Broken Heart
† Spis trści †
Prolog...............................................str. - 2
Rozdział 1......................................str. - 5
Rozdział 2......................................str. - 10
Rozdział 3......................................str. - 13
Rozdział 4......................................str. - 18
Rozdział 5......................................str. - 23
Rozdział 6......................................str. - 34
Rozdział 7......................................str. - 47
Rozdział 8......................................str. - 60
Rozdział 9......................................str. - 75
Rozdział 10......................................str. - 85
Rozdział 11......................................str. - 101
Rozdział 12......................................str. - 116
Rozdział 13......................................str. - 133
Rozdział 14......................................str. - 143
Rozdział 15......................................str. - 155
Rozdział 16......................................str. - 167
Rozdział 17......................................str. - 175
Rozdział 18......................................str. - 186
Rozdział 19......................................str. - 195
Rozdział 20......................................str. - 203
Rozdział 21......................................str. - 211
Rozdział 22......................................str. - 219
Rozdział 23......................................str. - 230
Rozdział 24......................................str. - 238
Rozdział 25......................................str. - 251
† Prolog †
† Bella †
Opadałam bezwładnie na łóżko, moje oczy były ciężkie i opuchnięte od
ciągłego płaczu.
–
Kurwa mać!!! Boże!!! Jeśli istniejesz dodaj mi sił bo już dużej nie
dam rady… – popatrzyłam na zegarek, który stał na moim nocnym stoliku,
wskazywał 4:56am.
–
Po prostu świetnie, jeszcze się nie położyłam a już muszę wstawać –
wymamrotałam sama do siebie.
Wstając zarzuciłam koc na ramiona i podeszłam do drzwi, które
prowadziły na duży taras. Oparłam się miednicą o szklaną balustradę i
patrzyłam na miasto pogrążone nocą. Zrobiło mi się cholernie zimno ale
postanowiłam wziąć parę głębokich wdechów przed powrotem do
mieszkania.
Uniosłam wysoko ku niebu moją twarz wyciągając przy tym szyję,
zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać. Stałam tak przez dłuższą
chwilę wciskając w mój mózg świeże powietrze, jednocześnie starając
skupić się na pozytywnym myśleniu. Nauczono mnie tego na zajęciach Tai
Chi, na które uczęszczam od dobrych czterech lat wraz z moją
przyjaciółką Rosalie. Tai Chi pozwala mi uspokoić własne emocje,
wzmacnia moją koncentrację a przede wszystkim pomaga pokonać stres,
budując wewnętrzną siłę.
–
No Belo wdech i wydech. Już miałam zamiar zsynchronizować
swoje ruchy i zbudować harmonie z moimi mięśniami marząc przy tym
jakie moje życie
będzie teraz szczęśliwe, gdy przerwał mi telefon . Otworzyłam szeroko
oczy, które wciąż miałam skierowane ku niebu. Zobaczyłam granatowe
chmury nocy oplatały niebo jak skrzydła chcąc pochłonąć wieżowce i
popchnąć je w nicość. Zerwałam się
biegiem do telefonu. Wypadłam z tego cholernego tarasu zaplątując się
w zasłonę.
Nim się zorientowałam leżałam już na moich zajebiście twardych,
wylakierowanych panelach. Podniosłam się szybko nie zważając na moje
rany z poprzedniego dnia. Zobaczyłam krew na podłodze i uświadomiłam
sobie, że wypływa ona z mojego ramienia.
–
Świetnie kurwa!!! - krzyknęłam. Szwy, które założono mi wczoraj
właśnie popękały.
W końcu dotarłam do telefonu bojąc się, że się spóźniłam
i mój rozmówca zdążył się już rozłączyć.
–
Hallo!! Hallo!! – odezwałam się szybko prosząc w myślach by ten
ktoś dalej był po drugiej stronie słuchawki.
–
Pani Bella Swan? - zapytał bardzo zmęczony ale wciąż miły głos.
–
Tak przy telefonie! - odpowiedziałam łamiącym się głosem. Ogarnął
mnie strach. Wiedziałam skąd ten telefon…
–
Mówi Edwar..... - przerwałam mu od razu. Wiem kim jest więc niech
odpuści sobie do cholery!! - zaczęłam bluźnić w myślach.
–
Panie doktorze wiem z kim rozmawiam więc możemy sobie darować
przedstawienia. Proszę mi natychmiast do jasnej cholery powiedzieć co z
moją RosaAle, co z moją CÓRKĄ…- zaczęłam go dosłownie błagać by
mi czym prędzej powiedział
co z moim małym aniołkiem. Po krótkiej przerwie w końcu zaczął
mówić...
–
Pani Bello obawiam się, że nie mam dobrych wieści… Czy może
Pani przyjechać do szpitala? Najlepiej z bliską Pani osobą, będę
pewniejszy, że dojedzie Pani bezpiecznie. Zdaje sobie zapewne Pani
sprawę, że środki przeciwbólowe, które Pani podano jeszcze działają i nie
może Pani po nich prowadzić samochodu.
Zamurowało mnie. Czyżby było aż tak źle? Nie zastanawiając się długo
odparłam mu..
–
Postaram się być jak najszybciej będę mogła. Dziękuję Edwardzie –
poczułam jak cala krew z mojego ciała odpływa do głowy, zrobiło mi się
ciemno przed oczyma.
–
Dziękuje i proszę dojechać w jednym kawałku, czekam na Panią
wraz z Ordynatorem.
–
Do zobaczenia - dodał po czym się rozłączył.
Gdy odkładałam telefon na swoje miejsce niewiele już widziałam, do
oczu napłynęło mi morze łez .
–
NNNNIIIIIIIIIIIIIIEEEEEEEEEEE!!!! - zaczęłam krzyczeć opadając
na kolana.
–
Tato pomóż mi proszę, niech mi nie zabierają mojej RoseAle, proszę
tylko nie ją…
Zaczęłam strasznie płakać i krzyczeć. Nie docierało do mnie nic co się
działo wokoło mnie, poczułam jak ktoś mnie szarpie za ramiona i krzyczy
coś do mnie.....
Popatrzyłam w górę nade mną stał mój starszy brat, Jasper. Nie
rozumiałam co do mnie mówi, wszystko wyglądało tak jakby ktoś
puścił taśmę na spowolnionym tempie. Później zobaczyłam już tylko
ciemność.
† Jasper †
–
Bella co się stało..? Czemu jesteś cała we krwi..? Czemu
krzyczałaś...? Bella! - nie wiedziałem co się dzieje, po chwili zacząłem
krzyczeć imię swojej żony.
–
Alice!!! Alice!!! Ja pierdole chodź tu szybko..!!!
Alice przybiegła niemal natychmiast, kiedy weszła do pokoju stanęła
jak wryta zasłaniając twarz rękoma.
–
O Boże!!!! - od razu wiedziała co w takiej sytuacji należy zrobić.
Nim się zorientowałem stała już trzymając w ręce telefon.
–
Dzwonie na pogotowie!!!! – wykrzyknęła zanim zacząłem ją
ponaglać.
–
Bella kochanie zostań ze mną proszę, kurwa mam tylko Ciebie,
siostrzyczko. Tylko Ty mi zostałaś – nagle zobaczyłem jak lekko się
poruszyła, zacząłem znowu wołać ją po imieniu.
–
Bella otwórz oczy!!! Bella błagam!! - Bogu wielkie dzięki –
westchnąłem .
† Rozdział 1 †
† Bella †
Kiedy się ocknęłam zobaczyłam swojego brata. Chciałam się podnieść
ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
–
Jasper proszę zawieź mnie jak najszybciej do szpitala - powiedziałam
cichym i miękkim głosem.
–
Bells źle się czujesz? Co tu się stało? Czy to James? Jeśli tak do
zabije gnoja znajdę i zabiję ..– Jasper zaczął wyrzucać z siebie zdania z
prędkością karabinu maszynowego.
–
Nie chodzi o mnie Jess ani o Jamesa. RoseAle jest w szpitalu,
właśnie dzwonił lekarz, mam przyjechać jak najszybciej, Jasper boję się
najgorszego… – podjęłam się drugiej próby wstania na własne nogi .
Jasper pomógł mi więc próba zakończyła się
sukcesem.
–
Bell! -krzyknął na mnie Jess
–
Dlaczego RoseAle jest w szpitalu?
Chciałam mu jak najszybciej wyjaśnić co się stało, nie tracąc zbytnio
czasu wzięłam głęboki oddech i zaczęłam...
–
Wracając wczoraj z przedstawienia baletowego RoseAle miałyśmy
wypadek. Wjechał w nas samochód, uderzył od strony mojego Aniołka… -
zaczęłam płakać .
–
Bella dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie!? Ok, pogadamy o tym
później. Najpierw muszę być w stu procentach pewny, że z wami wszystko
w porządku. Nagle wziął mnie na ręce pocałował w głowę i zaniósł do
auta. Alice została w domu, ktoś
musiał zająć się rodzinną firmą. Mieliśmy bardzo dobrze prosperującą
sieć Spa w całych Stanach. Mieliśmy właśnie poszerzyć działalność naszej
firmy na Europę, otwierając Spa w Paryżu.
Boże czemu mi to robisz? Czemu mnie karzesz? Co ja Ci takiego
zrobiłam, że muszę płacić tak wysoką cenę? Oparłam głowę o szybę
pogrążając się w dalszych
rozmyślaniach. Nagle poczułam rękę swojego braciszka na mojej
głowie, lekko mnie głaskał. Odwróciłam głowę w jego stronę lekko
unosząc usta do góry by przypominały uśmiech. Sądząc po jego minie nie
wyszło mi to najlepiej .
–
Wszystko będzie dobrze, obiecuję – chciałabym mu wierzyć. Gdyby
to od niego zależało, byłabym najszczęśliwsza kobietą na tej pieprzonej
ziemi.
–
Wiem Jess – potwierdziłam bez przekonania.
–
Jess? Wierzysz w Boga? - widziałam, że zaskoczyło go to pytanie ale
czekałam na odpowiedz.
–
Trochę wierzę. Bell cóż nam innego pozostało? Podobno wiara czyni
cuda - czułam jak tracę panowanie nad sobą i wybuchnęłam płaczem.
Poczułam jego rękę na mojej twarzy.
–
Jasper? To może pogadaj z Nim bo on ma mnie chyba już dość i nie
chce mnie wysłuchać. Jak Ci się już to uda powiedz mu, żeby zostawił
mojego jedynego Anioła przy mnie, swoich ma już wystarczająco i nie
potrzebuje ich więcej. Wystarczy, że zabrał naszych rodziców zbyt
wcześnie – nie wiem dlaczego ale poczułam nagle spokój tak jakby
wszystko odpłynęło daleko. Zobaczyłam jak Jess ociera łzy, też już nie
potrafił ich wstrzymać. Przez resztę drogi nie odzywaliśmy się już
więcej.
Biegłam razem z Jasperem do szpitala najszybciej jak pozwoliły mi na
to nogi. Rozchyliły się drzwi do szpitala i pędem wpadliśmy do środka.
Jasper stanął zdezorientowany na środku szpitala nie wiedząc, w którą
stronę iść.
–
Bell którędy teraz? - zapytał.
–
Jess nie wiem - rozglądając się zobaczyłam lekarza stojącego tyłem
do nas przy recepcji.
Był wysoki, miał potargane kasztanowe włosy, które nieustannie
przeczesywał jedną ręką, drugą zaś trzymał na biodrze. Wyglądał jakby
coś go dręczyło. Wyglądał jak młody Bóg. Sądziłam, że to ten sam lekarz,
z którym rozmawiałam przez telefon. Przynajmniej tak go sobie
wyobrażałam. Tak to na pewno on – Doktor Edward Cullen – pomyślałam,
po czym wzięłam Jaspera za rękę i poszliśmy do recepcji. W tym samym
momencie dr Cullen odwrócił się -OMG* – gwałtownie się zatrzymałam.
Patrzyłam z niedowierzaniem w jego oczy. Myliłam się, to nie był młody
Bóg, to był najpiękniejszy Anioł jakiego kiedykolwiek widziałam. Jego
oczy były nasączone niebiańskim ciepłem. Ich kolor był nie do opisania,
nigdy nie spotkałam się
z podobnym odcieniem - był to błękit wymieszany z jaskrawą zielenią,
ich błysk po prostu zabijał. Patrzyłam na niego przez dłuższy moment nie
odzywając się ani słowem, z ulgą zauważyłam to samo u niego. Było to
bardzo dziwne uczucie, zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu.
Odpłynęłam zatapiając się w jego spojrzeniu, które mogłoby przysięgam,
przeniknąć duszę.
–
Panie doktorze! – z letargu wyrwał mnie głos brata
–
Czy mógłby pan nam pomóc?
Nie wiem skąd wzięła się we mnie pewność siebie ale nie odrywając
oczu od Anioła odezwałam się:
–
Jasper, dr Cullen na nas czeka. Nagle odezwał się młody Bóg:
–
Państwo Swan zgadza się? Rodzice RoseAle? - nadal patrzył na mnie
zabijając mnie po części. Nim otworzyłam swoje usta, mój brat wystrzelił
jak z procy:
–
Tak nazywamy się Swan. Po tej odpowiedzi natychmiast dr Cullen
podał Jasperowi rękę, przedstawiając się. Potem popatrzył na mnie i skinął
głową zadając pytanie:
–
Czyli z panią rozmawiałem przez telefon? - Boże on mnie
hipnotyzował swoim wzrokiem. Cały ból, który dotychczas czułam był
gdzieś daleko poza mną. Niesamowite jak ten mężczyzna na mnie działa.
–
Tak – odparłam odrywając pierwszy raz od niego oczy.
–
Proszę za mną. Ordynator już na państwa czeka.
Podążaliśmy za dr Cullenem korytarzami dla personelu aby szybciej
dostać się do gabinetu dr Doo. Nikt do nikogo się nie odzywał. Czułam
się tak jakbym podążała za katem na własną egzekucję. Tak zresztą po
części było. Jeśli stracę mój największy skarb, nie będę miała po co dłużej
żyć, ani tym bardziej dla kogo. Zostanę katem na własnej egzekucji. Nagle
dr Anioł, bo tak go nazwałam w myślach, odwrócił się i otworzył przed
nami drzwi. Zapraszającym skinieniem ręki zaprosił nas do środka.
Siedzieliśmy u ordynatora gdy poczułam, że po moim ciele zaczynają
przechodzić dreszcze i zaczyna robić mi się słabo. Postanowiłam pierwsza
przemówić do doktorów:
–
Panie Doktorze proszę powiedzieć co z moja córką? Przyjmę
wszystko, ale chcę znać prawdę, nawet tą okrutną. Mój brat również. - gdy
to powiedziałam usłyszałam ciche westchnienie ulgi dr Cullena, nie
wiedziałam jednak czego ona może dotyczyć.
–
Czyli chce mi pani powiedzieć, że pan Jasper nie jest ojcem dziecka?
- odezwał się ordynator ze zdziwieniem.
–
Nie takim o jakiego przypuszczam, że Pan pyta – odpowiedziałam
grzecznie ze zdziwieniem.
Popatrzyłam na dr Edwarda ponieważ czułam jego wzrok na mojej osobie.
Nie
myliłam się, przenikał swymi niebiańskimi oczyma moje ciało
odnajdując duszę.
–
Więc przejdę do sedna sprawy - powiedział ordynator. Czułam się
jak na odczytaniu kary. Kary śmierci…
–
Pani Swan dzisiaj w nocy zaobserwowaliśmy u małej RoseAle Swan
problemy z oddychaniem. Zabraliśmy małą na szczegółowe prześwietlenie
i dr Cullen stwierdził, że w prawej części płuc znajduje się wbity mały
kawałek metalu. Przypuszczamy, że to blacha któregoś z
samochodów,które uczestniczyły w wypadku.
–
O Boże Jasper! – krzyknęłam, automatycznie do oczu napłynęły mi
łzy. Zobaczyłam, że Jasper chowa twarz w rękach.
–
I co teraz? - zapytałam bojąc się odpowiedzi.
–
Potrzebna jest operacja - odwróciłam głowę w stronę, z której
dochodził głos. Stał tam dr Edward, który zaczął tłumaczyć nam co teraz
należy zrobić. Nie mogłam patrzeć w jego oczy, miał w nich tyle bólu i
współczucia.
–
Jest to niewielki zabieg podchodzący pod operację, musimy
otworzyć klatkę piersiową. Nie jest to ryzykowny zabieg jeśli chodzi o
dorosłą osobę, ale w tym przypadku mamy do czynienia z 4 letnim
dzieckiem, więc ryzyko jest duże. Z tego co zauważyłem, RosaAle jest
dzielna i dobrze to znosi. Jednak musieliśmy natychmiast interweniować.
Podłączyliśmy już małą do maszyny, która będzie za nią chwilowo
oddychać. Oszczędziliśmy małej bólu, który wywołuje u niej samodzielne
oddychanie. Teraz jest w śpiączce farmakologicznej, w której pozostanie
aż do operacji. Sądzę, że RosaAle po wybudzeniu będzie samodzielnie
oddychać, to silna dziewczynka, pragnąca żyć ze swoją wspaniałą mamą.
Nie powinno być żadnych komplikacji i tej
myśli powinniśmy się trzymać - przez cały czas patrzył mi głęboko w
oczy, cała się trzęsłam.
–
Dziękuję – odpowiedziałam.
–
Więc na co czekamy ? - odezwa się Jasper.
–
Rodzice muszą podpisać zgodę na operację, ubezpieczeniem
zajmiemy się później.
–
I tylko tyle? - spytałam.
–
Tak ale... - wiedziałam, że jest jakieś ale!
–
To muszą być podpisy obojga rodzic—w dziecka – odezwał
się ordynator.
–
Sądzę, że wystarczy tylko mój podpis, ponieważ moja córka nie ma
ojca. W akcie urodzenia figuruje tylko moje nazwisko - zawsze byłam
dumna z tych słów i tak zostanie.
–
Doktorze Cullen – ordynator zwrócił się do Edwarda – proszę
przynieś potrzebne dokumenty i zabieramy się do pracy.
† Rozdział 2 †
† Bella †
Popatrzyłam na zegarek była 7:25am czekałam na decyzje o której
będzie możliwa operacja. Siedziałam sama, ponieważ wysłałam Jaspera do
domu żeby odpoczął. Bez kompromisu się nie obeszło. Obiecałam bratu ,
że wymienimy się dyżurami i ja na wieczór wrócę do domu odpocząć.
Zgodził się niemal od razu.
Siedziałam w poczekalni ,byłam skulona na krześle jak Perski piesek,
głowę miałam opartą na ścianie lekko odchyloną do tyłu. Zamknęłam oczy
i nawet nie wiem kiedy odpłynęłam.
Zobaczyłam swoją twarz była uśmiechnięta, na której malowało się
szczęście. Uciekałyśmy razem z RoseAle. Mała chichotała najgłośniej
jak tylko potrafiła. Między śmiech wplatała słowa „Nie złapiesz mnie
tatusiu''. Za nami biegła postać, która wołała za nami „Bello Bello
Bello”. Kiedy się odwróciłam zamarłam ,ponieważ zobaczyłam
mężczyznę, który nie pasował mi do głosu. Ten głos poznałabym
wszędzie, był to głos mojego Anioła a ciało Demona człowieka ,którego
nie nienawidziłam !!! Krzyknęłam pełna strachu …...
James zostaw nas nie zabieraj mi jej Ty jej nie chciałeś !!!!!
A on dalej wołał „ Belo ooo…...”. Słychać było tylko echo.
Zerwałam się nie wiedząc gdzie jestem. Zobaczyłam rękę na swoim
ramieniu .
–
Przepraszam starałem się obudzić Ciebie Bello najdelikatniej jak
tylko potrafię. Nie chciałem Cię wystraszyć, przepraszam jeszcze raz
wybacz mi.- Boże ten człowiek zabije mnie tymi oczami.
–
Nic nie szkodzi i tak to nie był pod jednym względem dobry sen
więc nie ma czego żałować - patrzyłam się na niego jak pan w swego
sługę. Nagle się zerwałam i w pośpiechu złapałam jego rękę, która
spoczywała nadal na moim ramieniu i uścisnęłam ją delikatnie i
przyłożyłam do swego serca pytając...
–
Proszę powiedz mi cokolwiek. Czy już coś wiadomo o operacji kiedy
się odbędzie ?- Zobaczyłam jego oczy, które spoglądały na swoją rękę.
–
Tak Bello już wiadomo, już po wszystkim!
–
Jak to ? - zapytałam i poczułam, że moje usta lekko się uniosły w
formę uśmiechu ale od razu znikł.-Co masz na myśli mówiąc po
wszystkim ?
–
Nie chciałem Cię budzić, żeby powiedzieć Ci o godzinie. Nie
miałem sumienia zwłaszcza, że wiedziałem że operacja skończy się
szybciej niż Ty się obudzisz.
–
Powiedz w końcu !!!!- krzyknęłam.
–
Po wszystkim mam na myśli operację.- W tym momencie
wypuściłam całe powietrze z ust, które dusiłam w sobie.
–
Bogu dzięki- powiedziałam, zamknęłam oczy i oparłam swoje czoło
o jego pierś a ku mojemu zdziwieniu położył swoją rękę ma moim karku.
Byliśmy tak blisko siebie, podniosłam głowę by nasze oczy spotkały się
zaglądnęłam w ich głąb i powiedziałam :
–
Dziękuję Ci Edwardzie .- Staliśmy tak chwilkę kiedy on ściągnął
rękę z karku i położył mi na pasie i powiedział:
–
Chodź, pooddychasz trochę świeżym powietrzem …. - Usłyszałam
sygnał telefonu, zerwałam się i zaczęłam go szukać. Dr. Edward zrobił to
samo.
–
Oj przepraszam – pomachał telefonem – sama rozumiesz obowiązek.
-Skinęłam głową na znak, że zgadzam się z nim całkowicie. Odszedł ode
mnie z półtora metra by odebrać swój telefon lecz nadal nie spuszczał ze
mnie wzroku mieliśmy nadal ten tak cudowny kontakt wzrokowy. Nie
uwierzycie jak jego oczy na mnie działały ,nie musiał nic do mnie mówić
by wiedzieć co chce powiedzieć. Chciałam przysłuchać się jego rozmowie.
Miałam nadzieję, że z niej coś się więcej o nim dowiem. Może dzwoniła
jego żona albo córka? Wiem nie powinnam ale to było silniejsze ode mnie.
Gdy tak rozmyślałam zawiesiłam się na chwile no i oczywiście nie
usłyszałam z kim się tak naprawdę przywitał. Zaczął odpowiadać krótkimi
wyrazami –
„ TAK ! NIE! ŻARTUJESZ ! NO JEST WŁAŚNIE”
Uśmiechał się przy tym tak promiennie. Wiedziałam! :( To musiała być
żona mogłam się od razu domyśleć, że taki przystojny, wspaniały, ciepły
człowiek nie może być sam ! Brawo Bela!!! Pogrążaj się dalej za mało
masz swoich problemów by ładować się w nowe. Usłyszałam głos w mojej
głowie z którym się zgadzam w stu procentach.
–
Bella! Bella! - Ocknęłam się, zobaczyłam Dr. Edwarda jak trzyma w
ręce i macha mi przed oczami by sprowadzić mnie na ziemie. Spojrzałam
na niego, nadal miał ten wspaniały uśmiech na twarzy. Boże ile bym dała
żeby taki uśmiech znalazł się na mojej twarzy choć przez dziesięć sekund.
–
Słucham, słucham Panie Doktorze.- Podniósł telefon z powrotem do
ucha i powiedział
„Wiesz znów wróciliśmy do bardziej oficjalnych
zwrotów, znów jestem Panem Doktorem”.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej
pokazując całe swoje idealne uzębienie jakby właśnie teraz chciał
przewietrzyć swoje uzębienie. Uśmiałam się w duchu sama z siebie jakie
bzdury do głowy mi przychodzą.
–
Nie rozumiem! - powiedziałam skołowana.
–
Zaraz zrozumiesz ..- podał mi swój telefon.
Kurwa uwierzcie nie rozumiem. Nic! Nada! Nothing! Z przerażeniem
wzięłam telefon z jego ręki i wyszeptałam :
–
Hallo mówi Bella Swan .
–
Wiem, że to Ty Bello przecież nie Święty Mikołaj !!!
–
Rosalie ?- To moja najlepsza przyjaciółka – Skąd Ty...? - nagle mi
przerwała .
–
Słuchaj zostawiłaś telefon w domu i musiałam się z tobą jakoś
skontaktować nie uważasz ? Bo ty to nawet nie raczysz do nas zadzwonić i
poinformować nas co się stało! Bella ! Kurwa mać wszyscy się o Ciebie i
naszego małego aniołka martwimy. Ja, Esme, Emmet . Nie miałaś w ogóle
zamiaru dać nam znać? Przecież jesteśmy Twoją rodziną, przecież jestem
chrzestną RoseAle interesuje mnie co się z nią dzieje! Twoje problemy są
naszymi czy ty tego nie rozumiesz? Tłumacz się Bello Swan! -Byłam w
strasznym szoku moja przyjaciółka w ciągu całej naszej 4 letniej przyjaźni
nie podniosła na mnie głosu. Nie mam jej tego za złe należało mi się jak
cholera. Chyba nie świadomie chciałam odepchnąć cały świat od siebie.
Było mi strasznie głupio.
–
Przepraszam Rosalie nie przychodzi mi na myśl żadne konkretne
wytłumaczenie za moje zachowanie . Przepraszam Cię jeszcze raz i proszę
daj na głośno mówiący chce również przeprosić Esme i Emmeta .
-Usłyszałam szmer i głuche echo .
–
Przepraszam Was wszystkich za moje zachowanie. Esme wiesz, że
kocham cię jak własną matkę a ty Emmet I love You! You`re like my
Brother Sorry.
–
Kochamy Cię Bell wiesz o tym jesteśmy z Tobą -powiedziała Esme .
–
Odezwiemy się później jak wrócisz do domu to zadzwoń do Nas i
trzymaj się bądź dzielna jesteś silną kobietą. Pamiętaj dasz radę !!! Pa .
Napłynęły mi łzy do oczów, nie mogłam się powstrzymać . Zaczęłam
płakać. Nagle poczułam jak ktoś mnie przytula i to bardzo mocno. Było mi
niewiarygodnie przyjemnie. Już dawno nie czułam się tak. Był dr. Edward,
który się nadal promiennie uśmiechał.
–
Przepraszam to moja druga nie pierwsza najważniejsza rodzina!!!-
Powiedziałam i podałam mu telefon a on pochylił się nad moim uchem i
bardzo ciepło powiedział:
–
Skoro to Twoja rodzina to ja do niej też należę.!! -Poczułam lekki
oddech na moim uchu w które po sekundzie złożył na nim
niewyobrażalnie delikatny pocałunek. Przez całe moje ciało przeszedł
dreszcz zaczynający się od ucha aż do stóp a najbardziej odczuwalny był
w okolicy podbrzusza. Myślałam, że oszaleję z pieprzonej rozkoszy.
Poczułam się jak by mi ktoś wsadził w głowę małe pudełeczko napełnione
promieniami słonecznymi, nadzieją, bezpieczeństwem a przede wszystkim
spokojem.
Czy to się nazywa UCZUCIE ? Nie. Za dużo zwaliło się na mnie jak na
jeden dzień.
–
Chodź idziemy zaczerpnąć świeżego powietrza tak jak mieliśmy w
planach ,bo mi zemdlejesz jeszcze tutaj !
† Rozdział 3 †
† Edward †
Wyszliśmy razem na taras, który znajdował się na dachu szpitala.
Musiałem podtrzymywać Bellę, bo bałem się, że pod ciężarem
dzisiejszych wrażeń upadnie albo co gorsza zemdleje. Posadziłem ją
delikatnie na ławce a ja przyklęknąłem na jednym kolanie przed nią.
Patrząc na nią odgarniałem jej włosy z twarzy, który rozczochrał je
chicagowski wiatr.
–
Nic nie rozumiem. Naprawdę. W mojej głowie pustka aż huczy.-
Powiedziała do mnie unosząc swoją twarz by odszukać odpowiedzi na
nurtujące ją pytania.
–
Zaraz Ci wszystko wytłumaczę tylko proszę spróbuj się troszkę
opanować ,bo cała drżysz.
–
Skąd Rosalie Ciebie zna? Skąd zna twój numer? Rose zawsze mi
mówiła, że prawie całe Illinois ją zna! Chyba teraz jej już wierzę. Skąd Ty
ją znasz?
–
Oj Bello. Rosalie znam już bardzo długo. Od koło 22 lat, to moja
siostra! –Zobaczyłem wielkie zaskoczeni, które namalowało się na jej
twarzy a oczy zrobiły się strasznie wielkie. Zauważyłem interesującą
iskierkę w jej oczach. Skąd ona się tam wzięła, co miała oznaczać?
–
Edward Cullen, brat Rosalie, syn Esme i przyszły szwagier Emmeta?
–
No no Bello dalej już chyba zaczynasz rozumieć..
–
Ooo ok teraz rozumie ..
–
Na pewno Bello?
–
Tak tak słynny ukochany braciszek Rose, który studiował medycynę
w Anglii! Dużo o Tobie słyszałam, nie ma dnia by twoja siostra o tobie nie
wspominała albo opowiadała. Czekaj … dzisiaj miałam Ciebie poznać na
obiedzie u nas w domu.
–
Tak Bello zgadza się mieliśmy się poznać dzisiaj wieczór w twoim
domu. Rosalie nie mogła się doczekać by przedstawić nas sobie. I mam
nadzieję Bello, że Ciebie dziś poznam!- Uśmiechnąłem się do niej chcąc
trochę ją rozweselić, odciągnąć od problemów choć na chwilę i udało mi
się . Nagle wstała podała mi swoją delikatną, kruchą rękę i rzekła.
–
Cześć mam na imię Bella Swan jestem najlepszą przyjaciółką twojej
troszkę zakręconej siostry i należę do Twojej rodziny od jakiś pięciu lat
więc witam cię Edwardzie w rodzinie -Strasznie mnie rozbawiła, ma
niezłe poczucie humoru nie spodziewałbym się takiego odwetu więc
zrobiłem to samo.
–
Cześć Bello jestem Edward Cullen, jestem starszym bratem Rosalie
ale tylko o 2 lata ..ha ha witam Ciebie w rodzinie i jest mi niezmiernie
miło, że takich posiadam członków rodziny – i w tym momencie
zaczęliśmy się strasznie śmiać .
–
Oj Bello nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy ten uśmiech na Twojej
twarzy, od kiedy Cię zobaczyłem na dole nie pragnąłem niczego więcej jak
przywrócić Twój wspaniały uśmiech z powrotem na twarzy. -Nagle
posmutniała, zrobiło mi się nieprzyjemnie, że to przeze mnie.
–
Przepraszam Bello. Nie smuć się proszę! Powinienem trzymać swoją
jadaczkę na klucz i zamknąć się raz na zawsze.- Pokazałem jak w
pantomimie kłódkę na swoich ustach a klucz właśnie wyrzuciłem na Clark
St. Rozśmieszyło ją to bo taki miałem niecny plan.
–
No i co najlepszego zrobiłeś? Gdzie ja teraz znajdę ten cholernie
cenny klucz do Twoich ust...hmm! - Podparła ręce na swoich biodrach z
strasznie seksownym uśmiechem na twarzy. Podszedłem do niej złapałem
ją obiema rękami za talię i przyciągnąłem ją delikatnie do siebie tak by
przylegała całym ciałem do mojego. Nachyliłem się do jej ucha i
delikatnie wyszeptałem ...
–
Ty nie potrzebujesz klucza do moich ust…- I złożyłem na jej
jedwabistych, przepięknych ustach delikatny pocałunek. Bałem się reakcji
Belli jak zareaguje czy czasem nie przypierdoli mi w twarz a ona stała nie
ruchomo przez jakieś dwadzieścia sekund i nagle włożyła rękę w moje
włosy rozczochrując je przy tym i przyciągnęła moją głowę jeszcze
mocniej do swoich ust. Otworzyła lekko zapraszając mnie do środka.
Przyjąłem kurwa zaproszenie bo o tym marzyłem. Pieściłem jej wargi jak
oszalały. Pobudziła we mnie wszystkie bodźce. Dotykałem teraz jej języka
pieszcząc mocno. Kurwa mać jak ona wspaniale smakuje jak słodko.
Przyciągałem ją mocno do siebie by nasze ciała złączyły się jeszcze
bardziej. To chyba był błąd bo pobudziło to mojego przyjaciela, który
chciał przyłączyć się do zabawy. Pragnąłem tak zostać na wieki a
powodem było to, że bałem się przestać. Jak ja jej spojrzę w oczy jak się
wytłumaczę. Poczułem, że jej ciało całe drży mi w ramionach. W tej
chwili zapiszczał mi pager. Myślałem, że go kurwa rozpierdolę na drobne
kawałki. Odsunęła się ode mnie, patrząc na moje spodnie gdzie znajdował
się pierdolony pager i powiedziała :
–
Odbierz może chodzi o moją RosaAle. -spojrzałem, że to ordynator.
–
Bella muszę iść to Dr. Doo wzywa mnie ale nie wiem o co chodzi
czy to aby na pewno o twoją córkę. -Bella posmutniała, zrobiło mi się jej
szkoda.
–
Czy mogę coś dla Ciebie zrobić, przynieść coś może. Na przykład
koc ,bo tu strasznie wieje wiatr - w końcu była jesień.
–
Pozwól mi proszę iść z Tobą !- Chwyciłem ją za ramiona i
przybliżyłem do siebie mocno głaszcząc po głowie chciałem dodać jej
trochę siły.
–
Oj Bella Bella – co ona ze mną robi. Patrząc w jej cudowne oczy
szeptałem delikatnie do ucha – „Znalazłem Ciebie gdzieś na końcu świata
i wszystko już wiem. Szukałem całe dnie, miesiące, lata i odnalazłem cię !
Już wiem, że od dziś chcę dzielić z Tobą wszystkie moje sny” - Nie
wiedziałem jak zareaguje bałem się spojrzeć w jej oczy to wszystko działo
się za szybko. Odsunąłem się od niej i zobaczyłem, że ona
płacze..Nienawidzę tego! Nie chce żeby płakała.
–
Bella no już już … proszę nie płacz - zacząłem ją całować po ustach,
szyi a ona zaczęła jeszcze bardziej. Nie wiedziałem co mam zrobić by się
poczuła lepiej. W końcu ku mojemu zaskoczeniu wzięła moją twarz
obiema rękami i delikatnie pocałowała. Byłem zaskoczony ale bardzo
kurwa szczęśliwy . Nie było mi nic do szczęścia potrzebne .. – Chodź Bell
- pociągnąłem ja za rękę i nagle zdrętwiałem, zobaczyłem krew na swoich
rękach.. – Bella co to jest? Co ci się stało? - Zacząłem przeszukiwać
oczami każdy najmniejszy skrawek jej ciała …
–
A to. To wczoraj rozdarłam szwy przez moją niezdarność.
Przepraszam… -Podniosłem jej czarny rękaw podkoszulka i ukazała mi się
rana rozjebana na jakieś dwadzieścia centymetrów. Wybuchłem złością
nad która nie mogłem zapanować.
–
Bella! Czemu nic nie powiedziałaś? Muszę się zająć tym i nawet nie
próbuj się mi przeciwstawić! Uwierz nie chcesz mnie rozzłościć bardziej .
Chodź ! - pociągnąłem ją za rękę nie zważając że coś do mnie w ogóle
mówi..
–
Edward! To nic ważnego mieliśmy iść do Dr. Doo . Zrozum, że to
może teraz zaczekać. Najważniejsza jest dla mnie moja córka. - Byłem zły
ale starałem się uspokoić nie chciałem mojej Belli dać nowych powodów
do zmartwień. Postanowiłem iść na kompromis.
–
Dobrze ale potem od razu zajmiemy się Tobą. Nie wymigasz się tym
razem Bello!!!
† Rozdział 4 †
† Bella †
Szliśmy wraz z Edwardem do gabinetu ordynatora. Miałam nogi jak z
waty, ledwo szłam. Edward przytrzymywał mnie za bok. Chyba sam bał
się, że mogę upaść. Nie wiem co się ze mną dzieje, nie wiem co mam
myśleć co czuje?! Nie mogłam uwierzyć w to co zdarzyło się między nami
jeszcze parę minut temu. Poczułam się dziwnie przyjemnie jak o tym
myślałam. Spoglądnęłam na Edwarda, który tylko patrzył się przed siebie
asekurując mnie przed ludźmi, którzy krzątali się bez celu po korytarzach
szpitala. Wiedziałam, że coś go trapi tylko nie wiedziałam czy to się tyczy
mojej córki czy sytuacji jaka między nami się wydarzyła. Widziałam
napięcie na jego twarzy. Na fantastycznej, uformowanej, męskiej szczęce
pulsowały ścięgna.
–
Edward wszystko w porządku? - zapytałam -Jesteś strasznie spięty.
Co cię gryzie? -Uśmiechnął się do mnie a przynajmniej próbował ,bo mu
to nie wyszło. Wyglądał jak by mu ktoś włożył do jego seksownej buzi z
kilo cytryny. Raptownie przystanął przede mną .
–
Nie, nic wszystko w porządku tylko …- nagle urwał. Bałam się tego
„tylko”. Westchnął i patrzył mi prosto w oczy. – Bello! Nie chcę żebyś
myślała źle o mnie .To co wydarzyło się miedzy nami … nie planowałem
tego, był impuls. Działasz na mnie jak bomba zegarowa na parę minut
przed wybuchem. Po prostu zrobiłem to w tym momencie co zapragnąłem
zrobić i nie wstydzę się tego. Chce tylko żebyś nie myślała, że chce
wykorzystać twoją bezsilność i bezradności. Chcę żebyś wiedziała ,że nie
jestem aż takim skurwysynem! Nie chcę cię zranić! – uśmiechnął się – Nie
traktuję tak moje pacjentki – wykrzywił lekko kąciki ust. To ostatnie
zdanie tak mocno zaakcentował ,że przeszły mnie ciarki po całym ciele.
–
Edward! Nie myślę w ten sposób o tobie. A po pierwsze nie jestem
twoją pacjentką! A po drugie nie chce żebyś miał wyrzuty sumienia. Więc
biorę część odpowiedzialności za ten pocałunek na siebie ale tylko po to
żeby Ci troszkę ulżyć – pogłaskałam go po twarzy z nadzieją ,że się
troszkę rozluźni.
–
Dobrze Bello. Trochę mi lepiej ale tylko trochę. Spróbuję później się
bardziej sprecyzować, jak będę się znęcać nad twoim ramieniem. A wtedy
już będziesz dla mnie pacjentką.
–
O dziękuję Ci bardzo od razu mi lepiej …. ha ha ha – zaśmiałam się
z sarkazmem. Chyba mu się polepszyło ,ponieważ zmienił się jego wyraz
twarzy na bardziej wiarygodny. A może jest dobrym aktorem? Jeśli tak to
powinien zagrać w filmie. Byłby z niego przystojny Bond. Ha ha „Dr.
Bond kontra pacjentki” Zaśmiałam się nie wiedząc, że mój głos wydobył
się na zewnątrz. Edward zmarszczył brwi.
–
Co się stało Bell, co cię rozśmieszyło ?
–
Nie, nic po prostu nie przejmuj się mną, nie zwracaj na mnie uwagi.
Traktuj jak by mnie tu nie było w ogóle.
–
No to będzie cholernie trudne dla mnie.
Już od jakiś cholernych pięciu minut czekaliśmy na ordynatora,
ponieważ poszedł po badania. Byłam strasznie spięta i musiało to być
widoczne, bo Edward stanął za mną i zaczął masować delikatnie mój kark.
On jest po prostu boski. Wszystko w nim jest takie idealne, że kładzie
niewinnego, słabego przeciwnika na łopatki. Oczy wypalają duszę, głos
zaślepia mózg, usta rozwalają wszystkie wnętrzności na małe kawałeczki a
ręce sprawiają, że te wszystkie kawałeczki zmieniają się w pył. I
mniemam ,że nie żyje.
–
Bello wszystko będzie w porządku obiecuję – wyszeptał mi do ucha
całując go lekko. Koniec. Nie żyję. Ma mnie. Rozwalił mnie!!! Wszedł
ordynator podał badania Edwardowi każąc mu w to zaglądnąć. Trwało to
parę minut ale dla mnie ciągnęło się jak wietrzność. Edward zamknął
teczkę.
–
No i ? - nie wytrzymałam musiałam zapytać.
–
Bello wszystko wygląda dobrze. Mała ma dobre wyniki. Jest silna.
-Edward spojrzał na Dr. Doo szukając potwierdzenia.
–
Zgadzam się z panem Dr. Cullen nie spodziewałem się aż tak
dobrych wyników. Panno Swan nie ma się Pani czym denerwować .
-Poczułam wielką ulgę, nawet nie wiecie jaką.
–
Czy wybudziliście ją już ?
–
Bello – zwrócił się do mnie Edward – poczekamy jakąś dobę by się
upewnić czy wszystkiego w porządku. Jutro około południa zrobimy
ponowne badania dla pewności i jeśli będą one wyglądać tak jak te to
wybudzimy małą jutro ok 1:00 pm. A tym samym damy jej czas by się
zregenerowała, odpoczęła. Bella ona nie będzie odczuwać żadnego bólu
związanego z wczorajszym zabiegiem.
–
Rozumiem nawet nie wiecie jak moje serce napełniliście radością!!!!
–
Więc Pani Bello – skierował uśmiech w moją twarz Dr. Doo -
Zalecam wrócić do domu porządnie się wyspać, nabrać siły i wrócić jutro
o 1:00 pm. W niczym Pani nie pomoże swojej córce jak będzie pani w
takim stanie. - Wstał nagle i podał mi rękę .
–
Do zobaczenia jutro Panno Swan - i wyszedł. Podbiegłam do
Edwarda szczęśliwa i rzuciłam mu się na szyje obejmując go mocno. On
również odwzajemnił uścisk i powiedział mi..
–
Mówiłem, że wszystko będzie w porządku. Nie pozwolę żebyś dalej
cierpiała. Bello zrobię wszystko by wprowadzić w twoje serce i życie
pełno radości i szczęścia!!! Nigdy nie pojawią się łzy wypełnione bólem
zawsze będą tylko łzy szczęścia ! Tylko mi pozwól! - Stałam tak i
wpatrywałam się w niego nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Czułam się
strasznie nie zręcznie, ponieważ wiedziałam, że tej jej oczekuje. Ku
mojemu zaskoczeniu pogłaskał mój policzek i powiedział.
–
Nie musisz nic mówić. Nie zmuszam Ciebie do niczego. Powiesz jak
będziesz gotowa ale wiedz, że będę czekał tyle ile trzeba.
Weszliśmy do mnie do domu, ponieważ Edward uparł się, że
odprowadzi mnie do salonu by upewnić się, że nic mi się nie stanie. Było
to bardzo miłe z jego strony.
–
Edward może masz ochotę na kawę albo na porządne śniadanie lub
na to i to. Wiem, że jesteś po całonocnym dyżurze więc...?
–
No kusząca propozycja ale obiecaj mi, że później odpoczniesz.
–
Obiecuję . A zresztą musisz poznać wszystkich ze swojej rodziny –
uśmiechnęłam się .- Jaspera to już poznałeś więc została Alice jego żona.
Chodź - pociągnęłam go za rękę do kuchni.- Witaj w domu! - Ledwo
przeszłam przez próg kuchni a od razu dopadł mnie Jasper i rzucił się na
mnie. Jęknęłam, bo otarł się o moją świeżą ranę. Wcześniej jej w ogóle nie
czułam ale im moje ciało było bardziej zmęczone tym bardziej
odczuwałam ból. Jasper odskoczył chyba się przestraszył ,ponieważ od
razu przeprosił.
–
No i co ? Coś już wiadomo? – zapytał mój brat .
–
Tak Jass. Już po wszystkim. Jest dobrze teraz trzeba tylko czekać do
jutra – zauważyłam, że rozluźnił się i kamień spadł mu z serca.
Spontaniczne pocałował mnie w policzek.
–
Kocham Cię moja mała siostrzyczko.
–
Ja Ciebie tez mój bracie – i pocałowałam go w głowę tak jak robiłam
to od zawsze.
–
Witam Panie doktorze – przywitał się.
–
Chodźcie Alice szykuje śniadanie. Później ma wpaść Rosalie i
pomóc Alice w obiedzie. Siostra, nie mówiłem Ci ale ma przyjść Esme,
Carlisle, Emmet, Rosalie rzecz jasna no i wieki wyczekiwany Edward.
–
Wiesz co Jess – postanowiłam się z nim trochę podroczyć – Chyba
nie będzie to konieczne!
–
Bell ja rozumiem, że od wczoraj dużo się wydarzyło ale powinnaś
się rozluźnić, po przebywać z rodziną. To Ci jest potrzebne! - śmiałam się
w duchu.
–
Nie o to chodzi po prostu już go poznałam Jess ! -widziałam, że
Edward nie może już wytrzymać, powstrzymując się od śmiechu. A Jass
popatrzył na niego i zajarzył wytrzeszczając oczy .
–
Oj ja cież nie pierdolę !!!
–
Jasssss!! Gdzie Twoje maniery? - krzyknęłam wręcz na niego.
–
Przepraszam cię Edward ale nie spodziewałbym się tego . Sorry
Man.
–
Nie ma sprawy – odparł. W tym momencie weszła Alice .
–
Dzień dobry wszystkim – i podeszła do mnie ucałować mnie –
widzę, że wszystko dobrze a nawet coś więcej – uśmiechnęła się. Zawsze
umiała mi czytać z oczu .
–
Ok moi drodzy zabieram się do przygotowania wam przepysznego
śniadanka. Edward zjesz z nami prawda – Edward skinął głową na znak,
że z miłą chęcią.
–
Przepraszam Was na moment wyskoczę tylko wziąć szybki prysznic i
wracam – położyłam rękę swoją na Edwardzie a on położył mi swoją na
mojej i puścił oko. Widziałam, że Jasper to zauważył i dziwnie
zabłyszczały mu oczy.
–
No problemo Bell – odpowiedział brat – My się porządnie zajmiemy
doktorkiem - pościł mi oko na znak, że widział jego wcześniejszy gest do
mnie. – A Alice muszę Ci sprzedać rewelacje – wiedziałam, że chodzi o
Edwarda. Wstałam i wychodząc powiedziałam …
–
Tylko mi go tu nie zepsujcie – i weszłam na górę. Boże ale się
wspaniale czuje, nie ma to jak orzeźwiający prysznic. Od razu poczułam
się lepiej. Położyłam się na wspak na łóżku i zaczęłam myśleć o RosaAle,
moim kochanym Aniołku. Oczywiście zaraz w moje myśli wdarł się
Edward. Zrobiło mi się strasznie przyjemnie i nawet nie wiem kiedy
odpłynęłam. Po jakiejś dłuższej chwili poczułam, że ktoś mnie wziął na
ręce i położył mi moją głowę na poduszkach zatapiając się w nich.
Skrzywiłam się trochę bo pociągnęły mnie szwy na ręce ale nie mogłam
otworzyć oczu, moje powieki były strasznie ciężkie.
–
Ciii, śpij kochana! - powiedział ktoś i pocałował mnie w głowę –
zobaczymy się później .-ja tylko zamruczałam. Poczułam, że mnie
przykrył kołdrą i od razu zrobiło mi się ciepło. Ten ktoś zaczął oddalać się
ode mnie …
–
Proszę zostań ze mną – wymamrotałam przez sen. I pogrążyłam się
jeszcze bardziej we śnie......
† Rozdział 5 †
† Edward †
O kurde! Zaczyna mi się tu podobać. Po co ja wyjeżdżałem z stąd ?
Czego szukałem? Wszystko co mi do szczęścia potrzebne było na miejscu.
No może wcześniej nie miałem ,ponieważ wtedy Rosalie nie znała Belli. A
wyjechałem szukać tej swej jedynej. A wiem, że Bella to ta jedyna na
pewno. Co z tego, że miałem wspaniałą rodzinę, kupę szmalu na koncie w
wieku 18 lat jak zawsze brakowało mi tego jednego – miłości. Nie
brakowało mi dziewczyn bo miałem ich kilka ale nigdy nie było to
prawdziwe uczucie. Zawsze wiedziałem, że są one ze mną tylko po to,
bym kupował im wszystko co sobie zażyczyły. A one to kochały. Masz
kasę to będziesz miał najlepsza „dupę” pod słońcem. Zawiozłem Bellę do
domu. Zaprosiła mnie na śniadanie z rodziną – uśmiechnąłem się. Ona jest
zabawna, taka ciepła, czuła, troskliwa ale twarda i to zajebiście twarda. Jak
zszywałem jej ramie powiedziała, że nie chce żadnego znieczulenia tylko
żebym robił co mam zrobić ,bo chce już być w domu. Jednym słowem
rozwala mnie pod każdym względem. Zamyśliłem się na dłuższą chwilę
jak Jasper opowiadał swojej żonie o tym miłym zbiegu okoliczności, że
okazałem się bratem Rosalie. A ja czekając na moją lubą, która poszła
zmyć ciężar dzisiejszego dnia pod gorącą wodą, postanowiłem trochę
porozmyślać. Jezu co bym teraz dał ,żeby być tam z nią. Dotykać jej
delikatnego, kruchego ciała. Nie Edward! STOP nie możesz tak się
śpieszyć ,bo odbierze cię jako nachalnego dupka! Świetnie kurwa już
zaczynam sam ze sobą rozmawiać. Czy to jest normalne? Na pewno nie
ale moja łepetyna ma racje. Muszę zacząć powstrzymywać się. Przecież to
nie jest normalne ,że znasz kogoś zaledwie parę godzin i tak reagujesz.
Jeszcze nigdy mi się to nie przydarzyło.
–
Hey Man zejdź na ziemie, hallo – kurde przerwał mi Jasper a tak
fajnie zaczynało być.
–
Jestem, jestem nigdzie nie odleciałem – kłamałem w żywe oczy .
–
Ta jasne – wiedziałem, że tego nie kupił.
–
To co mówiłeś przed chwilą? - zaśmiałem się.
–
Mówiłem, że nieźle się porobiło no nie. Jak by mi to ktoś powiedział,
że się tak zdarzy to bym nie uwierzył.
–
A no porobiło się porobiło – jak jasna cholera pomyślałem.
–
A ja myślę, że to zakrawa pod ….- urwała Alice i spojrzała na mnie –
pod przeznaczenie .- Tak kurwa właśnie to jest to „PRZEZNACZENIE”.
Uśmiechnąłem się do niej bo tak naprawdę nie wiem jak miałem się
zachować. Czy Alice czyta w moich myślach? Postanowiłem odwrócić jej
uwagę od siebie bo jeszcze mnie zaczaruje.
–
Jasper nie wydaje Ci się, że Bella za długo nie wraca. Trochę się
martwię. Możesz powiedzieć, gdzie jest jej pokój to sprawdzę co z nią.
–
Nie ma sprawy. Do góry schodami, drugie drzwi po prawej. Dla
ułatwienia drzwi koloru bordowego.- powiedział Jasper.
–
Dzięki – poszedłem w stronę schodów i usłyszałem jak Jasper coś
krzyczy do mnie.
–
No tylko grzecznie mi tam doktorku! - zaśmiałem się na głos on
zresztą też.
–
Bez obaw – odpowiedziałem. Poszedłem tak jak mi Jasper
pokierował.
On sobie jaja ze mnie robi. Na piętrze były tylko dwie pary drzwi, jedne
bordowe drugie różowe. Nie musiał mówić skapnąłbym się przecież Bella
nie miała by różowych drzwi to jest na pewno pokój RosaAle. Śmieszny
ale w porządku facet z tego Jaspera. Zapukałem delikatnie w drzwi ale nikt
się nie odezwał. Uchyliłem delikatnie drzwi i zawołałem cicho Bellę.
Nadal nic. Wszedłem w głąb pokoju. Ta pokój dla niektórych to jest 4
metry na 4 a to był przepiękny wielki salon. To co ukazało się moim
oczom zatykało dech w piersiach, nigdy nie widziałem czegoś takiego.
Podłoga z paneli świeżo wylakierowanych w kolorze ciemnego brązu a na
nim leżał piękny dywan z długiego włosia koloru piasku. Na ścianach był
jak by to ująć po prostu namalowany „RAJ”. Mocno zielone drzewa,
kwitnące jabłonie, grusze gdzie na niektórych gałązkach wisiały węże a
pod nimi ogrody pełne kwiatów różnego gatunku. Sufit był cały granatowy
z kłębiastymi chmurami fioletowego koloru. Im bardziej patrzyłem w
stronę zachodzącego słońca tym bardziej chmury robiły się jasnoróżowe,
które były przeczesywane wiatrem. Drzwi i okna od tarasu były zasłonięte
sztucznymi, dzikimi pnączami zmieszane z winoroślą. A nad drzwiami od
łazienki był ocean ze wzburzonymi białymi falami na pół metra. Na
środku pokoju stało wielkie okrągłe akwarium od podłogi aż do sufitu
wypełnione różnego gatunku i wielkości rybami. Woda była lekko
podświetlona na niebiesko. Po drugiej stronie pokoju stała biała ogrodowa,
wiklinowa huśtawka przyczepiona do sufitu. Łóżko całe w bieli stało pod
ścianą lekko na ukos z wielkim białym baldachimem. Obok niego stały
nocne stoliki zawalone zdjęciami. Za łóżkiem właśnie zachodziło słońce.
Po prostu przepięknie jakbym był w jakimś śnie. Zauważyłem, że na
wielkim łożu leży moja wycieńczona Bella. Podszedłem do niej i wziąłem
ją delikatnie na ręce i położyłem miękko na poduszkach, których było
chyba z dwadzieścia. Moja kochana lekko jęknęła. Mam nadzieję, że nie
sprawiłem jej bólu. Ucałowałem ją lekko w głowę i powiedziałem:
–
Ciii .. śpij kochana zobaczymy się później – moja luba chyba mnie
słyszała bo zamruczała tylko. Przykryłem ją kołdrą i miałem się już
kierować ku drzwi ,kiedy Bella wymamrotała przez sen..
–
Proszę zostań ze mną - spanikowałem. Czy ja dobrze usłyszałem?
Ona chce żebym z nią został? Odwróciłem się i skierowałem się do niej,
ściągnąłem buty koło drzwi i podszedłem do łóżka. Położyłem się na
kołdrze obejmując całym ramieniem Bellę i wtopiłem się w jej plecy. Ale
ona na nic nie reagowała, chyba zasnęła. Zacząłem ją delikatnie głaskać po
głowie a potem bawiłem się jej kosmykiem włosów. To jest kurwa chyba
sen. Jestem w raju a w swoich ramionach mam anioła moich snów. I nawet
nie wiem kiedy zasnąłem. Było błogo, nie chciałem się już nigdy obudzić.
Nie wiem ile spałem ale ktoś zaczął poruszać moim ramieniem bym się
obudził. Otworzyłem oczy i ujrzałem Rosalie przestraszyłem się tego jak
ja jej to wszystko wytłumaczę bo to musiało w jej oczach dziwnie
wyglądać.
–
Co ty tu robisz Edward? - wyszeptała Rosalie.
–
Nic. Zasnąłem i ..- i co kurwa dalej mam jej powiedzieć – później Ci
wytłumaczę.- Spojrzałem na Bellę, która wciąż mocno spała. Wskazałem
palcem na moje usta żebyśmy byli cicho. Wstałem z łóżka, wziąłem Rose
za jedna rękę a drugą chwyciłem buty i wyszliśmy z pokoju delikatnie
zamykając drzwi. Gdy odwróciłem się do Rosalie, stała ona z obydwiema
rękami na biodrach i tupała nogą dając mi do zrozumienia, że czeka na
wyjaśnienia.
–
Co do cholery się dzieje Edward? - minę miała wściekłą.
–
Nic siostra, wszystko w porządku.- Zacząłem iść w stronę schodów,
żeby się wydostać z jej szponów, bo znając ją kurwa nie odpuści. A to
wkurzyło ją jeszcze bardziej.
–
Stój Edwardzie Cullen! Masz mi teraz wszystko wytłumaczyć, bo to
wcale nie jest porządku zastając Ciebie w jednym łóżku z moja najlepszą
przyjaciółką!- Zobaczyłem, że zaczynają się nam przyglądać Alice z
Jasperem.
–
Rosalie czy możemy tę rozmowę dokończyć w domu? A poza tym to
która godzina?
–
Edward nie zmieniaj tematu chce wiedzieć co Ty robisz i jakie masz
zamiary? A poza tym dochodzi 2pm.
–
Nie wiem jakie Rose. Sam nie wiem jak Ci to wytłumaczyć … po
prostu nie wiem.
–
Edward znam cię i ostrzegam – zaczęła mi grozić palcem – jeśli ją
zranisz zabiję Cię i nie żartuję Cullen.- Jak ona może takie głupoty
wygadywać? Jak może brać pod uwagę moje młodzieńcze wybryki?
Przecież to było pięć może sześć lat temu ?!
–
Wiesz Rose, może mnie nie znasz w ogóle – stała jak wryta. Masz za
swoje zrzędo! Poszedłem do kuchni pożegnać się z Alice i Jasperem.
–
Gdzie się wybierasz? – krzyknęła Rosalie.
–
Jadę do domu a wcześniej jeszcze zajadę do szpitala zobaczyć czy
wszystko w porządku. Zobaczymy się później - Rosalie opuściły chyba
nerwy bo się uśmiechnęła do mnie lekko. Pomachałem do Alice i Jaspera i
zacząłem iść w stronę drzwi ,kiedy Jasper się odezwał.
–
Edward, poczekaj odprowadzę Cię.- Podeszliśmy do mojego
samochodu i nagle Jasper podał mi dłoń.
–
Dzięki Ed, za wszystko – to mnie zaskoczyło ,ponieważ
spodziewałem się, że mi przypieprzy w mordę za zbliżanie się do siostry.
–
Za co mi dziękujesz Jasper?
–
Za wszystko co zrobiłeś i robisz, że interesujesz się RosaAle i stan
Belli nie jest ci obojętny. Widzę, że dobrze działasz na Bellę wydaje się, że
twoja obecność przy niej w jakiś sposób pozytywnie na nią działa. A ona
jest dla mnie najważniejsza i bardzo mnie cieszy, że się nie pogrąża
głębiej. Myślę, że jesteś w porządku!
–
Cieszy mnie to Jasper, że masz do mnie zaufanie a nie tak jak
Rosalie, której wydaje się, że chcę Bellę zranić.
–
Wiem, że nie chcesz a wręcz jestem tego pewny. A Rose się nie
przejmuj, tylko spróbujcie pogadać.
–
Dzięki Jasper, to dużo dla mnie znaczy. Żeby Rosalie miała takie
rozumowanie jak ty – uśmiechnąłem się do niego a on poklepał mnie
lekko po ramieniu.
–
Do zobaczenia później Ed.
–
Do później Jasper a tak w ogóle to nie zapytałem o której?
–
A z tego co wiem to chyba o 5 pm.
–
To na razie jak bym wiedział coś nowego o małej to zadzwonię na
domowy telefon.
–
Super – odpowiedział Jasper i skierował się do domu.
† Bella †
Zrobiło mi się nagle gorąco. Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek
była 4:23 pm. Powiedziałam w duchu „Dzięki Bogu” w końcu przespałam
około sześć godzin, to rekord w ostatnich 48 godzinach. Usiadłam na
łóżku przeciągając się. Rozejrzałam się po pokoju tak jak by mi tu czegoś
brakowało. I brakowało mojej kochanej córeczki za którą strasznie tęsknię
i chciałabym mieć ją już przy sobie i tulić w ramionach. To jest
niewyobrażalna tęsknota. Czuję się jakby mi część serca wydarli.
Napłynęły mi łzy i zaczęłam płakać do poduszki, drzeć się. Muszę się
wyładować, wyrzucić ten ból ,bo rozedrze mnie od środka. Usłyszałam, że
ktoś otwiera drzwi. Ujrzałam piękne twarze moich przyjaciółek, które
patrzyły na mnie ze współczuciem. Ich oczy zaczęły mi znajomo iskrzyć,
też im się chciało płakać.
–
Nie potrzebuje współczucia dziewczyny potrzebuje siły i wiary –
popatrzyły na mnie z jeszcze większym smutkiem. Czy ja je teraz
odrzuciłam? Tak Bello durna pało właśnie zraniłam swoje największe
przyjaciółki. Debil z ciebie Bello Swan!
–
Przepraszam nie chciałam – wyciągnęłam do nich ręce, żeby się
wdrapały na łóżko koło mnie.
–
Nie gniewamy się. Wiemy, że to impuls spowodowany bólem – I za
to je kocham. One i tak wiedzą zawsze swoje obojętnie co bym im nie
powiedziała. Alice pogłaskała mnie po twarzy i włosach.
–
Bell nie będę Ciebie się pytać jak się czujesz bo wiem i pamiętaj, że
masz w nas zawsze oparcie bo kto Ci pomoże jak nie my, jak nie twoje
najukochańsze siostry – powiedziała Alice ściskając mocno moją rękę.
–
No chyba, że mój brat – popatrzyłam zaskoczona na Rosalie i
poczerwieniałam na pewno.
–
Rose to nie tak jak myślisz. Nie wiem jak to się stało yy –jak ja mam
jej to powiedzieć? Co ona sobie o mnie pomyśli?
–
Bell czy on Cię do czegokolwiek zmuszał? – zaskoczyła mnie tym
pytaniem. Co ona chciała przez to powiedzieć?
–
Nie na pewno nie, ja w tym też ponoszę winę to wszystko się
potoczyło tak szybko.
–
Powiedz mi Bell jak to się stało – Rosalie zawsze wszystko musi
wiedzieć od podszewki. To nie to żebym nie chciała im powiedzieć ,tylko
czuję się skrępowana mówić to przy Rosalie. W końcu chodzi o jej brata.
–
Nie wiem jak to wam wytłumaczyć. Zaczęło się to wszystko jak go
zobaczyłam. Poczułam dziwne przywiązanie do niego tak jakby był moją
częścią. Wydawało mi się, że mnie rozumie co przeżywam. Czułam coś
czego nie umiem nazwać słowami. Czułam od niego niepowtarzalną aurę
tak jakby mi dostarczał telepatycznie siły, wiary, że wszystko będzie
dobrze. Po prostu dawał mi nadzieję. Nie odczuwałam od niego żadnego
współczucia ,którego w tej chwili i w ogóle nie oczekiwałam od nikogo. A
mózg dostarczał mi dziwnych myśli typu, że on martwi się tak samo jak ja
o Rosalie. Poczułam niepowtarzalną więź z nim. Tak jak bym go znała
wieki. Tak jakby nasze ciała były złączone, tak jakbym znała jego myśli a
on moje. Dziwne uczucie. Jak zobaczyłam go przy recepcji ,kiedy
wpadłam z Jasperem do szpitala poczułam, że to on ,ten który jest mi
przeznaczony, dla którego Bóg mnie stworzył żeby żyć. Milion myśli
błąkało mi się po głowie – zobaczyłam uśmiech u moich przyjaciółek ale
nie na twarzy tylko w oczach. Tak jakbym dostarczała im radości. One po
prostu się cieszyły z tego, że być może moje dotychczasowe życie ulegnie
niebywałej zmianie.
–
Bella wiedz, że ja nie mam nic przeciwko, że ty i mój brat … no
wiesz – oczywiście, że wiedziałam co ma na myśli - a nawet bym się
cieszyła naprawdę. W końcu byłybyśmy prawdziwą rodziną.
–
Rose nie mogę Ci obiecać, że się tak stanie ale pragnę go poznać
jeszcze bardziej, głębiej po prostu całego – no i stało się po pierwsze, że ja
nieśmiała Bella Swan powiedziałam coś takiego na głos a po drugie, że
znów puściłam buraka.
–
Ale Bells nie powiedziałaś nam co się tak naprawdę stało ! -
wiedziałam, że Rosalie tak łatwo nie odpuści.
–
Więc wszystko się potoczyło w bardzo szybkim tempie. Po twoim
telefonie Rose...- zaczęłam wszystko z dokładnymi detalami opowiadać
moim przyjaciółką co się stało nie odpuszczając żadnego wątku bo
wiedziałam, że i tak później mi nie odpuszczą.
–
Wiedziałam, że znowu to moja zasługa – powiedziała Rosalie z
szerokim uśmiechem na twarzy.
–
Sądzę, że tak Rose, bo wtedy kiedy dowiedziałam się, że Edward jest
twoim bratem to serce zaczęło mocniej i szybciej bić. Doszłam do
wniosku, że to nie jest lekarz, którego poznałam przed dwudziestoma
minutami tylko, że to jest Edward, którego znam od pięciu lat dzięki tobie
i twoim opowiadaniom. Po głębszym rozmyśleniu doszłam do wniosku, że
ja nie świadoma niczego zakochałam się w nim już bardzo dawno temu.
–
Super! Jestem taka szczęśliwa – odparła Alice.
–
Ja też – dodała Rosalie- pamiętaj Bella jeśli ci jest dobrze, jesteś
szczęśliwa to nam również. ROZUMIESZ!!
–
Tak dziękuję choć ...- urwałam tutaj i moje siostry spoglądnęły na
mnie ze zmarszczonymi brwiami.-Źle się czuję z tym wszystkim wiecie, to
dzieje się za szybko – Zrobiłam kapryśną minę.
–
Jak za szybko …..oooo – powiedziały razem otwierając szeroko
oczy.
–
Chyba nie chcesz nam powiedzieć , że spaliście ze sobą co...? -
zaskoczyła mnie strasznie Alice.
–
Nie !- krzyknęłam wręcz – nie spałam, no nie aż o takim tempie
mówię .
–
To o co chodzi? Nie mów wiem o co! - Powiedziała Rosalie - To
było pytanie retoryczne nie musisz odpowiadać znam odpowiedź na nie.
Bella ! Jesteś sama od pięciu długich lat więc czego się boisz. Zwłaszcza,
że przyda Ci się ktoś bliski. Wiesz o czym mówię. Ryzyk fizyk uda się
albo nie, co będzie miało się zdarzyć to i tak się zdarzy.
–
Rose boję się następnego rozczarowania, bólu. Jak odszedł ode mnie
James powiedziałam sobie, że nigdy nie zaufam kolejnemu mężczyźnie.
Nigdy już więcej.
–
Ty dalej o tym Jamsie. Bello musisz o nim całkowicie zapomnieć!
Wiem, że zawsze myślałaś i żyłaś z nadzieją , że się zmieni i wróci do
ciebie ale to już było. Czas to zakopać. Bella, Edward to nie jest jakiś tam
pierwszy lepszy podlotek! Wydaje mi się, że znam swojego brata. Myślę,
że nie wykorzystałby ciebie w ten sposób zwłaszcza w takiej sytuacji! Po
prostu musisz zaufać i sobie i jemu. Jeśli mówisz, że się boisz to będziesz
się bać zawsze. Musisz otworzyć serce dla kogoś więcej niż trzymać tylko
tam swoją córkę czy nas.
–
Może i masz racje. Założyłam sobie nie widzialną blokadę i nie
chciałam jej otworzyć.
–
Ja zawsze mam rację. A wiesz czytałam ostatnio, że znaczna
większość małżeństw twierdzi, że im krócej się znasz z partnerem tym
twój związek będzie bardziej udany – i tu urwała jej Alice.
–
Masz racje Rosalie! Popatrz Bello na mnie i Jaspera znaliśmy się
miesiąc i proszę stuknęła nam 4 rocznica ślubu i to były najszczęśliwsze
lata mojego życia mimo ,że zdecydowałam się na takie posunięcie w
bardzo młodym wieku. Bella ja miałam osiemnaście lat – powiedziała to z
takim błyskiem w oczach, że zrobiło mi się ciepło.
–
Teraz los postawił ci kogoś zupełnie innego na swojej drodze i
powinnaś się poddać przeznaczeniu bo może się okazać, że to miłość
twojego życia – gdy Rosalie to powiedziała w moich oczach pojawiły się
łzy.
–
Dziewczyny ja już wierzę, że jest miłością mojego życia–
powiedziałam to, kurwa powiedziałam- czuje to tu –wskazałam ręką na
klatkę piersiową pod którą znajdowało się serce.
–
Więc odrzuć obawy i podążaj za tym co ci ono podpowiada –
powiedziała Alice
–
Zgadzam się z tobą siostra, w stu procentach –powiedziała Rosalie
do Alice.
–
Dziękuję Wam co ja bym poczęła gdybym nie miała was !-
Przytuliłam swoje przyjaciółki jak tylko mogłam najmocniej a one oddały
mi jeszcze większą siłą.
–
Chodź Bello, wstań, ubierz się, wymaluj, uczesz się. Zobaczysz od
razu, poczujesz się lepiej i zejdź na dół na obiad. Esme zaraz przyjdzie z
Carlisle i Edwardem. Uwolnisz trochę swój mózg od ciągłych rozmyśleń –
powiedziała Rosalie.
–
Może chcesz, żebym Ci pomogła Bell- zaproponowała Alice.
–
Wiesz może to nie taki zły pomysł bo nawet nie wiem od czego
zacząć.- Wtedy Rosalie wstała z łóżka dała mi całusa w policzek i
powiedziała:
–
To ja zaczekam na Was na dole i tak bym jeszcze chciała z kimś
porozmawiać – uśmiechnęła się i wyszła zamykając delikatnie drzwi.
–
Ok Bell idź weź zimny szybki prysznic to Cie postawi na nogi a ja
dam nura do twojej szafy – jak powiedziała tak zrobiła. Siedziałam sobie
teraz w wannie i postanowiłam nakierować się na pozytywne myślenie. Co
ja bym zrobiła gdybym nie miała Alice i Rosalie. Byłabym sama jak palec
i z pewnością przechodziłabym przez to o wiele trudniej. Czasami warto
mieć takich przyjaciół. Ja chyba miałam to szczęście, że je znalazłam ,bo
ciężko o takich przyjaciół w dzisiejszych czasach. Jak to kiedyś gdzieś
czytałam: „Rzeczy ulegają nieustannym zmianom, podobnie jak
ludzie...Przyjaciel zaś pozostaje niezmienny, co stanowi dowód, ze
przyjaźń jest czymś boskim i nieśmiertelnym” Hmm w dwóch zdaniach
zawarte wszystko. One są po prostu częścią mnie. Ale czy ja na nie
zasługuję? Czy ja odwzajemniam ich przyjaźń? Na pewno ,tylko nie mam
kontroli nad tym. Zostaniemy na zawsze przyjaciółkami ,bo podobno
miłość przemija, a prawdziwa przyjaźń pozostaje na wieki. Nagle
wytrąciło mnie z rozmyśleń ciche pukanie Alice.
–
Bella żyjesz tam jeszcze?
–
Tak tak Alice już wychodzę! - moje drogie przyjaciółki nawet czasu
mi pilnują. Wyszłam z wanny, nałożyłam swój pluszowy szlafrok i
wyszłam z łazienki. Od razu zauważyłam Alice jak trzyma w jednej ręce
wieszak z czarna koktajlową sukienką a w drugiej czarne wysokie szpilki.
Kochałam te buty! Szpilki były ozdobione malutkimi perełkami.
–
Alice czy to konieczne wolałabym ubrać jakieś jeansy i
podkoszulek? - Wiedziałam, że tak zareaguje na moje słowa.
–
Bella nie ma mowy! Jak ubierzesz się w to co ci wyszukałam w
szafie będziesz się czuła rewelacyjnie. To jest tylko malutki kroczek do
poprawienia twojego nastroju ,gwarantuje ci to.
–
Ok Alice dzięki ty zawsze umiesz dobrać argumenty by pozostać
przy swoim – uśmiechnęłam się do niej.
–
Oczywiście i cieszę się, że to w końcu pojęłaś. A teraz idź szybko
przebrać się i przyłaź tu. Uczeszę cię bo wszyscy już przyszli, nawet
Carlisle przyjechał. -Jak usłyszałam, że jest już Carlisle ,poczułam ciepło
w klatce piersiowej. Już dawno go nie widziałam, tęskniłam za nim. On
jest dla mnie jak ojciec, którego już niestety nie mam. Wyszłam z sypialni
i poszłam do łazienki się przebrać. Zrobiłam to najszybciej jak tylko
mogłam i wróciłam do sypialni by Alice mnie uczesała. Oczywiście na
tym się nie skończyło ,musiała mnie jeszcze wymalować. Po jakiś 10
minutach o dziwo bo nigdy tak szybko jej to nie wychodziło umalowanie
mnie. Szok. Ucałowałam Alice w ramach podziękowań i zeszłyśmy na dół.
† Rozdział 6 †
† Edward †
Siedzę sobie właśnie w kuchni w rodzinnym domu i piję chyba z dziesiątą
kawę wraz z Carlisle - moim tatą, przyjacielem. Dopiero co przywiozłem
go z lotniska. Przyleciał z Anglii najszybciej jak mógł ,gdy dowiedział się
o córce Belli. Nie wiedziałem, że tato ma taki stosunek do Belli. Bardzo
mnie to cieszy a zarazem dziwi, że nigdy tak dużo nie mówił mi o niej jak
mieszkałem z nim w Anglii przez ostatnie dwa lata.
–
Tato dlaczego nigdy mi nie opowiadałeś o Belli? - Chyba zdziwiło
go trochę to pytanie zwłaszcza, że od dłuższej chwili siedzieliśmy w
milczeniu. Lubiłem tak po prostu siedzieć i nic nie mówić, on chyba
zresztą też.
–
Czemu akurat o to pytasz?- Nie dużo myśląc …
–
Ok więc jak się miewa moja żona i dzieci w Anglii wszystko dobrze
niczego im nie brakuje?- Ojciec o mało się nie zakrztusił kawą co mnie
rozbawiło tak, że nie mogłem złapać oddechu.
–
Bardzo śmieszne Edward! Patrz! Teraz muszę iść się przebrać –
zaczął wycierać krople kawy z koszuli co wyglądało jeszcze gorzej.
–
No co? Zadałeś mi pytanie dając mi do zrozumienia, że nie pytam o
nic ważnego. Więc zapytałem kolejne bardziej istotniejsze pytanie.
–
No bo trochę mnie zaskoczyłeś.
–
Pytanie jak każde inne. Więc odpowiesz?
–
Po prostu nigdy nie pytałeś. Dlatego.
Opuściłem głowę, ponieważ faktycznie nigdy nie pytałem o cały ten
fanatyzm związany z Bellą.
–
No masz rację. Ale to dlatego, że Rosalie zawsze tak opowiadała o
swoich przyjaciółkach więc sądziłem, że to kolejna do jej kolekcji.
Okazało się inaczej.- Ojciec dziwnie na mnie spojrzał. Widziałem kiedyś
ten wyraz twarzy. Chyba nic nie muszę mówić, bo już wszystko wie.
–
Edward. Nigdy nie opowiadałem o niej, ponieważ wystarczyło, że
Rosalie mówiła ci godzinami i widać było jakie masz podejście do tego.
Pamiętasz co powiedziałeś, kiedy pierwszy raz ci o niej powiedziała –
zacząłem kiwać głową w przód i w tył ze skupionym wzrokiem. Bardzo
dobrze wiedziałem co mówiłem.
–
Pamiętam. Powiedziałem, że to podniecenie Rosalie do Belli zniknie
po tygodniu wraz z nią.
–
Właśnie – odparł Carlisle. I nastała cisza. Znów tępy wzrok w ścianę
i popijanie kawy. Ojciec za to wpatrywał mi się w oczy z oczekiwaniem,
że odczyta coś z nich więcej. Ale nie poruszył dalej tematu i dobrze,
ponieważ nie chcę mówić jeszcze o tym wszystkim co się wydarzyło.
Jeszcze nie teraz. Po prostu za wcześnie na analizy. Nagle mój amok
przerwała mama, która właśnie weszła do kuchni.
–
Cześć kochanie – podeszła do mnie i dała mi całusa w głowę.
Zawsze tak robi.
–
Cześć mamo. Gotowa już? Bo czas żeby zacząć się zbierać.
–
Ja gotowa tylko widzę, że mój kochany mąż musi zmienić koszulę.
Czy coś śmiesznego mnie ominęło? -pościła mi oko z pięknym
uśmiechem, który kochałem praktycznie od małego. Tato wstał, dopił
kawę i wszedł bez słowa na górę żeby się przebrać.
–
Nie mamo, nic nigdy Ciebie nie jest wstanie ominąć – wstałem i
przytuliłem się do niej.
–
Co jest synku? Coś w pracy?
–
Nie mamo. Tak po prostu by otrzymać trochę energii od Ciebie –
ucieszyła się na te słowa. - Dobra już wystarczy, bo mi pomniesz koszulę i
będę się musiał przebrać jak Carlisle – musiałem to powiedzieć, bo Esme
potrafi godzinami tak sterczeć.
–
A to dla kogo się tak wystroiłeś ?– cała Esme. Myśli, że coś
wyciągnie ode mnie.
–
Dla Ciebie. No wiesz by nie przynieść Ci wstydu.
–
Matki nigdy nie okłamiesz! Wiem, a nawet jestem pewna, że dla
Belli i nie próbuj wmówić mi, że jest inaczej.
–
Masz mnie. Ok dla Belli. Myślisz, że dobrze wyglądam? -Spojrzałem
na siebie z dołu do góry, dla mnie super. Czarna koszula lekko rozpięta z
podwiniętymi rękawami do czarnych spodni zawsze pasują i do tego
czarne buty ze szpicem ostro ściętym, jest ok. Dziewczyny to lubią! Hmm
ale czy Bella? Nie wiem co jej się podoba u mężczyzn – kurde.
–
Wyglądasz rewelacyjnie Edward – oohh dobrze, że te rozmyślenia
przerwała mama, bo już zacząłem zachowywać się jak totalna ciota.
–
Ty też mamo. Więc ty tu wszystko dokończ a ja idę przyprowadzić
samochód. Będę czekać w aucie.
–
Dobry pomysł to trochę pośpieszy tatę. - I dobrze, bo już nie mogę
się doczekać, kiedy znów zobaczę Bellę i jej piękną choć smutną twarz.
Siedzę już ponad dwadzieścia minut i nic. Mój ojciec zachowuje się
jak....jak Rosalie. Tak jak baba, która ma bzika na punkcie wyglądu.
Zacząłem trąbić, bo już nie wytrzymam dużej. W końcu pokazali się,
uśmiechnięci. Trzymali się za ręce, mama szeptała mu coś do ucha a
później go ucałowała. Nie... nie czy oni robili to co ja myślałem że robili?
Jezu... czy oni muszą to tak okazywać. Wsiedli do samochodu wyszeptując
ciche „sorry” bez żadnego wyjaśnienia. A i może dobrze. Zaoszczędzili mi
niezręcznej sytuacji.
–
Nie można było się pospieszyć? -spojrzałem na mamę z wkurzoną
miną.
–
Staraliśmy się synku naprawdę ale...- musiałem przerwać nie
chciałem tego słyszeć.
–
Dobrze już dobrze Esme nic już nie mów. - Z drugiej strony
zazdrościłem im, że mimo wieku ich miłość dalej rozkwitała. Dalej się
kochali jak dwadzieścia pięć lat temu. Mimo wzlotów i upadków zawsze
pielęgnowali swoją miłość. Są typową parą o której pisze się książki lub
baśnie. Stawiają swoją miłość na pierwszym miejscu, która pokonuje
wszelkie życiowe bariery. I na pewno pozostanie tak aż do śmierci, czyli
jak sobie przysięgali przy ołtarzu. Czy mi to będzie pisane kochać tak jak
oni się kochają? Albo czy mnie ktoś tak pokocha?
–
Uważaj !!! -wytrącił mnie krzyk Esme.
–
Mamo czemu krzyczysz chcesz żebym dostał zawału?
–
Nie, tylko w ogóle nie uważasz na drogę. Jesteś strasznie dzisiaj
zamyślony. Synu co się z tobą dzieje!
–
Kochanie, nie zadawaj pytań na które znasz odpowiedź –
zmierzyłem Carlisle zdziwionym wzrokiem w lusterku. Co miał on na
myśli mówiąc to?
–
Wiem, że jesteście zaintrygowani tą zagadką, ale nic ode mnie nie
wyciągniecie. -Mama uśmiechnęła się do ojca. A więc miałem rację, to
była intryga!
–
Dlaczego Edward? -zmierzyła mnie wzrokiem.
–
Dlatego, że znamy się z Bellą parę godzin a wy oczekujecie ode
mnie co najmniej informacji jakiej wielkości pierścionek kupiłem. Nic nie
powiem wam dopóki lepiej jej nie poznam. I koniec! Nie mam zamiaru
wracać do tego tematu. - I chyba był to jednak koniec dyskusji, ponieważ
żaden z moim rodziców nie odezwał się przez całą drogę.
Apartament Belli znajdował się jakieś 10 minut od naszego. Więc to nie
była wielka odległość zwłaszcza przy tak zatłoczonych chicagoskich
ulicach. Większość czasu spędzaliśmy na czerwonych światłach.
Prawdopodobnie mogliśmy szybciej tam dotrzeć truchtem lub na rowerze.
Weszliśmy do mieszkania Belli. Oczywiście rodzice mieli klucze do
mieszkania, kartę do garażu oraz windy, która centralnie prowadziła do
gniazdka Bell. Czy coś mnie jeszcze może dzisiaj zaskoczyć? Chyba już
nic! Przywitałem się z Jasperem, bo tylko on grasował w kuchni i mieszał
coś na polecenie Alice, pilnując by nic się nie przypaliło. Przepięknie
pachniało w całej kuchni, w której unosiły się opary różnych ziół. Na sam
zapach byłem głodny jak wilk. Esme postanowiła wyręczyć Jaspera by
zajął się bardziej męskim zajęciem. Był wniebowzięty. Można było
zauważyć, że gotowanie nie było jego najmocniejszą stroną. Nagle w
drzwiach pojawiła się Rosalie, od razu posłała mi szeroki uśmiech i
pomachała ręką. Podeszła do mamy, która wciąż mieszała coś w garnkach.
Dała jej szybkiego całusa w policzek i nachyliła się by trochę podrażnić
swój nos zapachami. Na moje nieszczęście została stamtąd przegoniona i
podeszła do mnie chwytając mnie za rękę i ciągnąc mnie przez drzwi
wyprowadziła nas na taras. Usiedliśmy na hamaku kołysząc się w przód i
w tył w milczeniu. Wiedziałem, że nigdy nie lubiła rozmów po kłótni,
podobnie jak ja. Zawsze mieliśmy trudności w rozpoczęciu rozmowy.
Zdobyłem się na pierwszy ruch, w końcu jestem mężczyzną. Objąłem ją
mocno ramieniem i przyciągnąłem do siebie.
–
Co siostra ładny dzionek mamy dziś no nie? - Popatrzyła na mnie i w
tym samym momencie parsknęliśmy śmiechem. Wiedziałem, że to już po
wszystkim, lody zostały przełamane.
–
Edward chciałam cię przeprosić za to wcześniejsze. Ja tak naprawdę
nie wiedziałam co mówię. W ogóle nie miałam tego na myśli.
Przepraszam. – Wiem, że nie myślała. Więc jaki był powód że tak
zareagowała?
–
To o co chodziło Rose? Na pewno miałaś jakiś powód skoro tak
wybuchnęłaś.
–
Brat, dobrze wiesz, że jesteś bardzo ważną osobą w moim życiu i
wiem, że ja dla Ciebie również. Dlatego z tobą szczera. Kiedy zobaczyłam
Ciebie z Bellą w jednym łóżku to … poczułam zazdrość, tak jakbym
kogoś straciła. Tylko nie wiedziałam czy Ciebie czy Bellę. Po
zastanowieniu się pomyślałam, że ta zazdrość dotyczyła Ciebie, bo
dopiero co wróciłeś i chciałam spędzić z tobą każdą chwilę czasu wolnego.
Kiedy was zobaczyłam pomyślałam, że nie będzie to już możliwe. Nie
żebym była zazdrosna o Bellę bo ja nawet byłabym wniebowzięta
jakbyście byli razem. Przecież nie nadaremno ci o niej opowiadałam i
studiowałam słowniki żeby Ci ją jak najlepiej opisać. Sądzę, że jesteś
idealny dla mojej przyjaciółki. Tylko jak by Ci to prosto z mostu?
Hmm ...pomyślałam, że przez tą znajomość będę czuła się odrzucona,
przesunięta na dalszy plan. Kocham cię Edward i pamiętaj o tym. - Byłem
w szoku. Nigdy bym nie sądził, że mogłaby tak to zinterpretować. Rosalie
popatrzyła na mnie a po policzku spłynęła jej jedna urojona łza. W tym
momencie zrozumiałem jak poważne były jej słowa i szczere. Otarłem jej
łzę. Nigdy nie lubiłem jak kobieta płacze a przede wszystkim moja siostra
i to przeze mnie.
–
Rosalie! Nigdy tak nie myśl! Zawsze będziesz ważna w moim życiu i
nigdy bym nie odrzucił twojej przyjaźni, bo jest ona dla mnie bardzo
ważna tak jak dla Ciebie przyjaźń Belli. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką
i nigdy się to nie zmieni ale musisz zrozumieć, że są rzeczy których ty mi
nie możesz dać, bo jesteś moją siostrą. Tak jak ty masz Emmeta, mama ma
ojca albo Jasper ma Alice i ja chciałbym mieć też taką osobę w moim
życiu, którą mógłbym obdarzyć uczuciem i duchowym i cielesnym. Rose,
brakuje mi takiej osoby. Nigdy kogoś takiego nie miałem i wiesz dobrze o
tym – w tym momencie spłynęła jej kolejna łza, odruchowo ją starłem by
nie zapieczętowała swej mocy na ziemi. – I twoje słowa zabolały mnie.
Wiesz dlaczego?
–
Już wiem Edward – powiedziała z powagą.
–
Sądzę, że jednak nie skoro takie słowa wyszły z twoich ust ale z
drugiej strony rozumiem dlaczego one padły. Bo nigdy nie szanowałem
żadnej kobiety w swoim życiu bo nie zależało mi na nich. W moich
związkach nigdy nie było miłości tylko pożądanie. A lata uciekają i nie
wiem ile jeszcze będzie ich – tu się uśmiechnąłem – Starzeje się Rose. Już
koniec pogoni za karierą bo już ją mam. Chciałem być lekarzem tak jak
Carlisle i jestem. Jestem zajebiście dumny, że to osiągnąłem. Teraz chcę
żyć tak po prostu. Budzić się obok ukochanej osoby, szeptać jej co ranek
jak bardzo ją kocham i być szczęśliwym. Wiedzieć po co człowiek się
rodzi. Jak ta miłość smakuje! Rozumiesz?
–
Tak już tak – i objęła mnie za szyję i wyszeptała jeszcze raz
przepraszam.
–
I zabraniam Ci Rosalie kiedykolwiek myśleć w ten sposób!
–
A Edward mogę zadać ci pytanie takie osobiste? -Ciekaw byłem co
teraz wymyśli.
–
To są jakieś inne? Przecież zawsze zadajesz osobiste – roześmiała się
– no ale dawaj, śmiało.
–
Czy ty w ogóle jesteś wolny? Co z Victorią ? Dalej jesteście razem?
-o mało się nie zadławiłem własną śliną. Tego bym się nie spodziewał.
–
Miałaś zadać jedno pytanie a nie trzy! I chyba Ci na nie odpowiem,
bo nie chcę byś znowu coś sobie uroiła. Z Makenną to znaczy... Victorią
nigdy nie byliśmy razem a przynajmniej ja tak to traktowałem. Mieliśmy
układ, którego się trzymaliśmy. Pasowało jej to a mi jeszcze bardziej. Nic
zobowiązującego czyli związek oparty tylko na łóżku. Wiesz ile to trwało i
wiesz na jakich zasadach był oparty więc nie wiem dlaczego pytasz?
–
Pytam bo wiem, że później się pojawiło uczucie między wami.
Nawet ma przyjechać na święta.
–
Nie! -powiedziałem stanowczo – Nigdy nie było żadnego uczucia z
mojej strony. To Makenna się zakochała ale wiedziała od początku, że ja
nigdy nie odwzajemnię jej uczuć . Byłem z nią szczery. A to, że dalej się
spotykaliśmy to po to by zaspokoić swoje potrzeby. I jej to pasowało. A
jeśli chodzi o jej przyjazd to załatwię to jeszcze dziś.
–
Musisz jak nie chcesz tego ciągnąć ale jeśli czujesz, że coś więcej
może być między wami to po prostu nic nie rób – Jezu czemu ona taka
jest. Czemu ona nie potrafi zrozumieć prostych słów. Ale z drugiej strony
ma racje. Muszę skończyć to jeszcze dziś.
–
Zakończę siostra nie martw się. - popatrzyłem jej w oczy by
zrozumiała powagę tej rozmowy. I znów nastała cisza. Kołysaliśmy się na
hamaku tak po prostu by tylko być przy sobie. Tę błogą ciszę zakłócił
Jasper, który wleciał na taras z hukiem i cały w skowronkach.
Popatrzyliśmy się obydwoje na niego. Z początku bałem się czy czasem
nie podsłuchał przez przypadek naszej rozmowy ale po jego zachowaniu
wywnioskowałem, że się mylę.
–
No tu jesteście! Wszędzie was szukam! Nie możecie się nacieszyć
sobą ?
–
Tak Jess. Po prostu musieliśmy sobie wytłumaczyć parę kwestii i
nieporozumień.
–
Właśnie – dodała Rosalie już ze śmiechem na ustach.
–
I co udało się ? -zapytał Jasper z zaciekawieniem.
–
Zawsze się udaje – odparłem lekko całując Rose w czoło a ona za tę
czułość mocno ścisnęła moją dłoń.
–
No to super! Chodź Edward, idziemy się czegoś napić jak na
prawdziwych mężczyzn przystało. Teraz będziemy mieć okazję – posłał
szeroki uśmiech mojej siostrze i wchodząc do środka zawołał ręką Carlisle
by do nas dołączył.
–
A ja? Ja też chcę!-zawołała Rosalie.- Wziąłem Rose za rękę i
przeszliśmy do salonu, który zresztą był połączony z kuchnią.
–
Czego się napijesz Ed? Mogę tak do Ciebie mówić? - zapytał
skrępowany Jess.
–
Nie ma sprawy Jess. Eee dla mnie whisky z lodem. - Zawsze piję
tylko whisky to napój prawdziwych mężczyzn, a poza tym kobiety lubią
kiedy mężczyzna pachnie napojem Bogów.
–
A zapewne dla mojej siostry Semi Sweet Red Wine? Zgadza się? –
zawsze wiedziałem co ona lubi i uśmiechnęła się ,że wciąż pamiętam.
–
Tak – odpowiedziała z iskierką w oczach.
–
A dla Ciebie Carlisle?
–
To samo proszę – tato posłał uśmiech w moją stronę, dając mi do
zrozumienia, że jego nauki nie poszły na marne. To on mnie nauczył tych
dżentelmeńskich chwytów.
–
Ooo chodź Emmet przyszedłeś w samą porę, rozlewa się krople
rosy– uścisnąłem mu rękę. Lubię tego gościa, jest spoko. Dobrze traktuje
moją siostrę i to jest najważniejsze. Jesteśmy dobrymi kumplami już od
paru dobrych lat. Nawet był kilka miesięcy u mnie w Anglii.
Przez cały czas się rozglądałem w poszukiwaniu Belli. Nie mogłem się
doczekać, kiedy znów ją zobaczę.
–
Jess, a gdzie Bella?- Normalne, że zapytałem. Przecież przyszedłem
tu dla niej.
–
Eee Alice poszła ją pośpieszyć, bo nie chciało jej się w ogóle wstać z
łóżka. Zaraz zejdą. Podobno bardzo się ucieszyła, że Carlisle będzie. - I
właśnie kiedy to powiedział ujrzałem Bellę jak schodzi po schodach. Była
piękna jak gwiazda Hollywoodzka. Wyglądała jak Audrey Hepburn,
wiecie z tego filmu Breakfast at Tiffany's. O mój Boże po prostu cudo,
miała założoną czarną opinającą koktajlową sukienkę do tego czarne buty
na wysokim obcasie, delikatny, wspaniały makijaż oraz spięte włosy na
boku w niezdarnego koka. Skąd to wszystko wiem? Bo mam siostrę, która
jest totalną zakupoholiczką i przez te lata chyba mi się udzieliło. Po prostu
zwracałem na to uwagę. Ku mojemu zaskoczeniu Bella zbiegła szybko ze
schodów i rzuciła się wprost w ramiona mojego ojca, Carlislea. Byłem
zazdrosny kurwa, tak, tak to można ująć. Walnij się w łeb Edziu –
skarciłem się w myślach podkreślając moje przezwisko, którego
nienawidziłem. Nienawidziłem go od czasów szkoły podstawowej, kiedy
przezywali mnie „ Edziu pedziu”. A co myślałeś, że tak od razu do twoich
ramion przybiegnie? Daj jej czasu i tak w nich wyląduje wcześniej czy
później. Powolutku z dystansem ale tak żeby wiedziała, że jesteś tu tylko
dla niej. Tak właśnie tylko, że prościej jest pomyśleć niż wykonać. O kogo
ja jestem zazdrosny? O mojego ojca czy mamę? Śmieszny jestem. Z
drugiej strony fajnie wyglądała w ramionach mojego ojca. Zawsze
wiedziałem, że jak znajdę kobietę swojego życia to będzie również bardzo
ważną osobą dla moich rodziców, rodziny, tak jak dla mnie. Nawet nie
zwróciłem uwagi jak na mojej twarzy powstał wielki uśmiech. Rosalie
szturchnęła mnie lekko w bok i wyszczerzyła swoje piękne perłowe zęby
dając mi do zrozumienia, że wie jakie myśli chodziły mi po głowie.
–
Ładna co ? -zapytała mnie. Nie dużo myśląc skinąłem jej głową na
znak, że ma cholerną rację. Ona była piękna i nie ważne co miała na sobie,
dla mnie była ona piękna w środku, bo to mi się w niej podobało. Ona
mnie po prostu pod tym względem pociągała i to zajebiście. Nagle
oprzytomniałem kiedy ktoś objął mnie za szyję i wyszeptał…
–
Cześć Edward miło Cię znowu widzieć – wyszeptała mi delikatnie
do ucha Bella. Tak to była ona a na jej słowa nogi mi się ugięły, dreszcz mi
przeleciał po karku i klatce piersiowej. No może nie tylko przez
wypowiedziane przez nią słowa, ale również przez jej cholerny ciepły,
delikatny, seksowny głos z lekką nutą zadowolenia. Ona naprawdę się
cieszyła, że tu jestem. W mojej głowie przelatywały miliony myśli. Nawet
nie wiecie jak się czułem i jest mi cholernie trudno to wyjaśnić, ponieważ
pierwszy raz się tak czuję. Ale byłem pewny, że to jest coś więcej. Mój
mózg znał odpowiedź na to uczucie. Mimo to bałem się nawet pomyśleć o
tym by czar nie zniknął. Zawsze wiedziałem i mówiłem choćby do Rose,
że jeśli pojawi się takie uczucie do jakiejś kobiety to będzie ona moim
życiowym pragnieniem, przeznaczeniem i to będzie ta jedyna na całe życie
przy której będę się chciał zestarzeć. Z którą będę chciał iść przez życie
nie zważając na żadne przeszkody. Nie będzie się liczyło nic tylko miłość!
Czy ja to właśnie powiedziałem? Tak i to bez żadnego trudu.
- Cześć Bello! Ślicznie wyglądasz – wiem banał ale nic mi innego nie
przyszło do głowy. Mój mózg odmówił mi posłuszeństwa. Jednym słowem
to ONA na mnie tak działała. Uścisnęliśmy sobie lekko dłonie i wtedy
zwróciłem uwagę, że wszyscy się na nas patrzą. To było cholernie
krępujące. Dobrze, że nie czerwienie się w takich sytuacjach bo puściłbym
teraz niezłego buraka. Za to pojawił się on na policzkach u Belli co
uznałem za zajebiście seksowne. Pasował jej ten nieśmiały rumieniec na
twarzy.
–
Kochani piękna chwila i nie chcę przerywać ale już podałam do
stołu! -wszyscy się roześmieli na mamy słowa. Cała Esme. Zasiedliśmy
wszyscy do stołu. Dopiero gdy mama podała obiad zorientowałem się jaki
jestem głodny. Wszystko wyglądało i smakowało przepysznie.
Włoszczyzna, mniam. Uwielbiam włoskie jedzenie zawłaszcza, że mama
mojego ojca była prawdziwą Włoszką i prawdopodobnie stąd mam te
różne nawyki, które podobno tak przypominały moją babcię.
W czasie obiadu rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, żartując troszkę.
Z opowiadań udało mi się poznać trochę Bellę, Jaspera i jego żonę Alice
oraz małą RosaAle. Z czego byłem bardzo szczęśliwy. Muszę przyznać, że
bardzo dobrze się czułem w takim gronie, po prostu nikogo nie brakowało.
No może tylko dwóch osób: małej RosaAlice, która była na pewno tu
obecna duchem ale nie ciałem i mojego najserdeczniejszego przyjaciela
Jacoba Blacka. Z Jacobem przyjaźnie się już wieki. Razem chodziliśmy do
szkoły od najmłodszych lat. Nie do tej samej klasy bo Jacob jest o rok
młodszy ode mnie. Mam nadzieje, że już niedługo się zobaczymy,
ponieważ jest na ostatnim roku medycyny w Anglii. Tak, też chciał być
lekarzem, bo zawsze twierdził, że to jest w jego indiańskiej krwi
przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Rozmawiam ze swoim
przyjacielem raz dziennie, już nie mogę się doczekać jak opowiem mu co
się wydarzyło w moim życiu, o Belli. Gdy wstaliśmy od stołu, chciałem
pomóc Belli i Alice w sprzątaniu po obiedzie ale kategorycznie mi nie
pozwoliły. Więc poszedłem dołączyć do męskiego grona. Emmet
oczywiście żartował opowiadając kawały o blondynkach. W ten sposób
lubił drażnić się z Rosalie. Ona zawsze się obrażała sądząc, że są one
skierowane do jej osoby ale on za każdym razem upewniał ją, że jest ona
jedyna w swoim rodzaju, inteligentna, zabawna i kochana. Mówił jej
również, że miał wielkie szczęście od losu, że ją spotkał. I to wystarczyło
by ją udobruchać no może jeszcze niewinny całus. Po chwili piękne
kobiety dołączyły do nas. Bella stanęła koło mnie posyłając lekkiego
szturchańca w mój bok przy tym się pięknie uśmiechając. Nie dużo myśląc
i panując nad swoimi ruchami objąłem ją swoim ramieniem przybliżając
bliżej do swojego boku. Chyba zaskoczyłem zarówno Bell jak i siebie.
–
Napijesz się czegoś siostra – zaproponował jej Jasper, ponieważ to
on był odpowiedzialny za trunki.
–
Nie dziękuję. Jakoś nie mam ochoty na procenty – odpowiedziała
szybko.
–
A ty Edward dolewkę?
–
Nie ja też już dziękuję ... wiesz rano do szpitala.- Popatrzyłem w
oczy Belli, które tak jakby chwilkę zabłysły a potem ta iskierka zgasła. Nie
wiedziałem o co jednak chodzi.
–
Coś się stało Bello? -zdziwiła się wyraźnie moim pytaniem.
–
Nie, dlaczego? Wszystko w porządku a przynajmniej zaczyna być –
tak jak myślałem. Przez chwilę wiedziałem o co chce się mnie zapytać a
wręcz byłem pewny. Tylko czemu mnie nie zapytała?
–
Byłem dzisiaj jeszcze w szpitalu jak od Ciebie wyszedłem żeby
sprawdzić czy wszystko przebiega w jak najlepszym porządku – znów
zapaliła się ta iskierka w jej oczach ,tylko tym razem była ona szczęśliwa.–
Wszystko w porządku, nie ma się czym martwić. Wszystko tak jak
omawialiśmy wcześniej przebiegnie z godnie z planem. Tak więc jutro
około południa wybudzimy małego łabędzia... - Uśmiechnęła się teraz tak
serdecznie, że aż mi serce ścisnęło.
–
Dziękuję Edward, nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy – i złożyła
serdeczny pocałunek na moim policzku. Myślałem, że wyskoczę ze
swoich butów.
–
Bella, wiem ile to dla Ciebie znaczy dlatego to robię. I chcę żebyś
wiedziała, że robię to tylko dla Ciebie i dla małej RosaAlie – objąłem ją
jeszcze mocniej a jej ręka powędrowała na moje plecy. Nawet nie wiecie
jak się poczułem. Staliśmy tak przez jakiś czas słuchając co każdy ma do
opowiedzenia. Tylko ja byłem jakiś wyłączony. Co jakiś czas spoglądałem
na Bellę by się upewnić czy to nie sen, że trzymam ją tak blisko siebie.
–
Ślicznie razem wyglądacie – zgadnijcie kto się odezwał? Esme jak
zwykle bezpośrednia. Zresztą mówiłem już o tym wcześniej.
–
Tak wiemy mamo, dlatego tak stoimy... Dobrze pasujemy do
wnętrza.- Roześmieliśmy się wszyscy a ja puściłem oko do Belli.
Spojrzałem na zegarek, bo straciłem orientację, która może być godzina.
Dochodziła 9:00pm chyba już czas by się pożegnać. Mój ruch zauważył
Carlisle.
–
Myślę, że czas na nas – powiedział ojciec z którym się całkowicie
zgodziłem. Oczywiście wszyscy zaczęli nas zatrzymywać ale to chyba
tylko z dobrego wychowania. Widziałem, że wszyscy byli strasznie
zmęczeni. Po prostu wrażenia dzisiejszego dnia dawały silne znaki nawet
mnie.
–
Może was odwieść ?– zaproponowała Bella – Bo przecież jesteście
po alkoholu i nie mogę wam pozwolić byście jechali choćby po jednym
drinku. - Troskliwa, podoba mi się to.
–
Bello, ja nie piłam – odparła Esme. – Więc zawiozę bezpiecznie
chłopaków nie martw się. A ty odpocznij. Jutro przyjedziemy po Ciebie i
wszyscy wybierzemy się do szpitala. Dobranoc, śpij dobrze – wyściskały
się na do widzenia. To wewnętrzne ciepło to mam chyba po mamie,
chociaż ojcu też nic nie brakuje.
–
No to super! Teraz będę spokojna przynajmniej o was.- Podszedłem
do Belli i przytuliłem się do niej tak jakby na do widzenia i
powiedziałem…
–
Nie martw się o nic. Wszystko będzie w porządku, obiecuję –
pogłaskałem ją delikatnie po głowie -My spotkamy się w szpitalu. Już
około 6 rano będę na oddziale.
–
Ooo masz dyżur rozumiem. W takim razie spotkamy się w szpitalu.
Gdybyś jednak miał jakieś wiadomości wcześniej to bardzo bym prosiła
Cię byś do mnie zadzwonił.
–
Bella, ja nie mam dyżuru tylko po prostu chcę tam być wcześniej i
oczywiście jeśli tylko będę coś wiedział od razu dam Ci znać. A teraz
obiecaj mi, że odpoczniesz by mieć dużo siły na jutro – skinęła głową a ja
wziąłem delikatnie jej podbródek do góry, spojrzałem jej głęboko w oczy i
powiedziałem.
–
Bo na pewno RosaAlie chciałaby widzieć swoją mamę uśmiechniętą
i w pełni sił.
–
Masz rację Edward, naprawdę Ci dziękuję – uśmiechnąłem się i ku
mojemu zdziwieniu pogłaskała mnie po głowie – Dobranoc i śpij dobrze –
dokończyła.
–
Ty również i dobranoc .- Odchodziłem ale z wielką niechęcią.
Zostałbym przy niej na zawsze i nigdy nie opuściłbym jej na krok. Później
po kolei wszyscy się pożegnali i pojechaliśmy do domu. Po niecałych
dwudziestu minutach leżałem już w łóżku i myślałem o Belli. Co zrobić by
się do niej jeszcze trochę zbliżyć. Na razie musi mi to wystarczyć. Muszę
poczekać aż wszystko się poukłada, wtedy nie będzie stało nic na
przeszkodzie by lepiej poznać Bellę i jej rodzinę. Uśmiechnąłem się do
siebie wiedząc, że już niedługo będę szczęśliwy i będę do tego dążył z
całych moich sił. Nastawiłem budzik i pozagaszałem światło, wtuliłem się
w poduszki. Czułem jak głowa ciężko mi opada. Pół przytomny
wyszeptałem na głos „ Dobranoc Isabello Swan, słodkich snów” i
odpłynąłem w świat moich snów.
† Rozdział 7 †
† Bella †
Leżałam bezwładnie na łóżku. Nie mogłam doczekać się, kiedy
będzie w końcu pora by zbierać się do szpitala. Prawie w ogóle nie
spałam, ponieważ ciągle myślałam o mojej córce. Opowiadałam jej w
myślach bajki na dobranoc aż nie wiem kiedy odpłynęłam, ale tylko na
chwilę. Spałam jakieś dwie godziny. Popatrzyłam na zegarek była 7:32
am. Westchnęłam, bo czas strasznie się wlekł. Czasem myślę,że jest on
niesprawiedliwy i złośliwy. Kiedy mi zależy na tym by szybciej płynął on
zwalnia sprawiając,że każda minuta staje się dla mnie wiecznością i
torturą. Dlaczego, kiedy jesteśmy szczęśliwi czas pędzi jak oszalały?
Nawet nie zdążymy się nacieszyć swoją radością, miłością, przyjaźnią.
Przechodząc przez ciężkie chwile, czas jak kat znęca się nad nami. Może
daje nam do zrozumienia byśmy zrozumieli i przeanalizowali swoje
błędy? By wyeliminować tak zwane ziarno goryczy by nie trafiło na
żyzną glebę. Więc jak oszukać czas? Zwłaszcza ten, który się wlecze. Jak
to moja mama zawsze mówiła: „Po każdym dniu trzeba postawić kropkę,
odwrócić kartkę i zacząć od nowa.”
Więc na co czekam? Ile razy można odwracać tę kartkę? Nie ważne,
po prostu odwróć tę cholerną kartkę Bella! Zacznij żyć od nowa! Zrób to
dzisiaj!
Raptownie zerwałam się z łóżka uzmysławiając sobie, że przez to
myślenie tylko się pogrążam.
Pobiegłam do szafy, chwyciłam co było pod ręką, jeansy i jakiś czarny
top. Nie czarny, nie, źle mi się kojarzy. Rzuciłam bluzkę na krzesło i
wzięłam brązowy sweter a z szuflady pierwszą lepszą bieliznę i
powędrowałam do łazienki by wziąć szybki prysznic.
Po paru minutach byłam gotowa. Kiedy wychodziłam z łazienki
spojrzałam w lustro i się przestraszyłam swojego odbicia. Boże, moje
oczy! Wyglądam strasznie. Więc nie dużo myśląc chwyciłam z szafki parę
kosmetyków i zaczęłam tuszować swoją twarz by wyglądała na
wypoczętą.
No teraz o wiele lepiej. Uczesałam jeszcze włosy w koński ogon
założyłam moje okulary przeciw słoneczne na głowę i gotowe.
–Wyglądasz rewelacyjnie Bello jak na kogoś kto przez ostatnie dni nie
spał najlepiej – powiedziałam sama do siebie. Usiadłam na łóżku
wciągnęłam swoje ulubione brązowe buty „UGG-sy” i zeszłam na dół.
Skierowałam się w kierunku kuchni i nie usłyszałam żadnych
odgłosów. Kompletna cisza. Pewnie Jasper i Alice jeszcze spali. Czy ja już
wspominałam, że mieszkamy razem? Więc tak, mieszkamy razem.
Wykupiliśmy dwa apartamenty koło siebie i przebudowaliśmy je w jedno
ogromne gniazdko.
Zaproponował to Jasper, kiedy byłam w ciąży z RosaAle. Chciał po
prostu być blisko mnie. Ja również przekonałam się, że to znakomity
pomysł. A Alice! Nigdy jej reakcji nie zapomnę. Kiedy powiedzieliśmy jej
o naszych planach po prostu stała w miejscu i piszczała machając rękami z
radości a na końcu się rozpłakała. Wszyscy płakaliśmy. Aż uśmiechnęłam
się wspominając to.
Skierowałam oczy na telefon i ku mojemu zdziwieniu miałam
wiadomość. Jak to się stało, że nie słyszałam jak ktoś dzwonił. Podeszłam
do telefonu i nacisnęłam czerwone światełko i po chwili odezwał się
przepiękny głos...
–Bello mówi Edward. Chciałem ci tylko powiedzieć dzień dobry ale
pewnie jeszcze śpisz co mnie bardzo cieszy. Jak już wstaniesz i odsłuchasz
tę wiadomość to zadzwoń do mnie na komórkę – tu podał swój numer
telefonu, który szybko zapisałam na rachunku za światło.
–Ja jestem już w szpitalu aaa... no nic zadzwoń. Pa.
I tyle! ? Wykręciłam szybko numer, który zapisałam i czekałam aż
odezwie się ten głos, którego pragnęłam słuchać bez przerwy. Po dwóch
sygnałach odebrał telefon.
–Dzień dobry Bello.
–Dzień dobry panie doktorze – specjalnie tak powiedziałam by się
trochę z nim podroczyć.
–O nie nie Bella! Od wczoraj jesteśmy na TY, zapomniałaś? – chyba
nie zrozumiał żartu, ponieważ jego głos brzmiał bardzo poważnie. Brawo
Bella. Punkt dla ciebie pomyślałam.
–O tak !… Właśnie sobie przypomniałam … – usłyszałam ciężkie
westchnienie, zrobiło mi się go żal. - Edward! Spokojnie, żartuję tylko.
Czemu jesteś taki spięty?
–Uff ulżyło mi naprawdę Bell. Ale cieszę się, że masz dzisiaj dobry
humor.
–No mam od jakiś parunastu sekund. Wszystko dzięki tobie.
–O bardzo się cieszę, naprawdę.
–Powiedz mi, wiesz już coś nowego? – proszę, niech ma dobre wieści.
–Tak. Mała jest już po kolejnych badaniach, które okazały się o wiele
lepsze niż te wczorajsze dlatego ordynator stwierdził, że nie ma na co
czekać i jakieś dziesięć minut temu ją wybudziliśmy.
„WYBUDZILI!!” Myślałam, że serce pęknie mi z radości. Zaczęłam
płakać. Nie mogłam w ogóle wydobyć z siebie głosu.
–Bella jesteś tam?
–Tak … jestem i to taka szczęśliwa – odparłam zaszlochanym głosem.
–Nie płacz proszę wszystko jest dobrze. Już wszystko za nami. - Czy
on powiedział „za nami”? Nie wierzę.
–Edward, wezmę taksówkę i zaraz tam będę.
–Dobrze. Czekam, a raczej czekamy.
Odłożyłam słuchawkę nic nie odpowiadając. Jezu, jestem taka
szczęśliwa. Nie długo się zastanawiając, złapałam telefon i kluczyki od
samochodu Alice i już miałam biec w stronę drzwi, gdy pewna myśl mnie
zatrzymała. Jasper! Muszę mu zostawić wiadomość, bo znów będą na
mnie źli. Napisałam na tym samym rachunku: „Kocham Was, RosaAlie
obudzili. Jestem w szpitalu. Alice, wzięłam twoje auto. Opieprzysz mnie
później”. Napisałam to pod numerem Edwarda przy którym były
naszkicowane małe serduszka. Czy ja to narysowałam? Nawet nie byłam
tego świadoma. Uśmiechnęłam się szeroko, co ja przecież mówię! Cały
czas śmieje się moja japa. Wzięłam szybko torebkę i wleciałam do windy.
Mknęłam przez ulice jak oszalała, trąbiąc na wszystkich
przechodniów, którzy się jeszcze nie obudzili i zapewne podążali do pracy.
Oczywiście prawie co drugi stukał palcem po głowie a jeszcze inni
wystawiali środkowy palec. Wcale się tym nie przejmowałam, miałam to
wszystko w serdecznym poszanowaniu. Byłam teraz tak szczęśliwie
podniecona, że nikt by mnie teraz nie wytrącił z równowagi.
Po jakiś dziesięciu minutach byłam już na szpitalnym parkingu.
Wyskoczyłam z auta i w pośpiechu nacisnęłam niezdarnie blokadę by
samochód się zablokował. W końcu się udało i biegłam ile tylko miałam
siły. Gnałam dalej przez szpital do gabinetu ordynatora dr. Doo, ponieważ
nawet nie wiedziałam, w której sali leży moja córka. Zapukałam delikatnie
a zza drzwi odezwał się serdeczny głos doktora. Weszłam od razu.
–Dzień dobry doktorze – podeszłam by uścisnąć jego dłoń.
–Dzień dobry panno Swan – odpowiedział z uśmiechem.- Zapewne dr
Cullen dzwonił do pani – zaczął od razu nie pozwalając mi nic
powiedzieć.
–Tak powiadomił mnie, że już obudziliście RosaAlie.
–Tak i jest wszystko w porządku. Niebywałe ale pani córka jest bardzo
silną małą osóbką. Chyba ma to po mamie.
–Panie doktorze sądzę, że ona jest silniejsza. Mam pytanie panie
doktorze, a może i dwa .
–Zrozumiałe, więc słucham.
–Czy mogę ją zobaczyć? Bardzo pana proszę.
–Ależ oczywiście nie widzę żadnej przeszkody w tym by pani ją
zobaczyła. Na pewno RosaAle też nie może się doczekać. Więc chodźmy
– wskazał ordynator na drzwi.
–A jeszcze jedno … Kiedy będę mogła ją zabrać do domu? - Bardzo
chciałam ją już mieć przy sobie i żyć dalej swoim życiem.
–Sądzę, że jutro a nawet jestem przekonany. Mała znosi wszystko
dobrze. Dostanie leki do domu uśmierzające ból a opatrunkami zapewne
zajmie się dr Edward lub jego ojciec. Z tego co słyszałem z ojcem dr
Edwarda jest pani zaprzyjaźniona?
–Tak, przyjaciel rodziny a raczej członek rodziny – ucieszył mnie ten
fakt, że jutro będę mieć małą przy sobie.
–Więc chodźmy.
Szliśmy powoli przez korytarze szpitala aż stanęliśmy przed białymi
drzwiami o numerze #404#.
–Ja w takiej chwili jestem zbędny, myślę że powinna pani wejść tam
sama. Gdyby miała pani jakieś pytania to proszę śmiało do mnie przyjść.
Zna pani drogę – uśmiechnęłam się do doktora i po prostu go przytuliłam.
–Dziękuje panie doktorze – widziałam, że był nieźle zaskoczony tym,
że go uściskałam.
–A i proszę się nie zdziwić jak mała będzie spać. To normalne
oddziaływanie po środkach. RosaAle teraz po prostu musi odpocząć i
sama będzie decydować o tym kiedy i ile potrzebuje snu. Organizm jest po
prostu zmęczony.
–Dobrze panie doktorze i jeszcze raz dziękuję – pożegnałam go
wzrokiem i delikatnie nacisnęłam klamkę od drzwi lekko je otwierając…
Otworzyłam szerzej drzwi. Obraz, który zobaczyłam … po prostu
myślałam, że się rozpadnę na milion kawałków. Chciało mi się wszystko
naraz, płakać, śmiać się, krzyczeć z radości. Musiałam się powstrzymać,
ponieważ tak jak ordynator powiedział mała spała. Wyglądała prześlicznie
jakby w ogóle się nie przejmowała wydarzeniami ostatnich dni. Ucieszyło
mnie, że w pokoju nie było w ogóle żadnych maszyn. Tego bym nie
zniosła. Może i dobrze, że nie widziałam ich wcześniej podłączonych do
mojego kruchego aniołka, bo ten obraz zostałby na wieki w mojej pamięci,
pobudzałby tylko moje sumienie. Łzy płynęły mi jak oszalałe, jedna za
drugą. To było po prostu szczęście.
Weszłam cicho w głąb pokoju i nagle zauważyłam Edwarda, który
siedział z boku na łóżku przy mojej córce lekko pochylony nad nią.
Głaskał ją po głowie i opowiadał jej swoim anielskim głosem bajkę o
Kopciuszku. Wyglądał wspaniale. Miał na sobie jeansy z czarną
podkoszulką z długimi rękawami, które były lekko podciągnięte na
łokciach. Buty te co wczoraj, czarne ostro ścięte szpice. A na plecach miał
przewiązany czarny sweter którego rękawy opadały mu na klatkę
piersiową.
Stałam tam jak wryta przez jakieś kilka minut obejmując się rękami.
Zerkałam raz na niego, raz na RosaAlie. Gdy go obserwowałam robiło mi
się strasznie ciepło na sercu. To był przepiękny widok. Nie dużo myśląc
podeszłam do Edwarda od tyłu i położyłam mu delikatnie rękę na plecach,
wciąż płacząc. On podniósł się delikatnie do pozycji siedzącej. Nie
odwracał się, pewnie wiedział kto za nim stoi. Obeszłam Edwarda i
stanęłam naprzeciwko niego. Podniósł głowę i spojrzał w moje zapłakane
oczy. Usiadłam mu na jednej nodze, która spoczywała na ziemi i mocno
wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Poczułam jak objął mnie delikatnie a
ja wtuliłam się w jego tors jeszcze mocniej. Jezu, ale on pięknie pachnie.
Drugą ręką głaskał mnie po głowie. Jego ruchy były tak delikatne, że nie
da się ich opisać i z każdym przesunięciem jego ręki przechodził mnie
dreszcz. Robiło mi się błogo. Nie wiem co czułam i nie mam zamiaru się
zastanawiać w tej chwili czy go kocham czy to tylko przyjaźń czy ile on
dla mnie znaczy. Parę lat wcześniej mając naście lat, myślałam tylko o tym
czy kocham i jestem kochana, przez następne lata kochałam tylko myśląc.
Ale już nigdy więcej! Bella, miłość nigdy nie przychodzi po trochu albo
kogoś kochasz teraz albo nie kochasz wcale. Więc po co czekać i skracać
sobie szczęście...
Po tych myślach podniosłam głowę by spojrzeć Edwardowi w oczy i
szeroko się uśmiechnęłam. On odpowiedział mi tym samym. Jego twarz
promieniała, miał lekki tak zwany nieład na głowie.
–Wiesz Bello, że uśmiech to tylko połowa pocałunku? - zadziwia
mnie, z każdym dniem coraz bardziej.
–Nie, nigdy – odpowiedziałam cicho.
–To teraz już wiesz.
–No widzisz jak to mówią z każdym dniem człowiek uczy się coraz to
więcej – wydostał się z moich ust śmiech. Automatycznie Edward położył
na nich palec a ja wyszeptałam… -Edward, myślę, że pół mi nie wystarczy
– czy ja to powiedziałam? Co się ze mną dzieje? Czułam jak moje policzki
zaczynają płonąć i oblewa ich intensywny rumieniec. Patrzyłam na
Edwarda ale na jego twarzy nie pojawiło się nic. Myślałam, że go
zaskoczę tym co powiedziałam ale najwyraźniej nie zrobiło to na nim
większego wrażenia. Po chwili uśmiechnął się jeszcze szerzej. I dzięki
Bogu za jego jakąkolwiek reakcję, ponieważ już myślałam, że się
wygłupiłam. Wtedy przybliżył swoją głowę do mojej i delikatnie jego
ciepłe usta dotknęły moich. Jego wargi przylepiły się do mojego
błyszczyku. Czy faceci lubią smak pomadek? Nigdy się nad tym nie
zastanawiałam. Ale dlaczego interesowało mnie to akurat teraz, kiedy mój
Anioł składał właśnie pieczęć na moich ustach. Myślałam, że zemdleję.
Dobrze, że znajdowałam się w jego ramionach w razie problemu może
mnie złapać. Nie da się opisać z jaką czułością masował moje wargi. Po
chwili poczułam jego rękę na moim karku, która przyciągnęła mnie
mocniej do niego. Otworzył szerzej usta kierując swoją głowę na bok
przez co nasze nosy się smyknęły. Najwyraźniej czekał czy pozwolę mu
wejść językiem do środka. Nie pchał się na chama jak to inni robią co mi
się spodobało. Przeniosłam swoją rękę na jego plecy delikatnie masując je
z góry na dół. Niewyobrażalne jest to jak na mnie działał. Robił to z taką
czułością i namiętnością, że pobudzał każdy mój bodziec . Nie świadomi
rozszerzyłam swoje usta zapraszając językiem do środka. Usłyszałam
ciche sapnięcie w jego gardle co podnieciło mnie jeszcze bardziej. Nasze
języki zaczęły się nawzajem pieścić i masować. Po paru minutach walki o
dominację w naszych ustach zaczęło brakować mi tchu, chyba przez ten
wcześniejszy płacz. Musiałam złapać oddech. Odsunęłam się powoli
kończąc pocałunek lekkim cmoknięciem. I powiedziałam:
–Przepraszam Edward ale chyba wyszłam z wprawy – powiedziałam
nieśmiało.
Edward zaśmiał się cicho i odpowiedział:
–Nic nie szkodzi a nawet się cieszę, będę mógł cię nauczyć
wszystkiego od nowa i przypomnieć jeśli zapomniałaś…- teraz to Edward
lekko jeździł rękami po moich plecach. Kiedy to powiedział usłyszałam
cichuteńki piskliwy śmiech, który brzmiał jak dzwoneczek. Dobiegał on z
łóżka, gdzie leżała RosaAlie. Skierowałam szybko swoje oczy na moją
córkę i stało się... Zobaczyłam jak się śmieje do mnie. Na tę chwilę
czekałam całe dwie doby, które zresztą ciągnęły się stulecia. Zobaczyłam
jak do moich oczów napływają krokodyle łzy. Moje dziecko zaczęło mi się
rozmazywać. Wstałam szybko, podeszłam do niej i zaczęłam całować ją
po policzkach…
–Kochanie! Tak się martwiłam, tak się cieszę, że znowu widzę twój
uśmiech. Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Boli cię coś? Powiedz
mi kochanie ...- milion pytań nasuwało mi się na myśl. A u mnie co w
myślach to i na języku. Już taka jestem.
–Mama, nic nie boli – odpowiedziała podnosząc się do pozycji
siedzącej.
Na ten czyn z jej strony od razu spojrzałam na Edwarda.
–Edward ona może siadać? Nic jej nie będzie?
–Nie martw się Bello. Ona nic nie czuje, jest na tabletkach
przeciwbólowych. Proszę nie panikuj, nic jej nie będzie – gdy to mówił
położył swoją rękę na mojej i lekko ją ścisnął. -Gdy coś będzie odczuwać
sama się upomni. Prawda mała?– skierował swoją głowę w kierunku
RosaAle i puścił jej oko. Może i miał rację. Na pewno. W końcu on tu jest
lekarzem, nie ja. Mój aniołek przytaknął głową. -To dobrze.
RosaAle wyglądała wspaniale. Oczy miała szeroko otwarte tak jakby
się porządnie wyspała. Jej twarz promieniała radością, w ogóle nie
schodził z niej uśmiech. Co najważniejsze nie czuła żadnego bólu.
Wiedziałam, że jej bardzo dobre samopoczucie jest najlepszym
lekarstwem dla mnie.
–Powiedz RosaAle, co ci się śniło – postanowiłam, że będę z nią
normalnie rozmawiać tak jakby dopiero wstała z łóżka po wyczerpującym
dniu. Edward najwidoczniej czytał mi w myślach, ponieważ tylko skinął
głową gdy zadałam pytanie mojej córce.
–Ty mi się śniłaś mamusiu, że tańczyłyśmy razem a wujek Jasper nas
kręcił na kamerze – zrobiło mi się ciepło na sercu.
–Kochanie obiecuję Ci, że jak tylko poczujesz się lepiej to zatańczę z
tobą – głaskałam ją po głowie gdy to powiedziałam. A ona się wciąż
śmiała. Nie ma nic wspanialszego dla matki niż widok szczęśliwego
dziecko.
– Mama, a ubierzesz „tutus” i puenty? - Zaśmiałam się na głos. Moja
córka zawsze chciała mnie przebierać w tutus.
–Dobrze, ale zrobię to tylko dla ciebie – złapałam jej twarz w obydwie
ręce i dałam całusa.
–RosaAle ? - zwrócił się do niej Edward. Ona popatrzyła na niego i
zrobiła większe oczy by dać mu do zrozumienia, że go słucha. -A czy ja
będę mógł zobaczyć jak tańczysz z mamą? - mała na to wyszczerzyła
swoje ząbki. Teraz to już na pewno została kupiona. Wiedziałam, że się
zgodzi, ponieważ uwielbia widownie. Na samą myśl zaśmiałam się w
duchu ,gdy wyobraziłam sobie jak stanę przed Edwardem w tutus.
Spuściłam głowę i objęłam ją dłońmi. W końcu zaczęłam śmiać się głośno.
–A będzie pan klaskał ? – zapytała RosaAle.
–Najgłośniej jak potrafię, dla ciebie to gwizdać nawet mogę... tyko
muszę zobaczyć jak tańczysz – odpowiedział Edward kierując wzrok na
mnie z przebiegłym uśmiechem. Dobrze wiedziałam co mu chodzi po
głowie.
–No to dobra – zakończyła RosaAle.
–Wiesz kochanie, że doktor Edward jest bratem cioci Rosalie a synem
dziadka.-Na te słowa Edward dziwnie zareagował. Pewnie się zdziwił, że
tak mówimy na Carlisle. RosaAle zaczęła na niego tak mówić od kiedy
zdała sobie sprawę, że za żadne skarby nie wymówi jego imienia. Dlatego
sam Carlisle zaproponował jej to. Do Esme zwraca się po imieniu,
ponieważ gdy Esme zaproponowała małej, żeby do niej mówiła babciu
ona się nie zgodziła. Stwierdziła, że babcia to starsza pani a Esme jest
piękna i nie może być babcią. Pamiętam jak uśmialiśmy się wtedy, nigdy
tego nie zapomnę.
RosaAle spojrzała na niego tak jakby nie mogła w to uwierzyć.
–Czyli to jest mój wujek? - dodała marszcząc brwi.
–Tak RosaAlie ale nie mów tak do mnie. Czuję się wtedy staro –
zrobił tutaj śmieszną minę. Az RosaAlie zaczęła się śmiać jakby ktoś ją
łaskotał. - Mów do mnie po prostu Ed… Dobrze?
–Dobrze wujku Ed – teraz to wszyscy zaczęli się śmiać. Siedzieliśmy
tak na tym łóżku ze trzy godziny a może i dłużej. Rozmawialiśmy o
wszystkim. RosaAle opowiadała Edwardowi wszystko co pamięta ze
swojego życia. Po prostu wszystko począwszy kiedy i jak się nauczyła
pływać na głębokiej wodzie skończywszy na tym jak odkryła, że Święty
Mikołaj to wujek Jasper. Było tak wesoło i głośno, że zdziwiłam się , że
nikt do nas nie przyszedł i nie upomniał nas. RosaAle bardzo polubiła
Edwarda, przez ostatnią godzinę w ogóle nie schodziła mu z kolan. Kiedy
zjadła lunch i dostała południową dawkę lekarstw zasnęła. Wtuliła się w
poduszki jak niedźwiedź polarny. Jak chrapała! Pierwszy raz słyszałam i
widziałam żeby moja córka tak twardo spała. Pewnie strasznie ją
wymęczyliśmy. A może to przez leki?
–Chodź, zabieram cię na lunch, musimy coś zjeść - odezwał się
Edward.
–Wiesz, nie chcę zostawiać jej tu samej – wyszeptałam.
–Ona teraz będzie spać przynajmniej do 3:00pm a , a jest dopiero
południe. Nie musisz tu siedzieć a poza tym nie jest tutaj sama. Będzie jej
doglądać pielęgniarka.
–To gdzie mnie zabierasz? - Wstałam chwytając swoją torebkę a
Edward wziął mnie za rękę.
–A na co masz ochotę?
–Na kawę – uśmiechnął się i w tym samym momencie zamknął drzwi
od pokoju RosaAle.
–Moja droga kawa to nie jedzenie! Kawę sobie odpuścisz a wezmę cię
na ciepłą zupę lub coś w tym rodzaju. Zresztą zobaczysz.
Szliśmy przez korytarze szpitala kierując się do wyjścia. Gdy
widziałam wszystkich tych ludzi, którzy siedzieli i mieli ślepy wzrok
wbity w ścianę zrobiło mi się strasznie przykro. Jeszcze nie dawno ja tak
wyglądałam. Zapewne cierpią z powodu choroby lub śmierci swoich
bliskich lub oczekują na diagnozę choroby. A co ja robię? Idę z Edwardem
uśmiechnięta za rękę. Na pewno wyglądam w tej sytuacji beznadziejnie.
Ale nic nie poradzę na to, że moje serce pała teraz szczęściem mimo iż tak
bardzo nienawidzę tego miejsca. To właśnie ten szpital dał mi tyle
radości, którą mogłam obdarować pół świata. A dlaczego? Po pierwsze
prawdopodobnie poznałam tu swoją miłość życia a po drugie to właśnie
druga połowa mnie, odzyskała tu zdrowie. Cieszę się, że wszystko zaczyna
się układać. Nic nie poradzę, że jestem szczęśliwa. Może mój śmiech doda
komuś otuchy. Nagle wyrwał mnie z rozmyśleń głos Edwarda.
–Czemu się tak uśmiechasz? Mam coś na twarzy? - odruchowo zaczął
strzepywać to coś czego tam w ogóle nie było.
–Nie, nic nie masz. Po prostu jestem szczęśliwa. Zaczyna się wszystko
w końcu układać tak jakbym tego chciała – uścisnęłam jego rękę mocniej
swoimi palcami a potem po prostu objęłam jego rękę swoimi i przez
moment tak szliśmy.
–Miałem nadzieję, że tak odpowiesz i bardzo mnie to cieszy. -
Wyszliśmy ze szpitala i już miałam podejść w stronę samochodu Alice,
kiedy Edward mnie pociągnął za rękę. Zmarszczyłam brwi, ponieważ nie
zrozumiałam o co mu chodzi.
- Bello moje auto stoi tam. Gdzie ty idziesz?
- Bo myślałam, że jedziemy moim, to znaczy Alice autem, które stoi
tam– wskazałam ręką. W tym momencie jego twarz przybrała wrogi
wyraz.- O co chodzi, Edward?
- Bella! Przecież miałaś wziąć taksówkę? Przynajmniej tak mi
mówiłaś przez telefon. Dlaczego tego nie zrobiłaś ? – nie pomyślałam, że
może być o to zły.
- Postawiłam na samochód Alice, ponieważ wiedziałam, że tak będę
szybciej w szpitalu. Taksówką zeszło by mi o wiele dużej. Nie mogłam
tyle czekać – zrobiłam pokorną minę choć wiedziałam, że nie do
odpowiedniej gry.
- Bella, nie mogę się na ciebie gniewać ale wiedz, że było to
nierozsądne. Nie darowałbym sobie jak by coś ci się stało.
- Przepraszam. Ale musisz wiedzieć o tym, że jechałam rozsądnie i
powoli. W końcu chciałam zobaczyć moją córkę. – Skąd się nauczyłam tak
kłamać? Nie wiem, ale czasami trzeba dla takiej błahej sprawy. Zawsze
uważałam, że jak się kłamie dla małej rzeczy to się nie liczy. Muszę
przyznać, że nigdy nie kłamałam w wielkich i ważnych dla mnie
sprawach.
–No już dobrze, chodź. Ja zapraszałem i jedziemy moim autem –
pociągnął mnie za sobą. Czegóż mogłam się spodziewać? Już z daleka
wiedziałam, że czarne wypolerowane, błyszczące BMW M6 Convertible*
to jego cacko. Skąd? Bo wiem w czym się kocha jego ojciec, Carlisle.
Pewnie mają podobne zainteresowania.
Pamiętam jak Rosalie piszczała z podniecenia opisując wóz swojego brata
a jak trzymała się za głowę, kiedy powiedziała mi ile za niego zapłacił.
Podeszliśmy od strony pasażera i jak prawdziwy dżentelmen otworzył mi
drzwi zapraszając mnie do środka. Wtopiłam się w siedzenie, które było
strasznie wygodnie. Edward wszedł do auta, włożył kluczyki do stacyjki i
ruszyliśmy przed siebie. Nie wiem dokąd miał zamiar mnie zabrać, ale to
nie było ważne. I tak nie byłam głodna. Ważne było to, że byłam z
Edwardem. Przy nim czułam się dziwnie spokojna i najważniejsze, że jego
towarzystwo sprawiało mi przyjemność. Poruszaliśmy się właśnie po
Dearborn Street i zaczęłam sama do siebie się śmiać gdyż podejrzewałam
gdzie jedziemy. Edward popatrzył na mnie zdezorientowany.
- Widzę, że dzisiaj dopisuje ci humor, Bella.
- Tak, chyba tak. Edward, czy jedziemy do Trattorii? - popatrzył na
mnie jeszcze raz i uśmiechnął się.
- Tak Bello. To moja ulubiona restauracja. Mają tam pyszne,
europejskie jedzenie, również włoskie za którym przepadam ale to już
wiesz... - Nie mogłam uwierzyć w to co mówił. To również była moja
ulubiona restauracja. Mają tam wspaniałe sałatki i czerwone wino. Ale
również przyciągnął mnie ciepły, elegancki a zarówno romantyczny
wystrój. Ściany zdobią ładne oryginalne obrazy. Co czyni to miejsce tak
wyjątkowym? To, że mają prywatne pokoje. Nie powiedziałam
Edwardowi, że to moja ulubiona restauracja. Dlaczego? Nie wiem.
Weszliśmy do restauracji gdzie kelner skierował nas do stolika, który
stał na uboczu. Usiedliśmy i od razu zamówiłam kawę „doubleshot”.
Wiedziałam, że jak nie dostarczę do organizmu kofeiny to padnę na twarz.
Czekając z Edwardem na nasze sałaty z kurczakiem rozmawialiśmy o
wszystkim i o niczym. Jednym słowem zaczęłam go poznawać.
BMW M6 Convertible* http://media.nextautos.com/wp-
content/uploads/2006/10/bmw-m6-convertible-nm-editi.jpg
Uwielbiałam go słuchać. Stosunkowo dużo o nim wiedziałam ale
pragnęłam wiedzieć jeszcze więcej.
Po udanym lunchu pojechaliśmy z powrotem do szpitala. Kiedy wróciłam
sama do pokoju mojej córki, ponieważ ordynator wezwał Edwarda na
pewną konsultację, RosaAle jeszcze spała. Postanowiłam delikatnie się
położyć przy niej. Gdy tak leżałam obejmując swoją córkę zrobiłam się
strasznie śpiąca. Nie pomogła mi nawet ta kawa. Albo po prostu wszystkie
złe emocje opadły i mój organizm potrzebował odpoczynku. Nawet nie
wiem kiedy zasnęłam.
Miałam strasznie dziwny sen. Na początku w ogóle myślałam, że nie
śpię... wydawał się taki realny. Byłam w jakiejś toalecie. Ohydnej,
śmierdzącej, brudnej. Z tyłu gdzieś zza drzwi wejściowych dochodziło
ciężkie dudnienie bassów. Strasznie głośna muzyka. Sprawdzałam każde
drzwi od toalet. Każda była zamknięta, a zza nich dochodziły dziwne
jęki dziewczyny, tak jakby ktoś doprowadzał ich do nieziemskiego
orgazmu. Praktycznie takie odgłosy wirowały w około mojej głowy.
Spojrzałam w lustro, wyglądałam okropnie. Twarz miałam zamazaną i
zalaną potem, rozmazany tusz do rzęs, włosy mokre od potu,
przekrwione oczy, nadmiernie rozszerzone źrenice. Strasznie oślepiało
mnie światło. Patrzyłam tak na siebie w lustrze pochylona nad
umywalką , ręce miałam położone na kranie. Czułam się tak jakbym
ledwie mogła ustać na własnych nogach. Nagle poruszałam się w przód
i w tył. Nie wiedziałam co się dzieje. Te ruchy była tak podobne do tych
jakby ktoś po prostu gwałcił mnie od tyłu. Ale z mojej twarzy
odczytałam bardziej podniecenie niż ból. To mnie kręciło a ja tego
chciałam. Nie wiedziałam kto mi sprawia taką nieziemską przyjemność
ale go pragnęłam. Skierowałam swoje ręce na jego pośladki dając mu
do zrozumienia by robił to szybciej i mocniej. Moje ciało płonęło z
rozkoszy. Czułam, że zbliżam się do momentu którego od dawien
dawna nie odczuwałam. Nagle jakiś mężczyzna obrócił mnie przodem
do siebie. Energicznie i zachłannie z ogromnym podnieceniem wziął
moje pośladki i podsadził mnie na umywalkę, podnosząc w
międzyczasie sukienkę. Popatrzyłam mu w twarz. Uśmiechał się a ja
oddałam ten uśmiech. To była twarz Jamesa. Patrzyłam na niego przez
parę sekund a potem zamknęłam oczy i odchyliłam głowę lekko do
tyłu. Wiedziałam, że to już nastąpi. Czułam go całego. Pragnęłam go a
raczej tego by mnie doprowadził do pieprzonej rozkoszy. Objęłam go za
szyję rękami ciągnąc go za włosy a nogami oplotłam jego biodra.
Uniósł mnie i poruszał się w górę i w dół. Przylegałam do jego ciała tak
mocno, że czułam jego każdy pracujący mięsień. Mówił coś do mnie
ale ja tylko widziałam jak poruszał ustami, nic nie słyszałam. Nawet nie
chciałam usłyszeć co mówi, tylko go czuć. Kiedy już byłam na granicy
mojego silnego orgazmu, obraz zaczął się zmieniać. Migawki: moja sina
ręka, strzykawka, żyła, moment i ulga, westchnienie. Nie byłam pewna
czy to był orgazm czy uczucie po wstrzyknięciu dawki heroiny. Nagle
siedziałam sama w kącie łazienki. Kogoś wyczuwałam ale nie mogłam
zobaczyć. Nagle usłyszałam głos „Mamo nie rób tego..! zabijesz ich!”
Zerwałam się, byłam cała mokra. Popatrzyłam na łóżko gdzie powinna
spać moja córka ale jej nie było. Wstałam z łóżka i kierowałam się w
stronę drzwi ale one się w tym momencie otworzyły i wszedł Jasper z
RosaAle, którą trzymał na rękach.
Ulżyło mi. Przetarłam rękami swoją twarz. „Boże co to był za sen” -
pomyślałam.
- Cześć Bella. Obudziłaś się wreszcie. Super – wypalił mój brat
radosnym głosem.
- Tak. Która godzina Jess ? – zapytałam zdezorientowana.
- Piąta po południu – odpowiedział.
- Dlaczego nikt mnie nie obudził ?– byłam wkurzona.
- Sorry Bella, ale takie było zalecenie lekarza.
- Niech zgadnę, doktora Edwarda. Tak?
- Taaa – odparł.
Z trzy godziny później pokój RosaAle był pełny ludzi. Byli wszyscy. Cała
rodzina Cullenów wliczając Emmeta mimo, że to nie Cullen ale zawsze
na niego tak mówiłam, dla żartów. Esme zrobiła małej małe przyjęcie.
Przyniosła małe babeczki, które RosaAle uwielbia a także jej strój do
tańca. RosaAle uwielbia przebierać się w niego w domu po prostu nie
może się z nim rozstawać. Esme wiedziała, że jak jej to przyniesie to na
pewno ją uszczęśliwi. Tak się stało. Mała była zadowolona, szczęśliwa, że
ma wszystkich przy sobie. Patrzyłam na nich, jak na ich twarzach przez
cały czas gościł uśmiech. Ja byłam całkowicie wyłączona. Wciąż
rozmyślałam nad moim snem. Dziwny… Pierwszy raz mi się coś takiego
śniło. Naćpana, ja ..? Ciekawe... nigdy nie miałam nawet trawki w ustach a
co dopiero coś mocniejszego. A gdzie ja byłam? W burdelu? Nie, to tylko
sen. Bella, zapomnij o tym...
† Rozdział 8 †
† Bella †
Wbiegłam do salonu, ponieważ przywołał mnie piskliwy śmiech
RosaAle. Zobaczyłam moją córkę zaplątaną w czerwony, świecący
łańcuch. Próbowała uciekać przed potworem Edwardem, który chciał
złapać ją w swoje ręce. Edward strasznie lubił ją łaskotać.
–RosaAle, czy ten łańcuch nie powinien znajdować się na choince?
Porwiesz zaraz i będziemy musiały iść kupić nowy. Stanie w kolejkach
dzień przed świętami to jak samobójstwo w biały dzień – to ostatnie
zdanie wręcz wymamrotałam pod nosem by mała nie usłyszała.
–Nie mogę mamusiu, muszę uciekać bo Ed mnie zje... – odpowiedziała mi
nie przerywając biegania po całym salonie. Odkąd RoseAle wyszła ze
szpitala, Edward lubił bawić się z nią w ten sposób twierdząc, że uwielbia
jej śmiech. Ona działa tak nie tylko na niego , ale wręcz na całą rodzinę.
–Mamo! Uciekaj bo potwór ciebie też złapie – kiedy to powiedziała
Edward obrócił się i zaczął iść w moim kierunku przy tym ryczeć jak lew.
Nie zdążyłam skończyć myśleć, kiedy mnie dopadł. Przewrócił mnie
delikatnie na podłogę i zaczął udawać, że gryzie mnie w szyję. Śmiałam
się, ponieważ strasznie łaskotał. RosaAle też miała niezły ubaw. Po chwili
dał mi delikatnego całusa w usta i tak sobie po prostu wstał.
–Dobra mała kończymy ubierać choinkę – zwrócił się do RosaAle - I co
dalej mama..? - skierował pytanie w moją stronę.
–I mała tancerka idzie spać bo już 8:00pm … – nie zdążyłam dokończyć
zdania, kiedy mała ze smutną miną odparła:
–Nie Mummy! – sprzeciwiła się od razu, ale było widać po jej twarzy, że
jest strasznie zmęczona i za jakieś trzydzieści minut podda się sama.
Kiedy Edward kończył ubierać choinkę z moją córką to ja siedziałam na
sofie i piłam ciepłe kakao przyglądając się im. Był to cudowny widok.
Minął miesiąc od wyjścia mojej baletnicy ze szpitala. Bogu dzięki, że
wszystko jest w porządku. RosaAle szybko doszła do siebie, rana zagoiła
się tak, że praktycznie w ogóle jej nie widać. Poza tym rzez cały czas jest
pod dobrą opieką Edwarda i Carlisle’a. Wszystko wróciło do normy. Znów
jesteśmy szczęśliwą rodziną i cieszymy się z każdego przeżytego dnia. Jak
zapewne pamiętacie dołączył również do niej Edward, z którym zaczęło
mnie łączyć coś więcej. Moje przyjaciółki okrzyknęły nas oficjalnie parą.
Spotykamy się, jemy razem posiłki, chodzimy na randki. W sumie to
dopiero byliśmy na dwóch ale spędzamy razem dużo wolnego czasu.
Edwarda często nie ma z powodu jego pracy a w szczególności, kiedy to
ordynator dr Doo miał zawał serca jakieś dwa tygodnie temu i poszedł na
przedwczesną emeryturę. Większość obowiązków spadło na Edwarda. Na
szczęście Carlisle postanowił objąć stanowisko ordynatora to ostatnio
odciążyło Edwarda. Bardzo dobrze, że „dziadek” znalazł tu pracę,
ponieważ będzie on teraz stałym bywalcem w domu i nie będzie musiał
wyjeżdżać do Anglii.
Jutro wigilia, której nie mogę się doczekać. Lubię tak zwaną magię świąt.
Amerykanie w większości hucznie obchodzą dopiero Boże Narodzenie.
My, przejęliśmy zwyczaj z Europy i obchodzimy wigilię. Wspólna
kolacja, prezenty. W pierwszy dzień świąt lecimy wszyscy do Paryża. To
znaczy ja, Edward, Jasper z Alice i Rosalie z Emmetem. Dlaczego do
Paryża? Dlatego, że postanowiliśmy otworzyć nasze europejskie Spa
właśnie w Sylwestra, urządzając przy tym imprezę roku. RosaAle zostaje z
Esme i Carlisle co bardzo ją ucieszyło. Lubi zostawać z nimi, ponieważ
wymyśla im dużo zabaw przy tym zmieniając cały dom w wesołe
miasteczko. Nie mogę już się doczekać spacerów z Edwardem pod wieżą
Eiffla lub nad piękną Sekwaną. Moim marzeniem jest zwiedzić katedrę
Notre-Dame. Mimo, że jedziemy tam na całe długie dwa tygodnie to
pewnie nie zdążymy wszystkiego zobaczyć. No może Edward, Jasper i
Emmet spróbują coś zwiedzić ,przecież nie mają obowiązku siedzieć z
nami w Spa. Gdy rozmawiałam o tym z Rosalie i Alice kategorycznie się
sprzeciwiały. Rosalie powiedziała, że nie wyobraża sobie aby nasi faceci
chodzili po mieście sami, ponieważ jeszcze jakieś francuski ich poderwą.
No może miała rację ,przecież uważani są za dość przystojnych i ktoś
mógłby ich uprowadzić. Zwłaszcza, że Paryż to miasto miłości.
Zaśmiałam się z jej stwierdzenie. Czasami naprawdę potrafi rozbawić
człowieka. Zresztą ostatnio nikt naprawdę nie musiał się starać sprawić, by
uśmiech był na mojej twarzy, ponieważ praktycznie cały czas tam był.
Przecież miałam z czego się cieszyć. Po pierwsze RosaAle jest zdrowa i
praktycznie o wypadku nie wspomniała ani razu, po drugie zbliżyliśmy się
z Edwardem, po trzecie Carlisle został w Stanach a po czwarte nic więcej
nie było mi trzeba jak cała radosna rodzinka przy boku.
Podleciała do mnie RosaAle i przerwała mi rozmyślenia.
–Mamusiu ładna? - wskazała palcem na choinkę.
–Przecudna! Z roku na rok wychodzi ci to coraz lepiej kochanie – Bo taka
była prawda, naprawdę była piękna. - A teraz pożegnaj się z wujkiem i
idziemy się umyć i położyć. – Tym razem nie usłyszałam sprzeciwu,
chyba była naprawdę wykończona. Wstałam, odstawiłam pusty kubek po
kakao i gdy RosaAlie się pożegnała z Edwardem wzięłam ją na ręce i
poszłyśmy w kierunku schodów. - Zaraz przyjdę, Edward – popatrzyłam
na niego by dać mu do zrozumienia aby cierpliwie czekał.
–Będę czekał z utęsknieniem – odpowiedział seksownym głosem.
Nie zdążyłam wejść na górę po schodach gdy moja córka przytuliła się do
mojej szyi i zasnęła. Nici z dzisiejszej wieczornej toalety. Weszłyśmy do
pokoju i położyłam ją na łóżku. Podeszłam do komody by wziąć czystą
piżamę, przebrałam ją i ułożyłam wygodnie na poduchach i przykryłam
kołdrą. Położyłam się koło niej by zanucić jej na dobranoc ulubioną
kołysankę „Twinkle twinkle little star”, którą praktycznie nucę od czterech
lat każdego wieczora. Po cztery zwrotkach, ucałowałam ją i po cichu
wyszłam z jej sypialni. Zeszłam na dół, kierując się od razu do kuchni by
zrobić nam coś do picia. Nie umknęło to uwadze Edwardowi, który zaczął
mnie od razu gonić. Zaczęłam uciekać ale nie udało mi się, był on
zdecydowanie szybszy. Złapał mnie od tyłu mocno przyciągając do siebie i
namiętnie składał pocałunki na moim karku.
–I co teraz panno Swan? Dobrowolnie cię nie wypuszczę.
–Będziesz musiał jak chcesz, żebym zrobiła nam coś do picia - tak
naprawdę to nie chciałam by kiedykolwiek mnie puścił z objęć.
Uwielbiam, kiedy mnie przytula.
–Najpierw nagroda, potem puszczę. - Odwróciłam się w jego stronę.
Nasze twarze były teraz tak blisko, że czułam jego jedwabny oddech na
mojej twarzy. Otoczyłam jego szyję swoimi dłońmi, przyciągając jego
twarz subtelnie do swoich warg. Chyba o taką nagrodę mu chodziło,
ponieważ nie stawiał żadnego oporu. Pocałowałam łagodnie jego
seksowne usta i spojrzałam w jego oczy. Jego spojrzenie działało na mnie
tak, że nie da się opisać. Każda część ciała pragnęła go a na sercu robiło
się ciepło. Przywarłam z powrotem do jego warg. Zaczęliśmy się
namiętnie całować bez żadnego pośpiechu. Delektowaliśmy się każdym
muśnięciem języka, każdym słodkim smakiem. Bez dominacji a bardziej z
tolerancją by każdy mógł zaspokoić własne zmysły. Całował równie
dobrze jak za pierwszym razem ale mimo wszystko różniły się. W te
wkładaliśmy uczucia, fascynację. Zawsze gdy Edward mnie całował,
zastanawiałam się co chce mi nimi przekazać. To może dziwne ale tak
właśnie mi się wydawało. Może dlatego, że gdy ja go całowałam starałam
się przekazać mu uczucia, które do niego poiłam. Pragnęłam mu w ten
sposób powiedzieć o nich, ponieważ bałam się je wypowiedzieć na głos.
Nawet czasem bałam się o nich myśleć by czar w którym obecnie się
znajdowałam nie prysł. Dlaczego ja się tak nad tym zastanawiam?
Dlaczego się boję mu powiedzieć co tak naprawdę do niego czuję? Nie
wiem.
Nagle Edward odsunął się ode mnie i zmysłowo podniósł mnie do góry,
sadzając na blacie od „wyspy”. Spodobało mi się w jakim kierunku
podążaliśmy w tym momencie. Odruchowo objęłam go swoimi nogami w
pasie tak mocno by nie było między nami choć milimetra przestrzeni,
która mogłaby nas dzielić. On również do tego zmierzał, ponieważ
przyciągnął moją klatkę piersiową do swojej. W międzyczasie włożył
swoje gładkie a zarazem ciepłe dłonie pod moją bluzkę i zmysłowo
końcami swoich palców głaskał moją skórę. Pobudził wszystkie moje
bodźce. Zrobiło mi się strasznie przyjemnie. Popatrzył mi głęboko w oczy
uśmiechając się przy tym lekko. Zobaczyłam jego jasny blask w oczach po
którym poczułam dziwne uczucie w brzuchu jakby tysiące piór głaskało
właśnie tamtą okolicę. I tego właśnie się bałam i o tym właśnie
wspominałam wcześniej. Przybliżył swoją twarz do mojej i musnął
subtelnie mój nos a potem usta. Przeszedł w kierunku mojego ucha
delikatnie łapiąc mój płatek końcami swoich ust i łagodnie go
przygryzając. To doprowadziło mnie do jeszcze większego uniesienia.
Następnie jego głowa kierowała się ku mojej szyi lekko dotykając ją
końcem swego języka. Po paru sekundach co dla mnie trwały jak
wieczność, wpił się w moją szyję. Teraz już byłam bliska ekstazy.
Odchyliłam swoją głowę to tyłu i zamknęłam oczy przy tym z moich ust
wydobył się cichutki jęk nad którym nie mogłam zapanować. Jedną ręką
ujęłam jego szyję, mocno ją zaciskając a drugą wetknęłam w jego
kasztanowe włosy przyciągając jeszcze mocniej do mojej szyi. Uda
zacisnęłam jeszcze bardziej na jego biodrach i poczułam jego erekcję.
Pragnął mnie. Wiedziałam jedno. Byłam gotowa już na to, co chodziło mi
po głowie. Pragnęłam go tu i teraz. Moje ciało go pragnęło. Chciałam go
poczuć. W moich myślach przechodziły nieczyste myśli. Byłam bardzo
podniecona.
–Edwardzie, pragnę cię... teraz - wyszeptałam subtelnie do jego ucha z
lekko załamanym głosem i ciężko przełknęłam ślinę. Podniósł swoją
głowę na wysokości mojej i z lekkim uśmiechem odpowiedział:
–Bella. Kochanie ty moje, nawet nie wiesz jak dużo dla mnie te słowa
znaczą i ile na nie czekałem. Marzyłem o nich, marzyłem w jaki sposób mi
to powiesz. Pragnę cię równie mocno. I zrozumiałem parę dni temu, że od
dawna cię pragnąłem i nawet nie byłem tego świadomy. Ale kochanie
mam dla nas inne plany chcę żeby nasz pierwszy raz był nie zapomniany i
na długo utkwił ci w tej najseksowniejszej, najpiękniejszej i
najmądrzejszej główce. I na pewno nie może to być blat kuchenny.
Poczekaj jeszcze dwa dni i obiecuję ci, że twoje czekanie nie pójdzie na
marne. Sprawię, że oszalejesz z namiętności tylko daj mi dwa dni proszę. -
Ma rację. Teraz zrozumiałam, że chcę tego samego ale przy nim mój mózg
odmawia mi posłuszeństwa. Wiem o czym mówił, bo sama o tym
myślałam. Jeden wyraz, jedna nazwa, najseksowniejsza, najbardziej
romantyczna …
–Paryż – odpowiedziałam a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech na
mojej również.
–Cieszę się, że mnie zrozumiałaś - kończąc zdanie pocałował mnie w
usta.
–Rozumiem, w końcu powiedziałeś, że to – wskazałam palcem na swoją
głowę – jest najmądrzejsze.- Roześmialiśmy się na głos.
–Kocham twoje poczucie humoru – odparł wtulając swoją twarz w moją
szyję.
–Tylko poczucie humoru? - zapytałam z nutką intrygi i ciekawości co na
nie odpowie.
–Nie...nie tylko! Kocham twoje usta – i złożył na nich całusa. - Twoje uszy
– wypowiedział to lekko je przygryzając. - Twoją szyję – namiętnie ją
całując. Wzdrygnęłam się bo moje podniecenie wracało, a na skórze
pojawiła się gęsia skórka. Musiałam to przerwać choć bardzo nie
chciałam.
–Ok już wierzę! Przestań proszę.... bo w końcu od dziś Paryż nie będzie
stolicą Francji tylko tak będzie się nazywał mój blat kuchenny – Edward w
tym momencie parsknął śmiechem.
–Masz rację kochanie. Więc co pijemy?
–Zapewne ty co zawsze tak ?
–Tak piękna.
–No a ja spróbuje tego samego by się przekonać co ty w tym widzisz, żeby
tak bez coli tylko z samym lodem – aż otrzepało mnie na samą myśl.
–Więc pozwól Bella, że to ja ci przygotuję. Może ci jednak przypadnie do
gustu. - Odsunął się ode mnie i sięgnął po dwa kryształowe, okrągłe, duże
kieliszki na krótkich nóżkach tak zwane „koniakówki”, które były
podwieszone nad moją głową. Położył na blacie koło mnie. Ja tam dalej
siedziałam i trzymałam go moimi nogami.
–Kochanie muszę iść po whisky – popatrzył na moje uda lekko ich
dotykając. Puściłam go i zrobiłam niezadowoloną minę jak jakiś
rozkapryszony dzieciak. Edward się uśmiechnął i poszedł do salonu, bo
tam trzymałam trunki. Po dwóch minutach przyszedł z powrotem i podał
whisky mi do rąk a sam skierował się ku lodówce by wziąć lód.
–Możesz go troszkę ogrzać. On to lubi, wtedy ma lepszy aromat – czy on
się musi tak na mnie wyżywać nawiązując do seksu. To są dla mnie
męczarnie. Ja się mu kiedyś za to odwdzięczę... Oj odwdzięczę.
Popamięta, że zadarł z niewłaściwą osobą, jeszcze będzie prosił o litość.
–Ty chcesz mnie zabić tak? - zapytałam.
–Ależ nie. Skądże przyszło ci to kochanie do głowy? – odpowiedział nie
odwracając się do mnie. Słyszałam zdecydowanie za dużo radości w jego
głosie.
–Zapamiętaj tę chwilę Edwardzie Cullen, jeszcze pożałujesz. Jeszcze
będziesz przepraszał i błagał mnie żebym przestała. - Uśmiechnęłam się
do niego, ponieważ wreszcie się odwrócił do mnie.
–Nie mogę się doczekać piękna.- Pff nic sobie z tego nie zrobił? Ale
zrobi!
Wsadził do każdego kieliszka po trzy kostki lodu. Poruszał delikatnie w
kółko każdy kieliszek z osobna by schłodziło się szkło a następnie wlewał
whisky dotąd aż wypełnił się kryształ do połowy. Zakręcił butelkę i zrobił
jeszcze raz to samo z kieliszkami co robił jak był tylko lód. Wyglądał
jakby odprawiał jakiś rytuał.
–Edward ty zawsze tak ?– wskazałam palcem na kieliszek.
–Tak. Zawsze… bo tak trzeba – podał mi mój kieliszek do ręki. Położył
dłoń na mojej i nakierował kieliszek pod mój nos.
–Powąchaj kochanie – Zrobiłam jak kazał i po 2 sekundach chciało mi się
kichać i jednocześnie mnie otrzepało.
–Przepraszam Edward, ale chyba nie dam rady... Odrzuca mnie
automatycznie. - Edward popatrzył się na mnie z tym jednym ze swoich
seksownych uśmieszków.
–Bella, musisz poznać pewne zasady wtedy spojrzysz całkiem inaczej na
to co trzymasz w ręku.
–Więc słucham Ed – chyba zaczęło mnie to interesować a bardziej
ciekawić co ma dopowiedzenia na temat tego trunku.
–Po pierwsze kochanie musisz nauczyć się go trzymać – zaczął przekładać
kryształ w mojej ręce...- musisz obejmować kieliszek całą swoją piękną
dłonią, aby ciepło twojej ręki podgrzewało alkohol. Dzięki temu znad
kieliszka zacznie się unosić, charakterystyczny dla whisky i ceniony
aromat. Najlepiej jest wprowadzić kieliszek delikatnie w ruch okrężny, aby
uwolniło się całe ukryte w nim bogactwo aromatu. - może i miał racje,
ponieważ zaczęło pachnieć inaczej… Już mnie ten zapach nie drażnił.
Ciekawe… wprowadzić w delikatny ruch.... - Po drugie rób to powoli,
pośpiech jest tu nie wskazany. Pomyśl, że trzymasz coś bardzo cennego
dla ciebie i zarazem bardzo kruchego – ja go zaraz zatłukę. Myśli, że
jestem głupia do czego znowu nawiązuje? - Po trzecie po kilku ruchach
delikatnie wciągnij zapach i zamocz tylko usta i posmakuj i zrób tak samo
z trzy razy. Odkryjesz, że za każdym razem smak jest coraz lepszy i różni
się od poprzedniego. A każdy następny łyk pobudzi twoje zmysły i
docenisz głębię jego smaku i aromatu.
–Czy my tu mówimy na pewno o whisky? - zapytałam z uśmiechem na
twarzy. Edward się roześmiał na głos.
–Tak kochanie, na pewno. Carlisle przekazał mi to w ten sam sposób jak ja
tobie i uwierz na pewno mówił o whisky.
–No dobrze, dobrze wierzę ci. I sprawdzimy do końca twoją wiedzę na
temat tego.- Uniosłam kieliszek do góry przy swojej twarzy by spojrzeć
przez niego na Edwarda. - Więc panie Cullen proszę mi powiedzieć co to
jest whisky? - Zobaczymy teraz jego mądrość.
–Kochana cały jego sekret ukryty jest w czterech składnikach: winie,
słońcu, dębinie i czasie.
–Co w dębinie? A co to jest?
–Dębina to po prostu drewniana dębowa beczka w której dojrzewa
winogronowy spirytus, aby po kilku latach zachwycić nas swym smakiem
i aromatem. Więc jak widzisz kochana by zachwycić ciebie oraz mnie
smakiem i aromatem musisz trochę po leżakować – o mało się nie
zadławiłam tym pieprzonym trunkiem, teraz to już przegiął. Odłożyłam
whisky na stół a niech sobie po leżakuje jeszcze trochę, będzie lepszy, ale
się uśmiałam.
–No teraz Ed masz przechlapane lepiej zwiewaj, gdzie pieprz rośnie, bo
nikt nie chciałby być w twojej skórze jak cię złapię – Edward się zaśmiał i
zaczął uciekać do salonu z kieliszkiem w ręku. Zeskoczyłam z „wyspy” i
zaczęłam go gonić. Oczywiście nie miałam szans, bo zaczął się zasłaniać
za sofą. Ja w prawo on w lewo i tak w kółko. Musiałam wymyślić coś
innego by go złapać… Wiem!
– Może ci się Edwardzie wydaje, że to było śmieszne ale muszę cię
rozczarować, że nie było – jego twarz automatycznie się zmieniała w
poważną. Ja odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść do kuchni. Dopiero
gdy odwróciłam głowę zaczęłam z wielkim trudem powstrzymywać
śmiech. Usłyszałam jak odstawił kieliszek na coffee table. Udało się,
pomyślałam ale szłam dalej.
–Bella zaczekaj. Ty chyba żartujesz, co? – dobiegł do mnie i złapał mnie
za nadgarstek obracając energicznie. W tym momencie jak zobaczyłam
jego twarz nie mogłam, parsknęłam śmiechem i objęłam go za szyję.
–To był żart – odetchnął. - Taaaakkkkkk – ciągnęłam długo. Byłam bardzo
zadowolona z mojego sukcesu.
–Nie – odpowiedział.
–Tak Ed i co teraz mam ci zrobić co? Masz dwie opcje, wybieraj tortura A
lub B . Więc…? - tak zaczynała się zemsta i była ona bardzo słodka.
–A one różnią się czymś ? - objął mnie za talię i przyciągnął do siebie.
–Nie bardzo. Obie są bardzo ale to bardzo bolesne .
–No więc niech będzie A – odpowiedział z uśmiechem.
Ja energicznie chwyciłam jego głowę i przyciągnęłam do swoich ust
całując go zachłannie przy tym jęcząc namiętnie jak tylko umiałam.
Włożyłam szybko swój język do jego ust pieszcząc jego język i
podniebienie sapiąc strasznie. Jezzuu ale jestem dobrą aktorką. Chciałam
mu przez to pokazać jak to fajnie jest tak drażnić się z kobietą.
Wskoczyłam na niego, oplatając go w pasie a on złapał mnie za obydwa
pośladki i przyciągnął energicznie. Gryzłam jego ucho , dotykając go
językiem. Szyi również nie oszczędziłam. Czułam jego gwałtowność.
Uległ. Udało mi się, zaraz padnie ofiarą.
–STOP! - odsunęłam się gwałtownie. -Czas się skończył . Więc gratuluję
przeżył pan – chciałam spuścić nogi na podłogę ale Edward nie chciał
mnie puścić i dalej trzymał mnie za pośladki.
–O nie panno Swan jeśli się powiedziało A to i trzeba powiedzieć B – i
zaczął mnie namiętnie całować, myślałam że oszaleję. A ja próbowałam
coś powiedzieć międzyczasie ale mi nie pozwolił. Więc poddałam się i
chwyciłam jego włosy delikatnie przyciągając go do siebie i oddałam mu
pocałunek rozkoszując się jego smakiem. Po pary minutach przestał.
–Sam się chyba zabiję jak tak będziemy postępować – odparł delikatnie
przyciągając mnie w tali rękoma do siebie co uwolniło moje pośladki i
mogłam teraz swobodnie stąpać po ziemi.
–Sam zacząłeś – uśmiechnęłam się delikatnie go całując w usta.
–Kocham być przy tobie – odpowiedział bardzo poważnym tonem co
podkreśliło jego powagę.
–Ja też i to bardzo. - Staliśmy jeszcze tak z może pięć minut całując się
gdy nam ktoś przerwał.
–Cześć wam gołąbeczki – powiedzieli równocześnie Alice i Jasper, którzy
właśnie weszli do salonu. Automatycznie przestaliśmy się całować ale
nadal obejmowaliśmy się.
–Cześć wam - odparłam a następnie przywitał się Edward.
–Co porabiacie ? – zapytała Alice.
–Nie widać kochana? – sparaliżowałam ją wzrokiem. Alice tylko się
roześmiała i usiadła na sofie.
–Choć Bella. Usiądź tu, musimy pogadać – mówiąc to wskazywała na
kanapę, gdzie mam spocząć.
–Już Al tylko przyniosę sobie moją szklankę z koniakiem – kiedy to
powiedziałam Edward złapał mnie za rękę i powiedział mi do ucha.
–Ja ci przyniosę a ty usiądź kochanie – jak kazał pan tak zrobiłam.
–A wy napijecie się czegoś ? – zapytałam z przyzwyczajenia bo przecież
sami mogą sobie zrobić, przecież tu mieszkają. Jasper ,kiedy to
powiedziałam parskną śmiechem.
Usiadłam na kanapie bokiem, tak, że plecy miałam oparte na tapczanie a
nogi położyłam przed siebie na sofie. Alice zrobiła to samo tylko, że po
drugiej stronie. Zapewne się zastanawiacie czy miała miejsce. Oczywiście,
że miała, ponieważ moja sofa jest zajebiście duża. Mogłoby się na niej
zmieścić z piętnaście osób. Tak naprawdę to była wielka rogówka tak jak
by złączył z cztery sofy w jedną pod kątem prostym. Ale mniejsza o to.
Zastanawiała mnie Alice, która przez cały czas podczas nieobecności
chłopców, którzy poszli do kuchni, patrzyła się na mnie i uśmiechała się.
–Co Al..? O co chodzi..? Czemu tak zęby suszysz?
–Same moje usta formują się w uśmiech, kiedy widzą ciebie taką
szczęśliwą. Promieniejesz Bello i bardzo się z tego cieszę. Nawet nie
wiesz jak długo czekałam na to by zobaczyć cię tak w pełni szczęścia.
Bardzo długo ale się opłaciło.
–Wiem Alice, jestem taka szczęśliwa – mówiąc to zsunęłam się jeszcze
niżej na sofie, opadłam tak jak bym była bezwładna. Moje szczęście mnie
obezwładniało. - Oby to szczęście trwało wiecznie, Alice.
–
Będzie na pewno tylko musisz przestać się bać to po pierwsze, a po
drugie zapomnieć co było z Jamsem. Bella , Co było i nie jest, nie pisze się
w rejestr. Więc żyj kobieto !!!
–Taki mam zamiar Alice… - Tak zastanawiałam się co mi powiedziała i
ma rację. Muszę zapomnieć. Jamesa nie ma, on w ogóle nie istniał. Boże
Bella jak możesz sobie zaprzeczać, że w ogóle nie istniał skoro masz z nim
córkę. Nie, to nie możliwe. - Alice ?
–Tak.
–Ja nigdy o nim nie zapomnę – odpowiedziałam cicho z wielkim
przekonaniem.
–Co? - zmarszczyła czoło. Wstała i podeszła do mnie. Przykucając
chwyciła mnie za ramiona i popatrzyła w oczy. – Bella , musisz.
–Nie mogę. Nie rozumiesz. Nic mi to nie da!
–Jak to? – odparła ze zdziwieniem.
–Tak to Alice, że gdybym nawet wmówiła sobie, że jego nie ma, on
zawsze będzie przy mnie. Jeśli wyprę się, że on nigdy nie istniał to tak
jakbym wyparła się własnego dziecka. Bo RosaAlie zawsze będzie
również częścią jego i to dzięki niemu ją mam. Więc może zamiast
zapomnieć muszę po prostu zacząć inaczej go traktować. Zaraz, zaraz ja
już go inaczej traktuję. Wcale nie rozpaczam za nim i nie chcę żeby
wrócił, ja mu jestem po prostu.... wdzięczna!
Tak Al już zrozumiałam jestem mu wdzięczna, że odszedł ,ponieważ dał
mi w prezencie moje teraźniejsze szczęście. Gdybym była nadal z nim nie
znałabym Edwarda. No może bym go znała ale nie czułabym tego co do
niego czuję na dzień dzisiejszy – kurde, ja naprawdę to zrozumiałam.
–I chwała Ci Boże za to ! Bardzo się cieszę, że w ten sposób to
interpretujesz. Naprawdę. - przytuliła mnie i dała mi cmoka w policzek.
Poszła usiąść z powrotem tam gdzie siedziała. Tak naprawdę to sama się z
tego cieszyłam. Już nie czułam do Jamesa tego co wcześniej, czułam
wdzięczność za to, że dał mi tak wspaniałą córkę. Swoimi uczuciami
darzyłam teraz kogo innego... Właśnie tego, który wchodził teraz do
salonu. Popatrzyłam na niego i obdarzyłam go najszerszym i najbardziej
serdecznym uśmiechem.
–Więc Bello, musimy jutro jechać z rana na zakupy skoro jeszcze nic nie
masz kupionego – popatrzyłam na nią ze zdziwieniem i dopiero po paru
sekundach zajarzyłam, że to było celowe. Chciała nakierować chłopaków
myślenie o czym rozmawiałyśmy. Cwana bestia.
–Tak Alice musimy i to wcześnie tak około 9:00am, tylko musimy kogoś
poprosić by zaopiekował się RosaAlie.
–A wy jak zawsze o zakupach – wtrącił się Jasper – Mogę z nią zostać
przecież wiesz, że dla mnie to żaden problem.
–No a ja mogę mu pomóc, bo nie mam jutro dyżuru więc jestem wolny –
dodał Edward wręczając mi mój kryształ z whisky. Podniósł moje nogi do
góry by usiąść a gdy już spoczął na sofie położył moje nogi na swoich
kolanach co wydało mi się za bardzo seksowne.
–Będzie ci się chciało wstać i przyjechać tak wcześnie rano? – zapytałam.
–Pewnie, nie ma problemu jak dla mnie – odpowiedział głaskając moje
kolano.
–A ja mam inny pomysł...
–Jaki ?– zapytał Edward.
–Zanocujesz tutaj to zaoszczędzi ci drogi i czasu – Boże czy ja to właśnie
zaproponowałam przecież jeszcze odkąd się znamy nie nocował u mnie w
domu po prostu grzecznie wracał do swojego łóżka. Z jednej strony...hmm
było by ciekawie.
–
No świetny pomysł – zgodził się ze mną Jasper a Alice uśmiechnęła się
do niego przytakując nam obojgu. Edward popatrzył się na mnie. Ja
starałam prosić go swoim oczami by się zgodził. Do cholery przecież
jesteśmy dorośli możemy zapanować nad emocjami jeśli tylko chcemy. Ta
już cię widzę Bello Swan jak panujesz nad sobą. Przed chwilą o mało nie
zrobiłaś TEGO na blacie kuchennym a co dopiero jak taki Młody Bóg
znajdzie się w twoim łóżku. Aż na samą myśl zrobiło mi się gorąco.
–Ok. chyba jednak zostanę – odpowiedział patrząc mi w oczy. Dziwne ale
na jego twarzy nie było uśmiechu. Zdziwiło mnie to ,ponieważ inny facet
już by się pożegnał z obecnymi w pokoju i wynosząc mnie na barkach
zaniósł na łóżko by uprawiać dziki seks na wszystkim co nadawało się do
tego. A uwierzcie dużo rzeczy się nadaje i spełniają zajebiście swoją
funkcję. Edward był poważny jakby go coś bolało, a może jednak
zabolało?
–No to super – odpowiedziałam krótko aby nie dać po sobie poznać, że
jego mina troszeczkę mnie zmartwiła. Nagle Alice się zerwała z sofy.
–No to świetnie, że wszystko ustalone to teraz mogę coś przekąsić i idę
spać, bo te moje najdroższe – wskazała palcem na swoje stopy – muszą
odpocząć. Będą mi potrzebne jutro, zwłaszcza że dochodzi pierwsza w
nocy i nie wiele im zostało. A ty kochanie ? – zapytała Jaspera – Jesteś
głodny?
–Jak wilk – odpowiedział zaciskając zęby. Oj coś mi się zdaje, że mój brat
nie miał ochoty na tego rodzaju posiłek co proponowała mu jego żona
tylko na coś zupełnie innego. Wstali razem i poszli do kuchni obejmując
się.
–Edward a ty nie jesteś głodny? Nie widziałam, żebyś coś jadł –
zapytałam pochylając się w jego stronę, delikatnie głaszcząc jego włosy.
–Jestem Bello, ale jedzenie nie zastąpi mi tego rodzaju głodu! - Boże
zupełnie jak mój brat, tylko o jednym.
–Oj jak mi przykro kochanie ale na tego rodzaju posiłek to musisz
poczekać jeszcze z dwa dni – postanowiłam się z nim chwilkę podrażnić
tak jak on to robił w wcześniej ze mną.
–Tak właśnie myślałem i dlatego sądzę kochanie, że lepiej będzie jak
wrócę do domu – zmarszczyłam brwi kiedy to powiedział. To o to
chodziło kiedy nie pałał radością, kiedy zaproponowałam mu by został na
noc.
–Nie ma mowy Edward! Dla mnie, kiedy jesteś blisko to już jest
wystarczająco dużo. Nie musisz mnie dotykać jeśli sprawia ci to aż taki
ból, ale bądź koło mnie. Proszę – naprawdę tak myślałam. Po prostu
chciałam koło niego być, czuć jego obecność jeśli nie będzie mi dane
odczuwać go inaczej. To mi wystarczy w zupełności.
–Jeśli ci to nie przeszkadza to mi również – odparł podnosząc mnie na
swoje kolana i przytulił.
–Jasne, że nie – skłamałam po raz kolejny dzisiaj. Będzie mi cholernie
trudno zasnąć przy nim ale spróbuję. Przytuliłam się do niego obejmując
go za szyję i pocałowałam go delikatnie w usta. Położył swoją dłoń na
mojej twarzy a ja po prostu wtuliłam się w nią. Oparliśmy się o swoje
czoła patrząc sobie w oczy. Edward przyciągnął mnie delikatnie za szyję
do swojej twarzy i pieścił swymi ustami moje. Rozchyliłam usta by
pogłębić pocałunek. Gdy tylko poczułam jego język od razu zrobiło mi się
przyjemnie ciepło. Całowaliśmy się przez dłuższą chwilę ponętnie,
masując swoje języki i podniebienie. Gdy przerwaliśmy położyłam swoją
brodę na jego ramieniu i wyszeptałam mu do ucha- Edward, chyba się
robię śpiąca, chodźmy się położyć – wcale nie byłam śpiąca po prostu
chciałam się już znaleźć w łóżku w jego objęciach.
–To idziemy się położyć – odparł. Wstaliśmy i poszliśmy do kuchni gdzie
byli Al i Jass. Zajadali jakieś kanapki, karmiąc się nawzajem. Śliczny
widok, podoba mi się.
–Jeśli głodni to śmiało się częstujcie – powiedziała Alice z pełna buzią,
wskazując oczami na kanapki, które znajdowały się na talerzu.
–Pewnie – odparłam i wzięłam jedną dla Edwarda, który stał oparty o
wyspę, a drugą dla siebie. Podałam mu kanapkę i stanęłam obok niego
wtulając się do jego boku. Staliśmy może jeszcze z dziesięć minut i
gadaliśmy o głupotach śmiejąc się przy tym. - Ok my idziemy spać.
Dobranoc brat – podeszłam ucałować go w policzek jak zawsze –
Dobranoc moja kochana psiapsiółko – żegnając się z Alice uścisnęłam ją
mocno. Podeszłam tylko jeszcze do lodówki by wziąć dla nas po butelce
wody mineralnej i poszliśmy do mojej sypialni...
† Rozdział 9 †
† Edward †
Wyszedłem z łazienki i oparłem się o framugę drzwi przyglądając się Belli
jak siedzi przy toaletce w szlafroku. Nakłada na twarz małą ilość kremu
lekko go wcierając. Ściągnęła ręcznik z głowy i mokre włosy opadły na jej
plecy oraz ramiona. Po chwili gdy rozczesywała swoje włosy zauważyła
mnie w lustrze. Zmierzyła mnie wzrokiem od dołu do góry przy tym
uśmiechając się szeroko.
–Seksownie wyglądasz panie doktorze w tym ręczniku na swoich
biodrach- powiedziała obracając się na taborecie od toaletki.
Uśmiechnąłem się do nie, ponieważ można było wyczuć intrygę w tym.
Będzie się mścić za tą whisky. Jeśli chodzi o tą whisky to miała rację tak w
połowie, bo przecież mówiłem o trunku ale przyznaje się, że próbowałem
tak formułować zdania by mogło kojarzyć się jej z seksem. I teraz wiem,
że sam sobie zacisnąłem pętlę na szyi jak jakiś samobójca.
–To tylko chwilowe Bello, nie przyzwyczajaj się – wytrzeszczyłem zęby.
Nie poddam się bez walki - chciałem tylko zapytać czy nie masz może
jakieś zapasowej szczoteczki do zębów?
–Oczywiście, że mam. Tylko muszę skoczyć na dół, tam je trzymam –
wstała i poszła w kierunku drzwi – Zaraz wrócę - i wyszła.
Ja wróciłem do łazienki i usiadłem na brzegu wanny trzymając tubkę od
pasty do zębów w ręce i nerwowo ją obracałem. Czym się denerwujesz
Edward? Wszystko będzie w porządku. Ta już to widzę.... Głupku ty
jeden! Chyba możesz poczekać jeszcze dwa dni? Jezzuu ja wariuję... sam
do siebie gadam. - Edward? - zawołała Bella – Gdzie jesteś?
–W łazience. - Bella przyszła do łazienki trzymając w ręku zapakowaną
szczoteczkę.
–Proszę mój luby – odparła wręczając mi ją do ręki. Chwyciłem ją tak, że
złapałem zarówno szczoteczkę jak i jej rękę i przyciągnąłem ją do siebie.
Była teraz między moimi nogami. Wypuściłem jej rękę i położyłem swoje
dłonie na jej biodrach. Patrzyłem teraz na nią. Boże, ale ja ją pragnę. To
się nie uda, nie mogę się powstrzymać wiedząc, że pod tym szlafrokiem
nie ma nic. Jest golusieńka. Na samą myśl mój przyjaciel drgnął. Ku
mojemu zdziwieniu Bella spuściła głowę i położyła dłonie na moim karku.
Zbliżyła swoje usta do moich. Czułem jej cudowne, ciepło – słodki oddech
na swoich wargach. Włożyła swoją delikatną dłoń w moje włosy,
mierzwiąc je przy tym a drugą dłoń trzymała dalej na karku lekko go
ściskając. Przybliżyłem swoją twarz bliżej do niej i pocałowałem
delikatnie pogłębiłem pocałunek. Jeśli tego nie przerwę teraz to pójdzie to
w złym kierunku. Jakim złym...! To nie jest zły kierunek, ponieważ oboje
tego pragniemy, ale jest nieodpowiedni na tę chwilę. Nie mogę
wykorzystać tego, że Bella zaproponowała mi zanocować. Tylko dlaczego
ja staram się to opóźniać jeśli Bella chce tego równie bardzo jak ja. Każdy
facet będąc tam w kuchni na moim miejscu spełnił by prośbę swojej
kochanej. A ja co? Odrzuciłem jej pragnienie. Przecież może być
cudownie teraz i tu.
Zacząłem delikatnie pieścić i ssać jej wargi by wpuściła mnie do
środka. Pragnąłem pieścić jej język i podniebienie. Chciałem poczuć jej
wspaniały jedwabisty narząd smaku. Bella od razu udzieliła mi wstępu.
Całowaliśmy się namiętnie i powoli rozkoszując się przy tym każdym
zetknięciem naszych języków. Poczułem, że po pewnej chwili Belli nie
było zbytnio wygodnie stać tak przede mną i pochylać głowę.
Przyciągnąłem jej biodra tak by usiadła na moich nogach okrakiem.
Objąłem ją przez chwilę w pasie a następnie skierowałem swoje ręce na jej
plecy i przybliżyłem ją do swojej klatki piersiowej. Zacząłem drażnić ją
swoim językiem po jej szyi. Lubiła tak, ponieważ za każdym razem, kiedy
tak robiłem odchylała swoją głowę do tyłu umożliwiając mi lepszy dostęp.
Zamknęła oczy z cichym westchnieniem. Rozpocząłem delikatnie ssać jej
szyję przy tym zmieniając co chwilę miejsce składania pocałunków.
Skierowałem swoje usta w kierunku obojczyka, odsłaniając troszkę więcej
jej ciała. Pokazał się zarys jej prawej piersi co podnieciło mnie już na
maksa. Czułem jak twardnieje mój penis. To już koniec, muszę ją poczuć,
pragnę jej. Schodziłem niżej w kierunku odsłoniętej piersi lekko i
delikatnie odchylając Bellę do tyłu. Gdy się wygięła w łuk cała pierś
ukazała mi się spod jej okrycia. Polizałem okrężnym ruchem języka jej
brodawkę, która była już podniecona i sterczała jak malutki rodzynek.
Kiedy tak robiłem, Bella zaczęła cicho jęczeć a jej oddech znacznie się
przyśpieszył. Lekko poruszała miednicą w górę i w dół co mnie już
rozwaliło. Pocałowałem ją między piersiami i mocno pociągnąłem by
wróciła do poprzedniej pozycji. Przytuliła się cała, obejmując mnie za
szyję i położyła głowę na moim barku. Moje ręce zsunęły się pod jej
pośladki. Chwyciłem je żarliwie całymi dłońmi i wstałem z wanny. Bella
oplotła moje biodra swoimi długimi nogami. Całując nadal subtelnie po
szyi kierowałem się z nią powoli do sypialni.
Położyliśmy się na łóżku. Bella teraz leżała pode mną na wspaniale
pachnącej, białej pościeli. Ja leżałem na niej, ręce położyłem koło jej
głowy tak by oprzeć się na łokciach by moja kochana nie odczuwała
ciężaru mojego ciała. Zacząłem ją głaskać po włosach spoglądając jej
prosto w jej oczy, w których pojawił się jasny płomyk, który kochałem.
Dostrzegłem w nich również strach przed czymś. Zdziwiło mnie to,
ponieważ nie miałem pojęcia czego moja kochana mogła się bać. Przecież
nic jej przy mnie nie groziło.
–Kochanie, wszystko w porządku ? – zapytałem. Ona delikatnie się
uśmiechnęła i przyłożyła swoją dłoń do mojej twarzy.
–Oczywiście, że wszystko w porządku – zapewniła mnie Bella.
–Chcesz to kontynuować? Czy może chciałabyś zaczekać na nasz wyjazd?
–
Edward dla mnie to nie ma znaczenia gdzie! Może to być Paryż, Maui
*
lub wyspa w mojej kuchni. To nie miejsce jest ważne. Ważny jesteś ty. Bo
to ciebie pragnę. I na pewno moje wspomnienia będą dotyczyły tylko nas
nie miejsca. Więc jeśli mam ci odpowiedzieć krótko na twoje pytanie to
brzmi ono TAK. - W sumie to Bella miała rację. Nie miejsce jest ważne
tylko my i to co do siebie czujemy i czego tak naprawdę chcemy.
–To dobrze kochanie, bo pragnę cię dzisiaj bardzo mocno i na pewno nie
byłbym wstanie tego przerwać. Rozgrzałaś mnie już tak, że zaraz zwariuję.
Widzisz co ze mną zrobiłaś ? – gdy to powiedziałem potarłem swoim
penisem o jej udo. Bella, gdy tylko go poczuła wygięła się delikatnie,
zamykając oczy. Jej reakcja podnieciła mnie jeszcze bardziej.
Pocałowałem ją namiętnie w usta, Bella od razu odwzajemniła pocałunek.
Pieściłem jej wargi jak oszalały.
Maui* - jest drugą co do wielkości wyspą w archipelagu Hawajów.
Gdy poczułem, że moja kochana traci oddech przeszedłem lekko w
kierunku jej szyi by mogła złapać oddech. Rozpieszczałem jej szyję jak
tylko umiałem. Nie spieszyłem się z niczym. Chciałem żeby każdym
moim ruchem się delektowała i odczuwała przyjemność. Podparłem się na
prawym łokciu nieznacznie przechylając moje ciało na bok. Położyłem
swoją rękę na szyi Belli i subtelnie kierowałem swoją dłoń po jej nagim
ciele - przez obojczyk, klatkę piersiową, zahaczając o jej prawą pierś.
Zszedłem niżej po brzuchu aż w końcu znalazłem to co chciałem, pasek od
szlafroka. Udało mi się go szybko rozwiązać za pomocą jednej ręki.
Odsłoniłem go i wtedy ukazało mi się piękne ciało Belli.
Dobrze myślałem. Była naga, no prawie, ponieważ założyła białe stringi-
całe prześwitujące z delikatnej aksamitnej koronki, które były
niesamowicie seksowne. Podniosłem Bellę jedną ręką do góry by mogła
całkowicie ściągnąć szlafrok ze swoich ramion. I też tak zrobiła
odrzucając go jedną ręką na podłogę. Kiedy to zrobiła zauważyłem
delikatny rumieniec na jej policzkach.
–Kochanie, chyba się mnie nie wstydzisz?
–Trochę? Bardzo dawno żaden mężczyzna nie widział mnie nagą. Chyba
to czas sprawił, że trochę się krępuję – gdy to powiedziała jej rumieniec
przybrał jeszcze bardziej na kolorze.
–Kochanie, bardzo mnie to cieszy, że dawno nie widział cię żaden facet i
nie musisz się wstydzić, jesteś piękna – mówiąc to przejechałem z góry na
dół palcem po jej ciele co doprowadziło jej skórę do gęsiej skórki – i
bardzo mnie pociągasz, pragnę cię Bello tak mocno – ostatnie słowa wręcz
wyszeptałem.
–Ja ciebie też – odpowiedziała Bella.
Wróciłem do poprzedniej pozycji. Leżałem teraz na Belli całując jej szyję i
powoli kierowałem się swoimi wargami w dół po brzuchu. Piersi zacząłem
lekko masować i ściskać swoimi dłońmi. Zszedłem niżej aż poczułem jej
stringi i ściągnąłem je jednym pewnym ruchem rzucając je gdzieś na
parkiet. Rozchyliłem jej nogi i aksamitnie przejechałem kciukiem po jej
wzgórku łonowym. Bella wygięła się w łuk z cichym jękiem przywołując
najwyższego.
Zacząłem pieścić jej miednice drażniąc ją swoim językiem. Dotknąłem
subtelnie końcem języka jej łechtaczki co podnieciło moją kochaną
jeszcze bardziej lecz tym razem wyszeptała moje imię. Następnie
postanowiłem poczuć jej smak wnętrza wkładając swój narząd smaku do
pochwy Belli penetrując jej wnętrze i rozkoszować się jej zajebiście
słodkim sokiem. Bella wręcz piszczała. Chyba kochała jak to robię.
Złapała moją głowę, wplątując swoje palce w moje włosy energicznym
ruchem ściskała je i przybliżała moją głowę jeszcze mocniej do jej
łechtaczki. Przyśpieszyłem tempo by zwiększyć doznania mojej kochanki.
–Tak Edwardzie rób mi tak.... Pragnę cię mocniej i głębiej.... Ed zaraz
zwariuję! Ahh... Ahhh... Ahhhh... Ahhhhh... – Bella wygięła się jeszcze
mocniej w łuk, ściskając poduszkę z całej siły, którą miała pod głową i
równocześnie zaczęła przygryzać swoją dolną wargę. Spowolniłem gdyż
wiedziałem, że moja kochana jest po mocnym orgazmie ,ponieważ nadal
drżały jej uda. Szedłem językiem z powrotem w górę zatrzymałem się na
jej piersiach lekko przygryzając brodawki. Po paru sekundach podparłem
się na łokciu, leżąc obok mojej kochanej głaskałem ją lekko po włosach.
Ona nadal miała zamknięte oczy. Starała się uspokoić oddech. Położyłem
jej dłoń na jej twarzy powolnym ruchem skierowałem ją w moim kierunku
i pocałowałem delikatnie w usta. Bella otworzyła oczy i lekko się
uśmiechnęła.
–To było niesamowite pierwszy raz doznałam tak silnego …. - nie dałem
jej skończyć zdania, bo pragnąłem jeszcze raz wpić się w jej usta.
–Bardzo się cieszę kochanie – odpowiedziałem trzymając w swoich
palcach jej podbródek.
–Edward ja … ja cię ko..... - urwała tak jak by się bała wypowiedzieć.
Jakby to była jakaś klątwa!
–Nie śpiesz się kochanie powiesz, kiedy będziesz gotowa. I ja ciebie też
kocham. Kocham cię od dawna, kiedy Rosalie mi o tobie opowiadała. Nie
byłem tego świadomy, że moje uczucia za każdym razem. kiedy
rozmawiałem z nią się pogłębiały. Pragnąłem z nią rozmawiać zawsze
tylko o tobie. Twój temat traktowałem jak witaminę, którą muszę brać
codziennie.
Bella usiadła podpierając się jedną ręką. Wciąż się uśmiechała i rumieniła
się przy tym tak słodko.
–To dziwne ale ja mam takie same odczucia. Lubiłam o tobie słuchać
mimo że nigdy cię nie widziałam. I za każdym razem, kiedy Rose
przekraczała próg mojego mieszkania pierwsze moje pytanie dotyczyło
ciebie. To niesamowite.
–Ty kochanie jesteś niesamowita – Bella zawstydziła się i jednym ruchem
swojej ręki założyła pasmo włosów za ucho, uśmiechając się przy tym.
Po paru sekundach gdy tak siedziała i po prostu się uśmiechała patrząc mi
w oczy, opadła na łóżku w przeciwnym kierunku. Teraz jej twarz była na
wysokości mojego penisa a moim oczom ukazały się jej piękne stopy.
Zacząłem delikatnie jeździć po nich podkreślając ich kształt. Bawiąc się
każdym palcem u jej stopy. Gdy tak dotykałem jej nóg poczułem jak mała
rączka mojej kochanej spoczywa na moim fiucie. Dotykała mnie przez
ręcznik, który nadal spoczywał na moich biodrach. Delikatnie pieściła go,
poruszając w górę i w dół. Myślałem, że zaraz eksploduję. Bella jednym
ruchem ręki ściągnęła ręcznik. I koniuszkami palców zaczęła drażnić
mojego penisa.
Nie mogłem się doczekać aż posmakuję ją jeszcze raz. Zacząłem całować
ją po stopach przechodząc coraz wyżej. Bella położyła się na plecach,
wyciągając za siebie daleko ręce. Jej ciało naprężyło się pokazując swoje
wszystkie atuty. Płaski brzuch, krągłe biodra i piersi tak idealne, że na ich
widok robiło się gorąco. Muskałem jej każdy centymetr ciała kierując się
ku górze. Przy każdym złożonym pocałunku na jej aksamitnym ciele
,lekko podnosiła brzuch do góry a miednice opuszczała na dół.
Wiedziałem, że moja kochana już była na tyle rozgrzana i podniecona by
przejść dalej do tego na co obydwoje już tak długo wyczekiwaliśmy.
Objąłem ją jedną ręką za szyję a drugą rękę włożyłem między nogi, moja
kochana zaklęła cicho. Poczułem, że jest strasznie mokra.
–Kochanie bierzesz tabletki? – zapytałem. Musiałem być pewny. To może
egoistyczne ale nie chciałem jej czuć przez jakiś tani lateks. Nic mi nie
odpowiedziała tylko przytaknęła głową. Położyła swoją rękę na mojej,
którą trzymałem między jej nogami i mocno dociskała nakierowując moje
palce w głąb.
–Edward, ja … zaraz dojdę... – wyjęczała moja kochana. Boże, jak ona
swoim zachowaniem wywołuje we mnie skrajne emocje.
Włożyłem swojego wskazującego palca do jej zajebiście ciepłej, ciasnej i
jeszcze bardziej mokrej waginy. Penetrowałem w niej tak, jak ona chciała
– nadawała tempo swoją ręką. Zaczęła mocno szczytować, wyginając
maksymalnie swoje ciało. Złapała mnie za rękę i mocno ją uścisnęła
splatając palce. To był piękny widok. Z Belli tryskała taka wielka
namiętność, że wiedziałem, że już dłużej nie mogę się tak torturować.
Dłużej nie wytrzymam. Muszę ją poczuć. Położyłem się na Belli, lekko
rozchylając jej uda nakierowałem mojego przyjaciela na jej wejście. Bella
objęła mnie rękami na plecach mocno przyciągając moją klatkę piersiową.
Usta wpiła się płomiennie w moją szyję, jęcząc przy tym. Kiedy
wchodziłem pewnym ruchem do samego końca, ona wbijała swoje
paznokcie w moją skórę. Gdy wszedłem do końca zająknąłem cicho,
odchylając moją głowę wraz z zamkniętymi oczami. Było mi tak dobrze.
Tak dokładnie ją czułem. Była dla mnie doskonale dopasowana, jednym
słowem perfekcyjna. Drażniła mojego członka ściskając go swoją pochwą.
Kurwa...ona jest niesamowita! Poczułem jak jej ręce zjechały na moje
pośladki, które lekko ścisnęła i przyciągnęła do siebie. Wchodząc i
wychodząc na początku ostrożnie, bez pośpiechu. Bałem się , że może
odczuwać jakiś ból. Gdy widziałem, że Belli jest dobrze, zacząłem
pogłębiać swojego fiuta równocześnie przyśpieszając tempo.
–Czuje cię tak idealnie kochanie – Czy ona do mnie właśnie wyszeptała
„kochanie”. Byłem w szoku to ja tak do niej mówiłem od pewnego czasu.
–Ja ciebie też. Jesteś perfekcyjna.
Przybliżyła moje usta do swoich składając na nich pocałunek. Zacząłem
swoimi ruchami doprowadzać ją do kolejnego orgazmu. Sapała mi do buzi
szepcząc moje imię. Mocno zacisnęła mojego penisa swoją pochwą. Gdy
to wyczułem pchnąłem mojego fiuta jeszcze mocniej, energicznym
ruchem. Bella zapiszczała, obejmując moją szyję. Trwało to parę sekund.
Pierwszy raz tak perfekcyjnie czułem orgazm kobiety z którą się
kochałem.
Doszedłem parę sekund po Belli jęcząc. Spuściłem się do jej pochwy.
Opadłem wykończony na jej piersi, sapiąc niezmiernie szybko. Musiałem
uspokoić swój oddech. Kiedy tak leżałem, Bella objęła moją głowę rękami
a nogami moje biodra zamykając w uścisku. Słyszałem jej szybkie bicie
serca, które sprawiało, że moje słysząc to, uspakajało się. Podniosłem
głowę i ucałowałem jej usta i uśmiechnąłem się do niej szeroko.
–Byłaś wspaniała kochanie – wyszeptałem jeszcze ze zdyszanym głosem,
całując jej piersi.
–Nie, to ty byłeś wspaniały – wyszeptała Bella, mierzwiąc moje spocone
włosy.
Zszedłem z Belli i położyłem się na plecach o ona swoją głowę oparła o
moją klatkę piersiową. Przytuliłem ją ramieniem, całując czule w głowę.
Popatrzyłem na zegarek była 4:25am. O Boże ale poszaleliśmy, w ogóle
nie odczułem jak czas szybko uciekł. A najlepsze, że nie chciało mi się
spać za to spojrzałem na Bellę, która walczyła z powiekami. One opadały
a ona próbowała im na to nie pozwolić. Bawiłem się jej włosami by
ułatwić jej zaśnięcie.
–Ed, nigdy tego nie zapomnę. Było tak wspaniale. Teraz wiem na pewno,
że cię koch.... - wyszeptała to tak cicho, że ledwie zrozumiałem a ostatnie
słowo urwało się ,ponieważ Bella już popłynęła w objęcia Morfeusza. Jej
głowa opadała ciężko.
Teraz wiedziałem, że zasnęła. Obróciłem ją na drugi bok kładąc jej głowę
na poduszkę by było jej wygodniej. Kiedy tylko do niej się przytuliłem,
usłyszałem trzy sygnały, które dobiegły z mojej komórki, która znajdowała
się w kieszeni moich spodni. Leżały na długiej białej skrzyni przed
łóżkiem. Cholera kto to może być o tej porze? Zadałem sobie pytanie w
myślach. Wstałem i podniosłem ręcznik z podłogi ,przepasałem sobie nim
biodra. Podszedłem do spodni by wyciągnąć telefon z kieszeni i udałem
się do łazienki by sprawdzić kto sobie przypomniał o mnie. Usiadłem na
skraju wannie i sprawdziłem komórkę. Gdy się tylko odblokowała ukazał
się napis „ You’ve got 1 message ”. Wystarczyło, że nacisnąłem tylko
przycisk „Read” i od razu ukazała mi się nieodebrana wiadomość od
Jacoba.
Cześć Brachol ;)
Mam nadzieję, że Ci w niczym ważnym
nie przeszkodziłem :D
Chciałem tylko napisać Ci, o której będę w Chicago.
Właśnie jestem na lotnisku i za pół godziny mam odlot.
W Chicago jestem o 1:55pm.
Więc niedługo się zobaczymy!
Przekaż Esme, że na jej wspaniałą
kolację Wigilijną zdążę.
Trzymaj się. Jacob
Kurde. Super. Całkowicie o nim zapomniałem. Aż wstyd się przyznać.
Postanowiłem szybko odpisać by jeszcze odebrał przed wylotem.
Cześć Jacob ;D
Super, że dałeś mi znać, o której będziesz.
Będę czekał na lotnisku na ciebie.
Już nie mogę się doczekać byś poznał Bellę.
Do zobaczenia i miękkiego lądowania.
Ps: Nie przeszkodziłeś. Udało ci się.
Jednak gdybyś napisał jakieś
dziesięć minut wcześniej był byś martwy.
Wiesz o czym mówię :D
Ed
Zamknąłem klapkę i podszedłem do umywalki by w końcu umyć te zęby.
Kiedy skończyłem telefon odezwał się jeszcze raz. Podszedłem by
odczytać.
Super chyba chcesz mi przez to powiedzieć, że
Ewa skusiła Cię swoim jabłuszkiem i wypadłeś z raju :D
Gratulacje stary!!
OK wołają NAS do odprawy więc pogadamy jak
będę na miejscu.
Na razie ;)
Szybko wystukałem...jakie NAS! Kogo miał na myśli?
„Dziki” ja nie wypadłem z raju.
Ja do niego wkroczyłem.
I co za NAS wołają!?
Mam nadzieję, że Makenna nie jest z tobą???
;)
Bo taka była prawda. Wszedłem do raju. Kurwa … ale jestem szczęśliwy,
aż nie da się tego opisać. Poczekałem jeszcze chwile z nadzieją, że
odpisze. Po pięciu minutach odezwał się telefon.
Bingo!!! Makenna jest właśnie ze mną
ale nie martw się brachol, ona w Chicago
ma przesiadkę do Kalifornii.
Poznała jakiegoś gościa. Przez internet czy coś takiego.
I leci do niego na Święta.
Więc Victorię masz z głowy.
Jak na razie to nawet ani razu nie
zapytała się o ciebie.
Ok muszę kończyć bo zlinczuje mnie stewardessa.
Nara Edi.
I kurwa Bogu dzięki. To najlepsza wiadomość jak na dzień dzisiejszy.
Pojawił się uśmiech na mojej twarzy. Zgasiłem światła w łazience oraz w
sypialni i położyłem się koło swojego Aniołka, przytulając się do niej
całym ciałem. Kurde wszystko zaczyna się układać perfekcyjnie. Dobrze,
że Makenna sama rozwiązała mój największy problem. Tyle myśli zaczęło
przelatywać przez mój umysł, że nawet nie wiem, kiedy odpłynąłem w
błogi sen.
† Rozdział 10 †
† Bella †
Otworzyłam swoje ciężkie powieki. Pierwsze co mi się ukazało to śpiąca
twarz Edwarda. Jego twarz wyglądała na szczęśliwą. Była taka spokojna.
Leżał na brzuchu z głową wtopioną w poduszkę, którą obejmował oburącz
a ręcznik przykrywał tylko jego zgrabny tyłek. Już tak dawno nie
budziłam się przy mężczyźnie a tu proszę, sam młody Bóg we własnej
osobie. Odgarnęłam delikatnie kosmyki jego kasztanowych włosów z
twarzy.
Patrzyłam tak na niego wspominając dzisiejszą noc. Czy to naprawdę się
wydarzyło? Czy to był tylko sen? Jeśli sen to nie chcę się z niego obudzić.
Było tak wspaniale, że na samo wspomnienie ciarki przebiegły przez moje
ciało. Pierwszy raz coś takiego przeżyłam. Po pierwsze mój orgazm był
tak silny, że nigdy nie odczułam go aż tak intensywnie i szczegółowo.
Szczytowałam nie raz tylko trzy razy i za każdym razem był
intensywniejszy. A po drugie zadziwiła mnie postawa Edwarda. Zadbał o
to, by to był mój wieczór, liczyłam się tylko ja. Zadziwiające ale
generalnie faceci są egoistami i napierają na kobietę by sobie sprawiać
przyjemność. Taki już jest ten męski szowinizm. Edward jest inny i
wiedziałam to już od dawna, czuję to, że jest inny. Chyba się w nim
zakochałam. NIE, na pewno go kocham. Boże dzięki, że przynajmniej z
łatwością mogę to powiedzieć w swoich myślach. Muszę popracować nad
tym by zabić strach przed wypowiedzeniem tego na głos. Przynajmniej
spróbuję.
Popatrzyłam na budzik było wcześnie dochodziła 7:00am. Nie spałam za
dużo ale nigdy nie czułam się tak wypoczęta. Mogłabym latać, ponieważ
czułam się tak lekko. RosaAle na pewno jeszcze śpi. Ona zazwyczaj, kiedy
nie idzie do przedszkola wstaje o 9:30am. Tak więc mam jeszcze dużo
czasu na wyszykowanie się, a przede wszystkim kąpiel z dużą ilością
piany.
Postanowiłam nie budzić Edwarda, tak słodko spał, że szkoda byłoby go
zbudzić. Mam nadzieję, że ma błogi sen. Wyśliznęłam się z łóżka,
delikatnie ściągając prześcieradło, owinęłam się nim i pomaszerowałam
cicho na palcach do łazienki. Napuściłam gorącej wody do wanny i
weszłam do niej. O rany... tak cudownie. Zanurzyłam się wraz z głową,
zatapiając się tak chwilkę.
Oparłam się plecami i zsunęłam się niżej tak by woda przykryła moje całe
ciało, zamknęłam oczy. Leżałam tak przez chwilę kiedy usłyszałam, że
czyjeś kroki zbliżają się w moim kierunku. Nie zdążyłam otworzyć oczu
gdy ktoś złożył aksamitny pocałunek na moich ustach. To oczywiście był
Edward bo któż inny. Tak by mogło być zawsze, nic mi teraz nie
brakowało. Otworzyłam oczy i ujrzałam mojego anioła. Siedział na kancie
wanny i pochylał się w moją stronę.
–Dzień dobry – powiedziałam, uśmiechając się przy tym.
–Właśnie powiedziałem ci to samo – odwzajemnił uśmiech.
–Jeśli masz na myśli ten pocałunek to nie za dobry ten dzień- drażniłam
się by zmusić go by ponownie pocałował.
–Oj kochanie, to musi ci na razie wystarczyć – odpowiedział wstając z
wanny i poszedł w kierunku umywalki. Zdziwiło mnie to trochę ,ponieważ
byłam pewna, że powtórzy przywitanie, a jednak się pomyliłam.
Odprowadziłam go wzrokiem. Nic nie odpowiedziałam, bo tak naprawdę
zatkało mnie. Postanowiłam, że puszczę to mimo uszu i wróciłam do tego
co robiłam wcześniej. Zamknęłam oczy i cieszyłam się z przyjemności
kąpieli. Chyba nic mi dzisiaj nie zepsuje humoru.
Słyszałam, że Edward mył zęby. Fajne to uczucie dzielić z facetem
łazienkę rano. Dobrze, że mam dwie umywalki. Nie będziemy wchodzić
sobie w drogę. Bella! Stop! Gadasz tak jakby Edward już tu mieszkał!
Skarciłam się w myślach. Ale dlaczego nie? Przecież i tak większość czasu
spędza tutaj. Więc co stoi na przeszkodzie? Nic…no prawie nic.
Musiałabym wytłumaczyć RosaAle, dlaczego wujek Edward śpi z mamą
w jednym łóżku. Przecież ona nigdy nie widziała żadnego mężczyzny, z
którym dzieliłabym sypialnię. Ostatnim facetem z którym dzieliłam łóżko
był to James. Nagle z rozmyśleń wytrącił mnie głos Edwarda.
–O czym myślisz kochanie?- zapytał.
–O niczym, tak tylko – bo nie wiedziałam co odpowiedzieć.
–Więc mówisz, że nie za dobry ten dzień? - kontynuował naszą poprzednią
rozmowę.
–Hmmm , jednak jest wspaniały – odpowiedziałam.
–Dla mnie też.
–Doprawdy jakoś mnie nie przekonujesz! - Gdy tylko to powiedziałam
pochylił się i pocałował mnie teraz o niebo lepiej, zaśmiałam się w duchu.
Przecież on zawsze bardzo dobrze całował. Wepchnął mi język do moich
ust by pogłębić pocałunek. Otoczyłam swoimi rękami jego szyję na której
miał teraz mnóstwo piany i nadałam naszemu pocałunkowi tempa i
namiętności. Edward nie przestając mnie całować zrzucił ręcznik ze
swoich bioder i wszedł do wody, przyciągając mnie w swoje ramiona.
Wręcz położyłam się na nim a on mnie obiema dłońmi objął głaszcząc
mnie po plecach. Przytuliłam się do jego klatki piersiowej. W jego
ramionach czułam się tak bezpiecznie.
–A jak teraz się spisałem? – zapytał Edward.
–Teraz wiem na pewno, że dzień zaczął się dla ciebie bardzo dobrze –
odpowiedziałam.
–Każdy dzień jest dla mnie dobry, kiedy spędzam go z tobą.- Skierowałam
twarz w jego stronę by go pocałować. Taka nagroda za to co powiedział.
–Czemu już wstałeś? Mogłeś jeszcze spać.
–Chciałem cię jeszcze zobaczyć zanim wyjdziesz – powiedział Edward,
dając mi szybkiego całusa w policzek. – Bella, a tak w ogóle to, o której
się umówiłaś z Alice?
–Nie wiem ok 9:00am lub trochę później. Mam jeszcze parę rzeczy do
zrobienia. A tak serio to nie chce mi się w ogóle wychodzić z domu.
Nienawidzę zakupów, a raczej tego długiego szwendania się bez celu.
–Współczuję naprawdę. Mogę cię odbić jak tylko chcesz. Mogę około
1:00pm.
–Tak! Byłoby super! Mam nadzieję, że się do tej godziny wyrobimy. A
będziesz miał czas? Jakie masz w ogóle plany na dzisiaj?
–Będę miał czas, bo muszę odebrać Jacoba z lotniska mniej więcej o
2:00pm. I bardzo by mi było miło gdybyś mi towarzyszyła. Później muszę
go podrzucić do mojego domu. Tam się zatrzyma.
–Jacoba mówisz – cieszyłam się, że w końcu go poznam. Tak dużo o nim
słyszałam, on zapewne również o mnie.
–Tak. Pisał do mnie w nocy przed jego wylotem z Anglii. Więc jak ? -
patrzył na mnie z wymuszającą miną.
–Pewnie. Wszystko lepsze od tych cholernych zakupów. Wiesz, chyba
ratujesz mnie z paszczy tygrysa, muszę ci odpowiednio podziękować. Jak
myślisz? - Gdy to mówiłam obróciłam się w jego stronę obejmując go
swoimi nogami w pasie zaczęłam go namiętnie całować wtapiając się w
jego usta. Przez myśli przelatywały mi wspomnienia zeszłej nocy, od
czego od razu zareagowało moje ciało. Zrobiło mi się przyjemnie. Edward
przyciągnął mnie mocniej do swojej klatki piersiowej. Oderwał się od
moich ust i rozpoczął pieścić moją szyję. Gdyby nie fakt, że znajdowałam
się w wodzie zapewne już bym poczuła, że jestem mokra. Za to poczułam
Edwarda znaczną erekcję, co podnieciło mnie jeszcze bardziej.
Edward chwycił w obydwie ręce moje pośladki i wzniósł mnie do góry
nakierowując na jego penisa. Otoczyłam swoimi rękami jego szyję mocno
do niej się przytulając. Usiadłam na nim powoli do samego końca.
Wygięłam się subtelnie w stronę mojego kochanego, zaciskając mocno
swoją pochwę na nim. Reakcja mojego ciała na jego dotyk była
niesamowita. Moje ciało go pragnęło. Całował mnie zachłannie z
pragnieniem. Czułam jak jego ramiona drżą. Poruszał moją miednicą
powoli i za każdym razem kiedy wchodził we mnie co raz to głębiej
czułam go tak idealnie. Myślałam, że zwariuję zaraz. Jęknęłam cicho do
jego ust. Położyłam swoją głowę na jego ramieniu. Wiedziałam, że zaraz
dojdę.
–Ohh Edward... – zajęczałam zaciskając się mocno na nim i otoczyłam go
mocno swoimi rękami, wbijając swoje paznokcie w jego plecy. Po paru
sekundach Edward doszedł po mnie. Położył się na plecach, cicho jęcząc
przygarnął mnie do siebie. Leżeliśmy tak parę minut kiedy to Edward
wziął mydło w swoje dłonie i zaczął mi nim jeździć po plecach. Kiedy
skończył mnie myć ja zrobiłam to samo z nim. Uśmiechnął się do mnie i
nałożył mi troszkę piany z kąpieli na moim nosie i powiedział..
–Kocham cię Bello – i pocałował mnie w usta, przytulając.
Po około godzinie byłam już prawie gotowa. Edward zszedł do kuchni
zrobić kawę i lekkie śniadanie. Nie miał cierpliwości czekać na mnie, za
długo mi wszystko schodziło.
Stałam dalej przed lustrem wyciągając maksymalnie tuszem swoje rzęsy.
Gdy tak na siebie patrzyłam nie mogłam uwierzyć, że to ja. Już tak dobrze
nie wyglądałam dawno. Moja twarz była szczęśliwa. Usta same
formowały się w uśmiech, a z oczu można było wyczytać szczęście.
Makijaż lekki, podkreślający przede wszystkim moje duże oczy, błyszczyk
na ustach akcentował ich subtelność. Jednym słowem perfekcyjnie. Włosy
rozpuszczone, lekko pokręcone na grubej lokówce. To jednak prawda, że
jak człowiek jest szczęśliwy od razu inaczej patrzy na siebie. Czułam się w
końcu atrakcyjną kobietą.
Obróciłam się w kółko spoglądając jeszcze raz w lustro na całokształt.
Było super. Ubrałam się dzisiaj w bardzo obściskujące białe, długie jeansy
do tego czarna bluzka przylegająca do ciała, która spoczywała opinając
moje biodra i do tego nie uwierzycie ale wysokie czarne szpilki. Tak
szpilki, miałam dzisiaj ochotę je założyć. Chciałam wyglądać seksownie,
ponieważ tak się czułam i to dzięki mojemu kochanemu. Zwłaszcza, że
mam dzisiaj poznać słynnego Jacoba Blacka (o którym tyle słyszę) i chcę
wyglądać fascynująco dla Edwarda by nie musiał się za mnie wstydzić.
Zeszłam na dół do kuchni, gdzie już od dawna czekał na mnie Edward,
który pewnie jest zły. Wszyscy już się obudzili i jedli śniadanie. Alice
obróciła głowę w moją stronę i wręcz zawyła.
–Boże! Bella, wyglądasz rewelacyjnie! Widzę, że moja walka z
wiatrakami jednak nie poszła na marne. - uśmiechnęłam się do niej
puszczając równocześnie oczko. Teraz już wszyscy patrzyli na mnie
włącznie z moją uśmiechniętą córką. Edward podszedł do mnie i
wkładając mi winogrono w usta powiedział:
-
Alice ma rację, wyglądasz pięknie kochanie – i pocałował mnie w
policzek.
-
Dziękuję wam kochani, ale nie przesadzajcie aż tak bardzo,
wyglądam jak zawsze - Na to moja córka rzekła:
-
Nie prawda mamusiu, nie zawsze. - szczera aż do bólu. Podeszłam
do niej by ucałować ją na powitanie. Nie odezwałam się by jak najszybciej
skończył się temat mojego wyglądu. Nalałam sobie kawy i usiadłam przy
stole ze wszystkimi.
–Bella, wyspałaś się ?– zapytała Alice z ciekawością w głosie.
–Jak nigdy. Dziękuję, że pytasz – odpowiedziałam, rumieniąc się
delikatnie przy tym.
–Więc super, nie ma to jak porządnie wypocząć przed zakupami. Rose
dzwoniła, że będzie za chwilę i wyruszamy na podbój. A i Esme też z nami
się wybiera.
–Super! Ale wiesz co Alice? - popatrzyła na mnie z gniewem w oczach,
chyba miała na myśli, że próbuję się wymigać. - Muszę się wyrobić do
pierwszej, bo muszę jechać z Edwardem na lotnisko po Jacoba, jego
przyjaciela. Zresztą poznasz go wieczorem na wigilii.
–Boże! Myślałam, że masz zamiar całkowicie zrezygnować z zakupów!
–Nie no coś ty. Nie zrobiłabym ci tego – spojrzałam na Edwarda a on wraz
z Jasperem wyśmiewali się z nas po cichu .- Może pójdziecie z nami?
Widzę, że bardzo chcecie – zapytałam z sarkazmem w głosie.
–Nie, nie możemy – zaczęli równocześnie wymigiwać się przy tym się
jąkając. Uśmiałam się z nich w duchu, nie pokazując, że mnie rozbawili.
–Kochanie ja muszę jechać do domu na chwilę. Muszę się przebrać i
przygotować pokój dla Jacoba – podszedł do mnie i położył ręce na moich
ramionach i ucałował mnie w głowę na do widzenia. - Proszę cię Bella, nie
zapomnij komórki.
–Już mam w torebce, więc się nie martw – odchyliłam głowę do tyłu by
mnie pocałował w usta co uczynił natychmiast.
Pożegnał się z wszystkimi i wyszedł.
–Dzień dobry wszystkim – powiedziały wchodząc do kuchni Rose z Esme.
RosaAle od razu rzuciła się Esme na szyję.
–Bella, ślicznie wyglądasz – rzekła od razu Rose – No Alice tym razem ci
wyszło, muszę przyznać - skierowała ostatnie zdanie do Alice.
–Wiesz tylko, że ja nie zrobiłam nic. W tym rzecz – odpowiedziała Alice. -
Bella wyszykowała się sama, bez żadnej pomocy.
Rose wraz z Esme wbiła wzrok we mnie z niedowierzaniem.
–Żartujesz! - powiedziała Esme.
–Oj już przestańcie robić z tego taką sensację. Po prostu też lubię czasami
wyglądać ładnie i kobieco. Więc koniec dyskusji na ten temat. Idziemy?
Czy będziemy tak fascynować się dłużej moim wyglądem?
–Idziemy! – odparły wszystkie zgodnie.
Odłożyłam naczynia po śniadaniu do zlewu i poszłam na górę do swojej
sypialni po torbę i czarny, krótki płaszczyk. Tak, może niektórych
zadziwić słowo torba ale ja właśnie takie noszę - wielkie torby, by mogło
się tam zmieścić praktycznie wszystko. Zeszłam na dół do kuchni by
zostawić kartkę na wyspie z prośbą na co pani Tanya ma zwrócić uwagę
przy sprzątaniu oraz pieniądze wraz z 100$ podwyżką na Święta. Pani
Tanya to super kobieta. Sprząta dla nas od jakiś pięciu lat. Pomagała mi też
dużo jak RosaAle była jeszcze niemowlęciem. Dużo mnie nauczyła, jak
obchodzić się z maleństwem.
–Mamusiu, mogę iść z wami? - zapytała RosaAle.
–Nie kochanie, ty zostaniesz z wujkiem Jasperem i się pobawicie – mina
jej posmutniała a mi się zrobiło jej szkoda. RosaAle lubiła z nami chodzić
na zakupy. Mimo, że to dopiero czterolatka to zdążyła zarazić się tym
hobby od swoich ciotek. Boże, jak pomyślę, że im będzie starsza , będzie
się to bardziej nasilać to już głowa zaczyna mnie boleć. Uśmiałam się w
duchu.
–Wiesz RoseAle, dziadek ma przyjść do ciebie jak wyjdzie ze szpitala –
powiedziała Esme i od razu małej poprawił się humor.
–Dziadek! Super! – wykrzyknęła i pobiegła do swojego pokoju, nie
żegnając się nawet ze mną. Po jakiś dziesięciu minutach byłyśmy już
wszystkie gotowe do wyjazdu. Teraz się zacznie krzyż pański - jak dla
mnie.
Spojrzałam na zegarek i było już południe więc nie wiele czasu mi zostało
by wyrwać się z tego piekła. Rozdzieliłam się z dziewczynami, ponieważ
ich tempo zabijało mnie a poza tym musiałam jeszcze coś kupić dla nich
jak i dla Edwarda. Błąkałam się w poszukiwaniu odpowiedniego sklepu.
Stanęłam przed wystawą Tiffany&Co i wiedziałam już, że tu znajdę
prezenty dla wszystkich. Weszłam zadowolona do sklepu i zaczęłam się
przyglądać pięknym świecidełkom w gablotach. Po paru minutach
szukałam wzrokiem ekspedientki by dać jej do zrozumienia, że jestem już
gotowa.
–Dzień dobry. W czym mogę pani pomóc ? – zapytała miło ekspedientka.
–
Dzień dobry – odpowiedziałam równie miło – Poproszę dwie te złote
bransoletki z kolekcji Charm, z tymi podkowami.
–Czy to będzie wszystko, czy coś może ma pani szczególnego jeszcze na
uwadze?
–Wie pani co? Myślę, że do tego jeszcze wezmę dodatkowo same dwa
wisiorki tylko jeszcze nie wiem jakie. Hmm... myślę, że te będą
odpowiednie.-
Wskazałam na dwa złote kapelusze z 18 karatowego złota. To będzie
dobrze wyrażało ich zakupoholizm no i zainteresowanie modą a podkowa
to oczywiście na szczęście.
–Zapakować rozumiem – zapytała ekspedientka.
–
Tak. Przed tym bardzo prosiłabym na kapeluszach wygrawerować napis
ładnym pismem „
BFF ”* i dopiero zapakować.
–Nie ma sprawy, dla tak dobrego klienta wszystko. Więc zaniosę je do
naszego grawera by już zaczął. - odpowiedziała sprzedawczyni i zniknęła
za kotarą, która prowadziła zapewne na zaplecze. Miałam chwilę by się
porozglądać za czymś dla mojej kochanej córki no i dla mojego
mężczyzny.
Ekspedientka wróciła po niespełna minucie.
–Coś jeszcze ? - zapytała.
BFF* - Best Friend Forever
–
Z tej samej kolekcji Charm bransoletkę ,tylko ze srebrnym misiem i do
tego ślicznego pieska. - W tej chwili ,kiedy zobaczyłam ten wisiorek z
pieskiem wpadłam na pomysł co kupić mojemu małemu aniołkowi. Coś o
czym bardzo marzyła przez ostatnie miesiące.
–Zaraz wracam, tylko zapakuję - powiedziała sprzedawczyni.
–
Proszę napisać na opakowaniu Dla kochanej i jedynej córeczki.
–Dobrze, jak pani sobie życzy – przytaknęła.
Boże ,został mi jeszcze Edward dla niego w ogóle nie miałam pomysłu.
Przeglądnęłam już prawie wszystkie gabloty i nic mi nie przyszło na
myśl. W tym czasie kiedy już praktycznie zrezygnowałam z tego, że tu
znajdę prezent, moim oczom pokazał się perfekcyjny podarek dla
Edwarda. Uśmiechnęłam się szeroko bo to było idealne.
–Proszę czy taki napis się pani podoba – zapytała sprzedawczyni
pokazując mi już gotowe bransoletki moich przyjaciółek.
–Tak super! Pakujemy i na jednym proszę napisać „Alice” a na drugiej
„Rosalie”. A na tym – pokazując palcem o co dokładnie mi chodzi, bardzo
proszę wygrawerować o to taki napis...
Praktycznie wszystko załatwiłam co miałam w planie. Dla wszystkich
prezenty zakupione! - wykrzyknęłam dumnie w myślach. Poszłam jeszcze
do banku by wziąć dla dziewczyn przed płacone karty debetowe. To była
druga część ich prezentu by mogły zaszaleć na zakupach w Paryżu. No i
druga część prezentu dla Edwarda też już z głowy. Popatrzyłam na zegarek
była 12:50pm więc postanowiłam iść w kierunku wyjścia z tego
wariatkowa. Wysłałam SMS-a do Alice, że spotkamy się w domu a
następnie wystukałam numer telefonu do Carlisle'a.
–Cześć Bella – odezwał się radośnie.
–Cześć Carlisle
–Coś się stało moja droga?
–Nie , to ja się pytam czy wszystko w porządku?
–No nie... Jak się coś dzieje to tym bardziej nie dzwonisz. W ogóle nie
dzwonisz bo się często widujemy. Prawda? Więc dlatego mnie zdziwiło.
–Trochę się pogubiłam w tym co powiedziałeś, ale nie ważne. Słuchaj
Carlisle – przeszłam do sedna sprawy. - Gdzie ja mogę dostać rasowego
„shar peia”? I najlepiej by była możliwość kupienia go dzisiaj.
–
Hmm wiem o czym mówisz ale będę troszkę szyfrem z tobą rozmawiać
bo biedroneczka jest przy mnie. Rozumiesz?
–Rozumiem.
–Wiesz co? Nie mam pojęcia ale mogę sprawdzić w Internecie i dać ci
później znać. Dobrze?
–Super by było. Tylko to musi być szczeniak. Wiesz wpadłam na taki
pomysł bo już od dawna RosaAlie zawracała mi tym głowę i myślę, że
będzie w siódmym niebie jak go dostanie. A i drugie pytanie, czy
zaopiekujecie się nim jak wyjedziemy do Paryża? Nie chcę sprawić wam
dodatkowego kłopotu równie dobrze mała może go dostać na urodziny w
lutym.
–Nie ma sprawy Bello, żaden kłopot – odpowiedział miło.
–Dziękuję ci, muszę kończyć, bo chyba Edward dobija mi się na komórkę.
Więc czekam na wiadomość od ciebie. Pa.
–Bella zaraz sprawdzę tylko muszę poprosić Jaspera by odwrócił trochę
uwagę RosaAlie i jak się dowiem to zaraz zadzwonię. Na razie trzymaj się.
Edward już na mnie czekał przed wejściem. Podbiegłam do niego bo
stęskniłam się za nim strasznie. Pocałował mnie wyginając lekko do tyłu.
Zachowaliśmy się jak byśmy lata się nie widzieli. Słodki widok.
Zapakował moje torby do bagażnika a następnie jak na dżentelmena
przystało otworzył mi drzwi od strony pasażera. Odpalił samochód i
ruszyliśmy w stronę lotniska.
–Widzę kochanie, że przeżyłaś te zakupy – powiedział uśmiechając się -
Chyba nie było aż tak źle co?
–Masakra totalna! Ja nigdy nie dotrzymam im tempa. One zachowują się
jak wariatki. To jest chore przynajmniej jak dla mnie.
Ściągnęłam swoje szpilki by na chwilę odpoczęły mi stopy. To był bardzo
zły pomysł by założyć je właśnie na zakupy. Następnym razem ubiorę
sportowe obuwie.
–Ale przeżyłaś – mówiąc to Edward położył swoją rękę na moim udzie
lekko głaszcząc.
–Przeżyłam tylko dlatego, ponieważ się od nich odłączyłam wmawiając
im, że teraz muszę kupić coś dla nich. To był strzał w dziesiątkę.
Edwarda rozbawiła cała ta opowieść o zakupach. Nagle odezwał się mój
telefon. Spojrzałam na swojego iPhona. To był Carlisle.
–To twój tata – poinformowałam mojego kochanego – Halo?
–No to ja. Słuchaj Bello, sprawdzałem w sklepach nigdzie nie mają w
pobliżu. Znalazłem za to kogoś kto te psy ma. Mają po trzy tygodnie. Ma
ich pięć sztuk więc będziesz mieć z czego wybierać.
–To u kogoś prywatnie? - zapytałam
–Tak. W Deerfield*. Dzwoniłem już i kobieta o imieniu Ann podała mi
adres. Masz coś do pisania? To ci podyktuje.
Zaczęłam gestykulować rękami do Edwarda czy ma coś do pisania.
Wskazał mi na skrytkę.
–No mam ,podaj mi – Carlisle mi dyktował ja uważnie notowałam a
następnie przeczytałam mu co napisałam.
–Zgadza się – powiedział Carlisle – Ann powiedziała, że można w każdej
chwili przyjechać będzie w domu cały dzień.
–Super ,dziękuję ci. Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie. RosaAlie jest
grzeczna?
–Wiesz, że ona zawsze jest grzeczna. Robimy sobie teraz lunch.
–Carlisle, tylko nie dawaj jej masła orzechowego, bo ma na nie uczulenie.
–Wiem kochana, pamiętam.
–To super. Do zobaczenia później.
–Pa Bella. - rozłączyłam się i rzuciłam telefon do torby. Popatrzyłam się
na Edwarda kierując pytanie w jego stronę.
–Kochanie, czy znajdziemy czas by tam podskoczyć – zapytałam Edwarda
podając mu adres, który zapisałam.
–Pewnie. Tylko po lotnisku bo nie chcę się spóźnić. A o co to chodzi?
–Muszę kupić prezent dla RosaAle.
–Jaki prezent? - zapytał z ciekawością.
–Psa. Carlisle właśnie sprawdził mi w Internecie, gdzie można kupić shar
peia, bo tylko taki się jej podoba i męczyła mnie przez parę miesięcy. Nie
mają nigdzie w sklepach ale ta osoba ma je prywatnie. To właśnie ten
adres.
–To się mała ucieszy
–No, strasznie będzie zachwycona.
–Już to sobie wyobrażam.
–Kochanie ,ile jeszcze nam zejdzie na to lotnisko? - zapytałam bo
strasznie powieki mi leciały i co chwila ziewałam. Chyba moja poranna
dawka kofeiny przestała działać.
–No z pół godziny to na pewno. Prześpij się trochę, bo widzę, że padasz ze
zmęczenia – mówiąc to pogłaskał mnie po głowię a następnie po policzku.
Powieki mi same opadły.
Deerfield* - północne przedmieście Chicago.
–No właśnie – wymamrotałam jeszcze. Wtuliłam się w siedzenie,
opuszczając je trochę i po chwili zasnęłam.
–Kochanie obudź się – usłyszałam Edwarda głos oraz rękę na swojej
twarzy, która lekko mnie muskała po policzku. Otworzyłam oczy i
spojrzałam na niego uśmiechając się delikatnie. - Już jesteśmy na miejscu
– odparł Edward.
Wyprostowałam siedzenie i zaczęłam przeszukiwać torebkę w
poszukiwaniu jakiegoś lusterka by zobaczyć w jakim stanie jest mój
makijaż. To było cholernie trudne, ponieważ w mojej torbie był nie
powtarzalny bałagan. Chyba każda kobieta mnie w tym momencie
zrozumie bo zapewne każda ma taki sam problem jak ja. W końcu się
udało. Spojrzałam w swoje zwierciadło i po krótkiej inspekcji
stwierdziłam, że jest w porządku. Oczy praktycznie w nienaruszonym
stanie tylko usta potrzebowały malutkiej korekty. Nałożyłam troszkę
błyszczyku na wargi i gotowe. Odruchowo poprawiłam włosy. W tym
momencie pomyślałam, że zachowuję się jak moje przyjaciółki. Czyżby
mi się udzieliło? O matko...westchnęłam w myślach. A mam to gdzieś...,
nawet się czułam z tym dobrze. Założyłam swoje szpilki na stopy.
Spojrzałam na Edwarda a on się przez cały czas na mnie patrzył, śmiejąc
się. Zawstydziłam się troszkę.
–Bella, nie potrzebujesz tego wszystkiego. Bez tego jesteś piękna – po
tych słowach ucałował mnie w usta.
–Tak myślisz?- nie czekając na jego odpowiedz ciągnęłam swój wątek. -
Chce po prostu dobrze wyglądać przy tobie. Nie chcę żebyś się za mnie
wstydził - kiedy to powiedziałam od razu tego pożałowałam ,ponieważ
przybrał pełną powagi minę.
–Bello, czy tobie się wydaje, że nie jesteś? - czekał chwilkę na moją
odpowiedz na jego pytanie ale ona nie padła, skinęłam tylko głową – Dla
mnie jesteś doskonała, idealna , imponująca! Czym mam wymieniać
dalej?
–Możesz... to bardzo mnie buduje. Zwłaszcza ,kiedy ty to wszystko
mówisz – chciałam podejść go żartem ale chyba nie za bardzo mi to
wyszło.
–Zabraniam ci w ten sposób mówić a co dopiero myśleć. Zrozumiano? -
chwycił mnie za ramiona i pocałował czule.
–Dobrze, jak każesz kochanie.
Naszą rozmowę przerwał dźwięk wydobywający się z komórki Edwarda.
Popatrzył na nią z zadowoleniem.
–Jacob już wylądował. Chodźmy. - Wyłączył samochód i wyszedł z auta.
Otworzył moje drzwi bym wysiadła.
–Kochanie, nie musisz tego robić. Sama mogę otwierać drzwi. Wiem jak
klamka działa. - powiedziałam z żartem w głosie. Choć nie ukrywam
bardzo mi się podoba ten gest ze strony Edwarda, czuję się w tedy
wyjątkowo.
–Wiem, że umiesz ale chcę to robić – zapewnił mnie Edward.
Zarzuciłam torbę na ramię, Edward objął mnie swoim ramieniem i
ruszyliśmy przed siebie w stronę lotniska.
Czekaliśmy objęci z jakieś dziesięć minut, kiedy w drzwiach ukazał się
bardzo przystojny, umięśniony chłopak o ciemnej karnacji i czarnych,
krótko przystrzyżonych włosach.
–To Jacob – wyszeptał mi Edward do ucha, lekko go całując i ruszył w
jego stronę Chwycił mnie za rękę splatając swoje palce z moimi i
pociągnął mnie za sobą.
Podszedł do niego się przywitać. Uścisnęli się , poklepując mocno dłońmi
po plecach jak na kumpli przystało.
–Kurde, chłopie jak ty się rozrosłeś przez te dwa miesiące – powiedział do
niego Edward.
–Wiesz stary, jakoś musiałem wykorzystać swój wolny czas gdy
wyjechałeś i padło akurat na siłownie– odpowiedział Jacob.
Jacob spojrzał zza ramienia Edwarda na mnie i szczerze się uśmiechnął,
pokazując swoje imponujące uzębienie.
–Ta piękność koło ciebie to musi być Bella? – skierował pytanie do
Edwarda.
–O tak! To jest moje kochanie. Isabel – odpowiedział mój luby. Jacob
podszedł do mnie wyciągając swoją dłoń na przywitanie. Podałam mu
swoją szeroko się uśmiechając. Też miałam się czym pochwalić. Moim
zębom również nic nie brakowało.
–Cześć, miło cię w końcu poznać. Mów do mnie Bella. Isabel to zbyt
oficjalnie – banalne przywitanie ale nic mi innego nie przyszło do głowy.
–No mi również jest miło. Tyle o tobie słyszałem, że sobie nie zdajesz
sprawy – oznajmił Jacob.
–Ja o tobie również i to nie tylko od Edwarda. Rosalie też sporo wie na
twój temat.
–Tak cała nasza Rosalie... jej nic nie umknie– odparł Jacob.
–Ok już wystarczy, bo jestem zazdrosny - zażartował Edward
przyciągając mnie do siebie ramieniem.
–Nawet powinieneś być stary – odpowiedział mu Jacob puszczając
ukradkiem oko.
Nagle zza pleców Jacoba ukazała się kobieta o długich, pięknych, rudych,
kręconych włosach i porcelanowej twarzy przy tym niesamowicie zgrabna.
Szła z rozłożonymi rękami w stronę Edwarda krzycząc radośnie jego imię.
Stanęłam jak wryta ,bo nie spodziewaliśmy się nikogo prócz Jacoba. Jacob
wraz z Edwardem zrobili dziwną minę.
–Cześć Edward – ciągnąc jego imię swoim jedwabnym sopranem rzuciła
mu się w objęcia. - Czemu się nie odzywałeś? - Edward nie odwzajemnił
uścisku. Zdziwiła mnie jego reakcja, była jakaś taka... tajemnicza.
–Makenna... cześć ,nie spodziewałem się ciebie tutaj – powiedział
poważnie Edward z lekkim zaskoczeniem.
–No pewnie, że nie głuptasie – powiedziała twierdząco rudowłosa
piękność. - Wiesz ,mam odlot do Kalifornii dopiero za godzinę i
postanowiłam przyjść się przywitać. Jacob mi tyle opowiedział w
samolocie o twoim życiu po powrocie do Chicago. O Belli – gdy
wypowiedziała moje imię z ironią, skierowała twarz w moją stronę,
szyderczo się uśmiechając. O co tej kobiecie chodzi do diabła?
–Cześć jestem Victoria – przedstawiła się nie podając mi ręki.
–Bella – odpowiedziałam krótko zmieszana.
Skierowała swoją twarz z powrotem na Edwarda uśmiechając się.
–Może pójdziemy napić się kawy i pogadamy o starych czasach ?–
skierowała pytanie do Edwarda.
–Wiesz ,jesteśmy kiepsko z czasem więc chyba innym razem ,a wiesz
dzisiaj wigilia – odpowiedział zimno.
–O to szkoda. To trzymajcie się ciepło. Ja idę w takim razie poszukać
innego towarzystwa. Zadzwońcie czasem – powiedziała puszczając całusy
w stronę Edwarda i Jacoba.
–No idź...idź – odezwał się Jacob.
Owa Victoria odwróciła się na pięcie, machając jeszcze zza ramienia i
odeszła nie mówiąc nic więcej. Dziwna ta cała sytuacja.
–Skąd wy ją znacie ? – zapytałam ze zdziwieniem w głosie.
–A szkoda gadać i słów nadaremno wypowiadać – odpowiedział Edward
obejmując mnie.
–Taaa, on ma rację – dopowiedział Jacob.
–To co – odezwał się Edward – Idziemy?
–Idziemy – przytaknął Jacob.
Staliśmy właśnie w korku na autostradzie w drodze powrotnej z Deerfield.
Edward rozmawiał z Jacobem o rzeczach o których nie miałam pojęcia,
żartując dużo przy tym. A ja siedziałam zamyślona głaskając nowego
członka rodziny, który spał mi na kolanach. Tak, udało mi się kupić
wymarzonego pupila dla mojej córki. Jest cudny, taki maleńki cały
pomarszczony a gdy patrzy się w jego pyszczek to tylko całować go się
chce. Wpatrywałam się w niego zamyślona, przeczesując jego czystą
,jasno grafitową sierść. Z głowy nie mogła mi wyjść ta cała Victoria i
spięta atmosfera, która miała miejsce na lotnisku. Ciekawe skąd się znali i
dlaczego tak dziwnie Edward zachowywał się w stosunku do niej? Czy
mój kochany wiedział, że ona leci z Jacobem? Czemu ta kobieta
zachowała się tak ozięble w stosunku do mojej osoby? Co ja jej zrobiłam?
Milion pytań błądziło mi po głowie. A może ... to była dziewczyna
Edwarda! Wtedy zrozumiałe by było jej zachowanie do mnie.
–Kochanie wszystko w porządku? - wybił mnie z rozmyśleń Edward.
Popatrzyłam na niego z wymuszonym uśmiechem.
–Tak ,wszystko w porządku – zapewniłam go. Ale to nie była prawda. Po
prostu nie chciałam poznać po sobie, że ta cała sytuacja z Makenną, jak to
Edward na nią mówił, przygnębiała mnie. - Po prostu zmęczona jestem.
–Co sądzisz o naszym pomyśle? - zapytał Ed. Zdziwiłam się, bo nie wiem
o co chodziło tak naprawdę. Nie słuchałam ich.
–Jakim? - zapytałam. Mój kochany popatrzył na mnie chwilę. Chyba
jednak nie uwierzył w tą wymówkę ze zmęczeniem.
–Nie sądzisz, że było by fajnie ,żeby Jacob pojechał z nami do Paryża? -
Tak naprawdę to wszystko mi jedno ,pomyślałam. Nie znam go na tyle by
być podekscytowana tym pomysłem.
–Pewnie ,jedź z nami – odpowiedziałam twierdząco, odwracając się z
uśmiechem do Jacoba.
–No nie wiem ,pomyślę – odpowiedział Jacob.
–Tu nie ma się nad czym zastanawiać tylko trzeba ci załatwić bilet na
jutro. - powiedział Edward.
–To wy jedźcie a mnie zawieźcie do domu – powiedziałam do Edwarda
patrząc na niego.
–Dobrze, jak chcesz. Tylko będziemy musieli wziąć z nami małego, żeby
RosaAle miała niespodziankę na później. - odpowiedział Ed.
–Tak ,masz rację i prezenty też – odpowiedziałam ostatnia. Więcej nikt się
nie odzywał. Resztę drogi przejechaliśmy w milczeniu.
Edward przez cały czas na mnie spoglądał. Czy w moich odpowiedziach
było coś nie tak? Nie wiem. Edward tylko co jakiś czas spoglądał na
Jacoba w lusterku posyłając jakieś sygnały oczami.
Źle się czułam w tym pieprzonym samochodzie chciałam jak najszybciej
znaleźć się w domu. Wmówiłam sobie rano, że nikt nie będzie wstanie
popsuć mi dzisiaj humoru. Jednak się pomyliłam. Mam nadzieję tylko, że
Jacob sobie nie pomyśli źle o mnie i pierwsze wrażenie wypadło
znakomicie. Nie wiem co się ze mną dzieje ale w środku mnie chciało mi
się krzyczeć.
Po pół godziny w końcu pokonaliśmy korki i staliśmy już na parkingu pod
moim apartamentem. Podałam psa delikatnie Jacobowi.
–Miło było cię poznać i do zobaczenia później – powiedziałam do Jacoba
uśmiechając się ,choć tak naprawdę mi się nie chciało.
–Mi ciebie również – i ku mojemu zdziwieniu Jacob pochylił się i
pocałował mnie w policzek. Zaskoczył mnie. Puściłam do niego oczko i
wysiadłam z samochodu. Drzwi już były otwarte przy których opierał się
Edward. Objął mnie ramieniem i szliśmy w ciszy do windy. Nagle stanął
przede mną i chwycił mnie delikatnie za ramiona i popatrzył w oczy.
–Kochanie, nie wiem co ci się stało? Wiem na pewno, że nie zmęczenie
tak cię przygnębiło, mnie nie oszukasz. - Może i go nie oszukam ale nie
mogę mu powiedzieć, że to z powodu jego znajomej. Pomyśli sobie, że
jestem o niego zazdrosna. Chwila... ja jestem o niego zazdrosna.
–Kochanie, naprawdę, przecież wiesz, że mało spałam – w tym momencie
uśmiechnęłam się pod przymusem by uwierzył w moje słowa. - potrzebuję
kawy i wrócę do równowagi. - Pocałowałam go namiętnie wpychając swój
język do jego ust. Jak cudownie znów poczuć jego smak. Edward oddał od
razu pocałunek bez chwili zwątpienia. Masował i delikatnie ssał mój
język.
–Dobrze, to zobaczymy się później kochanie. Mam nadzieję, że będziesz
w lepszym humorze. Pa ,kocham cię – dodał
–Ja ciebie też – czy ja właściwie to powiedziałam. Tak ,ale nie do końca
tego mój kochany oczekiwał. Słowo kocham cię jakoś nie może mi na
razie wyjść z moich usta. Dla Edwarda chyba to wystarczyło ,bo
uśmiechnął się szeroko i oddalał się w kierunku samochodu idąc tyłem by
jeszcze popatrzeć na mnie. Pomachałam i weszłam do windy i pojechałam
na górę.
† Edward †
Wsiadłem do auta i położyłem głowę o kierownicę. Boże co za dzień...
Zastanawiałem się nad Bellą i nad jej zachowaniem. Po lotnisku była jakaś
nie obecna. Ciekawe co sobie pomyślała o całym tym zajściu na lotnisku.
Będę musiał jej wyjaśnić wszystko.
–Edward sorry. Kurde.. nie wiedziałem, że ona wyjdzie do nas – zaczął
tłumaczyć się Jacob.
–Nie, to nie twoja wina. Nie spodziewałem się, że ta idiotka może taki
numer wykręcić. Mogłem nie zabierać ze sobą Belli. Kurwa! - musiałem
się wyładować.
–Nie potrzebnie jej opowiadałem o tobie w samolocie. Powinienem
trzymać gębę na kłódkę.
–No mogłeś ale co się stało to się nie odstanie. Jakoś to wytłumaczę Belli.
Ona nie jest głupia, pewnie się przygnębiła całą tą niespodziewaną
sytuacją. To na pewno nie było zmęczenie!
–Ty jej mówiłeś o Victorii?
–Nie, no coś ty... nie miałem odwagi. Jak napisałeś mi w SMS-ie, że
znalazła sobie kogoś innego to się ucieszyłem. Myślałem, że sprawa się
sama rozwiązała. Mogłem posłuchać Rose i zakończyć to telefonicznie w
dzień, w którym poznałem Bellę.
–Jak zakończyć? - zapytał Jacob zaskoczony. - Przecież nie byliście parą.
Mieliście tylko seks z doskoku.
–Wiem. Ja to rozumiem, Rose i ty ale myślę, że Bella tego nie zrozumie.
Tak mi się przynajmniej wydaje.
–Powiesz jej prawdę?
–Nie! Teraz to na pewno nie. Mogłaby to inaczej odebrać. Pomyślałaby, że
byłem w związku z Victorią ,kiedy zacząłem się spotykać z nią. Nie
sądzisz? - Kurde na pewno by tak pomyślała.
–Nie wiem, nie doradzę ci. W tym przypadku musisz sam podjąć decyzję.
Powiem ci tylko, że czasami najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa
choćby małego.
Ma rację ale i tak jej nie powiem. Zresztą nie skłamię, bo z Makenną nigdy
nie byłem więc tak będzie lepiej.
–Jacob ustalmy, że to wariatka z mojego roku studenckiego. OK?
–Ok – odpowiedział krótko.
Tak będzie lepiej dla Belli.
–Tylko musisz powiedzieć jeszcze Rose o tym. Żeby była poinformowana
w razie, kiedy Bella będzie pytać o nią.
–Masz rację – przytaknąłem.
Odpaliłem auto i ruszyłem do domu myśląc o pieprzonej Makennie. Ona
to cwaniara, zrobiła to specjalnie. Byłaby chora gdyby nie odstawiła
szopki. Cała ona ,lubiła zwracać na siebie uwagę nie zważając przy tym,
że robi z siebie kompletną idiotkę. A mam ją już z głowy i to
najważniejsze. Teraz liczy się tylko Bella. Jeśli to ją przygnębiło to
sprawię by o tym zapomniała. Będę miał na to całe dwa tygodnie a Paryż
mi tylko w tym pomoże. Uśmiechnąłem się na samą myśl, co tam się
będzie działo.
† Rozdział 11 †
† Bella †
Siedziałam opatulona w swój płaszcz na tarasie z drinkiem w ręku. Każdy
kto mnie zna, wie, że przychodzi taki czas po kolacji wigilijnej, kiedy
potrzebuję samotności. Nie lubię świąt, ponieważ są dla mnie smutne. Nie
lubię życzeń, bo zawsze powodują, że płaczę. Święta powinny być
radosne, bo przecież rodzi się Chrystus ale one dla mnie nie są. Nie umiem
się cieszyć tym co mam ,tylko rozpaczam nad tym co straciłam. Czuję
pustkę. Odczuwam taką samotność mimo, że w moim mieszkaniu jest
pełno ludzi. Dlaczego tak jest? Nie umiem wyrazić tego słowami jaki ból
ściska moje serce. Przypominają mi się wydarzenia sprzed sześciu lat.
Krzyk mojej mamy, ostre światła samochodu jadącego z naprzeciwka i
strach w oczach mojego ojca, którego spostrzegłam w lusterku. Więcej nic
nie pamiętam. Następne co sobie przypominam to obraz ,kiedy obudziłam
się w szpitalu obok mojego brata i który utkwił mi na zawsze w pamięci.
Przez te sześć lat ,kiedy wspominam moich rodziców słyszę w swojej
głowie odgłos hamulców i potężny trzask .Nie potrafię odtworzyć innego
momentu z naszego życia prócz wypadku. W tym momencie moja
psychika nie wytrzymała i popłynęły mi łzy, mimo, że ich w ogóle nie
chciałam. To były moje pierwsze łzy od paru tygodni. Musiałam się
wyładować. Myślę, że gdy się wypłaczę będzie mi lżej. Tak naprawdę
nigdy to nie zdaje egzaminu, zawsze jest gorzej. Siedzę na hamaku lekko
się huśtając rozmyślając nad życiem ,kiedy wszedł Jasper z dwoma
drinkami. Popatrzyłam na niego. Nie widziałam go dokładnie, bo moje
oczy były wypełnione łzami. Otarłam je szybko by nie zobaczył, że płaczę.
–Bee – zwrócił się do mnie Jasper. Zawsze tak mówił mówił Bee. Odkąd
pamiętam nazywał mnie tak na osobności ,nikt nie wiedział o moim
przezwisku nawet nasi rodzice. - Widzę, że potrzebujesz wymiany –
powiedział podając mi drinka. Usiadł koło mnie nie odzywając się. Po
paru minutach Jasper podniósł swojego drinka do góry i zapytał - Sądzisz,
że nas widzą?
–Wierzę, że nie tylko teraz. Śledzą każdy nasz krok – Jasper nic się nie
odezwał, dalej przyglądał się niebu. - Tak bardzo tęsknię za nimi –
powiedziałam przez łzy do brata.
–Wiem Bee, ja również. Popłacz trochę, to ci pomoże.
–Właśnie sęk w tym, że nie bardzo pomaga. Już próbowałam.
–Chodź Bee, idziemy do środka. Jest strasznie zimno. Mamy tam rodzinę.
Na mnie czeka żona, na ciebie kochająca córka i miłość twojego życia,
Edward. Oraz pozostali. To jest teraz nasze życie i musimy się z tego
cieszyć. Myślisz, że mnie jest łatwo? Nie jest. Nigdy nie zapomnę ich i
tego co się stało. Bella... jeśli przeżyliśmy, to znaczy, że Bóg tak chciał i
ma dla nas inny plan. Dla nich również miał. My tu płaczemy, a oni może
są szczęśliwi jak nigdy nie byli za życia, tylko my tego nie umiemy
zrozumieć.
–Kocham cię Jasper, wiesz? Zawsze potrafisz mnie wyciągnąć z
największego doła. Dziękuję ci za to. - uścisnęłam swojego brata tak
mocno na ile mnie było stać. - Przepraszam za to – powiedziałam ocierając
łzy - to przez te święta.
–Wiem, nie tłumacz się. Pamiętaj, że po to przy tobie jestem, żeby ocierać
twoje łzy. Jak i po to by stale ci przypominać o tym ,jaka jesteś szczęśliwa.
No i przede wszystkim skarcić cię za robienie głupot - gdy to powiedział
uśmiechnęłam się.
–Bo jestem szczęśliwa i boję się tego, że to tylko sen. Tak bardzo się boję
obudzić.
–To nie sen, zapewniam cię. - Jasper wstał i wziął mnie za rękę. – Chodź,
idziemy do środka. Może Mikołaj do ciebie przyszedł? – uśmiechnął się.
–Jasper, z makijażem wszystko ok? – zapytałam.
–Tak. Super wyglądasz siostra. A ta krwista, krótka sukienka z tymi mega
wysokimi, czerwonymi szpilkami no po prostu hmm... dziwię się, że
Edward panuje nad sobą. Gdybym ja był twoim chłopakiem to chyba nie
umiałbym się powstrzymać i ręce musiałbym sobie związać.
–Oj przestań już – klepnęłam go z żartem po ramieniu i wyszliśmy z
tarasu.
Weszłam do salonu i od razu poczułam na sobie wzrok Edwarda, który stał
koło kominka wraz z Jacobem i resztą gości. Patrzył się na mnie ze
współczuciem w oczach. Uśmiechnęłam się natychmiast do niego by dać
mu do zrozumienia, że nic mi nie jest. Edward nie odwzajemnił uśmiechu.
Mój facet jest bystry i mimo że nie znamy się zbyt długo to wiedział
,kiedy mój uśmiech był szczery, a kiedy wymuszony. Zapewne ktoś mu
wytłumaczył o co chodziło, bo gdyby było inaczej od razu poszedłby za
mną. Tak się jednak nie stało więc na pewno wiedział, że chodzi o moich
rodziców. Nie rozmawiałam z nim nigdy na ich temat i co się wydarzyło
sześć lat temu. Unikałam rozmowy, a on nigdy nie napierał na mnie by
podjąć ten temat. Na pewno mu kiedyś powiem, ale jeszcze nie teraz.
Podeszłam do niego i przytuliłam się. Tak dobrze czuje się w jego
ramionach, że od razu zapominam o smutnych rzeczach. Dobrze jest
czasami się przytulić do kogoś by nabrać pozytywnej energii. Edward
ucałował mnie w głowę i popatrzył w oczy.
–Kochanie wszystko w porządku? – zapytał cicho pochylając się nad
moim uchem. Pokiwałam twierdząco głową. Stałam dalej przytulając się z
moim lubym i myślałam o życzeniach jakie mi złożył przed kolacją. Nie
brzmiały one jak życzenia tylko bardziej jak...przysięga. To co powiedział
było takie piękne, że łzy same popłynęły mi z oczu. Kiedy sobie o nich
przypomnę, ciepło przechodzi przez moje ciało.
„Kochanie jesteś teraz moim całym życiem.
Kocham cię!
I gwarantuję Ci, że to uczucie
jest moim dalszym powołaniem by ono nigdy nie wygasło.
Mam zamiar je pielęgnować
pod każdym względem
oraz na wszystkie sposoby
Byś była zawsze szczęśliwa i żeby łzy, które
płyną właśnie po twojej twarzy były zawsze łzami
szczęścia nigdy smutku i goryczy”
Nigdy nikt nie powiedział czegoś takiego do mnie. To były najpiękniejsze
życzenia jakie mogłabym sobie wymarzyć. Zawarte było w nich wszystko.
Zazdroszczę mu tego z jaką łatwością mówi o uczuciach. Ja nie potrafię.
Może po prostu nigdy nie był tak zraniony jak ja w przeszłości. Mam
tylko nadzieję, że to co zaszło między nami przez ostatnie dwa dni i to co
powiedział dzisiaj przy wszystkich nada mi odwagi by nie bać się
powiedzieć co czuję. Jak to Rosalie powiedziała kiedyś Alice … Nie
spoglądaj za siebie, idź przed siebie. Bo tak naprawdę, po co mam
spoglądać za siebie? Przecież jest tam tylko ból, zdrada, nienawiść. Mimo
tego wracam każdego dnia do tamtych lat. Dlaczego? Może, kiedy czuję
ból, wiem, że żyję. A może nie umiem żyć bez bólu. Chyba sobie sami
wmawiamy, że nie możemy być szczęśliwi przez obawy, przed powrotem
tego czego nie chcemy. Ale przez to ciągłe myślenie przyciągamy tylko to
co złe. Muszę z tym skończyć i to dzisiaj. Nigdy więcej złych wspomnień
z przeszłości. Koniec.
–Słuchajcie kochani, najwyższy czas na prezenty – odezwała się Esme –
bo nasza kochana RosaAle robi się śpiąca a przecież chcemy żeby się
jeszcze nacieszyła podarkami – spojrzała na mnie uśmiechając się
serdecznie.
Nadchodzi najlepsza część świąt, którą uwielbiam. Nie dlatego, że znów
zapełni mi się szafa po brzegi. Nie mogę się doczekać reakcji dziewczyn
jak otworzą swoje prezenty. Radość jest wielka z nawet najmniejszej
pierdółki. Dla nich liczy się to, że w ogóle chodzę po sklepach by im coś
kupić. Co roku dostaje od moich przyjaciółek wliczając w to Esme, tonę
ciuchów począwszy od bielizny po okrycie na głowę. I to nie byle jakie,
bo z najwyższych półek. Umówiłyśmy się parę lat wstecz, że nie
kupujemy sobie butów w wigilię, z powodów głupich przesądów, w które
nie wierzę, ale mimo to lepiej dmuchać na zimne.
Wzięłam Edwarda za rękę pod pretekstem by pomógł mi pozbierać puste
szklanki po drinkach. Na co przystał. Weszliśmy do kuchni, w której
nadal unosiły się opary z przepysznej kolacji.
–Kochanie ,ja to tu ogarnę – wskazałam na brudne naczynia – a ty w tym
czasie idź po psa.- Edward do mnie podszedł i namiętnie pocałował,
przytulając się przy tym mocno. Jego zapach doprowadzał mnie do szału.
Czyżby używał jakiegoś afrodyzjaku, że na niego tak reagowałam?
Oddałam mu pocałunek, wkładając delikatnie swój język do jego buzi,
przy tym namiętnie pieszcząc jego ciepłe, smakowite wargi.
Prawdopodobnie gdyby nie pełna chata wspaniałej rodzinki to zaszło by to
znacznie dalej.
–Hej! - zawołał głośno Emmet, wchodząc do kuchni – Czy wy możecie się
odkleić na chwilę? - zapytał z uśmiechem. Odsunęłam się od ust Edwarda
bardzo niechętnie, poklepując go po pośladku dałam mu do zrozumienia
by poszedł po prezent dla RosaAle. Ucałował mnie w policzek i poszedł
w kierunku windy.
–Trochę się stęskniliśmy za sobą – odpowiedziałam żartem. Emmet dalej
się uśmiechał , podszedł do mnie i chwycił mnie delikatnie za ramiona.
–Ja też tęsknię – gdy to powiedział na mojej twarzy malowało się lekkie
zdziwienie. O co mu chodzi?
–Nie rozumiem ,Em?
–Bella, bo... tak mało rozmawiamy od kiedy ty i Edward... wiesz...
jesteście parą. I tęsknię za tym. Brakuje mi mojej drobnej przyjaciółeczki
– uśmiechnęłam się, bo w końcu zrozumiałam. Przytuliłam się do niego.
–Przepraszam ,nawet nie sądziłam, że możesz tak to odbierać... Emmet
zawsze tu jestem dla ciebie. Nigdy nie odtrącę cię, zawsze będziesz miał
przyjaciela we mnie, zapamiętaj to. Jeśli odczujesz kiedykolwiek w
przyszłości, że za mało poświęcam ci uwagi, to mi po prostu powiedz tak
jak teraz.
–Nie ma sprawy siostra – odpowiedział nadal tuląc mnie do siebie jak
pluszową zabawkę.
–Zaraz mnie udusisz, albo co gorsza połamiesz moje drobne kosteczki –
powiedziałam z żartem w głosie.
–Przepraszam, może faktycznie za mocno – dodał Emmet.
–Napijesz się ze mną Em?
–Pewnie! Z tobą zawsze ,choć nie zbyt często się to zdarza. Myślałem, że
nie pijesz już? Co z twoim postanowieniem? - Dziwne, że o tym
wspomniał ale faktycznie już dawno nie piłam. Kiedy byłam z Jamsem
piłam hektolitry. Może nie umiałam z nim rozmawiać ,ale procenty dawały
mi mnóstwo tematów do gadania. A może gdy piłam zapominałam o
wypadku rodziców? Tłumiłam tym swój ból. Myślę, że obydwa przykłady
są powodami mojego nadużywania alkoholu.
–Wiem, że nie, ale teraz się kontroluję. Teraz piję dla przyjemności, z
radości. To całkiem co innego co wtedy – kurde dlaczego ja się tłumaczę.
Emmet podszedł do mnie i złączył swoje dłonie z moimi.
–Mam nadzieję. Obserwuję cię i sporo już dzisiejszego wieczoru wypiłaś
– popatrzyłam się na niego i czułam jak na mojej twarzy zaczynają
pulsować wszystkie ścięgna. Wkurzyłam się w tym momencie. Co on
sobie wyobraża do cholery? Jestem dużą dziewczynką i wiem ile mogę
wypić i dlaczego piję. Na pewno nikt nie będzie mi liczył. Już miałam
zacząć wyrzucić moje argumenty, kiedy zobaczyłam, że w drzwiach stoi
Edward z Jasperem i przysłuchują się naszej rozmowie.
–Co ? - krzyknęłam w ich stronę. Niestety po fakcie zdałam sobie sprawę,
że źle zrobiłam, przecież są święta.
–Uspokój się Bella... - powiedział Jasper
–Więc co? Stoisz za nim, nie za mną – zaczęłam wymachiwać rękami ,a to
już jest źle. Teraz jeszcze brakuje, żebym straciła panowanie nad sobą.
–To nie tak …. - przerwał mi Jasper.
–Oczywiście wielka męska solidarność. Przed chwilą sam mi je podawałeś
a teraz przyznajesz mu rację. Wielkie dzięki. – powiedziałam... nie...
raczej wykrzyczałam.
–Bella, kochanie, co się dzieje? Uspokój się … proszę. - Edward podszedł
do mnie i chciał mnie przytulić ale zrobiłam unik. Nie chcę w tej chwili
żadnych czułych gestów, bo zwariuję. Nie muszę wszystkiego robić czego
ode mnie oczekują. Edward spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
–Przepraszam, ale muszę iść do córki. Ominie mnie jej radość z prezentów
– chwyciłam swojego drinka, którego sobie zrobiłam wcześniej i poszłam
do salonu. Usłyszałam jeszcze jakieś komentarze za sobą, ale
zignorowałam je by więcej się już nie kłócić. Nie wiem dlaczego w ogóle
Emmet zaczął ten temat. Nie mam problemu już z wodą ognistą, umiem
się kontrolować. Kurde zrobił ze mnie alkoholiczkę. Nie wiem co się z
nim dzieje! Najpierw wytyka mi, że zaniedbuję naszą przyjaźń , a później
wspomina moją przeszłość z Jamsem, twierdząc, że mój problem z
nałogiem nie został zażegnany. Pff... coś z nim nie tak.
Dobra Bella, uspokój się ,nie możesz się denerwować. Poza tym ,czemu
się tym przejmuję? Mogłabym się wkurzać ,jakby to była prawda, a nie
jest więc pełny luz...
† Edward †
Weszliśmy z chłopakami do salonu. Bella siedziała na ziemi z RosaAlie i
bawiły się z psem. Na jej twarzy był uśmiech. Nie wiem co się stało przed
paroma minutami ale nieźle mnie zaskoczyło. Pierwszy raz moja kochana
się w ten sposób zachowała, to znaczy ja ją widziałem po raz pierwszy
taką zdenerwowaną. Emmet powiedział mi, że tak Bellę wyprowadziło z
równowagi temat alkoholu. Nikt mi nie mówił, że ma problem lub go
miała. Muszę jednak przyznać przyszłemu szwagrowi, że miał rację. Bella
wypiła dzisiaj dużo i nadal pije, co mnie martwi.
Kiedy tak rozmyślałem o Belli, ona co jakiś czas spoglądała na mnie
szeroko się uśmiechając. Ten pies poprawił jej humor. Nagle stanęła z
podłogi i zaczęła iść w moją stronę.
–Do ciebie przyszedł już Mikołaj? - zapytała stojąc przede mną z
założonymi rękami na piersi.
–Dzisiaj nie sprawdzałem, ale do mnie już przyszedł wcześniej...
–Tak... a kiedy?
–No...niech pomyślę... jakiś miesiąc temu. A co z tobą... u ciebie był? –
zapytałem z ciekawości.
–Wiesz… Nie wiem czy do mnie przyjdzie, rzekomo jestem niegrzeczną
dziewczynką. Mikołaj nie przychodzi do niegrzecznych dzieci. – w tym
momencie pochyliłem się nad nią i wyszeptałem jej do ucha,
najseksowniej jak tylko umiałem i na ile pozwoliła mi wyobraźnia.
–Mi nie przeszkadza ,kiedy jesteś nie grzeczna, nawet bym chciał... –
popatrzyła mi w oczy a ja wpiłem się namiętnie w jej usta, tylko na chwilę.
Ona się uśmiechnęła a na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec.
–RosaAlie... - zawołała nagle Bella – Sprawdź kochanie ,czy do wujka
Edwarda przyszedł Mikołaj – po tych słowach zwróciła swoją twarz w
moją stronę.
–I od razu zobacz dla mamy – dodałem. Po chwili mała RosaAlie
krzyknęła:
–Ale tu dla was jest dużo tego, więc sobie sami zobaczcie. - Bella skinęła
do mnie głową i powiedziała:
–Jednak byłam grzeczna – mówiąc to spojrzała na Emmeta z uśmiechem.
Tylko nie wiem czy ten uśmiech był naturalny. Przynajmniej na niego nie
wyglądał.
Faktycznie, dla Belli było strasznie dużo pakunków. Bella
rozpakowywała po kolei prezenty, które podawała jej RosaAlie, a
następnie rzucała się każdemu na szyję i dziękowała za nie. Boże, jeszcze
nie widziałem tylu ciuchów. Co ja gadam ? Przecież Rose ma to samo w
swoim pokoju. Ale po tych Świętach to moja kochana może otworzyć
butik a nie spa. Zaśmiałem się w myślach. Kiedy Bella skończyła, kazała
dziewczynom otwierać swoje prezenty. Jak wiadomo po paru sekundach
nastąpiły piski, śmiechy i głośne dziękowania. Moja siostra to się nawet
popłakała jak zobaczyła napis na kapeluszu, który był zawieszony na
pięknej bransoletce. Wszyscy zaczęli rozpakowywać swoje prezenty. A ja i
mała RosaAlie, która siedziała na moich kolanach i głaskała swojego psa,
patrzyliśmy na to wielkie zamieszanie i śmialiśmy się z nich.
Esme i mój ojciec dostali trzy tygodniową wycieczkę do Włoch, na którą
się wszyscy złożyliśmy. Jasper od swojej żony dostał kartę na nie małą
sumkę do sklepu z zdalnie sterowanymi helikopterami. Jak się
dowiedziałem to było jego hobby. Natomiast Jasper kupił Alice piękną
torebkę od Versace, w której znajdował się do kompletu portfel
wypełniony gotówką, a Belli wręczył katalogi ze swojego salonu
samochodowego by wybrała sobie jakieś cudeńko. Belli auto poszło do
kasacji po wypadku, który miała miesiąc wcześniej. Natomiast Emmet
wykupił wszystkim dziewczynom tygodniowy pobyt w spa w Utah.
Rosalie z Emmetem postanowili, że w tym roku kupią sobie wspólny
prezent w postaci swoich własnych czterech kątów. Chłopaki po wręczali
sobie nawzajem po dobrym roczniku koniaku. A jeśli chodzi o prezent
ode mnie dla Belli zostawiłem jej tą przyjemność na później.
Nim się zorientowałem podeszła do mnie Esme i wyciągnęła ręce w stronę
RosaAle, która zasnęła na moich kolanach. Nawet nie zwróciłem uwagi
,kiedy odpłynęła w błogi sen.
–Mogę ci pomóc mamo. Wziąć ją na górę...- zaproponowałem cicho do
Esme by małej nie obudzić.
–Dam sobie radę – odpowiedziała z uśmiechem po czym wzięła ją na ręce
i poszła położyć ją do łóżka. Odprowadziłem je wzrokiem ,kiedy drobna
osóbka usiadła mi na kolanach, objęła za szyję i mocno się do mnie
przytuliła.
Oczywiście była to moja Bella.
–Zmęczona? - zapytałem lekko pocierając jej plecy. Bella puściła moją
szyję i popatrzyła mi w oczy. Nic nie powiedziała tylko skinęła głową
twierdząco. Jej oczy wyglądały strasznie. Czerwone od płaczu,
podpuchnięte ze zmęczenia. I definitywnie za dużo w nich widziałem
procentów. – Bella, co się dzieje ?
–Nic – odpowiedziała – chciałam ci tylko dać twój prezent – podniosła
ręce a w nich trzymała małe seledynowe pudełeczko od Tiffany`ego.
Popatrzyłem na nią i wziąłem od niej podarek.
–Dziękuję.
–Mi nie dziękuj tylko Mikołajowi – zażartowała – i otwórz, sama jestem
ciekawa co dostałeś...- ucałowałem jej słodkie wargi na których znajdował
się jeszcze smak whisky. Otworzyłem pudełeczko a w nim znajdował się
klucz z breloczkiem w kształcie serca, na którym było logo sklepu i napis
na przodzie.
„Moje serce to – zardzewiały zamek
Twój klucz – to miłość, która okazała się
lekarswem
na moje zmarłe serce”
Odwróciłem breloczek …
„Dzięki tobie Moje serce znów pobudziło się do
ż
ycia.
KOCHAM CIĘ”
Nie wiedziałem co powiedzieć, zatkało mnie. Nie spodziewałem się
takiego wyznania z jej strony. Przytuliłem ją mocno do siebie. Po moim
ciele przeszedł dreszcz. Nawet nie wiecie jak wspaniale jest coś takiego
choćby przeczytać a co dopiero usłyszeć.
–Dziękuję kochanie. To jest najpiękniejszy i najbardziej szczery prezent
jaki kiedykolwiek dostałem. Też cię kocham...i to bardzo, bardzo mocno.
–Wiesz co oznacza ten klucz? - zapytała. Oczywiście, że wiem ale się nie
przyznam.
–Nie.
–To klucz do mieszkania. Mam nadzieję, że zostaniesz stałym
domownikiem – Uśmiechnęła się uwodzicielsko.
–Czyli prosisz mnie bym z tobą zamieszkał?
–Tak...chyba tak. Nie! - krzyknęła - Chcę tego, pragnę byś ze mną
zamieszkał. Chce cię mieć przy sobie w każdej wolnej chwili. Chcę budzić
się co ranek obok ciebie – kiedy to powiedziała zauważyłem ,jak do jej
oczu napływają szczere łzy. Wtuliła się w moją klatkę piersiową.
–Kochanie, ja również tego pragnę – wyszeptałem jej do ucha, głaszcząc
przy tym jej głowę subtelnie. Siedzieliśmy tak bez słowa parę minut ,po
czym podszedł do nas Carlisle.
–Słuchajcie my będziemy się zbierać ,bo już dochodzi 10:00pm a jutro
muszę być rano w szpitalu. Dziękujemy za wspaniałą kolację no i
wycieczkę, na pewno się przyda.
–Należy wam się porządny odpoczynek – dodała Bella wstając z moich
kolan i uścisnęła ojca. - Ja wam również dziękuję za wszystko.
–Tato, może was podrzucić do domu? - zapytałem z grzeczności , mimo to
wiedziałem, że na pewno sobie poradzą.
–Czy ja wiem... może to i dobry pomysł ,bo ja wypiłem troszkę. Z tego co
widziałem to mama również, a potrzebny mi na rano samochód. Myślę, że
skorzystam z twojej oferty synu. A ty piłeś? - zapytał.
–Nie ,ani jednego. Nie ma sprawy z chęcią się przewietrzę na moment.
-Bella pożegnała się z moimi rodzicami.
–Wracaj szybko kochanie – dodała całując mnie w usta – Ja trochę
posprzątam.
–Idź się połóż, ja za parę minut będę z powrotem. - Bella odprowadziła
nas do windy, żegnając się ponownie.
† Bella †
Podążyłam w stronę kuchni ,gdzie wszyscy stali i rozmawiali. Podeszłam
do Emmeta, który stał z Rosalie w objęciach i przytuliłam się do nich .
-
Przepraszam Emmet, za wcześniej. Nie powinnam tak wybuchnąć.
Wiem, że nie chciałeś mnie urazić ani nie miałeś niczego złego na myśli -
powiedziałam to szczerze , ponieważ naprawdę się źle z tym czułam, że
coś takiego miało miejsce właśnie w święta.
–To ja przepraszam Bello. Jesteś dorosła i wiesz co robisz ,a ja się
chciałem tylko upewnić, czy oby na pewno nad tym panujesz - gdy to
powiedział posłał mi lekkiego szturchańca swoimi biodrami. To był zły
pomysł, bo zachwiałam się a to tylko upewniło go w swoim przekonaniu,
że jednak to on miał rację. Nikt nie skomentował tego. Nie chcieli już ze
mną zadzierać.
–Ok., to ja kochani idę się położyć. Tak będzie najlepiej – na pewno to
najlepsze wyjście. Czułam jak moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. -
Zostaniecie na noc? - skierowałam pytanie do Emmeta i Rosalie oraz
Jacoba, który przez cały czas się do mnie uśmiechał.
–Tak – odpowiedzieli zgodnie.
–To fajnie. Dobranoc wszystkim – nie zdążyłam się do końca pożegnać z
wszystkimi, kiedy Emmet wziął mnie na ręce.
–Zaprowadzę cię – nie sprzeciwiłam się. Wtuliłam się w jego ogromną,
umięśnioną klatkę piersiową. Nie zdążył dojść do schodów, kiedy
odpłynęłam.
Poczułam jakby przez sen, że ktoś ściąga mi buty. Otworzyła swoje oczy i
ujrzałam najcudowniejszego, najprzystojniejszego i tylko mojego faceta.
Uśmiechnęłam się do niego przeciągając się. Usiadłam na łóżku i
chwyciłam go za rękę by spoczął koło mnie. Patrzył się na mnie,
odgarniając moje włosy z twarzy.
–Kochanie, ja również mam coś dla ciebie, tylko czekałem jak będziemy
sami – ciekawa jestem co to takiego. Czym mój kochany mnie zaskoczy?
Wyciągnął z kieszeni spodni małe pudełeczko i chciało mi się śmiać ,bo
poznałam dokładnie od kogo ono pochodziło. Też było od Tiffany`ego.
Czy wszyscy tam kupują tam? Wzięłam je delikatnie w swoje ręce i
podniosłam się z łóżka. Usiadłam mu na kolanach i objęłam jego szyję
jedną ręką a w drugiej trzymałam prezencik.
–Widzę kochanie, że chodzimy jednymi ścieżkami – powiedziałam z
radośnie.
–Na to wygląda – pocałowałam go w jego aksamitnie usta pieszcząc jego
wargi. Po chwili pogłębiłam pocałunek wkładając swój język do jego buzi.
Zaczęliśmy się zachłannie całować. Nagle Edward przerwał lekko dysząc.
–Bella, otwórz – zrobiłam to o co prosił. Ściągnęłam wstążkę i
otworzyłam powoli. Serce biło mi jak zwariowane. Nie wiem, czy było
pobudzone naszym pocałunkiem, czy tym co ukazało się moim oczom. W
pudełku leżało średniej wielkości serce z białego złota, wyłożone wokoło
drobnymi diamencikami, które prześlicznie błyszczały. A w środku był
wygrawerowany napis...
„ Moje serce na zawsze Twoje”
Siedziałam nie ruchomo i wpatrywałam się w napis, który widniał na
moim serduszku. Edward wyciągną go delikatnie i zawiesił mi go na szyi.
Położyłam rękę na nim i spojrzałam swoimi wzruszonymi oczami na
niego.
–Podoba ci się? - nie mogłam nic powiedzieć więc skinęłam głowę. - Cały
wieczór wiedziałem, że czegoś na tobie brakuje. Teraz masz już wszystko.
–Edward...Dziękuję. Bardzo mi się podoba, a najbardziej ten napis. Nawet
nie wiesz ,ile to dla mnie znaczy.
–Wiem, bo ty również oddałaś mi swoje serce i to jest największy prezent
jakikolwiek mogłem dostać. Kocham cię Bello i pamiętaj o tym zawsze,
dobrze?
–Dobrze kochanie – ujęłam jego twarz w swoje drżące ręce i pocałowałam
pożądliwie jego usta. Objęłam jego szyję, przyciągając go mocniej w
swoją stronę. Nasze języki pieściły się nawzajem. Gdy po niespełna
minucie zaczęło brakować mi tlenu, oddzieliłam nasze usta ,bardzo
niechętnie.- Kochanie? - zapytałam by zwrócił uwagę na to co mam mu do
powiedzenia.
–Słucham cię.
–Przepraszam, że potraktowałam ciebie tak w kuchni ,ale było wtedy tyle
złości we mnie... wolałam...- nie skończyłam swojej wypowiedzi bo tak
naprawdę nie wiedziałam jak mam się wytłumaczyć.
–Kochanie ,nie tłumacz się ale nie mogę zrozumieć ,dlaczego tak ciebie to
wytrąciło z równowagi. Nie będę naciskał jeśli nie chcesz mi powiedzieć,
widocznie to nic ważnego skoro nie chcesz o tym rozmawiać. Uszanuję to.
–Bo nie ma o czym mówić, to nic ważnego. Kiedyś byłam bardzo
niegrzeczną dziewczynką po prostu . Dawno zakończona sprawa i tyle.
–Ale musisz przyznać, że Emmet miał rację w tym co powiedział i na
pewno nie chciał ci tym zaszkodzić – nie... nie wierze, on też. Poczułam,
że moje zdenerwowanie powraca ale tym razem z podwojoną siłą, bo
wyszło to z ust Edwarda.
–Nie wierzę..., że to mówisz. Ty też! - powiedziałam podniesionym
głosem by zrozumiał powagę sytuacji. Patrzyłam na niego parę sekund by
dać mu czas na wyjaśnienie, ale tego nie zrobił. Więc pewnym,
wkurzonym ruchem swojego ciała wstałam z jego kolan i chciałam wyjść
do łazienki, kiedy poczułam silny uścisk na moim nadgarstku.
Popatrzyłam na niego rozwścieczona i próbowałam się wyrwać ale bez
szans.
–Puść mnie! - krzyknęłam a Edward w tym momencie pociągnął mnie
mocno w swoją stronę, że moje ciało bezwładnie opadło na łóżko a on
położył się na mnie przytrzymując moje ręce nad moją głową.
–A ty dokąd? Nigdzie nie pójdziesz. - gdy to wyszeptał do mojego ucha,
zaczął mnie gwałtownie całować po szyi a potem przeniósł się na usta
wpijając się w nie gwałtownie.
Przez moje ciało przeszła fala rozkoszy. Zajebiście mnie to podnieciło. Nie
wiedziałam, że Edwarda stać na coś tak szalonego. Nie powiem ,bo bardzo
mi się to podobało. Objęłam jego biodra swoimi nogami mocno, cóż
rękami nie mogłam, bo nadal mi je przytrzymywał swoją jedną ręką a
druga wsunął pod moje plecy mocno je przyciągając do siebie. Oddałam
mu pocałunek, zaczęłam pieścić jego jedwabny język. Czuję, że moje ciało
coraz to bardziej go pragnie. Byłam strasznie podniecona zwłaszcza, że
zaczął naciskać swoim ogromnie twardym penisem na mój brzuch.
Jęknęłam na samą myśl o tym. Edward przerwał gwałtownie pocałunek by
złapać oddech. Popatrzył się na mnie.
–Nadal chcesz gdzieś iść?
–Teraz nie mam najmniejszego zamiaru ,nawet gdybyś chciał mnie stąd
wyrzucić – Edward zaśmiał się, ja zresztą również.
–Chyba byłbym głupi. Nie sądzisz? - nie odpowiedziałam nic tylko
zaczęłam rozpinać jego guziki od koszuli zaczynając od samej góry.
Doszłam do połowy koszuli i straciłam cierpliwość. Jednym odważnym
ruchem rozerwałam guziki i ściągnęłam z niego koszulę.
Edward popatrzył się uwodzicielsko. Jego uśmiech doprowadzał mnie do
szału, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Gdy się uśmiechał w jego
policzkach pojawiały się seksowne dołeczki, przy tym wyraźnie
eksponowały się jego ostre kości policzkowe.
–Kochanie ,nie poznaję cię...ale muszę przyznać, że coraz bardziej mi się
to podoba. - Nagle gdy to powiedział wpadł mi pewien pomysł od którego
zrobiło mi się gorąco. Uśmiechnęłam się do niego na samą myśl.
–Poczekaj kochanie, muszę wyjść na chwilę. - Edward odsunął się
zdziwiony ode mnie dając mi przestrzeni do wyguzdrania się z pieleszy.
Wstałam z łóżka i poszłam w kierunku garderoby. Odwróciłam się w
stronę mojego lubego by zobaczyć jego minę. Był zszokowany nie
wiedział co się dzieje. Twarz jego w tej chwili bezcenna. Otworzyłam
szufladę od mojej komody z bielizną. Zaczęłam w pośpiechu wyrzucać
rzeczy w poszukiwaniu mojej ulubionej czarnej apaszki. W końcu
znalazłam i pewnym krokiem ruszyłam w stronę łóżka na którym siedział
Edward.
Podeszłam do niego i usiadłam na nim okrakiem.
–Kochanie co ty...?- Zapytał drżącym głosem.
–Ciii … - wyszeptałam kładąc mu swój palec na jego ustach a następnie
zasłoniłam mu oczy moją apaszką ,wiążąc ją z tyłu głowy. Pocałowałam
czule jego usta. Wstałam z niego a on opadł na poduszki bez
jakiegokolwiek słowa. Rozebrałam się do naga i wróciłam do mojego
kochanego. Powróciłam do poprzedniej pozycji. Pochyliłam się nad nim i
lekko dmuchnęłam w jego ucho ciepłym powietrzem. Położyłam się na
nim przylegając swoim nagim ciałem do jego klatki piersiowej. Gdy moje
ciało zetknęło się wraz z Edwarda, mój najdroższy cicho jęknął. Położył
swoje ręce na moich plecach lekko je pocierając przy tym podnosząc
swoją miednicę i napierając swoim penisem na moją nagą łechtaczkę
podniecając mnie przy tym. To jest wspaniałe uczucie kiedy mężczyzna
reaguje tak na twój minimalny ruch. Czuję się atrakcyjna pod każdym
względem. Zaczęłam lekko ruszać swoją miednicą w przód i w tył by go
pobudzić maksymalnie. Całowałam jego szyję lekko muskając tak by nie
zostawić żadnego śladu. Mój kochany był tak podniecony całą tą sytuacją,
że czułam jak drżą mu wszystkie mięśnie.
–Kochanie ,zaraz zwariuję. Doprowadzasz mnie do dzikiej rozkoszy. -
Przywarłam się zachłannie do jego ust by nie mówił nic więcej tylko oddał
się całym sobą sytuacji w której się znajdował. Pieściłam jego wargi
namiętnie masując je. Zeszłam niżej po szyi nie przestając go podniecać
swoimi ustami. Zatrzymałam się na obojczyku delikatnie go dotykając
końcem swojego języka i zaznaczając każdy wyrzeźbiony mięsień jego
klatki piersiowej. Dobrałam się do jego rozporka rozpinając go uważnie
by nie naruszyć członka. Gdy tylko rozsunęłam zamek ukazało się jego
przyrodzenie unosząc się za każdym razem gdy tylko ruszyłam swoimi
palcami. Ściągnęłam jednym ruchem jego spodnie wraz z bokserkami
jednocześnie rzucając je gdzieś w otchłań ciemnego pokoju.
Niespodziewanym ruchem, zachłannie liznęłam jego penisa od jąder aż po
sam czubek wkładając żarliwie do swojej buzi całego . Edward przeklął,
unosząc tułowie minimalnie w górę. Ssałam jego główkę, na przemian
drażniąc jego żołędzia końcem języka. Edward zaczął ciężko oddychać.
Za każdym razem, kiedy wkładałam go do ust starałam się wkładać go
coraz głębiej. Położyłam rękę na nim lekkimi ruchami ruszając w górę i w
dół. Po niespełna paru minutach usiadłam na moim kochanku w
prowadzając jego penisa do swojej podnieconej, mokrej pochwy tak
głęboko, jak tylko mogłam. Gdy poczułam go jęknęłam głośno. Zaczęłam
ruszać się delikatnie na nim. Odnalazłam jego dłonie, które zaciskały
prześcieradło. Wzięłam je i położyłam na swoich piersiach. Masował je
delikatnie co doprowadzało moje ciało do wielkiego uniesienia. Jęczałam
strasznie ,bo mój orgazm się zbliżał, wtedy Edward uniósł mnie swoją
miednicą i zaczął szybko penetrować moje wnętrze. Mój mózg odmawiał
mi posłuszeństwa ,całkowicie byłam skupiona na swoich odczuciach i to
co dzieje się wewnątrz mnie.
–Ooohhhhhh......- jęknęłam.
Moje ciało całe drżało, zacisnęłam mocno swoją pochwę, gdy byłam w
szczytowaniu. Poczułam, że w tym samym czasie odczułam napięcie
prącia i ciepło w sobie. W tym samym czasie Edward uniósł swoją klatkę
piersiową, przytulając się mocno do moich piersi. Pomyślałam wtedy
tylko o jednym, że Edward doszedł równocześnie wraz ze mną.
Przytulaliśmy się z minutę lub dwie. Ściągnęłam z niego opaskę i
pocałowałam go mocno. Edward położył się na poduszkach. Uniosłam się
ku górze tak by tylko jego penis wydostał się ze mnie i usiadłam na nim z
powrotem kładąc się na moim kochanku. Moja głowa leżała na jego klatce
piersiowej i wsłuchiwałam się w przyśpieszone bicie serca. Naciągnął na
nas prześcieradło. Nie odezwało się żadne z nas po prostu cieszyliśmy się
sobą. Edward przytulał mnie mocno jedną ręką a drugą głaskał moje
włosy. Było mi tak cholernie dobrze w tym momencie, że nie
potrzebowałam niczego innego jak tylko subtelny dotyk jego dłoni.
Odeszłam w błogi sen czując się szczęśliwa i spełniona, oczywiście nie
tylko seksualnie.
† Rozdział 12 †
† Edward †
Otworzyłem swoje oczy i spojrzałem na sufit, a raczej niebo, które było
wymalowane na nim. Rozmyślałem o poprzedniej nocy. To co się
wydarzyło nie opiszę nawet słowami, bo się nie da. Nie ma takich słów,
które wyraziły by to, co tak naprawdę czułem. Jakie emocje mną
zawładnęły.
Kiedy Bell zasłoniła mi oczy swoją chustką myślałem, że zwariuję.
Wiedziałem co ma w planie, ale żeby tak ostro... Nigdy nie doznałem tak
wielkiego pożądania do jakiejkolwiek kobiety jak wczoraj do Belli.
Pierwszy raz w ogóle uprawiałem seks w ten sposób. Mój mózg
oddziaływał na każdy jej dotyk, każde muśnięcie.
Gdy poczułem ją nagą na swojej klatce piersiowej, jej rozgrzane brodawki
wbijające się w moją drżącą skórę myślałem, że oszaleję z ekstazy. To były
dla mnie istne tortury. Bella przejęła całą dominację nade mną, co
cholernie mnie podniecało. Każdy jej ruch.. Nie wiedziałem dokąd podąży
i jak się to skończy. Kiedy Bella zaczęła szczytować nie mogłem się
opanować zacząłem ją jednym słowem pieprzyć tak mocno jak tylko
mogłem. Nie wiem skąd mi się to wzięło to był impuls. Chciałem ją
intensywnie poczuć jak dochodzi na mnie.
Kiedy jej orgazm nasilił się, nie dałem rady mój penis eksplodował.
Doszedłem wraz z Bell. To również nigdy mi się nie zdarzyło, by w
jednym czasie dojść z partnerką.
Uniosłem w górę prześcieradło i zobaczyłem, że mojemu koledze nie źle
się spodobało rozmyślanie o zeszłej nocy. Stał na baczność jak do musztry.
Popatrzyłem na zegarek dochodziła 10 rano. Bella leżała na brzuchu
opatulona prześcieradłem. Jeszcze spała. Wstałem cicho z łóżka, by nie
obudzić mojej kochanej. Pozbierałem swoje ciuchy z podłogi i poszedłem
do łazienki wziąć prysznic. Ubrałem się we wczorajsze rzeczy i
wyszedłem z sypialni. Zszedłem do kuchni gdzie wszyscy już jedli
śniadanie prócz RosaAle, której nie było przy stole.
–
Dzień dobry wszystkim – powiedziałem radosnym głosem.
–
Cześć Ed – odpowiadali wszyscy nie równo.
–
A gdzie mała? - Zapytałem, bo to dziwne, że jej nie ma... Czyżby
jeszcze spała?
–
Esme przyjechała po nią i zabrała na zakupy. Mówiły, że muszą
pokupować coś dla psa – odpowiedziała Rose.
–
A z tobą co?! - zapytał Jacob. Zjechałem wzrokiem po sobie czy
wszystko znajduję się na właściwym miejscu. I wszystko było... nie wiem
o co mu chodziło.
–
Co ze mną nie tak? - zapytałem.
–
Koszula – powiedziała Alice wskazując swoim palcem na rozerwane
guziki.
–
Dopadło cię jakieś dzikie zwierzę? – zaśmiał się Emmet.
–
Prawie dzikie! Bella się na mnie wkurzyła, że przyznałem Ci rację. I
musiałem ją powstrzymać przed pewnymi krokami za jakimi miała zamiar
podążyć. A jak ją powstrzymałem? Nie pytajcie i tak nie odpowiem.
Wszyscy zaczęli się śmiać i komentować.
–
Ja chętnie posłucham – powiedział Jacob z wielkim uśmiechem na
twarzy.
–
Twoje nie doczekanie mój przyjacielu – z uśmiechem poklepałem go
po plecach. Usiadłem z nimi przy stole i w miłym towarzystwie zabrałem
się za poranną małą czarną.
–
Bella nie była sobą wczoraj! Nie sądzicie? - zapytała Alice.
–
Wiecie nie chcę jej usprawiedliwiać, bo faktycznie dziwnie się
zachowywała, ale musimy ją zrozumieć. Pamiętacie, że nie lubi Świąt.
Zawsze wtedy wracają do niej złe wspomnienia. - Starał się ją
usprawiedliwić Jasper. Ja wolałem się nie odzywać, bo tak naprawdę nie
miałem nic do powiedzenia.
–
Tak Jess, ale ona się tak nie zachowywała wcześniej, a spędzamy je
razem już od pięciu lat. Musiała mieć powód tylko nie wiemy jaki. Puki
mi nie powie nie będę pytać. Nie jestem samobójcą – zaśmiała się Rose
mówiąc to.
–
Ok kochani ja muszę lecieć do szpitala będę ojcu asystować przy
operacji. Powiedzcie Belli, że nie chciałem jej budzić i zobaczymy się
później.
–
Nie ma sprawy – powiedziała Alice.
–
No i pakujcie się ludziska..! - Powiedziałem z uniesieniem. -
Wieczorem wyruszamy na podbój Paryża. Ty też Jacob bilet już
załatwiony. - Nie mogłem się już doczekać wyjazdu. To będzie naprawdę
udany wypad.
–
Ja nie muszę się pakować dopiero wczoraj przyjechałem nawet nie
zdążyłem się rozpakować. Więc jestem już gotowy.
–
Super! To na razie – pożegnałem się i pojechałem do domu przebrać
się. Przecież nie pokaże się tak w szpitalu.
Jechałem w stronę szpitala i postanowiłem napisać jeszcze sms 'a do Belli
na miłe przywitanie. Mam tylko nadzieję, że nie obudzę jej nim.
Biedna Bell nie chciałbym być w jej skórze jak się obudzi. Po pierwsze
będzie miała kaca jak stąd do Tokio, to jeszcze nieziemski ból głowy.
Zrobiło mi się jej żal, biedactwo moje kochane.
Zaparkowałem w szpitalnym podziemiu.
–
No Edward najpierw popracuj nad doskonaleniem jeszcze jednego
serca i w drogę na zasłużony odpoczynek. - Powiedziałem sam do siebie
i ruszyłem w stronę głównego wejścia szpitala.
† Bella †
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Od razu otworzyłam oczy. Szukałam
ręką Edwarda, ale go nie było. Podniosłam głowę by się upewnić i
faktycznie go nie zastałam.
–
O Boże moja głowa – powiedziałam na głos chwytając się za nią.
Nadal ktoś pukał. Opatuliłam swoje nagie ciało prześcieradłem i
odruchowo przeczesałam do tyłu włosy.
–
Proszę – odezwałam się zachrypniętym głosem. Do pokoju weszła
Alice ze szklanką wody mineralnej.
–
Cześć kochana. Jak głowa? - zapytała ironicznie.
–
Alice proszę nie krzycz! – chwyciłam się ponownie za głowę, która
reagowała bólem na każdy minimalny szept.
–
A ha... czyli gorzej niż myślałam – zaśmiała się podając mi szklankę
wody do jednej ręki, a do drugiej pastylkę jakiegoś świństwa.
–
Mam nadzieję, że nie chcesz mnie otruć – uśmiechnęłam się by
wiedziała, że żartuję.
–
Tak, a jakże inaczej kochana... A tak poza tym to dałaś czadu
wczoraj.
–
Alice nie chcę o tym rozmawiać... dobra! Wiem przesadziłam, a
moje cierpienie poranne to kara. Mam za swoje... OK.
–
Ok – odpowiedziała krótko.
–
Czy wiesz gdzie podział się Edward. Mam nadzieję, że nie
odstraszyłam go swoim zachowaniem. - Może to prawda! Uciekł jak
poznał moje drugie ja. Tak mam dwie osobowości. Trzeźwą i Alkoholową.
Kiedy jestem trzeźwa, po prostu do rany przyłóż. Nieśmiała, radosna,
troskliwa wszystko naj naj naj... Kiedy tylko za dużo wypiję każde słowo
biorę za zaczepkę. Przy tym moja nieśmiałość znika jak ręką odjął i staję
się namiętna, dzika i mam ochotę na praktycznie wszystko. Wiem, że to
mój problem i umiem na nim zapanować do momentu kiedy nie zacznę
pić. Później traktuję jakby nie miało to żadnego znaczenia, a przede
wszystkim sądzę, że nie mam problemu. Wczoraj było to nie potrzebne.
Nie wiem dlaczego postanowiłam się upić. Dlaczego tak zareagowałam na
Emmett 'a?
–
Słyszysz mnie? - pomachała ręką przed moimi oczami sprowadzając
na ziemię. - O czym myślisz?
–
Myślę, że Emmettowi należą się porządne przeprosiny.
–
Już to zrobiłaś wczoraj.
–
Tak!.. Nie pamiętam. A co mówiłaś wcześniej?
–
Mówiłam o Edwardzie. Kazał ci powtórzyć, że pojechał do szpitala
musi ojcu pomóc przy operacji i spotkacie się później. Przeprasza, że bez
pożegnania, ale nie chciał cię budzić.
–
Wolałabym się obudzić przy nim – objęłam swoje kolana i przez
moment przeleciały mi wydarzenia zeszłej nocy.
–
Ok Bell musisz wstać i doprowadzić się do ładu, spakować. A poza
tym kochana uwierz mi nie chciałabyś się dzisiaj obudzić koło Edwarda.
–
O czym ty mówisz? - Zapytałam zdziwiona.
–
Sama zobaczysz. - Co ona ma na myśli. Zerwałam się z łóżka i
pobiegłam do łazienki by się przeglądnąć w lustrze.
–
Jezus z kochaniutką Maryją...! - krzyknęłam.
–
A nie mówiłam. Ja spadam Bell weź się za siebie. - Wyszła z mojej
sypialni trzaskając mocno drzwiami aż podskoczyłam. Myślałam, że
głowa to mi po prostu wybuchnie.
–
To specjalnie na pobudkę – usłyszałam za drzwi. Pewnie, że
specjalnie. Zawsze tak robi powinnam to przewidzieć wcześniej.
Zdjęłam prześcieradło i poszłam pod prysznic by się odświeżyć. Mam
wielką nadzieję, że choć troszkę mi pomoże. Stałam tak gdy silny
strumień wody masował moje ciało, a myśli były daleko.
W mojej głowie po raz kolejny pojawiały się obrazy z ostatniej nocy. Na
samą myśl o tym przez moje ciało przeszło podniecające ciepło. Ja nie
byłam sobą wczoraj! Nigdy przy trzeźwym umyśle nie odważyłabym się
na tak stanowcze posunięcie. Na pewno nie mam zamiaru się za to
wstydzić było mi cholernie dobrze i mam nadzieję, że Edwardowi
również.
Umyłam włosy wraz z całym ciałem i wyszłam opatulając się ręcznikiem.
Zdałam sobie sprawę, że prysznic nic mi nie pomógł. Muszę zrobić coś
więcej ku temu.
Ubrałam się w mój ulubiony dres, wysuszyłam włosy i spięłam w koński
ogon. Nałożyłam na swoją zmęczoną twarz krem ochronny i wyszłam z
pokoju kierując się w stronę sypialni mojej córki. Nie zastałam tam nikogo
więc podążyłam do kuchni gdzie siedział Jasper i pilnował czegoś co
gotowało się na blacie kuchennym.
–
Cześć Brat. Co to śniadanie dopiero?
–
Tak Bell – odpowiedział z ironicznym uśmiechem – Wiesz, która
godzina?
Spojrzałam na zegarek, który wisiał na ścianie i nie mogłam uwierzyć..
Była 12:30 pm. To nieźle pospałam.
–
Gdzie RosaAle? - spytałam, bo naprawdę byłam ciekawa gdzie się
moja córka podziała. Psa też nigdzie nie spotkałam na swojej drodze.
–
Esme wzięła ją na zakupy, a później do siebie. Chciała dać nam czas
na spakowanie się. Powiedziała, że przywiezie ją po obiedzie około 4:00
pm.
–
O.. To dobrze.
–
Edward dzwonił i mówił, że jak wstaniesz to masz przedzwonić do
niego. Nie chciał cię budzić.
Podeszłam do kuchennego telefonu i wykręciłam numer jego komórki. Po
paru sygnałach w końcu odebrał, a na jego głos moje ciało zareagowało po
prostu cudownie...
–
Hallo...
–
Cześć kochanie – powiedziałam miło i zarazem cicho by nie poznał,
że mój głos nadal brzmiał przepito.
–
Witam moją najdroższą. Wyspałaś się?
–
Tak chyba tak tylko niechętnie chciało mi się wstać. O której
będziesz?
–
Bell mam operację z ojcem. Startujemy o 1:00 pm i nie umiem ci
powiedzieć, o której dokładnie skończę.
–
Rozumiem. Więc nie mam co się ciebie spodziewać na obiad?
–
Nie na pewno nie. Kochanie spakuj się i czekaj na mnie, zadzwonię
jak wyjadę ze szpitala. Dobrze?
–
Dobrze – odpowiedziałam krótko i ze smutkiem w głosie. - No to pa
– dodałam.
–
Pa. Kocham cię..
–
Ja ciebie też.- Odłożyłam słuchawkę. Humoru to on mi nie poprawił.
Nienawidziłam kiedy go nie było przy mnie.
Popatrzyłam na brata a on suszył zęby w moją stronę.
–
Co cię tak cieszy?
–
Nic... po prostu cieszę się. Czy to nie wystarczy? - Podeszłam do
niego i dałam mu całusa w policzek.
–
Idę pobiegać muszę trochę mózg przewietrzyć. Wrócę za nie całą
godzinę. Pa Jess.
–
Miłego biegania. Tylko nie myśl dużo o Edwardzie żebyś mi nie
wpadła pod samochód. - Posłałam mu palca środkowego z serdecznym
pozdrowieniem, uśmiechając się przy tym. - Ja ciebie też siostra kocham –
dodał z szerokim uśmiechem. Puściłam mu buziaka i poszłam do windy.
Biegłam wzdłuż jeziora Michigan już dobre pół godziny. W uszach
brzmiała mi jakaś muzyka z ipod 'a. Postanowiłam usiąść, bo brakowało
mi tchu, a co gorsza chwyciła mnie kolka. Usiadłam na ławce,
wyciągnęłam słuchawki z uszów i odchyliłam głowę do tyłu wciągając
mocno powietrze w płuca. Kolka pomału ustępowała. Siedziałam jeszcze
może z kilkanaście sekund kiedy usłyszałam, że ktoś do mnie coś mówi...
–
Proszę... proszę... kogo moje oczy widzą! – Uniosłam głowę i
zamarłam – Panna Swan we własnej osobie. - Nie mogłam uwierzyć
przede mną stał mężczyzna mi dobrze znany i kiedyś
przeze mnie kochany... James Winter. Wyglądał w sumie tak samo jak go
zapamiętałam tylko może teraz bardziej męsko. Pamiętam te zielone oczy
z czarującym spojrzeniem. Błyszczące blond włosy zaczesane do tyłu,
wczorajszy zarost, szczupły z lekko umięśnionym ciałem. Bella stop! Co
ja robię? Skarciłam swoje myśli. Wstałam z ławki i stanęłam na przeciwko
niego twarzą w twarz.
–
Proszę … prędzej bym się diabła spodziewała spotkać tutaj niż
ciebie... Czekaj... czekaj w sumie kurwa to, to samo! – odpowiedziałam
zgryźliwie. Odwróciłam się od niego i zaczęłam iść przed siebie. Serce
waliło mi jak oszalałe. Nie dlatego, że coś do niego czułam tylko bardziej
z podenerwowania. Jego twarz przypomniała mi jak bardzo go teraz
nienawidzę. Gdybym może spotkała go parę miesięcy wcześniej to bym
się cieszyła, ale dzisiaj jednym słowem zjebał mi mój fantastyczny humor,
który miałam wcześniej.
–
Czekaj...- zawołał i w tym samym momencie chwycił mnie za ramię
by obrócić w swoją stronę co doprowadziło mnie do maksymalnego
wkurwienia..
–
Lepiej mnie puść! - krzyknęłam - Jak nie chcesz dostać w ten swój
skorygowany piękny nosek, który sfinansowała ci twoja mamusia.–
Wysyczałam przez zęby tak by do niego dotarło, że mówię w zupełności
poważnie. Poskutkowało, bo puścił mnie natychmiast, robiąc przy tym
wielkie oczy.
–
Dalej zła na mnie? Bella jesteśmy teraz dorośli chyba możemy
rozmawiać normalnie. - On sobie chyba żartuje... Palant jeden.
–
Rozmawiać z tobą! W dodatku NORMALNIE! O czym? Nie mamy
żadnych wspólnych tematów już więcej.
–
Tak myślisz? A Rosalie...
–
RosaAlie jak już coś, a poza tym to ten temat też nie należy do
wspólnych.
–
Jak to?- zapytał zdziwiony.
–
Ohh...- westchnęłam ironicznie kładąc rękę na swoim policzku - Po
prostu okazało się, że to nie twoje dziecko... tak to! Ups... wyrwało mi się
- Gdy to powiedziałam otworzył buzię i wpatrywał się we mnie... - Panie
Winter kontroluj żuchwę, bo nie wyglądasz męsko z tak rozdziawionym
ryjem. Żegnam!!! - I zaczęłam iść w stronę domu.
–
Nie wierze kochana! Jak będziesz mnie potrzebować to numer mój
znasz. Pa najdroższa. - wykrzyczał za mną. Zatrzymałam się, odwróciłam
na pięcie i podeszłam do niego szybko. Zacisnęłam pięść, zamachnęłam
się i z całej siły uderzyłam go w twarz. Po czym zaczęłam masować rękę,
bo strasznie mnie zabolała.
–
To za kochaną i najdroższą! Radzę ci nigdy tego więcej nie mówić!
A telefonu zza życia ode mnie się nie spodziewaj... - Popatrzyłam na jego
minę. Był w szoku jak jasna cholera. Dobrze mu tak, a szczerze mówiąc
dostał za całe pięć lat bólu i cierpienia.
Wsadziłam słuchawki z powrotem w uszy. Odwróciłam się na pięcie i
zaczęłam biec przyśpieszając tempa w kierunku domu.
Otworzyłam zdenerwowana drzwi od swojego apartamentu, przy tym
mocno je trzaskając.
–
Kurwwaaaa..! Moja głowa!- krzyknęłam ze złością. Sama sobie teraz
to zrobiłam. Co za głupia no. Chwyciłam się za nią i poszłam do kuchni
gdzie siedziała Alice z Jasper 'em jedząc lunch. Gdy tylko przekroczyłam
próg zobaczyłam, że przyglądają się mojej osobie.
–
Co się dzieje? Wpadłaś na drzewo? – zaśmiał się Jasper.
Zignorowałam go .
–
Alice daj mi coś na głowę, proszę. Usiadłam koło brata i wzięłam
butelkę wody mineralnej. Oparłam się łokciami o blat i czekałam na Alice.
–
Masz Bell - podała mi pastylkę i od razu łyknęłam popijając wodą.
Siedzieliśmy przez parę minut w ciszy. Alice przez cały czas spoglądała na
mnie.
–
Wiesz co już wolałabym wpaść na to jebane drzewo niż na niego.
–
Na kogo? – zapytał Jasper.
–
Chyba na trzeźwo wam nie opowiem tego – wstałam i nalałam sobie
trochę czystej whisky i wypiłam za jednym tchem. Dreszcz przeszył moje
ciało.
–
Bella co ty robisz! Dopiero dałam ci tabletkę – krzyknęła Alice.
–
Nic mi nie będzie. - Zapewniłam swoją przyjaciółkę.
Podeszłam do lodówki i z zamrażarki wyciągnęłam garść lodu wysypując
go na talerz. Następnie włożyłam rękę, bo trochę spuchła. Chłód dawał
chwilowe ukojenie. Mam nadzieję, że nie zwichnęłam sobie jej przez tego
skurwiela!
–
Ok... Dobrze, że siedzicie, bo to co wam teraz powiem wstrząśnie
wami totalnie.
–
No gadaj siostra! – ponaglał Jasper. Już chyba nie mógł wytrzymać
na moją rewelację.
–
Gdy dobiegłam do fontanny postanowiłam usiąść i złapać oddech.
Siedziałam może ze dwie minuty gdy podszedł do mnie jakiś facet
zaczynając coś mówić. Na początku nie wiedziałam kto to, bo głowę
miałam przechyloną do tyłu. Popatrzyłam i własnym oczom nie mogłam
uwierzyć. Przede mną stał James Winter we własnej osobie. - Zamurowało
ich tak jak przypuszczałam.
–
Żartujesz? - zapytał Jasper.
–
Jess czy naprawdę myślisz, że żartuję? Wiesz, że z tego bym nie
żartowała.
–
Rozmawiałaś z nim? - spytała tym razem Alice.
–
Tak zaczepił mnie i zaczął te swoje gadki „O proszę.. proszę kogo
moje oczy widzą.....”- Opowiedziałam im cały dialog szczegółowo. Gdy
skończyłam Jasper zaciskał szczęki ze złości, a Alice patrzyła na mnie z
wielkimi oczami po czym wybuchnęła śmiechem.
–
Przywaliłaś Jamesowi i skłamałaś, że RosaAlie nie jest jego? -
zapytała.
–
O tak marzyłam o tym od dawna.
–
Co on tu robi? Przecież on mieszka w Miami - zadał pytanie Jess.
–
Nie wiem – odpowiedziałam – Może przyjechał do ojca na Święta?.
–
Może – dodała Alice.
Nastała krótka cisza. Jasper zajął się zupą, a Alice przez cały czas miała
wpatrzone oczy w jeden punkt.
–
Nie wiem, ale...- urwałam na chwilę – Czuję, że będzie źle. Boję się
kurde. Czy jak człowiek jest szczęśliwy to nie może na dłużej w tym
stanie pozostać?
–
Oj Bell przestań! - warknęła Alice.- Przecież nikt ci nic nie zniszczy.
Znasz Winter 'a on nigdy się nie ustatkuję. Woli być wolny jak ptak
dlatego uciekł. Nienawidzi odpowiedzialności. Zapomniałaś! Nie odzywał
się przez pięć długich lat. Zostawił cię jak byłaś w ciąży! Normalny facet
przede wszystkim nie zostawi kobiety w takim stanie.
–
Oj wiem... Wtedy wydawało mi się, że jest idealny. - Powędrowałam
myślami do przeszłości, wspólnych chwil spędzonych razem. Oczywiście
do tych dobrych i do końca nie było tak źle. Umiał być człowiekiem do
czasu gdy... faktycznie... dowiedział się, że jestem w ciąży.
–
Bella on I D E A L N Y? A widziałaś kiedyś wodę w proszku?
–
Nie..! - odpowiedziałam bez namysłu. Przecież wiedziałam, że mnie
bierze pod włos, a ja głupia jeszcze odpowiadam na głupie pytania.
Uśmiali się ze mnie obydwoje, na mojej twarzy zresztą też ukazał się
uśmiech. Nie ma to jak samej z siebie się śmiać. Porażka normalnie.
–
Daj sobie spokój nic się nie stanie ja tego dopilnuję. Obiecuję siostra,
że nie zbliży się do ciebie choćby na mile. - Wstał i pocałował mnie w
głowę.
–
Ok ten temat uważam za zakończony! Już nigdy nie wracamy do
tego. – mówiąc to naprawdę miałam na myśli nigdy. Obiecałam sobie
kiedyś, że nie będę o tym myśleć... i nie będę.
–
Idę się pakować – powiedziała Alice – i tobie też radzę.
–
Ok.. Tylko najpierw zawiozę im do szpitala lunch.
–
Dobra to ja spadam – dodała i zniknęła na schodach, które
prowadziły do ich części apartamentu.
–
To ja idę pod szybki prysznic i jadę do Edwarda – powiedziałam do
Jasper 'a, który sprzątał naczynia ze stołu po lunchu.
Czekałam w gabinecie Edwarda aż skończą operację. Cierpliwie
spacerowałam po całym pomieszczeniu oglądając dyplomy, które wisiały
na ścianie. Na komodzie stały różne zdjęcia ze studiów, ale i nie tylko. Na
wszystkich widniał Edward z Jacobem. Jedno zdjęcie przyszyło moją
uwagę. To z jakiejś imprezy. Zdjęcie przedstawia jak Jacob i Ed wylewają
całą beczkę piwa na wysoką, zgrabną dziewczynę. Wzięłam zdjęcie do
ręki by bliżej się przyjrzeć kto to. Nie było widać twarzy, gdyż
dziewczyna stała tyłem i próbowała zrobić unik by jej jednak nie oblali.
Nagle usłyszałam jak za moimi plecami otwierają się drzwi.
–
No wreszcie – powiedziałam i odłożyłam zdjęcie na miejsce. Gdy się
obróciłam zamarłam, bo to nie był Edward tylko Victoria, którą poznałam
wczoraj na lotnisku. Patrzyłam się na nią zdziwiona.. Czego ona tutaj
szuka zwłaszcza, że miała wyjechać.
–
Pamiętam to zdjęcie, straszne uczucie jak ktoś wylewa na ciebie
kubeł zimnej wody. – Odezwała się nagle. – To był taki chrzest... wiesz jak
to na studiach ...- zaśmiała się.
–
Nie spodziewałam się Pani tutaj! Czy nie powinna Pani się
wygrzewać na Kalifornijskim słońcu? – zapytałam z ciekawości.
–
No właśnie powinnam być, ale poznałam kogoś na lotnisku i tak
jakoś wyszło.... A poza tym myślałam, że jesteśmy na „Ty” - Uśmiechnęła
się ironicznie.
–
Wiesz trochę dziwnie mówić do kogoś na „TY” - zaakcentowałam to
słowo specjalnie - jak się kogoś widziało pięć minut.
–
Jak tam wolisz.. - odpowiedziała z sarkazmem w głosie.
–
Edwarda nie ma?
–
Nie jest na operacyjnym. - Odpowiadałam krótko na jej pytania może
to pomoże w tym by wyniosła się stąd szybciej.
–
Nie wiadomo kiedy skończy? - ciągnęła.
–
Nie może za godzinę może dwie.
–
Hhm... To chyba nie będę czekać.
Chodziła tam i z powrotem po całym gabinecie. Podeszła do komody, na
której znajdowały się zdjęcia. Jeździła swoim długim kościstym paluchem
po nich w tych miejscach gdzie znajdowała się głowa Edwarda.
Wkurzyłam się trochę. Ona specjalnie to robi by mnie wyprowadzić z
równowagi.
–
Jak tam uważasz … chcesz to czekaj nie to wyjdź!. - Powiedziałam
ostro.
–
No to nic... przyjdę najwyżej później, bo muszę odpowiedzieć na
sms 'a, który mi wysłał...- Czy ja się przesłyszałam.. Czy ona właśnie
chciała dać mi do zrozumienia, że utrzymują ze sobą stały kontakt!
–
Sms 'a ?- zapytałam.
–
A nie ważne – machnęła ręką – Głośno myślę po prostu. To do
zobaczenia. - Powiedziała i wyszła szybko z gabinetu, nawet nie zdążyłam
jej odpowiedzieć.
Usiadłam na krześle, które stało przed biurkiem Edwarda. Podkurczyłam
nogi na siedzeniu i objęłam je swoimi rękami. Rozmyślałam nad tym co
tak naprawdę ich łączy. Dlaczego ze sobą piszą? Edward przez swoje
zachowanie dał mi wczoraj do zrozumienia, że niezbyt się lubią. Jeśli ktoś
kogoś nie lubi to nie utrzymuje z tą osobą kontaktu! Więc o co w tym
wszystkim chodzi?
Boże co za dzień najpierw James teraz ta ruda! Zwariuję dzisiaj. Mam
tylko nadzieję, że Edward mnie nie oszukuje, nie zniosłabym tego!
Byłam tak mocno zamyślona, że nawet nie usłyszałam jak ktoś wszedł do
gabinetu i po chwili pocałował mnie w głowę. Odchyliłam ją do tyłu by
sprawdzić kto to. Tym razem okazał się być to Edward. Pochylił się nad
moją twarzą i pocałował w usta.
–
Cześć kochanie – powiedział cicho będąc nadal blisko mojej twarzy.
–
Cześć – odpowiedziałam. Wyprostowałam swoją głowę nie
zmieniając pozycji jaką miałam wcześniej. Edward obszedł mnie i usiadł
za biurkiem kładąc przed sobą mnóstwo teczek.
–
Coś się stało? - zapytał.
–
Nie dlaczego pytasz? - Pytaniem na pytanie tak się na pewno
dogadamy. Nie ma co.
–
Wyglądasz jakoś blado.
–
Nie wyspałam się... po prostu. - Oczywiście skłamałam. Czy ja
zawsze w małych sprawach muszę kłamać? Edward zaśmiał się na głos.
–
Nie wyspałaś się mówisz... Czy to nie ty moja śpiąca królewno
spałaś do południa? - No tak można było się tego spodziewać nie
uwierzył.
–
Widocznie za mało! - Boże co ja robię zaczynam z nim rozmawiać
jak z rudą. Wstałam, wzięłam torbę z jego lunchem i postawiłam mu na
biurku. Carlislowi zaniosłam wcześniej do jego gabinetu.
–
Jedź już i tak zimne na pewno – gdy to powiedziałam Edward
chwycił mnie za biodra i posadził na swoich kolanach. Przytuliłam się
niemal automatycznie do jego klatki piersiowej. Chciało mi się ryczeć już
nie zniosę psychicznie ciężaru dzisiejszego dnia. Jedną ręką mnie objął, a
drugą głaskał moje włosy.
–
Przecież widzę, że coś cię dręczy. Powiedz mi kochanie.
–
Już mam dość dzisiaj wszystkiego i wszystkich! - Powiedziałam już
niestety złamanym głosem.
–
Możesz mi powiedzieć to ci ulży. - Zaproponował.
–
Aaa...-odparłam zrezygnowana. - Najpierw ten dupek w parku, a
później ta twoja ruda cizia... - nie dokończyłam jak Edward uniósł mój
podbródek by spojrzeć mi w oczy.
–
O czym ty mówisz Bell jaki dupek i jaka moja cizia! O czym ty do
cholery mówisz! - Widać było, że się zdenerwował.
–
Dupek to James Winter, na którego nadziałam się dzisiaj nad
jeziorem kiedy byłam biegać. A ruda cizia to Victoria z którą właśnie się
minąłeś.- Edwardowi zaczęły pulsować żyłki na twarzy ze
zdenerwowania.
–
Victoria tu była? - Zapytał. Ciekawe czemu w pierwszej kolejności o
nią zapytał?
–
Tak... Powiedziała, że dostała jakiegoś SMS-a od ciebie i chciała ci
na niego odpowiedzieć. Pogadała chwilę i poszła mówiąc, że przyjdzie
później.- Edward patrzył na mnie jakieś kilka sekund poważnie, a później
parsknął śmiechem. Wyciągnął z szuflady telefon i zaczął coś tam szukać.
Nic z tego nie pojmowałam.
–
Oj kochanie... Ten sms miał pójść do ciebie. Pisałem go w drodze do
szpitala i musiałem pomylić odbiorce. Dostałaś coś ode mnie?
–
Nie nic. - Wyciągnęłam również swój telefon by sprawdzić czy oby
na pewno nic nie przeoczyłam. Nic nie było.
–
Więc jak widzisz nie musisz się przynajmniej nią przejmować.
–
Tak może masz rację. - Przytaknęłam chodź tak naprawdę wcale nie
dało mi to spokoju.
–
A powiedz mi co z Jamsem?
–
Edward? Po co trzymasz jej numer telefonu? - nawet nie słyszałam
jego poprzedniego pytania. Czy jemu się wdaje, że na tym zakończymy i
będzie po sprawie? Dlaczego nie powie mi jak naprawdę jest.
–
Chodź kochanie... siadaj tutaj. - Wziął mnie za rękę i posadził na
kozetce lekarskiej.
Edward stał przede mną, między moimi nogami i delikatnie trzymając za
ręce. Popatrzyłam mu w oczy.
–
Bell to naprawdę nie ma znaczenia kogo mam w telefonie lub już
nie mam. Liczysz się tylko ty... rozumiesz! Nawet jeśli chodzi ci po tej
kochanej główce myśl, że coś mnie łączy z Makenną to jesteś w błędzie. Z
kimkolwiek bym nie był przed tobą, to się nie liczy, bo nikogo wcześniej
nie darzyłem uczuciem tak jak ciebie. To ciebie kocham i nic, a przede
wszystkim nikt tego nie zmieni. - Zaczęły napływać mi łzy do oczu kiedy
tak mówił. Wiem, że darzy mnie wielkim uczuciem tak jak ja jego.
Powinnam mu zaufać i nie wyciągać pewnych spraw na wierzch, które nie
mają więcej znaczenia. Ma rację „Co było i nie jest nie pisze się w
rejestr”- jak to Jasper powiada.
–
Przepraszam powinnam ci zaufać to już więcej się nie powtórzy. -
Objęłam go za szyję.- Mogłeś mi to już wczoraj powiedzieć byłam bym
spokojniejsza i nie dobierałabym sobie pewnych rzeczy do głowy. - Teraz
zdałam sobie sprawę, że moje wczorajsze zachowanie było spowodowane
zajściem na lotnisku. W głowie mi siedziała Victoria obejmująca mojego
faceta.
–
Więc dlatego nie byłaś sobą wczoraj? Powinienem się domyśleć.
Pamiętaj kochanie, że kocham cię bardzo mocno i to ty jesteś dla mnie
najważniejsza.
Gdy to powiedział pocałował mnie w usta delikatnie je masując. Po paru
sekundach pogłębił pocałunek wkładając swój język do mojej buzi przy
tym przyciągając moją głowę mocniej do siebie. Zaczęliśmy się
zachłannie całować, pieszcząc nawzajem swoje ciała przez ubrania. W
pewnym momencie ręka Edwarda znalazła się pod moją bluzką muskając
moją nagą skórę. Dreszcze przeszyły moje ciało.
–
Kochanie czy musisz tutaj jeszcze siedzieć? Jedźmy do domu –
wyszeptałam, przerywając pocałunek. Edward w ogóle nie zwrócił na
mnie uwagi. Przeniósł swoje ciepłe, namiętne wargi na szyję i
kontynuował pieszczenie mojej szyi oraz ciała. - Zaraz zwariuję –
dodałam. Moje ciało było gotowe, pożądało go.
–
Bell nie wiesz, że co masz zrobić później to zrób teraz – wyszeptał
całując mnie jednocześnie. -A poza tym chcę ciebie teraz i później.
–
Edward! Tu może ktoś wejść! - na moje słowa mój luby podszedł do
drzwi zamykając je na klucz, pozostawiając go w zamku. Na samą myśl co
zaraz będziemy tutaj robić zrobiło mi się ciepło i coraz bardziej mokro z
podniecenia. Edward odwrócił się w moją stronę ściągając fartuch po
czym położył go na krześle. Ściągnął również koszulkę rzucając na biurko.
Podszedł do mnie i zaczął rozbierać z górnej części mojego ciała.
Zostałam w samym staniku, ale nie na długo. Przytulił się do mnie
subtelnie rozpinając ostatnią część mojej górnej garderoby. Następnie
delikatnymi pocałunkami muskał moją szyję.
–
Kocham cię Bell, przy tobie nie mogę się powstrzymać – wyszeptał
mi cicho do ucha, powstrzymując swoje podniecenie w głosie.
Moje ręce powędrowały na jego pasek, pomału go rozpinając. Kiedy mi
się to prawie udało Edward położył mnie na kozetce. Moje nogi zwisały
nie dotykając podłogi. Pochylił się nade mną całując moje piersi i lekko je
obejmując. Zaczął delikatnie przygryzać i ssać moje brodawki, bawiąc się
nimi. Czułam się tak bardzo podniecona, a zarazem ogromnie
zdenerwowana tym, że robimy to praktycznie w miejscu publicznym i
możemy być przyłapani. Wydaje mi się jednak, że ten fakt powoduje
dreszczyk na moim ciele, a przy tym zwiększa podniecenie. Edward
powędrował swoimi ustami niżej przez brzuch. Zatrzymał się przy pępku
lekko wpychając język w jego głąb. Ściągnąwszy mi spodnie zaczął
pieścić moją łechtaczkę przez koronkowe stringi.
–
Jako pani osobisty lekarz. Pozwoli Pani Swan, że dokładnie ją
zbadam? - powiedział mi to prosto w twarz ocierając swój nos o mój, nie
przerywając pobudzania mojej łechtaczki. Tylko pomińmy fakt, że jej
pobudzać nie trzeba. Reagowała na każdy dotyk jego palca mimo, że
dzielił nas materiał, doznanie było bardzo silne. Nie odezwałam się nic, bo
nie byłam w stanie, uśmiechnęłam się tylko szeroko z zamkniętymi
oczami. Nacisną mocniej palcem na nią i myślałam, że oszaleję z
rozkoszy. Wygięłam się w łuk odchylając mocno głowę do tyłu, a klatka
piersiowa lekko się uniosła eksponując całkiem okazałe piersi z
podnieconymi brodawkami koloru dojrzałego kasztana. Moje uniesienie
się nasilało czułam, że zaraz zaczną szczytować. Nie spodziewanie
Edward osunął się ze mnie. Ściągnął moje majtki i zaczął ssać moją
łechtaczkę. Myślałam, że zwariuję byłam już na maksa podniecona.
Zaczęłam jęczeć jak małe dziecko. Nie mogłam powstrzymać się.
Złapałam Edwarda głowę przyciągając go mocno w stronę mojej intymnej
części co nasiliło moje doznania. On w tym czasie zaczął penetrować
językiem moje wnętrze. Zaczęłam szczytować, przygryzając swoją rękę by
stłumić odgłosy. Po paru sekundach moje ciało bezwładnie opadło na
kozetkę. Mój kochany położył swoją głowę na moich piesiach.
Oddychałam ciężko.
Gdy mój oddech się ustabilizował Edward zaczął mnie na nowo całować.
Położył moje nogi na swoich barkach, całując moje palce u stóp.
Uśmiechnął się do mnie i włożył swojego penisa we mnie. Moja
łechtaczka jeszcze była pobudzona i na sam dotyk kiedy wchodził we
mnie moje poprzednie doznanie wróciło. Zamknęłam oczy. Edward
posuwał mnie tak mocno jak nigdy dotąd. Nasze splecione ręce zaczęły
mocno się ściskać. Boże, ale mi dobrze.
Czy to dziwne, że podoba mi się jak Edward za przeproszeniem mnie
pieprzy? Mam tylko nadzieję, że mu się podoba. O Boże mój upragniony
orgazm wraca.
–
Kochanie... Jesteś boska! - wyjęczał przyśpieszając swoje ruchy.
Odchylił głowę do tyłu, mocno zaciskając zęby. Po niespełna minucie
opadł na mnie, ciężko dysząc. Objęłam go mocno, przytulając jego klatkę
piersiową do swojej.
–
Edward?
–
Yhmm...- zamruczał dalej przytulając się do moich piersi.
–
Chcę być dla ciebie wszystkim! - odparłam delikatnie bawiąc się
jego włosami – Bo ty jesteś dla mnie wszystkim dajesz mi wszystko o
czym każda kobieta marzy.
Podparł się na łokciach i zaczął głaskać mnie po włosach, patrząc głęboko
w oczy.
–
Bell ty jesteś dla mnie wszystkim. Kocham Cię pod każdym
względem, nawet kiedy jesteś zła lub niegrzeczna. - To ostatnie słowo
zaakcentował by chyba... dać mi do zrozumienia, że to co się stało
wczoraj, podobało mu się.
–
Przepraszam – powiedziałam.
–
Za co mnie przepraszasz? - zapytał ze zdziwioną miną.
–
Za wczoraj, a przede wszystkim za to... wiesz... to sypialni. -
wyrzuciłam z siebie z odrobiną zawstydzenia. Edward patrzył się na mnie
z lekkim uśmiechem na twarzy. Ile ja bym dała by znać jego myśli w tym
momencie.
–
Kochanie przepraszasz mnie za to, że wczorajszy seks był czymś
czego nigdy nie doświadczyłem w swoim życiu? Było nieziemsko. Ty
byłaś nieziemska! - Czułam, że na mojej twarzy pojawia się palący
rumieniec.
–
Myślałam, że może cię zdziwić moje zachowanie. A poza tym też
było mi bardzo dobrze. Za każdym razem jest mi dobrze. Edward... muszę
ci się do czegoś przyznać!
–
Do czego kochanie?
–
Pierwszy w życiu orgazm miałam z tobą. Nigdy nie doświadczyłam
tyle przyjemności z seksu. Kiedy się kochamy myślę i ubolewam nad tym,
że niedługo się zakończy i znów będę musiała czekać parę godzin na
następne zbliżenie z tobą. Czy to jest normalne? - spojrzałam na niego, a
on uchwycił moją twarz w swoje ręce i najpierw mnie pocałował, a
później rzekł...
–
Jako twój jedyny lekarz stwierdzam Panno moja kochana Bello
Swan, że z Panią wszystko jak w najlepszym porządku! I zapewniam cię
kochanie, że jak tylko znajdziemy się w Paryżu nie wypuszczę cię z łóżka
i będziesz musiała błagać mnie żebym już przestał!
–
Bardzo mi się podoba ten pomysł panie doktorze Cullen, ale nie licz
na warunkowe zwolnienie z obietnicy. Zapewniam Cię, że dam radę i to ty
będziesz mnie prosił o litość.
–
Nie doczekanie twoje kochanie! - Zaczęliśmy się całować gdy nagle
przerwał nam Edwarda telefon, dzwoniąc zachłannie sprowadził nas na
ziemię.
Odszedł ode mnie by odebrać komórkę, a ja zaczęłam zbierać ciuchy z
podłogi.
Gdy doprowadziliśmy się do całkowitego porządku Ed siedział przy
biurku wpisując do kart zalecenia dla pacjentów, a ja grzecznie siedziałam
mu na kolanach i posłusznie przekładałam karty.
–
Ok kochanie skończyliśmy chodź jedziemy się spakować czas w
drogę. - Posłusznie wstałam z jego kolan i czekałam aż się przebierze.
Spojrzałam na zegarek i nie mogłam uwierzyć jaką godzinę wskazywał...
–
Edward to musimy się naprawdę pośpieszyć bo jest 5:30 pm i
dokładnie do odlotu mamy cztery godziny.
–
To chodźmy – Edward objął mnie za ramię i wyszliśmy kierując się
w stronę samochodu. Moja dusza i ciało było tak podekscytowane, że
mogłabym tańczyć tu przed wszystkimi pacjentami. Najlepsze jeszcze
przed nami i wierzę w to.
–
Kochanie wiesz co mówi Oscar Wilde?
–
Ten irlandzki poeta?
–
Tak .
–
Cóż ten mądrala wymyślił?
–
Twierdził, że: „Kobiety nie są po to, żeby je rozumieć, lecz po to, by
je kochać". - Edward zaśmiał się i ścisnął moje ramię mocniej
przyciągając do siebie.
–
Kłamał! Zapewniam cię! Ja rozumiem cię, a przez to kocham cię
bardziej. - odpowiedział śmiejąc się, a następnie jego usta powędrowały na
moje, mocno całując.
–
Wiesz chyba odkryłam wodę w proszku!
–
O tak, a w jakim sensie?
–
Nie powiem, domyśl się kochanie – uśmiechnęłam się i dałam mu
lekkiego szturchańca w bok.
† Rozdział 13 †
† Bella †
–
Kochanie... Bell obudź się... Telefon twój dzwoni! - Edward
potrząsał delikatnie moje ramie starając się wybudzić mnie z mojego
wspaniałego snu. Otworzyłam swoje ciężkie powieki i spojrzałam na
zegarek była prawie 4 rano. Niezbyt długo spałam, bo ukochany dał mi
zasnąć dopiero jakieś dwie godziny temu. Któż to mógł dzwonić o tak
niewyobrażalnie wczesnej godzinie. Sięgnęłam po telefon i nie mogłam
zobaczyć kto to, bo światło bijące z komórki oślepiało moje zaspane oczy.
–
Hallo - zapytałam zaspanym, cichym głosem.
–
Cześć Bell - pisnęła Rosalie. Nie mogłam uwierzyć gdy zrozumiałam
kto dzwoni, ale z drugiej strony ulżyło mi, że to właśnie moja
przyjaciółka. Po ostatnim spotkaniu z Jamsem mam obawy przed tym, że
mogę kiedyś go usłyszeć po drugiej stronie słuchawki.
–
Rose? Coś się stało? - Usiadłam na łóżku zakrywając prześcieradłem
swoje nagie piersi.
–
A co się miało stać? Nic się nie stało. Chciałam porozmawiać o tym
co tu się dzieje. - Teraz to już na maksa mnie zaskoczyła.
–
Rosalie o 4 rano chcesz ze mną gadać na temat Spa? - powiedziałam
zdziwionym, a zarazem uniesionym głosem.
–
Jak to o 4 rano?
–
Rose u nas jest środek nocy! Czyś ty zwariowała... czy coś brałaś? -
Kiedy to powiedziałam usłyszałam stłumiony głos mojej przyjaciółki jak
opieprza za coś Emmett 'a.
–
Przepraszam Bell, ale Emmett kazał mi liczyć różnicę czasu do
przodu, a nie do tyłu. - Obudziła mnie tym zdaniem, chciało mi się śmiać z
nich. Jak zawsze wina Emmett 'a. Na kogo by Rose zwalała winę jakby go
nie miała.
–
Ok... Już nie denerwuj się tak. Nic się nie stało. - starałam się ją
trochę uspokoić, by mniej oberwało się później Emmettowi.
–
Kochana wiesz, że specjalnie nie zdzierała bym cię z łóżka,
zwłaszcza, że jesteś chora.
–
Wzięłam antybiotyk i już mi lepiej Rose... Twój brat dobrze się mną
zajął przez ten tydzień po powrocie. - Pogłaskałam go po ramieniu, a on
obdarzył mnie serdecznym uśmiechem. Następnie zaczął delikatnie
końcami swoich palców muskać mnie po plecach.
–
Przynajmniej tyle - odpowiedziała krótko.
–
Rose więc o co chodzi? - ponaglałam ją by przeszła do sedna sprawy,
bo naprawdę padam na twarz, jestem wykończona.
–
Bell! To ja zadzwonię w południe do ciebie nie chcę ci zarywać nocy.
To może poczekać.
–
Na pewno? - Z jednej strony mi ulżyło, a z drugiej strony zżerała
mnie ciekawość jaka to może być sprawa.
–
Tak na pewno. Dobrej nocy ci kochana życzę - powiedziała radośnie.
–
No to miłego dnia Rose i do usłyszenia później.
–
Wycałuj ode mnie braciszka! Pa
–
Na pewno to zrobię! No to pa pa. - odłożyłam telefon na nocną
szafkę przeciągając swoje ciało. Wróciłam do poprzedniej embrionalnej
pozycji mocno zaciągając na siebie prześcieradło kiedy usłyszałam głos
Edwarda.
–
Coś ważnego kochanie? - zapytał.
–
Nie nic… Chciała pogadać jak się ze wszystkim uporała i od razu ci
mówię, że Emmett kazał jej dodać różnicę czasową, a nie odjąć. Już za to
oberwał - parsknęłam śmiechem.
–
Ok. Cała Rose nie może sama pomyśleć!
Wtuliłam się w klatkę piersiową mojego ukochanego, a on objął mnie ręką
przyciągając jeszcze mocniej do siebie.
–
Dobranoc kochanie - powiedział stłumionym głosem. Nim zdążyłam
odpowiedzieć usłyszałam ciężki oddech Edwarda. Zasnął.., a mi się
właśnie odechciało.
Ciekawe co się dzieje? Czy Rose poradziła sobie ze wszystkim? Zaczęło
mnie na nowo drapać w gardło. Nie chciałam kaszleć by nie obudzić
Edwarda, który przyszedł po 48 godzinach pracy. Miał dyżur za Carlisle 'a.
Od naszego przyjazdu z Paryża minął tydzień. Trzeba dodać, że z
koszmarnego Paryża. Po dwóch tygodniach spędzonych w przepięknym
mieście świateł i zakochanych, urlop okazał się ogromną klapą. To był zły
pomysł by wybierać się tam w zimie. Pogoda była okropna. Przez cały
czas padało i do tego wiał silny wiatr. Słońca w ogóle nie widziałam ani
wieży Eiffla, bo częściowo zakrywały ją chmury. Cały praktycznie pobyt
przesiedzieliśmy w Spa i hotelu. Jeśli chodzi o nasze nowe nieszczęsne
przedsięwzięcie to gdy zobaczyliśmy nowy dobytek chciało mi się płakać.
Nie zrobione było praktycznie nic. Ściany były zalane z powodu
przeciekającego dachu, a podłoga zniszczona przez wodę. Jednym słowem
makabra. Dziewczynę, którą zatrudniliśmy do remontu wzięła praktycznie
pieniądze za nic tłumacząc się, że remont był. Tylko jakby to jednym
słowem ująć... był, ale się zmył. Menadżer, którego także zatrudniliśmy
nie był w stanie nic zrobić. Zwolniliśmy go natychmiast. Boże jak sobie
przypomnę Rosalie to chce mi się na dzień dzisiejszy śmiać, bo wtedy nie
było mi do śmiechu. Chciałyśmy go żywcem rozszarpać. Musieliśmy się
nie mal natychmiast wziąć do pracy. Dobrze, że chłopcy byli z nami, bo
inaczej Sylwester by się nie odbył, a musiało do niego dojść. Nie
mogliśmy zawieść naszych klientów, którzy zostali zaproszeni ze Stanów.
Gdyby go nie było, byłaby to makabryczna reklama dla naszego Spa.
Dzięki rzetelnym ludziom i firmom, które zaoferowały swoją
natychmiastową pomoc, remont przebiegł niemal ekspresowo. Po dwóch
dniach wyglądało już o niebo lepiej niż zastaliśmy. Wyglądało świeżo i
czysto, po prostu przepięknie.
Kolejne dwa dni dzięki żeńskiej części naszego grona, spędzałyśmy na
zakupach by urządzić go w całej okazałości. Jak pewnie się domyślacie
Rose i Alice były w siódmym niebie. Muszę się skrycie przyznać, że mi
również się podobało. Nie czułam zmęczenia, a co najśmieszniejsze nie
zwracałam uwagi, że spędzałyśmy na nich praktycznie całe dnie od
otwarcia aż do zamknięcia. W dwóch sklepach nawet pozwolili nam zrobić
zakupy po zamknięciu. Na pewno tego nie żałowali kiedy widzieli kilka
zer na czytnikach kasowych.
Dzień przed otwarciem meble były już na swoim miejscu. Rose i Alice
dekorowały pomieszczenia, a ja zajmowałam się cateringiem na Sylwestra
siedząc prawie przez cały czas na telefonie. Jeśli chodzi o naszych lubych
to również dostali w kość. Byli naszymi boy 'ami na posyłki. Przywozili
wynajętymi samochodami co tylko było potrzebne. Gdyby nie oni nie
dałybyśmy rady.
W ten Wielki dzień było już wszystko gotowe nawet personel, który
obsługiwał przyjęcie. Mogłyśmy zająć się sobą. Poszłyśmy po raz kolejny
na zakupy i do fryzjera. Odwiedziłyśmy również konkurencję by zrobić
sobie masaż oraz manicure i pedicure. Byłyśmy tak zabiegane, że gdy
tylko wróciłam do hotelu po prostu padłam na łóżko i zasnęłam.
Obudziłam się z wysoką gorączką, ale i tak nie przeszkodziło mi to w
fantastycznej zabawie.
Impreza udała się na maksa. Do dzisiaj dostajemy kartki i telefony od
gości z podziękowaniami za wspaniały czas spędzonym w naszym nowym
Spa. A także z prośbami aby nie zakończyło się to tylko na jednym
Sylwestrze, ale by zrobić z tego tradycję. Pisali o nas w gazetach. Po
prostu rewelacja.
Następny tydzień spędziłam w łóżku razem z Edwardem żyjąc w sumie
bez zegarka. Wstawaliśmy jak nam się chciało i o której nam było
wygodnie. Praktycznie rzecz biorąc w łóżku robiliśmy wszystko..
Jedliśmy, spaliśmy i co najważniejsze... kochaliśmy się po kilka razy
dziennie. Jak to mój ukochany stwierdził. Najlepszym lekarstwem na
przeziębienie jest w dużej ilości seks. O wiele lepszy od niejednego
antybiotyku. I myślę, że miał rację, czułam się o niebo lepiej. Śmiać mi się
chce na te wspomnienia.
Po ciężkim urlopie wróciliśmy wszyscy do swoich codziennych
obowiązków. Prócz Rosalie i Emmett 'a, którzy zostali na jakieś góra dwa
miesiące by wszystko rozkręcić jak należy. Znaleźć zaufanego menadżera
oraz personel. Niestety na drugi dzień po przyjeździe znów rozłożyło mnie
na łopatki. Nie miałam siły wstać z łóżka i wtedy musiał wkroczyć pan
antybiotyk. Zakaz seksu dostałam od swojego prywatnego lekarza
Edwarda.. Niestety! Nadal jestem na lekach, ale od dwóch dni została
zniesiona moja klauzula na seks. Ed stwierdził, że nie wytrzyma tortury,
którą praktycznie sam sobie zadawał. Wiadomo ja nie byłam bez winy,
pomogłam mu w tym tak mocno jak tylko umiałam. Przeistoczyłam się w
kusicielkę. Ubierałam się w seksowne piżamki lub w ogóle jej nie
nakładałam. Rozpalałam go jak tylko potrafiłam dając mu po krótkim
czasie kosza. Nienawidził tego... Dlatego wygrałam!
Edward Cullen został pokonany! Następnym razem zastanowi się dziesięć
razy zanim będzie mi tu zakazami sypał na prawo i lewo...
Wspominając to wszystko moje powieki znów zrobiły się ciężkie, a ciało
bezwładne i nawet nie wiem kiedy popłynęłam w objęcia Morfeusza....
† Edward †
Siedziałem przy swoim biurku w gabinecie i patrzyłem na wskazówki
zegara, który wisiał na ścianie. Poruszały się okropnie wolno. Dzisiejszy
dzień dziwnie mi się dłużył. Dochodziło dopiero południe i zastanawiałem
się czy Bell już wstała. Ostatnio dużo śpi. Jej organizm jest wyczerpany
odkąd przyjechaliśmy z Paryża. Muszę przyznać, że nie o takie nam
wakacje chodziło. Z upragnionego urlopu zrobiły się nieźle pracowite
długie dwa tygodnie. Znajdę gdzieś w moim zabieganym życiu lukę, by
nasza trójka wliczając w to RosaAlie mogła solidnie odpocząć. Przez
najbliższe miesiące jest to nie możliwe, ale pomyślę solidnie o wakacjach.
Wykręciłem z mojego służbowego telefonu numer do Belli. Sygnał przez
parę sekund się ciągnął gdy w końcu usłyszałem głos mojej kochanej, ale
nagrany na poczcie głosowej. Wyłączyłem komórkę, bo nie lubię
nagrywać się na sekretarkę. Z mojego doświadczenia wiadomości zawsze
dochodziły po czasie. Twierdziłem, że tego typu rzeczy są wymyślane dla
kogoś kogo nie chce nam się słuchać na przykład telemarketerów. Kiedy
odłożyłem słuchawkę ktoś cicho zapukał do moich drzwi.
–
Proszę - powiedziałem odkładając karty pacjentów gdzieś na skraj
biurka. Otworzyły się, a zza nich ukazała się osoba, której najmniej bym
się tutaj spodziewał. Od razu nasunęła mi się myśl, co ona jeszcze tu robi.
–
Wiem.. Wiem co myślisz masz to wypisane na twarzy -
odpowiedziała uwodzicielsko uśmiechając się w moją stronę.
–
Tak, a co mam na niej wypisane - zapytałem.
–
Zastanawiasz się co ja jeszcze tu robię? Zapewnij mnie, że się nie
mylę.
–
Nie.. nie mylisz się - odpowiedziałem wskazując ręką na krzesło,
zapraszając ją w ten sposób by usiadła.
–
Widzę, że już wróciłeś z wakacji... - odparła przyjmując moje
zaproszenie.
–
Tak... Wolny czas niestety upływa bardzo szybko.
–
Udały się?
–
Bardzo... Już nie mogę się doczekać następnych.
–
To super, bardzo się cieszę... - tym razem usłyszałem sarkazm w jej
głosie.
–
Ale... Powiedz mi Victorio jaka sprawa cię do mnie sprowadza? -
musiałem zapytać bo byłem ciekaw. Może nie na tyle ciekaw co miałem
nadzieję, że z rozmowy uda mi się wywnioskować jak długo będzie tu
siedzieć. Po pierwsze w moim gabinecie, a po drugie w Chicago. Bo
szczerze mówiąc mam już dość niespodziewanych wizyt w najbardziej
nieodpowiednim momencie.
–
Przyszłam się pożegnać - chyba nie była zbytnio zadowolona z tego
faktu, bo nagle posmutniała.
–
Pożegnać.. mówisz.. - moja dusza zaczęła się radować na tą
wiadomość.
–
Tak wyjeżdżam dzisiaj... Trochę się tutaj zasiedziałam.
–
Miałaś jakiś konkretny powód?
–
Tak myślałam, ale się pomyliłam. Ja mam takie pieprzone szczęście..
Wiesz przecież... ty zrobiłeś ze mną to samo. - Powiedziała ze spuszczoną
głową przekładając nogę na nogę. Poprawiała przy tym róg spódnicy
delikatnie rozprostowując materiał końcami palców.
–
Victoria wiesz, że to nie tak! Od początku nie okłamywałem cię, nie
obiecywałem niczego. Przede wszystkim nigdy nie zapewniałem Ciebie o
swoich uczuciach. Mieszkając w Londynie spotykaliśmy się z innymi
ludźmi. Miałaś w międzyczasie chłopaka. Wiedziałaś jaki jest warunek.
Mówiłem, że mogę ci dać tylko niezobowiązujący seks bez żadnych
uczuć, związku. Nie powinnaś mieć teraz do mnie pretensji. Wszystko
było wyłożone na stół. Byłem szczery z tobą i nie możesz mnie
porównywać do swoich facetów na jedną noc, którzy obiecują ci góry, a po
czasie żegnają machając z góry jak wsiadasz do taksówki.
–
Wiem... wiem.. Specjalnie to powiedziałam by zobaczyć jak
zareagujesz, ale to nie znaczy, że nie bolało. Edward! Kochałam cię do
jasnej cholery, a ty mnie porzuciłeś jak jakąś szmatę. Tak się nie robi.
Mogłeś przynajmniej powiedzieć do widzenia i zapewnić, że nie będę ci
do niczego potrzebna.
–
Powiedziałem! - krzyknąłem - powiedziałem. Wiesz kiedy?
–
Kiedy? - zapytała również z uniesionym o parę tonów głosem.
–
W dzień kiedy wyjechałem z Londynu. Wiedziałaś, że nie wrócę, a
mimo tego zostałaś i świadomie godziłaś się na to. Na pożegnanie
życzyliśmy sobie odnalezienia drugiej swojej połówki. Chyba widzę, że
pewne rzeczy celowo wyleciały ci z głowy.
–
Może masz rację. Przepraszam czuję złość dlatego tak mówię. Wiesz
ja to nawet lubię tą Belle, ma charakterek. Wiem i widzę w twoich oczach,
że to ta jedyna. Co?
–
Tak to ta jedyna jestem tego pewny.
–
Muszę być z tobą szczera... - popatrzyłem na nią z zaskoczeniem -
Nigdy jej nie polubię, bo... zajęła moje miejsce. - Zatkało mnie. Szczera aż
do bólu. Tylko z jednej strony to żaden ból dla mnie bardziej ulga. Ciekawi
mnie tylko jedno. Czy ona się tak zachowuję przy każdym swoim byłym.
Denerwuje mnie kiedy chce mi wmówić, że zostawiając ją zrobiłem
największy błąd w swoim życiu. Najgorszym błędem było w ogóle
zapoznanie jej.
–
Nie wymagam od ciebie tego byś ją polubiła, ale chcę cię ostrzec
przed jednym...
–
Przed czym? - przerwała mi...
–
Jeśli kiedykolwiek ją zranisz przez czyn, słowo lub nawet myśl
będziesz miała problem i to duży. - Uśmiechnąłem się do niej zaciskając
zęby. Pokazując je w całej swojej okazałości. Nie odpowiedziała nic tylko
ciężko westchnęła. Wstała z krzesła i podeszła do mnie. Pocałowała w
policzek i powiedziała krótkie...
–
Żegnaj - i wyszła z gabinetu nie mówiąc nic więcej.
Kiedy opuściła już gabinet poczułem jak na moich plecach pęka tonowy
głaz, który nosiłem przez wiele lat. Od razu mi ulżyło. Mam tylko wielką
nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie ostatnim kiedy widzę Victorię. Moje
rozmyślenia przerwało ponowne pukanie do drzwi. Od razu pomyślałem,
że to ona czegoś zapomniała lub może chciała coś jeszcze dodać do tego
nędznego „żegnaj” coś w stylu „nie zobaczysz mnie już nigdy więcej”. Aż
bałem się ją zaprosić do środka może udam, że już wyszedłem. Kiedy to
pomyślałem, usłyszałem kolejne pukanie.
–
Proszę - powiedziałem cicho bez przekonania. Zasłoniłem rękami
twarz by ją przetrzeć. Mimo wczesnego południa byłem już wykończony.
–
Cześć synu - usłyszałem. Opuściłem ręce i wstałem by się z nim
przywitać.
–
Cześć tato - ulżyło mi, że to właśnie on stanął w moich drzwiach.
–
Edward czy mógłbyś mi pomóc z jednym pacjentem?
–
Tak.., ale w czym?
–
Potrzebuję drugiej opinii. Chodzi o tego młodego mężczyznę spod
12B. Dostałem właśnie jego wyniki. Możesz na to spojrzeć? - Wziąłem od
niego teczkę i zacząłem przeglądać jego badania wraz ze wstępną
diagnozą mojego ojca.
–
Wada serca! - powiedziałem zdecydowanie.
–
To wiem, ale powiedz mi jaka? Wrodzona czy nabyta...
–
Tato biorąc pod uwagę badanie z RTG mogę stwierdzić, że ma
powiększoną lewą komorę oraz występują zwapnienia w rzucie zastawki
aortalnej oraz zwężenie aorty występującej. To wada wrodzona.
–
Jesteś pewien?
–
Tak jestem pewien, to samo wyszło na EKG i ECHU serca. Przecież
identycznie napisałeś w diagnozie to czemu pytasz?
–
Chciałem być pewny. Zawsze wolę się ciebie poradzić.
–
Co zamierzasz z tym zrobić?
–
Operacja go czeka to młody pacjent chce jeszcze żyć! - Młody czy
stary jakie ma to znaczenie każdy chce żyć. Oddałem mu wszystkie
papiery.
–
Sądzę, że nie ma innego wyjścia jak tylko operacja. - Ojciec już
wychodził kiedy nagle się odwrócił i zapytał...
–
U was wszystko w porządku? Nie wyglądasz za dobrze.
–
To, że nie przypominam człowieka to wiem, ale to przez pracę. Mało
spałem przez ostatnie dni. U nas wszystko w najlepszym porządku.
–
To idź do domu Edwardzie zrób sobie dwa dni wolnego. Nie mamy
aż tylu pacjentów, damy radę bez Ciebie. Jak będę potrzebował twojej
niepodważalnej opinii to zadzwonię. Bądź pod telefonem w razie nagłego
wypadku. Ok
–
Dzięki tato, potrzebne mi te parę dni. - Uśmiechnął się i wyszedł z
gabinetu. Odetchnąłem z ulgą miałem już dość na dzisiaj. Przebrałem się i
postanowiłem jeszcze raz spróbować dodzwonić się do Belli. Wykręciłem
jej numer tym razem ze swojej komórki. Odezwała się niemal natychmiast.
–
Cześć kochanie - powiedziała radosnym głosem.
–
No cześć.. Dzwoniłem wcześniej do ciebie, ale widocznie nie mogłaś
odebrać - gdy ją usłyszałem od razu mi się polepszyło.
–
Wiem widziałam, ale akurat rozmawiałam z Rose i nie chciałam się
rozłączać.
–
A ha. - odparłem zmęczonym głosem.
–
Wszystko w porządku Ed - zapytała troskliwie.
–
Tak kochanie. Po prostu wykończony jestem. Gdzie jesteś?
–
W pracy... Mam spotkanie z księgowym. A poza tym wiesz, że po
ostatniej wpadce w Paryżu mam zamiar bardziej mieć wszystko pod
kontrolą.
–
Dobrze się już czujesz? Wzięłaś rano antybiotyk?
–
Tak Panie doktorze - zażartowała.
–
To super. Słuchaj skarbie ja właśnie wychodzę ze szpitala. Ojciec dał
mi wolne i miałem nadzieję, że zjemy razem lunch. Co ty na to?
–
Bardzo bym chciała, ale nie zdążę się wyrobić na niego. Może
umówimy się na obiad co?
–
Dobrze może być. Będę czekać w domu, położę się na chwilę.
–
Dobry pomysł kochanie obudzę cię jak wrócę.
–
Dobrze.. Kocham cię i już nie mogę się doczekać kiedy zobaczę
twoją śliczną buźkę.
–
Ja też cię kocham, do zobaczenia.
–
Pa. - Odłożyłem słuchawkę i wślizgnąłem ją do tylnej kieszeni
spodni. I wyszedłem z gabinetu.
† Bella †
Wjechałam swoim nowym Porsche Cayenne do garażu. Windą udałam się
do apartamentu. Gdy otworzyłam wejściowe drzwi zastała mnie cisza tak
jakby nikogo nie było w domu. Podeszłam do lodówki by nalać sobie soku
i na drzwiczkach znalazłam przyklejoną od Jasper 'a kartkę.
„Bell zabraliśmy RosaAlie na spacer do parku, a później idziemy do
Esme na obiad. Jak macie ochotę to wpadnijcie tam, jeśli nie to
wrócimy najpóźniej o 8 wieczorem„
Spojrzałam na zegarek było po 4 pm. Ciekawa jestem czy Edward jest na
górze i śpi czy już się na mnie wkurzył i poszedł sam coś zjeść. Nie wiem
czy mam ochotę iść do Esme chyba bym wolała spędzić ten czas z
ukochanym sam na sam.
Kierowałam się w stronę schodów do mojej sypialni. Otworzyłam drzwi.
Edward spał na środku łóżka opatulony kołdrą po samą szyję. Praktycznie
w ogóle nie było go widać. Miał ciężki sen, bo słyszałam lekkie chrapanie.
Podeszłam bliżej by spojrzeć na jego twarz. Wyglądał tak słodko, że nie
mogłam się na patrzeć. Stałam i przyglądałam mu się podpierając o
framugę łóżka. Po niespełna dwóch, trzech minutach Edward otworzył
lekko oczy, uśmiechnął się w moją stronę i zamknął je z powrotem.
–
Czy ty jesteś moim aniołem? - zapytał cicho z zamkniętymi oczami,
dalej się lekko uśmiechając.
–
Mam nadzieję kochany...
Położyłam się na skraju łóżka koło Edwarda, który zresztą od razu ujął
mnie w objęcia. Otworzył oczy i patrzył się we mnie przez chwilę.
–
Przepięknie wyglądasz dzisiaj kochanie... - o widzę, że moje starania
nie poszły na marne. Namęczyłam się okropnie by moje włosy wyglądały
ładnie tak jak i makijaż. Przyznam się, że miło mi jak osoba na której mi
zależy zauważa moje starania w tak błahych sprawach. Muszę jednak
powiedzieć, że zrobiłam to właśnie z myślą o nim.
–
Tak dziękuję... to miłe - uśmiechnęłam się uwodzicielsko. Edward od
razu stłumił mój uśmiech pocałunkiem. Całował tak delikatnie, pieszcząc
moje wargi.
–
Tak się stęskniłem za smakiem twoich ust - wyszeptał podniecająco
wracając do poprzedniej czynności. Tym razem znacznie pogłębiając
pocałunek. Pieścił mój język nachalnie przejmując dominacje. Przekręcił
mnie na plecy naciskając swoim torsem na moje piersi.
–
Edward przepraszam, że tak późno przyszłam, ale nie dałam rady
wcześniej się wyrwać... - mówiąc to starałam się uciekać ustami by
skończyć to co miałam zamiar powiedzieć. Było to strasznie podniecające.
- pewnie umierasz z głodu..? - Nagle przestał mnie całować i popatrzył w
moje oczy.
–
Kochanie nie widzisz, że jedyną rzeczą na jaką mam ochotę jesteś ty!
- wiedziałam, że to powie... Wiedziałam.
–
Chcesz doprowadzić mnie do obłędu!
–
Taki mam właśnie zamiar skarbie.
Po co ja w ogóle pytam skoro znam odpowiedz. Wiedziałam doskonale, że
tego typu pogaduszki podgrzeją nas trochę. Poczułam nagłe pragnienie
czucia jego nagiego ciała.
Edward zaczął ściągać ze mnie ubranie rozpoczynając od górnej części
garderoby zostawiając tylko w czerwonym biustonoszu. Nie robił tego
powoli wręcz przeciwnie, robił to szybko i natarczywie. Moje podniecenie
się zwiększyło, czułam jak między nogami robi się mokro. Uniósł moją
krótką spódnicę do góry. Nie ściągnął jej, została na wysokości mojego
pasa. Przez rajstopy zaczął mocnym ruchem naciskać na moją łechtaczkę,
pocierając ją śmiało. Bardzo mnie to podnieciło, delikatnie wygięłam się.
W brzuchu czułam lekkie mrowienie jakby tysiące mrówek pracowało
właśnie w tej okolicy nad swoim małym kruchym domem. Tak moje ciało
reagowało na jego dotyk. W połączeniu z moim uczuciem do niego
kończyło się to silnym orgazmem. Nie mogłam zrozumieć jednego. Kiedy
się kocham z Edwardem czuję się dziwnie. Za każdym razem jest inaczej.
Nigdy nie czuję bym znała jego dotyk. Wszystkie części mojego ciała
odczuwają go tak jakbym poznawała go na nowo.
Po chwili nie miałam na sobie już nic. Edward pozbawił mnie moich
ciuchów, siebie zostawiając w nienaruszonym stanie. Na samą myśl, że
leżę naga przed swoim kochankiem moje podniecenie narastało jeszcze
bardziej. Po moim ciele przechodził żar.
Rozchylił moje nogi tak mocno, że poczułam delikatny powiew zimnego
powietrza na cipce. Było to ogromnie przyjemne. Jego ręka znalazła się na
mojej łechtaczce. Okrężnymi ruchami zaczął ją pieścić. Jeden palec włożył
do mego wnętrza, a opuszkiem drugiego kierował się ku górze delikatnie
naciskając na mój czuły punkt. Zwiększył ruchy jak i również nacisk.
Zaczęłam prężyć swoje ciało, wić się jak wąż. Zamknęłam oczy
przekręcając głowę w bok. Odczuwałam to wszystko czysto i bardzo
mocno. Myślałam, że zemdleję z rozkoszy. Wiedziałam, że zbliża się mój
orgazm. Dałam znać Edwardowi poprzez jęki i szybkie dyszenie.
Ed kiedy usłyszał moje przyśpieszone sapanie, dołączył do swojego
jednego palca drugi, a potem trzeci. Czułam jak wsuwały i wysuwały się
penetrując moją rozgrzaną intymną grotę. Posuwały się coraz głębiej i
szybciej. Zaczęłam głośniej jęczeć krzycząc jego imię. Palce jeszcze
bardziej zintensyfikowały pieszczoty. To było już nie do wytrzymania.
Fala kulminacyjna przyszła nagle z rozrywającą siłą. Zamarłam, wszystkie
moje mięśnie zesztywniały. Z całych sił przytuliłam się do szyi Edwarda,
wbijając swoje krótkie paznokcie w skórę jego pleców. Czułam jak we
wnętrzu zalewa mnie fala rytmicznych skurczów. To był najsilniejszy
orgazm jaki w życiu przeżyłam.
Ukochany opadł na mnie kładąc swoją głowę na mych piersiach. Również
był podniecony, czułam to przez jego jeansy. Miał nabrzmiałego penisa,
który uwierał mnie w udo. Leżeliśmy tak przez parę minut. Edward drażnił
moje sutki opuszkami swoich palców, delikatnie je pocierając. Moje
przyśpieszone bicie serca zaczynało wracać do normy. Popatrzył mi w
oczy, widziałam podniecenie w iskierce jego oka. Uśmiechnął się
składając delikatny pocałunek na moich wargach.
–
Kochanie na co masz ochotę? - wyszeptał, lekko chwytając moją
wargę w zęby.
Uśmiechnęłam się uwodzicielsko i powiedziałam...
–
Na coś czego jeszcze nie robiliśmy - mówiąc to zaczęłam rozpinać
jego koszulę.
† Rozdział 14 †
† Edward †
Klękaliśmy przed sobą. Trzymałem Belle za biodra kiedy rozpinała mi
koszulę. Postanowiłem jej trochę pomóc, bo robiła to strasznie wolno. Nie
ukrywam, że byłem strasznie podniecony naszą grą wstępną. Jeśli dalej
będzie mnie w takim tempie rozbierać, to z seksu nie będzie nic, bo
przedwcześnie wystrzelę.
Zszedłem z łóżka i zacząłem szybko ściągać swoje ubranie. Wróciłem do
mojej ukochanej. Objęła moją szyję rękami i zaczęła delikatnie całować w
usta, masując mój kark. Nasze języki połączyły się w jedno, zaspakajając
się nawzajem. Po niespełna minucie usłyszałem jej głos.
–
Kochanie masz może ochotę na masaż? - powiedziała aksamitnym
głosem, przy tym przepięknie się uśmiechając.
–
Masaż mówisz...hmm nie mogę się doczekać! - powiedziałem.
Wtedy Bell wstała z łóżka i podchodząc do mnie wyszeptała do ucha, że
zaraz wraca, po czym podążyła w stronę łazienki. Usiadłem na swoich
piętach i postanowiłem grzecznie poczekać. Jej widok mnie podniecił.
Obserwowałem jak jej szczupłe ciało z niesamowitym wdziękiem
poruszało się. Nie wiedziałem jednego... Czy ona robiła to specjalnie, bo
wiedziała, że ją obserwuje... Czy może ma to już w sobie, że porusza się z
taką gracją. Kiedy tylko ta myśl ulotniła się z mojego umysłu, zauważyłem
głowę Belli, która lekko odwróciła się w moją stronę. Uśmiechając się
uwodzicielsko, puściła mi ukradkiem oczko po czym zniknęła za framugą.
W mgnieniu oka zobaczyłem jak podąża w moją stronę machając butelką
oliwki, którą trzymała w ręku. Wskoczyła sprawnie na łóżko.
–
Połóż się kochanie na brzuchu – poprosiła cicho.
Nie odezwałem się nic tylko zrobiłem tak jak rozkazała mi moja pani.
Położyłem się kładąc zgięte ręce koło głowy. Poczułem ciepło, a zarazem
wilgoć bijące z jej pochwy gdy usiadła na moich pośladkach. Bardzo mnie
to pobudziło, byłem spięty.
–
Rozluźnij się … - rzekła moja ukochana.
–
Spróbuję Bell, ale nie obiecuję, że mi się to uda...- Wtedy poruszyła
minimalnie swoimi biodrami. - Kochanie... nie pomagasz mi..- zaśmiała
się cicho. Nie wiem jak wytrzymam do końca. Dopiero zaczęła, a moja
wyobraźnia sięgała zenitu. Usłyszałem jak swoimi rękoma rozgrzewa
olejek. Po paru sekundach delikatnie dotknęła mnie w okolicy krzyża
kierując się ku górze w stronę łopatek. Wylała trochę oliwki na skórę
rozcierając ją czule. Położyła swoje dłonie na moim karku przesuwając w
dół, wzdłuż kręgosłupa. Ruchy były długie i płynne wykonywane całymi
dłońmi. Za rękoma przesuwało się jej całe ciało. Udami masowała mi
pośladki i dolną część pleców. Teraz to już wiedziałem, że jak dalej będzie
to kontynuować to oszaleję z rozkoszy. Po paru minutach przeszła na moją
pupę obniżając swoją miednicę. Myślałem, że większego uniesienia niż to
co przed chwilą doświadczyłem, nie doznam... myliłem się. Nie
wiedziałem, że pośladki są taką wrażliwą strefą. A uważałem, że jako
lekarz wiem wszystko. Śmiałem się w duchu. Wtedy Bella zaczęła je
masować zdecydowanie silniej niż plecy. Co parę sekund muskając moją
skórę opuszkami palców i tak na przemian. Myślałem, że postradam
wszystkie zmysły. Trwało to przez parę minut.
–
Podoba ci się kochanie – wyszeptała mi do ucha, dmuchając ciepłym
powietrzem. Ciekaw jestem jednego... Kiedy Bella doprowadzi mnie do
zawału... kto mi pomoże...?
–
Skarbie jesteś niesamowita! Gdzie się tego nauczyłaś?
–
Przecież mam Spa muszę to umieć... Ok nauczyłam się jak mnie
masowali.
–
Mam nadzieję, że robiły to tylko żeńskie dłonie.
–
No – westchnęła – niestety tylko kobiece. - Zażartowała. Zerwałem
się i chwyciłem zręcznie jej nadgarstek. Przewróciłem nią tak, że teraz
znalazła się pode mną. Próbowała się wyrwać, ale nie miała tyle sił, bo
śmiech ją osłabiał. Położyłem się lekko na niej, podpierając na łokciach.
Głaskałem jej włosy, głęboko patrząc w oczy.
–
To cieszę się bardzo, że będę pierwszy – odpowiedziałem, wpijając
się w jej usta, zachłannie pieszcząc słodki język Belli.
Gdy zabrakło nam tchu, usiadłem ponownie na piętach podając rękę mojej
lubej by wstała. Gdy klęknęła przede mną, położyłem jej dłonie na tali
wskazując, w którym kierunku ma obrócić swoje ciało. Gdy znajdowała
się tyłem do mnie, przysunąłem swój tors wtulając się w jej plecy. Ku
mojemu zaskoczeniu Bella podała mi butelkę oliwki. Wylałem sporo na
rękę zamykając. Gdy wieko zatrzasnęło się położyłem ją za siebie w razie
wypadku gdybym potrzebował więcej. Podgrzałem pocierając rękę o rękę
po czym złożyłem swoją dłoń na jej brzuchu dociskając ją do siebie. Lewą
rękę położyłem na plecach na wysokości łopatek. Zacząłem delikatnie
masować przód jej ciała, wcierając oliwkę w piersi i brzuch schodząc w
kierunku łechtaczki. Potarłem ją zdecydowanie nawilżając całą, mocno
naciskając na wzgórek Wenery.
† Bella †
Wtulałam swoje plecy w klatkę piersiową Edwarda, który masował moje
ciało. Wygięłam się troszkę w łuk, bo to co robił sprawiało mi ogromne
zadowolenie. Kiedy skończył głaskać moje piersi jego ręka powędrowała
ku mojej łechtaczce. Zaczął pieścić moje wargi sromowe, wkładając jeden
palec wewnątrz mnie. Drugą ręką pochylił mnie do przodu. Wypinając się
bardziej rozchyliłam znacznie uda. Poczułam jego dłoń wędrującą ku
mojej drugiej dziurce. Delikatnie zaczął ją masować i podrażniać.
Ogromne podniecenie przeszyło moje ciało. Wiedziałam co chce mi
zaproponować i bardzo chciałam tego spróbować, bo nigdy nie przeżyłam
seksu analnego. Włożył jeden palec w mój odbyt nie przestając
penetrować mojej pochwy. Zaczęłam drżeć, nie wiedziałam co się dzieje.
Nigdy nie doznałam tego typu przyjemności. To odczucie różniło się od
tych, które miałam podczas orgazmów. Po paru minutach jęczałam,
piszczałam i wypowiadałam zadyszana jego imię.
–
Kochanie jesteś na to gotowa? - Zapytał całując moje plecy.
–
Tak... Edward chcę tego, tylko… trochę się boję! - zajęczałam
wypinając jeszcze bardziej swoje pośladki w jego stronę.
Wtulił twarz w moje włosy i wyszeptał mi do ucha...
–
Nie bój się. Obiecuję, że będę bardzo delikatny i nic nie będzie cię
bolało – zapewnił mój ukochany, a ja czułam się odrobinę lepiej.
Wierzyłam mu.
Wtedy poczułam jak Edward wylewa nie rozgrzaną jeszcze oliwkę na mój
tyłek. Zaczął niemal natychmiast rozcierać ją po całej powierzchni
włączając w to moją drugą szparkę. Był taki zimny, mhm... Delikatnie
wsadzał tam palec. Najpierw tylko sam czubek, aż wszedł cały, a potem
dwa. Nic mnie to nie bolało. Trzy palce drugiej dłoni nadal były w mojej
muszelce, a kciuk masował moją perełkę. Zaczął powoli nimi ruszać, to do
tyłu to do przodu, a potem też i tymi, które były w mojej pupie. Po czym
przyśpieszył tempo. Robił to na zmianę, nadal masując mi łechtaczkę.
Wrażenie było nie do opisania. Nie minęło kilkanaście minut, a ja już
zwijałam się w spazmach z całych sił trzymając się poduszki. Zwalniając
troszkę, wyciągnął palce z mojej pochwy i zaczął głaskać po plecach.
Zapewniając mnie drżącym głosem, że mnie kocha. Trudno opisać jak
bardzo czułam się wtedy szczęśliwa! Wreszcie zabraliśmy się do tego co
planowaliśmy, chociaż ja nadal w sumie się bałam.
Leżałam na brzuchu, a Edward klęknął nade mną i powolutku przycisnął
penisa do mojej mniejszej dziurki. Starałam się miarowo oddychać i nie
denerwować, a przede wszystkim rozluźnić. Delikatnie nacisnął. Nie
czułam żadnego bólu, tylko takie dziwne uczucie rozpychania.
–
Kochanie wszystko ok...- zapytał, a ja przytaknęłam powoli
wypinając jeszcze bardziej pupę w jego stronę. Wszedł we mnie troszkę
głębiej, gdy nagle poczułam jakiś okropny ból. Zapiszczałam i chciałam
się z pod niego wysunąć, ale przytrzymał moje biodra. Przez parę sekund
tak trzymał nie ruszając swoim penisem ani na milimetr. Czekając aż
przestanie boleć, delikatnie całował moje plecy i szyję, głaskał mnie.
Wreszcie nabrałam odwagi aby spróbować jeszcze kawałeczek i wypięłam
się. Tym razem jakoś tak bardzo nie bolało, było do zniesienia. Włożył mi
całego penisa. Jego ciepłe, mięciutkie jądra znajdowały się na mej cipce.
Tuląc się do siebie odczuwałam gorące ciało Edwarda na sobie i silne
ramiona wokół mnie. Powolutku zaczął ruszać się we mnie, za każdym
razem wsadzając go głębiej. Mruczałam cicho jak przebiegały mnie
dreszcze, bo nic mnie to już nie bolało lecz było bardzo przyjemne. Po
jakimś czasie rozluźniłam się na tyle, że chciałam żeby robił to nawet
mocniej i szybciej. Wypinałam pupę do góry. Przestając mnie przytulać,
klęknął za mną by rytmicznie i silniej posuwać mnie w pupę. Poczułam
pierwszego klapsa na pośladku i myślałam, że zemdleję z podniecenia.
Zajęczałam, a on dał mi drugiego. Na chwilę przestał się ruszać
wychodząc ze mnie. By po chwili znów wcisnął penisa, wkładając go
całego. Powtarzał to parę razy. Nigdy nie czułam się tak pełna, co za
cudowne uczucie, Ahhh! Zaczął się ruszać. Najpierw powoli, a potem
coraz mocniej. Jedną ręką trzymał mnie za pośladek ściskając go.
Myślałam, że nie wytrzymam. Nie mogłam przestać jęczeć jak oszalała i
krzyczeć z rozkoszy jaką właśnie przeżywałam. Wiedziałam, że moje
podniecenie rośnie i zaraz zacznę szczytować.
–
Edward mocniej, mocniej – Gdy to wykrzyczałam moje odczucie
nasiliło się. Poczułam szybsze ruchy i aksamitne palce na mojej
łechtaczce. Nie wytrzymałam i zaczęłam z całej siły ściskać poduszkę.
–
Aahhhhhh - wrzasnęłam. Mój orgazm był bardzo mocny. W chwili
kiedy zajęczałam Edward zrobił to samo niemal równocześnie ze mną.
Usłyszałam jego coraz to silniejsze jęki jak z całej siły pchał swojego
penisa w mój tyłek. Wystrzelił, a ja poczułam ciepło spermy we wnętrzu
siebie. Położył się na mnie nadal trzymając swojego członka w środku
mojej pupy. Leżał tak może ze dwie minuty, gdy w końcu wyciągnął go i
padł koło mnie odgarniając włosy z mojej twarzy. Patrzyliśmy się na siebie
lekko uśmiechając.
–
To było niesamowite - powiedziałam do niego przybliżając się i
składając pocałunek na jego gorących wargach. - Dziękuję – dodałam. On
tylko uśmiechnął się do mnie. W dalszym ciągu spoglądaliśmy na siebie.
–
To ty kochanie jesteś niesamowita... Kocham cię - odpowiedział.
–
Ja ciebie też Kocham. - Zaczęliśmy się całować i przytulać.
Leżeliśmy tak z pół godziny kiedy uświadomiłam sobie, że musimy
wstawać, bo Jasper i mała niedługo przyjdą. A trzeba jeszcze siebie
doprowadzić do porządku i przede wszystkim ten pokój.
–
Ed idziemy do wanny! - rozkazałam jak mundurowy jednak wiedział,
że żartuję.
–
Super pomysł – dodał i zaczęliśmy gramolić się by wydostać z
kajdan prześcieradła.
† Edward †
Siedzieliśmy w wannie. Bella wtulała się plecami w mój tors.
Obejmowałem ją mocno kiedy opowiadała mi o swoim dniu.
–
Wiesz kochanie Rose zasugerowała mi, że powinniśmy rozważyć
kupno jakiegoś apartamentu w Paryżu.
–
Moja droga... myślę, że ma rację. To raczej wyjdzie taniej niż ciągłe
płacenie za hotele. - odpowiedziałem masując gąbką jej przedramiona.
–
Właśnie to samo powiedziała Rosalie – zaczęła szybko mówić –
Wydaje mi się, że to bardzo dobry pomysł, ale trochę się boję... Dopiero co
otworzyliśmy to nowe Spa. Nie daje jeszcze zysku... Co ja mówię.. W
ogóle jeszcze nie zaczęło do końca porządnie prosperować. Trzeba
zatrudnić fachowego i za razem rzetelnego managera... co nie jest łatwe.
Już mieliśmy jednego co doprowadził nasze plany do kompletnej ruiny. To
nie może się powtórzyć. Rose mówiła, że miała interview z kilkoma
podobno nie złymi, doświadczonymi głowami firmy. Jednak po krótkiej
rozmowie okazali się kompletnymi patałachami, którzy nie nadawaliby się
do prowadzenia stoiska z preclami. A co dopiero takiego Spa. Krótko
mówiąc... managera... brak! Tak naprawdę sądziłam, że najlepszym była
by Rosalie... nadal tak myślę. Jednak wtedy musiała by zamieszkać w
Paryżu co zraniło by moje serce. Nie przeżyłabym tego. Potrzebuję ją tutaj
przy sobie. Czy ja jestem egoistką? Jeśli chodzi o ten apartament...
Rozmawiałam dzisiaj z naszym księgowym na ten temat w porze lunchu.
Powiedział, że pomysł jest nie zły, ale trzeba to zrobić z głową. Musimy
być ostrożni decydując się na następny czynsz. Jest kryzys, wiesz jak jest –
Nie dała mi nawet przytaknąć, bo dalej mówiła. Nie wiem kiedy miała
czas by zrobić wdech. Zacząłem się w duchu śmiać, ale nie sądźcie, że nie
chciałem jej słuchać. Uwielbiałem to robić, ale nasuwało mi się jedno
pytanie... Skąd moja kochana ma tyle entuzjazmu... Czy tak na nią działa
dobry seks? A może coś innego? Miłość? Hmm... - Muszę porozmawiać o
tym z Alice no i rzecz jasna z Jasper 'em. Kochanie, a może... by tak
wysłać stąd managera z jednych z naszych Spa. A wtedy Rose mogłaby się
zajmować tym tutaj na miejscu. Jezu... jestem genialna, to nie zły pomysł.
Muszę zadzwonić z moją rewelacją do Rosalie, może to wypali. Dlaczego
ja nie wpadłam na to wcześniej. Jestem totalnie zakręcona.., a może to
przez Ciebie – powiedziała tym razem powoli z seksapilem w głosie i o
dziwo zamilkła odwracając się w moją stronę. Usiadła na mnie okrakiem,
splatając swoje długie nogi wokoło mojego torsu. Zawinęła ręce na mej
szyi lekko przyciągając ją w swoją stronę w międzyczasie całując moje
policzki.
–
Może – odpowiedziałem krótko całując ją w usta.
–
Powiedz... jak tobie minął dzień...- odparła z lekkim zaciekawieniem
w głosie. – Tylko proszę cię bez krwawych szczegółów, bo zemdleję w
twoich ramionach.
–
Muszę przyznać, że nawet ciekawie. Dziękuję, że dopuściłaś mnie do
głosu – powiedziałem śmiejąc się.
–
A ha... Dużo mówię, przepraszam kochanie – stwierdziła chwytając
moją twarz w ręce. - Oddaję ci głos. Zamykam się na dobre.
Odkręciłem swoją nogą kurek by podgrzać trochę temperaturę wody, bo
odczuwałem lekki chłód na ciele. Z kranu leciał wrzący strumień wody,
tworząc na nowo pianę, która unosiła się nad taflą. Następnie osadzała się
na plecach mojej ukochanej. Wpatrując się w błyszczące tęczówki Belli po
mojej głowie błądziły myśli. Czy powinienem powiedzieć jej o wizycie
Victorii w moim gabinecie? A jeśli odbierze to negatywnie? Co jeśli
porówna jej przyjście do seksu jaki miał miejsce między nami w tym
samym miejscu? Dlaczego wątpię w nią, w naszą miłość?
Ktoś kiedyś powiedział, że miłość jest silniejsza od choćby nawet śmierci.
Moje pytanie nasuwało się automatycznie... Jeśli miłość jest aż tak silna,
to co może być silniejsze od niej? Jedyne co przychodzi mi do głowy... to
zdrada... Tak właśnie ten czyn może zabić najpiękniejsze uczucie, ale z
drugiej strony to miłość jest jak reinkarnacja zawsze naradza się na nowo..
–
Victoria odwiedziła mnie dziś w szpitalu – wystrzeliłem nie
zastanawiając się tak do końca nad konsekwencjami. Jedynie co mną
manipulowało to bycie szczerym... choćby jak to mówią do bólu.
Bella spojrzała na mnie. Czy jej mina coś wyrażała? Raczej nie. Może
odrobinę ciekawość, która po paru sekundach pojawiła się na jej twarzy.
Wpatrywała się we mnie jeszcze przez parę sekund. Opuściła ręce,
wyzwalając moją szyję z uścisku. Zaniepokoiła mnie trochę jej reakcja na
moją nadzwyczajną szczerość. A może to był pod jednym względem test
by sprawdzić jak mocne jest nasze uczucie, co może ono zwalczyć...
Kiedy tak gdybałem co by było gdyby, wtedy odezwała się moja Bell.
–
Co tym razem chciała – powiedziała zrezygnowana z podniesionym
głosem.
–
Kochanie nie denerwuj się, to nic takiego... chciała się tylko
pożegnać. Dzisiaj wieczorem wyleciała z powrotem do Anglii. Mam tylko
nadzieję, że widziałem ją ostatni raz. - Wtedy poczułem tak zwaną ulgę
gdy zobaczyłem jak oczy Belli nabierają blasku. A kąciki na
zakończeniach jej dużych oczu formowały się tak jakby w uśmiech.
Widziałem w nich ulgę.
–
To mi ulżyło – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy – Wiesz
doceniam to, że jesteś ze mną szczery to dużo dla mnie znaczy. Więc jeśli
masz mi coś jeszcze do powiedzenia możesz zrobić to teraz, a twoje
grzechy zostaną puszczone w nie pamięć.
–
Jest jedna sprawa, która miała miejsce przed wyjazdem – Belli mina
powróciła do poprzedniej formy otępienia.
–
Aż boję się zapytać jaka... by nie usłyszeć najgorszego – rzekła Moja
najdroższa, a ja uśmiechnąłem się minimalnie. Chciałem trochę rozluźnić
atmosferę, która zaczęła tępo pogarszać nasz nastrój.
–
O nie... nie. To nie to o czym myślisz! - zapewniłem stanowczo.
–
Więc o co chodzi? - zapytała zwięźle, przemieszczając się na drugi
koniec wanny. Poczułem się dziwnie. Pod wpływem jej gwałtownego
ruchu woda w wannie lekko zaszumiała, stwarzając nerwowo delikatne
fale. Teraz dzieliła nas znaczna odległość co bardzo mnie zasmuciło.
–
Chodzi o tego SMS -a.
–
Jakiego SMS -a?
–
Wysłałem go do niej i to nie przez przypadek jak mówiłem za
pierwszym razem! - powiedziałem cicho.
–
Więc ona mówiła prawdę, a ty... skłamałeś! - Mówiąc to jej oczy
znacznie się powiększyły, a to nie był dobry znak.
–
To nie tak. Nie chciałem cię denerwować przed naszym wspólnym
wyjazdem. Zwłaszcza po tym jak dobrałaś sobie do głowy jej zachowanie
podczas Świąt. Wolałem aby to nie był kolejny powód dla Ciebie do... -
uciąłem tchórzliwie.
–
Do... picia tak? To chciałeś powiedzieć?
–
Nie! - krzyknąłem odruchowo, ale stanowczo.
–
Więc powiedz mi o co chodziło, bo zacznę sobie dobierać do głowy
swoją wersję tej historii – powiedziała zdenerwowana.
–
Napisałem do niej, że chciałbym się z nią spotkać, by podeszła do
szpitala – O dziwo moja kochana mi nie przerwała więc mówiłem dalej
patrząc jej prosto w oczy. - Przyszła w ten sam dzień kiedy napisałem do
niej. Nie dane mi było się z nią spotkać, bo jak zapewne pamiętasz
operacja, w której asystowałem przedłużyła się. Nie miałem jak z nią
porozmawiać. Za to ty miałaś. Musisz kochanie wiedzieć, że Victoria jest
osobą, która lubi być w ciągłym centrum uwagi. Za wszelką cenę, nie
zważając na uczucia innych. Wysłałem jej SMS, bo nie spodobało mi się w
jaki sposób potraktowała cie na lotnisku. Wprowadzając Ciebie w straszne
zakłopotanie. Widziałem to mimo, że nie dawałem po sobie poznać.
Zabolało mnie to i nie pozwolę by ktokolwiek odnosił się w ten sposób do
Ciebie, zwłaszcza ona. Nie miała prawa!
–
I oto tylko chodziło? -zapytała Bella przerywając mi puentę.
–
Tak o to. Dopiero dzisiaj miałem możliwość jej to powiedzieć.
–
Co dokładnie jej powiedziałeś?
–
Dałem jej do zrozumienia, że jeżeli jeszcze raz zrani cię przez słowo,
czyn lub choćby myśl będzie miała ze mną do czynienia. - Wtedy zdarzył
się cud. Bell przybliżyła się do mnie i pocałowała w usta. Następnie
przytuliła do mojej klatki piersiowej.
–
Kochanie... słodkie jest to co mówisz, ale niepotrzebnie to zrobiłeś. -
Zdziwiłem się trochę na znaczenie tych słów... Zaraz... w ogóle ich nie
rozumiałem.
–
Co chcesz przez to powiedzieć? - uniosła głowę i popatrzyła mi w
oczy.
–
Bo mogę sama to zrobić. Edwardzie uwierz mi umiem się bronić jeśli
zajdzie taka potrzeba. Chyba wiesz. Pamiętasz jak spotkałam się z
Jamesem, poradziłam sobie sama. - Tym razem uśmiechnęła się
przepięknie.
–
Tak... mówiłaś... Biedny James. - Zażartowałem.
–
Biedny James! - Pisnęła radośnie. Moja mądra dziewczynka
wiedziała, że to był żart. Zaczęła chlapać mnie wodą. Nie pozostałem jej
dłużny i zrobiłem to samo. Bawiliśmy się przez jakieś pięć minut kiedy
Bella rzuciła się w moje ramiona i zaczęła mnie całować. Cieszyłem się,
że zaufałem swojej męskiej intuicji. Żałuję tylko jednego, że nie
powiedziałem jej, że byliśmy kiedyś kochankami. Bałem się, z tym nie
poszło by tak łatwo... na pewno. Moje rozmyślenia przerwał głos mojej
lubej.
–
Ed kiedy weźmiesz resztę swoich rzeczy z domu i wprowadzisz się
w końcu porządnie. Wydaje mi się, że jedynym twoim prawdziwym
domem jest szpital. - Miała rację nawet nie miałem kiedy spakować się.
Mieszkam u Belli od przyjazdu z Paryża i jedyne rzeczy jakie miałem to
te, które były w walizkach.
–
Myślę, że zrobię to zaraz i przy okazji przywiozę RosaAlie. Damy
trochę świętego spokoju Jasperowi i Alice. Oni również potrzebują trochę
nacieszyć się sobą tak jak my. - dałem szybkiego całusa Belli wstając z
wanny.
–
Może masz rację zaraz do nich zadzwonię, że są wolni – powiedziała
ze śmiechem. - A potem zrobię miejsce w szafie na twoje ciuchy.
–
Spokojnie kochanie, nie potrzebuję tyle półek. W końcu nie
wprowadza się do Ciebie Rose. Wtedy musiałabyś kupić jeszcze jeden
apartament aby pomieściły się tylko jej ciuchy.
–
Racja – przytaknęła krótko z uśmiechem na twarzy.
† Bella †
Kiedy Edward pojechał do domu rodziców z głowy nie mógł mi wyjść
pomysł na jaki wpadłam podczas kąpieli. To była naprawdę nie zła sprawa
by stąd wysłać managera, a Rose sprowadzić z powrotem na stare śmieci.
Układając swoje ciuchy by zrobić miejsce dla ukochanego w szafie,
postanowiłam od razu zadzwonić do niej ze swoją rewelacją. Spojrzałam
na zegarek było parę minut po siódmej więc tam jest po pierwszej.
Pomyślałam, że to jeszcze nie taka tragiczna godzina zwłaszcza, że Rose
chodzi bardzo późno spać. Nie zastanawiając się dłużej wyszukałam moją
przyjaciółkę w kontaktach i szybko nacisnęłam zielony przycisk OK.
Czekałam aż usłyszę znajomy głos.
–
Część kochana moja psiapsiółko. - Odezwała się niemal od razu.
–
Część Rose. Mam nadzieję, że nie obudziłam cię?
–
Nie no coś ty. Przecież mnie znasz... Do osób, które idą spać z
kurami to raczej nie należę – usłyszałam cichy śmiech.
–
Tak właśnie myślałam dlatego odważyłam się zadzwonić.
–
Coś się stało? – zapytała przerywając mi.
–
No stało się.. Wymyśliłam coś genialnego i nie mogło to czekać – W
słuchawce usłyszałam jeszcze głośniejszy śmiech.
–
No to mów.. skoro nie może poczekać – powiedziała radosnym
głosem.
–
Nie musisz już szukać managera!
–
Jak to nie muszę? - zapytała, tym razem zdziwiona.
–
Słuchaj mnie uważnie i nie przerywaj. Dzisiaj podczas kąpieli,
pozwól, że jej wydarzenia ominę...
–
Nie nie ja z miłą chęcią posłucham – przerwała mi Rose.
–
Kochana może jak Ed nie byłby twoim bratem to opowiedziałabym
ci z każdym szczegółem, ale okazało się na twą niekorzyść, że jest więc
pominę.
–
Mnie to nie przeszkadza – dodała.
–
Ale mnie tak zboku jeden – wzięłam ją żartem.
–
Ok... to mów w końcu – pośpieszała.
–
Mam nadzieję, że tym razem skończę. Posłuchaj pomyślałam, że
najlepszym managerem była by Emma.
–
Emma?
–
Tak. Znamy ją prawie pięć lat, nigdy nas nie zawiodła. Wiesz, że jej
praca to całe życie. Nic ją tu nie trzyma. Jest singiel 'ką. W jednym słowie
to byłby dla niej w jakimś sensie awans. Co sądzisz o tym?
–
Masz rację Bell.., ale czy się zgodzi?
–
Porozmawiam z nią jutro to zobaczymy.
–
Bells, a kto w takim razie zajmie się wtedy Spa w Chicago? - Teraz
to ją na pewno zaskoczę.
–
Jak to kto? Ty! - Nastąpiła głucha cisza, chyba ją zatkało.
–
Co? Ja? Jak to? - A nie mówiłam. Bingo!
–
Rose przestań być taka... skromna, przecież znasz się na tym.
Będziesz na miejscu to się tym zajmiesz. Poradziłabyś sobie również w
Paryżu, ale ja nie zniosłabym rozłąki.
–
Bell... to naprawdę dla mnie zaszczyt, że tak mnie doceniasz, to miłe.
–
Zadzwonię do Ciebie jutro jak będę coś wiedzieć.
–
Super.., a powiedz mi jeszcze co na to Alice?
–
Z Al nie rozmawiałam jeszcze. Zrobię to dzisiaj, ale na pewno
przyzna mi rację. A powiedz mi u was wszystko w porządku?
–
Nic się nie zmieniło od sześciu godzin.
–
A no tak...
–
A u was? - zapytała z zaciekawieniem.
–
Wiesz... może być. Rose mogę ci zadać pytanie?
–
Dawaj...
–
Czy Edward opowiadał ci o osobie z imieniem Victoria, z którą
studiował?
–
Coś mi to mówi...- nastała cisza i po paru sekundach dodała – A co?
–
Powiedział mi dzisiaj wszystko – nie dokończyłam, bo znów urwała
mi w środku zdania.
–
Jak to powiedział ci wszystko? - odparła zaskoczona.
–
Dowiedziałabyś się gdybyś mi nie przerwała...- powiedziałam
uniesionym głosem.
–
Ok już siedzę cicho.
–
Powiedział mi, że znów go odwiedziła w szpitalu. Nie... może źle się
wyraziłam. Ona przyszła, bo on do niej napisał SMS -a... - opowiedziałam
jej całą historię z dzisiejszego dnia z każdym szczegółem. I sytuację kiedy
nadziałam się na nią w jego gabinecie przed naszym wyjazdem do Paryża.
–
Czego ona chce? - zapytała kiedy skończyłam.
–
Mnie się pytasz? Ja nie wiem...
–
Bell powiem ci jedno... Nie przejmuj się, bo to żadna konkurencja
dla Ciebie. Przecież wiesz, że jesteś jedyną i najważniejszą częścią jego
serca. Więc jeśli cokolwiek było między nimi, choć nie sądzę... to już nie
ma. Mówiłam ci to kiedyś jak chodziło o Jamesa i to samo się tyczy jej.
Rozumiesz? - czekała chwilę na odpowiedz, bo zastanowiło mnie jedno jej
zdanie. Co ona miała na myśli mówiąc „cokolwiek było między nimi”.
Przecież nie mówił nigdy o tym, że byli razem. Twierdził, że to znajoma
ze studiów.
–
Rose? Co miałaś na myśli wypowiadając te słowa... „cokolwiek było
między nimi...”. Nie rozumiem?
–
Oj Bell... to był przykład... Rozumiesz?
–
Tak chyba tak! - przynajmniej się starałam.
–
Więc zapomnij o tym zwłaszcza, że już wyjechała i prawdopodobnie
po tym co Edward jej powiedział już nie wróci.
–
Mam nadzieję... naprawdę.
–
Mówię ci, szkoda nawet gadać na ten temat. - postanowiłam szybko
zmienić temat.
–
Ok Rose to tak jak mówiłam zadzwonię jutro.. Dobra?
–
Ok.. To do jutra kochana...
–
No pa pa Rose, ucałuj Emmett 'a.
–
On też cię całuje.. Pa.
Odłożyłam swoją komórkę na nocną szafkę i usiadłam na łóżku. W głowie
przez cały czas miałam słowa Rose. Poszłam do szafy wziąć nowy zestaw
pościeli, bo tą to chyba trzeba oddać do pralni. Zwykła pralka nie z pierze
tych plam. Wróciłam, ścieląc na nowo łóżko nadal zastanawiałam się nad
tym co powiedział moja przyjaciółka. W sumie ma rację czym się
przejmuję. Przecież ufam Edwardowi i wiem co on do mnie czuje, a co ja
do niego. I na pewno jakaś tam ruda cizia z długimi nogami mi go nie
odbierze.
Położyłam się po swojej stronie łóżka i wtuliłam w poduszkę zapatrując w
jeden punkt na ścianie. Po paru minutach rozmyślania i czekania na moją
rodzinę zamknęłam oczy i bardzo szybko zasnęłam...
† Rozdział 15 †
† Bella †
Poczułam, jak ktoś sprawnie wskakuje na moje łóżko. Natychmiast się
przebudziłam. Otworzyłam oczy i zobaczyłam śliczną buźkę mojej córki,
która uśmiechała się do mnie. Uścisnęłam ją mocno, przytulając do siebie.
Rozglądnęłam się po pokoju, szukając Edwarda, ale nigdzie go nie
widziałam. Pogłaskałam mojego motylka po główce i przyglądałam się jej.
–
Jak tam kochanie, minął ci dzień w przedszkolu? - zapytałam, bo
szczerze mówiąc, widziałam ją tylko rano i nie znam żadnych szczegółów
z jej dzisiejszego dnia.
–
Fajnie było, dostałam gwiazdkę za alfabet - powiedziała
podekscytowana. Zaczęłam ją łaskotać.
–
Bardzo się cieszę, jesteś zdolną dziewczynką - odpowiedziałam.
–
Wiesz mamo... smutno mi - rzekła, cichym głosem.
–
Dlaczego malutka? - zaskoczyła mnie. Ciekawe z jakiego powodu.
–
Gdy przyjechałam z wujkiem Jasperem do dziadka, jego nie było w
domu. Myślałam, że będzie aby pobawić się ze mną.
–
Och... RosaAlie, dziadziuś też na pewno żałuje, że nie mógł z Tobą
poszaleć, ale musi pracować. Ludzie go potrzebują, tak samo jak wujka
Edwarda. Dlatego ich tak często nie ma w domu. Rozumiesz...?
–
A co oni robią? - zapytała ponownie. Zaczyna się taki etap w jej
życiu, że zadaje dużo pytań. Nie zawsze są one sensowne, ale jest ciekawa
świata. Dla mnie najważniejsze jest to, że mnie właśnie o mnie pyta.
–
Pracują w szpitalu, przecież wiesz. A ich praca polega na tym, że
leczą chore serduszka ludzi. - Wpatrywała się we minie ze smutną minką.
–
To znaczy, że wszyscy ludzie są chorzy? - zapytała z
zaciekawieniem.
–
Nie RosaAlie... dlaczego tak mówisz?
–
Bo dziadka nigdy nie ma w domu, a jak pytam babci Esme gdzie jest
to mówi, że w pracy.
–
A ha... Jednak, nie dlatego tak długo w niej siedzi, bo ma tylu
pacjentów. Tylko przez to, że jest to bardzo trudne i potrzeba dużo czasu,
by takie serduszko naprawić. - Patrzyła na mnie z wielkim
zaciekawieniem, ale nie odpowiedziała nic. Wyglądała, jakby to wszystko
czego się właśnie dowiedziała, musiała przemyśleć.
Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Odświeżyłam się troszkę. Umyłam
zęby i twarz oraz przeczesałam włosy. Wróciłam do sypialni i podeszłam
do toaletki, by nałożyć lekki makijaż. Gdy już byłam w połowie,
zastanowiło mnie jedno. Po co mi on o tej porze? Przecież jest już późno i
zaraz będę szła spać. Ja już nie wiem co robię! Czy ja wariuję... czy coś w
tym cholernym rodzaju? Wtedy moje oczy, ujrzały odbicie RosaAlie w
lustrze, która z politowaniem patrzyła na mnie.
–
Mama.., a ty masz zdrowe serduszko? - prawdę mówiąc, zaskoczyła
mnie tym pytaniem. Zrobiło mi się strasznie przyjemnie, że moja córka
mimo tak młodego wieku, troszczy się o mnie.
–
Tak... już tak kochanie. - Na początku troszkę załamał mi się głos, bo
zbierało mi się na płacz, ale zdołałam go powstrzymać. Starałam się, nie
płakać przy niej, jednak nie zawsze mi to wychodziło.
–
Wujek Edward, ci wyleczył? - parsknęłam śmiechem.
–
Tak kwiatuszku... coś w tym sensie - przytaknęłam tylko, by
zakończyć ten temat. To jeszcze za wcześnie, by akurat o tym z nią
dyskutować. Spojrzałam na zegarek dochodziła 8:00 pm .
–
Skarbie myślę, że czas szykować się do łóżka. Chodź wykąpiesz się,
a później ci poczytam. - Nie odpowiedziała nic, tylko skinęła głową.
Wstała i grzecznie pomaszerowała do swojego pokoju. Poszłam za nią, by
napuścić jej wody do wanny. Siedziałam w łazience, czekając na moją
modnisię. Kiedy łaskawie wybierze sobie piżamę, w której ma zamiar się
położyć. Czemu, jeśli chodzi o ciuchy, to nie wrodziła się we mnie tylko
zbiera żniwo po ciotkach. Moja córka ma duże predyspozycje, że będzie z
niej w przyszłości nie zła stylistka, a może coś więcej. Zanim dostanie się
do collage' u, Rose i Alice dadzą jej taką szkołę, że będą się o nią bić, by
pracowała dla danej firmy.
Śmiać mi się z tego chciało, że już teraz planowałam jej przyszłość. Kiedy
uśmiech zgasł z mojej twarzy, w końcu moja gwiazdeczka pokazała się w
drzwiach. W jednej rączce trzymała długą, różową koszulę nocną z
satynowymi wstążkami na rękawach. A w drugiej, swoje futrzane pantofle
przypominające królika. Położyła wszystko na wiklinowym koszu koło
umywalki. Rozebrała się i weszła do wanny, z dwiema lalkami Barbie.
Wychodząc z łazienki, otworzyłam szeroko drzwi, by mieć ją na oku.
Poprawiłam jej łóżko i uchyliłam na chwilę okno, aby się przewietrzyło.
Podobno w wywietrzonym pomieszczeniu, lepiej się śpi. Wróciłam do
swojej córki, która nadal wygłupiała się w wannie. Usiadłam na zimnej
podłodze i przyglądałam się jej jak się bawi. Śpiewała swoje ulubione
piosenki i rymowanki. Uśmiechałam się do niej przez cały czas, ale
myślami byłam gdzie indziej. Myślałam jaka jestem teraz szczęśliwa.
Mam wszystko czego mogłabym sobie zażyczyć... wymarzyć. Mam
przede wszystkim wspaniałą córkę, którą zawsze będę stawiać na
pierwszym miejscu, no i rodzinę wliczając w nią wszystkich. Edward
również jest bardzo ważną dla mnie osobą, mimo jednej rzeczy. Wiem, że
ukrywa przede mną fakt, że coś go kiedyś łączyło z Victorią. Jestem tego
pewna, ale ufam mu na tyle, by sądzić, że ma ważny powód skoro mi tego
nie powiedział. Nie będę już więcej do tego wracać. Poczekam cierpliwie,
kiedyś na pewno nadejdzie taka chwila, że postanowi mi wszystko
wyjaśnić. Po pierwsze, nie będę tym żyć i czekać kiedy to nastąpi, a po
drugie jeśli cokolwiek stanie mi na drodze i zacznie przeszkadzać, to nie
poddam się. Będę walczyć jak lwica i niech będzie przygotowana na to. A
kto? Nikogo innego nie mam na myśli, jak tylko rudowłosą szkapę z
długimi nogami, o imieniu Victoria.
Do mojej głowy dochodził głos RosaAlie, który rozwiał moje rozmyślenia
o rudej. Zobaczyłam, że stoi w wanie i obejmuje się rękami.
–
Mamo... mamo, już mi zimno! - Wy piszczała swoim przepięknym
głosikiem. - Natychmiast zerwałam się na równe nogi. Chwyciłam ręcznik
i opatulając ją całą, wyciągnęłam z wody stawiając na chodniczku.
–
Przepraszam kochanie, mama powinna lepiej pilnować temperatury
wody - tłumaczyłam się, bo głupio mi było, że przez taką francę moje
dziecko o mało nie zmarzło na kość. Ubrałam ją szybko i położyłam do
łóżka, przykrywając kołderką po samą szyję. Wtedy do pokoju wszedł
Edward, z wielkim uśmiechem na twarzy. Najlepsze, że nie uśmiechał się
do mnie tylko do RosaAlie, co mnie zdziwiło, bo nie wiedziałam o co
chodzi. Zachowywali się tak, jakby mieli jakąś wspólną tajemnicę. No i
nie myliłam się, bo puszczali sobie co chwilę oczko.
–
O co chodzi? - wypaliłam z ciekawością.
–
Nic - powiedzieli równo. Jeszcze bardziej mnie to zaciekawiło.
Ukochany usiadł koło mnie. Dał mi szybkiego całusa w policzek i położył
rękę na barkach. Posłałam mu spojrzenie, marszcząc jednocześnie brwi.
Podziałało, bo zobaczyłam jak nabiera powietrza...
–
Pamiętasz Bell, co nam kiedyś obiecałaś? To znaczy nie nam... tylko
swojej córce? - Błądziłam myślami po głowie, by przynajmniej
przypomnieć sobie minimalny szczegół.. Jednak na daremno się
wysilałam, bo nadal nic mi to nie mówiło. Zauważyłam, że za swoimi
plecami, Edward trzyma bardzo dobrze znane mi pudełko.
–
Może to ci w czymś pomoże, RosaAlie powiedziała mi gdzie to
trzymasz. - Nie musiał dodawać nic więcej, bo już wiedziałam o co
chodzi. Obiecałam córeczce w szpitalu, że jak wyjdzie to razem
zatańczymy. Oczywiście cała ja... najpierw coś obiecuję, a później
zapominam lub nie chcę pamiętać.
–
I co w związku z tym zrobimy? - zapytałam swojej malutkiej. A ona
mi na to, że...
–
Jutro zrobimy parę piruetów.
–
Dobrze kochanie, nie ma sprawy. - Przytaknęłam. - A teraz zmykaj
spać, bo jutro nie będziesz miała siły i kto znów będzie najpiękniej
tańczył?
–
Ja! - krzyknęłyśmy równocześnie. Mała się zaśmiała i obróciła na
bok zamykając oczy. Powiedziałam jej jeszcze dobranoc i wraz z
Edwardem wyszliśmy z pokoju.
Czekałam na ukochanego w łóżku, aż się wykąpie i łaskawie przywlecze
swoje cztery litery, tutaj do mnie. Długo kazał na siebie czekać, bo dopiero
po trzydziestu minutach, ukazał się w drzwiach łazienki, uśmiechając
szeroko.
–
Wiesz co Edward?... Zachowujesz się gorzej jak baba... Co facet robi
tyle w łazience? To mi już szybciej idzie... - Teoretycznie to była prawda,
ale praktycznie... to żadna. Zwłaszcza jeśli chodzi o perfekcyjny makijaż i
włosy. Nie jestem w tym dobra, ale wiem, że muszę zacząć działać coś w
tym temacie. Jeżeli się nie poprawię, to będę miała do czynienia z dwoma
krwiopijcami. Alice i Rose nie dały by mi żyć, jeśli poprawnie nie
zrobiłabym kreski na powiece. Muszę jednak stwierdzić, że zaczyna mi się
to podobać i już robię to bezwiednie... Tak jak miało to miejsce wcześniej.
–
Oj kochanie, nie zeszło mi aż tak długo, byś się musiała tak
denerwować. - Wcale się nie zdenerwowałam, tylko nie mogłam się
doczekać, aż mnie przytuli do siebie.
–
Nie denerwuję się... - odpowiedziałam spokojnie. Szybkim ruchem
chwyciłam prześcieradło, odkrywając jego połówkę łóżka. Edward niemal
natychmiast się położył. Przytargał mnie na swoją stronę i ujął mocno w
objęcia. Pocałował delikatnie w czoło. Zamknęłam oczy i próbowałam
zasnąć, bo dzisiejszy dzień naprawdę mnie wykończył.
–
Wiesz co kochanie? - szepnął jedwabnie.
–
Ahaa... - wymamrotałam, prawdę mówiąc od niechcenia. Jedyną
rzeczą jakiej teraz pragnęłam było popłynąć w błogi sen, czując przy tym
ciało swojego faceta. A ostatnią, której nie chciałabym teraz robić to...
rozmawiać.
–
Wiem, że jesteś wykończona, ale chciałem cię tylko zapytać o
jutrzejszy dzień. A mianowicie, może z tego waszego występu, zrobili
byśmy prawdziwe rodzinne przedstawienie? Co ty na to? RosaAlie na
pewno, by się ucieszyła. Zaprosili byśmy moich rodziców i Jaspera z
Alice. I może jakieś jej koleżanki. - Hmm, to nawet jest dobry pomysł.
Naprawdę była by szczęśliwa, że może zatańczyć przed swoją
najukochańszą widownią. Nie wiem jak z koleżankami, czy faktycznie
miałoby to dla niej jakieś znaczenie, jeśli jedyną osobą na której by jej
zależało, to dziadek.
–
Kochanie myślę, że to fantastyczny pomysł - pocałowałam go
subtelnie i delikatnie w usta. - Dziękuję.., ale proszę porozmawiajmy o
tym rano, bo zaraz naprawdę padnę bez słowa dobranoc.
–
To dobranoc skarbie - powiedział, przytulając mnie mocniej do
siebie. Położyłam swoją głowę na jego ramieniu.
–
Dobranoc... - Chciałam dodać coś jeszcze, ale już nie dałam rady.
Wymamrotałam tylko coś i zasnęłam.
–
Ok kochanie, kto pierwszy do samochodu - powiedziałam do
RosaAlie. Zaczęłyśmy biec. Oczywiście, że dałam jej wygrać... zawsze
daję, by mogła podbudować swoje ego.
Wracałyśmy właśnie ze sklepu, bo musiałyśmy nabyć parę drobiazgów na
nasz wieczór. I od razu przyznaję się bez bicia, że podobały mi się zakupy
z moją córką. W ogóle przez głowę nie przechodziły mi negatywne myśli
na ten temat. Po prostu cieszyłam się, z naszych wspólnie spędzonych
chwil. Zapowiadała się bardzo fajna zabawa. Edward, strasznie dużo
radości wprowadził dzisiaj w nasze życie, tym pomysłem. Jak
przekazaliśmy to rano RosaAlie, normalnie przez dziesięć minut skakała
po łóżku. Przygotowania w domu, szły pełną parą. Alice z Esme, zajęły się
gotowaniem, a chłopaki dekorowaniem salonu. Carlisle' a jeszcze nie było,
miał pojawić się około czwartej. Co prawda, pracę już skończył, ale musiał
troszkę odespać noc i przygotować się do wieczora. Edward kazał mu
kupić kwiaty, by nasza mała księżniczka poczuła się, prawdziwą dorosłą
baleriną. Ona nawet nie wie, co ją czeka!. By wszystko wyglądało
perfekcyjnie, poszłyśmy na zakupy po nowe puenty i stroje. A i
zapomniałabym... nowe tutus dla mnie i małej tancereczki.
–
Pierwsza - krzyknęła RosaAlie. Jak zawsze szczęśliwa z wygranej.
–
Brawo - powiedziałam, wrzucając wszystkie zakupy do bagażnika –
Powiem ci córuś, że szybka jesteś. Było mi bardzo ciężko, dogonić cię już
na samym starcie. - Biedroneczka uśmiechnęła się bardzo szeroko,
ukazując swoje bielusieńkie, małe ząbki. I na taką radość właśnie
czekałam. Dla mnie nagrodą był właśnie, ten jej piękny uśmiech.
Wsadziłam ją do samochodu, przepasałam pasem bezpieczeństwa i
ruszyłyśmy drogą, bardzo dobrze nam znaną, w kierunku domu. Po paru
minutach, byłyśmy w swoich skromnych murach. Kiedy tylko otworzyła
się winda, naszym oczom ukazał się, piękny przyozdobiony różowymi
wstążkami salon. Na podłodze, gdzie jak się domyślałam była nasza
scena... parkiet, wszędzie były rozsypane malutkie, kremowe płatki róż.
Sofa była całkowicie przesunięta pod samą ścianę przedpokoju, co
optycznie dawało wiele wolnego miejsca. Zamiast posłania, postawione
zostały krzesła z jadalni i ułożone w mały półksiężyc. Poradzili sobie
rewelacyjnie. Mój nos stwierdził, że dziewczynom też idzie znakomicie,
bo myślałam, że zapach rozwali moje nozdrza. Jedyne spóźnione osoby, to
byłyśmy my.
–
Jak się udały zakupy? - zaśmiał się sarkastycznie mój rodzony brat.
–
Szczerze powiedziawszy... to super. - Cóż przecież nie będę kłamać.
Kiedyś i tak będę musiała się przyznać, że nie sprawiają mi już takiego
trudu, jak to było wcześniej.
–
Skoro tak mówi moja kochana... to tak musiało być - wtrącił się
Edward. Podszedł do mnie, objął mocno w pasie i pocałował w usta.
Odepchnęłam go lekko, tak na żarty.
–
Odejdź ode mnie zdrajco - powiedziałam radosnym głosem.
–
Zdrajco! A za co..? Przecież stanąłem za tobą.. - Zaczął się
tłumaczyć, z miną niewiniątka.
–
Dobra, dobra, ja tam wiem swoje... - Wtedy do mojego wspaniałego
mężczyzny podszedł Jasper i przybili sobie po żółwiku. Wiedziałam! Po
prostu, to wiedziałam... - Słuchaj Ed, dochodzi już 4:00 pm może
pojechałbyś po Carlisle' a?
–
Pewnie... nie ma sprawy. - Udał się automatycznie w stronę windy.
Boże czuję się okropnie. Jetem jak jakiś kat lub coś w tym rodzaju.
Przyszłam i od razu rozkazuję wszystkim, co mają robić. Durna pała ze
mnie.
–
Cześć dziewczyny - krzyknęłam w stronę kuchni, idąc schodami do
swojej sypialni. Prowadziłam przed sobą RosaAlie, która nie mogła się już
doczekać jak włoży swój nowy strój.
–
Cześć... cześć - odpowiedziały nierówno.
–
Za chwilę się zobaczymy, ok? A my idziemy się przygotować, bo
zaraz wszystko się rozpocznie i będzie klapa jak nie będziemy gotowe -
zaśmiałam się w duchu, nie pokazując po sobie, że mnie to śmieszy.
–
Idę z wami - wrzasnęła Alice. - Pomogę wam...
–
Tak, tak. Wiedziałam, że z tobą tak łatwo nie pójdzie. - Na
policzkach Alice, pojawiły się trójkątne dołeczki.
† Edward †
W stojącym na ziemi wysokim odtwarzaczu płyt Cd, Jasper włączył
przycisk play. Z głośników wydobyła się, bardzo dobrze znana mi melodia
piosenki Stinga „ Shape of my heart”. To moja jedna z wielu piosenek tego
właśnie piosenkarza, którą lubię i mógłbym słuchać godzinami. W
słowach tekstu można znaleźć wszystko, miłość, nienawiść, ból jak i
radość czy smutek. Jednak, przede wszystkim jest ona prostą piosenką.
Opowiada o karcianej grze, która potrafi ukoić lub wywołać wulkan
emocji, nawiązując do miłości swojego życia. Jak wiadomo uczucie te,
można wygrać lub przegrać, ale najważniejsza jest próba walki.
Przynajmniej ja tak rozumuję tą piosenkę.
–
Patrz bracie. - Jasper szturchnął mnie łokciem, wskazując brodą na
dziewczyny - Teraz będzie się działo! - Uniósł wysoko brwi. Zaszedł
swoją żonę od tyłu i przytulając ją, położył głowę na jej ramieniu.
Podszedłem bliżej, by nie umknął mojej uwadze, nawet minimalny
szczegół. Zza zasłony pojawiła się RosaAlie, przemieszczając się
niesfornym, dziecięcym, szybkim truchtem. Wyglądała bardzo
profesjonalnie. Miała ślicznie uczesanego koka na czubku głowy oraz
estradowy mocny makijaż. Jeśli chodzi o ubiór, to zatykał dech w
piersiach. Widzę, że Bell postarała się i włożyła w to dużo trudu, by
znaleźć taką kreację na dzisiejszy występ. Fachowo wykonane białe tutus,
było niewiarygodnie pięknie przyozdobione, złotymi haftami i perełkami
do tego złote rajstopy i body. Na stopach miała nowe takiego samego
koloru puenty, przeszywane białą świecącą nicią. Co do reszty stroju
pasowały niemal idealnie, tworząc jedną imponującą całość.
W trakcie pierwszej zwrotki, gdy wykonywała piruety, uśmiechała się do
mojego ojca, który kręcił ją na kamerę, by uwiecznić to wydarzenie.
RosaAlie przez cały czas machała do niego swoimi malutkimi rączkami i
co jakiś czas puszczała całusy. Nie zwracała w ogóle uwagi na resztę
otoczenia, no i przede wszystkim na układ taneczny. Liczył się tylko jej
dziadek. Teraz widziałem, jak bardzo go kochała. Było to strasznie urocze.
Była taka szczęśliwa, w ogóle uśmiech nie schodził jej z twarzy z mojej
zresztą też, widząc ją. Kiedy zaczął się refren, wyszła Bella wysoko
unosząc się na czubkach puent. Stąpała malutkimi krokami do przodu
maksymalnie wyciągając swoje ciało. Jej twarz była bardzo skupiona i
poważna. W oczach zobaczyłem, jakby ból przeszywał jej ciało od środka.
Oczy błyszczały od łez, ale żadnej nie uroniła.
–
O mój Boże - wyszeptałem, a na mojej twarzy pojawiło się
zaskoczenie.
Moja ukochana wyglądała nieziemsko. Mówiąc szczerze, nogi ugięły mi
się na jej powalający urok. Była przepiękna. Nigdy nie widziałem jej w
stroju baletnicy i nie myślałem, że wywoła to na mnie, aż takie
piorunujące wrażenie. Była ubrana cała na biało, tylko na jej zwiewnym
długim tutus, które sięgało jej do łydek, były wyszyte krwisto czerwoną,
świecącą nicią jakieś wzory, przypominające dorodny kwiat róży. Jej
włosy również tak jak RosaAlie, były uczesane w gładkiego koka, w
którego był wbity jeden rozwinięty świeży kwiat róży. Muszę jednak
przyznać, że nigdy nie widziałem Belli w takim mocnym makijażu. Nie
żeby mi się nie podobało, bo wyglądała ślicznie.
–
A nie mówiłem - przytaknął mi cicho Jasper. - Nie widziałem tej
baleriny od sześciu długich lat. Od kiedy... - i uciął nagle. Zamilkł i nie
dokończył zdania, które szczerze mówiąc mnie zaciekawiło.
Zastanawiałem się przez chwilę, jak brzmiało by zakończenie tego o czym
zaczął mówić Jazz. Bałem się zapytać, bo nie wiedziałem czy będzie to
stosowne. A co jeśli jest to związane z czymś złym... przykrym? Na pewno
jest, skoro... Bella przestała tańczyć.
Spojrzałem na ukochaną, gdy akurat wykonywała szybki piruet,
przechodząc do Grand jete. Mocno odpychając prawą nogę do tyłu,
unosząc ją bardzo wysoko, a swoją klatkę piersiową pochyliła do przodu.
W tej pozycji, swoimi wyprostowanymi rękoma, chwyciła twarz RosaAlie
i ucałowała. Ujęła jej rękę i zaczęła obracać ją w kółko. Bella nie
zmieniała pozycji, do kiedy nie okręciła się z córką o 360 stopni.
Wpatrywałem się w każdy jej ruch. Na jej wyciągnięte palce u rąk i uda,
na których uwydatniały się mięśnie. Na perfekcyjne kostki i stopy,
wyciągnięte w puentach. Nie mogłem się nadziwić.. Jak osoba nie
tańcząca od dawna, znała wszystkie figury i wykonywała je bez
najmniejszego trudu, za to z nieziemską precyzją. Dostrzegłem, że nie
tylko ja zachwycałem się jej tańcem, bo mała biedroneczka odsunęła się
od niej, dając jej miejsce do tańczenia. Przyglądała się z zachwytem, na
każdy obrót oraz uniesienie rąk i nóg. Podeszła do dziadka i wspięła się na
jego kolana dalej oglądając z zaciekawieniem, taniec swojej mamy.
Zresztą, wszyscy patrzyli na nią z podziwem bez mrugnięcia okiem i ani
jednego słowa.
Kiedy piosenka się skończyła, Bella zakończyła swój taniec, lekko
siadając na piętach. Pochyliła się do przodu, mocno wyciągając ręce przed
siebie w formie skłonu. Wszyscy zaczęli klaskać i wydobywać z siebie
okrzyki. Bell uśmiechnęła się lekko i skierowała do nas.
–
I jak się podobało? - zapytała nas. Podeszła do mnie, a ja
zamknąłem ją w mocnym uścisku.
–
To było przepiękne, kochanie - odpowiedziałem, składając pocałunek
na jej ognistych, czerwonych wargach.
–
To super - dodała.
–
Siostra! To było... - uciął, chyba zabrakło mu odpowiedniego
wyrazu, by określił to co właśnie widzieliśmy - ... imponujące - dokończył
po paru sekundach Jasper. Miał racje „imponujące” to właściwe
określenie. Wszyscy zaczęli podchodzić i zachwycać się.
–
Powinnaś to kontynuować kochana, nie chowaj takiego talentu do
pudełka, by odstawić na najwyższą półkę. - Wykrzywiła twarz w grymasie
Alice.
Bella nie skomentowała wypowiedzi swojej przyjaciółki, obróciła się tylko
na pięcie i uśmiechnęła do niej. Następnie podeszła do swojej córki i
wzięła ją na ręce, mówiąc jak bardzo jest z niej dumna.
–
Dlaczego Bella jest tak mocno uprzedzona do baletu -
Zaryzykowałem dużo tym pytaniem, bo nie wiedziałem na ile mogę być
dociekliwy. Interesowało mnie to, chciałem po prostu wiedzieć o co tak
naprawdę chodzi.
–
Myślę, że to ona powinna ci wyjaśnić - zagasił moją nadzieję Jasper.
–
Kochanie, czas na nas, zaraz nam bilety przepadną - przypomniała
Alice, mężowi.
–
Tak skarbie, już idziemy. - Poszedł pożegnać się ze wszystkimi i po
prostu zniknęli.
Bella poszła się przebrać, bo dużo narzekała, że ją wszystko gryzie. Ja z
RosaAlie szaleliśmy po całym domu, a pies za nami. Narobiliśmy trochę
szumu w mieszkaniu. Po paru minutach, wymienił mnie mój ojciec.
Bella zeszła po jakimś kwadransie. W końcu wyglądała jak zawsze. Nie
żeby mi się nie podobała wcześniej, ale wolałem jak była naturalna.
Esme zrobiła wszystkim po kubku gorącego kakao i usiedliśmy wygodnie
na kanapie, prócz RosaAlie, która przez cały czas wariowała.
–
Esme... musimy wracać do domu. Muszę być jutro wcześniej w
szpitalu - popatrzył w naszą stronę - ...więc sami rozumiecie.
To może i lepiej, bo chciałem w końcu zostać z moją ukochaną sam na
sam.
Opadliśmy z powrotem na sofę. W końcu byliśmy sami. Przytuliłem ją do
siebie, bo chciałem ją poczuć. Cały dzień jej nie widziałem, bo szalała po
sklepach ze swoją córką. Dzięki Bogu, że wieczorami nie muszę się nią z
nikim dzielić... no oprócz tych, kiedy mam dyżury.
–
Mamo... mamo, mogę ubrać twoje tutus... proszę, proszę, proszę -
przerwała mi rozmyślenia RosaAlie. Bella przyjęła pozycję embrionalną
na kanapie i położyła swoją głowę na moich udach. Zacząłem ją głaskać
po głowie.
–
Pewnie kochanie, dla ciebie wszystko - odpowiedziała Bell. Mała
pobiegła na górę uszczęśliwiona jak zawsze.
–
Kochanie mam pytanie... tylko nie złość się od razu... dobrze.
–
Wiesz, że nie obrażam się tak szybko. - Zapieczętowała to swoim
uśmiechem i pogłaskała mnie po policzku.
–
Tak naprawdę to mam dwa pytania...
–
No to słucham cię uważnie.
–
Czy ty kiedykolwiek zaprzeczyłaś swojej córce? - Bella otworzyła
oczy i spojrzała na mnie.
–
Co masz na myśli? - zmarszczyła czoło, ale nadal mówiła spokojnym
głosem.
–
No czy zdarzyło ci się powiedzieć jej „nie”... - Jej twarz
rozpromieniła się na chwilę, a mi ulżyło. Poczułem się bezpiecznie.
–
Ani razu! Po prostu, chcę dać jej wszystko czego tylko zapragnie.
Nie chcę, by żałowała czegokolwiek w swoim życiu. Pragnę aby była
szczęśliwa. Bo każdy szczęśliwy dzień, to kolejna kartka niezapomnianych
wspomnień.
–
Może i masz rację kochanie. - Przytaknąłem.
–
Wiesz, dla nas to są błahe sprawy, a dla takiego małego dziecka to
ogromna radość. Nawet nie zdajemy sobie sprawy jak wielka.
–
Powiedz mi Bell, bo strasznie mnie to ciekawi...
–
Chyba wiem o co zapytasz... - urwała mi nagle. - Więc mów śmiało...
–
Dlaczego przestałaś tańczyć? Robisz to bardzo profesjonalnie... i ...
Alice miała rację, nie powinnaś tego marnować... - Bella spoważniała.
–
Edward... - zamilkła i dopiero może po dwóch minutach,
kontynuowała dalej. - Po prostu, gdy to robię zawsze dzieje się coś złego.
Może nie tyle co tańczę, co mam styczność z tańcem. - Zamyśliłem się
trochę, bo co ma jedno do drugiego. Dalej tego nie pojmowałem.
–
Jazz powiedział, że nie widział cię w stroju baletnicy od dawien
dawna, ale nie skończył mi od kiedy, kazał ciebie zapytać. - Bells, wzięła
głęboki oddech i...
–
Kiedy zginęli moi rodzice, jechaliśmy właśnie na przedstawienie i
wiem, że to moja wina, bo ich błagałam. Prosiłam, a zwłaszcza tatę, by
zobaczył mnie jak tańczę. Uczyłam się dla niego. On zawsze chodził ze
mną na treningi i obserwował z taką samą zawiłością, jak twój tato
wpatrywał się w RosaAle...
–
Bell, to nie miało znaczenia, że jechaliście na balet. To nie miało z
tym nic wspólnego...
–
Może i tak, ale nie mogłam tańczyć. Zawsze gdy to robiłam
przypominał mi się tamten dzień... A później jeszcze ten wypadek z małą,
tylko, że akurat wtedy wracałyśmy z jej występu. I w ten sposób narodził
się we mnie strach do puent i baletu...
–
Rozumiem kochanie... stawimy temu czoła... - Uśmiechnąłem się do
niej i zacząłem lekko całować jej usta. Pogłębiła nasz pocałunek,
namiętnie przyciągając moją szyję do siebie.
–
Zaczyna mi się to podobać Edward... - Robiło się gorąco. Chwyciłem
ją za ramiona i podciągnąłem tak, by usiadła na moich kolanach.
Przyciągnąłem bliżej swojej klatki piersiowej i namiętnie wpiłem w jej
lekko pachnącą szyję. Włożyłem rękę pod jej bluzkę pieszcząc ją
delikatnie wzdłuż kręgosłupa. Ponownie wtopiłem się w usta ukochanej,
masując mocno jej język, a ona mój. Pieściliśmy się tak przez parę minut...
Tak bardzo pragnąłem, by posunęło się to dalej, ale nie mogliśmy.
Zdawałem sobie sprawę, że mała jeszcze nie śpi. Wtedy usłyszeliśmy
trwający parę sekund huk, który zbliżał się do nas coraz to bardziej
wyraźny. Bella przestraszyła się i zerwała na równe nogi, a ja szybko
udałem się za nią. Zaczęła piszczeć i krzyczeć, upadając na podłogę. Nie
wiedziałem co się dzieje i dlaczego tak wrzeszczy. Wtedy ukazało mi się
ciało małej RosaAlie ubrane w tutus Belli, leżące przed schodami.
Podbiegłem do niej wybierając 911 na swojej komórce. Przyklęknąłem
przy małej i położyłem dwa palce na tętnicy szyjnej, by sprawdzić puls.
Ręce zaczęły mi się trząść, a z czoła leciał pot. Spojrzałem na Bellę i łzy
napłynęły mi do oczów...
–
Nie Edward! Nie! - zaczęła jeszcze mocniej płakać, a ja wraz z nią...
–
Bell... cholernie... mi przykro, ale... RosaAlie nie... nie żyje... -
Rzuciła się w moje ramiona, krzycząc i bijąc mnie po klatce piersiowej.
† Rozdział 16 †
† Edward †
Wzdrygnęliśmy się wszyscy na ostry dźwięk trzaskających drzwi.
Wstałem od stołu gdzie wszyscy siedzieliśmy prócz Belli, która w końcu
zasnęła po dość dużej dawce środków nasennych, które wstrzyknął jej
niemal siłą ojciec. Szedłem w kierunku drzwi kiedy za zakrętu ukazała się
Rosalie z Emmettem. Rzucając torby z dużym hukiem na podłogę,
podeszła do mnie. Zawiesiła mi się na szyi i zaczęła płakać w ramię.
Emmett nie spojrzał mi nawet w oczy, ale zdążyłem zauważyć przelotem
błysk zaszklonych czerwonych oczu. Nie musiał nic mówić ani robić,
wiem o co chodziło. Facet zawsze chce zostać męskim, by nie pokazać po
sobie słabości czy bólu, który jest głęboko umieszczony w sercu. Każdy z
nas się tak teraz czuje. Ten ból przeszywa nas całych, wiąże struny
głosowe. Nikt nie ma nic do powiedzenia, żadne słowa nie wytłumaczą
tego co miało miejsce trzy dni temu.
–
Edward nie mogę w to uwierzyć, chciałabym żeby był to tylko sen,
ale kurwa... nie jest - zaczęła z całych sił płakać w moją koszulę.
–
Wiem Rose... uwierz, każdy by chciał się w końcu obudzić i bardzo
mocno przytulić małą. - Na samo wspomnienie jej osoby łzy napłynęły mi
na nowo do oczów.
Rosalie popatrzyła mi w nie z tak wielkim bólem, że miałem dość, łzy
same popłynęły po moim policzku.
–
Edward... proszę... powiedz mi co się stało? Wiem, że nie chcesz o
tym rozmawiać, ale układam różne wersje w głowie próbując to sobie
wytłumaczyć. Oszaleje od tego! Rozumiesz...?
–
Chodź do kuchni tam się wszyscy znajdują. Spróbuję ci wszystko
opowiedzieć, tak mniej więcej co się wydarzyło. Jednak, jeżeli emocje
przejmą górę, proszę nie naciskaj... Ok?
–
Ok.
Poszliśmy do kuchni. Wszyscy zaczęli witać Rose w domu. Znowu z
każdych oczu w tym pomieszczeniu popłynęły ciężkie łzy po policzkach.
Nawet Emmettowi, który stał koło zlewu z pełną szklanką whisky z
lodem. Ja również byłem już po kilku, ale czułem się tak jakbym w ogóle
nic nie pił. Zdenerwowanie i emocje pochłaniały procenty tak szybko, że
nie zdążyły się porządnie wchłonąć w krew, by ukoić trochę ból. Nie było
wśród nas Jaspera, od trzech dni był non stop z Bellą. Pilnował jej na
każdym kroku, rozmawiał... próbował cokolwiek wyjaśnić, ale Bell nie
dało się uspokoić. I nie obwiniam jej za to, że nie umiała się opanować. W
końcu jej życie na nowo przerodziło się w największy koszmar jakiego
jeszcze nie miała. Nawet śmierć rodziców nie jest tak bolesna jak śmierć
własnego małego, niewinnego dziecka. Najgorsze jest to.., że siebie
obwinia za jej śmierć. Dla mnie to wielki ból widzieć ją w tym stanie... to
cios zadany prosto w serce. Kocham RosaAlie i nigdy nie przestanę. Ona
była jak światełko w tunelu, za którym każdy bezwiednie pójdzie.
Radością i codziennym nowym doświadczeniem przede wszystkim dla
mnie. Przyzwyczaiłem się do niej tak bardzo, że traktowałem ją tak jakby
była moja.
–
Przepraszam wszystkich, że dopiero teraz się pokazujemy, ale
naprawdę nie mogliśmy znaleźć wolnych miejsc. Przesiedziałam całe dnie
i noce w poszukiwaniu ich. Dopiero dzisiaj się udało. Ktoś nagle
zrezygnował i dali nam natychmiast znać. - Starała się wytłumaczyć Rose,
choć nikt tak naprawdę nie wymagał tego od niej.
–
Rozumiemy siostra, naprawdę nie musisz się tłumaczyć. Każdy
doskonale wie, jak jest ze nalezieniem otwartego biletu. Nie te czasy.
–
Ważne, że jesteś już kochanie - dodała mama.
–
Może skończmy rozmawiać o rzeczach naprawdę mało ważnych w
tej chwili i proszę Edward... powiedz mi w końcu co się stało! - Naciskała
Rose. Dobrze wiedziałem, że wcześniej czy później będę musiał jej
wytłumaczyć co się wydarzyło. Choć tak naprawdę nie jest to łatwe, ale
muszę to wyjaśnić zanim Bella się obudzi. Nie chcę żeby usłyszała, znowu
zacznie wszystko na nowo przeżywać, a to niepotrzebne. Wiem, że gdy się
zbudzi będzie znacznie spokojniejsza i inaczej będzie to sobie tłumaczyła.
Boje się jednego, że najgorsze przed nami. Wraz z Bellą musimy jechać
jutro do zakładu pogrzebowego i zacząć przygotowywać się do ostatniej
drogi małej RosaAlie.
–
Wczoraj jak już wszyscy wyszli, siedząc w salonie rozmawiałem z
Bell na różne tematy. Mała biegała po całym domu bawiąc się, jednym
słowem wygłupiała się. Była ogromnie zadowolona z występu i ogólnie z
wieczoru. W pewnym momencie podeszła do nas, by zapytać Belli czy
może założyć na siebie jej tutus. Ona natychmiast się zgodziła, wiedziała..,
że sprawi jej tym wielką radość. RosaAlie pobiegła na górę przebrać się w
prawdziwą baletnicę. Głupi jestem, bo... powinienem przewidzieć, że ta...
prościej mówiąc spódnica jest znacznie przydługawa i może się na niej
potknąć i przewrócić. Sądzę, że Bella też o tym nie myślała. Po prostu nie
przewidzieliśmy tego.
Po paru minutach usłyszeliśmy wielki huk. Natychmiast zerwaliśmy się
obydwoje i skierowaliśmy się w miejsce gdzie usłyszeliśmy uderzenie.
Zobaczyłem małą leżącą zaraz przy schodach, nogi miała nadal na
stopniach, a skręconą głowę na panelach. Od razu jak tylko to zobaczyłem,
nacisnąłem w swojej komórce przycisk, który automatycznie łączył się z
911. Nie musiałem z nimi rozmawiać aby przyjechali.
–
Jak to nie musiałeś? - zapytała Alice, z zdezorientowaną miną. -
Wiem, że nie musisz tego robić jak dzwonisz z telefonu domowego, ale...
żeby z komórki?
–
Al, my lekarze mamy w numerach telefonu kody. Kiedy dzwonimy
nie wyświetla się im numer tylko nazwisko z tytułem doktora na początku.
W dodatku mają GPS, więc wiedzą gdzie się znajduję i gdzie potrzebuję
natychmiastowej pomocy. Ale mniejsza z tym.
Pogotowie przyjechało po niespełna pięciu minutach. Bella wpadła w szał,
nigdy nie widziałem jej w tym stanie. Nie wiedziała jak się zachować, bała
się jej dotknąć, by nie zrobić jej krzywdy. Po prostu nie pogorszyć
sytuacji. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że RosaAlie nie żyje. Bell
strasznie płakała, nie wiedziała co ma robić. Gdy tylko dobiegłem do
małej od razu sprawdziłem puls kładąc dwa palce na tętnicy szyjnej. Nie
czułem nic i w tym momencie po raz pierwszy poczułem się bez radny.
Zrozumiałem już, że mała umarła, ale nie wiedziałem czy mam o tym
mówić Belli, czy poczekać na karetkę. Po paru sekundach rozmyśleń
postanowiłem jej powiedzieć. Bell zaczęła bić mnie w pierś krzycząc
dlaczego...? Że to niemożliwe! Kazała mi sprawdzić jeszcze raz, by być
pewnym. Zarzucała mi, że się pomyliłem, więc na jej prośbę zrobiłem to
ponownie. Wtedy do domu weszli ratownicy. Odsunąłem Belle od niej, by
dać im trochę miejsca. Wtuliła się w moje ramiona, a ja objąłem ją mocno.
Nie spuszczała z pielęgniarzy oka, przez cały czas obserwowała co oni
robią. Przytuliłem jej głowę do swojej piersi i poprosiłem delikatnie, by
nie patrzyła kiedy będą ją reanimować. Ponieważ ten widok pozostanie w
jej pamięci na długo. Nie wiem co zadziałało na Bellę, że mnie posłuchała,
ale udało mi się. Przez cały czas płakała. Wtedy podszedł do niej jeden z
ratowników i powiedział krótkie „Bardzo mi przykro”. Następnie dali mi
dalsze wskazówki co mamy robić. Po może pięciu minutach przyjechała
policja. Zawsze tak robią kiedy zgon nastąpił w domu. Przeprowadził z
nami krótki wywiad, a potem podszedł do pielęgniarzy, by zdali mu raport.
Zaczęli między sobą wymieniać dokumenty do podpisania. Po kwadransie,
ludzie z pogotowia odjechali został tylko policjant. Zapytałem się go co
stwierdzili ratownicy, a on odparł, że to był nieszczęśliwy wypadek.
Przedstawił nam przypuszczalną wersję jaką wpisali w dokumenty
zatwierdzające zgon...
–
Jaką? - przerwała mi Ross, płacząc strasznie w ramionach Emmetta.
–
Powiedział, że prawdopodobnie RosaAlie stanęła na spódnicy, która
była znacznie za długa dla niej. Po czym spadła niefortunnie ze schodów
łamiąc sobie kark... - urwałem w tym momencie, bo czułem, że nie mogę
ciągnąć tego dalej. Każde wypowiadane słowo coraz bardziej rani moje
serce. Nie dam rady już nic więcej opowiedzieć... już nie mogę.
Mama widziała co się po raz kolejny ze mną dzieję. Podeszła i tak po
prostu przytuliła się do mnie szepcząc cicho do ucha...
–
Spokojnie synku, już nie musisz kończyć każdy zrozumie. I na
pewno wszyscy wiedzą co się robi później i kto przyjeżdża po ciało...
Oszczędzaj się, Bella będzie cię teraz jeszcze bardziej potrzebować i
musisz być silny. - Skinąłem tylko głową, by dać jej do zrozumienia, że
całkowicie się z nią zgadzam. Posłała mi delikatny nic nieznaczący dla
mnie uśmiech, bo bardzo dobrze wiedziałem, że nie był szczery. Może źle
to ująłem... był taki, ale nie tak jakbyśmy obydwoje tego chcieli. W tej
chwili zszedł na dół Jazz i wszyscy odwrócili się w jego stronę.
–
Jasper... powiedz jak się czuje Bella? - Wyprzedził mnie z tym
pytaniem ojciec. Chłopak popatrzył na niego, równocześnie idąc w jego
stronę. Ścisnął go za ramię, tak jakby chciał się go przytrzymać.
–
Znacznie lepiej i to dzięki tobie Carlisle. Teraz śpi, ale od czasu do
czasu majaczy coś przez sen. Nie mogę jej zrozumieć.
–
To normalne, za nią strasznie ciężkie dni i teraz odreagowuje je przez
sen. Dalej jest świadoma tego co się stało, ale to spadło teraz tak jakby...
na dalszy plan. Jak się obudzi przez jakąś godzinę będzie spokojna, ale
później może wpaść z powrotem w szał. Dam nam wszystkim dobrą radę...
Najlepiej będzie jeśli Bella nie będzie nas widzieć w takim dużym gronie.
Może ją to bardzo szybko zdenerwować. Proponuje żeby zostały dwie
osoby, sami wybierzcie które, a reszta niech idzie odpocząć. Pod wieczór
przyjdą kolejne dwie i wymienią poprzednie. Ok...?
–
Może to i dobry pomysł. Musimy robić wszystko, by miała jak
najmniej stresu - odezwał się w końcu Emmett. Wszyscy zgodnie
przytaknęli mu.
–
Ja proponuję, że zostanę jako pierwszy.., a ty chyba Jasper
potrzebujesz odpoczynku, więc nie wiem może Alice albo... -
powiedziałem, ale nie zdążyłem dokończyć, bo przerwała mi Rose.
–
Ja zostanę, bo jestem wypoczęta więc będę tu razem z tobą. - Rosalie
podeszła do mnie i chwyciła mnie pod rękę.
Po niespełna godzinie wszyscy rozeszli się w swoją stronę. Rodzice
wrócili do siebie, a Alice poszła się położyć. Emmett zdecydował się
zostać z nami, ale po dwudziestu minutach zasnął na sofie. Odczuł w
końcu różnicę czasu. Jasper powiadomił nas, że jedzie do zakładu
pogrzebowego coś ustalać. Nie możemy tak bez słowa trzymać ich w
niepewności. Bella nie chce o niczym słyszeć, ale będzie musiała podjąć w
końcu decyzję. Jednak nikt nie wie jak ją przekonać.
Poszedłem na górę do jej sypialni sprawdzić czy się czasem nie
przebudziła. Kiedy tylko uchyliłem drzwi zobaczyłem otwarte oczy Belli
wpatrzone w jeden punkt. Nawet nie zareagowała, gdy wszedłem do
środka. Jak tylko położyłem się koło niej jej wzrok przeniósł się na mnie.
Boże, tego bólu w jej oczach nie zapomnę do końca życia. Normalnie
wypala mnie od środka... zabija. Niespodziewanie przytuliła się do mnie
zwijając w kłębek. Objąłem ją mocno nie odzywając się nic... po prostu ją
trzymałem. Ku mojemu zdziwieniu zaczęła mówić do mnie, ale
zaskoczyły mnie jej słowa.
–
Przepraszam kochanie... - powiedziała to tak cicho, że ledwie ją
zrozumiałem. Za co ona mnie przeprasza? Przecież nie zrobiła niczego
złego, to nie jej wina... To był po prostu nieszczęśliwy wypadek!!!
–
Bella, kochanie... nie przepraszaj mnie proszę... To był nieszczęśliwy
wypadek i musisz to w końcu zrozumieć. To co się stało nie jest na pewno
twoją winą...
–
Może i nie jest, ale miałeś rację... - ucięła. Wzięła głęboki oddech i
postanowiła mówić dalej. - Powiedzieć jej po raz pierwszy „nie”. - Nic
więcej nie powiedziała tylko zamknęła oczy.
Pocałowałem ją w czoło i poczułem jak opada mi ciężko na ramieniu.
Zasnęła.
† Bella †
Otworzyłam swoje obolałe oczy, tylko... zastanawiałam się od czego były
takie ciężkie i spuchnięte. Rozglądałam się po ścianach mojego pokoju,
jak piękne promienie wschodzącego słońca oświetlają jaskrawe kolory
farby. Wyglądało to ślicznie. Wstawał następny przepiękny dzień.
–
Dzięki Bogu - wyrwała mi się myśl na głos. Wtedy poczułam rękę na
swoich włosach, jak lekko przesuwała się po nich. Popatrzyłam na
swojego mężczyznę, wyglądał inaczej. Twarz miał smutną, a oczy
spuchnięte, po prostu wyglądał na strasznie zmęczonego. Nie zachowywał
się tak jak każdego ranka kiedy mnie widział... Dało mi to do myślenia, ale
nie na długo. Pragnęłam cieszyć się dniem.
–
Dzień dobry kochanie - powiedziałam, mocno przeciągając swoje
ciało.
–
Dzień dobry moja piękna. - Po tym jak odpowiedział westchnął i
mówił dalej. - Jak się czujesz?
–
Wiesz Edward dlaczego mam tak wymalowane ściany? - zadałam mu
pytanie nie zważając na jego. Edward pokiwał głową dając mi tym samym
do zrozumienia, że nie wie. - Kiedyś będę miała dom i tak będzie
wyglądać zza jego okna... wiesz... - uśmiechnął się do mnie delikatnie.
–
Piękny widok.., ale kochanie nie odpowiedziałaś mi na pytanie, które
zadałem ci wcześniej. - Nie wiem co się z nim dzisiaj dzieję, ale jest spięty
i bardzo poważny.
–
Dobrze, ale... z drugiej strony mam obolałe całe ciało i trochę czuję
się słabo i jeszcze... ten sen.
–
Jaki? - zapytał ze zdziwieniem na twarzy.
–
Miałam koszmary w nocy..., ale nie ważne. Przecież to tylko zły sen i
nie chcę psuć sobie dobrego nastroju tak wcześnie rano.
–
Proszę, powiedz mi - naciskał.
–
Śniło mi się, że RosaAlie miała wypadek i … - Nie dokończyłam, bo
zmartwiła mnie reakcja Edwarda na moje słowa. Jego oczy błyskawicznie
zaszkliły się i napełniły łzami. Nagle usiadł i przyciągnął mnie do siebie
przytulając mocno. A w mojej głowie zaczęły przemykać obrazy z tego
tragicznego dnia. Wszystko zaczęło mi się przypominać. Nie mogłam w to
uwierzyć, jak coś takiego mogło mi całkowicie wyjść z głowy.
Popatrzyłam na niego, a ciężkie i bolesne łzy zaczęły mi automatycznie
lecieć.
–
Nie!...Nie!......... to był sen prawda? - zapytałam płaczącym głosem.
–
Kochanie... obawiam się, że jednak nie. Tak mi przykro.
Przytulił mnie mocniej do siebie i zaczął kołysać jak małe dziecko Nie
mogłam przestać płakać i głośno krzyczeć, nawołując moją córkę.
Odsunęłam się szybko od Edwarda, wstałam i przyspieszonym krokiem
zaczęłam biec w stronę pokoju mojego aniołka.
–
Bella... Bella! Dokąd idziesz? - zaczął krzyczeć.
–
Do mojej córki... - wykrzyczałam niewyraźnie. Edward zerwał się z
łóżka i zaczął biec za mną. Starł się mnie dogonić, ale nie zdołał.
Wpadłam do pokoju drąc się na cały głos.
–
RosaAlie …! - wskoczyłam do łazienki z całej siły otwierając drzwi,
które odpowiedziały mi tym samym. Odbiły się od ściany i uderzyły mnie
w ramię. Tam też jej nie było. - RosaAlie...! - Nie reagowała. Sprawdziłam
każdy kąt, w którym lubiła się chować. Pod łóżkiem, w szafie, koszu na
zabawki... nigdzie jej nie było. Opadłam na kolana mocno płacząc.
Schowałam swoją twarz w ręce. Podszedł do mnie Edward i przytulił się,
oplatając mnie całą swoimi silnymi rękami.
–
Bella... proszę przestań płakać, nie mogę patrzeć na twój ból...
proszę... - Nie odpowiedziałam nic tylko krzyczałam w swoje ręce. Ból,
którego nie da się opisać, przeszywał moje ciało. W tym momencie zdałam
sobie sprawę, że zawalił się mój cały istniejący świat. Życie bez mojej
córki nie miało żadnego sensu. Moje serce umarło wraz z nią. Czuję się
jak trup w swoim ciele. Serce nie żyje, ale jakimś cudem moje mięśnie i
komórki nadal funkcjonują. Klatka piersiowa boli jak cholera. Wszystko
boli... Zadawałam sobie pytanie dlaczego właśnie ona? Dlaczego mi się to
przydarzyło?
–
Czy może zdarzyć się jeszcze coś gorszego niż śmierć własnego
dziecka? - zapytałam. Zawiesiłam na nim swój cierpiący wzrok.
Chwyciłam go za ręce. - Czy mogę zrobić coś, by to zmienić?
–
Bella, oczywiście, że możesz... pozwól jej w spokoju odejść.
–
Nie mogę Edward! Nie rozumiesz, wtedy pogodziłabym się z jej
śmiercią. Nie mogę tego zrobić po tym co się stało... nie mogę.
–
Musisz się Bella z tym pogodzić. Ona nie wróci!
–
Nie mów tak! - krzyknęłam na niego. - Zrobię wszystko, żeby tak
było.
–
Bella... Proszę... - Złapał mnie za rękę.
–
Nie... Edward, nie - wyrwałam je. - Zostaw mnie, chcę zostać sama.
–
Może to i dobry pomysł. - Pocałował mnie przelotnie w usta, wstał z
podłogi i wyszedł zostawiając uchylone drzwi.
Rozglądałam się po jej pokoju i czułam pustkę, bezradność. Każda część
tego pokoju przypominała mi o niej, jak bawiła się, śmiała na głos. Tętniła
życiem. Spojrzałam na wannę i uśmiechnęłam się na wspomnienie
pewnego dnia, gdy siedziała w niej śpiewając. Była taka szczęśliwa.
Zaczęłam się śmiać i płakać. Nie poznawałam samej siebie. nie
wiedziałam co się ze mną dzieje i dlaczego tak się zachowuję. To było
nienormalne. Co ja mam teraz zrobić? Jak żyć dalej? Zaczęłam
rozładowywać złość na jej rzeczach. Rozwalałam wszystko co trafiło w
moje ręce krzycząc przy tym i płacząc najmocniej jak potrafiłam. Przez
meble raniłam przypadkowo swoje ciało, ale ten ból był niczym w
porównaniu do tego co czułam w środku.
–
Chcę umrzeć, nie chce już żyć, nie mam po co? - krzyczałam, bijąc
jej poduszkę z całej siły. Mój krzyk przerodził się w ciężki płacz. Płakałam
przez dłuższą chwilę, do momentu kiedy nie mogłam już wydobyć z siebie
ani jednej łzy.
Wstałam z jej łóżka i od razu pożałowałam tego co zrobiłam. Może się to
wyda głupie, ale zaczęłam wszystko z powrotem układać na miejsce.
Kiedy przyszło mi coś do głowy. Pobiegłam do pokoju. Wszędzie
szukałam telefonu.
–
Gdzie on może być. - Zbiegłam szybko na dół do kuchni w
poszukiwaniu swojej torebki.
–
Co się stało? Czego szukasz? - zapytał Jasper, który siedział przy
wyspie i pił kawę.
–
Telefonu - odpowiedziałam, mimo, że nie miałam dużych chęci
rozmawiać teraz z kimkolwiek prócz tej jedynej osoby.
–
Tam leży - wskazał palcem na lodówkę. Faktycznie, przeważnie tam
właśnie go kładę. Zawsze tak robiłam, by RosaAlie niedostała go w swoje
małe rączki. Teraz już nie muszę tego robić.
–
Gdzie jest Edward? - rozglądałam się po kuchni.
–
Pojechał do mamy, porozmawiać. Powiedział, że wróci na obiad. -
Spojrzałam na zegarek dochodziła 8:30 am. Może i dobrze zrobił,
potrzebuję być sama przez chwilę. Kierowałam się w stronę nieszczęsnych
schodów kiedy odezwał się mój brat.
–
Poczekaj, musimy porozmawiać... Gdzie się tak śpieszysz? -
odwróciłam się w jego stronę.
–
Posłuchaj brat, muszę zrobić coś ważnego. Potem porozmawiamy,
ale wiem o czym chcesz ze mną rozmawiać... - nie dokończyłam, bo mi
przerwał.
–
Tak! To pojedziesz ze mną?
–
Tak pojadę, chcę mieć to już za sobą.
–
Siostra, mogę się ciebie o coś zapytać?
–
Pewnie... ty zawsze.
–
To co się stało tam na górze w pokoju RosaAlie, to... pomogło -
zapytał kierując oczy na sufit.
–
Sądzę, że nawet bardzo!
–
To dobrze... - Dokończył krótko i wrócił do picia swojej kawy.
Wzięłam ciężki oddech i ruszyłam na górę ściskając mocno telefon w
dłoni.
Usiadłam na łóżku i zastanawiałam się co mam zrobić. Czy to co mi
chodzi po głowie ma sens. Ciągle krążyła mi myśl, a zarazem pytanie...
„ czy nie będę tego żałowała ”.
Otworzyłam telefon i strzałką zjeżdżałam na dół, by odszukać jego imię.
Przez jakieś trzydzieści sekund świeciło jaskrawe niebieskie światełko
kiedy nacisnęłam palcem przycisk „call”. Przyłożyłam telefon do ucha i
usłyszałam wolny sygnał. Czekam na jego głos, jak na ostatnie
namaszczenie. Po paru sekundach w końcu ktoś odebrał. W tym samym
czasie, moje serce waliło jak dzwon ze świątyni buddyjskiej w
Myanmarze.
–
Hallo? - zapytał męski głos bardzo dobrze mi znany, który zagłuszał
głośny dźwięk muzyki.
–
Witaj James, chciałam... z tobą porozmawiać...
† Rozdział 17 †
† Edward †
–
Cześć mamo - podszedłem do niej by delikatnie ucałować ją w
policzek.
–
Cześć, miło cię widzieć kochanie - uścisnęła mnie lekko.
–
Jak się czujesz? - zapytałem, choć z góry już bardzo dobrze znałem
odpowiedź na to pytanie.
–
Jeśli chodzi o mnie to nie ważne jak się czuję, lepiej powiedz mi co z
Bellą!
–
Właśnie w tej sprawie tutaj jestem. Wiem mamo, że przeżywasz to
równie mocno... jak zresztą wszyscy. Jednak wiem, że robisz to podobnie
jak Bella... - Kiedy zobaczyłem jej łzy zrozumiałem, że może powinienem
delikatniej zacząć ten temat. - Przepraszam, powinienem ostrożniej
dobierać słowa.
–
Nic się nie stało, kochanie. - Grzbietem ręki zaczęła ocierać twarz.
–
Przyszedłem tutaj z myślą, a zarazem prośbą byś porozmawiała z
Bellą. Ja już jestem bez radny, nie wiem jak z nią rozmawiać... Co ja
mówię, w ogóle nie wiem co mam robić. Co mówić czego nie, czy być
koło niej czy nie być... - Opuściłem zrezygnowany ręce.
–
To zrozumiałe Edwardzie, ale nie wiedziałam, że jest aż tak źle? -
zapytała.
–
A co myślałaś...? Przepraszam. - Wypaliłem zdenerwowany po raz
kolejny. - Dzwonił do mnie nie Jasper kiedy jechałem do ciebie i
powiedział mi, że Bella jest w trakcie demolowania pokoju RosaAlie. Ja
po prostu boję się o nią...
–
Czego się obawiasz..., że może coś sobie zrobić? - Z ust mi to
wyjęła, bo tego właśnie się obawiam.
–
Nie wiem co w jej głowie siedzi i do czego mogłaby się posunąć, ale
wiem jedno, że kolejny raz obsunęła się ziemia spod jej nóg. Nie wiem
już... - Chodziłem po pokoju tam i z powrotem.
–
Czemu jej po prostu nie zapytasz czy chce żebyś był przy niej?
Wtedy się dowiesz czego naprawdę od ciebie oczekuję i jaką rolę masz
pełnić.
–
Myślałem o tym, ale obawiam się jednego... - spojrzała na mnie z
pytającą iskierką w oczach, ale bałem się dokończyć by nie zapieczętować
myśli. I by nie mogła stać się realnością.
–
Wiem... każdy się boi odrzucenia. - Zdumiewające, skąd ona
wiedziała, że właśnie tego się boję. - My też mamy lęk przed tym, ale
musisz zaryzykować. A jeśli się tak stanie, to i tak musisz być przy niej
czy ona tego chce czy nie. Bo wiedz jedno, że jeśli odrzuci naszą pomoc i
wsparcie to nie będzie przez to bo ona tak chce. Tylko przez ból i
cierpienie, które właśnie w tej chwili wypełnia jej całe ciało i nie będzie
wiedzieć co robi. Przede wszystkim nie będzie świadoma czy to jest dobre
czy złe. Tak było z wami kiedy odeszła od nas twoja siostra. Twój ojciec
przeszedł ze mną wiele, ale to dzięki niemu wyszłam z dołka i mamy nadal
silną i wspaniałą rodzinę. Gdyby Carlisle się poddał, wszystko by runęło. -
Podeszła do mnie i mocno chwyciła za barki. - I teraz na ciebie spadła taka
rola, mimo że RosaAle nie była twoją córką, a Bella nie jest twoją żoną.
Jednak kochasz ją i zależy ci na niej jak na nikim innym. Więc bądź silny,
bo teraz wszystko w twoich rękach. Rozumiesz?
–
Rozumiem. - W ramach przeprosin przytuliłem się do niej.
–
To dobrze.
–
Ale porozmawiasz z nią dzisiaj?
–
Tak, nawet teraz... przynajmniej spróbuję.
–
To jedźmy, mam nadzieję że to pomoże.
–
Poczekaj, ja się tylko ubiorę, a ty dopij swoją kawę.
–
Ok, zaczekam.
† Bella †
Chodziłam po pokoju tam i z powrotem. Nie wiedziałam w co mam
włożyć ręce. Co zrobić, by choć odrobinę się lepiej poczuć. Lepiej... czy to
w ogóle możliwe bym mogła się tak czuć kiedy w myślach mam swoją
córkę i tamtą noc. Weszłam do garderoby by sprawdzić czy mam w ogóle
co na siebie włożyć. Zaczęłam wywalać na ziemię wszystkie kolorowe
ubrania.
–
To nie będzie mi potrzebne przez najbliższy rok... i to... - ciągnęłam
dalej. W szafie coraz bardziej robiło się pusto i ponuro, a przede
wszystkim czarno. Za każdym razem gdy coś robiłam lub zaczynałam
robić, zadawałam sobie pytanie czy RosaAlie taką by chciała mnie
widzieć. Zdjęłam szlafrok i ubrałam długie czarne spodnie z szerokimi
nogawkami w kant, a do tego czarny obcisły kaszmirowy golf. Włożyłam
wysokie czarne szpilki i stanęłam przed lustrem. Złapałam się za brzuch,
który był wręcz wklęsły. Czy ja jadłam cokolwiek przez ostatnie dni? Nie
mogłam siebie poznać w lustrze, wyglądałam jakbym miała ze sto lat.
Czarny kolor mi w tym nie pomagał wręcz bardziej uwidaczniał moją
szybką utratę wagi. Wzięłam bardzo szeroki skórzany pasek mając
nadzieję, że zakamufluje choć trochę. Udało się, jak dla mnie może być,
ale nie wiem czy Edward i reszta rodziny to kupi.
Przepłukałam zimną wodą twarz, by przynajmniej trochę zeszła
opuchlizna z przepłakanych oczów. Następnie nałożyłam mocno
podkreślający oczy czarny makijaż, by choć odrobinę dodać im wyglądu.
–
RosaAlie, wiedz że robię to dla ciebie. - Wyprostowałam jeszcze
swoje długie włosy, a gdy skończyłam siedziałam przed lustrem i po
prostu patrzyłam sobie w oczy. Po co i dlaczego ? Nie wiem! Zbiegłam na
dół w poszukiwaniu swoich kluczy od auta. W kuchni nikogo nie było co
bardzo mnie ucieszyło, bo przynajmniej nie będę musiała się tłumaczyć
przed nikim gdzie się tak śpieszę. Zarzuciłam krótki do pasa czarny
płaszczyk. Chwyciłam klucze, które jak zawsze leżały na stoliku koło
drzwi i zaczęłam iść w stronę windy by udać się do mojego samochodu.
Drzwi od windy otworzyły się, a w niej stał Edward i Esme z
zdezorientowaną miną.
–
Cześć, Edward... - Ucałowałam go w usta. - Esme - skinęłam głową
uprzejmie. Nie wiem skąd mi się wzięła uprzejmość teraz, ale chyba
chciałam zakamuflować swoje zdenerwowanie.
–
Cześć, kochanie... ładnie wyglądasz. - Uśmiechnęłam się do niego
delikatnie, nie mówiąc nic weszłam do windy. Edward złapał mnie za
łokieć i odwrócił mnie w swoją stronę.
–
Gdzie idziesz? Iść z tobą? - Przez moją głowę przeleciały kłamstwa,
które byłyby odpowiednie by zaspokoić jego ciekawość. Nie umiem
kłamać, ale teraz muszę dla dobra wszystkich. Nie chcę dodatkowo
kogokolwiek zranić.
–
Zaraz wrócę - odpowiedziałam krótko.
–
Bell, iść z tobą? - ciągnął dalej.
–
Nie... nie trzeba. Pojadę tylko do Galerii w poszukiwaniu ciuchów na
pogrzeb. Muszę zająć czymś ręce i mózg przede wszystkim. - Bez
kłamstwa się jednak nie obeszło.
–
Skoro nie chcesz żebym z tobą jechał nie będę naciskał. Tylko
proszę... - Urwałam mu w połowie zdania, bo wiedziałam co chciał
powiedzieć.
–
Tak wiem, nie zrobię niczego głupiego obiecuję.
–
Nie to chciałem powiedzieć...
–
Tego się przecież obawiacie... prawda.
–
Nie! Chciałem powiedzieć tylko żebyś była ostrożna... to wszystko. -
Zmieszałam się trochę tym, że na niego naskoczyłam chyba powinnam
nauczyć się słuchać ludzi do końca.
–
Przepraszam... już muszę iść - powiedziałam ze spuszczoną głową.
Drzwi się zamknęły i zjechałam na dół.
Popatrzyłam jeszcze raz na kartkę i nazwę jaka widniała nad drzwiach
restauracji. Szłam w kierunku wejścia, nogi strasznie mi się trzęsły, a serce
waliło jak młot. Gdy weszłam do środka byłam pod wielkim wrażeniem
pomieszczenia w którym się znajdowałam, ujmując krótko Wschodnia
elegancja. Nigdy nie byłam w tej restauracji nawet nigdy nie słyszałam o
niej. Wszystko było wykonane z drewna o różnych odcieniach - od
jasnego dębu do ciemnego hebanu, w którym były wyrzeźbione piękne
detale. Sale oddzielały zagłębienia w podłodze wypełnione różną
wielkością kamieniami, spomiędzy których wychodziły prawdziwe zielone
bambusy. Podeszłam do recepcji, która znajdowała się na środku
pomieszczenia.
–
Zăoshang hăo* - ukłonił się skośnooki młody mężczyzna.
–
Dzień dobry.
–
Ma pani rezerwację na lunch u nas - zapytał uśmiechając się przez
cały czas co powoli działało mi na nerwach.
–
Tak, na nazwisko Winter - odpowiedziałam krótko rozglądając się po
stolikach.
–
Pan James Winter już czeka. Proszę za mną. - Gdy wypowiedział to
imię dreszcz przeszedł przez moje ciało. Weszliśmy na piętro gdzie
znajdowała się druga bardziej prywatna część tej chińskiej restauracji.
Wskazał mi stolik z samotnie siedzącym mężczyzną w samym rogu sali.
–
Cześć, James. - Wręcz wykrztusiłam te dwa słowa z lekko chrypką w
głosie, a on spojrzał tym swoim typowym cwaniackim wzrokiem, który
zawsze doprowadzał mnie do szału.
–
Witam moja droga... - odpowiedział równocześnie wstając od stołu.
Tylko po co? Chciał się pobawić w dżentelmena, którym nigdy nie był.
–
Daruj sobie nie potrzebuję pomocy by usiąść.
–
Chciałem tylko... - Oj, to co teraz pokazał to było chyba lekkie
zmieszanie się. Biedny nie przewidział sytuacji.
–
Wiem... wiem, ale za pewne i tak byś sobie nie poradził więc odpuść
sobie - przerwałam mu ironicznie.
–
Oj... cięta jak zawsze.
–
Zależy dla kogo.
–
Zjesz coś, mają tu super zupę no i nie tylko - zmienił temat.
–
Nie przyszłam tu jeść tylko chciałam z tobą porozmawiać o czymś
ważnym... - Chciałam kontynuować, i w końcu mieć już to za sobą, ale mi
przerwał.
–
To może coś do picia? - Muszę to skończyć, bo inaczej o każdą rzecz
z menu będzie mnie pytał.
–
Nasza córka nie żyje. - Patrzył na mnie, lecz tym razem z kamienną
miną na twarzy. Po chwili obrócił się za siebie w poszukiwaniu kelnera.
–
Proszę dwie whisky z lodem... podwójne. - Otarł twarz gdy składał
zamówienie u kelnera.
–
Może to i dobry pomysł... też chętnie się napiję - przytaknęłam mu.
–
Czekaj... coś ty powiedziała?! - Podszedł kelner i położył dwie
koniakówki na stole. James chwycił jedną i od razu przechylił wlewając
całą zawartość w swoje gardło, odchylając mocno głowę do tyłu.
–
Nasza...
–
Jeszcze jedną kolejkę... nie, nie dwie - krzyknął do oddalającego się
od naszego stolika kelnera.
–
Nie żyje - dokończyłam to co zaczęłam. James przesunął whisky w
moją stronę. Wzięłam koniakówkę, powąchałam i lekko zanurzyłam usta
w trunku o herbacianym kolorze. Odrzuciło mnie automatycznie, ten
zapach mnie drażnił, a przez ciało przeszły mnie ciarki. Mimo tego
postanowiłam wszystko wypić za jednym razem. Myślałam, że może mi to
pomoże, ale się myliłam.
–
I po to tu przyszłaś? Po to? Czego chcesz ode mnie? Czego
oczekujesz? - zaczął nawijać nerwowo.
–
Tego się nie spodziewałam naprawdę!- Mimo, że planowałam się nie
rozklejać emocje, a przede wszystkim jego słowa wzięły górę.
–
A czego się spodziewałaś? Jeszcze nie tak dawno powiedziałaś, że to
nie moje dziecko, a dzisiaj mówisz, że nasze dziecko nie żyje! Możesz mi
to jakoś wytłumaczyć? Bo ja tu czegoś nie rozumiem.
–
Wtedy byłam wściekła... OK, zostawiłeś mnie jak byłam w ciąży,
chyba miałam prawo się wkurwić tak jak ty teraz, ale... - Zaczęłam
krzyczeć.
–
Co ale...? Dokończ jak zaczęłaś.
–
Ale pomyślałam, że powinieneś o tym wiedzieć nie zważając na to
czy byłeś w jej życiu czy nie. Wiem jedno, i ty też doskonale zdajesz sobie
sprawę, że była twoja. - Stłumiłam swój głos, bo przez całą drogę
myślałam i wmawiałam sobie, że będę rozmawiać z nim spokojnie.
–
Tak wiem... - odpowiedział krótko i z jego oczu popłynęły łzy.
Zrobiło mi się go szkoda, nie wiem dlaczego, ale zaczęłam płakać razem z
nim. Położyłam swoje ręce delikatnie na jego, które obejmowały
koniakówkę. Nie było żadnej reakcji z jego strony. Po prostu siedział ze
spuszczoną głową. Nie odzywaliśmy się przez dłuższy czas. Nie wiem ile
tak siedzieliśmy w ciszy, ale byłam w szoku, że nie spytał jak zginęła
RosaAlie.
–
Nie chcesz wiedzieć szczegółów?
–
Czy to coś zmieni jak je poznam? - uniósł głowę i spojrzał mi w
oczy.
–
Nie... chyba nie - odpowiedziałam cicho i spokojnie.
–
Przepraszam Bella... - Zaskoczył mnie tym razem.
–
Za co..?
–
Za wszystko... za ostatnie lata. Wiem, że to nic nie zmieni i nie
wybaczysz mi tego wszystkiego. Wiem ile zła narobiłem tobie i wszystkim
w około, ale chcę żebyś wiedziała, że jest mi przykro.
–
James, na przeprosiny nigdy nie jest za późno, ale ból nie odejdzie
tak łatwo...
–
Wiem - przytaknął, spuszczając pokornie głowę.
–
Przyjdziesz na pogrzeb?
–
Nie wiem... nie chcę robić sensacji i zamieszania Bell...
–
Jesteś jej ojcem i masz prawo tam być. Nie bój się nic ci się nie
stanie! - Uśmiechnął się lekko.
–
Kiedy jest... ale nie obiecuję.
–
Będę wiedziała później to do ciebie zadzwonię i dam ci znać...
Dobrze? - Wstałam od stolika i zaczęłam zapinać płaszcz.
–
Będę czekać. - Wstał, chwycił mnie za ramiona... - Trzymaj się Bella
– i ucałował delikatnie w policzek.
–
To na razie... cześć - odpowiedziałam zszokowana. Wychodząc z
restauracji zostawiłam dwadzieścia dolarów na barze, przecież nie
pozwolę byłemu draniowi płacić za moje drinki. Wsadziłam ręce do
kieszeni i dumnie podążyłam do swojego auta.
Nawet nie wiem ile tak siedziałam w samochodzie na swoim parkingu
dziesięć, dwadzieścia, a może godzinę kiedy usłyszałam leciutkie płukanie
w szybę.
–
Czego? - odpowiedziałam z zamkniętymi oczami.
–
Bella? - usłyszałam damski głos. Popatrzyłam w stronę okna i
ujrzałam Esme.
–
To ty Esme? - wysiadłam z samochodu by się przywitać. Ucieszył
mnie jej widok. Traktuję ją jak swoją własną matkę.
–
Miałam już jechać do domu, ale... - urwała. - Naprawdę ładnie
wyglądasz...! Cieszy mnie to... - Uśmiechnęła się delikatnie choć nie
pasował jej ten uśmiech. Twarz miała bardzo zmartwioną z bólem
wypisanym na niej.
–
Czy ja wiem... - Przeleciałam wzrokiem po sobie. - Robię to dla
mojej córki. Na pewno by chciała żebym dobrze wyglądała.
–
Też tak myślę... Bella, mogę w czymś pomóc? Czegoś potrzebujesz?
–
Nie, niczego nie potrzebuję i pomocy chyba też nie chcę. Jedyne co
muszę teraz zrobić to iść i załatwić pogrzeb swojego dziecka i chciałabym
mieć to za sobą... Naprawdę.
–
Wiem, rozumiem cię... - Przerwałam jej.
–
Chyba jednak nie do końca... wiesz.
–
Bella, możemy porozmawiać? - zaskoczyła mnie tym pytaniem.
–
Tak... chyba tak. Chodźmy do mojego pokoju.
Pojechałyśmy windą na piętro. Tym razem kuchnia była pełna ludzi. Był
Edward, Jazz, Rosalie i Emmet tylko Alice gdzieś wcięło.
–
Cześć wszystkim.
–
Cześć - odparli wszyscy równo.
–
Nic nie kupiłaś Bell? - Stanęłam zmieszana na pytanie Edwarda.
Zapomniałam coś kupić by moje kłamstwo stało się choć w części prawdą.
–
Nic nie znalazłam! - uniosłam się troszkę w nadziei, że zakończy
temat.
–
A ha... ok. - Podeszłam do niego i ucałowałam go przelotnie. On
popatrzył na mnie zmarszczonym czołem. - Za to whisky była. - Wtrącił
ironicznie. Nie dużo myśląc podeszłam wkurzona do barku wzięłam nie
otwartą butelkę i szklankę. Postawiłam przed Edwardem mocno uderzając
o blat stołu.
–
Proszę... napij się i ty! - krzyknęłam, i udałam się w kierunku
schodów. Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę i nie dziwię się, bo
takie zachowanie nie jest normalne, ale nie zamierzam się nikomu
tłumaczyć z niczego.
–
Bella... Bella! - zaczął wołać za mną Edward. Odwróciłam się w jego
stronę i z rozłożonymi rękami rzekłam.
–
Idę teraz porozmawiać z twoją mamą! Mogę? - Nic się nie odezwał
tylko skinął głową. Boże jak ja się nie na widzę za takie zachowanie.
Esme weszła zaraz za mną do sypialni. Poszłam zdenerwowana spakować
ubrania do kosza, które nie tak dawno temu wywaliłam.
–
Bella! Poczekaj! Wiem dlaczego tak się zachowujesz pozwól sobie
pomóc... proszę. - Chwyciła mnie lekko za nadgarstek.
–
Chyba sama nie wierzysz w to... jak ty mi możesz pomóc?
Wskrzesisz moją córkę?
–
Wiem co mówię, Bell! Wiem jaka pustka i bezradność ciebie ogarnia.
Wiem, że czujesz się jak żywy trup. - Obróciłam się tak by spojrzeć w jej
twarz. Z każdym zdaniem moja ciekawość pogłębiała się. - Tak jakby
twoje serce było ze szkła i po zetknięciu z podłogą rozbiło się na miliony
części, których nie da się złożyć z powrotem w jedną całość. Bello, ale
zapamiętaj jedno... - podeszła do mnie chwytając moje zimne ręce. - Da
się wyleczyć twoje serce, uda ci się złożyć je z powrotem w całość...
Zobaczysz!
–
Esme... dokładnie... - powiedziałam ze zdziwieniem w głosie i z
zakłopotaniem w oczach. Nie mogłam dokończyć zdania, bo przerażenie
wiązało moje gardło. Zrezygnowana usiadłam na łóżku.
–
Bella, powrócę do czegoś co stało się dawno... dawno temu i wiem,
że ci to pomoże. - Z każdym jej zdaniem pogłębiałam się w dalszej nie
wiedzy. Usiadła koło mnie i łapiąc moją rękę kontynuowała dalej. - Kiedy
urodził się Edward, nie był on moim najstarszym dzieckiem...
–
Jak to...? - urwałam jej w połowie zdania, bo naprawdę robiło się to
coraz bardziej skomplikowane. Ścisnęła mocniej moją dłoń.
–
Pierwszym moim dzieckiem była Rose. Miała prawie 2 lata, gdy
będąc wtedy gdzieś w piątym miesiącu ciąży z Edwardem, dowiedziałam
się, że ma raka krwi. Załamałam się, ciąża nie cieszyłam mnie tak jak
powinna... Wtedy nic nie było dla mnie ważniejsze niż to jak uratować
moje dziecko by nie musiało umrzeć. Przeczytałam tonę książek i masę
artykułów na ten temat, ale każdy kończył się tą samą diagnozą, szybki
przeszczep albo śmierć. Bella uwierz mi, nie spałam po nocach by znaleźć
dawcę szpiku, a w międzyczasie życie przedłużała jej chemioterapia. Nie
mogłam patrzeć jak się moje maleństwo męczy... - Głos Esme ucichł, a łzy
poleciały po jej policzkach. Z całej siły przytuliłam się do niej.
–
Tak mi przykro Esme, nie wiedziałam... Czy Edward i Rosalie o tym
wiedzą?
–
Oczywiście... Ale muszę dokończyć dalej.
–
Nie musisz jeśli nie chcesz, domyślam się co było.
–
Nawet nie masz pojęcia... Po dwóch miesiącach walki z białaczką
mojej córki było mi wszystko obojętne, nie zależało na niczym. Carlisle,
biedny mój mąż. Wiesz co on ze mną przeszedł... „piekło” to delikatne
słowo. Nie zdawałam sobie sprawy, że on może odczuwać to tak samo jak
ja, jednak nie pokazywał tego. Starał się być męski, a ja myślałam, że
spisał swoje dziecko już na straty. Sądziłam, że bardziej cieszy się tym, że
będzie miał syna.
–
Nie wierzę.. Każdy, ale nie Carlisle! Znam go, na pewno nie
zachowałby się tak jak mówisz. - Zaczęłam go bronić.
–
Wiem, że nie. Lecz wtedy był jedynym bliskim mi osobnikiem, na
którym mogłam wyładować swoją złość. Edwardowi też się dostało.
–
Przecież byłaś w ciąży... to jak jemu też się dostało?
–
Traciłam już nadzieję. Dawcy nie znaleźliśmy, a czasu mieliśmy
coraz mniej. Moje dziecko praktycznie czekało na śmierć, poddała się.
Mimo wieku wiedziała, że umiera. Wiedziała, że tam gdzie pójdzie nie
będzie jej kochanej mamy i taty bez którego nie mogła żyć. - Emocje
wzięły górę, nie mogłam powstrzymywać płaczu. Zaczęłam ryczeć nie
zważając na makijaż, który w ogóle bez sensu nałożyłam wcześniej. Esme
podała mi chusteczkę by wycierać łzy i kontynuowała dalej. - Pewnej nocy
w szpitalu, pamiętam to jakby było wczoraj, siedziałam koło Rose, która
właśnie podpięta była do kroplówki i spała. Głaskałam ją po ręce i
modliłam się do Boga prosząc go aby nie zabierał mi mojej córki. Byłam
gotowa oddać wszystko... nawet nadmieniłam Edwarda. Powiedziałam, że
może wziąć sobie to, które noszę, ale nie ją.
–
O Boże...
–
Najgorsze dopiero nadeszło... Po około dwudziestu minutach moja
córka umarła... - Nastała cisza, nikt nic nie powiedział przez dłuższą
chwilę. Siedziałyśmy, patrzyłyśmy się na siebie i ryczałyśmy.
–
Tak mi przykro Esme. - Naprawdę było mi jej żal i zrozumiałam, że
śmierć mojej córki przypomniał ból przez jaki przeszła parę lat temu.
–
Wyrzuty sumienia mam do dzisiaj. Nie ma dnia bym nie myślała o co
się modliłam.
–
Rozmawiałaś o tym z Edwardem? - zapytałam z ciekawości, bo
szczerze powiedziawszy gdybym była na jej miejscu nie umiałabym
spojrzeć mu w oczy, a co dopiero rozmawiać o tym. Esme pogłaskała mnie
po głowie...
–
Skończymy tą rozmowę później... dobrze, kochana.
–
Dobrze, ale naprawdę nie musisz... jeśli nie chcesz. Dziękuję ci.
Teraz rozumiem, że jedyną osobą, która tak naprawdę może mnie
zrozumieć jesteś ty.
–
Tu się mylisz! Wszyscy mogą i mam nadzieję, że zrozumiałaś
przesłanie jakie chciałam ci przekazać. Najgorszą rzeczą jaką mogłaś
zrobić to zostać sama tak jak ja chciałam i omal nie straciłam rodziny -
Zamrugałam oczami na znak, że zrozumiałam.
–
Ja nie chcę zostać sama, ja tylko potrzebuję czasu niczego więcej.
–
Zostawię cię teraz poukładaj sobie wszystko. Wiem, że dziesięć
minut czy dwie godziny niczego nie załatwią, ale przynajmniej postaraj się
zmienić swoje myślenie na pozytywne inaczej zwariujesz. - Zamyśliłam
się wpatrzona w jeden punkt nawet nie wiem kiedy Esme wyszła. Byłam
w szoku nie spodziewałam się, że przeszła przez to samo, przez co ja
przechodzę teraz. Próbowałam poukładać to sobie wszystko, ale w mojej
głowie była... pustka, wielka czarna plama. Skuliłam się na łóżku w
pozycji embrionalnej z nadzieją, że gdy zmienię pozycję może znajdę
sposób by zrozumieć. Ale co Esme chciała mi przez to powiedzieć? Co ja
mam zrozumieć, że moje dziecko umarło choć tak naprawdę nie musiało.
Ona chyba była w lepszej sytuacji... mogła się z nią przynajmniej
pożegnać, a ja?
–
Siostra śpisz? - usłyszałam głos Jaspera nad swoją głową. Nie
wiedziałam kiedy wszedł.
–
Nie... nie śpię... próbuję wytężyć swój mózg do pracy, ale nic z tego
dzisiaj nie będzie... - Podeszłam do lusterka by zobaczyć w jakim stanie
znajduje się moja twarz. Nie było tak źle. Nałożyłam jedynie sypki puder
pod oczy.
–
Dobrze wyglądasz - wypalił braciszek.
–
Staram się...
–
Bo wiesz... - Nie dokończył, bo wiedziałam po co przyszedł i
chciałam mu to ułatwić.
–
Jestem gotowa możemy jechać. - Nie odpowiedział nic tylko lekko
się uśmiechnął.
Zeszliśmy razem do kuchni. W pierwszej kolejności pomyślałam, że dalej
będą w niej wszyscy moi bliscy patrzący na mnie oczami szklistymi i
czerwonymi od płaczu. Nie chciałam tego. Bardzo mi ulżyło kiedy
zobaczyłam jedynie siedzącego przy stole Edwarda rozmawiającego z
Esme i skubiącego winogrona jedno za drugim. Popatrzył na mnie tak jak
zawsze... z miłością. W jego wzroku nie widziałam współczucia co mnie
ucieszyło, ale zobaczyłam kogoś kto chce przejść ze mną przez to
wszystko. Tego właśnie mi trzeba. Uśmiechnęłam się do niego, a on
odwdzięczył mi się tym samym. Najbardziej podobało mi się w moim
kochanym to, że takie sceny i sytuacje jakie miały miejsce przedtem
puszczał w nie pamięć. Podeszłam do niego jak pokorne ciele i
ucałowałam jego słodkie po winogronach usta. Wziął mnie za rękę i
usadowił na swoich kolanach. Przytuliłam się do jego klatki piersiowej na
co on mocniej przybliżył moją głowę do swojego serca.
–
Przepraszam - powiedziałam tchórzliwie.
–
Ci, już... jest ok. - I za to właśnie go kocham.
–
Pojedziesz ze mną do domu pogrzebowego? - zapytałam z myślą, że
może odmówić. Jednak po raz kolejny pomyliłam się dzisiejszego dnia.
–
Oczywiście, że pojadę! Chcę być przy tobie.
Wstaliśmy, zarzuciliśmy wszyscy na siebie czarne płaszcze i pojechaliśmy
przygotować moją córkę na ostatnią i może najważniejszą jej drogę.
† Rozdział 18 †
† Bella †
Czułam się jakbym jechała na ścięcie głowy. Droga dłużyła mi się jak
nigdy wcześniej, choć tak naprawdę nie jechaliśmy daleko. Szczerze
mówiąc miałam głęboką nadzieję, że może tam nie dojedziemy... Boże, co
ja mówię...
–
Jasper, nie da się szybciej... - popędzałam go choć dobrze
wiedziałam, że nie da rady nic zrobić. Ponieważ dochodziła trzecia po
południu, a to jest godzina szczytowa jeśli chodzi o korki na ulicach
Chicago. Blondyn nic nie odpowiedział, tylko popatrzył na mnie w
lusterku. Edward siedział ze mną z tyłu i próbował uspokoić tylko nie
wiedziałam po czym, bo staram się być spokojna. Przynajmniej grałam tak
by inni mnie taką odbierali, ale było całkiem inaczej. Moja klatka
piersiowa miażdżyła moje wnętrza, wydawała się za ciasna, brakowało mi
powietrza, a to wszystko przez nerwy.
Kiedy tak użalałam się nad cholerną drogą poczułam jak coś wibruje mi w
kieszeni. Wyjęłam dyskretnie telefon by zobaczyć od kogo może być
wiadomość i o co chodzi. Ku mojemu zdziwieniu SMS był od Jamesa.
Szczerze mówiąc spodziewałam się tego, w końcu chyba ma jakieś tam
sumienie. Nie przeczytałam i postanowiłam, że nie będę mu odpisywać na
tą wiadomość niech pomyśli troszkę... niech go sumienie zje za te
wszystkie lata, które moje dziecko wychowywało się bez ojca. Z drugiej
strony, to może lepiej, że nie miał kontaktu z nią... przynajmniej nie
cierpiała, bo mieć takiego ojca to chyba lepiej nie mieć go wcale. W
sumie... dał jej życie... rodziców się przecież nie wybiera, ale czy aby do
końca jest to prawda? Chyba nie... Boże, to moja wina!!! Może gdybym
lepiej dobrała jej tatusia, to moja córka miała by wspaniałego ojca i pełną
szczęśliwą rodzinę.
–
Coś ważnego? - zapytał Jass, wytrącając mnie z rozmyśleń.
–
Nie, reklama znowu, chyba będę musiała je jakoś zablokować by nie
wysyłali już więcej... - Jasper patrzył przez parę sekund w lusterko prosto
w moje oczy i wiedziałam, że przegrałam z nim.
–
Na pewno? - postawił po raz kolejny pytanie, i wtedy wiedziałam już
na pewno, że mi nie uwierzył. Jego nie jest tak łatwo oszukać. Nie
wiedziałam co mam odpowiedzieć. Kłamstwo pieczętować kłamstwem.?
–
Jasper, skoro Bella mówi, że reklama, to tak musi być. - Stanął w
mojej obronie Edward. Spuściłam głowę by nie pogorszyć sytuacji.
Edwarda słowa przekonały mnie, że on też w to nie wierzy, ale chciał
zakończyć temat by nie rozpętała się wojna w samochodzie. Bardzo
dobrze zrobił przynajmniej oszczędziłam im kłamstw. Resztę drogi
jechaliśmy w ciszy. Edward przyciągnął mnie do siebie i objął ramieniem.
Już zapomniałam jak przyjemnie i bezpiecznie jest w jego objęciach. Jaki
rytm uderza jego serce, i jak pachnie jego skóra. Brakowało mi jego
bliskości, jego delikatnego dotyku na mojej skórze. Ciekawa byłam
jednego, kiedy moje życie w końcu będzie normalne.
Zaparkował na parkingu pod samymi drzwiami, które prowadziły do
zakładu pogrzebowego. Na sam ich widok robiło mi się nie dobrze, a co
dopiero przejść przez nie. Edward jak zawsze otworzył mi drzwi i wziął za
rękę.
–
Dziękuję - powiedziałam cicho w jego stronę.
–
Wszystko będzie w porządku, obiecuję. - Miło z jego strony, ale
obydwoje wiemy, że tak nie będzie. Wsadziłam ręce do kieszeń mojego
płaszcza, wzięłam głęboki wdech i powolnym krokiem ruszyliśmy przed
siebie.
Schowałam twarz w rękach mając już dosyć tych wszystkich ofert,
propozycji, tradycji i tym podobnych rzeczy, które zadawały coraz to
głębszą ranę w moje serce.
–
Jasper, ja... nie dam rady wybrać trumnę dla swojego dziecka...
naprawdę.
–
Mogę zrobić to za ciebie jeśli mi pozwolisz. Dla mnie również nie
jest to przyjemna sprawa, ale musimy to zrobić, Bella. - Zaczął mnie
uspokajać, ale nie wiem czy jakiekolwiek argumenty zdołają mnie ukoić.
–
Czy ty słyszałeś jak ten facet rozmawia z nami...? - przerwał mi tym
razem Edward.
–
Bella, to jest jego praca. On tu niczemu nie jest winny.
–
Ja wszystko rozumiem, ale on to traktuje jak... no nie wiem...
wystawę psów lub wybór butów z najnowszej kolekcji Jimmy Choo, czy
coś w tym rodzaju...
–
Bella, to nieuniknione... rozumiesz. - Tym razem swoje pięć groszy
musiał wtrącić Jasper. Nie mogę tego zrozumieć, jak dla nich to wszystko
może wydawać się takie proste i normalne. Ja nie mogę nawet tym
powietrzem tutaj oddychać, duszę się.
–
Zdajesz sobie sprawę, jakim trzeba być zimnym człowiekiem bez
duszy by wykonywać taki zawód... - Sama urwałam, gdy ujrzałam w
drzwiach pracownika zakładu trzymającego katalog dziecięcych trumien.
Zrobiło mi się głupio, i nawet nie wiedziałam jak mam się wytłumaczyć.
–
Panno Swan, rozwieje pani obawy i powiem, że mi też nie pasuje ta
robota, ale przy dzisiejszej ekonomi, człowiek chwyci się desperacko
każdej pracy by wyżywić czwórkę dzieci. - Usiadł za biurkiem
równocześnie wskazując mi ręką na krzesło po przeciwnej stronie.
–
Przepraszam... to przez nerwy. Muszę iść do toalety, zaraz wrócę. -
Przytrzymałam ramię Edwarda, dając mu do zrozumienia by nie wstawał i
nie szedł za mną.
Wpadłam do toalety, zaczęłam nerwowo chodzić tam i z powrotem.
Oparłam się plecami o ścianę i zjechałam po niej aż do samej podłogi by
kucnąć. Musiałam się rozładować, nie mogłam trzymać tego w sobie.
Zaczęłam głośno płakać uderzając mocno pięściami o ścianę. Po niespełna
minucie usłyszałam dźwięk mojej komórki. Zaczęłam szukać nerwowo ją
po kieszeni i od razu odebrałam, nawet nie sprawdzając kto dzwoni.
–
Hallo - krzyknęłam do słuchawki.
–
Bella, to ty... nie mogę uwierzyć, że odebrałaś telefon. - Czemu za
każdym razem kiedy słyszę jego głos drży całe moje ciało, i na pewno nie
w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
–
Czego ty chcesz teraz człowieku ?! - No może człowieku to nie zbyt
dobre określenie jego osoby.
–
Pisałem do ciebie SMS-a i nie wiem czy doszedł, bo nie odpisałaś... -
przerwałam mu.
–
Słuchaj dupku... przez pięć długich jebanych lat się nie odzywałeś.
Gówno cię obchodziło co się z nami dzieje i czy w ogóle mamy co jeść.
Więc nie rób mi teraz wywodów, że nie odpisałam od razu na twoją
wiadomość...
–
Bella, przestań...
–
Co przestań! Prawda jednak boli... co?
–
Wydawało mi się, że wyjaśniliśmy sobie już to.
–
Wyjaśniliśmy... nie, no ty jednak jesteś pierdolnięty. Ile myśmy
rozmawiali? Dziesięć minut spędziliśmy razem. Myślisz, że słowo
„przepraszam” wszystko załatwi. Zmyje wszystkie twoje winy byś ty...
kurwa lepiej się poczuł, bo cię sumienie gryzie!!! Mnie też gryzie, wiesz...
–
Nie powinno, przecież nic nie zrobiłaś...
–
Zrobiłam!!! To moja wina, że wybrałam cię na ojca.!!! - Nastała
cisza, nie odezwał się nic. Słyszałam tylko ciężki oddech.
–
Bella... porozmawiajmy... O nic więcej nie proszę...- Zastanawiało
mnie jedno... Po co? Mało jeszcze usłyszał obelg na swój temat... może ten
typ tak ma. Ładuje się jak bateryjka, skurwiel jeden.
–
U mnie, dzisiaj... Masz ostatnią szansę.
–
Może by tak na mieście... albo w parku?
–
Słyszałeś co powiedziałam? U mnie, dzisiaj może być za godzinę lub
dwie. - Wyłączyłam się by nie słyszeć kłamliwych wymówek. Wiem
dlaczego nie chce przyjść i pokazać się w moich progach. Przecież to był
tchórz i nim zostanie. Dlaczego facet zawsze w takich sytuacjach nie
potrafi pozostać męski z silną postawą wojownika? Tylko zachowują się
jak delikatne baby, którym stała się krzywda. Nie potrafią podtrzymać na
duchu. Edward też taki jest, jak jest problem to do mamusi. Mama zawsze
ma rozwiązanie na każdy problem lub nostalgię. Czemu nie mógł sam
przyjść i porozmawiać? Czemu nie zaufał mi na tyle by porozmawiać w
ten sam sposób co Esme?
–
Kurwa, co ja robię!!! Nie mogę przenosić złości na Edwarda -
rzuciłam telefonem o drzwi kabiny. Usiadłam na podłodze i wyciągnęłam
przed siebie proste, zmęczone nogi.
–
Właśnie, co robisz? - przestraszyłam się na słowa Jaspera, bo
myślałam, że jestem sama.
–
Czy ja mogę mieć prywatność przynajmniej w damskiej ubikacji?
–
Długo nie przychodziłaś... czekamy na ciebie, by w końcu podjąć
jakąś ostateczną decyzję. - Podszedł do kabiny, by podnieść mój
rozwalony telefon. - Chyba potrzebujesz nowy. Zawsze mówiłem, że
iPhone to gówno. - Zaśmiałam się, nawet nie wiem dlaczego. - Alice tyle
razy rzucała we mnie moim i jakoś żyje i ja i telefon. A tak naprawdę, to
możesz mi powiedzieć o co te złości... Czyżby reklama znów cię tak
zdenerwowała.
–
Właśnie, reklama. A poza tym, to nie twoja sprawa... braciszku -
powiedziałam ironicznie ostatni wyraz.
–
Nie mogę zrozumieć cię, naprawdę!!! Wszystko Bella ma swoje
granice i pamiętaj, że ktoś może odpuścić ci w końcu dla świętego
spokoju.
–
A nie za bardzo chcecie ingerować w moje życie i postępowanie.?
Mam już tego dość, rozumiesz!!! Ułatwię wam wszystkim sprawę i po
prostu dajcie mi już święty spokój... Dobrze... już... nie czekaj na granicę.
Teraz... - Zaczęłam krzyczeć na niego. Już mam wszystkiego dość.
–
Bella... - Chciała mnie złapać za rękę, ale zrobiłam unik.
–
Odejdź, nie mam piętnastu lat, umiem kierować swoim życiem... -
Odwróciłam głowę w drugą stronę by nie patrzeć na niego. Po minucie
usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Wyszedł i dobrze zrobił. Wstałam,
przejrzałam się w lusterku, przepłukałam usta i wyszłam z łazienki udając
się do sali. O dziwo nie było tam nikogo, tylko pracownik tego zakładu,
którego zdołałam już dzisiaj obrazić.
–
Moja rodzina wyszła? - zapytałam, pewnym siebie głosem.
–
Obawiam się, że tak... pani brat wziął tamtego niemal siłą i wyszli
mówiąc, że pani wszystko ustali.
–
I dobrze zrobili. Więc przejdę do sedna sprawy. - Znowu wskazał mi
ręką na siedzenie.
–
Proszę usiąść.
–
Nie zajmie mi to aż tyle czasu. Więc tak.... po pierwsze, żadnego
otwierania trumny, żadnego wystawiania zwłok, żadnej stypy przy kawie i
ciastkach. Trumna ma być biała, wszystkie dodatki mnie nie interesują. Na
trumnie ma leżeć wielki bukiet mieszanych róż z napisem „Od zawsze i na
zawsze kochanej córce - mama”. Po drugie, pogrzeb ma być jutro z
samego rana. Msza, najlepiej żeby była około siódmej rano, później
cmentarz... - Przerwał mi.
–
Ale Panno Swan, na jutro nie zdążymy!!!
–
Zapłacę panu podwójnie, z czego jedna połowa nie musi być na
rachunku. - Dałam mu czas do przemyślenia mojej propozycji by
zrozumiał dokładnie co miałam na myśli.
–
Rozumiem...
–
Proszę przyjść do mnie wieczorem z rachunkiem, zapłacę gotówką i
mam nadzieję, że usłyszę od pana, że wszystko jest dopięte na ostatni
guzik. - Facet patrzył na mnie jak na wariatkę, tymi swoimi wyłupiastymi
oczami.
–
Dobrze, jak sobie pani życzy...
–
Wiem, że to wydaje się szalone, ale niech mnie pan zrozumie.
Czasami trzeba wyjść na wariata by oszczędzić sobie dodatkowego bólu...
Do widzenia. - I wyszłam na świeże powietrze, oparłam się o drzwi i
zaczęłam płakać chowając twarz w rękach. Dzisiejsze spięcie w końcu
musiało pęknąć. Ocknęłam się dopiero kiedy ktoś chciał wejść do środka
zakładu pogrzebowego, a ja stałam im na drodze. Z początku myślałam,
nie... miałam nadzieję, że to może być Edward, ale nie był. Była to kobieta
chyba z matką, również miały smutne twarze z zaczerwionymi oczami i
bardziej widocznymi zmarszczkami.
–
Przepraszam... - powiedziałam do nich, ustępując im drogę. Kobieta
delikatnie wykrzywiła usta w lekki uśmiech. Rozglądnęłam się w około,
ale nigdzie nie było samochodu Jaspera. Chyba jednak dali mi spokój i to
konkretnie. Muszę przyznać, że nigdy bym się tego nie spodziewała po
nim. Z drugiej strony, co mnie to obchodzi. Przecież mam co chciałam, nie
mówiłam tego by wystawić go na próbę, po prostu takie miałam życzenie
i... go spełnił. Objęłam się rękami równocześnie zakrywając się płaszczem,
i ruszyłam powoli przed siebie w stronę domu. Cieszyło mnie tylko jedno,
że był bardzo silny wiatr i bardzo szybko osuszył moje spłakane oczy.
Szłam tak powoli z myślą, że im później będę w domu tym lepiej.
Przystawałam przy sklepowych wystawach. Wpatrywałam się w towar,
mimo że mnie w ogóle nie interesował. Obracałam się za każdą mamą,
która szła szczęśliwa ze swoją córką z zakupów. Nie miało znaczenia czy
ze starszą czy z młodszą. Za każdym razem zaczęły mi napływać łzy do
oczów, ale żadnej nie uroniłam, wiatr mi w tym pomógł. Zaczęło robić się
ciemno, nie wiedziałam, która może być godzina czwarta może piąta?
Nigdy nie nosiłam zegarków, wystarczał mi telefon, ale teraz ani zegarka
ani telefonu i czułam się z tym bardzo dobrze. Taka wolna...
W końcu dochodziłam do swojego budynku. Nie wiem ile mi zajęło
pokonanie tej drogi, ale to nie ważne. Moją uwagę przykuł nerwowo
krążący mężczyzna pod moim domem. Przyśpieszyłam kroku, bo byłam
ciekawa kto to może być i co chce? Mężczyzna również mnie zobaczył i
zaczął iść w moim kierunku. Nie widziałam dokładnie jego twarzy był
jeszcze daleko, ale posturą na pewno nie przypominał mi Edwarda.
–
Bella? - zapytał z nerwowym głosem.
–
O, to ty... James. - Byłam troszkę rozczarowana, bo do samego
końca miałam jednak nadzieję, że mężczyzną okaże się być mój Edward,
który został porwany przez mojego brata.
–
Czekam już tyle... denerwowałem się...
–
Czemu? - zapytałam krótko.
–
Umówiliśmy się, dzwoniłem na telefon i do drzwi - zaczął szybko
mówić, ale bardziej odebrałam to za tłumaczenie swojej osoby na
ewentualne pytanie „co ty tutaj robisz.”.
–
Telefon mi się popsuł więc nie miałam jak dać znać, że się spóźnię.
Poczekaj... mówiłeś, że dzwoniłeś do domu?
–
Tak, dzwoniłem.
–
I nikogo nie ma, nikt nie odpowiedział?
–
No nie...
–
Dziwne, zawsze ktoś jest! Chodź na górę to zrobię herbatę, trochę
zmarzłam. - Zobaczyłam nagły strach w jego oczach.
–
Jesteś pewna, że mogę?
–
Właź - popchnęłam go z lekkim uśmiechem na twarzy w stronę
windy. Był nawet zabawny tym, że boi się Jaspera, a zawsze takie wielkie
maczo z siebie robił.
† Edward †
–
Co ty robisz! - krzyknął na mnie Jasper kiedy miałem zamiar wyjść z
samochodu kiedy staliśmy na skrzyżowaniu.
–
Wysiadam, a na co to wygląda! - Również użyłem podniesionego
głosu. Kiedy to powiedziałem, Jasper zablokował wszystkie drzwi.
–
To nic nie da... nie rozumiesz. Próbowaliśmy do kurwy nędzy
wszystkiego, litowania się i rozmowy, wolnej ręki. Chodziliśmy na
palcach wokół niej, obchodziliśmy się jak z jajkiem nic nie pomogło,
wszystko brała za atak. Nawet twoja mama z nią rozmawiała, nie
pomogło. Ja już też jestem zmęczony tym wszystkim, mam dość.
–
Co zaszło między wami w toalecie?
–
Nic jej nie powiedziałem, wręcz starałem się pomóc. Nawet
próbowałem żartować z telefonu, który rozwaliła, a ona wzięła to za atak
w jej stronę i zaczęła się burza. Kazała sobie dać spokój.
–
Rozwaliła telefon? - ciekawy byłem powodu.
–
Tak, ale dlaczego, nie wiem. Nie wytrzymałem i wyszedłem.
Kazałem ci wyjść, by pierwszy raz dać jej to o co prosiła. Nie wiem jakie
będą skutki tego, ale mnie to nie obchodzi. Ma to co chciała! Może
potrzebuje być sama i wyjdzie jej to na dobre... zobaczysz.
–
Mam nadzieję, że masz rację. - Oparłem się zrezygnowany na
oparciu samochodu.
–
Jedziemy teraz do ciebie do domu i radzę ci byś tam został do
pogrzebu, a jeśli zrobisz inaczej zobaczysz, że ci się oberwie. - Byłem
zdezorientowany i tak naprawdę nie wiem co mam robić. Co innego gdyby
była moją żoną, a RosaAlie moją córką, to na pewno nie pozwoliłbym na
takie zachowanie i wiedziałbym co mam robić. A w tym przypadku, może
mnie posłać do diabła za wtrącanie się.
–
A co z tobą? Macie gdzie spać z Alice?
–
Wynajmę może hotel na parę dni.
–
Przecież możecie spać u nas. Mamy tyle miejsca, że pomieścimy się
przecież. Rosalie przynajmniej się ucieszy na wizytę Alice.
–
Wiesz co, to jedźmy od razu do nas. Ja wezmę trochę rzeczy puki
Belli nie ma w domu.
–
Naprawdę myślisz, że wiesz co robisz?
–
Nie wiem Ed, ale czasami warto spróbować by było lepiej. Jeśli to
pomoże, to warto. - Nie pomogło mi to za bardzo, ale muszę mu zaufać.
Też zależy mi na tym by było dobrze... jak najlepiej. Bella jest dla mnie
całym życiem, tak jak dla niej była jej córka. I w pewnym sensie ją
rozumiem, bo chyba też bym się tak zachowywał. W końcu zawalił się jej
świat. Niepokoiła mnie jedna rzecz, że nie będę mieć kontaktu z Bellą,
oczywiście chodzi mi o kontakt telefoniczny.
–
Jasper, ty masz ten zepsuty telefon Belli? - W duchu modliłem się by
miał. Na moje pytanie zaczął szukać po kieszeni.
–
Mam, popatrz nawet nie wiedziałem, że go wsadziłem do kieszeni.
Faktycznie, pod wpływem emocji i nerwów wziąłem go ze sobą. - Podał
mi go do ręki. Nie był aż w takim złym stanie. Po wyglądzie było widać,
że spotkał się z czymś twardym typu ściana. Po sprawdzeniu wiedziałem
już na pewno, że nie działał.
–
Jasper... słuchaj, zajedźmy do sklepu i kupmy nowy. Chciałbym być
w kontakcie w razie jakby się coś stało. - Chłopak przez parę sekund
patrzył na mnie dziwnie. Nic nie odpowiedział tylko skręcił w ulicę gdzie
znajdował się ich apartament.
–
Dobra - powiedział, po jakimś czasie. Zatrzymał się przed firmowym
sklepem „Apple”. Wyszliśmy razem z samochodu i udaliśmy się do
sklepu. Nie zeszło nam się zbyt długo by załatwić nowy telefon. Potem
udaliśmy się do domu. Jasper wziął nowy telefon i poszedł po swoje i żony
ciuchy. Ja zostałem w samochodzie. Miałem wielką nadzieję, że nadejdzie
Bella, ale co wtedy? Co bym jej powiedział? Jakbym się usprawiedliwił,
że zostawiłem ją w zakładzie pogrzebowym samą. Kiedy tak rozmyślałem
zauważyłem faceta, który krążył pod ich apartamentem. Dziwnie się
zachowywał, wyglądał na zdenerwowanego. Po paru minutach zobaczył
kogoś więc odszedł od domu i zaczął iść szybko przed siebie. Popatrzył na
mnie wielkimi oczami chyba wiedział, że go obserwowałem. Minął
samochód, gdy chwilę po tym Jasper wraz z Alice wyszli z garażu i
wsiedli do auta. Czyżby on ze względu na Jaspera odszedł od domu?
Dziwne to wszystko.
–
Belli jeszcze nie ma. Położyłem telefon na wyspie może zauważy.
–
I tak mam w planie do niej zadzwonić, więc tego czy zauważy nie
obawiam się. - Tylko nurtowało mnie jedno pytanie... czy odbierze?
–
Nie masz pewności, że odbierze - powiedziała Alice. - Jasper mi już
wszystko powiedział, krótko i nerwowo, ale wiem.
–
Właśnie o tym samym teraz myślałem.
–
Dzwoniłeś do mamy, że przyjeżdżamy na noc.
–
Nie, po co? Na pewno nie będzie mieć za złe, że się zjawicie. Znasz
ją przecież... wręcz ucieszy się z takiej wizyty, możesz wierzyć mi na
słowo. Jasper...?
–
No, co tam?
–
Słuchaj, jak byłeś u góry to pod waszym apartamentem krążył jakiś
facet. Jak zobaczył, że wychodzisz to zaczął szybkim krokiem iść w tamtą
stronę. - Pokazałem mu kierunek. Blondyn się obrócił i spojrzał za siebie.
Ja również obejrzałem się by pokazać który to, ale już go nie było.
Przepadł, jednym słowem.
–
Nie widzę nikogo... - powiedział Jass.
–
Widocznie coś mi się upieprzyło w tej głowie. - Chłopak wzruszył
tylko ramionami i skierowała się w stronę mojego domu.
† Rozdział 19 †
† Bella †
–
Wejdź James, bez obaw. - Wchodząc do domu od razu przywitał
mnie pies mojej córki. Wzięłam go na ręce i zaczęłam pieścić.
–
Twój pies?
–
Teraz wygląda na to, że mój, ale był to pies RosaAlie. Dostała go na
zeszłą gwiazdkę. - Nic nie odpowiedział tylko pogłaskał go za uchem.
–
Chodźmy do kuchni, zrobię herbaty. - Gdy tylko weszłam do niej,
zobaczyłam pudełko z nowym telefonem na stole. Nie było podpisane, ale
wiedziałam, że Edward lub mój obrażony na cały świat brat, kupił mi go
aby być ze mną w kontakcie. Wyciągając go z pudełka zauważyłam, że był
taki sam jaki miałam wcześniej. Wzięłam dołączony kabel i podłączyłam
telefon do kontaktu, by się ładował. Nagle usłyszałam głośny sygnał
domofonu. James spojrzał na mnie wielkimi oczami.
–
Spokojnie, to na pewno nie ktoś o kim myślisz. Jasper nigdy nie
dzwoni on tu mieszka, więc po prostu wchodzi.
–
Ja się nie boję tylko...
–
Dobra, już się nie tłumacz... rozumiem. - Podeszłam do domofonu
aby sprawdzić kto to mógłby być.
–
Słucham.
–
Pani Bella Swan?
–
Tak... o co chodzi?
–
Byliśmy umówieni na później. Jestem Greg Oz z zakładu
pogrzebowego.
–
Ach tak, proszę wejść na górę. - Otworzyłam drzwi czekając aż gość
wyjedzie na górę.
–
Dobry wieczór - powiedział.
–
Dobry wieczór... Proszę wejść.
–
Dziękuję.
–
Zapraszam pana do kuchni, tam porozmawiamy. - Skinął tylko głową
i udał się za mną.
–
To jest James Winter... - Tu ucięłam, bo nie wiedziałam czy
przedstawić go jako ojca mojej córki. Lecz po nie z pełna minucie,
dodałam. - Ojciec mojej córki. - Coś mi się wydaje, że bardzo będę tego
żałować, może nawet... już żałuję.
–
Miło mi - powiedział pracownik zakładu pogrzebowego.
–
Proszę mi powiedzieć czy wszystko już załatwione? - zapytałam z
ciekawości czy pieniądze faktycznie mogą zdziałać cuda.
–
Tak, proszę pani. Tutaj mam cały rachunek. - Podał mi go do ręki.
Jednak się nie myliłam, dla dobrych pieniędzy można pominąć niezbędne
procedury. Przeleciałam wzrokiem po punktach. Do oczu napłynęły mi łzy.
–
Chyba jest wszystko.
–
Jest tylko jeszcze jedna rzecz. - Popatrzyłam na niego ze
zdziwieniem w oczach. O czym mogłam zapomnieć?
–
Jaka...? Myślałam, że wszystko uzgodniliśmy.
–
Tak, ale chodzi o ubiór. Nic nam pani nie dała. - Złapałam się za
czoło. Faktycznie o tym zapomniałam.
–
Ach tak... przepraszam. Całkowicie mi z głowy wyleciało. Zaraz
przyniosę coś. Proszę poczekać. - Szłam właśnie w kierunku schodów
kiedy James chwycił mnie za ramię.
–
Poczekaj... chciałbym porozmawiać.
–
Wiem, pogadamy jak on wyjdzie, ok. - On jedynie pokiwał głową na
znak, że się nie zgadza.
–
Nie o to chodzi, chodź ty poszukasz ubrania, a ja ci powiem co
chciałem ci powiedzieć..
–
No dobrze. - Wchodząc na górę od razu skierowaliśmy się do pokoju
mojej córki. Otworzyłam szafę i zaczęłam nerwowo szukać czegoś
odpowiedniego. Nie wiedziałam w co mam ją ubrać, co życzyła by sobie
RosaAlie. Usiadłam na jej łóżku. Chyba opętała mnie bezradność.
–
Słuchaj Bell... tylko nie złość się od razu. - Zaczął mówić James, ale
ja zachowywałam się tak jakbym w ogóle go nie słuchała. Myślami byłam
gdzieś daleko, ale gdzie?... Zabijcie mnie, ale nie wiem.
–
Nie mam pojęcia w co mam ją ubrać!!! Co mówiłeś... a nie będę się
złościć już wyczerpałam limit - odpowiedziałam skołowana.
–
Pozwól mi zapłacić ten rachunek... proszę. - Zdębiałam, czy ja się
przesłyszałam czy on zaproponował, że zapłaci za pogrzeb swojej córki?
–
Co? - Tylko tyle udało mi się powiedzieć pod wpływem szoku.
–
Proszę... tylko to mogę zrobić dla niej w tym momencie. Pozwól mi.
- Nie wiedziałam co powiedzieć lub co zrobić. Jak się zachować. Nic!!!
–
James... czy to mam być odkupienie win lub zatuszowanie własnego
sumienia!!!
–
Tak... będę szczery, ale nie tylko. Chodzi też o to, że chcę
uczestniczyć w pogrzebie RosaAlie i mieć w nim swój udział. Wiem...
jestem skurwysynem, ale nie mogę cofnąć czasu nawet gdybym pragnął
tego z całego serca... - Zszokował mnie jeszcze bardziej. Nigdy nie
widziałam go takiego. Tyle emocji chciał mi przekazać. Chciałam aby
zawsze był takim człowiekiem, ale nigdy nie był... a teraz jest po prostu za
późno.
–
Nie mogę ci tego odmówić jeśli chcesz i uważasz to za swój
obowiązek. W tej sytuacji to ja nie mam nic przeciwko temu. -
Zobaczyłam uśmiech na jego twarzy chyba po raz pierwszy od dnia kiedy
spotkałam go w parku. Jednak ten był inny niż wtedy... Był taki szczery i
szeroki.
–
Dziękuję, naprawdę to dużo dla mnie znaczy.
–
Dobrze, a teraz jeśli pozwolisz wybiorę strój dla mojej córki. On tam
nie będzie tyle czekał. Dokończymy to później. - Skinął tylko głową.
–
Ja może tam pójdę i zostawię cię samą.
–
Ok. - Jak powiedział tak zrobił. Mógł tak postępować wcześniej, a
nie każde jego słowo obracało się w kłamstwo lub coś gorszego.
Podjęłam ponowną próbę wyboru. Kurdę muszę się skupić. Zaczęłam
bawić się wieszakami, ale nic mi nie przychodziło do głowy. W końcu, po
może pięciu minutach wpadłam na genialny pomysł. Złapałam za jeden z
wieszaków, rajstopy i obuwie, po czym poszłam do swojej sypialni.
Kierując się w stronę garderoby gdzie miałam zamontowany sejf,
otworzyłam go i wyciągnęłam dziesięć tysięcy w gotówce. Umieściłam
pieniądze w jednej kieszeni spodni, ledwie je tam wciskając i zeszłam na
dół. Zobaczyłam Jamesa, jak wypisuje czek i podaje go pracownikowi
zakładu pogrzebowego. Od razu do głowy wpadła mi głupia myśl, a
zarazem chyba pytanie. Czy ten czek ma w ogóle pokrycie? Już miałam
zapytać się go oto wprost, ale ugryzłam się w język. Są inne sposoby by
się dowiedzieć.
–
Proszę, tu jest sukienka dla mojej córki. Bardzo ją lubiła, bo
przypominało jej zwykłe tutus, a RosaAlie uwielbiała tańczyć. Myślę, że
będzie szczęśliwa. - Do oczu na nowo napłynęły mi łzy. James zerwał się
szybko podchodząc do mnie i ściskając czule za bark. Nie zareagowałam
w ogóle na jego czyn.
–
Dziękuję. To chyba mamy wszystko z głowy. Rachunek zostawiam
na blacie, tutaj. - Kiedy mówił zapinał swoją teczkę.
–
Dobrze, odprowadzę pana.
–
Miło było pana poznać choć w niezbyt przyjemnych
okolicznościach, ale cóż takie życie, prawda... - powiedział urzędnik do
Jamesa podając mu rękę.
–
Mi również - odpowiedział ojciec mojej córki, zamykając swoje
dłonie w męskim, silnym uścisku.
–
Proszę, tędy - wskazałam drogę gościowi. - James wstaw wodę, ok. -
Musiałam go czymś zająć, aby nie szedł za mną.
–
Dziękuję pani bardzo... - przerwałam mu.
–
Nie, to ja dziękuję, a tu jest suma na jaką się umawialiśmy. -
Uśmiechnęłam się do niego podając odliczoną kwotę.
–
Nie, to nie jest konieczne. Nie zrobiłem tego dla tych pieniędzy, po
prostu wiem jak się pani czuje, i dlatego chciałem pomóc – powiedział
odpychając od siebie moją rękę, w której trzymałam gotówkę.
–
Proszę pana, nalegam. Teraz może pan zmienić pracę, bo jest to na
jakiś okres zabezpieczenie dla pana, jak również dla pańskich dzieci.
Przecież tu o nie chodzi, prawda. - Jego oczy zaczęły robić się czerwone.
Przyjął pieniądze i schował je do torby.
–
Dziękuję - przytulił mnie w uścisku. - Z pani to Anioł jest.
–
A, jeszcze jedno - zaczęłam szeptać mu do ucha. - Proszę sprawdzić
ten czek. Nie dałabym za niego ściąć sobie głowę... bo mogłabym ją
naprawdę stracić. Proszę iść teraz do banku i sprawdzić czy ma pokrycie, a
później zadzwonić do mnie na komórkę z informacją.
–
Dobrze, tak zrobię. Dziękuję i do widzenia jutro rano.
–
Do widzenia. - Drzwi od windy zamknęły się, więc udałam się z
powrotem do kuchni. Popatrzyłam na Jamesa, który parzył właśnie
herbatę. Zachowywał się dziwnie, może moje przypuszczenia są trafne.
–
Nadal lubisz miętową? - zapytał z uśmiechem. Podeszłam powoli do
niego i wzięłam kubek z herbatą do ręki.
–
Tak... nadal - odparłam zaskoczona, że jeszcze pamięta.
–
To możemy teraz spokojnie porozmawiać?
–
Za chwilkę, bo muszę zadzwonić do Jaspera, by powiadomić go o
dacie i terminie pogrzebu. - Nic nie odpowiedział tylko usiadł na barowym
krześle przy wyspie. Wzięłam komórkę i wykręciłam numer Edwarda, w
ostatniej chwili przypominając sobie, że nadal jestem zła na Jaspera. Po
niespełna paru sekundach odebrał.
–
Kochanie, no nareszcie... tak się martwiłem. - Ucieszyłam się w
duchu z jego przywitania, bardzo przyjemnie było słuchać jego głosu.
–
Nie potrzebnie... naprawdę. Jestem przecież dużą dziewczynką i
umiem sobie poradzić.
–
Wiem, że umiesz, ale tak naprawdę nie wiedziałem co się stało w
domu pogrzebowym.
–
Nic się nie wydarzyło, zapomnij o tym. Dziękuję za telefon.
–
Oj, nie ma za co, to Jaspera pomysł, podziękuj jemu. - Może sobie
kłamać wiem, że robi to dla dobra sprawy. Jednak znam swojego brata i
jeśli jest zły na mnie, to nie ma litości, nic nie zrobi pożytecznego.
–
I tak wiem, że to ty. To twój pomysł.
–
Mniejsza o to, wszystko w porządku?
–
Tak... dzwonię by wam powiedzieć, że jutro o siódmej rano jest msza
pogrzebowa, a zaraz po tym pojedziemy na cmentarz, by ją pochować -
załamał mi się głos na ostatnie stwierdzenie. W tym samym czasie
przeleciały mi migawki, jak to może wyglądać. Nie wytrzymałam i
rozpłakałam się, tak by Edward nie domyślił się.
–
Ok, przekażę tutaj wszystkim. Kochanie może przyjadę do ciebie. -
Rozszerzyłam szeroko oczy ze strachu i spojrzałam na Jamesa. Nie może
go tutaj zobaczyć, przecież mógłby sobie Bóg wie co pomyśleć.
–
Nie... nie musisz, dzisiaj chcę być sama, tak będzie lepiej.
–
No dobrze, jak tak sobie życzysz... a jutro?
–
Jutro, zdzwonimy się. Muszę kończyć, bo ktoś dobija się na drugiej
linii... Przepraszam.
–
Dobrze... kocham cię. Pamiętasz o tym jeszcze... tak? - Znów
zachciało mi się płakać.
–
Tak, ja ciebie też kocham... pa. - Przełączyłam się, choć nie znałam
tego numeru, postanowiłam odebrać.
–
Hallo...
–
Panno Swan tu Greg Oz.
–
Tak, pamiętam.
–
Zadzwoniłem do szefa i podałem mu niezbędne informacje do
sprawdzenia tego czeku i właśnie oddzwonił. Powiedział, że czek jest w
porządku, ma pokrycie. - Zaskoczył mnie, chyba James naprawdę miał
dobre intencje.
–
Dziękuję, do jutra, jestem spokojniejsza.
–
Ja również dziękuję i dobranoc - odpowiedział pan Oz.
–
Dobranoc. - Teraz inaczej wyglądał w moich oczach. Naprawdę
myślałam, że coś będzie nie tak, ale chyba jednak się myliłam. Może w
końcu śmierć jego córki czegoś go nauczy. Podeszłam do niego i usiadłam
naprzeciwko. Popijając herbatę patrzyliśmy chwilę na siebie, tak jakbyśmy
chcieli wyczytać sobie coś z duszy.
–
James, powiedz mi, czyżbyś przerzucił się na herbatę. Teraz już nie
pijesz nic mocniejszego? - popatrzył na mnie i zaczął się tłumaczyć.
–
Nie będę kłamał, że nie piję, po prostu... zaprosiłaś mnie na herbatę...
–
No tak... sprytna odpowiedź na sprytne pytanie.
–
Bella, nie chcę się tłumaczyć za te wszystkie lata, ale...
–
Nie wiem czy jest jakiś sens wyjaśniania tego, bo cokolwiek byś nie
powiedział, to i tak nie będzie wystarczającą wymówką za to co zrobiłeś.
–
Zdaję sobie z tego sprawę, że jestem i byłem idiotą, ale kiedy
zobaczyłem cię w parku, tamtego dnia wiedziałem, że byłem totalnym
skurwielem zostawiając taką kobietę jak ty. Od tamtej pory żałowałem, że
was straciłem będąc tak blisko szczęścia.
–
No ja w odwrotny sposób, bo myślałam, że cię zatłukę. Miałam tyle
złości w sobie za te wszystkie lata.
–
Poczułem i to dobrze. Dobrego masz tego sierpowego - zaczęliśmy
się śmiać.
–
Należało ci się porządnie. - Wziął moje ręce i ścisnął mocno.
–
Byłem tchórzem, miałem dziewiętnaście lat i byłem podlotkiem.
Kiedy mi powiedziałaś, że jesteś w ciąży spanikowałem. Bałem się
wszystkiego, a przede wszystkim odpowiedzialności za małą istotę.
Kochałem cię z całego serca, dobrze wiedziałaś o tym i długo po tym jak
rozstałem się z tobą nie miałem nikogo, bo dalej gdzieś tam głęboko w
sercu byłaś ty.
–
James... to nie była miłość, to było sumienie. Sumienie cię gryzło i
bałeś się być z kobietą w obawie, że może zdarzyć ci się zupełnie to samo
co wcześniej. Jestem tego pewna, bo ja tak miałam, tylko w tym
przypadku nie miałam naruszonego sumienia. Całą miłość przelałam na
RosaAlie. Myślisz, że ja się nie bałam? Byłam prawie w tym samym
wieku co ty przecież. Też nie powinnam zostać matką, ale zostałam i to
była najpiękniejsza rzecz jaka wtedy mogła mi się przytrafić.
–
Ty zawsze byłaś dojrzalsza niż ja. Mi jeszcze debilizmy po głowie
chodziły. Nie chcę, żebyś dalej miała do mnie żal.
–
Wiem jedno... chyba już nie odczuwam takiej nienawiści jaką
miałam wcześniej, po tym co zrobiłeś dzisiaj dla swojej córki. - Skulił
głowę, a oczy lekko mu się zaczerwieniły.
–
Bella, czy między nami może być tak jak wcześniej...
–
Nie, James, nigdy nie będzie nas łączyło nic więcej jak tylko
wspólne dziecko, bo tego nie da się od tak wymazać. Ja jestem teraz z
Edwardem, którego bardzo mocno kocham i z nim chcę iść przez życie.
–
Nie chodziło mi o to żeby być razem, bo wiem że przeszłości nie da
się wymazać, ale o to by zostać może przyjaciółmi, to ostre i za duże
słowo, ale znajomymi. Rozmawiać normalnie, umieć ze sobą przebywać.
–
Już rozmawiamy normalnie, co jest ogromnym sukcesem, a co
będzie dalej, to czas pokarze. Myślę, że jak opadną emocje związane z
RosaAlie, to po pierwsze będziemy musieli nauczyć się przebywać w
jednym pomieszczeniu.
–
No tak, masz rację... - Popatrzyłam na zegarek i nie mogłam
uwierzyć, jak dzisiejszy dzień mi przeleciał. Dochodziła już dwudziesta.
–
Przyjdziesz jutro na pogrzeb? - zastanawiał się chwilę, chyba nad
tym, że po spotkaniu z Jasperem będzie musiał urządzić własny pogrzeb.
–
Przyjdę na pewno. - Dopijając herbatę siedzieliśmy i patrzyliśmy na
siebie w milczeniu.
–
Chyba wydoroślałeś James?
–
Trochę za późno... - Wstał, wziął puste kubki i odniósł do zlewu. -
Będę już szedł dam ci czas na odpoczynek.
–
I tak prawdopodobnie nie zasnę.
–
Przynajmniej spróbuj - powiedział kierując się w stronę drzwi.
–
To spotkamy się pod kościołem?
–
Tak... Dobranoc. - Chwycił mnie tylko za rękę. Nie starał się ani
mnie przytulić ani ucałować, na szczęście jego.
–
Dobranoc, James.
Zostałam zupełnie sama i nie wiedziałam co mam robić. Czasami
bezradność zabija człowieka. Czuję się teraz, jak dziewięćdziesięcioletnia
kobieta, która potrzebuje we wszystkim pomocy. Jeśli tak ma wyglądać
moje dalsze życie, takie puste i ciche jak mój dom teraz, to ja wysiadam.
Stałam w salonie przed barkiem, a przede mną cytrusowa butelka martini
taka jaką lubię. Więc to tak, szatan jest wszędzie, ale nie tym razem.
Wiem, że wszyscy są przekonani, że wybiorę łatwiejsze wyjście z tego
stanu. Nie zaleję smutków. A poza tym to na sam widok butelki napływa
mi ślina do ust i bierze mnie na wymioty.
Poszłam do sypialni by wziąć szybki prysznic, i w końcu znaleźć się w
łóżku aby zakończyć ten męczący dzień. Umyłam swoje włosy wraz z
całym ciałem. Stałam tak bezczynnie przez parę sekund, a woda masowała
moje zmęczone ciało, koiła ból. Narzuciłam na siebie cienki, satynowy,
krótki szlafrok i poszłam prosto do łóżka.
Nie wiem ile kręciła się po całym łóżku z prawej na lewą stronę, zanim
zasnęłam. Usłyszałam, że ktoś wchodzi powoli i po cichu do sypialni.
Byłam już bardzo zanurzona we śnie, więc może tak naprawdę mi się to
śniło. Jednak po dłuższej chwili poczułam, jak po jednej stronie ugina się
materac w tym momencie wiedziałam, że to nie sen, za zbyt realne to było.
Nim zdążyłam otworzyć oczy poczułam nagi tors, który mnie przyciąga do
siebie i mocno przytula. Nie musiałam widzieć by wiedzieć kto mnie
trzyma w ramionach. Jego dotyk i zapach poznałabym wszędzie i o każdej
porze. Zasypiałam coraz głębiej kiedy zaczął mnie całować po czole i
głaskać po włosach.
–
Boże, jak ja cię kocham... - usłyszałam szept Edwarda.
–
Ja ciebie też, bardzo mocno - powiedziałam, ale chyba nie zbyt
wyraźnie mi to wyszło przez zaspany głos. Wiedziałam, że zawsze można
liczyć na niego i nie zostawi mnie w żadnej sytuacji, nawet tej najgorszej.
Tak naprawdę gdzieś w głębi w duszy wiedziałam, że będzie ze mną
dzisiejszej nocy. Przeczekał tylko moją złość, zrozumiałe. Ja pewnie
zrobiłabym dokładnie to samo, gdyby chodziło o niego. Na tym właśnie
polega związek, by zawsze po prostu „być”. Od tego ciągłego myślenia
spokojnie zasnęłam. Nie myślałam, że będzie mi to dane, ale z pomocą
mojego najukochańszego przyszło to z łatwością. Sądzę, że przez ten cały
ból i smutek uda mi się przejść, tylko jeśli zawsze będzie blisko mnie.
† Rozdział 20 †
† Bella †
Szybko zerwałam się z łóżka na równe nogi. W głowie miałam jedną myśl:
„spóźniłam się na pogrzeb własnej córki”.
–
Coś się stało, Bella? - zapytał Edward, chyba go przestraszyłam.
Spojrzałam na zegarek, który stał na stoliku nocnym. Gdy zobaczyłam, że
jest dopiero po czwartej, ulżyło mi.
–
Nic, nic się nie stało, po prostu muszę wstać. - Poczułam jego rękę na
swoich plecach, od której od razu przeszedł mnie po ciele delikatny
dreszcz.
–
Jeszcze jest czas. Chodź tu do mnie. - Odsłonił prześcieradło i
poklepał w miejscu, w którym prawdopodobnie miałam spocząć. Nie
musiał długo zapraszać, natychmiast wślizgnęłam się pod nie naciągając je
na siebie, przy okazji przytulając się do Edwarda. Od razu objął mnie
zamykając w swoich ramionach o mocnym uścisku w międzyczasie
całując mnie po czole. Czułam się jak mała dziewczynka.
–
Edward... co będzie dalej? - zapytałam, spokojnym zaspanym
głosem.
Edward zaczął delikatnie muskać moje ramię.
–
Będziemy żyć dalej i postaramy się być szczęśliwi, jak przedtem.
Spełnimy swoje marzenia i może nawet wybudujemy nasz wspólny dom
ze swoim upragnionym krajobrazem. Będziemy rodziną... - przerwałam
mu chodź tak fajnie mówił, że naprawdę zrobiło mi się przyjemnie,
niesamowite.! On mówił, a ja to wszystko widziałam.
–
Ale nie będzie w naszym życiu RosaAlie... - Oczy zaczęły mnie piec.
–
Kochanie wiem, że nie będzie jej w nim, może również nie być jej w
twoich snach kiedy na dobre pozwolisz jej odejść. Za to będzie w twoich
wspomnieniach i umyśle, na zawsze... nikt ci tego nie zabierze. Nigdy nie
pozwolę o niej zapomnieć, nikomu.
–
Och... Edward - westchnęłam ciężko. - Tylko dlaczego nie mogliśmy
mieć takiego życia o jakim mówisz z nią. - Rozpłakałam się na dobre, już
nie mogłam wytrzymać, ale jeśli wypłaczę się teraz, to może na później
zabraknie mi łez.
–
Cóż ci mam kochanie powiedzieć... gdyby to ode mnie zależało na
pewno było by inaczej. - Przytuliłam się jeszcze bardziej do jego torsu.
Jedyną rzeczą z której mogłam się teraz cieszyć to to, że Bóg postawił mi
go na drodze i jest ze mną w tej jakże trudnej sytuacji. Uniosłam głowę by
spojrzeć na jego twarz, po czym subtelnie pocałowałam go w usta.
Smakował jak zawsze słodko. Musiał położyć się nie dawno, bo czułam
świeży, miętowy zapach w jego oddechu. Rozkoszując się dotykiem jego
warg, w mojej głowie odtwarzały się na nowo wszystkie cudowne chwile
spędzone z nim w naszym łóżku. Zaczęło robić mi się naprawdę gorąco i
dopiero teraz zorientowałam się, że nasz słodki, delikatny pocałunek
przerodził się w zachłanny i pożądliwy. Ciało chciało więcej, ale rozum
mówił definitywnie „stop”. Oderwałam się powoli od Edwarda. W jego
oczach ujrzałam ten sam co zawsze blask pożądania, tęsknoty i zarazem
rozczarowania. Moja ręka powędrowała na jego włosy i zaczęła się
delikatnie nimi bawić.
–
Przepraszam, kochanie... - spojrzał na mnie ze zdziwieniem - było by
nie właściwe, gdyby posunęło się to dzisiaj dalej.
–
Nie masz mnie za co przepraszać. To ja powinienem ciebie, bo to ja
się wpiłem w twoje usta jak wampir, który jest spragniony krwi. -
Uśmiechnęłam się na jego porównanie. Wampir jak się wpija w szyję, to z
myślą o zabójstwie lub coś w tym stylu, a nie dlatego, że kogoś pragnie
zadowolić.
–
To ja przecież pierwsza cię pocałowałam... brakuje mi ciebie, tęsknię
z każdą minutą i boli mnie, że nie może być tak jak wcześniej.
–
Popatrz, mamy podobne odczucia, ale chciałem ci powiedzieć
jeszcze jedno, że bardzo cię kocham i poczekam tak długo jak tylko będzie
trzeba. - Uśmiechnęłam się delikatnie do niego i jedno wiedziałam już na
pewno, że razem przez to przejdziemy!.
–
Ja ciebie też kocham i będzie dobrze, zobaczysz.
–
Cieszę się, że to słyszę z twoich usta, bo dotychczas było odwrotnie.
–
Wiesz, ja chyba już wstanę, a ty sobie jeszcze śpij, bo dopiero co się
położyłeś.
–
Skąd wiesz, że nie dawno się położyłem? - podparł się na łokciach.
Wstałam z łóżka i szłam w kierunku szafy, a Edward odprowadzał mnie
wzrokiem.
–
Pasta mi powiedziała.
–
Jaka pasta? - dodał śmiejącym się głosem.
–
Do zębów, a o jakiej myślałeś - dalej nie rozumiał, bo wciąż patrzył
tym swoim ciekawskim wzrokiem.
–
O Jezu... - westchnęłam. - No świeży oddech.
–
Aaa, już kapuję, przepraszam, w końcu czwarta rano jest, mam
prawo nie myśleć. - Powiedział żartobliwie i z powrotem się położył.
Zaczęłam jeszcze raz przeglądać wszystkie rzeczy, by znaleźć coś
odpowiedniego na pogrzeb. Przez cały czas chodziła mi po głowie tylko
jedna myśl, że strój miałby się podobać mojej córce. Ona zawsze mnie
chwaliła i widziała ile wkładam starań i czasu jeśli chodzi o mój wygląd.
Co najważniejsze, lubiła to. Wyciągnęłam koktajlową sukienkę,
oczywiście czarną. Założyłam ją by sprawdzić czy będzie dobra. Miała pół
golf, co bardzo lubiłam w niej i krótki rękaw, co nie bardzo pasuje na tą
porę roku, ale aż tak bardzo mi to nie przeszkadzało. Najbardziej
uwielbiałam jej krój. Do pasa przylegała niemal idealnie, opinała moje
biodra i zwężała się ku moim kolanom. Była za kolana, więc wydawała mi
się przez to odpowiednia. Lubiłam tą sukienkę. Tak, pójdę w niej, do tego
czarne cienkie rajstopy i szpilki, zarzucę swój czarny płaszcz, który jest
przed kolana. Z jednej strony dobrze, bo będzie widać kawałek sukienki i
niektórym gapią, którzy przyjdą tylko po to by zobaczyć jak wystawna jest
ceremonia i jak wyglądają goście, przynajmniej nie pomyślą, że nie mam
nic pod płaszczem. Zawiesiłam wszystko na drzwiach garderoby, wzięłam
bieliznę i poszłam pod prysznic.
Po niespełna godzinie, siedziałam już przed lustrem w czarnej koronkowej
bieliźnie oraz w samo trzymających się pończochach, kończąc swój
makijaż. Oczywiście wszystko było wodoodporne, by nie poleciały cienie
i tusz zostawiając czarne smugi. Bo oczywiste było to, że nie jedna łza mi
dzisiaj poleci. Oczy umalowałam tak, jak moja mała RosaAlie lubiła i
zawsze mówiła, że jak dorośnie to tak będę jej właśnie malować powieki.
Odchyliłam głowę do tyłu i szeroko otworzyłam palcami oczy, bo na samo
wspomnienie automatycznie zaczęły mi napływać łzy. Wystarczyła minuta
by się osuszyły. Przejechałam jeszcze raz pędzlem z czarnym cieniem po
powiece. Pociągnęłam rzęsy. Usta zostawiłam naturalne nakładając tylko
bezbarwny błyszczyk.
Popatrzyłam na zegarek była 5: 35 am. Kiedy spuściłam rękę, w tym
samym czasie Edward pojawił się w drzwiach łazienki. Miałam właśnie
zamiar go obudzić. Stał tak i patrzył na mnie przez chwilkę. Ku mojemu
zaskoczeniu nagle odwrócił się i już chciał wychodzić bez słowa, kiedy
wybuchłam panicznie podniesionym głosem.
–
Edward, coś nie tak? Powiedz mi proszę... za dobrze wyglądam -
spanikowałam, bo może faktycznie przesadziłam, powinnam skromniej.
Ed odwrócił się zasłaniając ręką oczy.
–
Bella, nie mogę na ciebie patrzeć...
–
Co ? - powiedziałam, zaskoczonym i zarazem piskliwym głosem.
Spuścił rękę.
–
Kochanie, chyba nie chcesz żebym się na ciebie rzucił, co?
Wyglądasz tak seksownie w tej bieliźnie, że chyba nie zdołam zapanować
nad sobą. - Uśmiechnęłam się, wstałam i podeszłam, by przelotnie dać mu
całusa.
–
Oj, głuptasie ty mój, idź lepiej się kąpać, a ja idę założyć na siebie
sukienkę. - Niemal natychmiast zrobił to o co go poprosiłam.
Poszłam się ubrać. Włożyłam przyszykowany strój i buty. Stałam i
przyglądałam się mojej całej okazałości. Wyglądałam nawet ok, tylko
muszę jeszcze wyprostować włosy i będę gotowa. Powędrowałam z
powrotem do łazienki, stukając swoimi obcasami o parkiet.
Uwinęłam się bardzo szybko zanim Edward zdążył wyjść spod prysznica.
Nie mogłam się nadziwić długością swoich włosów. Tak szybko urosły,
czego nawet nie zdołałam zauważyć. Wyprostowane sięgały mi niemal do
pasa. Chwyciłam swoje czarne okulary, wzięłam pod rękę płaszcz i
wyszłam z pokoju.
Poszłam do mojej córki... raczej jej sypialni i usiadłam na łóżku.
Wyobrażałam sobie ją śpiącą. Zanim wyszłam do pracy zawsze
zaglądałam do niej by ją jeszcze ucałować. Robiłam tak niemal każdego
dnia tygodnia prócz weekendów, bo wtedy to RosaAlie przybiegała do
mojego łóżka i potrafiłyśmy tak leżeć niemal do południa. Gdy tylko
przebudzała się od razu obdarowywała mnie najwspanialszym prezentem,
szerokim uśmiechem i ciepłym słowem „kocham cię mamo”. Nie musiała
mówić mi tego codziennie, bo wiedziałam co moja córka czuje do mnie, a
mimo to zawsze tak rozpoczynała swój i mój dzień. Czarne myśli od razu
przysłoniły te piękne wspominania, tym że tak już nie będzie. Nic już nie
będzie takie samo, ale pomimo tego, to Edward ma racje. Zawsze
pozostanie w moich myślach i wspomnieniach, ale nie wspomniał, że
zawsze przysłoni je jeden fakt, brak mojej córki.
–
Wszystko w porządku, kochanie? - moje rozmyślenia zostały
przerwane przez głos Edwarda. Spojrzałam na niego, wyglądał wspaniale.
Jeszcze takiego eleganckiego go nie widziałam. Był ubrany cały na czarno
nawet koszulę i krawat miał tego koloru. Mój przyszły mąż chyba ubiera
się u Gucciego. Jezu... walnęłam się w głowę. Co ja mówię? O ubraniu i o
Guccim... teraz!. Co się ze mną dzieję. Zachowuję się jak Alice, Rosalie z
dodatkiem mojej córki.
–
Tak, tylko taka mała próba o tym co mówiłeś wcześniej, chciałam
sprawdzić czy działa.
–
I działa?
–
Działa, tak jakbym ją żywą w tym łóżku widziała.
–
To dobrze... gotowa już?
–
Tak... chyba tak. Tylko... muszę jeszcze z tobą chwilkę porozmawiać.
–
O czym? Nie mamy za dużo czasu Bella. - Podeszłam do niego i
chwyciłam za ręce, miał zimne, ale delikatne, jak zawsze. Lekko ścisnął je.
–
Muszę ci coś powiedzieć, ale proszę cię nie denerwuj się od razu. -
Zakłopotanie i ciekawość pojawiła się na jego twarzy.
–
Obiecuję - zapewnił.
–
Prawdopodobnie na pogrzebie będzie James. - Na samo jego imię
Edward nabrał kolorów na twarzy, ale chyba na moją wcześniejszą prośbę
powstrzymywał się przed wybuchnięciem.
–
Ty go zaprosiłaś? - jego głos delikatnie drżał.
–
W pewnym sensie tak... to znaczy, był tu wczoraj i jakoś tak
gadaliśmy... - przerwał mi, nie dając możliwości się wytłumaczyć.
–
Jak to TU był? - zaakcentował.
–
Chciał porozmawiać, więc umówiłam się z nim tutaj. Zaprosiłam go
do domu... wiem, może nie powinnam, ale zrobiłam to... Nie wiem
dlaczego i co mną kierowało...
–
Nie rozumiem... - Tym razem to ja przerwałam.
–
Nie przerywaj mi, bo nigdy tego nie skończę!
–
Ok, już nic nie mówię... kończ - rzekł męskim, mocnym tonem w
głosie.
–
Kiedy tu był, to przyszedł pracownik z zakładu pogrzebowego z
rachunkiem i James zapłacił za pogrzeb. Przez ten czyn jakoś tak urósł w
moich oczach. Dlatego go zaprosiłam na pogrzeb. Trochę się obawiam
Jaspera, jak się zachowa kiedy go zobaczy. On jest na niego strasznie cięty
przez ostatnie lata od kiedy odszedł. - Edward oczyścił gardło tak jakby
chciał coś szybko powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił.
–
Wcale się nie dziwię, a zarazem popieram stronę twojego brata.
–
Wiem, ale chcę cię o jedno prosić, byś mu nie mówił o tym przed
pogrzebem, a jeśli na coś się zaniesie w jego trakcie, to proszę cię abyś
temu zapobiegł.
–
Dobrze - odpowiedział, po dłuższym zastanowieniu się.
–
Nie jesteś zły? - zapytałam, chyba z ciekawości, bo nie udało mi się
odczytać tego z jego zachowania.
–
Jestem... jeśli chcesz wiedzieć, ale chyba nie na ciebie tylko na tą
szmatę - odpowiedział bardzo ostro. - Mam jeszcze pytanie... ile zapłacił?
–
Dziesięć tysięcy wypisał na czeku, podobno z pokryciem, bo
kazałam go sprawdzić. A ja dałam drugie, by załatwił to wszystko jak
najszybciej, co musi zostać tajemnicą. Nie chcę by jego dzieci odwiedzały
ojca za kratkami. - Edward chwycił mnie za rękę i powiedział tym razem
już spokojniej.
–
Idziemy, już czas, porozmawiamy o tym kiedy indziej.
Zeszliśmy na dół gdzie czekali na nas Jasper i Alice, oparci o kuchenny
blat. Alice wyglądała bardzo źle, to nie było do niej podobne, wyraźny ból
i zmęczenie było wypisane na jej twarzy dużymi, grubymi literami.
Wyglądała na strasznie zmęczoną i opuchniętą chyba od płaczu. Jasper
trzymał się dobrze, jak zawsze, silny i lekko uśmiechnięty pomimo tej
całej sytuacji z RosaAlie oraz tego co miało miejsce wczoraj. Podeszłam
do niego i przytuliłam się mocno, a po policzkach od razu zaczęły lecieć
mi łzy.
–
Przepraszam cię, bardzo mocno - wyszeptałam do jego ucha.
–
Tak mocno nie musisz - zażartował, jak zawsze. Do Alice również
podeszłam by się przytulić, tak strasznie tęsknię za moją przyjaciółką.
Zaczęłyśmy bez żadnego słowa po prostu ryczeć nawzajem ocierając
swoje łzy, by makijaż pozostał w nienaruszonym stanie.
–
No już wystarczy tego, musimy iść - powiedział żartem Jasper.
–
Ja jeszcze muszę iść na minutę do łazienki, jakoś mnie tak dziwnie
w gardle ściska.
–
Wszystko w porządku? - zareagował od razu Edward.
–
Tak - odpowiedziałam bez namysłu.
† Edward †
–
Słuchaj Jasper - podleciałem do niego szybko i zdenerwowanym
głosem zacząłem mówić.
–
Co jest? - zapytał zdezorientowany. Wyciągnąłem szybko książeczkę
czekową i wypisałem równą sumę dziesięciu tysięcy.
–
Podejdziesz do faceta z zakładu pogrzebowego i dasz mu ten czek
mówiąc aby tamten, którym został opłacony pogrzeb, zwrócił jego
właścicielowi i wziął ten... rozumiesz! - Możliwe, że mógł mnie
zrozumieć, bo przez pośpiech wyszło mi to strasznie chaotycznie.
–
Nie bardzo.
–
Po prostu to zrób, jesteś rodziną, więc od ciebie zaakceptują zmianę.
–
Edward, ale po co? Dlaczego?
–
Oj dobra, sam to zrobię nie mam czasu na tłumaczenie. - Schowałem
czek do wewnętrznej kieszeni marynarki. Jasper tylko wzruszył
ramionami.
–
Ale możesz mi powiedzieć o co chodzi?... Do kur.... - I wtedy weszła
z powrotem Bella, co automatycznie skłoniło Jaspera do urwania swojej
wypowiedzi. Dobrze, że się w porę zorientował.
–
Idziemy? - zapytała moja ukochana, na którą byłem ogromnie
wściekły za jej łatwowierność chodź nie dawałem tego po sobie poznać,
by nie dodawać jej powodów do większego zmartwienia. Ja, mimo że nie
znam tego drania, to wiem, że nie można mu ufać.
–
Idziemy - powiedzieliśmy niemal równo z Jasperem.
Pojechaliśmy jednym autem, Jaspera. Nie zajęło nam to zbyt dużo czasu.
Kościół, który wybrali był niedaleko, zaledwie parę bloków. Ja siedziałem
z Bellą z tyłu, a Alice z przodu, która przez cały czas chwytała się za buzię
i pocierała oczy, Jasper nerwowo spoglądał na nią. Bella, kiedy zdawała
sobie sprawę, że coraz bliżej znajdujemy się docelowego punktu, zaczęła
się delikatnie trząść i ściskać moją rękę. Przytuliłem ją do siebie, bo każdy
z nas doskonale wiedział, że najgorsze jeszcze przed nami wszystkim. A
jeśli chodzi, wracając jeszcze do tego skurwiela Jamesa, to może być
jeszcze bardziej gorąco.
Jasper bardzo sprawnie zaparkował praktycznie pod samym kościołem,
wszyscy milczeli, nikt się nie odzywał. Wysiedliśmy z samochodu, gdy
podszedł do nas ten sam pracownik zakładu pogrzebowego, co
przyjmował nas wczoraj. Przywitał się podając wszystkim rękę,
zaczynając od Belli. Kiedy podszedł do mnie zbliżyłem swoją głowę do
jego ucha.
–
Chciałbym z panem porozmawiać - wyszeptałem cicho. Na to on
zrobił wielkie oczy, chyba go przestraszyłem.
–
Oczywiście - odpowiedział, naklejając etykietkę „funeral” na
przednią szybę. Po chwili pokazał nam byśmy wszyscy udali się w stronę
kościoła. - My możemy porozmawiać tutaj - pokazał na boczną alejkę,
która prowadziła na tyły budynku. Bella kurczowo trzymała się mnie, nie
pozwalając odejść nawet na krok.
–
Jasper, weź Bellę... ja zaraz dołączę do was. - Podałem mu jej rękę.
–
Poczekam tu... nie wejdę tam bez ciebie - zaczęła protestować.
–
Dobrze kochanie, to poczekaj. - Ucałowałem ją w czoło. Bella
zaczęła się dziwnie rozglądać, tak jakby się czegoś obawiała. Zapewne
patrzyła za Jamesem kiedy wzrok skupiła na samochodzie. Od tej pory nie
widziałem oczu Belli. Założyła okulary od momentu kiedy ujrzała
pogrzebową karawanę. W samochodzie nie było trumny zapewne była już
w środku.
–
Chodźmy - powiedziałem do mężczyzny. Oddaliliśmy się z parę
metrów.
–
O czym chciał pan ze mną rozmawiać? - zapytał niecierpliwie.
Wyciągnąłem z kieszeni czek, ten sam, który chciałem dać wcześniej
Jasperowi.
–
Mam do pana sprawę, a mianowicie taką, że ten czek, który dał
wczoraj James musi być mu zwrócony.
–
Jak to?
–
Proszę słuchać mnie uważnie, nie mam czasu by tłumaczyć panu
wszystko z detalami. - Wręczyłem mu czek wypisany przeze mnie. - Czy
zrealizowaliście już tamten od Jamesa Wintera?
–
Nie, na pewno nie, tylko mój szef na prośbę pańskiej żony sprawdził
go wczoraj, było za późno by go wpłacić do banku. - „Żony” jak to
wspaniale brzmi, aż dreszcze przeszyły mnie po ciele.
–
To dobrze, weźmie pan teraz ten i da dzisiaj szefowi, a tamten albo
zniszczycie, albo go oddacie. Jednym zdaniem, nie interesuje mnie co
zrobicie, po prostu pogrzeb nie może być opłacony przez niego.
–
Nie wiem czy mój szef się na to zgodzi, będzie potrzebował
potwierdzenia pańskiej żony.
–
Nie! Bella ma o tym nie wiedzieć, rozumiesz. I w twoim interesie
jest to załatwić tak aby było dobrze. - Wzrokiem dałem mu do zrozumienia
o co mi chodzi. Facet załapał niemal natychmiast. Dobrze wiedział, że
chodzi o ekstra pieniądze, które otrzymał od Belli. Osobiście nie miałem
żalu do niej, że tak postąpiła, ale miałem żal za to, że pozwoliła zapłacić
temu skurwysynowi. Czasami drażni mnie fakt, że potrafi być taka naiwna
i łatwowierna. Każdy może to wykorzystać.
–
Dobrze... rozumiem. Zrobię wszystko by załatwić to po pana myśli.
–
Dziękuję, widzę, że się rozumiemy. - Podałem mu rękę i oczywiście
odszedłem szybko, by czym prędzej znaleźć się przy Belli. Chciałbym aby
było już po wszystkim, jak zapewne każdy z naszej rodziny. O właśnie,
jeśli chodzi o rodzinę, to byłem ciekaw czy już wszyscy są by rozpocząć w
końcu pożegnanie RosaAlie.
† Rozdział 21†
† Edward †
Podbiegłem szybko do mojej rodziny. Wszyscy już byli prócz Belli, co
bardzo zdenerwował mnie ten fakt.
–
Gdzie Bella! - krzyknąłem poruszony.
–
Edward, uspokój się...! Poszła z mamą i tatą do środka! -
odpowiedziała Rose chwytając mnie za rękę, zauważyłem w jej oczach
brak zrozumienia mojego zachowania. Od razu mi ulżyło, a mój oddech
zaczął nabierać normalnego tempa.
–
Widzę Edward, że ci nerwy puszczają... - dodał Jasper.
–
Uwierz mi, tobie też puszczą... - Kurwa mać... przecież obiecałem
Belli, że się nie wygadam i muszę dotrzymać słowa. Tylko po co, by
pogorszyć tym całą sprawę. Przecież to i tak nieuniknione, czy Jass będzie
wiedział czy nie, to nie ma różnicy. James i tak dostanie po ryju.
–
O czym ty mówisz... - ciągnął dalej Jasper, jednak nie dokończył, bo
ksiądz mu przerwał wchodząc do kościoła.
–
Zapraszam już do środka, czas zaczynać. - Zapraszał duchowny.
Jasper podszedł do mnie i razem zaczęliśmy iść w stronę kościoła.
–
No powiedź mi do jasnej cholery! - zaczął nerwowo, a zarazem cicho
syczeć przez zaciśnięte zęby do mojego ucha. Pociągnąłem go za łokieć na
bok.
–
Wy idźcie! - powiedziałem do pozostałych z rodziny kiedy
zauważyli, że zaczynamy się dziwnie zachowywać. - My dojdziemy za
chwilę.
–
NO! - popędzał.
–
Pamiętasz jak ci wczoraj mówiłem o facecie, który na twój widok
uciekł spod waszego apartamentu? - Mówiłem szybko, by nie tracić czasu.
–
No... pamiętam.
–
Miałem rację, bo to był James! - Powieki Jaspera zaczęły lekko
drgać, a ścięgna na jego skroniach szalenie pulsowały. Dało się wyczuć po
ciężkim, przyśpieszonym oddechu, że jego zdenerwowanie sięgnęło
szczytu.
–
Skąd wiesz? - zapytał podniesionym głosem.
–
Bella mi powiedziała... Umówiła się z nim pod domem, podobno
chciał porozmawiać, a ona się na to zgodziła. Dzwonił do niej jak byliśmy
w zakładzie pogrzebowym, podejrzewam... - urwał mi Jasper.
–
Na pewno dzwonił też, gdy jechaliśmy do zakładu, a to, że dzwonił
kiedy Bella była w ubikacji, to jestem wręcz przekonany i daje sobie ręce
uciąć bez obawy, że je stracę.
–
Właśnie to chciałem powiedzieć. - To, że Jass był wkurwiony, to
mało powiedziane. On wyglądał jak bomba atomowa, prawdopodobnie
przed wybuchem. Był cały czerwony, a przez rozgorączkowanie
przygryzał swoje wargi od czego kolor jego ust przybrał intensywnej
czerwieni. Ciekawe jak zareaguje na wieść, że tu będzie. Prawdę mówiąc
nie dziwię mu się, we mnie też coś takiego siedzi, że chętnie z jego głowy
zrobiłbym worek treningowy, ale nie mogę. Po pierwsze, bo go nie znam,
ale to nie aż tak wielkie wytłumaczenie, a po drugie, jak mogę się mieszać
w przeszłość Belli, gdyby zrobił coś jej teraz wpierdol by dostał na pewno.
–
Kurwa, zajebie... u mnie w domu był! Zabiję jak psa, tylko go
znajdę! - Po tym co teraz powiedział zastanawiam się czy kontynuować
dalej ten temat i powiedzieć najważniejsze. Chyba tego nie zrobię.
–
Słuchaj, podobno zapłacił dziesięć tysięcy za pogrzeb, ale tym już się
zająłem...
–
Czekaj... czekaj, to o to ci chodziło dzisiaj rano?
–
Tak, wypisałem swój czek, a tamten kazałem temu pracownikowi
zakładu pogrzebowego, oddać. Nie pozwolę by taka gnida zapłaciła za
pogrzeb... mojego dziecka. - Potrząsnąłem głową, bo sam nie mogłem
uwierzyć w to co powiedziałem. Nazwałem RosaAlie swoim dzieckiem!
Sterczałem tak przed nim osłupiały, bo w ten sposób nigdy nawet nie
pomyślałem. Zawsze wiedziałem i czułem, że ta mała niewinna osóbka
jest kimś wyjątkowym dla mnie, ale nie śmiałbym pomyśleć, a co dopiero
powiedzieć, że jest moim dzieckiem. Chyba na to nie zasługiwałem.
–
Ed... od początku wiedziałem, że równy z ciebie gość! - Podał mi
rękę, to chyba było z jego strony najprostsze co mógł zrobić w tej sytuacji.
Chyba mój mózg nie myślał racjonalnie w tym momencie.
–
Jasper... ta gnida podobno ma przyjść na pogrzeb! - Jass puścił moją
rękę i zaczął się po prostu ironicznie śmiać i chodzić nerwowo. Nie
wiedziałem co się dzieje i jak mam to rozumieć. Tego się nie
spodziewałem. Nic nie mówiąc stanął na minutę, a następnie ruszył jak
zahipnotyzowany w kierunku wejścia do kościoła. Jego zachowanie
wpędziło mnie w jeszcze większe zakłopotanie i zarazem w osłupienie.
Stanął przed samymi drzwiami, odwrócił się i powiedział tylko tyle...
–
Edward! Dzisiaj będziemy mieć dwa pogrzeby, ale nigdy nie
sądziłem, że będę uczestniczył na tym drugim. - Serce zaczęło mi coraz
bardziej kołatać chyba z nerwów. Dopiero po tym co powiedział zdałem
sobie sprawę o co Belli chodziło kiedy prosiła mnie by mu nic nie mówić.
Wiedziała, że Jasper go po prostu nienawidzi i gotów jest zniszczyć, nie
ważne w jaki sposób. Powinienem był to przemyśleć wcześniej i bardziej
racjonalnie do tego podejść.
–
Jass, zostawmy to na później... po co dokładać Belli dodatkowego
stresu, a..a..albo Alice..e, zresztą wszystkim z naszej rodziny..y - zacząłem
się jąkać, bo powinienem pomyśleć o nich wcześniej i dwa razy
zastanowić się zanim postanowiłem mu powiedzieć. Co ja mówię,
przecież ja nic nie postanowiłem, to stało się nagle, pod wpływem nerwów
i stresu spowodowanego całym tym pogrzebem . - Widzisz jak one się
czują dzisiaj, Alice ledwo zipie! - Specjalnie wplątałem Alice w rozmowę,
bo to w końcu jego żona i może bardziej się zastanowi przed podjęciem
działania, przede wszystkim ze względu na nią. Tak, i kto to mówi! Jebnij
się Edward!
–
Ok - odpowiedział krótko. Dla mnie odpowiedź za mało konkretna.
–
Ok...! Co ?
–
Zastanowię się! Ale powiem ci jedno... Dzięki, że mi powiedziałeś.
–
Złamałem obietnicę daną Belli, bo miałem ci nie mówić.
–
Dobrze, że to zrobiłeś, bo było by gorzej gdybym bez uprzedzenia
zobaczył tu jego ryj, a tak to przynajmniej wiem kogo mogę się tu
spodziewać. Edward, nie musisz się martwić, ten skurwiel i tak nie
przyjdzie za dużym tchórzem jest. On się własnego cienia boi po zmroku.
–
Jasper... ciszej z tym skurwielem, bo to w końcu „Dom Boży” -
Blondyn zadarł kąciki ust do góry.
–
Zanim wejdziemy powiem ci jeszcze, że nie wierzę w te jego dobre
uczynki i to całe zrehabilitowanie się. A już na pewno, kurwa nie uwierzę,
że przyjdzie tu dla swojego dziecka, bo dla niego zmarło nim się jeszcze
urodziło. Nie wiem o co mu chodzi, ale przysięgam, że się dowiem. - No i
ma kurwa całkowitą rację, ale ja chyba wiem o co mu chodzi, a raczej o
kogo.
–
Popieram! Po tym co mi opowiadałeś i Bella, też tak sądzę. Masz
całkowitą rację. - Jasper nie powiedział już nic, pozdrowiliśmy się
spojrzeniem i weszliśmy do środka.
Kiedy wszedłem starałem się nie patrzeć na środek kościoła, unikałem
zobaczenia dziecięcej trumny. Rozglądnąłem się i muszę stwierdzić, że
ludzi jest mało z czego bardzo się ucieszyłem. Powędrowałem wzrokiem
po paru znajomych twarzach. Byli praktycznie wszyscy pracownicy Belli z
salonów, jej gosposia Tanya i jeszcze parę innych znajomych. Szukałem
wzrokiem gdzie usiadła moja ukochana. Momentalnie zmartwił mnie fakt,
że jak ja spojrzę jej w twarz, po tym jak nielojalnie zachowałem się wobec
jej osoby. Obiecywałem przecież! Pomyślałem tylko, że chyba gorzej już
nie może być. Bella siedziała w pierwszej ławce z Alice, moi rodzice z
siostrą i Emmettem siedzieli tuż za nimi, w drugiej ławce. Z każdym
krokiem kiedy szliśmy z Jasperem coraz to bliżej ołtarza, żołądek kurczył
mi się z nerwów, serce waliło powoli i rytmicznie z żalu, a stukot moich
kroków brzmiał w głowie, jak odgłos młota rozwalającego twardy głaz.
Podeszliśmy do pierwszej ławki. Jass usiadł koło żony, a ja koło Belli.
Popatrzyła od razu na mnie swoimi mocno zaczerwionymi oczami z
których wydobywał się wodospad łez. Jedna za drugą, bez przerwy leciały
po jej twarzy. Ciężko przełknąłem ślinę, wiedziałem że ten widok nie
będzie dla mnie łatwy. Włożyłem rękę do kieszeni w poszukiwaniu
chusteczki. Zawsze mam przy sobie jedną bawełnianą ze swoimi
inicjałami. Podałem jej na co Bella uśmiechnęła się delikatnie. Objąłem ją
ramieniem, jednocześnie przysuwając bliżej siebie. Moja ukochana niemal
natychmiast wtuliła się we mnie i wybuchnęła jeszcze mocniejszym
płaczem. Policzki zaczęły mi delikatnie drżeć, a mięśnie żuchwy mocno
spinać. Wiedziałem, że nie dam rady zbyt długo powstrzymywać płaczu.
Chciałem być silny, męski, ale tak naprawdę miałem to teraz szeroko i
głęboko w dupie. Nie wiedziałem gdzie mam uciec wzrokiem, by choć
trochę się uspokoić. Próbowałem wszystkiego, przygryzałem policzki od
wewnątrz, może wyda wam się to nienormalne, ale chciałem choć przez
chwilę pomyśleć o czymś miłym... nic nie pomagało. W końcu bezwiednie
i bez żadnej kontroli nad sobą moje oczy powędrowały na trumnę
RosaAlie. Na sam jej widok, łzy bezwiednie zaczęły spływać mi po
policzkach. KURWA... ta trumna była taka mała, że aż serce ściskało mi
się w klatce piersiowej. Cała śnieżno biała z srebrnymi dodatkami i
uchwytami, a na środku położony był wielki bukiet o różnych odcieniach
róż, który zajmował praktycznie całą trumnę.
Ksiądz rozpoczął prowadzenie mszy za małą RosaAlie, po czym przeszedł
od razu do kazania. Nie słyszałem ani jednego zdania, słowa... nic!
Wlatywały do mojej głowy i zaraz ulatniały się, niemal natychmiast.
Jedynie co robiłem, to wpatrywałem się w trumnę wyobrażając sobie
RosaAlie, jako słodkiego aniołka, który po prostu rozkosznie sobie śpi.
Nie wiem jak długo siedziałem w tym transie, dwadzieścia minut może
czterdzieści, kiedy ocknąłem się, a bardziej przestraszyłem kiedy Bella
gwałtownie usiadła. Wyprostowała się i odkręciła głowę w moją stronę,
tylko że ona w ogóle nie patrzyła na mnie, tylko na coś lub kogoś za mną.
Nie płakała już. Odwróciłem się w stronę gdzie skierowane były jej oczy,
ale nikogo ani niczego tam nie było. Ksiądz w tym momencie zakończył
mszę, chciał jeszcze coś powiedzieć kiedy Bella wstała i zaczęła iść
bokiem kościoła. Ksiądz przestał mówić. Wszyscy skierowali wzrok na
nią, nie wiedzieli co się dzieje, chyba byli w takim samym szoku co ja. Nie
miałem pojęcia o co chodzi. Wstałem i poszedłem za nią, a ona z każdym
krokiem zachowywała się coraz to bardziej szalenie. Odwróciła się w moją
stronę...
–
Słyszysz to? - zadała mi pytanie, a ja zmarszczyłem czoło, bo do
ciężkiej cholery nic z tego nie rozumiałem, a tym bardziej nic nie
słyszałem.
–
Co? - zapytałem drżącym głosem.
–
Nie co... tylko kogo...? Nie słyszysz? - dokończyła załamującym się
głosem. Sparaliżowało mnie, bo nie rozumiałem jej. Odwróciła się ode
mnie i lekko pochyliła, zaczęła iść w kierunku drzwi wyjściowych.
–
Bella! - Krzyknąłem, wszystko we mnie zaczynało się kurczyć z
nerwów..
–
Ciiii... spłoszysz je!
–
Kogo? - nie dawałem za wygraną.
–
Czy ty naprawdę nie słyszysz, czy tylko chcesz ze mnie wariatkę
zrobić? - Nie wiem jak się miałem zachować i co powiedzieć, ale w
jednym miała rację, zaczynałem podejrzewać, że Bella wariuje.
–
Bella, kochanie... - Złapałem ją za rękę, ale mi się wyrwała.
Popatrzyłem bezradnie na ojca. Wtedy wstał i ruchem ręki kazał
wychodzić ludziom z kościoła. Po chwili zostaliśmy sami, tylko ja i Bella.
Nie wiedziałem co mam robić, kurwa, ręce zaczęły mi się trząść. Bella
zaczęła coś sprawdzać, szybkim krokiem schylając się pod każdą ławkę w
poszukiwaniu czegoś.
–
Gdzie jesteś? - krzyknęła.
–
Bell, tu nikogo nie ma, jesteśmy tylko my!
–
Nie... nie, ja słyszę śmiech...
–
Jaki śmiech? - W końcu zaczęła mówić coś więcej.
–
Dziecka! Gdzieś tu jest i się śmieje? - zamknąłem oczy, bo już byłem
pewny, że z nią zaczyna dziać się coś złego. Siedziałem tak bezradny z
myślą, że tracę swoją ukochaną. Nagle stanęła wyprostowana i jęknęła,
tylko tak jakby się czegoś przestraszyła. Stała tak przez niespełna minutę,
po czym zaczęła niemal nerwowo biec w moją stronę.
–
Co się stało? - Złapałem ją za przedramiona. A ona zaczęła szybko
mówić.
–
To RosaAlie! Jestem tego pewna, kazała mi otworzyć trumnę,
Edward.
–
Bella, przestań!
–
Naprawdę... powtarzała mi kilkakrotnie „mamo proszę otwórz
trumnę”. Edward trzeba ją otworzyć! - Teraz już nie domyślałem się o
pogarszającym się stanie Belli, teraz byłem tego pewny.
–
Nie odpuścisz?
–
Nie! Chcę ją zobaczyć... chcę ją otworzyć! Chcę zobaczyć swoją
córkę... - zaczęła mówić bez przerwy, w kółko jedno i to samo. Posadziłem
ją na ławce i wyszedłem na zewnątrz w poszukiwaniu jakiegoś pracownika
zakładu pogrzebowego by otworzył trumnę. Gdy tylko wyszedłem od razu
podeszli do mnie praktycznie wszyscy z rodziny z zapytaniami. Pierwszy
zaczął ojciec.
–
Synu, co się dzieje? - Sam chciałbym to wiedzieć do jasnej cholery.
–
Tato, wydaje mi się, że Bella zaczyna wariować.
–
Co? - zapytał Jasper.
–
Właśnie chce otworzyć trumnę, bo twierdzi, że RosaAlie prosi ją o
to.
–
Ja pierdole! - Wyrwało się Emmettowi.
–
I co ty chcesz zrobić? Pozwolić jej na to! - Wrzasnął ojciec.
–
A co mam zrobić? Przecież wiesz, że ona teraz nie wyjdzie puki nie
zobaczy córki.
–
Zdajesz sobie sprawę, że to może pogorszyć sprawę! Widok
ukochanego dziecka w trumnie w niczym jej nie pomoże. - Każdy spuścił
głowę, wyglądali tak jakby szukali rozwiązania co zrobić dalej.
Dostrzegłem znajomą twarz pracownika, machnąłem do niego ręką na
znak by przyszedł. Po niespełna minucie facet stał przede mną zdyszany z
pytającym wzrokiem.
–
Proszę za mną - powiedziałem do pracownika. Już miałem iść kiedy
Jasper stanął koło mojego boku.
–
Idę z tobą! - Krzyknął twierdząco. Może i lepiej żeby był ze mną w
razie gdyby pokazał się Winter, oszczędzimy sobie w ten sposób kolejnej
niepotrzebnej sytuacji, która z góry i tak już jest nieunikniona, ale można
przynajmniej ją przeciągnąć.
–
Dobra - burknąłem pod nosem i ruszyliśmy w głąb kościoła.
Gdy weszliśmy zobaczyłem Bellę czekającą już koło trumny. Byłem wręcz
przekonany, że nie zastanę jej w tym samym miejscu, w którym ją
zostawiłem. Podeszliśmy do niej szybkim krokiem kiedy zdenerwowany
pan Oz od razu wypalił z pytaniem.
–
Coś nie tak?
–
Wszystko w porządku, proszę... - urwała mi Bell.
–
Otworzyć trumnę! - Dokończyła. Facet przeleciał zdezorientowanym
wzrokiem po wszystkich naszych twarzach nie wiedzą zapewne co ma
powiedzieć lub zapytać. Po chwili w końcu się odezwał.
–
Ale... Panno... Swan, nie chciała pani przecież! - Mówił ostrożnie.
Chyba już miał dość, ale wcale mu się nie dziwię, ja też.
–
Ale teraz chcę! - odpowiedziała szybko.
–
Jest pani w zupełności pewna?
–
Tak... proszę nie przeciągać, bo zdania nie zmienię! - Odpysknęła mu
tak, jakby naprawdę w stu procentach wiedziała co robi i o co prosi.
–
Więc, w takim razie w porządku, tylko przywołam kolegę muszę to
zrobić w jego obecności, niestety takie procedury. Rozumiecie państwo?
–
Doskonale rozumiemy, proszę niech pan robi to co musi. -
Zmieniłem ton by go trochę uspokoić. Odszedł od nas, a ja by być
pewnym podszedłem bliżej Belli i jeszcze raz zadałem jej poprzednie
pytanie.
–
Bella, jesteś pewna tego co chcesz zrobić? Wiesz, że to nie ukoi
twojego bólu, wręcz przeciwnie, może zaboleć jeszcze mocniej. -
Popatrzyła na mnie i wygięła swoje usta tworząc delikatny uśmiech.
–
Nic mi nie będzie... na pewno. Wiem, że mi nie wierzysz, widzę to,
ale ja naprawdę ją słyszałam! Edward..., kochanie, ja nie waruję... uwierz
mi... proszę. - Co miałem zrobić, nadal utwierdzać ją w przekonaniu, że
ból i smutek przez jaki teraz przechodzi wywołuje u niej halucynację...
–
Dobrze... ale wiedz, że ten widok może ci pozostać na długo w
pamięci i nie będziesz miała wspomnień związanych z nią za życia, tylko
te tu i teraz, leżącą w trumnie.
–
Zaryzykuję i tak niczego nie może zmienić na gorsze, bo gorzej już
być nie może, przecież. - Czułem się jakby nasza rozmowa stała w
martwym punkcie. Starałem się jej wyjaśnić, że sytuacja może się
pogorszyć, a ona przez cały czas starała się wmówić mi, że jest inaczej.
Nie mogę się z nią kłócić, nie teraz. Postanowiłem jej odpuścić może musi
sama się przekonać, ale okropnie się boję jej późniejszego stanu
psychicznego. Potarłem delikatnie jej ramię, a ona podziękowała mi
swoimi oczami za wyrozumiałość, której niestety nie miałem w tej kwestii.
W sumie jest to nieuniknione, mogło by się to później odbić na naszym
związku oraz relacjach. Mogłaby mnie obwiniać, że nie pozwoliłem jej na
to. Stałbym się wtedy osobnikiem na którym wyładowywała by swoją
złość i rozpacz. Tak jak moja mama na swoim mężu no i na mnie. Ojciec
wtedy był bardzo silny i wręcz nie do ugięcia, przeszedł wiele, a mimo
tego zrobił wszystko by jego rodzina była taka jak poprzednio. Dokonał
tego, ale tylko ciężką pracą i wiarą, że będzie lepiej. Dlatego u nas w
rodzinie jest jak jest, wszyscy się kochają, ale nie mogę powiedzieć do
końca, że się nie kłócimy. Są czasami nieporozumienia, ale złość trwa
krótko ponieważ szkoda marnować na to czas, albo tak jak to Rosalie
często ujmowała, że złość piękności szkodzi. Kiedy tak brałem pod uwagę
za i przeciw nie zauważyłem, że weszli już pracownicy zakładu
pogrzebowego. Przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz zaczynający się
od czubka głowy, a kończący się na stopach.
–
Decyzja się nie zmieniła? - upewnił się pan Oz.
–
Nie! - Odpowiedziałem patrząc Belli prosto w jej piękne oczy. Moja
kochana odwróciła swoją głowę w kierunku pracownika i
przypieczętowała moje słowa skinięciem głowy. Teraz to już kolana
zaczęły się pode mną uginać z okropnych tutejszych emocji. Kiedy włożył
mały klucz „korbkę” do zamknięć, które znajdowały się na dwóch
skrajach trumny wiedziałem, że teraz to już będzie tylko gorzej.
Podeszliśmy wszyscy bliżej i czekaliśmy na moment kiedy otworzą małą
RosaAlie.
† Rozdział 22 †
† Edward †
–
Zapewne wszyscy teraz uważają, że w głowie Belli dzieją się rzeczy
niewytłumaczalne, ale taka jest prawda. Też tak uważam, co bardzo ten fakt
mnie niepokoi.
–
Naprawdę słyszałam swoją córkę! Chyba nie muszę ciebie do tego
–
przekonywać... Prawda? Może stres ma coś z tym wspólnego? Nie wiem,
ale wiem na pewno, że to była ona! - Zaczęła się tłumaczyć. Jestem pewien, że
naprawdę wiedziała co o tym myślę w tej sytuacji.
– Dobrze już kochanie, już dobrze, wierzę ci. - Nie mogłem powiedzieć
prawdy, bo dobrze wiem do czego by to doprowadziło... Na pewno do niczego
dobrego.
–
Najbardziej Edward, przeraża mnie twój wzrok... z jakim na mnie
patrzysz. - Zszokowała mnie tą wypowiedzią. Nie wiedziałem co mam
powiedzieć lub jak się zachować. Zdawałem sobie sprawę, że nie uda mi się
tego tak po prostu ukryć. Jesteśmy już ze sobą trochę i znamy się przynajmniej
na tyle, by wiedzieć kiedy próbujemy coś ukryć przed sobą.
–
Dlaczego tak mówisz, kochanie? Przecież nigdy cię nie okłamałem.
–
Wiem, co robisz... i kocham cię za to, że jesteś koło mnie w takiej chwili i
przechodzimy przez to razem. Tyle ciepła i bliskości mi zapewniasz. Dajesz mi
tym do zrozumienia, że nie jestem sama i sama nie pozostanę. Wiem, że zawsze
będziesz przy... - przerwałem jej, bo nie za bardzo rozumiałem, co ma
wspólnego mój przeraźliwy wzrok do tego, co przed momentem powiedziała.
–
Tego się boisz? To nie powinno wywoływać u ciebie strachu...
–
Nie tego się boję... Boję się o ciebie... Jesteś taki przytłoczony, rozdarty, a
ja... ci jeszcze dodaję dodatkowych powodów do zmartwienia. Nie wierzysz w
to co mówię, widzę to właśnie w twoich oczach. Masz to w tym spojrzeniu,
którym w tym momencie na mnie patrzysz. - Spuściłem głowę, to było
potwierdzenie tylko jej słów, że ma rację.
–
Przepraszam, kochanie. - Nie długo pozwoliła mi stać tak z opuszczoną
głową. Poczułem jej zimne, ale bardzo gładkie palce, które uniosły mój
podbródek na wysokość jej oczu.
–
Ale pomimo tego, jesteś tu przy mnie i starasz się spełnić wszystko o co
tylko cię poproszę. Czy wspanialszego mężczyznę mógł mi Bóg postawić na
mojej drodze? Na pewno nie! Chociaż to mu się udało. Bo wszystko inne
zawalił na maksa. - Po tym poczułem delikatne muśnięcie jej ust na moich
wargach, które zaczęły lekko się trząś. Nie długo to trwało, zaledwie parę
sekund, po czym po prostu się odwróciła i wtuliła swoimi plecami w moją
klatkę piersiową.
–
Stałem przed trumną wraz z Bellą i odczuwałem, jak jej mięśnie spinają
się. Bałem się... przede wszystkim, czy dobrze robię zezwalając jej na ten krok,
od którego prawdopodobnie zależy jej dalsze życie. Mam nadzieję, że to nie
pogorszy jej stanu. Obojętnie co by się nie stało, to zawsze będę bardzo blisko
niej. Obejmowałem ją mocno, by choć trochę ją tym uspokoić. Niestety, nie
pomagało, to nie było w żadnym stopniu zależne ode mnie i zdałem sobie
właśnie sprawę, że nie zdołam temu zaradzić. Tak reagowało jej ciało i nic i
nikt nie mógł tego zmienić.
–
Usłyszałem kliknięcie... na co automatycznie zareagowało moje ciało
przez, które przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
–
Pracownicy zaczęli przekręcać równocześnie klucz, który otwierał trumnę.
Każde kliknięcie przekręcanego klucza biczowało moje serce i zadawały coraz
to większe rany. Przez ciało przeszył mnie dreszcz, a w głowie zaczynała się
panika. „ Bądź silny...! Bella potrzebuje twojej siły. Zrób to dla niej i dla swojej
córki ”- Powtarzałem w myślach, by choć trochę ulżyć sobie, wcale nie
pomagało, powiedziałbym, że było jeszcze gorzej.
–
Gotowa Pani jest? - zwrócił się do Belli z zapytaniem pracownik zakładu
pogrzebowego, na co moje serce zaczęło coraz szybciej bić. Posłałem
ukochanej mocniejszy uścisk, zostawiając go na jej delikatnych i aksamitnie
gładkich przedramionach. Miałem nadzieję, że odbierze ten gest typu „ Będę
przy tobie, bądź silna ”.
–
Tak, jestem! Czekam na to już bardzo długo. - Po głosie mogłem
stwierdzić, że odpowiedziała stanowczo, co umocniło mnie w przekonaniu, że
naprawdę wie co robi. Zamknąłem oczy..., spanikowałem? To już było ponad
moje siły. Mój organizm i silna osobowość jest wstanie znieść dużo, ale to już
przekracza moje granice. A może, to było coś innego...? Może tym.., a raczej...
chyba... tak naprawdę nie wiem już co chciałem powiedzieć. Stres zżera moje
myślenie. Daję sobie przez cały czas nadzieję i gdzieś tam głęboko wierzę, że
jakimś cudem jej tam nie będzie, że to wszystko okaże się być tylko okropnym
koszmarem, z którego w tym momencie mogę się obudzić. Wiedziałem, że tak
nie będzie i muszę przejść przez to, a potem już będzie tylko dobrze.
–
Zachowywałem się jak zwykły tchórz. Usłyszałem ciężkie westchnienie
Belli, co dało mi do zrozumienia, że już zobaczyła małą. Odwróciła się do mnie
przodem i przytuliła mocno. Zdziwiło mnie to, że była taka opanowana, nie
usłyszałem krzyku ani płaczu. Nic! Nie spodziewałem się tego. Przecież ona
przed chwilą zobaczyła własne dziecko, w trumnie, na co ja nie mogę się
odważyć. Czyż jej zachowanie nie powinno bardziej przypominać... no nie
wiem... na przykład szaleńczego płaczu, krzyku, desperackich posunięć...
–
Wiedziałam, że to chciała mi pokazać... wiedziałam. - Granice moich
nerwów zaczynają puszczać, chyba powinienem się bać samego siebie w tym
momencie. Nie pojmuję już tego wszystkiego.
–
O czym ty mówisz, Bella? - zapytałem zaskoczony.
–
Ona się uśmiecha... Rozumiesz? Chciała mi pokazać, że tam gdzie jest...
jest jej dobrze. Prosiła mnie bym otworzyła trumnę po to, by zobaczyć jej
uśmiech. - Z każdym kolejnym zdaniem coraz bardziej tego nie rozumiałem.
Otworzyłem oczy... pożałowałem. Bo to co zobaczyłem, a raczej... czego nie
zobaczyłem, wpędziło mnie w osłupienie. Puściłem jej ramiona, przeszedłem
koło niej i udałem się w kierunku gdzie znajdowała się trumna. Zapewne nie
jedno można było odczytać z mojej twarzy, ale na pewno nie zrozumienie do
tego co mówi Bella. Oszalałem! Kurwa... nie wiem co się dzieje ze mną! Co
jest do jasnej cholery grane. Zesztywniałem cały. Czułem się jak robot lub coś
w tym rodzaju.
–
Widzisz? Zobacz... Uśmiecha się, prawda?. - Spojrzała na mnie z nadzieją
w oczach i lekkim uśmiechem na ustach. Jednak kąciki ust, które miała przez
chwilę ułożone w uśmiech opadły po paru sekundach, kiedy zobaczyła brak
wyrozumienia mojego do jej osoby.
–
Bella, co się dzieje... o czym ty mówisz? - Jej czoło zmarszczyło się, a
–
oczy wypełniły się bólem i niezrozumieniem, co prowadziło moje wnętrze
do niesamowitego bólu. To co się tu dzieje, nie umiem tego wszystkiego
wyjaśnić, ale ja nie widzę tego, co chce mi wmówić Bella.
–
No... - urwała, wskazując ręką w kierunku trumny. Nie wiem co chciała
powiedzieć, ale domyślam się.
–
Bella... chcesz zrobić ze mnie...wariata? - Kiedy tylko to powiedziałem od
razu pożałowałem, jej oczy zaczerwieniły się, po czym zaczęły napływać do
nich łzy. To jest, kurwa, jakiś obłęd. Tylko nasuwa mi się od razu pytanie... Kto
wariuje? Ja...? Bella...? A może... ktoś próbuje zrobić z nas oszołomów...? Co
się dzieje? To pytanie przez cały czas krąży w mojej głowie pozostawiając w
niej, tylko obłęd. Z rozmyśleń wyrwał mnie uścisk. Za ramię złapał mnie jeden
z pracowników zakładu pogrzebowego.
–
Proszę się uspokoić... - rzekł łagodnie, na co ja odpowiedziałem lekką
agresją, wyszarpując swoje ramię z jego uścisku. Moje ciało przerażało mnie, a
bardziej to, co się zaczęło z nim dziać. Moje mięśnie spięły się, zaczęły lekko
pulsować. Niech mi ktoś w końcu, do jasnej cholery, wyjaśni, co tu się dzieje...!
–
Ja mam się uspokoić...? - zacząłem spokojnie, ale mimo wszelkich starań
nie udało mi się panować nad sobą, więc kontynuowałem podniesionym
głosem. - Czy możecie mi wytłumaczyć, gdzie jest RosaAlie? Co z nią
zrobiliście...? - Mój głos w niczym nie przypominał opanowanego tonu.
Ukochana spojrzała na nich zaskoczona.
–
Proszę pana, to jest RosaAlie! - wskazał ręką. Dlaczego oni to robią,
wskazują na coś czego w ogóle nie ma, zaczyna mnie to denerwować.
–
Edward, jak możesz tak mówić? Co ty robisz? - rozpłakała się Bella.
Podbiegłem do niej, bo nienawidzę jak ona płacze, przytuliłem mocno, ale ona
nie chciała, wyrywała się, tak jakbym był kimś złym i chciał jej zrobić
krzywdę. Wiem, że te słowa, które wypowiedziałem mogły ją zranić, ale co ja
miałem zrobić, przecież powiedziałem, to co widzę, a nie widzę niczego, co
przypominałoby RosaAlie.
–
Kochanie, wytłumacz mi co widzisz? - uspokoiłem trochę nerwy i
zacząłem do niej mówić łagodniej.
–
Edward, tam leży RosaAlie, jestem tego pewna! Ma na sobie sukienkę,
którą dałam im żeby ją w nią ubrali. Popatrz... - wzięła mnie za rękę i
podeszliśmy do trumny, poczułem, jak zaczyna wracać moje zdenerwowanie -
Uśmiecha się... jest taka zadowolona. Wygląda tak, jak za życia. - Nie
zastanawiając się nad doborem słów, wypaliłem nie potrzebnie...
–
Bella, to nie jest moje dziecko! Zresztą, nikogo tu nie ma! - wpadłem w
szał, podniosłem małą poduszeczkę z koronkową falbanką, by dać im w końcu
do zrozumienia, że ja tu na prawdę nikogo nie widzę.
–
Edward! - Krzyknęła na mnie przeraźliwie Bella. Jej głos przerodził się
wręcz w pisk. Przestraszyłem się, nie mogłem sobie tego wszystkiego
wytłumaczyć. Ta okropna sytuacja coraz bardziej mnie przeraża. Choć nie
powiem, w mojej głowie narodziła się nadzieja, że RosaAlie może jednak żyć!
Tylko, jak mam przekonać do tego Bellę, skoro ona widzi swoją córkę, a ja nie.
Boże, to jakiś obłęd, moja ukochana, to na pewno mnie teraz znienawidzi.
–
Do kościoła wbiegła moja rodzina, jak i Belli.
–
Co tu się dzieje! - Podbiegł do mnie ojciec, jako pierwszy. Ja wciąż w
trwającym szoku nie umiałem nic mu powiedzieć, tylko wzruszyłem ramionami
i postanowiłem usiąść na ławce. Moje ciało opadło bezwładnie, zrezygnowany
podparłem głowę rękami.
–
Edward oszalał... twierdzi, że w trumnie nie ma RosaAlie! - wrzeszczała
dalej Bella. Miała okropnie przeraźliwy głos, tyle można było z niego odczytać.
–
Synu, to prawda? - zapytał poważnie. Ja wskazałem ręką w stronę trumny.
–
Powiedz mi co widzisz! - zapytałem ojca. Jeśli on także potwierdzi słowa
Belli, to sam muszę postawić sobie diagnozę i przyznać ukochanej rację, że
jednak nie wariuję, tylko już zwariowałem!
–
Usłyszałem kroki ojca, jak podchodzi do trumny i po czasie nakazuje
pracownikom zakładu pogrzebowego, by zamknęli ją. Podniosłem głowę z
pewnym zaciekawieniem jaką ma dla mnie odpowiedź. Nie podszedł do mnie,
tylko do Belli, która stała w objęciach z Jasperem i Alice. Szepnął im coś na
ucho, a potem puścił mamie jakiś znak. Wszyscy zaczęli wychodzić, bez
jakiegokolwiek słowa. Zdziwiło mnie to.
–
Gdzie oni idą? - spytałem ojca zaskoczony. Chciałem już udać się za
Bellą ale ojciec mi nie pozwolił.
–
Siadaj synu! - rozkazał zdenerwowany. Usiadłem tak jak prosił, a on
zaraz koło mnie.
–
Jadą na cmentarz... - nie dokończył, bo wszedłem mu w słowo.
–
Jak to na cmentarz? Kogo mają zamiar, do jasnej cholery, chować! - Ojciec
podparł się na moim ramieniu i lekko go ścisnął.
–
Ceremonia musi się zakończyć... - przerwałem znów chamsko.
–
A kto tak powiedział! Czy chociaż ty nie potrafisz mnie zrozumieć! - Ojcu
poczerwieniały oczy tak, jakby były gotowe do urojenia paru łez.
–
Synu, ja cię doskonale rozumiem, wiem przez jaki stres ostatnio
przeszedłeś i co teraz czujesz. Bardzo związałeś się ostatnimi czasy z małą i
wiem, że jest ci trudno pogodzić się z tak wielką utratą, mimo że to nie była
twoja córka, kochałeś ją jak swoją.
–
Ja ją traktowałem jak swoją córkę i odczuwam to tak, jakby moje dziecko
umarło! - Bo tak naprawdę jest i może to co mówi ojciec ma jakiś sens, ale nie
w tej sytuacji, bo jestem w pełni świadomy, że jej tam nie było.
–
Wiem, i mogła stać się taka sytuacja, że gdzieś głęboko w twojej
podświadomości stwierdziłeś, że RosaAlie wcale nie umarła i twój mózg się
tego faktu trzyma...
–
Zainteresowała cię teraz neurologia! Przestań... wiem co widziałem i nie
wmówisz mi, że było inaczej. Co wy chcecie ze mnie zrobić, szaleńca, jakiegoś
obłąkanego durnia. Wiem, co widziałem! - Wykrzyczałem, by dać mu do
zrozumienia, że to co mówię jest prawdą.
–
Więc, zatem wytłumacz mi synu! Czemu tylko ty jej nie widziałeś? -
wpadłem w ogromne osłupienie. W sumie miał rację, tylko ja jej nie
widziałem... Czy ze mną jest coś nie tak? Może mój ojciec, jednak ma rację!
–
Daj mi spokój! - powiedziałem cicho, i zacząłem iść w kierunku wyjścia.
–
Przestań to robić, bo sprawiasz niepotrzebną, a zarazem ogromną
przykrość Belli. - Odwróciłem się w drzwiach i rzuciłem krótko.
–
Wiem, ale nic na to nie poradzę, nie będę kłamać, tylko dlatego, by komuś
nie sprawiać przykrości... to chyba byłoby gorsze... Nie uważasz ? - i
wyszedłem.
Spojrzałem w niebo, było czyste, przepięknie błękitne ani jednej chmurki.
Raziła mnie strasznie w oczy jaskrawość słońca. Najdziwniejsze jest to, że
słyszałem grzmoty i odgłosy burzy. Chyba będzie padać, ale to było dziwne i w
zasadzie nie możliwe przy takim niebie. A ja słyszałem takie, jakby już szalała
okropna wichura i burza. To wszystko jest bardzo dziwne, a najbardziej to, że
nie umiem sobie tego wszystkiego wytłumaczyć. A zresztą nie będę się teraz
martwił pogodą i swoją psychiką, tylko Bellą. Szukałem wzrokiem swojej
rodziny, ale nikogo już wokoło kościoła nie było. Odwracając się za siebie
spostrzegłem samochód Jaspera, jak znika za zakrętem. Chciałem już głupi biec
za nim, kiedy usłyszałem nieznajomy głos za plecami, który prawdopodobnie
zwracał się do mnie. Odwróciłem się, i to co zobaczyłem, a raczej kogo wcale
mnie nie zdziwiło, bo przecież wszyscy spodziewaliśmy się tego skurwiela
tutaj.
–
Co, panna młoda uciekła z przed ołtarza... - zapytał ironicznie James,
tak... były skurwiel Belli. Podszedłem do niego blisko tak, że dzieliło nas
zaledwie parę centymetrów.
–
Czy pogrzeb naszego dziecka uważasz za coś śmiesznego... dupku? - Jego
wyraz twarzy zmienił się niemal natychmiast z aroganckiego uśmiechu, na jego
ryju pojawiło się zdziwienie.
–
O, doktorek używa ciętej riposty... hmm... nie pasują do ciebie. - Nie
zdziwiło mnie to, że nie rozumie, co się do niego mówi. Normalny facet po
wyzwiskach w jego stronę zareagowałby całkiem inaczej.
–
Do takiego czegoś jak ty, nie można mówić inaczej.
–
Możesz mi wyjaśnić jedno, doktorku... Od kiedy, to RosaAlie jest twoją
córką? Z tego co się orientuję, to ja jestem jej ojcem! - uniósł głos. Zapewne
czuł się zagrożony w jakiś sposób.
–
Pokarz mi choć jedno zdjęcie... no... taki mądry jesteś, a nawet nie masz
żadnego dowodu na to, że mała naprawdę jest twoją córką.
–
A właśnie, że mam, na przykład... - myślał chwilę. Jako lekarz zaleciłbym
mu myśleć krócej, bo może go od tego głowa boleć, albo co gorsza, może jakiś
większy uraz wystąpić w jego małym mózgu.
–
Nie! Na ten przykład też nie masz. Wiem, co chciałeś powiedzieć, ale
muszę cię rozczarować. Na akcie urodzenia też cię nie ma! Bella mówiła mi, że
jesteś tam wpisany jako ojciec nieznany... - Jego oczy zaczęły dziwnie błąkać
się wokoło, w poszukiwaniu zapewne jakiegoś sensownego punktu zaczepienia.
–
Tak... - zaczął nerwowo, ale mu przerwałem.
–
Więc, wybacz ojcze nieznany, ale muszę dołączyć do mojej rodzinny. -
Chciałem go obejść, ale nie było mi to dane. Przesunął się tak, by znów stanąć
na mojej drodze, co tylko podniosło u mnie adrenalinę.
–
I tak jej nie dostaniesz! - wysyczał przez zęby James.
–
Możesz wyrażać się jaśniej, bo przez twój węża akcent nic nie rozumiem. -
Dobrze wiedziałem, że chodzi o Bellę, ale chciałem go tylko podgrzać trochę.
Tak naprawdę, mam nadzieję, że uda mi się wyprowadzić go z równowagi, i że
zaatakuje mnie pierwszy. Mam zasadę, której się trzymam całe życie, nigdy nie
uderzam pierwszy, bo wtedy nie mogę tego uznać za obronę, tylko za atak. A to
już bardzo duża różnica, która jest bardzo ważna dla mnie jako lekarza. Nie
ukrywam jednak, że mam wielką ochotę przywalić mu w ten ironiczny ryj, za
wszystko co zrobił Belli, a przede wszystkim RosaAlie. Ale z drugiej strony, to
powinienem mu podziękować za to, że nie był w ich życiu.
–
Wiesz o kim mówię... - czekał na odpowiedź, której nie usłyszał. - O Belli!
Zawsze należała do mnie i zawsze będzie należeć. Czy to się tobie podoba, czy
nie, doktorku! Nie będzie twoja! - Był już na maksa wkurzony, trząsł się
strasznie, a przy tym wrzeszczał jak najęty. Jednak nie było to aż tak trudne, by
wyprowadzić go z równowagi... bardzo szybko tracił nad sobą kontrolę.
–
Po pierwsze, to dla ciebie... Panie Doktorze... - podszedłem jeszcze bliżej
w jego stronę. Nasze twarze dzieliły już tylko milimetry. - Po drugie, to nie
myślę, że Bella będzie moja... Ja to wiem na pewno... bo ona już jest moja... -
jego skronie zaczęły pulsować jak oszalałe. - I wiesz co jest w tym
najpiękniejsze? To, że ona kocha mnie równie mocno jak ja ją... - I wtedy stała
się rzecz niesłychana, osiągnąłem, to co chciałem, ale najgorsze było to, że
niespodziewanie i dość szybko zamachnął się by zadać mi cios. Udało mu się
prawie. Ledwie musnął mój pliczek, bo lekko się uchyliłem i to wystarczyło, by
się obronić. Więc mam czego chciałem, pierwszego ataku...
–
Tak cię prawda zdenerwowała... synku..., że zamiast naprowadzić naszą
rozmowę na inteligentny tor... ty używasz siły. Brak ci odpowiednich wyrazów?
Co?
–
No tak jakoś mnie wkurwiłeś...wiesz. Ale powiem ci palancie, że za
każdym razem kiedy będziesz ją pieprzył przypomnij sobie tą chwilę i co ci
teraz powiem... - nie dokończył, bo dostał mocny strzał w nos. Odchylił się
trochę, ale ku mojemu zdziwieniu roześmiał się i powiedział... - Ja waliłem ją
pierwszy! - Teraz już nie wytrzymałem i chciałem się rzucić na niego, ale mnie
rozproszył mnie mały szczegół. Przed moimi oczyma zrobiło się biało, a parę
sekund po tym, nastąpił dudniący przeraźliwy huk. Na początku myślałem, że
dostałem taki mocny cios od Jamesa, że zrobiło mi się biało przed oczami, a ten
odgłos, to trzask mojej złamanej żuchwy. Nic z tych rzeczy się jednak nie stało,
bo on nadal stał, a ja nie odczuwałem żadnego niewygodnego bólu jaki by po
takim uderzeniu wystąpił. Dziwne uczucie, naprawdę. Czuję się, jakbym stał w
samym środku szalenie, rozpętanej burzy, a tu... słońce świeci i niebo bez
chmurne, czy to nie dziwne.
–
Kurwa, co się dzieje? - zakląłem, bo już miałem dość tych wszystkich
dziwnych rzeczy, które się dzieją przez cały czas wokół mnie.
–
Najpierw RosaAlie, teraz znowu ta burza.
–
Co doktorku... bądź facetem, walcz... - Co? A no tak... zapomniałem, myśl
o tej burzy wytrąciła mnie z wątku.
–
Wiesz co? Nie chce mi się z tobą walczyć.., bo nie mam o co.
Rozumiesz! - Odwróciłem się i zacząłem iść. Naprawdę odechciało mi się z
nim w ogóle gadać. Jaki to ma sens? Przez te bezsensowne sterczenie z nim i
wymienianiem się głupimi, nikomu niepotrzebnymi zdaniami zmarnowałem
dużo czasu, a tam zaraz chowają moją córkę. Przecież nie chcę tego przegapić!
Wszystkie myśli wirowały w mojej głowie jak oszalałe, dostane obłędu od tego.
Zdawałem sobie sprawę, że nie będzie łatwo od niego od tak odejść i nie
myliłem się...
–
Tchórzysz? Nie wiedziałem, że taki jesteś. Prawie zacząłeś mi imponować
tą odwagą, a tu proszę... - zaczął się na cały głos śmiać, co nie powiem, ale
wkurwiło mnie i to na maksa. Odwróciłem się w jego stronę i zacząłem iść
szybko. Czułem, że moja adrenalina sięgnęła zenitu. Moja żuchwa była
strasznie sztywno ściśnięta, mięśnie mi drgały z podniecenia, że będą mogły
być w końcu wykorzystane pełną siłą.
–
To za Bellę i RosaAlie... gnido! - Krzyknąłem, zamachując się z całej siły,
uderzając go najpierw w twarz, a potem jeszcze z większą siłą w brzuch. Zgiął
się i zaczął kaszleć, trwało to parę sekund. Teraz, to na pewno mi już nie
przeszkodzi, by spokojnie odejść. Już miałem zamiar się oddalić, kiedy
usłyszałem krzyk ojca, który właśnie przekroczył próg głównych drzwi do
kościoła.
–
Edward! Co się dzieje? - wrzasnął, co rozproszyło moją uwagę na chwilę,
którą wykorzystał niemal natychmiast James. Wszystko działo się tak szybko,
że w mgnieniu oka poczułem potężny cios zadany mi prosto w skroń. Upadłem
na chodnik. Próbowałem otworzyć oczy, ale nie mogłem nic zrobić, miałem
ciemno przed oczami. Zacząłem ciężko oddychać. Kurwa, to bolało! Dlaczego
ja nic nie widzę, normalne zaćmienie mam.
–
Edward! - ktoś krzyczał, ale dałbym sobie ten obolały mój głupi łeb
uciąć, że to był żeński głos, który należał z pewnością do Belli. Chciałbym ją
zobaczyć, przytulić, o niczym innym teraz nie marzyłem, jak tylko o tym... -
Edward! - przerwał moje rozmyślenia jej piękny anielski głos.
† Bella †
–
Edward! Słyszysz mnie!
–
Tak, słyszę - wymamrotał tak, że w ogóle nie mogłam go zrozumieć.
–
Hej, kochanie - powiedziałam łagodnie, głaszcząc jego twarz. Po chwili
podniósł powieki i ujrzałam te jego śliczne oczęta. Zaczął mrugać, jakby się
wybudził z jakiegoś strasznego koszmaru. Jego źrenice były powiększone, a
oczy szeroko otwarte tak, jakby był czegoś przestraszony.
–
Przepraszam - wypowiedział to już dosyć dobrze wybudzonym głosem.
–
Za co? - zapytałam zdziwiona.
–
Za wszystko, za to, że jestem takim palantem! - Co? Nic z tego nie
rozumiałam, przecież niczego nie zrobił za co by mógł przepraszać. Nagle
usiadł i zmieszany zaczął się rozglądać po pokoju.
–
Co jest, gdzie ja jestem? - zmarszczyłam czoło, bo już naprawdę nic z
tego nie rozumiałam.
–
W domu.., a gdzie masz być! Usnąłeś w moich ramionach, spałeś prawie
półtorej godziny i to tak mocno, że od godziny staram się ciebie wybudzić byś
poszedł do łóżka.
–
Co? - zdziwienie i zakłopotanie malowało się na jego twarzy.
–
Kochanie, miałeś jakiś nie dobry sen? - usiadł i przetarł swoją twarz
rękoma.
–
Co? A tak... bardzo nie dobry. - Popatrzył przez okno tak, jakby szukał
odpowiedzi na nurtujące go pytania.
–
Powiedz mi, to ci ulży - usiadłam koło niego.
–
Nie... może innym razem. - Ciekawa byłam co mu się śniło, że tak go
wytrąciło z realnego życia.
–
No, już dobrze - ucałowałam go w policzek. - Idź się położyć do łóżka...
Tam jest o wiele wygodniej niż tutaj.
–
Pada?
–
Pada? No coś ty, przeszła taka mocna burza, że RosaAlie próbuje już od
godziny psa wyciągnąć spod łóżka... tak się boi.
–
RosaAlie?
–
No tak! Edward, idź już, bo dziwnie się zachowujesz... naprawdę. To był
ciężki dzień i wieczór.
–
Masz rację, chyba tak będzie najlepiej.
Podniosłam się i chciałam iść już do kuchni, by dokończyć wkładanie naczyń
do zmywarki i trochę ogarnąć ten bałagan, kiedy poczułam, jak męskie, silne
dłonie zaciskają się na mojej tali. Przyciągnął mnie do siebie mocno wtulając
moje plecy w swoją klatkę piersiową. Odchylił moje włosy tak, że ukazała się
moja naga, pulsująca szyja. Ucałował ją delikatnie przechodząc za ucho...
–
Stęskniłem się za tobą... - wyszeptał, po czym moje usta od razu
wykrzywiły się w duży uśmiech. Odwróciłam się w jego stronę i objęłam
mocno za szyję.
–
Tak... Nie wierzę, nie można śnić i za kimś tęsknić.
–
A ja sądzę, że można. - Musnął mnie delikatnie swoimi ustami. Po chwili
zaczął mnie tak zachłannie całować, jak byśmy nie widzieli się dłuższą
chwilę...
–
Może położysz się koło mnie? - wypowiedział radośnie, a zarazem
subtelnie.
–
Może...
–
Pragnę każdą część twojego ciała... - robi mi się gorąco.
–
Kochanie, nie mogę... - odpowiedziałam załamana. - Muszę jeszcze
dokończyć w kuchni i... - dalej całował mnie po szyi i ustach, nie pozwalając
mi dokończyć tego co chciałam powiedzieć.
–
I... - drażnił się.
–
I RosaAlie... muszę... ją... najpierw... położyć... - W końcu udało mi się
wytłumaczyć.
–
Rozumiem, kochanie, ale nie pozwolę ci się dzisiaj wykręcić. Dzisiaj
wieczorem jesteś tylko moja... - nie dokończył, bo mu przerwałam.
–
Ciii - położyłam mu swój palec na ustach. - Wiem, co chcesz powiedzieć,
ale nie musisz tak głośno kończyć, bo jeszcze RosaAlie usłyszy... chyba
czasami się zapominasz... - powiedziałam z zadowalającym uśmiechem na
twarzy.
–
I co z tego, niech moja córka wie, jak bardzo cię kocham! - Ten ostatni
wyraz niemal wykrzyczał, ale nie to wzbudziło ciepło na moim sercu.
–
Córka! - Niemal wykrztusiłam to słowo. Byłam w takim szoku, że nawet
nie wiem, jak mam to opisać.
–
Chyba nie masz nic przeciwko? - odchylił się ode mnie tak, by spojrzeć
mi prosto w oczy.
–
Nie... nie... no jasne, że nie... tylko zdziwiło mnie to... - znów nie dał mi
dokończyć.
–
Kochanie! Kocham cię bardzo mocno i wiesz o tym. Oddałbym życie byś
była szczęśliwa przez resztę swoich dni... każdą część twojego ciała zawsze
będę wielbić. Zakochałem się w tobie już pierwszego dnia, kiedy po raz
pierwszy spojrzałem w twoje źrenice. Zapragnąłem być przy tobie w każdej
sekundzie twojego życia. Kiedy poznałem cię, szpital stał się dla mnie drugim
domem. Wracałaś do domu na noc, kiedy RosaAlie była w szpitalu, a ja
czuwałem przy niej przez cały czas mając szeroko otwarte oczy, by tylko nic się
jej nie stało. Zakochałem się w niej, bo widziałem odbicie wspaniałej, silnej
matki. To dziecko należy całkowicie do ciebie i jeśli mi pozwolisz chciałbym
być jej ojcem. Obiecuje ci, że zrobię wszystko ,by jej włos z głowy nie spadł. -
Stałam przed nim, a łzy ciekły po moich policzkach jak oszalałe. W ogóle go
nie widziałam tak zaszły mi oczy łzami. Nie nadążały ich wylewać tak dużo ich
było. Najważniejsze, że były to łzy szczęścia. Szczęścia, którego pragnęłam
zawsze i od dawna. Boże, spraw by ode mnie się ono nie odwróciło.
–
Edward... - chciałam coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie.
–
Kochanie, nie płacz, proszę. - Zaczął ocierać moje łzy.
–
To ze szczęścia! Myślałam, że nie rodzą się takie osoby jak ty...
–
Przestań, to ty sprawiasz, że taki jestem.
–
Nie możliwe, ale chcę żebyś wiedział, że cię bardzo mocno kocham.
–
Ja ciebie też... Nie chcę żyć ani jednego dnia bez was. - Przytuliłam się do
niego mocno i zaczęłam całować w usta w myślach dziękując Bogu, że
postawił mi go na drodze.
–
Kochanie, mogę cię zapytać o coś?
–
No pewnie... zawsze i o wszystko.
–
Czy to co powiedziałeś... nie uważasz, że brzmiało jak... - urwałam,
zastanawiając się czy zapytać się o to.
–
Jak? Dokończ... proszę...
–
Oświadczyny? - On uśmiechnął się delikatnie i odparł...
–
Tak, w pewnym sensie tak, ale możesz to uważać za część pierwszą.
–
Pierwszą? A co będzie w drugiej?
–
W drugiej... hmm... odpowiedni pierścionek... a...
–
A w trzeciej?
–
Miałem już mówić, ale mi przerwałaś. W trzeciej będzie impreza na
której będą oficjalne oświadczyny.
–
Aha, tak sobie to wszystko wymyśliłeś...?
–
Tak... mam zaplanowany każdy szczegół.
–
O tak! A ja? Nie mam nic do powiedzenia?
–
Zaręczyny, to moja sprawa, ty zajmiesz się weselem, a jeśli chodzi o to,
że nie masz nic do powiedzenia, to się mylisz masz i jedno słowo jakie masz
powiedzieć to....
–
To.. co? - zaczęłam się droczyć
–
To „TAK”! - powiedział pewnie.
–
Taki jesteś pewien? Uważaj, bo to może cię zgubić.
–
To rozkaz! - Krzyknął żartobliwie, aż go RosaAlie usłyszała.
–
Mama, udało mi się! - Krzyknęła z góry.
–
Co ci się udało? - Wrzasnęłam z pytaniem.
Edward spojrzał na mnie poważnie, aż mnie przestraszył na początku tym
spojrzeniem.
–
Bella, powiedz mi szybko, czy RosaAlie ma twoją sukienkę na sobie? -
popatrzyłam na niego, nie wiedziałam o co mu w ogóle chodzi.
–
Ma... - odparłam niepewnie. - Bawi się już chwilę w niej, a o co chodzi? -
zapytałam, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Edward puścił mnie i zaczął
szybkim krokiem iść w kierunku schodów, które prowadziły na górę.
Odruchowo poszłam za nim, bo zdenerwowała mnie trochę ta szybka zmiana
nastroju.
–
Mama, patrz, wyszedł... - powiedziała RosaAlie, i zaczęła schodzić ze
schodów.
–
Kochanie, stój! - Wrzasnął Edward, na co przestraszona dziewczynka
zareagowała natychmiast. Chciała cofnąć stopę, która już była w połowie drogi,
by pokonać jeden stopień w dół. Na krzyk Edwarda, odruchowo cofnęła ją i
straciła balans zapewne przez psa, którego trzymała na rękach. Ja wpadłam w
trans, wszystko działo się jak w zwolnionym filmie. W mojej głowie
przemieszczały się klapki obrazu, sekunda po sekundzie. Edward zerwał się i
leciał w jej stronę pokonując schody co trzy stopnie. Złapał ją, ale i tak nie
udało mu się zostać w stabilnej pozycji. Zasłonił głowę RosaAlie swoimi
ramionami i lecąc do tyłu, upadł i zrobili razem koziołka, zlatując na dół. Ja
stałam jak jakaś nie normalna, nie wiedziałam co się właśnie stało. Moje
mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Mózg nakazywał iść, a mięśnie na rozkaz
nawet nie drgnęły. Stało się to tak szybko, że nie wiedziałam gdzie jestem.
–
Kochanie, jesteś cała - zapytał Edward RosaAlie.
–
Tak - odpowiedziała krótko przestraszona mała. Wstali obydwoje z
podłogi.
–
Ściągnij tą spódnicę kochanie, i nie zakładaj jej już, masz swoją, która
jest dopasowana do twojego wzrostu. - Pocałował ją w czoło.
–
Bella... - spojrzał na mnie i zaczął iść w moją stronę, a ja osłupiała stałam
tak i patrzyłam na niego, jak się przemieszcza, starając zrozumieć, co do mnie
mówi.
–
A... - tyle zdołałam powiedzieć.., a raczej wymamrotać.
–
Właśnie to mi się śniło, tylko nie tak się zakończyło... - nie usłyszałam co
powiedział dalej, ale to wystarczyło, by... no właśnie co? Nie wiem już nic nie
pamiętam, bo zrobiło mi się ciemno przed oczami i poczułam tylko ból po
bliskim spotkaniu z podłogą.
† Rozdział 23 †
† Edward †
–
„ A jednak to był tylko straszny sen ” - pomyślałem półgłosem
siedząc przy łóżku Belli. Nie mogę przestać myśleć o tym wszystkim. Po
tym co wydarzyło się zeszłego późnego wieczoru na moje niestety
skromne rozumowanie, to zbyt wiele. Gdy obudziła mnie Bella byłem w
szoku, to wszystko co mi się śniło było takie realne i prawdziwe. Nawet
jeśli chodzi o odczucia Belli w tej kwestii, widziałem wszystko jej
oczyma, tak jakbym był w niej... hmm... To nie wyobrażalne!
Boże, jak przyjemnie się wybudzić z takiego koszmaru i poczuć się
kolejny raz wspaniale. Wiedzieć, że nasz świat się nie zawalił. Możemy
być szczęśliwi razem we trójkę...
–
Edward – wymamrotała moja ukochana, tak, jakby przez sen.
Pogłaskałem ją delikatnie po włosach, tak jak to lubi. Musiałem uważać,
bo kiedy zemdlała uderzyła się mocno w głowę.
–
Ciii... śpij sobie – zaczęła się niespokojnie kręcić na pewno przeżywa
wczorajszy wieczór.
–
Nie chcę – wyszeptała.
–
Musisz odpocząć, możesz być osłabiona po tych wszystkich
wydarzeniach i troszeczkę skołowana. - Nie pomogły moje wyjaśnienia,
otworzyła swoje przepiękne oczęta. Mrugała nimi przez chwilę, by źrenice
przyzwyczaiły się do światła.
–
Gdzie ja jestem?
–
W szpitalu! - Na jej twarzy malowało się zaskoczenie.
–
Dlaczego? Co się stało?.... Boże, nic nie pamiętam! - zaczęła
nerwowo.
–
Jesteś tutaj, bo chciałem być pewny, że nic ci nie jest, by sprawdzili
czy wszystko w porządku. Zemdlałaś wczoraj wieczorem i przy upadku
musiałaś się porządnie uderzyć, można to było stwierdzić po odgłosie jaki
usłyszałem. Przestraszyłem się... i to nie na żarty.
–
Boli mnie strasznie głowa i bark trochę. - Dotknęła części ciała gdzie
odczuwała ból. - Auu! – krzyknęła cicho.
–
Wiem, że boli, kochanie, ale wszystko jest w porządku. Sprawdził to
specjalista. Niczego nie złamałaś, potłukłaś się tylko troszkę.
–
Edward! Co się wczoraj stało...? - Wiedziałem, że wcześniej czy
później o to zapyta. Myślałem nad tym całą noc, jak mam jej to wszystko
wytłumaczyć. Spuściłem głowę, w duchu zacząłem się mocno
denerwować. Co mam do cholery zrobić... co powiedzieć? Mam oznajmić
jej, że śnił mi się pogrzeb naszego dziecka, przecież zadam jej cios w
samo serce. Wiem, że ja na pewno nie chciałbym o tym słyszeć.
–
Kochanie, nie wiem, jak mam ci to wszystko wytłumaczyć? - Nastała
cisza. Nie trwała ona zbyt długo, ale muszę tchórzliwie się przyznać, że to
nie ja ją złamałem...
–
Spróbuj... Zachowałeś się tak, jakbyś wiedział, że to się wydarzy, to
mnie zaskoczyło. Kiedy usłyszałeś, że RosaAlie ma zamiar schodzić ze
schodów, stałeś się blady i przerażony. Nie wiem... może ja to tak tylko
odebrałam...
–
Nie... masz absolutną racje! Tylko widzisz... ja nie wiem, jak mam ci
to zrozumiale wyjaśnić... - przysunąłem jeszcze bliżej swoje krzesło do
łóżka, by być bardzo blisko mojej ukochanej.
–
Odważnie... w końcu to był tylko sen.
–
Widzisz, ten sen mógł się stać rzeczywistością. Śniło mi się
dokładnie to samo i praktycznie od tego zaczął się ten sen. - Wziąłem
głęboki oddech. - RosaAlie spadła ze schodów. Była ubrana w twoje tutus,
potknęła się i... uwierz, nie skończyło się to tak jak wczoraj.
–
To znaczy? - zapytała już złamanym głosem.
–
Jezu, Bella, nie wiem czy ci to wszystko mówić... - złapałem się za
głowę rozczochrując sobie włosy, pozostawiając je w nieładzie. - To nie
był miły sen.
–
Dam radę... naprawdę.
–
W moim śnie RosaAlie nie przeżyła tego wypadku... - Co ja do
jasnej cholery robię, przecież to jest nie normalne. Oczy Belli
poczerwieniały i zaszły łzami, ale żadnej nie uroniła.
–
Gdyby ci się to nie przyśniło ona by spadła i... - przerwałem jej, by
nie kończyła swojego zdania.
–
Bella, proszę, skończmy już, bo to nie ma teraz największego
znaczenia. RosaAlie jest z Jasperem w domu, ma się dobrze i to jest
najważniejsze, reszta się nie liczy.
–
Ale ja chcę wiedzieć wszystko! - Nie dawała za wygraną, a ja głupi
nie umiem jej odmówić.
–
Śniło mi się wszystko związane z przygotowaniami do pogrzebu,
nawet widziałem niektóre momenty twoimi oczyma. Tak, jakbym był w
tobie, nie wiem, jak dokładnie ci to wytłumaczyć, ale tak było. To
wszystko było takie dziwne i prawdziwe. Było mi smutno, nie wiedziałem
jak mam się zachować. Co mówić, czego nie, by ciebie to nie uraziło.
Czułem taki ból po stracie RosaAlie, jakbym chował własne dziecko i
jednocześnie stratę, że nie może już uczestniczyć w naszym wspólnym
życiu. Żal mi było jej i ciebie. Byłbym gotów oddać życie, tylko dlatego
byś była szczęśliwa, a wiadomo nie mogłabyś być, gdybyś nie miała
swojej córki przy sobie.
–
Tak, to prawda, ale również nie byłabym szczęśliwa, gdybym nie
miała ciebie. - Podparła się na łokciach i uniosła troszkę do góry ciało. -
Co było dalej?
–
Jakbyś mi nie przerwała, to bym mówił dalej. - Uśmiechnąłem się,
by wzięła to żartobliwie. - W kościele pokłóciliśmy się o to, że ja nie
widziałem RosaAlie w trumnie a ty tak. Myślałem, że chcesz mnie
doprowadzić do jakiegoś obłędu, zrobić ze mnie wariata. Teraz, jednak już
rozumiem, że nie widziałem jej, bo miałem jej nie widzieć. Ona żyła i ode
mnie zależało to czy ona się tam znajdzie, czy nie. Chyba tak to sobie
należy tłumaczyć.
–
To był proroczy sen... chyba - powiedziała zamyślona. Była gdzieś
daleko myślami. - Boże, nawet nie chcę myśleć co by było, gdybym ciebie
nie obudziła...
–
Przestań już o tym myśleć, co by się stało gdyby... w ogóle przestań
o tym rozmyślać.
–
Chyba masz rację! - Uścisnęła moją dłoń.
–
A wiesz co było najlepszym momentem w moim śnie?
–
Co? - powiedziała zaskoczona i jednocześnie z ciekawością w głosie.
–
To o czym marzyłem już od dawna... walnąłem Jamesa w jego
brzydki ryj. - Bella parsknęła śmiechem, co ucieszyło mnie. Chyba zaczęła
brać to wszystko za bajkę, która ma zawsze dobre zakończenie.
–
Jak to? Skąd on miałby się tam niby wziąć?
–
Zaprosiłaś go! Nawet pozwoliłaś mu zapłacić za pogrzeb...
–
Nie zrobiłabym tego, nigdy! To po pierwsze, a po drugie, to w ogóle
by się tym nawet nie zainteresował. On chciał ją zabić, zanim się urodziła!
- zaskoczyła mnie tą odpowiedzią. Co ona miała na myśli mówiąc to.
–
O czym ty mówisz? - zapytałem zaskoczony.
–
Jak powiedziałam mu, że jestem w ciąży, to... myślałam, że będzie
się cieszył, a on... bez chwili zastanowienia bez jakiegokolwiek
zająknięcia zaproponował mi... co ja mówię, rozkazał mi natychmiast
usunąć to dziecko.
–
A, rozumiem, nie musisz nic więcej mówić.
–
Ale chcę. Byłam w szoku, nie spodziewałam się czegoś takiego po
nim...
–
Hmm, dlaczego ja nie jestem zaskoczony? - przerwałem jej.
–
Edward! - Usiadła, złapała mnie za rękę i z dużą powagą na twarzy
mówiła dalej. - Jasper nie może się o tym dowiedzieć...
–
O czym? - wyrwało mi się nie dając możliwości by mówiła dalej.
–
O tym, że James kazał mi usunąć ciąże... oni tego nie wiedzą.
Powiedziałam im, że James odszedł po tym jak się dowiedział o dziecku,
ale to nie prawda, to ja kazałam mu się jak najszybciej usunąć z mojego
życia. Wywaliłam go z domu i ku mojemu zdziwieniu nie stawiał oporu.
–
Zdaję sobie sprawę...
–
No tak było i musi to zostać między nami.
–
Zrozumiałe... nie chcę mieć szwagra w więzieniu – zaśmiałem się, bo
przez głowę przeleciał mi obraz, co Jasper zrobiłby Jamesowi.
–
No właśnie, on by go przecież zabił. Cieszę się kochanie, że spełniłeś
swoje marzenie związane z Jamesem. - Uśmiechnięta pogłaskała mnie po
twarzy, a następnie dała lekkiego całusa.
–
No nie do końca – odpowiedziałem uśmiechem.
–
Jak to?
–
Nie skończyło się super, bo... on mi oddał i to z taką siłą, że...
–
No, że co? - nie mogła się doczekać odpowiedzi.
–
Że obudziłem się w salonie. - Obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem.
Kocham jej śmiech, mógłbym słuchać go całymi dniami.
–
Już nie musisz nic mówić... Byłeś zły na mnie, że obudziłam cię w
takim momencie i nie miałeś szansy na odwet?
–
Nie... byłem szczęśliwy, że mogłem się wybudzić z tego koszmaru i
zobaczyć ciebie taką jak zawsze uśmiechniętą no i seksowną ze ścierką w
ręku... - nie dokończyłem, bo delikatnie musnęła mnie ręką w głowę
–
Jesteś moim bohaterem...
–
A dostanę całusa?
–
Pewnie! – krzyknęła, i od razu poczułem jej ciepłe wargi na swoich,
były trochę spierzchnięte.
–
Kochanie, chce ci się pić? - zapytałem po chwili.
–
I to bardzo, ale nawet zapomniałam o wodzie przez to wszystko. –
Przycisnąłem przycisk wzywający pielęgniarkę, który znajdował się przy
łóżku Belli.
–
A jeść? Jesteś głodna?
–
Nie – wykrzywiła się od razu. – Muszę dbać o linię. Chyba nie
chcesz mnie grubej za żonę.
–
Pewnie, że chcę! – zażartowałem.
–
Powiedz mi jak tam RosaAlie?
–
Dobrze, nie wspomina wczorajszego wieczoru. Spała dobrze
podobno aż do 10 am. A... i ma zakaz zakładania długich spódnic.
–
Ooo, tak, to dobrze. Mam nadzieję, że posłuchała tatusia... - Po tych
słowach zrobiło mi się ciepło na sercu. Chcę to słyszeć codziennie po
kilkanaście razy.
–
Ja też – odpowiedziałem krótko ze wzruszeniem w głosie. Przerwało
nam pukanie do drzwi.
–
Proszę – zaprosiłem uprzejmie.
–
Dzień dobry – powiedziała pielęgniarka – O, pan doktor Cullen.
–
Dzień dobry, Sofio.
–
W czym mogę pomóc?
–
Poprosimy o coś do picia, wodę no i jakiś może sok... cokolwiek byle
było mokre – puściłem uśmiech w jej stronę.
–
Dobrze, zaraz będzie. Mam rozumieć, że coś specjalnego?
–
Może być. - Wyszła z pytającym wzrokiem. Te babska są okropne
wszystko by chciały wiedzieć, kto z kim i za ile. Widziałem tą palącą
ciekawość w jej wzroku. Zawsze ciekawi mnie, dlaczego ludzie nie
zainteresują się własnym życiem, tylko za wszelką cenę by weszli w cudze
i to z ciężkimi buciorami.
Po niespełna minucie była z powrotem z tacą w ręku, na której znajdowała
się szklana duża butelka soku marchewkowego i dwie szklanki. Położyła
ją na stoliku szpitalnym zaraz koło łóżka.
–
Coś jeszcze panie doktorze, może... - przerwałem jej chamsko, bo
będzie to trwało wieczność.
–
A wodę? To już sam po nią pójdę. Dziękuję.
–
Pani powinna teraz pić dużo soków, by... pozbyć się tej anemii. -
Bella zmarszczyła czoło. Nic z tego nie rozumiała ja zresztą też.
–
Jakiej anemii? - zapytałem szybko.
–
Spokojnie, nic takiego. Dr. Lee pana szuka i wszystko panu
wytłumaczy. Jest w gabinecie ordynatora. - Uśmiechnęła się i wyszła
szybko.
–
Zaraz to sprawdzę, kochanie... zaraz przyjdę. - Miałem już
wychodzić, kiedy do pokoju wpadła cała rodzina włącznie z małą
RosaAlie. Wziąłem ją na ręce i ucałowałem mocno, po czym posadziłem
ją na łóżku Belli, by mogła się nacieszyć małą.
–
Wychodzisz? - zapytał Jasper.
–
Tak, muszę coś sprawdzić. Muszę iść do gabinetu ojca do Dr. Lee,
podobno mnie szuka, jak powiedziała pielęgniarka w sprawie wyników
krwi.
–
Po co robili Belli badanie krwi? - zmarszczył brwi.
–
Jasper, zawsze robią kiedy przywożą kogoś do szpitala. Nie ważne z
jakiego powodu. Przez krew można się dowiedzieć wszystkiego. Czy
pacjent jest chory czy zdrowy wiesz, chodzi mi na przykład o choroby
zakaźne typu AIDS albo HIV... - przerwałem powoli wpatrując się w
niego. Był zamyślony.
–
Jasper... Jasper... słuchasz mnie?
–
Tak... tak, tylko Edward! Człowieku... ja nie mogę przestać myśleć o
tym co mi powiedziałeś wczoraj, o tych wszystkich wydarzeniach... -
pokręcił głową. To wszystko co miało miejsce.
–
Daj spokój musimy o tym zapomnieć...
–
No postaram się. A Alice, Ed mówię ci myślałem, że z nią również
trzeba będzie jechać do szpitala wpadła w taką panikę... Nie chcę nawet
myśleć, co by się stało gdyby... Koniec już o tym. - Poklepałem go po
ramieniu, by wiedział, że w pełni się z nim zgadzam.
–
Zaraz wracam... pogadaj z siostrą, rozweselcie ją jakoś...
–
Edward, poczekaj...
–
No? Co jeszcze?
–
Słuchaj, siedziałeś tu całą noc... może chcesz iść się przespać, a my
tu posiedzimy trochę. RosaAlie nacieszy się mamą w międzyczasie.
–
Myślę, że nie ma takiej potrzeby. Bella wyjdzie jeszcze dzisiaj, prócz
paru siniaków, obolałego ramienia i guza na głowie nic jej nie jest i nie
widzę powodu, dla którego by ją tu chcieli zatrzymać. Sądzę, że to
kwestia... dwóch godzin nie więcej.
–
Skoro tak mówisz, jak tam chcesz. Może faktycznie nie opłaca ci się.
–
Jasper, muszę iść, bo jak Lee gdzieś wsiąknie, to będę go szukał do
czasu, kiedy sam mnie nie znajdzie... Rozumiesz?
–
Pewnie... już cię nie przytrzymuję.
Zapukałem do drzwi gabinetu ojca. Ku mojemu zaskoczeniu odezwał się
głos lekarza, którego szukałem, co wskazywało na obecność jego osoby w
tym pokoju.
–
Dzień dobry.
–
Cześć, Edward. Czekam na twojego ojca, kończy jakąś operację.
Musimy pogadać.
–
Ja i ty czy ty i mój ojciec? - zapytałem skołowany.
–
Nie, no z twoim ojcem. Wiesz, potrzebuję wolne, muszę gdzieś
zabrać żonę. Mamy dziesiątą rocznicę ślubu.
–
Okrągłe lata... pięknie, gratuluję oby tak dalej.
–
No sam się dziwię jak to wytrzymałem. - Zaśmiał się. - Lekarz, to
jednak dobry zawód. Masz nie małą kasę, nie ma cię w domu za często,
cóż chcieć więcej? - Zaśmiał się, ja również to zrobiłem, ale tylko dlatego,
by dotrzymać towarzystwa. Ja wolałbym być w domu jak najwięcej. Może
on też tak chciał na początku... a tam, będę się pogrążał w czyjeś życie.
–
Słuchaj, chciałeś mnie widzieć, podobno masz wyniki.
–
No tak, mam, proszę. – Podał mi kilka świstków papierów złączone
w jedno spinaczem. Wpatrywałem się w wyniki przez dłuższą chwilę.
–
Hemoglobina... poniżej dziesięciu gram..., czerwone krwinki...,
hematokryt... - popatrzyłem na niego wilczymi oczami – pomniejszone!
–
Aha... czytaj dalej – nakazał.
–
Spadek kwasu foliowego?
–
No, no, dalej.
–
MCV, obniżony... - zrobiło się cicho. - TIBC... p o d w y ż s z o n y!
–
Brawo. Już daj spokój nie czytaj więcej, bo na zawał mi tu padniesz,
a twój ojciec ma operację i nie będzie wstanie ci pomóc.
–
Aha... - zaszokowany wpadłem w trans.
–
Wiesz co to oznacza?
–
Wiem! Będę ojcem! - Objąłem go mocno poklepując po plecach.
Moja radość sięgnęła zenitu. - Kurde, stary, będę ojcem! Będę ojcem...
rozumiesz? OJCEM! - zacząłem krzyczeć powtarzając w kółko to słowo,
które tak pięknie brzmiało i dotychczas nie miałem z nim nic wspólnego.
W tym momencie wszedł do gabinetu mój ojciec. Spojrzałem na niego
radośnie.
–
Co tu się dzieje... Edward! - podszedłem szybko do niego i podałem
wyniki badań Belli.
–
Będę ojcem! - krzyknąłem mu do ucha.
–
Uspokój się, Edward... daj mi spojrzeć. - Ojciec wsunął swoje
profesorskie okulary na nos i kartka po kartce zaczął je wertować.
Przejeżdżając swoim wzrokiem z góry na dół, mrucząc przy tym coś pod
nosem. Przy ostatniej stronie jego usta wykręciły się w szeroki uśmiech. -
Będę dziadkiem! Ha... ha. – Rzucił mi się w ramiona.
–
A ja ojcem!
–
A ja dziadkiem!
–
A ja ojcem! - Cieszyliśmy się na przemian.
–
Nie, no wspaniale... dwóch wariatów w jednym gabinecie! Ludzie,
pomyliliście oddziały... psychiatryk w tamtą stronę. Może zaprowadzę –
zaproponował Lee.
–
Chodź tu, niech cię ucałuję – powiedziałem żartobliwie. Ten zaczął
uciekać wokół biurka, przekomarzając się ze mną.
–
Odejdź! Świrze... ja nie brałem w tym udziału, to nie moja zasługa.
Siebie całuj – powiedział, śmiejąc się jak nienormalny.
–
To, że nie brałeś udziału, to masz szczęście... Wtedy nie było by tak
wesoło – odpowiedziałem również żartobliwie.
Ojciec usiadł za biurkiem w dalszym ciągu wpatrując się w wyniki.
–
To najwspanialsza wiadomość. Już widzę minę twojej mamy...
będzie taka szczęśliwa. - Ojciec zaczął ocierać oczy. Czy on płacze, czy mi
się wydaje? Nie! Nie wydaje mi się on naprawdę płacze ze szczęścia.
–
Wszyscy będą szczęśliwi. Kurde, nie mogę w to uwierzyć!
–
E... tam, Edward, przeżywasz jakbyś odkrył jakiś cud świata, ale
muszę cię rozczarować i jednocześnie uświadomić, że to nie jest takie
trudne do zrobienia – dalej ciągnął żart Lee.
–
To jest lepsze niż odkrycie cudu świata, i to znacznie. - Wstałem i
zacząłem iść w stronę drzwi.
–
A ty gdzie, Edwardzie? - spytał ojciec.
–
Jak to gdzie, do matki mojego dziecka!
–
Aha... ja później dołączę, jak się trochę ciszej zrobi. – Zaśmiał się.
–
Nie ma sprawy. A RosaAlie przyszła z Jasperem.
–
Ucałuj ją i powiedź, że zaraz przyjdę.
–
Ok, powiem.
–
Edward! - zatrzymał mnie nagle.
–
Tak? - zapytałem krótko, bo nie mogłem się doczekać aż stąd wyjdę i
podzielę się z Bellą tą wspaniałą nowiną.
–
Mogę powiedzieć mamie? - popatrzyłem na niego już bardziej
poważnie i rzekłem:
–
Możesz powiedzieć całemu Światu! Niech wiedzą jaki jestem
szczęśliwy. - W końcu wyszedłem i zacząłem szybko iść do pokoju Belli.
† Rozdział 24 †
† Edward †
Biegnąc z całych sił w kierunku pokoju, gdzie leżała moja ukochana moją
duszę zalewało szczęście i radość z faktu, że będę ojcem. Nigdy nie
planowałem zostać ojcem, dlatego że nie znalazłem odpowiedniej kobiety,
może nie tyle co kobiety, co miłości i prawdziwego uczucia do płci
przeciwnej. A teraz, gdy to się stało wierzę, że wystarczy tylko znaleźć
odwzajemnioną miłość, taką prawdziwą, a wszystko inne samo się ułoży.
Nie musimy planować. Kiedyś właśnie nad tym się zastanawiałem...
Ludzie planują, bo chcą swoje życie w jakiś sposób ulepszyć, zmienić,
nadać koloru. Przez najbliższe miesiące będę obserwował i czuł, jak z
tygodnia na tydzień rośnie nasze dziecko w brzuchu najwspanialszej matki
na świecie. Myślami wybiegam w przód... może za wcześnie? Nie mogłem
się powstrzymać i równocześnie doczekać, kiedy to nastąpi. RosaAlie
będzie miała rodzeństwo,... będziemy tworzyć szczęśliwą rodzinę.
Po chwili zorientowałem się, że moje nogi odmawiają posłuszeństwa i
zwalniają tempa. Zatrzymałem się i przytrzymałem ręką ściany, by wziąć
parę głębszych oddechów, a następnie oparłem się plecami o nią, po czym
zacząłem się obsuwać. Złapałem się za klatkę piersiową, bo poczułem
paraliżujące ukłucie, które dobrze znałem z nauki i praktyki. Ręce mi
drętwiały. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć! Tylko nie teraz! Przez te
parę miesięcy moje życie zmieniło się diametralnie. Zacząłem tak po
prostu żyć. Togo czego zawsze szukałem i pragnąłem przez ostatnie pięć
lat miałem praktycznie pod nosem wystarczyło tylko ręką sięgnąć. Zawsze
tak jest, że ze wszystkim idziemy trudniejszą drogą, bo wydaje nam się, że
to co cięższe do zdobycia jest lepsze, a to niestety nie prawda. Kiedy
dochodzimy do tego stwierdzenia często jest już niestety za późno. Czy
właśnie na tym polega życie? Zawsze się zastanawiam, czy człowiek po to
się rodzi aby szukać szczęścia, a gdy ma je już w garści jest koniec!
Wszystko czego się uczymy, przez co przechodzimy... czy zdążymy to
wykorzystać... i przede wszystkim przekazać naszemu potomstwu, które
zapewne nie będzie chciało nas w ogóle słuchać? To jest nie ważne ja chcę
to widzieć!
Przed oczyma pociemniało mi, a zza granic między życiem a jawą
dochodzą do mnie głosy... przeradzają się one w krzyki, których już nie
potrafię zrozumieć.
Jestem spokojny, ale gdzieś głęboko we mnie czuję, że zaczyna się rodzić
strach. Boję się! Tylko czego? Na pewno nie śmierci raz ją widziałem i
wiem, że można z nią negocjować.
Pamiętam jak dziś, mój pierwszy pacjent, który pozwolił mi się wykazać i
obdarzył mnie tak dużym zaufaniem powierzając swoje serce w moje ręce.
Prócz własnej wiedzy nie miałem nic co mogłoby go przekonać. A mimo
tego polegał na mnie i dał mi szansę sprawdzenia się.
Pamiętam jego słowa do dzisiaj...
–
Panie doktrze niech się pan nie boi uda się!
–
Mam taką nadzieję i zrobię wszystko by tak było!
–
Jeśli nie... t niech pan wie, że dam panu czas... spokojnie
–
Tutaj nie ma czasu...
–
Jest! I t bardzo dużo!
–
Ile?
–
Tyle ile będzie tzeba... Bo wie pan, powiem panu coś w tajemnicy.
Śmierć nie jest zła tzeba tlko z nią umieć rozmawiać!
–
Co proszę... nie rozumiem.
–
Ze śmiercią można negocjować...
–
W jaki sposób?
–
Śmierć nie następuje, dlatgo że jest koniec i Bóg tak chce... Śmierć
następuję, bo my jej chcemy. Zapamiętaj, kiedy będziesz w takiej
sytuacji nie mów jej co jeszcze chciałbyś zrobić lub przeżyć..., bo t
nie od ciebie zależy. Powiedz co przeżyłeś cudownego i chciałbyś by
t życie do ciebie wróciło. Opowiadaj o szczegółach czego będzie ci
brakowało, ale tak, by śmierć poczuła dokładnie taką samą tęsknotę
za tm co t. Nie przepraszaj za t co złego zrobiłeś t nic nie zmieni
i w niczym nie pomoże. Nie rób z siebie ofary, tlko człowieka
szczęśliwego i wdzięcznego, że w ogóle się urodziłeś. Pamiętaj, tlko
widok, smak, dotk, szczęście, miłość, przytzyma cię przy dalszym
życiu...
Mam tylko nadzieję, że dokończył swoją wypowiedź, zanim narkoza
zaczęła działać. To co mówił dla nie jednego wyda się głupie i kpiną, ale
mówił o tym tak poważnie..., że mu uwierzyłem. W czasie operacji
traciliśmy go dwa razy. Pierwszy raz nie trwał zbyt długo, bo po zaledwie
dwóch elektrowstrząsach przywróciliśmy go do życia niemal natychmiast.
Za to za drugim razem, było gorzej... Zmierzaliśmy ku końcowi, kiedy
przestało bić mu serce. Przestraszyłem się, bo wiedziałem, że jeden raz
może się zdarzyć i bywa nie groźny, ale jeśli dzieje się to ponownie nie są
to żarty. Kiedy wykonywałem masaż serca swoimi rękami w głowie
powtarzały mi się przez cały czas jego słowa. Wciąż te same: „... dam
panu czas... Spokojnie”. Nie docierało nawet do mnie to co mówili do
mnie koledzy, którzy byli ze mną na sali. Kazali mi się poddać.
Powtarzając wciąż, że: ”... to koniec... on nie żyje”. Jednak ja się nie
poddałem. Raz spoglądałem na jego zadowoloną twarz raz na serce, które
pompowałem w dłoniach, przeklinając i zarazem wołając go, by do nas
wrócił. Po niespełna dwóch minutach powrócił rytm serca, ale tym razem
z mocniejszym biciem.
Operacja powiodła się, żyje do dzisiaj i miewa się znakomicie. Pisze
czasami do mnie na święta. Najciekawsze jest to, że kiedy zapytałem go co
się stało odpowiedział mi krótko...
–
Przecież ci mówiłem, że dam ci czas i ci go dałem..
–
No tak... tlko, że odszedłeś bez żadnej przyczyny. Nic się nie działo.
Wszystko przechodziło jak należy... nie popełniłem żadnego błędu...
–
To ja popełniłem bardzo duży błąd w życiu i t moja winna...
Tak właśnie zakończyła się nasza rozmowa na ten temat. Nie pytałem go o
więcej ani on nic nie powiedział. Zostawił mnie w niepewności.
Co ja mam teraz robić? Zaczynałem się lekko denerwować. Co się stanie,
kiedy mi nie da ktoś wystarczająco czasu. Najdziwniejsze jest to, że
czułem się, jakbym zawiesił się w jakiejś ciemnej próżni. Nikogo nie było,
nic się nie działo, niczego nie czułem, tylko cisza i spokój. Hałas robiły
moje myśli.
Gdziekolwiek nie spojrzałem w tej ciemności, to widziałem biały napis
tego co przed chwilą pomyślałem. Krążył pomału, jakby był w jakimś
wirze. Kiedy była to świeża myśl tworzył się duży, wyrazisty. Po paru
sekundach oddalał się. Wir pochłaniał litery. Czy tak się właśnie ulatniają
nasze myśli. Czułem się dziwnie... czytając to co myślę. Było to nawet
bardzo dziwne. A może... NIE...! To głupie.., ale może to ktoś inny pisze
dla nas nasze życie i w ten właśnie sposób kieruje wszystkimi myślami i
postępowaniem. Zastanawiałem się nad tym, jak ludzie, którzy przeżyli
śmierć kliniczną stworzyli teorię światła... jasnego, ciepłego i głosu, który
do nich mówił. To w niczym nie przypominało tego co opowiadali... czy
zatem śmierć kliniczna od śmierci naturalnej... różni się? Może ja po
prostu nie idę w kierunku nieba... Tylko za co? Czy aż tak bardzo byłem
złym człowiekiem?
Nie wiem, jak długo się nad tym wszystkim zastanawiałem, ale doszedłem
do jednego faktu... zdałem sobie sprawę, że umieram i najgorsze jest to, że
zaczynałem się pomału z tym losem godzić. Pomimo że było tu
niewyobrażalnie cicho, aż za cicho, co było naprawdę przerażające.
Czemu zastanawiam się nad sobą? Dlaczego nie mogę zatęsknić za Bellą i
moim życiem, które dobiega końca? Mój mózg nie może już tego pojąć...!
Nagle, kiedy to powiedziałem ukazał się napis, ale całkowicie inny. Był za
mgłą i przybierał bardzo ostry czerwony kolor. Obchodziłem go ze
zdziwieniem... bo to nie moja myśl, to nie moje słowa...
„Panie Boże, jeśli tam jestś nie odbieraj mi go!!! Błagam cię!!!
Z każdym następnym wyrazem moje serce bolało coraz bardziej, ponieważ
zdałem sobie sprawę, że to modlitwa Belli! Czyli już wie... już wiedzą!
–
Bella, kocham cię...! - starałem się wykrzyczeć, ale ku mojemu
zdziwieniu nie wydobył się ani jeden dźwięk z moich ust. Czułem się jak
w pantomimie, gdy nagle pojawił się biały napis tego co powiedziałem.
Oplatał się o modlitwę Belli.
„Edward! Kocham cię... Zostań ze mną! Nie odchodź.
Proszę cię... kochanie. Słyszysz! Do cholery jasnej nie zostawiaj mnie”
–
Ja nie chcę... Pragnę być na zawsze z tobą i z naszymi dziećmi... - Stała się rzecz dziwna,
bo dopiero teraz moje ciało, przeszył ból utraty tego wszystkiego. Przypomniałem sobie słowa jakie
powiedział mi mój pacjent, zanim zasnął:
”...t
ylko widok, smak, dotk, szczęście, miłość przytzyma cię przy
dalszym życiu.”
I w tym momencie zatęskniłem praktycznie za wszystkim. Za wszystkim
co tworzyło nas. Za wszystkimi, którzy uczestniczyli w naszym życiu.
Największą tęsknotę poczułem przede wszystkim za Bellą. Jej wyglądem
podczas snu, takim niewinnym, spokojnym. Pierwszym, zamglonym
spojrzeniem zaraz po przebudzeniu. Za tym, jak jej usta układają się w
szczery uśmiech, zanim jeszcze cokolwiek powie. Za pocałunkiem, kiedy
jej wargi delikatnie, subtelnie dotykają moich... Są takie idealnie
dopasowane. Za poziomkowym smakiem jej pomadki. Za kształtem jej
twarzy..., za pracą jej mięśni policzkowych, które harują nad tym, by jej
uśmiech był jeszcze bardziej szczery. Szerszy do tego stopnia, by ukazać
perfekcyjne, perłowe zęby. Za tym, jak poprawia swoje włosy, gdy nie wie
co ma zrobić z rękami. Za tym, jak wypowiada moje imię w każdej
sytuacji. Za tym, jak wrażliwa jest jej skóra po dotyku. Za czerwonym
rumieńcem na jej policzkach. Za pożądaniem. Za ciężkim oddechem
podczas seksu. Za pozą ciała, którą przybierała podczas orgazmu oraz
dźwiękami, które wydobywała. Za słonym smakiem jej podnieconego
ciała. O Boże... jak chciałbym ją dotknąć, teraz. Będzie mi tego
wszystkiego brakowało. Będzie mi brakowało moich drżących palców,
kiedy rozpinam jej spodnie lub biustonosz. Będzie mi brakowało każdego
miesiąca, tygodnia, dnia, każdej godziny, minuty oraz sekundy bycia z nią.
Zawsze mówimy, że nie będziemy skłonni żyć dalej bez danej osoby, ale
jeśli tak ma wyglądać życie po śmierci... to jaki sens ma w ogóle życie?
Tęsknota za tym wszystkim torturuje moje ciało i umysł. Zadaje ból
bardzo trudny do opisania, żadne słowo nie opisze dokładnie tego co
czuję. Nie wiem ile to będzie trwało, ale jeśli ma to trwać całą wieczność...
to... to... ja chcę zapomnieć! Chcę zapomnieć wszystko, nie chcę
pamiętać! Czy na tym polega życie? Starasz się by żyć jak najlepiej
potrafisz, budujesz wspomnienia, historię, uczucia, odczucia... po to by
móc za czymś tęsknić po śmierci dotąd, aż twoja dusza się nie wypali?
Jeśli tak właśnie jest... to żałuję, że w ogóle się urodziłem.
Kiedy to powiedziałem usłyszałem przeraźliwie głośne stuknięcie,
podobne do odgłosu otwieranych potężnych, metalowych drzwi w dużej
pustej komnacie. Przestraszyłem się! Niczego nie widziałem ani nie
słyszałem. Z dala zaczęło dochodzić do mnie ogromnie jaskrawe światło.
Czy to jest właśnie koniec? Czy tak to wygląda. A może to początek
czegoś nowego!
† Bella †
–
Wytrzymaj jeszcze, kochanie, zaraz stąd pójdziemy. - Zaczęłam
uspokajać RosaAlie, bo nie mogła znaleźć sobie miejsca. Była już bardzo
znudzona, dlatego nie obwiniam jej za to, że chciała już iść. Szpital nie jest
ulubionym miejscem dzieci, a już na pewno nie mojej córki. To miejsce
przypomina jej o nie tak dawnym wypadku.
–
Mama ja już chcę... - skomlała.
–
Bella, może ja ją wezmę do domu i tam poczekamy... Co? –
zaproponował Jasper.
–
Może masz rację. Nie wiadomo ile to potrwa. Czasami wypisanie ze
szpitala zajmuje o wiele więcej czasu niż samo leczenie. - Zaśmialiśmy się
wszyscy.
–
Bella, chcesz abym została z tobą?
–
Nie, Alice, nie musisz. Idź do domu i odpocznij, Edward zaraz
przyjdzie to będzie mi raźniej. Spotkamy się w domu. - Obdarzyłam ich na
pożegnanie uśmiechem. RosaAlie ucałowała mnie mocno i już mieli
wychodzić, kiedy w drzwiach stanęła zdenerwowana Esme. Trzymała się
framugi drzwi, pomagając sobie tym złapać parę głębszych smug
powietrza, by wyrównać swój przyśpieszony oddech.
–
Idziecie? - zapytała poruszona Jaspera. Zdziwiło mnie jej
zachowanie. Była cała czerwona na twarzy i miała spuchnięte oczy, jakby
od płaczu.
–
Esme, co się stało? - zapytałam zdziwiona. Jednak ona nic mi nie
odpowiedziała, tylko spojrzała na mnie w pośpiechu, po czym z powrotem
skierowała pytanie w stronę mojego brata. Wyglądało to jakby mnie
ignorowała...
–
To idźcie... to dobry pomysł... nawet! - powiedziała uniesionym
głosem. Jasper spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Jesteśmy do siebie
podobni niemal jak bliźniaki. Rozumieliśmy się praktycznie bez słów,
wystarczyło tylko moje spojrzenie w jego stronę, by mógł odczytać co
mam na myśli w danej chwili. Również sprawdziło się to w tym
momencie, widział moje zaskoczenie tą sytuacją.
–
Kochanie, idź z RosaAlie do samochodu ja zaraz przyjdę. -
Zareagował szybko na co Alice skinęła tylko głową na znak zgody.
–
Bella, przyniosłam ci ubrania na zmianę... są tam. - Wskazała palcem
na krzesło równocześnie rumieniąc się. Przez parę dobrych lat zdołałam
poznać Alice, by wiedzieć, że jej szybki rumieniec, który zdołałam
zauważyć wziął się z tego, że w niewłaściwym momencie zawracała
głowę mniej ważnymi rzeczami. - ... przepraszam nie po...
–
Dziękuję, kochana. - Przerwałam jej uśmiechając się delikatnie w jej
stronę, by ulżyć jej sumieniu, przynajmniej troszkę. Odwzajemniła
uśmiech, po czym chwyciła RosaAlie za rękę i wyszła z nią z pokoju.
Mam tylko nadzieję, że teraz dowiem się coś więcej i bardziej
szczegółowo, co sprawiło, aż takie zdenerwowaniu u Esme.
–
Esme co się stało, dlaczego jesteś zdenerwowana? - ponowiłam
pytanie w wielkiej nadziei, że tym razem mnie nie zignoruje. Jasper stanął
koło mojego łóżka, więc razem czekaliśmy cierpliwie na odpowiedź.
–
Kochanie, proszę, tylko się nie denerwuj, nie możesz... obiecaj mi. -
Zaczęłam się już bać z powagi sytuacji jaka powstała w tej chwili, bo
nigdy nie widziałam Esme, aż tak pobudzonej. Nawet nie przywitała się z
moją córką, jak zawsze... tak, jakby jej w ogóle tutaj nie było. Ale pominę
ten szczegół, który sam nasunął mi się w tej sekundzie.
–
Dobrze, obiecuję, tylko mów szybko! - ponaglałam niecierpliwie.
–
Bella.., kiedy Edward szedł do ciebie do pokoju... - urwała w tym
momencie i zaczęła płakać. Jasper podbiegł do niej szybko i objął. Teraz to
już naprawdę nie wiem co się stało. Zaczęłam się denerwować, pomimo że
obiecałam jej, że nie będę, ale to było po prostu nie możliwe. Wstałam z
łóżka i podeszłam do niej.
–
Esme, powiedź mi, proszę.., bo już domyślam się najgorszego. -
Starałam się opanować, ale nie do końca mi to wychodziło.
–
Edward... Edward...
–
Co Edward?! - krzyknęłam lekko drżącym, podniesionym głosem.
–
Miał zawał! - powiedziała cicho. Jasper automatycznie spojrzał na
mnie, a mi aż nogi się ugięły od słów wypowiedzianych przez matkę
mojego ukochanego. Nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą do mnie
powiedziała. W jednej sekundzie mój piękny, malowany świat i szczęście
jakie od dłuższego czasu gościło w moim sercu, nagle pękło.
–
Jak... to miał zawał? Przecież... on... - urwałam nie kończąc swojej
wypowiedzi. Jak dla mnie, to on jest za młody, aby mieć zawał! Nic z tego
nie rozumiem.
Jasper posadził Esme na krześle, a następnie podleciał do mnie i pomógł
mi usiąść na łóżku.
–
Powoli..., spokojnie opowiedz co się stało, Esme – doradził
opanowany Jasper, pomimo że sam nie mógł uwierzyć w to, co przed
chwilą wyznała nam wszystkim. Ja nie mogłam wypowiedzieć już ani
jednego słowa, bo ból i zaskoczenie wiązało moje gardło, a oczy dziwnie
piekły.
–
Gdzieś piętnaście minut temu zadzwonił do mnie Carlisle i
powiedział, że mam przyjechać szybko do szpitala. Na początku nie chciał
mi nic wytłumaczyć, tylko powtarzał w kółko, że dowiem się wszystkiego
na miejscu. Ja wiedziałam, że stało się coś złego i zagroziłam mu, że nie
przyjadę jeśli mi natychmiast nie powie o co chodzi! Poskutkowało, bo w
końcu zaczął mi tłumaczyć co się wydarzyło i zapewniać, że wszystko
będzie w porządku...
–
Co mówił? - zapytałam szybko przeszkadzając jej.
–
Edward był u ojca w gabinecie, bo chciał sprawdzić twoje wyniki... -
teraz przerwał jej Jasper.
–
Czy coś nie tak z Bellą? - zapytał łamiącym się głosem.
–
Nie! Wszystko w porządku. Ucieszył się, bo te wyniki były dość
dobre. Kiedy szedł do ciebie... podobno wtedy to się stało. Zobaczyła go
pielęgniarka jak obsuwa się po ścianie i wezwała szybko ojca.
–
Czy coś jeszcze? Czy Edward był przytomny? Gdzie teraz jest? Czy
wszystko w porządku? - zalałam ją pytaniami, na które naprawdę chciałam
znać odpowiedź.
–
Tego już nie wiem, Bella. Powiedział mi jeszcze, że jak tylko
przybiegł do niego powiedział mu: „dam ci czas”, to wszystko.
–
„Dam ci czas”, a czego to miało się tyczyć? - zapytał Jasper, bo ja już
nie byłam w stanie. Rozpłakałam się i zaczęłam błagać Boga, by mi go
tylko nie zabierał.
–
Nie wiem! Jasper, też bym chciała to wiedzieć. Nie rozmawiał ze
mną długo, zaledwie parę sekund. Mówił bardzo szybko i nieskładnie,
czasami niezbyt zrozumiale. - dodała zrezygnowana Esme. Ciekawa byłam
co spowodowało, że Edward znalazł się w takim stanie?
Wstałam z łóżka, chwyciłam torbę, którą przyniosła mi Alice i pobiegłam
do łazienki. Przebrałam się szybko w przygotowane ubranie, dzięki Bogu,
że to tylko modne wytarte dżinsy i obcisła, czarna bluzka z rękawami za
łokieć.
Po krótkiej chwili wróciłam do pokoju gdzie nadal zastałam brata z moją
przyszłą teściową. Ucieszyłam się w duchu na to stwierdzenie, bo
naprawdę pragnęłam tego z całego serca.
–
Ja chcę do Edwarda, muszę być przy nim! Esme, musisz mi
natychmiast powiedzieć gdzie on jest! - Zaczęłam mówić rozkazująco, ale
spokojnie i z szacunkiem.
–
Bella, Carlisle kazał nam poczekać na niego tutaj... w twoim pokoju.
–
Nie będę czekać! Esme! Ja chcę do niego! - nie dawałam za
wygraną.
–
Dobrze... dobrze Bella, tylko spokojnie. Usiądź i poczekaj zaraz go
poszukamy, tylko zadzwonię do Alice i powiem jej, aby jechała do domu
sama. Ja zostanę z tobą! - wtrącił Jasper.
–
Nie musisz zostawać tutaj... jedź! Esme jest ze mną, nie chcę abyś się
denerwował. - Oczywiście brat mnie nie posłuchał, co zresztą było do
przewidzenia. Wyciągnął telefon i zaczął dzwonić do żony. Nim się
odezwała zdążył jeszcze powiedzieć.
–
Akurat teraz, to trzeba mieć na was obie oko... - i zaczął tłumaczyć
Alice co się stało i, dlaczego muszą wracać same do domu.
Ja przez ten czas starałam się opanować, bo wiedziałam, że to w niczym
ani mi, a przede wszystkim Edwardowi nie pomoże. Za każdym razem,
kiedy tylko wypowiadałam w myślach jego imię zaczynałam bardziej
płakać.
–
Bella, proszę, nie płacz... - błagała Esme, siadając koło mnie na
łóżku i mocno obejmując ramieniem. Od razu przytuliłam się do niej.
Matka ukochanego dołączyła do mnie, bo po policzkach pociekły jej
pojedyncze łzy.
–
Ty też Esme... wszystko będzie dobrze... obiecuję! - Uścisnęłam jej
mocniej rękę.
–
Ja też obiecuję! - wyszeptała cicho.
Siedziałyśmy tak z minutę, kiedy do pokoju wrócił z powrotem Jasper.
–
No to chodźmy! Poderwałyśmy się na równe nogi i zaczęłyśmy iść
za moim bratem.
–
Esme, wiesz gdzie on jest? - zapytałam szybko.
–
Pewnie na sali operacyjnej... chodźmy tędy! - Szarpnęła mnie za rękę
skręcając w korytarz, który prowadził do gabinetu Edwarda. Droga mi się
dłużyła, a dopiero upłynęło z paręnaście sekund. Dobiegłyśmy do drzwi,
gdzie znajdowała się owa sala. Nad drzwiami świeciła się czerwona
tabliczka z napisem: „ NIE PRZESZKADZAĆ OPERACJA W TOKU”.
Po przeczytaniu tego moje ciało przeszył dreszcz, a na samą myśl, że
Edward jest tam na stole... dostawałam mdłości.
–
Co teraz? - spytałam Esme.
–
Bella, musimy czekać!
–
Jak to czekać? - znów nasiliło się moje zdenerwowanie. Przecież nie
przyszłam tu po to by stać pod drzwiami!
–
Jeżeli świeci się ta tablica to drzwi są automatycznie zablokowane!
Nie wejdziemy tam Bell, dopóki nie skończy się operacja. Nie otworzą
się! - tłumaczyła szybko. Ja nie mogę się na to zgodzić.
–
Ja chcę iść do niego, chcę go zobaczyć! - Krzyczałam głośno. - ... i
na pewno nie powstrzymają mnie jakieś cholerne drzwi! - Zaczęłam walić
w nie pięściami z taką siłą na jaką tylko mnie było stać. Nic to nie dało, bo
drzwi i tak się nie otworzyły. Ponownie zaczęłam płakać i myśleć o
najgorszym. Co będzie jeśli mnie zostawi...
–
„Edward! Kocham cię... Zostań ze mną! Nie odchodź. Proszę cię...
kochanie. Słyszysz! Do cholery jasnej nie zostawiaj mnie!” -
Wrzeszczałam do drzwi w nadziei, że może mnie jednak usłyszy. Do oczu
napłynęło mi morze łez.
Podszedł do mnie Jasper i przytulił się do moich pleców. Odwróciłam się
do niego twarzą i rzuciłam na szyję, zamykając ją w mocnym uścisku.
Cały drża,ł a ja wraz z nim.
–
Będzie dobrze, Bell... Carlisle zrobi wszystko by... przecież to jego
syn... - powiedział chaotycznie, ale wcale się nie dziwie dlaczego. Kiedy
człowiek znajduję się w takiej sytuacji nie myśli racjonalnie, a co dopiero
mówić składnie.
–
Wiem – odpowiedziałam krótko i wtedy uniosłam swój wzrok w
poszukiwaniu Esme. Stała za Jasperem może z pół metra. Miała schowaną
w dłonie twarz, z których wydobywał się cichy szloch, a jej ciało trzęsło
się całe. Zrobiło mi się głupio i cholernie jej żal. Co ja wyprawiam?
Skarciłam się. Swoim zachowaniem wcale nie pomagam jej przez to
przejść, a wręcz przeciwnie, zadaje jej niepotrzebnego, dodatkowego bólu.
Przecież to jej jedyny syn. Jaka ja jestem głupia. Puściłam Jaspera i
natychmiast podeszłam do Esme. Chwyciłam ją za nadgarstki i delikatnie
je opuściłam. Przytuliłam ją do siebie i wyszeptałam do jej ucha...
–
Esme, przepraszam... zachowuję się jak kompletna egoistka.
Przepraszam. - Nic nie odpowiedziała, tylko rozpłakała się bardziej dając
mi do myślenia..., że po prostu... miałam racje. Teraz byłam pewna, że ją
to zabolało... to ja jej dodaje dodatkowego stresu i bólu związanego z tym
wszystkim, zamiast spróbować ją pocieszyć. Pocieszyć to może nie
odpowiednie określenie do tej sytuacji bardziej pasuje... podtrzymać na
duchu. Puściła mnie z uścisku i popatrzyła prosto w oczy uśmiechając się
delikatnie. Objęłam ją ramieniem, gdy szłyśmy usiąść na fotele, które
znajdowały się przed samymi drzwiami. Podałam jej chusteczki by
osuszyła twarz, po czym zrobiłam to samo. Stres i zdenerwowanie nadal
mnie nie opuszczało, choć postanowiłam tego nie okazywać, aby nikomu
nie robić przykrości. Pomimo że zewnętrznie byłam opanowana, to
wewnątrz mnie szalało tornado nerwów i pytań, które zostawały bez
odpowiedzi.
–
Przynieść wam kawy... - zaproponował niepewnie Jasper,
przerywając moje rozmyślenia. Spojrzałam na Esme kiwającą twierdząco
głową.
–
Może to i dobry pomysł... zajmiemy czymś ręce, a może i umysł –
uśmiechnęłam się do matki Edwarda.
Miałam okropny ból głowy od tego płaczu i stresu, choć tak naprawdę
przestałam wylewać morze łez tylko dla Esme.
Na korytarzu było dziwnie spokojnie i cicho, nie było dzisiaj wielu
pacjentów, prawdę mówiąc, to w ogóle ich nie było. Tylko my i
sprzątaczka, która pchała ogromny wózek ze swoimi przyrządami
niezbędnymi do pracy jaką wykonywała. Rozglądałam się po ścianach w
poszukiwaniu jakiegoś zegara. Błądziłam wzrokiem, aż znalazłam,
znajdował się na ścianie centralnie nad drzwiami, które prowadziły do sali
operacyjnej. To nie jest najlepsze miejsce dla niego. Wcale nie
zauważyłam, która jest godzina, ponieważ to sekundnik przykuł
najbardziej moją uwagę, to jak się poruszał. Znacznie za wolno! Sekunda
trwała jak minuta, a minuta jak godzina. Patrząc na ten zegar
przypominały mi się w kółko słowa Edwarda, które wypowiedział: „...
dam ci czas, dam ci czas, dam ci czas”, ale na co? Nie wiedziałam czego te
słowa miały się tyczyć... Może to jakiś slogan lekarski, może po prostu
przekazują sobie jakąś dłuższą treść w tych paru słowach? Nie wiem i na
pewno niczego nie wymyślę.
Nagle przed oczami zobaczyłam delikatną parę, a w nozdrzach poczułam
wspaniały aromat świeżo, palonej kawy. Wzięłam od Jaspera gorący napój
i objęłam dwiema dłońmi tak, by je rozgrzać troszkę, pomimo że wcale nie
było mi zimno wręcz przeciwnie. W moim wnętrzu buchało piekłem, a
każda część mnie była rozjarzona zapewne do czerwoności. Przynajmniej
tak się czułam. Siedzieliśmy przez cały czas w ciszy, nikt nic nie mówił
każdy zajął się swoją kawą. Co jakiś czas zerkaliśmy na przemian na
drzwi. Już prawie skończyłam ją pić, kiedy zauważyłam, że z każdym jej
łykiem robiło mi się coraz to bardziej niedobrze.
–
Ta szpitalna kawa jest okropna! Nie smakuje tak, jak pachnie. Żałuję,
że ją w ogóle wypiłam... nie dobrze mi teraz... ble – przerwałam ciszę.
–
Mi tam nawet smakuje – dodał Jasper.
Spojrzałam na Esme, już miałam się zapytać o jej opinię, kiedy zdziwiło
mnie jej spojrzenie. Patrzyła na mnie tak, jakby się uśmiechała... w jej
oczach widziałam definitywnie radość, pomimo że usta wcale się nie
uśmiechały. Czy to nie dziwne, że w takim mome... Spojrzałam na swoją
kawę i z powrotem wróciłam oczyma na Esme. Zdziwiłam się
momentalnie. Znam to odczucie na wstręt do kawy! W tym momencie
zauważyłam, jak Esme delikatnie porusza twierdząco głową zza swojego
kartonowego kubka.
–
Esme...? - zaczęłam, kiedy od razu mi przerwała.
–
Bella, przepraszam, to nie ode mnie powinnaś się dowiedzieć! -
Zaczęła się tłumaczyć.
Teraz już wiedziałam, że moje przypuszczenia były prawdziwe. Będę
mamą! Po raz drugi... i to z Edwardem! Moje serce zaczęło bić coraz
szybciej, a uniesienie ściskać klatkę piersiową. To za dużo wrażeń jak na
jedną godzinę! Nie wiedziałam czy mam się cieszyć, czy płakać, bo sam
fakt, że jestem w ciąży i to z człowiekiem, z którym chciałam spędzić
resztę życia był wspaniały. Jednak biorąc pod uwagę obecną sytuację
gdzie teraz znajduje się Edward walcząc o życie... nie pozwala mi na
cieszenie się tym ogromnym szczęściem.
–
Co dowiedzieć? - wtrącił się mój brat wybijając mnie z transu.
–
Esme, czy to był powód! - zapytałam poruszona ignorując pytanie
Jaspera.
–
Nie wiem, kochanie, naprawdę... ale sądzę, że nie. Wiem tylko, że
był ogromnie szczęśliwy i sam chciał ci to jak najszybciej przekazać.
–
Skąd to wiesz? Dlaczego mi nie powiedziałaś?
–
Ale co? O czym wy mówicie? - ciągnął dalej Jasper, nie bardzo
wiedząc o czym w ogóle mowa.
–
Wiem, bo zadzwonił do mnie Carlisle zaraz po tym jak Edward
wyszedł z jego gabinetu i przekazał mi tą dobrą nowinę. Ucieszyłam się
ogromnie, bo wiem jak bardzo Edward chciał być ojcem, a mój mąż
prawdziwym dziadkiem. - Wtedy spojrzałam na Jaspera, po jego
kamiennej minie wiadomo było, że w końcu zaspokoił swoją ciekawość.
Przełknął ciężko łyk kawy, dobrze, że w ogóle została mu w jego buzi.
–
Co? Bella jest w ciąży? - mówiąc to jego usta zaczęły się unosić ku
górze tworząc uśmiech.
–
Tak, Bella jest w ciąży! - powiedziała Esme.
–
To wspaniale! - wykrzyczał Jasper wstając równocześnie i
przytulając mnie do siebie.
–
Tak, to wspaniale... - dodałam niepewnie wymuszając uśmiech. Nie
chciałam się tłumaczyć, dlaczego nie cieszę się tak jak powinnam, więc
udawałam radość. Nie chcę zadać kolejnej przykrości Esme, bo przecież to
jej wnuk. Jednak, kiedy mi przeleciała przez głowę myśl, że moje drugie
dziecko również może się wychowywać bez ojca chciało mi się płakać.
W tym momencie zauważyłam, że tabliczka zgasła, co dodało mi
automatycznie adrenaliny i ponownej chęci do życia. Kolejny raz
poczułam, jak wszystko ściska mi się w klatce piersiowej.
–
Skończyła się! - powiedziałam gwałtownie, zrywając się na równe
nogi, odpychając tym samym Jaspera od siebie. O mało nie upadł na
podłogę.
–
Tylko spokojnie, Bell! Zaraz się wszystkiego dowiemy – odparł brat
chwytając mnie za łokieć, kiedy to już pozbierał się i wstał na swoje
własne nogi. Dobrze, że jednak został, bo gdyby nie on, to nie wiem jak by
się to wszystko potoczyło. A tak, to przynajmniej przełamywał
wcześniejszą napiętą sytuację i panował nad wszystkim.
–
Pewnie zaraz wyjdą! - dodała Esme. Spojrzałam na nią, miała już
inny wyraz twarzy. Ponownie była wypełniona strachem i powagą zza
której przebijała się delikatnie nadzieja.
Miała rację, po niespełna minucie otworzyły się drzwi i jako pierwszy
wyszedł Carlisle, który automatycznie spojrzał na Esme, odetchnął ciężko,
po czym dał jej oczami znak, zamykając je mocno. Nie wiem co on miał
oznaczać, ale chyba nic złego skoro w tym samym momencie na twarzy
kobiety pojawił się delikatny uśmiech.
–
Będzie dobrze! - odparła chwytając mnie za ramię, ściskając go
lekko. Odetchnęłam z ulgą. Nie wytrzymałam i rzuciłam się w ramiona
Carlisle'a, następnie zaczęłam płakać. Ściskałam go z całej siły za szyję.
–
Dziękuję, dziękuję – szeptałam do niego. On chwycił mnie za
ramiona i odsunął od siebie, co mnie okropnie zdziwiło. Zobaczyłam jego
czerwone od płaczu oczy, co jeszcze bardziej mnie zmartwiło. Teraz już
nie byłam pewna czy dokładnie zrozumiałam reakcję Esme. Mogła
przecież przez te słowa: „będzie dobrze” powiedzieć na przykład...
pomożemy ci przez to przejść... nie zostawimy cię w tej trudnej sytuacji,
albo nigdy nie będziesz sama... lub coś w tym rodzaju. Może tak naprawdę
nie ma już mojego Edwarda... JEZU! PRZESTAŃ TAK CHOĆBY NAWET
MYŚLEĆ – karciłam się w myślach, katując się przy tym.
–
Wszystko w porządku? - zapytałam niepewnie Carlisle'a, choć tak
naprawdę nie byłam do końca przekonana czy chcę słyszeć odpowiedź na
to pytanie. Gdy tylko zadałam to pytanie od razu pożałowałam, bo w jego
oczach zobaczyłam zbierające się łzy, co spowodowało, że przez moje
ciało przeszedł zimny, nieprzyjemny dreszcz.
–
Bell... straciliśmy go... - Nie byłam pewna czy był dalszy ciąg tego
zdania, bo moje nogi nagle bezwładnie ugięły się w kolanach, po czym
obsunęłam się nie wiem na czyje ręce. Jedynie co pamiętam, to potworną
ciemność i okropną pustkę.
–
Bella! - wrzasnął zapewne Jasper.
† Rozdział 25†
…......rok później
† Bella †
Popatrzyłam na zegarek była jedenasta trzydzieści. Ta godzina sprawiła, że
włos zjeżył się na mojej głowie, a dreszcz przeszył moje ciało.
–
Jezu, zostało jeszcze pół godziny do rozpoczęcia ceremonii, a ja
nawet nie mam bladego pojęcia czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik
– mówiłam sama do siebie. Jestem już spóźniona...! Rosalie mnie zabije!
Otworzyły się przede mną ogromne drzwi wejściowe do jednego z hoteli,
który znajduje się na samym szczycie listy najlepszych hoteli w Chicago.
Mowa tu oczywiście o Fairmont Chicago. Kiedy byłam dziewczynką
marzyłam o własnym bajkowym ślubie właśnie w tym miejscu.
Perfekcyjne miejsce, idealny mężczyzna... czegóż chcieć więcej?
Jednak dzisiejszy dzień, to nie moja bajka i nie moje wydarzenie, o którym
marzyłam od zawsze, lecz Rosalie. Muszę przyznać, że mamy podobne
gusta.
Na początku było mi troszeczkę przykro, hmm... a może po prostu byłam
zazdrosna, że jej ślub odbędzie się właśnie w tym hotelu. Zresztą to już nie
ma żadnego znaczenia dzisiaj. Najważniejsze, żeby wszystko się udało i
poszło po jej myśli. W końcu, to jeden z najważniejszych dni w jej życiu.
Wparowałam do apartamentu dziewczyny jak oparzona. Przeleciałam
wzrokiem po znajomych twarzach w poszukiwaniu panny młodej, a przy
okazji sprawdziłam czy wszyscy są gotowi.
–
Bella, no nareszcie, myślałam, że nie zdążysz...! - wykrzyczała z
nutką zdenerwowania Rosalie podbiegając do mnie, po czym zamknęła
mnie w mocnym uścisku. Nie zdążyłam się nawet porządnie rozglądnąć.
–
Przepraszam... nie wiedziałam co na siebie włożyć. Jeszcze przed
wyjściem musiałam nakarmić Charlie'a, a gdy to zrobiłam, to ponownie
biegłam się przebrać... Rozumiesz? Synusiowi nie spodobało się w co
mamusia była ubrała – dodałam dyszącym głosem.
–
Miłośnikiem mody to on raczej nie będzie... choć... – urwała nagle
Rose, spoglądając na mnie od stóp do głów, po czym zaśmiałyśmy się
równocześnie. Dziewczyna zawsze wiedziała co powiedzieć, by mnie
rozbawić.
–
Ale tyle o mnie. Rosalie... wyglądasz przepięknie! Zaraz się
rozpłaczę, naprawdę. - zaczęłam machać ręką przed oczami, by stłumić
łzy. Naprawdę wyglądała ślicznie. Miała na sobie cudowną złocisto
kremową suknię, która wyglądała niesamowicie. Żadne słowa jakie
mogłabym użyć, by ją opisać nie byłyby wystarczające dobre, aby wyrazić
jej piękno. Włosy miała zwiewnie rozpuszczone, a na głowie zamiast
tradycyjnego welonu znajdowało się śliczne nakrycie z wykończeniem
takim samym jak u sukni. Suknia wyglądała na zbyt prostą, ale była
przyozdobiona historią. Nie założyła żadnych ozdób, ponieważ jedyną
biżuterią jaką miała na sobie był jej szeroki uśmiech. Byłam trochę
zdziwiona jej skromnym wyglądem, ponieważ Rose zazwyczaj
przyozdabiała się czym tylko mogła. Zaskoczyła mnie, ale w pozytywnym
tego słowa znaczeniu.
–
Podoba ci się... naprawdę? - ponowiła pytanie wybijając mnie z
rozmyśleń.
–
Wiesz, że tak. Zresztą ty zawsze pięknie wyglądasz! – W tym
momencie to jej oczy się zaszkliły i przyszła kolej by tłumić łzy.
–
No przestań, bo sobie makijaż popsujesz! - ucałowałam ją w
policzek.
–
Dziękuję... jesteś kochana. – przytuliła mnie z powrotem.
–
Ty też pięknie wyglądasz! Nie wiem, co miałaś wcześniej na sobie,
ale teraz nie żałuję, że Charlie, za przeproszeniem, obrzygał cię. –
Parsknęłam śmiechem, muszę przyznać, że takiego ostrego komentarza się
nie spodziewałam.
–
Czy ja wiem... tak naprawdę włożyłam pierwszą lepszą kreację...
Trochę dziwnie się w niej czuje...
–
No co ty! Popatrz na swoje długie nogi... i te buty! - przerwała mi
przyjaciółka.
–
Nie sądzisz, że wyglądam troszkę wyzywająco jak na taką okazję?
Wiesz, ta mała czarna jest za mała...
–
Nie! Może było by tak, gdybym brała ślub kościelny, ale w tym
wypadku, gdy jesteśmy w hotelu... - może i ma rację.
–
Ale tam przed ołtarzem czy jak ty to nazywasz będzie stał
prawdziwy ksiądz! - W tym momencie podeszła do nas Esme, przerywając
rozmowę. Może i dobrze, bo prawdopodobnie nigdy byśmy nie skończyły
tej wymiany zdań, a ona spóźniłaby się na własny ślub.
–
Kochane, musimy już iść! Wszystko gotowe, tylko nas oczekują. -
powiedziała z uśmiechem do Rosalie. Było widać wzruszenie na jej
twarzy, pomimo że starała się go bardzo ukryć.
Esme również wyglądała uroczo. Zawsze zastanawiałam się jaką receptę
ma na tak doskonały wygląd. Nie wiem ile dokładnie ma lat, bo nigdy nie
śmiałam zapytać o to wprost, ale sądzę, że ma koło pięćdziesiątki. Jak
przypomnę sobie ile mi opowiadała o swoim życiu i przejściach. Nie
zawsze sprzyjał jej los, jednak pomimo wszystkich zmartwień jakie w
życiu miała muszę stwierdzić, że jej twarz nie pokazywała tego po sobie.
–
Bella... słuchasz mnie? - wytrąciła mnie z rozmyśleń Esme.
–
Przepraszam... zamyśliłam się... aaa... - zaczęłam się jąkać, bo nie
wiedziałam co mam dalej powiedzieć. Skłamać, że słucham czy po prostu
wyjść na kompletną ignorantkę, bo tak naprawdę nie słyszałam tego co
mówiła do mnie.
–
Pytałam, czy widziałaś jak pięknie wygląda twoja córka? - ponowiła
pytanie.
–
Nie... nie widziałam... przepraszam. Nie wiem, co się ze mną dzisiaj
dzieje... jestem jakaś taka roztrzepana i zamyślona. Naprawdę się dziwnie
czuję. Na niczym nie potrafię skupić uwagi. Nie wiem, może to nerwy
związane z tym ślubem, ale przecież to nie mój dzień. Moje ciało
zachowuje się tak, jakby jednak to było moje święto. Najgorsze jest to, że
ja zawsze się tak czuję z obawy przed czymś i nie potrafię tego zrozumieć
ani wam wytłumaczyć.
–
Bella, to normalne! Masz dwójkę dzieci, a do tego milion spraw na
głowie! Też przechodziłam przez to, ale muszę dodać, że ty jesteś o niebo
lepsza w tym niż ja. Podziwiam cię, że tak dobrze wytrzymujesz to
wszystko psychicznie. Ja na twoim miejscu to siedziałabym i ryczała dzień
i noc.
–
Mamo, fantastycznie, wiesz! Bardzo budujące. Nie sądzę, aby to co
właśnie powiedziałaś polepszyło jej samopoczucie. Jezu, ja to popadłabym
w głębszą depresję. Nie prościej powiedzieć: „ Bello, to normalne, po
prostu twoje hormony nadal buzują po porodzie i musisz się na razie do
tego przyzwyczaić, ale kochana, nie martw się to minie” - Zaśmiałam się,
bo wiedziałam, co obydwie chcą mi przekazać, ale wydaje mi się, że
przechodzą, w tym momencie, dokładnie to samo co ja, i to właśnie było
najśmieszniejsze w tym wszystkim. Starały się jak mogły, ale nie
wiedziały, co tak naprawdę mnie martwi i o czym tak bez przerwy myślę.
–
Przecież ja miałam na myśli dokładnie to samo co ty... - broniła się
Esme.
–
Ta... tylko ubrałaś swoje myśli w nieodpowiednie słowa. A wiesz,
jakbyś powiedziała to tak jak ja, to byłoby o niebo lepiej...
–
Dobra, dość... myślę, że wasze hormony zaczynają buzować
dokładnie tak jak moje! - przerwałam im, bo musiałam, ponieważ żadna
by nie odpuściła.
–
Mniejsza o to... Co to ja mówiłam wcześniej? Aha, tak, o RosaAlie...
–
Wygląda przepięknie, jak mała księżniczka – przerwała Esme
Rosalie, na co ona odpowiedziała zdenerwowanym wzrokiem. Dobrze, że
w tym momencie wszedł do pokoju Carlisle, bo one zjadły by się
nawzajem, za przeproszeniem.
–
Słuchajcie! Przecież wszyscy czekają na was! Emmett się już powoli
denerwuje. Czy wyście zwariowały?! - No to teraz histeryków mamy już
w komplecie.
–
Właśnie wychodziłyśmy... - dodałam w pośpiechu, by nie rozpętała
się tu trzecia wojna światowa.
–
A może masz jakieś obawy lub wątpliwości, kochanie... co? - dodał
zdenerwowany ojciec, w obawie przed tym, że traci właśnie córkę. Aż
przymrużyłam oczy, bo wiedziałam, że to nie jest na miejscu i doprowadzi
Rosalie do furii. Teraz to się dopiero zacznie.
–
Nie, nie mam! Przestań! - odpowiedziała natychmiast dziewczyna.
Zdałam sobie sprawę, że zraniły ją te słowa, po tym jak zobaczyłam błysk
łez, które rodziły się w jej oczach. Podeszłam do niej i objęłam ją w pasie,
by dodać jej troszkę otuchy.
–
Masz jeszcze czas na...
–
Na co tato? Na ucieczkę? Przestań choćby tak żartować. Do takiego
człowieka jak mój Emmett, to się biegnie przed ołtarz przed obawą, aby to
przypadkiem on się nie wycofał.
–
Wiem, to wspaniały człowiek, i nie chciałem cię jeszcze bardziej
zdenerwować niż już jesteś. Chciałem być po prostu pewny czy ty wiesz
co robisz! - Ach, jak miło na to patrzeć, aż płakać się chce.
–
Wiem, tato! Uwierz mi, że nie ma drugiego takiego człowieka na
świecie jak mój przyszły mąż.
–
No chodźmy w końcu! - wystraszył nas krzyk Esme. Wszyscy
obdarzyliśmy się uśmiechem, po czym ruszyliśmy w stronę drzwi.
Gdy dotarliśmy na miejsce, gdzie miał odbyć się ślub, ogromne drewniane
drzwi były zamknięte, a pod nimi spokojnie czekała Alice. Zza drzwi
wydobywała się cicha melodia muzyki klasycznej zakłócona rozmowami
gości. Po niespełna minucie dwóch elegancko ubranych pracowników
hotelu otworzyło skrzydła drzwi i w tym samym momencie wszystkie
rozmowy ucichły. Było słychać tylko przepiękną muzykę.
–
Alice twoja kolej, ruszaj – szepnęła do niej Candle, organizatorka
tego wspaniałego ślubu.
Czekałam cierpliwie na znak od kobiety, abym mogła podążyć przed tak
zwany ołtarz. Nawet nie wiem, jak to nazwać... ołtarz jest przecież w
kościele, a my jesteśmy w hotelu? Jezu, po co ja sobie takimi pierdołami
głowę zaśmiecam. Spojrzałam na Rosalie, która wraz z ojcem czekała za
mną. Chyba była trochę zdenerwowana, bo rozpoczęła nerwowo stukać
obcasem o krystalicznie świecącą posadzkę, co zaczęło doprowadzać mnie
do furii. Mnie również ściskało w gardle, przecież to jest również moja
rodzina i przeżywam to równie mocno jak oni.
Zauważyłam Alice będącą w połowie drogi, aby dołączyć do grona druhen
i w tym momencie ciepło przeszyło moje ciało.
–
Zaraz zemdleję! Około trzystu par oczu będzie wpatrzone we mnie.
Nie przeżyję tego! - powiedziałam cicho sama do siebie, ale chyba nie
wystarczająco cicho, bo Rose od razu zareagowała na to.
–
Nawet o tym nie myśl! Nie pomoże ci to w niczym i tak będziesz
musiała tam iść, bo jesteś moją świadkową! I mała korekta, nie trzysta
tylko sześćset par oczu! - wysyczała przyjaciółka z uśmieszkiem na
twarzy. Odniosłam wrażenie, że bawi ją moje zachowanie, a przede
wszystkim trema.
–
Bardzo śmieszne... wiesz! Zobaczymy, jak będziesz się czuła, gdy
przyjdzie twoja kolej. Szkoda, że nie będę mogła pograć trochę na twoich
nerwach... zbyt daleka odległość. I przestań tupać tym cholernym
obcasem, bo zaraz ci go złamię!
–
Przestańcie dziewczyny! Wy nigdy nie odpuścicie żadnej okazji...
prawda? - wtrącił się Carlisle. Skinęłam mu głową na znak zgody.
–
Kochana, nie martw się, ćwiczyłam to przez wieki! Nic mi w tym nie
przeszkodzi, a na pewno nie strach! - dodała żartobliwie Rose, ale
zauważyłam dziwną reakcję Carlisle'a na jej wypowiedź. Wbił w nią
poważny aż przeszywający wzrok, bardzo dziwny, bo prawdę mówiąc
przestraszyłam się go. Rosalie wpatrywała się parę sekund w niego, gdy
nagle popatrzyła na mnie. Popchnęła mnie trochę zbyt mocno jak na
kobietę przystało. Cichy pisk wydobył się z moich płuc.
–
Jezu... Bella twoja kolej... no idź! - wrzasnęła dziewczyna.
Nie wiedziałam, co się dzieje, moje zdenerwowanie i przede wszystkim
zdezorientowanie opętało mój umysł. Ruszyłam z szokiem w oczach,
prawdopodobnie wyglądałam dziwnie z tym wyrazem twarzy.
Postanowiłam nie denerwować się ukazując mój sztuczny uśmiech na
ustach. Spoglądając na uśmiechnięte twarze gości modliłam się tylko, aby
nie przewrócić się w tych wysokich obcasach.
–
Nienawidzę ślubów! - wysyczałam cicho pod nosem.
Szukałam znajomej twarzy, która mogła dodać mi otuchy, pomóc w tej
niezręcznej sytuacji. Bardzo źle się czułam z tym, że wszyscy patrzą na
mnie. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi i jestem przekonana, że tak
zostanie mi już chyba na zawsze. Może byłoby prościej, gdybym znała
tych ludzi, ale niestety, z tej wielkiej chmary poznałam może z piętnaście
osób. Zawsze zastanawiam się, co ludzie myślą w takiej sytuacji o osobie
obserwowanej czyli o mnie? Czuję się, jakby chcieli mnie rozebrać
wzrokiem i to z wszystkiego nie tylko z ciuchów, ale przede wszystkim
mentalnie.
W dalszym ciągu szukałam tych znajomych mi oczu. Przeglądałam rząd
po rzędzie, aż w końcu znalazłam. Stał w pierwszej ławie odwrócony w
moją stronę. Trzymał na rękach małego Charlie'a i z szerokim uśmiechem
na twarzy szeptał coś maluchowi do ucha.
Moje usta wygięły się tworząc bardziej szczery, prawdziwy uśmiech.
Zrobiło mi się ciepło. Zawsze tak reagowałam na mojego Edwarda.
Zawsze był tam, gdzie go potrzebowałam. Nie musiałam nic mówić, a on i
tak wiedział, co ma robić w każdej sytuacji, tak, jak robił to teraz.
Wiedział, że zżera mnie strach od środka i potrzebuję jego otuchy. A
przede wszystkim wiedział, że mi w tym pomoże i za to kocham go
najbardziej.
Każdy następny krok stawiałam bardziej pewnie i z dużą łatwością. Cały
stres związany z tym ślubem odszedł... od tak. Wydawało mi się jakbyśmy
byli tutaj sami, a ci wszyscy ludzie, tak zwani pseudo przyjaciele, po
prostu zapadli się pod ziemię. Szkoda, że to nie może być prawda.
Kiedy dochodziłam do ołtarzyka Edward niespodziewanie wyciągnął rękę
w moją stronę, nie wiele myśląc automatycznie podałam mu swoją.
Sądziłam, że chce ją tylko uścisnąć, po prostu dotknąć, aby dodać mi
więcej pewności, ale on uniósł ją w kierunku swoich ust i nie przerywając
naszego spojrzenia, ucałował ją. Czułam jego chłodne wargi spoczywające
na mojej dłoni. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą zrobił. Może
dla nie których to banał, ale mi wystarczył taki nie wielki gest, by rozpalić
mnie od środka. Poczułam, że rumieniec wstępuje mi na twarz, ponieważ
zdałam sobie sprawę, że zrobił to przy tych wszystkich ludziach i założę
się, że nikomu nie umknął ten incydent.
Gdy puścił moją rękę ludzie masowo westchnęli, co doprowadziło do tego,
że policzki zaczęły mnie jeszcze bardziej piec, więc świadczyło to o tym,
iż nie był to delikatny rumieniec, a spalony burak.
Ucieszyłam się w duchu, gdy w tym tak nie zręcznym momencie zaczęły
przygrywać skrzypce, po czym odezwał się fortepian. Była to bardzo
spokojna i zarazem przepiękna melodia, choć muszę przyznać, że przy tym
bardzo smutna. Nie był to tradycyjny marsz Mandelsona, lecz bardzo
piękna intonacja, od której same łzy cisnęły się do oczu. Znałam ją skądś,
ale nie potrafiłam sobie przypomnieć, gdzie ją już słyszałam i jaki tytuł
miała.
W drzwiach ukazała się Rose trzymając pod rękę własnego ojca. Uśmiech
nie schodził jej ust, czego nie mogę powiedzieć o Carlisle'u. Nie wiem,
jakoś dziwnie zachowuje się dzisiaj. Czuje się, jakbym go w ogóle nie
znała, jakby był zupełnie obcym człowiekiem. Może to tylko moja
paranoja? Nie wiem, ale mam nadzieję, że to tylko moje domysły.
Carlisle przekazał rękę córki Emmettowi lekko uśmiechając się przy tym.
To był chyba jego pierwszy uśmiech dzisiejszego dnia, który udało mi się
zauważyć. Przecież najważniejsze jest samopoczucie młodej pary, a nie ich
rodziców.
Uroczystość przebiegła bardzo szybko. Nawet nie wiem, kiedy tak
naprawdę zleciał ten czas, jednak nadal nie rozumiałam, co działo się z
moją osobą. Przez cały czas byłam zamyślona, roztargniona nawet nie
zwracałam uwagi na toczące się wokół mnie sprawy. Obserwowałam
dziwnie ludzi tych znanych i tych nigdy nie widzianych.
Państwo młodzi zapieczętowali swój związek małżeński, głębokim
pocałunkiem. Uśmiechnęłam się sama do siebie, bo wiedziałam, że już nie
długo koniec, i w końcu znajdziemy się na sali, gdzie ma odbyć się wesele,
podczas którego ściągnę te wysokie obcasy. Zaraz mi nogi odpadną! To
jest nauczka, aby nie wkładać na takie okazje nowych niesprawdzonych
obcasów. Mam za swoje.
Nowożeńcy udali się na tył sali, gdzie ludzie zaczęli składać im życzenia.
W tej właśnie chwili ucieszyłam się, że zaprosili tylu ludzi, bo trochę
będzie to trwało, a ja skorzystam z okazji, aby odpocząć chwilę. Opadłam
na pierwsze, lepsze krzesło i westchnęłam ciężko. Obróciłam głowę w
poszukiwaniu moich mężczyzn i jednej kobietki, którzy są najważniejsi
dla mnie na całym świecie. Nikogo nie zauważyłam, zapewne poszli
złożyć życzenia. Korzystając z wolnej chwili, wróciłam myślami do
sytuacji z Edwardem.
Zdziwił mnie trochę swoim zachowaniem, ponieważ od paru miesięcy nie
układa nam się zbyt dobrze, dlatego ta sytuacja była dość szokująca..
Wszystko zaczęło się od jakiś dwóch tygodni po wyjściu Edwarda ze
śmierci klinicznej. Zaraz po szpitalu wprowadził się do mnie na stałe.
Emmett z ojcem przewieźli praktycznie wszystkie jego rzeczy do mojego
apartamentu. W tych ciężkich dla nas wszystkich chwilach, obdarzyłam go
najlepszą opieką na jaką było mnie stać i na jaką miałam siły, bo ciąża nie
za bardzo sprzyjała mojemu samopoczuciu. I muszę przyznać, że było
dobrze nawet powiedziałabym, że lepiej niż wcześniej, po prostu
perfekcyjnie pod każdym względem.
Po dwóch tygodniach odkąd został wypisany ze szpitala sytuacja między
nami zmieniła się diametralnie. Jedynym właściwym określeniem tego
wszystkiego jest to, że odtrącił mnie od siebie. Do dzisiaj nie znam
przyczyny. Nasze rozmowy dotyczyły jedynie dzieci, tylko o nich
mogliśmy normalnie porozmawiać. O nas to nawet nie zaczynaliśmy
jakiejkolwiek konwersacji.
Nie powiem, że Edward w ogóle przestał się interesować nami, bo tak nie
było, on po prostu przestał interesować się moją osobą, co bolało jak jasna
cholera. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nic nie mogłam z tym
zrobić. Oczywiście chcę aby miał kontakt z synem
no i z RosaAlie, bo
przecież zaakceptował ją jako swoją córkę. Jednak mi też go okropnie
brakuje, a najgorsze jest to, że dzieje się tak we wszystkim. Zapomniałam
już nawet jak pachnie jego ciało i jakie jest w dotyku. Tak bardzo
chciałabym znów poczuć go koło siebie, tulić się w jego ramionach,
zasypiać i budzić się przy nim.
Nie wiem czy wspomniałam, ale nie śpimy ze sobą już od roku. Nie mam
bladego pojęcia, dlaczego wyprowadził się z sypialni. Gdy zapytałam go o
przyczynę tego zajścia odpowiedział mi tylko: „..., że dla twojego dobra” i
tyle. Zawsze padała jedna i ta sama odpowiedź, nie ważne o co pytałam.
Szczerze powiedziawszy nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co
oznaczały te słowa, wolałam leżeć i użalać się nad sobą, a wieczorami
ryczeć do poduszki, aby rozładować emocje. Nie próbowałam rozwinąć
ani poruszać tego tematu ze strachu przed tym, iż mogłabym jedynie
jeszcze bardziej pogorszyć sytuację jaka jest między nami. Dlatego
wolałam zostawić to wszystko tak jak jest. Zgadzałam się na wszystko,
aby tylko był przy nas, ponieważ bałam się, że pewnego dnia spakuje się i
wyprowadzi zastawiając nas samych. A gdyby tak postąpił nie przeżyła
bym tego, choć muszę się przyznać, że starałam się wyobrazić sobie życie
bez niego, jednak nie widziałam go w kolorach.
Dziwi mnie to wszystko, bo dawniej zareagowałabym zupełnie inaczej.
Prawdopodobnie pierwsza bym to wszystko zakończyła, tak jak to było z
Jamesem, ale z Edwardem jest inaczej. Kocham go z całego serca i chcę
go codziennie widzieć nawet, gdyby miał mnie nie dotknąć przez następny
rok a może i dużej. To mi wystarczy, a przynajmniej będzie musiało, bo
nie widziałam żadnego posunięcia do przodu, aż do dzisiaj. Biorąc pod
uwagę ostatnie miesiące, to muszę przyznać, że jest to ogromnym krok, bo
to co stało się przed godziną nie miało miejsca całymi tygodniami. Dlatego
właśnie w ten sposób zareagowało moje ciało i dusza na jego dotyk.
Jednak zastanawiało mnie to i w kółko zadawałam sobie jedno i to samo
pytanie: „Dlaczego tak się stało i jaka jest tego przyczyna?”.
–
Bella, idziesz złożyć życzenia młodej parze? - wytrąciła mnie z
rozmyśleń Alice.
–
Wiesz, chyba nie mamy szans, aby dostać się do nich teraz. -
Odwróciłyśmy się obydwie w ich stronę, aby zobaczyć, a przede
wszystkim ocenić tymczasowe położenie nowożeńców.
–
To jest straszne! - wyszeptała przyjaciółka.
–
Wiem, co masz na myśli, ja myślę dokładnie tak samo jak ty. Dla
mnie cała ta uroczystość powinna być trochę skromniejsza, tylko w gronie
najbliższych osób, ale to nie mój ślub, a tym bardziej nie moi goście.
Jezu... ja tu praktycznie nikogo nie znam!
–
Ja też – przytaknęła Alice
–
Wiesz, chciałabym, żeby to wszystko się już skończyło, bo drażni
mnie to. Mam wrażenie, że wszyscy mnie obserwują. Czuję na sobie czyiś
wzrok.
–
Wcale się nie dziwię, że tak się czujesz, bo właśnie Edward stoi i
rozmawia z Jacobem, który przez cały czas cię obserwuje – powiedziała
cicho Alice, spontanicznie wskazując mi kierunek, w którą stronę
powinnam spojrzeć.
Od razu zaczęłam rozglądać się za siebie wodząc oczami po ludziach, aż w
końcu znalazłam Edwarda i Jacoba oraz jakąś kobietę stojącą koło nich, o
której All nawet słówkiem nie wspomniała. Nie potrafiłam rozpoznać jej,
bo stała odwrócona do nas plecami. Rozmawiała z moim mężczyzną
trzymając swoją rękę na jego ramieniu. Ścisnęło mnie od razu w gardle,
poczułam, jak rodzi się we mnie złość, ale nie spowodowana tym, że jakaś
kobieta go dotyka. Tylko fakt, że już widziałam tą bujną burzę rudych
loków i domyślałam się do kogo mogą one należeć. W tym samym
momencie, gdy pomyślałam imię tej kobiety moje ciało przeszył dreszcz, a
ponieważ w tej właśnie sekundzie spojrzała na mnie, to pozostało mi
jedynie uciekać i zostawić to wszystko w jasną cholerę.
–
To chyba jakiś żart! - powiedziałam zdenerwowana do Alice,
odwracając się w jej stronę. Szwagierka spojrzała na mnie pytającym
wzrokiem.
–
Co się stało...? Przecież to Jacob! - powiedziała zdezorientowana All.
–
Wiem przecież, że to on, jednak nie o niego mi teraz chodzi tylko o...
–
Ona jest powodem twojego zdenerwowania?! - wtrąciła,
przerywając mi w połowie zdania.
–
Alice, gdybyś mi nie przerwała, to już byś się dowiedziała!. -
powiedziałam podniesionym głosem.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że zaczęłam przenosić swoją złość na Bogu
winną przyjaciółkę. Przez parę sekund nie odzywałam się, starałam się
uspokoić, a przede wszystkim zmienić ton swojego głosu.
–
To jest Victoria... była dziewczyna Edwarda – odpowiedziałam po
chwili spokojnie. Wyraz twarzy Alice zmienił się tak szybko, jak kameleon
zmienia kolor. W duchu przyznaję, że mnie tym nawet rozbawiła, choć nie
było mi w tym momencie do śmiechu.
–
Bella, z tego co pamiętam, to Edwarda nic z nią nie łączyło!
Przynajmniej tak twierdził...
–
No właśnie, dobrze to ujęłaś... „twierdził” - tym razem to ja jej
przerwałam.
–
Bella, spójrz na siebie! - Usiadła koło mnie i złapała za rękę.
–
Normalnie boję się twojego tonu, siostra...
–
Bella! Jesteś piękna, wyglądasz dzisiaj po prostu szałowo. Do tego
jesteś matką jego syna, który jest wspaniały. Edward kocha cię i to
bardzo.., choć tak naprawdę nie wiem, co spowodowało jego zachowanie
przez ostatnie miesiące, ale może ma jakiś powód. Więc naprawdę nie
rozumiem, dlaczego widok kogoś takiego miesza ci wszystko w główce i
zbija z tropu.! Bell, pamiętasz co mówiła zawsze Rose?
–
„Nigdy się nie oglądaj, patrz zawsze przed siebie” - odpowiedziałam.
–
No...! Więc kobieto, unieś głowę do góry, wciągnij brzuch, którego
nie masz i chodź z gracją. Daj do zrozumienia..., pokaż tej... „rudej lisicy”,
dlaczego to właśnie ciebie wybrał Edward, a nie ją.
–
Masz rację Alice, po co ja się tym w ogóle przejmuję, w końcu to
mój mężczyzna, a nie jej! - łatwiej powiedzieć trudniej zrozumieć. - Tylko
zastanawia mnie, co ona robi na ślubie Rose i Emmeta...? Nie uważasz All,
że to dziwne?
–
No dziwne! Nawet bardzo dziwne! Mam tylko nadzieję, że to nie
sprawka Rosalie!
–
Wiesz... szczerze ci powiem, że wolałabym, aby to była właśnie jej
sprawka niż... - urwałam, bo obleciał mnie strach przed wypowiedzeniem
tego imienia na głos. Gdyby to on ją tu zaprosił myślę, że nie przeżyłabym
tego, co spowodowałoby, że tym razem to u mnie zmniejszyłoby się
zainteresowanie jego osobą.
–
Masz rację Bell, wyglądałoby to lepiej, choć zapewne mogłabyś
pochopnie zakończyć wieloletnią przyjaźń z Rose, a obydwie wiemy, że
nie chciałabyś tego. - Trafiła tą wypowiedzią w czuły punkt.
Po przemyśleniu tego wszystkiego sądzę, że bolałoby to tak samo, bo
zarówno Edward jak i Rose, są dla mnie bardzo ważni. I na pewno nie
chciałabym, aby tak błaha sprawa spowodowała utratę któregoś z nich.
Niby to błaha sprawa, ale daje do myślenia.
–
Bell idziemy, wszyscy już prawie przeszli do sali balowej! Zostawmy
to, poczekamy zobaczymy, po co martwić się na zapas. - W tym momencie
za wibrował mój telefon.
–
Sama idź ja za chwilę dojdę muszę odebrać telefon... Tanya dzwoni...
- Wychodząc z sali, w której przed chwilą odbył się ślub moich przyjaciół
odruchowo spojrzałam w stronę, gdzie jeszcze nie dawno stał Edward z
Jacobem i tą „lisicą”, jak to ją ochrzciła All, jednak już ich tam nie było.
–
Hallo... Tanya... - odezwałam się, zatykając jedno ucho, aby lepiej ją
słyszeć.
–
Tania w ogóle cię nie słyszę! Poczekaj zaraz przejdę w trochę cichsze
miejsce... - Postanowiłam, że nie będę się wydzierać na pół hotelu i
przejdę po prostu do pokoju Rosalie, gdzie jeszcze nie tak dawno temu
zżerała nas w nim trema. Zanim doszłam do pokoju na holu było już
prawie pusto, krzątał się tylko nerwowo personel.
–
Ok, już możesz mówić...
–
Za godzinę będziesz po dzieci? Super... choć przydałoby się troszkę
wcześniej, bo tu normalnie piekło jest. Nie sądzę, aby to miejsce było
odpowiednie dla niemowlaka. Za czterdzieści minut... dasz radę?
–
Jesteś kochana. Daj znać jak dojedziesz, to będę czekać z dziećmi
przed wejściem. Pa – rozłączyłam się.
Najpierw muszę znaleźć Edwarda, bo nie mam pojęcia komu sprzedał
dzieci po ceremonii. Prawdziwa ze mnie matka, nie ma co. Zamiast zająć
się swoimi dziećmi ja przejmuję się byłą flądrą mojego faceta.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że rozmawiając przez telefon przydreptałam
aż pod pokój Rosalie. Drzwi były minimalnie uchylone, a zza nich było
słychać podniesione głosy, które dobrze znałam. Był tam Edward i jego
ojciec. Zaciekawiło mnie, co oni tu robili i dlaczego rozmawiali ze sobą
tak ostro? Podeszłam bliżej drzwi, aby lepiej ich słyszeć. Wiem... nie
powinnam tego robić, ale miałam dużą nadzieję, że może poznam powód
dlaczego Edward tak się zachowuje i pozwoli mi to zrozumieć tą całą
sytuację.
–
Edward, twoje zachowanie zaszło już trochę za daleko. Ja się w
ogóle dziwię, że Bella to wytrzymuje! Jeszcze chwila, a zacznie zadawać
trudne pytania, na które będziesz musiał odpowiedzieć!
–
Już zadaje, tato! I naprawdę nie wiem, co mam już mówić, aby jej
nie urazić. Nie chcę by cierpiała! - odpowiedział już znacznie
spokojniejszym głosem.
–
Synu, musisz zrozumieć, że ją krzywdzisz... nie świadomie, ale to
robisz. Nie wychowaliśmy ciebie ani Rose w kłamstwie zawsze
mówiliśmy z twoją matką prawdę. Musieliście o tym wszystkim wiedzieć,
aby świadomie podejmować życiowe decyzje z tym wiązane. Wiedziałeś,
że to wcześniej czy później nastąpi! W twoim przypadku znacznie później
niż to było z Rosalie. - Nie rozumiałam o czym tak naprawdę dyskutowali,
jednak wiem już na pewno, że coś ukrywają przede mną. Najgorsze jest
to.., że wszyscy to robią.
–
Tato, to jest co innego. Bella może tego nie zrozumieć... i co wtedy?
Nie chcę jej stracić! Nie chcę stracić dzieci. Cała trójka jest dla mnie
wszystkim.
–
Edward... ja to wszystko rozumiem! Powtarzam ci jeszcze raz, to nie
dotyczy już tylko ciebie... rozumiesz? Dotyczy to przede wszystkim
twojego syna i myślę a nawet jestem przekonany, że musisz jej o tym
powiedzieć. - Teraz już niczego nie rozumiałam.
W uszach słyszałam bicie własnego serca, przełknęłam nerwowo ślinę.
Sytuacja wyglądała na śmiertelnie poważną, bo gdyby tak nie było
wszyscy zachowywaliby się w stosunku do mnie normalnie. Dziwiło mnie
tylko jedno, dlaczego Carlisle przez cały czas nawiązywał rozmowę do
naszego syna? Przez paręnaście sekund była tylko cisza. Żaden z nich się
nie odezwał.
–
Ile czasu masz zamiar jeszcze tak żyć? - Usłyszałam nerwowe kroki
rozchodzące się po pokoju. W tym samym momencie napłynęły mi łzy do
oczu, ponieważ nie usłyszałam odpowiedzi Edwarda na zadane mu
pytanie. - Wyjedź gdzieś wraz z Bellą. My z Esme zaopiekujemy się
dziećmi. Pojedź do naszego domu na Alasce, wytłumacz jej wszystko.
–
A jak nie zrozumie? Stracę ją i to na zawsze! - usłyszałam w końcu
zrezygnowany głos Edwarda.
–
Siedź tam tak długo aż zrozumie! Jeśli zdarzy się inaczej, to
przynajmniej będzie znać prawdę o Charliem. - W tym momencie nie
wytrzymałam, więc odruchowo zapukałam do drzwi, po czym nie czekając
na zaproszenie po prostu weszłam.
Spojrzałam od razu na ich twarze. Edward wyglądał jak śmierć, a jego
ojciec nie wiele lepiej. Uśmiechnęłam się, bo w tej właśnie sekundzie
postanowiłam zapanować nad emocjami, które zazwyczaj są złym
doradcą.
–
O, tu jesteście! Wszędzie cię szukam, kochanie. - przy tym ostatnim
słowie lekko zadrżał mi głos. Podeszłam do niego i korzystając z okazji
przytuliłam się do jego boku. Wiedziałam, że w tej sytuacji nie odepchnie
mnie od siebie pod byle jakim pretekstem.
–
Przyszliśmy odetchnąć trochę... - odpowiedział niespodziewanie
Carlisle.
–
Ne dziwię się wam. - Doszłam do wniosku, że nie dam im do
zrozumienia, iż przysłuchiwałam się ich rozmowie. To mogłoby tylko
zaszkodzić. Wiem, że tymi słowami oszukuję się tylko, bo tak naprawdę
uważam, że jeśli Edward ma ze mną porozmawiać, to może pomysł jaki
poddał mu ojciec jest odpowiedni do sytuacji. Te kilka dni sam na sam, w
końcu potrzebne są nam, abyśmy mogli szczerze porozmawiać o nas i
naszej przyszłości. Ponieważ życie jakie prowadzimy w tej chwili na
dłuższą metę nie ma sensu.
–
Kochanie, coś się stało? Wyglądasz na zamyśloną. - zapytał Edward.
–
Nie, nic się nie stało. Szukałam cię, bo dzwoniła do mnie Tanya. Za
jakieś pół godziny przyjedzie po dzieci. - Zauważyłam, że to co
powiedziałam definitywnie rozluźniło Edwarda.
–
To nawet i dobrze, bo to nie jest odpowiednie miejsce dla małego. -
dodał Carlisle.
–
To samo jej powiedziałam – odparłam krótko, nie wiedząc, jak dalej
prowadzić tą krępującą dla mnie sytuację. Nie umiem kłamać, ale tym
razem muszę się bardziej postarać, aby niczego się nie domyślili.
–
Ja wracam na salę pełnić swoje obowiązki. - rzekł Carlisle z lekką
nutką żartu w głosie, po czym wyszedł z pokoju. Edward chciał wyjść
zaraz za nim, ale przytrzymałam go za rękę chcąc poruszyć jeszcze jeden
temat, który mnie gryzł dużo wcześniej, zanim jeszcze zaczęłam się bawić
w detektywa. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Na widok jego oczu
kolana się pode mną ugięły. Przypomniałam sobie jak wygląda miłość w
tych oczach. Wciąż uważam, że kocha mnie całym sercem i właśnie to
przytrzymuje mnie przy nim. A także dodaje więcej sił, aby kontynuować
nasze życie razem, a jednocześnie tak samotnie, oddzielnie.