Dornberg Michaela
Lena ze Słonecznego Wzgórza
11
Zaproszenie
W poprzednich tomach
Lena pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny. Fahrenbachowie
jednak tylko wydają się szczęśliwi. Matka dawno odeszła do
innego mężczyzny, a ojciec właśnie zmarł, zostawiając duży
majątek. Lena ma troje rodzeństwa: dwóch braci, Friedera i
Jórga, i siostrę Grit. Wszyscy mają już swoje rodziny. Mona
jest żoną Friedera - odziedziczyli po ojcu dobrze prosperującą
hurtownię win. Jórg z żoną Doris otrzymali w spadku
wyremontowany zamek Dorleac we Francji wraz z
przyległymi winnicami. Grit i jej mąż Holger dostali willę w
mieście. Lenie przypadła w udziale posiadłość Słoneczne
Wzgórze w miejscowości Fahrenbach, na pierwszy rzut oka
najmniej intratna część spadku. Za dwa lata rodzina ma się
ponownie zebrać, żeby poznać decyzje w sprawie reszty
majątku.
Ze wszystkich obdarowanych tylko Lena pozostaje wierna
tradycji i nie sprzedaje swojego majątku. Nie zamierza
dokonywać także żadnych poważnych rewolucji. Tak jak
ojciec planuje się zajmować dystrybucją alkoholi i dbać o
Słoneczne Wzgórze, żeby nie popadło w ruinę. Przeprowadza
się do posiadłości i rozpoczyna prace remontowe - w
przyległych do domu budynkach zamierza otworzyć pensjonat.
Tymczasem jej rodzeństwo podejmuje kolejne nieudane
decyzje finansowe. Frieder unowocześnia hurtownię i
rezygnuje z dotychczasowych dostawców, ponosząc ogromne
straty. Jórg wycofuje się z branży alkoholowej, a nowy pomysł
na agencję eventową pogrąża go finansowo. Grit sprzedaje
willę, a uzyskane w ten sposób pieniądze inwestuje w siebie.
Otrzymany spadek wydaje się całkowicie zmieniać kochającą
się do tej pory rodzinę. Rozpada się związek Friedera i Mony,
którzy zaczynają zaniedbywać także swojego syna, Linusa.
Chłopiec próbuje popełnić samobójstwo. Jego ojciec wydaje
się jednak zupełnie tym nie przejmować. Ma nową, młodszą od
żony kobietę i wiedzie dostatnie życie, w którym nie ma
miejsca dla rodziny. Doris, stęskniona za domem i
wyniszczona nałogiem alkoholowym odchodzi od Jórga, by
zacząć szczęśliwy związek z innym mężczyzną. Małżeństwo
Grit i Holgera też się nie układa. Holger ma dość rozrzutnej i
egzaltowanej żony, która zupełnie zaniedbuje dom i dzieci,
Merit i Nielsa. Dlatego wyjeżdża do Kanady w nadziei, że żona
wreszcie się opamięta. Grit jednak nie ma najmniejszego
zamiaru rezygnować z atrakcyjnego kochanka i wracać do
nudnego rodzinnego życia. Lena jako jedyna z Fahrenbachów
nie porzuca dotychczasowych wartości, często odwiedza grób
ojca i za żadne skarby nie zamierza sprzedawać ziemi, która od
pokoleń należy do rodziny. W ten sposób zraża do siebie Frie-
dera, który stojąc przed widmem bankructwa, liczy na to, że
ona odstąpi mu część odziedziczonych przez siebie gruntów.
Jeśli natomiast chodzi o samą Lenę...
Jej największym, a wciąż niezrealizowanym marzeniem, jest
ślub z Thomasem, miłością jej życia, która wbrew
przeciwnościom losu znów ich odnalazła. Jednak mimo
ciągłych obietnic i zapewnień deklarujący wielkie uczucie
Thomas wciąż odkłada kolejne wizyty na Słonecznym
Wzgórzu i nie chce rozmawiać o swojej aktualnej sytuacji
życiowej. Zakochana Lena obdarza go zaufaniem i wierzy, że
w Ameryce, gdzie mieszka na stałe, pozostaje jej wierny.
Swoje życie zamienia w czekanie na kolejny telefon od
ukochanego i najmniejszy choćby dowód miłości. W czekaniu
pomaga jej wytrwać piękna bransoletka z romantycznym
napisem LOVE FOREVER - dowód miłości od Thomasa. Gdy
jednak ten odwodzi Lenę od pomysłu odwiedzenia go w
Ameryce, dziewczyna zaczyna coraz bardziej wątpić w jego
miłość. Przyczynia się do tego także pojawienie się Jana van
Dahlena, dziennikarza, który bez pamięci zakochuje się w
ślicznej Lenie. Jego pocałunek wpędza ją w wyrzuty sumienia,
ale nie zniechęca do walki o związek z Thomasem. Wolny czas
Lena poświęca na ciężką pracę, która pozwala jej w końcu
zaistnieć w branży alkoholowej. Odnosi coraz większe sukcesy
i podpisuje kontrakty z kolejnymi dystrybutorami. Część
odremontowanej posiadłości zamienia w pensjonat. Ma nawet
pierwszych gości - doktor von Orthen, która okazuje się byłą
narzeczoną jej zmarłego ojca, i znaną aktorkę Isabelle Wood.
Stara się również dbać o mieszkańców posesji, którzy
otrzymali od zmarłego gospodarza prawo dożywotniego
zamieszkiwania. Nie jest to trudne, bo bardzo ich kocha. To oni
po śmierci ojca stali się jej najbliższą rodziną. Nicola, Daniel i
Aleks też starają się jej pomagać tak, jak tylko potrafią. Nicola
zajmuje się kuchnią, Daniel odnawia posiadłość, a Aleks po-
maga w kwestii kontraktów z dystrybutorami alkoholi. Lena
umie się odwdzięczyć. Obiecała sobie, że odnajdzie córkę
Nicoli, którą ta przed laty, z powodu braku środków do życia,
oddała do adopcji. Wydaje się, że właśnie wpadła na właściwy
trop.
Jej najbliżsi przyjaciele z Fahrenbach, Sylvia i Martin, wrócili
z podróży poślubnej. Lena ich uwielbia i życzy im jak
najlepiej, ale intuicja podpowiada jej, że coś złego czyha na ich
związek. Wciąż poszukuje także receptury Fahrenbachówki,
likieru, którego skład był znany jedynie jej ojcu. Tymczasem
Aleks informuje Lenę o dziwacznym odkryciu. W starej
skrzyni
znajduje
kilka
obrazów,
które wydają się
bezwartościowymi bohomazami. Lena jest jednak całkowicie
pochłonięta problemami rodzinnymi, do których straciła już
dystans.
Na Słonecznym Wzgórzu jesień zagościła na dobre. Pożółkłe
wilgotne liście tworzyły gruby, miękki dywan, który skrył do
niedawna jeszcze królującą zieleń. Ogołocone drzewa coraz
częściej stawały się ulubieńcami swawolącego wiatru, który
bez skrupułów dokazywał wśród gałęzi. Lena wyjęła z szafy
ciepłe spodnie, założyła grubą kurtkę, obwiązała szal wokół
szyi i wsiadła na rower. Miała pewien plan. Chciała odwiedzić
grób ojca i zapalić w kapliczce świeczki, co ją uspokajało.
Potem zamierzała wstąpić do Sylvii. Na szczęście prawie
zawsze można ją było zastać w gospodzie. Ciąża nie
przeszkadzała jej w pracy.
- Jestem w ciąży, a to nie choroba - powtarzała Sylvia.
Lena poczuła wyraźną ulgę, kiedy dojechała do przyjaciółki.
- Och, co za wspaniała niespodzianka! - krzyknęła Sylvia. -
Czym sobie na nią zasłużyłam?
Lena uścisnęła przyjaciółkę i delikatnie pocałowała w
policzek.
- Najzwyczajniej w świecie nabrałam ochoty na spotkanie z
tobą, kochanieńka. Wyglądasz kwitnąco!
Sylvia dość lekko i bezstresowo znosiła ciążę. Pasował do niej
zaokrąglony brzuszek.
Była nieopisanie szczęśliwą kobietą, cieszącą się ze swojej
ciąży.
Lena zastanawiała się, czy i ona z uśmiechem na twarzy
rozkoszowałaby się stanem błogosławionym. Czy Thomas
byłby tak samo wspaniałym ojcem jak Martin, który dla swoich
nienarodzonych dzieci pisał pamiętnik bobasa.
Lena popadła w zadumę, ale Sylvia postanowiła ściągnąć ją
na ziemię.
- Śnisz na jawie?
- Przepraszam - odparła Lena i ruszyła w stronę ich stałego
stolika.
Usiadła. Sylvia przyniosła dla siebie kakao, a dla Leny kawę.
- Intuicja mi podpowiada, że twoja szwagierka Doris
zadurzyła się w naszym Markusie - powiedziała Sylvia.
- Skąd te przypuszczenia? Widział ją tylko raz i to krótko, nie
zamienił z nią ani słowa, więc nie przesadzałabym z
określeniem „zadurzyła się". Hm, zaprosił nas na obiad.
- Nas też. Chce nas zabrać do tej nowej włoskiej restauracji...
Portofino. Nie dzwoniłaś dziś do niego?
- Nie, ale super, że też idziecie z nami. Nie będę się czuła jak
piąte koło u wozu, kiedy Markus będzie podrywał moją
szwagierkę. Sama nie wiem, co o tym sądzić. Doris ma za sobą
kolejny nieudany związek i raczej nie poluje na nowego
partnera.
- A nie chce wrócić do twojego brata?
- Nie, między nią a Jörgiem wszystko skończone. Lubię
Doris.
- Jeśli zaiskrzy między nimi, nie stracisz z nią kontaktu, bo
zostanie w Fahrenbach.
- Doris woli miasto. Nie sądzę, żeby zmieniła upodobania,
chociaż bardzo bym tego chciała.
- Nie uprzedzajmy faktów. Zobaczymy, jak się to rozwinie.
Markus mógłby wreszcie znaleźć swoją drugą połówkę. Latka
lecą.
- Hm, mężczyźni mają dłuższą datę przydatności. Sylvia
westchnęła.
- Nie do końca się z tym zgadzam, Lenko, ale cieszę się, że już
mam swoją połówkę.
Lena odruchowo zerknęła na bransoletkę od Tiffanyego.
Prawie w ogóle jej nie zdejmowała. Thomas wygrawerował na
niej napis LOVE FOREVER. I co z tego miała? Thomas
mieszkał w Ameryce, a ona na Słonecznym Wzgórzu.
Nerwowo popijała kawę. Thomas powinien niebawem do niej
przyjechać. To on był jej mężczyzną na całe życie. Szkoda
tylko, że na razie funkcjonowali oddzielnie.
Do środka weszli goście, mała grupka wycieczkowiczów.
Sylvia perfekcyjnie zarządzała gospodą, dzięki czemu interes
kręcił się również poza sezonem.
Wraz z turystami wszedł Markus.
- Zachciało mi się kawy - zawołał i przywitał się z obiema
paniami. - Dobrze, że cię spotkałem. Zapraszam ciebie i twoją
szwagierkę jutro do Portofino. Bądźcie gotowe na
dziewiętnastą. Zaprosiłem też Sylvię i Martina. OK?
- Sylvia właśnie mi o tym powiedziała.
- Wspaniale. Twoja szwagierka przyjdzie, prawda?
- Jasne. Ale Markus, mówiłam ci, że Doris niedawno się z
kimś rozstała. Zakończyła burzliwy związek. Nie bądź
natarczywy i nie nastawiaj się na
nic wielkiego tylko dlatego, że ona odpowiada twojemu
ideałowi kobiety.
Przerysowanie przyłożył prawą dłoń do serca.
- Obiecuję.
Lena i Doris godzinami stroiły się na wieczór w Portofino.
Ostatecznie Lena włożyła spódniczkę w drobniutką
biało-czarną kratkę, gustowny czarny T-shirt i krótką wełnianą
kurtkę. Roz-, puściła też włosy.
Natomiast Doris pożyczyła od niej gustowną spódniczkę do
kolan, prezentując swoje zgrabne nogi, do tego założyła
szykowny sweterek i modną w tym sezonie kurteczkę.
Roześmiane dotarły do nowego osiedla w Fahrenbach, gdzie
stosunkowo niedawno wprowadziło się kilku lokatorów.
Zachwycone przekroczyły próg restauracji. Piękny wystrój.
Markus już na nie czekał. Rozpromieniał, kiedy ujrzał śliczną
twarz Doris. Wreszcie mógł ją poznać osobiście. Oczywiście
zajął jej miejsce obok siebie.
Lena rozejrzała się po restauracji. Przepychem wpasowałaby
się w klimat Bad Helmbach.
Ale w tym prostym, spokojnym Fahrenbach? Nie, ten lokal
nie pasował do tutejszej idyllicznej atmosfery.
Obok nich znajdowały się trzy stoliki, przy których siedzieli
sami obcy ludzie. Lena nie dostrzegła nikogo z mieszkańców
Fahrenbach.
Weszli Sylvia i Martin. Jak zwykle tryskali energią. Martin
pomógł żonie zdjąć kurtkę i odsunął jej krzesło. Sylvia miała
na sobie piękną sukienkę ze streczu. Podkreśliła nią swoje
krągłe kształty.
- Słuchajcie, Francja elegancja. Granitowe podłogi, mnóstwo
kryształów... Taki pałac w naszym skromnym Fahrenbach?
Wyobraźcie sobie tutaj miejscowych rolników i mieszkańców
z wioski. Tyle zachodu dla lokatorów trzydziestu nowych
budynków, notabene nie w pełni zamieszkanych? Przesada!
Moim zdaniem ta świątynia niedługo się tu ostanie. Oby
jedzenie było dobre.
Do ich stolika podszedł kelner sprawiający wrażenie
aroganckiego. Podał im karty dań i wbił posępny wzrok w
Sylvię. Prawdopodobnie usłyszał jej mało pochlebną opinię na
temat lokalu.
Bez wątpienia wystrój restauracji przewyższał okoliczne
standardy. Tyle że nie pasował do Fahrenbach. I to był
problem.
Wybór dań był rzeczywiście obszerny. Sylvia, która
doskonale się na tym znała, zastanawiała się, czy przy tej ilości
wszystkie składniki są świeże.
Ach, nieważne. Nie postrzegała tej restauracji w kategoriach
konkurencji. U niej serwowano zupełnie inne potrawy.
Mieszkańcy Fahrenbach w nich się lubowali. Dlatego raczej
nie przerzucą się na nowoczesne jedzenie.
Grupka przyjaciół szybko dokonała wyboru i wdała się w
ożywioną dyskusję.
Na jedzenie nie ma co narzekać Było całkiem smaczne. Wina
też niczego sobie.
Podano im deser - zabaglione dla Leny i Doris, panna cotta z
musem malinowym dla SyWii, tiramisu dla Martina i sałatka
owocowa dla Markusa.
Zapadła chwilowa cisza. Otworzyły się główne drzwi. Do
środka ostentacyjnym krokiem wszedł gburowaty pan Koller z
odpicowaną rudowłosą towarzyszką.
Zdumiał się i kiwnął w stronę ich stolika. Próbował chyba
nadrobić swoje niefortunne zachowanie, kiedy Sylvia i Lena
chciały go powitać chlebem i solą jak dwie niedorozwinięte
wieśniaczki. Ponadto łudził się, że Lena wydzierżawi mu
tereny łowieckie i kawałek przystani dla jego jachtu. Ludzie
pokroju Kollera nie dają za wygraną. Wydaje im się, że za
pieniądze kupią wszystko.
Wyglądało na to, że Koller był znany w tych kręgach.
Gospodarz, korpulentny Włoch z wyżelowanymi włosami,
obsługiwał go w podskokach. Gdy Koller szepnął mu coś do
ucha, spojrzał na Lenę, pokiwał głową, doszedł do jej stolika i
jak na zawołanie wyszczerzył zęby.
- Mam nadzieję, że państwu smakowało? - podlizywał się,
mimo że wciąż jedli deser. - Czy mógłbym zaserwować
państwu na koszt firmy butelkę grappy?
Zmierzył wszystkich pogardliwym wzrokiem. Sylvia zabrała
głos.
- Chętnie. Chociaż ja prosiłabym napój bezalkoholowy.
Jestem w ciąży... Pozwoli pan, że się przedstawimy? -
odezwała się słodkim głosikiem. - Jesteśmy rdzennymi
mieszkańcami. Tu jest Lena Fahrenbach, do niej należą liczne
ziemie, posiadłość Słoneczne Wzgórze oraz jezioro. Markus
Herzog, właściciel tartaku. Ja jestem Sylvia Gruber,
właścicielka gospody Pod Lipą. To jest mój mąż, miejscowy
weterynarz, a ta urocza dama - wskazała na Doris, - jest
szwagierką pani Fahrenbach, posiadaczką zamku Château
Dorleac we Francji.
Mężczyźnie opadła szczęka.
- To dla mnie ogromny zaszczyt, że odwiedziliście państwo
moją restaurację. Proszę polecać mnie wśród znajomych.
Oddalił się w pląsach.
- Wybacz, Doris, że wypaliłam z grubej rury, ale niech ci z
nowego osiedla zobaczą, kto w naszej wiosce jest
najważniejszy.
Martin objął żonę.
- Kochana, co z tobą? Zwykle taka nie jesteś.
- Bo zwykle nie spotykam takich typków jak Koller. Sam
widziałeś, że gospodarz podszedł do naszego stolika dopiero
wtedy, gdy dowiedział się, że Lena jest kimś ważnym. Nie
mogłam się powstrzymać, żeby mu nie powiedzieć, że i my od
nich nie odstajemy.
- Dobrze zrobiłaś, Sylvia - wtórował jej Markus.
- Przykre, że dożyliśmy czasów, gdzie trzeba się przechwalać
swoim majątkiem albo pozycją społeczną, żeby zostać
zaakceptowanym. Człowiek jako istota się nie liczy? Uważam,
że byłoby grzeczniej, gdyby nowi mieszkańcy przedstawili się
nam uprzejmie, a nie bezczelnie przeganiali. Przecież to
komedia. Teraz ni z gruszki, ni z pietruszki podadzą nam
grappę... Za darmochę...
Najchętniej chlapnęłabym tą grappą gospodarzowi w twarz.
- Nie musisz tego robić, kochanie - zachichotał Martin. - Poza
tym ty grappy nie dostaniesz. Zmieńmy temat. Jeszcze tylko
jedna uwaga. Nam się nie spodobały zachodzące tu zmiany.
Według nas są niepotrzebne. Niby rzecz gustu, ale wkurza
mnie, że nowi obywatele Fahrenbach wychodzą z założenia, że
mogą się wywyższać, ponieważ wybudowali sobie piękne,
okazałe domy i mają w garażach wypasione auta. Może z
czasem się jakoś z nimi dogadamy.
- Ach, mężulku, ty zawsze szukasz kompromisu i próbujesz
zażegnywać spory.
- Wolę to niż dolewanie oliwy do ognia. A teraz, kotku,
chciałbym skosztować twojego deseru. -Dorwał się do talerza
Sylvii. - Hm, pyszne. Chyba dokonałem złego wyboru, chociaż
tiramisu też jest wyborne.
Doris i Markus zajęli się sobą. Wdali się w ożywioną
pogawędkę.
Sylvia puściła Lenie oczko i wskazała ruchem głowy na parę
gruchających gołąbeczków.
Zaraz po kolacji w Portofino Lena położyła się do łóżka.
Wieczór przebiegł w sielankowym nastroju. Jedzenie im
smakowało, ubawili się i miło spędzili ze sobą czas.
Markus pojechał jeszcze z Doris do jakiegoś baru w Bad
Helmbach. A Lena słodko zasnęła.
Ze snu wyrwało ją brzęczenie telefonu.
Przestraszyła się. Odruchowo zapaliła lampkę nocną i
zerknęła na zegarek. i Dziesięć minut po północy. Thomas?
Nikt inny o tej porze nie dzwonił. Stało się coś?
Z przerażeniem zawołała „halo".
To był jej brat Jórg.
On dawno nie dawał o sobie znaku życia. Nigdy nie dobijał
się do niej o tak późnej porze.
- Na miłość boską, Jórg, co się dzieje?
- Równie dobrze ja mógłbym zadać to pytanie.
Lena oniemiała. Co on bredził?
- Proszę?
- Rozmawiałem z Grit. Doniosła rai, że przyjęłaś do siebie
Doris.
- Tak, i co z tego?
- Uważasz, że to w porządku?
- A niby dlaczego nie?
- Mam ci przypomnieć, że Doris i ja się rozwodzimy... ? No
chyba że... ona chce do mnie wrócić?
- Jórg, wiesz, która jest godzina? Dzwonisz do mnie po
północy, żeby pogadać o Doris?
- Ciesz się, że w ogóle do ciebie dzwonię. Zuchwale zbratałaś
się z meją eks-małżonką. Zwariowałaś? Grit też jest zdania,
że...
Lena mu przerwała.
- Grit niech się zajmie sobą i własnymi sprawami. Wierz mi
na słowo, że ma czym. Poza tym ja nie spiskuję z Doris
przeciwko tobie. Lubię ją i tyle. Twój rozwód z nią nie ma nic
do tego. Powinieneś darzyć ją szacunkiem. Ułatwiła wam
wasze rozstanie. Zrezygnowała ze wszystkiego, co jej prawnie
przysługiwało... Ogarnij się. Wsparłbyś ją finansowo, a nie
zrzędzisz jak stara baba. Nie wiedzie się jej zbytnio. Dlatego
jest u mnie.
- Ojej, szczęście się od niej odwróciło? Ma za swoje.
Lena wyczuła jego sarkazm.
- Gdybyś poświęcał jej więcej uwagi, nie odeszłaby od ciebie.
Nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku. Znasz to
powiedzonko? Nigdy nie wiesz, jaki los cię czeka. Z Catherine
też może być różnie. Teraz pijecie sobie z dzióbków. A co
przyniesie jutro? Z Doris byłeś żonaty przez wiele lat i przez
jakiś czas było wam dobrze ze sobą. Dlatego nie obrzucaj jej
błotem. I gwoli wyjaśnienia, nie, ona nie chce do ciebie wrócić.
-Ufff.
- Wspomożesz ją?
- Naturalnie, że nie. Zrezygnowała ze swojej części majątku.
Ani mi się śni dobrowolnie dzielić się z nią moim dobytkiem.
- No tak, za te pieniądze możesz zorganizować kilka festiwali
lub wyremontować Chateau. Zaspokojenie twojego chorego
ego przysłoniło ci prawdziwe cele życiowe. Nie baczysz na nic
i nikogo, nawet na człowieka, którego kiedyś kochałeś. Wiesz
co, Jórg, udław się tymi pieniędzmi. Żałuję, że cię zapytałam.
Jesteś taki sam jak Grit i Frieder, a ja, głupia, wmawiałam
sobie, że jest inaczej. Pomogę
Doris, o ile mi na to pozwoli. Ona jest wartościowym
człowiekiem... Idę spać. Cześć.
Po co tak naprawdę dzwonił? Żeby zabronić jej kontaktu z
Doris? Lena zgasiła światło i padła na poduszki. Próbowała
znowu zasnąć. Nadaremnie. Bezczelny gnojek. Co on sobie
wyobraża?
Słyszała, jak około drugiej Doris schodziła po schodach.
Najchętniej wstałaby i pogadałaby z nią trochę, ale ostatecznie
została w swoim pokoju. Była zła na siebie, że poprosiła Jórga
o pomoc dla Doris.
W końcu zasnęła. Przyśnił jej się koszmar. Była w Chateau i
chciała ukraść z szuflady plik banknotów. Jorg przyłapał ją na
gorącym uczynku i podpalił pieniądze. Potem przytknął jej
płonącą pochodnię do twarzy. Przeszył ją piekący ból i
obudziła się z krzykiem.
Doris omal nie wyważyła drzwi, wparowując do jej pokoju.
- Lena, co jest grane?
Lena uniosła się. Drżącymi palcami włączyła światło.
- Przepraszam. Miałam zły sen.
- Wszystko w porządku? - spytała Doris.
- Przeraźliwie wrzeszczałaś. Jakby cię ktoś obdzierał ze skóry
Lena dotknęła swojej twarzy, głównie policzków. Były
gładkie i chłodne.
- Nie pamiętam...
Doris złapała głęboki oddech.
- Na szczęście to tylko sen. W rzeczywistości jesteś cała i
zdrowa. Zrobić coś dla ciebie? Zostać z tobą?
Lena potrząsnęła głową.
- Nie, dziękuję, Doris. Już wszystko w porządku.
Z wyrazu twarzy szwagierki wyczytała, że chciała
porozmawiać o Markusie. Ale Lena nie miała teraz siły.
Potrzebowała spokoju i snu.
Doris zwlekała minutkę.
- Dziękuję - powiedziała Lena. - Połóż się z powrotem do
łóżka. Przepraszam, że cię obudziłam.
- Jeszcze nie spałam.
Lena nie skomentowała tych słów. Wyłączyła światło.
- Dobranoc, Doris.
- Dobranoc, Leno. W razie czego krzycz.
Lena analizowała swój sen. Był bardzo realistyczny. Jórg
szybciej wydałby pieniądze na swoje durne projekty, niż
oddałby je na szczytny ceł.
Dlaczego przyłożył jej do twarzy płonącą pochodnię? Ze
swojego rodzeństwa z nim najlepiej się dogadywała. Zawsze
spieszyła mu z pomocą.
Wyżywał się na niej, bo była silniejsza? Nie, raczej nie.
Zmuszała się do zaśnięcia. Miała przed sobą napięty dzień.
Rozpoczynała nową akcję promocyjną. W gazetach znalazła
rubrykę, w której ogłaszali się ludzie chcący pozyskać
partnerów dystrybucyjnych.
Zanim zamknęła oczy, pomyślała o Thomasie. Cudownie by
było, gdyby w Portofino siedział u jej boku.
- Tom, kocham cię, kocham cię, kocham cię - mamrotała
niczym mantrę, aż zasnęła.
Schodząc na dół, Lena dostrzegła kopertę leżącą na podłodze
pod drzwiami. Ktoś wrzucił ją przez szparę na listy. Pochyliła
się nad nią. Na wierzchu nie widniał żaden adres. Lena
przekręciła kopertę. Dlaczego nic na niej nie było?
Otworzyła ją.
Kiedy rozpoznała pismo, ugięły się jej kolana. Usiadła.
Linus do niej napisał.
Czyżby sam podrzucił jej ten list? Nie, Linus by zadzwonił.
Serce waliło jej jak młotem. Westchnęła i zaczęła czytać.
Kochana ciociu Leno!
Telefonowanie do Ciebie jest dla mnie zbyt ryzykowne. Ktoś
mógłby założyć Ci podsłuch. Miewam
się dobrze. Nic mi nie dolega. Jakoś sobie radzę. Wiem, że
moja ucieczka była właściwym rozwiązaniem. Chciałbym robić
to, co ja uważam za słuszne, a nie to, czego tamta dwójka ode
mnie oczekuje. Marzę, żeby zostać zawodowym golfistę.
Znalazłem ludzi, którzy mnie wesprę w tym dążeniu. Ulokują
mnie w bezpiecznym miejscu. Gdyby moi tak zwani rodzice
przypadkiem o mnie zapytali, przekaż im proszę, że u mnie OK.
Kiedy osiągnę pełnoletność i nikt nie będzie mi mógł niczego
narzucić, przyjadę do Ciebie.
Ty jako jedyna mnie rozumiesz. Okazujesz mi uczucia.
Bardzo Cię kocham. Brakuje mi Ciebie. Zabrałem ze sobą
Twoją płytę CD. Często jej słucham i wtedy Cię wspominam.
Twój Linus.
PS Nie martw się o mnie.
Po co najmniej pięciokrotnym przeczytaniu listu Lena
bezwładnie upuściła kartkę.
Zerknęła na zegarek. Było prawie wpół do ósmej. Frieder
powinien być w domu, o ile nie nocował u swojej kochanki.
Lena nie do końca mu wierzyła, że wyrzekł się s woj ego syna.
Był jego jedynym dzieckiem. Nawet wyrodny ojciec cieszyłby
się,
gdyby dotarły do niego wieści, że jego syn żyje i ma się
dobrze. Wcześniej obiecała Linusowi, że nie piśnie jego
rodzicom ani słówka o jego telefonie. Teraz jednak chłopiec
dał jej przyzwolenie na skontaktowanie się z Friederem i
Moną. Wykręciła numer do Friedera.
- Frieder, wybacz, że nękam cię o tak wczesnej godzinie, ale
mam dla ciebie wspaniałe wiadomości. Linus żyje i czuje się
dobrze.
-Skąd wiesz?
- Napisał do mnie... Przed chwilą przeczytałam jego list. Od
razu zadzwoniłam do ciebie.
- Dzięki - padła jego odpowiedź. - Ale nie musiałaś mnie z
tego powodu budzić.
Rozłączył się.
Lena ze zdumieniem wpatrywała się w słuchawkę telefonu.
Tylko tyle? Nie powiedział nic więcej? Zagotowała się.
Frieder miał podły charakter. Ciężko z nim wytrzymać.
Złożyła list na pół i wsadziła go do kieszeni spodni. Wstała.
Musiała się napić kawy. Wolałaby wódkę, ale za wcześnie na
takie trunki.
Frieder nie szanował ludzi. Gardził nimi. Tępy arogant... I
mogłaby tak wyliczać jego wady
w nieskończoność. Że też on musiał być jej najstarszym
bratem. Do kuchni weszła Doris.
- Och, nie śpisz już - powiedziała. - Potrzebuję dawki kofeiny,
żeby się orzeźwić. Ale wczoraj się nagadałam z Markusem.
Wybieramy się do kina.
Przyniosła sobie kubek na kawę, napełniła go do pełna,
dodała śmietanki, cukru i usiadła przy starym drewnianym
stole.
- Lena, czy ja jestem normalna?
- Dlaczego pytasz? Doris wzięła łyka kawy.
- Hm... Cudowna! Odstawiła kubek.
- No bo popatrz, żyję w z moim mężem w separacji, niedługo
się z nim rozwiodę, rozeszłam się z kochankiem, a już plączę
się z kolejnym facetem. Może ja jestem zbyt beztroska?
Lena wybuchła śmiechem.
- Tak bym tego nie nazwała... Nie zawracaj sobie tym głowy,
kobito. Dobrze, że Markus wprawia cię w dobry humor,
odrywa cię od smutków.
- Oj tak. Jest bardzo miły i wyrozumiały - zachwalała go
Doris.
Pewnie nawet ślepy by zauważył, że Doris została trafiona
strzałą Amora. Wszystko potoczyło się
w zawrotnym tempie. Cóż, uczucia nie liczą czasu. Albo się
pojawiają, albo nie.
- Zjemy śniadanie? - spytała Lena.
Doris pokiwała głową. Podniosła się z krzesła i nakryła do
stołu.
Kiedy Lena doszła do destylarni, Daniel już na nią czekał.
Postawił na jej stole butelkę.
- Tak wygląda Ogień.
Lena ubiegała się o prawo do dystrybucji tej wódki. Teraz
przysłali jej próbki.
- Hm, pomysłowy kształt butelki. Czarna etykietka z
czerwono-żółtymi promieniami też jest niezłym chwytem
marketingowym.
Popatrzyła na Daniela.
- Co o tym sądzisz?
- Nie chodzi o samo opakowanie, lecz o jego zawartość.
- Próbujemy?
- Jasne.
- O tej porze? Zaraz będziesz musiał mnie ułożyć gdzieś w
rogu.
Daniel otworzył butelkę, wyjął z regału dwa kieliszki i nalał
wódki.
Wychylił kieliszek.
- O niebiosa, ale piecze! Nieźle daje kopa! - krzyknął.
-Niesmaczna?
Daniel jeszcze raz przechylił kieliszek.
- Nie, w porządku... Jak to wódka, musi być
wysokoprocentowa.
Lena wzięła swój kieliszek i złapała małego łyczka.
- Nie jestem fanką wódki, ale ta jest całkiem dobra.
- W barach wódka jest teraz modna. Na jej bazie przyrządza
się wiele drinków i koktajli. Wprowadzenie Ognia na rynek
kosztowałoby sporo czasu i pieniędzy.
- Uważasz, że warto się zaangażować w ten projekt?
- Oczywiście. Kto lepiej rozsławi ten trunek w Niemczech niż
ty, wybitna specjalistka w dziedzinie reklamy?
- Dzięki za komplement. Wchodzę w ten interes, a jeśli...
Rozległ się dźwięk telefonu. Wyświetlił się jej numer
domowy. Czyżby Doris chciała o coś zapytać? Odebrała.
- Lena, jest tutaj nadkomisarz Oberländer i chce z tobą pilnie
porozmawiać.
Lena doskonale go pamiętała. Prowadził śledztwo w sprawie
morderstwa Ariane Zumbrink. Znów popełniono jakieś
morderstwo? Oby nie! Miała dość przesłuchań.
- Już idę do domu - powiedziała Lena i rozłączyła się. -
Daniel, zaraz wracam.
Doris wprowadziła nadkomisarza do salonu i dyskretnie się
wycofała.
- Pana obecność nie zwiastuje niczego dobrego, prawda? -
zagadnęła go Lena. - Czyżby kogoś zamordowano?
- Nie, proszę się uspokoić. Przyszedłem do pani w zastępstwie
mojego kolegi, ponieważ już się znamy. Prawnicy pani brata,
Friedera
Fahrenbachs
ze
względu
na
czyhające
niebezpieczeństwo, zobowiązali nas, żebyśmy niezwłocznie
działali. Pomimo sądowego zakazu rzekomo utrzymuje pani
kontakt z niepełnoletnim Linusem Fahrenbach. Ba. Podobno
gdzieś go pani ukrywa po tym, jak zachęciła go pani do
ucieczki z internatu.
Lena nie dowierzała własnym uszom. Zdenerwowała się.
Powstrzymała się od łez i złości.
- Pani Fahrenbach, czy te zarzuty wobec pani są uzasadnione?
Zaledwie parę godzin temu poinformowała o wszystkim
Friedera.
Szybko zareagował. Mścił się na niej?
Do czego jeszcze się posunie, żeby ją poniżyć, ośmieszyć i
zranić?
Nasłał na nią urząd skarbowy, zlecił wykonanie pomiarów na
jej działkach, a teraz ten cyrk z Linusem. Zamiast się cieszyć,
że jego synowi nie dzieje się krzywda, być jej wdzięcznym, że
podzieliła się z nim tą informacją, nasłał na nią policję.
- Pani Fahrenbach. Lena ocknęła się.
Sięgnęła do kieszeni w spodniach i wyciągnęła z niej list od
swojego bratanka.
- Nic nie zrobiłam. Dostosowałam się do żądań mojego brata i
jego prawników. Linus się ze mną skontaktował, a nie ja z nim.
Nie wiem nic więcej poza tym, co jest napisane w liście.
Nadkomisarz przeczytał uważnie list i spojrzał na Lenę.
- Dlaczego pani brat tak bardzo pani nienawidzi?
- On mnie nie nienawidzi. Pogrywa sobie ze mną, żeby
zaznaczyć swoją wyższość. Znęca się
nade mną, bo chce, żebym odstąpiła mu działki
n
ad jeziorem.
- Nie rozumiem... Lena machnęła ręką.
- Ja też nie. Ach, długa historia.
- Zatem podsumujmy. Poza tym listem nie ma pani kontaktu
ze swoim bratankiem i nie wie pani, gdzie on aktualnie
przebywa. I nie kazała mu pani uciekać z internatu.
-Tak jest. Nadkomisarz wstał.
- Muszę zarekwirować ten list, ale odzyska go pani. Także bez
obaw. Potrzebuję jego kopię do protokołu... Przyjedzie pani
dziś na komisariat, żeby go podpisać?
- Tak... panie komisarzu. I co dalej?
- Nic. Uzupełnię stos dokumentów i tyle. -1 nie dostanę
reprymendy?
- Za co? Przecież nic pani nie zrobiła. Powinna się pani
przeciwstawić bratu. Na pani miejscu rozmówiłbym się z nim.
- Z Friederem trudno jest znaleźć wspólny język.
- Do zobaczenia, pani Fahrenbach. Ukłonił się i wyszedł.
Lena stała jak wryta.
Frieder chyba czerpał radość z tego, że rzucał jej kłody pod
nogi.
Przecież nie odstąpi mu swojej części majątku. Jemu ojciec
więcej zapisał. Poza tym w imię czego? Za to, że po przejęciu
kierownictwa nad hurtownią win Fahrenbach wyrzucił ją na
bruk, pozbył się jak insekta?
Testament, a właściwie jego zapis, wywołał nie lada
zamieszanie w jej rodzinie. Sprawił, że się rozpadła.
Frieder wdał się w romans, Mona trwoniła pieniądze,
hurtownia nie prosperowała jak dawniej....
Grit poprzewracało się w głowie. Ze skromnej gospodyni
domowej przeistoczyła się w wypacykowaną lalunię.
Zadurzyła się w Robertino, włoskim kelnerzynie. Dla niego
zaniedbała męża i dzieci.
Jórg i Doris się rozstali. On niemal nie doprowadził do
bankructwa swoich świetnie zapowiadających się winnic.
Zachciało mu się organizowania muzycznych eventów, mimo
że nie miał o tym pojęcia.
Nie!
Lena nie chciała zagłębiać się we wspomnienia. Powinna
wrócić do destylarni, żeby popracować nad nowym produktem.
Wychodząc z salonu, natknęła się na Doris. Szwagierka
spostrzegła, że płakała.
- Coś złego?
- Nie, muszę dziś podpisać moje zeznania. Możesz mi
potowarzyszyć w drodze na komisariat, jeśli chcesz. Skoczymy
potem na kawusię i pobuszujemy po sklepach.
- Super... Ale Lena, naprawdę nic...
-Nie.
- OK, lecę do destylarni.
- A ja do Nicoli. Przygotowujemy razem obiad.
- Fajnie.
Nastał słoneczny, względnie ciepły dzień, lecz w sercu Leny
panował środek srogiej zimy. Nawet świadomość, że Linus jest
cały i zdrowy, nie ukoiła jej nerwów.
Kolejne dni przebiegały bez jakichkolwiek zawirowan. Lena
życzyłaby sobie, żeby tak pozostało.
Doris większość czasu spędzała z Markusem. Znaleźli
wspólny język, co niezmiernie cieszyło Lenę. Niczego nie
prognozowała i nie bawiła się we wróżbitkę, jednak wszystko
wskazywało na to, że Markus zaraził jej szwagierkę miłością
do wiejskiej sielanki.
Gdyby jeszcze udało się doprowadzić do spotkania Nicoli i
Yvonne, Lena byłaby w siódmym niebie.
A gdyby przyjechał Thomas... Hm, o tym marzyła
najbardziej.
Sylvia i Martin promienieli ze szczęścia, Doris i Markus
spędzali ze sobą mnóstwo czasu, a ona doczepiała się do nich
jak przyzwoitka. Ach, co za paradoks, bo przecież ona i
Thomas pierwsi przyrzekali sobie dozgonną miłość. Gdyby nie
intrygi jej matki...
Rozbolała ją głowa. Dlaczego on zwleka z przeprowadzką do
Niemiec? Dlaczego nie podaje konkretnej daty?
Gdy Lena otworzyła leżące na jej biurku dokumenty,
zadzwonił telefon.
W słuchawce usłyszała głos Holgera, swojego szwagra.
Przywitał się z nią i bez owijania w bawełnę wyjawił powód,
dla którego do niej dzwonił. Otóż u Merit tuż po narodzinach
zdiagnozowano wadę serca. Oczywiście skorygowano ją już
pierwszego dnia życia, ale teraz powinna przejść ostatnie ruty-
nowe badania.
- Lena, no i mam problem - powiedział Holger. - Chciałem
przywieźć Merit do Niemiec, tyle że ze względów
zawodowych nie mogę opuścić Kanady. Niestety, nie mam
możliwości przesunięcia terminu wizyty w klinice
kardiologicznej. Tam wyznacza się je z pięciomiesięcznym
wyprzedzeniem.
- I ja miałabym polecieć po Merit?
- Nie, nie ma takiej konieczności. Wykupiliśmy bilety na
bezpośredni samolot. Jako dziecko może podróżować pod
opieką załogi. Chciałbym cię tylko bardzo prosić, żebyś
odebrała ją z lotniska w Niemczech.
- Żaden problem. Kiedy przylatuje?
- W następną środę. Badania są w piątek, potem
przenocowałaby u ciebie kilka dni i w następnym tygodniu
wsadziłabyś ją w samolot powrotny... Lub też Nicola
przyleciałaby z nią do nas, do Kanady. Zrobiłaby sobie dwu-
lub trzytygodniowe wakacje. Tyle razy ją zapraszałem.
Sprawiłaby dzieciakom ogromną radość. Przekabacisz ją?
- Jasne, chyba nie trzeba jej będzie długo namawiać. Poza tym
spadnie jej kamień z serca, że Merit nie będzie podróżowała
sama.
- Fantastycznie. Dzięki, Lena. A co u ciebie? Opowiedziała
mu jedynie o tych pozytywnych
aspektach. Swoje problemy zwykle rozwiązywała sama.
Lena obiecała Holgerowi, że pogada z Nicolą i zawiadomi go
o ich ustaleniach.
Ależ Nicola się zdziwi.
Lena poszła do niej od razu.
Nicola siedziała przy maglu ze stertą bielizny do prasowania.
- Dlaczego ty w dalszym ciągu tym się zajmujesz? - zawołała
Lena.
Przecież prasowanie mogła zlecić pokojówkom zatrudnionym
w apartamentach.
- Bo lubię. Odprężam się przy takich domowych
czynnościach. Wtedy mam czas na przemyślenia.
- Skoro tak twierdzisz. Mam dla ciebie niespodziankę.
Nicola wyciągnęła z magla poduszkę, złożyła ją na pół i
odłożyła na kupkę.
- No, no, jestem ciekawa. :
- Merit przylatuje do Niemiec.
Nicola przytrzymała się stołu. Z wrażenia ugięły się pod nią
nogi. -Kiedy?
Lena powiedziała jej o zaproszeniu Holgera i zanim Nicola
zdołała z siebie cokolwiek wydusić, dodała:
- Zapewniłam Holgera, że odwieziesz małą do Kanady. Mała
przyleci do Niemiec sama, bez ojca. Oczywiście stewardesy
będą miały na nią oko, ale one nie poświęcą jej zbyt dużo
czasu. Przyniosą jej kredki, karton, coś do jedzenia i picia, i
tyle. A rodzina to rodzina.
Lena świetnie rozegrała tę partyjkę. Wiedziała, jak trafić w
czuły punkt Nicoli.
- Polecę z nią - odparła bez zastanowienia Nicola.
Lena odetchnęła z ulgą.
- I zostaniesz tam trochę?
- Tak, skoro już tam polecę, rozejrzę się po okolicy, zobaczę,
jak się żyje maluchom... Och, muszę sprawdzić, czy mój
paszport jest aktualny.
Prześlizgnęła się obok Leny.
- Dokąd idziesz, Nicola?
- Do Aleksa. Powiem mu, że przez jakiś czas będzie musiał
sobie radzić beze mnie - odparła żartobliwie Nicola.
Lena poszła za nią. ,
- Oddzwonię do Holgera. Dam mu znać, że wszystko
załatwione.
- Przekaż mu, żeby odpowiednio poinstruował stewardesę,
jak ma się opiekować Merit. Boże ty mój, taka mała istotka
będzie sama lecieć nad oceanem.
- Nie panikuj. Nic jej nie będzie. W drodze powrotnej będzie
pod twoją Ocieką.
-Dzięki Bogu.
Lena z uśmiechem na twarzy przyglądała się, jak Nicola
biegnie przez podwórze i woła męża.
- Aleks, Aleks, gdzie jesteś? Muszę powiedzieć ci coś
ważnego!
Lena poszła do biura. Zastanawiała się, kiedy Grit mogłaby
się ewentualnie zobaczyć ze swoją
córką i przede wszystkim gdzie. Na Słonecznym Wzgórzu?
Tak byłoby chyba najlepiej.
Zapyta Holgera, co on o tym sądzi.
Zdumiewał ją fakt, że nie poprosił swojej żony, żeby
zaprowadziła Merit do kliniki kardiologicznej, tylko zwrócił
się z tym do niej.
Nie ufał Grit? A, nieważne. Cieszyła się, że Merit spędzi u
niej kilka dni.
Niespodziewanie podbiegł do niej Hektor. Pogłaskała go.
- Pora jedzenia, co, mój włóczykiju? Masz szczęście, bo
jestem w świetnym humorze. Zaraz rzucę ci twoje smakołyki.
Hektor zaszczekał radośnie.
W tym momencie dotarło do Leny, że Hektor był sam. Gdzie
podziała się Lady? Przecież te psiaki nie odstępowały siebie na
krok.
- Lady - zawołała. - Lady, moja najsłodsza, gdzie jesteś?
Cisza.
- Lady, mam dla ciebie smakołyki. Znów nic.
- Hektor, gdzie zgubiłeś Lady?
Może była u Daniela? Albo u Dunkelów? Lena zaczęła jej
szukać.
W domu u Nicoli jej nie znalazła, w remizie też nie.
- Prawdopodobnie łazi z Hektorem po zaoranych polach.
Ganiają za rozwianymi przez wiatr liśćmi - powiedział Aleks.
- Hektor jest w posiadłości. Zaczynam się niepokoić. Psy
zazwyczaj biegają razem.
- Hm, rzeczywiście dziwne. Poszukam jej. A u Aleksa
sprawdzałaś?
- Nie, jeszcze nie.
- Więc ja to zrobię. Ty zajrzyj do stajni. Czasami psiaki tam
się kryją.
- Przy okazji nakarmię Bondiego jabłkami i marchewkami.
Ledwie przekroczyła próg stajni, Bondi zarżał radośnie i
stanął przy drzwiach swojego boksu.
Lena szybko się zorientowała, że Lady nie było w środku.
Wzięła ze spiżarki jabłko i dwie marchewki, po czym
otworzyła boks. Pogładziła konia po grzywie i ostrożnie
poczęstowała jego ulubionymi smakołykami.
Uwielbiała mu się przyglądać. I pomyśleć, że gdyby nie
Martin, ten piękny koń trafiłby pod rzeźnicki nóż.
Przytuliła się do jego łba.
- Bondi, Bondi, przy tobie jestem szczęśliwa -szepnęła. -
Dzisiaj popołudniu wypuścimy cię na wybieg. Pohasasz sobie
na dworze. A jutro wczesnym rankiem wyruszymy na małą
przejażdżkę. Teraz idę szukać Lady.
Wyszła ze stajni. Na zewnątrz napotkała trzech
współmieszkańców. Także Daniel nie wiedział, gdzie się
podziała suczka.
- Nicola zostanie na Słonecznym Wzgórzu, a my
przeczeszemy okolice. Ty idź do biura - powiedział Aleks. -
Znajdziemy Lady. Nigdzie nie uciekła.
- Dobra - stwierdziła Lena. - Dajcie mi od razu znać, jeśli ją
znajdziecie.
- Jasne.
Oby Lady nic się nie stało.
Suczka jakby zapadła się pod ziemię. Zaginął po niej słuch. W
poszukiwania włączyli się niemal wszyscy mieszkańcy wioski.
Martin martwił się o nią. Przecież to on ją wyratował ze studni,
do której ktoś ją wrzucił.
Zniknięcie małej suczki najbardziej przeżywał Hektor.
Prawie nic nie jadł. Skomlał w remizie i łasił się do zaufanych
mu ludzi. Jednak życie toczyło się dalej. Lena podpisała
umowę na dystrybucję wódki Ogień, co wiązało się z
przygotowaniem skutecznej kampanii reklamowej. Musiała
wprowadzić ten produkt na rynek. Nie lada wyzwanie,
zarówno pod względem logistycznym, jak i walki z
konkurencją. Dotychczas rozprowadzała asortyment znany w
niemieckiej branży alkoholowej, czyli alkohole Brodersena,
Horlitza, ajerkoniak, Finnemore Eleven i Malt Whisky.
Zleceniodawca miał wobec niej wysokie wymagania.
Oczekiwał wręcz spektakularnego debiutu na rynku.
Lena przyglądała się uważnie butelce.
Czarno-czerwona etykietka rzucała się w oczy. Hm, i cóż z
tym począć?
Ktoś zapukał do drzwi. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć,
Doris wetknęła głowę przez uchyloną szparę.
- Lena, mogę ci na chwilkę przeszkodzić? - spytała drżącym
głosem.
- Tak... wejdź. Coś się stało? Doris pokiwała głową. Podała
Lenie kopertę.
- Przeczytaj, proszę.
- Chodź, usiądziemy wygodnie w fotelach. Przecież nie
będziesz stała przy biurku.
Usiadły w skórzanych fotelach kupionych kiedyś przez ojca
Leny.
- Czytaj - powtórzyła cicho Doris.
Lena od razu rozpoznała pismo swojego brata Jórga.
Droga Doris!
Dowiedziałem się od Grit, że znalazłaś się w patowej sytuacji
i tymczasowo pomieszkujesz u Leny.
Przykro mi, że rozpadł się Twój nowy związek. Szczerze.
Zachowałaś się wobec mnie fair i dlatego chciałbym Ci
pomóc. Proszę, przyjmij moje wsparcie w postaci załączonego
czeku. Zastanów się na spokojnie nad Twoim dalszym losem. W
tej chwili nie mogę Ci więcej zaoferować. Wiesz, że przez moje
imprezy kulturalne poniosłem dość spore straty finansowe. Je-
śli jednak zajdzie taka potrzeba, mogę miesięcznie zasilać
Twoje konto drobnymi sumami. Spakowałem już Twoje rzeczy i
wysłałem je pocztą. Niedługo dostarczą Ci je na Słoneczne
Wzgórze. Przesyłam Ci także Twoją biżuterię. Jeżeli nie chcesz
jej nosić, po prostują sprzedaj.
Doris, naprawdę nie wiem, dlaczego nasze drogi się rozeszły.
Przecież tworzyliśmy zgrany tandem. W każdym razie życzę Ci
wszystkiego najlepszego. Może kiedyś się jeszcze spotkamy i
porozmawiamy ze sobą jak przyjaciele. Kto wie.
Zgłoś się do mnie, jeśli będziesz potrzebowała pomocy.
Pozdrawiam
Jórg
Lena czytała list ze łzami w oczach. - Lena, dlaczego
płaczesz?
- Z radości. Jednak Jórg nie jest taki jak pozostała dwójka
mojego rodzeństwa. Popełnia błędy, bo żadne z nas nie jest
nieomylne, ale ma serce... Ile ci przesłał?
- Dwadzieścia tysięcy euro - odparła Doris. - Pewnie
nadwyrężył swój budżet. Przecież w Chateau im się nie
przelewa. Sama nie wiem, czy powinnam przyjąć te
pieniądze... No, ale mieszkam u ciebie i wypadałoby, żebym
dokładała się do rachunków i w ogóle...
- Wystarczy, że mi pomagasz. Doris zaśmiała się.
- Gdybyście mi płacili za tę moją rzekomą pomoc, nie stać by
mnie było na kromkę chleba.
Zrobiła poważną minę.
- Lenko, ten zastrzyk gotówki poratuje mnie w mojej
beznadziejnej sytuacji, chociaż chyba nie pieniądze cię tak
wzruszyły, prawda? Rozczuliłaś się, bo Jórg pokazał swoje
wrażliwe oblicze. Mnie też zaskoczył. Ludzie najczęściej
rozstają się w kłótni, obwiniają się nawzajem... Człowiek
zatraca swój obiektywizm i obraca to, co było pozytywne, w
coś negatywnego. Widzi tylko złe strony. Ten list niejako
oczyścił moją duszę. Rozgrzeszyłam dzięki niemu własne ja,
bo okazało się, że poślubiłam
mężczyznę, który potrafił wspiąć się na wyżyny
wspaniałomyślności, mimo że nie miał takiego obowiązku. W
końcu na piśmie wszystkiego się zrzekłam. Nie musiał mi nic
dawać. A jednak dał, choć go o to nie prosiłam. Nie wyrzucił
moich rzeczy. Przechował je dla mnie. Próżna idiotka ze mnie.
Są mi potrzebne, a uniosłam się honorem i zostawiłam je we
Francji. Miło, że przyśle mi tę drogą biżuterię. Sprezentował
mi ją, kiedy się jeszcze między nami układało. Część
sprzedam, a część zachowam na pamiątkę.
Ach, gdyby Doris wiedziała, że to ona wjechała Jórgowi na
ambicję i poniekąd przymusiła go do szlachetności.
Nieistotne. Liczył się fakt, że on się opamiętał i nie wydał jej
przed Doris.
Doris wstała i przycisnęła list do piersi.
- Nie będę ci dłużej ^przeszkadzać. Musiałam podzielić się z
tobą tymi wieściami.
- Dzięki. Aha, żeby zrealizować czek, musisz mieć konto w
banku.
- Och, nie miałam pojęcia. Gdzie mogę otworzyć konto?
- Obojętne. Wszystkie banki są takie same. Kiedy świeci
słońce, pożyczą ci parasol, a kiedy pada
deszcz, będą ci go żałować. Ja swoje konto założyłam w kasie
oszczędnościowej w Bad Helmbach. Dyrektor tej filii jest
bardzo miły. Idź do niego. On nas zna. Możesz pojechać moim
samochodem.
- Super. Załatwię to od ręki. Nie będę zwlekała -powiedziała.
- W drodze powrotnej wstąpię do Markusa.
- No, no, chłopak się ucieszy. Tylko dobrze zamknij drzwi
wejściowe. Odkąd napadł mnie tamten facet od obrazów
olejnych, dmucham na zimne. Bywam przesadnie ostrożna.
- Nic się nie martw, moja droga. Zarygluję wszystkie drzwi.
- Szkoda, że musimy się tak zabezpieczać. Dawniej ludzie w
ogóle nie zamykali domów i nikt nie porywał się na ich
własność.
- Lena, w porównaniu z innymi miejscami, Słoneczne
Wzgórze oraz Fahrenbach są oazą spokoju. Zmykam. Dzięki
za pożyczenie samochodu. Dziękuję, że mogę u ciebie
pomieszkiwać. Dziękuję, że jesteś moją szwagierką. I dziękuję,
że się tak świetnie rozumiemy.
Doris wybiegła z biura jak na skrzydłach. Lena wykręciła
numer do swojego brata. Jórg odebrał już po pierwszym
sygnale.
- Jórg, jesteś wielki. Dzięki, braciszku - zawołała. - Spryciarz
z ciebie. Doris się nie zorientowała, że maczałam w tym palce.
Inaczej obraziłaby się na nas oboje. Zależy jej, żebyście
rozwiedli się w zgodzie.
- Przemówiłaś mi ostatnio do rozumu, siostrzyczko.
Faktycznie, Doris nigdy niczego mi nie utrudniała, nie stawiała
żądań... Ach, mam sporo wad, ale nie jestem podły i nie czerpię
radości z czyjegoś nieszczęścia.
- Nosisz w sobie pierwiastek dobroci. Nie emanujesz złem czy
niegodziwością. Cieszę się, że chociaż jedno z mojego
rodzeństwa jest inne.
- Cóż, aniołkiem nie jestem i miewam skłonności takie jak
Grit i Frieder. Żadne z nas nie dorasta ci do pięt. Ty wrodziłaś
się w tatę. Zazdroszczę ci charakteru, wiarygodności,
skuteczności oraz wytrwałości w dążeniu do celu. Nasza trójka
upodobniła się do matki, nie tylko wizualnie. Obawiam się, że
odziedziczyliśmy po niej niezbyt chlubny charakterek.
- Tobie chyba skapnęło najmniej negatywnych cech. Masz
przynajmniej serce. Byłabym szczęśliwsza, gdybyś od czasu
do czasu się u mnie zameldował, braciszku.
- Muszę ci powiedzieć, Lena, że często o tobie myślę-
Wspominamy cię z Gathering. Jest tobą zachwycona. Tobie
zawdzięczamy nasz związek. Gdybyście się wtedy
przypadkiem nie spotkały w kawiarence w Bordeaux...
- Widocznie tak musiało być. Zadzwoń czasem do mnie albo
napisz krótki list, obojętne, po prostu dawaj mi jakiś znak
życia. Szczerze mówiąc, przykro mi było, że traktujesz mnie
jak koło ratunkowe. Jak się kręcą interesy w Chateau?
- Znasz Marcela. On jest jak tata. Trzyma rękę na pulsie.
Wkurza mnie momentami. Nie słucha moich uwag.
- Jórg, nie chciałeś mieć nic wspólnego z winnicami -
upomniała go. - Nie możesz oczekiwać, że weźmie na siebie
całą odpowiedzialność, a ty będziesz zgrywał szefa. Ten
system już raz się nie sprawdził. Pamiętasz? Drugi raz Marcel
nie da się przekabacić. Spakuje walizki i odejdzie, a trudno
będzie znaleźć takiego lojalnego pracownika. Tata
bezgranicznie mu ufał. Jórg, nie umiem cię rozgryźć. Czego ty
właściwie chcesz? Kochasz życie w Chateau, urządzasz
imprezy kulturalne...
Przerwał jej.
- Lena, masz rację... Ojciec powinien był wcześniej nauczyć
nas odpowiedzialności.
- Zrobił to przecież. Wdrażał cię w sprawy firmy.
- I ciągle pełnił funkcję szefa, który korygował nasze błędy.
- Jórg, nie zwalaj winy na tatę. Mnie się jakoś udało.
- Bo ty jesteś wypisz, wymaluj jak ojciec. Aj, może ja muszę
dorosnąć?
- Otóż to. Dojrzej, braciszku. Najwyższy czas. Młodszy nie
będziesz, a twoje bezmyślne eksperymenty pochłaniają masę
pieniędzy.
Westchnął.
- Wiem, siostrzyczko. Obiecuję poprawę.
- Trzymam kciuki. Miło, że pomogłeś Doris. Zabrzęczał
telefon służbowy. Daniela nie było,
Więc nie miał kto odebrać.
- Jórg, muszę kończyć. Ktoś się do mnie dobiją. Może jacyś
zleceniodawcy.
- Powodzenia. Zdzwonimy się jeszcze. Obiecuję, że wkrótce
do ciebie się odezwę. Bezinteresownie, rzecz jasna.
- Zatem do usłyszenia. Pozdrów ode mnie Catherine.
Złapała za słuchawkę drugiego telefonu.
- Fabryka likierów Fahrenbach. Przy aparacie Lena
Fahrenbach...
Jeden z klientów przesunął termin płatności. Mało radosna
wiadomość, ale chwała mu za to, że ją uprzedził, bo wielu w
takiej sytuacji po prostu unika kontaktu.
Nicola była zupełnie zestresowana. Z jednej strony
przyjazdem Merit, a z drugiej lotem do Kanady.
Kupiła nowe ubrania oraz prezenty dla dzieci. Lena
domyślała się, że nie wytrzyma i wręczy Merit upominek
jeszcze przed wylotem za ocean. Ku niezadowoleniu całej
wioski Lady nadal się nie odnalazła. Doris spędzała większość
czasu z Markusem, który zakochał się w niej od pierwszego
wejrzenia. Jej zaś podobał się sposób, w jaki ją adorował.
Lena była ciekawa, jak rozwinie się ich znajomość. Nie mogła
wyjść z podziwu, że Doris zachłysnęła się życiem na wsi, co
dawniej było nie do pomyślenia. Tego ranka nie widziała się ze
swoją szwagierką. Prawdopodobnie wróciła do domu' późną
nocą i odsypia.
Lena wzięła kęs świeżej bułeczki. W tym momencie do
kuchni wparowała Nicola.
- Jeszcze jesz śniadanie? - spytała lekko podenerwowana.
-Tak, a co?
- Zapomniałaś, że musimy odebrać Merit?
- Nicola, wyluzuj. Mamy sporo czasu. Wystarczy, że
wyjedziemy za godzinę.
- Błagam, wyjedźmy wcześniej. Napijemy się kawy na
lotnisku. Przezorny zawsze ubezpieczony, moja droga.
- Pozwól mi przynajmniej w spokoju zjeść śniadanie. Zdejmij
ten płaszcz, bo się zgrzejesz. Nalać ci kawy?
Nicola potrząsnęła głową.
- Nie, dziękuję.
- Nie mogę się doczekać, kiedy uściskam moją Merit. O Boże,
tak długo jej nie widziałam. Mam nadzieję, że stewardesy były
dla niej miłe.
Lena przeczuwała, że Nicola nie da za wygraną. Nici ze
śniadania. Dojadła bułkę i wstała.
- Jedziemy?! - krzyknęła Nicola. - Samolot może wylądować
trochę wcześniej.
Nicola raczej zaliczała się do osób twardo stąpających po
ziemi. Rzadko wpadała w panikę czy siała popłoch. Jednak
przy dzieciach, szczególnie przy Merit, odchodziła od
zmysłów.
- Nicola, samoloty zwykle nie lądują za wcześnie, zazwyczaj
bywają spóźnione. Nie bój się, nikt nie zostawi Merit bez
opieki. Zobaczysz, będziemy usychać z nudów na lotnisku.
- Tam są sklepy. Może wyszperam jeszcze jakąś drobnostkę
dla Merit.
Nicola, przywołuję cię do porządku. Pamiętaj, że wszystko,
co kupisz, będziesz musiała zabrać ze sobą do Vancouver, a
macie ograniczoną liczbę bagażu, który możecie wziąć na
pokład. Nicola machnęła ręką.
- Nie marudź. Jedna zabawka więcej jej nie zaszkodzi...
- Robi różnicę, kochanieńka. Każde dodatkowe kilo w
walizce kosztuje dużo pieniędzy.
- Potrafisz zepsuć komuś nastrój.
- Nieprawda, po prostu cię ostrzegam. Objęła Nicolę i
pocałowała ją w czoło.
- Oj, Nicola, Nicola. Zgubi cię kiedyś ta wielko: duszność.
Uśmiechnięte wyszły z domu. Liście dźwięcznie szeleściły
pod ich stopami. W rytmie ich szeptów podążyły na parking.
Samolot przyleciał z piętnastominutowym opóźnieniem.
Nicola wspinała się na palce i wyciągała szyję wysoko, jak
tylko się dało, żeby wyłowić z tłumu wysiadających pasażerów
swoją ukochaną Merit. Wreszcie ją dojrzała.
Dziewczynka wyrwała się rąk stewardesy i pobiegła co tchu
do Leny i Nicoli. Rzuciła się im na szyję.
- Nicola, nie płacz! Przecież tu jestem! Stewardesa podeszła
do Leny. Poprosiła ją o pokazanie dokumentu tożsamości i
podpisanie pisma potwierdzającego odbiór dziewczynki.
Następnie wręczyła jej bagaż Merit.
- Sama przyleciałam, wiesz, Nicola - zawołała Merit. - Było
cool.
Fajnie się prezentowała w czapce baseballowej, modnej
kurtce
i
młodzieżowych
butach
z
rozwiązanymi
sznurowadłami. Widocznie tak się teraz je nosi.
Przeistaczała się powoli w kobietę. Nicola wygrzebała ze
swojej torebki tabliczkę czekolady.
- Cool - powiedziała Merit, rozpieczętowując opakowanie.
Nicola z dumą się jej przyglądała.
- Nauczyłam się trochę francuskiego. Co ja mówię, dużo. W
szkole mamy jeszcze angielski i niemiecki. I nie uwierzycie. Po
rosyjsku też bym się dogadała. Niestety, nie potrafię pisać w
tym języku, bo u nich są dziwne literki. Ale Irina powiedziała,
że i tego mnie nauczy... Pochwalić się wam?
Nicola pokiwała głową.
- Na przykład babcia po rosyjsku to babuszka. Słodko, co?
Brzmi przyjaźniej niż po niemiecku. Gdybym miała babcię,
zwracałabym się do niej babuszka.
Miała babcię. Ekstrawagancką Carlę Aranchez de Moreira,
ale o niej nie wiedziała. Lena nagle pomyślała o swojej matce.
Oziębłej
kobiecie,
która
porzuciła
swoje
dzieci.
Prawdopodobnie nie miała ' pojęcia o istnieniu wnuków.
Kiedy szły do garażu, Lena spytała:
- Kim jest Irina?
- Irina jest przemiłą osobą. Mieszka w naszej okołicy. Ma
obywatelstwo kanadyjskie, ale pochodzi z Rosji. Ona powtarza
nam, że w głębi serca zawsze będzie Rosjanką. Kiedyś
strasznie się przewróciłam. Irina mnie podniosła i przykleiła
plaster na moje kolano. Pocieszała mnie i otarła mi łzy.
Przytuliła mnie tak jak ty, Nicola.
- Twój tatuś też zna Irinę? - dopytywała Lena.
- Uhm, podziękował jej za to, że mnie opatrzyła. Teraz dość
często się spotykają, ale nigdy sami. My jesteśmy zawsze z
nimi. Niels także polubił Irinę. Ona skacze na spadochronie i
żegluje lepiej niż tata. Poza tym zabrała Nielsa na galę boksu.
Pracuje w jakiejś agencji i tam dają im darmowe bilety. Och,
może Tokio Hotel przyjedzie do Vancouver. Jestem ich fanką!
Doszły do samochodu. Lena upchnęła walizki w bagażniku.
Nicola szybko usiadła obok Merit.
- Chcecie zobaczyć, jak wygląda Irina? - spytała
dziewczynka, wkładając rękę do plecaka.
Podała zdjęcie najpierw Nicoli, potem Lenie.
Hm, piękna kobieta o brązowych, kręconych włosach
sięgających do ramion. Z jej oczu biła serdeczność. W pewnym
sensie przypominała z urody Grit. Naturalnie tę dawną Grit.
- Śliczna jest ta twoja Irina - stwierdziła Lena.
- Przede wszystkim jest kochana. Widać, że polubiła mnie i
Nielsa.
- A twojego tatę? - wtrąciła Nicola.
- Jego też. Bardzo bym chciała, żeby się do nas wprowadziła.
- Przecież masz swoją mamę - odparła Nicola. Merit
machnęła ręką.
- Ją interesuje tylko jej Robertino. Irina jest lepsza. Lena
usiadła za kierownicą. Zasmuciły ją słowa .
siostrzenicy. Czuła się rozdarta. Grit była jej siostrą. Tyle że
dla włoskiego lowelasa zaniedbała własną . rodzinę. Zdradziła
swoich najbliższych.
Nic dziwnego, że Holger rozglądał się za kobietami i nie
stronił od nadarzających się okazji do flirtu lub czegoś więcej.
Miał do tego pełne prawo.
Lena wyjechała z parkingu i włączyła się do ruchu.
Za plecami słyszała szelest rozwijanego papieru i głośny
okrzyk radości.
- Nicola, ona jest śliczna! Właśnie o takiej lalce marzyłam.
- Wiem, moje serduszko. Pamiętałam.
- Ach, Nicola, bardzo cię kocham. Super, że polecisz ze mną
do Kanady. Tam jest cudownie!
Spodoba ci się. Mnie się tam spodobało i nie chcę się stamtąd
wyprowadzać. Wiesz, zaprzyjaźniłam się z trzema
dziewczynami, z Candy, Jennifer i Samanthą. Ją najbardziej
lubię. Nie uwierzysz, ona jest murzynką. A na jej głowie falują
czarne loczki. Jej tata jest lekarzem.
Merit trajkotała podczas jazdy. Buzia jej się nie zamykała.
Kiedy zaparkowali na Słonecznym Wzgórzu, powiedziała:
- Ojej, zaraz zobaczę się z Danielem, Aleksem, Hektorem i
Lady. Cudownie. Ciociu Leno, a psiaki mnie poznają?
O Boże!
Jak ona jej wytłumaczy, że Lady zaginęła?
- Hektor z pewnością cię rozpozna. Będzie skakał wokół
ciebie jak szalony - zareagowała energicznie Nicola.
- A Lady nie? Hm, szkoda. Nicola objęła dziewczynkę.
- Merit, Lady... Nasza mała Lady zniknęła. Wszędzie jej
szukaliśmy, ale, hm, mamy nadzieję, że do nas wróci.
Merit zalała się łzami. Szlochała.
- Ona jest taka malutka. Na pewno się boi. Może ktoś ją
porwał.
- Kotuś, nikt z obcych nie wchodzi na teren naszej
posiadłości.
- Nicola, musimy jej poszukać - zawołała Merit. - Będziemy
głośno wykrzykiwać jej imię. Zna nasze głosy, więc
przybiegnie, kiedy je usłyszy!
Hektor wybiegł im naprzeciw.
- Poznał mnie - cieszyła się głośno Merit. - Ciociu, szybko,
potrzebuję kilku smakołyków dla niego. Ach, mój Hektorku,
dobrze, że chociaż ty tu jesteś.
Badania rutynowe w klinice kardiologicznej potwierdziły, że
Merit była całkowicie zdrowa i nie wymagała dalszego
leczenia. Lena odetchnęła z ulgą. Natychmiast po opuszczeniu
szpitalnego dziedzińca zadzwoniła do domu, żeby przekazać
Nicoli wspaniałe wieści.
Zaskoczyła ją jednak zatroskana, nieco pochmurna mina
Nicoli, kiedy dojechała na Słoneczne Wzgórze. Nicola
uściskała mocno Merit i posłała ją do Aleksa. Potem zaciągnęła
Lenę do jej domu. - To do ciebie. Przyszło dzisiaj. Lena wzięła
do ręki kopertę z papieru czerpanego. Na odwrocie widniał jej
adres. Ktoś zadał sobie trud i napisał go na maszynie.
Odruchowo zerknęła na nadawcę, bo nie rozumiała, dlaczego
Nicola trzęsła się ze zdenerwowania.
W jednej chwili pobladła. A w zasadzie zrobiła się sina.
Drżała na całym ciele. Spodziewałaby się
dosłownie wszystkiego, ale nie takiego obrotu sprawy.
Nie po tylu latach.
To był list od jej matki. Od czternastu lat nie miały ze sobą
żadnego kontaktu.
Odruchowo przesunęła palec po poszczególnych literach.
Wysokiej klasy staloryt. Hm, jakże mogłoby być inaczej. Carla
Aranchez de Moreira dbała o swój wizerunek. Zawsze musiała
mieć to, co najlepsze.
Kiedy doszła do siebie i uświadomiła sobie, kto do niej
napisał, z obrzydzeniem odrzuciła list, jakby przed czymś się
wzdrygnęła.
- Nie chcę mieć z nią nic wspólnego - syknęła rozzłoszczona.
- Przeczytaj najpierw, czego od ciebie chce. Lena potrząsnęła
głową.
-- Nie interesuje mnie to. Nicola pochyliła się, żeby podnieść
kopertę i wcisnęła ją Lenie.
- Czytaj! Niezależnie od tego, jaką krzywdę ci wyrządziła,
jest twoją matką.
Matką? Matki są przy swoich dzieciach. Ta kobieta nie jest
godna, żeby określać ją tym , mianem. Nigdy nie zachowywała
się jak matka.
Pora czubkiem swojego nosa nie widziała nic i nikogo.
Spełniała wyłącznie swoje zachcianki. Lena jej nie wybaczy
tego, że w podstępny sposób na-mieszała między nią a
Thomasem. Gdyby Lena nie przyjechała do Fahrenbach i nie
porozmawiała z Markusem o Thomasie, pewnie dziś nie byłaby
ze swoim ukochanym. Ponad dziesięć łat żyli w rozłące. Ta
kobieta zrujnowała jej życie. Stanęła na przeszkodzie do
szczęścia.
- Lena - zadźwięczał w jej uszach głos Nicoli.
-Przeczytaj ten list. Nie wygłupiaj się.
Nicola miała rację. Przeczytać nie zaszkodzi. Z grymasem na
twarzy otworzyła kopertę.
Na pierwszej stronie jej oczom ukazał się wielki napis
„Zaproszenie". I to w kilku językach.
Została zaproszona na uroczysty bankiet wydany z okazji
otwarcia Grandhotelu w Bad Gravenforst.
Niewiarygodne.
Po tylu latach matka wysyła jej jakieś oficjalne zaproszenie.
Żadnych pozdrowień, żadnych czułych osobistych słów,
żadnych informacji o sobie, żadnych pytań.
Nic!
Lena podała kartkę Nicoli.
- Hm, ja... - wyjąkała. - Co za nikczemność i podłość. Ależ ta
baba jest zimna. Nienawidzę jej! - dodała w złości.
Wyrwała Nicoli kartkę, podarła ją i rzuciła na podłogę.
- Lena, ona jest twoją matką.
- Ona jest potworem! - wrzasnęła Lena i wybiegła z domu.
Łzy napłynęły jej do oczu. Biegła przez podwórze, jakby
goniło ją stado dzikich zwierząt. Skierowała się przez pola nad
rzekę. Wpatrywała się w tańczące na falach liście.
Gdzieniegdzie przepłynęła jakaś rybka.
Lena złapała kilka głębszych oddechów. Otaczająca ją
przyroda wpływała na nią kojąco.
Obok na rowerach przejechali dwaj mieszkańcy wioski.
- Dzień dobry. Wszystko w porządku?
- Tak, a u was? Pomachali do siebie.
Lena usiadła na starej, drewnianej ławeczce. Obserwowała
mewy. Zamyśliła się.
Nie! Nie spotka się ze swoją matką!
Nie będzie uczestniczyć w tym uroczystym bankiecie. Po co?
Żeby napatrzeć się na próżną, bogatą damulę, która zabiega
usilnie o to, żeby tylko ją podziwiać?
O nie!
Wstała. Postanowiła wrócić do domu. Mniej więcej w
połowie drogi zatrzymała się, żeby z dumą i uśmiechem na
twarzy zachwycić się roztaczającym się przed nią krajobrazem.
Słoneczne Wzgórze było cudowne. Istny raj na Ziemi.
Westchnęła i ruszyła przed siebie. Zdyszana dotarła na górę,
gdzie czekała na nią Nicola.
- Lena, i co, lepiej ci? -Tak.
- Wiesz, posklejałam strzępki tego listu. Może się jeszcze
zastanowisz i tam pójdziesz. Kochanie, tysiąc razy ci już
powtarzałam, ona jest twoją matką.
- I niby o czym miałabym z nią rozmawiać? Mam jej
podziękować, że rozdzieliła mnie i Thomasa? Że mnie
oszukała? Jeśli naprawdę chciałaby odbudować ze mną relacje
lub nawiązać ze mną kontakt, zadzwoniłaby, napisałaby kilka
linijek
o sobie lub w ogóle coś osobistego albo też pofatygowałaby
się do mnie, tu, do mojej posiadłości. Ale żadna z tych rzeczy
nie miała miejsca. Wyskoczyła znienacka z oficjalnym
zaproszeniem. Przypuszczam, że przy tak ogromnej liczbie
gości nie miałybyśmy okazji, żeby zamienić ze sobą choćby
parę słów... Bad Gravenforst leży w idealnej odległości ode
mnie, Grit i Friedera. Cała nasza trójka miała-
1
by blisko do
tego hotelu. Podejrzewam, że ta kobieta, którą nazywasz moją
matką, wysłała zaproszenia nam wszystkim, bo chce żebyśmy
ją podziwiali i bili jej pokłony... Nie ze mną te numery, Nicola.
Nie dam jej tej satysfakcji. Nie zobaczę się z nią.
Lenie załamał się głos. Łzy strumieniami lały się po jej
policzkach.
Myślała, że zwalczyła w sobie duchy i cienie okrutnej
przeszłości. Mylny wniosek.
To nadal potwornie bolało...
Lena nigdy się nie spodziewała, że jakieś zaproszenie
wyprowadzi ją z równowagi. A jednak. W końcu nie było to
byle jakie zaproszenie. Pierwszy raz od ponad dziesięciu lat jej
matka dała znak życia.
Czego można się spodziewać po zaproszeniu przysłanym po
wielu latach milczenia?
Kilku zdań napisanych od siebie, pozdrowień, kilku słów o
radości, jaką sprawiłoby spotkanie po tak długim czasie. A co
przyszło?
Wydrukowane zaproszenie, jakie dostali też inni goście,
oczywiście na delikatnym papierze czerpanym z tłoczonym
drukiem.
Carla Aranchez de Moreira gwizdnęła i wszyscy mają się
stawić jak na komendę.
Nie, nie weźmie udziału w tej adoracji bogini w Grandhotelu
w Bad Gravenforst.
Nie, nie ona!
Za bardzo wycierpiała przez matkę. Rany były zbyt głębokie i
zbyt bolesne. Carla nie tylko odeszła od męża i dzieci. To za jej
sprawą Lena przez ponad dziesięć lat myślała, że Thomas, jej
prawdziwa, jedyna miłość, po prostu ją zostawił.
Najpierw matka uknuła intrygę przeciwko Thomasowi i
Lenie, a potem sama odeszła, bo jakiś bogacz z Ameryki
Południowej mógł jej dać więcej, sprawić, że będzie żyła w
luksusie i niewyobrażalnym bogactwie.
Kiedy Lena lub jej rodzeństwo chcieli się czegoś dowiedzieć
o matce, przeglądali kolorowe czasopisma na błyszczącym
papierze.
Carla prowadziła aktywne życie towarzyskie, uczestniczyła w
każdym spotkaniu finansjery. Zawsze piękna, zawsze
obwieszona biżuterią, zawsze w drogich ubraniach.
Dlaczego akurat teraz przypomniała sobie o dzieciach? Może
to wcale nie jej pomysł, tylko jedna z jej służących wpadła na
pomysł, żeby zaprosić na bankiet dzieci, skoro impreza ma się
odbyć w Niemczech?
Nie będzie się nad tym zastanawiać. I tak nie pójdzie. Nicola
niepotrzebnie się trudziła nad sklejaniem podartego
zaproszenia.
Nie spodziewała się, że gest matki wywoła taki mętlik w jej
głowie.
Widocznie wcale nie uporała się jeszcze z traumą tamtych
dni. Wciąż miała żal, tylko jakby trochę uśpiony.
Między nią a matką nigdy nie było prawdziwej więzi, jaka
może łączyć córkę i matkę. Carla była przede wszystkim
skupiona na sobie. Najpierw zaspokajała własne potrzeby,
które niestety nie miały nic wspólnego z mężem i dziećmi.
Jeśli w ogóle kogokolwiek darzyła poważniejszym uczuciem,
to Friedera. Był prawdziwym synkiem swojej mamy,
zapatrzonym w nią jak w obrazek, bezkrytycznie ją
podziwiającym. Grit i Jórga też czasem przytuliła i pogłaskała.
Może dlatego, że cała trójka była do niej podobna.
Lena odchodziła zwykle z niczym, bo nie tylko z charakteru,
lecz również z wyglądu była podobna do ojca. Była wykapaną
przedstawicielką rodu Fahrenbach, co dla jej matki było solą w
oku. Wystarczająco często Lena odczuła na własnej skórze,
jakie to dla jej matki okropne, że jej dziecko wdało się w
Fahrenbachów.
Co za szczęście, że Lena od samego początku miała dobry
kontakt z ojcem. To do niego się
zwracała, gdy miała jakiś problem, jemu z dumą pokazywała
swoje prace, on nauczył ją jeździć na rowerze, żeglować i
pływać. Nauczył ją właściwie wszystkiego.
Mimo to przez ponad dziesięć lat nie umiała mu powiedzieć,
dlaczego nie chce jeździć do Fahrenbach. Dlaczego z nim nie
porozmawiała i mu nie powiedziała, jak bardzo cierpi po
utracie Thomasa? Przecież mogła rozmawiać z nim o
wszystkim.
Może dlatego, że nie chciała mu przysparzać dodatkowych
zmartwień. Sam przecież cierpiał po odejściu żony. Carla
zniszczyła nie tylko ich małżeństwo, lecz również życie
rodzinne.
Może jednak fakt, że nic mu nie powiedziała, j tkwił w
naturze Fahrenbachów. Nie mówili o swoich uczuciach. Ojciec
też jej nie powiedział o miłości, jaką przeżył w ostatnich latach
swojego życia. J Gdyby nie przypadek, nigdy by się nie
dowiedziała, że doktor Christina von Orthen, jej pierwszy gość
w apartamentach urządzonych w dawnych czworakach, była
kobietą, którą kochał i nawet chciał się ożenić. Westchnęła.
Musi przemyśleć swoje uczucia do matki, pokonać ból, jaki
jej sprawiła, a potem o wszystkim zapomnieć. Raz na zawsze.
Przeraźliwy dzwonek telefonu wyrwał ją z zadumy
Sięgnęła po telefon. Dzwoniła Grit.
- Czy to nie wspaniała wiadomość? Czy to nie cudowne? -
mówiła z radością.
Euforia siostry trochę zdziwiła Lenę. Aż taki entuzjazm po
odsłuchaniu wiadomości, jaką jej zostawiła na automatycznej
sekretarce, że Merit nic nie jest? W zasadzie spodziewała się,
że z siostrzenicą wszystko będzie dobrze. W końcu chodziło
tylko o rutynowe badanie po zakończeniu leczenia. No tak,
czasem Grit zbyt przesadnie okazuje swoje uczucia. Tym
razem też.
- Masz rację, to cudownie, że Merit nie musi już jeździć do
centrum kardiologicznego. Jest zdrowa jak ryba, jakby nigdy
nie miała problemów z sercem.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
- Nie o tym mówię - odezwała się w końcu Grit.
- Nie? A o czym?
Lena nic już nie rozumiała.
- No o zaproszeniu od mamy, o bankiecie w Grand hotelu w
Bad Gravenforst. Obłęd, prawda?
- Tak, masz rację, to jakiś obłęd. Obłęd odezwać się po tylu
latach i wysłać jedynie drukowane
zaproszenia, nie napisać nic od siebie... No chyba, że do
ciebie coś napisała...
- Nie, ale to bez znaczenia. Ma ważniejsze rzeczy na głowie
niż osobiście wypisywać zaproszenia. Przecież ma znaczącą
pozycję w środowisku, jest ważną osobą, ma zobowiązania,
ma...
- Grit, jesteśmy jej dziećmi - przerwała jej Lena. - Już
zapomniałaś? Po tych wszystkich latach można było napisać
coś od siebie.
- Leno, ale ty masz ciasne horyzonty. Nie psuj mi radości z
zaproszenia. Zamierzam z niego skorzystać. Grandhotel musi
być fantastyczny, bo ta hotel dla prawdziwej elity elit.
Naprawdę ma ciasne horyzonty? Nie, wcale nie, tylko Grit
widzi to zupełnie inaczej. Jej sprawa. Jak chce, niech idzie na
przyjęcie.
Lena nie miała ochoty na dalszą dyskusję o zaproszeniu od
matki.
- Kiedy przyjedziesz? - zapytała siostrę.
- Przyjadę? A gdzie?
- Grit, uzgodniłyśmy, że przyjedziesz do Fahrenbach spotkać
się z Merit. Już zapomniałaś?
Grit wahała się przez chwilę.
- Nie, nie, nie... - jąkała się. - Ale, wiesz, jest taka sprawa...
- Grit, o co chodzi? Tylko nie mów, że nie chcesz przyjechać.
- Chcę, ale Robertino leci jutro do Rzymu, a ja nie mogę
pozwolić, żeby poleciał sam. Mamy mały kryzys. W Rzymie
zawsze jesteśmy tacy szczęśliwi. To dla nas wielka szansa na
poprawę stosunków.
To nie może być prawda!
Lena myślała, że się przesłyszała.
- Grit, twoja córka przyleciała na kilka dni do Niemiec, a dla
ciebie ważniejszy jest wyjazd z kochankiem do Rzymu?
Łożysz na jego utrzymanie i jeszcze musisz się przed nim
płaszczyć? Ten człowiek powinien nosić cię na rękach i z
wdzięczności całować stopy. W końcu to ty finansujesz mu
życie w luksusie.
- Właśnie za to mnie kocha.
- Kupujesz sobie jego uczucie. Opamiętaj się! Ten człowiek
cię poniża. Tak nie zbudujesz miłości i trwałego związku.
Postawiłaś wszystko na jedną kartę. Dużo dla niego
ryzykujesz. Nawet nie chcesz się spotkać z własnym
dzieckiem!
- Odwiedzę dzieci w Vancouver. Wtedy spotkam się też z
Nielsem.
To niepojęte. Co się z nią stało? Jak to możliwe, że taki
szczeniak nią manipuluje? Odkąd się
spotykają, Grit ciągle jest zestresowana. Czy ona naprawdę
nic nie rozumie? Przecież ten facet ją zostawi, gdy tylko spotka
kobietę, która da mu jeszcze więcej, kupi mu jeszcze większy
samochód i jeszcze większe mieszkanie.
Grit jest dla niego jedynie środkiem do osiągnięcia celu.
Zrezygnowała dla niego ze wszystkiego - abstrahując
oczywiście od pieniędzy. Dla niego zostawiła męża, życie
rodzinne i - co najgorsze - dzieci.
Merit przyjechała do Niemiec na kilka dni. Inna matka od
razu wsiadłaby w samochód lub najbliższy pociąg i
przyjechałaby do swojego dziecka.
A Grit? Co ona wyprawia?
Lena dostała gęsiej skórki.
Nie była w stanie odpowiedzieć siostrze. Bo niby co miała jej
powiedzieć? Ich wyobrażenia o życiu i rodzinie różnią się
diametralnie. Są jak dwa skrajne bieguny, jak ogień i woda.
- Nie rozumiesz mnie - odezwała się w końcu Grit, której
milczenie siostry wydało się za długie. -Nic dziwnego. Ty nie
umiesz namiętnie kochać. Jedyne, do czego jesteś zdolna, to
umiarkowane, wyważone uczucia.
- Skąd możesz wiedzieć?
- To przecież jasne. Gdyby było inaczej, nie wystarczyłyby ci
krótkie przyjazdy twojego chłopaka. Wsiadłabyś w pierwszy
samolot i poleciała do niego. A ty co? Siedzisz w tej swojej
posiadłości i gnuśniejesz.
Wiec tak to wygląda z perspektywy Grit? No cóż, osoba
niewtajemniczona może tak pomyśleć.
To prawda, czeka już dość długo, aż Thomas wreszcie się
zdecyduje na przeprowadzkę do Niemiec. Sama też wpadła na
pomysł, żeby polecieć do niego, ale Thomas szybko jej to
wyperswadował. Drugi raz nie spróbowała.
Wyważone uczucia?
Nie, Grit nie ma zielonego pojęcia, jak bardzo kocha Thomasa
i jak namiętne jest jej uczucie.
- Thomas niedługo przyjedzie... na zawsze. Ale to nie takie
proste. Nie da się porzucić z dnia na dzień życia w Stanach.
- Już dobrze. Każdy robi, jak chce. Kocham Robertino i nie
pozwolę sobie odebrać tej miłości.
- Nikt nie chce ci jej odebrać. Ale choć raz bądź szczera sama
ze sobą. Przyjrzyj się waszemu związkowi i wreszcie zrozum,
że nie budujesz go na dobrym fundamencie. W związku nie
może być tak, że jedna strona ciągle daje, a druga tylko bierze...
Grit, zastanów się jeszcze. Przecież to nie jest jedyna okazja
na wyjazd z Robertino do Rzymu, a twoja córka za kilka dni
wróci do Kanady. Nie tęsknisz za nią?
- Tęsknię, ale nie puszczę Robertino samego do Rzymu.
Lena nie powstrzymała się. Może to bezczelne, ale musiała to
powiedzieć.
- Robertino wcale nie musi lecieć. Zablokuj mu kartę
kredytową i anuluj bilet. Masz do tego prawo. Przecież to ty za
wszystko zapłaciłaś.
- Jeśli to zrobię, odejdzie ode mnie. Stracę go na zawsze -
wyznała Grit i od razu pożałowała, że powiedziała za dużo.
Lena czuła to i nie pytała o nic więcej. Słowa Grit
potwierdziły tylko jej przypuszczenia. Wiele razy wypominała
to siostrze.
- Grit, chyba wiesz, co robisz.
- Wiem. Pozdrów Merit i spróbuj jej to wyjaśnić. Powiedz, że
coś mnie zatrzymało.
- Pozdrowię ją - powiedziała Lena. - Może nawet nie zapyta,
dlaczego nie przyjedziesz.
Najchętniej powiedziałaby siostrze, że w życiu jej córki
pojawiła się Irina i stała się dla niej kimś, ważnym.
- Załatw to jakoś. Kiedyś zrozumiesz, że nie mogę postąpić
inaczej. Zobaczymy się w Bad Gravenforst... Tak się cieszę na
to przyjęcie. Może kupię sobie w Rzymie coś odpowiedniego
na tę okazję. Mama będzie świetnie wyglądać. Nie chcę być
gorsza.
„Takie błahostki są dla ciebie ważne", pomyślała Lena.
- Nie idę na przyjęcie - powiedziała Lena. - Nie mam zamiaru
robić z siebie małpy.
- Nie chcesz się spotkać z mamą?
- Nie w takich okolicznościach. Będzie gwiazdą wieczoru.
Nie znajdzie czasu na normalną rozmowę z nami.
- Na pewno wszyscy będą jej robić zdjęcia. Jeśli będziemy się
trzymać blisko niej, mamy szansę znaleźć się ekskluzywnych
magazynach.
- I to jest dla ciebie takie ważne?
- Tak - przyznała Grit.
Jak zareagować na taką odpowiedź? Na szczęście Grit szybko
zakończyła rozmowę.
- Przepraszam, muszę wyjść. Mam umówioną wizytę u
fryzjera. Muszę pięknie wyglądać w Rzymie... Zdzwonimy się,
Leno. Zastanów się jeszcze nad przyjęciem. Nie wiadomo,
kiedy nadarzy się
kolejna okazja, żeby obracać się w takim towarzystwie.
- Na razie, Grit - powiedziała Lena i odłożyła słuchawkę.
Rozmowa z siostrą nie poprawiła jej humoru. Była naiwna,
mając taką nadzieję.
Wstała i zbierała się właśnie do wyjścia, kiedy wpadła Merit.
- Ciociu, chodź na dwór. Nie uwierzysz, co ci chcę pokazać.
Po prostu nie uwierzysz - szczebiotała dziewczynka.
- Co to może być? Jestem bardzo ciekawa - roześmiała się
Lena.
Dobrze, że przyszła Merit. Odwróci jej uwagę od ponurych
myśli.
Dziewczynka pociągnęła ją w stronę drzwi.
- No i co powiesz?
- Rower dla dzieci.
- To twój rower. Aleks znalazł go w szopie i wyszykował dla
mnie. Wspaniale, prawda? Świetnie się na nim jeździ. Już
spróbowałam. Ale się Aleks ucieszył, jak go znalazł.
Powiedział, że za rok mogę być już na niego za duża.
- W taki razie możemy sobie zrobić przejażdżkę -
zaproponowała Lena.
Merit pokiwała głową.
- Właśnie dlatego po ciebie przyszłam.
- Czyli jedziemy. Ale zaczekaj chwilkę, kochanie. Zajrzę
tylko do Daniela i coś z nim omówię. Zaczekaj na mnie u
Nicoli. Zaraz po ciebie przyjdę.
Merit płomiennym wzrokiem patrzyła na swoją ciotkę.
- Ale pospiesz się, ciociu. Zobacz tylko, jak szybko umiem
jeździć.
Merit wskoczyła na rower i pedałowała przez podwórze co sił
w nogach.
Do Leny wróciły wspomnienia. Doskonałe pamiętała, kiedy
dostała ten rower. Była taka dumna, że nie tylko w domu, ale
też w posiadłości ma rower.
Jej matka, ucieleśnienie rozrzutności, okrutnie się
zdenerwowała, ale ojciec nie dał się sprowokować i nie
dyskutował z nią.
Rower z czasów jej dzieciństwa...
To właśnie jest najwspanialsze w tak dużej posiadłości, że nie
wyrzuca się tak od razu niepotrzebnych rzeczy.
Co za szczęście!
Teraz Merit będzie jeździć na jej rowerze. Wprawdzie tylko
przez kilka dni, ale zawsze.
A w przyszłości, kiedy sama będzie miała dzieci...
Nie, lepiej o tym nie myśleć. Nie wyszła jeszcze za Thomasa.
Nawet nie jest z nim zaręczona.
Thomas ciągle mówi tylko o swoim uczuciu, o wyjątkowej
miłości, a ona mu wierzy. Ale niestety, jeszcze się jej nie
oświadczył. Może w przypadku tak długiej znajomości i
miłości, wprawdzie ze znaczną przerwą, zaręczyny nie są już
potrzebne.
Thomas...
Myślała o swoim ukochanym, który jest daleko od niej, i
zrobiło jej się ciężko na sercu. Kiedy wreszcie będą razem?
Kiedy zaczną dzielić życie, dni i noce?
„Oby już niedługo", pomyślała Lena w drodze do destylarni.
Merit nie mogła się nacieszyć jazdą na rowerze. Najpierw
jeździły po skoszonych połach i łąkach. Potem Merit uparła się,
żeby pojechać do kapliczki. Dziewczynka z wielką powagą
zapaliła świeczki, ale na siedzenie w kapliczce nie miała już
ochoty.
Potem pojechały na cmentarz. Merit położyła kwiaty na
grobie dziadka.
- Wracamy do domu - zaproponowała Lena.
- Nicola na pewno przygotowała coś smacznego.
Merit wcale nie miała zamiaru wracać do domu.
- Ciociu, chciałabym jeszcze pojechać na tamto wzgórze -
powiedziała, pokazując nowe osiedle.
- Kochanie, tam nic nie ma poza kilkoma nowymi domami,
sklepem i restauracją. Zresztą nie wszystkie domy są
zamieszkane. Wiele stoi pustych.
- Mimo to chciałabym je zobaczyć. A potem pojedziemy nad
jezioro.
Lena pogłaskała ją po włosach.
- Po wycieczce na wzgórze, a potem jeszcze nad jezioro,
zmęczysz się. Będą cię bolały mięśnie, a tego chyba nie
chcemy, prawda?
- No dobrze - poddała się Merit. - Jutro pojedziemy nad
jezioro, a dzisiaj do tych nowych domów.
- OK - zgodziła się Lena, chociaż niespecjalnie miała ochotę.
Lena wiedziała, że Merit tak długo będzie jej. wiercić dziurę
w brzuchu, aż się zgodzi.
Wskoczyły na rowery i ruszyły. Merit, z zaróżowioną od
wiatru twarzą, jechała przodem.
Kiedy dotarły do nowego osiedla, zeszły z rowerów i zaczęły
je pchać. Rzeczywiście nie było tu co oglądać. Nie zostało ani
jedno drzewo z dawnej posiadłości Hubera. Było tu jakoś
smutno i ponuro. Przy kiepskiej pogodzie, takiej jak dzisiaj,
okolica nie zachwycała wyglądem. Gdzieniegdzie nowi
mieszkańcy zaczęli już zakładać ogrody. Prace szły wolno.
Pora roku im nie służyła. Merit była rozczarowana. Lena
zastanawiała się, co Merit tak tu ciągnęło.
- Idziemy do sklepu po lizaka lub coś innego?
- Może być lizak - powiedziała Merit. - Brzydko tu. Wiesz,
ciociu...
Nagle dziewczynka puściła rower i pobiegła przed siebie.
„Co to ma znaczyć", pomyślała Lena.
- Merit - zawołała.
Nic więcej nie mogła z siebie wykrztusić. Słowa uwięzły jej w
gardle.
Merit pędziła jak szalona w stronę małego chłopca z psem na
smyczy.
- Lady, Lady! Malutka! Tu jesteś! - krzyczała wniebogłosy.
Stało się coś nieprawdopodobnego. Piesek wyrwał się z rąk
chłopca i z całych sił biegł w stronę Merit i Leny, która zdążyła
w tym czasie dogonić małą.
To była Lady!
Suczka skakała raz do Merit, raz do Leny. Nie posiadała się z
radości.
Jak Lady tu trafiła? Dlaczego nikt do niej nie zadzwonił?
Obok blaszki z numerem podatkowym Lena przymocowała do
obroży plakietkę z imieniem i numerem telefonu.
Lena chwyciła za obrożę. Nie było ani blaszki, ani plakietki.
Nic dziwnego, to nie była obroża Lady.
A jeśli to nie jest Lady?
Nie, wykluczone. Obcy pies nie cieszyłby się na widok ludzi,
których nie zna.
Kiedy chłopiec zbliżył się do Merit, dziewczynka wzięła
suczkę na ręce.
- Puść mojego psa! - powiedział.
Merit jeszcze mocniej przycisnęła Lady do siebie.
- To nasz pies - zawołała.
- Puszczaj psa! - krzyknął chłopiec. - Bo wezwę policję!
- Wzywaj sobie, to cię zamkną - przekrzykiwała go Merit. -
Ukradłeś nam psa.
-Kłamiesz. Tak dalej być nie może. Dzieci zaraz się pobiją.
- Gdzie mieszkasz? - zapytała Lena.
Była pewna, że to Lady, ale nie chciała tak po prostu zabrać
chłopcu psa.
- Nic pani do tego! - odpysknął chłopiec, próbując wyrwać
Lady z rąk Merit.
- Zostaw ją! - wtrąciła się Lena.
Ze sklepu wyszła kobieta. Dołączyła do nich.
- Co tu się dzieje? - zapytała.
-
Chłopiec nie chce powiedzieć, gdzie mieszka
-odpowiedziała Lena.
- Tim, dlaczego nie chcesz powiedzieć? - zapytała kobieta. -
Mieszka po drugiej stronie pod
numerem dwudziestym. Dlaczego chce pani wiedzieć? -
zwróciła się do Leny.
- Mam pytanie do jego mamy - odpowiedziała Lena.
Podziękowała za odpowiedź i odeszła.
Lena skierowała kroki w stronę domu z numerem
dwadzieścia. Za nią szła Merit z Lady na rękach.
Chłopiec uciekł.
Lena nacisnęła dzwonek.
Po chwili ciemnowłosa kobieta otworzyła jej drzwi.
Sprawiała wrażenie dość sympatycznej.
- Emmy uciekła? - zapytała, kiedy zobaczyła psa. - Jest u nas
od niedawna, musi się przyzwyczaić. Przyplątała się do nas.
„Akurat, przyplątała", pomyślała Lena.
- To mój pies - powiedziała Lena. - Nazywa się Lady, a nie
Emmy.
Gdy tylko Lady usłyszała swoje imię, zaczęła głośno
szczekać, jakby chciała potwierdzić prawdziwość słów Leny.
Kobieta patrzyła na Lenę ze zdziwieniem.
- Nazywam się Lena Fahrenbach. Mieszkam w posiadłości na
Słonecznym Wzgórzu - mówiła dalej Lena. - Te informacje
były na plakietce przy obroży.
- Pies nie miał obroży, kiedy Timmy przyniósł go do domu.
Syn znalazł go na ulicy.
- To nie tak. Pani syn zabrał Lady i wyrzucił obrożę.
- Co chce pani przez to powiedzieć?
- Że ukradł naszą Lady - zawołała Merit.
- Merit, nie wtrącaj się - upomniała siostrzenicę. - Nie chcę
robić hałasu wokół tej sprawy, ale niech pani porozmawia z
synem. Jeśli jeszcze ma obrożę Lady, proszę mi ją przysłać.
Zapomnę o sprawie. Najważniejsze, że mój pies się odnalazł.
Skoro pani syn tak kocha zwierzęta, niech pani weźmie dla
niego psa ze schroniska dla zwierząt. Doktor Gruber, nasz
weterynarz, chętnie pani pomoże. Doktor Gruber może zresztą
zaświadczyć, że to mój pies. Leczył Lady, kiedy uratowano ją
ze studni... Lady też jest pieskiem, którego ktoś chciał się
szybko pozbyć.
- Nic nie wiedziałam... Przepraszam, bardzo mi przykro...
Timmy to dobry chłopiec. Nie wiem, dlaczego to zrobił.
Gdybyśmy wiedzieli, że zabrał komuś psa, nie pozwolilibyśmy
mu go zatrzymać.
Kobieta była zdenerwowana i zdezorientowana.
- Syn na pewno pani wyjaśni, dlaczego tak postąpił. Do
widzenia.
Kobieta pokiwała głową i zamknęła drzwi.
- Gdybyśmy tu nie przyjechały, nie znalazłybyśmy naszej
Lady. Co za szczęście, że od razu ją rozpoznałam.
- To prawda. Już w kapliczce modliłaś się, żeby Lady się
odnalazła, i Bozia wysłuchała twoich próśb.
Merit przytaknęła.
- Kiedy tatuś zadzwoni, muszę mu o wszystkim opowiedzieć.
Wyobrażasz sobie, jak się Hektor ucieszy z powrotu Lady?
Ciociu, dlaczego ten chłopiec ukradł Lady? Dlaczego Lady nie
uciekła do niego?
Za dużo pytań naraz.
- Prawdopodobnie była cały czas na smyczy i nie miała jak. A
dlaczego ten chłopiec ją zabrał i skąd? Tego chyba nigdy się
nie dowiemy. W każdym razie to twoja zasługa, że ją
odzyskaliśmy... Idziemy po lizaka?
Merit pokręciła głową.
- Teraz chcę już wracać do domu. Ale się wszyscy ucieszą!
Nicola na pewno da mi w nagrodę całą czekoladę.
Lena westchnęła. Wiedziała, że tak właśnie będzie.
Merit postawiła Lady, żeby podnieść rower, którzy rzuciła na
ziemię, gdy zobaczyła suczkę.
- I co teraz? - zmartwiła się. - Jak zabierzemy Lady?
Lena nachyliła się i odpięła Lady smycz.
- Będzie biegła obok nas.
- A jeśli ucieknie?
- Nie ucieknie, za wiele ryzykuje. Chce wrócić do domu.
Lena i Merit jechały na rowerach, a Lady skakała między
nimi. Znowu miały swoją suczkę. Lena chciała krzyczeć z
radości. Nie spodziewała się, że odnajdzie Lady na nowym
osiedlu. Najwidoczniej tak miało być. Najpierw Aleks znalazł i
wyszykował rower, potem Merit marudziła, że chce jechać na
nowe osiedle. Najważniejsze, że Lady znowu jest z nimi. Nic
innego się teraz nie liczy.
Radość z odnalezienia pieska przyćmiła na chwilę ponure
myśli Leny o zaproszeniu od matki. Nie myślała też o Grit ani o
tym, że jej siostra woli pojechać z kochankiem do Rzymu, niż
spotkać się z własną córką.
Lady jest znowu z nimi. Skacze, radośnie przy tym
szczekając. Nic jej się nie stało. Na szczęście czarne myśli
Leny okazały się nieprawdą.
Po radosnym powitaniu w posiadłości i pochłonięciu sporej
porcji smakołyków Lady zachowywała się tak, jakby nic się
nie stało.
Temat zniknięcia i powrotu Lady podtrzymywała Merit, która
od każdego nieustannie chciała słyszeć potwierdzenie, jak to
wspaniale, że znalazła Lady.
Wieczorem była już tak zmęczona, że zasnęła w połowie
historii, którą Lena jej czytała. A przecież nigdy nie miała ich
dość. Mogła słuchać opowieści w nieskończoność.
Lena zamknęła książkę. Przez moment siedziała przy łóżku
siostrzenicy i wsłuchiwała się w jej miarowy oddech.
Wspaniale, że mała jest w posiadłości. Lena już teraz czuła, że
będzie za nią tęsknić. Tym bardziej nie rozumiała siostry. Jak
można nie tęsknić za własną córką? Zanim Grit dostała spadek,
była
dobrą matką. Zmieniła się. Niestety, na niekorzyść. Szkoda.
Grit, Holger i dzieci stanowili szczęśliwą rodzi- " nę. Czasem
było to aż nudne, bo w ich rodzinie wszystko funkcjonowało
jak w szwajcarskim zegarku.
Grit zmieniła się, kiedy dostała pieniądze, które
przysługiwały jej ze sprzedaży willi. Zaczęło się od*
wstrzykiwania botoksu, kupowania markowych ubrań i
biżuterii. Wcześniej nigdy tego nie robiła. To nie było w jej
stylu. Potem zaczęła się zadawać z mężczyznami, spotykała się
z każdym, który na nią spojrzał, aż wreszcie trafiła na tego
Roberto, właściwie Robertino, jak sama go nazywała. Typowy
lowelas
o
południowej
urodzie,
bezwstydnie
ją
wykorzystujący. Bez skrupułów przyjął od Grit luksusowy
samochód, a potem mieszkanie. Mało tego, uważał, że to
całkiem normalne, że Grit go utrzymuje. Wciąż sprawdzał, na
ile może sobie pozwolić. Testował Grit, a ona była zupełnie
zaślepiona miłością do niego.
Dla tej chorego związku poświęciła swoje małżeństwo.
Pozwoliła, żeby Holger wyprowadził się z domu i wyjechał do
Kanady, a teraz zaniedbała jeszcze dzieci. Wysłała je do ojca
do Kanady
Robertino nie miał zamiaru się nimi zajmować. Wręcz
przeciwnie, przeszkadzały mu.
To chore! Tak się nie zachowuje żona i matka!
Ale do Grit nic nie dociera. Jest głucha na wszelkie
argumenty. Pogrąża się coraz bardziej.
Udaje, że nie widzi zagrożeń. Holger wniósł pozew o rozwód.
I ona chce pozostać w związku, ale bynajmniej nie z miłości do
męża. Po prostu chce mieć status mężatki. Sama nie ma odwagi
mu o tym powiedzieć. Chce, żeby Lena ją wyręczyła. A Merit
nawet nie zapytała o mamę. Kiedy Lena jej powiedziała, że
mama nie przyjedzie, dziewczynka spokojnie przyjęła tę
wiadomość i zajęła się swoimi sprawami. Coraz częściej
mówiła o Irinie, Kanadyjce rosyjskiego pochodzenia, która
zdaje się być serdeczną i ciepłą kobietą.
Nie trzeba być wróżką, aby wiedzieć, do czego to może
doprowadzić...
Merit uśmiechała się przez sen. Na pewno śniło jej się coś
pięknego.
Lena wstała i wyszła z pokoju. Zostawiła włączoną lampkę
nocną.
Zastanawiała się, czy poczytać, czy posłuchać muzyki.
Nagle zadzwonił telefon.
Odebrała.
- Tom, co za niespodzianka! - krzyknęła do słuchawki. - Nie
spodziewałam się telefonu od ciebie o tej porze.
- Stęskniłem się za twoim głosem - powiedział. - Przerwałem
pracę i dzwonię. Strasznie za tobą tęsknię, kochanie.
- Ja za tobą też - wyszeptała do słuchawki. -., Kiedy
przyjedziesz do Niemiec?
Zwlekał z odpowiedzią.
- Mam nadzieję, że już wkrótce. Teraz nie mogę. Chociaż
Thomas już kiedyś wybił jej z głowy
przyjazd do Stanów, a ona obiecała sobie, że nigdy więcej nie
zaproponuje, że go odwiedzi, podjęła jeszcze jedną próbę.
- Może ja przylecę do ciebie na parę dni - zaproponowała. -
Jestem bardziej dyspozycyjna niż ty. Jak to się mówi, skoro
Mahomet nie może przyjść do góry, to góra przyjdzie do
Mahometa.
Milczenie.
- Tom? - zapytała po chwili. - Jesteś tam? Wziął się w garść.
- Tak, tak... Zastanawiałem się. Wiesz, skarbie, to nie
najlepszy moment na spotkanie. Nie miałbym dla ciebie czasu.
- Mogłabym przecież...
Lena urwała w połowie zdania. Na każdy jej argument
Thomas znajdzie kontrargument. Już to kiedyś przerabiała.
Znowu się zastanawiała, dlaczego Thomas nie chce, żeby
przyleciała do Stanów.
Nie rozumiała jego postawy, ale nie wątpiła w jego miłość.
Wiedziała, że Tom bardzo ją kocha. Tom i ona są pokrewnymi
duszami i nic tego nie zmieni. Tyle że pokrewne dusze też
powinny dzielić ze sobą życie, spędzać razem czas, choćby
kilka dni i godzin.
- Lenko, nie bądź zła. Chcę się z tobą spotkać. Chcę spędzić z
tobą całe życie. Tęsknię za twoją bliskością i czułością.
Przyjadę, jak tylko będę mógł. W Stanach... niewiele
mielibyśmy z siebie. A ja tak nie chcę. Chcę mieć czas dla
ciebie, kiedy tu przyjedziesz, chcę ci wszystko pokazać, chcę,
żebyś poznała moje tutejsze życie... Lenko, jeszcze trochę
cierpliwości, dobrze?
Lena była zbyt rozczarowana, żeby od razu mu odpowiedzieć.
- Lenko, wszystko nadrobimy - obiecał.
- Nie da się nadrobić straconych chwil - zaprzeczyła. - Sam mi
to kiedyś powiedziałeś. To prawda... Zmieńmy lepiej temat.
Lady się odnalazła.
- Jak to odnalazła? Nie wiedziałem, że zginęła. W jego głosie
słychać było zdziwienie.
No jasne, skąd miał wiedzieć. Nie uczestniczy w jej życiu
codziennym, a ona w jego. Jeśli już ze sobą rozmawiają, to
głównie o uczuciach, ich tęsknocie...
Opowiedzieć mu teraz historię z Lady? Właściwie po co?
Thomas wyczuł, że Lena jest zirytowana.
- Lenko, ja też nie jestem zadowolony z naszej obecnej
sytuacji, ale to się zmieni. Obiecuję. Powiedziałem ci już
kiedyś, że nie mogę spakować moje-. go dotychczasowego
życia do worka i przyjechać do ciebie. Tak się nie da.
Potrzebuję czasu.
Czas... czas... czas...
Ile jeszcze? Ile jeszcze czasu potrzebuje? To jasne, że nie
spakuje dziesięciu lat życia w Stanach do worka. Ale
uregulowanie wszystkich spraw nie może trwać wieczność. Co
go tam trzyma? Lena nie miała pojęcia, a Thomas nie chciał z
nią o tym rozmawiać.
- Gdzie była Lady? - zapytał.
- Prawdopodobnie zabrał ją mały chłopiec z nowego osiedla, a
rodzicom powiedział, że pies się wałęsał po ulicach.
- Wcześniej nie było czegoś takiego - powiedział. - Dużo się
zmieniło, niekoniecznie na korzyść.
- Na szczęście niewiele mam kontaktów z mieszkańcami
nowego osiedla. Ten chłopiec nie był pewnie świadomy tego,
co robi. Jego mama wydała mi się bardzo miła.
Rozmawiali ze sobą jak sąsiedzi, którzy się wymieniają
najnowszymi plotkami krążącymi po wsi. To też się Lenie nie
podobało.
- Tom, tak dalej być nie może - powiedziała. -Musimy
wreszcie porozmawiać o nas, o tym, co było, i o tym, co będzie.
- Wiem, Lenko. Przecież chcieliśmy już niejeden raz
porozmawiać, ale zawsze coś nam przeszkodziło. Następnym
razem zamkniemy się w pokoju bez telefonu i będziemy
rozmawiać, rozmawiać i rozmawiać. Nie chcę, żeby były
między nami jakieś niedomówienia. Kocham cię i zawsze będę
cię kochał. Nigdy nie wolno cię w to wątpić, słyszysz? Nigdy.
- Nie wątpię w twoją miłość. Tom, ja po prostu chcę
normalnie żyć. Może to zabrzmi banalnie, ale marzy mi się
zwykła codzienność z tobą. Sylvia jest szczęśliwa z Martinem,
Markus spotyka się z Doris. Może coś z tego będzie. A ja...
- A ty masz mnie - podpowiedział jej. - Na zawsze będziesz
mnie miała.
Owszem, na odległość, na krótkie wizyty, podczas których
zasypuje ją dowodami miłości. A ona nie chce spektakularnych
dowodów miłości. Nie musiał wyrzucać z helikoptera
czerwonych róż. Owszem, cała posiadłość w różach wyglądała
bajecznie. Owszem, ucieszyła się z bransoletki od, Tiffany ego
z wygrawerowanym LOVE FOREVER. Owszem, ciągle nosi
zabytkowy medalion z jego zdjęciem i serduszko z brylantami,
które podarował jej w Brukseli. Jest piękne. Ale te materialne
oznaki jego miłości nie ogrzeją jej serca, nie zastąpią bliskości i
czułości.
Ona chce jedynie, żeby Tom tu był. Nic więcej. To dla niej
dużo cenniejsze niż wszystkie skarby świata, niż prezenty,
które do tej pory od niego dostała.
Thomas zorientował się, że Lena jest poirytowana. Robił
wszystko, żeby odwrócić jej uwagę od smutnych myśli. W
końcu mu się udało. Ona też nie chce się z nim kłócić ani
zakończyć rozmowy w ponurym tonie. Za bardzo go kocha,
zbyt ważne i cenne są dla niej jego telefony i e-maile.
Ostatecznie to na razie jedyna droga kontaktu.
- Leno, przyjadę tak szybko, jak to możliwe -obiecał na
koniec. - Nie mogę się już doczekać, kiedy znowu wezmę cię w
ramiona... Kocham cię, jesteś moim życiem, zawsze byłaś...
Dzięki tym słowom zapomniała o wszystkim, nawet o fakcie,
że znowu nie poleci do Stanów, bo Thomas nie chce, żeby
przyjechała.
- Kocham cię, jesteś moim życiem, zawsze byłaś...
Czego więcej można oczekiwać?
Te słowa towarzyszyły jej przez cały wieczór i z tymi
słowami w uszach zasnęła.
Wszystko będzie dobrze, tylko musi być bardzo cierpliwa.
Thomas i ona są jak dwie połówki jabłka, są dla siebie
stworzeni. Nie wolno jej w to wątpić.
Tej nocy miała piękny sen. Biegła przez łąkę pełną kwiatów.
Miała na sobie białą suknię ślubną. Biegła, trzymając Thomasa
za rękę. Wokół nich krążyły motyle...
Nagle ktoś potrząsnął ją za ramię. Obudziła się wystraszona i
usiadła na łóżku.
Przed nią stała Merit.
- Ciociu, miałam zły sen. Mogę się położyć koło ciebie?
Lena zrobiła miejsce dla Merit. Wciąż była trochę
rozkojarzona.
- Oczywiście, kochanie, możesz spać ze mną.
Merit wdrapała się na łóżko, przytuliła do Leny i zasnęła w
ciągu kilku minut. Spała spokojnie, głęboko oddychając.
Lena wsłuchiwała się w jej miarowy oddech i zamknęła oczy.
Przypomniała sobie piękny sen i chciała, żeby wrócił.
Niestety, nie wrócił.
Po chwili znowu zasnęła, ale w jej śnie nie było już ani łąki,
ani motyli, ani Thomasa. Szkoda, bo. to była taka cudowna
chwila szczęścia, błogości i miłości.
Sen. Po prostu piękny sen. Dlaczego sny nigdy się nie
spełniają?
To nieprawdopodobne, jak szybko minął pobyt Merit w
posiadłości. Nie było jej już od dwóch dni. W posiadłości
zrobiło się niezwykle spokojnie i cicho. Nicoli też nie było.
Lena uśmiechnęła się na wspomnienie zdenerwowania Nicoli
przed wylotem do Kanady. Nic dziwnego, to jej pierwszy
daleki lot, na dodatek do kraju, w którym nie mówi się po
niemiecku.
Nicola dotarła szczęśliwie na miejsce i kiedy zadzwoniła do
Leny, w jej głosie słychać było zachwyt i zadowolenie. Pod jej
nieobecność apartamentami zajmowała się Doris. Do niej
należało też gotowanie. W czworakach było jedynie kilkoro
gości. Żeby nie stracić potencjalnych urlopowiczów, Lena
przełączyła do siebie telefon, na który dzwonili chętni na
apartamenty.
Dziwne, bo dopiero teraz Lena zdała sobie sprawę, że na
każdym kroku odczuwa nieobecność
Nicoli. Nie chodzi wcale o prace, które ona wykonywała, ale
o ciepło, jakie wokół siebie roztacza, i serdeczność, która od
niej bije. Lena miała wraże- -nie, jakby posiadłość straciła
kawałek serca.
Ledwo Nicola wyjechała, a Lena już chciała, żeby wróciła.
Wybierała się właśnie do destylarni, kiedy zauważyła dwie
osoby nadchodzące od strony parkingu.
Rozpoznała chłopca, który zabrał Lady, i jego mamę.
Chłopiec trzymał w ręce bukiet kwiatów. Widać było, że
czuje się nieswojo i to wcale nie przez odświętne ubranie, które
miał na sobie, ale przez zadanie, które go czeka.
Lena przywitała się z gośćmi.
- Znajdzie pani dla nas chwilę? - zapytała kobieta, która
przedstawiła się jako Corinna Basler.
- Oczywiście, zapraszam do środka - powiedziała Lena i
zaprowadziła niespodziewanych gości do salonu. - Może
napije się pani kawy?
- Chętnie, ale nie chciałabym sprawiać kłopotu. Lena zwróciła
się do chłopca.
- A ty, Tim? Może napijesz się soku jabłkowego? Chłopiec
pokiwał głową.
Potem spoglądał raz na Lenę, raz na bukiet kwiatów.
- To dla pani - powiedział i podał Lenie kwiaty. Na jego
twarzy widać było ulgę, że wreszcie pozbył się bukietu.
- Przepraszam, źle zrobiłem. Nie powinienem zabierać Lady.
Lena pogłaskała go po głowie.
- Przeprosiny przyjęte - powiedziała. - Jeśli chcesz, możesz
się pobawić z Lady. Na pewno biega z Hektorem po podwórku.
- Mogę już wyjść? - zapytał i spojrzał na swoją mamę. - Już
przeprosiłem, mamo.
Mama chłopca pokiwała głową.
- Oczywiście, że możesz - potwierdziła Lena. -Potem
wypijesz sok. Zaczekaj, dam ci kilka ciasteczek dla psów. Lady
i Hektor przepadają za nimi.
Wyjęła z puszki kilka ciasteczek i podała chłopcu.
Tim pobiegł na dwór, a Lena poszła do kuchni zaparzyć kawę.
Najpierw poprosiła mamę Tima, żeby się rozgościła. A potem
włożyła kwiaty do wazonu.
Po chwili wróciła do salonu, niosąc na tacy filiżanki i dzbanek
z kawą.
Corinna Basler stała przy starej komodzie i przyglądała się
starej rodzinnej fotografii zrobionej przed domem.
Odwróciła się, kiedy weszła Lena.
- Przepraszam, nie chciałam być ciekawska, ale fascynują
mnie stare rodzinne fotografie. Może dlatego, że nie zachowały
się żadne zdjęcia mojej rodziny. Moich dziadków nawet nie
pamiętam. * Wcześnie umarli. O rodzinie mojego męża też nie-
wiele wiemy.
- Fahrenbachowie mieszkają tu od ponad pięciu pokoleń -
powiedziała Lena dumnie i nalała kawę do filiżanek. - Cukier?
Mleko? - zapytała, podsuwając dzbanuszek z mlekiem i
cukierniczkę.
Kobieta posłodziła kawę i nalała trochę mleka.
- Słyszałam już, że nasza wieś zawdzięcza swoją nazwę pani
przodkom. To musi być wspaniałe uczucie.
- To prawda. To wspaniałe uczucie pochodzić z rodziny
bogatej w tradycje. Ale jednocześnie wielkie zobowiązanie.
Trzeba dbać o spuściznę przodków.
- Doskonale panią rozumiem - zgodziła się z nią Corinna. -
Jeden z naszych sąsiadów jest na panią bardzo zły, bo nie
chciała mu pani wynająć
miejsca na przystani i nie wydzierżawiła terenów łowieckich.
Lena doskonale wiedziała, o kim mówi kobieta
- Pan Koller myśli, że pieniądze rozwiążą każdy problem. W
Fahrenbach żyje się inaczej. Ludzi łączą inne wartości niż
pieniądze.
- Razem z mężem zdążyliśmy się już o tym przekonać, kiedy
przyjechaliśmy
oglądać
domy.
Obydwoje
zawsze
mieszkaliśmy w mieście. Natura nigdy nie była dla nas jakaś
szczególnie ważna. Chcieliśmy, żeby nas syn dorastał inaczej.
Tylko jednej sprawy nie wzięliśmy pod uwagę. Na nowym
osiedlu prawie wcale nie ma dzieci. Timmy czuje się tu dość
samotny. Między innymi dlatego zabrał Lady. Nie chcę go
usprawiedliwiać. Źle postąpił, niezależnie od tego, jaki był
motyw jego działania. Tego dnia jeździł na rowerze i zobaczył
dwa psy. Najpierw się z nimi pobawił, a potem po prostu zabrał
Lady... Proszę, niech się pani na niego nie gniewa. Nigdy
więcej tego nie zrobi.
Na szczęście Corinna Basler była przeciwieństwem pana
Kollera. Była kobietą pełną ciepła i serdeczności, co
pokrzepiająco wpłynęło na Lenę.
- Wprawdzie Tim źle zrobił, zabierając Lady, ale nie zrobił jej
krzywdy. Nie męczył jej.
- Wręcz przeciwnie. On ją ubóstwiał. Była dla niego
wszystkim.
- Dlaczego nie weźmie pani dla niego zwierzątka ze
schroniska? Mówiłam już, nasz weterynarz, pan doktor
Gruber, chętnie pomoże pani wybrać właściwe zwierzę.
- Tak zrobimy. Mieliśmy zamiar najpierw urządzić dom i
dopiero potem pomyśleć o jakimś zwierzątku, aż tu nagle
pojawiła się Lady. Myśleliśmy, że to bezpański pies, i
uznaliśmy, że to dar od losu... Tak się cieszę, że się pani nie
gniewa, pani Fahrenbach.
Nagle otworzyły się drzwi i do środka wpadł Timmy.
- Dostanę jeszcze trochę ciastek dla psów? - powiedział,
ledwo dysząc. - Wypiję też mój sok.
Chłopiec był podekscytowany i czerwony na twarzy.
- Tim, dam ci jeszcze kilka ciasteczek dla psów, ale na tym
koniec. Zwierzęta nie powinny jeść za dużo łakoci.
- Lady od razu mnie poznała - powiedział szczęśliwy. -
Hektor też jest wspaniały... Mamo, czy zostaniemy tu jeszcze
trochę? Tu jest tak pięknie.
Chłopiec nawet nie czekał na odpowiedź, tylko jednym
haustem wypił sok, wziął ciasteczka dla psów i już go nie było.
- Odkąd mieszkamy w Fahrenbach, nie widziałam Tima tak
zadowolonego - powiedziała Corinna.
- Może tu przychodzić, kiedy tylko ma ochotę
-zaproponowała Lena. - Wszyscy tu lubimy dzieci.
- Ta mała dziewczynka jest pani córką?
- Merit? Nie, to moja siostrzenica. Razem z ojcem i bratem
mieszka w Kanadzie. Niestety, już wyjechała. Nie jestem
mężatką i nie mam dzieci.
- Dzieci miałyby tu na wzgórzu prawdziwy raj -rozmarzyła
się Corinna. - Dziękuję, że pozwoliła pani Timowi przychodzić
do zwierząt. Obawiam się, że będzie tu częstym gościem.
- Porozmawiam z moją przyjaciółką, właścicielką naszej
gospody. Zna wszystkich ludzi we wsi. Jeśli pani chce,
zapozna Tima z dziećmi ze wsi.
Corinna westchnęła.
- Zdaje się, że dzieci ze wsi mają jakiś problem z
mieszkańcami nowego osiedla. Unikają kontaktów z nimi.
- Wszyscy mieszkańcy Fahrenbach muszą się przestawić i
przyzwyczaić do zmian, jakie zaszły
po wybudowaniu nowego osiedla na terenie dawnej
posiadłości Hubera. Z czasem wszystko się jakoś ułoży. Dzieci
szybciej przyzwyczajają się do nowego niż dorośli. Jeśli pani
chce, Sylvia wszystkim się zajmie.
- Sylvia?
- Tak się nazywa moja przyjaciółka. Gospodę odziedziczyła
po rodzicach i zgodnie z tradycją prowadzi ją dalej. Sylvia jest
żoną naszego weterynarza, doktora Grubera. Mam się z nią
skontaktować w sprawie pani syna?
- Jeśli to nie sprawi jakiegoś kłopotu, to bardzo chętnie. Tim
cieszyłby się nie tylko z nowego zwierzątka, lecz również z
nowych przyjaciół. Zresztą obydwoje z mężem chętnie
nawiązalibyśmy kontakt z mieszkańcami wsi.
- Bardzo mnie to cieszy. Mamy z Sylvią przykre
doświadczenie z nowym osiedlem. Chciałyśmy przywitać pana
Kollera chlebem i solą, a on wyrzucił nas za drzwi.
Corinna zaczęła chichotać.
- Nie wiedział, kim pani jest... Kollerowie uważają się za
lepszych i szukają kontaktu jedynie z dobrze sytuowanymi
ludźmi. My się do nich nie zaliczamy. Ale wcale mi to nie
przeszkadza. Mój mąż
jest lekarzem. Teraz pracuje w sanatorium. Wcześniej był
ordynatorem w klinice. Prawie w ogóle się nie widywaliśmy.
Zero życia rodzinnego. Teraz mamy mniej pieniędzy, ale
żyjemy spokojniej.
Z każdą minutą Corinna Basler wydawała się Lenie coraz
sympatyczniejsza. Cieszyła ją myśl, że na nowym osiedlu
mieszkają nie tylko ludzie pokroju Kollerów.
Dobrze im się rozmawiało. Nadawały na tych samych falach.
Lena postanowiła niebawem zaprosić do siebie Corinnę i jej
męża.
Miała nadzieję, że też jest sympatyczny. Corinna pasuje do
mieszkańców Fahrenbach. Co do tego nie ma żadnych
wątpliwości. Ładnie z jej strony, że przyszła z synem, żeby
wyjaśnić sprawę Lady i przeprosić Lenę.
Kollera nigdy nie byłoby stać na taki gest.
Oby na nowym osiedlu mieszkało więcej sympatycznych
osób. Wtedy łatwiej będzie znieść idące zmiany.
Pewnego dnia, mniej więcej dwa tygodnie po wyjeździe
Nicoli do Kanady, Lena odebrała telefon, który zaparł jej dech
w piersiach. Dzwoniła Yvonne, córka Nicoli! Lena od razu
poznała ją po głosie.
- Cieszę się, że pani dzwoni, pani doktor Wiedemann.
- Dzwoniłam już wcześniej, ale nie udało mi się zrobić u
państwa rezerwacji. Wszystkie apartamenty były zajęte.
Zastanawiałam się nad pani słowami. Może... może chociaż
zobaczę kobietę, która mnie urodziła. Idę za radą ojca. Ojciec
uważa, że powinnam wyrobić sobie własne zdanie na temat tej
kobiety. Jeśli nie ma pani nic przeciwko, przyjadę w następny
weekend. Zostanę od piątku do niedzieli.
To nie może być prawda! Za pierwszym razem nie było
wolnego apartamentu, a teraz nie ma Nicoli.
Lena pokonała wszystkie przeszkody, zdobył adres rodziców
adopcyjnych Yvonne, potem adre Yvonne, rozmawiała z nią,
sugerowała przyjazd do posiadłości, żeby zupełnie
niezobowiązująco zobaczyła swoją biologiczną matkę, którą
była zmuszona tuż po porodzie oddać własne dziecko do
adopcji, a Nicoli nie ma. Jest teraz w Kanadzie!
Yvonne chce przyjechać i nie udaje się już drugi raz. To
chyba jakiś zły sen!
- Mamy wolne apartamenty, ale pani mat... - szybko się
poprawiła. - Nicola jest teraz w Vancou ver. Pojechała odwieźć
moją siostrzenicę.
Lena się zdawało, że Yvonne poczuła ulgę, że spotkanie
znowu nie dojdzie do skutku. Może się jednak myli.
- No cóż... To chyba jakiś znak, że nie powinnyśmy się
poznać. Sama zresztą jestem tego zdania Co mi po tym, że
poznam kobietę, która mnie urodziła? Zaraz po porodzie
oddała mnie do adopcji.
- Nie miała wyjścia. Sytuacją ją do tego zmusiła
- Nie wierzę. Dla chcącego nie ma nic trudnego, Nawet wtedy
bycie samotną matką nie oznaczało końca świata.
- Nie zna pani Nicoli i stąd te gorzkie słowa Szkoda, że Nicola
wyjechała. Pani Wiedemann
a może przyjedzie pani w innym terminie. Już teraz możemy
zrobić rezerwację.
- Nie, to niemożliwe. Mam w planach kilka konferencji i
wyjazd z ojcem na parę dni. Już powiedziałam, to znak od losu,
żeby nie budzić demonów przeszłości. To wszystko nie jest
takie łatwe. Poza tym cieszę się, że...
- Pani doktor Wiedemann, niech pani da Nicoli szansę, sobie
również - przerwała jej Lena, bo bała się, że kobieta po prostu
odłoży słuchawkę. - Następnym razem na pewno się uda.
Zwykle mamy wolne apartamenty, tylko wtedy, gdy pani
dzwoniła, jakoś tak się złożyło, że wszystkie były zajęte. Ni-
cola w zasadzie nigdy nie wyjeżdża. Ta podróż do Kanady jest
jej pierwszą daleką podróżą.
- To już nie moja sprawa. Jak powiedziałam, nie jestem
zainteresowana spotkaniem. Przyznaję, że umie pani pięknie i
przekonująco mówić. Dałam się na to nabrać. Mam
wspaniałego ojca i miałam wspaniałą matkę. Tacy rodzice to
marzenie adoptowanych dzieci. Niczego więcej mi nie
potrzeba.
- Jest jednak mała różnica. Pani już wie, że pani biologiczna
matka żyje, gdzie mieszka, jaka jest, bo przecież opowiadałam
pani o niej i zostawiłam jej zdjęcia. Tego nie da się wymazać z
pamięci ani
cofnąć. Pani przyjazd tutaj do niczego pani nie zobowiązuje.
Gdyby nie ten nieszczęśliwy zbieg okoliczności, byłoby już po
sprawie. Poznałaby pani swoją matkę. Pani doktor
Wiedemann, ustalmy nowy termin.
- Nie, dziękuję.
Słowa Leny nie zrobiły na Yvonne żadnego wrażenia.
- Mogę do pani kiedyś zadzwonić? - Lena podjęła jeszcze
jedną próbę.
Nie chciała dopuścić, żeby ta historia tak się zakończyła.
- Nie, w żadnym wypadku - odpowiedziała Yvonne
stanowczo.
- Zadzwoni pani kiedyś?
- Nie wiem. Raczej nie. To spotkanie nikomu nie jest
potrzebne. Zresztą jak pani widzi, ciągle coś stoi na
przeszkodzie. Jakie to ma znaczenie, czy zobaczę tę kobietę,
czy nie. Nie zmienię mojego zdania o niej. Przepraszam, muszę
wracać do obowiązków. Zaraz zaczynam przyjęcia. Miłego
dnia, pani Fahrenbach.
Yvonne
odłożyła słuchawkę, zanim Lena zdążyła
odpowiedzieć. Co za pech!
Wszystko szło tak dobrze, a na ostatniej prostej pojawiły się
takie problemy.
Lena miała nadzieję, że Yvonne przemyśli sprawę i zadzwoni.
Nie teraz, kiedyś. Lena ma już związane ręce. Nic więcej nie
może zrobić. Może tylko czekać, chociaż wcale nie jest to takie
łatwe.
Tak bardzo chce połączyć dwie kobiety, które los tak okrutnie
rozdzielił. Matkę i córkę. Chce doprowadzić do ich pojednania.
Nie miała wątpliwości, że ich spotkanie zakończyłoby się
pojednaniem. Ciepłem i serdecznością Nicola zjednuje sobie
serca wszystkich ludzi.
Dlaczego nie miałoby tak być w przypadku jej córki?
Do biura wszedł Daniel.
- Coś się stało? - zapytał.
- Nie, dzwonił ktoś w sprawie rezerwacji naszych
apartamentów.
- Interes jakoś wolno się rozkręca - westchnął. -Ale może to
poprawi ci nastrój - powiedział, wymachując kartką.
Daniel podał ją Lenie.
- Ekskluzywny dom towarowy Mendinger ma zamiar
umieścić Finnemore Eleven w swoim nowym katalogu
wysyłkowym. Planują też jakąś
specjalną akcję reklamową dla swoich filii, a ma ich
trzydzieści. Katalog dostaną wszyscy najlepsi klienci. Brzmi
obiecująco.
Twarz Leny pojaśniała. Już od dawna próbowała nawiązać
współpracę z domem towarowym Mendinger, ciągle wysyłała
do nich swoją ofert i jak widać, wytrwałość się opłaciła.
- To wspaniale. Współpraca z nimi to świetny interes.
- Mam jeszcze jedną dobrą wiadomość. „Grosik" przysłał
zamówienie. Nie tylko na ajerkoniak. Biorą też produkty
Brodersena. Twój plan wypalił Co stracimy na obniżce ceny
ajerkoniaku, nadrobi my Brodersenem. Twój ojciec skakałby z
radości gdyby widział, jak świetnie dajesz sobie radę.
- Dzięki twojej pomocy, Danielu. Bez ciebie nie dałabym
rady.
- Wprawdzie nie wykorzystujemy naszej nowoczesnej linii
produkcyjnej, ale przynajmniej radzimy sobie z dystrybucją
trunków innych producentów. Gdyby tak jeszcze produkować
Fahrenbachówkę, to byłaby bajka.
- Dobrze to ująłeś. Bajka, bajka, która nigdy nie stanie się
rzeczywistością, bo jak ci dobrze wiadomo, ojciec zostawił
nam nowoczesną destylarnię,
ale zapomniał o recepturze. Chyba sam nie wierzysz, że po tak
długim czasie jeszcze ją znajdziemy. Szukaliśmy już chyba ze
sto razy. Trzeba raczej pomyśleć o sprzedaży urządzeń, dopóki
są w dobrym stanie i dopóki można na nich jeszcze zarobić.
Wszystko stoi bezużyteczne. Zyskalibyśmy też dodatkowe
miejsce i moglibyśmy przenieść część ekspedycji do głównego
budynku.
- Leno, jeszcze zaczekaj. Ciągle mam wrażenie, że pewnego
dnia ruszymy z produkcją Fahrenbachówki. Twój ojciec nie
mógł zniszczyć receptury, nie on. Za bardzo był wierny
tradycji i za bardzo cenił sobie trunek, który Fahrenbachowie
produkowali od pokoleń.
- Może był wściekły, bo Frieder i Jórg nie chcieli mieć
Fahrenbachówki w ofercie hurtowni. Uważali, że jest
niemodna. Ja też w tej kwestii nic nie zrobiłam. Nie
przeszkodziłam im w wykreśleniu Fahrenbachówki z oferty.
Nawet nie wiedziałam, że tata nadał ją produkował.
- Po pierwsze, byłaś odpowiedzialna za reklamę, po drugie,
twój tata wiedział, że w przyszłości przekaże firmę synom i
pogodził się z faktem, że hurtownia nie będzie sprzedawać
Fahrenbachówki. Przeniósł więc produkcję do Fahrenbach i
stworzył
nowoczesną linię produkcyjną. W pewnym sensie to
zrozumiałe, wrócił do źródeł. Twój ojciec produkował ją w
miejscu, gdzie wszystko się zaczęło.
- Masz rację. Brzmi to nawet rozsądnie, ale nu żerny tak gadać
bez końca, snuć przypuszczenia, nie zmieni faktu, że nie mamy
receptury i nie uda nam się jej odtworzyć.
Zadzwonił telefon.
To była Doris.
Daniel chciał wyjść z pomieszczenia, ale Len zatrzymała go
ruchem ręki.
- Nie, to żaden problem - powiedziała po chwili. - Widzimy
się w takim razie jutro przy śniadaniu... Przyjemnej zabawy i
pozdrów ode mnie Mar kusa.
Odłożyła słuchawkę.
- Doris idzie z Markusem na kolację. Potem do kina.
Spotykają się prawie codziennie. Myślę, że sie w sobie
zakochali.
- Nawet do siebie pasują. Markus miałaby wreszcie kobietę,
która go naprawdę interesuje, a Doris odzyskałaby grunt pod
nogami.
- Chciałabym mieć ją w pobliżu, ale wiem że Doris lubi życie
w mieście. Nawet na zamki we Francji źle się czuła. Teraz
wszystko jej się tu
podoba, ale co będzie, gdy pierwsze uniesienie minie?
Obawiam się, że wiejskie życie będzie jej działać na nerwy.
Daniel się roześmiał.
- Wiesz, Leno, ja też uważałem się za dziecko miasta i wcale
nie miałem zamiaru zostać na stałe. A teraz zobacz sama,
mieszkam tu już tyle lat i nie wyobrażam sobie innego życia. Z
Doris może być tak samo.
- Masz rację. Poza tym najpierw musi się rozwieść z Jórgiem,
ale to chyba już tylko kwestia czasu. Cieszę się, że Doris
znowu się śmieje i jest szczęśliwa. Ten epizod z tamtym
mężczyzną i małżeństwo z Jórgiem przysporzyły jej więcej
trosk niż radości.
- Widocznie tak musiało być. Rozstała się z mężem i związała
z innym mężczyzną. Zwykle jest tak, że ten mężczyzna jest
jedynie przejściowym rozwiązaniem. Rzadko rodzi się z takiej
znajomości trwały związek. W takich sytuacjach nie miłość
zbliża ludzi do siebie, lecz strach przed samotnością.
Wystarczy, że ktoś okaże ci więcej zrozumienia, i już myślisz,
że to jest to. Ale to tylko złudzenie. Jak opadną emocje i
człowiek trochę się pozbiera, od razu zauważa, że popełnił błąd
i odchodzi.
„Może coś w tym jest", pomyślała Lena. Pewnie dokładnie
tak było z uczuciami Doris do Franz On szukał pewnie
gospodyni domowej, która bedzie mu prowadzić dom według
wskazówek jego teściowej, matki jego zmarłej żony.
Ale Daniel? Mówił to z własnego doświadczenia? Przeżył coś
takiego po samobójstwie jego ukochanej Laury? Zanim
zdążyła go zapytać, Daniel zmienił temat.
- Wracam do swoich obowiązków. Przyszła jeszcze trochę
drobnych zamówień. Muszę się nim zająć. Nasi drobni
odbiorcy też mają prawo do błyskawicznej obsługi.
Daniel poszedł do siebie, a Lena zajęła się swoja pracą.
To prawda, jednakowo dbali o wszystkich swoich klientów, i
tych dużych, i tych małych.
A Frieder? Lena pomyślała o swoim bracie. Frieder
zrezygnował już ze wszystkich małych i średnich odbiorców,
podobnie jak z Brodersena, Horlitza i innych.
Miał swoje wizje, które jak do tej pory, okazały się zamkami
na piasku. To przez niego stara, po rządna i uznana hurtownia
przestała być wiarygodna i na dodatek miała kłopoty
finansowe.
W branży źle się mówiło o Friederze. Oby się opamiętał i nie
doprowadził firmy do ruiny.
Ale jednak strony, gdyby nie lekkomyślność Friedera,
dostawcy, w tym dawni partnerzy jej ojca, nie zwróciliby się do
niej i nigdy nie zajęłaby się dystrybucją alkoholi.
A wtedy jej sytuacja finansowa byłaby tragiczna. Teraz może
przynajmniej planować, przewidywać, kiedy jej finanse
poprawią się na tyle, by żyć spokojnie. Zresztą ma jeszcze
jednego asa w kieszeni. Za kilka miesięcy odbędzie się w
Nowym Jorku aukcja obrazów Aegidiusa Patta i nieźle na tym
zarobi. Tak przynajmniej twierdzą specjaliści.
To prawdziwe szaleństwo, że w starej skrzyni przez tyle lat
leżały prawdziwe dzieła sztuki. Gdyby Aleks nie zaczął
sprzątać w szopie i przeglądać przy tym zawartości wszystkich
mebli, dalej by tam tkwiły.
Lena wciąż nie mogła zrozumieć, że to obrazy są tyle warte.
Owszem, bitwa morska została namalowana doskonałą
techniką, ale obrazy przedstawiające taką rzeź uważała po
prostu za okropne.
W nocy Lena źle spała. Ciągle śniło jej się coś dziwnego.
Wydarzenia dnia, których jeszcze nie przetrawiła, wróciły do
niej w nocy.
Śniła jej się Yvonne. Stała na środku dziedzińca. Miała na
sobie ogniście czerwoną suknię. Jej ojciec ciągnął ją do Nicoli,
która z szeroko rozpostartymi ramionami stała w progu domu.
Yvonne broniła się. Nie chciała iść. Rzuciła się na ziemię.
Ojciec próbował ją podnieść, ale w ręce została mu jedynie jej
czerwona suknia. Yvonne zniknęła, jakby ziemia ją
pochłonęła. Ojciec Yvonne potrząsał suknią, ale zamiast
Yvonne pojawiła się Carla, matka Leny. Rozpostarła ręce,
które ni z tego, ni z owego, przerodziły się w ramiona
ośmiornicy. Owinęła nimi Lenę i ścisnęła tak mocno, że Lena
nie mogła oddychać. Rzęziła, złapała się za gardło.
-Przebudziła się. Trzymała się za szyję.
W pokoju panował półmrok. Zapomniała zaciągnąć zasłony i
do pokoju wpadało słabe światło księżyca, przedzierające się tu
i ówdzie przez pędzone wiatrem chmury. Ta ponura sceneria
przypominała Lenie obrazy Caspara Davida Friedricha.
Lena słyszała, jak głucho bije jej serce. Wiedziała, że już nie
zaśnie. Zapaliła światło. Była druga w nocy!
Zastanawiała się, czy wstać. Nagle usłyszała kroki na
schodach.
To Doris wróciła do domu.
Lena zerwała się z łóżka i pobiegła do drzwi. Świetnie,
pogada sobie z Doris. Rozmowa odwróci jej uwagę od
dziwacznych snów, których w żaden sposób nie umiała
zinterpretować.
- Lena? - zdziwiła się Doris. - Nie możesz spać?
- Miałam głupi sen. Pogadamy trochę czy jesteś za bardzo
zmęczona?
- Zmęczona? Co ty! Spędziłam z Markusem wspaniały
wieczór. Markus jest cudowny. Taki dowcipny, wesoły i
opiekuńczy. Zakochał się we mnie po uszy.
Lena wciągnęła swoją bratową do pokoju i wcisnęła ją w
fotel.
- A ty? - zapytała i usiadła.
Pokój był na tyle duży, że w wykuszu Lena urządziła
przytulny kącik.
- Ja, no ja... - wahała się Doris. Wciąż jest żoną brata Leny.
- Ciebie też wzięło - wyręczyła j ą Lena. Doris przytaknęła.
- To straszne, prawda?
- Niby co ma być w tym takiego strasznego? -zapytała Lena.
- W świetle prawa wciąż jestem żoną Jórga. Przez jakiś czas
byłam związana z Franzem i ledwo się z nim rozstałam,
zakochałam się w następnym. Skaczę z kwiatka na kwiatek...
Leno, przecież ja wcale taka nie jestem. Znasz mnie przecież.
Co się za mną dzieje? To nie jest normalne.
Lena roześmiała się.
- To prawda, niezłe narzuciłaś tempo. Jednak myślę, że los tak
chce i nie powinnaś się przed nim bronić. Przyjechałaś tutaj
przybita, teraz widzę, jak rozkwitasz. Zabawię się w poetkę i
dodam, że rozkwitasz jak róża. Ale żarty na bok. Markus jest
moim przyjacielem. To wartościowy mężczyzna, który do tej
pory nie trafił jeszcze na tę jedyną. Zdaje się, że teraz zakochał
się od pierwszego wejrzenia. Ciebie też wzięło... Ale nadejdzie
kiedyś taki
dzień, że wróci szara rzeczywistość, a wtedy wasza miłość
musi być na tyle dojrzała, żeby sprostać normalnemu życiu.
Markus wrósł w Fahrenbach, jego rodzina żyje tu od pokoleń i
kolejne pokolenia też będą tu mieszkać. Dla Markusa nie ma
życia poza Fahrenbach. Ale ty... będziesz umiała żyć na wsi?
Jesteś przecież dziewczyną z miasta.
- Do tej pory nie znałam takiego życia jak tu. Nie da się go
nawet porównać z życiem na zamku we Francji. Tu jest lepiej,
o wiele lepiej. Podoba mi się... Rozmawialiśmy już z
Markusem na ten temat. On jest optymistą i wierzy, że zawsze
będzie mi się tu podobać. Leno, a ty? Przecież ty też większość
swojego życia spędziłaś wmieście, a do Fahrenbach
przyjeżdżałaś jedynie na wakacje. Poza tym nie było cię tu
dziesięć lat. A teraz jesteś szczęśliwa i nie zamierzasz stąd
wyjechać. Nie planowałaś wcześniej życia w Fahrenbach.
- Zgadza się. Początkowo przyjechałam tu tylko z obowiązku,
bo dostałam posiadłość w spadku. Ale szybko się
zorientowałam, że to jest właśnie moje miejsce na Ziemi, raj,
który był mi przeznaczony i nigdy stąd nie wyjadę. Może
miłość do tego miejsca mam we krwi. W końcu jestem córką
człowieka, który był tu bardzo szczęśliwy.
- To jest jakieś magiczne miejsce o sielankowym spokoju.
Ludzie są tu serdeczni i mili, przy najmniej starzy mieszkańcy
Fahrenbach. Człowiek czuje się tu jak w domu. Wspaniałe
uczucie A jeśli ktoś zatęskni za gwarem, elegancją lub
czymkolwiek innym, może pojechać do Bad Helmbach. Coś ci,
Leno, powiem, zupełnie szczerze. Życie tych bogatych
biznesmenów nie jest prawdziwe. Wolę pójść z Markusem do
gospody Sylvii niż do tych ekskluzywnych knajpek. Myślę, że
Markus tam mnie zaprasza, bo chce mi sprawić przyjemność.
- Powiedz mu, że nie potrzebujesz do szczęścia
ekskluzywnych restauracji.
- Powiem. Wiesz, Leno, nie chcę niczego przyspieszać, bo
wolę mieć absolutną pewność. Nie chcę przeżyć kolejnego
zawodu. Markus też nie zasłużył na rozczarowanie. Nic nas
przecież nie goni.
- Mądrze mówisz. Doris, nie myśl, proszę, że prawię ci
morały, bo wciąż jesteś żoną Jórga. Rozwód jest w toku,
wkrótce go dostaniecie. Mówię to wszystko, bo cię lubię i
chcę, żebyś była szczęśliwa. Markus też.
Doris podniosła się i podeszła do Leny. Nachyliła się i
serdecznie ją objęła.
- Dziękuję, jesteś wspaniałym człowiekiem. Nikt poza tobą
nie przyjąłby mnie pod swój dach. Odeszłam od twojego brata,
a ty pozwalasz mi tu mieszkać. W takich sytuacjach jest się
zwykle odsuniętym od rodziny.
Doris wróciła na swaje miejsce.
- Jesteś wspaniałomyślna. Markus też tak uważa. Wyznał mi,
że kochał się w tobie, zanim się poznaliśmy. Ale że przyjaźni
się z Thomasem, nigdy nie zrobiłby niczego, co mogłoby
zepsuć ich przyjaźń. Nie odbiłby mu dziewczyny. Poza tym
powiedział, że i tak by mu się to nie udało, bo dla ciebie poza
Thomasem nie istnieje żaden inny mężczyzna... Tylko nie
zdradź mnie, nie mów mu, że wszystko ci wypaplałam.
- Będę milczeć jak grób - zaśmiała się Lena. -Ale co do
jednego ma absolutną rację. Thomas jest moją jedyną,
prawdziwą miłością, pokrewną duszą, moim drugim ja... Nikt i
nic tego nie zmieni, nawet wtedy, gdy będę miała sto łat...
- Chciałabym móc powiedzieć tak samo. Ale powiedz mi, po
czym poznałaś, że Thomas jest tym właściwym?
- Tego nie można poznać. To po prostu jest w tobie. To się
czuje.
Pokazała Doris lewy nadgarstek z wycięty w skórze już
zabliźnionym, ale dobrze widocznym
- Gdy byliśmy bardzo młodzi, w dowód naszej miłości
wycięliśmy sobie na nadgarstkach inicjały naszych imion. Już
chociażby z tej przyczyny n mogę się związać z innym
mężczyzną. Thomas je na zawsze.
- Podziwiam cię za to, że potrafisz kochać ta głęboko.
Podziwiam twoją konsekwencję. Ja też byłam pewna, że Jórg
jest tym właściwym, potem, Franz, a teraz tak myślę o
Markusie. Może nie jestem zdolna do głębszych uczuć. Może
tylko co sobie wyobrażam.
- Nie sądzę. Kiedy poznałaś Jórga, byłaś jeszcze bardzo
młoda, kiedy poznałaś Franza, szukała oparcia. Z Markusem
może się udać. Jestem o tym przekonana i sprawilibyście mi
tym ogromna radość.
- Ja też bym się cieszyła. Nie chcę cię już dłużę zatrzymywać.
Już późno. Ty musisz jutro iść do de stylami, a ja - zająć się
obowiązkami Nicoli. Nie chcę, żeby ktoś mi zarzucił po jej
powrocie, że sie obijałam łub byłam niedokładna.
Wstała.
- O której jemy śniadanie? O wpół do ósmej?
Lena pokiwała głową.
- W porządku - powiedziała Doris. - Ja zrobię. Co będziesz
jadła? Jajko?
- Nie, dziękuję. Zjem tosta z cudownym dżemem malinowym
produkcji Nicoli.
- Tylko nie mów, że się odchudzasz - stwierdziła Doris i
wykrzywiła usta w uśmiechu.
- Nie, kochana bratowo, ale Daniel zawsze mnie wyciągnie na
drugie śniadanie. Jestem ciekawa, jak będzie smakować
pieczeń wołowa z chrzanem.
- Już teraz mogę ci powiedzieć, że nie będzie taka dobra jak
Nicoli, ale dam z siebie wszystko. Do tej pory Daniel i Aleks
nie marudzili. Od ciebie też nie słyszałam żadnych skarg.
Doris doszła do drzwi.
- Śpij dobrze, Leno. Oby przyśniło ci się coś ładniejszego.
Doris wyszła.
- Ty też śpij dobrze! - krzyknęła za nią Lena. Lena poszła do
łóżka, wsunęła się pod kołdrę
i zgasiła światło. Wcześniej jednak spojrzała na zdjęcie
uśmiechniętego Thomasa.
Wiatr na dworze chyba się uspokoił. Księżyc wisiał jak tarcza
na ciemnoszarym niebie. Jego światło wpadało do pokoju.
Lena wstała i zaciągnęła zasłony. Przeszkadzał; jej poświata
księżyca. Wróciła do łóżka, położyła się i zamknęła oczy.
Gdzie jest teraz jej Thomas? Myśli o niej?
Oby tak. W końcu zasnęła z myślą o swoim ukochanym.
Dni mijały leniwie jeden po drugim. Lena pracowała z
Danielem nad nowym projektem zwiększenia obrotów, Doris
gotowała i razem z kobietą ze wsi zajmowała się
apartamentami, a Aleks dalej majsterkował w starej szopie,
która była już prawie pusta. Doris i Markus spotykali się
codziennie i coraz bardziej zbliżali do siebie.
Od czasu do czasu do posiadłości przychodził mały Tim.
Bawił się z psami i karmił Bondiego marchewkami i jabłkami.
Wszystkim brakowało Nicoli. To ona była duszą domu i
posiadłości. Nikt nie mógł jej zastąpić, choćby nie wiem jak się
starał.
Wszyscy byli szczęśliwi, kiedy wreszcie wróciła, dumna z
siebie, że sama odbyła tak daleką podróż. Była
podekscytowana. Bez końca opowiadała o Vancouver.
Pokazywała zdjęcia, pamiątki i rozpakowywała drobne
prezenty dla domowników. O nikim nie zapomniała.
Jedno było pewne. Skoro już raz sama odważyła sie na taką
podróż i wszystko przetestowała, znowu poleci do Kanady
odwiedzić Holgera i dzieci.
Aleks tylko kręcił głową ze zdziwienia. Jeszcze nigdy nie
widział żony tak szczęśliwej. Widać było, jak bardzo się
cieszy, że wreszcie wróciła.
Wszyscy w posiadłości byli zadowoleni z jej powrotu,
zarówno ludzie, jak i zwierzęta. Przez kilka pierwszych dni
Hektor i Lady nie odstępowali Ni-coli na krok, jakby się bali,
że znowu wyjedzie.
Byłoby wspaniale, gdyby jeszcze doszło do spotkania Nicoli i
Yvonne. Wtedy szczęście by się dopełniło. Może Yvonne
zmieni zdanie i przyjedzie do posiadłości.
Lena skończyła właśnie rozmawiać przez telefon, kiedy do jej
biura weszła Nicola. Rzadko tu przychodziła. Oby nie stało się
nic złego.
- Masz chwilkę? - zapytała Nicola.
- No jasne. Coś ważnego?
Nicola wsadziła rękę do kieszeni kurtki i coś wyjęła. Lena od
razu rozpoznała zaproszenie od jej mamy.
Nicola położyła zaproszenie na jej biurku.
- Przyjęcie jest w przyszłym tygodniu. Lena wzruszyła
ramionami.
- No i co?
- Musisz na nie pójść, Leno.
- Nigdy w życiu. Za nic w świecie. Nicola ją objęła.
- Chodź, chodź, usiądziemy i porozmawiamy w spokoju.
Lena wstała od biurka.
- Możemy usiąść i porozmawiać o życiu, ale nie o
zaproszeniu. Nigdzie nie pójdę.
Nicola wzdychając, usiadła w fotelu.
- Nie pójść jest najłatwiej. To zwykłe tchórzostwo. Nie jesteś
tchórzem, Leno.
- W tym przypadku tak.
Lena podsunęła Nicoli zaproszenie.
- Wyrzuć ten świstek. Inaczej ja to zrobię. Niepotrzebnie je
sklejałaś.
- Leno, ona jest i będzie twoją matką, niezależnie od tego, co
ci zrobiła.
- Właśnie dlatego, że jest moją matką, mogła napisać coś od
siebie lub zadzwonić, a nie przysyłać wydrukowane
zaproszenie.
- Nie zwracaj uwagi na takie szczegóły. Zresztą wiesz, jaka
jest.
- No właśnie, wiem. I dlatego nie mam ochoty na powtórkę z
przeszłości. I nie zapomniałam,
że podłym kłamstwem rozdzieliła mnie i Thomasa, że bez
skrupułów odeszła od taty, żeby poślubić tego bogacza z
Ameryki. Uciekła przed odpowiedzialnością za rodzinę.
Nicola wiedziała, jak bardzo matka skrzywdziła i
rozczarowała córkę. Ale Lena musi się najpierw uporać z
przeszłością. Dopiero wtedy odzyska spokój ducha. Lena
jeszcze tego nie zrobiła. Wciąż miała żal do matki, wciąż w
niej tkwił. Uśpiła go jedynie na jakiś czas. Nicola wiedziała z
własnego doświadczenia, jakie to niebezpieczne. Cienie prze-
szłości mogą wrócić w każdej chwili. Najczęściej wracają w
najmniej odpowiednim momencie.
- Leno, idź, choćby na krótko. Zakończ sprawy z przeszłości.
Zobacz, jak wygląda, porozmawiaj z nią, a potem odejdź...
Dopiero wtedy uwolnisz się od wspomnień. Poza tym będziesz
miała okazję spotkać się ze swoim rodzeństwem.
- Jasne. Frieder da mi do zrozumienia, jak bardzo mną gardzi,
żeby mnie ukarać za działki na jeziorem. Grit się wypindrzy i
będzie chodzić krok w krok za matką, żeby tylko znaleźć się z
nią na wspólnym zdjęciu i trafić na okładki ekskluzywnych
magazynów. A Jórg... Będzie miły, będzie ze mną rozmawiał.
Ale jeśli chcę porozmawiać ze
swoim bratem, nie muszę jechać do ekskluzywnego hotelu.
Mogę pogadać z nim przez telefon lub polecieć do Francji.
- Leno, gdyby żył twój ojciec, namawiałby cię na przyjęcie
zaproszenia.
- To nie fair. Nie szantażuj mnie tatą. Wiem, że radziłby mi
pójść. Był ugodowym człowiekiem, ale ja nie jestem taka jak
on. W porządku, odziedziczyłam po nim wiele cech charakteru
i urodę, ale jestem inna.
Nicola roześmiała się.
- Jesteś taka jak on, sama dobrze o tym wiesz. Właśnie dlatego
proszę cię, żebyś poszła na to przyjęcie. Przecież nie musisz
być tam długo... Zrób to dla siebie, żebyś mogła zamknąć ten
rozdział życia.
Lena wiedziała, że Nicola nie odpuści. Na dodatek ma chyba
rację. Trzeba się zmierzyć z demonami przeszłości. Ale Lena
nie chciała i nie mogła już teraz potwierdzić udziału w
przyjęciu. Musi się jeszcze zastanowić. W końcu ma jeszcze
kilka dni.
- Dobrze, przemyślę to jeszcze raz. Ale jedno mogę ci
powiedzieć już teraz. Nie mam zamiaru kupować z tej okazji
nowych ciuchów. Grit buszuje
za nas dwie po sklepach. W Rzymie! Musi sobie kupić
wystrzałową kreację, bo przecież nie będzie odstępować Carli.
Już teraz wiadomo, że wystroi s jak stróż w Boże Ciało.
Nicola była zadowolona. Wstała, ale na wszelki wypadek
schowała zaproszenie do kieszeni.
Urobi Lenę, żeby poszła na przyjęcie. Zrobiła juz mały krok w
tym celu.
- Pamiętaj, żeby w porę potwierdzić udział Na zaproszeniu
jest prośba o potwierdzenie.
- Poproszę Grit lub Jórga, żeby zrobili to w moim imieniu.
Powinno wystarczyć.
- Rób, jak chcesz - powiedziała Nicola. - Nie będę ci już
dłużej przeszkadzać. Pracuj. Na kolację jest dzisiaj sznycel po
wiedeńsku i sałatka ziemniaczana. Daniel i Aleks tak sobie
zażyczyli... Dla ciebie mogę przygotować coś innego, jeśli
chcesz. Wiem, że nie przepadasz za sznyclem.
- Nie, w porządku. Zjem to, co wszyscy. Wezmę jedynie
mniejszego sznycla, ale za to większą porcję sałatki. Sałatka
ziemniaczana w twoim wykonaniu to niebo w gębie.
- Nie przesadzaj... Doris zje z nami?
- Chyba raczej nie. Pewnie pójdzie gdzieś z Markusem.
- I dobrze. To miły chłopak, a Doris zasługuje na szczęście.
Godnie mnie zastępowała. Daniel i Aleks zgodnie orzekli, że
naprawdę dobrze gotuje.
Nicola wyszła z biura.
Lena została sama. Iść na przyjęcie do matki czy nie?
Właściwie nie ma ochoty. Matka bardzo ją zraniła. Teraz też
się boi, że znowu ją zrani.
Ale Nicola ma rację. W końcu to jej matka, jeśli nawet nigdy
tak się nie zachowywała. To zaproszenie jest pierwszym
znakiem życia, jaki dała po tylu latach.
Lena spojrzała na zdjęcie ojca stojące na biurku obok zdjęcia
Thomasa.
- Tato, co mam zrobić? - zapytała szeptem. Niestety, nie
dostała żadnej odpowiedzi.
Po długim zastanowieniu, rozmowach z Grit i Jórgiem, Lena
zdecydowała się pójść na przyjęcie. W przeciwieństwie do
swojego rodzeństwa nie będzie nocować w Grandhotelu, tylko
wróci do domu. Oznacza to wprawdzie dwugodzinną podróż
samochodem, ale nic nie szkodzi. Nie ma zamiaru ani ochoty
wynajmować pokoju w Grandhotelu. Poza tym noclegi są tam
bardzo drogie. Za jedną noc można spędzić tydzień z pełnym
wyżywieniem na Majorce lub gdzie indziej.
Długo się zastanawiała, co założyć na tę okazję. Nie zmieniła
zdania i nie kupiła sobie niczego nowego. Zdecydowała się na
dość skromną długą czarną sukienkę z rozcięciami na bokach.
Sukienka doskonale podkreślała jej nienaganną figurę. Z
biżuterii założyła - jak zawsze - medalion i bransoletkę od
Thomasa. Zastanawiała się, czy
nie założyć biżuterii z diamentami, które miała po swojej
babci, ale w biżuterii od Thomasa czuła się pewniej.
Doris zajęła się jej fryzurą. Lena zrobiła sobie delikatny
makijaż, nałożyła trochę różu na policzki, umalowała usta i
brwi, dzięki czemu jej twarz i niebieskie oczy nabrały blasku.
Jeszcze odrobina perfum i gotowe. Lena była zadowolona z
własnego wyglądu. Czarna suknia, wysoko upięte włosy, de-
likatny makijaż i woń ulubionych perfum.
Jej wygląd podobał się wszystkim domownikom. Z
mieszanym uczuciami ruszyła w drogę.
W czasie drogi najpierw słuchała muzyki, potem wyłączyła
radio i usiłowała przypomnieć sobie matkę, sytuacje i etapy jej
wcześniejszego życia, kiedy jeszcze byli rodziną. Długo
szukała w pamięci miłego wspomnienia, ale nie odnalazła
żadnego. Widziała za to przed sobą kobietę wiecznie nieza-
dowoloną, rozrzutną, egoistyczną, nieustannie rozdrażnioną
przez dzieci, a w szczególności przez Lenę, bo była podobna
do ojca.
Jedzie do kogoś takiego? Po co? Miała ochotę zawrócić.
Tylko jak Nicola na to zareaguje? Jak się powiedziało A, trzeba
powiedzieć B. Odbębni to spotkanie.
Ruch na drodze był niewielki i już po dwóch godzinach Lena
była na miejscu.
W rzeczywistości Grandhotel wyglądał jeszcze bardziej
pompatycznie niż na zdjęciach w gazecie. To prawdziwy pałac
z betonu, chromu i szkła. Przy wejściu stali boye hotelowi w
liberiach. Witali gości i odbierali kluczyki od samochodów,
żeby odprowadzić eleganckie limuzyny do garażu hotelowego.
Jeden samochód większy i piękniejszy od drugiego.
Praktyczne kombi Leny zupełnie nie pasowało do eleganckich
limuzyn. Lena nic sobie z tego nie robiła. Była na tyle pewną
siebie kobietą, że widok luksusowych samochodów nie robił na
niej wrażenia. Samochód jest dla niej przede wszystkim
środkiem transportu i musi być praktyczny. Jej samochód w
pełni spełnia te kryteria.
Lena wysiadła. Młodemu chłopakowi w liberii wcisnęła
kluczyki do ręki. Ten serwis hotelowy też nie zrobił na niej
większego wrażenia. Jest też w innych, mniej luksusowych
hotelach. Zawsze to przyjemniejsze niż szukanie miejsca
parkingowego.
Przyglądała się kobietom, które wchodziły do środka.
Wszędzie błyszczała biżuteria, na palcach, rękach, dekoltach i
w wyszukanych fryzurach. Wszystkie ubrane były w
błyszczące sukienki
z dekoltami tak głęboko wyciętymi, że aż zapierało dech w
piersiach.
W swojej skromnej czarnej sukience Lena zupełnie do nich
nie pasowała. A trzeba przyznać, że za jedwabną chustę, którą
zarzuciła na ramiona, zapłaciła kiedyś majątek.
Lenie nie podobały się kreacje zaproszonych kobiet. Żadnej
nie chciałaby mieć. Poza tym gdzie miałaby się w nich
pokazywać? Kiedy miałaby je nosić? Wychodząc na kolację do
gospody? Może do kina?
Rozglądała się z ciekawością. Wszędzie przepych. Na niczym
nie oszczędzano. Nie podobało jej się to, ale z pewnością
zachwycało wchodzących gości. Takim nigdy dosyć, nigdy za
dużo.
Lena zastanawiała się, dlaczego jej matka akurat tutaj wydaje
przyjęcie.
Owszem, dużo podróżuje swoim samolotem, ale na stałe
mieszka w Buenos Aires. Może Grandhotel to miejsce, gdzie
wypada się spotkać, może uchodzi za ważne w jej kręgach?
Lena szła po błyszczącej posadzce z szaro-białego granitu.
Podeszła do stołu, gdzie leżały foldery hotelu. Jeden z nich
wzięła i od razu znalazła odpowiedź na swoje pytania.
Hotel wybudował Manolo Aranchez de Moreira, mąż jej
matki. Pewnie to lokata kapitału, a może dowód miłości do
żony, która z pochodzenia jest przecież Niemką.
Lena odłożyła lakierowany folder. Nie jest ciekawa, jak
wyglądają pokoje, jak wspaniała jest strefa wellness i czego to
tu nie ma.
Czy jej rodzeństwo już wie, że mąż ich matki jest
właścicielem tego wspaniałego pałacu? Frieder będzie pewnie
piał z zachwytu, a Grit zaniemówi z wrażenia. Jórg powie, że to
świetnie, ale nie zrobi to na nim większego wrażenia.
Lena spacerowała po holu i przyglądała się ludziom. Potem
zdecydowała, że nie ma sensu odwlekać spotkania z matką.
Z łatwością się zorientowała, gdzie odbywa się bankiet.
Zmieszała się z tłumem ludzi zmierzających do sali balowej.
Czuła, jak pulsuje jej krew i głucho bije serce. Czuła napięcie,
że oto za moment stanie przed swoją matką. Nagle zobaczyła
ją...
Carla Aranchez de Moreira stała otoczona ludźmi! Nie można
było jej nie zauważyć.
Wyglądała fantastycznie. Lekarz, który ją operował, stworzył
prawdziwe dzieło sztuki.
Miała na sobie zmyślnie skrojoną, ognistoczerwoną
wieczorową suknię i biżuterię o wartości, której
przypuszczalnie nikt nie był w stanie sobie wyobrazić. Pełne
usta - zapewne efekt medycyny estetycznej - były równie
czerwone jak jej suknia.
Więc tak teraz wygląda jej matka!
Lena zobaczyła stojącą obok niej Grit. Siostra z zapartym
tchem wsłuchiwała się w każde słowo matki. Frieder
wpatrywał się w matkę jak w obrazek, a obok niego stała... O
co tu chodzi? Obok niego stała nie jego kochanka, lecz Mona.
Niemożliwe, żeby Frieder pogodził się z żoną. Mona pewnie
go szantażowała i wymusiła na nim, żeby ją zabrał. Za nic w
świecie nie przepuściłaby takiej okazji. Wyglądała okropnie.
Zoperowała sobie chyba już wszystko, co tylko dało się
zoperować. Była jakaś taka odmieniona, zupełnie nie
przypominała dawnej Mony. Ona również była wystrojona.
Miała na sobie zieloną suknię przyozdobioną cekinami.
Kosztowała na pewno więcej niż dwa samochody średniej
klasy.
Za Grit stał Jórg. Chyba był sam. No cóż, Catherina nie jest
oficjalnie członkiem rodziny.
Grit była jeszcze chudsza. Wyglądała na znerwicowaną i
wycieńczoną. Dawniej, kiedy jeszcze była
z Holgerem i miała trochę kilogramów więcej, wyglądała
dużo lepiej niż teraz. Grit ubrała się w zmyślnie skrojoną
kremową suknię i obwiesiła się świecącą biżuterią.
Lena wzięła głęboki oddech.
Przy tych wystrojonych kobietach czuła się jak brzydkie
kaczątko w stadzie dumnych łabędzi.
Co tam, w bajce z brzydkiego kaczątka wyrósł dumny łabędź.
Lena wcale nie czuła potrzeby takiej przemiany. Nie jest
brzydkim kaczątkiem. Jest silną kobietą o dobrym sercu, pełną
ciepła i ma dobry charakter. Tego nie można kupić. Takich
cech nie zastąpią ani biżuteria, ani złoto.
Ubrane na czarno kelnerki roznosiły napoje na srebrnych
tacach. Przede wszystkim szampana. Oczywiście, jakże
mogłoby być inaczej. , To się rozumie samo przez się.
Szampan na przyjęciu jest równie oczywisty jak piwo przy
oglądaniu meczu piłki nożnej. Lena nie miała ochoty na toasty.
Grzecznie odmówiła kelnerce. Ruszyła w stronę tłumu
dostojnych gości zgromadzonych wokół jej matki. Carla była
w doskonałym humorze. Świadczył o tym jej perlisty śmiech.
Jórg jako pierwszy zauważył Lenę. Szybkim krokiem
podszedł do siostry.
- Witaj, siostrzyczko. Miło cię znowu widzieć -powiedział i
objął Lenę.
Widać było po nim, że szczerze się cieszy ze spotkania z nią.
Lena czuła na sobie wzrok pozostałych. Jej matka w
teatralnym geście rozpostarła ramiona, ale już po chwili je
opuściła. Zamiast serdecznych słów na powitanie, syknęła
jedynie:
- Jak ty wyglądasz?
Opanowała się jednak i jak władczyni nadstawiła policzek do
pocałowania.
Lena stała nieruchomo. Nie była w stanie dotknąć zimnego
policzka matki ani czegokolwiek z siebie wykrztusić.
Nie widziały się ponad dziesięć lat i jedyne, co matka miała
jej do powiedzenia, to: „Jak ty wyglądasz?".
- Witaj, mamo - wykrztusiła wreszcie. Potem chciała się
przywitać z Friederem, ale ten
się odwrócił.
Grit objęła siostrę i szepnęła jej do ucha:
- Gdybym wiedziała, że się ubierzesz tak... biednie,
pożyczyłabym ci jedną z moich sukni.
Lena przywitała się z Moną, swoją bratową.
- Miło cię znowu widzieć - powiedziała.
Nigdy nie miały sobie wiele do powiedzenia. Jeszcze gorzej
było po podziale spadku. Od tego czasu Monie zupełnie odbiło.
Zajmowała
się
wyłącznie
kupowaniem,
zabiegami
upiększającymi i operacjami plastycznymi. Niczym, co by
Lenę zainteresowało. Najlepiej czuła się u siebie w posiadłości,
bez makijażu, w praktycznym i wygodnym ubraniu.
- Pewnie się nie spodziewałaś mnie tu spotkać. Cóż, wciąż
jestem żoną Friedera i nie przepuszczę takiego wydarzenia.
Niechby tylko się odważył przyjść tu z tą swoją niunią! O
rozwodzie może tylko pomarzyć. Jeśli kiedyś zgodzę się na
rozwód, będzie go to słono kosztowało - powiedziała i zmie-
rzyła Lenę wzrokiem. - Figurę masz super, ale ta sukienka...
Nie mogłaś sobie kupić czegoś lepszego? Przecież stać cię.
Masz wielką posiadłość, a twoje działki są warte krocie.
- Po pierwsze, nie sprzedaję gruntów, a po drugie, droga
Mono, nie potrzebuję drogich sukni. Nie mam nawet gdzie ich
nosić. Poza tym źle się w nich czuję. Podobam się sobie taka,
jaka jestem.
- Mnie też się podobasz - powiedział Jórg i wziął ją pod rękę. -
Dali już sygnał, że można zacząć jeść. Na szczęście jestem
twoim partnerem przy stole.
Chodź, zrobimy sobie miły wieczór... Leno, nie przejmuj się
ich gadką. Wyglądasz wspaniale.
Lena uśmiechnęła się do brata. Więc Jórg wszystko słyszał.
Chociaż był z niego beztroski trzpiot, nie spodobała mu się
uwaga matki.
- Dziękuję.
Całe szczęście, że Jórg jest inny. Zawsze był inny. Tylko raz,
kiedy zorganizował festiwal muzyki, zachował się nie w
porządku wobec niej. Nie zaprosił Leny, bo uległ wtedy
namowom Friedera i Grit. To oni nie chcieli, żeby przyjechała.
Obawiali się jej krytyki, jak się później okazało, zupełnie
słusznej. Festiwal był wielką klapą, pochłonął fortunę i nie
przyniósł Jórgowi żadnego zysku. Lena nie chciała teraz o tym
myśleć. To stare dzieje. Nie trzeba do nich wracać.
Ma teraz Jórga u swojego boku, jest jej partnerem przy stole i
to jedyna dobra rzecz tego wieczoru.
Wzięła go pod rękę. Poprowadził ją do stołu, przy którym
siedziała tylko rodzina. Frieder, dumny jak paw, prowadził
matkę.
Grit i Mona - czyżby one się pogodziły? - dreptały za Carlą
jak dwa pieski salonowe i szczerzyły zęby w uśmiechu na
widok tłumnie przybyłych fotoreporterów.
Gdzie się podziewa mąż Carli?
Lena nigdy go nie poznała. Widziała go jedynie w gazetach na
zdjęciach obok swojej pięknej żony, ale jakoś nie mogła sobie
przypomnieć, jak on wygląda.
Miała wrażenie, że gra w jakiejś operze mydlanej. Nie
wiedziała jedynie, jaką przypisano jej rolę.
To ma być prawdziwe życie? Czy to coś godnego
pozazdroszczenia?
Nie, nie, po stokroć nie!
Lena miała wrażenie, jakby przez przypadek znalazła się na
niewłaściwej planecie. W myślach dziękowała Bogu, że w
swojej posiadłości może wieść normalne, spokojne i niemal
sielankowe życie.
Goście siedzieli przy okrągłych stołach udekorowanych
stroikami z kwiatów. Przy każdym stole siedziało od ośmiu do
dziesięciu osób. Przy ich stole, najbardziej udekorowanym,
usadowiła się Carla i jej dzieci oraz Mona jako synowa.
Frieder i Grit byli najbliżej swojej matki. Duma ich tak
rozpierała, że o mało nie pękli. Wpatrywali się w Carlę jak w
ósmy cud świata. Po drugiej stronie obok Friedera siedziała
Mona, dalej Jórg, a Lena między Jórgiem a Grit.
Grit albo się uśmiechała do fotoreporterów, albo zajmowała
się Carlą. Fakt, że Lena siedziała obok niej, zupełnie
zignorowała. Może nawet wcale tego nie zauważyła.
Lena ucieszyła się, kiedy podano pierwszą przystawkę.
Fotoreporterzy opuścili salę. Wróciła namiastka normalności.
Normalna rozmowa przy stole? Nie, coś takiego nie miało
miejsca. Grit i Frieder rozmawiali z matką tak, jakby wczoraj
się z nią widzieli. Mówili o miejscach, które trzeba koniecznie
zobaczyć, o modzie, o jedzeniu i piciu oraz o tym, kogo
wypada znać. Mona próbowała się włączyć do rozmowy.
Jórg mówił o swoich planach, ale poza Leną nikt go nie
słuchał. Lena zastanawiała się, czy łosoś w złotym pyle, ostrygi
w szampańskiej galarecie należą do rzeczy, które są w życiu
niezbędne.
Czuła się tu zupełnie niepotrzebna. Czasem spoglądała
ukradkiem na Carlę Aranchez de Moreira, która przecież jest
jej matką, ale miała wrażenie, że naprzeciwko niej siedzi obca
kobieta.
Wystraszyła się, kiedy matka niespodziewanie się do niej
zwróciła.
- Pomijając już tę okropną suknię... Co to za biżuteria... Taka
licha, nijaka... A ta fryzura...
Zupełnie nie pasuje do twojej twarzy. Niestety, urodę
odziedziczyłaś po Fahrenbachach. Jak się ma szczupłą i
pociągłą twarz, nie upina się włosów do góry... Nie umiesz o
siebie zadbać. Zupełnie nie masz gustu. Spójrz na Grit. Jak się
chce, to można coś z sobą zrobić... A ty wyglądasz... Nie, ty w
ogóle nie wyglądasz. Jesteś zupełnie nijaka.
Wszyscy utkwili wzrok w Lenie. Czuła, że robi się czerwona.
Była wściekła, że tak zareagowała na uwagi matki.
- Przykro mi, mamo, że nie spełniam twoich oczekiwań.
Jestem dumna z tego, że noszę nazwisko Fahrenbach, a także z
tego, że wyglądam jak typowy Fahrenbach.
- Na miłość boską, nie obrażaj się tak od razu. Nie miałam
niczego złego na myśli... Myślałam, że się ubierzesz stosownie
do okazji.
- Jestem ubrana stosownie do okazji, no chyba, że coś
przeoczyłam, że zastrzegłaś sobie błyszczące suknie
wieczorowe. Przykro mi, ale na zaproszeniu nie znalazłam
takiej informacji.
- Wystarczyło założyć coś w innym kolorze. Czarny w ogóle
ci nie pasuje... Jak dalej tak się będziesz ubierała, nigdy nie
znajdziesz męża.
- Nie muszę. Na szczęście odnalazłam mężczyznę, którego
podstępem wyrzuciłaś z mojego życia. Chyba pamiętasz
jeszcze Thomasa Sibeliusa. Ukrywałaś przede mną listy od
niego, nie informowałaś mnie, kiedy dzwonił. To ty
powiedziałaś mu, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego i nie
chcę go znać.
- Skończ już z przeszłością. To stare dzieje. Nadal uważam, że
do ciebie nie pasuje.
-~ Skąd możesz wiedzieć?
- Moje drogie dziecko, w życiu trzeba równać do lepszych,
bogatszych, tam jest przyszłość. Kim że jest ten Thomas?
Nikim.
- Tak się składa, że ten nikt jest najważniejszą osobą w moim
życiu. Kocham go. Ale co ty możesz wiedzieć o miłości? Dla
ciebie liczą się tylko pieniądze. Kiedyś zrozumiesz, że
pieniądze i przepych to nie wszystko. Oby nie za późno. Tatuś
kochał cię nad życie. Jesteś pewna uczuć twojego nowego
męża? Będzie cię nadal kochał, kiedy uroda przeminie i już
żaden chirurg ci nie pomoże? Tatuś kochałby cię nadal nawet
starą i brzydką. Był wspaniałym człowiekiem o wielkim sercu i
duszy. Ale ty zdeptałaś to wszystko. Miałam nadzieję, że w
ciągu tych ostatnich lat trochę złagodniałaś i zmądrzałaś.
Myliłam się. Jesteś lodowatym i sztucznym tworem
bez uczuć... Kilka minut wystarczyło, żeby się o tym
przekonać. Nie zamierzam cię adorować jak Grit i Frieder. Nie
nadaję się do tego. Coś ci jeszcze powiem. Jako dziecko bardzo
cierpiałam, kiedy wyrażałaś się o mnie pogardliwie, bo
wdałam się w Fahrenbachów. Zrobiłaś ze mnie ofiarę, która
wprawdzie nie z własnej winy, ale musi cierpieć, bo jest
podobna do ojca. Lena wyprostowała się.
- Dzisiaj jestem dumna, że z wyglądu i charakteru
przypominam tatę. Nic tu po mnie. Wracam do własnego
świata.
Lena wstała od stołu.
- Leno, zostań - poprosił Jórg.
- Nie możesz tego zrobić - zawołała Grit.
- Jesteś okropna - dodała Mona.
. Frieder wykrzywił pogardliwie usta i objął matkę w geście
pocieszenia.
- Mamo, nie denerwuj się. Ona nie jest tego warta.
Carla była zaskoczona zachowaniem najmłodszej córki.
- Wiesz co, kiedy na ciebie patrzę, przypominają mi się
najnudniejsze lata mojego życia u boku twojego
małomiasteczkowego ojca. Nie zależy mi
na twojej obecności. Ale to moje przyjęcie i jestem tu
najważniejszą osobą. Nie pozwolę sobie na żaden skandal.
Dlatego zostaniesz tu, dopóki ci nie pozwolę odejść,
zrozumiano?
To nie może być prawda!
- Mamo, posunęłaś się za daleko! - powiedział Jórg.
Lena wzięła głęboki oddech. Położyła rękę na ramieniu brata.
- Dziękuję, Jórg. Daj spokój. To cała matka. Taka właśnie
jest. Kiedyś się jej bałam, ale dzisiaj już nie. Życzę wszystkim
miłego wieczoru - powiedziała Lena i z wysoko podniesioną
głową opuściła bogato urządzoną salę balową.
Czuła na sobie ciekawskie spojrzenia, ale było jej wszystko
jedno. Jak najszybciej opuścić ten zakłamany świat! Jak
najdalej od tej kobiety! Po co tu przyjechała?! Dlaczego dała
się namówić Nicoli?! Przecież od razu wiedziała, że spotkanie
zakończy się katastrofą.
Kiedy przechodziła przez wspaniały hol hotelowy, owinęła
się pięknym jedwabnym szalem.
Przy wejściu kłębił się jakiś tłum, błyskały flesze.
- Przykro mi, moi panowie, muszę już iść. Samochód na mnie
czeka.
Lena od razu rozpoznała ten głos. To Isabella Wood.
Co ona tu robi? Czyżby też brała udział w bankiecie i
wychodzi przed czasem? Nie, raczej nie. Carla posadziłaby
przecież Isabellę przy swoim stole, żeby lśnić jej blaskiem.
Lena próbowała przejść bokiem, ale Isabella ją dostrzegła.
- Moja droga Lena! - ucieszyła się Isabella. - Co za
niespodzianka!
Isabella ruszyła w jej stronę, a za nią tłum wścibskich
fotoreporterów.
Isabella zupełnie bez skrępowania objęła Lenę. Lampy
aparatów znowu zaczęły błyskać.
- Niech panie spojrzą do przodu! - krzyknął jakiś mężczyzna.
- Kim jest ta młoda kobieta? - zapytał ktoś inny.
- To moja przyjaciółka, Lena Fahrenbach - odpowiedziała
Isabella. - Panowie, proszę nam zrobić jeszcze kilka zdjęć, a
potem będę zobowiązana, jeśli nas panowie zostawią same.
Chciałabym przed wyjściem porozmawiać z przyjaciółką.
Isabella profesjonalnie pozowała do zdjęć. Lenie nie
pozostało nic innego, jak uśmiechać się w stronę reporterów.
Na ich życzenie odwracała głowę w lewo lub w prawo, śmiała
się lub była poważna.
- Wystarczy, panowie. To wszystko. Dziękuję. Odciągnęła
Lenę od fotoreporterów. Żaden
z nich nie poszedł za nimi. Wiedzieli, na ile mogą sobie
pozwolić przy Isabelli Wood.
- Leno, spodziewałabym się tu każdego, ale nie pani. Co panią
tu sprowadza?
Lena machnęła ręką.
- Mało przyjemne spotkanie rodzinne. A pani? Jest pani tu
gościem?
- Nie. Załatwiałam sprawy zawodowe. I niestety zaraz muszę
iść. Jaka szkoda! Co u pani słychać? A u innych? Bardzo miło
wspominam mój pobyt w posiadłości. Koniecznie muszę do
was przyjechać, ale najpierw wy przyjedziecie do mnie na
rozdanie nagród. To już za dwa tygodnie. Przyślę wejściówki i
nie przyjmuję żadnej odmowy.
Lena nie znała takiej Isabelli Wood, słynnej aktorki. Kiedy
Isabella przyjechała do posiadłości i wynajęła całe czworaki,
była nieszczęśliwa i zrozpaczona. W tragicznym wypadku
straciła akurat miłość swojego życia.
Już od jakiegoś czasu znowu była w pełni sił i wróciła do
dawnego życia. Tym bardziej cieszyło Lenę, że Isabella nie
zapomniała o posiadłości i jej mieszkańcach.
- Przyjedziemy - obiecała Lena. - Nicola będzie
wniebowzięta.
Isabella wyraźnie się ucieszyła.
- Świetnie. Osobiście przypilnuję, żeby wysłano zaproszenia.
Nie spodziewałam się tej nagrody... Mam jedno życzenie.
Proszę założyć na galę tę sukienkę, która ma pani dzisiaj na
sobie. Wygląda pani olśniewająco. Widziałam wcześniej kilka
kobiet w błyszczących sukniach wieczorowych. Można od
nich oślepnąć.
Podszedł do nich młody mężczyzna i pokazał na zegarek.
- Tak, Frank, wiem, że już czas. Już idę.
- Frank jest moją prawą ręką i lewą zdaje się też. Szkoda, że
nie możemy dłużej poplotkować. Kiedyś to nadrobimy.
Objęła Lenę.
- Pozdrowienia dla wszystkich. Szkoda, że muszę już iść.
Lena stała jak wmurowana. Nie spodziewała się, że spotka tu
Isabellę Wood. To było jak niespodziewany podmuch wiatru,
który nagle wpadł między drzewa, narobił zamieszania i
ucichł. Spotkanie było krótkie, ale podziałało jak balsam na
zranioną duszę Leny.
Przywołała boya i poprosiła go o przyprowadzenie
samochodu, co chłopak niezwłocznie uczynił. Nic dziwnego,
podobnie jak inni widział ją z Isabellą Wood, a to coś więcej
niż znajomość z Carlą Aranchez de Moreira. Carla ma dużo
pieniędzy, a Isabella jest sławna i też ma dużo pieniędzy.
Kiedy czekała na samochód, podbiegł do niej Jórg.
- Leno, jak to dobrze, że cię jeszcze złapałem. Mama
zachowała się okropnie. Powiedziałem jej to. Wiesz, co mi
odpowiedziała?
-Nie.
- Powiedziała mi, że mogę sobie iść... Chętnie skorzystałem z
jej... przyzwolenia.
Lena przytuliła się do brata.
- Jórg, nie chciałam, żebyś miał przeze mnie problemy.
Jórg objął siostrę.
- Leno, i tak nie wiedziałem, po co tu przyjeżdżam. Myślę, że
zaprosiła nas tylko po to, żeby się nam pokazać, żebyśmy ją
podziwiali. Frieder i Grit i ta... Ten skład części wymiennych
Mona świetnie się w tej roli spisują. Miałem nadzieję, że
pogodzę się z matką. Ja też cierpiałem, kiedy nas zostawiła.
Nie rozumiem, po co w ogóle nas zaprosiła?
Lena wzruszyła ramionami.
- Ten hotel należy do jej męża. Może chciała się nim
pochwalić... Szczerze mówiąc, zupełnie mnie to nie obchodzi.
Definitywnie zamknęłam ten rozdział życia. Może trzeba było
jeszcze raz przeżyć ten horror, żebym raz na zawsze wyleczyła
się z moich uczuć do niej.
- Ja też mam dosyć. Cieszę się, że jutro wracam.
- Pojedź ze mną do posiadłości. Jutro odwiozę cię na lotnisko.
- Bardzo chętnie pojechałbym z tobą... Nie było mnie tam całe
wieki, ale odwiedzę cię następnym razem. Teraz... czekam na
Catherinę. Ma się tu pojawić lada chwila. Ma spotkanie z
Johnem Carmicleem.
- Tym piosenkarzem?
- Tak, chce zorganizować wieczór z piosenką z jego udziałem.
- Wspaniale, John Carmicle ma cudowny głos.
- To prawda. Zdaje się, że jest też sympatyczny. W każdym
razie Catherina przyjedzie tu po spotkaniu z nim i jutro razem
wyjedziemy.
Podszedł do nich boy i podał Lenie kluczyki do samochodu.
- Madame, pani samochód stoi przed hotelem.
Lena podziękowała i dała chłopakowi sowity napiwek.
- Pozdrów ode mnie Catherinę - powiedziała Lena. - Dziękuję
za twoją solidarność. Nigdy tego nie zapomnę.
Jórg odprowadził ją do samochodu i otworzył drzwi.
- Jedź ostrożnie, siostrzyczko. Lena uśmiechnęła się do niego.
- Tak jest.
Wsadziła kluczyk do stacyjki.
- Co słychać u Doris? - zapytał Jórg.
- Chciałbyś, żeby do ciebie wróciła? Jórg potrząsnął głową.
- Nie, myślę, że razem z Catheriną tworzymy zgrany duet.
Mamy tyle wspólnych zainteresowań. Nie chcę, żeby Doris
wróciła, ale myślę, że... że nie byłem wobec niej całkiem w
porządku. Doris piła między innymi z mojej winy.
- Już nie pije. Myślę, że obydwoje mieliście w tym swój
udział. Doris już dawno ci wybaczyła. Nie mówi o tobie źle,
naprawdę. A teraz, kiedy dałeś jej pieniądze...
- Wiesz, że nie zrobiłem tego sam z siebie. Ty miałaś w tym
spory udział. A przecież to rzecz
najważniejsza, którą mogłem dla niej zrobić. W końcu Doris
zrezygnowała ze wszystkiego.
Ktoś z tyłu nerwowo trąbił. Duży mercedes prawie przykleił
się do zderzaka jej samochodu. Mógł przejechać, było dużo
wolnego miejsca. Ale zdaje się, że kierowca tego wypasionego
samochodu był jednym z tych, co to nawet do łóżka
podjeżdżaliby najchętniej samochodem.
- Muszę jechać - powiedziała Lena. - Jeszcze raz wielkie
dzięki. Cieszę się, że mam takiego brata i jestem szczęśliwa, że
jesteś inny niż Grit i Frieder.
- Ach, Leno...
Z jednej strony cieszyła go ta pochwała, z drugiej jednak czuł
się niezręcznie.
Wychylił się jeszcze raz z samochodu, nie zważając na
prawdziwy koncert, jaki urządził kierowca mercedesa, trąbiąc
bez opamiętania.
- Cieszę się, że mam taką siostrę. Odezwę się na pewno i to
nie dlatego, że będę czegoś od ciebie potrzebował... Na razie!
Jedź ostrożnie.
- Tak jest - powiedziała i pomachała mu na pożegnanie.
Potem ruszyła.
Drugie pocieszające wydarzenie tego okropnego wieczoru.
Jórg stanął po jej stronie i tak jak ona
wyszedł z przyjęcia. To znaczy, że postąpiła słusznie i że jej
reakcja nie była zbyt gwałtowna.
Lena chciała jak najszybciej wyjechać z Bad Gravenforst.
Raczej tu już nie przyjedzie.
Włączyła radio.
- My way... - śpiewał Frank Sinatra.
W jego głosie było coś niezwykłego, co sprawiało, że ludzie
zaczynali marzyć.
Tak, pójdzie swoją drogą, będzie nieugięta i będzie robić to,
co uważa za słuszne. W przyszłości będzie bardziej polegać na
swoim przeczuciu. Los obdarzył ją intuicją. Zawsze dobrze
wychodziła na swoich spontanicznych decyzjach.
Niepotrzebnie dała się namówić Nicoli. Przecież wiedziała,
że to spotkanie z matką do niczego nie prowadzi.
Stracony czas, stracony wieczór. No może nie do końca.
Spotkała Isabellę. Ona nie skrytykowała jej sukienki. Nie
powiedziała, że to lichy ciuch. Wręcz przeciwnie, stwierdziła,
że jest ładna. No i Jórg stanął po jej stronie.
Dobrze wiedzieć, że w rozpadającej się rodzinie ma chociaż
jednego człowieka, który z nią trzyma. Oczywiście nie
pochwala wszystkiego, co Jórg robił. Ale pozostał normalnym
człowiekiem,
a przecie wszystkim dobrym człowiekiem, co dzisiaj
udowodnił.
Przez przypadek Lena włączyła w radiu koncert życzeń ze
starymi przebojami. Teraz niejaki Frank prosił o utwór Louisa
Armstronga I can't give you anything hut love... Dedykował go
niejakiej Sabinie z okazji dziesiątej rocznicy ślubu.
Dziesięć lat po ślubie, a on ustami Armstronga mówi jej, że
nie może jej dać nic więcej poza miłością... Jakie to
romantyczne, po dziesięciu latach...
Czy ona i Thomas będą się tak mocno kochać po dziesięciu
latach małżeństwa?
Lena głęboko westchnęła.
Zastanawia się nad dziesiątą rocznicą ślubu, a tu nawet na
pierwszą się jeszcze nie zanosi.
Wjechała na autostradę i dodała gazu.
Kiedy Nicola następnego ranka przyszła do Leny, ta właśnie
jadła śniadanie.
- Nie wyglądasz, jakbyś balowała całą noc - powiedziała
Nicola i się przysiadła.
- Wcześnie wróciłam i się wyspałam.
- Nie rozumiem. Jak to wcześnie wróciłaś? Jak było?
- Jak to Sylvia mówi, kiedy coś jest nieudane? Dno,
kompletne dno.
- Możesz jaśniej?
- Było strasznie. Opowiem ci, ale już nigdy więcej nie chcę o
tym rozmawiać. Słyszysz? Nigdy, przenigdy.
Lena opowiedziała Nicoli, co się wydarzyło na przyjęciu w
Bad Gravenforst. Nicola słuchała z wielką konsternacją.
- Potem wydarzyło się coś dobrego. Wychodząc, spotkałam
przypadkowo Isabellę Wood.
Lena opowiedziała jej o spotkaniu i zaproszeniu na rozdanie
nagród. Nicola była w siódmym niebie.
- Najbardziej cieszy mnie postawa Jórga. Wziął moją stronę.
Nicola słuchała teraz, jak zachował się Jórg i że on też
wyszedł z przyjęcia.
Ktoś zadzwonił do drzwi.
Lena otworzyła. W drzwiach stała kobieta w średnim wieku.
Brunetka z zaczesanymi do tyłu włosami, w skromnymi
brązowym płaszczu z wełny, z walizką w ręce.
- Dzień dobry, mam u państwa rezerwację. Moje nazwisko
Gundlach... Helia Gundlach.
Nicola podeszła do drzwi.
- Dzień dobry, pani Gundlach. Rozmawiałyśmy przez telefon.
Apartamenty są po drugiej stronie. To jest dom właścicielki
posiadłości. Zaprowadzę panią. Proszę mi dać walizkę.
Kobieta tak energicznie machnęła ręką na znak protestu, że o
mało się nie przewróciła.
„Nie to nie", pomyślała Nicola. Do tej pory jeszcze nie
przeżyła czegoś takiego, że gość upierał się, żeby nieść swój
bagaż.
Ale co kto woli.
Lena odprowadziła wzrokiem obydwie kobiety. Coś ją
irytowało w tej kobiecie. Sama nie wiedziała co. Kobieta była
porządnie ubrana i wyglądała schludnie.
Może jej niespokojne spojrzenie?
Wróciła do kuchni, żeby dokończyć śniadanie. Nalała sobie
świeżej kawy i wzięła jeszcze jedną grzankę.
Przy Nicoli zgrywała twardą i opowiadała prawie bez emocji.
Ale nie do końca tak było. Spotkanie z matką bardziej ją
poruszyło, niż chciała przyznać.
Nie miała żadnych oczekiwań, jadąc do Bad Gravenforst, ale
sceny, które tam się działy, były po prostu potworne.
Nie!
Nie będzie już o tym myśleć. Trzeba raz na zawsze zamknąć
ten ponury rozdział życia. Musi też pogodzić się z tym, że
przepaść między nią a Friederem jest tak wielka, że nie da się
jej już pokonać. Starała się utrzymać zgodę w rodzinie,
ustępowała, wydzwaniała. Przecież nie odda Friederowi
działki na jeziorem tylko dlatego, żeby zaczął z nią rozmawiać!
W końcu każde z nich dostało swoją część spadku. Na
początku wszyscy jej współczuli, bo
dostała tylko posiadłość, której nikt nie chciał odziedziczyć.
Kiedy odrolniono znaczną część jej gruntów, w tym działki na
jeziorem, wartość posiadłości znacznie wzrosła. Wtedy zaczęli
ją nachodzić różni ludzie, którzy chcieli zrobić dobry interes na
jej gruntach. Dołączył do nich Frieder, który wymyślił sobie
luksusowy hotel nad jeziorem, ze SPA, polem golfowym i
innymi atrakcjami. Różnymi sposobami próbował ją zmusić do
oddania mu gruntów. Nasłał na nią policję skarbową, sądownie
zabronił jej kontaktów ze swoim synem Linusem. Poza tym
zwolnił ją z pracy już następnego dnia, kiedy został
właścicielem hurtowni.
Jego zadaniem było sprawne poprowadzenie firmy. I tym
powinien się należycie zająć. Ale on chciał coraz więcej, chciał
być
najlepszy,
najważniejszy,
jeździć
największym
samochodem, cieszyć się największym poważaniem w
mieście, tyle że chciał to wszystko osiągnąć bez większego
wysiłku i rzetelnej pracy, jakiej uczył ich ojciec. Nie, Frieder
chciał mieć to wszystko za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki. Już, od razu.
Jak on się zachowywał w Bad Gravenforst! To było naprawdę
żałosne. Grit nie była lepsza. Zrobiła z siebie idiotkę. Ale ona
ma szansę się opamiętać.
Lena straciła apetyt.
Wstała od stołu. Na stojąco dopiła kawę i posprzątała ze stołu.
Włożyła naczynia do zmywarki. Była już pełna, więc ją
włączyła. Jak to dobrze, że mieszka w posiadłości z tak
serdecznymi ludźmi. Nicola, Aleks i Daniel znaczą dla niej
więcej niż rodzina. Ma też Sylvię. Już w dzieciństwie bardzo
się lubiły, ale odkąd Lena mieszka w Fahrenbach, Sylvia stała
się jej prawdziwą przyjaciółką, z którą można i płakać, i się
śmiać. No i jest jeszcze Martin, mąż Sylvii, i oczywiście
Markus, kolega jeszcze z przedszkola.
Oni wszyscy są normalni, godni zaufania i twardo stąpają po
ziemi. To naprawdę pokrzepiające. Nie gonią za mrzonkami.
Przesadne strojenie się i chorobliwe dbanie o urodę nie są w ich
stylu. Szanują tradycję i są z niej dumni. Szkoda, że Grit i
Frieder nawet w najmniejszym stopniu ich nie przypominają.
Lena musi się uwolnić od troski o hurtownię. Nie może się
zadręczać, że nic już nie wygląda jak dawniej. Może kiedyś
wcale nie było tak różowo, jak jej się teraz wydaje. Z czasem
człowiek ma tendencję do przesady, do upiększania i
gloryfikowania, a rzeczywistość mogła być inna.
Przede wszystkim musi zapomnieć o matce, która nie
zachowuje się jak matka, która nigdy nie zachowywała się jak
matka.
Na dworze było dość zimno i wietrznie. Lena założyła kurtkę
i wyszła z domu. Poszła do destylarni.
Na podwórku bawiły się psy. Przybiegły do niej, jak tylko ją
zobaczyły. Szczekały radośnie na powitanie.
Lena wiedziała, co chcą dostać. Na parapecie stała zazwyczaj
puszka z ich przysmakami. Ale było już za zimno na trzymanie
jej na zewnątrz. Lena wróciła do domu po smakołyki dla psów.
- No, moje kochane łobuziaki, taka porcja musi wam
wystarczyć. Przy takiej pogodzie nie biegacie tak dużo po
dworze. Nie chcę was utuczyć.
Pogłaskała Lady i Hektora. Psy zorientowały się, że już nic
więcej nie dostaną. Zostawiły Lenę i pobiegły się bawić.
W drodze do destylarni, a dokładniej mówiąc do fabryki
likieru, jak zwykła mówić Nicola, a wtórowali jej Daniel i
Aleks, Lena automatycznie spojrzała w stronę czworaków,
gdzie urządzili apartamenty dla wczasowiczów. To był
naprawdę dobry pomysł. Urządzili wspaniałe apartamenty,
każdy z elegancką łazienką. Chyba do końca życia nie
odwdzięczy się Danielowi i Aleksowi za ich pracę przy
apartamentach.
W jednym z okien spostrzegła nowego gościa, panią Hellę
Grundlach.
Zamieszkała w apartamencie, w którym kiedyś przebywała
Christina von Orthen, jej pierwszy gość. Ona też często stała w
oknie i spoglądała na posiadłość. Była niezwykle
melancholijna. Czasem dziwnie się zachowywała.
Co u niej słychać? Jak się czuje?
Lena chętnie poznałaby odpowiedzi na te pytania. Ale pewnie
już nigdy się nie spotkają. Christina von Orthen przyjechała tu,
żeby zobaczyć miejsca, w których przebywał jej ukochany.
Przyjechała też, żeby się z nim pożegnać.
Lena głęboko westchnęła.
Wszystko ciągłe się zmienia. Teraz jakaś nieznajoma stoi w
oknie apartamentu. Lena była pewna, że ta kobieta nie znała jej
ojca. Znalazła się w posiadłości zupełnie przypadkowo.
Lena weszła do firmy. Już po sekundzie przybiegł do niej
Daniel. Trzymał jakiś karton.
- Dobrze, że jesteś. Spójrz. Szkoci przysłali nam wzór
opakowania Finnemore Eleven. Całkiem dobry pomysł.
Aksamitny ciemnoczerwony karton ze
złotym napisem. Szlachetne połączenie. Myślę, że naszym
klientom się spodoba. Może wyślesz do wszystkich okólnik z
informacją. Za butelkę w kartonie na zapłacą więcej niż za
zwykłą bez opakowania.
Lena wzięła karton i przyglądała się mu przez moment.
- Myślę, że masz rację. Marjorie Ferguson jest niezwykle
pracowita. Mało tego, za darmo daje partię towaru w celach
reklamowych. Jak sobie pomyślę o naszym Holendrze i tym
jego ajerkoniaku...
Toni uśmiechnął się krzywo.
- Holendrzy słyną z tego, że chętniej biorą pieniądze, niż je
dają.
- No nie wiem. Raczej o Szkotach mówi się, że są chytrzy.
Marjorie Ferguson jest tu absolutnym wyjątkiem.
- Jest jedyną kobietą wśród naszych dostawców. Poza tym
najwięcej pracuje i najłatwiej się z nią dogadać.
- Wciąż musi udowadniać ojcu, że podjął słuszną decyzję,
powierzając jej prowadzenie firmy, a nie jej braciom. Myślę, że
ma ogromną potrzebę odniesienia sukcesu. Nie chciałabym
być w jej skórze.
- Coś ci powiem. Ty i Marjorie jesteście do siebie bardzo
podobne. Też dążysz do sukcesu, jakbyś chciała udowodnić
ojcu, że dasz radę, że potrafisz. Czasem za wiele od siebie
wymagasz.
- Przecież tatuś nie żyje.
- Owszem, a ty mimo to pracujesz tak, jakbyś chciała mu coś
udowodnić. Świat się nie zawali, jeśli trochę zwolnisz tempo.
- Ale...
- Nie chcę się wtrącać. Chodzi mi tylko o ciebie. Potrzebujesz
od czasu do czasu jakiejś odmiany, jakiegoś innego zajęcia.
- Jak Thomas już się tu sprowadzi, nie będę tyle pracować,
obiecuję. Idę napisać ten okólnik. Wydrukuj go na kolorowej
drukarce i wyślij do klientów. Zadzwoń też do Szkocji i
powiedz, że podoba nam się ich pomysł.
- Dobrze. Chętnie pogadam z Marjorie. Podoba mi się jej styl
zarządzania firmą. Lubię kobiety sukcesu. Ty też się do nich
zaliczasz. Coś sobie przypomniałem. Mogę mieć wolne jutro
po południu? Chciałbym pojechać z małym Timem do
Steinfeld. Przyjechał cyrk z Rosji i mają gościnne występy.
Obiecałem mu, że pójdziemy.
Lena uśmiechnęła się.
- Oczywiście, wcale nie musisz pytać. Masz za mało wolnego
czasu. Lubisz tego małego, prawda?
- Tak. Cieszę się, że czasem do nas zagląda. To dobre dziecko.
Przypomina mi twojego siostrzeńca Nielsa.
- Niels nie odstępuje cię na krok, jak tu jest. Wszystkie dzieci
cię lubią. Szkoda, że nie masz własnych. Byłbyś wspaniałym
ojcem.
- Ano tak wyszło - powiedział.
Lena doskonale wiedziała, że to drażliwy temat dla Daniela.
- Myślałeś kiedyś o założeniu rodziny z inną kobietą?
Daniel potrząsnął głową.
- Raczej nie - powiedział, jak na jego gust o wiele za dużo, i
natychmiast zmienił temat. - Idę sprawdzić, czy mamy kartony.
Jeśli nie, trzeba będzie zamówić, a terminy są teraz dość
odległe. Najlepiej zrobię, jeśli tam pojadę. Może mają
końcówki partii. Im są niepotrzebne, a nam się przydadzą.
Nie czekał na odpowiedź. Wyszedł.
Lena odprowadziła go wzrokiem.
Tak bardzo chciała, żeby Daniel poznał jakąś wyrozumiałą i
dobrą kobietę, która ukoi jego ból po stracie Laury. Zasłużył
sobie na szczęście. Jest
tak wspaniałomyślnym człowiekiem. Byłby nie tylko dobrym
mężem, lecz również cudownym ojcem.
Poszła na górę do swojego biura.
Dziwny jest ten świat. Ludzie, którzy byliby dobrymi
rodzicami, nie mają dzieci, a ci, którzy je mają, nie dbają o nie.
Zanim zaczęła pracować, przyglądała się zdjęciom Thomasa i
ojca. Dopiero potem zastanawiała się, jak zredagować ulotkę
reklamową dla Finnemore Eleven. Co za szczęście, że może
sprzedawać tą dobrze znaną whisky. Inne produkty również. Z
ich sprzedaży też jest zysk. Kiedyś wyjdzie z dołka
finansowego, w którym tkwi przez to, że musi z góry płacić za
dostarczony towar. To przejściowa sytuacja. Wszystko się
ułoży, a sytuacja wkrótce się ustabilizuje. A przy pełnym
obłożeniu w czworakach zdecyduje, co z szopą i innymi
stojącymi bezużytecznie budynkami, co z... Tak, ma plany, ma
marzenia.
Musi jej się udać i uda się. Nie chce stanąć przed
koniecznością sprzedaży gruntów. Nigdy, przenigdy. Żaden z
Fahrenbachów dotąd tego nie zrobił i ona nie zamierza być
pierwszą, która wyprzeda rodzinny majątek.
Odsunęła wszystko na bok, wzięła kartkę i ołówek. Ma
wprawdzie komputer, ale ulotki reklamowe i inne teksty pisze
najchętniej ręcznie. Sprawia jej to przyjemność i rozwija
wyobraźnię.
Czasem wyśmiewano jej upodobanie do kartki i ołówka, ale
nic sobie z tego nie robiła. W końcu każdy ma swojego świra.
Im więcej mijało dni, tym bardziej zacierało się w pamięci
Leny niefortunne spotkanie z matką. „Zacierało się" to dobre
określenie, chociaż lepiej byłoby zapomnieć, a nie schować na
jakiś czas do szuflady i trzymać pod zamknięciem.
Lena była kompletnie zaskoczona, kiedy odebrała telefon od
siostry, która zamiast się z nią przywitać, wrzasnęła do
słuchawki:
- Jesteś podła! Ukradłaś nam okładki gazet! Lena nie miała
pojęcia, o czym mówi jej siostra.
- Co ty wygadujesz? Rozum ci odebrało?
- Nie udawaj... Jesteś wszędzie. „Vogue", „Lady", „Bełle"...
Mam wyliczać dalej? Wszędzie jest twoje zdjęcie z Isabellą
Wood. To my mieliśmy być na okładkach czasopism.
Obiecano nam to. No, ale skoro pojawiła się Isabellą Wood, to
wiadomo, okładka należy do niej. Skąd ją w ogóle znasz?
- Mieszkała u mnie w posiadłości.
- Dlaczego nie przyprowadziłaś jej do naszego stolika? Mama
chętnie by ją poznała, Mona i ja też. Dlaczego nic nam nie
powiedziałaś, że Isabella Wood jest w Grandhotelu?
Lena pominęła milczeniem informację o okładkach gazet.
Zdenerwowało ją za to głupie gadanie siostry.
- Grit, posłuchaj. Po pierwsze, nie wiedziałam, że Isabella
Wood jest w Grandhotelu. Spotkałam ją przy wyjściu. Po
drugie, nic nie wiedziałam o zdjęciach. Jeśli rzeczywiście moje
zdjęcie jest na jakiejś okładce, to wcale mi się to nie podoba.
Nienawidzę czegoś takiego. Nie rozumiem też, z jakiego
powodu miałabym przyprowadzić Isabellę do waszego stolika?
Podobnie jak nie znam powodu, dla którego miałabym wam o
niej opowiadać.
- Bo jest znana i nigdy nie zaszkodzi znać takich ludzi.
Pleciesz jakieś głupstwa o swojej posiadłości, ale nie piśniesz
słówka o najważniejszym. Skoro już się z nią spotkałaś, to
trzeba było jej zaproponować, że poznasz ją z rodziną.
- Rodziną, która odwraca się do mnie? Matką, która mnie
ciągle obraża?
Grit nie zareagowała na jej słowa. Nie mogła dojść do siebie,
wybaczyć Lenie, że przez nią
przegapiła szansę poznania Isabelli Wood. Oddałaby
królestwo za zdjęcie na okładce czasopisma, a Lena jest na
okładkach wszystkich czasopism i nic sobie z tego nie robi.
Jaki ten świat jest niesprawiedliwy!
- Nie do wiary, ty masz zawsze szczęście. Dostałaś najlepszą
część spadku, bo te głupie pola przekształcono w działki
budowlane, poznajesz wspaniałych ludzi, zawsze ci się coś
trafia. Na dodatek przez Isabellę Wood nasze zdjęcia są
dopiero w środku czasopisma.
-1 to dla ciebie koniec świata?
- Tak - wrzasnęła Grit. - Wiesz, ile bym zyskała w oczach
Robertino, gdybym się znalazła na okładce czasopism? Byłby
ze mnie dumny.
- Sama widzisz, jaki jest płytki. Powinien być z ciebie dumny
i to nie dlatego, że jesteś na okładce czasopisma, lecz dlatego,
że jesteś jaka jesteś, że ty to ty.
- Boże, jak ty o niczym nie masz pojęcia, o niczym. Boli mnie
głowa, gdy pomyślę, że masz takie szczęście. Spotkasz się
jeszcze z Isabellą Wood?
Lena zrobiła coś, czego normalnie nigdy by nie zrobiła. Ale
po tej pełnej histerii scenie, jaką urządziła jej siostra,
powiedziała słodziutko:
- Tak, w sobotę. Isabella odbiera bardzo ważną nagrodę
filmową i zaprosiła nas na galę, Dunkelów, Daniela i mnie. I
wiesz, co? Poprosiła mnie, żebym założyła czarną suknię, która
tak wam się nie podobała.
Grit zaczęła łapać powietrze.
- Co? Co ty powiedziałaś? Jesteście zaproszeni na wręczenie
nagród? To jest... Brak mi słów. Czego Dunkelowie i Daniel
tam szukają? Nie mają o tym pojęcia, nie znają się. Lepiej
oddaj mi ich zaproszenia. Zrobię z nich lepszy użytek.
- Słucham? To są imienne zaproszenia. Nie mogę nimi
dobrowolnie dysponować. Poza tym nie chcę.
- Widać, że znacie się dość dobrze. Zadzwoń do niej i załatw
mi zaproszenie. Nie, najlepiej dwa, dla mnie i Robertino. On
oszaleje z radości, jak się dowie, że będzie brał udział w takim
wydarzeniu i pozna Isabellę Wood. To wzmocni moją pozycję
w jego oczach.
Czy ta kobieta wciąż jest jej siostrą?
To niemożliwe. Ktoś musiał manipulować przy jej mózgu.
Grit potwornie się zmieniła, wciąż się zmienia, ale zmiany idą
w niewłaściwym kierunku.
Lena zmusiła się do zachowania spokoju.
Grit nie wytrzymała długiego milczenia siostry i zapytała:
- Zrobisz to dla mnie? - nalegała Grit. -Nie.
Odmowa Leny została źle odebrana przez Grit. Nie mogła
złapać powietrza.
- Słucham?
- Powiedziałam, że nie. Cieszę się, że Isabella o nas pomyślała
i wysłała nam zaproszenia, ale nie widzę żadnego powodu, dla
którego miałabym ją prosić o dodatkowe zaproszenia, na
dodatek dla twojego żigolaka i tylko po to, żebyś mogła u niego
zapunktować. Isabella chce się spotkać z nami, a nie z całą
moją rodziną.
- Ja muszę tam pójść. Zapytaj Daniela, czy nie odda mi
swojego zaproszenia. Trudno, Robertino nie pójdzie.
- Wybij to sobie z głowy. Daniel cieszy się na ten wieczór.
Nie mam zamiaru go prosić, żeby zrezygnował z tego
wydarzenia, żebyś ty mogła wpychać się fotoreporterom w
obiektywy.
- Chyba się trochę zapomniałaś, siostrzyczko. Musisz
naprawić krzywdę, jaką mi wyrządziłaś. Ukradłaś mi okładkę.
Gdybym była na gali, miałabym szansę trafić na okładki
czasopism.
- Oczywiście, fotoreporterzy już się nie mogą doczekać, kiedy
będą mogli fotografować Grit Winkelmann.
- Leną Fahrenbach też nie byli zainteresowani. Skorzystałaś
na obecności Isabelli. Ja też chcę mieć taką szansę.
Lena miała dosyć. Koniec. Nie ma ochoty dyskutować z
siostrą o zdjęciach na okładkach czasopism. To nie ma sensu.
- Coś ci powiem - zwróciła się do siostry smutnym głosem. -
Szkoda, że nigdy z taką energią nie angażujesz się w kwestie
dotyczące własnych dzieci. Nie pomyślisz o ich szczęściu.
Bardzo żałuję, że tak się zmieniłaś.
- Nie mów jak ksiądz. Pytam po raz ostatni i oczekuję jasnej
odpowiedzi. Mogę przyjechać w sobotę?
- Nie, Grit, chciałabym...
Lena nie dokończyła już zdania, bo jej siostra po prostu się
rozłączyła. W jej zachowaniu nie było niczego dziwnego. Grit
nie znosi krytyki, choćby najbardziej słusznej. Lena nie
zdążyła jeszcze odłożyć słuchawki, kiedy ponownie zadzwonił
telefon.
Grit? Czyżby zrozumiała, że źle się zachowała?
Nie, to nie była Grit. Dzwoniła Sylvia, przyjaciółka Leny.
- Sama nie wiem, która z was jest ładniejsza, ty czy Isabella
Wood. Dlaczego nie powiedziałaś, że będziesz na okładkach
błyszczących czasopism dla pięknych i bogatych?
Lena roześmiała się.
- Nic nie wiedziałam. Właśnie dowiedziałam się od siostry,
która mi zarzuciła, że ukradłam jej okładkę.
- Co? Nie rozumiem...
- Masz rację, tego nie można zrozumieć... Lena pokrótce
opowiedziała przyjaciółce o niemiłej rozmowie z siostrą i jej
prośbie.
Sylvia zrywała boki ze śmiechu.
- Już sobie wyobrażam, jak się pieniła z wściekłości. Myślę,
że nawet gdyby Isabella Wood nie pojawiła się tego samego
wieczoru w hotelu, Carla i Grit wcale nie musiałyby się znaleźć
na okładkach czasopism. Carla bla bla bla nie jest znowu aż
taka ważna, tym bardziej twoja siostra... Ale po co ja się tak
denerwuję. Nie warto o tym mówić. Najważniejsze, że ty
wyglądasz super. Nie wiadomo, która z was ładniejsza. Jestem
z ciebie taka dumna. Zaraz idę kupić wszystkie czasopisma z
twoim zdjęciem.
Tobie radzę zrobić to samo, żebyś miała co pokazywać
dzieciom.
- Daj spokój - jęknęła Lena. - Prawdę mówiąc, wstydzę się i
czuję się nieswojo. Oby moi klienci i dostawcy nie pytali mnie
o to zdjęcie. Nie zniosłabym tego.
- Przestań, przecież nie umieszczono twoich zdjęć w
magazynie porno, tylko w najbardziej ekskluzywnych
czasopismach, na dodatek jesteś na nich razem z Isabellą
Wood. Niektóre kobiety, włącznie z twoją siostrą, dałby się
pokroić za takie zdjęcie.
Tym stwierdzeniem Sylvia ją rozśmieszyła.
- Kiedy się zobaczymy? - zapytała Lena.
- Dobrze, że pytasz... W ten weekend jesteście na gali, to
może w następną sobotę. Kolacja w miłym gronie, co? Ty,
Martin, ja i jeszcze Markus z Doris. Tych dwoje to papużki
nierozłączki. Zobaczymy, jak kwitnie szczęście.
- Mam nadzieję, że wszystko w porządku. Cieszę się, że im
się układa.
- Ja też. Doris jest naprawdę miła. Markusowi też życzę
szczęścia. Już pora, żeby się ustatkował.
W tle słychać było jakieś głosy.
- Leno, muszę kończyć, praca wzywa. Nie zapomnij o
czasopismach, bo inaczej ja kupię je dla ciebie.
- Dobrze, dobrze - obiecała Lena.
Wcale nie była pewna, czy to zrobi. Nie jest to dla niej aż takie
ważne
W ciągu kolejnych dni telefon się urywał. Lena nie mogła się
nadziwić, jak dużo ludzi kupuje te drogie czasopisma lub
przynajmniej przegląda w sklepie.
Dzwoniły do niej przeróżne osoby i jej gratulowały. Tylko
czego? Co jej po tym, że przez przypadek znalazła się na
okładkach czasopism? Nic. Zupełnie nic.
Nie marzy o karierze modelki, nie działa w branży
rozrywkowej, nikt też z tego powodu nie kupi u niej więcej
alkoholu lub nie zarezerwuje apartamentu.
W gruncie rzeczy dużo hałasu o nic.
Z niecierpliwością czekała na dzień rozdania nagród nie
dlatego, że była dumna, że może wziąć udział w gali, ale
dlatego, że nowe wydarzenie skieruje zainteresowanie
reporterów na inny tor. Bardzo dobrze. Lena nie chciała
rozgłosu.
Zadzwoniła do Grit. Chciała porozmawiać z siostrą, bo nie
lubi nieporozumień. Ale Grit wciąż była obrażona i po prostu
odłożyła słuchawkę.
Lena postanowiła, że nie wyciągnie pierwsza ręki na zgodę.
Teraz ruch należy do jej siostry.
Lena nic sobie nie rozbiła z uwag matki, że nie powinna
zaczesywać włosów do góry, dlatego poprosiła Doris o
zrobienie takiej samej fryzury. Podobała się sobie w takim
uczesaniu. Na zdjęciach też wyglądała nieźle, wręcz
atrakcyjnie, a nie mdło, jak o Fahrenbachach mawiała jej
matka.
Lena obiecała sobie, że nie będzie wracać myślami do tego
nieudanego wieczoru, ale złośliwe uwagi matki zabolały ją
jednak bardziej, niż chciała przyznać.
Ciągle coś jej się przypominało.
Trochę to jeszcze potrwa, zanim upora się z tym koszmarnym
przeżyciem.
Isabella nie tylko przysłała im zaproszenia, ale zarezerwowała
też dla nich hotel. Nicola była w siódmym niebie. Jeszcze
nigdy nie nocowała w tak eleganckim hotelu. Specjalnie na tę
okazję kupiła sobie nową koszulę nocną, kremową z koronką.
Na galę kupiła trzyczęściowy kostium. Składał się z długiej
wąskiej spódnicy, luźno
opadającego żakietu do bioder i topu, odrobinę jaśniejszego
od żakietu i spódnicy. Kostium był w kolorze jasnopopielatym
z niebieskawym odcieniem. W tym gołębim kolorze było
Nicoli do twarzy. Oszczędna Nicola kupiła ten kostium tylko
dlatego, że jego cena została znacznie obniżona i dała się
przekonać, że każdą z części można nosić oddzielnie, a
spódnice da się skrócić.
Lena sprezentowała jej do tego odpowiednią torebkę i buty.
W przeciwieństwie do Leny, którą czesała Doris, Nicola
pozwoliła sobie na wizytę u fryzjera, który nie tylko ładnie
obciął jej włosy, lecz wyczarował również złote pasemka.
Nicola była zupełnie odmieniona. Była też dumna, kiedy
zauważyła, że Aleksowi i Danielowi mało oczy nie wy szły na
wierzch, kiedy zaprezentowała się im w całej okazałości.
- Nie możemy przynieść Isabelli wstydu - powiedziała Nicola.
Nicola promieniała, chwaliła się swoją fryzurą i wyglądem, a
nową kreację starannie zapakowała do pokrowca na ubrania.
Lena cieszyła się na wspólny wyjazd z Nicolą, Aleksem i
Danielem. Czuła się zupełnie inaczej niż przed wyjazdem na
spotkanie z matką.
W dobrych humorach ruszyli w drogę. Wieczór zapowiadał
się radosny. Szczególnie mężczyźni byli dumni, że mogą wziąć
udział w imprezie, którą do tej pory znali jedynie z telewizji.
Jak to dobrze, że Isabella zarezerwowała im pokoje w hotelu,
w którym miała się odbyć gala. Nie musieli dzięki temu
spacerować po czerwonym dywanie. I tak byli wystarczająco
zdenerwowani, kiedy się okazało, że mają miejsca w
pierwszym rzędzie.
- To chyba jakaś pomyłka - szeptała Nicola, a jej twarz zrobiła
się czerwona ze zdenerwowania. -Tylko nie w pierwszym
rzędzie.
- Dlaczego nie? — szepnęła Lena. - Isabella jest tu ważna.
Odbiera przecież nagrodę.
- Mój Boże, nie wytrzymam - zawołała Nicola. - Nie
wytrzymam, mówię wam. W najśmielszych snach nie
wyobrażałam sobie, że wezmę udział w czymś takim. I to
wszystko dzięki tobie.
- Mnie? Skąd ten pomysł?
- Bo do ciebie należą apartamenty, które wynajęła Isabella.
- Zaprosiła nas, bo pomogliśmy jej, kiedy nie najlepiej się
czuła. Nie zapominaj, że to ty najbardziej o nią dbałaś i...
Rzeczywiście mieli miejsca w pierwszym rzędzie. Lena
musiała pilnować Nicoli, żeby ta z emocji nie zasłabła, więc
nie zauważyła wysokiego przystojnego mężczyzny.
Dopilnowała, żeby Nicola usiadła. Aleks i Daniel byli
zadziwiająco dzielni, ale widać było, że chłoną atmosferę gali.
Nie tylko pięknie udekorowana sala robiła na nich wrażenie.
Widzieli twarze, które znali tylko z telewizji lub gazet. Dla
kogoś, kto nie ma nic wspólnego z tą branżą, taka gala jest
niesamowitym przeżyciem.
Lena chciała właśnie usiąść, kiedy ktoś złapał ją za ramię.
Czyżby jakiś ciekawski reporter, który chce, żeby uśmiechnęła
się do obiektywu, bo nie wie, czy jest kimś ważnym, czy nie?
Lena odwróciła się i... zamarła!
Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, że spotka tu Jana
van Dahlena. Spojrzała mu prosto w oczy. Był uśmiechnięty.
Z wrażenia nie mogła nic powiedzieć. Stała tak i łapała
powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba.
Wpatrywała się w niego jak w obraz.
- Ja... - zaczęła szeptać drżącym głosem.
Bała się, że za moment zemdleje.
Chciał ją zaskoczyć czy tylko się przywitać? Wziął ją w
ramiona i pocałował serdecznie w czoło.
„Na pewno mam kropelki potu na czole", przeszło Lenie
przez myśl. Była zaskoczona i podekscytowana spotkaniem.
- Dobry wieczór, piękna - powiedział czule. -Wyglądasz
olśniewająco. Jeszcze ładniej niż w moich wspomnieniach i
jeszcze piękniej niż na okładkach czasopism.
To znaczy, że Jan też je widział. Ale skąd się tu wziął?
Cóż, jest dziennikarzem, poza tym Isabella jest jego
przyjaciółką jeszcze z piaskownicy.
- Witaj, Janie - powiedziała przytłumionym głosem.
- Cieszę się, że cię widzę. Cieszę się też na dzisiejszy wieczór,
chociaż najchętniej wziąłbym cię za rękę i porwał stąd,
żebyśmy mogli być sami.
Uwolniła się z jego objęć.
Nicola, Aleks i Daniel niczego nie zauważyli. Siedzieli i
rozglądali się z zainteresowaniem jak dzieci, które nagle
znalazły się w świecie bajki i na własne oczy oglądały
bohaterów swoich bajek, których normalnie nigdzie nie można
spotkać.
- Co u ciebie? - zadała pytanie, które od razu wydało się jej
śmieszne i banalne.
Jan wpatrywał się w nią pełen zachwytu.