CaitlinCrews
Hawajskisen
Tłumaczenie:
AgataStaszewska
ROZDZIAŁPIERWSZY
Maui było tropikalną wyspą porośniętą bujną roślinnością.
Wyglądaładokładnietak,jaknafolderachreklamowych.Iryto-
wało to Daria Di Sione od chwili, w której opuścił pokład pry-
watnegosamolotu.
Gęstepowietrzeoblepiałoskórę,przezcozdawałomusię,że
dżinsy i doskonale uszyta marynarka, które miał na sobie pod-
czasdługiegolotuzNowegoJorku,stałysięnaglejakbyzwiot-
czałe i zbyt obcisłe. Delikatny wietrzyk przywodził egzotyczny
zapachwyspy,zapachroślinnościiniecobardziejszorstkąwoń
trzcinycukrowejzpól,nadktórymiwcześniejlecieli.
Rozzłościłogotojeszczebardziej.Zamierzałodbyćrozmowę
biznesową,aniepoddawaćzbytintensywnymbodźcomzmysło-
wymnajakimśprzeklętymlotnisku.
– Czy samochód czeka zgodnie z umową? – Z najnowszego
modelu smartfona dobiegł go głos Marnie, jego sekretarki.
Zdumąużywałpowszechniepożądanychproduktówswojejfir-
my.–Wyraźniezaznaczyłam,żetomabyćSUV.Drogadoposia-
dłościpanaFuginawyjestponoćbardzowyboista…
– Poradzę sobie z wyboistą drogą. – Dario próbował ukryć
zniecierpliwienie. Nie chciał tu trafić. Dopiero co wypuścili na
rynekważnyprodukt,więctobyłnajmniejodpowiednimoment
na wyjazd. Jednak Marnie nie była temu winna. Tylko on. Nie
powinien był pozwolić sentymentom starego człowieka wygrać
ze swoim racjonalnym podejściem do życia. W rezultacie zna-
lazłsiępodrugiejstronieglobuotoczonypalmamiiegzotyczny-
mi zapachami. Wszystko po to, by spełnić kaprys starego czło-
wieka.
–Rangeroversięnadaijużtujest,jakzażądaliśmy.
Marnie wymieniała liczne wiadomości, z jakimi musiała się
zmierzyć w trakcie jego pierwszej od miesięcy nieobecności
wbiurze.Tostrataczasu,pomyślał,gdyasystentkawciążwyli-
czaławiadomości,naktórepowinienodpisaćodrazu,anawet
wcześniej. Zirytowany podrapał się po nieogolonym policzku.
Niewyglądałnaprezesawielkiejfirmykomputerowejiobecne-
goulubieńcabranżyiopiniipublicznej.
Przeleciał dziesięć godzin szlakiem pamięci własnego dziad-
ka, by spełnić jakieś nostalgiczne sentymenty. Giovanni dawno
temusprzedałkolekcjębibelotówiprzezcałemłodzieńczelata
opowiadał o nich Dariowi. Teraz, w wieku dziewięćdziesięciu
ośmiulat,staruszekzażądałichzpowrotem.
„Przypominająmimiłośćmojegożycia”,powiedział,kiedypo-
prosił go o odzyskanie kolczyków z rąk japońskiego miliardera
wiodącegosamotniczyżywotnaHawajach.
Osobiście.
Dariowrzuciłtorbęnatylnesiedzeniesamochoduipozbyłsię
marynarki. Jakimś cudem powstrzymał emocje, kiedy dziadek
wezwałgodosiebienapoczątkumiesiącaiwyjawiłdziwaczne
żądanie.Alektoodmówiłbystaruszkowinałożuśmierci?
–Marnie,prześlijmitespecyfikacje.
Boże, pobłogosław tę kobietę. Była bardziej niezawodna niż
ktokolwiek inny, włączając wszystkich członków jego nadmier-
nie dramatyzującej i okresowo wymagającej rodziny. Zapamię-
tał,bydaćsekretarcekolejnązasłużonąpremię,zwyczajniedla-
tego,żeniebyłajednązuciążliwychDiSione.
–Poczekajchwilę,włączęzestawgłośnomówiący,apotemda-
wajtewiadomości.
Nie czekał na odpowiedź. Włączył słuchawkę i usiadł za kół-
kiemnowiutkiegosamochodu.WpisaładreswGPSiwyjeżdża-
jączlotniska,odebrałpierwsząwiadomość.
Jednaknawetsłuchającgłosuwiceprezesaswojejfirmy,który
omawiał potencjalnie trudną sytuację, myślał o swoim dziadku
itakzwanychutraconychkochankachjegobardzodługiegoży-
cia.
ZdaniemDaria,biżuteriazostałautraconazcholerniedobre-
go powodu: ponieważ od początku nie była warta tyle miłości.
Lub–jegoulubionateoria–ponieważmiłośćbyłajednymwiel-
kimkłamstwem,jakieludziesobiewmawiali,byuzasadnićwła-
sneokropneiboleśnieteatralnezachowanie.
Utraconych kochanek nie należało też odzyskiwać, kiedy już
prawda na ich temat wyszła na jaw, jak to zwykle bywało. Są-
dził, że przeszłość lepiej zostawić za sobą, by nie bruździła
wteraźniejszości.
Nie było jednak sensu mówić tego dziadkowi. Zresztą Dario
nie zamierzał się kłócić z kimś, kto przygarnął go wraz z ro-
dzeństwem po śmierci rodziców. Rozumiał też, że im częściej
dzieliłsięswoimzdaniemnatentemat,tymczęściejsłyszał,że
jestcyniczny.Jakbybyłtojakiśzarzutpozwalającyzignorować
jegoopinie.Lubjakbyjegozamiłowaniedorealizmumiałobyć
powodemdozmartwień.
Przestał się tym przejmować już dawno. Dokładnie sześć lat
temu.
Właściwie dzięki temu łatwiej mu było spełnić prośbę i pole-
cieć na drugi koniec świata, by odkupić parę kolczyków, które
spokojniemożnabyłowysłaćkurierem,gdybynieichrzekoma
wartośćsentymentalna,niżwytłumaczyć,dlaczegouważałcałe
przedsięwzięcie za absurdalne. Wiedział, że staruszek wysyłał
rodzeństwoDiSionenatebezsensownemisje,alebyłzbytzaję-
ty ostatnim produktem, by interesować się dziewięćset trzy-
dziestymsiódmymodcinkiemmelodramatuorodzinieDiSione.
Miałtegodośćjużwwiekulatośmiu,kiedyjegohedonistyczni
inieodpowiedzialnirodzicezginęliwwypadkusamochodowym.
Jakaś jego część, nawet nie bardzo ukryta, byłaby idealnie
szczęśliwa,gdybynigdywięcejniemiałdoczynieniaznikimze
swojej rodziny. Przewidywał, że po śmierci dziadka nastąpi to
w sposób naturalny. Nie mógł się doczekać. Z radością zajmie
siępracą,jakzawsze.
Itakjedynymkrewnym,któregoDarionaprawdękochał,był
jego brat bliźniak Dante. Był, bo Dante zniszczył ich relację.
Niezaprzeczał,żezdradabratagozabolała–aleteżnauczyła,
żelepiejwyjdzie,jeśliotoczysięludźmi,którympłaciłzalojal-
ność, a nie tymi, którzy oferowali swoją lojalność wedle uzna-
nia.Natympolegałproblemzesprawamirodzinnymi.Kierowa-
ły jego myśli w rejony, których ze wszystkich sił starał się uni-
kać.Uznał,żejeśliwypełnizadaniedziadkatak,jakponoćrobi-
litojegobraciaisiostry,będąmogliprzestaćudawać,żeto,co
sięwydarzyłosześćlattemuipóźniej,byłowinąDaria.Alboże
ponosiłzatoczęśćwiny,botoprzezniegorozpadłosięmałżeń-
stwoirelacjezDantem.Nieprosiłprzecieżbrata,byprzespał
się z jego żoną. Nie zgadzał się, że to z nim było coś nie tak,
skoro nie wybaczył ani bratu, ani żonie, i nigdy wybaczyć nie
zamierzał.
Pozwolili, by cierpiał. Uwierzył, że napięcie między nimi jest
niechęcią, a on był zbyt zajęty, starając się podjąć decyzję, co
zrobić z firmą, którą założyli z Dantem. Dario uważał, że do-
brym pomysłem byłoby połączenie z ICE, jednak Dante był
przeciwny.Całytenbajzel,napięcie,stresibezsennośćtylkopo
to,byodkryć,żecałyczasobojegozdradzali…Teraz,akuratna
Hawajach, Dario stwierdził, że jedynym jego błędem było
wogóleinteresowaniesięczymkolwiek,corobiłaimyślałaro-
dzinaDiSione.Tosięmusiskończyć.
Isięskończy,obiecałsobiemiędzyjednąrozmowątelefonicz-
nąadrugą.Jaktylkooddastaruszkowitecholernekolczyki,ko-
niecztym.
Minął dzielnicę biznesową Kahului, a potem skierował się
w głąb wyspy. Wkrótce jechał autostradą wijącą się wśród pól
trzciny cukrowej ku wzgórzom, gdzie widoki robiły wrażenie
nawet na nim. Dookoła rozciągał się Ocean Spokojny. Wulka-
nicznestokiMauiupstrzonebyływiatrakami,apobokachdrogi
rosłypalmyiróżnokolorowekwiaty.
Dario nie robił sobie wakacji, ale przypuszczał, że to byłoby
dobremiejsce.Czekającnakolejnepołączenie,próbowałsobie
wyobrazić,jakmogłybywyglądaćjegowakacje.Nigdyniespę-
dzałczasubezczynnie.Ostatnimwyjazdem,którymógłprzypo-
minać coś w rodzaju urlopu, był weekend sportów ekstremal-
nych.
Droga wiła się wzdłuż skalistych klifów nad oceanem, a po-
tem zmieniła w ubity trakt i musiał zwolnić. Słuchał właśnie
jednegozinżynierów,kiedyzgubiłzasięg.Kujegoniezadowole-
niuGPSpokazywał,żeprzednimjeszczecałkiemdalekadroga.
Nierozumiał,jakmożnamieszkaćwtakimodosobnieniu.
DariokochałNowyJork.Miejsce,gdziecałyczascośsiędzia-
ło.Gdzieoczwartejranoulicebyłytakzatłoczone,jakoczwar-
tejpopołudniu.Naulicybyłosięanonimowym,apowejściudo
ulubionejknajpkinatychmiastwszyscysiępoznawali.Nieprze-
mawiałydoniegociszaisamotność,choćbywtakpięknymoto-
czeniu.Dawałyzadużomiejscanackliwerozważania.Dlanie-
gorelaksembyłozawarcienowejtransakcjiizwiększeniezaso-
buposiadanychakcji.Szłomutonaprawdędobrze.
Z lewej strony na zboczu rozciągały się pastwiska otoczone
kamiennymi murkami, z prawej z kolei nieco bardziej dzikie
pola ustępujące skalistym klifom przy każdym zakręcie. Miał
wrażenie,żejestnainnejplanecie.
Tylkodlaciebie,staruszku.Ostatnirazzamierzałwysilaćsię
dlakogośzrodziny.NawetdlaGiovanniego.Miałdośćrodziny
naresztężycia.
Skupiłsięnasurowymkrajobrazie.Dziwiłsię,żetakwygląda
jednoznajbardziejpożądanychprzezturystówmiejscnaświe-
cie. Ta część Maui nie przypominała skupiska pięciogwiazdko-
wych hoteli i doskonałych pól golfowych, jakie spodziewał się
zastaćnacałejwyspie.Tylkosamedrzewaidzikaprzyroda.Je-
chałdalejupodnóżagórwkierunkukamienistychplaż.Natym
krańcu świata stał dumnie samotny kościół, jakby odpierając
morze.
W chwili, kiedy już niemal stracił cierpliwość, wreszcie zna-
lazłbramęprowadzącąnaterenposiadłościnależącejdopana
Fuginawy. Przedstawił się przez interkom strażnikowi i ciężkie
żelaznewrotastanęłyprzednimotworem.Tutajpodjazdteżnie
zostałpokrytyasfaltem,jednakdrogabyłaznaczniebardziejza-
dbana od poprzedniej – szumnie nazywanej autostradą, choć
składałasięgłówniezczerwonawegopiaskuitrawy.Wijącsię,
prowadziła od klifu ku przepięknej kotlinie za imponującą po-
siadłością,rozciągającejsiędalekopoobustronachzwidokiem
namorze.
Po wyjściu z samochodu Dario nie mógł się powstrzymać od
wzięcia głębokiego oddechu. Góry nad nim okrywały wstęgi
granatowejmgły.Wydawałasięniemaltańczyć.Ciężkomubyło
utrzymać zniecierpliwienie, ale dał radę. Ładne widoki nie po-
prowadzązaniegofirmy,nawetjeślidobrzebyłopoczućsłońce
natwarzy.Zerknąłnazegarek.Południe,takjakjegosekretar-
kaustaliłazprzedstawicielamipanaFuginawy.Niewidziałpo-
wodów, dla których miałby nie odzyskać tych przeklętych kol-
czyków i od razu nie wrócić na pokład samolotu. Zdążyłby do
NowegoJorkujutroprzedrozpoczęciempracy.
Podszedłdoefektownychdrzwiwejściowychlekkozainspiro-
wanych stylem azjatyckim. Odgłos jego kroków wydał się nie-
stosownie głośny. Nawet drzwi otworzyły się bez żadnego
dźwięku. Uśmiechnięty pracownik poprowadził go przez stylo-
wo umeblowany dom. Powietrze chłodziły ciche wentylatory
pod wysokim sufitem. Ściany zdobiły niewiarygodnie drogie
iznanedziełasztuki.Wnętrzeizewnętrzerezydencjiprzenikały
się,wpuszczającpowietrzeiświatło,przezcocałydomotwarty
byłnadziałanieżywiołówwsposób,jakiDariowiwydałsięlek-
komyślny.
Niepokojące,szczególniebiorącpoduwagębezcenneobrazy
–alecogotoobchodziło?Toniejegoobrazy.Jedynym,comógł
tu stracić, był czas, nic więcej. Pracownik wskazał mu miejsce
na zewnątrz pod zadaszeniem porośniętym bluszczem, skąd
rozpościerał się wspaniały widok na błękitne wody Pacyfiku
idrogę,którątudotarł.Panowałatakacisza,żeDariowiwyda-
wałosię,żesłyszyfaleoceanurozbijającesięoskalistybrzeg,
choćwiedział,żeztejwysokościbyłotoniemożliwe.
Usłyszałzasobąkroki.Odwróciłsię,pragnącjaknajszybciej
przejśćdosednatejabsurdalnejwyprawyiwrócićdoNowego
Jorku.NiebyłprzecieżhobbitemwdrodzedoGóryPrzeznacze-
nia,nawetjeślifaktycznieznajdowałsięnazboczudrzemiącego
wulkanu. Zamarł. Przez chwilę wydawało mu się, że ją sobie
wyobraża.Toniemogłabyćona.
Proste kruczoczarne włosy opadające na ramiona. Idealnie
gładkie,jaktozapamiętał.Gibkasylwetka,wspanialeprezentu-
jącasięwszykownejczarnejsukiencedoziemidopasowanejdo
tropikalnego klimatu, opływającej długie, zgrabne nogi. I ta
twarz. Idealnie owalna z ciemnymi oczami z kącikami lekko
uniesionymi ku górze, ze zgrabnymi kościami policzkowymi
izmysłowymiustami,którenadalpotrafiłysprawić,żecałejego
ciało sztywniało w sposób niekontrolowany, nierozsądny i nie-
akceptowalny.Byłdorosłymiwpływowymmężczyzną,apopro-
stustałtakisięgapił–jakbybyładuchem.Jakbyrówniełatwo
mogłaodfrunąć.
–Cześć,Daro–powitałagotymsamymopanowanym,dopro-
wadzającymdofuriispokojnymtonem,którypamiętałzbytdo-
brze.Użyłateżimienia,któregotylkoonaużywała,botylkoona
mogłasobienatopozwolić.TylkoAnais.Jegożona.Jegozdra-
dziecka,niewiernażona,którejplanowałnigdywięcejnieoglą-
dać.Zktórąnigdytakwłaściwiesięnierozwiódł,ponieważpo-
dobało mu się, że wciąż była uwiązana do mężczyzny zdradzo-
negoprzezniąwsposóbtakparszywysześćlatwcześniej.Sta-
ła przed nim niczym policzek wymierzony przez wspomnienia,
wydającymusięnietyleniewybaczalnymprzeoczeniem,cora-
czejstraszliwąpomyłką.
AnaisKiyokoodsześciulatbałasiętejchwili.Bałasięiśniła
oniej,leczwciążnicniemogłojejnatoprzygotować.NaDaria.
Zawsze tak było. Nigdy nie była na niego gotowa. Nie, kiedy
spotkalisięwzwyczajnezimowepopołudnieinie,kiedystałsię
kimś obcym w środku ich małżeństwa, oskarżając ją o najgor-
szązmożliwychzdrad.Nigdy.Dziśmyślała,żeprzejmiekontro-
lęnadsytuacją.Niedasięmuponowniezaskoczyć.Musiałasię
tylkootrząsnąćpociosie,jakimokazałosięponownespotkanie
znim.Uznała,żetosięnigdyniezdarzy.
–Cotyturobisz,dodiabła?–warknął.
Ten sam głos, głęboki i niski. Pozbawił ją tchu. To z pewno-
ścią był on. Oczywiście spodziewała się go, ale jakaś część jej
niewierzyła,żenaprawdępojawisiępolatach.Potym,jakod-
szedł. Po okrutnym, zamierzonym milczeniu. Jednak naprawdę
stałprzedniąnawerandziepanaFuginawy,zasobąmajączie-
lone pastwiska Kaupo, a daleko w dole błękit oceanu. I mimo
licznychgorliwychmodlitwnaprzestrzenilat,czasnieobszedł
się z nim tak źle, jak by sobie tego życzyła. Nie zmienił się
w maszkarę. Nie został oszpecony przez własne czarne serce
i niecne wyobrażenia, jak na to z pewnością zasługiwał. Nie
ugiąłsiępodbrzemieniemstratyaninieoszpetniałprzezto,co
zrobił.Wręczprzeciwnie.
Niestety,DarioDiSionepozostałnajpiękniejszymmężczyzną,
jakiegokiedykolwiekwidziała.Tylkoktośtakbogatyiwpływo-
wymógłwyglądaćeleganckowzwykłychdżinsachikoszuliopi-
nającejmuskularnąklatkępiersiowąisilneramiona.Wiedziała,
że pod okularami przeciwsłonecznymi ma oczy bardziej błękit-
ne niż hawajskie niebo, z którymi kontrastowały czarne, nieco
zadługiewłosyidwudniowyzarost.
Niechgoszlag.Mimowszystkopozostałarówniepodatnana
niego,jakzawsze.
–Zadałemcipytanie.
Anais próbowała się opanować, ale wciąż mocno ściskała
w dłoni skórzaną teczkę. Chyba nikogo nie udałoby jej się na-
brać.
– Mam nadzieję, że trafiłeś tu bez problemu – powiedziała,
jakbybyłotonormalnespotkaniebiznesowe,naktórymwystę-
powała jako prawnik pana Fuginawy. – Droga jest momentami
niełatwa.
Dario ani drgnął. A jednak odniosła wrażenie, że sięgnął do
niejichwyciłją.Musiałasięzmusić,byodetchnąć.Zdjąłokula-
ryispojrzałnaniąwściekle.
–Serio,Anais?–głosmiałrównieszyderczy,coostry,alesię
nie cofnęła. Teraz była twardsza. Musiała, czyż nie? – Tak pla-
nujesztorozegrać?
–Czymamypodjąćrozmowęwmiejscu,wktórymprzerwali-
śmyjąsześćlattemu?Tegowłaśniechcesz?To,żeodciąłeśsię
odemniebezsłowa,sugeruje,żejednaknie.
–Tobyłarozmowa?–Jegogłosprzybrałtęsamąniebezpiecz-
nąnutę,jakądostrzegaławjegopostawie.–Użyłbymgorszego
słowanaokreślenietego,cozobaczyłem.
–Todlatego,żetwójumysłtorynsztok–odpowiedziała,sta-
rając się brzmieć chłodno i profesjonalnie. – Obawiam się jed-
nak,żeniemamztymnicwspólnego.
Roześmiał się. Ale nie był to śmiech, jaki pamiętała z ich
pierwszego spotkania, gdy ona była na trzecim roku prawa na
UniwersytecieColumbia,aonkończyłMBA.Śmiech,nadźwięk
którego zatrzymywał się cały Manhattan zasłuchany w czystej
radości.Terazbrzmiałzupełnieinaczej.
– Nie obchodzi mnie to na tyle, by pytać, co masz na myśli.
Przyjechałem tu po kolczyki, a nie, by odgrywać ducha minio-
nych świąt. Pomożesz mi, Anais, czy to wszystko po to, by się
namniezasadzić?
Jakimścudemniedałaposobiepoznać,jakbardzozdumiały
ją jego słowa. Zrozumiała, że naprawdę to miał na myśli. Wi-
działatowcałejjegonieugiętejpostawie.
–Wiedziałeś,żesięzemnąspotkasz–zdołałaodpowiedzieć,
choć już nie udawała, że nadal brzmi spokojnie. – Od tygodni
wymieniamysięmejlami.
–Odtygodniwymieniaszsięmejlamizmojąsekretarką–po-
prawił ją. Na jego twarzy pojawiło się zniecierpliwienie. – Zaj-
mowałemsięsprawami,którenaprawdęsiędlamnieliczą.Nie
pochlebiaj sobie. Gdybym wiedział, że tu będziesz, nie przyje-
chałbym.
Brzmiał tak samo, jak tego strasznego dnia, kiedy zniknął
z jej życia, bez ostrzeżenia i nie patrząc za siebie. Jakby nie
upłynąłczasinicsięniezmieniło.Jakbynaprawdęuważałjąza
niewiernążonę,zajakąuznałjątaknapodstawiejednej,łatwej
dowytłumaczeniaizupełnieniewinnej,chwilizjegookropnym
bratem.Takjakonaniemogłauwierzyć,żenigdyniewrócipo
wyjaśnienia–albobysiępokłócić.Poprostuodszedł.
Oznaczałoto,żewszystkiejejnadziejezwiązanezdzisiejszym
spotkaniem były złudnym snem, który żywiła przez cały ten
czas,udając,żejużsięwyleczyła.Żemożeżałowałswoichczy-
nów,wreszcieprzełknąłdumęiodzyskałrozum.Źle,żewogóle
żywiłatakiemarzenia.Wielemówiłyotym,jakastałasiężało-
sna,zdesperowanaismutna.Jednakgorszeodjejwłasnychzra-
nionychuczućbyłoto,żeonniewiedział.NicniewiedziałoDa-
mianie. Naprawdę przyleciał na Maui po parę kolczyków, nie
dlaniej.
Anapewnoniedlaichsyna.
ROZDZIAŁDRUGI
–Zamurowałocię?–zapytałDariotonemjednocześnieaksa-
mitnymigroźnym.–Amożetowreszciewyrzutysumienia?
Anaisniezdawałasobiesprawy,najakwielenadzieipozwoli-
ła sobie przed ich spotkaniem, po tylu latach milczenia. Aż do
tej chwili, kiedy znów jej wszystko odebrał. Powinna była wie-
dziećlepiej.
–Wyrzutysumienia?–Podeszładoniegoipołożyłateczkęna
stole,starającsięstaćpewnienanogach.–Wzwiązkuzczym,
takwłaściwie?Ztwojąhisteriąsprzedlat?Mamwieleodczuć,
aleniewyrzutysumienia.
Uśmiechnąłsięwcynicznysposób,nawidokktóregoskurczył
jejsiężołądek.Niemiałapojęcia,żemożewyglądaćtakzgorzk-
niale.Wmawiałasobie,żenatozasłużył.
–Dobrzewiedzieć,żewciążjesteśtaksamobezwstydna.Ale
skądtazmiana?Dostałaś,cochciałaś.
–Atak,idiotkazemnie.Tegowłaśniechciałam,żebyśrozpły-
nąłsięwpowietrzu.Czytaszwmoichmyślach.
– Mój błąd, naturalnie. Może miałaś ochotę na trójkąt? Czy-
tasz za dużo tabloidów. Trzeba było spytać, Anais. Powiedział-
bymci,żenielubięsiędzielićznikim,anajmniejzmoimbra-
tem.
– Widzę, że uparłeś się obrażać mnie i zachowywać równie
obrzydliwie, jak wtedy. Jakie miłe spotkanie po latach. Zaczy-
namrozumieć,dlaczegopotrzebowaliśmyaższeściu.
Potym,jakjąpotraktowałizachowywałsiętak,jakbynigdy
nieistniała–odmawiającjakichkolwiekkontaktówizabraniając
jej wstępu do biura czy budynku, jak jakiejś dręczycielce – na-
dal w głębi duszy nie mogła w to uwierzyć. Miała nadzieję, że
Dario jest kimś lepszym. Nawet teraz oczekiwała, że pęknie.
Przejrzynaoczyizakończytoszaleństwo.
Powiedziała sobie, że to dla Damiana. Chciała, by ojciec jej
synaokazałsiędobrymczłowiekiem,nawetjeśliwymagałobyto
odrobinypracy.Pragnęła,byokazałsiętaki,zajakiegogokie-
dyś miała, gdy była na tyle głupia, by się w nim zakochać. To
dla dobra dziecka, nie dla niej samej. A przynajmniej nie cał-
kiemdlaniejsamej,wyszeptałtengłoswewnątrzniej,którydo-
brzewiedział,jakąbyłaegoistką.
Jednakwżyciuniechodziłooto,czegochciała.Tylenauczyła
sięwParyżujakopionekrozgrywanymiędzydwojgiemzgorzk-
niałych rodziców, niechciane dziecko ludzi, którzy zapragnęli
siebie na jedną noc, a ona połączyła ich na zawsze. W życiu
chodziło o to, co miała. Jak jej okrutny, otwarcie niewierny oj-
ciec i zgorzkniała matka, której nazwisko przyjęła, kiedy skoń-
czyłaosiemnaścielat,ponieważzdwojgazłegotakbyłolepiej.
To,czegochciała,ito,comiała,nigdysięniespotkają.Powinna
przestaćsobiewyobrażać,żemogłobytonastąpić.
Wskazałapalcemskórzanąteczkę.
– Tu są umowy. Podpisz je, proszę. Potem kolczyki są twoje,
zgodniezobietnicą.
– Wróciliśmy do interesów? – zapytał tonem podszytym lo-
dem.–Zarazodśmiechurozbolimniegłowa.
Wzruszyłaramionami.Chciałabychoćtrochęsięrozluźnić.
–Interesywydająsięjedynym,copotrafisz.
– W odróżnieniu od tego, co ty potrafisz, jak sądzę. A może
powinienemzapytaćbrata?Zawszebyłtymodważniejszym.
Nie miała pojęcia, jak udało jej się powstrzymać od krzyku,
słysząc te okrutne i niesprawiedliwe słowa od kogoś, kto – jak
kiedyś wierzyła – nigdy by tak do niej nie powiedział. Poczuła,
jakotaczajączerwonamgła,zaciskającasięwokółniejniczym
pięść. Jakoś udało jej się to zwalczyć. Pomyślała o Damianie,
swoimślicznymchłopcu.Nienawrzeszczałanamężczyznę,któ-
regozniezrozumiałychterazdlasiebiepowodówkiedyśpoślu-
biła. Nie, by na to nie zasługiwał swoim zachowaniem teraz
idawniej.Alegdybywybuchła,dałabymusatysfakcję.
Odwzajemniłajegopotępiającespojrzenie.
–Niemamsięczegowstydzić–odpowiedziałalodowatymto-
nem. – Nie spałam z twoim bratem. Nie obchodzi mnie, czy
Danteodsześciulatwmawiacicoinnego.Kłamie.
–Niemiałbymotympojęcia.Nierozmawiałemznim,odkąd
znalazłemwaswmojejsypialni.Niemów,żewamsięnieuda-
ło?Straszniemiprzykro.
Zszokował ją tymi słowami bardziej, niż sądziła, że to możli-
we.BliźniakiDiSionebyliprzecieżnierozłączni.Zanimsiępo-
jawiła.Danteodrazująznienawidził.
–To,żewogólepomyślałeś,żemiędzynamicośbyło,iżena-
daltakmyślisz,usprawiedliwiająctymobelgi,więcejniżomnie
mówiotym,jakimwstrętnym,złymczłowieczkiemsięstałeś.
Wydawałsięniemalrozbawionytymisłowami.
– Na pewno to właśnie sobie wmawiasz. Musi ci być wygod-
niej w świecie fantazji. Ale prawda pozostanie prawdą, bez
względunato,ilomakłamstwamijąobłożysz.Wygląda,żeprze-
konałaśsamąsiebie,alemnienie.
Sięgnąłpoteczkę,wyciągnąłdokumentyizacząłsięzachowy-
waćtak,jakbyAnaisbyłajednymzmebli.Ignorowałją.Przysu-
nął sobie krzesło i wczytał się w umowę. Uznała, że jeśli usią-
dzie obok, jak na normalnym, cywilizowanym spotkaniu, coś
w niej pęknie, więc stała nadal. Spokojnie. Rozluźniona, przy-
najmniejnazewnątrz.Pozwoliławiatrowibawićsiękońcówka-
mi swoich włosów i zapatrzona w wodę udawała, że jest gdzie
indziej.Albokimśinnym.Albożeniemaprzedsobąogromnego
dylematumoralnego.Niechciałamumówić.Co,jeśliprzeniesie
swój jad na własnego syna? Jednak nawet teraz wiedziała, że
próbuje zracjonalizować rezygnację, zamiast stawić czoło pro-
blemowi.Ponieważnadaljąranił,tylelatpóźniej,aniedlatego,
żenaprawdęwierzyła,żeskrzywdziłbydziecko.Jeślimuniepo-
wie, wszystko się zmieni. Rozumiała to. Do tej pory to, że Da-
mian nie znał ojca, było wyłączną winą Daria. Upewnił się, że
Anaisniebędziemiałajaksięznimskontaktować.Onazkolei
niesądziła,żewykupieniereklamywgazecie–cozasugerowa-
ła jej ciotka pewnego wieczoru po wielu godzinach słuchania
płaczuAnais–wjakikolwieksposóbprzysłużyłobysiędziecku.
Miałaby rzucić Damiana na pożarcie wygłodniałym tabloidom?
Zmienićjegożyciewcyrk?Niemamowy.Aprędzejpołknęłaby
rozżarzonywęgiel,niżzwróciłasięopomocądoDantego,tego
manipulanta.DariomilczałodtamtegodniawNowymJorku.To
niebyłajejwina.Alegdybywyjechałstąd,niewiedząc?Tojuż
tak.
Zacisnęła pięści i nie potrafiła się zmusić, by je rozluźnić,
choćwiedziała,żeontozauważy.Mógłsobiemyśleć,cochciał.
Itaktozrobi.
– Muszę ci coś powiedzieć – stwierdziła, nadal wpatrzona
wocean.Pięknychhawajskichwódnieobchodziłyjejproblemy.
Zdawało się, że obmyją ją ze wszystkich trosk, jeśli będzie na
niepatrzećwystarczającodługo.
–Nieinteresujemnieto.
–Nieobchodzimnie,czyciętointeresuje.Możesięzdziwisz,
alesąnaświecierzeczyważniejszeniżtwojepoczuciekrzywdy.
Odchyliłsięnakrześleispojrzałnanią.AponieważtobyłDa-
rio, nie wydawał się w żaden sposób umniejszony przez to, że
musiałnaniąpatrzećzdołu.Wydawałsięnawetjeszczesilniej-
szyniżwcześniej.Dominowałwkażdejsytuacji.
– Nie czuję się skrzywdzony, Anais. Raczej szczęśliwy. – Na-
wet się uśmiechnął, gorzko i nieprzyjemnie, w sposób, który
zdaniemAnaismógłranićichoboje.–Czasembudzęsięwnocy
izastanawiam,cobybyło,gdybymwaswtedynieprzyłapał.Jak
jeszcze byś mnie oszukała, kiedy ciężko pracowałem? Co gdy-
bymsięnigdyniezorientował?Powinienemcipodziękować,że
byłaśwystarczającogłupia,byzaciągnąćdołóżkamojegowła-
snegobrata.Oszczędziłaśmidużobólu.
Nie powinna się poczuć zraniona. Wiedziała, co myślał i co
Dante pozwolił mu myśleć. Dario nie raczył spytać własnej
żony, by potwierdzić lub wykluczyć podejrzenia. Wrócił do
domu, zobaczył Dantego zapinającego koszulę w ich sypialni
i doszedł do najgorszych możliwych wniosków, od razu, tak po
prostu. Nadal mimo to odczuwała w sobie coś, co za bardzo
przypominało wstyd. Jakby naprawdę dała mu powód, by tak
źleoniejmyślał.Jakbymogłatemuzapobieciwszystko,cozro-
bił jej i ich synowi, było jej winą. Nie sądziła, by mogła mu to
wybaczyć.
–Będęczekać,ażwrócicirozum,aletosięniestanie,praw-
da?Takiwłaśniejesteś,aDario,któregopoślubiłam,byłwytwo-
remmojejwyobraźni.
Problem w tym, że wierzyła w tego stworzonego Daria. Dla-
czegowciążmiałanadzieję,żetoprawdziwyon?Powinnawie-
dziećlepiej.
Podpisałdokumentyipchnąłjewjejstronę.
–Czymogęprosićokolczyki?Czyzastawiłaśnamniejeszcze
jakąśpułapkę?
–Żadnychwięcejpułapek.–Zebraładokumenty,anastępnie
wyjęłazkieszeniniewielkiepuzderko.Otworzyłaje,adiamenty
iszmaragdyrozbłysływblaskusłońca.–Otokolczyki.Zauważ
wielkośćszmaragdówimisternąobróbkędiamentów.Tounika-
ty, a pan Fuginawa nie oddałby ich nikomu oprócz twojego
dziadka. Oczywiście przekazuje też wyrazy najgłębszego sza-
cunku.
– To po prostu kolczyki – stwierdził dosadnie i schował puz-
derkodokieszeni.–Reszteksentymentalizmupozbawionomnie
sześć lat temu. To stare kolczyki, a mój dziadek to głupi sta-
rzec, który powinien wydawać pieniądze, by ulżyć sobie
wostatnichdniachżycia,anietrwonićjenabzdury.
Anaiszebrałasiłyinakazałasobiezrobićto,conależało.Nie
chodziłoonią,leczoDamiana.
–Cieszymnietwójbraksentymentów.–Chłódjejsłówstano-
wiłjedynąlinięobrony.Lódiudawanaobojętnośćpozwalałyjej
w dzieciństwie uniknąć udziału w codziennych zmaganiach ro-
dziców. Teraz zachowywała się tak samo. Niepokojąco łatwo
przyszło jej powielenie dawnych schematów. – Może ta rozmo-
waniebędzietakprzykra,jaksięobawiałam.
–Jużjestprzykra–rzuciłdrwiąco.
–Więcto,copowiem,tylkopogorszysprawę.–Udałojejsię
wytrzymaćjegospojrzenie.Musiała,bezwzględunawszystko.
Bądź jak lód. Czuj tylko lód, aż się nim staniesz. Patrzyła mu
woczy.–Maszsyna.
–Słucham?
Dario jakby wrósł w ziemię. Na chwilę serce przestało mu
bić, a potem uderzyło z mocą, która niemal go powaliła. Anais
stała przed nim spokojna i niewzruszona jak zwykle, niech ją
szlag.
– Masz syna. My mamy, jak sądzę. Biologicznie. Nazywa się
Damian.
–Powiedz,żetożart.–Ledwooddychał.
– Czy jestem znana z talentu komicznego? – spytała cierpko.
Rozpoznałtenton.–Nie,nieżartujęnatematswojegodziecka.
Wciążgapiłsięnaniąjakidiota,awgłowiemiałmętlik.Chy-
baoczekiwałatakiejreakcji–oczywiście,żeoczekiwała–pomy-
ślał gorzko, wiedziała przecież, że przyjedzie. Sięgnęła do kie-
szeniicośzniejwyjęła.Dopieropochwilizorientowałsię,żeto
złożonezdjęcie.Niechciałnaniepatrzeć.Spojrzenieoznacza-
łobyprzyznaniesiędoczegoś.Aleniemógłsięoprzeć.Promie-
niesłońcaoświetlałyroześmianątwarzchłopca.Klęczałnapla-
ży, dłonie oblepione piaskiem skierował w stronę obiektywu.
Oprócz oczu, które bez wątpienia należały do Anais, wszystko
inne wyglądało niczym przeniesione ze zdjęć jego i Dantego
wtymsamymwieku.Tylkorazwcałymswoimżyciutakbardzo
pragnąłzaprzeczyćtemu,cowidział.Terazsześćlatpóźniejpo-
czułsiędużogorzej.
– Jak to możliwe? – Nawet nie dotknął zdjęcia i nie odważył
się spojrzeć na Anais. Cały był spięty i bał się, że coś w nim
pęknie.Dopieropochwilirozpoznałtouczucie.Czystą,niczym
nierozrzedzoną wściekłość skierowaną na kobietę, która stała
przednimizdradziłagoporazkolejny.
– Na pewno, jeśli się zastanowisz, domyślisz się – odpowie-
działa. Nie nazwałby jej tonu rozbawionym. Głos wciąż miała
cierpkiiuszczypliwy,inadaltakobojętny.–Damciwskazówkę,
toniebyłbocian.
Dariowstałgwałtownie,nietykajączdjęcia,jakbybyłotrują-
ce.
– A skąd mam wiedzieć – zapytał szorstkim tonem – że to
moje dziecko, a nie Dantego? Jesteśmy jednojajowymi bliźnia-
kami.NawettestDNAniepowie,któryjestojcem.
Drgnęła, jakby ją uderzył. Zapłonęła gniewem. Wolał to niż
wcześniejszychłód.
–Wtakimraziepozostanietotajemnicą.Szkoda.Damianbę-
dziemusiałnadalsobieradzićbezciebie,tycholernydupku.
Zanim dotarło do niego, co się dzieje, była już prawie przy
drzwiach. Zrzuciła na niego bombę, a teraz wychodziła, jakby
nigdynic.
–Dokądsięwybierasz,dodiabła?
Odwróciłasięwjegostronębardzopowoli,walczączesobą.
Byłablada,austamiałazaciśniętewwąskąlinię.Nierozumiał,
dlaczegowogólezauważatakierzeczy.
Onacięnicnieobchodzi.Interesujeciętylkojejkłamstwo.
– Będę żyć swoim życiem – powiedziała w ten szczególny,
nadmiernie wyartykułowany sposób, będący oznaką rosnącej
wściekłości. To także pamiętał. – Czego oczekiwałeś? Że się
przed tobą rozpłaczę? Będę błagać, żebyś mi uwierzył? Już
przezcośtakiegoprzechodziłam.Tadrogaprowadzidonikąd.
–Dlaczegowięcwogóleciągniemytęrozmowę?Chybażepo
prosturobisztodlazabawy?
Uśmiechnęła się nieprzyjemnie. Poczuł, jak kolejne ostrze
przeszywagonawylot.
–Dziękitejrozmowienieczujęsięjużodpowiedzialnazato,
żezachowujeszsięjaknadąsanydzieciakzamiastwziąćtelefon
i dowiedzieć się prawdy już lata temu. – Pochyliła się w jego
stronę, jakby jakaś niewidzialna ręka powstrzymywała ją od
rzuceniasięnaniegozpięściami.–Dziękuję,Dario.Naprawdę.
Musiałam sobie przypomnieć, że jesteś zupełnie bezużyteczny.
Cogorsza,okrutny.
Powinienbyłpozwolićjejodejść,anawetjądotegozachęcić.
To niemożliwe, by miał dziecko. Nie on. Nigdy żadnego nie
chciał,niepofatalnymdzieciństwie.Anapewnoniechciałsię
o tym przekonać z kobietą, która zdradziła go z własnym bra-
tem.Tosięniedzieje.
Może właśnie dlatego nie do końca świadomie dogonił ją
iprzyciągnąłdosiebie.
–Nieodwracajsięodemnie.
Dotknięcie jej było błędem, okropnym błędem. Wszystko za-
częło się przecież od dotyku. Nietypowa dla niego utrata kon-
troli nad sobą, kiedy spotkali się pierwszy raz. Zdumiewająca
decyzja,bysięzniąożenić–nieważne,żewmawiałsobie,żeto
wszystkopoto,byprzedłużylijejwizę.Dzikawściekłość,kiedy
odkrył jej zdradę. Wiedział lepiej. W tym wszystkim chodziło
ojedno.Odotyk.Zprzerażeniemodkrył,żemiędzynimiwciąż
takłatwobyłowzniecićpłomień.Nawetteraz.
– Zabierz rękę – warknęła nie całkiem niewzruszenie. Chyba
miała co do niego rację, bo sprawiło mu to więcej satysfakcji,
niżpowinno.–Już.
Niechciałtegorobićitomusięniepodobało,alezmusiłsię,
byjąpuścić.Wjakiśperwersyjnysposóbspodobałomusię,że
potarłamiejsce,gdziebyłajegodłoń,jakbyteżpoczułatensam
płomień. Chemia nigdy nie była u nich problemem. Nie, to
szczerość i wierność, czy raczej zdumiewający ich brak, znisz-
czyłyichzwiązek.Należałootympamiętać.Bezwzględunażą-
daniaciaławiedział,jakajestnaprawdę.
–Trzymałaśmojedzieckowtajemnicyprzedemnąprzezcałe
sześćlat.Towłaśniechceszmipowiedzieć.
– Oszczędź mi tej wzruszającej historii, jaką układasz sobie
wgłowie–rzuciła.
–Nieodbierałeśmoichtelefonów.Wyniosłeśwszystkierzeczy
zmieszkania,kiedybyłamwpracy.Zabroniłeśmiwstępudono-
wego budynku i kazałeś ochronie w biurze dzwonić po policję,
gdybympróbowałatamwejść.Wiem,botozrobili.Zablokowa-
łeś pocztę i zmieniłeś numer telefonu. Widziałam na własne
oczy, jak drzesz na kawałki list, który zostawiłam ci za wycie-
raczką. – Podrzuciła ręce do góry, jakby chciała użyć go jak
workadoćwiczeń.Niemalchciał,bytakbyło.–Cowięcmiałam
zrobić? Jak miałam ci powiedzieć? Próbowałam. Ale byłeś zbyt
zajętylizaniemranichowaniemsięzamurembogactwaiwła-
dzy.Toniemojawina.
Dario skupił się na swoim gniewie, jakby tylko to mogło go
ocalić.
– Mówisz o dziecku – wysyczał. – Gdybyś naprawdę chciała,
żebym się dowiedział, znalazłabyś sposób. To kolejna gierka,
onesięnigdyniekończą,prawda?
–Mówięcidzisiaj,pierwszyraz,kiedycięwidzę,odkądmnie
zostawiłeś. To żadna gierka. Nie muszę tego słuchać. Twoje
uczucia do dziecka, które mogłeś znać, odkąd się urodziło, to
niemójproblem.Niemówięci,boczegośodciebiechcę.Robię
to,botaknależy.
–Anais…
– Teraz odchodzę – przerwała mu, a w jej ciemnych oczach
dostrzegł emocje, których nie potrafił nazwać. – Nie obchodzi
mnie,cozrobiszztąwiedzą.Idźwylizywaćrany,któresamso-
biewyrządziłeś.Udawaj,żewciążniewiesz.Cokolwiekpozwoli
cinakarmićkompleksprześladowczy.
Niemógłtegodłużejznieść.Szalałwnimgniewicośznacz-
niemroczniejszego,głębszego,gorszego.Pierwotnegoistrasz-
liwego. Spojrzała na niego, jakby próbowała doszukać się cze-
goś w jego twarzy, ale odwróciła wzrok i zaczęła się od niego
odsuwać.Ategoniemógłznieść.Zrobiłwięcjedynąrzecz,jaka
przyszłamunamyśl.Możewogóleniemyślał.Sięgnąłdoniej,
objąłzakark,przysunąłdosiebieipocałował.Byłotak,jakpa-
miętał.Przeszyłgotensampłomień.Wciążsmakowałasłodko,
idealnie, jak zawsze, jakby czas nie upłynął. Przysunął się bli-
żej, wsunął dłonie w jej gęste włosy i pocałował jeszcze moc-
niej.Odwzajemniłapocałunek,jakzawsze.Buchałmiędzynimi
płomień,któryzdawałsiępożeraćcałąichprzeszłość.Darioro-
zumiał,żepodjąłnajgorsządecyzjęoddawna.
Ajednaknieprzestałjejcałować,jakbyniemógłsięniąnasy-
cić. Nie życzył sobie niczego intymnego, z nikim. Lecz tutaj,
włagodnychpodmuchachprzeklętegowiatru,mającprzysobie
Anais, nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego. Oderwała się od
niego. Zatoczyła się do tyłu i oparła o ścianę. Wyglądała na
równieporuszoną,jakon.Toteżmusięniespodobało.Pomysł,
żemógłnaniązadziałać,żewcalenieudawała…
Oczywiście, że udaje. Wszystko, co robi, jest grą. Miał tego
dość. Tej dziczy, tego wiatru, który doprowadzał go do szału.
Anaisijejkłamstw,tychsprzedsześciulatitychteraz.Fakt,że
wciąż była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział,
tylkopogarszałsprawę.Żemógłpoczućjejsmak.Jakbywjakiś
sposób go naznaczyła, odmieniła. Był wściekły, że znów coś
czuł.
–Skorojesteśmywtemacie,tochcęrozwodu.
Pragnąłtylko,bypoczułasięrównierozdarta,jakon,byprze-
jęła cały szalejący w nim ból i gniew. Tę niedopuszczalną po-
trzebę, którą wciąż odczuwał. Dlatego właśnie uśmiechnął się,
by dobrze go zrozumiała, by ją zabolało. A ponieważ należało
jakośodnotowaćfakty,dodał:
– Oczywiście z powodu twojej niewierności. Z moim bratem
wskazanymjakostronawsprawie.
ROZDZIAŁTRZECI
Tego samego wieczoru po dziewiątej rozległo się pukanie do
drzwiniewielkiegodomkuAnaispołożonegokilkaprzecznicod
oceanuwmieszkalnej,wolnejodturystówdzielnicyKihei.Ana-
isniechętniespojrzaławstronędrzwi.Jejwygodnydomzdwie-
masypialniamiurządzononaotwartymplanie.Dziękitemunie
musiaławstawaćzkanapy,przedktórąnastolikurozłożyłado-
kumenty,byzrozumieć,żeosobastojącazadrzwiamizmętne-
go szkła nie była ani jej wujem czy ciotką, ani nikim ze znajo-
mych.Byłtoktośzawysoki,zapotężny.Oczywiścieon.Zresztą
pukanie do drzwi brzmiało ostro i wymagająco, a nie przyjaź-
nie.
Zacisnęłazęby.Żałowała,żepopołożeniuDamianaspaćprze-
brała się w domowe ubranie. Legginsy i koszulka na ramiącz-
kach nie wydawały się wystarczającą ochroną przed Dariem.
Niewjejwłasnymdomuinie,kiedywciążczułajegosmak,po
tym jak ją potraktował i zostawił sam na sam z pożądaniem,
któreodsześciulatpróbowałauważaćzawytwórwyobraźni.
Niechętnie podniosła się z kanapy. Zerknęła w stronę przy-
mkniętych drzwi do pokoju Damiana, ale wiedziała, że jej syn
przespałby nawet koncert rockowy. Wiedziała również, że jeśli
Dario odszukał jej adres i przyjechał o tej godzinie, to nie za-
mierzałspokojnieodejść.
Zapukałznowu,głośniej.Podeszładodrzwi.Wygładziławyso-
koupiętewłosy.Żałowała,żeniejesttąopanowanąipraktycz-
nąkobietą,jakąnauczyłasięudawać.Taką,któradowszystkie-
gopodchodzinachłodno,wtymdonagłegopojawieniasiępod
drzwiamiojcajejdziecka,iktórawtakiejchwiliniezastanawia
sięnadwyglądem.
Zebrałasięwsobieiotworzyładrzwi.Dariostałnaschodach.
Wyglądał na bardziej wściekłego i niebezpiecznego niż wcze-
śniej.Patrzyłnaniąbezuśmiechu.Powinienwyglądaćniechluj-
niewdżinsachikoszuliwyłożonejnawierzch,ajednakidealnie
odwzorowywał potomka zamożnej rodziny, a zarazem znanego
na całym świecie właściciela wielkiej spółki. Nie, żeby śledziła
jegopoczynaniawinternecie,skąd.Niezaprosiłagodośrodka
iniespecjalnieprzejmowałasię,czyktośichobserwuje.
– Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszała na kieliszek
przedsnem.
– To nieuprzejme z mojej strony? Nie chciałbym być nie-
uprzejmywtakiejsytuacji.–NadźwiękjegogłosuAnaispoczu-
ła,jakjejramionapokrywająsięgęsiąskórką,imusiałasiępo-
wstrzymywać,byjejnierozetrzeć.–Możewyjaśniszmizasady
etykietyzwiązanezdziećmitrzymanymiwtajemnicy?Nieznam
ichtakdobrzejakty.
–Czegochcesz?
– Twierdzisz, że urodziłaś mi syna. Czego twoim zdaniem
chcę?
– Damian śpi, jak to często bywa o tej porze w przypadku
dzieci.–Uciszyłagogestemdłoni.–Idźsobie.
–Chcęgozobaczyć.
Anaismusiałazacisnąćzęby,bynaniegonienakrzyczeć.
–Nietyotymdecydujesz.Niemożeszpoprostupojawićsię
wśrodkunocypotym,jakbyłeśnieobecnyprzezcałejegoży-
cie.
– Wiedziałem, że użyjesz go jako pionka. Dlaczego mnie nie
dziwitwójbrakskrupułów?
– On ma pięć lat. Pragnie ojca bardziej, niż możesz to sobie
wyobrazić.Nieużywamgojakopionka.Chronięgo.
–Przedemną?Cotomaznaczyć?
Nie mogła już dłużej udawać spokojnej. Nie potrafiła. I nie
obchodziłojej,coonsobienatentematpomyśli.Szczerzemó-
wiąc, on wcale jej nie obchodził. Nie, kiedy sprawa dotyczyła
Damiana.Nie,kiedyDariomógłbytakłatwozłamaćjejsynkowi
serce.
–Toznaczy,żedobrzewiem,jakłamieszserca.–Pożałowała
tych słów. Powinna była ugryźć się w język, szczególnie, kiedy
wydał ten szyderczy odgłos, który równie dobrze mógłby być
ciosemwbrzuch.
– Takiego gadania bzdur właśnie oczekiwałem i nie mam na
nie czasu. Nie zamierzam uczestniczyć w melodramacie, który
sobie zaplanowałaś. Chcę zobaczyć dziecko. – Zmienił pozycję,
jakby nie był tak twardy, jakiego udawał. Ale niebezpiecznie
było tak myśleć, popełniła ten błąd już sześć lat temu. – Moje
dziecko,jaktwierdzisz.
–Posłuchajmnie.–Wyszłazapróg.Dźgnęłagopalcem,żału-
jąc,żenietrzymawrękunoża.–Tuniechodziociebie.Rozu-
miem, że miotają tobą różne uczucia. Niespecjalnie ci współ-
czuję,alerozumiem.MimotoDamiancięniezna.Niebyłocię
przez całe jego życie. W żaden sposób mu to nie pomoże, jeśli
wśrodkunocyobudzigojakiśmężczyzna,bysięnaniegopoga-
pić.Awtakimrazietosięniewydarzy.
Podniosła głos, a może tylko tak jej się wydawało. Jakby jej
słowaodbiłysięechemwotaczającymichmroku.Darioniepo-
ruszył się, tylko patrzył na nią, jakby szukając jej słabości i ja-
kichś dowodów, które mógłby użyć przeciwko niej. Nie zauwa-
żyła,jakdługostalitakipatrzylinasiebiewmrokutropikalnej
nocy.ToDarioprzełamałciszę.
– Dlaczego chciałaś mi o nim powiedzieć, skoro trzymasz go
zdalaodemnie?
– Nie trzymam go z dala od ciebie. Po prostu nie zamierzam
gobudzićiwystawićnaokazaniewtejwłaśniechwili.Tocoin-
nego.
–Wszystkosobiezaplanowałaś,prawda?Chceszmiwbićnóż
w plecy. Zaplanowałaś zemstę na zimno po sześciu latach, bo
wcześniejnieczekałem,ażskończyszswojegierki.
Anaiszmusiłasiędooddechu,choćtargałoniąpoczucienie-
sprawiedliwości. Nie wiedziała, jakim cudem udało jej się go
nieuderzyć.Powstrzymałjątylkostrachprzedtym,comogłoby
sięstać,gdybygoznowudotknęła,atakżechłopiec,któryspał
kilkametrówodniej,zupełnienieświadomy,żejegożyciewła-
śniesięnieodwracalniezmieniło.Jegoojciecwreszciesięonim
dowiedział,tozmieniałowszystko.
–Niebędętegodłużejciągnąć–starałasięmówićniewspo-
sób,najakizasługiwał,alewtaki,najakizasługiwałDamian.–
To ty się całkowicie odseparowałeś, nie ja. Nie możesz się tak
poprostupojawić,bonagleuznałeś,żewżyciu,któretakbez-
dusznieporzuciłeś,jestcośwartegouwagi.
– Więc użyjesz go jako przynęty. Oto wyrachowana, manipu-
lanckaAnais,jakąznam.
–Możeszsięznimspotkać–tylkoonawiedziała,jakbardzo
pragnęła powiedzieć coś zupełnie odwrotnego, wyłącznie ze
złośliwości,któraczyniłazniejtęokropnąosobę,którąstarała
sięukryć–alewczasiewybranymprzezemnie.Jazadecyduję,
czy jest gotowy. Rozumiesz? Tu nie chodzi o twoją dumę czy
ego,czyżałosnąegzystencję,aleożycieDamiana.
W powietrzu między nimi czuć było namacalne napięcie.
Gniew,przeszłośćipożądanierozpalałoAnaisodczubkagłowy,
po bose stopy. Miała wrażenie, że Dario znów pragnie jej do-
tknąć. Bała się, bo nie wiedziała, czy by go odepchnęła, czy
przyciągnęła.Nieufałasobiewjegoobecności.Jednaksięcof-
nął.Nieodczułaulgi,tylkorozczarowanie.
Paradoksalnie,potarganewłosyiniedogolonyzarosttylkodo-
dawały mu atrakcyjności. Nie rozumiała tego, ani dlaczego
wciążzauważałatakierzeczy.Amożerozumiałaisięztegopo-
wodu nienawidziła. Zdawało jej się, że patrzył na nią godzina-
mi, aż wreszcie wyrzucił z siebie nazwę luksusowego ośrodka
położonegonapołudniu,wekskluzywnymWailea.
–Znasztomiejsce?
–Oczywiście.
Rzecz jasna nigdy tam nie nocowała. Ceny były kosmiczne,
nawetjaknaMaui.
–Tamsięzatrzymałem.Oczekujęcięjutroodziewiętnastej.
–Obawiamsię,żemam…
–Odwołajto,cokolwiektojest.Niekażmisięścigać,Anais.
Niespodobacisięto.
A potem rozpłynął się w noc. Usłyszała odgłos załączanego
silnika.Nieporuszyłasię.Długostałanaprogu,roztrzęsionani-
czym łódka na wzburzonym morzu. Pozostało jej tylko zadecy-
dować,czywypełnijegorozkaz.
Oczywiście,żenie.Wróciładośrodka.Musiałasięzmusić,by
nie trzasnąć drzwiami. Za kogo on się ma, że wydaje rozkazy?
Nie zasługuje na moją uwagę. Usiadła z powrotem na kanapie
ispróbowaławrócićdopracy.Jednakbyłazbytpobudzona.
Jest ojcem Damiana. Była to winna Damianowi. Znalezienie
jakiegośrozwiązaniamupomoże,atylkotosięliczy.
Tejnocyniemogłaspać.Niemogłaznaleźćwygodnejpozycji
i zaglądała do pokoju Damiana częściej niż wtedy, kiedy był
jeszczeniemowlęciemilękałasię,żeprzestanieoddychać.Był
takmalutkijaknakogoś,ktowzbudzałwniejtylemiłości.
Na szczęście nie została całkiem sama. Jej wujostwo przez
całeżyciestanowiłojasnypunktiniezmieniłosiętonawetwte-
dy,kiedyprzyjechałanaMauiporozpadziemałżeństwa.Przyję-
li ją bez słowa, jak wtedy, gdy była jeszcze dzieckiem pragną-
cymuciecodrodzicównaferieczycałewakacje.Kiedywresz-
cieprzyznałasię,żejestwciąży,równieżtozaakceptowali.Po-
mogli jej stanąć na nogi i zacząć sobie radzić jako samotnej
matce,którąnigdynieplanowałazostać.OdchwiliurodzinDa-
miana byli zawsze obecni w jego życiu. Anais rozumiała, że
wporównaniuzinnymikobietamimadużoszczęścia.
Przez cały następny dzień Anais zastanawiała się, czy poje-
chaćnaspotkaniezDariem.Ostateczniepodjęładecyzjępopo-
wrocie do domu, gdy zaczęła sprzątać rzeczy, które Damian
wzłościporozrzucałrano.Uznała,żeDariopewniemiałwgło-
wie jakąś wizję idealnego dziecka z filmu, bawiącego się
grzecznie zabawkami pod spokojnym nadzorem dorosłego.
Wspaniałysenomałymaniołku.Zanimzostałamatką,samago
podzielała.Jednakrzeczywistośćwyglądałainaczej.
Stwierdziła, że nie może się doczekać, by to powiedzieć Da-
riowi.Czykiedybylijeszczerazem,niepowtarzałwielokrotnie,
żeniechcemiećdzieci?Niebyłopowodu,dlaktóregomógłby
zmienićzdanie.ADamianzasługiwałnawięcejniżnaojca,któ-
rywcześniejczypóźniejpożałujejegoistnienia.Takwyglądało
życieAnaisiniezamierzałaskazaćnaniewłasnegosyna.
W recepcji już na nią czekali. Członek obsługi poinformował
ją,żepanDiSioneoczekujejejwjednejzprywatnychwillinad
oceanem,anastępniezaprowadziłtam,jakbyjednoznichnale-
żałodorodzinykrólewskiej.
Oczywiście,dlaDariawszystko,conajlepsze.Aleszczerzepo-
wiedziawszy, czy po części nie dlatego tak ją fascynował? Był
niczym uderzenie kontrolowanej beztroski, kolor w jej czarno-
białymżyciu.Wychowanywbogactwieirozpieszczany,amimo
to on i Dante zgromadzili własne majątki jeszcze na studiach.
Dzięki temu żaden z nich nie musiał ograniczać się w sposób
obowiązujący innych. Anais z kolei była niemal zdziczała. Wy-
chowałasięwogniunieustannejwojnyrodziców.Nieumiałasię
bawić, zakochiwać, czy wygłupiać bez powodu – tego wszyst-
kiegonauczyłjąDario.
Narastała w niej wściekłość, kiedy szła przez teren jednego
z najwspanialszych hoteli na wyspie. Nowoczesny wystrój ze-
stawionyzkrajobrazemwjakiśsposóbprzywoływałpierwotne-
goduchaHawajówwgęstniejącymmroku.Niezauważałatego,
choćpoprawdziemiaładużoszczęścia.Odkilkulatpracowała
jakoadwokatwjednymznajpiękniejszychmiastnaświecie.Lu-
biłaswojąpracę,klientówiżycie,któresobiestworzyła.Prawo
zapewniało stabilny dochód, pozwalało jej zadbać o Damiana
iwspomagaćwujostwo,kiedytylkomogła.Byłaztegowszyst-
kiegobardzodumna.Samanatozapracowała,rodziceprzestali
udawać,żemająwobecniejjakiekolwiekzobowiązania,gdytyl-
ko skończyła osiemnaście lat. Mąż porzucił ją siedem lat póź-
niej, tuż po tym, jak wreszcie nauczyła się mu ufać. Owszem,
wujiciotkapomagalijejnajlepiej,jakumieli,iwieletodlaniej
znaczyło,aleostatecznieAnaissamasiebiestworzyła.
Nigdy jednak nie będzie miała takiej fortuny jak Dario. Po-
trzebowałaczasu,bywmówićsobie,żejejtoodpowiada.Żeto
pieniądze,któreDariozDantemzarobilinastudiach,goznisz-
czyły.Sprawiły,żezbytwieleoczekiwałodświatailudzi,jakby
potrafił spełnić każde swoje życzenie. Nauczyły go dostrzegać
najgorszewinnych,którzyprzebieglezbliżalisiędoniegoiwy-
korzystywali do własnych celów. Arogancko sądziła, że go
ztegowyleczy,aleokazałosię,żektośzatrutytakipozostanie.
Oileniechciałczegośinnego.Dariotylkoudawał,żetakjest.
Ostatecznie nie chciał niczego, czego według siebie pragnął.
SzczególnieAnais.
Wspaniała willa z czterema sypialniami, odpowiednia raczej
dla króla i całego jego dworu, tylko bardziej utwierdzała ją
w tych przekonaniach. Zapukała do drzwi, pracownik obsługi
dawno rozpłynął się w ciemności pełnej kwiecistych krzewów
i pochodni z płomieniami roztańczonymi w blasku zachodzące-
gosłońca.Uderzyławdrzwiotwartądłonią,głośnoiniegrzecz-
nie.Dariooczywiściewcalesięnieśpieszył.Miaładziękitemu
nadto czasu, by się zastanowić, co sobie myślała, kiedy posta-
nowiłaspełnićjegożądanie.Gorzej,comogłastracić.
ZDariemnicniebyłołatwe.Odrazuodpuścilisobienormal-
ne randki – popadli w coś dużo bardziej intensywnego, czego
żadnenieodważyłosięnazwać.Zdecydowaniezaszybkowzięli
ślub,wmawiającsobienawzajem,żebyłatochłodnairacjonal-
na decyzja podjęta z powodu statusu Anais jako francuskiej
obywatelki,aniegorącegożaru,któryogarniałichwłóżku.Da-
rioniewieleopowiadałoswojejrodzinie,pozatym,żebratbył
jedynąosobą,naktórejmuzależało–ajednakDanteodsame-
gopoczątkutraktowałjąpodejrzliwie.Próbowałatoignorować,
zbyt pogrążona w pierwszym roku praktykowania prawa
iubokupierwszegokochanka,ajednocześniemęża,wktórym
–doczegobałasięprzyznać–zakochałasięnazabój.
Możenienależałosiędziwić,żewystarczyłrok,bywszystko
sięrozpadło.Niezyskaniczegorozdrapującstarerany.Robięto
dlaDamiana,pomyślała,izapukałaponownie.Głośniej.Tymra-
zemDariootworzył;zaparłojejdechwpiersiach.
Miał na sobie tylko lniane spodnie trzymające się nisko – za
nisko – na wąskich biodrach. Przez to mogła jedynie gapić się
najegowspanialeumięśnionytors.Wcześniejzapewniałasamą
siebie, że nie mógł być tak przystojny, jak pamiętała. Przez
sześć lat próbowała przekonać samą siebie, że go wymyśliła.
Aletoniebyłaprawda.Wyglądałchybanawetlepiej.Wyrobio-
nemięśnie,oliwkowaskóraipasmociemnychwłosówbiegnące
wdółpodspodnie.Nienawidziłagoteraz.
Najbardziej nienawidziła pragnienia, które ją rozpalało, roz-
rywało i nie pozwalało się dłużej okłamywać. Pragnęła go. Za-
wsze. Przez pewien czas więź między nimi znaczyła dla niej
wszystko. Nie znała silniejszego uczucia, dopóki po raz pierw-
szyniewzięłanaręceDamiana.
Głupio wydawało jej się, że więź ta spoiła ich naprawdę. Że
małżeństwo zawarte z praktycznych powodów – zielonej karty
dla Anais i dlatego, że Dario chciał mieć prawnika wśród naj-
bliższych,któryzająłbysięsprawamifirmy.Miałotosensnapa-
pierze.Naprawdęjednakchodziłooogieńmiędzynimi.Wywo-
ływany najdelikatniejszym dotykiem. Rzeczy, o których rozma-
wializadnia,byłyprzykrywką.Prawdawychodziłanajawnocą.
W to właśnie wierzyła i to w głębi czuła. Aż do chwili, kiedy
Dario roztrzaskał ich życie na milion kawałeczków i odszedł,
nieoglądającsięzasiebie.
– Mam nadzieję, że nie rozbierałeś się specjalnie dla mnie.
Nie tknęłabym cię nawet kijem po tym, do czego doszło ostat-
nimrazem.
ROZDZIAŁCZWARTY
– Zaczynasz od kłamstw? – spytał. A ponieważ poprzedniej
nocy nie wpuściła go do środka, co rozwścieczyło go bardziej,
niż gotów był przyznać, sam teraz zablokował drzwi. Jeśli
gdzieś w głębi wstydził się własnego zachowania, zignorował
wstyd. Ignorował większość nieprzyjemnych prawd, z których
wiele odczuwał fizycznie, patrząc na nią. – Nigdy nie miałaś
problemów,bymniedotknąć,obojetowiemy.
Spojrzała na niego tak, jakby było jej go żal, przez co miał
ochotęzrobićcoś,naconiemógłsobiepozwolić.Jeszcze.
–Byłamwtedymłodaigłupia–odpowiedziałatympoważnym
tonem,któryzawszebudziłwnimpożądanie.Równieżdzisiaj.–
Myślałam,żeopakowanieliczysiębardziejodtreści.Aleludzie
sięzmieniają.
– Pamięć wybiórcza to nie zmiana, tylko kłamstwo, które so-
biewmawiasz.
– Na szczęście i tak nie znasz mnie wystarczająco dobrze. –
Wzruszyłaramionami.Jeśliprzeszkadzałojej,żejejniewpuścił,
niedałategoposobiepoznać.Tylkobardziejgotozirytowało.–
Mogłabym przejść olbrzymią przemianę wewnętrzną albo kła-
mać bez zmrużenia okiem. Nie zmienia to faktu twojego ojco-
stwa,czyżnie?
Tego ranka Dario obudził się o ósmej czasu nowojorskiego,
czylisześćgodzinprzedósmąnatymodległymkrańcuświata.
Parę godzin spędził na telefonie i przy laptopie, a potem spró-
bowałuporaćsięztrawiącągowściekłościązapomocąbardzo
długiej przebieżki zakończonej kąpielą w promieniach wscho-
dzącego słońca w szokująco ciepłym morzu. Następnie wrócił
doośrodkaiprzepłynąłstodługościbasenutylkopoto,bysię
upewnić,żepanujenadsobą.
Aletoniebyłaprawda.
Dzień spędził na licznych rozmowach i wideokonferencjach
z pracownikami z całego świata. Potem wybrał się na kolejną,
dużobardziejwymagającąprzebieżkępowzgórzach,alenawet
toniepomogło.Nie,kiedystanęłaprzednimAnais.Wyglądała
seksownie, ale jakby nie włożyła w to w ogóle wysiłku. Roz-
wścieczyłago.Poprzedniegodniawposiadłościwyglądałapięk-
nie,awieczoremwkoszulceilegginsachbyławręczabsurdal-
niepociągająca.Dziśbyłogorzej.
Włosy upięła w skomplikowany kok udający nieład. Kiedyś
uwielbiał patrzeć, jak zręcznie tworzyła takie uczesanie przy
pomocy mnóstwa spinek powtykanych pozornie przypadkowo
w jedwabiście gładkie włosy. Założyła prostą kremową bluzkę,
którąwłożyławołówkowąspódnicę.Sposób,wjakijąopinała,
powinienbyćzakazany.Niepodobałomusię,żekażdymożeją
zobaczyćtakubraną.Denerwowałygonawetdelikatneczerwo-
nesandaływiązanewokółkostki.
Była elegancka, niewzruszona, boleśnie seksowna i niedo-
stępnajakzawsze.Pragnąłtylkotrochęzburzyćjejład,jakod
dnia,kiedyujrzałjąporazpierwszywuniwersyteckiejbibliote-
ce, gdzie on i Dante robili za dużo hałasu pewnego zimowego
popołudnia. Nie pamiętał, z czego się wtedy śmiali, ale to, że
ktośichuciszył;kiedyspojrzałwtymkierunku,dostrzegłAnais
spoglądającą na niego ponuro zza stosu książek. Wyglądała
wtedyjakpodirytowanabibliotekarka,poważna,pełnadezapro-
baty, ale przy tym wspaniała. Nabrał nagłej ochoty, by trochę
zaburzyć jej schludny wygląd, sprawdzić, czy naprawdę jest
takapruderyjna.Aleodpoczątkuznałprawdę.Pragnąłjejsza-
leńczo już wtedy, a pragnienie to wcale nie zmalało. Wiedział,
że nie ma ono nic wspólnego z dzieckiem, które jej zdaniem
byłojego,awszystkozszaleństwem,którejużkiedyśgoopęta-
ło.
–Ostrożnie,bracie–powiedziałrozbawionyDante,kiedyDa-
rionieprzestawałwpatrywaćsięwAnais,ażrumieniącsięopu-
ściławzrok.–Onapożreciężywcem.
Nie spodobały mu się te słowa. Relacja z bratem nigdy nie
była taka sama po pewnym incydencie z kobietą, z którą obaj
nieświadomiesypiali.Wybaczylisobie,choćniejej,jednakDa-
rionigdypotemdokońcanieufałDantemujakwcześniej.Prze-
rzuciło się to na ich biznes. Dario był wówczas przytłoczony
obowiązkami, próbował ustalić przyszłość firmy i odnosił wra-
żenie,żeDantechciałnaniegozrzucićswojąpołowęobowiąz-
ków. Miał przez to ochotę przywalić bratu za samo spojrzenie
natęsamąładnądziewczynęwsposób,jakimusięniespodo-
bał.Zwalczyłtowtedy,aleniezapomniał.
Później,kiedyAnaiszebrałarzeczyiruszyławstronęwyjścia,
a Dario zamierzał pójść za nią i zorganizować „przypadkowe”
spotkanie,bratwprostroześmiałmusięwtwarz.
–Nieobwiniajmnie,jeślionazrujnujeciżycie.
–Niemaszpojęcia,oczymmówisz.–Dariozałożyłpłaszcz.–
Tojakaśtwojaosobistaperwersja.
–Miastojestpełnekobiet,którezajedentwójuśmiechzrobią
wszystko,atyuganiaszsięzatą,któraznielubiłacięodpierw-
szegospojrzenia.Możetoniejajestemperwersyjny.
Dariozamrugał,zdumiony,żedałsięponieśćzazwyczajskry-
wanym wspomnieniom. Myśl o bracie była mu równie niemiła,
co myśli o własnym małżeństwie. Kolejna rzecz, o którą mógł
obwiniaćAnais.Odwróciłsięipodszedłdowydzielonegoanek-
sukuchennego,gdzieobsługadostarczyławcześniejwybórdo-
skonałych win. Usłyszał, że Anais zamknęła drzwi. Słyszał stu-
kotjejobcasów.Nalałwina,czerwonegodlasiebieibiałegodla
niej.Zawszetakiepili.
Chyba nie wymyślił sobie tego, że upiła duży łyk, jakby i ją
nękaływspomnienia.Miałnadzieję,żerównieniemiłe,cojego.
– Co to ma znaczyć? Nie uznałeś za stosowne się ubrać, ale
zadbałeś o wybór wina? Fascynujące podejście do spotkania.
Nic dziwnego, że ICE tak świetnie sobie radzi. – Oparła kieli-
szekojegotors.–Czywtensposóbmamiszudziałowcówiin-
westorów? Odstawiasz kabaret, by dobić targu? Wszystko na-
bierasensu.
Powstrzymałobelgiprzychodzącemunajęzyk,ponieważnie
taknależałograćwtęgrę.ADariozawszebyłświetnymstrate-
giem.Wygrywał,nawetspecjalniesięniestarając.Zdumiałogo
jednak, jak inaczej grało się w grę ubraną w obcisły strój, ko-
biecekształtyiusta,którychsmakwciążpamiętał.
Nie wróżyło to najlepiej jego planom. Zignorował to jednak
z bezwzględnością, dzięki której odmienił firmę na przestrzeni
ostatnichsześciulat.Przejąłją,towłaśnierobił.
– Jak to rozegramy? – zapytał. Dla odmiany przybrał odpo-
wiedniton.Starałsię,bywyglądało,żemiałczassięuspokoić.
Zaakceptowaćfakt,żeukrywałaprzednimsyna.Przezpięćlat.
Uciszyłgłos,któryprzypominał,żezablokowałjejkażdąmożli-
wośćkontaktu.Niechodziłooto,cobyzrobił–niemiałwszyst-
kichinformacji.Chodziłooto,cozrobiłaona,będącjedynąoso-
bąznającąprawdę.
Upiłałykwinaiuśmiechnęłasię,niemaluprzejmie,jakbybyli
dwójkąnieznajomychnaprzyjęciu.
– Pytasz, bo rzekomo jestem ekspertem od kwestii związa-
nychzojcostwem?
–Pytam,bojesteśprawnikiem.–Powstrzymałgniew,przypo-
minającsobie,żegraliwgrę,którązamierzałwygrać.
– Rozegramy to tak, że porozmawiamy. – Stała po drugiej
stroniemarmurowegobufetuoddzielającegonowoczesnąkuch-
nię od przestronnego przeszklonego salonu wyposażonego
w sprzęty z drzewa teakowego. Jeśli choć trochę zabolała ją
jegoodpowiedź,niedałategoposobiepoznać.–Wmiaręmoż-
liwościracjonalnieizrozsądkiem.Zawrzemyporozumienieod-
powiadająceobustronom.–Darionadalczułgniewnamyśl,że
wydawałasiętakaniewzruszonacałąsytuacją,awszczególno-
ści nim samym. – Myślisz, że dasz radę? – Słodki ton podszyty
jadembrzmiałdużolepiej.Wyjawiłmu,naczymstoją.Natakim
samymgrząskimgruncie.
–Jeżelinaprawdęjestmój…
– Jeżeli jeszcze raz użyjesz słowa „jeżeli”, skończymy tę roz-
mowęnazawsze.
Chciałzignorowaćtesłowa,jednakcośwjejspojrzeniukaza-
łomutegonierobić.Czynaprawdębywyszła?Niechciałwto
uwierzyć.Tymbardziejniechciałsięzastanawiać,dlaczego.
– Nie wiem, czego ode mnie chcesz. Możesz twierdzić, że
maszprzewagęmoralną,żeuniemożliwiłemcikontaktzemną.
Moglibyśmysięotokłócićlatami.
–Wolałabymnie.
–Niezmieniatotego,cowidziałem.
– Widziałeś mężczyznę wychodzącego z twojej sypialni zapi-
nającegokoszulę.
– Widziałem mojego brata wychodzącego z mojej sypialni
z moją żoną – wysyczał. Gwałtownie odstawił kieliszek. – Wci-
skającegosięwmojąkoszulę.
Dopiero po chwili zorientował się, że choć nie powiedziała
nic, tylko wpatrywała się w niego z nieodgadnionym wyrazem
twarzy,całasiętrzęsła.Zgniewu?Zewstydu?Wściekła,żepo
latach wypomniał jej niewierność? Coś równie nieodgadnione-
go,jakjegowłasneuczucia–mieszankapragnieniai,miałna-
dzieję,niesmaku.
– Tak – powiedziała po chwili. – To właśnie widziałeś. A nie
mnie i Dantego tarzających się w pościeli. Nawet się nie doty-
kaliśmy. Zobaczyłeś brata zmieniającego koszulę i natychmiast
postanowiłeśzakończyćnaszemałżeństwo.
Ale przecież wtedy Dario z każdym dniem coraz bardziej
wściekałsięnaDantego.Zastałichobojewsytuacji,którawy-
dałasięmujasna.NapięciemiędzyDantemaAnais,będącejej
zdaniemniechęcią.Różnicemiędzybraćmiwkwestiachzwiąza-
nychzfirmą,którewedługDantegowynikałyzodmiennejfilo-
zofii.Kłamstwaiwprowadzaniewbłąd.Otoprawda,takwtedy
pomyślał.Wszystkietenadgodziny,pracaiobowiązki–wszyst-
ko to był podstęp, mający odsunąć go na bok, by dwoje ludzi,
którzy go ponoć kochali, a siebie nienawidzili, mogło się spo-
tkaćwjegosypialni.
Wciążdoprowadzałogotodoszału,choćpowiniendaćsobie
spokójlatatemu.Sądził,żedałosiętosłyszećwjegogłosie.
– Myślisz, że będę cię błagał, żebyś mi powiedziała, co na-
prawdęsięwtedystało?Żebyśmimogłaopowiedziećjakąśbaj-
kę?
–Alboprawdę.
Roześmiałsię.
–Tosięnigdyniestanie,niebądźnaiwna.Amożezapatrzona
wsiebie?Naprawdęwierzysz,żejesteśpierwsząkobietą,którą
podebrałmiDante?
Przełknęła ślinę, przez co mógł skupić się na delikatnej linii
jej szyi i idealnych obojczykach, które wielokrotnie całował.
Wcalemutoniepomogło.
– Damian jest twoim synem – odpowiedziała po chwili. – Nie
będę się o to kłócić. Albo w to uwierzysz, albo nie i wtedy nie
mamypowodurozmawiać.
–Wtakimraziepowinniśmypomówićotym,oczymwszyscy
rodzicerozmawiająwtakichsytuacjach–stwierdziłswobodnie,
jakbyprowadziłakademickądyskusję.Jakbynierozmawiałdłu-
go z prawnikami, omawiając różne scenariusze. – Odwiedziny,
opieka.Alimenty.Zwyczajowesprawy.
Odstawiłakieliszekzbrzdękiem.
–Zanimzabardzozagłębiszsięwkwestieprawne,wiedz,że
naakcieurodzeniaDamiananiematwojegonazwiska.
Jeszcze wczoraj nie wiedział w ogóle, że ma syna, a jednak
słyszącto,miałochotęzawyć.Jakimścudemudałomusięjed-
nakpowstrzymać.
–Słucham?
–Jeślizechceszdowieśćswojegoojcostwa–powiedziałaspo-
kojnie – będziesz je musiał najpierw udowodnić, a następnie
oczywiściezapłacićmicałezaległealimenty.
–Bardzointeresownie.
–Ależskąd.Jeślichceszodzyskaćsyna,musiszwjakiśsposób
zrekompensować mu to, że ignorowałeś go przez pięć lat. Nie
cofniesz czasu, by naprawić to, jak potraktowałeś jego matkę,
alemożeszzapłacić.Możetylkodotegosięnadajesz.–Posłała
mupaskudnyuśmiech.–Damianzasługujenahojnyfunduszna
wykształcenie.Tonieinteresowność,toprzezorność.
–Znaszwieleniemiłychsłów,prawda?
–Chybaciętoniedziwi?
– Nigdy nie użyłem w stosunku do ciebie brzydkiego słowa,
amógłbym.
–Nieumniejszajsobie.Niepotrzebowałeśsłów.
– Postawmy sprawę jasno – udało mu się powiedzieć to spo-
kojnie. – Twierdzisz, że Damian nie jest pionkiem, ale chętnie
oddaszgozaokup.Dobrzerozumiem?
– Daro, on jest dla ciebie tylko odległą ideą – stwierdziła po
chwili.Zastanawiałsię,dlaczegoużyłajegoprzezwiska.Wyglą-
dała, jakby sprawiło jej to ból. – Dla mnie Damian jest wszyst-
kim.
Patrzyłananiegotak,jakbywidziaławnimjakąśwadę,anie
było powodu, dla którego miałoby go obchodzić, co ona sobie
myśli.Cowięcej,niesiedziałtu,bycośmiędzyniminaprawić.
Chodziłotylkoodziecko,któreprzednimukrywała.Tylkodla-
tegoniewróciłdoNowegoJorku,kiedyjużzdobyłteprzeklęte
kolczyki. Opracował plan i zamierzał go wykonać. Nie miało
znaczenia,coonaonimmyśli,jakgonazwała,nicztychrzeczy.
Czemutaktrudnobyłomuotympamiętać?
Anais nie mogła znieść jego spojrzenia, więc odwróciła się
ipodeszładootwartychdrzwiprowadzącychnawerandę,zktó-
rejrozpościerałsięwspaniaływidoknaoceaniognistoczerwo-
nesłońcezachodzącenadhoryzontem.Krętaścieżkaprowadzi-
łanaprywatnąplażę.Anaisjakośudałosięopanowaćtrawiący
jąból.Dariomilczałprzezdłuższąchwilę.Poczuła,żesięzbliża.
Stanąłobokniej,zapinająckoszulęztakiegosamegomateriału
cospodnie,teżczarną.Niewiedziała,cogorsze–jegonagitors
czy on ubrany niczym jakiś wytworny kochanek przywołany
zjejnajmroczniejszegosnu.
– Przepraszam – powiedział. Było to tak szokujące, że aż po-
myślała, że z niej drwi. – Nie chciałem, by ta rozmowa tak się
potoczyła.Niedlategocięzaprosiłem.
– Przypuszczam, że chciałeś mnie oszołomić swoją potęgą
ichwałą.–Jejtonbyłbardziejcierpki,niżzamierzała.–Wynaję-
cietejwillimusikosztowaćconajmniejpięćtysięcydolarówza
noc.
–Interesujecię,nacowydajępieniądze?Jestemwzruszony.
– Tylko, jeśli ma to związek z Damianem – uśmiechnęła się,
jakby była to łatwa rozmowa. – Od tego się wszystko zaczyna
inatymkończy,czyżnie?
Jakiś grymas na chwilę pojawił się na jego pięknej, bez-
względnejtwarzy.Chybagosobieniewyobraziła,aleniepotra-
fiłaodgadnąćjegogry,więcuznała,żetobezznaczenia.
–Niemapotrzeby,żebyśmysiękłócili–przyznałjejrację,co
tylkowzbudziłojejczujność.–Sześćlattomnóstwoczasu.Nie
mapowodu,byśmynieporozmawialispokojnieotym,cobędzie
najlepszedlaDamiana.Kiedyśpotrafiliśmyzachowywaćsięra-
cjonalnie,napewnoiteraznamsięuda.
Anaiswmawiałasobie,żetegowłaśniechce.Żetowięcej,niż
sądziła,żeudajejsięosiągnąć.Dlaczegowięcniedokońcamu
wierzyła?
–Chciałabym.–Stwierdziłaiwbrewprzeczuciu,żetoniejest
prawda,postarałasiębyćtąwspaniałomyślnąosobą,jakąswo-
im zdaniem być powinna. Taką, na jaką zasługiwał jej syn. –
Chciałabym, by Damian cię poznał. Ale rozumiesz, że on jest
całkiem odrębnym małym człowiekiem? Przyszedł na świat na
własnychzasadachiuparcieprzynichtrwa.Jeślimaszwizję,że
tomałyaniołek,którybędziecięnazywałtatusiemiposłużyza
dodatekdotwoichkaprysów,tonieDamian.
– Zanim wczoraj mi powiedziałaś, że mam syna, w ogóle nie
sądziłem, że kiedykolwiek zostanę ojcem – powiedział głosem
niecozbytponurym.–Niemamżadnychoczekiwań,którenale-
żałobyzmieniać.
Dopiero teraz zauważyła, jak blisko siebie stoją. Co gorsza,
jakoczywistebyłoby,gdybyodsunęłasięodniego.Niechciała
byćnatylebliskoniego,byczućciepłojegociała.Nieufałaso-
bie,kiedybyłaprzynim.Niestety,zakochałasięwnimbardzo
dawno temu. Może nie od pierwszego wejrzenia, ale niedługo
potem.Inicsięodtamtejporyniezmieniło.Nieto,jakzłamał
jej osamotnione serce, które oddała tylko jemu. Nie to, jak
okrutnie ją porzucił. Nie to, jak bezskutecznie próbowała go
znienawidzić. Jak mogła nienawidzić człowieka, którego do-
strzegaławtwarzywłasnegosyna?Wjegośmiechu?Sądziła,że
dawno temu to zaakceptowała. Ale jego bliskość sprawiała, że
zbytdobrzezdawałasobiesprawęzwłasnejsłabości.
–Świetnie.–Odchyliłasięnieznacznie,byzwiększyćdystans
międzynimi.–Czylikiedywpadniewszał,bobędziechciałza-
łożyćniebieskąkoszulkę,anieczerwoną,jakdziśrano,napew-
nospokojniesobieznimporadzisz.
Dariouśmiechnąłsiępodnosem.
– Jeśli potrafię sobie radzić z krnąbrnymi członkami mojej
radynadzorczej,powinienemporadzićsobiezdzieckiem.
–Cieszymnietwojapewnośćsiebie.
Powietrze między nimi zawrzało. Dario schował ręce do kie-
szeni w sposób, który sugerował, że wolałby zrobić z nimi coś
innego.Anaisztrudemukryładrżenie.
– Chodź ze mną – powiedział. – Zjedzmy razem jak cywilizo-
waniludzie.Porozmawiajmy.
Anaisnigdyniepotrafiłamusięoprzeć.Terazniemogłasobie
przypomnieć,dlaczegomiałobytouleczmianie.
–Zróbmytojaknależy.
ROZDZIAŁPIĄTY
Dużo później tego wieczoru Anais odsunęła się od stołu
iprzestrzegłasamąsiebie.Nieśpieszyćsię,trwaćprzyswoim.
Nocbyłaidealna.Anaisnależaładolokalnychmieszkańców,ale
dziśczułasięjakksiężniczka,zewszystkichstronotoczonasta-
rożytną hawajską magią. Znajdowali się w romantycznym za-
kątku restauracji hotelowej, gdzie między nimi a oceanem nie
byłonic,tylkoskały;innigościetonęliwciemnościachzanimi.
Płomienie pochodni tańczyły w gęstym powietrzu, a lekki wie-
trzykchwytałwłosywypadającezjejkoka,przesuwającsiępo
policzkachniczymdelikatnepalcekochanka.
Jedzenie było doskonałe, typowe hawajskie połączenie nie-
oczekiwanychiwspaniałychsmaków,pięknieprzedstawionych.
Starałasięskupiaćnasynu,nienaojcu.Wytrzymaćmagięcałe-
gojegowdziękuiluksusu.Starałasięutrzymaćwysokoposta-
wione mury, zachować chłód, bez względu na niepokojące za-
chowaniemężczyznynaprzeciwkoniej.Darioprzeszedłdziwną
transformację.Zniknąłszorstki,nieubłaganymężczyzna,które-
gospotkaławposiadłościFuginawy.Najegomiejscuznajdował
się może nie mężczyzna, którego poślubiła kilka lat temu, ale
najbliższy mu obraz, jaki mogłaby sobie wyobrazić po sześciu
długichlatach.
To, czego jego śmiech nie zdołał wyrządzić jej sercu, dobre
wino wyrządziło jej głowie. Spojrzała na Daria zza stołu, pa-
trząc,jakświatłopłomienipieścijegopięknątwarz.
Rozmawialiowszystkimioniczym.MówiłaoDamianie–jaki
był,corobił,historieukazujące,jakimjejzdaniembyłuroczym
dzieckiem. Dario opowiadał o pracy, która wyraźnie pożerała
jego życie, w sposób dowodzący, że ewidentnie robi dokładnie
to,copowinien.Pytałjąopracę.Onaspytała,czypodobałamu
się sława, jakiej sam się dorobił. Rozmawiało im się tak łatwo,
jak zawsze. Wydawało jej się to wystarczająco realne. Nawet
miłe.Rozumiała,żewprawiajatowfałszywepoczuciebezpie-
czeństwa.Niewiedziała,cozrobić,byjejzdradzieckiesercedo-
strzegało znaki ostrzegawcze, gdy wszystko, co widziało, było
jedynym mężczyzną, którego kiedykolwiek kochała, traktują-
cym ją tak jak wtedy, kiedy wyobrażała sobie, że odwzajemnia
jejuczucia.
–Dlaczegotorobisz?–zapytałacicho.
–Jemkolację?–Pochyliłsięnaswoimkrześle.–Staramsięto
robićconajmniejrazdziennie.Takadziwnacechacharakteru.
– Nie. – Chciała po prostu wyruszyć w ten świat fantazji,
gdzierozlegałasiętylkocichaisłodkahawajskamuzyka,gdzie
Dario nadal był jej mężem i patrzył na nią tak, jakby nigdy jej
nie nienawidził i nigdy nie mógł. Jakby sześcioletnia separacja
byłasnem.–Wieszcomamnamyśli.
Nieodpowiedział.Zamiasttegowstał.Anaisposmutniała.Ze-
psuła to, prawda? Czy byłoby źle, jeśli pozwoliłaby na dalsze
kilka minut? Godzinę? Jeśli pozwoliłaby sobie dalej pomarzyć?
Kogobytozraniło?Znałajużodpowiedźnatopytanie.NieDa-
miana – chroniłaby go do utraty tchu. Tylko ją samą. A jednak
coś było w słodkim nocnym powietrzu, przez co wydawało jej
się,żemogłabytoznieść.ŻekilkaskradzionychchwilzDariem
byłobywartekażdegobólu.
Dario stanął przy jej krześle i przygotowała się na jakąś
obrzydliwą uwagę z jego strony, która przywróci ich do wcze-
śniejszegostanu.Wyglądałinaczej,zniknąłśmiech,którywcze-
śniejodganiałnoc,alenakazałasobiewytrzymaćjegospojrze-
nie.Przynajmniejtylebyłasobiewinna.Poruszyłustami,jakby
chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego wyciągnął rękę. Anais
powinnawiedziećlepiej.Przezcałytenczasbyłasamotnąmat-
ką, podczas gdy on budował imperium i nie oglądał się za sie-
bie.Mogłaprzytoczyćpowody,dlaktórych–więcejczasuznim,
azwłaszczajegodotyk–tobyłstrasznypomysł,szczególnieże
mogłaby wymówić się pracą. Nic jednak nie miało znaczenia,
z wyjątkiem tego, jak na nią patrzył, jakby mógł rozkazać ją
ująć, ale zamiast tego czekał, aż zrobi wszystko, co chciał, bo
wgłębiduszywiedział,żeonarównieżtegochce.Miaładziwne
wrażenie,żewiedziałdokładnie,jakątoczywalkę.Acogorsza,
pomyślała, przejrzał ją na wylot i dostrzegł jej poobijane wnę-
trze.Wzięłagłębokioddech,apotemujęłajegodłoń.Wydawało
jejsię,żepoczułaporażenieprądu.Przezchwilęstalioboksie-
bieoddzielenitylkoletnimpowietrzem.Jejbutybyływystarcza-
jącowysokie,byniemaldorównywałamuwzrostem,cowdziw-
nysposóbjącieszyło.Spojrzałnajejustaiwzdrygnęłasię.
Dario cofnął się, chociaż nadal trzymał ją za rękę. Uśmiech-
nąłsięponuro.Pociągnąłjązasobą.Anaisczułasię,jakbyszła
przez sen. Jakby wszystko, co czuła do tego człowieka, zostało
sprowadzone do delikatnego dotyku, niemal nieszkodliwego.
Zespół zaczął grać typowy cover Elvisa. Dario zatrzymał się,
kiedydoszlidopalmwyznaczającychgranicęrestauracji.Woka-
lista śpiewał o mędrcach i głupcach, a gdy Dario pociągnął ją
do siebie, Anais wiedziała bez cienia wątpliwości, że była tym
drugim.
–Jateżniemogęsiętemuoprzeć–powiedziałniskimgłosem,
biorącjąwramiona.Dopieropochwilizrozumiała,żeodpowia-
danasłowapiosenki,nienato,czegoniepowiedziałagłośno.
–Nigdyniepotrafiłemcisięoprzeć.
Musiałaby być dużo twardsza i bezduszna, by się od niego
oderwać.Nawetniespróbowała.Nigdyniebyłabryłąlodu,jaką
jejzdaniemnależałoprzynimbyć,nawetdawniej,gdywiedzia-
ła,żepowinnasięmuoprzeć.Niebyłapewna,czymająwso-
bie. Z pewnością nie kiedy Dario był blisko niej w letnim mro-
ku,ajegosilneramionająobejmowały.
Był środek nocy, wmawiała sobie, a ona udawała, że jest ko-
bietą,którajadakolacjezmężczyznamitakimijakon.Kogoob-
chodziło,żewinnymżyciubylimałżeństwem?Teszybkie,bole-
śnie radosne i głęboko raniące lata musiały się przydarzyć ko-
muśinnemu.Napewnoniedziałysięnapogrążonejwnocywy-
spienaśrodkuoceanu.
Takdługobyłasama.Takbardzosamotna.Przedślubemipo
nim.Byłasilnaiodważna,bomusiałaprzetrwaćswojedzieciń-
stwo, samotną wczesną dorosłość, koniec małżeństwa i nową
rolęjakomatkaDamianaijedyneźródłodochodu.Całejejżycie
było długą serią tego, jaka musiała być. Nie była idiotką. Ten
człowiek ją porzucił. Prawdopodobnie znów to zrobi, jeszcze
przedświtem.Aleniebyłajużtąnaiwnąistotą,takzszokowaną
i zniszczoną, kiedy odszedł. Tyle dobrego, że nie zaskoczyłaby
jejkolejnazdrada.Niemusiałamuufać,bygopragnąć.
Apragnęłagoodzawsze.Byłjedynymmężczyzną,którykie-
dykolwiek jej dotknął. Jedynym mężczyzną, któremu kiedykol-
wiek dała się zbliżyć, jedyną osobą, którą wpuściła do środka.
Niezależnie od tego, na ile randek wysyłali ją wuj z ciotką
i przyjaciele, niezależnie od tego, jak wielu miłych mężczyzn
mówiłojejmiłerzeczy,ilerazypowtarzałasobie,żeniejestna-
prawdę zamężna, choć nigdy się nie rozwiodła – nigdy nie po-
trafiładopuścićdosiebieinnychmężczyzn.Nigdyniepozwoli-
łabyimsiępoznać,atymbardziejdotknąć.
Brakowałojejtego.Brakowałojejjego.Nadaljesttwoimmę-
żem, szepnął jakiś niebezpieczny głos, tak uwodzicielski jak
cały ten długi, doskonały wieczór. Cokolwiek zdarzyło się mię-
dzywami,kiedyśgokochałaś.Możeteżciękochał.Możenicin-
negosięnieliczy.
Przysunęłasięwięcbliżejipowiedziałasobie,żewszystko,co
wydarzysiępóźniej,niebędziemiałoznaczenia.Liczyłosiętyl-
koto.Tutaj,gdzieniktichniewidział.Byłazmęczonasamotno-
ścią. Może to ją osłabiło. Nie obchodziło jej to. Nie, kiedy on
mógłsprawić,żesamotnośćzniknie.
Pragnęła jedynie odrobiny zapomnienia. Do diabła, zasługi-
wała przecież na to, prawda? Objęła rękami jego szyję. Jego
dłonieleniwieprzesuwałysiępojejplecach.Budziływniejżar
ogarniającyjącałąizbierającysięmiędzynogami.
To ona go pocałowała rozbudzona wszystkimi marzeniami
skrywanymi przez długie lata. Przelała w pocałunek wszystkie
łzy, cały strach i ból, złamane serce i nowopoznany lęk matki.
Całowałagozestanowczościąisamotnością,będącymidwiema
stronami jednej monety. Wreszcie, po tylu latach pocałowała
Darianapożegnanie.Pozwoliłjej.
Objąłdłoniąjejkark,jakbywiedziałdokładnie,corobi,cosię
działo.Drżała.Popoliczkuchybaspłynęłajejłza.Nieobchodzi-
ło jej to. To wszystko było niczym upuszczanie krwi. Rytuał
utratyiodejścia,sześćlatspóźniony.Kiedyskończyła,odsunęła
się.Oparłaczołoojego,próbujączłapaćoddech.Alenieprze-
stała.
– Lepiej? – spytał szorstkim głosem, nieprzypominającym
swojego.Nieprzyszłojejdogłowy,byskłamać.
–Nie.Niecałkiem.
– To dobrze. Moja kolej. – Przyciągnął ją do siebie i przejął
kontrolę.
Dario powinien odczuwać triumf. Zamierzał uwieść żonę
izrobiłto.Alepotrafiłskupićsięjedynienasmakujejustina
tym, jak wtulała się w niego. Dotyk jej piersi pod miękkim je-
dwabiem był dla niego torturą. Obejmowała go ramionami,
anadalniebyławystarczającoblisko.Bezwzględunato,jakją
całował, nie potrafił zbliżyć się wystarczająco. Nie mógł też
udawać,żeto,coczuł,macośwspólnegozzemstą.Odepchnął
od siebie tę niepokojącą prawdę i rzucił się prosto wir, elek-
trycznywybuchuczućmiędzynimi.Liczyłsiętylkopocałunek,
trzymanie jej znów w ramionach. Bez względu na przyczyny
i to, co miało się wydarzyć później. Liczyło się tylko to, by po-
siąśćjącałkowicie.Teraz.
Na zawsze, szepnął jakiś zdradziecki głos. Zanim znowu ją
straci.Niewiedział,jakudałomusięoderwaćodniejusta.Led-
wo słyszał zespół zaczynający nowy utwór. Ledwo wiedział,
gdziesięznajdują,inieobchodziłogozbytwiele.Wiedziałtyl-
ko,żepragniewidziećjąnagą,achoćobsługaośrodkabyłamu
bardzoprzychylna,pewnieniespodobałobyimsię,gdybyzatra-
cił się w uczuciu pod najbliższą palną. Oznaczało to, że muszą
iść gdzieś indziej. Natychmiast. Bez zastanawiania się wziął ją
na ręce. Żałował każdego kroku, każdej sekundy, kiedy nie był
w niej, nie obejmował jej, jak powinien. Nie wystarczał mu jej
ciężaranisposób,wjakigoobejmowała.
Dopiero idąc przez salon do sypialni, zorientował się, że nie
działał zgodnie z pośpiesznie przygotowanym planem. To nie
było przemyślane uwodzenie, mające na celu rozszarpanie jej
na tysiąc sztuk, by nie mogła powstrzymać tego, co miało się
stać potem. To było obustronne zniszczenie i nie miał pojęcia,
corobi.Wiedział,żepowinienprzestać.Postawiłjąustópłóżka
izmusiłsię,byjąpuścić.Idealnymoment,bywszystkoprzemy-
śleć.Przegrupowaćsiły.Niekontrolowałsytuacji,atobyłonie-
dopuszczalne.
Alenieobchodziłogoto.Latapotym,jakprzestałsobiewy-
obrażać,żemogłobytoznowunastąpić,Anaisstałaprzednim.
Jejperfekcyjnywizerunekznówzostałzburzony.Pożądanienie-
mal sprawiało mu ból. Zagłębił palce w jej grubych, czarnych
włosach.Rozpuściłjeispinkiposypałysięwszędzie.Ustamiała
pełne i spuchnięte od pocałunku, a bluzkę wymiętą. Był jedy-
nym,którykiedykolwiekwidziałjątaką.Nie.Zimnygłoswjego
głowiezatrzymałtęlinięmyśli.Niejedynym.
Wściekłość, która w nim się wzbudziła, nie była niczym no-
wym,aleto,jakowinęłasięwokółjegopożądania–jużtak.Sta-
ła się czymś nowym. Ciemniejszym i dzikim. Nie chciał o tym
myśleć.Niechciałsobietegotłumaczyć.
Pragnąłtylkojej.Nigdynieprzestał.
–Dario?
Niechciałrozmawiać.Niezdawałsobiesprawyzróżnicymię-
dzyswoimgłodemawściekłością,poczuciemzdradyipotrzebą.
Wiedział, że istnieje tylko jedno lekarstwo. Nie chciał myśleć
o konsekwencjach. Powiedział sobie, że nie ma znaczenia, co
czuje, skoro w końcu osiągnie pożądany rezultat. Nigdy nie
wierzył,żeceluświęcaśrodki.Aleterazniebyłoinnegosposo-
bu.Niepozwoliłsobienawetnachwilężalu.
Kiedy zadrżała, uświadomił sobie, że wpatruje się w nią. Jej
sutki odznaczające się wyraźnie pod materiałem bluzki zdra-
dzałypożądanie.Jejgłódzawszeodpowiadałjego.Dotknąłpal-
camijejsztywnychpiersiiuśmiechnąłsięlekko,kiedyjęknęła.
Anais opuściła głowę, a w nim obudziło się pożądanie. Prze-
stałpróbowaćudawać,żejestcośinnego.Objąłdłoniąjejkark
i pocałował szyję. Rozkoszował się jej zapachem, delikatnym
i wyjątkowym, jak pamiętał. Wolną ręką podciągnął jej bluzkę.
Znowu ją pocałował i poczuł, jak przysunęła się do niego z ci-
chymjękiem.Zzadowoleniemzauważył,żenadalnienosiłasta-
nika.Dziękitemumógłłatwoprzytrzymaćjąwmiejscuizbliżyć
usta do piersi. Cicho jęknęła, a Dario zrozumiał, że odgłos ten
nawiedzał go od lat. Jej smak uzależniał, słodka nuta piżma
i soli. Zajął się jej drugą piersią, aż jęknęła głośno, odrzucając
głowę do tyłu. Odsunął się i odwrócił ją. Wciąż miała piękne
kształty. Wmawiał sobie, że nie czuje bólu ani straty. Skoncen-
trowałsięnajedwabistejliniijejpleców,wgłębieniukręgosłupa
iliniibioder.Rozpiąłjejspódnicę,zostawiającAnaiswsamych
czerwonychbutachistringachwtymsamymkolorze.
Wyskoczyłzkoszuliispodni,poczymstanąłzanią,rozkoszu-
jącsięjejnierównymoddechemwcichympokoju.
– Co z butami? – szepnęła, kiedy pogładził jej biodra, jakby
starałsięzapamiętaćjenanowo,odcisnąćwdłoniach.
–Zostawje.
Zatraciłsięwniej.Wyrzuciłprzeszłośćzpamięciipoprostu
zatopił się w niej tak, jak chciał. Odwrócił ją na plecy, pchnął
głębiej na materac i poszedł za nią. Pocałował ją ponownie.
Mocniej i gwałtowniej. Tym razem nie miało znaczenia, gdzie
byli. Nie musiał przestawać. Nie wyobrażał sobie, że spędzi
z nią jeszcze jedną noc, nie po tym, co planował zrobić jutro.
Nie było tak, jak ostatnio, sześć lat temu, kiedy nie miał poję-
cia,żegozdradzaiżetoostatniraz,kiedyjejdotknie.Tymra-
zemwiedziałdokładnie,zaczymzatęskniijakbędzieztegopo-
woducierpiał.
Pocałował ją więc niczym tonący człowiek, a potem znów
skierowałuwagęnajejpiersi.Wiłasiępodnim,odrzucającra-
miona za głowę i wyginając się. Przesunął się jeszcze niżej.
Przesunąłustawdółjejpodbrzusza.Podobałomusię,jakdrża-
ła, jak oddychała i jak oparła się na łokciach, by go obserwo-
wać.
Przyglądałjejsięprzezchwilę.Zdawałomusię,żewjejciem-
nych oczach czai się bezbronność. Gdyby nadal był głupcem,
zniszczyłoby go to. Czuł, jakby tak było. Ale to tylko duch, dla
któregoniebyłotumiejsca.
Seks,powiedziałsobiesurowo.Nicwięcej.Przycisnąłustado
czerwonej koronki między nogami Anais i sprawił, że wykrzy-
czała jego imię. Gdy usłyszał jej głośny jęk, ściągnął jej majtki
izanurzyłsięwnią.Byłjakburza.
Anais nie mogła złapać oddechu. Mogła się tylko zatracić
wmistrzowskichustachDariapieszczącychjąniemalboleśnie,
aż bała się, że ją to zabije. Spłonęła. Prawie już zapomniała
o słodkim bólu, jaki tylko on potrafił w niej wzbudzić i ukoić.
Ściągnąłjejstringiiodrzuciłbutynabok.Niemogłasięruszyć
animyśleć.Drżała,leżącnałóżku.Usłyszała,jakrozrywaopa-
kowanieprezerwatywy,apotemznalazłsięnaniej.Przezchwi-
lę tylko na nią patrzył, a w jego niebieskich oczach dostrzegła
tęsamąnamiętność,jakączułaiona.Dotknęłajegotwarzydło-
nią, na której niegdyś z dumą nosiła obrączkę. Nie odezwała
się.Dariopowoliwszedłwnią,całyczasniespuszczajączniej
wzroku.Wreszciepomyślała,wreszcie.
Nie śpieszył się, jakby miał do dyspozycji cały czas na świe-
cie.Niemogłanieprzypomniećsobieichpierwszegorazu,gdy
byłatakaprzestraszona,przytłoczonaizakochana.Wtedytakże
poświęcił jej czas. Rozpalał ogień między nimi coraz bardziej,
doprowadził ją do ekstazy dwa razy, zanim posiadł ją w pełni.
Drżałapodnim,pragnącgojaknajgłębiej.Sądziła,żenietylko
ona rozpamiętuje tamtą noc w apartamencie na Manhattanie,
skądrozpościerałsięwidoknaświatłamiasta.Anaisprzylgnęła
doniegoiwpuściładośrodka,apotemnicniebyłotakiesamo.
Teraz też wszystko się zmieni. Ale tym razem przynajmniej to
wiedziała,niebyłaonieśmielonądziewicą.Wiedziaładokładnie,
corobi.Jeślipowtórzytowystarczającodużorazy,możestanie
siętoprawdą.
Widziałanapięcienajegoszyiiramionach.Czułagowsobie
tak głęboko, że trudno jej było określić, gdzie kończy się on,
a zaczyna ona. Jakby znów robili to pierwszy raz, poczuła, jak
wilgotniejąjejoczy.Podobniejakwtedynapróbęporuszyłabio-
drami, by sprawdzić, czy zareaguje. Zareagował i wykrzywił
ustawuśmiechu.
–Tonieczasnagierki,Anais–powiedziałtymcudownym,ni-
skimgłosem,któryrozpaliłjąjakpieszczota.Dopierowtedyza-
czął się ruszać. Narzucił szybkie tempo, któremu sprostała.
Przywarładoniego,owinęłanogiwokółjegobioder.Znałakro-
kidotegotańca.Wiedziaładokładnie,jaksiędoniegodopaso-
wać, jak się poruszać. Jakby nie minął czas. Nie trwało to dłu-
go, a może trwało całe życie, gdy Anais ponownie znalazła się
na szczycie. Słyszała swój własny głos, wykrzykujący w mrok,
a potem jego niski śmiech, aż wreszcie znowu rozpadła się na
milion kawałków. Tym razem podążył za nią za krawędź i była
pewna,żesłyszała,jakwykrzykujejejimię.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Obudziły ją promienie słońca. Usiadła na łóżku, rozglądając
się po obszernej sypialni, nowoczesnych sprzętach i czując na
skórzedotykpościelizluksusowejprzędzy.Niezdziwiłasię,że
jest sama, choć nie była z tego powodu szczególnie zadowolo-
na. Niezależnie od tego, jak dobrze dogadywali się w łóżku,
poza nim wydawało się, że ich przeznaczeniem jest ranić się
wzajemnie,razzarazem.
Bardzopowoliprzesunęłasięnakrawędźłóżka,niecorozcza-
rowana,żenieodczuważadnegobólu,któryprzypominałbyjej
odzikiejnocyiotym,zkimjąspędziła.Wmawiałasobie,żetak
jest lepiej. Wspomnienia były wystarczająco nieprzyjemne. Po-
trafiły nękać i niszczyć przez całe lata, pojawiając się w snach
izniechęcającdopójściawłasnądrogą.Tojednakniebyłyczas
i miejsce, by martwić się o to, co ją będzie teraz nawiedzać.
Pozatymmiałasześćlat,bysięnauczyćsobieztymradzić.Po-
radzisobie.Wszystkocosięwydarzyłowieczoremiwnocyrów-
niedobrzemogłobyćsnem.
Dziękitymsłowompoczułasięlepiej–aprzynajmniejnatyle
dobrze, by stawić czoło Dariowi. Przeczesała włosy, które po-
temitakułożyłysięwjejzwyczajowąfryzurę.
Weszła do salonu, gotowa do bitwy. Pomieszczenie jednak
było puste. Zdziwiła się. To było niepodobne do Daria. Przez
chwilę nasłuchiwała typowych dźwięków zdradzających jego
obecność:stukotuklawiatury,władczegogłosuwydającegopo-
leceniaprzeztelefon.Nic.Wwillipanowałacisza.
Pusto, pomyślała. Nie mogła w to uwierzyć. Na blacie ku-
chennym zauważyła stosik papierów, ale zignorowała go i zaj-
rzaładokażdejzsypialni.Wszystkiebyłyrówniepięknieurzą-
dzone, co puste. Dario zniknął. Jakby nigdy nie przyjechał na
Maui.
Musiałaprzyznać,żejątozaskoczyło.Cowięcej,byłojakpo-
liczek. Zranione uczucia uznała za coś głupiego, jednak inne
uczucie kiełkujące w niej dziwnie przypominało rozczarowanie
–jakbychciała,bydoszłodokłótni.
–Napewnonie–wymamrotałapodnosem.
Zdumionawłasnązdolnościądooszukiwaniairanieniasiebie
wróciła do salonu. Wiedziała, że gdzieś na horyzoncie czai się
burza, ciemna i straszna. Nie chciała rozgrzebywać w głowie
obrazów z poprzedniego wieczora. Tego, jak jej dotykał, jak
smakował…Udawała,żewszystkojestwporządku,żeporadzi
sobieztym,costałosiępoprzedniejnocyizezniknięciemDa-
ria. Desperacko udawała, że nie czuje zimnego podmuchu na
skórze zapewniającego ją, że nie ucieknie przed burzą, która
nachodzi.
Może jednak mogła ją odrobinę opóźnić. Wzięła z kuchni to-
rebkęiwyjęłazniejkluczyki.Niepowstrzymałasięodzerknię-
cianależącenablaciepapiery.Dopieropochwilizorientowała
się, że to dokumenty prawne. Opatrzone jej nazwiskiem. Ści-
snęłojąwżołądku.Sięgnęłaponieizamarła.Przeleciaławzro-
kiem pierwszą stronę. Raz i drugi. Dopiero za trzecim razem
w pełni pojęła, że patrzy na dokumenty rozwodowe, dla niej
iDaria.
Gotowenajejpodpis,domagającesięrozwodunapodstawie
niewierności Anais, nazywające Dantego jej kochankiem. Tak
jakobiecałwcześniej,choćwtedyuznałatojedyniezawstrętny
komentarz. Tekst rozpływał jej się przed oczami. Na ostatniej
stronie dokumentów przyklejono samoprzylepną karteczkę
w miejscu przeznaczonym na jej podpis, obok zamaszystego
podpisuDaria.Nakarteczcewidniałnumertelefonuznowojor-
skim numerem kierunkowym. Na pewno należał do Daria. Nie
rozumiała,dlaczegozostawiłgoobokdokumentów.Toniemiało
sensu.
Burza zbliżała się, uderzały grzmoty. Czuła nadciągający
deszcz.
Zadzwoniłjejtelefon.Zanimodebrała,wzięłakilkauspokaja-
jącychoddechów.
– Bonjour, ciociu – starała się zachować spokojny ton. Nor-
malny.
–CzyDamianjestztobą?–zapytałajejciotkaspanikowana,
nie siląc się na pozdrowienia, co było do niej zupełnie niepo-
dobne.
–Co?Nie…
–Właśniezadzwonilizeszkoły–głosciotkibrzmiałpiskliwie,
ledwie rozpoznawalnie. – Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale
Damianzniknął.Wyszedłnaprzerwęzinnymidziećmiijużnie
wrócił. Zamierzają zadzwonić na policję, ale wolałam najpierw
sprawdzićuciebie…
WtedywłaśnieAnaiszrozumiała.Brutalnaprawdauderzyłają
niczymgilotyna,szybkaizabójcza.Wczorajszazmianawzacho-
waniuDaria.Jegodzisiejszanieobecność,dokumentyrozwodo-
we, ten cholerny numer telefonu. Wszystko to zaplanował.
Szczególniejejzmysłowepoddaniemusięwłóżku,nieraz,nie
dwa,atrzyrazy.
– Nie, ciociu – wydukała. Nie wiedziała, jak udało jej się nie
załamać w tamtej chwili. – Powiedz, by nie dzwonili. Powiedz,
żewszystkowporządku.Wiem,gdziejestDamian.
–AleAnais…
– Wyjaśnię ci wszystko, jak wrócę do domu – wysyczała. Nie
byłotodokońcakłamstwo,aleniewiedziała,odczegozacząć.
Rozłączyłasięiprzysunęładosiebiedokumenty.Przekartko-
wała je, aż doszła do podpisów i numeru telefonu. Dopiero za
drugim razem wpisała go poprawnie, ponieważ tak jej drżały
ręce,apalcezdawałysiędwarazywiększeniżzwykle.
Dzwonił,nieustająco.Wydawałojejsię,żepostarzałasięoty-
siąclat,zanimwreszcienastąpiłopołączenieiusłyszałaspokoj-
nygłosDaria,niczymcioswżołądek.
–Anais.
–Gdzieonjest–spytałaostro.–Comuzrobiłeś?
– Damian ma się świetnie – odpowiedział spokojnie Dario. –
Oglądafilmnatablecie.
– Powiedziałam, że pozwolę ci go zobaczyć, ty draniu. Nie
musiałeśzabieraćgozeszkoły.Zamierzaliwezwaćpolicję!
– Dalej – zachęcił ją. Nie brzmiał już spokojnie. – Będziemy
w Nowym Jorku za jakieś dziesięć godzin. Cały mój zespół
prawny czeka, by uporać się z tą sprawą, jakkolwiek zamie-
rzasztorozegrać.
Niepotrafiłazmusićswojegoprawniczegoumysłudowłaści-
wegodziałania.Niepotrafiłamyśleć.
–Dario,niemożesz…
–Mogęizrobiłemto.–Nigdywcześniejniebrzmiałtakdobit-
nie.Gorzejniżktośobcy,okrutnieiostatecznie.–Niepowinnaś
była ukrywać przede mną dziecka, Anais. Jak posiejesz, tak
zbierzesz.
Rozłączył się. Telefon wypadł Anais z ręki i zagruchotał na
marmurowymblacie,aleonabyłajużprzyzlewieiwymiotowa-
ła. Przez chwilę myślała, że nie utrzyma się na nogach. Oddy-
chałaciężko,alenieupadła.Powolisięwyprostowała.Opłukała
twarziustazimnąwodą.Powolizwalczyłapanikę.
DarionieskrzywdziłbyDamiana.Tobyłonajważniejsze.Mógł
ją traktować okropnie, ale nie był potworem. W najgorszym
scenariuszu jej dziecko byłoby przestraszone, mogłoby chcieć
doniejiniemócjejznaleźć–zapłakałanatęmyśl–aleDario
miał mnóstwo pieniędzy do dyspozycji. Fizyczne i materialne
potrzebyDamianabezwątpieniazostanąspełnione.Spróbowa-
ła odczuć z tego powodu wdzięczność. Przypomnieć sobie, ile
kobiet–zktórychwielebyłojejklientkamiwramachdziałalno-
ści pro bono, jaką prowadziła – nie mogło pokładać takich na-
dzieiwbyłympartnerze.
Jednakmyśl,żejejsyneksięboi,bezwzględunadobretrak-
towanie,wstrząsnęłanią.Próbowałajązwalczyć,aletooszała-
miające poczucie, dużo gorsze od płaczu, mogło ją jednak po-
walić.Aletaksięniestało,niepozwoliłamu.
Była gotowa zrobić wszystko, by ułatwić Dariowi dostęp do
Damiana.Pragnęła,bysynmiałojca,bezwzględunałącząceją
z nim skomplikowane uczucie. Wbrew temu, co myślał Dario,
nigdyniepróbowałaukrywaćprzednimDamiana.Nadalstara-
łabysięzrobićwszystko,byDarioiDamianmoglinawiązaćja-
kąśrelację.Wmiędzyczasieonspecjalniejąoszukałiporwałjej
dziecko.Dziękitemuto,comiałazrobić,stałosiębardzołatwe,
uznała.Czułasiętrochę,jakbyumarła,aletaksięniestało.To
była deklaracja. On ją wydał, ale ona mogła odpowiedzieć –
dużo głośniej. Najwidoczniej Dario chciał wojny. I tym razem,
docholery,zamierzałapójśćnawojnę.
Darianiepowinnodziwić,żedziecko–jegodziecko,jeśliwie-
rzyć Anais – było całkowicie koszmarne. Inaczej nie dało się
tegonazwać.
CzwartegodnianiespodziewanegoojcostwaDariostałwholu
swojego apartamentu na Upper West Side, zajmującego trzy
piętrazwidokiemnaCentralPark,iobserwował,jakmałyde-
monrzekomomającyjegoDNAbiegawkółko,wrzeszczącbez
powodu,zkażdymokrążeniemsalonucorazbardziejzagrażając
bezcennymdziełomsztuki.
– Nie rozumiem, czemu pani się z tym nie uporała – rzucił
cierpkodoopiekunkimającejdoskonałereferencjeodprestiżo-
wejagencji.–Dlaczegoniezrobiłapanitego,zacopłacę,inie
powstrzymałategoszaleństwaoszóstejtrzydzieścirano?
– Jestem nianią, panie Di Sione, nie Albusem Dumbledore –
odpowiedziała kobieta chłodno z angielskim akcentem. Dario
miał dziewięćdziesiąt procent pewności, że udawanym. Mały
stwór,którywedługDariaskładałsięwyłącznieznieograniczo-
nej energii, zatrzymał się sam z siebie i wykrzyczał w stronę
Dariacośniezrozumiałego.
– Umie pani to przetłumaczyć? Bo jeśli nie, to mogę znaleźć
napanimiejscezoologa.
–Poradzęsobie–skrzywiłasię.
–Mamnadzieję–wysyczałiruszyłdodrzwi.
Nicniedziałosięzgodniezplanem.
–Dodiabła–warknąłDariowciskającguzikprywatnejwindy.
Miał nadzieję, że Anais usłyszała go, gdziekolwiek była. Leżąc
zdruzgotananahawajskiejziemi,miałnadzieję–powiedziałso-
bie,żeukłucie,jakiepoczuł,byłodreszczykiemzwycięstwanad
kobietą,któragozraniła,aniewstydem.
Zdołał się nieco opanować, kiedy dotarł na parter i wyszedł
na palące słońce letniego manhattańskiego dnia. Odesłał kie-
rowcęipostanowiłsięprzejść,mającnadzieję,żeruchoczyści
muumysł.
Dziecko–jegosyn–tobyłatylkoczęść.Właściwietooczeki-
wał, że Anais stawi się u progu jego drzwi w jakieś dwanaście
godzinodichostatniejrozmowy,aletaksięniestało.Niewie-
dział, jak to rozumieć. Czy raczej, coś w nim, czego nie udało
mu się stłumić, wiedziało dokładnie, jak to rozumieć po tym,
kiedyznówpoczułjejsmak–rozumiałotojakoniedopuszczalną
stratę i pragnęło więcej – podczas gdy reszta nadal miała mę-
tlik w głowie. Nie mętlik, poprawił się. Szedł na południe
w stronę siedziby ICE. Ledwie dostrzegał, że inni przechodnie
ustępująmudrogi;musiałmiećstrasznywyraztwarzy.Niezga-
dzałsięjednaknazywaćtegociężkiego,bolesnegouczuciamę-
tlikiem. To był gniew, słuszny gniew, na który zasługiwał. Nie
miał nic wspólnego ze wspomnieniami wspólnej nocy, nawie-
dzającymi go i grożącymi wstydem podczas spotkań służbo-
wych.
Chodziłotylkooto,żeskoroAnaismiałaprawowychowywać
ich dziecko sama, on miał takie samo prawo. Nawet jeśli rze-
czone dziecko okazało się pomiotem szatana na wiecznym cu-
krowymhaju.
Telefonwjegokieszeninieprzestawałdzwonić,alegonieod-
bierał.Dzwoniłpewniektośzrodzinylubpracowników.Kolczy-
ki, których zażyczył sobie Giovanni, były tą mniej cenną
zdwóchrzeczy,jakieprzywiózłzHawajów.Wciążzapominał,że
musijezawieźćdoHamptonsioddaćdziadkowi.Zanotowałto
sobie w pamięci, bo zwrócenie kolczyków będzie oznaczać
upragniony koniec telefonów. Biuro mogło na niego poczekać.
Szedłdalej.Wolniej,bardziejpewnie.ZkażdąprzecznicąNowy
Jorkwpływałnaniegoswojąmagią.Czułsięprawienormalnie,
gdy zatrzymał się przy kiosku przed wejściem do swojego biu-
rowca. Po raz pierwszy, odkąd na tropikalnej wyspie spotkał
przeszłość,czułsiędobrze.Dochwili,kiedyzobaczyłswojena-
zwisko na pierwszych stronach tabloidów. Wytłuszczonym dru-
kiem.
Nie mógł się ruszyć, bez względu na spojrzenie sprzedawcy
ipomrukiosóbstojącychzanim.Zezdumieniemwpatrywałsię
wstraszliwenagłówki,próbującznaleźćwnichjakiśsens.
Di Sione w zażartej walce o dziecko z ukrywaną żoną: „Nie
chciałmiećnicwspólnegozemnąanizmoimdzieckiem,ażdo
teraz!”.
„Zostawiłmnielatatemu,bysięwzbogacić,aterazzabrałmi
dziecko!”–łkaporzuconaAnais.
Czy prezes ICE jest wystarczająco bezwzględny, by porwać
własnedziecko?
Były też zdjęcia twarzy Anais, zdradzieckiej i zalanej łzami,
wystawiającej się na widok paparazzich i udzielającej im wy-
wiadów. Tak to właśnie musiało wyglądać. Była na okładce
trzech największych tabloidów, jej zapłakana twarz zestawiona
z najnieprzyjemniejszymi zdjęciami Daria. Nie miał pojęcia,
skądjewytrzasnęli.Wyglądałjakpłatnyzabójca.Udziałowcom
raczejsiętoniespodoba.
Zaciskajączęby,Dariowyciągnąłdzwoniącytelefon.Wspisie
połączeńzobaczyłtelefonyodMarnie,prawników,numery,któ-
re uznał za zwyczajowe sępy z tak zwanej prasy, pragnące po-
znać jego odpowiedź. Jego rodzeństwo, które zwykle trzymało
sięodniegozdala.Orazdziadek,którynapewnozasługiwałna
coślepszegowswoimwiekuniżkolejnyskandalzudziałempo-
tomka.
Nieoddzwonił.
Wszedł do biurowca i jak skamieniały jechał windą, podczas
gdywszyscyinniudawali,żegoniewidzą.Niezdziwiłgowidok
Marnieczekającejprzysamejwindzie.
–Bardzoprzepraszam–powiedziała,gdytylkowyszedł,coni-
gdynieznaczyłonicdobrego.–Przypuszczam,żewiepanoga-
zetach?–Odpowiedziałjejponurymspojrzeniem.–Oczywiście,
żepanwie.
– Za godzinę chcę mieć egzemplarz każdej gazety, która
otympisze,ibezpośredninumerdoredaktoraprowadzącego.
–Oczywiście,ale…
Darionieczekałnadalszyciąg.Ruszyłwstronęgabinetupo-
łożonego na końcu open-space’u wyłożonego stalą i drewnem.
Marniepopędziłazanim.
– Niech dział prawny się tym zajmie. Nie zawaham się po-
zwaćichwszystkichdosąduzaopublikowanietegosyfu.
–Tak,zrobięto,ale…
–Czyodbiłosiętonaakcjach?Doszłodotego?
–PanieDiSione,bardzoprzepraszam,aleonatujest.–Mar-
niewzięłagłębokioddech,kiedyposłałjejwściekłespojrzenie.
–Pana…Pani…Anaisjesttutaj,wsalikonferencyjnej.Czekana
panawtejchwili.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Dariozatrzymałsięgwałtownie.Zdawałsobiesprawę,żepa-
trzynaniegozbytwieleosób,którepowinnyraczejskupiaćsię
napracy,anienanagłejobecnościjegożyciaprywatnegowdo-
meniepublicznej.Nienawidziłtegojużjakodziecko,kiedyburz-
liweżycieitragicznaśmierćjegorodzicówprzyniosłarodzinie
Di Sione zbyt dużo niechcianego zainteresowania. Teraz było
gorzej.
Mimotozauważył,żenadźwiękjejimieniapoczułniewście-
kłość, ale zdradzieckie pragnienie, od którego miał nadzieję
uwolnić się tamtej nocy. Dobre sobie, nie dało się uwolnić od
pragnienia Anais. Dało się tylko mu ulec lub wyleczyć rany po
nim, nic pomiędzy. Spróbował skoncentrować uwagę na sekre-
tarce.
– Nie wiedziałem, że zniosłem jej zakaz wstępu do budynku.
Powinna siedzieć w celi, nie zanieczyszczać swoją obecnością
salękonferencyjną.
–Tak,cóż…–Marnieprzestąpiłaznoginanogę,aletwardo
wytrzymałajegospojrzenie.Tylkojejsiwafryzurazachwiałasię
lekko.–Powiedziałaochronienadole,żejeślijejniewpuszczą,
zwoła konferencję prasową na schodach do wejścia. Uznałam,
żetakbędzielepiej.
Dario wydał dźwięk przypominający warkot, ale wiedział, że
toniewinaMarnie.Mógłwtejchwilizrobićtysiącróżnychrze-
czy. Wyjść z budynku. Kazać Anais czekać pół dnia, a w tym
czasieuporaćsięzprawdziwąpracą.Mógłteżkazaćjąwyrzu-
cić,niezaważającnajejgroźby.Niezrobiłtego.Późniejniepa-
miętał, jak znalazł się w wejściu do sali konferencyjnej, każdą
cząstką siebie skupiony na szczupłej kobiecie stojącej przy
oknie w sposób tak niefrasobliwy, że aż burzył mu krew. Inne
częścijegociałarównieżsięwzburzyły.
– Tabloidy? – nawet nie starał się ukryć wściekłości. – Przed
niczymsięniezawahasz?Jakniskoupadniesz?
– Najwyraźniej tylko dzięki tabloidom można zwrócić twoją
uwagę.Imasztupet,bymówićoupadaniu,skorosamzbożysz-
czakorporacjistałeśsięporywaczem.
Zignorowałtęuwagę,jakrównieżnieprzyjemneuczucie,któ-
re mówiło mu, że kilka nagłówków to nie to samo co ucieczka
zdzieckiem,nawetjeśliponoćbyłojego.
–Okłamaniemnieciniewystarczyło,więcopowiedziałaśswo-
jeubzduranesensacjeszmatławcom?Doceniłbympostępy,gdy-
byniebyłytakprzemyślane.
– Mówi człowiek, który uwiódł mnie tylko po to, by porwać
mojedziecko.–Zmarszczyłanos,nadalwpatrującsięwmiasto
za oknem. Ton miała irytująco spokojny. – Sztuki kalkulacji
mógłbyśnauczyćswojekomputery,czyżnie?
–Tojakiśkonkurs?–Jegogłosniebyłtakspokojny.Zirytowa-
łogotodużobardziej,niżpowinno.
–Przezcałelatatwierdziłeś,żekłamię,choćmówiłampraw-
dę. Uznałam, że spełnię twoje oczekiwania. – Odwróciła się
wjegostronę.Wyglądałajeszczebardziejidealnieiniedostęp-
nieniżzwykle.
–Gdziejestmójsyn?
– Mój syn. Chyba że wreszcie przyznasz się do schadzek
zmoimbratem?Ciekawscy,którychzaprosiłaśdonaszychpry-
watnychspraw,czekająnaodpowiedź.
Jejspojrzeniestałosięjeszczezimniejsze,aleniezareagowa-
ła. Nie w sposób, jaki Dario potrafiłby odczytać, co mu się nie
spodobało.Żewciążpotrafiłapozostaćzagadką–gorzej,żepo
tym wszystkim, co mu wyrządziła, wciąż pragnął tę zagadkę
rozwiązać.Cotomówiłonajegotemat?
–JesteśdlaDamianatylkodawcąspermy,niczymwięcej–po-
wiedziałacicho.–Zamiastpostąpićwłaściwie,postanowiłeśpo-
rwaćniewinnedzieckozplacuzabawwramachjakiegośswoje-
gopokręconegoplanu,bypoczućsięlepiejwzwiązkuzwyima-
ginowaną raną. Myślę, że twoje działania mówią same za sie-
bie. Ale oboje chyba wiedzieliśmy już wcześniej, że nie jesteś
szczególniedobrymczłowiekiem.
Darioniemiałpojęcia,jakzachowałchłódnazewnątrz,pod-
czasgdywśrodkupłonąłbiałągorączką.Wmawiałsobie,żeto
wyłączniegniew,ponieważniechciałdopuścićdosiebiemyśli,
żewciążjąkocha.Jakimścudemjegogłospozostałstosunkowo
spokojny.
–Podczasgdytyjesteśwnajlepszymrazieniewiernąoszust-
ką,którapowieizrobiwszystko,byuniknąćodpowiedzialności
zaswojeczyny.Niezależnieodtego,czymówimyoznalezieniu
sobiekochanka,czyniepoinformowaniukogoś,żemasyna.Jak
myślisz, czyj dom ze szkła roztrzaska się pierwszy, Anais? Mój
czytwój?
Uśmiechnęłasię.Niezaładnie.
–Przyszłamtuzuprzejmości.Jeślichceszwojny,Dario,okej.
Naprawdęnieobchodzimnie,comizrobisz.Alenigdyniepowi-
nieneś był dotykać mojego dziecka. Możemy sobie poradzić
z tym, co jest między nami, jak dorośli albo na łamach gazet.
Twójwybór.Niemamnicdostracenia.
–Zabawne,żetakmyślisz.
– Opinia publiczna ma tendencję do wspierania skrzywdzo-
nych matek, a nie bogatych, strasznych ludzi, którzy porzucili
je i swoje dzieci. Może powinieneś był o tym pomyśleć, zanim
mipogrozisz.
Dario nagle zorientował się, że stoi zbyt blisko niej. Widział
rumieńce na jej policzkach, gorączkową wściekłość w oczach.
Dostrzegł jej strój – elegancką sukienkę koloru oberżyny z wy-
myślnym dekoltem i kolejną parę ekstrawaganckich, delikat-
nychbutów–ito,żewłosyspięławkucykniskonakarku,ale
widział jeszcze więcej. Każdy jej oddech. Każdy wyraz na jej
pięknejtwarzy.Delikatny,uwodzicielskizapachperfum,amoże
tylkojejskóry.
–Coty,docholery,robisz?–ryknąłnanią.
–Ukradłeśmojegosyna,draniu–syknęła.–Jeszczenawetna
dobreniezaczęłam.
Uderzyło go, że ona teraz nie prowadzi żadnej gry. Że to, co
kryłosięzawściekłością,czegoniepotrafiłodczytaćnapocząt-
ku, było strachem. Przed nim i przed tym, co mógłby zrobić.
Chybanigdywżyciunieczułsiętakimały.Czytonieto,czego
chciał?Władzanadnią?Upragnionaprzewaga?Jegozasłużona
zemsta?
– Damian ma się w porządku – przyznał niechętnie. Było
wnimtakiemiejsce,którenienawidziłotego,corobi,cowywo-
ływałonajejtwarzytakilęk,niezależnieodkierującychnimpo-
wodów.–Anawetlepiej.Tomałydiabeł.
Rozluźniła ramiona. Jej usta straciły nieco nienaturalnej
sztywności.Chłódwjejciemnychoczachstajał–choćtylkonie-
znacznie. Dario zrozumiał, że niezależnie od tego, jaka była
prawda, Anais bardzo kochała swoje dzikie dziecko. Dlaczego
miałbywtowątpić?Czytakprzyzwyczaiłdoobarczaniająwiną
zacałezło,żeniepotrafiłocenićjejinaczej?
–Tożadendiabeł–poprawiłago.–Topięciolatek.
–Sądziłem,żeobatewyrażeniasąwymienne.
Prawiesięuśmiechnęła.Potemsięgnęławjegostronę,jakby
chciała dotknąć jego ramienia, ale w ostatniej chwili zmieniła
zdanie.Zwinęładłońwpięśćiopuściła.Nieistniałpowód,dla
którego powinien odczuć to jak stratę. Ani dla którego ramię
powinnotakgobolećwmiejscu,gdziegoniedotknęła.
– Dowiodłeś swego, Daro – powiedziała cicho. – Zapewniłeś
miniezłeprzeżycia.Uwiodłeśmnie,porzuciłeśisprzątnąłeśmi
Damiana sprzed nosa. Czułam się tak strasznie, jak podejrze-
wam,żeoddawnachciałeś,żebymsięczuła.
Przerwała, a on nie do końca zrozumiał, dlaczego powinien
poczućcośniecozabardzoprzypominającegowstyd,choćbyło
to prawdą. Zrobił wszystkie te rzeczy. Specjalnie, nawet jeśli
nietakcałkiembezemocji,jakzaplanował,kiedyniewpuściła
gododomuwKihei.
–Niemów,żeprzyjechałaśtu,bytwierdzić,żejesteśofiarą–
powiedziałcicho,ponieważniewiedział,jakuporaćsięzewsty-
dem.Dariozbudowałostatniesześćlatswojegożycianabazie
jednej niezaprzeczalnej prawdy: padł ofiarą zdrady ze strony
dwojga ludzi, którym ufał, ale ich słabość go nie zdefiniowała.
Wzniósł się ponad to. W jego życiu nie było miejsca na wstyd
aninicpodobnego.–Roześmiejęcisięwtwarz.
– Możemy to skończyć? Poza wszystkim innym, nie wyobra-
żamsobie,żemaszjakiśpomysł,jakwychowaćdziecko.
– Nie wiedziałem, że ktokolwiek ma. Myślałem, że człowiek
uczysięwtrakcie.
Mógł jej powiedzieć, że zatrudnił batalion wysoce wyszkolo-
nych niań, by się upewnić, że ktoś w pobliżu Damiana zna się
choćtrochęnaopiecenaddziećmi,ponieważAnaismiałarację.
Nic nie wiedział o dzieciach poza tym, że swoje dzieciństwo
wspominał niechętnie. Ciekawie się zrobiło, dopiero gdy on
i Dante trafili do szkoły z internatem, gdzie bawili się tak do-
brze, że codziennie odwiedzali gabinet dyrektora. Mógł jej po-
wiedzieć, że nigdy nie zostawiłby opieki nad niewinnym dziec-
kiemprzypadkowi.Niezrobiłtego.
– Czego chcesz? – warknęła, a fakt, że straciła spokój nie
ucieszył go. – Zwrócić moją uwagę? Zemścić się? Myślę, że ci
sięudało.
– Mam to, czego od ciebie chciałem – odpowiedział. Dopóki
tegoniepowiedział,niezdawałsobiesprawy,żewcaletaknie
myśli.Poprostuzamierzałbyćokrutny.Cośwnimchciałozra-
nić ją na wszystkie możliwe sposoby. Ale nienawidził siebie.
Nienawidziłzato,żejąkrzywdził…
Kiedy stał się taką osobą? Tym gniewnym, gorzkim, okrop-
nym człowiekiem, który robił takie rzeczy z przerażającą non-
szalancją?Oczywiściewiedział.Przedjegooczamirozegrałasię
tasamascena,cozawsze,nieuchronnie.Jakbyprzeżywałto,za-
miastpoprostupamiętać.Wyszedłzdomuwcześnieranowso-
botęnaspotkaniezludźmiwICE.Danteodmówiłudziału.Da-
riosądził,żepoprostuuchylałsięodswojejroliwinteresach.
Pospotkaniuchętniewracałdodomu.Anaisbyłajedynąosobą,
zktórąmógłwtedyrozmawiać,jedyną,którarozumiała,jakbył
rozdartypomiędzytym,couważałzasłusznedlaspółki,ilojal-
nościąwobecbrata.Fakt,żesięjejzwierzałiczęstosłuchałjej
radzamiastradDantego,doprowadzałbrata–którynigdyspe-
cjalnienieprzepadałzaAnais–doszału.
Dosłownie widział, jak beztrosko wchodzi do mieszkania
irzucakluczenastół,anastępniezmierzawstronęsypialni,by
odszukaćswojąpięknążonę,codoktórejoddawnabyłprzeko-
nany,żejestdlaniegoidealnąpartnerką.Nicbardziejemocjo-
nalnie nacechowanego. Ich małżeństwo było tak wykalkulowa-
ne, tak chłodne i ostrożne w świetle dnia. Mówili o związku,
jakby to była decyzja praktyczna, którą podjęli ze względu na
wspólne cele, bez żadnego ładunku emocjonalnego – a potem
rozrywali się na kawałki w łóżku, wykorzystując każdą szansę,
razporaz.
Byłapierwsząosobą,zktórąchciałsiędzielićdobrymiizłymi
wiadomościami. Nawet nie pamiętał, jak zastąpiła Dantego
w tej roli. Stało się to w dużej mierze, ponieważ on i Dante
przestalimyślećidziałaćjakojedność–erozjazaufaniamiędzy
nimi, pomyślał teraz, nastąpiła po incydencie z pewną dziew-
czyną,zktórąnieświadomiespotykalisięobaj,gdymieliosiem-
naście lat. Czy zrozumiałby sam, jak się sprawy mają, gdyby
znimniepogrywała?Jużwtedywydawałomusiętozadziwiają-
ce, jak oni dwoje, wychowywani w tak różnych i jednocześnie
nieprzyjemnych warunkach przez skrajnie samolubnych rodzi-
ców, natknęli się na siebie. Czy wreszcie zrozumiałby coś, co
powinno być dla niego oczywiste od samego początku – że ich
małżeństwonigdywogólenieopierałosięnachłodnychkalku-
lacjach,aonitylkoudawali,żejestinaczej?
Wciążpamiętałrumieniecnajejpoliczkachidzikiespojrzenie
w oczach, kiedy znalazł ją stojącą w małym przedpokoju przy
sypialni,jakbyprzybiegłasięznimprzywitać.Takwłaśniemy-
ślał w ostatniej chwili, zanim całe jego życie się rozpadło. Pa-
trzyła na niego, blada na twarzy i z rozpalonym spojrzeniem,
któregonierozumiał.Czyzbliżyłsięwtedydoniej?Niepamię-
tał. Bo właśnie wtedy z sypialni wyszedł Dante, w jednej z ko-
szuli Daria szeroko otwartej na piersi i spojrzeniem, którego
Darioniemógłodczytać.
Darioniepamiętał,kiedyostatniospał.Jadłioddychałfirmą,
żonglowałspotkaniamiprzezcałydzieńiprzygotowywałsiędo
nichprzezcałąnoc.Ledwowidywałżonę.Zpewnościąniewi-
dywał wystarczająco dużo Dantego, kiedy harował przez całą
noc. Już czuł się odsunięty od własnego życia, obcy w dwóch
najważniejszych dla niego związkach. To były mroczne czasy,
a przy tym obawiał się, że dwoje ludzi, którzy naprawdę się
oniegotroszczyli,zdajesięnienawidzićsiebienawzajem…Ale
wtedy pojął, że się nie nienawidzili. Ewidentnie między nimi
działosięcośinnego.
Izrozumiał,coAnaisznaczyładlaniegoprzezcałyczas.Dla-
czegozniąwszystkoprzebiegałotakszybko.Czemuwydawało
sięczymśpodobnymdoprzeznaczenia,chociażnigdytegosło-
wa nie użył. W tamtym korytarzu, widząc na wpół ubranego
brata, zbyt późno zrozumiał własne głupie serce. Teraz, sześć
latpóźniej,wzupełnieinnejczęścimiastaikiedyobojezAnais
bylijużzupełnieinnymiludźmi,wyrwałsięzewspomnień.Ana-
isciąglepatrzyłananiegotymnieruchomymistrasznymspoj-
rzeniem.Nadalnierozumiał,cotowszystkoznaczy,tyletylko,
żewyraźniejąranił.Cokolwiekzrobiłasześćlattemu,niezależ-
nieodnależącejsięmunagrodyodprzeznaczenia,teraztoon
ranił.
Niemógłjużdłużejkłamaćiwmawiaćsobie,żegotonieob-
chodzi.Aleteżniemógłsięzatrzymać.
–Jedynarzecz,którąmogłabyśzrobićdlamnie,wymagapo-
dróżywczasie–powiedział.Niemiałpojęcia,dlaczegoakurat
te słowa przyszły mu do głowy ani dlaczego wcale nie brzmiał
chłodno i opanowanie. Ale może nikogo nie oszukiwał. – I mu-
siałabyśbyćkimśkompletnieinnym,niżsięokazałaś.
–Odpowiedzmijednopytanie–powiedziałacichoinerwowo,
choć na jej twarzy malowały się tylko upór i ten sam błysk
w oczach. – Podjąłeś wiele decyzji opartych na mojej zdradzie.
Odszedłeś.Upewniłeśsię,żeniebędęsięmogłaztobąskontak-
towaćizerwałeśrelacjezbratem.Ajeślisięmylisz?
Roześmiałsięnato.
–Natwójtemat?
–Natematwszystkiego.Mnie.Dantego.Tego,cozobaczyłeś
wtedy.Pomyślowszystkichrzeczach,którezrobiłeś,Daro.Włą-
czającporwaniewłasnegodzieckaiprzewiezieniegoprzezoce-
antylkopoto,bysięnamniezemścić.
Kiedyskończyłamówić,jejdłoniezwinęłysięwpięści.
Dariobyłwściekły.Bałsię,żenajgorszejestto,żeniemadro-
gipowrotnej.Niemożnabyłoudawać,żegoniezdradziła,ito
zkim,aniżeniemategopięcioletniegochłopca.Niewrócido
tego,czegochciał,mimowszystkochciał–iniepotrafiłsiędo
tego przyznać. Była dla niego niedostępna, jakby nigdy się nie
spotkali.Możebardziej.
– To uczyniłoby ze mnie potwora – powiedział cicho, ledwie
słysząc swój głos. – Czy właśnie to chcesz usłyszeć? Nie tracę
czasunatakierzeczy.
– Bo jesteś taki pewien, że masz rację? Nie ma miejsca na
wątpliwości,kiedyjużzdecydowałeś?Jaktowspanialemiećza-
wszerację.My,zwykliśmiertelnicy,musimybyćdlaciebienie-
kończącąsiępróbą.
–Mówiłemciwcześniej,niebyłtopierwszyraz–przerwałjej.
–Myślisz,żejesteśwyjątkowa,Anais?Powiedziałci,żejesteś?
Skłamał.Niebyłaśpierwsząkobietą,którejskosztowałbezmo-
jejwiedzy,choćmiałabyćmoja.
Uśmiechnąłsięgorzko,aleniewyjawił,żeDanteniewiedział,
że Lucy wykorzystuje ich obu wbrew ich woli. Że obaj zerwali
zniąirzekomoruszylidalej.Żeodtegoczasuodczuwałnieuf-
nośćwobecbrata.Wmawiałsobie,żetobezznaczenia.
–Alebyłaśostatnią.
To wojna, powiedziała sobie Anais, a to oznacza wykorzysta-
nie wszystkich dostępnych broni. Nieważne, jak bardzo jej się
toniepodobało.
–NapewnochceszatakowaćkogośzrodzinyDiSionewten
sposób?–zapytałapofrancuskuciociawdrodzenalotniskona
Maui.Polatrzcinycukrowejrozciągającesięwokółzaszeleściły
jakby na znak zgody. – Szczególnie ulubieńca światka nowych
technologii? Sześć lat temu byłaś pewna, że chcesz oszczędzić
tegocyrkuDamianowi.
–SześćlattemuDamianbyłtylkoteorią–odpowiedziałaAna-
iswtymsamymjęzyku,paryskimfrancuskimzdzieciństwa.Ję-
zyku,któregoojciecużywał,bylżyćjejmatkę,ijęzyku,którego
obojejejrodziceużywali,bysięupewnić,żewiedziała,jakzruj-
nowałaichżycieiokazałasiębezwartościowa.
Skupiła wzrok na polach i wiatrakach wspinających się po
zboczuwysokiejbrązowejgóry.Alejejserceznajdowałosięjuż
dziesięć kilometrów nad nią w samolocie Daria kierującym się
nawschód.
–Terazjestmałymchłopcem,któryzostałuprowadzonyzpla-
cu zabaw. Jeśli cyrk mi go zwróci, sama zatrudnię wszystkich
klaunów.
Po tym, jak Dario zostawił ją w sali konferencyjnej, zabrała
siędopracy.Umówiławywiady.Odpowiedziałanakażdądosta-
ną wiadomość i pocztę głosową od wszystkich dziennikarzy
szmatławcówumierającychzchęciporozmawianiaznią,bypo-
temprzekształcićjejsłowawnierozpoznawalnekształty.Zajęła
środkowe miejsce przy długim, lśniącym stole w sali konferen-
cyjnejDariaiopowiadałaswojąhistoriękażdemu,ktochciałjej
słuchać, a pracownicy firmy udawali, że nie zwracają na nią
uwagi.
Kilkagodzinpóźniejrozpowszechniłahistorięzłegoczłowieka
upojonego władzą jak świat długi i szeroki. Uśmiechnęła się
słodkodoDaria,gdyznówstanąłwdrzwiach.Wydawałsiębar-
dziejponuryniżwcześniej.Niestety,tenwidokścisnąłjejserce.
Nieważne,żesamtosobiezrobił.Byłpierwsząosobą,którąkie-
dykolwiektakkochała,nierozważnie,lekkomyślnieinieodwra-
calnie.Tosięnajwyraźniejniezmieniło.Wpewnymsensiewie-
działa,żenigdysięniezmieni.
–Skończyłaśprzedstawienie?–zapytałcicho.Rozpoznałaten
ton. Oznaczał, że temperament nakazuje mu uderzyć i uciec.
Mogłaby przysiąc, że widzi to w blasku jego oczu. – Niektórzy
muszą zarabiać na życie, nie fantazjować przed paparazzi. Po-
trzebujemytegopomieszczenia.
–Właśnieskończyłam.–Podniosłasię,sięgającpotorebkę.–
Przyszedłeś,byzabraćmniedoDamiana?
Roześmiałsię.
–Nie.
–Jakdługozamierzasztrzymaćgozdalaodemnie?
–Myślę,conajmniejpięćlat,żebybyłosprawiedliwie.
Chciała rzucić się na niego za samo zasugerowanie czegoś
takokropnego,alesiępowstrzymała.Ledwo.
–Tomałychłopiec,Dario.Nierozumietejgry.Niezasługuje
nato.
–JestjednymzDiSione.Nicmuniebędzie.
Zaśmiałasięobelżywie.
–Takjaktobie?
–Jeślizarazniewyjdziesz,Anais,wyrzucęcię–powiedziałci-
cho.–Nieobchodzimnie,jakietabloidyopiszątonapierwszej
stronie.
Nie uwierzyła mu, ale nie naciskała. Skinęła głową i ruszyła
dodrzwi.
– Pamiętaj, że to powiedziałeś – poradziła. Bo to była wojna,
bezwzględunato,coczuła.
Onwypowiedziałtęwojnęiwziąłzakładnika,jedynąosobęna
świecie,którąkochałabezwarunkowo.Jakimiaławybór?
–Możliwe,żepożałujesz.
ROZDZIAŁÓSMY
WciągunastępnychkilkudniDariożyczyłsobiewielurzeczy.
Chociażby tego, by przemyśleć wcześniej ten cały plan. Posłu-
chaćAnais,kiedyostrzegałagoomożliwymzachowaniumałe-
gochłopca,kiedyznajdziesięwnowejsytuacji.Żewswojejdu-
mieniepomyślał,żenieudamusięwyrwaćpięciolatkazżycia
bezżadnychefektówubocznych.Jakbyfakt,żedzielilimateriał
genetyczny, mógł mieć znaczenie dla małego urwisa. Żałował,
żeniepomyślał,zanimzaczniedziałać.Oczywiście,niebyłoto
nicnowego.Dziwnieprzypominałojegouczucia,kiedytrafiłdo
ICEpoopuszczeniużony,brataidawnejfirmy–tylkopoto,by
odkryć,żewłaścicielbyłtaknieuczciwy,jakobawiałsięDante.
Żewszystkiepraktykibiznesowefirmybyływątpliwemoralnie,
dokładnie tak, jak ostrzegał Dante. Wątpił, czy pięcioletnie
dzieckodoceniłobysposób,wjakiuporałsięzsytuacjąwICE–
zsystematycznąreorganizacjąfirmyodpoczątkuwciągukilku
lat,któraobejmowałaodsunięciewłaścicielaiuczynieniegoci-
chympartnerem,aostateczniecałkowitewykluczeniego.
DariospędziłzDamianemtylkokilkadni,alerozumiałdosko-
nale,żetegodziecka–zbytłatwoprzyszłomuzałożyć,żechło-
pakjestjegosynem–wżadensposóbniedasięuczynićcichym
partnerem.
– Dość – powiedział pewnego ranka, przerywając kolejny na-
padgniewu.Opiekunkazałamałaręce,aleDamianwziąłzesto-
likarzeźbęzbrązuwartąstoczterdzieścitysięcydolarówirzu-
ciłniąwDaria.Coprawdachybiłokilometr,aletoniezmienia-
łojegozamiarów.Niezmieniłoteżfaktu,żezpodłogiwsalonie
sterczałaterazrzeźba,wbitawniąjakwidelec.
– Chcę do mamy – powiedział chłopiec będący wierną kopią
każdegozdjęciaDariaijegobrata,zwyjątkiemoczu,któremo-
głybyćtylkoAnais.Brzmiałsmutno,ajegodolnawargazadrża-
ła.
– Niedługo przyjedzie. – Dario zastanawiał się, kiedy stał się
takim kłamcą. Kiedy kłamstwa zaczęły przychodzić mu tak ła-
two. Zaczął się też zastanawiać, jakie kłamstwa wmawia so-
bie…
–Niepodobamisiętutaj–poinformowałDamian.–Chcędo
domu.
–Agdybymcipowiedział,żetotwójnowydom?
Większość mieszkańców Nowego Jorku oszalałaby z radości,
bytylkozerknąćdośrodkabudynkuwstyluartdecosławnego
dzięki swoim licznym barwnym mieszkańcom. Pięciolatek,
prawdopodobniemającyjegogeny,rozejrzałsię,jakbyzupełnie
niebyłpodwrażeniem,zmarszczyłnosiwzruszyłramionami.
– W porządku – stwierdził. – Lepiej byłoby, gdyby była tu
mama.
Darioruchempodbródkawyprosiłopiekunkęzpomieszczenia
izwróciłsiędoDamiana.
– Muszę ci coś powiedzieć. – Czuł się jak idiota, jak filmowy
łajdak,wyniosłyiśmieszny.–Jestemtwoimojcem.
Nie wiedział, czego się spodziewał. Czegoś dramatycznego.
Wcześniej Damian rzucił drogą ozdobą przez pół pokoju, bo
chciał inne płatki na śniadanie. Na pewno wiadomość, że ma
ojca, powinna go skłonić do zrobienia… czegoś. Zamiast tego
chłopiec zrobił nonszalancką minę, jakby Dario podzielił się
znimwiadomością,żejestsłonecznydzień.
– Wiem – powiedział po chwili, jakby znudzony. – Mama mi
powiedziała.Pozwalamitrzymaćtwojezdjęcieprzyłóżku.
– Wiesz? – Był tak zdumiony, że nie dotarła do niego reszta
wypowiedzi.
– Powiedziała, że jesteś bardzo ważny i zajęty, dlatego nigdy
nas nie odwiedzasz. – Wyraźnie zmęczony brakiem ruchu Da-
mianzacząłsięwiercić.–Czyonawróci?
– Wkrótce – powiedział z roztargnieniem Dario. Nie mógł za
bardzopojąć,copowiedziałchłopiec,atymbardziej,comogło-
bytooznaczać.–Przezcałytenczaswiedziałeś,żejestemtwo-
imojcem?Nawetwszkole?
– Oczywiście. – Damian przestał skakać i spojrzał na Daria,
jakbybyłidiotą.–Niewolnomichodzićnigdziezobcymi.
A potem wykorzystał najbliższą sofę jak trampolinę, podczas
gdyDariosiedziałnieruchomoznieprzyjemnymuczuciem.Ana-
iszachowałajegozdjęcieipostawiłaprzyłóżkusyna?Wogóle
nieukrywała,ktojestojcemdziecka?„Ajeślisięmylisz?”–za-
pytała. Prawda była taka, że Dario nigdy nie rozważał takiej
możliwości. Anais zaprzeczyła wszystkiemu, ale czy i tak nie
uczyniłabytego?ToDantesprawił,żebyłtakcałkowiciepewny.
Ponieważniezaprzeczył.Niepowiedziałnic,anijednegosłowa.
To był bardzo mroczny czas dla Daria, nawet zanim nakrył ich
u siebie w domu, ale jaki powód miałby brat, by kłamać odno-
śniespaniazjegożoną?
Nadalnietłumaczyłoto,dlaczegoAnaiszatrzymałajegozdję-
cie.Onsamwanalogicznejsytuacjiudawałby,żenigdynieist-
niała.Wcześniejpowiedział,żegdybynaprawdębyłtaki,jaksu-
gerowała,byłbypotworem.AjeśliDantekłamał?JeśliDariosię
mylił? Jeśli ponad pół dekady wyglądało tak, jak wyglądało,
wwynikutegojednegodnia?
Wiedział, że to niemożliwe. Dużo można było powiedzieć
o Dantem w tamtym okresie, ale nigdy nie kłamał – na pewno
anirazunieokłamałDaria.Tobyłoniemożliwe.Mimotowciąż
czułsięjakpotwór.
– Co ty wyprawiasz? – zapytał po nosem. Nie rozumiał, jak
Anais miałaby być jednocześnie niewinną dziewicą, którą spo-
tkałnakampusie,ikobietą,któraprzespałasięzjegobratem.
Zczasemwydawałomusię,żewszystkozrozumiał.Takbardzo
pragnęła uwagi, czułości po okropnym dzieciństwie, że nic
dziwnego, że nie wystarczył jej jeden mężczyzna. Jednak foto-
grafiaprzyłóżkuniepasowaładotegoobrazuosoby,którąwe-
dług niego się stała, sypiając z Dantem od nie wiadomo jak
dawna.Niewiedział,jakmatowszystkorozumieć,izłościłogo
to.
Wtedyjednakdopokojuwparowałagosposia,wyłożyłaprzed
nimstostabloidów,chwyciłaDamianazarękęiwyszła.Zamiast
zadzwonić do Anais, zaczął czytać nagłówki wielkimi literami
demaskującejegocharakter.
Człowiekzloduzabrałmidziecko!
Wtedywłaśnienaszłagoinnamyśl,dużobardziejponuraod
poprzedniej. Wiedział tylko, że Anais postawiła przy łóżku Da-
mianazdjęcie.Chłopiecniesprecyzował,cosięnanimznajdo-
wało.Oznaczałoto,żeniedałosięokreślić,któryzbliźniaków
DiSionewidniałnafotografii.
Późnym wieczorem tego samego dnia opiekunka weszła do
gabinetuDaria.Zastałagosiedzącegonakanapieobitejskórą,
z laptopem na kolanach i szklaneczką whiskey w dłoni. Dario
zatrzymał filmik, który oglądał – nagranie występu Anais w ja-
kimś talk show, gdzie odgrywała rolę zranionej i bezbronnej
istotki pociągniętej w mrok przez bezwzględnego biznesmena.
Musiał przyznać, że szło jej nieźle. Niemal go przekonała, że
jestbezdusznymdraniem.
Byłam trzymana pod kloszem – opowiadała łzawym tonem. –
Nie,nigdysięzemnąnierozwiódł.Poprostupojawiłsiędługo
po tym, jak straciłam nadzieję. Myślałam, łudziłam się… To
brzmi tak naiwnie, prawda? Ale to wszystko był podstęp, gra.
Chciałtylkonaszegosyna.
Darioprzesłuchałtenfragmentprzynajmniejpiętnaścierazy.
Gdyby nie znał prawdy, przysiągłby, że Anais nie udaje. I choć
wiedział,żetoniemożliwe,reagowałtak,jakbyniegrała.Jakby
naprawdę zjawił się niczym jakiś anioł śmierci sześć lat temu,
aterazwrócił,izakażdymrazemniszczyłjejżycie.
„Ona ma jakąś magiczną moc” – wykrzyczał do niego Dante
dawnotemu,kiedyDarioporazpierwszychciałprzyjąćofertę
odICE.Dariopopełniłbłądiwspomniał,żewedługAnaisbyła
todobradecyzja.„Onasprawia,żemyślisz,żeczarnejestbiałe.
Copotem,bracie?Zrobizemnietwojegowroga?”.
Alenie.Tozrobiliobojewjegowłasnejsypialni.Dariozmusił
siędopowrotudoteraźniejszości,wktórejopiekunkapatrzyła
naniegozmartwionymwzrokiem.
–Ocochodzi?–zapytałświadom,żebrzmidziwnie.Jakktoś,
ktosamniewie,czyniestraciłpoczytalności.
– O Damiana – odpowiedziała cicho kobieta, tonem niemal
przepraszającym.–Chybajestchory.
–Jeszczepokolacjiszalałnadachu!–Darionieskończyłmó-
wić,ajużzerwałsięiruszyłzaopiekunkąkorytarzemdopoko-
ju, który przeznaczył dla Damiana. Chłopiec leżał skulony na
łóżku,trzęsącsięipłacząc.Byłrozpalony.Darionigdynieczuł
się tak bezradnie. Usiadł na łóżku i dotknął Damiana, jakby
wtensposóbmógłmujakośpomóc.Niejasnopamiętał,żejego
dziadekrobiłtaksamo.
–Chcędomamy–zapłakałDamian.
NigdywcześniejDarionieczułsięgorzej.Czynaprawdęwy-
korzystywałpięciolatkajakjakiśpionekwgrze?Cobyłoznim
nie tak? Wykrzyczał Anais w twarz, że była równie zła, jak jej
ojciec,którynigdyniechciałsięożenićiprzezcałyczastrwa-
nia małżeństwa zdradzał jej matkę. A jednocześnie Dario sam
byłrówniezły,jakjegoojciec,najbardziejsamolubnyczłowiek,
jaki kiedykolwiek żył. Był gorszy. Ojciec przynajmniej w ogóle
niedbałożadnezdzieci,alenigdynieprzyszłobymudogłowy
jewykorzystać.
Wyjął telefon i wybrał numer, niepewny, czy uda mu się
wogólewydaćjakiśdźwięk.Odebrałaodrazu.
–Dario?
–Lepiejprzyjedź–powiedziałbezżadnegowstępu.Nawetnie
próbowałzachowaćspokoju.Jakietomiałobyznaczenie?–Da-
mianjestchory.
Nie wiedział, ile czasu minęło. Mogły to być minuty albo go-
dziny.Czasstraciłsens,kiedysiedziałwprzyciemnionympoko-
ju z chorym chłopcem na kolanach, próbując go uspokoić. Da-
mianprzestałpłakać,coDarioodczułjakotriumf–dużowięk-
szy i donioślejszy niż jego odczucia podczas wprowadzenia na
rynek ostatniego produktu ICE, co wcześniej uważał za szczyt
swoichosiągnięć.
Nie potrafił sobie poradzić z tym uczuciem. Nie wiedział, co
znaczyło. Rozumiał tylko, że mały spocony chłopiec jakoś się
dostałwtakiemiejscajegoduszy,októrychwcześniejniemiał
pojęcia. A nawet nie sądził, że Damian go lubi. Przy okazji nie
był wcale pewien, czy trzyma na kolanach syna, czy bratanka.
Toniemiałoznaczenia.
Anaiswparowaładopokoju,niespuszczającwzrokuzDamia-
na,takszybko,żejejczarnewłosyzafalowały.Uklękłanałóżku
obokDariaiprzyłożyładłońdopoliczkasyna.
– Mamusia – zachlipał chłopiec. Nie wydawał się zdziwiony,
żejąwidzi.Dariozastanawiałsię,cotozauczucie,kiedysięnie
wątpi,żektośdorosłypojawisię,kiedybędziepotrzebny.–Je-
stemchory.
–Wiem,kochanie.–AnaiszabrałaDamianazkolanDaria.Do-
tknęłajegoczołaipoliczków.–Masztylkoniewielkągorączkę.
Bolicięgłowa?
Damianwymruczałcośniezrozumiałego,aonapokiwała,jak-
byrozumiała,ocochodzi.
–Nicdziwnego.Schłodzimyciętrochęisprawdzimy,czyuda
cisięzasnąć.
Poprosiła opiekunkę o mokry ręcznik. W międzyczasie zdjęła
Damianowiprzepoconąpiżamęizałożyłasuchą.Następniepo-
łożyła go z ręcznikiem na czole. Wszystko to robiła pewnie, co
przypomniało Dariowi, czym zajmowała się przez ostatnie pięć
lat. Nawet położyła się obok syna, by mógł ją objąć, i zaczęła
muśpiewać.
Byłatonajbardziejurzekającarzecz,jakąDariokiedykolwiek
usłyszał. Złamała mu serce, o którym myślał, że dawno temu
obróciło się w kamień. Potrzebował dużo czasu, by zrozumieć,
że niezależnie od tego, jak wyglądała prawda, on chciał, by to
byłoprawdą.Bynależałodoniego.Chciał,bywróciładoniego
ztympociesznymchłopcembędącymidealnympołączeniemich
dwojga. Nigdy nie pragnął założyć rodziny – ledwie tolerował
własną – ale teraz zapragnął tej rodziny bardziej niż czegokol-
wiekinnego.
Mógł wyjść, kiedy Damian zasnął, ale tego nie zrobił. Po ja-
kimś czasie Anais przestała śpiewać, ale się nie ruszyła. Obej-
mowała syna jak lwica gotowa rozszarpać każdego, kto by się
zbliżył.Darioniewątpił,żebytozrobiła.Aonbyjejpomógł.
–Człowiekzlodu?–zapytałcicho.
– Jeśli kiedykolwiek znowu spróbujesz odebrać mi dziecko,
wyprujęciflakiczymśdużoostrzejszymniżnagłówkitabloidów.
Uwierzył jej. Siedzieli długo, tylko pochrapywanie Damiana
burzyłociszę.
– Wiedział, że jestem jego ojcem. – Nie zamierzał się wcale
odzywać.Planowałwstać,wrócićdogabinetuimożetrochępo-
pracować.–Poznałmnie,kiedyprzyjechałemponiegodoszko-
ły.Powiedział,żemamojezdjęcieprzyłóżku.
Anais długo milczała. Dario stracił już nadzieję, że mu odpo-
wie.Wystarczyło,żebylituoboje.Ciszabyławporządku.Była
czymśintymnymitymrazemniewzdrygnąłsięnasamąmyśl.
– Najbardziej przyjaźni się z dziewczynką o imieniu Olina –
wkońcuodezwałasięAnais.–Jejtatajeststrażakiem,codzieci
uznały za coś imponującego i heroicznego. Olina powiedziała
Damianowi,żetatajejobiecał,żezawsze,kiedybędziesięcze-
gośbała,ochronijąprzedwszystkimipotworami.
Anais spojrzała Dariowi prosto w oczy. Miał wrażenie, że
wszystkosięwnimzatrzymało.
–Damianzapytał,jakonmógłbyzawołaćtatę,skoroniewie,
gdziejesteś.
Dario poczuł, jakby coś miało go zaraz przygnieść. Nie mógł
jednakspuścićzniejwzroku.
–Powiedziałammu,żewiesz,gdziejesteśmy,iżepotrzebuje
tylkoczegoś,cobymuciebieprzypomniało,byodgonićwszyst-
kiezłesnyizłerzeczy,któreniekiedychowająsięwszafie.Po-
wiedziałam, że znasz czary, jak wszyscy ojcowie, ale ty najle-
piej.
–Anais…
– Więc wybraliśmy jedno z twoich zdjęć z naszego albumu
ślubnego,apotemwybraliśmywsklepieramkę.Damianchciał
na wszelki wypadek wzmocnić ochronę. Więc ma teraz ramkę
zBatmanemztwoimzdjęciem.Stoiuniegoprzyłóżku.Czasem
przyłapujęgo,jakrozmawiaztobą,jakbyśnaprawdętambył.
Dario nie potrafił znaleźć słów. Nie zdziwił się, kiedy zauwa-
żył,żedrży.Anaismówiładalej.
– Zabrałeś go na drugi koniec świat. Zabawiłeś się w ojca
i zaspokajałeś własne potrzeby. Wiedziałam, że nie zrobisz mu
krzywdy,żenicmusięniestanie.Żeuznatozawspaniałąprzy-
godęubokukogoś,kogo,wydajemusię,żezna.Jesteśdlanie-
go równie prawdziwy jak wszystko, co widział w telewizji, tak
poprostu.Togonieskrzywdzi.Toodpornedziecko.
Jej spojrzenie stało się twardsze. Wydawało się przenikać go
nawylot.
–Dopiero,kiedyznudzicisiętagra,kiedyprzypomniszsobie,
żejesteśDarioDiSioneimaszdostworzeniajakiśsprzętkom-
puterowy,awokółsiebieuwielbiającychcięklientów,wtedyod-
stawisz go, skąd go zabrałeś i zapomnisz. Martwi mnie to,
Daro.Ponieważtymzłamieszmuserce.
–Niezamierzamłamaćmuserca,niezamierzamłamaćnicze-
go.–Samnieuwierzyłwewłasnesłowa.
–Pojawiłeśsięznikądiwykradłeśgo.Jesteśtajemniczyinie-
samowityijeszczegoniezawiodłeś.
Terazniewyglądałajużnatwardąitowłaśnienajbardziejgo
uderzyło.Wyglądałanastraszniesmutną.
– Tak się stanie. Będzie myślał, że to jego wina, że mógł coś
zrobić,bycięzatrzymać.Dziecizawszetakmyślą.–Potrząsnęła
głowąichybajeszczebardziejposmutniała.–Lepiejbyłobypo-
zwolićmunadalwyobrażaćsobieciebiejakobohateraratujące-
go go przed złymi snami. A nie prawdziwego człowieka, który
nienawidzi jego matki i nie ma dla niego czasu. To bardzo po-
wszechna i nudna historia. Sądzę, że wolałby, żebyś pozostał
dlaniegomagiczny.
–Mówiszonimczyosobie?–zapytałcicho.
–Jajużdawnotemuporzuciłammagię.Atynigdynienależa-
łeśdomnie.
Nigdy nie powinien był tego mówić, nigdy nie powinien był
otwieraćtychdrzwi,ponieważwcaleniepodobałomusięto,co
sięzanimiznajdowało.
–Niczegotakiegoniezrobię.–Niewiedział,dlaczegoczułsię
osaczony, obnażony, jakby to on miał za sobą brzydką prze-
szłośćpolegającąnaporzucaniuludzi.–Nictakiegosięniewy-
darzy.
Anais zaśmiała się cicho. Tak smutno, jakby to już się stało.
Jakbyznałanieciekawąprzyszłość,niezależnieodjegosłów.
– Daj spokój, Daro. Nic na to nie poradzisz. Taki właśnie je-
steś.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
NastępnegodniaDamianobudziłsięzdrówjakryba.
–Byłchory–stwierdziłdobitnieDario,pijąckawę,kiedyDa-
mian ganiał swój własny cień po eleganckim tarasie otaczają-
cymnajniższepiętroapartamentu.–Samsprawdziłemmutem-
peraturę.
–Dziecisąpełnetajemnic–odpowiedziałaAnaiszewzrusze-
niemramion.
Wychodząc do pracy, Dario zapytał ją, gdzie się zatrzymała.
Pomyślała,żewtedyjąwyrzuci,aleontylkokiwnąłgłową,usły-
szawszynazwęprzeciętnegomoteluwśródmieściu,któryudało
jej się znaleźć w ostatniej chwili. Ledwie godzinę później
udrzwistanąłkurierzjejbagażem.Gosposiasprawniezabrała
jejtorbyiulokowałaAnaisnieobokDamianawpokojuwskrzy-
dle dla gości, ale w sypialni bezpośrednio obok sypialni pana
domunanajwyższympiętrze.
Wiedziała, że powinna zaprotestować. Powinna zabrać Da-
mianawchwili,kiedyDarioopuściłbudynek.Alboprzynajmniej
zażądać, by przedyskutowali wszystko teraz, zamiast obrzucać
sięobelgamiwsalikonferencyjnejlubnałamachgazet.Powie-
działa sobie, że tak właśnie zrobi, gdy tylko Dario wróci do
domu.Jednakniedałaradyznimporozmawiaćaniwieczorem,
aniwkolejnychdniach.
Im mniej rozmawiali o poważnych sprawach ciążących mię-
dzynimi,tymłatwiejprzyszłoimsięztympogodzić.Jakbybyło
toichprawdziweżycie.
Każdegowieczoru,jeślipogodapozwalała,jedliwszyscytroje
kolacjęnatarasie.Jakrodzina,myślałazakażdymrazemAnais.
Wiedziała, jak niebezpieczne są takie myśli. Jednak nie mogła
siępowstrzymać.Sądziła,żeDarioteżtoczuł.
DamianpokochałDariaodrazu.ByłotooczywisteiAnaispo-
czuła ból na myśl, że przez tyle czasu chłopiec musiał żyć bez
ojca.Nie,żebyżycie,jakiemustworzyła,byłozłe.Poprostuto
życie – ta baśń o mamie i tacie – było dużo lepsze. Sześć lat
temukochałaDariainiestetykochagowciąż,choćtaknapraw-
dęniewiedziała,czymwogólejestmiłość,domomentu,ażza-
stała go trzymającego ich chorego synka w ramionach. Albo
kiedy patrzyła, jak czyta Damianowi przed snem lub pozwala
mu wygrać w grę na konsoli, co wyraźnie obu sprawiło przy-
jemność.
Anais zawsze sądziła, że w miłości chodzi o burzliwe roman-
se,poktórychnastępowałylatasmutku,pustkiiżalu.Tegona-
uczylijąrodzicepoprzezswojemałżeństwo.Tegoteżsamado-
świadczyła. Złożoność różnych rodzajów miłości zaczęła rozu-
mieć dopiero w ostatnich latach dzięki Damianowi i wujostwu.
Jednakpatrzenie,jakmężczyzna,któregopokochałaniemalod
pierwszego wejrzenia, opiekuje się ich wspólnym dzieckiem,
byłojakoglądaniepierwszegowschodusłońca.Niepotrafiłaby
odebrać tego Damianowi. Sama z trudem powstrzymywała ra-
dośćnamyślotym,oczymledwośmiałamarzyć.
Nie do końca wierzyła, że jej się to udawało. Nie starała się
jakośszczególnie,skorootymmowa.Wiedziaławgłębiducha,
żeostateczniezatozapłaci.
Tenwieczórnieróżniłsięodinnych.Zjedlibeztroskokolację,
niezbaczajączłatwychtematówrozmowy,jakzawsze,odkiedy
zamieszkalirazem.Inawetjeślicorazbardziejzaczynałojejto
przeszkadzać,torównocześniezcałychsiłpragnęłaniczegonie
zmieniać. Tak więc śmiała się głośno i uśmiechała. Za każdym
razem szczerze. Potem kładli Damiana spać, jakby robili to ra-
zemodlat.
Drzwi od pokoju Damiana były zamknięte, a na trzech pię-
trach apartamentu panowała cisza. A jednak serce biło jej jak
młotem, jakby świadome rzeczy, których nie wiedziała. Podej-
rzewała, że miało to związek z tym, jak Dario na nią patrzył
znieodgadnionymwyrazemtwarzy.
–Dobryznaszespół,jaksięokazuje.Chybamnietodziwi.
Nie dodała, że dawno temu powiedzieli to sobie, zanim czas
poddał ich próbie. Nie zapytała, czy pamięta, jak pewni byli
oboje swojej niezobowiązującej wersji małżeństwa podsycanej
przezdługienocepełnenamiętności.Byłatokolejnarzeczuno-
szącasięmiędzynimi,którejudawała,żeniedostrzega.
Sądziła, że od razu zmieni temat. Jednak stał w milczeniu,
a światło jakiejś odległej lampy oświetlało jego idealną twarz.
Przeztowydawałsiękimśinnym,nieaniołemzemsty,którego
odgrywałprzezsześćlat,nieubłagalnie.Ukogośinnegonazwa-
łabytotęsknotą.Wmawiałasobie,żewcalejejsiętoniewyda-
je.
–Nieradzęsobiedobrzewpracyzespołowej–powiedziałpo
chwili,jakbyzbólem.–Dużolepiejdziałamwsamotności.
–Niewydajemisię,żedobrzecisamemu,Daro–wyparowała
bez zastanowienia, jakby nie dostrzegała przepaści, nad którą
obojestali.–Wydajeszsięsam.
Poruszył się, jakby chciał jej dotknąć. Zamiast tego włożył
ręcedokieszeni.Wjegospojrzeniubyłozbytdużosmutku.
–Jestemsam.Takwolę.
–Jesteśsamotnąwyspą?–Trudnojejbyłozachowaćobojętny
ton.–Kiedyśbyłoinaczej.Toraczejdziwnazmiana.
–Mniepasuje.Napewnozauważyłaśtosześćlattemu.
– Sześć lat temu byłam w tobie zakochana i nie potrafiłam
myśleć racjonalnie. – Od razu pożałowała tych słów. – Nie są-
dzę,żebymdostrzegałacokolwiekinnego.
Tymrazemcisza,któramiędzynimizapadła,wcaleniedoda-
wałaotuchy.Wypełniałyjądawnezarzuty.Czekałanajegocios,
nanokautprzyużyciukąśliwejuwagi,przezktórąpożałuje,że
wogólesięodezwała.Ostatniedziwnednispędziłanatestowa-
niu rzeczywistości, którą dla siebie stworzyli, czekając, aż roz-
padniesięnakawałeczki.Terazpragnęłatylko,bytrwałanaza-
wsze.Wjegospojrzeniuwięcejbyłosmutkuniżokrucieństwa.
–Wyglądanato,żepasujemisamotność.Wtedynajlepiejso-
bieradzę.
Miałaochotęsięrozpłakać,tylkoniewiedziała,zjakiegopo-
wodu.Czyzpowodusposobu,wjakizakończyłosięichmałżeń-
stwo? Lat u boku syna, których Dario nie odzyska? Czy tego,
jak wyglądał teraz, ewidentnie samotny i załamany, twierdząc,
żewłaśnietomuodpowiada?Anaisniewiedziała,coczuje,co
dobregomiałybyprzynieśćjejłzy,nawetgdybyodważyłasięza-
płakać. Była pewna, że gdyby im uległa, zakończyłby się ich
dziwny rozejm. Więc zamiast tego podeszła do niego, wspięła
się na palce i zanim dobrze wszystko przemyślała, pocałowała
go.
Niebyłtodługipocałunekanispecjalnienamiętny.Przycisnę-
ła usta do jego warg i poczuła, jak zadrżał. Dario nie poruszył
się, jednak zauważyła w nim napięcie. Kiedy odsunęła się od
niego,jegowzrokbyłprzepełnionypragnieniem.
–Cotomiałobyć?
–Niewiem.–Niedotknęłaust,choćmiałanatoochotę,boaż
pulsowały.–Wyglądałeś,jakbyśtegopotrzebował.
–Niepotrzebowałem.–Nieuwierzyłamu.–Nadalniepotrze-
buję.
Odszedł, zostawiając ją u progu łez. Wciąż czuła na ustach
ten przeklęty pocałunek. Zastanawiała się, co ona tu w ogóle
robi.Grającwgrę,którejżadneznichniemogłowygrać.
Telefonzadzwoniłkilkadnipóźniej,kiedyDario,jakcorano,
wyszedł pobiegać do Central Parku. Ustawienia telefonu po-
zwalaływtakichchwilachdodzwonićsiętylkojegosekretarce,
któradobrzewiedziała,żenienależynadużywaćtegoprzywile-
ju.Wcześniejzrobiłatomożetrzyczyczteryrazy.Dariopoważ-
nietraktowałbieganie.
– Chodzi o pańskiego dziadka – powiedziała Marnie. – Jego
stansiępogorszył,chcesięzpanemwidzieć.
Dario ostatnią milę dzielącą go od domu przebiegł jeszcze
szybciej.Niepowiniensiętakzachowywać,zganiłsię.Giovanni
Di Sione był bardzo starym człowiekiem od kilku lat chorują-
cym na białaczkę, dodatkowo obciążającą kogoś, kto przeżył
dziewięćdziesiątosiemlat.
Spocony i zdenerwowany wszedł do apartamentu. Zatrzymał
się,kiedyusłyszałgłosDamiana,radosnyjakzawsze.Todziec-
ko nie miało pojęcia, że życie może nie być szczęśliwe. Dario
przypomniałsobiewłasnedzieciństwo.Niemiałsięwtedycze-
gouczepićopróczbrata,którypóźniejzdradziłgozjegowłasną
żoną.Żoną.Odkrył,żesłowotoniewywołujejużwnimzłości.
Raczejnaodwrót,spodobałomusię.IdączagłosemDamiana,
cicho przeszedł przez korytarz prowadzący do wielkiego salo-
nu.Znalazłchłopcawkuchni,stojącegonakrześleiprzygląda-
jącegosię,jakjegomatkasmażynaleśnikinawielkiejkuchen-
ce,którejDarionigdysamnieużywał.
–Mamyodtegogosposię–powiedział,świadomydwóchrze-
czy.Popierwsze,żejegotonbyłzbytponuryiujawniałrzeczy,
którepowinnypozostaćwukryciu.Podrugie,użyłliczbymno-
giej, jakby fakt, że jeszcze się nie rozwiedli i że mieszkali ra-
zem, jakby nigdy nic, tworzył jakąś jednostkę, którą nigdy nie
byli.
„Sześćlattemubyłamwtobiezakochanainiepotrafiłammy-
ślećracjonalnie”,powiedziałatamtejnocy.Potemgopocałowa-
ła.Odtamtejporywmawiałsobie,żetojejzwykłesztuczki.Ale
widziałprzecieżwjejoczachpragnienie.Słyszałjewjejgłosie.
I poczuł w pocałunku. Tak naprawdę nie wiedział, jak uporać
sięzcałątąsytuacją.Dotejporyjegożyciebyłołatwiejszeipo-
układane,bezżadnychniespodzianek.
Darionierozumiał,jaktomożliwe,żejegodziadek,którykie-
dyś powiedział, że zamierza pokonać śmierć, żyjąc wiecznie,
mógłbyćumierający.Wydawałosiętoniemożliwe.Jeżelijednak
Giovanninaprawdębyłumierający,jeśliwłaśnienastępowałko-
niecjedynejrodziny,jakąDarioznał–bezwzględunajejniedo-
skonałości – wiedział, że naprawdę chce, by staruszek poznał
tegomałegodzikusaorysachDiSioneioczachmatki.
–Cosięstało?–spytałaAnaiszmartwiona,nakładającDamia-
nowinaleśnik.–Wyglądasz,jakbyśspotkałducha.
–Nieducha–odpowiedziałwciążnieswoimgłosem.
Może dlatego, że przez długie sześć lat wiedział dokładnie,
kimjest.Nurzałsięwtejwizjiiprzekonałsiebie,żetylkotym
możesiękiedykolwiekstać.Aterazniemógłzrozumieć,jakim
cudem się tym zadowolił. Pojął właśnie, stojąc spocony w tym
pomieszczeniu, którego używał najmniej, patrząc na domową
scenkę,którapowinnagoodrzucać,żenigdyniebyłbyszczęśli-
wy. Przez lata trwał zawieszony w stanie, który nie był szczę-
ściem.WszystkozmieniłosiętamtegodnianaHawajach,szcze-
gólnieon.
–Jeszczenie.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Anais kiepsko pamiętała posiadłość Di Sione w Hamptons,
którąodwiedziłatylkoparęrazy,alestaruszekbędącypodporą
rodziny, pan wielkiego domu, doskonale utkwił jej w pamięci.
Giovannibyłdokładnietaki,jakgozapamiętała,możeodrobinę
bardziej wątły. Siedział w fotelu w jednej z bawialni starego
domu otulony kocem, mimo że wrześniowy dzień był ciepły.
Uśmiechnął się na ich widok, a błysk w jego oczach wydawał
sięAnaiszbytjasnyjaknakogośuproguśmierci.
–Powinienembyłpowiedzieć,żeumieram,latatemu–powie-
działsłabymgłosem.Naglejegośmierćwydałajejsiębardziej
możliwa. – Zbiegacie się teraz wszyscy. – Spojrzał na Anais,
apotemprzeniósłwzroknaDamiana.–Iprzynosicieprezenty.
–ToDamian–powiedziała,uśmiechającsiędostaruszka,któ-
ryzawszetraktowałjąserdecznie,choćjejzwiązekzjegownu-
kiem był szaleństwem bez happy endu. Uśmiechnęła się do
syna.
–Damian,totwójpradziadek.
Myślała, że serce pęknie jej z dumy, kiedy chłopiec podszedł
do pewnie najstarszego człowieka, jakiego kiedykolwiek spo-
tkał, i wyciągnął do niego rękę jak dorosły. Tym razem mogła
dzielićzkimśdumę–zauważyłająwspojrzeniuDaria.Tachwi-
laporozumieniawstrząsnęłaniądogłębi.
–Miłociępoznać,młodyczłowieku–powiedziałGiovannipo-
ważnie, jakby rozmawiał z dorosłym. – Ale potem spojrzał na
Dariarówniepoważnymwzrokiem.–Naprawdęmiło.
–Zachowujsię–powiedziałDario,kiedyAnaisusiadłanaka-
napienaprzeciwkoGiovanniego.Zezdumieniemstwierdziła,że
naprawdę się roześmiał. Brzmiał dzięki temu jak inna osoba,
ktośżywy.Tensammłodymężczyzna,którypewnegozimowego
popołudnia wybiegł za nią z biblioteki uniwersyteckiej i namó-
wiłnakawę.–Albonieoddamcikolczyków,poktórewysłałeś
mnienadrugikoniecplanety.
– Ach – odpowiedział Giovanni, zupełnie niezrażony. – Moje
ukochane utracone kochanki wreszcie do mnie wróciły. Po-
wiedz,żenadallśniątak,jakzapamiętałem.
– Oczywiście, staruszku. – Dario nadal był rozbawiony. – Są
zrobione prawie wyłącznie z diamentów. Nocne niebo wydaje
sięprzynichnieciekawe.
Starzec uśmiechnął się, a potem zaczął kaszleć. Tak ciężko,
żecałysiętrząsł.Anaiszrozumiaławtedy,żeGiovannijestna-
prawdęchory.Niemogłategozmienićnawetsiłajegoosobowo-
ści. Uśmiech zniknął z twarzy Daria. Anais poczuła, jak w gar-
dle rośnie jej gula, kiedy sięgnął do kieszeni i wyjął to samo
puzderko, które dostał od niej na Hawajach. Kiedy Giovanni
uspokoił się i zaczął oddychać normalnie, Dario otworzył je
iostrożnieumieściłwdłoniachdziadka.
– Szkoda, że Dantego tu nie ma – powiedział Giovanni wpa-
trzony w kolczyki nieobecnym wzrokiem. – Zawsze doceniał
pięknerzeczybardziejodciebie.Tyzawszeuważałeś,żepowi-
nieneśbyćtympoważnym.
WłaśniewtejchwiliDamianteatralnymszeptempowiedział,
żechciałbysiępójśćpobawićnadworze,alemimotoAnaisza-
uważyła,jaknadźwiękimieniabrataDariosztywnieje.Dostrze-
gła też, że uśmiech zniknął z jego spojrzenia, a jego usta po-
nowniezacisnęłysięwwąskąlinię.
– Dlaczego o nim wspomniałeś? – zapytał w napięciu. – Jest
tutaj?
– Wydaje mi się, że wyszedł – odpowiedział niechętnie Gio-
vanni.
– Nie będę rozmawiać o Dantem. I nie potrzebuję, żebyś się
wtrącał,dziadku.Niemusiwiedzieć,żetubyłem.
Giovanni przez chwilę wyglądał, jakby zamierzał oponować,
ale tylko pokiwał głową i wrócił do oglądania kolczyków. Pal-
cem dotknął lśniących klejnotów. Potem cicho zapytał Daria
onowyproduktICEwprowadzonynarynekkilkatygodniwcze-
śniej.Anaissiedziałanieruchomonakanapienaprzeciwkonich,
z obolałym sercem. Przez okno widziała synka biegającego po
trawniku,jakbysłońceświeciłowyłączniedlaniego.Alewśrod-
kustaryczłowiekumierałpoprawiestuleciuspędzonymnazie-
mi,amężczyzna,któregokochaładłużej,niżbyłotodlaniejdo-
bre, był tak zamknięty w sobie, że równie dobrze też mógł
umierać.
Dariosięnigdyniezmieni.Niechciałrozmawiaćobraciena-
wet z dziadkiem, nawet po tylu latach. Nigdy jej nie uwierzy.
Wszystko było w porządku, dopóki udawali. W międzyczasie
przeszłość tkwiła między nimi niczym ropiejący wrzód. Kiedy
miała wypłynąć na wierzch? Nie przeszkadzało jej, że Dario
czasamisięnaniejwyżywał,mogłatoznieść,choćbyłotonie-
sprawiedliwe. Ale co, jeśli pewnego dnia powie o jedno słowo
zadużo,aDamiantousłyszy?Niemogłapozwolić,bytenczło-
wiekzłamałsercejejsynkatylkodlatego,żeniepotrafiłjejza-
ufać.
Nadszedłczas,bybyłazesobąszczera.Dariowogólenigdy
jejnieufał.Gdybyufał,niezinterpretowałbytaktego,cozoba-
czyłtamtegodnia.Nigdybywtonieuwierzył,bezwzględuna
to,copowiedziałlubczegoniepowiedziałDante.Przedtąwła-
śnieprawdąukrywałasięcałytenczas.Dariochciałmiećoniej
jak najgorsze zdanie. Wykorzystał okazję, by ją porzucić i się
upewnił,żewżadensposóbniemogłabynakłonićgodozmiany
zdania. Chciał od niej odejść i uczynił to z precyzją chirurga.
Niemiałzamiarudoniejwracać.GdybynieDamian,ichrozmo-
wa w posiadłości Fuginawy przebiegłaby zupełnie inaczej. Ob-
raziłbyją,onaodbiłabypiłeczkę,aonrozpłynąłbysięwpowie-
trzu.
Bardzo długo okłamywałam siebie, pomyślała, patrząc, jak
Dario śmieje się z dziadkiem w sposób, w jaki od lat się nie
śmiał.To,coopowiedziałamtabloidom,mogłamrówniedobrze
wmawiaćsobieprzezcałyczas.Żedoszłodonieporozumienia.
Żebezjegobratanictakiegobysięniewydarzyło.Wydarzyłoby
się,ontegochciał.Ontosprawił.
Siedziała spokojnie, choć wszystko w niej kotłowało się tak
mocno,żebałasię,żeupadnie.Niemogłagoprzekonać,żeDa-
mian jest jego synem i że go kochała i nigdy nie liczył się dla
niej nikt inny. On sam musiał w to uwierzyć. W tym pięknym
domu, który przypominał jej mężczyznę, którego pokochała,
Anaiszrozumiała,żetosięnigdyniestanie.
Onnigdyniezaufaanijej,aninikomuinnemu.
Czylibezwzględunawłasneuczuciaipragnienia,bezwzglę-
dunaporywyserca,musiałatozakończyć.MusiałazabraćDa-
mianaiwrócićdodomu.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Byłojużpóźno,kiedyDarioporzuciłpróbyzaśnięciawłóżku,
którewydawałomusięterazzbytpusteiktóregonigdyznikim
niedzielił.Wyszedłnawielkitarasotaczającynajwyższepiętro
apartamentu. Wrześniowa noc była ciepła. Dobrze, że miał na
sobietylkoluźnespodnie.
Przed nim rozciągał się Manhattan rozświetlony jak zawsze.
Rozbrzmiewał w jego duszy cichą muzyką zmieniającą wszyst-
ko,czegosiędotknie.
WyczułobecnośćAnaisnachwilęprzedtym,jakstanęłaobok
niego przy poręczy z rozpuszczonymi włosami opadającymi na
nagie ramiona. Miała na sobie top i męskie bokserki, zestaw,
wktórymspała,odkądjąznał.Niewiedział,dlaczegotenwidok
obudziłwnimjakiśśpiew.Wiedziałtylko,żechcegowyśpiewać
takgłośno,bypobudzićsąsiadów,całemiastoicałyświat.
Zamiasttegodotknąłjejramienia.Lekkozadrżała.
–Życiejesttakiekrótkie.Zakrótkie,Anais.
Spojrzała na niego, a potem odwróciła wzrok w stronę Cen-
tralParkurozciągającegosiępodnimi.
–Niepotrafięsobiewyobrazićświatabezniego.
Dariowcaleniemiałnamyślidziadka,niebezpośrednio.
–Jestprzebiegły–stwierdził.Giovannizawszetakibył.Dario
nie mógł pojąć, że coś mogłoby staruszka załatwić, nawet bia-
łaczka. – Pokonał tysiące przeciwników, nie jest taki słaby, na
jakiegowygląda.Nieskreślałbymgojeszcze.
Uśmiechnęła się i nie powiedziała tego, co myślała – co on
sampowinienmyśleć.OczymmyślałdobitnienawetnaHawa-
jachotoczonyuwodzicielskimtropikalnymupałem.ŻeGiovanni
miał dziewięćdziesiąt osiem lat. Że to naturalna kolej rzeczy.
Zbytdługieżyciemogłoniekiedybyćprzekleństwem,niebłogo-
sławieństwemdlakogoś,ktodawniejbyłtakaktywny,aobecnie
tkwiłzamkniętywkilkupokojach.
Ta piękna kobieta, która nadal była jego żoną, tylko się
uśmiechnęła.
– Anais – zaczął poważnie, ponieważ powinien to powiedzieć
od dawna. Jednak zaskoczyła go. Odwróciła się ku niemu i po-
trząsnęła głową. Kiedy zamilkł, podeszła bliżej i położyła mu
ręce na piersi. Poczuł ciepło. Wewnątrz niego rozgorzały pło-
mienie.
– Nie chcę rozmawiać – powiedziała. Usłyszał dziwny ton
w jej głosie, a może w sposobie, w jaki na niego patrzyła. –
Mamcidopowiedzeniatysiącerzeczy,aleniechcęrozmawiać.
Byłatakblisko,potymwszystkim,cosięwydarzyło.Tymra-
zem nie grał w żadną grę. Czuł jej dłonie na skórze. Lśniła
wświatłachmiasta,aonbyłtylkomężczyzną.
–Znamlepszesposoby,bysiędogadać–szepnęła.
Dario nie był w stanie odmówić. Przyciągnął ją bliżej do sie-
bie,czułdotykjejwspaniałychkrągłości,kiedyschyliłsięipo-
całowałjątak,jakchciałodwieludni.Przezcałeżycie.Zakaż-
dym razem, kiedy się śmiała lub była spokojna. Za każdym ra-
zem, kiedy marszczyła brwi czy po prostu oddychała. Pragnął
jej. Ich pocałunek był jak dotyk czystego ognia, oślepiającego
pragnienia.Niezaspokoiłgo.
Uwolniłdrzemiącąwnimdzikość.Nieprzestawałjejcałować,
jednocześnieprowadzącprzezszklanedrzwidosypialni.Tylko
razoderwałodniejusta,byściągnąćjejkoszulkę.Zanimdotar-
linaskrajwielkiegołoża,którego,jaksądził,nigdyznikimnie
będziedzielił,oddychalijużciężko,aichubraniależałyrozrzu-
conenapodłodze.
–Jesteśidealna,cholernieidealna.
–Tobrzmijakrozmowa–zadrwiłaiugryzłagowpodbródek.
Wielbił ją, kobietę, po której nigdy się nie otrząsnął, z którą
nigdysięnierozwiódł.Musiałczęściowowiedzieć,żeichzwią-
zeksięnieskończył,bezwzględunato,cosięmogłowydawać.
Głódnieustawał.
Ukląkł przed nią i na nowo nauczył się każdego kawałka jej
ciała,taksamojaktamtejnocy,kiedypowierzyłamuswojąnie-
winność. Ustami i dłońmi posiadł ją i doprowadził do rozkoszy
razidrugi.Zatrzecimrazemjejkrzykbyłtakgłośny,żegroził
popękaniemszyb.Darioniemalchciał,bytaksięstało.
–Dość–wyjąkała.–Wykończyszmnie.
–Mówisz,jakbyśmiałacośprzeciwko.
Uśmiechnęła się niebezpiecznie, przetoczyła się na brzuch
iuklękłaobokniego.
–Mojakolej.
Nieśpieszyłasię.Dręczyłagozintensywnością,któramogła-
bygozmartwić,gdybyniebyłomutakdobrze.Poświęciłauwa-
gękażdejczęścijegociała,brzuchowi,szyi,liniiżuchwy,apo-
tem skierowała się w dół. Uśmiechnęła się z dzikim błyskiem
woku,aleniezdążyłoniczapytać.Wydawałomusię,żeumie-
ra.Zapomniałocałymświecie,liczyłosiętylkoteraz,tylkoona.
Zatracił się w jej ruchach i cichym mruczeniu. Był w niebie.
Byłomutakdobrze,żeobawiałsię,żecałkiemstracigłowę.
Odsunąłjąodsiebie,zaciskajączęby,bysięopanować.Szyb-
ko uporał się z prezerwatywą, położył się na Anais i w końcu
wszedł w nią. Krzyknęła wtedy, a on zaczął się w niej ruszać.
Niebyłowtymżadnychumiejętności,tylkodzikośćiintensyw-
ność. Zawładnięcie, pierwotne i gwałtowne. Napierał na nią
z całą furią przeszłości, która między nimi wisiała. Zatracił się
wniej,jakbyobojebylidotegoprzeznaczeni.Przezchwilęnie
istniało nic, tylko to. Zadrżała pod nim, zatracona w rozkoszy.
Podążyłzanią,wykrzykującjejimię,jakbytesześćlatnigdysię
niewydarzyło.
KiedyDarioobudziłsięnastępnegoranka,zorientowałsię,że
Anaisniemawłóżku.Wiedziałodrazu,gdytylkootworzyłoczy
izamrugałwświetleporanka,zanimjeszczesięobrócił.Szero-
kie łoże było puste jak zwykle, jakby jej obecność w nim po-
przedniejnocy,jejciałoprzytulonegoniego,kiedywreszcieza-
snęli,byłotylkomarzeniemsennym.
Jeśli był to sen, chciał, by trwał. Wiedział jednak, że nic mu
się nie przyśniło. Wstał i wciągnął na siebie pierwszą parę
spodni, którą znalazł. Wyszedł z sypialni i zauważył, że cały
apartament jest dziwnie cichy. Drzwi do pustej sypialni Anais
stałyotworem.Stalowymischodamizbiegłnadrugiepiętro.Po-
trzebował chwili, by zauważyć, że nie słyszy Damiana. Zwykle
rozlegałybysiętukrzykiiwyciemałegochłopca,aleniedzisiaj.
Pewnie opiekunka zabrała go na dwór, pomyślał, zaglądając
do jednego z mniejszych pokoi, który Anais zagarnęła na swój
gabinet.Tuteżpusto,zniknąłnawetjejlaptopzazwyczajstoją-
cy na małym, eleganckim biureczku w rogu. Dario zszedł do
kuchni,nalałsobiekawy,anastępnieposzedłdogabinetu.Cały
apartamentnadalwydawałmusięuderzającocichy.Wbrzuchu
zaczęłomukiełkowaćnieprzyjemneuczucie,któregoniepotra-
fiłokreślić.Usiadłzabiurkiem,marszczącbrwinawidokbrązo-
wej koperty. Był pewien, że poprzedniej nocy jej tam nie było.
Zajrzał do środka. Nagle wszystko wydało się zamarzać wokół
niego.Zamieniaćwlód,apotemrozpadaćnakawałeczki.
Zrozumiał wreszcie, że tym, co go nurtowało, nie był brak
laptopaAnais,alewszystkiegoinnego.Zniknęłystosydokumen-
tów, jej teczka, splątane kable. Także walizka stojąca zwykle
wnogachłóżkawsypialninaprzeciwkoniego.Powinienodrazu
się zorientować, że to nie jej laptop zniknął, tylko ona. Pozna-
wał dokument z koperty. Były to dokumenty rozwodowe, które
zostawiłdlaniejwhotelunaMaui.
Ogarnął go mrok, głęboki i ciężki, ale przekartkował doku-
menty,bysprawdzić,czyjepodpisała.Takbyło,oczywiście.Po-
myślał, że lepszy byłby strzał w pierś. Usłyszał jakiś dźwięk
przy wejściu i podniósł wzrok. Nie zdziwił się, kiedy ujrzał ją
ubranąodstópdogłówwprawniczygarnitur.Chłodny,piękny
igładki.Jejzbroja.Nieowijałwbawełnę:
–Dlaczego?
Przez jej twarz przebiegł jakiś grymas, zbyt szybko, by mógł
goodczytać.
–Nieufaszmi.Nigdyminiezaufasz.
–Toniemoże…
–Dario.
Zamilkł,choćwydawałomusię,żecośwnimpęknie.Niewie-
dział,żecośjeszczezostało.
– Nie mogę tak żyć – powiedziała z tym samym błyskiem
w oku, który widział poprzedniej nocy. – Dorastałam w domu
pełnym nienawiści i pogardy. Nie wychowam syna w ten spo-
sób,wotoczeniupodejrzeńigniewu.
WszystkowokółDariawirowało,brakowałomupunktuzacze-
pienia.Czarnadziurastraty,któraotworzyłasiępodnim.Ostat-
nimrazempozwoliłnato.Wskoczyłdośrodka,tkwiłtamprzez
latainazywałtorzeczywistością.Niepotrafiłznieśćmyśliopo-
nownymzanurzeniusięwnią.Niepotrafiłwyobrazićsobie,że
porazdrugiznajdziewyjście.
–Awczorajszanoc?Cotobyło?
–Chciałamsiępożegnać–nachwilęstraciłaopanowanyton.
Usłyszałwjejgłosieból.Alenieodczuwałztegopowodużad-
negotriumfu.Tylkoból.–Niechciałamtakpoprostuwyjść.
Takjakon,nieoglądającsięzasiebie.Niepowiedziałatego,
niemusiała.Dariowstał,niewiedząc,cozrobić.
–Nieróbtego–chciałbrzmiećgroźnie,alebrzmiałjakktoś
złamany. Może tym razem naprawdę. A może chodziło jej o to,
bymudowieść,żezawszetakibył.–Comamzrobić,byciętu
zatrzymać?Powiedz.
WyraztwarzyAnaissięniezmienił.Jeślijuż,towyglądałana
bardziej smutną, a jednocześnie bardziej zdecydowaną. Miał
dziwneprzeczucie,jeszczezanimsięodezwała.
–Porozmawiajzbratem–powiedziałacicho.–Tomusiszzro-
bić,jeślichcesz,żebymzostała.
–Nie–warknął,całyczaszbliżającsiękuczarnejprzepaści.–
Dlaczegootoprosisz?Mójdziadekcięnakłonił?
Zauważył, jak zadrżała na twarzy. Jak zacisnęła pięści. Za-
uważyłstrasznysmutekwjejoczach.
– Odchodzę właśnie dlatego, że tego nie wiesz. To wszystko
działatylko,kiedyudajemy,żeprzeszłośćniemiałamiejsca.
Nicnierozumiał.
–Wydajemisię,żetoraczejdobrze,biorącpoduwagę,cosię
wydarzyło.
–Daro–tylkoonatakgonazywała,aleostrytonsprawił,że
zabrzmiałotojakcioswbrzuch.–Niebędężyćjakzakładnicz-
ka historii, którą od sześciu lat źle interpretujesz. Jak możemy
pójść naprzód, jeśli nie potrafisz spojrzeć w przeszłość i zoba-
czyćprawdy?
–Toniemaztymnicwspólnego.
–Niemategobeztamtego–poprawiłago.–Ponieważtamto
nigdy się nie wydarzyło. Nie potrzebuję twojego przebaczenia
iniezgadzamsięspędzićcałegożycianapróbachprzekonania
cię,byśmizaufał,kiedytaknaprawdęniezrobiłamniczego,by
twojezaufaniestracić.Wiesz,jacybylimoirodzice.Kłótnie,wy-
zwiska,niekończącysięhorror.NiewychowamDamianawtaki
sposób.Niechcę,bymyślał,żemiłośćtowojna.
–Tonietak,mytacyniejesteśmy.
– Nie potrafisz nawet zadzwonić do swojego brata bliźniaka.
Niemożeszsobietegowyobrazić.
–Danteniemaznaminicwspólnego!–ryknął.
– Wiem – powiedziała smutno. – I nigdy nie miał. Ale nie są-
dzę,żebyśmusiałusłyszećtoodemnie.Iniemogęzmarnować
życia, mając nadzieję, że dostrzeżesz prawdę i naprawisz, co
zepsułeś.
Naprawdęzamierzałagoopuścić,potymwszystkim.Potym,
jak przetrwali mrok. Widział to w jej twarzy, w załzawionych
oczach.Czułtowuściskuwpiersi.
–Anais…
–ZabieramDamianazpowrotemnaMaui–powiedziałaspo-
kojnymtonem,jakbyzaplanowaławcześniej,copowie.–Nieza-
bieram go od ciebie i nie będę ci bronić dostępu. Możesz się
z nim spotkać, kiedy tylko zechcesz. Chętnie porozmawiam
o sprawach formalnych związanych z opieką nad nim, gdy bę-
dziemy ustalać sprawy rozwodowe. Ale mówiąc nieformalnie,
zgadzamsięnato,cobędzieciodpowiadać.
–Totesamedokumenty,cowcześniej.–Niemógłtegozrozu-
mieć. – Te same, według których byłaś niewierna, wskazujące
Dantegojakotwojegokochanka.
–Jeślichcesz,żebymwłaśnietopowiedziałaprzedsądem,po-
wiem.
Dario rozumiał, że powinien uznać to za swoje największe
zwycięstwo. Odczuwał jednak tylko porażkę. Niepowetowaną
stratę.Smutekrozciągającysięwewszystkichkierunkach.
Wzruszyłaramionami,cotylkopogorszyłosprawę.
–Tosięmusiskończyćdladobranaswszystkich.Nieobcho-
dzimnie,czybędęmusiałaskłamać,bylesięskończyło.
–Anais,cholera…
–Dario–powiedziałatwardo,zimno,poważnie.Odczekała,aż
spojrzyjejwoczy.Zrozumiał.Jużznalazłsięwczarnejdziurze,
nigdy z niej nie wyszedł. Nigdy nie wyjdzie. – Musisz pozwolić
miodejść.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Niecały dzień zajęło mu zdecydowanie, że nie zamierza po-
wtarzać błędów z przeszłości. Nie chciał ponownie znaleźć się
wmrokuznadzieją,żepracagoocali.Nietymrazem.Miałjuż
pewność.Stałnatarasiesam,wpatrzonywgwarmiasta,które
ledwiedostrzegał,kiedyjejniebyłoobok,iwiedziałjużdokład-
nie,czegochce.Anaiswskazałamujedynąprzeszkodę.Oczywi-
ście musiał zadzwonić do swojego przeklętego brata. Jednak
samotozajęłomutrochędłużej,trudnosiębyłoprzełamać.
Może zbyt trudno, pomyślał kilka godzin później na tym sa-
mym tarasie. Może pewnych mostów nie należało odbudowy-
wać.Niemusiałsięodwracać,byzauważyćobecnośćDantego.
Tasamaintuicja,którainnymosobomzdawałasięmagią,trwa-
jąca w uśpieniu przez sześć lat, odżyła od razu. Wiedział od
razu,kiedyDantewszedłnataras.Poczułto.
Odwróciłsiępowoliizobaczyłbrata.Minęłosześćlat,ajed-
nakwydawałosię,żewszystkojestwporządku.
– To rozczarowujące – powiedział, przyglądając się mężczyź-
nie stojącemu naprzeciwko. Wciąż miał wrażenie, że spogląda
w lustro, jakby Dante był przedłużeniem jego. – Sądziłem, że
okażesznatyleprzyzwoitości,bypojawićsięstraszliwieoszpe-
cony.
–Mogęsięrzucićzbalkonuwramachdramatycznejpokuty–
odpowiedział Dante właściwym dla niego lekkim tonem, choć
Dariowidziałwjegooczachzmęczenie.–Oczywiście,topewnie
od razu by mnie zabiło. Nie cierpiałbym zbytnio, więc chyba
mijasiętozcelem.
Dario musiał uważać, bo prawie się roześmiał – w tym tkwił
problem.Tobyłjegobliźniak.ZnałDantegolepiejniżsiebiesa-
mego.Miałgenetycznepredyspozycje,bysięznimdogadywać.
Ostatniesześćlatbyłotorturą–nierozumiał,jakudałomusię
przekonać, że jest inaczej. Jakim cudem uwierzył we własne
kłamstwa.Bardzodługookłamywałemsiebie,pomyślał.
– Zdradziłeś mnie – powiedział ostro, a Dante zesztywniał. –
Tylewiedziałemsześćlattemu.Tylechciałemwiedzieć.Zrani-
łeśmnie,akuratty.
Dantetylkopatrzyłnaniego,jakwtedy,iniepowiedziałnic.
–Terazchcępoznaćszczegóły.–Dariozorientowałsię,żena-
pina mięśnie, i zmusił się, by je rozluźnić. – Anais ma dziecko,
wyglądadokładniejakmy.
Przyjrzałsiętwarzybrata.Takiejsamejjakwłasna.Jakodzie-
ciinastolatkowiezamienialisięrolaminacałednie,byspraw-
dzić,czyktośsięzorientuje.Nikomusięnigdynieudało.Dario
zmusiłsię,byzadaćpytanie.
–Jesttwoje?
–Nie.
Odpowiedź była niczym kamień zrzucony z dużej wysokości,
któryupadłmiędzynimizwielkąsiłą.
–Nie.NigdyniedotknąłemAnaisinigdybymtegoniezrobił.
Dariozorientowałsię,żegdzieśwgłębitowiedział.Musiałto
wiedzieć, inaczej nie odwróciłby się wtedy i nie wyszedł. Nie
odciąłbysięodDantegoiAnaistakzupełnie,niepozostawiając
im pola manewru, ponieważ gdyby myślał, że go zdradzili, czy
obchodziłoby go, co powiedzą? Na pewno zresztą nie porzucił-
byzemsty,niezignorowałtego,jakAnaisposzłazichprywatny-
mi sprawami do gazet, dla kilku kolacji w rodzinnym gronie.
Nie,gdybynaprawdęsądził,żechcemuwcisnąćdzieckobrata.
Był tylko jeden powód, dla którego Anais była tak pewna, że
DamianjestsynemDaria.
O to jej właśnie chodziło, zrozumiał. Z tym nie potrafiła żyć.
Niechodziłotylkooto,żeuwierzyłwnajgorszerzeczynajejte-
mat, ale o to, że musiał czegoś takiego szukać, by znaleźć po-
wód do odejścia, ponieważ tak szybko się tego chwycił. Jakich
narobiłstrat.Niewiedziałtylko,dlaczego.
–Pozwoliłeśmiuwierzyć,żebyłoinaczej–zarzuciłbratu.Ja-
kimcudemprzezcałyczasudawał,żewszystkojestwporząd-
ku?Niedbałoto,żejegotonjestzaostry.
– Tak było – przyznał Dante. – Byłem wściekły, że Anais słu-
chaszbardziejniżmnie.Stanęłamiędzynami,choćmiałtobyć
tylko układ biznesowy. Ożeniłeś się z nią, by dostała zieloną
kartę,aniestałasiętrzecimwspólnikiem.
Kolejnekłamstwa,pomyślałDario.
–Nieożeniłemsięznią,bydostałazielonąkartę.
Danteroześmiałsię.
– To było jasne. Pojechałeś na to cholerne spotkanie do ICE.
Myślałem, że ona cię do tego namówiła, więc wykorzystałem
okazję,bywpaśćdowasiskonfrontowaćsięznią.–Spojrzałna
Dariaskruszonymwzrokiem.–Onanieustępuje.
–Zazwyczajnie,jakpewniezauważyłeśwtabloidach.
–Rzuciławemnieszklankązwodą,zmoczyłamniecałego.To
nas uspokoiło. Jak na ironię, zaczęliśmy normalnie rozmawiać,
kiedywszedłeś.
– Zobaczyłem ciebie. Półnagiego i wychodzącego z mojej sy-
pialni.
–Nieprzyszłominamyśl,żemożesztoźleodczytać–powie-
dział Dante cicho – dopóki tak się nie stało. Zrozumiałem, że
ewidentnienieprzetrawiłeśtego,cowydarzyłosięwcollege’u.
– Dostrzegłem pewien wzór – powiedział Dario. Choć może
chodziłooutraconezaufanie,czegonigdyniezapomniał.Może
nie był fair, to Lucy wtedy skłamała, nie Dante. Ale wtedy nie
chciał o tym myśleć. Wszystko było pogmatwane, sprawy
wICE,ichprzeszłość,Anais…–AleAnaisznaczyładużowięcej.
– Nigdy nie chciałem, by to wszystko się wydarzyło. Nie
chciałem niszczyć ci małżeństwa i na pewno nie chciałem, że-
byśsięodemnieodciął.Uznałem,żepojakimśczasiewszystko
wróci do normy, że w końcu do mnie przyjdziesz. Nawrzesz-
czysznamnie.Pokłóciszsię.Cholera,myślałem,żeodbierzesz
tenprzeklętytelefon.
Dariowestchnął.
–Niewiem,dlaczegonieodebrałem.Niewiem,dlaczegopo-
zwoliłem, by chwila milczenia zniszczyła dwa związki. – Spoj-
rzałbratuwoczy,apotemzłapałgozaramię.–Możeniezrobi-
łeśnic,bypowstrzymaćmnieprzedprzyjęciemnajgorszejmoż-
liwejwersji,aletojawtouwierzyłem.Tonietwojawina,tylko
moja.
Nadszedłwieczór,alewszystkosięzmieniło,nalepsze.
Siedzielinatarasieiopowiadalisobiehistoriezżyciazostat-
nich sześciu lat. I choć już nie kończyli za siebie zdań jak
wdzieciństwie,bardzołatwobyłoimsiędosiebiedostosować.
Znowupoczućwięź.
–JakwogóletrafiłeśnaHawaje?Czyprzypadkiemnietwier-
dziłeśzawsze,żenierozumieszceluplażowania?
– Może przeszedłem przeszczep osobowości i teraz wprost
uwielbiamleżećnapiasku,umierającznudów.
–Przeszedłeś?
– Na pewno nie. – Dario też się roześmiał. Było to dobre, ni-
czymobjawienie,jakkolejnykluczprzekręconywzamku,zist-
nienia którego nie zdawał sobie sprawy. – Szukałem pary kol-
czykówdlanaszegoszalonegodziadka.
– Ja musiałem znaleźć diadem. Może wszystko było jakimś
skomplikowanym podstępem staruszka. Może nie sprzedał
przypadkiemkupyświecidełek.Możejeporozdawał.
– Na prezent? Kto oddaje bezcenną biżuterię i nazywa ją
świecidełkiem?
– Pamiętaj, że dziadek jest z Europy. Jest z dawnej szkoły. –
Dante wzruszył ramionami i uśmiechnął zawadiacko. – Może
bardzo europejsko podchodził do przysięgi małżeńskiej i miał
wianuszekzamożnychkochanek.
Trudno było wyobrazić sobie ich dziadka robiącego rzeczy,
które, logicznie rzecz biorąc, robi się z kochankami, szczegól-
nie że Dario widział go teraz takiego, jaki był przy ostatnim
spotkaniu: starego i schorowanego. Z drugiej strony staruszek
słynąłzprzebiegłości.Iniewątpliwiekrótkieichaotyczneżycie
ichojcadowodziło,żedorastaniewdomuGiovanniegoniebyło
idealne.
– Staruszek lubi swoje tajemnice – powiedział. Spojrzeli na
siebie i wszystko wróciło. Natychmiastowe porozumienie bez
słów, które kiedyś przychodziło im tak dobrze. Potrzebowali
więcejczasuniżktórekolwiekzichrodzeństwa,bynauczyćsię
angielskiego,bojęzykniebyłimpotrzebny.Obajwyciągnęlite-
lefonyizaczęliwpisywaćhasławwyszukiwarkę.
–Diademikolczyki,jaksięokazuje–wymamrotałDantekilka
chwil później – prowadzą nas bezpośrednio do księżnej Cam-
bridge i jej widowiskowego ślubu. Kto by pomyślał, że zawojo-
wałaświatwdobranymzestawie?
– Myślę, że możemy wykreślić Kate Middleton z listy poten-
cjalnych kochanek naszego dziadka – powiedział Dario. – Bry-
tyjskaprasanapewnobytopodchwyciła.
Alepamiętałurywkirozmów,któreusłyszałnaprzestrzenikil-
ku ostatnich miesięcy, kiedy koncentrował się na promocji no-
wegoproduktu.Drobnefragmentydotyczącerodzinnychspraw,
którymiwtedyniespecjalniesięinteresował.Jedenzjegobraci
znalazł dla Giovanniego naszyjnik, jedna z sióstr bransoletkę.
Poskładał sobie to wszystko i wpisał opis klejnotów. Białe dia-
mentyiszmaragdy.
–Popatrznato–przysunąłsiędoDantego,byonteżwidział
ekran.
–Stanowiłyjedenkompletwykonanynazlecenie–powiedział
Dante,czytającinformacjenaekraniewtymsamymtempieco
Dario.–Dziwne,żewogólejerozdzielono.
–Nakażdymelemencienapisanosłowo.
–BALDO–przeczytałDario.–Nikomunigdynieudałosięod-
kryć,cotooznacza.
– W tym tkwi problem z tajemnicami. – Dante rozparł się na
krześle.–Wtedymusiałosiętowydawaćdobrympomysłem.Te-
raz to tylko słowa napisane na biżuterii, które interesują nie-
wieleosób.
Dante musiał wyjść niedługo później, ale Dario wiedział, że
wszystkosięzmieniło–tymrazemnalepsze.Możenierozwią-
zali wszystkich problemów, ale przynajmniej zaczęli. Odzyskał
brata,znówbyłsobą.Oznaczałoto,żemusizrobićjeszczejed-
no.WrócićnaHawajeiodzyskaćrodzinę.
Tym razem, kiedy Anais usłyszała pukanie do drzwi, powie-
działa sobie, że to nie może być Dario. Wszystko jasno mu
przedstawiła.OnaiDamianwrócilidodomuidoswojegoprzy-
jemnegożycia,któreprowadziliprzedpowrotemDaria.Wszyst-
ko było jak wcześniej. Tylko że Damian miał teraz dużo więcej
dopowiedzeniafotografiiprzyłóżku,aAnaisleżałaskulonaze
złamanymsercem.Złamanymjeszczebardziej,ponieważtoona
odeszła.
Znowu pukanie, głośniejsze. Anais nie śpieszyła się. Może
gdzieś w głębi oczekiwała niespodziewanej wizyty, ponieważ
ani razu, odkąd wrócili z Nowego Jorku, nie przebrała się po
pracywdomoweubrania.Czymiałanadzieję,żeonsiępojawi?
Otworzyła drzwi. Prezentował się oszałamiająco w gładkim
drogimt-shircie,wktórymtylkoktośbardzobogatymógłbywy-
glądaćnaluzie.Włosymiałodgarniętedotyłu,jakbyprzeczesy-
wałjeprzezcałydzień.Spojrzałnaniąniebieskimioczami.
–Tymrazem–powiedziałcichotonem,którypobudziłkażdy
fragmentjejciałatęskniącyzanim–musiszmniewpuścić.
Anais nie poruszyła się. Nie podeszła ani się nie odsunęła.
Bałasię,żeonusłyszy,jakwalijejserce,jakniewielebrakuje,
by rzuciła mu się w ramiona. Ale nie zrobiła tego. Damian za-
sługiwałnawięcej,takjakona.
–Niesądzę,bytobyłdobrypomysł–powiedziała.Byłatojed-
naznajtrudniejszychrzeczy,jakieprzyszłojejkiedykolwiekzro-
bić. Sądziła, że tamten poranek w Nowym Jorku był niełatwy.
Musiałapowstrzymywaćsięodpłaczuprzysynuprzezcałylot
dodomu.Terazbyłojeszczetrudniej,ponieważontubył,przy-
jechałzanią.Pragnęła,byznaczyłotowięcej,niżpodejrzewała,
żeznaczy.
–Naprawdęmamnamyślito,copowiedziałamwNowymJor-
ku.–Wcaleniechciałategomówić.Chciałapuścićsięframugi
i rzucić na niego. W tym zawsze tkwił problem, prawda? Pra-
gnęłarzeczy,którychmiećniemogła,aDariowidniałnaszczy-
cietejlisty.–Tosięnieuda.
Oczekiwała,żebędziesięspierał.Groził,obrażałją.Zamiast
tegouśmiechnąłsię.
–Nigdzieniepójdę,Anais–odrzekł,jakbywypowiadałsłowa
przysięgi. – Nie odejdę drugi raz. Zostanę tu, jak długo będzie
trzeba.
–Niebędzieszstałpoddrzwiami,niewygłupiajsię.
Uśmiechnąłsięszerzej.
–Możeniedosłownie.
Powiedziałasobie,żeniemawyboru.Żesercejestokropnym
sędziądlacharakteru,ponieważinaczejtobysięniewydarzyło,
prawda?Cofnęłasię.
–Dowidzenia,Daro.
Nieprzestawałsięuśmiechać.Zamknięciedrzwisprawiłojej
fizycznyból.Potemzmusiłasię,bywrócićdodomuijakośżyć
dalej.Niemogłapowiedzieć,żeporadziłasobiedobrze.Usiadła
nakanapieigapiłasięnaregałzksiążkami,naktórymtrzyma-
ła jedyny album ze zdjęciami z ich wspólnego życia. Zabroniła
sobie płakać. W końcu zasnęła na kanapie i została tam do
rana.
Nadszedłnowydzień.Dariaopętałocośnietypowegodlanie-
go,żeprzyjechałtakikawałiwypowiadałróżnedeklaracje,ale
uznała,żetojakpoparzenietropikalnymsłońcem.Bolesne,ale
wkońcuprzejdzie.
Aleonwróciłtegowieczoruinastępnego.Przezcałytydzień.
Zawsze po zmroku, kiedy Damian był w łóżku, więc nie mógł
użyć uczuć syna jako karty przetargowej. I zawsze odchodził
ztymsamymuśmiechemnatwarzy,jakbynaprawdęmógłtoro-
bićbezkońca.
–Myślę,żemaszproblem–powiedziała,kiedyminąłkolejny
tydzień.–Nigdyniepowinnambyłaiśćztobąnakawęnastu-
diach.Ustanowiłamwtedyokropnyprecedens.Myślisz,żemnie
złamieszuporemiuśmiechem.
Przerażającebyłoto,żeobojewiedzieli,żetoprawda.Oczeki-
wała,żesięroześmieje,aleniezrobiłtego.Tylkopatrzyłnanią
wciemnościpoważnymwzrokiem.
– Nie chcę cię złamać, Anais. Wiesz już, że potrafię odejść,
kiedysprawyprzybierajątrudnyobrót.Terazwiesz,żepotrafię
zostać,kiedywszystkonieidziepomojejmyśli.
– A jeśli chcę, żebyś odszedł? – zapytała tak cicho, że mogła
sięwogólenieodzywać.Całyzesztywniał.
–Wtedymusisztopowiedzieć.Musiszpowiedzieć,żeniema
nadzieiitosięnigdyniezmieni.Dopókijestnadzieja,mogęto
robićcałyczas.Powiedz,żejejniema,aniebędęciwięcejza-
wracałgłowy.
Anaisstaławmilczeniu,czującpowiewwiatrunatwarzy.Li-
czyłsiętylkobłękitjegooczuiupórnatwarzy.Sposób,wjaki
stał przygotowany na najgorsze. Powinna była powiedzieć mu,
że nie ma nadziei. Byłoby to mądre, bezpieczne i dobre dla
wszystkich.
–Dobranoc,Daro–powiedziałazamiasttego,weszładośrod-
kaizamknęładrzwi.
Czuła jego obecność po drugiej stronie. Oparła się o drzwi,
zamknęłaoczy,amimotoczułagopodrugiejstronie,oddzielo-
nego tylko cienkim kawałkiem drewna i jej własną determina-
cją. Nie wiedziała, jak długo tak stali. Nie wiedziała, ile czasu
upłynęło, zanim odwrócił się i odszedł. Ani ile czasu stała bez
ruchuzanimzmusiłazesztywniałemięśniedowejściapodgorą-
cyprysznicwnadziei,żepokonabezsenność.Wcaleniepomo-
gło.Dwadnipóźniejwpuściłagodośrodka.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Anaisniewiedziała,czegooczekiwałaodDaria.Alenietego,
cozrobił.Wszedłdośrodka,jakbynigdyniewątpił,żewkońcu
gowpuści,apotemrozejrzałsiępownętrzu.
–Maszkominek?
Rzuciła mu ponure spojrzenie. To było poniżające uczucie,
kiedy oczekiwała jakiś żarliwych deklaracji, czy przynajmniej
jakiejś rozmowy, a on ewidentnie chciał czegoś innego. Czym-
kolwiektobyło.
– Mamy małe palenisko za domem. Damian lubi pieczone
piankiodczasudoczasu.
Przeszedłobokniej.Zezdziwieniemipewnymrozbawieniem
patrzyła,jakrozpalaogieńwzagłębieniuwśrodkustołustoją-
cegowcentralnejczęścipatio.Tobyłjejkaprys,stolikzwbudo-
wanymmiejscemnapalenisko,alespędziłaprzynimkilkaswo-
ich ulubionych wieczorów z Damianem. Nie wiedziała czemu,
aleczułasięteraz,jakbypowinnazatoprzeprosić.
–Poczekaj–powiedział,kiedyrozpaliłogień.
Odziwo,zrobiła,jakpoprosił.Powiedziałasobie,żepoprostu
czeka, co się stanie, ale to była nieprawda. Była przerażona
i rozradowana. A może sparaliżowana. Odczuwała tyle rzeczy
naraz,żeniewiedziała,jaktozniesie.Czymkolwiektobyło.Już
itakstraciłaDariazbytwielerazy.Ilejejzostało?Ilemogłaza-
ryzykowaćznowu?Alewiedziała,stojącipatrzącwpłomienie,
żetoniemanicwspólnegozDamianem.
Tuchodziłoonią,onichoboje,AnaisiDaria.Chodziłoowy-
darzenia sprzed sześciu lat, o Nowy Jork. Nie wiedziała, czy
udajejsiętoprzetrwać.
Dariowrócił,trzymającwrękuplikdokumentów.Podszedłdo
Anaisispojrzałjejwoczynadpłomieniami.
–Mójojciecbyłzniszczonymczłowiekiem–opowiedział.Prze-
chyliłdokumentytak,byAnaismogłajezobaczyć.Wstrzymała
oddech.Tobyłyichdokumentyrozwodowe.
Dariowziąłpierwsząstronę,podniósłjąiwrzuciłdoognia.
– Był uzależniony od wszystkiego, wiesz o tym. On i matka
byli dzicy tak, jak twoi byli wściekli i ponurzy. Nie wiem, czy
kiedykolwiek cokolwiek kochali. Nie siebie, nie nas. – Spojrzał
na nią i wrzucił do ognia kolejną kartkę. – Po ich śmierci za-
opiekował się nami dziadek, ale nie był szczególnie ciepłym
człowiekiem.Historie,któreopowiadał,byłypełneczułości,in-
teresujące i nigdy niedotyczące nas. Opowiadał o odległych
miejscach, straconych przyjaźniach, zgubionych rzeczach. Za-
wszebyłgdzieindziej,nawetkiedybyłwtymsamympokoju.
–Niemusiszmitegomówić–szepnęła.–Znamhistoriętwo-
jejrodziny.
–MiałemtylkoDantego–kontynuował,jakbyjejnieusłyszał.
–Byłmoimbrateminajlepszymprzyjacielem.Pierwsząosobą,
którą pokochałem. Zrobiłbym dla niego wszystko i zrobiłem.
Jeszcze przed tobą były rzeczy, które nas różniły, pęknięcia
wnaszejrelacji.Alenikogoinnegoniekochałem.
Tosłowo.Kochałem.Zdałasobiesprawę,żenigdyjejniepo-
wiedział, że ją kocha. Pogodziła się z tym, że ona kocha jego,
ale nigdy nie odważyła się tego powiedzieć. Nie taki mieli
układ.Tołamałowszelkiereguły.Usłyszećteraztosłowozjego
ust.Cośwniejzatrzepotało.Jakby,jeśliniezachowaostrożno-
ści,mogłorozwinąćskrzydłaiodlecieć.
–Apotemty–powiedziałcicho.–Spojrzałemnaciebieinic
nigdyniebyłotakiesamo.
Anais mocniej objęła się ramionami, całą uwagę skupiła wy-
łącznie na Dariu stojącym po drugiej stronie małego ogniska,
pokoleipalącymkartkidokumentów.
–SpotkałemsięniedawnozDantem.
–Wtakimraziewiesz.–Poczułałzynatwarzy,aleichniepo-
wstrzymywała.Niemogłasięruszyć,oderwaćodniegowzroku.
–Wiesz,żenigdycięniezdradziłamionteżnie.
–Tak–przyznałDario,awjegogłosiesłychaćbyłoudrękę.–
To ja zdradziłem was. Byłem gotów uwierzyć w najgorsze, tak
byłem wtedy zagubiony, zestresowany i przytłoczony. Może
chciałem się pokłócić, by móc coś kontrolować, cokolwiek się
zemnądziało.Odszedłemodjedynychosób,którekiedykolwiek
kochałem. Powiedziałem sobie, że odcięcie was to zwycięstwo,
aktsiływobectego,comizrobiliście.Terazrozumiem,żebyło
tonajgorszetchórzostwo.
–Dario…
– Dante i ja byliśmy razem przeciwko światu. Mieliśmy swój
język, swój świat. Nigdy nie nauczyłem się nad niczym praco-
wać, nie musiałem. Wychowywał mnie człowiek, który ignoro-
wał teraźniejszość, bo wolał żyć w przeszłości. A moi rodzice
radzilisobiezproblemamiprzezzatracenieprzyużyciuwszel-
kich dostępnych środków. Wdychanych, wypijanych, cokolwiek
zadziałało.
Dorzuciłkolejnestronydoognia.Wiatrdmuchnąłjejdymem
wtwarz.Nieodwróciłasię.
–Moirodziceniebylilepsi–powiedziała.–Nauczylimnie,że
zasługujęnaokrutnetraktowanie,żejestemnicniewarta.
–Wiem–wysyczałDario.–Inigdyniewybaczęsobie,żepo-
traktowałem cię tak samo tylko dlatego, że zbyt się bałem po-
wiedziećciprawdę.Nieożeniłemsięztobądlatego,żebyłato
dobra decyzja biznesowa, nie z dobroci serca, nie dlatego, że
potrzebowałaśzielonejkartyczyponieważuważałem,żepraw-
nikwrodzinietodoskonałypomysł.Ożeniłemsięztobą,ponie-
ważzakochałemsięwtobiewchwili,kiedycięzobaczyłem,ito
mnieprzeraziło.
Anaisnicniewidziała.Łzypłynęłyjejpopoliczkach,miesza-
jąc się z ogniem i dymem w ciemnej hawajskiej nocy. W jakiś
sposób wymieszały się ze sobą i posklejały jej złamane serce.
Zaczęłamiećnadzieję.
–Wiedziałem,żeDamianjestmoimsynem,wchwili,kiedyzo-
baczyłem jego zdjęcie. – Dario mówił dalej szorstkim głosem,
cały czas wrzucając kolejne strony w płomienie. – Co więcej,
wiedziałem, że nigdy byś mi o tym nie powiedziała, gdyby ist-
niał cień wątpliwości. Nie chciałem tego wiedzieć, udawałem,
żeniewiem.
Podniósł ostatnią stronę zawierającą podpisy ich obojga. Po-
czekał,ażwytarłałzyispojrzałananiego.
–Anais,kochamcię.Nigdyniekochałeminnejkobietyinigdy
niepokocham.Niechcęjużudawać.
Jeszczechwilętrzymałkartkęwgórze,apotemjąpuścił.Były
tylko płomienie, dym i miłość. Ich dziwna, uparta i gorąca mi-
łość,którejnicniepotrafiłozniszczyć.Zdrada,odległość,rozsą-
dek. Jego majątek i zdolność do udawania, że ona nie istnieje.
Nic. Stali tak tyle lat później. Bez względu na to, kto odszedł,
drugaosobazawszewkońcuotwieraładrzwi.
–Posłuchajmnie.
Podszedłdoniejichwyciłzaramiona,jakbysądził,żezamie-
rzagoznowuodrzucić.Taknaprawdęniewiedziała,cozamie-
rzazrobić.Naprawdę?–zapytałjakiśgłos.
–Wiem,żetuchodziozaufanie.Wiemteż,żeniemaszpowo-
dów,bymizaufać.Niemogęciędotegozmusićaniobiecać,że
niezawiodęcięwprzyszłości.Mogętylkopowiedzieć,żenieje-
stem tym, kim byłem sześć lat temu ani nawet miesiąc temu.
Zmieniłaśmnie.–Przyciągnąłjądosiebie.–Jeślidaszmiszan-
sę, resztę życia spędzę, próbując ci tego dowieść. Zrobię
wszystko.
Niemogłamówić.Byławstanietylkonaniegopatrzeć,jakby
niewierzyła,żetosiędzieje.
–Kochamcię–powiedział,apotempowtórzyłto,jakbychciał
sięupewnić,żegosłyszy.–IkochamDamiana.Chcę,żebyśmy
mielirodzinę,naktórązasługujemy.Chcędaćcirodzinę,której
nigdy nie miałaś. Chcę pełnego pakietu, Anais, jeśli mi pozwo-
lisz,jeślispróbujesz.
Był powód, dla którego zbudowała bezpieczne życie, gdzie
mogła udawać, że sprawy idą do przodu, kiedy tak naprawdę
czekała. Upewniła się, że Damian pokocha ojca, zanim go spo-
tka.OdkądopuściłaNowyJork,budowaładrogęzpowrotemdo
Daria.Jaktomożliwe,żenigdytegoniezrozumiała?
–Niemagwarancji–powiedział–aleobiecujęci,żezawsze
dociebiewrócę.Zawszebędzieszmoimdomem.Mamnadzieję,
żenigdyniedamcipowodu,żebyśwtozwątpiła.
Przysunęła się do niego. Objęła jego twarz dłońmi, upajając
się szorstkością jego zarostu. Spojrzała w oczy jedynego męż-
czyzny, którego kochała, stojącego zaledwie kilka metrów od
miejsca,gdzietwardospałjejwspaniałychłopiec.Możeistniały
rzeczybardziejdoskonałeniżto,aleniedlaniej.Jedynymprze-
znaczeniemAnaisbyłoznaleźćsiętutaj.
–Kochamcię–wyszeptała.–Zawszeciękochałam.–Wspięła
sięnapalceiobjęłagozaszyję,przysuwającsiętakblisko,że
prawie czuła jego smak. – Spróbujemy razem, raz i drugi. Aż
namsięuda.
Potemzaczęłaichprzyszłośćidealnympocałunkiemwmroku
hawajskiejnocy,amiędzynimiwreszciebyłatylkomiłość.
Miłośćbyłatąłatwączęścią,pomyślałDariorokpóźniej,sto-
jąc na progu tej samej willi w luksusowym kurorcie w Wailea
ipatrzącnapięknąkobietę,którabyłanietylkojegożoną,ale
teżświatłemjegożycia.Zaufaniewymagałoczasu.
Wżyciu,którerazembudowalidzieńpodniu,byłodużowię-
cejśmiechu.Idealnechwilekradzione,kiedysiędało.Nauczyli
siędzielićczasmiędzyNowyJorkiHawaje.Nauczylisięwięcej
rozmawiaćimniejodchodzić.Nauczylisię,jakpróbowaćkażde-
godnia.Czasemimsięnieudawało.Częściejtak.Bezwzględu
nato,dokądzmierzali,docieralitamrazem.
Tego dnia Damian stał między nimi, boso jak oni na piasku
prywatnejplaży.Wypowiedzielisłowaprzysięgi,choćichdziec-
kouznałotozadziwne.
–Tosięnazywaodnowienieprzysięgi–powiedziałDario.
–Czywszystkiemałżeństwatorobią?
–Tylkoteszczęśliwe–odpowiedziałaAnaiszciemnymiocza-
miwpatrzonymiwDaria.Damianchybazaakceptowałtęodpo-
wiedź,abyćmożeskupiłsięjużnaczymśinnym.
– Obiecaliście, że dostanę prezent – powiedział z anielskim
uśmiechem,kiedyrodzicespojrzelinaniegozdziwieni.–Lubię
prezenty.
– Mały urwis – powiedział Dario bezgłośnie do Anais.
Uśmiechnęłasięipogłaskałasyna.
–Cozawszechciałeśmiećnajbardziejnaświecie?–zapytała.
–Braciszka–odpowiedziałodrazu,akiedysięuśmiechnęła,
krzyknąłzzachwytuizacząłbiegaćwkółkopomałejplaży,wo-
łajączentuzjazmem.
–Mamnadzieję,żejesteśgotowynakolejnego–wymamrota-
łaAnais,obejmującDariaipatrzącmuwoczy.
–Nigdyniebyłembardziejgotowy.Zaufajmi.
Tym razem, kiedy sześć miesięcy później rodziła jego syna,
byłprzyniej.Byłpierwsząosobą,którąmałyDidierzobaczył.
Było głośniej, bardziej chaotycznie. Dario uwielbiał to. Nie
wiedział, że można kochać tak bardzo tak wiele osób. Brat
znów był obecny w jego życiu, jak należało, a nawet lepiej, bo
teraz Dario doceniał ich więź dużo bardziej. Nie miał pojęcia,
jak pragnął więzi rodzinnych i bliskości, z którą wcześniej nie
chciałmiećnicwspólnego.
–Muszęcicośpowiedzieć–odezwałasięAnaiskilkalatpóź-
niej.
PrzylecielinaMauinawakacjeDamiana.Siedzielinaweran-
dziedomu,wktórymspotkalisięporazpierwszyposześciula-
tach. Dario odkupił rezydencję po śmierci pana Fuginawy.
Wzgórza Kaupo rozciągały się pod gwiazdami i wydawało mu
się,żewoddalisłyszymorze.
–Wszystkiedobrerozmowyzaczynająsięwtensposób.–Da-
riozamknąłlaptopiskupiłuwagęnaAnais.Posadziłjąsobiena
kolanach i pocałował w szyję. Zapłonął między nimi ten sam
ogień, co zawsze. Tylko obecność dzieci gdzieś w domu po-
wstrzymała go od zdarcia z niej sukienki i natychmiastowego
poprawieniaimnastroju.
–Pamiętasz,jakpowiedziałam,żenieczujęsiędobrze?–za-
pytałaprzechylającgłowę,byułatwićmudostęp.
–Pamiętam.–Odsunąłjejwłosyipocałowałwkark.–Pamię-
tasz, jak zdradziłem ci moją teorię, a ty powiedziałaś, że na
pewnoniejesteśwciąży?
Nie odpowiedziała, a jego ogarnął dawny strach – że znów
wszystkozniszczy,żezniszczyłjąnieodwracalnie.Żenadalmu
nieufałainigdyniezaufa.
– Nie wyobrażam sobie niczego lepszego niż kolejne dziecko
z tobą – powiedział. – Kolejny członek naszej rodziny byłby
wspaniały.
Anaisroześmiałasię.Odwróciłasięwjegostronęispojrzała
naniego.Zrozumiał.Wcalesięniebała,niemartwiłasięprzy-
szłością–droczyłasięznim.Ufałamu.Niemógłsobiewyobra-
zićniclepszego.
– Bliźnięta – powiedziała z roześmianym wzrokiem. – I uwa-
żaj,todziewczynki.
Niemógłsobiewyobrazićniclepszego.Pocałowałżonęzmi-
łością, uśmiechem i tym samym pragnieniem, co zawsze.
Wszystkowokółzaśpiewało.