Foster Alan Dean - Przeklęci Tom 03 - Wojenne Łupy - Rozdział 02
Nigdy jeszcze nie opuszczała planety. Nie było specjalnych powodów, dla których Wais historyk miałby opuścić swoje paciorki pamięci i skanery. Z wyjątkiem osób, które zdecydowały się na służbę w dyplomacji, Waisowie starali się przebywać blisko domu, wspierając wojnę w inny sposób. Wpływały na to względy zarówno osobiste, jak i praktyczne. Niezmiennie stwierdzali, że inne światy, bez względu na to jak bardzo rozwinięte i zaawansowane, były znacznie gorsze, jeśli chodzi o kulturę i pod każdym innym względem, od ich planet. Poza tym naukowcy nie musieli podróżować pomiędzy światami, skoro znacznie łatwiejsze, prostsze, tańsze i szybsze było przesyłanie potrzebnych informacji przez podprzestrzeń,
Gdy prom uniósł jej orbitalną kapsułę na spotkanie z podprzestrzennym środkiem transportu, po raz pierwszy w życiu miała możliwość spojrzeć na swoją planetę i widok ten bardzo ją uszczęśliwił. Oto jej własna, naukowa wyprawa badawcza naprawdę się rozpoczęła.
Pomyślała, że widok innych cywilizowanych układów musi być równie wspaniały. Wielkie, świecące kule otoczone migotliwą aureolą pełnej obłoków atmosfery, pojedyncze masywy lądu pływające w oceanach polerowanego błękitu.
Ale nie Ziemia. Wśród wszystkich zamieszkałych światów Ziemia była inna. Siedziba Ludzkości. Niezwykle perwersyjna geologia. Ziemia - przyczyna jej wyjątkowo wszetecznego, ale wysoce użytecznego, przemądrzałego zachowania, żeby już nie wspomnieć o jej karierze.
- Cóż to musi być za wspaniałe i szokujące miejsce - dumała. - Może któregoś dnia tam również się uda?
Stwierdziła, że zaczyna się trząść i natychmiast rozpoczęła jedno z licznych umysłowych i oddechowych ćwiczeń, które opracowała. Drgawki przeszły. Pobyt na Ziemi, tym zwykle straszono niegrzeczne dzieci, to było coś, co niewielu Waisów odważyłoby się z własnej woli ścierpieć. Z tego, co wiedziała, ani jeden Wais nigdy nie odwiedził tej odległej planety tajemnic i horrorów, ani żadnego innego, zasiedlonego przez Ziemian świata. Takie bliskie kontakty lepiej było zostawić bardziej odpornym Massudom, czy nawet S'vanom.
Na J'kooufa musiała się przesiąść do mniejszego pojazdu, znacznie mniej luksusowego i wyposażonego zaledwie w niezbędne urządzenia. Na pokładzie była tylko garstka Waisów, którzy w czasie podróży trzymali się razem. Obawiając się niezrozumienia, jeśli nie zupełnej izolacji, w czasie kontaktów z nimi, zachowywała w tajemnicy cel swojej podróży.
Po przystankach na dwóch kolejnych światach i na Woura IV znów musiała się przesiąść, tym razem na statek zapełniony S'vanami i Hivistahmami. Na pokładzie była również grupa massudzkich żołnierzy i u nich po raz pierwszy zobaczyła z bliska broń, co prawda tylko zwykłą, krótką. Ziemian spotkała dopiero gdy znalazła się w uzbrojonym, wojskowym promie, który jak kamień opadał w kierunku spornej powierzchni Tiofy.
Jak wiele rozwiniętych planet Celu, ta też była nierównomiernie zasiedlona przez prowadzących farmy Treturiów, chronionych, w tym przypadku, głównie przez wojujących Mazveków. Jak zwykle, siły Gromady najpierw zdobyły przyczółek, po czym krok po kroku spychały obrońców w stronę ich planetarnych twierdz wiedząc, że prędzej czy później i tak się poddadzą.
Ale obrona Tiofy była niezwykle silna. Szturm Gromady nie tylko został powstrzymany, ale w niektórych miejscach nawet odparty kontratakiem. Dowództwo mogło być zmuszone do zaniechania całej akcji i wycofania wszystkich sił.
Zdecydowano, że nim to nastąpi, do walki skieruje się dużo większy niż zwykle kontyngent wojowników z Ziemi. Po wprowadzeniu do boju tych posiłków przebieg bitwy zaczął się zmieniać, ale przyszłość Tiofy ciągle jeszcze była bardzo niepewna. Zmienność sytuacji bardzo odpowiadała Lalelelang.
W trakcie lotu prom nie został zaatakowany, gdyż wróg, zamiast marnować na to siły i środki, skoncentrował się na zaopatrzeniu swoich żołnierzy na powierzchni. Własne oddziały podzieliły to stanowisko, za co Lalelelang była wdzięczna. Gdy pojazdom przeciwników udawało się czasem zsynchronizować, przeważnie przypadkowo, wyjście z podprzestrzeni, jeden albo drugi znikał w bezgłośnym rozbłysku atomów rozbijanych ogniem broni kontrolowanej przez elektroniką, działającą szybciej niż myśl. Takie sporadyczne, odosobnione spotkania zwykle kończyły się zanim którakolwiek ze stron miała możliwość zorientować się czy wygrała, czy przegrała.
Na powierzchni, gdzie miała miejsce większość walk, szansę na przeżycie były większe, zwłaszcza dla nie biorących udziału w boju.
Specjaliści wojskowi niezadowoleni z jej podróży ostrzegali przed warunkami, jakie może spotkać. Będąc przygotowana na wszystko, zbyła ich wzruszeniem ramion. Wais zmuszony do przebywania poza swoim światem był z założenia skazany na znoszenie niewygód. No i przecież nie po to przyleciała tak daleko, żeby zakosztować cywilizowanego życia.
Była przygotowana na to, że w czasie swojego tu pobytu nie spotka, ani nie zobaczy innego Waisa. Wisząca nad nią groźba samotności nie ciążyła jej tak, jak zwykłej osobie. Naukowcy i tak spędzali większość czasu pracując sami, a historycy w szczególności mieli tendencje do dziwacznego borykania się z rzeczywistością, gdyż ich umysły przebywały wiecznie w jakichś odległych czasach i miejscach.
Tuż po wylądowaniu prom skierowany został do solidnie opancerzonego i zamaskowanego schronu, usytuowanego w dolinie pomiędzy niewysokimi górami o zaokrąglonych szczytach. Zaparkował obok szeregu podobnych jednostek. Kilka było w trakcie przeglądu, a z największego ostrożnie wyładowywano duże, groźnie wyglądające kształty.
Jedynie otoczenie było całkowicie jej obce. Resztę zauważyła i rozpoznała dzięki licznym studiom. Czuła się zdezorientowana, ale nie wyobcowana. Badania bardzo się jej przydały.
Wysoki, kanciasty i uzbrojony po zęby Massud skierował ją i jeszcze kilku cywilnych pasażerów do poczekalni, gdzie zainstalowano proste urządzenia, przystosowane dla wielu gatunków. Elegancko upozowała się na stosownym krześle i przygotowała na czekanie. Nietknięte jeszcze lekarstwo ciążyło jej w torbie na ramię.
Był to znakomity punkt obserwacyjny, z którego mogła się przypatrywać fascynującemu i ciągle zmieniającemu się zbiorowisku podróżnych. Srodze wyglądający, górujący nad wszystkimi Massudzi wchodzili i wychodzili z poczekalni, zaabsorbowani swoimi sprawami. Krępi, owłosieni S'vanowie wpadali na siebie, wymieniając gwałtowne salwy konwersacji i śmiechu, zanim ruszyli dalej. Jaszczurowaci Hivistahmowie, o nieskończonej ilości odmian odcieni jaskrawo-zielonej skóry, pośpiesznie chodzili tam i z powrotem, zatrzymując się od czasu do czasu, by wymienić pozdrowienia z ich bardziej wrażliwymi, ale mniej gadatliwymi odległymi krewnymi O'o'yanami. Zauważyła nawet grubego, masywnie zbudowanego Chirinalda, wyglądającego na niezwykle zamyślonego za wizjerem helioxowego hełmu.
Ale ani jednego Waisa, ani Bir'rimorczyka, ani Sspariego, czy innych licznych sprzymierzeńców Gromady. Nie było wątpliwości, że im bliżej linii frontu, tym mniej gatunków będzie spotykała.
I wtedy zobaczyła pierwszych w życiu Ziemian.
Po tylu latach gruntownych badań ich wygląd, sposób w jaki poruszali głowami, oczami, kończynami i ciałem był jej tak dobrze znany, jak własnej rodziny. Było ich troje i nadchodzili w jej kierunku głównym przejściem. Dwóch samców i samica, którą rozpoznała dzięki charakterystycznym dla ssaków detalom anatomii. Jak zwykle samce były nieco wyższe i lepiej umięśnione, ale w porównaniu do innych ras, różnice płciowe były znacznie większe.
Prowadzili ożywioną rozmowę, przerywaną głośnymi wybuchami ochrypłego, żywiołowego, ludzkiego śmiechu. Coś zbliżonego do tego niezwykłego dźwięku, wydawali, wśród członków Gromady, jedynie S'vanowie. Sprawiał on, że odwracały się głowy Hivistahmów i innych spacerowiczów, którzy utworzyli szerokie przejście dla owej trójki.
Rejestrator Lalelelang w magiczny sposób zmaterializował się w wypustkach skrzydła i nim zdała sobie z tego sprawę, utrwalała swoje obserwacje. Przebiegł przez nią dreszcz emocji. W końcu byli to żywi reprezentanci gatunku, który stanowił fundament pracy całego jej życia. Wyglądali na typowych przedstawicieli swojej rasy, która...
Nie, nakazała sobie. Może i są niecywilizowani, ale nie przystoi myśleć o nich w ten sposób, nawet jeśli byli stowarzyszeni z Gromadą. To była wspólna decyzja ich i pozostałych sprzymierzeńców. Będzie musiała uważać i odpowiednio dostosować swoje poglądy.
Jeden z samców był stosunkowo wysoki, ale żadne z nich nie było masywne. Cała trójka była większa od jakiegokolwiek Waisa, Hivistahma, czy S'vana, ale na przykład Massudzi byli generalnie wyżsi, a Chirinaldowie, grubsi. Ich płynny krok był jej znany dzięki miesiącom szczegółowych studiów. Pod ich mundurami grały mięśnie, wypychając je w wielu nieoczekiwanych miejscach. Wyobraziła sobie, że słyszy chrobot ich ciężkich, zwartych szkieletów. Inteligentni łowcy z instynktami zabójców. Zaczęła leciutko drżeć ale niezwłocznie uspokoiła się, powtarzając właściwą recytację.
Zdenerwowanie ustąpiło miejsca oczekiwaniu. Wycelowała w nich rejestrator. Całą swoją karierę poświęciła na przygotowanie się do tej chwili. Gdyby jej koledzy mogli ją teraz zobaczyć, dygotaliby ze strachu.
Jeden z Ziemian zauważył ją i zatrzymał pozostałych. Krótko się naradzili, po czym dwa samce ruszyły dalej, a samica skierowała się w stroną Lalelelang.
Z akademickiego punktu widzenia wolałaby jednego z samców i dlatego była lekko zawiedziona. Z drugiej strony samica była tylko trochę wyższa od niej i dzięki temu stanowiła nieco mniejsze zagrożenie fizyczne. Przypadek, zastanawiała się, czy dyplomatyczna dalekowzroczność?
Samica stanęła w rozsądnej odległości i przemówiła poprzez translator.
- Wiemy, że jesteś historyczką Lalelelang. Będę twoją opiekunką w czasie pobytu na Tiofa. Jestem porucznik Umeki.
Naga, gładko-skóra kończyna wyposażona w pięć wypustek energicznie wyciągnęła się do Lalelelang, która uświadamiając sobie, że jej klatka piersiowa z łatwością może zostać przebita, instynktownie zrobiła unik, całkowicie zapominając o starannie przygotowanych słowach powitania. Ziemianka natychmiast wycofała rękę, przepraszając.
- Przepraszam! Zapomniałam, że wy, Waisowie, jesteście trochę mniej... bezpośredni.
Obdarzyła swoją podopieczną szerokim, dzikim ludzkim uśmiechem. Bez wątpienia miał on być uspokajający.
Zmagając się ze strachem, Lalelelang zignorowała bardzo niekulturalne, rażące obnażenie tnącego uzębienia i wyciągnęła giętki czubek prawego skrzydła.
- Nic nie szkodzi - odrzekła w doskonale modulowanym, ludzkim języku. - Proszę mi wybaczyć.
Palce musnęły jej chwytne wypustki. Goła skóra była ciepła, a ciało pod nią, zwodniczo miękkie. Tym razem Lalelelang, przygotowana na wszystko, nawet nie drgnęła. Nagle poczuła radość, że żaden z samców nie został wydelegowany by ją powitać.
Otrzepała pióra, a te na karku i głowie nastroszyła do przepisowej wysokości. To był podświadomy, kulturalny odpowiednik uścisku ręki, tyle że całkowicie obcy ludziom.
- Chodź ze mną - kobieta odwróciła się i ruszyła w głąb przejścia. Idąc za nią Lalelelang obserwowała spokojny, kołyszący chód, doskonale płynny pomimo naprężonych, wewnętrznych powiązań, składających się z grubych wiązadeł i mocnych ścięgien. Szybko się oddalały od hangaru dla promów, ostatniego, słabego ogniwa łączącego jaz prawdziwą cywilizacją.
- Nie mogłam się doczekać spotkania z tobą. - Mowa Ziemianki Umeki była całkowicie pozbawiona półtonów i finezyjnych intonacji, tak upiększających nawet najprostsze dialekty Waisów. - Już dość długo jestem oficerem łącznikowym, ale zawsze tylko wśród Hivistahmów albo S'vanów. Byli to specjaliści od technologii i logistyki. Nigdy przedtem nie mieliśmy tu Waisa.
Obrzuciła swojego gościa przyjaznym, uspokajającym spojrzeniem, w błogiej nieświadomości, że jej wzrok pali. Podobnie jak w przypadku każdej innej, wrodzonej, niepokojącej właściwości, ludzie nie mogli nic na to poradzić.
- Rozumiem, że jesteśmy przedmiotem twoich badań?
- Już od dłuższego czasu - wyjaśniła ostrożnie Lalelelang. - To moja specjalizacja.
- Znam trochę społeczność Waisów - zachichotała Umeki. - Twoi przyjaciele muszą myśleć, że jesteś nienormalna.
- Trochę. Czy wasza niepopularność wśród nas nie przeszkadza ci?
- Nie. Przyzwyczailiśmy się do tego. Przeważnie jest to zabawne.
- Ponieważ wiem tak dużo o waszym rodzaju - odpowiedziała Lalelelang - spodziewam się, że nasze wzajemne stosunki ułożą się całkiem dobrze.
Zrezygnowała już z rytuału powitalnego, który przygotowała i przeszła na ludzki styl rozmowy. Ponad wszystko przedkładał on bezpośredniości brutalną bezceremonialność. W takich dzikich kontaktach było bardzo mało miejsca na, choćby minimalne, wtręty uprzejmości i uznania.
Wszystko wskazywało na to, że kobieta starała się ją rozluźnić i uspokoić. Lalelelang grzecznie słuchała, odsiewając z rozmowy
bezwartościowe plewy i zatrzymując informacje, które później mogły się przydać.
- Znasz ludzką mowę lepiej niż ja - powiedziała Umeki w niezdarnej próbie pochlebstwa - ale przecież lingwistyka to specjalność waszego gatunku. To miło, że nie musimy używać translatora. Ostatni Hivistahm, któremu towarzyszyłam, potrzebował dwóch minut, by cokolwiek zrozumieć i pięciu, by odpowiedzieć.
- Ja też nie lubię dystansu, który narzucają rozmawiającym wszystkie te mechaniczne wynalazki - uprzejmie odrzekła Lalelelang. Kobieta celowo skracała swoje kroki, by mogła za nią nadążyć. Ale przecież, przypomniał sobie gość, ta osoba miała doświadczenie w tej pracy. Zwykły Ziemianin nie byłby taki domyślny.
Wyłączyła rejestrator. Umeki nie była użytecznym obiektem szczegółowych badań.
- Znam również większość aktualnych Ziemskich idiomów.
- Co ty powiesz? - Umeki skręciła w boczny korytarz. - Czy to takie ważne w twojej pracy?
- Najprawdopodobniej. Jestem socjo-historykiem. Badam nie tylko to, jak Ziemianie współżyją z innymi gatunkami, ale również między sobą.
- To samo robią nasi socjologowie. Każdy chce coś wiedzieć o wszystkich pozostałych, prawda?
Dzięki swobodzie ludzkiego stylu rozmowy Lalelelang była w stanie zignorować tą mimowolną, bezmyślną zniewagę.
- Mówiąc szczerze, tak.
- Zajmiemy się twoimi rzeczami. Słyszałam, że wy, Waisowie, lubicie podróżować z dużą ilością bagaży.
- Obawiam się, że sprawię wam kłopot. Przybyłam tu przygotowana na wszystko, łącznie z pracą.
- To dobrze. - Wpatrywała sią w Lalelelang uważnym wzrokiem, aż zorientowała się, że jej gość zaczyna czuć się nieswojo. - Wiesz, jesteście pięknymi stworzeniami; wasze indywidualne ozdoby, naturalna kolorystyka... chciałoby się ustawić was w blasku słońca i tylko podziwiać.
Lalelelang zdała sobie sprawę, że uwaga pomyślana była jako komplement, a nie karygodne naruszenie norm dobrego wychowania i tak też ją potraktowała. Im dłużej przebywała w towarzystwie Ziemianki, tym swobodniej się czuła. Lata intensywnych badań zaczęły procentować. Taka kombinacja bezceremonialnych afrontów, bezpośredniej mowy i czynów, groźnych gestów, nieprzychylnej postawy, nie wspominając o cielesnym odorze, już dawno zamieniłaby każdego nieprzygotowanego Waisa w dygoczący wrak.
Może jednak jej wizyta nie będzie aż tak wyczerpująca. Poczuła zadowolenie, łaskotanie dumy.
Gdy szły w głąb kompleksu, podążało za nimi wiele spojrzeń. Nie zauważyła żadnego innego Waisa, ale też wcale tego nie oczekiwała. Przyciągała uwagę nie tylko Ziemian, ale również Massudów, Hivistahmów, a nawet Leparów o tępych obliczach. Wszyscy dziwili się obecności kruchego Waisa.
- Muszą teraz snuć szalone domysły na temat moich zamiarów - pomyślała. Pod tym względem ich zachowanie nie różniło się od zachowania przyjaciół na rodzinnej planecie.
- Jak tylko się urządzisz, oprowadzę cię po bazie - powiedziała Umeki. - Szybko nam to pójdzie, bo kompleks jest bardzo skupiony. Potem, zabiorę cię gdzie zechcesz. Takie mam polecenia. Są tutaj wielkie magazyny, ciekawe rusznikarnie i laboratoria rozwoju broni. Pracuje tu wielu O'o'yanów i Hivistahmów. Mamy też urządzenia rekreacyjne.
- Chcę odwiedzić linię frontu.
Ziemianka zatrzymała się tak gwałtownie, że Lalelelang o mała się nie przewróciła o własne stopy. Mimo, że doskonale znała takie gwałtowne gesty ze szczegółowych studiów, to osobiste zetknięcie się z nimi stanowiło nie lada przeżycie.
- Co chcesz zrobić?! - osłupiała Umeki.
Nagła zmiana tonu, przytłaczająca aura oskarżenia, oznaki możliwego ataku, sygnalizowane zarówno przez barwę głosu jak i ruchy, wreszcie wyzwoliły u Lalelelang atak gwałtownych dreszczy. Na szczęście Umeki w porę zorientowała się do czego doprowadziła i pośpiesznie naprawiła swój błąd.
- Przepraszam, nie denerwuj się. Nie chciałam cię wystraszyć, Wiem, że łatwo się płoszycie.
Ćwiczenia Lalelelang wreszcie zaczęły swoje dobroczynne oddziaływanie.
- Tak. Zdecydowanie tak - odpowiedziała.
- Tylko, że twoje żądanie przeraziło z kolei mnie. Nie mogę zabrać cię na front.
Lalelelang przywołała rezerwy swoich sił:
- Przed chwilą powiedziałaś, że kazano ci eskortować mnie tam, gdzie zechcę.
- To prawda, jasne. Ale Wais w sytuacji bojowej... mówiłaś poważnie, prawda?
- Całkowicie. To sedno moich badań. - Była zdziwiona, że potrafi mówić do Człowieka ze zdecydowaniem. Niedoświadczony Wais w ogóle nie byłby w stanie odpowiedzieć. - Po to tu przybyłam i chcę to zrobić.
Nuta oskarżenia znów pojawiła się w głosie Umeki:
- Nie podoba mi się to. W czasie twojego pobytu jestem za ciebie osobiście odpowiedzialna. Jeśli coś ci się stanie...
- Nie zamierzam do tego dopuścić. Jestem tu tylko po to, by obserwować i zapisywać. Nie musisz się obawiać, że złapię za broń i polecę szerzyć spustoszenie wśród wrogów. To zdanie, a zwłaszcza zawarty w nim czarny humor, nie dałoby się wyrazić w żadnym z eleganckich dialektów Waisów.
Umeki przyjrzała się niespodziewanie upartemu, skrzydlatemu gościowi.
- Nie ulega wątpliwości, że dobrze się przygotowałaś. Nic dziwnego, że zgodzono się na twój przylot. Będę musiała potwierdzić to u swoich przełożonych, ale jeśli właśnie tego sobie życzysz i gdy podpiszesz zrzeczenie się roszczeń w razie wypadku, zdaje się, że będę musiała cię tam zabrać.
- Zobacz, wszystkie stosowne dokumenty są już w moich aktach. Nie chcę tracić czasu na użeranie się z biurokracją.
- O, myślę., że będziesz miała dość czasu. - Porucznik wyglądała na zamyśloną. - Bez przerwy toczą się potyczki na Kii Plateau. To drugorzędny teatr działań. Odpieramy atak, ale powoli. To powinno ci wystarczyć.
Przerwała, jakby spodziewając się sprzeciwu. Gdy żaden się nie rozległ, dodała:
- Jesteś pewna, że to właśnie chcesz zrobić?
- Całkowicie.
Umeki zlustrowała ją od stóp do głów, jeszcze jedna nieuprzejmość na długiej liście. Od tej pory historyczka stała się biegła w ignorowaniu ich.
- Będziemy mieli niezłą zabawę szukając dla ciebie odpowiedniego stroju polowego.
- Nie zawracaj sobie tym głowy. Nie istnieje wojskowy ekwipunek dla Waisów. Nawet gdyby udało się skompletować funkcjonalne wyposażenie, i tak nie byłabym w stanie go użyć. Zmarnowało by się.
- Racja. - To stwierdzenie odpowiadało prawdzie i dzięki temu nie było obraźliwe. - Mimo to musimy cię jakoś ubrać. Nic ciasnego. Masz pióra, więc nie potrzebujesz zbyt wielkiej ochrony przed zimnem. Na początek zdejmij biżuterię. - Machnęła ręką w dal. - Nie będzie ci tam zbyt wygodnie.
- Nie oczekuję wygód. Gdybym tego chciała, nie przyleciałabym na tę planetę i nie rozmawiałabym teraz z tobą. Umeki lekko pokiwała głową:
- Tak, język znasz bezbłędnie. Wszystko co mówisz brzmi, jakby wydobywało się z jakiegoś instrumentu muzycznego.
Lalelelang przyjęła niezgrabny komplement, zdając sobie sprawą, że na wszystkich światach Waisów znalazłoby się mniej niż tuzin osób, które chciałyby rozważać, czy by nie zamienić się z nią na miejsce.
- Wygląda na to, że wiesz czego chcesz. - Porucznik otoczyła ramieniem wątłe barki historyczki, ale w porę zreflektowała się, i słusznie. - I obiecuję ci, że to znajdziesz.