Jan Brzechwa
LATAJĄCY POGRZEBACZ
Niedaleko Sochaczewa
Stoi drzewo. Gdy od drzewa
Jechać cztery mile w lewo,
Widać miasto Błękitniewo.
I właściwie to nie miasto,
Lecz miasteczko - jedno na sto,
W którym zawsze błękit nieba
Jest bezchmurny, gdy potrzeba,
W którym wrzos, gdy zechce, kwitnie
Nie liliowo, lecz błękitnie,
Gdzie na moście każda deska,
Chce, czy nie chce, jest niebieska,
Gdzie na rynku każda ściana
Jest na błękit malowana,
I gdzie każdy dom za rynkiem
Jest pokryty modrym tynkiem.
W Polsce nikt zapewne nie wie,
Że w miasteczku Błękitniewie
Na ulicy Czereśniowej
Stoi jeden domek nowy
Nie błękitny, lecz różowy.
Domek ten jest wynajęty.
Mieszka w nim pan Prusz Wincenty,
Który, służąc Błękitniewu,
Uczy muzyki i śpiewu.
Nawet się nikomu nie śni,
Jakie piękne zna on pieśni,
Toteż zawsze śpiew rozbrzmiewa
Na ulicach Błękitniewa.
Nawet wójt i wszyscy radami,
I zwierzchnicy, i podwładni,
Cała młodzież Błękitniewa
Z Panem Pruszem lekcje miewa,
Więc kto spotka pana Prusza,
Ten uchyla kapelusza.
Pan Wincenty Prusz miał syna,
I tu... bajka się zaczyna:
Ojciec nazwał syna Protem.
Matka zmarła wkrótce potem,
I pozostał Prot sierota,
Lecz pan Prusz tak dbał o Prota,
Że mu ojcem był i matką
I strofował chłopca rzadko.
Prot miał siedem lat mniej więcej,
Siedem lat i pięć miesięcy,
A już chodził po sprawunki,
Umiał pisać, znał rachunki,
Lecz zrządzeniem dziwnym losu,
Nie miał słuchu ani głosu,
I był jednym w Błękitniewie,
Który nie znał się na śpiewie.
Ojciec tym ogromnie gryzł się,
Ale z palce nikt nie wyssie
Tego, co natura daje.
Prot miał inne obyczaje:
W swym pokoju na stoliku
Różnych kluczy miał bez liku,
Mnóstwo gwożdzi zardzewiałych,
Śrubek dużych, średnich, małych,
Drut, scyzoryk, stare dłutko,
Trochę blachy - mówiąc krótko,
Prota fach ślusarza nęcił,
Przy stoliku dłubał, kręcił,
Psuł, naprawiał, psuł na nowo,
A pan Prusz wciąż kiwał głową:
"To dopiero jest zgryzota!
Co wyrośnie z tego Prota?
Czego można się spodziewać
Po kimś, kto nie umie śpiewać?"
Był w miasteczku ślusarz młody,
Który co dzień dla wygody
Pań gospodyń, wczesnym rankiem
Zatrzymywał się przed gankiem
Nawołując: "Komu, komu
Trzeba coś naprawić w domu?"
Wybiegały gospodynie:
"Pan zlutuje mi naczynie!"
"Pan naprawi kran przy zlewie!"
"Co tam słychać w Błękitnieiwe?"
"Czy pan klucz dorobić może?"
"Proszę mi oaostrzyć noże!"
"Pan otworzy mi szufladę!"
"Niech pan wstąpi przed obiadem!"
Ślusarz robi wszystko świetnie,
Tu przybije, tam obetnie,
Tu pobieli, tam naprawi,
Rozweseli i zabawi.
Nic dziwnego, że ślusarza
Każdy lubi i poważa.
Każdy - oprócz pana Prusza.
Pana Prusza mało wzrusza
Ślusarz oraz jego praca:
"Chłopcu w głowie poprzewracał!
Zamiast uczyć się bemoli,
Prot rozkręcać zamki woli,
Woli dłubać w pęku kluczy,
Ale śpiewu się nie uczy!"
Nieraz mówił też do Protu:
"Śpiewać tobie nieochota,
Tobie ważny tylko ślusarz.
Popatrz, znów się umorusarz!
Widzisz? Dziura na rękawie,
Już ci więcej nic nie sprawię!"
W szkole inni chłopcy mali
Też Protowi dokuczali:
"Jak się dziś pan gwoździk miewa?"
"Dorób klucz do Błękitniewa!"
"Co ma łebek śrubki w środku?"
"Do widzenia Protku-Młotku!"
Prot zabawnie czoło marszczył:
"Zaczekajcie, będę starszy,
Wtedy wszystkim wam pokażę,
Co to znaczy być ślusarzem!"
Nikt z was jeszcze dotąd nie wie,
Że ów ślusarz w Błękitniewie,
Który wołał: "Komu, komu
Trzeba coś naprawić w domu",
Cały dzień poświęcał pracy,
A na imię miał - Pankracy.
Prot z Pankracym żył w przyjaźni,
Przy Pankracym czuł się raźniej,
Bo Pankracy lubił Prota,
I gdy przyszła mu ochota,
Uczył malca rzeczy prostszych;
A więc jak się noże ostrzy,
Jak się lutem spawa druty
Lub naprawia kran zepsuty.
Dnia pewnego przy sobocie
Rzekł Pankracy: "Słychaj, Procie,
Pójdziesz ze mną do fabryki,
Chociaż dotąd takie smyki
Do fabryki nie chodziły,
Ale z ciebie chłopiec miły
I masz zamiar być ślusarzem,
Więc fabrykę ci pokażę."
Choć pan Prusz się długo wzdragał,
Prot na koniec go przebłagał
I po chwili mu Pankracy
Pokazywał warsztat pracy.
Prot oglądał więc z zachwytem
Lśniące koła pod sufitem,
Wielkie świdry i strugarki,
Mechaniczne obrabiarki,
Ostre noże, ciężkie młoty
I narzędzia do roboty.
Prot przyglądał się tym dziwom
I tak jak istotę żywą
Głaskał dłonią stal narzędzi,
Z ciekawością zerkał wszędzie,
Dreptał przeszło dwie godziny
Od maszyny do maszyny,
I ze wzruszeń tych ogromu
Z wypiekami biegł do domu.
W domu zaś pan prusz tymczasem
Wyśpiewywał tęgim basem
Swoje "tirli" i "tralala",
Aż koguty piały z dala,
Aż się wróble zlatywały,
Świergotały i ćwierkały,
Nawet wilgi, nawet kosy
Zawodziły wniebogłosy,
A uczniowie w takt batuty
Powtarzali wszystkie nuty -
Jedni solo, inni chórem,
Potem wszyscy zgodnym wtorem
"Tirli-tirli" i "tralala..."
Urastała dźwięków skala.
A więc wójt z rozwianym włosem
Wyśpiewywał pełnym głosem,
Jeden z członków rady gminnej
Śpiewał w takt melodii innej,
Referenci z inspektorem
Wtórowali mu tenorem,
Zaś agronom z praktykantem
Powtarzali wtór dyszkantem.
Płynął śpiew jak wielka fala:
"Tirli-tirli" i "tralala"!
Tak każdego dnia wieczorem
Chór się zbiera i z uporem
Wyuczone pieśni ćwiczy.
Pan Prusz w pozie malowniczej
Stoi w środku na krzesełku,
Przewodniczy w śpiewnym zgiełku,
I chóralna pieśń rozbrzmiewa
Aż po krańce Błękitniewa.
Północ biła już na wierzy.
Prot od dawna w łóżku leży,
Lecz nie może spać zupełnie.
Księżyc toczy swoją pełnię,
Wpada w okno srebrną smugą,
A Prot nie śpi, nie śpi długo,
Wciąż wrażenia swe przeżywa,
Po nim srebrna smuga spływa...
Naraz gwizdnął ktoś i cmoknął.
Któż to? Wyjrzał Prot przez okno,
A za oknem, pod księżycem,
Szedł Pankracy przez ulicę,
W srebrnej smudze zamigotał,
Po czym zbliżył się do Prota
I powiada: "Słuchaj, Procie,
Dobrze siedzieć w samolocie,
Autem jechać doskonale,
Dobrze pruć okrętem fale,
Gorzej tłuc się autobusem,
Lepiej konno pędzić kłusem...
Ja dla ciebie, chłopcze drogi,
Nie mam nawet hulajnogi.
Nie mam nic dosłownie! Przebacz,
Ale daję ci pogrzebacz!
Jest on mego wynalazku,
Na nim siądź w księżyca blasku,
A pogrzebacz ten w podróży
Znakomicie ci posłuży."
Rzekł i zniknął, jak się zjawił,
Lecz pogrzebacz pozostawił
W rękach Prota. Prot zdziwiony
Bada go na wszystkie strony,
Nie wie, co ten dar oznacza...
Wreszcie - dosiadł pogrzebacza.
Nim pomyślał, pomknął w górę,
Nim się spostrzegł, minął chmurę.
Jeszcze widział w dole drzewa,
Widział światła Błękitniewa,
Jeszcze słyszał brzmiące z dala
"Tirli-tirli" i "tralala",
A gdy zrównał się z księzycem,
Księżyc zmarszczył srebrne lice
I po polsku rzekł do Prota:
"To dopiero jest dziwota!
Osiągnąłem wiek sędziwy
I widziałem różne dziwy,
Różne rzeczy się zdarzały,
Ale żeby chłopiec mały
Sam szybował w świat najszerszy,
To się zdarza po raz pierwszy!"
A Prot z woli pogrzebacza
Dalsze kręgi wciąż zatacza,
Mleczną Drogą się zachwyca,
Nage patrzy - jest tablica,
Na tablicy takie słowa:
WJAZD DO MIASTA PRZEMYSŁOWA
Siedząc miękko jak w fotelu
Prot przybliżał się do celu.
Nim pomyślał - rzekł: "Nareszcie!"
Nim się spostrzegł - był już w mieście.
Ze zdumieniem przetarł oczy,
Z pogrzebacza zsiadł i kroczy
Przez ulice Przemysłowa.
Czystość wszędzie jest wzorowa,
Na chodnikach nie ma śmieci,
Każda ławka aż się świeci,
A na ławkach siedzą dzieci
Wykąpane, uczesane...
Domy świeżo malowane,
Czystość sklepów oko nęci,
Ludzie chodzą uśmiechnięci,
Schludni, mili i weseli,
Tak jak u nas przy niedzieli.
Prot rozgląda się wokoło,
Jemu także jest wesoło.
Gdy na jezdni Prot przystaje,
Zatrzymują się tramwaje,
Auta mu zjeżdżają z drogi,
W bok skręcają hulajnogi,
A cykliści w półobrocie
Wykrzykują: "Witaj, Procie!"
A Prot idzie przez ulice,
Gdzie się wznoszą kamienice
Niby pałac przy pałacu.
Wreszcie znalazł sięna placu:
Naokoło dlaparady
Rosną drzewa z czekolady,
A na drzewach są słodycze
I wyroby cukiernicze.
Czekoladzie zawsze rade,
Smakowitą czekladę
Obłupują dzieci z miasta,
A co zjedzą - to odrasta.
Idąc w tamtych dzieci ślady
Prot zjadł kilo czekolady,
Potem poszedł ku fontannie,
Gdzie tryskała nieustannie
Słupem zimnym i różowym
Woda z sokiem malinowym.
Gdy Prot najadł się i napił,
Jeszcze trochę się pogapił,
Wreszcie spytał z grzecznym gestem:
"Proszę pana, gdzie ja jestem?"
A przechodzień mu odpowie:
"Jesteś, chłopcze, w Przemysłowie.
Tu najlepsi rzemieślnicy
Jadą, jak do swej stolicy,
Swe narzędzia doskonalić,
Wynikami się pochwalić...
Różne rzeczy się zdarzały,
Ale żeby chłopiec mały
Trafił tu, do Przemysłowa,
To historia całkiem nowa!"
Prot podciągnął tylko spodnie
I powiedział bardzo godnie:
"Mały... mały! I cóż z tego?
Jestem uczniem Pankracego
I potrafię bardzo wiele:
Noże ostrzę, rondle bielę,
Umiem lutem spawać druty
I naprawiać kran zepsuty...
Niech tu przyjdą ci ślusarze,
To im wszystko to pokażę!"
Pan pokręcił tylko głową:
"Niebywałe, daję słowo!
Różne rzeczy się zdarzały,
Ale żeby chłopiec mały
Opanował fach ślusarza,
To się po raz pierwszy zdarza!
A więc dobrze! Mam tu władzę,
Wnet ślusarzy przyprowadzę."
Prot na ławce siadł i czeka.
Tłum się snuje, a z daleka
Płynie znancyh dźwięków fala:
"Tirli-tirli" i "tralala."
Gdzie śpiewają - Prot już nie wie.
W Przemysłowie? W Błękitniewie?
Prot zamyślił się. Tymczasem
Z krzykiem, zgiełkiem i hałasem
Nadszedł wielki tłum w pochodzie.
"Oto oni! - rzekł przechodzień -
Oto nasi są ślusarze!
Co kto umie, niech pokaże!"
Pośród gwaru, śmiechów, krzyków,
Prot powitał rzemieślników,
Oni zaś krzyknęli chórem:
Prot niech żyje! Prota w gorę!"
Podrzucali go, a potem
Wdali się w rozmowę z Protem.
Rzekł najstarszy: "Drogi Procie,
Poznać trzeba nas w robocie!
Popatrz, wszyscyśmy ślusarze,
Zapamiętaj nasze twarze:
Pierwszy z prawa, tamten tęgi,
Skonstruował nowe cęgi,
Co z szybkością ośmiokrotną
Drut najtwardszy nawet potną.
Tamten młot udoskonalił,
Tamten znów piłkę do metali.
Kto używa tych narzędzi,
Dużo czasu zaoszczędzi!
Ten wynalazł imadełko,
Imadełko - arcydziełko!
Łatwiej można je obsłużyć
I połowę czasu zużyć.
Ten wymyślił znów przebijak,
Który się nie tępi nijak,
Czy to będzie blaszka błaha,
Czy najgrubsza nawet blacha.
Ten, co fajkę tam zapalił,
Pilnik tak udoskonalił,
Że dziś jeden mniej się trudzi,
Niż poprzednio pięciu ludzi.
Ten przysłużył się fabryce,
Bo wynalazł gwintownicę,
Co nacina śruby prędzej,
A kosztuje mniej pieniędzy.
U nas ślowa nic nie znaczą -
Trzeba się wykazać pracą.
Teraz twoja kolej, Procie!
Chcemy poznać cię w robocie!
Pomysłowość - to się ceni!
Tu Prot sięgnął do kieszeni,
Wyjął małe pudełeczko,
W pudełeczku podniósł wieczko
I powiedział jakby z łaski:
"Oto moje wynalazki!"
I wyjmować jął z pudełka
Kowadełka, imadełka,
Cyrkiel prosty i wygięty,
Stemple, klucze, śrubokręty,
Młotki, noże i pilniki,
Kątomierze, kątowniki,
Piły, cęgi i wiertarki,
Obrabiarki różnej marki
I szlifierki, i strugarki,
Mnóstwo nożyc znakomitych
I toczydła, i uchwyty,
I skrobarki do obróbki,
Druty, gwoździe, śruby, śrubki,
Przecinaki, wycinaki...
Wreszcie stos się zrobił taki,
Że ślusarze oniemieli.
Prot zaś do nich rzekł: "Jeżeli
Chcecie mieć wyniki dalsze
Lepsze, trwalsze, doskonalsze,
Chętnie wam to oddać mogę
Biorąc w zamian hulajnogę.
Chcę pojechać do Warszawy,
Gdzie dla dzieci do zabawy,
A dla starszych dla wygody
Czynne są ruchome schody."
Ucieszyli się ślusarze:
"Więc to wszystko dla nas w darze?
Taka hojność niebywała
Chyba w bajkach się zdarzała!"
I krzyknęli zgodnym chórem:
"W górę Prota! W górę! W górę!"
Pochwycili go na ręce.
Rąk tych było coraz więcej,
Podrzucili go do góry,
Podrzucili raz i wtóry,
Aż Prot wzbił się ponad chmury.
Leciał, leciał nieprzerwania
I zrozumieć nie był w stanie,
Czemu leci tak a leci,
Czemu księżyc już nie świeci,
Czemu świat się wokół mroczy?
Nic nie widział. Zamknął oczy,
Czuł, że płynie na obłokach
I że leci w dół z wysoka...
Wreszcie na coś opadł miękko.
Popróbował naprzód ręką,
Cóż to? Kołdra? I poduszka!
Prot wyskoczył szybko z łóżka,
Spojrzał w okno - słońce cudnie
Promienieje jak w południe.
Przez ulicę już Pankracy
Idzie z nocnej swojej pracy,
Ma pogrzebacz na ramieniu
I jak zwykle staje w cieniu
Nawołując: "Komu, komu
Trzeba coś naprawić w domu?"
Równocześnie tuż za ścianą
Śpiewa chór melodię znaną,
I urasta dźwięków fala
"Tirli-tirli" i "tralala."