Drzymalski przeciwko Rzeczypospolitej Artur Baniewicz

background image
background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie

rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez

NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody

NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej

od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,

e-booki

.

background image

DRZYMALSKI strony 03/12/2003 15:43 Page 3

background image

Z

daleka wyglâdaűa jak trochĹ wiĹkszy pakunek, pozosta-

wiony na przystanku przez roztargnionego pasaŇera. Zada-
szenie wiaty i stojâcy obok kiosk ,,Ruchu” nie dopuszczaűy
Ŕwiatűa latarni do tej czĹŔci űawki, a na tyűach autobusowej
zatoczki nie byűo Ňadnych oŔwietlonych obiektów.

— Poczekaj no... — NiŇszy z mĹŇczyzn wyhamowaű nie bez

pewnego trudu, w ostatnim momencie ratujâc siĹ przed
poŔlizgiem wyciâgniĹciem w bok rĹki z neseserem. Chodnik
pokrywaű paskudny, zlodowaciaűy Ŕnieg, którego nikt ni-
czym nie posypaű. — To noga, czy mi siĹ zdaje?

Jego towarzysz, otulony po uszy identycznym zielonym

szynelem, przeszedű jeszcze trzy kroki.

— Co znowu? — jĹknâű. — Koniecznie chcesz mnie znisz-

czyĺ w oczach starego? Jak nam ten pociâg ucieknie...

— To czűowiek? — NiŇszy stanâű bokiem do osi cztero-

pasmowej ulicy i wiatru zarazem. ZmruŇyű oczy, próbujâc
przebiĺ barierĹ mroku. Nie bardzo wychodziűo: lodowaty
podmuch kâsaű przez wâskâ szczelinĹ miĹdzy powiekami,
wdzieraű siĹ aŇ w gűâb czaszki. ňzy zacieraűy szczegóűy,
a osiadajâcy na rzĹsach Ŕnieg czyniű sprawĹ zupeűnie bez-
nadziejnâ.

— ZgűupiaűeŔ?! W Ŕrodku nocy?! Dzisiaj?! No chodÎ, ciâgle

mamy szansĹ.

WyŇszy obróciű siĹ na piĹcie, przerzuciű walizkĹ do dru-

giej rĹki i pochylajâc gűowĹ tak gűĹboko, Ňe broda prawie
dotykaűa szalika, ruszyű pod wiatr. Po sekundzie bardziej

background image

wyczuű, niŇ usűyszaű, Ňe idâ juŇ we dwóch. Po nastĹpnych
kilku krokach rozmyty cieº z tyűu obróciű siĹ nagle, zmieniű
obrys, zaczâű maleĺ. No nie... Znowu?!

Zza parawanu trzymanej na sztorc czapki niŇszy przyglâ-

daű siĹ rozmytej bryle przystanku.

— To naprawdĹ wyglâda jak noga — powiedziaű niepewnie,

stawiajâc neseser na oblodzonym chodniku, ale nie pusz-
czajâc jeszcze uchwytu. — Tylko... jedna?

— O to maűe ci chodzi? To ma byĺ czűowiek? Kwiczoű, ty

Ŕlepoto, kto ciĹ przez komisjĹ poborowâ przepuŔciű? Pigmej
na jednej nodze to moŇe, ale nie porzâdny Polak. Zresztâ
porzâdni Polacy siedzâ teraz w domach i... No nie. Kretyn,
jak Boga kocham...

PokrĹciű gűowâ, a potem, nie próbujâc juŇ apelowaĺ do

odmroŇonego najwyraÎniej rozsâdku, wziâű przykűad z Kwi-
czoűa i grzĹznâc po kolana, przebrnâű przez waű usuniĹtego
z jezdni Ŕniegu. Dopiero na Ŕrodku ulicy przypomniaű sobie
o koniecznoŔci sprawdzenia, czy pod osűonâ zamieci nie
nadjeŇdŇa jakiŔ samochód. Gdyby nadjechaű, nikt juŇ raczej
nie zdâŇyűby niczego naprawiĺ, ale tuŇ przed Ŕmierciâ obaj
byliby parâ najbardziej zdziwionych w caűych Katowicach
ludzi. Od trzech godzin brnĹli przez zupeűnie opustoszaűe
ulice, nie spotykajâc ani jednego cywilnego pojazdu. A woj-
skowe i milicyjne, o ile w ogóle siĹ poruszaűy, czyniűy to
w Ňóűwim, patrolowym tempie.

Lodowa, mroczna pustynia. Nawet ogoűocone z towarów

wystawy sklepowe zdawaűy siĹ ledwie jarzyĺ w ciemnoŔ-
ciach.

Trudno byűo uwierzyĺ, Ňe gdzieŔ w tej arktycznej pustce

czűowiek natknie siĹ na coŔ takiego. Na Ŕpiâce dziecko.

Lewâ nogĹ podwinĹűa pod siebie; tylko prawa zwisaűa

z űawki. Bezwűadnie — to pierwsze, co odnotowaű Kwiczoű,
kiedy sparaliŇowany potwierdzeniem siĹ wűasnych domy-
sűów zastygű na kilka sekund przy krawĹŇniku.

6

background image

Byűa za maűa, by siĹgaĺ stopâ chodnika, i najwyraÎniej

za maűa, by zdawaĺ sobie sprawĹ, Ňe siadajâc pod wiatâ
w tĹ mroÎnâ, grudniowâ noc 1981 roku popeűnia najwiĹkszy
z Ňyciowych bűĹdów. Ostatni i decydujâcy.

Rzuciű neseser i w kilku susach dopadű űawki. KoºcówkĹ

zamierzaű pokonaĺ Ŕlizgiem, ale ten akurat kawaűek chodnika
sűuŇby miejskie raczyűy posypaĺ piaskiem i cisnĹűo nim
o űawkĹ.

— Kurrrwa maĺ...
— No tak, poűam jeszcze nogi, tego nam brakuje... Kolano

caűe?

NiŇszy nie odpowiedziaű. KlĹkaű wűaŔnie na drugim, mniej

poszkodowanym, zdzierajâc zĹbami skórzane rĹkawice
i wpychajâc dűonie pod jej kaptur. Dziewczynka miaűa na
sobie haftowany koŇuszek, ale rĹkawy, dóű i naciâgniĹty
na gűowĹ kaptur obszyto jakimŔ znacznie delikatniejszym
futerkiem.

— Chyba ciepűe — rzuciű niepewnie. — Cholera, rĹce mi

skostniaűy; nie bardzo...

Urwaű, z lekkim niedowierzaniem odnotowujâc blask

wilgotnych, rozszerzajâcych siĹ plamek w gűĹbi kaptura.

— Nie wolno siĹ wyrazaĺ — wymruczaűa wilgotnooka.

— Mikoűaj do ciebie nie psyjdzie.

Z tyűu dobiegűo stűumione ,,uff”. Nie on jeden poczuű ulgĹ.
— Co ty tu robisz, Ňabo? — Cofnâű rĹce z okrâgűych policz-

ków, zűapaű maűâ za jedynâ dostĹpnâ w tej chwili stopĹ. Bosâ
pod filcowym bamboszem i oddzielonâ od koºca nogawki
dűugâ przestrzeniâ juŇ zupeűnie goűej, wystawionej na mróz
űydki. Dziewczynka miaűa na sobie róŇowe, bardzo porzâd-
ne, jedwabne chyba spodnie, w swojej kategorii dorównu-
jâce peweksowskiemu koŇuszkowi, ale niewiele jej to dawa-
űo, jako Ňe byűy to spodnie od piŇamy.

— Musi gdzieŔ tu mieszkaĺ. — WyŇszy z mĹŇczyzn rozglâ-

daű siĹ przez chwilĹ, by na koniec bezradnie, ale i z lekkâ

7

background image

zűoŔciâ wzruszyĺ ramionami. — Wszyscy Ŕpiâ. Zero Ŕwiateű
w oknach.

— Au! — Maűa szarpnĹűa nogâ, pozostawiajâc w dűoniach

Kwiczoűa ozdobiony pomponem kapeĺ. OdrĹtwiaűa za bar-
dzo, wiĹc nie udaűo jej siĹ schowaĺ nogi pod siebie. Potem
juŇ nie próbowaűa. TrochĹ bardziej zaűzawiona, z wygiĹtymi
w podkówkĹ ustami, kuliűa siĹ jak osaczone zwierzâtko,
pozwalajâc rozmasowywaĺ bosâ stopĹ.

— Kapeĺ przeszedű lodem — mruczaű Kwiczoű, trâc coraz

mocniej biaűâ skórĹ. — Wlazűa smarkula w jakâŔ wodĹ albo
co... Nie podoba mi siĹ to. Jak siedziaűa tu za dűugo... Wpad-
űaŔ w kaűuŇĹ, Ňaba?

— Nie jestem zadna zaba! Au!
— Gdzie ty tu widzisz kaűuŇe, Kwiczoű? Tobie naprawdĹ

nie wolno dawaĺ wódki. WiĹcej z tobâ na Ňadne wesele nie
jadĹ. — Wysoki postawiű walizkĹ i niezdarnie, borykajâc siĹ
ze sztywnymi palcami i mankietem wojskowego pűaszcza,
odsűoniű zegarek. — No, cudownie. Wiesz, która godzina?

Kwiczoű zignorowaű go. UŔmiechnâű siĹ do maűej, a potem

uniósű jej stopĹ i niemal przytykajâc do ust, zaczâű chuchaĺ
na drobne palce.

— Jak ciĹ ktoŔ teraz zobaczy — rzuciű ponuro jego kolega

— to Ňywi z tego nie wyjdziemy. Nie doŔĺ, Ňe mundurowe
komuchy, to jeszcze pedofile. Hanysy na kawaűki nas roz-
szarpiâ.

— Olewam hanysów. — Kwiczoű uniósű nogĹ wyŇej, zaczâű

na przemian chuchaĺ z doűu i rozcieraĺ zimne jak lód pa-
luszki. — Pogoº mistrzem Pooolski! — zaintonowaű.

— Powiem, ze mnie pan scypaű — pociâgnĹűa nosem maűa.
— Dobra. Tylko najpierw musimy ciĹ dostarczyĺ do ma-

my. Mieszkasz gdzieŔ blisko? — Maűa zasznurowaűa usta.
— Jak siĹ nazywasz, Ŕpiâca królewno?

— Nie jestem zadna królewna — burknĹűa.
— Wyjmij skarpety z mojej walizki — rzuciű Kwiczoű, nie

patrzâc za siebie. — Chyba nie zdâŇyűa odmroziĺ nóg, ale

8

background image

w tych bamboszach nie moŇna jej trzymaĺ. A ty pokaŇ
drugâ nogĹ... — zerknâű na przyprószony bielâ koŇuszek
— ...ŚnieŇko.

— Nie jestem... — Zmieniűa taktykĹ. — Zostaw mnie. MusĹ

jechaĺ do taty. Do ,,Wujka”.

— To do taty czy do wujka?
— Do kopalni! Mój tata fedruje na ,,Wujku”. Nie wiecie,

co to ,,Wujek”?

— Teraz juŇ wiemy. Masz lakier na paznokciu, Ňabo. —

Pstryknâű w duŇy palec jej stopy. — Nieűadnie mamie pod-
bieraĺ. A jak juŇ, to maluj wszystkie. Dama z jednym czer-
wonym paznokciem wyglâda nieelegancko.

Chyba nie wszystko zrozumiaűa, wiĹc przemilczaűa uwa-

gĹ. Masowaű i ogrzewaű oddechem cieplejszâ ze stóp, zasta-
nawiajâc siĹ, ile lat moŇe mieĺ jej wűaŔcicielka. JeŔli szkoűa,
to góra pierwsza klasa. Ale raczej koºcówka przedszkola.

— Trzymaj. — Zrolowane grube skarpety od polowego

munduru wylâdowaűy obok nich na űawce. Dopiero teraz
zauwaŇyű przyciŔniĹtâ do biodra maűej foliowâ torbĹ rekla-
mówkĹ.

— ZaűoŇysz moje skarpety i pójdziemy do domu, dobrze?

— Spod kaptura przyglâdaűy mu siĹ szeroko otwarte oczy,
których barwy nie umiaű okreŔliĺ. — Dobrze? MogĹ ciĹ wziâĺ
na rĹce, chcesz?

— Ja cekam na autobus — wymruczaűa niechĹtnie.
— Autobusy nie jeŇdŇâ — powiedziaű űagodnie. — Jest

Ŕrodek nocy, nie mówiâc... no, to faktycznie moŇemy sobie
darowaĺ. — Milczaű przez chwilĹ, rozcierajâc dziwnie miĹkkâ
skórĹ na piĹcie. — To jak siĹ nazywasz?

— Dziewczynka z Zapaűkami — mruknâű wyŇszy. — Daj

spokój, póű nocy tu zmarnujemy. Jak ci tak mocno wpadűa
w oko, to pociesz siĹ myŔlâ, Ňe juŇ raczej nie zdâŇymy.
BĹdziesz miaű masĹ czasu na ugadywanie sobie perspekty-
wicznej laski.

9

background image

— To prawda? — Kwiczoű wpatrywaű siĹ w nadâsane obli-

cze. — JesteŔ tâ sűawnâ Dziewczynkâ z Zapaűkami?

Ku jego zdziwieniu zastanowiűa siĹ chwilĹ, po czym

niewyraÎnie pokiwaűa gűowâ.

— Ale ja nie spsedajĹ... I siĹ nie bawiĹ — dorzuciűa szybko.

— Nie wolno siĹ bawiĺ, bo jest pozar i dzieci idâ do nieba
i wsyscy pűacâ. I nawet tatusiowie tez.

— No... tak. Faktycznie. — Uniósű brwi, przyglâdajâc jej siĹ

z brakiem zrozumienia. Potem go olŔniűo. — Masz zapaűki?
Tutaj?

— Mam w torbie.
— I co jeszcze masz w torbie? — zapytaű od niechcenia.

— LalkĹ?

— Butelki.
— WyszűaŔ cichaczem, Ňeby poszukaĺ butelek? PracuŔ

z ciebie.

— Nie... bo Piotrek mówi, ze tatĹ coűg psejedzie. A w coűg

siĹ zuca butelkâ i on siĹ wtedy pali, i juz nie moze jechaĺ.
Ale tata nie zabraű na kopalniĹ zapaűek ani butelek, tylko
termos, bo on nie pali papierosów, tylko mama. No i nie
bĹdzie miaű cym zucaĺ. A mama pűace. Bo jest wojna. Ten
pan w telewizoze powiedziaű, ze jest wojna. No i ja zaniosĹ
tacie zapaűki i butelki od pepsi, bo one sâ dobre i pasujâ do
rĹki. Piotrek mówi, ze najlepiej to siĹ pep... pepsjowymi zu-
ca. I tacie coűg nic nie zrobi na tym strajku — zakoºczyűa
i uŔmiechnĹűa siĹ po raz pierwszy, nieŔmiaűo, ale i z dumâ,
do dwóch mĹskich znieruchomiaűych twarzy.

10

background image

Rozdziaû 1

C

iemno siĹ robi. Jeszcze w coŔ przypieprzysz i szef mi

jaja urwie.

Hanka Wesoűowska, tĹgawa siedemnastolatka wbita

w polarowy skafander i markowe, przerobione przez kraw-
ca spodnie narciarskie, obejrzaűa siĹ przez ramiĹ i posűaűa
mu krzywy uŔmieszek. Byű dwa razy starszy i jeŔli nie waŇyű
dwa razy wiĹcej od swej podopiecznej, to jedynie dlatego,
Ňe z powodu martwego jesiennego sezonu nie udaűo jej siĹ
zrzuciĺ tylu kilogramów, ile zaplanowaűa. Bogu dziĹki, zima
byűa tym razem jak naleŇy, ze Ŕniegiem. Miaűa jak nadrabiaĺ
zalegűoŔci.

Inna sprawa, Ňe ten ostatni zjazd wiele jej nie pomoŇe.

Gdyby okazaű odrobinĹ taktu i jakoŔ inaczej to powiedziaű...
Ale czego moŇna oczekiwaĺ od góry miĹŔni?

— A co proponujesz? RozűoŇyĺ siĹ biwakiem? Czy moŇe

zdjâĺ narty i siĹ sturlaĺ?

— MoŇemy zejŔĺ — powiedziaű beznamiĹtnie. Czy raczej:

tĹpo. Kiedy go siĹ nie uprzedziűo, miaű problemy z rozpozna-
niem Ňartu.

— To ty zejdÎ — zgodziűa siĹ űaskawie — a ja zjadĹ. Pocze-

kam na ciebie, spokojna gűowa.

Zrobiű wdech, potem wydech. Ocienione daszkiem bejs-

bolówki brwi zmarszczyűy siĹ, co oznaczaűo, Ňe Byku oddaje
siĹ trudnej sztuce myŔlenia.

— Nie — powiedziaű na koniec. — Jest jeszcze trochĹ ludzi.

Nie moŇemy siĹ rozdzielaĺ.

background image

Hanka przekrzywiűa gűowĹ, caűâ swojâ pozâ dajâc do

zrozumienia, Ňe tego to juŇ za wiele. Sama zresztâ teŇ prze-
sadziűa: wyciâg co prawda staű po wykonaniu ostatniego,
specjalnie jej dedykowanego kursu, ale korzystajâc z okazji,
do orczyków podczepiűo siĹ parĹ dzieciaków w wieku gim-
nazjalnym i ze czwórka dorosűych. Tyle Ňe nie byűo w tej
gromadce nikogo, kto mógűby pomyŔleĺ o przeciwstawieniu
siĹ Bykowi, nie mdlejâc wczeŔniej z przeraŇenia. Dwóch
studentów okularników, ich koleŇanka, niewiele grubsza
w talii niŇ Byku w bicepsie, no i jeden jedyny facet — godny
uwagi ochroniarzy Hanki.

Nie interesowaűa siĹ tym, co i jak robiâ, ale zdâŇyűa od-

notowaĺ, Ňe wziĹli mĹŇczyznĹ na celownik. Bez przesady
oczywiŔcie: to byű teren jej starego, on tu rzâdziű od lat i nikt
nie próbowaű niepokoiĺ ani jego, ani tym bardziej nikogo
z rodziny. Nie byűo powodów, by straszyĺ ludzi przesadnâ
ostroŇnoŔciâ. Chűopcy obejrzeli z daleka osobnika w kurtce
z demobilu, ustawili siĹ miĹdzy nim a Hankâ — i na tym
poprzestali. Co jej nie dziwiűo.

Wyglâdaű ŇaűoŔnie — cud, Ňe jego ,,narty” trzymaűy siĹ tak

zwanych butów — jeÎdziű fatalnie i na dodatek utykaű. Hanka
uznaűa, Ňe zjawiű siĹ na stoku póÎnym popoűudniem wűaŔnie
dlatego, by nie kűuĺ w oczy swâ bylejakoŔciâ. Uczyű siĹ jeÎ-
dziĺ. Sam, na uboczu i gűównie metodâ padania w Ŕnieg
przy kaŇdym skrĹcie.

Teraz teŇ siĹ wyűoŇyű jakieŔ sto metrów od miejsca,

gdzie stali z Bykiem. Nie, naprawdĹ nie byűo powodów, by
przejmowaĺ siĹ ludÎmi. Zasalutowaűa Bykowi kijkiem, ode-
pchnĹűa oburâcz i wymijajâc studenckâ trójkĹ, pomknĹűa
w dóű.

Wszystko szűo dobrze. Póki nie oŔlepiű jej znienacka od-

blask sűoºca na jakimŔ oblodzonym kamieniu. Zaraz po-
tem wpadűa w strefĹ cienia, w panice wykonujâc za sűaby
skrĹt, za póÎno dostrzegűa poprzeczny garb, wyleciaűa
w powietrze i juŇ bez szans na poprawienie czegokolwiek

12

background image

wylâdowaűa na ŔwieŇych Ŕladach faceta w kurtce z demobi-
lu. CoŔ szarpnĹűo za nogi, lewâ nartĹ zdarűo ze stopy, a ona
sama zanurkowaűa gűowâ do przodu w gâszcz niskich choi-
nek.

— W porzâdku? Nic pani nie jest?
Odniosűa wraŇenie, Ňe nie pospieszyű siĹ z tymi pytania-

mi. Nie próbowaű teŇ pomóc. Staű o parĹ kroków dalej, caűy
oblepiony Ŕniegiem i przyglâdaű siĹ spod daszka idiotycznej
pseudokominiarki. Dopiero teraz znaleÎli siĹ na tyle blisko,
by Hanka mogűa oceniĺ jego wiek. Stwierdziűa ze zdziwie-
niem, Ňe jest duŇo starszy, niŇ przypuszczaűa. TrzydziestkĹ
miaű juŇ dawno za sobâ.

— ĎyjĹ, ŇyjĹ — wystĹkaűa, gramolâc siĹ z zaspy i juŇ

zawczasu machajâc rĹkâ, co miaűo uspokoiĺ ochroniarzy.

— Nosi czűowieka to cholerstwo — usűyszaűa jeszcze, po

czym Demobil wyjechaű powoli na ubity Ŕnieg, zaczâű nie-
zgrabnie skrĹcaĺ, by niemal po przeciwnej stronie trasy
osiâgnâĺ w koºcu kierunek zgodny ze spadkiem terenu
i rozpoczâĺ zjazd.

Hanka wykopaűa spod Ŕniegu nartĹ i zakűadaűa jâ, kiedy

nadjechaű Byku.

— Ale przypieprzyűaŔ — powiedziaű beznamiĹtnie. — Masz

doŔĺ?

— Ja jak ja, ale widzĹ, Ňe ty masz — rzuciűa z lekkâ irytacjâ.
— Ja?
— Nie trzymasz dystansu, Byku. Ten zielony mógű mnie

tu pociâĺ, udusiĺ, a nawet zgwaűciĺ, nimbyŔ siĹ raczyű zja-
wiĺ. Poĺwicz trochĹ.

— Nie muszĹ staĺ obok, by nie dopuŔciĺ do ciebie faceta

— poklepaű siĹ pod pachâ.

— Wiesz co? JeŔli strzelasz tak, jak szusujesz, to lepiej

jednak stój obok. Bo jeszcze trafisz we mnie.

Pomimo bólu wykonaűa dziarski obrót i ruszyűa w dóű.

Sto metrów dalej minĹűa Demobila. OczywiŔcie leŇaű. Prze-
mknĹűa na tyle blisko, Ňe mimo póűmroku dostrzegűa prâŇki

13

background image

na tkwiâcym w Ŕniegu kijku. Nie do wiary, ale wyglâdaű
na drewniany. Tylko ten drugi byű aluminiowy. Jezu, ale
wiocha...

JuŇ na koºczâcej trasĹ, pűaskiej űâczce wyprzedziűa dwój-

kĹ gimnazjalistów i fantazyjnym zwrotem wyhamowaűa
przed gromadkâ swoich kibiców. Celowaűa tak, by zarzuciűo
jâ na Czarka, ale zabrakűo póű metra i po prostu stanĹli
twarzâ w twarz.

— Uganiasz siĹ za proletariatem? — bűysnâű zĹbami.
— Ďe co?
— DoszliŔmy do wniosku — wyjaŔniűa GraŇka Sobolik —

Ňe lecisz na tego mena w odlotowej czapce. On na górĹ, ty
na górĹ. On wpada w krzaki, ty wpadasz w krzaki.

— Kretyni jesteŔcie — rozeŔmiaűa siĹ. Podaűa kijki Mirkowi,

drugiemu z przydzielonych jej ochroniarzy. WűaŔciwie nie
byű prawdziwym gorylem, a jedynie dorabiaű od czasu do
czasu, wspomagajâc duet Byku—Kajtek, ale na dobrâ spra-
wĹ sam jeden wystarczyűby w zupeűnoŔci. Przynajmniej
w Ustrzykach, gdzie kaŇdy kűania siĹ jej ojcu z odlegűoŔci
póű kilometra.

Wzmocnionâ, trzyosobowâ asystĹ zawdziĹczaűa przy-

jezdnym. ParĹ dni temu w czasie dyskoteki pociĹto noŇami
kilku chűopaków. TuryŔci mieli wiĹksze straty, jeden nawet
nie dojechaű Ňywy na salĹ operacyjnâ, i po Ustrzykach cho-
dziűy sűuchy, Ňe w powietrzu wisi odwet. Samej Hance nikt
raczej nie próbowaűby wybijaĺ zĹbów za jednego dobrego,
czyli martwego warszawiaka, ale Czarek nadal obnosiű siĹ
z opuchniĹtym nosem i obtűuczonymi dűoºmi. PoniewaŇ
Hanka oŔwiadczyűa ojcu oficjalnie, Ňe ferie zamierza spĹ-
dzaĺ wspólnie z nim i resztâ paczki, przydzieliű im aŇ trzech
ochroniarzy. Czarek, bratanek radnego, byű zresztâ dobrym
kandydatem do objĹcia go parasolem, który i tak nad Hankâ
noszono: ukűady to podstawa w interesach, no a dodatkowy
koszt równaű siĹ w praktyce zeru.

14

background image

— Wyskoczymy gdzieŔ wieczorem? — zapytaűa od niechce-

nia, pochylajâc siĹ ku wiâzaniom. — Robi?

— Ja zawsze — wzruszyű ramionami.
— A ty, GraŇka?
— No... Wiesz, starzy trochĹ siĹ przestraszyli po tej zady-

mie w ,,Janosiku”. Mam byĺ w domu o siódmej.

— O Jezu, przecieŇ pójdziemy razem — jĹknĹűa. SkinĹűa

gűowâ w stronĹ zjeŇdŇajâcego powoli Byka. — Z asystâ.
I pojedziemy wozem. Co nam siĹ moŇe staĺ?

— Powiedz to moim starym.
— Mam iŔĺ do dyrektora wűasnej budy i wytűumaczyĺ mu,

Ňe stosuje bűĹdne Ŕrodki wychowawcze?

RozŔmieszyűa jâ ta wizja, a humor do reszty polepszyű

fakt, Ňe równie skutecznie udaűo jej siĹ rozbawiĺ Czarka.
Metr osiemdziesiât z hakiem, filar druŇyny siatkarzy, Ŕrednia
ocen w okolicach piâtki... Byű doskonaűym materiaűem na
szkolnâ miűoŔĺ.

— Ty — zerknĹűa w jego stronĹ z wieloznacznym uŔmiesz-

kiem — jak rozumiem, masz szlaban i nie pójdziesz.

OczywiŔcie osiâgnĹűa zamierzony efekt.
— Szlabany sâ dla kolejarzy — wzruszyű szerokimi ramio-

nami.

— No to fajnie. A do twojej mamy — Hanka przeniosűa

wzrok na koleŇankĹ — przekrĹci moja. NamówiĹ jâ.

Starsza Sobolikowa czesaűa jej matkĹ, co moŇe nie ozna-

czaűo duŇo wiĹkszych zysków dla zakűadu fryzjerskiego, ale
klientów niewâtpliwie naganiaűo. Hanka nie wâtpiűa, Ňe proŔ-
ba pani Wesoűowskiej to dla pani Sobolikowej inna forma
rozkazu.

Jeszcze tylko problem pod nazwâ Byku. WűaŔnie zaha-

mowaű obok ich piâtki i machaű w kierunku czekajâcego na
parkingu Kajtka.

— Nogi bolâ? — uŔmiechnĹűa siĹ do niego przyjaÎnie.

— ZmĹczyűeŔ siĹ?

15

background image

— Ja? Niby czym? — Obejrzaű siĹ przez ramiĹ. — Kurde,

chyba skâdŔ tego facia znam...

Patrzyű na Demobila. WzglĹdnie któregoŔ ze studentów.
— Tak sobie pomyŔlaűam — ciâgnĹűa Hanka — Ňe moŇe

chciaűbyŔ posiedzieĺ wieczorem przy piwku, obok komin-
ka... W knajpce nad ,,Janosikiem” dajâ odlotowe steki.
MówiĹ ci, coŔ niesamowitego.

— Aha — mruknâű, spoglâdajâc w jej stronĹ, ale nadal

marszczâc brwi jak ktoŔ, kto z wysiűkiem penetruje zasoby
pamiĹci. — Chcesz, Ňebym z wami poszedű na dyskotekĹ?

— Byyyku... No zgódÎ siĹ. KolacjĹ mogĹ ci fundnâĺ, ale

na wiĹcej biednej uczennicy nie staĺ. Co ci szkodzi? Browar
posâczysz...

— Akurat ty mi fundniesz... — Znów siĹ obejrzaű. Facet

w wojskowej kurtce, balansujâc Ŕmiesznie na sztywnych
nogach, zjeŇdŇaű sűabo kontrolowanym Ŕlizgiem bardziej
w poprzek niŇ wzdűuŇ nartostrady. Lada moment albo wy-
lâduje na sosnach, tym razem po zachodniej stronie, albo
weÎmie siĹ w garŔĺ i wykrĹci. Tak czy siak oddalaű siĹ od
nich. — MyŔlisz, Ňe nie wiem? Macie tam stuprocentowy
upust, ty i caűa rodzina.

Demobil szarpnâű siĹ, rozpaczliwie zaműynkowaű kijkami

— i skrĹciű w ostatniej chwili. Teraz niosűo go w ich stronĹ.
Nie za szybko, bo znów w poprzek stoku.

Na parkingu Kajtek tkwiű wsparty o bűotnik terenówki,

nie kwapiâc siĹ do sprawdzania, jak wóz radzi sobie z za-
spami. Ojciec Hanki zatrudniű go, gdy nie miaű jeszcze opan-
cerzonej bryki i musiaű polegaĺ na umiejĹtnoŔciach kierow-
cy. Kajtek naleŇaű wówczas do elity kurierów, obsűugujâcych
tranzyt kradzionych wozów na trasie Odra—Bug.

— Mirek — Byku skinâű kijkiem w stronĹ nadjeŇdŇajâcego.

— Nie znasz czasem tego goŔcia?

Mirek, który zdâŇyű odebraĺ narty od Hanki i ruszaű

w stronĹ parkingu, odwróciű siĹ i mruŇâc oczy, popatrzyű na
Demobila. Światűa nie byűo juŇ za wiele, ale Hanka wiedziaűa,

16

background image

Ňe problem leŇy we wzroku patrzâcego. Powinien zafundo-
waĺ sobie okulary. Tyle Ňe okularnicy nie sâ przekonujâcy,
gdy trzeba upomnieĺ opornych wierzycieli, posyűajâc do
nich chűopaków z kijami bejsbolowymi — a do tego gűównie
potrzebowaű go ojciec.

Nie zaskoczyűa jej wiĹc dűuga zwűoka, poprzedzajâca

odpowiedÎ. Mirek drapaű siĹ po czapce, czekajâc, aŇ tamten
podjedzie bliŇej.

— Nie gapcie siĹ tak na biednego kmiotka — rozeŔmiaűa

siĹ GraŇka. — Bo z samego strachu znów orűa wywinie.

— Za to im pűacâ — mruknâű Czarek. Nie przepadaű za

towarzystwem Byka.

— Aha, juŇ wiem — odezwaű siĹ nagle Mirek. W jego gűosie

nie byűo niczego alarmujâcego, najwyŇej odrobina zdzi-
wienia. — To taki facet, z Lutowisk bodajŇe... Nosiű towar
z Ukrainy, pamiĹtam go z przejŔcia. Nazywa siĹ Drzymalski.

— Jak? — Byku drgnâű, nagle zaczâű gwaűtownie przestawiaĺ

skrĹpowane deskami nogi. Demobil byű juŇ w odlegűoŔci kil-
kunastu metrów i — co Hanka odnotowaűa dopiero teraz
— jakoŔ nie zwalniaű, choĺ na pűaskim powinien.

— Drzymalski — Mirek Ŕcisnâű trzymany w rĹku kijek.

— Jak dobrze pamiĹtam, bo coŔ dawno go nie...

— My mu spuŔciliŔmy wpierdol! — zawoűaű Byku odkryw-

czym, trochĹ zdziwionym, a trochĹ triumfalnym tonem.

ZdâŇyű obróciĺ siĹ twarzâ do nadjeŇdŇajâcego, nie utraciĺ

równowagi i nawet osűoniĺ siĹ skrzyŇowanymi nad gűowâ
kijkami. CoŔ, co Hanka uznaűa przedtem za drewniany kijek
narciarski, spadűo z góry z nieprawdopodobnâ szybkoŔciâ.

KtoŔ krzyknâű. DoŔĺ cienkim gűosem, ale Hanka wcale nie

miaűa pewnoŔci, czy naleŇâcym do GraŇki. Ďaden z chűopa-
ków nie próbowaű jeszcze uciekaĺ, lecz chyba juŇ wtedy
dotarűo do nich, jak bardzo jest Île. WiĹc moŇe to jednak
któryŔ z nich. A moŇe nawet sam Byku. Nietrudno o taki
krzyk, jeŔli czűowieka przebijâ na wylot w samym Ŕrodku
tuűowia.

17

background image

Drugi kijek — ten z metalu — wyprysnâű z doűu, nie dajâc

ochroniarzowi cienia szansy. Zaostrzony koniec, pozbawio-
ny plastikowej tarczki, bez widocznej utraty pĹdu wniknâű
w ciaűo i wyszedű po drugiej stronie, poprzedzany cienkim,
za to tryskajâcym pod duŇym ciŔnieniem gejzerem czerwie-
ni. Byku staű jeszcze uűamek sekundy, po czym, uderzajâc
sterczâcym z piersi prĹtem o ziemiĹ, runâű na twarz pod
stopy bladej jak trup Hanki.

Krew strzyknĹűa po űydkach dziewczyny. Tylko raz. Zaraz

potem serce stanĹűo.

Mirek znajdowaű siĹ nieco z tyűu, a zabójca zahaczyű nar-

tâ o upuszczony przez któregoŔ z licealistów sprzĹt, co omal
nie doprowadziűo go do upadku. Ochroniarz zyskaű wiĹc od-
robinĹ czasu. ZdâŇyű wrzasnâĺ ,,Kajtek!!!” i cisnâĺ precz nar-
ty Hanki, pozostajâc na placu boju ze Ŕciskanym kurczowo
kijkiem. Nawet zdâŇyű siĹ ustawiĺ. Zabrakűo mu tylko wiary
w realnoŔĺ tego, co siĹ dzieje.

Ciupaga — bo tym w istocie okazaű siĹ prâŇkowany kijek

— powtórzyűa poprzedni manewr, wznoszâc siĹ wysoko
i spadajâc szerokim űukiem ku gűowie Mirka. Zastosowaű
podobnâ jak Byku blokadĹ, tyle Ňe z udziaűem jednego alu-
miniowego prĹta i dwóch podpierajâcych go râk.

Wydawaűo siĹ, Ňe ostrze nie doszűo do gűowy. Dopiero

kiedy Mirek poleciaű na plecy, nie próbujâc w Ňaden sposób
űagodziĺ upadku, Hanka zdaűa sobie sprawĹ, Ňe zostali sami.

Czarek i GraŇka rozpierzchli siĹ na boki. Ona i Robert

pozostali, bo nie da siĹ biec z oűowiem zamiast miĹŔni i kom-
pletnâ pustkâ w gűowie. W uűamku sekundy zrozumiaűa jed-
no: Ňe nie sâ niczym wiĹcej niŇ zwierzynâ űownâ. Materiaűem
do zabijania.

Nic siĹ nie daűo zrobiĺ, wiĹc po prostu staűa i czekaűa.

Jak pozostali. Trójka studentów, dzieciaki z gimnazjum, siwy
mĹŇczyzna, obsűugujâcy wyciâg, jakieŔ dwie műode mamy,
spacerujâce nieopodal z wózkami — wszyscy, którzy byli
Ŕwiadkami bűyskawicznej egzekucji.

18

background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie

rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez

NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody

NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej

od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,

e-booki

.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Baniewicz Artur Drzymalski przeciw Rzeczpospolitej POPRAWIONY
Artur Baniewicz Cykl Saga o czarokrążcy (2) Pogrzeb Czarownicy
Artur Baniewicz Saga o czarokrążcy 02 Pogrzeb Czarownicy
Artur Baniewicz Cykl Saga o czarokrążcy (1) Smoczy Pazur
Artur Baniewicz Góra trzech szkieletów
Artur Baniewicz Saga o czarnokrazcy tom 2 Pogrzeb czarownicy POPRAWIONY
2019 04 15 Przeciszewski o liście Benedykta XVI Do Rzeczy
2018 02 09 Szwecja W obronie muzułmanów Antifa protestuje przeciw LGBT Do Rzeczy
D19240990 Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 15 grudnia 1924 r o uproszczeniu postęp
Artur Sandauer Rzeczywistość zdegradowana
Baniewicz Artur Saga o czarnokrazcy tom3 Gdzie ksiezniczek brak cnotliwych POPRAWIONY
Baniewicz Artur Kopiec ku czci POPRAWIONY
Artur Sandauer, Rzeczywistość zdegradowana (Rzecz o Brunonie Schulzu)
Baniewicz Artur Kopiec ku czci
2019 04 16 Ordo Iuris Kolejna rezolucja PE przeciwko ochronie życia i rodziny Do Rzeczy
2019 03 04 Mobilizacja przeciwko warszawskiej deklaracji LGBT Do Rzeczy
ANALIZA SKUTECZNOŚCI TERAPII MANUALNEJ WSPOMAGANEJ FIZJOTERAPIĄ W PRZECIĄŻENIACH ZAWODOWYCH MUZYKÓW

więcej podobnych podstron