Crowley, John Późne lato BLACK

background image

J

OHN

C

ROWLEY

P

Ó ´

ZNE LATO

Przeło˙zyła: Iwona ˙

Zółtowska

Tytuł oryginału: Engine Summer

Data wydania: 1997

Data wydania oryginalnego: 1979

background image

SPIS TRE ´SCI

SPIS TRE ´SCI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

2

PIERWSZY KRYSZTAŁ — WIELE ˙

ZYWOTÓW

PIERWSZA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

8

DRUGA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 21

TRZECIA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 37

CZWARTA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 53

PI ˛

ATA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 66

2

background image

SZÓSTA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 81

SIÓDMA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 97

ÓSMA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 110

DRUGI KRYSZTAŁ — ´

SMIECH KUTERNOGI

PIERWSZA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 125

DRUGA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 140

TRZECIA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153

CZWARTA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 167

PI ˛

ATA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 184

SZÓSTA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 202

SIÓDMA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 215

ÓSMA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 230

TRZECI KRYSZTAŁ — LIST OD DOKTOR BOOTS

PIERWSZA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 249

3

background image

DRUGA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 266

TRZECIA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 283

CZWARTA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 299

PI ˛

ATA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 313

SZÓSTA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 331

CZWARTY KRYSZTAŁ — NIEBO JEST ZIELON ˛

A Ł ˛

AK ˛

A

PIERWSZA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 338

DRUGA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 352

TRZECIA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 367

CZWARTA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 387

PI ˛

ATA FASETA

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 401

4

background image

Dla Lance Bird, bo podziela moj ˛

a opini˛e, ˙ze wtr˛ety i dygresje

stanowi ˛

a najciekawszy element opowie´sci.

background image

Ów człowiek rzekł: Sk ˛

ad ta niech˛e´c? Gdyby´s słuchał przypowie´sci, sam

zmieniłby´s si˛e w przypowie´s´c; to dobry sposób, by unikn ˛

a´c wszystkich co-

dziennych trosk.

Drugi na to: Gotów jestem i´s´c o zakład, ˙ze i to zdanie jest przypowie-

´sci ˛

a.

Pierwszy odparł: Wygrałe´s.

Drugi stwierdził: Niestety, jedynie w przypowie´sci.

Pierwszy na to: Nie, w rzeczywisto´sci. W przypowie´sci poniosłe´s kl˛e-

sk˛e.

Franz Kafka

Przypowie´sci i paradoksy

background image

PIERWSZY KRYSZTAŁ — WIELE

˙

ZYWOTÓW

background image

PIERWSZA FASETA

Zasn ˛

ałe´s?

Nie. Czuwam. Miałem zamkn ˛

a´c oczy. Kazano mi zaczeka´c, a˙z pozwol ˛

a je znowu

otworzy´c.

A wi˛ec unie´s powieki. . . Co widzisz?

Ciebie.

Czy jestem. . .

Przypominasz. . . moj ˛

a znajom ˛

a. Tamta dziewczyna była ni˙zsza. Wszystkie anioły

s ˛

a takie wysokie?

8

background image

Co jeszcze widzisz?

Traw˛e, na której siedzimy. To jest trawa?

Co´s w tym rodzaju.

Przez szklany dach widz˛e niebo. Och, aniele, czy to mo˙zliwe?

Oczywi´scie.

Dotarłem tutaj. Wła´snie tu. On miał racj˛e, mówi ˛

ac ˙ze tego dokonam. . . Aniele! Wi-

dz˛e chmury pod nami!

Oczywi´scie.

Odnalazłem ci˛e wreszcie. Najwi˛eksza ze strat została dzi˛eki mnie wynagrodzona.

Tak. Zagin˛eli´smy, a ty nas odnalazłe´s. Byli´smy ´slepi i dzi˛eki tobie przejrzeli´smy na

oczy. Tak si˛e składa, ˙ze nie mo˙zesz tu długo pozosta´c, a zatem. . .

Czego oczekujesz?

Twojej opowie´sci.

Tym w istocie jestem, prawda? Moj ˛

a własn ˛

a opowie´sci ˛

a. Zgoda, b˛ed˛e opowiada´c,

ale to długa historia. Mam j ˛

a przedstawi´c w cało´sci?

Zacznij od pocz ˛

atku i nie przerywaj, a˙z sko´nczysz. A˙z nadejdzie kres twojej historii.

9

background image

Od pocz ˛

atku. . . Skoro uto˙zsamiłem si˛e ze swoj ˛

a opowie´sci ˛

a, zapewne i dla mnie

istnieje pocz ˛

atek. Czy mam zacz ˛

a´c od chwili narodzin? Czy one stanowi ˛

a pocz ˛

atek?

Mógłbym powiedzie´c najpierw o twojej srebrnej r˛ekawicy; o srebrnej r˛ekawicy i ku-

li. . . Zaczn˛e jednak od Małego Domostwa i opowiem, jak si˛e dowiedziałem o istnieniu

takich przedmiotów; w ten sposób pocz ˛

atek b˛edzie równie˙z ko´ncem. Zreszt ˛

a i tak powi-

nienem opisa´c najpierw Małe Domostwo, bo stamt ˛

ad wyszedłem i tam spodziewam si˛e

zako´nczy´c w˛edrówk˛e. Na dobr ˛

a spraw˛e przez cały czas jestem w Małym Domostwie.

Tam jest moje miejsce; jego istota stanowi zarazem esencj˛e mnie samego. Gdy mówi˛e

o sobie, zazwyczaj mam tak˙ze w pami˛eci Małe Domostwo. Nie potrafi˛e go dokładnie

opisa´c, bo z moj ˛

a przemian ˛

a i ono si˛e zmieniło. Gdy stałem si˛e inny, zostało we mnie

przekształcone. Z drugiej strony jednak, kiedy ci o sobie opowiem, zrozumiesz, czym

jest Domostwo, a raczej, jakie mo˙ze by´c.

Przyszedłem na ´swiat w pokoju mbaby — matki mojej matki. Zgodnie z obycza-

jem sp˛edziłem tam najwcze´sniejsze dzieci´nstwo. Pokój mbaby pami˛etam lepiej ni˙z in-

ne z tysi˛ecy pomieszcze´n Małego Domostwa. To było jedyne miejsce, które pozostało

niezmienione; jego ´sciany zawsze wygl ˛

adały tak samo, chocia˙z w miar˛e jak rosłem po-

10

background image

zornie si˛e przemieszczało, bo s ˛

asiednie pokoje i ´sciany podlegały ustawicznym przesu-

ni˛eciom. Mieszkanie mbaby nie było tak stare jak pierwotne gniazdo, wzniesione przez

´swi˛etego Andy’ego — serce Małego Domostwa, pełne ciasnych klitek z szarych blo-

ków porowatego kamienia aniołów, gdzie skrywano wszelkie tajemnice. Pokój mbaby

nie przypominał równie˙z znajduj ˛

acych si˛e na obrze˙zach Małego Domostwa ´swietlistych

nierealnych komnat o widmowych ´scianach, które zmieniały si˛e co dnia i harmonijnie

ł ˛

aczyły z otoczeniem. Mbaba mieszkała po stronie poranka, niedaleko ´scie˙zki; ´sciany

pokoju były drewniane, a glinian ˛

a podłog˛e okrywały szmaciane chodniki; pełzało po

niej mnóstwo ˙zuków, raz nawet przypl ˛

atał si˛e czarny w ˛

a˙z i mieszkał tam przez dziewi˛e´c

dni. Słoneczny blask od wczesnego ranka, jak fala wpadał ´swietlikami do pomiesz-

czenia; znikał po południu, nim zapalono lampy. Do mbaby mo˙zna było zajrze´c od

zewn ˛

atrz, bo nad jej pokojem była kopułka z otworami na bokach i pomalowanymi na

czerwono okiennicami, które trzaskały szarpane wiatrem.

Przyszedłem na ´swiat po południu; ko´nczył si˛e listopad. Niemal wszyscy mieszka´n-

cy powrócili ju˙z do ciepłych pieleszy Małego Domostwa; na zewn ˛

atrz pozostała zaled-

wie garstka. Zgromadzono wszelkie zapasy na zim˛e, du˙zo chleba ´swi˛etej Bei i zwykłej

11

background image

˙zywno´sci. Moja matka przesiadywała u mbaby; towarzystwa dotrzymywała im Salwa

´Smiechu, gaw˛edziarka i ceniona znachorka w jednej osobie. Chrupały włoskie orzechy,

popijaj ˛

ac je wod ˛

a z sokiem malinowym, gdy zacz ˛

ał si˛e poród. Tak mówiono.

Imi˛e nadane mi przez gaw˛edziark˛e brzmiało Potok Słów. Nazwała mnie tak, bo

z pocz ˛

atkiem zimy szybciej rw ˛

a potoki i wiatr silniej dmie w´sród pustych łodyg.

Wywodz˛e si˛e z linii, której znakiem jest Dło´n; nasz patron to ´swi˛ety Roy oraz ´swi˛ety

Dean. Wiele osób z naszej linii nosi imiona zwi ˛

azane z mow ˛

a. Matka nazywa si˛e Jedno

Słowo, mbaba za´s ma na imi˛e Taka Mowa.

Bywaj ˛

a tak˙ze odniesienia do r ˛

ak i dłoni — na przykład Siedmior˛eki albo Kciuk.

W mojej relacji Małe Domostwo b˛edzie przedstawione tak, jak widzi je linia Dłoni.

Narrator spod znaku Li´scia albo Ko´sci przedstawiłby odmienn ˛

a wizj˛e.

Srebrna kula i r˛ekawica. . . Miałem wtedy siedem lat. Był listopad. Pami˛etam dosko-

nale, bo tamtego dnia po raz pierwszy w ˙zyciu stan ˛

ałem przed gaw˛edziark ˛

a, co spotyka

ka˙zdego siedmiolatka, mniej wi˛ecej w rocznic˛e narodzin.

Okiennice w kopule nad pokojem mbaby postukiwały cicho. Zadarłem głow˛e, by

popatrze´c jak mbaba zsuwa si˛e po sznurowej drabince, wisz ˛

acej u otworu wyci˛etego

12

background image

w kolistym sklepieniu. Karmiła ptaki. W promieniach sło´nca wróble pofrun˛eły za ni ˛

a

do pokoju z gło´snym trzepotem skrzydeł; ich białe odchody plamiły szmaciane chodniki

rozci ˛

agni˛ete na podłodze. Dzie´n był chłodny i dlatego mbaba opatuliła głow˛e włochat ˛

a

chust ˛

a, obszyt ˛

a fr˛edzlami. Stopy miała bose, ale ozdobione pier´scieniami.

Matka powiedziała mi, ˙ze mbaba coraz bardziej zamyka si˛e w sobie, jak cz˛esto by-

wa ze starymi lud´zmi. Miała racj˛e; z dzieci´nstwa pami˛etam, ˙ze mbaba sp˛edzała coraz

wi˛ecej czasu w swoim pokoju. W gruncie rzeczy nie była jednak sama, bo pod ´sciana-

mi stały kufry i komody oznaczone wyobra˙zeniem Dłoni — własno´s´c ziomków z na-

szej linii, powierzona mbabie. Te rze´zbione skrzynie przypominały. . . plastry miodu.

Stanowi ˛

a obraz Małego Domostwa — stłoczone ciasno, pełne tajemnic i niezwykłych

opowie´sci. Ka˙zda z niezliczonych szuflad jest opatrzona znakiem i ozdobiona rze´zbio-

nym wzorem — zale˙znie od rodzaju ukrytych w ´srodku przedmiotów. Kufry powstały,

by chroni´c sw ˛

a zawarto´s´c. . . a tak˙ze legendy o zagadkowych przedmiotach trzymanych

w Małym Domostwie, o ich przeznaczeniu i tajemnej wymowie. Mbaba nie była samot-

na, bo miała przy sobie mnóstwo pami ˛

atek, zamkni˛etych w szufladach kufrów i komód

opatrzonych znakiem Dłoni.

13

background image

Le˙załem goły pod ci˛e˙zkim kocem na posłaniu mbaby. Obserwowałem j ˛

a, słuchałem,

jak mamrocze do siebie, kr ˛

a˙z ˛

ac po mieszkaniu z palcem przy zapadni˛etych bezz˛ebnych

ustach; chyba próbowała co´s sobie przypomnie´c. Po chwili zrezygnowała i si˛egn˛eła po

fajk˛e. Ma w swoim pokoju star ˛

a, bardzo pi˛ekn ˛

a fajk˛e z zielonego szkła, uformowan ˛

a

w kształt cebuli i zawieszon ˛

a na ła´ncuchach pod kopułowym sklepieniem. Odchodzi

od niej pi˛e´c zwisaj ˛

acych lu´zno, gi˛etkich jak w˛e˙ze, cybuchów o jaskrawych barwach.

Góruje nad nimi metalowa kula w kształcie głowy ´swi˛etej Bei; w otwarte usta wsuwa

si˛e kostki odkrytego przez ni ˛

a chleba.

Mbaba trzymała w palcach płon ˛

ac ˛

a zapałk˛e, a drug ˛

a r˛ek ˛

a wkładała turkusowe okru-

chy chleba wyj˛ete z baryłki. Przytkn˛eła do nich zapałk˛e, si˛egn˛eła po jeden z cybuchów

i dmuchn˛eła w ustnik. Ciemny p˛echerzyk uniósł si˛e z dna wodnej fajki i dotarł na po-

wierzchni˛e, a z metalowych ust wydobyła si˛e smuga dymu. Szerokie ró˙zowe pasma

oplotły ła´ncuch, ulatuj ˛

ac w gór˛e ku sklepieniu. Posta´c mbaby gin˛eła w ró˙zanej mgle;

smugi dymu wydobywały si˛e z jej ust i nozdrzy. Przyjemny jest aromat chleba ´swi˛e-

tej Bei — lekki i korzenny, zalatuj ˛

acy spalenizn ˛

a i łagodny. . . to wo´n o wielu ró˙znych

nutach. Na j˛ezyku czuje si˛e smak inny od zapachu, jakby si˛e próbowało. . . wszystkie-

14

background image

go. Mo˙zna go porówna´c z czymkolwiek. . . ze wszystkim. To smak jedzenia: suszo-

nych owoców, kwaskowatych ziół, orzechów laskowych, niekiedy w˛egla drzewnego al-

bo mlecza, odnó˙zy konika polnego, ziemi, jesiennego poranka, ´sniegu. My´slałem o tym,

wci ˛

agaj ˛

ac dym w nozdrza; zerwałem si˛e z łó˙zka i owini˛ety kocem pobiegłem boso po

zimnej podłodze ku mbabie, z u´smiechem kiwaj ˛

acej na mnie r˛ek ˛

a. Przytuliłem si˛e do

niej. Chrz ˛

akn˛eła, si˛egaj ˛

ac po mój cybuch. Mbaba, moja matka i ja siedzieli´smy tak,

pal ˛

ac i rozmawiaj ˛

ac.

— Kiedy´smy w˛edrowali. . . — powiedziała mbaba, a ja stłumiłem chichot, bo wie-

działem, jak ˛

a histori˛e zamierza mi przypomnie´c. Tamtego ranka miała ich do wyboru

tyle, co przedmiotów ukrytych w rze´zbionych skrzyniach, wybrała jednak opowie´s´c

z czasów w˛edrówki.

— Kiedy´smy jeszcze w˛edrowali, bardzo dawno temu. . . tak dawno, ˙ze nie było

wówczas mowy o ˙zyciu podobnym do obecnego, ani o naszych liniach, ani o powstaniu

Małego Domostwa. . . Tak czy inaczej, ´swi˛ety Andy pewnego dnia opadł z sił. Sied-

miokro´c tak si˛e zatracił, kiedy´smy w˛edrowali, a moja opowie´s´c dotyczy jednej z owych

chwil. Osłabł, bo ci ˛

agn ˛

ał wóz ´swi˛etego Roya, załadowany skarbami z Wielkiego Domo-

15

background image

stwa. Rozpalono ogniska, przy których grzali si˛e ludzie. Zadziwieni, ci ˛

agn˛eli tłumnie do

wozu ´swi˛etego Andy’ego, chocia˙z do zamkni˛etych na głucho szuflad i tak nie mogli si˛e

dosta´c. ´Swi˛ety Andy ch˛etnie posiedziałby w cieple i co´s przek ˛

asił, lecz nie miał chwi-

li spokoju, bo gromady ciekawskich przychodziły ogl ˛

ada´c niezwykły wóz. W ko´ncu

rzekł:

— Je´sli mi pozwolicie usi ˛

a´s´c na chwil˛e i nieco odetchn ˛

a´c, dla waszej uciechy po-

staram si˛e uczyni´c cud.

Na te słowa gapie pozwolili, by usiadł, lecz nie dali mu jadła ni napoju. Znu˙zony

czekaniem na odruch dobrej woli uznał, ˙ze tylko cud mo˙ze poprawi´c nastrój.

Pierwszy raz zebrał si˛e w sobie, by to uczyni´c. Wyci ˛

agn ˛

ał z szuflady srebrzyst ˛

a r˛e-

kawic˛e, która zacz˛eła cicho popiskiwa´c, ledwie j ˛

a wci ˛

agn ˛

ał na dło´n; potem wydobył

gałk˛e wydaj ˛

ac ˛

a podobne d´zwi˛eki. Pokazał ciekawskim te przedmioty, które wzbudziły

ogólne zainteresowanie. Tak mi si˛e przynajmniej wydaje. ´Swi˛ety Andy z całej siły ci-

sn ˛

ał graj ˛

ac ˛

a gałk˛e w nocn ˛

a ciemno´s´c. Wszyscy słyszeli, jak metal obija si˛e o gał˛ezie

drzew. ´Swi ˛

atobliwy człowiek nie opu´scił ur˛ekawicznionej dłoni. Wkrótce gałka powró-

ciła i wyl ˛

adowała na r˛ekawicy ´swi˛etego lekko niczym ptak. Wszyscy osłupieli. ´Swi˛ety

16

background image

Andy rzucał gałk ˛

a raz po raz, a gapie klaskali i gwizdali. Za ka˙zdym razem długo jednak

trzeba było czeka´c na powrót srebrzystego pocisku; gwizdy i oklaski cichły z wolna, a˙z

w ko´ncu ludzie oznajmili:

— Znudził nas twój cud. Poka˙z co´s innego. — ´Swi˛ety Andy przeczuwał, ˙ze niejedn ˛

a

sztuczk˛e mógłby wykona´c, u˙zywaj ˛

ac srebrzystej r˛ekawicy i połyskliwej gałki, ale nie

miał poj˛ecia, jak si˛e do tego zabra´c. Widzowie szturchali go kijami i rzucali zło´sliwe

uwagi. W ko´ncu schował r˛ekawic˛e i gałk˛e, a potem oznajmił:

— Uczyni˛e wnet inny cud. Zobaczycie na własne oczy bezz˛ebnego człowieka, który

je surowe mi˛eso. — Otworzył szeroko usta, by wszyscy si˛e przekonali, ˙ze nie ma ani

jednego z˛eba. Sama wygl ˛

adam teraz jak ´swi˛ety Andy.

Ludzie uznali, ˙ze pokaz zapowiada si˛e ciekawie. Była tylko jedna trudno´s´c: nie mieli

surowego mi˛esa. Andy bardzo zgłodniał, tote˙z odparł skwapliwie, ˙ze zadowoli si˛e go-

towanym. Gapie przynie´sli jadło i postawili je przed ´swi ˛

atobliwym m˛e˙zem, który nagle

otworzył szeroko usta i pokazał gapiom pi˛ekne, mocne, białe z˛ebiska. Szarpał i ˙zuł mi˛e-

so, kłapi ˛

ac szcz˛ekami i zgrzytaj ˛

ac gło´sno od czasu do czasu, by gapie wszystko słyszeli

i widzieli.

17

background image

Gdy zjadł, co mu dano, podniósł si˛e i wyszedł, nim widzowie ochłon˛eli ze zdu-

mienia. Nie było ono jednak tak wielkie, by ich powstrzymało od zabrania srebrzystej

r˛ekawicy i gałki. Dlatego nie mog˛e wam ich pokaza´c na dowód, ˙ze mówi˛e prawd˛e. Co´s

si˛e jednak zachowało.

Pod koniec opowie´sci mbaba zwykle wstawała i z oczyma utkwionymi

w szufladkach podchodziła do rze´zbionej komody; wodziła po niej opuszkami palców,

a˙z trafiła na odpowiedni znak. Tym razem wyci ˛

agn˛eła drewnian ˛

a szkatułk˛e w kształcie

ust. Rozpromieniła si˛e, wydobywszy pi˛ekne, l´sni ˛

ace, białe z˛eby ´swi˛etego.

— Sztuczna szcz˛eka — wyja´sniła. — Wszystkim pasuje. — Wło˙zyła cudo do ust

i przesun˛eła j˛ezykiem na wła´sciwe miejsce. Wyszczerzyła z˛eby, abym mógł je dokładnie

obejrze´c.

— Taki to był cud — dodała na koniec. — ´Swi˛ety Andy u˙zył sztucznej szcz˛eki,

wiekowej jak inne przedmioty w moim pokoju. A jednak wygl ˛

ada jak nowa.

18

background image

*

*

*

To si˛e zdarzyło w siódm ˛

a rocznic˛e moich narodzin. Prawie dziesi˛e´c lat temu. . . O co

chodzi?

Mniejsza z tym. Mów dalej, prosz˛e.

Co ci˛e zaskoczyło w mojej opowie´sci?

Mów dalej.

A zatem. . . Siódma rocznica. Co siedem lat odwiedzamy gaw˛edziark˛e obeznan ˛

a ze

sprawami naszej linii, by przyjrzała si˛e zawarto´sci Archiwum i sprawdziła, co z nas

wyrosło. Nie mam poj˛ecia, czemu wybrano siódemk˛e oraz jej wielokrotno´sci. Mo˙ze

dlatego, ˙ze cyfra siedem wyst˛epuje w rozmaitych wyliczankach. Prze˙zyłem dwie sió-

demki z okładem i z własnego do´swiadczenia mog˛e powiedzie´c, ˙ze w przełomowym

roku człowiek si˛e zmienia. . . jest bardziej sob ˛

a. Mi˛edzy rocznicami chodzimy niekiedy

do gaw˛edziarki po wsparcie w trudnej chwili lub pomoc w zrozumieniu samego siebie;

zwyczajowo ka˙zdy udaje si˛e do niej, ledwie sko´nczy lat siedem, czterna´scie, dwadzie-

´scia jeden, dwadzie´scia osiem. Ostatni rok pierwszej siódemki to czas ró˙zy.

19

background image

Skoro mam wyja´sni´c, co to za pora, musz˛e najpierw wspomnie´c o czwórdzbankach,

o doktor Boots i jej Rejestrze, o Przymierzu, katastrofie i zniszczeniu ´swiata aniołów. . .

Mo˙ze ta moja opowie´s´c w ogóle nie ma pocz ˛

atku?

background image

DRUGA FASETA

Gaw˛edziarka, do której mbaba mnie zaprowadziła, miała na imi˛e Barwa Czerwieni.

Przyja´zniły si˛e od dziecka. Mbaba wspomniała, ˙ze Barwa Czerwieni w młodo´sci była

przypisana do linii Wody i nazywała si˛e Wichura. Dopiero gdy zmieniła imi˛e, zacz˛eła

poznawa´c Archiwum i została gaw˛edziark ˛

a.

— Nie znała wówczas sekretów naszej linii — tłumaczyła mbaba, przygotowuj ˛

ac

mnie do tego spotkania. Jej oddech zmieniał si˛e w delikatn ˛

a biał ˛

a mgiełk˛e. — Dopiero

kilka lat temu wzi˛eła si˛e za jej studiowanie.

— Od moich narodzin?

21

background image

— Na dobr ˛

a spraw˛e zajmowała si˛e tym ju˙z wcze´sniej — odparła mbaba. — Nie

jest to jednak odległa przeszło´s´c. — Byli´smy gotowi do wej´scia. — Tak czy inaczej,

wszyscy powiadaj ˛

a, ˙ze jest bardzo m ˛

adra i doskonale zna wszelkie tajemnice linii Dłoni.

— Jakie tajemnice?

— Na przykład twoje! — Mbaba poci ˛

agn˛eła mnie za ucho. — Kto jak kto, ale ty

powiniene´s to rozumie´c.

Gdy wyszli´smy z pokoju, dodała:

— Barwa Czerwieni mieszka obok ´Scie˙zki. Lubi przysłuchiwa´c si˛e krokom prze-

chodniów mijaj ˛

acych jej pokoje.

´Swi˛ety Roy (mam rzecz jasna na my´sli Roya Mniejszego, a nie Roya Wielkiego)

powiedział, ˙ze ´Scie˙zka sama układa si˛e pod stopami. Małe Domostwo rozrastało si˛e

stopniowo. Wokół starego gniazda powstawały z latami du˙ze i małe pomieszczenia zł ˛

a-

czone ´scianami jak w plastrze miodu, lecz nie tak regularne. Domostwo zajmowało sto-

ki wzgórz i brzegi strumienia; były tam schody i w ˛

askie korytarze. Pokoje ró˙zniły si˛e

kształtem i wielko´sci ˛

a; nie było dwu takich samych. W ogromnych pomieszczeniach

stały rz˛edy kolumn, w małych połyskiwały zwierciadła; tysi ˛

ace wariantów. Dawne, nie-

22

background image

zmienne komnaty w ´srodku domostwa, nowe i niestałe u jego kra´nców. ´Scie˙zka biegła

spiralnie przez najstarsze pomieszczenia ku ´srodkowym pokojom, a potem dalej, na ze-

wn ˛

atrz, ku osikowym gajom, gdzie linia Klamry miała swoje drzwi po wieczornej stro-

nie. Z Małego Domostwa mo˙zna było wyj´s´c tylko ´Scie˙zk ˛

a. Trzeba si˛e tam urodzi´c, by

trafi´c do ´srodka. ´Scie˙zka z pozoru niczym si˛e nie ró˙zni od swego otoczenia; sama ukła-

da si˛e pod stopami. Ta nazwa oznacza szlak biegn ˛

acy przez wszystkie pomieszczenia.

Jedno przechodzi w drugie; kto nie wie, jak biegnie ´Scie˙zka, mo˙ze bł ˛

adzi´c w niesko´n-

czono´s´c.

Do mieszkania Barwy Czerwieni szło si˛e długo, ci ˛

agle w stron˛e dawnego gniazda.

Wiekowe komnaty o ´scianach z kamienia były chłodne latem, ciepłe i przytulne zim ˛

a.

Tu przesiadywały gaw˛edziarki, ´sledz ˛

ac bieg swych linii i plot ˛

ac z nich paj˛ecz ˛

a sie´c, któ-

ra ogarniała całe domostwo. W komnacie gaw˛edziarki panował półmrok. Nie wida´c tam

nieba jak u mbaby. W dachu otwierały si˛e w ˛

askie ´swietliki wypełnione jasnozielonym

szkłem; mnóstwo w nim było powietrznych p˛echerzyków. Mbaba poło˙zyła mi r˛ek˛e na

ramieniu i dono´snym głosem zawołała po imieniu Barw˛e Czerwieni. Ze ´srodka dobiegł

´smiech, a mo˙ze pokasływanie. Mbaba wci ˛

agn˛eła mnie do pokoju.

23

background image

Po raz pierwszy byłem w tak starej komnacie. ´Sciany wzniesiono z bloków szarego

kamienia zwanego przez nas anielskim. Niektóre zostały starannie obrobione; owal-

ne prze´swity (podobno ka˙zdy z kamiennych bloków ma w ´srodku taki otwór) tworzy-

ły cztery okienka. ´Swiatło wpadaj ˛

ace przez szklane tafle sufitu pozwalało dostrzec za

oknami małe kaskady spi˛etrzonych wód strumienia.

Mbaba pomogła mi wygodnie usi ˛

a´s´c. Starałem si˛e zachowa´c spokój. Czekałem, co

b˛edzie dalej. Barwa Czerwieni wyszła z s ˛

asiedniego pomieszczenia, spojrzała na mba-

b˛e i wybuchn˛eła ´smiechem. Kiedy uniosła ramiona w powitalnym ge´scie, bransolety

zad´zwi˛eczały na przegubach r ˛

ak. Była starsza od mbaby i nosiła wielkie okulary, któ-

rych szkła połyskiwały, gdy kiwała głow ˛

a w odpowiedzi na powitalne słowa. Usiadła

naprzeciwko mnie, podci ˛

agn˛eła bose stopy i oparła ramiona na kolanach. Milczała, nie

spuszczaj ˛

ac ze mnie bystrych oczu ukrytych za l´sni ˛

acymi okularami. Kiedy si˛e wreszcie

odezwała, słowa wypowiadane d´zwi˛ecznym i umiej˛etnie modulowanym głosem płyn˛eły

niespiesznie jak krople oliwy. Nie wszystkie potrafiłem zrozumie´c.

Podczas rozmowy Barwa Czerwieni wyci ˛

agn˛eła z sakiewki gar´s´c okruchów chleba

´swi˛etej Bei i owin˛eła je niebiesk ˛

a bibułk ˛

a; po chwili trzymała w palcach grubego skr˛eta.

24

background image

Z kieszeni wyj˛eła dług ˛

a zapałk˛e i skin˛eła na mnie, ˙zebym usiadł obok niej. Podszedłem

z oci ˛

aganiem, chocia˙z mbaba wykonała ponaglaj ˛

acy gest. Barwa Czerwieni podała mi

zapałk˛e i patrzyła z uwag ˛

a, jak pocieram j ˛

a o chropowaty kamie´n i, trzymaj ˛

ac dre-

wienko obiema r˛ekami, przypalam jej skr˛eta. Wyd˛ete policzki gaw˛edziarki zapadły si˛e,

gdy hała´sliwie wydmuchn˛eła ró˙zowy obłoczek. Szczere i przyjazne zaciekawienie w jej

wzroku sprawiło, ˙ze si˛e zarumieniłem i u´smiechn ˛

ałem jednocze´snie.

— Witaj — rzuciła, pal ˛

ac chleb. — Miły z ciebie dzieciak. Ch˛etnie z tob ˛

a porozma-

wiam. Nie zdradz˛e ci wszystkich tajemnic, ale jestem pomocna i wyrozumiała. Nie ma

powodu do obaw. Wiem, ˙ze czujesz si˛e dziwnie, ale wkrótce dojdziemy do porozumie-

nia i na pewno si˛e zaprzyja´znimy. . .

Nie. . . jasne, ˙ze nie mówiła takich rzeczy, ale dała mi to do zrozumienia w chwi-

li, gdy si˛e przywitali´smy, bo u˙zywała prawdziwej mowy, a w tej dziedzinie nie miała

sobie równych; jako prawdziwa mistrzyni nie była w stanie zwodzi´c nawet takiego pro-

staczka jak ja. Oczywi´scie mało wówczas z tego rozumiałem, a o pewnych sprawach

wspomnianych przez gaw˛edziark˛e i mbab˛e nie mogłem wcze´sniej nawet słysze´c.

— Nie jeste´s prawdomówc ˛

a — stwierdziła Barwa Czerwieni.

25

background image

— Nie — odparłem.

— Wkrótce nim zostaniesz. — Poło˙zyła mi dło´n na ramieniu i uniosła g˛este brwi. —

Potok; tak ci˛e b˛ed˛e nazywała. Zbyt długo trzeba mle´c ozorem, by wymówi´c pełne

imi˛e. — Parskn˛eła ´smiechem. Zabawne wyra˙zenie: mle´c ozorem. Zamieniła kilka słów

z mbab ˛

a, daj ˛

ac jej do zrozumienia, ˙ze chce ze mn ˛

a porozmawia´c na osobno´sci. Gdy zo-

stali´smy sami, zgasiła skr˛eta i skin˛eła, daj ˛

ac znak, ˙zebym poszedł za ni ˛

a do s ˛

asiedniego

pokoju.

— Twoja mbaba bardzo ci˛e chwali — stwierdziła, wyjmuj ˛

ac z komody mał ˛

a w ˛

ask ˛

a

szkatułk˛e, która mie´sciła si˛e na pomarszczonej dłoni. Otworzyła j ˛

a. W ´srodku znaj-

dowały si˛e cztery zaokr ˛

aglone flakoniki z por˛ecznymi zatyczkami. Ka˙zdy był innego

koloru: pierwszy czarny, drugi srebrzysty, trzeci biały jak naga ko´s´c, a czwarty bł˛ekitny

jak niebo o zachodzie w ´srodku zimy. — Mbaba twierdzi, ˙ze lubisz opowie´sci.

— Tak.

— Znam ich mnóstwo — odparła łagodnie, a zarazem powa˙znie, jej oczy spogl ˛

a-

dały na mnie bystro zza połyskliwych szkieł. — Wszystkie s ˛

a prawdziwe. — Oboje

skwitowali´smy te słowa wybuchem ´smiechu. Dreszcz mnie przebiegł, gdy słuchałem

26

background image

tego d´zwi˛eku; był gł˛eboki i dono´sny, ´spiewny cho´c niski. Wiedziałem ju˙z, ˙ze Barwa

Czerwieni to istota błogosławiona; mo˙ze nawet ´swi˛eta.

Czemu nazwałe´s j ˛

a błogosławion ˛

a?

Błogosławiona. . . Blask powiedział mi, ˙ze przed wiekami w obecno´sci błogosła-

wionych zamykano usta i pow´sci ˛

agano j˛ezyki. My za błogosławionych uznajemy ludzi,

przy których trudno powstrzyma´c si˛e od ´smiechu. To wszystko.

Barwa Czerwieni si˛egn˛eła po czarny flakonik, nabrała kciukiem odrobin˛e jego ró-

˙zowej zawarto´sci i dotkn˛eła palcem moich warg. Zlizałem mikstur˛e. Nie miała ˙zadnego

smaku. Gaw˛edziarka znów si˛egn˛eła do kufra i wyj˛eła kilka czarnych pudełek z prze-

gródkami oraz podłu˙zne walce z niewielkimi soczewkami. Zaniosła je do wi˛ekszego

pokoju i zmontowała starannie, umieszczaj ˛

ac pod oszklonymi ´swietlikami, tak by wal-

ce skierowane były ku białej płaszczy´znie ´sciany. Poci ˛

agn˛eła za sznurek przymocowany

do zasłony zielonkawego prze´switu; blask padł na zwierciadło umieszczone za pudełka-

mi. Promie´n skupiony na soczewce odbił si˛e i trafił do podłu˙znego walca o niewielkim

przekroju; na ´scianie zal´snił bladozielony kr ˛

ag.

27

background image

Barwa Czerwieni nadzwyczaj ostro˙znie otworzyła podłu˙zn ˛

a szkatułk˛e i po namy-

´sle wybrała jeden z wielu umieszczonych w niej cienkich szklanych kwadracików. Gdy

popatrzyła na´n pod ´swiatło, dostrzegłem barwny wzór. Umie´sciła płytk˛e w czarnej ma-

chinie i ten sam wzór pojawił si˛e na ´scianie, znacznie powi˛ekszony i tak wyra´zny, jakby

go tam wyrysowano.

— To jest Archiwum? — wyszeptałem.

— Tak.

Wiele lat pó´zniej Blask powiedział mi, jak brzmi pełna nazwa Archiwum. Na moj ˛

a

pro´sb˛e powtarzał j ˛

a tak długo, a˙z nauczyłem si˛e formułki na pami˛e´c i sam mogłem re-

cytowa´c te słowa jak magiczne zakl˛ecie. Mruczałem je w niesko´nczono´s´c, czekaj ˛

ac, a˙z

przyjdzie sen: Zintegrowane Archiwum Uniwersalnej Kartoteki Parasocjalnych Typów

Osobowo´sci Wassera-Doziera, Wydanie Dziewi ˛

ate. Blask próbował mi wytłumaczy´c to

poj˛ecie, ale zapomniałem, o co chodziło. Nawet gaw˛edziarka, która codziennie patrzyła

na tajemnicze wzory, u˙zywała skróconej nazwy: Archiwum. Stamt ˛

ad wzi˛eły si˛e nasze

linie, chocia˙z aniołowie, jego twórcy, nie mieli o nich poj˛ecia. Archiwum jest o setki lat

starsze od linii odkrytych dopiero przez gaw˛edziarki.

28

background image

— W dawnych czasach — tłumaczył mi Blask — Archiwum nie było ´zródłem wie-

dzy. Słu˙zyło do zaprowadzenia w niej ładu. Aniołowie wymy´slili Archiwum i wiele in-

nych rzeczy. Wprawdzie zagadnienia, które zostały dzi˛eki niemu uporz ˛

adkowane, daw-

no straciły znaczenie, ale odkryto nieznan ˛

a wcze´sniej nauk˛e o liniach. Twórcy Archi-

wum nie mieli poj˛ecia, ˙ze jest w nim zawarta. Cz˛esto tak bywa.

Przygl ˛

adałem si˛e ja´sniej ˛

acym na białej ´scianie symbolom mojej linii, która cieszy

si˛e zasłu˙zon ˛

a sław ˛

a, bo pochodzi z niej dwoje wielkich ´swi˛etych.

— Mamy w linii Dłoni par˛e ´swi˛etych patronów — oznajmiłem.

— M ˛

adry z ciebie chłopiec — odparła Barwa Czerwieni. — Masz mi chyba co´s wi˛e-

cej do powiedzenia. — Przemawiała łagodnie, ale poczułem si˛e zmieszany, bo wspo-

mniałem o rzeczach, na których słabo si˛e znałem. Uprzejmie odczekała chwil˛e w na-

dziei, ˙ze odezw˛e si˛e ponownie; skwitowała moje milczenie wybuchem ´smiechu. Zaj˛eła

si˛e przezroczami Archiwum, a po chwili zacz˛eła mówi´c, troch˛e do mnie, troch˛e do sie-

bie, o naszej linii i sposobie ˙zycia; podczas tego wywodu uj˛eła moj ˛

a dło´n. Siedzieli´smy

obok siebie na posłaniu. Nic prócz barwnego wzoru na ´scianie pokoju nie przyci ˛

agało

mego spojrzenia; nic oprócz cichego głosu Barwy Czerwieni nie było warte słuchania.

29

background image

Bezwiednie rozchyliłem dziwnie obrzmiałe wargi, lecz niepokoj ˛

ace odczucia w ogóle

mnie nie obchodziły. Słuchałem uwa˙znie pyta´n Barwy Czerwieni oraz własnych odpo-

wiedzi, które formułowały si˛e same z siebie. Opowie´s´c gaw˛edziarki nie była zwyczajn ˛

a

relacj ˛

a; jej głos powoływał rzeczy do istnienia. Ledwie spytała o moj ˛

a matk˛e, ta stan˛eła

mi przed oczyma jak ˙zywa; byli´smy razem na dachu w´sród pszczelich uli, przykła-

dałem ucho do ´scianki, by posłucha´c jednostajnego brz˛eczenia zimuj ˛

acych w ´srodku

owadów. . . Potem Barwa Czerwieni zapytała mnie o sny i od razu ujrzałem znajome

wizje; unosiłem si˛e w powietrzu, krzyczałem z przera˙zenia i miałem zawroty głowy

po upadku. Przez cały czas zdawałem sobie spraw˛e, ˙ze słucham siedz ˛

acej obok Barwy

Czerwieni i odpowiadam na jej pytania. Pod wpływem ró˙zowej substancji (wówczas

nie miałem o tym poj˛ecia) znów prze˙zywałem zapami˛etane sytuacje, a zarazem czułem

obecno´s´c mojej rozmówczyni i jej r˛ek˛e na mojej dłoni.

Wydawało mi si˛e, ˙ze od nowa prze˙zywam całe ˙zycie, potem jednak wa˙zne z pozoru

wydarzenia straciły na znaczeniu i realna pozostała jedynie twarz siedz ˛

acej obok mnie

Barwy Czerwieni; powróciłem my´slami do komnatki, gdzie widniał na ´scianie barwny

30

background image

wzór, i ziewn ˛

ałem nieco zaskoczony, bo poczułem si˛e tak, jakbym mocno przespał cał ˛

a

noc.

— Potoku Słów. . . — szepn˛eła do mnie Barwa Czerwieni. — Jeste´s Dłoni ˛

a, i to

podwójnie.

Nie odpowiedziałem, bo ju˙z mnie nauczono, ˙ze to jakby sekret nie wart rozgłaszania

albo co´s w rodzaju wstydliwego pi˛etna, ˙ze mój ojciec imieniem Siedmior˛eki oraz matka

wywodzili si˛e z jednej linii. Rzadko bywa, ˙ze dwoje rodziców ma identyczne pochodze-

nie. To było tak dziwne, jak zwi ˛

azek brata i siostry. Gaw˛edziarki przed tym ostrzegały;

podobno tworzy si˛e wówczas nazbyt silna wi˛e´z.

— Kiedy Siedmior˛eki zamierza wyruszy´c? — zapytała.

— Nie wiem — odparłem spokojnie, bo wcale mnie nie dziwiło, ˙ze zna jego tajem-

nic˛e; sprawiała wra˙zenie osoby, przed któr ˛

a nic si˛e nie ukryje. — Mówił, ˙ze wkrótce; to

wszystko.

— Wolałby´s, ˙zeby nie odchodził.

Zamilkłem ponownie z obawy, ˙ze słowa mnie zdradz ˛

a. Siedmior˛eki był moim naj-

lepszym przyjacielem, cho´c rzadko go widywałem. Gdy w trakcie opowie´sci lub zaba-

31

background image

wy nagle milkł i wzdychał, a potem zaczynał mówi´c o wielkim ´swiecie, ogarniał mnie

strach. Bałem si˛e ogromu ´swiata otaczaj ˛

acego Małe Domostwo; to był obszar wielki,

pusty i nieznany; nie chciałem, by Siedmior˛eki tam przepadł.

— Czemu chce odej´s´c? — zapytałem.

— Mo˙ze pragnie zerwa´c wi˛e´z. — Barwa Czerwieni wstała. W stawach co´s jej

zatrzeszczało. Si˛egn˛eła do podłu˙znej szkatułki po nast˛epn ˛

a płytk˛e z cienkiego szkła.

Umie´sciła j ˛

a w w ˛

askim gnie´zdzie przed lusterkiem, tu˙z za pierwszym barwnym kwa-

dratem. Delikatny wzór obrazka zmienił si˛e, barwy pociemniały i nabrały gł˛ebi.

— Potoku — zacz˛eła Barwa Czerwieni, przygl ˛

adaj ˛

ac mi si˛e badawczo sennym

wzrokiem lunatyczki. — Czy wiesz, ˙ze nasze ˙zycie przybiera rozmaite formy? Mo˙ze

by´c jak gwiazda lub kr ˛

ag. Dla jednych zaczyna si˛e tam i ko´nczy tu, dla innych pocz ˛

atek

i koniec jest tym samym. ˙

Zycie bywa pełne, albo niczego w nim nie ma.

— A moje jaki przybrało kształt?

— Nie wiem — odparła spokojnie. — Z pewno´sci ˛

a inny ni˙z Siedmior˛ekiego. To

pewne. Zdrad´z mi, co b˛edziesz robi´c, gdy doro´sniesz i staniesz si˛e prawdomówc ˛

a?

32

background image

— Chciałbym zosta´c poszukiwaczem. — Spu´sciłem głow˛e, bo mogła mnie uzna´c

za pyszałka; gdybym oznajmił, ˙ze chc˛e robi´c szkło, hodowa´c pszczoły albo zosta´c ga-

w˛edziarzem, nikt by mnie o to nie pos ˛

adził. — Chciałbym odszuka´c wszystko, co utra-

cili´smy, i przywróci´c naszej gromadzie.

— Pi˛eknie — odparła. — Pami˛etaj jednak, ˙ze w´sród rzeczy utraconych wiele było

takich, których lepiej nie szuka´c. — W jej tonie była tak˙ze zach˛eta, abym nie rezygno-

wał z tego pomysłu, bo wart jest zachodu. — Siedmior˛eki o tym wie?

— Tak.

— Co on na to?

— Jego zdaniem wszystko, co zagin˛eło, jest stracone na zawsze i znajduje si˛e w Nie-

bia´nskim Mie´scie.

Barwa Czerwieni skwitowała moje słowa wybuchem ´smiechu. A mo˙ze rozbawił j ˛

a

widoczny na ´scianie obrazek?

— Linia Dłoni — rzuciła w zadumie. Po chwili milczenia dodała: — Zrób to, Potoku

Słów. Zapytaj Siedmior˛ekiego, czy zabierze ci˛e ze sob ˛

a, gdy postanowi odej´s´c.

— A zabierze?

33

background image

— Nie — odparła. — Nie s ˛

adz˛e. Zreszt ˛

a czas poka˙ze. Wła´snie. To najlepsze wyj-

´scie. — Wskazała obraz na ´scianie. — Tam si˛e kryje ´scie˙zka. Jej nazwa to Mały W˛ezeł.

Nie prowadzi daleko.

Zobaczyła ju˙z do´s´c; wygl ˛

adała jak obudzona ze snu. Wstała, wyj˛eła z gniazd oba

kwadraty i przetarła je starannie; si˛egn˛eła po lusterko i równie˙z je oczy´sciła. Schowa-

ła wszystko do podłu˙znego pudełka. Dostrzegłem na nim znak Dłoni, co oznaczało,

˙ze wszystkie obrazki dotyczyły mojej linii. Niewiele si˛e o niej dowiedziałem. To był

zaledwie ułamek nauki o rozmaitych wariantach losu.

— Jak. . . — wykrztusiłem, wskazuj ˛

ac pudełko. — Jak to. . .

— Kiedy do˙zyjesz mego wieku — odparła — b˛edziesz wiedział, w czym rzecz.

S ˛

adz˛e, ˙ze o to pytałe´s. — Bez po´spiechu odło˙zyła wszystko na miejsce. Podeszła do

mnie znowu i oznajmiła: — Mam tu mnóstwo przezroczystych cienkich płytek ze szkła,

takich jak te, które ci pokazałam.

— Mo˙zna by umie´sci´c trzy przed soczewk ˛

a — wtr ˛

aciłem — i sprawdzi´c, jak zare-

aguj ˛

a na ´swiatło. . .

34

background image

— Nawet siedem lub dziesi˛e´c. . . ile chcesz, byle tylko mie´c do´s´c rozumu i od ra-

zu si˛e w tym rozezna´c — zawołała, klaszcz ˛

ac w dłonie. Ukl˛ekła i popatrzyła na mnie

z bliska. — Ka˙zdy obrazek ma nazw˛e i zawiera wiedz˛e o tobie, jako ˙ze jeste´s Dłoni ˛

a.

Umieszczony w´sród innych zmienia ich sens i wprowadza nowe znaczenia. Archiwum

to wielka m ˛

adro´s´c, Potoku, znacznie wi˛eksza od mojej.

— Jakie s ˛

a nazwy innych wzorów? — zapytałem, chocia˙z i tak by mi nie powie-

działa.

— Poznasz je z czasem, je´sli zechcesz si˛e uczy´c. Jeszcze jedno, Potoku. Masz ocho-

t˛e odwiedza´c mnie cz˛e´sciej? Kilkoro dzieci przychodzi tu czasami. Opowiadam histo-

ryjki, troch˛e rozmawiamy, pokazuj˛e im ró˙zno´sci. S ˛

adzisz, ˙ze to by ci si˛e spodobało?

Te˙z pytanie! Nie na darmo stwierdziła przed chwil ˛

a, ˙ze Dło´n to moja linia. Pokazała

mi okruchy wiedzy, której nie potrafiłem ogarn ˛

a´c.

— Tak — wykrztusiłem, maj ˛

ac nadziej˛e, ˙ze owa cz ˛

astka prawdziwej mowy, jak ˛

a

zdołałem opanowa´c, da jej odczu´c, jakie s ˛

a moje intencje.

— Doskonale. — Skóra wokół jej ukrytych za okularami oczu zmarszczyła si˛e

w u´smiechu. — Porozmawiaj z Siedmior˛ekim i rób. . . Zapami˛etaj dobrze moje sło-

35

background image

wa. Rób wszystko, co ci powie lub ka˙ze. Potem do mnie przyjd´z. S ˛

adz˛e, ˙ze wkrótce si˛e

tu zjawisz. — Przeczesała mi palcami włosy. — Zmykaj, Potoku Słów. Pora si˛e ockn ˛

a´c.

Wkrótce powrócisz. — Dostrzegła moj ˛

a ciekawo´s´c, zakłopotanie i o˙zywienie. Dono´sny

´smiech zabrzmiał w komnacie. D´zwi˛eczało w nim echo tysi ˛

aca dawnych spraw i legen-

da odwiecznej ´swi˛eto´sci.

Mbaba nie czekała na mnie przed drzwiami. ˙

Zaden problem, skoro Barwa Czerwieni

mieszkała przy ´Scie˙zce. W Małym Domostwie wiele było nieznanych mi zakamarków,

ale nie bł ˛

adziłem, bo nogi same mnie niosły.

background image

TRZECIA FASETA

S ˛

a w Małym Domostwie miejsca, w których stale gromadz ˛

a si˛e ludzie z jednej linii.

Jest oczywiste, ˙ze ci spod znaku Wody ci ˛

agn ˛

a nad strumie´n i mi˛edzy wierzby po stro-

nie poranka; łatwo ich przejrze´c i domy´sli´c si˛e, jak post ˛

api ˛

a. Z Dło´nmi bywa trudniej,

ale i tak wiem, gdzie ich szuka´c. Znalazłem Siedmior˛ekiego w starej, łukowato wy-

sklepionej komnacie z glinian ˛

a podłog ˛

a; sala wzniesiona po wieczornej stronie słu˙zyła

jako miejsce zgromadze´n przed setkami lat, gdy jeszcze wiecowali´smy. Tafle szkła po-

chłaniały blask zachodz ˛

acego sło´nca, które o´swietlało komnat˛e, a kł˛eby dymu niczym

37

background image

burzowe chmury zbierały si˛e nad niewielk ˛

a hała´sliw ˛

a gromadk ˛

a pogr ˛

a˙zon ˛

a w przyjaznej

rozmowie.

Same Dłonie. Nie nale˙zy s ˛

adzi´c, jakoby stanowili zamkni˛ety kr ˛

ag, ale problem

w tym, ˙ze innych nudz ˛

a ich długie rozmowy pełne zawiłych okre´sle´n, wtr˛etów i dy-

gresji, zwanych przez nas w˛e˙zowymi dło´nmi, oraz wieloznacznych dowcipów, które

bawi ˛

a tylko nielicznych. Ludzie wol ˛

a robi´c swoje; ja równie˙z.

Wstydziłem si˛e mówi´c przy wszystkich i dlatego poprosiłem Siedmior˛ekiego, ˙zeby-

´smy porozmawiali na osobno´sci. Rzucił mi badawcze spojrzenie i u´smiechn ˛

ał si˛e, ale

w moich słowach było tyle powagi, ˙ze podniósł si˛e, wymamrotał jakie´s usprawiedliwie-

nie; stan˛eli´smy za jedn ˛

a z ustawionych promieni´scie belek podtrzymuj ˛

acych szklany

dach. Siedmior˛eki dziwnie si˛e u´smiechał, bo Dłonie s ˛

a zakłopotane, ilekro´c maj ˛

a do

czynienia z intryg ˛

a czy tajemnic ˛

a, a tak˙ze wówczas kiedy zamiast ogólnych uwag sły-

sz ˛

a pytania dotycz ˛

ace ich samych. Dlatego mój głos brzmiał cicho i apatycznie.

— Gdy b˛edziesz opuszczał Małe Domostwo, zabierzesz mnie ze sob ˛

a? — wykrztu-

siłem z trudem, jakby co´s utkwiło mi w gardle; starałem si˛e u˙zywa´c prawdziwej mowy,

cho´c jeszcze słabo j ˛

a znałem.

38

background image

— Kto wie, młody człowieku — odparł Siedmior˛eki. Wiedziałem, ˙ze z tym człowie-

kiem to ˙zart, lecz pochlebiało mi takie okre´slenie. Siedmior˛eki owin ˛

ał si˛e szat ˛

a i usiadł

oparty plecami o kolumn˛e. Zawsze układał łokcie na kolanach, a długie r˛ece zwisały

swobodnie; zaciskał palce wokół kciuka drugiej r˛eki; na´sladowałem ten gest.

Patrzył na mnie, w zamy´sleniu kiwaj ˛

ac głow ˛

a. Czekał, a˙z zapytam powtórnie, bo

wówczas łatwiej byłoby mu zgadn ˛

a´c, do czego zmierzam. Milczałem. Barwa Czerwieni

uznała, ˙ze powinienem zapyta´c, chocia˙z nie s ˛

adziła, by mnie zabrał; czekałem wi˛ec na

odpowied´z.

— Posłuchaj, co my´sl˛e — odezwał si˛e w ko´ncu. — Zapewne niepr˛edko zdecyduj˛e

si˛e wyruszy´c. Trzeba. . . no wiesz, przygotowania wymagaj ˛

a czasu. Mo˙ze kiedy nadej-

dzie dla mnie odpowiednia pora, ty równie˙z b˛edziesz gotowy do drogi.

Te słowa zawierały ukryte znaczenie. Jako pocz ˛

atkuj ˛

acy prawdomówca z łatwo´sci ˛

a

je wychwyciłem, ale zbyt mało umiałem, by wiedzie´c, w czym rzecz. Ojciec wyci ˛

agn ˛

r˛ek˛e i poklepał mnie lekko po udzie.

— My´sl˛e jednak — dodał — ˙ze skoro zamierzamy kiedy´s wyruszy´c, ju˙z teraz trzeba

zacz ˛

a´c przygotowania. Mam pomysł. Na pocz ˛

atek odb˛edziemy razem mał ˛

a wycieczk˛e.

39

background image

— Wycieczk˛e?

— Tak. Powłóczymy si˛e troch˛e. To ´swietna zaprawa. Widziałe´s drog˛e?

— Nie.

— A chciałby´s?

W milczeniu wzruszyłem ramionami, daj ˛

ac do zrozumienia, ˙ze mog˛e tam i´s´c skoro

tego ode mnie oczekuje.

— Popro´s mbab˛e o pozwolenie — dodał Siedmior˛eki. — Je˙zeli si˛e zgodzi, a chyba

tak b˛edzie, wyruszymy jutro, o ile nie przeszkodzi nam deszcz albo co´s w tym rodzaju.

Przyjd˛e po ciebie z samego rana.

Barwa Czerwieni powiedziała, ˙ze mam zrobi´c dokładnie to, co mi ka˙ze Siedmior˛e-

ki; w ˛

atpiła, by chciał mnie zabra´c na wypraw˛e, ale nie usłyszałem zdecydowanej odmo-

wy. Nale˙zało si˛e cieszy´c, tote˙z z rado´sci ˛

a czekałem na wycieczk˛e stanowi ˛

ac ˛

a pocz ˛

atek

wspólnych przygotowa´n, byłem jednak zakłopotany i niepewny. Tak si˛e dzieje, gdy ł ˛

a-

czy nas z innymi silna wi˛e´z; najprostsze sprawy zdaj ˛

a si˛e wówczas bardzo skompliko-

wane.

40

background image

Taki oto splot wydarze´n sprawił, ˙ze nast˛epnego dnia przyszło mi wdrapa´c si˛e na

most wiod ˛

acy przez rzek˛e zwan ˛

a Tamt ˛

a Rzek ˛

a; był to wła´sciwie szkielet mostu z prze-

rdzewiałych ˙zelaznych belek. Prawdziwy most z drog ˛

a, po której mo˙zna spokojnie cho-

dzi´c, zawalił si˛e, nim przyszedłem na ´swiat. Poprzedniej nocy był przymrozek i dlatego

zimny wiatr hulał nad wod ˛

a.

St ˛

apali´smy ostro˙znie z belki na belk˛e, patrz ˛

ac w dół albo odwracaj ˛

ac wzrok od ciem-

nych i gro´znych fal widocznych mi˛edzy ˙zelastwem. Wiekowy metal skrzypiał i j˛eczał

pod naporem coraz silniejszego wiatru. Szedłem za Siedmior˛ekim, zaciskaj ˛

ac palce na

belkach, których on si˛e chwytał. Ramiona i ubranie pokryła gruba warstwa brudu i rdza-

wego pyłu; dłonie miałem zgrabiałe od chłodnego metalu.

Przed nami pojawiła si˛e spora wyrwa. Siedmior˛eki wyprzedził mnie, by na ni ˛

a po-

patrze´c. Wkrótce most nie b˛edzie si˛e nadawa´c do u˙zytku; jedna z belek odpadła, a cała

konstrukcja wkrótce si˛e zawali. Targane wiatrem długie włosy spadały ojcu na twarz;

furkotały na wietrze szerokie, podwini˛ete wysoko r˛ekawy jego szaty, gdy zamy´slony

spogl ˛

adał w gór˛e i w dół; most skrzypiał i kołysał si˛e, a w dole burzyły si˛e fale. Sied-

41

background image

mior˛eki popatrzył na mnie z u´smiechem, zatarł dłonie, podmuchał w nie, napi ˛

ał mi˛e´snie

i skoczył.

Chyba krzykn ˛

ałem. Siedmior˛eki obj ˛

ał ramionami metalowy pal i przywarł do niego;

przesun ˛

ał dło´n, by wzmocni´c uchwyt i stan ˛

ał twarz ˛

a do mnie. Nierówny oddech unosił

mu pier´s, a twarz była czerwona od rdzy.

— ´Smiało, Potoku, skacz — rzucił, sapi ˛

ac gło´sno. Stałem bez ruchu, nie odrywaj ˛

ac

od niego wzroku. Usiadł na ˙zelaznej szynie i splótł pod ni ˛

a stopy. — Siadaj — rozka-

zał; tym razem posłuchałem. Byłem ni˙zszy, wi˛ec nogi zwisały mi lu´zno. Siedmior˛eki

wyci ˛

agn ˛

ał długie ramiona i wielkie dłonie, daj ˛

ac mi znak, ˙zebym si˛e ku niemu pochylił.

Chwyciłem go za nadgarstki i na dany znak rzuciłem si˛e do przodu. Spojrzenie utkwi-

łem w ˙zelastwie, by nie patrze´c na fale. Przeleciałem nad wyrw ˛

a, co´s uderzyło mnie

w rami˛e i poci ˛

agn˛eło w gór˛e; stopa dotkn˛eła metalowej belki i zsun˛eła si˛e po niej. Przez

chwil˛e próbowałem odzyska´c równowag˛e z twarz ˛

a przytulon ˛

a do torsu Siedmior˛ekiego;

obejmowałem go tak długo, a˙z poczułem, ˙ze stoj˛e pewnie. Nawet wówczas kurczowo

zaciskałem dłonie wokół nadgarstków ojca. Słyszałem jego ´smiech, spogl ˛

adałem z bli-

42

background image

ska w szerok ˛

a, rozradowan ˛

a twarz i chichotałem, sapi ˛

ac gło´sno. Potem rozprostowałem

wolno palce zaci´sni˛ete na jego nadgarstkach i usiadłem bez pomocy.

— Trening — oznajmił. — Rozumiesz? Kto planuje wypraw˛e, musi wierzy´c, ˙ze

zdoła dotrze´c do celu. Jako´s si˛e uda.

Dotarli´smy na koniec mostu; potem trzeba było zej´s´c w dół po filarze. Przez chwil˛e

patrzyli´smy w milczeniu na konstrukcj˛e, któr ˛

a zdołali´smy pokona´c. Nagle desperacko

zapragn ˛

ałem wyruszy´c z ojcem i dzieli´c wszystkie jego przygody.

— Kiedy podrosn˛e, zabierzesz mnie ze sob ˛

a, prawda? Kiedy pocz ˛

atek wyprawy?

— Spokojnie, młody człowieku. — Znów wydało mi si˛e, ˙ze w jego słowach kryje si˛e

mroczna tajemnica, jaki´s ˙zal; zrozumiałem, ˙ze nie chodzi o mnie. Siedmior˛eki wstał. —

Powinni´smy wyj´s´c na drog˛e za dnia, o ile chcemy si˛e jej przyjrze´c.

Sporo czasu zaj˛eła nam wspinaczka po zalesionym stoku, gdzie pełno było opadłych

zbr ˛

azowiałych li´sci, zwarzonych przymrozkiem. Potem las zacz ˛

ał rzedn ˛

a´c. Szli´smy ska-

listym zboczem w´sród kamieni upstrzonych szarymi porostami. Ołowiane niebo wisiało

nisko nad głowami. W trakcie wspinaczki mieli´smy wra˙zenie, ˙ze si˛e do niego zbli˙zamy.

Gdy stan˛eli´smy na szczycie góry, w chmurze powstała szczelina i ukazało si˛e bł˛ekitne

43

background image

niebo, rozja´snione srebrzyst ˛

a po´swiat ˛

a. Siedmior˛eki pokazał mi widoczny z daleka las

iglasty.

— Gdy miniemy tamte drzewa — powiedział — zobaczymy drog˛e.

Wiatr chłodził mi policzek zwrócony ku ojcu i rozganiał powoli g˛este chmury po-

nad naszymi głowami. Przeci˛eli´smy sosnowy lasek i wyszli´smy na skalisty płaskowy˙z,

góruj ˛

acy nad dolin ˛

a. Niebo ja´sniało ró˙zowo´sci ˛

a i bł˛ekitem, a wiatr p˛edził po nim sta-

da chmur. Gdy znikn˛eły, niebiosa sprawiały wra˙zenie bardzo dalekich; były odległe

i ciemnobł˛ekitne. Jaki˙z to wiatr tam d ˛

ał? Sło´nce, które chyliło si˛e ju˙z ku zachodowi,

roz´swietliło nasz ˛

a kryjówk˛e i le˙z ˛

ac ˛

a przed nami dolin˛e; poja´sniała tak˙ze droga.

Naprawd˛e istniała. Biegła dolin ˛

a, wij ˛

ac si˛e kapry´snie; lekcewa˙zyła naturalne zakr˛ety

i samowolnie zataczała osobliwy łuk — najwi˛ekszy twór, jaki kiedykolwiek widziałem

na oczy. Tyle było w nim cudowno´sci; czy potrafi˛e o nich wszystkich opowiedzie´c?

Zaczn˛e od tego, ˙ze nie była to jedna droga, lecz dwie. Podwójny szlak dostatecznie

szeroki, by na ka˙zdej jezdni ustawiło si˛e w szeregu dwudziestu ludzi. Obie umykały

w dal, niczym dwie szare wiewiórki. Powierzchnia miała barw˛e ich futerka. Jak da-

44

background image

leko mogłem si˛egn ˛

a´c okiem, drogi biegły obok siebie, zachowuj ˛

ac t˛e sam ˛

a szeroko´s´c

i odległo´s´c, zmierzaj ˛

ac. . . donik ˛

ad?

W gł˛ebi doliny, wiele mil dalej, robiły nagł ˛

a wolt˛e, skr˛ecały, oddalaj ˛

ac si˛e od siebie,

p˛edziły w gór˛e i w dół po mostach i pochylniach, przybieraj ˛

ac kształt li´scia koniczyny

narysowanego tylko dla zabawy — kapry´sne jak gigantyczne bachory podczas szalonej

gonitwy.

A˙z po horyzont droga biegła ku wysokiemu zboczu, gdzie powinna si˛e zako´nczy´c;

o dziwo, zmierzała dalej. Oba pasma wpadały do groty albo skalnej rozpadliny. Wy-

łaniały si˛e po drugiej stronie góry i mkn˛eły dalej szerokim łukiem lub z woli aniołów

przecinały mocno pofałdowany teren prostymi liniami.

— Dok ˛

ad biegnie? — zapytałem.

— Wsz˛edzie — odparł krótko Siedmior˛eki, siadaj ˛

ac na ziemi. — Z wybrze˙za na

przeciwległy brzeg. Kiedy tam dotrze, zawraca i biegnie tu z powrotem nieco inn ˛

a tras ˛

a,

by ponownie zawróci´c. Krzy˙zuje si˛e raz po raz z innymi trasami, układa si˛e równolegle

do nich albo odchodzi promieni´scie, niczym tysi ˛

ace nitek paj˛eczej sieci.

— Wszystkie drogi s ˛

a podobne?

45

background image

— Z wygl ˛

adu tak, ale bywaj ˛

a pot˛e˙zniejsze.

— Biegn ˛

a gromadnie?

— Nie, zawsze parami. Jedno pasmo wiedzie w t˛e, drugie z powrotem. Bywaj ˛

a

szersze, zakre´slaj ˛

a łuki pot˛e˙zniejsze od widocznych w oddali, ale zł ˛

aczone jak płatki

ogromnych kwiatów. Wtapiaj ˛

a si˛e w miasta, wspinaj ˛

a si˛e na wysokie mosty i znikaj ˛

a

w otchłaniach tuneli. Tak słyszałem. Kiedy´s zobacz˛e je na własne oczy.

— Po co. . . to wszystko?

— Do zabijania ludzi — odparł Siedmior˛eki równie szczerze jak przedtem. — Tak

mówili ´swi˛eci. Trzeba ci wiedzie´c, ˙ze drog ˛

a je´zdziły auta. St ˛

ad mógłby´s je obserwowa´c

przez cał ˛

a noc. Wszystkie były o´swietlone. Z przodu miały lampy białe, a z tyłu czer-

wone; w tamt ˛

a stron˛e mkn˛eły zatem otoczone jasn ˛

a po´swiat ˛

a, a z powrotem szkarłatn ˛

a.

— W jaki sposób droga zabijała?

— Sama tego nie robiła. Samochody to prawdziwi zabójcy. Były ciasne, nale˙zało

wi˛ec siedzie´c w ten sposób, a wówczas przy zderzeniu r˛ece i nogi łatwo ulegały złama-

niu. Auto si˛e kurczyło, zgniataj ˛

ac człowieka jak dziadek do orzechów.

46

background image

— Wyobra´z sobie auta p˛edz ˛

ace szybciej od nietoperzy, ale znacznie mniej ostro˙zne

ni˙z one. Z tego powodu ci ˛

agle si˛e zderzały. ´Swi˛ety Clay twierdził, ˙ze usłyszał od ´swi˛e-

tego Roya Wielkiego. . . a ´swi˛ety Roy widział przecie˙z drog˛e u kresu dni, kiedy je´zdziły

ni ˛

a miliony aut podobnych do gromady mrówek albo ławicy drobnych rybek. . . Tak

czy inaczej, ´swi˛ety Roy twierdził, ˙ze droga zabijała rocznie tylu ludzi, ilu teraz mieszka

w Małym Domostwie, a mo˙ze dwa razy wi˛ecej.

Spogl ˛

adałem na to cudo, szare jak pióra goł˛ebia. Z bliska zobaczyłem, ˙ze kamienie

p˛ekaj ˛

a rozpychane korzeniami chwastów, a na zielonym pasie dziel ˛

acym obie drogi ro-

sn ˛

a bujnie młode drzewa. Wystarczyło stan ˛

a´c na ´srodku szarej wst˛egi, by rozpocz ˛

a´c w˛e-

drówk˛e ku przeciwległemu brzegowi; tylko aniołowie wiedz ˛

a, jak długo tam si˛e idzie.

Po drodze mo˙zna by zobaczy´c cuda, o których nawet prawdomówcy dawno zapomnieli.

Po dotarciu na wybrze˙ze nale˙zało tylko przej´s´c na s ˛

asiednie pasmo, by wróci´c do domu

t ˛

a sam ˛

a drog ˛

a, która dawniej zabijała ludzi.

Przeja´sniło si˛e. Wiatr, który odsłonił bł˛ekitne niebo zawieszone wysoko nad gło-

wami, cichł z wolna. Siedmior˛eki wstał i ruszył stromym zboczem w dół, ku drodze.

Poszedłem za nim.

47

background image

— Dlaczego nie zatrzymali aut? — zapytałem. — Czemu nie chodzili piechot ˛

a? Nie

wystarczyło im. . . samo patrzenie?

— W ko´ncu przystan˛eli, kiedy wszystko inne stan˛eło — odparł Siedmior˛eki, szuka-

j ˛

ac oparcia dla stóp. — W dawnych czasach u˙zytkownicy drogi byli ponad to; nie znali

strachu i nic dziwnego, skoro zwali si˛e aniołami. Poza tym ˙zyły ich miliony; ´smier´c

paru tysi˛ecy nie była wielk ˛

a strat ˛

a.

Dotarli´smy na pobocze i wyszli´smy na ´srodek bli˙zszego pasma; przed nami le˙zało

ogromne szare skrzy˙zowanie odległe o wiele mil, a u kresu drogi było przeciwległe

wybrze˙ze.

— Przyszli´smy t ˛

a drog ˛

a — powiedział Siedmior˛eki, tupn ˛

awszy lekko stop ˛

a o gładk ˛

a

powierzchni˛e. — ´Swi˛eta Bea oraz ´swi˛ety Andy dotarli tu w błogosławionych czasach

i w tym wła´snie miejscu porzucili drog˛e. Postanowili wybudowa´c Małe Domostwo.

Znasz t˛e histori˛e.

— Mimo to opowiedz — poprosiłem. Wiele słyszałem, ale nie miałem poj˛ecia o tym

miejscu ani drodze, która nas do niego przyprowadziła.

— Dobrze — odparł. — Pomó˙z mi rozpali´c ognisko.

48

background image

Nazbierali´smy patyków i suchego drewna. Uło˙zyli´smy je na ´srodku drogi. Sied-

mior˛eki wyj ˛

ał ukryte za mankietem zapałki i podpalił stosik. Usiedli´smy w niewielkim

kr˛egu ´swiatła, kryj ˛

ac dłonie w r˛ekawach. Naci ˛

agn˛eli´smy kaptury, a Siedmior˛eki zacz ˛

opowiada´c.

— Było nas prawie tysi ˛

ac. W˛edrowali´smy przez sto lat. . . a mo˙ze półtorej setki.

Przez te wszystkie lata, dziel ˛

ace nas od niszczycielskiej burzy, pami˛etali´smy o Wielkim

Gmachu Korporacji i prawdziwej mowie, trzymali´smy si˛e razem; wielu si˛e do nas przy-

ł ˛

aczyło. Doszli´smy a˙z tutaj. Była wiosna, trzeba si˛e było zatrzyma´c na noc, rozbili´smy

wi˛ec namioty na drodze i wyładowali´smy potrzebne rzeczy. ´Swi˛eta Bea i ´swi˛ety Andy

otworzyli stary wóz, zapłon˛eły ogniska. Wyobra´z sobie, jak gromadzi si˛e wokół nich

tysi ˛

ac w˛edrowców. ´Swi˛eta Bea i ´swi˛ety Andy długo rozmawiali. Mowa była o dzie-

ciach i starcach. Przypominali wszystko, co wiedzieli o Wielkim Domostwie i dawnych

czasach. Martwili si˛e, ˙ze mog ˛

a straci´c wozy, a z nimi przepadnie mnóstwo wspomnie´n

z przeszło´sci. I tak ju˙z du˙zo poszło w zapomnienie. Jak my w tej chwili, spogl ˛

adali za-

pewne na drog˛e, która ich przyprowadziła. ´Swi˛ety Andy twierdził, ˙ze wtedy to ´swi˛etej

Bei przyszła do głowy pewna my´sl. Wiesz, o co chodzi.

49

background image

— Małe Domostwo?

— Oto, co powiedziała: Mamy wiosn˛e. To przyjemna i malownicza okolica, a ziemia

jest tu urodzajna. Zadawała sobie pytanie, czy oddalili si˛e wystarczaj ˛

aco od anielskich

siedzib, od ´smierci i zniszczenia, które nie dotkn˛eły tych obszarów. Mo˙ze nadszedł ju˙z

czas, by przystan ˛

a´c. ´Swi˛ety Andy nie musiałby si˛e wi˛ecej zamartwia´c o bezcenny wóz.

Wiele czasu min˛eło od katastrofy i zagłady ´swiata aniołów; by´c mo˙ze wszystkie dawne

grzechy zostały odpuszczone — dawno temu. ´Swi˛eta Bea uznała, ˙ze do´s´c si˛e ju˙z na-

uczyli; pora zako´nczy´c nauk˛e i ˙zy´c w jednym miejscu. ´Swi˛ety Andy jeszcze si˛e wahał.

Potrafił tylko w˛edrowa´c. Tak powiedział: Uchodzimy przed aniołami. Przymierze nam

nie sprzyja. Ludzie nie maj ˛

a do nas serca. A ´swi˛eta Bea odparła: Aniołowie pomarli

i przemin˛eli. Z innymi na pewno sobie poradzimy. W popiele ogniska nakre´sliła za-

chowane do dzi´s zarysy Małego Domostwa oraz ´Scie˙zk˛e i ukryte wej´scia, znane tylko

prawdomówcom. Potem dodała: Wzniesiemy z anielskiego kamienia budynek pozba-

wiony okien, a wszystko w nim b˛edzie poł ˛

aczone, bo tak zaprojektowano budynek.

Zdołała przekona´c ´swi˛etego Andy’ego, który ch˛etnie powtarzał, ˙ze Bea umie znale´z´c

odpowiednie argumenty. W˛edrowcy zebrali si˛e wokół ogniska gaw˛edziarki; rankiem

50

background image

stan˛eło na tym, ˙ze podejm ˛

a prób˛e odtworzenia Korporacji na terenach, gdzie aniołowie

zbudowali jedynie drog˛e biegn ˛

ac ˛

a naprzód bez wytchnienia. Tamtego dnia prawdomów-

cy porzucili szlak, i to był ostateczny kres ich w˛edrówek.

Sło´nce chyliło si˛e ku zachodowi. Zmierzch przychodził równie szybko jak ´swit.

Pochłodniało. Naci ˛

agn ˛

ałem gł˛ebiej kaptur i otuliłem si˛e płaszczem.

— Powrócisz na szlak — stwierdziłem. — Nadejdzie wła´sciwy dzie´n.

— Tak, młody człowieku — rzekł cicho. — Nadejdzie taki dzie´n.

Kiedy to powiedział. . . Wspólna przygoda, usłyszana przed chwil ˛

a opowie´s´c, a mo-

˙ze nagły przebłysk intuicji Siedmior˛ekiego pozwoliły mi zrozumie´c, ˙ze ojciec nie po-

rzuci Małego Domostwa, by pod ˛

a˙zy´c tam, gdzie biegnie droga. Wi˛e´z istniej ˛

aca mi˛edzy

nami sprawiła, ˙ze dotychczas brałem powa˙znie jego słowa, zło´sciłem si˛e i podziwiałem

go za niezwykłe postanowienie. W gł˛ebi serca przez cały czas wiedział, ˙ze nigdy go nie

urzeczywistni i poczuł do mnie niech˛e´c, bo w niego wierzyłem, chocia˙z nie był w sta-

nie odej´s´c. Mówił o tym jak prawdomówca, nawet wówczas, gdy opowiadał o swych

planach i w marzeniach układał marszrut˛e; do tej pory nie umiałem go słucha´c. Nagle

51

background image

zabrzmiał mi w uszach głos cichy jak szept i wi˛e´z si˛e we mnie rozlu´zniła, a pozostał

smutek.

— Nadejdzie taki dzie´n — powtórzyłem, spogl ˛

adaj ˛

ac na smutn ˛

a i zaci˛et ˛

a twarz

ukryt ˛

a w cieniu kaptura. Trzy słowa stanowiły potwierdzenie, ˙ze poj ˛

ałem, w czym rzecz.

Wokół nas, z przodu i z tyłu, droga jakby l´sniła w zapadaj ˛

acym zmierzchu, jakby

emanowała tajemnicz ˛

a po´swiat ˛

a. Niebo wznosiło si˛e wysoko ponad dolin ˛

a. Zadawałem

sobie pytanie, czy miasta w niebiosach naprawd˛e istniej ˛

a? Ciekawe, czy ich miesz-

ka´ncy nas widz ˛

a — dwie male´nkie postaci przy ognisku, z którego unosi si˛e w gór˛e

smuga dymu w miejscu, gdzie ´swi˛eta Bea przerwała w˛edrówk˛e? Biały obłok mieszał

si˛e z ró˙zowym, bo palili´smy chleb ´swi˛etej, podaj ˛

ac go sobie z r ˛

ak do r ˛

ak; dwaj m˛e˙z-

czy´zni po´srodku szerokiej drogi, któr ˛

a dawniej p˛edziły miliony ludzi. Był listopadowy

wieczór. Czy aniołowie w miastach na niebie płacz ˛

a, wspominaj ˛

ac tamte czasy?

Nie.

Racja. Aniołowie nie płacz ˛

a.

Przeciwnie, płacz ˛

a, ale nad sob ˛

a. Zreszt ˛

a w ogóle was tam nie dostrzegli.

background image

CZWARTA FASETA

Nadszedł dzie´n, gdy samotnie pow˛edrowałem ´Scie˙zk ˛

a do komnat, gdzie mieszkała

Barwa Czerwieni. Mbaba jeszcze spała, gdy wyszedłem. Szedłem w półmroku, gryz ˛

ac

jabłko. Gdyby kto´s szybował w powietrzu niczym anioł, widziałby z góry jak w˛edruj˛e

po Małym Domostwie, zataczaj ˛

ac coraz mniejsze kr˛egi lub z rzadka wybieram skróty,

id ˛

ac w´sród pogr ˛

a˙zonych we ´snie mieszka´nców.

Tam gdzie słycha´c było szum strumienia, ludzie ju˙z wstali i ubierali si˛e z wolna. Mi-

n ˛

ałem pokój, gdzie sze´s´c osób zasiadło, by pali´c, ´smia´c si˛e i rozmawia´c. Małe Domo-

stwo si˛e budziło. M˛e˙zczy´zni włazili na drabiny, by otworzy´c ´swietliki, wci ˛

agali w płuca

53

background image

rze´skie powietrze i wolno zsuwali si˛e w dół. Mijałem po drodze osoby kieruj ˛

ace si˛e

na zewn ˛

atrz. Było cieplej ni˙z wtedy, gdy szedłem z Siedmior˛ekim popatrze´c na dro-

g˛e, i dlatego ludzie ch˛etnie przebywali w nagrzanych sło´ncem pokojach blisko wyj´scia.

Po południu wracali, nios ˛

ac przedmioty, które mogły przyda´c si˛e zim ˛

a: pier´scienie, na-

rz˛edzia lub wielkie rury, latem zawieszane przy drzwiach. Inni robili wypady do lasu,

by szuka´c pó´znych orzechów. Ci spod znaku Li´scia szli do zewn˛etrznych komnat, by

przy tkaniu snu´c opowie´sci. Linia Klamry wyległa na dach Małego Domostwa, by go

uszczelni´c przed zim ˛

a. Linia Szeptu omawiała własne sprawy, linia Wody zajmowała si˛e

cudzymi, a tych spod znaku Dłoni ciekawiły problemy tego ´swiata. Gaw˛edzili o wszyst-

kim, co zapami˛etali, co usłyszeli, i czego si˛e dowiedzieli od ´swi˛etych podczas w˛edrówki

i potem, za istnienia Wielkiego Domostwa, a tak˙ze o zamierzchłych czasach — by nic

nie zostało zapomniane.

Kto w˛edruje ´Scie˙zk ˛

a, ustawicznie szuka pretekstu, by si˛e zatrzyma´c, obejrze´c w˛e-

˙zowe dłonie albo pogada´c z lud´zmi. W drodze do mieszkania Barwy Czerwieni trafiłem

na w˛e˙zow ˛

a dło´n, w której gromadka dzieciaków grała w kolanka. Czekałem, a˙z zwolni

si˛e miejsce. . .

54

background image

Chwileczk˛e. . . Gdy poprzednio wspomniałe´s o w˛e˙zowej dłoni, chodziło o sposób

mówienia. Teraz najwyra´zniej mówisz o miejscu. A skoro ju˙z przerwałe´s opowie´s´c, po-

wiedz mi, jak si˛e gra w kolanka.

Dobrze. Wiesz, czym jest ´Scie˙zka: przypomina w˛e˙za owini˛etego wokół Małego Do-

mostwa, który głow˛e ma w samym ´srodku, a ko´nczy si˛e u drzwi. . . tam gdzie mieszka

linia Klamry. Tylko mieszka´ncy Małego Domostwa wiedz ˛

a, któr˛edy biegnie ´Scie˙zka.

Inni odnosz ˛

a wra˙zenie, ˙ze korytarze rozchodz ˛

a si˛e promieni´scie. W trakcie w˛edrówki

mo˙zna trafi´c na pokój le˙z ˛

acy przy ´Scie˙zce, który okazuje si˛e pocz ˛

atkiem małego labi-

ryntu z jednym jedynym wyj´sciem; trzeba wróci´c na drog˛e w tym samym miejscu. Taki

pokój to w˛e˙zowa dło´n. Komnaty le˙z ˛

ace przy głównym szlaku zwini˛etym jak ciało w˛e˙za

przypominaj ˛

a palce r ˛

ak. Nazywamy te miejsca dło´nmi w˛e˙za, bo ów gad wcale nie ma

dłoni, a ´Scie˙zka jest tylko jedna i nie posiada odnóg. Ale to nie wszystko. Moja opo-

wie´s´c powinna biec naprzód niczym ´Scie˙zka, z konieczno´sci jednak i ona ma w˛e˙zowe

dłonie. W długich opowiadaniach takie wtr˛ety bywaj ˛

a najciekawsze.

Teraz kolanka. Nie jestem mistrzem w tej grze, ale jak wszystkie dzieciaki w Małym

Domostwie zawsze nosiłem ze sob ˛

a kulk˛e i szczypce; ˙zaden maluch nie wyjdzie bez

55

background image

nich za próg. Kulk˛e zrobiłem z wi´sniowej pestki, ciasno owini˛etej sznurkiem; szczypce

mierzyły prawie łokie´c, były rozwarte prawie na całej długo´sci i spłaszczone na ko´n-

cach, by mo˙zna było nimi podnie´s´c kulk˛e. W kolanka gra si˛e rozmaicie: jedn ˛

a kulk ˛

a al-

bo wieloma, we dwójk˛e lub w kilka osób siedz ˛

acych kr˛egiem w zasi˛egu szczypiec. Tak

czy inaczej, kulka powinna le˙ze´c nieruchomo na uniesionym kolanie. O tak. . . Drugi

gracz zdejmuje j ˛

a szczypcami, a potem umieszcza na innym kolanie. Rozmaicie ustala-

my, na czyje kolano przeło˙zy´c kulk˛e i kto ma j ˛

a podnie´s´c.

Gra powinna przebiega´c szybko, bo wtedy jest dobra zabawa. Kto trzykrotnie upu´sci

kulk˛e albo si˛egnie po ni ˛

a nie wywołany, musi zapyta´c, czy wolno mu dalej gra´c. Inni

wyra˙zaj ˛

a zgod˛e albo odmawiaj ˛

a.

A kto wygrywa?

Wygrywa?

Jak pokona´c reszt˛e graczy?

Pokona´c? To nie jest walka, tylko gra. Chodzi o to, by kulka przez była cały czas

w ruchu i nie spadła z kolana, a gracze sobie nie przeszkadzali. To wymaga skupienia

i dlatego nie mo˙zna si˛e zbyt gło´sno ´smia´c, chocia˙z gra bywa zabawna. Linia Klamry

56

background image

to ´swietni gracze; bardzo skupieni, z powag ˛

a na twarzach, szybko i zr˛ecznie manipu-

luj ˛

a szczypcami. Łaps-łaps-łaps. . . Warto doda´c, ˙ze prawie wszyscy ludzie spod znaku

Klamry maj ˛

a płaskie i szerokie kolana.

W ko´ncu zwolniło si˛e miejsce. Dziewczynka siedz ˛

aca naprzeciwko miała ze mn ˛

a

gra´c; tylko raz spojrzała na mnie dziwnie niebieskimi oczyma. Ich bł˛ekit kontrastował

z gł˛ebok ˛

a czerni ˛

a g˛estych włosów oraz brwi, które niemal zrastały si˛e u nasady nosa.

Zerkn˛eła, upewniaj ˛

ac si˛e, ˙ze mamy razem gra´c, i poło˙zyła kulk˛e na moim kolanie.

— Z czyjego kolana? — padło zwyczajowe pytanie i gra została podj˛eta. Rozległy

si˛e stłumione okrzyki zawodu i rado´sci. — Skucha! Zabrał dwie! — Moja partnerka

miała wyraz twarzy uwa˙znie ´sledz ˛

acej gr˛e lunatyczki. Usta o k ˛

acikach opuszczonych

w dół były lekko rozchylone. Widziałem drobne białe z˛eby.

— Z czyjego kolana? — zawołali´smy.

— Wielka Pszczoła wybiera z linii Szeptu — powiedział mistrz gry. Chudy roze-

´smiany chłopak spod znaku Li´scia przebiegł spojrzeniem po twarzach graczy i niemal

bez wahania poło˙zył swoj ˛

a kulk˛e na kolanie niebieskookiej dziewczynki. Linia Szep-

tu; jasne, wybrałbym tak samo. Brunetka wydawała si˛e nieobecna duchem, a zarazem

57

background image

(przynajmniej moim zdaniem) mimo woli skupiała na sobie uwag˛e graczy; to jednak

wcale nie było najwa˙zniejsze. Co´s jeszcze zwróciło moj ˛

a uwag˛e. . . jakbym słyszał ci-

chy szmer. Kiedy nadeszła pora, abym z ni ˛

a grał, podniosła wzrok i spojrzała na mnie

ciemnoniebieskimi oczyma. Kulka spadła.

— Skucha!

Nie patrz ˛

ac na mnie, podniosła kulk˛e. Starałem si˛e uwa˙za´c, ale byłem roztargniony

i nie odezwałem si˛e na czas, gdy wywołano moj ˛

a lini˛e. Wkrótce odpadłem z gry.

Epizod z gr ˛

a to wtr˛et, czyli w˛e˙zowa dło´n mojej opowie´sci zwi ˛

azana z głównym w ˛

at-

kiem, podobnie jak ´Scie˙zka ma swe w˛e˙zowe dłonie. Gdy wstałem, dziewczynka tak˙ze

si˛e podniosła. Z tyłu dobiegły okrzyki ch˛etnych do gry, którzy skwapliwie zaj˛eli nasze

miejsca. Gdy wkroczyłem na ´Scie˙zk˛e, okazało si˛e, ˙ze dziewczynka bardzo mnie wy-

przedziła; szła w stron˛e komnat Barwy Czerwieni. Szedłem za ni ˛

a w pewnej odległo´sci.

Na zakr˛ecie przystan˛eła i czekała, a˙z podejd˛e.

— Dlaczego za mn ˛

a idziesz? — rzuciła. Z powodu ciemnych zro´sni˛etych brwi wy-

gl ˛

adała na wiecznie nad ˛

asan ˛

a, chocia˙z zwykle była pogodna. Wtedy jednak nic o niej

nie wiedziałem.

58

background image

— Nieprawda. Id˛e do gaw˛edziarki imieniem Barwa Czerwieni.

— Ja równie˙z. — Popatrzyła na mnie bez wi˛ekszego zainteresowania. — Chyba

jeste´s za mały, co?

— Barwa Czerwieni tak nie uwa˙za. — Zirytowałem si˛e, bo nie wygl ˛

adała na starsz ˛

a

ode mnie.

Skrzy˙zowała szczupłe ramiona o jasnej skórze, okryte długimi ciemnymi włosami.

— W takim razie chod´zmy — mrukn˛eła, uznawszy ˙ze trzeba si˛e mn ˛

a zaopieko-

wa´c, chocia˙z nie miała na to ochoty. Zapytałem o jej imi˛e. Powiedziała, ˙ze nazywa si˛e

Jednodniówka; nie zapytała, jak na mnie wołaj ˛

a.

Barwa Czerwieni jeszcze spała, gdy weszli´smy do wi˛ekszej z komnat. Usiedli´smy

obok innych dzieci, które zerkały na mnie, pytaj ˛

ac o imi˛e. Czekali´smy, staraj ˛

ac si˛e za-

chowa´c cisz˛e, co nie było łatwe. Wkrótce z s ˛

asiedniego pomieszczenia dobiegł odgłos

kroków. Zaspana Barwa Czerwieni wsun˛eła głow˛e przez drzwi, mru˙z ˛

ac oczy, bo słabo

widziała bez okularów. Znikn˛eła na pewien czas, a gdy powróciła, rozgadali´smy si˛e na

dobre. Usiadła, nie zwracaj ˛

ac uwagi na gwar, i spokojnie zwin˛eła niebieskie cygaro.

Jedno z dzieci je przypaliło. Zaci ˛

agn˛eła si˛e gł˛eboko i popatrzyła wokół; wyra´znie po-

59

background image

czuła si˛e lepiej. U´smiechn˛eła si˛e do nas i łagodnie dotkn˛eła policzka dziewczynki, która

podała jej ogie´n. Tak si˛e zacz ˛

ał mój pierwszy ranek z Barw ˛

a Czerwieni.

— Kiedy´smy w˛edrowali. . . — zacz˛eła przypowie´s´c o ´swi˛etym Garym i musze.

Mbaba kiedy´s mi j ˛

a opowiadała. Barwa Czerwieni przyniosła nam kosz jabłek. Objada-

li´smy si˛e nimi, słuchaj ˛

ac jak mówi w sposób typowy dla linii Wody; ci ˛

agle powracała

do pocz ˛

atku, wtr ˛

acaj ˛

ac zło´sliwo´sci, które mogły zbi´c z tropu nieuwa˙znego słuchacza.

Jej wersja ró˙zniła si˛e nieco od tej, któr ˛

a znałem. Gdy na koniec ´swi˛ety Gary wypu´scił

much˛e, nikt si˛e nie ´smiał. Opowie´s´c Barwy Czerwieni przypominała zagadk˛e czy rebus

wymagaj ˛

acy rozwi ˛

azania, z drugiej strony jednak odnosiło si˛e wra˙zenie, ˙ze to nie ˙zadna

szarada, tylko odpowied´z na nie´swiadomie zadane pytanie, zawarta w ciekawej historii.

Chłopiec spod znaku Li´scia, imieniem Wielka Pszczoła, z ustami pełnymi jabłko-

wego mi ˛

a˙zszu wypytywał Barw˛e Czerwieni, czemu opowiedziała nam t˛e histori˛e. Ci od

Li´scia nie lubi ˛

a tajemnic.

— Poniewa˙z ´swi˛eci nam j ˛

a przekazali — odparła Barwa Czerwieni. — A czemu

´swi˛eci s ˛

a ´swi˛etymi? — Przebiegła wzrokiem po naszych twarzach, z u´smiechem czeka-

j ˛

ac na odpowied´z.

60

background image

— Bo pami˛etamy historie z ich ˙zycia — odparło jedno z dzieci.

— Jak to si˛e stało, ˙ze je zapami˛etali´smy?

— Poniewa˙z opowiadali tak, ˙ze nie mo˙zna było o nich zapomnie´c.

— A jak?

— U˙zywali prawdziwej mowy — odparła dziewczynka z linii Wody, imieniem Pora

Deszczu.

— Czym jest prawdziwa mowa? — zapytała j ˛

a Barwa Czerwieni. Dziewczynka

zaczynała kilka razy, nim doszła do sedna sprawy, jak to maj ˛

a w zwyczaju ludzie spod

jej znaku.

— Było niegdy´s Wielkie Domostwo Korporacji. . . Ale wszystko zacz˛eło si˛e du˙zo

wcze´sniej. — Wspomniała, ˙ze w dawnych czasach ludziom brakowało własnego gniaz-

da. Wyj ˛

atek stanowili mieszka´ncy Wielkiego Domostwa Korporacji. Mieli do dyspozy-

cji tysi ˛

ac pokoi, a ich sposób ˙zycia troch˛e przypominał egzystencj˛e w Małym Domo-

stwie. — Byli jednak aniołami — podkre´sliła dziewczynka. — Po wysokim gmachu

korporacji poruszali si˛e windami i rozmawiali przez telefon. . .

61

background image

— Racja — wpadła jej w słowo Barwa Czerwieni. — Telefony. Wygl ˛

ada na to,

˙ze im cz˛e´sciej aniołowie si˛e nimi posługiwali, by rozmawia´c na odległo´s´c i ł ˛

aczy´c si˛e

z innymi, tym wi˛ecej ich dzieliło. ´Swiat stawał si˛e coraz mniejszy, ale ludziom było do

siebie coraz dalej. Nie wiem, jak mieszka´ncy Wielkiego Domostwa Korporacji zdołali

si˛e przed tym ustrzec, ale młodzi, którzy tam dorastali, po opuszczeniu gmachu nigdzie

nie czuli si˛e równie szcz˛e´sliwi; po latach wracali z potomstwem, by ˙zy´c w dawnym

gnie´zdzie. Tak było przez wiele pokole´n. — Barwa Czerwieni uniosła palec, jak zwykły

czyni´c wszystkie gaw˛edziarki. — Jakom rzekła, w owych czasach rozmawiano głównie

przez telefon. Ka˙zdy pokój w gmachu Korporacji wyposa˙zony był w aparat. Wszyscy

mieli telefony, by sami mogli dzwoni´c i ˙zeby do nich dzwoniono. Wypowiadane gło-

´sno słowa w˛edrowały po sznurze jak drgania przenosz ˛

ace si˛e po dobrze naci ˛

agni˛etym

powrozie. Gdy ludzie z Korporacji poznali si˛e lepiej, odkryli tajemnic˛e aparatu telefo-

nicznego: rozmowa za jego po´srednictwem jest zupełnie inna ni˙z dialog twarz ˛

a w twarz.

Do słuchawki mo˙zna powiedzie´c słowa, których nie u˙zyłoby si˛e wobec stoj ˛

acego obok

człowieka; łatwo jest wypowiada´c półprawdy, kłama´c, przesadza´c; trudno o porozumie-

nie, bo gada si˛e z urz ˛

adzeniem, nie z człowiekiem. Poj˛eli wreszcie, ˙ze je´sli nie naucz ˛

a

62

background image

si˛e u˙zywa´c telefonów we wła´sciwy sposób, Korporacja straci racj˛e bytu, i podobnie jak

miliony innych spółek b˛edzie tylko miejscem pobytu swoich członków. Dlatego zabrali

si˛e do nauki.

Było sporo hałasu, gdy Barwa Czerwieni opowiadała. Ka˙zde z nas znało fragment

tej historii i chciało wtr ˛

aci´c swoje trzy grosze. Pojawiały si˛e odmienne wersje. Tylko

Jednodniówka milczała; nikt zreszt ˛

a nie oczekiwał, ˙ze co´s powie. Pora Deszczu Dzie´n

przypomniała, ˙ze dawniej tak˙ze były gaw˛edziarki — starsze kobiety, znajome wszyst-

kich i znaj ˛

ace si˛e na wszystkim; dla ka˙zdego miały dobr ˛

a rad˛e, ale nie słuchano ich tak

uwa˙znie jak teraz. Kto´s inny przypomniał, ˙ze pocz ˛

atkowo wszystkie drzwi były zaopa-

trzone w zamki, a pokoje miały t˛e sam ˛

a wielko´s´c i kształt, lecz ju˙z wtedy, gdy ´swi˛ety

Roy wywiódł ludno´s´c z budynku Korporacji, wn˛etrza przypominały Małe Domostwo

z jego ró˙znymi pokojami. Barwa Czerwieni kiwała głow ˛

a i słuchała uwa˙znie tych wy-

wodów; potakiwała, kwitowała nasze słowa skinieniem lub ruchem r˛eki i wł ˛

aczała je

w tok swojej opowie´sci, nie zwa˙zaj ˛

ac na to, ˙ze spotkanie si˛e przedłu˙za.

— Wkrótce potrafili — ci ˛

agn˛eła — rozmawia´c przez telefon tak, by słuchacz rozu-

miał jasno i wyra´znie, o co chodzi, a mówi ˛

acy wyra˙zał swoje prawdziwe opinie. Na-

63

background image

uczyli si˛e mowy przejrzystej jak szkło, a słowa nie zaciemniały wizerunku osoby, która

je wypowiadała. Nazywali siebie prawdomówcami. W tamtych latach ludzie podobnie

my´sl ˛

acy tworzyli wspólnot˛e zwan ˛

a ko´sciołem, a zatem był to Ko´sciół Prawdomówców.

Tak o sobie mówili: „Naprawd˛e my´slimy to, co mówimy i mówimy to, co rzeczywi-

´scie my´slimy”. Takie było ich motto. Sprzeciwiali si˛e innym ko´sciołom, ale nikt ju˙z

dzi´s nie pami˛eta, co to były za wspólnoty. Korporacja i jej Wielkie Domostwo istnia-

ły przez długi czas. Mieszka´ncy wychowywali dzieci i uczyli si˛e prawdziwej mowy.

Nadszedł jednak dzie´n, gdy w budynku pogasły ´swiatła, a potem wył ˛

aczono telefony.

´Swi˛ety Roy Wi˛ekszy postanowił wyprowadzi´c mieszka´nców na drog˛e. Rozpocz˛eli´smy

w˛edrówk˛e. Wtedy zaistnieli ´swi˛eci; podczas w˛edrówek i budowy gniazda dopracowali

odkryt ˛

a w Korporacji prawdziw ˛

a mow˛e i uczynili j ˛

a doskonał ˛

a. Opowiadali w tym celu

historie ze swojego ˙zycia, które zapami˛etali´smy i nadal je powtarzamy. Jeszcze jedno

wam powiem. Zanim nauczyli´smy si˛e prawdziwej mowy, po rozmowie telefonicznej

pozostawały zwykle w ˛

atpliwo´sci, rodziło si˛e poczucie krzywdy lub powstawały nie-

snaski, a gaw˛edziarki mawiały wówczas, ˙ze to w˛ezeł na linii. W˛ezeł na linii. Bardzo

zabawne!

64

background image

Wybuchn˛eła ´smiechem dono´snym, gł˛ebokim i zara´zliwym. Chichotali´smy wraz

z ni ˛

a.

Jednodniówka zachowała powag˛e. Spogl ˛

adała na mnie z powag ˛

a, ale bez zaintere-

sowania; tylko patrzyła.

background image

PI ˛

ATA FASETA

Tej zimy przesiadywałem cz˛esto z Barw ˛

a Czerwieni i niekiedy przychodziło mi

do głowy, ˙ze gaw˛edziarka prowadzi osobliwe i wspaniałe ˙zycie. Stare komnaty w sa-

mym ´srodku Małego Domostwa były gniazdem i siedliskiem naszej m ˛

adro´sci, zrodzo-

nej w umy´sle gaw˛edziarki przegl ˛

adaj ˛

acej Archiwum lub wspominaj ˛

acej ´swi˛etych. My-

´sli si˛e ł ˛

acz ˛

a, a ´swi˛ety lub Archiwum staje niespodziewanie w innym ´swietle; ów nowy

aspekt na podobie´nstwo ´Scie˙zki zatacza coraz wi˛eksze kr˛egi i wpływa na linie, co powo-

duje dalsze przemiany. Z wiekiem coraz bardziej pochłaniały mnie opowiadane przez

66

background image

Barw˛e Czerwieni historie o ´swi˛etych; pewnego dnia, gdy zostałem dłu˙zej w nadziei, ˙ze

co´s jeszcze usłysz˛e, gaw˛edziarka tak do mnie powiedziała:

— Zapami˛etaj sobie, Potoku, ˙ze nie ma człowieka, który wolałby ´swi˛eto´s´c od szcz˛e-

´scia.

Skin ˛

ałem głow ˛

a, chocia˙z nie rozumiałem jej słów. Wydawało mi si˛e, ˙ze kto jest

´swi˛ety, staje si˛e zarazem szcz˛e´sliwy. Nikomu jeszcze nie wspomniałem, ˙ze pragn˛e zo-

sta´c ´swi˛etym, ale sama my´sl o tym sprawiała mi rado´s´c.

Nie wygl ˛

adałem chyba na szcz˛e´sliwego chłopca; byłem nie´smiały, drobny i jak

wszyscy spod znaku Dłoni spragniony wiedzy, rozkochany w tajemnicach, a przez to

roztargniony i milcz ˛

acy; by´c mo˙ze skrywane marzenia sprawiły, ˙ze dziwnie wspominam

tamte lata. Ci spod Li´scia pami˛etaj ˛

a dalekie wyprawy, niezwykłe wyczyny, bieganie na

golasa w letnie dni i budow˛e ´snie˙znego domku zim ˛

a; linia Klamry zapami˛etuje umiej˛et-

no´sci; dla tych spod znaku Nitki liczy si˛e tajemnica; linia Wody pami˛eta ludzi. Wydaje

si˛e, ˙ze inni, w przeciwie´nstwie do mnie, zapami˛etuj ˛

a konkrety; moje wspomnienia do-

tycz ˛

a spraw, których nie mo˙zna opisa´c słowami. Nie mog˛e o nich zapomnie´c, bo nie ma

67

background image

słów, które mogłyby ulecie´c z pami˛eci. Gdy wspominam teraz Barw˛e Czerwieni, wiem,

˙ze wol˛e szcz˛e´scie od ´swi˛eto´sci. Czy jeste´s w stanie poj ˛

a´c, o co mi chodzi?

Rozumiem to i owo. Znam kogo´s, kto poj ˛

ałby wi˛ecej.

Zapewne to linia Dłoni. Tu wła´sciwie nie ma linii. . .

S ˛

a. W pewnym sensie. Dło´n pasowałaby do m˛e˙zczyzny, którego mam na my´sli.

Ty płaczesz? Dlaczego?

Nie. Mów dalej. Czy twoja nauka polegała jedynie na słuchaniu historii o ´swi˛etych?

Och nie. Uczyłem si˛e wielu innych rzeczy. Barwa Czerwieni mówiła o dawnych cza-

sach; snuła długie, pi˛ekne opowie´sci, niemo˙zliwe do zapami˛etania w cało´sci — chyba

˙ze słuchacz ma pami˛e´c gaw˛edziarki. Najdłu˙zsza, jak ˛

a sobie przypominam, dotyczyła

pieni ˛

adza, ci ˛

agn˛eła si˛e przez kilka dni, obejmowała wiele stuleci; pojawiło si˛e w niej

mnóstwo aniołów. Trudno uwierzy´c, ˙ze tak było, ale przecie˙z słyszałem t˛e histori˛e z ust

prawdomówczyni. Istniał tak˙ze dowód — niezbyt okazały i przekonuj ˛

acy, zwa˙zywszy,

ile było zamieszania wokół tej osobliwo´sci oraz jak ˛

a moc jej przypisywano. Ujrzeli´smy

podłu˙zny kawałek papieru zmarszczony i wymi˛ety jak skóra pod koniec ˙zycia, pokryty

wyblakłymi rysunkami postaci, trudnych do rozpoznania li´sci oraz twarzy, które si˛e na

68

background image

to listowie nakładały. Pieni ˛

adz wygl ˛

adał tajemniczo, ale kto by chciał dla niego umie-

ra´c? Barwa Czerwieni twierdziła, ˙ze dla pieni ˛

adza wielu oddało ˙zycie.

Historie gaw˛edziarki były jednak spraw ˛

a drugorz˛edn ˛

a; chodziło przede wszystkim

o styl opowiadania. Cz˛esto gadała o błahostkach, a jednak w sposób, którego nie umiem

opisa´c, cho´c zdaj˛e sobie spraw˛e z jego istnienia, zrobiła z nas prawdomówców. Od

pierwszego spotkania z Barw ˛

a Czerwieni mieli´smy szczere intencje, bo takie s ˛

a dzieci,

nawet je´sli mijaj ˛

a si˛e z prawd ˛

a. Pewnego dnia jednak, po roku, dwu lub pi˛eciu latach

(zale˙znie od tego kto ile czasu potrzebował, wedle oceny Barwy Czerwieni) opuszcza-

li´smy znajome komnaty jako prawdomówcy; trudno to było wytłumaczy´c, ale od tego

momentu, jak nasi przodkowie, naprawd˛e my´sleli´smy to, co mówili´smy i mówili´smy

to, co rzeczywi´scie my´sleli´smy.

Nawet Jednodniówka, mroczne dzieci˛e od ´swi˛etej Olivii, latoro´sl rozmiłowanej

w tajemnicach linii Szeptu, niejako mimo woli nauczyła si˛e prawdziwej mowy. A zatem

nie mogła mnie wi˛ecej okłamywa´c. Gdyby było inaczej, gdyby nie stała si˛e prawdo-

mówczyni ˛

a, zapewne moje ˙zycie nie byłoby tak mocno zwi ˛

azane z kolejami jej losu,

a opowie´s´c tej dziewczyny nie byłaby zarazem moj ˛

a.

69

background image

Tego dnia, gdy sko´nczyła si˛e historia o pieni ˛

adzu, Jednodniówka podeszła do mnie

na ´Scie˙zce i uj˛eła moj ˛

a dło´n. Byłem tak zaskoczony, ˙ze po prostu zaniemówiłem. Gest

był tak naturalny, jakby dawno do niego przywykła, a przecie˙z od pierwszego dnia na-

szej znajomo´sci ledwie raczyła ze mn ˛

a rozmawia´c.

— Czy s ˛

adzisz, ˙ze Barwa Czerwieni jest m ˛

adra? — zapytała.

Natychmiast przytakn ˛

ałem, bo naprawd˛e podziwiałem gaw˛edziark˛e, która wydawa-

ła mi si˛e najm ˛

adrzejsz ˛

a osob ˛

a na ´swiecie.

— Du˙zo wie — przytakn˛eła Jednodniówka — ale nie zna wszystkich faktów.

— Na przykład?

— Istniej ˛

a tajemnice.

— Opowiedz mi o nich.

Zerkn˛eła na mnie bez słowa i u´smiechn˛eła si˛e lekko. W miejscu, gdzie szlak zakr˛e-

cał, wci ˛

agn˛eła mnie nagle do obwieszonego kotarami pokoju. Był ciemny i zagracony

ledwie widocznymi w mroku przedmiotami. Dobiegło nas ciche chrapanie. Kto´s tam

spał.

— S ˛

adzisz, ˙ze Barwa Czerwieni wie wszystko o pieni ˛

adzu?

70

background image

Milczałem. Serce nie wiedzie´c czemu biło mi coraz szybciej. Jednodniówka nie

odrywała wzroku od mojej twarzy. Wyj˛eła z kieszeni błyszcz ˛

acy przedmiot i wyci ˛

agn˛eła

r˛ek˛e.

— To równie˙z jest pieni ˛

adz — wyja´sniła. — Barwa Czerwieni o nim nie wspomnia-

ła.

To był mały srebrny kr ˛

a˙zek. Na jego powierzchni widniała głowa — nie ˙złobiona

w metalu, tylko wystaj ˛

aca nad połyskliw ˛

a powierzchni˛e; miałem wra˙zenie, ˙ze błyszcz ˛

a-

ce oczy obserwuj ˛

a mnie uwa˙znie. Jednodniówka odwróciła kr ˛

a˙zek i pokazała mi drug ˛

a

stron˛e; był na niej jastrz ˛

ab z rozpostartymi skrzydłami. Uj˛eła mnie za r˛ek˛e i umie´sciła

na otwartej dłoni kawałek metalu, rozgrzany ciepłem jej dłoni.

— Daj˛e ci pieni ˛

adz — oznajmiła. — Teraz musisz robi´c wszystko, co ci ka˙z˛e. —

Zacisn˛eła moje palce wokół metalowego kr ˛

a˙zka. — Przyj ˛

ałe´s — dodała. Od Barwy

Czerwieni wiedzieli´smy, ˙ze dawniej ludzie dawali pieni ˛

adze, by spełniano ich polece-

nia. Odniosłem wra˙zenie, ˙ze dopuszczam si˛e grzechu popełnianego od pocz ˛

atku ´swiata,

ale nie zamierzałem odda´c trzymanego w dłoni pieni ˛

adza.

71

background image

— Co. . . — zacz ˛

ałem. Miałem sucho w ustach i ledwie byłem w stanie mówi´c. —

Co mam zrobi´c?

Wybuchn˛eła ´smiechem, jakby słyszała ˙zart albo ujrzała zabawn ˛

a sztuczk˛e. Uciekła

bez słowa. Opuszk ˛

a kciuka wyczuwałem zarys twarzy i bujnej czupryny na otrzymanej

monecie.

Nast˛epnego dnia Jednodniówka nie przyszła do Barwy Czerwieni; dostrzegłem j ˛

a

pó´zniej w´sród dorosłych z linii Szeptu, zaabsorbowanych własnymi sprawami; je´sli

mnie widziała, nie dała tego po sobie pozna´c. Gdy po kilku dniach zjawiła si˛e w ko´ncu

u gaw˛edziarki, milczała, jakby nic nas nie ł ˛

aczyło; mo˙ze naprawd˛e tak uwa˙zała. Obra-

całem mi˛edzy palcami trzymany w kieszeni pieni ˛

adz i ci ˛

agle o niej my´slałem. Jakiego

słowa u˙zyła Barwa Czerwieni? To bardzo stary wyraz. Tak. . . zostałem kupiony.

Zim ˛

a wszyscy zaszywali si˛e w ciepłych zakamarkach domostwa, ale gdy robiło si˛e

cieplej, z równ ˛

a ochot ˛

a wychodzili na ´swie˙ze powietrze; staruszkowie opuszczali wy-

grzane legowiska dopiero pó´zn ˛

a wiosn ˛

a, ale dzieciaki ch˛etnie biegały po topniej ˛

acym

´sniegu, przynosz ˛

ac z tych wypraw krokusy i katar. Całymi dniami buszowałem po lesie

z Siedmior˛ekim albo rozmawiałem z matk ˛

a, która miała na imi˛e Jedno Słowo; równie

72

background image

cz˛esto jednak włóczyłem si˛e całkiem samotnie. Pewnego wieczoru, gdy przy marnej po-

godzie przesiadywałem w zimowym schronieniu, nast ˛

apiło wydarzenie, które pozwoliło

mi lepiej pozna´c Jednodniówk˛e.

Owini˛eta w czerwon ˛

a szat˛e grała w pier´scienie z dziewczynk ˛

a z własnej linii. Nie

chciałem rozmawia´c z ni ˛

a przy ´swiadkach, wi˛ec usiadłem i czekałem, obserwuj ˛

ac za-

wodniczki. Gra w pier´scienie trwa niekiedy kilka dni w zale˙zno´sci od tego, spod jakiego

znaku wywodz ˛

a si˛e przeciwnicy; ci z linii Szeptu u˙zywaj ˛

a pier´scieni do przepowiada-

nia przyszło´sci w sposób, który dla mnie jest zagadk ˛

a. Jednodniówka narzuciła własne,

jeszcze bardziej skomplikowane zasady, czym wyprowadziła z równowagi przeciwnicz-

k˛e, która w ko´ncu odeszła. Zostali´smy sami. Jednodniówka rzuciła zł ˛

aczone pier´scienie

na pokryt ˛

a figuralnym ornamentem plansz˛e, wyd˛eła usta i zebrała kółka.

— Gor ˛

aco tutaj.

— Na dworze si˛e przeja´snia.

— Naprawd˛e? — mrukn˛eła, spogl ˛

adaj ˛

ac na rozrzucone kółka.

— Chod´zmy do lasu. Je´sli zechcesz, co´s ci poka˙z˛e.

— Co?

73

background image

— Nie powiem. Je´sli pójdziemy, nie wolno ci nikomu mówi´c o naszej wyprawie.

Wiadomo, ˙ze ci z linii Szeptu ˙z ˛

adni s ˛

a tajemnic i dlatego Jednodniówka próbowała

skłoni´c mnie do zwierze´n, ale nic jej nie powiedziałem. W ko´ncu podniosła si˛e i poszła

ze mn ˛

a.

Las zaczynał si˛e ju˙z zieleni´c, wiosenne strumienie wezbrały, a grunt był mi˛ekki i po-

kryty młod ˛

a traw ˛

a. Lekkie obłoki mkn˛eły po niebie, które miało barw˛e chłodnego bł˛eki-

tu. Po południu sło´nce ogrzało powietrze. Z sakwami na ramionach szli´smy niepewnym

krokiem przez g˛esty las, po grubej warstwie opadłych li´sci i wilgotnych korzeniach. Na

mokrych ciemnych gał˛eziach zieleniły si˛e młode li´scie, błyszcz ˛

ace jak szkło. Rankiem

spadł deszcz i wielkie krople opadały na nas, gdy brn˛eli´smy przez zaro´sla.

— To tu — szepn ˛

ałem, gdy doszli´smy na miejsce.

— Co takiego?

— Trzeba wej´s´c troch˛e wy˙zej. Pomog˛e ci.

Wspi˛eła si˛e lekko, a zarazem nieco chwiejnie na stos grubych pni, które tej wio-

sny wypu´sciły jeszcze kilka młodych gał ˛

azek. Uda miała napi˛ete z wysiłku, mi˛e´snie

mocno napr˛e˙zone. Na gładkiej, jasnej skórze ud pojawiły si˛e brudne smugi od próchna

74

background image

i drzewnych porostów, a tak˙ze kilka czerwonych zadrapa´n. Wdrapali´smy si˛e na stert˛e

pni i przykucn˛eli´smy w rozwidleniu gał˛ezi, sk ˛

ad mo˙zna było obserwowa´c jam˛e ukryt ˛

a

w´sród korzeni; mieszkała tam lisia rodzina. Matk˛e ze szczeni˛etami ledwie mo˙zna było

dostrzec, a nora była widoczna jedynie z miejsca, w którym stali´smy. Oboje patrzyli´smy

jak urzeczeni. Nagle pojawił si˛e samiec o dorodnej kicie; z pyska zwisała mu upolowana

zwierzyna.

W milczeniu obserwowali´smy, jak szczeniaki kr˛ec ˛

a si˛e przy matczynym brzuchu,

i po kilku niepewnych kroczkach zawracaj ˛

a, by wzi ˛

a´c si˛e znowu si˛e do ssania. Przy-

tuliłem mocno Jednodniówk˛e, która uniosła si˛e nieco, zaciekawiona rodzinn ˛

a scenk ˛

a,

obj˛eła mnie za szyj˛e, przywarła do pleców, a policzkiem dotkn˛eła mojej skroni. Za-

milkła, co dowodziło, ˙ze odkryta wła´snie tajemnica zrobiła na niej ogromne wra˙zenie.

Noga mi zdr˛etwiała, lecz ani drgn ˛

ałem, by nie przyszło jej do głowy si˛e odsun ˛

a´c.

— Ile jest małych? — szepn˛eła.

— Trójka.

— Urodziły si˛e wszystkie naraz?

— Owszem. Jak bli´zniaki.

75

background image

— Bli´zniaki?

— Tak si˛e mówi, gdy kobieta rodzi naraz dwoje dzieci.

— Nigdy o tym nie słyszałam.

— Mbaba twierdzi, ˙ze takie narodziny to wielka rzadko´s´c.

Odsun˛eła si˛e w ko´ncu i zsun˛eła po balach. Przystan˛eła na dole, by popatrze´c, jak

schodz˛e; odgarn˛eła włosy spadaj ˛

ace na czoło, zeskoczyła z ostatniego pnia i podeszła

bli˙zej; wystarczyło, ˙ze na mnie popatrzyła, abym zrobił krok w jej stron˛e. Gdy sta-

n˛eli´smy obok siebie, obj˛eła dło´nmi moj ˛

a twarz, u´smiechn˛eła si˛e i pocałowała mnie.

Zaskoczyłem j ˛

a chyba, gwałtownie oddaj ˛

ac pocałunek. Odepchn˛eła mnie w ko´ncu na

odległo´s´c wyci ˛

agni˛etego ramienia i, nie przestaj ˛

ac si˛e u´smiecha´c, otarła usta wierzchem

dłoni.

— Teraz ja ci zdradz˛e swoj ˛

a tajemnic˛e.

— Jak ˛

a?

— Chod´z. — Wzi˛eła mnie za r˛ek˛e i poci ˛

agn˛eła przez zazieleniony las do miejsca,

gdzie mi˛edzy drzewami wznosiły si˛e dwadzie´scia trzy wie˙ze Małego Domostwa.

Biegła ´scie˙zk ˛

a, kieruj ˛

ac si˛e ku dawnemu schronieniu.

76

background image

— Dok ˛

ad idziemy? — zapytałem po drodze. Bez słowa wyci ˛

agn˛eła przed siebie r˛e-

k˛e, odwróciła głow˛e i u´smiechn˛eła si˛e do mnie przelotnie. Wkrótce otoczyły nas ´sciany

budowane z anielskiego kamienia; o´swietlenie było słabe, a drzwi małe. Zrobiło si˛e cie-

pło; pod stopami mieli´smy zbiorniki i kamienie, słu˙z ˛

ace do ogrzewania Małego Domo-

stwa. Jednodniówka zawahała si˛e przez moment przy kolejnym skrzy˙zowaniu; potem

odsun˛eła staromodn ˛

a kotar˛e i weszli´smy do pokoiku o ´scianach z kamienia, gdzie było

ciemno i ciepło. W rogu znajdował si˛e tylko jeden prze´swit. Na przeciwległej ´scianie

widniała ´swietlna plama w kształcie wielobocznego kryształu.

Otworzyłem szeroko oczy; na skrzyni przysuni˛etej do ´sciany stała ludzka noga. Jed-

nodniówka popatrzyła na mnie i zachichotała. Po chwili zorientowałem si˛e, ˙ze to nie

jest prawdziwa ko´nczyna, tylko jej atrapa — blada i ˙zółtawa jak u nieboszczyka, z me-

talowymi zł ˛

aczami prze˙zartymi korozj ˛

a oraz sparciałymi paskami. Gapiłem si˛e na t˛e

osobliwo´s´c.

— Co to jest? — szepn ˛

ałem.

— Noga — odparła, uj˛eła moj ˛

a dło´n i ´scisn˛eła j ˛

a mocno. Chciałem zapyta´c, do kogo

nale˙zała, ale postanowiłem milcze´c; r˛eka wilgotniała mi w dziewcz˛ecej dłoni.

77

background image

— Chod´z — rzuciła, ci ˛

agn ˛

ac mnie w przeciwległy k ˛

at pokoju. Wskazała przedmiot

wisz ˛

acy na ´scianie.

— Pod ˙zadnym pozorem nie wyjawiaj, ˙ze tu byłe´s i miałe´s okazj˛e to widzie´c —

oznajmiła cicho tonem nie znosz ˛

acym sprzeciwu. — To wielka tajemnica mojej linii.

Zdradzam ci j ˛

a, chocia˙z nie powinnam. — Bł˛ekitne oczy spogl ˛

adały na mnie z powag ˛

a.

Jednodniówka zrobiła ponur ˛

a min˛e i skin˛eła głow ˛

a.

Wisz ˛

acy na ´scianie zagadkowy przedmiot w kształcie domu ze spiczastym dachem

wykonano z plastiku. Był płaski, z przodu miał niewielk ˛

a półeczk˛e i dwoje drzwi po

obu stronach. W domku mieszkały trzy osoby; włosy zje˙zyły mi si˛e na głowie, gdy zo-

baczyłem, ˙ze jedna z nich niewielkimi skokami zmierza ku prawym drzwiom, a reszta

podobnym krokiem wyłania si˛e z lewych. Znikaj ˛

aca figura wyobra˙zała star ˛

a zgarbion ˛

a

kobiet˛e w kapturze, pokrzywion ˛

a i wspart ˛

a na lasce, pozostała dwójka to obj˛ete ramio-

nami dzieciaki.

— Jak si˛e poruszaj ˛

a? — zapytałem.

— Tajemnica — odparła Jednodniówka.

78

background image

Zmierzaj ˛

ace ku drzwiom figurki miały dziwaczny obrazek w tonacji ró˙zu i bł˛ekitu,

przedstawiaj ˛

acy ogromny masyw górski w kształcie czterech m˛eskich głów z ogrom-

nymi kamiennymi twarzami — na jednej z nich dostrzegłem nawet okulary; ludzkie

sylwetki widoczne u podnó˙zy gór sprawiały wra˙zenie mikroskopijnych.

— Ta posta´c — tłumaczyła Jednodniówka, wskazuj ˛

ac star ˛

a kobiet˛e z haczykowa-

tym nosem, która wła´snie znikała za drzwiami — chowa si˛e, kiedy ´swieci sło´nce. Ci

dwoje — pokazała dzieci — wychodz ˛

a, gdy robi si˛e jasno. — Zerkn˛eła przez ´swietlik

na rozja´snione słonecznym blaskiem niebo. — Sam widzisz, prawda? W˛edruj ˛

a tak˙ze

wówczas, gdy zmienia si˛e pogoda. To wiekowy przedmiot. Kryje mnóstwo tajemnic.

— Kim s ˛

a ci czterej? — zapytałem.

— Czwórka nieboszczyków. To szale´ncy.

Patrzyli´smy na kamienne twarze; niebo w tle mieniło si˛e odcieniami cukierkowatego

ró˙zu i bł˛ekitu.

— Sami byli sobie winni — dodała Jednodniówka.

79

background image

W dusznym pokoju zrobiło mi si˛e gor ˛

aco, a mimo to dr˙załem. Sztuczna noga. Ta-

jemniczy przedmiot na ´scianie, którego elementy poruszały si˛e w rytmie ´swiatła i ciem-

no´sci, wielka tajemnica linii Szeptu. Mała r˛eka Jednodniówki w mojej dłoni.

Chmura przesłoniła sło´nce. ´Swietlisty wielok ˛

at na ´scianie zbladł i znikn ˛

ał. Obser-

wowałem małe dzieci˛ece figurki i posta´c kobiety; ani drgn˛eły.

background image

SZÓSTA FASETA

Jak mam ci to wszystko powiedzie´c? Przedstawienie jednego faktu wymaga przy-

pomnienia wielu dawnych zdarze´n i okoliczno´sci; ka˙zda historia ma zwi ˛

azek z tym, co

było wcze´sniej.

Potrafisz to opisa´c; fakty zostan ˛

a przypomniane. Taka jest powinno´s´c ´swi˛etego,

prawda? W jednej opowie´sci ma zawrze´c koleje całego ˙zycia.

Nie uwa˙zam si˛e za ´swi˛etego.

Poza tob ˛

a nie ma ´swi˛etych. Zaczynaj; pomog˛e ci, o ile potrafi˛e. Sko´nczysz opowie´s´c

przed zmrokiem, mo˙ze o ´swicie.

81

background image

Posłuchaj, co chc˛e powiedzie´c: zwini˛eta w kł˛ebek linia Szeptu spoczywa w´sród in-

nych znaków Małego Domostwa, jak dawna obietnica nie do ko´nca spełniona albo frag-

ment snu, majacz ˛

acy przez cały dzie´n na granicy ´swiadomo´sci, a˙z przyjdzie noc i senna

wizja powróci. Najpierw jednak musz˛e ci opowiedzie´c o liniach oraz ich znakach. Istot-

na jest tak˙ze Droga Przymierza kobiet, jej pocz ˛

atek i kres. Trzeba wspomnie´c o ´swi˛etej

Olivii, o jej przybyciu do Małego Domostwa i powstaniu linii Szeptu, o Rejestrach dok-

tor Boots, a tak˙ze o umarłych; powiniene´s wiedzie´c, jak doszło do tego, ˙ze dzi´s tutaj

rozmawiamy.

Linia. . . Linia bli˙zsza jest nam od imienia i twarzy widzianej w lusterku, chocia˙z

jedno i drugie — twarz oraz imi˛e — nale˙zy do linii, która nas okre´sla. Wiele ich jest

w Małym Domostwie; trudno jest to jednoznacznie okre´sli´c, bo trwaj ˛

a spory w´sród

gaw˛edziarek, co jest lini ˛

a, a co jej odgał˛ezieniem. Z upływem czasu coraz bardziej

czujemy si˛e ze sw ˛

a lini ˛

a zwi ˛

azani; im bardziej jeste´smy sob ˛

a, tym mocniej si˛e z ni ˛

a

wi ˛

a˙zemy. Niekiedy linia o szczególnych przymiotach góruje nad innymi i zaczyna je

pochłania´c, a jej ludziom nie wystarcza jeden znak. Wspomniałem, ˙ze Barwa Czerwieni

nale˙zała do linii Wody i miała na imi˛e Wichura; z czasem wyrosła i przestała czu´c wi˛e´z

82

background image

z tamtym mianem, cho´c sposób mówienia, drobne gesty i nawyki zdradzały, ˙ze nadal

po trosze była Wod ˛

a.

Woda, Klamra i Li´s´c; Dło´n, Ko´sci i Lód; wywodz ˛

aca si˛e od ´swi˛etego Gene’a w ˛

atła

linia Nitki; Kraw˛ed´z, o ile w ogóle istnieje. Długo mo˙zna by wymienia´c. No i Szept.

Czy wielbiłem Jednodniówk˛e jako istot˛e pełn ˛

a tajemnic, czy przez wzgl ˛

ad na ni ˛

a poko-

chałem tajemnice?

Za dnia wypatrywała nocy, wolała ziemi˛e od nieba; stanowiłem jej przeciwie´nstwo.

W pomieszczeniach przebywała ch˛etniej ni˙z na zewn ˛

atrz, wolała patrze´c w zwierciadła

ni˙z w okna; zamiast chodzi´c nago, wkładała ubranie, i wolała spa´c ni˙z czuwa´c.

Tamto lato, zima i kolejne ciepłe miesi ˛

ace to czas, gdy przej˛eli´smy Małe Domostwo

na własno´s´c. Wyja´sni˛e, o co chodzi. Niemowl˛e przez jaki´s czas jest z matk ˛

a, która ci ˛

agle

ma je przy sobie. Do´s´c szybko przechodzi pod opiek˛e mbaby, zwłaszcza je´sli matka jest

zapracowana, tak jak moja, trudni ˛

aca si˛e pszczelarstwem. Mbaby po´swi˛ecaj ˛

a maluchom

wi˛ecej czasu, maj ˛

a do nich du˙zo cierpliwo´sci, a przede wszystkim znaj ˛

a mnóstwo opo-

wie´sci. Pokoje mbaby to punkt wypadowy do pierwszych samodzielnych wypraw. Dla

mnie jedn ˛

a z nich była wspinaczka na dach, gdzie stały ule. Potem zacz˛eły si˛e poucza-

83

background image

j ˛

ace w˛edrówki ´Scie˙zk ˛

a, ko´nczone powrotem do bezpiecznego schronienia. Z drugiej

strony jednak wszystko, co jest w ´srodku i na zewn ˛

atrz, stanowi moj ˛

a własno´s´c. Ka˙zdy

z wiekiem uczy si˛e posiadania Małego Domostwa. Układa si˛e do snu tam, gdzie poczu-

je zm˛eczenie, je i pali w miejscu, gdzie odczuwa głód; gdy jest w jakim´s pokoju, czuje

si˛e tam jak u siebie w domu. Gdy przebywałem w Rejestrze doktor Boots, zrozumia-

łem, ˙ze tamtejsze koty zachowuj ˛

a si˛e podobnie jak nasza dziatwa: wsz˛edzie potrafi ˛

a si˛e

zadomowi´c, a gdy znajd ˛

a legowisko, drzemi ˛

a lub obserwuj ˛

a ludzi.

Mieli´smy swoje ulubione miejsca — labirynty pokoi, gdzie panował spory ruch

i wymieniano nowinki, a tak˙ze w˛e˙zowe dłonie w gł˛ebi dawnego gniazda, spokojne i cie-

płe, gdzie trafiało si˛e cz˛esto na bezpa´nskie skrzynie pełne starych ubra´n oraz dziwnych

przedmiotów. Jednodniówka lubiła si˛e przebiera´c i odgrywa´c role ludzi, ´swi˛etych i anio-

łów, postaci z Drogi Przymierza oraz bohaterów opowie´sci, które słyszałem od niej po

raz pierwszy.

— B˛ed˛e ´swi˛et ˛

a Olivi ˛

a — powiedziała, unosz ˛

ac ku ´swietlikowi znalezion ˛

a w skrzyni

bransoletk˛e z niebieskiego kamienia — ty zagrasz ´swi˛etego Roya Mniejszego, który

czeka na moje przybycie.

84

background image

— Jak mam czeka´c?

— To ˙zadna sztuka. Czekasz latami. — Otuliła si˛e dług ˛

a ciemn ˛

a szat ˛

a i majesta-

tycznym krokiem odeszła w gł ˛

ab pokoju. — Gdzie´s daleko trwa zgromadzenie Drogi

Przymierza. Nasi bohaterowie nie widzieli si˛e od wielkiej katastrofy; min˛eło wiele lat.

Znowu si˛e spotykaj ˛

a. Oto nadeszła upragniona chwila. — Usiadła wolno i przyło˙zyła

dło´n do czoła. Podniosła wzrok, spojrzała na mnie i powiedziała normalnym tonem: —

Trwa nasze zgromadzenie. Dowiedziałe´s si˛e o nim. Zaczynaj.

— Sk ˛

ad wiem?

— Od w˛edrowca. Przyniósł nowiny.

— Co to za przybysz?

— Jeden z w˛edrowców. Przed wiekami ´sci ˛

agały ich tu setki.

— Jasne. — Udawałem, ˙ze pilnie słucham nie istniej ˛

acego przybysza, który mówił

o niespodziewanym zgromadzeniu kobiet z Drogi Przymierza. Zapytałem wyimagino-

wanego rozmówc˛e: — Co postanowiły?

85

background image

— Przybysz nie ma poj˛ecia — odparła Jednodniówka. — Jest przecie˙z m˛e˙zczyzn ˛

a.

Wie jednak, dok ˛

ad wyruszyły jego kobiety. Zabrały dzieci i poszły na zgromadzenie.

Wzi˛eły ze sob ˛

a nawet niedoł˛e˙zne staruszki. Wszystkie poszły.

— Oprócz kobiet z Małego Domostwa.

— Zgadza si˛e. — Uniosła dło´n. — Nasze czekaj ˛

a. Wszyscy czekacie na postano-

wienia Drogi Przymierza.

Czekałem, a tymczasem Droga Przymierza odbywała zgromadzenie.

— Masz przeczucie — oznajmiła Jednodniówka — ˙ze kto´s przyb˛edzie do Małego

Domostwa, ˙zeby si˛e z tob ˛

a spotka´c. Nie wiadomo kiedy. Mo˙ze po latach. Przyniesie

nowiny. . .

— Sk ˛

ad to wiem?

— Przecie˙z jeste´s ´swi˛etym Royem Mniejszym — przypomniała, trac ˛

ac cierpli-

wo´s´c. — On wiedział.

Wstała i ruszyła w moj ˛

a stron˛e drobnymi kroczkami, by przedłu˙zy´c w˛edrówk˛e.

86

background image

— Olivia powraca ze zgromadzenia. — Szła wolniutko z oczyma utkwionymi w mo-

jej twarzy. Od lat czekałem na ni ˛

a w mrocznych komnatach starego gniazda. Wiedzia-

łem, ˙ze pewnego dnia przyb˛edzie.

— Jest noc — mówiła, podchodz ˛

ac coraz wolniej. — Nie spodziewasz si˛e odwie-

dzin. . . I nagle staje przed tob ˛

a Olivia. — Wyprostowała si˛e, tocz ˛

ac wokół zdziwionym

spojrzeniem i szepn˛eła: — Och, Małe Domostwo.

— Tak. Czy jeste´s Olivi ˛

a?

— Jestem t ˛

a, na któr ˛

a czekałe´s.

— Jasne — mrukn ˛

ałem. Spojrzała na mnie wyczekuj ˛

aco. Zastanawiałem si˛e, co

powiedziałby ´swi˛ety Roy: — Jakie nowiny? Co słycha´c w Przymierzu?

— Przymierze umarło — odparła uroczy´scie Olivia. — Przybyłam, ˙zeby ci o tym

powiedzie´c. Znam wiele tajemnic, które pragn˛e ci powierzy´c, bo na mnie czekałe´s, do-

chowuj ˛

ac wierno´sci. Przymierze nie zdradziło ich prawdomówcom, poniewa˙z byli´smy

wrogami. — Ukl˛ekła przy mnie i dotkn˛eła wargami mego ucha. — Mówi˛e ci cał ˛

a praw-

d˛e. — Usłyszałem tylko mamrotanie.

— Ju˙z — oznajmiła, podnosz ˛

ac si˛e z kl˛eczek.

87

background image

— Poczekaj. Zdrad´z mi tajemnice.

— Ju˙z to zrobiłam.

— Rozumiem.

— Od tej chwili — zacz˛eła stanowczo i z powag ˛

a skin˛eła głow ˛

a — musimy by´c

razem i mieszka´c w twej skromnej komnacie do ko´nca ˙zycia. — Zsun˛eła płaszcz ze

szczupłych ramion, upadł na podłog˛e. Ukl˛ekła i z u´smiechem popchn˛eła mnie lekko,

a gdy upadłem na plecy, poło˙zyła si˛e obok, przytuliła ró˙zowy policzek do mojej twarzy

i oparła nog˛e na moim udzie. — Do ko´nca ˙zycia — westchn˛eła.

xxx

— Czemu Droga Przymierza i prawdomówcy byli wrogami? — zapytałem Sied-

mior˛ekiego. — Jakie tajemnice przed nami ukrywano?

Ojciec robił szkło — a szkło z Małego Domostwa słyn˛eło wsz˛edzie; handlarze nadal

po nie przybywaj ˛

a. Przez cały ranek mieszał popioły bukowego drewna oraz drobny pia-

sek i stłuczk˛e pozostał ˛

a z anielskich wytworów, dodał do mieszaniny okruchy szklanej

butelki, zielonej jak pełnia lata i powiedział:

88

background image

— Nie znam ˙zadnych tajemnic. Trudno nazwa´c prawdomówców wrogami Przymie-

rza, cho´c jego członkinie były innego zdania. Nieporozumienia ci ˛

agn ˛

a si˛e od czasu, gdy

po wielkiej katastrofie dogorywał ´swiat aniołów. Tamta kl˛eska przypominała gwałtow-

n ˛

a burz˛e, zrobiło si˛e parno i gor ˛

aco, niebo po˙zółkło, na zachodzie kł˛ebiły si˛e ciemne

chmury. Burza zwykle nadci ˛

aga wolno, potem coraz szybciej i nagle ulewa spada w gó-

rach, dmie zimny wiatr, a ˙zywioły szalej ˛

a człowiekowi nad głow ˛

a. Taka burza zmiotła

anioły; zagra˙zała im ju˙z wówczas, kiedy były u szczytu pot˛egi, zbli˙zała si˛e wolno; by´c

mo˙ze od pocz ˛

atku nale˙zało jej oczekiwa´c. Mało kto jednak zdawał sobie z tego spraw˛e

prócz zapobiegliwych kobiet z Przymierza, które przygotowały si˛e na najgorsze. Gdy

nadeszła katastrofa, zaskoczyła niemal wszystkich. Tylko Przymierze było gotowe.

Podszedł do miechów; wkrótce zahuczały płomienie.

— Katastrofalna burza min˛eła po roku; gdy wszystko gin˛eło i miliony istot pozostały

bez opieki, a ´smier´c i straszliwe cierpienia na miar˛e wielkiej katastrofy zbierały obfite

˙zniwo w całej krainie, na Drog˛e Przymierza spadł obowi ˛

azek niesienia pomocy oraz

ratowania, co mo˙zna było uratowa´c, i decydowania, co pozostawi´c własnemu losowi;

kobiety podnosiły z upadku anioły, o ile te rokowały nadziej˛e poprawy, albo stawiały

89

background image

na nich krzy˙zyk, gdy nie było ˙zadnych szans. By sprosta´c wielkiemu zadaniu, Przy-

mierze zwolniło członkinie z postawionego przed wiekami nakazu milczenia; kobiety

poznały si˛e nawzajem, ujawnione zostały tajemnice. Przez wiele lat Droga Przymierza

kobiet niosła potrzebuj ˛

acym ocalenie lub go odmawiała, a˙z ´swiat si˛e odmienił. W ko´ncu

przybrał obecn ˛

a posta´c.

Topniej ˛

ace składniki zlały si˛e w g˛est ˛

a mas˛e. Siedmior˛eki wzi ˛

ał dług ˛

a rurk˛e, ze szkli-

stej masy uformował kulk˛e i zacz ˛

ał j ˛

a uwa˙znie obraca´c.

— Wszyscy podporz ˛

adkowali si˛e władzy Przymierza? Dlaczego?

— Trudno powiedzie´c. Tylko ono było gotowe do działania. Kobiety umiały ˙zy´c

inaczej ni˙z aniołowie. Poza tym, ludziom potrzebni s ˛

a przywódcy. — Dmuchał w rurk˛e,

wydymaj ˛

ac policzki; twarz mu poczerwieniała. Zielona kulka przybrała kształt baloni-

ka. Kiedy przybrał ju˙z odpowiednie rozmiary, Siedmior˛eki zr˛ecznie odci ˛

ał ko´ncówk˛e

i wolno obracał rurk˛e w dłoniach. Szklany balon rozszerzył si˛e i spłaszczył jak talerz;

wydawało si˛e, ˙ze lada chwila odpadnie.

— Prawdomówcy ich nie słuchali.

90

background image

— Racja. Przez długie lata w˛edrowali´smy, a potem zacz˛eło si˛e budowanie Małe-

go Domostwa. Jego mieszkanki trzymały si˛e z dala od Przymierza, które jako zwi ˛

azek

wszystkich kobiet uwa˙zało je za swoje członkinie, czego sobie nie u´swiadamiały, bo od-

nosiły si˛e oboj˛etnie do wszystkiego oprócz prawdziwej mowy, swoich opowie´sci oraz

´swi˛etych. Sprzymierzone dr˛eczyła zło´s´c i poczucie zawodu. W´sciekały si˛e, bo brako-

wało im r ˛

ak do pracy; czuły si˛e zawiedzione, poniewa˙z były przekonane, ˙ze wiedz ˛

a, co

jest najlepsze dla ´swiata.

— A wiedziały? — Naczynie Siedmior˛ekiego było teraz płaskie jak talerz; stygło,

pokrywaj ˛

ac si˛e drobnymi pr ˛

a˙zkami. — Zapewne tak. S ˛

adz˛e, ˙ze nasze kobiety nie in-

teresowały si˛e tymi sprawami. — Szklany talerz odpadł od wylotu rurki. — Trudno´s´c

polegała na tym, ˙ze Przymierze starało si˛e zmieni´c ´swiat, ukrywaj ˛

ac przed lud´zmi zgub-

n ˛

a nauk˛e aniołów, i w rezultacie jego członkinie zostały jedynymi spadkobierczyniami

ich wiedzy.

— A konkretnie?

Ojciec podniósł na wysoko´s´c oczu trzymany w dłoniach szklany kr ˛

ag z plamkami

zieleni i powietrznymi p˛echerzami, który wygl ˛

adał jak powierzchnia małej sadzawki.

91

background image

— Nie pytaj mnie — odparł. — Id´z z tym do kobiet.

Mbaba nie kryła ciekawo´sci.

— Czy ta dziewczynka z linii Szeptu namówiła ci˛e, ˙zeby´s o to zapytał? — Milcza-

łem. Ci od Szeptu najch˛etniej trzymaj ˛

a si˛e we własnym gronie. Wi˛ezi z innymi s ˛

a rzad-

kie. Mbaba dodała: — Nic mi nie wiadomo o tajemnicach ´swi˛etego Roya Mniejszego.

Sadz˛e, ˙ze wszystko ujawnił. Chciał zosta´c gaw˛edziarzem, ale wyobra´z sobie, ˙ze w ko´n-

cu uznał, jakoby nie był do´s´c m ˛

adry. Pozostał jednak w´sród gaw˛edziarek i słu˙zył im do

ko´nca ˙zycia, przynosił co trzeba, przemierzał ´Scie˙zk˛e jako posłaniec z wiadomo´scia-

mi. Przysłuchiwał si˛e opowie´sciom. Zwykł mówi´c, ˙ze czuje si˛e jak posta´c wymy´slona

przez swoje protektorki. Ch˛etnie biegał po Małym Domostwie z wiadrami napełnio-

nymi wod ˛

a i głow ˛

a pełn ˛

a wie´sci. Gdy pó´zniej zamieszkał z Olivi ˛

a, opowiadał ponure

historie. Tak by´c musiało, cho´c pewnie nie zdawał sobie z tego spawy. Zreszt ˛

a kto wie. . .

To były czasy, gdy Archiwum zostało dopiero odkryte i Olivia poznawała je na równi

z innymi. ´Swi˛ety Roy Mniejszy przestrzegał j ˛

a ci ˛

agle: „Pami˛etaj, Olivio, ˙ze nadchodzi

moment, w którym poszukiwanie własnej to˙zsamo´sci zaczyna si˛e obraca´c przeciwko

tobie”. Zwykł mawia´c, ˙ze je´sli Olivia popada w przygn˛ebienie, całkiem znika w mroku,

92

background image

a kiedy si˛e raduje, jest lekka niczym roz´swietlone powietrze. Nie rozumiem, o co mu

chodziło. Mo˙ze linia Szeptu wie.

Poprosiłem o pomoc Barw˛e Czerwieni.

— Nie mam poj˛ecia, jakie tajemnice aniołów mogła nam wyjawi´c Olivia. Brak

o nich wzmianki w moich opowie´sciach. Słyszałam tylko o kocie i ´swiatło´sci. To

wszystko.

— Był ´srodek pa´zdziernika — podj˛eła opowie´s´c. — ´Swi˛ety Roy Mniejszy siadł

w komnacie niedaleko wyj´scia, by popatrze´c na ksi˛e˙zyc w pełni. ´Scian˛e, która w daw-

nych czasach znajdowała si˛e od frontu, a dzi´s stoi w gł˛ebi domostwa, przecinał du˙zy

´swietlik — najlepszy punkt obserwacyjny dla miło´sników ksi˛e˙zycowego blasku. Roy

niecierpliwie wypatrywał okr ˛

agłej tarczy; pojawił si˛e Mały Ksi˛e˙zyc, niewielki biały

zwiastun Wielkiego Ksi˛e˙zyca i w tej samej chwili co´s zacz˛eło hałasowa´c. ´Swi˛ety po-

patrzył w tamt ˛

a stron˛e i ujrzał wielkiego ˙zółtawego kota. Twierdził, ˙ze włosy zje˙zyły

mu si˛e na głowie, gdy poczuł na sobie uporczywe spojrzenie nieruchomych ´slepi. Gdy

kocur patrzył na Roya, ´swietlista kula min˛eła drzwi i wolno sun˛eła przez komnat˛e. Ja-

sna biała sfera wielko´sci głowy szybowała na wysoko´sci ramion dorosłego m˛e˙zczyzny,

93

background image

lekka jak puch dmuchawca. Popłyn˛eła w powietrzu ku ˙zółtawemu stworowi i zatrzyma-

ła si˛e ponad koci ˛

a głow ˛

a. Nagły powiew wiatru uniósł j ˛

a w gór˛e; zawisła nad ´swi˛etym

Royem Mniejszym. I oto, jak wszyscy z jego linii, ujrzał wizj˛e niedost˛epn ˛

a oczom in-

nych, spogl ˛

adał na tajemne znaki, przeczuwał kolejne wydarzenie. Kiedy tak siedział

bez ruchu, w ´slad za ´swietlist ˛

a kul ˛

a jaka´s istota weszła do komnaty; była to wysoka

smukła kobieta o haczykowatym nosie i siwych, krótko obci˛etych włosach.

— Och — szepn˛eła na widok ´swi˛etego Roya Mniejszego. — Jestem.

— Tak — odparł, bo wiedział, kim była; od dawna czekał na t˛e kobiet˛e. — Naresz-

cie.

Wielki kocur poło˙zył si˛e na podłodze z głow ˛

a opart ˛

a na łapach. Kobieta otuliła si˛e

szat ˛

a i usiadła obok ´swi˛etego.

— Musisz mnie teraz zaprowadzi´c do ´srodka — powiedziała. — Zwołaj wszystkich,

którzy powinni usłysze´c, co mam do powiedzenia.

— Poczekaj, prosz˛e — odparł. — Za chwil˛e pójdziemy w gł ˛

ab domostwa. Wiem,

kto powinien wysłucha´c twoich nowin od razu, kto na ko´ncu, ale. . . — Kobieta czeka-

ła cierpliwie, gdy przerwał. Blask ksi˛e˙zyca roz´swietlił komnat˛e i przy´cmił jasn ˛

a kul˛e.

94

background image

´Swi˛ety Roy odezwał si˛e w ko´ncu. — Wiele czasu min˛eło od zgromadzenia Drogi Przy-

mierza. Powiedziano mi, ˙ze kto´s przyb˛edzie z wie´sciami. Przekazałem nowin˛e miesz-

ka´ncom Małego Domostwa. Czekałem długo na ten dzie´n i dlatego mam wielk ˛

a pro´sb˛e.

Chc˛e pierwszy usłysze´c wie´sci, zanim inni je poznaj ˛

a.

Kobieta długo mu si˛e przygl ˛

adała, a potem wybuchn˛eła ´smiechem i rzekła:

— Zawsze mówiono, ˙ze Droga Przymierza wzbudza tu wielki l˛ek, a na wie´sci o niej

w ogóle si˛e nie zwa˙za. Czy nast ˛

apiła jaka´s zmiana?

— To stare dzieje — odparł z u´smiechem. — Teraz jest inaczej. Moim zdaniem

Droga Przymierza tak˙ze musi przyj ˛

a´c nowe zasady.

— Nie — odparła kobieta. — Nie b˛edzie reformy Przymierza. Zjawiłam si˛e tutaj,

˙zeby ci o tym powiedzie´c. Do wszystkich jego nieprzyjaciół zawitaj ˛

a niedługo wysłan-

niczki, a jest ich wiele, bo w dawnych czasach narobiły´smy sobie mnóstwo wrogów.

Nios ˛

a wiadomo´s´c o rozwi ˛

azaniu Przymierza. To koniec. Od lat ubywało nam sił; taka

jest kolej rzeczy. Nie pojawiło si˛e nowe wyzwanie, które stanowiłoby powód, aby ze-

wrze´c szeregi i odzyska´c moc. ´Swiat si˛e zmienił. Nie mam poj˛ecia, jakie b˛ed ˛

a skutki

zgromadzenia, które zwołały´smy, by wszystko sobie powiedzie´c. Mo˙ze owa ´swiado-

95

background image

mo´s´c stanowi wielkie osi ˛

agni˛ecie. Mniejsza z tym. Wiesz, czemu przybyłam. Chciałam

ci o tym powiedzie´c. Droga Przymierza jest ju˙z tylko wspomnieniem. Mam na imi˛e

Olivia. Przyniosłam nowin˛e. Je´sli chcecie, zostan˛e tu i b˛ed˛e wam pomaga´c.

Zapadła cisza; tylko kot i ksi˛e˙zyc m ˛

aciły spokój. . .

Barwa Czerwieni zsun˛eła z nosa okulary i przetarła je starannie.

— Nie mam poj˛ecia, jakie sekrety Olivii zna linia Szeptu — dodała. — Jedno wiem.

Wi˛ekszo´s´c ludzi raczej dochowuje tajemnicy, tamci jednak z góry wykluczaj ˛

a mo˙zli-

wo´s´c jej ujawnienia.

background image

SIÓDMA FASETA

Co kilka lat bywa tak, ˙ze pierwszy przymrozek wcale nie zwiastuje chłodów; nie-

spodziewanie robi si˛e ciepło i lato powraca na krótko. Zima ju˙z nadchodzi; zapowiada

j ˛

a poranna wo´n powietrza oraz wygl ˛

ad przebarwionych li´sci, suchych i gotowych opa´s´c

lada chwila. Szybko mijaj ˛

a ciepłe dni, odchodzi krótkie i zdradliwe lato — tym cen-

niejsze, ˙ze zwiodło nas chwilow ˛

a popraw ˛

a pogody. W Małym Domostwie nazywamy

je pó´znym latem; trudno powiedzie´c, kto wpadł na ten pomysł.

Wydawało si˛e, ˙ze ciepłe dni b˛ed ˛

a trwały wiecznie, podobnie jak mo˙zna by s ˛

adzi´c, ˙ze

nigdy si˛e z Jednodniówk ˛

a nie rozstaniemy. Rozł ˛

aka była nie do pomy´slenia — to jakby

97

background image

linia Klamry chciała wydoby´c promienie słoneczne z migotliwego kryształu. Mieli´smy

by´c razem, nawet gdyby´smy si˛e nawzajem unieszcz˛e´sliwiali. . . cho´cby jedno i drugie

pragn˛eło odej´s´c. Rozdzieleni, natychmiast zaczynali´smy si˛e szuka´c. Nie ma w tym nic

dziwnego, ˙ze miło´s´c — z natury podobna do pór roku — zdaje si˛e wieczna. Dobra

i zła pogoda wydaj ˛

a si˛e nie mie´c ko´nca, cho´c w gł˛ebi ducha zdajemy sobie spraw˛e, ˙ze

prawda jest inna.

Gdy nastało pó´zne lato, chlebiarz imieniem Naro˙znik zabrał nas oboje na wypraw˛e

po chleb ´swi˛etej Bei, bo chciał zrobi´c przyjemno´s´c mbabie Jednodniówki; zrobił dla

nas wyj ˛

atek, jako ˙ze byli´smy za młodzi, by pomaga´c przy zbiorach. Przenocowali´smy

w jego mieszkaniu poło˙zonym niedaleko wyj´scia. Obudziło nas poranne ´swiatło, s ˛

a-

cz ˛

ace si˛e przez ˙zółtawe przezroczyste ´sciany. Mglisty ranek pó´znego lata zapowiadał

niekiedy jasny, upalny i pogodny dzie´n. Gdy czekali´smy w białej mgle, a˙z si˛e wszyscy

zbior ˛

a, Jednodniówka, dr˙z ˛

ac i ziewaj ˛

ac, tuliła si˛e do mnie spragniona odrobiny ciepła.

Wielu zbieraczy niosło długie kije z hakami na ko´ncu. Policzyli´smy si˛e i po krótkiej

naradzie cała gromada ruszyła wzdłu˙z strumienia ku majacz ˛

acej w´sród oparów ´scianie

lasu roz´swietlonego promieniami sło´nca.

98

background image

Naro˙znik s ˛

adził, ˙ze dotrzemy na polan˛e, gdzie rosły drzewa chlebowe, o zachodzie

sło´nca, gdy korony s ˛

a najokazalsze.

— Zmniejszaj ˛

a si˛e, kiedy nadchodzi wieczorny chłód — wyja´snił. — Zupełnie jak

dzwonki, tyle ˙ze kwiaty zamykaj ˛

a si˛e, a nie kurcz ˛

a. To jedna z wielu zabawnych cieka-

wostek dotycz ˛

acych drzew chlebowych.

— A inne? — wypytywała Jednodniówka.

— Wkrótce si˛e dowiesz — odparł Naro˙znik. — Dzi´s po południu, wieczorem. Jutro.

Poznasz wszystkie ciekawostki.

Nie było ´scie˙zki wiod ˛

acej na polan˛e; chlebiarze rozproszyli si˛e po lesie, tak ˙ze tylko

chwilami ukazywały si˛e pojedyncze sylwetki w˛edruj ˛

acych zbieraczy. Nie tylko praw-

domówcy zwykli pali´c chleb ´swi˛etej Bei, lecz jedynie my wiemy, gdzie rosn ˛

a drzewa

chlebowe, i bardzo uwa˙zamy, by nie wydepta´c ´scie˙zki wiod ˛

acej na polan˛e. Po zbiorach

i odpowiednim spreparowaniu plonów czekamy u siebie na kupców; handel jest dla

wszystkich zabawnym i popłatnym zaj˛eciem.

Pó´znym popołudniem wyszli´smy z lasu; za nami wiatr szumiał w koronach sosen,

przed nami podmuch kołysał srebrzyste ´zd´zbła dzikich traw. Na prawo i lewo od nas

99

background image

chlebiarze rozci ˛

agni˛et ˛

a tyralier ˛

a wychodzili spomi˛edzy drzew; niektórzy skryci po ra-

miona w wysokiej trawie dr ˛

a˙zyli w niej ciemne korytarze. Grunt wznosił si˛e jak fala;

kilku chlebiarzy zd ˛

a˙zyło wspi ˛

a´c si˛e wysoko; machali r˛ekami i wołali do nas.

— Stamt ˛

ad zobaczycie drzewa chlebowe — oznajmił Naro˙znik. — Pospieszcie si˛e.

Za jego rad ˛

a pop˛edzili´smy na wał, gdzie wysokie betonowe kolumny stały jak stra˙z-

nicy.

— Popatrzcie — rzucił Naro˙znik, zatrzymuj ˛

ac si˛e pod masywnym słupem. — Co

za widok!

W dole ujrzeli´smy niewielk ˛

a dolin˛e i srebrn ˛

a rzek˛e roz´swietlon ˛

a słonecznymi pro-

mieniami; l´sniły korony drzew chlebowych ´swi˛etej Bei; s ˛

adz˛e, ˙ze nie ma na ´swiecie

drugiego miejsca, gdzie mo˙zna je spotka´c.

Czy umiesz robi´c ba´nki mydlane? Wystarczy dmuchn ˛

a´c lekko w g˛esty mydlany roz-

twór, by u wylotu słomki powstała dorodna ki´s´c baniek ró˙znej wielko´sci. Wyobra´z sobie

grono z baniek, u podstawy wielkich jak ty, na szczycie mniejszych od głowy i dłoni —

a˙z po chybotliwy czubek; nieregularny stos, z pozoru lekki jak wypełnione powietrzem

krople mydlanego roztworu, lecz w istocie napieraj ˛

acy swym ci˛e˙zarem tak mocno, ˙ze

100

background image

dolne kule przypominały spłaszczone worki. Dodam, ˙ze nie s ˛

a wcale bezbarwne i t˛e-

czowe jak ba´nki mydlane, lecz przejrzyste i l´sni ˛

ace w promieniach sło´nca delikatnym

ró˙zem u góry, a turkusem przy gruncie. Było owych sto˙zków tyle, co jodeł w zagajniku.

Wszystkie podrygiwały lekko i chwiały si˛e na wietrze jak w dostojnym ta´ncu, a w popo-

łudniowym sło´ncu delikatne kule rzucały na ziemi˛e barwne refleksy. Oto z czego ˙zyje

Małe Domostwo.

P˛edzili´smy ku drzewom chlebowym po wielkich sp˛ekanych płytach z betonu, omi-

jaj ˛

ac pozbawione dachów ruiny budowli, tworz ˛

acych na skraju polany regularne czwo-

roboki, mi˛edzy którymi biegły proste drogi zaro´sni˛ete chwastami.

— Naprawd˛e przypominaj ˛

a wielkie ba´nki mydlane — powiedziała zdumiona i ro-

ze´smiana Jednodniówka. — Nic tam nie ma w ´srodku. — Cienka błona z wyra´znym

deseniem jak skóra w˛e˙za, a wewn ˛

atrz powietrze. Stali´smy w´sród sto˙zków, wdychaj ˛

ac

korzenn ˛

a, dusz ˛

ac ˛

a i słodk ˛

a wo´n.

Chlebiarze zgromadzili si˛e na niewielkim spłachetku ziemi pokrytej barwnymi

refleksami. Wymieniali u´smiechy i klepali si˛e po ramionach, naciskaj ˛

ac i podszczypu-

j ˛

ac dolne p˛echerze o grubej, chropowatej skórce; spogl ˛

adali w gór˛e na delikatne blade

101

background image

wierzchołki. To było dobre lato, wilgotne i gor ˛

ace; tej zimy bieda nam nie grozi. Wszy-

scy zło˙zyli w jednym miejscu potrzebne na jutro kije zako´nczone hakami i wyj˛eli z sakw

zwoje cienkiej liny. Gromada zbieraczy rozproszyła si˛e po całej polanie; my z Jednod-

niówk ˛

a trzymali´smy si˛e Naro˙znika. Zbiór rozpocz˛eli´smy na skraju polany, zmierzaj ˛

ac

ku jej ´srodkowi.

Naro˙znik si˛egn ˛

ał po krótk ˛

a lin˛e, umie´scił j ˛

a pod dolnymi kulami i obwi ˛

azał ciasno

kosmat ˛

a łodyg˛e si˛egaj ˛

ac ˛

a do piersi mnie i Jednodniówce. Ka˙zde drzewko wspierało si˛e

na takiej kolumience.

— Wła´sciwie nie wymagaj ˛

a podpory — tłumaczył Naro˙znik. — To kolejna zabawna

ciekawostka dotycz ˛

aca naszego chleba. Pie´n nie pozwala b ˛

ablom ulecie´c w powietrze.

Chodzi o to, ˙ze gdy sło´nce przygrzeje, kule powi˛ekszaj ˛

a si˛e i prawie nic wtedy nie wa˙z ˛

a.

Ciepłe powietrze jest l˙zejsze od chłodnego. Gdyby korony nie były przytwierdzone do

łodyg. . .

— To by odleciały — doko´nczyła Jednodniówka.

— Jasne. Odfrun˛ełyby st ˛

ad — potwierdził Naro˙znik. Silne dłonie starca mocniej

zaci ˛

agn˛eły w˛ezeł na łodydze. Zbiór trwał, posuwali´smy si˛e wolno ku ´srodkowi polany;

102

background image

wokół nas turkusowe kule podrygiwały i kołysały si˛e z najl˙zejszym powiewem. Zabaw-

ny widok; a˙z si˛e chciało podskoczy´c i wrzasn ˛

a´c na cały głos.

— S ˛

a l˙zejsze od powietrza! — oznajmiła roze´smiana Jednodniówka. — L˙zejsze od

powietrza!

Na ´srodku obszernej polany wida´c było ruiny niskich budynków oraz strzeliste me-

talowe wie˙ze, przekrzywione i zardzewiałe, a niektóre pochylone ju˙z ku ziemi; otaczały

wielkie zagł˛ebienie, na dnie którego kryło si˛e skomplikowane urz ˛

adzenie z czarnego

metalu — wysoka konstrukcja dopasowana kształtem do betonowej jamy, usiana wypu-

kłymi nitami, z których wystawały podpórki si˛egaj ˛

ace brzegu cementowego zagł˛ebie-

nia; machina przypominała wielkiego paj ˛

aka schowanego w norze. Z kadłuba wysta-

wały tu i ówdzie dziwaczne mechanizmy. Mo˙zna by pomy´sle´c, ˙ze budowle i metalowe

wie˙ze zapadły w sen, usługuj ˛

ac tajemniczym machinom.

— Czy to siewca? — zapytałem.

— Tak — odparł Naro˙znik. Zarzucił na rami˛e ostatni zwój liny i skin ˛

ał na nas.

Jednodniówka czekała, a˙z wezm˛e j ˛

a za r˛ek˛e, a kiedy ruszyli´smy, mocno si˛e do mnie

przytuliła.

103

background image

— W˛edrował ku gwiazdom — dodałem.

— Owszem. I powrócił stamt ˛

ad. — Wiele było takich urz ˛

adze´n, mkn ˛

acych po nie-

bie; gdy wróciły po wielu setkach lat, ci˛e˙zarne wiedz ˛

a o najdalszych krainach, nie po-

został nikt, kto mógłby je powita´c. Nikt prócz samych wysłanników nie znał ju˙z celu

podró˙zy; zabrakło ludzi, i dlatego wiedza pozostała bezu˙zyteczna. Machiny czekały

cierpliwie, ale nikt si˛e nie zjawił, bo jedni w˛edrowali, inni wygin˛eli lub przepadli bez

wie´sci. Siewcy skonali na l ˛

adowiskach, pokryci rdz ˛

a i niezdatni do u˙zytku; ich pami˛e´c

osłabła, a umysły — wytwór aniołów — obróciły si˛e w proch.

— Jakie to dziwne — powiedział Naro˙znik. — Siewcy byli pionierami w´sród ma-

szyn, które miały przenie´s´c ludzi do gwiazd i zapocz ˛

atkowa´c nowe ˙zycie, a tymczasem

dla chlebowego drzewka stali si˛e wielk ˛

a czarn ˛

a donic ˛

a podobn ˛

a do naczy´n, w których

nasze mbaby flancuj ˛

a nagietki.

Podeszli´smy bli˙zej do ogromnego urz ˛

adzenia; wysoki ciemny kadłub l´snił nam

ponad głowami. Pot˛e˙zne wysi˛egniki i skomplikowane mechanizmy, utrzymuj ˛

ace go

w równowadze, przyprawiały o zawrót głowy. Grube metalowe prz˛esła nie tkni˛ete rdz ˛

a,

znakomicie ukształtowane i mocne zaczepy. Po´srodku kadłuba uchylony właz albo

104

background image

drzwi; jak z otwartych ust wylewała si˛e z niego bezładna masa spienionych baniek

pierwszego drzewa, z którego narodziły si˛e inne. Odchodziły od niego turkusowe p˛e-

dy, biegn ˛

ace w´sród podpór i blach siewcy, zagł˛ebione w grunt jak korzenie. Naro˙znik

wyja´snił, ˙ze kiełkuj ˛

ac, tworzyły pie´n nowego drzewa.

— W gruncie rzeczy widzimy jedn ˛

a du˙z ˛

a ro´slin˛e — stwierdził — o ile to w ogóle

jest ro´slina.

Gdy sło´nce zaszło i nasza praca dobiegła ko´nca, nazbierali´smy drewna, by rozpali´c

ognisko na betonowych płytach za chlebowym zagajnikiem.

— Nie wiemy, sk ˛

ad pochodzi to drzewo — ci ˛

agn ˛

ał Naro˙znik, układaj ˛

ac polana

w kr ˛

ag, ˙zeby przez cał ˛

a noc mo˙zna si˛e było grza´c przy ognisku. — Cz˛esto jednak roz-

my´slam o tym ´swiecie. S ˛

adz˛e, ˙ze jest wi˛ekszy od naszego i panuje tam chłód. Drzewa

s ˛

a tam znacznie ni˙zsze, a istoty ˙zywe pełzaj ˛

a wolno albo trwaj ˛

a w bezruchu.

— Dlaczego tak s ˛

adzisz? — zapytałem. Popatrzyli´smy na chlebowe kule skurczone

na wieczornym chłodzie.

105

background image

— Bo od dzieci´nstwa pal˛e chleb ´swi˛etej Bei. On mi pomógł dojrze´c i sta´c si˛e m˛e˙z-

czyzn ˛

a, a moje oczy, krew i umysł to dzi´s po cz˛e´sci jego wytwory. Po prostu wiem; on

mi to przekazał.

Podobno siewcy przewy˙zszali ludzi m ˛

adro´sci ˛

a. Mo˙ze to i prawda. Czy˙zby ten me-

chanizm, który powrócił nie wiadomo sk ˛

ad i odkrył, ˙ze nie ma z kim dzieli´c swej wie-

dzy, celowo uchylił drzwi, w nadziei (czy machina zna takie odczucia?), ˙ze pewnego

dnia ludzie uchyl ˛

a r ˛

abka tajemnicy, jak to uczynił Naro˙znik? Nie s ˛

adz˛e, by tak mogło

by´c. . . Starzec zanurzył w˛e´zlast ˛

a dło´n w sakiewce i wyj ˛

ał gar´s´c zeszłorocznego chleba.

Wszystkie kostki były turkusowe; ani ´sladu ró˙zowej barwy przejrzystych kul; chleb

l´snił osobliwym wewn˛etrznym blaskiem, kiedy Naro˙znik przesypywał go do bulwiastej

fajki, wisz ˛

acej mu na szyi.

— Dawniej panowało przekonanie, ˙ze nie powinno si˛e pali´c za cz˛esto. Potem uznano

z kolei, ˙ze mo˙zna du˙zo pali´c, byle dym filtrowa´c przez wod˛e, jak w naszych du˙zych

fajkach. Ale wy młodzi ju˙z o to nie dbacie. Moim zdaniem tak jest dobrze. Chleb was

nie krzywdzi; nie stanowi dla nikogo zagro˙zenia. Ale wywołuje przemian˛e. Kto ˙zyje

106

background image

jak człowiek, przyjmuj ˛

ac nie tylko zwykły pokarm, lecz tak˙ze ów nowy, z czasem jej

dozna.

Rzecz jasna, w dawnych czasach uwa˙zano ów chleb za szkodliwy, z powodu ´swi˛e-

tej Bei. Wkrótce po pierwszej ci˛e˙zkiej zimie w Małym Domostwie odkryła polan˛e oraz

powietrzne grona, które słodko pachniały, kiedy je sło´nce ogrzało; ´swi˛eta Bea poczuła

głód. Po zjedzeniu chleba nie umarła ani nie zachorowała; kiedy jednak ´swi˛ety Andy

odnalazł j ˛

a po wielu tygodniach, bł ˛

akała si˛e w´sród drzew zabiedzona i obdarta; zmu-

szona głodem spróbowała chleba i zapomniała o Andym, prawdomówcach oraz nowej

korporacji, któr ˛

a sama wymy´sliła. Po˙zyła jeszcze troch˛e, ale ´swi˛ety Andy nie był w sta-

nie nic zrozumie´c z jej paplaniny.

Tamta fajka, któr ˛

a paliłe´s w pokoju twej mbaby. . .

Tak. Wiele czasu min˛eło, nim zacz˛eto pali´c chleb. Czynimy tak od wieków, a główka

fajki ma kształt głowy ´swi˛etej Bei, o ustach szeroko otwartych, by mogły przyj ˛

a´c jadło.

Gdy Naro˙znik przytkn ˛

ał zapałk˛e do chleba ´swi˛etej, kostki pokryły si˛e b ˛

ablami; do-

biegł nas cichy syk. Starzec ssał ustnik, a˙z zapadły mu si˛e policzki. Wkrótce wypu´scił

pierwszy kł ˛

ab ró˙zowego dymu. Podał fajk˛e Jednodniówce, która nosem i ustami wypu-

107

background image

´sciła z płuc delikatn ˛

a ró˙zan ˛

a mgiełk˛e. Zadr˙załem, obserwuj ˛

ac ten osobliwy posiłek —

wci ˛

a˙z niezwykły, mimo ˙ze sam przez całe ˙zycie tak si˛e od˙zywiałem.

Na bł˛ekitnym niebie pojawiły si˛e pierwsze gwiazdy. Wiatr rozniecał ˙zar w główce

fajki i unosił dym. By´c mo˙ze jedna z widocznych o zmierzchu gwiazd była rodzinn ˛

a

ziemi ˛

a chleba, lecz teraz najsilniejszy wiatr nie zaniesie tam ró˙zowej chmury.

Rankiem nast˛epnego dnia niebo było zachmurzone. Rzek ˛

a z południa przypłyn˛eły

tratwy. Chlebiarze trudzili si˛e przez cały dzie´n, długimi kijami zaopatrzonymi w haki

zrywaj ˛

ac dorodne grona z pni ´sci´sni˛etych sznurowymi p˛etlami; w´sród okrzyków podno-

sili je i ci ˛

agn˛eli ku tratwom (w chłodny dzie´n kule nie wydawały si˛e l˙zejsze od powie-

trza, ale były niemal równie lekkie); mocowali do belek za pomoc ˛

a haczyków i lin prze-

ci ˛

agni˛etych przez cienk ˛

a membran˛e. Jednodniówka i ja niewiele mogli´smy pomóc, ale

biegali´smy od grupy do grupy, ci ˛

agn ˛

ac i pchaj ˛

ac ze wszystkich sił, bo ki´scie powietrz-

nych kul musiały by´c załadowane przed zmrokiem; gdyby zapadły si˛e jak namioty, nikt

by ich nie ruszył z miejsca.

Spławiono wszystkie grona w dół rzeki, gdzie linia Klamry wypalała drewno wi ˛

a-

zów na w˛egiel drzewny potrzebny do suszenia chleba, który potem kruszy si˛e, sortu-

108

background image

je i pakuje do przewiezienia. Na ogołoconej polanie zostały turkusowe łodygi. Ludzie

spławiaj ˛

acy tratwy okryli je workami na zim˛e, a tymczasem reszta owijała siewc˛e pla-

stikiem i szmatami, by ´snieg nie zaszkodził pierwotnemu szczepowi. I ju˙z było po zbio-

rach, w których pomagali´smy z Jednodniówk ˛

a; odpłyn˛eli´smy jedn ˛

a z ostatnich tratw.

Dziewczyna odpoczywała z głow ˛

a na moim udzie. Kto´s nam po˙zyczył gruby

płaszcz, którym si˛e owin˛eli´smy, bo wiatr był chłodny.

— Idzie zima — powiedziałem.

— Nie — odparła sennie. — Jeszcze nie.

— W ko´ncu musi przyj´s´c.

— Nie.

— Wiesz, ˙ze zima. . .

— Milcz — przerwała.

background image

ÓSMA FASETA

To było w porze deszczu, po tym jak sp˛edziłem rok ze ´swi˛etym i dostałem list od

doktor Boots, tamtej zimy, któr ˛

a prze˙zyłem samotnie, wci ˛

a˙z drzemi ˛

ac; odkryłem, ˙ze mój

umysł zdolny jest do pewnej sztuczki: czasami w pół´snie wracało dzieci´nstwo i pierw-

sza młodo´s´c. Jak mam to wytłumaczy´c? Wydawało mi si˛e, ˙ze znów jestem sob ˛

a sprzed

lat, jakby tamte chwile zostały mi zwrócone w cało´sci, bez ˙zadnego uszczerbku, tak

niespodziewanie, ˙ze cz˛esto nie miałem poj˛ecia, co to za epizod. Cz˛esto zanim przy-

szło ol´snienie, zapadałem ponownie w sen albo budziłem si˛e skupiony i pełen energii,

a chwila mijała.

110

background image

To ciekawe do´swiadczenie. Nie brakło czasu, by je powtarza´c — szczerze mówi ˛

ac,

nie miałem nic innego do roboty; niekiedy bywałem nawet w dwu miejscach jedno-

cze´snie, niemal całkowicie zwrócony ku przeszło´sci, niewielk ˛

a cz ˛

astk ˛

a ´swiadomo´sci

obserwuj ˛

ac zarazem inne wydarzenia. Zima ci ˛

agn˛eła si˛e niemiłosiernie i miałem wra-

˙zenie, ˙ze moje ˙zycie dobiega kresu, tote˙z za wła´sciwe uznałem odtworzenie z okruchów

wspomnie´n krótkiego bytowania, które mnie wydawało si˛e bardzo długie; przypomina-

łem mbab˛e, przegl ˛

adaj ˛

ac ˛

a zawarto´s´c rze´zbionych kufrów. Nie miałem wpływu na to,

jaka chwila do mnie powróci; mogłem sta´c si˛e dwulatkiem albo mie´c znów lat dzie-

si˛e´c. Raz stałem na dachu w pełni lata, pomagałem matce dogl ˛

ada´c pszczół, a skronie

pod kapeluszem i chust ˛

a pulsowały mi od upału. To znów siedziałem zim ˛

a w ciepłych

i dusznych komnatach z dala od wyj´scia, graj ˛

ac z Jednodniówk ˛

a w pier´scienie, a gło-

w˛e miałem pełn ˛

a zimowych wie´sci, bo wokół czuło si˛e ju˙z wo´n chłodnych miesi˛ecy.

Wiadomo, ˙ze ka˙zda pora roku (a nawet ka˙zdy dzie´n, poranek i wieczór) to zjawisko

wyj ˛

atkowe i niezwykłe, o którym szybko si˛e zapomina, dopóki wra˙zenie nie powróci.

Cz˛esto miałem okazj˛e słucha´c, jak Barwa Czerwieni gł˛ebokim, dono´snym głosem

snuje opowie´sci o ´swi˛etych, i zaczynało mi ´swita´c, ˙ze w gruncie rzeczy wszystkie te hi-

111

background image

storie składaj ˛

a si˛e na jedn ˛

a; to prosta opowie´s´c o tym, jak ˙zy´c i pozosta´c człowiekiem —

całkiem zwyczajna, a zarazem niemo˙zliwa do opowiedzenia.

Pewnego dnia przymkn ˛

ałem powieki i czekałem bez ruchu, a potem stałem si˛e dzie-

si˛eciolatkiem; była wiosna, siedziałem z innymi u wej´scia nale˙z ˛

acego do linii Klamry

i obserwowałem kwitn ˛

ace drzewa, których płatki zasłały drog˛e prowadz ˛

ac ˛

a na południe.

Nadchodziła stamt ˛

ad gromada w˛edrowców w czarnych strojach, odcinaj ˛

acych si˛e wy-

ra´znie od wiosennej bieli i ró˙zowo´sci. Przybywali, by kupi´c chleb. Wokół mnie ˙zółciły

si˛e w sło´ncu przejrzyste ´sciany mieszka´n linii Klamry. Siedziałem na glinianej podło-

dze zasłanej barwnymi kilimami; obok mnie handlarze z linii Wody odziani w barwne

stroje, dalej jasne sakwy z chlebem. Przy mnie Jednodniówka, która niespodziewanie

wysun˛eła r˛ek˛e z mojej dłoni. Ockn ˛

ałem si˛e, zzi˛ebni˛ety i dr˙z ˛

acy od zimowego chłodu,

z szeroko otwartymi oczyma i mocno bij ˛

acym sercem; słuchałem, jak pada zimowy

deszcz.

Tej wiosny od wielu tygodni Jednodniówka mówiła tylko o spodziewanej wizycie

handlarzy z Rejestru doktor Boots; opowiadała o nich albo milczała. Kupcy z Rejestru

co roku przybywali na wiosn˛e; poza tym nikt wła´sciwie nas nie odwiedzał i dlatego

112

background image

ich przybycie stanowiło wielkie wydarzenie, do którego linia Szeptu przywi ˛

azywała

szczególn ˛

a wag˛e.

— S ˛

a moimi kuzynami — o´swiadczyła Jednodniówka, u˙zywaj ˛

ac słowa, którego nie

rozumiałem. Gdy poprosiłem o wyja´snienie, nie potrafiła wytłumaczy´c, w czym rzecz;

stwierdziła tylko, ˙ze jako kuzynk˛e ł ˛

aczy j ˛

a z nimi silna wi˛e´z.

— Czy to mo˙zliwe? — spytałem. — Nie s ˛

a prawdomówcami. Nie pochodz ˛

a z twojej

linii. Przecie˙z nie znasz nawet ich imion. S ˛

a dla ciebie anonimowi.

— Moj ˛

a lini˛e zało˙zyła Olivia z Przymierza — stwierdziła Jednodniówka. — Rejestr

doktor Boots ma podobny rodowód. Dlatego jeste´smy kuzynami.

— Przymierze nie istnieje; to przeszło´s´c — stwierdziłem. — Tak powiedziała Oli-

via.

— Nie mów o sprawach, na których si˛e nie znasz — rzekła Jednodniówka.

Drog ˛

a nadchodził mniej wi˛ecej tuzin w˛edrowców, głównie m˛e˙zczyzn, w ukwieco-

nych kapeluszach o szerokich rondach i niskich główkach. Gdy podeszli bli˙zej, usłysze-

li´smy, ˙ze ´spiewaj ˛

a; wła´sciwie trudno nazwa´c te d´zwi˛eki ´spiewem, bo nie było ˙zadnych

słów, a i melodia ˙zadna; przybysze nucili cicho rozmaite d´zwi˛eki z ró˙znym nat˛e˙zeniem;

113

background image

tu kto´s mruczał, tam burczał, jedni zaczynali, inni milkli — ka˙zdy na własn ˛

a modł˛e.

Starcy i staruszki z linii Wody ruszyli w dół po zboczu, by ich powita´c, a za nimi

szli młodzi, którzy mieli wnie´s´c starannie zawi ˛

azane paczki, kuferki i tobołki. Wsz˛e-

dzie słyszało si˛e powitalne słowa wypowiadane od siebie lub w imieniu całej gromady.

M˛e˙zczy´zni w kapeluszach i postawne kobiety przekroczyli drzwi linii Wody i weszli

do uroczych mieszka´n poło˙zonych niedaleko wyj´scia, gdzie czekali´smy z Jednodniów-

k ˛

a i reszt ˛

a gapiów, którzy przyszli powita´c w˛edrowców. D´zwi˛eczały dzwonki noszone

przez go´sci, dało si˛e słysze´c ich gardłowe głosy i dawn ˛

a bełkotliw ˛

a mow˛e. Gdy ich

pakunki spocz˛eły na podłodze, podano owoce, wod˛e i pó´zne orzechy. Jednodniówka

patrzyła na przybyszów jak urzeczona, ale gdy kto´s z nich, rozgl ˛

adaj ˛

ac si˛e, napotkał jej

spojrzenie, natychmiast odwracała wzrok. U´smiechała si˛e do nich w sposób, który mnie

zadziwił.

Ubrani w czarne szaty brodaci w˛edrowcy z daleka sprawiali wra˙zenie ponuraków,

ale po bli˙zszym poznaniu okazali si˛e całkiem inni; ich długie proste stroje naszywane

były złotymi lub kolorowymi cekinami i uło˙zone w gł˛ebokie fałdy dla wi˛ekszego efek-

tu, a d´zwi˛ek dzwoneczków, przyczepionych do ubra´n w najdziwniejszych miejscach,

114

background image

wywoływał salwy ´smiechu. Hała´sliwa, pogodnie u´smiechni˛eta gromadka; w˛edrowcy

sprawiali wra˙zenie ludzi nadzwyczaj swobodnych i odpr˛e˙zonych, tak czaruj ˛

acych i peł-

nych zapału, ˙ze mo˙zna by z nimi przesiedzie´c cał ˛

a wieczno´s´c. Gdy na nich spogl ˛

adałem,

przypomniała mi si˛e opowie´s´c Barwy Czerwieni o kocie ´swi˛etej Olivii.

Handlarze z linii Wody przynie´sli kawałki chleba z jesiennego zbioru. Bransolety

i dzwonki brz˛eczały, kiedy go´scie podawali sobie z r ˛

ak do r ˛

ak połyskliwe okruchy, ob-

racali je w palcach, w ˛

achali i ogl ˛

adali. Stary Naro˙znik wrzucił kilka gar´sci w mosi˛e˙zne

usta ´swi˛etej Bei; jej głow˛e, niemal naturalnej wielko´sci, umie´scił nad wielk ˛

a burszty-

now ˛

a fajk ˛

a przeniesion ˛

a z trójnogiem do mieszka´n poło˙zonych niedaleko wyj´scia dzie´n

wcze´sniej, gdy ju˙z wypatrywano go´sci. Powstała przed setkami lat, ale nie miała własnej

opowie´sci; była po prostu stara i dlatego linia Dłoni nie uwa˙zała jej wcale za wielkie

cudo.

Jeden z przybyłych handlarzy podszedł do Jednodniówki i z wdzi˛ekiem usiadł obok

niej. Był to m˛e˙zczyzna o ciemnej karnacji i twarzy pokrytej bruzdami niczym skorupka

orzecha. Przeguby i dłonie miał całe w zgrubieniach i guzach, lecz u´smiech promien-

ny, a oczy bystre i l´sni ˛

ace. Pogodnie spogl ˛

adał z góry na zakłopotan ˛

a Jednodniówk˛e,

115

background image

która zaraz odwróciła wzrok. Spojrzała na niego dopiero, gdy popatrzył w bok. Led-

wie m˛e˙zczyzna ponownie zacz ˛

ał j ˛

a obserwowa´c, spu´sciła oczy. Potem zdj˛eła bransolet˛e

z bł˛ekitnego kamienia, znalezion ˛

a w starym kufrze, któr ˛

a uznała za swoj ˛

a własno´s´c.

Podała j ˛

a s ˛

asiadowi, a ten ostro˙znie uj ˛

ał klejnot palcami o długich ˙zółtawych pa-

znokciach.

— Bardzo ładna — powiedział, unosz ˛

ac ozdob˛e ku ´swiatłu. U´smiechn ˛

ał si˛e. —

Czego chcesz w zamian? Co mam ci za to da´c?

— Nic — odparła.

M˛e˙zczyzna uniósł brwi; spogl ˛

adał na ni ˛

a zdziwiony i przerzucał bransolet˛e z r˛eki do

r˛eki; potem u´smiechn ˛

ał si˛e, bez słowa zapi ˛

ał j ˛

a na swoim przegubie, potrz ˛

asn ˛

ał nim lek-

ko, by wsun˛eła si˛e mi˛edzy inne ozdoby, i wrócił do targów. Jednodniówka u´smiechn˛eła

si˛e tajemniczo, chwyciła r ˛

abek jego szaty i mocno trzymała w zaci´sni˛etej dłoni.

Przez całe popołudnie kobiety i m˛e˙zczy´zni z Rejestru otwierali kuferki, wyci ˛

agaj ˛

ac

z nich swoje dobra, a tak˙ze wa˙zyli chleb. Mieli ze sob ˛

a czwórdzbanki; ka˙zd ˛

a czwórk˛e

przechowywano w osobnej szkatułce. Czarne naczy´nko zawierało ró˙zow ˛

a substancj˛e,

która sprawiła, ˙ze ´sniłem z Barw ˛

a Czerwieni; reszta miała inne przeznaczenie. W Reje-

116

background image

strze nazywaj ˛

a je „potomstwem medykamentów” i strzeg ˛

a zazdro´snie tajemnicy. Przy-

nie´sli tak˙ze instrumenty i osobliwe narz˛edzia z anielskiego metalu, który zw ˛

a stal ˛

a nie-

rdzewn ˛

a. Mieli tak˙ze skrzynki i słoje pełne wonnych ziół oraz suszonych przypraw,

dalej buraczany cukier i proszek na kocie pchły; linia Klamry dostała starocie do napra-

wy, ostre narz˛edzia i wykonane przez aniołów ´sruby z nakr˛etkami; linia Dłoni otrzymała

staro˙zytne znaleziska, klucze, gwizdki oraz szklan ˛

a kul˛e z umieszczon ˛

a wewn ˛

atrz chat ˛

a,

na któr ˛

a sypał ´snieg.

Dostali´smy te przedmioty za szklane misy oraz inne wyroby ze szkła, za okula-

ry w plastikowej oprawie, bibułk˛e dla palaczy, barwne plastry miodu, ˙zółwie skorupy

wypolerowane tak, ˙ze udawały plastik, długie wst˛egi przezroczystej ta´smy pokrytej ob-

razkami, doskonałej na paski. My oferowali´smy chleb w workach, dla kupców równie

cenny jak dla nas ich lekarstwa; targowano si˛e w kilku pomieszczeniach w´sród słodkiej

woni dymu, szmeru rozmów i ´swietlnych refleksów od ciemniej ˛

acych z wolna ˙zółtych

´scian. Wielu chciało ubi´c interes z przybyszami lub tylko popatrze´c na nich czy posłu-

cha´c opowie´sci; musiałem w ko´ncu ust ˛

api´c miejsca, ale Jednodniówka nadal siedziała

obok ´sniadego m˛e˙zczyzny, który nosił jej bransolet˛e.

117

background image

Przybysze nocowali u linii Szeptu, po dwu lub trzech, w pomieszczeniach le˙z ˛

acych

z dala od ´Scie˙zki, na obrze˙zach Małego Domostwa. Takie ´srodki ostro˙zno´sci obowi ˛

azy-

wały przed wiekami i cho´c ju˙z nie były potrzebne, nadal ich przestrzegano. Id ˛

ac szla-

kiem, słyszało si˛e rozmowy albo zara´zliwy ´smiech. Nie zatrzymałem si˛e na dłu˙zej przy

˙zadnej z grup, nie miałem odwagi, chocia˙z nikt mnie nie odp˛edzał; snułem si˛e w pobli-

˙zu, staraj ˛

ac si˛e usłysze´c, o czym mowa.

Nad ranem ockn ˛

ałem si˛e z krzykiem, bo ujrzałem nagle przed sob ˛

a jak ˛

a´s twarz. Po

chwili odkryłem, ˙ze jestem sam. Niczym lunatyk ruszyłem ´Scie˙zk ˛

a ku drzwiom linii

Klamry, jakbym został wezwany i w pół´snie nie był w stanie oprze´c si˛e wołaniu. Bie-

głem, mijaj ˛

ac plamy bł˛ekitnawej po´swiaty wpadaj ˛

acej przez ´swietliki w suficie; wszy-

scy jeszcze spali. Gdy dopadłem wyj´scia, dostrzegłem jaki´s ruch; na ´Scie˙zce pojawiły

si˛e niewyra´zne sylwetki. Znalazłem kryjówk˛e i z niej obserwowałem nadchodz ˛

acych.

Przybysze z Rejestru doktor Boots zmierzali ku wyj´sciu, prowadzeni przez kobiet˛e

z linii Szeptu. Niesione na plecach tobołki zniekształcały ogl ˛

adane w półmroku sylwet-

ki. Gdy kupcy stan˛eli u drzwi ja´sniej ˛

acych bł˛ekitnawym ´swiatłem poranka, przewod-

118

background image

niczka odeszła bez po˙zegnania. W˛edrowcy poczekali chwil˛e na maruderów i gromad ˛

a

ruszyli do wyj´scia; drobna posta´c nadbiegła ´Scie˙zk ˛

a i przył ˛

aczyła si˛e do nich.

Wyszedłem z ukrycia i chwyciłem rami˛e Jednodniówki. Nie czułem zdziwienia,

mimo ˙ze do tej chwili nie podejrzewałem, na co si˛e zanosi.

— Stój — rzuciłem.

— Pozwól mi odej´s´c — odparła.

— Dlaczego? Mów.

— Nie.

— Wrócisz?

— Nie pytaj.

— Obiecaj, ˙ze wrócisz. Przyrzeknij mi to. Inaczej pójd˛e za tob ˛

a. Zawołam Siedmio-

r˛ekiego, Naro˙znika i twoj ˛

a mbab˛e. Sprowadzimy ci˛e do domu. — Mówiłem szybko,

przyciszonym głosem, nie całkiem ´swiadomy sensu wypowiadanych słów. Nadal ´sci-

skałem jej rami˛e, a ona poło˙zyła r˛ek˛e na mojej dłoni; stali´smy tak zł ˛

aczeni, twarz ˛

a

w twarz, ledwie widoczni w bladym ´swietle poranka.

119

background image

— Dałam ci pieni ˛

adz — stwierdziła cicho, lecz nieust˛epliwie. Zaszyłem go w r˛ekaw

i miałem zawsze przy sobie. — Ofiarowałam ci pieni ˛

adz i dlatego musisz robi´c, co ka-

˙z˛e. — Uwolniła rami˛e z u´scisku. — Zosta´n tu. Nie wspominaj nikomu o moim odej´sciu,

ani dzi´s, ani jutro. Milcz, póki si˛e nie oddal˛e. Przesta´n o mnie rozmy´sla´c. Zaklinam ci˛e

na pieni ˛

adz, który otrzymałe´s.

Stałem nieruchomo, bezradny i wystraszony, a Jednodniówka si˛e odwróciła. Ogo-

rzały zreumatyzowany m˛e˙zczyzna, id ˛

acy za gromad ˛

a przybyszów z Rejestru doktor Bo-

ots obejrzał si˛e, gdy pobiegła za w˛edrowcami.

— Z wiosn ˛

a tu powrócisz — dodałem.

— Teraz jest wiosna — stwierdziła, nie odwracaj ˛

ac głowy, i odeszła. Stan ˛

ałem

w drzwiach i patrzyłem, jak go´scie maszeruj ˛

a g˛esiego na południe, znikaj ˛

ac wolno

w porannej mgle, a za nimi biegnie Jednodniówka w niebieskiej sukni, z rozwianymi

czarnymi włosami. Zanim opary lub łzy przesłoniły mi widok, spostrzegłem, ˙ze jeden

z przybyszów uj ˛

ał jej dło´n.

xxx

120

background image

Przesiedziałem w kryjówce cały dzie´n; bałem si˛e wyj´s´c do ludzi, bo pierwszy lepszy

rozmówca zacz ˛

ałby mnie wypytywa´c, a ja nie mógłbym go oszuka´c, poniewa˙z mowa

i tak by mnie zdradziła. W chwili zw ˛

atpienia chciałem i´s´c do Siedmior˛ekiego, ale si˛e po-

wstrzymałem. Znikni˛ecie Jednodniówki zostałoby zauwa˙zone dopiero wówczas, gdy-

bym podniósł alarm; mogła przecie˙z w˛edrowa´c do woli po odległych pokojach i w ka˙z-

dym zakamarku Małego Domostwa byłaby u siebie. Nie wiedziałem, co robi´c. Czułem

si˛e zagubiony i dlatego jej posłuchałem. Przyszło mi do głowy, ˙ze to było ukartowane.

Linia Szeptu tak postanowiła; doro´sli zdecydowali o losie Jednodniówki. Nie wiadomo,

czy to prawda, ale chciałem wierzy´c, ˙ze tak. Ukrywałem si˛e.

Szukaj ˛

ac samotno´sci, szedłem coraz dalej w stron˛e dawnego gniazda, i w ko´n-

cu trafiłem do komnaty, gdzie Jednodniówka przyprowadziła mnie wiosn ˛

a; stała tam

sztuczna noga, na ´scianie z anielskiego kamienia wisiał domek, a zamieszkuj ˛

aca go

staruszka oraz para dzieci pojawiała si˛e i znikała zale˙znie od pogody.

Jak to mo˙zliwe, ˙ze si˛e nie zorientowałem? Byli´smy jak dwa palce jednej dłoni —

dwoje prawdomówców, a jednak dałem si˛e nabra´c i do dzi´s nie wiem, jak to si˛e stało.

Łudziłem si˛e, ˙ze podj˛eła decyzj˛e w ostatniej chwili, o ´swicie, ale sam nie potrafiłem

121

background image

w to uwierzy´c. Wiedziała, czego chce i wszystko zaplanowała; z pewno´sci ˛

a przez wiele

dni o niczym innym nie my´slała, a ja dałem si˛e nabra´c.

Przypomniałem sobie, co mówiła o kuzynach; wspomniała, ˙ze linia Szeptu wywo-

dzi si˛e od Przymierza, podobnie jak Rejestr doktor Boots. Skoro ci od Szeptu strzegli

tajemnic Przymierza zachowanych przez Olivi˛e, Rejestr doktor Boots musi zna´c ich

jeszcze wi˛ecej; mieli przecie˙z medykamenty i znali si˛e na podró˙zowaniu, jak dawne

Przymierze. Rozwa˙załem słowa Barwy Czerwieni, która powiedziała, ˙ze linia Szeptu

nie tyle zachowuje sekrety, co uwa˙za, ˙ze w ogóle nie nale˙zy ich wyjawia´c.

Zastanawiałem si˛e nad tymi sprawami, ale nie umiałem tak ich sobie poukłada´c, by

nabrały dla mnie sensu. Uwa˙znie obserwowałem plastikowy domek wisz ˛

acy na ´scianie.

W drzwiach ukazała si˛e staruszka; była sama, dwójka dzieci pozostawała w ukryciu.

Stara kobieta wychodzi w pochmurne dni, a dwoje maluchów widzi si˛e przy sło-

necznej pogodzie. Przy zmianie aury zamieniaj ˛

a si˛e miejscami. A czwórka nieboszczy-

ków na obrazku? Jednodniówka mówiła, ˙ze to szale´ncy.

Tamtego dnia ´swieciło sło´nce i wiosna była w pełni.

122

background image

Trudno si˛e było w tym rozezna´c; długo płakałem ukryty w mrocznej komnacie,

samotny we własnym domu, obok sztucznej nogi, ´swiadomy niewypowiedzianych se-

kretów.

To barometr.

Co?

Barometr. Domek na ´scianie; to był barometr. Urz ˛

adzenie do ustalania pogody. Zwy-

kły mechanizm.

Tak. Do ustalania pogody. Nie s ˛

adzisz. . .

Poczekaj. Trzeba zmieni´c kryształ.

background image

DRUGI KRYSZTAŁ — ´SMIECH

KUTERNOGI

background image

PIERWSZA FASETA

Co to jest?

Kryształ. O´smioboczny, widzisz? Musz˛e go wymieni´c. Id´zmy dalej.

Nie rozumiem. Po co ta przerwa?

Kryształy zapami˛etuj ˛

a twoje słowa. Wszystko, co powiedziałe´s, zostaje wyryte albo

zapisane. . . na fasetach kryształu. Nie umiem ci wytłumaczy´c, jak to si˛e dzieje. Mo˙zna

potem odtworzy´c twoj ˛

a opowie´s´c za pomoc ˛

a innego mechanizmu; usłyszymy wszystko

po kolei, słowo w słowo.

Tak samo jest z ksi ˛

a˙zkami, które miał Blask.

125

background image

Tak, w pewnym sensie. . .

Co ci przyjdzie z takiego zapisu? Tylko przez moment jestem jaki jestem; wiem

o tym, ale tu i teraz czuj˛e si˛e naprawd˛e sob ˛

a. W pewnym sensie przypominam ten krysz-

tał, a raczej. . . much˛e uwi˛ezion ˛

a w przezroczystym kawałku plastiku.

Co takiego?

Much˛e. Owada w plastikowej kostce. Blask tak ˛

a miał. . . Powiedz mi jedno. Kim

jestem?

Potokiem Słów.

˙

Zadna odpowied´z.

Ale to prawda.

Czuj˛e si˛e zagubiony. Powinienem by´c tylko sob ˛

a, ale to niemo˙zliwe.

Mów dalej. To łatwiejsze. Najlepiej opowiedzie´c cał ˛

a histori˛e od pocz ˛

atku do ko´nca.

Wiemy, ˙ze tak robicie. Chcesz mówi´c o Blasku?

Blask.

126

background image

Je˙zeli Blask jest ´swi˛etym, ja nim by´c nie mog˛e. Je´sli nie przysługuje mu to miano,

zapewne mnie si˛e nale˙zy. Barwa Czerwieni powiada, ˙ze prawdziwy ´swi˛ety jest przej-

rzysty. Osi ˛

agn ˛

ałem ten stan, prawda?

Barwa Czerwieni tak powiedziała: ´Swi˛eci odkryli, ˙ze prawdziwa mowa polega nie

tylko na jasnym i zrozumiałym wyra˙zaniu my´sli. Najwa˙zniejsze jest, ˙ze im lepiej opo-

wiada prawdomówca, tym łatwiej jest innym przejrze´c si˛e w nim jak w lustrze. Byłoby

idealnie, gdyby słuchacze prawdomówcy, który osi ˛

agn ˛

ał całkowit ˛

a przezroczysto´s´c, uj-

rzeli siebie nawzajem.

Druga siódemka mego ˙zycia dobiegała ko´nca. Odwiedziłem Barw˛e Czerwieni, by

zajrzała do Archiwum i poszukała danych na mój temat. Nie od razu wyj˛eła soczewki

i szklane kwadraty; pocz ˛

atkowo rozmawiali´smy, gryz ˛

ac jabłka. Przypomniałem sobie

pierwsz ˛

a wizyt˛e; wtedy dopiero zaczynałem si˛e uczy´c.

— Dlaczego nie ma ju˙z ´swi˛etych? — zapytałem.

— Kto wie, mo˙ze i s ˛

a — odparła. — Tak si˛e składa, ˙ze wiele lat musi upłyn ˛

a´c od

ich ´smierci, by ludzie si˛e przekonali, czy opowie´sci rzekomych wybra´nców pozostały

˙zywe. W´sród nas mog ˛

a by´c ´swi˛eci, cho´c o tym nie wiemy.

127

background image

— Od dawna wcale o nich nie słycha´c. Wiele pokole´n przemin˛eło bez ´swi˛etych.

— To prawda — odparła. — ´Swi˛ety Roy Mniejszy i ´swi˛eta Olivia byli ostatni. No

i ´swi˛ety Gene, je˙zeli wierzy´c tym spod znaku Nitki. Z drugiej strony jednak, od wieków

panuje spokój, nic si˛e nie dzieje, wystarczy uczy´c si˛e tego, co odkryli nasi skrz˛etni

poprzednicy. Nadejdzie czas nowych odkry´c; pora ludzi nie znaj ˛

acych bezruchu.

— Siedmior˛eki uwa˙za, ˙ze ju˙z si˛e zacz˛eła.

— Naprawd˛e?

— Jego zdaniem nale˙zy opu´sci´c Małe Domostwo. Zamiast czeka´c, pragnie wyj´s´c

przyszło´sci naprzeciw.

— Tak?

Ze sposobu, w jaki mówiła Barwa Czerwieni wywnioskowałem, ˙ze nie wierzy, by

Siedmior˛eki wiedział co´s o nowych czasach lub rzeczywi´scie miał zamiar wyj´s´c im na

spotkanie.

— Jednodniówka odeszła — dodałem.

— Kto? — zapytała Barwa Czerwieni. — Ach, ta dziewczynka z linii Szeptu. . . —

Rzuciła mi badawcze spojrzenie. — S ˛

adzisz, ˙ze odeszła, by pozna´c tajniki ´swi˛eto´sci?

128

background image

— Nie wiem.

— Pójdziesz za ni ˛

a?

— Nie wiem — powtórzyłem. — Raczej nie.

W ko´ncu wyszło na jaw, ˙ze Jednodniówka znikn˛eła. Musiałem odpowiada´c na ró˙zne

pytania. Powiedziałem, co mi było wiadomo: ˙ze dobrowolnie poszła za w˛edrowcami

z Rejestru, ˙ze nie mam poj˛ecia, dlaczego to zrobiła i czy zamierza wróci´c. Mówiłem

prawd˛e i było to po mnie wida´c. Wie´sci szybko rozeszły si˛e po Małym Domostwie.

Słyszało si˛e narzekanie, omal nie doszło do zgromadzenia. Posła´ncy z wie´sciami biegali

´Scie˙zk ˛a w t˛e i z powrotem, a gaw˛edziarki odbyły narad˛e, lecz nikt nie zdołał ustali´c, czy

doro´sli z linii Szeptu wiedzieli o zamiarach Jednodniówki, czy ci z Rejestru namawiali

j ˛

a do odej´scia, i jak to si˛e wszystko odbyło. W´sród prawdomówców nie powinno by´c

takich zagadek, a jednak si˛e zdarzały. ´Swi˛ety Roy Mniejszy powiedział: Prawdziwa

mowa to prosty sposób mówienia prawdy, o ile sprawa nie jest skomplikowana i łatwo

o niej rozprawia´c.

Gdy nast˛epnej wiosny przybyli do nas w˛edrowcy z Rejestru, nie było w´sród nich

Jednodniówki. Czekaj ˛

ac na ich przybycie, wyobra˙załem sobie niestworzone rzeczy, ˙ze

129

background image

dziewczyna powróci zmieniona nie do poznania i nie´swiadoma prawdziwej mowy; ˙ze

b˛edzie taka sama jak przedtem, powita mnie, jakby´smy si˛e nie rozstawali i opowie o cu-

dach, które widziała; ˙ze b˛edzie ˙załowała pochopnej ucieczki i uni˙zenie poprosi, by j ˛

a

przyj ˛

a´c z powrotem; ˙ze zachorowała i umarła w´sród obcych z Rejestru, a ci przynios ˛

a

nam blad ˛

a nieboszczk˛e. Jednodniówka nie wróciła. W˛edrowcy twierdzili, ˙ze jest zdrowa

i wesoła, ale nie potrafili sobie przypomnie´c ˙zadnych szczegółów i z niecierpliwo´sci ˛

a

czekali, a˙z zacznie si˛e handel.

Tej wiosny po odej´sciu w˛edrowców policzyli´smy nasz ˛

a dziatw˛e.

Ka˙zdej wiosny daremnie czekałem na Jednodniówk˛e. Co roku wypatrywanie przy-

byszów z Rejestru oraz rosn ˛

aca nadzieja jej powrotu oznaczały, ˙ze nadchodzi wypatry-

wana niecierpliwie zmiana pór roku. Wiosna była przez to jeszcze bardziej upragniona,

a nuda dobiegaj ˛

acej kresu zimy graniczyła z szale´nstwem; charakterystyczne oznaki,

takie jak wezbrane nurty rzek i przyloty w˛edrownego ptactwa, wprawiały mnie w stan

euforii. Jednodniówka, miło´sniczka jesieni i mrocznych komnat stała si˛e dla mnie sym-

bolem wiosny.

130

background image

— Nie pójdziesz za ni ˛

a — stwierdziła Barwa Czerwieni. — W takim razie dok ˛

ad

si˛e wybierasz?

— Sam nie wiem — odparłem. — Trudno powiedzie´c.

— Mało wiesz jak na młodzie´nca aspiruj ˛

acego do ´swi˛eto´sci — stwierdziła i dodała

z u´smiechem: — To dobry znak.

Wcale si˛e nie dziwiłem, ˙ze Barwa Czerwieni zna moje zamysły, chocia˙z jej nie

wspomniałem, ˙ze chc˛e opu´sci´c Małe Domostwo, nauczy´c si˛e ˙zycia godnego opowie-

´sci, bo pragn˛e zosta´c ´swi˛etym. Po prostu dałem jej to do zrozumienia. ˙

Zadnej z moich

ch˛eci czy my´sli nie mogłem przed ni ˛

a ukry´c. U˙zywałem prawdziwej mowy, której mnie

nauczyła.

— ˙

Zycie — mówiła, przygl ˛

adaj ˛

ac si˛e uwa˙znie obrazowi pierwszego z przezroczy

Archiwum, widocznemu na białej ´scianie — to splot okoliczno´sci, które ł ˛

acz ˛

a si˛e w kr˛e-

gi i razem wiruj ˛

a. Okoliczno´sci ˙zycia ´swi˛etego zawieraj ˛

a si˛e w jego opowie´sci o kole-

jach własnego losu. Ta historia trwa w naszych wspomnieniach. ˙

Zywot ´swi˛etego za-

mkni˛ety w opowiadaniu przedstawia tak˙ze rozmaite okoliczno´sci naszego bytowania.

To jak kr˛egi na wodzie.

131

background image

Wstała, zamiataj ˛

ac szat ˛

a glinian ˛

a podłog˛e. Z podłu˙znej szkatułki wyj˛eła drugi szkla-

ny kwadrat i umie´sciła go obok pierwszego. Obraz na ´scianie był teraz inny; kolory si˛e

zmieszały, a barwne plamy przybrały odmienny kształt i poło˙zenie.

— Widzisz? — powiedziała Barwa Czerwieni. — ´Swi˛eci s ˛

a jak przezrocza Archi-

wum. Liczy si˛e interpretacja, a nie sam obrazek.

— Ze ´swi˛etymi jest podobnie — wtr ˛

aciłem. — Ich przejrzyste ˙zywoty objawiaj ˛

a

prawd˛e o nas samych. Cudze dzieje staj ˛

a si˛e tłem dla naszych losów. Mniejsza o pery-

petie i barwne opowie´sci. Liczy si˛e. . .

— Interpretacja. Masz racj˛e — odparła Barwa Czerwieni. — Istot ˛

a ´swi˛eto´sci nie s ˛

a

czyny, lecz opowie´sci o nich. Natura snuj ˛

acych je ´swi˛etych staje si˛e przejrzysta, a przez

to rzuca nowe ´swiatło na nas samych.

— Bez Korporacji Wielkiego Domostwa nie byłoby prawdziwej mowy, a gdyby nie

ona, ˙zycie nie zyskałoby przejrzysto´sci. ´Swi˛eci mieli nadziej˛e, ˙ze doskonale przejrzysty

˙zywot uwolni nas od ´smierci; nie chodzi o nie´smiertelno´s´c, której pragn˛eli aniołowie;

uwolnienie od ´smierci polega na tym, by koleje losu ju˙z za ˙zycia zyskały przejrzysto´s´c,

i to nie dzi˛eki czynnikom zewn˛etrznym, takim jak Archiwum czy prawdziwa mowa.

132

background image

Przejrzysto´s´c winna cechowa´c wszelkie zdarzenia i okoliczno´sci. Zamiast opowiada´c

historie, które je takimi uczyni ˛

a, sami b ˛

ad´zmy przezroczy´sci. Słuchanie i wspominanie

˙zycia ´swi˛etych nie wystarczy, trzeba ich samemu do´swiadczy´c; od narodzin do ´smierci

musimy prze˙zy´c wiele ˙zywotów.

— Jakim sposobem? — wypytywałem, bo trudno mi było ogarn ˛

a´c to my´sl ˛

a albo

wyobra´zni ˛

a.

— Wła´snie — rzuciła Barwa Czerwieni. — Gdybym wiedziała, byłabym najwi˛eksz ˛

a

w´sród ´swi˛etych. Je˙zeli odkryjesz. . . Powiedz mi jedno, Potoku słów. Na czym polega

prawdziwa mowa?

Powinienem to wiedzie´c; jestem prawdomówc ˛

a i cokolwiek si˛e stanie, nie przestan˛e

nim by´c, a mimo to. . . Na czym polega? Pytanie Barwy Czerwieni d´zwi˛eczało echem

w mojej głowie; było jak obraz, w niesko´nczono´s´c odbijany przez dwa stoj ˛

ace naprze-

ciw siebie zwierciadła. Wzrok si˛e wtedy m ˛

aci, jak mnie zm ˛

acił si˛e rozum.

— Nie mam poj˛ecia — odparłem, wybuchaj ˛

ac ´smiechem. — Nie wiem, jak funk-

cjonuje.

133

background image

Gaw˛edziarka równie˙z si˛e roze´smiała. Pochylona w moj ˛

a stron˛e, jakby chciała po-

wierzy´c mi tajemnic˛e, stwierdziła, zni˙zaj ˛

ac głos do szeptu:

— Wiedz, Potoku, ˙ze i ja nie mam poj˛ecia!

Wci ˛

a˙z chichotała, si˛egaj ˛

ac po kolejne przezrocze Dłoni, potrzebne do uzupełnienia

obrazu. Co´s jej przyszło do głowy, kiedy ujmowała w palce szklane kwadraty.

— Zapytałe´s mnie kiedy´s, Potoku, jakie s ˛

a nazwy przezroczy oraz ich sekwencji.

— Tak.

— Nadal chcesz je pozna´c?

— Owszem.

— A zatem nadeszła odpowiednia pora — stwierdziła Barwa Czerwieni, spogl ˛

a-

daj ˛

ac na mnie, jakby si˛e ˙zegnała. — Obrazek widziany przed chwil ˛

a to Czwarty Od-

krywca. Przezrocze Dłoni. Czy widzisz jej zarys w miejscu, gdzie spotykaj ˛

a si˛e kontu-

ry? Nast˛epny wizerunek to Pierwsza Rysa Mniejsza. Razem tworz ˛

a W˛ezeł Mniejszy. —

Wyj˛eła z pudełka kolejny szklany kwadrat. — W˛ezeł Mniejszy i R˛eka daj ˛

a W˛ezeł Mniej-

szy Rozwikłany. — Dodała dwa kolejne obrazki. — W˛ezeł Mniejszy Rozwikłany i dwa

Stopnie tworz ˛

a W˛ezeł Wi˛ekszy. — Ostro˙znie wyjmowała i umieszczała w przegródce

134

background image

cienkie przezrocza. — Wielki W˛ezeł i Pierwsza Pułapka to Pułapka Mniejsza, natomiast

Pułapka Mniejsza i Wyprawa daj ˛

a Drug ˛

a Bram˛e Mniejsz ˛

a albo Pułapk˛e Zamkni˛et ˛

a

Mniejsz ˛

a, gdy rzecz dotyczy tych od Li´scia. Druga Brama Mniejsza oraz Boisko tworz ˛

a

zwykł ˛

a Bram˛e.

Kontury widoczne na ´scianie splotły si˛e, a nało˙zone na siebie barwy ´sciemniały.

Kolejne przezrocze jakby uwyra´zniało poprzednie, a potem m ˛

aciło wzór. Nie mogłem

si˛e w tym rozezna´c. Dłonie Barwy Czerwieni zawisły nad pudełkiem wypełnionym

szklanymi kwadratami.

— Istnieje przypuszczenie — tłumaczyła — ˙ze Brama wraz z dwoma kolejnymi

przezroczami Rysy, Złamanym Sercem i Rozrzuconymi Okruchami, tworzy W˛ezeł Roz-

wikłany Wi˛ekszy. Nikt jednak nie potrafi odczyta´c takiej sekwencji obrazów; nawet in-

terpretacja Bramy nastr˛ecza trudno´sci, a co dopiero mówi´c o bardziej zło˙zonych ukła-

dach. — Dotkn˛eła soczewek, by poprawi´c ostro´s´c, a nało˙zone obrazy na moment stały

si˛e wyra´zne i ponownie zm˛etniały. Podeszła bli˙zej i znów usiadła obok mnie. — Po

wielu latach poszukiwa´n gaw˛edziarki przekonały si˛e, ˙ze nie mo˙zna nakłada´c obrazów

135

background image

w niesko´nczono´s´c, a Brama stanowi granic˛e pewnej interpretacji. Je´sli nawet W˛ezeł

Rozwikłany Wi˛ekszy zawiera wszelkie obrazy, to nie podlega opisowi i komentarzowi.

— Czy Archiwum przestało by´c u˙zyteczne, gdy odkryły´scie t˛e prawidłowo´s´c? Jak

to jest?

— O, nie — odparła. — W ˙zadnym wypadku. Minie wiele czasu, nim nauczymy

si˛e rozumie´c wszystkie dane zawarte cho´cby w W˛e´zle Mniejszym. Z drugiej strony

jednak. . . Wydaje si˛e, ˙ze gdy w czasach ´swi˛etej Olivii rozpocz˛eto rzetelne badanie Ar-

chiwum, s ˛

adzono. . . istniała uzasadniona nadzieja, ˙ze pewnego dnia uda si˛e zobaczy´c

pełn ˛

a sekwencj˛e i odpowiedzie´c na wszystkie pytania. Teraz wiadomo, ˙ze to mrzon-

ki. Gdy prawda wyszła na jaw, kilka gaw˛edziarek zniszczyło swoje Archiwa, a cz˛e´s´c

z nich opu´sciła Małe Domostwo. Smutne to były czasy. — Barwa Czerwieni poprawiła

zsuwaj ˛

ace si˛e okulary. — Co do mnie. . . Zdaj˛e sobie spraw˛e, ˙ze w Archiwum tyle jest

odnóg, w˛e˙zowych dłoni i ciekawostek, ˙ze wielu ˙zywotów nie starczy na ich gruntow-

ne poznanie. Nie zabraknie równie˙z kwestii wynikaj ˛

acych z do´swiadcze´n i m ˛

adro´sci

naszych linii uwikłanych w problemy i wi˛ezi. — Zerkn˛eła na wzór Bramy; na szkłach

okularów powstały barwne refleksy. — Tam s ˛

a wszelkie dane, Potoku, cho´c nie po-

136

background image

trafi˛e ich wydoby´c; wszystko zawiera si˛e w Archiwum; cała prawda o ludziach, której

nigdy nie poznam. To wystarczy, ˙zebym stale do niego wracała. — Zapadło milczenie.

Barwa Czerwieni wydawała si˛e starsza ni˙z w rzeczywisto´sci. Nagle zapytała: — Kiedy

zamierzasz odej´s´c?

— Na wiosn˛e — odrzekłem. — S ˛

adz˛e, ˙ze wówczas b˛ed˛e ju˙z gotowy.

— ´Swi˛ety. . . — rzuciła. — Chc˛e ci u´swiadomi´c, Potoku, ˙ze gdy przed siedmioma

laty odwiedziłe´s mnie po raz pierwszy, inne były twoje zamiary. Chciałe´s odszuka´c

wszystkie zaginione dobra, aby je nam zwróci´c.

— Tak.

— Czy twoja dziewczyna z linii Szeptu równie˙z si˛e do nich zalicza? — Nie odpo-

wiedziałem. Barwa Czerwieni nie patrzyła na mnie. Wzrok utkwiła w obrazie Bramy. —

Wła´sciwie czemu nie. . . — mrukn˛eła, uderzaj ˛

ac si˛e dłoni ˛

a w kolano. — W tym roku nie

zamierzam odczytywa´c dla ciebie wzorów. Gdyby´s mimo wszystko nalegał, wynikłoby

tyle˙z szkody, co po˙zytku. Co ty na to?

— Tobie pozostawiam decyzj˛e.

137

background image

— Sadz˛e, ˙ze mój pomysł jest rozs ˛

adny. — Wyci ˛

agn˛eła r˛ek˛e, abym pomógł jej wsta´c.

Czy to mo˙zliwe, ˙ze tak szybko urosłem? A mo˙ze to ona si˛e skurczyła? Mocno zacisn˛eła

dłonie na moim ramieniu i dodała: — Gdy odejdziesz, nie wa˙z si˛e zapomnie´c o nas

i naszych potrzebach. Je´sli znajdziesz co´s, co mogłoby si˛e nam przyda´c, zachowaj to.

Wiedz˛e zdobyt ˛

a tutaj we´z ze sob ˛

a jak baga˙z; z ni ˛

a łatwiej ci b˛edzie wypełni´c zadanie.

Cho´cby´s odszedł daleko, wró´c do nas ze swymi znaleziskami.

Obj˛eła mnie i wyszedłem. Biegłem kr˛et ˛

a ´Scie˙zk ˛

a, znan ˛

a mi jak własne pi˛e´c palców,

zdziwiony, ˙ze komnaty, pokoje i korytarze stały si˛e nagle zbyt ciasne. Ciekawiło mnie,

jakie dane ujawniłoby Archiwum i czego dowiedziałbym si˛e o moich zamiarach, jakie

miałem szanse, co pewnie by si˛e nie udało. Czułem, ˙ze p˛ekła linia ł ˛

acz ˛

aca moj ˛

a młodo´s´c

z Małym Domostwem; byłem nieco zagubiony, a zarazem wolny. Barwa Czerwieni na

pewno miała racj˛e. Mniejsza zreszt ˛

a o jej wiedz˛e (a wiedziała mnóstwo); jednego byłem

pewien — z pewno´sci ˛

a wyczuwała, kiedy trzeba, a kiedy nie nale˙zy mówi´c, co ujawniło

Archiwum.

Jak mogła przypuszcza´c, ˙ze zapomn˛e o Małym Domostwie! Z pewno´sci ˛

a nie mówi-

ła tego powa˙znie. Im dalej odchodz˛e, tym wyra´zniejszy staje si˛e w moim umy´sle jego

138

background image

obraz; widz˛e strumie´n płyn ˛

acy z pluskiem fal, owady i ptactwo w zaro´slach, najskrytsze

tajemnice zawarte w Archiwum i ocalałych przedmiotach, ukrytych wyrze´zbionych ku-

frach. Teraz, gdy mieszkam od roku na drzewie, gdy otrzymałem list od doktor Boots,

poznałem ´swiatło´s´c i mrok, dochodziłem swoich praw, przetrwałem niezliczone analizy

i podsumowania, my´sl˛e niekiedy, ˙ze wyobraziłem sobie po prostu nasz le´sny zak ˛

atek,

˙ze wcale nie jestem prawdomówc ˛

a — nie my´sl˛e tego, co mówi˛e i nie mówi˛e, tego, co

my´sl˛e, a wszystko jest moim wymysłem. Z drugiej strony, nawet je´sli to było senne

marzenie, wizj˛e podyktował mi głos prawdomówcy, który nie potrafi kłama´c.

background image

DRUGA FASETA

Twoja wyprawa miała jednak, na celu odszukanie Jednodniówki, prawda?

Nie wiem. Mo˙ze tak. Nie byłem tego ´swiadomy.

Jako dziecko pragn ˛

ałem odnale´z´c nasze utracone dobra. Kiedy podrosłem i pozna-

łem opowie´sci o ´swi˛etych oraz historie Siedmior˛ekiego, pojawił si˛e inny ´smiały plan:

zapragn ˛

ałem SAM ZOSTA ´

C ´swi˛etym i prze˙zy´c niezwykłe przygody, o których mógł-

bym potem opowiada´c, a tak˙ze odkry´c zapomniane tajemnice, znacznie wa˙zniejsze od

sekretów, których nie chciała mi powierzy´c Jednodniówka. Miałem równie˙z nadziej˛e,

˙ze w moich opowie´sciach ´swiat nabierze wewn˛etrznej logiki.

140

background image

Barwa Czerwieni s ˛

adziła, ˙ze w gł˛ebi ducha pragn ˛

ałem tylko odnale´z´c Jednodniów-

k˛e. Ona była zaginionym dobrem, którego mi najbardziej brakowało.

Od gaw˛edziarki dowiedziałem si˛e równie˙z o podstawowym d ˛

a˙zeniu ´swi˛etych: pra-

gn˛eli by´c przejrzy´sci.

Sk ˛

ad miałem wiedzie´c tamtej wiosny, czego chc˛e najbardziej i jaki b˛ed˛e w przy-

szło´sci? Jak miałem przeczu´c, ˙ze wszystkie domysły s ˛

a prawdziwe, ˙ze spełni ˛

a si˛e co do

joty?

Nie miałem o tym poj˛ecia. Jednego byłem pewny; wbrew opinii Barwy Czerwie-

ni, przekonanej, ˙ze ´swi˛etych ju˙z nie ma, ˙zyje gdzie´s na ´swiecie wybraniec, jakim sam

chciałbym zosta´c. Najwa˙zniejsze moje zadanie polegało na tym, by go odnale´z´c, usi ˛

a´s´c

przed nim i dzi˛eki obserwacji zrozumie´c to, czego sam nie mogłem poj ˛

a´c: czym jest

przejrzysto´s´c.

Odbyli´smy z Siedmior˛ekim wiele wypraw; zdarzało si˛e, ˙ze na cały tydzie´n opusz-

czali´smy Małe Domostwo, by odwiedzi´c wszystkie ciekawe miejsca. Nauczyłem si˛e

wspina´c po skałach, rozpala´c ognisko z wilgotnego drewna, okre´sla´c kierunek i masze-

rowa´c przez cały dzie´n bez obawy, ˙ze nie wiem, dok ˛

ad zmierzam. Siedmior˛eki mawiał,

141

background image

˙ze to przygotowania. Odk ˛

ad postanowiłem opu´sci´c Małe Domostwo, zacz ˛

ałem si˛e do

nich solidniej przykłada´c. Wprawdzie ani razu o tym nie rozmawiali´smy, ale Siedmio-

r˛eki rozumiał, ˙ze przygotowania słu˙z ˛

a mnie, nie za´s jemu.

Zabrałem grub ˛

a niebiesk ˛

a koszul˛e, chleb i fajk˛e, sporo orzechów i suszonych owo-

ców. Siedmior˛eki splótł dla mnie ze sznurka lekki i mocny hamak; zabrałem tak˙ze pla-

stikow ˛

a płacht˛e, któr ˛

a zamierzałem nad nim rozpina´c, by słu˙zyła za namiot. Miałem

czwórdzbanek i troch˛e innych lekarstw oraz nowe okulary wykonane przez Moje Oczy

specjalnie dla mnie. Szkła były ˙zółtawe, a kiedy przez nie spogl ˛

adałem, wczesna wio-

sna zmieniała si˛e w pó´zne lato. Wkładałem je i zdejmowałem dla zabawy, wypatruj ˛

ac

´swi˛etych w koronach drzew.

Czemu na drzewach?

´Swi˛eci zawsze ˙zyli z dala od innych, zwykle w domkach budowanych w koronach

drzew. Nie mam poj˛ecia, czemu tak czynili. S ˛

adziłem, ˙ze pewnego dnia sam zamiesz-

kam na drzewie jak dawni ´swi˛eci; najch˛etniej wybrałbym d ˛

ab o niskim pniu albo jeden

z mijanych wi ˛

azów. Zd ˛

a˙zyłem si˛e ju˙z przywi ˛

aza´c do wizerunku ´swi˛etego, którym pra-

gn ˛

ałem zosta´c, widziałem bardzo wyra´znie owego starca, chwytałem uchem oderwane

142

background image

fragmenty jego opowie´sci. . . W południe zaszyłem si˛e w niewielkim zagajniku, na pod-

mokłym brzegu strumienia, z którego piły czasem dzikie krowy. Zapaliłem. Nie pozo-

stawało mi nic innego, jak ruszy´c dalej. Mijał pierwszy ranek mojej wyprawy, ale czas

bardzo mi si˛e dłu˙zył i dlatego postanowiłem sobie ul˙zy´c.

W czwórdzbanku jest srebrne naczynie, które zawiera małe, czarne jak ˙zu˙zel gra-

nulki ró˙znej wielko´sci, które czyni ˛

a brzemi˛e l˙zejszym. Wiedziałem to od mbaby, która

otwierała przy mnie dzbanek, by za˙zy´c ów specyfik. Byłem ´swiadomy, ˙ze w podró˙zy

trzeba przed połkni˛eciem granulki u´swiadomi´c sobie dokładnie, co stanowi cel wypra-

wy, któr˛edy si˛e tam dosta´c i w jakiej porze. Znałem szlak wiod ˛

acy ku Rzece i wie-

działem, ˙ze przed zmierzchem powinienem dotrze´c do mostu, którym szli´smy kiedy´s

z Siedmior˛ekim. Otworzyłem dzbanek, dr˙z ˛

ac ˛

a r˛ek ˛

a (jako ˙ze dotychczas nie za˙zywałem

tej mikstury) si˛egn ˛

ałem po ciemn ˛

a granulk˛e i przełkn ˛

ałem j ˛

a pospiesznie.

Zwolniłem kroku w´sród olbrzymich wi ˛

azów ocieniaj ˛

acych drog˛e. Szum wiatru

w koronach drzew brzmiał coraz ciszej i przypominał smutne powolne zawodzenie, a˙z

w ko´ncu przestałem go słysze´c. ´Spiew ptaków brzmiał przeci ˛

agle, a li´scie poruszały si˛e

w zwolnionym tempie. Jasny dzie´n zmienił si˛e w bł˛ekitny półmrok; takie bywa ´swiatło

143

background image

w czasie za´cmienia sło´nca. Obserwowałem jedn ˛

a gał ˛

azk˛e, potem wybrany li´s´c. Robiłem

długie przerwy mi˛edzy jednym a drugim krokiem, by obserwowa´c ka˙zdy szczegół; sło´n-

ce nie zmieniało poło˙zenia, a niskie ptasie głosy ci ˛

agn˛eły w niesko´nczono´s´c pojedyncze

tony. Czekałem cierpliwie, a˙z opadnie uniesiona do góry prawa stopa; wydawało si˛e, ˙ze

to nie nast ˛

api. Nagle zapomniałem o li´sciu, ´spiewie ptaków i jednostajnym poj˛ekiwaniu

wiatru; noga uderzyła o ziemi˛e i ujrzałem przed sob ˛

a Rzek˛e, a w dali most i zachodz ˛

a-

ce sło´nce. Zaskoczony parskn ˛

ałem ´smiechem. Ul˙zyłem sobie, nie ma co! W˛edrowałem

przez całe popołudnie i nawet tego nie poczułem. Zrozumiałem staruszków, którzy chi-

chotali, spogl ˛

adaj ˛

ac z lekkim niedowierzaniem na efekty całodziennej pracy wykonanej

pod wpływem czarnych granulek zmniejszaj ˛

acych trudy.

Obejrzałem si˛e i na widok li´sci trzepocz ˛

acych w koronach drzew przy lekkim po-

południowym wietrze, ˙zal mi si˛e zrobiło utraconej w˛edrówki. Zrozumiałem, ˙ze warto

sobie ul˙zy´c, gdy mamy do przeniesienia ci˛e˙zar d´zwigany setki razy, albo niech˛etnie

ruszamy w dług ˛

a drog˛e. Ciemny specyfik nie wychodzi na dobre ani odkrywczym wy-

prawom, ani młodym ´swi˛etym. To było dla mnie nauczk ˛

a; cisn ˛

ałem srebrny dzbanek do

rzeki, a˙z podskoczył w´sród spienionych brunatnych fal i poszedł na dno.

144

background image

Za rzek ˛

a sło´nce o´swietlało szczyty wzgórz, ale w nadbrze˙znych zaro´slach robiło

si˛e ju˙z ciemno i zimno. Opadła mgła. Wsun ˛

ałem dłonie w r˛ekawy i spogl ˛

adałem na

bystry nurt; byłem zm˛eczony, bo długo maszerowałem. Ciekawe, czy zdołam zapali´c.

Nagle woda zabulgotała, chlapi ˛

ac na wszystkie strony, i po rzece przemkn ˛

ał człowiek.

W˛edrował po falach; woda bryzgała na tors, a on wykonywał ramionami zamaszyste

ruchy jak podczas marszu. Za nim kł˛ebiła si˛e piana. Nie spostrzegł mnie, bo ukryłem

si˛e w cieniu, i odpłyn ˛

ał z nurtem.

Zadziwiaj ˛

ace! Bez namysłu pobiegłem za nim wzdłu˙z brzegu, potykaj ˛

ac si˛e o korze-

nie i grz˛ezn ˛

ac w błocie. Na moment straciłem nieznajomego z oczu, ale po chwili znów

go ujrzałem, jak równym tempem przepływał obok drzew, a ko´nski ogon i biała koszula

ci ˛

agn˛eły si˛e za nim. Brn ˛

ałem w´sród wierzb i pn ˛

aczy rosn ˛

acych na podmokłym brze-

gu; ledwie wyci ˛

agałem buty z grz ˛

askiego błota. Wkrótce zobaczyłem si˛egaj ˛

acy w nurt

drewniany pomost, a na nim zwyczajnego m˛e˙zczyzn˛e; wyciskał wod˛e z ko´nskiego ogo-

na, przekomarzaj ˛

ac si˛e wesoło z kobiet ˛

a, która energicznie wycierała go r˛ecznikiem.

Gdy si˛e odwrócili i ujrzeli przybysza brn ˛

acego przez zaro´sla, po´slizgn ˛

ałem si˛e i plusn ˛

a-

łem jak wydra do zm˛etniałej wody.

145

background image

Pomogli mi wyj´s´c na brzeg i ze ´smiechem wypytywali, jak przyw˛edrowałem w to

miejsce; kiedy wyplułem zamulon ˛

a wod˛e, zorientowałem si˛e, ˙ze to prawdomówcy.

Wci ˛

agn˛eli mnie na pomost, kilkoma schodkami poł ˛

aczony z nadbrze˙znym domem.

Spostrzegłem przycumowany do molo lekki chybotliwy pojazd, którym nieznajomy

przemierzał rzeczny nurt: dwa podłu˙zne, puste w ´srodku metalowe cylindry poł ˛

aczone

ławk ˛

a, wiosła oraz wielkie pedały no˙znego nap˛edu. Bez obci ˛

a˙zenia urz ˛

adzenie mocno

wystawało z wody. Domy´sliłem si˛e, ˙ze nieznajomy wywodzi si˛e z linii Klamry. Za-

mierzałem powiedzie´c, jak bardzo si˛e zdumiałem, widz ˛

ac go na rzece, ale w tej samej

chwili z drzwi domu wypadł chłopiec i znieruchomiał na mój widok. Był o kilka lat

młodszy, opalony, z włosami spłowiałymi od sło´nca. Poza bł˛ekitn ˛

a opask ˛

a na szyi był

zupełnie nagi, a w dłoni trzymał kij.

Ju˙z miałem si˛e przedstawi´c, gdy z budynku wybiegł nast˛epny chłopiec; on równie˙z

przystan ˛

ał na mój widok. Był opalony, a czupryna zja´sniała mu od sło´nca; trzymał kij

i był nagi, wyj ˛

awszy czerwon ˛

a opask˛e na szyi.

Po raz pierwszy ujrzałem bli´zni˛eta. Wykr˛ecałem mokre ubranie, gapi ˛

ac si˛e na nich

mimo woli. Oni równie˙z mi si˛e przygl ˛

adali, cho´c nie było na co patrze´c. Nie potrafiłem

146

background image

okre´sli´c wyrazu ich twarzy, ale z czasem poj ˛

ałem, ˙ze tak wygl ˛

adaj ˛

a ludzie rzadko wi-

duj ˛

acy nieznajomych.

— To jest P ˛

aczek, a to Kwiatek — powiedział m˛e˙zczyzna. Nie mogłem powstrzy-

ma´c ´smiechu, a on mi zawtórował. — Jestem Wyko´nczony, a moja kobieta zwie si˛e Bez-

ksi˛e˙zycowa. Chod´z wysuszy´c ubranie. — Upewniłem si˛e, ˙ze pochodził z linii Klamry;

Bezksi˛e˙zycowa nale˙zała do Li´scia; chłopców nie umiałem przypisa´c do linii, jako ˙ze

było ich dwu.

Gdy weszli´smy do ´srodka, ujrzałem na ´scianach zakrytych kilimami migotliwe

refleksy promieni zachodz ˛

acego sło´nca, odbitych od faluj ˛

acej wody; mogło si˛e wyda-

wa´c, ˙ze jeste´smy pod jej powierzchni ˛

a. Jednostajny plusk przyprawiał mnie o senno´s´c;

w mieszkaniu rzecznego w˛edrowca i jego rodziny czułem si˛e jak ryba odwiedzaj ˛

aca

rybich przyjaciół. Wyko´nczony, przerywaj ˛

ac rozmow˛e, zdj ˛

ał i napełnił szklan ˛

a fajk˛e.

Miał przyjemny głos, lecz chwilami przemawiał tonem, który pobudzał mnie do ´smie-

chu, a Bezksi˛e˙zycowa ´smiała si˛e jeszcze cz˛e´sciej. Zapytałem Wyko´nczonego, dlaczego

nie mieszka w Małym Domostwie.

147

background image

— Tak si˛e składa, ˙ze ci dwaj — zacz ˛

ał, wskazuj ˛

ac synów ły˙zk ˛

a pełn ˛

a chleba —

uwielbiaj ˛

a wod˛e. Strumie´n płyn ˛

acy przez Małe Domostwo jest dla nich za płytki. Ich

mbaba narzekała, ˙ze okropnie chlapi ˛

a, uznałem wi˛ec, ˙ze skoro lubi ˛

a wod˛e, powinni tu

zamieszka´c na stałe. Gdyby woleli towarzystwo ludzi, a rodzina im nie wystarczyła,

mogliby pozosta´c w Małym Domostwie. Najlepiej czuj ˛

a si˛e we dwójk˛e, wi˛ec mieszkaj ˛

a

nad rzek ˛

a.

— Tu si˛e urodzili´smy — wtr ˛

acił Kwiatek, a P ˛

aczek dodał: — Tu jest nasze miejsce.

— Postanowiłem zabra´c ich do siebie na jaki´s czas — oznajmił Wyko´nczony. —

Maj ˛

a tu dom. Ja równie˙z; tak było i b˛edzie. Chłopcy wol ˛

a mieszka´c nad wod ˛

a.

— Czy pozostan ˛

a prawdomówcami?

— Skoro byli nimi dawniej, nic si˛e nie zmieni, prawda? W naszym domu nad rzek ˛

a

jest dwoje prawdomówców, natomiast w Małym Domostwie brak prawdziwej rzeki.

Wybrali´smy najlepsze rozwi ˛

azanie.

Wyko´nczony stwierdził ponadto, ˙ze bli´zniakom nad wod ˛

a było lepiej ni˙z w´sród zdu-

mionej ich wygl ˛

adem gromady. Nadal zdarzali si˛e ludzie gotowi przej´s´c kawał drogi,

byle tylko zobaczy´c chłopców; nie chciał, by im si˛e w głowach przewróciło, bo na dobr ˛

a

148

background image

spraw˛e niczym si˛e nie wyró˙zniaj ˛

a. Bli´zniacy patrzyli na ojca z identycznym u´smiechem;

podobnie jak my, byli ´swiadomi, co stanowi o ich niezwykło´sci.

Chłodny pokój wypełnił si˛e mocn ˛

a o˙zywcz ˛

a woni ˛

a dymu, który łatwiej ni˙z powie-

trze wci ˛

agało si˛e w płuca. Wyko´nczony nie przerywał rozmowy, a kł˛eby dymu wygl ˛

a-

dały jak słowa wychodz ˛

ace z jego ust.

— To osobliwe, ˙ze dziwi ci˛e opuszczenie Małego Domostwa — stwierdził, upycha-

j ˛

ac ´swie˙ze okruchy chleba w główce fajki. — Wygl ˛

ada na to, ˙ze wybrałe´s tak samo jak

my. Byli´smy od ciebie nieco starsi, decyduj ˛

ac si˛e na ów krok.

— To nie tak — zacz ˛

ałem, ale przyszło mi do głowy, ˙ze maj ˛

a racj˛e, poniewa˙z wiele

lat upłynie, nim powróc˛e do Małego Domostwa. A jednak ˙zal mi było P ˛

aczka i Kwiatka,

bo nie mogli pozosta´c na stałe w najwspanialszym miejscu na ziemi. — Wyruszyłem na

wypraw˛e. Pewnego dnia wróc˛e. Bez mo˙zliwo´sci powrotu moje ˙zycie byłoby koszma-

rem. — Dopiero teraz zdałem sobie z tego spraw˛e.

— Tak czy inaczej — wtr ˛

aciła Bezksi˛e˙zycowa, podnosz ˛

ac si˛e z miejsca — mo˙zesz

tu zosta´c, jak długo zechcesz. Mamy du˙zo miejsca.

149

background image

Gdy opowiedziałem wszystkie nowiny z rodzinnego gniazda, jakie zdołałem sobie

przypomnie´c, a lampy zapalone przez Bezksi˛e˙zycow ˛

a przygasły, po kr˛etych schodach

poszedłem z chłopcami do sypialni, gdzie przez liczne przeszklone okna wida´c by-

ło czyste nocne niebo i przecinaj ˛

acy je Mały Ksi˛e˙zyc. Byłem wprawdzie zm˛eczony,

ale min˛eło sporo czasu, nim zasn ˛

ałem. Nie mogłem wyj´s´c z podziwu, słysz ˛

ac, jak P ˛

a-

czek wpada w słowo Kwiatkowi. My´sleli niczym jedna osoba. Chichotali, rozmawiaj ˛

ac

o sprawach, na których si˛e nie znałem i baraszkowali jak młode wydry. Za dnia wy-

gl ˛

adali na opalonych, ale w półmroku na tle ciemnych kołder ich skóra wydawała si˛e

blada.

Postanowili mi pokaza´c swoje skarby ukryte w pudłach oraz pod posłaniem; obej-

rzałem pust ˛

a skorup˛e ˙zółwia i myszk˛e o spiczastym nosie w gniazdku z trawy. Ze skrytki

w ´scianie wyci ˛

agn˛eli najcenniejszy przedmiot. Była to przezroczysta kostka z plastiku,

a w niej mucha gotowa do lotu; prawdziwy owad. Niesamowite! Zatopili much˛e w pla-

stikowej bryle! Pochyleni ku sobie obracali´smy kostk˛e w ´swietle ksi˛e˙zyca.

— Jak powstała? — wypytywałem. — Ma jak ˛

a´s histori˛e? Sk ˛

ad j ˛

a macie?

150

background image

— Od ´swi˛etego — odparł jeden z chłopców i si˛egn ˛

ał po nast˛epny przedmiot wart

pokazania, ale zdziwiony jego słowem dodałem natychmiast:

— ´Swi˛ety wam to dał? Jaki ´swi˛ety?

— Nasz znajomy — odparł P ˛

aczek.

— Znacie ´swi˛etego?

— Dał nam kostk˛e.

— Czemu? Co to miało oznacza´c?

— Nie wiem — powiedział jeden z chłopców. — To miało by´c dla nas nauczk ˛

a.

Mucha jest przekonana, ˙ze wisi w powietrzu, bo wszystko dokładnie widzi i nie czuje,

by j ˛

a cokolwiek ograniczało. A jednak nie mo˙ze si˛e poruszy´c. Mamy z tego czerpa´c

nauk˛e. Tak powiedział.

— To zwykły upominek — wtr ˛

acił drugi z braci.

— Czy mógłbym pozna´c waszego przyjaciela? — zapytałem tak niecierpliwie, ˙ze

chłopcy byli wyra´znie zdziwieni. — Daleko trzeba i´s´c?

— Tak.

151

background image

— Nie — odparł brat bli´zniak. — Niezbyt daleko. Wyruszymy o ´swicie. Zabierzemy

ci˛e do niego. Nie wiadomo, czy ci˛e polubi.

— Na pewno ci˛e polubi.

Chłopcy wymienili spojrzenia i parskn˛eli ´smiechem.

— To dlatego, ˙ze jest nas dwu — rzucił P ˛

aczek, gdy stali obj˛eci ramionami, spogl ˛

a-

daj ˛

ac na mnie z u´smiechem.

Jak przystało na dobrze wychowanych młodzie´nców spod znaku Li´scia, pozwolili

mi wybra´c posłanie. Długo nie mogłem zasn ˛

a´c. Wsłuchany w szum wody rozmy´slałem

o naszych odwiedzinach u ´swi˛etego. Miałem go pozna´c jutro, wkrótce, tak szybko!

background image

TRZECIA FASETA

Rano Wyko´nczony przewiózł nas swym wehikułem przez Rzek˛e. Ci ˛

agle ´smiał si˛e

i ˙zartował. Nie spotkałem dot ˛

ad człowieka, który po przebudzeniu byłby w tak dobrym

humorze — rzecz jasna, oprócz mnie, uradowanego rychłymi odwiedzinami u ´swi˛e-

tego. P ˛

aczek i Kwiatek wło˙zyli grube koszule chroni ˛

ace przed chłodem i mgł ˛

a, która

zalegała nad rzek ˛

a oraz jej dopływami o bardzo przyjemnej woni, ja natomiast trz ˛

a-

słem si˛e z zimna. Od Bezksi˛e˙zycowej dostałem zapas chleba i ładn ˛

a plastikow ˛

a butelk˛e

z przygotowanym na zim˛e musuj ˛

acym gronowym napitkiem. . . a na po˙zegnanie całusa.

153

background image

— Jesieni ˛

a wybieram si˛e do starego gniazda — oznajmiła. — Powiem, ˙ze ci˛e wi-

działam w dobrym zdrowiu.

Moja w˛edrówka trwała zaledwie dzie´n, a ju˙z miałem do przekazania tysi ˛

ace nowin,

zachowałem jednak milczenie, oboj˛etnie skin ˛

ałem głow ˛

a, jak przystało na do´swiadczo-

nego w˛edrowca, i ruszyłem za Wyko´nczonym.

Przez jaki´s czas szli´smy z bli´zniakami zalesionym brzegiem, wzdłu˙z bystrego do-

pływu rzeki, który spokojnie płyn ˛

ał wy˙złobionym w gruncie korytem. Gdy sło´nce było

ju˙z wysoko i mocno przygrzewało, a poranna mgła znikn˛eła, dotarli´smy do zatoczki,

gdzie czekała mała okr ˛

agła łódka, przywi ˛

azana do jednego z drzew rosn ˛

acych na brze-

gu. Aniołowie wykonali j ˛

a z białego plastiku i, jak cz˛esto bywało, przeznaczyli do inne-

go ni˙z my celu. Łód´z o tak osobliwym wygl ˛

adzie, proporcjach i kształcie byłaby daw-

niej nie do pomy´slenia. Zrobiło si˛e tak gor ˛

aco i parno, ˙ze P ˛

aczek i Kwiatek rzucili grube

koszule na dno plastikowej misy. Z mi˛ekkich ubra´n zrobiłem sobie poduszk˛e, usiadłem

i obserwowałem bli´zniaków, stoj ˛

acych w łodzi z bosakami w r˛ekach. Po wodach zatoki

pływały białe kwiaty; chłopcy zerwali po jednym i wło˙zyli je niczym kapelusze. Kiero-

wali łódk˛e w gór˛e rzeki, mijaj ˛

ac zaro´sla, które rzucały cie´n na ich ukwiecone czupryny.

154

background image

Gdy rzeka stała si˛e w ˛

askim potokiem o kamienistym dnie, wyci ˛

agn˛eli´smy łódk˛e

na brzeg i dalej ruszyli´smy piechot ˛

a wzdłu˙z strumyka szemrz ˛

acego w´sród skał. W cie-

płym wiosennym powietrzu nagle powiało chłodem, bo strumie´n zasilały topniej ˛

ace

´sniegi z odległych gór. Gdy weszli´smy mi˛edzy rosn ˛

ace na brzegu młode paprocie, P ˛

a-

czek i Kwiatek dali mi znak, ˙zebym milczał; wspi˛eli´smy si˛e po zboczu. Za drzewami,

które rosły nad strumieniem, była niewielka, zalana sło´ncem ł ˛

aka, poro´sni˛eta białymi

kwiatami. Na zielonej pochyło´sci le˙zał ´swi˛ety.

Pogr ˛

a˙zony w gł˛ebokim ´snie, zło˙zył dłonie na piersiach i chrapał. Stopy w ogrom-

nych buciorach sterczały w gór˛e. Siwe włosy opadły na traw˛e, tworz ˛

ac aureol˛e wokół

głowy, a drobn ˛

a ogorzał ˛

a twarz cz˛e´sciowo zakrywała broda; ´spi ˛

acy człowieczek podob-

ny był do dmuchawca. Podczołgali´smy si˛e w jego stron˛e. P ˛

aczek szepn ˛

ał co´s do ucha

Kwiatkowi, a ten parskn ˛

ał ´smiechem i obudził ´swi˛etego, który usiadł natychmiast i ze

zdumieniem rozejrzał si˛e po ł ˛

ace. Widz ˛

ac nas, kichn ˛

ał gło´sno, wstał z trudem i poma-

szerował przez ł ˛

ak˛e w stron˛e pobliskiego lasu. P ˛

aczek krzykn ˛

ał i rzucił si˛e w pogo´n za

´swi˛etym, jakby to był ptak, hodowany od małego. Kwiatek pop˛edził za nim, speszony

nieudanym powitaniem.

155

background image

Biegali przez chwil˛e po lesie, w którym znikn ˛

ał ´swi˛ety, a potem wrócili do mnie

zdyszani.

— Wlazł na drzewo — oznajmił Kwiatek.

— Nie zdołamy go stamt ˛

ad ´sci ˛

agn ˛

a´c — dodał P ˛

aczek, ´slini ˛

ac palec i pocieraj ˛

ac nim

dług ˛

a szram˛e na udzie.

— Nie mogli´scie zostawi´c go w spokoju? — zapytałem. — Zaraz by si˛e ockn ˛

ał.

Trzeba było zaczeka´c.

— Kwiatek si˛e roze´smiał — wymamrotał P ˛

aczek — i to go zbudziło. . .

— P ˛

aczek mnie roz´smieszył — usprawiedliwiał si˛e Kwiatek. — To przez niego

uciekł.

— Zobaczył nieznajomego i zwiał — wtr ˛

acił P ˛

aczek. — Nas si˛e nie boi.

Szkoda, ˙ze nie mogłem sam przyj´s´c do ´swi˛etego; kto wie, czy teraz zdołam go

przejedna´c. Bli´zniacy szybko zapomnieli o ´swi˛etym. Uganiali si˛e za konikami polny-

mi z równym zapałem, jak przedtem ´scigali starego człowieka. Usiedli i szeptali przez

chwil˛e, poszturchuj ˛

ac si˛e nawzajem, a nast˛epnie podeszli do pnia, na którym siedzia-

łem.

156

background image

— Przykro nam, ˙ze ´swi˛ety zwiał — powiedział Kwiatek. — Zobaczyłe´s go przynaj-

mniej i wiesz, jak wygl ˛

ada. Pora wraca´c do domu.

Ostro˙znie dobierał słowa, bo widział, ˙ze jestem zawiedziony, próbował mi jednak

u´swiadomi´c, ˙ze czas ucieka i gdyby´smy nawet wyruszyli od razu, w domu b˛edziemy

długo po zmroku.

— W takim razie zostan˛e — odparłem.

Patrzyli na mnie, nie pojmuj ˛

ac, o czym mówi˛e.

— Mo˙ze rankiem zejdzie z drzewa — wyja´sniłem. — B˛ed˛e miał sposobno´s´c, by si˛e

z nim rozmówi´c i przeprosi´c, ˙ze go tak nagle obudzili´smy. Dam sobie rad˛e.

— Zgoda — odparł jeden z chłopców. — Zosta´n, skoro chcesz. Przypłyn ˛

ałe´s tu

z nami. Wiesz, jak wróci´c?

Podj ˛

ałem zaskakuj ˛

ac ˛

a decyzj˛e. Miałem nadziej˛e, ˙ze bli´zniaki osłupiej ˛

a.

— Nie wracam — oznajmiłem. — Tak, chłopcy, nie zamierzam wraca´c, a wy szukaj-

cie dalej koników polnych. — Chyba tu zostan˛e i poczekam na staruszka. Zamieszkam

w pobli˙zu i pewnie zostan˛e ´swi˛etym.

157

background image

Bli´zniacy usiedli i zastanawiali si˛e nad tym przez chwil˛e, zerkaj ˛

ac to na mnie, to na

las, a˙z wreszcie popatrzyli sobie w oczy. P ˛

aczek zbli˙zył si˛e i z powag ˛

a ucałował mnie

w policzek. Kwiatek poszedł w jego ´slady. Ruszyli po mój baga˙z, zostawiony na skraju

ł ˛

aki i poło˙zyli go obok mnie. Odwrócili si˛e bez słowa, poszli w stron˛e potoku i wkrótce

znikn˛eli w´sród osik porastaj ˛

acych brzeg.

Tacy wła´snie s ˛

a ci spod znaku Li´scia — na co dzie´n przyziemni, ale gdy sytuacja

tego wymaga, potrafi ˛

a stan ˛

a´c na wysoko´sci zadania.

Przesiedziałem całe popołudnie, obserwuj ˛

ac rój muszek ta´ncz ˛

acy w powietrzu nad

ł ˛

aczk ˛

a. Im dłu˙zej rozmy´slałem o mojej decyzji, tym stawała si˛e dla mnie wa˙zniejsza. Ale

w miar˛e jak u´swiadamiałem sobie jej znaczenie, coraz trudniej było mi wsta´c i ruszy´c

do lasu, który szumiał na skraju ł ˛

aki; nie miałem ochoty szuka´c ´swi˛etego. ´

Cwiczyłem

na głos formułki, których mógłbym u˙zy´c, kiedy pójd˛e go przeprosi´c.

— Dzie´n dobry. . . — Niby proste, ale musiałem powtórzy´c te słowa kilkakrotnie,

by wła´sciwie zabrzmiały. Chodzi głównie o to, by przekona´c samego siebie. W ko´ncu

poszedłem do lasu; czułem jeszcze na policzkach całusy bli´zniaków. Pomy´slałem sobie,

co by si˛e stało, gdybym jednak wrócił, o ile, rzecz jasna, znalazłbym drog˛e powrotn ˛

a.

158

background image

Chłopcy spod znaku Li´scia pewnie by si˛e tym nie przej˛eli, a nawet okazaliby szczer ˛

a

rado´s´c na mój widok, ale my´sl o powrocie sprawiła, ˙ze poczułem si˛e paskudnie.

O zmroku wstałem i poszedłem do lasu. St ˛

apałem cicho, by nie przestraszy´c ´swi˛e-

tego, na wypadek, gdyby znajdował si˛e w pobli˙zu. W lesie było ju˙z ciemno, a w miar˛e

jak zagł˛ebiałem si˛e w nim coraz bardziej, robiło si˛e coraz mroczniej. Wiał lekki wiatr,

gał˛ezie trzeszczały ostrzegawczo i trudno było zrobi´c krok, nie potykaj ˛

ac si˛e o niewi-

doczne przeszkody. Trafiłem na wielki d ˛

ab z pniem szerokim jak mur; zapewne był

ojcem innych drzew. Usiadłem mi˛edzy grubymi korzeniami.

Było zbyt ciemno, by rozwiesi´c hamak, ale za to w g˛estym, ciemnym listowiu l´sniła

samotna gwiazda, a wiatr całkiem ustał. Postanowiłem odpocz ˛

a´c u stóp d˛ebu. Rozmy-

´slanie o domku nad rzek ˛

a lub Małym Domostwie mijało si˛e z celem, skoro, jak sam

powiedziałem, moim zamiarem było zosta´c ´swi˛etym; z drugiej strony jednak, trudno

mi było uwolni´c si˛e od wspomnie´n, gdy siedziałem w ciemno´sciach z kolanami podci ˛

a-

gni˛etymi pod brod˛e. Zrobiłem sobie skr˛eta i starannie pozbierałem upuszczone okruchy.

Miałem zapas chleba na kilka dni, a w najgorszym razie mógłbym je´s´c korzonki i jago-

dy, które Siedmior˛eki nauczył mnie rozpoznawa´c; niestety, było jeszcze za wcze´snie na

159

background image

le´sne owoce. Gdybym okropnie zgłodniał, upolowałbym małe zwierz˛e, by upiec mi˛eso

na ogniu i zje´s´c jak w dawnych czasach. Poza tym prawdziwy ´swi˛ety nie pozwoliłby,

˙zebym umarł z głodu w jego lesie.

A je´sli przyjdzie mi tu umrze´c bez jedzenia. . . Trudno, mo˙ze to wła´snie było mi

pisane. Smutny los, ale b˛edzie nauczk ˛

a dla innych, a moja niedola zostanie wł ˛

aczona do

opowie´sci o ´swi˛etym z lasu, i nie przepadnie. Czy to wła´snie przeczuwała Barwa Czer-

wieni? Pomy´slałem o Jednodniówce; mo˙ze pewnego dnia usłyszy t˛e opowie´s´c. Dowie

si˛e wówczas. . . czego´s si˛e dowie. Siedziałem, patrz ˛

ac na szafirowe niebo, widoczne

w´sród szumi ˛

acych li´sci, i rozmy´slałem o ´smierci.

— Skoro masz zamiar sp˛edzi´c tu noc — usłyszałem cichy głos — mógłby´s si˛e ru-

szy´c i przynie´s´c mi troch˛e wody. — Natychmiast zapomniałem o umieraniu i zadarłem

głow˛e, spogl ˛

adaj ˛

ac w mrok. Siwa broda majaczyła niewyra´znie w´sród ciemnego listo-

wia d˛ebu, o którego pie´n oparłem si˛e plecami. Wyleciało mi z głowy, co zamierzałem

powiedzie´c ´swi˛etemu. Broda znikn˛eła, a obok mnie przemkn ˛

ał ciemny przedmiot i z ha-

łasem opadł na ziemi˛e. Było to plastikowe wiadro. Podniosłem je i ponownie zadarłem

głow˛e.

160

background image

— I có˙z? — usłyszałem cichy głos.

Ruszyłem przez las, zbiegłem po łagodnym zboczu, nabrałem wody z ciemnego

strumienia i ruszyłem do lasu niepewnym krokiem. Gdy stan ˛

ałem pod d˛ebem, z gó-

ry opadła lina zaopatrzona w hak. Zawiesiłem na nim wiadro i patrzyłem, jak znika

w ciemno´sci.

— Niewiele przyniosłe´s. Daremna fatyga.

— Jest ciemno.

— Trudno. Musisz i´s´c raz jeszcze.

Wiadro spadło po raz drugi. Poszedłem nad strumie´n, ˙zeby je napełni´c, a wracaj ˛

ac,

st ˛

apałem ostro˙zniej. ´Swi˛ety nie pokazał si˛e wi˛ecej. Stałem z zadart ˛

a głow ˛

a, a˙z rozbolała

mnie szyja. Słycha´c było plusk i stukanie, ale ´swi˛ety ju˙z si˛e nie odezwał.

Obudziłem si˛e rankiem sztywny i zmarzni˛ety. Spojrzałem w gór˛e i wszystko zrozu-

miałem. Strefa mroku w d˛ebowej koronie to domek, zbudowany starannie w´sród pot˛e˙z-

nych konarów: ´sciany wyplatane z cienkich gał ˛

azek wzmocnionych fragmentami aniel-

skich wytworów, a w nich okienka, na dachu za´s komin stercz ˛

acy wysoko ponad gał˛ezie.

Mi˛edzy oknem a pionow ˛

a gał˛ezi ˛

a wisiał sznurek, a na nim dwie długie koszule.

161

background image

Widzisz, aniele, przyszło mi kiedy´s do głowy, ˙ze bli´zniaki mogły si˛e pomyli´c, a sta-

ruszek wcale nie był ´swi˛etym; zakładałem, ˙ze wiedz ˛

a, co mówi ˛

a. Gdy zobaczyłem do-

mek na drzewie, pozbyłem si˛e w ˛

atpliwo´sci. Wła´snie takie były mieszkania ´swi˛etych

przed laty, kiedy´smy w˛edrowali. ´Swi˛ety Gary wybrał wielki buk, ´swi˛eta Maureen za-

mieszkała na d˛ebie, a ´swi˛ety Andy po ´smierci ´swi˛etej Bei osiadł na drzewie, którego

pie´n do dzi´s mo˙zna ogl ˛

ada´c w lasach Małego Domostwa.

— O, ´swi˛eci nadrzewni! — zawołałem, jak czyni ˛

a zadziwieni staruszkowie, nie-

pewny, czy powinienem zawoła´c mieszka´nca d˛ebu. Nie znałem jego imienia. Co wi˛e-

cej, w ´swietle dnia stało si˛e dla mnie jasne, ˙ze posłał mnie wprawdzie po wod˛e, ale

nie ˙zyczy sobie, ˙zeby intruz przesiadywał u stóp jego drzewa. Nie wystawiał nosa ze

swego domku, bo miał nadziej˛e, ˙ze odejd˛e. Byłem uszcz˛e´sliwiony, bo ledwie rozpo-

cz ˛

ałem wypraw˛e, od razu natkn ˛

ałem si˛e na ´swi˛etego, i dlatego nie wzi ˛

ałem pod uwag˛e

jego odczu´c. A wywodziłem si˛e przecie˙z z linii Dłoni! Poczułem na policzkach rumie´n-

ce wstydu i z wolna oddaliłem si˛e od d˛ebu, ale nie poszedłem daleko, bo chciałem si˛e

przyjrze´c ´swi˛etemu. Usiadłem na k˛epie mchu, zapaliłem i czekałem.

162

background image

Nie min˛eło wiele czasu, gdy ujrzałem, ˙ze drzwi si˛e otwieraj ˛

a i w dół opada solidna

sznurowa drabinka, a lokator nadrzewnego domku schodzi po niej wolno, lecz pewnie.

Gestykulował, spieraj ˛

ac si˛e z niewidzialnym rozmówc ˛

a; miał ze sob ˛

a szczotk˛e i gruby

r˛ecznik.

Poszedł si˛e wyk ˛

apa´c. Sznurowa drabinka wisz ˛

aca u drzwi kołysała si˛e lekko.

Czy wystarczy mi odwagi? Jedno ukradkowe spojrzenie. Postanowiłem wspi ˛

a´c si˛e

po drabince i zajrze´c do domku. Ale gdy stan ˛

ałem przy drzwiach i ujrzałem mieszkanie

´swi˛etego, zapomniałem o solennym postanowieniu i wszedłem do ´srodka.

Od czego mam zacz ˛

a´c opis wn˛etrza, które ukazało si˛e moim oczom? Wiklinowe

´sciany uszczelniono glin ˛

a i mchem; pot˛e˙zny d˛ebowy konar zasłaniał róg pomieszczenia,

dziel ˛

ac je na dwie cz˛e´sci; podłoga odtwarzała układ gał˛ezi, na których została oparta.

Niski sufit załamywał si˛e pod dziwnym k ˛

atem; pod belkami i na półkach wbudowanych

w ´scian˛e, w naro˙znych szafkach, na stołach i skrzyniach ujrzałem zagadkowe przed-

mioty oraz prawdziwe skarby — anielskie wytwory, powstałe dzi˛eki utraconym dawno

umiej˛etno´sciom. Gdyby udało si˛e nam odkry´c przeznaczenie owych rzeczy, zapewne

funkcjonowałyby bez zarzutu. Odnosiło si˛e wra˙zenie, ˙ze w zagraconym domku wi˛ecej

163

background image

jest tajemniczych przedmiotów i anielskich wytworów ni˙z w niezliczonych komnatach

Małego Domostwa.

Byłem tak oszołomiony i zaciekawiony ow ˛

a kolekcj ˛

a, ˙ze usłyszałem kroki ´swi˛e-

tego dopiero, gdy domek zakołysał si˛e od ci˛e˙zaru wchodz ˛

acego po drabinie lokatora.

Nie dostrzegłem ˙zadnej kryjówki. Zarzuciłem tobołek na rami˛e, jakbym zbierał si˛e do

odej´scia; wystraszony i zakłopotany czekałem, a˙z poka˙ze si˛e znajoma twarz. ´Swi˛ety

w pierwszej chwili osłupiał, a potem zmarszczył brwi.

Wolno podci ˛

agn ˛

ał si˛e do drzwi, a gdy wszedł do ´srodka, zorientowałem si˛e, ˙ze je-

stem od niego wy˙zszy. Obrzucił mnie taksuj ˛

acym spojrzeniem. Byłem nazbyt zakłopo-

tany, by przemówi´c. Staruszek tkni˛ety nagł ˛

a my´sl ˛

a wyci ˛

agn ˛

ał do mnie r˛ece i podszedł

z u´smiechem.

— Do widzenia — powiedział uprzejmie. U´scisn ˛

ałem ogorzał ˛

a prawic˛e. Poszedł

w gł ˛

ab mieszkania, stan ˛

ał pod łukowatym konarem, odwrócił si˛e do mnie plecami i cze-

kał, a˙z wyjd˛e. Raz po raz niecierpliwie zaciskał splecione na plecach dłonie. Pod wpły-

wem nagłego impulsu wyj ˛

ałem z tobołka musuj ˛

acy gronowy napitek, który Bezksi˛e˙zy-

cowa dała mi na drog˛e. Gdy ´swi˛ety odwrócił si˛e, by sprawdzi´c, czy natr˛et ju˙z poszedł,

164

background image

z u´smiechem pokazałem mu plastikow ˛

a butelk˛e, lecz nadal l˛ekałem si˛e odezwa´c. Przez

chwil˛e spogl ˛

adał na butelk˛e, a gdy odwrócił wzrok, zacz ˛

ał si˛e kołysa´c na obcasach ci˛e˙z-

kich buciorów. Czekałem. W ko´ncu wyszedł zza gał˛ezi, wlazł pod zarzucony rupieciami

stół i wydobył stamt ˛

ad zniszczon ˛

a szklank˛e o grubych ´sciankach z usianego powietrz-

nymi p˛echerzami szkła. Podałem mu butelk˛e. Niespodziewanie podniósł wzrok, a na

małej twarzy pojawił si˛e szeroki u´smiech.

— Mam na imi˛e Blask — powiedział. — A ty?

— Potok Słów. — Postawiłem butelk˛e na blacie. Przygl ˛

adali´smy si˛e obaj słonecz-

nym promieniom roz´swietlaj ˛

acym jej purpurow ˛

a zawarto´s´c. ´Swi˛ety Blask otworzył za-

mkni˛et ˛

a szczelnie butelk˛e i b ˛

abelki podeszły pod jej otwór. Napełnił szklank˛e napojem,

który pienił si˛e i syczał. Przykrył j ˛

a dłoni ˛

a, ˙zeby piana nie uciekła, podniósł do ust i wy-

pił zawarto´s´c dwoma wielkimi haustami. Potem czkn ˛

ał ukradkiem i u´smiechn ˛

ał si˛e do

mnie przyja´znie.

— Czy wiesz. . . — zacz ˛

ał, osuwaj ˛

ac si˛e wolno na skrzypi ˛

acy fotel z trzciny i gi˛etego

drewna. Powoli obracał w dłoni szklank˛e roz´swietlon ˛

a słonecznymi promieniami. —

165

background image

Czy wiesz, ˙ze w dawnych czasach chroniono letnie owoce przed zepsuciem, gotuj ˛

ac je

w syropie g˛estym i słodkim jak miód? Uchodziły za przysmak.

— Nie — odparłem ze ´sci´sni˛etym gardłem. W domku były dwa identyczne fotele.

Usiadłem bez po´spiechu. — To dla mnie nowo´s´c. Teraz b˛ed˛e ju˙z wiedział.

— Tak — odparł. Popatrzył na mnie z ciekawo´sci ˛

a. Uspokojony, poło˙zyłem dłonie

na oparciach fotela. Nie ´smiałem uwierzy´c, ˙ze dotarłem nareszcie do miejsca, którego

od dawna szukałem; miałem nadziej˛e, ˙ze tam pozostan˛e.

background image

CZWARTA FASETA

Nadeszło lato. Czas mijał, a ´swi˛ety nie zamierzał mnie przep˛edzi´c. Id ˛

ac przez las po

wod˛e i wracaj ˛

ac do chatki ukrytej w´sród szeleszcz ˛

acych li´sci, my´slałem, ˙ze by´c mo˙ze

Blask znalazł mnie w chwili, kiedy ja go znalazłem; oczekiwał w˛edrowca. Uwa˙załem

si˛e za szcz˛e´sciarza, chocia˙z trudno mi było wspi ˛

a´c si˛e na d ˛

ab, wci ˛

agn ˛

a´c kubeł z wod ˛

a

i przela´c j ˛

a do wielkiego słoja.

Ustawione na blacie stołu naczynie si˛egało mi do szyi; było wykonane z plastiku,

jasno˙zółte, gładkie i obłe. Słój miał idealnie dopasowan ˛

a pokrywk˛e, dawniej l´sni ˛

ac ˛

a,

potem zmatowiał ˛

a. Woda pita z pokrywki o kształcie niewielkiego kubka była ´swie-

167

background image

˙za i chłodna jak zaczerpni˛eta przed chwil ˛

a ze strumienia — nawet wówczas, gdy stała

w słoju przez cały dzie´n. Na boku namalowano lub przylepiono wizerunek człowieka,

a raczej stworzenia o ludzkiej sylwetce, mocnych bryłowatych nogach i szeroko rozło-

˙zonych ramionach. W ogromnej łapie trzymał szklank˛e, z której lał si˛e sok pomara´nczo-

wy, a drug ˛

a podniósł do góry, celuj ˛

ac w niebo grubym paluchem. Łeb pomara´nczowy

jak napój w szklance był za du˙zy w stosunku do tułowia i przypominał wielk ˛

a kul˛e,

a na twarzy postaci zastygł wyraz szalonej rado´sci i niewyobra˙zalnego szcz˛e´scia. Tak

wygl ˛

adał słój.

Na pytanie, sk ˛

ad si˛e wzi ˛

ał, Blask przyznał, ˙ze to pami ˛

atka z wyprawy do miasta,

odbytej w czasach młodo´sci. Opowiadał mi o niej wieczorami.

— Wzi ˛

ałem słój, bo jest lekki i pojemny, nadawał si˛e zatem do przeniesienia zna-

lezionych drobiazgów — stwierdził ´swi˛ety. — Rzemykami przytroczyłem go do ple-

ców. — Mówił o ciszy w mie´scie, która a˙z dzwoni w uszach, bo nie ma tam ˙zywych

stworze´n. Dawnymi czasy prócz ludzi gnie´zdziły si˛e w budynkach ˙zyj ˛

ace kosztem

mieszka´nców ptaki, szczury i owady, ale przepadły, kiedy ludzie odeszli. Blask w˛e-

168

background image

drował cichymi ulicami, zwiedzał wysokie budynki, a potem trafił na słój, w którym

przyniósł inne znaleziska.

Gdy słuchałem tych opowie´sci, za´switało mi w głowie, ˙ze Blask mo˙ze si˛e wywodzi´c

z linii Ko´sci lub Klamry, jakkolwiek w tej ostatniej nie było dot ˛

ad ´swi˛etych. Trudno

ustali´c co´s pewnego. Ilekro´c obserwowałem, jak wkłada okulary i zasiada przy stole

zaj˛ety krzy˙zówk ˛

a, pochłoni˛ety bez reszty zawart ˛

a w niej tajemnic ˛

a, której uroda pro-

mieniowała z niego nawet wówczas, gdy odp˛edzał much˛e lub zniecierpliwiony raz po

raz krzy˙zował stopy, byłem niemal pewny, ˙ze nale˙zy do w ˛

atłej linii Nitki, której patro-

nuje ´swi˛ety Gene. Po namy´sle dochodziłem do wniosku, ˙ze takie wyja´snienie równie˙z

mnie nie zadowala.

Czemu go nie spytałe´s?

O co?

Z jakiej linii pochodzi.

Zrozum. . . Skoro ja nie umiałem tego ustali´c, sk ˛

ad on miałby wiedzie´c?

Potrafiłe´s okre´sli´c własn ˛

a lini˛e.

169

background image

Owszem. Gdyby´smy spotkali si˛e z Blaskiem w dawnym gnie´zdzie, w´sród jego zna-

jomych, podczas zwyczajowych zaj˛e´c, w jego ulubionych miejscach, od razu bym wie-

dział, jaki ma znak. Nie mo˙zna tego okre´sli´c na pierwszy rzut oka, jakby si˛e spogl ˛

adało

w lustro, by stwierdzi´c, ˙ze włosy s ˛

a rude. W Małym Domostwie uto˙zsamiamy si˛e ze

swoj ˛

a lini ˛

a. Ona jest niczym. . . ´sci˛egno, a nie nadane imi˛e. To chyba wyja´snia spraw˛e.

Zapewne. Mów dalej. Wspomniałe´s, ˙ze Blask zajmował si˛e czym´s z wielk ˛

a pasj ˛

a

i wówczas przyszło ci do głowy, ˙ze mo˙ze pochodzi´c z linii Nitki.

Rozwi ˛

azywał krzy˙zówk˛e.

Gdy ´swi˛ety Ervin poznawał tajniki ´swi˛eto´sci, obserwuj ˛

ac zamieszkał ˛

a na d˛ebie

´swi˛et ˛

a Maureen, ta ani razu nie zaprosiła go do swego domu w koronie drzewa, chocia˙z

wiele lat sp˛edził u jego stóp. Rozmawiała czasami z intruzem, staraj ˛

ac si˛e go zach˛eci´c,

by odszedł i zostawił j ˛

a w spokoju. Nie posłuchał i tkwił uparcie w jednym miejscu.

Gdy ofiarował ´swi˛etej podarki, natychmiast je wyrzuciła, a kiedy si˛e ukrył, odnalazła

go i przep˛edziła kijem. Długa to opowie´s´c, a ko´nczy si˛e tak: na ło˙zu ´smierci ´swi˛eta

Maureen była zbyt słaba, ˙zeby odp˛edzi´c ´swi˛etego Ervina, który z płaczem biadał, ˙ze

teraz na pewno nie dost ˛

api ´swi˛eto´sci.

170

background image

— Mój Ervinie — szepn˛eła — masz gotow ˛

a opowie´s´c. Id´z i mów, jak było. —

Potem umarła.

Po kilku dniach sp˛edzonych w nadrzewnym domku, troch˛e zakłopotany wyjawiłem

Blaskowi, po co do niego przybyłem.

— Chcesz zosta´c ´swi˛etym? Prawdziwym ´swi˛etym? W takim razie czemu u mnie

przesiadujesz? Powiniene´s wzi ˛

a´c si˛e do działania.

— Wydawało mi si˛e — zacz ˛

ałem ze spuszczon ˛

a głow ˛

a — ˙ze najlepiej b˛edzie za-

mieszka´c tu, słucha´c ci˛e i obserwowa´c, pozna´c twoj ˛

a drog˛e do ´swi˛eto´sci i nauczy´c si˛e

jej od ciebie.

— Ode mnie? — rzucił zdławionym głosem, nie kryj ˛

ac zdumienia. — Ode mnie?

Nie jestem ´swi˛etym! Sk ˛

ad ten pomysł? Ja ´swi˛etym? Czy˙zby w gnie´zdzie nie uczyli

ci˛e prawdziwej mowy? Czy dałem ci do zrozumienia, ˙ze aspiruj˛e do ´swi˛eto´sci? Czy

przemawiam jak ´swi˛ety Roy?

— Tak — odparłem zgodnie z prawd ˛

a. Zmieszany Blask utkwił spojrzenie w krzy-

˙zówce.

171

background image

— Nie, nie — rzucił po namy´sle. — Posłuchaj, ´swi˛eci opowiadaj ˛

a o swoim ˙zyciu,

a. . .

— Ty równie˙z. Powiedziałe´s mi o wyprawie do miasta i o swoich znaleziskach.

— To całkiem inna historia. Nie mówi˛e o własnym ˙zyciu, tylko o do´swiadczeniach

znanych wielu ludziom. Wiedza nie oznacza m ˛

adro´sci, zachodzi mi˛edzy nimi ró˙znica.

Gotów jestem przyzna´c, ˙ze posiadam wiedz˛e, i to nawet do´s´c du˙z ˛

a; widz˛e, jak ura-

dowało ci˛e nasze spotkanie, ale moje wiadomo´sci s ˛

a bezu˙zyteczne. Gdzie mi tam do

m ˛

adro´sci. . . Nie jestem aniołem, ale zdaj˛e sobie spraw˛e, ˙ze wiedza nie czyni nas m ˛

a-

drymi, a niekiedy wr˛ecz przeszkadza w d ˛

a˙zeniu do m ˛

adro´sci. Je´sli przyszedłe´s tu, by

poszerzy´c wiadomo´sci, ch˛etnie podziel˛e si˛e moj ˛

a wiedz ˛

a, bo od lat nie miałem takiego

rozmówcy. Je˙zeli chcesz zm ˛

adrze´c, szukaj innego sposobu, bo ja ci w tym nie pomog˛e.

— Czy, maj ˛

ac wiedz˛e, mo˙zna zosta´c ´swi˛etym?

— Zapewne — odparł po chwili namysłu — ale ´swi˛eto´s´c nie zale˙zy od posiadanych

wiadomo´sci; przytrafia si˛e ludziom jak wysoki wzrost, obfita tusza albo niebieskie oczy.

— Rozumiem — mrukn ˛

ałem z ulg ˛

a. — W takim razie zaczn˛e od zdobywania wie-

dzy, a z czasem si˛e oka˙ze, czy mam zadatki na ´swi˛etego.

172

background image

— Mnie to odpowiada — odparł Blask. — Co chciałby´s wiedzie´c?

— Powiedz mi, czym si˛e teraz zajmujesz?

— Czym? Krzy˙zówk ˛

a. Spójrz.

Na stole, w miejscu, gdzie docierały promienie sło´nca, le˙zała cieniutka szybka. Pod

ni ˛

a znajdował si˛e arkusz papieru pokryty znakami, które znałem ju˙z wcze´sniej jako

druk. Wypełniały znaczn ˛

a cz˛e´s´c kartki — poza jednym kwadratem podzielonym na

mniejsze kwadraciki. Na szybce pokrywaj ˛

acej arkusz, Blask kre´slił czarne znaki na-

zywane literami, wpisuj ˛

ac je w kwadraciki. Papier był po˙zółkły, wymi˛ety i poplamiony

brunatn ˛

a substancj ˛

a.

— Gdy jako chłopiec mieszkałem w Małym Domostwie — zacz ˛

ał Blask, pochyla-

j ˛

ac si˛e, by zdmuchn ˛

a´c paj ˛

aka usadowionego nad jednym z kwadratów — znalazłem ten

arkusz w kufrze linii Ko´sci. Nikt jednak nie umiał mi wyja´sni´c, co to jest i jak ˛

a zawiera

opowie´s´c. Jedna z gaw˛edziarek oznajmiła, ˙ze to zagadka, wzorowana na łamigłówkach

układanych przez ´swi˛etego Gene’a, a zarazem ró˙zna od nich. Inna mówiła, ˙ze mamy do

czynienia z gr ˛

a podobn ˛

a do pier´scieni, tyle ˙ze troch˛e odmienn ˛

a. Nie twierdz˛e, ˙ze jedynie

z tego powodu opu´sciłem Małe Domostwo, ale z pewno´sci ˛

a chciałem si˛e dowiedzie´c,

173

background image

co to za łamigłówka albo gra, oraz jakie b˛ed ˛

a zasady i rozwi ˛

azanie. W pewnym sensie

dopi ˛

ałem swego, lecz nie całkiem, cho´c mam ju˙z sze´s´cdziesi ˛

at lat. — Wsun ˛

ał głow˛e

pod stół i grzebał przez chwil˛e w stosie zgromadzonych tam przedmiotów. — Roz-

mawiałem z wieloma osobami, przebyłem dług ˛

a drog˛e. Najpierw usłyszałem, ˙ze dla

odcyfrowania mego arkusza musz˛e wiedzie´c, jak czyta´c pismo. Rada była dobra, lecz

długo nie mogłem trafi´c na człowieka, który by to potrafił. — Wyci ˛

agn ˛

ał drewnian ˛

a

skrzynk˛e i uchylił jej wieko. Ujrzałem znajome z wygl ˛

adu, ciemne, szerokie cegiełki.

— To ksi˛egozbiór — powiedziałem.

— Ksi ˛

a˙zki — poprawił ´swi˛ety Blask.

— Odwiedziłem miejsca — odparł, bior ˛

ac jeden tom do r˛eki — gdzie ksi ˛

a˙zki wy-

pełniały budynki wielko´sci Małego Domostwa i zajmowały cał ˛

a przestrze´n od podłogi

a˙z po dach. — Uniósł okładk˛e, aby mi pokaza´c zeszyte kartki papieru, który wydzie-

lał szczególn ˛

a wo´n; zapachniało papierem i st˛echlizn ˛

a. — Ksi ˛

a˙zka. . . — ci ˛

agn ˛

ał jak

w transie, wodz ˛

ac palcem po najwi˛ekszych znakach — o tysi ˛

acach spraw. Słowa, sło-

wa, słowa. . . — Przesun ˛

ał dłoni ˛

a po stronicy i szepn ˛

ał, dotykaj ˛

ac czerwonych znaków

u dołu kartki: — Czas, ˙zycie, ksi ˛

a˙zki. — Zamy´slony, wolno opu´scił okładk˛e.

174

background image

Popukał w szar ˛

a cegiełk˛e.

— Nie brakuje ludzi ch˛etnych do ich czytania. Udało mi si˛e odnale´z´c takich, któ-

rzy całe ˙zycie sp˛edzili na zgł˛ebianiu tajemnic aniołów. Zrozumiałem, ˙ze dokonuje si˛e

w nich dziwny zwrot i od tej pory spogl ˛

adaj ˛

a w przeszło´s´c. Co do mnie, chciałem tylko

rozwikła´c moj ˛

a łamigłówk˛e, ale im lepiej czytałem pismo, tym bardziej byłem odwró-

cony. Mo˙zna by czyta´c przez cał ˛

a wieczno´s´c, bo aniołowie opisywali wszystko — a˙z

po najdrobniejsze wskazówki dotycz ˛

ace przyziemnych spraw. W ksi ˛

a˙zkach znajdziesz

ich cały ´swiat.

— Chcesz powiedzie´c, ˙ze gdyby´smy umieli czyta´c pismo, mo˙zna by powtórzy´c

dokonania aniołów? Na przykład fruwa´c?

— Zapewne. Aniołowie mieli takie porzekadło: Potrzeba jest matk ˛

a wynalazku. Po-

trafi˛e sobie wyobrazi´c, ˙ze w przyszło´sci zrodzi si˛e w nas wewn˛etrzna potrzeba, by za-

cz ˛

a´c wszystko od pocz ˛

atku. Z drugiej strony jednak, wol˛e my´sle´c, ˙ze cuda tamtego

´swiata opisane w ksi ˛

a˙zkach przypominaj ˛

a dziecinne zabawki, nudnawe pami ˛

atki chło-

pi˛ecych lat, które szkoda wyrzuci´c. — Blask umie´scił ksi˛egozbiór pod stołem i ci ˛

agn ˛

opowie´s´c. — Ówcze´sni ludzie nie pragn˛eli niczego odtwarza´c za pomoc ˛

a wskazówek

175

background image

zawartych w tysi ˛

acach ksi ˛

a˙zek opisuj ˛

acych rzeczywisto´s´c. Wystarczyło im, ˙ze taki ´swiat

raz zaistniał i nie mo˙zna wykluczy´c, ˙ze ponownie zaistnieje. Przywodz ˛

a na my´sl doro-

słych, wspominaj ˛

acych z u´smiechem trudn ˛

a młodo´s´c i uradowanych, ˙ze tamte czasy

min˛eły.

Pochylił si˛e nad łamigłówk ˛

a i westchn ˛

ał. Po´slinił palec i wytarł nim brudn ˛

a szybk˛e.

— W kwadraciki nale˙zy wpisa´c litery, zgodnie z umieszczonymi tu wskazówkami,

które same w sobie równie˙z s ˛

a zagadkami. Podpowiadaj ˛

a, jakie litery nale˙zy zapisa´c

w odpowiednich kwadratach. Gdy zagadkowe wskazówki zostan ˛

a rozwikłane, wła´sciwe

słowa odgadni˛ete, a litery wpisane jak nale˙zy, wyrazy uło˙z ˛

a si˛e w jasne przesłanie.

Mo˙zna je b˛edzie przeczyta´c i zrozumie´c.

Nie jestem pewny, czy wła´sciwie przytoczyłem wywody ´swi˛etego, poniewa˙z mało

z nich rozumiem. Wiem jednak, dlaczego po´swi˛ecił łamigłówce tyle lat. Je˙zeli zadano

sobie tyle wysiłku, by ukry´c wpisane w kwadraty przesłanie, musi to by´c informacja

wielkiej wagi. Z uwag ˛

a spogl ˛

adałem na zapis pełen luk niczym uz˛ebienie starego czło-

wieka.

— Co to znaczy?

176

background image

SUR OCENA WIEDE TA ´

N MAGNACK SAMOWOL MIEJ POSIEDZE SZY-

MON ZE ZNOJ SKUMAN Z SUROWY OBYCZAJA W HERBACI R KREMO ´

N

LUTNIK GARDA W KA NASZ KRZY ˙

ZÓWCE OLEJ CIECZ TOKSYCZ DO PRO-

DUK LEK BARWNIKÓ TWORZY SZTUCZ NIE POWIERZA MU ROBO BO

Blask słusznie podejrzewał, ˙ze to łamigłówka lub gra, ale ty si˛e myliłe´s, s ˛

adz ˛

ac,

˙ze jej tre´s´c jest wa˙zna, skoro została tak dobrze ukryta. Takich zagadek powstawały

tysi ˛

ace. Aniołowie rozwi ˛

azywali je dla zabawy albo grali w nie przez jaki´s czas, a potem

wyrzucali do ´smieci.

Aniołowie. . . Gdyby uwierzy´c we wszystko, co opowiadał mi Blask, mo˙zna by po-

my´sle´c, ˙ze okres mniej wi˛ecej stu lat przed wielk ˛

a katastrof ˛

a to czasy, w których ˙zycie

było ciekawsze ni˙z kiedykolwiek w dziejach ludzko´sci. Blask jak z r˛ekawa sypał cie-

kawymi historiami, a ja, odurzony, ´sniłem na jawie. Moim zdaniem w młodo´sci ´swi˛ety

był do mnie podobny i w pewnym sensie niewiele si˛e zmienił, chocia˙z sarkał, gdy za-

chwycałem si˛e ˙zyciem aniołów.

— Jakie to cudowne. . . — przedrze´zniał mnie. — A wiesz, ˙ze najcz˛estsz ˛

a przyczyn ˛

a

´smierci było wówczas samobójstwo?

177

background image

— Sami si˛e zabijali?

— U˙zywali broni; mówiłem ci o niej. Brali trucizn˛e albo narkotyki. Czasami rzucali

si˛e z wysokich budynków. Wiele anielskich wytworów miało zabójcze działanie, cho´c

przeznaczono je do innych celów.

— Zabijali si˛e umy´slnie?

— Owszem.

— Dlaczego?

— Bo ich epoka była cudowna.

Te słowa wcale mnie nie przekonały. Wolałem siedzie´c bez ruchu w popołudnio-

wym skwarze i ´sni´c o zagładzie aniołów, którym niecierpliwo´s´c oraz duma kazały opa-

sa´c ´swiat Drog ˛

a i podrzuci´c wysoko Mały Ksi˛e˙zyc, by roz´swietlał wieczorne niebo,

a w ko´ncu pchały ich na dachy wysokich budynków, zmuszaj ˛

ac do skoku, gdy nie czuli

si˛e szcz˛e´sliwi. Z drugiej strony jednak, Blask mógł si˛e pomyli´c; a je´sli aniołowie rzucali

si˛e w dół w przekonaniu, ˙ze potrafi ˛

a fruwa´c?

Ach, ˙zyło si˛e wówczas pełni ˛

a ˙zycia; o wiele ciekawiej ni˙z teraz, gdy sprawy tocz ˛

a

si˛e wolno i spokojnie; niejedno ˙zycie mija, nim cokolwiek si˛e zmieni i dlatego ´swiat

178

background image

od pokole´n jest taki sam. Dawniej tysi ˛

ace spraw zaczynało si˛e i przemijało za jednego

˙zywota; ´scierały si˛e pot˛e˙zne siły, i w ko´ncu cz˛e´s´c z nich musiała ulec. Trwał za˙zarty

pojedynek mi˛edzy niszczeniem i doskonało´sci ˛

a. Ledwie udało si˛e opanowa´c pewien

wycinek rzeczywisto´sci — na przykład wysiłkiem milionów istot poło˙zy´c Drog˛e —

zwyci˛estwo obracało si˛e przeciwko triumfatorom. Droga zabijała tysi ˛

ace podró˙zników

ukrytych w samochodach. Podobne były rezultaty mechanicznych wizji, ´snionych przez

anioły, urzeczywistnionych z wielkim trudem i w dobrej wierze; marzenia nieustannie

szybuj ˛

ace w powietrzu jak nasiona dmuchawca, nieuchwytne dla oka, przenikały mury,

´sciany i ciała czekaj ˛

acych na nie aniołów, objawiały si˛e ka˙zdemu z osobna i wszystkim

jednocze´snie, by pouczy´c lub ostrzec. Wszyscy ´snili jeden sen, przenikaj ˛

acy do ich wn˛e-

trza, by mogli poczu´c si˛e jedno´sci ˛

a. W ko´ncu odkryli, ˙ze wizja jest trucizn ˛

a o trudnych

do okre´slenia wła´sciwo´sciach; to przez ni ˛

a masowo chorowali i umierali młodo, nie-

zdolni do wydania na ´swiat potomstwa. Mimo to nie mogli oby´c si˛e bez snów, chocia˙z

i one zawierały ostrze˙zenie przed zgubnymi nast˛epstwami wizji. Bali si˛e przebudzenia,

które oznaczało samotno´s´c. Pierwsze ockn˛eły si˛e kobiety z Drogi Przymierza. Wszyst-

kie te fakty miały miejsce za ˙zycia jednego pokolenia.

179

background image

Sprawy potoczyły si˛e jeszcze szybciej, gdy nadeszła katastrofa, podobna do finału

wy´scigów. Narastało gro´zne poczucie wyobcowania, dolegliwo´sci coraz bardziej dawa-

ły si˛e we znaki, a w owym zamieszaniu aniołowie wy´snili swój najdziwniejszy sen —

o nie´smiertelno´sci lub ˙zyciu niemal wiecznym; zapragn˛eli porzuci´c zniszczon ˛

a ziemi˛e

i na wieki szybowa´c w podniebnych miastach, wysoko nad jej powierzchni ˛

a, gdzie´s

mi˛edzy ksi˛e˙zycem a nasz ˛

a planet ˛

a. Nie mogli zrealizowa´c marzenia, bo zacz˛eły si˛e

wojny, a miliony wrogów skoczyło sobie do gardeł. Droga Przymierza potajemnie ro-

sła w sił˛e, a kiedy daremne wysiłki szale´nców pozostawiły jedynie ruiny i zgliszcza,

w tajemnicy rozpocz˛eła walk˛e z nie´swiadomymi jej istnienia aniołami, a˙z w ko´ncu wy-

szło na jaw, ˙ze Przymierze stanowi jedyn ˛

a wa˙zn ˛

a sił˛e, jako ˙ze prawo i kruchta wy-

czerpały si˛e ostatecznie w walce o utrzymanie dominacji m˛e˙zczyzn. Dlatego wła´snie

prawdomówcy zmienili styl rozmów prowadzonych przez tysi ˛

ace telefonów w Korpo-

racji Wielkiego Domostwa. Potem zgasły miliony ´swiateł, znikn˛eły mechaniczne wizje

senne; aniołowie pozostali sami w przera˙zaj ˛

acym mroku. Siewcy wyposa˙zeni w tysi ˛

a-

ce ramion i oczu, m ˛

adrzejsi od istot ludzkich, na rozkaz aniołów przeszukiwali niebo

i odległe sło´nca; przywie´zli na ziemi˛e drzewo chlebowe, a mo˙ze i inne cuda, na wie-

180

background image

ki stracone. Nikt nie pojmował owego splotu wydarze´n, co zreszt ˛

a nie powinno dziwi´c.

A potem nast ˛

apiła katastrofa i, jak opowiadał Siedmior˛eki, to był pocz ˛

atek ko´nca; z cza-

sem wszystko stan˛eło, a˙z wreszcie miliony nieszcz˛e´sników znalazły si˛e w lasach, gdzie

ludzka stopa dot ˛

ad nie postała; zdumieni obserwowali stary porz ˛

adek, w ich oczach

równie osobliwy jak z gruntu szalone wizje ogl ˛

adane we ´snie.

— Przychodzi mi do głowy takie porównanie — stwierdził Blask. — Aniołowie

zdobyli si˛e na ogromy wysiłek, by zawiesi´c nad ´swiatem ogromn ˛

a t˛eczow ˛

a kul˛e, nie-

zwykł ˛

a, pi˛ekn ˛

a i tak bardzo trudn ˛

a do utrzymania w powietrzu, ˙ze jej twórcy zapomnieli

o całym ´swiecie i z zapartym tchem ´sledzili lot swego dzieła. Nadeszła wielka katastro-

fa i rozbiła j ˛

a na kawałki. Znikn˛eła t˛eczowa kula, a pozostał dawny ´swiat istniej ˛

acy

nieprzerwanie, ocalony, by sta´c si˛e padołem nieustaj ˛

acego cierpienia. Wsz˛edzie jednak

mo˙zna było znale´z´c okruchy wielkiej kuli; rozsypały si˛e po starej ziemi, odnajdywane

po latach, ukryte w najdziwniejszych zakamarkach, u˙zywane w sposób nie maj ˛

acy nic

wspólnego z ich przeznaczeniem. Owe fragmenty unoszone ku ´swiatłu i ogl ˛

adane jak

klejnoty budz ˛

a zachwyt, ale nie mo˙zna z nich odtworzy´c t˛eczowej kuli.

181

background image

Ko´nczyło si˛e lato. Wyci ˛

agn˛eli´smy si˛e na ł ˛

ace, by podziwia´c chmury sun ˛

ace majesta-

tycznie po niebie. Przymrozek zwarzył ro´slinno´s´c, odebrał jej blask, nadał szczególn ˛

a

wo´n i brunatne zabarwienie, ale lato jeszcze trwało. Pó´zne lato.

— Blasku, czy niebia´nskie miasta istniej ˛

a? — zapytałem.

— Niebia´nskie miasta aniołów. — Podrapał si˛e za uchem i legł wygodnie z r˛eka-

mi pod głow ˛

a. — ´Swi˛ety Roy Mniejszy nazywał tak chmury. To metafora z opowie-

´sci. Mowa jest w niej o miastach aniołów, nakrytych szklanymi kopułami i płyn ˛

acych

w powietrzu jak obłoki. Nie umiem powiedzie´c, jak to mo˙zliwe. Z pewno´sci ˛

a aniołowie

potrafili tego dokona´c. Przepowiadano, ˙ze po wielu tysi ˛

acach lat aniołowie powróc ˛

a;

miasta opadn ˛

a na ziemi˛e, a ich mieszka´ncy zobacz ˛

a, co si˛e tu wydarzyło, gdy szybowa-

li w niebiosach. Tak mówiono. . . Nikt si˛e nie pojawił. Aniołowie nie wrócili. . . Sam nie

wiem. . . Mo˙ze w opowie´sci chodziło o Mały Ksi˛e˙zyc, który rzeczywi´scie był miastem

w niebiosach, zamieszkanym przez aniołów, ale oni pomarli, gdy nadeszła katastrofa.

Nie mogli wróci´c na ziemi˛e i nadal s ˛

a tam, w górze. Zreszt ˛

a, kto wie? Patrz, dmuchawce

si˛e rozsiewaj ˛

a.

182

background image

Br ˛

azowe nasionko szybowało obok staruszka. Byli do siebie podobni. Przemkn˛eło

mi przez my´sl, ˙ze gdybym przyjrzał si˛e z bliska br ˛

azowej drobinie, zobaczyłbym na niej

długi nos i drobn ˛

a twarz ´swi˛etego. Nasionko musn˛eło jego wygniecion ˛

a biał ˛

a koszul˛e

i uleciało nie wiadomo dok ˛

ad. Wiatr je unosił.

— Tylko okruchy — mrukn ˛

ał sennie Blask. — Tylko okruchy.

Zasn ˛

ał. Patrzyłem na chmury, z których aniołowie mieli zst ˛

api´c w doliny i w ˛

awozy,

by znów je zaludni´c.

background image

PI ˛

ATA FASETA

Tylko okruchy. . . Srebrna gałka i r˛ekawica. Anielski obrazek, a na nim wuj Plunkett,

krewny ´swi˛etego Gary’ego. Domek, którego mieszka´ncy — dwoje dzieci i staruszka —

przepowiadali pogod˛e, a mi˛edzy nimi kamienni nieboszczycy. Sztuczna noga; jasna ku-

la, pusta z pozoru, a jednak ogarniaj ˛

aca wszystko, co dotyczy doktor Boots; mucha

uwi˛eziona w plastikowej kostce; miasto w niebiosach. Blask miał racj˛e. Tego si˛e nie

da poł ˛

aczy´c w jedn ˛

a cało´s´c; zreszt ˛

a wcale nie miałem takich aspiracji. Wydawało mi

si˛e jednak, ˙ze ka˙zdy z poznawanych kolejno przedmiotów zawiera przeznaczon ˛

a dla

mnie wiadomo´s´c, stanowi znak, zapowiada kolejne znalezisko, a ostatnia wskazówka

184

background image

doprowadzi mnie do bezcennego skarbu, który został utracony przed wiekami; mo˙ze to

zwykła wiedza, ale i tak gra jest warta ´swieczki, bo ponad wszystko na ´swiecie pragn ˛

a-

łem was odnale´z´c.

Postawiłe´s na swoim.

Naprawd˛e? Kto tego dokonał? Kim jestem? Mongolfier twierdził, ˙ze ja sam si˛e do

was nie dostan˛e, ˙ze przenikn ˛

a´c tu mo˙ze tylko odbicie, utrwalona wizja senna, odwzoro-

wanie mojej osoby podobne do anielskiego wizerunku wuja Plunketta, nieludzk ˛

a stwo-

rzonego r˛ek ˛

a. Tak samo, jak Plunkett, nie jestem sob ˛

a, prawda? Jak mo˙zesz twierdzi´c,

˙ze cokolwiek odkryłem?

Nikt prócz ciebie nie odnalazł srebrnej kuli i r˛ekawicy. Nikomu nie przyszło do głowy

jej szuka´c. Jedynie ty nieustannie zwa˙załe´s na znaki, by w ko´ncu uczyni´c ostatni krok.

Mo˙ze inni tak˙ze byliby w stanie tego dokona´c, ale nikt nie zadał sobie tyle trudu. Dlatego

twierdz˛e, ˙ze sam nas odnalazłe´s. Ty — mój obecny rozmówca, którego odpowiedzi pilnie

słucham. Zmie´nmy temat. Czy przedstawisz spraw˛e Plunketta?

Ja. . . tak. Tak. Powiem o wizerunku i powtórz˛e, co mówił Blask. A mo˙ze znasz t˛e

histori˛e lepiej ode mnie?

185

background image

Opowiadaj. Nie robisz tego dla mnie.

— Zapytałem kiedy´s ´swi˛etego o domek, który pokazała mi Jednodniówka, i o czte-

rech kamiennych nieboszczyków. Oto co powiedział Blask:

— Słyszałem o czterech kamiennych łbach; to skalne głowy tworz ˛

ace gór˛e. W zna-

nych mi opowie´sciach nie wyst˛epuje czwórka nieboszczyków. Mo˙ze cztery kamienne

głowy to ich wizerunki? Nie wykluczam równie˙z, ˙ze linia Szeptu z nas sobie ˙zartuje. Co

mówiła o nich tamta dziewczyna? ˙

Ze to szale´ncy? Ciekawe. Zreszt ˛

a któ˙z zdoła nad ˛

a-

˙zy´c za tymi od Szeptu. Mniejsza z tym. Posłuchaj opowie´sci. Gdy nadeszła katastrofa,

gdy w Korporacji pogasły ´swiatła i na dobre wył ˛

aczono telefony, a ´swi˛ety Roy Wi˛ek-

szy poszedł z nami na w˛edrówk˛e, w gromadzie znalazł si˛e chłopiec imieniem Gary,

który z czasem został ´swi˛etym. Wychowała go ciotka władaj ˛

aca prawdziw ˛

a mow ˛

a oraz

wuj nazwiskiem Plunkett, który był zatrudniony przy realizacji tajnego planu aniołów,

udaremnionego przez katastrof˛e; pracował nad formuł ˛

a nie´smiertelno´sci. ˙

Zona Plunket-

ta wygadała si˛e nieopatrznie przed Garym; nie kwestionuj ˛

ac ´smierci i pogrzebu m˛e˙za,

twierdziła zarazem, ˙ze Plunkett nadal ˙zyje w podziemiach niedaleko Clevelen, gdzie´s

na zachodzie, w pobli˙zu miejsca, gdzie znajdowała si˛e Korporacja. ´Swi˛ety Gary opu-

186

background image

´scił gromad˛e mówców i wrócił do Clevelen, by odszuka´c wuja, który podobno nadal

˙zył. W˛edruj ˛

ac na zachód, min ˛

ał jego grób. Po długich poszukiwaniach znalazł miejsce,

o którym napomkn˛eła ˙zona Plunketta. Nie on jeden si˛e tam kr˛ecił; jedni pragn˛eli za

wszelk ˛

a cen˛e odkry´c, co aniołowie wiedzieli o nie´smiertelno´sci, inni za´s chcieli znisz-

czy´c wszelkie ich wytwory. Trafiono na osobliwo´s´c, która nadal istnieje i po dzi´s dzie´n

stanowi przedmiot ostrych sporów: pi˛e´c gładkich, jasnych kul, z pozoru całkiem pu-

stych. Do czterech z nich przyczepione były anielskie obrazki — szare, połyskliwe,

z wizerunkiem twarzy. Jedna z nich nale˙zała do wuja Plunketta, opiekuna Gary’ego.

Wielu odkrywców protestowało, gdy młody człowiek postanowił zabra´c wuja ze sob ˛

a.

Długo si˛e wykłócał, broni ˛

ac Plunketta przed krzykaczami optuj ˛

acymi za rozbiciem kul

i ciekawskimi, którzy pragn˛eli je otworzy´c i w miar˛e mo˙zliwo´sci zbada´c ich działanie.

Wtedy Droga Przymierza wtr ˛

aciła si˛e do sprawy. Sprzymierzone kobiety przybyły, by

podj ˛

a´c decyzj˛e w tej kwestii, jako ˙ze rozstrzygały wówczas mnóstwo spraw. Zabroniły

dotyka´c kuli i prowadzi´c nad ni ˛

a badania; sobie zostawiły ten przywilej. ´Swi˛ety Gary

nie pogodził si˛e z tym werdyktem. Pewnej nocy ukradkiem zabrał kul˛e, w której był

rzekomo jego wuj, no i zwiał. Przez wiele lat, w´sród mnóstwa niebezpiecze´nstw, Gary

187

background image

nosił ze sob ˛

a wuja Plunketta, cho´c mówcy szydzili z niego i ´swietlistej kuli. Na sta-

ro´s´c został wielkim ´swi˛etym, a mieszkał na buku koło obozu rozbitego przez mówców

w czasach ´swietno´sci Drogi Przymierza niedaleko miejsca zwanego New Neyork. Gary

mieszkał z Plunkettem. Nie wykluczam, ˙ze wuj do niego przemówił, ale ´swiadków nie

było. Po ´smierci Gary’ego kula wuja Plunketta trafiła do wozu ´swi˛etego Andy’ego wraz

z innymi przedmiotami o du˙zej warto´sci i niewiadomym przeznaczeniu; wiele spo´sród

nich, na przykład srebrna gałka, okulary niwecz ˛

ace mrok czy machina snów oraz jasna

kula, z czasem przepadło. . . a mo˙ze je sprzedano. Nikt tego nie pami˛eta, bo mało kto

si˛e tym przejmował. Wyj ˛

atek stanowiła Droga Przymierza; chodziły słuchy, ˙ze poszu-

kuj ˛

a ostatniego z czterech nieboszczyków. Jedni mówili, ˙ze wszystkie kule maj ˛

a by´c

zniszczone, inni utrzymywali, jakoby Przymierze chciało ukry´c je przed wrogami, ale

mówcy nie wtr ˛

acali si˛e do tych dyskusji. Nic wi˛ecej nie wiem.

Zadałem kilka pyta´n, ale Blask wzruszył tylko ramionami i pokr˛ecił głow ˛

a. Czemu

kul było pi˛e´c, a tylko cztery wizerunki? Skoro wszystkie wygl ˛

adały identycznie, na

jakiej podstawie utrzymywano, ˙ze tylko cztery z nich zamieszkuj ˛

a nieboszczycy? Jak to

mo˙zliwe, by prze˙zyli w ´srodku, jak powszechnie twierdzono?

188

background image

— Id´z z tym do aniołów, zapytaj Drog˛e Przymierza — odparł Blask. — Tylko oni

wiedz ˛

a takie rzeczy. Ja potrafi˛e tylko przytoczy´c histori˛e ´swi˛etego Gary’ego. Gdyby li-

nia Szeptu co´s wiedziała, i tak zachowa rzecz w sekrecie, moim zdaniem jednak nic nie

wiedz ˛

a, a czwórka nieboszczyków to zwykła łamigłówka, podobnie jak trzy sny Oli-

vii, siedem w˛edruj ˛

acych gwiazd i dziewi˛e´c ostatnich słów ´swi˛etego Roya Mniejszego.

A jednak co´s w tym jest, nie wszystko przepadło; mam dowód, cho´c nie mog˛e wyja´sni´c,

jak wpadł mi w r˛ece. Popatrz. . .

Blask przypominał mbab˛e szukaj ˛

ac ˛

a w przepastnej komodzie potwierdzenia opo-

wie´sci z czasów, kiedy´smy w˛edrowali. Pogrzebał chwil˛e w swych ruchomo´sciach i ze

szczeliny w ´scianie wydobył nieco pognieciony anielski wizerunek Plunketta odczepio-

ny przez Gary’ego od ´swietlistej kuli przed porwaniem wuja. Obrazek przedstawiał ły-

siej ˛

acego m˛e˙zczyzn˛e z wianuszkiem siwych włosów wokół głowy, ubranego w koszul˛e

zapinan ˛

a na guziki. Pod wygolonym podbródkiem trzymał kartk˛e z napisem. Spogl ˛

adał

w bok, jakby odwrócił głow˛e, słysz ˛

ac czyje´s wołanie. Obrazek był wymi˛ety i dlate-

go twarz sprawiała wra˙zenie pokrytej bliznami zyskanymi w walce na ´smier´c i ˙zycie.

189

background image

Plunkett u´smiechał si˛e szeroko, ukazuj ˛

ac z˛eby błyszcz ˛

ace jak sztuczna szcz˛eka, która

ka˙zdemu pasuje. Nie wiedzie´c czemu wzdrygn ˛

ałem si˛e, patrz ˛

ac na jego podobizn˛e.

— Mo˙ze nasi przodkowie si˛e pomylili — stwierdziłem po chwili namysłu. — Ku-

le miały pewnie całkiem inne przeznaczenie, a czwórka nieboszczyków w ogóle nie

istniała. Słuchacze pomieszali opowie´sci i wyszła kompletna bzdura. Tak s ˛

adz˛e.

— Kto wie? — Blask u´smiechn ˛

ał si˛e i pogłaskał mnie po policzku. — Chod´zmy na

grzyby.

xxx

Nie s ˛

adziłem, ˙ze staruszek tak wiekowy jak Blask zdecyduje si˛e sp˛edzi´c zim˛e w na-

drzewnym domku wystawionym na wiatr i mróz. Jesie´n była w pełni, a ´swi˛ety nie szy-

kował si˛e do przeprowadzki. Chodził z k ˛

ata w k ˛

at, przesiadywał nad ksi˛egozbiorem albo

gapił si˛e ponuro na szybk˛e, pod któr ˛

a le˙zała krzy˙zówka. Noce stawały si˛e coraz zim-

niejsze, rankiem na sprz˛etach osiadał szron, a my dwaj siedzieli´smy okutani po uszy

w wielkie kołdry ze skrawków tkanin i skór, które Blask zwał nied´zwiadkami. Chłód

si˛e nas nie imał. Po południu włazili´smy pod ciepłe okrycia; czas schodził nam na ple-

nieniu i rozmowach, a tymczasem ogie´n w palenisku stopniowo przygasał.

190

background image

— Jeszcze par˛e dni i nie b˛edzie po˙zytku z tych płomyczków — stwierdziłem.

— Spokojna głowa — odparł ´swi˛ety. — Na szcz˛e´scie nie b˛edziemy od niego zale˙zni.

Z drzew opadły ju˙z li´scie i wzrok si˛egał dalej ni˙z latem. Z okien widzieli´smy dró˙z-

k˛e, która wiodła na ł ˛

ak˛e, a nawet chłodny strumie´n płyn ˛

acy w´sród oszronionych skał.

Pomogłem Blaskowi zabezpieczy´c dom przed nadej´sciem zimy. Zatkali´smy szczeliny

glin ˛

a i mchem, zawiesili´smy na ´scianach grube kotary, latem ukryte w schowkach. Za-

tkali´smy komin i wylot paleniska. Zbili´smy dodatkowe drzwi starannie dopasowane do

starych; nie obyło si˛e bez sprzeczki, jak je poł ˛

aczy´c, ˙zeby skutecznie chroniły przed

chłodem. Pewnego dnia, gdy brak wiatru i półmrok nisko wisz ˛

acych chmur zapowie-

dział nadej´scie mrozu, Blask wyci ˛

agn ˛

ał ze schowka du˙ze kawałki grubego przezroczy-

stego plastiku o trudnej do oszacowania warto´sci. Zasłonił nim okna z obu stron — od

zewn ˛

atrz i w ´srodku. Gdy przygotowania dobiegły ko´nca, ustawił dwa wygodne fotele

tak, by mo˙zna było spa´c twarz ˛

a do okna.

— Czy słój jest napełniony? — zapytał.

— Tak.

— A zatem wszystko gotowe.

191

background image

Rozpalił ogie´n w metalowym piecyku, a kiedy chrust zapłon ˛

ał, a kawałki w˛egla

drzewnego rozpaliły si˛e do czerwono´sci, si˛egn ˛

ał po starannie zamkni˛ete naczynie wy-

konane z anielskiego srebra i zdj ˛

ał pokrywk˛e. Wzi ˛

ał szczypt˛e czarnego proszku, uniósł

dło´n do oczu, przyjrzał si˛e ciemnej substancji, zmarszczył brwi i odsypał troch˛e do

puszki. Reszt˛e rzucił na roz˙zarzone w˛egle. Proszek si˛e nie palił, ale wydzielał charakte-

rystyczn ˛

a wo´n, ci˛e˙zk ˛

a i wyrazist ˛

a. Nie potrafiłem z niczym jej porówna´c. Ko´nczyli´smy

ostatnie przygotowania. Blask szczelnie zamkn ˛

ał puszk˛e i postawił j ˛

a obok swego fote-

la. Poczułem rozkoszne ciepło i senno´s´c, a zarazem wielkie o˙zywienie, zupełnie jakbym

potrafił spa´c i czuwa´c jednocze´snie. Blask najwyra´zniej reagował podobnie. Usadowi-

li´smy si˛e w fotelach okryci nied´zwiadkami, które dawały teraz znacznie wi˛ecej ciepła,

bo ´swi˛ety obszył j ˛

a srebrzyst ˛

a tkanin ˛

a. Mieli´smy tak sp˛edzi´c trzy zimowe miesi ˛

ace.

Pierwszego dnia po popołudniu mało rozmawiali´smy; siedzieli´smy bez ruchu,

w milczeniu obserwuj ˛

ac czyste chłodne barwy nieba o zachodzie sło´nca, które cho-

wało si˛e za ciemnymi koronami drzew na wzgórzach za ł ˛

ak ˛

a. Potem ksi˛e˙zyc w pełni

roz´swietlił nag ˛

a ziemi˛e, a gdy chwycił mróz, doszły nas trzaski i skrzypienie tward-

niej ˛

acego gruntu. Wiatr p˛edził chmury zakrywaj ˛

ace raz po raz biał ˛

a twarz ksi˛e˙zyca.

192

background image

Przed ´switem spadł pierwszy ´snieg i pokrył ziemi˛e chłodnym puchem, który wirował

pod wpływem gwałtownych podmuchów wiatru.

Słój podgrzewał wod˛e równie skutecznie, jak latem j ˛

a chłodził. Mniej wi˛ecej raz

dziennie, dr˙z ˛

ac z zimna, nabijałem fajk˛e chlebem ´swi˛etej Bei. Przy pełni ksi˛e˙zyca ´swi˛e-

ty Blask wyłaził spod cieplutkiego nied´zwiadka, zapalał w˛egiel drzewny i sypał na ˙zar

troch˛e ciemnego proszku. Ilekro´c robiło si˛e cieplej, wstawali´smy z foteli i, otworzyw-

szy dwoje drzwi, schodzili´smy ostro˙znie po drabince niczym dwaj staro˙zytni paralitycy.

Szybko wracali´smy do domku i cho´c nie była to daleka wyprawa, czuli´smy si˛e ogromnie

wyczerpani.

Wkrótce ogarn˛eła nas dziwna senno´s´c. Gdy mróz ´scisn ˛

ał na dobre, ust˛epowała oko-

ło południa i wracała po kilku godzinach. Milczeli´smy po całych dniach, od czasu do

czasu spogl ˛

adaj ˛

ac tylko na s ˛

asiada mi˛edzy kolejnymi drzemkami. ´Snieg przysypał las

grub ˛

a warstw ˛

a. W ci ˛

agu dnia obserwowali´smy lisa brn ˛

acego przez za´snie˙zon ˛

a ł ˛

ak˛e albo

´sledzili´smy wzrokiem lot sójek i wróbli, póki nam powieki nie opadły. Dwie wiewiór-

ki przedostały si˛e jako´s do domku i biegały rado´snie po nieruchawych tubach, grzej ˛

ac

si˛e w cieple naszych oddechów. Przespały na kolanach ´swi˛etego gwałtown ˛

a trzydniow ˛

a

193

background image

burz˛e, po której las pokrył si˛e cienk ˛

a warstw ˛

a lodu, o´slepiaj ˛

aco jasn ˛

a w promieniach

sło´nca, gdy po szale´nstwie ˙zywiołów nastała wspaniała pogoda. Wiewiórki spały. My

równie˙z zasn˛eli´smy, obsypani drobinami mchu, li´s´cmi oraz igłami, które rzucił nam do

stóp ostry wiatr. Stali´smy si˛e integraln ˛

a cz˛e´sci ˛

a u´spionego d˛ebu, który upodobał sobie

´swi˛ety Blask. Zasypiaj ˛

ac, wsłuchiwali´smy si˛e w trzask i skrzypienie kołysanych wia-

trem gał˛ezi, ze ´sci´sni˛etym sercem patrzyli´smy na pi˛ekny konar złamany pod ci˛e˙zarem

lodu. ´Snie˙zne kaskady spadły z gał˛ezi na dach naszego domku i zsuwały si˛e po nim na

ziemi˛e. Podczas zimy odkryłem, ˙ze mrugam powiekami rzadziej ni˙z zwykle; wystar-

czyło je opu´sci´c, by przyszedł sen. Moja lewa dło´n przez dwa tygodnie spoczywała na

prawej.

Nastał jeden z cieplejszych dni ci ˛

agn ˛

acej si˛e w niesko´nczono´s´c zimy. Blask opu´scił

ciepłe posłanie, by rzuci´c na płon ˛

ace w˛egle szczypt˛e proszku ułatwiaj ˛

acego zimowanie.

— Sk ˛

ad si˛e to wzi˛eło? — zapytałem.

— Co takiego? — mrukn ˛

ał Blask i rozejrzał si˛e po mieszkaniu, s ˛

adz ˛

ac ˙ze znów

mamy le´snego intruza.

194

background image

— Proszek — odparłem. — Jak działa? — Zaczynałem odczuwa´c wpływ mikstury.

W powietrzu unosił si˛e wyrazisty zapach, jak metaliczny, gor ˛

acy oddech istoty o gardle

z mosi ˛

adzu. Wierciłem si˛e, szukaj ˛

ac wygodniejszej pozycji na posłaniu, gdzie sp˛edzi-

łem tyle dni.

— Zapytaj aniołów, jak działa — mrukn ˛

ał Blask. — Wytłumacz ˛

a ci, ale nic z tego

nie zrozumiesz. Nie potrafisz odpowiedzie´c na swoje pytanie? Wsłuchaj si˛e w siebie.

Czasu ci nie zabraknie. — Legł na posłaniu i starannie zagarn ˛

ał kołdr˛e. Skupiłem si˛e

na sobie, analizuj ˛

ac działanie tajemniczego specyfiku. Zaczynałem rozumie´c, co prze-

kazuje mi ciemny proszek i nabrałem pewno´sci, ˙ze z ko´ncem zimy odkryj˛e, jak działa,

chocia˙z nie b˛ed˛e w stanie tego wyja´sni´c osobie, która nie do´swiadczyła jego wpływu.

— Pytałe´s, sk ˛

ad wzi ˛

ałem proszek — dodał Blask, gdy udało mu si˛e usadowi´c. —

Znam pewn ˛

a histori˛e. . .

Wspomniałem, ˙ze du˙zo spali´smy, lecz po przebudzeniu czułem si˛e nadzwyczaj rze´s-

ki i bystry, jakbym na nowo odkrywał rzeczywisto´s´c, z namysłem, staranno´sci ˛

a i zdu-

mieniem stwierdzaj ˛

ac, ˙ze jest o wiele bardziej zło˙zona, ni˙z do tej pory s ˛

adziłem. Moim

zdaniem tak było naprawd˛e, a potwierdzenie owego faktu stanowił nie tylko ka˙zdy ruch

195

background image

poluj ˛

acego lisa, lecz tak˙ze opowiadane mi˛edzy drzemkami zawiłe historie ´swi˛etego, ja-

sne i zrozumiałe mimo rozmaitych zwrotów akcji, podobnie jak mo˙zna nazwa´c jasnym

strumie´n o falach miodowej barwy, płyn ˛

acy o zachodzie sło´nca przez biało-czarn ˛

a ł ˛

ak˛e.

Blask opowiadał o ciemnym proszku oraz innych anielskich ´srodkach i medykamen-

tach. Dowiedziałem si˛e, ˙ze aniołowie rozczarowani ´swiatem zmienionym dla własnej

wygody, przekształcili równie˙z człowieka, by pasował do odmienionej rzeczywisto´sci;

uformowali jego wewn˛etrzn ˛

a struktur˛e równie ´smiało jak oblicze ziemi. Blask wspo-

mniał tak˙ze o dziatwie medykamentów.

— Dziatwa medykamentów tak si˛e ma do samych lekarstw jak drzewo do kostura.

Inaczej mówi ˛

ac, lekarstwa s ˛

a jak farba, a ich dziatwa przypomina barwn ˛

a t˛ecz˛e ukryt ˛

a

w krysztale. Lekarstwo pomaga choremu, zwalcza dolegliwo´sci, wyp˛edza smutki. Dzia-

twa medykamentów zach˛eca, by zmieni´c samego siebie, i trudno si˛e oprze´c tej presji.

Leki działaj ˛

a, póki nie strawimy posiłku; dziatwa medykamentów powoduje w człowie-

ku zmiany utrzymuj ˛

ace si˛e długo po jej wydaleniu.

Czwórka spo´sród dziatwy medykamentów znajduje si˛e w czwórdzbanku, pierwszy

specyfik leczy niemal wszystkie choroby, ostatni jest biały jak naczy´nko do jego prze-

196

background image

chowywania, a słu˙zy do usuwania dziwnych objawów wywołanych za˙zyciem pierwsze-

go.

— Aniołowie potrafili usun ˛

a´c dolegliwo´sci, które zabijały młodych — tłumaczył

Blask — i dlatego s ˛

adzili, ˙ze mog ˛

a ˙zy´c wiecznie. Nie mieli racji, ale mogli tak skutecz-

nie utrzymywa´c ludzi przy ˙zyciu, ˙ze ´swiat szybko zapełniłby si˛e zdrowymi osobnikami

aspiruj ˛

acymi do nie´smiertelno´sci, których zabi´c mogła tylko ich własna głupota; dzie-

ci nadal opuszczałyby matczyne łona, powi˛ekszaj ˛

ac człowiecz ˛

a gromad˛e podobn ˛

a do

ruchliwych mrówek; dla kolejnych pokole´n zabrakłoby przestrzeni i ˙zywno´sci. Przypo-

mnij sobie odraz˛e i l˛ek, odczuwane na widok gor ˛

aczkowej krz ˛

ataniny w rozgrzebanym

mrowisku; takie uczucia ogarniały człowieka w przeludnionym ´swiecie. Identyczna by-

ła reakcja prawa i kruchty; na nich spoczywał ci˛e˙zar zachowania ´swiata dla m˛e˙zczyzn.

— Za pomoc ˛

a ´srodków dzisiaj zapomnianych, a przypominaj ˛

acych dziatw˛e me-

dykamentów, tylko znacznie bardziej wymy´slnych, spowodowali u ludzi bezpłodno´s´c.

Trzeba było kilku pokole´n, by ta wła´sciwo´s´c si˛e utrwaliła jako cecha przechodz ˛

aca

z matki na potomstwo. Stworzyli zarazem czwarty specyfik czwórdzbanka, który przy-

wracał zatrzymane przez inny specyfik procesy. Je´sli kobieta przyj˛eła ostatni ˛

a z mikstur

197

background image

czwórdzbanka, na krótko stawała si˛e płodna, lecz jej dziecko nie mogło mie´c potom-

stwa bez dziatwy medykamentów. Wyobra´z sobie, ˙ze przychodzimy na ´swiat bez oczu;

zamiast mie´c je w oczodołach dostajemy w darze od matek niczym wielki skarb, przy

czym sam potomek decyduje, czy pragnie je dosta´c, czy nie. Sytuacja mogła si˛e unor-

mowa´c, gdyby nie nast ˛

apiła wielka katastrofa. Mo˙zna by decydowa´c o wielko´sci ludz-

kiej gromady, jak o budowie Drogi albo sztucznego ksi˛e˙zyca obok naturalnego satelity.

Nast ˛

apił jednak kataklizm; czy kto´s mo˙ze zapewni´c, ˙ze zgubna decyzja nie miała na to

˙zadnego wpływu? Wiele zim min˛eło w´sród wojen i nieszcz˛e´s´c, a ludzie znów gin˛eli mi-

lionami od dolegliwo´sci z pozoru unieszkodliwionych przez aniołów. Z pomoc ˛

a nowych

´srodków narodziła si˛e ˙zało´snie mała garstka potomków. Zostali´smy sami, niezdolni do

odwrócenia porz ˛

adku zmienionego przez naszych przodków; cz ˛

astka nas samych za-

mkni˛eta jest w białym naczy´nku. Tamci nadal decyduj ˛

a o naszym ˙zyciu.

Przypomniałem sobie, ˙ze pewnej zimy szukałem mojej matki imieniem Jedno Sło-

wo. Miałem wtedy pi˛e´c. . . mo˙ze sze´s´c lat. Znalazłem j ˛

a w pomieszczeniu za grub ˛

a

zasłon ˛

a. Podszedłem cichutko, a ona mnie nie dostrzegła, bo słuchała uwa˙znie gaw˛e-

dziarki o imieniu Salwa ´Smiechu; nie miałem poj˛ecia, o czym rozmawiaj ˛

a. Po chwili

198

background image

dostrzegłem Siedmior˛ekiego i od razu przystan ˛

ałem, bo moja wi˛e´z z ojcem była wtedy

szczególnie zagmatwana. Przed Salw ˛

a ´Smiechu dostrzegłem pudełko z czterema na-

czy´nkami. Jedno z nich przesun˛eła ostro˙znie palcem ku mojej matce, której nos pokryty

kropelkami potu sczerwieniał z przej˛ecia, a na ustach zastygł dziwny u´smieszek. Pod-

niosła dzbanuszek, lecz po chwili go odstawiła.

— Nie w tym roku — oznajmiła.

Siedmior˛eki milczał. Czy był innego zdania? Jakie to miało znaczenie? Nie odzy-

wał si˛e, bo zgodnie z wol ˛

a aniołów Jedno Słowo musiała sama zdecydowa´c. Umie´sciła

naczy´nko na podstawce i wstawiła j ˛

a do szkatułki, której wieko opadło z cichym trza-

skiem.

Przypomniałem sobie tamten d´zwi˛ek i to wybiło mnie ze snu. Blask ci ˛

agn ˛

ał swoj ˛

a

histori˛e.

— Aniołowie posiadaj ˛

acy telefony, auta oraz Drog˛e mawiali, ˙ze ´swiat jest mały,

z dnia na dzie´n coraz mniejszy. — Blask potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a. — ´Swiat jest mały.

Palił, nie przerywaj ˛

ac opowie´sci, która zeszła na kolejne zimy. Mówił o tych wojen-

nych, kiedy to czarny proszek trzymał przy ˙zyciu bojowników walcz ˛

acych z aniołami;

199

background image

zdradził, jak sam go zdobył. Wspomniał o zimie, podczas której Droga Przymierza wy-

dała o´swiadczenie i jak ´swi˛ety Roy Wi˛ekszy zaryglował wrota Korporacji Wielkiego

Domostwa, jak mówcy rozpocz˛eli dług ˛

a i ci˛e˙zk ˛

a w˛edrówk˛e; mówił o sztucznej nodze,

o dalekich krainach poło˙zonych za oceanem, sk ˛

ad nie przyszła ˙zadna wiadomo´s´c. . .

— A sztuczna noga? — zapytałem.

— Roy odmroził własn ˛

a — odparł ´swi˛ety Blask. — Mróz zrobił swoje, wdała si˛e

gangrena i trzeba było amputowa´c. Dawniej anielscy uczeni dysponowali wiedz ˛

a, dzi˛eki

której mo˙zna było odtworzy´c utracon ˛

a ko´nczyn˛e, ˙zeby była jak nowa, ale ´swi˛ety musiał

zadowoli´c si˛e sztuczn ˛

a.

— Mamy j ˛

a nadal w dawnym gnie´zdzie. — Prawda jest niczym rzeka roz´swietlona

sło´ncem. . .

— Zapewne. — ´Snieg sypał bez ko´nca. — Roy mówił, ˙ze człowiek rozpacza, za-

dr˛ecza si˛e w duchu, wszystko mu jedno i wła´sciwie chciałby umrze´c. Daj ˛

a mu sztucz-

n ˛

a nog˛e wykonan ˛

a z drewna, która nie mo˙ze si˛e równa´c z wytworami aniołów, lecz

działa. Trzeba si˛e przemóc, wsta´c i chodzi´c, mimo ˙ze odczucia s ˛

a dziwne, a poza tym

boli. Ale to nie sztuka i z czasem nabiera si˛e wprawy. Kuternoga ju˙z nie zata´nczy, mi-

200

background image

nie troch˛e czasu, nim b˛edzie si˛e kocha´c, ale w ko´ncu zacznie ˙zy´c normalnie. Znów

si˛e b˛edzie ´smiał; Roy na pewno to potrafił. Mimo wysiłków pozostał jednak kuterno-

g ˛

a. Roy mawiał, ˙ze kto przetrwał katastrof˛e, jak on sam b˛edzie kuternog ˛

a. Wystarczy

pomy´sle´c o dobrowolnej bezdzietno´sci aniołów albo wzi ˛

a´c pod uwag˛e ich zamiar cał-

kowitego przekształcenia ´swiata; tak czy inaczej jeste´smy przegrani. ´Swiat zamieszkuj ˛

a

kaleki. — Dzie´n był mroczny, a z upływem godzin robiło si˛e coraz ciemniej, a˙z zapadła

bezksi˛e˙zycowa noc. — Mimo to umiemy si˛e ´smia´c. Mamy Archiwum i nasz ˛

a m ˛

adro´s´c,

która jednak nie zast ˛

api utraconej nogi. Na to nie ma lekarstwa; kalectwo trzeba znosi´c

jak chłód. Uczymy si˛e z tym ˙zy´c. Trzeba próbowa´c. — Poruszył si˛e lekko. — Zimowe

opowie´sci. . . Patrz, jak dzi´s szaro. ´Swiat bierze przykład ze mnie i drzemie. Małe Do-

mostwo zamkni˛ete na cztery spusty, ludzie skryli si˛e w zakamarkach i opowiadaj ˛

a stare

historie. . . ale w odpowiednim czasie przyjdzie wiosna.

Le˙z ˛

ac bez mchu, zapadli´smy w sen. Przez kilka dni padał ´snieg, a blade sło´nce

rzadko pokazywało si˛e na niebie, daj ˛

ac niewiele ciepła. Przez wiele dni nie widzieli´smy

gwiazd ani ksi˛e˙zyca; ani lisa, ani ptaków.

background image

SZÓSTA FASETA

Gdy szare strugi deszczu zmyły z pagórków resztki brudnego ´sniegu, ptaki wróciły

do gniazd, a las wypełniła ´swie˙za wo´n, nadszedł dzie´n, gdy przeci ˛

agaj ˛

ac si˛e i ziewaj ˛

ac

szeroko, zeszli´smy po drabince, by zaczerpn ˛

a´c powietrza ci˛e˙zkiego od le´snych zapa-

chów i rozejrze´c si˛e po ´swiecie. Powieki nam dr˙zały i trudno było usta´c na nogach.

Podczas niedawnej pełni Blask rozmy´slał o pogodzie, dla pewno´sci dwukrotnie ob-

liczył co´s na palcach, a potem odstawił do szafki naczynie z czarnym proszkiem. Mimo

to pierwsze ciepłe dni sp˛edzili´smy w łó˙zku pogr ˛

a˙zeni w przedłu˙zaj ˛

acej si˛e drzemce ni-

czym ´spioch, który wie, ˙ze pora wsta´c, a jednak do południa przewraca si˛e z boku na

202

background image

bok w zmi˛etej po´scieli. Ruszyli´smy w las na mały rekonesans, witaj ˛

ac po drodze in-

ne zimuj ˛

ace tam stworzenia przebudzone z gł˛ebokiego snu: ˙zółwia wygrzewaj ˛

acego si˛e

na sło´ncu, wiewiórk˛e tak wychudzon ˛

a, ˙ze futerko wisiało na niej jak cudze, no i rzecz

jasna drzewa. Gdy Blask i ja zatrzymali´smy si˛e, by popatrze´c na wiewiórk˛e, nabrałem

powietrza w płuca wdzi˛eczny, ˙ze prze˙zyłem kolejn ˛

a zim˛e, bo nie wszystkim si˛e to uda-

ło. Mro´zna pora min˛eła; te chłody stanowi ˛

a połow˛e naszego ˙zycia, które składa si˛e z lat

i zim, jak doba to sen i czuwanie. Jestem człowiekiem, moj ˛

a rzecz ˛

a jest ˙zy´c i umrze´c;

przetrwałem kolejn ˛

a zim˛e, mogłem sta´c na roztajałej ziemi i czu´c zapach wilgotnego

lasu. Pomy´slałem o Jednodniówce i zobaczyłem całkiem wyra´znie, jak przemierza od-

legły szlak. Usiadłem przygnieciony tym brzemieniem i podniosłem wzrok; obok mnie

stan ˛

ał postarzały Blask o twarzy pokrytej zmarszczkami; ostatnia zima mocno dała mu

si˛e we znaki, cho´c u˙zywał czarnego proszku. Zdawałem sobie spraw˛e, ˙ze w Małym

Domostwie nie wszyscy prze˙zyli. Zrozumiałem, co si˛e działo, gdy Blask rzucał do pa-

leniska czarny proszek: jego wo´n powstrzymywała gonitw˛e my´sli; blokowała odczucia,

które teraz spadły na mnie jak kaskada. Z chwil ˛

a gdy specyfik przestał działa´c, odczu-

203

background image

łem wszystko nadzwyczaj intensywnie. Daremnie wzdychałem, szukaj ˛

ac ulgi; niespo-

dziewanie wybuchn ˛

ałem płaczem i, łkaj ˛

ac spazmatycznie, padłem na ziemi˛e.

W Małym Domostwie dla uczczenia nadchodz ˛

acej wiosny zapewne odnawia si˛e sta-

re pokoje, przestawia ´sciany i otwiera drzwi wychodz ˛

ace na ´Scie˙zk˛e. Mieszka´ncy na-

nios ˛

a piasku, depcz ˛

ac gliniane polepy, a sło´nce zajrzy do ´srodka. Domostwo jak owad

wygrzewa si˛e w promieniach sło´nca. Ci spod znaku Li´scia robi ˛

a porz ˛

adki, upi˛ekszaj ˛

a

pokoje i wołaj ˛

a reszt˛e, by podziwiała ujawnione pi˛ekno wn˛etrz. Usuwa si˛e ocieplaj ˛

ace

kotary, wymiata li´scie i zimowe ´smieci, przed drzwiami wychodz ˛

acymi na ´Scie˙zk˛e wy-

stawia si˛e ulubione krzesła, by grza´c ko´sci w promieniach sło´nca. Powstaje nowe słowo

i w Małym Domostwie a˙z huczy od komentarzy i wybuchów ´smiechu.

— Pewnie chcesz wróci´c do domu — rzekł ´swi˛ety Blask.

— Co? Do domu? Czemu tak s ˛

adzisz?

— Nie odpowiadasz na moje pytania, przestałe´s mnie słucha´c, przez cały ranek

gapiłe´s si˛e w okno, chocia˙z mo˙zna ju˙z wyj´s´c z domu i jest si˛e czym zaj ˛

a´c. Nie mówi˛e

tylko o sprz ˛

ataniu i naprawach; tyle si˛e wokół dzieje, wszystko rozkwita, a ty siedzisz

w zamkni˛eciu.

204

background image

— Tu jest przewiewnie.

— Wiesz, o co mi chodzi. Co´s ci˛e gryzie, ale czujesz si˛e bezradny.

— Posłuchaj, nie zamierzam wraca´c. To chyba jasne — odparłem.

— Jasne.

Pewnie słycha´c ju˙z u nas brz˛eczenie pszczół. Wkrótce ruszy wyprawa za Mał ˛

a Gó-

r˛e, bo trzeba sprawdzi´c, jak ro´snie chleb. Ptactwo mbaby chyba przyleciało. Wkrótce

zjawi ˛

a si˛e w˛edrowcy z Rejestru. Mo˙ze i ona z nimi powróci.

— Warto by zobaczy´c inne krainy — odparłem.

— Tak — stwierdził Blask. — Z pewno´sci ˛

a warto. Gdzie indziej jest równie miło.

Poderwałem si˛e i w po´spiechu zszedłem po drabince; niewiele brakowało, ˙zeby

´swi˛ety wyprowadził mnie z równowagi. Miał racj˛e. Usiadłem na rozkwitłej ł ˛

ace, ˙ze-

by wszystko przemy´sle´c. Tak, chciałem wróci´c do domu; to prawda, ˙ze z nadej´sciem

wiosny bardzo mnie tam ci ˛

agn˛eło; przyznałem to ze ´sci´sni˛etym gardłem. Przez cały

dzie´n marzyłem o powrocie i dlatego wcale si˛e nie zdziwiłem, ˙ze moje marzenie wy-

wołało z lasu, spomi˛edzy drzew okrytych młodym listowiem, dwu bladych chłopców

szczuplejszych ni˙z przed zim ˛

a; jeden miał na szyi czerwon ˛

a, a drugi niebiesk ˛

a opask˛e;

205

background image

podczas chłodnych miesi˛ecy w´sród mnóstwa wa˙znych spraw zapomniałem tak˙ze ich

imiona. Jak zawsze z oci ˛

aganiem wchodzili na stromy brzeg, uganiaj ˛

ac si˛e po zaro´slach

za drobnymi stworzeniami. Pomachali mi na powitanie, wi˛ec powtórzyłem ich gest.

Mogłoby si˛e wydawa´c, ˙ze przeczekali zim˛e nad strumieniem, by wyj´s´c z kryjówki, gdy

nastanie pierwszy gor ˛

acy dzie´n tej wiosny.

— Witaj — rzucił chłopiec. To był chyba P ˛

aczek. — Czy zostałe´s ju˙z ´swi˛etym?

— Nie — odparłem. — Jeszcze nie.

— Wiesz — zacz ˛

ał drugi z dzieciaków, podchodz ˛

ac bli˙zej — w Małym Domostwie

chcieliby, ˙zeby´s wrócił.

— Bezksi˛e˙zycowa odwiedziła ich jesieni ˛

a — wtr ˛

acił pierwszy — na pocz ˛

atku wio-

sny; twoja mama bardzo t˛eskni.

— Je´sli sp˛edziłe´s tu okr ˛

agły rok i nie zostałe´s ´swi˛etym, mo˙ze powiniene´s wróci´c do

domu i zacz ˛

a´c wszystko od pocz ˛

atku. — Drugi chłopak przykucn ˛

ał na ł ˛

ace, odgarn ˛

palcami proste jasne włosy i wyj ˛

ał z nich li´s´c.

— Kto wie? — rzucił jego brat.

206

background image

— Kto wie? — mrukn ˛

ałem z roztargnieniem. Jak niewiele Bezksi˛e˙zycowa mogła

o mnie powiedzie´c. Jak łatwo przyszło mi opu´sci´c mam˛e, jak mało uwagi po´swi˛eciłem

uczuciom rodzicielki oraz moich bliskich. Niespodziewanie ogarn ˛

ał mnie wstyd, potem

niecierpliwo´s´c. Wstałem, zaciskaj ˛

ac pi˛e´sci. — Tak. Tak. Trzeba wraca´c — dodałem. —

Chyba powinienem. . .

— Gdzie ´swi˛ety? — Chłopcy przerwali mi niemal jednocze´snie.

´Swi˛ety. Odwróciłem si˛e plecami do bli´zniaków i popatrzyłem na ´scian˛e lasu, gdzie

w´sród głogowych zaro´sli majaczyła ogorzała twarz z wianuszkiem siwych włosów.

Blask zerkał w nasz ˛

a stron˛e nie´smiało jak płochliwe zwierz ˛

atko. Cofn ˛

ał si˛e w gł ˛

ab lasu,

gdy spostrzegł, ˙ze mu si˛e przygl ˛

adam. Stałem w połowie drogi mi˛edzy drzewami a zwa-

lonym pniem, na którym przycupn˛eły bli´zni˛eta zaabsorbowane jakim´s znaleziskiem.

— Poczekajcie! — krzykn ˛

ałem do nich. Podnie´sli głowy, wyra´znie zaskoczeni, bo

wcale nie było im spieszno.

Wspominałem poprzedni ˛

a wiosn˛e; p˛edziłem wówczas mi˛edzy drzewami, goni ˛

ac

´swi˛etego, a ten las nic wówczas dla mnie nie znaczył, był taki sam jak inne. Teraz

znałem go jak twarz ukochanej osoby, a pierwsze wra˙zenie rozwiało si˛e jak cie´n; te-

207

background image

raz miałem w pami˛eci jedynie drug ˛

a wizj˛e lasu przeci˛etego szlakiem, który jak ´Scie˙zk˛e

znali tylko wtajemniczeni. Szlak wiódł obok rozszczepionej brzozy, skrajem g˛estego

´swierkowego zagajnika, potem ku brzegowi strumienia, na skraj podmokłej ł ˛

aki zaro-

´sni˛etej paprociami, obok poczerniałych zwalonych pni, gdzie zbierali´smy grzyby, dalej

po kamiennych uskokach pokrytych tu i ówdzie zieleni ˛

a, ku zaro´sni˛etej je˙zynami po-

chyło´sci, w stron˛e wiekowych d˛ebów, gdzie rósł najstarszy z nich. Tam, u stóp wielkiego

drzewa siedział Blask. Wzrok utkwił w ziemi, jakby posmutniał.

Wolniutko skradałem si˛e w jego stron˛e; usiadłem bez słowa. Nie podniósł oczu, ale

i tak poj ˛

ałem, dlaczego pochylił głow˛e; wypatrywał czego´s w trawie rosn ˛

acej u stóp.

Ujrzałem wyj ˛

atkowo du˙z ˛

a czarn ˛

a mrówk˛e. Brn˛eła przez g˛estwin˛e ´zd´zbeł, nieustannie

poruszaj ˛

ac czułkami.

— Zabł ˛

adziła — stwierdził Blask. — Nie potrafi odnale´z´c mrowiska, daremnie szu-

ka drogi. Dla mrówki nie ma gorszego nieszcz˛e´scia. Zgubiła si˛e, to prawdziwa tragedia.

— Tragedia? Nie rozumiem.

— Tragedia. . . To okre´slenie istnieje od tysi ˛

acleci. Oznacza straszliwe nieszcz˛e´scie

spadaj ˛

ace na czuj ˛

ace stworzenie. W pewnych okoliczno´sciach mo˙ze si˛e przytrafi´c to-

208

background image

bie lub ka˙zdemu, kto cho´c troch˛e zawinił. Tragedia jest niczym prawdziwa mowa, bo

pokazuje, ˙ze wszyscy mamy t˛e sam ˛

a natur˛e, która nie podlega zmianie i dlatego nie da

si˛e unikn ˛

a´c cierpienia. Gdyby ta mrówka zdołała wróci´c do mrowiska i opowiedziała

o swoich prze˙zyciach, jej ziomkowie odczuliby istot˛e tragedii. Cho´cby jednak odnala-

zła swoich, nie potrafi si˛e podzieli´c prze˙zytym do´swiadczeniem. Na dobr ˛

a spraw˛e ˙zadna

mrówka nie prze˙zyła dot ˛

ad równej tragedii; nasza zgubiła si˛e pierwsza, bo tego rodza-

ju stworzenia nie umiej ˛

a opowiada´c o swoich przygodach i uprzedza´c si˛e nawzajem

o zagro˙zeniu. Rozumiesz?

— My´sl˛e, ˙ze tak.

— Potoku — zacz ˛

ał, podnosz ˛

ac wzrok — poznałe´s moje opowie´sci, przynajmniej

te najwa˙zniejsze. Skoro ci dwaj chłopcy podobni jak dwie krople wody zjawili si˛e tu

ponownie, chyba wrócisz z nimi do domu. Tak mi si˛e wydaje.

Kochany Blask! Podczas wspólnego zimowania uczyłem si˛e od niego prawdziwej

mowy. Tyle było czuło´sci w głosie ´swi˛etego, a waga jego słów tak ogromna, ˙ze nie

wiedziałem, jak mu odpowiedzie´c. Kl˛eczałem obok niego w milczeniu. Czekałem. Nie

209

background image

odezwał si˛e wi˛ecej; obserwował mrówk˛e brn ˛

ac ˛

a w´sród wysokich ´zd´zbeł, podobn ˛

a do

człowieka w˛edruj ˛

acego przez ciemno´s´c.

— Powiedz mi, co mam robi´c — poprosiłem w ko´ncu.

— Nie, nie — rzekł jakby do siebie. — Nie. . . Zapewne wiesz, ˙ze twoja paplanina,

jakobym rzekomo był ´swi˛etym, zrobiła na mnie pewne wra˙zenie; dostatecznie du˙ze,

bym zapragn ˛

ał opowiedzie´c ci kilka historii wartych zapami˛etania i przekazania innym.

Problem w tym, ˙ze to nie była prawdziwa opowie´s´c, tylko ci ˛

ag lu´zno powi ˛

azanych

zdarze´n: najpierw to, potem tamto, nast˛epnie owo i tak w niesko´nczono´s´c. . . Nie jestem

´swi˛etym. Nawet gdybym nim był, nie poradziłbym ci, co masz robi´c. Skoro nie jestem

wybra´ncem, nie wolno mi tego czyni´c.

Przypomniałem sobie, co powiedział Siedmior˛eki, gdy poszli´smy ogl ˛

ada´c Drog˛e:

„Je˙zeli si˛e gdzie´s wybierasz, musisz wierzy´c, ˙ze pr˛edzej czy pó´zniej znajdziesz sposób,

by tam dotrze´c”. Rozmy´slałem o Wyko´nczonym i Bezksi˛e˙zycowej; mieszkali w domku

nad rzek ˛

a, lecz nadal byli mocno przywi ˛

azani do starego gniazda. Przyszła mi tak˙ze na

my´sl Jednodniówka. Podj ˛

ałem decyzj˛e. Ci ˛

agn˛eło mnie do Małego Domostwa, ale nie

mogłem tam wróci´c. Jeszcze nie teraz.

210

background image

— Blasku, mówi ˛

ac o czterech nieboszczykach, wspomniałe´s, ˙ze gdybym chciał do-

wiedzie´c si˛e o nich czego´s wi˛ecej, powinienem zapyta´c Drog˛e Przymierza lub aniołów.

— Oni przemin˛eli.

— Rejestr doktor Boots to dzieci˛e Przymierza. Zachowali dawn ˛

a wiedz˛e.

— Tak o sobie mówi ˛

a.

— A zatem — odparłem, wzdychaj ˛

ac gł˛eboko — pójd˛e tam i zapytam.

Siedział w milczeniu i mrugał powiekami, jakby dopiero teraz ujrzał mnie na kl˛ecz-

kach tu˙z obok siebie, i zachodził w głow˛e, sk ˛

ad si˛e wzi ˛

ałem. — Mo˙ze nie jest mi pi-

sane zosta´c ´swi˛etym, lecz bez w ˛

atpienia istnieje wiele opowie´sci godnych wysłuchania

i przekazania innym. — Wyci ˛

agn ˛

ałem palec i zrobiłem nim w trawie ´scie˙zk˛e dla mrów-

ki, która stan˛eła jak wryta, zapominaj ˛

ac o mozolnej w˛edrówce. Z obaw ˛

a my´slałem, ˙ze

lada chwila si˛e rozpłacz˛e. Bardzo pragn ˛

ałem zosta´c ´swi˛etym.

— Znam drog˛e do Rejestru — stwierdził Blask. — To znaczy dawniej wiedziałem,

jak tam doj´s´c. — Podniosłem wzrok. Ogorzała skóra marszczyła si˛e w u´smiechu. Blask

nie chciał mi wprawdzie doradzi´c, co powinienem uczyni´c, odniosłem jednak wra˙zenie,

211

background image

˙ze dokonał za mnie wyboru. — W ˛

atpi˛e, czy usłyszysz od nich odpowiedzi na swoje

pytania.

— Jest pewna dziewczyna — dodałem. — Z linii Szeptu. Przed laty opu´sciła Małe

Domostwo i zamieszkała w´sród ludzi z Rejestru. Gdy j ˛

a odnajd˛e, powie mi wszystko.

— Czy˙zby?

Pytanie zostało bez odpowiedzi. Sk ˛

ad miałem wiedzie´c?

— Uwa˙zaj — mrukn ˛

ał Blask. — Słuchaj pilnie. Powiem ci, jak i´s´c do Rejestru.

Najwa˙zniejsze, by´s tam dotarł.

Nie byłem w stanie my´sle´c jednocze´snie o Małym Domostwie i Jednodniówce, a za-

razem słucha´c topograficznych wskazówek ´swi˛etego. Uniosłem r˛ek˛e obrócon ˛

a dłoni ˛

a

ku Blaskowi, jak zwykły czyni´c to gaw˛edziarki na pocz ˛

atku opowie´sci, i czekałem, a˙z

mój umysł upodobni si˛e do pustej misy. Blask opisał mi tras˛e w˛edrówki do siedziby

Rejestru; tak modulował głos, ˙ze trudno było nie zapami˛eta´c. Nic dziwnego, w pewnym

sensie był ´swi˛etym, był nim dla mnie.

Wstali´smy. R˛eka w r˛ek˛e poszli´smy ku zalanej sło´ncem ł ˛

ace poro´sni˛etej wiosennymi

kwiatami. Bli´zni˛eta wyszły naprzeciw ´swi˛etemu, który klepał chłopców po ramionach

212

background image

i cichutko chichotał; znów wygl ˛

adał jak znajomy staruszek. Usiedli´smy, by porozma-

wia´c. Blask unosił co chwila krzaczaste brwi i małymi dło´nmi klepał si˛e po kolanach.

Bli´zni˛eta przyniosły troch˛e nowin z Małego Domostwa; niewiele tego było. Stary słu-

chał i ziewał raz po raz, zm˛eczony upałem; w ko´ncu poło˙zył si˛e na zaro´sni˛etej traw ˛

a

pochyło´sci, ze stopami zadartymi w gór˛e.

— Wszystko układa si˛e wedle okre´slonego porz ˛

adku. ˙

Zadnych nowo´sci, a gdyby

si˛e nawet pojawiły, nic by´scie o tym nie wiedzieli. . . Tak. Najpierw to, potem to, na-

st˛epnie owo. Znów mamy wiosn˛e, zwykle robi si˛e gor ˛

aco. Wszystko zmienia si˛e tak

szybko. . . — Zasn ˛

ał z r˛ekoma pod głow ˛

a. Oddychał gł˛eboko, a nad ł ˛

ak ˛

a wiał lekki

południowy wiatr.

Odeszli´smy cichutko. Zabrałem swój tobołek, ale zostawiłem Blaskowi mój pi˛ekny

hamak ze sznurka; taki mały podarek.

— Wieczorem b˛edziemy w domku nad rzek ˛

a — oznajmił P ˛

aczek, a Kwiatek do-

dał: — Jutro wrócisz do swoich.

— Nie — odrzekłem. — Nie zamierzam tam wraca´c, ale chciałbym dotrze´c na wasz

brzeg. Stamt ˛

ad pójd˛e szuka´c Drogi.

213

background image

— S ˛

adziłem, ˙ze chcesz zosta´c ´swi˛etym — wtr ˛

acił P ˛

aczek.

— Mało wiem o ´swi˛etych. — Dotarli´smy nad w ˛

aski strumyk. — Postanowiłem

opu´sci´c rodzinne gniazdo i zamierzam si˛e tego trzyma´c. — Gdy wchodzili´smy do lasu,

odwróciłem si˛e na moment. Blask spał na trawiastej pochyło´sci. Ciekawe, czy jeszcze

go zobacz˛e.

Ciekawe, czy kiedykolwiek go widziałem.

background image

SIÓDMA FASETA

Nast˛epnego ranka stałem na skrzy˙zowaniu Dróg. Gasiłem ogie´n podtrzymywany

cał ˛

a noc. Na południu Droga gin˛eła w lesie roz´swietlonym promieniami sło´nca, na za-

chodzie wiodła ku obszarom pogr ˛

a˙zonym jeszcze w mroku. Wysoko nad głow ˛

a miałem

w ˛

ask ˛

a tablic˛e umieszczon ˛

a w poprzek ciemnego szlaku, wspart ˛

a na przerdzewiałych

kolumnach i kołysz ˛

ac ˛

a si˛e z łoskotem na silnym wietrze. Widniały na niej tajemnicze

litery oraz dwie białe nieco przybrudzone strzałki; jedna wskazywała południe, a druga

zachód. Zwin ˛

ałem skromny obóz i ruszyłem na południe.

215

background image

Pod koniec dnia znalazłem si˛e na skraju lasu widzianego przedtem z oddali. Droga

znikała w´sród drzew, które wkroczyły ju˙z na Drog˛e. Rosły na stromych pochyło´sciach,

a krzaki schodziły łagodnie ku jezdni, gdzie zakorzeniły si˛e młode siewki oraz krzewy

plenne jak chwasty; ich korzenie dr ˛

a˙zyły ciemn ˛

a powierzchni˛e, która p˛ekała jak lód na

wiosn˛e. Z cienistych koron krople wody kapały na szar ˛

a jezdni˛e; gdy przyszło mi brn ˛

a´c

przez strumie´n ˙złobi ˛

acy w niej gł˛ebok ˛

a bruzd˛e, ujrzałem na dnie kamyki pomieszane

z okruchami Drogi. Przypomniałem sobie, co mówił Blask o rozbiciu wspaniałej kuli

aniołów.

Siedem dni w˛edrowałem przez las. Nic nie wskazywało, by zaczynał rzedn ˛

a´c czy

miał si˛e sko´nczy´c. Przeciwnie, wci ˛

a˙z g˛estniał, a drzewa były coraz starsze, cho´c nie

tak stare jak Droga. Ch˛etnie przebywałem w tak wiekowej puszczy. To wielka rado´s´c

przemierza´c Drog˛e. Noc zmieniła moje odczucia; z niepokojem pomy´slałem, ˙ze przed

tysi ˛

acami lat zamiast puszczy były tam domy lub miasta, a teraz jak okiem si˛egn ˛

a´c wi-

działo si˛e jedynie oboj˛etne na wszystko stare drzewa oraz g˛este zaro´sla, po których bie-

ga tylko zwierzyna. Nic prócz Drogi nie było tu przeznaczone dla człowieka, lecz i j ˛

a las

wnet zawojuje. ´Swiatło ogniska rozpalanego wieczorami odpychało ciemno´s´c; posapu-

216

background image

j ˛

ace gdzie´s w mroku stworzenia trzymały si˛e od niego z daleka. Brz˛eczały nieustannie

rozmaite gatunki owadów. Zasypiałem, lecz sen był płytki; budziłem si˛e i ponownie za-

padałem w drzemk˛e, która niewiele si˛e ró˙zniła od czuwania. Buczenie le´snego robactwa

nie ustawało ani na chwil˛e.

Miałem wra˙zenie, jakby puszcza mnie wchłon˛eła; zapomniałem o istnieniu innych

krain. Nocami wci ˛

a˙z ogarniał mnie l˛ek, ale uznałem to za całkiem naturalne. Całymi

dniami szedłem, widz ˛

ac jedynie drzewa. Przestałem nawet mówi´c do siebie (samotny

prawdomówca wci ˛

a˙z ze sob ˛

a rozmawia) i rozgl ˛

adałem si˛e, a las patrzył na mnie. Stałem

si˛e jego cz˛e´sci ˛

a — do tego stopnia, ˙ze gdy przeszła obok mnie para du˙zych stworze´n,

a jedno z nich podeszło bli˙zej na mi˛ekkich łapach, zamarłem w bezruchu, jak czyni

drobna zwierzyna — czujny, a zarazem niezdolny całkiem oprzytomnie´c, zerwa´c si˛e

i umkn ˛

a´c z krzykiem. Nieproszeni go´scie odeszli. Nast˛epnego ranka nie miałem pew-

no´sci, czy naprawd˛e szli przez las. Zapaliłem niepewny, czy istotnie mam by´c wdzi˛ecz-

ny losowi, ˙ze mi si˛e upiekło. Las sprawił, ˙ze poczułem si˛e jedynym człowiekiem na

´swiecie; dopiero usłyszane nagle głosy i ´spiew u´swiadomiły mi, ˙ze poprzedniej nocy

podeszła do mnie ludzka istota.

217

background image

Ptaki odzywały si˛e zewsz ˛

ad; nawet promienie sło´nca zdawały si˛e d´zwi˛ecze´c, roz-

´swietlaj ˛

ac puszcz˛e. Głos człowieka wyró˙znia si˛e w´sród le´snych odgłosów. Dobrze pa-

mi˛etam własne odczucia, lecz nie potrafi˛e wyja´sni´c słowami, czemu skryłem si˛e przed

lud´zmi nadchodz ˛

acymi szlakiem, który niedawno przebyłem. Obserwowałem w˛edrow-

ców zza paproci rosn ˛

acych g˛esto wzdłu˙z Drogi. Na szarej jezdni pojawił si˛e najpierw

jeden człowiek, potem dwu, a za nimi trzy ogromne kocury. Widywałem ju˙z wcze´sniej

podobne zwierzaki; w lesie ˙zyły płochliwe dzikusy, kilka domowych kotów łowiło my-

szy i krety w Małym Domostwie. Towarzysze podró˙zy w˛edrowców to zupełnie inne

stworzenia. Nie chodzi jedynie o ich wielko´s´c, chocia˙z, stoj ˛

ac na tylnych łapach, do-

równuj ˛

a wzrostem człowiekowi; intryguj ˛

acy jest chód tych kotów st ˛

apaj ˛

acych mi˛ekko

i pewnie oraz ich ´swietliste oczy i czujne spojrzenie. Słyszałem wcze´sniej o takim kocie;

przyszedł z Olivi ˛

a do Małego Domostwa.

Zwierz˛eta wyczuły obecno´s´c intruza; bez po´spiechu ruszyły w moj ˛

a stron˛e. Pocz ˛

at-

kowo czułem l˛ek, ale nie było si˛e czego ba´c; koty były po prostu ciekawskie. Wkrótce

na jezdni pojawiła si˛e grupa ´spiewaków. Było ich około dziesi˛eciu; nosili czarne sza-

ty, a twarze ocieniały im szerokie czarne kapelusze. Gdy poj˛eli, ˙ze kocury znalazły co´s

218

background image

w´sród paproci, ´spiew ucichł, a ludzie równie ciekawscy, jak ich zwierz˛eta, ruszyli w mo-

j ˛

a stron˛e. Wstałem i wyszedłem na Drog˛e. Zdumienie w˛edrowców przewy˙zszało moje,

bo sam ich szukałem; dziwne było jedynie to, ˙ze tak szybko si˛e na nich natkn ˛

ałem.

Kiedy mnie obst ˛

apili, u´smiechn ˛

ałem si˛e na powitanie.

— To chłopak ze starego gniazda — stwierdził jeden.

— Jak znalazłe´s nasz ˛

a baz˛e? — rzucił inny.

— Nie wiem, o czym mówisz.

— Czego od nas chcesz? Po co tu przylazłe´s?

Niecierpliwy ton i wrogo´s´c w ich głosach utrudniały rozmow˛e. Zaj ˛

akn ˛

ałem si˛e

i umilkłem. Wysoki, smukły m˛e˙zczyzna, który odezwał si˛e pierwszy, podszedł bli˙zej

i chwycił mnie z całej siły za ramiona. Spojrzenie miał nieprzyjazne.

— Kim jeste´s? — wypytywał cicho i natarczywie. — Szpiegiem? Handlarzem? Nie

b˛edziemy niczego kupowa´c. ´Sledziłe´s nas a˙z do tego miejsca? Masz wspólników ukry-

tych w lesie?

— Przyszedłem tu, bo. . . bo was szukałem. — Pochylały si˛e nade mn ˛

a zagadkowe

twarze niemo˙zliwe do rozszyfrowania. — W Małym Domostwie inaczej witamy go´sci.

219

background image

Wcale was nie ´sledziłem. To nieprawda, jakobym miał złe zamiary. Jestem sam. Zupeł-

nie sam. — Dziwnie si˛e czułem, gdy znieruchomieli, by z ponurymi minami rozwa˙zy´c

te słowa; posłu˙zyłem si˛e, rzecz jasna, prawdziw ˛

a mow ˛

a. Uderzyło mnie nagle, ˙ze nikt

z w˛edrowców nie przemówił do mnie w ten sposób. Mo˙ze i Jednodniówka zatraciła

posiadan ˛

a dawniej umiej˛etno´s´c; przekonam si˛e, o ile j ˛

a znajd˛e. Mógłbym przej´s´c jesz-

cze setki mil i nie spotkałbym prawdomówcy. Co´s mnie ´scisn˛eło za gardło; oblałem si˛e

potem, cho´c ranek był chłodny.

— Wy mieszka´ncy dawnego gniazda, jeste´scie bardzo ostro˙zni. My równie˙z pra-

gniemy uchroni´c przed natr˛etami swoje tajemnice — oznajmił m˛e˙zczyzna z siw ˛

a brod ˛

a,

st ˛

apaj ˛

acy tak lekko i wdzi˛ecznie jak kocur u jego boku. — Baza to jeden z sekretów.

Problem w tym, ˙ze nas zaskoczyłe´s.

— Zrozumcie — tłumaczyłem cierpliwie. — Nie mam poj˛ecia, gdzie jest wasza

baza, a nawet gdybym si˛e na ni ˛

a natkn ˛

ał, w ˛

atpi˛e, czy potrafiłbym tam wróci´c. Je´sli si˛e

zgodzicie, pójd˛e z wami.

220

background image

Wszystko zostało powiedziane. W˛edrowcy zamierzali wyruszy´c ku bazie; nie chcia-

łem straci´c ich z oczu. Najch˛etniej zostawiliby mnie w lesie zamiast bra´c ze sob ˛

a, ale

nie mieli poj˛ecia, jak si˛e ode mnie uwolni´c. Prawdziwy szkopuł.

Koty znudzone obserwowaniem intruza ruszyły dalej, a reszta gromady natychmiast

poszła ich ´sladem. W˛edrowcy nie podj˛eli w mojej sprawie ˙zadnej decyzji, lecz zachowa-

nie kotów przes ˛

adziło o wszystkim. Wysoki m˛e˙zczyzna ponownie uj ˛

ał moje rami˛e —

tym razem delikatniej, cho´c nadal zerkał podejrzliwie. Ruszyli´smy Drog ˛

a za odchodz ˛

a-

cymi stworzeniami. Nic dziwnego. Z czasem odkryłem, ˙ze ilekro´c w Rejestrze pojawia-

j ˛

a si˛e trudno´sci i spory, koty o wszystkim przes ˛

adzaj ˛

a.

Jedna z odnóg Drogi stromym łukiem opadała w dół; tu i ówdzie zniszczona, zda-

wała si˛e gin ˛

a´c w lesie, a na samym dole ł ˛

aczyła si˛e z Drog ˛

a biegn ˛

ac ˛

a w przeciwnym

kierunku pod mostem obro´sni˛etym p˛edami bluszczu podobnego do lu´znej długiej sza-

ty. U´swiadomiłem sobie, ˙ze obchodzimy gigantyczne skrzy˙zowanie, identyczne z tym,

które widziałem na Drodze przed laty. W´sród drzew majaczyły łagodne p˛etle wznie-

sione na szlaku. Las był poci˛ety odnogami Drogi; rzecz w tym, by wiedzie´c, dok ˛

ad

221

background image

prowadz ˛

a. Gdzie biegnie Droga? Takie pytanie zadałem Siedmior˛ekiemu. Wsz˛edzie —

tak brzmiała odpowied´z.

Porzucili´smy ciemn ˛

a jezdni˛e, by zagł˛ebi´c si˛e w las z pozoru nieprzebyty, lecz po-

ci˛ety ukrytymi ´scie˙zkami. Jedna z nich wiodła na mał ˛

a kamienn ˛

a polan˛e; na jej skra-

ju w cieniu drzew kryła si˛e baza — niewysoki budynek o płaskim dachu, wzniesiony

z anielskiego kamienia, w którym okna zabito deskami. Przed nim stały dwa rz˛edy pod-

niszczonych metalowych konstrukcji, wysoko´sci ˛

a dorównuj ˛

ace dorosłemu m˛e˙zczy´znie;

nie miałem poj˛ecia, do czego słu˙zyły te urz ˛

adzenia.

U drzwi siedział ko´scisty staruszek w czarnym kapeluszu; na powitanie bez po´spie-

chu pomachał nam kosturem. Koty natychmiast go otoczyły, legły w sło´ncu i zacz˛eły

liza´c sier´s´c, poruszaj ˛

ac lekko ogonami. Podszedłem do starca prowadzony przez wyso-

kiego m˛e˙zczyzn˛e, mego stró˙za i przewodnika.

— Nie wpuszczaj go do ´srodka — rzucił z porozumiewawczym spojrzeniem. Wzru-

szyłem ramionami, jakby mi było wszystko jedno. Podró˙znicy znikn˛eli za drzwiami.

U´smiechn ˛

ałem si˛e do staruszka, stoj ˛

ac bez ruchu na kamiennej polanie obok bu-

dynku. Stra˙znik i od´zwierny w jednej osobie rozpogodził si˛e natychmiast, jakby moje

222

background image

przybycie nie wydało mu si˛e osobliwe i nie budziło obaw. Dostrzegłem pod ´scian ˛

a stert˛e

plastikowych kwadratów, gładkich jak słój, który znalazł Blask; były pop˛ekane i brud-

ne, ale ich barwy — jaskrawa czerwie´n i ˙zół´c — nie zblakły, podobnie jak wizerunek

muszli.

Zrobiło si˛e gor ˛

aco; ostro˙znie podszedłem bli˙zej i usiadłem obok starego, w cieniu

rzucanym przez budynek.

Wymienili´smy u´smiechy. Od´zwierny pełnił swoje obowi ˛

azki do´s´c niedbale; z po-

dobnym skutkiem mogłyby je wykonywa´c ustawione w rz˛edzie zagadkowe urz ˛

adzenia.

— Przed laty. . . — zacz ˛

ałem.

— Tak, o tak — wtr ˛

acił staruszek, w zamy´sleniu kiwaj ˛

ac głow ˛

a i zerkaj ˛

ac w niebo.

— Przed laty zjawiła si˛e u was dziewczynka. Przyszła tu z Małego Domostwa. Była

młodziutka i miała na imi˛e Jednodniówka.

— Teraz pływa — rzucił stary.

Nie wiedziałem, co odpowiedzie´c. Zapewne umysł od´zwiernego szwankował ju˙z

ze staro´sci. Przez jaki´s czas siedziałem w milczeniu, a potem zacz ˛

ałem rozmow˛e od

pocz ˛

atku.

223

background image

— Dziewczynka. Przyszła tu, a mo˙ze do innej bazy, aby z wami zamieszka´c. . .

Mniejsza z tym. Zapytam innych.

— Jeszcze nie wróciła — oznajmił starzec. — A mo˙ze ju˙z tu jest?

— Mo˙ze jest. . .

— Wybrała si˛e jaki´s czas temu nad le´sn ˛

a sadzawk˛e. O t˛e pann˛e ci chodziło?

— Nie wiem, przecie˙z. . .

— Ostatniej nocy wyszła ci naprzeciw, gdy Brom wyczuł, ˙ze nadchodzicie —

stwierdził od´zwierny, patrz ˛

ac na mnie jak na dziwadło. — Zgadza si˛e, prawda? Po-

witała ci˛e, wróciła tu rankiem i poło˙zyła si˛e spa´c. Teraz jest nad sadzawk ˛

a. Tak mi si˛e

przynajmniej wydaje.

S ˛

adził, ˙ze przebyłem dług ˛

a drog˛e z grup ˛

a w˛edrowców i ˙ze widziałem si˛e ju˙z z Jed-

nodniówk ˛

a. . . W pewnym sensie miał racj˛e. Gdy drzemałem zawieszony mi˛edzy jaw ˛

a

a snem, przeszły obok mnie dwie istoty — człowiek oraz inne stworzenie, zapewne kot.

Staruszek a˙z podskoczył ze strachu, gdy zerwałem si˛e na równe nogi.

— Gdzie jest ta sadzawka? — krzykn ˛

ałem. Od´zwierny wskazał kosturem ´scie˙zk˛e

na skraju polany. Rzuciłem si˛e w tamt ˛

a stron˛e.

224

background image

´Swiat jest ogromny, ma niewielu mieszka´nców, a mimo to wła´snie Jednodniówka

przeszła obok mnie w ciemnej puszczy, chocia˙z nie miałem o tym poj˛ecia. P˛edziłem

w´sród drzew na spotkanie z dawno nie widzian ˛

a dziewczyn ˛

a, gdy przyszło mi nagle do

głowy, ˙ze nie powinienem si˛e jej narzuca´c. Mo˙ze b˛edzie inna ni˙z kiedy´s; ja zapewne

równie˙z zmieniłem si˛e nie do poznania. Czy zrozumie, po co tu przybyłem? Mimo w ˛

at-

pliwo´sci gnałem przez las co sił w nogach. ´Scie˙zka wspinała si˛e na poro´sni˛et ˛

a mchem

kamienist ˛

a pochyło´s´c, zza której dobiegał szum wodospadu. Ruszyłem w gór˛e, ´slizgaj ˛

ac

si˛e na mchu, dotarłem na szczyt i popatrzyłem w dół.

Ujrzałem zmarszczon ˛

a tafl˛e wody, po której pływały młode li´scie. Powierzchni˛e m ˛

a-

ciły potoki spadaj ˛

ace w dół z szumem i pluskiem; czarne, zielone i br ˛

azowe skały ota-

czaj ˛

ace sadzawk˛e były wilgotne i l´sni ˛

ace. Na brzegu kl˛eczała spragniona dziewczyna;

jej dłonie i piersi dotykały lustra wody. Obok zaspokajał pragnienie wielki kot o sier-

´sci w białe i czarne łaty, które nie układały si˛e w ˙zaden wzór. Usłyszał, ˙ze nadchodz˛e

i podniósł głow˛e, by na mnie popatrze´c; krople wody spływały mu na biał ˛

a szyj˛e. Jed-

nodniówka spostrzegła, ˙ze kot si˛e czym´s zainteresował, uniosła głow˛e, ocieraj ˛

ac usta

i piersi. Na jej twarzy ujrzałem u´smiech; otworzyła usta i znieruchomiała, czujna jak

225

background image

kot. Obserwowała, jak zsuwam si˛e po skałach ku sadzawce; po chwili stali´smy na prze-

ciwległych jej kra´ncach. Przemkn˛eło mi przez my´sl, ˙ze bardzo si˛e zmieniła; dziewczyna

znana mi przed laty nie miała piersi z ciemnymi kr˛egami wokół sutków, podobnymi do

zamkni˛etych ust lub kwiatowych p ˛

aczków. G˛este włosy nieznajomej były czarne, jej

oczy pora˙zały bł˛ekitem, a niemal zro´sni˛ete łuki brwi nadawały twarzy wyraz niezado-

wolenia i zło´sci, ale to nie była tamta Jednodniówka. Min˛eło sze´s´c wiosen; miałem na

twarzy młody zarost. Nie byłem sob ˛

a.

— Jednodniówko — powiedziałem, stoj ˛

ac nad sadzawk ˛

a. Dłonie miałem wilgotne

jak ona, bo dotykałem mokrych skał. Nie odrywała ode mnie wzroku, u´smiechn˛eła si˛e

tak samo, jak wówczas, gdy spojrzałem na ni ˛

a znad grani. Stałem teraz bli˙zej i słysza-

łem, jak westchn˛eła gł˛eboko. Kot u jej boku równie˙z powitał mnie u´smiechem, otworzył

mordk˛e, ukazuj ˛

ac z˛eby i prychn ˛

ał.

Milczałem, nie wiedz ˛

ac, co powinna ode mnie usłysze´c, za to kot jasno dał do zrozu-

mienia, co czuje, a dziewczyna poszła za jego przykładem. Zdj ˛

ałem pospiesznie spodnie

i koszul˛e, wszedłem do lodowatej wody. Jednodniówka obserwowała mnie bez ruchu.

Wystarczyło dwukrotnie rozgarn ˛

a´c ramionami fale, by znale´z´c si˛e na przeciwległym

226

background image

brzegu, gdzie siedziała. Kiedy dopłyn ˛

ałem do skał u stóp Jednodniówki i zamierzałem

wspomnie´c o lodowatej wodzie, dziewczyna si˛e cofn˛eła, chyba z obawy, ˙ze jej dotkn˛e.

Zmarzni˛ety na ko´s´c wypełzłem z wody, a chłodne krople spływały mi po skórze. Kot

odwrócił si˛e i umkn ˛

ał. Jednodniówka, upragniona i niedost˛epna, odwróciła si˛e i uciekła.

Zawołałem j ˛

a po imieniu i chciałem za ni ˛

a pobiec, ale szybko zrozumiałem, ˙ze to

najgorszy z mo˙zliwych wariantów. Usiadłem na opuszczonym przez ni ˛

a miejscu i pa-

trzyłem, jak wysychaj ˛

a powoli ´slady mokrych stóp na kamieniach. Nasłuchiwałem; zro-

biło si˛e cicho, od strony lasu nie słyszałem odgłosów ucieczki, a zatem Jednodniówka

była w pobli˙zu. Pozostała mi tylko rozmowa.

Nie pami˛etam własnych słów, wypowiedziałem swoje imi˛e raz i drugi. Mówiłem

o dalekiej wyprawie, o zdumieniu, które mnie ogarn˛eło, gdy noc ˛

a przeszła obok.

— Nie s ˛

adziłem, ˙ze b˛ed˛e w stanie przej´s´c tyle mil — oznajmiłem. — Nie mam dla

ciebie ˙zadnego podarunku oprócz tej w˛edrówki. Gotów jestem pow˛edrowa´c jeszcze da-

lej, je´sli sobie tego ˙zyczysz. — Wyznałem, ˙ze ka˙zdej wiosny du˙zo o niej my´slałem; po

tegorocznej zimie wspomnienia doprowadziły mnie do łez. Zastrzegłem si˛e jednak, ˙ze

nie było moim zamiarem ´sledzi´c j ˛

a wbrew zakazowi. Przysi ˛

agłem na otrzymany od niej

227

background image

pieni ˛

adz, ˙ze w głowie mi to nie postało. Pragn ˛

ałem jedynie posłucha´c opowie´sci, po-

zna´c tajemnice, dowiedzie´c si˛e o nich od ´swi˛etego. . . Tak, Jednodniówko, od ´swi˛etego,

u którego mieszkałem; chciałbym usłysze´c wi˛ecej ciekawych historii. Wytkn ˛

ałem jej,

˙ze sama mnie popchn˛eła do ustawicznej włócz˛egi, mogłaby wi˛ec przynajmniej wypo-

wiedzie´c gło´sno moje imi˛e, abym si˛e upewnił, ˙ze jest t ˛

a sam ˛

a dziewczyn ˛

a, któr ˛

a miałem

w pami˛eci, bo. . .

Stali´smy twarz ˛

a w twarz. Narzuciła na ramiona płaszcz z wyj ˛

atkowo mi˛ekkiej tka-

niny, czarnej jak jej włosy i usianej setkami gwiazd.

— Potok Słów. . . — rzekła, spogl ˛

adaj ˛

ac na mnie badawczo, ale przemówiła głosem

lunatyczki zapatrzonej w senn ˛

a wizj˛e. — Jak mogłe´s o mnie my´sle´c, kiedy odeszłam?

S ˛

adziłem. . . miałem nadziej˛e, ˙ze u˙zywa prawdziwej mowy, cho´c sens jej słów był

zawoalowany, a twarz przypominała mask˛e, jak u kota; takie były oblicza w˛edrowców,

którzy spotkali mnie w puszczy.

— W ogóle o mnie nie my´slała´s?

Kot ostro˙znie ruszył do lasu, mijaj ˛

ac nas oboj˛etnie.

228

background image

— Brom — rzuciła dziewczyna nie po to, by go zawoła´c, lecz by wypowiedzie´c

imi˛e. Zwierz˛e obejrzało si˛e i odeszło w stron˛e bazy. Jednodniówka obserwowała kota

przez chwil˛e, a nast˛epnie pow˛edrowała w ´slad za nim. Splotła ramiona na piersiach,

obejrzała si˛e i dodała niecierpliwie:

— Chod´z˙ze. — Wszystkie lata, które min˛eły od naszego poznania, poszły w niepa-

mi˛e´c, ledwie wypowiedziała te same słowa, które usłyszałem, id ˛

ac za ni ˛

a do mieszkania

Barwy Czerwieni, gdy oboje mieli´smy po siedem lat. Mówiła wtedy tak, jakby wbrew

woli musiała si˛e zaopiekowa´c bezradnym natr˛etem.

Nie zapytała, jak dotarłem do bazy, wi˛ec sam jej wszystko opowiedziałem.

— Jeste´s wi˛e´zniem? — zapytała.

— Chyba tak — odparłem.

— Trudno — mrukn˛eła.

Nie tylko upływ czasu zmienił Jednodniówk˛e; zawoalowany sens jej słów to nie

wszystko. Znikn˛eła bez ´sladu dziewczyna, która pocałowała mnie w podzi˛ece za wy-

praw˛e do lisiej nory i spocz˛eła przy mnie jak Olivia u boku ´swi˛etego Roya Mniejszego.

Mniejsza z tym, skoro mogłem i´s´c za nieznajom ˛

a w czarnym płaszczu usianym gwiaz-

dami.

background image

ÓSMA FASETA

Po południu zasiadłem mi˛edzy w˛edrowcami czujny i skupiony, chocia˙z odzyskali

ju˙z spokój i rozsiedli si˛e wygodnie oparci plecami o ´scian˛e bazy. Wolno zapadał wie-

czór. Zwa˙zywszy na temat dysputy, trudno nazwa´c w˛edrowców zapalczywymi.

— Mo˙zemy go przywi ˛

aza´c do drzewa — stwierdził jeden z nich, gestem na´sladuj ˛

ac

wi ˛

azanie — i okłada´c kijami, a˙z padnie.

— Czy˙zby? — mrukn ˛

ał starszy m˛e˙zczyzna z posiwiał ˛

a brod ˛

a. — A masz pewno´s´c,

˙ze b˛edzie stał bez ruchu w czasie przywi ˛

azywania i chłosty?

— Nie b˛ed˛e — wtr ˛

aciłem.

230

background image

— Przytrzymamy go — oznajmił pomysłodawca. — Rusz głow ˛

a. — Jednodniówka

zaj˛eła miejsce z dala ode mnie. Obok niej siedział Brom. Dziewczyna wodziła spojrze-

niem po znudzonych twarzach dyskutantów. Nie przejmowali si˛e, bo i tak nie zd ˛

a˙zył-

bym uciec do lasu.

— Gdyby´smy mieli nó˙z, mo˙zna by mu uci ˛

a´c j˛ezyk — rzucił jeden z m˛e˙zczyzn

i ziewn ˛

ał. — Nie byłby w stanie mówi´c.

— I sam wzi ˛

ałby´s si˛e do krojenia, co? — rzuciła Jednodniówka. Zapadło kłopotliwe

milczenie. Dziewczyna pogardliwie wzruszyła ramionami.

— I tak nie mamy no˙za — odparł pomysłodawca z niezm ˛

aconym spokojem.

To proste. Obawiali si˛e, ˙ze odejd˛e i zdradz˛e wszystkim, gdzie maj ˛

a baz˛e, a w rezul-

tacie zostan ˛

a napadni˛eci albo ograbieni: złodziei nie brakuje. W˛edrowcy mi nie ufali;

byłem obcy. Nie potrafili jednak znale´z´c wyj´scia z sytuacji.

— Mo˙zna by okaza´c mu łask˛e — stwierdziła Jednodniówka — wr˛eczy´c podarek.

— Dobrze, dobrze — odezwał si˛e w półmroku nieznany głos. — A je´sli pewnego

dnia poczuje do nas niech˛e´c i zapomni, co komu zawdzi˛ecza?

231

background image

— To do niego niepodobne — rzuciła cicho dziewczyna. Kto´s wstał, a ja z wra˙zenia

a˙z podskoczyłem. To stary od´zwierny podreptał do baraku i po chwili wyszedł stamt ˛

ad,

popychaj ˛

ac przed sob ˛

a biał ˛

a kul˛e, chłodn ˛

a i jasn ˛

a; gdy wypu´scił j ˛

a z r ˛

ak, uniosła si˛e

w powietrzu jak nasionko dmuchawca i zal´sniła łagodnie ponad głowami siedz ˛

acych

przed baz ˛

a kobiet i m˛e˙zczyzn. Wa˙zyły si˛e moje losy, lecz na widok szybuj ˛

acej ponad

nami połyskliwej kuli przyszła mi na my´sl Olivia i pełnia ksi˛e˙zyca. Brom oraz inne

koty przyci ˛

agn˛eły moje spojrzenie; na ich obliczach malował si˛e ten sam wyraz nie

ukrywanej ciekawo´sci, któr ˛

a widziałem tak˙ze na twarzach ludzi gotowych obi´c mnie,

a˙z padn˛e. Ale to ´swi˛ety Roy Mniejszy z Małego Domostwa był powiernikiem Olivii,

która szeptała mu do ucha straszliwe sekrety.

— Mam pomysł — oznajmiłem, próbuj ˛

ac opanowa´c dr˙zenie głosu. — Załó˙zmy,

˙ze was nie opuszcz˛e. — Popatrzyli na mnie z pobła˙zliwo´sci ˛

a okazywan ˛

a sobie nawza-

jem. — Powiedzmy, ˙ze zostan˛e i nigdy was nie opuszcz˛e. B˛edziecie mie´c ze mnie po-

˙zytek; jestem silny, mog˛e zosta´c tragarzem. Z czasem zestarzej˛e si˛e i umr˛e, a tajemnica

zostanie utrzymana. — Milczeli, ale nie była to cisza prawdomówców. Odniosłem wra-

232

background image

˙zenie, ˙ze mnie nie słuchali. — Jestem silny i du˙zo wiem. Znam opowie´sci. Nie chc˛e was

opu´sci´c.

Obserwowali bez słowa mnie i kul˛e ´swiatła unoszon ˛

a lekkim powiewem. W ko´ncu

jaki´s młodzieniec pochylił si˛e i przemówił:

— Ja równie˙z znam pewn ˛

a opowie´s´c. — Niewiele my´sl ˛

ac, opowiedział swoj ˛

a histo-

ri˛e.

Cały wieczór przesiedziałem mi˛edzy Bromem i Jednodniówk ˛

a. Nie zasn ˛

ałem, cho´c

oni drzemali. Nikt ju˙z nie wspominał o chło´scie czy krojeniu; wysłuchali´smy jedynie

opowie´sci, przy której u´smiechałem si˛e z innymi, cho´c nie miałem zielonego poj˛ecia,

o co chodzi. Na krótko przed ´switem zapadłem w sen, ale Jednodniówka wkrótce mnie

obudziła.

— Koty ruszaj ˛

a — powiedziała. W półmroku majaczyła przede mn ˛

a niewyra´znie jej

twarz; wygl ˛

adała dziwnie. Przez moment nie wiedziałem, na kogo spogl ˛

adam. Podnio-

słem si˛e niezgrabnie, dr˙z ˛

ac na całym ciele; spali´smy we dwoje, a potem Jednodniówka

podała mi kubek z gor ˛

acym napojem, który pachniał suszonymi kwiatami. Cokolwiek to

było, po wypiciu naparu przestałem dygota´c. Dostałem od dziewczyny czarny płaszcz;

233

background image

zachichotała, kiedy go wło˙zyłem. Reszta tak˙ze wybuchn˛eła ´smiechem, widz ˛

ac mnie

w przebraniu. Tej nocy pozbyłem si˛e strachu i zrozumiałem, ˙ze prawdomówcy nie maj ˛

a

sposobno´sci, by dowie´s´c swej odwagi, bo zawsze wiedz ˛

a, o co chodzi innym. Obawia-

łem si˛e w˛edrowców tylko dlatego, ˙ze nie mówili po naszemu; w gruncie rzeczy nie

chcieli mnie skrzywdzi´c. Po raz pierwszy w ˙zyciu bałem si˛e ludzi i zrozumiałem, ˙ze od

tej pory b˛edzie si˛e to zdarza´c cz˛e´sciej; l˛ek, zmieszanie, niepewno´s´c. . . w takiej sytu-

acji najwa˙zniejsza jest odwaga. Poczułem si˛e dziwnie na my´sl, ˙ze to odkrycie przyszło

tak pó´zno, bo przecie˙z miałem ju˙z swoje lata. Jakie to dziwne, ˙ze mieszka´ncy starego

gniazda nigdy si˛e tego nie naucz ˛

a.

Koty ruszyły; pora i´s´c. Przez chwil˛e naradzano si˛e, komu przypadn ˛

a poszczegól-

ne tobołki przygotowane poprzedniego dnia. Zarzuciłem na plecy wielki połyskliwy

worek. Cichy szelest wskazywał, ˙ze zawiera suszony chleb; taki wór starczyłby paru

osobom na cały rok. Dobrze, ˙ze przypadł mi w udziale. Ruszyli´smy ku Drodze gin ˛

acej

w półmroku. Koty przed nami były ju˙z ledwie widoczne, a w oddali, ponad lasem niebo

zaczynało si˛e rozja´snia´c.

234

background image

Gdy sło´nce stało ju˙z wysoko, a nasi czworono˙zni przewodnicy mieli do´s´c w˛edrów-

ki, znale´zli´smy miejsce, gdzie mo˙zna było dotrwa´c do wieczora, drzemi ˛

ac i sp˛edzaj ˛

ac

miło czas w towarzystwie kotów, nim o zmierzchu o˙zywi ˛

a si˛e znowu i zechc ˛

a ponow-

nie ruszy´c w drog˛e. Tymczasem odpoczywali´smy z Jednodniówk ˛

a na górskiej ł ˛

ace po-

ro´sni˛etej bujn ˛

a traw ˛

a, w cieniu zielonych sosen i brzóz. Le˙z ˛

ac na brzuchu z głowami

zwróconymi ku sobie, wyci ˛

agali´smy z grubych kolanek jasne ´zd´zbła, by ˙zu´c ich słodkie

ko´ncówki.

— Kiedy byłem małym chłopcem, marzyłem, by opu´sci´c Małe Domostwo i ruszy´c

na poszukiwania utraconych przedmiotów. Chciałem je zebra´c i umie´sci´c w rze´zbionych

szufladach — opowiadałem.

— Co znalazłe´s?

— Nic.

— Och.

— Spotkałem ´swi˛etego. Mieszka na drzewie. Chciałem u niego zamieszka´c i dopi ˛

a-

łem swego. Miałem nadziej˛e, ˙ze nauczy mnie, jak zosta´c ´swi˛etym. I to mi si˛e udało.

— Jeste´s ´swi˛etym?

235

background image

— Nie.

— Prosz˛e, prosz˛e. — U´smiechn˛eła si˛e, trzymaj ˛

ac w z˛ebach ´zd´zbło trawy. — Cieka-

wa opowie´s´c.

Wybuchn ˛

ałem ´smiechem. Po raz pierwszy od ponownego spotkania wydało mi si˛e,

˙ze dostrzegam w Jednodniówce dziewczyn˛e poznan ˛

a w naszym gnie´zdzie.

— ´Swi˛ety ci poradził, ˙zeby´s nas poszukał — dodała.

— Nie. Jest pewna historia, któr ˛

a sama zacz˛eła´s mi opowiada´c; chodzi o czterech

nieboszczyków. . . — Jednodniówka spochmurniała na moment i odwróciła wzrok. —

Mój ´swi˛ety twierdzi, ˙ze Przymierze znało t˛e opowie´s´c. Mimo to przyczyna mojej w˛e-

drówki była inna.

— Jaka?

— Wyruszyłem, ˙zeby ciebie odnale´z´c. — Szczerze mówi ˛

ac, zdałem sobie z tego

spraw˛e dopiero, gdy nad sadzawk ˛

a ujrzałem Jednodniówk˛e. W owej chwili wszystkie

inne przyczyny straciły na znaczeniu. Kolejne ´zd´zbło, popiskuj ˛

ac cicho, wysun˛eło si˛e

z zielonej łodygi. Ciekawe, dlaczego trawa ro´snie po kawałku, od kolanka do kolanka.

Wyssałem słodycz z bladej ko´ncówki. — Nim opu´sciłem Małe Domostwo, przyszło mi

236

background image

do głowy, ˙ze zamieszkała´s w Rejestrze, ale ci to nie słu˙zyło. Przypuszczałem, ˙ze wró-

cisz do nas martwa, niesiona na ramionach w˛edrowców. T˛esknota zabija. Wyobra˙załem

sobie, jak marniejesz i bledniesz ogarni˛eta przygn˛ebieniem.

— Umarłam — przerwała Jednodniówka. — To było łatwe.

Musiałem wygl ˛

ada´c komicznie z wyrazem zdumienia na twarzy, bo wybuchn˛eła

´smiechem; niski, miły dla ucha d´zwi˛ek. Pochyliła si˛e do przodu oparta na łokciach,

przybli˙zyła twarz do mojej twarzy, wyj˛eła mi z ust ´zd´zbło trawy, spojrzała czule i do-

tkn˛eła moich warg rozchylonymi ustami.

— To miłe, ˙ze o mnie my´slałe´s — powiedziała. — Przykro mi, ˙ze pogr ˛

a˙zyłe´s si˛e

w mroku.

— Wspominała´s mnie — stwierdziłem, nie maj ˛

ac pewno´sci, co znacz ˛

a jej słowa. —

Jestem o tym przekonany.

— Chyba tak — odparła. — Z czasem jednak przyszło zapomnienie.

Siedz ˛

acy obok niej kot imieniem Brom ziewn ˛

ał, pokazuj ˛

ac ostre z˛eby i chropowaty

j˛ezyk uniesiony w gór˛e niczym łuk; zmru˙zył ´slepia. Jednodniówka oparła głow˛e na

dłoniach; koci łeb opadł na zło˙zone łapy.

237

background image

— Jak dobrze — szepn˛eła dziewczyna i zasn˛eła.

Podró˙z trwała wiele dni; rano i wieczorem maszerowali´smy, a upalne popołudnio-

we godziny przesypiali´smy w cieniu. Podczas w˛edrówki ci z Rejestru nucili monotonn ˛

a

pie´s´n, której sens pocz ˛

atkowo był trudny do uchwycenia; potem jednak zacz˛eła mnie

ciekawi´c. Wiedziałem, kto w grupie jest dobrym ´spiewakiem i czekałem, a˙z pi˛ekne gło-

sy wł ˛

acz ˛

a si˛e do chóru. Zrozumiałem, ˙ze pie´s´n łagodzi trudy w˛edrówki podobnie jak

mikstura z drugiego naczynia w czwórdzbanku, której sam kiedy´s próbowałem; gdy

zabrzmiał ´spiew, czas płyn ˛

ał coraz wolniej, a˙z wreszcie zanikał, a my niejako mimo-

chodem pokonywali´smy ogromne dystanse. Pewnego dnia o ´swicie stan˛eli´smy nad za-

wił ˛

a paj˛eczyn ˛

a Drogi, gdzie pot˛e˙zne betonowe ramiona i kadłuby podtrzymywały puste

czaszki zrujnowanych budowli, odartych z plastiku i szkła przed setkami lat. Tam po-

dró˙znicy sko´nczyli pie´s´n; blisko domu, dlatego ockn˛eli si˛e z transu w˛edrówki.

Nie zatrzymali si˛e, gdy nadeszło skwarne południe, tylko parli naprzód, wskazuj ˛

ac

znajome punkty orientacyjne oraz poro´sni˛ete lasem ruiny wielkich i małych budynków;

w ko´ncu droga zatoczyła szeroki łuk, za którym była siedziba Rejestru. Jednodniówka

238

background image

wyci ˛

agn˛eła przed siebie r˛ek˛e. Ujrzałem z daleka czarny kwadrat; był tak mroczny, ˙ze

zdawał si˛e pochłania´c blask południowego sło´nca.

— Co to jest? — zapytałem.

— Mur przechodni — odparła. — Chod´zmy!

Z Drogi skr˛ecili´smy na betonow ˛

a odnog˛e wychodz ˛

ac ˛

a niespodziewanie na wiel-

k ˛

a odludn ˛

a płaszczyzn˛e, pop˛ekan ˛

a i pust ˛

a, wietrzn ˛

a i bezu˙zyteczn ˛

a. Mo˙zna by pomy-

´sle´c, ˙ze aniołowie chcieli si˛e popisa´c umiej˛etno´sci ˛

a błyskawicznego pokrywania gruntu

grub ˛

a warstw ˛

a kamienia. Plac otaczały gmachy; cz˛e´s´c była w ruinie, inne pozostały

nietkni˛ete. Jeden z nich, ozdobiony mał ˛

a wie˙zyczk ˛

a, ja´sniał dziwnie mocnym bł˛eki-

tem i oran˙zem; to były kolory pierwszego naczynia oraz mikstury z czwórdzbanka.

Szkielet najwy˙zszego z gmachów tworzyły łukowato wygi˛ete ˙zebra wyrastaj ˛

ace z grun-

tu i wznosz ˛

ace si˛e na niebotyczn ˛

a wysoko´s´c. Niemal cał ˛

a płaszczyzn˛e frontu zajmował

kwadrat zabarwiony intensywn ˛

a czerni ˛

a. P˛edy bluszczu porastaj ˛

acego gmach niczym

zmierzwiona broda, omijały mroczny obszar, który zdawał si˛e pochłania´c ´swiatło dnia.

Doznałem wra˙zenia, ˙ze patrz˛e w czarn ˛

a dziur˛e nico´sci; oczy miałem rozbiegane.

239

background image

Z budynku wyszła nam na spotkanie gromadka ludzi i kotów; rozległy si˛e powi-

talne okrzyki. Ujrzałem star ˛

a kobiet˛e wy˙zsz ˛

a ode mnie o głow˛e; szła przed innymi,

a wielki przyjazny kocur o tygrysim umaszczeniu pl ˛

atał jej si˛e pod nogami. Trzymała

w dłoniach kostur, ale szła dziarsko, jakby nie był jej potrzebny. Skin˛eła na Jednodniów-

k˛e, wybuchn˛eła ´smiechem, po czym j ˛

a obj˛eła; r˛ece miała długie i mocne. Dziewczyna

u´sciskała znajom ˛

a i wypowiedziała imi˛e podobne do szeptu: Zhinsinura. Gdy wzrok

staruszki spocz ˛

ał na mnie, uniosła kij, wskazuj ˛

ac nieznajomego.

— Gdzie go znalazła´s? — zwróciła si˛e do Jednodniówki. — A mo˙ze Olivia Siwo-

włosa przysłała go´nca z wiadomo´sci ˛

a, ˙ze´smy pomarli. — Roze´smiana dziewczyna bez

słowa wtuliła si˛e w jej ramiona.

— Przybyłem, by tu osi ˛

a´s´c — stwierdziłem.

— Co takiego?

— Przybyłem, by tu osi ˛

a´s´c — powtórzyłem gło´sno. — Chciałbym przypomnie´c, ˙ze

od ´smierci Olivii przemin˛eło wiele pokole´n.

— Jeste´s tragarzem — stwierdziła kobieta, ´smiechem skwitowawszy moje słowa. —

Czy to chleb? ´Smiało, postaw worek na ziemi. Zaraz spróbujemy tego specjału. Gdy-

240

background image

bym była w ponurym nastroju, pewnie zacz˛ełabym ci˛e wypytywa´c. Ch˛e´c osiedlenia to

jedno, a. . . mniejsza z tym. Witaj w Centrum Usługowym. — Uniosła kostur i zatoczyła

nim kr ˛

ag, wskazuj ˛

ac budynki wokół placu. — Chod´z, młodzie´ncze z dawnego gniazda.

Sprawa wymaga namysłu; zobaczymy, co z tego wyniknie.

Obj˛eła mnie ramieniem; była równie krzepka jak brodaty m˛e˙zczyzna, który w lesie

trzymał mnie za rami˛e. Ruszyli´smy wszyscy razem ku czarnej dziurze zwanej przez Jed-

nodniówk˛e murem przechodnim. Zhinsinura zmierzała ku niemu dziarskim krokiem;

próbowałem zboczy´c z prostej drogi, ale mi na to nie pozwoliła. Pochłon ˛

ał nas mrok;

oszołomiony kroczyłem przez nico´s´c. Ogarn ˛

ał mnie paniczny strach; uznałem, ˙ze je-

´sli znikniemy w mroku, o´slepniemy i nigdy si˛e stamt ˛

ad nie wydostaniemy, a ciemno´s´c

szybko przeniknie nas do szpiku ko´sci. A mo˙ze b˛edzie inaczej; odniosłem wra˙zenie, ˙ze

wszystko we mnie p˛eka. . . i nagle weszli´smy do wn˛etrza budowli. Ciemno´s´c znikn˛eła;

wkroczyli´smy do najwi˛ekszego pomieszczenia, jakie w ˙zyciu widziałem. Było ogromne

i pełne blasku. Osobliwe l´snienie i refleksy padaj ˛

ace nie wiadomo sk ˛

ad roz´swietlały to

wn˛etrze. Miałem wra˙zenie, jakbym spogl ˛

adał przez mokre szkła okularów. Obejrzałem

si˛e, by popatrze´c na czarn ˛

a ´scian˛e, przez któr ˛

a wła´snie przeszli´smy, i ujrzałem wyra´z-

241

background image

n ˛

a panoram˛e okolicy. Blask roz´swietlaj ˛

acy wn˛etrze wpadał do budynku przez mroczny

z pozoru fronton. Mur przechodni!

Jak˙ze niezwykłe było miejsce wybrane przez Rejestr doktor Boots na mieszkanie;

ten widok wprawił mnie w osłupienie. Zhinsinura i Jednodniówka oddaliły si˛e, stukaj ˛

ac

obcasami po czarno-białych kafelkach, z których uło˙zono podłog˛e. Ich głosy odbija-

ły si˛e echem wysoko w górze, gdzie łukowate ˙zebra konstrukcji tworzyły krzywizn˛e

dachu. Ogromna, rozbrzmiewaj ˛

aca echem przestrze´n nie przypominała Małego Domo-

stwa, które wygl ˛

adało jak ul. Wokół kł˛ebił si˛e tłum. W gł˛ebi sali biegła szeroka półka

tworz ˛

aca pi˛etro, na które mo˙zna si˛e było dosta´c szerokimi schodami zawieszonymi na

linach umocowanych pod sufitem. Mieszka´ncy zasiedli na brzegu gigantycznej półki

oraz na schodach, beztrosko machali nogami i nawoływali znajomych stoj ˛

acych na sa-

mym dole. W˛edrowcy uło˙zyli swe tobołki w zgrabny stos i zaj˛eli si˛e rozmow ˛

a z przy-

jaciółmi, którzy przyszli ich powita´c; a dziatwa biegała po czarno-białych kafelkach,

przynosz ˛

ac im napoje. Nad głowami przybyszów i witaj ˛

acych unosiły si˛e obłoki chle-

bowego dymu, a wielkie koty w˛eszyły i pomiaukiwały. Wsz˛edzie słycha´c było szum

rozmów prowadzonych w dawnej mowie Rejestru; niektórzy milkli na mój widok. Nie

242

background image

spostrzegłem, by ktokolwiek okazał zdziwienie, id ˛

ac przez ciemno´s´c lub wkraczaj ˛

ac do

jasnego skarbca aniołów.

To odpowiednia nazwa dla owego gmachu. Jednodniówka podbiegła do mnie, omi-

jaj ˛

ac grupki znajomych wyci ˛

agaj ˛

acych do niej ramiona. Chciała mi pokaza´c zbiory.

Pod ´scianami ogromnej sali ustawiono kosze, skrzynie i kufry — wszystko anielskie

wytwory. Jedne, wykonane z połyskliwego białego plastiku, si˛egały mi do pasa, inne by-

ły wysokie, ze szklanymi drzwiami na zawiasach, całe z anielskiego srebra o zimnym

połysku, który zdawał si˛e obni˙za´c wysok ˛

a temperatur˛e panuj ˛

ac ˛

a w sali; na widok po-

łyskliwych szafek robiło si˛e zimno. Niektóre z otwartych skrzy´n miały zwierciadlane

pokrywy umieszczone tak, by optycznie podwajały ich zawarto´s´c. Tylko anioły mogły

wpa´s´c na taki pomysł.

Jednodniówka biegała od kufra do kufra, wskazuj ˛

ac przedmioty, o których mi opo-

wiadała podczas w˛edrówki.

— Popatrz, mówiłam ci o tym. Spójrz, i to znasz z opowie´sci. — Szeroko otwarte

oczy l´sniły jak gwiazdy. Dziewczyna była radosna. Kochałem j ˛

a nad ˙zycie. Uj˛eła mo-

j ˛

a dło´n i wyci ˛

agn˛eła rami˛e ku wielkim obrazom zawieszonym nad skrzyniami. Były

243

background image

wprawdzie tak ogromne, ˙ze trudno ich było nie dostrzec, ale Jednodniówka czuła, ˙ze

sama musi zadba´c, abym si˛e im przyjrzał. Kolory były tak wyraziste jak w dniu, gdy

aniołowie stworzyli te wizerunki; na jednym z nich były marchewki, buraki i fasola;

inny obraz przedstawiał jajko i białe butelki; na innym widniała krowa u´smiechni˛eta

jak człowiek, co wygl ˛

adało komicznie. Jednodniówka wła´snie mi j ˛

a pokazywała, gdy

spostrzegła znajom ˛

a twarz.

— Zher — powiedziała cicho.

To było imi˛e chłopca o jasnych włosach oraz poczerwieniałych lekko ramionach

i nosie. Siedział w kr˛egu ludzi, głównie starszych od siebie, którzy wprawdzie zacho-

wywali dystans, ale raz po raz u´smiechali si˛e do niego, głaskali po r˛ekach i dotykali

łagodnie. Jednodniówka poci ˛

agn˛eła mnie ku tej gromadce. Zher podniósł głow˛e i spoj-

rzał na znajome oblicze dziewczyny, a potem na obc ˛

a twarz intruza, lecz mina pozostała

taka sama. Jednodniówka przecisn˛eła si˛e mi˛edzy siedz ˛

acymi i ukl˛ekła przed Zherem,

który rzucił jej badawcze spojrzenie, cho´c w jego wzroku nie było ˙zadnego pytania.

Dziewczyna pogłaskała dłonie i twarz chłopca, pocałowała go w policzek i bez słowa

odeszła, by usi ˛

a´s´c obok mnie.

244

background image

— Co tu si˛e dzieje? — zapytałem.

— Chodzi o Zhera — odparła. — W tym roku przestał by´c dzieckiem. Dzi´s otrzymał

swój pierwszy list od doktor Boots.

— Co to jest?

— Po prostu list. Od doktor Boots.

— Dlaczego Zher jest nagi?

— Bo tak chce.

Chłopiec u´smiechał si˛e coraz szerzej, jakby promieniował rado´sci ˛

a, która udzieli-

ła si˛e skupionym wokół niego osobom, wodz ˛

acym spojrzeniem po twarzach s ˛

asiadów,

by po chwili utkwi´c wzrok w twarzy chichocz ˛

acego Zhera. Jego ´smiech okazał si˛e za-

ra´zliwy. Z oddali dobiegł łoskot upuszczonych przedmiotów. Koty zastrzygły uszami,

a chłopiec odwrócił si˛e, otwieraj ˛

ac szeroko oczy.

— Otrzymała´s list od doktor Boots? — zapytałem.

— Tak. Otrzymuj˛e go co roku w maju, odk ˛

ad sko´nczyłam tyle lat, co tamten chło-

pak. Pierwszy dotarł do mnie wczesnym latem, tu˙z po przybyciu; ostatni wr˛eczono mi

w tym roku, na krótko przed wypraw ˛

a do bazy i naszym spotkaniem.

245

background image

— Czy po otrzymaniu listu zareagowała´s jak Zher?

— Identycznie. Czułam si˛e tak samo.

— Wszyscy milczycie? To konieczne?

— Nie ma przymusu, lecz mało kto si˛e odzywa, zwłaszcza gdy dostaje pierwszy list.

Nie ma o czym mówi´c. Wszystko staje si˛e wiadome. B˛edzie, co ma by´c. Kto rozmawia,

czyni to jedynie. . . dla przyjemno´sci. Dla zabicia czasu.

— Czy po to ze mn ˛

a rozmawiasz?

W milczeniu odgarn˛eła z czoła ciemne włosy. Nie usłyszałem odpowiedzi. Zapadał

wieczór i w ogromnej sali zrobiło si˛e szaro, w bł˛ekitnawe ´swiatło dnia s ˛

aczył si˛e złocisty

blask zachodu. . .

— Pi˛ekny?

— Tak.

— Przepi˛ekny.

— Owszem.

Po zachodzie sło´nca zabrzmiał ´spiew oraz mruczenie kotów, to Brom i podobny do

tygrysa ulubieniec Zhinsinury przył ˛

aczyły si˛e do ludzi, a za ich przykładem poszły ko-

246

background image

lejno inne zwierzaki. W ich pomruku ł ˛

aczyły si˛e harmonijnie koci chichot, i jednostajny

głuchy ton, i gro´zny ryk. Z zapadni˛eciem nocy głosy milkły wolno jeden po drugim;

wysoki i smutny ton Jednodniówki ucichł niemal na ko´ncu. Potem odsłoni˛eto lampy.

Zapewne aniołowie potrafili wył ˛

aczy´c na dzie´n kule emituj ˛

ace chłodn ˛

a po´swiat˛e; ci

z Rejestru zakładali na nie czarne worki zdejmowane o zmierzchu. Mieli du˙zo lamp,

a mimo to w ogromnej sali wiele było mrocznych nisz i zakamarków. ˙

Zadna z osób

otaczaj ˛

acych Zhera nie wstała, by przynie´s´c ´swietlist ˛

a kul˛e. W półmroku niewyra´znie

widziałem bladego chłopca, którego skóra ja´sniała, jakby miał w sobie zapalon ˛

a lamp˛e.

background image

TRZECI KRYSZTAŁ — LIST OD

DOKTOR BOOTS

background image

PIERWSZA FASETA

Poczekaj, a˙z go umieszcz˛e, gdzie trzeba.

Po co? Mam zacz ˛

a´c od pocz ˛

atku?

Nie. Wszystko w porz ˛

adku. Oto drugi kryształ; patrz, jaki male´nki, a mimo to zawiera

wiele epizodów. Jest tu Blask i P ˛

aczek, i Kwiatek. Spora cz˛e´s´c twojej historii.

Ile ich jeszcze b˛edzie? Sło´nce zachodzi. Popatrz, chmury pod nami poró˙zowiały

i z˙zółkły.

Zwykle trzy wystarcz ˛

a.

Aniele. . . powiedz mi teraz. . .

249

background image

Nie. Mo˙ze pó´zniej. Opowiesz mi, co nast ˛

apiło w Centrum Usługowym?

Poszli´smy spa´c. Jednodniówka zaprowadziła mnie szerokimi schodami na umiesz-

czon ˛

a w gł˛ebi sali antresol˛e. Tak nazywano półk˛e tworz ˛

ac ˛

a dodatkowy poziom. W Re-

jestrze zachowały si˛e wyrazy brz˛ecz ˛

ace jak pieni ˛

adz sprzed wieków rzucony na aniel-

ski kamie´n. Zasłony i niskie przepierzenia oddzielały niewielkie pokoje; na antresoli

poczułem si˛e jak w domu. Jednodniówka znalazła dla nas ustronny k ˛

acik wysłany po-

duszkami, gdzie oboje uło˙zyli´smy si˛e do snu. Mówiła nieustannie, jakby chciała mnie

przyci ˛

agn ˛

a´c do Rejestru sił ˛

a opowie´sci. Opowiadała, póki nie przeszkodziło jej ziewa-

nie. Czuła si˛e szcz˛e´sliwa, poniewa˙z była tam, gdzie chciała; cieszyła si˛e, ˙ze jestem przy

niej i widz˛e na własne oczy jej ulubione miejsca. Dziwne uczucie ogarn˛eło mnie, gdy

o tym rozmy´slałem. Tak, doktor Boots, ukształtowała´s swoich ludzi. . . nie, raczej po-

zwoliła´s im, by sami siebie kształtowali. Tacy byli szcz˛e´sliwi, tacy niezwykli!

Ci z Rejestru doktor Boots posiadali trudn ˛

a dla mnie umiej˛etno´s´c, któr ˛

a Jednod-

niówka przyswoiła sobie, mieszkaj ˛

ac w´sród nich; chodzi o to, ˙ze spali jak koty. A wła-

´sciwie drzemali. Jednodniówka przesypiała kilka godzin, wstawała i przez jaki´s czas

była aktywna, potem drzemała i znów si˛e budziła. W nocy słyszałem kilka razy, jak

250

background image

wstaje i wychodzi, powraca, by na mnie spojrze´c zniecierpliwiona przydługim odpo-

czynkiem. Nie mogłem si˛e obudzi´c, bo opadły mnie sny, jakie zwykle nawiedzaj ˛

a przy-

bysza w dziwnych miejscach. Nie byłem w stanie si˛e od nich uwolni´c. Ockn ˛

ałem si˛e,

słysz ˛

ac własny krzyk wywołany iluzoryczn ˛

a przygod ˛

a. Le˙załem z otwartymi oczyma,

próbuj ˛

ac sobie przypomnie´c, gdzie jestem. Chwiejnym krokiem szedłem w´sród zasłon;

wkrótce zatrzymałem si˛e na skraju antresoli i popatrzyłem z góry na wielk ˛

a sal˛e zalan ˛

a

bł˛ekitnawym ´swiatłem poranka, padaj ˛

acym przez mur przechodni. Jednodniówka stała

w pobli˙zu z r˛ekoma opartymi na kolanach, pochylona nad niskim muskularnym czło-

wiekiem o ciemnej skórze, który siedział, trzymaj ˛

ac na kolanach kul˛e z przejrzystego

niebieskiego szkła; obracał j ˛

a tak, by chwytała słoneczne promienie. Trzymał w ustach

cybuch małej drewnianej fajki, z której ulatywał obłok białego dymu.

Powlokłem si˛e do nich, mijaj ˛

ac grupki, które milkły, kiedy si˛e do nich u´smiechałem.

Podszedłem bli˙zej i ujrzałam na r˛eku ogorzałego m˛e˙zczyzny bransolet˛e z niebieskiego

kamienia — dar ofiarowany przez Jednodniówk˛e tamtego dnia, gdy handlowano w Ma-

łym Domostwie. Miał na imi˛e Houd, a gdy wypowiedział je gło´sno, wydało si˛e miłe dla

ucha, przeci ˛

agłe i niewymawialne jak kocie westchnienie. Zebrało si˛e wokół nas sporo

251

background image

gapiów zainteresowanych moj ˛

a osob ˛

a; ´smiało jak kocury przygl ˛

adali si˛e moim włosom

spi˛etym w kucyk, podziwiali okulary i zachodzili w głow˛e, jak mo˙zna nie zna´c oby-

czajów doktor Boots oraz jej Rejestru. Niewiele rozumiałem z ich paplaniny, chocia˙z

słowa były mi znane. Spostrzegłem czarno-białego kota imieniem Brom, spaceruj ˛

acego

przed budynkiem w porannym sło´ncu po kamiennym pustkowiu. Jednodniówka i reszta

zgromadzonych przygl ˛

adała si˛e, jak daremnie usiłuj˛e pokona´c mur przechodni — prze-

szkod˛e nie do sforsowania dla ka˙zdego nowicjusza. Miałem z tym du˙ze trudno´sci. Ile-

kro´c podchodziłem bli˙zej, czułem gor ˛

acy, jakby metaliczny powiew, ale mimo usilnych

stara´n nie mogłem si˛e wydosta´c. Rozejrzałem si˛e i na wszystkich twarzach zobaczyłem

ten sam u´smiech.

— Daremny wysiłek — rzucił Houd, nie wyjmuj ˛

ac fajki z ust. Jednodniówka pode-

szła i odci ˛

agn˛eła mnie na bok.

— Jest tylko jedno wyj´scie — dodała. — Jak mogłe´s tego nie dostrzec? Tylko jedno

wyj´scie.

Wzi˛eła mnie za r˛ek˛e; ruszyli´smy po biało-czarnych płytkach ku ci˛e˙zkim szklanym

drzwiom w przeciwległej ´scianie budynku. Wyszedłszy na zewn ˛

atrz, obeszli´smy go, by

252

background image

wkrótce stan ˛

a´c przed fasad ˛

a w jasnym ´swietle poranka, a nast˛epnie rzuci´c si˛e w nie-

zgł˛ebion ˛

a ciemno´s´c muru z Bromem u boku; wbrew obawom wychyn˛eli´smy z mroku

po drugiej stronie, zdyszani i mocno przytuleni.

— Jedno wyj´scie — powtórzyła Jednodniówka. — Jest tylko jedno wyj´scie. Na-

uczyłam si˛e tego i dobrze pami˛etam lekcj˛e. Rozumiesz w czym rzecz?

Houd zmierzył mnie badawczym spojrzeniem, jakby sprawdzał, czy wsłuchałem si˛e

w jej słowa i wszystko poj ˛

ałem; zdawałem sobie spraw˛e, ˙ze co´s mi umkn˛eło.

Jak ka˙zdy nowicjusz popełniłem głupstwo; usiłowałem wsun ˛

a´c rami˛e w mur prze-

chodni i zaraz je wyci ˛

agn ˛

a´c. Wystarczyła jedna próba, by pój´s´c po rozum do głowy.

xxx

W Małym Domostwie miesi ˛

ac, minuta lub mila wydaj ˛

a si˛e równie nieokre´slone;

aniołowie nadawali tym wyrazom konkretne znaczenia, a miesi ˛

ace, minuty i mile by-

ły okre´slonej długo´sci. U nas mog ˛

a by´c dłu˙zsze lub krótsze, zale˙znie od okoliczno´sci.

W Rejestrze podobnie traktuj ˛

a minuty i mile, lecz długo´s´c miesi˛ecy nie podlega dys-

kusji. Przyporz ˛

adkowuj ˛

a im pewne liczby; miesi ˛

ac liczy mniej wi˛ecej trzydzie´sci dni;

takich odcinków czasowych jest w roku dwana´scie, a kiedy min ˛

a, mamy nowy pocz ˛

atek.

253

background image

Próbowali mi wyja´sni´c, dlaczego co czwarta zima jest dłu˙zsza o jeden dzie´n pozbawio-

ny osobnego numeru.

Dla mnie nazwa miesi ˛

aca okre´sla por˛e roku. Zdarzaj ˛

a si˛e lata z dwoma marcami, ale

bez kwietnia; niekiedy pa´zdziernik zaczyna si˛e w połowie wrze´snia. Mimo to uwielbiam

kalendarz Rejestru, bo nie tylko pozwala liczy´c dni, lecz tak˙ze wylicza dwana´scie pór

roku.

W Centrum Usługowym stał budynek z pomara´nczowym dachem i biał ˛

a wie˙zycz-

k ˛

a, zwany przez mieszka´nców Domem Dwudziestu O´smiu Zapachów; tam powstawała

wi˛ekszo´s´c medykamentów oraz innych specyfików, z których słyn ˛

ał Rejestr. Jednod-

niówka mnie tam zaprowadziła; usiedli´smy na krzesłach przy niewielkim stoliku, ukryci

w półmroku przed oczami gapiów. Wielkie okna Domu Dwudziestu O´smiu Zapachów

były kiedy´s oszklone, ale szyby pop˛ekały, a futryny zabito deskami i rozpi˛eto na nich

plastikowe płachty. Wn˛etrze zastawione było stolikami przypominaj ˛

acymi ten, przy któ-

rym siedzieli´smy; były to anielskie wytwory z imitacji drewna nie tkni˛etej — o dziwo —

z˛ebem czasu mimo upływu wielu stuleci. Na blacie stała prze´sliczna szkatułka; ludzie

254

background image

z Rejestru wyrabiaj ˛

a je, by przechowywa´c cenne przedmioty. Jednodniówka ostro˙znie

uchyliła wieko.

— Oto kalendarz — powiedziała.

W ´srodku znajdowały si˛e l´sni ˛

ace kwadratowe płytki uło˙zone w dwa stosy — ob-

razkiem do góry lub obrazkiem w dół — wielko´sci mniej wi˛ecej dwu uło˙zonych obok

siebie dłoni. Tylko jeden obrazek mo˙zna było obejrze´c: pod nim znajdowały si˛e rz˛edy

niewielkich kwadratów przypominaj ˛

acych krzy˙zówk˛e, nad któr ˛

a przesiadywał Blask.

Obrazek przedstawiał dwoje dzieci, chłopca i dziewczynk˛e młodszych ni˙z Jednodniów-

ka i ja w dniu, gdy si˛e poznali´smy; spacerowali po ł ˛

ace poro´sni˛etej bł˛ekitnymi kwiata-

mi, zbieraj ˛

ac je z wyrazem skupienia na twarzach. Malec nosił krótkie spodenki, a jego

towarzyszka krótk ˛

a sukienk˛e, niebiesk ˛

a jak kwiaty na ł ˛

ace.

— Czerwiec — powiedziała Jednodniówka, muskaj ˛

ac opuszkami palców ciemne

litery pod obrazkiem. W jednym z kwadratów umieszczono niewielki znacznik posma-

rowany sosnow ˛

a ˙zywic ˛

a, ˙zeby si˛e lepiej trzymał. Jednodniówka przesun˛eła go o jed-

no miejsce i umie´sciła w nast˛epnym kwadracie. Min˛eło dziesi˛e´c dni czerwca. Dzwon

255

background image

zawieszony przed murem przechodnim uderzył cztery razy. D´zwi˛ek zabrzmiał czysto

w półmroku. Wyszli´smy, by sp˛edzi´c wieczór w ogromnej sali.

Min˛eło dwadzie´scia dni. Gdy znacznik przew˛edrował wszystkie kwadraty, ponow-

nie zasiedli´smy przy stoliku w Domu Dwudziestu O´smiu Zapachów. Tego dnia zebrało

si˛e tam wi˛ecej gapiów; nie zwa˙zaj ˛

ac na upał, obst ˛

apili Zhinsinur˛e, która wielk ˛

a dłoni ˛

a

odwróciła czerwcowy obrazek i odsłoniła nast˛epny. Na jego widok zebrani westchn˛eli

z podziwu.

Gdy ujrzałem kolejn ˛

a barwn ˛

a płytk˛e, wybuchn ˛

ałem ´smiechem, bo poj ˛

ałem, ˙ze anio-

łowie byli wprawdzie dziwni i wiekowi, ale nie wyrzekli si˛e człowiecze´nstwa i zacho-

wali ludzk ˛

a wiedz˛e, skoro takie bywały ich wytwory. Obrazek przedstawiał dwoje zna-

jomych dzieci (dziewczynka nosiła t˛e sam ˛

a niebiesk ˛

a sukienk˛e) wyleguj ˛

acych si˛e na

zielonej trawie, ciemniejszej i wy˙zszej dzi˛eki pi˛eknej pogodzie; patrzyły w niebo, po

którym sun˛eły wielkie, kapry´sne obłoki uwa˙zane za niebia´nskie miasta. Roze´smiałem

si˛e, bo trawa i odpoczywaj ˛

ace dzieciaki znajdowały si˛e u góry i spogl ˛

adały w dół na

skł˛ebione chmury sun ˛

ace poni˙zej. Kto latem patrzy na niebo, miewa takie odczucie.

— Lipiec — powiedziała Jednodniówka. Zabrzmiał dzwon.

256

background image

W lipcu chodziłem z ni ˛

a po okolicy, zbieraj ˛

ac przedmioty, ro´sliny, kamienie, próbki

gruntu oraz grzyby niezb˛edne w Rejestrze do wyrobu medykamentów; zm˛eczeni po-

szukiwaniami wylegiwali´smy si˛e, obserwuj ˛

ac chmury.

— Czym jest ´swiatło´s´c i mrok? Co to wła´sciwe znaczy? — wypytywałem. — Mó-

wicie tak o ludziach. W czym rzecz?

W milczeniu uło˙zyła głow˛e na r˛ekach i przymkn˛eła oczy.

— Robicie to dla zabawy? — Nie dawałem za wygran ˛

a. — Pami˛etam, ˙ze ´swi˛ety

Roy Mniejszy powiedział kiedy´s, ˙ze Olivia miała w sobie albo wielk ˛

a ´swiatło´s´c albo

gł˛eboki mrok.

— Słyszałam o tym. — Jednodniówka wybuchn˛eła ´smiechem, a˙z skurczyły si˛e jej

mi˛e´snie płaskiego brzucha.

— O co chodziło ´swi˛etemu?

Długo le˙zała bez słowa, a˙z w ko´ncu oparła si˛e na łokciu, by na mnie popatrze´c.

— Kiedy zamierzasz wróci´c do Małego Domostwa? — zapytała. Dziwnie zabrzmia-

ła w jej ustach ta nazwa. Wypowiedziała j ˛

a po raz pierwszy od naszego spotkania. Mo-

gło si˛e wydawa´c, ˙ze mówi o miejscu odległym i niedost˛epnym.

257

background image

— Nigdy tam nie wróc˛e — stwierdziłem. — Obiecałem, ˙ze st ˛

ad nie odejd˛e.

— Och, z pewno´sci ˛

a ju˙z o tym zapomnieli. Nie b˛ed ˛

a ci robi´c trudno´sci. Nikt ci˛e nie

zatrzyma.

— A ty? — zapytałem, bo z jej słów niczego nie mogłem wywnioskowa´c. Ton głosu

wydawał si˛e tak oboj˛etny, ˙ze poczułem chłód w sercu. Dodałem pospiesznie: — Nie

chc˛e nara˙za´c si˛e na obci˛ecie j˛ezyka.

— Obci˛ecie j˛ezyka? — powtórzyła, wybuchaj ˛

ac ´smiechem. — Och, ogarn ˛

ał ich

mrok i st ˛

ad te ponure my´sli. Teraz. . . — Odwróciła wzrok i zacisn˛eła usta, jakby si˛e po-

myliła, recytuj ˛

ac zagadk˛e, i mimo woli zdradziła rozwi ˛

azanie. Mnie jednak ono umkn˛e-

ło. Po chwili dodała: — Roy ˙zartował. To znana gra słów. Patrz, patrz, spadamy!

Pod nami — tak, tak, pod nami — chmury kł˛ebiły si˛e na niebie. Tajemniczym spo-

sobem przylgn˛eli´smy do poro´sni˛etego traw ˛

a gruntu i le˙zeli´smy spokojnie ze skrzy˙zo-

wanymi nogami, szybuj ˛

ac w stron˛e białych miast, ogromnych twarzy, gigantycznych

białych potworów; trzymali´smy si˛e za r˛ece, balansuj ˛

ac na dachu ´swiata, ze zdumieniem

patrz ˛

ac na chmury sun ˛

ace w dole, na niebo zarosłe traw ˛

a.

258

background image

Lipiec min ˛

ał; na jednym stosie było siedem płytek odmierzaj ˛

acych czas, na drugim

pozostało ich pi˛e´c.

Dwójka dzieci z kalendarza odpoczywała w gł˛ebokim cieniu. Chłopczyk przykrył

buzi˛e słomkowym kapeluszem, w ustach trzymał długie, ˙zółtawe ´zd´zbło; rozrzucił sze-

roko bose stopy. Dziewczynka w niebieskiej sukience siedziała obok, patrz ˛

ac na płowe

łany zbó˙z i czerwon ˛

a anielsk ˛

a wie˙z˛e ze sto˙zkowatym dachem. Nad horyzontem wisiały

ciemne chmury. Nadci ˛

agała letnia burza. Sierpie´n.

Tego lata własny dom na szczycie wzgórza, w cieniu dwu klonów; rozci ˛

agał si˛e

stamt ˛

ad pi˛ekny widok, cho´c wszelkie anielskie budowle znikn˛eły. Jednodniówka nie

nosiła sukienki; po prostu zrezygnowała z ubrania. Powierzchnia naszego domku po-

wstałego z cienia zmieniała si˛e w miar˛e, jak sło´nce w˛edrowało po niebie; opaleni na

br ˛

azowo go´scie przesuwali si˛e w ´slad za nim.

— Cztery s ˛

a bramy wzdłu˙z grzbietu — mrukn ˛

ał Houd. Chud ˛

a stop˛e oparł na ko-

lanie, szeroki kapelusz osłaniał mu twarz, z ust sterczała drewniana fajka. — Sił nie

wystarczy, by je otworzy´c. Takie jest moje zdanie.

259

background image

— Przecie˙z s ˛

a otwarte — stwierdziła Jednodniówka, ziewaj ˛

ac szeroko. — Upał

sprawia, ˙ze jestem senna.

— Równie trudno byłoby je zamkn ˛

a´c — dodał Houd.

— Nie — odparła dziewczyna. — Wystarczy lekkie dotkni˛ecie. Wyobra´z sobie ko-

rytarz, w którym przeci ˛

ag kolejno otwiera drzwi Wszystkie stoj ˛

a otworem.

— Jeste´s zbyt pogodna i lekkomy´slna — oznajmił Houd, a Jednodniówka ziew-

n˛eła i, le˙z ˛

ac na mi˛ekkiej trawie, przeci ˛

agn˛eła si˛e tak mocno, a˙z jej małe ´sniade piersi

sprawiały wra˙zenie całkiem płaskich; spojrzała na mnie z sennym u´smiechem.

— Sło´nce chodzi w kółko — rzucił jeden z go´sci. — Wszyscy kr˛ecimy si˛e w jednym

miejscu.

Cie´n.

Wieczorem kto´s wydobył z worka kulist ˛

a lamp˛e, ale wiatr poniósł j ˛

a do Centrum

Usługowego. Pozostałe kule równie˙z tam poszybowały. Le˙zeli´smy obok siebie, patrz ˛

ac,

jak ksi˛e˙zyc odmienia nasz cienisty dom.

— Czy s ˛

adzisz — zacz˛eła, odsuwaj ˛

ac si˛e ode mnie niepostrze˙zenie — ˙ze wzdłu˙z

twego grzbietu tak˙ze znajduj ˛

a si˛e cztery bramy? Jak mo˙zna je otworzy´c?

260

background image

— Nie mam poj˛ecia — odparłem, przysuwaj ˛

ac si˛e do niej.

— Ja równie˙z.

Z daleka dobiegł grzmot, jakby olbrzym ukryty za horyzontem mamrotał przez sen.

Le˙zeli´smy bez ruchu, a dom utkany z cienia odsuwał si˛e coraz bardziej, a˙z zalała nas

zimna ksi˛e˙zycowa po´swiata.

Wrze´sniowa plakietka odmierzała czas; na jednym stosie było osiem płytek, na dru-

gim cztery.

— Poznaj˛e t˛e osob˛e — oznajmiłem, widz ˛

ac nowy obrazek. — Znam tak˙ze tych

dwoje.

— Jak to mo˙zliwe? — dopytywała si˛e Jednodniówka.

— Sama mi ich pokazała´s. Spójrz, ta staruszka ukazuje si˛e, gdy jest ponuro i ciem-

no. Widzisz? Kryje si˛e w budynku, bo nie nadszedł jej miesi ˛

ac. Dzieci wyszły na ze-

wn ˛

atrz. . .

— Mylisz si˛e.

— Z nadej´sciem kolejnego miesi ˛

aca staruszka wyjdzie, a dzieciaki si˛e ukryj ˛

a.

261

background image

— Nieprawda — odparła. — To przypadkowa zbie˙zno´s´c. Takich par jest mnó-

stwo. . .

— ´Swiatło´s´c i mrok — wpadłem jej w słowo. — Sama mi o tym mówiła´s, pami˛e-

tasz?

— Nie! — krzykn˛eła, jakby chciała, ˙zebym umilkł.

Patrzyli´smy na obrazek przedstawiaj ˛

acy złocisty dzie´n pó´znego lata. Dwójka dzie-

ci o radosnych twarzyczkach w˛edrowała, nios ˛

ac na ramionach torby, a w nich spory

ksi˛egozbiór. Dziewczynka z dum ˛

a trzymała w dłoni pi˛ekne wrze´sniowe jabłko. Z pozo-

ru plakietka nie ró˙zniła si˛e od innych; była na niej dwójka dzieci, dziewczynka miała

niebiesk ˛

a sukienk˛e, a podobizna namalowana była kolorami typowymi dla danego mie-

si ˛

aca, jakby wyci´sni˛eto z niego barwne soki. Wrzesie´n był jak dojrzały owoc. Po raz

pierwszy jednak pojawił si˛e w tle kto´s obcy; u´smiechni˛ete maluchy zmierzały ku czer-

wonemu budynkowi z dwuspadowym dachem; w drzwiach czekała niska staruszka.

Nastrój był pogodny, ale zdawało si˛e, ˙ze lada chwila mrok przeniknie barwy. Stara

kobieta szykowała si˛e do wyj´scia, a dzieci lada chwila wejd ˛

a do ´srodka, by przecze-

ka´c ciemne miesi ˛

ace. To chyba trafny opis? Zapewne nawet aniołowie w odci˛etych od

262

background image

´swiata miastach, gdzie nie ma pogody, wspominaj ˛

a, ˙ze w ciepłe dni pó´znego lata stara

kobieta czeka. . .

— Nie! — krzykn˛eła Jednodniówka i uciekła, zostawiaj ˛

ac mnie samego.

xxx

— Staram si˛e zrozumie´c — tłumaczyłem w pokoiku na antresoli, gdzie znalazłem

j ˛

a w´sród spi˛etrzonych poduszek. — Powinna´s u˙zywa´c prawdziwej mowy, kiedy ze mn ˛

a

rozmawiasz. Zaprowadziła´s mnie kiedy´s do komnaty, w której znajduje si˛e sztuczna

noga ´swi˛etego Roya. Na ´scianie wisiał domek, z którego za jasno´sci wychodziło dwoje

dzieci, a o zmroku pojawiała si˛e staruszka. Po´srodku widniało czterech nieboszczyków,

którzy pozostaj ˛

a niezmienni. To ma zwi ˛

azek z pogod ˛

a. Obrazki tak˙ze.

— Tak. Chodzi o pogod˛e.

— Jasne. Rzecz w tym, ˙ze kiedy byli´smy w komnacie, chmura zasłoniła sło´nce,

ale staruszka si˛e nie pokazała. Kiedy zaszedłem tam po twoim odej´sciu, była wiosna,

a mimo to starucha wyszła przed dom. . .

Jednodniówka le˙zała jak kot, z głow ˛

a opart ˛

a na dłoniach. Odwróciła si˛e, by na mnie

popatrze´c.

263

background image

— A zatem chodzi o pogod˛e, tak? — zapytała.

— Nie wiem. O có˙z innego mogłoby chodzi´c? Czy mog˛e zapyta´c ci˛e o zdanie?

— Obrazki rzeczywi´scie odnosz ˛

a si˛e do pogody — stwierdziła, ponownie odwra-

caj ˛

ac głow˛e. — Aniołowie stworzyli je, by zapami˛eta´c kolejno´s´c miesi˛ecy. Spełniaj ˛

a

dobrze swoj ˛

a rol˛e. To wszystko.

— W takim razie dlaczego uciekła´s i zostawiła´s mnie samego?

Nie odpowiedziała. Le˙zała nieruchomo, a mimo to czułem, ˙ze znów mnie opuszcza.

Chwyciłem j ˛

a za rami˛e, próbuj ˛

ac zatrzyma´c uciekinierk˛e, ale mi umkn˛eła.

´Snimy czasem, ˙ze trzeba ruszy´c w drog˛e, by wykona´c polecenie albo zadanie, otrzy-

mujemy szczegółowe wskazówki, ale po dotarciu na miejsce wychodzi na jaw, ˙ze nie

tam zd ˛

a˙zali´smy, ˙ze inn ˛

a wyznaczono nam misj˛e. Poszukiwana osoba zmienia si˛e w zle-

ceniodawc˛e. Przedmiot staje si˛e miejscem, a miejsce rzecz ˛

a zamkni˛et ˛

a w szkatułce albo

wzbudzaj ˛

ac ˛

a groz˛e wiadomo´sci ˛

a. Cel jest nieosi ˛

agalny, bo stale si˛e zmienia. Mimo to

´sni ˛

acy pragnie wypełni´c misj˛e, nie zwa˙za na niespodzianki, wytrwale próbuje spełni´c

wol˛e kapry´snego mocodawcy.

W ko´ncu budzi si˛e i odkrywa, ˙ze nie ma ˙zadnej misji do spełnienia.

264

background image

— Jednodniówko — szepn ˛

ałem, dotykaj ˛

ac policzkiem jej włosów, które opadły na

twarz. — Jednodniówko, powiedz, ˙ze nie ma zimy; przekonaj mnie, ˙ze zima nie powró-

ci, a ja ci uwierz˛e.

background image

DRUGA FASETA

Był wietrzny, d˙zd˙zysty dzie´n, który dla mnie stanowił pocz ˛

atek listopada, natomiast

wedle kalendarza okazał si˛e dwudziestym wrze´snia. Na ˙zyczenie Zhinsinury odwiedzi-

łem Dom Dwudziestu O´smiu Zapachów. Kobieta siedziała nad plakietkami do odmie-

rzania czasu; przed ni ˛

a le˙zał wrze´sniowy obrazek.

— Zastanawiałe´s si˛e, kim s ˛

a te dzieci? — zapytała.

— Tak — odparłem.

— Para maluchów — stwierdziła. — Jak w innych miesi ˛

acach. Ta w gł˛ebi to starusz-

ka, do której id ˛

a w tym miesi ˛

acu po nauk˛e. — U´smiechn˛eła si˛e do mnie podkr ˛

a˙zonymi

266

background image

oczyma, które zawsze sprawiały wra˙zenie smutnych. Du˙z ˛

a majestatyczn ˛

a głow˛e dodat-

kowo powi˛ekszała puszysta siwa czupryna. U´smiech był przyjazny i naturalny.

— Jak sobie radzisz, chłopcze z Małego Domostwa?

— Doskonale — stwierdziłem. Wolałbym na tym poprzesta´c, ale w takim wypadku

Zhinsinura nie mogłaby wywnioskowa´c z mego tonu, co naprawd˛e my´sl˛e, jakie s ˛

a zalety

i wady mego obecnego ˙zycia. — Czy mo˙zesz mi wyja´sni´c, czym jest list od doktor

Boots?

Obok pracowały lub odpoczywały inne osoby, w´sród nich moi znajomi. Przywy-

kłem do tego, ˙ze w Centrum Usługowym ci ˛

agle kto´s si˛e na mnie gapi; wolałbym poroz-

mawia´c z Zhinsinur ˛

a na osobno´sci, ale w Rejestrze nie było takiego zwyczaju. S ˛

asiedzi

przygl ˛

adali mi si˛e z ogromnym zainteresowaniem.

— To zwykły list — odparła. — Od doktor Boots.

Czułem na sobie wzrok gapiów. Patrzyłem, jak Zhinsinura wodzi długimi palcami

po gładkich brzegach plakietek.

— Chciałbym si˛e czego´s dowiedzie´c — zacz ˛

ałem ostro˙znie.

— Ch˛etnie ci pomog˛e.

267

background image

— S ˛

adz˛e, ˙ze wiem, co Jednodniówka miała na my´sli. Jeste´scie mrokiem i ´swia-

tło´sci ˛

a. Niełatwo si˛e w tym rozezna´c. Wydawało mi si˛e, ˙ze znalazłem ´scie˙zk˛e, my´sl

przewodni ˛

a o nadchodz ˛

acej zimie, ale to była kolejna zagadka. Jednodniówka powiada,

˙ze zagadki to odpowiedzi.

— Ka˙zda szarada stanowi zarazem własne rozwi ˛

azanie — przytakn˛eła Zhinsinu-

ra. — To proste. Z drugiej strony jak to mo˙zliwe, by zagadka jednocze´snie zawierała

odpowied´z? Nie my´sl, ˙ze z ciebie kpi˛e. W głowie mi to nie postało. Mamy do czynienia

z tajemnic ˛

a. Prawdomówcom trudno jest uwierzy´c, ˙ze istniej ˛

a takie sekrety. W tym ca-

ły problem. Chcesz pozna´c jej tajemnic˛e, ale nie zdajesz sobie sprawy, o co wła´sciwie

pytasz; ona nie mo˙ze ci odpowiedzie´c, póki sama si˛e tego nie dowie. Jednodniówka nie

chce pozna´c własnych sekretów.

— Jak mo˙ze ukrywa´c sekret nieznany samej sobie?

Gapie odwrócili głowy. Nie podobała im si˛e ta rozmowa; młodsi byli zdegustowani;

starsi przestali słucha´c. Zhinsinura splotła tylko palce i pochyliła si˛e ku mnie z u´smie-

chem.

— Czym jest prawdziwa mowa? — zapytała. — Tajemnica za tajemnic˛e.

268

background image

— Nie robimy z tego sekretu — odparłem. — Jeste´smy w prawdziwej mowie tak

biegli, ˙ze zapomnieli´smy, na czym polega.

— Otó˙z to — stwierdziła, rozło˙zywszy r˛ece. — W tym cała trudno´s´c.

Przypomniały mi si˛e słowa Barwy Czerwieni, która twierdziła, ˙ze linia Szeptu nie

tyle zachowuje dyskrecj˛e, co z góry wyklucza mo˙zliwo´s´c ujawnienia tajemnicy.

— Jest co´s — powiedziałem wolno, jakbym postradał rozum — co chciałbym wie-

dzie´c. Musi by´c na to sposób, bo wy tu jeste´scie ´swiadomi, w czym rzecz. Skoro nie

mo˙zna tajemnicy wyrazi´c słowami, znajd˛e inn ˛

a metod˛e, byle si˛e nauczy´c tego, co umie-

cie.

— Czy zdajesz sobie spraw˛e, o co prosisz? — powiedziała cicho Zhinsinura, wpa-

truj ˛

ac si˛e we mnie smutnymi oczyma, podkr ˛

a˙zonymi od ustawicznego patrzenia. —

Jedno musisz wiedzie´c o sekretach oraz ich odkrywaniu; raz poznane zostaj ˛

a w pami˛eci

na zawsze. Staj ˛

a si˛e twoj ˛

a tajemnic ˛

a. Nie b˛edziesz mógł o nich zapomnie´c. To droga

bez powrotu.

— Jak mur przechodni.

— Mur przechodni? — powtórzyła z u´smiechem. — Co´s takiego nie istnieje.

269

background image

Przy s ˛

asiednich stolikach rozległ si˛e dobrotliwy chichot, jakby wła´sciwy ˙zart został

przytoczony w odpowiednim czasie. ´Smiech obudził płowego kota o tygrysiej sier´sci

i posturze; na imi˛e było mu Fa’afa, trzymał si˛e zawsze blisko Zhinsinury, która uspoka-

jaj ˛

acym gestem pogłaskała go po głowie na znak, ˙ze mo˙ze dalej spa´c.

— Jak ci wiadomo — ci ˛

agn˛eła — Przymierze nie kochało prawdomówców. By´c

mo˙ze przes ˛

adziła o tym pow´sci ˛

agliwo´s´c ich kobiet, jako ˙ze w dawnych czasach trzy-

mały si˛e od niego z daleka, a po katastrofie w miar˛e mo˙zliwo´sci pomagały jej ofiarom,

ale tylko w´sród swoich. Przymierze nie mogło si˛e pogodzi´c z tym, ˙ze przetrwali´scie

bez jego pomocy. Dopiero gdy kobiety poniosły w ´swiat wie´s´c o kresie Drogi Przy-

mierza, Olivia przybyła do waszego gniazda. Mi˛edzy dwiema gromadami nie nast ˛

apiło

pojednanie; co gorsza, współpracownice Olivii usiłowały jej przeszkodzi´c. Tak dawniej

bywało. Od wielu pokole´n odmiennymi drogami zmierzali´smy ku wiekowi dojrzałe-

mu. Wiem co´s o tym; wielokrotnie odwiedzałam Małe Domostwo, ale to było dawno

i nie potrafi˛e stwierdzi´c, czy wspomnienie jest mroczne, czy ´swietliste. Spotkałam tam

pewnego młodzie´nca. . . Dzi´s jest pewnie staruszkiem, o ile jeszcze ˙zyje. Prosił mnie,

abym z nim została i osiadła mi˛edzy wami. Bardzo tego pragn˛ełam, ale miałam wiele

270

background image

obaw. On si˛e okazał rozs ˛

adniejszy; w gruncie rzeczy oboje byli´smy ´swiadomi, ˙ze brnie-

my w ´slepy zaułek. Mimo wszystko s ˛

adz˛e, ˙ze trudniej jest ˙zy´c tu przybyszom stamt ˛

ad.

Twoja dziewczyna daje sobie rad˛e, ale to kuzynka, ty za´s. . . Có˙z, nie chc˛e budzi´c w to-

bie obaw.

Odwróciła wzrok i uniosła r˛ek˛e, poprawiaj ˛

ac bransolety. Zabrzmiał wieczorny

dzwon. Po chwili namysłu dodała:

— Masz racj˛e, twierdz ˛

ac, ˙ze brakuje ci wiedzy, i słusznie zakładasz, ˙ze mo˙zna j ˛

a

uzupełni´c, byle nie o tej porze roku. Co wi˛ecej, jest na to dla ciebie zbyt wcze´snie. Zo-

sta´n, słuchaj innych, zdobywaj wiedz˛e. Nie pro´s o nic, co nie zostanie ci ofiarowane. —

Przesun˛eła znacznik z dwudziestego na dwudziesty pierwszy dzie´n miesi ˛

aca. — Twier-

dzisz, ˙ze Jednodniówka mówi do ciebie zagadkami. W takim razie i ja dorzuc˛e swoj ˛

a.

Zrobi˛e to bez obaw, skoro: A — nie b˛edzie to szarada, cho´c pewnie uznasz inaczej;

Be — je´sli tu zostaniesz, to raczej na swoich warunkach ni˙z na miejscowych; Ce —

dzi´s jest dobry dzie´n na zagadki. Słuchaj zatem mojej szarady. Zawi ˛

azujesz supełek na

chustce, ˙zeby o czym´s pami˛eta´c, i wszystko jest w porz ˛

adku do chwili, gdy zapomnisz

o supełku. Szkoda jest podwójna, a sprawa na wieki stracona. Kalendarz jest takim su-

271

background image

pełkiem, a list od doktor Boots to sposób, by zapomnie´c po raz wtóry, na dobre. Pewnie

szukasz w tym my´sli przewodniej. Wiem, czym jest wasza ´Scie˙zka. Je´sli chcesz i´s´c utar-

tym szlakiem, powiniene´s rozumowa´c w ten sposób: ´scie˙zka to jedynie nazwa miejsca,

w którym znajdziesz samego siebie. Dalej jest tylko opowie´s´c. Zmiana miejsca to po-

cz ˛

atek nowej historii. Jednych opowie´sci słucha si˛e ch˛etnie, innych nie. Tak rozumiem

´swiatło´s´c i mrok.

Siedziałem przed ni ˛

a zasłuchany, z głow ˛

a pochylon ˛

a nad wrze´sniow ˛

a plakietk ˛

a.

Pewnie zrozumiałbym, w czym rzecz, gdybym w całym moim ˙zyciu chocia˙z raz usły-

szał opowie´s´c, która nie zawiera prawdy.

xxx

— Zbyła ci˛e? — zapytała Jednodniówka. Siedziała w´sród koszyków napełnionych

jabłkami, które wniesiono przez mur przechodni. Pomagała dzieciom przebiera´c owoce,

wyszukuj ˛

ac te nadpsute, gro´zne dla innych.

— Nie — odparłem. — Chyba nie odszedłem z niczym.

— To dobrze — mrukn˛eła. Podała mi jabłko wypolerowane o gwia´zdzist ˛

a szat˛e,

rumiane jak policzek, l´sni ˛

ace oran˙zem i czerwieni ˛

a.

272

background image

´

Zle oceniłem jej sposób mówienia. Nie był wcale zawoalowany. Brakowało mu tyl-

ko przejrzysto´sci, jakby mgła zrodzona w´sród słów odebrała mu przyrodzon ˛

a jasno´s´c.

Bywa, ˙ze jesienne opary powstaj ˛

a znad gruntu, ale niebo ponad nimi jest czyste. Zhinsi-

nura podsun˛eła mi wszelkie mo˙zliwe wymówki, dzi˛eki którym mogłem unikn ˛

a´c pozna-

nia tajemnic jej ludu; nie wiedziała jednak, ˙ze zacz ˛

ałem je zgł˛ebia´c nad le´sn ˛

a sadzaw-

k ˛

a. . . a nawet wcze´sniej, gdy jako mieszkaniec Małego Domostwa grałem w kolanka.

Tamte chwile wydawały si˛e teraz równie odległe w czasie jak wysokie loty aniołów. Od

pocz ˛

atku wiedziałem, ˙ze nie mam odwrotu. Ani razu nie przyszło mi do głowy, by si˛e

obejrze´c.

Wyobra´z sobie, ˙ze Zhinsinura miała racj˛e. Chodzi o mur przechodni. Co´s takiego

nie istnieje.

Czy˙zby?

Chc˛e powiedzie´c, ˙ze to nie jest ˙zaden konkret, jak na przykład drzwi, tylko raczej pe-

wien stan. W tym wypadku chodzi o spr˛e˙zenie powietrza u wej´scia budynku, co zmienia

stan i g˛esto´s´c. Podobnie jest z lodem; to inny stan skupienia zwykłej wody.

Naprawd˛e?

273

background image

Wydaje mi si˛e, ˙ze przed laty stosowano takie rozwi ˛

azanie, by łatwiej ogrza´c budynki.

To mechanizm wytwarzaj ˛

acy ciepło. . .

Zapewne. W takim razie domek wisz ˛

acy na ´scianie jest zwykłym barotermem. . .

baromem. . . urz ˛

adzeniem do okre´slania pogody. Czy wszystko da si˛e wytłumaczy´c tak

zwyczajnie? Jak to mo˙zliwe, ˙ze posiadaj ˛

ac tak ogromn ˛

a wiedz˛e, nie jeste´scie w stanie

niczego zrozumie´c?

Wybacz.

Nie rób sobie wyrzutów. Problem w tym, ˙ze pora na wyj ˛

atkowo trudn ˛

a cz˛e´s´c opo-

wie´sci; niełatwo było przetrwa´c tamte wydarzenia i trzeba wiele trudu, by je przedsta-

wi´c we wła´sciwy sposób. Je´sli nie pojmiesz, w czym rzecz, opowie´s´c straci wszelki

sens. Musisz zobaczy´c oczyma wyobra´zni mnie oraz tamte miejsca; w przeciwnym ra-

zie w ogóle nie zaistniej˛e.

Rozumiem. Mów dalej.

W pa´zdzierniku Dom Dwudziestu O´smiu Zapachów napełnił si˛e mieszanin ˛

a woni.

Był tam podłu˙zny blat z tworzywa przypominaj ˛

acego drewno, a za nim ogromne lustro,

poplamione i zm˛etniałe. Widniały na nim dwie postaci: m˛e˙zczyzna w fartuchu i wy-

274

background image

sokim kapeluszu oraz chłopiec, któremu podawał co´s w rodzaju gigantycznego czwór-

dzbanka. Ci z Rejestru wyrabiali i przechowywali medykamenty w Domu Dwudziestu

O´smiu Zapachów. U sufitu wisiały p˛eki korzeni, na płachtach z plastiku le˙zały stosy

zmi˛etych li´sci i suszonych p ˛

aczków kwiatowych. W du˙zych piecach ze stali nierdzew-

nej oraz w pojemnikach umieszczonych za lustrem trwało przypiekanie, czyszczenie

i mieszanie substratów. Ogorzały, u´smiechni˛ety Houd przygl ˛

adał si˛e temu, trzymaj ˛

ac

w r˛eku fili˙zank˛e napełnion ˛

a zamieszaniem.

Zamieszaniem?

Zamieszanie powstaje z li´sci oraz innych składników zalanych wrz ˛

atkiem. S ˛

a ró˙zne

rodzaje zamieszania; jedne stawiaj ˛

a na nogi, inne ułatwiaj ˛

a zasypianie, mog ˛

a doda´c

sił albo wywoła´c osłabienie, wzmacniaj ˛

a rozum albo sprowadzaj ˛

a głupot˛e, rozgrzewaj ˛

a

i powoduj ˛

a uczucie chłodu. Houd twierdził, ˙ze miesza w nich ´swiatło´s´c i mrok; dzi˛eki

temu mo˙zna si˛e wył ˛

aczy´c na chwil˛e i my´sle´c o konkretnym zamieszaniu, odsun ˛

awszy

na bok wszystkie inne sprawy.

Wszystkie inne sprawy?

Twierdził, ˙ze to zale˙zno´s´c.

275

background image

W zatłoczonym budynku suszyły si˛e tak˙ze p˛eki długich złotawych li´sci, które Houd

i jego ziomkowie palili w niewielkich fajeczkach; du˙zo tego szło. Dym był gorzki i zło-

tawy jak tajemnicze li´scie. Wisiały nad kalendarzem; obrazek na pa´zdziernikowej pla-

kietce wyobra˙zał dwoje dzieci rzucaj ˛

acych do ogniska nar˛ecza po˙zółkłych li´sci. Houd

przeło˙zył kart˛e; listopadowe maluchy szły obj˛ete ramionami w´sród bezlistnych drzew,

na których przysiadły wrzaskliwe czarne wrony. W gł˛ebi spadał na ziemi˛e suchy bru-

natny li´s´c, a gał˛ezie wygi˛ete jak czarne kreski sugerowały silny wiatr.

S ˛

adz˛e, ˙ze Houd, niczym ja sam, był z listopada. Okutany po uszy, ch˛etnie prze-

siadywał całymi dniami na grubym pniu le˙z ˛

acym przy kamiennym placu otoczonym

budynkami Centrum Usługowego. Tam mo˙zna go było zasta´c. Biały obłok unosz ˛

acy

si˛e z jego fajki przypominał dym po˙zółkłych li´sci rzucanych do ogniska. Wokół jego

pnia le˙zały stosy szarego listowia; skór˛e miał listopadow ˛

a — brunatn ˛

a niczym łupina

orzecha, z przebarwieniami jak drzewne słoje.

— Li´scie smakuj ˛

a inaczej ni˙z chleb — tłumaczył. — Takie palenie nie wyjdzie ci

na dobre; je˙zeli przesadzisz, mo˙zesz przypłaci´c to ˙zyciem. Takie było zdanie aniołów,

którzy palili li´scie zawini˛ete w papier. . . Zapewniam, ˙ze ten smak mo˙zna polubi´c i wte-

276

background image

dy miło jest zapali´c. — Podał fajk˛e Jednodniówce, która odsun˛eła j ˛

a, krzywi ˛

ac twarz; ja

nie odmówiłem. Dym był cierpki i gorzkawy, dobry na jesienne dni, ciemny, zalatuj ˛

acy

spalenizn ˛

a.

— Mo˙zna teraz pozna´c tajemnice niedost˛epne przez wi˛eksz ˛

a cz˛e´s´c roku. To jest

miesi ˛

ac, w którym ukazuje si˛e Miasto. — Houd wci ˛

agn ˛

ał nosem powietrze i wsun ˛

cybuch fajki mi˛edzy z˛eby, tak jak lubił.

— Miasto — rozległ si˛e cichy głos, w którym pobrzmiewał zachwyt i trwoga. —

Opowiedz nam o nim. Opowiedz o Mie´scie.

— Wyobra´zcie sobie dzie´n taki jak dzisiejszy — zacz ˛

ał Houd, unosz ˛

ac ˙zółtaw ˛

a

dło´n. — Po bezkresnym niebie wiatr gna skł˛ebione chmury, a dmie tak mocno, ˙ze mo˙zna

go niemal zobaczy´c. Wiadomo, ˙ze wkrótce spadnie chłodny deszcz. Widzicie t˛e chmur˛e

podobn ˛

a do burego kota? Lada chwila wielki kocur ziewnie, a z jego otwartej pasz-

czy wysunie si˛e Miasto barwy szarego kamienia albo skutej mrozem ziemi. Aniołowe

wyrwali je z ziemi niczym korze´n. Szybuje teraz daleko i wysoko, ale nadal mo˙zna do-

strzec zarysy smukłych kwadratowych wie˙z przypominaj ˛

acych skalne kryształy, brył˛e

gruntu wyrwan ˛

a z ziemskich trzewi, stercz ˛

ace korzenie drzew, zerwane mosty i ukryte

277

background image

w tunelach podziemne drogi wiod ˛

ace donik ˛

ad. Chmury b˛ed ˛

a si˛e kł˛ebi´c wokół Miasta

jak dym, który je przed wiekami spowijał. Dlatego nie zobaczymy go wyra´znie, chy-

ba ˙ze si˛e zbli˙zy, co nie jest pewne, bo w ka˙zdej chwili mo˙ze znikn ˛

a´c w´sród chmur jak

złudna wizja. Przy odrobinie szcz˛e´scia dane nam b˛edzie ujrze´c ´swietlne refleksy w nie-

zliczonych szybach, majestatyczny lot kolosa obracanego wiatrem jak ogromne koło.

Na opustoszałych ulicach, gdzie nie ma ´sladu ˙zycia, ujrzymy nieboszczyków z kamie-

nia albo innego tworzywa, zamarłych w martwocie pozornego ˙zywota, pogr ˛

a˙zonych we

´snie, nieruchomych.

— Dreszcz człowieka przebiega.

— Ciekawa historia — rzuciła Jednodniówka, obejmuj ˛

ac si˛e ciasno w talii.

— Taki to miesi ˛

ac — dodał Houd. — ´Swiat wzdraga si˛e, przeczuwaj ˛

ac nadej´scie

zimy.

Wystarczy posłucha´c tej opowie´sci, by poczu´c dreszcz. ´Swi˛ety Roy Mniejszy na-

zywał obłoki niebia´nskimi miastami. Houd opowiadał o mie´scie w´sród chmur czyli

siedzibie czterech nieboszczyków, by postraszy´c dzieciaki, przyprawiaj ˛

ac je o listopa-

dowy dreszcz emocji. Dawno temu, gdy mbabie zgin˛eły okulary, Siedmior˛eki usiłował

278

background image

poprawi´c jej humor, mówi ˛

ac, ˙ze wszystkie zaginione przedmioty trafiaj ˛

a do niebia´n-

skiego miasta. Sło´nce zachodziło w aureoli anielskich dymów; niebo było nim zasnute,

a wieczorne powietrze pachniało spalenizn ˛

a.

— Zima mimo wszystko nadchodzi — oznajmiłem.

— Zima nast˛epuje — odparł Houd — we wła´sciwym czasie. Wci ˛

agn ˛

ał dym z fajki

i dodał z u´smiechem: — Taka jest zale˙zno´s´c. — Wszyscy poza mn ˛

a parskn˛eli ´smie-

chem. To jasne, ˙ze nie było mi do ´smiechu.

xxx

Puszcza wokół kamiennego placu, gdzie znajdowało si˛e Centrum Usługowe, przy-

pominała dwa paluchy olbrzymiej łapy gotowe zgnie´s´c osad˛e jak robaka, i ró˙zniła si˛e

od lasu wokół Małego Domostwa, który przed zim ˛

a zdawał si˛e rzedn ˛

a´c. Puszcza była

znacznie wi˛eksza od naszych lasów i w przeciwie´nstwie do nich jesieni ˛

a jakby pot˛e˙z-

niała; obro´sni˛ete bluszczem gmachy Centrum Usługowego bardziej ni˙z na wiosn˛e spra-

wiały wra˙zenie wtopionych w okoliczny bór. Droga majaczyła jeszcze w´sród ciemnych

pni, ale wkrótce miała sta´c si˛e niewidoczna.

279

background image

Puszcza była pot˛e˙zna; nasz ´swiat cechowała opieszało´s´c i moc. Las ogarn ˛

ał Centrum

Usługowe, a z nadej´sciem zimy strumienie popłyn˛eły Drog ˛

a, niszcz ˛

ac jej nawierzch-

ni˛e. S ˛

adz˛e, ˙ze Małe Domostwo tak˙ze zostanie wchłoni˛ete; okoliczne mosty si˛e zawa-

l ˛

a, ´scie˙zki prowadz ˛

ace w szeroki ´swiat stan ˛

a si˛e niedost˛epne — nie od razu, lecz to

nieuchronne. Zima odmieni ludzkie siedziby i zawładnie nimi bez reszty; suche li´scie

spi˛etrz ˛

a si˛e za budynkami Centrum Usługowego, pokryj ˛

a kamienny plac i wcisn ˛

a si˛e do

chatki, gdzie mieszka Blask; oblepi ˛

a równie˙z pokryte szronem dachy Małego Domo-

stwa i przykryj ˛

a grub ˛

a warstw ˛

a ptasie odchody oraz zeszłoroczne gniazda.

W naszym gnie´zdzie pami˛eta si˛e o zmaganiach toczonych ze ´swiatem, cho´c wola

walki osłabła. Rejestr doktor Boots jest w trudniejszym poło˙zeniu, bo mieszka w ogrom-

nej i niecierpliwej puszczy, podczas gdy my zaj˛eli´smy dolin˛e ospałej rzeki; zapew-

ne dlatego mieszka´ncy lasu dali za wygran ˛

a; nie próbuj ˛

a powstrzyma´c naporu ´swiata,

a walka, zwyci˛estwo i kl˛eska aniołów poszły tu w niepami˛e´c. Tak wła´snie było; funda-

ment ich egzystencji stanowił problem, o którym starali si˛e zapomnie´c.

Doktor Boots przebywała w´sród swoich, bo zim˛e zwykła sp˛edza´c w czterech ´scia-

nach; wchodziła po schodach na antresol˛e, a mur przechodni nie był dla niej przeszkod ˛

a,

280

background image

mogła zatem wyj´s´c i popatrze´c w oczy moim znajomym, cho´c mnie nie było dane jej

ujrze´c.

Ci z Rejestru mogli si˛e wyda´c dziecinni; to nagłe przechodzenie od rado´sci do

smutku, gadanina o mroku i ´swiatło´sci, ustawiczne i bezsensowne kłótnie o drobiazgi.

W gruncie rzeczy nie byli wcale dziecinni, tylko starzy — nie wiekowi, lecz dojrzali;

mieli swoj ˛

a histori˛e, dawn ˛

a wiedz˛e, odwieczne obyczaje, starannie przestrzegane i do-

kładnie okre´slone zasady post˛epowania. Nie mie´sciło mi si˛e w głowie, ˙ze z minuty na

minut˛e zmieniaj ˛

a si˛e w niefrasobliwe dzieciaki, baraszkuj ˛

ace niczym koci˛eta; wczoraj

i jutro traktowali jak senn ˛

a wizj˛e, a mimo to sprawiali wra˙zenie roztropnych.

Tak. ˙

Zyli jak we ´snie. . . S ˛

adziłem, ˙ze z nadej´sciem zimy Jednodniówk˛e ogarnie

smutek; no wiesz, mrok; tymczasem wcale si˛e nie zmieniła. Tajemnica ´swiatło´sci i mro-

ku dotyczy dni, chwil, ale nie pór roku. Szukali´smy na antresoli cichych zak ˛

atków

i przesiadywali´smy tam o zmierzchu. Niekiedy bywała smutna o tej porze, a wła´sci-

wie udzielał jej si˛e smutek wieczornych godzin. Wyjmowali´smy lamp˛e z ukrycia, cho´c

to jeszcze nie było konieczne, i udawali´smy, ˙ze zapadła noc. Skóra dziewczyny, opalo-

na latem, pobladła, ciemne włosy spływały na ramiona. ´Snili´smy we dwoje, otoczeni

281

background image

ludzk ˛

a gromad ˛

a. Zawstydzenie pokrewne obyczajom Rejestru sprawiło, ˙ze nie chcia-

ła wspomina´c zdarze´n, które miały miejsce gdzie indziej, jakby udawała, ˙ze wcale nie

nast ˛

apiły. W gruncie rzeczy trudno to nazwa´c zawstydzeniem. Jednodniówka nie chcia-

ła, by fakty nabierały znaczenia; czas musi płyn ˛

a´c, nic wi˛ecej. Jak we ´snie, nie miała

przeszło´sci. Wyrzekła si˛e słów, bo ich nie potrzebowała.

Wtedy si˛e ockn ˛

ałem. Wiem, ˙ze ´sniłem, a teraz ˙zyj˛e na jawie.

background image

TRZECIA FASETA

Mnóstwo ´sniegu spadło w miesi ˛

acu, który w kalendarzu oznaczony był obrazkiem

przedstawiaj ˛

acym ciepło ubrane dzieci; ze ´snie˙znych kul uło˙zyły dziwn ˛

a posta´c z ga-

ł ˛

azkami zamiast r ˛

ak, w kapeluszu charakterystycznym dla m˛e˙zczyzn z Rejestru. Potem

nadszedł luty. Pewnego dnia siedzieli´smy na antresoli, obserwuj ˛

ac ´snieg, który z wolna

przechodził w deszcz. Ciemne drzewa ociekaj ˛

ace kroplami wody zdawały si˛e sun ˛

a´c ku

nam powoli, ale daleko nie zaszły. Jednodniówka przytulona do Broma w skupieniu ob-

gryzała paznokcie do ulubionej długo´sci i polerowała je o chropowaty mur. Wokół nas

283

background image

słyszało si˛e zimowe opowie´sci o małych le´snych wrotach, do których prowadzi wydep-

tany szlak, a za nimi ja´snieje ´swiatło´s´c; przez szpar˛e wida´c ciekawskie ´slepia.

To jest czas, gdy ci z Rejestru oddaj ˛

a si˛e lenistwu; gdyby zało˙zy´c, ˙ze umiej ˛

a czeka´c,

mo˙zna by powiedzie´c, ˙ze jedynym ich zaj˛eciem staje si˛e wtedy czekanie na wiosn˛e.

Wtedy rodziło si˛e u nich najwi˛ecej dzieci, a terminy zostały uprzednio starannie wy-

liczone. Mieli´smy w pobli˙zu gromadk˛e skupion ˛

a wokół noworodka; zapewne była to

dziewczynka, bo wszyscy okropnie si˛e nad tym male´nstwem roztkliwiali. Dwoje star-

szych dzieci stało nad otwartym kufrem, raz po raz zmieniaj ˛

ac ubrania; jedno zdj˛eło

połyskliwy czarny pas, wymieniaj ˛

ac go na kudłat ˛

a peruk˛e oraz sztuczne futro. Maluchy

obwieszały si˛e bi˙zuteri ˛

a i poplamionymi szarfami, przymierzały zegarki i stare koszule,

obracały si˛e ˙z ˛

adne uwag na temat swego wygl ˛

adu i popiskiwały z zachwytu. Moim zda-

niem najładniej wygl ˛

adały, gdy zamiast łachów ukazywała si˛e jasna skóra. Mimo woli

podsłuchiwali´smy dzieci˛ece rozmowy, cho´c głosy były stłumione i niezbyt wyraziste.

— Drzwi na zakr˛ecie — mamrotał senny bajarz siedz ˛

acy w pobli˙zu. — Uchylaj ˛

a si˛e

nieco, a szpar ˛

a wchodzi zima, która mrozi nam serca.

284

background image

Przypomniałem sobie, jak Blask okutany po czubek nosa powtarzał, ˙ze ´swiat jest

mały.

Tak, tak; wspomniałem, ˙ze tamci s ˛

a roztropni i uwa˙zni, gdy idzie o ich sprawy.

Nie zgin ˛

a; Rejestr sobie na to nie pozwoli, mimo ˙ze czasami wydawało mi si˛e, jakoby

taki mieli cel. Porwie ich nurt czasu, bo po raz wtóry i na dobre pu´scili w niepami˛e´c

dawne zmagania człowieka ze ´swiatem, dwukrotnie i na dobre zapomnieli o supełkach

wi ˛

azanych przez ludzi dla pami˛eci; niczym stworzenia zamkni˛ete w swych muszlach

daj ˛

a si˛e unosi´c pr ˛

adom, jak koty nie zdradz ˛

a nikomu swych zamiarów, wci ˛

a˙z na nowo

odliczaj ˛

ac dwana´scie pór roku, a tymczasem las i woda pochłon ˛

a anielskie wytwory,

Drog˛e, a mo˙ze nawet Małe Domostwo. . .

— Luty jest najkrótszym miesi ˛

acem — tłumaczyła Jednodniówka, ostro˙znie drapi ˛

ac

si˛e w policzek, by sprawdzi´c, czy paznokcie s ˛

a dobrze spiłowane — ale najbardziej si˛e

dłu˙zy.

W wielkiej sali na parterze koty czuły si˛e jak u siebie w domu, na równi z lud´zmi,

w´sród których spacerowały powoli. Wspomniałem o kotach zamieszkałych w Małym

Domostwie; o ludziach z Rejestru powiedziałbym raczej, ˙ze mieszkaj ˛

a u swoich kotów.

285

background image

Wygl ˛

adem ró˙zniły si˛e zreszt ˛

a od naszych. Houd powiedział mi, ˙ze koty Rejestru pocho-

dziły z innej grupy ni˙z znane mi zwierzaki. Mo˙zna powiedzie´c, ˙ze przodkowie wielkich,

spokojnych i m ˛

adrych kocurów zostali stworzeni przez aniołów, którzy zmienili daw-

n ˛

a koci ˛

a ras˛e metodami stosowanymi do przekształcania istot ludzkich; obu przemian

dokonano z tego samego powodu: dla wygody. Przez wiele pokole´n kontrolowano roz-

wój nowej rasy przez dobór odpowiednich matek i reproduktorów. Wielkie koty rzad-

ko polowały, ch˛etnie natomiast jadły ˙zywno´s´c szykowan ˛

a dla nich w kuchniach Domu

Dwudziestu O´smiu Zapachów; niezwykle rzadko wydawały rozpaczliwe bolesne j˛eki

przypominaj ˛

ace dzieci˛ecy płacz, które zdarzało mi si˛e słysze´c w lasach otaczaj ˛

acych

Małe Domostwo. Wspomniałem, ˙ze ci z Rejestru sprawiali wra˙zenie dojrzałych, lecz

gdy obserwowałem spaceruj ˛

ace koty, przyszło mi do głowy, ˙ze one s ˛

a dorosłe, a ludzie

to ich małe. Jak dziatwa poznaje zasady, na´sladuj ˛

ac dorosłych, tak ci z Rejestru uczyli

si˛e ˙zycia od swych kotów.

Byłem dumny z tych paru odkry´c. Nie zdawałem sobie sprawy, ˙ze jestem blisko

prawdy, wi˛ec i tak na nic si˛e nie zdały.

286

background image

Zhinsinura z gromad ˛

a ziomków weszła przez mur przechodni; mieli na sobie mnó-

stwo łachów, bo liczne warstwy najlepiej chroniły przed zimnem.

— Wyruszamy do lasu — oznajmiła stara. — Chod´zcie z nami.

— Po co? — dopytywała si˛e Jednodniówka.

— Kotka zagin˛eła. Trzeba j ˛

a ratowa´c.

Puff, bardzo stara i osłabiona kocica o jasnorudej zmierzwionej sier´sci, ´slepa na

jedno oko. . . Gdy ubierali´smy si˛e z mozołem, Zhinsinura oznajmiła, ˙ze kotki nie ma od

dwóch dni. Gdyby Brom albo Fa’afa znikn˛eli na tak długo, nikt by si˛e nie przej ˛

ał, ale

Puff sama, i to zim ˛

a. . . Kobieta zacz˛eła nas pop˛edza´c.

W lesie było mokro, ciemno, okropnie. Si ˛

apił deszcz. Nie s ˛

adziłem, by w˛edrowcy

znale´zli w puszczy cokolwiek poza błotem i topniej ˛

acymi zaspami ´snie˙znymi. Mimo

to maszerowali ´smiało, jakby widzieli ´scie˙zk˛e. Wkrótce gromada si˛e rozproszyła i stra-

ciłem z oczu reszt˛e poszukiwaczy. Brn ˛

ałem przez las w towarzystwie nieznajomego

m˛e˙zczyzny okutanego w szare łachy tak, ˙ze było mu wida´c jedynie oczy. Rozrzucał

kosturem brudny ´snieg i dyszał ci˛e˙zko, wypuszczaj ˛

ac przez nos kł˛eby pary.

— Pomó˙z — mrukn ˛

ałem, czuj ˛

ac, ˙ze moja stopa uwi˛ezła pod ´sniegiem.

287

background image

— Psia pogoda — stwierdził nieznajomy.

— Co mówiłe´s? — zapytałem, gdy wspólnymi siłami udało si˛e uwolni´c nog˛e z po-

trzasku.

— Psia pogoda. — Wskazał kosturem w gł ˛

ab lasu. — One tam s ˛

a. W lutym marnie

im si˛e wiedzie. Chodz ˛

a słuchy, ˙ze gdy nie zdołaj ˛

a niczego upolowa´c, biegaj ˛

a w kółko,

a˙z najsłabszy padnie. Maj ˛

a wówczas co je´s´c. Sam nie wiem. To jest wyj´scie. Zwykle

jednak znajduj ˛

a inn ˛

a ofiar˛e.

Puff była stara i zzi˛ebni˛eta; łatwa zdobycz. W Małym Domostwie mówiło si˛e, ˙ze

wszystkie psy zostały przed wiekami zabite i zjedzone. A mo˙ze w lasach. . .

— Psia pogoda — powtórzył m˛e˙zczyzna. Bystre oczy spogl ˛

adały znad szarych chust

zamotanych wokół szyi. Zatrzymali´smy si˛e, by oceni´c sytuacj˛e. Odgłos kapi ˛

acych kro-

pli wypełnił mi uszy; nie byłem w stanie wyłowi´c z niego innych d´zwi˛eków. Korony

drzew gin˛eły we mgle, a wilgo´c zdawała si˛e toczy´c ich pnie jak robactwo. Nagle w lesie

rozległ si˛e dziwny hałas. Odwrócili´smy si˛e natychmiast. Zza drzew wyłonili si˛e dwaj

poszukiwacze. Mieli na sobie czarne ubrania i przypominali mroczne lutowe dni. Zawo-

288

background image

łali´smy ich; mała grupka ruszyła dalej w las; teraz i ja rozgl ˛

adałem si˛e tak samo uwa˙znie

jak mój odziany w szaro´s´c współtowarzysz.

Przedzierali´smy si˛e przez g˛este zaro´sla; rozło˙zyste gał˛ezie szarpały nam ubrania,

potykali´smy si˛e o wystaj ˛

ace korzenie. Grunt opadł nagle, tworz ˛

ac niewielk ˛

a kotlin˛e, na

dnie której stała ciemna woda pokryta przy brzegu kruchym lodem. Kiedy spojrzeli´smy

w gł ˛

ab niecki, m˛e˙zczyzna w szarym ubraniu i ja zobaczyli´smy na przeciwległym zboczu

dwa ró˙zne obrazy.

On spojrzał w lewo i zauwa˙zył Puff brn ˛

ac ˛

a przez ´snie˙zn ˛

a zasp˛e ku brzegowi kotliny.

Skierowałem wzrok w prawo ku Jednodniówce, która wspinała si˛e, goni ˛

ac kotk˛e.

— Popatrz! — zawołali´smy jednocze´snie. Kotka była ´slepa na jedno oko; nie do-

strzegła Jednodniówki podchodz ˛

acej od niewła´sciwej strony i brn˛eła rozpaczliwie po

szyj˛e w ´sniegu. Wkrótce dobiegł nas charakterystyczny jazgot; zrozumieli´smy, dlacze-

go Puff uciekała. Usłyszeli´smy gwałtowne ujadanie stłumione g˛est ˛

a mgł ˛

a; wzdrygn ˛

a-

łem si˛e z przera˙zenia. Jednodniówka przystan˛eła jak my, ale Puff nie traciła czasu. Z le-

wej strony dobiegł trzask łamanych gał˛ezi i z lasu wypadło zwierz˛e. M˛e˙zczyzna stoj ˛

acy

na prawo ode mnie wyszczerzył z˛eby i sykn ˛

ał z przera˙zenia. Wychudzony drapie˙znik

289

background image

o wielkiej głowie i szaro˙zółtej sier´sci nerwowo wodził spojrzeniem od Jednodniówki do

Puff, która opuszczała wła´snie kotlin˛e. Las zaszele´scił i wybiegł z niego rudy zwierzak.

Nie przystan ˛

ał, tylko od razu dał susa w ´snie˙zn ˛

a zasp˛e. ˙

Zółty ruszył za nim. Po chwili

do pary łowców doł ˛

aczył łaciaty. Przepłyn ˛

ał sadzawk˛e i wyskoczył na brzeg.

Jednodniówka stan˛eła na skraju kotliny, tupi ˛

ac na o´snie˙zone psy. Jeden z m˛e˙zczyzn

był ju˙z w połowie zbocza; krzyczał, wymachuj ˛

ac kosturem. Przez chwil˛e stałem jak

skamieniały, a potem ruszyłem za nim. Obaj biegli´smy ju˙z przez sadzawk˛e, po kolana

brn ˛

ac w czarnej błotnistej wodzie, gdy z lasu wypadły jeszcze dwa psy; przystan˛eły,

widz ˛

ac ludzi. Gdy mozolnie wspinali´smy si˛e na zbocze, podbiegały i cofały si˛e na prze-

mian. Niebezpiecznie byłoby odwróci´c si˛e do nich plecami. Ujadały, a my krzykiem

starali´smy si˛e je odp˛edzi´c. Z zaro´sli wyszli dwaj m˛e˙zczy´zni, którzy ruszyli w ´slad za

Jednodniówk ˛

a. Mój współtowarzysz z kosturem w dłoni odwin ˛

ał szar ˛

a chust˛e osłania-

j ˛

ac ˛

a twarz i zacz ˛

ał ni ˛

a wymachiwa´c, a psy rozpierzchły si˛e na wszystkie strony.

Przemoczeni i zdyszani dotarli´smy na skraj kotliny. Puff, Jednodniówka i psy znik-

n˛eły nam z oczu. Zdeptany ´snieg topniał na wzgórzach, odsłaniaj ˛

ac ciemny wilgotny

grunt. Spojrzałem pod nogi i dostrzegłem w ´snie˙znej zaspie wyra´zne ´slady krwi.

290

background image

Kocia krew, pomy´slałem z westchnieniem. Krew Puff. Szkoda biednej starej kot-

ki, to na pewno jej krew. . . Dwaj tropiciele w czerni min˛eli mnie w po´spiechu; jeden

drugiemu wskazywał ´slady ucieczki i pogoni. Stałem jak wryty. Słyszałem, jak woda

chlupie w butach zbli˙zaj ˛

acego si˛e człowieka z kosturem.

— Psia pogoda — rzucił. — Trudny miesi ˛

ac, nie trafia si˛e nic wi˛ekszego, a gdyby

si˛e skupiły. . .

— Nie — wtr ˛

aciłem. Ruszył w ´slad za reszt ˛

a, energicznie kr˛ec ˛

ac głow ˛

a.

— Je´sli dziewczyna pozostanie z kotk ˛

a — dobiegł mnie jego głos — psy dostan ˛

a

obie i zaci ˛

agn ˛

a do lasu. Zrobiło si˛e cicho. Wiesz, co to mo˙ze znaczy´c. . .

Nie, nie, nie, ten człowiek ma ´zle w głowie, pomy´slałem, id ˛

ac za nim. Obejrzałem

si˛e, by zerkn ˛

a´c na ´snie˙zne zaspy; tamten nie zwa˙za na ´slady kociej krwi. Czemu si˛e tak

zachowuje?

— Psy, psy, psy. . . w ko´ncu si˛e pojawiły — wymamrotał m˛e˙zczyzna z kosturem.

— Patrz, jak idziesz — mrukn ˛

ałem, człapi ˛

ac po błotnistym gruncie. — Zamknij si˛e

i miej oczy otwarte.

291

background image

— Czuj˛e zapach spalenizny — stwierdził, zatrzymuj ˛

ac si˛e nagle. Poczułem wo´n

i ujrzałem w lesie smug˛e ciemniejsz ˛

a ni˙z szaro´s´c dnia. Mój nowy znajomy pobiegł

tam, wołaj ˛

ac innych tropicieli. Zatrzymałem si˛e znowu, próbuj ˛

ac rozmawia´c sam ze

sob ˛

a w prawdziwej mowie; z obaw ˛

a my´slałem, co oznacza zagadkowy ogie´n w lesie.

M˛e˙zczyzna odwrócił si˛e, skin ˛

ał na mnie i znikn ˛

ał w zaro´slach.

W´sród drzew biegła ´scie˙zka, a na jej ko´ncu stała drewniana chata przytulona do

wiekowego muru z anielskiego kamienia; szary dym leciał z komina wystaj ˛

acego nad

strzech˛e. ˙

Zółtawy pies, którego m˛e˙zczyzna w szarym ubraniu i ja zobaczyli´smy na sa-

mym pocz ˛

atku, kr˛ecił si˛e pod drzwiami, póki si˛e nie pojawili´smy; na nasz widok uciekł.

Z przeciwnej strony nadeszło dwu ubranych na czarno tropicieli; znikn˛eli w ciemnym

wn˛etrzu, jakby kroczyli przez mur przechodni. Chyba słyszałem ich ´smiech. M˛e˙zczy-

zna z kosturem pospieszył za nimi. Ruszyłem jako ostatni, łowi ˛

ac uchem dobiegaj ˛

ace

z wn˛etrza strz˛epki rozmów.

Wszedłem do ´srodka.

W izbie zasnutej dymem z paleniska odpoczywali usadowieni wygodnie i u´smiech-

ni˛eci tropiciele w czarnych ubraniach. Zhinsinura równie˙z była roze´smiana. Obok niej

292

background image

spała Puff, a mi˛edzy jej łapami le˙zała Jednodniówka. Była pogodna, a w niebieskich

oczach gorzał płomie´n. Przypadłem do dziewczyny, ledwie ˙zywy ze strachu; chciałem

jej dotkn ˛

a´c, by si˛e przekona´c, czy wzrok mnie nie zwodzi.

— Jeste´s cała i zdrowa — rzuciłem, a wszyscy parskn˛eli ´smiechem.

— Tak — odparła. — Nasza doktor tu była.

— Kto? Kto? — W milczeniu potrz ˛

asn˛eła głow ˛

a i u´smiechn˛eła si˛e tylko. — Co si˛e

wydarzyło? Sk ˛

ad tu pogorzelisko? Jak to. . .

— Milcz — powiedziała Zhinsinura, zaciskaj ˛

ac dło´n na moim nadgarstku. —

Wszystko jest dobrze.

Wszyscy umilkli. Puff ockn˛eła si˛e i popatrzyła na mnie jednym okiem. Zrozumia-

łem, ˙ze nie dowiem si˛e ani teraz, ani pó´zniej, co zaszło i czyj ˛

a krew widziałem na

´sniegu. Tamto przeszło, min˛eło. Wszystko było dobrze. Nie mogłem prosi´c o to, czego

mi nie dano. Usiadłem pogr ˛

a˙zony w rozmy´slaniach. Gdybym to ja stan ˛

ał oko w oko

z psi ˛

a watah ˛

a, nie umiałbym powiedzie´c, ˙ze wszystko jest dobrze, bo prze´sladowałyby

mnie wspomnienia.

293

background image

— Tak — powiedziałem. — Wszystko si˛e dobrze sko´nczyło; mniejsza o po˙zar i resz-

t˛e. Tak.

— Pogr ˛

a˙zył si˛e w mroku — wtr ˛

acił u´smiechni˛ety szeroko m˛e˙zczyzna z kosturem,

siedz ˛

acy przy ognisku naprzeciwko mnie. — Gotów nas zwymy´sla´c. — Poło˙zył dłonie

na karku, wyszczerzył z˛eby i dodał chełpliwie: — Mówiłem. Psia pogoda.

xxx

Nie opisałe´s lutowego obrazka.

Był pop˛ekany, jakby pod wpływem gor ˛

aca pokrył si˛e paj˛eczyn ˛

a drobnych krese-

czek. ´Sciemniałe kolory upodobniły si˛e do naturalnych barw lutego. Kalendarzowe

dzieci stały na mo´scie ponad chłodn ˛

a rzek ˛

a, z której wystawał ogromny przedmiot.

Niewiele pami˛etam.

Na marcowej plakietce utrzymanej w jasnych barwach niebiesk ˛

a sukienk˛e unosił

ten sam powiew, który porwał suchy li´s´c na listopadowym obrazku; wiatr zaznaczono

cienk ˛

a, łukowat ˛

a kresk ˛

a. Dzieci stały na szycie wzgórza jak na dachu ´swiata; wokół nie

było nic prócz bezkresu nieba, gdzie jasny bł˛ekit mieszał si˛e z purpur ˛

a. Wiatr potargał

dzieciom włosy i uniósł ich latawce tak wysoko, ˙ze stały si˛e ledwie widoczne.

294

background image

W Centrum Usługowym widziało si˛e ruiny, ale pozostało kilka budynków w do-

brym stanie. Ci z Rejestru przechowywali tam swoje znaleziska. W´sród rupieci Jednod-

niówka znalazła swój latawiec. Siedzieli´smy w zagraconym pomieszczeniu zasłuchani

w opowie´s´c Zhera. Dziewczyna w skupieniu wymieniała ogon latawca. Utkwiła w nim

spojrzenie, a jej wargi zdawały si˛e na´sladowa´c dłonie; zaciskały si˛e mocno podczas wi ˛

a-

zania supłów, rozchylały, gdy si˛egała po kawałek materiału; robi ˛

ac p˛etelk˛e, wysuwała

j˛ezyk.

— Gdy nadchodzi marcowa pełnia ksi˛e˙zyca — perorował Zher, spogl ˛

adaj ˛

ac na słu-

chaczy szeroko otwartymi oczyma — zaj ˛

ac popada w obł˛ed. Tupie nogami. — Stopy

Zhera zadudniły o podłog˛e. — Zaciska pi˛e´sci i nie mo˙ze. . . nie mo˙ze si˛e opanowa´c. —

Potoczył wkoło dzikim wzrokiem i uniósł nog˛e, by ponownie zatupa´c. — Na widok

ziomka wrzeszczy: „Nie ma miejsca, nie ma miejsca!”, cho´cby go było pod dostatkiem.

Jednodniówka ´smiechem skwitowała te wygłupy i skupiła si˛e całkowicie na swoim

zaj˛eciu. W moich oczach robiła wszystko najpi˛ekniej spo´sród mieszka´nców Centrum

Usługowego, poniewa˙z j ˛

a kochałem; zreszt ˛

a wszyscy tam posiadali t˛e sam ˛

a umiej˛et-

295

background image

no´s´c, bo cokolwiek robili, oddawali si˛e temu całkowicie. Mo˙zna by pomy´sle´c, ˙ze okre-

´slona czynno´s´c bez reszty pochłaniała wykonawc˛e zmierzaj ˛

acego do perfekcji.

Z drugiej strony jednak w Rejestrze niewiele si˛e robiło. Do wa˙zniejszych czynno´sci

nale˙zało marcowe puszczanie latawców. W jednym z budynków było ich mnóstwo —

całych i uszkodzonych; wisiały mi˛edzy stosami plastikowych butów, szarych peleryn

i zwini˛etych parasoli. Gdy nadchodził wła´sciwy dzie´n (najlepiej chłodny i wietrzny), ci

z Rejestru szli na wzgórze w kapeluszach zawi ˛

azanych pod brod ˛

a i kapotach szarpanych

wiatrem, by puszcza´c latawce. A mo˙ze tak mi si˛e tylko wydaje.

Mniejsza z tym. Pewnego dnia, gdy powietrze było nieruchome i ci˛e˙zkie od za-

pachów, obrazek z latawcem został wreszcie przeło˙zony; na jednym stosie były trzy

plakietki, a na drugim dziewi˛e´c. Gapie zgromadzeni wokół kalendarza westchn˛eli z za-

chwytu na widok kwietniowego wizerunku.

Srebrzysty deszcz zacinał ostro, padaj ˛

ac w kału˙ze wielkimi kroplami; woda chlapa-

ła na boki. Połyskliwe oczka wodne otaczała młoda ziele´n sk ˛

apana w deszczu. Po raz

pierwszy dziewczynka nie była ubrana na niebiesko. Dzieci nosiły takie same połyskli-

we ˙zółte płaszczyki, a łagodnie zaokr ˛

aglone łydki gin˛eły w szerokich ˙zółtych buciorach.

296

background image

Dziewczynka miała jednak niebiesk ˛

a parasolk˛e. Padało wprawdzie przez okr ˛

agły rok,

ale ci z Rejestru tylko w kwietniu nosili parasole, by si˛e porz ˛

adnie opłukały.

W d˙zd˙zyste dni obserwowałem przez mur przechodni, jak chodz ˛

a po wielkim ka-

miennym placu, trzymaj ˛

ac otwarte parasole. Niektóre zostały starannie połatane, w in-

nych druty były pogi˛ete albo ich brakowało, a słabo naci ˛

agni˛eta tkanina upodabniała

inne do skrzydeł nietoperza. W´sród spacerowiczów był Houd; jego czarno-zielony pa-

rasol był wi˛ekszy ni˙z inne i miał oryginalnie rze´zbion ˛

a r ˛

aczk˛e. Houd szczerzył do mnie

z˛eby, jakby z tamtej strony muru przechodniego widział mnie tak wyra´znie, jak ja wi-

działem jego.

Zacz˛eli si˛e schodzi´c, gdy dzwon zabrzmiał pi˛e´c razy; nie był to ju˙z wieczór, tylko

´srodek dnia. Strz ˛

asn˛eli wod˛e z kapeluszy i zło˙zonych parasolek; nie wiedzie´c czemu

otwartych nie mo˙zna było wnosi´c do budynków. Od spacerowiczów biła wo´n ciepłe-

go deszczowego dnia; przynosili ziele´n: li´scie paproci, młode gał ˛

azki, ´swie˙ze kwiaty

ociekaj ˛

ace deszczem. Zgromadzili si˛e w ogromnej sali, a Zhinsinura siedz ˛

aca na przy-

niesionym specjalnie dla niej wysokim krze´sle obserwowała ich niczym kotka i jak ona

miała w oczach spokój i znajom ˛

a ciekawo´s´c. Uniosła wielkie dłonie i gestem nakazała

297

background image

zebranym, by usiedli. Przez chwil˛e panowało ogólne zamieszanie, ale wnet uciszono

dziatw˛e, a doro´sli spokojnie i bez po´spiechu rozsiedli si˛e, gdzie kto mógł. Ci z Rejestru

okazuj ˛

a w takich chwilach przyrodzon ˛

a cierpliwo´s´c. W ko´ncu uformowano dwa kr˛egi;

wewn˛etrzny z kobiet i dziewcz ˛

at, zewn˛etrzny z m˛e˙zczyzn i chłopców.

U´smiechni˛eta Jednodniówka przeszła obok mnie, ocieraj ˛

ac mokr ˛

a twarz i przył ˛

aczy-

ła si˛e do kobiet. Ch˛etnie usiadłbym obok niej, ale tego dnia Rejestr wspominał Drog˛e

Przymierza i Matk˛e Tom, a wówczas m˛e˙zczy´zni wiedzieli, gdzie ich miejsce, trzymali

si˛e na uboczu i pow´sci ˛

agali j˛ezyki.

Za murem przechodnim nagle lun˛eło, jakby niebiosa tak˙ze płakały; po chwili deszcz

ustał. Milczeli´smy. Zhinsinura przemówiła. Koty były zaciekawione.

background image

CZWARTA FASETA

W ostatnim miesi ˛

acu zimy — zacz˛eła, mówi ˛

ac z pozoru tylko do kotów le˙z ˛

acych

u jej stóp — gdy powoli nadchodzi wiosna, lód na rzece, do tej pory gruby i dostatecznie

mocny, by utrzyma´c spory ci˛e˙zar, pop˛ekał i hała´sliwie popłyn ˛

ał z nurtem; lodowa kra

wygl ˛

adała bardzo malowniczo.

— Jak rzeka tego dokonała? — zapytał lód, a woda tak mu na to odpowiedziała:

— Lód rozpocz ˛

ał dzieło, którego nie był w stanie doprowadzi´c do ko´nca. Resztka

wody, której nie zmroził, pozostała rzek ˛

a. A co do fiaska jego zamiarów, nie moja to

rzecz; upływ czasu i ci ˛

agła zmienno´s´c pomogły mi przetrwa´c.

299

background image

— Tak by pewnie odparła rzeka — powtórzyła Zhinsinura — ale nie było ju˙z lodu,

by mógł tego wysłucha´c. Skoro moja opowie´s´c ma dotyczy´c dawnych czasów, zary-

zykujmy tez˛e, ˙ze m˛e˙zczy´zni byli aniołami i posiadali zdolno´s´c lotu. Przypominali kru-

chy lód, bo zawładn˛eli tylko powierzchni ˛

a ˙zycia. Rzeka, ukradkiem tocz ˛

aca swe wody,

oznacza kobiety oraz ich Przymierze. A upływ czasu i ci ˛

agła zmienno´s´c. . . zawsze s ˛

a

takie same i nie trzeba dla nich szuka´c symboli.

— Posłuchajcie — tłumaczyli kobietom dawni m˛e˙zczy´zni — zawiesili´smy na nie-

bie Mały Ksi˛e˙zyc, naszych siewców wysyłamy poza sło´nce, musimy zatem dokłada´c

stara´n, aby owe dokonania przetrwały. M˛e˙zczy´zni chc ˛

a wiele zdziała´c i wykorzysta´c

swój czas we wła´sciwy sposób. Gdyby´scie potrafiły tak pracowa´c, mo˙zna by skorzysta´c

z waszej pomocy. Problem w tym, ˙ze cho´c umie´scili´smy w niebiosach nowy ksi˛e˙zyc,

pozostajecie we władzy starego i przez to nie jeste´scie w stanie korzysta´c jak nale˙zy

z danego wam czasu. To ogromna wada.

— W tym si˛e kryje wasza siła — oznajmiła Przymierzu matka Tom. — Nadcho-

dzi wiosna i kruszy lód na wszystkich rzekach. Czas si˛e bez was nie obejdzie. Czy to

w mroku, czy w ´swiatło´sci, kiedy´s was u˙zyje.

300

background image

Zhinsinura si˛egn˛eła po ukryte za krzesłem podłu˙zne, wysokie pudełko i umie´sciła

je przed sob ˛

a. Frontowa ´scianka przypominała łukowat ˛

a bram˛e. Staruszka energicznym

ruchem nacisn˛eła przeł ˛

acznik w tylnej ´sciance. Łuk poja´sniał, a nam wydawało si˛e, ˙ze

zagl ˛

adamy do sadu, gdzie zakwita drzewo owocowe, a stoj ˛

aca pod nim wysoka, otyła

kobieta pozdrawia widzów. Machała do nich r˛ek ˛

a; to nie był obrazek, tylko autentyczne

pozdrowienie: unosiła rami˛e, kiwała dłoni ˛

a i opuszczała j ˛

a znowu. Potem wszystko za-

czynało si˛e od pocz ˛

atku: unoszenie r˛eki, gest pozdrowienie, opuszczenie. I tak w kółko.

Zhinsinura podj˛eła opowie´s´c, delikatnie obejmuj ˛

ac palcami wysokie pudełko.

— Jestem po trosze m˛e˙zczyzn ˛

a, po trosze kotem, po trosze snem oraz kobiet ˛

a do

szpiku ko´sci — powtarzała matka Tom.

— Pami˛etajcie, ˙ze matka Tom przeszła operacj˛e — tłumaczyła Zhinsinura. — By-

ła m˛e˙zczyzn ˛

a, ale stała si˛e kobiet ˛

a. W tamtych czasach nie było rzeczy niemo˙zliwych.

Kobiece organy funkcjonowały w jej organizmie na równi z m˛eskimi. ˙

Ze´nskim narz ˛

a-

dom w swoim ciele nadała wspólne imi˛e Janice — na cze´s´c dawczyni, która padła

ofiar ˛

a morderczej drogi. Zwykła mawia´c, ˙ze Janice z rado´sci ˛

a przyj˛ełaby wie´s´c o prze-

szczepie. W tamtych czasach doktorzy potrafili bez trudu wymienia´c narz ˛

ady i, jak na

301

background image

aniołów przystało, s ˛

adzili, ˙ze to załatwia spraw˛e, a tymczasem kobiece organy nie za-

traciły odr˛ebno´sci, a wokół nich zacz˛eła powstawa´c ˙ze´nska osobowo´s´c, jak mroczne

´swiatło w ciele starego m˛e˙zczyzny, którym była matka Tom, gdy stwierdziła, ˙ze Janice

zmieniła jej sposób my´slenia. Tom wa˙zyła tyle, co dwie kobiety, a głos miała jak dzwon.

Zapragn˛eła całkowitej przemiany; chciała nawet wst ˛

api´c do Przymierza. Aniołowie kpi-

li sobie z tej organizacji i mawiali, ˙ze niezbyt apetyczne kury domowe krzy˙zuj ˛

a ramiona

na piersiach i zza kwiatowych dekoracji tokuj ˛

a do innych kobiet. Na kapeluszach nosz ˛

a

ogródki i gadaj ˛

a o michałkach. — Zhinsinura si˛egn˛eła po orzech i z gł˛ebokiej kieszeni

wyj˛eła dziadka do orzechów. Po chwili znowu przemówiła: — Dobry ˙zart, lecz anio-

łowie nie chwytali jego istoty. Z płaczem my´slałam, jak za˙zarcie walczyli, by odpo-

wiednio wykorzysta´c czas. Wspominałam ich ze łzami. Matka Tom cz˛esto wypłakiwała

sobie oczy po zebraniach, bo kobiety zamiast wojowa´c z aniołami zwalczały siebie na-

wzajem; szlochała po nocach, słysz ˛

ac przez sen głosy istot upodlonych i zastraszonych,

rozw´scieczonych i głupich, przede wszystkim jednak kobiecych.

— Moje panie! — łkała matka Tom. — Moje panie!

302

background image

Zaczynała rozumie´c, ˙ze pora wł ˛

aczy´c si˛e w ich sprawy i była z tego odkrycia bardzo

zadowolona.

— Nie chc˛e ju˙z by´c m˛e˙zczyzn ˛

a, cho´c do nich nale˙z ˛

a wszyscy siewcy wszech´swiata,

wszystkie pieni ˛

adze zło˙zone w banku oraz wszystkie niebia´nskie miasta.

Matka Tom wprawiła Przymierze w zakłopotanie. Długo nie zapraszano jej na ze-

brania, mimo to przemawiała do nich, ilekro´c miała sposobno´s´c, a z upływem lat jej

opowie´sci stawały si˛e coraz dłu˙zsze. Mówiła o bliskiej przyszło´sci, któr ˛

a umiała prze-

widzie´c; o m˛e˙zczyznach, do których si˛e dawniej zaliczała, o ´swiatło´sci i mroku, chocia˙z

na ten temat trudno cokolwiek powiedzie´c. Cz˛e´s´c kobiet zacz˛eła słucha´c i rozumie´c,

bywało jednak, ˙ze z u´smiechem odwracały wzrok, nie chc ˛

ac zna´c prawdy; liczyły, ˙ze

wszystko si˛e uło˙zy i b˛edzie dobrze.

— Dobrze! — wrzeszczała matka Tom. — Dobrze! — Gdy si˛e postarzała, a kobiety

z Przymierza ch˛etnym uchem słuchały jej wywodów, coraz rzadziej płakała, za to wi˛ecej

krzyczała.

Aniołowie bł˛ednie ocenili sytuacj˛e. Zawsze uwa˙zali Przymierze za ´smieszny wy-

bryk, a matk˛e Tom za komiczn ˛

a figur˛e. Problem w tym, ˙ze ich przeciwniczka znała

303

background image

m˛e˙zczyzn na wylot i gadała jak naj˛eta, a im była starsza i bardziej krzykliwa, tym wi˛e-

cej kobiet słuchało z uwag ˛

a wrzaskliwej staruchy. W rezultacie m˛e˙zczy´zni znale´zli si˛e

w sytuacji człowieka, który trzyma w gar´sci ptaka wyrywaj ˛

acego si˛e na swobod˛e; mo˙z-

na wzmocni´c u´scisk, ale wi˛e´zniowi grozi wówczas uduszenie; z lekkiego uchwytu na

pewno si˛e wyrwie. Aniołowie wzmocnili chwyt, a ptaszek si˛e wymkn ˛

ał. Tak to z nimi

zawsze było.

Zhinsinura umilkła i spokojnie zjadła orzech.

— Wyobra´zcie sobie, ˙ze aniołowie w ko´ncu zrozumieli point˛e swego ˙zartu. Do-

tarło do nich, ˙ze póki kobiety trudz ˛

a si˛e, by jak najlepiej wykorzysta´c czas i pracuj ˛

a

z m˛e˙zczyznami dla zrealizowania ich przedsi˛ewzi˛e´c, nie ma powodów do obaw. Je˙zeli

natomiast zamkn ˛

a si˛e w sobie i zamilkn ˛

a, jak im radziła matka Tom, trzeba si˛e b˛edzie

liczy´c z kl˛esk ˛

a wspaniałych planów. Uradzili, ˙ze trzeba posła´c do ogrodu matki Tom

kilku facetów, którzy zabij ˛

a staruch˛e. Matka Tom dobiegała wówczas osiemdziesi ˛

atki.

Zamordowali j ˛

a.

Zhinsinura przerwała, ale wnet podj˛eła opowie´s´c.

304

background image

— Opowiadaj ˛

ac zdarzenia sprzed wieków, trzeba doda´c, ˙ze kiedy aniołowie przyszli

do ogrodu i zabili matk˛e Tom, była zima i najkrótszy dzie´n roku; wtedy zaczynaj ˛

a si˛e

prawdziwe chłody. Z drugiej strony jednak, od tego momentu zaczyna z wolna przyby-

wa´c dnia, a my´sli biegn ˛

a ku wio´snie. Długowieczna matka Tom nauczyła si˛e w ko´ncu

rozumie´c umiłowane kobiety, natomiast aniołowie byli przekonani, ˙ze zdusili wszelki

opór i mocno trzymaj ˛

a ptaka w gar´sci. Rzek˛e pokryła gruba warstwa lodu, ale woda

płyn˛eła dołem; lód pozostawał niemy, a rzeka rozmawiała sama ze sob ˛

a, dla innych nie-

słyszalna. Wspominała matk˛e Tom uczczon ˛

a tym wizerunkiem oraz tysi ˛

acami innych

zachowanych przez kobiety. To one zwykły powtarza´c, ˙ze gdy matka Tom była pos˛ep-

na, okrywał j ˛

a g˛esty mrok, a kiedy odczuwała rado´s´c, ja´sniała bardziej ni˙z ´swiatło. Co

miała do powiedzenia. . . Mówiła o przyszło´sci, któr ˛

a mozolnie starali si˛e zaplanowa´c

m˛e˙zczy´zni, powracaj ˛

acy wieczorami do domu jakby z pola walki, gdzie odnosili po-

ra˙zki i nie tracili czasu, zmierzaj ˛

ac ku przegranej. W tej sytuacji matka Tom miała dla

kobiety tylko jedn ˛

a rad˛e: zamknij si˛e w sobie i milcz.

Trzeba by teraz powiedzie´c o pogl ˛

adach matki Tom; jak było z ogrodami, stroja-

mi i stopniowym przygasaniem lamp; kilka słów odno´snie dzieci, najwy˙zszego pi˛ekna,

305

background image

historii pieni ˛

adza, a tak˙ze ´srodków zaradczych na wypadek, gdyby ´swiatła pogasły na

dobre, ostatnich anielskich cudów i ogólnej pewno´sci, ˙ze lada chwila wszystko b˛edzie

mo˙zliwe, a kobiety dostan ˛

a od swych m˛e˙zczyzn wszystko, czego pragn ˛

a.

Zhinsinura na moment zasłoniła dłoni ˛

a oczy i dotkn˛eła pudełka, z którego matka

Tom ustawicznie nas pozdrawiała.

— Wszystko, czego pragn ˛

a! Gdybym wtedy istniała, ˙zyłabym w mroku; wystarczy

o tym pomy´sle´c, by spochmurnie´c. Jak˙ze to było trudne, jakie przykre! Kobiety czekały,

a˙z czas si˛e nimi posłu˙zy, a tymczasem rzekomi władcy czasu perorowali w niesko´nczo-

no´s´c, mydl ˛

ac wszystkim oczy i wyra˙zaj ˛

ac opinie, z którymi ich towarzyszki nie mogły

polemizowa´c, nawet wówczas, gdy potrafiły je zrozumie´c. Przyszło im patrze´c, jak bli-

scy, niczym chore koty ob˙zeraj ˛

a si˛e, nie mog ˛

ac zaspokoi´c apetytu, a˙z z przejedzenia

dostaj ˛

a robaków. A jednak milczały. Nie mogły przewidzie´c, kiedy zostan ˛

a wykorzy-

stane, bo taki jest los wszelkich narz˛edzi. Mogło si˛e tak˙ze okaza´c, ˙ze nie maj ˛

a ˙zadnej

misji do spełnienia, a ich jedynym obowi ˛

azkiem jest zaspokajanie chorobliwego głodu

aniołów, i nie dla nich wszystko, czego pragn ˛

a. Nie jest wcale zasług ˛

a matki Tom, która

zreszt ˛

a wcale do niej nie pretendowała, ˙ze sprawne narz˛edzie hartowało si˛e w ogniu

306

background image

´swiatło´sci i mroku, a˙z było zdatne do u˙zytku. Gdy nast ˛

apiła katastrofa, aniołowie zo-

stali str ˛

aceni w ciemno´s´c, jakiej nie znali, odk ˛

ad zaistnieli´smy. Czy lód spodziewa si˛e

wiosny? Przymierze natomiast było ju˙z w pełni ukształtowane i dojrzałe; jego członki-

nie znały na pami˛e´c wszystkie opowie´sci; po upadku prawa i kruchty odbyły pierwsze

zgromadzenia w Centrum Usługowym i tysi ˛

acach podobnych miejsc. I cho´c kobiety

pami˛etały o matce Tom, zrozumiały w ko´ncu jej nauki i poj˛eły, jak trzeba nie´s´c pomoc,

to mimo całej wiedzy nie było w nich ´swiatła. Dlaczego? Pami˛etajcie, moje dzieci, ˙ze

kobiety z Przymierza szły wła´sciw ˛

a drog ˛

a, ale w mroku czy w ´swiatło´sci i one były

przecie˙z aniołami. Nie mo˙zecie o tym zapomnie´c, bo to ich najwa˙zniejszy powód do

chwały. Czuj˛e si˛e tak, jakbym tu z nimi była podczas owych zgromadze´n sprzed lat

i wiem, ˙ze cho´c wiele potrafiły, ogarn ˛

ał je mrok, l˛ek, paniczny strach. Wiele pó´zniej

dokonały, ale wówczas ci ˛

a˙zyła im ´swiadomo´s´c, ˙ze przetrwały, by patrze´c na zagład˛e

aniołów. Lód p˛ekał, wydaj ˛

ac d´zwi˛eki podobne do ´smiechu i łkania.

Kobiety siedz ˛

ace przez Zhinsinur ˛

a słuchały uwa˙znie, opieraj ˛

ac policzki na dłoniach,

albo uciszały hałasuj ˛

ac ˛

a dziatw˛e, albo odsuwały łasz ˛

ace si˛e koty, albo szukały lepsze-

go miejsca. Dzieci zamiast słucha´c zaczepiały si˛e nawzajem, jak to zwykle bywa, gdy

307

background image

doro´sli s ˛

a zaj˛eci powa˙znymi sprawami. Opowie´s´c powstała przed wiekami i wszyscy

słyszeli j ˛

a setki razy. Raz jeden, w kwietniu, ci z Rejestru zbierali si˛e, by jej razem

wysłucha´c. Zapewne byłem jedynym, który starał si˛e nie uroni´c ani słowa.

Stoj ˛

aca w ogrodzie matka Tom uniosła r˛ek˛e, pomachała i opu´sciła rami˛e.

— My, nieodrodne dzieci Przymierza — ci ˛

agn˛eła Zhinsinura — pami˛etamy o matce

Tom, czujemy obecno´s´c kobiet sprzed wieków tutaj, gdzie si˛e zbierały, rozdzielaj ˛

ac

˙zywno´s´c trzyman ˛

a niegdy´s na wszystkich półkach, gdzie szykowały lekarstwa, ratuj ˛

ac

˙zycie naszym cierpi ˛

acym przodkom, gdzie powracały z wypraw po historie i anielskie

wytwory przechowywane do dzi´s, gdzie snuły plany i urzeczywistniły porozumienie

czyni ˛

ace ´swiat takim, jakim teraz jest, gdzie w ko´ncu zaniechano odwiecznej walki, bo

zapominamy, ale nie ˙zal nam niczego, jak na staro´s´c mało kto si˛e ˙zali, ˙ze przed laty

obumarli go rodzice.

— Skoro przyszło mi opowiedzie´c — ci ˛

agn˛eła — jak Przymierze przekształciło si˛e

w Drog˛e Przymierza, przytocz˛e stwierdzenie, ˙ze kot okazuje ciekawo´s´c w najmniej od-

powiednim momencie. Odczuwamy wdzi˛eczno´s´c, poniewa˙z kobiety odkryły dziatw˛e

medykamentów oraz inne anielskie lekarstwa. Z dr˙zeniem serca i podziwem dla ich od-

308

background image

wagi wspominamy, jak odnalazły i zniszczyły czterech nieboszczyków, najgro´zniejszy

z anielskich sekretów. Jak uj ˛

a´c w słowa kwesti˛e doktor Boots oraz mroku i ´swiatło´sci?

Przymierze jednak to przeszło´s´c; ciekawo´s´c została zaspokojona; walka si˛e zako´nczyła.

Czy to w ´swiatło´sci, czy w mroku, na ´swiecie ubyło trosk.

Z u´smiechem pokiwała głow ˛

a i strzepn˛eła z kolan pokruszon ˛

a skorupk˛e orzecha.

Popatrzyła na słuchaczy i wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z tymi, którzy odpo-

wiedzieli u´smiechem.

— Z drugiej strony jednak, moje dzieci, pomy´slcie, jakie to dziwne. W ostatecznym

rachunku zastanawia nie rado´s´c i smutek, ale niezwykło´s´c tamtych zdarze´n. Nadchodzi

maj, a z nim czas duchowej jedno´sci; to najbardziej osobliwe ze wszystkich prze˙zy´c.

Nie chc˛e zna´c waszych sekretów. U´swiadomcie sobie tylko, ˙ze znów si˛e tu dzi´s zgro-

madzili´smy, ˙ze tak było, ˙ze do tego doszło; jakie to dziwne, jak˙ze niezwykłe!

Na twarzach wokół mnie dostrzegłem wyraz zaskoczenia, jakby zach˛eceni przez

Zhinsinur˛e słuchacze poj˛eli nagle, w czym rzecz. Usłyszałem nagłe wybuchy ´smiechu,

które rozlegały si˛e i cichły w´sród m˛e˙zczyzn, jak wieczorna pie´s´n. Tłumiona rado´s´c

309

background image

wywołana niezwykło´sci ˛

a sytuacji sprawiła, ˙ze ci z Rejestru po raz pierwszy, odk ˛

ad do

nich przystałem, wydali mi si˛e normalni, to znaczy podobni do prawdomówców.

Wybuch ´smiechu postawił kropk˛e nad i, ko´ncz ˛

ac dzie´n. Zanosiło si˛e na to, ˙ze deszcz

b˛edzie pada´c do wieczora, a nawet przez cał ˛

a noc. Srebrzysty połyskliwy zmierzch za-

padł wyj ˛

atkowo szybko. Zhinsinura wci ˛

a˙z siedziała, trzymaj ˛

ac przed sob ˛

a wizerunek

matki Tom; jadła orzechy. Słuchacze przeci ˛

agali si˛e, zbierali w grupki i zaczynali roz-

mowy.

Podszedłem do Jednodniówki zapatrzonej w pudełko, z którego matka Tom pozdra-

wiała słuchaczy. Ogród pociemniał, a jego rezydentka coraz bardziej opieszale machała

r˛ek ˛

a, ale nie przestała ani na chwil˛e. Obserwowałem j ˛

a ze wzgl˛edu na Jednodniówk˛e,

która patrzyła jak urzeczona.

— Co Zhinsinura miała na my´sli, wspominaj ˛

ac o duchowej jedno´sci? — zapytałem.

— Chodziło jej o listy od doktor Boots — wyja´sniła Jednodniówka, nie odrywaj ˛

ac

wzroku od pudełka.

W ogrodzie rosło kwitn ˛

ace drzewo. Z bliska dostrzegłem tak˙ze kotka zwini˛etego

w kł˛ebek u stóp matki Tom. Ilekro´c otyła posta´c unosiła rami˛e, z drzewa spadał kwia-

310

background image

towy płatek. R˛eka si˛e podniosła, dło´n wykonała powitalny gest, a płatek dotykał zie-

mi. Matka Tom u´smiechn˛eła si˛e, a rozleniwiony kot przymkn ˛

ał oczy. Rami˛e opadło,

a u´smiech znikał, kiedy dło´n opadła na udo, a roz´swietlony ogród przebiegło dr˙zenie.

Wystraszona matka Tom posmutniała. Zaniepokojony kot raptownie otworzył oczy. Ra-

mi˛e uniosło si˛e w gór˛e, potem nast ˛

apiło znajome pozdrowienie, u´smiech pojawił si˛e na

twarzy, kot przymkn ˛

ał ´slepia i w tej samej chwili na ziemi˛e spadł kolejny płatek.

Gdy Matka Tom pochmurniała, całkiem pogr ˛

a˙zała si˛e w mroku, a kiedy odczuwała

rado´s´c, ja´sniała bardziej ni˙z ´swiatło. Ilekro´c na jej twarzy pojawiał si˛e u´smiech, kot

przymykał ´slepia i kolejny płatek spadał na ziemi˛e, szybuj ˛

ac lekko jak piórko.

— Gdyby´smy okazali dostatecznie du˙zo cierpliwo´sci, zabrakłoby płatków, a na

drzewach zawi ˛

azałyby si˛e owoce.

— Nieprawda — odparła Jednodniówka.

´Swi˛ety Gene wymy´slił tak ˛a sztuczk˛e: wzi ˛ał pasek papieru, zwin ˛ał go poziomo i uło-

˙zył jakby w kokardk˛e. Potem kazał gapiom sun ˛

a´c palcem po zewn˛etrznej stronie i nie

dotyka´c wn˛etrza. Problem w tym, ˙ze wewn˛etrzna strona ujawniała si˛e, nim palec opu´scił

zewn˛etrzn ˛

a. Mo˙zna tak wodzi´c paluchem w niesko´nczono´s´c.

311

background image

— To jest zagadka — stwierdziłem. — Przyrzekła´s mi w ubiegłym miesi ˛

acu, ˙ze nie

b˛edziesz ich wi˛ecej zadawa´c.

— Nie pami˛etam zagadek — odparła.

Matka Tom pomachała r˛ek ˛

a. Kot zasn ˛

ał. Płatek spadł. Poczułem si˛e jak człowiek

zamkni˛ety na zawsze w mikroskopijnym pomieszczeniu. Zrozumiałem, w czym rzecz.

Wszystkie spadaj ˛

ace płatki były tym jednym jedynym. Matka Tom raz jeden nas po-

zdrawiała. Zimy nie b˛edzie.

background image

PI ˛

ATA FASETA

Kiedy pójdziesz? — zapytałem Jednodniówk˛e. Z pocz ˛

atkiem maja znów si˛e zado-

mowili´smy w cienistym schronieniu na zboczu wzgórza. Zdeptana trawa odrosła g˛e-

stwin ˛

a złocisto-zielonych ´zd´zbeł.

— Wkrótce — odpowiedziała. — Przyjd ˛

a po mnie i powiedz ˛

a kiedy.

Ci z Rejestru szli jeden po drugim ku rzece, a kiedy powracali od doktor Boots —

niektórzy zupełnie nadzy — starcy wygl ˛

adali jak dzieci, a dziatwa przypominała sta-

ruszków. Ka˙zdy otrzymywał list, a wówczas jego tajemnice stawały si˛e jeszcze bardziej

zagadkowe i nieprzeniknione. Nie miałem do nich dost˛epu. Podchodziłem kolejno do

313

background image

moich nowych przyjaciół i odkrywałem, ˙ze ju˙z ich nie mam, cho´c wygl ˛

adali na spo-

kojnych i zrównowa˙zonych; powitalne słowa wi˛ezły mi w gardle. Nawet dzieci, pozo-

stawione same sobie tak samo jak ja, sprawiały wra˙zenie opanowanych, gdy bawiły si˛e

w nieznane mi gry z cierpliwymi, uwa˙znymi kocurami. Z pozoru ludzie z Rejestru snuli

si˛e jak zjawy, lecz w gruncie rzeczy to ja przestałem dla nich istnie´c, staj ˛

ac si˛e jedynie

przelotnym wspomnieniem i dziwacznym wybrykiem wobec konkretu, jakim była ich

tajemna wiedza.

— A gdyby´s nie poszła w tym roku? — zaproponowałem. — Jakie to miałoby na-

st˛epstwa?

— Co masz na my´sli? — zapytała oboj˛etnie, jakbym mówił o sprawach, które jej

w ogóle nie interesuj ˛

a. Ogarn˛eła mnie czarna rozpacz. W Małym Domostwie z pewno-

´sci ˛

a nie zapytałaby, co mam na my´sli, chocia˙z pochodziła z linii Szeptu.

— My´sl˛e to, co mówi˛e — powiedziałem cicho. — Tak wła´snie jest: my´sl˛e to, co

mówi˛e.

Spojrzenie niebieskich oczu było jasne i nieprzeniknione jak niebo ponad naszymi

głowami. Odwróciła głow˛e, by popatrze´c na koniki polne harcuj ˛

ace w g˛estej trawie

314

background image

i Broma, który si˛e za nimi uganiał, skacz ˛

ac wyj ˛

atkowo zwinnie jak na zwierz˛e jego

wielko´sci. Nie słuchała. Musiałem powiedzie´c jasno i wyra´znie, co my´sl˛e.

— Wolałbym, ˙zeby´s nie szła po list — oznajmiłem.

Sp˛edzili´smy razem cały rok i w tym czasie poznałem j ˛

a na nowo. Nie odnalazłem

dziewczynki spotkanej przed laty, ale z miesi ˛

aca na miesi ˛

ac coraz wi˛ecej dowiadywałem

si˛e o nowej znajomej. Nie prosiłem o to, czego mi nie dano, sama mi siebie ofiarowała.

Byłem przekonany, ˙ze po otrzymaniu listu odsunie si˛e ode mnie i b˛edzie równie daleka,

jakby odleciała na Mały Ksi˛e˙zyc.

— Posłuchaj mnie uwa˙znie — dodałem, ujmuj ˛

ac jej szczupły nadgarstek. — Prze-

cie˙z mo˙zemy st ˛

ad odej´s´c. Sama powiedziała´s, ˙ze nie b˛ed ˛

a mieli nic przeciwko temu,

szczególnie teraz. Ruszajmy dzi´s wieczorem.

— Dok ˛

ad? — U´smiechn˛eła si˛e do mnie, jakbym opowiedział bajk˛e albo przytoczył

jeden z ˙zartów Rejestru.

— Do Małego Domostwa. — Chciałem wróci´c do naszego miejsca urodzenia, do

Archiwum i siedziby ´swi˛etych, do gaw˛edziarek, które rozlu´zniaj ˛

a wi˛ezy zamiast je za-

cie´snia´c jak ich poprzedniczki; w Małym Domostwie istniej ˛

a dowody autentyczno´sci

315

background image

ka˙zdej historii, a tajemnice s ˛

a przynajmniej z grubsza okre´slone. Krótko mówi ˛

ac, chcia-

łem wróci´c do domu.

— To nie był mój dom — powiedziała, a ja zadr˙załem, pojmuj ˛

ac, ˙ze mimo wszystko

słyszy, co mówi˛e. — To nie był mój dom, tylko miejsce, w którym si˛e znalazłam.

— Mniejsza z tym. Pójd˛e z tob ˛

a wsz˛edzie, tylko. . .

— Nie — odparła łagodnie. ´Sledziła wzrokiem połyskliwe koniki polne. Wiedzia-

łem, co chce powiedzie´c: Nie pogr ˛

a˙zaj mnie w mroku; nie pora na to.

W oddali pojawił si˛e człowiek w czarnej koszuli bez r˛ekawów i szerokim kapeluszu.

Houd. Zatrzymał si˛e w pobli˙zu i obserwował nas przez chwil˛e, a potem uniósł r˛ek˛e

trzymaj ˛

ac ˛

a kostur, skin ˛

ał na Jednodniówk˛e i odszedł.

— Musz˛e i´s´c — powiedziała, wstaj ˛

ac.

— Czy wiesz, ˙ze ciebie trac˛e? — zapytałem. Bez słowa ruszyła za Houdem do

Centrum Usługowego.

Oparłem czoło na kolanach i patrzyłem na traw˛e u moich stóp. Znacznie wyra´z-

niej ni˙z do tej pory widziałem ka˙zde ´zd´zbło, ka˙zdy p ˛

aczek i zawi ˛

azek. Pogr ˛

a˙zyłem si˛e

w gł˛ebokiej zadumie.

316

background image

Nie! Zerwałem si˛e tak gwałtownie, ˙ze Brom przerwał zabaw˛e, aby mi si˛e przyjrze´c.

Dogoniłem Jednodniówk˛e id ˛

ac ˛

a przez obszerny, kamienny, rozgrzany sło´ncem plac. Po

zimie przybyło rys i p˛ekni˛e´c, jak zmarszczek na steranej wiekiem ludzkiej twarzy.

— Jednodniówko — rzuciłem, nie czekaj ˛

ac, a˙z dziewczyna si˛e odwróci — Od-

chodz˛e. Nie wiem, dok ˛

ad i´s´c, ale pora na mnie. Wróc˛e tu za rok. Błagam, obiecaj, ˙ze

b˛edziesz o mnie my´slała, ˙ze ani na chwil˛e nie przestaniesz o mnie my´sle´c. Wspominaj

Małe Domostwo, lisy, pieni ˛

adz, moj ˛

a w˛edrówk˛e za tob ˛

a i nasze ponowne spotkanie.

Pomy´sl o. . .

— Nie pami˛etam lisów — stwierdziła Jednodniówka, nie odwracaj ˛

ac głowy.

— Wróc˛e i powtórz˛e swoj ˛

a pro´sb˛e. B˛edziesz o mnie my´slała?

— Jak to mo˙zliwe, skoro ciebie tu nie b˛edzie?

— Mo˙zliwe! — Zirytowany chwyciłem j ˛

a za rami˛e. — Wiesz, ˙ze tak! Przesta´n!

Mów do mnie! Mów! Nie mog˛e znie´s´c twego milczenia. . . Dobrze ju˙z, dobrze. — Uj-

rzałem jej nieprzeniknion ˛

a twarz, gdy si˛e odwróciła i strz ˛

asn˛eła z ramienia moj ˛

a dło´n,

jakby to była drobna przeszkoda, sucha gał ˛

azka, stary łach. — Zechciej mnie tylko wy-

317

background image

słucha´c. Wiem, ˙ze nadal to potrafisz. Odchodz˛e. Mamy czas do namysłu. Ale wróc˛e.

Z wiosn ˛

a.

— Teraz jest wiosna — odparła i poszła dalej przez plac. Obserwowałem jej wy-

razist ˛

a, jasn ˛

a sylwetk˛e na tle intensywnej czerni muru przechodniego. Nagle znikn˛eła.

Przepadła w mgnieniu oka, jakby w ogóle nie istniała.

Ze ´sci´sni˛etym sercem my´slałem, czy sprawy uło˙zyłyby si˛e inaczej, gdyby u˙zywała

prawdziwej mowy, gdyby usłyszała moje ukryte wyznanie, ˙ze nie potrafi˛e jej opu´sci´c na

miesi ˛

ac czy dzie´n, a co dopiero mówi´c o roku. Pr˛edzej Brom zacz ˛

ałby mówi´c, a ´swi˛ety

Blask kłama´c jak z nut!

Nie pami˛etam, co robiłem i gdzie si˛e podziewałem do ko´nca dnia. Nie mo˙zna wy-

kluczy´c, ˙ze stałem bez ruchu tam, gdzie mnie zostawiła. Przed wieczorem odwiedziłem

Dom Dwudziestu O´smiu Zapachów, nie chc ˛

ac widzie´c powracaj ˛

acej Jednodniówki. Od-

szukałem Zhinsinur˛e.

Stała z grup ˛

a staruszków przy długim blacie i spogl ˛

adała w zadumie na du˙z ˛

a płyt-

k˛e pokryt ˛

a równiutko pszczelim woskiem tak, by mo˙zna było stawia´c na niej znaki.

Po namy´sle popchn˛eła lekko jedn ˛

a z kobiet i wr˛eczyła jej zaostrzony patyczek; inni

318

background image

u´smiechn˛eli si˛e i pokiwali głowami. Kobieta narysowała znak na tabliczce. Zhinsinura

przytuliła j ˛

a, a nast˛epnie odprawiła wraz z paroma innymi osobami.

— Ja równie˙z chciałbym odej´s´c — oznajmiłem. Zhinsinura spojrzała na mnie pod-

kr ˛

a˙zonymi oczyma. — Przeszedłem wszystkie próby. Nie prosiłem o to, co nie było mi

dane, ale mam t˛e jedn ˛

a pro´sb˛e.

Skin˛eła na innych, by poczekali, wzi˛eła mnie za rami˛e i zaprowadziła do kalendarza,

gdzie mogli´smy porozmawia´c na osobno´sci.

— Nie poddawali´smy ci˛e ˙zadnym próbom. Musz˛e jednak zada´c ci pytanie. Dlaczego

do nas przyszedłe´s?

— Usłyszałem pewn ˛

a histori˛e — zacz ˛

ałem. Odpowiedzi było wiele, lecz tylko jedna

si˛e teraz liczyła. — Chodziło o czterech nieboszczyków. Poznałem m ˛

adrego człowieka,

który s ˛

adził, ˙ze mo˙zecie zna´c koniec opowie´sci. Chyba si˛e pomylił. Mniejsza z tym.

— Czterej nieboszczycy umarli — stwierdziła Zhinsinura, opieraj ˛

ac policzek na

dłoni. — Przymierze ich zniszczyło. Rozbito cztery jasne, puste w ´srodku kule. Znisz-

czenia unikn˛eła tylko jedna, która znikn˛eła na dobre, jakby w ogóle nie istniała. . .

— A zatem było ich pi˛e´c.

319

background image

— Owszem. Było ich pi˛e´c — przytakn˛eła z u´smiechem. Z podkr ˛

a˙zonych oczu wy-

czytałem najwi˛eksz ˛

a tajemnic˛e; ostatnia próba polegała na tym, ˙zebym powstrzymał si˛e

od zadawania pyta´n.

— Nie dbam o to. Chc˛e tylko zosta´c tu, gdzie ona przebywa. Nie mog˛e tego uczyni´c,

chyba ˙ze zrozumiem. . .

— A je˙zeli to nic nie da? Moim zdaniem wy, prawdomówcy, zbyt du˙z ˛

a wag˛e przy-

wi ˛

azujecie do wiedzy, zrozumienia i tak dalej.

— Prosz˛e, nie mów tak. Nie próbuj˛e niczego rozumie´c. Ona. . . Pragn˛e jedynie

by´c. . . sta´c si˛e ni ˛

a. Tak, chc˛e by´c ni ˛

a. Nie zale˙zy mi na tym, by pozosta´c sob ˛

a. Nic

na tym nie zyskam. Jestem bezradny. Nie wiem, czy przemiana w ni ˛

a mnie uratuje, ale

przestałem zaprz ˛

ata´c sobie tym głow˛e. Poddaj˛e si˛e i prosz˛e o pomoc. Nie mam innego

wyj´scia.

Zhinsinura słuchała w zadumie i obgryzała paznokie´c. Byli´smy sami, je´sli nie liczy´c

kota, ale Fa’afa nie był ciekawy takich spraw. Spojrzałem na majow ˛

a plakietk˛e le˙z ˛

ac ˛

a

na stoliku miedzy nami. Upłyn ˛

ał rok, ale kalendarzowe dzieci nie urosły. Przykucn˛e-

ły w szerokich wrotach drewnianego budynku wypełnionego a˙z po dach ´sci˛et ˛

a z˙zółkł ˛

a

320

background image

traw ˛

a. Sło´nce padało na rumiane policzki i l´sni ˛

ace oczy. Dzieci poło˙zyły dłonie na ko-

lanach i przygl ˛

adały si˛e małej kotce le˙z ˛

acej na boku oraz ss ˛

acym jej sutki pi˛eciu małym

koci˛etom. Ten widok bardziej ni˙z inne scenki przypominał mi o lisiej rodzince, któr ˛

a

pokazałem Jednodniówce. Czy i ja z czasem zapomn˛e o tamtych stworzeniach?

— Kocham doktor Boots — oznajmiła cicho Zhinsinura. Pochyliła si˛e i pogłaskała

mnie po twarzy; czułem, jak kosmyki brody wkr˛ecaj ˛

a si˛e w jej pier´scionki. — Mam ju˙z

swoje lata, jestem bardzo stara i nie chc˛e innego ˙zycia. Uwielbiam doktor Boots. Spełni˛e

twoj ˛

a pro´sb˛e i mam nadziej˛e, ˙ze na ciebie podziała tak samo jak na mnie. Pami˛etaj

jednak, ˙zeby´s nie robił sobie wielkich nadziei; nic si˛e nie dzieje samo przez si˛e. B˛edzie,

co ma by´c; nie mo˙zna rozszyfrowa´c do ko´nca doktor Boots, twojej dziewczyny, nawet

ciebie. Za du˙zo mówi˛e. Słowa nic tu nie pomog ˛

a. — Wstała i poprowadziła mnie do

blatu, na którym le˙zała gliniana tabliczka pokryta woskiem.

— T˛e noc sp˛edzisz w samotno´sci — poleciła. — Przyjd´z tu do mnie wczesnym

rankiem. Zaprowadz˛e ci˛e. Dostaniesz list od doktor Boots. — Podała mi zaostrzony

patyczek. — Wpisz si˛e do Rejestru.

321

background image

Na tabliczce widniało mnóstwo znaków. Nie miałem własnego, tote˙z starannie, cho´c

troch˛e krzywo narysowałem dło´n — symbol mojej linii.

Noc sp˛edziłem w odosobnieniu, lecz nie mogłem zasn ˛

a´c. Le˙załem, my´sl ˛

ac, ˙ze przy-

byłem wprawdzie do Rejestru przez wzgl ˛

ad na Jednodniówk˛e, ale od samego pocz ˛

atku

ten etap musiał by´c na mojej ´Scie˙zce. Było mi pisane ujrze´c czterech nieboszczyków

i posłucha´c szeptu Jednodniówki powtarzaj ˛

acej niezrozumiałe tajemnice Olivii. Przy-

szło mi znale´z´c ´swi˛etego, by rozwikła´c owe zagadki i poj ˛

a´c, ˙ze zima to pół ˙zycia; mi-

mo to nie zdobyłem serca Jednodniówki i nie miałem na to ˙zadnych szans, chyba ˙ze

zdecyduj˛e si˛e uczyni´c ostatni krok. Przypomniał mi si˛e Zher, spotkany ju˙z pierwszego

wieczoru po moim przybyciu do Centrum Usługowego. Pewnie teraz ona siedzi w´sród

starszych i promienieje, jakby miała w sobie ´swiatło´s´c. Jutro mnie to czeka. Jednego

˙załowałem; powinienem był spakowa´c rzeczy do wysłu˙zonego plecaka i opu´sci´c na za-

wsze Centrum Usługowe.

Rankiem odnalazłem Zhinsinur˛e. Ziewałem, dr˙z ˛

ac z niecierpliwo´sci i chłodu. Po-

szedłem za ni ˛

a nad rzek˛e. Krótka plastikowa lina trzymała przy brzegu podłu˙zn ˛

a tratw˛e.

Kobieta i m˛e˙zczyzna w wieku moich rodziców czekali tam na nas. Zhinsinura usiadła

322

background image

na tratwie, a ja wraz z nieznajomym uj˛eli´smy gładkie od wieloletniego u˙zywania bosaki

i odepchn˛eli´smy j ˛

a od brzegu, by popłyn˛eła z nurtem, szybkim i rw ˛

acym, jak to zwykle

w maju.

Milczeli´smy, płyn ˛

ac z pr ˛

adem. Woda pluskała o tratw˛e, a z lasu dobiegały odgłosy

radosnej wiosennej krz ˛

ataniny. Zhinsinura paliła tyto´n, przesuwaj ˛

ac cybuch fajki z jed-

nego k ˛

acika ust do drugiego.

— Co do listu. . . — powiedziała. — Znam taki stary ˙zarcik. Aniołowie mawiali,

˙ze ka˙zdy list ma trzy cz˛e´sci: grzeczno´sciowy zwrot powitalny, korpus informacji oraz

grzeczno´sciowy zwrot po˙zegnalny. — Bez komentarza wysłuchałem starodawnych wy-

ra˙ze´n. Na brzegu poci˛etym w ˛

awozami dostrzegłem ruiny budynków. Wi˛ekszo´s´c gma-

chów zarosła lasem i tylko kanciasta rze´zba terenu albo regularne kwadraty poro´sni˛ete

mchem zdradzały anielskie wytwory. Mijali´smy je, sun ˛

ac w´sród cienkich gał ˛

azek pła-

cz ˛

acych wierzb. Po do´s´c długim czasie przybili´smy do brzegu, a tratwa została obrócona

i przycumowana.

Le´sna dró˙zka wiodła znad rzeki ku. . . Jakiej oni u˙zywali nazwy? Ku por˛ebie; była

to zadbana, słoneczna polanka poro´sni˛eta mi˛ekk ˛

a traw ˛

a i otoczona młodymi wierzbami.

323

background image

Byli tam ludzie z Rejestru; odprowadzili nas wzrokiem, ale si˛e nie odezwali; zauwa˙zy-

łem paru golasów. Na ´srodku por˛eby stał niewielki budynek z anielskiego kamienia;

z upływem czasu osiadł i zagł˛ebił si˛e w mi˛ekki grunt. W ˛

aska ´scie˙zka prowadziła do

niskich drzwi. Zhinsinura odprawiła par˛e z tratwy, któr ˛

a odprowadziła na por˛eb˛e; oboje

pokiwali głowami, spojrzeli na mnie z u´smiechem i usiedli, by czeka´c cierpliwie. Zhin-

sinura jak przed murem przechodnim mocno chwyciła mnie za rami˛e i zeszli´smy razem

w gł ˛

ab ciemnego budynku.

Było tam jedno małe okno. Kontrast mi˛edzy słonecznym dniem i półmrokiem cia-

snego wn˛etrza za´cmił mi wzrok. Kwadratowe pomieszczenie wydało si˛e puste, wkrótce

jednak stwierdziłem, ˙ze jest inaczej. Stało tam pudło lub postument, jasny i przezroczy-

sty jak szkło. . . albo nawet jeszcze bardziej. Wewn ˛

atrz znajdowały si˛e srebrne i czarne

gałki czy pokr˛etła umieszczone w równiutkich rz˛edach, jak na powierzchni wody. Na

postumencie spoczywała jasna kula wielko´sci ludzkiej głowy, całkiem pusta w ´srodku.

— Pi ˛

ata — szepn ˛

ałem.

— Boots — powiedziała Zhinsinura. Wło˙zyła srebrn ˛

a r˛ekawic˛e połyskliw ˛

a jak

lód. — Usi ˛

ad´z — poleciła. Usłuchałem skwapliwie, bo kolana si˛e pode mn ˛

a uginały.

324

background image

Staruszka udawała, ˙ze dłoni ˛

a w srebrzystej r˛ekawicy przekr˛eca jedn ˛

a z gałek postumen-

tu, która natychmiast si˛e obróciła. Jasna kula wydała cichy d´zwi˛ek przypominaj ˛

acy gł˛e-

bokie westchnienie i nagle pociemniała. Czer´n była tak gł˛eboka, ˙ze kula przypominała

mroczny kr ˛

a˙zek, przez który wida´c czarn ˛

a podszewk˛e ´swiata.

— Zamknij oczy — poradziła Zhinsinura. — Lepiej, ˙zeby powieki były zaci´sni˛e-

te. — Zrobiłem, co kazała, ale widziałem spod rz˛es, jak symuluje obrót nast˛epnej gałki;

czarny kr ˛

a˙zek oderwał si˛e od podstawy i poszybował ku mnie jak okr ˛

agłe lampy Reje-

stru.

Nadchodzi moment, o którym musz˛e ci opowiedzie´c, chocia˙z nie potrafi˛e; nagle

pojawiła si˛e Boots, a ja znikn ˛

ałem. Potok Słów został tam beze mnie, ale była z nim

Boots; wtedy o˙zyła; była Potokiem Słów, a ja nim nie byłem; przestałem istnie´c. Nie

mam z tamtych chwil ˙zadnych wspomnie´n; przecie˙z mnie nie było. Potok zmieszał

si˛e z Boots i zachował jak ˛

a´s jej cz ˛

astk˛e, lecz nic nie pami˛eta; nawet kiedy do niego

wróciłem, niczego sobie nie przypomniał, jako ˙ze Boots ma wiele ˙zywotów, ale brak jej

pami˛eci. Zachowałem w ´swiadomo´sci jeden fakt; wiem, ˙ze Boots zamkn˛eła oczy. W tej

325

background image

samej chwili Potok został sam. Boots go opu´sciła. Kiedy odeszła, dostałem list, a owym

listem byłem ja sam.

— Otwórz oczy — poleciła Zhinsinura.

Potok Słów czuł, jak przez otwarte wrota dwa słowa padaj ˛

a w pustk˛e; szybko jed-

nak odnalazły znajom ˛

a ´Scie˙zk˛e i pomkn˛eły ni ˛

a, jak to zwykle bywało. Niczym lampa

Rejestru roz´swietliły niesko´nczenie dług ˛

a ´Scie˙zk˛e, któr ˛

a mkn˛eły, a ona była Potokiem;

mury i w˛e˙zowe dłonie to jego do´swiadczenia, niezliczone stopnie, zakr˛ety, ´slepe zaułki,

pokoje, kufry nim wypełnione — wszystkim był Potok. Tworzyły go klamki, przej´scia,

schody — cała długa ´Scie˙zka si˛egaj ˛

aca daleko w gł ˛

ab. Ja sam. . . ja byłem niczym.

W chwili, gdy Zhinsinura kazała mi otworzy´c oczy, z odrobiny intensywnego nieist-

nienia zacz ˛

ałem si˛e rozrasta´c w Potok Słów, by odzyska´c nie tylko ´Scie˙zk˛e wybran ˛

a

przez tamte dwa wyrazy, lecz tak˙ze obszar, przez który wiodła spiralnym szlakiem. Sło-

wa przygl ˛

adały mi si˛e, gdy obserwowałem samego siebie podczas tworzenia obszaru

zdolnego pomie´sci´c obran ˛

a przez nie ´Scie˙zk˛e, wiod ˛

ac ˛

a przez stwarzan ˛

a przeze mnie

krain˛e. Owa rzeczywisto´s´c przybrała kulisty kształt owoców drzewa chlebowego, lecz

kule zawierały si˛e w sobie — ´swietliste i skomplikowane, stworzone z samego two-

326

background image

rzenia, ka˙zda idealnie wpasowana w obszerniejsz ˛

a, tak by polecenie otworzenia oczu

umkn˛eło w gł ˛

ab mniejszej, dopóki Potok Słów nie zostanie odtworzony dzi˛eki mnie

i słowu, by mógł nas oboje pomie´sci´c. Cała trójka zjednoczyła siły. Otworzyłem oczy.

Czarny kr ˛

ag szybował ku postumentowi, by na nim spocz ˛

a´c. Zhinsinura udała, ˙ze

obraca gałk˛e. Kula osiadła. Staruszka wykonała kolejny ruch. Kula poja´sniała. Boots

zapadła w sen.

— Jeste´s w stanie i´s´c? Wychodzimy.

Wielki obszar, stworzony by zmie´sci´c polecenie otworzenia oczu znikn ˛

ał jak lekki

obłok. Szybciej ni˙z poprzednio powstawał nowy Potok i nowa ´Scie˙zka dla usłyszanych

wła´snie słów. Siedz ˛

ac bez ruchu, z r˛ekoma zaci´sni˛etymi wokół podci ˛

agni˛etych wysoko

kolan, z szeroko otwartymi oczyma i ustami, niezdolny wsta´c, poj ˛

ałem nagle, ˙ze stwo-

rzyłem wcze´sniej miliony takich obszarów, ˙ze wszystkie straciłem, wyrosłem z nich,

nim znikn˛eły jak obłoki, ˙ze przewy˙zszyłem zmienno´sci ˛

a chor ˛

agiew na wietrze; wie-

działem, ˙ze przyjdzie mi stworzy´c miliony innych obszarów, jak ten pierwszy ró˙znych

od. . . czego? Innych ni˙z ja sam sprzed chwili? Inny ni˙z ogrom wiedzy, któr ˛

a wła´snie

ogarn ˛

ałem? Przepadło. . . Daremnie chciałem zatrzyma´c co´s w istnieniu, mie´c własn ˛

a

327

background image

siedzib˛e. Do migotliwych sfer, które tworzył Potok, dotarł nieust˛epliwy l˛ek, poczułem

wi˛ec, ˙ze pora tak˙ze dla niego zbudowa´c schronienie. Szybko zapomniałem, ˙ze do tej po-

ry nie znałem l˛eku. Bez powodzenia próbowałem odtworzy´c i przypomnie´c sobie tam-

to odczucie, lecz krótka walka umocniła tylko jego siedzib˛e, a Potok odczuwał wielki

strach.

Wtedy zjawił si˛e słoneczny blask, poniewa˙z Zhinsinura wyprowadziła mnie na ze-

wn ˛

atrz.

Siedziba l˛eku stała si˛e przelotnym wspomnieniem, bo sło´nce zawładn˛eło cał ˛

a moj ˛

a

przestrzeni ˛

a.

Omal nie wybuchn ˛

ałem ´smiechem i płaczem na my´sl, ˙ze przyjdzie mi wznosi´c sie-

dziby nie tyle dla ka˙zdego wyrazu, co dla ka˙zdej rzeczy lub zjawiska posiadaj ˛

acego

nazw˛e. Poznałem wierzb˛e i w˛edrówk˛e po trawie, pojawiły si˛e znajome twarze. Wystar-

czył nieznaczny ruch głowy, by tysi ˛

ace rzeczy ˙z ˛

adały własnej ´Scie˙zki, wykłócaj ˛

ac si˛e,

która ma by´c nast˛epna; ledwie si˛e obróciłem, a setki Potoków powstawały i nikn˛eły

w´sród brz˛eczenia, westchnie´n, szeptów i hałasów.

328

background image

Osłupiały, nie byłem w stanie zrobi´c kroku. Wzdrygn ˛

ałem si˛e, czuj ˛

ac na r˛eku do-

tkni˛ecie Zhinsinury. Wiedziałem, ˙ze w tym natłoku wra˙ze´n które´s mogło zboczy´c na

manowce. Musiałem pilnowa´c, by ´Scie˙zka biegła jak nale˙zy, bo je´sli popełni˛e bł ˛

ad, pe-

chowa nazwa pójdzie na zatracenie. Wolniej, wolniej, błagałem w duchu, ale nie chciały

czeka´c. Jak˙ze mogłem budowa´c dostatecznie szybko, by pomie´sci´c wszystko? Wyt˛e˙zy-

łem wszystkie siły, ale zdołałem ulokowa´c jedynie l˛ek, zatrzymałem si˛e jednak u jego

drzwi; co´s we mnie powstawało, co´s si˛e rodziło, gotowe ogarn ˛

a´c wszystko, czego nie

pomie´sciłem.

Mog˛e powiedzie´c, ˙ze to Boots we mnie powstała. Mog˛e zapewni´c, ˙ze odeszła, a jed-

nak została, ˙ze istniała i z gł˛ebi mego wn˛etrza powiedziała, bym zapomniał. Miałem

odrzuci´c my´sl, ˙ze tej siedzibie doskonałej i ustawicznie wznoszonej czego´s brak, albo-

wiem w ´swiatło´sci i w mroku mój dom wci ˛

a˙z powstaje. Boots zapewniła, ˙ze ani jedna

wchodz ˛

aca tam nazwa si˛e nie zatraci. Skoro bowiem siedziba stanowi cało´s´c sam ˛

a w so-

bie, czy mo˙zna s ˛

adzi´c, ˙ze ´Scie˙zka biegnie manowcami zamiast ´scieli´c si˛e pod stopy?

Mógłbym twierdzi´c, ˙ze tak mówiła Boots, ˙ze taka była tre´s´c listu, ˙ze jej słowa pomo-

gły mi odzyska´c władz˛e w nogach, ˙ze poruszałem si˛e lekko jak chor ˛

agiew na wietrze,

329

background image

płakałem i ´smiałem si˛e jednocze´snie; tak mo˙zna powiedzie´c, ale cały sekret w tym, ˙ze

Boots nie miała nic, zupełnie nic do powiedzenia.

background image

SZÓSTA FASETA

S ˛

adz˛e ˙ze upływ czasu mo˙zna porówna´c do zwi˛ekszaj ˛

acej si˛e odległo´sci. We´zmy

dla przykładu pocałunek. Najpierw dotkni˛ecie warg, potem krok w tył i widzimy oczy;

nast˛epny krok i widoczna jest cała twarz stanowi ˛

aca tylko fragment postaci; ta z kolei

ukazuje si˛e na tle drzwi obramowanych drzewami. ´Scie˙zka si˛e wydłu˙za, drzwi malej ˛

a,

w polu widzenia jest coraz wi˛ecej drzew, ju˙z nie wida´c małego wej´scia; ´scie˙zka wiedzie

do lasu który znika za wzgórzem. Ale na pocz ˛

atku w˛edrówki był pocałunek i to jest

najwa˙zniejsze. Tak wła´snie płynie czas.

331

background image

Dla mnie takim punktem odniesienia jest moment, gdy znikn ˛

ałem a pojawiła si˛e

doktor Boots. Tamta chwila jest pocałunkiem z mojego przykładu. List przyszedł, lecz

nie od razu nie w chwili, gdy zrobiłem pierwszy krok i odległo´s´c si˛e powi˛ekszyła; do-

piero wówczas, gdy jak nowo narodzony wróciłem tam, gdzie toczyło si˛e całe moje

˙zycie — a takim obszarem był Potok Słów i ten ´swiat. Boots nie odeszła i pozostała

jego o´srodkiem. Bywaj ˛

a chwile, gdy serce bije wolno i mocno — na granicy jawy i snu,

w zawirowaniach tera´zniejszo´sci; przypominam sobie wtedy, a mo˙ze tylko wyczuwam,

kim byłem jako doktor Boots. Zapewne gdybym zamieszkał na stałe w Centrum Usłu-

gowym i co roku powtarzał tamten pocałunek, byłbym jednocze´snie sob ˛

a i Boots, a Po-

tok musiałby jej zrobi´c miejsce, jak czynili wszyscy ludzie z Rejestru. Tak czy inaczej,

ju˙z wówczas, gdy siedziałem na brzegu, czekaj ˛

ac na powrót tratwy, zrozumiałem, ˙ze

zawsze b˛ed˛e nosił w sobie doktor Boots.

Wspomniałem o czekaniu; istotnie przez moment si˛e na tym skupiłem, ale długo

nie wytrzymałem i szybko zmieniłem si˛e w człowieka z nabrze˙za, który niczego nie

oczekuje. Zapomniałem, ˙ze czynno´sci nast˛epuj ˛

a jedna po drugiej.

332

background image

— Kto we´zmie bosak? — zapytała Zhinsinura do kilku ludzi siedz ˛

acych obok

mnie. — On nie mo˙ze.

Tratwa sun˛eła ku brzegowi, przecinaj ˛

ac brunatne fale. Mokre drewno uderzyło o ka-

mienny brzeg, a wodny wehikuł obrócił si˛e powoli. Przewo´znicy dopiero wówczas pod-

nie´sli si˛e i spod szerokich kapeluszy rzucili na mnie badawcze spojrzenia. Rzucili mi

lin˛e pod nogi; popatrzyłem na ni ˛

a, lecz nie podniosłem. Usłyszałem ´smiech i sam rów-

nie˙z zachichotałem, ale szybko umilkłem, zaciekawiony łoskotem odkładanych bosa-

ków. Westchn ˛

ałem gł˛eboko, jak po długim płaczu, oszołomiony bogactwem tamtych

chwil.

Wszedłem z nimi na tratw˛e; dalej szła Zhinsinura. Podczas obrotu zrobiło mi si˛e

ciemno przed oczyma. Ruszyli´smy w gór˛e rzeki.

Chyba to przewo´znicy opowiedzieli starej kobiecie o Jednodniówce. Pami˛etam, jak

rozmawiali, a potem wszyscy troje odwrócili głowy, by na mnie popatrze´c. By´c mo-

˙ze usłyszałem jej imi˛e, ale nie potrafiłem wówczas zbudowa´c siedziby, która mogła-

by je pomie´sci´c. Wolałem obserwowa´c drobne fale na powierzchni rzeki obok tratwy

i niezliczone krople wody migoc ˛

ace na li´sciach ponad naszymi głowami. Nie mogłem

333

background image

przewidzie´c ani przeczu´c, ˙ze chwilowa nieobecno´s´c własnej ja´zni w moim wn˛etrzu za-

j˛etym przez istot˛e prawdziwie szczer ˛

a, mniej zmieszan ˛

a i znacznie m ˛

adrzejsz ˛

a ni˙z ja,

tak przekształci mój ´swiat; im bardziej to sobie u´swiadamiałem, tym wi˛eksz ˛

a czułem ra-

do´s´c. Gdy tratwa płyn˛eła, gdy sun ˛

ałem z ni ˛

a w słoneczny dzie´n, który s ˛

aczył si˛e przeze

mnie, zrozumiałem, jak mam doskonali´c swój ˙zywot. Prosta sprawa: zamiast dokony-

wa´c wyborów trzeba pozwoli´c, by same si˛e dokonywały. Wszystkie koty o tym wiedz ˛

a,

bo to ˙zadna filozofia; spo´sród istot ˙zywych jedynie człowiek musi si˛e tego nauczy´c.

Samodoskonalenie wymaga od ludzi ogromnego wysiłku, a potomkowie aniołów maj ˛

a

z tym najwi˛ecej kłopotu, chocia˙z min˛eło wiele pokole´n. Jednak warto si˛e uczy´c, skoro

jako człowiek nie mog˛e inaczej zdoby´c tej wiedzy. Przed wiekami w odległych kra-

inach aniołowie toczyli nieustann ˛

a walk˛e ze ´swiatem, lecz gdy nastało dla nas pó´zne

lato, przyszła tak˙ze odpowiednia pora, ˙zebym si˛e nauczył ˙zy´c w zgodzie ze ´swiatem; ja

to potrafi˛e. Prosta sprawa, ´smiesznie prosta. Czułem, ˙ze coraz wi˛ecej cudownych rzeczy

i zjawisk wymaga ode mnie doskonało´sci, i tak samo jak tobie, słone łzy popłyn˛eły mi

z oczu.

334

background image

Zhinsinura przeszła z jednego ko´nca tratwy na drugi, by usi ˛

a´s´c obok mnie. Nie-

zdolny wyrazi´c słowami m ˛

a wdzi˛eczno´s´c, poło˙zyłem głow˛e na jej kolanach. Pogłaskała

mnie po włosach.

— Jednodniówka odeszła dzi´s rano na zachód z grup ˛

a handlarzy — oznajmiła. —

Nie została wybrana, sama podj˛eła decyzj˛e. Oznajmiła Houdowi, ˙ze wróci dopiero

wówczas, gdy wyniesiesz si˛e st ˛

ad na dobre.

Po raz wtóry i na dobre. . . Bywaj ˛

a siedziby na obrze˙zach domostw, w których

znacznie trudniej jest ˙zy´c ni˙z w tysi ˛

acach ciasnych klitek znajduj ˛

acych si˛e w ´srodku.

Spokojnie rozkoszowałem si˛e urod ˛

a jednej z nich, obserwuj ˛

ac drobne fale na rzecznej

płyci´znie, po której uwijały si˛e wodne owady.

— Szkoda, ˙ze o tym nie wiedziałam — stwierdziła Zhinsinura i zamilkła. Po na-

my´sle dodała: — Potoku, powiniene´s zosta´c jak długo to b˛edzie konieczne, niemniej

jednak chcieliby´smy, ˙zeby dziewczyna mogła z czasem wróci´c do domu.

Jak˙ze roztropnie post ˛

apiła, tłumacz ˛

ac mi to od razu! Promieniałem rado´sci ˛

a i we-

wn˛etrznym ´swiatłem, o czym doskonale wiedziała. I chocia˙z wyczuwała, ˙ze odległa sie-

dziba mroku ju˙z zaczyna powstawa´c wokół stworzonego przeze mnie obszaru, w owej

335

background image

chwili byłem jeszcze promienny i z rado´sci ˛

a obserwowałem wodne owady. Westchn ˛

a-

łem, by´c mo˙ze u´swiadomiłem sobie, jak wielki ci˛e˙zar zdj˛eto z barków Potokowi, a tak˙ze

Jednodniówce. Byłem spokojny i zadowolony; to smutne, ˙ze nie mo˙zna wróci´c do do-

mu. Chyba zasn ˛

ałem.

Jestem wyczerpany, aniele. Musz˛e odpocz ˛

a´c.

Odpocznij.

Wyjmij kryształ. Nie mam nic wi˛ecej do powiedzenia.

To ju˙z koniec. Niewiele zostało.

Wschodzi ksi˛e˙zyc. Przypomina sierp. Była pełnia, gdy postanowiłem tu przyby´c.

Tak długo u was jestem?

Nie. Dłu˙zej.

Mnóstwo chmur. Ci na dole chyba nie widz ˛

a ksi˛e˙zyca. . . Och, aniele, wyjmij krysz-

tał. Mam do´s´c.

background image

CZWARTY KRYSZTAŁ — NIEBO

JEST ZIELON ˛

A Ł ˛

AK ˛

A

background image

PIERWSZA FASETA

Zaczynamy kolejny, czwarty z kolei.

Chyba nie powiniene´s tak ich marnowa´c. Nie sko´nczyli´smy poprzedniego.

Nie przejmuj si˛e. Jeste´s gotowy?

Zdradzisz mi, po co ci te przedmioty? Mam na my´sli kryształy. Mo˙ze o tym wspo-

minałe´s, ale zapomniałem.

Chodzi o sprawdzenie. . . o sprawdzenie twojej siły. To ciekawe, czy opowie´s´c si˛e

zmienia, w zale˙zno´sci od tego, kto. . .

W zale˙zno´sci od tego, kim jestem.

338

background image

W zale˙zno´sci od tego, kto opowiada.

Zmieniła si˛e?

Tak, w drobiazgach. Nie s ˛

adz˛e. . . Moim zdaniem nikt inny nie kochał Jednodniów-

ki tak mocno jak ty, przynajmniej tak wynika z opowie´sci. Poza tym mucha uwi˛eziona

w plastikowej kostce to dla mnie zupełna nowo´s´c.

Opowiesz mi o nim. . . Zdradzisz mi, kim jestem? Czy to m˛e˙zczyzna?

Jasne.

Kochasz go?

Tak.

Ciekawe, dlaczego zapytałem. Zapewne dlatego, ˙ze mi j ˛

a przypominasz. Mniejsza

z tym. Nie powinienem był pyta´c, co? W takim razie wracam do mojej historii.

Ch˛etnie bym opowiedział, jak sp˛edzałem czas w Centrum Usługowym po odej´sciu

Jednodniówki, lecz prawie nic z tego nie pami˛etam, co mnie w ogóle nie dziwi. Za-

pami˛etałem tylko wra˙zenie jednoczesnej pełni i pustki. Mam w pami˛eci koty; widz˛e,

jak kr ˛

a˙z ˛

a po sali, szukaj ˛

ac miejsca, jak si˛e złoszcz ˛

a albo zaprzestaj ˛

a walki, w˛edruj ˛

a na

odpoczynek po stopniach łatwiejszych dla mnie do poj˛ecia ni˙z słowa, leniuchuj ˛

a i za-

339

background image

padaj ˛

a w drzemk˛e, by w ko´ncu zasn ˛

a´c gł˛eboko. Kiedy na nie patrzyłem, ogarniała mnie

senno´s´c.

Wkrótce odszedłem. Nie pami˛etam, jaki wybrałem dzie´n, czy była we mnie ´swia-

tło´s´c, czy mrok, jak obrałem kierunek, skoro zachód nie wchodził w gr˛e. Pami˛etam, ˙ze

pewnego czerwcowego dnia siedziałem na kamieniu daleko od Centrum Usługowego

i próbowałem zaprzyja´zni´c si˛e z krow ˛

a.

Broda mi urosła. U nas, w Małym Domostwie, krótko si˛e j ˛

a przycina. Za plecami

miałem własny obóz; wielki kwadrat dziwnej tkaniny, która wcale nie była tkanin ˛

a —

podarunek od Zhinsinury, wydobyty ze skarbca Rejestru. Materiał z jednej strony czar-

ny, z drugiej srebrzysty, wydawał si˛e cieniutki jak zwiewne szaty, ale kiedy si˛e nim

owin ˛

ałem, nawet w podmokłym terenie było mi ciepło i sucho. W plecaku niosłem

szczelnie opakowany przez tych z Rejestru zapas chleba, który przy m ˛

adrym racjono-

waniu mógł mi wystarczy´c na rok; dostałem tak˙ze czwórdzbanek oraz inne lekarstwa,

a tak˙ze cienki niebieski papier, sporz ˛

adzony r˛ekoma moich znajomych z linii Klamry,

i zapałki, z których do u˙zytku nadawała si˛e co druga; my wyrabiamy lepsze. Na srebrzy-

340

background image

stej płachcie, obok plecaka, siedział Brom i obserwował krow˛e, gotów umkn ˛

a´c w razie

potrzeby.

Kto by pomy´slał, ˙ze Brom pójdzie za mn ˛

a, zamiast wybra´c Jednodniówk˛e? W gło-

wie mi to nie postało. A jednak poszedł za mn ˛

a. Wła´sciwie to ja ruszyłem za nim.

Z kotem podró˙z jest łatwiejsza, zwłaszcza ˙ze w˛edrowałem bez celu. Brom to urodzony

włócz˛ega. Pewnego czerwcowego dnia znale´zli´smy si˛e w krainie ł ˛

ak, gdzie łatwo było

maszerowa´c; nie brakowało tak˙ze myszy i szczurów, na które polował Brom. Z daleka

widzieli´smy dzikie krowy. Miałem na głowie czarny kapelusz. Gdy mieszkałem w Cen-

trum Usługowym, nie na´sladowałem tamtejszych m˛e˙zczyzn, ale gdy opuszczałem Re-

jestr, Houd zdj ˛

ał kapelusz i wsadził mi go na głow˛e. Pasował. Trudno powiedzie´c, ˙ze-

bym sobie zasłu˙zył na to nakrycie głowy, którego dotychczas nie nosiłem, uwa˙zaj ˛

ac, ˙ze

mi si˛e nie nale˙zy, ale kapelusz pasował i ju˙z.

Krowa najwyra´zniej straciła młode. Wymiona z kilkoma sutkami tak jej nabrzmiały

mlekiem, ˙ze porykiwała rozpaczliwie. Od kilku dni obozowałem na ł ˛

ace, zachowuj ˛

ac

cisz˛e i spokój; moje zachowanie, a tak˙ze wpływ doktor Boots, skłoniły krow˛e, by po-

deszła bli˙zej. Paliłem, siedz ˛

ac bez ruchu, ale Brom prychn ˛

ał na intruza. Krowa odeszła.

341

background image

Podchodziła i cofała si˛e jak w ta´ncu. Có˙z, moja droga, pomy´slałem, nie oczekuj, ˙ze b˛ed˛e

ssa´c jak ciel˛e. Stan˛eła w ko´ncu tak blisko, ˙ze mogłem jej dotkn ˛

a´c. Wzdrygn˛eła si˛e, gdy

próbowałem to zrobi´c. Miała pi˛ekne oczy: du˙ze, piwne, załzawione, osłoni˛ete długimi

rz˛esami, pi˛ekne jak u kobiety, co mnie wr˛ecz rozbawiło.

Po kilku dniach takich podchodów (doktor Boots miała niewyczerpan ˛

a cierpliwo´s´c!)

poj ˛

ałem, w czym rzecz. Krowa nie protestowała, gdy poci ˛

agn ˛

ałem za wymiona; strzyk-

n˛eło z nich mleko. Od tego momentu stała nieruchomo jak skała, pozwalaj ˛

ac mi zrobi´c,

co trzeba; zdawało mi si˛e nawet, ˙ze westchn˛eła z ulg ˛

a; czy krowy potrafi ˛

a wzdycha´c?

Mleko spływało w ˛

ask ˛

a stru˙zk ˛

a, z przerwami. Nim si˛e sko´nczyło, zdj ˛

ałem nieprzemakal-

ny kapelusz i postawiłem go na trawie. Wkrótce na dnie powstało płytkie białe jeziorko.

Nie bez złych przeczu´c spróbowałem mleka. Było ciepłe, g˛este, a smak miało równie

delikatny jak barw˛e. Zastanawiałem si˛e, czy pami˛etam z dzieci´nstwa smak matczynego

mleka, ale nic na to nie wskazywało; z drugiej strony jednak piłem ze smakiem, wi˛ec

mogło by´c inaczej. W drodze do strumienia, gdzie zamierzałem wypłuka´c kapelusz, po-

my´slałem, ˙ze gdyby krowa została, przyjemnie byłoby zamiast chleba i wody mie´c dla

odmiany mleko, zwłaszcza ˙ze wcale mi nie zaszkodziło; smakowało, a to dobry znak.

342

background image

Krowa została na dobre, a Brom przestał na ni ˛

a prycha´c, chocia˙z trudno byłoby

ich nazwa´c przyjaciółmi. Gdy ruszyłem w drog˛e — to znaczy kiedy Brom dał znak do

wymarszu, a ja si˛e do niego przył ˛

aczyłem — poszła z nami. Dałem jej na imi˛e Fido,

poniewa˙z Blask twierdził, ˙ze w dawnych czasach aniołowie cz˛esto nazywali tak zwie-

rz˛eta. W˛edrówka z dwoma czworonogami była do´s´c uci ˛

a˙zliwa, lecz jak wspomniałem,

cierpliwo´sci mi nie brakowało. Nawet je´sli za dnia gdzie´s przepadły, o zmierzchu albo

rankiem do mnie powracały.

Pewnie s ˛

adzisz, ˙ze pogr ˛

a˙zyłem si˛e w mroku i byłem pos˛epny jak nigdy dot ˛

ad. Nie-

prawda. Czułem si˛e szcz˛e´sliwy. Było gor ˛

ace i suche lato; wokół morze traw faluj ˛

acych

srebrzy´scie w łagodnych powiewach wiatru, a˙z miało si˛e wra˙zenie, ˙ze to ryby m ˛

ac ˛

a po-

wierzchni˛e. Kot Brom i ja byli´smy dobrymi przyjaciółmi, krowa dawała mleko, a Potok

Słów mnie bawił. Gdy Fido skubała traw˛e, a Brom polował lub spał, w˛edrowałem ´scie˙z-

kami tego chłopca, wskazanymi przez doktor Boots. Był mi bliski. Jego obszar zdawał

si˛e bezkresny; tyle w nim było zakamarków i k ˛

atów odnosz ˛

acych si˛e do ´swiata i słów,

do innych ludzi oraz rzeczy znanych i lubianych lub starannie unikanych.

Dopiero pó´zniej, z nastaniem zimy zacz ˛

ałem si˛e go ba´c.

343

background image

Mniej wi˛ecej w pa´zdzierniku (z braku kalendarza wróciłem do swej dawnej miary

czasu), kiedy trawa po˙zółkła i mokła na deszczu, postanowiłem znale´z´c miejsce, gdzie

mo˙zna by sp˛edzi´c zim˛e. Po raz pierwszy, dok ˛

ad porzuciłem Centrum Usługowe, sa-

modzielnie dokonałem wyboru. Ju˙z mi si˛e wydawało, ˙ze zapomniałem, jak to si˛e robi.

Tak czy inaczej, odpowiednie miejsce samo si˛e znalazło. Wystarczyło dotrze´c do Drogi,

maszerowa´c ni ˛

a przez kilka dni i zboczy´c w niewielk ˛

a odnog˛e, która (o czym dobrze

wiedziałem) tak˙ze wychodziła na szar ˛

a jezdni˛e; w ko´ncu stan ˛

ałem twarz ˛

a w twarz z ta-

jemniczym osobnikiem.

´Sci´sle bior ˛ac, była to jedynie głowa, trzy razy wy˙zsza ode mnie, ustawiona na ni-

skim, obro´sni˛etym chwastami podwy˙zszeniu z pop˛ekanego kamienia; wokół rosła g˛esta

puszcza, a li´scie opadłe z drzew przykryły ziemi˛e. Nie mo˙zna wykluczy´c, ˙ze głowa była

dawniej pomalowana na ró˙zne kolory, z czasem stała si˛e jednak trupioblada, wyj ˛

aw-

szy podłu˙zne rdzawe smugi pod oczami, podobne do brudnych łez. Wargi rozci ˛

agni˛ete

w u´smiechu sprawiały wra˙zenie, ˙ze olbrzym płacze z wielkiej rado´sci.

Na pewno była to ludzka głowa: wyłupiaste oczy, perkaty nos, roze´smiane usta,

dawniej niczym nie wypełnione; dolna warga, spłaszczona od góry i mocno wywini˛eta

344

background image

przypominała solidny blat, a wprawione pó´zniej zardzewiałe metalowe płyty były jak

popsute z˛eby. Głowa wydawała si˛e zbyt okr ˛

agła i sprawiała dziwne wra˙zenie. Od pierw-

szej chwili czułem, ˙ze j ˛

a wcze´sniej widziałem, ale do dzi´s nie mog˛e sobie przypomnie´c,

gdzie i kiedy.

Z tyłu znalazłem drzwi, całkiem przerdzewiałe i cienkie jak papier; bez trudu wła-

małem si˛e do ´srodka, gdzie było ciasno i ciemno, a na dodatek cuchn˛eło st˛echlizn ˛

a,

jak w pomieszczeniu nie wietrzonym od lat; pojawili si˛e i lokatorzy — drobne zwie-

rz˛eta, które dostały si˛e do wn˛etrza, ale umkn˛eły, ledwie Brom i ja obj˛eli´smy wielki

łeb w posiadanie. Gdy drzwi zostały szeroko otwarte, było do´s´c ´swiatła, by si˛e nieco

rozejrze´c. Pomieszczenie wygl ˛

adało jak kuchnia — miniatura pomieszczenia z Domu

Dwudziestu O´smiu Zapachów. Po co j ˛

a zbudowano, na pustkowiu, gdzie była tylko

Droga? Mo˙ze aniołowie chcieli udowodni´c, ˙ze potrafi ˛

a wznie´s´c taki budynek wsz˛edzie,

gdzie zechc ˛

a. . . Na wysoko´sci nosa strop dzielił wn˛etrze głowy na dwa poziomy. Do-

strzegłem w nim otwór; uło˙zyłem stabiln ˛

a piramid˛e i wspi ˛

ałem si˛e po niej na pi˛etro.

Było tam jeszcze ciemniej, ale w mroku niewyra´znie majaczyła krzywizna olbrzymiej

czaszki, w której buszowałem, i podwójne wkl˛e´sni˛ecie gałek ocznych. Na podłodze za-

345

background image

słanej ´smieciami i ptasimi gniazdami wymacałem metalowy pr˛et i wybiłem nim du˙ze

otwory w ´zrenicach olbrzyma. Od razu zrobiło si˛e jasno.

Dwa dni trwało wynoszenie rupieci; w podłodze i czaszce nie było dziur. Zbudo-

wałem schody, po których Brom i ja bez trudu wchodzili´smy na pi˛etro, zrobiłem nowe

drzwi, a tak˙ze okiennice, którymi zasłaniałem na noc otwory w gałkach ocznych. Mam

smykałk˛e do takich rzemiosł uprawianych dawno temu; wiedziałem, ˙ze dla Fido trzeba

nasuszy´c trawy na zim˛e; rzecz jasna, paszy mi potem zabrakło. Dziwiłem si˛e, ˙ze krowa

wci ˛

a˙z daje mleko, cho´c pora karmienia młodych dawno min˛eła.

Na dole, w kotłach z anielskiego srebra paliłem ogie´n; była tam nawet rura wypro-

wadzona na zewn ˛

atrz, ˙zeby nie dymiło; oba pomieszczenia szybko si˛e ogrzały. Z gał˛ezi,

igieł i li´sci umo´sciłem legowisko przykryte czarnosrebrzyst ˛

a tkanin ˛

a. Powiesiłem kape-

lusz na gwo´zdziu i spokojnie czekałem, a˙z przyjdzie zima.

Gdyby´s stan ˛

ał na skraju lasu i spojrzał w gł ˛

ab, mi˛edzy bezlistnymi, wilgotnymi od

m˙zawki konarami (padało codziennie) zobaczyłby´s głow˛e biał ˛

a jak ko´s´c, obmywan ˛

a

deszczem, z idiotycznym u´smiechem na twarzy i z˛ebami poplamionymi rdz ˛

a. Z góry,

przez lew ˛

a ´zrenic˛e olbrzyma spojrzałby na ciebie Brom; wła´sciwie nie tyle na ciebie, co

346

background image

w bok, poniewa˙z kot nie przygl ˛

adał si˛e ani ludziom, ani przedmiotom. W prawym oku

ujrzałby´s mnie, jak spogl ˛

adam na zewn ˛

atrz. Miałem du˙zo czasu, by rozmy´sla´c o prze-

znaczeniu mojej głowy. Podczas samotnej zimy miałem rozmaite dziwne pomysły. Pew-

nego dnia ze strachu zrobiło mi si˛e ciemno przed oczyma, gdy pomy´slałem, ˙ze mój dom

nie jest wcale anielskim wytworem, tylko aniołem we własnej osobie, po szyj˛e zagrze-

banym w kamieniu na tym pustkowiu; trup ´smieje si˛e i płacze, w ustach ma kuchni˛e,

a mnie pod czaszk ˛

a. Byłem tak przera˙zony, ˙ze omal nie uciekłem.

Pokonałem l˛ek. Musiałem. Nie było dok ˛

ad i´s´c.

Tamtej zimy zostałem szabrownikiem. Ka˙zdy nim jest po trosze. Ci z Rejestru maj ˛

a

w skarbcu mnóstwo anielskich wytworów; kufry Małego Domostwa s ˛

a nimi wypełnione

po brzegi. Blask tak˙ze był szabrownikiem, ale szukał wiedzy. S ˛

a ludzie ˙zyj ˛

acy z szabru,

na przykład Teeplee.

Pewnego dnia przyszło mi do głowy, ˙ze warto poszuka´c szkła lub dobrego plastiku

i wymieni´c zrobione własnor˛ecznie drewniane okiennice. W drodze do głowy min ˛

ałem

zrujnowane gmachy. Postanowiłem i´s´c tam i sprawdzi´c, czy co´s si˛e znajdzie. Był ciepły,

347

background image

pogodny grudniowy dzie´n; powietrze przejrzyste, drzewa br ˛

azowe. . . Min˛eły wła´snie

moje urodziny, sko´nczyłem siedemna´scie lat.

Ruin takich jak w s ˛

asiedztwie mojej czaszki były tysi ˛

ace; aniołowie wznosili bu-

dynki tak, ˙ze do dzi´s stercz ˛

a ponad koronami drzew. Jedna z wysokich ´scian ocalała, ale

wszystkie okna były puste; promienie sło´nca nie trafiały na ˙zadne przeszkody, a jednak

puste otwory jakby je odpychały. Korzenie drzew skruszyły ´sciany innych budynków,

ale szeroki kamienny plac, podobny do wielu innych, przetrwał w dobrym stanie. Ostra

brunatna trawa porastała zbocza pagórków, w które zamieniały si˛e ruiny budowli. To

miejsce niczym si˛e nie ró˙zniło od wielu podobnych gruzowisk; jak wsz˛edzie słyszałem

wrzask sójek i piski wiewiórek, cho´c było tam jakby spokojniej. Widziałem szlaki krzy-

˙zuj ˛

ace si˛e pod okre´slonym k ˛

atem; najszersze prowadziły do okazalszych budynków.

Wszedłem przez obszerne wrota do ciemnego wn˛etrza i stan ˛

ałem jak wryty, mrugaj ˛

ac

powiekami, bo sala nie miała podłogi. U moich stóp ´sciana opadała pionowo w gł ˛

ab ja-

my. Na dole co´s si˛e poruszyło; chyba zwierz˛e, które miało tam legowisko. Cichy d´zwi˛ek

rozległ si˛e echem w pustym wn˛etrzu.

348

background image

Promienie słoneczne wpadaj ˛

ace do zakurzonego pomieszczenia przez puste okna

nie o´swietlały tajemniczej dziury, zorientowałem si˛e jednak, ˙ze w kilku miejscach da

si˛e zej´s´c. Zrobiłem par˛e kroków, ale zatrzymałem si˛e natychmiast, by pomy´sle´c, czy

zdołam t˛edy wróci´c. Co´s spadło ze stopnia, na którym stałem; słuchałem uwa˙znie gło-

´snego łoskotu. Usiadłem na schodku i niecierpliwym gestem odsun ˛

ałem przedmiot, któ-

ry opadł mi na plecy.

Odwróciłem głow˛e. Na moim ramieniu le˙zała r˛ekawica, a w niej ukryta była ludzka

r˛eka. Krzykn ˛

ałem, ale nie mogłem si˛e cofn ˛

a´c, bo stopie´n był zbyt w ˛

aski. R˛eka nale˙zała

do postawnego m˛e˙zczyzny o bladej twarzy. Spod ciemnych krzaczastych brwi mroczne

´slepia spogl ˛

adały podejrzliwie prosto w moje jasne oczy.

— Prosz˛e — mrukn ˛

ał nieznajomy, wzmacniaj ˛

ac uchwyt. R˛ekawica na jego dłoni

została wykonana z czarnego l´sni ˛

acego plastiku i ozdobiona matow ˛

a biał ˛

a gwiazd ˛

a, wy-

malowan ˛

a na długim, sztywnym mankiecie z plastikowymi fr˛edzlami. Nie wiedziałem,

czy mam si˛e ba´c, czy dziwi´c. Nieznajomy miał na sobie połyskliw ˛

a, obszern ˛

a, ´sci ˛

a-

gni˛et ˛

a u szyi peleryn˛e w szerokie białe i czerwone pasy; ramiona okrywał mu niebieski

prostok ˛

at, na którym znajdowały si˛e równiutkie rz˛edy białych gwiazd. Z fałd biało-czer-

349

background image

wonej tkaniny wystawała dziwnie długa szyja, zgi˛eta w połowie jakby po złamaniu.

Króciutko przyci˛eta czupryna miała kolor metalu. U´smiechn ˛

ałem si˛e mimo woli; nie-

znajomy ´sciskał moje rami˛e, ale odpowiedział u´smiechem. Z˛eby miał równe, zdrowe,

mocne i zielone jak trawa.

— Jeste´s szabrownikiem? — zapytał.

— Nie wiem — odparłem, chocia˙z słowo wydało mi si˛e znajome. — Potrzebuj˛e

szkła. S ˛

adziłem, ˙ze co´s tu znajd˛e. Szkło albo bezbarwny plastik. . .

— Szabrownik — przerwał, kiwaj ˛

ac głow ˛

a, i wyszczerzył zielone z˛eby. Pu´scił moje

rami˛e i zdj ˛

ał r˛ekawic˛e. Dło´n miał blad ˛

a, ozdobion ˛

a l´sni ˛

acymi pier´scieniami. Wyci ˛

agn ˛

j ˛

a ku mnie i dodał: — Daj grab˛e. — S ˛

adziłem, ˙ze chce mi pomóc, lecz gdy uj ˛

ałem blad ˛

a

r˛ek˛e, wstrz ˛

asn ˛

ał ni ˛

a gwałtownie i szybko pu´scił moj ˛

a dło´n. Czy to przestroga, czy mo˙ze

powitanie? Był u´smiechni˛ety, ale osobliwe zielone z˛eby utrudniały mi ocen˛e sytuacji.

Przemkn ˛

ał obok mnie, zagarn ˛

awszy fałdy pasiastej szaty i ruszył w dół, trzymaj ˛

ac si˛e

uchwytów, których wcze´sniej nie spostrzegłem. Odwrócił głow˛e i skin ˛

ał na mnie.

Niełatwo było za nim nad ˛

a˙zy´c. Sun ˛

ał w dół po ´scianie jak paj ˛

ak lub wiewiórka,

omijaj ˛

ac zr˛ecznie wyrwy i zardzewiałe ˙zelastwo. Od czasu do czasu zabł ˛

akany promie´n

350

background image

grudniowego ´swiatła z okien umieszczonych wysoko ponad wej´sciem do jamy padał

na wspaniał ˛

a szat˛e, która l´sniła przez moment, a potem ciemniała jak zgaszona lampa.

Nagle poj ˛

ałem, o co pytał.

— Nie jestem szabrownikiem — oznajmiłem i dodałem gło´sniej, bo odgłosy w˛e-

drówki niosły si˛e echem w´sród pustych ´scian: — Podobno wszyscy szabrownicy s ˛

a

martwi.

— Martwi? — Przystan ˛

ał i odwrócił si˛e ku mnie, zawieszony na granicy mroku

i słonecznych promieni padaj ˛

acych z okna. — Jak to martwi? Co ty gadasz? Widzisz

ten narodowy symbol? — Rozwin ˛

ał fałdzist ˛

a peleryn˛e. — Jest martwy od chwili, gdy

został wykonany, a wygl ˛

ada jak nowy. S ˛

adz˛e, ˙ze jeszcze długo po mojej ´smierci kto´s

b˛edzie nosił to wiekowe cudo. Przesta´n gada´c o martwych. Chod´z ze mn ˛

a.

background image

DRUGA FASETA

Szabrownicy — perorował Teeplee — s ˛

a jak s˛epy.

Niewielkie pomieszczenie, gdzie w ko´ncu dotarli´smy, znajdowało si˛e gł˛eboko

w trzewiach ruin. O´swietlała je marna lampa. Po drodze spostrzegłem ludzk ˛

a twarz

w ciemnym przej´sciu, a potem sylwetk˛e człowieka stoj ˛

acego w drzwiach tyłem do mnie.

Pod stołem, przy którym siedzieli´smy, chłopczyk zaj˛ety nauk ˛

a grzebał cichutko w sta-

rych rupieciach, a było ich w jamie takie mnóstwo, ˙ze przypominała widziany od ´srodka

kufer napełniony wszelkim dobrem. Wszystko tu jednak walało si˛e bez ładu i składu.

352

background image

Teeplee zdradził mi swoje imi˛e i dodał, ˙ze mieszka´ncy budynku to jego rodzina; był

ojcem wszystkich miejscowych dzieci. Wszystkich! — To moja banda — mówił o nich.

Wspomniałem, ˙ze okre´slenie „szabrownik” nie było mi obce; to m˛e˙zczy´zni z czasów

władzy Przymierza, którzy nie chcieli mu si˛e podporz ˛

adkowa´c i koczowali, bior ˛

ac z ru-

in wszystko, co si˛e dało; u˙zywali anielskich wytworów, prowadzili handel wymienny

i starali si˛e w miar˛e mo˙zliwo´sci ˙zy´c jak aniołowie. Ich najcenniejszym maj ˛

atkiem były

kobiety zdolne rodzi´c po staremu, na okr ˛

agło, jak kotki. Nie ulega w ˛

atpliwo´sci, ˙ze m˛e˙z-

czy´zni traktuj ˛

acy kobiet˛e jak dobytek, w Przymierzu uchodzili za wrogów; polowano

na nich bez lito´sci. Nic dziwnego, ˙ze kiedy Teeplee i ja siedzieli´smy w ciemnym pokoju

wypełnionym anielskimi wytworami, miałem wra˙zenie, jakby czas si˛e cofn ˛

ał o setki lat.

— S˛epy? — powtórzyłem.

— No wiesz, s˛epy. Wielkie bydlaki z szerokimi skrzydłami i wyłysiałymi łbami.

˙

Zr ˛

a martwe. — Wyprostował si˛e godnie i poprawił szat˛e. — Te ptaki s ˛

a narodowym

symbolem.

— Nie mam poj˛ecia, czym jest narodowy symbol — odparłem. — Kojarzy mi si˛e

z aniołami. . .

353

background image

— I słusznie — oznajmił Teeplee, celuj ˛

ac we mnie wielkim paluchem. — Widziałe´s

aniołów? Sami łysole albo ogoleni na pał˛e, zupełnie jak s˛epy.

W pierwszej chwili pomy´slałem, ˙ze naprawd˛e spotkał aniołów, ale potem zrozumia-

łem, ˙ze chodzi mu o wizerunki. Na własne oczy widziałem szary obrazek przedstawia-

j ˛

acy wuja Plunketta łysego niczym s˛ep.

Teeplee szukał plastiku albo szkła, których potrzebowałem. Przerzucał z miejsca na

miejsce przedmioty zgromadzone w pokoju i s ˛

asiednim pomieszczeniu.

— Szabrownik to facet, który swój dobrobyt zawdzi˛ecza trwało´sci anielskich wy-

tworów. Sam z tego ˙zyje — tłumaczył, ła˙z ˛

ac z k ˛

ata w k ˛

at. Zaczynałem dostrzega´c pe-

wien ład w tej jego rupieciarni; nawet wiewiórka orientuje si˛e, gdzie co ukryła. — Trwa-

łe jest przeciwie´nstwem jednorazowego. Chodzi o to, ˙ze w swoim czasie aniołowie po

jednym u˙zyciu wywalali rzeczy do ´smietnika. Uciekło mi z głowy, czemu tak robili.

W ko´ncu tkn˛eło ich, ˙ze jak tak dalej pójdzie, to wszelkie dobro trafi do zsypu. Całkiem

im si˛e odmieniło i zrobili tak, by jedna rzecz wystarczała na całe ˙zycie i w ogóle si˛e

nie zu˙zywała. Byli w tym dobrzy. Ich od dawna nie ma, a rzeczy s ˛

a jak nowe. Ej, mo˙ze

by´c?

354

background image

Podsun ˛

ał mi skrzynk˛e wypełnion ˛

a denkami od butelek z br ˛

azowego i zielonego

szkła.

— Potrzebuj˛e czego´s wi˛ekszego — stwierdziłem. Nie zra˙zony odstawił pudło na

miejsce.

— Mówi˛e ci, te starocia s ˛

a ˙zywotne. Chcesz co´s wło˙zy´c na grzbiet, to i narodowy

symbol si˛e przyda. Mo˙zesz wymienia´c rzeczy na ˙zarcie, da´c je kobiecie w podarun-

ku, albo. . . szuka´c tylko jedzenia. Radz˛e ci spróbowa´c ˙zarcia aniołów. — Pochylił si˛e

w moj ˛

a stron˛e i wyszczerzył z˛eby. Jego chełpliwa mina sprawiła, ˙ze parskn ˛

ałem ´smie-

chem.

— A co ze ´swie˙zo´sci ˛

a tych specjałów?

— Przecie˙z mówiłem, ˙ze s ˛

a trwałe — odparł z powag ˛

a Teeplee. — Przecie˙z mówi-

łem. Szabrownicy to s˛epy. S˛ep ˙zre martwe. Kapujesz, chłopaczku? Popatrz. Nada si˛e?

Przyniósł mocno sfatygowany kawałek sztywnego czarnego plastiku.

— Wolałbym przezroczysty — odparłem. Znalezisko poleciało na stos rupieci. Te-

eplee szukał dalej.

355

background image

— Słuchaj uwa˙znie — ci ˛

agn ˛

ał. — By przedmioty si˛e nie zu˙zywały, od pocz ˛

atku

powinny by´c martwe, a wtedy nie dotknie ich ´smier´c ani rozkład. Srebro aniołów jest

martwym metalem i dlatego nie rdzewieje, pozostaje gładki, nie pokrywa si˛e nalotem.

Plastik u˙zywany zamiast drewna nie butwieje, nie daje si˛e rozłupa´c, nie toczy go robac-

two. Najbardziej si˛e dziwiłem, ˙ze aniołowie wymy´slili martwe ˙zarcie. Nie ma siły, ˙zeby

si˛e za´smiardło, zgniło albo zepsuło. Sam to jem.

— Znam t˛e ˙zywno´s´c. Pal˛e j ˛

a.

— Nie, nie! Daj sobie spokój z tym ró˙zowym paskudztwem! Mówi˛e o prawdziwym

˙zarciu, które trzeba połkn ˛

a´c. Zobacz. — Stan ˛

ał na palcach i zdj ˛

ał z półki metalowe

pudełko opatrzone wyblakł ˛

a etykietk ˛

a, podobn ˛

a do kawałka plastiku. — Nierdzewny

metal, a na nim plastikowa warstwa — oznajmił. — Teraz patrz i słuchaj. — Do wiecz-

ka było przymocowane kółko. Teeplee wsun ˛

ał w nie palec i poci ˛

agn ˛

ał. Spodziewałem

si˛e, ˙ze pier´scie´n zostanie mu w r˛eku, ale stało si˛e inaczej. Usłyszałem cichy syk, jak

przy gł˛ebokim wdechu, i wieczko zwin˛eło si˛e w ciasny rulonik. — Patrz — rzucił Te-

eplee, podsuwaj ˛

ac mi puszk˛e wypełnion ˛

a jakby trocinami albo wiórkami drewna. —

356

background image

To kartofle, cho´c w tej chwili na to nie wygl ˛

adaj ˛

a. Dodaj troch˛e wody, a bardzo si˛e

zdziwisz. To kartoflane puree. ˙

Zarcie jak nowe.

— Jak nowe? Dobre?

— Co tu du˙zo gada´c. Martwe. Ale da si˛e zje´s´c. Wystarczy pomiesza´c z wod ˛

a i mo-

˙zesz zajada´c tłuczone kartofle, ulubione ˙zarcie aniołów. Bracie, ta puszka ma tysi ˛

ac

lat. — Z niedowierzaniem popatrzył na zawarto´s´c i potrz ˛

asn ˛

ał ni ˛

a lekko; rozległ si˛e

cichy szelest. Teeplee dodał: — Nawet skała, nawet góra zmienia si˛e przez tysi ˛

ac lat.

Aniołowie skutecznie u´smiercili te kartofle, wykluczaj ˛

ac jak ˛

akolwiek przemian˛e. Ich

jarzyny były nie´smiertelne.

Usiadł nagle, jakby si˛e zdziwił lub zamy´slił.

— Nie mam dzi´s szkła. Przyjd´z za dwa, trzy dni. Zobaczymy, co si˛e da zrobi´c. —

Kazał dzieciakowi odprowadzi´c mnie do wyj´scia, a potem dodał: — Pami˛etaj, ˙ze to ci˛e

b˛edzie słono kosztowało.

xxx

Przyszedłem. I to nie raz. Zima ci ˛

agn˛eła si˛e w niesko´nczono´s´c, a Teeplee był miłym

kompanem. Rozmawiałem z nim o mrocznym budynku nad rzek ˛

a. Opowiedziałem mu,

357

background image

jak przyszło zapomnienie. To dziwne. W samotno´sci zbli˙załem si˛e cz˛esto do niebez-

piecznej granicy, za któr ˛

a zatraciłbym samego siebie, ale Teeplee sprawiał, ˙ze wszystko

było proste — mo˙ze dlatego, ˙ze nie spotkałem dotychczas osoby, której ˙zycie byłoby

tak ró˙zne od mojego. Szabrownik miał zupełnie inne do´swiadczenia.

Naprawd˛e bywałem bliski zatracenia samego siebie. Gdy zostawałem sam, wydawa-

ło mi si˛e, ˙ze jest nas dwóch, ˙ze mam z kim porozmawia´c. Ogie´n dawno zgasł; le˙załem

owini˛ety w czarnosrebrzyst ˛

a tkanin˛e, a w mojej wychłodzonej łepetynie kto´s si˛e budził,

wi˛ec zaczynałem z nim rozmow˛e. On mi odpowiadał i le˙zeli´smy tak długo, spieraj ˛

ac si˛e

jak dwie gaw˛edziarki próbuj ˛

ace opowiedzie´c t˛e sam ˛

a histori˛e na dwa ró˙zne sposoby.

Gadali´smy o Boots. Najwa˙zniejszy był list, którego tre´s´c zapomniałem; co wi˛ecej,

długo nie mogłem sobie przypomnie´c, ˙ze w li´scie stało: „Zapomnij”. Wstawałem z oci ˛

a-

ganiem, doiłem krow˛e, paliłem, ale nieustannie gadałem z tym drugim o sprawach, które

miały by´c zapomniane, tyle ˙ze my´smy o tym nie pami˛etali.

Tłumaczyłem, ˙ze naprawd˛e chciałem sta´c si˛e tamt ˛

a dziewczyn ˛

a. Szczerze tego pra-

gn ˛

ałem i nic si˛e nie zmieniło. Podkre´slałem, ˙ze nie poczuwam si˛e do winy, skoro wszy-

scy s ˛

a nieprzewidywalni: Boots, ona, ja. Dokonałem wyboru i nie ma o czym mówi´c.

358

background image

Wtedy tamten pytał, dlaczego jestem tu, a nie tam, i zarzucał mi, ˙ze nie starałem si˛e

tak, jak powinienem. A ja na to, ˙ze nie ma racji; nie mogłem sobie przypomnie´c, sk ˛

ad

ta pewno´s´c, ale wiedziałem, ˙ze było całkiem inaczej; naprawd˛e uczyniłem wszystko,

co w mojej mocy. . . On znów swoje: to za mało. Obra˙zeni, daremnie próbowali´smy

zamilkn ˛

a´c.

Miałem powody do obaw, bo mimo stara´n nie zdołałem sta´c si˛e ni ˛

a, ale byłem tak

wyczerpany, ˙ze przestawałem by´c sob ˛

a. Ogarniał mnie strach, gdy przed za´sni˛eciem

powracały do mnie najdawniejsze wcielenia. Czy wspomniałem, ˙ze umiem je przywo-

ła´c? Chyba tak. Czułem, ˙ze zamiast zdobywa´c wiedz˛e i umiej˛etno´sci, cierpi˛e udr˛eczony

bolesn ˛

a, nie goj ˛

ac ˛

a si˛e ran ˛

a. A zatem najwy˙zsza pora, ˙zebym uczynił wysiłek i przestał

naprawd˛e my´sle´c, co mówi˛e i szczerze mówi´c, co my´sl˛e. Wtedy ogarniał mnie paniczny

l˛ek. Wygl ˛

adałem na zewn ˛

atrz, zastanawiaj ˛

ac si˛e gor ˛

aczkowo, czy jest do´s´c ciepło, by

sprawdzi´c, jakie plany ma Teeplee.

Szedłem do niego na cały dzie´n. W˛edrowali´smy owini˛eci w niezniszczalne wytwo-

ry aniołów — on w pasiastej szacie, ja w czarnym płaszczu i kapeluszu. Buszowali´smy

w´sród wiekowych gmachów, rozmawiaj ˛

ac o dawnych sprawach, póki nie zmarzły nam

359

background image

r˛ece i stopy. W mro´zny dzie´n dreptali´smy z powrotem do jamy szabrownika, by od-

nie´s´c cenne znaleziska i dogada´c si˛e, co komu przypadnie. Podejmowałem te wyprawy

głównie dla spaceru i towarzystwa. Teeplee zabierał wszystkie skarby, ale udawałem,

˙ze si˛e targuj˛e, bo nie chciałem rani´c jego uczu´c. Wykłócał si˛e o ka˙zdy martwy i bezu-

˙zyteczny przedmiot, ust˛epował niech˛etnie i deliberował w niesko´nczono´s´c o wszelkich

mo˙zliwych zastosowaniach swoich szpargałów.

Ilekro´c Teeplee trafiał na du˙ze osiedle (tak nazywał ruiny budynków), szli´smy na

kilkudniow ˛

a wypraw˛e. Zabierał czasem jednego z synów, ale ˙zona z nim nie chodzi-

ła. Twierdził chełpliwie, ˙ze szaber to m˛eska robota. Du˙zo mówił o aniołach oraz ich

˙zyciu, ale trudno powiedzie´c, ile z tego zasługiwało na wiar˛e. Zapytałem go, czemu

ruiny wszystkich anielskich mieszka´n wygl ˛

adaj ˛

a tak samo: stałe miejsce na kuchni˛e,

wyło˙zony kamieniem pokój do k ˛

apieli. Czy ˙zadnemu z aniołów nie przyszło do głowy,

˙ze mo˙zna inaczej rozplanowa´c wn˛etrze? A Teeplee na to, ˙ze skoro jestem zdziwiony,

musz˛e pow˛edrowa´c tak daleko jak on i popatrze´c na osiedla ci ˛

agn ˛

ace si˛e, wedle je-

go okre´slenia, jak okiem si˛egn ˛

a´c. Wsz˛edzie było identycznie, bo tak chcieli aniołowie.

Gdy przemierzali tysi ˛

ace mil z jednego wybrze˙za na drugie, wci ˛

a˙z trafiali do takich

360

background image

pomieszcze´n, jakie niedawno opu´scili. Teeplee oznajmił, ˙ze niektórzy jak ´slimaki ci ˛

a-

gn˛eli ze sob ˛

a w podró˙z własny pokój z obawy, ˙ze mieszkania w odległych krainach nie

spełni ˛

a ich oczekiwa´n. Zach˛ecał mnie, ˙zebym wyobraził sobie, jak przemierzaj ˛

a wielkie

odległo´sci, których nie pokonałby dzisiaj nawet człowiek posiadaj ˛

acy wiele ˙zywotów,

i wsz˛edzie znajduj ˛

a identyczne osiedla, bo takie jest ich ˙zyczenie.

Nie jestem pewny, czy to wszystko prawda. Mo˙ze jest inne wyja´snienie. A je´sli

prawo regulowało te sprawy?

Pewnego zimowego dnia, gdy wszystko było oszronione, dotarli´smy do ruin wiel-

kiego budynku, gdzie rozrzucone bezładnie kamienne bloki pogr ˛

a˙zyły si˛e w gruncie;

mo˙zna by pomy´sle´c, ˙ze ziemia chciała połkn ˛

a´c anielskie wytwory, ale chwyciła zbyt

du˙zy k˛es Trafiło mi si˛e tam cenne znalezisko: du˙za skrzynka, pełna błyszcz ˛

acych no-

wiutkich ´srub.

— Nowiusie´nkie — mrukn ˛

ał Teeplee, dr˙z ˛

ac z chłodu i zawi´sci. W drodze powrot-

nej nieustannie wypytywał, czy nie zgubiłem skrzynki; sugerował, ˙ze nasz skarb byłby

u niego bezpieczniejszy i tak dalej. Gdy wrócili´smy do zat˛echłej kryjówki, postawiłem

skrzynk˛e na stole mi˛edzy nami. Teeplee zdj ˛

ał r˛ekawic˛e i zanurzył dło´n w brz˛ecz ˛

acych

361

background image

metalowych detalach. Wodził opuszkami palców po gwintach i badał paznokciem gł˛e-

boko´s´c ˙złobkowania.

— ´Sruby — rzucił w zadumie. — Wiesz, mały, mo˙zna wbi´c gwó´zd´z albo wi ˛

aza´c

sznurkiem, ale to zupełnie inna sprawa. ´Sruba. . . — zacisn ˛

ał pi˛e´s´c. — ´Sruba ma w sobie

moc. — Po chwili dodał z udan ˛

a oboj˛etno´sci ˛

a: — Co chcesz za t˛e skrzynk˛e?

— Czy ja wiem? Przydałoby si˛e co´s na r˛ece — odparłem. Teeplee pospiesznie wsu-

n ˛

ał r˛ekawic˛e na dło´n.

— Jasne. Byle grzało — wymamrotał. Uniósł ramiona i pomachał palcami. Cieka-

we, dlaczego na mankietach czarnych r˛ekawic wymalowano gwiazdy. — Te nie daj ˛

a

ciepła.

— Mnie si˛e podobaj ˛

a — odparłem. — Wygl ˛

adaj ˛

a na niezniszczalne.

— Chcesz mie´c r˛ekawiczki — powiedział. — Dobra. Znajd˛e ci takie, przy których

moje wygl ˛

adaj ˛

a jak naga skóra. — Spojrzał z ukosa. — Sam wiesz. Trudno dobra´c

par˛e. — Podniósł dło´n, jakby przewidział moje argumenty i nie zamierzał ich wysłuchi-

wa´c. Poszedł do s ˛

asiedniego pokoju, by szuka´c towaru.

Wrócił, trzymaj ˛

ac jaki´s przedmiot owini˛ety w brudn ˛

a szmat˛e.

362

background image

— Ró˙zne bywaj ˛

a r˛ekawice — stwierdził. Odwin ˛

ał gałgan i poło˙zył na stole srebrzy-

st ˛

a r˛ekawiczk˛e l´sni ˛

ac ˛

a jak bryła lodu.

Czy dasz wiar˛e, aniele, ˙ze dopiero na widok tego przedmiotu — połyskliwego cie-

nia ludzkiej dłoni — dotarło do mnie, ˙ze zapomniałem, jak Zhinsinura u˙zyła identycznej

r˛ekawicy do manipulowania doktor Boots; tak ˛

a sam ˛

a musiał straci´c okradziony ´swi˛ety

Andy, abym po latach ja si˛e zatracił, ust˛epuj ˛

ac miejsca Boots? Taka była kolej rzeczy.

W chwili, gdy Teeplee rzucił r˛ekawic˛e na zniszczony blat stołu, powróciło wspomnienie

o tej drugiej. . . Nie, inaczej. Na jej widok powróciła tamta chwila; niczego nie uroni-

łem; znów byłem zdumiony i przera˙zony. Ujrzałem ciasne pomieszczenie, jasn ˛

a kul˛e

i postument, na którym spoczywała; ukazała mi si˛e wkładaj ˛

aca r˛ekawiczk˛e Zhinsinu-

ra i usłyszałem znów, ˙ze mam zamkn ˛

a´c oczy. Zbyt wiele cudów nast ˛

apiło w krótkim

czasie; zapomniałem wszystko.

— Widziałem ju˙z tak ˛

a r˛ekawiczk˛e — oznajmiłem, gdy obraz znikn ˛

ał. . . a raczej

zbladł.

— Widzie´c i mie´c to zupełnie inna sprawa — odparł Teeplee.

363

background image

— Znam opowie´s´c dotycz ˛

ac ˛

a podobnej r˛ekawicy. A mo˙ze chodzi o t˛e. — Moje

˙zycie wkroczyło w faz˛e. . . a mo˙ze był to jedynie moment. . . w której wszystkie w ˛

atki

si˛e krzy˙zowały. W głowie mi si˛e m ˛

aciło; zupełnie jakbym dostał oczopl ˛

asu.

— Co ze ´srubami? — zapytał Teeplee.

— Racja. We´z je — mrukn ˛

ałem. Wolno przysun ˛

ał do siebie pudełko, zbity z tropu

moj ˛

a oboj˛etno´sci ˛

a i niepewny, czy zrobił dobry interes. — Gdzie znalazłe´s r˛ekawic˛e? —

zapytałem.

— Jest takie miejsce.

— Nie było tam gałki. . . srebrnej kuli? Nie tyle srebrnej, co l´sni ˛

acej jak r˛ekawiczka?

— Nie.

— Jeste´s pewny? Mo˙ze jednak była. Wybierasz si˛e znów w tamte strony? Ch˛etnie

z tob ˛

a pójd˛e.

— Co to za gałka? — Teeplee zerkn ˛

ał na mnie podejrzliwie.

— Sam nie wiem — odparłem, wybuchaj ˛

ac ´smiechem, poniewa˙z obaj byli´smy za-

kłopotani. — Nie mam poj˛ecia, ale chciałbym wiedzie´c. Szczerze mówi ˛

ac, oddałbym

wszystko, byle j ˛

a mie´c, chocia˙z niewiele jest warta.

364

background image

Teeplee podrapał si˛e po głowie, łysej jak u s˛epa, spojrzał ponuro na r˛ekawic˛e i mruk-

n ˛

ał:

— Szkoda, ˙ze nie mam drugiej.

xxx

Moje my´sli odt ˛

ad kr ˛

a˙zyły wokół tajemniczego przedmiotu. Długo nie ´smiałem wło-

˙zy´c r˛ekawicy; le˙zała w´sród moich rzeczy, nieskazitelna i absurdalna. Ilekro´c zwijałem

j ˛

a w rulonik albo składałem w kostk˛e, natychmiast odzyskiwała wła´sciwy kształt ludz-

kiej dłoni była przyjemna w dotyku i lekka jak piórko. Gdy naci ˛

agn ˛

ałem j ˛

a w ko´ncu,

zachłannie obj˛eła palce i nadgarstek, jakby od wielu lat łakn˛eła ludzkiego dotkni˛ecia.

Natychmiast si˛e od niej uwolniłem z obawy przed moc ˛

a, jak ˛

a mogła zyska´c moja dło´n.

Od tamtej chwili patrzyłem tylko na połyskliwe cudo; my´sli z uporem kr ˛

a˙zyły wokół

niej.

Gdy zapadała noc, inne odczucia nie dawały mi spokoju. Moje drugie ja powiedzia-

łoby na pewno, ˙ze nie maj ˛

a sensu, bo potem b˛ed˛e jej pragn ˛

ał jeszcze bardziej. Ledwie

pami˛etałem kilka łagodnych wizji, które ´snili´smy razem w półmroku. Czasami, le˙z ˛

ac

365

background image

na posłaniu, podwijałem dług ˛

a koszul˛e, by niecierpliwie dotyka´c tego, co bezu˙zytecz-

ne, a jednocze´snie ocierałem łzy spływaj ˛

ace na darmo po zimnych policzkach.

Twój ´smiech jest nie na miejscu.

background image

TRZECIA FASETA

Pewnego dnia zrozumiałem, ˙ze zima b˛edzie trwała wiecznie; nadejd ˛

a ciepłe i sło-

neczne dni, zawsze jednak b˛edzie wraca´c chłód i deszcz.

Tamten dzie´n zacz ˛

ał si˛e przy ładnej pogodzie, ale po południu chmury przesłoni-

ły niebo i zacz˛eły wylewa´c rz˛esiste łzy. Pod wieczór ulewa przeszła w m˙zawk˛e, lecz

chmury nadal wisiały nisko ponad ziemi ˛

a; lada chwila mógł spa´s´c deszcz. Siedziałem

i paliłem, strzepuj ˛

ac popiół do zagł˛ebienia w mojej czaszce, a˙z w gałce ocznej powstała

spora kupka ró˙zowego popiołu; rozwiewał go wiatr nios ˛

acy krople wody. Nie, w tym

roku nie b˛edzie wiosny. Melancholia zasnuła las, który przemarzł na wskro´s. Nie był

367

background image

martwy ani skuty mrozem; przez cał ˛

a zim˛e ´snieg ledwie prószył. Mimo to nadzieja

przepadła.

Na szcz˛e´scie ten drugi powiedział mi, ˙ze dziewczyny nie ma w pobli˙zu i chyba ju˙z

nie wróci. Wiedziała, ˙ze po wizycie u doktor Boots b˛edziesz inny ni˙z ona, ˙ze staniesz

si˛e ˙załosnym kalek ˛

a; stracisz dawnego siebie, a nowego nie zyskasz; przestaniesz by´c

jej ukochanym i staniesz si˛e nikim.

Tłumaczyłem, ˙ze nie rozumiem, w czym rzecz. Trudno mi było to ogarn ˛

a´c, i dlatego

nic mi nie pozostało. Odrzuciłem, przez wzgl ˛

ad na ni ˛

a, wszelk ˛

a m ˛

adro´s´c i zmieniłem si˛e

w lustro wody, by ukaza´c jej odbicie. Teraz miałem tylko puste niebo. A on na to: Nie

pojmujesz? Chciałe´s by´c przezroczysty, a tymczasem ona z własnej woli matowiała.

Jak mur przechodni, dodałem.

Musiała sta´c si˛e matowa, a tobie pisana była przezroczysto´s´c. Na tej ziemi nie ma

siły wi˛ekszej ni˙z miło´s´c, ale. . .

Matowa. Tak. Przyznałem mu racj˛e.

Przezroczysty. Tak, powiedział ten drugi.

368

background image

Ilekro´c si˛e przed ni ˛

a otwierałem, zamiast pokaza´c mi siebie korzystała z okazji, by

ukry´c si˛e jeszcze gł˛ebiej.

Nie chciała przyj ˛

a´c do wiadomo´sci, ˙ze tak jest, tłumaczył drugi. Nikt tu nie jest

winny.

Mo˙zna powiedzie´c, ˙ze poszedłem za ni ˛

a do ciemnej jaskini z kł˛ebkiem sznurka,

by znaczy´c drog˛e; gdy sznurek mi si˛e sko´nczył i nie mogłem i´s´c dalej, doktor Boots

wyrwała mi z r ˛

ak jego koniec.

I tak istnieje tylko jedna droga, tłumaczył drugi. Nie ma powrotu.

Tu si˛e zgadzamy, dodał.

W takim razie pora sobie ul˙zy´c, oznajmiłem.

Podszedłem do plecaka, w którym przechowywałem cały swój dobytek, i wyj ˛

ałem

szkatułk˛e z czwórdzbankiem. Wróciłem do okna, złamałem piecz˛e´c i podniosłem wie-

ko. Pierwszy dzbanek był niebieski i zawierał pomara´nczow ˛

a substancj˛e; te dwa kolo-

ry dominowały w Domu Dwudziestu O´smiu Zapachów, a lek z grupy zwanej dziatw ˛

a

medykamentów zwalczał wszelkie choroby. Drugi dzbanek był czarny, a jego ró˙zowa

zawarto´s´c sprowadziła na mnie sen, który rozlu´znił wi˛e´z z Siedmior˛ekim. Trzeci l´snił

369

background image

srebrzy´scie, a w nim czerniły si˛e granulki, które zmniejszały brzemi˛e; tak mo˙zna było

sobie ul˙zy´c. Czwarte naczy´nko białe jak ko´s´c, a w nim biały wybór aniołów, na który,

jak wspomniałem, nie zdecydowała si˛e Jedno Słowo, mówi ˛

ac ˙ze w tym roku jeszcze nie

czas. Si˛egn ˛

ałem po skr˛eta zostawionego przy oknie. Trzymałem go mi˛edzy palcami,

rozmy´slaj ˛

ac o czwórdzbanku. Miałem przed oczyma Houda, stoj ˛

acego przed lustrem,

na którym widniał m˛e˙zczyzna w wysokim nakryciu głowy, z du˙zymi dzbankami prze-

znaczonymi dla stoj ˛

acego obok chłopca.

— To zmieszanie ´swiatło´sci i mroku — powiedział wtedy Houd. Przez chwil˛e my-

´slisz jedynie o tym zmieszaniu, zamiast si˛e zastanawia´c nad wszystkim.

— Nad wszystkim? — zapytałem.

— To zale˙zno´s´c — wyja´snił.

A wi˛ec niech b˛edzie zale˙zno´s´c, czymkolwiek jest. Spróbujemy zmieszania. Otwo-

rzyłem dwa dzbanki — srebrzysty i czarny. Z pierwszego wyj ˛

ałem ciemn ˛

a jak ˙zu˙zel gra-

nulk˛e i połkn ˛

ałem j ˛

a od razu. Zwil˙zyłem kciuk, zaczerpn ˛

ałem odrobin˛e ró˙zowej ma´sci

z drugiego naczy´nka i oblizałem palec. Paliłem spokojnie, strzepuj ˛

ac popiół na wkl˛esły

parapet. Wiatr d ˛

ał coraz mocniej, unosz ˛

ac w deszcz ró˙zowe drobiny.

370

background image

xxx

W mojej głowie było do´s´c miejsca, by podj ˛

a´c gr˛e, chocia˙z utrudniał j ˛

a półmrok, bo

gapie skupieni na zewn ˛

atrz zagl ˛

adali do ´srodka przez okna. Gracze siedzieli w kr˛egu,

z pochylonymi głowami i uniesionymi kolanami. Kr ˛

a˙zyła w´sród nich tylko jedna kulka.

Wszyscy gadali jak naj˛eci, ale nie było kłótni, kto ma zacz ˛

a´c; kulka pow˛edrowała do

mojej matki.

— Czyje kolano? — rzucili chórem gracze. Kulka wyl ˛

adowała u Barwy Czerwieni,

a potem spocz˛eła na kolanie Siedmior˛ekiego, który mrukn ˛

ał:

— Nadejdzie taki dzie´n, młody człowieku, na pewno przyjdzie. — Kulka wróciła

do gaw˛edziarki, która powtarzała raz po raz:

— W˛ezeł na linii. Jakie to ´smieszne. — Kulka ´sci´sni˛eta długimi szczypcami zawisła

w powietrzu.

— Czyje kolano? — pytali gracze. Kulka znalazła si˛e u Jednodniówki.

— Na zawsze — oznajmiła dziewczyna, podnosz ˛

ac głow˛e o cudownych niebieskich

oczach.

— Id´z z tym do kobiet — rzucił Siedmior˛eki i podał kulk˛e Naro˙znikowi.

371

background image

— L˙zejsze od powietrza, l˙zejsze od powietrza — mruczał stary, pal ˛

ac chleb.

— Stary ˙zarcik Roya — stwierdziła Jednodniówka, podaj ˛

ac kulk˛e Barwie Czerwie-

ni.

— Wiele ˙zywotów — mamrotała gaw˛edziarka. — Wiele ˙zywotów w jednym mgnie-

niu dziel ˛

acym narodziny i ´smier´c.

— Teraz jest wiosna — powiedziała Jednodniówka i dr˙z ˛

ac ˛

a r˛ek ˛

a wyci ˛

agn˛eła szczyp-

ce w stron˛e kulki le˙z ˛

acej na kolanie staruszki. Zhinsinura obserwowała je, kr˛ec ˛

ac głow ˛

a.

— Ile ˙zywotów posiada kot? — zapytała.

— Dziewi˛e´c — odparła Barwa Czerwieni.

— Skucha — oznajmił Houd, potrz ˛

asaj ˛

ac bransolet ˛

a z bł˛ekitnego kamienia. Pod-

niósł kulk˛e z podłogi palcami o ˙zółtawych paznokciach i umie´scił na swoim kolanie.

— Czyje kolano? — dopytywali si˛e wszyscy. Szczypce wyci ˛

agn˛eły si˛e po kulk˛e.

— Wielki W˛ezeł i Pierwsza Pułapka Mniejsza, natomiast Pułapka Mniejsza i Wypra-

wa tworz ˛

a Drug ˛

a Bram˛e Mniejsz ˛

a, a dla tych od Li´scia, Pułapk˛e Niedomkni˛et ˛

a Wi˛ek-

sz ˛

a — tłumaczyła Barwa Czerwieni; kulka coraz szybciej kr ˛

a˙zyła w´sród graczy.

372

background image

— Mucha widzi wszystko dookoła — oznajmił P ˛

aczek i podał mnie Kwiatkowi. —

Nie dostrzega przeszkody — dodał — ale nie mo˙ze si˛e ruszy´c.

— Niech to b˛edzie dla ciebie nauczk ˛

a — stwierdził Kwiatek i poło˙zył mnie na

kolanie ´swi˛etego.

— Wszyscy jeste´smy kuternogami — oznajmił Blask i ziewn ˛

ał. — Sztuczna noga

m˛eczy bardziej ni˙z chłód.

— Zostałe´s ju˙z ´swi˛etym? — zapytał P ˛

aczek. Kwiatek przeniósł mnie na szczupłe

kolano Jednodniówki, a Blask dodał:

— Tylko okruchy. — Podał mnie nieznajomej dziewczynie w szacie usianej gwiaz-

dami. Patrzyła uwa˙znie, obok niej siedział wielki kot.

— Jak mo˙zesz o mnie my´sle´c? — rzuciła. — Przecie˙z st ˛

ad odeszłam.

— Skucha! Druga skucha — oznajmił kot. Podniesiona kulka spocz˛eła na kolanie

Zhera.

— Jaki pi˛ekny — westchn˛eła Jednodniówka.

— To przecie˙z tylko gra — wtr ˛

aciła Barwa Czerwieni.

— Czyje kolano?

373

background image

— Przedmiot nie powinien si˛e domy´sla´c, jest pionkiem w grze — rzucił Houd.

Kulka w˛edrowała coraz szybciej.

— Z czasem — odparła Barwa Czerwieni — b˛edziesz przezroczysty. Kto wiedzie

przezroczysty ˙zywot, ten jest wolny od ´smierci.

— Uczymy si˛e z tym ˙zy´c — odparł Blask. — Uczymy si˛e z tym ˙zy´c, a przynajmniej

staramy si˛e nauczy´c. Mamy swój porz ˛

adek i swoj ˛

a m ˛

adro´s´c.

— Na czym polega prawdziwa mowa? — wypytywała Zhinsinura. — Tajemnica za

tajemnic˛e.

— Nie pami˛etam zagadek — skar˙zyła si˛e Jednodniówka.

— Grzeczno´sciowy zwrot rozpoczynaj ˛

acy list, korpus informacji oraz grzeczno´scio-

wy zwrot na zako´nczenie. Mi˛edzy nimi biegnie ´scie˙zka.

— ´Scie˙zka — mrukn˛eła Barwa Czerwieni.

— To jedynie nazwa — stwierdziła Zhinsinura.

— Sama układa si˛e pod stopami — dodała mbaba.

— Do miejsca, w którym jeste´s — oznajmiła Zhinsinura.

— Kiedy´smy w˛edrowali — rzuciła mbaba.

374

background image

— Tam, gdzie si˛e na niej znajdujesz — powiedziała Zhinsinura — to jedynie opo-

wie´s´c.

— I tak dalej, i tak dalej — wtr ˛

acił Blask.

— Opowie´sci bywaj ˛

a przyjemne. . .

— To zale˙zno´s´c — wtr ˛

acił Houd.

— . . . albo wr˛ecz przeciwnie. To jest ´swiatło´s´c i mrok.

— Pogr ˛

a˙zył si˛e w mroku — rzekł m˛e˙zczyzna z kosturem, podnosz ˛

ac kulk˛e szczyp-

cami z czarnego drewna. Przesun˛eła si˛e i zadr˙zała mi˛edzy patyczkami. Gracze dosko-

nale sobie radzili.

— Ile ˙zywotów ma kot? — zapytała Puff. — Szybko.

— Wiele ˙zywotów — odparła Barwa Czerwieni. — Wiele ˙zywotów w jednym

mgnieniu, dziel ˛

acym narodziny i ´smier´c. — M˛e˙zczyzna z kosturem poło˙zył kulk˛e na

jej kolanie, co wywołało gł˛ebokie westchnienie.

— Czyje kolano? — zawołali chórem gracze.

— Kolano doktor Boots — odparła cicho Jednodniówka. — Teraz jest wiosna.

— A prawdomówca jest. . .

375

background image

— Przezroczysty — dodała Barwa Czerwieni.

— A ´swiatło´s´c i mrok s ˛

a. . .

— Matowe — stwierdziła Zhinsinura.

Za kulk˛e do gry słu˙zył laskowy orzech. Szczypce Zhinsinury ´scisn˛eły go niczym

dziadek do orzechów.

— Matowy, przezroczysty — powiedziała kulka. — Jak mur przechodni.

— Skucha — stwierdziła Jednodniówka i posmutniała, jakby z góry wiedziała, cze-

go si˛e spodziewa´c.

— Mur przechodni? Co´s takiego nie istnieje — powtórzyła Zhinsinura, z u´smiechem

bior ˛

ac kulk˛e w palce. Umie´sciła j ˛

a w dziadku do orzechów.

— Trzy skuchy — oznajmił Teeplee. — Gra sko´nczona. — Zhinsinura spokojnie

zacisn˛eła dło´n. Skorupka orzecha p˛ekła z trzaskiem.

xxx

Usłyszałem chrz˛est i podniosłem wzrok. Czaszka ponad moj ˛

a głow ˛

a p˛ekła wzdłu˙z,

a rys ci ˛

agle przybywało.

376

background image

Mój skr˛et znikn ˛

ał. Brom wbrew swoim obyczajom spał na podłodze, a nie na łó˙zku,

gdzie si˛e zwykle wylegiwał. Przez otwór w podłodze widziałem ciemniej ˛

acy ˙zar paleni-

ska. Na zewn ˛

atrz było ju˙z ciemno; dobiegał stamt ˛

ad jednostajny szum; to deszcz b˛ebnił

o czaszk˛e. P˛ekni˛ecie rozszerzyło si˛e z cichym trzaskiem. A˙z podskoczyłem z wra˙zenia.

Mój krzyk sprawił, ˙ze doktor si˛e obudziła, ale Brom dalej spał.

Jaka doktor?

— Tak nie wolno — powiedziałem. — Nie ma trzeciej skuchy.

— Tak — przyznała doktor. Nie była stara, ale włosy miała białe, a dłonie zaci´sni˛ete

na srebrzystoczarnej narzucie pokryte były zmarszczkami. Poruszyła si˛e, a legowisko

zaskrzypiało. Popatrzyła na mnie wielkimi spokojnymi oczyma.

— Nadal wiem, jak u˙zywa´c prawdziwej mowy.

— Tak — rzekła doktor.

— Funkcjonuje niczym ´swiatło i ciemno´s´c.

— Tak — powiedziała doktor.

377

background image

— Tak — powtórzyłem. — U˙zywaj ˛

ac prawdziwej mowy, wszystkim, którzy słu-

chaj ˛

a, mówimy o mroku i ´swiatło´sci. Im lepiej opowiadasz star ˛

a histori˛e, tym lepiej

opisujesz tera´zniejszo´s´c.

— Tak — przyznała doktor.

— Z tego wniosek, ˙ze zawsze byłem w ´swiatło´sci i mroku. Nie potrzebowałem si˛e

tego uczy´c, cho´c nie zdawałem sobie sprawy.

— Tak — powtórzyła.

— A zatem nie ma ˙zadnej ró˙znicy. To jedno i to samo.

— Tak.

— Czy to oznacza, ˙ze istotnie nic takiego jak mur przechodni nie istnieje?

— Tak.

— Ach, tak. W porz ˛

adku. Dwie skuchy zatem.

— Tak.

— Gra toczy si˛e dalej.

— Tak.

378

background image

— Ach, tak. W porz ˛

adku. W takim razie — ci ˛

agn ˛

ałem, siadaj ˛

ac — skoro mamy do

czynienia z tym samym, na czym polega ró˙znica?

— Tak — stwierdziła doktor.

Rozległ si˛e gło´sny trzask. Zerwałem si˛e na równe nogi i podniosłem głow˛e. P˛ekni˛e-

cie rosło niebezpiecznie. Brom popatrzył w gór˛e, potem na mnie. Woda s ˛

aczyła si˛e do

´srodka, a biała powierzchnia czaszki poszarzała. Podbiegiem do plecaka i wrzuciłem do

niego czwórdzbanek, chwyciłem okulary i zało˙zyłem je w po´spiechu.

— Chyba czas st ˛

ad odej´s´c — rzuciłem gło´sno. Podszedłem do posłania, na którym

le˙zała doktor, obserwuj ˛

ac mnie z uwag ˛

a. — Narzuta jest du˙za, zmie´scimy si˛e pod ni ˛

a

oboje — dodałem, si˛egaj ˛

ac po czarnosrebrzyst ˛

a tkanin˛e, któr ˛

a była okryta.

W półmroku zdawało mi si˛e, ˙ze obok niej le˙zy kot, ale, rzecz jasna, to ona była

kotk ˛

a. Odwróciła si˛e i na czworaka ostro˙znie zeszła z łó˙zka na podłog˛e. Bura sier´s´c na

kocich łapach przypominała futerko Fa’afy, kocura z Rejestru. Podpieraj ˛

ac si˛e r˛ekoma,

doktor przeci˛eła sypialni˛e i wyjrzała przez okno. Podci ˛

agn˛eła wysoko kolana i oparła

dłonie na wkl˛esłym parapecie. Owin˛eła kocim ogonem pazurzaste tylne łapy. Ponad

naszymi głowami czaszka p˛ekała z trzaskiem. Lekki biały popiół rozsypał si˛e wokół.

379

background image

— Chyba pora i´s´c — powiedziałem zdławionym głosem.

Spojrzenie doktor pow˛edrowało od zalanego deszczem okna do otworu w podłodze.

Jednym susem pokonała t˛e odległo´s´c i znikn˛eła mi z oczu. Brom pobiegł za ni ˛

a. Za-

rzuciłem plecak, si˛egn ˛

ałem po czarnosrebrzyst ˛

a narzut˛e, wcisn ˛

ałem na głow˛e kapelusz.

Czaszka nadal p˛ekała.

Koty czekały na mnie przy drzwiach wyj´sciowych. Nie miały ochoty wyj´s´c na

deszcz — normalna sprawa. Uznałem, ˙ze Brom da sobie rad˛e. Niepewnym krokiem

podszedłem do naszej doktor i ukl ˛

akłem przed ni ˛

a. Dr˙zała z chłodu i wilgoci. Gdy spo-

strzegła, ˙ze mam na sobie migotliw ˛

a peleryn˛e (szczerze mówi ˛

ac, nie pami˛etam, kiedy

si˛e ni ˛

a otuliłem), odzyskała spokój, wolno uniosła ramiona i obj˛eła mnie za szyj˛e. Usły-

szałem stłumiony j˛ek, ale nie pami˛etam, czy był to wyraz niech˛eci, czy przyzwolenia.

Obj ˛

ałem Boots i wzi ˛

ałem j ˛

a na r˛ece. Ruszyli´smy w ulew˛e i ciemno´s´c.

´Slizgałem si˛e i potykałem na mokrych li´sciach, id ˛ac w dół po zboczu, coraz dalej

od głowy. Deszcz zacinał, raz omal nie upadłem z moim brzemieniem. Z tyłu dobiegł

mnie gło´sny trzask; pewnie głowa rozpadła si˛e na kawałki. Próbowałem si˛e obejrze´c,

ale w ciemno´sci i g˛estym lesie trudno było cokolwiek zobaczy´c, a poza tym doktor

380

background image

mocno obejmowała mnie za szyj˛e. Czułem jej lekki, ciepły oddech; chyba zasn˛eła. Przy

ka˙zdym potkni˛eciu odruchowo przyciskałem j ˛

a mocniej, ale w ogóle na to nie zwa˙zała.

Wtuliła si˛e we mnie, ukryta pod obszern ˛

a peleryn ˛

a.

Przystan ˛

ałem, gdy wyszli´smy na szerok ˛

a pust ˛

a Drog˛e. Popatrzyłem w obie strony,

ale prócz wiatru i deszczu, kamieni, i majacz ˛

acych w mroku ciemnych pni nie było na

co patrze´c.

— Chyba wiem, dok ˛

ad mo˙zemy si˛e uda´c — stwierdziłem troch˛e zdyszany.

— Tak — dobiegł spod peleryny stłumiony głosik Boots. Westchn˛eła. Ja równie˙z

odetchn ˛

ałem gł˛eboko. Ruszyli´smy na północ.

To była długa w˛edrówka. Par˛e miesi˛ecy zaj˛eła mi poprzednio wyprawa na połu-

dnie, do krainy tak odległej od rodzinnego gniazda. Najpierw trafiłem do lasu, gdzie

mieszkał Blask, potem wyruszyłem dalej na południe, do Centrum Usługowego; dalej

lato i samotna włócz˛ega — w tym samym kierunku. Maszerowałem, d´zwigaj ˛

ac ci˛e˙zkie

brzemi˛e.

— Ci ˛

agle pada deszcz — łkałem, oddychaj ˛

ac z trudem — a wiosny nie b˛edzie. . . —

Gdy nadszedł wreszcie ostatni d˙zd˙zysty poranek, stan ˛

ałem na grzbiecie nagiego, pokry-

381

background image

tego ´sniegiem wzgórza i zobaczyłem szerok ˛

a dolin˛e Rzeki, z której w gł˛ebi wypływał

spieniony biały strumie´n, podobny do pary zimowego oddechu. Moje ramiona i dło-

nie tak długo były splecione, ˙ze nie potrafiłem sobie wyobrazi´c momentu, w którym

pozb˛ed˛e si˛e brzemienia.

— Tam daleko, za Rzek ˛

a, po´sród wzgórz jest puszcza, przez któr ˛

a wiedzie ´scie˙zka;

tylko nieliczni potrafi ˛

a j ˛

a odnale´z´c. Im dalej, tym wyra´zniejszy szlak. Las si˛e w ko´ncu

przerzedza i wida´c drzwi. Podejdziesz bli˙zej i ujrzysz je wyra´znie, a˙z w ko´ncu staniesz

na progu. Wejdziesz do ´srodka i zobaczysz dziewczyn˛e o niebieskich oczach, matowych

jak niebo, która przerwie gr˛e w pier´scienie, by spojrze´c na przybysza. Nie mog˛e i´s´c

dalej.

Boots wolno zsun˛eła mi si˛e na kolana. Dr˙załem, prostuj ˛

ac ramiona, a zbolałe mi˛e-

´snie dawały mi si˛e mocno we znaki. Odsun ˛

ałem peleryn˛e, by si˛e upewni´c, czy mój

ci˛e˙zar wart był tak długiej w˛edrówki.

Miałem ze sob ˛

a plastikowy pojemnik oraz lejek, za pomoc ˛

a którego chwytałem

deszczówk˛e podczas rzadkich opadów. Wzi ˛

ałem tak˙ze saperk˛e, prawie bez ´sladów

rdzy, oraz kawałek białego powroza, a tak˙ze spory ksi˛egozbiór o podobnych wymia-

382

background image

rach; Blask dostanie je w prezencie, o ile si˛e zobaczymy. Wzi ˛

ałem gar´s´c drobiazgów

z anielskiego srebra, mi˛edzy innymi przedmiot, który Teeplee nazwał kolczatk ˛

a; moim

zdaniem takie rzeczy zawsze si˛e przydaj ˛

a. Najci˛e˙zsza była maszyna, okryta cz˛e´sciowo

plastikowym futerałem i troch˛e zardzewiała tam, gdzie nie si˛egała osłona; przypominała

mechaniczny odpowiednik krzy˙zówki ´swi˛etego; długie szeregi przycisków z wypisany-

mi na nich literami oraz wiele innych elementów o trudnej do okre´slenia funkcji. Blask

odnosił si˛e lekcewa˙z ˛

aco do tego urz ˛

adzenia i nazywał je maszyn ˛

a do sylabizowania.

Zabrałem je w nadziei, ˙ze naucz˛e si˛e sylabizowa´c.

— To zbyt wielki ci˛e˙zar — stwierdziłem. — Zbyt wielki.

— Sko´nczyłe´s z szabrem, co? — rzucił Teeplee. — S ˛

adziłem, ˙ze prawdomówcy

wszystko chomikuj ˛

a.

Serce biło mi coraz wolniej. Wzgórze i dolina przesłoni˛ete tu i ówdzie pasmami

mgły wydawały si˛e mniejsze ni˙z w rzeczywisto´sci; wystarczyło skłoni´c zmysły do ma-

łego wysiłku, by zobaczy´c, co jest za nimi. Spróbowałem; moim oczom ukazała si˛e

droga prowadz ˛

aca do ruin, gdzie mieszkał Teeplee, oraz szabrownik we własnej osobie,

odziany w pasiast ˛

a i gwia´zdzist ˛

a peleryn˛e. Zamiast i´s´c do rodzinnego gniazda z dok-

383

background image

tor Boots na r˛eku, znalazłem si˛e w ruinach z workiem pełnym rupieci. Zapewne moja

głowa wcale nie ucierpiała. Mniejsza z tym. I tak nie zamierzałem tam wraca´c.

— Nie zawsze — odparłem. W tej rzeczywisto´sci mój głos brzmiał słabo i niepew-

nie. — Tam jest wszystkiego pod dostatkiem.

— Dok ˛

ad si˛e wybierasz? — zapytał.

— Do domu — odparłem. — Jednak nastała wiosna. — Naprawd˛e tak było. Deszcz

j ˛

a poprzedzał, o czym nie wiedziałem. Kl˛ecz ˛

ac teraz nad stosem przedmiotów, widzia-

łem to jasno i wyra´znie. Ka˙zda kropla wody na gał ˛

azkach wilgotnych zaro´sli l´sniła zie-

lonkawo, a wiatr rozgarniał k˛epy zmatowiałej trawy, odsłaniaj ˛

ac młode ´zd´zbła. Boots

nie zdradziła owej tajemnicy, ani słowem nie uprzedziła mnie o nadej´sciu wiosny, po-

niewa˙z najpierw musiałem zapomnie´c o takiej mo˙zliwo´sci. Pomy´slałem, ˙ze to ´swiatło´s´c

i mrok. Nadeszła wiosna. Teraz jest dobrze. Po˙zegnałem doktor Boots i pozwoliłem jej

odej´s´c; wydawało mi si˛e wówczas, ˙ze upadam, ale czułem za plecami pomocne dłonie,

których nie mogłem zobaczy´c, byłem jednak przekonany o ich istnieniu.

384

background image

— Jak ci si˛e to podoba? — rzucił Teeplee, wyjmuj ˛

ac z zanadrza fałdzistej szaty

drobny przedmiot, okruch zimowego lodu. . . nie, to nie jest wła´sciwe okre´slenie. —

Poszedłem sprawdzi´c — wyja´snił szabrownik.

To nie była zwyczajna gałka, tylko pokr˛etło, identyczne z ustawionymi na jednej

linii kulkami wewn ˛

atrz postumentu Boots. Wło˙zyłem srebrn ˛

a r˛ekawiczk˛e.

— Daj mi gałk˛e — poprosiłem.

— To ci˛e b˛edzie sporo kosztowa´c — oznajmił Teeplee.

— Mo˙zesz zabra´c wszystko, co mam — odparłem. Szabrownik podał mi gałk˛e;

w ostatniej chwili wypu´scił j ˛

a z r˛eki albo podrzucił, lecz nie upadła, tylko poszybo-

wała ku mnie i osiadła w zagł˛ebieniu dłoni, lekko niczym ptak. W chwili, gdy uniosła

si˛e w powietrze, usłyszałem cichy gwizd; mo˙zna by s ˛

adzi´c, ˙ze ´zródłem d´zwi˛eku jest

r˛ekawica, ale to wra˙zenie było myl ˛

ace.

Kiedy gałka dotkn˛eła srebrnej powierzchni, zabrzmiał podwójny d´zwi˛ek zarejestro-

wany przez jedno z urz ˛

adze´n niebia´nskiego miasta, prawda? Od wielu stuleci aniołowie

nadstawiali ucha, by usłysze´c tamte odgłosy, a kiedy si˛e rozległy, Mongolfier rozpocz ˛

przygotowania do wyprawy.

385

background image

— Twoje rzeczy niewiele s ˛

a warte — mrukn ˛

ał Teeplee, stukaj ˛

ac paluchem u nogi

w mój skarb. — To unikat. Przetrwał w doskonałym stanie.

— Jasne — przytakn ˛

ałem. Wydobyłem zaszyty w mankiet pieni ˛

adz, za który sam

kiedy´s zostałem kupiony. Przez chwil˛e trzymałem go w palcach, wyczuwaj ˛

ac pod

opuszk ˛

a wypukł ˛

a podobizn˛e anioła o bujnej czuprynie; ten drobiazg nic ju˙z dla mnie

nie znaczył. Odnalazłem zgub˛e i mogłem wróci´c do rodzinnego gniazda, by snu´c dług ˛

a

i niezwykł ˛

a opowie´s´c o tej wyprawie. Z drugiej strony jednak, oddaj ˛

ac szabrownikowi

metalowy kr ˛

a˙zek w zamian za gałk˛e ´swi˛etego Andy’ego, wcale nie odzyskałem wolno-

´sci, bo pieni ˛

adz, jak wszystko co ludzkie, funkcjonuje wedle podstawowej zasady: jest

tylko jedna droga i nie ma powrotu.

background image

CZWARTA FASETA

Z pocz ˛

atkiem lata stan ˛

ałem w ko´ncu na szczycie pagórka, z którego wida´c dolin˛e,

gdzie le˙zy Małe Domostwo. To miejsce istnieje naprawd˛e. Krajobraz był znacznie bo-

gatszy ni˙z w mojej wizji, spowodowanej zmieszaniem; poza tym wszystko pozieleniało,

jednak bez trudu poznałem znajom ˛

a okolic˛e, po˙zegnan ˛

a przed trzema laty.

W pierwszej chwili chciałem p˛edzi´c co sił w nogach po zboczu wzgórza, odnale´z´c

´Scie˙zk˛e i dopa´s´c drzwi, gdzie przesiaduje linia Klamry, ale co´s mnie powstrzymało.

Rozbiłem obóz, jak co wieczór podczas długiej w˛edrówki, i rozsiadłem si˛e wygodnie.

Zapadła noc; zbli˙zała si˛e pełnia. Min ˛

ał kolejny dzie´n. Przyszło mi do głowy, ˙ze je´sli

387

background image

zejd˛e teraz po zboczu, stan˛e si˛e podobny do Olivii, która niespodziewanie przybyła

z oddali w towarzystwie ogromnego kocura o przyjaznych ˙zółtych ´slepiach, by zdradzi´c

nam straszliwe tajemnice.

Nie wspomniałem, ˙ze Brom odnalazł mnie, gdy rozbiłem obóz po rozstaniu z sza-

brownikiem. Pocz ˛

atkowo byłem wystraszony, bo podczołgał si˛e cichcem do ogniska,

ale na widok zwierzaka parskn ˛

ałem ´smiechem. Brom obw ˛

achał mnie, ˙zeby si˛e upew-

ni´c, przyjrzał si˛e obozowisku, przycupn ˛

ał na podwini˛etych łapach, westchn ˛

ał i zapadł

w drzemk˛e, jak to kot.

Brom pierwszy dostrzegł mego go´scia. Min ˛

ał kolejny dzie´n. Nadal nie potrafiłem

si˛e zdoby´c na to, by zej´s´c z pagórka i przeprawi´c si˛e przez Rzek˛e. Le˙załem na plecach,

bezmy´slnie zapatrzony na młode li´scie, gdy usłyszałem charakterystyczne d´zwi˛eki wy-

dawane przez koty na widok ptaków lub innych fruwaj ˛

acych stworze´n: ak, ak, ak! Prze-

toczyłem si˛e na bok, by sprawdzi´c, czemu Brom tak prycha; mo˙ze spostrzegł jastrz˛ebia

zawieszonego na tle nieba? Usiadłem i krzykn ˛

ałem.

Kto´s wysun ˛

ał si˛e z chmur i szybował w dół pod otwartym parasolem.

388

background image

Wielkie białe półkole roz´swietlone promieniami sło´nca. . . Liny przymocowane na

obu ko´ncach napinały tkanin˛e wokół powietrznej kuli. U zbiegu lin, jak mucha w pa-

j˛eczynie, wisiał człowiek, a jego stopy poruszały si˛e bezładnie, gdy opadał ku ziemi.

Zerwałem si˛e i pobiegłem za nieznajomym, którego wiatr znosił w bok. Jasny parasol

opadał coraz ni˙zej i wkrótce okazało si˛e, ˙ze to wielka, biała, faluj ˛

aca kopuła. Widzia-

łem ju˙z całkiem wyra´znie zawieszonego pod ni ˛

a człowieka, który pomachał do mnie,

a nast˛epnie zacz ˛

ał poci ˛

aga´c za liny, by wyl ˛

adowa´c na ł ˛

ace, a nie w koronach drzew.

Pobiegłem za nim. Spadł na ł ˛

ak˛e nagle i z du˙zym impetem, mimo ochronnego paraso-

la, który na ziemi okazał si˛e zupełnie bezu˙zyteczny. Wstrzymałem oddech, gdy stopy

przybysza uderzyły o grunt. Przetoczył si˛e — zapewne w nadziei, ˙ze wytraci szybko´s´c;

ci ˛

agn ˛

ał za sob ˛

a sflaczał ˛

a kopuł˛e, a raczej zwykł ˛

a płacht˛e, podrywan ˛

a raz po raz powie-

wami wiatru i natychmiast opadaj ˛

ac ˛

a na ziemi˛e.

Czasza unosiła si˛e niemrawo, ale m˛e˙zczyzna stał ju˙z pewnie na nogach, cho´c masa

tkaniny ci ˛

agn˛eła go w bok, kiedy usiłował wypl ˛

ata´c si˛e z lin i unieruchomi´c j ˛

a za wszel-

k ˛

a cen˛e. W ko´ncu, uwolniony z wi˛ezów, zabrał si˛e do zwijania białej tkaniny, która

wzdymała si˛e i opadała niczym niezliczone ˙zabie gardła. Chwyciłem kamie´n i rzuciłem

389

background image

go na czasz˛e, by j ˛

a obci ˛

a˙zy´c i unieruchomi´c. Nieznajomy zło˙zył j ˛

a byle jak i stan ˛

ał ze

mn ˛

a twarz ˛

a w twarz.

— Mongolfier — rzekł. Nie miałem poj˛ecia, co odpowiedzie´c.

Stał przede mn ˛

a blady, ponury m˛e˙zczyzna, z prostymi czarnymi włosami, które opa-

dały mu na oczy. Nosił dopasowan ˛

a br ˛

azow ˛

a kurtk˛e z mnóstwem zapinanych kieszeni,

spodnie i dziwnie l´sni ˛

ace buty si˛egaj ˛

ace do kolan, sznurowane długimi tasiemkami.

Skin ˛

ałem głow ˛

a i z u´smiechem podszedłem do go´scia, który cofn ˛

ał si˛e natychmiast,

nie odrywaj ˛

ac ode mnie spojrzenia ciemnych, szeroko otwartych oczu. Takie spojrzenie

widywałem tylko u dzikich zwierz ˛

at, cierpi ˛

acych m˛eki od ran.

W tej samej chwili Brom wyszedł ostro˙znie z krzaków rosn ˛

acych za moimi pleca-

mi. M˛e˙zczyzna krzykn ˛

ał, cofn ˛

ał si˛e i omal nie upadł. Na plecach d´zwigał sakw˛e, niemal

tak du˙z ˛

a jak on sam. Niezdarnie wyci ˛

agn ˛

ał tajemniczy przedmiot z osobliwej kiesze-

ni na biodrze. Było to urz ˛

adzenie wielko´sci dłoni, z r˛ekoje´sci ˛

a i ciemnym, metalowym

paluchem, którym nieznajomy wskazywał kota. Stał nieruchomo jak skała, ´sciskaj ˛

ac ta-

jemniczy przedmiot i wytrzeszczał oczy. Brom wyczuł jego strach, l˛ekliwie skrył si˛e za

moimi plecami i zerkał ukradkiem na nieznajomego, który schował wreszcie aparat do

390

background image

kieszeni i, obserwuj ˛

ac uwa˙znie kota, przykucn ˛

ał a˙z dno wielkiej sakwy dotkn˛eło grun-

tu. Dotkn ˛

ał czarnego punktu na pasku i wyprostował si˛e energicznie. Wór stał sztywno

na ł ˛

ace.

— Mongolfier — rzekł po raz wtóry m˛e˙zczyzna. Podłu˙zn ˛

a sakw˛e o nieregularnym

kształcie, pozbawion ˛

a uchwytów i pasków chronił połyskliwy futerał, podobny do mo-

jej czarnosrebrzystej płachty i przylegaj ˛

acy tak szczelnie, jak tkanina mokra lub przyci-

´sni˛eta wichur ˛

a napieraj ˛

ac ˛

a ze wszystkich stron.

— Co to za sztuczka z t ˛

a sakw ˛

a? — zapytałem.

Uniósł dło´n na znak, ˙ze mam zamilkn ˛

a´c. Drug ˛

a r˛ek ˛

a wyj ˛

ał z innej kieszeni jeszcze

jeden czarny aparacik, umie´scił go za mał˙zowin ˛

a i poprawiał przez chwil˛e; urz ˛

adzenie

wygl ˛

adało jak du˙ze, czarne ucho. . . i rzeczywi´scie nim było. Nieznajomy skin ˛

ał na

mnie, skupiony na swoim mechanizmie, lecz gdy podszedłem, znowu si˛e cofn ˛

ał.

— Jeste´s bardziej nieufny od mojej krowy — powiedziałem. M˛e˙zczyzna przechylił

głow˛e na bok i słuchał swego ucha; przymkn ˛

ał powieki i zagryzł warg˛e.

— Wi˛ecej nieufno´sci — powiedział wolno, jak przez sen. Popatrzyli´smy na siebie;

obaj byli´smy zmieszani. Skin ˛

ał na mnie raz jeszcze. Chciałem do niego podej´s´c, lecz na-

391

background image

gle u´swiadomiłem sobie, gdzie tkwi problem. Mówili´smy ró˙znymi j˛ezykami. Przybysz

nie rozumiał moich słów, a ja nie pojmowałem jego mowy. Sztuczne ucho najwyra´z-

niej chwytało sens naszych wypowiedzi; szeptem przekazywało skoczkowi moje słowa

i podpowiadało, co nale˙zy mówi´c, a on powtarzał mo˙zliwie dokładnie. Uznałem, ˙ze je´sli

tak dalej pójdzie, minie sporo czasu, nim si˛e dowiem, jakie ˙zycie mój go´s´c prowadził

w niebiosach. Usadowiłem si˛e wygodnie i sam zacz ˛

ałem opowiada´c.

Po chwili nieznajomy tak˙ze usiadł i wsłuchiwał si˛e uwa˙znie nie tyle w moje słowa,

co w szept dobiegaj ˛

acy z urz ˛

adzenia; od czasu do czasu kiwał głow ˛

a, zmieszany wy-

rzucał w gór˛e ramiona albo podnosił do ust pi˛e´sci zaci´sni˛ete tak mocno, ˙ze ich kostki

całkiem pobielały. Do´s´c szybko pojmował trudne sprawy, lecz banalna uwaga o pi˛eknej

pogodzie całkiem zbiła go z tropu. Pod koniec dnia mogli´smy ju˙z rozmawia´c całkiem

swobodnie. Uwa˙znie dobierał słowa, lecz nadal zdania sensowne mieszały si˛e z dzi-

wacznymi. Oczy miał rozbiegane; ´sledził podejrzliwym spojrzeniem ´swiergotliwe ptac-

two i brz˛ecz ˛

ace owady; na widok motyla zerwał si˛e jak oparzony. Siedział naprzeciwko,

wci ˛

agaj ˛

ac mnie do rozmowy, jakby nie było dziwnego w tym, ˙ze zjawiłem si˛e na ł ˛

ace,

a nasze spotkanie zostało dawno zaplanowane i szcz˛e´sliwie doszło do skutku. Z dru-

392

background image

giej strony jednak, przera˙zały go drobiazgi. Uwalniał si˛e od l˛eku jedynie wówczas, gdy

słuchał lub mówił, co robił z wielkim przej˛eciem.

W ko´ncu dał mi znak, bym umilkł. Podci ˛

agn ˛

ał ubrudzone traw ˛

a kolana, obj ˛

ał je

r˛ekoma i powiedział:

— Tak. Nadeszła pora, ˙zebym ci wyja´snił, dlaczego tu jestem.

— Dobrze. Powiedz, je´sli chcesz — odparłem. Skrzywił si˛e, jakby zabrakło mu

cierpliwo´sci, lecz zaraz wzi ˛

ał si˛e w gar´s´c.

— Przybyłem odebra´c nasz ˛

a własno´s´c, która jest zapewne w twoim posiadaniu.

Zdziwiło mnie słowo „własno´s´c”, którego nie u˙zyłem w rozmowie. Sam usłyszałem

je zalewie par˛e razy w ˙zyciu.

— Jak ˛

a własno´s´c?

W jednej z niezliczonych kieszeni miał cienk ˛

a srebrn ˛

a r˛ekawic˛e, która pochłaniała

słoneczne promienie.

— Chodzi o r˛ekawiczk˛e, tak ˛

a jak ta — odparł. — Ale najwa˙zniejszy jest pewien

drobiazg. Wygl ˛

ada jak. . . jak. . .

393

background image

— Gałka — podpowiedziałem. Po chwili dodałem, chocia˙z l˛ek ´sciskał mnie za gar-

dło: — Odpowiesz mi na jedno pytanie?

— Mo˙zesz zada´c trzy pytania — oznajmił, wyci ˛

agaj ˛

ac ku mnie trzy palce.

— Czemu trzy?

— Tradycja.

— Zgoda. Niech b˛ed ˛

a trzy — odparłem. Wymieniłem je po kolei, jak to czynili ci

z Rejestru. — A — Czym jest r˛ekawica oraz kula i co je ł ˛

aczy z nieboszczykami, na

przykład z wujem Plunkettem? Be — Jak si˛e dowiedziałe´s, ˙ze je mam? Ce — Sk ˛

ad

przybywasz?

Wysłuchał moich pyta´n z głow ˛

a pochylon ˛

a na bok, gdzie tkwiło sztuczne ucho,

po czym skin ˛

ał głow ˛

a. Po raz pierwszy odk ˛

ad spadł z nieba, u´smiechn ˛

ał si˛e ponuro

i tajemniczo, a jego nieprzenikniony wyraz twarzy stał si˛e jeszcze bardziej zagadkowy.

— Doskonale — stwierdził. — Zgodnie z tradycj ˛

a najpierw odpowiem na trzecie

pytanie. Przybyłem — wskazał palcem niebo — stamt ˛

ad. Z miasta zwanego przez nie-

których Laputa. Wiedziałem, ˙ze masz nasz ˛

a własno´s´c, bo specjalne urz ˛

adzenie odebrało

charakterystyczny sygnał. Nie był to odgłos, który słyszałe´s, tylko zupełnie inny, ledwie

394

background image

uchwytny d´zwi˛ek. Oba przedmioty ł ˛

acz ˛

a si˛e nierozerwalnie z osob ˛

a Daniela Plunket-

ta, uwa˙zanego przez ciebie za nieboszczyka; przyniosłem go tutaj na własnych plecach

z niebia´nskiego miasta. Tak si˛e sprawy maj ˛

a.

— Wychodzi na to, ˙ze jeste´s aniołem, skoro rozmawiasz ze mn ˛

a o takich spra-

wach. — Przestał si˛e u´smiecha´c i gestem dał mi do zrozumienia, ˙ze nie wie, o co chodzi.

— Moim zdaniem trzy pytania nie wyczerpuj ˛

a tematu — stwierdziłem po namy´sle.

Usiadł wygodniej i z powag ˛

a skin ˛

ał głow ˛

a, jakby czekało go trudne zadanie. Trzy-

krotnie zaczynał mówi´c — za ka˙zdym razem w inny sposób — i przerywał, jakby słowa

uwi˛ezły mu w gardle; mogło si˛e zdawa´c, ˙ze ka˙zde zdanie wydobywa z własnych trzewi,

nie zwa˙zaj ˛

ac na wielki ból. Powiedział mi, ˙ze prócz Laputy nie ma innych niebia´n-

skich miast; to jedno jedyne, które aniołowie zbudowali u kresu swych dni, jest idealnie

przezroczyst ˛

a, ogromn ˛

a półkul ˛

a o ´srednicy jednej mili, wykonan ˛

a z trójk ˛

atnych szybek

uło˙zonych w koronkowy wzór. Przybysz okre´slił je szczególnym wyrazem, który ozna-

czał, ˙ze taki sposób ł ˛

aczenia odci ˛

a˙za cał ˛

a konstrukcj˛e. A co do szyb, nie były wcale

ze szkła, tylko z czego´s. . . a raczej z niczego. . . To jest tworzywo lub stan, w którym

395

background image

´swiatło wnika do wn˛etrza kopuły, ulegaj ˛

ac przetworzeniu, a zarazem nic si˛e spod niej

nie mo˙ze wydosta´c.

— Jak mur przechodni — wtr ˛

aciłem, a m˛e˙zczyzna rzucił mi badawcze spojrzenie,

lecz powstrzymał si˛e od stwierdzenia, ˙ze co´s takiego jak mur przechodni nie istnieje.

Próbował za to wyja´sni´c, dlaczego we wn˛etrzu jest ciepło, cho´c wokół budowli panuje

chłód. Zm˛eczony jego wywodami oznajmiłem, ˙ze wiem: po prostu cało´s´c jest l˙zejsza

od powietrza.

— Tak. L˙zejsza od powietrza — powtórzył. Miasto uniosło si˛e w niebo na wysoko´s´c

całej mili, i dzi˛eki prostocie rozwi ˛

azania szybuje od tamtej pory; niezliczone pokolenia

aniołów rodziły si˛e tam, ˙zyły i umierały. Opowiadał o maszynach i urz ˛

adzeniach, a ja

pocz ˛

atkowo nie mogłem poj ˛

a´c, czemu uznali za stosowne trzyma´c je w mie´scie, lecz

wnet sobie przypomniałem, ˙ze cała ta ich maszyneria wci ˛

a˙z funkcjonuje bez zarzu-

tu, wykonuj ˛

ac czynno´sci, do których j ˛

a skonstruowano. Zerkn ˛

ałem na sztuczne ucho,

zmierzyłem wzrokiem ustawiony na ł ˛

ace pakunek. Nie uszło to uwagi mego rozmówcy.

— Tak, nawet tamto nadal działa.

396

background image

Opowiedział mi, jak po katastrofie aniołowie powrócili, by szuka´c czterech nie-

boszczyków, którzy stanowili ich najwi˛eksze osi ˛

agni˛ecie. Przekonali si˛e, ˙ze Przymierze

odnalazło i unicestwiło trzech, a jeden zagin ˛

ał; ruszyli ´sladem zguby, a był ni ˛

a Plunkett.

Przymierze wpadło na ten sam pomysł, lecz aniołowie mieli wi˛ecej szcz˛e´scia i zabrali

do niebia´nskiego miasta ostatniego nieboszczyka. Przybysz dodał, ˙ze brakowało pew-

nego elementu, a mianowicie pokr˛etła w kształcie gałki oraz r˛ekawicy, która. . . która. . .

Przerwał i zacz ˛

ał od nowa, by wytłumaczy´c, kim był Plunkett, co zaj˛eło mu sporo cza-

su, bo cz˛esto przerywał, gryzł palce, niecierpliwie uderzał dło´nmi o cholewki butów.

Zasypywałem go pytaniami, a˙z w ko´ncu zacz ˛

ał wrzeszcze´c i kazał mi si˛e zamkn ˛

a´c.

Powiedziałem mu, ˙ze znam wizerunek Plunketta, i od tego momentu łatwiej si˛e nam

było porozumie´c. Przybysz westchn ˛

ał gł˛eboko i wyja´snił, ˙ze ´swietlista kula w pewnym

stopniu przypomina ów obrazek, ale nie odwzorowuje twarzy Plunketta, tylko jego na-

tur˛e. Zamiast patrze´c w twarz ostatniego z nieboszczyków, wsuwa si˛e głow˛e do kuli,

a kto j ˛

a nosi, nie ma ´swiadomo´sci własnego istnienia, bo Plunkett zajmuje jego miej-

sce. Nieboszczyk ˙zyje w tobie; spogl ˛

adasz na ´swiat jego oczyma. . . a raczej on patrzy,

korzystaj ˛

ac z twoich. Kula pełna była Plunketta i gotowa do działania, byle tylko kto´s

397

background image

wsun ˛

ał głow˛e do ´srodka; tak samo znaczenie słowa gotowe jest si˛e ujawni´c, gdy sens

wyrazu. . .

— Niczym list — wtr ˛

aciłem. Wolno skin ˛

ał głow ˛

a, niepewny, co mam na my´sli. —

Po co wam gałka i r˛ekawica?

— By opró˙zni´c t˛e ostatni ˛

a kul˛e. To zwykły pojemnik. Teraz zawiera Plunketta, lecz

dzi˛eki gałce i r˛ekawicy mo˙zna usun ˛

a´c zawarto´s´c, a jasna kula stanie si˛e pusta jak zwier-

ciadło, w którym nikt si˛e nie przegl ˛

ada. Nieboszczyk b˛edzie trupem.

— Po raz drugi i na dobre.

— Chyba tak.

— Z wyj ˛

atkiem pi ˛

atego.

— Było ich czterech.

— Raczej pi˛eciu.

Wstał i podszedł do sakwy. Wło˙zył srebrn ˛

a r˛ekawic˛e i zdj ˛

ał idealnie dopasowany

czarny futerał. Ujrzałem przezroczyst ˛

a skrzynk˛e lub postument, w ´srodku równe rz˛edy

zawieszonych w pustce czarnych i srebrzystych gałek, a na szczycie pust ˛

a, z pozoru

jasn ˛

a kul˛e wielko´sci ludzkiej głowy.

398

background image

— Było czterech nieboszczyków — stwierdził m˛e˙zczyzna. — Eksperymentowano

równie˙z ze zwierz˛eciem, bo istniały obawy, ˙ze w czasie powstawania wizerunku ludz-

kiej natury człowiek mo˙ze umrze´c albo dozna´c powa˙znego uszczerbku. Gdyby zwierz˛e

padło, nie byłoby problemu, przerwano by jednak do´swiadczenia na ludziach. Ekspe-

ryment si˛e udał. Przeprowadzono cztery eksperymenty na ludziach. — Przybysz usiadł

i podci ˛

agn ˛

ał kolana pod brod˛e. — Wła´sciwie masz racj˛e; była dodatkowa próba. Pod-

dano jej kotk˛e imieniem Boots.

Nadchodził wieczór. W dolinie u stóp wzgórza robiło si˛e ciemno, a wydłu˙zone

cienie drzew przecinały ł ˛

ak˛e na zboczu pagórka, lecz nie dosi˛egły jeszcze miejsca,

gdzie przebywali´smy: skoczek w brunatnym ubraniu, mocno obejmuj ˛

acy kolana, ja,

oraz rzecz, która była Plunkettem, chocia˙z ten dawno nie ˙zył.

— Byłem tamtym kotem — powiedziałem.

— A ja byłem Danielem Plunkettem. — Przybysz miał strach w oczach, a twarz mu

pobladła.

— Odzyskałem siebie.

— I ja siebie odzyskałem — stwierdził.

399

background image

— Aniele, po co tu przybyłe´s?

— Odpowiedziałem na twoje pytania — stwierdził. — Teraz kolej na ciebie. —

Wyprostował si˛e, poprawił sztuczne ucho i rzekł: — Czy chciałby´s ˙zy´c wiecznie albo. . .

co´s w tym rodzaju?

background image

PI ˛

ATA FASETA

Przez cał ˛

a noc a˙z po ´swit próbowałem odpowiedzie´c na pytanie. Wspominałem, jak

na widok czterech nieboszczyków w ciepłej komnacie przebiegł mnie zimny dreszcz;

jak dla rozwikłania tajemnicy ruszyłem w ´slad za Jednodniówk ˛

a do Centrum Usługo-

wego i tam stałem si˛e Boots; jak czterej nieboszczycy wpływali na mój ˙zywot, i po-

gr ˛

a˙załem si˛e w mroku. M˛e˙zczyzna długo perorował tamtej nocy, próbuj ˛

ac mi wyja-

´sni´c spraw˛e; mówił o zjawiskach i obrazach; udowadniał, ˙ze ´smiałe do´swiadczenie nie

spowodowało wi˛ekszych szkód. Rozmawiali´smy, lecz mimo pomocy anielskiego ucha

trudno si˛e było porozumie´c.

401

background image

— Chcesz, ˙zebym zaj ˛

ał miejsce waszego nieboszczyka Plunketta. Nawet gdybym

poj ˛

ał, po co wam taka istota, wcale nie chciałbym ni ˛

a by´c. Rozumiesz?

— Nie doznasz uszczerbku — zapewnił, dr˙z ˛

ac z przej˛ecia. — To b˛edzie tak, jakby´s

zostawił odcisk swego kciuka na powierzchni zaparowanego lustra.

— Nie jestem tego pewny — odparłem. — Gdy znikn ˛

ałem, Boots zaj˛eła moje miej-

sce. Była pełna ˙zycia. S ˛

adz˛e, ˙ze czuła si˛e zadowolona ze swego losu, ale moim zdaniem

człowiekowi trudniej jest go przyj ˛

a´c. Byłbym jak mucha uwi˛eziona w kostce bezbarw-

nego plastiku: wszystko wida´c jak na dłoni, ale ruszy´c si˛e nie mo˙zna. To mnie przera˙za.

— Mucha? — rzucił w stron˛e sztucznego ucha. — Mucha? — Nie rozumiał porów-

nania. Zrobiłem sobie skr˛eta i spostrzegłem, ˙ze r˛ece mi dr˙z ˛

a. — Mucha — powtórzył

bezradnie. Próbowałem zapali´c zapałk˛e, ale p˛ekła, dymi ˛

ac zatoczyła łuk i trafiła Broma,

który zerwał si˛e, miaucz ˛

ac rozpaczliwie. M˛e˙zczyzna wyprowadzony z równowagi uwa-

g ˛

a o musze, płomieniem, miauczeniem Broma i moj ˛

a głupot ˛

a zerwał z głowy sztuczne

ucho, rzucił je na ziemi˛e i zacz ˛

ał płaka´c.

O co chodzi?

402

background image

Rzecz w tym. . . Zrobiłe´s z niego komiczn ˛

a figur˛e. To nieprawda. Był wyj ˛

atkowym

człowiekiem o niezwykłej odwadze, chlub ˛

a swego pokolenia. Gdy zst˛epował na ziemi˛e,

nie wiedział, co tam zastanie. Znał jedynie realia niebia´nskiego miasta oraz ´swiata, ist-

niej ˛

acego za ˙zycia Plunketta. Z tego, co wiedział Mongolfier wynikało, ˙ze ziemia pochło-

nie go ˙zarłocznie, jak szeroko otwarte usta. Zwierz˛eta widywał jedynie na obrazkach.

A mimo to odwa˙zył si˛e opu´sci´c miasto, by odmieni´c nasz ˙zywot. Nie był ´smieszny.

Próbowałem tylko odda´c własne zdziwienie. Nie potrafi˛e uj ˛

a´c w słowa jego cierpie´n.

Siedz ˛

ac z nim twarz ˛

a w twarz, czułem si˛e stary i bezsilny, jakbym miał do czynienia

z kapry´snym bachorem. Chodziło mi o to, ˙ze wybuchn ˛

ał płaczem, bo nie potrafiłem go

zrozumie´c. . .

Gdyby umiał mówi´c tak samo jak ty, mógłby wyra˙za´c si˛e jasno.

Wspomniał zapewne, ˙ze powodem zbudowania niebia´nskiego miasta nie była roz-

pacz aniołów ani potrzeba ucieczki z krain obróconych w ruin˛e. Byli dumni ze swego

dzieła, bo stworzyli najwi˛eksz ˛

a machin˛e w historii ludzko´sci. Tam pragn˛eli zachowa´c

wiedz˛e, która pozwoliła im skonstruowa´c takie cudo, uchroni´c je przed bezmy´slnym

motłochem gotowym zniszczy´c. . . wszystko, czego pragn˛eli. Plunkett stanowił ich naj-

403

background image

wi˛eksze osi ˛

agni˛ecie, a gdy posłu˙zyli si˛e nim po raz pierwszy, wydawało si˛e, ˙ze u˙zywaj ˛

a

wszystkich swych wytworów, które ocalały. W ten sposób przypominali sobie, co musieli

umie´c i potrafi´c, by powstało owo urz ˛

adzenie.

Spotkanie z Plunkettem przyniosło nieoczekiwane skutki, straszliwe i cudowne zara-

zem: stało si˛e jasne, kim byli m˛e˙zczy´zni. Dzi˛eki Boots dowiedziałe´s si˛e, czym jest ˙zywot-

no´s´c, oni za´s dzi˛eki Plunkettowi poznali natur˛e m˛e˙zczyzny, ró˙zn ˛

a od ich wyobra˙ze´n.

Chodzi o to, ˙ze wedle twego mniemania, wszyscy m˛e˙zczy´zni ˙zyj ˛

acy za czasów Plun-

ketta to aniołowie zdolni unosi´c si˛e w powietrzu, ogarni˛eci potrzeb ˛

a zupełnego prze-

kształcenia ´swiata, niecierpliwi, wolni od l˛eku i wyrzutów sumienia. Nieprawda. Wi˛ek-

szo´s´c miała z aniołami równie mało wspólnego, jak ty. Nie pojmowali anielskiego ´swia-

ta, dziwili si˛e wszelkim jego cudom, um˛eczeni anielskimi obsesjami cierpieli okrutnie

podczas zagłady osobliwego ´swiata. Jednym z nich był Plunkett. Zhinsinura stwierdzi-

ła, ˙ze kobiety z Przymierza tak˙ze były aniołami, natomiast od Plunketta aniołowie si˛e

dowiedzieli, ˙ze s ˛

a zwykłymi lud´zmi.

Pierwszy z nas, któremu dane było spojrze´c na ´swiat oczyma Plunketta i pozna´c t˛e

prawd˛e, zamilkł na zawsze, gdy wrócił do siebie.

404

background image

Słuchaj ˛

ac ciebie, zaczynam si˛e l˛eka´c osobnika, którym jestem. Jak˙ze mi ci˛e˙zko, jak

ci˛e˙zko. . . O wiele trudniej ni˙z z Boots, o wiele trudniej. . .

Jasne. Boots nie miała pami˛eci, ale ty j ˛

a masz, podobnie jak Plunkett. Aniołowie

stawali si˛e nim na krótko, ale zachowali wspomnienie o jego upokorzeniu, cierpieniach,

zmieszaniu, o wszystkim, czego pragn ˛

ał. Przesłanie Boots to zach˛eta do zapomnienia.

Plunkett ka˙ze pami˛eta´c.

Mówiło si˛e, ˙ze to szale´nstwo lub fatalna pomyłka, ˙ze nie wolno si˛e nim wi˛ecej posłu-

giwa´c, ale znów został wykorzystany. Najdzielniejszy z mieszka´nców anielskiego miasta

nauczył si˛e d´zwiga´c to brzemi˛e i o nim rozmawia´c. Gdy ci z dawnego gniazda opo-

wiadali historie z ˙zycia ´swi˛etych, wiekowi i do´swiadczeni za spraw ˛

a prawdziwej mowy,

gdy Rejestr wspominał Przymierze, s˛edziwy przez obcowanie z Boots, my starzeli´smy

si˛e w duchu Plunketta. Przyszło nam poznawa´c jego cierpienia; nasze cierpienia. Za-

pomnieli´smy o planach na przyszło´s´c, stracili´smy dum˛e, a jedynym naszym zaj˛eciem

stało si˛e analizowanie Plunketta. Nadzieja dla nas umarła, a schronienie okazało si˛e

wygnaniem.

405

background image

Dlaczego nie zmienili´scie zdania? Czemu nie wrócili´scie? Mo˙zna sprowadzi´c mia-

sto na ziemi˛e, prawda? Skoro popełnili´scie bł ˛

ad, trzeba było przyby´c tutaj.

Nie masz racji. ´

Swiat opuszczony przez mieszka´nców anielskiego miasta, był ´swia-

tem Plunketta. Ludzie z miasta tak ˛

a znali Ziemi˛e. Od swego mentora dowiedzieli si˛e,

˙ze zasady uznawane przez m˛e˙zczyzn okazały si˛e zawodne, a skoro tak, ´swiat w dole

powinien by´c martwy, podobnie jak ˙zyj ˛

acy tam ludzie. Nie widzieli innej mo˙zliwo´sci.

Popełnili bł ˛

ad. Nie wiedzie´c czemu, wszystko uło˙zyło si˛e inaczej. Mo˙zecie wróci´c.

To wcale nie jest trudne. Powinni´scie wróci´c. Tutaj jest wasz dom.

Dom. . . Czy wiesz, jak ogromny jest ´swiat? Ja wiem. Wiatr dmie stale z zachodu,

a miasto z nim si˛e porusza, i za ˙zycia jednej generacji powraca w to samo miejsce.

W dniu moich urodzin byli´smy nad morzem i wci ˛

a˙z si˛e nad nim znajdujemy. Trafiamy

na burze nie si˛egaj ˛

ace ziemi; obserwujemy, jak si˛e rodz ˛

a; szybujemy w´sród gromów,

nie odczuwaj ˛

ac l˛eku. Wyobra´z sobie, ˙ze gdy tutaj pada ´snieg, białe płatki wznosz ˛

a si˛e

ku górze. Błyskawice mamy na wyci ˛

agni˛ecie r˛eki; zamiast pada´c z nieba, przychodz ˛

a

z ziemi. Nie budz ˛

a we mnie obaw.

406

background image

Gdy si˛e przeja´sni, z daleka widzimy ziemi˛e — zamglon ˛

a, pi˛ekn ˛

a, blisk ˛

a. S ˛

adz˛e, ˙ze

tak jawi ˛

a si˛e wam góry na horyzoncie; wiele o nich rozmy´slacie, ale nie przyjdzie niko-

mu do głowy, ˙zeby si˛e tam wybra´c. Nie masz racji. Tu jest mój dom. Mongolfier równie˙z

tak s ˛

adził. ˙

Zył w mroku i cierpiał z powodu Plunketta, ale przez wzgl ˛

ad na to miej-

sce wykonał skok i opadł na ziemi˛e, by odnale´z´c ciebie, poniewa˙z mogłe´s nas uleczy´c.

W twoim posiadaniu była gałka i r˛ekawiczka, za pomoc ˛

a których mogli´smy si˛e uwolni´c

od Plunketta. Dzi˛eki tobie łzy ju˙z nie płyn ˛

a z naszych oczu.

Gdyby znał twoj ˛

a mow˛e, sam by ci o tym powiedział. . .

Skoro ty jej u˙zywasz, czemu on nie potrafił?

Nauczyli´smy si˛e od ciebie. Stali´smy si˛e prawdomówcami, Potoku.

A co z tob ˛

a, aniele? Co z tob ˛

a? Czy wiesz, co to znaczy by´c kim´s innym, powróci´c

z niebytu, spa´s´c nagle w kł˛ebowisko własnych spraw, jakby z ogromnej wysoko´sci,

i patrze´c, i patrze´c. . . Czy wiesz, jakie to uczucie?

Nie. Znam tylko cudze relacje. Inni mówi ˛

a, ˙ze wcielenie w Plunketta było okropnym

do´swiadczeniem; ˙ze jeste´s silny, lecz w ostatecznym rachunku obcowanie z tob ˛

a przyno-

si rado´s´c; ˙ze po przerwie łatwo jest wróci´c; ˙ze mog˛e si˛e z tob ˛

a dogada´c, a z Plunkettem

407

background image

nie dało si˛e wytrzyma´c. Powiadaj ˛

a, ˙ze on natchn ˛

ał nas odwag ˛

a, a z tob ˛

a jeste´smy szcz˛e-

´sliwi. Nie dane mi było tego zazna´c. Nie wiem, czy potrafi˛e sprosta´c twej sile.

A Mongolfier potrafił? Czy zdołałem mu ul˙zy´c?

Nie. Po do´swiadczeniach z Plunkettem nie miał odwagi spróbowa´c. Sprowadził ci˛e

tutaj. Takie otrzymał instrukcje. Widział, ˙ze czynisz dobro, lecz nie potrafił si˛e przemóc.

Przez ciebie jestem zakłopotany. Troch˛e mi wstyd, gdy tego słucham, bo pozwoliłem

si˛e tu zaci ˛

agn ˛

a´c z innego powodu, cho´c nie wiem, jaka cz ˛

astka mojej osoby dotarła tutaj

wraz z nim.

Có˙z to za powód?

Bardzo prosty. Ju˙z w dzieci´nstwie zrodziło si˛e we mnie przekonanie, ˙ze niebia´nskie

miasta naprawd˛e istniej ˛

a. Blask nie wykluczał takiej mo˙zliwo´sci. W Rejestrze ch˛etnie

o nich opowiadano. ´Swi˛ety Roy Mniejszy uwa˙zał, ˙ze to pi˛ekna metafora. Dla mnie były

tak rzeczywiste, jak chmury. W ko´ncu pojawił si˛e anioł i oznajmił, ˙ze mnie tam zabie-

rze. Uprzedził wprawdzie, ˙ze zwykły ´smiertelnik pozostanie na ł ˛

ace, jakby nic si˛e nie

zdarzyło, a do niebia´nskiego miasta trafi jedynie. . . wizerunek podobny do przezroczy

z Archiwum; chyba zgodziłby si˛e ze mn ˛

a, gdyby usłyszał to porównanie. Uznałem jed-

408

background image

nak, ˙ze warto zaryzykowa´c i przekona´c si˛e, jak tam jest pod kopuł ˛

a, w´sród chmur. To

wszystko.

Nim sprawa została przes ˛

adzona, musiałem si˛e przespa´c. Wyczerpała mnie za˙zarta

dysputa. Owin ˛

ałem si˛e czarnosrebrzyst ˛

a tkanin ˛

a i przez chwil˛e patrzyłem na ksi˛e˙zyc.

Brom le˙zał obok mnie i mruczał. Mongolfier nie zasn ˛

ał; czuwał oparty plecami o pie´n

drzewa.

´Sniłem tej nocy o Małym Domostwie, o w˛edrowaniu ´Scie˙zk ˛a ku jego ´srodkowi

w´sród komnat, obszernych i ciasnych, gdzie stoj ˛

a niezliczone kufry, a gaw˛edziarki roz-

my´slaj ˛

a o naszych liniach; spiralny szlak wiedzie coraz dalej w gł ˛

ab dawnego schronie-

nia, mijaj ˛

ac ludzi zaj˛etych paleniem oraz dziatw˛e pochłoni˛et ˛

a grami, zmierza ku w ˛

a-

skim korytarzom z anielskiego kamienia i małym ciemnym pokojom w samym ´srodku

budowli. Obudziłem si˛e, nim tam dotarłem; przemkn˛eło mi przez my´sl, ˙ze nie byłem do-

t ˛

ad w najstarszych komnatach Małego Domostwa. Uniosłem powieki i stwierdziłem, ˙ze

blady z niewyspania Mongolfier siedzi wyprostowany, a na jego udzie spoczywa tamto

urz ˛

adzenie, które sam nazwał broni ˛

a.

409

background image

— Dobrze — mrukn ˛

ał. — Dobrze. — Przetarłem oczy i usiadłem. Podniósł si˛e

i wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e na znak, ˙ze pora odda´c gałk˛e i r˛ekawic˛e. Grzebałem przez chwil˛e

w plecaku; z samego dna, spod sterty rupieci dobiegł cichy sygnał.

— Nareszcie — rzucił Mongolfier, gdy wr˛eczyłem zaginione przedmioty. Mówił

głosem dr˙z ˛

acym ze zm˛eczenia, lecz po raz pierwszy, odk ˛

ad go ujrzałem, wydał mi si˛e

zupełnie spokojny. Poci ˛

agn ˛

ał mnie na ´srodek ł ˛

aki, gdzie w´sród kwiatów zostawił Plun-

ketta.

— Usi ˛

ad´z — polecił. — Usi ˛

ad´z i zamknij oczy.

Usadowiłem si˛e wygodnie, ale oczy miałem otwarte. Patrzyłem na srebrzyst ˛

a mgł˛e

wstaj ˛

ac ˛

a znad Rzeki w dolinie. Obserwowałem m˛e˙zczyzn˛e stoj ˛

acego przy niezwykłym

urz ˛

adzeniu. Mongolfier naci ˛

agn ˛

ał moj ˛

a r˛ekawic˛e, uj ˛

ał gałk˛e, zbli˙zył j ˛

a do postumentu,

na którym spoczywał Plunkett, i cofn ˛

ał rami˛e. Kulka przenikn˛eła szkliste pudełko, jak-

by została wrzucona do ´srodka i wsun˛eła si˛e miedzy inne pokr˛etła. W tej samej chwili

sygnał ucichł. Mongolfier udał, ˙ze obraca dodatkow ˛

a gałk˛e, która przekr˛eciła si˛e samo-

istnie. Kula ja´sniejsza ni˙z szkło pociemniała, jakby wypełnił j ˛

a szary dym. Mongolfier

410

background image

manipulował pokr˛etłem, a˙z stała si˛e czarna jak mur przechodni. W porannym pejza˙zu

ziała ciemna dziura.

— Plunkett jest martwy — oznajmił Mongolfier. — Zamknij oczy. — Wło˙zył swoj ˛

a

r˛ekawic˛e i udał, ˙ze przekr˛eca kolejn ˛

a gałk˛e, a wówczas kula oderwała si˛e od postumen-

tu. — Zamknij oczy — rzucił niecierpliwie, spogl ˛

adaj ˛

ac raz na mnie, raz na urz ˛

adzenie.

— Dobrze — odparłem, ale i tak nie posłuchałem. Wcisn ˛

ałem kapelusz na głow˛e, by

od razu go zdj ˛

a´c. Czarna kula szybowała wolno ku mojej twarzy. Przez chwil˛e odczuwa-

łem paniczny strach, zupełnie jak wówczas, gdy czer´n przechodniego muru wypełniła

mi pole widzenia. Zamkn ˛

ałem oczy.

I otworzyłem je tutaj.

Tak. Musisz je teraz zamkn ˛

a´c, bo opowie´s´c dobiega kresu. . .

Poczekaj. Odłó˙z r˛ekawic˛e. Czuj˛e strach.

Strach?

Boj˛e si˛e o niego, o siebie. Co ze mn ˛

a b˛edzie, aniele, gdy nieruchomy jak mucha

w przezroczystej bryle plastiku zako´ncz˛e opowie´s´c?

411

background image

Nic. Je´sli przyjdzie sen, obudzisz si˛e i nie b˛edziesz go pami˛eta´c. Nie s ˛

adz˛e jednak,

˙zeby´s ´snił. Moim zdaniem zapadniesz w niebyt.

Miałem wra˙zenie, ˙ze siedz˛e na ł ˛

ace, a w chwil˛e pó´zniej znalazłem si˛e tutaj, by opo-

wiedzie´c swoj ˛

a histori˛e. Wiem, ˙ze tak by´c nie mogło. Chyba ju˙z o tym wszystkim mó-

wiłem.

Tak.

Czemu pami˛e´c mnie zawodzi?

Nie ma ciebie tutaj, Potoku. Zabrali´smy jedynie. . . wizerunek podobny do przezro-

cza z Archiwum, które pozwala wnioskowa´c o tobie tylko na podstawie. . .

Interpretacji.

Tak, na podstawie interpretacji. Trzeba uwzgl˛edni´c tamtego, który znika, gdy si˛e

pojawiasz, i powraca, ilekro´c odchodzisz. Tak czy inaczej, ˙zadna z tych rozmów nie ma

na ciebie wpływu, podobnie jak wizerunek Plunketta nie mógł odpowiedzie´c u´smiechem

na u´smiech. Gdy tu powrócisz, b˛edziesz zdumiony i zaskoczony, bo znów ci si˛e wyda,

˙ze przed chwil ˛

a Mongolfier i ty siedzieli´scie razem na ł ˛

ace. B˛edziesz znowu podziwia´c

chmury i kopuł˛e; po raz kolejny opowiesz swoj ˛

a histori˛e. Nie mamy poj˛ecia, kim jeste´s,

412

background image

gdy nie ma ci˛e tu z nami, gdy spoczywasz na swym postumencie. Odkryli´smy jedynie, ˙ze

czasem budzisz si˛e ze snu w pełni ´swiadomy, a czasami trudno ci˛e dobudzi´c. . .

Ile razy musz˛e przez to przej´s´c?

Zawsze o to pytasz. Gdy nasz syn. . . mój syn doro´snie, Potoku, i przyjmie ciebie,

o ile starczy mu odwagi, zostaniesz obudzony trzysta razy w ci ˛

agu sze´sciuset lat.

Nie, aniele. Tylko nie to. . .

Wiele ˙zywotów, Potoku, jak zapowiedziała Barwa Czerwieni.

Ona ju˙z odeszła. Wszyscy odchodz ˛

a. Czego dokonałem, aniele? Czy długo ˙zyłem?

Czy zszedłem w dolin˛e? A Jednodniówka? Och, aniele, kim si˛e stałem?

Nie wiem. S ˛

a tacy, którzy byli tob ˛

a i mog ˛

a si˛e domy´sli´c. ´

Sniło im si˛e albo sobie

wyobrazili, ˙ze wróciłe´s do Małego Domostwa i zostałe´s. Mongolfier powiada, ˙ze kiedy

wysłu˙zony ´smigłowiec przyleciał po niego na ł ˛

ak˛e, obserwował ci˛e do ostatniej chwi-

li; podziwiałe´s nieznan ˛

a maszyn˛e i odprowadzałe´s wzrokiem odlatuj ˛

acego wysłannika.

Tyle wiemy. Mo˙zemy wnioskowa´c jedynie z tego, co nam opowiedziałe´s, Potoku.

413

background image

Za ka˙zdym razem słysz˛e o tym, a nast˛epnie zapominam? Jestem podobny do mat-

ki Tom zamkni˛etej w pudełku, do paska papieru, z którego ´swi˛ety Gene zrobił p˛etl˛e

niesko´nczono´sci?

Tak.

A zatem uwolnij mnie, aniele. Pozwól mi zasn ˛

a´c, skoro nie mog˛e umrze´c. Uwolnij

mnie szybko, póki jestem w stanie znosi´c to brzemi˛e. . .

Tak, pora na sen, mój ´smiałku. ´

Spij, Potoku. Przymknij oczy, przymknij oczy. Zapo-

mnij.

Chciałbym. . . Poczekaj, wstrzymaj si˛e. Wysłuchaj pro´sby. Miej wzgl ˛

ad na moje

drugie ja. Pami˛etaj, ˙ze musisz si˛e nim zaopiekowa´c, gdy powróci. We´z mnie za r˛ek˛e,

dotknij jego dłoni. Obiecaj.

Dobrze. Obiecuj˛e.

Zosta´n z nim.

Na zawsze. Przysi˛egam. A teraz zamknij oczy.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Crowley John Pozne Lato
Crowley John Późne Lato
Crowley, John El Ruisenor canta de noche
John Playford The Black Nag Arr Robert Stockton
John W Campbell The Black Star Passes
Brunner, John Traveler in Black
Black J R Lato mulistych potworów
John Brunner Traveler in Black
John Crowley Missolonghi 1824
John Crowley Missolonghi 1824
Beasts John Crowley
Black Like Me by John Griffin
The Deep John Crowley
33 1 3 056 Black Sabbath s Master of Reality John Darnielle (retail) (pdf)
John Maddox Roberts Stormlands 02 The Black Shield UC FR6
Lato prezentacja 3

więcej podobnych podstron