Heidi Rice
Uwierzyć sercu
Tłumaczenie: Ewelina Grychtoł
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2022
Tytuł oryginału: A Forbidden Night with the Housekeeper
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2020
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2020 by Heidi Rice
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub
całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo
do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie
przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami
należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego
licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do
HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane
bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ISBN 978-83-276-7635-1
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek /
RODZIAŁ PIERWSZY
Cara Evans stała przy grobie, słuchając monotonnego głosu księdza.
Nie znała francuskiego na tyle dobrze, żeby zrozumieć wszystkie słowa
mowy pożegnalnej, ale i bez tego była wstrząśnięta utratą swojego
pracodawcy, winiarza Pierre’a de la Mare’a. Męża, poprawiła się
w myślach.
Dziwnie jej było nazywać Pierre’a mężem. Był tak stary, że mógłby być
jej dziadkiem. Pobrali się zaledwie trzy dni wcześniej, a teraz została
wdową.
„Wyjdź za mnie, Caro. Okaż litość staremu człowiekowi, który nie chce
umrzeć w samotności”.
Czuła na sobie spojrzenie małej grupy przyjaciół i wspólników Pierre’a,
którzy stawili się na pogrzebie. Niemal słyszała ich myśli.
„Materialistka. Oportunistka. Dziwka”.
Ale ona nie zamierzała czuć się winna, że przyjęła oświadczyny
Pierre’a. Nie zrobiła tego, żeby przejąć jego majątek. Miała dostać tylko
niewielki udział w spadku, który pokryje jej zaległe wypłaty. Reszta miała
zostać przeznaczona na pokrycie długów.
Pod koniec była bardziej jego opiekunką niż gospodynią. Kąpała
Pierre’a, karmiła go, pomagała mu się ubierać. Wieczorami prowadzili
niekończące się rozmowy na wszelkie możliwe tematy, od Simone
Signoret, jego ulubionej francuskiej aktorki, po ostatnie doniesienia na
temat Maxima Duranda, winiarza miliardera, który był właścicielem całej
ziemi otaczającej dużo mniejszą winnicę Pierre’a.
Była dla Pierre’a bardziej przyjaciółką niż kimkolwiek innym. Ich
relacja nigdy nie miała wymiaru erotycznego, choć prędzej by umarła, niż
pozwoliła, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Strach i niepewność
ścisnęły jej pierś. Będzie tęsknić za Pierre’em, ale przede wszystkim będzie
tęsknić za La Maison de la Lune. Ten stary, kamienny wiejski domek,
w którym mieszkała przez ostatnie jedenaście miesięcy, stał się jej
pierwszym prawdziwym domem.
Nigdy nie została tak długo w jednym miejscu, nigdzie nie czuła się tak
bezpieczna, nigdzie dotąd nie zapuściła korzeni. Świadomość, że wkrótce
będzie się musiała wyprowadzić, była niemal nie do zniesienia.
Westchnęła. Robiła to tyle razy, że powinna się już przyzwyczaić.
Dlaczego tym razem było trudniej?
Zmrużyła oczy, mimo oślepiającego słońca usiłując skupić wzrok na
zbliżającym się dużym czarnym SUV-ie. Chmura pyłu unosiła się za nim,
kiedy podskakiwał na wyboistej drodze ku rodzinnemu cmentarzowi
w rogu posiadłości de la Mare.
W pierwszej chwili pomyślała, że kolejny daleki znajomy Pierre’a
przybył, żeby ją osądzać. Ale kiedy samochód się zatrzymał, ujrzała na
boku karoserii logo Durand Corporation.
Mężczyzna, który z niego wsiadł, był wysoki i umięśniony. Miał na
sobie wytarte dżinsy, wysłużone obuwie robocze i niechlujny biały T-shirt.
Cara rozpoznała go natychmiast. Maxim Durand, miliarder i sąsiad
Pierre’a, oraz jeden z najsłynniejszych playboyów we Francji. Kto inny
wyglądałby tak władczo i bezwzględnie w roboczym stroju? I kto inny
byłby na tyle arogancki, żeby przyjść na pogrzeb prosto z winnicy?
Dreszcz niepokoju przebiegł jej po kręgosłupie. Co rywal Pierre’a robił
na jego pogrzebie? Tej dwójki zdecydowanie nie łączyła sympatia,
a przynajmniej nie ze strony Pierre’a. Jej pracodawca często mówił
o Durandzie, wyrażając się o nim z pogardą i zaskakującym jadem. Wobec
niej Pierre zawsze był czarujący i opiekuńczy, więc tym bardziej dziwiła ją
jego obsesja na punkcie rywala. Za każdym razem, kiedy w winnicy stało
się coś złego – pożar, wiosenna powódź, odejście któregoś z robotników –
Pierre oskarżał Duranda, jakby ten był osobiście odpowiedzialny za
wszystkie jego nieszczęścia. Prywatnie Cara uważała, że Pierre ma
paranoję. Owszem, Durand zajął całą ziemię otaczającą posiadłość Pierre’a,
ale nigdy nie próbował przejąć jego winnicy. Teraz jednak zaczęła się
zastanawiać. Czy to możliwe, że Pierre miał rację? Czy Durand czekał, aż
Pierre umrze, zanim zrobi pierwszy ruch?
Durand zatrzasnął drzwi jeepa i jakby nigdy nic pomaszerował prosto
do nagrobka. Zdecydowanie nie wyglądał, jakby był w żałobie.
Gdy Durand pochylił głowę, by na nią spojrzeć, Cara pokryła się
rumieńcem. Jego oczy były skryte za okularami przeciwsłonecznymi, ale
miała nieodparte wrażenie, że ocenia jej czarną sukienkę retro, którą
znalazła na targu dzień wcześniej. Sukienka była trochę za ciasna, ale
z szeroką spódnicą i dopasowanym stanem wyglądała bardzo elegancko.
Tak jej się przynajmniej do teraz wydawało. Taksujące spojrzenie Duranda
paliło jej skórę, sprawiając, że czuła się bardziej rozebrana niż elegancka.
Ale nie odezwał się do niej. Zamiast tego podszedł do grobu
i powiedział coś do Marcela Carona, prawnika Pierre’a.
Ksiądz wreszcie skończył mówić i podał jej szpadel. Cara pochyliła się,
żeby symbolicznie przysypać grób ziemią. Oczyma duszy widziała, jak
ciasny dekolt opina jej piersi.
– Ucałuj ode mnie Simone, Pierre – szepnęła. Oddała szpadel księdzu
i w duchu pożegnała przyjaciela.
Przełykając łzy, odwróciła się od grobu i ruszyła w dół wzgórza ku La
Maison de la Lune. Na życzenie Pierre’a zdecydowała się nie urządzać
stypy, ale po pogrzebie była umówiona z Marcelem, który miał jej dać czek
na kwotę przewidzianą w testamencie. Cara już otworzyła dla niego jedno
z najlepszych win de la Mare i zostawiła je, żeby pooddychało, tak jak
nauczył ją Pierre.
Kiedy mijała pozostałych żałobników, słyszała wrogie szepty, ale nikt
do niej nie podszedł.
Musiała się spakować i zdecydować, co dalej. Jeśli posiadłość zostanie
sprzedana, nowy właściciel raczej nie da jej zbyt wiele czasu. Chciała
odejść sama z podniesionym czołem, a nie zostać wyrzucona. A obecność
Duranda na pogrzebie, w stroju roboczym, sugerowała, że nie zamierza stać
bezczynnie.
Czy powinna pojechać do Paryża? Do Londynu? Może do Madrytu?
Nigdy nie była w Hiszpanii.
Ale choć starała się wykrzesać choć trochę entuzjazmu na myśl
o nowych przygodach, przede wszystkim czuła się zmęczona i przybita.
Chrzanić to. Nie będzie się dzisiaj pakować. Kiedy Marcel wyjdzie,
usiądzie na tarasie, będzie popijać wino Pierre’a i cieszyć się magią
winnicy, którą pokochała. Winnica stała się rzadką oazą spokoju
i bezpieczeństwa pośród chaosu jej koczowniczego życia.
Wciąż myślała o spotkaniu z Durandem, po którym nadal niepokojąco
mrowiła ją skóra i czuła dziwne gorąco w podbrzuszu. Musiał być jakiś
racjonalny powód, dla którego zrobił na niej aż takie wrażenie. Durand miał
władzę i bogactwo, był niesławnym kobieciarzem i emanował zwierzęcym
magnetyzmem, któremu niewiele kobiet byłoby w stanie się oprzeć. A ona
wciąż była dziewicą! Odkąd osiągnęła pełnoletniość, nigdzie nie zagrzała
miejsca na tyle długo, żeby zbudować bliską relację z mężczyzną – nie
licząc Pierre’a. Ale Pierre nie był silnym, charyzmatycznym mężczyzną
w kwiecie wieku. Biorąc pod uwagę jej niedoświadczenie, nic dziwnego, że
zainteresowanie Duranda nieco… wytrąciło ją z równowagi.
Dobra wiadomość była taka, że się nie znali i nigdy się nie poznają,
więc to dziwne odurzenie przeminie. Durand zaś stanie się właścicielem
dwustuletniej winnicy de la Mare, produkującej najlepsze wino w regionie,
i pięknego, starego kamiennego domu, który był jej pierwszym
prawdziwym domem.
Ale tego wieczoru winnica i La Maison de la Lune należały do niej.
I nie potrzebowała niczyjej zgody, żeby się nimi cieszyć.
– Ile czasu upłynie, zanim posiadłość zostanie wystawiona na
sprzedaż? – spytał Maxim Durand, odprowadzając wzrokiem gosposię de la
Mare’a.
Jej krągłości kołysały się z gracją w dopasowanej sukience, czarny
jedwab błyszczał złociście w świetle zachodzącego słońca, a czerwona
poświata nadawała jej włosom odcień nasyconego złota.
Maxim już jakiś czas temu słyszał, że starzec sprawił sobie nową
gosposię. Spodziewał się, że będzie młoda i ładna, ale nie aż tak młoda,
żeby być jego wnuczką. Ile mogła mieć lat? Najwyżej dwadzieścia parę. To
by znaczyło, że jest dekadę młodsza od niego i aż czterdzieści lat młodsza
od de la Mare’a. Czy ten staruch nie miał ani grama wstydu?
Mimo jej młodego wieku Durand domyślał się, że dziewczyna była
kimś więcej niż opiekunką dla starego kobieciarza. De la Mare zapewne
użył swojego uroku, żeby zaciągnąć ją do łóżka, tak samo jak tyle kobiet
przed nią.
Ale gdy odchodziła w cień drzew z dumnie uniesioną głową, nie czuł
niechęci, lecz pożądanie i niechętny podziw.
Co takiego było w tej kobiecie, co ujęło go od pierwszego wejrzenia?
Może rumieniec, który pojawił się na jej policzkach, kiedy podziwiał jej
imponujące piersi? A może chodziło po prostu o to, że przez nawał pracy
już prawie trzy miesiące nie spał z kobietą? Tak czy owak, nie podobało mu
się to. Teraz, kiedy de la Mare wreszcie dokonał żywota, Maxim zamierzał
zdobyć to, co mu się należało, a nie pozwalać sobie na rozproszenia.
– Pański pośpiech jest niestosowny, monsieur Durand – odszepnął
prawnik. – Monsieur de la Mare zmarł zaledwie kilka dni temu.
– To sprawa biznesowa, nie osobista – skłamał gładko Durand. – Chcę
zostać poinformowany, jak tylko nieruchomość zostanie wystawiona na
sprzedaż.
Dostatecznie długo czekał, żeby dostać posiadłość de la Mare w swoje
ręce. Nie zniżyłby się do handlowania ze starym prykiem, ale dopilnował,
żeby nikt inny nie próbował kupić od niego ziemi za jego życia. Teraz de la
Mare wyzionął ducha, a jego winnica znalazła się w zasięgu ręki.
– To nie takie proste. Musimy się spotkać dziś wieczorem w La Maison
de la Lune na odczytaniu testamentu – odparł Marcel Caron. – Właściwie
dobrze się składa, że pan przyszedł, jako że Monsieur de la Mare prosił
o pańską obecność.
– Co? – Maxim skupił uwagę na prawniku, zapominając o dziewczynie,
która już i tak zniknęła za zakrętem. Z trudem opanował szok
i bezwzględnie stłamsił naiwną nadzieję. Wiedział, że w testamencie nie
będzie nic dla niego.
– Monsieur de la Mare zażyczył sobie pańskiej obecności na dwa dni
przed śmiercią, w chwili spisywania testamentu.
– Dlaczego w ogóle spisał testament? – parsknął Maxim, głosem
ochrypłym z gniewu. – Z tego, co wiem, nie miał nic oprócz długów,
i żadnych potomków, którym mógłby je przekazać.
Lub żadnych, do których by się przyznał.
Przełknął odwieczną gorycz ściskającą go za gardło. Towarzyszyła mu,
odkąd był małym chłopcem, a jego matka przywiązywała go do łóżka, żeby
nie pobiegł do La Maison de la Lune w desperackiej próbie zobaczenia się
z człowiekiem, który nie chciał go widzieć.
– Nie słyszał pan?
– Nie słyszałem o czym? Ledwie wczoraj wróciłem z Włoch
i spędziłem cały dzień w polu.
– Panienka Evans, gospodyni La Maison, i Monsieur de la Mare wzięli
ślub trzy dni temu.
Paląca gorycz przeszyła trzewia Maxima. Przed oczami stanęła mu
twarz matki, delikatna, zmartwiona i wyczerpana. Tak wyglądała, kiedy
ostatni raz się widzieli, tego ranka, kiedy opuścił Burgundię jako wściekły
i poniżony piętnastolatek.
– Merde – mruknął Maxim, czując, jak narasta w nim zimna furia.
Ta mała angielska dziwka nie tylko pieprzyła się z de la Mare’em, ale
też zdołała nakłonić starego łajdaka, żeby zrobił to, na co nie namówiła go
dotąd żadna kobieta. Stanął z nią na ślubnym kobiercu.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Madame de la Mare, dziękujemy za przyjęcie nas w tym trudnym
czasie.
Nas?
Cara skinęła na powitanie wytwornemu prawnikowi Pierre’a,
Marcelowi, który stanął w drzwiach domu godzinę po pogrzebie.
– Dobrze cię widzieć, Marcel. Czy… czy ktoś jeszcze do nas dołączy? –
spytała. Zaraz jednak odpowiedź stała się oczywista, ponieważ przed dom
zajechał czarny SUV Maxima Duranda.
Przebrał się z brudnego T-shirtu i dżinsów, które miał na pogrzebie,
w czarne spodnie i białą lnianą koszulę z podwiniętymi rękawami. Nie miał
też okularów przeciwsłonecznych, co sprawiło, że jego wzrok był jeszcze
bardziej przeszywający. Dzięki Bogu Cara przebrała się po pogrzebie, ale
teraz pożałowała, że nie założyła czegoś bardziej formalnego niż szorty
i cienka bawełniana koszula. Marcel często odwiedzał dom, zwłaszcza
w ciągu ostatnich tygodni, i Cara dawno przestała się przy nim krępować.
Ale Durand nie był przyjacielem czy nawet znajomym.
– Bon soir, madame de la Mare. Marcel zaprosił mnie na prośbę pani
męża – odezwał się Durand, pozdrawiając ją ledwie zauważalnym
skinieniem głowy. Jego perfekcyjna, choć niepozbawiona akcentu
angielszczyzna, tak samo jak jego spojrzenie, były pełne ledwo skrywanej
pogardy.
Cara zdusiła w sobie panikę i to dziwne, upajające uczucie, które wbrew
jej nadziejom wcale nie przeminęło. Dopiero teraz widziała, jak potężnym
mężczyzną jest Durand. Jego szerokie barki ledwo mieściły się w drzwiach,
a czubek jej głowy był na wysokości jego obojczyków.
Dlaczego Pierre poprosił o jego obecność? To nie miało sensu. Ten
testament miał być tylko formalnością, szansą, żeby Pierre opłacił jej
zaległe pensje. Czyż nie?
Czy Durand już kupił posiadłość? Czy to w ogóle możliwe? Czy będzie
musiała wyjechać jeszcze dzisiaj lub jutro z samego rana? Myślała, że
będzie miała jeszcze przynajmniej kilka dni.
I dlaczego nie mogła powstrzymać tego gorącego ściskania głęboko
w brzuchu? To było jeszcze gorsze niż zobaczenie go na cmentarzu
z odległości kilku metrów. Stojąc tuż przed nią, Maxim Durand był
żywiołem, który zdawał się panować nad jej zmysłami w sposób równie
niewytłumaczalny, co niezaprzeczalny.
Nie chciała zapraszać go do swojego domu. Swojego sanktuarium.
Ale Marcel i Durand stali na jej progu, a ona wiedziała, że nie ma
wyboru. Poczuła się tak samo jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką
i dowiadywała się, że po raz kolejny będzie musiała zostawić całe swoje
życie za sobą i przenieść się do nowej rodziny.
Bezsilna.
– Rozumiem – skłamała. – Proszę, wejdźcie – szepnęła i trzęsącym się
ramieniem otworzyła drzwi na pełną szerokość.
Obcasy Duranda stukały na kamiennej posadzce, kiedy ją mijał. Jej
nozdrza wypełnił zapach drogiego mydła sandałowego z lekką domieszką
słonego zapachu męskiego ciała. Nie czekając na zaproszenie ani
wskazówki, Durand ruszył korytarzem w stronę salonu na tyłach domu,
gdzie Cara przygotowała lekką kolację dla siebie i Marcela. Do jej
niepokoju i dziwnego pobudzenia dołączyło ukłucie gniewu.
To jeszcze był jej dom, nie jego.
Był tak wysoki, że musiał schylić głowę, żeby wejść do dużego
przestronnego pokoju, zalanego światłem zachodzącego słońca. To, że
zdawał się dokładnie wiedzieć, gdzie przygotowała jedzenie i wino, tylko
bardziej wytrąciło Carę z równowagi. Skąd Durand znał rozkład
pomieszczeń? Czyżby był tu wcześniej? Pierre na pewno nigdy nie
wspominał, że miał okazję poznać swoje nemezis, choć rozmawiali o nim
nieskończoną ilość razy.
Cara zawsze zakładała, że obsesja Pierre’a na punkcie Duranda jest
spowodowana wyłącznie stopniowym, trwającym przez lata zagarnianiem
okolicznej ziemi. Teraz jednak zaczęła w to wątpić. Czyżby antypatia
Pierre’a miała też inne, bardziej osobiste podłoże?
Durand stał plecami do zastawionego serem, bagietkami i owocami
stołu i patrzył przez okno na winnicę de la Mare. Nogi miał rozstawione,
a ramiona skrzyżowane na piersi. Koszula opinała się na jego szerokich
ramionach, a podwinięte rękawy odsłaniały opalone bicepsy. Słońce zaszło
przed godziną, ale wciąż było na tyle jasno, by można było dojrzeć
poskręcane korzenie wiekowych winorośli, dziedzictwa rodziny de la Mare.
Postawa Duranda była nonszalancka, dominująca, jakby to miejsce już
należało do niego. Jednocześnie emanował napięciem niczym tygrys
gotowy do skoku.
Cara sięgnęła po karafkę z winem, skrywając drżenie rąk.
– Pierre poprosił, żebym podała dzisiaj Montramere Premier Cru –
powiedziała, wyjmując dodatkową szklankę z barku.
Ale kiedy zaczęła nalewać wino, Durand ją powstrzymał.
– Nie nalewaj mi. Wolę nie mieszać przyjemności z interesami.
Jeśli Cara miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy konflikt
między nim a Durandem był natury osobistej, to właśnie zostały rozwiane.
– Dobrze, monsieur Durand – zdołała wykrztusić, nalewając po
kieliszku dla siebie i Marcela. Podniosła wino do ust, udając niewzruszoną
obecnością Duranda. – Za Pierre’a – dodała. – I za wina de la Mare.
Twarz Duranda pozostała bez wyrazu. Cara zauważyła jednak mięsień
drgający w jego szczęce.
– Aux vignes, mais pas à l’homme.
Być może sądził, że go nie rozumie, ale udało jej się złapać ogólny
sens.
„Za wina, ale nie za człowieka”.
– Za Pierre’a – powiedział prawnik, unosząc kieliszek i ignorując
zaczepny komentarz Duranda. Upił łyk doskonałego wina i westchnął
z ukontentowaniem. – Magnifique. – Wskazał przystawione do stołu
krzesła. – Proponuję usiąść i skosztować specjałów, które przygotowała dla
nas madame de la Mare, podczas gdy ja przybliżę postanowienia testamentu
monsieur de la Mare.
– Nie chcę siadać – oświadczył Durand – ani jeść. Chcę mieć to
z głowy.
Prawnik skinął głową i otworzył walizkę, wyjmując laptop.
Cara usiadła naprzeciwko Marcela z mocnym postanowieniem, żeby
ignorować nieproszonego gościa. Wyglądało na to, że jako wdowie po
Pierze nie należał jej się żaden szacunek. W jednym zgadzała się
z Durandem: chciała mieć to za sobą tak szybko, jak to możliwe, żeby
pozbyć się tego człowieka z domu.
Przez kilka boleśnie długich minut Marcel stukał w laptopa i rozkładał
na stole dokumenty. Durand stał w rogu pokoju niczym ponury cień,
pochłaniając uwagę Cary.
Cara wzięła duży łyk pachnącego Pinot Noir. Nie obchodziło jej, że nie
docenia należycie wyrafinowanych nut goździków, dymu i białego pieprzu
w doskonałym winie. Jedyne, czego chciała, to zapomnieć o Durandzie
i dziwnych uczuciach, jakie w niej wywoływał. I dowiedzieć się, czy Pierre
zostawił jej dość dużo, żeby udało jej się przetrwać następny miesiąc,
zanim znajdzie kolejną pracę.
– Żeby uniknąć prawniczego bełkotu, podsumuję główne postanowienia
testamentu – oznajmił Marcel, podając po jednej kopii testamentu jej
i Durandowi, który nie ruszył się, żeby go podnieść.
– Monsieur de la Mare pozostawił nieruchomość znaną jako La Maison
de la Lune oraz otaczające ją winnice swojej żonie. Niestety, jako że
posiadłość ma liczne długi, rozumiał, że madame de la Mare będzie musiała
sprzedać jej część lub całość. Nie miał z tym problemu, pod jednym
wszakże warunkiem. Madame de la Mare nie może sprzedać żadnej części
posiadłości Maximowi Durandowi, Durand Corporation, jej oddziałom ani
żadnym firmom, w której Maxim Durand lub Durand Corporation ma
jakikolwiek udział.
– C’est pas vrai! – krzyknął Durand, sprawiając, że Cara aż
podskoczyła. Sama jeszcze nie do końca wierzyła w to, co właśnie
usłyszała. Dlaczego Pierre to zrobił? Choć kochała winnicę, musiała
przyznać, że Durand zająłby się nią dużo lepiej. Żaden inny winiarz
w okolicy jej nie kupi, wiedząc, że narazi się na zemstę Duranda.
Durand w kilku krokach przemierzył pokój, przeklinając po francusku.
Sprawiał wrażenie, jakby zupełnie stracił nad sobą kontrolę.
– To jakiś nonsens – warknął. – On nie może powstrzymać mnie przed
kupieniem winnicy. Dostatecznie długo na nią czekałem. Poza tym, kim
ona, do diabła, jest? – Zgromił ją wzrokiem. – Nic nie wie o uprawie
winorośli.
Cara wzdrygnęła się. Coś w furii Duranda i wściekłości w jego wzroku
wydawało się bardzo osobiste.
Tu nie chodziło o winnicę. Zaczęła to podejrzewać już na pogrzebie,
a teraz nabrała pewności. Między Durandem a Pierrem było coś dużo
głębszego, niż zwykła rywalizacja. Skręciło ją w żołądku. Czy Pierre ją
wykorzystał? Musiał wiedzieć, że jego prośba wystawi ją na gniew
Duranda.
– Nie… nie rozumiem – wyjąkała. Czuła się zdradzona. Pierre
dostatecznie dużo nasłuchał się o jej dzieciństwie i młodości, by wiedzieć,
jak bardzo nienawidziła konfliktów. – Dlaczego Pierre miałby to zrobić?
– Nie jestem w stanie powiedzieć, madame de la Mare – odparł Marcel,
ostrożnie spoglądając na Duranda. – Odradzałem mu ten pomysł, ale Pierre
był nieugięty. Nie wyjaśnił mi powodów swojej decyzji, ale sądzę, że było
dla niego ważne, żeby mogła pani pozostać w La Maison de la Lune. I żeby
została pani właścicielką winnicy.
– Nie może zostać właścicielką winnicy – prychnął gniewnie Durand. –
Winnica jest moja. Należy do mnie, nie do jakiejś angielskiej salope, która
jest tu od ledwie kilku miesięcy.
Cara zerwała się z krzesła, słysząc jego szyderczy komentarz. Zacisnęła
pięści, zdeterminowana, by mu się postawić. Nie obchodziło jej, że jest
większy, bardziej rozwścieczony i o wiele bardziej onieśmielający od niej.
To, że był bogaty i potężny, i posiadał każdy hektar ziemi w zasięgu
wzroku, nie znaczyło, że mógł ją obrażać.
– Winnica nie należy do pana, panie Durand – powiedziała z całą
godnością, jaką udało jej się wykrzesać. – I wygląda na to, że nigdy nie
będzie do pana należeć – dodała, bezwzględnie zduszając ukłucie wyrzutów
sumienia.
Nie zasługiwała na to dziedzictwo.
Była przyjaciółką Pierre’a, to prawda, ale znali się zaledwie od roku.
Nie była członkiem rodziny ani nawet jego żoną, nie w prawdziwym tego
słowa znaczeniu. Teraz cała sytuacja była dla niej krystalicznie jasna
i oczywista. Pierre posłużył się nią w swojej wojnie z Durandem. Jak mógł
chcieć dla niej dobrze, jeśli od początku zamierzał użyć jej przeciwko
Durandowi, z całą jego władzą i wpływami? Musiał wiedzieć, że stawia ją
na z góry przegranej pozycji. Owszem, był ciężko chory, ale nigdy nie był
głupi.
Czyżby nienawidził Duranda bardziej, niż kochał winnicę? Całkiem
możliwe. Czy nienawidził Duranda bardziej, niż zależało mu na niej? Bez
wątpienia. I to zabolało ją bardziej, niż byłaby gotowa przyznać.
– Co zrobisz z winnicą de la Mare? – spytał Durand z pogardą wypisaną
na przystojnej twarzy. – Jak zamierzasz o nią dbać i się nią opiekować? Jak
zamierzasz wydobyć z niej to, co najlepsze? – Zmierzył ją wzrokiem tak
szyderczym, że zdawał się palić. – Nic nie wiesz – odparł na swoje własne
pytanie – ale wciąż myślisz, że możesz zabrać to, co mi się należy, bo
rozłożyłaś nogi przed tym staruchem, comme une pute?
„Jak dziwka”.
– Monsieur Durand! Nie ma potrzeby używać takiego języka! – oburzył
się prawnik.
Ale Cara nie słyszała Marcela. Słyszała tylko dudnienie własnego serca.
Nie obchodziło jej, co sądzi o niej Durand, co sądzi o niej ktokolwiek.
W takim razie dlaczego jego pogarda przedarła się przez jej opanowanie
i dotarła do zranionej dziewczynki, która zniosła tyle wyzwisk? I dlaczego
jego furia sprawiała, że to dziwne uczucie w jej ciele tylko się nasiliło?
– Nie jestem dziwką. Jestem jego żoną – odparła drżącym głosem. –
Nie masz więcej praw do winnicy ode mnie.
– Tak sądzisz? – Durand zrobił krok w jej stronę, stając na tyle blisko,
że poczuła bijące od niego gorąco, zobaczyła jego ściśniętą szczękę
i niepohamowaną furię w błyszczących brązowych oczach. Ale w ich
ciemnej głębi było coś jeszcze, co jeszcze bardziej ją zaniepokoiło. Coś
gorącego i żywiołowego, co sama czuła głęboko w dole brzucha.
– Mam wszelkie prawo do tej winnicy! Opiekowałem się nią,
podlewałem, chroniłem przed mrozem, ogniem i zgnilizną, oczyszczałem
z insektów, aż moje palce nie zaczęły krwawić! – oznajmił z pasją równą
tej, która wypełniała przestrzeń między nimi. Pasją, do której Cara nie
chciała się przyznać, ale której nie mogła zaprzeczyć. – Pracowałem na
tych polach przez godziny, kiedy nie sięgałem jeszcze głową ponad
winorośle. I wtedy obiecałem sobie, że kiedyś będą moje.
Nikt nie znał dokładnie pochodzenia Duranda. Cara słyszała plotki, że
jego matka była biedna, a jego ojciec nigdy się nie ujawnił. Że zaczynał
z niczym, by ciężką pracą dorobić się milionów. Ale nikt nie podejrzewał,
że pochodził z Burgundii, a na pewno nie z tych okolic.
– Masz na myśli, że pracowałeś dla Pierre’a, a on ci nie zapłacił? –
spytała drżąco. – Nie… nie wierzę ci.
To nie mogła być prawda.
Pierre był skomplikowanym człowiekiem, może bardziej
skomplikowanym, niż sądziła, ale nie był potworem. Chyba?
– Oui, zapłacił mi – warknął Durand. – Pieniędzmi, które jego zdaniem
byłem mu winien za samo moje istnienie. A ja dobrowolnie dla niego
pracowałem, aż zdałem sobie sprawę, że widział we mnie wyłącznie
darmową siłę roboczą. Że nigdy nie zamierzał mnie uzn… – Przerwał
i przez jego twarz przemknął szczególny wyraz. Była w nim furia, ale też
ból i rozczarowanie.
Cara rozpoznała te uczucia, ponieważ jako dziecko doświadczyła tego
samego. W dniu, kiedy ojciec zawiózł ją do domu dziecka i powiedział jej,
że nie może się nią dłużej zajmować.
To był ostatni raz, kiedy się z nim widziała.
Gdy echo tych wstrząsających emocji przebrzmiało, coś innego
zwróciło jej uwagę. Dlaczego Pierre miałby uważać, że Durand jest mu coś
winien za to, że się urodził?
A potem po raz pierwszy zauważyła złote obwódki wokół brązowych
tęczówek Duranda.
– Jesteś jego synem – wyszeptała. Teraz, kiedy wiedziała, wydawało jej
się to oczywiste. Powinna była odgadnąć prawdę, gdy tylko Durand
przekroczył próg jej domu.
Czy raczej jego domu.
Czy żył tu i pracował w dzieciństwie, dla Pierre’a, który nigdy nie
przyznał się do ojcostwa?
Fala współczucia dla tego twardego, nieugiętego mężczyzny niemal
zwaliła ją z nóg. Teraz rozumiała, dlaczego winnica tyle dla niego znaczyła.
Oraz dlaczego tak bardzo nienawidził, lub chciał nienawidzić, Pierre’a, tak
jak ona chciała nienawidzić swojego ojca. Za to, że ją porzucił.
Jednocześnie ze współczuciem wezbrało w niej pożądanie silniejsze niż
kiedykolwiek. Zrozumienie dla jego nieszczęścia ostatecznie zrównało
z ziemią bariery, którymi usiłowała się od niego oddzielić, odkąd po raz
pierwszy poczuła na sobie jego wzrok.
ROZDZIAŁ TRZECI
– Co powiedziałaś?
Maxim był w takim szoku, że znajomość angielskiego na moment go
opuściła – tak jak wściekłość na ojca, który po raz kolejny odmówił mu
jego dziedzictwa. Powiedział za dużo, o wiele za dużo, ale ona wciąż nie
powinna była tak łatwo się domyślić. Nikt dotąd nawet nie podejrzewał, że
cokolwiek łączy go z Pierre’em de la Mare’em.
– Jesteś… jesteś synem Pierre’a – wyjąkała. Na jej twarzy malowało się
współczucie – Twoje oczy… są dokładnie takie jak jego.
To nie było pytanie.
– Co to za brednie? – prychnął, instynktownie zaprzeczając. Ale jego
głos był ochrypły ze wstydu i goryczy, które mu towarzyszyły, odkąd stał
się nastolatkiem. Odkąd zrozumiał, że człowiek pokroju Pierre’a de la Mare
nigdy nie uznałby bękarta za syna.
Nie chciał jej współczucia. Chciał tylko winnicy. Winnicy, w której
przez lata wylewał ostatnie poty, wierząc, że jego ojciec go kocha lub
chociaż szanuje.
„Nawet jeśli cię spłodziłem, jak twierdzi moja matka, naprawdę
myślisz, że syn kurwy mógłby nosić nazwisko de la Mare? Nawet jeśli ma
talent do winiarstwa”.
Słowa, które ojciec wypowiedział do niego w dniu piętnastych urodzin,
rozbrzmiały mu w głowie. To właśnie wtedy zebrał się na odwagę, żeby
powiedzieć Pierre’owi, że wie, co ich łączy. Że jest dumny, mogąc przejąć
po nim schedę. Tego dnia ojciec roześmiał mu się w twarz i powiedział, że
niczego po nim nie przejmie. Że zawsze będzie tylko robotnikiem,
pracownikiem, bękartem.
Pierre de la Mare nigdy nie był jego ojcem, niezależnie od tego, co
mówiła matka. Po latach wreszcie zrozumiał, że łączące ich więzy krwi dla
jego ojca nie mają żadnego znaczenia.
Zmusił się, żeby uspokoić oddech, nie poddać się mieszance wstydu
i gniewu, które budziła w nim jej litość.
– Widzę w tobie jego odbicie – szepnęła, zaglądając mu w oczy. –
Pierre cały czas o tobie mówił, wydawał się mieć obsesję na twoim
punkcie. Myślałam, że to dlatego, że osiągnąłeś tak wielki sukces. Ale teraz
widzę, że to było dużo bardziej osobiste.
Na dźwięk jej łagodnych słów Maxima skręciło z furii.
– Na swój sposób, chociaż się ciebie bał, myślę, że był też z ciebie
dumny – dodała.
Ten komentarz był jak cios w brzuch. Czy ona mówiła poważnie? Czy
to był jakiś chory żart? Naprawdę sądziła, że obchodzi go, co de la Mare
myślał o nim albo jego firmie? Przestał zabiegać o aprobatę ojca przed
szesnastoma laty. Tamtej nocy uciekł z winnicy i opuścił Burgundię, by po
latach mieszkania na obrzeżach posiadłości ojca i żebrania o jego uwagę
nareszcie stać się kowalem własnego losu.
Kiedy powrócił, nikt go nie rozpoznał – nikt, prócz de la Mare’a.
Podobało mu się trzymane się na uboczu i jednocześnie udaremnianie
każdej próby ojca, by wydobyć winnicę z długów. Nawet nie musiał
brudzić sobie rąk – stary głupiec sam doprowadził rodzinny biznes do
bankructwa. A kiedy de la Mare przyszedł do niego, błagając o pomoc
i pożyczkę, bo sądził, że Maxim wciąż pragnie jego uznania – on z wielką
przyjemnością roześmiał mu się w twarz.
Na tamtym spotkaniu obiecał de la Mare’owi, że po jego śmierci
wykupi winnicę i dopilnuje, by nazwisko Durand, nazwisko jego matki,
nazwisko biedoty zastąpiło nazwisko de la Mare. A dziedzictwo, którego
ojciec niegdyś mu odmówił, obróciło się w nicość.
Stary łajdak poślubił tę kobietę w ostatecznej próbie odebrania
Maximowi tego, co mu się należało. I choćby za to powinien jej
nienawidzić.
Chociaż…
Bez makijażu twarz dziewczyny – opalona skóra, wysokie kości
policzkowe, intensywnie niebieskie oczy – prezentowała się jeszcze
bardziej zachęcająco. Była piękną kobietą. Fakt, że poślubiła jego ojca, nie
pozbawiał jej fizycznego uroku.
Zaśmiał się gorzko, zdecydowany przełamać czar, który z taką
łatwością na niego rzuciła.
– Naprawdę myślisz, że obchodzi mnie, co ten łajdak o mnie myślał?
Dziewczyna zamrugała, wyraźnie wstrząśnięta wściekłością w jego
głosie. Maxim zaś poniewczasie zdał sobie sprawę, że tym samym
przypadkiem przyznał się do swojego powiązania z de la Mare’em.
– Czy to prawda, monsieur Durand? – odezwał się prawnik, o którego
obecności Maxim zdążył zapomnieć. – Pierre de la Mare był pana
biologicznym ojcem?
Maxim spojrzał na starszego mężczyznę, który wydawał się głęboko
wstrząśnięty.
Mógłby dalej zaprzeczać. Nie chciał, żeby ten fakt stał się powszechnie
znany. Ale, czując na sobie spojrzenie dziewczyny, odkrył, że nie chce
kłamać. Kłamstwo wskazywałoby, że ta relacja jest dla niego w jakiś
sposób ważna, podczas gdy od dawna uważał ją za nic nieznaczący
przypadek.
– Moja matka była jedną z kochanek de la Mare’a – powiedział
beznamiętnie. – Mieszkaliśmy w tym domu, dopóki się nią nie znudził. –
Wzruszył ramionami. – Potem pozwolił nam mieszkać w małej chacie na
skraju posiadłości. Ale kiedy podrosłem, de la Mare zażądał, żebym dla
niego pracował w zamian za ten przywilej, ponieważ moja matka była zbyt
słaba, by pracować w winnicy. – Na myśl o szczegółach tego paktu
z diabłem, o którym dowiedział się dopiero jako piętnastolatek, zrobiło mu
się niedobrze. Jakimż był głupcem, sądząc, że ojciec uczy go sztuki
winiarskiej, by pewnego dnia przejął po nim winnicę! – Nie mam jednak
zamiaru rozgłaszać powiązania, z którego ani trochę nie jestem dumny. Jeśli
nie zachowacie tej informacji dla siebie, czeka was proces. – Odwrócił się
do wdowy po de la Marze. Nazywanie jej wdową wydawało się absurdalne;
jej młoda twarz wydawała się zaskakująco niewinna jak na kogoś, kto
poszedł do łóżka ze starcem, żeby położyć rękę na jego spadku.
Zrozumienie i współczucie w jej wzroku wbrew rozsądkowi wydawały się
szczere. – Proszę sobie to wziąć do serca, madame de la Mare – dodał.
Dziewczyna nie wydawała się urażona.
– Oczywiście – odparła. – Pana związek z Pierre’em jest sprawą
osobistą. Rozumiem to.
Wątpił, żeby rozumiała. Być może sądziła, że będzie miała większą
szansę zatrzymać posiadłość, jeśli nikt się nie dowie o jego pokrewieństwie
z de la Mare’em. Jeśli tak, to się myliła. Nie musiał być synem de la
Mare’a, żeby przejąć jego ziemię i dopełnić zemsty na człowieku, który go
spłodził.
– Jeśli chciałby pan zakwestionować testament w oparciu o tę
informację, musiałby pan poddać się badaniu DNA – wtrącił wyraźnie
przestraszony prawnik. Musiał wiedzieć, że Maxim ma dość pieniędzy,
żeby procesować się z nim przez lata.
– Oczywiście, że chcę zakwestionować ten testament – prychnął. – Ale
żeby to zrobić, nie muszę nikomu udowadniać, że jestem synem de la
Mare’a. Muszę tylko dowieść, że w chwili spisania testamentu był
niepoczytalny. – Pozwolił, by jego wzrok padł na stojącą przed nim kobietę.
Zafascynowało go delikatne unoszenie się i opadanie jej piersi pod
bawełnianą koszulą. Rysujące się pod nią sutki sprawiły, że poczuł
w lędźwiach znajome gorąco. Wiedział, że powinien je zignorować, nie
chciał zadowalać się resztkami po de la Marze, ale na widok jej
przyspieszonego oddechu jego pożądanie jeszcze wzrosło.
Czyżby ona czuła to samo? Tę chemię między nimi, która zszokowała
go na cmentarzu?
– Sądzę, że nietrudno byłoby przekonać sędziego, że de la Mare był
omamiony urokiem swojej świeżo poślubionej żony, kiedy spisywał ten
testament – powiedział ochryple. – Razem z jego niedorzecznymi
postanowieniami.
Szczerze mówiąc, wątpił, że dziewczyna miała cokolwiek wspólnego
z testamentem. De la Mare zapewne planował to posunięcie od czasu ich
ostatniego spotkania i znalazł w niej chętną wspólniczkę. Ale to nie czyniło
jego instynktownej, niekontrolowanej reakcji na nią ani trochę mniej
niezrozumiałą. Ani też mniej irytującą.
Cara zaczerwieniła się, a jej oddech stał się płytszy. Sutki stwardniały
tak bardzo, że musiały boleć. Czując pulsowanie w lędźwiach, Maxim
wyobraził sobie, jak podnosi jej koszulkę, żeby ustami złagodzić jej udrękę.
Odetchnął głęboko, a jego nozdrza wypełnił zapach jej podniecenia.
Była niesamowita. Piękna, pociągająca i wyraźnie niezdolna do ukrycia
swojego seksualnego apetytu. Jej niewinność, mimo że fałszywa,
niewątpliwie dodawała jej uroku.
Nie mógł winić starego łajdaka, że się na nią połakomił.
– Monsieur Durand, zapewniam, że testament jest ważny. Monsieur de
la Mare był w pełni władz umysłowych, kiedy go sporządzał – powiedział
prawnik. – A madame de la Mare aż do teraz nie była świadoma jego
postanowień, zgodnie z życzeniem mojego klienta.
– Jeszcze zobaczymy – odparł Maxim, nie spuszczając oczu
z dziewczyny. Ile ona mogła mieć lat? Na pewno nie mniej niż dwadzieścia
kilka, ale w tym stroju mogłaby spokojnie uchodzić za nastolatkę. A jego
ojciec był po sześćdziesiątce.
Przez kilka sekund zastanawiał się nad tą różnicą wieku. Jak bardzo
musiała być zdesperowana, żeby rozłożyć nogi przed starcem? I jak mógł
mieć jej to za złe, kiedy on sam w młodości robił rzeczy, z których nie był
dumny, by przetrwać?
Spojrzał na stół dekoracyjnie zastawiony lokalnymi serami i owocami.
Dręcząca go żądza zelżała na tyle, by wreszcie zaczął myśleć, jeśli nie
jasno, to przynajmniej logicznie. Rozwiązanie problemu było proste.
Czemu wcześniej o tym nie pomyślał? Jeśli poślubiła starego człowieka,
żeby przejąć jego majątek, to z pewnością dało się ją kupić.
– Właściwie to chętnie zostanę na kolacji – oznajmił. – Przy okazji
moglibyśmy dokładniej przedyskutować tę sprawę.
– Obawiam się, że muszę już iść – wtrącił Marcel Caron. – Żona czeka
na mnie z obiadem.
Cara uniosła brwi i przez jej twarz przemknął wyraz niepokoju.
Wyraźnie nie cieszyła jej perspektywa pozostania sam na sam z Maximem.
Dobrze. Wreszcie udało mu się zyskać przewagę. Teraz powinien
rozegrać to z bezwzględną skutecznością – i przestać myśleć o jej
sterczących sutkach.
Maxim podszedł do kredensu i nalał sobie lampkę wina de la Mare, by
zająć czymś ręce. Oraz skoncentrować się na tym, co chciał osiągnąć –
czyli na położeniu ręki na winnicy de la Mare’a, a nie na ponętnej wdowie
po nim.
Dziewczyna wyglądała, jakby była bliska paniki. Czy to jego się bała,
czy też pożądania, które zdradzało jej ciało?
Świadomość, że jej jeszcze trudniej przychodziło kontrolowanie swoich
reakcji, sprawiła mu satysfakcję. Mógł sprawić, że jej strach zadziała na
jego korzyść. Jeśli tylko nie straci głowy.
– To może być moja ostatnia szansa, by zjeść posiłek w domu,
w którym się urodziłem – dodał, zanim udało jej się wymyślić uprzejmą
wymówkę.
W rzeczywistości La Maison nie budził w nim żadnego sentymentu.
Ledwo pamiętał pierwsze lata, które tu spędził. Dużo bardziej zapadła mu
w pamięć praca w winnicy od świtu do zmierzchu, czekając i marząc, że
pewnego dnia ojciec zobaczy i doceni jego ciężką pracę. A w dniu, kiedy
wreszcie postanowił osobiście mu powiedzieć o łączącym ich
pokrewieństwie, kazano mu czekać na progu, ponieważ jego status był zbyt
niski, by wpuszczono go do domu.
Ale jego sentymentalny komentarz odniósł pożądany skutek.
Dziewczyna skinęła głową ze zrozumieniem.
– Rozumiem, monsieur Durand.
Prawnik spakował laptop i dokumenty.
– Jeśli którekolwiek z państwa będzie miało dodatkowe pytania, proszę
śmiało dzwonić do mojego biura. – Dał im po wizytówce. – Mam nadzieję,
że rozwiążemy tę sprawę jak cywilizowani ludzie. – Zaśmiał się nieco
nerwowo. – Sądzę, że omówienie sytuacji na osobności, w przyjaznej
atmosferze, jest doskonałym pomysłem. Choć monsieur de la Mare zabronił
sprzedaży winnicy Durand Corporation, to nie widzę powodu, dla którego
madame de la Mare nie miałaby ci jej wydzierżawić, Maxim, jeśli chcesz
dalej produkować Montremare Premier Cru, by uhonorować rodzinną
tradycję.
Maxim prawie się zakrztusił słoną kostką Brie de Meaux, którą włożył
sobie do ust. Szybko popił ją słynnym winem ojca.
– To ciekawa możliwość – zdołał wykrztusić, myśląc, że Caron jest
kompletnym kretynem.
Nie miał najmniejszego zamiaru kontynuować rodzinnej tradycji. I nie
chciał wydzierżawić winnicy, tylko mieć ją na własność. Tylko wtedy
mógłby unicestwić dziedzictwo rodu de la Mare. Oraz dopełnić zemsty na
człowieku, który go odrzucił.
Ale nie miał zamiaru zdradzać swoich planów ani prawnikowi, ani
dziewczynie. Już i tak pozwolił sobie na zdecydowanie zbyt wiele
szczerości. Zwykle nie był człowiekiem, który łatwo poddaje się emocjom.
Wręcz przeciwnie – był znany z chłodnego, beznamiętnego podejścia do
interesów. Ale teraz nie czuł się chłodny ani beznamiętny. Musiał znaleźć
jakiś sposób, żeby wykorzystać ten stan ducha w negocjacjach
z dziewczyną.
Kiedy prawnik wyszedł, wdowa ostentacyjnie usiadła na przeciwległym
końcu stołu. Bez apetytu ugryzła winogrono. Była równie podniecona, co
zdenerwowana. Dobrze – przynajmniej nie tylko on czuł się wytrącony
z równowagi przez ten niewygodny pociąg.
– Ile miałeś lat – spytała – kiedy Pierre zażądał, żebyś dla niego
pracował?
– Dziesięć. Jedenaście. Nie pamiętam dokładnie. – Maxim nieco
sztywno wzruszył ramionami. Znów widział w jej oczach to cholerne
współczucie. – To nie było takie złe – mruknął. – Lubiłem tę pracę.
I pokochałem tę winnicę.
Cara znów się zarumieniła.
– Przepraszam. To musi być dla ciebie trudne, że zawarł tę klauzulę.
– Wcale nie. Niczego innego się po nim nie spodziewałem,
madame… – Przerwał. Nie podobało mu się nazywanie jej nazwiskiem tego
łajdaka. – Quel est ton prénom?
– Jak mam na imię? – powtórzyła, a on zdał sobie sprawę, że znowu
przeszedł na francuski. Dlaczego tak trudno było mu się przy niej skupić? –
Cara. Cara Evans. Czy raczej, Cara de la Mare – dodała niepewnie.
– Cara Evans brzmi lepiej – orzekł Maxim, dziwnie zadowolony z jej
wahania.
Jej rumieniec pociemniał, co do reszty wytrąciło go z równowagi.
– Byłaś żoną tego starucha tylko przez kilka dni – dodał. – Myślę, że
nie musisz przyjmować jego nazwiska.
– Proszę, nie mów tak o nim. Przykro mi, że nie był dla ciebie dobrym
ojcem. Ale Pierre był moim przyjacielem.
Przyjacielem. Ładny eufemizm na mężczyznę, z którym miała romans.
– Nie rozumiesz – prychnął, zirytowany ciepłem w jej głosie. Dlaczego
nie mogła zrozumieć, że nie potrzebuje jej współczucia? Cokolwiek jego
ojciec zrobił mu wieki temu, nie miało to żadnego związku z tym, kim był
teraz. – Nie obchodzi mnie, czy był dla mnie dobrym ojcem. Czy też
jakimkolwiek ojcem – dodał, pragnąc jej to unaocznić.
Oderwał kawałek świeżej bagietki i posmarował ją brie. Odgryzł kęs
i pozwolił, by słony, kremowy ser rozpuścił się na jego języku. Za wszelką
cenę chciał wyglądać nonszalancko, choćby miał się udławić. W pewien
sposób wciąż wstydził się za tamtego chłopca – jak słaby i głupi musiał
być, by potrzebować aprobaty mężczyzny, który nic do niego nie czuł! Ale
Cara Evans musiała zrozumieć, że po tamtym zdesperowanym dziecku nie
zostało ani śladu.
– Świetnie poradziłem sobie sam – kontynuował. – To, że ojciec mnie
odrzucił, ponieważ byłem bękartem, nauczyło mnie walczyć o to, co mi się
należy. Już nigdy nie pozwolę, żeby ktoś mi to odebrał.
Cara szerzej otworzyła oczy, ale zamiast lęku, który zamierzał wzbudzić
zawoalowaną groźbą, wciąż były pełne tego cholernego współczucia.
– Pierre cię odrzucił, ponieważ byłeś nieślubnym dzieckiem? –
szepnęła. – To okropne. Tak mi przykro.
Sięgnęła przez stół w instynktownym geście pocieszenia. Dotyk jej
dłoni był jak płomień palący jego skórę i jego dumę. Maxim błyskawicznie
obrócił rękę i chwycił ją za nadgarstek.
– Nie żałuj tamtego chłopca – powiedział. Myślał, że jej strach
i zaskoczenie sprawią mu przyjemność, ale to było nic w porównaniu
z elektryzującym dotykiem jej skóry. – Już dawno go nie ma.
Cara szarpnęła i puścił jej rękę, zirytowany nieustającym pulsowaniem
krwi w lędźwiach.
Mógłby mieć każdą kobietę, jakiej chciał. Dlaczego, do cholery, miałby
chcieć tej kobiety – kobiety, która jeszcze niedawno grzała łoże jego ojca?
Ale nawet zadając to pytanie, wpatrywał się w jej usta. Małymi białymi
ząbkami przygryzała dolną wargę i na myśl o tym, że on też mógłby ją
ugryźć, jego oddech przyspieszył. Potem mógłby wpleść palce w jej
jedwabiste włosy i…
Arrête.
Odpędził erotyczną wizję, która jeszcze bardziej rozpaliła jego
pragnienie, żeby zamienić malujący się na jej twarzy niepokój w grymas
rozkoszy.
– Litowanie się nad mężczyzną, którym się stałem, jest poważnym
błędem, Cara – zakończył, ale sam już nie wiedział, co mówi.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Cara.
Sposób, w jaki Maxim Durand wypowiedział jej imię, samo w sobie
wydawało się pieszczotą. Ale namiętność w jego oczach była równie
przerażająca, co ekscytująca.
Cara potarła nadgarstek w miejscu, gdzie jego dotyk palił jej skórę,
desperacko usiłując opanować doznania, które objęły panowanie nad jej
ciałem.
– Nie lituję się nad tobą – powiedziała.
Wątpiła, żeby ktokolwiek kiedykolwiek się nad nim litował, mimo jego
tragicznego dzieciństwa. Nie był osobą, która wzbudza litość; był na to zbyt
potężny, opanowany, władczy.
Chociaż…
Nie potrafił ukryć swojej reakcji na nią, tak samo jak ona nie potrafiła
ukryć reakcji na niego. Dlaczego sama ta myśl przyprawiała ją o zawroty
głowy?
Żeby zyskać trochę czasu na zastanowienie, włożyła sobie do ust
winogrono i zmusiła się, by je połknąć. Jednak myślenie, kiedy czuła na
sobie jego wzrok, było niemal niemożliwe.
Maxim Durand był nieślubnym synem Pierre’a, który odrzucił go
w najokrutniejszy możliwy sposób. Choć dla niej Pierre zawsze był
czarujący, wiedziała, jak bezwzględny potrafił być w sprawach
biznesowych. Trudno też było kłócić się z oczywistym wnioskiem, jaki
wypływał z postanowień testamentu. Zapisał jej winnicę nie po to, żeby jej
pomóc, ale żeby zranić syna.
Może powinna oddać Durandowi winnicę? Po wszystkim, co przeszedł,
czy naprawdę miała prawo mu jej odmówić?
– Ile?
Poderwała głowę i napotkała intensywne, złotobrązowe spojrzenie
Duranda.
– Przepraszam?
– Ile chcesz, żeby zniknąć? Jestem bogatym człowiekiem i potrafię być
bardzo hojny. Niewątpliwie jesteś kobietą, która docenia wartość pieniądza,
i szanuję to… – Spuścił wzrok na jej piersi, po czym podniósł go. Pogarda
w jego spojrzeniu zszokowała ją.
Cara wyprostowała się.
– Nie chcę twoich pieniędzy – odparła dumnie.
– Naprawdę? – Durand uśmiechnął się cynicznie. – Nawet gdybym ci
zaproponował za zniknięcie pół miliona euro, co znacznie przekracza
wartość tej nieruchomości?
– Tak. – Cara odkryła, że wstrzymuje oddech, i wypuściła powietrze
z płuc.
Nie chciała jego pieniędzy. Jeszcze chwilę temu zastanawiała się, czy
nie dać mu winnicy. Ale nie chciała opuszczać La Maison de la Lune.
Nie chciała znikać. Znowu. Ile razy musiała to robić w przeszłości, bo
tak zdecydowali za nią inni? Niezależnie od pobudek, Pierre dał jej dom,
który pokochała. I zasłużyła sobie na niego.
– Chcę dalej tutaj mieszkać, tak jak planował Pierre. Ale z radością
oddam ci winnicę w dzierżawę, zgodnie z sugestią Marcela.
Uśmiech spełzł mu z twarzy.
– Nie chcę jej dzierżawić. Chcę ją mieć. I nie możesz tu zostać,
ponieważ zamierzam zrównać ten dom z ziemią.
– Ale… Co? Dlaczego? – Cara zerwała się z krzesła, wstrząśnięta nie
tylko samym pomysłem, ale też absolutną pewnością w jego głosie. –
Dlaczego miałbyś zrobić coś takiego?
Durand też wstał, gniewnie marszcząc brwi.
– Nie muszę ci się tłumaczyć.
Skrzyżowała ramiona na piersi, usiłując opanować drżenie kończyn,
a zarazem ukryć zdradziecko sterczące sutki.
– No cóż, nie możesz wyburzyć La Maison de la Lune, ponieważ należy
do mnie.
– A kiedy udowodnię, że testament jest nieważny, będzie należeć do
mnie.
Mówił poważnie. Cara wpatrywała się w niego, usiłując zrozumieć,
dlaczego miałby zrobić coś tak okropnego. Po co mścić się na nieżyjącym
człowieku?
– Nie możesz tego zrobić – błagała. – La Maison jest taki piękny… –
Potoczyła wzrokiem po starych meblach, wysłużonych fotelach
i masywnym stole. Spojrzała na okno, za którym rozciągał się przepiękny
widok nie tylko na winnicę, ale też na otaczający ją wiekowy las i strumień
błyszczący w blasku księżyca. – Zasługuje, żeby zostawić go dla
przyszłych pokoleń.
– Nie, nie zasługuje. Liczy się tylko winnica.
Durand obszedł stół i stanął przed nią.
– Gdybyś cokolwiek wiedziała o winiarstwie, Cara, zrozumiałabyś –
powiedział, znów wypowiadając jej imię jak pieszczotę. Zamiast gniewu,
jego głos zdawał się teraz nieść mroczną obietnicę. – Ziemia tutaj jest
wyjątkowa, bogata w złożone minerały, które nadają winogronom
specyficzny posmak.
Jego gardłowy głos odbijał się echem w najgłębszych zakamarkach jej
ciała. Cara nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale czuła się, jakby po raz
pierwszy w życiu ktoś naprawdę ją widział.
Ujął jej twarz w dłonie, sprawiając, że zadrżała. Powinna się cofnąć,
uciec od tej rozpalającej namiętności, ale czuła się uwięziona i umierająca
z pożądania. Gorąco spomiędzy jej ud rozeszło się po całym jej ciele.
– Kiedy winorośle będą moje – wymruczał – będę mógł je rozkrzewić
i posadzić, by stworzyć nowe wino, jeszcze lepsze niż Montremere.
Cara oddychała ciężko. Oblizała suche wargi, a jego oczy pociemniały
na ten widok. Jego żądza jeszcze wzmogła jej podniecenie. Uniosła się na
palcach i pocałowała go, a on oddał pocałunek, przyciskając jej twarz do
swojej. Dziko, władczo, namiętnie.
Cara jęknęła głośno, a on wykorzystał jej rozchylone usta i wsunął
w nie język. Cara przylgnęła do niego i zadrżała, niemal boleśnie świadoma
ciepła jego ciała, dotyku jego piersi na jej nabrzmiałych piersiach. Ocierała
się o jego umięśniony tors jak domagająca się pieszczot kotka.
Eksplorował językiem jej usta, a ona odwzajemniała się nieśmiałymi
liźnięciami. Nie miała pojęcia, co robi; wiedziała tylko, że potrzebuje
więcej jego smaku, jego namiętności, jego ciepła. Wsunął palce w jej włosy
i wyjął spinki, które rozsypały się na podłodze.
Wreszcie odsunął głowę. Zmierzył ją nieco oszołomionym spojrzeniem
i zaklął po francusku.
– Pragnę cię – szepnął ochryple. – Chociaż wiem, że nie powinienem.
To jakieś szaleństwo.
Szczerość tych słów poruszyła ją.
Byli w domu Pierre’a. Domu, który Durand chciał zniszczyć. Nie
powinna go pragnąć, a on nie powinien pragnąć jej. Ale ten fakt nie miał
szans w starciu z pożądaniem tętniącym w jej żyłach, podsycanym
poczuciem zjednoczenia przez wspólny ból. I zanim zdążyła się
powstrzymać, wypowiedziała słowa, które dźwięczały jej w głowie, odkąd
po raz pierwszy zobaczyła go tego popołudnia.
– Ja też cię pragnę.
Durand zmarszczył brwi i zesztywniał. Przez jedną, straszną chwilę
Cara myślała, że jej odmówi. On jednak po chwili wahania otrząsnął się
i porwał ją na ręce.
– Bien – wymruczał.
Cara otoczyła ramionami jego szyję, usiłując złapać oddech, kiedy on
wyszedł z pokoju na korytarz i zaczął wchodzić po schodach, przeskakując
po dwa stopnie.
– Pokaż mi pokój, w którym nie spałaś z de la Marem – zażądał głosem
nieznoszącym sprzeciwu
Odpowiedź była prosta. Cara wskazała swoją własną sypialnię, tę,
w której mieszkała, odkąd została gosposią Pierre’a.
Durand kopniakiem otworzył drzwi, łokciem włączył światło i postawił
ją obok wąskiego łóżka. Obsypał pocałunkami jej policzek, brodę,
obojczyk. Przycisnął do siebie jej ciało, aż poczuła dowód jego żądzy na
swoim rozedrganym brzuchu.
Wsunął dłonie pod jej koszulę, odnalazł zapięcie stanika i odsunął się,
by obserwować jej reakcję, kiedy jego kciuki odnalazły jej sutki. Ich czubki
stwardniały jeszcze bardziej, kiedy bawił się nimi, głaszcząc i szczypiąc.
– Muszę cię zobaczyć – wychrypiał.
Cara skinęła głową, nie wiedząc, czy to pytanie, czy rozkaz. Ale zanim
miała szansę się nad tym zastanowić, pozbawił ją koszulki i stanika, tak że
stanęła przed nim naga od pasa w górę.
– Très belle – wymruczał, sprawiając, że po raz pierwszy w życiu
naprawdę poczuła się piękna.
Położył jedną jej pierś na swojej dłoni i pochylił się, by wziąć do ust
nabrzmiały sutek. Cara wsunęła palce w jego włosy, a jego pieszczota
wydarła z jej ust udręczony jęk.
Drażnił się z nią i torturował, okrążając sutek językiem, przygryzając
jego twardy czubek, a potem biorąc go głęboko do ust. Jej jęki zamieniły
się w łkanie, a palce zacisnęły się w pięści na jego jedwabistych lokach,
przyciągając go bliżej. Ogień buzował między jej udami, grożąc, że
pochłonie ją całą.
– Proszę… potrzebuję… – Czego potrzebowała? Sama nie wiedziała.
– Powiedz, co lubisz – wydyszał jej do ucha, przyciskając lędźwie do
rozpalonego serca jej żądzy.
– Potrzebuję… zobaczyć cię nago – zdołała wydusić, zaskoczona
własną śmiałością.
Durand zaśmiał się ochryple.
– Mais oui, Cara.
Złożył ostatni pocałunek na jej piersi i odsunął się, by zdjąć koszulę.
Jego pierś była równie szeroka, umięśniona i piękna, jak reszta jego ciała.
Cara pożerała go wzrokiem, bezwstydnie roznegliżowanego w żółtym
świetle lampy. Skrzyżowała ramiona na piersi i z walącym sercem patrzyła,
jak rozpina spodnie. W ślad za nimi poszły bokserki. Carze zaparło dech.
Nigdy dotąd nie widziała nago mężczyzny o tak perfekcyjnym ciele, a na
pewno nie z pełną erekcją. Jak coś tak dużego miało się w niej zmieścić?
Ale choć wezbrała w niej panika, jej mięśnie zacisnęły się wyczekująco.
Nie wiedziała, czy to przetrwa, ale chciała spróbować.
– Cara? – szepnął Durand, podnosząc jej podbródek, by na niego
spojrzała. – Ça va? – upewnił się, spoglądając na nią uważnie.
Skinęła głową.
– Czy mogę… czy mogę go dotknąć?
W jego ciemnych oczach błysnęło rozbawienie.
– Oczywiście. Nie musisz prosić o pozwolenie.
Cara znów skinęła głową, w duchu przeklinając swoje
niedoświadczenie. Nie chciała, żeby wiedział, że będzie jej pierwszym
kochankiem. Nie chciała, żeby się domyślił, ile to dla niej znaczy.
Wyciągnęła rękę i dotknęła go, z ciekawością badając jego jedwabistą
miękkość. Jęknął gardłowo, kiedy przesunęła kciukiem po jego czubku,
zbierając kroplę wilgoci. Chwycił ją za nadgarstek.
– Arrête, Cara. Doprowadzasz mnie do szaleństwa – powiedział,
podnosząc jej palce do ust. Kiedy je pocałował, aż zaparło jej dech. Jak to
możliwe, że mogła być aż tak podniecona?
Durand puścił jej dłoń.
– Rozbierz się, ma petite – powiedział ochryple. – Nie dam rady dłużej
czekać, aż znajdę się w tobie.
Cara drżącymi rękami sięgnęła do guzików, ale z jakiegoś powodu nie
mogła sobie z nimi poradzić. Durand odsunął jej ręce, uklęknął przed nią
i sprawnie zsunął jej szorstkie, dżinsowe spodenki na ziemię. Znów wziął ją
w ramiona i bardzo łagodnie położył na łóżku.
Uklęknął nad nią, szerokimi barkami zasłaniając światło, i znów
odnalazł ustami jej wargi. Teraz jego pocałunki były bardziej niecierpliwe,
naglące. Pozwoliła, by chwycił ją za biodra, klękając między jej udami.
– Rozłóż nogi – rozkazał, a ona posłuchała, instynktownie przyciskając
uda do jego pasa. Tak bardzo pragnęła poczuć go w sobie, że była gotowa
go błagać.
Wszedł w nią jednym, silnym ruchem. Jej przyjemność momentalnie
przesłonił rozdzierający ból. Zesztywniała, przygryzając wargę i wbijając
paznokcie w jego plecy, za wszelką cenę powstrzymując okrzyk bólu, który
by ją zdradził.
Ale nie udało jej się go oszukać. Podniósł głowę i spojrzał na nią
oskarżycielsko.
– Jesteś dziewicą?
Cara odwróciła wzrok. Chciała skłamać, ale nie potrafiła wykrztusić
słowa.
Durand chwycił jej podbródek i zmusił ją, by na niego spojrzała.
– Powiedz mi, jak to możliwe?
Maxim za nic nie mógł się skoncentrować. Ledwo był w stanie mówić,
wciąż czując jej ciało zaciśnięte wokół niego jak imadło. Miał przemożną
ochotę się poruszyć, wejść jeszcze głębiej, sprawić, że znów będzie jęczeć
i błagać. Ale się powstrzymał.
Cara patrzyła na niego szklanymi oczami, nie odpowiadając na jego
oskarżenie. Jednak poczucia winy, które malowało się na jej twarzy, nie
dało się z niczym pomylić. Istniało tylko jedno wytłumaczenie: to
małżeństwo było oszustwem. Podstępem idącym dalej, niż początkowo
sądził.
Powinien to przerwać. Ale wciąż czuł jej ciało mocno zaciśnięte na nim,
a nieubłagana żądza pulsowała w jego lędźwiach.
– Sprawiam ci ból? – zapytał. Motywy jej działania, jej współudział
w planie jego ojca – to wszystko powoli przestawało go obchodzić.
Pokręciła głową.
– Jesteś bardzo duży, ale już tak nie boli.
Maxim położył rękę na jej gorącym ze wstydu policzku. Zauważył łzę
w kąciku jej oka i otarł ją kciukiem.
– Dlaczego płaczesz?
– Nigdy się tak nie czułam – powiedziała, patrząc na niego
z rozbrajającą szczerością.
Maxim poczuł ukłucie paniki, ale zignorował je. To był tylko seks.
I niewiarygodna chemia, która eksplodowała między nimi, odkąd pierwszy
raz ją zobaczył.
Wysunął się z niej i pchnął jeszcze raz, powoli, ostrożnie, czując, jak jej
mięśnie stopniowo się rozluźniają. Jęknęła i wbiła palce w jego ramiona,
jakby był jedynym punktem zaczepienia w targającym nią sztormie. Kiedy
pchnął jeszcze raz, wygięła się i wyszła mu naprzeciw. Zaczął poruszać
biodrami, z początku wolno, by dać jej czas na przyzwyczajenie. Ale gdy
jej jęki zamieniły się w krzyki, a krzyki w łkanie, szaleństwo przejęło nad
nim władzę. I zdał sobie sprawę z jednej, niesamowitej rzeczy.
Był pierwszym mężczyzną, któremu się oddała.
Jego ruchy straciły płynną grację, stały się szybkie, gorączkowe. Wbił
palce w jej biodra, zdeterminowany wytrzymać, aż pierwsza osiągnie
szczyt. Wreszcie jej ciało się wyprężyło, a z gardła wydobył się krzyk.
A kiedy Maxim pozwolił, by fala orgazmu porwała i jego, w jego głowie
raz po raz rozbrzmiewało jedno słowo: moja.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Cara leżała bezwładnie na plecach, wpatrując się w pęknięcie na suficie.
Otaczał ją piżmowy zapach seksu i potu. Ciężkie ciało Maxima Duranda
wgniatało ją w wysłużony materac, a jego gruby członek wciąż pulsował
w jej wrażliwym wnętrzu.
Wzięła drżący oddech i przygryzła dolną wargę, by powstrzymać
cisnące jej się do oczu łzy.
Co ona zrobiła? I dlaczego?
Jak mogła przespać się z największym rywalem swojego męża w dniu
jego pogrzebu? Z człowiekiem, który groził, że zniszczy La Maison de la
Lune?
Poruszyła się pod ciężkim ciałem Duranda, delikatnie spychając jego
łopatkę, która wbijała jej się w obojczyk. Musiała za wszelką cenę od niego
uciec, schować się, zwinąć w kłębek i umrzeć.
Jęknął gardłowo i poruszył się, a ona jęknęła mimo woli, czując jego
ruch w sobie. Natychmiast zawstydziła się swojego nowo budzącego się
pożądania.
– Pardon – mruknął, staczając się z niej.
To, co Pierre zrobił Maximowi, było złe. Ale to, co ona właśnie zrobiła,
było jeszcze gorsze.
Kiedy chciała wstać, niespodziewanie chwycił ją za rękę.
– Dokąd idziesz?
– Muszę się umyć – wyjąkała, czując, jak palą ją policzki. Nagle stała
się boleśnie świadoma ściekającej jej po udach wilgoci.
Nie założył prezerwatywy. A ona go o to nie poprosiła.
Zdusiła nowy przypływ paniki. Nie mogła teraz martwić się
konsekwencjami. Zajmie się nimi później. Najpierw musiała uciec przed
tym jego przeszywającym spojrzeniem. Przemyśleć, ocenić swoją sytuację.
Teraz w jej głowie panował taki chaos, że ledwie mogła oddychać, nie
wspominając o logicznym myśleniu.
Czy mogła tu zostać? Czy zasługiwała, żeby mieszkać w domu Pierre’a
po tym, jak przespała się z jego wrogiem? Ale jak mogłaby odejść, kiedy
tylko ona pozostała, by bronić La Maison de la Lune przed zniszczeniem?
Szarpnęła się, ale Maxim uparcie trzymał ją za nadgarstek.
– Proszę, muszę…
– Pozwól, że pomogę ci się umyć. – Usiadł, spuścił długie nogi na
ziemię i wstał jednym płynnym ruchem, wciąż mocno trzymając ją za
ramię.
Podczas gdy ona była rozgorączkowana i zżerało ją poczucie winy, on
zdawał się opanowany i nieporuszony tym, co właśnie się stało. Jej panika
wzrosła.
– Co? – Odwróciła wzrok, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że jego
nagła i boleśnie intymna propozycja natychmiast na nowo ją podnieciła.
Jak to możliwe, że jej ciało wciąż go pragnęło, skoro to, co zrobili, było
złe? Złe na tylu płaszczyznach. Nigdy nie uważała dziewictwa za coś
szczególnie istotnego. Ale w takim razie dlaczego tak długo je zachowała?
I jakim cudem ten mężczyzna zdołał tak szybko przełamać jej lęk przed
intymnością?
Maxim pomógł jej wstać i położył dłoń na jej policzku.
– Zraniłem cię, Cara?
Pokręciła głową, przełykając łzy, których nie mogła mu pokazać.
Nawet się nie waż płakać – mówiła sobie. To nic nie znaczy. To był
błąd.
Gardło ścisnęło jej się boleśnie.
Nie błąd. Szaleństwo. I niesamowita głupota.
Jemu na tobie nie zależy. Zależy mu tylko na winnicy i na zemście na
Pierze. A tobie nie zależy na nim. Nawet go nie znasz. Musisz być lojalna
wyłącznie wobec La Maison.
Durand planował zniszczyć La Maison, a ona nie mogła do tego
dopuścić. To czyniło ich wrogami, niezależnie od tego, co właśnie zrobili.
– Naprawdę, muszę… – Nie potrafiła znaleźć właściwych słów. Była
tak zawstydzona, że ledwo była w stanie mówić. Powinna zażądać, żeby
wyszedł, ale była tak roztrzęsiona i wytrącona z równowagi, że nie potrafiła
złożyć zdania.
– Oddychaj, Cara – powiedział, znów przejmując kontrolę.
Splótł z nią palce i zaprowadził ją do łazienki. Zdjął szlafrok z haka na
drzwiach i podał jej go, a ona zarzuciła go na ramiona, żałośnie wdzięczna
za osłonę. Jeszcze większą wdzięczność poczuła, kiedy wziął ręcznik ze
sterty przy umywalce i owinął go sobie wokół bioder.
Spuścił klapę od sedesu.
– Siadaj.
Cara przycupnęła na krawędzi, usiłując odzyskać równowagę. Ale
zamiast tego była w stanie tylko na niego patrzeć, oczarowana jego
pewnymi, precyzyjnymi ruchami.
Znalazł mydło i gąbkę, napuścił wodę do umywalki, a potem namoczył
i namydlił gąbkę.
Przykucnął przed nią i odsunął jej szlafrok, odsłaniając zaciśnięte
kurczowo nogi. Położył ciepłą rękę na jej kolanie i podniósł głowę, by
spojrzeć jej w oczy.
– Rozłóż nogi, Cara – wymruczał, i Cara przypomniała sobie, jak
chwilę wcześniej wydał jej dokładnie takie samo polecenie. Opuściła rękę
i pozwoliła mu rozsunąć swoje kolana.
Umysł ją dokładnie, ostrożnie, wycierając świadectwo jej niewinności
i ich zbliżenia z delikatną precyzją. Jej uda zadrżały z nowo obudzonego
pożądania, którego nie potrafiła dłużej ukrywać. Maxim dotknął
zaczerwienionej skóry na jej biodrze w miejscu, w którym ściskał ją
w ogniu namiętności.
– Zraniłem cię, ma petite – szepnął, wyglądając na szczerze
zmartwionego.
– W porządku. To nie boli.
Ku jej zaskoczeniu pochylił się i pocałował podrażnioną skórę.
– Przyjmij moje przeprosiny – wymruczał.
Skinęła głową.
Odłożył gąbkę do umywalki, zsunął jej kolana razem i zasłonił
szlafrokiem jej nagość. Spojrzał na nią i uśmiechnął się z żalem.
– Choć chętnie zabrałbym cię z powrotem do łóżka, nie chcę cię znów
zranić.
– Nie zraniłeś…
Położył palec na jej ustach.
– Nie kłam, Cara. Jest między nami dostatecznie dużo kłamstw.
Cara spuściła wzrok na swoje splecione dłonie.
– Wiem.
Co z nią było nie tak? Jeden akt czułości i już była gotowa znowu się na
niego rzucić, chociaż wiedziała, że to złe. Czy aż tak bardzo brakowało jej
czułości?
Maxim położył palec pod jej brodą i zmusił ją, żeby na niego spojrzała.
– Teraz musisz mi powiedzieć, dlaczego byłaś nietknięta.
– Byłam… – Odetchnęła drżąco. – Pierre i ja nie byliśmy tego rodzaju
małżeństwem.
Durand wyprostował się i spojrzał na nią nie tyle podejrzliwie, co bez
przekonania.
– Jest tylko jeden rodzaj małżeństwa, Cara. Taki, w którym mąż sypia
ze swoją żoną.
Cara poczuła, jak po jej szyi rozlewa się gorący rumieniec. Pulsowanie
między udami nie pomagało jej się skupić.
– Pierre był starszym człowiekiem. Nie był zdolny do… – Ścisnęło jej
się gardło. – Nawet gdybym chciała, to byliśmy po prostu przyjaciółmi.
Powiedział, że chce się ze mną ożenić, żeby zapewnić mi byt po swojej
śmierci. – Nie wspomniała o zaległych pensjach, ponieważ wtedy
poczułaby się jeszcze bardziej żałosna. – To nigdy nie była erotyczna
relacja.
Maxim patrzył na jej zwichrzone blond włosy, czując dziwną ulgę.
„Nawet gdybym chciała”.
Czyli nigdy nawet nie rozważała przespania się z jego ojcem. Dobrze
wiedzieć.
Za to jego pogarda dla tego człowieka przybrała na sile. Żałował, że
Pierre de la Mare nie żyje, ponieważ z przyjemnością zadusiłby go
własnymi rękami.
De la Mare wykorzystał Carę Evans, żeby się na nim zemścić. Ale
Maxim wątpił, żeby chodziło tylko o to. Ten drań zawsze miał oko do
pięknych kobiet. Pojęcie tej pięknej młodej kobiety za żonę zapewne
w jakiś chory sposób podbiło jego ego, nawet jeśli nie był w stanie
skonsumować związku.
A to zostawiało Maxima z problemem.
Zawsze planował zrównać La Maison z ziemią, jak tylko zakupi
nieruchomość. To właśnie obiecał de la Mare’owi, to była ważna część
zemsty za jego okrucieństwo. Ale jak mógłby z czystym sumieniem
wyrzucić tę dziewczynę z domu? Czy to nie znaczyłoby, że jest takim
samym draniem jak jego ojciec? Zwłaszcza po tym, jak przed chwilą
odebrał jej niewinność?
Co gorsza, nie zabezpieczył się. Co go opętało? Nawet o tym nie
pomyślał. Nigdy nie był tak nieostrożny i impulsywny, nawet jako
nastolatek. Nie miał najmniejszego zamiaru zostać rodzicem z przypadku,
ponieważ doskonale wiedział, co czuje dziecko takiego rodzica.
Niechciane, niekochane, nieważne.
Ironia tej sytuacji była tak oczywista, że niemal zabawna. Istniało
zagrożenie, że spłodzi z wdową po ojcu niechciane dziecko i tym samym
powtórzy jego zbrodnię.
– Czy stosujesz antykoncepcję, Cara? – zapytał.
Podniosła głowę, a jej żałosne spojrzenie wystarczyło za odpowiedź.
– Kiedy ostatni raz miałaś okres?
Cara zaczerwieniła się, co Maxim uznałby za urocze, gdyby możliwe
konsekwencje ich lekkomyślności nie były tak ponure.
– Kilka dni temu.
– W takim razie przynajmniej nie jesteś w połowie cyklu.
Wciąż jednak istniała szansa, że ich głupota będzie miała dużo wyższą
cenę, niż którekolwiek z nich było gotowe zapłacić. I istniał tylko jeden
sposób, by się upewnić, że to się nie stanie.
Weźmie sobie Carę Evans za kochankę. W ten sposób będzie mógł
dopilnować, żeby podjęła niezbędne środki ostrożności, i zapewni jej
miejsce, w którym będzie mogła zamieszkać, kiedy zburzy La Maison.
Château Durand.
Co dziwne, perspektywa zamieszkania z Carą wcale nie wydawała mu
się nieprzyjemna. Nigdy dotąd nie zaprosił kobiety, żeby z nim
zamieszkała. Nie miał czasu na romanse i nie widział sensu
w długofalowych zobowiązaniach. Ale z Carą z kilku powodów było
inaczej.
Nie tylko musiał zapobiec ciąży i znaleźć jej nowy dom, ale też była
jego pierwszą dziewicą. Łączyła ich niesamowita chemia i nie widział
powodu, żeby się nią nie nacieszyć. Zaprosi Carę, by zamieszkała
w Château Durand, a kiedy ich wzajemne pożądanie się wyczerpie, wykupi
od niej ziemię za cenę, którą już wcześniej jej zaproponował.
– Jeśli… – Westchnęła. – Jeśli wpadniemy, zajmę się tym – powiedziała
niepewnie.
Nie patrzyła mu w oczy i Maxim odkrył, że wraca jego zwykły cynizm.
Może i wyglądała na niewinną, ale on nie miał zamiaru wierzyć kobiecie
obiecującej, że „zajmie się tym”, jak eufemistycznie to ujęła.
Był zamożnym człowiekiem, a ona już raz poślubiła mężczyznę,
którego nie kochała. Co, jeśli zamierzała jego też wmanewrować
w małżeństwo?
Co dziwne, ten pomysł nie oburzył go tak, jak powinien. Ale
podejrzewał, że jego wspaniałomyślność minie, kiedy resztki endorfin
opuszczą jego organizm.
– Jeśli wpadniemy, to jest to tak samo mój problem, jak twój –
oświadczył. – Sądzę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdybyś
zamieszkała w Château Durand. Dopilnuję, żeby jak najszybciej odwiedził
cię lekarz, by zapobiec ewentualnej ciąży.
– Proponujesz mi pracę? Jako gosposi? – Jej głos był podejrzliwy, ale
pełen nadziei. – To… to niesamowite i to mogłoby rozwiązać nasze
problemy – kontynuowała, podczas gdy Maxim zastanawiał się, jakim
cudem doszło do nieporozumienia. Skąd pomysł, że planuje ją zatrudnić? –
Chętnie oddam ci moje prawa do posiadłości de la Mare, jeśli tylko
zgodzisz się jeszcze raz przemyśleć plany wyburzenia La Maison. Wiem, że
potrzebujesz winnicy, ale musi być jakiś sposób, żeby uratować…
– Nie proponuję ci pracy, a moje plany związane z La Maison się nie
zmienią – przerwał Maxim, dając wyraz swojemu zniecierpliwieniu. – Nie
potrzebuję gosposi, a ty nie będziesz potrzebować pracy, ponieważ
otrzymasz hojne wynagrodzenie.
– Ale za co będziesz mi płacił, jeśli nie będę dla ciebie pracować? –
Cara wydawała się zdezorientowana.
Maxim zmarszczył brwi. To chyba niemożliwe, żeby była aż tak
naiwna?
– Cara – westchnął, opanowując zniecierpliwienie. Jej dezorientacja
była w pewien sposób urocza. – Nie będę ci za nic płacił. Po prostu będę cię
utrzymywał, podczas gdy ty będziesz moją kochanką.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Twoją kochanką? – wykrztusiła z przerażeniem Cara, wstrząśnięta nie
tylko propozycją Maxima Duranda, ale też bezpośredniością, z jaką ją
przedstawił. Tak jakby dawanie kobiecie, z którą się sypia, „hojnego
wynagrodzenia” było całkowicie normalne.
Może i było normalne w świecie, w którym żył Maxim Durand.
Co ona wiedziała o tym świecie? O świecie wystawnych przyjęć
i niesamowitych wydarzeń, eleganckich bali i drogich kolacji na
Lazurowym Wybrzeżu, w londyńskich hotelach i na egzotycznych plażach?
Być może kobietom, które towarzyszyły mu przy tego typu okazjach, nie
przeszkadzało, że na koniec to Durand płaci rachunek. Miały własne
pieniądze, własny status.
Tymczasem ktoś taki jak ona, kto przez całe życie walczył o godność
i szacunek, byłby w takim układzie całkowicie zależny. Nie tylko zależny,
ale też posiadany. Bez pracy, bez własnych pieniędzy nie byłaby niczym
więcej jak jego własnością.
– Tak – odparł, marszcząc brwi, co jeszcze bardziej ją podminowało. –
Maîtresse. Czy „kochanka” nie jest w tym wypadku właściwym
określeniem?
– Tak, ale nie mogę… nie chcę być twoją kochanką – wyjąkała. Czuła
się teraz jeszcze bardziej naga i zawstydzona niż wtedy, kiedy leżała pod
nim, wciąż czując echa orgazmu.
– Dlaczego nie? – Wydawał się kompletnie zbity z tropu.
Czy naprawdę nie widział, jak obraźliwa była jego sugestia? Zwłaszcza
biorąc pod uwagę, że wcześniej nazwał ją dziwką. Wybaczyła mu jego
obelgi, kiedy poznała naturę jego relacji z Pierre’em i powody, dla których
tak bardzo zależało mu na winiarni de la Mare. Trudno było mieć mu za złe
te okrutne słowa, kiedy zaledwie chwilę wcześniej dowiedział się, że jego
ojciec znowu go odrzucił, tym razem zza grobu. A Cara doskonale
rozumiała, jakie to uczucie, ponieważ sama doznała odrzucenia jako
dziecko.
Ale teraz ból, który sprawiły jej jego słowa, wrócił ze zdwojoną mocą.
Czy naprawdę tak właśnie o niej myślał?
– Łączy nas rzadka chemia. Nie bądźmy głupi. Cieszmy się nią, póki
możemy.
Wziął ją za rękę i pomógł jej wstać. Otoczył ramionami jej talię
i pocałował ją w szyję. Zadrżała z pożądania, którego nie mogła ukryć, ale
tym razem odnalazła w sobie siłę, by położyć ręce na jego nagiej piersi i go
odepchnąć.
– Maxim, proszę, przestań.
Puścił ją, ale zaśmiał się przy tym cynicznie.
– Dlaczego mam przestać, kiedy czuć w powietrzu, jak bardzo wciąż
mnie pragniesz?
Cara mocniej zawiązała szlafrok, świadoma swojej nagości pod nim
i jego nagości pod ręcznikiem – i łatwości, z jaką mógł obrócić jej ciało
przeciwko niej. Czuła się nie tylko zraniona, obrażona i bezbronna, ale też
głupia. Śmiał się z jej naiwności, i miał rację. Poszła z nim do łóżka, nie
zastanawiając się nad konsekwencjami. Oddała mu swoje dziewictwo,
kompletnie nieświadoma tego, jaką daje mu tym samym władzę. I była
równie naiwna, sądząc, że porzuci na jej prośbę przygotowywaną od dekad
zemstę.
– Myślę, że powinieneś wyjść – zdołała wykrztusić, prostując się.
Z radością przywitała ukłucie gniewu, które pomogło jej opanować nerwy.
Uśmiech zamarł na jego ustach.
– Co to za idiotyzm, Cara?
Na dźwięk swojego imienia ścisnęło jej się serce. Jakaś jej część chciała
przystać na tę propozycję, wziąć bliskość, którą jej proponował. Ale
gorzkie doświadczenia nauczyły ją, że najłatwiejszy wybór zawsze okazuje
się tym najgorszym.
Podniósł rękę do jej policzka, ale ona cofnęła się, unikając jego dotyku.
– Proszę, Maxim. Muszę pomyśleć.
– Nad czym tu myśleć? Jesteś teraz moja, będziesz potrzebowała
lekarza i nowego domu. To najlepsze rozwiązanie.
Gniew zapłonął w jej piersi.
– Chyba najlepsze dla ciebie. – Na jej policzki znów wystąpił
rumieniec, ale w tej chwili prędzej by umarła, niż pozwoliła się zawstydzić.
Nie tylko ona poddała się swojej żądzy. – Nie chcę być twoją… twoją
konkubiną.
– Co to za niedorzeczne określenie? Konkubiną? Co to w ogóle znaczy?
– To znaczy, że miałbyś mnie na własność.
– Utrzymywałbym cię, a nie miał na własność – odparł przez zaciśnięte
zęby, z wyraźnym trudem zachowując opanowanie. – Mieszkałabyś
w Château Durand, ale mogłabyś go opuszczać, kiedy byś chciała.
– Ale mój dom jest tutaj, Maxim, i nie chcę go opuszczać – odparła,
desperacko usiłując sprawić, żeby ją zrozumieć. Jeśli nie widział, że
utrzymując ją, byłby jej właścicielem, może zrozumie coś innego. – I nie
chcę, żebyś go zniszczył tylko dlatego, że możesz. Rozumiem, że miałeś
skomplikowaną relację z Pierre’em, ale La Maison zapisał mnie. Możesz
wziąć sobie winnicę. Na pewno uda nam się jakoś obejść testament
Pierre’a. Ale nie mogę pozwolić, żebyś zniszczył jego dom. Tyle
przynajmniej jestem mu winna.
Kiedy tylko wymieniła imię Pierre’a, wiedziała, że popełniła błąd.
Maxim spochmurniał, a w jego oczach błysnęła żelazna determinacja.
– Nie jesteś nic winna temu łajdakowi. Wykorzystał cię, żeby się na
mnie zemścić. Jeśli tego nie rozumiesz, to jesteś jeszcze bardziej naiwna,
niż myślałem. I nie zmienię zdania co do La Maison. Powiedziałem mu, że
zniszczę to miejsce, jak tylko wyzionie ducha, i zamierzam dotrzymać
słowa.
– Powiedziałeś mu? – Szok przyszedł pierwszy. – Kiedy mu
powiedziałeś? – spytała z przerażeniem, zaczynając rozumieć, o co tu
naprawdę chodzi. Determinacja Maxima, żeby zniszczyć La Maison, nie
miała nic wspólnego z jego biznesem. To był kolejny sposób, żeby zemścić
się na nieżyjącym ojcu. Czyżby Maxim specjalnie ją uwiódł? Czy
namiętność między nimi była w ogóle prawdziwa? Czy też przespanie się
z nią zaledwie kilka godzin po pogrzebie było koleją formą zemsty?
– A jakie to ma znaczenie? – warknął z irytacją. – Oddałaś mi swoje
dziewictwo. Twoja lojalność wobec niego należy do przeszłości.
– Tu nie chodzi o moją lojalność! – krzyknęła z rozpaczą Cara.
Dlaczego mu zaufała? Mężczyźnie, którego ledwie znała. Mężczyźnie,
któremu na niej nie zależało, który nawet nie udawał, że mu na niej zależy.
Sądziła, że jest między nimi jakaś więź, wspólne cierpienie, ale to była
tylko wygodna wymówka.
– Cała to rozmowa to jakieś szaleństwo – prychnął. – Pierre nie żyje.
Potrzebujesz nowego domu, ponieważ La Maison wkrótce zniknie
z powierzchni ziemi. Dorośnij i przestań gadać od rzeczy.
Zanim Cara zdążyła przetrawić jego despotyczną odpowiedź, wyszedł
z łazienki i zrzucił ręcznik. Cara stała jak skamieniała w drzwiach łazienki
i patrzyła, jak się ubiera.
Nie zadawszy sobie trudu, żeby zapiąć koszulę, wrócił do niej i położył
rękę na jej policzku. Pocałował ją głęboko, a jej zdradzieckie usta
otworzyły się instynktownie i zdradzieckie ciało przylgnęło do niego.
Położyła ręce na jego brzuchu, nieskutecznie usiłując odnaleźć w sobie siłę,
żeby go odepchnąć.
Kiedy wreszcie się odsunął, oboje dyszeli.
– Twoje ciało wie, że należysz do mnie, nawet jeśli ty nie chcesz tego
zaakceptować – oświadczył. – Kiedy będziesz gotowa, żeby stawić czoło
rzeczywistości, przyjdź do mnie. Będę czekał.
Cara stała jak zaczarowana i słuchała, jak jego kroki cichną na
korytarzu. „Twoje ciało wie, że należysz do mnie”.
Nie groźba, ale obietnica. Obietnica, której nie potrafiła odmówić.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
„Madame de la Mare, mam nowe informacje związane z testamentem
pani męża. Czy mogę przyjść rano do La Maison, żeby przedyskutować
sytuację?”.
Kiedy Cara się obudziła, wiadomość od Marcela czekała na jej
telefonie. Odpisała, że będzie gotowa się z nim zobaczyć za pół godziny.
Ku jej zaskoczeniu, było już po dziesiątej.
Podniosła swoje obolałe ciało z łóżka. Spała tej nocy niespokojnie
i gorączkowo, śniąc o Maximie Durandzie. Pulsowanie między udami
nieustannie ją dręczyło.
Wzięła długi prysznic w płonnej nadziei, że pozwoli jej rozjaśnić myśli,
i ubrała się w swoje zwykłe szorty i T-shirt. Wróciła do sypialni i zmieniła
pościel, odwracając wzrok od plam krwi – pamiątki po utraconej
niewinności. Nie utraconej – wyrzuconej. Zaniosła pościel do pralni
i wcisnęła do przedpotopowej pralki. Włączyła ją i słuchała, jak stary
mechanizm budzi się do życia. Gdyby tylko mogła równie łatwo zmyć
swoją głupotę i wspomnienie zakazanej nocy z Maximem!
Właśnie piła drugą filiżankę kawy, kiedy usłyszała samochód Marcela
na podjeździe. Z lekkim niepokojem przypomniała sobie jego wiadomość.
Założyła, że chodzi o jakąś formalność, ale jeśli tak, to dlaczego zależało
mu, żeby zobaczyć się z nią tak wcześnie? Czyżby Maxim już podjął kroki
prawne przeciwko testamentowi Pierre’a? Pewnie powinna się była tego
spodziewać, ale po zeszłej nocy miała cień nadziei, że poczeka, że
wypracuje z nią jakiś kompromis.
Kiedy otworzyła drzwi i zobaczyła wyraz twarzy Marcela, wiedziała, że
nie chodzi o formalność.
– Madame de la Mare, jest problem z testamentem – zaczął. – Tego
ranka kancelaria Maxima Duranda opublikowała oburzające oświadczenie,
które musimy natychmiast omówić. Czy mogę wejść?
– Tak, tak, oczywiście. – Cara przepuściła go w wejściu. – Jakie
oświadczenie? – spytała. Czuła się, jakby się znalazła w koszmarze. Na
samą myśl o tym, co mógł zrobić Maxim, skręcało ją w żołądku.
– Durand złożył oświadczenie, że zeszłego wieczoru doszło między
wami do zbliżenia i przy tej okazji odkrył, że była pani dziewicą. – Zwykle
spokojny prawnik aż poczerwieniał z gniewu. – Durand i jego prawnicy
domagają się anulowania małżeństwa na podstawie tego, że nie zostało
skonsumowane. Oczywiście wedle francuskiego prawa małżeństwo nie
musi zostać skonsumowane, żeby było ważne, ale on usiłuje dowieść, że
pani i pani męża nie łączyły żadne seksualne relacje. To może już mieć
jakieś znaczenie w sądzie. Ale co jeszcze bardziej oburzające, opisał to
wszystko w oświadczeniu prasowym. Maxim Durand jest… – Zwykle
dobroduszny Marcel zmełł w ustach przekleństwo. – Jest tylko jedno
wyjście: natychmiast zaprzeczyć jego kłamstwom w pisemnym
oświadczeniu, które także opublikujemy w prasie.
Pod Carą ugięły się kolana. Jej filiżanka spadła na podłogę, ale nawet
nie usłyszała trzasku pękającej porcelany.
Straszna prawda zaczęła przesączać się do jej umysłu jak wirus. To była
jej wina. Była nie tylko głupia i naiwna, ale zwyczajnie okłamywała samą
siebie. Uroiło jej się, że Maxim nie byłby aż tak okrutny, tak bezduszny. Że
nie posunąłby się do zniszczenia jej reputacji tylko po to, by dokonać
zemsty.
– Nie możemy mu zaprzeczyć – wyszeptała, ocierając łzy. – Wszystko,
co powiedział, jest prawdą.
– Maxim, czy to nie jest gość z działu komunikacji? – spytał
z wyraźnym rozbawieniem Victor Dupont, menedżer Maxima. – Co on robi
tutaj, gdzie trzeba ciężko pracować?
Maxim podniósł głowę znad winorośli, które właśnie poddawał
inspekcji, i otarł pot z czoła.
– Tak, to chyba on – stwierdził. Victor miał prawo być rozbawiony,
Rick Carson wyglądał absurdalnie, przedzierając się w garniturze między
rzędami winorośli.
Spędzenie całego dnia w polu wydawało się dobrym sposobem, żeby
wypocić niesłabnące pożądanie i dyskomfort związany z decyzją, której
musiał dokonać tego ranka.
Zwołał swój sztab prawników wcześnie rano, po całej nocy
zastanawiania się nad najlepszym rozwiązaniem sytuacji z Carą Evans,
która uparcia odmawiała rozważenia jego propozycji. Czuł się źle,
podpisując to oświadczenie, ale ona naprawdę nie dawała mu wyboru.
Musiał złamać jej wyimaginowaną lojalność wobec de la Mare’a, a problem
możliwej ciąży nie dawał mu czasu, żeby zrobić to łagodnie. Chciał
umieścić ją bezpiecznie w Château Durand i rozpocząć proces zakupu
posiadłości de la Mare’a przed zaplanowanym na przyszły tydzień
wyjazdem do Kalifornii. Do czasu jego powrotu jej upór zelżeje i zacznie
dostrzegać korzyści płynące z bycia jego kochanką.
Prawda była taka, że kiedy poprzedniej nocy wspomniała o jego ojcu,
kompletnie stracił nad sobą panowanie. Zaślepiła go zazdrość, co nie miało
zbyt wiele sensu. Ale niewiele z tego, co działo się między nim a Carą
Evans, miało sens.
Po bezsennej nocy spędzonej na wspominaniu ich wspólnego wieczoru
doszedł do kilku ważnych wniosków. Po pierwsze, nie musiał być
zazdrosny o swojego ojca. Starzec nie tylko nie żył, ale też Cara nigdy mu
się nie oddała. Możliwe też, że za bardzo się pospieszył, nastając na
wyburzenie La Maison. Obiecał to de la Mare’owi, ponieważ wściekł się,
że ten miał czelność prosić go o pomoc. Jego głównym celem było jednak
stworzenie własnego dziedzictwa i założenie winnicy, która zrodzi lepsze
wino, niż kiedykolwiek zdołał stworzyć de la Mare. Jeśli Cara zgodzi się
zamieszkać w Château Durand, być może mógłby okazać
wspaniałomyślność?
Kiedy Carson dotarł do niego i Victora, był zlany potem.
– Maxim, czemu ty nigdy nie odbierasz telefonu? – spytał z pretensją.
Maxim wzruszył ramionami.
– Nie mam go przy sobie – odparł. Specjalnie zostawił go
w samochodzie, żeby skupić się wyłącznie na pracy i nie myśleć o Carze. –
A o co chodzi?
– Potrzebujemy cię w biurze. Internet huczy. Dziennikarze
z miejscowych gazet koczują pod biurem i całkiem możliwe, że historia
przedostanie się do mediów krajowych.
– Jaka historia? – warknął Maxim, zirytowany i zbity z tropu. Nie
podobało mu się, że jest karcony przez podwładnego.
– Historia, którą twój sztab opublikował o dziewiątej trzydzieści
rano… – Carson przerwał, żeby nabrać tchu. – Ta, w której kwestionujesz
ważność małżeństwa Pierre’a de la Mare na podstawie tego, co zaszło
między tobą a Madame de la Mare…
– C’est quoi ça? – krzyknął Maxim, czując, jak jego irytacja zmienia się
w powódź rozżarzonego do białości gniewu. – Nigdy nie wydałem takiego
polecenia.
Czyżby ktoś w Brocard et Fils, jego kancelarii, opublikował szczegóły
oświadczenia, które podpisał tego ranka? Gorący jak lawa ogień wezbrał
w jego piersi. Rzucił trzymaną w ręce gałązkę Victorowi, który złapał ją
w locie.
– Dokończ to, Victor. Ja muszę lecieć.
Jego menedżer skinął głową.
Maxim pomaszerował przez pole ku swojemu samochodowi, z każdym
krokiem coraz bardziej zionąc furią.
– Ale jeśli ty nie wydałeś polecenia, to kto je wydał? – spytał Carson,
podbiegając, żeby nadążyć za jego długimi krokami.
– Nie wiem, ale się dowiem – warknął Maxim przez zaciśnięte zęby.
Wskoczył za kierownicę SUV-a, napędzany wściekłością na kretyna,
który to zrobił. Jednocześnie czuł lęk, od którego żołądek podchodził mu do
gardła.
Cara.
Owszem, wybrał opcję nuklearną, żeby zmusić ją do zaakceptowania
rzeczywistości, ale nigdy nie planował publicznie jej poniżyć.
A upublicznienie szczegółów ich pierwszej wspólnej nocy, które w zaufaniu
zdradził swojemu prawnikowi, będzie miało dokładnie taki efekt.
Poprzedniej nocy widział wstyd w jej oczach. Wstyd, który jego
zdaniem nie miał najmniejszego sensu – chemia między nimi była tak silna,
że to, co się stało, było nieuniknione. I było dobre, dla nich obojga. Tak
dobre, że nie potrafił przestać myśleć o tym, kiedy znowu znajdzie się z nią
w łóżku.
Czy to dlatego postanowił ją zmusić, żeby się zdecydowała? Nie po to,
żeby zapobiec ciąży, ale dlatego, że jej pragnął?
Potrząsnął głową. Bez przesady. Jak bardzo by jej nie pragnął, to było
tylko pożądanie, a pożądanie zawsze kiedyś przemija.
Ale gdy włożył kluczyki do stacyjki, przed oczami stanęła mu twarz
Cary. Widział ją, z dłońmi zaciśniętymi na kolanach, kiedy mył ją tak
delikatnie, jak tylko potrafił. I po raz pierwszy od dawna ścisnął mu się
żołądek, a serce załomotało mu w piersi. Rozpoznał to uczucie: to samo
dręczyło go jeszcze przez długie lata po tym, jak opuścił Burgundię.
Poczucie winy.
Włączył silnik, obejrzał się do tyłu i wcisnął pedał gazu. Carson
uskoczył w ostatniej chwili, a ziemia obsypała jego wymięty garnitur.
Maxim ruszył ku posiadłości de la Mare’a, psychicznie przygotowując
się na coś, czego nie robił od dnia, w którym powiedział matce, że opuszcza
Burgundię…
Musi przeprosić kobietę.
Dziesięć minut później dotarł do La Maison. Przed domem ujrzał
lokalną ekipę telewizyjną. Kiedy tylko wysiadł z samochodu, dopadła go
reporterka z mikrofonem. Wcisnęła mu mikrofon w twarz, wyrzucając
z siebie potok pytań na temat jego skandalicznej „schadzki” z madame de la
Mare.
– Sans commentaires – warknął, odsuwając ją sobie z drogi. Zabębnił
w drzwi domu.
– Cara, otwórz drzwi. Muszę z tobą porozmawiać.
Po pięciu ciągnących się w nieskończoność minutach drzwi się
otworzyły, a Marcel Caron zgromił go spojrzeniem.
– Ty? Co ty tu robisz? Nie spowodowałeś już dość…
– Tais-toi! – przerwał Maxim, przepchnął się obok niego i zatrzasnął
drzwi. – Nie zamierzam dawać tym pasożytom więcej tematów do plotek.
– Trudno mi uwierzyć, że nagle zaczęło ci zależeć na dyskrecji –
zadrwił prawnik. – Biorąc pod uwagę, ile zła udało ci się już…
– Gdzie jest Cara? – przerwał niecierpliwie Maxim. Nie miał czasu na
pasywno-agresywne komentarze prawnika.
Wszedł do salonu i natychmiast uderzyła go panująca w nim pustka.
Gdzie się podziało ciepło, drobiazgi nadające temu miejscu przytulną,
osobistą atmosferę? Bukiet dzikich kwiatów w słoiku na kominku? Zapach
rozmarynu i lawendy? Erotyczny zapach Cary, który drażnił jego zmysły
i doprowadzał go do szaleństwa?
– Cara?! – krzyknął. Tępy ból w piersi mieszał się ze złowieszczym
przeczuciem w jego żołądku. – Skończ się ukrywać, musimy porozmawiać.
– Odeszła – przerwał ze znużeniem prawnik. – Wyjechała rano, zanim
te hieny nas wywęszyły, dzięki Bogu.
Maxim okręcił się na pięcie.
– Dokąd pojechała?
– Nie wiem. – Mężczyzna podniósł plik dokumentów z otwartej
aktówki leżącej na stole. – Ale zostawiła ci to.
Maxim spojrzał podejrzliwie na dokumenty i wcisnął ręce do kieszeni.
Cokolwiek to było, nie chciał ich.
Cara odeszła? Nie kontaktując się z nim? Nie dając mu szansy, żeby się
wytłumaczył?
– Weź je. – W głosie Marcela znów zabrzmiało oskarżenie. – Tego
właśnie chciałeś, czyż nie?
Maxim poczuł w żołądku ukłucie żalu. Cokolwiek zawierały te
dokumenty, nie takiego rozwiązania się spodziewał.
Co, jeśli nigdy więcej nie weźmie jej w ramiona? Nie usłyszy jej
jęków? Jej łkania? Nie poczuje jej ciała przy swoim?
Ale co najbardziej go zaskoczyło, to że wcale nie utrata możliwości
sypiania z nią najbardziej go zabolała.
Co, jeśli nigdy więcej nie ujrzy jej szczerej, ufnej twarzy? Rumieńców,
które pojawiały się na jej policzkach, kiedy była podniecona? Co, jeśli
nigdy więcej nie usłyszy jej dźwięcznego, zmysłowego głosu?
Caron westchnął ciężko i rzucił dokumenty na stół, wyrywając Maxima
z zamyślenia.
– Zrzekła się wszelkich praw do posiadłości de la Mare. Jutro przekażę
te dokumenty do sądu, a posiadłość zostanie wkrótce wystawiona na
sprzedaż, by pokryć długi. – Prawnik spojrzał mu prosto w oczy. –
Wiedziałem, że jesteś bezwzględnym człowiekiem, ale nie sądziłem, że aż
tak bezwzględnym.
Maxim mógł się bronić. Nigdy nie zamierzał upublicznić tego
oświadczenia i nie uwiódł Cary z rozmysłem. Ale nie obchodziło go, co
o nim myśli Marcel Caron. Groźba krytyki, publicznej czy prywatnej, nigdy
nie powstrzymała go od robienia tego, co musiał zrobić, żeby rozwijać
swoją firmę i niszczyć przeciwników. Aż do teraz.
Co uczyniło rozchodzące się po jego ciele odrętwienie jeszcze bardziej
niewytłumaczalnym. Jak to możliwe, że obchodziło go, co Cara o nim
myśli?
– Proszę. – Prawnik podniósł zapieczętowaną kopertę. – Zostawiła ci
też to.
Maxim wyrwał kopertę z jego rąk i rozerwał ją.
„Maxim,
zrozumiałam, że to, co stało się wczoraj, było dla Ciebie tylko środkiem
do osiągnięcia celu. Byłam naiwna, sądząc, że było w tym coś więcej.
Mam nadzieję, że uda Ci się wreszcie osiągnąć spokój.
Żegnaj,
Cara”.
List wypadł z rąk Maxima. Odrętwienie zastąpił gniew. Nie tylko na
siebie, ale też na Carę.
Czy naprawdę sądziła, że to zaplanował? Że uwiódł ją, żeby zdobyć
posiadłość? Że upadł tak nisko, żeby użyć swojego ciała, by osiągnąć cele?
I ten nonsens na końcu listu. Zatarg z ojcem wcale nie mącił jego
spokoju. Był doskonale spokojny. Dlaczego mu nie uwierzyła?
– Natychmiast powiedz, dokąd pojechała – rozkazał, skupiając swój
gniew na jedynej osobie w pobliżu. Musiał ją za wszelką cenę znaleźć,
odzyskać. Pozbyć się ten pustki.
– Już powiedziałem, że nie mam pojęcia – odparł Marcel.
Choć Maxim podejrzewał, że mężczyzna prędzej by umarł, niż ją
wydał, podejrzewał też, że nie kłamie.
– Sądzę, że nawet ona nie wiedziała – dodał Caron. – Z ogromnym
trudem namówiłem ją, żeby wzięła chociaż kilkaset euro, by kupić bilet na
pociąg i przetrwać do czasu znalezienia nowej pracy.
– Ona nie ma pieniędzy? – Gniew Maxima wzrósł. – Jak może nie mieć
pieniędzy? Przecież pracowała dla de la Mare’a. Chyba coś oszczędziła? –
Z tego, co widział, ona i de la Mare żyli bardzo skromnie.
– Pierre nie płacił jej od miesięcy – wyjaśnił Marcel, a jego gniew
wystrzelił w stratosferę. – Tak ją przekonał, żeby za niego wyszła.
Najwyraźniej powiedział jej, że jeśli zostanie jego żoną, będzie mógł oddać
jej w spadku zaległe pensje ze swojej emerytury. Gdybym wcześniej o tym
wiedział, powiedziałbym jej, że on nie pobierał żadnej emerytury.
– Co za drań. – Maxim pomaszerował z powrotem do drzwi. Poczucie
winy nie pomagało mu w opanowaniu gniewu na Carę i jej kompletnie
bezsensowne posunięcia.
Jego ojciec zawsze był draniem. Nic dziwnego, że ten przebiegły oszust
znalazł sposób, żeby nie zapłacić gosposi i podstępem nakłonić ją do
małżeństwa w żałosnej próbie powstrzymania Maxima.
Ale jeśli Cara jest bez grosza, to dlaczego nie przyjęła jego propozycji?
I dlaczego tak łatwo skapitulowała? Musiała był szalona.
Rozumiał dumę, ale dumy nie można zjeść. Duma nie zapewnia dachu
nad głową. Naprawdę myśl o byciu jego kochanką była tak odpychająca, że
wolałaby umrzeć z głodu?
Przepchnął się między czekającymi reporterami, ignorując błysk fleszy
i natarczywe pytania. Wsiadł do SUV-a, przełączył telefon na tryb
głośnomówiący i, wyjeżdżając z podwórza, zaczął wydawać rozkazy.
Musiał znaleźć Carę Evans.
Dręczyło go nie tylko poczucie winy i straty, ale też przerażające
uczucie déjà vu. Usłyszał w głowie głos matki, głos, który nawiedzał jego
sny lata po jej śmierci.
„Maxim, nie wyjeżdżaj. Nie mogę bez ciebie żyć”.
Dodając gazu na wiejskiej drodze, pozwolił, żeby jego furia zagłuszyła
wspomnienia. Ściągnie Carę z powrotem i zmusi ją, żeby posłuchała głosu
rozsądku.
To nie był koniec. To nie mógł być koniec.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Pięć miesięcy później
– Powinnaś zobaczyć te tłumy! Przysięgam, że widziałam więcej
gwiazd filmowych niż w multipleksie.
– To fajnie. – Cara uśmiechnęła się słabo do swojej nowej koleżanki,
Dory, której podekscytowanie ich najnowszym zleceniem byłoby zaraźliwe,
gdyby tylko Cara nie była tak wyczerpana. Udało jej się dopiąć zamek
krótkiej, czarnej kelnerskiej spódniczki, ale nie udało jej się zabezpieczyć
go guzikiem. Zapinając białą koszulę, napotkała kolejny problem. Materiał
rozchodził się na jej wiecznie rosnącym brzuchu.
Jak długo będzie w stanie ukrywać swój stan? Co zrobi, kiedy ten dzień
nadejdzie? Ta praca pozwalała jej zaledwie utrzymać się na powierzchni,
a i tak musiała brać każdą możliwą zmianę.
Zatrzasnęła drzwi szafki i wsunęła stopy w dziesięciocentymetrowe
szpilki, których zażądał zleceniodawca, luksusowy hotel nad brzegiem
Tamizy. Przeciągnęła się, usiłując złagodzić ból w dole pleców.
Przycisnęła dłoń do brzucha i jej panika ustąpiła. Wezbrała w niej fala
miłości, którą już teraz czuła do dziecka. To dziecko było jej i tylko jej,
będzie mogła je kochać i troszczyć się o nie tak, jak nigdy nie miała szansy
kochać i troszczyć się o nikogo innego.
– Który to miesiąc, skarbie? – szepnęła Dora.
Cara obróciła głowę i napotkała zatroskane spojrzenie koleżanki.
Cofnęła rękę, a panika znów chwyciła ją za gardło.
– Skąd wiedziałaś? – wykrztusiła.
– Masz ten sam rozmarzony wyraz twarzy co ja, kiedy nosiłam moją
dwójkę – odparła z uśmiechem Dora. – A ten twój brzuszek jest coraz
trudniejszy do przeoczenia.
– To naprawdę jest aż tak oczywiste? – wyszeptała Cara. – Nie mogę
pozwolić, żeby menedżerka się dowiedziała.
– Nie masz kogoś, kto mógłby ci pomóc, kochana?
Cara potrząsnęła głową, wdzięczna, że Dora nie zadała oczywistego
pytania – co z ojcem?
– Wezmę twoje drinki. Ty możesz wziąć moje kanapki, okej? Są lżejsze.
– Dziękuję. – Cara zamrugała, wzruszona jej życzliwym gestem.
– Może znajdziesz mu dzisiaj bogatego tatusia? – Dora wyszczerzyła
zęby, wspinając się schodami technicznymi ku wielkiej sali balowej, gdzie
miało się odbyć przyjęcie z okazji walentynek. – Na tym przyjęciu będzie
mnóstwo superbogatych facetów.
– Byłoby fajnie – odparła Cara, zmuszając się do uśmiechu, choć
w rzeczywistości była przerażona. Był jeden superbogaty facet, którego za
wszelką cenę nie chciała spotkać.
Weszła do kuchni, wzięła pierwszą tacę kanapek i wyszła na salę
balową.
Ze sklepionego sufitu zwieszały się ogromne kryształowe żyrandole.
Skomplikowane aranżacje róż i lilii w kryształowych wazonach spowijały
salę odurzającym zapachem, który mieszał się z wszechobecną wonią
drogich perfum i wód kolońskich. Przez szmer rozmów przebijały się
delikatne dźwięki muzyki klasycznej, a pod ścianami ustawiono półki
zastawione rzędami oprawnych w skórę książek – ukłon w stronę
historycznej roli pomieszczenia, które niegdyś służyło za bibliotekę.
Wielodzielne okna wychodziły na nabrzeże Tamizy, obramowując
majestatycznego Big Bena i fioletowo podświetlone London Eye na
przeciwnym brzegu. Pomieszczenie było naszpikowane mężczyznami we
frakach i smokingach i kobietami w sukniach każdego możliwego koloru,
których klejnoty migotały w przyćmionym świetle.
Serce Cary zatrzepotało, gdy chłonęła splendor tej sceny.
Z profesjonalnym uśmiechem wmieszała się w tłum, niosąc tacę z delikatną
pieczoną jagnięciną z sosem tamaryndowym. Każda z mijanych przez nią
osób należała do świata, do którego ona nigdy nie będzie należeć.
Bogatego, pięknego, aroganckiego i uprzywilejowanego. Świata Maxima.
Przeniosła ciężar tacy na drugie ramię, pamiętając o ciążowym brzuchu,
który pod nią chowała. Odepchnęła od siebie smutek, który nieodmiennie
wzbudzało w niej wspomnienie Maxima i ich wspólnie spędzonej nocy.
Kiedy lekarz potwierdził jej ciążę, zadręczała się wszystkimi oczywistymi
pytaniami, jakie zadaje się w takich sytuacjach.
Czy mężczyzna nie zasługuje na to, by wiedzieć, że zostanie ojcem?
I czy dziecko nie zasługuje na to, by znać tatę?
Mimo swojego późniejszego zachowania tamtej nocy Maxim okazał jej
czułość. A po tym, jak zareagował na testament Pierre’a, widziała, że
skrywa w sobie wrażliwość.
Ale potem pomyślała o swoim ojcu i o tym, jak łatwo się jej pozbył.
A także o okrucieństwie, z jakim pozbył się jej Maxim. I wiedziała, że
podjęła właściwą decyzję.
To nie były normalne okoliczności, a Maxim nie był normalnym
mężczyzną. Nie tylko był bogaty i potężny, ale też dowiódł już swojej
bezwzględności. Wyraźnie dał też do zrozumienia, że nie ma najmniejszej
ochoty zostać ojcem.
– Maxim, skarbie, co ty tu robisz? Przyjęcie jest w środku!
Maxim odwrócił się od Tamizy i ujrzał swoją partnerkę, Kristin
Delinski, kroczącą w jego stronę wybiegowym krokiem. Bez emocji
pomyślał, że w tej krótkie skórzanej spódniczce jej nogi musiały zamarzać.
Odetchnął głęboko chłodnym nocnym powietrzem; powietrzem, którego
zaczął potrzebować, jak tylko zjawił się na tym spędzie. Nie po raz
pierwszy zastanowił się, co go opętało, żeby przyjść na to wydarzenie
i jeszcze zaprosić na nie Kristin.
Zmierzył wzrokiem jej idealnie umalowaną twarz, przyjmując od niej
kieliszek szampana. Pewnie w jakimś momencie miał pomysł, żeby pójść
z nią do łóżka, ale w chwili, kiedy wsiadła do jego samochodu, wiedział, że
to się nie stanie. Pociąg, który kiedyś czuł do niej i do innych kobiet,
z którymi umawiał się na przygodny seks, zniknął, zdmuchnięty
huraganem, który uderzył w jego życie seksualne pięć miesięcy temu i ani
myślał dać mu spokój.
Kiedy wreszcie zdoła zapomnieć tamtą noc?
Cara Evans zniknęła. Szukał jej przez całe miesiące, ale każdy trop
prowadził donikąd. Ta kobieta była duchem.
– Są walentynki i nigdy nic nie wiadomo… – Kristin zatrzepotała grubo
pomalowanymi rzęsami. – Jeśli się postarasz, może ci się poszczęści.
– Zapamiętam – mruknął Maxim i napił się szampana. Nie dorównywał
najlepszym szampanom Durand, ale nie był taki zły.
Problem w tym, że nie miał najmniejszej ochoty, żeby poszczęściło mu
się z Kristin, mimo jej prowokującej pewności siebie, która niegdyś czyniła
ją pociągającą rozrywką przy okazji jego pobytów w Londynie. Teraz
ledwo pamiętał te spotkania. Przysłaniał je obraz innej kobiety,
o błyszczących błękitnych oczach i miękkiej skórze, która pachniała
dzikimi kwiatami i podnieceniem, o sutkach błagających o…
Merde! Przestań o niej myśleć. Odeszła. Nie chciała cię.
Kristin powiodła palcem po jego szczęce, przerywając strumień myśli.
– Max, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – spytała, używając zdrobnienia,
którego nienawidził.
Non.
Maxim otworzył usta i już miał powiedzieć jej prawdę, kiedy jakiś ruch
na drugim końcu balkonu przyciągnął jego uwagę.
Kelnerka w białej koszuli i krótkiej czarnej spódniczce wyszła z sali
balowej, by poczęstować inną parę gości kanapkami. Jej pełne kształty
ledwo się mieściły w dopasowanym mundurku. Pożądanie zaskwierczało na
zakończeniach nerwowych Maxima i z wrażenia aż zakręciło mu się
w głowie. Chwycił nadgarstek Kristin i odsunął jej rękę z twarzy, żeby móc
lepiej przyjrzeć się kelnerce.
Czy to była ona? Czy to możliwe, żeby to była ona? Czy też umysł
znów płatał mu figle?
W ciągu ostatnich pięciu miesięcy z dziesięć razy wydawało mu się, że
ją widzi. Włosy Cary, jej figura, jej delikatna twarz nawiedzały go na
ulicach Paryża, Rzymu i Johannesburga – ale za każdym razem, kiedy się
oglądał, żeby przyjrzeć się bliżej, okazywało się, że widzi obcą kobietę.
Za to tym razem, kiedy przyjrzał jej się bliżej, wrażenie tylko się
wzmogło.
Jasne włosy kelnerki były upięte w luźny kok, błyszczący złotem
w świetle balkonowej lampy. Maxim zacisnął palce na nadgarstku Kristin,
przypominając sobie, jak jedwabiste w dotyku były włosy Cary, kiedy
wsuwki rozsypały się po podłodze La Maison.
– Max, o co chodzi? – spytała z poirytowaniem Kristin. – Dlaczego tak
patrzysz na kelnerkę? Znasz ją?
– Oui – wymruczał Maxim, ale nie mówił już do swojej partnerki.
Patrzył, jak dziewczyna obraca się i rusza w ich stronę z tacą.
– Lève la tête – szepnął, rozkazując jej, żeby podniosła głowę. Ale to,
jak jego ciało reagowało na jej obecność, wystarczyło za dowód. Znalazł ją.
Nareszcie.
Tak jak pięć miesięcy wcześniej, Cara instynktownie posłuchała jego
polecenia. Podniosła wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Stanęła jak wryta.
Przez jej twarz przemknęło zaskoczenie, a następnie panika i poczucie
winy. Potem przeniosła wzrok na Kristin i to, co Maxim zobaczył w jej
oczach – zazdrość, żal? – sprawiło, że adrenalina napłynęła do jego żył.
Miał odpowiedź, której szukał przez pięć miesięcy. Dalej go pragnęła.
Taca z hukiem spadła na kamienną posadzkę, sprawiając, że wszyscy,
łącznie z Carą, podskoczyli. Wciąż nie ruszyła się z miejsca. Jej ciało
trzęsło się, jakby była w transie.
Maxim sięgnął do kieszeni, wyjął portfel i podał Kristin kilka
banknotów.
– Sama wrócisz do domu – mruknął, wkładając portfel z powrotem do
kieszeni marynarki. Wzrok cały czas miał utkwiony w swojej zbiegłej
kochance.
– No wiesz, Max, naprawdę…
Ale Maxim nie słyszał jej oburzonej odpowiedzi. Ruszył przed siebie,
ku Carze, pożerając wzrokiem każdy centymetr jej ciała.
Było w niej coś innego. Figura? Dlaczego wydawała się pełniejsza, niż
zapamiętał? Cofnęła się o krok i na jej twarz padło światło lampy.
Maxima przeszył dreszcz niepokoju.
Skąd się wzięły te cienie pod jej oczami? Dlaczego mimo krągłości
wydawała się tak krucha i delikatna?
Wezbrała w nim czułość i opiekuńczość, do których nie sądził, że jest
zdolny.
– Cara – odezwał się ochryple, podnosząc rękę w geście przywołania.
Bał się, że jeśli zrobi szybszy ruch, dziewczyna zniknie i to wszystko okaże
się snem.
Jak spłoszony jeleń okręciła się na pięcie i zniknęła w sali balowej.
– Cara, reviens ici! – krzyknął, ale on już wmieszała się w tłum.
Maxim zaczął się przepychać między gośćmi, nie przejmując się
rozlanymi drinkami, oburzonymi spojrzeniami i głośnymi pretensjami.
Kiedy zauważył jej złote włosy znikające za drzwiami dla personelu na
końcu sali, zalała go fala ulgi.
To nie był sen. To była prawda. Ona była prawdziwa.
Raz przed nim uciekła. Drugi raz jej nie pozwoli.
Cara zrzuciła buty i przebiegła obok stanowisk dla kelnerów
czekających na napełnienie tac. W panice zapomniała o wyczerpaniu.
Maxim! Maxim był tutaj i ją znalazł!
– Cara, wszystko w porządku? – spytała ze strachem Dora, ale Cara
tylko potrząsnęła głową i pobiegła po schodach w kierunku szatni.
Maxim, który przyszedł z inną kobietą. Kristin Delinski, światowej
sławy supermodelką, którą Cara natychmiast rozpoznała. Kiedyś lubiła
czytać gazety plotkarskie, ale ostatnio unikała ich jak ognia.
Dobry Boże, dlaczego płaczesz? Oczywiście, że jest z inną kobietą.
Pewnie miał setki innych kobiet od tamtej nocy, wszystkie piękniejsze
i bardziej utalentowane od ciebie.
Jej menedżerka, Martha Simpson, właśnie wychodziła z szatni.
– Cara, dokąd ty idziesz? Jesteś w pracy jeszcze przez dwie godziny!
– Przepraszam, muszę lecieć – odkrzyknęła i wyminęła kobietę, nie
czekając na odpowiedź. I tak nie będzie mogła wrócić, teraz, kiedy
wiedział, gdzie pracuje.
Trzęsącymi się z pośpiechu rękami chwyciła swoją torebkę, wrzuciła do
niej szpilki i rozwiązała fartuszek. Właśnie sięgała po płaszcz, kiedy
usłyszała czyjeś kroki. Głęboki głos sprawił, że podskoczyła.
– Cara, dlaczego uciekłaś?
Dźwięk jej imienia, wypowiedzianego z jego zmysłowym francuskim
akcentem, obudził w niej milion sprzecznych emocji. Bez namysłu
odwróciła się do niego; potrzeba, żeby go zobaczyć, przezwyciężyła jej
instynkt samozachowawczy.
Kiedy jego wzrok padł na jej brzuch, którego nie skrywał już fartuszek,
zrozumiała swój błąd.
Maxim powoli podniósł na nią wzrok, w którym błyszczał gniew,
oskarżenie i coś, czego nie rozumiała – ponieważ dziwnie przypominało
cierpienie.
– Czy to moje dziecko?
Cara chciała zaprzeczyć, ochronić siebie i swoje dziecko przed tym
cynicznym spojrzeniem i kryjącym się za nim okrutnym, bezwzględnym
mężczyzną. Mężczyzną, któremu zawsze będzie bardziej zależeć na
zemście niż na kimś takim jak ona. Ale mgnienie bólu w jego spojrzeniu
sprawiło, że kłamstwo utkwiło jej w gardle.
Położyła dłoń na brzuchu i w duchu przeprosiła dziecko, po czym
wypowiedziała jedyne słowa, jakie chciały jej przejść przez gardło.
– Tak. Tak, to twoje dziecko.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Maxim był w szoku. Albo przynajmniej tak mu się wydawało. Czuł tyle
emocji naraz, że trudno mu było je kontrolować, nie wspominając o ich
zidentyfikowaniu czy rozróżnieniu.
Cara nosiła jego dziecko.
Jedyne, czego nie czuł, to żalu – żalu, że ją znalazł. W przypadku
człowieka, który nigdy nie zamierzał być ojcem, nie miało to zbyt wiele
sensu, ale nie było sensu zaprzeczać przypływowi czułości, który go
zaślepił, gdy tylko rozpoznał Carę na balkonie.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – spytał z gniewiem, pod którym
skrywał ból.
Cara podniosła głowę. Wyczerpanie w jej oczach sprawiło, że Maxim
bezwiednie zacisnął pięści. Wyglądała, jakby ledwo trzymała się na nogach.
Od jak dawna tak pracowała?
– Bo nie chciałam, żebyś wiedział.
Równie dobrze mogła uderzyć go w brzuch. Maxim zrobił krok do
przodu i chwycił ją za ramię.
– Nosisz moje dziecko i nie zamierzalaś mi powiedzieć? Nigdy? –
spytał z niedowierzaniem. W jego głosie mimo woli zabrzmiał ból i szok
zdrady. Owszem, nie rozstali się w przyjaźni, ale nie zasłużył na coś
takiego.
Cara wyrwała ramię.
– To moje dziecko, Maxim. Zdecydowałam, że chcę je mieć. Nie
musisz być tego częścią.
– Oszalałaś? – Wzrok Maxima powędrował na jej brzuch. – To moja
krew. Naprawdę myślisz, że bym je porzucił?
Cara spuściła wzrok.
– Mężczyźni tak robią – szepnęła.
Maxim zaklął pod nosem.
– Nie ten mężczyzna – powiedział, bardziej sfrustrowany niż
kiedykolwiek wcześniej. Czy naprawdę nigdy nie uwolni się od zbrodni
tego łajdaka? To byłoby niemal śmieszne, gdyby nie było tak
niesprawiedliwie.
Cara podniosła wzrok. Poczucie winy w jej oczach mieszało się z żalem
i zwątpieniem.
– Nie chcę się z tobą kłócić – powiedziała, obronnym gestem,
zasłaniając brzuch.
Przed kim ona się, do diabła, broniła? Przed nim?
Jakiekolwiek zbrodnie popełnił tamtej nocy, co zrobił albo czego nie
dopełnił, to ona podjęła decyzję, żeby nie mówić mu o jego dziecku.
– Zasługuję na lepszą odpowiedź. Nie miałaś prawa ukrywać przede
mną, że zostanę ojcem.
Cara podniosła wyżej głowę. Buntowniczy błysk w jej oku był lepszy
niż wyczerpanie, żal czy poczucie winy.
– Nie sądziłam, że chciałbyś wiedzieć.
– Kiedy dałem ci powód, żeby tak myśleć? – warknął Maxim, prawie
dusząc się z gniewu. – Zaprosiłem cię do Château Durand, zaoferowałem ci
moje wsparcie.
– I dałeś jasno do zrozumienia, że ciąża byłaby dla ciebie problemem! –
krzyknęła Cara w odpowiedzi. – Problem do rozwiązania… – Jej błękitne
oczy pociemniały ze smutku.
– Bo wtedy to był problem! – huknął Maxim, nie potrafiąc dłużej
opanować gniewu. Zaraz się jednak opamiętał i ściszył głos. Krzyczenie na
nią nie było rozwiązaniem. – Ale wybór zawsze był twój – dodał. Czy
naprawdę musiał mówić to na głos? – Ale to, co mówiłem wtedy, nie ma
teraz nic do rzeczy. To dziecko jest faktem.
Cara skinęła głową; poczucie winy w jej oczach dało mu nieco
satysfakcji.
– Dobrze – powiedziała tylko.
Jakaś jego część wciąż miała jej za złe, że uciekła, nie dając mu szansy
na wyjaśnienia. Szansy, żeby zmienił zdanie co do przeklętego domu. Ale
opiekuńcza strona jego natury, która obudziła się przy niej, nieco przygasiła
jego złość. Od miesięcy wyglądał jej w każdym tłumie i mimo
najszczerszych wysiłków nie potrafił o niej zapomnieć. Jak bardzo
szokujące by nie były wieści o jej ciąży i jak krzywdząca by nie była jej
decyzja, żeby mu o niej nie mówić, teraz przede wszystkim musiał się nią
zaopiekować i dopilnować, żeby więcej przed nim nie uciekła.
Dlatego zrobił to, co podpowiadał mu instynkt, i położył dłoń na jej
policzku.
Poderwała głowę, ale nie strąciła jego ręki, kiedy pogładził kciukiem jej
dolną wargę. Pragnienie, żeby znów posmakować tych ust, było
zniewalające. Najwyższym wysiłkiem woli zmusił się, żeby mu się nie
poddać. Zaspokojenie pożądania teraz nie wchodziło w grę.
– Wyglądasz na wyczerpaną – szepnął. – Wszystko w porządku?
– Po prostu jestem zmęczona. To była długa noc. – Znużenie
i rezygnacja w jej głosie ścisnęły jego serce. Tym razem Maxim nawet nie
próbował kontrolować rozczulenia.
Czekała ich długa rozmowa. I pewnie też długa kłótnia. I nie miał
pojęcia, jak poradzić sobie z wiadomością, że będzie ojcem. Ale teraz Cara
wyglądała, jakby ledwo się trzymała na nogach.
Odsunął ją, wyjął jej płaszcz z szafki i otulił ją nim. Następnie wyjął
torebkę z jej rąk.
– Chodź, pojedziemy do mojego hotelu.
– Nie trzeba, mieszam w Londynie. Mogę wrócić do domu metrem –
odparła, sięgając po swoją torebkę. Maxim cofnął ją poza jej zasięg.
Zmarszczyła brwi. – Jeśli mi powiesz, w którym hotelu się zatrzymałeś,
jutro mogę przyjść i porozmawiamy o dziecku – dodała nieco niepewnie.
Maxim parsknął śmiechem.
– Naprawdę uważasz, że byłbym tak głupi, żeby znowu spuścić cię
z oka?
Cara nie odpowiedziała, widocznie oszołomiona jego odpowiedzią.
Maxim nie rozumiał, dlaczego się dziwi. Dlaczego miałby jej zaufać po
tym, co zrobiła ostatnio?
Chwycił ją za łokieć, wyprowadził z szatni i wyszedł z nią na ulicę.
Gwizdnął na taksówkę i pomógł jej wsiąść. Od jego hotelu dzieliło ich
zaledwie kilka przecznic, ale nie zamierzał ryzykować.
Cara odsunęła się na drugi koniec kanapy i wbiła wzrok w ciemność za
oknem. Maxim zauważył, jak ociera z policzka samotną łzę. Po kilku
minutach jej twarz oświetliły neony hotelu Strand, słynnego
sześciogwiazdkowego hotelu w stylu art déco, przed którym zaparkował
taksówkarz.
Maxim wysiadł, zapłacił taksówkarzowi, a kiedy tylko Cara
wygramoliła się z taksówki, znów chwycił ją za łokieć. Pomachał na gońca
hotelowego.
Nastolatek podbiegł do nich.
– Tak, panie Durand?
– Niech do mojego apartamentu natychmiast przyjdzie lekarz położnik.
Poproś konsjerża, żeby znalazł najlepszego położnika dostępnego o tej
godzinie. Pieniądze nie grają roli. – Maxim podał chłopcu
dwudziestofuntowy napiwek.
Ramię Cary napięło się, kiedy poprowadził ją w stronę windy, ale nie
próbowała się opierać.
– Mam już lekarza prowadzącego, Maxim – powiedziała z takim
zmęczeniem w głosie, że Maxim nie mógł dłużej powstrzymywać swoich
instynktów. Wziął ją na ręce i zaniósł do windy, ignorując jej protesty.
– Bien – powiedział, naciskając guzik w windzie. – Teraz będziesz
miała dwóch lekarzy.
– Pańska dziewczyna jest zdrowa, ale niedożywiona i wyczerpana,
panie Durand. Podałam jej witaminy, ale teraz przede wszystkim potrzebuje
odpoczynku. I kogoś, kto dopilnuje, żeby jadła trzy pełne posiłki dziennie.
Zrezygnowanie z pracy fizycznej też byłoby dobrym pomysłem –
powiedziała znacząco lekarka.
Maxim zignorował jej wyrzut. Nie obchodziło go, co myśli o nim
lekarka; najważniejsze, że z Carą wszystko w porządku.
Lekarka spakowała narzędzia do torby.
– Pańskie dziecko w tej chwili z pewnością jest bardziej żywotne niż
jego matka. Ma mocny, regularny puls i zadziwiająco mocno kopie.
– Kopie? – wykrztusił w oszołomieniu Maxim. Aż do teraz starał się za
dużo nie myśleć o dziecku.
Lekarka uśmiechnęła się.
– Pana dziecko jest bardzo duże i aktywne jak na swój wiek. Cara
powiedziała, że ominęła ostatnie badania prenatalne… – Lekarka
westchnęła, zatrzaskując torebkę. – Podobno zaspała. – Znów spojrzała na
niego oskarżycielsko, pewnie zastanawiając się, dlaczego mężczyzna tak
bogaty jak on pozwolił matce swojego dziecka pracować do późna w nocy
za minimalną pensję.
Maxim starał się nie przejmować tym, co myślała o nim lekarka. Cara
nie będzie więcej ryzykować zdrowia, łapiąc się najgorszych prac. Może
wcześniej nie chciała, żeby ją utrzymywał, ale teraz wszystko się zmieniło.
Teraz był za nią odpowiedzialny i nie miał najmniejszego zamiaru unikać
tej odpowiedzialności. W tej kwestii Cara nie będzie miała wyboru.
Zamieszka z nim w Burgundii i jak najszybciej się pobiorą. Zastanowił
się nad plusami i minusami tego rozwiązania i doszedł do wniosku, że nic
innego by go nie satysfakcjonowało. Nie mógł mieć pewności, że Cara
sama o siebie zadba, i nie mógł dopuścić, żeby to dziecko urodziło się bez
jego nazwiska.
Lekarka podała mu wizytówkę.
– Jeśli zechciałby pan jutro przywieźć ją do kliniki, to będziemy mogli
zrobić porządne badanie krwi i badanie ultrasonograficzne. Ale w tej chwili
sugerowałabym przede wszystkim pozwolić jej się porządnie wyspać.
Sugestia lekarki była jasna: żadnego seksu. Być może czytała
w gazetach plotkarskich o jego „niezaspokojonym apetycie”. Jak na ironię,
od poznania Cary pięć miesięcy temu nawet nie dotknął innej kobiety.
– Proszę się nie martwić, nie zamierzam dzisiaj żądać od Cary seksu –
powiedział, chowając wizytówkę lekarki.
Wzięcie Cary na ręce wzbudziło w nim całą masę uczuć, sprzecznych
i niezrozumiałych. Na pewno nie zabrakło jednak wśród nich przypływu
pożądania. Jak to możliwe, że tak łatwo się przy niej podniecał, kiedy była
taka delikatna? Wyczerpana ciążą, której nie udało mu się zapobiec. Może
wcale aż tak się nie różnił od swojego ojca? Ta myśl sprawiła, że zrobiło
mu się niedobrze. Nie było opcji, żeby porzucił matkę swojego dziecka, tak
jak jego ojciec porzucił jego matkę.
– Panie Durand, proszę mnie źle nie zrozumieć. – Ku jego zaskoczeniu,
lekarka odwróciła się w drzwiach i spojrzała na niego ze zrozumieniem. –
Nie chciałam sugerować, że stosunek seksualny między wami byłby
niebezpieczny. Wiele par uprawia seks jeszcze w trzecim trymestrze. Tak
jak powiedziałam, pani Evans jest zdrowa. Po prostu potrzebuje
odpoczynku. Mimo wszystko sądzę, że byłoby dobrze, gdyby przyszedł pan
z nią jutro do kliniki na Harley Street, żebyśmy mogli zrobić USG.
– Czy to konieczne? – spytał Maxim, nie potrafiąc ukryć niepokoju.
– Niekonieczne, ale wskazane – odparła lekarka, dotykając jego
ramienia. – Żeby uspokoić was oboje. Często się zdarza, że mężczyźni
doświadczają spadku libido, kiedy ich partnerka zachodzi w ciążę. Ale
mogę pana zapewnić, że zmiany zachodzące w ciele Cary są całkowicie
naturalne.
– Okej – odparł Maxim, czując się jak oszust. Lekarka źle go
zrozumiała. Utrata libido nie była tu problemem. – Jutro przyjdę z Carą do
kliniki – dodał niechętnie.
Nie chciał jeszcze myśleć o dziecku, ale upewnienie się, że ciąży nic nie
zagraża, ma sens, zwłaszcza biorąc pod uwagę pożądanie, które jeszcze
chwilę temu widział w jej oczach.
Będzie mieszkać w jego domu z jego obrączką na palcu przez cztery
długie miesiące, zanim dziecko się urodzi. Szanse, że utrzymają ręce przy
sobie, były znikome.
Nie zamierzał spuścić Cary z oka, póki nie zgodzi się zrobić tego, co dla
niej najlepsze.
Póki nie zgodzi się wziąć z nim ślubu.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Cara otworzyła oczy i odkryła, że znajduje się w ogromnej sypialni.
Przez złote kotary łóżka z kolumienkami, w którym spała, przeświecały
promienie słońca.
Czy ja śnię? – zastanowiła się, czekając, aż jej oczy przyzwyczają się
do półmroku.
To nie był zatłoczony pokój w Leyton, gdzie hałas z ulicy trząsł
szybami i budził ją każdego ranka. Wciąż bolały ją stopy od obcasów, ale
oprócz tego czuła się lekka i wypoczęta. Kiedy ostatni raz obudziła się tak
wyspana?
Usiadła, zrzucając z siebie kołdrę. Wyglądało na to, że ma na sobie
tylko majtki i stanik. Gdzie się podziała jej puchata piżama?
Wreszcie mgła snu opadła, a wspomnienia poprzedniego dnia napłynęły
do jej umysłu szerokim strumieniem. Maxim. Maxim odnalazł ją
poprzedniej nocy i przyprowadził tutaj. Maxim, z jego ciemnymi oczami,
gniewnym głosem i zapachem drzewa sandałowego. Maxim, z jego
silnymi, a zarazem delikatnymi rękami, którymi położył ją do łóżka,
rozebrał i przykrył kołdrą.
Zadrżała, choć w pokoju panowała doskonale przyjemna temperatura.
„To moja krew. Naprawdę myślisz, że bym je porzucił?”
Założyła, że jeśli Maxim kiedykolwiek dowie się o dziecku, wpadnie
we wściekłość. Tymczasem tym, co ujrzała w jego oczach, był ból.
Oceniła go i wydała wyrok. Jej decyzja, żeby uciec, była rozsądna, ale
w chwili odkrycia ciąży wszystko się zmieniło. Położyła rękę na okrągłym
brzuchu i poczuła ruchy dziecka.
– Dzień dobry, maluszku – wymruczała tak samo, jak robiła to każdego
ranka. Pozwoliła, by łza spłynęła jej po policzku. – Przepraszam – szepnęła,
ocierając łzę wierzchem dłoni.
Uciekanie zawsze było jej ulubioną praktyką, ponieważ łatwiej było
zacząć nowe życie niż stawić czoło problemom. Kiedy lekarz potwierdził,
że spodziewa się dziecka, powinna była zrozumieć, że czas przestać
uciekać. Teraz jednak nie było sensu się tym zadręczać. Maxim odnalazł ją
i wydawał się bardziej rozwścieczony tym, że mu nie powiedziała, niż
samym faktem posiadania dziecka.
„To zawsze był twój wybór”.
Zsunęła nogi z łóżka na miękki dywan i podeszła do fotela obitego
haftowanym jedwabiem, gdzie ktoś położył dla niej puchaty szlafrok.
Założyła go i odsłoniła zasłony. Za nimi odkryła wyjście na balkon,
z którego rozciągał się przepiękny widok na Tamizę.
Wcisnęła ręce do kieszeni szlafroka i obejrzała się na łóżko. Poduszka
obok niej była gładka i nietknięta. Maxim nie dołączył do niej w nocy.
Przypomniała sobie jego dotyk poprzedniego wieczoru. Nie
niecierpliwy i łakomy, ale delikatny i nieerotyczny. Coś ją ścisnęło
w żołądku.
Na miłość boską, Cara! Oczywiście, że nie jest już tobą zainteresowany.
I dlaczego miałabyś chcieć, żeby było inaczej? Jesteś w ciąży i nie potrafisz
mu się oprzeć. W przeciwnym razie nigdy byś się w to nie pakowała!
Położyła ręce na brzuchu, w duchu przepraszając rosnące w niej życie.
Nie jesteś problemem, maluszku. I nigdy nim nie będziesz.
Za to prawie wszystko inne w jej życiu nim było.
Poprzedniego wieczoru straciła pracę. Martha nigdy nie da jej kolejnego
zlecenia po tym, jak uciekła w połowie zmiany. Za to Maxim, jak to
Maxim, wziął sprawy we własne ręce – czy raczej ramiona. Była zbyt
zmęczona, żeby się sprzeciwić. Ale tego ranka będzie się musiała nauczyć
stawiać na swoim.
Odgarnęła włosy z twarzy. Pozycja słońca nad Tamizą sugerowała, że
jest jeszcze wcześnie. Przede wszystkim musiała wziąć prysznic i znaleźć
swoje ubrania – potem będzie mogła stawić czoło Maximowi. I przyznać
się do błędu, który popełniła, ukrywając przed nim ciążę.
Powiedziała sobie, że nie tylko ona jest winna temu, co się stało. To on
postanowił wykorzystać ich wspólną noc w cynicznej próbie odebrania jej
nieruchomości. To on był tak owładnięty żądzą zemsty, że postanowił
rzucić ją mediom na pożarcie.
Maxim nie był bez winy. Kiedy tylko się umyje i ubierze, będzie
gotowa mu to przypomnieć – i to dosadniej niż poprzedniej nocy.
Dwadzieścia minut później Cara była czysta i sucha. Niestety wciąż
miała tylko szlafrok i wczorajszą bieliznę, ponieważ nie udało jej się
znaleźć ubrań. Ani butów. Nawet jej płaszcz zniknął.
Czy Maxim je ukradł? A może ukrył? Żeby mieć pewność, że nie
ucieknie…
Zebrawszy swoją nowo odkrytą odwagę, zacisnęła pasek szlafroka
i otworzyła drzwi sypialni.
Na widok ogromnego, luksusowo urządzonego salonu zaparło jej dech.
Z początku nie zauważyła go wśród całego tego przepychu, ale potem
z kanapy dobiegł ją cichy szmer. Dopiero wtedy zauważyła parę długich,
opalonych nóg przewieszonych przez kremowy jedwabny podłokietnik.
Z zaciśniętym gardłem obeszła kanapę i zobaczyła Maxima w pełnej
okazałości, rozciągniętego na poduszkach i zajmującego całą dostępną
przestrzeń. Cienki koc przykrywał dolną połowę jego ciała.
Serce mocniej zabiło jej w piersi. Przyglądała mu się łakomym
wzrokiem, korzystając z tego, że on nie mógł jej widzieć. Jego pierś była
równie szeroka i umięśniona, co w jej pamięci, a jego płaski brzuch unosił
się i opadał w regularnym rytmie. Jego zwykle zaczesane włosy były
zmierzwione, a brodę pokrywał jednodniowy zarost.
Cara sądziła, że mężczyźni wyglądają mniej onieśmielająco, kiedy śpią.
Ale nie Maxim.
Drżąco wypuściła powietrze.
Maxim musiał ją usłyszeć, bo niespodziewanie otworzył oczy i spojrzał
prosto na nią, sprawiając, że się cofnęła.
– Bonjour, Cara – powiedział. Ziewnął i usiadł na kanapie. Jego ruchy
były zarazem leniwe i precyzyjne.
Dlaczego miała wrażenie, że weszła do jamy wilka? Znowu.
Jej napięcie jeszcze wzrosło, kiedy odrzucił koc, odsłaniając długie nogi
o mocnych udach. Nie mogła nie zauważyć twardego kształtu rysującego
się pod jego bokserkami. Na sam widok poczuła gorące pulsowanie w dole
brzucha.
Maxim odepchnął włosy z twarzy i uśmiechnął się do niej cierpko.
– Nie zwracaj uwagi. Mam go każdego ranka. Zwłaszcza, kiedy śnię
o tobie.
Rumieniec wypełzł na policzki Cary, sprawiając, że poczuła się boleśnie
niedoświadczona… a jednocześnie głupio podekscytowana.
O co chodziło? Przecież nie chciała, żeby o niej śnił… prawda?
– Gdzie są moje ubrania, Maxim? – wypaliła, wytrącona z równowagi
nie tylko intymnością tej chwili, ale też swoją niedorzeczną reakcją.
Musiała natychmiast wyjść. Będą mogli porozmawiać, kiedy odzyska
równowagę. Kiedy nie będzie stać w jego apartamencie, świadoma swojej
nagości pod szlafrokiem i jego porannej erekcji.
Zamiast odpowiedzieć, Maxim wstał i przeciągnął się. Cara usłyszała,
jak strzelają mu stawy, i zrobiło jej się przykro na myśl, że z jej powodu
spędził całą noc na kanapie.
– Zutylizowałem je – wyjaśnił bez śladu skruchy.
Jej ciepłe uczucia natychmiast wyparowały.
– Co zrobiłeś?! – Chciała być oburzona jego arogancją, ale zamiast tego
poczuła się tylko jeszcze bardziej naga. – Dlaczego?
– Żebyś nie uciekła, kiedy spałem. – Wzruszył ramionami.
– Ale… To… Nie miałeś prawa! – wydyszała. Wreszcie udało jej się
wzbudzić w sobie trochę gniewu. Musiała kupić te ubrania z własnych
pieniędzy.
– Oczywiście, że miałem prawo. Nie zamierzam pozwolić ci zniknąć,
dopóki nie ustalimy kilku rzeczy.
– Ale ja nie zamierzałam znikać – odparła, nie mogąc uwierzyć w jego
arogancję. I zastanawiając się, jakie to rzeczy mieli ustalić. – Wieczorem
powiedziałam ci, że wrócę, żeby z tobą porozmawiać.
Tym razem nawet się nie wysilił, żeby jej odpowiedzieć. Sceptycznie
uniósł brew; jego mina mówiła: „Czy uważasz mnie za idiotę?”.
Brak zaufania z jego strony sprawiał, że Cara miała ochotę krzyczeć.
Ale musiała mu przyznać trochę racji, biorąc pod uwagę swoje ostatnie
zniknięcie.
– Te ubrania były moją własnością. Zapłaciłam za nie i potrzebuję ich,
ponieważ dzisiaj będę musiała znaleźć nową pracę. Także wielkie dzięki –
odparła, usiłując ukryć panikę za ścianą sarkazmu.
Okazanie słabości Maximowi Durandowi nie było dobrym pomysłem.
Poprzedniej nocy nie zdołała przed nim ukryć swojego wyczerpania, a on
zdusił jej protesty i zniszczył jej własność.
Jego cyniczne spojrzenie zniknęło, ale w chwili, kiedy myślała, że
wreszcie udało jej się zbić jego argumenty, odezwał się głosem tak
spokojnym, pragmatycznym i nieznoszącym sprzeciwu, że minęło kilka
chwil, zanim dotarła do niej bezczelność jego wypowiedzi.
– Nie będziesz potrzebować tych ubrań, ponieważ kupię ci lepsze. I nie
potrzebujesz pracy, ponieważ weźmiemy ślub najszybciej, jak to możliwe,
za dziesięć dni.
– Oszalałeś?
Maxim patrzył, jak rumieńce Cary ciemnieją, a ostrożna nieufność w jej
oczach zmienia się w panikę.
No dobrze, może to nie był najlepszy sposób, żeby jej się oświadczyć.
Cara zrobiła kolejny krok do tyłu, jakby miała przed sobą niebezpieczne
zwierzę, szykujące się do ataku.
Miała prawo mu nie ufać. Jego emocje nigdy dotąd nie były tak
gwałtowne, tak niekontrolowane. Kiedy otworzył oczy i ujrzał ją przed
sobą, z mokrymi włosami i kształtnymi krągłościami pod szlafrokiem,
musiał zdusić pierwotną żądzę, by wyskoczyć z łóżka i rzucić się na nią.
– Pozwól, że wytłumaczę – powiedział, robiąc krok w jej stronę. –
Małżeństwo jest oczywistym rozwiązaniem.
Zrobiła kolejny krok do tyłu.
– Nie dotykaj mnie, Maxim. Mówię poważnie. – Uniosła ręce w geście
poddania, jednocześnie zerkając na drzwi apartamentu. – Muszę wyjść. Nie
mogę…
Rzuciła się do drzwi. Maxim bez namysłu przeskoczył nad kanapą
i chwycił ją za nadgarstek, zatrzymując w miejscu.
Szamotała się, usiłując wyrwać rękę.
– Puść mnie, Maxim! Chcę wyjść!
– Przestań ze mną walczyć, Cara. Zrobisz sobie krzywdę – powiedział,
zamykając ją w mocnym uścisku, by zdławić jej opór.
Odetchnął jej zapachem, zapachem dzikich kwiatów i kobiecego ciała.
Zapachem, który doprowadzał go do szaleństwa poprzedniego wieczoru,
kiedy ją rozbierał, zmuszając się, żeby nie dotykać jej więcej, niż to było
konieczne.
Wreszcie przestała się szamotać. Oparła czoło o jego pierś i usłyszał
zduszone łkanie.
Czuł się jak barbarzyńca, jak zwierzę. Jej bolesne łkanie, drżący oddech
i bezradność, która musiała się pod nimi kryć, wystawiały na próbę jego
spokój i opanowanie. Ale nie mógł jej puścić, nie w tym stanie. Gdyby
pozwolił jej odejść, mógłby nigdy więcej jej nie odnaleźć i musiałby żyć ze
świadomością, że jest tam gdzieś, walcząc o przetrwanie, kiedy on miał
środki, żeby się nią zaopiekować. Kiedyś zawiódł swoją matkę. Nie
zamierzał zawieść i jej.
– Już dobrze, Cara – wyszeptał łagodnie w jej włosy. – Nigdy bym cię
nie skrzywdził. Masz moje słowo. Ale nie mogę pozwolić ci odejść, dopóki
nie obiecasz, że za mnie wyjdziesz.
W odpowiedzi Cara tylko pociągnęła nosem. Na ten dźwięk Maximowi
ścisnęło się gardło. Odgarnął mokre włosy z jej policzka i ujął jej twarz
w dłonie, skłaniając ją, żeby spojrzała mu w oczy. Jej policzki były suche,
ale widział wilgoć w bezdennej głębi jej niebieskich oczu.
Gorąco napłynęło do jego lędźwi, ale zmusił się, żeby się opanować.
Teraz powinien przede wszystkim ją pocieszyć.
Lekko pocałował Carę w czoło i wypuścił ją z ramion.
Ku jego uldze nie ruszyła się z miejsca. Zamiast próbować uciec,
przycisnęła ręce do brzucha, jakby usiłowała opanować emocje
przetaczające się przez jej ciało.
Emocje, które Maxim rozpoznał, ponieważ sam czuł to samo.
– To małżeństwo będzie ograniczone czasowo – oznajmił ochryple,
usiłując skupić się na planach, które stworzył w nocy. Szczegółowych,
praktycznych, rozsądnych planach, które następnie wyrzucił do kosza
swoimi idiotycznymi żądaniami.
Cara patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Nic nie powiedziała
ani nie poruszyła się, więc Maxim kontynuował. Starał się brzmieć
bardziej, jakby ją przekonywał, niż jakby jej rozkazywał, co także było dla
niego nowym doświadczeniem.
– Chcę, żeby dziecko miało moje nazwisko i moją protekcję. Chcę,
żebyś mieszkała w Burgundii w moim château, żebyś była otoczona
najlepszą możliwą opieką. Koniec z pracą, koniec z głodem, koniec
z wyczerpaniem. Zapewnię… – Przerwał, opanowując wrodzoną skłonność
do rozkazywania. – Chcę zapewnić ci wszystko, czego potrzebujesz, kiedy
będziesz nosić to dziecko. To dla mnie bardzo ważne.
Wbrew jego oczekiwaniom Cara nie odmówiła z miejsca.
– Dlaczego? – spytała tylko.
– Dlaczego tego chcę? – upewnił się nieco zdziwiony Maxim. Czy to
nie było oczywiste? – Bo to bez sensu, żebyś narażała swoje życie, żeby
przetrwać, kiedy ja mam pieniądze, których potrzebujesz
– Dlaczego uważasz, że moje życie jest w niebezpieczeństwie?
Maxim zmarszczył brwi. Czy to było podchwytliwe pytanie? Ale Cara
nie sprawiała wrażenia, jakby chciała go podejść; wyglądała na szczerze
zagubioną. Najwyraźniej naprawdę musiał udzielić oczywistej odpowiedzi.
– Ciąża i poród są niebezpieczne, Cara. Urodzenie dziecka może… –
Odetchnął i zmusił się, by odepchnąć wspomnienia, które paliły jego gardło
jak kwas. – Urodzenie dziecka może osłabić kobietę, zwłaszcza jeśli nie ma
zapewnionej właściwej opieki. Nie powinniśmy byli uprawiać seksu bez
prezerwatywy. – Pozwolił, by jego wzrok powędrował na jej ciążowy
brzuch, a poczucie winy, które do tej pory od siebie odsuwał, zaczęło go
przerastać. – Przez moją lekkomyślność jesteś narażona na to
niebezpieczeństwo. Dlatego moim obowiązkiem jest zapewnić ci
odpowiednią opiekę, dopóki dziecko się nie urodzi.
Był gotów błagać, grozić, szantażować. Cara musiała zrozumieć, że
małżeństwo jest jedynym wyjściem.
– Maxim, nie jestem w żadnym prawdziwym niebezpieczeństwie –
powiedziała łagodnie Cara. – A nawet gdybym była, to ty nie jesteś za mnie
odpowiedzialny. Podjęłam świadomą decyzję, żeby urodzić to dziecko.
Zdawała sobie sprawę, że pod wieloma względami nie doceniła
Maxima. To, że czuł się aż tak odpowiedzialny za jej zdrowie, było grubą
przesadą, ale ona swoją głupią, upartą dumą tylko pogorszyła sytuację.
Powinna była się z nim skontaktować, jak tylko odkryła, że jest w ciąży.
Gdyby przyjęła jego wsparcie, nie musiałaby się zapracowywać na śmierć.
Miał pełne prawo sądzić, że nie jest w stanie sama o siebie zadbać.
– Ta kłótnia nie ma sensu, Cara. – Maxim spojrzał na jej brzuch. –
Fakty są takie, że jesteś w ciąży i urodzisz moje dziecko. Nie chcę, żeby
stała ci się krzywda.
Serce boleśnie ścisnęło jej się w piersi.
– Nie stanie mi się krzywda, Maxim – powiedziała, starając się za
bardzo nie rozczulać nad jego determinacją, żeby się o nią troszczyć. –
Jestem ciężarna, a nie chora.
– Ciąża jest niebezpieczna. Moja matka…
Przerwał i odwrócił głowę, ale było za późno. Cara zdążyła zobaczyć
agonię w jego oczach, kiedy wspomniał o swojej matce.
– Co się stało z twoją matką, Maxim?
Maxim odsunął się jeszcze bardziej.
– Nieważne.
Ale Cara widziała, że to ważne. Czy to dlatego tak bardzo mu zależało,
żeby się z nią ożenić i się o nią zatroszczyć?
– Czy twoja matka… źle znosiła ciążę? – spytała łagodnie. – Czy to
dlatego moja cię przeraża?
Maxim przejechał dłonią po włosach. Echo dawnej traumy w jego
oczach wystarczyło Carze za odpowiedź.
– Byłem dużym dzieckiem – powiedział po chwili milczenia. – Ona
była małą kobietą. A on odmówił zapłacenia za opiekę, której
potrzebowała. – Odwrócił wzrok. Jego głos był pełen goryczy. – A ja nie
byłem jedynym dzieckiem, którego poczęciu nie udało mu się zapobiec.
Dwa razy poroniła, zanim się jej pozbył.
– Maxim, tak mi przykro – szepnęła Cara, dotykając jego ramienia. Czy
widział te poronienia na własne oczy? Sądząc po cieniu traumy w jego
oczach, musiało tak być. – Żałuję, że nie wiedziałam, jaki naprawdę był
Pierre – dodała, uświadamiając sobie, jaka była naiwna, stając w obronie
swojego byłego pracodawcy. – Nigdy nie zgodziłabym się go poślubić.
– Nie winię cię – odparł Maxim i Cara widziała, że mówi szczerze. –
Mój ojciec przez całe życie manipulował kobietami. Był w tym bardzo
dobry. – Zamrugał. Po rumieńcu na jego policzkach Cara widziała, jak
trudno mu było mówić o relacji swoich rodziców. – Moja matka nigdy nie
przestała go kochać, mimo tego, jak ją traktował. – Odetchnął drżąco. – Ale
to w tym momencie nie jest istotne. Najważniejsze, że ty nie będziesz
cierpieć tak jak ona. Gdybym na to pozwolił, byłbym nie lepszy od niego.
Cara skinęła głową. Poprzedniego dnia powiedział, że nie jest taki, jak
jego ojciec, ale dopiero teraz naprawdę pojęła, ile to dla niego znaczy.
– Rozumiem.
– Nie zdecydowałbym się na rodzicielstwo, Cara. – Jego głos nie był
oskarżycielski, ale tak pełen żalu, że poczuła przenikliwy ból w sercu. – Ale
nie byłem dość ostrożny, a teraz ty musisz stawić czoło konsekwencjom
mojej lekkomyślności. – W jego ustach to dziecko brzmiało jak straszliwe
brzemię. Cara pomyślała ponuro, że dla niego pewnie nim było. – Wiem
też, jak to jest, nie mieć opieki, nazwiska i pieniędzy ojca. Nie mogę
pozwolić, żeby moje dziecko spotkał ten sam los.
Cara znów skinęła głową, myśląc, że dobry ojciec powinien zapewnić
też coś więcej. Kiedy jej matka zmarła, zwróciła się do ojca po wsparcie nie
tylko finansowe, ale przede wszystkim emocjonalne. A on jej go nie dał.
Porzucił ją, ponieważ była za dużym kłopotem, a on nigdy tak naprawdę jej
nie kochał. Tak samo jak Pierre de la Mare porzucił Maxima.
– Czy byłbyś w stanie dać temu dziecku coś więcej, Maxim? – spytała.
Bała się mieć nadzieję, ale jeszcze bardziej się bała nie zapytać.
– Co masz na myśli? – Maxim wydawał się naprawdę zbity z tropu jej
pytaniem. Serce podeszło jej do gardła.
– Czy myślisz, że byłbyś w stanie dać temu dziecku coś więcej niż
swoje nazwisko i opiekę?
Maxim zmarszczył brwi.
– Wątpię, żeby to było możliwe. Tak jak powiedziałem, nigdy nie
planowałem być ojcem, ponieważ nie sądzę, żebym mógł być w tym
szczególnie dobry.
Powiedział to ze spokojną pewnością siebie, ale nadzieja Cary nie
chciała umrzeć. To nie brzmiało, jakby kategorycznie wykluczał taką
możliwość, prawda?
Owszem, żadne z nich nie zaznało ojcowskiej miłości, ale to nie
znaczyło, że ich dziecku też musiało jej brakować. Już teraz tak bardzo je
kochała! Małżeństwo, o jakim mówił Maxim, nie wystarczyło do
stworzenia prawdziwej rodziny – ale to, że tak bardzo zależało mu na
zapewnieniu jej i dziecku bezpieczeństwa, było jakimś początkiem.
Maxim został odrzucony, tak samo jak ona. Doskonale wiedziała, jak to
boli. Jak odbiera wiarę w siebie, jak sprawia, że człowiek zaczyna wątpić,
czy kiedykolwiek będzie jeszcze w stanie kogoś pokochać. Ale ona w ciągu
ostatnich pięciu miesięcy odkryła w sobie niewyczerpaną studnię miłości.
Nigdy by nie przypuszczała, że jest zdolna tak kochać.
Dla Maxima dziecko jeszcze nie było prawdziwą, żywą osobą. Ale Cara
pamiętała, jak się nią zaopiekował ich pierwszej nocy i wiedziała, że nie
jest całkowicie nieczuły. Dostatecznie się naoglądał toksycznej relacji
swoich rodziców, żeby nie wierzyć w miłość, ale to nie znaczyło, że
pewnego dnia nie mógł się stać dobrym ojcem.
– Czy to dlatego tak bardzo chciałeś zniszczyć La Maison? Przez to, co
spotkało w tym domu ciebie i twoją matkę? – spytała łagodnie.
Wspomnienie tamtej zdrady wciąż bolało, ale może ta zdrada nigdy nie
była wymierzona w nią, ale w jego przeszłość – w człowieka, który tak
perfidnie wykorzystał jego matkę, a potem pozbył się ich obojga.
– Co? Nie. – Maxim wyglądał na wstrząśniętego. – To była pomyłka.
Jakiś praktykant w kancelarii adwokackiej zapomniał usunąć oświadczenie
z załącznika, wysyłając do prasy informację, że zamierzam
zakwestionować testament. Nigdy nie upubliczniłbym celowo szczegółów
naszego życia seksualnego. I nie jestem tak szalony, żeby obwiniać
budynek za cierpienie mojej matki.
Cara się uśmiechnęła. Ból, który towarzyszył jej bez przerwy od
tamtego dnia, zniknął.
– Dobrze wiedzieć.
– Teraz chyba rozumiesz, że musimy się pobrać, Cara?
Francuskie „r” w jej imieniu sprawiło, że resztki jej oporu wyparowały.
Cisza panująca w pomieszczeniu zdawała się wibrować, a pociąg, który
Cara czuła od czasu ich pierwszego spotkania, był silniejszy niż
kiedykolwiek.
– Épouse-moi, Cara – wymruczał gardłowo Maxim.
„Wyjdź za mnie, Cara”.
Jednym krokiem pokonał dzielącą ich przestrzeń i pocałował ją w szyję,
wyczuwając jej słabość i wykorzystując ją. Cara przylgnęła do niego
z cichym jękiem. Przeszyło ją podniecenie; jej wrażliwe sutki natychmiast
stwardniały, a w podbrzuszu poczuła rozkoszne ciepło, ale zanim zdążyła
poddać się żądaniom swojego ciała, poczuła w brzuchu znajomy ruch.
Maxim odskoczył, wyraźnie wstrząśnięty.
– C’est le bébé?
Cara skinęła głową, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu na widok jego
przerażonej miny.
– Tak, lubi kopać.
Wiedziona instynktem, rozwiązała szlafrok, ujęła bezwładną rękę
Maxima i przycisnęła ją sobie do brzucha. Dziecko natychmiast
zareagowało, wyraźnie niezadowolone z ograniczenia przestrzeni życiowej.
Maxim spojrzał na nią w oszołomieniu.
– Il est très fort, ce bébé – szepnął. – Nie boli cię to?
– Nie – zaprzeczyła Cara ze smutnym uśmiechem, wiedząc, że jego
pytanie było podyktowane lękiem. – Lekarka powiedziała, że po prostu jest
wyjątkowo aktywne. To zupełnie naturalne i oznacza, że dziecko zdrowo
się rozwija.
Maxim zdawał się jej nie słyszeć. Wpatrywał się w jej brzuch tak
intensywnie, jakby próbował dojrzeć ukryte w nim dziecko.
Puścił jej brzuch i skinął głową.
– Doktor Karim poradziła, żebyśmy przyszli rano do jej kliniki na
badanie USG – powiedział. Zerknął na zegarek. – Konsjerż może przynieść
dla ciebie nowe ubrania, a kiedy się ubierzesz, pojedziemy na Harley Street.
Cara westchnęła. Doktor Karim była wspaniała, ale ona nie
potrzebowała drogiej lekarki z Harley Street, kiedy miała wspaniałych
lekarzy w swoim lokalnym publicznym szpitalu. Ale teraz, kiedy wiedziała,
jak ważne jest dla Maxima zapewnienie jej najlepszej możliwej opieki, nie
miała serca mu odmówić.
– Pewnie powinnam być wdzięczna, że zgodziłeś się dostarczyć mi
ubrania – zażartowała, usiłując nieco rozładować atmosferę. Może była
naiwna i zbyt optymistyczna, ale to, że troszczył się o dobro dziecka,
wydawało się dobrym znakiem.
– Owszem, powinnaś. To bardzo wspaniałomyślne z mojej strony –
wymruczał, znów biorąc ją w ramiona – ponieważ zdecydowanie wolę cię
nago.
Cara zaśmiała się krótko i ochryple, znów czując w podbrzuszu
znajome ciepło. Maxim przytknął czoło do jej czoła.
– Cara, musisz za mnie wyjść. Proszę, zgódź się.
Tym razem to nie był rozkaz. Jego głos był spięty, ostrożny, zatroskany.
Dziecko kopnęło w brzuchu Cary, prawie jakby wyrażało swoją zgodę.
– Nie czuję się… nie czuję się komfortowo z myślą, że będziesz mnie
utrzymywał – zdołała wykrztusić przez ściśnięte gardło.
Rozumiała, dlaczego mu na tym zależało. Nie próbował odebrać jej
niezależności, chciał się tylko o nią zatroszczyć, w przeciwieństwie do jego
ojca, który nie zatroszczył się o jego matkę.
– Dobrze, Maxim – szepnęła, zdecydowana skupić się na nadziei
zamiast na lęku. – Wyjdę za ciebie.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
– Czy chcecie poznać płeć dziecka?
Maxim zamrugał. Ledwo usłyszał pytanie doktor Karim,
zafascynowany obrazem na ekranie i głośnym, miarowym dźwiękiem
dobiegającym z aparatury do USG. Jego dziecko. Nie abstrakcyjne, ale
realne, namacalne… i tak przerażające, że ledwo mógł oddychać.
– Potrafi pani powiedzieć, jakiej jest płci? – ucieszyła się Cara. –
Podczas ostatniego badania jeszcze nie widzieli.
– Udało się złapać bardzo dobre zdjęcie genitaliów, więc mogę określić
płeć ze sporą dozą prawdopodobieństwa – odparła lekarka. – Ale to, czy
chcecie wiedzieć już teraz, zależy tylko od was.
– Maxim? Co myślisz? – spytała Cara, zarumieniona z ekscytacji.
Nie miał dla niej odpowiedzi. Nie wiedział, czy wytrzyma, jeśli to się
stanie jeszcze bardziej realne. Zaczynał się pocić, niebieskie ściany
gabinetu wydawały się zamykać wokół niego, a wspomnienie tamtego dnia
sprzed lat raz po raz przelatywało mu przez głowę.
„Nie opuszczaj mnie, Maxim. Potrzebuję cię”.
Jak miał ochronić tę małą, bezbronną istotkę, skoro nie udało mu się
ochronić własnej matki?
Zakaszlał, odpędzając mroczne wspomnienia.
– Nie mam zdania – powiedział. – Ty możesz zdecydować. – Co za
różnica, jakiej płci jest dziecko, jeśli nigdy nie będzie mógł być częścią
jego życia?
Radość w oczach Cary przygasła. Maxim bezwzględnie zdusił w sobie
wyrzuty sumienia. Już jej powiedział, co może dać, a czego nie.
– No dobrze, w takim razie chciałabym wiedzieć – szepnęła,
odwracając się z powrotem do lekarki.
Doktor Karim uśmiechnęła się i wskazała coś na monitorze.
– Oczywiście nie jestem pewna na sto procent, ale sądzę, że mamy tu
penis – powiedziała z uśmiechem.
– Chłopiec? – szepnęła Cara z przejęciem, które tylko zwiększyło ciężar
w piersi Maxima. Obróciła się i chwyciła go za rękę. – Słyszałeś, Maxim?
Będziemy mieli syna!
Skinął głową i podniósł jej palce do ust. Ledwo był w stanie mówić
przez duszący go wstyd.
– Powinienem już iść – powiedział. – Żeby dokończyć przygotowania.
– Przygotowania? – Cara zmarszczyła brwi.
– Muszę dzisiaj wrócić do Francji. Ty pozostaniesz w hotelu
w Londynie do czasu ślubu, który weźmiemy w merostwie w Auxerre za
dziesięć dni. – Żałował decyzji, żeby towarzyszyć jej podczas tej wizyty.
Nie przypuszczał, że dziecko będzie się dało rozpoznać na tak wczesnym
etapie. – Widzimy się na lotnisku w Burgundii. Pamiętaj, żeby odpoczywać.
– Nie będziemy się widzieć przez dziesięć dni?
Maxim zmusił się, by zignorować rozczarowanie w jej oczach.
– Tak, obawiam się, że przygotowanie dokumentacji potrwa właśnie
tyle.
I był za to żałośnie wdzięczny.
Początkowo planował wziąć ślub w Londynie, ale nawet teraz był zbyt
świadom krągłej figury Cary pod szpitalną koszulą. Wciąż za bardzo jej
pragnął, nawet wiedząc o rosnącym w niej życiu. Potrzebował tej
dziesięciodniowej separacji, żeby się upewnić, że jego pożądanie jest pod
jaką taką kontrolą.
– Musisz odpoczywać – powiedział do Cary. – Dziękujemy, pani
doktor – dodał, zwracając się do lekarki.
Pożegnał się, pocałował Carę w czoło i uciekł z dusznego
pomieszczenia, zostawiając za sobą strach, wspomnienia i bezustanny głód.
Miał dziesięć dni, żeby się pozbierać i zamknąć ziejącą czeluść, która
otworzyła się w nim na widok jego dziecka. I dziesięć dni, żeby wymyślić,
jak przetrwa cztery miesiące małżeństwa bez rzucania się na matkę swego
syna przy każdej możliwej okazji.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kawalkada czarnych SUV-ów wspięła się na wzgórze. Carze zaparło
dech w piersiach, kiedy w dali ukazał się dom Maxima. Kamienne mury
Château Durand dominowały nad otaczającym krajobrazem niczym dumne
świadectwo bogactwa i potęgi mężczyzny, którego właśnie poślubiła
w ratuszu Auxerre.
Podczas swojego pobytu w Burgundii nigdy nie wypuściła się na teren
Durand Corporation, ale nieraz słyszała plotki o zrujnowanym château,
które kupił Maxim Durand i ogromnym nakładem kosztów przywrócił mu
dawną świetność. Nic jednak nie mogło jej przygotować na splendor
posiadłości, przez którą jechali od dwudziestu minut.
Przejechali przez bramę w wysokim kamiennym murze, minęli kilka
ceglanych budynków gospodarczych i znaleźli się w przepięknym, idealnie
utrzymanym ogrodzie w stylu francuskim. Sam dom, czy raczej rezydencja,
majaczył na końcu podjazdu. Trzy piętra smukłych łukowych okien
o zielonych okiennicach. Wisteria i bluszcz pięły się po kamiennej elewacji,
którą zdobiły kute żelazne balkony i strzeliste wieżyczki. To był pałac
godny króla.
Cara zerknęła na swojego męża, który był zajęty rozmową przez
telefon. Może i Maxim nie urodził się królem, ale idealnie pasował do tej
roli.
Czy naprawdę ledwie dziesięć dni temu zgodziła się za niego wyjść?
Ostatnie półtorej tygodnia minęło jak sen. Każdy dzień stawiał przed nią
nowe wyzwanie: spotkania z prawnikami Maxima i analizowanie
szczegółów umowy przedmałżeńskiej; zabiegi stylistek i kosmetyczek;
przymiarki u krawcowej, która przygotowała dla niej całą nową garderobę
w rekordowo krótkim czasie; spotkanie z Dorą, której szczęka opadła do
samej ziemi, kiedy usłyszała, kogo Cara ma poślubić.
Ale nocami Cara tęskniła za Maximem, czując się samotna i nie na
miejscu w hotelowym łóżku.
Jej rozgorączkowany umysł analizował każdy szczegół ich relacji,
zwłaszcza ostatnie spotkanie w gabinecie doktor Karim. Lęk, który
zauważyła na jego twarzy na widok dziecka, nie dawał jej spokoju.
Za to kiedy tego ranka przyjechał po nią na lotnisko, nie było w nim
śladu po tamtym lęku. Może go sobie wyobraziła?
Na pewno nie było czasu, żeby o to zapytać, ponieważ prosto z lotniska
zawiózł ją do merostwa, a następnie wsadził na pokład helikoptera, który
przetransportował ich prosto do winnicy.
Wyjęła swój nowy smartfon z kieszeni lnianych spodni. Reszta jej
nowej garderoby spoczywała w ręcznie robionych walizkach, na których
wygrawerowano jej inicjały.
Jej nowe inicjały. Cara Evans Durand.
Odetchnęła drżąco i wyjrzała przez okno samochodu. Przejeżdżali
akurat obok dużego basenu w cieniu drzew, przykrytego na zimę. Nigdy nie
postawiła stopy w tak luksusowym miejscu, nie wspominając o tym, żeby
w nim mieszkać.
Samochód zatrzymał się, a Maxim pożegnał swojego rozmówcę.
Wysiadł i otworzył drzwi po stronie Cary, zanim zdążyła zrobić to sama.
– Witaj w Château Durand, Cara – powiedział z uśmiechem. Pstryknął
palcami i podbiegło do nich dwóch lokajów.
– Twoja nowa francuska położna i jej zespół czekają, żeby cię zbadać –
powiedział Maxim, kiedy lokaje zaczęli wypakowywać jej bagaże. Położył
rękę na jej plecach i poprowadził ją ku marmurowym schodom, wiodącym
do château. Jego dotyk sprawił, że przeszedł ją dreszcz.
– Ale wczoraj byłam na badaniu u doktor Karim…
– To tylko formalność – zapewnił Maxim, głaszcząc ją po plecach. –
Jeśli lekarka będzie usatysfakcjonowana, to odpocznij w swoich pokojach
przed wieczorem.
Swoich pokojach? Dlaczego miałaby potrzebować więcej niż jednego?
I co miało się stać wieczorem? Czy mówił o skonsumowaniu ich
małżeństwa?
Maxim zerknął na zegarek.
– Czy osiemnasta ci odpowiada?
– Na seks?!
Maxim uśmiechnął się.
– Mówiłem o weselu, Cara.
– Och… rozumiem – wyjąkała, czując się jak idiotka. Napalona
idiotka. – Ale… myślałam, że już po wszystkim?
Dotąd sądziła, że Maxim postanowił ograniczyć się do szybkiej
ceremonii w ratuszu Auxerre. Prawdę mówiąc, jej beznamiętna, urzędowa
natura ucieszyła ją. Już i tak dostatecznie trudno będzie jej pamiętać
o czysto pragmatycznej naturze ich małżeństwa, mieszkając w pełnym
przepychu domu Maxima.
– Wzięliśmy ślub, a teraz czas na wesele. Personel przygotował bankiet
w sali balowej château.
– Jak to?
Bankiet?
Jakim cudem Maxim zorganizował to wszystko w mniej niż tydzień?
I dlaczego?
Założyła, że nie będą robić zbędnego zamieszania. Im mniej prawdziwe
wydawało się to małżeństwo, tym lepiej. Jednak najwyraźniej Maxim miał
inny pomysł.
– Nie martw się, stylistka zapewniła mnie, że w twojej garderobie
znajduje się odpowiednia sukienka.
Naprawdę? Czy wśród setek stylizacji, które przymierzyła, była jej
suknia ślubna? Dlaczego nikt jej o tym nie powiedział?
Maxim przedstawił Carę pracownikom. Kolejno uścisnęła ich dłonie
i przywitała się z nimi swoim łamanym francuskim. To wszystko wydawało
jej się coraz bardziej nierealne.
Od środka château robiło nie mniejsze wrażenie niż na zewnątrz.
Maxim poprowadził ją przez zapierające dech w piersiach salony,
w których obok bezcennych antyków stały ultranowoczesne meble, surowe
i onieśmielające. Weszli po szerokich schodach na pierwsze piętro i znaleźli
się w amfiladzie przestronnych, jasno urządzonych pokoi, gdzie już czekała
lekarka i dwie pielęgniarki, które Maxim ściągnął dla niej z Paryża.
– Poczekaj, Maxim. – Cara chwyciła go za rękaw garnituru. – Czy na
bankiecie będzie dużo ludzi?
– Trochę miejscowych dygnitarzy, moich kolegów i znajomych –
odparł. – Nie więcej niż setka ludzi.
Setka ludzi? Carze zrobiło się niedobrze.
Maxim zaśmiał się pobłażliwie, co wcale jej nie pomogło opanować
panikę. Położył dłoń na jej policzku.
– Nie martw się. Będzie po wszystkim szybciej, niż myślisz.
A później… co? Czy skonsumują związek? Jeśli Cara miała być
szczera, myślała o tym o wiele za dużo.
Przestań myśleć o seksie. Wesele na sto osób będzie dostatecznym
wyzwaniem.
– Ale… nigdy nie byłam na bankiecie – wyjąkała Cara, ignorując
podniecenie.
Maxim pogłaskał ją po szyi i pocałował w czoło.
– Nie panikuj, Cara, wszystko będzie dobrze. Mój asystent, Jean-
Claude, zaprosił Marcela Carona w twoim imieniu, więc będziesz tam
miała znajomą twarz. Marcel zaproponował, że zaprowadzi cię do ołtarza.
Co ty na to?
– Nie mam nic przeciwko… chyba – powiedziała Cara, zaskoczona, że
Maxim kłopotał się zaproszeniem Marcela. – Ale naprawdę…
– Ciii. – Uciszył ją kolejnym pocałunkiem. – Jako żona musisz się
przyzwyczaić do brania udziału w takich wydarzeniach.
Musi? Nie miała pojęcia, że oczekuje się od niej, że będzie się
zachowywać jak prawdziwa żona. Myślała, że ma po prostu tu mieszkać do
narodzin dziecka.
– Ale… – Cara znów spróbowała mu się zwierzyć ze swoich lęków, ale
on znów ją pocałował.
– Nie bój się, Cara. Kiedy ceremonia się zacznie, nie odstąpię cię na
krok.
Cara stała na progu swoich pokoi, patrząc, jak Maxim zbiega ze
schodów. Jednego była pewna: towarzystwo Maxima na pewno jej nie
uspokoi.
– Ta femme est très belle, Maxim.
Słysząc przyciszony komplement swojego menedżera i drużby, Maxim
obejrzał się przez ramię.
Małą kaplicę wypełniły dźwięki „Kanonu D-dur” Pachelbela, który
wybrała wynajęta przez Maxima organizatorka wesel. Maxim patrzył jak
urzeczony, jak Marcel Caron prowadzi do ołtarza jego pannę młodą. Cara
szła z pochyloną głową, ozdobioną wysoko upiętymi lokami, w które
wpleciono małe niebieskie kwiatki. Jej prosta, ale niezwykle elegancka
jedwabna suknia mieniła się odcieniami różu i złota w migotliwym świetle
świec.
Duma i pożądanie wezbrały w Maximie niczym fala przypływu. Ten
ślub miał być tylko przedstawieniem na użytek jego biznesu, prasy
i lokalnej społeczności, ale teraz, gdy pożerał wzrokiem idącą ku niemu
przepiękną kobietę, trudno się było trzymać zamierzonego planu.
Zauważył, że jej palce zbielały na okazałym bukiecie, który ściskała.
Uświadomił sobie, że choć faktycznie była niesamowicie piękna, była też
bardzo zdenerwowana.
Kiedy się zrównali, Marcel podał mu drżącą rękę Cary. Maxim chwycił
ją i podniósł do ust.
– Nie bój się, Cara – szepnął, całując jej kostki. – Zaraz będzie po
wszystkim, a potem będziemy się mogli umówić na seks.
To miał być żart, próba rozładowania napięcia, ale kiedy jej policzki
pokryły się znajomym rumieńcem, a gorąca krew napłynęła do jego lędźwi,
nie było mu do śmiechu.
Ujął jej ramię i stanęli naprzeciw księdza, który pobłogosławił ich
związek. Ale Maxim ledwo zwracał uwagę na jego słowa, o wiele zbyt
świadomy ciała stojącej obok niego Cary, w którym dojrzewało jego
dziecko.
To małżeństwo miało dobiec końca, kiedy tylko dziecko się urodzi. Nie
mógł dać jej więcej; jego paniczna reakcja w gabinecie położnej była tego
najlepszym dowodem. Ale gdy stał z nią w świetle świec, czując na sobie
wzrok wszystkich ludzi, którzy liczyli się w jego życiu, nie potrafił
opanować wrażenia doniosłości tej chwili.
Kiedy ksiądz pozwolił im się pocałować, Maxim wziął Carę w ramiona
i wycisnął na jej ustach gorący pocałunek, zapominając o wszystkich
dookoła i o powodach, dla których brali ślub. Czuł tylko jej subtelny,
kwiatowy zapach, mieszający się z zapachem jej podniecenia, był świadom
tylko jej miękkiego, uległego ciała poddającego się jego woli.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
– Przepięknie pani wyglądała, madame.
– Dziękuję, Antoinette – odparła Cara, patrząc, jak jej nowa pokojówka
wyjmuje wsuwki z jej wyrafinowanego koka.
Była zmęczona i cieszyła się, że uroczystości, a przynajmniej te,
w których musiała wziąć udział, dobiegły końca. Westchnęła, kiedy ciężkie
loki opadły jej na plecy.
– Czy madame życzy sobie, żebym przygotowała dla niej kąpiel? –
zapytała Antoinette perfekcyjną angielszczyzną.
– Tak, byłoby cudownie – odparła Cara, wciąż nieprzyzwyczajona do
tego, że ktoś jej usługuje.
Batalion stylistek i kosmetyczek, które miały przygotować ją do ślubu,
osiągnął zdumiewające rezultaty. Dzięki nim przynajmniej wyglądała na
pannę młodą z wyższych sfer. Ale w rzeczywistości, gdy szła do ołtarza
prowadzona przez Marcela Carona, przy dźwiękach urzekająco pięknej
muzyki klasycznej, czuła się jak oszustka. Jej sukienka była tak
przylegająca, że nie było szans, żeby ktoś przeoczył jej ciążowy brzuch.
Nie wstydziła się swojej ciąży, ale czuła się, jakby miała na szyi tabliczkę
z napisem „panna młoda z brzuchem”.
Ale kiedy Maxim chwycił ją za rękę i podniósł ją do ust, tremę zastąpił
bardziej cielesny strach. W tej sekundzie po raz pierwszy w życiu czuła się
naprawdę piękna… i przeraziło ją to, ponieważ nie mogło być prawdą.
Ale jeszcze bardziej przerażało ją, jak bardzo chciała wyglądać pięknie,
dla niego.
Spojrzała na siebie w lustrze.
Nie mogła sobie pozwolić, żeby pójść tą drogą. Wiedziała, co się stanie,
jeśli spróbuje się zmienić dla Maxima. Dawniej próbowała się zmienić dla
każdej z rodzin adopcyjnych, które brały ją pod opiekę. Ale to nigdy nie
działało.
Wypuściła drżący oddech i usłyszała, jak Antoinette beztrosko nuci pod
nosem, przygotowując dla niej kąpiel. Z łazienki doleciał ją słodki zapach
róży i lawendy. Cara rozpoznała melodię, którą nuciła Antoinette –
zmysłową melodię ich pierwszego walca. Mimo woli przypomniała sobie
więcej szczegółów wieczoru. Romantyczną salę balową, oświetloną
tysiącami świec i udekorowaną bukietami egzotycznych kwiatów. Walc
z Maximem, który objął ją silnymi ramionami i poprowadził do tańca tak
pewnie, że nie potknęła się ani razu.
Panika jeszcze mocniej chwyciła ją za gardło. Jak mogła czuć się tak
kochana, tak podziwiana, kiedy nic z tego nie było prawdą? Wszystko, co
robił Maxim, było na użytek publiczności, więc dlaczego miała wrażenie,
że jest inaczej? Czy naprawdę była aż tak samotna, że romantyczny
teatrzyk i pożądanie w jego brązowych oczach zdołały ją omamić?
Odepchnęła od siebie te wspomnienia. Musiała za wszelką cenę
pozostać realistką albo to uczucie ją zniszczy. Tak samo, jak tyle razy
została zniszczona jako dziecko.
Sięgnęła po leżącą na toaletce szczotkę i jej dłoń zderzyła się z ręką
Antoinette, która właśnie wróciła z łazienki.
Pokojówka roześmiała się.
– Czy madame życzy sobie, żebym uczesała jej włosy?
Cara uśmiechnęła się w lustrze do młodej kobiety, która była dużo
bardziej wyrafinowana od niej samej.
– Będzie w porządku, jeśli zrobię to sama?
– Oczywiście. – Antoinette uśmiechnęła się. – Czy madame życzy
sobie, żebym wyszła na czas kąpieli?
Cara skinęła głową. Desperacko potrzebowała chwili samotności, żeby
poukładać myśli, zanim… No, zanim przyjdzie Maxim.
– Czy mam wrócić, żeby pomóc pani przygotować się do nocy
poślubnej?
– Myślę, że sobie poradzę – wykrztusiła zawstydzona Cara. – Ale
bardzo dziękuję za pomoc.
Pokojówka uśmiechnęła się szeroko.
– Cała przyjemność po mojej stronie, madame. Myślę, że monsieur
Durand dokonał doskonałego wyboru.
Przed wyjściem Antoinette rozłożyła na łóżku delikatną jak mgiełka
koronkową koszulę.
– La couturière uszyła ją dla pani specjalnie na tę okazję. Ale ponieważ
monsieur Durand nie spuszczał wzroku z madame przez całą noc, pewnie
nie przyda się na długo – zażartowała.
– Tak… dziękuję, Antoinette. – Rumieniec palił Carę w policzki,
a pulsowanie między nogami, które nigdy całkiem nie ustawało, przybrało
na sile.
Wyczesała ostatnie kwiaty z włosów, drżącymi palcami odłożyła
szczotkę na toaletkę i weszła do łazienki. Wanna na lwich nóżkach stała
pośrodku przestronnego pomieszczenia, naprzeciwko wysokiego okna
porte-fenêtre, wychodzącego na ogród i rozciągające się za nim winnice.
Zdjęła szlafrok i weszła do parującej, pachnącej wody.
Maxim dyskretnie zapukał do apartamentu Cary. Nie doczekał się
żadnej reakcji. Czyżby już spała?
Ale gdy się zastanawiał, czy nie wrócić do swojego własnego
apartamentu po drugiej stronie korytarza, erotyczne napięcie mocno
zacisnęło na nim szpony.
Za każdym razem, kiedy wdychał jej zapach, za każdym razem, kiedy
widział jej rumieniec, jego pożądanie rosło. Pierwszy taniec, kiedy wtuliła
się w niego i pozwoliła mu się prowadzić, był nieznośną torturą. W jego
świeżo poślubionej żonie nie było nic, co by go nie podniecało.
Ale czy naprawdę powinien się temu dziwić? Szukał jej przez pięć
długich miesięcy, a potem zmusił się, żeby się z nią rozstać na dziesięć
długich dni. Przez cały ten czas marzył o niej dniem i nocą. Nie był
człowiekiem przyzwyczajonym do odmawiania sobie czegoś, czego
zapragnął, a ostatnio pragnął wyłącznie Cary. Czy można mu się dziwić, że
chciał skonsumować ich małżeństwo?
Zapukał jeszcze raz i ostrożnie otworzył drzwi. Jego oczom ukazała się
sypialnia oświetlona strumieniem światła spod drzwi łazienki. Na pustym
łóżku leżało coś niewielkiego i koronkowego.
Na samą myśl o krągłościach Cary, ledwo mieszczących się w skąpej
koszuli, poczuł przypływ podniecenia.
Z łazienki doleciał go plusk wody i odurzający zapach kwiatów. Zaklął
pod nosem i ruszył w jej stronę, wiedziony żądzą, która od miesięcy
doprowadzała go do szaleństwa.
Stanął w drzwiach łazienki i chłonął widok swojej żony leżącej
w wannie. Jej ciężkie piersi były wilgotne, a mokre kosmyki przylegały do
jej wysokich policzków.
Warknął.
Cara natychmiast obróciła się i to, co zobaczył w jej oczach –
oszołomione pożądanie, naga żądza – odbiło się echem w jego lędźwiach.
– Maxim? – odezwała się, nieśmiało zasłaniając ramionami swoje
wspaniałe piersi. – Jesteś tutaj.
Maxim słyszał nieufność w jej głosie, widział nieśmiałość w jej
rumieńcu. Do diabła, dlaczego jej niewinność czyniła ją jeszcze bardziej
pociągającą? To nie miało sensu. Zawsze wolał asertywne, pewne siebie
kochanki, które potrafiły mu powiedzieć, co lubią. Tymczasem rozkosz
Cary była jak czekający na odpakowanie prezent. W jakiś sposób on przy
niej także czuł się niewinny, jakby po raz pierwszy odkrywał granice swojej
rozkoszy.
– Chcesz, żebym wyszedł? – zapytał, choć to było najtrudniejsze
pytanie, jakie zadał w życiu. Obawiał się, że jeśli mu odmówi, popadnie
w szaleństwo.
Po chwili wahania pokręciła głową.
W duchu podziękował sile, która akurat nad nim czuwała. I pomodlił
się, by udało mu się potraktować jej niedoświadczenie i błogosławiony stan
z delikatnością, na jaką zasługiwała, choć przeciwstawienie się trawiącej go
żądzy już teraz było ponad jego siły.
Przyszedł mu do głowy pewien pomysł mający w sobie jednocześnie
coś z zabawy i z gry wstępnej.
– Czy chciałabyś, żebym umył ci plecy? – zapytał, starając się utrzymać
lekki ton, choć w rzeczywistości czuł coś zupełnie przeciwnego.
– Hm… – Cara przygryzła wargę. – To byłoby miłe, jeśli naprawdę
chcesz.
Maxim zaśmiał się ochryple.
– J’en susi certain, Cara.
Usiadł na pozłacanym krześle w rogu łazienki, rozsznurował buty
i zaczął się rozbierać.
– Maxim, co ty robisz? – dobiegł go zszokowany głos Cary.
– Dołączam do ciebie w kąpieli – odparł, zsuwając bokserki
i obserwując jej reakcję na widok jego stalowej erekcji. W jej oczach
błysnęło pożądanie, zmieszane z paniką. – Tylko tak mogę to zrobić, jak
należy.
Wszedł do wanny i usiadł za Carą, dotykając jej pleców. Zadrżała
i poruszyła się, instynktownie się o niego ocierając.
Oui, zdecydowanie doprowadzi go do szaleństwa, ale to będzie tego
warte.
Namydlił dłonie i położył jej na ramionach. Zaczynając od karku,
zaczął masować spięte mięśnie, które, ku jego zadowoleniu, zaczęły się
rozluźniać. Cara wciąż zasłaniała piersi, ale coraz mniej kurczowo, aż
wreszcie pozwoliła, by opuścił jej ramiona.
Położył ręce na jej piersiach i pochylił się, by patrzeć, jak jej sutki
twardnieją pod jego pieszczotą.
– Maxim… to nie są moje plecy – wyjąkała, ale pożądania w jej głosie
nie dało się z niczym pomylić.
– Owszem, ale potrzebują mojej uwagi – odparł łobuzersko Maxim,
desperacko chcąc utrzymać atmosferę beztroskiej zabawy. – Dbanie o to,
żebyś była dokładnie umyta, jest moim obowiązkiem jako twojego męża.
–Naprawdę? – wykrztusiła. Jej ciało wreszcie rozluźniło się na tyle, by
się o niego oprzeć.
Nie potrafiąc dłużej znieść napięcia, Maxim pochylił się nad jej
ramieniem.
– Odwróć się do mnie, ma femme – wyszeptał jej do ucha, trzymając
w rękach jej ciężkie piersi.
Spełniła jego polecenie, a on pocałował ją w usta. Ich języki splotły się
ze sobą. Maxim pierwszy podniósł głowę, a jej cichy jęk rozczarowania
podziałał na jego rozpalone zmysły jak syrena alarmowa. Wstał, wziął Carę
na ręce i wyszedł z wanny, trzymając ją w ramionach.
– Maxim, uważaj, możesz się poślizgnąć! – ostrzegła, ściskając jego
ramiona.
Maxim pocałował jej różowy nosek i zaśmiał się z jej troski. Dieu, czy
mogłaby być bardziej urocza?
Wytarł stopy w matę łazienkową i przeszedł do sypialni.
– Weź ręcznik – zakomenderował, kiedy przechodzili obok sterty
ręczników na toaletce w łazience.
Postawił ją przed łóżkiem z kolumienkami, wziął od niej puszysty
ręcznik i osuszył ją. Nie pominął okazji, żeby podziwiać przy tym jej ciało,
które ciąża uczyniła tylko bardziej pociągającym. Jej piersi były większe
i jędrniejsze, a jej biodra jeszcze pełniejsze niż przedtem. Zastanowił się,
czy jest bardziej wrażliwa.
Odrzucił ręcznik i opadł na kolana, nagle nie mogąc się doczekać, by jej
skosztować.
– Maxim! – Cara chwyciła go za ramiona. Jej ciało tak drżało, jakby
stała na porywistym wietrze. – Co ty robisz?
Maxim podniósł głowę i uśmiechnął się, widząc oszołomienie
i pożądanie na jej twarzy. Musnął palcami jej wargi i zdecydował, że
posmakuje jej innym razem. Teraz mógłby nie wytrzymać napięcia.
– Upewniam się, że jesteś na mnie gotowa – odparł.
Cara wzdrygnęła się i jęknęła głośno.
– Jestem bardzo gotowa.
– Bien. – Maxim wstał i oblizał wargi, patrząc, jak jej źrenice się
rozszerzają. Zrobił, co mógł, żeby jej nie pospieszać, ale nie mógł dłużej
czekać.
– Wejdź na łóżko, Cara, i uklęknij na czworaka – rozkazał ochryple.
Wydawała się zdezorientowana, więc ujął jej łokieć, pomógł jej wejść
na łóżko, a potem obrócił ją na brzuch i podniósł je biodra. Wszedł w nią
bez pośpiechu, wypełniając ją całą. Zaczął się w niej poruszać, naznaczając
ją jako swoją.
Przypomniał sobie słowa przysięgi, którą składali sobie w merostwie –
tym razem wydały mu się wiążące i prawdziwe. Zbyt prawdziwe.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Kiedy Cara obudziła się następnego ranka, przez niezasłonięte okna
wpadały jasne promienie słońca. A łóżko obok niej było puste.
Poprzedniej nocy starała się przekonać siebie samą, że wszystkie jej
uczucia do Maxima są jedynie wynikiem wyrzutu endorfin. Hormonów,
które przez jej ciążę przybrały na sile. Nie powinna się ich bać, ponieważ
w rzeczywistości były tylko reakcją chemiczną, której nie mogła
kontrolować.
Ale leżąc w łóżku, nie mogła przestać myśleć o pustej przestrzeni obok
siebie i o dręczących ją pytaniach.
Dokąd poszedł? Czy wrócił do swojego apartamentu? Dlaczego nie
został?
Odepchnęła od siebie pytania, by nie pozwolić, żeby czuły punkt w jej
piersi zamienił się w tępy ból bycia niechcianą, który towarzyszył jej przez
całe dzieciństwo.
Wzięła szybki prysznic i znalazła w garderobie parę dżinsów i ładną
niebieską bluzkę. Niezauważona, wyszła ze swojego apartamentu i zeszła
na parter, gdzie pałacowy personel krzątał się, sprzątając po bankiecie.
W tłumie zauważyła Antoinette.
– Antoinette, bonjour! – zawołała, ciesząc się na widok znajomej
twarzy. Nie nadawała się do wydarzeń towarzyskich, ale za to znała się na
sprzątaniu. Może mogłaby pomóc? Przynajmniej zajęłaby myśli czymś
innym niż poprzednia noc i nieobecność Maxima w jej łóżku rano.
Antoinette podeszła. Wyglądała na zmartwioną.
– Najmocniej przepraszam, madame! Monsieur Durand polecił, żeby
pani nie przeszkadzać.
– W porządku, jestem rannym ptaszkiem.
– Nie spodziewaliśmy się, że pani wstanie tak wcześnie. Przepraszam,
że nie było mnie przy pani, żeby pomóc w porannych czynnościach.
– Nic się nie stało, Antoinette, naprawdę – odparła Cara, czując, że się
rumieni. Czy wszyscy wiedzieli, co robili w nocy? – Wiesz może, gdzie jest
Monsieur Durand? – spytała, czując się trochę głupio.
Antoinette entuzjastycznie skinęła głową.
– Monsieur Durand jest w pokoju śniadaniowym.
Pokojówka zaprowadziła Carę do dużej szklarni. Kolorowe egzotyczne
rośliny kontrastowały z pustymi zimowymi ogrodami na zewnątrz,
spowitymi poranną mgłą. Cara zrobiła kilka kroków w głąb i zauważyła
Maxima siedzącego przy kutym żelaznym stoliku w alkowie, popijającego
kawę i czytającego coś na telefonie.
Jej mąż. Jej kochanek.
Emocje, które tak bardzo usiłowała kontrolować w nocy, wróciły jak
fala przypływu, prawie zwalając ją z nóg. Jak to możliwe, że były teraz
jeszcze silniejsze? I jak niby miała je powstrzymać?
Odchrząknęła i Maxim podniósł wzrok znad telefonu. Pożądanie
błysnęło w jego oczach, ale zanim zdążyła na nie odpowiedzieć, zmarszczył
brwi.
– Cara, dlaczego jesteś na nogach tak wcześnie? – zapytał. Wcale nie
brzmiał, jakby się cieszył na jej widok. – Po ostatniej nocy potrzebujesz
snu.
Pytania, o której wyszedł i gdzie zamierzał spać w przyszłości, zamarły
jej na ustach. To nie do końca była reprymenda, ale niewiele się od niej
różniła. Serce zabiło jej mocniej na wspomnienie ostatniej nocy, ale zmusiła
się, żeby do niego podejść.
– Nie jest aż tak wcześnie – odparła na swoją obronę.
Maxim wstał i odsunął jej krzesło.
– Usiądź – powiedział i nieuważnie cmoknął ją w policzek. Wydawał
się rozkojarzony, ale dotyk jego ust i tak sprawił, że przeszedł ją dreszcz.
Zmusiła się, żeby go zignorować. Jej reakcja na niego jest fizyczna, nie
emocjonalna. Dlaczego nie mogła tego raz na zawsze zapamiętać?
– Co chciałabyś zjeść na śniadanie? Polecę, żeby kucharz przygotował
to dla ciebie – powiedział, siadając.
– Nie jestem głodna.
– Cara. – Maxim zmarszczył brwi. – Musisz jeść.
Skinęła głową, przypominając sobie jego obsesję na punkcie jej
zdrowia.
– W takim razie poproszę o crosissanta.
– To nie wystarczy – zdecydował. Podniósł telefon i zamówił całą listę
śniadaniowych dań.
– Nie jestem pewna, czy dam radę to wszystko zjeść – odezwała się,
kiedy się rozłączył.
Maxim nie wydawał się zbyt zadowolony z jej odpowiedzi, ale skinął
głową.
– Na twoim telefonie jest aplikacja, poprzez którą możesz się
komunikować z personelem. Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebować, po
prostu daj im znać. Zatrudniłem też dietetyczkę, która pomoże dobrać dla
ciebie posiłki odpowiednie dla kobiet w ciąży.
– Okej. – Cara chciała być zadowolona z jego troskliwości, ale zamiast
tego czuła się nieco sfrustrowana.
Gdzie się podział mężczyzna, który tak namiętnie się z nią kochał?
I gdzie się podziała kobieta, która potrafiła sprawić, że ten władczy, pewny
siebie mężczyzna był zdany na jej łaskę? Znów czuła się nie na miejscu –
tak samo, jak za każdym razem, kiedy trafiała do nowej rodziny adopcyjnej,
zdesperowana, żeby się dopasować, żeby znaleźć sobie miejsce.
– Dobrze, że przyszłaś – odezwał się Maxim ku jej zaskoczeniu. –
Pewnie się już dzisiaj nie zobaczymy, bo zamierzam spędzić cały dzień
w winnicy.
– Ale jest niedzielna! – wyrwało się Carze. I jest nasz miesiąc
miodowy!, chciała dodać, ale zaraz przypomniała sobie, że to przecież nie
jest prawdziwe małżeństwo.
Mimo to jego rychłe wyjście do pracy sprawiło, że poczuła się dziwnie
osamotniona. Miała nadzieję, że rano będą mieli okazję porozmawiać, że
będą się poznawać i może przedyskutują jej rolę w château. Czego
właściwie oczekiwał od swojej żony? Chciała się czuć przydatna.
Uśmiechnął się pobłażliwie.
– Tak, ale winorośl niestety nie respektuje weekendów.
– Kiedy wrócisz?
– Wieczorem. Nie czekaj, mogę być późno.
– Okej – zgodziła się Cara, ignorując absurdalne uczucie opuszczenia.
– Przy okazji, w marcu wyjadę na tydzień do Toskanii – kontynuował
Maxim, ocierając usta chusteczką. – Chciałabym, żebyś pod koniec
wyjazdu do mnie dołączyła i towarzyszyła mi na balu wyprawionym na
cześć człowieka, który, mam nadzieję, sprzeda mi swoją winnicę.
Na myśl, że zamierzał zostawić ją na tydzień, serce podeszło Carze do
gardła.
– Bal?
– Tak. Jean-Claude zajmie się wszystkimi przygotowaniami,
a couturière przygotuje dla ciebie odpowiednią kreację.
To powiedziawszy, Maxim położył rękę na jej dłoni. Ciepło jego
szorstkiej skóry sprawiło, że przeszyło ją znajome podniecenie.
– Nie panikuj, Cara, masz kilka tygodni, żeby się przygotować. –
Uścisnął jej palce i podniósł je do ust. Dotyk jego warg i łobuzerski
uśmiech przyspieszyły bicie jej serca.
– Ostatnia noc sprawiła mi niewymowną przyjemność – powiedział
niskim, zmysłowym głosem. – Czy życzysz sobie, żebym przyszedł do
ciebie dzisiaj wieczorem, jeśli nie będzie za późno?
– Tak, to by było… – Cara zawahała się. Fajne? Cudowne?
Ekscytujące? Wszystko to i jeszcze więcej? – Bardzo chętnie – wykrztusiła,
wytrącona z równowagi swoją kompletną niezdolnością do odmowy.
Kiedy puścił jej rękę, zacisnęła dłonie na kolanach.
Jak on to robił? Jak to możliwe, że jednocześnie ją przerażał
i podniecał? Czy aż takie pożądanie było normalne? W nocy usiłowała
przekonać samą siebie, że tak, ale w jej reakcji na niego nie chodziło tylko
o endorfiny. Dlaczego na myśl, że przez cały dzień się nie zobaczą, czuła
taką pustkę?
– Czy jest coś, czym chcesz, żebym się dzisiaj zajęła? – zapytała.
Znów zmarszczył brwi.
– Zajęła?
– To znaczy, jako twoja żona – dodała. Jeśli będzie miała zajęcie, na
pewno poczuje się mniej nie na miejscu. – Chciałabym się na coś przydać.
Na pewno nie chciała spędzić całego dnia, nic nie robiąc. Wtedy na
pewno będzie myśleć o małżeństwie, które nie było prawdziwym
małżeństwem, i tęsknić za mężem, który nie był jej prawdziwym mężem.
Maxim parsknął pełnym niedowierzania śmiechem.
– Nie ma nic, czym powinnaś się zająć, Cara. Jesteś moją żoną. Służba
jest tu po to, żeby ci usługiwać, a nie na odwrót.
Jakby na zawołanie zjawiła się parada lokajów niosących zamówione
przez Maxima śniadanie. Rozłożono przed nią ilość jedzenia wystarczającą
do nakarmienia kilku osób: maślane pieczywo, świeże owoce, chleb, ser,
a nawet puszysty omlet. Smakowite zapachy napełniły pomieszczenie,
sprawiając, że zaburczało jej w brzuchu.
– Bon appétit. – Maxim uśmiechnął się i wstał, zerkając na zegarek. –
Muszę już iść. Mam nadzieję, że wieczorem się zobaczymy – powiedział,
pochylając się, żeby cmoknąć ją na pożegnanie. – Jedz – dodał. –
Potrzebujesz jedzenia. – Czy troszczył się tylko o nią, czy także myślał
o dziecku? – I nie kłopocz się niepotrzebną pracą. – Lekko ugryzł ją
w ucho, sprawiając, że mimowolnie westchnęła. Zaśmiał się ochryple. –
Potrzebujesz odpoczynku, ponieważ kiedy wrócę, zamierzam cię bardzo
wymęczyć.
Zanim Cara zdążyła zebrać myśli, jego już nie było.
Zajęła się przepysznym omletem, wiedząc, że Maxim ma rację co do jej
żywienia, i spróbowała opanować melancholię. W miarę, jak pochłaniała
swoje śniadanie, w jej głowie zaczął formować się plan.
Maxim nie powiedział, że nie może znaleźć tu sobie zajęcia. Powiedział
tylko, że nie musi.
Po zjedzeniu omleta i większości owoców wstała i poszła na
poszukiwanie Antoinette.
Nienawidziła konfrontacji, ale nie potrzebowała pozwolenia Maxima,
żeby znaleźć dla siebie jakąś rolę na następne kilka miesięcy. Koniec
końców to ona miała zadecydować, co znaczyło być żoną Maxima
Duranda.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
– Twoja żona jest przepiękną kobietą, Durand.
– Mhm. – Maxim ledwo zauważył komentarz swojego rywala,
Giovanniego Romana. Odkąd pół godziny wcześniej Cara zjawiła się na
balu Donatiego, jego puls nie zwolnił ani na chwilę.
Jego żona była we Włoszech już od kilku godzin, ale z rozmysłem
postanowił nie odbierać jej osobiście z pobliskiego hotelu. Wiedział, że jeśli
zobaczy się z nią w pokoju hotelowym po siedmiu dniach rozłąki,
prawdopodobnie wcale nie pójdą na bal.
Wyglądała oszałamiająco w błyszczącej, niebieskiej satynowej sukni.
Jej blond loki były wysoko upięte brylantowymi spinkami, które błyszczały
w świetle żyrandola. Odkąd się z nią przywitał, nie potrafił oderwać od niej
wzroku.
Byli małżeństwem już prawie od miesiąca i musiał przyznać, że
z zaskakującą łatwością wpasowała się w rolę pani château. Z początku nie
był zachwycony jej decyzją, żeby zaprzyjaźnić się z personelem i wziąć na
siebie obowiązki gospodyni, ale z czasem pogodził się z faktem, że jego
żona potrzebuje jakiegoś zajęcia. Jak się okazało, Cara cechowała się
zdumiewającą etyką zawodową i była niezdolna do bezczynności.
Dlatego pobłażał jej pod warunkiem, że nie podejmie się żadnych
zadań, które wymagałyby fizycznego wysiłku. Poinformował też personel,
że jeśli pozwolą jej zrobić cokolwiek cięższego niż podniesienie dzbanka
z herbatą, czeka ich zwolnienie.
Przez ostatnie tygodnie zaczął zauważać jej obecność na wiele
sposobów, których się nie spodziewał: drobne gesty, małe zmiany, które
czyniły dom przyjemniejszym miejscem do życia. Wiązki świeżych
kwiatów w wazonach, uśmiechy pracowników, którzy wydawali się
uwielbiać swoją nową panią, drobne domowe decyzje, które Cara zaczęła
podejmować za niego, pozwalając mu skupić się na pracy.
Seks z nią nieodmienne był uzależniający. To, z jaką niechęcią
opuszczał ją każdego ranka, powoli zaczynało go martwić. Po ślubie
obiecał sobie, że nie będzie spędzał z nią całych nocy, ale za każdym razem
coraz trudniej mu było ją opuścić. Zaplanował wyjazd do Włoch dokładnie
po to, żeby przerwać ten zwyczaj i odbudować dystans między nimi, który
znacznie się zmniejszył przez ten miesiąc małżeństwa.
Patrzył na Carę, stojącą kilka metrów od niego przy bufecie
i rozmawiającą z elegancką siedemdziesięciopięcioletnią żoną Donatiego,
i był zmuszony przyznać, że jego plan zupełnie nie wypalił.
Oczekiwanie buzowało w jego żyłach jak ładunek elektryczny. Ten
wieczór był ważny dla jego firmy. Tego wieczoru miał dobić targu
z Eduardem Donatim i sprzątnąć Romanowi sprzed nosa najlepszą winnicę
w Toskanii, ale zamiast tego potrafił myśleć tylko o wzięciu swojej żony
w ramiona.
Była jak narkotyk, bez którego coraz trudniej przychodziło mu żyć.
Odseparował się od niej na tydzień, żeby odzyskać nad sobą kontrolę,
a skończyło się czymś dokładnie odwrotnym. Przez cały tydzień myślał
wyłącznie o niej.
– Ciąża jej służy. Kiedy dziecko ma się urodzić?
Maxim spojrzał na Romana, który ku jego irytacji uśmiechał się
drwiąco.
– Latem – odparł lakonicznie. Niepokój, jaki zwykle czuł na myśl
o dziecku, nasilił się.
Poślubił Carę, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo i dać synowi swoje
nazwisko, ale za każdym razem, kiedy myślał o dziecku, ciężar wyrzutów
sumienia w jego brzuchu rósł, a przed oczami stawała mu twarz matki.
„Nie opuszczaj mnie, Maxim”.
Odsunął traumatyczne wspomnienie. Znowu.
To samo wspomnienie, które dopadło go w gabinecie położnej, a potem
wróciło, kiedy wychodził z apartamentu Cary w ich noc poślubną.
Dlaczego tak trudno było mu ją opuścić? Ich fizyczna relacja była bardziej
intensywna niż cokolwiek, czego wcześniej doświadczył, ale to nie
powinno uczynić go ślepym na fizyczne ograniczenia tego małżeństwa. Nie
mógł pozwolić, żeby stała się od niego tak samo zależna, jak jego matka,
albo ją też zawiedzie.
– Nie wydajesz się zbyt uradowany perspektywą ojcostwa –
skomentował Romano, wciąż z tym drwiącym uśmiechem. – Rozumiem, że
ciąża była planowana?
– Nie przypominam sobie, żeby to była twoja sprawa. – Maxim zacisnął
pięści w kieszeniach, walcząc z pokusą, żeby zedrzeć z twarzy rywala
uśmieszek zadowolenia.
– Czyli temu nie zaprzeczasz? – parsknął Romano z nieskrywaną
pogardą. – Muszę przyznać, że podziwiam twoje oddanie dla winorośli,
Durand.
– O czym ty mówisz? – warknął Maxim. Romano wystawiał
opanowanie, z którego Maxim zawsze był tak dumny, na ciężką próbę. Nie
był bandytą, jak tylu ludzi twierdziło, kiedy pierwszy raz ośmielił się wejść
w branżę winiarską. Ignorował ich wyzwiska, zdeterminowany nie
potwierdzać tych opinii, ale podejście Romana naprawdę zaczynało go
irytować.
– Och, myślę, że wiesz – odparł Romano ze złośliwym uśmieszkiem.
Tego było już za wiele.
– Naprawdę? – Ręce Maxima wystrzeliły, żeby chwycić Romana za
fraki i postawić go przed sobą twarzą w twarz. – Chyba jednak będziesz
musiał powiedzieć mi to twarzą w twarz – syknął, nie przejmując się
zdławionymi okrzykami gości.
– Mówię tylko, że zapłodnienie gorącej wdówki po de la Marze, zanim
jego prochy zdążyły ostygnąć, było sprytnym i na pewno bardzo
przyjemnym sposobem, żeby przejąć jego ziemię.
Oskarżenie Romana przecięło resztki samokontroli Maxima jak
zardzewiały nóż. Jego pięść wystrzeliła i zetknęła się ze szczęką Romana.
Chwilowy ból w kostkach był wart zobaczenia, jak mężczyzna poleciał do
tyłu i ciężko wylądował na plecach.
– Nigdy więcej nie mów o mojej żonie – warknął Maxim,
rozprostowując palce. Przez czerwoną mgłę gniewu patrzył, jak Romano
ostrożnie porusza szczęką.
– Dobry prawy sierpowy, Durand.
– Durand? Co tu się dzieje? – Przerażony krzyk Donatiego nie zdołał
uspokoić Maxima ani złagodzić jego wściekłości na Romana. Ten człowiek
insynuował, że Maxim był dziwką, a co gorsza, że Cara też nią była.
Kobieta, która była niewinna, dopóki jej nie dotknął.
– Maxim, wszystko w porządku? – Zatroskany głos Cary przywołał go
do rzeczywistości.
Obrócił się i zobaczył przed sobą jej zmartwioną, współczującą twarz.
Gniew wyparował i zastąpiło go coś dużo bardziej niepokojącego. Ujął jej
policzki i pocałował ją, a pulsowanie krwi w uszach zagłuszyło szepty
tłumu i Donatiego grożącego, że odwoła sprzedaż.
Podniósł głowę i chwycił ją za rękę. Musieli za wszelką cenę stąd
wyjść, by mógł wreszcie zaspokoić głód.
Obrócił się do Donatiego.
– Wychodzimy. Jeśli chcesz sprzedać winnicę Romanowi, to twoja
decyzja, Eduardo. Ale nikt nie będzie obrażał mojej żony.
Wymaszerował z sali balowej w stronę swojego czekającego
samochodu, ciągnąc za sobą Carę. Potknęła się, więc przystanął i wziął ją
na ręce. Tłum rozstąpił się przed nimi, a oburzone szepty tylko podsyciły
jego adrenalinę.
Do diabła z nimi.
Nie obchodzili go. Nie mógł czekać, nie mógł się zatrzymać –
potrzebował jej. Jego desperacja wzrosła, gdy poczuł, jak lgnie do niego
swoim miękkim ciałem, a jej zapach wypełnił mu zmysły.
– Maxim, co powiedział Romano? – zapytała Cara, przytulając się do
szyi męża i starając się ignorować wpatrujących się w nich ludzi.
Od chwili, gdy zjawiła się na balu, wiedziała, że coś jest nie tak. Maxim
był podminowany i niecierpliwy; biła od niego jakaś nerwowa energia.
Choć dotyk jego dłoni na jej talii spowodował znajomy przypływ endorfin,
uprzejmie witając się z obcymi ludźmi, czuła się bardziej jak dekoracja,
akcesorium. W dodatku nadal nie potrafiła ustalić, jakie właściwie jest jej
miejsce w jego życiu. Przez ostatnie trzy tygodnie ze wszystkich sił starała
się być przydatna w château – i udało jej się, mimo początkowych obiekcji
Maxima. Odkryła, że podoba jej się bycie gospodynią Château Durand.
W tym przynajmniej mogła pomóc Maximowi. W tym była dobra.
Może Maxim nigdy nie powiedział, że docenia jej wkład. Może nawet
nie zauważył zmian, jakie wprowadziła – ostatecznie, spędzał w château
bardzo niewiele czasu. Ale ona zauważała, i cieszyło ją to. Dlatego czuła,
że ten wieczór jest krokiem w tył.
A teraz Maxim kogoś uderzył.
– Ten drań cię obraził – warknął Maxim, wychodząc przez główne
drzwi palazzo. Polecił wyraźnie zdziwionemu lokajowi sprowadzić
limuzynę, która minutę później zatrzymała się przed nimi.
– Co powiedział? – spytała Cara, wytrącona z równowagi nie tylko
samym komentarzem, ale też tym, jak jej serce zatrzepotało na myśl, że
Maxim uderzył kogoś w jej obronie. – Przecież nawet mnie nie zna.
Maxim postawił ją na ziemi, ale zamiast pozwolić jej wsiąść do
limuzyny, chwycił ją za biodra i przyciągnął do siebie.
– Nieważne. Nie będzie tego powtarzał – powiedział, po czym
przycisnął usta do jej warg.
Jego namiętny pocałunek stłumił cichy okrzyk zaskoczenia. Jego ręce
wodziły po jej nagich plecach. Jak zawsze zareagowała instynktownie,
oddając jego pocałunek z żarliwością.
To przynajmniej było coś, co rozumiała. Co wiedziała, jak robić.
Maxim oderwał się od niej z trudem.
– Wsiadaj do samochodu. Nie mogę dłużej czekać, żeby cię mieć.
Niecierpliwość i pożądanie w jego głosie sprawiły, że jej podniecenie
wystrzeliło w kosmos. Wgramoliła się do samochodu.
– Zawieź nas do castillo. I nie przeszkadzaj nam – powiedział Maxim
do kierowcy, po czym przyciskiem podniósł ekran, pogrążając ich w cieniu.
Samochód pomknął w noc.
Maxim posadził sobie Carę na kolanach. Dosiadła go, chwytając go za
silne ramiona. Jej uda zadrżały, gdy wsunął ręce pod jej spódnicę.
– Uwolnij mnie, Cara – rozkazał, wsuwając palce w jej koronkowe
majtki.
Cara trzęsącymi się z niecierpliwości rękami mocowała się z jego
rozporkiem. Wreszcie odnalazła zamek i rozsunęła go. Maxim jęknął
gardłowo, gdy wzięła jego twardą męskość w dłoń. Zapragnęła wziąć ją do
ust, ale kiedy odchyliła się do tyłu, robiąc sobie miejsce, mocno chwycił ją
za biodra.
– Nie dzisiaj, Cara. Dzisiaj muszę być w tobie.
Skinęła głową. Teraz pragnęła tego równie desperacko, jak on. Maxim
rozerwał jej majtki, pokonując ostatnią przeszkodę, zacisnął ręce na jej talii
i nabił ją na siebie.
Zadrżała, czując w sobie jego potężną erekcję. Przylgnęła do niego,
wbijając paznokcie w jego marynarkę i z trudem znosząc fale rozkoszy,
grożące jej unicestwieniem. To było za dużo, a jednocześnie nie dość.
Trzymając ją mocno za biodra, Maxim pomógł jej odnaleźć rytm. Ich
ciężkie oddechy sprawiły, że okna samochodu zaszły parą. Wibrowanie
silnika odbijało się echem w jej ciele, gdy fale spełnienia przetaczały się
przez nią. Była pewna, że nie zniesienie tego więcej, i jednocześnie czuła
kolejny zbliżający się orgazm. Maxim uwolnił jej pierś i wziął ją do ust, po
raz kolejny posyłając ją na drugą stronę. Opadła na niego, w oddali słysząc
jęk jego spełnienia.
Gdy spróbowała uwolnić się z jego ramion, poczuła, jak dziecko
porusza się w jej brzuchu, zaznaczając swoją obecność. Chwyciła się za
brzuch. Maxim natychmiast zesztywniał.
– Wszystko w porządku? – wyszeptał w ciemności.
– Tak, po prostu… dziecko się poruszyło.
Maxim ostrożnie zdjął ją z siebie i poprawił stan jej sukni. Dopiero
wtedy Cara uświadomiła sobie, że samochód stoi w miejscu. Poprawiła
sukienkę, boleśnie świadoma nagłej oziębłości męża.
Maxim zastukał w ekran.
– Jesteśmy gotowi, żeby wysiąść.
Kierowca otworzył drzwi po stronie Cary i pomógł jej wysiąść, nie
patrząc na nią. Musiał odgadnąć, co robili, ale z jakiegoś powodu nie
przeszkadzało jej to. Dlaczego mieliby się wstydzić swojej namiętności?
Maxim wysiadł i okrążył samochód, a następnie wziął ją za rękę
i poprowadził do hotelu. W ciszy wjechali windą na górę. Kiedy dotarli do
drzwi, Maxim puścił jej dłoń.
– Zobaczymy się w château za kilka dni – oznajmił.
– Nie wchodzisz?
– Mam własny apartament.
To było jak cios w brzuch. Cara zakładała, lub chociaż miała nadzieję,
że będą dzielić sypialnię i rano obudzi się obok Maxima.
Maxim zawsze wychodził po tym, jak skończyli uprawiać seks, ale
wiedziała, że jest to dla niego coraz trudniejsze. Każdej nocy dłużej trzymał
ją w ramionach, a ona cieszyła się, widząc postępy. Łudziła się, że skoro
przez siedem dni nawet nie rozmawiali, to przynajmniej spędzą ze sobą
noc.
– Maxim, poczekaj – powiedziała, łapiąc go za ramię. – Czy zrobiłam
coś nie tak?
Maxim położył palec na jej ustach, a przez jego twarz przemknął żal.
– Cara. Byłaś cudowna. Jesteś idealną żoną.
Jeśli tak, to dlaczego teraz czuła się mniej jego żoną niż jeszcze tydzień
temu? Przełknęła niepokój ściskający jej gardło i zmusiła się, by zadać
dręczące ją pytanie.
– W takim razie dlaczego nie chcesz zostać ze mną w łóżku przez całą
noc?
– Nie mogę zostać. – Ujął jej policzek, podrażniony od jego zarostu,
i pogłaskał go kciukiem. – Gdybym to zrobił, wyczerpałbym ciebie
i dziecko.
To była wymówka, której używał już wcześniej, a ona jej nie
kwestionowała, znając jego lęki. Ale tym razem nie zdołała się
powstrzymać.
– Nie wyczerpałbyś nas. Oboje jesteśmy zdrowi i w dobrej formie.
Maxim spuścił wzrok na jej brzuch, dobrze widoczny w przylegającej
sukni.
– Potrzebujesz odpoczynku – odparł. – Jutro musisz sama wrócić do
Château Durand.
– Nie wracasz ze mną do domu? – wykrztusiła Cara w przypływie
paniki.
Maxim uniósł brwi i Cara uświadomiła sobie, że mimo jej wysiłków
wciąż nie uważa château za dom.
– Muszę odzyskać sympatię Donatiego i załatwić kilka innych spraw.
Ale za parę dni się zobaczymy.
Podniósł do ust jej odrętwiałe palce i wycisnął na nich pocałunek. Ten
szarmancki gest sprawił, że zachciało jej się płakać.
– Au revoir, Cara – wymruczał i odszedł, zostawiając ją stojącą na
progu apartamentu.
Patrzyła, jak odchodzi, kołysząc szerokimi ramionami pod szytą na
miarę marynarką. Marynarką, którą jeszcze kilka minut temu ściskała tak
mocno, jakby zależało od tego jej życie.
Ile razy w życiu została odrzucona? I dlaczego tym razem to bolało
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej?
Oparła się o drzwi, mruganiem odpędzając łzy i przełykając ślinę.
Wreszcie była zmuszona zaakceptować prawdę, której próbowała
zaprzeczać od tygodni. Za każdym razem, kiedy Maxim brał ją z taką
namiętnością, za każdym razem, kiedy trochę dłużej zostawał w jej łóżku,
kiedy się do niej uśmiechał… ona zakochiwała się w swoim tymczasowym
mężu coraz bardziej.
Weszła do apartamentu, zrzuciła buty i spojrzała na łóżko z czterema
kolumienkami, w którym miała samotnie spędzić noc. Jej uczucia do
Maxima przerażały ją. Ale kiedy położyła się i wdychała jego zapach na
swojej skórze, przyszło jej do głowy, że może Maxim też ucieka od swoich
uczuć do niej?
Obróciła się na bok i zwinęła w kłębek, przytulając swój cenny brzuch.
Kiedy Maxim wróci do château, będzie musiała znaleźć odwagę, by mu
powiedzieć, co czuje. By zażądać od niego tego, na co długo myślała, że nie
zasługuje. Jego miłości.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
– Gdzie damy ten pęk? – zapytała Antoinette z oczami błyszczącymi
podekscytowaniem.
Cara uśmiechnęła się do niej, czując się jak niegrzeczna uczennica,
która zamierzała coś nabroić. Nie, żeby jako uczennica kiedykolwiek była
niegrzeczna. Za bardzo się bała, że jeśli będzie sprawiać kłopoty, jej
najnowsza rodzina adopcyjna odda ją z powrotem do domu dziecka.
Powiedziała sobie, że nie jest już tym przerażonym dzieckiem,
i chwyciła za wstążkę pęk złotych i srebrnych balonów, które Antoinette
i dwóch lokajów pomagali jej nadmuchiwać.
– Przysuńcie drabinę. Damy je tam – powiedziała, wskazując gzyms
nad stołem, który nakryła razem z Antoinette.
Maxim miał wrócić za niecałą godzinę. Ostatecznie został we Toskanii
jeszcze cały tydzień, twierdząc, że musi naprawić sytuację z Donatim.
Ucieszyło to Carę teraz, kiedy rozumiała, że on też przed nią ucieka.
I wiedziała, że nie może mu dłużej na to pozwalać.
Przełknęła lęk. Jego nieobecność pozwoliła jej zebrać odwagę, ale też
dała jej szansę, żeby pokazać mu swoje uczucia.
– Ostrożnie, madame – ostrzegła Antoinette, mocno trzymając drabinę.
– Będę ostrożna – obiecała Cara, stając na palcach, żeby przypiąć
balony do gzymsu.
Chciała, żeby ta mała uroczystość była gotowa na przyjazd Maxima.
Zapewne nie życzył sobie zamieszania – nawet jej nie powiedział, że tego
dnia są jego urodziny. Ale jako ktoś, kto rzadko miał szansę świętować
urodziny, podejrzewała, że jemu też brakowało tego w dzieciństwie.
Wiedziała, że on i jego matka żyli w skrajnym ubóstwie, a w wieku
piętnastu lat poszedł do pracy. Jej dzieciństwo było smutne, ale jego
dzieciństwo praktycznie nie istniało. Jak inaczej miałaby mu pokazać, że go
kocha, niż świętując z nim ten wyjątkowy dzień?
To małżeństwo nie musiało być końcem. Mogło być początkiem. Wciąż
mieli dwa i pół miesiąca, zanim dziecko się urodzi, i już czuła się częścią
tego miejsca.
– Co myślisz? – zapytała pokojówkę, odchylając się, by podziwiać
swoje dzieło.
Antoinette przechyliła się, rozluźniając uchwyt na drabinie.
– Cara, descends tout de suite! – Krzyk Maxima, rozkazującego jej
zejść, tak przestraszył Carę, że aż podskoczyła.
Drabina przechyliła się w bok. Antoinette krzyknęła.
Jak w zwolnionym tempie Cara poczuła, że drabina usuwa jej się spod
stóp. Patrzyła, jak Maxim biegnie w jej stronę z twarzą wykrzywioną
w wyrazie bólu i paniki.
Silne ramiona chwyciły ją, w ostatniej chwili ratując przed upadkiem.
Wzięła drżący oddech ulgi, czując znajomy zapach mydła sandałowego
i słonego potu.
Maxim. Maxim ją ocalił.
Jej mąż zaklął, a ona chwyciła go za szyję i wtuliła twarz w jego pierś.
– Cara, co ty wyprawiasz? Oszalałaś? – krzyknął drżąco Maxim.
Ale gdy spojrzała w jego ciemne oczy i ujrzała w nich troskę, w jej
sercu wezbrała miłość i nadzieja. Dlaczego tak długo czekała z wyznaniem
mu swoich uczuć?
– Przepraszam, Maxim. Po prostu… Są twoje urodziny i chcieliśmy
zrobić ci niespodziankę.
– Chcieliście… co? – Maxim rozejrzał się po salonie udekorowanym
balonami, transparentem, który zrobiła poprzedniego dnia z Antoinette,
i pysznym croquembouche, który kucharz przygotował na jej polecenie. Na
małym stoliku pod ścianą, obok zebranych przez nią kwiatów, leżał
zapakowany w papier prezent, który uszyła dla niego na szydełku.
Maxim odstawił ją na ziemię i szeroko otwartymi oczami patrzył na
efekt jej wysiłków. Wyglądał na wstrząśniętego i wcale nieuradowanego.
Cara powiedziała sobie, że miał prawo być w szoku. Oboje byli
w szoku.
– Wszystko w porządku, madame? – spytała Antoinette, wciąż
trzymająca drabinę. – Przepraszam, że za słabo panią trzymałam.
– Nie martw się, Antoinette, nic się… – zaczęła Cara, ale Maxim jej
przerwał.
– Sortez – warknął, sprawiając, że obie kobiety podskoczyły. –
Zwalniam cię. Nigdy więcej nie chcę cię tu widzieć.
Pokojówka wybiegła z płaczem.
– Maxim, daj spokój. – Cara dotknęła jego ramienia. – Nie możesz
zwolnić Antoin…
Maxim okręcił się i chwycił ją za ramiona.
– Dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś? – spytał łamiącym się głosem.
– Maxim, co się dzieje? – Niepokój zacisnął się na jej sercu jak imadło.
Maxim przejechał ręką po włosach.
– Nie miałaś prawa.
– Po prostu chciałam zrobić coś dla ciebie po tym, ile ty zrobiłeś dla
mnie – wykrztusiła drżąco.
– Każdy mężczyzna by to zrobił. Dla dobra swojego dziecka – odparł
urywanym głosem.
– Nie, Maxim. – Ze wszystkich sił starała się zachować spokój,
opanować burzę emocji zalewających jej serca. Strach, panikę, ale przede
wszystkim miłość.
– Ale masz rację. Tak naprawdę zrobiłam to z innego powodu –
wyznała, czując, jak prawda wyrywa się z jej piersi. – Chciałam świętować
z tobą twoje urodziny, ponieważ cię kocham. I chcę, żeby nasze
małżeństwo było prawdziwym małżeństwem, a ten zamek naszym
prawdziwym domem.
Maxim wpatrywał się w nią nieruchomo. Słowa popłynęły z jej ust,
słowa, o które nie prosił, słowa prawdy o jej przeszłości.
– Spędziłam całe dzieciństwo w rodzinach zastępczych – wykrztusiła. –
Niektóre były dobre, inne nie. Ale w żadnej nie zostałam na długo. Kiedy
dorosłam, zaczęłam podróżować po Europie, szukając czegoś, co wreszcie
znalazłam w La Maison de la Lune. Najpierw myślałam, że chodzi o moją
przyjaźń z Pierre’em, ale tak naprawdę to było coś dużo prostszego – to
miejsce stało się moim domem. Odkryłam, że nie potrzebuję, żeby ktoś
stworzył mi dom. Mogę stworzyć go sama. Ale z tobą… – Przełknęła
wzruszenie. – Z tobą odkryłam, że potrzebuję czegoś więcej niż domu.
Potrzebuję rodziny. I choć nigdy tego nie powiedziałeś, wiem, że dla ciebie
to też jest ważne. Inaczej nie zareagowałbyś tak gwałtownie, kiedy się
dowiedziałeś, że zostaniesz ojcem. Nie byłbyś tak zdeterminowany, żeby
się o mnie zatroszczyć. – Słyszała bolesną nadzieję w swoim głosie, mimo
jego niewzruszonego spojrzenia. – Możemy sprawić, że to miejsce będzie
naszym domem, Maxim, a nasze małżeństwo będzie prawdziwym
małżeństwem. Musimy się tylko przyznać, że tego potrzebujemy.
Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu miała nadzieję, że uda im się
ułożyć razem życie. Ale kiedy ujrzała niewzruszone spojrzenie Maxima,
ostatni promyk nadziei zgasł.
– To małżeństwo nigdy nie będzie prawdziwe.
– Dlaczego nie? – W jej głosie zabrzmiała rozpacz.
– Ponieważ nigdy nie odwzajemnię twojej miłości.
– Nie musisz mnie kochać, Maxim – spierała się, usiłując ratować
marzenie, które już umarło. – Musisz tylko otworzyć serce na miłość.
– Nie mogę.
Cara skinęła głową, powoli i ostrożnie, bojąc się, że pod ostatecznością
tego stwierdzenia rozpadnie się na tysiąc kawałków. Zniknie, czując się tak
niepotrzebna, niechciana, niewidzialna, jak przez całe swoje dotychczasowe
życie.
Nie prosiła, żeby ją pokochał. Prosiła tylko o nadzieję, że pewnego dnia
mógłby ją pokochać. Ale on nie chciał nawet spróbować. Wszystko, co
kiedykolwiek mogłaby mu dać, nie wystarczyło.
Mała dziewczynka wewnątrz niej krzyczała z bólu. Ale kobieta po
prostu skinęła głową.
– Dobrze.
Musiała wyjść. Nie mógł zobaczyć, jak się poddaje, nie mógł się
dowiedzieć, jak bardzo bolało ją jego odrzucenie.
– Tak będzie najlepiej – powiedział sztywno Maxim.
Nie. Wcale nie.
– Potrzebuję przez chwilę zostać sama – szepnęła.
Ruszyła w stronę wyjścia, ale Maxim chwycił ją za nadgarstek.
– Cara, przepraszam. Myślałem, że rozumiesz, że nie mogę ci tego dać.
W jej piersi rozgorzał gniew. Uczepiła się go. Cokolwiek, tylko nie ból.
– Kiedyś powiedziałeś mi, Maxim, że nie potrzebujesz mojego
współczucia – wykrztusiła. – Ja twojego też nie.
Doprowadziła do tego, pozwalając, by dał jej tak niewiele. Jeśli ten ból
czegokolwiek ją nauczył, to żeby nigdy więcej nie zadowolić się ochłapem
uczucia, od nikogo.
– Dokąd idziesz? – zawołał za jej plecami.
– Do moich pokoi. Byłabym wdzięczna, gdybyś nie przeszkadzał mi tej
nocy – powiedziała. Jej głos wydawał się dolatywać z daleka. Po raz
pierwszy ucieszyła się, że mają oddzielne sypialnie.
Nie mogła go zmusić, żeby ją pokochał. I nie chciała. Uwiódł ją
seksem, a ona mu na to pozwoliła, łudząc się, że jest w tym coś więcej.
Teraz mogła tylko czekać, aż czas uleczy jej głupie, złamane serce.
– Nie rób nic głupiego, Cara. Rano możemy o tym porozmawiać.
Cara powlokła się do swoich pokoi. Nie zostało nic, o czym mogliby
porozmawiać.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
– Monsieur Durand, madame poprosiła, żebym to panu przekazał.
Maxim podniósł wzrok znad nietkniętego śniadania i ujrzał przed sobą
młodą pokojówkę, której po namyśle zdecydował się nie zwalniać,
ponieważ nic z tego nie było jej winą. W ręce trzymała kopertę.
Była dziesiąta rano, a on przez całą noc ledwo zmrużył oko. Milion razy
chciał pójść do Cary, pocieszyć ją i błagać o wybaczenie za surowe słowa.
Trzymać ją w ramionach i ulżyć jej cierpieniu. Ale wiedział, że nie może
tego zrobić. To tylko dałoby jej fałszywą nadzieję.
– Merci, Antoinette – powiedział, odbierając od niej kopertę. – Czy
moja żona już wstała?
– Pani wstała kilka godzin temu. Wyszła około dziewiątej.
– Jak to wyszła? – Maxim znieruchomiał. – Dokąd poszła?
– Nie wiem – odparła Antoinette. – Poprosiła, żebym nie dawała panu
tego listu przed dziesiątą. Powiedziała, że jedzie na przejażdżkę.
O nie. Nie, nie, nie.
Maxim rozerwał kopertę i rozłożył list.
„Maxim,
Przepraszam, że nie mogę być żoną, której potrzebujesz. Sądzę, że
w tych okolicznościach najlepiej byłoby, gdybyśmy się rozstali.
Nie mogę znieść życia z tobą ze świadomością, że nic do mnie nie
czujesz. Mam nadzieję, że jesteś w stanie to zrozumieć.
Cara”.
Maxim zerwał się z krzesła. Panika ściskała go za gardło, ale zmusił się,
by myśleć logicznie. Jeśli wzięła jeden z jego samochodów, to będzie mógł
go namierzyć przez nadajnik GPS. Pobiegł do garażu, z każdym krokiem
modląc się, żeby nie zdążyła jeszcze dojechać do dworca.
Nie mógł jej znowu stracić. Co on narobił?
Cara skręciła w dróżkę między drzewami wiodącą ku La Maison de la
Lune. Od godziny jeździła bez celu, usiłując zebrać myśli przed powrotem
do domu. Nie domu, pomyślała ponuro. Do Château Durand, żeby
porozmawiać z Maximem o rozwodzie.
Nie była pewna, jak to się właściwie stało, że przyjechała właśnie tutaj.
Dom pewnie już dawno był zburzony, ale miała nadzieję, że samo
znalezienie się w tym miejscu nieco ukoi jej ból i pozwoli spojrzeć na jej
małżeństwo z perspektywy.
Wbrew wszystkiemu wciąż nie mogła uwierzyć, że bliskość, która
zdawała się rosnąć między nią a Maximem, od początku była złudzeniem.
Skręciła między drzewa, w duchu przygotowując się na widok pustej
działki. Ale zamiast tego dojrzała między gałęziami kształt, na widok
którego jej zmęczone serce skoczyło do gardła.
Dom, który niegdyś tak kochała, dalej stał. Okiennice były zamknięte,
drzwi zabite, a posadzone przez nią rośliny uschnięte, ale sam budynek
wyglądał tak samo jak w chwili, kiedy go opuściła.
Zaparkowała na podjeździe i potarła zmęczone oczy. Czyżby śniła?
Dlaczego Maxim nie zniszczył domu? Tak bardzo mu na tym zależało,
a ona, gdy poznała pełną skalę okrucieństwa Pierre’a, nie mogła go za to
winić.
W takim razie dlaczego nikt go nie tknął, a sądząc po zamiecionych
z podjazdu liściach, wręcz się nim opiekował?
Wysiadła z samochodu, podeszła do drzwi i oparła policzek o stare
drewno. Mieszkała tu z Pierre’em przez całe miesiące, ale jedyne, co
pamiętała z życia w tych ścianach, to noc spędzona z Maximem. Pożądanie,
panika, radość i ból. Ale przede wszystkim czułość, na myśl o której po jej
policzkach znów popłynęły łzy.
Usłyszała warkot silnika, zagłuszający wesoły śpiew szczygła.
Odwróciła się i ujrzała samochód Maxima, który zahamował z piskiem
opon i wyskoczył, trzaskając drzwiami.
– Cara… jesteś tu… nie uciekłaś? – Jego wzrok był błędny.
Cara otarła łzy.
– Oczywiście, że nie – odparła, nieco zaskoczona. – Po prostu
potrzebowałam chwili dla siebie.
Nagle znalazła się w jego ramionach.
– Ne me quitte pas, ne me quitte jamais – wyszeptał błagalnie w jej
włosy.
„Nie zostawiaj mnie, nigdy mnie nie zostawiaj”.
– Maxim? – Cara odsunęła się, by spojrzeć mu w oczy. – Nie
uciekłabym. Nie teraz.
Maxim opadł przed nią na kolana, objął jej udo i przycisnął głowę do jej
brzucha.
– Myślałem, że mnie opuściłaś.
Cara zanurzyła palce w jego włosach i uniosła jego twarz. W jego
oczach było coś, co sprawiło, że serce wezbrało jej wzruszeniem.
– Maxim, dlaczego nie zniszczyłeś La Maison?
– Nie mogłem – odparł z bolesną szczerością. W jego wzroku było
uczucie, którego nigdy dotąd nie pozwolił jej ujrzeć. – Po tym, jak odeszłaś,
to było jedyne, co mi o tobie przypominało. – Zaklął i zwiesił głowę. –
Kiedy cię straciłem, zemsta nagle wydała mi się nieistotna. Nie chcę znowu
cię stracić. Nie mogę.
Serce skoczyło jej w piersi. Czyżby się pomyliła, poddając się tak
wcześnie? Czy pomyliła się, wierząc jego słowom zamiast swojemu sercu?
Położyła dłonie na jego policzkach i zmusiła go, żeby znowu na nią
spojrzał.
– Maxim, nie musisz mnie tracić. Kocham cię – powtórzyła, zmuszając
się, by uczucia w jego oczach nie złamały jej postanowienia. Tym razem nie
mogła zadowolić się czymkolwiek. Musiała mieć absolutną jasność. – Ale
wczoraj bardzo jasno powiedziałeś, że nigdy nie odwzajemnisz mojej
miłości. Czy tak jest naprawdę?
Maxim z rozpaczą pokręcił głową.
– Skłamałem – wyznał, wstając z ziemi. – Ponieważ jestem tchórzem. –
Położył rękę na jej dłoni i przycisnął je obie do jej brzucha. – Ponieważ
boję się tego, co czuję do ciebie i naszego dziecka. Boję się, że nie dam
sobie rady. Że zawiodę cię tak samo, jak zawiodłem moją matkę.
Cara wyglądała na tak wstrząśniętą, że od samego patrzenia na nią
Maximowi łamało się serce. Wciąż go kochała, ale jakże mógł przyjąć jej
miłość? Jakże mógł na nią zasługiwać po tym, co zrobił własnej matce?
– Jak zawiodłeś swoją matkę, Maxim? – zapytała. Jej pełne współczucia
spojrzenie wydarło z niego prawdę, która nigdy dotąd nie padła z jego ust.
– Była wątła i delikatna. Moje narodziny i liczne poronienia zraniłby ją
psychicznie i fizycznie. Miała wahania nastrojów, dni, w których ledwo
była w stanie funkcjonować. W te dni musiałem dla niej gotować,
rozmawiać z nią, wyciągać ją z łóżka. To się stało w moje piętnaste
urodziny, kiedy powiedziałem mojemu ojcu, że wiem, że jestem jego
synem. Byłem taki podekscytowany! Sądziłem, że jestem już mężczyzną.
Sądziłem, że mnie zechce. Ale tak się nie stało. A ja byłem tak
zrozpaczony, zraniony i zły, że wyżyłem się na niej. Odszedłem, choć mnie
błagała, żebym tego nie robił. Choć wiedziałem, że sama nie da sobie rady.
Pięć miesięcy później nie żyła.
Umilkł i czekał, aż miłość w oczach Cary zgaśnie, zmieni się
w pogardę. Ale ciepło w jej spojrzeniu nawet nie zamigotało. Po prostu
przyjęła jego wyznanie i otoczyła go ramionami, wyciągając go z ciemności
z powrotem w światło.
– Maxim, to jakieś szaleństwo. Nie jesteś odpowiedziany za jej śmierć.
Byłeś jej synem, a nie jej ojcem. Cokolwiek zrobiłeś czy nie zrobiłeś, nie
jesteś odpowiedzialny za jej ból, jej delikatność i jej depresję. – Spojrzała
na dom, który ocalił, by przypominał mu o ich wspólnie spędzonej nocy. –
Jeśli ktokolwiek jest odpowiedzialny, to twój ojciec. Nie zasługiwał na
takiego syna jak ty.
Jej wiara w niego zdawała się przesączać w jego ciało.
– Czy możesz dać mi drugą szansę? – zapytał. – Żeby to małżeństwo
stało się prawdziwym małżeństwem, a ja prawdziwym ojcem dla naszego
syna? I żebym nauczył się ciebie kochać?
Jej uśmiech ukoił jego duszę.
– Tak. Ale najpierw musisz mi coś obiecać. Chcę, żebyś został ze mną
w łóżku do rana.
– Tylko tyle? – Maxim zamrugał, zaskoczony nie tylko skromnością jej
wymagań, co radością, którą poczuł na myśl o obudzeniu się z jej miękkim
ciałem w swoich ramionach.
Skinęła głową.
Maxim odrzucił głowę i roześmiał się. Świadomość, że ją odnalazł
i nigdy więcej jej nie straci, sprawiła, że rozpierało go szczęście.
– Moja piękna żono – wymruczał, pochylając głowę, by ją pocałować. –
Obiecuję, że będę cię trzymał przez całą noc, każdej nocy, przez resztę
naszego życia.
SPIS TREŚCI:
OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
RODZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY