St. Claire Roxanne
Nad brzegiem morza
Nicole Whitaker jest właścicielką starego pensjonatu nad
morzem. Jej marzeniem zawsze było, by zabytkowy hotelik
powrócił do dawnej świetności. Niestety, z powodu huraganu i
bankowych matactw wpadła w tarapaty finansowe.
Z niepokojem oczekuje więc wizyty prawnika, który zamierza
przejąć jej majątek. Jednak zamiast niego w upadającym
pensjonacie pojawia się nieoczekiwany gość - bardzo przystojny i
atrakcyjny mężczyzna...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Quinn McGrath stał oparty o smukły pień palmy i oddychając z
rozkoszą słonym morskim powietrzem, wpatrywał się w spokojne,
szafirowe fale Zatoki Meksykańskiej.
Ognista kula, która przez cały dzień przypiekała turystów na plaży,
sturlała się już na ciemnoniebieską linię horyzontu. Pierzaste obłoczki
miały teraz słodki brzoskwiniowy odcień, a powietrze zrobiło się parne.
Jednak Quinn miał w nosie takie ckliwe pocztówkowe widoczki.
Przyjechał na Wyspę św. Józefa leżącą u wybrzeży Florydy z powodu
pewnej rudery, do której stał teraz odwrócony plecami.
Podwijając rękawy koszuli i gratulując sobie w duchu, że marynarkę i
krawat zostawił w wynajętym samochodzie, odwrócił się i po raz kolejny
otaksował doświadczonym spojrzeniem pensjonat Mar Brisas.
Dach był w opłakanym stanie, balkony wyglądały, jakby miały zaraz
odpaść, a okna zasłonięte żaluzjami pochodziły co najmniej z lat
pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Nic dziwnego, że właściciel odwołał
grzecznie sformułowanym mailem ich popołudniowe spotkanie.
Chociaż Quinn nie znał tego faceta osobiście, wiedział już o Nicku
Whitakerze wszystko, czego mu było trzeba. Powiedziały mu to połamane
poręcze, popękane dachówki i futryny eleganckich łukowatych okien.
Właściciel Mar Brisas najwyraźniej wydawał pieniądze z odszkodowania
na jakieś inne cele niż naprawy szkód spowodowanych przez huragan.
Quinn wcale się nie przejął odwołaniem spotkania. Uznał, że to
znakomita okazja, by rozejrzeć się incognito po okolicy, bez asysty
właściciela pensjonatu, który na pewno starałby się go zagadać i odwracać
jego uwagę od drażliwych kwestii.
Korporacja deweloperska Jorgensena poradziłaby sobie ze wszystkimi
tutejszymi problemami śpiewająco, pomyślał, mijając pusty, zaniedbany
basen. A on musi teraz tylko przekonać Dana Jorgensena, że też potrafi
śpiewać. Szef dał mu jasno do zrozumienia, że zdobywając pozycję
partnera w firmie, trafi na żyłę złota i będzie mógł wreszcie zaspokoić swe
wybujałe ambicje.
W holu pensjonatu nie było ani trochę chłodniej niż na zewnątrz.
Widocznie Whitaker oszczędzał też na klimatyzacji. Kroki Quinna odbiły
się echem na hiszpańskiej terakocie. Przytulny hol świecił pustkami.
Niezapowiedziany gość musiał przyznać, że pomimo pewnych śladów
zniszczeń, wszędzie jest bardzo czysto. Ale to za mało.
Quinn wszedł na kręte schody i, przeskakując po dwa stopnie, dotarł
na drugie piętro. Gdy zamknęły się za nim drzwi prowadzące z klatki
schodowej, usłyszał odgłos zatrzaskującego się zamka i zaklął cicho pod
nosem.
Na końcu ciemnego korytarza stała drabina oparta niedbale o ścianę.
Obok niej walała się biała plandeka i kawałki papy. Pewnie gdzieś tam w
pobliżu kręcili się robotnicy, którzy najwyraźniej zrobili sobie
odpoczynek.
Quinn ruszył w przeciwnym kierunku, do staroświeckiej windy, w
której mogły pomieścić się najwyżej dwie osoby z bagażem. Zauważył, że
drzwi są niedomknięte, a gdy pociągnął je lekko, otworzyły się niemal
bezgłośnie.
Wtedy stanął jak wryty. Z otworu w suficie windy wystawały dwie
kobiece nogi, które majtały z półtora metra nad podłogą; Były to długie,
szczupłe, opalone i gołe nogi, które wyłaniały się z niebieskiej spódniczki
tak krótkiej, że odsłaniała zgrabne uda i kawałek pupy w koronkowych
niebieskich majteczkach.
- Szlag by to trafił!
Quinn odchylił się, by nie dostać śrubokrętem, który właśnie wyleciał
z dziury w suficie. Wylądował na podłodze windy, tuż obok dwóch
niebieskich sandałków na obcasach, niebieskiego żakieciku i torebki.
Okazało się, że właścicielka spódniczki i pasujących do niej majteczek
umie mówić, a nawet kląć. I rozporządza skrzynką z narzędziami.
- Słucham? - zapytał Quinn, odchrząknąwszy znacząco.
Rozległ się pisk, a spódniczka podjechała nieco w górę. Quinn był
oszołomiony. Bez wątpienia nie miał do czynienia z typowym
mechanikiem naprawiającym windy.
- Czy mogę w czymś pomóc?
Ręka z pomalowanymi na różowo paznokciami zsunęła się w dół i
nerwowym ruchem obciągnęła spódniczkę, zakrywając figi, ale nie uda.
Niewątpliwie kobiecy tyłeczek zaczął się nerwowo wiercić, a potem
znowu rozległ się miaukliwy jęk, gdy spódniczka podjechała do góry.
- O, nie! Zaklinowałam się!
Quinn uchylił się przed kopniakiem, którego o mały włos nie zadała
mu jedna ze zgrabnych nóżek, a potem patrzył, jak niebieski materiał
marszczy się i niebezpiecznie napina, gdy właścicielka spódniczki fika
nogami i na próżno usiłuje wydostać się z potrzasku.
Odruchowo wyciągnął ręce, by jej pomóc, po czym zamarł na chwilę,
jakby się bał, że dotknie niechcący tego miękkiego, kobiecego ciała. Z
trudem zdołał się opanować i złapał kobietę za biodra, uważając, by
dotykać tylko spódniczki.
- Hej, co robisz! - pisnęła.
- Próbuję wyciągnąć panią z dziury. - Chwycił mocniej za biodra, ale
spódniczka lekko się zadarła i niechcący dotknął jedwabistej skóry na
udzie. - Jeśli się pani nieco odpręży, na pewno mi się to uda.
- Mam się o d p r ę ż y ć? - w głosie słychać było niedowierzanie, a
mięśnie, których dotykał, stężały jeszcze bardziej.
- Właśnie tak - powiedział spokojnie, wsuwając drugą rękę głębiej w
otwór w dachu windy.
Usłyszał jęk, a potem:
- Okej.
- Dobrze, trzymam - sapnął.
Nie była ciężka, ale przydały mu się trening na siłowni i wysoki
wzrost, gdy delikatnie ściągał ją na dół. Nie omieszkał przy tym dokładnie
zlustrować zgrabnego tyłeczka oraz kolejnych partii ciała, wyłaniających
się powoli z dziury przy akompaniamencie cichych pojękiwań: wąskiej
talii, szczupłych, opalonych pleców okrytych skąpą bluzeczką na
ramiączkach w tym samym kolorze, co spódniczka i... reszta garderoby.
Gdy w windzie znalazła się wreszcie również głowa, ujrzał masę
gęstych, jasnych włosów zawiniętych w niedbały kok podtrzymywany
żółtym ołówkiem. Dlaczego ołówkiem?
Stanęła pewnie na podłodze bosymi stopami, nie odwracając się do
Quinna, i obciągnęła ze złością spódniczkę.
- Dziękuję - powiedziała drżącym głosem.
- Nie ma za co. - Chętnie robiłby to codziennie, z wielką chęcią, a
jakże.
Stała wciąż tyłem, a on miał ochotę odwrócić ją delikatnie, by
wreszcie zobaczyć, jaka twarz może stanowić dopełnienie tak cudownego
ciała. Jednak ona wciąż trwała nieruchomo, ze sztywnymi ramionami i
tym idiotycznym ołówkiem wetkniętym we włosy.
Odchrząknął i powiedział, stukając w tabliczkę ze staroświeckimi
przyciskami:
- Na które piętro pani sobie życzy? Parter? Stoisko z bielizną damską?
Sztywne plecy zatrzęsły się lekko i rozległo się miłe parsknięcie.
Świetnie. To byłby koszmar, gdyby kobieta z takimi biodrami i nogami nie
miała poczucia humoru.
- Proszę się nie przejmować - ciągnął dalej. - Nie zobaczyłem nic
takiego, czego nie widziałbym już wcześniej. Teraz po prostu oglądałem to
pod innym kątem.
Znowu zachichotała.
- Chętnie bym to robił częściej.
- Czyżby? - spytała, odwracając się gwałtownie.
- Tak - wyjąkał, bo zatkało go na widok jej błękitnych, wielkich oczu
ocienionych czarnymi rzęsami.
Zachwyciła go jej brzoskwiniowa cera, a na koniec zatrzymał wzrok
na zabójczym dołeczku w brodzie. Gdy zobaczył do tego wszystkiego
olśniewający uśmiech, miał ochotę powiedzieć po prostu: chodźmy gdzieś
i zróbmy to jak najszybciej.
Gratulacje, pomyślał. Trzydziestotrzyletniemu, podobno dojrzałemu
facetowi przez sekundę mignęły majtki i napala się jak nastolatek.
Przepastne niebieskie oczy zwęziły się w podejrzliwe szparki, gdy ich
właścicielka spytała:
- A co pan właściwie robi na tym piętrze?
Cofnął się o krok, w obawie, że jeśli tego natychmiast nie zrobi,
zacznie również zachowywać się jak nastolatek.
- Tak tylko, rozglądałem się wokół... - powiedział niepewnie. - A
czasem spoglądałem do góry - dodał, wskazując na otwartą klapę w suficie
windy.
- Utknęłam - powiedziała z naciskiem, wygładzając spódniczkę ze
spuszczonymi oczami.
- Zauważyłem.
- To znaczy... winda się zacięła i w niej utknęłam - dodała, z trudem
powstrzymując się od śmiechu.
Nagle urządzenie ruszyło gwałtownie w dół, a dziewczyna poleciała
na niego. On z kolei oparł się o tablicę z przyciskami. Winda stanęła, a
drzwi zaczęły wolno się zamykać.
- O, nie! Znowu utkniemy! - zawołała, rzucając się w stronę drzwi.
Był szybszy, zdążył je przytrzymać, choć gumowa osłona
drewnianych drzwi wpiła mu się boleśnie w ramię.
- Otworzę je - powiedziała, wsuwając dłoń w szparę, która powstała
dzięki jego szybkiej interwencji.
Z bardzo skupioną miną zaczęła manipulować przy drzwiach, a on w
tym czasie spuścił wzrok, co dało mu możliwość podziwiania jej dekoltu.
Czy w tej kobiecie nie ma nic przeciętnego, pomyślał, czując, że znów
zaczyna tracić panowanie nad sobą.
Dziewczyna zaklęła pod nosem, mamrocząc coś o zepsutym kablu, a
wyciągając dalej rękę, nieumyślnie wsunęła mu udo między nogi. Nie
musiała długo czekać na reakcję. Speszona, odskoczyła, wydając znowu
ten sam pisk, co wcześniej, gdy tkwiła w dziurze.
Quinn zdołał jakoś zapanować nad sobą, wykręcił ramię i szarpnąwszy
z całej siły, rozsunął drzwi windy. Okazało się, że kabina zjechała jakiś
metr w dół.
- Wyjdę, a potem pomogę pani się stąd wydostać - zaproponował.
Nie miał wprawdzie nic przeciwko temu, żeby tkwić z nią w tej
ciasnej przestrzeni, ale chyba po jakimś czasie zabrakłoby im powietrza. A
on na pewno w końcu straciłby kontrolę nad sobą.
- Chyba wystarczająco już mi pan dzisiaj pomógł - powiedziała
surowym tonem, ale w jej oczach pojawił się wesoły błysk. Uroczy. -
Proszę iść, a ja zajmę się tym zepsutym kablem.
- Nie ma mowy - odparł i jednym szybkim ruchem podciągnął się w
górę i wyskoczył z kabiny. - To zbyt niebezpieczne.
- Chyba ma pan rację - westchnęła, chwyciła sandałki za paski i
podała mu rękę, a on z łatwością wyciągnął ją z windy. - Dziękuję. - Znów
posłała mu ten zabójczy uśmiech. - Winda lubi płatać figle. Ale to jeden z
uroków tego miejsca.
On uważał, że jedyny urok tego miejsca stanowi obecność błękitnego
anioła z żółtym ołówkiem we włosach i ciałem, które każdego mężczyznę
rzuciłoby na kolana.
Wetknąwszy ręce do kieszeni, by dodać sobie nieco pewności,
spojrzał aniołowi prosto w oczy i spytał:
- Stróżuje pani tutaj na nocnej zmianie, czy też zajmuje się naprawami
w tej ruderze?
Zarumieniła się lekko, upuściła sandałki na podłogę i wsuwając stopę
w jeden z nich, powiedziała urażonym tonem:
- To wcale nie jest rudera.
- Ale na pewno nie pałac.
Tym razem jego dowcip nie wywołał uśmiechu.
- To miejsce ma wiele zalet - powiedziała poważnie, nie patrząc na
niego.
- Proszę wymienić choć jedną - parsknął.
- Mogę nawet więcej. Jest pełne autentyzmu, zabytkowe.
- Niektóre zabytki mogą być niebezpieczne - rzucił kpiąco, skinieniem
głowy wskazując na windę.
- Pokoje są śliczne.
- Ale budynek się rozpada.
Skrzyżowała ręce pod bujnym biustem, a on pomyślał, że ten gest
powinien być karalny.
- W łazienkach stoją wanny na zabytkowych, lwich łapach -
oświadczyła triumfalnie.
- Jeśli krany i rury też są zabytkowe, to dziękuję uprzejmie.
- Okna wychodzą na plażę. - Nie dawała za wygraną.
- A to akurat dobrze się składa, bo przecież klimatyzacja nie działa -
zaśmiał się.
Spojrzała na niego ponuro. Gdy znikł jej uśmiech, poczuł się, jakby
chmury przesłoniły słońce.
- Widać, że lubi pani to miejsce. A może pracuje tu pani?
- Jedno i drugie.
A więc stąd ta lojalność. Kontakt z pracownicą może być tym, czego
mu trzeba. Może uda się wyciągnąć z niej coś, co pogrąży Nicka
Whitakera, bo przecież widać, że kombinuje coś z pieniędzmi z polisy
ubezpieczeniowej.
Dobra będzie rozmowa przy kolacji. A potem przy śniadaniu...
- Ale nie odpowiedział mi pan na pytanie. - Oskarżycielski ton wyrwał
go z marzeń. - Co pan właściwie tutaj robi? To piętro jest przeznaczone
wyłącznie dla personelu.
Nie miał ochoty jej okłamywać, ale skoro tu pracowała, nie chciał
zdradzać, że reprezentuje firmę, która zamierza przejąć nieruchomość. To
pewnie zamknęłoby jej usta.
- Zgubiłem się - skłamał gładko. - Mój pokój jest na pierwszym
piętrze i po prostu zapędziłem się, idąc po schodach.
- Jest pan gościem? - spytała z niedowierzaniem.
Wynajmie pokój, jak tylko zejdą na dół. Wtedy nie będzie musiał już
więcej kłamać. I tak miał przenocować w innym pensjonacie na wyspie,
należącym do firmy Jorgensena, a potem zerwać się przed świtem, by
zdążyć na kolejne oględziny w Minneapolis.
- Jutro wyjeżdżam - odparł wymijająco.
- W takim razie życzę miłego pobytu - powiedziała, schylając się, by
zapiąć sandałek, i nie dając mu tym samym możliwości zobaczenia, czy
przez jej twarz przemknął choćby cień rozczarowania. - Proszę koniecznie
pójść na plażę. Roztacza się stamtąd niesamowity widok na morze.
- Och, podziwiałem już dziś dość pięknych widoków - powiedział
znacząco.
Oderwała spojrzenie od drugiego buta, który właśnie zapinała, i
uniosła wzrok. Spojrzenie było pytające, nieco kpiarskie i wyzywające, a
Quinn poczuł nagle, że coś go ściska w środku. Zawsze mógł ufać tej
dziwnej intuicji, która poprzedzała różne ważne wydarzenia, a tym razem
objawiła mu, że... to „ta jedyna"!
Quinn McGrath nigdy nie lekceważył tego, co podpowiadał mu
instynkt.
- A może pokaże mi pani tę plażę? - spytał, opierając się o ścianę i
krzyżując ręce na piersiach. - Może pozwoli się pani zaprosić na kolację?
Uśmiechnęła się szelmowsko, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi
windy zatrzasnęły się z hukiem za jej plecami.
- Moja torba! - zawołała, rzuciwszy się do drzwi, ale było za późno.
Zaklęła cicho i bezradnie walnęła pięścią w drewniane drzwi zewnętrzne.
- Mam nadzieję, że zostawił pan otwarte drzwi na klatkę schodową?
Pokręcił przecząco głową.
- Proszę nic nie mówić. Widzę po minie, że klucze są w pani torebce.
- Dobrze, nie powiem - wzruszyła ramionami.
- Czy jest jakieś inne wyjście?
- Balkon. Potrafi pan zejść z drugiego piętra?
Właściwie to potrafił, ale perspektywa uwięzienia z bosonogą
contessą na pustym piętrze pensjonatu wydawała mu się niezmiernie
podniecająca.
- Czy nikt nie będzie pani szukał?
- Dziś jest niewielu pracowników - odparła z westchnieniem. -
Możemy jedynie mieć nadzieję, że ktoś ściągnie windę i nią wjedzie.
- Ale skąd będzie wiedzieć, że tu jesteśmy?
- Ma pan komórkę? - spytała z nadzieją w głosie.
Przypomniał sobie, że zostawił ją w samochodzie, i pokręcił głową.
- W takim razie pozostaje nam jedno... - zawiesiła głos, a jemu serce
zabiło z nadzieją. - Walenie w drzwi, może usłyszy ktoś z obsługi. - To
mówiąc, zaczęła tarabanić pięściami w drzwi windy. - Proszę się
przyłączyć - rzekła, przerywając na chwilę.
Rad nierad, wykonał jej polecenie.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Pomocy! Jesteśmy uwięzieni!
Nicole Whitaker waliła w drzwi z całej siły, o wiele mocniej, niż było
trzeba. Jednak solidny raban był jedyną szansą na uwolnienie się z
potrzasku - udało jej się w ten sposób odzyskać wolność trzy tygodnie
temu, gdy utknęła na parterze - a intensywny ruch dobrze jej robił, bo
pozwalał pozbyć się napięcia, jakie wywołała wymuszona bliskość tego
mężczyzny. Jeszcze jeden seksowny uśmiech i dowcipna uwaga, a
zupełnie straci dla niego głowę.
- Na pomoc! - wrzasnęła i znowu załomotała w drzwi, a potem natarła
na nie ramieniem, aż ołówek wysunął jej się z włosów.
Na dźwięk jego śmiechu za plecami znieruchomiała.
- Czy uważa pan, że to rzeczywiście takie zabawne?
Spiorunowała go wzrokiem, głównie po to, by ukryć uśmiech.
Właściwie to chciało jej się jednocześnie śmiać i płakać. To okropne, że
ten gość - którego jakimś cudem nie udało jej się wcześniej spotkać -
uważał, że jej pensjonat to rudera.
- Nie mogę się powstrzymać - odparł, wzruszając ramionami. Jego
brązowe oczy iskrzyły się humorem. - Jest pani przezabawna.
Przezabawna! Rzeczywiście, boki można zrywać, jak się widzi, że
ktoś zwisa półnagi z dziury w suficie. Na myśl o tym, jak wysoko zadarła
się jej spódniczka, zrobiło jej się gorąco z zażenowania. Niezłe powitanie
dla gościa.
Dzięki Bogu, że odwołała to spotkanie z nowojorskim rekinem od
nieruchomości. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby wszechpotężny Quinn
McGrath z Korporacji Deweloperskiej Jorgensena zobaczył szwankującą
windę i jednego z jej dwóch - no, powiedzmy - trzech gości
przechadzających się wokół i nazywających jej pensjonat „ruderą".
Ale jak to możliwe, że ten gość zapisał się w księdze hotelowej, a
Sally Chambers nie przybiegła do biura Nicole z informacją, że właśnie
zjawił się boski facet, który zszedł chyba prosto z hollywoodzkiego
ekranu.
Przygryzła wargę i oparła czoło o ciepłe drewno drzwi, próbując
odzyskać poczucie równowagi, które opuszczało ją, ilekroć spojrzała na
nieznajomego. Nie może się przed nim zdradzić z tym, że jest właścicielką
tej „rudery". To zbyt żenujące.
Co za dzień! Dzień? Raczej rok. Wszystko wymknęło się jej spod
kontroli czternaście miesięcy wcześniej, gdy huragan Dante zagościł na
sześć godzin na Wyspie Św. Józefa.
Na szczęście nikt nie zginął, ale marna polisa ubezpieczeniowa nie
pokryła szkód, jakie wyrządził wiatr, i z tego powodu pensjonat Mar
Brisas, zaprojektowany i zbudowany przez jej pradziadka, ledwie zipał po
sześćdziesięciu latach ekskluzywnego życia.
- Na pewno ktoś wkrótce się zjawi - powiedział, postukawszy od
niechcenia i o wiele za lekko w drzwi, i wskazując głową koniec holu. -
Robotnicy zostawili tam przecież swoje rzeczy.
- Śmiem wątpić... - Jacy znowu robotnicy? Właśnie patrzył na jednego
z nich. A właściwie jedynego. Ponieważ firma ubezpieczeniowa wypłaciła
po katastrofie żałośnie niskie odszkodowanie, ciężar wyremontowania Mar
Brisas spoczął na dumnych, lecz biednych barkach właścicielki.
Z powodu dramatycznej sytuacji finansowej, pod naciskiem
pracownika banku, zgodziła się na spotkanie z potencjalnym kupcem.
Jednak w ostatniej chwili się wycofała.
- Możesz mi wierzyć, Mac, że niewielu ludzi zagląda na drugie piętro.
Trochę tu sobie posiedzimy.
- Skąd pani zna moje imię? - spytał, z zaciekawieniem marszcząc
brwi.
- Mac? - spytała, przewracając oczami. - Zwracam się tak do każdego,
kto w pierwszej kolejności widzi mój tyłek.
Znowu się roześmiał. Niski, podniecający śmiech wywołał dziwne
sensacje w jej brzuchu.
- Chyba nie myśli wciąż pani o tamtym? Proszę o tym zapomnieć. Ja
już to zrobiłem - skłamał.
- Nie zapomnę o tej przygodzie z panem do końca życia.
- Bardzo mi to pochlebia - odparł, błyskając zębami w uśmiechu.
- Niesłusznie. Będę sobie o niej przypominać tylko w trakcie tej
głupiej gry towarzyskiej: „Opowiedz o najbardziej żenującej sytuacji, jak
ci się przydarzyła".
Oparł się jednym ramieniem o drzwi windy i skrzyżował ręce na
piersiach. Chociaż wcale nie zamierzał walić w drzwi i wzywać pomocy,
nie skomentowała tego, pogrążona w kontemplacji jego szerokiego,
umięśnionego torsu i kilku ciemnych włosków, które były widoczne przy
rozpiętej koszuli.
- A może opowie mi pani jeszcze inne takie historie? Już samo
słuchanie jego głosu wprawiało ją w oszołomienie.
- A może to pan mi coś opowie? - odparła.
- Nic za darmo... - powiedział cicho, przysuwając się nieco bliżej.
Wzięła głęboki oddech, speszona jego bliskością, i pochwyciła lekki
zapach mięty i świeżego męskiego potu, o którym świadczyły też lekko
wilgotne czarne kosmyki włosów nad czołem. To przypomniało jej
nieprzyjemny komentarz o braku klimatyzacji.
- Już dałam fan ta, widział pan moje majtki - mruknęła, siląc się na
żartobliwy ton.
- Niedokładnie.
Uniosła brwi z powątpiewaniem.
- Tylko kawałeczek koronki - zapewnił.
Poczuła, że się czerwieni. Ten cały Mac nie zamierzał pozwolić jej się
odprężyć. Przysunął się jeszcze bliżej, przekraczając ogólnie przyjętą
granicę bliskości. Nie uśmiechał się już, ale jego ciemne jak gorzka
czekolada oczy dosłownie ją oblepiały spojrzeniem, które zatrzymało się
na dłużej na bluzeczce, a potem, pełznąc powoli w górę, zatopiło się w
końcu w jej oczach. Rozchylił usta, a ona poczuła prawdziwy zawrót
głowy.
- Niebieski to twój kolor - szepnął, pochylając się nad nią. - Bielizna,
która pasuje do oczu. Mogłabyś wylansować taki trend.
Próbowała się uśmiechnąć, ale jej usta zadrżały. Był tak blisko, że
mógł ją pocałować. Serce jej waliło, jakby krzyczało rytmicznie: „Całuj,
całuj".
- Całuj - szepnęła, zanim dotarło do niej, że to zrobiła.
Zbliżył delikatnie usta, ale gdy tylko ich wargi się zetknęły, przeszedł
natychmiast do działania. Położył ręce na jej biodrach i odwrócił ją ku
sobie. Całując namiętnie, przyciskał mocno do siebie, aż poczuła, jak
bardzo jest podniecony. Oderwała się od niego, ale wciąż obejmował ją
mocno w biodrach. Schylił się i delikatnie przesunął wargami po jej uchu.
- Powiedziałaś „całuj" - szepnął, a jego gorący oddech poruszył włoski
nad jej karkiem.
Przeszedł ją dreszcz.
- Nie, powiedziałam „żałuj", bo te majtki są bardzo ładne. - Delikatnie
odepchnęła go od siebie i położyła dłonie na umięśnionych ramionach
przystojniaka. Wciąż trzymał ręce na jej biodrach. - A może ktoś się
zaniepokoi, że tak długo cię nie ma, i zadzwoni do recepcji? - rzuciła
szybko, by zmienić temat.
Pokręcił głową, wpatrując się w nią z uśmiechem.
- Jestem tu sam.
- No, ale może ktoś będzie dzwonił z domu... żona na przykład. -
Chciała się upewnić, że można brnąć w to dalej.
Znów pokręcił głową, a na jego wargach zaigrał tajemniczy uśmiech.
- Nie mam żony.
To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. On zresztą też.
- A jak jest z tobą? - spytał, rytmicznie zataczając kciukami kółka na
jej biodrach, co było bardzo podniecające.
Najwyraźniej pytał, czy jest zamężna albo zaanagażo-wana w jakiś
związek, by» wiedzieć, czy może kontynuować to, co właśnie zaczęli.
Poza dwoma nieistotnymi związkami, gdy ledwie przekroczyła
dwudziestkę, nie było w jej życiu żadnego mężczyzny.
Czy powinna mu o tym powiedzieć? Miała szansę powstrzymać teraz
to szaleństwo, udowodnić, że ludzie kierują się rozsądkiem, w
przeciwieństwie do zwierząt polegających na instynkcie. Miała teraz
szansę uwolnić się od tego nieznajomego mężczyzny. Czy z niej
skorzysta? O, nie!
- Nikt na mnie nie czeka - odparła, zgodnie z prawdą.
- Więc pozwól mi się jeszcze raz pocałować. - Jego seksowny głos był
równie podniecający, co pieszczota jego dłoni. - Drzwi windy mogą się
otworzyć w każdej chwili, a ja nie lubię straconych okazji.
Przesunęła wzrok z jego oczu na piękny prosty nos, szczupłe policzki i
zatrzymała go na ustach, których smak właśnie poznała. Ona również nie
zamierzała stracić takiej okazji. Wspięła się na palce i wyszła mu na
spotkanie, a on od razu zaczął całować ją bardzo namiętnie, przyciskając
mocno do siebie.
Zarzuciła mu ręce na szyję i poddawała się bez żadnych oporów. Nie
chciała się zastanawiać, co właściwie wyprawia. Zamiast siedzieć teraz na
dole i rozważać największy dylemat zawodowy i osobisty, jaki spotkał ją
w jej dwudziestoośmioletnim życiu, całowała się z jakimś nieznajomym
Makiem na drugim piętrze swojego pensjonatu.
To było czyste szaleństwo. Ale również czysta rozkosz. Oparł ją o
drzwi windy i poczuła na plecach dwie pionowe listwy. Jednym szybkim
ruchem jego dłonie powędrowały w górę i zatrzymały się po zewnętrznej
stronie jej piersi. Czekały na pozwolenie.
Gdy dała mu je w wyrazistym języku ciała, zaczął kontynuować
pieszczoty. Nagle jednak rozległ się cichy szczęk i drzwi windy raptownie
się otworzyły. Pochwycił ją szybko, dzięki czemu nie wpadli oboje do
kabiny.
- A niech to - szepnął, chwytając lekko jej dolną wargę zębami i
jeszcze mocniej ją przytulając. - Jesteśmy uratowani.
Nicole jednocześnie przeklinała i błogosławiła swój ruchomy antyk.
Dlaczego nigdy nie działał sprawnie, gdy jej na tym zależało, a teraz...
Z ociąganiem wysunęła się z jego ramion i weszła do windy. Ledwie
opanowując przyspieszony oddech, schyliła się, by sięgnąć po torebkę i
żakiet.
- Jedziesz do siebie? - spytała, siląc się na niedbały ton, ale
odpowiedział jej znaczącym uśmiechem.
Wsiadł do środka, a ona uruchomiła przycisk pierwszego piętra.
- Mam lepszy pomysł - szepnął, pochyliwszy się do jej ucha. - Może
zatrzymamy tego grata na dłużej, gdzieś pomiędzy pierwszym piętrem a
niebem?
Sama już wcześniej na to wpadła, jednak odegnała tę myśl.
- Przepraszam - powiedziała niepewnie - ale mój mózg działa mniej
więcej tak jak ta winda.
Cofnął się o krok i czarująco uśmiechnął. Potem ujął ją pod brodę i
uniósł jej twarz do góry.
- Mój przestał działać, gdy tylko ujrzałem Błękitną Damę.
Winda zatrzymała się z łomotem na pierwszym piętrze. Nicole
pomyślała, że jeśli natychmiast tego nie przerwie, zrobi coś, czego później
będzie żałować. Choć na pewno tego nie zapomni.
- To twoje piętro - powiedziała, gdy drzwi otworzyły się z hukiem.
- Niezupełnie - odparł, wodząc palcem po jej podbródku. - Jeszcze się
nie zameldowałem.
- Jak to? - Zesztywniała i cofnęła się nieco w stronę tablicy z
przyciskami. - Aha, bo to taka „rudera"?
- No cóż, musisz przyznać, że to raczej trzeciorzędny hotelik. -
Mrugnął do niej i nacisnął guzik zamykający drzwi. - Chociaż trzeba
przyznać, że obsługa tu jest bardzo miła...
Do diabła z nim. Obsługa nie jest miła, tylko głupia. Nicole dźgnęła ze
złością przycisk uruchamiający drzwi i zmroziła nieznajomego wzrokiem.
- Tu wysiadasz, Mac - powiedziała z uśmiechem, kładąc mu rękę na
ramieniu i lekko popychając w stronę otwartych drzwi. Wyszedł na
korytarz, a na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, rozbawienie i
oczekiwanie. Czyżby myślał, że za nim pójdzie, po tym jak ją okłamał i
jeszcze nazwał jej pensjonat ruderą?
Zamknęła drzwi za pomocą przycisku, zadowolona, że tym razem
winda lojalnie nawiązała współpracę. Najbardziej niesamowity facet,
jakiego spotkała - i całowała - w życiu, a wszystko zdarzyło się w
przeciągu pięciu minut, gapił się na nią z niedowierzaniem przez szybkę w
drzwiach kabiny.
Nicole wyskoczyła szybko z windy do holu i podeszła do recepcji,
która świeciła pustkami, bo brakowało pieniędzy na opłacenie
pracowników na nocną zmianę. Otworzyła gwałtownie szufladę pod
blatem i zaczęła w niej gorączkowo szperać w poszukiwaniu czegoś,
czego nie potrzebowała już od bardzo długiego, czasu.
Wreszcie triumfalnie postawiła na kontuarze tabliczkę z napisem
„Brak miejsc wolnych". Następnie nacisnęła jeszcze guzik windy, by
odesłać ją na pierwsze piętro, po czym szybko opuściła pensjonat.
Ostatnie smugi księżyca zniknęły ze srebrzystych fal zatoki. Zamiast
nich pojawiły się pierwsze promienie wschodzącego słońca, które
ogrzewały leniwe falki pluskające dwieście metrów od werandy Nicole.
Spędziła całą noc skulona na jednym ze swych rattanowych foteli i
wpatrzona w wodę rozpamiętywała wydarzenia wieczoru i swoje nazbyt
dramatyczne wyjście z pensjonatu.
Nie była to jej pierwsza bezsenna noc pod gwiazdami, poświęcona
rozmyślaniom. Przed atakiem huraganu często siadywała tutaj,
wspominając swoich rodziców. Przypominała sobie, jak strasznie się
czuła, gdy jako ośmiolatka przyjechała na Wyspę św. Józefa. Była niby
jakiś zagubiony kociak. Nie miała wtedy nic oprócz wspomnień o dwojgu
wspaniałych ludziach i pełnej fantazji nowej „mamy", która miała na imię
Freddie.
Jednak po ataku huraganu Dante niemal każda bezsenna noc
poświęcona była rozważaniom nad tym, jak wydostać się z ruiny
finansowej. Wiele godzin zajęło jej samo zaakceptowanie faktu, że cała
Wyspa św. Józefa mogła sobie zafundować dzięki pieniądzom z
odszkodowań coś na miarę liftingu twarzy, a Mar Brisas - dla porównania
- plaster z opatrunkiem.
Oczywiście wcale nie chciała zamienić swojego uroczego pensjonatu
w stylu hiszpańskim w pałacową szklaną wieżę ze stiukami, jakich wiele
powstawało ostatnio przy najładniejszych plażach Florydy.
Jednak polisa ubezpieczeniowa Mar Brisas miała w sobie lukę
wielkości Zatoki Meksykańskiej. Dlatego właśnie Nicole nie miała teraz
pieniędzy na odnowienie frontowej części pensjonatu, której okna
wychodziły na zatokę, i domów na plaży, które kupiła pięć lat wcześniej
za swoje oszczędności i pieniądze ze spadku.
Teraz groziło jej zajęcie nieruchomości przez bank, który już zaczął
pertraktować z potencjalnymi nabywcami.
Musiała jednak przyznać sama przed sobą, gdy szła plażą do biura, że
nie o pieniądzach myślała ostatniej nocy. Była ubrana jak zwykle w dżinsy
i rozciągnięty podkoszulek. Niebieski kostiumik, w którym wystąpiła
poprzedniego dnia, był przeznaczony na spotkanie, które na szczęście
odwołała.
Zamiast łazić po swojej posiadłości z jakimś niedoszłym Donaldem
Trumpem z Nowego Jorku, wylądowała w ramionach najbardziej godnego
pożądania mężczyzny, jakiego spotkała w życiu. Który okłamał ją, że jest
gościem hotelowym, i powiedział prawdę o pensjonacie. I dlatego właśnie
go spławiła.
Akurat. Wypchnęła go z windy z tego samego powodu, dla którego
uciekała do tej pory od wszystkich mężczyzn, którzy jej się podobali -
zresztą niewielu ich było. Jeden w college'u, a drugi tuż przed kupieniem
Mar Brisas. Chociaż byli jej kochankami, to jednak nie stali się jej bliscy.
Bliskość oznaczała stałość. A to z kolei oznaczało stratę. Czyż nie
taką lekcję otrzymała od życia dwadzieścia lat temu, gdy jej rodzice wyszli
na kolację i nigdy nie wrócili?
Pokręciła głową i pchnęła drzwi prowadzące do holu. Nie mogła sobie
teraz pozwolić na rozklejanie się, trzeba zmierzyć się z bieżącymi
problemami. Na przykład porozumieć z Tomem Northcottem.
Na razie zachowywał się dość wyrozumiale, ale był przecież
wicedyrektorem banku i obowiązywała go lojalność względem Marinę
Federal. Będzie wściekły, jak się dowie, że w ostatniej chwili od-wołała
spotkanie z pupilkiem firmy Jorgensena.
Sztywnym krokiem minęła nieznośną windę, nie zaszczycając jej
nawet spojrzeniem. I tak pewnie stała zacięta. Gdzieś między pierwszym
piętrem a... niebem.
Ostatnia z pełnoetatowych pracownic była już na miejscu.
Olśniewający uśmiech Sally Chambers i jej ruchliwe zielone oczy zawsze
stanowiły miły widok, a dziś dziewczyna promieniała bardziej niż zwykle.
- Jakiś dowcipniś postawił wczoraj w recepcji tabliczkę z napisem, że
nie ma miejsc wolnych - powiedziała Sally, wychodząc z recepcji i
kierując się za szefową do jej biura.
- No coś ty? - spytała Nicole, rzucając torbę pod biurko.-Ale numer.
Sally wzruszyła ramionami.
- Nic nie szkodzi. Dobrze, że się znalazła. Wkrótce będziemy jej
potrzebować.
- Co ty powiesz? - Nicole zaśmiała się sardonicznie i opadła na
oparcie krzesła, patrząc z ironicznym uśmieszkiem na Sally. - Czyżbyś
znalazła kilkaset tysięcy dolców w tylnej kieszeni spodni?
Sally klapnęła na fotel przeznaczony dla gości i skrzyżowała ręce na
piersiach.
- Prawie.
Nicole oderwała wzrok od komputera, który właśnie zaczęła
uruchamiać, i spojrzała pytająco na przyjaciółkę.
- No to wal.
- Możemy mieć darmową reklamę.
- W życiu nie ma nic za darmo, kotku. - Nicole z westchnieniem
poruszyła myszą, a potem usadowiła się w fotelu, podwinąwszy nogi pod
siebie. - Ale nie należy się tym zniechęcać. No więc?
- Mój tata zarezerwował billboard przy drodze numer jeden, żeby
reklamować swój sklep z materacami, ale przez najbliższy miesiąc nie
zamierza go wykorzystywać, bo zrobi to dopiero wtedy, gdy zacznie
wyprzedaż podwójnych materaców. Wykupił billboard wcześniej ze
względu na promocyjną ofertę w tym miesiącu.
- I...?
- Przez cały miesiąc billboard będzie pusty i ojciec pozwala nam go
wykorzystywać. Możemy zareklamować Mar Brisas.
Nicole pokręciła wolno głową. Było jej przykro, że musi zgasić
entuzjazm Sally, ale jej młoda recepcjonistka nie znała najwyraźniej
wszystkich aspektów reklamowania.
- Sally, do reklamy dochodzą jeszcze inne koszty. Projekt graficzny,
tekst copywritera...
- Już o tym rozmawiałam z tatą - przerwała Sally, potrząsając
niecierpliwie rudymi, krótko ostrzyżonymi włosami. - Wystarczy, że
napiszesz tekst, a facet od marketingu z firmy ojca zajmie się resztą. Jeśli
będzie sam tekst, bez ilustracji, i w jednym kolorze.
- Taka reklama chyba nie zdobędzie żadnej nagrody.
- Ale zdobędzie gości. Wystarczy, że wymienisz w tekście parę zalet
Mar Brisas. - Zielone oczy Sally płonęły entuzjazmem.
- Mianowicie? - Nicole uśmiechnęła się kpiąco.
- Autentyczna hiszpańska terakota, wykończenia z drewna różanego...
- Pięćdziesięcioletnia instalacja elektryczna, winda sprzed drugiej
wojny światowej. - Nicole nie było wcale przyjemnie przemawiać głosem
rozsądku, ale miała już dosyć mrzonek. - Daj spokój, Sally, Mar Brisas to
rudera.
Czy nie tak właśnie powiedział?
Sally skrzywiła się i pochyliła nad Nicole.
- Co cię dziś ugryzło?
- Przepraszam - westchnęła. - Miałam kolejną bezsenną noc.
Sally sięgnęła ponad biurkiem i wzięła Nicole za rękę.
- Wiem, jak ci ciężko, ale się nie poddawaj. Mamy szansę. To będzie
świetna reklama. I całkiem za darmo.
Nicole uniosła brwi, wyrażając powątpiewanie.
- Teraz zadzwoń do banku, do Toma Northcotta, i powiedz mu, że
wczoraj stchórzyłam. Poproś o ustalenie nowego terminu spotkania z tym
całym McGrathem.
- Dobrze. - Sally z trudem ukryła rozczarowanie. - Albo może
zaczekajmy z tym jeszcze tydzień...
- A co nam to da? - spytała z westchnieniem Nicole.
- Wystarczy parę rezerwacji, a będziemy mieć na opłaty za ten
miesiąc. Sama mi to mówiłaś w zeszłym tygodniu.
Nicole poczuła przypływ nadziei. A może Sally ma rację?
- Nie przeznaczyłyśmy jeszcze ani centa na reklamę - powiedziała,
bardziej po to, by przekonać siebie samą niż Sally. - To na pewno nie
zaszkodzi.
Sally złapała żółty brulion i wcisnęła Nicole do ręki ołówek.
- Do roboty! - powiedziała. - Jesteś kreatywna. Zaczynamy kampanię
reklamową.
- Nie mam pojęcia o reklamie, Sal.
- Bzdura. - Sally poruszyła ołówkiem, jakby to od niego zależało, co
zostanie napisane. - Wszyscy wiedzą, co napędza reklamę. Seks.
Nicole wytrzeszczyła oczy na przyjaciółkę. Czyżby czytała w jej
myślach i wiedziała, co jej wciąż chodzi po głowie? By pokryć
zmieszanie, strzeliła palcami i oświadczyła rześko:
- Masz rację. Mogę zwisać nago z billboardu.
Sally bez cienia uśmiechu uniosła jedną brew.
- Tak jakbyś kiedykolwiek chciała pokazać światu, co ukrywasz pod
tymi rozciągniętymi łachami.
Nicole przypomniała sobie wyraz twarzy Maca, gdy jego spojrzenie
spoczęło na jej dekolcie. Dlaczego zdjęła ten cholerny żakiet? Na ogól
ukrywała swój bujny biust pod luźnymi podkoszulkami. Nie spodziewała
się przecież, że jakiś cudowny nieznajomy wtargnie do windy, zatopi w
niej spojrzenie brązowych oczu, a potem będzie całował, aż do zatracenia.
- Hej, obudź się! - Sally pomachała ręką przed nosem Nicole. -
Widzisz? Już się pogrążyłaś w mgle kreatywności.
Nicole się roześmiała. Owszem, we mgle, ale z kreatywnością
niewiele miała wspólnego. Co Sally powiedziała? Seks napędza reklamę?
- Seks napędza reklamy piwa i perfum - mruknęła. - Ale czy można
wykorzystać go w reklamie ośrodka wypoczynkowego?
- Jasne, i to jak!
No pewnie, gdyby mogła przyrzec kilka minut takich przeżyć, jakie
miała zeszłego wieczoru w windzie, pensjonat pękałby w szwach.
- Może masz rację, Sal. - Usadowiła się wygodnie w fotelu,
podgarnęła włosy do góry i przymknęła oczy. - Gdyby tak udało nam się
wpoić ludziom przekonanie, że w atmosferze Mar Brisas jest coś
niezwykłego. Romantyczność. Moc wzbudzania emocji.
- Tak, właśnie! - Podekscytowana Sally uderzyła dłonią w biurko. -
Nasz pensjonat tworzy intymną atmosferę, ma osobisty charakter...
- Właśnie ! - Nicole wskazała Sally ołówkiem. - Ogłoszenie musi być
osobiste. Nie, nie jedno ogłoszenie. - Wstała, pstrykając szybko palcami,
ożywiona swym pomysłem. - Cała seria.
- Seria?
- Tak - ciągnęła Nicole, patrząc na Sally, widząc w wyobraźni już
gotową reklamę. - Reklama musi mieć charakter ogłoszenia
towarzyskiego, ale będzie w subtelny sposób zachwalać uroki Mar Brisas.
Możemy co tydzień zmieniać reklamę, jakbyśmy opowiadały jakąś
historyjkę. Wystarczy więc sam tekst bez ilustracji, i to w jednym kolorze.
Sally z roziskrzonymi oczami przysiadła na rogu biurka.
- Wiem, o co ci chodzi. Ludzie, którzy jeżdżą tą drogą, będą śledzili
naszą historię miłosną, a tym samym reklama Mar Brisas będzie wciąż
wzbudzała zainteresowanie.
Nicole odwróciła notatnik tak, by ułożenie prostokąta, który
naszkicowała, naśladowało billboard.
- Możemy wykorzystać jako motywy fale, wieczorną bryzę, a
wszędzie przemycać informacje, że pensjonat jest zabytkowy,
autentyczny, co sprzyja nawiązaniu głębokiej więzi i tak dalej.
Odezwał się telefon Sally, więc skierowała się do recepcji, by go
odebrać..
- Pisz, zaraz wracam - rzuciła szybko w drzwiach.
Gdy przyjaciółka wyszła, Nicole wpatrzyła się w żółtą kartkę, w
poszukiwaniu inspiracji. Niestety, krótkotrwałe natchnienie ją opuściło.
Podeszła do okna i otworzyła je, by zaczerpnąć świeżego morskiego
powietrza o znajomej woni soli, kokosu i hibiskusa.
Jak ona kochała to miejsce! Kochała całą piękną Wyspę św. Józefa,
ciocię Freddie i tych wszystkich wspaniałych ludzi, którzy uratowali ją,
gdy była dzieckiem. Teraz ona musi uratować Mar Brisas.
Potrzebowała natchnienia. Gdzie je znaleźć? Postukała palcem w
notatnik. Co by ją poruszyło? Ach tak, jego pocałunki, niespieszne
pieszczoty.
- Daj spokój, wymyśl coś - zbeształa siebie półgłosem.
Ale czyż pisarze nie czerpią natchnienia z życia? Dobra, to ma być
FIKCYJNE ogłoszenie towarzyskie. ONA nie szukała wyśnionego
królewicza, bo nie wierzyła w bajki. Ale gdyby wierzyła, tym facetem
byłby Mac. Musiała przyznać sama przed sobą, że właśnie dlatego przed
nim zwiała.
Przygryzła gumkę na końcu ołówka. Do diabła z Makiem. Ale Sally
miała rację, że trzeba w ogłoszeniu użyć wabika seksualnego, więc niech
Mac będzie jej inspiracją. Opuścił wyspę i nigdy tu nie wróci, więc nie
zobaczy billboardu. Zaczęła pisać.
Szukam tajemniczego mężczyzny poznanego w pensjonacie Mar
Brisas, aby odbyć z nim kolejną podróż do nieba. Spotkajmy się na białej
piaszczystej plaży i poszukajmy drogi do raju. Znajdziemy go w Mar
Brisas...
Zastygła z ołówkiem nad kartką. Jak ma podpisać to „ogłoszenie"?
Oczywiście! Uśmiechnęła się i złożyła zamaszysty podpis: „Błękitna
Dama".
ROZDZIAŁ TRZECI
Była niedziela i dochodziła północ, gdy Quinn mknął wynajętym
mustangiem po drodze numer jeden. Zamierzał znaleźć się tu o wiele
wcześniej, ale lot był opóźniony. Gdy zbliżał się do drogi przez groblę,
przyspieszył i zacisnął ręce na kierownicy. Musi jak najszybciej dostać się
na Wyspę św. Józefa.
Jak ona go przyjmie? Zadawał sobie to pytanie przez okrągły tydzień,
nagabując wciąż Nicka Whitakera, żeby ustalił nowy termin spotkania w
Mar Brisas, który da mu możliwość wyjazdu służbowego na Wyspę św.
Józefa. Nie wiedział, jak ona zareaguje na jego pojawienie się, ale był
przekonany, że to właśnie TA JEDYNA.
Quinn McGrath, zaprzysięgły kawaler, zagorzały kobieciarz, typowy
pracoholik, ucieleśnienie wszelkich męskich cnót, miał pewien sekret,
który pewnie by wyjawił, gdyby spędził chociaż godzinę z pewną kobietą.
Był niepoprawnym romantykiem. Wierzył, że gdzieś istnieje jego „druga
połowa". TA JEDNA JEDYNA kobieta.
Jego pełna temperamentu irlandzka babka zapewniała go, że „każdy
ma swoją drugą połowę", że czeka gdzieś na niego „ta jedyna". I Quinn jej
uwierzył. Co nie przeszkodziło mu w wypróbowaniu „tych innych".
I wreszcie ją znalazł. Zwisającą z sufitu w windzie. Gdyby chociaż
znał jej imię!
Uśmiechnął się z zadowoleniem, gratulując sobie w duchu pomysłu
połączenia urlopu z wyjazdem służbowym. Przekonał Dana Jorgensena, że
dzięki temu dobrze pozna interesujące ich miejsce. Szef nie poparłby
przecież pomysłu wyjazdu wakacyjnego.
Bo, jak wiadomo, lepiej jest pracować. Gdy tylko Quinn uzyskał
zgodę, zabukował jeden z domów na plaży na nazwisko MacDougall. Nie
chciał, żeby właściciel wiedział, że się u niego zatrzyma, bo zamierzał
zabić mu klina na spotkaniu.
Z drugiej jednak strony zależało mu na tym, żeby ktoś z personelu
zareagował na „Mac". Robiąc rezerwację, upewnił się, że w sypialni jest
duże podwójne łóżko.
Gdyby tylko wiedział, jak ona się nazywa...
Nagle wcisnął hamulec. Usłyszał za sobą pisk opon i gniewne
naciśnięcie klaksonu. Jednak jego obchodził tylko wielki niebieski napis
na billboardzie, podświetlony od dołu. Gapił się na ogłoszenie z zapartym
tchem. Nie zwracał uwagi na klaksony i pogróżki, jakimi raczyli go
kierowcy, którzy napotykali na niespodziewaną przeszkodę na drodze.
Jeden z przejeżdżających zwolnił i zawołał przez otwarte okno:
- Co jest? Potrzebujesz pomocy?
- Nie, dziękuję. Wszystko w porządku! - Quinn szybko pomachał ręką
i ruszył z miejsca z piskiem opon.
- Tak! - krzyknął do gwiazd, uderzając ręką w kierownicę, gdy skręcił
na groblę.
Błękitna Dama go poszukiwała! Chciała szukać z nim drogi do raju!
Czekał trzydzieści trzy lata na swoją bratnią duszę, całując po drodze setki
chętnych kandydatek. Ale wreszcie znalazł tę wymarzoną i ona go
pragnęła. Dojeżdżając do Mar Brisas, przekroczył wszystkie ograniczenia
prędkości, jakie napotkał po drodze.
Oczywiście mało operatywny Whitaker nie zadbał o to, by ktoś był w
recepcji na nocnej zmianie. Quinn sięgnął ze zniecierpliwieniem po
słuchawkę telefonu wewnętrznego, ale w tej samej chwili zauważył
kopertę z napisem „Państwo MacDougall".
W środku był klucz do domu z numerem 1601, który Quinn wrzucił
do kieszeni. Kopertę zmiął w kulkę i cisnął do kosza na śmieci. Rozbawiło
go przypuszczenie, że przyjechał z żoną. No cóż, nie miał nic przeciwko
temu, by z nią wyjechać.
Przeciął hol, rzucając szybkie spojrzenie na windę. Nie mógł się już
doczekać kolejnej podróży do nieba z przystankiem w dziale bieliźnianym.
Stanęły mu w oczach te dyndające, cudowne nogi, przypomniał sobie jej
czarujący uśmiech, perlisty śmiech. Tak, zapowiadały się cudne wakacje!
Gdy wszedł po schodkach do domu na wysokich palach, zobaczył, że
w środku zostawiono zapalone światło, koszyk z przekąskami, owoce i
wino na stole. W sypialni były świeże kwiaty i cukiereczki leżące na
poduszkach w wielkim łożu.
Było bardzo czysto, ale dało się zauważyć pewne oznaki zniszczenia.
Okna nosiły ślady napraw, niezbyt udanych, a jedna część odsuwanych
drzwi prowadzących na werandę zacinała się.
Był zbyt zmęczony, by dokonać dokładniejszych oględzin. Rano,
przed spotkaniem z Whitakerem, postanowił pobiegać po plaży, a
następnie przeczesać Mar Brisas, by znaleźć to, po co tu przyjechał.
Dół długiej, niebieskiej sukienki plażowej Nicole zmoczyła fala,
zabarwiając przezroczysty materiał na granatowo. Zaraz po wschodzie
słońca w poniedziałek wybrała się na swój zwykły długi spacer po plaży.
Zawsze zawracała przy różowej szkaradzie o nazwie Jadeitowa
Wieża, zastanawiając się, dlaczego nie pomalowano tego kiosku na
zielono, skoro zamierzano go tak nazwać. Dawniej budka należała do
Jimmy'ego Millera, który sprzedawał tu swoje warzywa i owoce. Była w
ładnym, neutralnym kolorze, który pasował do otoczenia. Jak Mar Brisas.
Chłodna woda i miękki piasek, w którym Nicole niespiesznie brodziła
stopami, poprawiały jej nastrój. Jednak czuła się lepiej przede wszystkim
dlatego, że spędziła niedzielę z ciocią Freddie. Szkoda tylko, że ciocia
zażyczyła sobie obejrzeć billboard reklamujący Mar Brisas. Nicole
okłamała ukochaną ciocię po raz pierwszy od dnia, gdy stanęła na progu
Freddie Whitaker jako ośmioletnia sierota.
- Jak wpadłaś na ten pomysł? - spytała Freddie.
- A tak jakoś sam mi przyszedł do głowy, kiedy naprawiałam windę -
odparła wymijająco Nicole, mając nadzieję, że obdarzona niezwykłą
intuicją Freddie nie wyczuje kłamstwa.
Nie chciała; by ciocia dowiedziała się, że odbiło jej na punkcie
jakiegoś nieznajomego, spotkanego przed tygodniem. Nieznajomego, o
którym myślała mniej więcej dwadzieścia godzin na dobę. Aby zmienić
temat, Nicole opowiedziała cioci o spotkaniu, które czekało ją w
poniedziałek rano, a Freddie sprawiła, że zaczęła myśleć o nim bardziej
optymistycznie.
Ciotka wysnuła przypuszczenie, że być może Quinn McGrath zgodzi
się, by nadal prowadziła pensjonat. Nie jest to oczywiście rozwiązanie
idealne, ale dzięki temu Nicole będzie przynajmniej mogła próbować
zachować w ośrodku atmosferę dawnej Florydy i zostać w miejscu, które
stało się jej prawdziwym domem.
Prawdopodobnie nie pozwolą jej nadal mieszkać w willi 1801,
najładniejszej w całym kurorcie, ale przynajmniej nie straci pracy. Może
nowy właściciel pomyśli nawet o przywróceniu temu miejscu dawnej
świetności.
Postanowiła dać Quinnowi McGrathowi szansę. Miał się zjawić w jej
biurze o dziewiątej rano. Postara się więc przekonać go do swego planu,
wyniszczając wszystkie potencjalne korzyści.
Gotowa do pływania, zatrzymała się na wysokości swej willi i zdjęła
sukienkę. Zauważyła jakieś poruszenie na werandzie domu 1601 i
ucieszyła się, że państwo MacDougallowie jednak dotarli. Była dumna ze
swego chwytu reklamowego.
Ogłoszenie wisiało od paru dni, a od razu zaczął się ruch w interesie.
Jedna z pracownic powiedziała, że MacDougall dzwonił, by upewnić się,
że w zarezerwowanym przez niego domu jest duże podwójne łóżko.
Uśmiechnęła się i przeciągnęła z rozkosznym westchnieniem. O tak, w
atmosferze Mar Brisas było coś romantycznego.
Nicole przeszła łachę piasku, za którą zaczynała się głębsza woda, i z
przyjemnością zanurzyła się w chłodnych falach. Przez chwilę pozwoliła
im się łagodnie kołysać, a potem popłynęła szybko wzdłuż plaży.
Po dwudziestu minutach wyszła na brzeg lekko zdyszana, lecz
odświeżona i, wyżymając włosy, ruszyła w kierunku swego domu. Kątem
oka zauważyła mężczyznę stojącego nad wodą, który patrzył w jej stronę.
Otarła wodę z oczu i przyjrzała mu się uważniej. Mężczyzna miał nagi
tors, szorty, był wysoki, ciemnowłosy i... dziwnie znajomy.
Podeszła kilka kroków w jego stronę i zamrugała. O mało się nie
potknęła, jakby stanęła na ostrej muszelce.
Mężczyzna schylił się i podniósł z piasku jej niebieską sukienkę.
- Witam nieznajomą damę - odezwał się tonem słodkim jak czekolada.
- To chyba pani kolor.
Nicole zamarła, poczuła, że ma kompletną pustkę w głowie.
Mężczyzna pozwolił, by wiotki materiał wysunął mu się z ręki i opadł na
piasek, a sam ruszył w kierunku Nicole.
Wczesne promienie słońca, które oświetlały go od tyłu, sprawiały, że
wyglądał, jakby wyszedł z ram olejnego obrazu. Kilka ciemnych
kosmyków opadło mu na czoło, a poranny zarost zaostrzał rysy jego
twarzy. Mięśnie pięknego torsu prezentowały się doskonale. Wydał jej się
jeszcze przystojniejszy niż poprzednio.
- Przeczytałem twoje ogłoszenie - powiedział ciepło, podchodząc
całkiem blisko.
Ogłoszenie? Przypomniała sobie billboard i zrobiło jej się słabo. To
nie mogło się dziać naprawdę.
Stała bez ruchu, a on był tuż przy niej. Woda obmywała im stopy,
słońce wschodzące za jego plecami ogrzewało jej twarz. Dotknął
koniuszkami palców policzka Nicole, a następnie zanurzył dłonie w jej
mokrych włosach tuż nad karkiem.
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć z siebie
żadnego dźwięku. On również bez słowa uniósł jej twarz w górę i
pocałował namiętnie w usta. Gdy się wreszcie od niej oderwał, Nicole
czuła się tak, jakby miała zaraz utonąć, porwana przez potężną falę.
- Myślałem o tobie, Błękitna Damo - szepnął.
- Mac?
Spojrzał przez ramię na dom, który wynajął.
- Widziałem, jak wchodzisz do wody, i zjawiłem się natychmiast na
białej plaży, zgodnie z instrukcją.
A więc to on był panem MacDougallem.
- Wynająłeś willę numer 1601 dla pary?
- Wynająłem dla siebie. - Uśmiechnął się i przesunął dłonie po jej
nagich, mokrych ramionach, pozostawiając wszędzie gęsią skórkę. - Mając
nadzieję, że znajdę tu kogoś do pary - dodał.
Trudno było uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Zamieszkał w 1601. Wrócił. Niesamowita radość Nicole została raptownie
stłumiona przez inne uczucie. Wstyd. Widział ogłoszenie i sądził, że
umieściła je po to, by go odnaleźć.
Przyjrzał się jej uważnie i powiedział:
- Tym razem naprawdę wynająłem miejsce w tym ośrodku, więc nie
powinnaś być na mnie zła.
Jak miała mu wytłumaczyć, że wcale nie z powodu złości opuściła go
poprzednim razem? Nie mogła przyznać się do tego, jak wielkie zrobił na
niej wrażenie.
- Nie jestem zła - wymamrotała.
- Jasne, że nie. - Uśmiechnął się uwodzicielsko. - Przecież nie
kupowałabyś takiego ogłoszenia.
- Och, nie bierz tego na serio - rzuciła, siląc się na niedbały ton.
Splótł mocno jej palce ze swoimi i przyciągnął Nicole bliżej ku sobie.
- Ależ ja biorę to bardzo na serio. Lubię, kiedy kobieta dąży do tego,
czego pragnie. Zwłaszcza gdy ja pragnę tego samego.
- A... pragniesz?
Uśmiechnął się szelmowsko.
- Jasne. Podróż do raju. Tylko w Mar Brisas. Czyż nie to obiecałaś w
ogłoszeniu?
- A tak, rzeczywiście - przytaknęła z roztargnieniem.
Mężczyzna zaczął wodzić spojrzeniem po jej ciele, uświadamiając
Nicole, że ma na sobie jedynie mokry kostium.
- W białym wyglądasz równie dobrze jak w niebieskim - mruknął.
Zawstydziła się nagle, miała ochotę czymś się okryć. Nigdy nie
pokazywała się publicznie w tym mocno wyciętym kostiumie, używała go
tylko podczas porannych kąpieli.
- Przestań - powiedziała szorstko, wyswobadzając się z jego objęć i
zakrywając biust skrzyżowanymi rękami.
Ze zdziwioną miną cofnął się o krok, podnosząc ręce w żartobliwym
geście poddania.
- Ale przecież dałaś ogłoszenie...
- To nie było zaproszenie do seksu.
Wiedziała, co teraz usłyszy: a więc do czego? Czy ma mu powiedzieć
prawdę?
Jednak on tylko się uśmiechnął i powiedział:
- To dobrze.
- Dobrze? - zdziwiła się.
- Bardzo dobrze. - Przechylił głowę, spoglądając na nią spod rzęs, tak
samo jak wtedy w windzie.
- A co w tym takiego dobrego? - spytała, trochę rozdrażniona.
- Wcale nie chcę seksu.
- Nie chcesz? - Poczuła rozczarowanie zmieszane z ulgą. - Więc czego
chcesz?
- Chcę cię bliżej poznać.
O, nie. To nierealne. To czysta fantazja, jak jego nagi tors i seksowne
spojrzenie. Temu facetowi nie można ufać.
- Jesteś kłamcą.
- Słucham? - Parsknął śmiechem.
- Okłamałeś mnie wtedy, że jesteś gościem hotelowym.
- Chciałem wynająć pokój, ale wyglądało na to, że wszystkie są zajęte
- na jakichś dziwnych zasadach.
- Wtedy skłamałeś i teraz też kłamiesz, mówiąc, że nie masz ochoty na
seks.
Wzruszył ramionami i posłał jej zabójczy uśmiech.
- Trafiony zatopiony. Ale to, że chcę cię bliżej poznać, jest akurat
prawdą.
Zmierzyła go nieufnym spojrzeniem. Tak chciałaby mu wierzyć. Bo
ona też chciałaby go poznać.
- Pewnie myślisz, że gdybyśmy jeszcze trochę dłużej byli zamknięci
na drugim piętrze, to...
- Owszem. - Jego ciemne oczy zamgliły się pożądaniem.
- Nie bądź taki pewien... - mruknęła, choć sama myślała tak samo jak
on. - Wcale mnie nie znasz. I ja nie znam ciebie.
- W tym właśnie problem - powiedział, biorąc ją za rękę. - Chcę cię
poznać. Wcale nie kłamię. - Podniósł jej dłoń do góry i położył sobie na
sercu, które waliło mocno i szybko jak jej własne.
- Nasze spotkanie zrobiło na mnie wielkie wrażenie - szepnęła
zakłopotana.
- Na mnie też. Myślałem o tobie bez przerwy.
Jego słowa ogrzewały ją niczym promienie słońca, które wschodziło
za jego plecami.
- O mało nie spowodowałem wypadku, gdy zobaczyłem ten billboard.
- Uśmiechnął się poufale. Może aż za bardzo. - Ucieszyłem się, że tak
bardzo chcesz mnie zobaczyć.
Zrobiło jej się głupio.
- Mac, posłuchaj. Mylisz się. Nie jestem aż tak zdesperowana, żeby...
Uniósł jej palce do ust i ucałował ich koniuszki.
- Ciii... Nie przepraszaj.
Przez jedną szaloną minutę Nicole pomyślała, że mogłaby nie mówić
mu prawdy. Czy to naprawdę takie straszne, że pomyślał, iż dała
ogłoszenie, aby go odnaleźć? Pomysł był skuteczny. Odnalazła go.
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Zapewniam cię, że nie jestem maniakiem napadającym w windach
na kobiety, tak jak ty nie jesteś ekshibicjonistką zwieszającą się z sufitów.
- Myślę, że musimy zacząć wszystko od nowa - powiedziała,
obiecując sobie przytomnie, że później wszystko mu wytłumaczy.
- Jasne, pozwól zaprosić się na randkę.
Cofnęła się o krok.
- A jaką?
- Taką przepisową: siódma wieczór, ładna sukienka, droga kolacja,
spacer po plaży i tak dalej.
- Hmm - przygryzła dolną wargę. - Założę się, że wyglądasz ślicznie
w ładnej sukience.
Roześmiał się i ujął ją za ręce, przyciągając do siebie.
- Na pewno nie tak ładnie jak ty - szepnął, otaczając się jej ramionami
i przytrzymując dłonie tak, by nie mogła się wyswobodzić. Jego tors i
brzuch były twarde i gorące, musiała zadzierać głowę, by patrzeć mu w
oczy.
Nachylił się i pocałował ją w nos.
- Powiedz „tak".
Trzeźwość umysłu, która pojawiła się przed chwilą, znikła bez śladu.
Oszołomiona skinęła głową.
- W takim razie o siódmej. Gdzie mam po ciebie przyjść? A może
wystarczy zastukać w sufit windy?
Zerknęła nad jego ramieniem na willę 1801 i, skinąwszy głową,
powiedziała:
- Mieszkam tam.
- Mieszkasz?
Przypomniała sobie nagle o umówionym spotkaniu i aż podskoczyła
w miejscu.
- Muszę już iść - powiedziała szybko. - Mam coś do załatwienia. - Nie
pójdzie przecież na spotkanie z McGrathem w kostiumie kąpielowym i z
mokrymi włosami.
Wyglądał na niemile zaskoczonego jej nagłym otrzeźwieniem.
Postanowiła, że wszystko mu wytłumaczy wieczorem. Całe jej życie
waliło się w gruzy i nie mogła sobie pozwolić na to, by się rozpraszać,
nawet przez tak cudownego faceta jak on. Ale wieczorem wszystko mu
wyjaśni, powie nawet, jak było z tym ogłoszeniem.
- Naprawdę muszę już iść - powtórzyła, gdy wciąż jej nie puszczał.
- Dobrze. - Z ociąganiem puścił jej ręce i pozwolił się wyswobodzić. -
Zatem do zobaczenia wieczorem, na naszej randce.
- Nie mogę się doczekać. - Słowa te wywołały tak seksowny,
oszałamiający uśmiech na jego twarzy, że znowu ogłupiała na chwilę. Co
za niesamowity facet, pomyślała. Ale niepotrzebnie się go tak obawiała.
Jest uczciwy. A dziś wieczorem dowie się o nim wszystkiego.
Podniosła swoją przejrzystą sukienkę z piasku i ruszyła pędem w
stronę domu. Gdy dobiegła do schodków, odwróciła się i zobaczyła, że on
stoi wciąż w miejscu i na nią patrzy.
- Do zobaczenia! - zawołała.
- Czekaj! - krzyknął. - Jak masz na imię?
Chichocząc wbiegła na schodki i oparłszy się o balustradkę popatrzyła
na niego. Pod wpływem impulsu przesłała mu pocałunek obiema dłońmi.
Czuła się jak Julia na balkonie.
- Do wieczora! - zawołała.
Uśmiechnął się i dotknął ustami palców, a potem też posłał jej
pocałunek. O tak, Mar Brisas to miejsce stworzone do romansów,
pomyślała Nicole.
- Gdzie on jest, u diabła?
Nicole postukała palcami w biurko i kolejny raz zerknęła na zegarek.
Powoli mijała jej chęć na polubowne pertraktacje z tym gościem. Po
powrocie z plaży wzięła błyskawiczny prysznic, umalowała się, ubrała w
ekspresowym tempie i popędziła do biura.
Tym razem zrezygnowała z kostiumiku mini na rzecz długiej spódnicy
i luźnej bluzki, które skrywały jej wdzięki. Jakoś nie miała ochoty
czarować nimi tego całego McGratha. Który był już piętnaście minut
spóźniony.
- Sally! - zawołała, nie widząc swej pracownicy zza przymkniętych
drzwi. - Zadzwoń, proszę do tego aroganckiego bałwana i powiedz mu, że
mój czas jest tak samo cenny jak jego.
W tej samej chwili w drzwiach pojawiła się dziwnie pobladła Sally i
wydusiła z trudem:
- Właśnie przyszedł. Z panem Northcottem.
Nicole zrzedła mina, gdy usłyszała śmiech za ścianą.
- Proszę się nie przejmować. Nazywano mnie już gorzej.
Zanim zdołała uświadomić sobie, do kogo należy ten głos, jej gość
stanął w drzwiach, a ona zamarła. To był Mac! Miał na sobie granatowy
garnitur, białą koszulę, krawat i minę chyba równie zaskoczoną jak ona.
- Nicole? - odezwał się Tom Northcott pytająco, widząc wyraz jej
twarzy. - Pozwól, że przedstawię ci pana Quinna McGratha.
Wstała powoli zza biurka, z trudem utrzymując się na miękkich
nogach. Wyciągnęła drżącą dłoń, ledwie rejestrując fakt, że ją uścisnął.
- Quinn, poznaj Nicole Whitaker.
Słysząc jej nazwisko, Quinn wzmocnił uścisk, a na jego twarzy
pojawił się wyraz zrozumienia.
- Jest właścicielką ośrodka i na pewno, jadąc tutaj, zauważyłeś tę
świetną, wymyśloną przez nią reklamę Mar Brisas.
Oczy Quinna pociemniały, gdy wypuścił jej dłoń i wbił w Nicole
nieruchome spojrzenie.
- Reklamę Mar Brisas?
Miała ochotę uciec. Przeskoczyć biurko i uderzyć go w twarz.
Wrzeszczeć. A więc to był Quinn McGrath? Facet, który chciał ukraść jej
wspomnienia i zryć buldożerami jej przyszłość?
Tom zbliżył się do biurka, spoglądając to na jedno, to na drugie z
wyrazem zakłopotania na twarzy.
- Trzeba przyznać, że reklama jest dość niekonwencjonalna -
powiedział, sadowiąc się na krześle dla gości. - Ale liczba rezerwacji od
razu się zwiększyła, a taki właśnie był cel.
- Gratuluję - odparł Quinn chłodno, siadając na drugim krześle. Bez
cienia uśmiechu wpatrując się w twarz Nicole, położył na jej biurku teczkę
z dokumentami. - Jednak nie sądzę, by jedno takie ogłoszenie mogło
rozwiązać wszystkie problemy Mar Brisas, panno Whitaker.
Zniknął ciepły ton jego głosu, który był teraz zimny jak stal, gdy po
raz pierwszy wymówił jej nazwisko. Nicole poczuła, że coś ją ściska za
gardło.
Tom pochylił się i spytał pojednawczym tonem:
- Ale musi pan chyba przyznać, że reklama Nicole jest bardzo dobra?
- O tak, od razu zwróciłem na nią uwagę - odparł Quinn, przesuwając
wreszcie wzrok na teczkę z papierami. - Myślałem nawet, że to prawdziwe
ogłoszenie. - Znów uniósł wzrok i spojrzał Nicole prosto w oczy. - Przez
chwilę - dodał cierpko.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Po raz pierwszy w dorosłym życiu Quinn zawiódł się na swoim
instynkcie. Nie był zły na Nicole Whitaker. Był wściekły na siebie, bo
założył z góry, że właściciel jest mężczyzną. Wszystkie spotkania ustalała
jego sekretarka z sekretarką Northcotta, a Quinn po prostu się zasugerował
i nikt nie wyprowadził go jak dotąd z błędu.
Nie, to nie była wina Nicole. Chociaż był na nią wściekły, wiedział, że
tylko do siebie może mieć pretensje. Zupełnie ogłupiał przez to jej
niesamowite ciało, uśmiech, oczy. Jej ogłoszenie. Ale Quinn McGrath
nigdy już nie popełni podobnego błędu.
Wyglądało na to, że Nicole też jest bardzo głupio. Jej brzoskwiniowa
cera pobladła, błyszczące niebieskie oczy poszarzały. Wyglądało na to, że
czuje się winna, a do tego jeszcze jest nieźle wkurzona.
Przypomniały mu się własne wyobrażenia na temat rzekomego Nicka
Whitakera. Uznał, że to pewnie jakiś hultaj, który eksploatuje sprytnie
system ubezpieczeniowy. Taka charakterystyka nie pasowała wcale do...
Błękitnej Damy.
Tom Northcott odchrząknął, czując, że musi przerwać krępującą ciszę,
jaka zapadła. Quinn wyprostował się, oparł wygodnie i przyjął pozę, którą
zwykle zachowywał w trakcie negocjacji z klientami. Chłodny i
skoncentrowany. Łatwo wchodził w tę rolę i nigdy jeszcze się w niej nie
zblamował.
- Panno Whitaker - zaczął, nie dopuszczając bankiera do głosu. Uniósł
z powątpiewaniem brew i spytał: - Panna, dobrze mówię?
Spiorunowała go wzrokiem.
- Tak. A pan nazywa się McGrath, prawda? Nie MacDougall?
Nie uśmiechnął się na tę złośliwość. Skrzyżował nogi w kostkach i
przez chwilę uważnie przyglądał się swoim butom, jakby ich czystość
obchodziła go bardziej niż transakcja, którą właśnie miał zamiar
sfinalizować.
- Panno Whitaker, zamierzamy złożyć pani bardzo korzystną
propozycję - pani, bądź bankowi. Ponieważ grozi pani zajęcie
nieruchomości przez bank, jako że nie zamierza pani usunąć szkód
poczynionych przez huragan...
- Co takiego? - wtrąciła, cała oblewając się rumieńcem. - Jak to „nie
zamierzam". - Spojrzała pytająco na Toma. - Nie wyjaśniłeś, w jakiej
jestem sytuacji?
Tom pokręcił głową, a Quinn zauważył ostrzegawcze spojrzenie, jakie
bankier rzucił Nicole.
- To informacje poufne, nie udzielam ich potencjalnym nabywcom.
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale Tom pochylił się do przodu i
dodał z naciskiem:
- Sugeruję, abyś ty również tego nie robiła...
Zamilkła, skonfundowana. Quinn rzucił spojrzenie na Northcotta,
typka o wyglądzie yuppie, o przerzedzonych ciemnych włosach i oczach,
których wyrazu nie można było dostrzec za grubymi szkłami okularów.
Wygląda na to, że ona mu ufa.
Nicole przygryzła dolną wargę, a Quinn wpatrzył się w jej pełne usta,
przypominając sobie ich słony smak, gdy całował je tego ranka na plaży.
Natychmiast jednak przywołał się do porządku i postanowił nie ulegać
więcej czarowi tej kobiety. Musi zdać się teraz na swe doświadczenie
zawodowe. Ma tu wykonać określone zadanie. A potem się stąd wyniesie.
- Panno Whitaker, naszej firmie jest obojętne, czy kupujemy
nieruchomości od pani, czy od banku. Jestem przygotowany, by
natychmiast zawrzeć z panią umowę, ale jest ona uwarunkowana pracami
remontowymi, które musi pani przeprowadzić.
- O jakie prace chodzi? - spytała, nerwowo przełknąwszy ślinę.
- Czy widział już pan całą posiadłość? - spytał Northcott.
- Prawie - odparł wymijająco Quinn. - W każdym razie zdążyłem już
się zorientować, że trzeba będzie naprawić dach pensjonatu, odnowić
elewację, wymienić okna i - spojrzał jej prosto w oczy - naprawić windę.
Zaczerwieniła się gwałtownie, a Quinn poczuł, że jest mu głupio. Nie
chciał jej zrobić przykrości ani zawstydzić. Ale dlaczego ona to zrobiła?
Dlaczego potraktowała lekceważąco coś, co dla niego było ważne?
Odpowiedź brzmiała: bo dla niej nie było to ważne. Zabawiła się nim
tylko.
- A co będzie, jeśli nie dam rady... jeśli nie przeprowadzę tych prac
remontowych? - spytała cicho.
Quinn odwrócił papier w swojej teczce z dokumentacją.
- Wówczas zaoferujemy pani o wiele niższą cenę, bo będziemy chcieli
zrekompensować sobie koszty wyburzenia pensjonatu.
Westchnęła ciężko.
Tom pochylił się do przodu i wtrącił szybko:
- Ta suma nie pokryłaby twej pożyczki, Nicole.
Quinn zamaszystym ruchem zatrzasnął teczkę z papierami. Był to
wielokrotnie sprawdzony chwyt obliczony na zastraszenie przeciwnika.
- Jeśli dokona pani napraw, zapłacimy tyle, że starczy na pokrycie
pożyczki - oświadczył wyniośle. - Oczywiście może pani zdecydować się
jeszcze na przejęcie nieruchomości przez bank.
Zmarszczyła brwi, z trudem ukrywając rozpacz, jaka malowała się na
jej twarzy, ale on nieubłaganie ciągnął dalej:
- Wówczas możemy zapomnieć o tej rozmowie.
- Nic z tego nie rozumiem. - Nicole spojrzała na Quinna, a potem na
Toma. - Dlaczego domagają się ode mnie napraw, skoro zamierzają... -
przełknęła ślinę, nim to wydusiła - zburzyć pensjonat?
Zanim Northcott zdążył odpowiedzieć, Quinn wzruszył ramionami i
rzucił niedbale:
- Chcemy mieć różne opcje. - Firma chciała pokazać bankowi, że
będzie z nim współpracować po to, by pożyczka została spłacona, ale im
mniejszą cenę Quinn wynegocjuje, tym bardziej zadowolony będzie Dan.
- A to, czego ja chcę, wcale się nie liczy? - Drżenie jej głosu zbiło
Quinna z tropu.
- A czego pani chce?
- Na pewno nie chcę sprzedawać Mar Brisas, panie McGrath. I nie
chcę, by je zburzono. Ani żeby przejęła je pańska firma.
- Dlaczego więc nie zrobiła pani remontu?
Spojrzała nerwowo na Northcotta, ale nie odpowiedziała na pytanie.
Quinn czuł, że coś tu nie gra. Postanowił wytoczyć działo.
- Chciałbym mieć wgląd w księgi rachunkowe, przestudiować
dokumenty hipoteczne i polisy ubezpieczeniowe - oznajmił.
- Słucham? - spytała, wytrzeszczając oczy z niedowierzaniem.
- Interesuje mnie też budżet i całościowy projekt kampanii
reklamowej, którą pani rozpoczęła. - To ostatnie wcale nie było mu
potrzebne, ale chciał jej dać do zrozumienia, że nie zapomniał, iż zakpiła
sobie z ich krótkiej znajomości i zrobiła z niego idiotę.
- Nie ma pan prawa tego ode mnie żądać, panie McGrath -
powiedziała z oburzeniem w głosie. - Odmawiam.
- No cóż... - zaczął Northcott, poprawiając na nosie okulary w
naśladującej szylkret oprawie. - Formalnie rzecz biorąc, twój limit czasu
się już skończył i bank może wystąpić o zajęcie nieruchomości w każdej
chwili. Potencjalny nabywca ma prawo do analizy tych dokumentów.
Bankier rzucił krzywe spojrzenie na Quinna.
- Oczywiście nie mam przy sobie wszystkich papierów. Poza tym
sądzę, że jeszcze nie miał pan możliwości dokładnego obejrzenia tej
pięknej posiadłości, co pozwoliłoby panu ocenić w pełni jej potencjał.
Może teraz obejrzy ją pan sobie z bliska i podda subiektywnej ocenie.
Quinn obejrzał już sobie i poddał bardzo subiektywnej ocenie
zarówno pensjonat, jak i jego właścicielkę. Quinn spojrzał na Nicole, a ona
pochwyciła jego wzrok. Pomyśleli o tym samym i nie wiedzieć czemu,
bardzo go to zabolało. A niech to, tak do siebie pasują!
- Proszę przejść się po okolicy, a my przygotujemy dokumenty, o
które panu chodzi - nalegał Northcott. - Te dotyczące reklamy są w gestii
Nicole. Zajmuje się nią osobiście.
Quinn znów poczuł przypływ urazy. Dlaczego poświęcała czas,
energię i pieniądze, by zrobić z niego idiotę?
Nicole uderzyła dłońmi w biurko z taką samą siłą, jakiej on użył, by
spektakularnie zatrzasnąć teczkę.
- Chwileczkę, Tom. Nie mogę uwierzyć, że on ma prawo wtargnąć tu i
żądać pokazania moich dokumentów hipotecznych.
- Ta dokumentacja nie jest objęta klauzulą tajności - wpadł jej w
słowo Quinn. - Równie dobrze mogę „wtargnąć" do urzędu hipotecznego i
zażądać tych dokumentów, albo może mi to pani ułatwić. Dzięki temu
szybciej się mnie pani pozbędzie. Dostanie pani swoje pieniądze i będzie
pani mogła stąd uciec.
Odwróciła się do niego gwałtownie i przeszyła wzrokiem.
- Zupełnie mnie pan nie zna.
- Nie muszę znać osoby, z którą zawieram transakcję, panno
Whitaker.
Northcott wstał i odchrząknął znacząco.
- Ale bez wątpienia powinien pan znać posiadłość, panie McGrath. A
Nicole jest najlepszym przewodnikiem, bo wie o niej wszystko. -
Uśmiechnął się tak, że jego oczy nie zmieniły swego chłodnego wyrazu. -
Może pana zabrać na dach, zwieszać się z balkonów, zaprowadzi pana,
gdzie tylko pan zechce.
- A co z tą windą? - spytał kpiąco.
Northcott zaśmiał się jowialnie.
- Och, Nicole jest znana z tego, że sama się wspina na kabinę i
naprawia kable, prawda?
- Tylko w chwilach desperacji - powiedziała, wzdychając.
Gdy Tom odwrócił się w kierunku drzwi, Nicole zaczęła protestować,
ale on uniósł rękę w uspokajającym geście i powiedział:
- Zaufaj mi, Nicole. Czy kiedykolwiek źle tobą pokierowałem?
Quinn zastanawiał się, co może znaczyć ta uwaga. Bank dbał przede
wszystkim o własne interesy, dobro klienta schodziło na daleki plan. Tyle
wiedział o świecie finansów. Ale nie wiedział, jak bliska zażyłość łączy
tych dwoje...
- Tom, proszę... - Rzuciła mu błagalne spojrzenie. Quinn wiedział, że
nie mógłby się oprzeć tym niebieskim oczom. - Jest sporo rezerwacji.
Ogłoszenie przynosi efekty. To może być punkt zwrotny.
Na wzmiankę o ogłoszeniu, które uraziło jego ego, Quinn wstał
raptownie z miejsca.
- Nie sądzę, panno Whitaker. Chciałbym obejrzeć pośladki.
Odwracając się, pochwycił porozumiewawcze spojrzenie, jakie
Northcott posłał swojej klientce. Nie, pomyślał. Coś tu jest nie w
porządku.
Gdy Northcott zaniknął za sobą drzwi, Nicole zaczęła nerwowo
układać papiery na biurku.
- Dobrze, panie McGrath - powiedziała zjadliwym tonem. - Chodźmy
więc na obchód ośrodka. - Oderwała wzrok od papierów i spojrzała mu w
oczy. - Ale windę możemy sobie darować.
Powoli omiótł ją wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na biuście i
biodrach. Chociaż miała na sobie jakąś beznadziejną bluzkę, i tak
wiedział, co się pod nią kryje.
- Ale ja nie chciałbym niczego przegapić, panno Whitaker. Zwłaszcza
że pani słynna winda jest przedmiotem tak udanej kampanii reklamowej.
Wygładziła spódnicę drżącymi dłońmi.
- W takim razie muszę przebrać się w coś bardziej odpowiedniego.
Przez krótką oszałamiającą chwilę zastanawiał się, co ona ma na
myśli. Czyżby to oznaczało zachętę? Powrót do błękitnej bielizny?
Opanował się i posłał jej chłodne, pytające spojrzenie.
- Mam ze sobą dżinsy - wyjaśniła. - Może pan też chce się przebrać?
W garniturze może być niewygodnie.
- No, ja myślę - powiedział znacząco, sięgnął po swoją teczkę z
dokumentami leżącą na biurku Nicole i spojrzał w jej oczy. Figlarny błysk
zniknął bezpowrotnie. Przywitało go czujne, nieprzyjazne spojrzenie.
Kto powie to pierwszy? Jak długo jeszcze będą bawili się w kotka i
myszkę?
- Quinn...
- Nicole...
Odezwali się jednocześnie. Uciszyła go gestem podniesionej dłoni.
- Spotkajmy się w holu za piętnaście minut. Załatwmy to szybko,
żebyś mógł jak najszybciej się stąd wynieść.
- Właśnie o to mi chodzi.
Nicole wzięła głęboki oddech, by się nieco uspokoić, ale w powietrzu
wciąż unosił się zapach wody kolońskiej i jego rozgrzanego ciała, więc
podziałało to na nią odwrotnie.
Odwróciła się, by spojrzeć przez okno na zatokę, ale tam ujrzała
oczami wyobraźni scenę, która odbyła się kilka godzin wcześniej.
Nagle łzy trysnęły jej z oczu, a w gardle, poczuła grudę wielkości piłki
tenisowej. Cóż, nie było jej pisane szczęście - nawet przez jeden jedyny
wieczór. Chwyciła chusteczkę, by otrzeć zapłakaną twarz, i próbowała
opanować szloch.
- Nicole!
Nie słyszała, kiedy weszła Sally. Natychmiast przyskoczyła do
przyjaciółki i objęła ją mocno.
- Nie płacz, coś wymyślimy! Nie stracisz tego miejsca.
- Nie chodzi o... - Nie mogła powiedzieć Sally o tym, co się stało.
Lepiej niech myśli, że Nicole rozpacza z powodu konieczności utraty
Mar Brisas, a nie utraty godności, szacunku do samej siebie, jedynego
bajkowego przeżycia, jakie jej się przydarzyło, a przede wszystkim utraty
złudzeń.
- A niech to! - Walnęła płaską dłonią w ścianę.
On nie jest żadnym tam księciem z bajki. To zwykły oszust. Dowiódł
tego już kilka razy. Przecież mówiła mu, że tu pracuje. Dlaczego więc nie
przyznał się, że jest potencjalnym nabywcą posiadłości?
Czy naumyślnie wprowadził ją w błąd? No jasne, odpowiedziała
sobie. Nie był żadnym Romeo, lecz bezwzględnym biznesmenem z
teczuszką pełną mających ją wykończyć dokumentów.
Sally złapała ją za rękę, nim zdążyła ponownie walnąć w ścianę.
- Uspokój się, Nicole. Tom powiedział mi, wychodząc, że zagrał na
zwłokę. Miał wszystkie potrzebne dokumenty w teczce, ale jeśli uda ci się
przekonać McGratha, że pensjonat jest wart zachowania, jego firma
zapłaci więcej za całą posiadłość. Wystarczy na pokrycie zadłużenia. W
przeciwnym razie będziesz w trudnej sytuacji.
Nicole pokiwała głową. Sama się już tego wszystkiego domyśliła i nie
chciała nawet myśleć, co zrobi w najgorszym razie.
- Weź się w garść, Nicole. Potrafisz wskazać wszystkie mocne strony
posiadłości. Musisz wynegocjować jak najwyższą cenę.
Nicole wpatrzyła się w zielone oczy Sally, przypominając sobie, co
tak zaniepokoiło ją na spotkaniu.
- Tom zachował się naprawdę dziwnie - powiedziała powoli. -
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie pozwolił mi powiedzieć prawdy o
ubezpieczeniu. McGrath myśli, że zgarnęłam pieniądze z odszkodowania,
ale nie wykorzystałam we właściwym celu.
- Też tego nie rozumiem, ale widocznie Tom ma swoje powody. Jest
przecież po naszej stronie. Po prostu zrób to, o co cię prosił. Pokaż temu
facetowi posiadłość.
- Ale co mam mu pokazać, Sally?
- Bądź kreatywna. - Sally dźgnęła ją łokciem w żebro. - Przecież
potrafisz. Mamy trzy nowe rezerwację! Same pary. Jedna w podróży
poślubnej, chcą wynająć willę! Tylko że 1601 i 1701 są już zajęte.
- Wyniosę się z 1801, jeśli trzeba. - Nicole nie chciała mówić Sally, że
„MacDougallowie" wkrótce wyjadą. Byłoby wspaniale, gdyby udało się
obsadzić wszystkie trzy wille. - Kiedy przyjeżdżają ci nowożeńcy?
- Za kilka dni. Może przeniosę cię do pensjonatu? Myślisz, że jakoś to
zniesiesz?
- Żartujesz? Za taką nagrodę? Zresztą większość rzeczy i tak trzymam
u cioci Freddie. Spakuję się w godzinę.
- Jak na dziewczynę, która jest tak przywiązana do historii tego
miejsca, nie zapuszczasz zbyt głęboko korzeni, co?
- W dzieciństwie nauczyłam się, że łatwo je wyrwać - przyznała
Nicole z westchnieniem.
- To smutne.
- Nie, smutne jest to, że muszę spędzić ranek z...
- Aroganckim bałwanem?
- Właśnie. - Nicole skrzywiła się. - Co za kreatura.
- O, tak - Sally w zamyśleniu pokiwała głową. - Ma obrzydliwe
mięśnie, obrzydliwe brązowe oczy, obrzydliwy uśmiech i obrzydliwy
tyłek.
Nicole spojrzała na nią zdziwiona.
- Zdjął marynarkę, wychodząc - wyjaśniła. - Przyjrzałam mu się
dokładnie. - Wykrzywiła twarz. - Obrzydliwy!
Nicole uśmiechnęła się bez słowa.
Skręciła za róg holu przy windzie, spodziewając się niemal, że go nie
będzie. Ale nie. Stał tam w spranych dżinsach, opinających się na jego
szczupłych biodrach, granatowy T-shirt podkreślał ładnie muskulaturę
torsu. Chociaż był ubrany na luzie, jego mina mówiła, że wcale się tak nie
czuje.
Bez słowa dotknął guzik windy, a Nicole poczuła ucisk w żołądku.
- Zacznijmy na zewnątrz - zaproponowała.
Znowu dźgnął guzik.
- Wolę zacząć tutaj.
- Potrzebuję świeżego powietrza - powiedziała szybko, czując
przypływ paniki.
Rozległ się dzwonek windy.
- Nasz pojazd zajechał - powiedział, patrząc na nią wyzywająco,
podczas gdy stare drzwi otworzyły się bezszelestnie. - Pani pierwsza. -
Ironicznym gestem zaprosił ją do środka.
Poczuła suchość w ustach, gdy wszedł za nią do kabiny. Drzwi, nagle
niezawodne, zamknęły się szybko za nimi. Nie odwróciła się do niego.
- Przyjęte jest, że w windzie stoi się przodem do drzwi - powiedział
cicho.
- Przyjęte jest, że zna się czyjeś imię, zanim się mu niszczy życie.
Starając się go nie dotknąć, sięgnęła ręką do tablicy z guzikami i
wybrała przycisk drugiego piętra. Skrzyżował ramiona na piersiach i
cofnął się o krok, czekając na ruch windy. Niecierpliwie sięgnęła ręką do
guzika, chcąc nacisnąć go po raz drugi, ale Quinn złapał ją za nadgarstek.
- Dlaczego to zrobiłaś? - spytał ze złością.
- Musimy wjechać na drugie piętro, by dostać się na dach - odparła,
zaskoczona.
- Dlaczego mnie wykorzystałaś?
- Jak to „wykorzystałam"?
- Do ogłoszenia.
- To proste - odparła, wzruszając ramionami i rzuciła okiem na
światełko nad jego głową. Nie ruszyli z poziomu holu.
- Słucham?
- Musiałam wymyślić coś na billboard, i to szybko. Powiedziano mi,
że seks napędza reklamę, więc oczywiście pomyślałam o tobie.
- Oczywiście.
- No tak... spotkałam ciebie, a następnego dnia dowiedziałam się o tej
wolnej powierzchni reklamowej, więc...
- I myślałaś tylko o własnych potrzebach, więc nie obchodziło cię, że
zakpisz z „jakiegoś „aroganckiego bałwana".
- Nie wiedziałam, że to ty jesteś Quinn McGrath z firmy Jorgensena.
Przecież odwołałam spotkanie. Właściwie skąd się tu wtedy wziąłeś?
- A gdybyś wiedziała, kim jestem, co to by zmieniło?
- Jak to co? Przecież nie sypia się z wrogiem.
- Dlaczego uznajesz mnie za wroga, Nicole? Przywożę ci bilet, który
umożliwi porzucenie tej rudery...
- To nie jest żadna rudera! Mógłbyś przestać tak mówić?
- Zniszczona przez huragan staroświecka rudera, która najwyraźniej
nie jest warta tego, by zainwestować w nią pieniądze z odszkodowania,
które wraz ze swoim koleżką Tomem chomikujesz z przeznaczeniem na
inne cele.
Poczuła uderzenie krwi do głowy, tym razem nie z powodu jego
elektryzującej obecności. Zaciskając zęby ze złości, podeszła do niego i
puknęła go palcem w twardą jak granit klatkę piersiową.
- Powtórzę jeszcze raz, McGrath - zupełnie mnie nie znasz. Mar
Brisas to mój dom. To część mojej przeszłości i cała moja przyszłość. Jest
teraz w strasznym stanie, ale nie z mojej winy.
Cholerny Tom Northcott i jego ostrzeżenia. Musi powiedzieć temu
facetowi, jak się sprawy mają.
- Nie dostałam żadnych pieniędzy od firmy ubezpieczeniowej.
Gdybym dostała, zmieniłabym dach, wyremontowała apartamenty,
wymieniłabym szyby na wiatroodporne, zrobiłabym porządne schody i
poręcze. I na pewno naprawiłabym tę zwariowaną windę - przerwała na
chwilę, na próżno starając się opanować drżenie głosu.
- I wolałabym się całować z samym diabłem zamiast sprzedawać tę
posiadłość jakiemuś cwanemu nowojorczykowi, który zamieni ją w
kolejny plastikowy pałac pozbawiony charakteru, bez żadnej przeszłości.
Stał nieruchomo i patrzył na nią bez słowa.
- Nicole - powiedział wreszcie cicho. - Winda się zacięła. - Nacisnął
parę guzików, ale nic to nie pomogło.
- O, nie, tylko nie to - jęknęła i spytała z nadzieją: - Masz telefon?
- Nie przy sobie. - A gdy spojrzała na niego z niedowierzaniem,
poklepał się po kieszeniach i dodał: - Po zakończeniu spotkania
rozpocząłem wakacje, więc...
- Wakacje?
- Tak, mam tygodniowy urlop. Ale nie martw się, pojadę gdzie
indziej.
Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok, by ukryć rozczarowanie. Musi
jakoś przeboleć te wszystkie stracone możliwości.
- To co robimy? - spytał, stukając lekko w drzwi. - Walimy?
Zakasłała, by opanować chichot.
- Możemy, chyba że pomożesz mi się tam dostać - powiedziała,
wskazując klapę w suficie. - Zwykle udaje mi się podłączyć ten kabel.
Omiótł ją pożądliwym wzrokiem.
- Chcesz tam wejść w takim stroju? To do ciebie niepodobne.
Włożyła ręce do kieszeni dżinsów, by nie zauważył ich lekkiego
drżenia.
- Czy moglibyśmy wreszcie puścić w niepamięć tamto spotkanie i
postarać się wyjść z windy?
- Dobrze, ale zdejmiesz to ogłoszenie.
Pokręciła przecząco głową, odczuwając swego rodzaju satysfakcję, że
może mu się sprzeciwić.
- Nie.
- Nie?
- Gdy mówię „nie", to znaczy, że tak myślę. Nie zdejmę tej reklamy.
Denerwuje cię, bo jeśli zapewni mi dochody, nie będziecie mogli kupić tej
posiadłości.
Przejechał dłonią przez włosy, a gdy pozostały zmierzwione, miała
wielką ochotę je przygładzić.
- Nieprawda. Denerwuje mnie to, że reklama wyśmiewa to, co między
nami zaszło.
- Mogłabym sądzić, że raczej łechce twoje męskie ego.
- Wygląda na to, że ty też zupełnie mnie nie znasz - powiedział ze
smutkiem.
Poczuła, że kolana się pod nią uginają, i musiała się oprzeć o ścianę.
Oho, pomyślała, pan Czaruś w akcji. Liczy na to, że ona straci głowę i
zdecyduje się na szybki numer w windzie. Odchrząknęła nerwowo i
spojrzała na swoje stopy. Potem szybko zrzuciła z nóg sandały.
- Co ty wyprawiasz? - spytał ze zdziwieniem.
- Zdjęłam buty, by nie podrapać ci dłoni, kiedy stanę na nich, by nas
stad wydostać. - Splotła dłonie i pokazała mu, jak je trzymać.
Gdy zrobił, jak kazała, wspierając się o jego ramiona, zgięła nogę i
postawiła stopę w koszyczku z jego dłoni.
- Do góry! - zakomenderowała, a gdy wykonał polecenie, chwyciła
rączkę klapy w suficie i otworzyła ją jednym szarpnięciem.
Przytrzymał ją za uda.
- Co robisz?
- Przytrzymuję cię, żebyś nie spadła.- Przesunął delikatnie dłonią po
jej nodze. Czuła przez dżinsy ciepło jego skóry.
Zaczęła nerwowo majstrować przy kablu, który się zawsze rozłączał.
- Jeszcze chwilkę - sapnęła.
- Mnie się nie spieszy - zapewnił.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Udało się!
Winda gwałtownie ruszyła z miejsca. Quinn, ostrożnie podtrzymując
Nicole, pomógł jej stanąć pewnie na podłodze. Wytarła dłonie o dżinsy i,
wciąż unikając wzrokowego kontaktu, długo zapinała sandały.
Była zaróżowiona, a jej ruchy zdradzały napięcie. Zanim zdążył coś
powiedzieć, drzwi otworzyły się na drugim piętrze.
- Zacznijmy od samej góry - powiedziała. - Możemy wejść na dach z
jednego z apartamentów. Jak zobaczysz, w jakim to wszystko jest stanie,
może nie będziesz chciał oglądać reszty.
- Zdaje się, że masz przekonać mnie do kupna, a nie odwrotnie -
przypomniał, z trudem nadążając za jej szybkim krokiem. - Te wszystkie
zniszczenia są spowodowane przez huragan?!
- Gdy nadszedł huragan, dach miał około piętnastu lat. Wymagał
drobnych napraw, ale poważne szkody wyrządził dopiero ten wiatr.
Starałam się zrobić jakieś prowizoryczne naprawy, ale musiałam zamknąć
to piętro, bo w czasie silnego deszczu dach bardzo przecieka. Potrzebne są
nowe dachówki. W wielu miejscach papa jest zerwana i drewniana
konstrukcja jest wystawiona na deszcz.
Gdy dotarli do ostatniego pokoju w korytarzu, Nicole wyciągnęła
klucz i otworzyła drzwi.
Quinn natychmiast poczuł zapach wilgoci. Ciemny i chłodny pokój
był zastawiony komodami i szafkami nocnymi. W rogu stały wiadra,
przygotowane na kolejny deszcz, a drabina była oparta o ścianę obok
materaca w plastikowym pokrowcu.
Nicole wprawnym ruchem otworzyła drzwi prowadzące na balkon i
chwyciła drabinę, kierując się z nią w tamtą stronę.
- To moje sprytne wyjście na dach - wyjaśniła.
- Daj, ja to zrobię - powiedział i niechcący położył ręce na jej
dłoniach.
Syknęła, jakby przeszedł ją prąd. Na chwilę ich spojrzenia się
spotkały, a jego znów zadziwił intensywny błękit jej oczu. Nie spuściła
wzroku i patrzyli tak na siebie przez chwilę, która wydawała im się
wiecznością.
Quinn natychmiast przywołał się do porządku. Nie może ulegać
urokowi tej kobiety. Obejrzy jej posiadłość, złoży ofertę kupna i wyjedzie.
Zsunął ręce i chwycił metalową drabinę nieco wyżej.
- Gdzie mam to postawić? - spytał obojętnym tonem.
Podeszła do balustrady balkonu.
- Tutaj, jeśli nie masz lęku wysokości. Ja zazwyczaj podciągam się do
tamtego parapetu i stamtąd przechodzę na dach.
Powędrował wzrokiem we wskazane miejsce.
- Włazisz na ten parapet, by dostać się na dach? - spytał z
przerażeniem.
- Oczywiście, nie sądzisz chyba, że po każdym deszczu przylatuje tu
Święty Mikołaj z rolką papy. - Przymrużywszy oczy, zaczęła przyglądać
się uważnie fragmentowi nad łukowatym oknem. - O, nie - jęknęła. -
Znowu kawałek się oderwał.
Bez dalszych wyjaśnień weszła do pokoju, by wrócić z rolką papy i
skrzynką na narzędzia.
- Możemy to teraz umocować - oznajmiła.
Dźgnęła go rolką w brzuch, o wiele mocniej, niż było trzeba. Mruknął
coś z niezadowoleniem.
- Co jest, Mac? Rekin od nieruchomości boi się trochę upaprać?
Zabrał jej rolkę papy i spojrzał na nią przymrużonymi ze złości
oczami.
- Daj mi tę skrzynkę z narzędziami i sam się rozejrzę. Nie będziesz
tam wchodzić.
- Słucham? - Upuściła skrzynkę z łomotem i już prawie pomyślał, że
zamierza mu przyłożyć za to, że zakwestionował jej sprawność. - To jest
wciąż jeszcze moja posiadłość i mogę sobie wchodzić, gdzie mi się żywnie
podoba.
Rozłożyła zręcznym ruchem drabinę, założyła haczyki
zabezpieczające i przesunęła sprzęt na krawędź balkonu. Zdecydowanym
ruchem podniosła skrzynkę i postawiła stopę na pierwszym stopniu,
spoglądając na Quinna przez ramię. Jego wzrok spoczął na jej zgrabnej
pupie opiętej przez dżinsy.
- Chodź za mną - rzuciła.
Gdziekolwiek sobie zażyczysz, pomyślał, a wzruszając ramionami,
powiedział:
- W porządku. Jak powiedziałaś, to twoja posiadłość.
Ruszył jej śladem, śledząc zawiłą trasę na dach, którą zręcznie
przemierzała w śliskich sandałkach. Wyglądało na to, że robiła to
wcześniej wiele razy. Jej nieustraszoność zrobiła na nim wrażenie, a
determinacja wręcz zadziwiła.
Czegoś takiego nie spodziewałby się po „Nicku" Whitakerze. Gdy
wyjęła młotek i wsadziła w usta trzy gwoździe do przybijania papy, uznał,
że ją też źle ocenił.
- Odetnij mi kawałek papy - powiedziała niewyraźnie, trzymając się
jedną ręką niepewnej dachówki, a drugą wskazując młotkiem na papę.
Odwinął kawałek papy i wyjął ze skrzynki nożyce do jej cięcia.
Zapach smołowanego materiału, gorąco bijące z dachu i dziwne
nachylenie ciała wywołały falę wspomnień. Przypomniały mu się te
długie, letnie dni, gdy pracował z Colinem i Cameronem, ich ojciec
wykrzykiwał z dołu polecenia, a oni w pocie czoła kończyli konstrukcję
kolejnego domu na bogatych przedmieściach zachodniej Pensylwanii.
Jakiż był wtedy szczęśliwy. Lubił tę ciężką pracę, ból mięśni,
towarzystwo swoich braci. Ku swemu zaskoczeniu uświadomił sobie
nagle, jak bardzo mu tego wszystkiego brakuje.
- Dobrze by było, gdybyś zdążył to zrobić jeszcze dzisiaj -
powiedziała niezbyt wyraźnie, ale nie wypuszczając z ust ani jednego
gwoździa.
Omal nie parsknął śmiechem. Była prawdziwym dekarzem. Przez
jakiś czas pracowali bez słowa, naprawiając uszkodzenie, które udało jej
się zlokalizować. Bez szemrania przytrzymywał papę, podczas gdy ona
waliła młotkiem, wbijając gwoździe wokół łaty i klnąc z dużą inwencją,
gdy nie wcelowała we właściwe miejsce.
W pewnej chwili zatrzymał wzrok na wycięciu jej białej bluzki, która
rozchyliła się na tyle, że mógł podziwiać zarys pięknych piersi. Gdy nagle
skończyła przybijanie gwoździ i uniosła wzrok, zauważyła, gdzie
skierowane jest jego spojrzenie. Prostując się, obciągnęła bluzkę.
- Chcesz przejść się po dachu i policzyć pęknięte dachówki, czy
widziałeś już dość? - spytała zaczepnie.
- Bez oglądania dachu wiem już, że potrzebujesz nowego. - Zwinął
papę i omiótł wzrokiem popękane dachówki przetykane łatami z papy. -
Co najmniej siedemdziesiąt pięć tysięcy.
- Sześćdziesiąt osiem, jeśli się weźmie standardowe hiszpańskie
dachówki i nie wydziwia z importowanymi klejami. Mam kalkulację w
biurze.
Patrzył, jak pakuje narzędzia, jednocześnie schodząc z dachu i od
czasu do czasu ocierając wierzchem dłoni czoło.
- Poza tym mam pewien zapas dachówek, które podarowano mi po
sztormie, przechowuję je w jednym z pokoi służących teraz za magazyny.
Szybko się je mocuje i wychodzi tanio, jeżeli nie płacisz za robociznę. -
Osłoniła oczy od słońca i spojrzała na niego. - Czy twoja firma mogłaby
zaproponować tę wyższą cenę kupna?
Całkiem prawdopodobne.
- A czy możesz mi wytłumaczyć, co to znaczy, że jak twierdzisz, nie
dostałaś pieniędzy z ubezpieczenia?
Rzuciła mu ostre spojrzenie.
- Jak staniemy na pewnym gruncie - mruknęła.
Uklękła i zaczęła ostrożnie schodzić z dachu. Gdy znaleźli się na
balkonie, schował drabinę, a ona odłożyła narzędzia i wytarła ręce o
dżinsy. Odgarnęła za uszy kosmyki włosów opadające jej na twarz i
zostawiła na policzku brudną smugę. Korciło go, by ją wytrzeć.
- Padłam ofiarą niekorzystnie sformułowanej polisy ubezpieczeniowej
- wyjaśniła, zamykając suwane szklane drzwi i biorąc pęk kluczy z
szufladki komody stojącej pośrodku pokoju. - Chodź, pokażę ci basen.
- O jakie sformułowanie chodziło?
- Ogólnie rzecz biorąc, o to, że moja polisa pokrywała ewentualne
szkody spowodowane przez wodę. Huragan zaś ubezpieczyciel określił
jako „suchy sztorm". Było dużo deszczu, ale nie podchodziło to pod
powódź czy zalanie. Trzy tygodnie po przejściu huraganu dowiedziałam
się, że nie jestem ubezpieczona na wypadek szkód wywołanych przez
wiatr, a cholerny inspektor ubezpieczeniowy nie chciał w ogóle pójść mi
na rękę.
Quinn zauważył, że tym razem Nicole wybrała schody.
- Czy w ogóle dostałaś jakieś pieniądze? - spytał.
Wzruszyła ramionami na zakręcie schodów.
- Dziesięć procent tego, czego potrzebowałam. Poza tym oczywiście
straciłam mnóstwo forsy przez odwołane rezerwacje w poprzednim
sezonie, a w tym też jest kiepsko, bo do agentów dotarły pogłoski o
marnym stanie budynku.
- Teraz, gdy dałaś ogłoszenie, sytuacja chyba się trochę poprawiła.
Zwolniła swój dziarski krok i z westchnieniem przymknęła oczy.
- Zaproponowano mi darmową przestrzeń reklamową - powiedziała
cicho. - Nie miałam pieniędzy na projekt, zdjęcia czy profesjonalny
copywriting. - Spojrzała mu w oczy, bez widocznego poczucia winy. -
Zaryzykowałam.
- Czy nie pomyślałaś, jak się poczuję, kiedy to zobaczę?
Pokręciła przecząco głową.
- Powiedziałeś, że wyjeżdżasz z samego rana, nie sądziłam, że jeszcze
kiedyś cię zobaczę.
- No cóż, myliłaś się - powiedział cicho, przytrzymując jej drzwi
prowadzące na basen. - Bardzo chciałem cię odnaleźć.
Bo myślałem, że jesteś „tą jedyną", dodał w myślach.
Od tych słów zrobiło jej się bardziej gorąco niż od słońca Florydy,
które zalało ją, gdy wyszli na zewnątrz. „Bardzo chciałem cię
odnaleźć..." . Czy to możliwe? I czy to prawda, że ogłoszenie zraniło jego
uczucia?
No cóż, tego się już nie dowie, bo nie może pozwolić sobie na kolejną
intymną rozmowę z tym facetem. Z tego mogą być same kłopoty. Mogła
nienawidzić go jako potencjalnego kupca Mar Brisas, ale kobieca część jej
natury sprawiała, że co chwila rzucała na niego ukradkowe spojrzenia i nie
mogła uwolnić się od jego czaru.
Gdy byli na dachu, o mało nie przybiła sobie własnych palców do
papy, co chwila spoglądając na duże, silne ręce przytrzymujące materiał.
Zbyt dobrze pamiętała dotyk tych rąk. Przyglądając się jego
wypielęgnowanym dłoniom biznesmena o ładnie przyciętych paznokciach,
nie mogła nadziwić się, jak sprawnie radziły sobie, gdy zażądała, by był
jej pomocnikiem.
Tak, Quinn McGrath był cudowny. Sukinsyn, który zamierzał zabrać
jej szczęście, był najseksowniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek znała.
Unikała takich mężczyzn jak on, którzy lecieli na przypadkowy seks bez
zobowiązań. Zresztą tych, których interesowały zobowiązania, też unikała.
Po co jej jakieś więzy.
- Czy tę polisę ubezpieczeniową oglądał jakiś prawnik? - spytał
Quinn.
Pytanie wyrwało ją z zamyślenia. Przystanęła przy basenie,
zadowolona, że brat Sally oczyścił go z własnej inicjatywy i za darmo.
Przynajmniej to miejsce prezentowało się schludnie, choć przydałyby się
pewne naprawy.
- Oglądał ją prawnik z banku. Powiedział, że nic się nie da zrobić.
Quinn wyjął z kieszonki T-shirta ciemne okulary i nałożył je,
zasłaniając swoje seksowne oczy. Teraz jeszcze bardziej niż poprzednio
przypominał faceta z reklamy w kolorowym magazynie. Nicole
pożałowała, że sama nie ma ciemnych szkieł, przez które mogłaby
bezkarnie pożerać go wzrokiem. Zamiast tego odwróciła się i wpatrzyła w
basen.
- Przyjrzę się jej, jak dostanę te papiery z banku - powiedział tym
swoim oficjalnym tonem.
- Dlaczego miałbyś oglądać moją polisę ubezpieczeniową? - spytała
niespokojnie, wpatrując się w ciemne okulary, przez które nie mogła
wyczytać wyrazu jego oczu. Przypomniała sobie ostrzegawcze spojrzenie
Toma Northcotta.
Wzruszył ramionami.
- Takie są zasady w interesach. A ty nie możesz mi tego zabronić.
Jestem kupującym i prawo Florydy upoważnia mnie do tego. Skąd mam
wiedzieć, czy ta polisa nie jest sformułowana w ten sposób, że kupujący ją
dziedziczy? Jakie to jest towarzystwo ubezpieczeniowe?
Wymieniła nazwę i przygryzła dolną wargę, rozważając jego słowa.
On naprawdę zamierzał kupić jej posiadłość. Czuła, jak Mar Brisas
wymyka jej się z rąk. Czuła, jak traci wszystko, co zdobyła ciężką pracą,
całą swoją przeszłość i plany na przyszłość. Ciocia Freddie wychowała ją
na kobietę czynu i brak perspektyw do działania wydawał się Nicole
przerażający.
Rozejrzała się wokół, uznając, że roślinność wymaga przycięcia, a
meble stojące nad basenem są mocno podniszczone.
- Wiem, że to wszystko jest teraz w kiepskim stanie, ale dostrzegasz
chyba tkwiący tutaj potencjał? - spytała. Była zła na siebie, że nie
zapanowała nad drżeniem głosu.
Zsunął okulary i spojrzał jej w oczy nad oprawkami.
- Widzę tu ogromny potencjał - szepnął z dwuznacznym uśmiechem. -
Jednak nie jestem nim zainteresowany. Wiesz, jakie są zamierzenia firmy
Jorgensena wobec tego terenu.
Tak, wszystko zostanie zrównane z ziemią, zanim zdąży rozpakować
rzeczy u cioci Freddie. Na samą myśl o tym przyszła jej ochota, by
wepchnąć Quinna do basenu. Zamiast tego skrzyżowała ręce na piersiach i
rzuciła mu twarde spojrzenie.
- Powinno się budować piękne domy i chronić piękne zabytki, a nie
niszczyć je buldożerami po to, by stawiać szklane ohydztwa, które
zasłaniają widok i rażą swoim wyglądem.
Minął ją bez słowa i wspiął się na pozbawiony kwiatów krzak
hibiskusa rosnący obok budynku. Tuż za nim było okno parteru, przy
którym zwisała smętnie drewniana, ręcznie wykończona okiennica.
Poprawił ją, by wisiała jak należy.
- To łatwo da się naprawić - powiedział. - Wszystkie tak się obsuwają?
- Niektóre - odparła cicho. - Próbowałam naprawiać te, do których
mogłam dosięgnąć. Widocznie tę przeoczyłam.
Odwrócił się do niej i przesunął okulary nad czoło.
- Właściwie to wiem całkiem sporo o budowaniu pięknych domów,
Nicole. Pochodzę z rodziny, w której od pokoleń byli budowniczowie i
stolarze czy inni rzemieślnicy, którzy tworzyli takie domy jak ten. Po
prostu wybrałem bardziej lukratywny aspekt branży budowlanej.
Lukratywny. No jasne.
Chodziło mu wyłącznie o szmal. W końcu aspirował do tego, by
zostać kolejnym Donaldem Trampem. Na razie pracował dla kogoś w tym
stylu. Jak mogła zapomnieć o tym i Uczyć, że pod jego twardym torsem
kryje się czułe serce? Że może dbać o jakieś tam zabytki.
Wyszedł zza krzaka hibiskusa i stanął na odległość wyciągniętej ręki.
- Powodzenia, panie McGrath. Mam nadzieję, że zarobi pan dużo
pieniędzy na tej transakcji.
Ku jej zaskoczeniu, dotknął jej koniuszkami palców, delikatnie
ścierając jakieś zabrudzenie z twarzy.
- Tak właśnie zamierzam - odparł spokojnie. - Dlatego tu wróciłem.
- Naprawdę? Dziś rano twierdziłeś, że przyjechałeś, by mnie odnaleźć.
- No i znalazłem. - Opuścił wolno rękę, ale pochylił się bliżej jej
twarzy. - A teraz zdejmij to głupie ogłoszenie, daj mi papiery, o które
prosiłem, i przestań gapić się na mnie tak, jakbyś chciała, żebym cię
pocałował tak jak wtedy.
- Ale ja wcale nie... - zaprotestowała.
- Owszem - przerwał z uśmiechem. - I następnym razem, uważaj,
skarbie, bo mogę to zrobić.
Zsunął okulary na nos.
- Gdybyś mnie potrzebowała, jestem na plaży. Dzięki za obchód.
Patrzyła bez słowa, jak odchodzi. A niech go. Rzeczywiście chciała,
by ją całował tak jak wtedy.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Po południu Quinn nie mógł sobie znaleźć miejsca. Próbował się
trochę zrelaksować na werandzie, ale dręczyły go niespokojne myśli.
Pływał długo w zatoce, wciąż mając oko na pustą willę Nicole. Przez
chwilę zamierzał nawet wymeldować się z Mar Brisas, ale coś, czy raczej
ktoś powstrzymał go od tego.
Zamiast tego postanowił przejechać się po wyspie. Na jej północnym
krańcu, gdzie po obecności sklepików i knajpek mógł się domyślić, że jest
w „mieście", ujrzał mały pawilon na plaży z siatkowymi drzwiami, który
wyglądał na pełne autentyzmu miejsce, omijane przez turystów.
Quinn usiadł przy barze i zamówił piwo, które podano mu w sporym
oszronionym kuflu.
- Mamy dziś dobre krewetki i ostrygi - zaproponował barman, którego
twarz była osmagana wiatrem tak jak ściany knajpy. Miał siwe gęste włosy
i taki sam dwudniowy zarost.
- Nie, dziękuję - odparł Quinn.
Barman szybko zmierzył go wzrokiem.
- Gdzie się pan zatrzymał?
- W Mar Brisas - powiedział Quinn, biorąc duży łyk zimnego piwa.
- A, u małej Nicole? - Białe brwi uniosły się ze zdziwieniem.
- Tak, zna ją pan? - odpowiedział, zaskoczony, że ktoś może użyć w
stosunku do niej takiego określenia.
- Jasne - rzucił, wycierając bar szmatką. - Znam też jej ciotkę, znałem
ojca i dziadków, a nawet raz spotkałem starego Whitakera, gdy byłem
małym chłopcem. Wtedy Mar Brisas należało jeszcze do niego.
Quinn znieruchomiał z kuflem w ręku.
- Jak to? Jej dziadek był właścicielem tego ośrodka?
- Jej pradziadek. Nie tylko był właścicielem, ale sam wybudował ten
pensjonat w latach trzydziestych. Właściwie to on odkrył tę wyspę. Jej
dziadek prowadził ten ośrodek przez jakiś czas, a potem sprzedał go w
latach sześćdziesiątych, chyba jak Freddie i Frank byli w szkole średniej.
- Freddie i Frank?
- Ojciec Nicole, Frank, i jej ciotka, Freddie Whitaker.
Zaintrygowany Quinn pochylił się nad barem. Nie miał pojęcia, że
pensjonat należał do jej rodziny od pokoleń.
- A co się stało później?
Barman wzruszył ramionami.
- Pensjonat zmieniał wielokrotnie właścicieli, ale zawsze był jakby
sercem tej wyspy. Freddie nawet tam pracowała przez jakiś czas, zanim
zaczęła wydziwiać z tym wymyślaniem ubrań. No, a Frank wyjechał do
Chicago i... no cóż.
- Co się stało? - Quinn nagle koniecznie musiał wiedzieć, co się stało z
Frankiem Whitakerem, mężczyzną, o którym barman mówił w czasie
przeszłym.
- Coś potwornego. Zginął wraz z żoną w wypadku samochodowym na
oblodzonej drodze, gdy Nicole miała jakieś osiem, dziewięć lat. Wtedy
przyjechała na wyspę. - Pokręcił głową i wsparł się obiema rękami o bar. -
Freddie przyprowadzała tu czasem to biedactwo. Była taka chudziutka, z
oczyma wielkimi jak spodki, wystraszone chucherko.
Quinn poczuł ucisk w sercu, gdy wyobraził sobie Nicole, osieroconą i
wysłaną do ciotki. Barman wrócił do teraźniejszości.
- Nic dziwnego, że jak dorosła, kupiła ten pensjonat, skoro był częścią
jej rodzinnej historii, no ale teraz, cóż...
- Co teraz?
- Została wykiwana przez towarzystwo ubezpieczeniowe, które nie
wypłaciło jej odszkodowania po zeszłorocznym huraganie. Będzie musiała
sprzedać to wszystko, biedactwo - pokiwał głową ze smutkiem, po chwili
jednak rozpogodził się i dodał:
- Ale ona jest bystra jak jej ojciec i ładna jak ciocia Freddie, więc na
pewno jakoś sobie poradzi. Wszyscy na wyspie ją uwielbiają. Wielka
szkoda, że większość starej gwardii została wyparta przez tych bogatych
deweloperów. Ja jeszcze się jakoś trzymam, ale dostaję wiele kuszących
propozycji.
Quinnowi wydało się nagle, że piwo ma gorzki smak, i energicznie
odstawił kufel na ladę. Stary barman się zaśmiał.
- Przepraszam, że nudzę pana tymi starymi historiami. Ale cieszę się,
że Nicole ma choć paru klientów. Jest pan pewien, że nie chce surowych
ostryg? Najlepsze na wyspie.
Quinn przypomniał sobie, że są uznawane za świetny afrodyzjak, i
zdecydowanie odmówił, uznawszy, że go nie potrzebuje. Położył na barze
pięciodolarowy banknot i impulsywnie potrząsnął ręką barmana.
- Miło się z panem rozmawiało. - W odpowiedzi otrzymał serdeczny
uśmiech i mocny uścisk dłoni.
- Może jeszcze jedno piwo? - zaproponował.
Quinn zszedł ze stołka i spojrzał na zegar.
- Nie mogę, dochodzi siódma - powiedział. I z nagłym uśmiechem
dodał: - Mam randkę.
Nicole obudziła się nagle, nie wiedząc, czy usłyszała jakiś hałas, czy
obudziła ją migrena, z której powodu położyła się do łóżka o czwartej.
Pomiędzy gałęziami widocznymi przez okno widziała fioletowoniebieskie
smugi światła, po których domyślała się, że słońce musiało już zajść.
Nagle usłyszała głośne stukanie do drzwi.
- Nicole? Jesteś tam?
Zerwała się z łóżka i spojrzała na zegarek. Była dokładnie siódma.
Chyba nie przyszedł na randkę, na którą to niby miała włożyć ładną
sukienkę.
Tym razem użył dzwonka. Nicole zasłoniła usta dłonią, zastanawiając
się, co ma robić. Cały dom był pogrążony w ciemności, nie paliła się
żadna lampka. Jeśli nie będzie hałasować, on zaraz odejdzie.
Miała na sobie tylko majtki i stanik, bo idąc do łóżka z mokrym
ręcznikiem, rozebrała się, rzucając rzeczy, gdzie popadnie. Podjęła
błyskawiczną decyzję: przeczeka go. Przymknęła oczy i siedziała bez
ruchu z nogami podciągniętymi pod brodę. Wreszcie usłyszała kroki na
werandzie. Dobrze, pomyślała. Udało się.
Jednak będzie musiała teraz siedzieć po ciemku, bo mógłby zauważyć
światła ze swojego domu. Wstała z łóżka i poczuła gwałtowne ssanie w
żołądku. Przypomniała sobie, że jeszcze nic tego dnia nie jadła, bo rano
była zbyt zdenerwowana spotkaniem z Makiem, a potem z Quinnem.
Wstrzymując oddech, złapała pierwszą rzecz, jaka leżała na kupie
ubrań, i włożyła ją na siebie. Była to ta niebieska bluzeczka na
ramiączkach, którą miała na sobie, gdy pierwszy raz spotkała Maca.
Zrobiło jej się smutno.
Postanowiła znaleźć po ciemku coś do jedzenia. Po omacku dobrnęła
do kuchni i uchyliła drzwi lodówki. Ujrzała trzy butelki piwa, które
zostały po wizycie Sally i jej brata. Nie, nie przełknęłaby piwa. Przywiędła
sałata i twarożek też nie wzbudziły jej entuzjazmu.
Z nadzieją otworzyła zamrażalnik. To jest to! - pomyślała na widok
kubełka z lodami. Bezszelestnie wyjęła łyżeczkę z szuflady i wymknęła
się na werandę. Księżyc rozpoczął już swą wędrówkę nad horyzontem i
rzucał srebrzyste błyski na wody zatoki.
Usiadła w rattanowym fotelu i wciągnęła w płuca aromatyczne
tropikalne powietrze. Będzie tu sobie siedziała i jadła lody, niezauważona
przez Quinna. Otworzyła pojemnik i jęknęła z rozkoszy, gdy wzięła do ust
pierwszą łyżeczkę. Czekolada, banany i orzechy włoskie. Pycha.
- Jaki smak? - usłyszała nagle.
Z piskiem zeskoczyła z fotela, upuszczając kubełek z lodami na
podłogę. Zobaczyła, że ktoś się poruszył na skrytym w mroku drugim
fotelu po przeciwległej stronie werandy.
- A co ty tu robisz?! - wrzasnęła ze złością.
Wysunął się z mroku i ujrzała jego kpiące spojrzenie.
- Przepraszam, nie zamierzałem cię wystraszyć. Myślałem po prostu,
że zaraz wrócisz, więc poczekam na werandzie. Umówiliśmy się
przecież...
- Chyba sobie żartujesz!
Nie spuszczając z niego oczu, schyliła się, by podnieść kubełek z
lodami. On za to zaczął wędrować leniwym spojrzeniem po jej ciele.
Nicole uświadomiła sobie, że przecież ma na sobie tylko wyciętą
bluzeczkę i białe koronkowe majtki.
- Czy to jest twój strój wyjściowy? - spytał Quinn z uśmiechem. -
Bardzo mi się podoba, ale jest dość... swobodny.
Wyprostowała się, nie ukrywając się wcale przed jego spojrzeniem.
Stojąc półnaga przed tym facetem, czuła, że ma nad nim władzę, i
sprawiało jej to przewrotną przyjemność.
- Moja kolacja ma kameralny charakter - odparła, unosząc w górę
lody.
- Nie zaprosisz mnie na nią? - spytał, patrząc jej w oczy.
- Niech pomyślę... - Przerwała i zaczerpnęła kolejną łyżeczkę, a potem
zmysłowo polizała lody, spoglądając spod rzęs na jego reakcję. Później
wzięła do ust całą łyżeczkę i z westchnieniem rozkoszy zjadła lody. -
Raczej nie.
Zapadł się w pogrążony w mroku fotel, więc nie miała okazji
zobaczyć jego reakcji. Ona też usiadła i zaczęła spektakularnie zajadać się
lodami.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że twój pradziadek wybudował Mar
Brisas? - odezwał się nagle.
Zamarła z łyżeczką zawieszoną nad lodami.
- Skąd wiesz?
- Rozmawiałem z miejscowymi.
Cała przyjemność, jaką czerpała z drażnienia się z nim, zniknęła. Nie
chciała, by wiedział, jak ważne jest dla niej Mar Brisas. Nie chciała, by
miał nad nią jakąś władzę.
- To stare dzieje - powiedziała, siląc się na obojętność.
- Właśnie. Dlatego tak ci zależy na zatrzymaniu tej posiadłości.
Wzruszyła ramionami i bagatelizującym tonem odparła:
- Miło jest mieć jakąś więź z przeszłością, Mac. Ale widać musi być,
jak jest.
- Ale chodzi też o to, że to miejsce stanowi łącznik z twoim ojcem,
który zginął, gdy byłaś małą dziewczynką...
Odstawiła gwałtownym ruchem pojemnik z lodami na stolik przy
fotelu i odwróciła się ku niemu ze złością.
- Co za różnica dla ciebie, Donaldzie Trump? To tylko posiadłość przy
plaży, którą można zmienić w kopalnię złota. To biznes, zapomniałeś?
Moja przeszłość i rodzina nie mają tu nic do rzeczy.
- Może tak, a może nie - powiedział cicho. Usłyszała skrzypnięcie
fotela, który przesunął bliżej, tak że światło księżyca padło na jego twarz. -
Muszę rozważyć wszystkie aspekty sprawy.
Zapadła się głębiej w fotel, podkuliwszy pod siebie gołe nogi.
- A co tu rozważać, Mac? Co chcesz wiedzieć? Co mogłoby zmienić
twoją decyzję?
Dotknął lekko jej ramienia. Jego ręka była gorąca, koniuszki palców
słały elektryzujące sygnały przez jej skórę.
- Czy kupiłaś ten pensjonat dlatego, że twój pradziadek go
wybudował?
Wzięła głęboki oddech, próbując oprzeć się szczerości pytania w jego
oczach.
- Kupiłam go, bo reprezentował dla mnie serce wyspy. Duszę małego
miasteczka, które przygarnęło mnie, gdy byłam sierotą, i gdzie się
wychowałam. To, że pradziadek wybudował pensjonat, też miało
znaczenie, tak samo jak położenie, cała historia tego miejsca, wszystko
razem...
Potrząsnęła głową, a potem, by uniknąć bliskości, wstała i przeszła na
pogrążoną w mroku część werandy.
- Nie zrozumiesz tego... - zakończyła prawie szeptem.
Nie wiedziała, kiedy znalazł się tuż przy niej.
- Bardzo dobrze wszystko rozumiem - powiedział cicho.
Popatrzyła na niego bez słowa. W świetle księżyca widziała wyraz
jego ciemnych oczu. Rozchylił lekko usta i myślała, że zaraz ją pocałuje.
Cofnęła się o krok i oparła o balustradę werandy.
- Mój ojciec projektował i budował piękne domy - powiedział, łapiąc
pasemko jej włosów, którym zaczął bezwiednie się bawić. - Każdego lata
razem z braćmi mu pomagaliśmy, dosłownie od chwili, gdy potrafiliśmy
udźwignąć pas z narzędziami. Przyjemnie było potem spojrzeć na taki
piękny, drogi dom i powiedzieć: proszę, ja to zbudowałem.
Nicole wpatrywała się w niego bez słowa. Puścił kosmyk jej włosów i
złapał następny, przysuwając się bliżej.
- Bardzo lubiłem tę pracę, ale mój ojciec uważał, że właściwy sukces
polega nie na tym, by budować takie domy, ale w nich mieszkać.
Motywował mnie i braci do tego, byśmy się kształcili i mieli potem dobrze
płatne prace, biura, do których chodzi się w dobrych garniturach, z
czystymi paznokciami.
Nicole wstrzymywała oddech. Był tak blisko, czuła jego ciepło. I
mówił z taką szczerością.
- A więc odniosłeś ten sukces - wydusiła z trudem.
- Tak, jeśli spojrzeć na to oczami mego ojca. - Przyglądał się przez
chwilę jej ustom, a potem znów spojrzał w oczy. - Ale szanuję to, co zrobił
twój pradziadek i... - zaczął gładzić ją po policzku - to, co ty próbujesz
robić.
Drugą ręką objął ją w talii. Jego usta były bardzo blisko, czuła prawie
dotyk jego torsu.
- Naprawdę bardzo chcę cię pocałować - szepnął.
Czy mogła odmówić? Jej usta same się rozchyliły, poczuła
omdlewającą słodycz w całym ciele. Zamknęła oczy i zachwyciła się
dotykiem jego warg, zanim zdążyła pomyśleć, co robi.
- Mmm... orzechy włoskie... - mruknął. - I banan...
Omal nie parsknęła śmiechem, ale wyrwało jej się tylko ciche
westchnienie, gdy przycisnął ją całym ciałem do poręczy, przesuwając
dłońmi po jej nagich udach.
- Jestem Mac. A ty jesteś Błękitną Damą, pamiętasz? - szepnął. -
Tylko na tę jedną noc zapomnij o wszystkim. Jestem Mac i
odpowiedziałem na ogłoszenie.
Nie mogła oddychać ani wydobyć z siebie słowa. Poddawała się jego
coraz śmielszym pieszczotom.
- Czyż nie było tam mowy o podróży do raju? - szepnął, wodząc
wargami po jej szyi.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Nie.
Quinn na początku myślał, że się przesłyszał. Odsunęła nieco głowę,
uniemożliwiając mu dalsze rozkoszowanie się jedwabistą skórą na jej szyi.
Miała wciąż jeszcze przymknięte oczy, a oddech tak samo szybki i
urywany jak on.
- Nie chcę z tobą spać.
- Nie będzie żadnego spania, gwarantuję.
Potrząsnęła głową.
- Nie pójdę z tobą do łóżka.
Poczuł gwałtowne rozczarowanie, ale usiłował żartować dalej.
- Nie potrzebujemy łóżka, skarbie. Tutaj bardzo mi się podoba.
Wreszcie udało mu się wywołać uśmiech na jej twarzy. Otworzyła
oczy.
- Nie będę się z tobą kochać, Quinn.
- Mówiłem ci przecież, że dziś w nocy jestem Mac.
- Czy naprawdę sądzisz, że udawanie nieznajomego może coś
zmienić? Czy myślisz, że tarzanie się w łóżku albo na podłodze i
odurzający seks, choćby przez całą noc, zmieni cokolwiek?
- No wiesz, prawdę mówiąc... - powiedział, wsuwając ramiączka jej
bluzki na miejsce, choć miał ochotę zrobić coś wręcz przeciwnego. - Takie
doświadczenie może nawet doprowadzić dorosłego mężczyznę do płaczu.
Roześmiała się, a jemu zrobiło się ciepło na sercu. Uświadomił sobie,
jak bardzo lubi ją rozśmieszać. Poprawił ramiączka do końca i cofnął się o
krok, by oderwać się od jej ciała.
- Jesteś oszałamiająco seksownym dekarzem, panno Whitaker -
powiedział z podziwem.
Patrzyła na niego przez chwilę, aż jej oczy zaciągnęły się smutkiem.
- Lepiej, będzie, jak już pójdziesz, Quinn.
- Zaczekaj. - Znów się do niej zbliżył i pogładził jej ramiona, a potem
ujął dłonie. - Jakoś to zniosę. Nie będę już się na ciebie rzucał. Obiecano
mi randkę z damą, więc oto jestem.
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale położył na nich palec.
- No dobrze, nie będziemy nigdzie wychodzić. Ale czy nie
moglibyśmy... po prostu porozmawiać?
Rzuciła mu sceptyczne spojrzenie.
- My nie rozmawiamy. Walczymy ze sobą i...
- Gramy - dokończył z uśmiechem. - Może spróbujemy spędzić czas
na kulturalnej rozmowie? Zjemy coś tutaj i pogadamy sobie.
Potrząsnęła głową.
- Nie mam nic na kolację.
- Zamówimy pizzę.
- Nie. - W jej głosie słychać było, że opór słabnie.
- To ja coś przygotuję. - Nie dawał za wygraną. - Jestem świetnym
kucharzem.
- Nie mam prawie nic do jedzenia i powinieneś...
Miał ją, czuł słodki zapach zwycięstwa. Ale musiał postępować
bardzo ostrożnie. Cofnął się o krok i ogarnął ją wzrokiem.
- Choć czynię to z prawdziwym bólem, czy wolno mi zasugerować,
żebyś coś na siebie włożyła? Przynajmniej szorty? Wówczas będę mógł
funkcjonować jak cywilizowany człowiek, a nie dziki samiec.
Jej uśmiech rozjaśnił mrok. Dotknął jej ust palcem, patrząc jej w oczy.
- Jesteś taka śliczna, Nicole - wyrwało mu się.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się, zdziwiona niespodziewanym
komplementem.
Pocałował ją w czoło.
- Przygotuję kolację.
- Daj mi kilka minut. Chcę wziąć prysznic.
- Ja też - powiedział z uśmiechem, wyobrażając ją sobie nagą, mokrą i
namydloną. - Zimny.
- Masz tu zostać - pogroziła mu palcem.
- Słowo honoru - zapewnił, kładąc rękę na sercu.
- Powodzenia w kuchni - rzuciła ze śmiechem, wysuwając się z jego
ramion. - Przygotuj się na rozczarowanie.
- A ty na niespodziankę. - Patrzył za nią, jak wchodzi do środka,
światło księżyca obrysowywało jej zgrabną sylwetkę. Westchnął, ale nie
odrywał od niej oczu, dopóki nie znikła w mroku.
Po raz pierwszy od chwili, gdy wszedł rano do jej biura, Quinn
przypomniał sobie myśl, która budziła go każdego ranka, od kiedy spotkał
Błękitną Damę: „To ta jedyna". Jeśli to nie była ona, stanowiła na pewno
diabelnie dobrą imitację.
Nicole puściła na ciało strumień ciepłej wody. W kłębach pary zaczęła
namydlać głowę szamponem. Jeszcze nigdy nie reagowała tak na żadnego
mężczyznę. Nie miała nawet pojęcia, że jest do tego zdolna. Do tej pory
miała tylko dwóch kochanków i obaj byli... przyjemni. Zadowalający.
To, co z nimi przeżyła, było żałosnym doznaniem w porównaniu z
tym, które jej zafundował przed chwilą Quinn. A przecież były to tylko
wstępne pieszczoty na werandzie.
Wolała sobie nie wyobrażać, co zrobiłby w łóżku. Płucząc włosy,
pomyślała, że zadowalający kochankowie są o wiele bezpieczniejsi.
Większa dawka może zaszkodzić. Zakręciła kran i długo wycierała się
ręcznikiem, a potem szczotkowała włosy, by dać sobie czas na pozbieranie
myśli.
Nałożyła trochę różu na policzki. Była taka blada. I lekko pociągnęła
rzęsy tuszem. Szminkę sobie daruje, postanowiła, zaciągając mocno
zamek kosmetyczki. To nie była przecież żadna randka.
O ładnej sukience także nie mogło być mowy. Włożyła biustonosz,
białą podkoszulkę i cienkie dresowe spodnie, przy których mocno
zaciągnęła sznurek. Współczesny pas cnoty, pomyślała, uśmiechając się
do siebie.
Gdy wyszła z sypialni, ujrzała, że jadalnia jest pogrążona w mroku,
ale na małym stole w przylegającej bezpośrednio do niej kuchni palą się
dwie świeczki. Quinn stał z założonymi rękami, oparty o blat kuchenny.
Uśmiechał się z satysfakcją.
Spojrzała na stół i zobaczyła, że jest ładnie nakryty, przy każdym
porcelanowym talerzu leżała serwetka, a na talerzach... kanapki.
- Specjalność zakładu - powiedział zachęcająco, odsuwając dla niej
krzesło. - Masło orzechowe.
- Masło orzechowe? - Parsknęła z rozbawieniem.
- Oczywiście z dżemem. - Wziął płócienną serwetkę, strzepnął ją i z
galanterią ułożył na jej kolanach.
Usiadł naprzeciwko i z pytającym wyrazem twarzy uniósł butelkę
piwa nad jej szklanką.
- Chyba skończyły nam się zapasy czerwonego wina. Czy pozwoli
pani, że naleję jej piwa?
Skinęła głową z uśmiechem, czując dziwny ucisk w gardle. Był taki
miły. Cholera. Czy nie wystarczy, że jest oszałamiająco przystojny?
Patrzyła, jak ostrożnie nalewa piwo, by nie było zbyt wiele piany. Gdy
rozlał napój do obu szklanek i wzniósł swoją w toaście, Nicole nerwowo
przełknęła ślinę. Co on teraz powie? - zastanawiała się, unosząc szklankę.
Za nas? Za udaną sprzedaż posiadłości?
- Za prawdę zawartą w ogłoszeniu - powiedział, a oczy mu
pociemniały. Nicole wypiła mały łyczek. - Ponieważ tajemniczy
nieznajomy odnalazł Błękitną Damę, ona może je już zdjąć.
- Słucham? - spytała, krztusząc się lekko.
- Teraz już możesz zdjąć ogłoszenie.
- Niby dlaczego? - Postawiła szklankę na stole i spojrzała ostro na
niego. - Nikt przecież nie wie... co je zainspirowało. A jest bardzo
skuteczne.
- Nie podoba mi się.
- Już mi to mówiłeś. Dlaczego niby miałabym przejmować się twoją
opinią?
- Nicole, proszę cię, zdejmij je - powiedział łagodnie.
Wzięła kanapkę i odgryzła mały kawałek. Potem otarła usta serwetką.
- Pyszne, maestro. Jesteś taki utalentowany. Nie dość, że potrafisz
przytrzymywać papę, to jeszcze świetnie gotujesz.
- Nie zmieniaj tematu. Chcę, żebyś usunęła to ogłoszenie.
Wycelowała w niego oskarżycielsko rękę z kanapką.
- Jak już mówiłam, nie podoba ci się, bo przynosi efekty. A jak
zarobię trochę forsy, będę mogła pozbyć się ciebie i twojej firmy.
Na jego twarzy pojawiło się rozczarowanie. Widocznie bardzo mu
zależy na tej transakcji, pomyślała.
- Nie chcę, żeby cały świat wiedział...
Uśmiechnęła się, czując, że ma nad nim przewagę.
- Nie martw się, Mac. I tak ma nastąpić zmiana instalacji.
- Jakiej znowu instalacji? - spytał, zamierając z kanapką przy ustach.
Spuściła oczy i wygładziła serwetkę spoczywającą na kolanach.
- Reklama jest pomyślana jako seria ogłoszeń, które... hm...
opowiadają pewną historię miłosną.
- A jak ona się kończy? - spytał podejrzliwie.
Cudownym seksem i oświadczynami, pomyślała.
- Jak każda banalna, fikcyjna historia. Szczęśliwie. Obiecuję, że w
przyszłym tygodniu będzie wisiało coś innego - dokończyła pospiesznie,
bardzo chcąc zmienić temat.
- Co tam będzie napisane? - spytał nieufnie.
- Niespodzianka - odrzekła szybko.
Odłożył kanapkę na talerzyk i popatrzył na nią poważnie.
- Nienawidzę niespodzianek.
- Mówiłeś, że masz dwóch braci - powiedziała, by definitywnie
zmienić temat. - Jak mają na imię?
- Cameron, który ma prawie trzydzieści pięć lat, i Colin, który właśnie
skończył trzydzieści jeden.
- Żadnych sióstr?
Z uśmiechem pokręcił głową. W jego oczach odbijały się rozigrane
płomienie świec.
- Żadnych. Dlatego kobiety są dla mnie tajemnicą.
Bardzo wątpię, pomyślała, a głośno spytała:
- Czym się zajmują?
- Cam jest bankierem, opracowuje programy inwestycyjne, a Colin
został architektem.
- Ojciec musi być więc szczęśliwy - powiedziała cicho. - Żaden z was
nie nosi pasa z narzędziami.
- Oni też wyglądają na zadowolonych - odparł, wzruszając ramionami.
- A ty nie? - spytała, słysząc w jego głosie nutę powątpiewania.
- Ja też - zapewnił. - Praca daje mi wiele satysfakcji i stawia wciąż
nowe wyzwania. Dość szybko pnę się w górę.
- A kiedy sfinalizujesz transakcję z Mar Brisas, jaka cię spotka
nagroda? Premia? Awans?
- Zostanę partnerem w firmie.
Poczuła się, jakby ktoś ją spoliczkował. Najbardziej zabolała
pewność, z jaką to oświadczył. I to wyzywające spojrzenie, jakim ją
mierzył.
- Naprawdę? - rzuciła, siląc się na nonszalancję.
Rzucił okiem na nadgryzioną kanapkę i popił sowicie piwem.
- Tak. W wieku trzydziestu trzech lat zostanę najmłodszym partnerem
w firmie Jorgensena - powiedział.
- Nie mówisz tego ze zbytnim zapałem - zauważyła.
Wzruszył ramionami i odstawił do połowy opróżnioną szklankę na
stoi.
- Lubię tę pracę... - zaczął wolno. - Lubię negocjować warunki i
doprowadzać do zawarcia transakcji. Ale mój szef jest oszalałym
pracoholikiem. - Pochylił się i wygodnie wsparł na łokciach. - Nie chodzi
o to, że nie lubię ciężkiej pracy. Ale przeszkadza mi... - zawiesił głos.
- Co? Nienormowany czas pracy?
- Nie, pazerność. - Pokiwał z przekonaniem głową, jakby sam dopiero
to zrozumiał. - Chodzi o tę zajadłą chęć zdobywania wciąż nowych
kontraktów, nowych budynków, nowych pracowników, pieniędzy.
Oczywiście mnie to także kręci. Ale czasem myślę sobie, że są sprawy
ważniejsze od forsy...
- Łatwo mówić, jak się ją ma... - rzuciła sarkastycznie.
Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu.
- Tobie naprawdę zależy na tym pensjonacie - powiedział wreszcie ze
zdziwieniem, jakby dopiero to do niego dotarło.
- Oczywiście.
- Źle cię oceniłem. Myślałem, że właściciel tego ośrodka to jakiś
cwaniaczek, który zgarnął forsę z ubezpieczenia, a teraz czeka na
korzystną okazję pozbycia się rudery.
- Myliłeś się.
- Jasne. Przede wszystkim nie jesteś Nicholasem Whitakerem - orzekł,
ześlizgując się spojrzeniem na jej biust. - Ale abstrahując od twojej płci,
nie spodziewałem się, przyjmując nadzór nad projektem rozbudowy
wyspy, że właścicielowi Mar Brisas tak zależy na tej posiadłości.
- Na czym mianowicie polega ten projekt? - spytała, cała jeżąc się w
środku.
- Jorgensen postanowił wykupić tu wszystkie posiadłości, które
ucierpiały przez huragan, i zabudować całe wybrzeże - rzucił
niefrasobliwie, jakby nie rozumiał, co dla niej znaczą te słowa.
Nicole poczuła, jak masło orzechowe i piwo buntują się w jej żołądku.
Powoli odsunęła krzesło i wstała, pragnąc się uspokoić. Zaniosła talerz do
zlewu, a potem odwróciła się, oparłszy oblat.
- Wiesz, Mac, spożywanie posiłków z wrogiem może okazać się
równie niedobre, jak spanie z nim. Chcę, żebyś już sobie poszedł.
Błyskawicznie zerwał się z krzesła i stanął przy niej.
- To tylko interesy, Nicole. Czysta ekonomia. Postęp, obrót
nieruchomościami - żadna tam wojna.
Skrzyżowała ręce na piersi, by stworzyć barierę wobec jego
niepokojącej bliskości.
- Nie rozumiesz mojego punktu widzenia. Chcecie zamienić ten rajski
przybytek w jakiś koszmar. Niszczycie całą historię tego miejsca, w
którym wyrosłam.
Przez długą chwilę przyglądał jej się w milczeniu, a wreszcie wziął ją
za rękę i powiedział:
- Co zamierzasz zrobić, Nicole? I tak przecież musisz sprzedać to
wszystko, nie masz innego wyjścia. Ja przynajmniej mogę złożyć ci
korzystną ofertę.
Wyrwała mu rękę ze zniecierpliwieniem.
- Nie chcę żadnych ofert! Chcę zatrzymać mój pensjonat. Chcę, by
odzyskał dawną świetność. - Nie mogła zapanować nad łamiącym się
głosem. - Wiele dla mnie znaczy. To wszystko, co mam.
Włożył ręce do kieszeni spodni i powiedział:
- Naprawdę mi ciężko. Nie chcę ranić twoich uczuć ani rujnować ci
życia.
- Ale masz zadanie do wykonania - rzuciła szyderczo. - Zostać
partnerem.
Bez słowa włożył talerzyk i szklankę do zlewu, po czym z wahaniem
odwrócił się w jej stronę.
- Będę tu przez tydzień - oświadczył spokojnie. - Może coś wymyślę.
Czekała w napięciu, co dalej usłyszy.
- Może będę mógł ci jakoś pomóc.
- W czym? - spytała, nic nie rozumiejąc.
- Mówiłaś, że masz zapasowe dachówki. Mogę zrobić prowizoryczne
naprawy dachu i poprawić okna. Nie znam się na klimatyzacji, ale windę
na pewno umiem naprawić - dokończył z dwuznacznym uśmiechem.
Nicole poczuła, że ogarnia ją wdzięczność, nadzieja i uczucie, którego
nigdy nie zaznała, lecz go się obawiała.
- Nie mam forsy, żeby ci zapłacić.
- Będę pracował za masło orzechowe - odparł z uśmiechem.
- Dobra - odpowiedziała, sama się sobie dziwiąc. - Rób, co potrafisz.
Jesteś pewien, że tak właśnie chcesz spędzić wakacje?
- Myślę, że będzie to fajne zajęcie, bylebyś tylko nie wspinała się na
dach w samej bieliźnie.
- W takim razie zdejmę to ogłoszenie - zaproponowała spontanicznie.
- Dzięki - mrugnął do niej. - Prawdziwa z ciebie dama, Nicole.
Posłała mu niepewny uśmiech.
- A ponieważ ja jestem dżentelmenem - dodał - zamierzam powiedzieć
ci dobranoc i się pożegnać. - Dotknął ustami dwóch palców i posłał jej
pocałunek.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Nicole poczuła charakterystyczny zapach perfum ciotki, zanim
Frederika Whitaker pojawiła się w jej biurze. Ciotka zatrzymała się
pewnie na chwilę, by zamienić kilka ciepłych słów z Sally i pożartować z
innymi pracownikami.
Jednak zapach jej oryginalnych perfum oznaczał, że za chwilę w
drzwiach ukaże się cudowna, niezwykła kobieta, zapewne w
zaprojektowanej przez siebie, pięknej sukience i rzuci parę spostrzeżeń na
temat Mar Brisas.
Ponieważ tylko jedna zmiana rzucała się w oczy, Nicole spodziewała
się, co usłyszy.
- Kogóż to, czy raczej cóż widzę na dachu, kochanie?
Nicole odwróciła się od komputera i zawołała z entuzjazmem:
- Ciocia Freddie! Ślicznie ci w tym kolorze!
Ciotka Freddie zdjęła ciemnoróżowy kapelusz z szerokim rondem i,
odrzucając w tył kruczoczarne włosy, opadła na fotel dla gości niby jakaś
królowa na tron. Potem udrapowała wokół siebie suto marszczony dół
sukni z białej bawełny ufarbowanej na różowo metodą wiązania
hipisowskich supłów.
- Podoba ci się? - spytała z entuzjazmem. - Właśnie sprzedałam tuzin
takich sukienek do butiku Lily w Naples.
Freddie zmrużyła oczy i przyjrzała się uważnie swej bratanicy.
- Kto łazi po twoim dachu? Byłabym tu wcześniej, ale gdy wysiadłam
z samochodu, sporo czasu spędziłam, stojąc i gapiąc się na tego faceta.
Nicole rozumiała ją doskonale. Przez ostatnie dwa dni
wykorzystywała każdy możliwy pretekst, by opuścić biuro i kręcić się w
okolicy pensjonatu, rzucając spojrzenia na dach.
Raz o mało nie wpadła na pień palmy, gapiąc się na Quinna, który
pracował z nagim torsem, układając dachówki. Widać było, jak poruszają
się jego pięknie wyrzeźbione mięśnie, a gdy przerywał pracę i ocierał
twarz bandaną, a potem pił łapczywie wodę z butelki i polewał nią głowę,
pozwalając, by błyszczące w słońcu krople ściekały po jego torsie, Nicole
nie mogła powstrzymać się od rozkosznego fantazjowania na jego temat.
- Kto to jest? - nie dawała za wygraną Freddie.
- To Quinn McGrath. Reperuje dach - odpowiedziała Nicole
lakonicznie i zgodnie z prawdą.
Freddie zastygła, a jej usta uformowały perfekcyjne różowe kółko.
- Ten rekin od nieruchomości z Nowego Jorku?
Nicole poczuła przykry ucisk w żołądku, ale jej twarz ani drgnęła.
- Tak. Zaproponował mi pomoc.
- No, no - mruknęła znacząco Freddie. - Widzę, że posłuchałaś mojej
rady i przeciągnęłaś go na swoją stronę.
Nicole wzruszyła ramionami i wgapiła się w ekran swego komputera,
by uciec przed badawczym wzrokiem ciotki.
- Zależy mu na tym, żeby posiadłość dobrze się prezentowała, a
ponieważ lubi dla odmiany popracować fizycznie, kiedy w poniedziałek
wieczorem dowiedział się, że mam te dachówki, zaproponował...
- Wieczorem? - przerwała czujnie Freddie, której uwagi nie umykał
żaden szczegół. - Spotkanie chyba bardzo się przeciągnęło?
- Niezupełnie - bąknęła Nicole. - Po prostu spotkałam go wieczorem i
wtedy mi to zaproponował. - Zmieszana wstała z miejsca. - Szkoda, że nie
umie naprawiać klimatyzacji. Nie pamiętam tak parnego sierpnia.
- Gdzie właściwie go spotkałaś? - drążyła Freddie, lustrując
podejrzliwie obcisłą koszulkę z lycry i białe dżinsy, które Nicole miała na
sobie.
- Na plaży - odparła szybko coraz bardziej zmieszana bratanica.
Nicole skręciła włosy w węzeł i wetknęła w nie ołówek. Stanęła w
otwartym oknie i zapatrzyła się na niebieskozieloną wodę i biały piasek,
którego pas widniał pomiędzy zamieszkanym przez nią domkiem a
domem nr 1601.
- O, patrz! - Odwróciła się do ciotki z uśmiechem. - Przyjechali goście
do 1701. Widzę zaparkowany tam samochód.
Freddie założyła nogę na nogę i zaczęła wachlować się kapeluszem.
- Sally powiedziała, że jest dużo rezerwacji.
- Dawno już tyle nie było! - rzuciła triumfalnie Nicole i usiadła z
powrotem na swoim krześle, zadowolona, że rozmowa zeszła na
bezpieczny temat - Zabukowaliśmy dla gości nawet dom, który obecnie
zajmuję. Przeprowadzę się na tydzień do pensjonatu.
- To wszystko pewnie dzięki temu sprytnemu ogłoszeniu przy
autostradzie - zauważyła ciotka, unosząc znacząco brew.
Nicole poczuła, że znowu wkraczają na śliski grunt. Pochyliła się z
nienaturalnie szerokim uśmiechem i powiedziała:
- Pewnie tak. Słuchaj, może pójdziemy na lunch? Umieram z głodu.
- A może przedstawisz mi tego swojego dekarza? - zaproponowała
ciotka.
- Ale po co, ciociu? W przyszłym tygodniu już wyjeżdża.
Freddie wstała i włożyła kapelusz na głowę. Nie wyglądała na swoje
pięćdziesiąt sześć lat. Żadnych siwych włosów, mało zmarszczek i bujne
ciało spowite w kobiece szatki własnego projektu. Jej kolekcje odnosiły
taki sukces głównie dlatego, że sama Freddie prezentowała się świetnie w
swoich kreacjach.
- Przywiozłam mnóstwo domowej lemoniady, kanapki i sałatkę.
Zostawiłam wszystko w kuchni. Pomyślałam, że zrobimy sobie piknik.
Zaproś też tego swojego Quinna.
Nicole wiedziała, że jak ciotka się na coś uprze, nic się na to nie
poradzi, więc bąknęła tylko bez przekonania:
- To nie jest „mój" Quinn.
- Z takim ciałem powinien być „czyjś" - zauważyła rzeczowo Freddie.
Jaskraworóżowa plama przyciągnęła uwagę Quinna, ale natychmiast
przeniósł wzrok na obiekt jej towarzyszący. Nicole Whitaker w obcisłej
granatowej bluzeczce i białych spodniach stała dwa piętra niżej, obok stołu
przy basenie i wykładała jakieś rzeczy z przenośnej lodówki.
Jednak to kobieta w różach - i to jakich! - pomachała do niego
zachęcająco i zawołała:
- Zapraszamy na lunch!
Czy chodziło jej o niego? Musiał wyzbyć się swych wątpliwości, gdyż
dama w różach zdjęła oszałamiający kapelusz i uczyniła nim zapraszający
gest. Quinn ostrożnie przemieścił się na balkon przy pokoju służącym za
magazyn. Zanim zdążył umyć ręce i twarz, znalazł czystą koszulkę i
zszedł nad basen, Nicole i Różowa nakryły sowicie stół.
Ostatnio rozmawiał z Nicole poprzedniego dnia, gdy pokazała mu,
gdzie leżą dachówki i narzędzia. Jednak potem wciąż kręciła się w
pobliżu, obserwując jego pracę. Jak na darmowego ochotnika miał bardzo
surową kontrolę.
Uśmiechnął się na tę myśl, patrząc na nią. Miała włosy upięte metodą
ołówkową, co pozwalało mu delektować się widokiem jej smukłej szyi i
odsłoniętego dekoltu. Nie mógł jednak przyglądać się zbyt długo, bo sam
był pod obstrzałem spojrzenia Różowej.
- To jest Quinn - powiedziała Nicole, unikając jego wzroku podczas
zwijania serwetki. - Poznaj moją ciocię, Frederikę Whitaker.
Wyciągnął rękę w jej stronę.
- Miło mi panią poznać.
Kobieta obrzuciła go otwarcie aprobującym spojrzeniem.
- Cała przyjemność po mojej stronie, panie McGrath.
- Proszę mi mówić po imieniu. Jestem Quinn. Choć niektórzy
nazywają mnie Mac. - Rzucił okiem na Nicole, która rozlewała do
plastikowych kubeczków płyn tak różowy jak sukienka ciotki Freddie.
- Mnie nazywają Freddie. Zapraszam do stołu.
- Z przyjemnością - powiedział i odsunął dla niej krzesło.
- Dziękuję - rozpromieniła się i spojrzała znacząco na Nicole.
Potem zachował się z podobną galanterią wobec Nicole, która usiadła,
rzucając mu ostrożne spojrzenie.
- Wiesz, Nicole, ten dach nie jest taki zły, jak myślałem - odezwał się,
gdy zajął trzecie miejsce przy stole. - Zachodnia strona, którą zaatakował
wiatr, jest zniszczona, ale od frontu wystarczą drobne naprawy.
Ciotka Freddie zaczęła nakładać sałatkę ziemniaczaną na jego talerz,
ale Quinn skoncentrował się na pełnym nadziei spojrzeniu Nicole.
- Naprawdę? Sądzisz, że mogę przetrzymać kilka sezonów bez
całkowitej wymiany dachu?
Quinn pomyślał o buldożerach Jorgensena, które czekały jak psy na
uwięzi, żeby rzucić się na cały budynek, a nie tylko dach.
- Może gdybym miał jeszcze jakiegoś faceta do pomocy - powiedział
wymijająco.
- A jak moje prowizoryczne łaty?
- Odwaliłaś kawał dobrej roboty - powiedział i pociągnął łyk
różowego specjału cioci Freddie.
- Jakżeby inaczej! To najpracowitsza, najbardziej niezależna i uparta
dziewczyna, jaką spotkałeś w życiu.
- Odziedziczyłam te wszystkie wspaniałe cechy po mojej cioci -
wtrąciła gładko Nicole.
- Jestem pewien, że to prawda, skoro sama wychowałaś tak dobrze
dziecko.
- To prawda. I nie chciałabym nic zmienić w swoim życiu.
Przeżyłyśmy razem cudowne lata. - Spojrzała z melancholią na wodę. -
Właśnie tu, w najładniejszym zakątku wyspy. Ileż urządzałyśmy tu
pikników z innymi miejscowymi, wszystkie zlewają mi się w jedno
szczęśliwe wspomnienie.
Quinn zobaczył, że obie kobiety wymieniają ciepłe spojrzenia.
- Założę się, że byłam tu w każdy weekend i letnie popołudnie -
powiedziała Nicole z westchnieniem.
- Nic dziwnego, że wydała cały spadek i oszczędności na zaliczkę
przy kupnie posiadłości. Co do centa.
Quinn poczuł ściśnięcie w żołądku i nie był to efekt działania
lemoniady cioci Freddie. „Co do centa", a on przyjechał tu, by
przyspieszyć przejęcie zadłużonej posiadłości przez bank.
A do tego jeszcze próbował ją uwieść. Ależ łajdak z niego.
Freddie pochyliła się ku niemu, emanując perfumy o zapachu
cynamonu.
- Może rozważysz ponownie tę transakcję?
- To znaczy? - spytał ze zdziwieniem.
- Ciociu - wtrąciła się Nicole. - To moja sprawa.
Quinn spojrzał najpierw na jedną, potem na drugą. Och, gdyby tak
rzeczywiście miał jakiś wpływ na takie decyzje firmy. Nie chciał ranić tej
wspaniałej, pięknej kobiety. A jeśli to była „ta jedyna"? Co będzie, jeśli w
pogoni za awansem zrujnuje jej życie?
- Trudno mi jeszcze coś powiedzieć - zaczął ostrożnie. - Może gdy
przestudiuję te papiery z banku...
- Przynajmniej zatrzymaj Nicole.
- Słucham? - Wytrzeszczył ze zdziwieniem oczy na Freddie. Nie miała
pojęcia, jak wielką miał na to ochotę.
- Cioci chodzi o to, żebyś zatrzymał mnie na stanowisku kierowniczki
ośrodka - wyjaśniła z uśmiechem Nicole. - Jeśli nie wyburzycie
wszystkiego, mogłabym tu pracować, gdy posiadłość... zmieni właściciela.
Widział, jak trudno jej było wypowiedzieć te słowa. Przeciągnął
palcami po mokrych włosach, unikając wzroku Nicole i jej ciotki. Będzie
musiał wypić to piwo, którego sam nawarzył.
- Wspaniała uczta - powiedział, wstając i patrząc w stronę pensjonatu.
- Dziękuję bardzo. Chyba wrócę do pracy.
- Ależ ciężko pracujesz - rzekła z podziwem ciotka Freddie, która
osłoniła przy tym oczy przed słońcem i bezceremonialnie mu się
przyglądała. - Jak mu płacisz, Nicole?
Nicole i Quinn popatrzyli po sobie bez słowa.
- Masłem orzechowym - powiedział, dostrzegając błysk rozbawienia
w błękitnych oczach Nicole.
Potem Quinn impulsywnie pochylił się i pocałował ciocię Freddie w
policzek.
- Cieszę się, że cię poznałem, Freddie. Twój różowy napój czyni cuda.
Mrugnął do niej i ruszył w stronę pensjonatu. Nie mógł się
powstrzymać, by nie spojrzeć za siebie. Zobaczył, że Nicole śledzi go
wzrokiem, i posłał jej pocałunek, całując koniuszki swych palców, co
wywołało śliczny rumieniec na jej policzkach.
- Niezła waluta - masło orzechowe - rzuciła po jego odejściu ciocia
Freddie, bawiąc się frędzelkami, którymi była obszyta sukienka. -
Wysokobiałkowa.
Rumieniec wywołany przez pocałunek Maca pociemniał, lecz Nicole
nic nie powiedziała.
- Zaczęłam coś podejrzewać, kiedy tylko zobaczyłam, że przestałaś się
chować w tych workowatych ciuchach. Nie, nawet wcześniej - gdy
ujrzałam Apolla, który robi sobie prysznic butelką, i to w pełnym słońcu.
- Niezły widok, co? - zaśmiała się Nicole.
- Jednak coś mnie tknęło już wtedy, gdy zobaczyłam to ogłoszenie. -
Freddie zerknęła na Nicole spod ronda kapelusza. - To dżentelmen.
Podoba mi się.
- Próbuje mi zabrać Mar Brisas, więc lepiej żeby ci się nie podobał.
- Pójdzie po rozum do głowy. Daj mu czas. I dużo masła
orzechowego.
- To taki nasz dowcip.
- Domyślam się.
Nicole opadła na oparcie krzesła i popatrzyła na ciocię, czując ulgę, że
może wreszcie się komuś zwierzyć.
- Jeszcze nigdy z nikim się tak nie czułam jak z nim... - zaczęła. -
Wszystko to jest dla mnie takim zaskoczeniem.
- Zaskoczeniem? Spodziewasz się chyba, że kiedyś wreszcie się
zakochasz? Masz już przecież dwadzieścia osiem lat. - Freddie ujęła
bratanicę za rękę i pogładziła ją po niej. - Zasługujesz na to, by przeżyć
miłość, namiętność czy choćby piękną przygodę, kochanie. Nie walcz z
uczuciami, które masz do tego faceta. Widać, że oszalał na twoim punkcie.
- Naprawdę?
- Patrzy na ciebie, jakbyś była jedyną kobietą na świecie -
potwierdziła ciocia Freddie, znacząco unosząc brew.
Nicole słuchała tych słów z przyjemnością.
- Nicole! - Nerwowy okrzyk Sally rozwiał błogi nastrój. Rudowłosa
dziewczyna biegła w ich stronę, wymachując kartką papieru. - Właśnie
dzwonił mój wujek. Potrzebuje projektu na nowy billboard. Dziś po
południu będą go zmieniać.
Nicole zerwała się z krzesła.
- Muszę wracać do pracy - powiedziała.
- Co teraz będzie napisane? - spytała ciocia Freddie.
- Niespodzianka - odparła Nicole z zagadkowym uśmiechem.
Quinn spędził kolejną samotną noc w willi, walcząc z chęcią
odwiedzenia Nicole. Rankiem, przybijając gwoździe o wiele mocniej, niż
było trzeba, postanowił, że to ostatnia taka noc. Nie będzie się
przejmował, że nie dała mu żadnego zachęcającego znaku. Od kiedy to
Quinn McGrath czeka na inicjatywę ze strony kobiety?
Obrzucił spojrzeniem dach, na którym zostało mu sporo do zrobienia.
Chciał jeszcze zająć się zniszczoną stolarką frontowej części budynku.
Brakowało mu do tego materiałów, więc postanowił się po nie wybrać do
miasteczka.
Przy tym modelu wakacji, który wybrał, bardziej przydałaby mu się
półciężarówka, a nie sportowy mustang kabriolet. Jednak przyjemnie było
gnać szybko szosą i czuć wiatr we włosach.
Skręcił na drogę numer jeden, włączył radio i rozmasował sobie kark.
Poranny telefon od Dana silnie go zestresował, bo przypomniał mu, po co
przyjechał do Mar Brisas. Przecież nie po to, by naprawiać dach.
Nagle, gdy mijał jakiś billboard, zauważył znajome niebieskie litery.
Ale teraz napis był inny:
Mac... Spotkajmy się dziś w nocy na plaży Mar Brisas, by podziwiać
razem morze osrebrzone blaskiem wschodzącego księżyca.
Błękitna Dama
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Gdy Nicole weszła do biura, Sally rozmawiała właśnie przez telefon.
- Podam pani teraz numer rezerwacji, pani Young - powiedziała
uprzejmie, wznosząc kciuk do góry i uśmiechając się do Nicole.
Podyktowawszy numer, zrobiła zdziwioną minę do słuchawki. - Piknik na
plaży? Cóż, myślę, że możemy coś takiego dla państwa zorganizować.
- Gdzie jest Quinn? - spytała Nicole, gdy Sally skończyła rozmowę.
- Pojechał do składu drewna.
- Do miasteczka? - Nicole zakryła ręką usta. A więc będzie
przejeżdżał drogą numer jeden! - A po co? - spytała, widząc zdziwione
spojrzenie Sally.
- Pewnie po drewno i inne rzeczy, które faceci kupują w tych
tajemniczych sklepach. Słuchaj, mam na dziś wieczór dwie nowe
rezerwacje.
- Świetnie nam idzie, prawda? - powiedziała Nicole, biorąc
korespondencję z biurka Sally.
- No jasne. Ta pani, która dokonała właśnie rezerwacji, dopytywała
się, czy możemy urządzić piknik na plaży. Co o tym sądzisz? - spytała
Sally, gdy Nicole zmierzała już w stronę swego gabinetu.
- Jak się nazywa ten nowy bar kanapkowo-sałatkowy, o którym
wszyscy teraz mówią?
- Taste Sinsations.
- Możesz znaleźć mi ich numer?
- Tak, ale po co? Spróbujemy dziś urządzić ten piknik, a jak dobrze
nam pójdzie, możemy włączyć tę propozycję do naszej oferty.
- Okej, ale mam tu jeszcze coś - powiedziała Sally ostrzegawczo. -
Kurier przywiózł papiery z banku, o które prosił Quinn. Widocznie Tom
Northcott nie mógł dłużej grać na zwłokę. Powiedział, że telefonowano w
tej sprawie z nowojorskiego biura Jorgensena.
- Naprawdę? - Nicole poczuła, jak strumyczek potu ścieka jej
pomiędzy łopatkami.
- Jest wszystko, co trzeba. Sprawdzałam - powiedziała Sally,
wręczając grubą kopertę Nicole, która przyjęła ją z westchnieniem.
Zapadł zmierzch i nadeszła obiecana godzina „wschodu księżyca".
Nicole miała jedzenie i wino, które zamówiła w Taste Sinsations, ale nie
zdążyła jeszcze wyprowadzić się ze swego domu. Dlatego wzięła szybki
prysznic, ubrała się i spakowała swoje osobiste rzeczy do jakichś toreb,
które wrzuciła szybko do bagażnika samochodu. Będzie musiała jeszcze
wziąć od Sally klucz do pokoju w pensjonacie.
Przystanęła na drewnianych schodach i ogarnęła wzrokiem horyzont.
Słońce zanurzyło się w zatoce i na pożegnanie okrasiło ją
pomarańczowymi i ciemnoróżowymi smugami. Nicole dyskretnie
przemknęła do ogrodu przylegającego do willi, który był położony od
strony niewidocznej dla Maka.
Otaczały go palmy i żywopłot z krzewów gardenii i oleandrów.
Pośród zieleni stał okrągły kamienny stół. Cudowne, zaciszne miejsce,
idealne na spotkanie z Makiem. Szkoda, że będą musieli je opuścić przed
dziesiątą, bo wtedy właśnie mają pojawić się goście.
Nakrywszy stół, Nicole po raz ostatni weszła do domu, by pociągnąć
usta błyszczykiem i przejrzeć się w lustrze. Włożyła długą, białą spódnicę,
która opadała nisko na biodrach i była na tyle przezroczysta, że ukazywała
zarys nóg. Ponieważ chciała ubrać się trochę wyzywająco, zrezygnowała z
luźnej bluzki, która stanowiła komplet ze spódnicą, i zamiast tego wybrała
obcisły czarno-biały top, który odsłaniał brzuch.
Miała nadzieję, że Mac nie naciskał bez jej wiedzy na biuro w Nowym
Jorku w sprawie przyspieszenia transakcji. Właściwie nie miało to
znaczenia w kontekście ich relacji. Pragnęła go. I on jej.
Gdyby Mac nie przyjechał w sprawie kupna Mar Brisas, zrobiłby to
jakiś inny rekin od nieruchomości. Dlaczego miałaby karać siebie dla
zasady? Bo bardzo zależało jej na tym, żeby wszystko było jak trzeba.
Chciała mu ufać, a nie tylko go pożądać.
Wreszcie chciała dać komuś szansę. Być może on wcale nie będzie
chciał z niej skorzystać, ale Nicole musiała dać szansę przede wszystkim
sobie. Trzeba słuchać Freddie. Miała dwadzieścia osiem lat i najwyższy
czas, by zaczęła cieszyć się życiem.
Po raz ostatni obejrzała dom, który po południu dokładnie
wysprzątano. Na stoliku do kawy stały kwiaty, w lodówce była butelka
wina. Goście chyba powinni być zadowoleni. Dom był bardzo zadbany,
huragan nie wyrządził tu żadnych szkód.
Nicole wzięła kopertę z dokumentami z kuchennego blatu. Miała
nadzieję, że nie popsuje wieczoru, gdy spróbuje na początku wyjaśnić tę
sprawę.
Wyszła do ogrodu i zapaliła świece, by odstraszyć komary. Zobaczyła
go wcześniej niż on ją. Szedł plażą w płóciennych spodniach khaki i
błękitnej koszuli z podwiniętymi rękawami. W jednej ręce trzymał buty, a
w drugiej jakiś zagadkowy przedmiot i maszerował po mokrym piachu z
wzrokiem utkwionym w dom Nicole. Wzruszył ją przejęty wyraz jego
twarzy, na której malowała się nadzieja.
Nicole stała w cieniu domu, ukryta za jednym z wspierających go pali,
więc Quinn, nie zauważywszy jej, skierował się najpierw na schody.
- Czy pan przyszedł w sprawie ogłoszenia? - spytała półgłosem.
Odwrócił się i zbliżył do niej wolnym, kocim ruchem, przedzierając
się przez drewnianą konstrukcję. Stanął bardzo blisko, uśmiechał się
uwodzicielsko.
- Szukam pewnej damy ubranej na niebiesko - szepnął.
Jego bliskość, zapach ciała, pełne pożądania spojrzenie całkiem ją
oszołomiły.
- Nie jesteś na mnie zły o to ogłoszenie? - spytała po długiej chwili.
Wyjął zza pleców rękę, w której trzymał różę, powiódł miękkimi
płatkami po jej twarzy, odurzając słodkim zapachem.
- Umiesz się bawić słowami, moja damo. Tym razem też wziąłem je
za dobrą monetę.
- Powiedzmy, że chcę podziękować swojemu dekarzowi za ciężką
pracę.
Zerknął przez jej ramię na ogród.
- Kolacja przy świecach? Nie oczekiwałem żadnych wykwintnych
dań.
- A czego oczekiwałeś?
- Paru ulubionych smaków. Na przykład tego - pochylił się i
pocałował ją. - Stęskniłem się za tobą - powiedział cicho, gdy się od niej
oderwał.
Oblizała powoli usta.
- Nie aż tak, żeby odwołać swoją sforę gończych psów z Nowego
Jorku.
- O czym ty mówisz? - spytał, sztywniejąc.
- Dziś przysłano papiery z banku. Ktoś naciskał wczoraj Toma
Northcotta.
- Nic o tym nie wiem.
- Czyżby?
- Naprawdę. Chociaż to możliwe. - Podniósł buty, niedbale objął
Nicole ramieniem i skierował ją w stronę ogrodu. - Jutro je przejrzę -
zapewnił.
- Nie.
Westchnął i zaśmiał się cicho.
- Wiesz, że nie cierpię, jak mówisz „nie".
Gdy stanęli przed stołem, Nicole sięgnęła po kopertę z dokumentami.
- Chciałabym już mieć to za sobą - powiedziała stanowczo. - Czy
może tu być coś, co zmieni twoją decyzję?
Powolnym spojrzeniem prześlizgnął się po krótkim topie, biodrach, z
których luźno opadała spódnica. Chwycił delikatnie materiał i uniósł go
nieco, by w księżycowym świetle ujrzeć zarys jej nóg.
- Nie. Ale tu może być.
- Nie jestem monetą przetargową, Quinn - powiedziała poważnie.
Puścił delikatny materiał i uśmiechnął się do niej.
- Żartowałem przecież. Bardzo chciałbym, aby te dwie sprawy nie
miały ze sobą nic wspólnego.
- Jakie sprawy?
Podniósł w górę kopertę.
- To. - Ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz ku sobie. - I my.
Nicole wstrzymała oddech, a potem cofnęła się o krok i skrzyżowała
ręce na piersi.
- Dopóki jest to - powiedziała z naciskiem, stukając palcem w
trzymaną przez niego kopertę - nie ma czegoś takiego jak „my".
W jego oczach pojawiło się rozczarowanie, ale nie spuścił wzroku.
- Poznałem cię na tyle dobrze, by nie wątpić w twoje słowa, Nicole. -
Podszedł do stołu i położył kopertę w plamie światła świec. - Zobaczmy,
co my tu mamy.
Gdy Quinn zajął się papierami, Nicole zniknęła w domu, po czym
pojawiła się z wazonem, w którym w milczeniu umieściła różę i jakieś
zielone gałązki. Gdy nalewała wino do kieliszków, Quinn przebiegł
wzrokiem list przewodni Northcotta. Wziął napełniony kieliszek i
automatycznie podniósł go do toastu.
Potrząsnęła głową. Odmawiała mu nawet przyjemności dotknięcia
swego kieliszka... Westchnął i odstawił kryształowe naczynie, nie
umoczywszy nawet ust w winie. W takim razie wzniesie toast później.
Wziął gruby plik papierów hipotecznych.
Miała jeszcze sporo do spłacenia, ale raty nie były takie straszne.
Gdyby interes się kręcił, dałaby radę. Nicole usiadła obok niego, na tyle
blisko, by móc śledzić papiery waz z nim, na tyle daleko, by kontakt
fizyczny nie stał się zbyt intymny.
Rzucił na nią szybkie spojrzenie. Przygryzła dolną wargę i wpatrywała
się w dokumenty. Quinn tak bardzo jej pragnął po tym jednym pocałunku,
że trudno mu było się skupić na studiowaniu papierów. Czy znajdzie w
nich coś, co zniechęci Dana do kupna posiadłości?
Ale do czego to doprowadzi? Że będzie miał wakacje okraszone
wspaniałym seksem z tą kobietą, a potem wróci do Nowego Jorku. Ona
przecież nie opuści tego miejsca. Cóż więc powinien robić? Westchnął
głęboko.
- Co? - spytała zaniepokojona. - Znalazłeś coś?
- Na razie nic - powiedział szybko, zmuszając się do koncentracji.
Pochyliła się bliżej i poczuł drażniący zapach szamponu cytrynowego
i bardziej zmysłowych perfum, niż używała za dnia. Tak pragnął jej
dotknąć, znów poczuć smak jej ust
- Mac... - Wyrwała go z zamyślenia, przewracając delikatnie kartkę. -
To strona z wzorem podpisu. Dlaczego tak długo ją studiujesz?
- Chciałem się tylko upewnić, że jest autentyczny - mruknął, wpatrując
się w równe rządki liter na następnej stronie.
O tak, wszystko było jak najbardziej autentyczne i prawdziwe - to, co
teraz czuł, jego pożądanie, zastanawianie się nad przyszłością. Nawet nie
spał - jeszcze - z tą kobietą, a rozważał w myślach dzielącą ich w
przyszłości odległość geograficzną.
- O rany... - westchnął.
- Wiem - powiedziała. - Polisa ubezpieczeniowa z piekła rodem.
Zmusił się, by przeczytać ją słowo po słowie, a potem zaklął cicho
pod nosem.
- Nicole, jak mogłaś podpisać coś takiego? - spytał z niedowierzaniem.
Popatrzyła na niego i wzruszyła bezradnie ramionami.
- Myślałam, że wszystko jest w porządku. Wiesz, jak to jest, jak się
podpisujesz kilkadziesiąt razy, ustalając te wszystkie warunki z bankiem.
- Który bank się zajmował tą sprawą?
- Marine Federal.
- Czyli ten palant Northcott?
- On wcale nie jest palantem - zaśmiała się. - Po prostu jest bardzo
konserwatywny.
- Uważaj na tych konserwatywnych. Mogą być wilkami w stroju
bankierów.
- Jaki tam z niego wilk. - Zaśmiała się. - Znamy się od szkoły średniej.
- Hm... - Musiała być niezłą szprychą. Już sobie ją wyobrażał w stroju
cheerleaderki. Nie, może lepiej nie.
Obejrzał papier pod światło, czy nie ma śladów wymazywania
korektorem. Na dole strony coś zwróciło jego uwagę. Wskazał palcem
maleńkie literki.
- Widzisz? Jest tak, jak mówiłem. Kupujący przejmuje posiadłość
wraz z tą polisą.
- Co to znaczy?
- Być może to, że moja firma nie zechce jej kupić.
- Naprawdę? - W jej oczach błysnęła nadzieja.
- Tak, ale nawet jak wyjadę i powstrzymam buldożery Dana, i tak
zostaniesz z dotychczasowymi problemami.
Spojrzała na niego i westchnęła. W jej oczach rozpacz mieszała się z
nadzieją. Tak bardzo chciał ją pocałować. Zamiast tego jednak delikatnie
położył jej dłoń na ramieniu.
- Posłuchaj, obiecuję, że z samego rana dokładnie przestudiuję całą tę
dokumentację. Jeśli wpadnę na coś, co pozwoli mi spowolnić działania
Dana, czy nawet go zniechęcić na dobre, zrobię to.
- Dlaczego? - spytała ostrożnie. - Żebym się odczepiła i żebyśmy
mogli... no wiesz.
Uśmiechnął się. O tak, wiedział.
- Zrobię to po prostu po to, żeby ci pomóc. Zresztą, jak znajdę jakąś
minę, Dan rzeczywiście się wycofa. Interes to interes. - Przejechał
delikatnie palcem po wewnętrznej stronie jej ręki i zaczął pieścić
nadgarstek. - A jeśli uda mi się przynajmniej odkładać sfinalizowanie
transakcji przez wiele miesięcy, będę mógł przyjeżdżać często do pewnej
Błękitnej Damy i wtedy wiesz...
Uśmiechnęła się w odpowiedzi i uniosła kieliszek w górę.
- Za odkładanie - powiedziała cicho.
- Czego?
- No wiesz... - Poruszyła winem w kieliszku, ale go nie wypiła. -
Tego, co nieuniknione.
- Nie chce tego odkładać, choćby o minutę dłużej, Nicole.
- Najpierw zjemy kolację - oświadczyła wesoło.
Co za tortura. Nie wyobrażał sobie, że mógłby w tej chwili cokolwiek
przełknąć.
Nicole ustawiła talerze, co chwila zerkając spod rzęs na Quinna.
Widziała, jak bardzo jej pragnie. Wierzyła też, że ma dobre intencje wobec
niej. Mogła mu zaufać. „Przyjeżdżać często". No cóż, często to nie zawsze
i może właśnie tak byłoby najlepiej. Bezpieczniej. Nie ma miłości, nie ma
straty. Tylko... pożądanie.
Nagle usłyszała trzaśnięcie drzwi samochodu.
- Ojej, co to było? - przestraszyła się.
- Goście? - spytał niedbale Quinn, popijając wino.
Dobiegły ich ożywione głosy i trzaśnięcie kolejnych drzwi auta, a
potem kroki na żwirowej ścieżce na tyłach domu.
- O Boże! - Nicole wstała i wyjrzała pomiędzy palarni na okrągły
podjazd za domem, na którym stał jej własny samochód ze spakowanymi
rzeczami.
- Przyjechali wcześniej!
- Kto?
- Goście, którzy wynajęli 1801.
- Słucham?
- Wynajęłam na tydzień swój dom. Zabrakło nam miejsc, jest wiele
chętnych par. - Przewróciła oczami. - Moja reklama jest bardzo skuteczna.
- Nicole... - powiedział, zbliżywszy się do niej. Wsunął rękę pod
włosy na jej karku i lekko uniósł je w górę, a potem zaczął całować ją po
karku. - Skoro mam być twoim reklamowym żigolakiem, który zachęca
gości do uprawiania seksu, potrzebuję więcej zajęć praktycznych.
Nicole oparła się lekko o stół, by nie stracić równowagi, bo od tych
podniecających pieszczot zakręciło jej się w głowie.
- Musimy się stąd wynieść, Mac. Trzeba uszanować ich prywatność.
- Przecież oni właśnie pogwałcili moją - mruknął, skubiąc ją
delikatnie zębami po karku.
Nagle ogród zalało światło, które wydobyło z mroku również ich
sylwetki. Chwycił ją w talii i wciągnął za krzak oleandra.
- Chodź, schowamy się na plaży, a jak wniosą bagaże i zainstalują się
w domu, wrócimy i przeniesiemy wszystko do mnie.
Usłyszała, że rozsuwają się szklane drzwi prowadzące na werandę.
- Spójrz, jaki widok, kochanie. Jest tak romantycznie.
Nicole pozwoliła się przeprowadzić przez zarośla na plażę. Pociągnął
ją nad wodę, w której odbijało się światło księżyca.
- Będziemy stąd obserwować dom. Jak nowożeńcy zgaszą światło,
wymkniemy się po prowiant na naszą przenośną kolację.
- To czekanie może trwać godzinami! - jęknęła.
- Hm... - Objął ją mocniej. - Trzeba będzie coś robić dla zabicia
czasu...
Chmura przesłoniła księżyc i zrobiło się prawie całkiem ciemno. W
milczeniu, ciasno przytuleni, podeszli na sam skraj wody. Nicole aż
pisnęła cicho, gdy zimna woda zalała jej stopy. Nagle Quinn odwrócił ją
do siebie i zaczął całować w usta, a potem pociągnął ją na piasek.
- Zaleje nas fala, Mac - broniła się bez przekonania.
Jedyną odpowiedzią był kolejny pocałunek. Potem usłyszeli pełen
entuzjazmu okrzyk kobiety:
- Zobacz, Dave! Przygotowali dla nas nawet romantyczną kolację ze
świecami i winem!
Spojrzeli po sobie i z trudem opanowali chichot. Usłyszeli szybkie
kroki mężczyzny, który na chwilę ukazał się na werandzie, a potem zbiegł
do ogrodu.
- Och, Mac, przykro mi. Straciłeś taką dobrą kolację.
- Nie szkodzi. Wystarczy mi ta zakąska, którą miałem przed chwilą.
Na główne danie chodźmy do mnie. Chyba że mój dom też wynajęłaś?
- Nie, zarezerwowano go dla naszego żigolaka od reklamy.
- Kocham swoją pracę - rzucił z uśmiechem.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Leżeli bez ruchu, wciąż napawając się przeżytą przed chwilą
rozkoszą. Quinnowi zdawało się, że trwają tak od wielu godzin, choć
wiedział, że minęło zaledwie kilka minut, odkąd zastygli spleceni w
uścisku. Ich oddechy już się wyrównały, ale Quinn czuł nadal silne
uderzenia serca Nicole.
- Mac?
Uśmiechnął się.
- Wiesz, że tylko koledzy z drużyny baseballowej i starzy kumple tak
mnie nazywają?
- Powiedziałeś, że tak masz na imię, gdy spotkaliśmy się po raz
pierwszy, i zawsze tak o tobie myślę - odparła, patrząc mu w oczy. - Grasz
w baseball?
- Dla rozrywki, w amatorskiej drużynie sfrustrowanej kadry
kierowniczej.
Ułożyła się wygodnie na boku i podparła na łokciu.
- Myślałam, że kadra kierownicza po długim dniu pracy w biurze
nawiązuje przydatne kontakty zawodowe, popijając drinki na różnych
strategicznych przyjęciach.
- Mój szef chciałby, żeby tak właśnie było. To świr, który pracuje
dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. - Nagle
zapragnął, by Nicole zobaczyła go kiedyś na boisku. Podniósłby głowę i
spojrzał na trybuny, a ona siedziałaby wśród innych dziewczyn i... żon. -
Lubię przebywać na powietrzu. Mój brat, Cameron, też gra w tej drużynie.
Głównie chodzi o to, by odreagować.
- Jesteś w tym dobry?
- Mam swoje dobre chwile.
- Wyobrażam sobie... - Zaczęła gładzić go po umięśnionym brzuchu,
powoli zsuwając rękę w dół.
- Nie zaczynaj, kotku, chyba że naprawdę chcesz od razu to
powtórzyć - rzucił ostrzegawczo.
- Jaką zajmujesz pozycję? - spytała z przekornym uśmiechem.
- Możesz być na górze, jeśli tak wolisz.
- W baseballu! - zaśmiała się.
- Miotacza albo łapacza.
Westchnęła rozkosznie i powędrowała dłonią po jego bicepsach.
- Masz ciało baseballisty. Silne, umięśnione...
- Mów dalej.
- I cudowne.
- Czyżby? - Odwrócił się na bok, by móc na nią patrzeć, i przejechał
ręką po jej biodrze, zatrzymując ją w talii.
- A ty masz ciało jak z rozkładówki. Bujne, kształtne i cudowne.
Natura była naprawdę hojna wobec ciebie.
- Raczej złośliwa - mruknęła, unosząc ironicznie jedną brew.
Tak naprawdę, odkąd jej ciało niespodziewanie rozkwitło w
czternastym roku życia, po raz pierwszy czuła się piękna i seksowna.
Dzięki niemu. Wcześniej spojrzenia mężczyzn ją onieśmielały, a kobiece
były pozbawione wszelkiej życzliwości.
- Żartujesz sobie. Kobiety płacą trzymiesięczną pensję, żeby się choć
przybliżyć do takiego ideału.
- Ja tam wolałabym mieć niewypaczone okna i barierki na wszystkich
balkonach - powiedziała z westchnieniem.
Poczuł przypływ poczucia winy. Oparł się na łokciu i spojrzał
poważnie na Nicole.
- Gdybym wiedział, ile to dla ciebie znaczy...
- To twoja praca - przerwała mu niecierpliwie. - A nawet więcej -
twoja kariera, pozycja partnera. To całe twoje życie.
On też tak do niedawna myślał. Ale w tej chwili, gdy leżał z tą kobietą
w łóżku, wydawało mu się to głupie.
- To wcale nie jest całe moje życie - powiedział po długiej chwili
milczenia.
- No jasne. Jest jeszcze przecież drużyna baseballowa - dodała
ironicznie.
- Tam mi nie płacą. Przegrana drużyna stawia tylko wygranej piwo.
- A pieniądze są dla ciebie bardzo ważne - usłyszał oskarżycielską
nutę w jej głosie.
- Owszem, lecz nie są najważniejsze.
- A co jest? Ambicja? Sukces? Pozycja?
- Nie znasz mnie - zaprzeczył.
- Jesteś silnie zmotywowanym facetem, Quinn. - Niechętnie
zarejestrował, że użyła jego oficjalnego imienia. - Widziałam, jak
wchodzisz w rolę na naszym spotkaniu z Northcottem. Jesteś twardym
przeciwnikiem podczas negocjacji.
Przyglądał jej się przez chwilę, zastanawiając się, co odpowiedzieć.
Nie chciał zaprzeczać jej słowom, chciał jednak, by zrozumiała, jakimi
kieruje się pobudkami.
- Tak, Nicole. Jestem dobry w tym, co robię - przyznał i, wciąż
wsparty na łokciu, pochylił się nad nią, by widzieć jej twarz. - Nie tym się
chciałem zajmować, ale skoro tak wyszło, staram się jak najlepiej. I jest mi
przykro, że moje sprawy zawodowe stają pomiędzy nami. Jednak kariera
nie jest całym moim życiem. Po prostu tak, a nie inaczej na nie zarabiam.
- Jak trafiłeś do tej branży?
- Mówiłem ci, że mój ojciec tak nas wszystkich ukierunkował, byśmy
skończyli dobre studia i mieli kierownicze stanowiska. - Przerwał na
chwilę, czując, że musi powiedzieć jej więcej, wszystko wytłumaczyć,
nawiązać z nią bliższy kontakt. - Nie mam mu tego za złe. Życie jest
łatwiejsze, gdy ma się forsę i prestiż. Ale dla mojego ojca tylko to się
liczy.
- Dlaczego?
Spojrzał na jej twarz, oświetloną blaskiem księżyca wpadającym przez
okno. Patrzyła poważnie, pytająco. W innym czasie i miejscu, z inną
kobietą, Quinn zacząłby seksualne igraszki albo wyskoczył z łóżka, by
wziąć prysznic, albo zażartował, zmieniając temat.
- Moi rodzice rozwiedli się, gdy Colin był jeszcze niemowlakiem -
wypalił, ku własnemu zaskoczeniu. - Matka... chciała czegoś więcej.
Naczytała się o wyzwoleniu kobiet i uznała, że nie znosi mężczyzn i nie
jest stworzona do zajmowania się trójką dzieci. Zostawiła nas i wyjechała
do Wyoming.
Spojrzała na niego ze współczuciem.
- Babcia pomagała nas wychowywać, a jest najwspanialszą osobą,
jaką znam, więc bez obawy - nie dopuściła do nieodwracalnych szkód.
- Musiało być wam bardzo ciężko.
- Każdy z nas znalazł jakiś patent, by sobie radzić. Cam stał się
twardzielem. Colin trochę świrował...
- A Quinn?
Uśmiechnął się.
- Stroił sobie ze wszystkiego żarty.
Odpowiedziała mu uśmiechem, ale miał wrażenie, że chce usłyszeć
więcej. Dlaczego miałby coś przed nią ukrywać? Jeżeli naprawdę była „tą
jedyną", powinna wiedzieć o nim wszystko.
- Nawet z pomocą babci ojcu było bardzo ciężko, ale zawziął się, że
nas wykształci i zapewni dobrą przyszłość. Tak jakby chciał pokazać
matce, ile dobry rodzic potrafi zrobić dla swoich dzieci.
Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu, przygryzając wargę.
- A więc byłeś grzecznym chłopcem i robiłeś wszystko tak, jak chciał
twój ojciec. Ale może wolałbyś inaczej pokierować swoim życiem?
- Sam dokonałem wyboru, Nicole - powiedział niedbale, wzruszając
ramionami. - Chociaż może rzeczywiście wołałbym pracować na
budowach, jak mój ojciec. - Uśmiechnął się szeroko. - Dobrze się bawiłem
na tych wakacjach.
Spojrzała na niego z czułością i wtuliła się w niego, natychmiast
odbierając mu ochotę do rozmowy. Noc jest długa, pomyślał, machinalnie
bawiąc się jej włosami.
- Jestem ci naprawdę wdzięczna za ten dach, Quinn.
- Wolę, kiedy nazywasz mnie Mac - szepnął.
Pocałowała go w ramię i westchnęła, gładząc koniuszkami palców po
brzuchu.
- Co ja teraz zrobię, Mac? - spytała bezradnie.
- Mam nadzieję, że będziesz kontynuować to, co robisz teraz - odparł,
przesuwając jej dłoń nieco w dół.
- Nie chcę stąd wyjeżdżać - powiedziała poważnie. - Nie chcę
opuszczać swego domu, tracić pracy, którą lubię, swego małego świata.
- Ciii... - Położył jej palec na ustach. - Jutro rano zajmę się tymi
dokumentami. I porozmawiam z szefem o wyższej ofercie cenowej, a
nawet spróbuję go przekonać, by nie wyburzał budynków. Ale nie mówmy
o tym wszystkim teraz.
- Dobrze, ale muszę ci coś ważnego powiedzieć, i właśnie teraz.
Przestraszył się nieco, słysząc te słowa. Jeszcze większa bliskość
budziła w nim niepokój.
- Mar Brisas... ta transakcja... To nie dlatego poszłam z tobą do łóżka.
Zaśmiał się, ubawiony jej naiwną szczerością.
- Wiem - odparł, całując ją we włosy i przyciągając bliżej do siebie. -
Poszłaś ze mną do łóżka, bo tak ofiarnie naprawiam twój dach.
- No właśnie - zaśmiała się. - A zdążysz skończyć przed wyjazdem?
- Muszę trochę czasu poświęcić na te papiery. I wszystko przemyśleć.
- O, i to jeszcze jak!
Nagle podskoczyła nerwowo w jego objęciach.
- Zostawiliśmy dokumenty z banku przy stole! - powiedziała z
niepokojem.
- Pójdę po nie później, jak nieproszeni goście zapadną wreszcie w sen.
I odbiorę nasz prowiant.
- Dzięki.
- Dekarz, goniec. Masz dla mnie jeszcze jakieś inne zajęcia?
- O, tak - zapewniła, tym razem zdecydowanie, choć wolno
przesuwając dłoń w dół jego brzucha.
Nicole obudziła się, czując, że obejmuje ją silne męskie ramię,
przyciskające ją do prężnego, ciepłego ciała. Słyszała równy oddech Maca.
Spojrzała na żaluzje, by ocenić, która może być godzina. Uznała, że
szósta, może szósta trzydzieści.
Miała ochotę mruczeć jak kotka. Było jej tak dobrze! Spędzili całą noc
w swych objęciach. Mac wymknął się na krótko przed świtem, by
przynieść kopertę z dokumentami i zwędzić trochę jedzenia z ich
niedoszłego pikniku. Zjedli w łóżku krakersy z serem, a potem kochali się
w pościeli pełnej okruchów.
Uśmiechnęła się na wspomnienie tej nocy. Gdyby tak mogła
codziennie zasypiać z nim w jednym łóżku... Ogarnęło ją nagle zupełnie
nieznane uczucie. Poczuła ciepło w okolicach serca.
Swego samotnego, niezależnego, chronionego kurczowo przed
zranieniem serca. Chronionego przed nieuniknionym cierpieniem, jakie
przychodzi z miłością. Jak wtedy, w zimowy poranek w Chicago.
Zamknęła oczy przed rażącym porannym światłem i pogrążyła się we
wspomnieniach, od których zwykle uciekała. Ujrzała dziewczynkę, która
je naleśniki przy okrągłym stole, w zalanej słońcem kuchni.
A potem przypomniała sobie ślicznie pachnącą kobietę, która
przytulała ją na sofie krytej niebieskim aksamitem, czytając jej bajkę. I
wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę, który śmiał się głośno,
podrzucając ją w górę.
Przełknęła, by pozbyć się grudy, która zaległa w jej gardle, i
zamrugała, czując, że ma mokre oczy. Dlaczego pozwalała swemu
umysłowi zapuszczać się w te zakazane rejony?
To wszystko dlatego, że Quinn poruszył w niej jakąś nieznaną dotąd
strunę. Tę, której nie chciała sama nigdy dotykać. Czyż ciocia Freddie nie
radziła sobie świetnie sama, bez męża?
Męża? Co jej chodzi po głowie? Westchnęła głęboko, zdziwiona
kierunkiem swych myśli. Ręka Maca powędrowała po jej ciele. Obudził
się. Bała się odwrócić, jakby sądziła, że może odgadnąć jej myśli z wyrazu
twarzy. Poczuła jego usta na łopatce.
- O czym myślisz, moja ty jedyna?
I co ma mu powiedzieć?
- O polisie ubezpieczeniowej.
Powoli odwróciła się do niego i, nie patrząc mu w oczy, wtuliła twarz
w jego szyję. Odsunął się nieco, ujął ją za brodę i przyjrzał jej się uważnie.
- Co ci jest? - spytał. - Płaczesz?
Ucisk w gardle jeszcze się zwiększył. Skinęła głową.
Ujął jej twarz w dłonie i pogładził usta palcem.
Już miał coś powiedzieć, gdy z drugiego końca pokoju rozległ się
dzwonek jego telefonu. Nadal patrzył na nią bez ruchu.
- Odbierz, Mac.
Pokręcił głową.
- To może poczekać. Powiedz, o co chodzi.
Popchnęła go lekko.
- Odbierz telefon. To może być coś ważnego, skoro ktoś dzwoni tak
wcześnie.
- To mój szef. Dla niego jest już środek dnia. - Wstał i poszedł do
telefonu.
Potem usiadł na łóżku, plecami do Nicole, i odebrał telefon,
przedstawiając się sucho samym nazwiskiem.
- Dziś? - odezwał się z niepokojem. - Dlaczego? Jeszcze nie wszystko
przygotowane.
Poczuła niepokój. Chodziło o Mar Brisas.
- Nie słyszałem, że jest jakiś inny kupiec. Northcott coś kombinuje,
Dan.
Nicole usiadła na łóżku i oparła się o poduszki, zakrywając się
prześcieradłem.
- Ile? - spytał z niedowierzaniem Quinn, przeciągając automatycznie
dłonią przez włosy.
Spójrz na mnie, Mac, poprosiła w myślach. Chciała, by był jej
sprzymierzeńcem, a nie przeciwnikiem, który znowu przemawia tym
koszmarnym tonem bezwzględnego biznesmena. Jednak on się nie
odwrócił i rozmawiał dalej, jakby jej w ogóle nie było w pokoju.
- Ale dach jest naprawiony. Właścicielka znalazła kogoś, kto wykonał
szybko tę pracę.
Wreszcie oparł się na ręce i odwrócił, by spojrzeć na nią. Jednak jego
twarz była bez wyrazu, nie posłał jej żadnego porozumiewawczego
uśmiechu.
- Zaproponujmy wyższą cenę, Dan. Nie możemy się teraz wycofać.
Muszę jeszcze tylko przestudiować polisę ubezpieczeniową. Tam coś nie
gra.
Nicole poczuła, że ma mdłości. A więc wciąż zależało mu na tej
transakcji. Nic się nie zmieniło. Nie był po jej stronie. Myliła się co do
niego.
- Spotkam się dziś z Northcottem - ciągnął rzeczowym tonem Quinn. -
Słuchaj, Dan, naprawdę powinniśmy zaoferować wyższą cenę. Dach jest
naprawiony. No, prawie. - Słuchał przez chwilę, co ma mu do powiedzenia
„świr". - Tak, porozmawiam z nią. Jesteśmy w dobrych stosunkach. -
Spojrzał na nią, tym razem lekko się uśmiechając. - Współpraca świetnie
nam się układa.
Nicole chwyciła koniec prześcieradła, szarpnęła nim i owinąwszy się
tkaniną, pobiegła niepewnym krokiem do łazienki. Zatrzasnęła za sobą
drzwi i oparła się o nie. Po chwili był już po drugiej stronie.
- Nicole, musimy porozmawiać.
- Zadzwoń do mnie do biura - warknęła. - Ułożymy sobie dobrze
współpracę.
- Daj spokój, co miałem powiedzieć szefowi? „Zaraz spytam, leży
obok w łóżku"?
Nicole spojrzała na swoją pobladłą twarz w lustrze. Dlaczego tak ją to
zaskoczyło? Myślała, że jak się z nim prześpi, on zmieni zdanie w
interesach? Gwałtownym szarpnięciem otworzyła drzwi.
- Słyszałaś rozmowę, Nicole. Northcott ma nowego klienta.
- No i co z tego? - spytała, starając się nie patrzeć na jego nagie ciało. -
Co to dla mnie za różnica?
- Nicole, jeśli nasza firma kupi posiadłość, jest przynajmniej szansa,
że Dan przystanie na modernizację, nie wyburzy wszystkiego i będziesz
mogła dalej tu pracować.
Widząc jej sceptyczny wyraz twarzy, ciągnął dalej:
- Mam plan. Po pierwsze skończyć naprawę dachu i przekonać Dana,
że musi przebić ofertę tego drugiego klienta. Po drugie, muszę załatwić
zmianę tej polisy ubezpieczeniowej.
- Jak zamierzasz to zrobić?
- To jest właśnie punkt trzeci mojego planu. Zobaczysz.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Po jej wyjściu Quinn poczuł się bardzo samotnie. Snuł się po domu,
potem wyszedł na werandę i gapił się na małe fale leniwie liżące piasek.
Kawa w kubku, który w zamyśleniu trzymał w ręku, zdążyła ostygnąć,
nim wypił pierwszy łyk.
Nie wiedział, co robić dalej. Nie z Mar Brisas, bo był pewien, że uda
mu się udaremnić podchody Northcotta, a nawet przekonać Dana, by
zamiast burzyć pensjonat, zdecydował się na jego odnowienie.
Nie wiedział jednak, co począć z Nicole Whitaker, Błękitną Damą.
Przymknął oczy i przypomniał sobie wyraz jej twarzy, gdy się kochali. Już
na samą myśl o tym ogarnęło go podniecenie, jednak gdyby chodziło tylko
o łóżko, skupiłby się po prostu na tym, jak ją tam znowu zaciągnąć, i
kropka.
Tymczasem on nie mógł przestać myśleć o Nicole z innych względów.
Jeszcze przy żadnej kobiecie nie czuł się tak... kompletny. Jakby
zrozumiał, co to znaczy być całością. Jakby przez wiele lat szukał
zagubionego elementu układanki, który teraz idealnie wsunął się na
właściwe miejsce.
Quinn ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Co się z nim, u licha,
dzieje? Przecież ona mieszka na Florydzie. A on w Nowym Jorku. Ona
jest właścicielką małego nadmorskiego raju, a on rekinem od
nieruchomości, który połyka takie znakomite kąski i zgarnia za to grubą
forsę.
A tak dobrze do siebie pasują! Wziął łyk wystygłej kawy i ponad
brzegiem kubeczka dostrzegł dwa delfiny, które z gracją wynurzyły się z
wody, a zatoczywszy nad jej powierzchnią łuk, zanurkowały ponownie w
fale. Czy delfiny łączą się w pary na całe życie? Chyba gdzieś o tym
czytał. Jednak teraz nie zaprzątała go kwestia łączenia się w stałe pary, co
o dziwo zdawało mu się nagle całkiem naturalne.
Cóż więc go tak niepokoiło? Miał przecież określony plan. Najpierw
naprawa dachu. Łatwe. Potem lepsza oferta cenowa. Wykonalne. Potem
namówienie Dana na odnowienie pensjonatu i zatrudnienie Nicole. To też
da się zrobić. Czyli wszystko w porządku.
Czyżby? W jakiej sytuacji znajdzie się Nicole, która jest tak głęboko
związana z tym miejscem? Ma być jednym z pracowników, wydanych na
pastwę kaprysów jakiejś niewidzialnej korporacji?
Czuł, jak bardzo zależy mu, by kobieta, która - był o tym przekonany -
jest „tą jedyną", była szczęśliwa. Oczywiście, chciał mieć ją też w swych
ramionach, w swoim łóżku, a nawet w swoim życiu, ale ponad wszystko
pragnął jej szczęścia.
Quinn poczuł, że go ściska w gardle. Skoro bardziej mu zależało na jej
szczęściu niż na własnym, a tak właśnie było, to jak ma to rozumieć? Czyż
nie na tym właśnie polega... miłość?
Odwrócił się gwałtownie i wszedł do domu. Wziął kopertę z
dokumentami i wysypał jej zawartość na blat stołu. Odnalazł polisę
ubezpieczeniową i wpatrzył się w stronę gęsto zadrukowaną małą
czcionką.
Komu by się chciało przeczytać to nudziarstwo od deski do deski? A
jednak trzeba. Zrobi to, bo gdzieś w tym gąszczu słów tkwi jakiś błąd,
przeoczenie, luka, i on musi to znaleźć. Nicole Whitaker musi dostać to, na
co zasługuje, a nie jakiś ochłap.
Jednak, gdyby mu się nie udało, musi mieć plan awaryjny. Wziął
telefon i z pamięci wybrał numer, uśmiechając się do siebie. Plan był
genialny. Odebrano za drugim sygnałem.
- Mam dla ciebie wiadomość - powiedział bez wstępów, wiedząc, że
zostanie rozpoznany po głosie. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy. -
Zakochałem się - wyrzucił z siebie.
Nicole odwróciła wzrok, gdy mijała billboard na drodze numer jeden,
którą mknęła do ciotki Freddie. Żałowała, że ciocia wyprowadziła się z
wyspy, ale było oczywiste, że jej dobrze rozwijająca się firma
potrzebowała przestrzeni, a tej coraz bardziej brakowało na wyspie
opanowanej przez potentatów od nieruchomości.
Nieruchomości. Czy każda myśl musi wracać do tego samego punktu
wyjścia? Nicole przełknęła nerwowo ślinę, przypominając sobie, jak
niezręczne było ich pożegnanie. Usiłował ją pocałować, a ona uchyliła się
i szybko zbiegła po schodach z werandy.
Nicole czuła się tak rozstrojona, że nie zatrzymała się w pensjonacie
nawet po to, by się przebrać czy zostawić rzeczy w pokoju, który miała
tymczasowo zająć. Po prostu wskoczyła do samochodu i gnała przed
siebie, byle dalej od Mar Brisas i Quinna, czy też Maca.
Freddie uniosła głowę znad góry złotej lamy, która leżała przed nią na
stole. Włosy miała związane w kucyk, na twarzy ani śladu makijażu.
- Lama... - powiedziała z rozmarzeniem. - Trzeba ją nosić na gołe
ciało, z wdziękiem, oczywiście, jeśli ma się odpowiednią figurę. Cześć,
kotku. Co cię do mnie sprowadza w ten śliczny poranek?
Nicole uśmiechnęła się, zadowolona, że dała nogę z wyspy.
- Dwa zakochane gołąbki uwiły sobie gniazdko w moim domu i płacą
za to kupę forsy. Mogę pomieszkać u ciebie przez kilka dni?
Freddie zrobiła dziwną minę i najwyraźniej chciała coś powiedzieć,
ale się rozmyśliła i rzuciła tylko:
- Jasne, świetny pomysł.
Aby uciec przed uważnym spojrzeniem ciotki, Nicole podeszła do
rzędu manekinów krawieckich, na których pyszniły się piękne, niezwykle
kobiece kreacje zaprojektowane przez Freddie. Ujęła delikatny, przejrzysty
materiał jednej z sukienek.
- Jaka śliczna - powiedziała z niekłamanym zachwytem.
- Mmm, podobna do tej, którą masz na sobie.
Nicole spojrzała na swą białą spódnicę i przypomniała sobie, jak
Quinn ją rozpinał.
- Może bym się przebrała - powiedziała szybko. - Przyniosę torbę z
samochodu.
- Podoba mi się zestawienie z tym kusym topem. Ten komplet jest o
wiele bardziej... jak by to powiedzieć... śmiały, niż ten, który
zaprojektowałam. Ładnie ci w tym.
Nicole odwróciła się do drzwi. Za chwilę ciocia Freddie na pewno
będzie wiedziała, jak śmiały komplet sporządziła Nicole wczoraj, i z kim.
- Fajnie jest widzieć cię w czymś, co podkreśla twoją wspaniałą
figurę, zamiast ją ukrywać - ciągnęła Freddie, więc Nicole nie wypadało
wyjść. - To na pewno Jowisz, który ma teraz duży wpływ na Barana,
powoduje dużą zmianę w twoim życiu.
Nicole zaśmiała się, jak zawsze, gdy słyszała z ust Freddie
astrologiczne interpretacje.
- Tak, na pewno Jowisz zmienia właśnie moje życie - powiedziała i
ruszyła do wyjścia.
Freddie uniosła złocistą tkaninę w górę tak, że zasłaniała jej twarz, i
mierząc ją fachowym spojrzeniem, powiedziała powoli;
- A może to Quinn McGrath właśnie je zmienia...
- Cha, cha - odparła Nicole, po czym podeszła do stołu, przy którym
siedziała ciotka, i lekko opuściła zasłonę z lamy, by spojrzeć na Freddie.
Ciotka położyła tkaninę na stole i wzięła Nicole za rękę.
- Chcesz o tym porozmawiać? - spytała.
- Nie ma o czym.
Freddie zmarszczyła nos i teatralnie wciągnęła powietrze.
- Czuję kłopoty - powiedziała tonem wieszczki.. - Nieszczęścia. I
jeszcze coś.
Dobrze, że wzięła prysznic u Quinna, bo Freddie poczułaby jeszcze
pewnie słodki zapach seksu.
- Czuję... miłość - szepnęła Freddie, zbliżając swoją twarz do twarzy
Nicole, która odskoczyła jak oparzona.
- Mylisz się. Nie ma mowy o żadnej tam miłości. Pożądanie, może
nawet namiętność - to tak. Ale nie zakocham się w mężczyźnie, któremu
nie ufam, facecie, który kłamie jak z nut, który mówi mi coś osobiście, a
po pięciu minutach przez telefon mówi już coś innego.
Zwłaszcza jeśli to coś innego oznacza wyciągnięcie mi spod nóg
dywanu, po którym stąpam. To nie jest miłość, ciociu. Nie potrzebuję być
zakochana, by czuć się spełniona. Po miłości można spodziewać się tylko
straty, a ja chcę zwyczajnie sobie żyć...
- Zaraz, zaraz - wtrąciła ciotka Freddie, machając rękami. - Nic z tego
nie rozumiem. Co się właściwie stało? - spytała, obejmując Nicole.
Nie było sensu dłużej się wykręcać. Ciotka naprawdę miała nosa do
„tych spraw".
- Długo by mówić - bąknęła Nicole.
- Mam czas, nigdzie mi się nie spieszy - zapewniła Freddie z
uśmiechem.
Nicole potrząsnęła głową i ukryła twarz w dłoniach.
- To skomplikowana historia. Komedia omyłek z tożsamością
bohaterów, sekretne wiadomości przekazywane w miejscu publicznym. -
Rozczapierzyła dłonie i spojrzała na ciotkę przez palce. - A nawet seks w
windzie.
- No, no - uśmiechnęła się szeroko Freddie. - Chyba dziś nie uszyję
nic z tej lamy - westchnęła i usadowiła się na stole obok Nicole. -
Opowiedz mi wszystko od początku.
Freddie nie dopytywała się o szczegóły, ale Nicole powiedziała jej
wystarczająco dużo, by mogła sobie dośpiewać resztę. Gdy bratanica
doszła do relacji na temat porannego telefonu, miała łzy w oczach.
Po wysłuchaniu wszystkiego Freddie milczała przez długą chwilę, a
potem powiedziała:
- Źle cię wychowałam, kochanie. Chciałam, żebyś była taka jak ja.
- A cóż w tym złego? - spytała zdziwiona Nicole.
- Pod wieloma względami to jest okej - westchnęła Freddie. - Jesteś
niezależna, umiesz się o siebie zatroszczyć. To jest dobre i jestem z ciebie
dumna. Ale twoi rodzice chcieliby, żebyś poznała taką miłość, jaka ich
połączyła. A oni się bardzo kochali, maleńka.
Nicole znowu poczuła to wzruszenie, które ogarnęło ją rano. Znów
opadły ją nieproszone wspomnienia, które zazwyczaj odsuwała daleko w
głąb siebie.
- Myślę, że twoje problemy z panem McGrath nie mają nic wspólnego
z ewentualną sprzedażą nieruchomości. - Ciotka ujęła Nicole za ręce i
popatrzyła jej w oczy. - Wiesz to równie dobrze jak ja.
Nicole przymknęła oczy.
- Boję się - przyznała cicho. - Boję się, że ktoś, kogo kocham, może
pewnego dnia wsiąść do samochodu i już nigdy nie wrócić.
Freddie westchnęła cicho, przytulając ją do siebie.
- Och, kochanie, nic dziwnego, że masz takie lęki. Ale nie możesz
wiecznie uciekać przed życiem dlatego, że cię kiedyś dotkliwie zraniło.
Musisz żyć.
- Z Quinnem? - spytała Nicole, podnosząc oczy na ciotkę.
- Wiesz, że mam nosa do tych spraw - powiedziała Freddie. - A ten
twój Quinn nieźle pachnie.
Nicole z trudem powstrzymała dziwną mieszankę łkania i chichotu,
która zdławiła jej gardło.
- O, tak, ciociu. On pachnie wręcz bosko.
Freddie roześmiała się i otoczyła bratanicę ramionami.
- Myślę, że pasujecie do siebie. Może nawet jest „tym jedynym" -
powiedziała, głaszcząc Nicole po włosach.
- „Tym jedynym"?
- No wiesz, twoją bratnią duszą, tym mężczyzną, który jest ci pisany.
Quinn użył całego swego wdzięku, aby nakłonić sekretarkę Toma
Northcotta do umówienia go na spotkanie. Niestety okazało się; że nie ma
go w biurze, gdyż wyjechał do Country Club i ma być bardzo zajęty przez
najbliższych kilka dni.
Quinn miał jednak w zanadrzu plan B.
- A może Denis jest teraz wolny? - spytał z porozumiewawczym
uśmieszkiem, wymawiając imię prawnika tak poufale, jakby znał go
osobiście, a nie jedynie z podpisu na dokumentach, które studiował przez
cały ranek.
- Pan Knox... - powiedziała z wahaniem, zaglądając do notatnika.
- Wystarczy mi jakieś dziesięć minut, Rachel... - powiedział cicho,
pochylając się na tyle blisko, by odczytać jej imię na notce skierowanej do
niej.
Chyba jej nie przeszkadzało, że się zanadto spoufala, bo powiedziała:
- Zobaczę, co się da zrobić, może uda mi się pana umówić -
powiedziała cicho, podnosząc słuchawkę.
Pięć minut później szedł za Rachel do działu prawnego.
- Panie Knox, przestudiowałem polisę ubezpieczeniową Mar Brisas -
powiedział Quinn, gdy już się przywitali i zostali sami.
- Jest dość zawikłana - powiedział prawnik i nachmurzył się.
- Owszem, nigdy jeszcze nie widziałem w ten sposób sformułowanej
polisy.
- Ja też, a pracuję jako doradca prawny w tym banku od dwudziestu
dziewięciu lat - powiedział Knox, nakładając okulary do czytania i biorąc
papiery do ręki. - Jednak ta polisa jest nie do ruszenia. Tom robił
wszystko, co mógł, by nakłonić brata do jakichś zmian, ale nic nie dało się
zrobić.
- Jakiego brata?
Knox spojrzał na niego znad oprawki.
- Bill Northcott był agentem ubezpieczeniowym, który załatwiał tę
polisę - uśmiechnął się. - To nie Nowy Jork, panie McGrath. U nas
wszyscy są spokrewnieni ze wszystkimi.
Quinn przyjrzał się staremu prawnikowi i postanowił zdać się na swój
instynkt.
- Panie Knox, czy naprawdę uważa pan, że sposób sformułowania tej
polisy był legalny? Proszę spojrzeć na paragraf czternasty, punkt
dziewiąty.
Knox westchnął i odłożył papiery, nawet na nie nie spojrzawszy.
- Nic się nie da z tym zrobić. Szkody spowodowane przez wiatr
zostały uznane za inny czynnik niż straty wywołane powodzią, a podczas
tamtego sztormu nie wystąpiło zalanie wodą. Agent wyceniający straty nie
mógł tego inaczej interpretować.
Quinn zgarnął papiery z biurka i wsunął je do swojej aktówki.
- Chyba porozmawiam z Billem Northcottem. Gdzie go znajdę?
- Przeniósł się do Kalifornii.
- Ach tak, a kto prowadzi sprawy jego klientów?
- Nie jestem pewien. Klientami banku zajął się nasz departament
hipoteczny. Zaraz sprawdzę, kto jest odpowiedzialny za Mar Brisas -
powiedział i zaczął przeglądać kołonotatnik stojący na biurku.
- Proszę się nie trudzić, pojadę do Country Clubu i porozmawiam z
Tomem.
Knox zaśmiał się pod nosem.
- W restauracji go pan nie znajdzie. Jakiś klient z Chicago zaprosił go
na golfa.
- Doprawdy? - spytał chłodno Quinn.
Teraz już wiedział, że nie ma czasu do stracenia.
Nicole czuła się trochę winna, że spędziła z Freddie cały dzień i nawet
nie zadzwoniła do Sally, żeby zapytać, jak sobie radzi. Po obiedzie
postanowiła jednak wrócić do pensjonatu i sprawdzić coś, co można było
równie dobrze załatwić przez telefon. Freddie nie powiedziała tego głośno
i Nicole była jej za to wdzięczna.
W biurze było pusto, ale Sally udało się zorganizować chwilowe
zastępstwo w recepcji. W holu kręciło się paru gości. Telefon zadzwonił
dwukrotnie, gdy sprawdzała rezerwacje z tego dnia. Wyglądało na to, że
wkrótce wszystkie miejsca będą zajęte. Podniesiona na duchu, Nicole
postanowiła przejść się po ośrodku, a potem sprawdzić pocztę mailową i
wrócić do Freddie.
Gdy znalazła się nad basenem, jej wzrok natychmiast powędrował na
dach. Okrzyk zdumienia, który jej się wyrwał, wyraźnie zdziwił paru gości
siedzących przy stolikach. Nowe dachówki pokrywały prawie całą
uszkodzoną część dachu. Jak zdołał tego dokonać?
Nicole ruszyła biegiem do pensjonatu i wbiegła po schodach na
najwyższe piętro. Miała w torebce klucz do pokoju, który pełnił funkcję
magazynu, więc wśliznęła się tam szybko i wyszła na balkon.
Drabina prowadząca na dach była na miejscu. Nicole musiała
zobaczyć z bliska efekt pracy Quinna. Spojrzała na krótką spódniczkę i
sandałki na płaskim obcasie, które włożyła u Freddie. A co tam, wchodziła
już na dach w bardziej ryzykownym stroju.
- Witam!
Ze zdziwienia straciła na chwilę równowagę, ale podtrzymało ją
czyjeś silne ramię.
Czy to Quinn? Nie, miał jaśniejsze włosy i ciemnoniebieskie oczy.
Ale równie piękne ciało. Bez słowa obejrzała się za siebie. Zobaczyła
jeszcze jednego przystojniaka. Ten miał włosy tak samo ciemne jak Quinn,
lecz długie i związane w kucyk, a w uchu złoty kolczyk.
- Jestem Cameron - powiedział ten, który ją przytrzymał. - A to Colin.
- A, jesteście braćmi... - wydukała.
Colin zaśmiał się, a potem niskim, seksownym głosem, w czym
również przypominał Quinna, powiedział:
- A ty jesteś pewnie Błękitną Damą. Czytaliśmy twoje ogłoszenie.
- Gdzie jest Quinn? - spytała zażenowana.
- Gra w golfa.
- Jak to? Ściągnął was tutaj i kazał naprawiać dach, a sam poszedł grać
w golfa?
- Tak, to bardzo w jego stylu, nie sądzisz? - odparł Cameron i puścił
do niej oko.
- Nie znam go na tyle - bąknęła.
- Quinn twierdzi coś wręcz przeciwnego - zapewnił Colin z
przekornym uśmiechem. - Mówi, że...
- Ma kłopoty - odezwał się Quinn, który właśnie wskoczył na dach. -
Mam kłopoty, bo obiecałem ekipie dekarzy obiad, ale się nieco spóźniłem.
Gdy omiótł ją wzrokiem, Nicole zrobiło się gorąco. Zwłaszcza że on
sam wyglądał bardzo pociągająco w białej, rozpiętej pod szyją koszuli z
podwiniętymi rękawami i skórą ozłoconą słońcem.
- Jak się grało? - spytała sarkastycznie.
- Jak zwykle. Tak, aby wygrać. - Wsadził rękę do kieszeni, wyjął z
niej klucz i rzucił Cameronowi, który złapał go w locie. - Macie fajrant,
chłopaki. W domu jest pizza i piwo. Ja muszę porozmawiać z Nicole.
Pokręciła głową.
- Nie, na pewno chcesz spędzić trochę czasu z braćmi. Ja...
wyjeżdżam.
Quinn dosłownie przygwoździł ją wzrokiem do miejsca.
- Wówczas nie dowiesz się, jak pokonałem Toma Northcotta.
- Grałeś z nim w golfa? - spytała, czując, jak wzbiera w niej fala
niechęci i urazy.
- Nie. Powiedziałem, że go pokonałem. Nie w golfie, w grze, którą
sam prowadził.
- Jakiej grze?
- Niektórzy ludzie nazwaliby ją przekrętem z polisą ubezpieczeniową,
inni oszustwem. Jednak uzgodniliśmy z Tomem, że to nieumyślna
pomyłka pewnego przedstawiciela banku i pewnego agenta
ubezpieczeniowego, więc sprawa nie musi trafić do lokalnych gazet.
- Nic nie rozumiem!
- Ostrożnie, kochanie - powiedział, podtrzymując ją za ramię, bo aż się
zachwiała. - Chyba nie chcesz iść jutro po ten czek o kulach?
- Jaki czek?
- Odszkodowanie z tytułu polisy ubezpieczeniowej. Sto pięćdziesiąt
tysięcy dolarów. Za zniszczenia spowodowane przez huragan.
- Mac! Jak tego dokonałeś?! Och, jak mam ci dziękować?
- Już ja coś wymyślę...
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Ledwie zdążył musnąć jej usta w pocałunku, o którym marzył przez
cały dzień, gdy odskoczyła od niego i zasypała go pytaniami: Jak? Kiedy?
Co? Dlaczego?
- Ciii... - Położył palec na ustach i odwrócił się do Camerona, który
szczerzył się jak głupek. - Miałeś rację, że straty poniesione z powodu
huraganu podlegają specjalnej klasyfikacji i trzeba złożyć podanie w tej
sprawie do władz stanowych.
Cameron skinął głową.
- Tak właśnie pomyślałem - skoro obowiązuje w stanie Nowy Jork,
dlaczego nie tutaj.
- A jak tam przepisy budowlane? Czy kąt nachylenia dachu mógł być
podstawą do odrzucenia roszczeń?
Quinn zauważył zdezorientowany wyraz twarzy Nicole, która
przenosiła spojrzenie z jednego brata na drugiego, ale tymczasem odparł:
- Miałeś rację, braciszku, wszystko jest OK. - Uśmiechnął się do
Nicole. - Nieźle jest mieć w rodzinie bankiera z dyplomem prawa i
architekta.
- Zwłaszcza takich, co umieją jeszcze naprawiać dachy. - Nicole
uśmiechnęła się radośnie.
- Musiałem wyciągnąć wszystkie asy z rękawa na raz - odparł Quinn,
z trudem opanowując chęć pocałowania jej. - Gdyby zawiodły moje
przypuszczenia co do tej cholernej polisy, musielibyśmy się szybko
uwinąć z naprawą dachu.
- A tak w ogóle, to wyjątkowo piękny dach. Doskonałe proporcje i
spadek. Architekt miał świetne oko do hiszpańskiego stylu.
- Ten dom zaprojektował i zbudował mój pradziadek - powiedziała
Nicole z dumą w głosie. - Zawsze mi się podobał.
Quinn skrzyżował ręce na piersi i posłał Cameronowi wymowne
spojrzenie. Chociaż był bardzo wdzięczny braciom, że rzucili wszystko, by
służyć mu radą i konkretną pomocą przy pracy, nie zamierzał sterczeć w
nieskończoność na dachu i podziwiać jego linie.
Cameron bez słowa zaczął zbierać narzędzia, a Colin się do niego
przyłączył. Po kilku minutach Quinn wyprowadził ich z pokoju-magazynu
i obiecał spotkać się z nimi za parę godzin. Ignorując porozumiewawcze
uśmieszki, zamknął za nimi drzwi.
Wspiął się po drabinie i wyjrzał na dach. Nie mógł się doczekać, kiedy
zostaną sam na sam. Zobaczył ją, jak siedzi na oknie mansardowym,
krótka spódniczka zadarła się, odsłaniając piękne uda. Nicole wyglądała
na szczęśliwą - oparła się na łokciach i wpatrywała w zatokę oświetloną
ostatnimi błyskami słońca, na jej ustach igrał uśmiech.
Pomyślał, że to dzięki niemu tak się uśmiecha. Zdołał więc ją
uszczęśliwić. Nic innego się nie liczy, nawet to, że ten ruch zaszkodzi jego
karierze. Nawet to, że będzie musiał wyjechać, teraz, gdy nie ma tu już
żadnych spraw do załatwienia.
Odwróciła głowę i zauważyła, że Quinn się jej przygląda.
- A więc jednak nie jesteś Donaldem Trumpem - powiedziała z
czułym uśmiechem, przymrużywszy oczy i przechyliwszy głowę na bok. -
Pomyliłam się co do ciebie.
Wstała i podeszła do drabiny. Zszedł szybko na balkon, a potem z
zapartym tchem śledził jej powolne ruchy, gdy zbliżała się ku niemu z
wdziękiem kota. Gdy weszli do pokoju, zadzwonił telefon.
- Świr?
Quinn pokiwał głową i odebrał. Nawet nie zdążył wypowiedzieć
swego nazwiska do końca, gdy mu przerwano. Przez dłuższą chwilę Quinn
słuchał, tylko co jakiś czas pomrukując coś na potwierdzenie tego, że
słucha. Nicole pomyślała, że może Quinn chce porozmawiać bez
świadków, więc zrobiła krok w stronę wyjścia, ale ją zatrzymał.
- Teraz ty mnie posłuchaj, Dan - powiedział tym swoim
bezwzględnym tonem. - Brat Toma Northcotta wcisnął właścicielce polisę
ubezpieczeniową, która wcale nie ubezpieczała, a za swoje pokrętne
sformułowania zgarnął forsę z kompanii ubezpieczeniowej. Bank z kolei
nie przesłał kopii tej polisy władzom stanowym, co jest wymogiem
prawnym tego stanu, więc polisa jest nieważna.
Nicole zatkało. Jak Tom mógł jej coś takiego zrobić?
- Northcott krył brata, a zajęcie Mar Brisas przez bank zamknęłoby
całą sprawę. A ponieważ zamierzałeś podpisać z nim kolejne umowy
hipoteczne, bardzo mu zależało na sfinalizowaniu tej transakcji.
Quinn zawiesił głos, bo reszta już była jasna.
- Nie, to nie jest nielegalne, ale jest nieetyczne - powiedział ze złością.
- Tak, wiem, interes to interes - westchnął cicho, przymykając oczy.
Nicole nie chciała słuchać dalszego ciągu rozmowy. Wyszła na balkon
i zamknęła za sobą drzwi. Przechyliwszy się przez barierkę, zobaczyła
ludzi pływających w basenie i dwóch mężczyzn grających na plaży w
piłkę. Cameron i Colin, niezawodni muszkieterowie.
Uśmiechnęła się, zamknęła oczy i wystawiła twarz na ciepły powiew
bryzy. Pomyślała, że trudno jej będzie się rozstać z Quinnem. A przecież
musi. To była tylko piękna przygoda, przelotna znajomość. Czyżby?
Uwielbiała dźwięk jego głosu, podobało jej się to, co miał do
powiedzenia. Lubiła jego ironiczne poczucie humoru i wzruszyła ją jego
troska. Podobał jej się styl jego pracy, jego poczucie odpowiedzialności.
Kochała jego śmiech, jego usta i oczy. Kochała... Maca.
Tylko czegóż mogła oczekiwać? Na pewno będzie miał problemy w
firmie. Ale ma jeszcze inne perspektywy pracy, przyjaciół, nowojorskie
mieszkanie, swój zespół baseballowy. Ona zostanie w Mar Brisas, które
odzyskała dzięki niemu. Nie mają wspólnej przyszłości, pomyślała z
bólem. Cóż, ale mają tę noc. I resztę weekendu.
Usłyszała odgłos odsuwanych drzwi balkonowych, w których pojawił
się Quinn.
- Wszystko załatwione? - spytała.
- Ja będę załatwiony, jeśli za dwie godziny nie znajdę się w samolocie.
- Co takiego? - Poczuła przypływ paniki. - Dlaczego, zostań
przynajmniej do końca swego urlopu...
- W moim zawodzie nie ma urlopów.
- I nie ma etyki - dodała z goryczą. - Nie jesteś wściekły na szefa, że
nagrał to wszystko? - spytała, mrużąc oczy z wściekłości.
- On tylko chciał wykorzystać okazję. Interes to interes.
Nicole poczuła wściekłość.
- Jednak nie myliłam się co do ciebie - syknęła. - Interesy są
najważniejsze.
- Nieprawda - zachmurzył się i pokręcił głową.
- A co niby jest?
Czekała na jedno magiczne słowo: „ty", które pchnęłoby ją w jego
ramiona, pozwoliło mieć nadzieję.
- Muszę wrócić do domu i załatwić parę spraw - powiedział wreszcie
poważnym tonem.
Spojrzała na niego i wyobraziła sobie, jak to będzie, kiedy on wróci do
domu. Wyjdzie ze swego mieszkania na Manhattanie, siądzie za
kierownicą jakiegoś ekskluzywnego samochodu, pójdzie na piwo z
kumplami z drużyny baseballowej, ułoży sobie sprawy w pracy... a Nicole
Whitaker będzie wtedy już tylko miłym wspomnieniem.
Łzy zakręciły jej się w oczach, więc ominęła go szybko i ruszyła do
pokoju, by nie zauważył jej wzruszenia. Chwycił ją za rękaw bluzki.
- Nicole, zaczekaj. Jak możesz tak po prostu mnie opuszczać?
- Mogłabym zadać ci to samo pytanie, Quinn - rzuciła, po czym
wybiegła pędem z pokoju, czując już łzy na policzkach.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Ciocia Freddie robiła, co mogła, by pocieszyć Nicole. Przestudiowała
jej aktualny układ planet, dogadzała jej aromaterapią i ciasteczkami na
miodzie, próbowała rozweselić żartami - wszystko na nic.
Nicole wiedziała, że powinna się cieszyć. Odzyskała Mar Brisas.
Obiecała sobie, że w poniedziałek uczci zwycięstwo i zajmie się
organizowaniem remontu.
Jednak do tego czasu będzie remontować swoje złamane serce.
Dlatego zaszyła się samotnie na małym patio położonym na dachu domu
ciotki Freddie i patrząc w gwiazdy, oddawała się wspomnieniom.
Gdy usłyszała kroki ciotki na schodach, spodziewała się kolejnej akcji
z serii „uśmiechnij się". Jednak to Freddie uśmiechała się od ucha do ucha,
gdy oświadczyła:
- Przyjechała twoja brygada dekarzy. Chcą się pożegnać w drodze na
lotnisko.
Zaskoczona Nicole zeszła na dół i przywitała się z wypoczętymi,
ogorzałymi braćmi McGrath.
- Przyjechaliśmy się pożegnać - powiedział Cameron, świdrując ją
niebieskimi oczyma. - Skończyliśmy robotę.
- Dach? - spytała zaskoczona. - Och, nie trzeba było, przecież teraz
mogę zapłacić komuś za naprawę. Co ja wygaduję, wam właśnie
powinnam zapłacić.
- Nie ma o czym mówić - przerwał Colin. - To były świetne wakacje.
Daj znać, gdybyś potrzebowała architekta przy odnawianiu budynku. Mam
parę pomysłów.
- Dziękuję - powiedziała, wiedząc, że nigdy nie zwróci się do brata
Quinna.
- Wyjeżdżamy, Nicole - powiedział Cameron, przestępując z nogi na
nogę. - Chcieliśmy zobaczyć, jak się masz.
- Dobrze - odparła zdziwiona.
Colin przyjrzał się jej uważnie, a Nicole uświadomiła sobie, że ma
zaczerwienione od płaczu oczy.
- Chcieliśmy zobaczyć, czy jesteś w tak kiepskim stanie jak Quinn,
kiedy wyjeżdżał. Był bardzo przygnębiony.
- Naprawdę? - spytała, czując, że robi jej się ciepło na sercu. - Więc
nie powinien był wyjeżdżać.
- Musiał - wyjaśnił drugi brat. - Quinn jest odpowiedzialny. Zawsze
postępuje tak, jak potrzeba.
- W każdym razie, dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście -
powiedziała, by zmienić temat. - Naprawdę to doceniam.
- Jak moglibyśmy odmówić? - spytał Colin. - Gdy Quinn zadzwonił i
powiedział...
- Musimy już jechać - Cameron położył rękę na ramieniu brata.
- Chciałabym was jeszcze tylko o coś zapytać - wyrwało się
spontanicznie Nicole. - Co znaczy według was słowo: „jedyna"?
- W naszej rodzinie oznacza bratnią duszę, osobę, która jest ci
przeznaczona. Nasza irlandzka babcia święcie w to wierzy. Że na każdego
czeka jakaś druga osoba.
- A gdy się ją znajdzie, a potem opuści...
- Tego się nie robi - powiedział Cameron i uściskał ją na pożegnanie.
- Widziałem twój billboard reklamowy. Jest świetny - powiedział
Colin, całując ją w policzek.
Gdy Nicole zamknęła drzwi, myślała o tym, co powiedział Cameron.
Że „tej jedynej" się nie opuszcza. Widocznie nie jest tą osobą.
Jak Quinn sobie coś postanowił, nic nie mogło go już powstrzymać.
Tak było i tym razem. Gdy przybył do Nowego Jorku, zadzwonił do braci,
którzy zostali w Mar Brisas, i przedstawił im swój plan. Cameron miał
pewne opory, ale Colinowi pomysł bardzo się spodobał i nawet wiedział,
jak zdobyć potrzebne materiały.
Drugi punkt planu polegał na tym, by wejść do gabinetu Dana
Jorgensena i powiedzieć jedno słowo: odchodzę. Warto było przylecieć do
Nowego Jorku już choćby po to, by zobaczyć jego minę. Jednak uczucie
ulgi, lekkości było nie do przecenienia. W sobotę wieczorem Quinn
zadzwonił do babci, a potem się spakował.
- Skoro ją znalazłeś, nigdy nie pozwól jej odejść - powiedziała babcia.
Gdy Quinn pędził na spotkanie z Nicole drogą numer jeden, spojrzał
na billboard i uśmiechnął się. Przypomniał sobie, jak zobaczył go po raz
pierwszy.
- Och, co za niespodzianka - powitała go Freddie, gdy stanął w jej
progu, choć wcale nie wyglądała na zaskoczoną.
- Cześć, Freddie, szukam Nicole.
- Dziesięć minut temu wyjechała do Mar Brisas.
- Czy jedzie swoją hondą, tym czerwonym kabrioletem?
- Tak, możesz zadzwonić do niej na komórkę.
- Nie, chcę jej zrobić niespodziankę. Do widzenia! - zawołał i
wskoczył do samochodu.
Nicole jechała wolno, rozkoszując się bezchmurnym niebem i
łagodnym ciepłem słońca.
Wyłączyła radio, bo na każdym kanale ktoś zawodził smętnie o
miłości. Nie, ona ma to w nosie. Stawia na niezależność. Zawsze chciała
być sama, wolna, nie chciała mieć nikogo, by go nie stracić. Od jutra
zajmie się remontem Mar Brisas i całkowicie się temu poświęci.
Usłyszała za sobą w oddali klakson. Że też ludziom ciągle się gdzieś
spieszy, nawet w niedzielę. No tak, może jedzie do kochanki albo żony.
Albo na obiad rodzinny. Jej nie spieszy się do nikogo, bo jedyna osoba, z
którą chciałaby być, nie chce być z nią.
Zamrugała, by pozbyć się łez, które napłynęły jej do oczu. Nagle, gdy
mijała swój billboard, zauważyła napis z tęczowych liter na czarnym tle.
Widać było, że jest wykonany amatorsko, ręcznie, i to jeszcze dodawało
mu uroku:
Błękitna Damo!
Wracam do Mar Brisas i nigdy już nie opuszczę tego raju. Jesteś TĄ
JEDYNĄ.
Mac
Usłyszała za sobą klakson i pisk hamulców. Jednak musiała się
zatrzymać. Zaciągnęła hamulec ręczny i stanęła na siedzeniu. Nie
obchodziło jej, co sobie wszyscy pomyślą. Nie zwracała uwagi na krzyki
przejeżdżających obok kierowców ani trąbienie.
- Hej, moja damo! - zawołał ktoś.
Odwróciła rozanieloną twarz od billboardu i zobaczyła Maca, który
zahamował na sąsiednim pasie. Wyskoczył z samochodu i nie zważając na
nic, przybiegł do niej.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś! - zawołała, zaśmiewając się.
- Ja tylko to wymyśliłem i zleciłem braciom. A wiesz przecież, że
wierzę we wszystko, co jest napisane na reklamie. - Objął ją i przyciągnął
do siebie. - Jesteś kobietą, z którą chcę żyć. Kocham cię, Nicole.
- Ja też cię kocham, Mac - szepnęła.
Pocałowali się, długo i namiętnie, co chwila przerywając, bo
rozśmieszały ich klaksony i krzyki przejeżdżających kierowców.
- Ożeń się z nią, koleś! - zawołał jakiś facet z ciężarówki. - I tak już
jesteś stracony!
- Tak właśnie zrobię! - odkrzyknął Mac, a potem z poważną miną
zwrócił się do Nicole: - Jeśli mnie zechce.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, nie zwracając uwagi na
zamieszanie wokół, którego byli sprawcami.
- Wyjdziesz za mnie? - zapytał wreszcie cicho.
- A co z Nowym Jorkiem? Twoim życiem, pracą?
- Chcę mieszkać tutaj. A ty jesteś całym moim życiem. - Pocałował ją
w czoło. - Co do pracy, myślę, że w Mar Brisas znajdzie się dla mnie jakaś
robota. O ile pamiętam, miałaś problemy z windą.
Nicole roześmiała się i wtuliła w jego ramiona. Jeszcze nigdy w życiu
nie czuła się tak szczęśliwa.