S
ZUKAJĄCY
P
RAWDY
Mąż Waleczny
UCZESTNIK BOŻEGO SYNOSTWA
W DUCHU MESJASZA JEZUSA
Nr. 27
(80)
LATO 2006
Przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli ostać się przed zasadzkami diabelskimi. Gdyż
bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władcami tego świata ciemności,
ze złymi duchami w okręgach niebieskich (Ef.6,11-12).
Żaden żołnierz nie daje się wplątać w sprawy doczesnego życia... (2 Tym. 2,3-4).
P
IEŚŃ URODZINOWA
(na melodię „Wciąż tułam się po obcym kraju”)
Dałeś mi, Boże, długie życie,
Bym chwalił Cię i dobroć Twą,
Więc dzisiaj pragnę należycie,
Uwielbić cię – ja i mój dom.
Dziękuję Ci za każdą chwilę,
Wiary, miłości i nadziei,
Za żonę, dzieci, za rodzinę,
I za dzisiejszy piękny dzień.
Prowadź nas, Jezu, w Ojca progi,
Gdzie nie ma zła, gdzie miłość trwa,
Byśmy Go z Tobą chwalić mogli,
Wśród wiecznych pień, niebiańskich chwał.
Dziękuję Ci za Braci, Siostry,
Których wezwałeś, by z Tobą szli,
Pozostań z nami w społeczności,
W miłości Twej, na wieczne dni.
(J.M. 13-03-2006)
2
W
SPINACZKA KU WYŻSZEJ DUCHOWOŚCI
Jest w dojrzałym chrystiaństwie rzeczą wiadomą, że zasady wiary Mesjasza
Jezusa były nierozerwalnie powiązane z mocnymi korzeniami Mozaizmu –
Mojżeszowej religii Przymierza Żydów, opartej na Synajskim Objawieniu Tory
(pięcioksięgu). Bo zaprawdę powiadam wam: Dopóki nie przeminie niebo i
ziemia, ani jedna jota, ani jedna kreska nie przeminie z zakonu, aż wszystko to
się stanie. (Mateusza 5:18). Żywotne soki tych zdrowych korzeni są w
Ewangeliach nieprzemijająco świeże. Mesjańscy Żydzi, wychowani w swej
narodowej kulturze twierdzą nawet, że Ewangelie stanowią esencję żydostwa.
Liść oliwki lśni blaskiem, kiedy korzeń zdrów w ziemi,
Ziemski sok ze Światłością zgodnie tworzą owocu tożsamość;
W bezsilności łzy ronię słysząc spory gałęzi z korzeniem,
Mózg bez serca buduje jęczących narodów programy.
Duch morderstwa wciąż zionie swą zabójczą intrygą,
Zimny rozum zabija wszelkie zbawcze owocu zawiązki,
Zionie piekło zawiścią, że zbawienie pochodzi od Żydów,
Metodycznie oddziela sok ziemi od objawień Światłości.
Niech więc gałąź z czułością chroni korzeń swym cieniem,
gdyż od niego żywotną - dla się - wilgoć wciąż bierze.
Wdzięcznym sercem niech pomni, że wyrosła z korzenia,
Tuląc korzeń w swym cieniu zbawczych zdrojów swych strzeże.
Dojrzałym Chrystianom dość trudno jest pojąć, dlaczego współczesny
Judaizm rabiniczny, nawet w swym nurcie zreformowanym, jawnie nie
przyznaje się do czysto żydowskiej Osoby i nauk Mesjasza Jezusa. Badacze
wiedzą jednak, że nowożytny Judaizm ukształtował się dopiero po zburzeniu
przez Rzymian II Świątyni, począwszy od ok. 70 roku n.e. (po powstaniu
Akademii Rabinicznej w Jabne). Dociekliwi badacze wiedzą także, iż pośród
nowożytnych konwertytów pochodzących z pogan, moralne oraz rytualne
zasady życia chrześcijańskiego ustawicznie i bardzo znacznie odbiegały od
odwiecznie konsekwentnych zasad żydowskich. To częściowo wyjaśnia sprawę.
Jednak dociekliwi Żydzi, którzy wnikliwie przestudiowali przynajmniej
Ewangelie, Dzieje Apostolskie, list do Hebrajczyków i list do Rzymian, jawnie
lub w cichości przyznają, iż Rabbi Jeszua jest Mesjaszem Domu Izraela, który
prowadzi swych uczniów i naśladowców do Domu Świętego Ojca duchów,
żydowskiego Boga JHWH. Ponadto Żydzi ci, znając nowożytną historię i religię
swego narodu dobrze wiedzą, iż współczesny Judaizm rabiniczny w swej
duchowej głębi jest nasycony nauką Mesjasza Jezusa, chociaż rabini uporczywie
starają się zachować odrębne nazewnictwo tych samych pojęć oraz tendencyjnie
unikają wymieniania Jezusa z Nazaretu z Imienia. Konsekwentnie unikają więc
historycznego wspominania Jezusowego – poza-obrządkowego, więc duchowo
3
wolnego – „wczoraj”, posługując się – obrządkowo społecznie dyscyplinującym
– Mojżeszowym „przedwczoraj”. Odnajdując duchowe korzenie ewangeliczne
w Torze, przekonani (słusznie) o wyjątkowości swego Boskiego wybrania,
odczuwają pewien rodzaj żalu do swego Boga, że ramieniem swego zbawienia
przygarnął także tych pogan, których Boskim Słowem porwał Boski Herold
Jeszua. Tym samym ksenofobicznie okopali się kulturowo i religijnie mając
zresztą ku temu bardzo mocne historyczne powody o charakterze moralnym.
Jest rzeczą historycznie niekwestionowaną, że odwieczne owoce duchowego
życia wyznawców Judaizmu, w zastosowaniach ogólnospołecznych, ujawniają
znacznie zdrowsze zasady moralne niż w Chrześcijaństwie po-konstantyńskim
(po roku 325 – trynitarski sobór w Nicei). Dlatego w zawistnych sercach
rzymskiego duchowieństwa powstała socjotechnicznie zwodnicza i antysemicka
„teologia zastąpienia” Judaizmu przez „Kościół Powszechny”. Znalazła ona
uznanie wśród bardzo moralnie ubogiego i czupurnego ludu o powierzchownej
religijności folklorystycznej.
Jednak stopniowo, dzięki wynalezieniu druku, (w Europie ruchome czcionki
do wielokrotnego użycia, odlewane ze stopu cyny i ołowiu, wynalazł ok. 1450 J.
Gutenberg, który zastosował je ok. 1452 do wydrukowania pierwszej książki,
Biblii 42 - wierszowej),
począwszy od Luterańskiego zrywu Reformacji (po
roku 1517) w kierunku autentycznego Chrześcijaństwa zaczęły na powrót
przenikać – wraz z Biblią – zdrowe soki żydowskiej, przed-konstantyńskiej
nauki Tory, Ewangelii i moralności apostolskiej. Podejmowane po Reformacji
(głównie w Anabaptyzmie) próby doktrynalnego oraz moralnego powrotu
Chrześcijaństwa do Mesjańskich zasad Mozaizmu w liczącej się skali
ogólnospołecznej, ulegały pośród pogańskich konwertytów nieustającym
zakłóceniom dwojakim.
Z jednej strony próby te były torpedowane przez wpływowych, politycznie
ambitnych i bezwzględnych przywódców religii (rzymskiej), w ogóle nie
dbających o czystość mesjańskiej nauki, zaś z drugiej strony przez intelektualnie
miernych teologów, którzy nie potrafili rozdzielić tradycyjnie obowiązującej w
Mozaizmie jedności religijnego rytuału i moralności. Nie zauważyli tego, że
historycznie dopiero Mesjasz Jezus kategorycznie oddzielił zewnętrzny,
religijny rytuał obrządkowy od duchowej i zbawczej przemiany wewnętrznej
człowieka („zrodzenie na nowo”). Aby to zrozumieć i wprowadzić do praktyki
należało dysponować jednocześnie wielkim sercem i rozumem oraz autorytetem
władzy, co w społeczeństwach - aż do dnia dzisiejszego - jest zjawiskiem raczej
rzadkim. Obok dwóch wyżej wymienionych źródeł zakłóceń jedności zbawczej
Wiary i Prawdy, funkcjonujących po stronie pogańskich środowisk
uformowanych w kulturze hellenistycznej, (politeizm i amoralny hedonizm),
także po ‘stronie’ żydowskiej nie wykazywano ani ochoty do porzucenia
martwych obrządków świątynnych, (co jest nierozerwalnie związane z
utrzymywaniem uprzywilejowanej kasty kapłańskiej oraz niskiego poziomu
4
świadomości i wiedzy społecznej), ani do działalności misyjnej, co mogłoby
prowadzić do „rozcieńczenia” żydowskiej tożsamości w diasporze. Można bez
ryzyka stwierdzić, że wszystkie trzy wyżej wymienione czynniki (pogańskie
ambicje polityczne, pogańska ślepota religijna i żydowski lęk przed asymilacją),
położyły się cieniem na cywilizacji europejskiej. W Polsce odczuwamy to nad
wyraz dotkliwie aż do dnia dzisiejszego.
Kiedy - poczynając od wykształconych żydowskich środowisk - żydowski
europejski ruch oświeceniowy Haskala*
)
coraz powszechniej wchodził „pod
strzechy”, wtedy zionący zbrodnią - pod znakiem połamanego krzyża - poganie
urządzili Żydom Zagładę (Szoah). W tej sytuacji jeszcze bardziej ujawniło się
moralne rozdwojenie ofiar i katów, (o czym nieustająco głosi nauka Jezusa
Mat.7:13-14, i Jego apostołów 1.Jana.3:10). Niepojęta trauma Szoah przez
ponad 50 lat nie pozwoliła myślicielom zrozumieć istoty moralnego upadku
„powszechnego” chrześcijaństwa. Tym bardziej, że owładnięci misyjną
gorliwością chrześcijańscy przywódcy (oraz zgromadzeni wokół nich
intelektualiści) odczuwali ciche zadowolenie z powodu wzrostu religijnej
jedności kontynentu. Tak odsłoniło się ich moralne dno, co z kolei ocalałych z
Zagłady Żydów europejskich jedynie utwierdziło w kategoryczności podziału.
W tym (powojennym) czasie w wieloetnicznej i wielokulturowej Ameryce
wyrosło młode pokolenie wykształconych intelektualistów żydowskich. Wielu z
nich zetknęło się z intelektualnymi środowiskami protestantyzmu i odnalazło
wspólne korzenie moralne. W ten sposób pojawiła się biblijna wspólnota Ducha
wiary mesjańskiej, zasadzająca się na boskiej iskierce Abrahama, wspólnej dla
Ludu Księgi. Zrodził się ruch Mesjanistyczny, który - korzystając z postępu
antropologii i nauk społecznych - dostrzega rozdzielność imperatywów ludzkiej
indywidualnej duchowości od etnicznych tradycji kulturowych i od folkloru
religijnej obrządkowości. Mesjaniści przełamali bastiony między-kulturowych
uprzedzeń religijnych pośród uczestników zbawczej wiary Judeo-chrystiańskiej.
Żydzi zachowali swe kulturowe zwyczaje etniczne, nierozerwalnie związane
z tradycją religii Mojżeszowej, protestanci zachowali swoje etniczne tradycje
świętowania, związane z folklorystycznym chrześcijaństwem europejskim
(choinka), zaś Mesjasz Jezus określił ewangeliczną wspólnotę wiary opartej
moralnie, społecznie i religijnie na esencjonalnych zasadach Pierwszego
Przymierza Synajskiego (Dekalog) i ukoronowanej zasadami Nowego
Przymierza Syjonu (Synostwo Boże, świadomy chrzest, zbawcza pieczęć Ducha
Świętego – znak Boskiego usynowienia).
Zarówno wśród mesjanicznie wierzących Żydów jak i nawróconych (oraz
zapieczętowanych Duchem Świętym) dawnych pogan, zapanował duch jedności
wiary połączonej z wspólnotą moralnych imperatywów. Wielkie konferencje
wyznaniowe mają charakter wolny od jakichkolwiek rytuałów. Natomiast
kulturowo bardzo ich wzbogaciło wzajemne uczestnictwo w kongregacyjnych
oraz rodzinnych spotkaniach, kultywujących elementy tradycji etnicznej.
5
Spoza Oceanu także do Europy popłynął kolejny (po przebudzeniu
Zielonoświątkowym na początku XX stulecia) ożywczy powiew Ducha Bożego.
Jednak tradycjonalistycznie nastawione środowiska religijne nadal zachowały
swój ksenofobiczny charakter. Nadzieją moralnego jutra mesjanicznej wiary jest
młode, intelektualnie rozwinięte i wykształcone pokolenie. Pokolenie, które ze
słów wypowiadanych w różnych (etnicznych i środowiskowych, ludzkich i
anielskich) językach potrafi wyłowić duchowy przekaz Boskiej Prawdy.
Poniżej zamieszczam treść wypowiedzi ortodoksyjnego Żyda – „kabalisty”**
)
Rabina Michaela Laitmana. Pragnę zwrócić uwagę na istotną tożsamość
rabinicznego pojęcia: „duchowa iskra, objawienie Stwórcy” z ewangelicznym
pojęciem „zrodzenie na nowo”. Kiedy w pełni pojmiemy boską duchową
jedność „zrodzonych na nowo” uczniów Mesjasza z żydowskimi uczestnikami
„duchowej iskry, objawienia Stwórcy”, wtedy odczujemy jak bardzo w
Mesjaszu Jezusie przybliżyło się Królestwo Boże do wszystkich szczerze
nawróconych Judeo-chrystian, a także w pełni zrozumiemy co apostoł Paweł
miał na myśli pisząc wersety Rzym.2:28-29.
Tekst Rabina Laitmana jest niesłychanie zwarty tematycznie, wiele myśli jest
niedopowiedzianych zaś ‘pomiędzy wierszami’ kryje się ogromny przekaz
szczegółowy. Można śmiało powiedzieć, że w tekście tym znajduje się więcej
treści, niż zostało napisane. Z tej przyczyny pełne zrozumienie prezentowanego
tekstu wymaga bardzo gruntownej znajomości Tanach (Tora, Newiim, Ketuwim)
– Biblii Starego Testamentu, a w tym szczególnie Tory – Mojżeszowego
Pięcioksięgu. Znając Pisma Chrystiańskie (Nowy Testament) jesteśmy w stanie
ocenić jak silne są wspólne korzenie wiary Żydów i niesakramentalnych
odłamów mesjanicznie odrodzonego chrześcijaństwa.
Przy odrobinie dobrej woli, po odrzuceniu tradycyjnej ksenofobii, pojmiemy
zbawczą wspólnotę mesjańskiej duchowości Judeo-chrystiańskiej. W
wypowiedziach Laitmana – co prawda – nie spotkamy ludzkiej Osoby Rabbiego
Jezusa, lecz spotkamy Synowskiego Ducha Mesjasza. Wtedy wyjaśni nam się
werset Mateusza 12:32: A jeśliby ktoś rzekł słowo przeciwko Synowi
Człowieczemu, będzie mu odpuszczone; ale temu, kto by mówił przeciwko
Duchowi Świętemu, nie będzie odpuszczone ani w tym wieku ani w przyszłym.
Bóg jest Duchem wyłącznie, a biblijny Duch Święty jest Duchem Świętego
Boga Żydów JHWH. To Jego obecność w naszych sercach stanowi o naszym
„zrodzeniu na nowo”, stanowi „duchową iskrę, objawienie Stwórcy”, stanowi
„rękojmię dziedzictwa naszego, aż nastąpi odkupienie własności Bożej, ku
uwielbieniu chwały Jego” (Ef.1:14).
Po lekturze wypowiedzi Rabina Michaela Laitmana zechciejmy jeszcze raz
przemyśleć nowotestamentowe wersety Rzym.2:28-29.
6
*
)
haskala [hebr., ‘oświecenie’], ruch oświec. wśród Żydów, który zrodził się w 2. poł.
XVIII w. i trwał do lat 80. XIX w.; haskala powstała w Niemczech, stopniowo obejmując
Austrię, W. Brytanię, Holandię oraz Francję; pod koniec XVIII w. dotarła do Galicji, potem
Królestwa Pol., ziem litew. i na Ukrainę; haskala propagowała odrodzenie kult. i społ. Żydów
przez rozwój nauki, reformę szkolnictwa, zbliżenie do kultury krajów, w których żyli;
wpłynęła na rozwój prasy i literatury żyd. (zwł. w języku hebr.), upowszechnienie się wśród
Żydów nauki i literatury eur., zapoczątkowała ruch asymilacyjny; za założyciela i gł.
przedstawiciela haskali uważa się M. Mendelssohna, zw. ojcem haskali; drugim z inicjatorów
tego ruchu był N.H. Wessely (Weisel); w Polsce do gł. działaczy haskali należeli: Ch.Z.
Słonimski, A. Sztern.
**
)
kabała [hebr. qabbālā ‘tradycja’], rel. najważniejszy nurt mistyczny, jaki rozwinął się w
obrębie judaizmu. K. pojawiła się w poł. XII w. na terenach pd. Prowansji i w Hiszpanii;
stanowiła kontynuację starszych form mistycyzmu żyd., obecne są w niej także elementy
doktryn gnostycznych oraz neoplatońskiej teorii emanacji. Dla k. charakterystyczna jest
koncepcja sefirot — są to atrybuty, moce stwórcze najwyższego, niepojętego Boga,
nazywanego En Sof [‘bezkresny’]. Sefirot wyłaniają się z Boga, gdy rozpoczyna On
stwarzanie Wszechświata i za ich pomocą dokonuje dzieła stworzenia, a później podtrzymuje
Wszechświat w istnieniu. Ślady działania sefirot-atrybutów są widoczne w całym stworzonym
świecie, który dzięki temu jest zbudowany na zasadzie analogii (elementy świata
materialnego mają swe odpowiedniki w świecie duchowym). Sefirot to także „słowa” i
„liczby”, i jako takie mają swe odzwierciedlenie w świętym tekście judaizmu, Torze, oraz w
stworzonym Wszechświecie (właśnie jako proporcje i zależności liczbowe). Kabaliści są
przekonani, że Biblia hebrajska (Tora) jest napisana językiem symboli; by dotrzeć do
ukrytych, tajemniczych znaczeń tekstu Tory, a tym samym ukrytych zależności pomiędzy
elementami Wszechświata, kabaliści wykorzystywali jedną z rabinicznych metod jej
interpretacji, gematrię, zakładającą, że literom alfabetu hebrajskiego są przyporządkowane
wartości liczbowe, co pozwala dokonać porównania znaczeń dwóch lub większej ilości
wyrazów, czy też całych zwrotów o takiej samej wartości liczbowej, występujących w tekście
Biblii i odnaleźć ukryte informacje. Ponieważ słowa są nie tylko narzędziem tworzenia, ale
także jego materią, odpowiednie posługiwanie się nimi może prowadzić do zmian w świecie
zewn.; w tym celu były wykorzystywane zwł. imiona Boże (Jahwe). Kabalistów interesowało
odkrycie znaczeń, jakie niosą ze sobą podstawowe elementy doktryny judaizmu: jedność
Boga, stworzenie świata z nicości, Tora, halacha, idea narodu wybranego (Izraela); ważnym
obiektem zainteresowania są też doznania mistyczne jednostki.
***
)
hagada, haggada, agada [hebr., ‘opowieść’, ‘przypowieść’, ‘bajka’], w judaizmie ta
część ustnej tradycji interpretacji Tory, która nie jest halachą i nie niesie ze sobą treści ściśle
prawnych, natomiast jest w niej zawarte przesłanie moralne, często o charakterze
homiletycznym; interpretacja hagadyczna posługuje się metodami hermeneutyki rabinicznej
(32 zasadami interpretacji rabina Josego Galilejczyka); pod względem literackim h. może
przybierać postać baśni, legendy, przypowieści, modlitwy, kazania, anegdoty hist., opisu o
treści geograficznej, medycznej czy astrononicznej; h. rozwijali wcześni rabini, gł. amoraici,
stąd znalazła się ona w Talmudzie oraz midraszach; h. odgrywała także ważną rolę w kabale;
szczególny charakter ma Hagada pesachowa (paschalna), która jest opowieśą o wyjściu
Żydów z Egiptu, odczytywana w czasie uroczystego posiłku w święto Pesach.
7
Wyzwolenie – Od fizycznego do duchowego
Rozmowa z kabalistą Rabinem Michaelem Laitmanem
Wszyscy ludzie na tym świecie są zwykłymi ludźmi. Lecz jednemu z Persów,
noszącemu imię Abram (później Abraham), Stwórca objawił się osobiście, a
przez to objawienie on stał się kimś specjalnym. On stał się „Yehudi”
(Żydowski) według słowa „Yechudi” (jedyny w swoim rodzaju), co dalej
oznacza, iż on i Stwórca stali się jednością. Kim więc jest ów Abraham? On jest
człowiekiem, któremu nadana została duchowa iskra, objawienie Stwórcy. A
poza tym jednym on był zwykłym człowiekiem.
Żaden organ naszego ciała nie stanowi świętości. Zatem nie ma przeszkód,
aby serce wadliwie działające zastąpić sercem człowieka albo świni. Nasze
organy są tak samo materialne, jak i zwierzęce. One nie są uświęcone, nie są
powiązane ze Stwórcą.
Pomiędzy Żydem a poganinem nie ma innej różnicy, jak tylko ta iskierka,
jaką Stwórca odnalazł w Żydzie. To oznacza, że jeśli w ludzkim sercu istnieje
taka iskierka, to taka osoba jest żydowska. Jeśli iskierka gaśnie, Żyd na powrót
staje się poganinem. Jednakże ta ostatnia sytuacja jest nieprawdopodobna,
ponieważ uświęcenie nie zmniejsza się, lecz zawsze rośnie. Takie jest prawo
duchowe, przez które wszystko przybliża się do Stwórcy.
Przejście do świata duchowego jest procesem powolnym. Początkowo
człowiek jest zniewolony pożądliwościami tego świata. Człowiek stopniowo
zaczyna uświadamiać sobie bezcelowość swej wyłącznie fizycznej egzystencji,
że jeśli tej iskierki nie ma, to jest on po prostu jednym z kieratów.
W Hagadzie***
)
napisano: “Na początku nasi ojcowie oddawali hołd obcym
bogom”. Oddawanie czci obcemu bogu (pogaństwo) jest stanem możliwym
jedynie po konfronatacji ze Stwórcą, po uświadomieniu sobie przeciwstawności
atrybutów własnych wobec Stwórcy i po dokonaniu wyboru działania przeciwko
woli Stwórcy. Zatem pogaństwo jest już pewnym stopniem świadomości, czyli
zdolności do działań niezależnych od wrodzonej natury.
Nasi ojcowie rzeczywiście oddawali cześć obcym bogom, ale właśnie wtedy
Stwórca objawił wobec nich samego Siebie i światło, jakie przyszło wraz z tym
objawieniem, zostało przyjęte jako rozkaz migracji z Mezopotamii do Ziemi
Izraela. Zatem widzimy, że gdy na tym świecie ktoś przemieszcza się z jednego
miejsca na inne, wtedy postępuje on według jakiegoś wewnętrznego przymusu,
czyli idzie za głosem serca.
Kabaliści piszą, że możemy żyć w Ziemi Izraela wywierając wpływ na jej
poziom duchowy. W przeciwnym przypadku zostaniemy stąd uprowadzeni tak,
jak przedtem. Stwórca nasze ciała sprowadził z powrotem, lecz teraz
obowiązkiem naszym pozostaje doprowadzanie innych do takiego
wewnętrznego stanu, zwanego Ziemią Izraela, abyśmy okazali się tej ziemi
warci. To jest to, czego my wszyscy potrzebujemy!
8
Świadectwem takiej możliwości jest Patriarcha Abraham. Kiedy stał się on
Żydem, Bóg mu powiedział: „Wyjdź z ziemi swojej i od rodziny swojej, i z
domu ojca swego do ziemi, którą ci wskażę.” I Abraham wyruszył
(wewnętrznie) do Ziemi Izraela: on zaczął rozwijać naczynia duchowe, naczynia
napełniane.
Jednakże osiągnięcie jedności ze Stwórcą daje nam więcej niż jedynie
zdolność dawania innym (nadanie pragnienia dawania). Ta jedność przysparza
nam zdolności do takiego otrzymywania, aby przysparzać. Stajemy się
naczyniami otrzymującymi, dostosowanymi do celu, którym jest usługiwanie
samemu Stwórcy. Lecz w jaki sposób będą użyte te naczynia i te zamierzenia?
Kiedy jest się w Ziemi Izraela i chce się usługiwać Stwórcy, dochodzi się do
przekonania, że nie ma się niczego, co można Mu podarować. Pojawia się głód
potrzeby przysparzania.
Wtedy człowiek staje się uchodźcą do Egiptu. Lecz w jakim celu, po co?
Ponieważ przestawienie naszych pragnień tak, aby je poddać przemianie, jest
przeciwne naszej ludzkiej naturze. Rzeczywiście, nikt tego nie może pojąć.
Oprócz Kabały, żadna metoda tym się nie zajmuje, ponieważ taki akt sprzeciwia
się ludzkiej naturze. Wszystkie inne metody z samej natury sprzeciwiają się
temu i kierują nas ku czynieniu naszego życia wygodnym i przyjemnym. Z
wyjątkiem Kabały, która wespół z wzniosłym objawieniem Stwórcy, została
udzielona Abrahamowi.
Czy rzeczywiście to się dokonuje poprzez Egipt?
Według powyższego człowiek jest zdezorientowany, spragniony, (zarówno
fizycznie jak i duchowo), materialne potrzeby dominują tak, że można dojść do
wniosku jak wielki duch góruje nad sprawami. Jeden otrzymuje duchowe
zaspokojenie w dziełach materialnych. Ale prawdziwy smak materialnej
przyjemności pozostaje jedynie dla mądrych (tych, którzy dążą do mądrości,
którzy wznoszą się duchowo, aby doznawać prawdziwych pragnień), gdyż to
właśnie one są tymi, które powinny przysparzać największych radości.
Kiedy czyni się postępy się w studiowaniu, to widzi się samego siebie jako
coraz bardziej zepsutego. Nawet budzą się w człowieku coraz gorsze pragnienia.
To dokładnie odpowiada uprowadzeniu do Egiptu, kiedy ten, kto podejmuje się
wspinaczki na duchową drabinę, pada pod regułami woli doznawania przemian.
Właśnie dlatego zostało powiedziane, że w Egipcie bracia odwiedzili Józefa
w skrytości. Uprowadzenie do Egiptu przydarza się, kiedy traci się dobra
posiadane i kiedy upada się pod regułami naczyń podlegających przemianie.
Podczas postępu w duchowości taki stan trwa jedynie przez chwilę.
Kiedy zaczyna się studiować, człowiek wchodzi w beztroski stan podniosłości
duchowej. Ale po kilku miesiącach taki stan rzeczy ulega zmianie. Duchowość
nie jest już tak kusząca jak przedtem, pojawiają się kłopoty materialne i
człowiek czuje się tak, jak gdyby nigdy nie widział otwartych wrót nieba.
9
Dlaczego tak się dzieje?
Ponieważ naczynia napełniane muszą ulec rozwojowi, ekran (masach) musi
zostać zdobyty i rozpostarty ponad pragnieniami Egiptu. To prawda, że nadal
zachowuje się dobra posiadane, ale one są skryte. Kiedy rozpoczyna się praca w
Egipcie, pojawia się tęsknota do duchowości, lecz im bardziej człowiek tęskni,
tym bardziej widzi to jako nie osiągalne.
Czas “niewolnictwa w Egipcie” trwa tak długo, jak długo człowiek czuje, że
on rzeczywiście jest w niewoli, aż nastaje nowy król, który nie znał Józefa.
Wtedy zaczyna się odczuwać zasady rządów swego wewnętrznego Faraona,
przeciwne Stwórcy.
Ale cóż jest złego w tym, jeśli wola nagromadzania pozwala mi osiągać
radość? Jak uzasadnić, że to jest dla mnie szkodliwe?
Jeśli pragnę kontaktu ze Stwórcą a przy tym chcę czegoś więcej niż
zaspokojenia pragnień i zaczynam zdawać sobie sprawę, że materialne
przyjemności odciągają mnie od Niego, wtedy zaczynam postrzegać je jako
przeszkody, jako coś złego, coś, co kieruje się przeciwko mnie.
Wtedy rozpoczyna się we mnie walka. Zaczynam być ciekaw, czy moje “Ja”
jest tym, które chce przylgnąć do Stwórcy, czy jest innym moim „Ja”, które
pragnie rozkoszy materialnych? Jakim-że więc jest to moje „Ja”?
Wybucha wojna pomiędzy dwoma pragnieniami: z jednej strony Mojżesz i
Aaron, a z drugiej strony Faraon. Nikt nie może powiedzieć, kto kogo przemoże,
ponieważ czarownicy dokonują takich samych cudów jak Stwórca. Zatem
oderwanie się od skłonności naturalnych jest możliwe tylko po tym, jak Kreator
uderzy dziesięć razy (dziesięć egipskich plag).
Moje neutralne “Ja” potrzebuje poczuć aż dziesięć uderzeń, zanim wyczuje, z
której strony światło jest powstrzymywane – po prostu panujący wewnątrz mnie
Faraon tak sprzeciwia się Stwórcy, że ja się Odeń oddalam, zanim zdołam
osiągnąć taki stan, kiedy wreszcie Faraon powie: Idź! Już dosyć bólu mi
zadałeś!
Dziesięć plag pokazuje człowiekowi, że wymagania Faraona są rzeczą
obrzydliwą, nie nadającą się do tolerowania. Człowiek chce się od nich uwolnić.
Chce, lecz nie może! Zatem, aby uwolnić się od Faraona, niezbędne są pewne
warunki zewnętrzne. To musi się dokonać w pośpiechu, skrycie i w mroku nocy.
Jedynie wtedy może człowiek zebrać pragnienia nadane, oddzielić je od swej
własnej woli pomnażania i ukryć się przed nimi. Ucieczka ma miejsce nocą,
kiedy duchowe światło jest wyłączone. To stawia wiarę ponad rozsądkiem,
kiedy - aby umknąć swej naturze - idzie się wbrew osądowi własnemu.
Konkluzja takiego postępowania brzmi, “Jeśli usiłowałeś i osiągnąłeś, zatem
wierz”. To także znaczy, że można poświęcić wiele wysiłku dla Stwórcy, aby
został objawiony, ale nie można mieć świadomości, że ta praca jest
10
wystarczająca dla wyjścia z tego świata i wejścia do świata wyższego.
Wyzbycie się naszej natury jest wydarzeniem nagłym.
Człowiek nie ma kontroli nad tym procesem, który po prostu zachodzi!
Człowiek chodzi po ziemi, ograniczony barierami, pomiędzy ścianami Morza
Czerwonego, i wychodzi… na pustynię. Zatem co przez to zostało osiągnięte?
Do Egiptu człowiek wchodzi z iskierką Boga, z tęsknotą duchową, a wychodzi z
pustymi naczyniami, pragnącymi napełnienia – uczucie pustyni.
Powiedziano, że Izrael wyszedł z „przedmiotami srebrnymi i złotymi oraz
szatami”. To znaczy, że człowiek zachował zepsute pragnienia przeciwne
przemianom i musi teraz zacząć pracować nad nimi, aby je poprawić. Gdyż tak
długo, jak te naczynia należą do Egiptu, one będą jemu dawać odczucie mroku,
pustyni. Ale kiedy człowiek je naprawi i poprawnie użyje, wtedy on poprzez nie
otrzyma wyższe światło.
Tak więc człowiek wychodzi na pustynię. On jeszcze nie znalazł się w ziemi
Izraela. Ale on już potrzebuje światła, aby odróżnić jak bardzo ważne jest każde
jego staranie dla rozwoju w świecie duchowym. Przyjęcie tego światła
nazywane jest „przyjęciem Tory”.
Osoba opuszczająca ten świat dla świata duchowego, zaczyna postępować w
trzech kierunkach. Lewym, prawym i środkowym. Powinniśmy być świadomi,
że to nie my jesteśmy tymi, którzy wykonują pracę; ona należy do Stwórcy,
gdyż to jest dzieło Boże. My mamy jedynie zaakceptować Jego pracę nad nami!
Wszystko zostało stworzone jako bardzo dobre, więc do stworzenia należy
jedynie odróżnianie doskonałości od jej przeciwności. To wyjaśnia, dlaczego
człowiek musi przechodzić przez wszystkie stadia niedoskonałości. Do
człowieka należy tylko świadoma samoanaliza procesu, jaki w nim Stwórca
wykonuje.
Istnieje świat, a w nim jest dusza. Kontakt ze Stwórcą jest nawiązywany na
trzech poziomach: Olam (świata), Shanah (roku), Neshama (duszy). Shanah
stanowi przestrzeń kontaktu pomiędzy Olam i Neshama. Wyraz Olam pochodzi
z wyrazu He’elem (skrywanie). To znaczy, że Olam stanowi przestrzeń
skrywania się przed Stwórcą.
Czy przez dokonywanie aktów fizycznych jest możliwe osiąganie postępów
duchowych?
Wszystko, co człowiek czyni, pochodzi z jego ‘chcenia’. Nawet skała, która
się nie porusza, ‘chce’ zachować swój kształt. Roślina ‘chce’ rosnąć. Ona tęskni
do światła i ku niemu wzrasta.
Ludzka wola zawsze wyraża się poprzez działanie. To także wyjaśnia,
dlaczego każdy ruch, jaki każde zwierzę wykonuje, jest dokładnie takim
ruchem, jaki powinien być wykonany.
Niezależnie od tego, że każdy przejaw woli jest uzewnętrzniany, człowiek nie
zawsze jest świadom swych własnych pragnień. Stojąc w stosunku do innych na
11
zewnątrz, człowiek nie może pojąć celu ich działań. Dlatego nauka badająca
intencje jest nazwana „Mądrością Tajemną” – gdyż nikt nie wie, co jest w jego
sercu, nawet w jego własnym. Ale zewnętrzna forma zazwyczaj ujawnia wolę
wewnętrzną.
My jeszcze nie znajdujemy się w światach duchowych i nie możemy na
własnym ekranie obserwować innych dusz. Dlatego zewnętrzne dzieła w
doczesności są prowadzone głównie na poziomie tego świata, rozprzestrzeniając
mądrość Kabały. Jest to całkowicie duchowe działanie. Przez takie działanie
człowiek pomaga innym odnaleźć tę ścieżkę; – zatem także poprzez akty
fizyczne człowiek przyczynia się rozprzestrzenianiu duchowości na tym
świecie.
Z hebrajskiego (na angielski) tłumaczył C. Ratz
Tekst z Internetu:
Agnieszka Makowiecka
"I ZGODNIE Z BOSKIM PRZYKAZANIEM MIELI DZIECI..."
Międzypokoleniowy przekaz traumy
i jego wpływ na dzieci osób ocalonych z Holocaustu
Holocaust był niczym biblijny potop. Z potopu miał ocaleć Noe, jego żona,
trzej synowie i ich żony. Bóg tak postanowił i tak się stało. "I zgładzony został
byt wszelki, który żyje na lądzie - od ludzi do bydląt, do płazów i ptactwa
niebieskiego. Wszystko to zostało zgładzone z ziemi, a ostał się tylko Noe i ci,
co byli z nim w korabiu." (Rodzaju 7:23)
Postanowienie Hitlera, który czuł się wszechmocny jak Bóg, szło jeszcze
dalej - że ze skazanego na śmierć narodu nie ocaleje nikt. Nie udało mu się.
Choć sukces był blisko.
A kiedy ziemia wyschła po potopie, Noe z synami i ich żony zobaczyli, że
zginęła ludzkość. "Błogosławił więc Pan Noemu i synom jego tymi słowy:
"Płódźcie się i mnóżcie, a napełniajcie ziemię." (Rodzaju 9:1).
A kiedy wojna się skończyła, ocaleni Żydzi zobaczyli jak niewielu ich
zostało. Więc zgodnie z boskim przykazaniem mieli dzieci.
Niektórzy Żydzi ocaleli, wbrew wszystkiemu, dzięki niewytłumaczalnemu
szczęściu, dziwnym zbiegom okoliczności, pomocy życzliwych ludzi,
ryzykujących własne życie dla ich ocalenia i mimo usiłowań tych
nieżyczliwych, którzy gotowi byli zrobić wiele, by im się nie udało. Przeszli
przez piekło prześladowań, upokorzeni, bezsilni, głodni, chorzy, przerażeni,
ścigani jak zwierzęta. Niektórzy, by ratować siebie i swoich bliskich "tylko"
zmieniali nazwiska i udawali, że są kim innym, inni wyrzekali się swojej
tożsamości narodowej i religijnej, i przyjmowali chrzest. Rodzice oddawali
12
swoje małe dzieci pod opiekę nieznanym ludziom wierząc, że separacja, której
nie umieli im wyjaśnić, będzie lepsza od śmierci. Inni wyrzucali niemowlęta z
pociągu, wiozącego ich do Treblinki, czy Oświęcimia. Byli tacy, którzy lata całe
spędzali w szafach, na strychach, w kopcach kartofli czy leśnych ziemiankach.
Zazwyczaj wszystkie te usiłowania okazywały się daremne. Ale czasem komuś
się udawało. Jakaś rodzina przygarnęła i ukryła przed sąsiadami dziecko
znalezione przy torach. Jakiś ksiądz wynalazł mieszkanie kobiecie z dziećmi w
małym miasteczku o wiele-set kilometrów od miejsca skąd pochodziła. Jakiś
mężczyzna wskoczył do dołu w lesie zanim dosięgła go kula SS-mana i w nocy
wygrzebał się spod stosu trupów, i uciekł, i do końca wojny kluczył po lesie, nie
śpiąc, by nie dać się zaskoczyć. Nieliczni doczekali wyzwolenia obozów, z
których uciekli już oprawcy, a ci, którzy ich wyzwolili, płakali patrząc na ich
wychudzone ciała i wielkie, puste oczy.
Ten, kto ocalał, czasem był małym dzieckiem oderwanym, w niezrozumiały
dla siebie sposób, od swoich rodziców. Czasem był młodym mężczyzną,
któremu zamordowano żonę i malutkie dziecko. Czasem był dorastającą
dziewczyną, która widziała z daleka, jak gestapo wywlekało z kryjówki jej
rodziców, dziadków i rodzeństwo. Zostawali sami w obcym, nieprzyjaznym
otoczeniu. Jeśli byli dość dorośli, by pamiętać czyimi są dziećmi i skąd
pochodzą, niekiedy wracali do domu, który czasem był, a czasem go nie było.
Jeśli był, mieszkali w nim jacyś inni ludzie, którzy na ich powrót reagowali
lękiem, poczuciem winy, a potem agresją. I znów uciekali, bo instynkt
podpowiadał im, że już na zawsze będą łowną zwierzyną. Ich świat się
skończył, utracili bliskich, ale utracili też wszystko, co mogło dać im oparcie, bo
nie może być próżni w tym świecie i tam gdzie było ich życie, było teraz życie
całkiem inne, oparte na innych wartościach, innych tradycjach i dla kogo
innego.
Szukali się wzajemnie. Zazwyczaj nie odnajdywali swych matek, ojców, żon,
mężów, rodzeństwa i dzieci. Czasem spotykali znajomych, a czasem kogoś
nieznajomego poznawali po wyrazie oczu. Jeśli byli dorośli, pobierali się
pospiesznie, z rozpaczy, nie bacząc na różnice wykształcenia czy
przedwojennego statusu społecznego i majątkowego (Danieli, 1985). Jeśli byli
mali, pozostawali często w chrześcijańskich rodzinach, które ich przygarnęły, bo
nikt ich po wojnie nie szukał, a przybrani rodzice mówili im, kim są, często
dopiero wtedy, gdy czuli już zbliżającą się śmierć. Ale były też takie dzieci,
których nikt nie przyjął i te grupowano w domach dziecka, gdzie przyjeżdżali
dorośli, usiłując w tych depresyjnych lub zdziczałych istotach rozpoznać
niemowlę, odesłane pewnego dnia z obcą kobietą, której za zabranie go zapłacili
całą zaszytą w podszewce płaszcza biżuterią.
Przeżyli piekło. Chcieli żyć dalej. Żeby żyć, musieli udawać przed sobą, że
zapomnieli. Rodzili dzieci, bo chcieli znów mieć kogoś, kogo można kochać. Bo
13
czuli, że spoczywa na nich obowiązek odtworzenia zgładzonych rodzin. Bo
chcieli zaprzeczyć potwornej rzeczywistości, w której dane im było przeżyć.
Postanowili, że ich dzieci będą bezpieczne i szczęśliwe. Ochronią je przed
tym, co było ich losem. Ukryją przed nimi prawdę o swoim życiu, bo jak
opowiedzieć taką prawdę komuś, kogo się kocha. Jak pisze Perel Wilgowicz
(1995): "Opisanie upokorzenia, któremu poddali ich naziści niesie w sobie
podwójne zagrożenie: po pierwsze ożywienia starych, ukrywanych ran, a po
drugie potwornego wystraszenia swojego słuchacza, zamiast chronienia go
przed lękiem. Indywidualny przekaz wydarzeń z jednego pokolenia na następne
jest pozbawiony części pamięci". Postarają się nie pamiętać o tym, że ich bliscy
musieli zginąć tylko dlatego, że byli Żydami, najlepiej w ogóle nie będą myśleć
o swoim żydostwie, wtopią się w otaczający świat tak, żeby nikt nie mógł ich
rozpoznać, żeby być niewidoczni, albo przynajmniej nieodróżnialni od innych.
To wszystko spowodowało, że w domach ocalonych z Holocaustu panowała
dojmująca cisza. Zapadała wtedy, gdy dziecko spytało o babcię i dziadka.
"Wszystkie dzieci mają dziadków, dlaczego ja nie mam? Co to znaczy, że
umarli? Gdzie teraz są?" To samo działo się, gdy padało pytanie o wojenne
przeżycia rodziców, a to pytanie musiało padać, bo wojna była stale obecna
wśród kolegów na podwórku, w szkolnych lekturach, w filmach. Odpowiedzi na
te pytania były zazwyczaj zdawkowe i nic nie tłumaczyły, ale za to
pozostawiały dziecko w poczuciu, że rodziców nie należy pytać, bo to sprawia
im ból. Jeśli rodzice opowiadali o swojej przeszłości, to ich opowieść urywała
się zawsze w tym samym miejscu, przed wojną, a jej dalszy ciąg dotyczył już
czasów powojennych, pozostawiając pomiędzy nieopowiedzianą "czarną
dziurę". Sama myśl, żeby o to zapytać, budziła w dzieciach lęk, ale dawała też
pole do zrodzenia się fantazji o "rodzinnym romansie" (Fresco, 1984). Jest to
częsty element rozwojowy w okresie adolescencji, kiedy dziecko zaczyna
podważać wartość pewnych cech swoich rodziców, porównując ich z innymi.
Może ono zacząć uważać się za dziecko adoptowane, a nienajlepsza opinia o
rodzicach może zrodzić fantazję, że mają innych, "lepszych" rodziców (Muller-
Paisner, 1997).
Największą szansę na przetrwanie Zagłady mieli ci Żydzi, którzy przed wojną
zdecydowali się na asymilację, wybór języka polskiego, niekiedy
chrześcijaństwa, często komunizmu. Ich wyrzeczenie się żydowskiej tożsamości
nie dawało, co prawda, gwarancji na życie, ale mogło ułatwić otrzymanie
oparcia, choćby pośród polskich znajomych.
Żydowska tożsamość była dla rodziców tak nierozerwalnie jednoznaczna z
prześladowaniami, że często, by ukryć przed dziećmi śmierć, ukrywali przed
nimi również fakt, że są Żydami. Paweł Śpiewak (1997 a) napisał: "Na palcach
jednej ręki mogę policzyć znanych sobie Żydów (tych powojennych, co nie
wiadomo, dlaczego pozostali), którzy zawsze w rubryce narodowość wpisywali:
żydowska, którzy nie mieli w domu choinki na Boże Narodzenie i którym
14
rodzice nie zapomnieli powiedzieć, że są Żydami i nakazali im być z tego
dumni." Nikt nie wie ilu Żydów ocalało w Polsce z Zagłady, ale ich liczba po
wojnie stale się zmniejszała, opuszczali oni bowiem w kilku falach emigracji
kraj, który stał się dla nich synonimem cmentarza i w którym sam fakt, że stąd
pochodzą, nie był dla otoczenia wystarczającym usprawiedliwieniem, by mieli
tu dalej żyć. Ci, co pozostali, czuli więc, że muszą się ukryć. Zostali przy
swoich "aryjskich" imionach i nazwiskach, przy swoich politycznych
przekonaniach czy niedawno, niekoniecznie z własnej woli, wybranej
chrześcijańskiej religii. Swoje żydostwo traktowali jak brzemię. Wiele jest
małżeństw mieszanych, gdzie nie tylko dzieci nie znały swojego dziedzictwa,
ale nawet współmałżonek nie miał o tym pojęcia. A jeśli wiedział, zazwyczaj
był uczestnikiem "zmowy milczenia". Czasem jednak nadchodził taki moment,
kiedy milczenie zaczynało rodzicom ciążyć za bardzo i podejmowali
postanowienie, że dzieci, zazwyczaj wchodzące już w okres dojrzewania,
powinny wiedzieć. Niekiedy decydował o tym jakiś przejaw dojrzałości z ich
strony, czasem jednak było wręcz przeciwnie - oto dziecko przychodziło ze
szkoły i mówiło: "A wiesz, ten Kowalski to Żydek i myśmy go dzisiaj zlali". I
nagle tabu zostawało przełamane i dziecko dowiadywało się, że jest
"żydowskiego pochodzenia". Nie, że jest Żydem. To byłaby informacja, która
dawałaby poczucie rodzinnej i kulturowej przynależności. Informacja o
"żydowskim pochodzeniu" była tego zaprzeczeniem. Ktoś kiedyś w rodzinie był
Żydem, ale tego kogoś już nie ma i zostało nam po nim pochodzenie, coś
dalekiego, obcego i niechcianego.
W każdym razie coś wreszcie było wyjaśnione. Do tej pory dzieci ocalonych
wiedziały, że u nich w domach wszystko jest jakieś inne. "Tak rzecz się miała na
przykład z choinką. Kiedy gosposia przywlekała ją do mieszkania Piotrka,
powietrze koło biblioteki, gdzie zawsze ją stawiano, rozstępowało się
natychmiast i otaczało drzewko tak solidnym kokonem, że nawet krzyżak, w
którym je osadzano, zdawał się zbędny. Nasza choinka - choć solidnie wsparta i
umocowana - chwiała się i drżała i zawsze obawiałem się, że runie na środek
pokoju, tłukąc bombki, plącząc kolorowe łańcuchy, girlandy i włosy anielskie."
- jak opisał to w swojej książce Roman Gren (1996). Dzieci identyfikowały się z
tą domową innością, choć często wolałyby mniej odróżniać się od swoich
rówieśników. Przede wszystkim nie rozumiały, dlaczego są inne, choć to stale
im towarzyszyło i było wyczuwalne także dla innych. Kiedy chłopiec idąc z
kolegami koło kościoła nie zdjął, jak oni, czapki z głowy, słyszał rzucone w
swoją stronę dziwne słowo: "Żyd!", które brzmiało ostro i obelżywie. Budziło w
nim lęk i wiedział, że nie chce go już więcej usłyszeć. Tym bardziej, że rodzice,
jeśli zapytał ich o sens tego słowa, stawali się nerwowi, krzyczeli i nic nie
tłumaczyli. Powoli więc dla dziecka stawało się jasne, że rodzice też się boją.
Jedna z pacjentek opowiadała, że będąc w szkole podstawowej najbardziej nie
lubiła bawić się na podwórku w chowanego, bo choćby nie wiadomo jak dobrze
się schowała, zawsze słyszała z dala: "Ty, Żydówka, widać cię! Nie ukryjesz
15
się!" Najbardziej bolało ją to, że dzieci z podwórka, kiedy były już dobrze
rozbawione, przestawały zwracać się do niej po imieniu. Kiedy po takich
zabawach nie mogła już powstrzymać łez, nie wracała do domu, bo jej mama też
wtedy płakała, a ona nie chciała sprawiać jej bólu.
Tak więc wraz z informacją o "żydowskim pochodzeniu" przychodziło
potwierdzenie inności. Dla jednych był to cios, inni przeciwnie, zyskiwali
poczucie bycia kimś specjalnym. To jednak wcale nie uwalniało ich od lęku, bo
już wcześniej, nie wiedząc kim są, nauczyli się, że niedobrze być Żydem.
Następowała jedynie zmiana jakościowa - dotychczasowy lęk, "odziedziczony"
po rodzicach był niezrozumiały; obecny, już własny, dodany do tamtego,
zyskiwał nową wartość. Dzieci ocalonych odkrywały powoli rodzinną
tajemnicę, dowiadywały się, że miały dziadków, wujków, czasem rodzeństwo.
Szperając w papierach rodziców wynajdywały zdjęcia, wojenne świadectwa
spóźnionego chrztu, powojenne orzeczenia sądu o zgodzie na używanie cudzego
nazwiska, odpowiedzi z Czerwonego Krzyża o braku informacji o kimś
poszukiwanym. Uświadamiały sobie, że gdyby urodziły się wcześniej skazano
by je na prześladowania i śmierć.
Stawało się jasne, dlaczego nie mieli dużych rodzin, a fakt, że nie chodzili,
jak inni, na cmentarz 1 listopada też przestawał ich dziwić. Po prostu nie mieli
żadnych grobów, o które można byłoby dbać. Ich rodzice nie odbyli po swoich
bliskich żałoby. Jak pisze Perel Wilgowicz (1995): "okres żałoby jest dla tych
ludzi bezgraniczny, ponieważ niemożliwe jest psychologiczne pochowanie
zmarłego, któremu odmówiono rzeczywistego pochówku. (...) Po wojnie wielu
ludzi nadal miało nadzieję na powrót swych zaginionych rodziców. Dla
ocalonych ci, którzy nigdy nie wrócili, żyli nadal na 'ziemi niczyjej', nigdy
niezapomniani; trwali wciąż w psychice ocalonych, pozbawieni granic czasu i
przestrzeni. Ocaleni tak bali się myśli o porzuceniu swych zaginionych
krewnych, że oddawali im część swojej psychiki i poświęcali część swojej
życiowej energii. (...) Rozpoczęcie żałoby zakłada, że pewnego dnia się ona
zakończy; zakłada odejście od zmarłego i powrót do świata żywych. Ceremonia
pochówku symbolizuje moment, w którym społeczność oddziela się od
zmarłego. Pozwala to każdemu na danie upustu smutkowi i łzom, na wycofanie
się wewnątrz siebie przed wyzdrowieniem i powrotem do życia. Czas łagodzi
ból, pozostawiając jedynie wspomnienie o nim. Ale potomkowie tych, którzy
zginęli w obozach pozostają często w nieświadomej komunikacji ze swymi
rodzicami i w ten sposób zostają więźniami niekończącej się utraty i
zaprzeczenia ich śmierci."
Sposobem na przedłużenie istnienia utraconej osoby jest nadanie jej imienia
temu, kto narodzi się po jej śmierci. Dlatego dzieci ocalonych często odkrywały,
że imię, które noszą, nosił już ktoś przed nimi. Freud mówił, że "imiona naszych
dzieci czynią z nich duchy" (cyt. za B. Cramerem, 1994), a w przypadku
Holocaustu stwierdzenie to nabiera szczególnego dramatyzmu, czego ilustracją
16
może być wypowiedź pacjentki cytowana przez Judith Kestenberg (1993): "Jeśli
ludzie zmarli naturalną śmiercią, śpią spokojnie. Jeśli nie - wracają jako duchy,
bo ich życie zakończyło się zbyt wcześnie. (...) Gdy dostanie się imię po kimś,
nosi się go w sobie".
Hanna Krall (1996) w opowiadaniu "Dybuk" pisze: "Słowo dybuk pochodzi z
hebrajskiego dibbuk i oznacza połączenie. W żydowskiej tradycji jest to dusza
zmarłego, która zamieszkała w człowieku żyjącym." Jej bohater opowiada:
"Brat przyrodni, synek mojego ojca z pierwszego małżeństwa, urodzony przed
wojną z moim imieniem, który jakoś się zgubił w getcie. Siedzi już we mnie od
dawna, przez lata dzieciństwa, lata szkolne... (...) Tkwi we mnie, chociaż
wolałbym, żeby sobie poszedł. Wtrąca się, grymasi, sam nie wie, czego chce.
Jemu jest źle ze mną i ja czuję się z nim coraz gorzej. (...) Pojechałem do
[buddyjskiego] mnicha. Ułożył mnie na kozetce i masował barki. Z początku nic
nie czułem, leżałem sobie, a po pół godzinie nagle rozpłakałem się. Nigdy
jeszcze nie płakałem w dorosłym życiu. Słuchałem tego płaczu i wiedziałem, że
to nie jest mój głos. To był głos dziecka. Dziecko płakało we mnie. Płacz nasilał
się i zacząłem krzyczeć. Dziecko zaczęło krzyczeć. On krzyczał. Wiedziałem, że
się czegoś boi, bo to był krzyk przerażenia. Był przerażony, był wściekły, miotał
się, wymachiwał moimi pięściami. Chwilami cichł, widocznie się męczył, ale
zaczynał od nowa. To było dziecko nieprzytomne ze zmęczenia i strachu... (...)
nagle poczułem, że coś dzieje się we mnie. Coś się w moim środku zakołysało.
Krzyk ucichł, na moim brzuchu zamajaczył cień. Wiedziałem, że wszystko mi
się tylko zdaje, ale mnich też musiał go zauważyć, bo zwrócił się wprost do
niego. (...) - Do światła idź... No idź... No nie bój się, tam będzie ci lepiej... A on
szedł... Nie szedł, raczej sunął, coraz dalej i dalej, i zrozumiałem, że za chwilę
całkiem odejdzie. Poczułem żal. - Chcesz ode mnie odejść? - powiedziałem. -
Zostań. Jesteś moim bratem, nie odchodź. On jakby na to czekał. Zawrócił,
jednym szybkim ruchem wskoczył na mnie - i przestałem go widzieć."
Przeżycie, że nosi się w sobie kogoś, kto umarł przedwcześnie gwałtowną,
okrutną śmiercią, to w przypadku dzieci ocalonych nie tylko potrzeba
zadośćuczynienia losowi tej osoby, ale też wypełnienia oczekiwania rodziców.
Gdy zaczynały one czuć, że urodziły się po to, by zastąpić kogoś, kogo rodzice
utracili, zmieniał się sens ich istnienia. Nadine Fresco (1984) pisze: "Czasami
jedynym punktem odniesienia pośród ciszy jest kilka zasłyszanych w okresie
dojrzewania słów, będących niemożliwym do przyjęcia świadectwem urodzenia.
'Kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że on nie wróci, to było pod sam koniec wojny,
postanowiliśmy mieć następne dziecko. Więc ty się urodziłeś.' Do i tak długiej
listy tego co wyrządza się dzieciom - bije się je, zabija itd. - można dopisać i to,
że się je zastępuje. Obarcza się następne dziecko niemożliwym obowiązkiem
wynagrodzenia straty, która jest nie do naprawienia. (...) Więc ty się urodziłeś -
jakby ludobójstwo stało się dosłownie raison d'etre [uzasadnieniem istnienia].
Gdyby on nie umarł, mnie by nie było. Gdyby mnie nie było, on by nie umarł:
trudno powiedzieć co przeważa - poczucie, że jest się winnym, czy oszukanym."
17
Pojawiało się więc pytanie o prawo do życia, które było zresztą tylko
przedłużeniem takiego samego pytania, które musieli sobie stawiać rodzice:
dlaczego oni żyją, skoro ich bliscy umarli? Miłość też musiała być pod znakiem
zapytania: jak można kochać dzieci urodzone po wojnie, jeśli te urodzone
wcześniej zginęły? Czy miłość do tych, którzy przyszli potem, nie jest zdradą
wobec tamtych, których nie udało się uchronić przed śmiercią?
Częste u dzieci osób ocalonych przeżycie, że nie są w stanie spełnić
oczekiwań rodziców, bywało pogłębione przez poczucie, że rodzice nie
rozumieją ich potrzeb i zajmując się nimi w często nadopiekuńczy sposób, w
gruncie rzeczy kładą nacisk na te sfery życia, w których sami doznali
deprywacji [pozbawienia].
Jedną z takich rzeczy, które przeżywane były przez rodziców jako
szczególnie istotne była sprawa jedzenia. Ich własne wojenne doświadczenia
głodu, a często również niemożności zaspokojenia go u swoich bliskich,
powodowały, że proces karmienia stawał się czynnością kompulsywną
[wypływającą ze współczucia]. Domagali się od dzieci zjadania wielkich ilości
zdrowego, sycącego pożywienia, niezależnie od upodobań czy aktualnej
potrzeby. Jedzenie przestawało więc być dla wielu dzieci przyjemną czynnością
prowadzącą do zaspokojenia głodu, a im więcej problemów rodziców się z nim
wiązało, tym większa była szansa na rozwinięcie się w przyszłości poważnych
zaburzeń jedzenia.
Oto jak mówiła o swoich doświadczeniach jedna z kobiet opisana przez
Nadine Fresco (1984): "Kiedy miałam 17 lat miałam prawdziwą bulimię. A
moja matka karmiła mnie z takim niepokojem. Dla niej jedzenie było
jednoznaczne z bezpieczeństwem, z pokojem. Chciała (...) dać mi szczęście,
którego nie była w stanie zapewnić mojemu bratu, który umarł. A ja mówiłam
sobie, że to właśnie przez niego nie zasługuję na szczęście. Nie miałam do tego
prawa nawet, jeśli to właśnie podobałoby się mojej matce. Miałam bulimię, choć
wolałbym mieć anoreksję, żeby wyglądać bardziej jak wyglądali na zdjęciach ci,
których deportowano. Ale było tak, jakby życie kpiło ze mnie. To było wstrętne,
czułam wstręt do samej siebie. A moja matka ponawiała atak rosołem i
pasztetami, które przyrządzała z taką miłością."
Wspomniana wcześniej pacjentka ta, która nie miała szansy się ukryć w
czasie gry w chowanego, w wieku 16 lat rozwinęła poważne objawy anoreksji.
Mówiła ona: "Żyd nie może się ukryć, im bardziej próbuje, tym bardziej jest
widoczny. Ale kiedy człowiek nie je, jest go coraz mniej, znika i wtedy ma
szansę przejść niezauważony."
Wielkie napięcie w rodzinach ocalonych wywoływały również choroby.
Nawet banalne przeziębienie, gorączka czy ból brzucha, powodowały, że
rodzice ogarnięci lękiem reagowali w sposób nieadekwatny, traktując je zbyt
poważnie, lub też, rzadziej, zaprzeczając problemowi i bagatelizując objawy
choroby. Jednakże problemy fizyczne były daleko bardziej akceptowane niż
18
wszelkie objawy zaburzeń psychicznych, traktowanych jako przejaw słabości,
narcystyczna zniewaga, czy nawet dowód na pośmiertne zwycięstwo Hitlera
(Danieli, 1985). Nierzadkie były również wymagania rodziców dotyczące
opanowywania potrzeb cielesnych - kontrolowania pęcherza, jelit,
powstrzymywania kaszlu, to znaczy nabierania takich umiejętności, które im
były konieczne w czasie ukrywania się. Judith Kestenberg (1993) podaje
przykład pacjentki, której ojciec, ocalony z Zagłady w kryjówce, odmówił
zatrzymania samochodu, kiedy miała ona biegunkę, żądając by nauczyła się
kontrolować swoje ciało.
Taka postawa rodziców, w połączeniu z ich ogólną niezdolnością do
dopomożenia dziecku w stworzeniu wewnętrznej reprezentacji kojącej,
ochraniającej figury rodzicielskiej prowadziła często do somatyzacji
[ograniczenia do spraw cielesnych] życia psychicznego (McDougall, 1989, cyt.
za Kestenberg, 1993).
Życiowe losy ocalonych, które przyniosły im tak liczne, często przedwczesne
utraty, spowodowały u ich nadmierny wzrost potrzeb symbiotycznych, które
najpełniej wyrażali wobec własnych dzieci. Ich własny rozwój, tak poważnie
zakłócony, nie dał im samym żadnych, lub dał niewiele doświadczeń z normalną
separacją, jak również nie dostarczył modelu dla bycia rodzicami. Jak pisze
Felice Zilberfein (1995): "jeśli od dziecka wymaga się zastąpienia innych
upragnionych obiektów, które zostały utracone, to dla ocalonej z Holocaustu
matki reprezentuje ono raczej obiekt potrzeby niż pragnienia. Obiektem
pragnienia jest dziecko zrodzone z wzajemnej dorosłej miłości, które ucieleśnia
chęć, by ono również zostało kochającym i pragnącym dorosłym, i rodzicem.
Dziecko będące obiektem potrzeby jest odbiciem nierozwiązanych
rodzicielskich konfliktów i ich niepowodzenia w przepracowaniu żałoby po
tych, których utracili. Często ma się wrażenie, że ocaleni rodzice, nie zrobili
"planu" dotyczącego przyszłej niezależności swoich dzieci. Przeciwnie, taka
możliwość często budzi lęk i potrzebę zaprzeczenia. Ocalone matki są często -
używając określenia Winnicotta - nie tylko "dostatecznie dobre", ale nadmiernie
dobre; nadmiernie kochają, nadmiernie karmią, nadmiernie chronią i nadmiernie
się martwią."
Jak piszą Bergman i Jucovy (1982): "Prawdopodobnie dlatego, że rodzice nie
mogli towarzyszyć dziecku w procesie separacji, przekazywana mu trauma
Holocaustu ma tak niszczycielski efekt" (cyt. za Zilberfein, 1995).
Zgodnie z teorią Margaret Mahler "dziecko do osiągnięcia zdrowej separacji
potrzebuje rodziców, którzy mogą dostrzec i zaaprobować jego wysiłki.
Kluczowa jest dla niego aprobata i zachęta ze strony matki; dziecko potrzebuje
pozytywnej relacji i interakcji z matką, by wzmocnić reprezentacje self [siebie
samej] i odróżnić swoje uczucia od jej uczuć. Brak aprobaty ze strony rodzica
często wzbudza w dziecku smutny, depresyjny afekt. To w czasie tej
niesłychanie ważnej fazy, matka ocalona z Holocaustu, będąca w żałobie,
19
odczuwająca rozpacz, poczucie winy i niepokój, ma trudność w byciu wobec
dziecka emocjonalnie responsywną [reagującą], dostępną, zachęcającą i pełną
uwielbienia" (Zilberfein, 1995).
Zilberfein (1995) opisuje wyniki badań klinicznych nad dziećmi ocalonych z
Zagłady oraz dziećmi rodziców, którzy nie przeżyli Holocaustu. U dzieci
ocalonych stwierdza się wyższy poziom lęków separacyjnych, których
następstwem mogą być trudności w osiągnięciu niezależności od rodziców. Jest
również bardziej prawdopodobne, "że w życiu dorosłym albo w ogóle nie
nawiążą one relacji, albo będzie ona niesatysfakcjonująca. Ich niezdolność do
dojrzałego związania się z właściwym partnerem jest najczęściej wynikiem
niepowodzenia w separacji. Wiele dzieci ocalonych czuje, że zbudowanie
własnego życia i założenie rodziny może dokonać się jedynie kosztem dobra
rodziców, tak jakby separacja musiała oznaczać pozostawienie za sobą
cierpiącego rodzica."
Ocaleni, w czasie wojny zmuszeni byli do opanowywania wściekłości, a
jedynym sposobem na poradzenie sobie z agresywnymi uczuciami było snucie
fantazji o zemście, których jednak nie mogli po wojnie urzeczywistnić. Rodziny
często stawały się jedynym polem, gdzie mogli dać wyraz agresji. Jednakże, jak
pisze Zilberfein (1995): "w większości rodzin ocalonych nie pochwalano złości.
Jakkolwiek jest ona zdrową emocją, która trzeba wyrażać, wiele dzieci
ocalonych wypierało typową dla dzieci i nastolatków wściekłość. Paradoksalnie,
wyparta wściekłość czasem wciągała dziecko w głębszą zależność od rodziców.
Często dzieci ocalonych były przez nich uczone, że silne negatywne uczucia
mają poważne konsekwencje. Dlatego za wszelką cenę starały się kontrolować
otwartą złość. Broniły się przed negatywnymi emocjami poprzez obsesyjne
zamartwianie się, które było reakcją upozorowaną".
Rodzice mieli skłonność do budzenia w dzieciach poczucia winy, co było
jednym z podstawowych sposobów na sprawowanie nad nimi kontroli (Danieli,
1985). Budziło to przekonanie, że nie można obciążać rodziców własnymi
problemami, tym bardziej, że często mówili oni wprost, że wobec tego, co oni
przeżyli, problemy ich dzieci, żyjących w warunkach pokoju, bezpieczeństwa i
dostatku, są niczym innym, jak tylko nieuzasadnioną roszczeniowością.
Ocaleni wyszli z Holocaustu z wielką nieufnością. Jeśli byli małymi dziećmi,
opuszczonymi przez swoich najbliższych, którzy nie byli zdolni do uchronienia
ich przed prześladowaniami, to ta wcześnie zinternalizowana [skryta] nieufność
stała się ważnym elementem ich osobowości. Osoby spoza kręgu rodzinnego
traktowali z dużą ostrożnością, a nawet podejrzliwością i podobnego
zachowania starali się uczyć swoje dzieci. "Wiele dzieci ocalonych przyjmowało
ostrzeżenia rodziców przed światem zewnętrznym" (Zilberfein, 1995).
Doświadczenie Zagłady zniszczyło w ocalonych zdrowy narcyzm [samo-
uwielbienie], ale za to pozostawiło ich na zawsze głęboko depresyjnymi nawet,
jeśli udało się im stworzyć pozory, że wiodą satysfakcjonujące, szczęśliwe
20
życie. Obiektami identyfikacji dla dzieci ocalonych byli rodzice poważnie
uszkodzeni przez prześladowania, niepewni swego prawa do istnienia, swego
bezpieczeństwa, przesyceni poczuciem winy i nigdy nieprzepracowaną żałobą,
emocjonalnie niedostępni. Oto jak opisał swoje relacje z ojcem Roman Gren
(1996): "Ojciec nigdy nie całował mnie ani nie obejmował z czułością, tylko raz
na jakiś czas walił mnie w plecy aż mi w piersiach dudniło. Zwracał się wtedy
do mnie per "brachu", co nadawało naszym skomplikowanym stosunkom
pozory rubaszności (...). Świadkowie (...) odgrywali nader istotną, o ile nie
kluczową rolę w tym rytuale, a już zwłaszcza pan Misiak, tęgi wąsaty
mężczyzna z podgolonym karkiem, który mieszkał piętro niżej. Na jego widok
kuliłem się cały i modliłem do nieznanego mi Boga, by plecy pokrył mi stalową
zbroją, ale cóż, już ojciec gromko wołał: "Szanowanie, panie Misiak,
szanowanko!", ręka ze świstem przecinała powietrze, na skórze odciskało się
płomienne pięć palców i "Chodź, brachu! Żywo!" wypełniało klatkę, jak
studnię, huczącym echem. (...) Mogłem natomiast - bez najmniejszych obaw o
moje plecy - spotykać w towarzystwie ojca panów Rubinsztajna i Rywkina; nie
musiałem już modlić się do nieznanego Boga o pancerne płyty. Ręce ojca (...)
opadały nagle bezsilnie i dziwnie jakoś się wykręcały: prawa zwisała w
okolicach brzucha, ni to chroniąc go, ni to wskazując, podczas gdy lewa
trzepotała się nerwowo przy udzie. Nie było też mowy o żadnym "brachu":
panowie Rubinsztajn i Rywkin pochylali się nade mną i czarnymi, pustymi
oczyma oglądali uważnie czaszkę, krój uszu i nosa, kościstymi palcami
przesuwali po policzkach i szyi, a potem szeptali coś do ojca, który kurczył się i
malał, i tak strasznie chciał zniknąć, że zapominałem o wszystkich torturach i
znów wzywałem Boga, by wyprowadził na spacer pana Misiaka, bo cóż mi było
po ojcu wielkości krasnoludka."
Potomkowie ocalonych nie stawali się, jak to się dzieje w normalnych
warunkach, ogniwem rodzinnego łańcucha, będącego świadectwem ciągłości
istnienia poprzez kolejne pokolenia, ponieważ łańcuch ten został brutalnie
przerwany, a wraz z nim zniweczone zostało poczucie przynależności zarówno
rodzinnej, jak i zbiorowej - narodowej, kulturowej i religijnej. W czasie
Holocaustu Żyd, pozbawiony wszystkiego, co stanowiło o jego indywidualnej
tożsamości i odcięty od swojej przeszłości, stał się członkiem anonimowej masy
ludzi przeznaczonych do unicestwienia. Jego dowodem tożsamości stał się
wytatuowany na przedramieniu numer (Wardi, 1995). Nazwanie kogoś Żydem
przestało określać go jako członka narodu czy wyznawcę judaizmu, zamiast
tego stało się wskazaniem na niego jako na skazanego. Duma z bycia Żydem
została zastąpiona przez lęk i potrzebę ukrycia tego faktu przed wszystkimi, a
nawet zaprzeczenia mu wobec samego siebie.
Po wojnie w Polsce, bardziej niż w innych krajach, do których emigrowali po
wojnie ci ocaleni, którzy nadal chcieli żyć jako Żydzi, utracone zostało poczucie
przynależności do narodu, charakteryzującego się silną odrębnością, który
dlatego mógł istnieć i przetrwać poprzez wieki życia w diasporze, że z wielką
21
determinacją podtrzymywał ciągłość tradycji. Było to możliwe dzięki silnemu
zidentyfikowaniu ze wspólnotą, która po wojnie przestała w Polsce istnieć.
Ocaleni z Zagłady stali się samotnymi ludźmi, a ich samotność była i jest tym
większa, że jej wymiar osobisty jest zwielokrotniony poprzez wykorzenienie.
Udziałem większości pozostałych w Polsce Żydów było odejście od żydostwa i
przyjęcie nowej tożsamości. "Religijną i duchową pewność i dumę, jaką dawała
im przynależność do tradycji żydowskiej, wymienili na niepewność i
nadwrażliwość, z jaką muszą dawać sobie radę w nowym otoczeniu" (Śpiewak,
1997 b). Ci, którzy asymilowali się przed wojną zostali przez nazistów
skonfrontowani z faktem, że ich świadomy wybór nie ma żadnego znaczenia, bo
nie ma sposobu na uniknięcie losu. Jednak wspólnota losu z innymi członkami
żydowskiego narodu, nie była zazwyczaj powrotem do tradycji, raczej
powodowała ona wzrost niechęci do żydostwa i tym większą chęć ucieczki od
niego. Dla tych, u których proces odejścia był narzucony przez okoliczności,
problem stał się tym bardziej dramatyczny, że nowa tożsamość, nie
zakorzeniona w długiej rodzinnej tradycji, jest często płytka i sztuczna,
niewypełniona istotną treścią. To w ich rodzinach nie chciała stać prosto
choinka opisana przez Romana Grena (1996), a celebrowanie katolickich świąt,
które zresztą ze względu na ich bardzo rodzinny charakter obchodzone były z
wielkim zaangażowaniem, nie było przeżyciem duchowym i pozostawiało
poczucie uczestniczenia w czymś formalnym, o jedynie zewnętrznym
znaczeniu, budzącym znikomy oddźwięk emocjonalny.
Dzieci ocalonych, które wyrastały w rodzinach o niejasnej i
nieprzepracowanej tożsamości, same w jakimś momencie życia stają przed
pytaniem: "kim jestem?". Częsta w Polsce praktyka informowania dzieci o ich
żydowskim pochodzeniu w okresie adolescencji [dojrzewania], powodowała, że
do i tak licznych problemów i konfliktów tego wieku, dodawano jeszcze jeden,
bardzo poważny problem związany z kryzysem tożsamości. W wielu
przypadkach jest tak, że problem ten nigdy nie jest do końca rozwiązany, a
pytanie kim się jest powraca w różnych momentach życia.
Nieprzepracowana żałoba, w której pogrążeni są ocaleni i wynikające z niej
milczenie na temat ich wojennych przeżyć, oraz prawie całkowity brak
krewnych z pokolenia rodziców i starszych, wywołuje w ich dzieciach często
silnie uświadamiane poczucie braku ciągłości. Historia ich rodzin zaczyna się
jakby niedługo przed ich urodzeniem, a za ich plecami jest pustka, która
mogłyby być wypełniona jedynie poprzez wspomnienia ich rodziców. Jak pisze
Dina Wardi (1995): "W żmudnym zadaniu zrekonstruowania dla siebie samych
rodzinnego dziedzictwa, drugie pokolenie ma tylko jednego sprzymierzeńca -
żywą pamięć rodziców." Rodzice często jednak sami nie pamiętają, lub też
uparcie nie chcą wracać do przeszłości. I w tym, być może, zawiera się
podstawowa różnica między dwoma pokoleniami. Drugie pokolenie szukając
związków z przeszłością chce zapełnić lukę, która powstała w wyniku Zagłady i
w ten sposób odczynić traumę, której poddani zostali ich rodzice. Pierwsze
22
pokolenie, tak strasznie doświadczone, w dzieciach upatruje sensu życia, to one
są źródłem bezpieczeństwa i potwierdzeniem, że przeżyli. Ich wzajemne
związanie ma nieprawdopodobną siłę. Jego źródłem jest fakt, że od czasu
Zagłady Żydzi od nowa liczą swoje pokolenia.
PIŚMIENNICTWO
1) CRAMER B. "Zawód dziecko", Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 1994.
2) DANIELI Y. "The Treatment and Prevention of Long-term Effects and Intergenerational
Transmission of Victimization: A Lesson From Holocaust Survivors and Their Children" w
"Trauma and Its Wake", Vol. 1., Charley Figley (Ed.) New York: Brunner Mazel, 1985.
3) GREN R. "Krajobraz z dzieckiem", OPEN, Warszawa 1996.
4) FRESCO N. "Remembering the Unknown", International Journal/Review of Psycho-
Analysis 11, 1984, str. 417-427.
5) KESTENBERG J.S. "What a Psychoanalyst Learned From the Holocaust and Genocide",
International Journal of Psychoanalysis vol. 74, 1993, str. 1117-1129.
6) KRALL H. "Dybuk" w "Dowody na istnienie", Wydawnictwo a5, Poznań 1996.
7) MULLER-PAISNER V. "Crisis in Religious Identity: the Special Case of Poland", Mind &
Human Interaction vol. 8, Number 3, Fall 1997, str. 195-200.
8) SANDAUER A. "Księga Rodzaju" w "Bóg, Szatan, Mesjasz i ...?", Wydawnictwo
Literackie, Kraków - Wrocław 1983.
9) ŚPIEWAK P. (a) "Od rozproszenia do poszukiwań", Midrasz nr 5, wrzesień 1997.
10) ŚPIEWAK P. (b) "Niespełniona nadzieja na asymilację", Midrasz nr 7-8, listopad-
grudzień 1997.
11) WARDI D. "Familial and Collective Identity in Holocaust Survivors and the Second
Generation" w "A Global Perspective on Working with Holocaust Survivors and the Second
Generation", AMCHA & JDC/Brookdale Institute, Jerusalem 1995, str. 331-340.
12) WILGOWICZ P. "The Effects of the Holocaust on the Children of Former Prisoners and
Survivors" w "A Global Perspective on Working with Holocaust Survivors and the Second
Generation", AMCHA & JDC/Brookdale Institute, Jerusalem 1995, str.423-435.
13) ZILBERFEIN F. "Children of Holocaust Survivors: Separation Obstacles, Attachments
and Anxiety" w "A Global Perspective on Working with Holocaust Survivors and the Second
Generation", AMCHA & JDC/Brookdale Institute, Jerusalem 1995, str. 341-376.
Agnieszka Makowiecka jest psychoanalityczką, członkiem Polskiego
Towarzystwa Psychoanalitycznego. Prowadzi prywatną praktykę
psychoanalityczną w Warszawie.
[Powyżsy tekst ukazał się Świecie Psychoanalizy NR 1, 1999 (9), na
łamach Męża Walecznego ukazuje się po zaczerpnięciu z Internetu
(FŻP)]
Polskie odpowiedniki wyrazów obcych, jakimi posłużyła się Autorka,
wydawca zamieścił w nawiasach klamrowych [kursywą].
23
Powyższy tekst Agnieszki Makowieckiej w znacznym stopniu wyjaśnia,
dlaczego w powojennej Europie – jak napisano we wstępnym artykule
W
SPINACZKA KU WYŻSZEJ DUCHOWOŚCI
– „Niepojęta trauma Szoah przez ponad
50 lat nie pozwoliła myślicielom zrozumieć istoty moralnego upadku
‘powszechnego chrześcijaństwa’”. Proces tego rozumienia rozpoczął się w
Ameryce poprzez rozwój psychoanalizy.
Tekst powyższy stanowi też zarys psychologicznego wyjaśnienia przyczyn
odmienności – po obydwóch stronach Atlantyku – żydowskiego stosunku do
najogólniej pojmowanego chrześcijaństwa. Europejska historia XX stulecia ery
nowożytnej pokazała, że biblijne podziały populacji ludzkiej pod względem
duchowości, poprzez dramatycznie ujawnione owoce skrywanych imperatywów
moralności i religii, okazały się niezależne od powszechnych przemian w
medialnie globalizowanym świecie. (J.M.)
S
ZUKAJĄCY
P
RAWDY
–
DRZEWORYT Z ROKU
1888
Wydawca: Jerzy Madej e-mail: jbp.sulejowek@wp.pl
„Mąż Waleczny” jest rozdawany bezpłatnie. Nakład 20 egz.
24
ROZMOWA Z BOGIEM (Autor nieznany)
www.theinterviewwithgod.com
Śniło mi się, że rozmawiałem z Bogiem.
• “Zatem chcesz ze mną rozmawiać?” – zapytał Bóg.
- “Jeśli masz czas” – odpowiedziałem.
Bóg uśmiechnął się. “Moim czasem jest wieczność;”
• “Jakie pytanie masz na myśli, aby mi zadać?”
- “Co najbardziej Cię u ludzi zdumiewa?”
Bóg odpowiedział…
• “To, że w dzieciństwie niecierpliwią się
pragnąc osiągnięcia dorosłości, a wtedy
tęsknią, aby ponownie stać się dziećmi.”
• “To, że tracą zdrowie, aby zdobyć
pieniądze… a później tracą pieniądze, aby
odzyskać zdrowie.”
• “To, że troszcząc się o przyszłość
zapominają o teraźniejszości tak, że nie
przeżywają ani teraźniejszości, ani
przyszłości.”
• “To, że żyją tak, jakby nie mieli nigdy
umrzeć i umierają tak, jak gdyby nigdy
nie żyli.”
Boża dłoń spoczęła na mojej i przez chwilę milczeliśmy.
I wtedy zapytałem…
- “Jako Ojciec, jakie lekcje życiowe pragniesz
przekazać swoim dzieciom do nauczenia się?”
• “Aby pojęli, że nie zdołają nikogo
skłonić do tego, aby ich miłował.
Wszystko, co mogą uczynić, to pozwolić się
miłować.”
• „Aby poznali, że w ciągu sekundy
można zadać głębokie rany tym, których
kochają, po czym ich leczenie wymaga
wielu lat.”
• “Aby nauczyli się przebaczać
praktykując przebaczanie.”
• “Aby pojęli, że nie jest dobrze
porównywać siebie z innymi”.
• “Aby poznali, że osobą bogatą nie jest
ten, który dużo posiada, lecz ten, który
zadowala się najmniejszym.”
• “Aby poznali, że istnieją ludzie, którzy
miłują ich serdecznie, lecz nie potrafią
wyrazić lub okazać swoich uczuć.”
• “Aby poznali, że dwoje ludzi może
patrzeć na tę samą rzecz i różnie ją
widzieć.”
• “Aby nauczyli się, że nie wystarczy jeśli
jeden wybacza drugiemu, lecz powinni
także umieć przebaczać sobie samym.”
- “Dziękuję Ci za Twój czas,” – powiedziałem pokornie.
- “Czy jest jeszcze jakaś rzecz, o której chciałbyś,
aby Twoje dzieci wiedziały?”
Bóg uśmiechnął się i rzekł,
• “Po prostu wiedzcie, że jestem tutaj… zawsze.”