R
O
Z
D
Z
I
A
Ł
3
2
POSZŁAM DO MOJEGO pokoju o dziesi
ą
tej. Tori ju
ż
tam była, skupiona na Hrabi
Monte Cristo. Nie zrobiła nic wi
ę
cej ni
ż
machniecie r
ę
k
ą
, dopóki nie sko
ń
czyła
rozdziału. Rozmawiały
ś
my przez chwil
ę
. O niczym wa
ż
nym. Tylko rozmawiały
ś
my,
staraj
ą
c si
ę
by
ć
spokojne, podczas gdy modliły
ś
my si
ę
by czas, przy
ś
pieszył. Ju
ż
prawie. Jeszcze tylko kilka godzin …
Derek powiedział,
ż
e Andrew nigdy nie idzie do łó
ż
ka przed północ
ą
. Je
ż
eli
chcieli
ś
my dosta
ć
go po tym, jak twardo za
ś
nie, musieli
ś
my poczeka
ć
co najmniej do
drugiej.
O dziwo, zasn
ę
łam, i to tak zdrowo,
ż
e nie słyszałam budzika w zegarku który dał mi
wcze
ś
niej Derek. Obudziłam si
ę
gdy Tori potrz
ą
sała mnie za r
ę
k
ę
gdy drug
ą
próbowała wył
ą
czy
ć
budzik.
Ziewn
ę
łam i mocno zamrugałam.
- Uciekaj
ą
c po tym, jak ledwie spała
ś
przez ostatni tydzie
ń
nie jest dobrym
pomysłem,- powiedziała. -Na szcz
ęś
cie, przewidziałam to.
Otworzyła puszk
ę
coli i wr
ę
czyła mi ja.
- Nie tak dobre jak kawa - powiedziała. -Ale mog
ę
si
ę
zało
ż
y
ć
ż
e nie pijesz kawy,
prawda?
Potrz
ą
sn
ę
łam głowa, gdy wypiłam łyk.
- Dzieci- powiedziała, przewracaj
ą
c oczami.
Drzwi otwarty si
ę
i wbiegł Simon.
- Przepraszam?- powiedziała Tori.
- Derek - powiedział do mnie - Nie mog
ę
go obudzi
ć
.
Wbiegli
ś
my od pokoju. Derek nadal był w łó
ż
ku, rozci
ą
gni
ę
ty, kołdra spadła na
podłog
ę
. Le
ż
ał na brzuchu maj
ą
cym na sobie tylko bokserki.
Potrz
ą
sn
ę
łam jego rami
ę
. Moje palce były chłodne od puszki, ale on nadal si
ę
nie
ruszał.
- Oddycha - szepn
ą
ł Simon – tylko si
ę
nie obudzi.
Tori podeszła do łó
ż
ka. Katem oka, widziałam,
ż
e przygl
ą
da mu si
ę
raz za razem.
- Wiesz, pod tym kontem, wcale nie wygl
ą
da tak
ź
le - powiedziała.
Spojrzałam na ni
ą
.
- Tylko mówi
ę
…
Pochyliłam si
ę
nad Derekiem, mówi
ą
c do niego tak gło
ś
no jak tylko si
ę
o
ś
mieliłam.
- Osobi
ś
cie, bardziej jestem typem uciekaj
ą
cej dziewczyny – powiedziała Tori -Ale,
je
ż
eli wolisz typ ochraniaj
ą
cy, to jest…
Moje gro
ź
ne spojrzenie uciszyło j
ą
.
- Zasłaniasz mi
ś
wiatło - powiedziałam, machaj
ą
c by przeszła na bok.
- Umiesz pierwsz
ą
pomoc, Chloe?
Potrz
ą
sn
ą
łem głowa.
- Wtedy ty zasłaniasz mi
ś
wiatło. Uciekaj.
Przepo
ś
ciłam j
ą
. Sprawdziła Derekowi puls i jego oddech, mówi
ą
c,
ż
e oba wydaja si
ę
w porz
ą
dku, nast
ę
pnie pochyliła si
ę
w dół do jego twarzy.
- Nic dziwnego w jego oddechu. Zapachy … jakby pasty do z
ę
bów.
Oczy Dereka otworzyły si
ę
i pierwsz
ą
rzecz
ą
, któr
ą
zobaczył była pochylona nad nim
twarz Tori. Odskoczył i zakl
ą
ł.
Simon zachichotał. Szybko machn
ę
łam do niego by był cicho.
- Dobrze si
ę
czujesz? – Spytałam Derek'a.
- Teraz ju
ż
tak – powiedział Simon – Po tym jak Tori przyprawiła go o zawał serca.
- Nie mogli
ś
my ci
ę
obudzi
ć
- powiedziałam. -Tori upewniała si
ę
czy wszystko z Tob
ą
dobrze.
Nadal mrugał, zdezorientowany.
- Mam col
ę
w moim… - zacz
ę
łam.
- Pójd
ę
po ni
ą
– powiedziała Tori.
Obróciłam si
ę
do Derek'a. Nadal mrugał.
- Derek?
- Tak - wymamrotał, jakby mówił przez
ś
cian
ę
, zdziwił si
ę
i odchrz
ą
kn
ą
ł.
- Jak si
ę
czujesz ? - Spytałam.
- Zm
ę
czony. Musiałem mocno spa
ć
.
- Jak skała - powiedział Simon.
- Czujesz si
ę
podpity?- Spytałam.
- Tak - znów si
ę
zdziwił - Co jadłem zeszłej nocy?
Przeleciał mnie chłód. - Twoje usta s
ą
wyschni
ę
te?
- Tak- zakl
ą
ł i podniósł si
ę
.
Chwyciłam col
ę
od Tori, gdy wróciła. – Został u
ś
piony.
- U
ś
piony? - Simon umilkł tylko na sekund
ę
, nast
ę
pnie powiedział, -Andrew.
- Bior
ę
nasze torby,- powiedziała Tori - Wzi
ę
ły
ś
my je do naszych pokoi zeszłej nocy,
boj
ą
c si
ę
,
ż
e mogliby je znale
źć
w szafie na dole.
Podeszłam do Dereka gdy pił duszkiem reszt
ę
coli.
-Andrew przyniósł nam cole wieczorem, przed snem. - powiedział Simon, gdy brał
swoj
ą
torb
ę
.
- I powiedział, która jest Dereka?
- Nie musiał. Moja zawsze jest dietetyczna.
Patrzyłam na Dereka poniewa
ż
przetarł r
ę
k
ą
usta. – Ju
ż
lepiej?
- Tak. Tylko pozwól mi si
ę
ubra
ć
.
Dlaczego Andrew u
ś
pił Dereka? Czy chcieli przyj
ść
po niego dzi
ś
wieczorem? Lub
nasza paranoja dobrze argumentowana i grupa wiedziała dokładnie, co
kombinowali
ś
my? Tak czy owak, nasz najlepszy wojownik był niesprawny.
- Zostan
ę
z Derekiem - powiedziałam. - Simon, mo
ż
esz kry
ć
Tori i dosta
ć
si
ę
do
pokoju Andrewa?
Zerkn
ą
ł na Dereka dla potwierdzenia. Derek mrugn
ą
ł mocno, skupiaj
ą
c si
ę
,
ż
eby
wyrówna
ć
niewyra
ź
ny obraz, -Tak. Zrób to.
-Ale uwa
ż
aj, - powiedziałam. - Jest du
ż
a szans
ą
,
ż
e Andrewa nie ma w łó
ż
ku.
Wrócili dziesi
ęć
minut pó
ź
niej.
- Niema go – szepn
ą
ł Simon.
- Co?
- Nigdzie nie ma po nim
ś
ladu – potwierdziła Tori - Ci
ęż
arówka jest na zewn
ą
trz, ale
w domu nie pala si
ę
ż
adne
ś
wiatła.
- Jego buty tez znikn
ę
ły – powiedział Simon.
- Spotkał si
ę
z kim
ś
- szepn
ę
łam. - Kto
ś
musi tu przyj
ść
, by zabra
ć
Dereka i Andrew
jest na zewn
ę
trzny z nim, próbuj
ą
c uzgodni
ć
jak to zrobi
ć
.
- Lub został zabrany – powiedziała Tori.
Derek potarł twarz, i ostro potrz
ą
sn
ą
ł głowa - Zapomnij o Andrewie. Po prosu
uciekajmy i b
ą
d
ź
my ostro
ż
ni.
Simon wsadził r
ę
k
ę
pod ramie Dereka wbrew jego protestom. Niosłam torb
ę
Dereka
jak równie
ż
własna; Tori miała torb
ę
Simona.
Spojrzeli
ś
my w dół ciemnego korytarza. Teodoryk w
ę
szył. Ostatni
ś
lad Andrewa był
stary, co znaczyło,
ż
e nie wchodził na pi
ę
tro po przyniesieniu coli. Derek stan
ą
ł na
szczycie głównych schodów i słuchał, wtedy potrz
ą
sn
ą
ł głow
ę
.
ś
adnego d
ź
wi
ę
ku na
dole.
Zmierzali
ś
my do schodów, które prowadziły na tył domu, znale
ź
li
ś
my je wcze
ś
niej
zakładaj
ą
c,
ż
e prawdopodobnie korzystała z nich słu
ż
ba. To było jedyne miejsce,
którego Tori nie wyczy
ś
ciła —a ni nikt inny od lat, najwidoczniej, musiałam zakry
ć
nos i usta przed kurzem by nie kichn
ąć
.
Kiedy zeszli
ś
my na dół, byłam na przedzie, Tori na prawo za mn
ą
a Simona
pomagaj
ą
cy Derekowi w tyle. Schody ko
ń
czyły si
ę
drzwiami. Obróciłam wolno gałk
ę
,
próbuj
ą
c by
ć
cicho. Skr
ę
ciła si
ę
w połowie, i zatrzymała. Pchn
ę
łam Drzwi nie ruszyły
si
ę
.
Tori naparła ramieniem po mnie. - Zamkni
ę
te - szepn
ę
ła – mówiłam wam...
- Sprawdziłem wszystkie drzwi zeszłej nocy- powiedział, Simon - Zrobili
ś
my to. Były
otwarte.
- Przesu
ń
cie si
ę
- wymamrotał Derek, jego głos nadal był przytłumiony.
Ś
cisn
ę
li
ś
my si
ę
na bok. Chwycił gałk
ę
i zamek p
ę
kł, sprawiaj
ą
c,
ż
e wzdrygn
ę
łam si
ę
od hałasu.
Schody otworzyły si
ę
do ciemno
ść
, pokój o niskim stropie. Stara spi
ż
arnia lub co
ś
takiego. Tori o
ś
wiecała j
ą
latarka. Pokój był brudny i pusty— dlatego nie u
ż
ywano
tych schodów. Tym razem, Tori była pierwsza przy kolejnych drzwiach. Wiedziałam,
co odkryje zanim nawet to powiedziała.
- Zamkni
ę
te.
- Powa
ż
nie? - szepn
ą
ł Simon
Derek podszedł, ju
ż
przebudzony. Skr
ę
cił gałk
ę
i, znów, zamek p
ę
kł. Energicznie
szarpn
ą
ł drzwi. Nie ruszyły si
ę
. Poci
ą
gn
ą
ł mocniej, sprawiaj
ą
c,
ż
e zawiasy zaj
ę
czały.
- Zakl
ę
cie zamkni
ę
cia - powiedział głos za nami
Obrócili
ś
my si
ę
, gdy Andrew wyszedł z klatki schodowej. Palce Simona poleciały ku
górze by rzuci
ć
zakl
ę
cie zatrzymania. Derek odwrócił si
ę
, by ruszy
ć
do ataku.
Andrew machn
ą
ł r
ę
k
ę
do mnie. Iskry poleciały z jego palców. Simon i Derek
zatrzymali si
ę
jednocze
ś
nie.
Andrew posłał skrzywiony u
ś
miech. - Pomy
ś
lałem,
ż
e to mo
ż
e si
ę
przyda
ć
. Simon,
wiesz, jak to jest. Wszystkie zakl
ę
cia mam przygotowane od obiadu. Pó
ź
niej
potrzebne jest tylko słowo, by sko
ń
czy
ć
.
- J-jaki rodzaj zakl
ę
cia? - Szepn
ę
łam, zahipnotyzowana przez iskry skacz
ą
ce do
mnie.
-
Ś
miertelny - powiedział Andrew.
Derek warkn
ą
ł. Prawdziwe warczenie, wilcze, które sprawiło,
ż
e włosy na mojej szyi
stan
ę
ły .
Z drugiej strony, Tori mówiła co
ś
do mnie. Nie mogłam tego zrozumie
ć
, ale
domy
ś
liłam si
ę
,
ż
e ostrzegała mnie, przed rzuceniem zakl
ę
cia.
- Nie,- powiedział Derek, słowo było prawie warczeniem. Jego spojrzenie utkwione
było w Andrewie i my
ś
lałam,
ż
e rozmawia z nim, ale wtedy jego oczy
ś
lizgn
ę
ły si
ę
w
stron
ę
Tori.
- Nie.
- Posłuchaj Dereka - powiedział Andrew - Je
ż
eli wydawałoby mu si
ę
,
ż
e jest
jakimkolwiek sposób dopadni
ę
cia mnie zanim rzuc
ę
zakl
ę
cie, zrobiłby to sam. Tori,
sta
ń
przede mn
ą
, prosz
ę
, bym mógł widzie
ć
twoje usta. Simon, usi
ą
d
ź
na r
ę
kach.
Derek?
Spojrzałam na Dereka. Jego spojrzenie zostało utkwione w Andrewie, płon
ę
ło,
mi
ęś
nie jego szcz
ę
ki napinały si
ę
. Andrew powtórzył jego imi
ę
, ale wydawało si
ę
ż
e
nie słyszy, pi
ęś
ci zwijały i rozlu
ź
niały po jego bokach
- Derek - powiedział Andrew, ostrzej.
- Co?- Kolejne warczenie wyszło za słowa.
Andrew wzdrygn
ą
ł si
ę
, wtedy zaparł si
ę
i chwycił go za ramiona. -Obró
ć
si
ę
.
- Nie.
- Derek.
Derek tylko gro
ź
nie popatrzył. Wtedy pochylił głow
ę
i nie widziałem jego wyrazu
twarzy, ale co
ś
w tym sprawiało,
ż
e Andrew si
ę
cofn
ą
ł, tylko troch
ę
. Jego jabłko
Adama hu
ś
tało si
ę
. Spróbował znów si
ę
wyprostowywa
ć
, spróbował spotyka
ć
spojrzenie Dereka, ale nie mógł tego osi
ą
gn
ąć
. Jego palce wygi
ę
ły si
ę
, iskry skakały
gdy przygotowywał zakl
ę
cie zatrzymania.
- Derek? - Szepn
ę
łam. - Prosz
ę
. Nie rób tego.
Drgn
ą
ł na d
ź
wi
ę
ku mojego głosu, trac
ą
c kontakt z Andrewem i w tej sekundzie, jego
postawa zmienia si
ę
, obraz wilka znikał, powracał Derek.
- Zrób, co mówi,- powiedziałam. - Prosz
ę
.
Kiwn
ą
ł głow
ą
i wolno obrócił si
ę
, staj
ą
c przodem do
ś
ciany.
- Dzi
ę
kuje - powiedział Andrew. - Miałem nadziej
ę
unikn
ąć
tego, ale domy
ś
lam si
ę
,
ż
e nie doceniłem dawki. Nie chc
ę
cie zrani
ć
, Derek. Dlatego cie u
ś
piłem. Nie chc
ę
zrani
ć
ż
adnego z was. Jestem tu, by cie ochroni
ć
. Zawsze byłem.
Simon parskn
ą
ł. -Tak, jasne nie chcesz zrani
ć
Dereka. Poprosiłe
ś
te wilkołaki,
ż
eby
zabiły go delikatnie, prawda?
- Nie chciałem zabi
ć
Dereka.
- Nie, wynaj
ą
łe
ś
kogo
ś
by to zrobił Jeste
ś
zbyt du
ż
ym tchórzem, by spojrze
ć
mu w
twarz i poci
ą
gn
ąć
za spust. Lub by
ć
mo
ż
e to był ten bałagan, o który si
ę
martwiłe
ś
.
Wiem, jak bardzo lubisz ubrania. Plamy z krwi s
ą
tak cholernie ci
ęż
kie do
wywabienia.
- Nie zrobiłem...
- Znale
ź
li
ś
my e-maile!- Simon skoczył do góry, wtedy pod spojrzeniem Derek'a,
zatrzymał si
ę
i znów usiadł na podłodze. -Wiemy,
ż
e w tym byłe
ś
.
-Tak, uczestniczyłem w planie, by przekaza
ć
Dereka do Stada. To jest to, co
znale
ź
li
ś
cie, prawda? Nic o mnie daj
ą
cym pozwolenie bo go zabi
ć
. To była całkowita
robota Russella. Nasz plan polegał na przywróceniu go do Stada. Tomas i ja
dowiedzieli
ś
my si
ę
wszystkiego, co mogli
ś
my o nich, a
ż
byli
ś
my zadowoleni,
ż
e nie
zabij
ą
szesnastoletniego wilkołak. Oni s
ą
jak ka
ż
da inna zorganizowana grupa sił
nadprzyrodzonych— to jest miejsce gdzie rosn
ą
, ucz
ą
si
ę
jak kontrolowa
ć
moce w
ludzkim
ś
wiecie. Miejsce, gdzie mog
ą
by
ć
własnym rodzajem.
Spojrzałam na Dereka, spinaj
ą
c siebie, by zobaczy
ć
migotliwe
ś
wiatło, które
powiedziałoby
ż
e to jest to, czego chciał. Ale tylko gapił si
ę
na
ś
cian
ę
, jego
spojrzenie było całkowicie pozbawione uczu
ć
.
- Według mnie jest to najlepsze rozwi
ą
zanie dla ciebie, Derek,- powiedział Andrew -
Wilkołaki nale
żą
do wilkołaków.
- A synowie nale
żą
do ojców - powiedziałam cicho.
Andrew zesztywniał. Jego przera
ż
one spojrzenie strzeliło we mnie.
- Znale
ź
li
ś
my tak
ż
e te e-maile - powiedziałam. -Trzymałe
ś
ich tat
ę
daleko od nich.
Przerwa. -Tak, tak zrobiłem. I jest powód.
- Na pewno jest, - powiedział Simon jego głos kipiał sarkazmem. – Niech si
ę
domy
ś
le. Nasz tata tak naprawd
ę
jest złym czarnoksi
ęż
nikiem Cabal. Lub
podwójnym agentem Edison Grup. Jest złym, fałszywym facetem, który zabijałby
nas, je
ż
eli miałby taka szans
ę
.
- Nie, Simon - powiedział Andrew delikatnym głosem. - Twój tata jest najlepszym
ojcem, jakiego znam. Zrezygnował ze wszystkiego— z kariery, z przyjaciół, swojego
ż
ycia —aby uciec i was chroni
ć
. Odmówił doł
ą
czenia do naszej grupy, poniewa
ż
mogło to wam zagrozi
ć
. Jego priorytetem byli
ś
cie wy dwaj, nie zlikwidowanie Edison
Grup. Nigdy nie pozwoliłby mi zabra
ć
was do tego laboratorium, by pomóc w
zatrzymaniu ich. Je
ż
eli zadzwoniłbym do niego, zabrałby was— cał
ą
czwórk
ę
— i
uciekłby. Kazałby mi zatrzyma
ć
Edison Grup
ę
bez was.
- Nie zły pomysł,- powiedziała Tori.
Andrew potrz
ą
sn
ą
ł głowa- Je
ż
eli Kit zabierze was, dzieci, wtedy b
ę
dziecie
bezpieczne. Je
ż
eli b
ę
dziecie bezpieczny, moi ludzie nie b
ę
d
ą
mieli
ż
adnej motywacji,
by zniszczy
ć
Edison Grup. Próbuj
ę
przekona
ć
ich, by zrobi
ć
to ju
ż
od lat, teraz s
ą
gotowi, mog
ą
zadziała
ć
, ale tylko, na natychmiastowe zagro
ż
enie. Je
ż
eli odejdziecie,
wróc
ą
do obserwacji. I dlatego, zdecydowałem si
ę
nie pozwoli
ć
wam z nim odej
ść
.
- Dlaczego mieliby tego nie robi
ć
?- Simon powiedział. – Zabierz nas z ich r
ą
k.
- Dla wi
ę
kszo
ś
ci z nich to najmniejsze z ich zmartwie
ń
, klasyfikuje si
ę
daleko za ich
pogl
ą
dami o niebezpiecze
ń
stwie, jakie stanowicie dla
ś
wiata nadprzyrodzonego gdy
jeste
ś
cie na wolno
ś
ci. Je
ś
li twój tata przyb
ę
dzie… - Machn
ą
ł, dr
żą
c
ą
r
ę
ka, ładuj
ą
c
zakl
ę
cie na sekund
ę
przed kolejnym wyznaniem - Mam nadziej
ę
,
ż
e Russell działał
samotnie kiedy zatrudnił te wilkołaki, by zabi
ć
Dereka i Chloe, ale szczerze… nie
wiem.
- Masz tam miłych przyjaciół.
- Tak, kilku z nich jest moimi przyjaciółmi, Simon, ale w wi
ę
kszo
ś
ci s
ą
tak jakby
innymi członkami klubu. Dzielimy zainteresowania, nic wa
ż
nego. Tym
zainteresowaniem jest ochrona naszego
ś
wiata. Dla mnie, to oznacza zlikwidowanie
Edison Grup. Dla kilku z nich…
- To znaczy zlikwidowanie nas,- szepn
ę
łam.
- Nie słuchaj go, Chloe - powiedział Simon - Jest kłamc
ą
i zdrajc
ą
. Je
ż
eli ci ludzie tak
nas si
ę
boja, to dlaczego nie zostawi
ą
nas w spokoju tylko tob
ą
, i nie zaobserwuj
ą
nas?
- Nie zrobi
ą
tego. Dlatego musiałem zatrzyma
ć
was zanim postawiliby
ś
cie stop
ę
za
tymi drzwiami.
Simon
ś
miał si
ę
. To nie był miły
ś
miech. - Racja, poniewa
ż
czaj
ą
si
ę
w ciemno
ś
ci,
czekaj
ą
c by trzasn
ąć
w nas zakl
ę
ciem energii. Moment, poczekaj, wła
ś
nie to
zrobiłe
ś
, prawda?
Andrew obni
ż
ył palce tylko na ułamek sekundy, tak jakby chciał cofn
ąć
zakl
ę
cie.
-Tak, s
ą
tam, Simon. Nie dokładnie za drzwiami, ale wystarczaj
ą
co blisko, pilnuj
ą
c
ś
cie
ż
ek. Poniewa
ż
to dokładnie to, czego boj
ą
si
ę
najbardziej. Waszej ucieczki.
ś
e
pobiegniecie do ludzi i zdradzicie nas. Lub stracicie kontrol
ę
i narazicie nas.
Uciekli
ś
cie z Lyle House i uciekli
ś
cie z Edison Grup. To jest pierwsz
ą
rzecz, któr
ą
robicie, gdy czujecie najmniejsze problemy? Uciekniecie i …
Derek skoczył. Uderzył mnie w ramie i powalił na podłog
ę
, l
ą
duj
ą
c na mnie. Jego
ciało szarpn
ę
ło si
ę
, jakby został uderzony zakl
ę
ciem, j
ę
kn
ę
łam, walcz
ą
c by wsta
ć
,
ale mnie trzymał, szepcz
ą
c,- Nic mi nie jest. Nic mi nie jest - a
ż
w ko
ń
cu słowa do
mnie dotarły.
Podniosłam głow
ę
, by zobaczy
ć
Andrew'a unieruchomionego, przez Simona, który
skoczył na jego nogi . Uporał si
ę
z jego r
ę
koma i zwin
ą
ł je na plecy. Derek wstał, a
nast
ę
pnie mi pomógł. Spojrzał na Andrewa.
- Nic ci nie jest? Nie uderzył ci
ę
zakl
ę
ciem?- zapytałam, gdy odeszłam na bok,
kolana nadal mi si
ę
trz
ę
sły.
-Tak, zrobił to.
Andrew podnosił głow
ę
. -I, jak wida
ć
, to była
ś
mierciono
ś
na fala energetyczna.
Mówiłem,
ż
e nie chc
ę
cie zrani
ć
Derek. Nie zraniłbym te
ż
Chloe. Chciałem tylko
by
ś
cie mnie wysłuchali.
- Wysłuchali
ś
my – powiedział Derek - Simon? My
ś
l
ę
,
ż
e widziałem sznur w
warsztacie. Chloe? Zosta
ń
tu. Tori? Ochraniaj Simona, na wypadek gdyby kto
ś
inny
był jeszcze w domu.
ROZDZIAŁ 33
DEREK MIAŁ WI
Ę
CEJ PYTA
Ń
do Andrew'a. Pytał o t
ą
nocy w domku wiejskim. Andrew
przyznał,
ż
e był cz
ęś
ci
ą
planu, by zainscenizowa
ć
jego porwanie i poda
ć
si
ę
za Edison Grup.
Wszystko było ukartowane —nawet okazja przechwycenia radia by
ś
my mogli usłysze
ć
o
jego “ucieczce.” Przedstawili siebie jako naszych ratowników, by mogliby wzi
ąć
nas pod
ochron
ę
.
Simon przyszedł d
ź
wigaj
ą
c długi sznur. - Jego telefon komórkowy. Mo
ż
emy zadzwoni
ć
do
Taty. Sprawd
ź
jego kieszenie.
- Jest na nocnym stoliku przy moim łó
ż
ku – powiedział Andrew - I jest bezu
ż
yteczny.
Centrala wł
ą
cza si
ę
i wył
ą
cza, tak jest przez cała noc. My
ś
l
ę
,
ż
e kto
ś
u
ż
ywa blokady na dom.
- Nie uwierz
ę
ci na słowo - powiedział Simom.
- Nie oczekuj
ę
tego od ciebie.
Wystarczaj
ą
co pewny,
ż
e nie dostaniemy si
ę
do centrali. Nawet podkradanie si
ę
na dach nie
pomogło.
Wi
ę
c Andrew mówił prawd
ę
. Ale co z reszt
ą
? Czy naprawd
ę
byli tam jego ludzie,
czekaj
ą
c i obserwuj
ą
c dom? Czy było to tylko kolejne kłamstwo by powstrzyma
ć
nas przed
ucieczk
ą
?
Zwi
ą
zali
ś
my Andrew, zakneblowali
ś
my mu usta i poło
ż
yli
ś
my go w piwnicy. Wtedy
zacz
ę
li
ś
my rozmawia
ć
.
Nie zaskoczyło nas,
ż
e Tori chciała jak najszybciej uciec. Simon zgadzał si
ę
z tym.
ś
adne z
nas nie chciało zosta
ć
tu ani chwili dłu
ż
ej ni
ż
to konieczne. Powinni
ś
my uciec i, je
ż
eli nas
złapi
ą
, jak powiedziała Tori – To co nam zrobi
ą
? Zabija nas?
Problem polegał na tym,
ż
e mogli dokładnie to, zrobi
ć
.
Nie s
ą
dzili
ś
my by Russell działał samotnie. Czy był w tym razem z Gwen? Lub kim
ś
innym?
Jak wielu ludzi z tej grupy potajemnie byłoby szcz
ęś
liwych widz
ą
c nas martwymi —dogodne
rozwi
ą
zanie dylematu naszego niewygodnego istnienia.
Nawet, je
ś
li nie chcieli
ż
eby
ś
my umarli, kiedy zostaliby
ś
my schwytani. Cała nasza czwórka
skradaj
ą
ca si
ę
przez las z plecakami, nie zadawaliby pyta
ń
„co robimy”. Stracili
ś
my nasz
ą
szanse ucieczki.
A wi
ę
c jeden z nas powinien i
ść
. Ale kto? Najbardziej prawdopodobne jest to,
ż
e Derek
zostanie zabity, je
ż
eli go złapi
ą
. Tori tylko przerzucała oczami po sugestii,
ż
e jeste
ś
my w
ś
miertelnym niebezpiecze
ń
stwie, ale nie zaofiarowała si
ę
by wyj
ść
. Derek nie byłby
zadowolony z pomysłu
ż
e Simon lub ja mamy wyj
ść
.
Dyskutowali
ś
my. Wtedy rozdzielili
ś
my si
ę
, Derek i Simon poszli na dół, by spróbowa
ć
dostawa
ć
wi
ę
cej informacji od Andrewa, aTori zdecydowała przeszuka
ć
laptop Andrewa, by
zobaczy
ć
, czy było cokolwiek, co mogli
ś
my przeoczy
ć
, co
ś
, co mogło potwierdzi
ć
lub obali
ć
jego prawdomówno
ść
.
Gdy ona szukała, kl
ę
kn
ę
łam i spróbowałam wezwa
ć
Liz. Byłaby doskonałym rozwi
ą
zaniem
tego problemu— mogłaby przelecie
ć
si
ę
niezauwa
ż
ona i zobaczy
ć
, czy kto
ś
otaczał dom.
Wyra
ź
nie starałam si
ę
j
ą
sobie zobrazowa
ć
i wezwałam j
ą
jej imieniem,
ż
eby przypadkowo nie wezwa
ć
Royce lub dr Banks. Był kto
ś
jeszcze, z kim chciałabym si
ę
skontaktowa
ć
z— moj
ą
mam
ą
—lecz nie mogłam o tym my
ś
le
ć
. Nawet, je
ś
li dostałabym j
ą
,
w
ą
tpiłam,
ż
e mogłabym utrzyma
ć
j
ą
tu wystarczaj
ą
co długo, by nam pomogła.
Wi
ę
c wezwałam Liz. I wzywałam, i wzywałam i nie czułam
ż
adnego szarpni
ę
cia.
- Derek jest z wami? - Podskoczyłam. Gdy Simon wszedł, wstałam.
- My
ś
lałem,
ż
e jest z tob
ą
,- powiedziałam.
- Nie. Zmusił mnie,
ż
ebym zrobił test na poziom cukru w krwi i chwyciłem przek
ą
sk
ę
, ale
kiedy wróciłem, Andrew był sam.
- Pomog
ę
ci szuka
ć
.
Znalazłam Dereka na dachu, rozgl
ą
daj
ą
cego si
ę
, nasłuchuj
ą
cego i w
ę
sz
ą
cego
ś
ladów
kogo
ś
otaczaj
ą
cego dom.
-Och, to jest
ś
wietny pomysł,- powiedziałam. -Facet, do którego najprawdopodobniej b
ę
d
ą
strzela
ć
stoi na dachu, daj
ą
c im doskonały cel.
- Nie zobacz
ą
mnie tu stoj
ą
cego.
Kiedy posłałam mu spojrzenie, westchn
ą
ł, jakbym robiła, du
żą
spraw
ę
z niczego -W
porz
ą
dku?
- My
ś
l
ę
,
ż
e to nie jest bezpieczne, dla ciebie.
- Jeszcze tylko kilka minut - Zdj
ą
ł kurtk
ę
i poło
ż
ył j
ą
koło siebie. - Usi
ą
d
ź
tu, mi
ę
dzy mn
ą
a
kominem. Tu jest bezpieczne.
- To nie o siebie si
ę
martwi
ę
.
- Nic mi nie b
ę
dzie.
- Sk
ą
d wiesz? Mog
ą
mie
ć
noktowizory, snajperskie karabiny …
K
ą
cik jego ust podniósł si
ę
do góry, zesztywniałam - Ogl
ą
dasz zbyt wiele filmów.- Nie
powiedział tego, jednak wiedziałem,
ż
e pomy
ś
lał o tym.
- Nie wracasz do
ś
rodka, prawda?
- Wróc
ę
. Tylko usi
ą
d
ź
. Chc
ę
z tob
ą
porozmawia
ć
.
- A ja chce by
ś
wszedł do
ś
rodka.. Mo
ż
emy tam porozmawia
ć
.
- Nikogo tam nie wyw
ę
szyłem. My
ś
l
ę
,
ż
e Andrew kłamie.
- Prosz
ę
, Derek? Wejd
ź
do
ś
rodka?
- Z minutk
ę
- Odwróciłam si
ę
i odeszłam.
- Chloe …
Miałam nadziej
ę
,
ż
e pójdzie za mn
ą
. Chocia
ż
wiedziałam
ż
e tego nie zrobi. Nie zrobił.
- Znalazłam go - powiedziałam, spotykaj
ą
c Simon w korytarzu przy schodach. - Na dachu.
- Na dachu? Zakładam,
ż
e powiedziała
ś
mu,
ż
e jest idiot
ą
.
- Poprosiłem go,
ż
eby zszedł. Nie zrobił tego.
-Poniewa
ż
my
ś
li,
ż
e tak wła
ś
nie trzeba robi
ć
.
ś
e to jest dobre dla wszystkich innych, którzy
tu s
ą
. Pewnego dnia si
ę
doigra - Simon przebiegł r
ę
k
ą
po włosach.– Mog
ę
z nim
porozmawia
ć
. Mog
ę
na niego nakrzycze
ć
. Tylko,
ż
e to do niego nie dotrze. Nie jest
samobójc
ą
. Tylko po prostu nie obchodzi go czy b
ę
dzie martwy czy
ż
ywy. On tylko...
- Nie jest najwa
ż
niejszy.
- Nie, je
ż
eli przeszkadzałaby mu w ochranianiu nas. Mo
ż
e wmawia
ć
,
ż
e to wilcze
zachowanie, ale te dwa wilkołaki, które spotkała
ś
nie rzucały siebie na linie ognia, by
uratowa
ć
siebie nawzajem, prawda?
- Nie.
Westchn
ą
ł. – Mo
ż
e znam sposób wydostania go stamt
ą
d. Tylko si
ę
nie denerwuj
- Nie b
ę
d
ę
.
Gdy Simon odszedł, wiedziałam, co musiało by
ć
zrobione. Było tylko kilka godzin do
ś
witu i
siedzieli
ś
my tu jak przera
ż
one o
ś
lepiaj
ą
cym
ś
wiatłem sarny, czekaj
ą
c, a
ż
samochód w nas
uderzy. Musieli
ś
my wiedzie
ć
, czy był naprawd
ę
kto
ś
pilnuj
ą
cy domu i był tylko jeden sposób
by zrobi
ć
to wła
ś
ciwie.
ROZDZIAŁ 34
WYSZŁAM tylnymi drzwiami i szłam wzdłu
ż
domu, gdzie Derek nie widział mnie z dachu.
Wiatr dmuchn
ą
ł mi w plecy, co znaczyło,
ż
e mój zapach nie dotrze do niego. Dobrze.
W
ś
lizgn
ę
łam si
ę
do lasu.
Najlepszym sposobem by dowiedzie
ć
si
ę
, czy kto
ś
pilnuje domu jest wysłanie przyn
ę
ty. Z
nas czworo, byłam najlepszym kandydatem. Nie miałam siły Derek'a lub czarów Tori i
Simona. Byłam najmniejsza i najmniej zdolna by obroni
ć
si
ę
i jak mogłabym si
ę
przez to
znienawidzi
ć
, wła
ś
nie teraz było plusem, stanowiłam najmniejsze zagro
ż
enie.
Był tylko jeden problem. Posiadło
ść
była ogromna. To znaczyło,
ż
e było tu wiele miejsc,
gdzie mo
ż
na by si
ę
ukry
ć
. Tak jak oni to robili? Kiedy Derek spytał o to, Andrew powiedział,
ż
e u
ż
ywaj
ą
zakl
ęć
. Simon nie był przekonany, czy to było mo
ż
liwe, ale przyznał,
ż
e nie był
pewien.
A co z zeszła noc
ą
? To miało sens, nie chronili posiadło
ś
ci kiedy byłam z
Derekiem— mieli Liama i Ramona, aby to robili. Ale a co z wcze
ś
niejszym, kiedy Simon i ja
poszli
ś
my na lody? Andrew powiedział,
ż
e nie
ś
ledzili nas i nie byli zaniepokojeni, wiedz
ą
c,
ż
e Simon jest bez Dereka. Ale …
Czy naprawd
ę
uwa
ż
am,
ż
e jeste
ś
my pod ochron
ą
? Nie. Andrew ustawiał wymy
ś
lonego
ochroniarza, by zatrzyma
ć
nas w domu, dopóki jego przyjaciele nie poka
żą
si
ę
rano i nie
uratuj
ą
go. Wiec wszystko, co musiałam zrobi
ć
to udowadnia
ć
ze mog
ę
dotrze
ć
, do stacji
benzynowej.
Aby osi
ą
gn
ąć
to, musiałam przej
ść
przez las. Poniewa
ż
szłam,
ś
wiatła od domu zanikały i
robiło si
ę
ciemno— co
ś
jak: “nie widz
ę
własnej r
ę
ki przed twarz
ą
” ciemno. Zabrałam ze sob
ą
latark
ę
, ale, gdy tylko byłam w lesie, zrozumiałam,
ż
e to nie był mój najbystrzejszy pomysł.
Mogłabym równie dobrze zapali
ć
neon nad moj
ą
głow
ą
.
Bez latarki, mogłam tylko prawdopodobnie zaalarmowa
ć
kogo
ś
tylko przez potkniecie si
ę
i
rozbijanie si
ę
w ciemno
ś
ciach. Wi
ę
c tak zrobiłam- przepuszczaj
ą
c tylko delikatne
ś
wiatło
przez palce.
Las był ciemny, ale daleko mu było do ciszy. Gał
ą
zki i li
ś
cie trzeszczały. Mysz pisn
ę
ła, jej
pisk ucichł na krótk
ą
chwile przed obrzydliwym chrupaniem. Wiatr szeptał i przelatywał nad
głow
ą
. Nawet moje stopy robiły hałas z ka
ż
dym krokiem. Spróbowałam koncentrowa
ć
si
ę
na
tym, ale im bardziej to robiłam, tym bardziej brzmiało jak uderzenia serca, bum bum, bum,
bum, bum. Przełkn
ę
łam i chwyciłam latark
ę
, plastik
ś
lizgał si
ę
pod moimi spoconymi palcami.
Po prostu id
ź
. Trzymaj si
ę
ś
cie
ż
ki. Jedna stopa za drug
ą
.
Sowa zawyła. Podskoczyłam. Parskni
ę
cie, jakby zduszony
ś
miech, obróciłem si
ę
, palce
ze
ś
lizgiwały si
ę
z raczki, machn
ę
łam łukiem
ś
wiatła,i nie zobaczyła niczego.
My
ś
lisz
ż
e, kto tam jest? Kto
ś
z grupy Andrew'a? Wy
ś
miewa si
ę
z ciebie?
Wypu
ś
ciłam latark
ę
z mia
ż
d
żą
cego u
ś
cisku i przeło
ż
yłam ja do drugiej reki, wycieraj
ą
c
wilgotn
ą
dło
ń
o d
ż
insy, nast
ę
pnie znów przykryłam palcami
ś
wiatło. Wzi
ą
łem gł
ę
boki oddech,
wdychaj
ą
c powietrze, które pachniało deszczem. Deszcz, wilgotna ziemia i mdl
ą
cy zapach
rozkładu. Martwych rzeczy. Gnij
ą
cych rzeczy.
Kolejny gł
ę
boki oddech, i zacz
ę
łam znów i
ść
, z trudem, ze skulonymi ramionami, wciskaj
ą
c
si
ę
w kurtk
ę
, najgł
ę
biej jak tylko mogłam, mro
ź
ny wiatr zamra
ż
ał mój nos i uszy.
Spojrzałam w gór
ę
, miałam nadzieje zobaczy
ć
ś
wiatło ksi
ęż
yca, które o
ś
wietli mi drog
ę
, ale
zobaczyłam tylko płat szarego nieba przez grube drzewa, i sploty gał
ę
zi daleko ponad moj
ą
głow
ą
.
Spojrzałam w dół, ale widok nie był ani troch
ę
lepszy. Nieko
ń
cz
ą
ce si
ę
drzewa rozci
ą
gały si
ę
na wszystkie strony, tuzin grubych cieni, z który ka
ż
dy mógłby by
ć
duchem, stoj
ą
c tam,
obserwuj
ą
c mnie, czekaj
ą
c …
Tu ziemia była bardziej mi
ę
kka i ka
ż
dy krok robił si
ę
coraz straszniejszy, wydaj
ą
c ss
ą
cy
d
ź
wi
ę
k. Podszycie zaszele
ś
ciło po mojej lewej i schwyciłam powiew rozkładaj
ą
cego si
ę
ciała.
Obraz błysn
ą
ł mi przed oczami— pies zombi, królik zombi i cokolwiek jeszcze podniosłam
zeszłej nocy. Czy naprawd
ę
wypu
ś
ciłam je wszystkie? Lub, je
ś
li nadal tu byli, to czy czekaj
ą
na mnie?
Szłam szybciej.
Bez słowny szept zabrzmiał za mn
ą
. Odwróciłam si
ę
, zaciskaj
ą
c palce na latarce. Głos nie
przestawał szepta
ć
, d
ź
wi
ę
k kr
ąż
ył dookoła mnie. Pod
ąż
yłam za min z trz
ę
s
ą
cym si
ę
snopem
ś
wiatła, ale nie widziałem niczego.
Co
ś
uderzyło w moj
ą
zabanda
ż
owan
ą
r
ę
k
ę
. Pisn
ę
łam i skoczyłam. Latarka wyleciała z mojej
r
ę
ki, uderzyła o ziemi
ę
i zgasła.
Ukl
ę
kłam i grzebałam dookoła a
ż
j
ą
znalazłam. Próbowałam zapali
ć
. Nic.
Uderzyłam latarka o moje kolano, pozostała wył
ą
czona. Mrugałam mocno i stopniowo
mogłam rozró
ż
ni
ć
kształty krzaków i chropowatych pni drzew.
- Boisz si
ę
ciemno
ś
ci?- szepn
ą
ł głos.
Znów uderzyłam w latark
ę
. Mocniej. Nadal nic.
- Co za ładna czerwona kurtk
ę
, masz ubrania. Mały Czerwony Kapturek, zupełnie sam w
nocy w lesie. Gdzie jest twój du
ż
y, zły wilk?- Chłód skradał si
ę
przeze mnie.
- Royce.
- M
ą
dra dziewczynka. Szkoda
ż
e nie jeste
ś
wystarczaj
ą
co m
ą
dra, by domy
ś
li
ć
si
ę
, co staje
si
ę
małym dziewczynkom zupełnie samym w lesie, w nocy.
Pami
ę
tałam ko
ń
cowy obraz dziewczyny, któr
ą
zobaczyłem w lesie, krwisty , połamany,
pełzn
ą
cy przez poszycie, próbuj
ą
c rozpaczliwie uciec od napastnika, tylko po to, by podci
ą
ł
jej gardło, wykrwawiła si
ę
w lesie, i została tam pochowana.
Royce
ś
miał si
ę
, gł
ę
boki
ś
miech, bogaty w przyjemno
ść
. Lubił mój l
ę
k. Karmił si
ę
nim.
Wci
ą
gn
ę
łam powietrze, schowałam latark
ę
do mojej kieszeni i zacz
ę
ty znów i
ść
.
- Wiesz, czyj
ą
kurtk
ę
masz na sobie? To jest Austina. Jego kurtka narciarska. Kolor krwi.
Stosowny, nieprawda
ż
? Umarł w czerwonej plamie. Krew, mózg i małe kawałki ko
ś
ci.
Szłam szybciej.
- Kiedy widziałem ci
ę
jak idziesz, przez sekund
ę
, my
ś
lałem,
ż
e to Austin. Ale nie wygl
ą
dasz
jak on. Wcale nie. Jeste
ś
ładn
ą
mał
ą
dziewczyn
ą
, wiesz o tym?
Spróbowałam zablokowa
ć
jego głos, skoncentrowa
ć
si
ę
na uderzeniach moich kroków
zamiast niego, ale teraz było bardziej mi
ę
kko, zbyt mi
ę
kko i nie było słycha
ć
niczego innego,
tylko ta ciemno
ś
ci, cichy las i Roycea. Zmaterializował si
ę
teraz, id
ą
c obok mnie. Moja skóra
mrowiła i oparłam si
ę
pragnieniu, by potrze
ć
r
ę
ce.
- Lubi
ę
ładne dziewczyny.- powiedział – A one lubi
ą
mnie. Tylko trzeba wiedzie
ć
, jak je
traktowa
ć
- Jego szeroki u
ś
miech błysn
ą
ł w ciemno
ś
ci. -Chciałby
ś
spotka
ć
jedn
ą
z moich
dziewczyn? Jest nie daleko st
ą
d. Twardo
ś
pi
ą
ca pod przykryciem li
ś
ci i brudu. Mo
ż
esz j
ą
obudzi
ć
, mie
ć
mił
ą
pogaw
ę
dk
ę
dziewczyny z dziewczyn
ą
, spyta
ć
jej, co zrobiłem- Pochylił
si
ę
, i szepn
ą
ł do ucha. – Czy mo
ż
e chcesz, bym ci powiedział?
Potkn
ę
łam si
ę
, a on za
ś
miał. Rozejrzałam si
ę
dookoła, sprawdzaj
ą
c swoje poło
ż
enie, ale
wszystko, co widziałem było nieko
ń
cz
ą
cym si
ę
czarnym lasem. Co
ś
pop
ę
dziło przez moj
ą
ś
cie
ż
k
ę
. Royce znów si
ę
za
ś
miał si
ę
.
- Nerwowa, nieprawda
ż
? To nie dobrze dla nekromanty. Twoje nerwy b
ę
d
ą
poszarpane na
długo przed szale
ń
stwem .
Nie przestawałam i
ść
.
- Ostrzegli ci
ę
o szale
ń
stwie?
- Tak, twój wuj powiedział mi, jak wszyscy oszalejemy, tak jak ty.- Mój głos sprawił,
ż
e moje
serce uspokoiło si
ę
.
- Ja? Nie jestem szalony. Po prostu lubi
ę
krzywdzi
ć
. Zawsze lubiłem. Tylko Wuj Todd tego
nie widział. Wmawiał sobie,
ż
e szczeniak Austina miał wypadek, koty s
ą
siadów zostały
zabite przez kojoty … Wiesz, jacy s
ą
doro
ś
li.
Szłam szybciej. Nadal trzymał si
ę
obok mnie.
- Kiedy powiedziałem szale
ń
stwo, miałem na my
ś
li przekle
ń
stwo nekromancji. Powiedzieli ci
o tym, prawda? Lub by
ć
mo
ż
e tez si
ę
obawiaj
ą
. Jeste
ś
tak
ą
mał
ą
delikatn
ą
rzecz
ą
.
Nic nie powiedziałam.
- Widzisz, po
ż
yciu ogl
ą
dania duchów, nekromanci....
- Nie interesuje mnie to.
- Nie przerywaj mi - Jego głos ozi
ę
bił si
ę
.
- Wiem wszystko o szale
ń
stwie - skłamałam, - Wi
ę
c nie musisz si
ę
powtarza
ć
.
- W porz
ą
dku, wiec b
ę
dziemy rozmawia
ć
o dziewczynie. Czy chcesz usłysze
ć
, co si
ę
z ni
ą
stało?
Skr
ę
ciłam w lewo.
- Odchodzisz ode mnie?
Zimne brzmienie znów w
ś
lizgn
ę
ło si
ę
do jego głosu. Zrobiłam trzy kroki, wtedy co
ś
uderzyło
w moja głow
ę
. Zatoczyłam si
ę
. Kamie
ń
rozmiaru jajka upadł na ziemi i potoczył si
ę
do
ś
cie
ż
ki.
- Nie ignoruj mnie - powiedział Royce. - Nie przerywaj mi. Nie odchod
ź
.
Zatrzymałam si
ę
i obróciłam. U
ś
miech wpłyn
ą
ł na jego usta.
- Tak lepiej. O czym chcesz
ż
ebym ci opowiedział? To, co zrobiłem tej dziewczynie? Czy o
przekle
ń
stwie nekromantów? Twój wybór.
Posłałam mu umysłowe pchni
ę
cie. Zamigotał, ale znów powrócił, usta zaciskaj
ą
c z furi
ą
.
- Próbujesz mnie wkurza
ć
? Poniewa
ż
to jest naprawd
ę
zły pomysł.
Znikn
ą
ł. Obróciłam si
ę
, próbuj
ą
c go znale
źć
. Skała uderzyła mnie w tył głowy, tak mocno ze
na sekund
ę
straciłam przytomno
ść
, upadaj
ą
c na kolana, krew kapała w dół mojej szyi.
Skoczyłam w góre i pobiegłam. Nast
ę
pny kamie
ń
uderzył w moje rami
ę
. Nie przestawałam
i
ść
, próbuj
ą
c wyobrazi
ć
sobie jego lec
ą
cego do nast
ę
pnego wymiaru, ale nie mogłam si
ę
skupi
ć
, a nie o
ś
mieliłam si
ę
zamyka
ć
oczu nawet na sekundk
ę
, podszycia chwytały moje
stopy, gał
ę
zie chłostały moj
ą
twarz,
ś
cie
ż
k
ę
dawno znikn
ę
ła.
Kamie
ń
uderzył w tył mojego kolana i potkn
ą
łem si
ę
. Zdołałam utrzyma
ć
równowag
ę
,
zataczaj
ą
c si
ę
do przodu, znów zmuszaj
ą
c do biegu. Gał
ąź
uderzyła w moje oko. Wtedy
moja stopa zahaczyła w korzenie i upadłam, twarz
ą
do ziemi.
Podniosłam si
ę
na r
ę
ce i kolana. Co
ś
hukn
ę
ło mnie mi
ę
dzy łopatki i znów upadłam twarz
ą
w
brud. Na pół schowany kij rozci
ą
ł mój policzek do
ść
mocno, by poleciała krew.
Tym razem nie próbowałam si
ę
podnie
ść
. Le
ż
ałam na brzuchu, głowa w dół, z zamkni
ę
tymi
oczami, próbuj
ą
c odesła
ć
Royce do innego wymiaru.
- Kazałem ci si
ę
zatrzyma
ć
…- Jego głos zamierał przy ka
ż
dym odesłaniu —
ś
wiatło,
spowodowało uderzenie. Kij upadł obok mnie, jak gdyby nie miał siły, by go trzyma
ć
.
Pchałam mocniej. Kij podniósł si
ę
. Policzyłam do trzech, wtedy przetoczyłam si
ę
drog
ą
.
Zmaterializował si
ę
, przybieraj
ą
c mask
ę
w
ś
ciekło
ś
ci. Skoczyłam na nogi. Znów si
ę
zamachn
ą
ł, tym razem dziko ale łatwo uchyliłam si
ę
. Leciał prosto na mnie, machaj
ą
c
kijem. Umysłowo uderzyłam go wszystkim, co miałam. Poleciał do tyłu, twardo l
ą
duj
ą
c na
plecach, puszczaj
ą
c przy tym kij.
Próbował złapa
ć
kij ale odtoczył si
ę
. Znów spróbował go chwyci
ć
. Ale podniósł si
ę
nad
ziemi
ą
, i poleciał w powietrzu. Gro
ź
nie popatrzył na mnie, jakbym to ja zrobiła. Nie zrobiłam.
Kij poleciał ponad jego głow
ą
. Podskoczył do niego. Przeleciał bokiem, poza jego zasi
ę
g.
Znów skoczył . Kij upadł na ziemi
ę
.
Royce wpatrywał si
ę
we mnie i kiedy to robił, pojawiła si
ę
posta
ć
obok niego —nastoletnia
dziewczyna z długimi blond włosami, ubrana w pi
ż
am
ę
z Myszk
ą
Minni i w pomara
ń
czowe
skarpety w
ż
yrafy.
- Liz!
- Co?- Royce pod
ąż
ył za moim spojrzeniem, ale znikn
ę
ła.
Cofn
ę
łam si
ę
. Royce pochyli si
ę
do kija. Potoczył si
ę
daleko od jego palców. Kiedy chwycił
go— p
ę
kł na dwa.
Kiedy spojrzał w moja stron
ę
, Liz ukazała si
ę
, dziko gestykuluj
ą
c do mnie, by go wygna
ć
.
Zamkn
ę
łam oczy. To była walka, aby trzyma
ć
je zamkni
ę
te i nie uciec przed uderzeniem, ale
ufałam,
ż
e Liz miała wszystko pod kontrol
ą
. Pchn
ą
łem go tak mocno jak to było mo
ż
liwe,
wyobra
ż
aj
ą
c sobie wszelkiego rodzajów pomocne scenariusze —Royce spadaj
ą
cy z
klifu, Royce spadaj
ą
cy z wie
ż
owca, Royce wypadaj
ą
cy w tr
ą
b
ę
powietrzna. Nie było ci
ęż
ko
co
ś
wymy
ś
li
ć
Royce w
ś
ciekł si
ę
. Przeklinał. Groził. Ale, je
ż
eli rzuciłby czymkolwiek, to nigdy by mnie to nie
si
ę
gn
ę
ło. Jego słowa napływały i zanikały, rosn
ą
c i słabn
ą
c za ka
ż
dym razem, a
ż
w ko
ń
cu
była cisza i Liz powiedziała, - Odszedł.
ROZDZIAŁ 35
LIZ STAŁA TAM, U
Ś
MIECHAJ
Ą
C SI
Ę
. - Zrobiły
ś
my to.
Za
ś
miałam si
ę
, na szcz
ęś
cie na dwie-sekundy-przed-płaczem , moje kolana mi
ę
kły z ulga.
Podeszła.- Wiec, domy
ś
lam si
ę
,
ż
e przegrany jest telekinetycznym, pół demonem tak jak ja.
Z eksperymentów?
Kiwn
ę
łam głow
ą
.
- To nie znaczy,
ż
e jestem z nim spokrewniona, prawda?
- My
ś
l
ę
,
ż
e nie.
- Có
ż
, mam ju
ż
wystarczaj
ą
co du
ż
o szale
ń
ców w swoim drzewie genologicznym. A mówi
ą
c
o szale
ń
cach, masz co
ś
w rodzaju radaru na nich, prawda?
- Najwidoczniej.
- Zadziałało to na mnie, chocia
ż
mój poziom szale
ń
stwa nie jest jeszcze wystarczaj
ą
co
wysoki, poniewa
ż
zaj
ę
ło mi chwile zanim ci
ę
znalazłam. Usłyszałem wołanie, ale
odpowiedzenie na nie było inn
ą
spraw
ą
.
- Dzi
ę
kuje.
Mój głos trz
ą
sł si
ę
. Liz podeszła, i obiela mnie rekami. Nie mogłam czu
ć
jej przytulenia, ale
mogłam je sobie wyobrazi
ć
.
- Twój ochroniarz poltergeist wraca do dru
ż
yny. Tak mi
ę
dzy nami, mo
ż
emy poradzi
ć
sobie za
wszystkimi du
ż
ymi, przera
ż
aj
ą
cymi duchami. Ja je obezwładniam a ty je odsyłasz -
u
ś
miechn
ę
ła si
ę
. - Hej, to całkiem nie
ź
le.
U
ś
miechn
ę
łam si
ę
- Tak jest.
- A mówi
ą
c o du
ż
ym i przera
ż
aj
ą
cym, domy
ś
lam si
ę
,
ż
e jeste
ś
tu z Derekiem, pomagasz mu
zmienia
ć
si
ę
w wilka. Lepiej go złap, poniewa
ż
w lesie jest wi
ę
cej przera
ż
aj
ą
cych
ś
wirów. S
ą
to
ś
wiry z zakl
ę
ciami i pistoletami.- przygl
ą
dała mi si
ę
- I, dlaczego mam wra
ż
enie,
ż
e to nie
jest niespodziank
ą
?
Wyja
ś
niłam, tak szybko i cicho jako mogłam.
- Andrew mówi prawd
ę
,- powiedziała. – Jest czterech ludzi tu, ubranych na czarno, maj
ą
radia i karabiny. To nie du
ż
o, jednak maj
ą
wysokie techniczne urz
ą
dzenia po swojej
stronie— normalne i te ponadnormalne. Rozstawili kable i lasery na podczerwie
ń
i słyszałam,
jak rozmawiali o czym
ś
co nazywali zakl
ę
ciem obwodu.
- Musimy wróci
ć
, i wtedy ja…
- Ciiii. Kto
ś
idzie.
Kucn
ę
łam.
Liz szepn
ę
ła mi do ucha. - Nie wydaje mi si
ę
, aby to był nasz kumpel poltergeist ale poczekaj
tu. Pójd
ę
sprawdzi
ć
.
Pobiegła. Pochyliłam si
ę
tak blisko ziemi jak mogłam. Kiedy ogromna posta
ć
stan
ę
ła przede
mn
ą
, st
ę
kn
ę
łam. To podeszło do przodu.
- To ja- szepn
ą
ł znajomy głos.
- Der…
Uderzenie. Upadł, Liz stała na nim, trzymaj
ą
c gał
ąź
.
-Liz, to jest…
Znów go uderzyła, wymachuj
ą
c kijem po pełnym okr
ę
gu , uderzyła go pod ramionami co
spowodowało,
ż
e wypu
ś
cił całe powietrze i upadł st
ę
kaj
ą
c. Rozpoznała głos— lub
przekle
ń
stwo— pochyliła si
ę
, by spojrze
ć
na niego.
- Ojjjjjj.
- Mówiłem mu
ż
e w ko
ń
cu mu si
ę
dostanie, zawsze zakrada si
ę
do ludzi, - Simon szedł z
tego samego kierunku z którego przeszedł Derek. Rozejrzał si
ę
dookoła. - Cze
ść
, Liz …
Wskazałam kierunek i obrócił si
ę
w jej stron
ę
.
- Cze
ść
, Simon.
Powtórzyłam jej pozdrowienie, gdy Derek wstał, mamrocz
ą
c.
- Kto
ś
mówił,
ż
e jest tu Liz?- Tori wyszła z lasu.
Kiedy wskazałam na Liz, Tori u
ś
miechn
ę
ła si
ę
najja
ś
niejszym u
ś
miechem, jaki widziałam u
niej od … dobrze, nie wiem od kiedy. Liz była przyjaciółk
ą
Tori w Lyle House ,przywitały si
ę
,
korzystaj
ą
c ze mnie jako po
ś
rednika.
- Co wy tu robicie? - Spytałam.
- Jeste
ś
my twoj
ą
oficjaln
ą
grup
ą
poszukiwawcz
ą
,- powiedziała Tori – Z tropicielem na
przedzie.
Machn
ę
ła na Dereka, który czy
ś
cił swoje d
ż
insy.
- Zostawiłam ci notatk
ę
,- powiedziałam do Dereka - Napisałam ci, dokładnie co robi
ę
i gdzie
id
ę
.
- Dostał j
ą
- powiedział Simon – To nie miało znaczenia.
Derek gro
ź
nie popatrzył. - My
ś
lisz,
ż
e zostawianie notatki sprawi,
ż
e to b
ę
dzie w porz
ą
dku,
by zrobi
ć
co
ś
…
- Nie mów 'głupie' - ostrzegłam.
- Dlaczego nie? To było głupie.
Simon wzdrygn
ą
ł si
ę
i szepn
ą
ł, -Uspokój si
ę
, bro.
- W porz
ą
dku,- powiedziałam. -Jestem przyzwyczajona do tego.
Spojrzałam w gore na Dereka. Zawahał si
ę
przez sekund
ę
, wtedy skrzy
ż
ował r
ę
ce, i
zacisn
ą
ł szcz
ę
k
ę
.
-To było głupie- powiedział. -Ryzykowne i niebezpieczne. Ci faceci mogliby tu by
ć
z
pistoletami…
- Oni tu s
ą
.- Zwróciłam si
ę
do Simona i Tori. - Liz widziała ich. Andrew mówił prawd
ę
.
Musimy wróci
ć
do
ś
rodka zanim nas usłysz
ą
, jak si
ę
kłócimy.
To było cichy spacer z powrotem. Przy tylnych drzwiach, Liz zatrzymała si
ę
. Wyci
ą
gn
ę
ła
r
ę
k
ę
, i to było jakby przeciskała si
ę
przez szkło.
- My
ś
l
ę
,
ż
e jest tu jakie
ś
zakl
ę
cie, by nie wpuszcza
ć
duchów, jak w Lyle House,-
powiedziałam. – Mogłaby
ś
spróbowa
ć
w piwnicy lub na strychu, tak jak inne. Inne duchy
mogły tak zrobi
ć
. Pójd
ę
…
- Tu mi dobrze, Chloe. Ty Id
ź
robi
ć
swoje rzeczy.
Zawahałam si
ę
.
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
. -Powa
ż
nie. Nigdzie nie id
ę
.. Kiedy b
ę
dziesz mnie potrzebowa
ć
, b
ę
d
ę
tu, w
porz
ą
dku?
Zaledwie przeszłam przez drzwi
ż
ałowałam,
ż
e nie zostałam z Liz.
- Była
ś
wkurzona na mnie za zostanie na dachu,- powiedział Derek patrz
ą
c si
ę
zawzi
ę
cie.
- Wiec wyszłam by ci si
ę
odgry
źć
?
- Oczywi
ś
cie,
ż
e nie. Ale była
ś
wkurzona na mnie za ryzykowanie. Wi
ę
c zrobiła
ś
to samo,
udowodniaj
ą
c swoj
ą
racj
ę
.
-
ś
adna walka z tob
ą
nie jest warta zaryzykowania swojego
ż
ycia, Derek. I nie byłam
wkurzona na ciebie. Zdenerwowana, tak. Zmartwiona, zdecydowanie. Ale, je
ż
eli powiem
swoj
ą
opinie to licz
ę
si
ę
równie
ż
z twoja, dobre,
ż
e nieraz szybko mnie prostujesz.
Zbladł . –Ja…
- Wyszłam poniewa
ż
miałam powód, który napisałam ci w mojej notatce. Poniewa
ż
musieli
ś
my wiedzie
ć
i byłam najlepszy obiektem, by dosta
ć
odpowied
ź
.
- Jak? Czy umiesz widzie
ć
w nocy? Nadludzka sil
ę
? Nadludzkie zmysły?
- Nie, ale facet który je ma wyszedł na dach, wi
ę
c nast
ę
pnym najlepszym sposobem było
wysłanie osoby bez tego wszystkiego. Te, któr
ą
oni uwa
ż
aj
ą
za najmniej gro
ź
n
ą
.
- Ma racj
ę
,- szepn
ą
ł Simon, wchodz
ą
c za nas. -Nie podoba ci si
ę
to, co zrobiła, ale wiesz,
ż
e
musiało to by
ć
zrobione.
- Powinni
ś
my zdecydowa
ć
o tym wszyscy razem.
- Posłuchałby
ś
?- Spytałam.
Nie odpowiedział.
Kontynuowałam - Nie mogłam powiedzie
ć
Tori, poniewa
ż
winiłby
ś
j
ą
ż
e pozwoliła mi i
ść
. Nie
mogłam powiedzie
ć
Simonowi, poniewa
ż
on wiedziałby,
ż
e winiłby
ś
go, wi
ę
c zatrzymałby
mnie. Nie lubi
ę
skrada
ć
si
ę
dookoła, ale nie zostawiłe
ś
mi wyboru. Dla ciebie jest to czarno-
białe. Je
ż
eli Simon lub ja ryzykujemy, jeste
ś
my głupi i lekkomy
ś
lni. Je
ż
eli ty to robisz,
jeste
ś
my głupi
ż
e si
ę
martwimy.
- Nigdy nie powiedziałem
ż
e...
- Słuchałe
ś
mnie na dachu?
- Powiedziałem,
ż
e zejd
ę
.
- Kiedy? Odeszłam dwadzie
ś
cia minut pó
ź
niej a Simon był nadal tam na górze, próbuj
ą
c
nakłoni
ć
ci
ę
ż
eby
ś
zszedł- Potrz
ą
sn
ę
łam głowa. - Wystarczy. Nie mamy czasu, by si
ę
kłóci
ć
.
Musimy wymy
ś
li
ć
plan.
ROZDZIAŁ 36
ROZWA
ś
YLI
Ś
MY jak bezpiecznie wprowadzi
ć
Liz, ale mie
ż
yli
ś
my si
ę
z zakl
ę
ciami i wysoko
technicznymi alarmami —rzeczy, których duch nie wywołałby. Musieli
ś
my zało
ż
y
ć
ż
e obwód
został mocno zamkni
ę
ty.
Musieli
ś
my równie
ż
zało
ż
y
ć
,
ż
e nie b
ę
dzie zamkni
ę
ty podczas dnia, kiedy mieli Andrew'a,
Margaret i dwóch nowych ludzi, do pilnowania nas. Wła
ś
nie wtedy powinni
ś
my uciec.
Do tego czasu, musieli
ś
my uda
ć
, ze zgadzamy si
ę
z planem Andrewa do wykorzystania nas;
teraz my wykorzystywali
ś
my jego. Oznaczało to jednak,
ż
e musieli
ś
my go uwolni
ć
.
Wyt
ęż
ali
ś
my nasze mózgi, by wymy
ś
li
ć
jakie
ś
inne rozwi
ą
zanie, ale nie było
ż
adnego. Aby
uciec, musieli
ś
my przekona
ć
ich
ż
e wszystko jest w porz
ą
dku. Aby to zrobi
ć
, Andrew musiał
uwierzy
ć
,
ż
e jeste
ś
my po jego stronie.
Nie wtajemniczyli
ś
my go oczywi
ś
cie w nasz plan. Zostawili
ś
my go w piwnicy do rana, wtedy
ogłosili
ś
my,
ż
e zdecydowali
ś
my si
ę
mu pomoc ,
ż
eby u
ż
y
ć
jego planu do zniszczenia Edison
Grup.
B
ę
dzie ju
ż
ranek, kiedy Margaret i jacy
ś
inni przyb
ę
d
ą
, i znajda nas ch
ę
tnych, do
współpracy. Wi
ę
c mieli
ś
my nadziej
ę
,
ż
e zwolni
ą
stra
ż
ników i wtedy wy
ś
lemy Liz, by upewniła
si
ę
,
ż
e trasa ucieczki jest czysta.
Je
ż
eli zawiodłoby to, mieli
ś
my inn
ą
opcj
ę
. Zadzwoniliby
ś
my do Pana Baena.
Była prawie szósta, kiedy sko
ń
czyli
ś
my układa
ć
nasz plan, co znaczyło,
ż
e nadal mieli
ś
my
co najmniej kilka godzin przed przybyciem Margaret. Tori nie przestawała pracowa
ć
nad
komputerem Andrew'a. Do tego czasu, nie oczekiwali
ś
my dowiedzie
ć
si
ę
nic wi
ę
cej z
niego, ale to dało jej cel. Faceci obserwowali Andrewa. To dało im cel. A ja? Byłam
zagubiona. Przestraszona, zagubiona i sfrustrowana. I ura
ż
ona. Tak bardzo jak próbowałam
nie my
ś
le
ć
o Dereku nic na to nie mogłam poradzi
ć
.
Znalazłam kartk
ę
papieru i ołówek i poszłam do salonu, by obróci
ć
wieczorny spacer przez
lasy w scenariusz filmu. Nie napisałem pojedynczej linii od pierwszego dnia pobytu w Lyle
House. Ale wła
ś
nie teraz rozpaczliwie potrzebowałam odwrócenia uwagi.
Szkicowałam scen
ę
, kiedy drzwi otworzyły si
ę
. Spojrzałam w gore, by zobaczy
ć
stoj
ą
cego
tam Dereka.
Starałam si
ę
utrzyma
ć
moje spojrzenie jak najbardziej neutralne. - Hmm?
- Mam co
ś
dla ciebie.- Trzymał stara o
ś
mio milimetrow
ą
kamer
ę
wideo. - Znalazłem to na
dole. Nie działa, ale my
ś
l
ę
,
ż
e mog
ę
j
ą
naprawi
ć
.
Kamera wideo? Do czego miałabym jej u
ż
y
ć
? Nagrywa
ć
nasz
ą
wielk
ą
ucieczk
ę
? Nie
powiedziałam tego, poniewa
ż
wiedziałam,
ż
e nie o to chodziło. To był prezent, sposób
powiedzenia “wiem spieprzyłem spraw
ę
i przepraszam.”
Jego oczy błagały mnie, bym j
ą
wzi
ę
ła. Po prostu to we
ź
. Wybacz mu. Zapomnij, o tym, co
si
ę
stało. Zacznij od nowa. I to jest to, co wła
ś
nie chciałam zrobi
ć
— przyj
ąć
jego prezent i
u
ś
miechn
ąć
si
ę
by zobaczy
ć
t
ę
iskr
ę
w jego oczach i— wzi
ę
łam kamer
ę
i postawiłam j
ą
na
stole.
- Zimno tutaj – powiedział Derek – Grzejnik nie działa?- podszedł i poło
ż
ył r
ę
k
ę
na nim.- Nie
za dobrze. Przynios
ę
koc.
- Nie potrzebuj
ę
...
- Tylko sekundk
ę
.
Wybiegł. Minut
ę
pó
ź
niej, wrócił i wr
ę
czył mi zło
ż
ony koc. Poło
ż
yłam go na kolanach.
Rozejrzał si
ę
dookoła, przeszedł przez pokój i usiadł na kanapie.
Po kilku minutach ciszy, powiedział, -Dlaczego nie przyjdziesz tutaj? Tu jest wygodniej ni
ż
na
krze
ś
le. Jest tu tak
ż
e cieplej, bli
ż
ej grzejnika.
- Tu mi dobrze.
- Ci
ęż
ko rozmawia
ć
z tob
ą
przez cały pokój.
Przesun
ą
ł si
ę
na koniec kanapy, chocia
ż
i tak było mnóstwo miejsca. Poklepał r
ę
k
ą
w
kanap
ę
. Próbuj
ą
c si
ę
u
ś
miechn
ąć
i naprawd
ę
, naprawd
ę
nie zamierzałam tego, ale moje
serce nadal robiło małe fikołki.
On przeprasza, Chloe. On naprawd
ę
jest słodkim facetem. Nie b
ą
d
ź
suk
ą
. I nie m
ę
cz go.
Tylko id
ź
tam. Daj mu szans
ę
, a z czasem, zapomnisz o tym wszystkim.
I dlatego dokładnie, wstałam z krzesła. Nie chciałam jeszcze wszystkiego zapomnie
ć
i
kolejna rzecz, któr
ą
sobie przypomniałam, to on stoj
ą
cy tam na dachu, nara
ż
aj
ą
cy si
ę
na
niebezpiecze
ń
stwo.
- Nie rozumiesz tego? - powiedziałam w ko
ń
cu.
- Czego? - Spytał niewinnie, ale jego spojrzenie uciekło w dół. - Przepraszam. To jest to, co
próbuj
ę
powiedzie
ć
, Chloe.
ś
e Przepraszam.
- Za co?
Spojrzał, zmieszany. –
ś
e ci
ę
zdenerwowałem.
Nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam si
ę
, by wyj
ść
. Skierowałam si
ę
w stron
ę
drzwi. Ale on
ju
ż
tam był, za mn
ą
, łapi
ą
c za mój łokie
ć
. Nie obejrzałam si
ę
na niego. Nie o
ś
mieliłam si
ę
.
Ale stałam i słuchałam.
- Kiedy w
ś
ciekałem si
ę
za twoje wyj
ś
cie - powiedział, - to nie przez to,
ż
e my
ś
lałem,
ż
e to
było głupie lub
ż
e nie b
ę
dziesz ostro
ż
na.
- Tylko martwiłe
ś
si
ę
o mnie.
Wypu
ść
powietrze, z ulg
ą
,
ż
e rozumiem. - Tak.
Obróciłam si
ę
. - Poniewa
ż
my
ś
lisz,
ż
e jestem tego warta.
Chwycił palcami mój podbródek. - Całkowicie my
ś
l
ę
,
ż
e jeste
ś
tego warta.
- Ale nie my
ś
lisz tak o sobie.
Jego usta otworzyły si
ę
i zamkn
ę
ły.
- O to wła
ś
nie chodzi Derek. Nie pozwalasz nam martwic si
ę
o ciebie, poniewa
ż
uwa
ż
asz,
ż
e
nie jeste
ś
tego wart. Ale ja tak uwa
ż
am. Całkowicie.
Stan
ę
łam na palcach, i poło
ż
yłam r
ę
ce na jego szyi, poci
ą
gn
ę
łam go. Kiedy nasze usta
spotkały si
ę
, ten pierwszy wstrz
ą
s … To było wszystko, czego nie poczułam z Simonem,
wszystko, co chciałam czu
ć
.
Jego r
ę
ce obj
ę
ły mnie dookoła mojej talii, przyci
ą
gaj
ą
c bli
ż
ej— kroki Simona załomotały
przez korytarz. Skoczyli
ś
my na bok.
- I on mówi,
ż
e ja mam n
ę
dzne wyczucie czasu – gderał Derek. Wtedy zawołał, - Co si
ę
dzieje?
- Andrew mówi,
ż
e musi i
ść
do łazienki,- powiedział Simon, wchodz
ą
c. -Jestem całkowicie za
powiedzeniem mu
ż
e trudno, ale …
- Dobrze. Załatwi
ę
to- powiedział Derek - Chloe? Chcesz i
ść
...
- Musze porozmawia
ć
z Simonem.
Posłał mi dziwne spojrzenie, ale tylko przez sekund
ę
, jakby nie był zazdrosny, tylko mo
ż
e
troch
ę
ura
ż
ony,
ż
e nie skakałam z rado
ś
ci, by z nim i
ść
.
- To wa
ż
ne,- powiedziałem. – We
ź
Tori. Ona mo
ż
e ci pomóc z Andrewem.
Kiwn
ą
ł głow
ą
i odszedł.