St Claire Roxanne Nad brzegiem morza1

background image

background image

St. Claire Roxanne

Nad brzegiem morza

Nicole Whitaker jest właścicielką starego pensjonatu nad

morzem. Jej marzeniem zawsze było, by zabytkowy hotelik

powrócił do dawnej świetności. Niestety, z powodu huraganu i

bankowych matactw wpadła w tarapaty finansowe.

Z niepokojem oczekuje więc wizyty prawnika, który zamierza

przejąć jej majątek. Jednak zamiast niego w upadającym

pensjonacie pojawia się nieoczekiwany gość - bardzo przystojny i

atrakcyjny mężczyzna...

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Quinn McGrath stał oparty o smukły pień palmy i oddychając z

rozkoszą słonym morskim powietrzem, wpatrywał się w spokojne,

szafirowe fale Zatoki Meksykańskiej.

Ognista kula, która przez cały dzień przypiekała turystów na plaży,

sturlała się już na ciemnoniebieską linię horyzontu. Pierzaste obłoczki

miały teraz słodki brzoskwiniowy odcień, a powietrze zrobiło się parne.

Jednak Quinn miał w nosie takie ckliwe pocztówkowe widoczki.

Przyjechał na Wyspę św. Józefa leżącą u wybrzeży Florydy z powodu

pewnej rudery, do której stał teraz odwrócony plecami.

Podwijając rękawy koszuli i gratulując sobie w duchu, że marynarkę i

krawat zostawił w wynajętym samochodzie, odwrócił się i po raz kolejny

otaksował doświadczonym spojrzeniem pensjonat Mar Brisas.

Dach był w opłakanym stanie, balkony wyglądały, jakby miały zaraz

odpaść, a okna zasłonięte żaluzjami pochodziły co najmniej z lat

pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Nic dziwnego, że właściciel odwołał

grzecznie sformułowanym mailem ich popołudniowe spotkanie.

Chociaż Quinn nie znał tego faceta osobiście, wiedział już o Nicku

Whitakerze wszystko, czego mu było trzeba. Powiedziały mu to połamane

poręcze, popękane dachówki i futryny eleganckich łukowatych okien.

Właściciel Mar Brisas najwyraźniej wydawał pieniądze z odszkodowania

na jakieś inne cele niż naprawy szkód spowodowanych przez huragan.

Quinn wcale się nie przejął odwołaniem spotkania. Uznał, że to

znakomita okazja, by rozejrzeć się incognito po okolicy, bez asysty

właściciela pensjonatu, który na pewno starałby się go zagadać i odwracać

jego uwagę od drażliwych kwestii.

background image

Korporacja deweloperska Jorgensena poradziłaby sobie ze wszystkimi

tutejszymi problemami śpiewająco, pomyślał, mijając pusty, zaniedbany

basen. A on musi teraz tylko przekonać Dana Jorgensena, że też potrafi

śpiewać. Szef dał mu jasno do zrozumienia, że zdobywając pozycję

partnera w firmie, trafi na żyłę złota i będzie mógł wreszcie zaspokoić swe

wybujałe ambicje.

W holu pensjonatu nie było ani trochę chłodniej niż na zewnątrz.

Widocznie Whitaker oszczędzał też na klimatyzacji. Kroki Quinna odbiły

się echem na hiszpańskiej terakocie. Przytulny hol świecił pustkami.

Niezapowiedziany gość musiał przyznać, że pomimo pewnych śladów

zniszczeń, wszędzie jest bardzo czysto. Ale to za mało.

Quinn wszedł na kręte schody i, przeskakując po dwa stopnie, dotarł

na drugie piętro. Gdy zamknęły się za nim drzwi prowadzące z klatki

schodowej, usłyszał odgłos zatrzaskującego się zamka i zaklął cicho pod

nosem.

Na końcu ciemnego korytarza stała drabina oparta niedbale o ścianę.

Obok niej walała się biała plandeka i kawałki papy. Pewnie gdzieś tam w

pobliżu kręcili się robotnicy, którzy najwyraźniej zrobili sobie

odpoczynek.

Quinn ruszył w przeciwnym kierunku, do staroświeckiej windy, w

której mogły pomieścić się najwyżej dwie osoby z bagażem. Zauważył, że

drzwi są niedomknięte, a gdy pociągnął je lekko, otworzyły się niemal

bezgłośnie.

Wtedy stanął jak wryty. Z otworu w suficie windy wystawały dwie

kobiece nogi, które majtały z półtora metra nad podłogą; Były to długie,

szczupłe, opalone i gołe nogi, które wyłaniały się z niebieskiej spódniczki

background image

tak krótkiej, że odsłaniała zgrabne uda i kawałek pupy w koronkowych

niebieskich majteczkach.

- Szlag by to trafił!

Quinn odchylił się, by nie dostać śrubokrętem, który właśnie wyleciał

z dziury w suficie. Wylądował na podłodze windy, tuż obok dwóch

niebieskich sandałków na obcasach, niebieskiego żakieciku i torebki.

Okazało się, że właścicielka spódniczki i pasujących do niej majteczek

umie mówić, a nawet kląć. I rozporządza skrzynką z narzędziami.

- Słucham? - zapytał Quinn, odchrząknąwszy znacząco.

Rozległ się pisk, a spódniczka podjechała nieco w górę. Quinn był

oszołomiony. Bez wątpienia nie miał do czynienia z typowym

mechanikiem naprawiającym windy.

- Czy mogę w czymś pomóc?

Ręka z pomalowanymi na różowo paznokciami zsunęła się w dół i

nerwowym ruchem obciągnęła spódniczkę, zakrywając figi, ale nie uda.

Niewątpliwie kobiecy tyłeczek zaczął się nerwowo wiercić, a potem

znowu rozległ się miaukliwy jęk, gdy spódniczka podjechała do góry.

- O, nie! Zaklinowałam się!

Quinn uchylił się przed kopniakiem, którego o mały włos nie zadała

mu jedna ze zgrabnych nóżek, a potem patrzył, jak niebieski materiał

marszczy się i niebezpiecznie napina, gdy właścicielka spódniczki fika

nogami i na próżno usiłuje wydostać się z potrzasku.

Odruchowo wyciągnął ręce, by jej pomóc, po czym zamarł na chwilę,

jakby się bał, że dotknie niechcący tego miękkiego, kobiecego ciała. Z

trudem zdołał się opanować i złapał kobietę za biodra, uważając, by

dotykać tylko spódniczki.

background image

- Hej, co robisz! - pisnęła.

- Próbuję wyciągnąć panią z dziury. - Chwycił mocniej za biodra, ale

spódniczka lekko się zadarła i niechcący dotknął jedwabistej skóry na

udzie. - Jeśli się pani nieco odpręży, na pewno mi się to uda.

- Mam się o d p r ę ż y ć? - w głosie słychać było niedowierzanie, a

mięśnie, których dotykał, stężały jeszcze bardziej.

- Właśnie tak - powiedział spokojnie, wsuwając drugą rękę głębiej w

otwór w dachu windy.

Usłyszał jęk, a potem:

- Okej.

- Dobrze, trzymam - sapnął.

Nie była ciężka, ale przydały mu się trening na siłowni i wysoki

wzrost, gdy delikatnie ściągał ją na dół. Nie omieszkał przy tym dokładnie

zlustrować zgrabnego tyłeczka oraz kolejnych partii ciała, wyłaniających

się powoli z dziury przy akompaniamencie cichych pojękiwań: wąskiej

talii, szczupłych, opalonych pleców okrytych skąpą bluzeczką na

ramiączkach w tym samym kolorze, co spódniczka i... reszta garderoby.

Gdy w windzie znalazła się wreszcie również głowa, ujrzał masę

gęstych, jasnych włosów zawiniętych w niedbały kok podtrzymywany

żółtym ołówkiem. Dlaczego ołówkiem?

Stanęła pewnie na podłodze bosymi stopami, nie odwracając się do

Quinna, i obciągnęła ze złością spódniczkę.

- Dziękuję - powiedziała drżącym głosem.

- Nie ma za co. - Chętnie robiłby to codziennie, z wielką chęcią, a

jakże.

Stała wciąż tyłem, a on miał ochotę odwrócić ją delikatnie, by

background image

wreszcie zobaczyć, jaka twarz może stanowić dopełnienie tak cudownego

ciała. Jednak ona wciąż trwała nieruchomo, ze sztywnymi ramionami i

tym idiotycznym ołówkiem wetkniętym we włosy.

Odchrząknął i powiedział, stukając w tabliczkę ze staroświeckimi

przyciskami:

- Na które piętro pani sobie życzy? Parter? Stoisko z bielizną damską?

Sztywne plecy zatrzęsły się lekko i rozległo się miłe parsknięcie.

Świetnie. To byłby koszmar, gdyby kobieta z takimi biodrami i nogami nie

miała poczucia humoru.

- Proszę się nie przejmować - ciągnął dalej. - Nie zobaczyłem nic

takiego, czego nie widziałbym już wcześniej. Teraz po prostu oglądałem to

pod innym kątem.

Znowu zachichotała.

- Chętnie bym to robił częściej.

- Czyżby? - spytała, odwracając się gwałtownie.

- Tak - wyjąkał, bo zatkało go na widok jej błękitnych, wielkich oczu

ocienionych czarnymi rzęsami.

Zachwyciła go jej brzoskwiniowa cera, a na koniec zatrzymał wzrok

na zabójczym dołeczku w brodzie. Gdy zobaczył do tego wszystkiego

olśniewający uśmiech, miał ochotę powiedzieć po prostu: chodźmy gdzieś

i zróbmy to jak najszybciej.

Gratulacje, pomyślał. Trzydziestotrzyletniemu, podobno dojrzałemu

facetowi przez sekundę mignęły majtki i napala się jak nastolatek.

Przepastne niebieskie oczy zwęziły się w podejrzliwe szparki, gdy ich

właścicielka spytała:

- A co pan właściwie robi na tym piętrze?

background image

Cofnął się o krok, w obawie, że jeśli tego natychmiast nie zrobi,

zacznie również zachowywać się jak nastolatek.

- Tak tylko, rozglądałem się wokół... - powiedział niepewnie. - A

czasem spoglądałem do góry - dodał, wskazując na otwartą klapę w suficie

windy.

- Utknęłam - powiedziała z naciskiem, wygładzając spódniczkę ze

spuszczonymi oczami.

- Zauważyłem.

- To znaczy... winda się zacięła i w niej utknęłam - dodała, z trudem

powstrzymując się od śmiechu.

Nagle urządzenie ruszyło gwałtownie w dół, a dziewczyna poleciała

na niego. On z kolei oparł się o tablicę z przyciskami. Winda stanęła, a

drzwi zaczęły wolno się zamykać.

- O, nie! Znowu utkniemy! - zawołała, rzucając się w stronę drzwi.

Był szybszy, zdążył je przytrzymać, choć gumowa osłona

drewnianych drzwi wpiła mu się boleśnie w ramię.

- Otworzę je - powiedziała, wsuwając dłoń w szparę, która powstała

dzięki jego szybkiej interwencji.

Z bardzo skupioną miną zaczęła manipulować przy drzwiach, a on w

tym czasie spuścił wzrok, co dało mu możliwość podziwiania jej dekoltu.

Czy w tej kobiecie nie ma nic przeciętnego, pomyślał, czując, że znów

zaczyna tracić panowanie nad sobą.

Dziewczyna zaklęła pod nosem, mamrocząc coś o zepsutym kablu, a

wyciągając dalej rękę, nieumyślnie wsunęła mu udo między nogi. Nie

musiała długo czekać na reakcję. Speszona, odskoczyła, wydając znowu

ten sam pisk, co wcześniej, gdy tkwiła w dziurze.

background image

Quinn zdołał jakoś zapanować nad sobą, wykręcił ramię i szarpnąwszy

z całej siły, rozsunął drzwi windy. Okazało się, że kabina zjechała jakiś

metr w dół.

- Wyjdę, a potem pomogę pani się stąd wydostać - zaproponował.

Nie miał wprawdzie nic przeciwko temu, żeby tkwić z nią w tej

ciasnej przestrzeni, ale chyba po jakimś czasie zabrakłoby im powietrza. A

on na pewno w końcu straciłby kontrolę nad sobą.

- Chyba wystarczająco już mi pan dzisiaj pomógł - powiedziała

surowym tonem, ale w jej oczach pojawił się wesoły błysk. Uroczy. -

Proszę iść, a ja zajmę się tym zepsutym kablem.

- Nie ma mowy - odparł i jednym szybkim ruchem podciągnął się w

górę i wyskoczył z kabiny. - To zbyt niebezpieczne.

- Chyba ma pan rację - westchnęła, chwyciła sandałki za paski i

podała mu rękę, a on z łatwością wyciągnął ją z windy. - Dziękuję. - Znów

posłała mu ten zabójczy uśmiech. - Winda lubi płatać figle. Ale to jeden z

uroków tego miejsca.

On uważał, że jedyny urok tego miejsca stanowi obecność błękitnego

anioła z żółtym ołówkiem we włosach i ciałem, które każdego mężczyznę

rzuciłoby na kolana.

Wetknąwszy ręce do kieszeni, by dodać sobie nieco pewności,

spojrzał aniołowi prosto w oczy i spytał:

- Stróżuje pani tutaj na nocnej zmianie, czy też zajmuje się naprawami

w tej ruderze?

Zarumieniła się lekko, upuściła sandałki na podłogę i wsuwając stopę

w jeden z nich, powiedziała urażonym tonem:

- To wcale nie jest rudera.

background image

- Ale na pewno nie pałac.

Tym razem jego dowcip nie wywołał uśmiechu.

- To miejsce ma wiele zalet - powiedziała poważnie, nie patrząc na

niego.

- Proszę wymienić choć jedną - parsknął.

- Mogę nawet więcej. Jest pełne autentyzmu, zabytkowe.

- Niektóre zabytki mogą być niebezpieczne - rzucił kpiąco, skinieniem

głowy wskazując na windę.

- Pokoje są śliczne.

- Ale budynek się rozpada.

Skrzyżowała ręce pod bujnym biustem, a on pomyślał, że ten gest

powinien być karalny.

- W łazienkach stoją wanny na zabytkowych, lwich łapach -

oświadczyła triumfalnie.

- Jeśli krany i rury też są zabytkowe, to dziękuję uprzejmie.

- Okna wychodzą na plażę. - Nie dawała za wygraną.

- A to akurat dobrze się składa, bo przecież klimatyzacja nie działa -

zaśmiał się.

Spojrzała na niego ponuro. Gdy znikł jej uśmiech, poczuł się, jakby

chmury przesłoniły słońce.

- Widać, że lubi pani to miejsce. A może pracuje tu pani?

- Jedno i drugie.

A więc stąd ta lojalność. Kontakt z pracownicą może być tym, czego

mu trzeba. Może uda się wyciągnąć z niej coś, co pogrąży Nicka

Whitakera, bo przecież widać, że kombinuje coś z pieniędzmi z polisy

ubezpieczeniowej.

background image

Dobra będzie rozmowa przy kolacji. A potem przy śniadaniu...

- Ale nie odpowiedział mi pan na pytanie. - Oskarżycielski ton wyrwał

go z marzeń. - Co pan właściwie tutaj robi? To piętro jest przeznaczone

wyłącznie dla personelu.

Nie miał ochoty jej okłamywać, ale skoro tu pracowała, nie chciał

zdradzać, że reprezentuje firmę, która zamierza przejąć nieruchomość. To

pewnie zamknęłoby jej usta.

- Zgubiłem się - skłamał gładko. - Mój pokój jest na pierwszym

piętrze i po prostu zapędziłem się, idąc po schodach.

- Jest pan gościem? - spytała z niedowierzaniem.

Wynajmie pokój, jak tylko zejdą na dół. Wtedy nie będzie musiał już

więcej kłamać. I tak miał przenocować w innym pensjonacie na wyspie,

należącym do firmy Jorgensena, a potem zerwać się przed świtem, by

zdążyć na kolejne oględziny w Minneapolis.

- Jutro wyjeżdżam - odparł wymijająco.

- W takim razie życzę miłego pobytu - powiedziała, schylając się, by

zapiąć sandałek, i nie dając mu tym samym możliwości zobaczenia, czy

przez jej twarz przemknął choćby cień rozczarowania. - Proszę koniecznie

pójść na plażę. Roztacza się stamtąd niesamowity widok na morze.

- Och, podziwiałem już dziś dość pięknych widoków - powiedział

znacząco.

Oderwała spojrzenie od drugiego buta, który właśnie zapinała, i

uniosła wzrok. Spojrzenie było pytające, nieco kpiarskie i wyzywające, a

Quinn poczuł nagle, że coś go ściska w środku. Zawsze mógł ufać tej

dziwnej intuicji, która poprzedzała różne ważne wydarzenia, a tym razem

objawiła mu, że... to „ta jedyna"!

background image

Quinn McGrath nigdy nie lekceważył tego, co podpowiadał mu

instynkt.

- A może pokaże mi pani tę plażę? - spytał, opierając się o ścianę i

krzyżując ręce na piersiach. - Może pozwoli się pani zaprosić na kolację?

Uśmiechnęła się szelmowsko, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi

windy zatrzasnęły się z hukiem za jej plecami.

- Moja torba! - zawołała, rzuciwszy się do drzwi, ale było za późno.

Zaklęła cicho i bezradnie walnęła pięścią w drewniane drzwi zewnętrzne.

- Mam nadzieję, że zostawił pan otwarte drzwi na klatkę schodową?

Pokręcił przecząco głową.

- Proszę nic nie mówić. Widzę po minie, że klucze są w pani torebce.

- Dobrze, nie powiem - wzruszyła ramionami.

- Czy jest jakieś inne wyjście?

- Balkon. Potrafi pan zejść z drugiego piętra?

Właściwie to potrafił, ale perspektywa uwięzienia z bosonogą

contessą na pustym piętrze pensjonatu wydawała mu się niezmiernie

podniecająca.

- Czy nikt nie będzie pani szukał?

- Dziś jest niewielu pracowników - odparła z westchnieniem. -

Możemy jedynie mieć nadzieję, że ktoś ściągnie windę i nią wjedzie.

- Ale skąd będzie wiedzieć, że tu jesteśmy?

- Ma pan komórkę? - spytała z nadzieją w głosie.

Przypomniał sobie, że zostawił ją w samochodzie, i pokręcił głową.

- W takim razie pozostaje nam jedno... - zawiesiła głos, a jemu serce

zabiło z nadzieją. - Walenie w drzwi, może usłyszy ktoś z obsługi. - To

mówiąc, zaczęła tarabanić pięściami w drzwi windy. - Proszę się

background image

przyłączyć - rzekła, przerywając na chwilę.

Rad nierad, wykonał jej polecenie.

ROZDZIAŁ DRUGI

- Pomocy! Jesteśmy uwięzieni!

Nicole Whitaker waliła w drzwi z całej siły, o wiele mocniej, niż było

trzeba. Jednak solidny raban był jedyną szansą na uwolnienie się z

potrzasku - udało jej się w ten sposób odzyskać wolność trzy tygodnie

temu, gdy utknęła na parterze - a intensywny ruch dobrze jej robił, bo

pozwalał pozbyć się napięcia, jakie wywołała wymuszona bliskość tego

mężczyzny. Jeszcze jeden seksowny uśmiech i dowcipna uwaga, a

zupełnie straci dla niego głowę.

- Na pomoc! - wrzasnęła i znowu załomotała w drzwi, a potem natarła

na nie ramieniem, aż ołówek wysunął jej się z włosów.

Na dźwięk jego śmiechu za plecami znieruchomiała.

- Czy uważa pan, że to rzeczywiście takie zabawne?

Spiorunowała go wzrokiem, głównie po to, by ukryć uśmiech.

Właściwie to chciało jej się jednocześnie śmiać i płakać. To okropne, że

ten gość - którego jakimś cudem nie udało jej się wcześniej spotkać -

uważał, że jej pensjonat to rudera.

- Nie mogę się powstrzymać - odparł, wzruszając ramionami. Jego

brązowe oczy iskrzyły się humorem. - Jest pani przezabawna.

Przezabawna! Rzeczywiście, boki można zrywać, jak się widzi, że

ktoś zwisa półnagi z dziury w suficie. Na myśl o tym, jak wysoko zadarła

się jej spódniczka, zrobiło jej się gorąco z zażenowania. Niezłe powitanie

dla gościa.

background image

Dzięki Bogu, że odwołała to spotkanie z nowojorskim rekinem od

nieruchomości. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby wszechpotężny Quinn

McGrath z Korporacji Deweloperskiej Jorgensena zobaczył szwankującą

windę i jednego z jej dwóch - no, powiedzmy - trzech gości

przechadzających się wokół i nazywających jej pensjonat „ruderą".

Ale jak to możliwe, że ten gość zapisał się w księdze hotelowej, a

Sally Chambers nie przybiegła do biura Nicole z informacją, że właśnie

zjawił się boski facet, który zszedł chyba prosto z hollywoodzkiego

ekranu.

Przygryzła wargę i oparła czoło o ciepłe drewno drzwi, próbując

odzyskać poczucie równowagi, które opuszczało ją, ilekroć spojrzała na

nieznajomego. Nie może się przed nim zdradzić z tym, że jest właścicielką

tej „rudery". To zbyt żenujące.

Co za dzień! Dzień? Raczej rok. Wszystko wymknęło się jej spod

kontroli czternaście miesięcy wcześniej, gdy huragan Dante zagościł na

sześć godzin na Wyspie Św. Józefa.

Na szczęście nikt nie zginął, ale marna polisa ubezpieczeniowa nie

pokryła szkód, jakie wyrządził wiatr, i z tego powodu pensjonat Mar

Brisas, zaprojektowany i zbudowany przez jej pradziadka, ledwie zipał po

sześćdziesięciu latach ekskluzywnego życia.

- Na pewno ktoś wkrótce się zjawi - powiedział, postukawszy od

niechcenia i o wiele za lekko w drzwi, i wskazując głową koniec holu. -

Robotnicy zostawili tam przecież swoje rzeczy.

- Śmiem wątpić... - Jacy znowu robotnicy? Właśnie patrzył na jednego

z nich. A właściwie jedynego. Ponieważ firma ubezpieczeniowa wypłaciła

po katastrofie żałośnie niskie odszkodowanie, ciężar wyremontowania Mar

background image

Brisas spoczął na dumnych, lecz biednych barkach właścicielki.

Z powodu dramatycznej sytuacji finansowej, pod naciskiem

pracownika banku, zgodziła się na spotkanie z potencjalnym kupcem.

Jednak w ostatniej chwili się wycofała.

- Możesz mi wierzyć, Mac, że niewielu ludzi zagląda na drugie piętro.

Trochę tu sobie posiedzimy.

- Skąd pani zna moje imię? - spytał, z zaciekawieniem marszcząc

brwi.

- Mac? - spytała, przewracając oczami. - Zwracam się tak do każdego,

kto w pierwszej kolejności widzi mój tyłek.

Znowu się roześmiał. Niski, podniecający śmiech wywołał dziwne

sensacje w jej brzuchu.

- Chyba nie myśli wciąż pani o tamtym? Proszę o tym zapomnieć. Ja

już to zrobiłem - skłamał.

- Nie zapomnę o tej przygodzie z panem do końca życia.

- Bardzo mi to pochlebia - odparł, błyskając zębami w uśmiechu.

- Niesłusznie. Będę sobie o niej przypominać tylko w trakcie tej

głupiej gry towarzyskiej: „Opowiedz o najbardziej żenującej sytuacji, jak

ci się przydarzyła".

Oparł się jednym ramieniem o drzwi windy i skrzyżował ręce na

piersiach. Chociaż wcale nie zamierzał walić w drzwi i wzywać pomocy,

nie skomentowała tego, pogrążona w kontemplacji jego szerokiego,

umięśnionego torsu i kilku ciemnych włosków, które były widoczne przy

rozpiętej koszuli.

- A może opowie mi pani jeszcze inne takie historie? Już samo

słuchanie jego głosu wprawiało ją w oszołomienie.

background image

- A może to pan mi coś opowie? - odparła.

- Nic za darmo... - powiedział cicho, przysuwając się nieco bliżej.

Wzięła głęboki oddech, speszona jego bliskością, i pochwyciła lekki

zapach mięty i świeżego męskiego potu, o którym świadczyły też lekko

wilgotne czarne kosmyki włosów nad czołem. To przypomniało jej

nieprzyjemny komentarz o braku klimatyzacji.

- Już dałam fan ta, widział pan moje majtki - mruknęła, siląc się na

żartobliwy ton.

- Niedokładnie.

Uniosła brwi z powątpiewaniem.

- Tylko kawałeczek koronki - zapewnił.

Poczuła, że się czerwieni. Ten cały Mac nie zamierzał pozwolić jej się

odprężyć. Przysunął się jeszcze bliżej, przekraczając ogólnie przyjętą

granicę bliskości. Nie uśmiechał się już, ale jego ciemne jak gorzka

czekolada oczy dosłownie ją oblepiały spojrzeniem, które zatrzymało się

na dłużej na bluzeczce, a potem, pełznąc powoli w górę, zatopiło się w

końcu w jej oczach. Rozchylił usta, a ona poczuła prawdziwy zawrót

głowy.

- Niebieski to twój kolor - szepnął, pochylając się nad nią. - Bielizna,

która pasuje do oczu. Mogłabyś wylansować taki trend.

Próbowała się uśmiechnąć, ale jej usta zadrżały. Był tak blisko, że

mógł ją pocałować. Serce jej waliło, jakby krzyczało rytmicznie: „Całuj,

całuj".

- Całuj - szepnęła, zanim dotarło do niej, że to zrobiła.

Zbliżył delikatnie usta, ale gdy tylko ich wargi się zetknęły, przeszedł

natychmiast do działania. Położył ręce na jej biodrach i odwrócił ją ku

background image

sobie. Całując namiętnie, przyciskał mocno do siebie, aż poczuła, jak

bardzo jest podniecony. Oderwała się od niego, ale wciąż obejmował ją

mocno w biodrach. Schylił się i delikatnie przesunął wargami po jej uchu.

- Powiedziałaś „całuj" - szepnął, a jego gorący oddech poruszył włoski

nad jej karkiem.

Przeszedł ją dreszcz.

- Nie, powiedziałam „żałuj", bo te majtki są bardzo ładne. - Delikatnie

odepchnęła go od siebie i położyła dłonie na umięśnionych ramionach

przystojniaka. Wciąż trzymał ręce na jej biodrach. - A może ktoś się

zaniepokoi, że tak długo cię nie ma, i zadzwoni do recepcji? - rzuciła

szybko, by zmienić temat.

Pokręcił głową, wpatrując się w nią z uśmiechem.

- Jestem tu sam.

- No, ale może ktoś będzie dzwonił z domu... żona na przykład. -

Chciała się upewnić, że można brnąć w to dalej.

Znów pokręcił głową, a na jego wargach zaigrał tajemniczy uśmiech.

- Nie mam żony.

To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. On zresztą też.

- A jak jest z tobą? - spytał, rytmicznie zataczając kciukami kółka na

jej biodrach, co było bardzo podniecające.

Najwyraźniej pytał, czy jest zamężna albo zaanagażo-wana w jakiś

związek, by» wiedzieć, czy może kontynuować to, co właśnie zaczęli.

Poza dwoma nieistotnymi związkami, gdy ledwie przekroczyła

dwudziestkę, nie było w jej życiu żadnego mężczyzny.

Czy powinna mu o tym powiedzieć? Miała szansę powstrzymać teraz

to szaleństwo, udowodnić, że ludzie kierują się rozsądkiem, w

background image

przeciwieństwie do zwierząt polegających na instynkcie. Miała teraz

szansę uwolnić się od tego nieznajomego mężczyzny. Czy z niej

skorzysta? O, nie!

- Nikt na mnie nie czeka - odparła, zgodnie z prawdą.

- Więc pozwól mi się jeszcze raz pocałować. - Jego seksowny głos był

równie podniecający, co pieszczota jego dłoni. - Drzwi windy mogą się

otworzyć w każdej chwili, a ja nie lubię straconych okazji.

Przesunęła wzrok z jego oczu na piękny prosty nos, szczupłe policzki i

zatrzymała go na ustach, których smak właśnie poznała. Ona również nie

zamierzała stracić takiej okazji. Wspięła się na palce i wyszła mu na

spotkanie, a on od razu zaczął całować ją bardzo namiętnie, przyciskając

mocno do siebie.

Zarzuciła mu ręce na szyję i poddawała się bez żadnych oporów. Nie

chciała się zastanawiać, co właściwie wyprawia. Zamiast siedzieć teraz na

dole i rozważać największy dylemat zawodowy i osobisty, jaki spotkał ją

w jej dwudziestoośmioletnim życiu, całowała się z jakimś nieznajomym

Makiem na drugim piętrze swojego pensjonatu.

To było czyste szaleństwo. Ale również czysta rozkosz. Oparł ją o

drzwi windy i poczuła na plecach dwie pionowe listwy. Jednym szybkim

ruchem jego dłonie powędrowały w górę i zatrzymały się po zewnętrznej

stronie jej piersi. Czekały na pozwolenie.

Gdy dała mu je w wyrazistym języku ciała, zaczął kontynuować

pieszczoty. Nagle jednak rozległ się cichy szczęk i drzwi windy raptownie

się otworzyły. Pochwycił ją szybko, dzięki czemu nie wpadli oboje do

kabiny.

- A niech to - szepnął, chwytając lekko jej dolną wargę zębami i

background image

jeszcze mocniej ją przytulając. - Jesteśmy uratowani.

Nicole jednocześnie przeklinała i błogosławiła swój ruchomy antyk.

Dlaczego nigdy nie działał sprawnie, gdy jej na tym zależało, a teraz...

Z ociąganiem wysunęła się z jego ramion i weszła do windy. Ledwie

opanowując przyspieszony oddech, schyliła się, by sięgnąć po torebkę i

żakiet.

- Jedziesz do siebie? - spytała, siląc się na niedbały ton, ale

odpowiedział jej znaczącym uśmiechem.

Wsiadł do środka, a ona uruchomiła przycisk pierwszego piętra.

- Mam lepszy pomysł - szepnął, pochyliwszy się do jej ucha. - Może

zatrzymamy tego grata na dłużej, gdzieś pomiędzy pierwszym piętrem a

niebem?

Sama już wcześniej na to wpadła, jednak odegnała tę myśl.

- Przepraszam - powiedziała niepewnie - ale mój mózg działa mniej

więcej tak jak ta winda.

Cofnął się o krok i czarująco uśmiechnął. Potem ujął ją pod brodę i

uniósł jej twarz do góry.

- Mój przestał działać, gdy tylko ujrzałem Błękitną Damę.

Winda zatrzymała się z łomotem na pierwszym piętrze. Nicole

pomyślała, że jeśli natychmiast tego nie przerwie, zrobi coś, czego później

będzie żałować. Choć na pewno tego nie zapomni.

- To twoje piętro - powiedziała, gdy drzwi otworzyły się z hukiem.

- Niezupełnie - odparł, wodząc palcem po jej podbródku. - Jeszcze się

nie zameldowałem.

- Jak to? - Zesztywniała i cofnęła się nieco w stronę tablicy z

przyciskami. - Aha, bo to taka „rudera"?

background image

- No cóż, musisz przyznać, że to raczej trzeciorzędny hotelik. -

Mrugnął do niej i nacisnął guzik zamykający drzwi. - Chociaż trzeba

przyznać, że obsługa tu jest bardzo miła...

Do diabła z nim. Obsługa nie jest miła, tylko głupia. Nicole dźgnęła ze

złością przycisk uruchamiający drzwi i zmroziła nieznajomego wzrokiem.

- Tu wysiadasz, Mac - powiedziała z uśmiechem, kładąc mu rękę na

ramieniu i lekko popychając w stronę otwartych drzwi. Wyszedł na

korytarz, a na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, rozbawienie i

oczekiwanie. Czyżby myślał, że za nim pójdzie, po tym jak ją okłamał i

jeszcze nazwał jej pensjonat ruderą?

Zamknęła drzwi za pomocą przycisku, zadowolona, że tym razem

winda lojalnie nawiązała współpracę. Najbardziej niesamowity facet,

jakiego spotkała - i całowała - w życiu, a wszystko zdarzyło się w

przeciągu pięciu minut, gapił się na nią z niedowierzaniem przez szybkę w

drzwiach kabiny.

Nicole wyskoczyła szybko z windy do holu i podeszła do recepcji,

która świeciła pustkami, bo brakowało pieniędzy na opłacenie

pracowników na nocną zmianę. Otworzyła gwałtownie szufladę pod

blatem i zaczęła w niej gorączkowo szperać w poszukiwaniu czegoś,

czego nie potrzebowała już od bardzo długiego, czasu.

Wreszcie triumfalnie postawiła na kontuarze tabliczkę z napisem

„Brak miejsc wolnych". Następnie nacisnęła jeszcze guzik windy, by

odesłać ją na pierwsze piętro, po czym szybko opuściła pensjonat.

Ostatnie smugi księżyca zniknęły ze srebrzystych fal zatoki. Zamiast

nich pojawiły się pierwsze promienie wschodzącego słońca, które

ogrzewały leniwe falki pluskające dwieście metrów od werandy Nicole.

background image

Spędziła całą noc skulona na jednym ze swych rattanowych foteli i

wpatrzona w wodę rozpamiętywała wydarzenia wieczoru i swoje nazbyt

dramatyczne wyjście z pensjonatu.

Nie była to jej pierwsza bezsenna noc pod gwiazdami, poświęcona

rozmyślaniom. Przed atakiem huraganu często siadywała tutaj,

wspominając swoich rodziców. Przypominała sobie, jak strasznie się

czuła, gdy jako ośmiolatka przyjechała na Wyspę św. Józefa. Była niby

jakiś zagubiony kociak. Nie miała wtedy nic oprócz wspomnień o dwojgu

wspaniałych ludziach i pełnej fantazji nowej „mamy", która miała na imię

Freddie.

Jednak po ataku huraganu Dante niemal każda bezsenna noc

poświęcona była rozważaniom nad tym, jak wydostać się z ruiny

finansowej. Wiele godzin zajęło jej samo zaakceptowanie faktu, że cała

Wyspa św. Józefa mogła sobie zafundować dzięki pieniądzom z

odszkodowań coś na miarę liftingu twarzy, a Mar Brisas - dla porównania

- plaster z opatrunkiem.

Oczywiście wcale nie chciała zamienić swojego uroczego pensjonatu

w stylu hiszpańskim w pałacową szklaną wieżę ze stiukami, jakich wiele

powstawało ostatnio przy najładniejszych plażach Florydy.

Jednak polisa ubezpieczeniowa Mar Brisas miała w sobie lukę

wielkości Zatoki Meksykańskiej. Dlatego właśnie Nicole nie miała teraz

pieniędzy na odnowienie frontowej części pensjonatu, której okna

wychodziły na zatokę, i domów na plaży, które kupiła pięć lat wcześniej

za swoje oszczędności i pieniądze ze spadku.

Teraz groziło jej zajęcie nieruchomości przez bank, który już zaczął

pertraktować z potencjalnymi nabywcami.

background image

Musiała jednak przyznać sama przed sobą, gdy szła plażą do biura, że

nie o pieniądzach myślała ostatniej nocy. Była ubrana jak zwykle w dżinsy

i rozciągnięty podkoszulek. Niebieski kostiumik, w którym wystąpiła

poprzedniego dnia, był przeznaczony na spotkanie, które na szczęście

odwołała.

Zamiast łazić po swojej posiadłości z jakimś niedoszłym Donaldem

Trumpem z Nowego Jorku, wylądowała w ramionach najbardziej godnego

pożądania mężczyzny, jakiego spotkała w życiu. Który okłamał ją, że jest

gościem hotelowym, i powiedział prawdę o pensjonacie. I dlatego właśnie

go spławiła.

Akurat. Wypchnęła go z windy z tego samego powodu, dla którego

uciekała do tej pory od wszystkich mężczyzn, którzy jej się podobali -

zresztą niewielu ich było. Jeden w college'u, a drugi tuż przed kupieniem

Mar Brisas. Chociaż byli jej kochankami, to jednak nie stali się jej bliscy.

Bliskość oznaczała stałość. A to z kolei oznaczało stratę. Czyż nie

taką lekcję otrzymała od życia dwadzieścia lat temu, gdy jej rodzice wyszli

na kolację i nigdy nie wrócili?

Pokręciła głową i pchnęła drzwi prowadzące do holu. Nie mogła sobie

teraz pozwolić na rozklejanie się, trzeba zmierzyć się z bieżącymi

problemami. Na przykład porozumieć z Tomem Northcottem.

Na razie zachowywał się dość wyrozumiale, ale był przecież

wicedyrektorem banku i obowiązywała go lojalność względem Marinę

Federal. Będzie wściekły, jak się dowie, że w ostatniej chwili od-wołała

spotkanie z pupilkiem firmy Jorgensena.

Sztywnym krokiem minęła nieznośną windę, nie zaszczycając jej

nawet spojrzeniem. I tak pewnie stała zacięta. Gdzieś między pierwszym

background image

piętrem a... niebem.

Ostatnia z pełnoetatowych pracownic była już na miejscu.

Olśniewający uśmiech Sally Chambers i jej ruchliwe zielone oczy zawsze

stanowiły miły widok, a dziś dziewczyna promieniała bardziej niż zwykle.

- Jakiś dowcipniś postawił wczoraj w recepcji tabliczkę z napisem, że

nie ma miejsc wolnych - powiedziała Sally, wychodząc z recepcji i

kierując się za szefową do jej biura.

- No coś ty? - spytała Nicole, rzucając torbę pod biurko.-Ale numer.

Sally wzruszyła ramionami.

- Nic nie szkodzi. Dobrze, że się znalazła. Wkrótce będziemy jej

potrzebować.

- Co ty powiesz? - Nicole zaśmiała się sardonicznie i opadła na

oparcie krzesła, patrząc z ironicznym uśmieszkiem na Sally. - Czyżbyś

znalazła kilkaset tysięcy dolców w tylnej kieszeni spodni?

Sally klapnęła na fotel przeznaczony dla gości i skrzyżowała ręce na

piersiach.

- Prawie.

Nicole oderwała wzrok od komputera, który właśnie zaczęła

uruchamiać, i spojrzała pytająco na przyjaciółkę.

- No to wal.

- Możemy mieć darmową reklamę.

- W życiu nie ma nic za darmo, kotku. - Nicole z westchnieniem

poruszyła myszą, a potem usadowiła się w fotelu, podwinąwszy nogi pod

siebie. - Ale nie należy się tym zniechęcać. No więc?

- Mój tata zarezerwował billboard przy drodze numer jeden, żeby

reklamować swój sklep z materacami, ale przez najbliższy miesiąc nie

background image

zamierza go wykorzystywać, bo zrobi to dopiero wtedy, gdy zacznie

wyprzedaż podwójnych materaców. Wykupił billboard wcześniej ze

względu na promocyjną ofertę w tym miesiącu.

- I...?

- Przez cały miesiąc billboard będzie pusty i ojciec pozwala nam go

wykorzystywać. Możemy zareklamować Mar Brisas.

Nicole pokręciła wolno głową. Było jej przykro, że musi zgasić

entuzjazm Sally, ale jej młoda recepcjonistka nie znała najwyraźniej

wszystkich aspektów reklamowania.

- Sally, do reklamy dochodzą jeszcze inne koszty. Projekt graficzny,

tekst copywritera...

- Już o tym rozmawiałam z tatą - przerwała Sally, potrząsając

niecierpliwie rudymi, krótko ostrzyżonymi włosami. - Wystarczy, że

napiszesz tekst, a facet od marketingu z firmy ojca zajmie się resztą. Jeśli

będzie sam tekst, bez ilustracji, i w jednym kolorze.

- Taka reklama chyba nie zdobędzie żadnej nagrody.

- Ale zdobędzie gości. Wystarczy, że wymienisz w tekście parę zalet

Mar Brisas. - Zielone oczy Sally płonęły entuzjazmem.

- Mianowicie? - Nicole uśmiechnęła się kpiąco.

- Autentyczna hiszpańska terakota, wykończenia z drewna różanego...

- Pięćdziesięcioletnia instalacja elektryczna, winda sprzed drugiej

wojny światowej. - Nicole nie było wcale przyjemnie przemawiać głosem

rozsądku, ale miała już dosyć mrzonek. - Daj spokój, Sally, Mar Brisas to

rudera.

Czy nie tak właśnie powiedział?

Sally skrzywiła się i pochyliła nad Nicole.

background image

- Co cię dziś ugryzło?

- Przepraszam - westchnęła. - Miałam kolejną bezsenną noc.

Sally sięgnęła ponad biurkiem i wzięła Nicole za rękę.

- Wiem, jak ci ciężko, ale się nie poddawaj. Mamy szansę. To będzie

świetna reklama. I całkiem za darmo.

Nicole uniosła brwi, wyrażając powątpiewanie.

- Teraz zadzwoń do banku, do Toma Northcotta, i powiedz mu, że

wczoraj stchórzyłam. Poproś o ustalenie nowego terminu spotkania z tym

całym McGrathem.

- Dobrze. - Sally z trudem ukryła rozczarowanie. - Albo może

zaczekajmy z tym jeszcze tydzień...

- A co nam to da? - spytała z westchnieniem Nicole.

- Wystarczy parę rezerwacji, a będziemy mieć na opłaty za ten

miesiąc. Sama mi to mówiłaś w zeszłym tygodniu.

Nicole poczuła przypływ nadziei. A może Sally ma rację?

- Nie przeznaczyłyśmy jeszcze ani centa na reklamę - powiedziała,

bardziej po to, by przekonać siebie samą niż Sally. - To na pewno nie

zaszkodzi.

Sally złapała żółty brulion i wcisnęła Nicole do ręki ołówek.

- Do roboty! - powiedziała. - Jesteś kreatywna. Zaczynamy kampanię

reklamową.

- Nie mam pojęcia o reklamie, Sal.

- Bzdura. - Sally poruszyła ołówkiem, jakby to od niego zależało, co

zostanie napisane. - Wszyscy wiedzą, co napędza reklamę. Seks.

Nicole wytrzeszczyła oczy na przyjaciółkę. Czyżby czytała w jej

myślach i wiedziała, co jej wciąż chodzi po głowie? By pokryć

background image

zmieszanie, strzeliła palcami i oświadczyła rześko:

- Masz rację. Mogę zwisać nago z billboardu.

Sally bez cienia uśmiechu uniosła jedną brew.

- Tak jakbyś kiedykolwiek chciała pokazać światu, co ukrywasz pod

tymi rozciągniętymi łachami.

Nicole przypomniała sobie wyraz twarzy Maca, gdy jego spojrzenie

spoczęło na jej dekolcie. Dlaczego zdjęła ten cholerny żakiet? Na ogól

ukrywała swój bujny biust pod luźnymi podkoszulkami. Nie spodziewała

się przecież, że jakiś cudowny nieznajomy wtargnie do windy, zatopi w

niej spojrzenie brązowych oczu, a potem będzie całował, aż do zatracenia.

- Hej, obudź się! - Sally pomachała ręką przed nosem Nicole. -

Widzisz? Już się pogrążyłaś w mgle kreatywności.

Nicole się roześmiała. Owszem, we mgle, ale z kreatywnością

niewiele miała wspólnego. Co Sally powiedziała? Seks napędza reklamę?

- Seks napędza reklamy piwa i perfum - mruknęła. - Ale czy można

wykorzystać go w reklamie ośrodka wypoczynkowego?

- Jasne, i to jak!

No pewnie, gdyby mogła przyrzec kilka minut takich przeżyć, jakie

miała zeszłego wieczoru w windzie, pensjonat pękałby w szwach.

- Może masz rację, Sal. - Usadowiła się wygodnie w fotelu,

podgarnęła włosy do góry i przymknęła oczy. - Gdyby tak udało nam się

wpoić ludziom przekonanie, że w atmosferze Mar Brisas jest coś

niezwykłego. Romantyczność. Moc wzbudzania emocji.

- Tak, właśnie! - Podekscytowana Sally uderzyła dłonią w biurko. -

Nasz pensjonat tworzy intymną atmosferę, ma osobisty charakter...

- Właśnie ! - Nicole wskazała Sally ołówkiem. - Ogłoszenie musi być

background image

osobiste. Nie, nie jedno ogłoszenie. - Wstała, pstrykając szybko palcami,

ożywiona swym pomysłem. - Cała seria.

- Seria?

- Tak - ciągnęła Nicole, patrząc na Sally, widząc w wyobraźni już

gotową reklamę. - Reklama musi mieć charakter ogłoszenia

towarzyskiego, ale będzie w subtelny sposób zachwalać uroki Mar Brisas.

Możemy co tydzień zmieniać reklamę, jakbyśmy opowiadały jakąś

historyjkę. Wystarczy więc sam tekst bez ilustracji, i to w jednym kolorze.

Sally z roziskrzonymi oczami przysiadła na rogu biurka.

- Wiem, o co ci chodzi. Ludzie, którzy jeżdżą tą drogą, będą śledzili

naszą historię miłosną, a tym samym reklama Mar Brisas będzie wciąż

wzbudzała zainteresowanie.

Nicole odwróciła notatnik tak, by ułożenie prostokąta, który

naszkicowała, naśladowało billboard.

- Możemy wykorzystać jako motywy fale, wieczorną bryzę, a

wszędzie przemycać informacje, że pensjonat jest zabytkowy,

autentyczny, co sprzyja nawiązaniu głębokiej więzi i tak dalej.

Odezwał się telefon Sally, więc skierowała się do recepcji, by go

odebrać..

- Pisz, zaraz wracam - rzuciła szybko w drzwiach.

Gdy przyjaciółka wyszła, Nicole wpatrzyła się w żółtą kartkę, w

poszukiwaniu inspiracji. Niestety, krótkotrwałe natchnienie ją opuściło.

Podeszła do okna i otworzyła je, by zaczerpnąć świeżego morskiego

powietrza o znajomej woni soli, kokosu i hibiskusa.

Jak ona kochała to miejsce! Kochała całą piękną Wyspę św. Józefa,

ciocię Freddie i tych wszystkich wspaniałych ludzi, którzy uratowali ją,

background image

gdy była dzieckiem. Teraz ona musi uratować Mar Brisas.

Potrzebowała natchnienia. Gdzie je znaleźć? Postukała palcem w

notatnik. Co by ją poruszyło? Ach tak, jego pocałunki, niespieszne

pieszczoty.

- Daj spokój, wymyśl coś - zbeształa siebie półgłosem.

Ale czyż pisarze nie czerpią natchnienia z życia? Dobra, to ma być

FIKCYJNE ogłoszenie towarzyskie. ONA nie szukała wyśnionego

królewicza, bo nie wierzyła w bajki. Ale gdyby wierzyła, tym facetem

byłby Mac. Musiała przyznać sama przed sobą, że właśnie dlatego przed

nim zwiała.

Przygryzła gumkę na końcu ołówka. Do diabła z Makiem. Ale Sally

miała rację, że trzeba w ogłoszeniu użyć wabika seksualnego, więc niech

Mac będzie jej inspiracją. Opuścił wyspę i nigdy tu nie wróci, więc nie

zobaczy billboardu. Zaczęła pisać.

Szukam tajemniczego mężczyzny poznanego w pensjonacie Mar

Brisas, aby odbyć z nim kolejną podróż do nieba. Spotkajmy się na białej

piaszczystej plaży i poszukajmy drogi do raju. Znajdziemy go w Mar

Brisas...

Zastygła z ołówkiem nad kartką. Jak ma podpisać to „ogłoszenie"?

Oczywiście! Uśmiechnęła się i złożyła zamaszysty podpis: „Błękitna

Dama".

ROZDZIAŁ TRZECI

Była niedziela i dochodziła północ, gdy Quinn mknął wynajętym

mustangiem po drodze numer jeden. Zamierzał znaleźć się tu o wiele

wcześniej, ale lot był opóźniony. Gdy zbliżał się do drogi przez groblę,

background image

przyspieszył i zacisnął ręce na kierownicy. Musi jak najszybciej dostać się

na Wyspę św. Józefa.

Jak ona go przyjmie? Zadawał sobie to pytanie przez okrągły tydzień,

nagabując wciąż Nicka Whitakera, żeby ustalił nowy termin spotkania w

Mar Brisas, który da mu możliwość wyjazdu służbowego na Wyspę św.

Józefa. Nie wiedział, jak ona zareaguje na jego pojawienie się, ale był

przekonany, że to właśnie TA JEDYNA.

Quinn McGrath, zaprzysięgły kawaler, zagorzały kobieciarz, typowy

pracoholik, ucieleśnienie wszelkich męskich cnót, miał pewien sekret,

który pewnie by wyjawił, gdyby spędził chociaż godzinę z pewną kobietą.

Był niepoprawnym romantykiem. Wierzył, że gdzieś istnieje jego „druga

połowa". TA JEDNA JEDYNA kobieta.

Jego pełna temperamentu irlandzka babka zapewniała go, że „każdy

ma swoją drugą połowę", że czeka gdzieś na niego „ta jedyna". I Quinn jej

uwierzył. Co nie przeszkodziło mu w wypróbowaniu „tych innych".

I wreszcie ją znalazł. Zwisającą z sufitu w windzie. Gdyby chociaż

znał jej imię!

Uśmiechnął się z zadowoleniem, gratulując sobie w duchu pomysłu

połączenia urlopu z wyjazdem służbowym. Przekonał Dana Jorgensena, że

dzięki temu dobrze pozna interesujące ich miejsce. Szef nie poparłby

przecież pomysłu wyjazdu wakacyjnego.

Bo, jak wiadomo, lepiej jest pracować. Gdy tylko Quinn uzyskał

zgodę, zabukował jeden z domów na plaży na nazwisko MacDougall. Nie

chciał, żeby właściciel wiedział, że się u niego zatrzyma, bo zamierzał

zabić mu klina na spotkaniu.

Z drugiej jednak strony zależało mu na tym, żeby ktoś z personelu

background image

zareagował na „Mac". Robiąc rezerwację, upewnił się, że w sypialni jest

duże podwójne łóżko.

Gdyby tylko wiedział, jak ona się nazywa...

Nagle wcisnął hamulec. Usłyszał za sobą pisk opon i gniewne

naciśnięcie klaksonu. Jednak jego obchodził tylko wielki niebieski napis

na billboardzie, podświetlony od dołu. Gapił się na ogłoszenie z zapartym

tchem. Nie zwracał uwagi na klaksony i pogróżki, jakimi raczyli go

kierowcy, którzy napotykali na niespodziewaną przeszkodę na drodze.

Jeden z przejeżdżających zwolnił i zawołał przez otwarte okno:

- Co jest? Potrzebujesz pomocy?

- Nie, dziękuję. Wszystko w porządku! - Quinn szybko pomachał ręką

i ruszył z miejsca z piskiem opon.

- Tak! - krzyknął do gwiazd, uderzając ręką w kierownicę, gdy skręcił

na groblę.

Błękitna Dama go poszukiwała! Chciała szukać z nim drogi do raju!

Czekał trzydzieści trzy lata na swoją bratnią duszę, całując po drodze setki

chętnych kandydatek. Ale wreszcie znalazł tę wymarzoną i ona go

pragnęła. Dojeżdżając do Mar Brisas, przekroczył wszystkie ograniczenia

prędkości, jakie napotkał po drodze.

Oczywiście mało operatywny Whitaker nie zadbał o to, by ktoś był w

recepcji na nocnej zmianie. Quinn sięgnął ze zniecierpliwieniem po

słuchawkę telefonu wewnętrznego, ale w tej samej chwili zauważył

kopertę z napisem „Państwo MacDougall".

W środku był klucz do domu z numerem 1601, który Quinn wrzucił

do kieszeni. Kopertę zmiął w kulkę i cisnął do kosza na śmieci. Rozbawiło

go przypuszczenie, że przyjechał z żoną. No cóż, nie miał nic przeciwko

background image

temu, by z nią wyjechać.

Przeciął hol, rzucając szybkie spojrzenie na windę. Nie mógł się już

doczekać kolejnej podróży do nieba z przystankiem w dziale bieliźnianym.

Stanęły mu w oczach te dyndające, cudowne nogi, przypomniał sobie jej

czarujący uśmiech, perlisty śmiech. Tak, zapowiadały się cudne wakacje!

Gdy wszedł po schodkach do domu na wysokich palach, zobaczył, że

w środku zostawiono zapalone światło, koszyk z przekąskami, owoce i

wino na stole. W sypialni były świeże kwiaty i cukiereczki leżące na

poduszkach w wielkim łożu.

Było bardzo czysto, ale dało się zauważyć pewne oznaki zniszczenia.

Okna nosiły ślady napraw, niezbyt udanych, a jedna część odsuwanych

drzwi prowadzących na werandę zacinała się.

Był zbyt zmęczony, by dokonać dokładniejszych oględzin. Rano,

przed spotkaniem z Whitakerem, postanowił pobiegać po plaży, a

następnie przeczesać Mar Brisas, by znaleźć to, po co tu przyjechał.

Dół długiej, niebieskiej sukienki plażowej Nicole zmoczyła fala,

zabarwiając przezroczysty materiał na granatowo. Zaraz po wschodzie

słońca w poniedziałek wybrała się na swój zwykły długi spacer po plaży.

Zawsze zawracała przy różowej szkaradzie o nazwie Jadeitowa

Wieża, zastanawiając się, dlaczego nie pomalowano tego kiosku na

zielono, skoro zamierzano go tak nazwać. Dawniej budka należała do

Jimmy'ego Millera, który sprzedawał tu swoje warzywa i owoce. Była w

ładnym, neutralnym kolorze, który pasował do otoczenia. Jak Mar Brisas.

Chłodna woda i miękki piasek, w którym Nicole niespiesznie brodziła

stopami, poprawiały jej nastrój. Jednak czuła się lepiej przede wszystkim

background image

dlatego, że spędziła niedzielę z ciocią Freddie. Szkoda tylko, że ciocia

zażyczyła sobie obejrzeć billboard reklamujący Mar Brisas. Nicole

okłamała ukochaną ciocię po raz pierwszy od dnia, gdy stanęła na progu

Freddie Whitaker jako ośmioletnia sierota.

- Jak wpadłaś na ten pomysł? - spytała Freddie.

- A tak jakoś sam mi przyszedł do głowy, kiedy naprawiałam windę -

odparła wymijająco Nicole, mając nadzieję, że obdarzona niezwykłą

intuicją Freddie nie wyczuje kłamstwa.

Nie chciała; by ciocia dowiedziała się, że odbiło jej na punkcie

jakiegoś nieznajomego, spotkanego przed tygodniem. Nieznajomego, o

którym myślała mniej więcej dwadzieścia godzin na dobę. Aby zmienić

temat, Nicole opowiedziała cioci o spotkaniu, które czekało ją w

poniedziałek rano, a Freddie sprawiła, że zaczęła myśleć o nim bardziej

optymistycznie.

Ciotka wysnuła przypuszczenie, że być może Quinn McGrath zgodzi

się, by nadal prowadziła pensjonat. Nie jest to oczywiście rozwiązanie

idealne, ale dzięki temu Nicole będzie przynajmniej mogła próbować

zachować w ośrodku atmosferę dawnej Florydy i zostać w miejscu, które

stało się jej prawdziwym domem.

Prawdopodobnie nie pozwolą jej nadal mieszkać w willi 1801,

najładniejszej w całym kurorcie, ale przynajmniej nie straci pracy. Może

nowy właściciel pomyśli nawet o przywróceniu temu miejscu dawnej

świetności.

Postanowiła dać Quinnowi McGrathowi szansę. Miał się zjawić w jej

biurze o dziewiątej rano. Postara się więc przekonać go do swego planu,

wyniszczając wszystkie potencjalne korzyści.

background image

Gotowa do pływania, zatrzymała się na wysokości swej willi i zdjęła

sukienkę. Zauważyła jakieś poruszenie na werandzie domu 1601 i

ucieszyła się, że państwo MacDougallowie jednak dotarli. Była dumna ze

swego chwytu reklamowego.

Ogłoszenie wisiało od paru dni, a od razu zaczął się ruch w interesie.

Jedna z pracownic powiedziała, że MacDougall dzwonił, by upewnić się,

że w zarezerwowanym przez niego domu jest duże podwójne łóżko.

Uśmiechnęła się i przeciągnęła z rozkosznym westchnieniem. O tak, w

atmosferze Mar Brisas było coś romantycznego.

Nicole przeszła łachę piasku, za którą zaczynała się głębsza woda, i z

przyjemnością zanurzyła się w chłodnych falach. Przez chwilę pozwoliła

im się łagodnie kołysać, a potem popłynęła szybko wzdłuż plaży.

Po dwudziestu minutach wyszła na brzeg lekko zdyszana, lecz

odświeżona i, wyżymając włosy, ruszyła w kierunku swego domu. Kątem

oka zauważyła mężczyznę stojącego nad wodą, który patrzył w jej stronę.

Otarła wodę z oczu i przyjrzała mu się uważniej. Mężczyzna miał nagi

tors, szorty, był wysoki, ciemnowłosy i... dziwnie znajomy.

Podeszła kilka kroków w jego stronę i zamrugała. O mało się nie

potknęła, jakby stanęła na ostrej muszelce.

Mężczyzna schylił się i podniósł z piasku jej niebieską sukienkę.

- Witam nieznajomą damę - odezwał się tonem słodkim jak czekolada.

- To chyba pani kolor.

Nicole zamarła, poczuła, że ma kompletną pustkę w głowie.

Mężczyzna pozwolił, by wiotki materiał wysunął mu się z ręki i opadł na

piasek, a sam ruszył w kierunku Nicole.

Wczesne promienie słońca, które oświetlały go od tyłu, sprawiały, że

background image

wyglądał, jakby wyszedł z ram olejnego obrazu. Kilka ciemnych

kosmyków opadło mu na czoło, a poranny zarost zaostrzał rysy jego

twarzy. Mięśnie pięknego torsu prezentowały się doskonale. Wydał jej się

jeszcze przystojniejszy niż poprzednio.

- Przeczytałem twoje ogłoszenie - powiedział ciepło, podchodząc

całkiem blisko.

Ogłoszenie? Przypomniała sobie billboard i zrobiło jej się słabo. To

nie mogło się dziać naprawdę.

Stała bez ruchu, a on był tuż przy niej. Woda obmywała im stopy,

słońce wschodzące za jego plecami ogrzewało jej twarz. Dotknął

koniuszkami palców policzka Nicole, a następnie zanurzył dłonie w jej

mokrych włosach tuż nad karkiem.

Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć z siebie

żadnego dźwięku. On również bez słowa uniósł jej twarz w górę i

pocałował namiętnie w usta. Gdy się wreszcie od niej oderwał, Nicole

czuła się tak, jakby miała zaraz utonąć, porwana przez potężną falę.

- Myślałem o tobie, Błękitna Damo - szepnął.

- Mac?

Spojrzał przez ramię na dom, który wynajął.

- Widziałem, jak wchodzisz do wody, i zjawiłem się natychmiast na

białej plaży, zgodnie z instrukcją.

A więc to on był panem MacDougallem.

- Wynająłeś willę numer 1601 dla pary?

- Wynająłem dla siebie. - Uśmiechnął się i przesunął dłonie po jej

nagich, mokrych ramionach, pozostawiając wszędzie gęsią skórkę. - Mając

nadzieję, że znajdę tu kogoś do pary - dodał.

background image

Trudno było uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Zamieszkał w 1601. Wrócił. Niesamowita radość Nicole została raptownie

stłumiona przez inne uczucie. Wstyd. Widział ogłoszenie i sądził, że

umieściła je po to, by go odnaleźć.

Przyjrzał się jej uważnie i powiedział:

- Tym razem naprawdę wynająłem miejsce w tym ośrodku, więc nie

powinnaś być na mnie zła.

Jak miała mu wytłumaczyć, że wcale nie z powodu złości opuściła go

poprzednim razem? Nie mogła przyznać się do tego, jak wielkie zrobił na

niej wrażenie.

- Nie jestem zła - wymamrotała.

- Jasne, że nie. - Uśmiechnął się uwodzicielsko. - Przecież nie

kupowałabyś takiego ogłoszenia.

- Och, nie bierz tego na serio - rzuciła, siląc się na niedbały ton.

Splótł mocno jej palce ze swoimi i przyciągnął Nicole bliżej ku sobie.

- Ależ ja biorę to bardzo na serio. Lubię, kiedy kobieta dąży do tego,

czego pragnie. Zwłaszcza gdy ja pragnę tego samego.

- A... pragniesz?

Uśmiechnął się szelmowsko.

- Jasne. Podróż do raju. Tylko w Mar Brisas. Czyż nie to obiecałaś w

ogłoszeniu?

- A tak, rzeczywiście - przytaknęła z roztargnieniem.

Mężczyzna zaczął wodzić spojrzeniem po jej ciele, uświadamiając

Nicole, że ma na sobie jedynie mokry kostium.

- W białym wyglądasz równie dobrze jak w niebieskim - mruknął.

Zawstydziła się nagle, miała ochotę czymś się okryć. Nigdy nie

background image

pokazywała się publicznie w tym mocno wyciętym kostiumie, używała go

tylko podczas porannych kąpieli.

- Przestań - powiedziała szorstko, wyswobadzając się z jego objęć i

zakrywając biust skrzyżowanymi rękami.

Ze zdziwioną miną cofnął się o krok, podnosząc ręce w żartobliwym

geście poddania.

- Ale przecież dałaś ogłoszenie...

- To nie było zaproszenie do seksu.

Wiedziała, co teraz usłyszy: a więc do czego? Czy ma mu powiedzieć

prawdę?

Jednak on tylko się uśmiechnął i powiedział:

- To dobrze.

- Dobrze? - zdziwiła się.

- Bardzo dobrze. - Przechylił głowę, spoglądając na nią spod rzęs, tak

samo jak wtedy w windzie.

- A co w tym takiego dobrego? - spytała, trochę rozdrażniona.

- Wcale nie chcę seksu.

- Nie chcesz? - Poczuła rozczarowanie zmieszane z ulgą. - Więc czego

chcesz?

- Chcę cię bliżej poznać.

O, nie. To nierealne. To czysta fantazja, jak jego nagi tors i seksowne

spojrzenie. Temu facetowi nie można ufać.

- Jesteś kłamcą.

- Słucham? - Parsknął śmiechem.

- Okłamałeś mnie wtedy, że jesteś gościem hotelowym.

- Chciałem wynająć pokój, ale wyglądało na to, że wszystkie są zajęte

background image

- na jakichś dziwnych zasadach.

- Wtedy skłamałeś i teraz też kłamiesz, mówiąc, że nie masz ochoty na

seks.

Wzruszył ramionami i posłał jej zabójczy uśmiech.

- Trafiony zatopiony. Ale to, że chcę cię bliżej poznać, jest akurat

prawdą.

Zmierzyła go nieufnym spojrzeniem. Tak chciałaby mu wierzyć. Bo

ona też chciałaby go poznać.

- Pewnie myślisz, że gdybyśmy jeszcze trochę dłużej byli zamknięci

na drugim piętrze, to...

- Owszem. - Jego ciemne oczy zamgliły się pożądaniem.

- Nie bądź taki pewien... - mruknęła, choć sama myślała tak samo jak

on. - Wcale mnie nie znasz. I ja nie znam ciebie.

- W tym właśnie problem - powiedział, biorąc ją za rękę. - Chcę cię

poznać. Wcale nie kłamię. - Podniósł jej dłoń do góry i położył sobie na

sercu, które waliło mocno i szybko jak jej własne.

- Nasze spotkanie zrobiło na mnie wielkie wrażenie - szepnęła

zakłopotana.

- Na mnie też. Myślałem o tobie bez przerwy.

Jego słowa ogrzewały ją niczym promienie słońca, które wschodziło

za jego plecami.

- O mało nie spowodowałem wypadku, gdy zobaczyłem ten billboard.

- Uśmiechnął się poufale. Może aż za bardzo. - Ucieszyłem się, że tak

bardzo chcesz mnie zobaczyć.

Zrobiło jej się głupio.

- Mac, posłuchaj. Mylisz się. Nie jestem aż tak zdesperowana, żeby...

background image

Uniósł jej palce do ust i ucałował ich koniuszki.

- Ciii... Nie przepraszaj.

Przez jedną szaloną minutę Nicole pomyślała, że mogłaby nie mówić

mu prawdy. Czy to naprawdę takie straszne, że pomyślał, iż dała

ogłoszenie, aby go odnaleźć? Pomysł był skuteczny. Odnalazła go.

Spojrzał jej głęboko w oczy.

- Zapewniam cię, że nie jestem maniakiem napadającym w windach

na kobiety, tak jak ty nie jesteś ekshibicjonistką zwieszającą się z sufitów.

- Myślę, że musimy zacząć wszystko od nowa - powiedziała,

obiecując sobie przytomnie, że później wszystko mu wytłumaczy.

- Jasne, pozwól zaprosić się na randkę.

Cofnęła się o krok.

- A jaką?

- Taką przepisową: siódma wieczór, ładna sukienka, droga kolacja,

spacer po plaży i tak dalej.

- Hmm - przygryzła dolną wargę. - Założę się, że wyglądasz ślicznie

w ładnej sukience.

Roześmiał się i ujął ją za ręce, przyciągając do siebie.

- Na pewno nie tak ładnie jak ty - szepnął, otaczając się jej ramionami

i przytrzymując dłonie tak, by nie mogła się wyswobodzić. Jego tors i

brzuch były twarde i gorące, musiała zadzierać głowę, by patrzeć mu w

oczy.

Nachylił się i pocałował ją w nos.

- Powiedz „tak".

Trzeźwość umysłu, która pojawiła się przed chwilą, znikła bez śladu.

Oszołomiona skinęła głową.

background image

- W takim razie o siódmej. Gdzie mam po ciebie przyjść? A może

wystarczy zastukać w sufit windy?

Zerknęła nad jego ramieniem na willę 1801 i, skinąwszy głową,

powiedziała:

- Mieszkam tam.

- Mieszkasz?

Przypomniała sobie nagle o umówionym spotkaniu i aż podskoczyła

w miejscu.

- Muszę już iść - powiedziała szybko. - Mam coś do załatwienia. - Nie

pójdzie przecież na spotkanie z McGrathem w kostiumie kąpielowym i z

mokrymi włosami.

Wyglądał na niemile zaskoczonego jej nagłym otrzeźwieniem.

Postanowiła, że wszystko mu wytłumaczy wieczorem. Całe jej życie

waliło się w gruzy i nie mogła sobie pozwolić na to, by się rozpraszać,

nawet przez tak cudownego faceta jak on. Ale wieczorem wszystko mu

wyjaśni, powie nawet, jak było z tym ogłoszeniem.

- Naprawdę muszę już iść - powtórzyła, gdy wciąż jej nie puszczał.

- Dobrze. - Z ociąganiem puścił jej ręce i pozwolił się wyswobodzić. -

Zatem do zobaczenia wieczorem, na naszej randce.

- Nie mogę się doczekać. - Słowa te wywołały tak seksowny,

oszałamiający uśmiech na jego twarzy, że znowu ogłupiała na chwilę. Co

za niesamowity facet, pomyślała. Ale niepotrzebnie się go tak obawiała.

Jest uczciwy. A dziś wieczorem dowie się o nim wszystkiego.

Podniosła swoją przejrzystą sukienkę z piasku i ruszyła pędem w

stronę domu. Gdy dobiegła do schodków, odwróciła się i zobaczyła, że on

stoi wciąż w miejscu i na nią patrzy.

background image

- Do zobaczenia! - zawołała.

- Czekaj! - krzyknął. - Jak masz na imię?

Chichocząc wbiegła na schodki i oparłszy się o balustradkę popatrzyła

na niego. Pod wpływem impulsu przesłała mu pocałunek obiema dłońmi.

Czuła się jak Julia na balkonie.

- Do wieczora! - zawołała.

Uśmiechnął się i dotknął ustami palców, a potem też posłał jej

pocałunek. O tak, Mar Brisas to miejsce stworzone do romansów,

pomyślała Nicole.

- Gdzie on jest, u diabła?

Nicole postukała palcami w biurko i kolejny raz zerknęła na zegarek.

Powoli mijała jej chęć na polubowne pertraktacje z tym gościem. Po

powrocie z plaży wzięła błyskawiczny prysznic, umalowała się, ubrała w

ekspresowym tempie i popędziła do biura.

Tym razem zrezygnowała z kostiumiku mini na rzecz długiej spódnicy

i luźnej bluzki, które skrywały jej wdzięki. Jakoś nie miała ochoty

czarować nimi tego całego McGratha. Który był już piętnaście minut

spóźniony.

- Sally! - zawołała, nie widząc swej pracownicy zza przymkniętych

drzwi. - Zadzwoń, proszę do tego aroganckiego bałwana i powiedz mu, że

mój czas jest tak samo cenny jak jego.

W tej samej chwili w drzwiach pojawiła się dziwnie pobladła Sally i

wydusiła z trudem:

- Właśnie przyszedł. Z panem Northcottem.

Nicole zrzedła mina, gdy usłyszała śmiech za ścianą.

background image

- Proszę się nie przejmować. Nazywano mnie już gorzej.

Zanim zdołała uświadomić sobie, do kogo należy ten głos, jej gość

stanął w drzwiach, a ona zamarła. To był Mac! Miał na sobie granatowy

garnitur, białą koszulę, krawat i minę chyba równie zaskoczoną jak ona.

- Nicole? - odezwał się Tom Northcott pytająco, widząc wyraz jej

twarzy. - Pozwól, że przedstawię ci pana Quinna McGratha.

Wstała powoli zza biurka, z trudem utrzymując się na miękkich

nogach. Wyciągnęła drżącą dłoń, ledwie rejestrując fakt, że ją uścisnął.

- Quinn, poznaj Nicole Whitaker.

Słysząc jej nazwisko, Quinn wzmocnił uścisk, a na jego twarzy

pojawił się wyraz zrozumienia.

- Jest właścicielką ośrodka i na pewno, jadąc tutaj, zauważyłeś tę

świetną, wymyśloną przez nią reklamę Mar Brisas.

Oczy Quinna pociemniały, gdy wypuścił jej dłoń i wbił w Nicole

nieruchome spojrzenie.

- Reklamę Mar Brisas?

Miała ochotę uciec. Przeskoczyć biurko i uderzyć go w twarz.

Wrzeszczeć. A więc to był Quinn McGrath? Facet, który chciał ukraść jej

wspomnienia i zryć buldożerami jej przyszłość?

Tom zbliżył się do biurka, spoglądając to na jedno, to na drugie z

wyrazem zakłopotania na twarzy.

- Trzeba przyznać, że reklama jest dość niekonwencjonalna -

powiedział, sadowiąc się na krześle dla gości. - Ale liczba rezerwacji od

razu się zwiększyła, a taki właśnie był cel.

- Gratuluję - odparł Quinn chłodno, siadając na drugim krześle. Bez

cienia uśmiechu wpatrując się w twarz Nicole, położył na jej biurku teczkę

background image

z dokumentami. - Jednak nie sądzę, by jedno takie ogłoszenie mogło

rozwiązać wszystkie problemy Mar Brisas, panno Whitaker.

Zniknął ciepły ton jego głosu, który był teraz zimny jak stal, gdy po

raz pierwszy wymówił jej nazwisko. Nicole poczuła, że coś ją ściska za

gardło.

Tom pochylił się i spytał pojednawczym tonem:

- Ale musi pan chyba przyznać, że reklama Nicole jest bardzo dobra?

- O tak, od razu zwróciłem na nią uwagę - odparł Quinn, przesuwając

wreszcie wzrok na teczkę z papierami. - Myślałem nawet, że to prawdziwe

ogłoszenie. - Znów uniósł wzrok i spojrzał Nicole prosto w oczy. - Przez

chwilę - dodał cierpko.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Po raz pierwszy w dorosłym życiu Quinn zawiódł się na swoim

instynkcie. Nie był zły na Nicole Whitaker. Był wściekły na siebie, bo

założył z góry, że właściciel jest mężczyzną. Wszystkie spotkania ustalała

jego sekretarka z sekretarką Northcotta, a Quinn po prostu się zasugerował

i nikt nie wyprowadził go jak dotąd z błędu.

Nie, to nie była wina Nicole. Chociaż był na nią wściekły, wiedział, że

tylko do siebie może mieć pretensje. Zupełnie ogłupiał przez to jej

niesamowite ciało, uśmiech, oczy. Jej ogłoszenie. Ale Quinn McGrath

nigdy już nie popełni podobnego błędu.

Wyglądało na to, że Nicole też jest bardzo głupio. Jej brzoskwiniowa

cera pobladła, błyszczące niebieskie oczy poszarzały. Wyglądało na to, że

czuje się winna, a do tego jeszcze jest nieźle wkurzona.

Przypomniały mu się własne wyobrażenia na temat rzekomego Nicka

background image

Whitakera. Uznał, że to pewnie jakiś hultaj, który eksploatuje sprytnie

system ubezpieczeniowy. Taka charakterystyka nie pasowała wcale do...

Błękitnej Damy.

Tom Northcott odchrząknął, czując, że musi przerwać krępującą ciszę,

jaka zapadła. Quinn wyprostował się, oparł wygodnie i przyjął pozę, którą

zwykle zachowywał w trakcie negocjacji z klientami. Chłodny i

skoncentrowany. Łatwo wchodził w tę rolę i nigdy jeszcze się w niej nie

zblamował.

- Panno Whitaker - zaczął, nie dopuszczając bankiera do głosu. Uniósł

z powątpiewaniem brew i spytał: - Panna, dobrze mówię?

Spiorunowała go wzrokiem.

- Tak. A pan nazywa się McGrath, prawda? Nie MacDougall?

Nie uśmiechnął się na tę złośliwość. Skrzyżował nogi w kostkach i

przez chwilę uważnie przyglądał się swoim butom, jakby ich czystość

obchodziła go bardziej niż transakcja, którą właśnie miał zamiar

sfinalizować.

- Panno Whitaker, zamierzamy złożyć pani bardzo korzystną

propozycję - pani, bądź bankowi. Ponieważ grozi pani zajęcie

nieruchomości przez bank, jako że nie zamierza pani usunąć szkód

poczynionych przez huragan...

- Co takiego? - wtrąciła, cała oblewając się rumieńcem. - Jak to „nie

zamierzam". - Spojrzała pytająco na Toma. - Nie wyjaśniłeś, w jakiej

jestem sytuacji?

Tom pokręcił głową, a Quinn zauważył ostrzegawcze spojrzenie, jakie

bankier rzucił Nicole.

- To informacje poufne, nie udzielam ich potencjalnym nabywcom.

background image

Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale Tom pochylił się do przodu i

dodał z naciskiem:

- Sugeruję, abyś ty również tego nie robiła...

Zamilkła, skonfundowana. Quinn rzucił spojrzenie na Northcotta,

typka o wyglądzie yuppie, o przerzedzonych ciemnych włosach i oczach,

których wyrazu nie można było dostrzec za grubymi szkłami okularów.

Wygląda na to, że ona mu ufa.

Nicole przygryzła dolną wargę, a Quinn wpatrzył się w jej pełne usta,

przypominając sobie ich słony smak, gdy całował je tego ranka na plaży.

Natychmiast jednak przywołał się do porządku i postanowił nie ulegać

więcej czarowi tej kobiety. Musi zdać się teraz na swe doświadczenie

zawodowe. Ma tu wykonać określone zadanie. A potem się stąd wyniesie.

- Panno Whitaker, naszej firmie jest obojętne, czy kupujemy

nieruchomości od pani, czy od banku. Jestem przygotowany, by

natychmiast zawrzeć z panią umowę, ale jest ona uwarunkowana pracami

remontowymi, które musi pani przeprowadzić.

- O jakie prace chodzi? - spytała, nerwowo przełknąwszy ślinę.

- Czy widział już pan całą posiadłość? - spytał Northcott.

- Prawie - odparł wymijająco Quinn. - W każdym razie zdążyłem już

się zorientować, że trzeba będzie naprawić dach pensjonatu, odnowić

elewację, wymienić okna i - spojrzał jej prosto w oczy - naprawić windę.

Zaczerwieniła się gwałtownie, a Quinn poczuł, że jest mu głupio. Nie

chciał jej zrobić przykrości ani zawstydzić. Ale dlaczego ona to zrobiła?

Dlaczego potraktowała lekceważąco coś, co dla niego było ważne?

Odpowiedź brzmiała: bo dla niej nie było to ważne. Zabawiła się nim

tylko.

background image

- A co będzie, jeśli nie dam rady... jeśli nie przeprowadzę tych prac

remontowych? - spytała cicho.

Quinn odwrócił papier w swojej teczce z dokumentacją.

- Wówczas zaoferujemy pani o wiele niższą cenę, bo będziemy chcieli

zrekompensować sobie koszty wyburzenia pensjonatu.

Westchnęła ciężko.

Tom pochylił się do przodu i wtrącił szybko:

- Ta suma nie pokryłaby twej pożyczki, Nicole.

Quinn zamaszystym ruchem zatrzasnął teczkę z papierami. Był to

wielokrotnie sprawdzony chwyt obliczony na zastraszenie przeciwnika.

- Jeśli dokona pani napraw, zapłacimy tyle, że starczy na pokrycie

pożyczki - oświadczył wyniośle. - Oczywiście może pani zdecydować się

jeszcze na przejęcie nieruchomości przez bank.

Zmarszczyła brwi, z trudem ukrywając rozpacz, jaka malowała się na

jej twarzy, ale on nieubłaganie ciągnął dalej:

- Wówczas możemy zapomnieć o tej rozmowie.

- Nic z tego nie rozumiem. - Nicole spojrzała na Quinna, a potem na

Toma. - Dlaczego domagają się ode mnie napraw, skoro zamierzają... -

przełknęła ślinę, nim to wydusiła - zburzyć pensjonat?

Zanim Northcott zdążył odpowiedzieć, Quinn wzruszył ramionami i

rzucił niedbale:

- Chcemy mieć różne opcje. - Firma chciała pokazać bankowi, że

będzie z nim współpracować po to, by pożyczka została spłacona, ale im

mniejszą cenę Quinn wynegocjuje, tym bardziej zadowolony będzie Dan.

- A to, czego ja chcę, wcale się nie liczy? - Drżenie jej głosu zbiło

Quinna z tropu.

background image

- A czego pani chce?

- Na pewno nie chcę sprzedawać Mar Brisas, panie McGrath. I nie

chcę, by je zburzono. Ani żeby przejęła je pańska firma.

- Dlaczego więc nie zrobiła pani remontu?

Spojrzała nerwowo na Northcotta, ale nie odpowiedziała na pytanie.

Quinn czuł, że coś tu nie gra. Postanowił wytoczyć działo.

- Chciałbym mieć wgląd w księgi rachunkowe, przestudiować

dokumenty hipoteczne i polisy ubezpieczeniowe - oznajmił.

- Słucham? - spytała, wytrzeszczając oczy z niedowierzaniem.

- Interesuje mnie też budżet i całościowy projekt kampanii

reklamowej, którą pani rozpoczęła. - To ostatnie wcale nie było mu

potrzebne, ale chciał jej dać do zrozumienia, że nie zapomniał, iż zakpiła

sobie z ich krótkiej znajomości i zrobiła z niego idiotę.

- Nie ma pan prawa tego ode mnie żądać, panie McGrath -

powiedziała z oburzeniem w głosie. - Odmawiam.

- No cóż... - zaczął Northcott, poprawiając na nosie okulary w

naśladującej szylkret oprawie. - Formalnie rzecz biorąc, twój limit czasu

się już skończył i bank może wystąpić o zajęcie nieruchomości w każdej

chwili. Potencjalny nabywca ma prawo do analizy tych dokumentów.

Bankier rzucił krzywe spojrzenie na Quinna.

- Oczywiście nie mam przy sobie wszystkich papierów. Poza tym

sądzę, że jeszcze nie miał pan możliwości dokładnego obejrzenia tej

pięknej posiadłości, co pozwoliłoby panu ocenić w pełni jej potencjał.

Może teraz obejrzy ją pan sobie z bliska i podda subiektywnej ocenie.

Quinn obejrzał już sobie i poddał bardzo subiektywnej ocenie

zarówno pensjonat, jak i jego właścicielkę. Quinn spojrzał na Nicole, a ona

background image

pochwyciła jego wzrok. Pomyśleli o tym samym i nie wiedzieć czemu,

bardzo go to zabolało. A niech to, tak do siebie pasują!

- Proszę przejść się po okolicy, a my przygotujemy dokumenty, o

które panu chodzi - nalegał Northcott. - Te dotyczące reklamy są w gestii

Nicole. Zajmuje się nią osobiście.

Quinn znów poczuł przypływ urazy. Dlaczego poświęcała czas,

energię i pieniądze, by zrobić z niego idiotę?

Nicole uderzyła dłońmi w biurko z taką samą siłą, jakiej on użył, by

spektakularnie zatrzasnąć teczkę.

- Chwileczkę, Tom. Nie mogę uwierzyć, że on ma prawo wtargnąć tu i

żądać pokazania moich dokumentów hipotecznych.

- Ta dokumentacja nie jest objęta klauzulą tajności - wpadł jej w

słowo Quinn. - Równie dobrze mogę „wtargnąć" do urzędu hipotecznego i

zażądać tych dokumentów, albo może mi to pani ułatwić. Dzięki temu

szybciej się mnie pani pozbędzie. Dostanie pani swoje pieniądze i będzie

pani mogła stąd uciec.

Odwróciła się do niego gwałtownie i przeszyła wzrokiem.

- Zupełnie mnie pan nie zna.

- Nie muszę znać osoby, z którą zawieram transakcję, panno

Whitaker.

Northcott wstał i odchrząknął znacząco.

- Ale bez wątpienia powinien pan znać posiadłość, panie McGrath. A

Nicole jest najlepszym przewodnikiem, bo wie o niej wszystko. -

Uśmiechnął się tak, że jego oczy nie zmieniły swego chłodnego wyrazu. -

Może pana zabrać na dach, zwieszać się z balkonów, zaprowadzi pana,

gdzie tylko pan zechce.

background image

- A co z tą windą? - spytał kpiąco.

Northcott zaśmiał się jowialnie.

- Och, Nicole jest znana z tego, że sama się wspina na kabinę i

naprawia kable, prawda?

- Tylko w chwilach desperacji - powiedziała, wzdychając.

Gdy Tom odwrócił się w kierunku drzwi, Nicole zaczęła protestować,

ale on uniósł rękę w uspokajającym geście i powiedział:

- Zaufaj mi, Nicole. Czy kiedykolwiek źle tobą pokierowałem?

Quinn zastanawiał się, co może znaczyć ta uwaga. Bank dbał przede

wszystkim o własne interesy, dobro klienta schodziło na daleki plan. Tyle

wiedział o świecie finansów. Ale nie wiedział, jak bliska zażyłość łączy

tych dwoje...

- Tom, proszę... - Rzuciła mu błagalne spojrzenie. Quinn wiedział, że

nie mógłby się oprzeć tym niebieskim oczom. - Jest sporo rezerwacji.

Ogłoszenie przynosi efekty. To może być punkt zwrotny.

Na wzmiankę o ogłoszeniu, które uraziło jego ego, Quinn wstał

raptownie z miejsca.

- Nie sądzę, panno Whitaker. Chciałbym obejrzeć pośladki.

Odwracając się, pochwycił porozumiewawcze spojrzenie, jakie

Northcott posłał swojej klientce. Nie, pomyślał. Coś tu jest nie w

porządku.

Gdy Northcott zaniknął za sobą drzwi, Nicole zaczęła nerwowo

układać papiery na biurku.

- Dobrze, panie McGrath - powiedziała zjadliwym tonem. - Chodźmy

więc na obchód ośrodka. - Oderwała wzrok od papierów i spojrzała mu w

oczy. - Ale windę możemy sobie darować.

background image

Powoli omiótł ją wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na biuście i

biodrach. Chociaż miała na sobie jakąś beznadziejną bluzkę, i tak

wiedział, co się pod nią kryje.

- Ale ja nie chciałbym niczego przegapić, panno Whitaker. Zwłaszcza

że pani słynna winda jest przedmiotem tak udanej kampanii reklamowej.

Wygładziła spódnicę drżącymi dłońmi.

- W takim razie muszę przebrać się w coś bardziej odpowiedniego.

Przez krótką oszałamiającą chwilę zastanawiał się, co ona ma na

myśli. Czyżby to oznaczało zachętę? Powrót do błękitnej bielizny?

Opanował się i posłał jej chłodne, pytające spojrzenie.

- Mam ze sobą dżinsy - wyjaśniła. - Może pan też chce się przebrać?

W garniturze może być niewygodnie.

- No, ja myślę - powiedział znacząco, sięgnął po swoją teczkę z

dokumentami leżącą na biurku Nicole i spojrzał w jej oczy. Figlarny błysk

zniknął bezpowrotnie. Przywitało go czujne, nieprzyjazne spojrzenie.

Kto powie to pierwszy? Jak długo jeszcze będą bawili się w kotka i

myszkę?

- Quinn...

- Nicole...

Odezwali się jednocześnie. Uciszyła go gestem podniesionej dłoni.

- Spotkajmy się w holu za piętnaście minut. Załatwmy to szybko,

żebyś mógł jak najszybciej się stąd wynieść.

- Właśnie o to mi chodzi.

Nicole wzięła głęboki oddech, by się nieco uspokoić, ale w powietrzu

wciąż unosił się zapach wody kolońskiej i jego rozgrzanego ciała, więc

podziałało to na nią odwrotnie.

background image

Odwróciła się, by spojrzeć przez okno na zatokę, ale tam ujrzała

oczami wyobraźni scenę, która odbyła się kilka godzin wcześniej.

Nagle łzy trysnęły jej z oczu, a w gardle, poczuła grudę wielkości piłki

tenisowej. Cóż, nie było jej pisane szczęście - nawet przez jeden jedyny

wieczór. Chwyciła chusteczkę, by otrzeć zapłakaną twarz, i próbowała

opanować szloch.

- Nicole!

Nie słyszała, kiedy weszła Sally. Natychmiast przyskoczyła do

przyjaciółki i objęła ją mocno.

- Nie płacz, coś wymyślimy! Nie stracisz tego miejsca.

- Nie chodzi o... - Nie mogła powiedzieć Sally o tym, co się stało.

Lepiej niech myśli, że Nicole rozpacza z powodu konieczności utraty

Mar Brisas, a nie utraty godności, szacunku do samej siebie, jedynego

bajkowego przeżycia, jakie jej się przydarzyło, a przede wszystkim utraty

złudzeń.

- A niech to! - Walnęła płaską dłonią w ścianę.

On nie jest żadnym tam księciem z bajki. To zwykły oszust. Dowiódł

tego już kilka razy. Przecież mówiła mu, że tu pracuje. Dlaczego więc nie

przyznał się, że jest potencjalnym nabywcą posiadłości?

Czy naumyślnie wprowadził ją w błąd? No jasne, odpowiedziała

sobie. Nie był żadnym Romeo, lecz bezwzględnym biznesmenem z

teczuszką pełną mających ją wykończyć dokumentów.

Sally złapała ją za rękę, nim zdążyła ponownie walnąć w ścianę.

- Uspokój się, Nicole. Tom powiedział mi, wychodząc, że zagrał na

zwłokę. Miał wszystkie potrzebne dokumenty w teczce, ale jeśli uda ci się

przekonać McGratha, że pensjonat jest wart zachowania, jego firma

background image

zapłaci więcej za całą posiadłość. Wystarczy na pokrycie zadłużenia. W

przeciwnym razie będziesz w trudnej sytuacji.

Nicole pokiwała głową. Sama się już tego wszystkiego domyśliła i nie

chciała nawet myśleć, co zrobi w najgorszym razie.

- Weź się w garść, Nicole. Potrafisz wskazać wszystkie mocne strony

posiadłości. Musisz wynegocjować jak najwyższą cenę.

Nicole wpatrzyła się w zielone oczy Sally, przypominając sobie, co

tak zaniepokoiło ją na spotkaniu.

- Tom zachował się naprawdę dziwnie - powiedziała powoli. -

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie pozwolił mi powiedzieć prawdy o

ubezpieczeniu. McGrath myśli, że zgarnęłam pieniądze z odszkodowania,

ale nie wykorzystałam we właściwym celu.

- Też tego nie rozumiem, ale widocznie Tom ma swoje powody. Jest

przecież po naszej stronie. Po prostu zrób to, o co cię prosił. Pokaż temu

facetowi posiadłość.

- Ale co mam mu pokazać, Sally?

- Bądź kreatywna. - Sally dźgnęła ją łokciem w żebro. - Przecież

potrafisz. Mamy trzy nowe rezerwację! Same pary. Jedna w podróży

poślubnej, chcą wynająć willę! Tylko że 1601 i 1701 są już zajęte.

- Wyniosę się z 1801, jeśli trzeba. - Nicole nie chciała mówić Sally, że

„MacDougallowie" wkrótce wyjadą. Byłoby wspaniale, gdyby udało się

obsadzić wszystkie trzy wille. - Kiedy przyjeżdżają ci nowożeńcy?

- Za kilka dni. Może przeniosę cię do pensjonatu? Myślisz, że jakoś to

zniesiesz?

- Żartujesz? Za taką nagrodę? Zresztą większość rzeczy i tak trzymam

u cioci Freddie. Spakuję się w godzinę.

background image

- Jak na dziewczynę, która jest tak przywiązana do historii tego

miejsca, nie zapuszczasz zbyt głęboko korzeni, co?

- W dzieciństwie nauczyłam się, że łatwo je wyrwać - przyznała

Nicole z westchnieniem.

- To smutne.

- Nie, smutne jest to, że muszę spędzić ranek z...

- Aroganckim bałwanem?

- Właśnie. - Nicole skrzywiła się. - Co za kreatura.

- O, tak - Sally w zamyśleniu pokiwała głową. - Ma obrzydliwe

mięśnie, obrzydliwe brązowe oczy, obrzydliwy uśmiech i obrzydliwy

tyłek.

Nicole spojrzała na nią zdziwiona.

- Zdjął marynarkę, wychodząc - wyjaśniła. - Przyjrzałam mu się

dokładnie. - Wykrzywiła twarz. - Obrzydliwy!

Nicole uśmiechnęła się bez słowa.

Skręciła za róg holu przy windzie, spodziewając się niemal, że go nie

będzie. Ale nie. Stał tam w spranych dżinsach, opinających się na jego

szczupłych biodrach, granatowy T-shirt podkreślał ładnie muskulaturę

torsu. Chociaż był ubrany na luzie, jego mina mówiła, że wcale się tak nie

czuje.

Bez słowa dotknął guzik windy, a Nicole poczuła ucisk w żołądku.

- Zacznijmy na zewnątrz - zaproponowała.

Znowu dźgnął guzik.

- Wolę zacząć tutaj.

- Potrzebuję świeżego powietrza - powiedziała szybko, czując

przypływ paniki.

background image

Rozległ się dzwonek windy.

- Nasz pojazd zajechał - powiedział, patrząc na nią wyzywająco,

podczas gdy stare drzwi otworzyły się bezszelestnie. - Pani pierwsza. -

Ironicznym gestem zaprosił ją do środka.

Poczuła suchość w ustach, gdy wszedł za nią do kabiny. Drzwi, nagle

niezawodne, zamknęły się szybko za nimi. Nie odwróciła się do niego.

- Przyjęte jest, że w windzie stoi się przodem do drzwi - powiedział

cicho.

- Przyjęte jest, że zna się czyjeś imię, zanim się mu niszczy życie.

Starając się go nie dotknąć, sięgnęła ręką do tablicy z guzikami i

wybrała przycisk drugiego piętra. Skrzyżował ramiona na piersiach i

cofnął się o krok, czekając na ruch windy. Niecierpliwie sięgnęła ręką do

guzika, chcąc nacisnąć go po raz drugi, ale Quinn złapał ją za nadgarstek.

- Dlaczego to zrobiłaś? - spytał ze złością.

- Musimy wjechać na drugie piętro, by dostać się na dach - odparła,

zaskoczona.

- Dlaczego mnie wykorzystałaś?

- Jak to „wykorzystałam"?

- Do ogłoszenia.

- To proste - odparła, wzruszając ramionami i rzuciła okiem na

światełko nad jego głową. Nie ruszyli z poziomu holu.

- Słucham?

- Musiałam wymyślić coś na billboard, i to szybko. Powiedziano mi,

że seks napędza reklamę, więc oczywiście pomyślałam o tobie.

- Oczywiście.

- No tak... spotkałam ciebie, a następnego dnia dowiedziałam się o tej

background image

wolnej powierzchni reklamowej, więc...

- I myślałaś tylko o własnych potrzebach, więc nie obchodziło cię, że

zakpisz z „jakiegoś „aroganckiego bałwana".

- Nie wiedziałam, że to ty jesteś Quinn McGrath z firmy Jorgensena.

Przecież odwołałam spotkanie. Właściwie skąd się tu wtedy wziąłeś?

- A gdybyś wiedziała, kim jestem, co to by zmieniło?

- Jak to co? Przecież nie sypia się z wrogiem.

- Dlaczego uznajesz mnie za wroga, Nicole? Przywożę ci bilet, który

umożliwi porzucenie tej rudery...

- To nie jest żadna rudera! Mógłbyś przestać tak mówić?

- Zniszczona przez huragan staroświecka rudera, która najwyraźniej

nie jest warta tego, by zainwestować w nią pieniądze z odszkodowania,

które wraz ze swoim koleżką Tomem chomikujesz z przeznaczeniem na

inne cele.

Poczuła uderzenie krwi do głowy, tym razem nie z powodu jego

elektryzującej obecności. Zaciskając zęby ze złości, podeszła do niego i

puknęła go palcem w twardą jak granit klatkę piersiową.

- Powtórzę jeszcze raz, McGrath - zupełnie mnie nie znasz. Mar

Brisas to mój dom. To część mojej przeszłości i cała moja przyszłość. Jest

teraz w strasznym stanie, ale nie z mojej winy.

Cholerny Tom Northcott i jego ostrzeżenia. Musi powiedzieć temu

facetowi, jak się sprawy mają.

- Nie dostałam żadnych pieniędzy od firmy ubezpieczeniowej.

Gdybym dostała, zmieniłabym dach, wyremontowała apartamenty,

wymieniłabym szyby na wiatroodporne, zrobiłabym porządne schody i

poręcze. I na pewno naprawiłabym tę zwariowaną windę - przerwała na

background image

chwilę, na próżno starając się opanować drżenie głosu.

- I wolałabym się całować z samym diabłem zamiast sprzedawać tę

posiadłość jakiemuś cwanemu nowojorczykowi, który zamieni ją w

kolejny plastikowy pałac pozbawiony charakteru, bez żadnej przeszłości.

Stał nieruchomo i patrzył na nią bez słowa.

- Nicole - powiedział wreszcie cicho. - Winda się zacięła. - Nacisnął

parę guzików, ale nic to nie pomogło.

- O, nie, tylko nie to - jęknęła i spytała z nadzieją: - Masz telefon?

- Nie przy sobie. - A gdy spojrzała na niego z niedowierzaniem,

poklepał się po kieszeniach i dodał: - Po zakończeniu spotkania

rozpocząłem wakacje, więc...

- Wakacje?

- Tak, mam tygodniowy urlop. Ale nie martw się, pojadę gdzie

indziej.

Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok, by ukryć rozczarowanie. Musi

jakoś przeboleć te wszystkie stracone możliwości.

- To co robimy? - spytał, stukając lekko w drzwi. - Walimy?

Zakasłała, by opanować chichot.

- Możemy, chyba że pomożesz mi się tam dostać - powiedziała,

wskazując klapę w suficie. - Zwykle udaje mi się podłączyć ten kabel.

Omiótł ją pożądliwym wzrokiem.

- Chcesz tam wejść w takim stroju? To do ciebie niepodobne.

Włożyła ręce do kieszeni dżinsów, by nie zauważył ich lekkiego

drżenia.

- Czy moglibyśmy wreszcie puścić w niepamięć tamto spotkanie i

postarać się wyjść z windy?

background image

- Dobrze, ale zdejmiesz to ogłoszenie.

Pokręciła przecząco głową, odczuwając swego rodzaju satysfakcję, że

może mu się sprzeciwić.

- Nie.

- Nie?

- Gdy mówię „nie", to znaczy, że tak myślę. Nie zdejmę tej reklamy.

Denerwuje cię, bo jeśli zapewni mi dochody, nie będziecie mogli kupić tej

posiadłości.

Przejechał dłonią przez włosy, a gdy pozostały zmierzwione, miała

wielką ochotę je przygładzić.

- Nieprawda. Denerwuje mnie to, że reklama wyśmiewa to, co między

nami zaszło.

- Mogłabym sądzić, że raczej łechce twoje męskie ego.

- Wygląda na to, że ty też zupełnie mnie nie znasz - powiedział ze

smutkiem.

Poczuła, że kolana się pod nią uginają, i musiała się oprzeć o ścianę.

Oho, pomyślała, pan Czaruś w akcji. Liczy na to, że ona straci głowę i

zdecyduje się na szybki numer w windzie. Odchrząknęła nerwowo i

spojrzała na swoje stopy. Potem szybko zrzuciła z nóg sandały.

- Co ty wyprawiasz? - spytał ze zdziwieniem.

- Zdjęłam buty, by nie podrapać ci dłoni, kiedy stanę na nich, by nas

stad wydostać. - Splotła dłonie i pokazała mu, jak je trzymać.

Gdy zrobił, jak kazała, wspierając się o jego ramiona, zgięła nogę i

postawiła stopę w koszyczku z jego dłoni.

- Do góry! - zakomenderowała, a gdy wykonał polecenie, chwyciła

rączkę klapy w suficie i otworzyła ją jednym szarpnięciem.

background image

Przytrzymał ją za uda.

- Co robisz?

- Przytrzymuję cię, żebyś nie spadła.- Przesunął delikatnie dłonią po

jej nodze. Czuła przez dżinsy ciepło jego skóry.

Zaczęła nerwowo majstrować przy kablu, który się zawsze rozłączał.

- Jeszcze chwilkę - sapnęła.

- Mnie się nie spieszy - zapewnił.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Udało się!

Winda gwałtownie ruszyła z miejsca. Quinn, ostrożnie podtrzymując

Nicole, pomógł jej stanąć pewnie na podłodze. Wytarła dłonie o dżinsy i,

wciąż unikając wzrokowego kontaktu, długo zapinała sandały.

Była zaróżowiona, a jej ruchy zdradzały napięcie. Zanim zdążył coś

powiedzieć, drzwi otworzyły się na drugim piętrze.

- Zacznijmy od samej góry - powiedziała. - Możemy wejść na dach z

jednego z apartamentów. Jak zobaczysz, w jakim to wszystko jest stanie,

może nie będziesz chciał oglądać reszty.

- Zdaje się, że masz przekonać mnie do kupna, a nie odwrotnie -

przypomniał, z trudem nadążając za jej szybkim krokiem. - Te wszystkie

zniszczenia są spowodowane przez huragan?!

- Gdy nadszedł huragan, dach miał około piętnastu lat. Wymagał

drobnych napraw, ale poważne szkody wyrządził dopiero ten wiatr.

Starałam się zrobić jakieś prowizoryczne naprawy, ale musiałam zamknąć

to piętro, bo w czasie silnego deszczu dach bardzo przecieka. Potrzebne są

nowe dachówki. W wielu miejscach papa jest zerwana i drewniana

background image

konstrukcja jest wystawiona na deszcz.

Gdy dotarli do ostatniego pokoju w korytarzu, Nicole wyciągnęła

klucz i otworzyła drzwi.

Quinn natychmiast poczuł zapach wilgoci. Ciemny i chłodny pokój

był zastawiony komodami i szafkami nocnymi. W rogu stały wiadra,

przygotowane na kolejny deszcz, a drabina była oparta o ścianę obok

materaca w plastikowym pokrowcu.

Nicole wprawnym ruchem otworzyła drzwi prowadzące na balkon i

chwyciła drabinę, kierując się z nią w tamtą stronę.

- To moje sprytne wyjście na dach - wyjaśniła.

- Daj, ja to zrobię - powiedział i niechcący położył ręce na jej

dłoniach.

Syknęła, jakby przeszedł ją prąd. Na chwilę ich spojrzenia się

spotkały, a jego znów zadziwił intensywny błękit jej oczu. Nie spuściła

wzroku i patrzyli tak na siebie przez chwilę, która wydawała im się

wiecznością.

Quinn natychmiast przywołał się do porządku. Nie może ulegać

urokowi tej kobiety. Obejrzy jej posiadłość, złoży ofertę kupna i wyjedzie.

Zsunął ręce i chwycił metalową drabinę nieco wyżej.

- Gdzie mam to postawić? - spytał obojętnym tonem.

Podeszła do balustrady balkonu.

- Tutaj, jeśli nie masz lęku wysokości. Ja zazwyczaj podciągam się do

tamtego parapetu i stamtąd przechodzę na dach.

Powędrował wzrokiem we wskazane miejsce.

- Włazisz na ten parapet, by dostać się na dach? - spytał z

przerażeniem.

background image

- Oczywiście, nie sądzisz chyba, że po każdym deszczu przylatuje tu

Święty Mikołaj z rolką papy. - Przymrużywszy oczy, zaczęła przyglądać

się uważnie fragmentowi nad łukowatym oknem. - O, nie - jęknęła. -

Znowu kawałek się oderwał.

Bez dalszych wyjaśnień weszła do pokoju, by wrócić z rolką papy i

skrzynką na narzędzia.

- Możemy to teraz umocować - oznajmiła.

Dźgnęła go rolką w brzuch, o wiele mocniej, niż było trzeba. Mruknął

coś z niezadowoleniem.

- Co jest, Mac? Rekin od nieruchomości boi się trochę upaprać?

Zabrał jej rolkę papy i spojrzał na nią przymrużonymi ze złości

oczami.

- Daj mi tę skrzynkę z narzędziami i sam się rozejrzę. Nie będziesz

tam wchodzić.

- Słucham? - Upuściła skrzynkę z łomotem i już prawie pomyślał, że

zamierza mu przyłożyć za to, że zakwestionował jej sprawność. - To jest

wciąż jeszcze moja posiadłość i mogę sobie wchodzić, gdzie mi się żywnie

podoba.

Rozłożyła zręcznym ruchem drabinę, założyła haczyki

zabezpieczające i przesunęła sprzęt na krawędź balkonu. Zdecydowanym

ruchem podniosła skrzynkę i postawiła stopę na pierwszym stopniu,

spoglądając na Quinna przez ramię. Jego wzrok spoczął na jej zgrabnej

pupie opiętej przez dżinsy.

- Chodź za mną - rzuciła.

Gdziekolwiek sobie zażyczysz, pomyślał, a wzruszając ramionami,

powiedział:

background image

- W porządku. Jak powiedziałaś, to twoja posiadłość.

Ruszył jej śladem, śledząc zawiłą trasę na dach, którą zręcznie

przemierzała w śliskich sandałkach. Wyglądało na to, że robiła to

wcześniej wiele razy. Jej nieustraszoność zrobiła na nim wrażenie, a

determinacja wręcz zadziwiła.

Czegoś takiego nie spodziewałby się po „Nicku" Whitakerze. Gdy

wyjęła młotek i wsadziła w usta trzy gwoździe do przybijania papy, uznał,

że ją też źle ocenił.

- Odetnij mi kawałek papy - powiedziała niewyraźnie, trzymając się

jedną ręką niepewnej dachówki, a drugą wskazując młotkiem na papę.

Odwinął kawałek papy i wyjął ze skrzynki nożyce do jej cięcia.

Zapach smołowanego materiału, gorąco bijące z dachu i dziwne

nachylenie ciała wywołały falę wspomnień. Przypomniały mu się te

długie, letnie dni, gdy pracował z Colinem i Cameronem, ich ojciec

wykrzykiwał z dołu polecenia, a oni w pocie czoła kończyli konstrukcję

kolejnego domu na bogatych przedmieściach zachodniej Pensylwanii.

Jakiż był wtedy szczęśliwy. Lubił tę ciężką pracę, ból mięśni,

towarzystwo swoich braci. Ku swemu zaskoczeniu uświadomił sobie

nagle, jak bardzo mu tego wszystkiego brakuje.

- Dobrze by było, gdybyś zdążył to zrobić jeszcze dzisiaj -

powiedziała niezbyt wyraźnie, ale nie wypuszczając z ust ani jednego

gwoździa.

Omal nie parsknął śmiechem. Była prawdziwym dekarzem. Przez

jakiś czas pracowali bez słowa, naprawiając uszkodzenie, które udało jej

się zlokalizować. Bez szemrania przytrzymywał papę, podczas gdy ona

waliła młotkiem, wbijając gwoździe wokół łaty i klnąc z dużą inwencją,

background image

gdy nie wcelowała we właściwe miejsce.

W pewnej chwili zatrzymał wzrok na wycięciu jej białej bluzki, która

rozchyliła się na tyle, że mógł podziwiać zarys pięknych piersi. Gdy nagle

skończyła przybijanie gwoździ i uniosła wzrok, zauważyła, gdzie

skierowane jest jego spojrzenie. Prostując się, obciągnęła bluzkę.

- Chcesz przejść się po dachu i policzyć pęknięte dachówki, czy

widziałeś już dość? - spytała zaczepnie.

- Bez oglądania dachu wiem już, że potrzebujesz nowego. - Zwinął

papę i omiótł wzrokiem popękane dachówki przetykane łatami z papy. -

Co najmniej siedemdziesiąt pięć tysięcy.

- Sześćdziesiąt osiem, jeśli się weźmie standardowe hiszpańskie

dachówki i nie wydziwia z importowanymi klejami. Mam kalkulację w

biurze.

Patrzył, jak pakuje narzędzia, jednocześnie schodząc z dachu i od

czasu do czasu ocierając wierzchem dłoni czoło.

- Poza tym mam pewien zapas dachówek, które podarowano mi po

sztormie, przechowuję je w jednym z pokoi służących teraz za magazyny.

Szybko się je mocuje i wychodzi tanio, jeżeli nie płacisz za robociznę. -

Osłoniła oczy od słońca i spojrzała na niego. - Czy twoja firma mogłaby

zaproponować tę wyższą cenę kupna?

Całkiem prawdopodobne.

- A czy możesz mi wytłumaczyć, co to znaczy, że jak twierdzisz, nie

dostałaś pieniędzy z ubezpieczenia?

Rzuciła mu ostre spojrzenie.

- Jak staniemy na pewnym gruncie - mruknęła.

Uklękła i zaczęła ostrożnie schodzić z dachu. Gdy znaleźli się na

background image

balkonie, schował drabinę, a ona odłożyła narzędzia i wytarła ręce o

dżinsy. Odgarnęła za uszy kosmyki włosów opadające jej na twarz i

zostawiła na policzku brudną smugę. Korciło go, by ją wytrzeć.

- Padłam ofiarą niekorzystnie sformułowanej polisy ubezpieczeniowej

- wyjaśniła, zamykając suwane szklane drzwi i biorąc pęk kluczy z

szufladki komody stojącej pośrodku pokoju. - Chodź, pokażę ci basen.

- O jakie sformułowanie chodziło?

- Ogólnie rzecz biorąc, o to, że moja polisa pokrywała ewentualne

szkody spowodowane przez wodę. Huragan zaś ubezpieczyciel określił

jako „suchy sztorm". Było dużo deszczu, ale nie podchodziło to pod

powódź czy zalanie. Trzy tygodnie po przejściu huraganu dowiedziałam

się, że nie jestem ubezpieczona na wypadek szkód wywołanych przez

wiatr, a cholerny inspektor ubezpieczeniowy nie chciał w ogóle pójść mi

na rękę.

Quinn zauważył, że tym razem Nicole wybrała schody.

- Czy w ogóle dostałaś jakieś pieniądze? - spytał.

Wzruszyła ramionami na zakręcie schodów.

- Dziesięć procent tego, czego potrzebowałam. Poza tym oczywiście

straciłam mnóstwo forsy przez odwołane rezerwacje w poprzednim

sezonie, a w tym też jest kiepsko, bo do agentów dotarły pogłoski o

marnym stanie budynku.

- Teraz, gdy dałaś ogłoszenie, sytuacja chyba się trochę poprawiła.

Zwolniła swój dziarski krok i z westchnieniem przymknęła oczy.

- Zaproponowano mi darmową przestrzeń reklamową - powiedziała

cicho. - Nie miałam pieniędzy na projekt, zdjęcia czy profesjonalny

copywriting. - Spojrzała mu w oczy, bez widocznego poczucia winy. -

background image

Zaryzykowałam.

- Czy nie pomyślałaś, jak się poczuję, kiedy to zobaczę?

Pokręciła przecząco głową.

- Powiedziałeś, że wyjeżdżasz z samego rana, nie sądziłam, że jeszcze

kiedyś cię zobaczę.

- No cóż, myliłaś się - powiedział cicho, przytrzymując jej drzwi

prowadzące na basen. - Bardzo chciałem cię odnaleźć.

Bo myślałem, że jesteś „tą jedyną", dodał w myślach.

Od tych słów zrobiło jej się bardziej gorąco niż od słońca Florydy,

które zalało ją, gdy wyszli na zewnątrz. „Bardzo chciałem cię

odnaleźć..." . Czy to możliwe? I czy to prawda, że ogłoszenie zraniło jego

uczucia?

No cóż, tego się już nie dowie, bo nie może pozwolić sobie na kolejną

intymną rozmowę z tym facetem. Z tego mogą być same kłopoty. Mogła

nienawidzić go jako potencjalnego kupca Mar Brisas, ale kobieca część jej

natury sprawiała, że co chwila rzucała na niego ukradkowe spojrzenia i nie

mogła uwolnić się od jego czaru.

Gdy byli na dachu, o mało nie przybiła sobie własnych palców do

papy, co chwila spoglądając na duże, silne ręce przytrzymujące materiał.

Zbyt dobrze pamiętała dotyk tych rąk. Przyglądając się jego

wypielęgnowanym dłoniom biznesmena o ładnie przyciętych paznokciach,

nie mogła nadziwić się, jak sprawnie radziły sobie, gdy zażądała, by był

jej pomocnikiem.

Tak, Quinn McGrath był cudowny. Sukinsyn, który zamierzał zabrać

jej szczęście, był najseksowniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek znała.

Unikała takich mężczyzn jak on, którzy lecieli na przypadkowy seks bez

background image

zobowiązań. Zresztą tych, których interesowały zobowiązania, też unikała.

Po co jej jakieś więzy.

- Czy tę polisę ubezpieczeniową oglądał jakiś prawnik? - spytał

Quinn.

Pytanie wyrwało ją z zamyślenia. Przystanęła przy basenie,

zadowolona, że brat Sally oczyścił go z własnej inicjatywy i za darmo.

Przynajmniej to miejsce prezentowało się schludnie, choć przydałyby się

pewne naprawy.

- Oglądał ją prawnik z banku. Powiedział, że nic się nie da zrobić.

Quinn wyjął z kieszonki T-shirta ciemne okulary i nałożył je,

zasłaniając swoje seksowne oczy. Teraz jeszcze bardziej niż poprzednio

przypominał faceta z reklamy w kolorowym magazynie. Nicole

pożałowała, że sama nie ma ciemnych szkieł, przez które mogłaby

bezkarnie pożerać go wzrokiem. Zamiast tego odwróciła się i wpatrzyła w

basen.

- Przyjrzę się jej, jak dostanę te papiery z banku - powiedział tym

swoim oficjalnym tonem.

- Dlaczego miałbyś oglądać moją polisę ubezpieczeniową? - spytała

niespokojnie, wpatrując się w ciemne okulary, przez które nie mogła

wyczytać wyrazu jego oczu. Przypomniała sobie ostrzegawcze spojrzenie

Toma Northcotta.

Wzruszył ramionami.

- Takie są zasady w interesach. A ty nie możesz mi tego zabronić.

Jestem kupującym i prawo Florydy upoważnia mnie do tego. Skąd mam

wiedzieć, czy ta polisa nie jest sformułowana w ten sposób, że kupujący ją

dziedziczy? Jakie to jest towarzystwo ubezpieczeniowe?

background image

Wymieniła nazwę i przygryzła dolną wargę, rozważając jego słowa.

On naprawdę zamierzał kupić jej posiadłość. Czuła, jak Mar Brisas

wymyka jej się z rąk. Czuła, jak traci wszystko, co zdobyła ciężką pracą,

całą swoją przeszłość i plany na przyszłość. Ciocia Freddie wychowała ją

na kobietę czynu i brak perspektyw do działania wydawał się Nicole

przerażający.

Rozejrzała się wokół, uznając, że roślinność wymaga przycięcia, a

meble stojące nad basenem są mocno podniszczone.

- Wiem, że to wszystko jest teraz w kiepskim stanie, ale dostrzegasz

chyba tkwiący tutaj potencjał? - spytała. Była zła na siebie, że nie

zapanowała nad drżeniem głosu.

Zsunął okulary i spojrzał jej w oczy nad oprawkami.

- Widzę tu ogromny potencjał - szepnął z dwuznacznym uśmiechem. -

Jednak nie jestem nim zainteresowany. Wiesz, jakie są zamierzenia firmy

Jorgensena wobec tego terenu.

Tak, wszystko zostanie zrównane z ziemią, zanim zdąży rozpakować

rzeczy u cioci Freddie. Na samą myśl o tym przyszła jej ochota, by

wepchnąć Quinna do basenu. Zamiast tego skrzyżowała ręce na piersiach i

rzuciła mu twarde spojrzenie.

- Powinno się budować piękne domy i chronić piękne zabytki, a nie

niszczyć je buldożerami po to, by stawiać szklane ohydztwa, które

zasłaniają widok i rażą swoim wyglądem.

Minął ją bez słowa i wspiął się na pozbawiony kwiatów krzak

hibiskusa rosnący obok budynku. Tuż za nim było okno parteru, przy

którym zwisała smętnie drewniana, ręcznie wykończona okiennica.

Poprawił ją, by wisiała jak należy.

background image

- To łatwo da się naprawić - powiedział. - Wszystkie tak się obsuwają?

- Niektóre - odparła cicho. - Próbowałam naprawiać te, do których

mogłam dosięgnąć. Widocznie tę przeoczyłam.

Odwrócił się do niej i przesunął okulary nad czoło.

- Właściwie to wiem całkiem sporo o budowaniu pięknych domów,

Nicole. Pochodzę z rodziny, w której od pokoleń byli budowniczowie i

stolarze czy inni rzemieślnicy, którzy tworzyli takie domy jak ten. Po

prostu wybrałem bardziej lukratywny aspekt branży budowlanej.

Lukratywny. No jasne.

Chodziło mu wyłącznie o szmal. W końcu aspirował do tego, by

zostać kolejnym Donaldem Trampem. Na razie pracował dla kogoś w tym

stylu. Jak mogła zapomnieć o tym i Uczyć, że pod jego twardym torsem

kryje się czułe serce? Że może dbać o jakieś tam zabytki.

Wyszedł zza krzaka hibiskusa i stanął na odległość wyciągniętej ręki.

- Powodzenia, panie McGrath. Mam nadzieję, że zarobi pan dużo

pieniędzy na tej transakcji.

Ku jej zaskoczeniu, dotknął jej koniuszkami palców, delikatnie

ścierając jakieś zabrudzenie z twarzy.

- Tak właśnie zamierzam - odparł spokojnie. - Dlatego tu wróciłem.

- Naprawdę? Dziś rano twierdziłeś, że przyjechałeś, by mnie odnaleźć.

- No i znalazłem. - Opuścił wolno rękę, ale pochylił się bliżej jej

twarzy. - A teraz zdejmij to głupie ogłoszenie, daj mi papiery, o które

prosiłem, i przestań gapić się na mnie tak, jakbyś chciała, żebym cię

pocałował tak jak wtedy.

- Ale ja wcale nie... - zaprotestowała.

- Owszem - przerwał z uśmiechem. - I następnym razem, uważaj,

background image

skarbie, bo mogę to zrobić.

Zsunął okulary na nos.

- Gdybyś mnie potrzebowała, jestem na plaży. Dzięki za obchód.

Patrzyła bez słowa, jak odchodzi. A niech go. Rzeczywiście chciała,

by ją całował tak jak wtedy.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Po południu Quinn nie mógł sobie znaleźć miejsca. Próbował się

trochę zrelaksować na werandzie, ale dręczyły go niespokojne myśli.

Pływał długo w zatoce, wciąż mając oko na pustą willę Nicole. Przez

chwilę zamierzał nawet wymeldować się z Mar Brisas, ale coś, czy raczej

ktoś powstrzymał go od tego.

Zamiast tego postanowił przejechać się po wyspie. Na jej północnym

krańcu, gdzie po obecności sklepików i knajpek mógł się domyślić, że jest

w „mieście", ujrzał mały pawilon na plaży z siatkowymi drzwiami, który

wyglądał na pełne autentyzmu miejsce, omijane przez turystów.

Quinn usiadł przy barze i zamówił piwo, które podano mu w sporym

oszronionym kuflu.

- Mamy dziś dobre krewetki i ostrygi - zaproponował barman, którego

twarz była osmagana wiatrem tak jak ściany knajpy. Miał siwe gęste włosy

i taki sam dwudniowy zarost.

- Nie, dziękuję - odparł Quinn.

Barman szybko zmierzył go wzrokiem.

- Gdzie się pan zatrzymał?

- W Mar Brisas - powiedział Quinn, biorąc duży łyk zimnego piwa.

- A, u małej Nicole? - Białe brwi uniosły się ze zdziwieniem.

background image

- Tak, zna ją pan? - odpowiedział, zaskoczony, że ktoś może użyć w

stosunku do niej takiego określenia.

- Jasne - rzucił, wycierając bar szmatką. - Znam też jej ciotkę, znałem

ojca i dziadków, a nawet raz spotkałem starego Whitakera, gdy byłem

małym chłopcem. Wtedy Mar Brisas należało jeszcze do niego.

Quinn znieruchomiał z kuflem w ręku.

- Jak to? Jej dziadek był właścicielem tego ośrodka?

- Jej pradziadek. Nie tylko był właścicielem, ale sam wybudował ten

pensjonat w latach trzydziestych. Właściwie to on odkrył tę wyspę. Jej

dziadek prowadził ten ośrodek przez jakiś czas, a potem sprzedał go w

latach sześćdziesiątych, chyba jak Freddie i Frank byli w szkole średniej.

- Freddie i Frank?

- Ojciec Nicole, Frank, i jej ciotka, Freddie Whitaker.

Zaintrygowany Quinn pochylił się nad barem. Nie miał pojęcia, że

pensjonat należał do jej rodziny od pokoleń.

- A co się stało później?

Barman wzruszył ramionami.

- Pensjonat zmieniał wielokrotnie właścicieli, ale zawsze był jakby

sercem tej wyspy. Freddie nawet tam pracowała przez jakiś czas, zanim

zaczęła wydziwiać z tym wymyślaniem ubrań. No, a Frank wyjechał do

Chicago i... no cóż.

- Co się stało? - Quinn nagle koniecznie musiał wiedzieć, co się stało z

Frankiem Whitakerem, mężczyzną, o którym barman mówił w czasie

przeszłym.

- Coś potwornego. Zginął wraz z żoną w wypadku samochodowym na

oblodzonej drodze, gdy Nicole miała jakieś osiem, dziewięć lat. Wtedy

background image

przyjechała na wyspę. - Pokręcił głową i wsparł się obiema rękami o bar. -

Freddie przyprowadzała tu czasem to biedactwo. Była taka chudziutka, z

oczyma wielkimi jak spodki, wystraszone chucherko.

Quinn poczuł ucisk w sercu, gdy wyobraził sobie Nicole, osieroconą i

wysłaną do ciotki. Barman wrócił do teraźniejszości.

- Nic dziwnego, że jak dorosła, kupiła ten pensjonat, skoro był częścią

jej rodzinnej historii, no ale teraz, cóż...

- Co teraz?

- Została wykiwana przez towarzystwo ubezpieczeniowe, które nie

wypłaciło jej odszkodowania po zeszłorocznym huraganie. Będzie musiała

sprzedać to wszystko, biedactwo - pokiwał głową ze smutkiem, po chwili

jednak rozpogodził się i dodał:

- Ale ona jest bystra jak jej ojciec i ładna jak ciocia Freddie, więc na

pewno jakoś sobie poradzi. Wszyscy na wyspie ją uwielbiają. Wielka

szkoda, że większość starej gwardii została wyparta przez tych bogatych

deweloperów. Ja jeszcze się jakoś trzymam, ale dostaję wiele kuszących

propozycji.

Quinnowi wydało się nagle, że piwo ma gorzki smak, i energicznie

odstawił kufel na ladę. Stary barman się zaśmiał.

- Przepraszam, że nudzę pana tymi starymi historiami. Ale cieszę się,

że Nicole ma choć paru klientów. Jest pan pewien, że nie chce surowych

ostryg? Najlepsze na wyspie.

Quinn przypomniał sobie, że są uznawane za świetny afrodyzjak, i

zdecydowanie odmówił, uznawszy, że go nie potrzebuje. Położył na barze

pięciodolarowy banknot i impulsywnie potrząsnął ręką barmana.

- Miło się z panem rozmawiało. - W odpowiedzi otrzymał serdeczny

background image

uśmiech i mocny uścisk dłoni.

- Może jeszcze jedno piwo? - zaproponował.

Quinn zszedł ze stołka i spojrzał na zegar.

- Nie mogę, dochodzi siódma - powiedział. I z nagłym uśmiechem

dodał: - Mam randkę.

Nicole obudziła się nagle, nie wiedząc, czy usłyszała jakiś hałas, czy

obudziła ją migrena, z której powodu położyła się do łóżka o czwartej.

Pomiędzy gałęziami widocznymi przez okno widziała fioletowoniebieskie

smugi światła, po których domyślała się, że słońce musiało już zajść.

Nagle usłyszała głośne stukanie do drzwi.

- Nicole? Jesteś tam?

Zerwała się z łóżka i spojrzała na zegarek. Była dokładnie siódma.

Chyba nie przyszedł na randkę, na którą to niby miała włożyć ładną

sukienkę.

Tym razem użył dzwonka. Nicole zasłoniła usta dłonią, zastanawiając

się, co ma robić. Cały dom był pogrążony w ciemności, nie paliła się

żadna lampka. Jeśli nie będzie hałasować, on zaraz odejdzie.

Miała na sobie tylko majtki i stanik, bo idąc do łóżka z mokrym

ręcznikiem, rozebrała się, rzucając rzeczy, gdzie popadnie. Podjęła

błyskawiczną decyzję: przeczeka go. Przymknęła oczy i siedziała bez

ruchu z nogami podciągniętymi pod brodę. Wreszcie usłyszała kroki na

werandzie. Dobrze, pomyślała. Udało się.

Jednak będzie musiała teraz siedzieć po ciemku, bo mógłby zauważyć

światła ze swojego domu. Wstała z łóżka i poczuła gwałtowne ssanie w

żołądku. Przypomniała sobie, że jeszcze nic tego dnia nie jadła, bo rano

background image

była zbyt zdenerwowana spotkaniem z Makiem, a potem z Quinnem.

Wstrzymując oddech, złapała pierwszą rzecz, jaka leżała na kupie

ubrań, i włożyła ją na siebie. Była to ta niebieska bluzeczka na

ramiączkach, którą miała na sobie, gdy pierwszy raz spotkała Maca.

Zrobiło jej się smutno.

Postanowiła znaleźć po ciemku coś do jedzenia. Po omacku dobrnęła

do kuchni i uchyliła drzwi lodówki. Ujrzała trzy butelki piwa, które

zostały po wizycie Sally i jej brata. Nie, nie przełknęłaby piwa. Przywiędła

sałata i twarożek też nie wzbudziły jej entuzjazmu.

Z nadzieją otworzyła zamrażalnik. To jest to! - pomyślała na widok

kubełka z lodami. Bezszelestnie wyjęła łyżeczkę z szuflady i wymknęła

się na werandę. Księżyc rozpoczął już swą wędrówkę nad horyzontem i

rzucał srebrzyste błyski na wody zatoki.

Usiadła w rattanowym fotelu i wciągnęła w płuca aromatyczne

tropikalne powietrze. Będzie tu sobie siedziała i jadła lody, niezauważona

przez Quinna. Otworzyła pojemnik i jęknęła z rozkoszy, gdy wzięła do ust

pierwszą łyżeczkę. Czekolada, banany i orzechy włoskie. Pycha.

- Jaki smak? - usłyszała nagle.

Z piskiem zeskoczyła z fotela, upuszczając kubełek z lodami na

podłogę. Zobaczyła, że ktoś się poruszył na skrytym w mroku drugim

fotelu po przeciwległej stronie werandy.

- A co ty tu robisz?! - wrzasnęła ze złością.

Wysunął się z mroku i ujrzała jego kpiące spojrzenie.

- Przepraszam, nie zamierzałem cię wystraszyć. Myślałem po prostu,

że zaraz wrócisz, więc poczekam na werandzie. Umówiliśmy się

przecież...

background image

- Chyba sobie żartujesz!

Nie spuszczając z niego oczu, schyliła się, by podnieść kubełek z

lodami. On za to zaczął wędrować leniwym spojrzeniem po jej ciele.

Nicole uświadomiła sobie, że przecież ma na sobie tylko wyciętą

bluzeczkę i białe koronkowe majtki.

- Czy to jest twój strój wyjściowy? - spytał Quinn z uśmiechem. -

Bardzo mi się podoba, ale jest dość... swobodny.

Wyprostowała się, nie ukrywając się wcale przed jego spojrzeniem.

Stojąc półnaga przed tym facetem, czuła, że ma nad nim władzę, i

sprawiało jej to przewrotną przyjemność.

- Moja kolacja ma kameralny charakter - odparła, unosząc w górę

lody.

- Nie zaprosisz mnie na nią? - spytał, patrząc jej w oczy.

- Niech pomyślę... - Przerwała i zaczerpnęła kolejną łyżeczkę, a potem

zmysłowo polizała lody, spoglądając spod rzęs na jego reakcję. Później

wzięła do ust całą łyżeczkę i z westchnieniem rozkoszy zjadła lody. -

Raczej nie.

Zapadł się w pogrążony w mroku fotel, więc nie miała okazji

zobaczyć jego reakcji. Ona też usiadła i zaczęła spektakularnie zajadać się

lodami.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że twój pradziadek wybudował Mar

Brisas? - odezwał się nagle.

Zamarła z łyżeczką zawieszoną nad lodami.

- Skąd wiesz?

- Rozmawiałem z miejscowymi.

Cała przyjemność, jaką czerpała z drażnienia się z nim, zniknęła. Nie

background image

chciała, by wiedział, jak ważne jest dla niej Mar Brisas. Nie chciała, by

miał nad nią jakąś władzę.

- To stare dzieje - powiedziała, siląc się na obojętność.

- Właśnie. Dlatego tak ci zależy na zatrzymaniu tej posiadłości.

Wzruszyła ramionami i bagatelizującym tonem odparła:

- Miło jest mieć jakąś więź z przeszłością, Mac. Ale widać musi być,

jak jest.

- Ale chodzi też o to, że to miejsce stanowi łącznik z twoim ojcem,

który zginął, gdy byłaś małą dziewczynką...

Odstawiła gwałtownym ruchem pojemnik z lodami na stolik przy

fotelu i odwróciła się ku niemu ze złością.

- Co za różnica dla ciebie, Donaldzie Trump? To tylko posiadłość przy

plaży, którą można zmienić w kopalnię złota. To biznes, zapomniałeś?

Moja przeszłość i rodzina nie mają tu nic do rzeczy.

- Może tak, a może nie - powiedział cicho. Usłyszała skrzypnięcie

fotela, który przesunął bliżej, tak że światło księżyca padło na jego twarz. -

Muszę rozważyć wszystkie aspekty sprawy.

Zapadła się głębiej w fotel, podkuliwszy pod siebie gołe nogi.

- A co tu rozważać, Mac? Co chcesz wiedzieć? Co mogłoby zmienić

twoją decyzję?

Dotknął lekko jej ramienia. Jego ręka była gorąca, koniuszki palców

słały elektryzujące sygnały przez jej skórę.

- Czy kupiłaś ten pensjonat dlatego, że twój pradziadek go

wybudował?

Wzięła głęboki oddech, próbując oprzeć się szczerości pytania w jego

oczach.

background image

- Kupiłam go, bo reprezentował dla mnie serce wyspy. Duszę małego

miasteczka, które przygarnęło mnie, gdy byłam sierotą, i gdzie się

wychowałam. To, że pradziadek wybudował pensjonat, też miało

znaczenie, tak samo jak położenie, cała historia tego miejsca, wszystko

razem...

Potrząsnęła głową, a potem, by uniknąć bliskości, wstała i przeszła na

pogrążoną w mroku część werandy.

- Nie zrozumiesz tego... - zakończyła prawie szeptem.

Nie wiedziała, kiedy znalazł się tuż przy niej.

- Bardzo dobrze wszystko rozumiem - powiedział cicho.

Popatrzyła na niego bez słowa. W świetle księżyca widziała wyraz

jego ciemnych oczu. Rozchylił lekko usta i myślała, że zaraz ją pocałuje.

Cofnęła się o krok i oparła o balustradę werandy.

- Mój ojciec projektował i budował piękne domy - powiedział, łapiąc

pasemko jej włosów, którym zaczął bezwiednie się bawić. - Każdego lata

razem z braćmi mu pomagaliśmy, dosłownie od chwili, gdy potrafiliśmy

udźwignąć pas z narzędziami. Przyjemnie było potem spojrzeć na taki

piękny, drogi dom i powiedzieć: proszę, ja to zbudowałem.

Nicole wpatrywała się w niego bez słowa. Puścił kosmyk jej włosów i

złapał następny, przysuwając się bliżej.

- Bardzo lubiłem tę pracę, ale mój ojciec uważał, że właściwy sukces

polega nie na tym, by budować takie domy, ale w nich mieszkać.

Motywował mnie i braci do tego, byśmy się kształcili i mieli potem dobrze

płatne prace, biura, do których chodzi się w dobrych garniturach, z

czystymi paznokciami.

Nicole wstrzymywała oddech. Był tak blisko, czuła jego ciepło. I

background image

mówił z taką szczerością.

- A więc odniosłeś ten sukces - wydusiła z trudem.

- Tak, jeśli spojrzeć na to oczami mego ojca. - Przyglądał się przez

chwilę jej ustom, a potem znów spojrzał w oczy. - Ale szanuję to, co zrobił

twój pradziadek i... - zaczął gładzić ją po policzku - to, co ty próbujesz

robić.

Drugą ręką objął ją w talii. Jego usta były bardzo blisko, czuła prawie

dotyk jego torsu.

- Naprawdę bardzo chcę cię pocałować - szepnął.

Czy mogła odmówić? Jej usta same się rozchyliły, poczuła

omdlewającą słodycz w całym ciele. Zamknęła oczy i zachwyciła się

dotykiem jego warg, zanim zdążyła pomyśleć, co robi.

- Mmm... orzechy włoskie... - mruknął. - I banan...

Omal nie parsknęła śmiechem, ale wyrwało jej się tylko ciche

westchnienie, gdy przycisnął ją całym ciałem do poręczy, przesuwając

dłońmi po jej nagich udach.

- Jestem Mac. A ty jesteś Błękitną Damą, pamiętasz? - szepnął. -

Tylko na tę jedną noc zapomnij o wszystkim. Jestem Mac i

odpowiedziałem na ogłoszenie.

Nie mogła oddychać ani wydobyć z siebie słowa. Poddawała się jego

coraz śmielszym pieszczotom.

- Czyż nie było tam mowy o podróży do raju? - szepnął, wodząc

wargami po jej szyi.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Nie.

Quinn na początku myślał, że się przesłyszał. Odsunęła nieco głowę,

uniemożliwiając mu dalsze rozkoszowanie się jedwabistą skórą na jej szyi.

Miała wciąż jeszcze przymknięte oczy, a oddech tak samo szybki i

urywany jak on.

- Nie chcę z tobą spać.

- Nie będzie żadnego spania, gwarantuję.

Potrząsnęła głową.

- Nie pójdę z tobą do łóżka.

Poczuł gwałtowne rozczarowanie, ale usiłował żartować dalej.

- Nie potrzebujemy łóżka, skarbie. Tutaj bardzo mi się podoba.

Wreszcie udało mu się wywołać uśmiech na jej twarzy. Otworzyła

oczy.

- Nie będę się z tobą kochać, Quinn.

- Mówiłem ci przecież, że dziś w nocy jestem Mac.

- Czy naprawdę sądzisz, że udawanie nieznajomego może coś

zmienić? Czy myślisz, że tarzanie się w łóżku albo na podłodze i

odurzający seks, choćby przez całą noc, zmieni cokolwiek?

- No wiesz, prawdę mówiąc... - powiedział, wsuwając ramiączka jej

bluzki na miejsce, choć miał ochotę zrobić coś wręcz przeciwnego. - Takie

doświadczenie może nawet doprowadzić dorosłego mężczyznę do płaczu.

Roześmiała się, a jemu zrobiło się ciepło na sercu. Uświadomił sobie,

jak bardzo lubi ją rozśmieszać. Poprawił ramiączka do końca i cofnął się o

krok, by oderwać się od jej ciała.

- Jesteś oszałamiająco seksownym dekarzem, panno Whitaker -

background image

powiedział z podziwem.

Patrzyła na niego przez chwilę, aż jej oczy zaciągnęły się smutkiem.

- Lepiej, będzie, jak już pójdziesz, Quinn.

- Zaczekaj. - Znów się do niej zbliżył i pogładził jej ramiona, a potem

ujął dłonie. - Jakoś to zniosę. Nie będę już się na ciebie rzucał. Obiecano

mi randkę z damą, więc oto jestem.

Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale położył na nich palec.

- No dobrze, nie będziemy nigdzie wychodzić. Ale czy nie

moglibyśmy... po prostu porozmawiać?

Rzuciła mu sceptyczne spojrzenie.

- My nie rozmawiamy. Walczymy ze sobą i...

- Gramy - dokończył z uśmiechem. - Może spróbujemy spędzić czas

na kulturalnej rozmowie? Zjemy coś tutaj i pogadamy sobie.

Potrząsnęła głową.

- Nie mam nic na kolację.

- Zamówimy pizzę.

- Nie. - W jej głosie słychać było, że opór słabnie.

- To ja coś przygotuję. - Nie dawał za wygraną. - Jestem świetnym

kucharzem.

- Nie mam prawie nic do jedzenia i powinieneś...

Miał ją, czuł słodki zapach zwycięstwa. Ale musiał postępować

bardzo ostrożnie. Cofnął się o krok i ogarnął ją wzrokiem.

- Choć czynię to z prawdziwym bólem, czy wolno mi zasugerować,

żebyś coś na siebie włożyła? Przynajmniej szorty? Wówczas będę mógł

funkcjonować jak cywilizowany człowiek, a nie dziki samiec.

Jej uśmiech rozjaśnił mrok. Dotknął jej ust palcem, patrząc jej w oczy.

background image

- Jesteś taka śliczna, Nicole - wyrwało mu się.

- Dziękuję. - Uśmiechnęła się, zdziwiona niespodziewanym

komplementem.

Pocałował ją w czoło.

- Przygotuję kolację.

- Daj mi kilka minut. Chcę wziąć prysznic.

- Ja też - powiedział z uśmiechem, wyobrażając ją sobie nagą, mokrą i

namydloną. - Zimny.

- Masz tu zostać - pogroziła mu palcem.

- Słowo honoru - zapewnił, kładąc rękę na sercu.

- Powodzenia w kuchni - rzuciła ze śmiechem, wysuwając się z jego

ramion. - Przygotuj się na rozczarowanie.

- A ty na niespodziankę. - Patrzył za nią, jak wchodzi do środka,

światło księżyca obrysowywało jej zgrabną sylwetkę. Westchnął, ale nie

odrywał od niej oczu, dopóki nie znikła w mroku.

Po raz pierwszy od chwili, gdy wszedł rano do jej biura, Quinn

przypomniał sobie myśl, która budziła go każdego ranka, od kiedy spotkał

Błękitną Damę: „To ta jedyna". Jeśli to nie była ona, stanowiła na pewno

diabelnie dobrą imitację.

Nicole puściła na ciało strumień ciepłej wody. W kłębach pary zaczęła

namydlać głowę szamponem. Jeszcze nigdy nie reagowała tak na żadnego

mężczyznę. Nie miała nawet pojęcia, że jest do tego zdolna. Do tej pory

miała tylko dwóch kochanków i obaj byli... przyjemni. Zadowalający.

To, co z nimi przeżyła, było żałosnym doznaniem w porównaniu z

tym, które jej zafundował przed chwilą Quinn. A przecież były to tylko

background image

wstępne pieszczoty na werandzie.

Wolała sobie nie wyobrażać, co zrobiłby w łóżku. Płucząc włosy,

pomyślała, że zadowalający kochankowie są o wiele bezpieczniejsi.

Większa dawka może zaszkodzić. Zakręciła kran i długo wycierała się

ręcznikiem, a potem szczotkowała włosy, by dać sobie czas na pozbieranie

myśli.

Nałożyła trochę różu na policzki. Była taka blada. I lekko pociągnęła

rzęsy tuszem. Szminkę sobie daruje, postanowiła, zaciągając mocno

zamek kosmetyczki. To nie była przecież żadna randka.

O ładnej sukience także nie mogło być mowy. Włożyła biustonosz,

białą podkoszulkę i cienkie dresowe spodnie, przy których mocno

zaciągnęła sznurek. Współczesny pas cnoty, pomyślała, uśmiechając się

do siebie.

Gdy wyszła z sypialni, ujrzała, że jadalnia jest pogrążona w mroku,

ale na małym stole w przylegającej bezpośrednio do niej kuchni palą się

dwie świeczki. Quinn stał z założonymi rękami, oparty o blat kuchenny.

Uśmiechał się z satysfakcją.

Spojrzała na stół i zobaczyła, że jest ładnie nakryty, przy każdym

porcelanowym talerzu leżała serwetka, a na talerzach... kanapki.

- Specjalność zakładu - powiedział zachęcająco, odsuwając dla niej

krzesło. - Masło orzechowe.

- Masło orzechowe? - Parsknęła z rozbawieniem.

- Oczywiście z dżemem. - Wziął płócienną serwetkę, strzepnął ją i z

galanterią ułożył na jej kolanach.

Usiadł naprzeciwko i z pytającym wyrazem twarzy uniósł butelkę

piwa nad jej szklanką.

background image

- Chyba skończyły nam się zapasy czerwonego wina. Czy pozwoli

pani, że naleję jej piwa?

Skinęła głową z uśmiechem, czując dziwny ucisk w gardle. Był taki

miły. Cholera. Czy nie wystarczy, że jest oszałamiająco przystojny?

Patrzyła, jak ostrożnie nalewa piwo, by nie było zbyt wiele piany. Gdy

rozlał napój do obu szklanek i wzniósł swoją w toaście, Nicole nerwowo

przełknęła ślinę. Co on teraz powie? - zastanawiała się, unosząc szklankę.

Za nas? Za udaną sprzedaż posiadłości?

- Za prawdę zawartą w ogłoszeniu - powiedział, a oczy mu

pociemniały. Nicole wypiła mały łyczek. - Ponieważ tajemniczy

nieznajomy odnalazł Błękitną Damę, ona może je już zdjąć.

- Słucham? - spytała, krztusząc się lekko.

- Teraz już możesz zdjąć ogłoszenie.

- Niby dlaczego? - Postawiła szklankę na stole i spojrzała ostro na

niego. - Nikt przecież nie wie... co je zainspirowało. A jest bardzo

skuteczne.

- Nie podoba mi się.

- Już mi to mówiłeś. Dlaczego niby miałabym przejmować się twoją

opinią?

- Nicole, proszę cię, zdejmij je - powiedział łagodnie.

Wzięła kanapkę i odgryzła mały kawałek. Potem otarła usta serwetką.

- Pyszne, maestro. Jesteś taki utalentowany. Nie dość, że potrafisz

przytrzymywać papę, to jeszcze świetnie gotujesz.

- Nie zmieniaj tematu. Chcę, żebyś usunęła to ogłoszenie.

Wycelowała w niego oskarżycielsko rękę z kanapką.

- Jak już mówiłam, nie podoba ci się, bo przynosi efekty. A jak

background image

zarobię trochę forsy, będę mogła pozbyć się ciebie i twojej firmy.

Na jego twarzy pojawiło się rozczarowanie. Widocznie bardzo mu

zależy na tej transakcji, pomyślała.

- Nie chcę, żeby cały świat wiedział...

Uśmiechnęła się, czując, że ma nad nim przewagę.

- Nie martw się, Mac. I tak ma nastąpić zmiana instalacji.

- Jakiej znowu instalacji? - spytał, zamierając z kanapką przy ustach.

Spuściła oczy i wygładziła serwetkę spoczywającą na kolanach.

- Reklama jest pomyślana jako seria ogłoszeń, które... hm...

opowiadają pewną historię miłosną.

- A jak ona się kończy? - spytał podejrzliwie.

Cudownym seksem i oświadczynami, pomyślała.

- Jak każda banalna, fikcyjna historia. Szczęśliwie. Obiecuję, że w

przyszłym tygodniu będzie wisiało coś innego - dokończyła pospiesznie,

bardzo chcąc zmienić temat.

- Co tam będzie napisane? - spytał nieufnie.

- Niespodzianka - odrzekła szybko.

Odłożył kanapkę na talerzyk i popatrzył na nią poważnie.

- Nienawidzę niespodzianek.

- Mówiłeś, że masz dwóch braci - powiedziała, by definitywnie

zmienić temat. - Jak mają na imię?

- Cameron, który ma prawie trzydzieści pięć lat, i Colin, który właśnie

skończył trzydzieści jeden.

- Żadnych sióstr?

Z uśmiechem pokręcił głową. W jego oczach odbijały się rozigrane

płomienie świec.

background image

- Żadnych. Dlatego kobiety są dla mnie tajemnicą.

Bardzo wątpię, pomyślała, a głośno spytała:

- Czym się zajmują?

- Cam jest bankierem, opracowuje programy inwestycyjne, a Colin

został architektem.

- Ojciec musi być więc szczęśliwy - powiedziała cicho. - Żaden z was

nie nosi pasa z narzędziami.

- Oni też wyglądają na zadowolonych - odparł, wzruszając ramionami.

- A ty nie? - spytała, słysząc w jego głosie nutę powątpiewania.

- Ja też - zapewnił. - Praca daje mi wiele satysfakcji i stawia wciąż

nowe wyzwania. Dość szybko pnę się w górę.

- A kiedy sfinalizujesz transakcję z Mar Brisas, jaka cię spotka

nagroda? Premia? Awans?

- Zostanę partnerem w firmie.

Poczuła się, jakby ktoś ją spoliczkował. Najbardziej zabolała

pewność, z jaką to oświadczył. I to wyzywające spojrzenie, jakim ją

mierzył.

- Naprawdę? - rzuciła, siląc się na nonszalancję.

Rzucił okiem na nadgryzioną kanapkę i popił sowicie piwem.

- Tak. W wieku trzydziestu trzech lat zostanę najmłodszym partnerem

w firmie Jorgensena - powiedział.

- Nie mówisz tego ze zbytnim zapałem - zauważyła.

Wzruszył ramionami i odstawił do połowy opróżnioną szklankę na

stoi.

- Lubię tę pracę... - zaczął wolno. - Lubię negocjować warunki i

doprowadzać do zawarcia transakcji. Ale mój szef jest oszalałym

background image

pracoholikiem. - Pochylił się i wygodnie wsparł na łokciach. - Nie chodzi

o to, że nie lubię ciężkiej pracy. Ale przeszkadza mi... - zawiesił głos.

- Co? Nienormowany czas pracy?

- Nie, pazerność. - Pokiwał z przekonaniem głową, jakby sam dopiero

to zrozumiał. - Chodzi o tę zajadłą chęć zdobywania wciąż nowych

kontraktów, nowych budynków, nowych pracowników, pieniędzy.

Oczywiście mnie to także kręci. Ale czasem myślę sobie, że są sprawy

ważniejsze od forsy...

- Łatwo mówić, jak się ją ma... - rzuciła sarkastycznie.

Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu.

- Tobie naprawdę zależy na tym pensjonacie - powiedział wreszcie ze

zdziwieniem, jakby dopiero to do niego dotarło.

- Oczywiście.

- Źle cię oceniłem. Myślałem, że właściciel tego ośrodka to jakiś

cwaniaczek, który zgarnął forsę z ubezpieczenia, a teraz czeka na

korzystną okazję pozbycia się rudery.

- Myliłeś się.

- Jasne. Przede wszystkim nie jesteś Nicholasem Whitakerem - orzekł,

ześlizgując się spojrzeniem na jej biust. - Ale abstrahując od twojej płci,

nie spodziewałem się, przyjmując nadzór nad projektem rozbudowy

wyspy, że właścicielowi Mar Brisas tak zależy na tej posiadłości.

- Na czym mianowicie polega ten projekt? - spytała, cała jeżąc się w

środku.

- Jorgensen postanowił wykupić tu wszystkie posiadłości, które

ucierpiały przez huragan, i zabudować całe wybrzeże - rzucił

niefrasobliwie, jakby nie rozumiał, co dla niej znaczą te słowa.

background image

Nicole poczuła, jak masło orzechowe i piwo buntują się w jej żołądku.

Powoli odsunęła krzesło i wstała, pragnąc się uspokoić. Zaniosła talerz do

zlewu, a potem odwróciła się, oparłszy oblat.

- Wiesz, Mac, spożywanie posiłków z wrogiem może okazać się

równie niedobre, jak spanie z nim. Chcę, żebyś już sobie poszedł.

Błyskawicznie zerwał się z krzesła i stanął przy niej.

- To tylko interesy, Nicole. Czysta ekonomia. Postęp, obrót

nieruchomościami - żadna tam wojna.

Skrzyżowała ręce na piersi, by stworzyć barierę wobec jego

niepokojącej bliskości.

- Nie rozumiesz mojego punktu widzenia. Chcecie zamienić ten rajski

przybytek w jakiś koszmar. Niszczycie całą historię tego miejsca, w

którym wyrosłam.

Przez długą chwilę przyglądał jej się w milczeniu, a wreszcie wziął ją

za rękę i powiedział:

- Co zamierzasz zrobić, Nicole? I tak przecież musisz sprzedać to

wszystko, nie masz innego wyjścia. Ja przynajmniej mogę złożyć ci

korzystną ofertę.

Wyrwała mu rękę ze zniecierpliwieniem.

- Nie chcę żadnych ofert! Chcę zatrzymać mój pensjonat. Chcę, by

odzyskał dawną świetność. - Nie mogła zapanować nad łamiącym się

głosem. - Wiele dla mnie znaczy. To wszystko, co mam.

Włożył ręce do kieszeni spodni i powiedział:

- Naprawdę mi ciężko. Nie chcę ranić twoich uczuć ani rujnować ci

życia.

- Ale masz zadanie do wykonania - rzuciła szyderczo. - Zostać

background image

partnerem.

Bez słowa włożył talerzyk i szklankę do zlewu, po czym z wahaniem

odwrócił się w jej stronę.

- Będę tu przez tydzień - oświadczył spokojnie. - Może coś wymyślę.

Czekała w napięciu, co dalej usłyszy.

- Może będę mógł ci jakoś pomóc.

- W czym? - spytała, nic nie rozumiejąc.

- Mówiłaś, że masz zapasowe dachówki. Mogę zrobić prowizoryczne

naprawy dachu i poprawić okna. Nie znam się na klimatyzacji, ale windę

na pewno umiem naprawić - dokończył z dwuznacznym uśmiechem.

Nicole poczuła, że ogarnia ją wdzięczność, nadzieja i uczucie, którego

nigdy nie zaznała, lecz go się obawiała.

- Nie mam forsy, żeby ci zapłacić.

- Będę pracował za masło orzechowe - odparł z uśmiechem.

- Dobra - odpowiedziała, sama się sobie dziwiąc. - Rób, co potrafisz.

Jesteś pewien, że tak właśnie chcesz spędzić wakacje?

- Myślę, że będzie to fajne zajęcie, bylebyś tylko nie wspinała się na

dach w samej bieliźnie.

- W takim razie zdejmę to ogłoszenie - zaproponowała spontanicznie.

- Dzięki - mrugnął do niej. - Prawdziwa z ciebie dama, Nicole.

Posłała mu niepewny uśmiech.

- A ponieważ ja jestem dżentelmenem - dodał - zamierzam powiedzieć

ci dobranoc i się pożegnać. - Dotknął ustami dwóch palców i posłał jej

pocałunek.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Nicole poczuła charakterystyczny zapach perfum ciotki, zanim

Frederika Whitaker pojawiła się w jej biurze. Ciotka zatrzymała się

pewnie na chwilę, by zamienić kilka ciepłych słów z Sally i pożartować z

innymi pracownikami.

Jednak zapach jej oryginalnych perfum oznaczał, że za chwilę w

drzwiach ukaże się cudowna, niezwykła kobieta, zapewne w

zaprojektowanej przez siebie, pięknej sukience i rzuci parę spostrzeżeń na

temat Mar Brisas.

Ponieważ tylko jedna zmiana rzucała się w oczy, Nicole spodziewała

się, co usłyszy.

- Kogóż to, czy raczej cóż widzę na dachu, kochanie?

Nicole odwróciła się od komputera i zawołała z entuzjazmem:

- Ciocia Freddie! Ślicznie ci w tym kolorze!

Ciotka Freddie zdjęła ciemnoróżowy kapelusz z szerokim rondem i,

odrzucając w tył kruczoczarne włosy, opadła na fotel dla gości niby jakaś

królowa na tron. Potem udrapowała wokół siebie suto marszczony dół

sukni z białej bawełny ufarbowanej na różowo metodą wiązania

hipisowskich supłów.

- Podoba ci się? - spytała z entuzjazmem. - Właśnie sprzedałam tuzin

takich sukienek do butiku Lily w Naples.

Freddie zmrużyła oczy i przyjrzała się uważnie swej bratanicy.

- Kto łazi po twoim dachu? Byłabym tu wcześniej, ale gdy wysiadłam

z samochodu, sporo czasu spędziłam, stojąc i gapiąc się na tego faceta.

Nicole rozumiała ją doskonale. Przez ostatnie dwa dni

wykorzystywała każdy możliwy pretekst, by opuścić biuro i kręcić się w

background image

okolicy pensjonatu, rzucając spojrzenia na dach.

Raz o mało nie wpadła na pień palmy, gapiąc się na Quinna, który

pracował z nagim torsem, układając dachówki. Widać było, jak poruszają

się jego pięknie wyrzeźbione mięśnie, a gdy przerywał pracę i ocierał

twarz bandaną, a potem pił łapczywie wodę z butelki i polewał nią głowę,

pozwalając, by błyszczące w słońcu krople ściekały po jego torsie, Nicole

nie mogła powstrzymać się od rozkosznego fantazjowania na jego temat.

- Kto to jest? - nie dawała za wygraną Freddie.

- To Quinn McGrath. Reperuje dach - odpowiedziała Nicole

lakonicznie i zgodnie z prawdą.

Freddie zastygła, a jej usta uformowały perfekcyjne różowe kółko.

- Ten rekin od nieruchomości z Nowego Jorku?

Nicole poczuła przykry ucisk w żołądku, ale jej twarz ani drgnęła.

- Tak. Zaproponował mi pomoc.

- No, no - mruknęła znacząco Freddie. - Widzę, że posłuchałaś mojej

rady i przeciągnęłaś go na swoją stronę.

Nicole wzruszyła ramionami i wgapiła się w ekran swego komputera,

by uciec przed badawczym wzrokiem ciotki.

- Zależy mu na tym, żeby posiadłość dobrze się prezentowała, a

ponieważ lubi dla odmiany popracować fizycznie, kiedy w poniedziałek

wieczorem dowiedział się, że mam te dachówki, zaproponował...

- Wieczorem? - przerwała czujnie Freddie, której uwagi nie umykał

żaden szczegół. - Spotkanie chyba bardzo się przeciągnęło?

- Niezupełnie - bąknęła Nicole. - Po prostu spotkałam go wieczorem i

wtedy mi to zaproponował. - Zmieszana wstała z miejsca. - Szkoda, że nie

umie naprawiać klimatyzacji. Nie pamiętam tak parnego sierpnia.

background image

- Gdzie właściwie go spotkałaś? - drążyła Freddie, lustrując

podejrzliwie obcisłą koszulkę z lycry i białe dżinsy, które Nicole miała na

sobie.

- Na plaży - odparła szybko coraz bardziej zmieszana bratanica.

Nicole skręciła włosy w węzeł i wetknęła w nie ołówek. Stanęła w

otwartym oknie i zapatrzyła się na niebieskozieloną wodę i biały piasek,

którego pas widniał pomiędzy zamieszkanym przez nią domkiem a

domem nr 1601.

- O, patrz! - Odwróciła się do ciotki z uśmiechem. - Przyjechali goście

do 1701. Widzę zaparkowany tam samochód.

Freddie założyła nogę na nogę i zaczęła wachlować się kapeluszem.

- Sally powiedziała, że jest dużo rezerwacji.

- Dawno już tyle nie było! - rzuciła triumfalnie Nicole i usiadła z

powrotem na swoim krześle, zadowolona, że rozmowa zeszła na

bezpieczny temat - Zabukowaliśmy dla gości nawet dom, który obecnie

zajmuję. Przeprowadzę się na tydzień do pensjonatu.

- To wszystko pewnie dzięki temu sprytnemu ogłoszeniu przy

autostradzie - zauważyła ciotka, unosząc znacząco brew.

Nicole poczuła, że znowu wkraczają na śliski grunt. Pochyliła się z

nienaturalnie szerokim uśmiechem i powiedziała:

- Pewnie tak. Słuchaj, może pójdziemy na lunch? Umieram z głodu.

- A może przedstawisz mi tego swojego dekarza? - zaproponowała

ciotka.

- Ale po co, ciociu? W przyszłym tygodniu już wyjeżdża.

Freddie wstała i włożyła kapelusz na głowę. Nie wyglądała na swoje

pięćdziesiąt sześć lat. Żadnych siwych włosów, mało zmarszczek i bujne

background image

ciało spowite w kobiece szatki własnego projektu. Jej kolekcje odnosiły

taki sukces głównie dlatego, że sama Freddie prezentowała się świetnie w

swoich kreacjach.

- Przywiozłam mnóstwo domowej lemoniady, kanapki i sałatkę.

Zostawiłam wszystko w kuchni. Pomyślałam, że zrobimy sobie piknik.

Zaproś też tego swojego Quinna.

Nicole wiedziała, że jak ciotka się na coś uprze, nic się na to nie

poradzi, więc bąknęła tylko bez przekonania:

- To nie jest „mój" Quinn.

- Z takim ciałem powinien być „czyjś" - zauważyła rzeczowo Freddie.

Jaskraworóżowa plama przyciągnęła uwagę Quinna, ale natychmiast

przeniósł wzrok na obiekt jej towarzyszący. Nicole Whitaker w obcisłej

granatowej bluzeczce i białych spodniach stała dwa piętra niżej, obok stołu

przy basenie i wykładała jakieś rzeczy z przenośnej lodówki.

Jednak to kobieta w różach - i to jakich! - pomachała do niego

zachęcająco i zawołała:

- Zapraszamy na lunch!

Czy chodziło jej o niego? Musiał wyzbyć się swych wątpliwości, gdyż

dama w różach zdjęła oszałamiający kapelusz i uczyniła nim zapraszający

gest. Quinn ostrożnie przemieścił się na balkon przy pokoju służącym za

magazyn. Zanim zdążył umyć ręce i twarz, znalazł czystą koszulkę i

zszedł nad basen, Nicole i Różowa nakryły sowicie stół.

Ostatnio rozmawiał z Nicole poprzedniego dnia, gdy pokazała mu,

gdzie leżą dachówki i narzędzia. Jednak potem wciąż kręciła się w

pobliżu, obserwując jego pracę. Jak na darmowego ochotnika miał bardzo

background image

surową kontrolę.

Uśmiechnął się na tę myśl, patrząc na nią. Miała włosy upięte metodą

ołówkową, co pozwalało mu delektować się widokiem jej smukłej szyi i

odsłoniętego dekoltu. Nie mógł jednak przyglądać się zbyt długo, bo sam

był pod obstrzałem spojrzenia Różowej.

- To jest Quinn - powiedziała Nicole, unikając jego wzroku podczas

zwijania serwetki. - Poznaj moją ciocię, Frederikę Whitaker.

Wyciągnął rękę w jej stronę.

- Miło mi panią poznać.

Kobieta obrzuciła go otwarcie aprobującym spojrzeniem.

- Cała przyjemność po mojej stronie, panie McGrath.

- Proszę mi mówić po imieniu. Jestem Quinn. Choć niektórzy

nazywają mnie Mac. - Rzucił okiem na Nicole, która rozlewała do

plastikowych kubeczków płyn tak różowy jak sukienka ciotki Freddie.

- Mnie nazywają Freddie. Zapraszam do stołu.

- Z przyjemnością - powiedział i odsunął dla niej krzesło.

- Dziękuję - rozpromieniła się i spojrzała znacząco na Nicole.

Potem zachował się z podobną galanterią wobec Nicole, która usiadła,

rzucając mu ostrożne spojrzenie.

- Wiesz, Nicole, ten dach nie jest taki zły, jak myślałem - odezwał się,

gdy zajął trzecie miejsce przy stole. - Zachodnia strona, którą zaatakował

wiatr, jest zniszczona, ale od frontu wystarczą drobne naprawy.

Ciotka Freddie zaczęła nakładać sałatkę ziemniaczaną na jego talerz,

ale Quinn skoncentrował się na pełnym nadziei spojrzeniu Nicole.

- Naprawdę? Sądzisz, że mogę przetrzymać kilka sezonów bez

całkowitej wymiany dachu?

background image

Quinn pomyślał o buldożerach Jorgensena, które czekały jak psy na

uwięzi, żeby rzucić się na cały budynek, a nie tylko dach.

- Może gdybym miał jeszcze jakiegoś faceta do pomocy - powiedział

wymijająco.

- A jak moje prowizoryczne łaty?

- Odwaliłaś kawał dobrej roboty - powiedział i pociągnął łyk

różowego specjału cioci Freddie.

- Jakżeby inaczej! To najpracowitsza, najbardziej niezależna i uparta

dziewczyna, jaką spotkałeś w życiu.

- Odziedziczyłam te wszystkie wspaniałe cechy po mojej cioci -

wtrąciła gładko Nicole.

- Jestem pewien, że to prawda, skoro sama wychowałaś tak dobrze

dziecko.

- To prawda. I nie chciałabym nic zmienić w swoim życiu.

Przeżyłyśmy razem cudowne lata. - Spojrzała z melancholią na wodę. -

Właśnie tu, w najładniejszym zakątku wyspy. Ileż urządzałyśmy tu

pikników z innymi miejscowymi, wszystkie zlewają mi się w jedno

szczęśliwe wspomnienie.

Quinn zobaczył, że obie kobiety wymieniają ciepłe spojrzenia.

- Założę się, że byłam tu w każdy weekend i letnie popołudnie -

powiedziała Nicole z westchnieniem.

- Nic dziwnego, że wydała cały spadek i oszczędności na zaliczkę

przy kupnie posiadłości. Co do centa.

Quinn poczuł ściśnięcie w żołądku i nie był to efekt działania

lemoniady cioci Freddie. „Co do centa", a on przyjechał tu, by

przyspieszyć przejęcie zadłużonej posiadłości przez bank.

background image

A do tego jeszcze próbował ją uwieść. Ależ łajdak z niego.

Freddie pochyliła się ku niemu, emanując perfumy o zapachu

cynamonu.

- Może rozważysz ponownie tę transakcję?

- To znaczy? - spytał ze zdziwieniem.

- Ciociu - wtrąciła się Nicole. - To moja sprawa.

Quinn spojrzał najpierw na jedną, potem na drugą. Och, gdyby tak

rzeczywiście miał jakiś wpływ na takie decyzje firmy. Nie chciał ranić tej

wspaniałej, pięknej kobiety. A jeśli to była „ta jedyna"? Co będzie, jeśli w

pogoni za awansem zrujnuje jej życie?

- Trudno mi jeszcze coś powiedzieć - zaczął ostrożnie. - Może gdy

przestudiuję te papiery z banku...

- Przynajmniej zatrzymaj Nicole.

- Słucham? - Wytrzeszczył ze zdziwieniem oczy na Freddie. Nie miała

pojęcia, jak wielką miał na to ochotę.

- Cioci chodzi o to, żebyś zatrzymał mnie na stanowisku kierowniczki

ośrodka - wyjaśniła z uśmiechem Nicole. - Jeśli nie wyburzycie

wszystkiego, mogłabym tu pracować, gdy posiadłość... zmieni właściciela.

Widział, jak trudno jej było wypowiedzieć te słowa. Przeciągnął

palcami po mokrych włosach, unikając wzroku Nicole i jej ciotki. Będzie

musiał wypić to piwo, którego sam nawarzył.

- Wspaniała uczta - powiedział, wstając i patrząc w stronę pensjonatu.

- Dziękuję bardzo. Chyba wrócę do pracy.

- Ależ ciężko pracujesz - rzekła z podziwem ciotka Freddie, która

osłoniła przy tym oczy przed słońcem i bezceremonialnie mu się

przyglądała. - Jak mu płacisz, Nicole?

background image

Nicole i Quinn popatrzyli po sobie bez słowa.

- Masłem orzechowym - powiedział, dostrzegając błysk rozbawienia

w błękitnych oczach Nicole.

Potem Quinn impulsywnie pochylił się i pocałował ciocię Freddie w

policzek.

- Cieszę się, że cię poznałem, Freddie. Twój różowy napój czyni cuda.

Mrugnął do niej i ruszył w stronę pensjonatu. Nie mógł się

powstrzymać, by nie spojrzeć za siebie. Zobaczył, że Nicole śledzi go

wzrokiem, i posłał jej pocałunek, całując koniuszki swych palców, co

wywołało śliczny rumieniec na jej policzkach.

- Niezła waluta - masło orzechowe - rzuciła po jego odejściu ciocia

Freddie, bawiąc się frędzelkami, którymi była obszyta sukienka. -

Wysokobiałkowa.

Rumieniec wywołany przez pocałunek Maca pociemniał, lecz Nicole

nic nie powiedziała.

- Zaczęłam coś podejrzewać, kiedy tylko zobaczyłam, że przestałaś się

chować w tych workowatych ciuchach. Nie, nawet wcześniej - gdy

ujrzałam Apolla, który robi sobie prysznic butelką, i to w pełnym słońcu.

- Niezły widok, co? - zaśmiała się Nicole.

- Jednak coś mnie tknęło już wtedy, gdy zobaczyłam to ogłoszenie. -

Freddie zerknęła na Nicole spod ronda kapelusza. - To dżentelmen.

Podoba mi się.

- Próbuje mi zabrać Mar Brisas, więc lepiej żeby ci się nie podobał.

- Pójdzie po rozum do głowy. Daj mu czas. I dużo masła

orzechowego.

- To taki nasz dowcip.

background image

- Domyślam się.

Nicole opadła na oparcie krzesła i popatrzyła na ciocię, czując ulgę, że

może wreszcie się komuś zwierzyć.

- Jeszcze nigdy z nikim się tak nie czułam jak z nim... - zaczęła. -

Wszystko to jest dla mnie takim zaskoczeniem.

- Zaskoczeniem? Spodziewasz się chyba, że kiedyś wreszcie się

zakochasz? Masz już przecież dwadzieścia osiem lat. - Freddie ujęła

bratanicę za rękę i pogładziła ją po niej. - Zasługujesz na to, by przeżyć

miłość, namiętność czy choćby piękną przygodę, kochanie. Nie walcz z

uczuciami, które masz do tego faceta. Widać, że oszalał na twoim punkcie.

- Naprawdę?

- Patrzy na ciebie, jakbyś była jedyną kobietą na świecie -

potwierdziła ciocia Freddie, znacząco unosząc brew.

Nicole słuchała tych słów z przyjemnością.

- Nicole! - Nerwowy okrzyk Sally rozwiał błogi nastrój. Rudowłosa

dziewczyna biegła w ich stronę, wymachując kartką papieru. - Właśnie

dzwonił mój wujek. Potrzebuje projektu na nowy billboard. Dziś po

południu będą go zmieniać.

Nicole zerwała się z krzesła.

- Muszę wracać do pracy - powiedziała.

- Co teraz będzie napisane? - spytała ciocia Freddie.

- Niespodzianka - odparła Nicole z zagadkowym uśmiechem.

Quinn spędził kolejną samotną noc w willi, walcząc z chęcią

odwiedzenia Nicole. Rankiem, przybijając gwoździe o wiele mocniej, niż

było trzeba, postanowił, że to ostatnia taka noc. Nie będzie się

background image

przejmował, że nie dała mu żadnego zachęcającego znaku. Od kiedy to

Quinn McGrath czeka na inicjatywę ze strony kobiety?

Obrzucił spojrzeniem dach, na którym zostało mu sporo do zrobienia.

Chciał jeszcze zająć się zniszczoną stolarką frontowej części budynku.

Brakowało mu do tego materiałów, więc postanowił się po nie wybrać do

miasteczka.

Przy tym modelu wakacji, który wybrał, bardziej przydałaby mu się

półciężarówka, a nie sportowy mustang kabriolet. Jednak przyjemnie było

gnać szybko szosą i czuć wiatr we włosach.

Skręcił na drogę numer jeden, włączył radio i rozmasował sobie kark.

Poranny telefon od Dana silnie go zestresował, bo przypomniał mu, po co

przyjechał do Mar Brisas. Przecież nie po to, by naprawiać dach.

Nagle, gdy mijał jakiś billboard, zauważył znajome niebieskie litery.

Ale teraz napis był inny:

Mac... Spotkajmy się dziś w nocy na plaży Mar Brisas, by podziwiać

razem morze osrebrzone blaskiem wschodzącego księżyca.

Błękitna Dama

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Gdy Nicole weszła do biura, Sally rozmawiała właśnie przez telefon.

- Podam pani teraz numer rezerwacji, pani Young - powiedziała

uprzejmie, wznosząc kciuk do góry i uśmiechając się do Nicole.

Podyktowawszy numer, zrobiła zdziwioną minę do słuchawki. - Piknik na

plaży? Cóż, myślę, że możemy coś takiego dla państwa zorganizować.

- Gdzie jest Quinn? - spytała Nicole, gdy Sally skończyła rozmowę.

- Pojechał do składu drewna.

background image

- Do miasteczka? - Nicole zakryła ręką usta. A więc będzie

przejeżdżał drogą numer jeden! - A po co? - spytała, widząc zdziwione

spojrzenie Sally.

- Pewnie po drewno i inne rzeczy, które faceci kupują w tych

tajemniczych sklepach. Słuchaj, mam na dziś wieczór dwie nowe

rezerwacje.

- Świetnie nam idzie, prawda? - powiedziała Nicole, biorąc

korespondencję z biurka Sally.

- No jasne. Ta pani, która dokonała właśnie rezerwacji, dopytywała

się, czy możemy urządzić piknik na plaży. Co o tym sądzisz? - spytała

Sally, gdy Nicole zmierzała już w stronę swego gabinetu.

- Jak się nazywa ten nowy bar kanapkowo-sałatkowy, o którym

wszyscy teraz mówią?

- Taste Sinsations.

- Możesz znaleźć mi ich numer?

- Tak, ale po co? Spróbujemy dziś urządzić ten piknik, a jak dobrze

nam pójdzie, możemy włączyć tę propozycję do naszej oferty.

- Okej, ale mam tu jeszcze coś - powiedziała Sally ostrzegawczo. -

Kurier przywiózł papiery z banku, o które prosił Quinn. Widocznie Tom

Northcott nie mógł dłużej grać na zwłokę. Powiedział, że telefonowano w

tej sprawie z nowojorskiego biura Jorgensena.

- Naprawdę? - Nicole poczuła, jak strumyczek potu ścieka jej

pomiędzy łopatkami.

- Jest wszystko, co trzeba. Sprawdzałam - powiedziała Sally,

wręczając grubą kopertę Nicole, która przyjęła ją z westchnieniem.

Zapadł zmierzch i nadeszła obiecana godzina „wschodu księżyca".

background image

Nicole miała jedzenie i wino, które zamówiła w Taste Sinsations, ale nie

zdążyła jeszcze wyprowadzić się ze swego domu. Dlatego wzięła szybki

prysznic, ubrała się i spakowała swoje osobiste rzeczy do jakichś toreb,

które wrzuciła szybko do bagażnika samochodu. Będzie musiała jeszcze

wziąć od Sally klucz do pokoju w pensjonacie.

Przystanęła na drewnianych schodach i ogarnęła wzrokiem horyzont.

Słońce zanurzyło się w zatoce i na pożegnanie okrasiło ją

pomarańczowymi i ciemnoróżowymi smugami. Nicole dyskretnie

przemknęła do ogrodu przylegającego do willi, który był położony od

strony niewidocznej dla Maka.

Otaczały go palmy i żywopłot z krzewów gardenii i oleandrów.

Pośród zieleni stał okrągły kamienny stół. Cudowne, zaciszne miejsce,

idealne na spotkanie z Makiem. Szkoda, że będą musieli je opuścić przed

dziesiątą, bo wtedy właśnie mają pojawić się goście.

Nakrywszy stół, Nicole po raz ostatni weszła do domu, by pociągnąć

usta błyszczykiem i przejrzeć się w lustrze. Włożyła długą, białą spódnicę,

która opadała nisko na biodrach i była na tyle przezroczysta, że ukazywała

zarys nóg. Ponieważ chciała ubrać się trochę wyzywająco, zrezygnowała z

luźnej bluzki, która stanowiła komplet ze spódnicą, i zamiast tego wybrała

obcisły czarno-biały top, który odsłaniał brzuch.

Miała nadzieję, że Mac nie naciskał bez jej wiedzy na biuro w Nowym

Jorku w sprawie przyspieszenia transakcji. Właściwie nie miało to

znaczenia w kontekście ich relacji. Pragnęła go. I on jej.

Gdyby Mac nie przyjechał w sprawie kupna Mar Brisas, zrobiłby to

jakiś inny rekin od nieruchomości. Dlaczego miałaby karać siebie dla

zasady? Bo bardzo zależało jej na tym, żeby wszystko było jak trzeba.

background image

Chciała mu ufać, a nie tylko go pożądać.

Wreszcie chciała dać komuś szansę. Być może on wcale nie będzie

chciał z niej skorzystać, ale Nicole musiała dać szansę przede wszystkim

sobie. Trzeba słuchać Freddie. Miała dwadzieścia osiem lat i najwyższy

czas, by zaczęła cieszyć się życiem.

Po raz ostatni obejrzała dom, który po południu dokładnie

wysprzątano. Na stoliku do kawy stały kwiaty, w lodówce była butelka

wina. Goście chyba powinni być zadowoleni. Dom był bardzo zadbany,

huragan nie wyrządził tu żadnych szkód.

Nicole wzięła kopertę z dokumentami z kuchennego blatu. Miała

nadzieję, że nie popsuje wieczoru, gdy spróbuje na początku wyjaśnić tę

sprawę.

Wyszła do ogrodu i zapaliła świece, by odstraszyć komary. Zobaczyła

go wcześniej niż on ją. Szedł plażą w płóciennych spodniach khaki i

błękitnej koszuli z podwiniętymi rękawami. W jednej ręce trzymał buty, a

w drugiej jakiś zagadkowy przedmiot i maszerował po mokrym piachu z

wzrokiem utkwionym w dom Nicole. Wzruszył ją przejęty wyraz jego

twarzy, na której malowała się nadzieja.

Nicole stała w cieniu domu, ukryta za jednym z wspierających go pali,

więc Quinn, nie zauważywszy jej, skierował się najpierw na schody.

- Czy pan przyszedł w sprawie ogłoszenia? - spytała półgłosem.

Odwrócił się i zbliżył do niej wolnym, kocim ruchem, przedzierając

się przez drewnianą konstrukcję. Stanął bardzo blisko, uśmiechał się

uwodzicielsko.

- Szukam pewnej damy ubranej na niebiesko - szepnął.

Jego bliskość, zapach ciała, pełne pożądania spojrzenie całkiem ją

background image

oszołomiły.

- Nie jesteś na mnie zły o to ogłoszenie? - spytała po długiej chwili.

Wyjął zza pleców rękę, w której trzymał różę, powiódł miękkimi

płatkami po jej twarzy, odurzając słodkim zapachem.

- Umiesz się bawić słowami, moja damo. Tym razem też wziąłem je

za dobrą monetę.

- Powiedzmy, że chcę podziękować swojemu dekarzowi za ciężką

pracę.

Zerknął przez jej ramię na ogród.

- Kolacja przy świecach? Nie oczekiwałem żadnych wykwintnych

dań.

- A czego oczekiwałeś?

- Paru ulubionych smaków. Na przykład tego - pochylił się i

pocałował ją. - Stęskniłem się za tobą - powiedział cicho, gdy się od niej

oderwał.

Oblizała powoli usta.

- Nie aż tak, żeby odwołać swoją sforę gończych psów z Nowego

Jorku.

- O czym ty mówisz? - spytał, sztywniejąc.

- Dziś przysłano papiery z banku. Ktoś naciskał wczoraj Toma

Northcotta.

- Nic o tym nie wiem.

- Czyżby?

- Naprawdę. Chociaż to możliwe. - Podniósł buty, niedbale objął

Nicole ramieniem i skierował ją w stronę ogrodu. - Jutro je przejrzę -

zapewnił.

background image

- Nie.

Westchnął i zaśmiał się cicho.

- Wiesz, że nie cierpię, jak mówisz „nie".

Gdy stanęli przed stołem, Nicole sięgnęła po kopertę z dokumentami.

- Chciałabym już mieć to za sobą - powiedziała stanowczo. - Czy

może tu być coś, co zmieni twoją decyzję?

Powolnym spojrzeniem prześlizgnął się po krótkim topie, biodrach, z

których luźno opadała spódnica. Chwycił delikatnie materiał i uniósł go

nieco, by w księżycowym świetle ujrzeć zarys jej nóg.

- Nie. Ale tu może być.

- Nie jestem monetą przetargową, Quinn - powiedziała poważnie.

Puścił delikatny materiał i uśmiechnął się do niej.

- Żartowałem przecież. Bardzo chciałbym, aby te dwie sprawy nie

miały ze sobą nic wspólnego.

- Jakie sprawy?

Podniósł w górę kopertę.

- To. - Ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz ku sobie. - I my.

Nicole wstrzymała oddech, a potem cofnęła się o krok i skrzyżowała

ręce na piersi.

- Dopóki jest to - powiedziała z naciskiem, stukając palcem w

trzymaną przez niego kopertę - nie ma czegoś takiego jak „my".

W jego oczach pojawiło się rozczarowanie, ale nie spuścił wzroku.

- Poznałem cię na tyle dobrze, by nie wątpić w twoje słowa, Nicole. -

Podszedł do stołu i położył kopertę w plamie światła świec. - Zobaczmy,

co my tu mamy.

Gdy Quinn zajął się papierami, Nicole zniknęła w domu, po czym

background image

pojawiła się z wazonem, w którym w milczeniu umieściła różę i jakieś

zielone gałązki. Gdy nalewała wino do kieliszków, Quinn przebiegł

wzrokiem list przewodni Northcotta. Wziął napełniony kieliszek i

automatycznie podniósł go do toastu.

Potrząsnęła głową. Odmawiała mu nawet przyjemności dotknięcia

swego kieliszka... Westchnął i odstawił kryształowe naczynie, nie

umoczywszy nawet ust w winie. W takim razie wzniesie toast później.

Wziął gruby plik papierów hipotecznych.

Miała jeszcze sporo do spłacenia, ale raty nie były takie straszne.

Gdyby interes się kręcił, dałaby radę. Nicole usiadła obok niego, na tyle

blisko, by móc śledzić papiery waz z nim, na tyle daleko, by kontakt

fizyczny nie stał się zbyt intymny.

Rzucił na nią szybkie spojrzenie. Przygryzła dolną wargę i wpatrywała

się w dokumenty. Quinn tak bardzo jej pragnął po tym jednym pocałunku,

że trudno mu było się skupić na studiowaniu papierów. Czy znajdzie w

nich coś, co zniechęci Dana do kupna posiadłości?

Ale do czego to doprowadzi? Że będzie miał wakacje okraszone

wspaniałym seksem z tą kobietą, a potem wróci do Nowego Jorku. Ona

przecież nie opuści tego miejsca. Cóż więc powinien robić? Westchnął

głęboko.

- Co? - spytała zaniepokojona. - Znalazłeś coś?

- Na razie nic - powiedział szybko, zmuszając się do koncentracji.

Pochyliła się bliżej i poczuł drażniący zapach szamponu cytrynowego

i bardziej zmysłowych perfum, niż używała za dnia. Tak pragnął jej

dotknąć, znów poczuć smak jej ust

- Mac... - Wyrwała go z zamyślenia, przewracając delikatnie kartkę. -

background image

To strona z wzorem podpisu. Dlaczego tak długo ją studiujesz?

- Chciałem się tylko upewnić, że jest autentyczny - mruknął, wpatrując

się w równe rządki liter na następnej stronie.

O tak, wszystko było jak najbardziej autentyczne i prawdziwe - to, co

teraz czuł, jego pożądanie, zastanawianie się nad przyszłością. Nawet nie

spał - jeszcze - z tą kobietą, a rozważał w myślach dzielącą ich w

przyszłości odległość geograficzną.

- O rany... - westchnął.

- Wiem - powiedziała. - Polisa ubezpieczeniowa z piekła rodem.

Zmusił się, by przeczytać ją słowo po słowie, a potem zaklął cicho

pod nosem.

- Nicole, jak mogłaś podpisać coś takiego? - spytał z niedowierzaniem.

Popatrzyła na niego i wzruszyła bezradnie ramionami.

- Myślałam, że wszystko jest w porządku. Wiesz, jak to jest, jak się

podpisujesz kilkadziesiąt razy, ustalając te wszystkie warunki z bankiem.

- Który bank się zajmował tą sprawą?

- Marine Federal.

- Czyli ten palant Northcott?

- On wcale nie jest palantem - zaśmiała się. - Po prostu jest bardzo

konserwatywny.

- Uważaj na tych konserwatywnych. Mogą być wilkami w stroju

bankierów.

- Jaki tam z niego wilk. - Zaśmiała się. - Znamy się od szkoły średniej.

- Hm... - Musiała być niezłą szprychą. Już sobie ją wyobrażał w stroju

cheerleaderki. Nie, może lepiej nie.

Obejrzał papier pod światło, czy nie ma śladów wymazywania

background image

korektorem. Na dole strony coś zwróciło jego uwagę. Wskazał palcem

maleńkie literki.

- Widzisz? Jest tak, jak mówiłem. Kupujący przejmuje posiadłość

wraz z tą polisą.

- Co to znaczy?

- Być może to, że moja firma nie zechce jej kupić.

- Naprawdę? - W jej oczach błysnęła nadzieja.

- Tak, ale nawet jak wyjadę i powstrzymam buldożery Dana, i tak

zostaniesz z dotychczasowymi problemami.

Spojrzała na niego i westchnęła. W jej oczach rozpacz mieszała się z

nadzieją. Tak bardzo chciał ją pocałować. Zamiast tego jednak delikatnie

położył jej dłoń na ramieniu.

- Posłuchaj, obiecuję, że z samego rana dokładnie przestudiuję całą tę

dokumentację. Jeśli wpadnę na coś, co pozwoli mi spowolnić działania

Dana, czy nawet go zniechęcić na dobre, zrobię to.

- Dlaczego? - spytała ostrożnie. - Żebym się odczepiła i żebyśmy

mogli... no wiesz.

Uśmiechnął się. O tak, wiedział.

- Zrobię to po prostu po to, żeby ci pomóc. Zresztą, jak znajdę jakąś

minę, Dan rzeczywiście się wycofa. Interes to interes. - Przejechał

delikatnie palcem po wewnętrznej stronie jej ręki i zaczął pieścić

nadgarstek. - A jeśli uda mi się przynajmniej odkładać sfinalizowanie

transakcji przez wiele miesięcy, będę mógł przyjeżdżać często do pewnej

Błękitnej Damy i wtedy wiesz...

Uśmiechnęła się w odpowiedzi i uniosła kieliszek w górę.

- Za odkładanie - powiedziała cicho.

background image

- Czego?

- No wiesz... - Poruszyła winem w kieliszku, ale go nie wypiła. -

Tego, co nieuniknione.

- Nie chce tego odkładać, choćby o minutę dłużej, Nicole.

- Najpierw zjemy kolację - oświadczyła wesoło.

Co za tortura. Nie wyobrażał sobie, że mógłby w tej chwili cokolwiek

przełknąć.

Nicole ustawiła talerze, co chwila zerkając spod rzęs na Quinna.

Widziała, jak bardzo jej pragnie. Wierzyła też, że ma dobre intencje wobec

niej. Mogła mu zaufać. „Przyjeżdżać często". No cóż, często to nie zawsze

i może właśnie tak byłoby najlepiej. Bezpieczniej. Nie ma miłości, nie ma

straty. Tylko... pożądanie.

Nagle usłyszała trzaśnięcie drzwi samochodu.

- Ojej, co to było? - przestraszyła się.

- Goście? - spytał niedbale Quinn, popijając wino.

Dobiegły ich ożywione głosy i trzaśnięcie kolejnych drzwi auta, a

potem kroki na żwirowej ścieżce na tyłach domu.

- O Boże! - Nicole wstała i wyjrzała pomiędzy palarni na okrągły

podjazd za domem, na którym stał jej własny samochód ze spakowanymi

rzeczami.

- Przyjechali wcześniej!

- Kto?

- Goście, którzy wynajęli 1801.

- Słucham?

- Wynajęłam na tydzień swój dom. Zabrakło nam miejsc, jest wiele

chętnych par. - Przewróciła oczami. - Moja reklama jest bardzo skuteczna.

background image

- Nicole... - powiedział, zbliżywszy się do niej. Wsunął rękę pod

włosy na jej karku i lekko uniósł je w górę, a potem zaczął całować ją po

karku. - Skoro mam być twoim reklamowym żigolakiem, który zachęca

gości do uprawiania seksu, potrzebuję więcej zajęć praktycznych.

Nicole oparła się lekko o stół, by nie stracić równowagi, bo od tych

podniecających pieszczot zakręciło jej się w głowie.

- Musimy się stąd wynieść, Mac. Trzeba uszanować ich prywatność.

- Przecież oni właśnie pogwałcili moją - mruknął, skubiąc ją

delikatnie zębami po karku.

Nagle ogród zalało światło, które wydobyło z mroku również ich

sylwetki. Chwycił ją w talii i wciągnął za krzak oleandra.

- Chodź, schowamy się na plaży, a jak wniosą bagaże i zainstalują się

w domu, wrócimy i przeniesiemy wszystko do mnie.

Usłyszała, że rozsuwają się szklane drzwi prowadzące na werandę.

- Spójrz, jaki widok, kochanie. Jest tak romantycznie.

Nicole pozwoliła się przeprowadzić przez zarośla na plażę. Pociągnął

ją nad wodę, w której odbijało się światło księżyca.

- Będziemy stąd obserwować dom. Jak nowożeńcy zgaszą światło,

wymkniemy się po prowiant na naszą przenośną kolację.

- To czekanie może trwać godzinami! - jęknęła.

- Hm... - Objął ją mocniej. - Trzeba będzie coś robić dla zabicia

czasu...

Chmura przesłoniła księżyc i zrobiło się prawie całkiem ciemno. W

milczeniu, ciasno przytuleni, podeszli na sam skraj wody. Nicole aż

pisnęła cicho, gdy zimna woda zalała jej stopy. Nagle Quinn odwrócił ją

do siebie i zaczął całować w usta, a potem pociągnął ją na piasek.

background image

- Zaleje nas fala, Mac - broniła się bez przekonania.

Jedyną odpowiedzią był kolejny pocałunek. Potem usłyszeli pełen

entuzjazmu okrzyk kobiety:

- Zobacz, Dave! Przygotowali dla nas nawet romantyczną kolację ze

świecami i winem!

Spojrzeli po sobie i z trudem opanowali chichot. Usłyszeli szybkie

kroki mężczyzny, który na chwilę ukazał się na werandzie, a potem zbiegł

do ogrodu.

- Och, Mac, przykro mi. Straciłeś taką dobrą kolację.

- Nie szkodzi. Wystarczy mi ta zakąska, którą miałem przed chwilą.

Na główne danie chodźmy do mnie. Chyba że mój dom też wynajęłaś?

- Nie, zarezerwowano go dla naszego żigolaka od reklamy.

- Kocham swoją pracę - rzucił z uśmiechem.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Leżeli bez ruchu, wciąż napawając się przeżytą przed chwilą

rozkoszą. Quinnowi zdawało się, że trwają tak od wielu godzin, choć

wiedział, że minęło zaledwie kilka minut, odkąd zastygli spleceni w

uścisku. Ich oddechy już się wyrównały, ale Quinn czuł nadal silne

uderzenia serca Nicole.

- Mac?

Uśmiechnął się.

- Wiesz, że tylko koledzy z drużyny baseballowej i starzy kumple tak

mnie nazywają?

- Powiedziałeś, że tak masz na imię, gdy spotkaliśmy się po raz

pierwszy, i zawsze tak o tobie myślę - odparła, patrząc mu w oczy. - Grasz

background image

w baseball?

- Dla rozrywki, w amatorskiej drużynie sfrustrowanej kadry

kierowniczej.

Ułożyła się wygodnie na boku i podparła na łokciu.

- Myślałam, że kadra kierownicza po długim dniu pracy w biurze

nawiązuje przydatne kontakty zawodowe, popijając drinki na różnych

strategicznych przyjęciach.

- Mój szef chciałby, żeby tak właśnie było. To świr, który pracuje

dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. - Nagle

zapragnął, by Nicole zobaczyła go kiedyś na boisku. Podniósłby głowę i

spojrzał na trybuny, a ona siedziałaby wśród innych dziewczyn i... żon. -

Lubię przebywać na powietrzu. Mój brat, Cameron, też gra w tej drużynie.

Głównie chodzi o to, by odreagować.

- Jesteś w tym dobry?

- Mam swoje dobre chwile.

- Wyobrażam sobie... - Zaczęła gładzić go po umięśnionym brzuchu,

powoli zsuwając rękę w dół.

- Nie zaczynaj, kotku, chyba że naprawdę chcesz od razu to

powtórzyć - rzucił ostrzegawczo.

- Jaką zajmujesz pozycję? - spytała z przekornym uśmiechem.

- Możesz być na górze, jeśli tak wolisz.

- W baseballu! - zaśmiała się.

- Miotacza albo łapacza.

Westchnęła rozkosznie i powędrowała dłonią po jego bicepsach.

- Masz ciało baseballisty. Silne, umięśnione...

- Mów dalej.

background image

- I cudowne.

- Czyżby? - Odwrócił się na bok, by móc na nią patrzeć, i przejechał

ręką po jej biodrze, zatrzymując ją w talii.

- A ty masz ciało jak z rozkładówki. Bujne, kształtne i cudowne.

Natura była naprawdę hojna wobec ciebie.

- Raczej złośliwa - mruknęła, unosząc ironicznie jedną brew.

Tak naprawdę, odkąd jej ciało niespodziewanie rozkwitło w

czternastym roku życia, po raz pierwszy czuła się piękna i seksowna.

Dzięki niemu. Wcześniej spojrzenia mężczyzn ją onieśmielały, a kobiece

były pozbawione wszelkiej życzliwości.

- Żartujesz sobie. Kobiety płacą trzymiesięczną pensję, żeby się choć

przybliżyć do takiego ideału.

- Ja tam wolałabym mieć niewypaczone okna i barierki na wszystkich

balkonach - powiedziała z westchnieniem.

Poczuł przypływ poczucia winy. Oparł się na łokciu i spojrzał

poważnie na Nicole.

- Gdybym wiedział, ile to dla ciebie znaczy...

- To twoja praca - przerwała mu niecierpliwie. - A nawet więcej -

twoja kariera, pozycja partnera. To całe twoje życie.

On też tak do niedawna myślał. Ale w tej chwili, gdy leżał z tą kobietą

w łóżku, wydawało mu się to głupie.

- To wcale nie jest całe moje życie - powiedział po długiej chwili

milczenia.

- No jasne. Jest jeszcze przecież drużyna baseballowa - dodała

ironicznie.

- Tam mi nie płacą. Przegrana drużyna stawia tylko wygranej piwo.

background image

- A pieniądze są dla ciebie bardzo ważne - usłyszał oskarżycielską

nutę w jej głosie.

- Owszem, lecz nie są najważniejsze.

- A co jest? Ambicja? Sukces? Pozycja?

- Nie znasz mnie - zaprzeczył.

- Jesteś silnie zmotywowanym facetem, Quinn. - Niechętnie

zarejestrował, że użyła jego oficjalnego imienia. - Widziałam, jak

wchodzisz w rolę na naszym spotkaniu z Northcottem. Jesteś twardym

przeciwnikiem podczas negocjacji.

Przyglądał jej się przez chwilę, zastanawiając się, co odpowiedzieć.

Nie chciał zaprzeczać jej słowom, chciał jednak, by zrozumiała, jakimi

kieruje się pobudkami.

- Tak, Nicole. Jestem dobry w tym, co robię - przyznał i, wciąż

wsparty na łokciu, pochylił się nad nią, by widzieć jej twarz. - Nie tym się

chciałem zajmować, ale skoro tak wyszło, staram się jak najlepiej. I jest mi

przykro, że moje sprawy zawodowe stają pomiędzy nami. Jednak kariera

nie jest całym moim życiem. Po prostu tak, a nie inaczej na nie zarabiam.

- Jak trafiłeś do tej branży?

- Mówiłem ci, że mój ojciec tak nas wszystkich ukierunkował, byśmy

skończyli dobre studia i mieli kierownicze stanowiska. - Przerwał na

chwilę, czując, że musi powiedzieć jej więcej, wszystko wytłumaczyć,

nawiązać z nią bliższy kontakt. - Nie mam mu tego za złe. Życie jest

łatwiejsze, gdy ma się forsę i prestiż. Ale dla mojego ojca tylko to się

liczy.

- Dlaczego?

Spojrzał na jej twarz, oświetloną blaskiem księżyca wpadającym przez

background image

okno. Patrzyła poważnie, pytająco. W innym czasie i miejscu, z inną

kobietą, Quinn zacząłby seksualne igraszki albo wyskoczył z łóżka, by

wziąć prysznic, albo zażartował, zmieniając temat.

- Moi rodzice rozwiedli się, gdy Colin był jeszcze niemowlakiem -

wypalił, ku własnemu zaskoczeniu. - Matka... chciała czegoś więcej.

Naczytała się o wyzwoleniu kobiet i uznała, że nie znosi mężczyzn i nie

jest stworzona do zajmowania się trójką dzieci. Zostawiła nas i wyjechała

do Wyoming.

Spojrzała na niego ze współczuciem.

- Babcia pomagała nas wychowywać, a jest najwspanialszą osobą,

jaką znam, więc bez obawy - nie dopuściła do nieodwracalnych szkód.

- Musiało być wam bardzo ciężko.

- Każdy z nas znalazł jakiś patent, by sobie radzić. Cam stał się

twardzielem. Colin trochę świrował...

- A Quinn?

Uśmiechnął się.

- Stroił sobie ze wszystkiego żarty.

Odpowiedziała mu uśmiechem, ale miał wrażenie, że chce usłyszeć

więcej. Dlaczego miałby coś przed nią ukrywać? Jeżeli naprawdę była „tą

jedyną", powinna wiedzieć o nim wszystko.

- Nawet z pomocą babci ojcu było bardzo ciężko, ale zawziął się, że

nas wykształci i zapewni dobrą przyszłość. Tak jakby chciał pokazać

matce, ile dobry rodzic potrafi zrobić dla swoich dzieci.

Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu, przygryzając wargę.

- A więc byłeś grzecznym chłopcem i robiłeś wszystko tak, jak chciał

twój ojciec. Ale może wolałbyś inaczej pokierować swoim życiem?

background image

- Sam dokonałem wyboru, Nicole - powiedział niedbale, wzruszając

ramionami. - Chociaż może rzeczywiście wołałbym pracować na

budowach, jak mój ojciec. - Uśmiechnął się szeroko. - Dobrze się bawiłem

na tych wakacjach.

Spojrzała na niego z czułością i wtuliła się w niego, natychmiast

odbierając mu ochotę do rozmowy. Noc jest długa, pomyślał, machinalnie

bawiąc się jej włosami.

- Jestem ci naprawdę wdzięczna za ten dach, Quinn.

- Wolę, kiedy nazywasz mnie Mac - szepnął.

Pocałowała go w ramię i westchnęła, gładząc koniuszkami palców po

brzuchu.

- Co ja teraz zrobię, Mac? - spytała bezradnie.

- Mam nadzieję, że będziesz kontynuować to, co robisz teraz - odparł,

przesuwając jej dłoń nieco w dół.

- Nie chcę stąd wyjeżdżać - powiedziała poważnie. - Nie chcę

opuszczać swego domu, tracić pracy, którą lubię, swego małego świata.

- Ciii... - Położył jej palec na ustach. - Jutro rano zajmę się tymi

dokumentami. I porozmawiam z szefem o wyższej ofercie cenowej, a

nawet spróbuję go przekonać, by nie wyburzał budynków. Ale nie mówmy

o tym wszystkim teraz.

- Dobrze, ale muszę ci coś ważnego powiedzieć, i właśnie teraz.

Przestraszył się nieco, słysząc te słowa. Jeszcze większa bliskość

budziła w nim niepokój.

- Mar Brisas... ta transakcja... To nie dlatego poszłam z tobą do łóżka.

Zaśmiał się, ubawiony jej naiwną szczerością.

- Wiem - odparł, całując ją we włosy i przyciągając bliżej do siebie. -

background image

Poszłaś ze mną do łóżka, bo tak ofiarnie naprawiam twój dach.

- No właśnie - zaśmiała się. - A zdążysz skończyć przed wyjazdem?

- Muszę trochę czasu poświęcić na te papiery. I wszystko przemyśleć.

- O, i to jeszcze jak!

Nagle podskoczyła nerwowo w jego objęciach.

- Zostawiliśmy dokumenty z banku przy stole! - powiedziała z

niepokojem.

- Pójdę po nie później, jak nieproszeni goście zapadną wreszcie w sen.

I odbiorę nasz prowiant.

- Dzięki.

- Dekarz, goniec. Masz dla mnie jeszcze jakieś inne zajęcia?

- O, tak - zapewniła, tym razem zdecydowanie, choć wolno

przesuwając dłoń w dół jego brzucha.

Nicole obudziła się, czując, że obejmuje ją silne męskie ramię,

przyciskające ją do prężnego, ciepłego ciała. Słyszała równy oddech Maca.

Spojrzała na żaluzje, by ocenić, która może być godzina. Uznała, że

szósta, może szósta trzydzieści.

Miała ochotę mruczeć jak kotka. Było jej tak dobrze! Spędzili całą noc

w swych objęciach. Mac wymknął się na krótko przed świtem, by

przynieść kopertę z dokumentami i zwędzić trochę jedzenia z ich

niedoszłego pikniku. Zjedli w łóżku krakersy z serem, a potem kochali się

w pościeli pełnej okruchów.

Uśmiechnęła się na wspomnienie tej nocy. Gdyby tak mogła

codziennie zasypiać z nim w jednym łóżku... Ogarnęło ją nagle zupełnie

nieznane uczucie. Poczuła ciepło w okolicach serca.

background image

Swego samotnego, niezależnego, chronionego kurczowo przed

zranieniem serca. Chronionego przed nieuniknionym cierpieniem, jakie

przychodzi z miłością. Jak wtedy, w zimowy poranek w Chicago.

Zamknęła oczy przed rażącym porannym światłem i pogrążyła się we

wspomnieniach, od których zwykle uciekała. Ujrzała dziewczynkę, która

je naleśniki przy okrągłym stole, w zalanej słońcem kuchni.

A potem przypomniała sobie ślicznie pachnącą kobietę, która

przytulała ją na sofie krytej niebieskim aksamitem, czytając jej bajkę. I

wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę, który śmiał się głośno,

podrzucając ją w górę.

Przełknęła, by pozbyć się grudy, która zaległa w jej gardle, i

zamrugała, czując, że ma mokre oczy. Dlaczego pozwalała swemu

umysłowi zapuszczać się w te zakazane rejony?

To wszystko dlatego, że Quinn poruszył w niej jakąś nieznaną dotąd

strunę. Tę, której nie chciała sama nigdy dotykać. Czyż ciocia Freddie nie

radziła sobie świetnie sama, bez męża?

Męża? Co jej chodzi po głowie? Westchnęła głęboko, zdziwiona

kierunkiem swych myśli. Ręka Maca powędrowała po jej ciele. Obudził

się. Bała się odwrócić, jakby sądziła, że może odgadnąć jej myśli z wyrazu

twarzy. Poczuła jego usta na łopatce.

- O czym myślisz, moja ty jedyna?

I co ma mu powiedzieć?

- O polisie ubezpieczeniowej.

Powoli odwróciła się do niego i, nie patrząc mu w oczy, wtuliła twarz

w jego szyję. Odsunął się nieco, ujął ją za brodę i przyjrzał jej się uważnie.

- Co ci jest? - spytał. - Płaczesz?

background image

Ucisk w gardle jeszcze się zwiększył. Skinęła głową.

Ujął jej twarz w dłonie i pogładził usta palcem.

Już miał coś powiedzieć, gdy z drugiego końca pokoju rozległ się

dzwonek jego telefonu. Nadal patrzył na nią bez ruchu.

- Odbierz, Mac.

Pokręcił głową.

- To może poczekać. Powiedz, o co chodzi.

Popchnęła go lekko.

- Odbierz telefon. To może być coś ważnego, skoro ktoś dzwoni tak

wcześnie.

- To mój szef. Dla niego jest już środek dnia. - Wstał i poszedł do

telefonu.

Potem usiadł na łóżku, plecami do Nicole, i odebrał telefon,

przedstawiając się sucho samym nazwiskiem.

- Dziś? - odezwał się z niepokojem. - Dlaczego? Jeszcze nie wszystko

przygotowane.

Poczuła niepokój. Chodziło o Mar Brisas.

- Nie słyszałem, że jest jakiś inny kupiec. Northcott coś kombinuje,

Dan.

Nicole usiadła na łóżku i oparła się o poduszki, zakrywając się

prześcieradłem.

- Ile? - spytał z niedowierzaniem Quinn, przeciągając automatycznie

dłonią przez włosy.

Spójrz na mnie, Mac, poprosiła w myślach. Chciała, by był jej

sprzymierzeńcem, a nie przeciwnikiem, który znowu przemawia tym

koszmarnym tonem bezwzględnego biznesmena. Jednak on się nie

background image

odwrócił i rozmawiał dalej, jakby jej w ogóle nie było w pokoju.

- Ale dach jest naprawiony. Właścicielka znalazła kogoś, kto wykonał

szybko tę pracę.

Wreszcie oparł się na ręce i odwrócił, by spojrzeć na nią. Jednak jego

twarz była bez wyrazu, nie posłał jej żadnego porozumiewawczego

uśmiechu.

- Zaproponujmy wyższą cenę, Dan. Nie możemy się teraz wycofać.

Muszę jeszcze tylko przestudiować polisę ubezpieczeniową. Tam coś nie

gra.

Nicole poczuła, że ma mdłości. A więc wciąż zależało mu na tej

transakcji. Nic się nie zmieniło. Nie był po jej stronie. Myliła się co do

niego.

- Spotkam się dziś z Northcottem - ciągnął rzeczowym tonem Quinn. -

Słuchaj, Dan, naprawdę powinniśmy zaoferować wyższą cenę. Dach jest

naprawiony. No, prawie. - Słuchał przez chwilę, co ma mu do powiedzenia

„świr". - Tak, porozmawiam z nią. Jesteśmy w dobrych stosunkach. -

Spojrzał na nią, tym razem lekko się uśmiechając. - Współpraca świetnie

nam się układa.

Nicole chwyciła koniec prześcieradła, szarpnęła nim i owinąwszy się

tkaniną, pobiegła niepewnym krokiem do łazienki. Zatrzasnęła za sobą

drzwi i oparła się o nie. Po chwili był już po drugiej stronie.

- Nicole, musimy porozmawiać.

- Zadzwoń do mnie do biura - warknęła. - Ułożymy sobie dobrze

współpracę.

- Daj spokój, co miałem powiedzieć szefowi? „Zaraz spytam, leży

obok w łóżku"?

background image

Nicole spojrzała na swoją pobladłą twarz w lustrze. Dlaczego tak ją to

zaskoczyło? Myślała, że jak się z nim prześpi, on zmieni zdanie w

interesach? Gwałtownym szarpnięciem otworzyła drzwi.

- Słyszałaś rozmowę, Nicole. Northcott ma nowego klienta.

- No i co z tego? - spytała, starając się nie patrzeć na jego nagie ciało. -

Co to dla mnie za różnica?

- Nicole, jeśli nasza firma kupi posiadłość, jest przynajmniej szansa,

że Dan przystanie na modernizację, nie wyburzy wszystkiego i będziesz

mogła dalej tu pracować.

Widząc jej sceptyczny wyraz twarzy, ciągnął dalej:

- Mam plan. Po pierwsze skończyć naprawę dachu i przekonać Dana,

że musi przebić ofertę tego drugiego klienta. Po drugie, muszę załatwić

zmianę tej polisy ubezpieczeniowej.

- Jak zamierzasz to zrobić?

- To jest właśnie punkt trzeci mojego planu. Zobaczysz.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Po jej wyjściu Quinn poczuł się bardzo samotnie. Snuł się po domu,

potem wyszedł na werandę i gapił się na małe fale leniwie liżące piasek.

Kawa w kubku, który w zamyśleniu trzymał w ręku, zdążyła ostygnąć,

nim wypił pierwszy łyk.

Nie wiedział, co robić dalej. Nie z Mar Brisas, bo był pewien, że uda

mu się udaremnić podchody Northcotta, a nawet przekonać Dana, by

zamiast burzyć pensjonat, zdecydował się na jego odnowienie.

Nie wiedział jednak, co począć z Nicole Whitaker, Błękitną Damą.

Przymknął oczy i przypomniał sobie wyraz jej twarzy, gdy się kochali. Już

background image

na samą myśl o tym ogarnęło go podniecenie, jednak gdyby chodziło tylko

o łóżko, skupiłby się po prostu na tym, jak ją tam znowu zaciągnąć, i

kropka.

Tymczasem on nie mógł przestać myśleć o Nicole z innych względów.

Jeszcze przy żadnej kobiecie nie czuł się tak... kompletny. Jakby

zrozumiał, co to znaczy być całością. Jakby przez wiele lat szukał

zagubionego elementu układanki, który teraz idealnie wsunął się na

właściwe miejsce.

Quinn ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Co się z nim, u licha,

dzieje? Przecież ona mieszka na Florydzie. A on w Nowym Jorku. Ona

jest właścicielką małego nadmorskiego raju, a on rekinem od

nieruchomości, który połyka takie znakomite kąski i zgarnia za to grubą

forsę.

A tak dobrze do siebie pasują! Wziął łyk wystygłej kawy i ponad

brzegiem kubeczka dostrzegł dwa delfiny, które z gracją wynurzyły się z

wody, a zatoczywszy nad jej powierzchnią łuk, zanurkowały ponownie w

fale. Czy delfiny łączą się w pary na całe życie? Chyba gdzieś o tym

czytał. Jednak teraz nie zaprzątała go kwestia łączenia się w stałe pary, co

o dziwo zdawało mu się nagle całkiem naturalne.

Cóż więc go tak niepokoiło? Miał przecież określony plan. Najpierw

naprawa dachu. Łatwe. Potem lepsza oferta cenowa. Wykonalne. Potem

namówienie Dana na odnowienie pensjonatu i zatrudnienie Nicole. To też

da się zrobić. Czyli wszystko w porządku.

Czyżby? W jakiej sytuacji znajdzie się Nicole, która jest tak głęboko

związana z tym miejscem? Ma być jednym z pracowników, wydanych na

pastwę kaprysów jakiejś niewidzialnej korporacji?

background image

Czuł, jak bardzo zależy mu, by kobieta, która - był o tym przekonany -

jest „tą jedyną", była szczęśliwa. Oczywiście, chciał mieć ją też w swych

ramionach, w swoim łóżku, a nawet w swoim życiu, ale ponad wszystko

pragnął jej szczęścia.

Quinn poczuł, że go ściska w gardle. Skoro bardziej mu zależało na jej

szczęściu niż na własnym, a tak właśnie było, to jak ma to rozumieć? Czyż

nie na tym właśnie polega... miłość?

Odwrócił się gwałtownie i wszedł do domu. Wziął kopertę z

dokumentami i wysypał jej zawartość na blat stołu. Odnalazł polisę

ubezpieczeniową i wpatrzył się w stronę gęsto zadrukowaną małą

czcionką.

Komu by się chciało przeczytać to nudziarstwo od deski do deski? A

jednak trzeba. Zrobi to, bo gdzieś w tym gąszczu słów tkwi jakiś błąd,

przeoczenie, luka, i on musi to znaleźć. Nicole Whitaker musi dostać to, na

co zasługuje, a nie jakiś ochłap.

Jednak, gdyby mu się nie udało, musi mieć plan awaryjny. Wziął

telefon i z pamięci wybrał numer, uśmiechając się do siebie. Plan był

genialny. Odebrano za drugim sygnałem.

- Mam dla ciebie wiadomość - powiedział bez wstępów, wiedząc, że

zostanie rozpoznany po głosie. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy. -

Zakochałem się - wyrzucił z siebie.

Nicole odwróciła wzrok, gdy mijała billboard na drodze numer jeden,

którą mknęła do ciotki Freddie. Żałowała, że ciocia wyprowadziła się z

wyspy, ale było oczywiste, że jej dobrze rozwijająca się firma

potrzebowała przestrzeni, a tej coraz bardziej brakowało na wyspie

background image

opanowanej przez potentatów od nieruchomości.

Nieruchomości. Czy każda myśl musi wracać do tego samego punktu

wyjścia? Nicole przełknęła nerwowo ślinę, przypominając sobie, jak

niezręczne było ich pożegnanie. Usiłował ją pocałować, a ona uchyliła się

i szybko zbiegła po schodach z werandy.

Nicole czuła się tak rozstrojona, że nie zatrzymała się w pensjonacie

nawet po to, by się przebrać czy zostawić rzeczy w pokoju, który miała

tymczasowo zająć. Po prostu wskoczyła do samochodu i gnała przed

siebie, byle dalej od Mar Brisas i Quinna, czy też Maca.

Freddie uniosła głowę znad góry złotej lamy, która leżała przed nią na

stole. Włosy miała związane w kucyk, na twarzy ani śladu makijażu.

- Lama... - powiedziała z rozmarzeniem. - Trzeba ją nosić na gołe

ciało, z wdziękiem, oczywiście, jeśli ma się odpowiednią figurę. Cześć,

kotku. Co cię do mnie sprowadza w ten śliczny poranek?

Nicole uśmiechnęła się, zadowolona, że dała nogę z wyspy.

- Dwa zakochane gołąbki uwiły sobie gniazdko w moim domu i płacą

za to kupę forsy. Mogę pomieszkać u ciebie przez kilka dni?

Freddie zrobiła dziwną minę i najwyraźniej chciała coś powiedzieć,

ale się rozmyśliła i rzuciła tylko:

- Jasne, świetny pomysł.

Aby uciec przed uważnym spojrzeniem ciotki, Nicole podeszła do

rzędu manekinów krawieckich, na których pyszniły się piękne, niezwykle

kobiece kreacje zaprojektowane przez Freddie. Ujęła delikatny, przejrzysty

materiał jednej z sukienek.

- Jaka śliczna - powiedziała z niekłamanym zachwytem.

- Mmm, podobna do tej, którą masz na sobie.

background image

Nicole spojrzała na swą białą spódnicę i przypomniała sobie, jak

Quinn ją rozpinał.

- Może bym się przebrała - powiedziała szybko. - Przyniosę torbę z

samochodu.

- Podoba mi się zestawienie z tym kusym topem. Ten komplet jest o

wiele bardziej... jak by to powiedzieć... śmiały, niż ten, który

zaprojektowałam. Ładnie ci w tym.

Nicole odwróciła się do drzwi. Za chwilę ciocia Freddie na pewno

będzie wiedziała, jak śmiały komplet sporządziła Nicole wczoraj, i z kim.

- Fajnie jest widzieć cię w czymś, co podkreśla twoją wspaniałą

figurę, zamiast ją ukrywać - ciągnęła Freddie, więc Nicole nie wypadało

wyjść. - To na pewno Jowisz, który ma teraz duży wpływ na Barana,

powoduje dużą zmianę w twoim życiu.

Nicole zaśmiała się, jak zawsze, gdy słyszała z ust Freddie

astrologiczne interpretacje.

- Tak, na pewno Jowisz zmienia właśnie moje życie - powiedziała i

ruszyła do wyjścia.

Freddie uniosła złocistą tkaninę w górę tak, że zasłaniała jej twarz, i

mierząc ją fachowym spojrzeniem, powiedziała powoli;

- A może to Quinn McGrath właśnie je zmienia...

- Cha, cha - odparła Nicole, po czym podeszła do stołu, przy którym

siedziała ciotka, i lekko opuściła zasłonę z lamy, by spojrzeć na Freddie.

Ciotka położyła tkaninę na stole i wzięła Nicole za rękę.

- Chcesz o tym porozmawiać? - spytała.

- Nie ma o czym.

Freddie zmarszczyła nos i teatralnie wciągnęła powietrze.

background image

- Czuję kłopoty - powiedziała tonem wieszczki.. - Nieszczęścia. I

jeszcze coś.

Dobrze, że wzięła prysznic u Quinna, bo Freddie poczułaby jeszcze

pewnie słodki zapach seksu.

- Czuję... miłość - szepnęła Freddie, zbliżając swoją twarz do twarzy

Nicole, która odskoczyła jak oparzona.

- Mylisz się. Nie ma mowy o żadnej tam miłości. Pożądanie, może

nawet namiętność - to tak. Ale nie zakocham się w mężczyźnie, któremu

nie ufam, facecie, który kłamie jak z nut, który mówi mi coś osobiście, a

po pięciu minutach przez telefon mówi już coś innego.

Zwłaszcza jeśli to coś innego oznacza wyciągnięcie mi spod nóg

dywanu, po którym stąpam. To nie jest miłość, ciociu. Nie potrzebuję być

zakochana, by czuć się spełniona. Po miłości można spodziewać się tylko

straty, a ja chcę zwyczajnie sobie żyć...

- Zaraz, zaraz - wtrąciła ciotka Freddie, machając rękami. - Nic z tego

nie rozumiem. Co się właściwie stało? - spytała, obejmując Nicole.

Nie było sensu dłużej się wykręcać. Ciotka naprawdę miała nosa do

„tych spraw".

- Długo by mówić - bąknęła Nicole.

- Mam czas, nigdzie mi się nie spieszy - zapewniła Freddie z

uśmiechem.

Nicole potrząsnęła głową i ukryła twarz w dłoniach.

- To skomplikowana historia. Komedia omyłek z tożsamością

bohaterów, sekretne wiadomości przekazywane w miejscu publicznym. -

Rozczapierzyła dłonie i spojrzała na ciotkę przez palce. - A nawet seks w

windzie.

background image

- No, no - uśmiechnęła się szeroko Freddie. - Chyba dziś nie uszyję

nic z tej lamy - westchnęła i usadowiła się na stole obok Nicole. -

Opowiedz mi wszystko od początku.

Freddie nie dopytywała się o szczegóły, ale Nicole powiedziała jej

wystarczająco dużo, by mogła sobie dośpiewać resztę. Gdy bratanica

doszła do relacji na temat porannego telefonu, miała łzy w oczach.

Po wysłuchaniu wszystkiego Freddie milczała przez długą chwilę, a

potem powiedziała:

- Źle cię wychowałam, kochanie. Chciałam, żebyś była taka jak ja.

- A cóż w tym złego? - spytała zdziwiona Nicole.

- Pod wieloma względami to jest okej - westchnęła Freddie. - Jesteś

niezależna, umiesz się o siebie zatroszczyć. To jest dobre i jestem z ciebie

dumna. Ale twoi rodzice chcieliby, żebyś poznała taką miłość, jaka ich

połączyła. A oni się bardzo kochali, maleńka.

Nicole znowu poczuła to wzruszenie, które ogarnęło ją rano. Znów

opadły ją nieproszone wspomnienia, które zazwyczaj odsuwała daleko w

głąb siebie.

- Myślę, że twoje problemy z panem McGrath nie mają nic wspólnego

z ewentualną sprzedażą nieruchomości. - Ciotka ujęła Nicole za ręce i

popatrzyła jej w oczy. - Wiesz to równie dobrze jak ja.

Nicole przymknęła oczy.

- Boję się - przyznała cicho. - Boję się, że ktoś, kogo kocham, może

pewnego dnia wsiąść do samochodu i już nigdy nie wrócić.

Freddie westchnęła cicho, przytulając ją do siebie.

- Och, kochanie, nic dziwnego, że masz takie lęki. Ale nie możesz

wiecznie uciekać przed życiem dlatego, że cię kiedyś dotkliwie zraniło.

background image

Musisz żyć.

- Z Quinnem? - spytała Nicole, podnosząc oczy na ciotkę.

- Wiesz, że mam nosa do tych spraw - powiedziała Freddie. - A ten

twój Quinn nieźle pachnie.

Nicole z trudem powstrzymała dziwną mieszankę łkania i chichotu,

która zdławiła jej gardło.

- O, tak, ciociu. On pachnie wręcz bosko.

Freddie roześmiała się i otoczyła bratanicę ramionami.

- Myślę, że pasujecie do siebie. Może nawet jest „tym jedynym" -

powiedziała, głaszcząc Nicole po włosach.

- „Tym jedynym"?

- No wiesz, twoją bratnią duszą, tym mężczyzną, który jest ci pisany.

Quinn użył całego swego wdzięku, aby nakłonić sekretarkę Toma

Northcotta do umówienia go na spotkanie. Niestety okazało się; że nie ma

go w biurze, gdyż wyjechał do Country Club i ma być bardzo zajęty przez

najbliższych kilka dni.

Quinn miał jednak w zanadrzu plan B.

- A może Denis jest teraz wolny? - spytał z porozumiewawczym

uśmieszkiem, wymawiając imię prawnika tak poufale, jakby znał go

osobiście, a nie jedynie z podpisu na dokumentach, które studiował przez

cały ranek.

- Pan Knox... - powiedziała z wahaniem, zaglądając do notatnika.

- Wystarczy mi jakieś dziesięć minut, Rachel... - powiedział cicho,

pochylając się na tyle blisko, by odczytać jej imię na notce skierowanej do

niej.

background image

Chyba jej nie przeszkadzało, że się zanadto spoufala, bo powiedziała:

- Zobaczę, co się da zrobić, może uda mi się pana umówić -

powiedziała cicho, podnosząc słuchawkę.

Pięć minut później szedł za Rachel do działu prawnego.

- Panie Knox, przestudiowałem polisę ubezpieczeniową Mar Brisas -

powiedział Quinn, gdy już się przywitali i zostali sami.

- Jest dość zawikłana - powiedział prawnik i nachmurzył się.

- Owszem, nigdy jeszcze nie widziałem w ten sposób sformułowanej

polisy.

- Ja też, a pracuję jako doradca prawny w tym banku od dwudziestu

dziewięciu lat - powiedział Knox, nakładając okulary do czytania i biorąc

papiery do ręki. - Jednak ta polisa jest nie do ruszenia. Tom robił

wszystko, co mógł, by nakłonić brata do jakichś zmian, ale nic nie dało się

zrobić.

- Jakiego brata?

Knox spojrzał na niego znad oprawki.

- Bill Northcott był agentem ubezpieczeniowym, który załatwiał tę

polisę - uśmiechnął się. - To nie Nowy Jork, panie McGrath. U nas

wszyscy są spokrewnieni ze wszystkimi.

Quinn przyjrzał się staremu prawnikowi i postanowił zdać się na swój

instynkt.

- Panie Knox, czy naprawdę uważa pan, że sposób sformułowania tej

polisy był legalny? Proszę spojrzeć na paragraf czternasty, punkt

dziewiąty.

Knox westchnął i odłożył papiery, nawet na nie nie spojrzawszy.

- Nic się nie da z tym zrobić. Szkody spowodowane przez wiatr

background image

zostały uznane za inny czynnik niż straty wywołane powodzią, a podczas

tamtego sztormu nie wystąpiło zalanie wodą. Agent wyceniający straty nie

mógł tego inaczej interpretować.

Quinn zgarnął papiery z biurka i wsunął je do swojej aktówki.

- Chyba porozmawiam z Billem Northcottem. Gdzie go znajdę?

- Przeniósł się do Kalifornii.

- Ach tak, a kto prowadzi sprawy jego klientów?

- Nie jestem pewien. Klientami banku zajął się nasz departament

hipoteczny. Zaraz sprawdzę, kto jest odpowiedzialny za Mar Brisas -

powiedział i zaczął przeglądać kołonotatnik stojący na biurku.

- Proszę się nie trudzić, pojadę do Country Clubu i porozmawiam z

Tomem.

Knox zaśmiał się pod nosem.

- W restauracji go pan nie znajdzie. Jakiś klient z Chicago zaprosił go

na golfa.

- Doprawdy? - spytał chłodno Quinn.

Teraz już wiedział, że nie ma czasu do stracenia.

Nicole czuła się trochę winna, że spędziła z Freddie cały dzień i nawet

nie zadzwoniła do Sally, żeby zapytać, jak sobie radzi. Po obiedzie

postanowiła jednak wrócić do pensjonatu i sprawdzić coś, co można było

równie dobrze załatwić przez telefon. Freddie nie powiedziała tego głośno

i Nicole była jej za to wdzięczna.

W biurze było pusto, ale Sally udało się zorganizować chwilowe

zastępstwo w recepcji. W holu kręciło się paru gości. Telefon zadzwonił

dwukrotnie, gdy sprawdzała rezerwacje z tego dnia. Wyglądało na to, że

background image

wkrótce wszystkie miejsca będą zajęte. Podniesiona na duchu, Nicole

postanowiła przejść się po ośrodku, a potem sprawdzić pocztę mailową i

wrócić do Freddie.

Gdy znalazła się nad basenem, jej wzrok natychmiast powędrował na

dach. Okrzyk zdumienia, który jej się wyrwał, wyraźnie zdziwił paru gości

siedzących przy stolikach. Nowe dachówki pokrywały prawie całą

uszkodzoną część dachu. Jak zdołał tego dokonać?

Nicole ruszyła biegiem do pensjonatu i wbiegła po schodach na

najwyższe piętro. Miała w torebce klucz do pokoju, który pełnił funkcję

magazynu, więc wśliznęła się tam szybko i wyszła na balkon.

Drabina prowadząca na dach była na miejscu. Nicole musiała

zobaczyć z bliska efekt pracy Quinna. Spojrzała na krótką spódniczkę i

sandałki na płaskim obcasie, które włożyła u Freddie. A co tam, wchodziła

już na dach w bardziej ryzykownym stroju.

- Witam!

Ze zdziwienia straciła na chwilę równowagę, ale podtrzymało ją

czyjeś silne ramię.

Czy to Quinn? Nie, miał jaśniejsze włosy i ciemnoniebieskie oczy.

Ale równie piękne ciało. Bez słowa obejrzała się za siebie. Zobaczyła

jeszcze jednego przystojniaka. Ten miał włosy tak samo ciemne jak Quinn,

lecz długie i związane w kucyk, a w uchu złoty kolczyk.

- Jestem Cameron - powiedział ten, który ją przytrzymał. - A to Colin.

- A, jesteście braćmi... - wydukała.

Colin zaśmiał się, a potem niskim, seksownym głosem, w czym

również przypominał Quinna, powiedział:

- A ty jesteś pewnie Błękitną Damą. Czytaliśmy twoje ogłoszenie.

background image

- Gdzie jest Quinn? - spytała zażenowana.

- Gra w golfa.

- Jak to? Ściągnął was tutaj i kazał naprawiać dach, a sam poszedł grać

w golfa?

- Tak, to bardzo w jego stylu, nie sądzisz? - odparł Cameron i puścił

do niej oko.

- Nie znam go na tyle - bąknęła.

- Quinn twierdzi coś wręcz przeciwnego - zapewnił Colin z

przekornym uśmiechem. - Mówi, że...

- Ma kłopoty - odezwał się Quinn, który właśnie wskoczył na dach. -

Mam kłopoty, bo obiecałem ekipie dekarzy obiad, ale się nieco spóźniłem.

Gdy omiótł ją wzrokiem, Nicole zrobiło się gorąco. Zwłaszcza że on

sam wyglądał bardzo pociągająco w białej, rozpiętej pod szyją koszuli z

podwiniętymi rękawami i skórą ozłoconą słońcem.

- Jak się grało? - spytała sarkastycznie.

- Jak zwykle. Tak, aby wygrać. - Wsadził rękę do kieszeni, wyjął z

niej klucz i rzucił Cameronowi, który złapał go w locie. - Macie fajrant,

chłopaki. W domu jest pizza i piwo. Ja muszę porozmawiać z Nicole.

Pokręciła głową.

- Nie, na pewno chcesz spędzić trochę czasu z braćmi. Ja...

wyjeżdżam.

Quinn dosłownie przygwoździł ją wzrokiem do miejsca.

- Wówczas nie dowiesz się, jak pokonałem Toma Northcotta.

- Grałeś z nim w golfa? - spytała, czując, jak wzbiera w niej fala

niechęci i urazy.

- Nie. Powiedziałem, że go pokonałem. Nie w golfie, w grze, którą

background image

sam prowadził.

- Jakiej grze?

- Niektórzy ludzie nazwaliby ją przekrętem z polisą ubezpieczeniową,

inni oszustwem. Jednak uzgodniliśmy z Tomem, że to nieumyślna

pomyłka pewnego przedstawiciela banku i pewnego agenta

ubezpieczeniowego, więc sprawa nie musi trafić do lokalnych gazet.

- Nic nie rozumiem!

- Ostrożnie, kochanie - powiedział, podtrzymując ją za ramię, bo aż się

zachwiała. - Chyba nie chcesz iść jutro po ten czek o kulach?

- Jaki czek?

- Odszkodowanie z tytułu polisy ubezpieczeniowej. Sto pięćdziesiąt

tysięcy dolarów. Za zniszczenia spowodowane przez huragan.

- Mac! Jak tego dokonałeś?! Och, jak mam ci dziękować?

- Już ja coś wymyślę...

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Ledwie zdążył musnąć jej usta w pocałunku, o którym marzył przez

cały dzień, gdy odskoczyła od niego i zasypała go pytaniami: Jak? Kiedy?

Co? Dlaczego?

- Ciii... - Położył palec na ustach i odwrócił się do Camerona, który

szczerzył się jak głupek. - Miałeś rację, że straty poniesione z powodu

huraganu podlegają specjalnej klasyfikacji i trzeba złożyć podanie w tej

sprawie do władz stanowych.

Cameron skinął głową.

- Tak właśnie pomyślałem - skoro obowiązuje w stanie Nowy Jork,

dlaczego nie tutaj.

background image

- A jak tam przepisy budowlane? Czy kąt nachylenia dachu mógł być

podstawą do odrzucenia roszczeń?

Quinn zauważył zdezorientowany wyraz twarzy Nicole, która

przenosiła spojrzenie z jednego brata na drugiego, ale tymczasem odparł:

- Miałeś rację, braciszku, wszystko jest OK. - Uśmiechnął się do

Nicole. - Nieźle jest mieć w rodzinie bankiera z dyplomem prawa i

architekta.

- Zwłaszcza takich, co umieją jeszcze naprawiać dachy. - Nicole

uśmiechnęła się radośnie.

- Musiałem wyciągnąć wszystkie asy z rękawa na raz - odparł Quinn,

z trudem opanowując chęć pocałowania jej. - Gdyby zawiodły moje

przypuszczenia co do tej cholernej polisy, musielibyśmy się szybko

uwinąć z naprawą dachu.

- A tak w ogóle, to wyjątkowo piękny dach. Doskonałe proporcje i

spadek. Architekt miał świetne oko do hiszpańskiego stylu.

- Ten dom zaprojektował i zbudował mój pradziadek - powiedziała

Nicole z dumą w głosie. - Zawsze mi się podobał.

Quinn skrzyżował ręce na piersi i posłał Cameronowi wymowne

spojrzenie. Chociaż był bardzo wdzięczny braciom, że rzucili wszystko, by

służyć mu radą i konkretną pomocą przy pracy, nie zamierzał sterczeć w

nieskończoność na dachu i podziwiać jego linie.

Cameron bez słowa zaczął zbierać narzędzia, a Colin się do niego

przyłączył. Po kilku minutach Quinn wyprowadził ich z pokoju-magazynu

i obiecał spotkać się z nimi za parę godzin. Ignorując porozumiewawcze

uśmieszki, zamknął za nimi drzwi.

Wspiął się po drabinie i wyjrzał na dach. Nie mógł się doczekać, kiedy

background image

zostaną sam na sam. Zobaczył ją, jak siedzi na oknie mansardowym,

krótka spódniczka zadarła się, odsłaniając piękne uda. Nicole wyglądała

na szczęśliwą - oparła się na łokciach i wpatrywała w zatokę oświetloną

ostatnimi błyskami słońca, na jej ustach igrał uśmiech.

Pomyślał, że to dzięki niemu tak się uśmiecha. Zdołał więc ją

uszczęśliwić. Nic innego się nie liczy, nawet to, że ten ruch zaszkodzi jego

karierze. Nawet to, że będzie musiał wyjechać, teraz, gdy nie ma tu już

żadnych spraw do załatwienia.

Odwróciła głowę i zauważyła, że Quinn się jej przygląda.

- A więc jednak nie jesteś Donaldem Trumpem - powiedziała z

czułym uśmiechem, przymrużywszy oczy i przechyliwszy głowę na bok. -

Pomyliłam się co do ciebie.

Wstała i podeszła do drabiny. Zszedł szybko na balkon, a potem z

zapartym tchem śledził jej powolne ruchy, gdy zbliżała się ku niemu z

wdziękiem kota. Gdy weszli do pokoju, zadzwonił telefon.

- Świr?

Quinn pokiwał głową i odebrał. Nawet nie zdążył wypowiedzieć

swego nazwiska do końca, gdy mu przerwano. Przez dłuższą chwilę Quinn

słuchał, tylko co jakiś czas pomrukując coś na potwierdzenie tego, że

słucha. Nicole pomyślała, że może Quinn chce porozmawiać bez

świadków, więc zrobiła krok w stronę wyjścia, ale ją zatrzymał.

- Teraz ty mnie posłuchaj, Dan - powiedział tym swoim

bezwzględnym tonem. - Brat Toma Northcotta wcisnął właścicielce polisę

ubezpieczeniową, która wcale nie ubezpieczała, a za swoje pokrętne

sformułowania zgarnął forsę z kompanii ubezpieczeniowej. Bank z kolei

nie przesłał kopii tej polisy władzom stanowym, co jest wymogiem

background image

prawnym tego stanu, więc polisa jest nieważna.

Nicole zatkało. Jak Tom mógł jej coś takiego zrobić?

- Northcott krył brata, a zajęcie Mar Brisas przez bank zamknęłoby

całą sprawę. A ponieważ zamierzałeś podpisać z nim kolejne umowy

hipoteczne, bardzo mu zależało na sfinalizowaniu tej transakcji.

Quinn zawiesił głos, bo reszta już była jasna.

- Nie, to nie jest nielegalne, ale jest nieetyczne - powiedział ze złością.

- Tak, wiem, interes to interes - westchnął cicho, przymykając oczy.

Nicole nie chciała słuchać dalszego ciągu rozmowy. Wyszła na balkon

i zamknęła za sobą drzwi. Przechyliwszy się przez barierkę, zobaczyła

ludzi pływających w basenie i dwóch mężczyzn grających na plaży w

piłkę. Cameron i Colin, niezawodni muszkieterowie.

Uśmiechnęła się, zamknęła oczy i wystawiła twarz na ciepły powiew

bryzy. Pomyślała, że trudno jej będzie się rozstać z Quinnem. A przecież

musi. To była tylko piękna przygoda, przelotna znajomość. Czyżby?

Uwielbiała dźwięk jego głosu, podobało jej się to, co miał do

powiedzenia. Lubiła jego ironiczne poczucie humoru i wzruszyła ją jego

troska. Podobał jej się styl jego pracy, jego poczucie odpowiedzialności.

Kochała jego śmiech, jego usta i oczy. Kochała... Maca.

Tylko czegóż mogła oczekiwać? Na pewno będzie miał problemy w

firmie. Ale ma jeszcze inne perspektywy pracy, przyjaciół, nowojorskie

mieszkanie, swój zespół baseballowy. Ona zostanie w Mar Brisas, które

odzyskała dzięki niemu. Nie mają wspólnej przyszłości, pomyślała z

bólem. Cóż, ale mają tę noc. I resztę weekendu.

Usłyszała odgłos odsuwanych drzwi balkonowych, w których pojawił

się Quinn.

background image

- Wszystko załatwione? - spytała.

- Ja będę załatwiony, jeśli za dwie godziny nie znajdę się w samolocie.

- Co takiego? - Poczuła przypływ paniki. - Dlaczego, zostań

przynajmniej do końca swego urlopu...

- W moim zawodzie nie ma urlopów.

- I nie ma etyki - dodała z goryczą. - Nie jesteś wściekły na szefa, że

nagrał to wszystko? - spytała, mrużąc oczy z wściekłości.

- On tylko chciał wykorzystać okazję. Interes to interes.

Nicole poczuła wściekłość.

- Jednak nie myliłam się co do ciebie - syknęła. - Interesy są

najważniejsze.

- Nieprawda - zachmurzył się i pokręcił głową.

- A co niby jest?

Czekała na jedno magiczne słowo: „ty", które pchnęłoby ją w jego

ramiona, pozwoliło mieć nadzieję.

- Muszę wrócić do domu i załatwić parę spraw - powiedział wreszcie

poważnym tonem.

Spojrzała na niego i wyobraziła sobie, jak to będzie, kiedy on wróci do

domu. Wyjdzie ze swego mieszkania na Manhattanie, siądzie za

kierownicą jakiegoś ekskluzywnego samochodu, pójdzie na piwo z

kumplami z drużyny baseballowej, ułoży sobie sprawy w pracy... a Nicole

Whitaker będzie wtedy już tylko miłym wspomnieniem.

Łzy zakręciły jej się w oczach, więc ominęła go szybko i ruszyła do

pokoju, by nie zauważył jej wzruszenia. Chwycił ją za rękaw bluzki.

- Nicole, zaczekaj. Jak możesz tak po prostu mnie opuszczać?

- Mogłabym zadać ci to samo pytanie, Quinn - rzuciła, po czym

background image

wybiegła pędem z pokoju, czując już łzy na policzkach.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Ciocia Freddie robiła, co mogła, by pocieszyć Nicole. Przestudiowała

jej aktualny układ planet, dogadzała jej aromaterapią i ciasteczkami na

miodzie, próbowała rozweselić żartami - wszystko na nic.

Nicole wiedziała, że powinna się cieszyć. Odzyskała Mar Brisas.

Obiecała sobie, że w poniedziałek uczci zwycięstwo i zajmie się

organizowaniem remontu.

Jednak do tego czasu będzie remontować swoje złamane serce.

Dlatego zaszyła się samotnie na małym patio położonym na dachu domu

ciotki Freddie i patrząc w gwiazdy, oddawała się wspomnieniom.

Gdy usłyszała kroki ciotki na schodach, spodziewała się kolejnej akcji

z serii „uśmiechnij się". Jednak to Freddie uśmiechała się od ucha do ucha,

gdy oświadczyła:

- Przyjechała twoja brygada dekarzy. Chcą się pożegnać w drodze na

lotnisko.

Zaskoczona Nicole zeszła na dół i przywitała się z wypoczętymi,

ogorzałymi braćmi McGrath.

- Przyjechaliśmy się pożegnać - powiedział Cameron, świdrując ją

niebieskimi oczyma. - Skończyliśmy robotę.

- Dach? - spytała zaskoczona. - Och, nie trzeba było, przecież teraz

mogę zapłacić komuś za naprawę. Co ja wygaduję, wam właśnie

powinnam zapłacić.

- Nie ma o czym mówić - przerwał Colin. - To były świetne wakacje.

Daj znać, gdybyś potrzebowała architekta przy odnawianiu budynku. Mam

background image

parę pomysłów.

- Dziękuję - powiedziała, wiedząc, że nigdy nie zwróci się do brata

Quinna.

- Wyjeżdżamy, Nicole - powiedział Cameron, przestępując z nogi na

nogę. - Chcieliśmy zobaczyć, jak się masz.

- Dobrze - odparła zdziwiona.

Colin przyjrzał się jej uważnie, a Nicole uświadomiła sobie, że ma

zaczerwienione od płaczu oczy.

- Chcieliśmy zobaczyć, czy jesteś w tak kiepskim stanie jak Quinn,

kiedy wyjeżdżał. Był bardzo przygnębiony.

- Naprawdę? - spytała, czując, że robi jej się ciepło na sercu. - Więc

nie powinien był wyjeżdżać.

- Musiał - wyjaśnił drugi brat. - Quinn jest odpowiedzialny. Zawsze

postępuje tak, jak potrzeba.

- W każdym razie, dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście -

powiedziała, by zmienić temat. - Naprawdę to doceniam.

- Jak moglibyśmy odmówić? - spytał Colin. - Gdy Quinn zadzwonił i

powiedział...

- Musimy już jechać - Cameron położył rękę na ramieniu brata.

- Chciałabym was jeszcze tylko o coś zapytać - wyrwało się

spontanicznie Nicole. - Co znaczy według was słowo: „jedyna"?

- W naszej rodzinie oznacza bratnią duszę, osobę, która jest ci

przeznaczona. Nasza irlandzka babcia święcie w to wierzy. Że na każdego

czeka jakaś druga osoba.

- A gdy się ją znajdzie, a potem opuści...

- Tego się nie robi - powiedział Cameron i uściskał ją na pożegnanie.

background image

- Widziałem twój billboard reklamowy. Jest świetny - powiedział

Colin, całując ją w policzek.

Gdy Nicole zamknęła drzwi, myślała o tym, co powiedział Cameron.

Że „tej jedynej" się nie opuszcza. Widocznie nie jest tą osobą.

Jak Quinn sobie coś postanowił, nic nie mogło go już powstrzymać.

Tak było i tym razem. Gdy przybył do Nowego Jorku, zadzwonił do braci,

którzy zostali w Mar Brisas, i przedstawił im swój plan. Cameron miał

pewne opory, ale Colinowi pomysł bardzo się spodobał i nawet wiedział,

jak zdobyć potrzebne materiały.

Drugi punkt planu polegał na tym, by wejść do gabinetu Dana

Jorgensena i powiedzieć jedno słowo: odchodzę. Warto było przylecieć do

Nowego Jorku już choćby po to, by zobaczyć jego minę. Jednak uczucie

ulgi, lekkości było nie do przecenienia. W sobotę wieczorem Quinn

zadzwonił do babci, a potem się spakował.

- Skoro ją znalazłeś, nigdy nie pozwól jej odejść - powiedziała babcia.

Gdy Quinn pędził na spotkanie z Nicole drogą numer jeden, spojrzał

na billboard i uśmiechnął się. Przypomniał sobie, jak zobaczył go po raz

pierwszy.

- Och, co za niespodzianka - powitała go Freddie, gdy stanął w jej

progu, choć wcale nie wyglądała na zaskoczoną.

- Cześć, Freddie, szukam Nicole.

- Dziesięć minut temu wyjechała do Mar Brisas.

- Czy jedzie swoją hondą, tym czerwonym kabrioletem?

- Tak, możesz zadzwonić do niej na komórkę.

- Nie, chcę jej zrobić niespodziankę. Do widzenia! - zawołał i

background image

wskoczył do samochodu.

Nicole jechała wolno, rozkoszując się bezchmurnym niebem i

łagodnym ciepłem słońca.

Wyłączyła radio, bo na każdym kanale ktoś zawodził smętnie o

miłości. Nie, ona ma to w nosie. Stawia na niezależność. Zawsze chciała

być sama, wolna, nie chciała mieć nikogo, by go nie stracić. Od jutra

zajmie się remontem Mar Brisas i całkowicie się temu poświęci.

Usłyszała za sobą w oddali klakson. Że też ludziom ciągle się gdzieś

spieszy, nawet w niedzielę. No tak, może jedzie do kochanki albo żony.

Albo na obiad rodzinny. Jej nie spieszy się do nikogo, bo jedyna osoba, z

którą chciałaby być, nie chce być z nią.

Zamrugała, by pozbyć się łez, które napłynęły jej do oczu. Nagle, gdy

mijała swój billboard, zauważyła napis z tęczowych liter na czarnym tle.

Widać było, że jest wykonany amatorsko, ręcznie, i to jeszcze dodawało

mu uroku:

Błękitna Damo!

Wracam do Mar Brisas i nigdy już nie opuszczę tego raju. Jesteś TĄ

JEDYNĄ.

Mac

Usłyszała za sobą klakson i pisk hamulców. Jednak musiała się

zatrzymać. Zaciągnęła hamulec ręczny i stanęła na siedzeniu. Nie

obchodziło jej, co sobie wszyscy pomyślą. Nie zwracała uwagi na krzyki

przejeżdżających obok kierowców ani trąbienie.

- Hej, moja damo! - zawołał ktoś.

Odwróciła rozanieloną twarz od billboardu i zobaczyła Maca, który

background image

zahamował na sąsiednim pasie. Wyskoczył z samochodu i nie zważając na

nic, przybiegł do niej.

- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś! - zawołała, zaśmiewając się.

- Ja tylko to wymyśliłem i zleciłem braciom. A wiesz przecież, że

wierzę we wszystko, co jest napisane na reklamie. - Objął ją i przyciągnął

do siebie. - Jesteś kobietą, z którą chcę żyć. Kocham cię, Nicole.

- Ja też cię kocham, Mac - szepnęła.

Pocałowali się, długo i namiętnie, co chwila przerywając, bo

rozśmieszały ich klaksony i krzyki przejeżdżających kierowców.

- Ożeń się z nią, koleś! - zawołał jakiś facet z ciężarówki. - I tak już

jesteś stracony!

- Tak właśnie zrobię! - odkrzyknął Mac, a potem z poważną miną

zwrócił się do Nicole: - Jeśli mnie zechce.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, nie zwracając uwagi na

zamieszanie wokół, którego byli sprawcami.

- Wyjdziesz za mnie? - zapytał wreszcie cicho.

- A co z Nowym Jorkiem? Twoim życiem, pracą?

- Chcę mieszkać tutaj. A ty jesteś całym moim życiem. - Pocałował ją

w czoło. - Co do pracy, myślę, że w Mar Brisas znajdzie się dla mnie jakaś

robota. O ile pamiętam, miałaś problemy z windą.

Nicole roześmiała się i wtuliła w jego ramiona. Jeszcze nigdy w życiu

nie czuła się tak szczęśliwa.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
St Claire Roxanne Maly skarb
St Claire Roxanne Locke 01 Noc na plaży
Winnica Ashtonów 10 St Claire Roxanne Więcej niż flirt
Nad brzegiem bystrej wody, Teksty
Kasey Michaels Nad brzegiem oceanu
Unravel Me Tori St Claire
NAD BRZEGIEM TECZY
14 LAMBADA NAD BRZEGIEM MORZA
Dawid Juraszek Klasztor nad brzegiem rzeki
Nad brzegiem tęczy
Pan kiedyś stanął nad brzegiem
Pan kiedyś stanął nad brzegiem 2
Lambada nad brzegiem morza
Dom nad brzegiem oceanu Urszula Jaksik
Pan kiedyś staną nad brzegiem
Coelho Paulo Nad brzegiem
Bandrowski Kaden Juliusz NAD BRZEGIEL WIELKIEJ RZEKI

więcej podobnych podstron