background image

 

background image

 
Nie spodziewałam się, że tak szybko trafię znowu do Rosji. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. 
Nie chodzi o to, że miałam jakieś pretensje do samego kraju. Był bowiem piękny, z budynkami we 

wszystkich kolorach tęczy i wódką, która z powodzeniem nadałaby się na paliwo rakietowe. Te rzeczy 
nie  przeszkadzały  mi  wcale.  Problem  tkwił  w  tym,  że  poprzednim  razem  o  mało  nie  zginęłam 
(wielokrotnie),  a  także  zostałam  odurzona  i  porwana  przez  wampiry.  Samo  to  wystarczy,  aby 
obrzydzid jakiekolwiek miejsce. 

A jednak, gdy samolot zaczął wykonywad okrążenia nad Moskwą i zbliżad się do lądowania, zdałam 

sobie sprawę, że wracając do Rosji, postąpiłam słusznie. 

–  Widzisz  to,  Rose?  –  Dymitr  przyłożył  palec  do  szyby.  Chod  nie  widziałam  jego  twarzy,  nuta 

podziwu w głosie wszystko mi powiedziała. – Cerkiew Św. Bazylego. 

Pochyliłam  się  w  jego  kierunku  i  przez  zaledwie  chwilę  ujrzałam  słynną,  wielobarwną  katedrę, 

którą prędzej spodziewałabym się zobaczyd w Cukierkowej Krainie, niż na Kremlu. Dla mnie była to 
jeszcze jedna atrakcja turystyczna, ale wiedziałam, że dla niego znaczyła o wiele więcej. Dla niego był 
to  prawdziwy  powrót  do  domu,  na  ziemię,  której  nigdy  nie  spodziewał  się  ujrzed  w  promieniach 
słooca,  a  co  dopiero  –  jako  żywa  istota.  Ta  budowla,  te  miasta…  dla  niego  było  to  coś  więcej,  niż 
ujęcia na pocztówkach. Przedstawiały sobą coś jeszcze. Jego drugą szansę na życie. 

Z uśmiechem na twarzy wróciłam na swoje miejsce. Siedziałam pośrodku, ale nie było mi nawet w 

połowie tak niewygodnie, jak jemu. Umieszczenie mężczyzny o wzroście dwóch metrów na miejscu 
przy oknie było wprost okrutne. Nie narzekał jednak nawet przez chwilę. Nigdy tego nie robił. 

– Aż szkoda, że nie znajdziemy czasu, aby się tu zabawid.  – powiedziałam. W Moskwie mieliśmy 

jedynie  przesiadkę.  –  Będziemy  musieli  zadowolid  się  zwiedzaniem  Syberii.  No  wiesz,  tundra, 
niedźwiedzie polarne. 

 Dymitr odwrócił się od okna i spodziewałam się, że potępi mnie za uleganie stereotypom. Jednak 

z  jego  twarzy  wyczytałam,  że  nie  usłyszał  ani  słowa  po  „Syberii”.  Światło  poranka  padało  na  jego 
posągowe  rysy  i  odbijało  się  od  gładkich,  brązowych  włosów.  Nic  z  tego  nie  mogło  się  równad  z 
wewnętrznym światłem, jakim promieniał on sam. 

– Od dawna nie byłem w Bai. – mruknął, a w jego oczach widad było nostalgię. – Od dawna ich nie 

widziałem. Czy myślisz… – spojrzał na mnie, po raz pierwszy w trakcie tej podróży zdradzając oznaki 
zdenerwowania. – Czy myślisz, że ucieszą się na mój widok? 

Uścisnęłam  jego  dłoo  i  serce  zabiło  mi  mocniej.  Jakakolwiek  oznaka  niepewności  Dymitra  była 

czymś  niezwykłym.  Sytuacje,  w  których  bywał  naprawdę  bezbronny,  mogłam  wyliczyd  na  palcach 
jednej  ręki.  Już  od  chwili,  gdy  się  poznaliśmy,  był  jednym  z  najbardziej  zdecydowanych  i  pewnych 
siebie  ludzi,  jakich  znałam.  Zawsze  pozostawał  w  ruchu,  nieustraszenie  stawiając  czoło  każdemu 
zagrożeniu,  nawet  gdy  na  szali  znajdowało  się  jego  życie.  Gdyby  nawet  teraz  krwiożercza  bestia 
wyskoczyła z kokpitu, Dymitr spokojnie zerwałby się na nogi i rzucił się do walki, uzbrojony jedynie w 
ulotkę,  którą  miał  w  kieszeni.  Ciężkie,  nawet  niemożliwe  sytuacje  bojowe  nie  stanowiły  dla  niego 
żadnego  problemu.  Ale  perspektywa  spotkania  z  rodziną  po  tym,  jak  kroczył  po  ziemi  jako  zły, 
nieumarły wampir? To go wprost przerażało. 

–  Oczywiście,  że  się  ucieszą.  –  zapewniłam  go,  zachwycona  zmianami,  jakie  zaszły  w  naszym 

związku.  Kiedyś  byłam  uczennicą,  potrzebującą  jego  wsparcia.  A  teraz  stałam  się  jego  kochanką  i 
równą mu partnerką. – Spodziewają się nas. Cholera, towarzyszu, trzeba było zobaczyd, jaką imprezę 
wyprawili, gdy mieli cię za zmarłego. Wyobraź sobie, co zrobią, gdy ujrzą cię żywego. 

Obdarzył mnie jednym z tych swoich rzadkich nieśmiałych uśmiechów, od których aż robiło mi się 

gorąco. 

– Miejmy taką nadzieję. – rzekł, odwracając wzrok w stronę okna. – Miejmy taką nadzieję. 
 
W  Moskwie  mogliśmy  pozwiedzad  co  najwyżej  wnętrze  lotniska,  gdy  czekaliśmy  na  następny 

samolot,  tym  razem  do  Omska,  średniej  wielkości  miasta  na  Syberii.  Wypożyczyliśmy  samochód  i 
resztę drogi pokonaliśmy lądem – tam, dokąd podążaliśmy, nie docierały samoloty. Przejażdżka była 
zachwycająca,  pełne  życia  i  zieleni  tereny  czyniły  moje  poprzednie  żarty  na  temat  tundry  zupełnie 
nietrafionymi.  Nastrój  Dymitra  wahał  się  pomiędzy  nostalgią  a  niepokojem,  ja  natomiast  z 

background image

niecierpliwością  wyczekiwałam  kooca  podróży.  Im  szybciej  tam  dotrzemy,  tym  szybciej  Dymitr 
przestanie się zamartwiad. 

Baja  znajdowała  się  niecały  dzieo  drogi  od  Omska  i  od  czasu  mojej  poprzedniej  wizyty,  nie 

zmieniła się zanadto. Znajdowała się na tyle daleko od głównej trasy, że mało kto docierał tam przez 
przypadek. Jeżeli ktoś przybywał do Bai, zazwyczaj miał po temu powód. I najczęściej ten powód miał 
coś  wspólnego  z  mieszkającą  tam  liczną  społecznością  dampirów.  Tak  samo,  jak  Dymitr  i  ja,  byli 
mieszaocami, w połowie ludźmi, w połowie wampirami. W odróżnieniu od nas dwojga, większośd z 
nich  dokonała  świadomego  wyboru,  aby  żyd  z  dala  od  morojów,  żyjących  wampirów  obdarzonych 
zdolnościami magicznymi, zamiast tego wybierając zmieszanie się ze społeczeostwem ludzi. Dymitr i 
ja  byliśmy  strażnikami,  którzy  przysięgli  bronid  morojów  przed  strzygami,  złymi,  nieumarłymi 
wampirami, które zabijały, aby przedłużad swoje istnienie bez kooca. 

Było  lato,  więc  dni  trwały  dłużej  i  zmrok  zaczął  zapadad  dopiero,  gdy  dotarliśmy  do  domu 

rodzinnego Dymitra. Strzygi rzadko zapuszczały się do Bai, jednak z upodobaniem czyhały na ofiary na 
drogach  prowadzących  do  miasta.  Zanikające  promienie  słooca  zapewniły  nam  bezpieczeostwo 
podczas  spaceru  i Dymitr mógł  dobrze  przyjrzed  się domostwu.  Gdy  już  wyłączył  silnik  samochodu, 
siedział przez dłuższy czas, spoglądając na stary, dwupiętrowy budynek. Skąpany w szkarłatnozłotym 
świetle, dom wyglądał jak nie z tego świata. Pochyliłam się i pocałowałam Dymitra w policzek. 

– Czas na pokaz, towarzyszu. Czekają na ciebie. 
Jeszcze przez kilka chwil siedział w milczeniu, potem skinął zdecydowanie głową i przybrał minę, 

którą widziałam u niego, gdy szykował się do bitwy. Wysiedliśmy z samochodu i jak tylko dotarliśmy 
na środek podwórka, drzwi frontowe otworzyły się gwałtownie. Światło rozjaśniło mrok zmierzchu i 
ujrzeliśmy sylwetkę młodej kobiety. 

– Dimka! 
Gdyby  nagle  zaatakowała  strzyga,  Dymitr  zareagowałby  natychmiast.  Jednak  widok  najmłodszej 

siostry  momentalnie  go  sparaliżował  i  mógł  jedynie  stad  w  miejscu,  gdy  Wiktoria  objęła  go  wpół  i 
zarzuciła potokiem rosyjskich słów, których nie dałam rady zrozumied. 

Przez  kilka  chwil  Dymitr  stał,  zszokowany.  W  koocu  ożył  jednak  i  odwzajemnił  jej  uścisk, 

odpowiadając  po  rosyjsku.  Stałam  obok,  skrępowana,  aż  wreszcie  Wiktoria  zauważyła  mnie. 
Podbiegła z okrzykiem radości i objęła mnie równie mocno, jak brata. Przyznam szczerze, że  byłam 
niemal  tak  samo  wstrząśnięta,  jak  on.  Kiedy  się  ostatnio  rozstawałyśmy,  stosunki  między  nami  nie 
były za dobre. Nie ukrywałam swojej dezaprobaty odnośnie związku Wiktorii z pewnym morojem, a 
ona równie szczerze dała mi do zrozumienia, że nie interesowało jej moje zdanie. Wyglądało jednak 
na  to,  że  puściła  to  w  niepamięd  i  chociaż  nie  mogłam  zrozumied,  co  mówi,  miałam  wrażenie,  że 
dziękowała mi za sprowadzenie Dymitra z powrotem. 

Po  żywiołowym  powitaniu  Wiktorii,  nadeszła  kolej  na  pozostałych  członków  klanu  Bielikowów. 

Kolejne  siostry  Dymitra,  Karolina  i  Sonia,  poszły  w  jej  ślady  i  wyściskały  nas  oboje,  a  zaraz  po  nich 
zjawiła  się  ich  matka.  Moje  uszy  zalała  istna  powódź  rosyjskich  słów.  Zazwyczaj,  takie  chaotyczne 
powitanie  na  progu  sprawiłoby,  że  zaczęłabym  przewracad  oczami,  ale  teraz  miałam  ochotę  się 
rozpłakad. Dymitr przeszedł w życiu zbyt wiele. Zresztą wszyscy przeszliśmy zbyt wiele i nie wydaje mi 
się, żeby ktokolwiek spodziewał się, że ta chwila nadejdzie. 

Wreszcie Olena, matka Dymitra, doszła do siebie i roześmiała się, wycierając łzy z oczu. 
– Wejdźcie do środka. – powiedziała, przypominając sobie, jak słabo znałam rosyjski. – Usiądziemy 

sobie i pogawędzimy. 

Roześmiani  i  zapłakani,  weszliśmy  do  domu  i  do  przytulnego  salonu.  Nie  zmienił  się  wcale  od 

mojej  ostatniej  wizyty;  ta  sama  boazeria,  te  same  półki  pełne  książek  w  skórzanych  okładkach,  o 
zapisanych  cyrylicą  tytułach.  Tam  też  zastaliśmy  kolejnych  członków  rodziny.  Syn  Karoliny,  Paweł, 
wpatrywał się w swojego wujka z fascynacją. Paweł ledwie kojarzył Dymitra, gdy ten wyruszył w świat 
i  większośd  wiedzy  chłopca  sprowadzała  się  do  fantastycznie  brzmiących  opowieści,  które  słyszał. 
Nieopodal, na kocu siedziała młodsza siostra Pawła, a kolejne dziecko, jeszcze drobniejsze, spało w 
kołysce. Pojęłam, że to dziecko Soni. Kiedy odwiedzałam ich wcześniej tego lata, była jeszcze w ciąży. 

Nawykłam do tego, że zawsze znajdowałam się u boku Dymitra, ale teraz wiedziałam, że muszę się 

usunąd na bok. Usiadł na sofie, a Karolina i Sonia natychmiast go otoczyły. Ich miny świadczyły o tym, 

background image

że  kobiety  obawiały  się  stracid  go  z  oczu.  Wiktoria,  rozdrażniona  tym,  że  nie  znajdowała  się  w 
centrum uwagi, usiadła na podłodze i oparła głowę o jego kolano. Miała siedemnaście lat, więc była o 
rok  młodsza  ode  mnie,  ale  gdy  tak  wpatrywała  się  w  niego  z  uwielbieniem,  wyglądała  o  wiele 
młodziej.  Każde  z  rodzeostwa  miało  te  same  brązowe  włosy  i  oczy,  więc  gdy  tak  siedzieli,  tworzyli 
uroczy obrazek. 

Olena krzątała się po domu, pewna żeśmy wygłodzeni i uspokoiła się dopiero, gdy zapewniliśmy 

ją, że wszystko jest w porządku. Usiadła na krześle naprzeciw Dymitra, z dłoomi złożonymi na udach, 
pochylona do przodu w geście wyczekiwania. 

–  To  prawdziwy  cud.  –  odezwała  się,  z  silnym  akcentem  w  głosie.  –  Nie  mogłam  uwierzyd,  gdy 

otrzymałam  wiadomośd.  Byłam  pewna,  że  ktoś  popełnił  pomyłkę.  Albo  kłamał.  –  westchnęła, 
uszczęśliwiona. – Ale jesteś tutaj. Żywy. Taki, jak zawsze. 

– Taki, jak zawsze. – potwierdził Dymitr. 
–  A  zatem  poprzednia  wiadomośd…  –  Karolina  urwała,  a  przez  jej  śliczną  twarzyczkę  przemknął 

smutek, gdy podjęła ostrożnie: – Poprzednia wiadomośd była błędna? Nie byłeś… strzygą? 

Ostatnie słowo zawisło w powietrzu. Mimo letniego, wieczornego ciepła wokół, powiało chłodem. 

Przez  moment  nie  mogłam  oddychad.  Znowu  byłam  uwięziona  w  tamtym  domu,  z  jakże  innym 
Dymitrem. Był jednym z nieumarłych o kredowobiałej skórze i ziejących czerwienią oczach. Jego siła i 
szybkośd znacznie przewyższały to, do czego był zdolny obecnie, a korzystał z nich do polowania na 
ofiary i wypijania ich krwi. Był przerażający – i o mało mnie nie zabił. 

W  następnej  sekundzie odzyskałam oddech. Tamtego Dymitra już nie było. Tu i teraz znajdował 

się dawny Dymitr, pełen ciepła, miłości i życia. Zanim jednak się odezwał, jego ciemne oczy spojrzały 
na  mnie  i  zrozumiałam,  że  myślał  o  tym  samym,  co  ja.  Ta  przeszłośd  była  potwornym  bagażem  i 
trudno było zostawid ją za sobą. 

– Nie. – odpowiedział. – Byłem strzygą. Byłem jednym z nich. Robiłem… straszne rzeczy. – używał 

łagodnych słów, ale jego głos mówił o wiele więcej. Promienna radośd znikła z twarzy jego krewnych. 
–  Byłem  stracony.  Pozbawiony  nadziei.  Tylko  Rose…  Rose  we  mnie  wierzyła.  Rose  nigdy  się  nie 
poddała. 

– Tak, jak przepowiedziałam. 
Nowy głos rozbrzmiał w salonie i wszyscy natychmiast spojrzeliśmy na kobietę, która pojawiła się 

w drzwiach. Była o wiele niższa ode mnie, ale miała tak silną osobowośd, że pokój zdawał się dla niej 
za mały. Jewa, babka Dymitra. Drobna, krucha, o delikatnych, białych włosach, była w tych okolicach 
powszechnie uważana za kogoś w rodzaju szamanki, albo wiedźmy. Zazwyczaj jednak na myśl o Jewie 
przychodziło mi określenie jeszcze starszego zawodu wykonywanego z reguły przez kobiety.

1

 

– Akurat. – powiedziałam, zanim zdążyłaś się powstrzymad. – Ty tylko kazałaś mi się stąd wynosid, 

abym „zajęła się czymś innym”. 

– Dokładnie. – odparła z uśmiechem pełnym samozadowolenia na pomarszczonej twarzy. – Abyś 

przywróciła nam Dimkę. 

Przeszła przez salon, a Dymitr wyszedł jej naprzeciw. Ostrożnie objął ją i wymamrotał coś, chyba 

rosyjski  odpowiednik  słowa  „babcia”.  Ogromna  różnica  wzrostu  sprawiała,  że  cała  scena  wyglądała 
całkiem zabawnie. 

–  Nie  mówiłaś,  że  mam  zrobid  właśnie  to.  –  zaprotestowałam,  gdy  usiadła  w  bujanym  fotelu. 

Wiedziałam,  że  powinnam  odpuścid,  ale  w  jakiś  sposób  Jewa  zawsze  mnie  drażniła.  –  Nie  możesz 
przypisywad sobie za to zasługi. 

– Ja to wiedziałam. – stwierdziła dobitnie. Jej ciemne oczy zdawały się przewiercad mnie na wylot. 
– Dlaczego nie powiedziałaś mi, co mam zrobid? – zapytałam. 
Jewa odpowiedziała dopiero po chwili. 
– To by było zbyt proste. Musiałaś sama do tego dojśd. 
Czułam,  jak  opada  mi  szczęka.  Dymitr  spojrzał  mi  w  oczy  z  drugiego  kooca  pokoju.  Nie,  Rose, 

zdawało  się  mówid  jego  spojrzenie.  Odpuśd.  Na  jego  twarzy  dostrzegłam  przebłysk  rozbawienia,  a 

                                                           

1

 

 To zdanie musiałem przetłumaczyd dośd luźno, bo w oryginale brzmiało: „określenie, które brzmiało niemal identycznie, jak <witch> (wiedźma)”, a 

więc zapewne „bitch”, czyli… no. Domyślcie się. ;–) 

background image

także coś, co przypomniało mi czasy, gdy on był nauczycielem, a ja uczennicą. Znał mnie aż za dobrze. 
Wiedział, że gdybym miała chod najmniejszą okazję po temu, wykłóciłabym się z jego sędziwą babką 
na całego. I zapewne przegrałabym. Skinęłam gniewnie głową i zacisnęłam usta. No dobra, wiedźmo, 
pomyślałam. Wygrałaś tę rundę. Jewa posłała mi szczerbaty uśmiech. 

– Ale jak to się stało? – zapytała Sonia, taktownie kierując rozmowę na bardziej neutralny grunt. – 

Ta przemiana w dampira. 

Dymitr i ja wymieniliśmy spojrzenia. Jego rozbawienie zniknęło. 
–  Duch.  –  odpowiedział  cicho.  Jego  siostry  gwałtownie  zaczerpnęły  powietrza.  Moroje  władali 

magią  żywiołów,  jednak  w  większości  korzystali  z  czterech  żywiołów  fizycznych:  ziemi,  powietrza, 
wody i ognia. Jednak niedawno odkryto jeszcze jeden, bardzo rzadki żywioł: ducha. Związana z nim 
magia miała  charakter  psychiczny,  albo  uzdrawiający  i  wielu  morojów  i  dampirów miało  problem z 
uwierzeniem w jego istnienie. 

–  Moja  przyjaciółka,  Lissa,  użyła  magii  ducha,  gdy…  ee…  wbijała  mu  w  serce  srebrny  sztylet.  – 

wyjaśniłam. Co prawda, by ocalid Dymitra, chętnie przeszłabym przez to wszystko ponownie, widok 
jego serca przebijanego sztyletem nadal potrafił mnie stropid. Do samego kooca nie było wiadomo, 
czy cały proces go przypadkiem nie uśmierci. 

Oczy Pawła urosły do rozmiarów spodków. 
– Lissa? Mówisz o królowej Wasylisie? 
– O tak. – powiedziałam. – O niej. 
Nadal  nie  mogłam  sobie  przyswoid  tego,  że  moja  najlepsza  przyjaciółka,  którą  znałam  od 

przedszkola,  jest  teraz  władczynią  wszystkich  morojów.  Na  myśl  o  niej,  żołądek  zacisnął  mi  się  w 
supeł.  Jej  wybór  na  monarchinię  był  kontrowersyjny  w  oczach  wielu.  Niektórzy  jej  wrogowie  nie 
wahali się przed zastosowaniem przemocy i perspektywa zostawienia jej na cały tydzieo, abym mogła 
tu  przyjechad,  przyprawiała  mnie  o  rozstrój  nerwowy.  Tylko  gwarancja,  że  będzie  otoczona  przez 
strażników i potrzeba, aby rodzina Dymitra na własne oczy przekonała się, że nie zasila on szeregów 
nieumarłych, sprawiły, że zgodziłam się na tę wyprawę. 

Klan Bielikowów zasypywał nas pytaniami do późna. W koocu Dymitr znajdował się poza domem 

bardzo długo, zanim jeszcze został siłą przemieniony w strzygę. Próbował się dowiedzied, co porabiali 
przez ostatnie kilka lat, ale zbywali go cały czas. Wydarzenia z ich życia nie wydawały im się ważne. To 
on był ich cudem i to nim nie mogli się nasycid. 

Wiedziałam dokładnie, co czują. 
Kiedy Paweł i jego siostrzyczka zasnęli centralnie na podłodze, wreszcie zdaliśmy sobie sprawę, że 

i dla nas oznacza to: czas spad. Jutro był wielki dzieo. Wcześniej drażniłam się z Dymitrem, że będą 
chcieli przebid stypę, którą wyprawili wcześniej i jak się okazało, miałam rację. 

– Wszyscy chcą was zobaczyd. – wyjaśniła Olena, prowadząc nas do naszej sypialni. Wiedziałam, że 

przez  „wszystkich”  rozumiała  całą  społecznośd  dampirów  w  Bai.  –  Dla  nas  to  wszystko  jest 
niewiarygodnie, ale dla nich, jeszcze bardziej. Więc… zaprosiliśmy ich, aby wpadli jutro. Wszyscy, bez 
wyjątku. 

Zerknęłam na Dymitra, ciekawa jego reakcji. Nigdy nie przepadał za znajdowaniem się w centrum 

uwagi  i  mogłam  jedynie  domyślad  się,  jak  czuł  się,  gdy  dotyczyło  to  najstraszniejszych  i  najbardziej 
wstrząsających  wydarzeo  z  jego  życia.  Przez  chwilę,  jego  twarz  miała  ten  spokojny,  pozbawiony 
emocji wyraz, w którym tak celował. Potem rozluźniła się w uśmiechu. 

– Oczywiście. – odpowiedział matce. – Cieszę się na myśl o tym. 
Olena również się uśmiechnęła, z widoczną ulgą i życzyła nam dobrej nocy. Gdy odeszła, Dymitr 

usiadł  na  krawędzi  łóżka,  oparł  łokcie  na  kolanach  i  ukrył  głowę  w  dłoniach,  mamrocząc  coś  po 
rosyjsku. Nie zrozumiałam go, ale domyślałam się, że mówi coś w stylu: „W co ja się wpakowałem?” 

Podeszłam do niego i usiadłam mu na kolanach, obejmując go za szyję i spoglądając w oczy. 
– Skąd ten smutek, towarzyszu? 
– Już ty wiesz, skąd. – odparł, bawiąc się kosmykiem moich włosów. – Będę musiał im opowiadad, 

co było… wtedy. 

background image

Ogarnęło mnie współczucie. Wiedziałam, że czuł się winny tego, czego się dopuszczał jako strzyga i 

dopiero  niedawno  zaakceptował  fakt,  że  nie  był  za  to  odpowiedzialny.  Został  przemieniony  wbrew 
woli i nie panował nad sobą w pełni. Mimo wszystko, trudno się pogodzid z czymś takim. 

–  To  prawda.  –  powiedziałam.  –  Ale  będą  o  to  pytad  tylko  dlatego,  że  chcą  poznad  resztę  tej 

historii.  Będą  chcieli  wiedzied,  jak  zostałeś  przywrócony.  To  cud.  Już  raz  widziałam  tych  ludzi. 
Opłakiwali  cię  jak  zmarłego.  A  teraz  będą  świętowad  to,  że  żyjesz.  Na  tym  będą  się  skupiad.  – 
musnęłam ustami jego wargi. – A to moja ulubiona częśd tej opowieści. 

Przyciągnął mnie bliżej. 
–  Moją  ulubioną  częścią  był  moment,  gdy  wbiłaś  mi  do  głowy  trochę  rozsądku  i  sprawiłaś,  że 

przestałem użalad się nad sobą. 

– Wbiłam? Pamiętam co innego. 
Tak po prawdzie, to Dymitr i ja wymienialiśmy ciosy wielokrotnie. Przy wymagającym programie 

szkoleniowym strażników było to nie do uniknięcia. Ale sprawienie, aby poradził sobie z przeszłością 
strzygi… To wymagało dużo mniej nacisku z mojej strony, za to dużo więcej prób poskromienia mojej 
kłótliwości,  aby  mógł  sam  uleczyd  swoje  rany.  Tak,  był  też  pewien  incydent  w  pokoju  hotelowym, 
podczas  którego  zdarliśmy  z  siebie  ubrania,  ale  nie  sądzę,  aby  był  taką  niezbędną  częścią  tego 
procesu leczenia. 

Jednak  gdy  Dymitr  opadł  do  tyłu  na  łóżko,  pociągając  mnie  za  sobą,  odniosłam  wrażenie,  że  to 

samo wspomnienie przyszło mu na myśl. 

– Może powinnaś mi przypomnied, jak to było. – oznajmił dyplomatycznie. 
–  Przypomnied,  co?  –  zerknęłam  z  niepokojem  na  drzwi  pokoju,  wciąż  w  jego  objęciach.  – 

Nieszczególnie  się  czuję,  dzieląc  z  tobą  pokój  w  domu  twojej  mamy!  Jakbyśmy  robili  coś 
niestosownego. 

Ujął moją twarz w dłonie. 
–  Nie  są  zaściankowi.  –  powiedział.  –  A  poza  tym,  po  tym,  cośmy  przeszli,  dla  nich  jesteśmy 

zupełnie jak małżeostwo. 

–  Odniosłam  to  samo  wrażenie.  –  przyznałam.  Gdy  zjawiłam  się  na  stypie,  wielu  spośród 

dampirów traktowało mnie jak wdowę po nim. W związkach dampirów rzadko kiedy liczył się papier. 

– To nie najgorszy pomysł. – kusił mnie. 
Próbowałam  wymierzyd  mu  cios  łokciem,  ale  okazało  się  to  trudne  z  uwagi  na  to,  jak  mocno 

byliśmy spleceni ze sobą. 

– Nic z tego, towarzyszu, nie zaczynaj znowu. 
Kochałam Dymitra ponad wszystko, ale mimo jego okazjonalnych propozycji, jasno stwierdziłam, 

że nie planuję ślubu, dopóki nie skooczę przynajmniej dwudziestki. Był o siedem lat starszy ode mnie, 
więc dla niego myśl o małżeostwie była o wiele bardziej naturalna, ale dla mnie – chod nie pragnęłam 
nikogo innego – osiemnaście lat to zbyt młody wiek, abym została czyjąś żoną. 

– Teraz tak mówisz. – stwierdził, walcząc z atakiem śmiechu. – Ale pewnego dnia się złamiesz. 
– Nie ma mowy. – powiedziałam. Palcami rysował wzory na mojej szyi, naznaczając skórę żarem. – 

Masz kilka całkiem przekonujących argumentów, ale daleko ci do przekonania mnie. 

–  Jeszcze  nie  próbowałem  na  poważnie.  –  rzekł,  przejawiając  rzadką  u  niego  arogancję.  –  Kiedy 

chcę, potrafię byd bardzo przekonujący. 

– Tak? Udowodnij to. 
Jego usta zbliżyły się do moich. 
– Miałem nadzieję, że to powiesz. 
 
Goście zaczęli się schodzid wcześnie. Oczywiście, Bielikówny były na nogach jeszcze dłużej, wstały 

o  wiele  wcześniej,  niż  Dymitr  i  ja,  jako  że  my  nadal  radziliśmy  sobie  ze  zmianą  strefy  czasowej. 
Kuchnia  przypominała  istny  kocioł,  napełniając  dom  mnogością  przyprawiających  o  ślinotok 
zapachów.  Chociaż  niespecjalnie  przepadałam  za  rosyjskimi  potrawami,  było  kilka  dao,  w  których 
zasmakowałam,  zwłaszcza  jeżeli  przyrządzała  je  Olena.  Razem  z  córkami  napiekła  i  nagotowała 
niezliczone ilości potraw, co wydawało się lekką przesadą, zwłaszcza że każdy gośd również przynosił 

background image

coś  od  siebie.  Cała  impreza  wyglądała  niemal  identycznie,  jak  stypa  ku  pamięci  Dymitra,  jednak 
panujące nastroje były ze zrozumiałych względów o wiele bardziej pozytywne. 

Z początku wszyscy czuli się odrobinę niezręcznie. Mimo zdecydowanego zamiaru, aby skupid się 

na pozytywnych aspektach sprawy, Dymitr miał lekki problem z tym, że skupiano się na czasie, który 
spędził  jako  strzyga.  Niektórzy  byli  równie  podminowani,  obawiając  się,  że  może  popełniliśmy 
straszliwą pomyłkę i Dymitr nadal był krwiożerczą, nieumarłą bestią. Oczywiście, wystarczało spędzid 
w  jego  towarzystwie  pięd  minut,  aby  się  przekonad,  że  to  nieprawda  i  wkrótce  napięcie  ustąpiło. 
Dymitr  znał  niemal  każdego  od  dziecka  i  był  coraz  bardziej  zachwycony  widokiem  kolejnych 
znajomych twarzy. Goście byli równie szczęśliwi z możliwości świętowania jego ocalenia. 

Większośd czasu spędziłam na obserwacji z dystansu. Wiele osób spotkałam już wcześniej i chod 

niektórzy  przywitali  się  ze  mną,  było  jasne,  że  w  centrum  uwagi  znajdował  się  Dymitr.  Większośd 
rozmów prowadzono w języku rosyjskim, ale mi wystarczał sam widok jego twarzy. Gdy już przywykł 
do  przebywania  wśród  starych  przyjaciół  i  rodziny,  na  jego  obliczu  pojawiła  się  nieśmiała  radośd. 
Napięcie,  które  zazwyczaj  promieniowało  z  jego  ciała,  odrobinę  zelżało,  a  moje  serce  stopniało  na 
widok tej chwili. 

– Rose? 
Właśnie  z  rozbawieniem  obserwowałam,  jak  dzieci  wypytywały  go  z  pełną  powagą.  Gdy 

odwróciłam  się  na  dźwięk  swojego  imienia,  zostałam  zaskoczona  widokiem  dwóch  znajomych  i 
wyczekiwanych twarzy. 

– Mark, Oksana! – wykrzyknęłam i uściskałam oboje. – Nie wiedziałam, że przyjdziecie. 
– Jak mogliśmy nie przyjśd? – zapytała Oksana. Była morojką, o niemal trzydzieści lat starszą ode 

mnie, ale nadal bardzo piękną – i jedną z nielicznego grona znanych mi użytkowników ducha. Obok 
niej stał jej mąż, Mark i uśmiechał się do mnie. Był dampirem, co czyniło ich związek skandalicznym, 
dlatego  też  trzymali  się  na  uboczu.  Oksana  użyła  mocy  ducha,  aby  przywrócid  Marka  do  życia,  gdy 
został  zabity  w  walce.  Ten  akt  uzdrowienia  mógł  się  równad  z  przemianą  Dymitra  ze  strzygi  w 
dampira. Nazywano to Pocałunkiem Cienia. 

–  Chcieliśmy cię  ponownie ujrzed.  –  odparł Mark  i skinął głową w  stronę  Dymitra.  –  Oczywiście, 

chcieliśmy też na własne oczy ujrzed cud. 

– Dokonałaś tego. – rzekła Oksana, jej delikatna twarz wyrażała zdumienie. – Jednak go ocaliłaś. 
– Nie w taki sposób, jak zamierzałam. – zauważyłam. Gdy poprzednio byłam w Rosji, moim celem 

było  zapolowad  na  Dymitra  i  zabid  go,  aby  wybawid  jego  duszę  z  mroku.  Wtedy  jeszcze  nie 
wiedziałam, że istnieje alternatywa. 

Z  oczywistych  względów,  Oksana  była  żywo  zainteresowana  rolą  żywiołu  ducha  w  ocaleniu 

Dymitra, więc powiedziałam jej tyle, ile byłam w stanie. Upływały kolejne godziny. Dzieo przeszedł we 
wczesny  wieczór  i  zaczęto  otwierad  butelki  wódki,  która  powaliła  mnie  ostatnim  razem.  Mark  i 
Oksana kusili mnie, abym zmierzyła  się z nią jeszcze  raz, gdy nagle przykuł moją uwagę nowy głos. 
Jego właściciel nie zwracał się do mnie, ale błyskawicznie wyłowiłam go z szumu, który rozbrzmiewał 
w już zatłoczonym domu – mówił bowiem po angielsku. 

– Olena? Olena, gdzie jesteś? Musimy porozmawiad o Władcy Krwi. 
Idąc za śladem głosu, zauważyłam gościa starszego ode mnie o jakieś pięd lat, przeciskającego się 

przez tłum w stronę stojącej u boku syna Oleny. Większośd obecnych nie zwracała na niego uwagi, ale 
kilka  osób  zamarło  i  zaczęli  go  obserwowad  z  równym  mojemu  zaskoczeniem.  Był  człowiekiem,  i  z 
tego,  co  widziałam,  jedynym  w  całej  tej  gromadzie.  Ludzi  i  dampirów  nie  sposób  rozróżnid  po 
wyglądzie, ale jedną z umiejętności mojej rasy jest wychwycenie różnic. 

– Olena. – pozbawiony tchu człowiek wreszcie dotarł do Oleny i wtedy zobaczyłam go wyraźnie. 

Miał  równo  przycięte,  czarne  włosy  i  był  ubrany  w  sztywny,  szary  garnitur,  który  w  jakiś  sposób 
uwydatniał  jego  wygląd  gangstera.  Kiedy  obrócił  głowę  tak,  aby  światło  padło  na  jego  policzek, 
zobaczyłam tatuaż złotej lilii. To wyjaśniło jego obecnośd. Był alchemikiem. 

Olena była zajęta rozmową z sąsiadką i odwróciła się dopiero, gdy alchemik zawołał ją jeszcze trzy 

razy.  Matka  Dymitra  nadal  była  uśmiechnięta  i  uprzejma,  ale  zauważyłam  w  jej  oczach  lekki  błysk 
rozdrażnienia. 

– Henry. – powiedziała. – Jak miło cię znowu widzied. 

background image

–  Musimy  porozmawiad  o  Władcy  Krwi.  –  alchemik  poprawił  swoje  okulary  w  drucianych 

oprawkach. W miarę, jak mówił, zaczęłam rozróżniad lekki akcent w jego głosie. Był Brytyjczykiem, a 
nie Amerykaninem, jak ja. 

–  To  nie  jest  dobra  pora.  –  powiedziała  Olena,  wskazując  na  Dymitra,  który  przyglądał  się 

Henry’emu nader uważnie. – Mój syn nas odwiedził po raz pierwszy od lat. 

Henry pozdrowił Dymitra uprzejmym, acz zdawkowym skinieniem głowy i ponownie zwrócił się do 

Oleny. 

–  Nigdy  nie  jest  dobra  pora.  Im  dłużej  będziemy  to  odkładad,  tym  więcej  ludzi  ucierpi.  Wiesz, 

wczoraj zginął kolejny człowiek. 

To  uciszyło  kilka  osób  stojących  najbliżej,  jak  również  sprawiło,  że  błyskawicznie  podeszłam  do 

Dymitra i Oleny. 

– Kto zginął? – zapytałam. – I kto jest zabójcą? 
Henry obrzucił mnie spojrzeniem. Nie takim, którym ocenia się, czy laska jest seksowna, a raczej 

takim, jakby próbował ocenid, czy warto ze mną rozmawiad. Najwyraźniej nie  – jego uwaga skupiła 
się na powrót na Olenie. 

– Musisz coś zrobid. – powiedział. 
– Dlaczego sądzisz, że ja mogę coś zrobid w tej sprawie? – Olena wyrzuciła ręce do góry. 
– No, bo… jesteś tu postrzegana jako przywódczyni. Kto inny mógłby zebrad grupę dampirów, aby 

zająd się tym zagrożeniem? 

– Nie jestem żadną przywódczynią. – Olena potrząsnęła głową. – A ludzie tu obecni… nie można 

ich tak od razu posład do walki. 

–  Ale  potrafią  walczyd.  –  sprzeciwił  się  Henry.  –  Wszyscy  odbyliście  szkolenie,  nawet  jeżeli  nie 

zostaliście mianowani strażnikami. 

–  Potrafimy  się  bronid.  –  sprostowała.  –  Z  całą  pewnością  każdy  ruszyłby  do walki,  jeżeli  strzygi 

zaatakowałyby miasto. Nie szukamy jednak kłopotów. Nieobiecani może tak. Ale oni są w tej chwili 
nieobecni. Kiedy powrócą na jesieni, z pewnością będą zachwyceni, mogąc się tym dla ciebie zająd. 

–  Nie  możemy  czekad  do  jesieni!  Ludzie  giną  teraz.  –  Henry  wydał  z  siebie  pełne  frustracji 

westchnienie. 

– Ludzie, którzy są zbyt głupi, żeby unikad kłopotów. – odezwała się blada dampirzyca. 
–  Ten  tak  zwany  Władca  Krwi  to  zwyczajna  strzyga.  –  dorzucił  kolejny  słuchacz.  –  Nic  w  nim 

niezwykłego. Jeżeli ludzie będą trzymad się od niego z daleka, odejdzie. 

Nie  bardzo  kojarzyłam,  co się  tu  działo,  ale  zaczynałam  dostrzegad obraz  całości.  Alchemicy  byli 

jedną z nielicznych grup ludzi, którzy byli świadomi istnienia wampirów i dampirów. Chociaż często 
integrowaliśmy  się  ze  społecznością  ludzką,  zazwyczaj  doskonale  radziliśmy  sobie  z  trzymaniem 
naszej  prawdziwej  natury  w  tajemnicy.  Alchemicy  uważali,  że  wszystkie  wampiry  i  dampiry  są 
ciemnymi  stworami  nocy,  których  istnienie  jest  sprzeczne  z  naturą,  a  także  że  ludzie  lepiej  na  tym 
wyjdą,  jeżeli  nie  będą  się  z  nami  stykad.  Obawiali  się  też,  że  jeżeli  nasze  istnienie  zostałoby 
ujawnione,  niektórzy  ludzie  o  słabej  woli  mogliby  zechcied  skorzystad  z  okazji  dołączenia  do 
nieumarłych  strzyg,  nawet  za  cenę  splugawienia  własnych  dusz.  W  rezultacie,  alchemicy  pomagali 
nam  pozostad  w  ukryciu,  jak  również  asystowali  przy  zacieraniu  śladów  zabójstw  strzyg  i  innych 
przykrych sprawach będących dziełem tych potworów. Nie ukrywali jednak przy tym, że ich głównym 
zadaniem  jest  pomoc  ludziom,  natomiast  my  znajdowaliśmy  się  na  drugim  miejscu.  Więc  jeżeli 
rzeczywiście istniało coś, co zagrażało jego rasie, nie dziwił fakt, że Henry był taki podminowany. 

– Zacznijmy od początku. – odezwał się Dymitr, wychodząc naprzeciw alchemikowi. Dotąd słuchał 

cierpliwie,  ale  nawet  on  mógł  mied  dosyd  tego,  że  ktoś  wydaje  rozkazy  jego  matce.  –  Niech  ktoś 
wyjaśni mi, kim jest ten Władca Krwi i dlaczego zabija ludzi. 

Henry  obrzucił  Dymitra  oceniającym  spojrzeniem,  podobnie  jak  mnie  wcześniej.  Tyle,  że  Dymitr 

najwyraźniej zdał test. 

–  Władca Krwi  to  strzyga, której  siedlisko  znajduje  się  na  północny  zachód  stąd.  U  podnóża  gór 

znajduje  się  system  jaskio  i  splatających  się  ze  sobą  ścieżek,  i  on  gdzieś  tam  żyje.  Nie  wiemy 
dokładnie, w której jaskini, ale dowody wskazują na to, że jest bardzo stary i niezwykle potężny. 

– Więc, co… żywi się krwią zbłąkanych podróżników? – zapytałam. 

background image

Henry  wyglądał  na  zaskoczonego,  że  się  w  ogóle  odezwałam,  ale  przynajmniej  tym  razem 

zaszczycił mnie odpowiedzią. 

– Nie ma żadnych zbłąkanych podróżników. Oni szukają go specjalnie. Mieszkaocy okolicznych wsi 

to  przesądni  ludzie,  żyjący  w  świecie  fantazji.  Zrobili  z  niego  prawdziwą  legendę,  nadali  mu  to 
przezwisko.  Oczywiście,  nie  do  kooca  pojmują,  czym  on  jest.  W  każdym  razie,  on  musi  jedynie 
siedzied i czekad, bo raz na jakiś czas ktoś wbija sobie do głowy, że zabije Władcę Krwi. Tak więc idą 
na ślepo w góry i nigdy nie wracają. 

– Idioci. – powiedziała się kobieta, która odezwała się wcześniej. Kusiło mnie, żeby ją poprzed. 
– Musicie coś zrobid. – powtórzył Henry, tym razem spoglądając na wszystkich, zdesperowany, aby 

uzyskad  jakąkolwiek  pomoc.  –  Moi  ludzie  nie  dadzą  rady  tej  strzydze.  Wy  musicie  się  tym  zająd. 
Rozmawiałem już ze strażnikami z większych miast, ale nie chcą zostawid swoich morojów bez opieki. 
Pozostają jedynie miejscowi. 

– Może wieśd się rozniesie i ludzie zaczną trzymad się z daleka. – zauważyła Olena rozsądnie. 
– Cały czas mamy nadzieję, że tak będzie, ale nic z tego. – mówił Henry. Coś w jego tonie sprawiło, 

że  odniosłam  wrażenie,  jakoby  tłumaczył  to  już  nieraz.  Gdyby  nie  zachowywał  się  w  sposób  tak 
skooczenie  arogancki,  chyba  bym  mu  współczuła.  –  I  zanim  ktokolwiek  rzuci  taką  propozycję, 
uprzedzam: nie sądzę, żeby jakiemukolwiek człowiekowi poszczęściłoby się na tyle, żeby zdołał zabid 
Władcę Krwi. 

– Oczywiście, że nie. 
Już teraz w pokoju panowała jako taka cisza, ale wejście Jewy zapewniało, że tak już pozostanie. 

Jakimś  cudem  zawsze  sprawiała  wrażenie,  jakby  pojawiała  się  znikąd?  Wystąpiła  na  środek, 
podpierając się sękatym kosturem, którego jak sądziłam używała przede wszystkim do dźgania ludzi. 
Była skupiona na Henrym, ale i zadowolona, że przyciągnęła uwagę wszystkich pozostałych. 

–  Tylko ten, kto kroczył  drogą śmierci, może  zabid Władcę Krwi.  –  zrobiła dramatyczną pauzę.  – 

Ujrzałam to. 

Z pełnych podziwu min słuchaczy wysnułam oczywisty wniosek, że nikt nie podważy jej słów. Jak 

zwykle, musiałam to zrobid ja. 

– Och, na Boga, to można zrozumied na sto różnych sposobów. – powiedziałam. 
–  Muszę  się  z  tym  zgodzid.  –  Henry  był  wyraźnie  stropiony.  –  Kroczenie  drogą  śmierci  może 

oznaczad  wszystko…  kogoś,  kto  niedawno  zmarł,  kogoś,  kto  ma  na  sumieniu  śmierd,  dowolnego 
wojownika, który… 

– Dimka. – odezwała się Wiktoria. Nawet nie zauważyłam, jak stanęła obok nas. Zasłaniało ją kilka 

osób, ale teraz stanęła na środku. – Babcia mówi o Dimce. Kroczył drogą śmierci i powrócił z niej. 

Pokój  wypełnił  się  szmerami,  a  oczy  wszystkich  spoczęły  na  Dymitrze.  Stwierdzenie  Wiktorii 

sprawiło,  że  liczni  pokiwali  głową  z  aprobatą.  Ktoś  powiedział:  „To  o  Dymitrze.  Jemu  jest 
przeznaczone zabid Władcę Krwi.” Byłam niemal pewna, że to ten sam gośd, co wcześniej upierał się, 
że Władca Krwi to zwyczajna strzyga. Pozostali byli zgodni. 

– Jewa Bielikowa przemówiła. – powiedział ktoś inny. – Ona nigdy się nie myli. 
– Nie powiedziała tego! – krzyknęłam. 
– Zrobię to. – powiedział stanowczo Dymitr. – Zabiję tę strzygę. 
–  Nie musisz! Nie powiedziała, że  chodzi o ciebie.  – powiedziałam, ale  nikt mnie nie słuchał,  bo 

mój głos utonął w huku wiwatów. 

Poprawka: jedna osoba mnie usłyszała. Dymitr. 
– Roza. – powiedział, jego głos przebił się przez narastający hałas. Jedno słowo zaledwie, ale jak 

zawsze,  niosło  ze  sobą  tysiąc  różnych  znaczeo,  z  których  większośd  sprowadzałaby  się  do 
„porozmawiamy później.” 

– Chciałbym pójśd z tobą. – odezwał się Mark, stając wyprostowany. – Jeżeli się zgodzisz. 
Mimo  siwiejących  już  włosów,  Mark  nadal  był  szczupły  i  umięśniony.  Jedno  spojrzenie  na  niego 

wystarczyło, aby pojąd, że nadal jest jak najbardziej zdolny skopad tyłki strzygom. 

– Oczywiście, byłbym zaszczycony. – powiedział grobowym głosem Dymitr. – Ale na tym koniec. – 

dorzucił,  gdy  nagle  połowa  obecnych  zadeklarowała  chęd  przyłączenia  się  do  niego.  Przewracali 

background image

oczami  w  reakcji  na  początkową  prośbę  Henry’ego,  ale  gdy  Dymitr  zgodził  się  wziąd  udział  w 
polowaniu, urosło ono do rangi epickiej odysei. 

– A co ze mną? – zapytałam sucho. 
– Domyślałem się, że twój udział jest gwarantowany. – na ustach Dymitra zagościł uśmiech. 
 
Dopiero  dużo  później  miałam  szansę  porozmawiad  z  nim  na  osobności.  Jakby  nie  było,  dalej 

świętowano  jego  powrót  do  świata  żywych,  a  teraz  jeszcze  radowano  się  tą  całą  wyprawą.  Jedyną 
osobą bardziej zniecierpliwioną, niż ja, był Henry. Ucieszyło go, że nareszcie otrzymał pomoc, ale było 
też oczywiste, że chciał natychmiast omówid z Dymitrem całą logistykę i ułożyd plan. Naturalnie, nie 
było o tym mowy, więc w koocu Henry opuścił nas, zapowiadając, że powróci nazajutrz. 

Był  niemal  środek  nocy,  gdy  wreszcie  poszli  sobie  ostatni  goście,  a  Dymitr  i  ja  udaliśmy  się  do 

naszego  pokoju.  Co  prawda  byłam  wyczerpana,  ale  nadal  miałam  w  sobie  dośd  sił,  żeby  go 
obsztorcowad. 

– Wiesz dobrze, że Jewa nie powiedziała wyraźnie, że to ty masz zabid tego całego Władcę Krwi. – 

powiedziałam,  krzyżując  ręce  na  piersi,  starając  się  wyglądad  groźnie.  –  Wiktoria  i  wszyscy  inni  od 
razu pozwolili sobie na nadinterpretację. 

– Wiem przecież. – powiedział Dymitr, tłumiąc ziewnięcie. – Ale ktoś musi go zabid. Nawet, jeżeli ci 

ludzie sami się proszą o kłopoty, trzeba usunąd to zagrożenie. Moja matka ma rację, tutejsze dampiry 
skupiają się przede wszystkim na obronie. Ty i ja jesteśmy jedynymi, którzy ukooczyli pełen trening 
strażniczy. No i jeszcze Mark. 

Skinęłam głową powoli. 
– To dlatego zgodziłeś się, aby z nami poszedł. Myślałam, że to dlatego, że poprosił jako pierwszy, 

w przeciwieostwie do tych narwaoców, którzy tylko wchodziliby ci w drogę. 

Dymitr uśmiechnął się i usiadł na łóżku. 
–  Ci  ludzie  potrafią  walczyd.  Ryzykowaliby  życie,  gdyby  zaatakowano  ich  domy.  Ale  udad  się  na 

bitwę? Z nich wszystkich wziąłbym jedynie Marka. A on nie może się z tobą równad. 

–  No  cóż.  –  stwierdziłam,  przysiadając  się  do  niego.  –  To  najmądrzejsza  rzecz,  jaką  tej  nocy 

usłyszałam. 

Wtedy mnie olśniło. 
–  Mark  również  potrafi  wyczud  strzygę  w  pobliżu.  –  efekt  uboczny  powrotu  z  zaświatów.  –  Coś 

takiego. Ten plan jest na tyle szalony, że może się udad. 

Dymitr pocałował mnie w czoło. 
– Przyznaj się. Nie masz problemu z zapolowaniem na tę strzygę. Tak należy uczynid. Nawet, jeżeli 

ci ludzie sami się proszą o kłopoty, nadal pozostają niewinnymi ofiarami potwora. 

– Dobra, dobra, tak należy uczynid. I tak bym się zgłosiła na ochotnika. – westchnęłam. – Po prostu 

nienawidzę myśli, że mogłabym dad Jewie kolejny dowód na to, że rządzi losami wszechświata. 

Zachichotał. 
– Jeżeli masz zamiar byd częścią tej rodziny, lepiej do tego przywyknij. 
 
Na  szczęście  Dymitr  i  ja  nie  musieliśmy  zmagad  się  z  objawami  kaca,  ale  mimo  to  nie  byliśmy 

zachwyceni, gdy Henry zjawił się z samego raoca, aby „przejśd do interesów”. Podobnie jak pozostali 
alchemicy, których poznałam, Henry nie należał do tych, co nawykli do brudzenia sobie rąk. Nie miał 
najmniejszego zamiaru udad się z nami na wyprawę przeciwko Władcy Krwi. Tak samo, jak inni z jego 
organizacji, wprost opływał w biurokrację i plany. 

Przyniósł mnóstwo map i schematów systemu jaskio, który zamieszkiwał Władca Krwi, jak również 

wszystkie  raporty  alchemików  na  temat  pojawieo  się  i  ataków  stwora.  Och,  alchemicy  wprost 
uwielbiali  swoje  raporty.  Olena  zaparzyła  nam  wszystkim  potwornie  silną  kawę,  która  sądząc  po 
smaku  była  jedynie  odrobinę  mniej  trująca  niż  miejscowa  wódka,  ale  za  to  ten  zastrzyk  kofeiny 
naprawdę pomógł nam się rozbudzid na tyle, aby móc opracowad plan. 

– To nie taki duży region. – zwrócił nam uwagę Henry, pokazując palcem na jedną z map.  – Nie 

rozumiem, dlaczego nikt nie zdołał go odnaleźd w ciągu dnia. Cały teren jest na tyle mały, aby można 

background image

było w ciągu jednego dnia przeszukad każdą jedną z tych jaskio. A mimo to, wszyscy błądzili tak długo, 
aż zapadała noc i ginęli. 

Wróciłam pamięcią do innego systemu jaskio, na drugim koocu świata. 
– Jaskinie są połączone. – powiedziałam powoli, śledząc wzrokiem kropki, które oznaczały wejścia 

na jednej z map. – Można szukad drania przez cały Boży dzieo i nadal go nie znaleźd, bo porusza się 
pod ziemią. 

– Genialnie, Roza. – mruknął z aprobatą Dymitr. 
– Skąd wiesz? – Henry wyglądał na zaskoczonego. 
Wzruszyłam ramionami. 
– Tylko to ma sens. 
Przejrzałam papiery. 
– Masz jakąś mapę podziemi? Czy ktokolwiek wykonał, bo ja wiem, badanie geologiczne, albo coś 

w tym stylu? 

Wszystkie  pozostałe plany rejonu były dostępne: zdjęcia satelitarne,  ilustracje topografii terenu, 

analiza  mineralna…  wszystko,  tylko  nie  to,  co  mogłoby  dad  wgląd  w  sytuację  pod  ziemią.  Zresztą 
Henry to potwierdził. 

–  Nie.  –  przyznał,  zakłopotany.  –  Nie  mam  nic  takiego.  –  po  czym,  aby  ocalid  resztki  wizerunku 

słynących zazwyczaj z dokładności alchemików, dodał: – Zapewne dlatego, że nikt jej nie sporządził. 
Gdyby takowa mapa istniała, mielibyśmy ją. 

– To może byd problem. – zamyśliłam się. 
–  Nie  aż  taki.  –  powiedział  Dymitr,  koocząc  swoją  kawę.  –  Mam  pewien  pomysł.  Nie  sądzę, 

żebyśmy musieli schodzid pod ziemię, nie z Markiem. 

Spojrzałam  mu  w  oczy  i  poczułam,  jakby  pomiędzy  nami  przepłynął  prąd.  Jedną  z  rzeczy,  które 

przyciągały nas do siebie, było nasze uzależnienie od adrenaliny i poczucia zagrożenia. Nie szukaliśmy 
tego specjalnie, ale jeżeli pojawiała się koniecznośd interwencji, zawsze byliśmy gotowi zmierzyd się 
ze  wszystkim.  Poczułam,  jak  ta  znajoma  iskra  znowu  nas  łączy  w  miarę,  jak  nadciągała  chwila  na 
wykonanie zadania i nagle zrozumiałam, na czym polegał jego plan. 

– Śmiały manewr, towarzyszu. – droczyłam się z nim. 
– Nie w porównaniu z twoimi. – odciął się. 
– O czym wy gadacie? – Henry spoglądał na nas, kompletnie zagubiony. 
Dymitr i ja uśmiechnęliśmy się szeroko. 
 
Oczywiście,  kiedy  wyruszaliśmy  przed  świtem  następnego  dnia,  nie  żegnano  nas  z  uśmiechami. 

Rodzina  Dymitra  okazywała  sprzeczną  mieszankę  zaufania  i  nerwowości.  Z  pozoru  przepowiednia 
Jewy, że Dymitr zatriumfuje, gwarantowała zwycięstwo. Jednak ani jego siostry, ani matka nie mogły 
wyzbyd  się  niepokoju  podczas  pożegnania  z  nim,  gdy  wybierał  się,  aby  stawid  czoło  wiekowej  i 
potężnej  strzydze  mającej  na  sumieniu  liczne  ofiary.  Kobiety  wyściskały  go  za  wszystkie  czasy  i 
zasypały  życzeniami  powodzenia,  a  Jewa  cały  czas  patrzyła  na  tę  scenę,  zadowolona  z  siebie, 
wszystkowiedząca. 

Mark już nam towarzyszył, zwarty i gotowy do walki. Henry określił społecznośd dampirów z Bai, 

jako  „miejscowych”  względem  Władcy  Krwi,  ale  było  to  pojęcie  raczej  względne,  jako  że  od  jaskio 
dzieliło nas sześd godzin jazdy samochodem. Byliśmy po prostu pod ręką, zwłaszcza że rejon jaskio był 
odosobniony i skupiska cywilizacji wokół niego były nieliczne. Właściwie, to czas jazdy był tak długi z 
racji tego, że miejscowe drogi znajdowały się w naprawdę kiepskim stanie. 

Dotarliśmy  do  jaskio  koło  południa,  czyli  zgodnie  z  planem.  Było  to  miejsce  odludne,  ledwie 

punkcik na mapie, jeżeli idzie o wysokośd, niezdolne do konkurowania z o wiele większymi pasmami 
górskimi,  jak  na  przykład  z  Uralem,  daleko  na  wschodzie.  Tym  niemniej,  było  dużo  wyżej  i  bardziej 
stromo niż na okolicznych wyżynach, a widok skalnych klifów zapowiadał nielichą wspinaczkę. Żadna 
z jaskio nie była widoczna z miejsca, w którym zaparkowaliśmy, ale niewielka, wydeptana ścieżka wiła 
się pomiędzy niektórymi klifami. Z tego, co widzieliśmy na mapie Henry’ego wynikało, że tędy wiodła 
droga do serca kompleksu. 

background image

– Nie ma to jak odrobina wspinaczki po skałach. – powiedziałam wesoło, przerzucając plecak przez 

ramię. – Prawie, jak wakacje, może poza faktem, że nadstawiamy tu karki. 

Mark zasłonił dłonią oczy przed słoocem i spojrzał na Dymitra i mnie. 
– Coś mi się widzi, że wasze wakacje zawsze tak się kooczą. 
– To prawda. – powiedział Dymitr, ruszając w stronę ścieżki. – Tyle, że dzisiaj jesteśmy bezpieczni, 

to zatwierdzone przez babcię

2

, pamiętasz? 

Przewróciłam oczami na jego zaczepny ton. Dymitr może i całował ziemię, po której stąpała Jewa, 

ale ja dobrze wiedziałam, że nie będzie pokładał ufności w mało konkretnej przepowiedni, gdy chodzi 
o wykonanie zadania. Wierzył raczej w srebrny sztylet, który znajdował się za jego pasem. 

Z początku trasa była łatwa do pokonania, ale w miarę jak docieraliśmy coraz wyżej, pojawiały się 

coraz  to  nowe  przeszkody.  Musieliśmy  wspinad  się  na  ogromne  głazy,  a  czasami  trasa  stawała  się 
naprawdę zdradliwa i ścieżki właściwie nie było, przez co musieliśmy przywrzed ciałami do skalnych 
ścian. Gdy dotarliśmy do miejsca, które wyglądało na punkt centralny kompleksu, byłam zaskoczona 
jego regularnością. Klify wznosiły się naokoło nas, jak ściany fortecy, ale to miejsce zdawało się byd w 
niewielkim stopniu oazą spokoju. Nie byłam zmęczona, ogólnie wszystkie  dampiry są zahartowane, 
ale cieszyłam się, że dotarliśmy na miejsce. 

Wtedy zarządziliśmy postój. 
Rozsiedliśmy się na podłożu, porządkując zawartośd plecaków i przez resztę dnia wypoczywaliśmy. 

Mimo wiejącego tu wiatru, temperatura była wysoka, jak to w  lecie, a miejsce  –  niemal idealne na 
piknik. To prawda, wyblakłe skały i nieliczna, rozproszona roślinnośd psuły obraz idylli, ale mimo to 
rozłożyliśmy koc i zjedliśmy fantastyczny lunch przyrządzony przez Olenę. Gdy skooczyliśmy, ułożyłam 
się u boku Dymitra, podczas gdy Mark zaczął strugad kawałek drewna. 

Cały  czas  nieustannie  gadaliśmy  o  niczym.  To  też  było  częścią  planu.  Gdy  Henry  wspomniał  o 

awanturnikach,  którzy  udali  się  na  polowanie  i  zginęli,  zrozumieliśmy,  co  było  przyczyną  ich  zguby: 
zejście  do  jaskio,  prosto  w  pułapkę  Władcy  Krwi,  który  znał  cały  system  na  wylot.  O  ile  strzygi 
uwielbiały  krew  ludzi,  jeszcze  bardziej  przepadały  za  krwią  morojów  i  dampirów.  Nie  było  takiej 
możliwości,  żeby  ta  konkretna  strzyga  zdzierżyła  fakt,  że  imprezujemy  na  jej  terenie.  Jeżeli 
wtargnięcie  na  jego  teren  nie  wystarczyłoby,  żeby  go  wywabid,  zrobiłaby  to  nasza  krew.  Po 
zapadnięciu zmroku wyszedłby po nas i stawilibyśmy mu czoła na naszych warunkach. 

– Mark, powinniście z Oksaną wybrad się do Stanów. – mówiłam. – Lissa na pewno chciałaby was 

poznad i porozmawiad o sprawach ducha.

3

 Wiele osób chciałoby. 

Mark nawet nie podniósł głowy znad struganego drewna. 
–  W  tym  sęk.  –  powiedział  dobrotliwie.  –  Martwi  nas  to,  że  zbyt  wiele  osób  chciałoby  z  nami 

rozmawiad  teraz,  gdy  zainteresowanie  duchem  jest  modne.  Nie  chcemy  skooczyd  jako  króliki 
doświadczalne. 

–  Lissa  do  tego  nie  dopuści.  –  powiedziałam  twardo.  –  Pomyśl  o  tych  wszystkich  cudach,  które 

możemy odkryd. Codziennie dowiadujemy się czegoś nowego o duchu. – Bezwiednie ujęłam za dłoo 
Dymitra. Ratując go, żywioł ducha dokonał w moich oczach najwspanialszej rzeczy na świecie. 

–  Zobaczymy.  –  powiedział  Mark.  –  Oksana  ceni  sobie  prywatnośd,  ale  wiem,  że  jest  szczerze 

zainteresowana… 

Dymitr nagle wstał, porzucając swoją wyluzowaną pozę, w jednej chwili spięty i skupiony na ten 

swój  niepowtarzalny  sposób.  Mark  zamilkł  natychmiast,  gdy  tylko  Dymitr  wykonał  ruch,  a  teraz  ja 
także  się  podniosłam.  Moja  ręka  odruchowo  znalazła  się  przy  sztylecie  i  spostrzegłam,  że  obaj 
mężczyźni  również  byli  gotowi  do  użycia  swoich.  Nawet  wtedy,  logika  podpowiadała  mi,  że  nie ma 
powodu  do  paniki  –  nie  w  świetle  dnia.  Cokolwiek obudziło  czujnośd  Dymitra, nie  było  strzygą,  ale 
trudno  było  się  pozbyd  tego  przeczucia.  Jego  wzrok  zatrzymał  się  na  dużej  kupce  skał  przy  zboczu 
klifu.  Milcząc,  wskazał  na  nią  palcem,  a  następnie  na  swoje  ucho.  Mark  i  ja  skinęliśmy  głowami, 
potwierdzając, że rozumiemy. 

                                                           

2

 

 Jak te rogaliki :D 

3

 

 Dlaczego, kiedy słyszę wyrażenie: „porozmawiad o sprawach ducha”, przypomina mi się Charles S. Dutton i jego rola w Obcym 3? 

background image

Rzut oka na jedną z map Henry’ego, którą zostawiliśmy rozłożoną, wystarczył aby ustalid położenie 

formacji  skalnej,  którą  wskazał  Dymitr.  Była  duża  i  rozległa,  a  od  urwiska  dzieliła  ją  niewielka 
przestrzeo.  Jeżeli  ktokolwiek  się  tam  czaił  i  nas  śledził,  można  było  okrążyd  skały  i  zajśd  szpiega  od 
tyłu. Wskazałam palcem na siebie i na punkt na mapie przedstawiający formację. Dymitr potrząsnął 
głową i wskazał na siebie. Wybałuszyłam oczy i zaczęłam protestowad, ale wtedy Dymitr wskazał na 
Marka  i  na  mnie.  Nasza  niesamowita  jednośd  umysłów  raz  jeszcze  dała  o  sobie  znad,  gdy  zdałam 
sobie  sprawę,  co  Dymitr  miał  na  myśli.  Mark  i  ja  byliśmy  zajęci  rozmową,  gdy  hałas  zaalarmował 
Dymitra. Musieliśmy podtrzymad tę szopkę, aby zaskoczyd potencjalnego wroga. Niechętnie skinęłam 
głową Dymitrowi na znak, że akceptuję porażkę. 

Odszedł cichaczem, niczym kot, a ja odwróciłam się do Marka i spróbowałam sobie przypomnied, 

o  czym  rozmawialiśmy.  Stany…  próbowałam  go  przekonad  do  odwiedzenia  Stanów  z  jakiegoś 
powodu.  Gadad.  Gadad,  stworzyd  dywersję.  Gorączkowo  wyrzuciłam  z  siebie,  co  mi  ślina  na  język 
przyniosła. 

–  No,  Mark…  jeżeli,  ee,  wpadniesz  z  wizytą…  Możemy  zjeśd  coś  na  mieście,  spróbujesz 

amerykaoskiego jedzenia. Koniec z kapustą. – roześmiałam się niespokojnie, próbując nie gapid się na 
Dymitra,  który  zniknął  za  rogiem  skał.  –  Wiesz,  możemy  na  przykład  wyskoczyd  na  hot  doga.  Nie 
martw się, żadne z nich dogi, to tylko taka nazwa. To takie kawałki mięsa, które wkłada się do bułek, 
takiego pieczywa, a potem dodaje się jeszcze inne rzeczy i… 

– Wiem, co to hot dog. – przerwał mi Mark. Na użytek naszego obserwatora, przybrał lekki ton, 

ale zamiast scyzoryka, trzymał w dłoni sztylet. 

– Naprawdę? – zapytałam, szczerze zaskoczona. – Skąd? 
– Nie jesteśmy na aż takim odludziu. Mamy telewizję i kino. Poza tym, byłem już poza Syberią. W 

Stanach też. 

– Naprawdę? – tego nie wiedziałam. W ogóle słabo go znałam. – Próbowałeś hot dogów? 
– Nie. – odparł. Jego oczy były utkwione w miejscu, gdzie znikł Dymitr, ale na moment mrugnął do 

mnie. – Proponowano mi jednego, ale nie wyglądał zbyt smakowicie. 

– Co?! – wykrzyknęłam. – Bluźnisz. Są pyszne. 
– Czy nie jest to miazga z organów zwierzęcych? – naciskał. 
– No, tak… tak sądzę. Ale to samo tyczy się parówek. 
– No nie wiem. Coś jest nie halo z tymi całymi hot dogami. – Mark potrząsnął głową. 
– Nie halo? Chyba chciałeś powiedzied coś wręcz przeciwnego. Przecież hot dogi to… 
Moje wyrażanie słusznego oburzenia przerwało nagłe skamlenie, które przypomniało mi, że mam 

inne  rzeczy  do  roboty,  niż  obrona  jednej  z  najwspanialszych  potraw  we  wszechświecie.  Mark  i  ja 
stanowiliśmy jednośd, gdy pobiegliśmy w  stronę kupki skał i źródła  hałasu. Tam zastaliśmy Dymitra 
przyciskającego do ziemi wijącego się faceta w skórzanej kurtce i wytartych, niebieskich dżinsach. Nie 
dałam rady zauważyd nic więcej, bo Dymitr przyciskał twarz faceta do ziemi. Gdy nas ujrzał, zwolnił 
nieco  uścisk,  aby  facet  mógł  wstad.  Gdy  to  zrobił,  zobaczyłam,  że  jest  w  moim  wieku  –  i  jest 
człowiekiem. 

Spoglądał raz na mnie, raz na Marka, a jeśli chodzi o ścisłośd, gapił się na nasze srebrne sztylety. 

Szarobłękitne oczy rozszerzyły się, gdy jeniec zaczął trajkotad po rosyjsku. Mark zmartwił się i zapytał 
go o coś, ale  nadal trzymał  sztylet  w  pogotowiu. Człowiek  odpowiedział na pytanie i brzmiał, jakby 
miał  zaraz  spanikowad.  Dymitr  prychnął  i  całkowicie  zwolnił  uścisk.  Człowiek  zaczął  się  gramolid  i 
potknął  się,  po  czym  wylądował  od  razu  na  tyłku.  Mark  wygłosił  jakiś  komentarz  po  rosyjsku,  co 
rozbawiło Dymitra. 

– Czy ktoś mi powie, co tu się dzieje, proszę? – zapytałam. – Po angielsku? 
Ku mojemu zaskoczeniu, żaden z moich towarzyszy nie odpowiedział na to pytanie. 
– Jesteś… jesteś Amerykanką! – wykrzyknął chłopak, obrzucając mnie ciekawskim spojrzeniem. W 

jego głosie pobrzmiewał wyraźny akcent. 

– Wiedziałem, że sława Władcy Krwi zaczęła roztaczad coraz większe kręgi, ale nie wiedziałem, że 

dotarła aż tak daleko. 

–  Bo  nie  dotarła.  Nie  do kooca.  –  powiedziałam.  Zauważyłam  wtedy,  że  Dymitr  i  Mark  schowali 

sztylety. – Po prostu byliśmy w pobliżu. 

background image

–  Powiedziałem ci. – mówił  Dymitr, zwracając  się  do człowieka.  –  To nie jest  miejsce  dla ciebie. 

Odejdź, i to już. 

Chłopak potrząsnął głową, jeszcze pogarszając stan swoich skołtunionych blond włosów. 
– Nie! Możemy sobie pomóc. Wszyscy przyszliśmy tu z jednego powodu. Aby zabid Władcę Krwi. 
Spojrzałam w oczy Dymitra, ale nie zobaczyłam w nich żadnej wskazówki. 
– Jak się nazywasz? – zapytałam. 
– Iwan. Iwan Grigorowicz. 
– Cóż, Iwanie, ja jestem Rose i powiem ci, że doceniamy twoją ofertę pomocy, ale mamy wszystko 

pod kontrolą. Nie ma potrzeby, abyś się tu kręcił. 

–  Nie wyglądało na to, jakobyście mieli wszystko pod kontrolą. To przypominało raczej  piknik.  – 

mina Iwana wyrażała sceptycyzm. 

– Właśnie się, ee, szykowaliśmy do wkroczenia do akcji. – stłumiłam grymas. 
– Zatem przybyłem na czas. – twarz chłopaka pojaśniała. 
Mark wydał z siebie westchnienie, najwyraźniej tracąc cierpliwośd. 
–  Chłopcze,  to  nie  Castlevania.

4

  Czy  posiadasz  coś  takiego?  –  ponownie  wyjął  srebrny  sztylet, 

ustawiając go tak, aby światło padło na czubek. Iwanowi opadła szczęka. – No właśnie, tak myślałem, 
że nie. Niech zgadnę: masz ze sobą drewniany kołek, tak? 

Iwan spiekł raka. 
– Tak, ale jestem bardzo dobry w… 
–  W  tym,  żeby  dad  się  zabid.  –  stwierdził  Mark.  –  Nie  masz  potrzebnych  umiejętności,  ani 

uzbrojenia. 

–  Nauczcie  mnie!  –  zawołał  Iwan  z  zapałem.  –  Mówiłem,  że  chcę  wam  pomóc!  Zawsze  o  tym 

marzyłem, aby zostad sławnym łowcą wampirów!

5

 

– To nie jest wycieczka krajoznawcza. – odezwał się Dymitr. On również przestał uważad Iwana za 

zabawnego. – Jeżeli nie odejdziesz sam, wyniesiemy cię stąd. 

– Dobrze, pójdę… pójdę… – Iwan zerwał się na nogi. – Ale na pewno nie chcecie mojej pomocy? 

Wiem o wampirach wszystko,

6

 więcej, niż ktokolwiek z mojej wioski… 

– Idź już! – powiedzieli unisono Mark i Dymitr. 
Iwan odszedł. We trójkę obserwowaliśmy, jak zbiegał w dół ścieżką, w stronę skalnych przeszkód, 

które dzieliły go od głównego traktu. 

–  Idiota.  –  mruknął  Mark.  Schował  sztylet  i  przy  truchtał  z  powrotem  do  miejsca,  w  którym 

rozsiedliśmy się poprzednio. Po chwili, Dymitr i ja dołączyliśmy do niego. 

–  Nawet  mu  współczuję.  –  stwierdziłam.  –  Wydawał  się  taki…  ja  wiem?  Pełen  entuzjazmu.  Ale 

zaczynam  też  rozumied,  dlaczego  Henry  tak  bardzo  panikował.  Jeżeli  pozostali  „eksperci  od 
wampirów”, którzy tu się wybrali, przypominają jego, już wiem, dlaczego poginęli. 

– Dokładnie. – stwierdził Dymitr, ze wzrokiem utkwionym w oddalającej się postaci Iwana, niemal 

niewidocznej na skalnym urwisku. – Oby wrócił do swojej wioski z jakąś fantastyczną historią o tym, 
jak to samodzielnie zabił Władcę Krwi.

7

 

– Ano. – dodałam. – A jak my to zrobimy, to tylko potwierdzi jego opowiastkę, gdy ludzie zauważą 

brak wampira. 

Mimo wszystko, gdy z powrotem zajęłam miejsce w naszym prowizorycznym obozie, nie mogłam 

zapomnied pełnego natchnienia spojrzenia Iwana, gdy mówił o tym, jak zabije Władcę Krwi. Ilu ludzi 
przybyło tu przed nim, z tą samą naiwnością w sercu? Ta myśl była przygnębiająca. Mnie nauczono, 
że walka ze strzygami to odpowiedzialne zadanie, a nie gra komputerowa. 

Mark i ja wróciliśmy do naszej  debaty na temat  hot dogów, ku wielkiemu rozbawieniu Dymitra. 

Wstrząsnęło  mną  to,  że  zajął  on  stanowisko  Marka.  Mogłam  się  domyślad,  że  winę  za  ich  błędne 

                                                           

4

 

 W oryginale: „To nie gra”, lub „To nie zabawa”, a że w Castlevanii zawsze celem był wampir, a Mark podkreślił, że nie jest cywilizacyjnie cofnięty 

do średniowiecza… 

5

 

 Taa, zupełnie jak Simon Belmont :D Cóż, Wojownicy Światłości stale prowadzą nabór… Tyle, że nie ograniczają się tylko do strzyg. Co za szkoda… 

6

 

 Tak, od razu rozpoznałeś parę dampirów, Iwanie Grigorowiczu Van Helsing. Szkoda słów… 

7

 

 Nie może. Nie potraktował was zaklęciem Obliviate… 

background image

poglądy  ponosi  kuchnia  rosyjska,  na  której  zostali  wychowani.  Jednak  mimo  lekkości,  z  jaką 
prowadziliśmy  konwersację,  mogłam  wyczud  panujące  między  nami  napięcie,  które  narastało  w 
miarę,  jak  słooce  zbliżało  się  do  horyzontu.  Na  powrót  ujęliśmy  w  dłonie  srebrne  sztylety,  a  nasze 
oczy  bezustannie  prowadziły  obserwację  otoczenia.  Powiększające  się  cienie  sprawiły,  że  skalne 
ściany wokół nas pociemniały, przybierając tajemniczy i złowrogi wygląd. 

Mieliśmy ze sobą latarki elektryczne, więc włączyliśmy je, gdy zrobiło się zbyt ciemno, aby dobrze 

widzied.  Jako  dampiry,  nie  potrzebowaliśmy  tyle  światła,  co  ludzie,  ale  nadal  mieliśmy  swoje 
potrzeby.  Latarki  dawały  akurat  tyle  światła,  żeby  poprawid  widocznośd  bez  ograniczania  nas  do 
terenu  oświetlonego.  Taki  efekt  miałoby  na  przykład  ognisko.  Wkrótce  niebiosa  zasnuł  całkowity 
mrok,  a  my  zdaliśmy  sobie  sprawę,  że  teraz  strzygi  mogły  chodzid,  gdzie  chciały.  Wszyscy  byliśmy 
pewni,  że  bestia  przyjdzie  po  nas.  Pozostawało  jedynie  pytanie,  czy  spróbowałaby  zaczekad,  aż 
ogarnie nas zmęczenie, czy też zaatakowad znienacka. W miarę upływu czasu stawało się jasne, że w 
grę wchodzi ta pierwsza możliwośd. 

–  Wyczuwasz  cokolwiek?  –  szepnęłam  do  ucha  Marka.  Noszący  Pocałunek  Cienia  odczuwali 

mdłości, gdy w pobliżu znajdowały się strzygi. 

– Jeszcze nie. – mruknął w odpowiedzi. 
– Trzeba było wziąd ptasie mleczko. – zażartowałam. – Oczywiście, wtedy na bank musielibyśmy 

rozpalid ognisko… 

Ciszę nocy przeciął rozdzierający krzyk. 
Zerwałam się na nogi, krzywiąc się z bólu. Lepszy zmysł słuchu miał tę wadę, że każdy głośny hałas 

był naprawdę głośny. Moi towarzysze również stali wyprostowani, ze sztyletami w gotowości. Mark 
zmarszczył brwi. 

– Jakiś podstęp strzyg? 
– Nie. – powiedziałam, kierując się w stronę źródła krzyku. – Iwan. 
Mark zaklął po rosyjsku, w sposób, do którego Dymitr zdążył mnie już przyzwyczaid. 
– Nigdzie nie odszedł. – stwierdził. 
–  Rose,  on  jest  w  jednej  z  jaskio.  –  powiedział  Dymitr,  chwytając  mnie  za  ramie,  aby  mnie 

spowolnid. 

– Przecież wiem. – odparłam. Już się tego domyśliłam. Odwróciłam się twarzą w stronę Dymitra. – 

Ale jaki mamy wybór? Nie możemy go tam zostawid. 

– Właśnie tego chcieliśmy uniknąd. – zauważył Dymitr ponuro. 
– Najpewniej Władca Krwi zastawił na nas pułapkę. – dorzucił Mark, gdy przebrzmiał kolejny krzyk. 

– Chce nas dorwad, ale jest za cwany na to, aby po nas przyjśd. 

Skrzywiłam się, zdając sobie sprawę ze słuszności argumentów Marka. 
–  To  jednak  oznacza,  że  nie  zabije  od  razu  Iwana.  Będzie  go  tylko  katował,  żeby  nas  ściągnąd. 

Mamy jeszcze szansę ocalid Iwana. 

Wyrzuciłam ręce do nieba, gdy nikt nie zaszczycił mnie odpowiedzią. 
– No dajcie spokój! Naprawdę zostawimy tego niedołęgę na pewną śmierd? 
Oczywiście, że nie zostawiliby go. 
–  Teraz  naprawdę  przydałaby  się  nam  mapa  jaskio.  –  westchnął  Dymitr.  –  Moglibyśmy 

przygotowad zasadzkę. 

–  Nie  mamy  takiego  luksusu,  towarzyszu.  –  odparłam,  znowu  kierując  się  w  stronę  jaskini.  – 

Wkraczamy od frontu. Przynajmniej Mark może nas ostrzec. 

Wtedy  rozpętała  się  między  nami  debata  na  temat  tego,  kto  powinien  iśd  przodem,  a  kto  – 

zamykad  pochód  z  latarką  w  dłoni.  Dymitr  i  Mark  mieli  oczywiście  na  podorędziu  niedorzeczne 
argumenty za tym, że  powinni znaleźd  się przede mną. Mark twierdził, że  z racji starszeostwa, jego 
życie  jest  mniej  warte,  niż  nasze,  co  było  wprost  śmieszne.  Rozumowanie  Dymitra  opierało  się  na 
przepowiedni Jewy, która gwarantowała jego bezpieczeostwo, a to miało jeszcze mniej sensu, mało 
tego,  wiedziałam,  że  mówi  to,  aby  mnie  ochronid.  Koniec  kooców  i  tak  zostałam  przegłosowana  i 
zajęłam pozycję za nimi. 

Gdy  wkroczyliśmy  do  środka,  spowiła  nas  ciemnośd  o  wiele  większa,  niż  mrok  nocy.  Latarka 

pomagała  nieznacznie,  ale  oświetlała  jedynie  niewielki  obszar  przed  nami,  szliśmy  więc  w  otchłao 

background image

nieznanego. Nikt nic nie mówił, ale odniosłam wrażenie, że myślimy o tym samym. Krzyki ucichły. To 
mogło  oznaczad,  że  Iwan  już  nie  żył,  a  niemal  na  pewno  oznaczało,  że  Władca  Krwi  chciał  nas 
zaciągnąd jak najdalej w głąb jaskio. 

Kłopoty zaczęły się, gdy dotarliśmy do rozwidlenia w  tunelu. Nie tylko oznaczało to koniecznośd 

wyboru dalszej drogi, ale również to, że Władca Krwi mógł zajśd nas od tyłu. 

–  Którędy?  –  mruknął  Dymitr.  Spojrzałam  na  obie  trasy.  Jeden  tunel  był  węższy,  ale  to  nic  nie 

oznaczało. Na twarzy Marka odmalowało się zamyślenie, po czym wskazał szerszy tunel. 

– Tędy. Wyczuwam go tam, słabo, ale zawsze coś. 
Całą trójką pognaliśmy tunelem, którego średnica coraz bardziej się powiększała, wreszcie łącząc 

się z dużym pomieszczeniem, do którego prowadziły też kolejne trzy tunele. Zanim którekolwiek z nas 
zdołało zadad pytanie,  którędy  iśd dalej,  coś ciężkiego runęło na mnie i powaliło na ziemię. Latarka 
wyleciała mi z dłoni i potoczyła się po skalnym podłożu, cudem nieuszkodzona. 

Instynktownie zrobiłam to samo. Nie wiedziałam, gdzie był mój napastnik, ale jak tylko uderzyłam 

w  podłoże  jaskini,  wykonałam  serię  obrotów.  Dobra  decyzja.  Ułamek  sekundy później  pierwszy  raz 
ujrzałam Władcę Krwi. Opowieści na jego temat były prawdziwe. Był prastary. Co prawda faktem jest, 
że  strzygi  przestawały  się  starzed  w  chwili,  gdy  następowała  ich  przemiana  i  ten  gośd  wyglądał  na 
kogoś  po  czterdziestce.  Jak  każda  strzyga,  on  również  miał  trupio-bladą  skórę  i  wyglądał  jak  sama 
śmierd.  Wiedziałam,  że  przy  lepszym  oświetleniu  zobaczyłabym  szkarłatne  tęczówki w  jego  oczach. 
Sumiaste wąsy i czarne włosy do ramion, w których widniały siwe pasma, nadawały mu wygląd osoby 
z czasów Rosji carskiej. Jednak nie tylko przestarzała fryzura świadczyła o jego wieku. Gdy patrzy się 
na  strzygę,  można  wyczud  starożytne  zło  przenikające  ją  do  kości.  Również  ich  szybkośd  i  siła 
zwiększały się z wiekiem. 

A  ten  gośd  był  naprawdę  szybki.  Skoczył  tam,  gdzie  upadłam,  uderzając  z  siłą,  która  spokojnie 

wystarczyłaby do złamania mi karku. Gdy zauważył, że chybił, natychmiast rzucił się w moją stronę, 
więc zrobiłam błyskawiczny unik. Jednak nie tak błyskawiczny, jak jego ruchy. Złapał mnie za rękaw, 
ale  zanim  zdążył  mnie  do  siebie  przyciągnąd,  Dymitr  i  Mark  runęli  na  niego,  zmuszając  go  do 
wypuszczenia mnie. Moi towarzysze byli naprawdę dobrzy, należeli do najlepszych, ale dotrzymanie 
tempa Władcy Krwi wymagało od nich maksimum ich umiejętności. Unikał cięd ich sztyletów z pełną 
gracji tancerza łatwością. 

Zerwałam się na nogi, gotowa ich wspomóc, gdy nagle usłyszałam dochodzący z jednego z tuneli 

jęk.  Iwan.  Chciałam  włączyd  się  do  walki,  ale  Dymitr i  Mark  właśnie  sparowali kilka  ciosów  Władcy 
Krwi i cała trójka znalazła się pod ścianą jaskini, tak, że przyjaciele stali mi na drodze do strzygi. Nie 
widząc  możliwości  wykonania  ataku,  zdecydowałam  się  zaufad  zdolnościom  Dymitra  i  Marka, 
poszłam więc na ratunek potrzebującemu. Jednak, kiedy skierowałam się w stronę tunelu, rzuciłam 
Dymitrowi  niespokojne  spojrzenie.  Po  raz  kolejny  przypomniały  mi  się  tamte  jaskinie  i  Dymitr 
ukąszony,  siłą  przemieniony  w  strzygę.  Ogarnęła  mnie  panika  i  przemożne,  irracjonalne  pragnienie 
zasłonięcia Dymitra własnym ciałem. 

Nie,  upomniałam  się  w  myślach.  Dymitr  i  Mark  poradzą  sobie.  Ich  jest  dwóch,  a  strzyga  tylko 

jedna. Wtedy było inaczej. Kolejny jęk Iwana ponaglił mnie. Równie dobrze mógł właśnie wykrwawiad 
się na śmierd. Wiedziałam, że im prędzej go odnajdę i udzielę mu pomocy, tym pewniejsze było to, że 
przeżyje.  Pójście  po  niego  oznaczało  też  rezygnację  z  latarki,  bo  Dymitr  i  Mark  potrzebowali  jej 
bardziej.  Poza  tym,  tunel  był  na  tyle  wąski,  że  mogłam  obiema  dłoomi  wymacad  naprzeciwległe 
ściany, dzięki czemu nie wkraczałam w ciemnośd całkowicie na ślepo. 

– Iwan? – zawołałam go, obawiając się, że potknę się o niego. 
– Tutaj. – usłyszałam jego głos w odpowiedzi. Co dziwne, dochodził naprawdę z bliska, zwolniłam 

więc krok,  rękoma sięgając  przed siebie w  nadziei, że  go wymacam. Po chwili poczułam dotyk jego 
włosów i czoła. Zatrzymałam się i przykucnęłam. 

– Iwan, nic ci nie jest? Możesz wstad? – zapytałam. 
– Chyba… tak… 
Miałam  taką  nadzieję.  Nie  mogąc  go  zobaczyd,  nie  wiedziałam,  czy  przypadkiem  właśnie  nie 

wykrwawiał się tuż pod moim nosem. Znalazłam jego dłoo i pomogłam mu wstad. Oparł się na mnie 
ciężko,  ale  przynajmniej  miał  władzę  w  nogach  –  dobry  znak.  Powoli  skierowaliśmy  się  w  stronę 

background image

walczących,  niezręcznie  przeciskając  się  przez  ciasny  tunel.  Kiedy  znów  pojawiliśmy  się  w 
oświetlonym pomieszczeniu, ogarnęło mnie przerażenie na widok jeszcze żywego Władcy Krwi. 

–  Odpocznij  tu.  –  poleciłam  Iwanowi,  opierając  go  o  ścianę.  Nie  był  w  tak  złym  stanie,  jak  się 

obawiałam. Sprawiał wrażenie, jakby Władca Krwi dosłownie ciskał nim naokoło, ale żadne z rozcięd i 
siniaków  nie  wyglądało  poważnie.  Spodziewałam  się,  że  usiądzie  w  jakimś  kącie,  abym  mogła 
spokojnie przyłączyd się do walki, ale zamiast tego chłonął obraz bitwy oczami wielkości spodków. W 
pewnej chwili, z impetem, o jaki nigdy bym go nie podejrzewała, wyskoczył do przodu z  tym swoim 
śmiesznym drewnianym kołkiem w ręce, mierząc w plecy Władcy. 

– Nie! – krzyknęłam, biegnąc w jego stronę. 
Oczywiście,  jego  kołek  nie  przebił  ciała.  Nie  uczynił  Władcy  Krwi  najmniejszej  krzywdy.  Sprawił 

jednak, że strzyga na ułamek sekundy przerwała walkę i odrzuciła Iwana na bok, posyłając go na drugi 
koniec  jaskini.  Iwan  uderzył  w  ścianę  z  hukiem.  Jednak  w  tym  ułamku  sekundy,  trwającym  ledwie 
jedno uderzenie serca, Dymitr i Mark  zareagowali z bezbłędną, odbierającą mowę  precyzją. Dymitr 
stopą  podciął  nogi  Władcy,  a  Mark  rzucił  się  do  przodu,  wbijając  sztylet  w  samo  serce  prastarej 
strzygi.  Władca  Krwi  zamarł  w  bezruchu,  a  my  wstrzymaliśmy  oddech  na  widok  bezbrzeżnego 
zdumienia,  które  odmalowało  się  na  jego  twarzy.  Potem  osunął  się  w  objęcia  śmierci,  a  jego  ciało 
runęło na podłoże. 

Wydałam  z  siebie  westchnienie  ulgi  i  natychmiast  obrzuciłam  spojrzeniem  Dymitra,  upewniając 

się, że nic mu nie jest. Oczywiście, że nic – w koocu był moim niezwyciężonym bogiem wojny. Trzeba 
było  czegoś  więcej,  niż  jakąś  superstrzygę  z  pełnym  dramatyzmu  przydomkiem,  żeby  go  powalid. 
Mark  również  wyglądał  na  całego  i  zdrowego.  Na  drugim  koocu  jaskini,  Iwan  sprawiał  wrażenie 
oszołomionego, ale poza tym, nic mu nie było. Patrzył na nas z podziwem, a jego oczy rozbłysły, gdy 
napotkał mój wzrok. Wzniósł drewniany kołek do góry w drwiącym salucie i wyszczerzył się. 

– Nie musicie mi dziękowad. – powiedział. 
 
Okazało  się,  że  powodem,  dla  którego  Iwan  nie  poszedł  sobie,  gdy  mu  kazaliśmy,  oczywiście 

oprócz  jego  kretyoskiego  bohaterstwa,  był  fakt,  że  po  prostu  nie  miał  jak  wrócid.  Jacyś  jego 
przyjaciele z wioski zostawili go tutaj z zamiarem powrotu za dwa dni, aby zobaczyd, czy jeszcze żyje, 
czy  też  nie.  Nie mogliśmy go  tam  zostawid  tak  poobijanego, więc  nadłożyliśmy dwie  godziny  drogi, 
aby  zawieźd  go  do  domu.  Przez  cały  czas,  Iwan  nadawał,  jak  to  w  ostatniej  chwili  ocalił  Dymitra  i 
Marka i jak pewna byłaby ich zguba, gdyby nie on. 

Wytykanie mu, jak samo to, że jeszcze żyje, było ślepym trafem losu, wydawało się beznadziejne. 

Nie przerywaliśmy jego wywodów, ale ulżyło nam, gdy wreszcie dotarliśmy do jego wioski, przy której 
Baja wyglądała jak Nowy Jork. 

–  Czasami  dochodzą  mnie  słuchy  o  innych  wampirach.  –  powiedział,  gdy  wysiadał  z  naszego 

samochodu. – Jeżeli bylibyście zainteresowani kolejną drużynową akcją, mógłbym was zabrad ze sobą 
na następną wyprawę. 

– Odnotowano. – odparłam. 
Jedyną  osobą,  która  doprowadzała  mnie  do  większego  szału  niż  Iwan,  była  Jewa.  Po  pięciu 

minutach w jej towarzystwie zapragnęłam znowu znaleźd się z nim w samochodzie. 

– A więc, wygląda na to, że miałam rację. – powiedziała, siedząc w swoim bujanym fotelu, jakby 

stanowił on w domu Bielikowów tron. 

Opadłam  na  kanapę  obok  Dymitra,  czując  ból  w  kościach  i  marząc  o  dwunastogodzinnym  śnie. 

Mark  już  zdążył  wrócid  do  domu,  do  Oksany.  Jednak  mimo  zmęczenia,  nadal  miałam  w  sobie  dośd 
siły, aby się jej odciąd. 

–  Właściwie  to  nie  miałaś.  –  zareplikowałam,  walcząc  z  wypełzającym  mi  na  twarz  pełnym 

samozadowolenia uśmiechem. – Powiedziałaś, że Dymitr zabije Władcę Krwi, a zrobił to Mark. 

– Powiedziałam, że tylko ten, kto kroczył drogą śmierci, może zabid Władcę Krwi. – sprostowała. – 

Mark stawił czoło śmierci i przeżył. 

Już otwierałam usta, żeby zaprzeczyd, ale rzeczywiście miała rację. 
– No, dobrze, ale gdy Wiktoria stwierdziła, że Dymitr to zrobi, nie zaprzeczyłaś. 
– Ale też nie potwierdziłam. 

background image

Jęknęłam. 
–  Przecież  to  śmieszne!  Ta  cała  „przepowiednia”  nie  znaczyła  nic.  Do  cholery,  mogła  dotyczyd 

nawet Iwana, bo o mało nie zginął z ręki Władcy. 

– Dostrzegam wiele rzeczy, które nadejdą. – odparła Jewa, nie odnosząc się do żadnego z moich 

argumentów. – A kolejna rzecz, którą ujrzałam, jest szczególnie interesująca. 

–  Aha.  –  odparłam.  –  Niech  zgadnę.  „Podróż”.  To  może  na  przykład  oznaczad,  że  ja  i  Dymitr 

wracamy do siebie, albo że Olena wybiera się do spożywczaka. 

– Właściwie, to widzę zbliżające się wesele. – powiedziała Jewa. 
Wiktoria przysłuchiwała się tej wymianie zdao z rozbawieniem, a teraz klasnęła w dłonie. 
– Och, Rose i Dimka! 
Jej siostry pokiwały głowami z ożywieniem. Patrzyłam na to z niedowierzaniem. 
– Jak możesz tak mówid? To może oznaczad cokolwiek! Ktoś może właśnie teraz brad ślub gdzieś w 

mieście. A może chodzid o Karolinę, czy nie mówiła, że poważnie myśli o obecnym chłopaku? Jeżeli 
chodzi o mnie i Dymitra, to nastąpi dopiero za kilka lat, a pewnie i za to przypiszesz sobie zasługę, że 
„przepowiedziałaś przyszłośd”. 

Jednak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Bielikówny już gawędziły z ożywieniem, omawiając plany, 

zastanawiając się, czy ślub odbędzie się tutaj, czy w Stanach i jakże miło byłoby zobaczyd, jak Dymitr 
się „nareszcie ustatkował”. 

– Nie do wiary. – jęknęłam po raz kolejny i oparłam się o niego. 
– Nie wierzysz w przeznaczenie, Roza? – Dymitr uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. 
– Pewnie. – powiedziałam. – Ale nie w szalone, niejasne przepowiednie twojej babki. 
– Mi nie wydają się takie znowu szalone. – droczył się ze mną. 
– Jesteś równie szalony, jak ona. 
Pocałował mnie w czubek głowy. 
– Czułem, że tak powiesz. 
 

Przełożył: Victor Delacroix 
Beta: Amitiel