
prawdę dostała nagrodę?
- Maro, jeśli masz w sobie choć odrobinę przyzwoitości,
nie rób sceny przy dzieciach.
- Skoro tak cię obchodzi ich dobro, to dlaczego narażasz
się na utratę dobrej opinii i przynosisz wstyd Grupie Dixie? -
Mara wycelowała palec wskazujący w twarz Lori Lee. -
Wszyscy wiedzą, że masz romans z tym łobuzem, Rickiem
Warrickiem. Chcesz go uszczęśliwić i dlatego faworyzujesz
jego córkę. Ta nagroda należała się Steffie! Darcie Warrick
dostała ją wyłącznie dlatego, że sypiasz z jej ojcem! Na-
prawdę musi być niezły w łóżku, skoro dla niego narażasz...
Trzy rzeczy zdarzyły się jednocześnie. Darcie zapytała oj-
ca, czy to, co mówi pani Royce, to prawda. Rick wyrwał sta-
tuetkę z rąk córki, a Lori Lee z całej siły uderzyła Marę w
twarz. Na twarzy pani Royce ukazał się wyraźny czerwony
ślad. Krzyknęła z bólu i wpatrzyła się w Lori Lee z niedo-
wierzaniem.
- O mój Boże - wymamrotała niewyraźnie Deanie.
R
S
W sali zapadła cisza. Wszyscy znieruchomieli. Rick
podał statuetkę zdumionej Marze.
- Weź sobie ten cholerny złom, skoro tak ci na nim zale-
ży. Weź go i... - Rick zacisnął mocno usta. -I pomyśleć, że
zależało mi na tym, żeby moja córka została zaakceptowana
przez takich jak ty, żeby zaprzyjaźniła się z twoją córką! -
prychnął.
- Rick. - Lori Lee wyciągnęła do niego rękę, on jednak
spojrzał na nią z gniewem i goryczą, a potem wziął Darcie na
ręce.
- Jeśli o mnie chodzi, wszyscy możecie iść do diabła ra-
zem z waszymi głupimi nagrodami. Wszyscy bardzo dobrze
wiecie, że Lori Lee nie należy do osób, które znajdują sobie
faworytów, gdy chodzi o przyznawanie nagród. Moja Darcie
zdobyła tę nagrodę wyłącznie ze względu na swój talent. Nie
z żadnego innego powodu.
- Wszyscy o tym wiedzą - zawołała ciotka Birdie. - Mara
też, tylko zżerają zawiść.
Rick wyniósł szlochającą Darcie z sali. Rodzina Nelsonów
pośpieszyła za nim. Wszyscy pozostali nadal stali nierucho-
mo, czekając na to, co będzie dalej. Mara uniosła wyżej gło-
wę i obrzuciła ich ponurym wzrokiem.
- To nie moja wina, tylko jej - oświadczyła, wskazując
palcem na Lori Lee.
Nikt się nie odezwał. Lori Lee wyjęła statuetkę z rąk Mary.
- To nie należy do Steffie. Twoja córka dostała nagrodę,
na jaką zasłużyła. Ta należy do Darcie Warrick, która zdoby-
R
S
ła ją dzięki talentowi i ciężkiej pracy.
Mara ożywiła się.
- Pozwalasz, żeby twoje zauroczenie tym łazęgą... -
krzyknęła, ale Lori Lee przerwała jej w pół słowa.
- Ani słowa więcej. Rick Warrick jest dobrym człowie-
kiem, kocha swoją córkę i robi, co w jego mocy, żeby zasłu-
żyć sobie na szacunek i akceptację mieszkańców tego miasta.
Tylko że nikt nie chce mu dać szansy.
- Ona jest zaślepiona - zawołała Mara, zwracając się
do wszystkich obecnych. - Ten A.K. Warrick pochodzi
znikąd i jest nikim.
- Nie jestem zaślepiona ani zauroczona Rickiem - oznaj-
miła głośno Lori Lee. - Ja go kocham.
Wszyscy znów zamarli. Na twarzy ciotki Birdie pojawił się
szeroki uśmiech. Deanie przygryzła wargę. Mara Royce
prychnęła, jakby chciała powiedzieć: widzicie, od początku
miałam rację.
Lori Lee poczuła niezmierną ulgę. W końcu wyznała pu-
blicznie sekret, który skrywała w sercu nawet przed sobą, i
poddała się radości płynącej z tego objawienia.
- Kocham Ricka Warricka - powtórzyła. - Słyszeliście?
Kocham go. I kocham jego córkę. Ale nie wierzę, by ktokol-
wiek naprawdę sądził, że mogłabym dać jakiemuś dziecku
nagrodę, na którą nie zasłużyło.
- Właśnie, właśnie - odezwała się ciotka Birdie. Lori Lee
pochwyciła mocno statuetkę i nie zwracając na nikogo uwagi,
ruszyła do wyjścia.
- Lori Lee - zawołała za nią Deanie, ale ciotka Birdie
R
S
ścisnęła ją za rękę.
- Nic jej nie będzie.
- Jest zdenerwowana. Nie powinna być teraz sama - rze-
kła Deanie z troską.
- Nie będzie sama - uśmiechnęła się ciotka Birdie.
- Jeśli znam moją siostrzenicę, to pojedzie teraz do Ri-
cka i Darcie.
- Och - Deanie skinęła głową. - Pewnie masz rację.
Lori Lee zaparkowała samochód na podjeździe za domem
Nelsonów. Zauważyła, że w mieszkaniu nad garażem pali się
światło. Nie była pewna, jakie ją spotka przyjęcie, ale nie
miała zamiaru odjeżdżać stąd, dopóki Darcie nie otrzyma na-
leżnej jej nagrody.
Nie był to odpowiedni moment, by wyznawać Ricko-
wi miłość do grobowej deski. To mogło poczekać. Teraz
najważniejsza była Darcie.
Wspięła się na schodki i po krótkim wahaniu zastukała. Z
wnętrza rozległ się donośny głos Ricka:
- Proszę sobie iść. Nie chcemy nikogo widzieć.
- Rick, to ja, Lori Lee. Proszę, wpuść mnie. Chcę się
zobaczyć z Darcie.
- Idź stąd.
- Nie pójdę, dopóki nie porozmawiam z Darcie.
Rick otworzył drzwi i spojrzał gniewnie na statuetkę w jej
ręku.
- Czy nie sądzisz, że dość już zrobiłaś dla mojej córki?
Jest w swoim pokoju i płacze. Ciągle mnie pyta, czy na-
R
S
prawdę nie zasłużyła na tę nagrodę.
- Mam nadzieję, iż jej powiedziałeś, że zasłużyła na na-
grodę i że Mara Royce to podła, mściwa, zazdrosna kobieta.
Nikt nie wierzy w ani jedno jej słowo.
- Czy naprawdę sądzisz, że nikt jej nie uwierzył? - zapy-
tał Rick cynicznie.
- Nikt, czyje zdanie byłoby ważne - odrzekła Lori Lee,
kładąc rękę na jego ramieniu.
Rick wyszarpnął ramię.
- Proszę, idź do domu i zostaw nas w spokoju. Mam już
dość na dzisiaj.
- Nie, tatusiu, nie wyrzucaj stąd Lori Lee – odezwał się
głosik Darcie i dziewczynka podbiegła do nich. Lori Lee
przyklękła na podłodze i pochwyciła małą w ramiona. Darcie
zarzuciła jej ręce na szyję.
- Nie odchodź, proszę. Zostań ze mną - poprosiła.
Lori Lee podniosła wzrok na Ricka. Wstała, zaniosła
dziewczynkę do sypialni, położyła ją na łóżku i usiadła obok
niej. Rick stanął w progu, patrząc na nie wyczekująco.
- Pani Royce chciała, żeby Steffie zdobyła nagrodę dla
najlepszej debiutantki - wyjaśniła Lori Lee, trzymając dłonie
Darcie w swoich. - Dorośli bywają czasem okrutni i samo-
lubni, do tego stopnia, że ranią innych.
- Pani Royce powiedziała, że dałaś mi nagrodę dlatego,
że sypiasz z tatusiem - poskarżyła się dziewczynka. - Niezu-
pełnie wiem, co to znaczy. Chyba chodzi o to, że jesteś przy-
jaciółką tatusia.
- Tak, kochanie, jestem przyjaciółką was obojga, ale to
R
S
nie dlatego dałam ci nagrodę. Bardzo cię kocham, Darcie, i
jesteś dla mnie kimś wyjątkowym, ale nagrodę dostałaś z zu-
pełnie innego powodu.
- A z jakiego?
- Wiesz, z jakiego - odrzekła Lori Lee, patrząc w oczy
dziewczynki, identyczne niemal jak jej własne. - Prawda?
Darcie wyprostowała się na łóżku.
- Dałaś mi nagrodę dlatego, że naprawdę jestem najlepszą
debiutantką.
- Wyłącznie dlatego - potwierdziła Lori Lee, obejmując
małą.
Rick odchrząknął. Dwie pary oczu wpatrzyły się w niego.
- Mam coś, co do ciebie należy, panno Warrick.
Podszedł do łóżka i podał dziewczynce statuetkę.
Darcie mocno przycisnęła ją do piersi.
- To jest naprawdę moje - powiedziała i spojrzała na
Lori Lee, oczekując potwierdzenia.
- Tak, jest naprawdę twoja. Zasłużyłaś na nią. – Lori Lee
ułożyła dziewczynkę na łóżku. - Czas już spać, młoda damo.
Masz za sobą wielki wieczór. Gdzie jest twoja piżama?
- Wisi w łazience.
- Przynieś ją. Ułożę cię do snu.
- A poczytasz mi najpierw?
Lori Lee zerknęła na Ricka. Ten skinął głową.
- A masz „Piękną i Bestię"?
- Tatusiu, znajdź „Piękną i Bestię" - poprosiła Darcie i
przyciskając do siebie statuetkę, pobiegła do łazienki, Rick
R
S
znalazł książkę wśród sterty innych i podał ją Lori Lee.
- Dziękuję ci za to, że okazujesz jej tyle serca. Bardzo
wiele dla niej znaczysz. Chyba aż za wiele.
- Kocham Darcie - wyznała Lori Lee, a w duchu dodała: i
ciebie też.
- Widzę to. Cóż, dla nikogo z nas nie będzie to łatwe, ale
chyba Darcie nie będzie uczestniczką twoich zajęć. Po tym,
co zdarzyło się dzisiaj, wszystkie dzieci odsuną się od niej.
- Sądzę, że się mylisz. - Lori Lee otworzyła książkę i
odłożyła ją na łóżko. - Możliwe, że oprócz Stefie Royce stra-
cę jeszcze jedną czy dwie uczennice, ale mam o wiele więcej
zaufania do moich znajomych niż ty. Wierz mi, Rick, w tym
mieście nie ma wielu prawdziwych snobów.
- Chciałbym ci wierzyć. Sam nie wiem. Nie chcę, żeby
Darcie znów cierpiała.
- Ja też tego nie chcę. Obiecuję ci, że...
- Jestem już gotowa - powiedziała Darcie, stając w progu
sypialni. Ubrana była w piżamę i wciąż ściskała w ręku sta-
tuetkę. Rick położył córkę do łóżka i pocałował.
- Czy mogę zostać i też posłuchać bajki? - zapytał.
- Możesz, jeśli Lori Lee to nie będzie przeszkadzało.
- Nie mam nic przeciwko temu - zgodziła się Lori Lee. -
Może postawisz swoją nagrodę na stoliku?
Darcie ustawiła statuetkę obok łóżka, pogładziła ją
pieszczotliwie i przytuliła się do Lori Lee. Po niecałych
R
S
dziesięciu minutach, gdy Lori Lee zaczęła czytać o tym, jak
Belle rzuciła się na łóżko, szlochając, Darcie już mocno spa-
ła. Lori Lee czytała jeszcze przez chwilę, po czym zamknęła
książkę i odłożyła ją na półkę.
Rick wyciągnął do niej rękę. Znalazła się w jego ramio-
nach.
- Rick?
- Odprowadzę cię do samochodu.
Wyszli na zewnątrz. Rick uścisnął mocno jej dłoń.
Lori Lee zatrzymała się z głośno bijącym sercem.
- Nie chcę, żebyś odchodziła, kochanie.
- Wiesz, że nie mogę zostać - odrzekła, splatając palce z
jego palcami. - Ja... my... nie możemy... nie przy Darcie.
Rick pociągnął ją w stronę garażu. Potknęła się, zaskoczo-
na. Otworzył boczne drzwi i wepchnął ją do ciemnego wnę-
trza.
- Kochałaś się kiedyś w ciężarówce? - zapytał.
- Nie.
- A chciałabyś?
- Tak - odrzekła cicho.
R
S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Rick wpatrywał się w trzymaną w dłoni słuchawkę
telefoniczną, jakby była to jakaś pozaziemska istota. Gdy
wreszcie dotarła do niego treść usłyszanych słów, rzucił
słuchawkę na widełki.
- A niech to jasna cholera! - zaklął i kopnął drzwi.
- Nie dostałeś kredytu - domyśliła się Eve, która właśnie
przygotowywała kanapki. Podeszła do brata, chcąc położyć
mu rękę na ramieniuvRick jednak szarpnął się gwałtownie i
odwrócił do niej plecami.
- Przepraszam, Eve. Zostaw mnie na chwilę w spokoju,
dobrze?
Eve odsunęła się i stanęła bezradnie pośrodku nieskazitel-
nie czystej kuchni.
- Co powiedział pan Percy? Czy podał ci jakiś powód, dla
którego odmówiono ci kredytu?
Rick wziął głęboki oddech.
- Owszem, podał mi powód. Moją aplikację potraktowa-
no szczególnie. Przejrzał ją osobiście sam prezes banku, John
Hobart, i uznał, że kredyt byłby obciążony zbyt dużym ryzy-
kiem.
- John Hobart - powtórzyła Eve. - Przecież to...
- Ojciec Mary Royce - dokończył Rick.
R
S
- Co za okropna wiedźma. Posunęła się do tego, że włą-
czyła swojego ojca w tę podłą, mściwą intrygę- skomento-
wała Eve z odrazą. - Na pewno można będzie coś zrobić.
Wynajmiemy prawnika. Zaskarżymy bank Colbert Federal.
Możemy zaskarżyć Marę Royce!
- Gdybym sądził, że to coś da, pojechałbym do Birmin-
gham i wynająłbym najlepszego prawnika w całym stanie -
rzekł ponuro Rick. - Ale niczego im nie udowodnimy, sio-
strzyczko. To bank Hobarta, i jeśli on uważa, że ryzyko jest
zbyt duże, to na pewno potrafi jakoś uzasadnić swoje stano-
wisko.
- Colbert Federal nie jest jedynym bankiem w tej okolicy
- zauważyła Eve. - Możesz spróbować gdzie indziej.
- Pan Percy radził, żebym tego nie robił.
- Co to znaczy? Czyżby ci groził?
- Niezupełnie. - Rick podszedł do Eve i otoczył ją ramie-
niem. - Powiedział tylko, że jego zdaniem na pewno będę
miał podobne problemy w innych miejscowych bankach i że
pan Hobart sugerował, bym poradził się prawnika, zanim
przyjdzie mi do głowy pójść do innego banku. Polecił mi
Powella Goodmana.
- To spisek, nic innego. Mara Royce i Powell Goodman
postanowili się na tobie odegrać. Ale nie ujdzie im to na su-
cho!
- Posłuchaj, siostro, od początku wiedziałem, że nie bę-
dzie mi łatwo żyć w Tuscumbii. Wiedziałem, że podejmuję
ryzyko licząc na to, że ci ludzie dadzą mi szansę.
- Większość z nich dała ci szansę - przypomniała
R
S
mu Eve. - Powell Goodman i Mara Royce należą do mniej-
szości.
- Tak, ale ta mniejszość jest potężna i niebezpieczna.
Od jakiegoś już czasu Rick instynktownie wyczuwał,
że zdarzy się coś, co zniszczy wszystkie jego marzenia.
Po otrzymaniu pożyczki miał zamiar oświadczyć się Lori
Lee. Ale w tej sytuacji, co mógł jej zaoferować? Nie
mógł pójść do niej jako życiowy rozbitek i wystawić ją
na pośmiewisko całego miasta.
- Rick, nie załamuj się. Na pewno jest jakieś wyjście,
musimy je tylko znaleźć.
- A tak, jasne - mruknął Rick. - Nie mam pojęcia,
co ja powiem Lori Lee. W ciągu ostatnich dni i tak już
dosyć wycierpiała przeze mnie. Nie dziwiłbym się, gdy-
by już nie chciała mnie widzieć.
- Kiedy wreszcie dotrze do ciebie, że ona cię kocha?
- Nie mam pojęcia, dlaczego. Co taka kobieta może
widzieć w kimś takim jak ja?
- Ja też się nad tym zastanawiałam - odparowała Eve
kpiąco. - Może sam ją o to zapytasz?
- Dla jej dobra powinienem teraz z nią zerwać.
Eve wróciła do robienia kanapek.
- Zachowujesz się tak, jakby sytuacja była bezna-
dziejna. Usiądź i zjedz coś. Zastanowimy się, co można
zrobić.
- Zapakuj mi jedną kanapkę. Zjem w drodze do pracy.
Moja przerwa na lunch już się kończy.
Eve zawinęła kanapkę w serwetkę.
R
S
- Proszę. I nie rób nic głupiego, na przykład nie zrywaj z
Lori Lee z powodu jakiejś źle pojętej szlachetności. Obiecuję
ci, że wymyślę jakiś sposób, żebyś dostał ten kredyt.
Lori Lee odebrała telefon w sklepie po drugim syg-
nale.
- Lori Lee, tu mówi Eve Nelson.
- Witaj, Eve. Co słychać?
- Bywało lepiej.
Lori Lee poczuła ucisk w żołądku. Na pewno coś się
stało z Rickiem, w innym wypadku po co Eve miałaby do
niej dzwonić?
- Co się stało? - zapytała.
- Colbert Federal odmówił Rickowi kredytu.
- Och, nie! Podejrzewam, że Rick jest wściekły i ryczy
jak ranny lew.
-Znasz go przecież.
Ciotka Birdie, zajęta zdejmowaniem z wystawy wielka-
nocnych dekoracji, odwróciła się od okna i zapytała:
- Co się stało z Rickiem?
- Nie dostał kredytu z Colbert Federal – wyjaśniła Lori
Lee, zakrywając słuchawkę dłonią.
- Posłuchaj, Lori Lee - odezwała się Eve. – Rick chce się
poddać, zerwać z tobą i zrezygnować ze wszystkich swoich
planów.
- Jest coś jeszcze, prawda?
- Pan Percy z Colbert Federal doradził mu, żeby nie
próbował ubiegać się o kredyt w żadnym tutejszym ban-
R
S
ku. Zdaje się, że Mara Royce namówiła ojca do odrzucenia
wniosku Ricka. Pan Hobart i Powell Goodman rozpowszech-
niają wiadomość, że Rick nie spłaci kredytu.
Lori Lee zrobiło się ciemno przed oczami. Zacisnęła moc-
no powieki, obawiając się, że lada chwila wybuchnie pła-
czem.
- Co się właściwie dzieje? - zapytała Birdie, wyjmując
słuchawkę z dłoni siostrzenicy. - Eve, tu mówi Birdie Pier-
pont. Lori Lee tak się zdenerwowała, że płacze.
Opowiedz mi dokładnie, co się stało.
Eve jeszcze raz powtórzyła swoją relację.
- O nic się nie martw - pocieszyła ją Birdie. – Mogę roz-
wiązać ten problem. Większość moich pieniędzy jest uloko-
wana w kilku miejscowych bankach. Najwięcej mam w
Banku Oszczędnościowym Tuscumbia. Mój siostrzeniec,
Guy Stephenson, pracuje w tym banku. Zostaw tę sprawę
mnie. Dopilnuję, żeby Rick dostał swój kredyt.
Lori Lee zauważyła parkującą przed budynkiem cię-
żarówkę.
- Kończ rozmowę, ciociu Birdie. Rick już tu jest.
Właśnie wysiada z samochodu.
- Uspokój się, skarbie - rzuciła Birdie do siostrzenicy. -
Sytuacja jest opanowana. Zabierz Ricka do magazynu i
przekonaj go, że Powell Goodman razem z Johnem Hobartem
nie mają żadnych wpływów w Banku Oszczędnościowym
Tuscumbia. Namów go, żeby jeszcze dzisiaj złożył tam
wniosek o kredyt.
R
S
- Dzisiaj?
- Jeśli pójdzie tam dzisiaj, jutro dostanie pieniądze.
Birdie zdjęła rękę ze słuchawki, obiecała Eve, że będzie z
nią w kontakcie, pożegnała się i zakończyła rozmowę.
- Ciociu Birdie, jesteś cudowna! - zawołała Lori Lee,
ocierając oczy.
Do sklepu wszedł Rick z twarzą ściągniętą bolesnym
grymasem.
- Musimy porozmawiać, kochanie - zwrócił się do
Lori Lee. - Gdzieś w ustronnym miejscu.
- Chodź do magazynu. - Lori Lee spojrzała na ciotkę. -
Zajmij się tu wszystkim, proszę.
- Z przyjemnością - zapewniła ją Birdie.
Lori Lee zamknęła drzwi magazynu i objęła Ricka,
on jednak odsunął jej ręce.
- Co się stało? - zapytała.
- Wszystko się wali - mruknął ponuro.
- Dostałeś odpowiedź z banku, tak?
- Tak, i nie są to dobre wiadomości.
- Są jeszcze inne banki.
- Odbyłem już podobną rozmowę z moją siostrą.
- Chodź, usiądź tu i opowiedz mi o wszystkim.
Lori Lee pociągnęła go do stolika w kącie magazynu.
Rick powtórzył jej rozmowę z panem Percy.
- Jest jeden bank, gdzie ani ojciec Mary, ani Powell nie
mają żadnych wpływów - powiedziała Lori Lee po wysłu-
chaniu całej historii. - Bank Oszczędnościowy Tuscumbia.
Powinieneś zaraz tam pójść i złożyć wniosek o przyznanie
R
S
kredytu.
- Nie słuchałaś tego, co mówiłem? Nikt w tym mieście
nie pożyczy mi ani centa.
- Jestem pewna, że w tym banku uczciwie potraktują
twoją prośbę. - Widząc, że Rick z ponurą miną potrząsa gło-
wą, Lori Lee położyła dłoń na jego dłoni. - Co masz do stra-
cenia? Spróbuj. Zrób to dla mnie. W końcu mnie też zależy
na tym, żeby ci się powiodło. Jeśli nie uda ci się wykupić
firmy Lewisa, odejdziesz ode mnie, a na to nie mogę pozwo-
lić.
Rick odwrócił jej dłoń wnętrzem do góry i ucałował ją.
- Kochanie, jesteś niepoprawną optymistką.
- A ty jesteś cynicznym pesymistą, ale i tak cię kocham.
Na twarzy Ricka pojawił się cień uśmiechu.
- Czy już ci mówiłem, że jesteś szalona?
- Rick, nie możemy pozwolić, żeby jedno potknięcie
zniszczyło wszystko, co zamierzamy razem zbudować.
Naszą wspólną przyszłość i los Darcie.
- Nigdy nie będę ciebie wart, kochanie. - Powoli pocią-
gnął ją w ramiona. - Ty jesteś absolutnie doskonała. Powin-
naś pokochać kogoś, kto mógłby dać ci wszystko.
- Rick, nie jestem doskonała. Są rzeczy, których jeszcze o
mnie nie wiesz. A jeśli się okaże, że mam wadę, której nie
potrafisz mi wybaczyć?
- Ty nie masz wad. Jesteś doskonała – powtórzył Rick. -
Żaden mężczyzna nie mógłby prosić o więcej.
Wiedziała, że powinna powiedzieć mu o swoich poronie-
niach, operacji i wynikłej z niej bezpłodności. Miał prawo
R
S
wiedzieć, że kobieta, którą uważał za doskonałą, ma okropną
skazę. Jej ciało nie było w stanie wypełnić podstawowej
funkcji kobiety - urodzić dziecka.
Postanowiła, że powie mu o tym, gdy już Rick dostanie
kredyt. Powie mu, zanim on się jej oświadczy. Wyjdzie za
Ricka tylko wówczas, jeśli się okaże, że on ją kocha bezwa-
runkowo, podobnie jak ona jego.
R
S
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Rick po raz pierwszy w życiu włożył garnitur. Nie sądził
jednak, by łatwo mu było przywyknąć do noszenia takiego
stroju. Kołnierzyk koszuli opinał mu kark jak obroża. Była to
jednak wyjątkowa okazja; tego dnia powinien wyglądać jak
prawdziwy człowiek interesu.
Przed trzema tygodniami porzucił już nadzieję, że uda
mu się zrealizować marzenia, a oto dzisiaj odbywało się
przyjęcie na jego cześć z okazji otwarcia, pod nową nazwą,
jego własnej firmy zajmującej się ogrzewaniem i klimatyza-
cją. Eve uparła się, żeby wcześniej, w ciągu dnia, urządzić
ceremonię przecięcia wstęgi, a ciotka Birdie i Lori Lee przy-
gotowały wieczorne przyjęcie.
Lori Lee miała rację: Bank Oszczędnościowy Tuscumbia
udzielił mu kredytu, a większość jej znajomych bez trudu
zaakceptowała Ricka. Wszyscy oni krążyli teraz po domu
Eve. Nieobecność Powella Goodmana i rodziny Royce'ow
rzucała się w oczy, ale nikt za nimi nie tęsknił.
Rick był zaskoczony tym, że wielu miejscowych właści-
cieli firm obecnych na otwarciu zaprosiło go do wstąpienia
do swoich organizacji. A właściciel apteki i restauracji zapro-
sił go na partię golfa w następną sobotę.
R
S
Golf?! Rick Warrick będzie grał w golfa? Ciotka Birdie,
która słyszała tę rozmowę, szepnęła mu później, że chętnie
wypożyczy mu komplet kijów, który pozostał jej po nieżyją-
cym mężu.
Lori Lee uśmiechnęła się do niego. Wsunął rękę do kie-
szeni, po, raz tysięczny sprawdzając, czy pudełeczko z pier-
ścionkiem nadal tam jest. Żałował, że nie stać go na wielki
brylant, którym jego ukochana mogłaby się chwalić przed
przyjaciółkami. Musiał jednak wybrać coś tańszego. Zdecy-
dował się na pierścionek ze złocistym topazem otoczonym
drobniutkimi brylancikami, który od razu przyciągnął jego
wzrok w sklepie jubilera. Nawet ten pierścionek Rick musiał
wziąć na raty. Był teraz zupełnie bez pieniędzy.
Tego wieczoru, po przyjęciu, miał zamiar poprosić Lori
Lee o rękę.
Uśmiechnął się do Deanie Webber i Mindy Jenkins uści-
snął dłonie burmistrza i Charlesa Webbera, brata Phila, po
czym ruszył do kuchni, gdzie zauważył swoją siostrę. Uchylił
drzwi, ale znieruchomiał w miejscu, gdy dobiegła go prowa-
dzona za nimi rozmowa.
- Nie mam pojęcia, jak pani dziękować, pani Birdie
- mówiła Eve. - Bez pani pomocy to wszystko by się nie zda-
rzyło. Tak wiele pani zawdzięczamy.
- Bzdury, Eve - odrzekła Birdie z uśmiechem. - Zrobiłam
tylko to, na co miałam ochotę. Zawsze uważałam, że Rick
jest przeznaczony Lori Lee. Nie mogłam pozwolić, żeby co-
kolwiek stanęło na drodze ich szczęściu.
R
S
- Rick stał się innym człowiekiem, odkąd dostał tę po-
życzkę. Nigdy jeszcze nie widziałam go tak szczęśliwego.
Ma mnóstwo planów na przyszłość.
- Ja tylko zadzwoniłam do mojego siostrzeńca w Banku
Oszczędnościowym Tuscumbia.
Rick zacisnął zęby. Dziwne, że sam na to wcześniej nie
wpadł. Niech to diabli! Był tak dumny, że udało mu się do-
stać kredyt, tak pewny, że bank dał mu pieniądze ze względu
na jego własną wiarygodność i dotychczasową pracę! A teraz
się okazało, że to wszystko było bez znaczenia. A może ciot-
ka Birdie poręczyła jego kredyt własnymi pieniędzmi? Na
pewno tak zrobiła. Chciała się upewnić, że przyszły mąż jej
siostrzenicy odniesie sukces w Tuscumbii. Czyżby Birdie
wywarła także nacisk na wszystkich zaproszonych gości i
zmusiła ich, by przyszli na uroczystość?
Lori Lee oczywiście musiała o tym wiedzieć. Pewnie
to ona poprosiła Birdie o pomoc. Wiedziała, że Rick nie
poradzi sobie sam. Na szczęście miała bogatą ciotkę.
- Pozwól, że się przyłączę do podziękowań mojej siostry
- powiedział Rick lodowatym tonem, wchodząc do kuchni.
Eve drgnęła, Birdie dla odmiany zastygła w bezruchu.
Obydwie kobiety wyglądały jak dzieci przyłapane na
robieniu czegoś niedozwolonego.
- Nie denerwuj się, Rick. - Eve wyciągnęła do niego rękę.
- Ciocia Birdie tylko chciała ci pomóc po szkodzie, jaką wy-
rządzili ci Mara Royce i Powell Goodman.
- Naprawdę? - zapytał Rick ironicznie, zwijając dło-
R
S
nie w pięści. - Trzeba mi było po prostu dać te pieniądze. Po
co bawić się w udawanie, że to kredyt bankowy? Lori Lee
pewnie ci powiedziała, żebyś była ostrożna i nie zraniła mojej
dumy. Niech Rick sobie myśli, że sam tego dokonał. W ten
sposób nie będzie się czuł kupiony. Czy tak to właśnie było?
- Rick, jak możesz mówić takie głupstwa! - upomniała go
Eve.
- Młody człowieku, jesteś w głębokim błędzie, jeśli są-
dzisz, że uknułyśmy intrygę za twoimi plecami albo że Lori
Lee...
Drzwi kuchni otworzyły się.
- Czyżbyście mówili o mnie? - Lori Lee, z błyszczącymi
oczami i promiennym uśmiechem, wsunęła się do kuchni.
Objęła Ricka, ten jednak odsunął się od niej.
- Co się stało? - zapytała, zdumiona.
- Rick usłyszał fragment mojej rozmowy z Eve i zrozu-
miał ją niewłaściwie - powiedziała Birdie.
- A co takiego źle zrozumiał? - zapytała Lori Lee, wpa-
trując się w Ricka.
- Wszystko dobrze zrozumiałem - wybuchnął. – Nie wie-
rzyłaś, że sam sobie poradzę, tak? Wiedziałaś, że taki nie-
udacznik jak ja nie da sobie rady bez pomocy, więc poprosi-
łaś ciotkę, żeby trochę mi wszystko ułatwiła!
- O czym ty mówisz? - zapytała Lori Lee z przerażeniem.
- Mówię o tym, że ciocia Birdie poręczyła za mój kredyt
w banku. Pieniądze, które mi pożyczono, prawdopodobnie
pochodzą prosto z jej konta. A ja chciałem
R
S
zawdzięczać wszystko tylko sobie. Wiesz, jakie ważne było
dla mnie przekonanie się o własnej wartości. Może bym so-
bie nie poradził, ale teraz straciłem nadzieję.
Oczy Lori Lee napełniły się łzami. Odwróciła się i wybie-
gła z kuchni. Birdie ze złością tupnęła nogą.
- A niech cię diabli, chłopcze! Tym razem już naprawdę
przesadziłeś.
- Nie winiłabym Lori Lee, gdyby ci nigdy nie wybaczyła
tego, że okazałeś się taki głupi - dorzuciła Eve.
- A więc to wszystko moja wina, tak? – zawołał Rick. -
Zrobiłyście ze mnie idiotę, a teraz...
- Owszem, jesteś idiotą - przyznała spokojnie ciotka Bir-
die. - Ale wyłącznie dlatego, że wyładowałeś swoją złość na
niewinnej osobie.
Rick poczuł się niepewnie.
- Czy chcesz mi powiedzieć, że to nie Lori Lee obmyśliła
całą intrygę?
- Nie było żadnej intrygi - rozzłościła się Birdie. - Eve
powiedziała nam, że Colbert Federal odmówił ci kredytu i
dlaczego. Owszem - skinęła głową na widok wyrazu twarzy
Ricka - wiedziałyśmy o tym, zanim przyjechałeś.
- I od razu wymyśliłyście dla mnie sposób ratunku. Gdy
Lori Lee kazała mi się ubiegać o kredyt w Banku Oszczęd-
nościowym Tuscumbia, wiedziała, że go dostanę, prawda?
- Wiedziała to samo, co i ja: że gdy przejrzą twoje doku-
menty i zobaczą, że kwalifikujesz się do uzyskania kredytu,
to ci go dadzą. - Birdie potrząsnęła palcem przed jego twarzą.
- Tak właśnie się to odbyło. Dostałeś kredyt, ponieważ na
R
S
niego zasłużyłeś, podobnie jak Darcie dostała nagrodę, bo
także na nią zasłużyła.
- Ale użyłaś swoich wpływów w banku - zauważył
Rick, nie do końca jeszcze przekonany.
- Zadzwoniłam tylko do mojego siostrzeńca, Guya Ste-
phensona, i powiedziałam mu, że kiedy będziesz się ubiegał o
kredyt, mają rozważyć twoją prośbę zupełnie obiektywnie, a
jeśli pozwolą, żeby Hobart albo Goodman wpłynęli na ich
decyzję, to wycofam swoje pieniądze z ich banku. Tylko tyle
zrobiłam. Tak jak powiedziała Eve, postarałam się, żebyś
miał szansę. Resztę zawdzięczasz wyłącznie sobie.
- To naprawdę wszystko? - zapytał oszołomiony Rick,
czując ucisk w gardle. Boże, okazał się największym głup-
cem na świecie!
Tom Nelson wsunął głowę do kuchni.
- Co się stało Lori Lee? - zapytał. - Wybiegła z domu i
wsiadła do samochodu. Widziałem, że płacze.
- Muszę do niej pojechać - poderwał się Rick.
Birdie pochwyciła go za ramię.
- Nie jedź do niej, jeśli chcesz ją tylko przeprosić.
Ona zasługuje na coś więcej.
- Zasługuje na kogoś lepszego niż ja – oświadczył Rick. -
Ale chcę ją prosić, żeby za mnie wyszła.
- Odprowadzę cię do samochodu – zaproponowała Bir-
die. - Muszę ci coś powiedzieć, zanim poprosisz Lori Lee o
rękę.
R
S
Rick wszedł na ganek domu Lori Lee. Drzwi były szeroko
otwarte. Stanął pośrodku holu i rozejrzał się, ale nikogo nie
zobaczył.
- Lori Lee? - zawołał.
Cisza.
- Lori Lee? Gdzie jesteś, kochanie?
Cisza.
- Wiem, że jestem największym głupcem na świecie i nie
zdziwiłbym się, gdybyś nie chciała mi wybaczyć, ale jeśli
dasz mi jeszcze jedną szansę, to obiecuję...
- Nie składaj żadnych obietnic, których nie będziesz mógł
potem dotrzymać - powiedziała Lori Lee, wychodząc z salo-
nu z Tykiem na rękach.
- Kochanie, ja... - Podszedł do niej i wyciągnął rękę. Na
jej twarzy widać było ślady łez, oczy miała zapuchnięte. -
Ciotka Birdie i Eve wszystko mi wyjaśniły. Omal mnie nie
obdarły ze skóry. Zresztą miały rację. Jeśli chcesz, możesz
dokończyć dzieła.
Tyke poruszył się nerwowo, wyrwał się z ramion Lori Lee
i pobiegł do salonu. Lori Lee podniosła wzrok na Ricka, ten
zaś sięgnął do kieszeni.
Przez chwilę patrzyła na małe pudełeczko w jego wycią-
gniętej dłoni, potem podniosła głowę i ujrzała łzy w jego
oczach.
- Och, Rick...
Otworzył pudełeczko. Oczy Lori Lee rozbłysły zachwy-
tem.
- Żałuję, że to nie jest wielki brylant - powiedział.
R
S
- Ale gdy zobaczyłem ten pierścionek, wiedziałem, że bę-
dzie ci się podobał.
- Jest piękny. To najpiękniejszy pierścionek na świecie.
Rick wsunął pierścionek na jej palec.
- Lori Lee, kocham cię ponad wszystko. Chcę, żebyś zo-
stała moją żoną.
Objęła go.
- Ja też chcę być twoją żoną, ale... ale nie mogę za ciebie
wyjść.
Wziął ją na ręce, zaniósł do salonu, usiadł i posadził
sobie na kolanach.
- Dlaczego? - zapytał.
- Och, Rick - szepnęła Lori Lee, nerwowo przełykając
ślinę. - Uważasz mnie za doskonałą, ale ja taka nie jestem.
- Dla mnie jesteś doskonała.
Oparła czoło o jego policzek i zaniosła się płaczem.
- Nie... nie jestem... Jestem bardzo niedoskonała.
Niczego nie rozumiesz. Ja... jestem bezpłodna. Nigdy
nie będę mogła dać ci dziecka. - Wreszcie to powiedzia-
ła. Teraz, gdy Rick poznał już prawdę, na pewno jej nie
zechce.
On jednak odrzekł spokojnie:
- I tu się właśnie mylisz, kochanie. Dałaś mi już dziecko.
- Jak to? - spojrzała na niego zdumiona.
- Wiedziałem o twojej bezpłodności, zanim tu przy- je-
chałem - przyznał Rick. - Ciotka Birdie powiedziała mi o tym
R
S
i ostrzegła, że zanim się z tobą zobaczę, muszę być absolutnie
pewien, że kocham cię na tyle, by to nie miało dla mnie żad-
nego znaczenia.
- Wiedziałeś... zanim... Co to znaczy, że już ci dałam
dziecko?
- Gdy tu jechałem, myślałem o Darcie, ojej niezwykłym
podobieństwie do ciebie. Nie chodzi tylko o kolor włosów i
oczu. Mam na myśli jej talent, osobowość...
- Twoja żona. Była żona. Matka Darcie była...
- April Denton była dziewczyną, którą poderwałem
w barze. Jedyne podobieństwo między wami to jasne włosy i
niebieskie oczy. Darcie zupełnie nie jest podobna do April.
Już od dziecka bardziej przypominała ciebie. Gdy na nią pa-
trzyłem, żałowałem, że nie jest naszym dzieckiem.
- Powinna być nasza - szepnęła Lori Lee.
- Kochanie, ona jest nasza. To właśnie próbuję ci
powiedzieć. Chociaż to April nosiła ją w sobie i urodziła,
Darcie nigdy nie była jej córką.
- Nie rozumiem.
- Tej nocy, gdy jedyny raz kochałem się z April bez za-
bezpieczenia, wyobrażałem sobie, że robię to z tobą. Piłem
wcześniej, ale nie byłem pijany. Poderwałem April, bo trochę
przypominała mi ciebie. Zawsze znajdowałem sobie jasno-
włose dziewczyny z niebieskimi oczami. Chyba każda
dziewczyna, z jaką kiedykolwiek byłem, miała być substytu-
tem ciebie. Ale chcę ci powiedzieć, że tej nocy, gdy Darcie
została poczęta, ja nie kochałem się z April, tylko z tobą.
R
S
- Och, Rick! Rick!
- Tak, Lori Lee. Siedem lat temu, w pewną upalną
sierpniową noc w Południowej Dakocie kochałem się z tobą.
- Siedem lat temu? W sierpniu? - Lori Lee wróci- ła my-
ślami do ostatniej nocy, gdy poszła do łóżka z Torym i wy-
obrażała sobie, że to Rick Warrick. - Och, mój Boże!
- Czułaś to wtedy? Wiedziałaś, że się z tobą kocham,
prawda? - Ujął ją pod brodę i obrócił twarzą do siebie.
- Powiedz mi to, Lori Lee!
- Siedem lat temu, w sierpniu... podejrzewałam, że Tory
mnie oszukuje, ale próbowałam przekonać samą siebie, że
nigdy by mnie tak nie zranił. W końcu doszło do tego, że nie
potrafiłam ścierpieć jego dotyku. Żeby znieść seks z nim,
musiałam...
- Wyobrażać sobie, że to ja?
- Tak. Tak.
- Widzisz, kochanie? Tej nocy? gdy Darcie została po-
częta, oboje kochaliśmy się ze sobą. Ja nie dałem dziecka
April, tylko tobie. Darcie jest dzieckiem naszej miłości.
Lori Lee poczuła obezwładniający przypływ szczęścia i
smutku, bólu i radości.
- Darcie jest moja. Moja córeczka - powtórzyła i pocało-
wała Ricka czule. - Nasza córeczka.
- Tak, kochanie. To nasza córeczka. Czy nie sądzisz,
że czas już, żeby jej rodzice wzięli ślub?
- Tak. Tak.
R
S
- A jeśli chcesz mieć więcej dzieci, to je znajdziemy.
Dzieci nie chciane przez nikogo, jak ja kiedyś, niegrzeczni
chłopcy walczący z całym światem.
- I takie jak ja - dodała Lori Lee. - Niedoskonałe.
Kick wstał, nie wypuszczając jej z ramion, i zaniósł
ją na górę do sypialni. Kochali się w mroku, a ich ciała
i serca splatały się w jedność.
R
S
EPILOG
A. K. Warrick, jeden z największych biznesmenów w Tu-
scumbii, niedawno wybrany radnym miejskim, pełnił funkcję
wielkiego marszałka parady na festiwalu pamięci Helen Kel-
ler. Wraz z rodziną jechał prowadzącym pochód samocho-
dem. Był to jego własny niebieski Chevrolet z roku 1956,
model z odsuwanym dachem. Rick odnowił to auto przed
kilku laty.
Lucie, ich czarnooka, ciemnowłosa czteroletnia córeczka
siedziała na kolanach matki. Choć urodziła się zupełnie głu-
cha, była pięknym, zdolnym dzieckiem i potrafiła posługiwać
się językiem migowym szybciej niż normalni ludzie mówią.
Sześcioletni Brandon, cierpiący na łagodną postać porażenia
mózgowego, niedawno nauczył się stawiać pierwsze kroki
przy pomocy laski. Siedział teraz na kolanach Ricka i machał
rączką do tłumu zebranych.
Pomiędzy obydwojgiem rodziców jechał dumnie trzyna-
stoletni Chris z kpiącym uśmieszkiem na twarzy. Kochała się
w nim połowa młodszych dziewczynek, a także kilka star-
szych nastolatek. Lori Lee od pierwszej chwili wiedziała, że
Chris zostanie z nimi. Zachowywał się zupełnie jak Rick w
młodości. Był nie chcianym, nie kochanym przez nikogo ło
R
S
buzem. Jego wybryki były rozpaczliwym wołaniem o miłość.
W wieku ośmiu lat miał już złą opinię. Przyjaciele ostrzegali
Ricka i Lori Lee przed adopcją Chrisa, oni jednak nie potrafi-
li oprzeć się wyzwaniu. Rick lepiej niż ktokolwiek wiedział,
że miłość jest dla tego chłopca jedyną nadzieją. Teraz Chris
był lubianym sportowcem i wzorowym uczniem.
Gdy przejeżdżali obok studia Lori Lee, stojąca na drabince
ciotka Birdie pomachała im pulchną ręką. Birdie była nie-
zwykle podniecona tegorocznym festiwalem.
Robotnicy właśnie skończyli renowację piwnic. Nielegalny
bar z czasów prohibicji odzyskał dawną świetność. Złota
Klatka, jak nazwała go Birdie, została wpisana na listę lo-
kalnych atrakcji turystycznych. Gości obsługiwały kelnerki o
wyglądzie femme fatale, w czerwono-czarnych kostiumach i
z ufarbowanymi na biało włosami.
Grupa Dixie, z tytułem mistrzów kraju, maszerowała za
orkiestrą z liceum Deshler. Deanie Webber przejęła na tę
okazję nadzór nad dziewczynkami, żeby Lori Lee mogła po-
jechać z Rickiem.
Jedyną osobą z rodziny Warricków, która nie jechała
chevroletem, była siedemnastoletnia Darcie. Jako pierwsza
werblistka Deshler, podobnie jak jej matka w młodości, ma-
szerowała z orkiestrą. Obok miała swoją najlepszą przyja-
ciółkę, Katie Webber. Najstarsza z rodzeństwa Warricków
jesienią miała rozpocząć naukę w klasie maturalnej. Już teraz
pragnęła pójść w ślady Lori Lee i zostać pierwszą werblistka
na Uniwersytecie Alabama.
Wszyscy, którzy znali matkę i córkę, zdumiewali się
R
S
uderzającym podobieństwem ich wyglądu, osobowości i
charakteru. Ricka i Lori Lee jednak to nie dziwiło.
Wiedzieli, że to ich własny, prywatny cud.
Oczywiście, każde z dzieci Warricków było cudem.
Wszystkim im przeznaczone było stać się częścią tej wspa-
niałej, kochającej rodziny i dorastać w otoczeniu miłości
dawnego łobuza oraz trochę niedoskonałej piękności z Połu-
dnia.
R
S