ROZDZIAŁ DWUNASTY
– Cóż to się stało, milordzie? – pytała lady Thorpe.
– Wyglądasz pan na wzburzonego...
– Muszę przyznać, łaskawa pani, że mam powód
i do wzburzenia, i do wielkiego strapienia zarazem.
Sprawa, z którą przychodzę, jest niezwykła. Chodzi
o fakty z życia pewnych osób, wydarzenia, które
niewątpliwie wprawią panią w największe zdumienie.
Zanim jednak zacznę je ujawniać, mam prośbę gorącą.
Chciałbym prosić o największą dyskrecję.
– Naturalnie, mój drogi, skoro pan sobie tego ży-
czysz. Proszę, proszę siadać... No i cóż to za sprawa tak
niezwyczajna?
– Dotyczy ona Hanny.
– Hanny? Coś jej dolega?
– Nie, nie, dziękuje za troskę, milady, Hanna miewa
się dobrze.
– A więc w czym rzecz, Robercie?
Robert milczał przez sekundę, zanosząc w duchu
prośbę do autorytetu najwyższego... Wielki Boże,
spraw, aby to, co za chwilę uczynię, nie okazało się
największym błędem w mym życiu!
– To rzecz drażliwa i trudna, dlatego od razu
przystąpię do sedna. Lady Thorpe, Hanna... Hanna nie
jest moją siostrą...
– Wielki Boże!
Lady Thorpe spojrzała na niego z nieukrywanym
przerażeniem.
– Co... co pan mówisz – wykrztusiła, z trudem
łapiąc powietrze. – Robercie...
– Zdaję sobie sprawę, jak trudno w to uwierzyć.
I proszę wybaczyć, że burzę pani spokój, przynosząc
wieść tak nieprawdopodobną. Niestety, to prawda,
lady Thorpe. Moja matka zataiła przed wszystkimi, że
Hanna nie jest jej rodzoną córką. Hanna jest... podrzut-
kiem, matka znalazła ją w swoim powozie.
– Niepodobna...
– Spodziewałem się, że będziesz pani zdumiona.
– Zdumiona?! Ja nie potrafię nawet powiedzieć, co
teraz czuję, Robercie! A więc Charlotte znalazła Hannę
w swoim powozie?
– Tak. Hanna miała wtedy zaledwie kilka tygodni.
– A pan... jak się pan dowiedziałeś o tym zdarzeniu
tak nieprawdopodobnym?
– Od siostry ciotecznej mojej matki, lady MacInnes,
kiedy przyjechała ze Szkocji na pogrzeb matki.
– A przedtem nie żywiłeś pan żadnych podejrzeń?
– Owszem. Ale... nie wszystkie okazały się słuszne.
216
Gail Whitiker
– Robercie, proszę, wyłóż mi pan to wszystko
dokładnie.
Robert zrelacjonował więc ze szczegółami, w jaki
sposób Hanna zjawiła się w Gillingdon Park, wyjawił
też, że razem z Hanną za wszelką cenę pragną rzecz
całą rozwikłać. O uczuciu, jakie ich łączy, naturalnie,
nie wspomniał ani słowem. Lady Thorpe słuchała
z wielką uwagą, potem milczała przez dłuższą chwilę,
a Robert wstrzymał oddech, pełen niepokoju, jak
szacowna dama zareaguje na historię jakże delikatną.
– Mój Boże... – westchnęła w końcu – cóż to by było
za poruszenie, gdyby ludzie z towarzystwa dowiedzieli
się o tym...
– Zdaję sobie sprawę, łaskawa pani. Dlatego jeszcze
raz najusilniej proszę o dyskrecję.
– Ależ będę, będę dyskretna, nie ma powodu do
niepokoju, drogi Robercie. A proszę powiedzieć... Więc
Hanna koniecznie chce poznać prawdę?
– Tak. Jest zdesperowana. Powiedziała mi nawet, że
nie wyobraża sobie, jak dalej żyć będzie, jeśli nie
dojdzie prawdy o swoim pochodzeniu.
– Biedne dziecko... Cóż ona teraz przeżywa! Dowie-
dzieć się po tylu latach, że lady Winthrop nie była jej
matką prawdziwą... To straszne! Ale dobrze uradziliś-
cie, Robercie, żeby teraz nikomu niczego nie ujawniać.
Ludzie z naszej sfery potrafią być bardzo krytyczni
i nietolerancyjni, czasem wręcz bezlitośni. Moglibyście
stać się przedmiotem okropnych plotek, doznać szykan
różnego rodzaju.
– Tak, milady, ale ta mistyfikacja z każdym dniem
217
Skandaliczne zaloty
staje się coraz trudniejsza. Dlatego staram się pomóc
Hannie i prowadzę poszukiwania.
– Znalazłeś pan już ślad jakiś?
– Tak. I ten ślad przyprowadził mnie do pani.
– Do mnie?
– Tak, milady. Pamiętasz, pani, nasze spotkanie
w teatrze? Pozwoliłem sobie przedstawić pani Hannę,
a pani wspomniałaś potem dyskretnie, że Hanna kogoś
pani przypomina.
– Bo tak jest, Robercie. Szkopuł w tym, że nie
pamiętam, któż to taki miałby być.
– Lady Thorpe, błagam panią z całego serca, proszę
wytężyć pamięć. Pani zdajesz sobie sprawę, jak ta
wiadomość może być istotna...
– Naturalnie, Robercie, dlatego będę myślała o tym
dzień i noc. Ale pan nie wspomniałeś Hannie, że ja...
– Broń Boże! Po cóż rozbudzać w niej przedwczesne
nadzieje?
– Słusznie, Robercie – przyznała z westchnieniem
lady Thorpe. – Zawsze lepiej być przygotowanym na
najgorsze. Muszę wyznać, że nie bardzo wierzę, czy
uda się panu dotrzeć do prawdy.
– Staram się być dobrej myśli, lady Thorpe. I wierzę,
że zdołasz sobie pani przypomnieć tę rzecz jakże
ważną. Ja potem uczynię wszystko, aby dotrzeć do tej
osoby. A jeśli się nie powiedzie... No cóż, wtedy nie
pozostaje mi nic innego, jak próbować przekonać
Hannę, aby pogodziła się z losem i zaakceptowała
tożsamość, którą dała jej moja matka. A na razie, jak
mówiłem, dla wszystkich nadal pozostajemy rodzeń-
218
Gail Whitiker
stwem. Mam nadzieję, że te parę osób, które zna
prawdę, zachowa milczenie.
– Na mnie możecie państwo liczyć. Nie powiem
nikomu, nawet mojemu mężowi. Ale niech państwo
będą bardzo ostrożni, nie każdy ma w sobie dość siły,
aby zachować dla siebie tak niesłychaną wiadomość!
Spotkanie z lady Thorpe poszło nadspodziewanie
gładko. Robert zdawał sobie sprawę, że dzielenie się
nowiną z członkami rodziny na pewno byłoby bardziej
kłopotliwe. Nie trapił się tym jednak, ponieważ wcale
nie zamierzał komukolwiek jeszcze powierzać sekretu
Hanny. O, nie! Im mniej osób znać go będzie, tym
lepiej.
W domu czekał na niego gość niespodziany.
– Aa... witaj, witaj Stanford! Cóż ciebie do mnie
sprowadza?
– Twoje roztrzepanie, Winthrop. Zapomniałeś, mój
drogi, że już godzinę temu powinniśmy byli stawić się
na lekcję u monsieur Rocheforta.
– A, do kroćset! Zupełnie wyleciało mi z głowy.
– Czymże innym masz tę głowę tak zajętą? Inte-
resa? Ej, chyba nie. Na pewno jakaś istota słodka...
– Skąd ta pewność?
– Intuicja, mój drogi! W interesach trzeba głowę
mieć przytomną, bo inaczej grozi ruina. A damy... O,
przy nich, chcąc nie chcąc, traci się głowę całkowicie.
A więc zdradź, przyjacielu, cóż to takiego odciągnęło
ciebie dzisiaj od floretu?
– Byłem u lady Thorpe w sprawie bardzo ważnej.
219
Skandaliczne zaloty
Oczy Jamesa rozbłysły.
– U lady Thorpe? A czy przypadkiem nie u lorda
Thorpe’a, żeby prosić o rękę nadobnej córeczki?
– Faktycznie, z tą sprawa musiałbym zwrócić się do
niego – przytaknął sucho Robert. – Ale wystaw sobie,
że byłem jednak u lady Thorpe i rozmowa wcale nie
dotyczyła Caroline.
– A czegóż to, jeśli wolno spytać?
– Wybacz, James, ale nic takiego, co chciałbym teraz
roztrząsać. Chyba powinienem jechać do monsieur
Rocheforta, przeprosić, że czekał na próżno.
– Nie ma potrzeby. Lekcja się odbyła, jako że
pozwoliłem sobie skorzystać z twojej nieobecności
i poprosiłem mistrza, aby zajął się poprawianiem
moich błędów. Tak więc, drżyj, mój drogi, kiedy
staniesz ze mną do następnego pojedynku!
– Jeszcze się okaże, kto zadrży – skwitował z uśmie-
chem Robert, sięgając po srebrną tacę, na której lokaj
składał bilety wizytowe. – Dziękuję ci, James, że nie
omieszkałeś przyjechać tu, aby przypomnieć mi o mo-
im zaniedbaniu.
– Prawdę mówiąc, podstawowy powód mego przy-
jazdu jest zupełnie inny...
– Ach tak? A jakiż to powód?
– Muszę z tobą pomówić.
– Mówże więc – mruknął Robert, zajęty przegląda-
niem biletów. – Cały zamieniam się w słuch.
Stanford, wyraźnie zmieszany, pozwolił sobie jesz-
cze parę razy chrząknąć.
– Winthrop, powiem krótko. Zauważyłeś z pew-
220
Gail Whitiker
nością, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie twoja
siostra. I dlatego chciałem cię prosić najusilniej, abyś
zezwolił mi składać jej wizyty.
Ręka Roberta zawisła w powietrzu.
– Słucham?
– Nie obawiaj się, moje zamiary są... jak najbardziej
poważne i dlatego mam prośbę jeszcze jedną. Ja pragnę,
Winthrop, przeprowadzić z twoją siostrą rozmowę jak
najbardziej... osobistą.
– Co?!
– A coś ty tak się zjeżył? Sam mi klarowałeś, że
mam szukać damy z rodziny odpowiedniej, a twoja
siostra ten warunek spełnia doskonale. Nie wspomina-
jąc o jej zaletach licznych, jak uroda, wprost zniewala-
jąca, tak samo wdzięk i czar...
– James, przecież ty jej prawie nie znasz! Ile razy ją
widziałeś?
– Chyba ze ... trzy.
– I uważasz, że to wystarczy, aby się oświadczyć?
– Naturalnie! Jestem przecież nią oczarowany.
– Wierzę ci, James. Ale jeszcze kilka miesięcy temu
zaklinałeś się, że resztę życia możesz spędzić tylko
z panną Blazel.
– I miałeś rację, drogi Robercie, żeś mnie od tego
odwodził. Popełniłbym błąd niewybaczalny. A twoja
siostra... Wyznam szczerze, ja nie widzę innej damy,
która bardziej cieszyłaby moje oczy i moje serce.
Robert powoli odstawił tacę na stół. Kilka miesięcy
temu byłby szczerze zadowolony, że przyjaciel
posłuchał go i odstąpił wreszcie od pochopnych
221
Skandaliczne zaloty
zamiarów związania się z tancerką. Miałby wtedy
nadzieję, że zdoła tak pokierować Stanfordem, że
w końcu upodoba sobie on pannę Caroline Thorpe...
Do diabła! I jakże teraz przekonać tego zapaleńca, żeby
trzymał się od Hanny z daleka? Przecież niepodobna
wyznać, że w Hannie Winthrop do szaleństwa kocha
się lord Winthrop...
Tym niemniej wariant, że serce Hanny nie jest już
wolne, wydawał się najbardziej przekonujący.
– James? Ja osobiście nie mam nic przeciwko twojej
rozmowie z Hanną. Muszę cię jednak przestrzec. Nie
obiecuj sobie zbyt wiele, boś chyba się trochę spóźnił...
– Spóźniłem? Czy to znaczy, że Hanna...
– Obawiam się, że tak. Hanna darzy już względami
pewnego dżentelmena.
– Niepodobna!
Stanford wcale nie zamierzał ukrywać wielkiego
rozczarowania.
– A któż to taki, ten szczęśliwiec? Ktoś ze wsi? Bo
tu, w Londynie, nie zauważyłem, żeby twoja siostra
była komuś przychylna.
Robert obdarzył przyjaciela spojrzeniem ciepłym,
wdzięczny bardzo za podsunięcie mu wybornej od-
powiedzi.
– Tak, James – przytaknął odpowiednio strapionym
głosem. – Co prawda Hanna nie mówiła mi o tym.
Śmierć matki usunęła wszystkie inne sprawy w cień.
Ale jestem pewien, że moja siostra czuje skłonność do
pewnego dżentelmena z Sussex.
– A jak się ten dżentelmen nazywa?
222
Gail Whitiker
– Nazywa?
Robert gorączkowo szukał w głowie jakiegoś na-
zwiska. I nagle olśniło go.
– Philip Twickenham – wyrzucił jednym tchem,
modląc się w duchu, aby Stanford nie znał ani dżentel-
mena, ani jego słodkiej narzeczonej. Na szczęście,
modlitwa została wysłuchana.
– Nie znam – stwierdził po chwili zastanowienia
Stanford. – I mówisz, że twoja siostra darzy go
względami?
– No cóż... Słyszałem na własne uszy, jak zwracali
się do siebie po imieniu.
– Do diabła! Sądzisz, że on już się oświadczył?
– Nie sądzę. Ale nie byłbym zdziwiony, gdyby to
miało wkrótce nastąpić.
W pokoju zaległa cisza. Robert kończył przeglądanie
biletów, Stanford też milczał, próbując zapewne pogo-
dzić się z gorzkim rozczarowaniem.
– Wintrop? – odezwał się po chwili. – Może jednak
pozwolisz mi porozmawiać ze swoją siostrą?
– No cóż... skoro tak nastajesz... Ale powiedziałem
ci przecież, że jest przychylna innemu.
– A to chciałbym sprawdzić! Sam wiesz, jakie są
damy. Potrafią udawać afekt, tak naprawdę czując
skłonność do zupełnie innego dżentelmena.
– I ty... ty sądzisz, że Hanna czuje skłonność... do
ciebie?
– Tego nie mogę być pewien, mój drogi, ale pragnął-
bym się przekonać. I jestem ci wdzięczny, że niczego
przede mną nie zataiłeś.
223
Skandaliczne zaloty
Już rozpogodzony, raźno poderwał się z krzesła.
– Nie jestem myśli najgorszej, Winthrop! Kto wie,
może uda mi się sprawić, że twoja siostra zapomni
o tym, jak mu tam... Twickenhamie!
Robert zjawił się przy Cavendish Square zaraz po
śniadaniu. Znał przyjaciela od lat i wiedział, że nie ma
co się łudzić. Impulsywny James, zdecydowany popsuć
szyki swemu rywalowi z prowincji, przybiegnie do
Hanny już następnego dnia.
Hannę zastał w pokoju muzycznym, gdzie ćwiczyła
pilnie. Na widok Roberta jej twarz pojaśniała w słod-
kim uśmiechu.
– Witaj, Robercie! Jakaż miła niespodzianka.
– Wybacz, droga Hanno, że przerywam ci grę. Jest
jednak istotny powód, dla którego zjawiam się tak
wcześnie.
– Jesteś wzburzony, Robercie – rzekła z niepo-
kojem, wstając od fortepianu.
Wyglądała prześlicznie. Czas żałoby zbliżał się już ku
końcowi, dlatego na jasnej muślinowej sukni Hanny
rozkwitły kolorowe kwiatki. Ramiona okryte były szalem
z najcieńszej koronki, wetkniętym za staniczek. Ciemne
włosy upięte wysoko, kilka rozkosznych loczków wiło się
koło skroni, kilka opadało na karczek aksamitny...
– Czy coś się stało, Robercie?
– Właśnie usiłuję temu przeszkodzić, Hanno. Wczo-
raj zjawił się u mnie Stanford, pytał się, czy może
składać ci wizyty.
– Pan Stanford? Chce składać mi wizyty? Przecież
224
Gail Whitiker
ja nigdy nie okażę mu swej przychylności, ty wiesz,
Robercie...
– Naturalnie, że wiem – powiedział szybko Robert,
spoglądając z niepokojem na drzwi. – Ale on tego nie
wie i może tu zjawić się w każdej chwili. Hanno, on
przecież nie wie, że ja kocham ciebie, jak szalony...
Policzki Hanny natychmiast pokrył szkarłatny ru-
mieniec.
– Robercie, o tym nawet nie wspominaj. Wiesz
dobrze, że to nie ma sensu.
– Nie mów tak. Kocham cię, Hanno, i będę po-
wtarzał ci to bez końca.
– Nie, nie, proszę, błagam, nie mów o tym, dopóki...
Robercie, ja swego zdania nie zmienię. A teraz po-
wiedz, dokładnie, o czym rozmawialiście z panem
Stanfordem.
– Ja... ja musiałem mu powiedzieć, że ty jesteś
zakochana.
Spojrzenie Hanny było bardziej niż przerażone.
– Na litość boską, Robercie! Chyba nie powiedziałeś
mu...
– O nas? Naturalnie, że nie! Przecież on jest przeko-
nany, że jesteś moją siostrą. Ale musiałem coś wymyś-
lić i powiedziałem mu...
– Co powiedziałeś, Robercie?
– Że jesteś zajęta Philipem Twickenhamem.
– Philipem? – powtórzyła zdumiona Hanna. – Och,
Robercie! Jak mogłeś!
– Hanno, wybacz, to było jedyne nazwisko, jakie mi
przyszło do głowy.
225
Skandaliczne zaloty
– Ale Philip jest zaręczony!
– Tak. Ale o tym wiesz tylko ty, no i ja. Hanno,
posłuchaj, James koniecznie chce ci się oświadczyć.
Przyszedłem wcześniej, żeby cię uprzedzić, przygoto-
wać do tej wizyty. Obawiałem się, że jeśli on cię
zaskoczy, nie będziesz wiedziała, co powiedzieć.
– I obawiałeś się, że sam wyjdziesz na kłamcę!
– Hanno! Naprawdę tak myślisz?
– Och, nie, Robercie! Nie gniewaj się, proszę, ja już
sama nie wiem, co mam myśleć, co czynić! Tracę cały
rozsądek... Kiedy odkryłam, że moje serce nie należy
już do mnie, byłam przekonana, że jestem najgłupszą
istotą pod słońcem. Byłam tak nieszczęśliwa, powta-
rzałam sobie w nieskończoność, że muszę wyjechać
gdzieś daleko, jak najdalej, przecież nie przeżyję tego,
jeśli ty pokochasz jakąś damę! A wczoraj... wczoraj
wyznałeś mi, że to ja... jestem tą damą...
W oczach, szafirowych teraz ze wzruszenia, zobaczył
zdumienie. Jakby ona jeszcze do końca nie wierzyła....
– Myślałam, że to sen, Robercie! Nie, nie mogłam
w to uwierzyć... I nigdy nie spodziewałam się, że sama
potrafię tak pokochać. To, co czuję, jest silne, niebywa-
le silne, i takie piękne, czyste...
Wyciągnął ramiona, przygarnął ją do siebie.
– Ja też, najmilsza moja – szeptał, kryjąc twarz w jej
ciemnych lokach. – Ja też nigdy nie przypuszczałem, że
tak pokocham...
Czuł jej ciało tuż przy sobie, ciało ciepłe i miękkie,
rozkosznie pachnące, spowite w muślin i delikatne
koronki. Pragnął jak szaleniec, ale jego pragnienie nie
226
Gail Whitiker
ograniczało się tylko do jej ciała, chciał jeszcze więcej,
łaknął jej serca i duszy. To wszystko... musi należeć do
niego...
Pochylił twarz, jego usta łakome poszukały jej
warg...
– Winthrop! – rozległ się od drzwi okrzyk pełen
oburzenia. – Na Boga! Czyś ty oszalał?
Ten głos, Hannie przecież już nie obcy, teraz był
trudny do rozpoznania. W niczym nie przypominał
miłego, wesołego głosu Jamesa Stanforda. Teraz aż
trząsł się z gniewu i oburzenia. I na tym nie koniec
nieszczęścia, bowiem nie tylko pan James Stanford był
świadkiem
słodkich
objęć
Hanny
i
Roberta.
W drzwiach stała również kuzynka Alice. Jej drobna
twarzyczka wyglądała jak biała maska, zastygła w wy-
razie nieopisanego przerażenia.
– Alice! – krzyknęła Hanna rozpaczliwie, równie
jednak dobrze mogła krzyczeć do księżyca, bo kuzyn-
ka, zakrywając usta dłonią w rozpaczliwym geście,
pędziła przez hol ku schodom, jakby gonił ją sam
diabeł.
Pan Stanford natomiast nie miał zamiaru salwować
się ucieczką. O, nie. Stał dokładnie tam, gdzie przed-
tem, patrząc na Roberta, jakby ten był wcieleniem
samego szatana.
– Czy ty za bardzo nie spoufalasz się ze swoją
siostrą? – spytał lodowatym głosem.
– Panie Stanford! – krzyknęła Hanna, bliska histerii.
– To nie jest tak, jak pan myślisz!
227
Skandaliczne zaloty
– A jak? Może państwo raczą mi wyjaśnić!
– Hanno, proszę, idź do swego pokoju! – prosił
Robert. – Ja porozmawiam ze Stanfordem.
– Ale ja nie wiem, czy mam ochotę z tobą gawędzić,
Winthrop! Wielki Boże! A cóż z ciebie za monstrum!
– wycedził James, wpijając w Roberta wzrok pełen
odrazy. – Chcesz ze mną rozmawiać o swoich amorach
z siostrą?
– Panie Stanford!
– Hanno, proszę, zostaw nas samych...
Głos Roberta był jeszcze bardziej spokojny niż
poprzednio.
– Panno Winthrop? Proszę się nie martwić, ja pani
nie obarczam żadną odpowiedzialnością – odezwał się
równie spokojnie James. – Mężczyzna zawsze rządzi
kobietą, i żoną, i... siostrą. Ale ty, Winthrop... Wśród
ludzi z naszej sfery nie brak, niestety, różnych dewia-
cji, ale nigdy bym nie przypuszczał...
Smagła twarz Roberta zmieniła teraz barwę na
purpurową.
– Wystarczy, James – warknął.
– Bynajmniej! Wcale nie wystarczy! Bo nie jestem
pewien, czy powinienem zostawić ciebie sam na sam
z tą nieszczęsną kobietą. Bóg jeden wie, jak daleko
jesteś w stanie się posunąć!
– Powiedziałem, że wystarczy!
Krzyk Roberta wypełnił cały pokój. Hanna aż pod-
skoczyła, Stanford cofnął się o krok, ale tylko o krok,
zbyt rozgniewany, aby poczuć lęk.
– Dalibóg, Winthrop! Znam ciebie od lat i nigdy,
228
Gail Whitiker
nigdy nawet bym nie przypuszczał... Czy to dlatego
tak rzadko jeździłeś do Sussex, bo bałeś się swego
niezdrowego pociągu do siostry? Czy z powodu two-
ich perwersyjnych zachcianek cierpi nie tylko ona, lecz
i biedna panna Montgomery?
– Jak pan śmiesz! – krzyknęła pobladła z gniewu
Hanna. – Pan, ponoć jego przyjaciel, oskarżasz go
o taką nikczemność!
– Oskarżam, bo widziałem na własne oczy! Cało-
wał panią, i to wcale nie był pocałunek braterski. Żadne
cmoknięcie w policzek, ani w rękę. To był pocałunek
mężczyzny zakochanego!
Dłonie Roberta zacisnęły się w pięści.
– Stanford! Wynoś się stąd, zanim uczynisz komuś
krzywdę jeszcze większą!
– Co? Ja? Ja mam kogoś skrzywdzić? Bóg jeden wie,
jaką ty już krzywdę wyrządziłeś pannie Winthrop! Nie
wspominając o pannie Montgomery! Jak myślisz? Jak
ona się czuła, widząc ciebie, jak całujesz własną siostrę!
– Nie! To nieprawda! – krzyknęła Hanna.
– Hanno, zamilcz!
– Nie, Robercie! – krzyczała dalej, niezdolna już się
powstrzymać. – Nie zamierzam dalej wysłuchiwać tych
kalumnii! Panie Stanford, lord Winthrop niczego złego
nie zrobił. Bo moim bratem nie jest! Słyszysz pan?!
– Do diabła! – zaklął cicho Robert, odwracając się
tyłem.
Ale Hannie było już wszystko jedno. Teraz sprawą
najważniejszą było wyjaśnienie sytuacji. A przynaj-
mniej należało spróbować wyjaśnić.
229
Skandaliczne zaloty
– On... on nie jest pani bratem? – wykrztusił
osłupiały Stanford. – A cóż to za jakiś nowy, głupi żart?
Przecież on jest pani bratem! Zawsze nim był.
Robert westchnął i ciężko opadł na sofę.
– To nie żart, James! Hanna nigdy nie była moją
siostrą.
– Nie pojmuję! Przecież ona urodziła się w waszej
rodzinie, tak samo jak ty.
– Niestety, nie – odezwała się Hanna, pragnąc sama
wyjawić panu Stanfordowi swoją tajemnicę. – Wy-
bacz, Robercie, ale nie mogę pozwolić, aby twój
przyjaciel dalej wierzył, że jesteś nikczemnikiem. Panie
Stanford! Mnie nie urodziła lady Winthrop! A ojciec
lorda Winthropa nie jest moim ojcem. Wiem, że ta
wiadomość na pewno panem wstrząsnęła. Mną
wstrząsnęła również, kiedy usłyszałam ją kilka miesię-
cy temu.
– Kilka miesięcy temu?
Przez sekundę pan Stanford wpatrywał się w Hannę
z otwartymi ustami.
– Czy to znaczy, że pani o tym nie wiedziałaś?
– Nie, nie wiedziałam. Lord Winthrop dowiedział
się o tym dopiero po śmierci swojej matki i wtedy mi
o tym powiedział.
Pan Stanford przez długą chwilę wpatrywał się
w Roberta, po czym przeniósł zdumiony wzrok
z powrotem na Hannę.
– Wielkie nieba! Ale jak... gdzie?
– Nie wiadomo – wyjaśniła Hanna, uśmiechając
się do niego smutno. – Jestem... podrzutkiem, panie
230
Gail Whitiker
Stanford. Kiedy miałam zaledwie kilka tygodni, pod-
rzucono mnie do powozu pani wicehrabiny, kiedy
zatrzymała się w zajeździe. Moja prawdziwa matka
podobno już wtedy nie żyła, a ten ktoś, kto zostawił
mnie w powozie lady Winthrop, miał prawdopodob-
nie nadzieję, że daje mi szansę na lepsze życie, lep-
sze, niż gdybym została w Szkocji.
– Pani urodziłaś się w Szkocji?
– Chyba... tak.
– Czyli pani i Robert nie jesteście rodzeństwem?
– Nie.
– A niech to wszyscy...
Stanford opadł ciężko na najbliżej stojące krzesło.
– Czyli to, co przed chwilą widziałem... Jak Robert
panią...
– Hanno, ja proszę – odezwał się Robert. – Chciał-
bym teraz zostać ze Stanfordem sam na sam. Teraz,
kiedy on już wie to, co najgorsze...
– Naturalnie, Robercie – odparła Hanna. Skinęła
głową, a obaj dżentelmeni poderwali się ze swoich
miejsc. – Bardzo boleję nad tym, panie Stanford, że
musiałeś się pan dowiedzieć tak przykrej prawdy, ale
nie mogłam dopuścić, żebyś pan błędnie osądzał lorda
Winthropa... z powodu sceny, której byłeś świadkiem.
Chciałam, abyś pan pojął, że nikt tu niczego nikczem-
nego nie popełnił. Lord Winthrop zawsze zachowuje
się wobec mnie jak dżentelmen.
Jeszcze raz skinęła głową i posławszy Robertowi
drżący uśmiech, wyszła z pokoju. W głębi duszy
bardzo niezadowolona, gdyż życzyłaby sobie usłyszeć,
231
Skandaliczne zaloty
jak też lord Winthrop tłumaczyć się będzie przed
przyjacielem z tego pocałunku, naturalnie, że wcale nie
braterskiego...
232
Gail Whitiker