ROBERT GRAVES
CÓRKA HOMERA
Homer’s Daughter
Tłumaczył Wacław Niepokólczycki
Wydanie polskie: 1994
PROLOG
Kiedy dzieciństwo moje upłynęło, a dni już przestały wydawać się wieczne, ale skurczyły się
do dwunastu lub mniej godzin, zaczęłam poważnie przemyśliwać nad śmiercią. To pochód
pogrzebowy mojej babki, w którym szła połowa kobiet z Drepanon, lamentujących jak kuliki,
uświadomił mi własną śmiertelność. Wkrótce wyjdę za mąż, urodzę dzieci, zrobię się gruba, stara
i brzydka — lub chuda, stara i brzydka — i niebawem umrę. Co zostawiając po sobie? Nic.
Czego oczekując? Gorzej niż niczego: wieczystej półciemności, w której duchy moich antenatów
i antenatek wałęsają się po niewyraźnej równinie szeleszcząc niczym nietoperze; posiadając całą
wiedzę o tym, co było i będzie, a jednak bez możności wykorzystania jej; ciągle obdarzone
ludzkimi namiętnościami jak zazdrość, żądza, nienawiść i żarłoczność, ale w niemocy ich
zaspokojenia. Jak długi jest dzień, gdy jest się umarłym?
W parę nocy później ukazała mi się babka. Trzy razy próbowałam ją uściskać, lecz za
każdym razem usuwała się na bok. Głęboko urażona zapytałam:
— Babciu, czemu nie stoisz spokojnie, kiedy chcę ciebie pocałować?
— Kochanie — odrzekła — wszyscy śmiertelnicy są tacy po śmierci. Ścięgna już nie krępują
ich ciała ani kości, które znikają w okrutnym ogniu stosu całopalnego, a dusza ulatuje jak
marzenie. Nie sądź, że mniej cię kocham: ja tylko nie mam ciała.
Nasi kapłani zapewniają, że niektórzy bohaterowie i bohaterki, dzieci bogów, cieszą się
godną pozazdroszczenia nieśmiertelnością na Wyspach Błogosławionych; wymysł, w który
nawet opowiadający nie wierzą. Jednego jestem pewna: że nie istnieje żadne prawdziwe życie
poza tym, które znamy, a mianowicie poza życiem pod słońcem, księżycem, gwiazdami. Umarli
są umarłymi, chociaż składamy ich duchom obiaty z krwi mając nadzieję, że da im to złudę
doczesnego odrodzenia. A jednak...
A jednak istnieją pieśni Homera. Homer umarł dwieście lat temu czy więcej, a mówimy o
nim jak o kimś żywym. Mówimy, że Homer opiewa, nie opiewał takie to a takie wydarzenie.
Żyje on dalece prawdziwiej nawet niż Agamemnon i Achilles, Ajas i Kasandra, Helena i
Klitajmestra oraz inni, o których napisał w swym poemacie o wojnie trojańskiej. Oni są tylko
cieniami przyobleczonymi w ciało poprzez jego pieśni, i pieśni jedynie zachowują siłę życia, moc
kojenia, wzruszania czy wyciskania łez. Homer jest teraz i będzie wtedy, gdy moi współcześni
poumierają i pójdą w niepamięć: słyszałam nawet takie nieświątobliwe proroctwo, że przeżyje
samego ojca Zeusa, chociaż Mojry nie.
Rozmyślając nad tymi rzeczami w wieku lat piętnastu, stałam się melancholijna i
wyrzucałam bogom, że nie zrobili mnie nieśmiertelną. I zazdrościłam Homerowi. Było to z
pewnością dziwne u dziewczyny i nasza klucznica, Eurykleja, często kiwała nade mną głową,
gdy snułam się po pałacu z nasępioną, opuszczoną twarzą zamiast zabawiać się jak inne w moim
wieku. Nigdy jej nie odpowiadałam, lecz myślałam sobie: „A ciebie, kochana Euryklejo, nic już
nie czeka oprócz dziesięciu czy dwudziestu co najwyżej lat, w których siły twe stopniowo
zwiotczeją, a dolegliwości reumatyczne będą się wzmagać, i cóż dalej? Jak długi jest dzień, gdy
się jest umarłym?”
Te moje rozważania o śmierci tłumaczą lub przynajmniej rzucają pewne światło na tę wysoce
niezwykłą decyzję, którą ostatnio powzięłam — zapewnić sobie pośmiertne życie pod płaszczem
Homera. Niechaj bogowie, którzy wszystko widzą, a których ja nigdy nie zaniedbuję czcić,
udzielą mi powodzenia w tym usiłowaniu i ukryją me oszustwo. Femios, pieśniarz, złożył
przysięgę nie do złamania, że puści w obieg mój poemat — w ten sposób spłacając dług, który
zaciągnął w owo krwawe popołudnie, kiedy z narażeniem życia ocaliłam go od miecza o dwóch
ostrzach.
Co się tyczy mojej pozycji i pochodzenia — jestem księżniczką Elymów, mieszanej rasy
zamieszkującej Eryks i jego okolicę. Eryks jest uczęszczaną przez pszczoły górą, która dominuje
nad wysuniętym ku zachodowi rogiem trójbocznej Sycylii, a nazwę swą wywodzi od wrzosu,
którym karmią się niezliczone roje pszczół. My, Elymowie, chlubimy się, że jesteśmy
najodleglejszym narodem cywilizowanego świata — z pominięciem pewnych kwitnących
greckich kolonii założonych w Hiszpanii i Mauretanii, lecz przypisaliśmy sobie tę chlubę po raz
pierwszy, kiedy ich jeszcze nie było; i nie wymieniając Fenicjan, którzy, choć nie są Grekami i
składają barbarzyńskie ofiary z ludzi, mają pewne podstawy do tytułu cywilizowanych i zapuścili
mocno korzenie w Kartaginie i na całym afrykańskim wybrzeżu.
Muszę teraz pokrótce powiedzieć o naszym pochodzeniu. Ojciec mój wywodzi swój ród w
prostej męskiej linii od herosa Egestosa. Egestos urodził się na Sycylii, jako syn rzecznego boga
Krimissosa i trojańskiej wygnanki szlacheckiego rodu, Egesty, lecz, jak powiadają, popłynął do
Troi na prośbę króla Priama, gdy król Agamemnon z Myken obległ gród. Troi jednakże było
sądzone ulec, a Egestos miał szczęście uniknąć śmierci pośród achajskich włóczni. Obudzony ze
snu przez swego krewniaka Eneasza Dardana, kiedy wróg wtargnąwszy do Troi zaczął rzeź jej
zaspanych mieszkańców, wyprowadził grupę Trojan przez Skajską bramę do Abydos; Abydos
było grodem warownym nad Hellespontem, gdzie (jak mówią) mając w pamięci wieszcze
ostrzeżenie, udzielone mu przez matkę, trzymał w gotowości trzy dobrze zaopatrzone okręty.
Eneasz również uszedł. Przebiwszy się przez achajskie oddziały na górę Ida, poczynił
przygotowania, by załadować swych poddanych Dardanów na flotyllę, która stała wyciągnięta na
brzeg która w Perkote, i niebawem ruszył w ślad za Egestosem.
Świeży wiatr uniósł Egestosa na południowy zachód przez Morze Egejskie, obok Cytery,
wyspy Afodyty; i na zachód, przez Morze Sykańskie, aż ujrzał Etnę, wiecznie płonącą górę, która
wznosi się na przeciwnym od nas wybrzeżu Sycylii. Tu przybił do brzegu i nabrał wody do picia
dla swej floty, zanim posterował na południe omijając przylądek Peloros. W pięć dni później
wyłoniły się w polu widzenia Wyspy Egackie i z wdzięcznością w sercu wyciągnął swe okręty na
piasek w otoczonej lądem zatoce Rejtron, którą ocieniała góra Eryks, gdzie się był urodził.
Niebieski zimorodek przemknął nad sterami okrętów i na ten znak łaskawości bogini Tetydy,
która ucisza morza, Egestos spalił swoją flotę ku jej czci; najpierw jednak roztropnie wyjął z
okrętów cały ładunek, liny, żagle, metal i inne przedmioty, które mogły mu się przydać na lądzie.
By upamiętnić tę ofiarę złożoną około czterystu lat temu, moi rodzice nazwali mnie Nauzykaa,
co znaczy „palenie okrętów”.
Jak dotychczas żadni inni po grecku mówiący koloniści nie osiedlili się w zachodniej Sycylii.
Cała wyspa, z pominięciem kilku kreteńskich osiedli, była wtedy zamieszkana przez
Sykańczyków, rasę iberyjską, a wielu z nich zawarło przyjaźń z Egestosem i jego matką, którzy
mieszkali w mocnym grodzie umieszczonym na kolanach góry. Egestos zwrócił się do ich króla,
swego opiekuna, i złożywszy mu wspaniałe dary z kotłów, trójnogów i spiżowej broni
przywiezionej z Troi wstawił się u niego za trojańskimi uciekinierami; a choć będąc z natury
posępną i zarozumiałą rasą Sykańczycy z Eryksu nie ukrywali swej podejrzliwości, król w końcu
nakłonił radę, by pozwoliła Egestosowi pobudować gród niemal u szczytu góry. Egestos nazwał
go Hypereja, „wyższe miasto”; potem kupił jeszcze od Sykańczyków dużą ilość owiec, kóz,
bydła i wieprzy. Wkrótce zdążając od Lacjum przypłynął Eneasz z sześcioma okrętami i dał
wyraz swej przyjaźni, pomagając Egestosowi ukończyć budowę murów miasta. Wzniósł również
świątynię Afrodyty na szczycie góry — instytucję, o której mam mało dobrego do powiedzenia,
jakkolwiek dzieło to było ze strony Eneasza świątobliwe, bo Afrodyta była jego matką. Z
początku lud Hyperei żył na dobrosąsiedzkiej stopie z mieszkańcami Eryksu, którzy pokazali mu
wszystkie bogactwa góry, a w zamian uczyli się tajników rzemiosła kowalskiego i ciesielskiego,
poza tym sztuki łowienia tuńczyków i mieczyków harpunem z platformy umieszczonej w
połowie wysokości masztu. Oba te narody łączył kult sykańskiej górskiej bogini Elymy — którą
nasi ludzie utożsamiali z Afrodytą, chociaż daleko więcej przypominała ona boginię Alfito z
Arkadii — obecnie zaś jesteśmy znani jako Elymowie. Homerydzi tłumaczą to podobieństwo
mówiąc, że Herakles przywiózł z sobą po skończeniu dziesiątej pracy jedną z kapłanek Elymy i
umieścił w Arkadii.
W jakieś siedem pokoleń później do uformowanego w ten sposób narodu został dodany
nowy element, Fokajczycy; a do tego czasu dumne achajskie miasta na Peloponezie, które
uplanowały zburzenie Troi, legły w gruzach. Barbarzyńscy Dorowie, tak zwani Heraklidzi,
władający żelazną bronią i z żelaznymi sercami, wpadli przesmykiem korynckim paląc warownię
za warownią i wygnali Achajów z bogatych pastwisk i pól w górzyste okolice północy; żyją tam
do dziś skarlali i niesławni. Jednak dawniejsi mieszkańcy Grecji — Pelazgowie, Jonowie i
Ajolowie — wszyscy, którzy kochali wolność a posiadali okręty, zebrali pośpiesznie swe skarby i
podnieśli żagle, by znaleźć sobie nowe schronienie za morzami, zwłaszcza w Azji Mniejszej,
dokąd przedtem często udawali się w celach handlowych. Wśród tych emigrantów byli
Fokajczycy z góry Parnas, potomkowie Filokteta łucznika, którego strzały zabiły księcia Parysa
pod Troją; lecz wiedli ich dwaj ateńscy mężowie szlachetnego rodu. Ich nowe miasto, Fokaja,
pobudowane na lądzie stałym za Chios, zasłynęło z kupieckich galer o pięćdziesięciu wiosłach,
które odważnie przemierzały całe Morze Śródziemne wzdłuż i wszerz — na zachód aż do słupów
Heraklesa, a na północ do ujścia rzeki Po. Gerion, król Tartessos w południowej Hiszpanii,
upodobał sobie pewnych uczciwych fokajskich kupców, zaprosił ich, aby się osiedlili w jego
kraju, i obiecał wybudować im miasto. Zgodzili się z radością i popłynęli do domu po swoje
żony, dzieci, dobytek i świętości, pewni, że zastaną już wzniesione mury miasta, gotowe na ich
przyjęcie, gdy przyjadą następnego lata.
Bogowie jednak zarządzili co innego. Kolonistów jadących w konwoju, z dziobami okrętów
uwieńczonymi mirtem, północno-wschodni wiatr zdmuchnął z kursu i rzucił na brzeg Libii
pomiędzy karmiących się lotosem Nasamonów. Choć ocalili pięć z siedmiu okrętów, okazało się,
że tak mało nadają się one do żeglugi, iż wykorzystując rześki powiew południowego wiatru
posterowali do Sycylii, najbliższego lądu, gdzie można by je ponaprawiać. Bezpiecznie dojechali
do podnóża góry Eryks i wyciągnęli flotyllę na piasek w zatoce Rejtron, nie utraciwszy ani
jednego człowieka, choć dna wszystkich okrętów były wysoko zalane wodą i zepsuły się zapasy.
Wierząc, że Posejdon przeznaczył im, aby się osiedlili w tych okolicach, a nie w Tartessos —
mirt na dziobach okrętów nie pozwalał im powrócić — przyszli jako błagalnicy do króla Hyperei,
który wielkodusznie przebaczył im zło uczynione przez ich przodków Trojanom. Niemniej
jednak powiadają, że kapitan i załoga jednego okrętu usiłowali odpłynąć z powrotem do Azji
Mniejszej, ale ledwie przepłynęli z półtorej mili, Posejdon zmienił ich w skałę; skała ta wciąż
pruje fale na pokaz całemu światu. Nazywają ją Skałą Złej Rady, dodając, że Posejdon zagroził
zwaleniem wierzchołka Eryksu na głowy następnych dezerterów.
Otóż Hyperejczycy wybudowali wieś na południowej stronie podnóża Eryksu i nazwali ją
Egesta — imieniem kobiety, od której pochodzili. Nazwali też dwa płynące tam strumienie
Simois i Skamander, tak jak trojańskie rzeki wymienione przez Homera. Tutaj, z pozwoleniem
króla Eryksu, wybudowali świątynię dla ducha herosa Anchizesa Dardana, ojca Eneasza, który,
jak powiadają, zmarł przy budowie Hyperei. Fokajczycy najęli Sykańczyków i wkrótce na
sykańską modłę rozbudowali tę wieś do wielkości miasta, nad którym powierzono władzę księciu
z Hyperei. Jednakże dzicy Sykańczycy, oburzeni tym nowym wtargnięciem na teren ich pastwisk
i polowań, nie wahali się wciągać w zasadzki i zabijać nowo przybyłych; zaś Eurymedont,
sykański król Eryksu, odmówił swej interwencji w tej sprawie oświadczając, że nigdy nie dawał
Fokajczykom swej zgody na objęcie w posiadanie Egesty. Udzielał nawet swoim ziomkom
tajemnej pomocy, a to naturalnie przyśpieszyło kłótnię pomiędzy Eryksem i Hypereją. Zbrojne
utarczki doprowadziły do wojny, w której Eurymedont został doszczętnie pokonany.
Hyperejczycy zagarnęli Eryks, ogłosili własnego króla „Ojcem Ligi Elymejskiej” — Eryksu,
Hyperei i Egesty — i rozkazali, aby rady miejskie popierały mieszane małżeństwa tych trzech
plemion. Nasza krew jest przeto mieszana, jednakże językiem panującym została jońska greka z
lekkim odcieniem ajolskiej; a choć żyjemy w oddaleniu, jesteśmy pod każdym względem daleko
lepsi od Dorów z Peloponezu, którzy koczują niechlujnie wśród poczerniałych ruin pięknych
miast uczczonych w Homerowych pieśniach.
Dobra jest ta nasza wyspa, a morza ją otaczające pełne ryb — zwłaszcza tuńczyków, których
twarde mięso było zawsze naszym podstawowym pożywieniem; jeśli możemy się na coś skarżyć,
to na to, że większa część Sykańczyków z uporem odmawia przyłączenia się do naszej Ligi
Elymejskiej. Ci Sykańczycy są dzicy, wysocy, krzepcy, nieokrzesani, wytatuowani, niegościnni i
płodni. Nie szanują ani podróżnych, ani błagalników i żyją jak zwierzęta w górskich jaskiniach,
każda rodzina oddzielnie, razem ze swymi stadami. Nie uznają żadnego króla i żadnego bóstwa z
wyjątkiem bogini Elymy, czczonej jako płodna przewidująca Maciora, i nie uznają żadnego
prawa oprócz własnych skłonności; ponadto nie pędzą napitków, nie używają ani spiżowej, ani
żelaznej broni, nigdy nie wypuszczają się na morze, nie mają placów targowych, a w pewnych
okresach nie wzdragają się przed zakosztowaniem ludzkiego mięsa. Z tymi wstrętnymi
dzikusami — wstyd mi zaliczyć ich do kuzynów — nie jesteśmy ani na pokojowej, ani na
wojennej stopie; jednakże mądrzy podróżni przemierzają ich kraj tylko w dobrze uzbrojonym
towarzystwie, puszczając przodem psy, by podniosły wrzawę, gdyby w lesie lub wąskim
wąwozie była przygotowana zasadzka.
Mieliśmy wreszcie szczęście, że nie mieszkaliśmy na drodze sykulskiej inwazji, która
nastąpiła tuż przed przybyciem Fokajczyków. Sykulowie są Illiryjczykami z zupełnie innego pnia
niż Sykańczycy, którzy przeprawili się przez Cieśninę Messyńską na tratwach, a że są ruchliwi i
liczni, zawładnęli wkrótce środkową i południową Sycylią, pochłaniając osiedla pozakładane
przez Kreteńczyków i Achajów. Jednak wszystkie wojownicze bandy wyruszające na zwiady w
naszym kierunku ponosiły ciężkie straty — nie są oni tak mocno zbudowani ani tak groźni w
walce jak Sykańczycy — i odtąd na podstawie cichego porozumienia Sykulowie Trzymają się
swoich granic i nie zaczepiają nas. Handlują głównie z Grekami z Eubei i Koryntu. Małe fenickie
placówki kupieckie na przylądkach i wysepkach przy północnym wybrzeżu nie przyczyniały nam
jak dotychczas kłopotu, ponieważ, jak mówi mój ojciec, „handel rodzi handel”. Obecnie zakłada
się greckie kolonie na wschód od nas i na palcach italskiej nogi, co nam się bardzo podoba.
Co się tyczy nowszych czasów, mój pradziadek, król Nauzytoos, syn córki Eurymedonta,
zwołał radę wszystkich Elymów, żeby rozważyć widzenie, które miał we śnie. Zobaczył, jak
orzeł opadł w ślizgu ze szczytu Eryksu aż nad samo morze; orłu towarzyszyło stado
białoskrzydłych mew, jedne z prawej strony, a drugie z lewej. Wizję tę wróżbiarze wyjaśnili jako
boski nakaz, by porzucił Hypereję i odtąd zaczął żyć z morza, zamieszkując na cyplu między
dwoma zatokami. Pozostawiwszy do obrony przed sykańskimi bandytami silny oddział swych
wolarzy, pasterzy owiec i świnopasów, Nauzytoos sprowadził większość Hyperejczyków na
półwysep w kształcie sierpa, o dwie mile od zatoki Rejtron, gdzie wybudował miasto Drepanon.
Zgodnie z miejscową tradycją to tutaj dawny bóg Kronos cisnął w morze diamentowy sierp,
którym wykastrował swego ojca Uranosa; a starzy ludzie szepcą czasem ponuro: „Przyjdzie
dzień, że wyłowią sierp w sieci; Apollonowi jest pisane, by go użył przeciw swemu ojcu,
Zeusowi”.
Miasto Nauzytoosa było położone bardzo dogodnie. Zwężenia półwyspu strzegł przeciw
sykańskim najazdom mur, a z dwóch przystani wymienionych w wyroczni jedna chroniła okręty
przed północno-zachodnimi wiatrami, a druga przed południowo-wschodnimi. Ponieważ zaś
Fokajczycy z Egesty, których Nauzytoos poprosił, by się przyłączyli do niego, nie zapomnieli
swej biegłości na morzu, zaczął niebawem wysyłać galery o pięćdziesięciu wiosłach na długie
wyprawy we wszystkich kierunkach. Głównymi przedmiotami elymejskiego handlu były,
zarówno wówczas jak i teraz, wino, sery, miód, wełna, suszone na słońcu tuńczyki i mieczyki
oraz inne produkty żywnościowe; poza tym składane łóżka z drzewa cyprysowego, w których
wyrobie celujemy, haftowane szaty z najlepszej wełny i sól z naszych solanek. Towary te
wymieniano na cypryjski spiż, hiszpańską cynę, chalibejskie żelazo, kreteńskie wino, korynckie
wyroby malowane, afrykańskie gąbki i kość słoniową, i wiele innych zbytkownych przedmiotów.
Nasze dwie przystanie okazały się bardzo dogodne, bo jeśli tylko pogoda ma się zmienić, można
przyholować okręty z jednej do drugiej i umieścić poza zasięgiem fal. Krótko mówiąc zaczęliśmy
prosperować i bogacić się, i wszystkie narody, z którymi handlujemy jak ludzie uczciwi, a nie
piraci, zawsze nas mile widzą. Rzadko jednak obecnie używa się Rejtronu jako przystani, gdyż
jest niezdatny do obrony przed najazdami, a ostatnio zamulony; ale składamy tam doroczne
ofiary Afrodycie i Posejdonowi i pasiemy bydło na sąsiedniej równinie.
Mój ojciec, król Alfejdes, poślubił córkę sprzymierzeńca, pana Hiery, która jest największą z
Wysp Egackich. Urodziła mu czterech synów i jedną córkę, to jest mnie. W czasie, w którym ta
opowieść się zaczyna, Laodamas, mój najstarszy brat, był już ożeniony z Ktimeną z Bucynny,
innej wyspy Egackiego Archipelagu; Halios, drugi podług starszeństwa, wypędzony z kraju
gniewem ojca zamieszkał pośród Sykulów z Minoi; Klitoneos, trzeci, po raz pierwszy zgolił
męski zarost i otrzymał broń. Ja jestem o trzy lata starsza od Klitoneosa i niezamężna — ale z
własnej chęci, nie z braku starających się o mnie, choć wyznam, że nie jestem ani wysoka, ani
specjalnie piękna. Czwarty mój brat, Telegonos, urodzony, kiedy matka była już w średnim
wieku, wciąż jeszcze mieszka w kobiecej części domu, tacza po ziemi orzechy, jeździ na
jabłkowitym koniu na biegunach i straszą go okropnym królem Echetosem, kiedy jest
niegrzeczny. W poemacie epickim, który właśnie, ukończyłam, moi rodzice występują jako król
Alkinoos i królowa Arete z Drepane — królewska para, która przyjęła Jazona i Medeę w „Pieśni
o Złotym Runie”. Wybrałam te imiona częściowo dlatego, że „Alkinoos” znaczy „tępogłowy”, a
ojciec najwięcej się chlubi swoją tęgą głową; częściowo dlatego, że Arete (jeżeli skrócić
pierwsze „e”) znaczy „wierność”, co jest naczelną cnotą mojej matki; a częściowo z tej
przyczyny, że w punkcie przełomowym mojego dramatu musiałam grać rolę Medei.
Tyle na razie.
BURSZTYNOWY NASZYJNIK
W pewien nieszczęśliwy wieczór przed trzema laty, wkrótce po ślubie mojego brata
Laodamasa, zaczął dąć południowy wiatr zwany syroko i olbrzymia chmura usiadła ciężko na
ramionach góry Eryks. Skutek jak zwykle był taki, że w ogrodzie powiędły rośliny, rozkręciły mi
się loki i wszyscy stali się kłótliwi i opryskliwi — a moja bratowa, Ktimena, nie gorzej od
innych. Tej nocy, skoro tylko znalazła się sama z Laodamasem w swojej dusznej sypialni na
piętrze górującym nad dziedzińcem biesiadnym, zaczęła wyrzucać mu bezczynność i brak
przedsiębiorczości. Rozwodziła się szeroko nad wartością swojego posagu i spytała, czy
Laodamasowi nie wstyd spędzać dni na polowaniu i rybołówstwie, miast zdobywać bogactwa w
śmiałych zamorskich wyprawach.
Laodamas roześmiał się i rzekł beztrosko, że siebie tylko winna za to ganić — to jej uroda
trzyma go w domu.
— Gdy mi się znudzi twe rozkoszne ciało, żono, na pewno odpłynę, dokąd tylko mnie okręt
poniesie: do kraju Kolchów i do Stajen Słońca, jeśli zajdzie potrzeba. Ale ten czas nie nadszedł
jeszcze.
Ktimena powiedziała rozzłoszczona:
— Tak, sądząc po tym, jak dokuczasz mi nocnymi umizgami, nie wydaje się, by moje uściski
miały ci się prędko sprzykrzyć. Ale ledwie pasmo brzasku się ukaże, już odchodzisz, skory
jedynie do swojej psiarni, łuku i włóczni na dzika. Nie widzę cię później aż do wieczora, kiedy to
jesz jak wilk, żłopiesz jak delfin, grasz parę lisich partii warcabów i znowu walisz się do łóżka,
by mnie zasypać gorącymi niedźwiedzimi pieszczotami.
— Nie bardzo byś mnie ceniła, jeślibym zawiódł w wypełnianiu moich mężowskich
powinności.
— Mężowskie powinności spełnia się nie tylko na pościeli.
Było to jak w walce, kiedy pięściarzowi udaje się ciosami z lewej utrzymać na odległość
swego mniejszego przeciwnika, póki ów w końcu nie wśliźnie się pod ramię wysokiego i nie
uderzy pod serce. Laodamas rozgniewał się, ale pokazał, że on także nie jest nowicjuszem w
zwarciu.
— Chciałabyś, żebym cały dzień gnuśniał w domu i opowiadał ci powiastki, a kiedy
przędziesz, motał wełnę i biegał na twoje posyłki? Mam zamiar pozostać w Drepanon, pokąd nie
stwierdzę z przyjemnością, żeś brzemienna (o ile nie jesteś bezpłodna, jak twoja ciotka albo
starsza siostra). Ale póki tu przebywam, wolę polować na dziki albo dzikie kozy, co jest na
pewno odpowiedniejszą rozrywką dla mężczyzny niż zabijanie czasu od śniadania do kolacji, tak
jak to robią młodzi ludzie mego wieku i pozycji: piją, grają w kości, tańczą, plotkują na placu
targowym, łowią z nabrzeża ryby na wędkę, haczyk i spławik i rzucają krążki na dziedzińcu.
Może wolałabyś, żebym prządł i tkał, jak Herakles w Lidii, gdy uległ czarom królowej Omfali?
— Chcę naszyjnika — rzekła nagle Ktimena. — Chcę mieć piękny naszyjnik z
hiperborejskiego bursztynu przetkanego paciorkami ze złota i ze złotą klamerką w kształcie
dwóch węży sczepionych ogonami.
— Ach, tak? A gdzie taki skarb można dostać?
— Ma go już matka Eurymacha, a kapitan Dymant obiecał drugi swojej córce, Prokne,
przyjaciółce Nauzykai, za powrotem z następnej podróży z piaszczystego Pylos.
— Czy może chcesz, żebym zaczaił się na jego okręt, gdy w drodze do domu będzie
przepływał obok Motii... na sposób bucyniański?
— Wypraszam sobie wszelkie żarty na temat mojej wyspy, jeśli to miał być żart. Nie, nie
całuj mnie! Ten wiatr jest okrutny i głowa mnie boli. Odejdź, idź sobie spać gdzie indziej.
Spodziewam się, że świt cię zastanie bardziej rozsądnie usposobionym.
— Nie wolno mi pocałować swojej żony na dobranoc, tak? Uważaj, żebym cię nie odesłał z
powrotem do ojca, razem z posagiem!
— Z posagiem? To nie będzie łatwe. Z dwustu sztab spiżu i dwudziestu bel płótna ocalonych
z sydoriskiego statku, który niosła woda, bez załogi, znalezionego przez mojego ojca w pobliżu
Bucynny...
— Który niosła woda, mówisz? On wymordował calutką załogę w tradycyjnym
bucyniańskim stylu, o czym dobrze wiedzą na wszystkich placach targowych Sycylii.
— ...z dwustu, sztab spiżu i dwudziestu bel płótna, powtarzam, ulokowałeś blisko połowę w
libijskich spekulacjach. Miało to być wymienione na kadzidło, złoty piasek i na jaja strusie, lecz
wątpię, czy je zobaczysz.
— Trudno kobiecie uwierzyć, że, skoro okręt raz podniósł kotwicę i rozpostarł żagle,
kiedykolwiek zawinie do portu.
— Nie powątpiewam w żeglowność okrętu, ale w uczciwość jego kapitana, któremu tak
głupio zaufałeś za poradą przyjaciela, Eurymacha. Nie pierwszy to raz Libijczyk nie dotrzymałby
swych zobowiązań. Uwierzę, jeśli mi kto powie, że Eurymach ma obiecany procent z tej
transakcji.
— Słuchaj, ta sprzeczka bardzo niewiele ci pomoże na ból głowy — rzekł Laodamas. —
Przyniosę ci czarę wody i miękką szmatkę, żebyś przemyła sobie skronie. Syroko jest zabójcze
dla nas wszystkich.
Co on zamierzał zrobić z dobroci, ona wzięła za ironię. Leżała cicho i nieruchomo, póki nie
przyniósł jej do łóżka srebrnej czary, wtedy nagle usiadła, wyrwała mu ją i oblała go wodą.
— Na ostudzenie twoich gorących lędźwi, ty Priapie! — wrzasnęła.
Laodamas nie przestał panować nad sobą i nie złapał jej za gardło, jakby uczynił niejeden
mężczyzna. Nigdy nie słyszałam, żeby uderzył kobietę, ani nawet, by wychłostał krnąbrną
niewolnicę. Cisnął tylko na Ktimenę złe spojrzenie i powiedział:
— A więc dobrze, będziesz miała swój naszyjnik i oby ściągnął on mniej strapień na nasz
dom niż naszyjnik tebańskiej Eryfili w homeryckiej pieśni!
Podszedł do nabijanej gwoździami drewnianej skrzyni, rozwarł ją i wyjął kilka swoich
osobistych rzeczy — złoty kubek, hełm z kitą strusich piór, sprzączkę ze srebra i lapis-lazuli,
parę nowych szkarłatnych pantofli, trzy chitony, sztylet z rękojeścią wysadzaną klejnotami, w
pochwie z kości słoniowej rzeźbionej w lwy ścigające królewskiego jelenia, i piękną osełkę z
Serifos. Włożył hełm na głowę, na podłodze rozpostarł gruby płaszcz z prążkowanej wełny i
poukładał na nim swe skarby. Potem zamknął skrzynię, powiesił klucz na gwoździu w głowach
łóżka, chwycił zawiniątko i ręką namacał skobel.
— Gdzie się z tym wybierasz? Żądam wyjaśnienia. Połóż to zaraz z powrotem! Muszę ci coś
powiedzieć.
Laodamas nie zwrócił na nią uwagi i wyszedł z zawiniątkiem na plecach.
— Idź więc między kruki, szaleńcze! — wrzasnęła Ktimena.
Rozmowa ta odbyła się około północy. Moja sypialnia mieści się obok, a mając słuch
niezwykle wyostrzony przez lekką gorączkę usłyszałam każde słowo. Narzuciwszy pośpiesznie
koszulę wybiegłam za Laodamasem i złapałam go za rękaw.
— Dokąd idziesz, bracie? — zapytałam.
Spojrzał na mnie tępo. Tego wieczora pił słodkie ciemne wino i chociaż szedł równo,
widziałam, że wcale nie był sobą.
— Idę między kruki, siostrzyczko — odrzekł smutno. — Ktimena powierzyła mnie ich
pieczy.
— Proszę cię, nie zwracaj uwagi na to, co ci żona mówiła dziś w nocy — błagałam. — Dmie
syroko i o tej porze miesiąca ona zawsze czuje się nie najlepiej.
— Żąda bursztynowego naszyjnika z paciorkami z grudek złota i klamerką ze sczepionych
złotych węży. Ma to być blady hiperborejski bursztyn; nasza własna, ciemniejsza odmiana nie
zadowala jej, choć jest na niej śliczny pobłysk purpury, jaki się nie zdarza w innych. Chcę
przywieźć jej ten naszyjnik na dowód, że nie jestem próżniakiem ani tchórzem.
— Skąd? Od kruków?
— Albo kawek... Nie mogę jej pozwolić, by mnie lżyła tak jak dziś. Wszystkie służebne
musiały słyszeć i wkrótce się rozniesie po mieście. Jak dojdzie do Eurymacha i jego przyjaciół,
nazwą mnie głupcem, że nie sprawiłem jej lania.
— Jeszcze nigdy lanie nie wyleczyło złośnicy ani kobiety chorej.
— Zgoda, choć gdybym kochał Ktimenę inaczej, może bym nie tak myślał. Opuszczam ją,
żeby powstrzymać swe ręce od gwałtu.
— Na długo?
— Póki nie będę mógł jej przywieźć naszyjnika. Paromiesięczna rozłąka dobrze zrobi nam
obojgu.
— Wspomniałeś o naszyjniku Eryfili, słyszałam, a były to słowa złowróżbne. Jeżeli nie
złożysz ofiar bogini naszego ogniska i Afrodycie, całość tego domostwa będzie zagrożona. Nie
odchodź postawiwszy zrazu zły krok, Zatrzymaj się i włóż te rzeczy z powrotem do skrzyni.
— I proś Ktimenę o przebaczenie, co? Nie, nie mogę już zawrócić. Jakiś bóg przynagla mnie
w drogę. Dobranoc, siostro! Spotkamy się, gdy się spotkamy.
Opowieść o Eryfili należy do słynnego tebańskiego cyklu, który recytują Synowie Homera.
Nienawistna ta kobieta była żoną Amfiarajosa, króla argiwskiego, lecz dla naszyjnika Afrodyty,
który darzył tę, co go nosiła, nieodpartym urokiem, wysłała męża na śmierć pod Teby. Laodamas
stąpał powoli po schodach, słyszałam, jak burknął do odźwiernego, by odryglował frontową
bramę. Wyjrzałam z okna i zobaczyłam go w świetle księżyca idącego ku nabrzeżu, gdzie stał
uwiązany wielki rodyjski okręt. Chciałam obudzić ojca, ale ponieważ wiedziałam, że po trzech
dniach febry zapadł w głęboki, krzepiący sen, nie ośmieliłam się
niepokoić go tym, co mogło
okazać się błahostką. Sama Ktimena nie przywiązywała do tego zajścia wielkiej wagi. Laodamas,
mówiła sobie, nie zechciałby cofnąć obraźliwych uwag o jej ojcu ani słuchać, gdyby spróbowała
usprawiedliwić się, że to wszystko wynikło ze zdenerwowania. Odwróciła się więc do ściany i
wkrótce z czystym sumieniem twardo zasnęła.
Leżałam nie śpiąc w świetle księżyca, póki nie usłyszałam, jak gdzieś w dali buchnął śpiew,
jakby tłum mężczyzn wyległ z jakiegoś pomieszczenia, a w chórze pijackiego śmiechu, który
zabrzmiał później, rozpoznałam gdaczący głos Eurymacha.
Wszystko w porządku — pomyślałam znużona. — Eurymach jest jeszcze na nogach. Jakże ja
go nie cierpię; ale przynajmniej zapobiegnie głupiemu i nierozważnemu postępkowi mojego
brata.
PAŁAC
Kiedy nazajutrz przekonaliśmy się, że rodyjski okręt zniknął wyzyskując nagłą zmianę
wiatru, a także nie było Laodamasa, udałam się pośpiesznie do świątyni Posejdona, gdzie
niebawem Eurymach miał złożyć comiesięczną ofiarę z czerwonego byka. Chciałam zapytać, co
Eurymachowi wiadomo w tej sprawie.
— Nic a nic, droga księżniczko. Skądżeby? — odrzekł flegmatycznie, wsparty o topór
ofiarny, patrząc mi prosto w oczy, jakby mnie chciał zmieszać.
— Skąd? Bo ubiegłej nocy byłeś razem z Laodamasem na wale nabrzeżnym; nie próbuj
zaprzeczać. Słyszałam twój piskliwy śmiech, kiedy Rodyjczycy wyśpiewywali tę sprośną
śpiewkę o swoim antenacie Hermesie i śliskim bukłaku z koźlej skóry.
— To musiało być na chwilę przed moim odejściem.
— Czemuś się o niego nie zatroszczył jak trzeba? Był pijany i nieszczęśliwy. Należało to do
twoich obowiązków kompana.
— On dał mi dowód niezbyt wielkiej łaskawości, a jak to mówią, dwóch trzeba do kompanii,
lecz jednego do jej rozwiązania. Niepowodzenie libijskiego przedsięwzięcia pomieszało mu
rozum. Zeszłej nocy oskarżał mnie zajadle, że uknułem spisek z kapitanem, by ukraść spiż
Ktimeny i płótno, a potem udać, że okręt się rozbił opodal Syrt. Gdy wspomniałem na naszą starą
przyjaźń i powiedziałem: „Chyba cię kto zamroczył, że mówisz takie bzdury” — zrobił się nie do
zniesienia obelżywy. Miast go jednak zachęcić, by użył swych pięści, i rozkwasić mu nos (jestem
daleko lepszym od niego pięściarzem, nawet gdy jest trzeźwy), odwróciłem się na pięcie i
poszedłem spać, rad ze swej powściągliwości. Tego ranka ze zdumieniem się dowiedziałem, że
rodyjscy sprzedawcy purpury odpłynęli. Sądzisz, że Laodamas przyłączył się do nich?
Eurymach nigdy nie był ze mną szczery. Myślałam sobie wówczas: „Nie chce przedwcześnie
odkryć mi swych wad, jest bowiem jednym z moich zalotników, w dodatku tym, którego mój
ojciec najbardziej chciałby mieć za zięcia, z zastrzeżeniem, że złoży należyty dar”. Zawsze
nienawidziłam ludzi, którzy próbując ukryć fałszywe zamiary pod miodnym uśmiechem są na
tyle próżni, iż sądzą, że ja ich nie przejrzę.
— Jeżeli odpłynął — odparłam ostro — mój ojciec nie będzie miał przez to lepszego
mniemania o tobie.
— Nie, ale jak mu wytłumaczę, co zaszło między nami, tymi samymi słowami, co tobie,
niewątpliwie znajdę u niego większe zrozumienie. — Kiedy to mówił, jeden z naszych
domowych niewolników przyniósł wiadomość od mojego ojca, iż gorączka minęła i byłby
ogromnie zobowiązany, gdyby Eurymach mógł porozumieć się z nim w sprawie dwóch nocnych
stróżów, jak tylko złoży ofiarę.
— Jakich stróżów? — spytałam niewolnika.
— Z zarannej zmiany na wale nabrzeżnym — odrzekł. — Ci, którzy mieli ich zluzować,
donieśli przed chwilą, że sztucznie uśpieni leżą za szopą na żagle. Brakuje dwóch żagli i trzech
zwojów najlepszej liny z Byblos.
— I co ty na to, Eurymachu? — powiedziałam.
Badałam pilnie jego twarz, lecz była bez wyrazu.
— Wieść to chyba bardzo niezwykła? — naciskałam. — Rodyjczycy słyną z surowej
uczciwości w handlu i trudno mi zrozumieć, by którykolwiek z ich wielkich okrętów miał tę
opinię narażać na szwank dla dwóch żagli i paru zwojów liny.
Odrzekł mi gładko:
— Coś w tym jest, śliczna Nauzykao. Być może, potrzebowali takielunku bezzwłocznie i nie
mogli czekać na posłuchanie u władz portu; przeto sami sobie poradzili, uśpili straż, aby nie
narobiła hałasu, i odpłynęli.
— W takim razie zostawiliby należytą zapłatę w winie lub metalu.
— Jeśli Laodamas odpłynął z nimi i przyrzekł uregulować ten dług po powrocie, jako zapłatę
za przejazd, to nie. Oto już idzie czerwony byczek z przepaską na łbie. Wybacz mi mój pośpiech.
Niewolniku, odpowiedz królowi, że uradowała mnie wieść o polepszeniu jego zdrowia i omówię
wypadek ze stróżami, skoro tylko złożę tę ofiarę i przejrzę wnętrzności.
— Pomyślnej rozmowy — rzuciłam za nim, gdy się bezczelnie obrócił plecami.
Wyjazd Laodamasa nie wydał się zrazu sprawą poważną, jakkolwiek wróżby uzyskane z
wnętrzności byczka były bardzo groźne — zwierzę wyglądało zdrowo, lecz miało psujące się
trzewia. Władze portowe zgodziły się po namyśle, że rodyjski kapitan, który już raz odwiedził
Drepanon przed trzema laty jako oficer na innym okręcie tego samego kupca, był uczciwym i
zdatnym żeglarzem. Zapłata za żagle i liny niewątpliwie kiedyś nastąpi, a stróże niekoniecznie
musieli być uśpieni przez kapitana czy któregoś z członków jego załogi. Bardzo możliwe, że to
jakiś elymejski kompan wypłatał im figla. Laodamas znajduje się w bezpiecznych rękach, a
ponieważ jest kwiecień, więc powinien wrócić najpóźniej w lipcu, przywożąc Ktimenie obiecany
bursztynowy naszyjnik.
Mój ojciec, choć gniewny, że najstarszy syn nagle odjechał nie żegnając się ani nie czekając,
aż minie jego gorączka — wygnanie mojego brata Haliosa przed pięciu laty wciąż mu jątrzyło
serce — poprzestał na powiedzeniu Ktimenie, że powinno to być dla niej nauczką, aby w
przyszłości nie dokuczała dobremu mężowi ponad miarę. Ktimena usprawiedliwiała się, że wina
była po stronie Laodamasa, który drwił z jej bólu głowy, zelżył szlachetny lud Bucynny i swoim
pijackim gadaniem zmuszał ją do czuwania, gdy pragnęła tylko zasnąć złożywszy mu głowę na
piersi.
Chociaż ta wersja kłótni była nieuczciwie jednostronna, nie starałam się jej przeczyć. A
Fitalos, stary ojciec mojej matki, co zrzekł się panowania nad Hierą na korzyść swojego zięcia, a
teraz wałęsał się po naszych dobrach jako honorowy rządca, utrzymywał, że Ktimena miała
słuszność potępiając bezczynność Laodamasa.
— W cywilizowanym kraju — gderał — poluje się tylko po to, by dzikie zwierzęta nie
pustoszyły pól ani winnic, mięso zaś jest kwestią uboczną. Ale nasze pola są tak dobrze
ogrodzone, a zwierz w okolicy tak nieliczny, że Laodamas musiał przeszukiwać odległe lasy,
rzadko przynosząc do domu choćby zająca. Nie wygląda na to, aby w pałacu tak rozpaczliwie
potrzeba było dziczyzny; czyż brak nam kiedy tłustych wieprzy lub smakowitych wołów? Z
drugiej zaś strony, jeśli chłopiec potrzebuje przygód, niech jedzie robić obławy na niewolników
na italskiej Daunii czy Sardynii, jak ja w jego wieku.
Moja matka nigdy nie zabiera głosu, póki sytuacja jest niejasna, ponieważ zaś nie było
jeszcze pewne, czy Laodamas wszedł na pokład rodyjskiego okrętu, więc i teraz się nie
odzywała. Klitoneos jednak ofiarował Ojcu Zeusowi modlitwę za bezpieczny powrót brata, a
następnie poprosił Ktimenę o pozwolenie ćwiczenia Argosa i Lajlapsa, psów Laodamasa, na co
zgodziła się z kwaśnym uśmiechem.
— On z pewnością musiał odpłynąć — powiedział jej Klitoneos — bo gdyby poszedł gdzieś
w góry, na polowanie, za nic by nie zostawił swoich psów.
W miesiąc później tajemnica pogłębiła się, kiedy kapitan pewnego okrętu doniósł, iż
rozmawiał z Rodyjczykami opodal wyspy Skiros, która była jego portem macierzystym. Jednak
Laodamasa nie było na pokładzie, a w każdym razie Rodyjczycy nic o nim nie mówili. Możliwe,
że wysadzili go na brzeg w Akragas, gdzie się znajduje słynna świątynia Afrodyty, lub w jakimś
innym porcie po drodze. Wtedy matka Eurymacha przypomniała sobie nagle, że o brzasku dnia, o
którym mowa, gdy rodyjski okręt był jeszcze przycumowany w przystani Drepanon, postrzegła
galerę o dwudziestu wiosłach, fenicką z budowy oraz takielunku, stojącą w zatoce południowej.
Może Laodamas powiosłował do niej i ugodził się o przyjazd? Z kolei i inna kobieta, służąca
Ktimeny, Melanto, która wówczas spała na dachu, potwierdziła, że widziała ten okręt z łódką na
holu. Skoro ją jednak przyciśnięto, aby wyjaśniła, czemu nie wspomniała wcześniej o tak ważnej
sprawie, mówiła tylko powtarzając w kółko: — Nie chciałam powodować zamieszania, milczenie
jest złotem. — Wieści te znów wznieciły mnóstwo bezowocnych rozważań, nikt jednak nie
niepokoił się poważnie o Laodamasa aż do czasu, kiedy z końcem października pogoda zepsuła
się, a nasze wyciągnięte przed zimą na piasek okręty powlekano jak co roku warstwą smoły.
Musiałam znosić ciężar gwałtownych żalów Ktimeny i jej litości nad samą sobą. Byłyśmy
złączone domowymi zajęciami, a Ktimena utrzymywała, że nie może wywnętrzać się przed
służącymi nie ściągając na siebie oskarżenia o porywcze potraktowanie Laodamasa — co byłoby
niesprawiedliwe, lub nie obwiniając go — co znowu byłoby nieładne. Powiedziała, że ja jedna
znam owe okoliczności, a ponadto czuła się usprawiedliwiona czyniąc ze mnie powiernicę swego
tajemnego smutku, bowiem zniknięcie Laodamasa było w dużej części moją winą.
— No, wiesz! — krzyknęłam, szeroko otwierając oczy. — Jak to rozumiesz, bratowo?
— Gdybyś siedziała cicho w swoim pokoju, karmiłby się on nadzieją, że nasza rozmowa
uwięzia w grzechocie okiennic i drzwi targanych przez syroko; to twoje natrętne współczucie
posłało go w drogę. A gdybyś wówczas obudziła któregoś z odźwiernych, kazała śledzić swego
brata i donieść o jego krokach wujaszkowi Mentorowi lub komuś innemu odpowiedzialnemu, nie
wypłakiwałabym teraz oczu w beznadziejnej tęsknocie.
Chociaż mruknęłam łagodnie: — Tak, wszystkich nas należy winić — wiedziałam bardzo
dobrze, że owej nocy dziewczęta śpiące w korytarzu blisko drzwi sypialni nie tylko słyszały tyleż
z kłótni co i ja, lecz zostały później całkowicie przez nią wtajemniczone. Jednakże ze względu na
Laodamasa znosiłam Ktimenę. Nie była całkiem złą kobietą, zawyrokowałam; zdrowie jej nie
dopisywało, a czyż przy rzadkich okazjach, gdy sama popadam w chorobę, nie zachowuję się
równie nierozumnie? Wieczne skargi Ktimeny sprawiły, że jeszcze mniej kwapiłam się do
małżeństwa niż przedtem i przebywałam poza domem tak wiele, jak tylko pozwalała mi na to
przyzwoitość, biorąc ze sobą robótkę do ogrodu, gdzie Ktimena rzadko mi towarzyszyła, bo bała
się pająków. Nie ruszałam się zaś na krok bez kobiet służebnych, ilekroć pogoda zmuszała mnie
do pozostania w domu.
Tutaj opiszę nasz pałac. Dla celów mojego eposu wyposażyłam go o wiele wspanialej, niż się
rzecz miała w istocie: dałam mu próg spiżowy, drzwi złote, srebrne odrzwia i dwa złote psy, aby
trzymały straż po obu stronach; a także ściany ze spiżu zdobne fryzem z lapis-lazuli i złote posągi
chłopców ze zwiniętymi dłońmi, w które wtykano pochodnie z żywicznego rdzenia sosny; i wiele
innych rzeczy. Takie upiększenie nie kosztuje nic, nic także nie kosztuje przedstawienie siebie
samej jako wysokiej, pięknej pani o miękkim głosie albo powiększenie ilości naszej domowej
służby z dwudziestu na pięćdziesiąt niewiast. Wszelako na ogół przestrzegałam prawdy, nie
będąc bowiem łgarzem z urodzenia, uważam próżne wymysły za niegodne, jakkolwiek chwilami
przesadzam jak wszyscy i muszę przerabiać, przeinaczać, pomniejszać i rozdmuchiwać
wydarzenia, by dostosować je do wymogów tradycji epickiej. Właściwie trzymałam się jak
najbliżej swych doświadczeń, a kiedy postawiony temat zmuszał mnie do opisu nie znanych mi
rzeczy, to albo przechodziłam lekko ponad nimi, albo dawałam w to miejsce opis tego, co znam
dobrze. Na przykład odnośnie do Itaki, Dzakyntos, Same i innych wysp tej grupy, które są
główną sceną mego poematu — nie zwiedziwszy ich nigdy ani nie mogąc uzyskać opisu ich
położenia czy wyglądu, obywałam się Wyspami Egackimi, które są o wiele mniejsze, ale za to
gruntownie mi znane. Itaka jest naprawdę Hierą, która, choć niewidzialna z Drepanon (bowiem
Bucynna — nazywam ją Same — zasłania widok na nią), ze szczytu góry Eryks jest doskonale
widoczna na horyzoncie. Egusę nazywam Dzakyntos, a co się tyczy pozostałych wysp
wymienionych w Iliadzie — Neriton, Krokileja, Ajgilips — pominęłam je, bo są tylko cztery
Egaty, a czwarta, Motja, nisko położona, bogata w zboże, jest mi potrzebna do zastąpienia
Dulichionu. Nie może to mieć wielkiego znaczenia. Ci, którzy słuchając mego poematu
stwierdzą, że to nie zgadza się z ich znajomością geografii, uszanują sławę Homera i będą sądzili,
że albo trzęsienie ziemi musiało zmienić konfigurację Same, Itaki i innych wysp, albo że nazwy
zostały zmienione.
Jak mówiłam, nasz pałac jest mniej więcej taki, jak opisałam w moim poemacie, aczkolwiek
frontowe drzwi do głównego budynku są w rzeczywistości dębowe, nabijane spiżem, odrzwia z
kamienia ciosanego, a próg jesionowy. Do pochodni mamy tylko jeden posąg chłopca, z cyprysu,
kryty źle wtartą pozłotą; i psy u drzwi są z czerwonego egipskiego marmuru, i ściany z płytek z
drzewa oliwnego z karmazynowym fryzem. Nasz pałac składa się z trzech części. Główny
budynek ma piętro osłonięte dwuspadowym dachem i ścieki z dachówek, co odprowadzają
zimowe deszcze do studni mieszczącej się w rogu dziedzińca biesiadnego; woda, która z
łoskotem wlewa się do głębokiej cembrowanej studni, szumi wspaniale, skoro ustanie letnia pora
suszy. Sala tronowa mego ojca i inne podobne pokoje są na parterze, na górze mieszczą się nasze
sypialnie, zaś główne drzwi prowadzą na dziedziniec biesiadny. Z tyłu, za salą tronową, pod
kuchnią jest duża, chłodna piwnica używana jako skład. Moja matka nosi klucz od jej
masywnych drzwi umocowany na kółku do przepaski, lecz Eurykleja, klucznica, ma drugi.
Dziedziniec biesiadny otaczają brukowane i kryte krużganki, a na obszernej przestrzeni
środkowej jest ubita ziemia. Tu podejmujemy gości, usadzając ich na stołkach i ławach wokół
stołów wspartych na kozłach. Stąd wiodą wrota do dziedzińca zewnętrznego czyli ofiarnego, o
podobnych krużgankach i z górującym nad nim ołtarzem poświęconym Zeusowi oraz innym
mieszkańcom Olimpu. W zachodnim końcu tego dziedzińca ojciec pobudował okrągłą sklepioną
komorę na zaciszne uchronienie dla siebie; we wschodniej zaś stronie główna brama z pokojem
dla gości na górze wiedzie na ulicę, a jest ona pod nadzorem wysokiej wieży strażniczej, która
wznosi się między dwoma dziedzińcami. Drzwi w murze koło sklepionej komory wychodzą na
wąski korytarz biegnący wzdłuż pałacu i zaopatrzony w boczne wejście na dziedziniec biesiadny,
drugie do sieni dla służby i kilkoro innych drzwi prowadzących do sadu. Nasz sad jest
najbujniejszy na całej Sycylii, kilkuakrowy, wznoszący się łagodnie tarasami, grodzony
ciernistym żywopłotem. Są w nim takie owoce, jak gruszki, morwy, wiśnie, pigwy, jarzębina,
mącznice, granaty i kilka odmian winorośli oraz fig dojrzewających w różnych porach. Nie ma u
nas oczywiście całorocznego sezonu winobrania, jak utrzymuję w swoim poemacie i jak
zazwyczaj twierdzi mój wuj Mentor, gdy sobie podpije. Mamy także poletko melonów, lasek
leszczynowy oraz ogródek warzywny: kapustę, koper, rzepę, rzodkiewkę, marchew, arum,
pasternak, selery, brukiew, cykorię, majeranek, miętę, koper i szparagi. (Widzę, że wymieniłam
koper dwa razy, ale to bardzo przydatna roślina.) Dwa źródła tryskają w górze ogrodu; jedno z
nich służy do nawadniania. Drugie przechodzi pod dziedzińcem ofiarnym i wypływa tuż przy
głównej bramie; jest to główne zaopatrzenie w wodę do picia dla mieszkańców miasta, którzy
dzień cały schodzą się tu tłumnie z dzbanami i kubłami. Za domem stoją stajnie i chlewy, za nimi
zaś rośnie oliwnik zajmujący około akra.
Wyspa Hiera jest mniej więcej nasza, chociaż nominalnie rządzi nią ród mojej matki;
hodujemy tam piękną rasę czerwonego bydła. Pasiemy też duże trzody wieprzy i wołów na górze
Eryks razem z licznymi stadami owiec; i niezliczone pszczoły z naszych pasiek także korzystają
z tych pastwisk. Zimą znosimy ule do Drepanon, żeby pszczołom było ciepło. Toteż, co do
produktów ziemi i morza, nasi niewolnicy lepiej jedzą niż wielu królewskich synów na jałowych
wyspach Morza Egejskiego. (Tam podstawowym pożywieniem jest pieczony korzeń złotogłowca
lub malwy, z braku pszenicy i jęczmienia, a w sezonie ryby i figi, i odrobina oliwy, i kozie
mięso.)
Nie dziwota, że wrogowie zazdroszczą nam szczęścia, i nie dziw, że gdy spadło na nas
nieszczęście wywołane niewczesnym żądaniem Ktimeny, buntowniczy poddani ojca okazali tak
niewiele lojalności i miłości dla naszego domu i zeszli się całym mrowiem, aby nas pożreć.
Ojciec mój ma reputację sknery, co jest niesłuszne. Bogowie na pewno nie mogą uskarżać
się, że im skąpi ofiar, ani domownicy, że chodzą niedokarmieni lub źle odziani. Ojciec jest
pracowity i energiczny, potępia rozrzutność, ocenia ubóstwo jako karę bogów za nieprzezorność i
gardzi człowiekiem, który daje znakomite dary obcym raczej dla popisu niż w nadziei
ewentualnego zysku. On to pierwszy zaprowadził w zachodniej Sycylii uprawę lnu i założył
warsztaty tkackie nie opodal głównej bramy. Chlubimy się ścisłością tej tkaniny — jeśli się
mocno naciągnie sztukę naszego płótna i nachyli pod kątem, kropelki oliwy mogą się toczyć
poprzez całą jego długość, żadna nie przesiąknie przez materię. Ojciec nie znosi lenistwa
zarówno u mężczyzn jak i u kobiet, zawsze wynajduje robotę niewolnikom, nawet gdy deszcz
pada, i wierzy, że wczesne małżeństwa są podnietą do pracowitości.
To przywodzi mnie do kwestii moich zalotników. Gdy tylko skończyłam szesnaście lat,
ojciec obwieścił w Radzie Elymejskiej — która jest zorganizowana na zasadzie
dwunastorodowego systemu — że będzie teraz przyjmował prośby o moją rękę, ale że zaszczyt
aliansu z królewskim domem może być okupiony tylko taką to a taką podstawową ceną. W
odpowiedzi Ajgyptios, jeden z fokajskich radnych, nadmienił, iż zazwyczaj elymejska panna
młoda wnosi do rodziny męża posag, który gwarantuje traktowanie jej z szacunkiem, i że ten
posag ma daleko większą wartość niźli jakiekolwiek grzeczne podarunki, którymi zalotnik
mógłby uważać za stosowne obdarzyć ojca panny młodej. Niewątpliwie, rzekł, wysunięta tutaj
innowacja, która odwraca role panny i pana młodego, była w tym wypadku usprawiedliwiona
korzyściami, o jakich napomknął mój ojciec. Ale czy nie prowadziłoby to, gdyby stało się
powszechnie naśladowane, do zrównania młodych kobiet z wyższych sfer z pospolitymi
nałożnicami kupowanymi za tyle to a tyle głów bydła lub równowartość w bitej miedzi, a tym
samym do pozbawienia ich wszelkich praw i przywilejów prócz tytułu żony?
Sykański radny imieniem Antifos zauważył wówczas, iż moja bratowa, Ktimena, wniosła z
sobą posag, tak samo moja matka. Czyż nie byłoby logiczniej i wspaniałomyślniej, zapytał,
jeśliby król rozciągnął ten obyczaj na omawiany przypadek?
Ojciec odparł, że nie stwierdza braku logiki czy wspaniałomyślności w swojej propozycji.
Zwyczaje ślubne są zmienne, powiedział, i jeszcze nie tak dawno człowiek nie mógł
rozporządzać własną córką, bo to był przywilej jej wuja — przywilej, przy którym Sykańczycy z
Wysp Egackich upierają się do dziś. Posagi są kłopotliwym reliktem przestarzałego systemu i nie
istniały w naszej patriarchalnej gospodarce. Nie, nie, młodzieniec z dobrego rodu, który woli
ubiegać się o moją rękę niż o rękę córki uboższego i mniej wpływowego domu, przekona się,
jakie odniesie korzyści wydatkując na ten cel pokaźny skarb i traktując mnie z najwyższym
szacunkiem, kiedy zostanę jego żoną.
— Czy nie zechciałbyś, mój panie królu, powiedzieć szerzej o tych korzyściach? — spytał
wysoki, kpiarski książę Antinoos. — Nauzykaa nie dziedziczy z własnego tytułu; ma nadto
czterech braci, a co najmniej pośród trzech z nich rozdzielisz swoją własność.
— Odmawiam wyjaśnień w tej sprawie — krzyknął ojciec tupiąc nogą. — Korzyści
związane z poślubieniem księżniczki zapowiadają się rzetelnie, chociaż nie są bezpośrednie.
Eupejtes, ojciec Antinoosa, zamknął dyskusję sugerując, że jak będę o rok starsza, o piędź
wyższa i zaokrąglą mi się kształty, piękność już teraz zapowiadana ściągnie do mnie mnóstwo
zalotników współzawodniczących między sobą hojnymi darami. Do owego czasu dyskusja nad
moją przyszłością wydaje mu się cokolwiek przedwczesna.
Ojca mego rozzłościł taki efekt jego obwieszczenia, ja zaś czułam się jak przyniesiona na
targ chuda ryba, za którą nikt nie chce zaofiarować zapłaty. Rozlega się okrzyk: „Wrzućcie ją z
powrotem do morza, niechaj potłuścieje”. A niektóre towarzyszki moich zabaw dokuczały mi
nazajutrz okrutnie. Jedna z nich poprosiła, żebym powiedziała, ile kosztuję. Jeślibym była tania,
uda jej się może skłonić rodziców, żeby kupili mnie dla pastucha. Moja matka, jak widziałam,
żałowała, że tę sprawę roztrząsano publicznie, ale była nazbyt lojalna, by się do tego przyznać.
Zaręczyła w każdym razie, że spytają mnie o zdanie, zanim ostatecznie wybiorą dla mnie męża, i
będę miała prawo odrzucić kandydata, jeżeli zdołam uzasadnić niechęć do proponowanej partii.
Ona tymczasem weźmie się do tkania weselnej szaty z morskiej purpury, którą będę mogła
zdobić w wyszywane złotem i szkarłatem wzorki na dowód, że jestem posłuszną córką swojego
ojca. Dostarczyła mi szaty, jak przyrzekła, ale ja pracowałam nad wzorkami okropnie
niepracowicie, a na każde trzy ukończone, jeden co najmniej prułam w tajemnicy, kiedy nikt nie
widział.
Wkrótce Drepanon dowiedziało się, co ojciec rozumiał przez „niebezpośrednie korzyści”.
Kiedy pod koniec roku Eurymach wystąpił z prośbą o pozwolenie starania się o mnie, przyznano
mu wolne właśnie miejsce młodszego kapłana Posejdona, co przynosiło pokaźne dochody, oraz
obiecano, że w razie zawarcia małżeństwa otrzyma prawo wyłączności przewozu pomiędzy
wyspami. Antinoos, Mulios i Ktesippos, inni zalotnicy, albo otrzymali, albo mieli obiecane
podobne względy. Żaden z nich nie wyznał, że mnie kocha, a wszyscy się po trosze bali ciętości
mojego języka, której nie szczędziłam im, gdy ojciec nie słyszał. Wcale sobie nie upodobałam,
ba, nawet nie poważałam żadnego z tej czwórki.
— Lepiej jednak nie być zbyt namiętnie przywiązaną do męża — mówiła mi moja matka. —
Mąż nigdy nie powinien być zbyt pewien uczuć swojej żony, ufnie polegając tylko na jej
wierności małżeńskiemu łożu. Ja, na przykład, zdawałam sobie sprawę, kiedy twój ojciec kupił
Eurymeduzę „Z Apejry”, że korci go, by zrobić z niej nałożnicę, bo handlarze niewolników
zażądali nadmiernie wysokiej ceny — dwudziestu sykli zamiast czterech — a on zapłacił nieomal
bez targu. Nie śmiejąc jednak ryzykować ograniczał się do tego, że poklepywał ją czasami po
policzku albo po ramionach. Nie, dziecino, kto się zakochał w swoim mężu, ten przepadł.
Pomyśl, co zaszło między Ktimeną a Laodamasem: straciła dla niego głowę i stała się zazdrosna
o dzikie kozy i świnie, na które polował całymi dniami. On jej nigdy nie kochał — małżeństwo
zaprojektował ojciec — ale jest za dobrze wychowany, by się do tego przyznać. Toteż zaczęła się
złościć; najpierw na siebie, a potem na niego. Gdybyż mogło być odwrotnie, gdybyż to jego
namiętność była silniejsza niż jej!
„WYJAZD ODYSSA”
Minęła zima, zbierano i tłoczono oliwki, kociły się owce, parkociły kozy, rozpoczął się sezon
wyrabiania serów, z Libii przyleciały jaskółki, przepiórki i kukułki, bogini miłości wstąpiła na
swą górę, pszczoły obsiadły chmarą nasze owocowe drzewa, młodzieńcy wyprawiali się łodziami
łapać na harpun tuńczyki i mieczyki, zawitał pierwszy kupiecki okręt. Z ufnością wyglądaliśmy
Laodamasa albo pewnej wiadomości od niego, albo w ogóle jakiejś wieści o nim, ale przez
miesiąc czy nawet dłużej nie nadeszło ani słowo, choć wszystkie porty Sycylii słyszały o naszej
trosce. Potem przybył kupiec z italskiej Hyrii licząc, że sprzeda nam wazy rzeźbione w kamieniu
i biżuterię dedalską, której sztuka wyrabiania ciągle kwitnie w jego mieście, dawnej kolonii
kreteńskiej. Był pękaty jak beczka, nalany i lśniący, ale miał suknie wyszywane w kwiaty w stylu
knossańskim i loczek na czole, który pobudzał moje dziewczęta do chichotów. Zszedłszy na ląd
zaraz poprosił, by go zaprowadzono do pałacu, gdzie tłumiąc podniecenie pozdrowił ojca, zaś po
obiedzie — uważa się bowiem, że złe to maniery, jeśli gość i gospodarz mówią co innego niźli
komplementy, nim obiad się skończy — przemówił w te słowa:
— Oto dobra wieść dla ciebie, panie mój, królu, o twoim zaginionym synu, księciu
Laodamasie. Spotkałem go jesienią u Tesprotów z Epiru, w doskonałym zdrowiu, bogom niech
będzie chwała! Okazuje się, iż fenicki okręt, którym wypłynął z Drepanon, osiadł podczas burzy
na mieliźnie opodal skalistej Korkyry; on jednak zdołał umknąć czarnej śmierci. Urwała się
stępka i trzymała go na wodzie, przywartego do niej mocno, pokąd nie opadły białogrzywe fale i
mógł powiosłować rękami do brzegu. Władca Korkyry przyjął twego syna po królewsku,
wołając, że jest on widocznie ulubieńcem bogini Tetydy, a wkrótce odkrył, że mieli wspólnego
przodka — Dzakyntosa, dawnego króla Troi, pradziada księżniczki Egesty. Nie tylko obsypał
Laodamasa skarbami, ale dał mu list polecający do innego powinowatego, króla Tesprotów,
Fejdona, który okazał się nie mniej hojny. W rezultacie syn twój nagromadził wielką obfitość
złota i srebra, bursztynu, zbroi, cacek z kości słoniowej, czar, kotłów i trójnogów — dość, można
powiedzieć, aby wzbogacić swych potomnych po dziesiąte pokolenie. Kiedy spotkaliśmy się,
zasięgnął właśnie porady gołębiej wyroczni Zeusa u Dębów Dodony. Poczęstowałem go winem,
on zaś polecił mnie tobie, panie, zapewniając, że u twych elymejskich poddanych znajdę
chętnych nabywców na moje towary. Obiecuje on sobie powrócić mniej więcej w sezonie
pierwszych fig, ale nie wcześniej, bowiem wyrocznia — któż zgadnie czemu? — ostrzegła go, by
się nie spieszył do domu. Nie, panie, z rozbicia okrętu nie ocalił nawet odzieży — miał na sobie
jedynie przepaskę wokół bioder i koralowy amulet na szyi, kiedy gościnny lud Korkyry znalazł
go półżywego na piasku wybrzeża, z włosami pokrytymi skorupą soli.
Możecie sobie wyobrazić, co za ulgę sprawiła ta wieść ojcu, który klaskał w dłonie jak
dziecko. Klitoneos ukrył głowę w czarze wina i pił, póki go nie zamroczyło. Wezwano mnie
pośpiesznie i kazano zanieść radosną wiadomość Ktimenie, która już prawie nic nie jadła i nie
piła. Większość czasu spędzała w łóżku w napadach histerycznych łkań. Rzadko kiedy
podejmowałam się zlecenia z większą ochotą i rzadko spotykały mnie bardziej porywcze
podziękowania — nigdy też nie miałam tak małej wiary w prawdziwość wiadomości.
Nie było takiej rzeczy, którą uznalibyśmy za zbyt dobrą dla hyryjskiego kupca; ojciec zwołał
Wszechelymejską Radę i obwieścił, że wieczorem na dziedzińcu biesiadnym odbędzie się uczta
na cześć dobroczyńcy. Każdy z dwunastu szczepów ma przysłać po kilku przedstawicieli Tuzin
owiec, osiem wieprzy i dwa byczki złoży się w ofierze, wino i chleb będą bez ograniczenia, a
Demodokos, najsławniejszy poeta Sycylii, ślepy Syn Ślepego Homera, zgodził się śpiewać o
wojnie trojańskiej.
Co najmniej stu ludzi przybyło na ucztę, wszyscy w odświętnych szatach. Zabrzmiały hymny
radosne do Zeusa, gdy na dziedzińcu ofiarnym rżnięto, oprawiano i pieczono zwierzęta.
Demodok, który był nie tylko ślepy, ale w dodatku bezzębny, zasiadł w krześle nabijanym
srebrem pod jednym ze słupów krużganka, a jego siedmiostruna forminga wisiała na kołku w
zasięgu ręki. Obok na inkrustowanym stole Pontonnos, podczaszy, postawił mu kubek wina i
kosz chleba, by krzepił się w przerwach między pieśniami. W odpowiedniej odległości od starca
ustawiono półkolem na kozłach ze dwadzieścia stołów z drzewa bukowego, woskowanych i
błyszczących, a każdy dźwigał ogromną misę z dobrze wyszorowanego spiżu, na której leżały
parujące ćwierci baraniny, wieprzowiny, wołowiny. Znowu pomyślałam sobie, jak wstrętnie
jedzą mężczyźni — odcinają paski mięsa sztyletami i pchają do ust, aż sok cieknie po rękach i
brodzie! Tylko nieliczni używają chleba do otarcia, reszta nie troszczy się o to. Pontonoos lał
wino, jego bystre oko postrzegało każdy odstawiany kubek czy puchar. Były to nasze najlepsze
puchary. Boimy się zawsze, żeby kto bezmyślnie nie wyniósł jakiegoś po skończeniu biesiady,
chociaż wszystkie mają odciśnięty albo ryty pałacowy znak (pies myśliwski szarpiący jelonka),
toteż łatwo je odnaleźć. Jedne są srebrne, drugie złote, inne zaś rzezane w alabastrze albo
liparycie, kilka jest wyrobu egipskiego.
Kupiec hyryjski, który wywodził swoje pochodzenie od brata króla Minosa, Sarpedona,
otrzymał zaszczytną porcję — całą wołową polędwicę i łyk najlepszego ciemnego wina w
pucharze z kryształu. Wlawszy w siebie kwaterkę tego wyśmienitego napoju, umiarkowanie
zmieszanego z wodą, huknął się w pierś, postukał w czoło i wykrzyknął, że zapomniał przekazać
wyrazy miłości od Laodamasa dla jego żony, rodziców i braci, i najprzedniejszych obywateli
Drepanon. Przekazał je wśród uniżonej ciszy i choć frazesy te nie były charakterystyczne dla
Laodamasa, sprawiły przyjemność. Powiedział też, że Laodamas zamierza wypłynąć do kraju z
piaszczystego Pylos w Elidzie.
Powiadomiono nas, kobiety, że i nasza uczta jest gotowa, podreptałyśmy więc na dół, do
jadalni. Mężczyźni chlubią się zjadaniem olbrzymich ilości przy wszystkich okazjach, jakby
umierali z głodu. My, kobiety, obywamy się połową ich jedzenia i picia, a jesteśmy nie mniej
krzepkie. Osobiście nie cierpię, kiedy dobrze urodzona panna, choćby nie wiem jak była
żarłoczna, rozlewa wino i tłuszcz na suknie; a jeśli złapię którąś ze służących z ryjem w korycie,
jak to się mówi, posyłam ją do mielenia zboża na najcięższych naszych żarnach, gdy ogłoszą
następną porę jedzenia.
Kiedy mężczyźni uznali się za pokonanych mnogością jadła, przyszli niewolnicy niosąc
ręczniki, gąbki i miednice z ciepłą wodą — do której wlano nieco octu — by gościom umyć
dłonie. Inni tymczasem zbierali ze stołów i wynosili napoczęte mięsa wyczekującej ciżbie
zgromadzonej na dziedzińcu ofiarnym. Następnie jął śpiewać Demodok, a wybraną przezeń
pieśnią był „Wyjazd Odyssa pod Troję”, dla uczczenia Fokajczyków, bowiem pradziad Odysa,
Autolikos, ich przodek, żył pono na fokidzkim Parnasie, gdzie stoją Delfy, wieszcza siedziba
Apolla. Wezwawszy Muzy, które Apollon sprowadził z zimnej północnej dziczy i przyjął na swe
górne delfickie pokoje, Demodokos opisał przybycie zalotników królowej Heleny do Sparty.
Demodok opowiadał, a dwie akrobatki, które przywiódł ze sobą, wykonywały sztuki
karkołomne w takt muzyki i ilustrowały epizody dramatyczne w bezsłownych mimach.
Kiedy dorosła piękna córa Ledy, Helena, do pałacu opiekuna jej, Tyndareosa, zjechali się z
darami bogatymi albo przysłali swoich krewnych jako przedstawicieli wszyscy książęta Grecji.
Był tam Argiwczyk Diomedes, świeżo po zwycięstwie pod Tebami, z Ajakidami, Ajasem i
Teukrem, był Idomeneus król Krety; Patroklos kuzyn Achilla, Menesteus Ateńczyk oraz wielu
innych. Przyjechał też Odys z Itaki, wnuk Autolikosa, lecz z próżnymi dłońmi, wiedział bowiem,
że nie ma najmniejszej szansy — bo chociaż Kastor i Polideukes, bracia Heleny, chcieli, by
poślubiła Menesteosa z Aten, i tak będzie oddana księciu Menelaosowi, najbogatszemu z
Achajów, którego reprezentował potężny zięć Tyndareosa, Agamemnon.
Król Tyndareos nie odesłał żadnego z zalotników, ale też i nie przyjął ani jednego z
ofiarowywanych darów, obawiał się bowiem, że jeśliby opowiedział się po stronie któregoś z
książąt, poróżniłby się z innymi. Kiedyś Odys spytał go:
— Jeśli ci powiem, jak uniknąć kłótni, to czy w zamian pomożesz mi zaślubić twoją
siostrzenicę, Penelopę, córkę pana Ikariosa?
— Zrobione! — krzyknął Tyndareos.
— Oto więc moja rada — ciągnął Odys. — Nalegaj, niechaj wszyscy zalotnicy przysięgną
bronić wybrańca przed każdym, kto zaweźmie się na jego szczęsny los.
Tyndareos przyznał, że to roztropna droga. Złożywszy więc w ofierze konia i rozebrawszy go
na ćwierci, kazał zalotnikom stanąć na skrwawionych cząstkach i wyrzec przysięgę, którą
sformułował Odys ćwierci te spalono w miejscu do dziś zwanym Grobowcem Konia.
Nie wiadomo, czy Tyndareos sam wyznaczył męża dla Heleny, czy też ona oznajmiła swój
wybór przez włożenie mu wieńca na skronie. W każdym razie poślubiła Menelaosa, który stał się
królem Sparty po śmierci Tyndareosa i podniesieniu do godności boskiej Dioskurów. Jednak
małżeństwo ich było skazane na niepowodzenie: przed laty, składając bogom ofiary, Tyndareos
głupio przeoczył Afrodytę, która zemściła się klątwą, że wszystkie trzy jego córki —
Klitajmestra, Tymandra i Helena — zasłyną z cudzołóstwa.
— Czemu — pytał Demodok — Zeus i jego ciotka Temida Tytanka uplanowali wojnę
trojańską? Czy po to, by rozsławić Helenę wprowadzeniem swarów między Europą i Azją? A
może po to, aby wywyższyć rasę półbogów, a zarazem przerzedzić ludne szczepy, które uciskały
powłokę Matki Ziemi? Niestety, przyczyna musi na zawsze pozostać niejasna, ale decyzja była
podjęta już wtedy, gdy Eris w czasie wesela Peleusa i Tetydy rzuciła złote jabłko z napisem: „Dla
Najpiękniejszej!” Wszechmocny Zeus odmówił rozstrzygnięcia sprzeczki między Ateną, Herą i
Afrodytą, z których każda pretendowała do jabłka, kazał natomiast Hermesowi zaprowadzić
boginie na górę Ida, gdzie z dawna zagubiony syn Priama, Parys, będzie sędzią sporu.
Parys pasł bydło na Gargaros, najwyższym szczycie góry Ida, kiedy zjawił się przed nim
Hermes w otoczeniu Hery, Ateny i Afrodyty. Hermes wręczył Parysowi złote jabłko niezgody i
przekazał polecenie Zeusa: — Parysie, ponieważ jesteś równie mądry w sprawach serca jak
przystojny, Zeus ci rozkazuje, byś osądził, która z tych bogiń jest najpiękniejsza, i przyznał jej tę
złotą nagrodę.
Parys przyjął jabłko pełen wątpliwości. — Czy taki jak ja prosty pastuch może być arbitrem
boskiego piękna? — zawołał. — Rozdzielę owoc równo między wszystkie trzy.
— Nie, nie, nie możesz nie posłuchać wszechmocnego Zeusa! — wykrzyknął Hermes. —
Mnie zaś nie upoważniono, bym ci udzielił rady. Posłuż się wrodzoną inteligencją!
— Niech już będzie — westchnął Parys. — Ale najpierw upraszam się przegranych, żeby się
na mnie nie zezłościły. Jestem tylko człowiekiem, skłonnym do popełniania najgłupszych
omyłek.
Boginie zgodziły się przyjąć jego wyrok.
— Czy sądzić je tak jak stoją? — spytał Parys Hermesa. — Czy mają być gołe?
— Zasady współzawodnictwa zależą od twojej decyzji — odparł Hermes z oględnym
uśmieszkiem.
— No to niech się rozbiorą.
Hermes powtórzył to boginiom i grzecznie odwrócił się tyłem.
Afrodyta była wkrótce gotowa, lecz Atena uparła się, że powinna ona zdjąć jeszcze słynną
magiczną przepaskę, która dawała właścicielce tę przewagę, że wszyscy tracili dla niej głowę.
— Bardzo dobrze — rzekła zawistnie Afrodyta. — Zdejmę, ale pod warunkiem, że i ty
zdejmiesz swój hełm — wyglądasz bez niego potwornie.
— Jeśli wolno — oznajmił Parys klaszcząc w dłonie, aby przywołać boginie do porządku —
będę oceniał współzawodniczące po kolei i w ten sposób unikniemy niepotrzebnych sporów.
Chodź no tutaj, boska Hero! Bardzo proszę, by inne boginie zostawiły nas na chwilę samych.
— Sumiennie mnie badaj — powiedziała Hera, wolno obracając się wokoło i prezentując mu
swą wspaniałą postać — a pamiętaj, jeśli osądzisz, żem najpiękniejsza, uczynię cię panem całej
Azji i najbogatszym z żyjących.
— Ja się nie dam przekupić, droga pani... Aha, no tak, dziękuję. Zobaczyłem wszystko, co mi
było trzeba. Chodź, boska Ateno!
— Jestem — rzekła Atena przybliżając się zdecydowanym, posuwistym krokiem, ale, nie
mniej skromna jak dziewicza, kryła, ile się dało, pod Egidą. — Słuchaj, Parysie — powiedziała
— jeśliś na tyle roztropny, by mnie przyznać nagrodę, uczynię cię zwycięskim we wszystkich
bojach, nadto będziesz najmądrzejszy na świecie.
— Jestem skromnym pastuchem, nie żołnierzem — odparł Parys, którego zmęczyła obecność
Egidy: — Wiesz dobrze, że w całej Lidii i Frygii panuje spokój, a suwerenności króla Priama
nikt nie kwestionuje. Ale obiecuję uczciwie rozważyć twoje pretensje do jabłka. Możesz już
włożyć hełm i szaty. Czy Afrodyta gotowa?
Afrodyta podeszła boczkiem do Parysa, który spiekł raka, bowiem przysunęła się tak blisko,
że się niemal stykali. Pachniała nardem i różami.
— Przyjrzyj się, proszę, dokładnie, nie omiń niczego... Nawiasem mówiąc, skoro tylko ciebie
zobaczyłam, powiedziałam do Hermesa: „Słowo daję, oto najprzystojniejszy mężczyzna we
Frygii! Czemu marnuje się tu w głuszy, pasąc głupie bydło?... No, bo i czemu, Parysie? Czemu
nie masz się przenieść do miasta, aby wieść żywot cywilizowany? Co stracisz żeniąc się na
przykład z Heleną ze Sparty, która jest niemal równa mnie pięknością i nie mniej namiętna?
Jestem przekonana, że jak tylko się spotkacie, porzuci dom, rodzinę, wszystko, by zostać twoją
kochanką. Pewnie słyszałeś o Helenie?
— Nie, pani. Byłbym ogromnie wdzięczny, gdybyś mi ją opisała.
— Jest jasna i ma delikatną cerę, bo wykluła się z łabędziego jaja. Może podawać się za
córkę Zeusa; rozmiłowana w polowaniach i zapasach, spowodowała jedną wojnę będąc jeszcze
dzieckiem — a kiedy doszła do pełnoletności, wszyscy książęta Grecji byli jej zalotnikami.
Obecnie jest żoną Menelaosa, brata Agamemnona, ale to nie ma znaczenia — możesz ją mieć,
jeśli chcesz.
— Jak to, przecie zamężna?
— Nieba! Aleś ty niewinny! Czy nigdy nie słyszałeś, że załatwianie takich spraw jest moją
boską powinnością? Proponuję, byś udał się w podróż po Grecji, biorąc za przewodnika mojego
syna, Erosa. Już on to sprawi, że jak przyjedziesz do Sparty, Helena zakocha się w tobie po uszy.
— Przysięgasz? — spytał Parys w podnieceniu.
Afrodyta złożyła solenną przysięgę na rzekę Styks, a Parys bez namysłu dał jej złote jabłko.
Wyrokiem tym ściągnął na siebie nieukojoną zawziętość Hery i Ateny, które trzymając się
pod rękę odeszły, by uknuć zburzenie Troi; tymczasem Afrodyta, z psotnym uśmieszkiem na
niezrównanej twarzy, stała rozmyślając, jak najlepiej dotrzymać obietnicy.
— Elymowie z góry Eryks — zawołał Demodok — żadna bogini wszechświata nie jest tak
potężna jak nasza Afrodyta!
Nie podobało mi się to skrajnie stronnicze twierdzenie. Współzawodnictwo dotyczyło tylko
tego, kto był najpiękniejszy, a nie najmądrzejszy czy najpotężniejszy; Homer zaś opowiada, że
kiedyś, gdy Afrodyta odważyła się stanąć do walki na równinie pod Troją, musiała uciekać
zraniona przez zwykłego śmiertelnika.
Demodokos powiesił formingę na kołku i zaczął mamlać chleb i siorbać wino. Ojciec
zakaszlał dostojnie.
— Bardzo ładna historyjka — rzekł — i pięknie opowiedziana, czcigodny Demodoku.
Bogowie, którzy pozbawili cię zarówno oczu jak i wszystkich trzydziestu dwóch zębów, dali ci
za to wspaniały głos i niewyczerpaną pamięć. Lecz, wyznaj, czy to cała prawda? Niełatwo mi
uwierzyć, że ucieczka czterdziestego ósmego czy dziewiątego syna Priama z królową Sparty
wywołała wojnę trojańską, która objęła niemal wszystkie miasta w Grecji i Azji Mniejszej i w
taki czy inny sposób musiała spowodować co najmniej ze sto tysięcy strat. Nie wyglądało nawet
na to, żeby Parys próbował zagarnąć tron Sparty. Powiedz, jaką wartość w bydle lub metalu
dałbyś żonie, która po dziewięciu latach małżeństwa nie potrafiła urodzić Menelaosowi syna i
pochodziła z rodu słynącego cudzołóstwem? Najwyżej dziesięć lub dwadzieścia funtów złota
mogło świetnie wyrównać stratę jego praw małżeńskich.
— Powtarzam opowieść tak, jak nam ją przekazano od naszego przodka, boskiego Homera
— rzekł Demodok zwięźle.
— Kobiety, rzecz jasna — obstawał ojciec przy swoim — mogą powodować poważne spory
rodzinne, zwłaszcza gdy są spadkobierczyniami i gdy małżeństwo z nimi pociąga przeniesienie
praw własności; ale nie mogę uwierzyć ani w to, by zalotnicy Heleny mieli angażować się w
zamorską wojnę dla dobra Menelaosa, ani w to, że ojciec Parysa i bracia woleli przez dziesięć lat
bronić Troi niż oddać Helenę.
— Wszystkie wojny domowe są wojnami dynastycznymi, panie mój, królu, wszystkie
zamorskie wojny są wojnami kupieckimi — przyznał otyły Hyryjczyk. — A Troja, założona
wspólnie przez naszych kreteńskich przodków, pewnych miejscowych Frygijczyków i grupę
Ajakidów ze wschodniej Grecji, była swego czasu najważniejszym miastem Azji. Troja władała
Hellespontem, sprawowała więc kontrolę nad bogatym handlem, towarami Morza Czarnego i
dalszych okolic — złotem, srebrem, żelazem, cynobrem, budulcem okrętowym, płótnem,
konopiami, suszonymi rybami, oliwą i chińskim nefrytem. Na równinie Skamandra odbywały się
doroczne wielkie targi, na które zbierali się kupcy całego świata; wszyscy przynosili bogate dary
królowi Troi, który w zamian osłaniał ich w czas trwania targów i zaopatrywał w jadło i wodę do
picia. Jednakże królowie Troi, pochodzący z Frygijskiego pnia, nie chcieli pozwolić ani Grekom,
ani Kreteńczykom na bezpośredni handel z czarnomorskimi narodami. W poprzednim pokoleniu
ojciec Priama, Laomedont, starał się nie dopuścić, by minojski okręt Argo przepłynął po złote
runo złożone w świątyni na Kolchidzie, lecz okręt się jakoś przemknął; a Synowie Homera
opowiadają, jak to Herakles, który był członkiem załogi, zszedł później na ląd we Frygii i
zebrawszy kilku sprzymierzeńców wziął szturmem Troję i ukarał Laomedonta za jego chciwość i
upór.
— Właśnie! — krzyknął ojciec. — Historia jest jasna jak ta wypucowana gałka u drzwi! Ci
Kreteńczycy i Ajakidzi, współbudowniczowie Troi, która była przeznaczona do zabezpieczenia
ich interesów handlowych na Morzu Czarnym, zastali wjazd do Hellespontu zagrodzony, król
Priam wzniósł mocne fortece w Sestos i Abydos, by mieć kontrole nad cieśninami. Kiedy
założony protest nie dał wyników, zwrócili się do swych achajskich sprzymierzeńców o pomoc w
podjęciu sankcji karnych i obiecali, jeśli wyprawa przybierze szczęśliwy obrót, podzielić się z
nimi łupami. Agamemnon, król Myken, zgodził się przewodzić wyprawie i namówił Odysa, aby
wziął w niej udział, bo Odyseusz był królem Wysp Jońskich, kraju mojego przodka, Dzakyntosa,
jednego z kreteńskich założycieli Troi. Zatem na naradzie w świątyni spartańskiej bogini Helle
złożyli jej ofiarę z konia i przysięgli na jego poćwiartowanych szczątkach. Przysięgli udostępnić
greckiej żegludze cieśniny uczczone jej imieniem — mam na myśli Hellespont. Nie wyobrażam
sobie, aby człowiek doświadczony mógł zakwestionować mój wywód. Teraz zaś proszę cię,
Demodoku, śpiewaj dalej, skoroś już dobrze przepłukał swe dziąsła i gardło. Demodok odrzekł
na to:
— Królu Alfejdesie, ponieważ gardzisz moją opowieścią o wizycie Parysa na spartańskim
dworze i wynikłych z niej czynach jego w Fenicji, pozwól, że opuszczę dziś tę pieśń i przejdę do
mniej oklepanego opisu wyjazdu Odyssa pod Troję.
— Nie, nie! — zawołał ojciec. — Błagam, nie opuszczaj ani wiersza jedynie przez wzgląd na
mnie. Twierdzę, oczywiście, że powiastka o tym, jak Parys zachował się w Sparcie, nie jest
szczególnie pouczająca ani też osobliwie budująca — jak to umizgał się do Heleny głośnym
wzdychaniem i rozkochanymi spojrzeniami, często przykładając usta do tegoż miejsca na brzegu
pucharu, co ona. Mężczyźni i kobiety nie powinni nigdy jadać razem, z wyjątkiem rodzinnych
okazji, zgodzicie się? I jak nabazgrał winem rozlanym na stole: „Kocham Helenę!”, i jak
Afrodyta zaślepiła oczy Menelaosowi na to bezwstydne widowisko. Czyż taką opowieść można
śpiewać w obecności młodych, wrażliwych kobiet? Nie wygląda nawet na to, by występki Parysa
spotkały się z karą. Cieszył się dziesięć lat Heleną — póki nie zwiędła jej piękność, co jest
nieuniknione, kiedy kobieta dobiega czterdziestki — a potem zyskał nieśmiertelną sławę
zabiwszy Achillesa, największego szermierza pośród żywych; a gdy zginął w walce, został
pochowany z honorami, jak bohater. Nie, nie! Myślmy rozsądnie, moi królowie i panowie.
Pozwólcie, że wygłoszę swe głęboko przemyślane zdanie: Helena nigdy do Troi nie jeździła.
Ojciec jest prostodusznym, praktycznym człowiekiem, a moja matka sto razy się już
przekonała, że nie ma co z nim dyskutować, kiedy jest w jednym ze swoich prowokujących
nastrojów. Miałam chętkę wejść tam na dziedziniec biesiadny i powiedzieć: „Ojcze, teraz nie
czas na słowo: rozsądek. Zrozum, proszę, że pieśń homerycka śpiewana jest przy dźwiękach
formingi, a więc przeznaczona dla rozrywki, i to wszystko. Co innego historyczne i moralne
pouczenia — udzielają ich kapłani oraz starzy radni młodym ludziom, którzy pod wieczór
zbierają się dokoła nich po dziennej zabawie. Wtedy nie brzęka forminga, nie zachowuje się
pobożnej ciszy, młodzi zadają roztropne pytania i takoż im się odpowiada. Chyba Synowie
Homera wiedzą, czego się od nich wymaga? Byli zawodowymi pieśniarzami co najmniej parę
setek lat i zgoła nieliczne ich opowieści są obojętne na nieszczęścia, które niesie miłość. Tego
właśnie ich słuchacze oczekują — pieśni o miłości i pieśni o wojnie. Ładną rozrywką byłby epos
o wojnie kupieckiej!
Głoś, muzo kupiecka, urodę miedzi,
Skór końskich powab, blask barwnych sajetów,
Dla których król Priam gniew Sparty wzniecił,
Zbyt chciwych żądając z handlu procentów...
*
Powstrzymywał mnie jednak wstyd, a zresztą moja wymówka trafiłaby na głuche uszy.
Zapadło niezręczne milczenie i po chwili Demodok, trochę dotknięty, przeskoczył około
tysiąca pięciuset wierszy i zaczął recytować „Wezwanie Odyssa”.
Oto co nam opowiedział:
Król Odys z Itaki poślubił córkę Ikariosa, Penelopę, wygrawszy bieg zalotników, który
odbywał się wzdłuż jednej ze spartańskich ulic zwanej Afeta. Ikarios krzyknął: — Raz, dwa,
trzy! — a potem ostro klasnął w dłonie, zamiast wrzasnąć: „Goń!” — na co wszyscy zalotnicy
*
Przekład Stanisława Grochowiaka
oprócz Odysa porwali, się do biegu i z miejsca ich zdyskwalifikowano. Odys bowiem, z góry
uprzedzony, nie ruszył się, póki nie padło słowo: „Goń!” — za czym będąc jedynym
zawodnikiem uzyskał nagrodę bez wysiłku, choć miał krzywe nogi. Ikarios prosił, aby Odys w
zamian za przysługę pozostał z nim w Sparcie, a gdy ten odmówił, ścigał rydwan, którym
odjeżdżała para nowożeńców, błagając ich, by zawrócili. Odys, który dotąd zachował
cierpliwość, odwrócił się do Penelopy i powiedział: — Albo jedziesz do Itaki z własnej i
nieprzymuszonej woli, albo złaź, jeżeli wolisz swego ojca, a ja sam pojadę! — Penelopa w
odpowiedzi spuściła zasłonę. Zdając sobie sprawę, że Odys postępuje zgodnie z prawem, Ikarios
puścił córkę i w miejscu, gdzie zaszło to wydarzenie, w odległości jakichś czterech mil od
Sparty, postawił posąg Powściągliwości, który do dziś pokazują.
Otóż wyrocznia ostrzegła Odysa: — Jeśli popłyniesz do Troi, nie wrócisz przed dwudziestu
laty, a i to samotny i opuszczony. Wymienił więc królewskie szaty na brudne łachmany i
Agamemnon, Menelaos i Palamedes zastali go w jajowatej filcowanej czapce, jak orał w osła
sprzężonego w jednym jarzmie z wołem, a idąc sypał sól przez ramię. Kiedy udał, że nie poznaje
znamienitych gości, Palamedes porwał z ramion Penelopy Telemacha i położył niemowlę przed
posuwającym się zaprzęgiem, który miał zacząć orać dziesiątą skibę. Odys pośpiesznie ściągnął
lejce, aby nie zabić swego jedynego syna, i kiedy przypomniano mu przysięgę, którą złożył na
skrwawionych szczątkach konia, musiał przyłączyć się do wyprawy.
— Mam nadzieję, że ta opowieść podoba ci się — odezwał się Demodok nadąsanym tonem,
kiedy go gromko oklaskiwano.
— Głos masz zachwycający, ale nie mogę się powstrzymać, by nie wytknąć, że i ta część
cyklu jest mało przekonująca. Jeżli Odys chciał udać szaleństwo, aby się wykręcić od
przyrzeczonego udziału w wyprawie, co jest jedynym sensem, jakiego się dorozumiewam z
twojej opowieści, to czemu nie działał bardziej nieodpowiedzialnie? Ostatnio zbiedniali rolnicy
bardzo często zaprzęgają wołu z osłem w jedno jarzmo — sam widziałem, jak Sykańczyk w
potrzebie orał własną żoną zaprzężoną w jedno jarzmo z wołem — zaś filcowe czapki są bardzo
rozsądnym ubiorem dla oraczy, gdy wieje z północnego wschodu. Otóż, jeślibym ja był Odysem,
wybrałbym sobie świnię i kozę do zaprzęgu, a przyodziałbym się dziwacznie w sowie pióra, złotą
tiarę i nagolenniki z wężowej skóry — cha, cha, cha!
Trzęsłam się ze wstydu słysząc, że do czcigodnego Demodoka zwracają się tym kapryśnym i
poniżającym tonem.
— Trudno także nazwać obłąkaniem, że ktoś orze dziesięć prostych skib — czemu nie
popędził wściekle zaprzęgu po spirali? Byłoby to bardziej przekonywające i wielce by ulepszyło
twoją opowieść, która nie jest tak śmieszna, jakby się należało spodziewać po Synu Homera.
— Mój panie królu — rzekł Demodok z uśmiechem, który na tyle był bliski szyderstwa, na
ile mu śmiałość pozwoliła — czyś aby nie zabłąkał się na manowce? Mój chlubny antenat, który
ułożył tę pieśń, nigdzie nie napomyka nawet, że Odys udawał szaleństwo. Odys był ubrany w
filcową czapkę mistagoga, aby pokazać, że prorokuje, przeto wszystkie jego czyny są
symboliczne. Wół i osioł oznaczają Zeusa i Kronosa lub, jeżeli wolisz, lato i zimę, a każda skiba
zasiana solą — zmarnowany rok. Ukazywał on bezowocność wojny, na którą został pozwany, ale
Palainedes mający wyższą moc proroczą chwycił Telemacha i zatrzymał pług przy dziesiątej
skibie, ukazując w ten sposób, że bój decydujący, gdyż to znaczy imię „Telemachos”, odbędzie
się w dziesiątym roku, jak było istotnie.
Śmiech i oklaski przywitały tę porażkę mego ojca. Zaczerwienił się po same uszy i okazał
swój rozsądek, odkrawając spory kawał wieprzowiny, bardzo ładnie podpieczonej, którą paź
zaniósł do rąk Demodoka; nadto obiecał mu dać nowy kij ze świdwiny ze złotą gałką, by
prowadziła jego kroki oraz przydawała mu dystynkcji. Chociaż jednak Demodok przyjął
wieprzowinę, nigdy już więcej nie grał ani nie śpiewał w pałacu; honor mu tego wzbraniał.
Niektórzy z mieszkańców miasta przypisywali nasze dalsze niedole jego nieżyczliwości, Apollo
bowiem nadał wszystkim Synom Homera moc przeklinania; ale nie sądzę, by Demodok miał nas
przekląć przyjąwszy dar ofiarowany mu na znak przeprosin. Został nam Femios, pomocnik
Demodoka, który przed kilku laty przybył z Delos i ciągle jeszcze doskonalił swój repertuar u
kolan starca; to on nauczył mnie czytać i pisać chalcydejskie litery. Jak dotąd wzrok Femiosa jest
nie zachmurzony; ta boleść rodzinna nie dościga Homerowego Syna, póki jego włosy nie zaczną
okrywać się siwizną i, jak powiadają, soki w nim nie wyschną.
Co się zaś tyczy Hyryjczyka, ojciec wymógł, by każdy z dwunastu klanów ofiarował mu coś
wartościowego — kocioł, trójnóg albo bogatą szatę; następnie podjął się, kiedy zebrano
podarunki, dostarczyć skrzynię z drzewa cedrowego, by je zapakować, oraz złoty puchar dla
zaznaczenia osobistej wdzięczności. Będąc królem Elymów miał pełne prawo stawiać te żądania
wodzom rodów, jako zapłatę za opiekę, którą nad nimi sprawował, i za wymierzanie
sprawiedliwości. Chociaż zazdrościli mu władzy, zawsze go słuchali, on zaś zachęcał ich, aby
odbijali sobie poniesione straty na powszechnej daninie od prostego ludu.
Po trzech dniach Hyryjczyk odpłynął zadowolony ze swojej wizyty (chociaż ojciec jakoś
zapomniał o pucharze). Wyzbył się ze znacznym zyskiem swoich waz i dedalskiej biżuterii na
placu targowym i rozśmieszył wszystkich kupców mową pożegnalną: „Oby Królowa Niebios
oblała was deszczem łask i obyście nadal zaspokajali pragnienia swoich żon i córek!” Nigdy go
już nie widzieliśmy. Należy powiedzieć, że my z matką byłyśmy jedynymi osobami w Drepanon,
które nie dały wiary jego opowieści, lecz nie mówiłyśmy nic, żeby nie zrażać Ktimeny.
Odzyskała ona niebawem apetyt i dobry humor i ze śpiewem uwijała się po domu.
— Ciekawe, czy długi będzie mój naszyjnik — powiedziała memu bratu, Klitoneosowi. —
Czy myślisz, że taki, jak nosi matka Eurymacha?
— Czcigodna bratowo — odparł Klitoneos ze złością — choćby był i na trzy łokcie, smutek i
niepokój wywołany twym żądaniem ograbi go w moich oczach ze wszelkiego piękna! Gdybym
był na twoim miejscu, poświęciłbym go Apollonowi, który zgodził się strzec nienawistnego
naszyjnika Eryfili, by zapobiec dalszym nieszczęściom, jakie mógłby poczynić wśród próżnych
kobiet.
— Co to, to nie — krzyknęła Ktimena. — Laodamas poczytałby to za niewdzięczność.
Rozmyślając nad zwycięstwem Afrodyty doszłam do przekonania, że jej moc jest ślepa i
złośliwa, że ośmiesza swe ofiary i pozbawia je wszelkiego wstydu. Ułożyłam dla własnej zabawy
opowiastkę, opierając ją na skandalicznym wydarzeniu z wczesnomałżeńskiego życia matki
Eurymacha — o tym, jak niegdyś bogini rzekła do męża, boga-kowala Hefajstosa, że odjeżdża w
odwiedziny do swojej świątyni w cypryjskim Pafos. „Dobrze, żono, ja zaś skorzystam z okazji i
odwiedzę swoją świątynię na Lemnos” — odparł Hefajst. Znając jednak żonę jako
niepoprawnego łgarza wrócił pośpiesznie tej samej nocy i zastał ją w łóżku z trackim bogiem
wojny, Aresem. Pokulawszy do swej kuźni wykuł dwie twarde jak diament sieci, cieńsze niźli
pajęczyna i zupełnie niewidzialne. Umocował jedną z nich pod łóżkiem, drugą zawiesił u krokwi,
a następnie zebrał i złączył po cichu ich skraje, czyniąc w ten sposób klatkę nie do skruszenia
wokół śpiącej pary. Potem zwołał głośno towarzyszy-bogów, aby przyświadczyli temu
sromotnemu cudzołóstwu, i nalegał, aby Zeus dał mu rozwód. Afrodyta, choć cała w rumieńcach,
skrycie była rada, że Hermes i Posejdon zobaczyli, jak pięknie wygląda nie mając na sobie nawet
bielizny i jak ochoczo zdradza swego męża. Hera i Atena odwróciły się z niesmakiem, kiedy
wieść dotarła do nich, i nie chciały wziąć udziału w sprośnym podglądaniu; ale Afrodyta z gęstą
miną wyjaśniła, że sprawiać, aby ludzie się kochali, i kochać się samej jest boskim zadaniem
wyznaczonym jej przez Mojry — któż więc może ją ganić? Wkrótce przyjaciółki Afrodyty,
Charyty, wykąpały ją i namaściły pachnącym olejkiem, nałożyły miękkie, na wpół przezroczyste
szaty i przybrały wieńcem z róż jej głowę. Stała się tak czarująca, że nie tylko Hefajst z miejsca
jej przebaczył, ale Hermes i Posejdon odtąd odwiedzali ją co drugi dzień, gdy mąż był zajęty w
kuźni. Napotkawszy Afrodytę w korytarzu na Olimpie Atena przezwała ją leniwą flądrą, na co, w
wybuchu gniewu, Afrodyta pobiegła, usiadła przy krosnach Ateny i spróbowała tkać. Atena
złapała ją przy tej robocie, a ponieważ tkactwo było boskim zadaniem jej wyznaczonym przez
Mojry, zapytała w oburzeniu: „A co byś sobie pomyślała, gdybym ja potajemnie zaczęła
pracować w twoim haniebnym fachu? Bardzo dobrze, droga koleżanko, tkaj sobie dalej! Ja już
nawet palcem nie ruszę przy krosnach. A spodziewam się, że i ciebie znudzą do ostatnich
granic”.
Potem zastanawiałam się, czy takie żarty z Olimpijczyków są dopuszczalne. Zdecydowałam,
że tylko wtedy, gdy bóg lub bogini są czczeni w sposób obrażający przyzwoitość i dobre
obyczaje: kiedy cudzołóstwa Afrodyty, kradzieże i łgarstwa Hermesa i krwiożerczość Aresa są
uwieńczone w kultach tych bóstw i przytaczane przez głupich śmiertelnych na wytłumaczenie ich
własnego znieprawienia. Homer posuwa się dalej w swojej wzgardzie dla Olimpijczyków,
niżbym ja się ośmieliła; oni u niego wymierzają kary lub darzą ludzkość opieką dla lada kaprysu
— a nie aby odpowiednio wynagrodzić zasługi moralne — i skandalicznie kłócą się między sobą.
Nadto w Iliadzie Zeus zsyła sen na Agamemnona, by go okpić, choć Agamemnon zawsze był
pobożny wobec niego; także Atena, za podszeptem boskiego zgromadzenia, nakłania Pandarosa,
aby popełnił zdradę; Hera zaś wdzięczy się do Zeusa, żeby odwrócić jego uwagę od bitwy o
Troję; a wszyscy Olimpijczycy szydzą bezlitośnie z boga-kowala, że chromy od czasu pełnej
poświęcenia walki w obronie matki, Hery, przed niegodziwą brutalnością ojczyma.
Poczytując takie anegdoty za jawnie bezbożne, zatykam uszy i odwracam myśli, gdy je
deklamują w pałacu. Ojciec wyśmiał mnie i objaśnił, że Homerowi daleko do bezbożnictwa:
przeciwnie, w Iliadzie ośmieszył nową teologię doryckich barbarzyńców. Bowiem ci Synowie
Heraklesa po zdetronizowaniu wielkiej bogini Rei — niegdyś uznanej za władczynię świata —
wręczyli jej berło bogowi nieba, Zeusowi, i uczynili go głową rodziny złożonej z bóstw, a
mianowicie z Hery z Argos, Posejdona z Eubei, Ateny z Aten, Apollona z Fokidy, Hermesa z
Arkadii i innych, którym hołdowały podległe im szczepy. Homer, wyjaśniał mój ojciec, czcił
potajemnie poprzednią boginię i karykaturując wodzów doryckich w osobach bezwstydnych,
zdradzieckich, rozpustnych, chełpliwych przywódców greckich, bolał nad moralną gmatwaniną
wywołaną przez zburzenie ośrodków kultu Rei.
Historycznie mój ojciec może i ma słuszność, tak jak wtedy, kiedy krytykował homerycką
wersję ucieczki Heleny do Troi. Jednakże Zeus, Hera, Posejdon, Atena i Apollo, których ja
wielbię w sercu, a on czci u ołtarza ofiarnego, to bóstwa szlachetne, sprawiedliwe i zasługujące
na zaufanie. Dla mnie Hermes jest dzielnym posłańcem i przewodnikiem dusz — nie złodziejem,
Ares walczy w obronie jedynie spraw dobrych, Afrodyta...
Tak, przyznam, że z Afrodytą ciężka sprawa. Uznaję jej straszną potęgę, tak jak uznaję
potęgę Hadesa, króla świata podziemnego. Ale czyż nie powinnam raczej potępić Heleny,
Klitajmestry oraz Penelopy za to, że skalały ślubne łoża swoich małżonków i przyniosły wstyd
swej płci — zamiast się uśmiechnąć i powiedzieć: „Były lojalnymi czcicielkami Afrodyty,
gardziły więzami małżeństwa i domu, aby tym lepiej oddawać jej cześć”? Nasamonowie z Libii,
Mosynojkowie z Pontos, Gimnezjowie z Wysp Balearskich i podobne ludy, u których rządzi
nieład, mogą ją wielbić z moralną rzetelnością; nie może tego czynić żaden posłuszny prawom
Grek.
Niemniej jednak nazajutrz ofiarowałam Afrodycie młodą kózkę, spalając jej udźce na
jałowcu, i ślubowałam zanieść ofiarę do świątyni, gdy będę miała po temu okazję. Bogini
rezyduje tam od przylotu przepiórek z wiosną do sezonu winobrania, a ponieważ jej szczyt górski
jest zimny i chmurny przez większą część zimy, odlatuje później, jak mówi, do Libii na rydwanie
zaprzężonym w białe gołębie. Jej kapłanki i eunuchowie zstępują wówczas na równinę, niosąc z
sobą wizerunek Afrodyty zamknięty w cedrowej skrzyni, złoty plaster miodowy, jakoby
ofiarowany Pani Elymejskiej przez samego Dedala, i święte gołębniki; tam też jako służki
Artemidy lub Ateny żyją przez sześć miesięcy w czystości. Coroczne wejście bogini na Eryks i
jej zstąpienie są znaczone scenami dzikiego poddania się jej mocy, zwłaszcza wśród
Sykańczyków. Ojciec robił, co mógł, aby stłumić te hulanki, których skutkiem są liczne
wątpliwości co do ojcostwa, ale bez powodzenia. Jedynie jeśli zimową porą jakieś nieszczęście
dotknie cały naród, bogini na nowo wstępuje na górę przywodząc z powrotem swoje kapłanki,
eunuchów, wizerunek, plaster miodu i gołębie. Wtedy ludzie przejednują ją cennymi ofiarami, a
eunuchowie, wyjąc ekstatycznie, okładają się batami do krwi. Nienawidzę tego widowiska.
CÓRKA SWOJEGO OJCA
Niedługo potem ojciec wybrał się dziesięciowiosłową galerą na przegląd naszego
czerwonego bydła na wyspie Hierze, ale przepłynął zaledwie pół mili, kiedy zobaczył rodyjski
okręt nadpływający od zachodu. Morze było spokojne i żeglarze wiosłowali długimi
pociągnięciami w takt żałosnego zawodzenia sternika. Ojciec pozdrowił kapitana i skoro
przekonali się wzajem, że żaden nie jest piratem — w obecnych czasach nie można być nazbyt
ostrożnym — popłynęli obok siebie wymieniając podarki i komplementy. Rodyjski okręt podążał
z mieszanym ładunkiem na Sardynię, a w piaszczystym Pylos, ostatnim porcie greckim, w
którym się zatrzymał, weszło na pokład dwóch statecznych kupców, aby przyłączyć się do tej
wyprawy. Zachwycony spotkaniem Pylijczyków ojciec rozpytywał niespokojnie o wieści o
Laodamasie. Potrząsali głowami.
— Gdyby taka ważna osobistość odwiedziła ubiegłej jesieni nasze miasto — oświadczyli —
z pewnością byśmy słyszeli.
Kiedy zaś ojciec przytoczył relację hyryjskiego kapitana, przyznali, że zetknęli się z tym
jegomościem w piaszczystym Pylos i urobili sobie bardzo złą opinię co do jego charakteru.
— Śliski jak sepia — powiedzieli — i fałszywy jak leryjski niewolnik. Jego wino było
rozwodnione, wazy ze skazami, a sztaby srebra miały ołów w środku.
Był to wielki wstrząs dla mojego ojca. Nie pojechał już na Hierę i wróciwszy do domu,
przybity na duchu jak nigdy, zastał Ktimenę znowu w jednym z jej czarnych nastrojów, gryzącą
paznokcie i pojękującą wciąż w koło popularną piosenkę: „Czemu mój ukochany zwleka? Czyż
nie ma zmiłowania nad mą samotnością?” Wycofał się do swojej sklepionej komnaty, gdzie
wybudował niegdyś osobliwe łoże wykładane złotem, srebrem i kością słoniową, zużytkowawszy
rosnącą tam oliwkę jako jego nogę. Teoretycznie pokój był grobowcem, a raz na rok, w środku
zimy, w Dzień Przekazania Tronu, ojciec goli sobie głowę, wchodzi tam, spożywa pokarm
umarłych i udaje zabitego. Leży z godnością pod szkarłatną kołdrą, a tymczasem Młody Król,
wybrany z naszego plemienia, tańczy Balet Miesięcy i przejmuje berło na ten dzień. Teraz ojciec
zamknął drzwi i najpierw chodził od ściany do ściany zacisnąwszy pięści, a potem rzucił się w
rozpaczy na łóżko i zamknął oczy. Poprosiłam jedną ze służebnych, żeby od czasu do czasu
zaglądała przez okno i donosiła mi o jego poruszeniach, które uważałam za wielce złowróżbne,
aczkolwiek nie powiedziałam jej tego.
Po kilku godzinach wyszedł, udał się do swojej pracowni i kazał przywołać mnie.
— Nauzykao — rzekł — co robić? Ty bywasz czasami najrozumniejszą osobą w rodzinie
(wyłączając oczywiście twoją drogą matkę) i czuję... hm... może jakiś bóg cię natchnął, byś mi
udzieliła rady?
Następnie opisał spotkanie z pylijskimi kupcami i czekał, co powiem.
Westchnęłam głęboko, nim odrzekłam:
— Ojcze, ta wieść mnie nie dziwi. Twój bezwstydny gość hyryjski kłamał, mogłam to już
wówczas powiedzieć. Tak samo matka — może nawet ci to mówiła. Porzućmy całą tę opowieść
jako twór fantazji obliczony na zyski handlowe, a myślmy jedynie o losie, jaki mógł spotkać
Laodamasa. Jedno jest pewne: Laodamas nie był nawet na pokładzie rodyjskiego statku.
— Nie zgadzam się. Jak słusznie twierdzi Eurymach, Rodyjczyk nie narażałby na szwank
swojej reputacji wyjeżdżając z naszymi żaglami i liną, gdyby Laodamas nie dał mu w moim
imieniu pozwolenia.
— Jeśli miał pozwolenie Laodamasa, to po co usypiał straż?
Ojciec machnął na to niecierpliwie ręką, jak na muchę, która by chciała mu przy śniadaniu
usiąść na kromce chleba z miodem, niemniej jednak zmienił stanowisko.
— No, więc dobrze, a sydoński okręt, który widziały kobiety? Laodamas mógł do niego
powiosłować.
— To czemu w takim razie nie brakowało żadnej łódki na nabrzeżu.
— Mógł tam dotrzeć wpław. Jest dzielnym pływakiem.
— Ojcze, posłuż się rozsądkiem, którym tak słusznie się chełpisz! Czy mógł płynąć z
płaszczem pełnym skarbów związanym na plecach?
Ojciec milczał, ja mówiłam dalej:
— Pierwsze powiadomienie o tajemniczym sydońskim okręcie przyszło w miesiąc albo dwa
po zniknięciu Laodamasa.
— Czy sugerujesz, że matka Eurymacha też kłamała? Czemu by miała kłamać? Czemu by
miała kłamać Melanto? Jest służką samej Ktimeny, bardzo oddaną naszemu domowi.
Wzruszyłam ramionami.
— Żebym to wiedziała, ojcze! Ale serce mi mówi, że one są w zmowie.
— Co chcesz powiedzieć? — spytał srogo.
Patrzyłam nań bez zmrużenia powiek.
— Że Laodamas nigdzie nie popłynął — odrzekłam.
— Nie żartuj, dziecko. Każdy wie, że popłynął.
— Każdy wie, że Helena uciekła z Parysem do Troi, każdy, tylko nie ty. To, że sam tylko
wiesz, co wiesz, nie dowodzi, że się mylisz, jak nie dowodziło, że się mylił Laokoon mówiąc nie
dowierzającym Trojanom, że drewniany koń jest pełen uzbrojonych wrogów.
To go zaszachowało.
— Ach, więc Laodamas wyruszył gdzieś lądem? Może pomiędzy Sykulów, aby połączyć się
z twoim buntowniczym bratem, Haliosem? To możliwe, ale nieprawdopodobne. Czemu nikt go
nie spotkał w drodze?
Znowu wzruszyłam ramionami.
— Pozwól, ojcze, że ci powiem, jaką myśl włożyła mi do głowy boska Atena: Laodamas
wcale nie wyjechał z Drepanon.
Ojciec przyjrzał mi się badawczo, jak gdyby bał się o mój rozum, i wyszedł trzasnąwszy
drzwiami. Zza framugi oderwał się kawałek tynku — miał kształt sztyletu.
Właśnie do naszej północnej przystani wpłynął okręt — tafijski, o trzydziestu wiosłach, z
ładunkiem chalibijskiego żelaza — zdążający do temezyjskich kopalń miedzi na południowym
zachodzie Italii. Jego kapitan, powinowaty tafijskiego króla, przyszedł do pałacu, a gdy go
ugoszczono w sposób należny jego godności, ojciec jak zwykle spytał, czy nie przywozi wieści o
Laodamasie.
Wieści nie przywiózł, ale okazał się hojny w radzie.
— Panie mój, królu, jego nieobecność tak ci serce zżera, jak mysz jeden z tych wybornych
elymeńskich serów, zatem widzę tylko jedno, co możesz uczynić. Najpierw wyślij kogoś
solidnego do Pylos, dokąd z pewnością udał się twój syn — jako do ośrodka handlu bursztynami
— by kupić naszyjnik. Jeśli Pylijczycy nic nie wiedzą, opłacz go i wznieś grobowiec godzien
jego sławy. Potem odeślij swą zrzędną synową do domu ojca, razem z wianem; niechaj jeszcze
raz wyda się za mąż. Po co ją tu trzymać, królu, ciągle płaczącą i wiecznie w żałobie? Człowiek
na wpół ślepy by zobaczył, że pani Ktimena przygnębia ciebie i twoje godne podziwu sługi.
— Tak — zgodził się ojciec — ona mi nawet nie rodzi wnuków.
— No więc — ciągnął Tafijczyk żwawo — kto może pojechać do piaszczystego Pylos? Twój
syn Klitoneos? Jest bystry, choć młody. A jeśli nie on, to może twój uzdolniony szwagier,
Mentor?
— Nie wierzę, by ktokolwiek inny, oprócz mnie, potrafił dobrze to załatwić — odrzekł
ojciec. — Ale czyż ja mogę jechać?
— Każdy król sądzi, że jego obecność jest nieodzowna; lecz krótki urlop dobrze mu robi, zaś
ludowi nie przyniesie szkody. Czemu nie miałbyś towarzyszyć nam, kiedy za dwadzieścia dni co
najwyżej pożeglujemy z Tenezy do domu? Wolę, rozumiesz, wracać dłuższą trasą omijając
Cieśninę Messyńską, która jest zarówno niebezpieczna w żeglowaniu jak słynna z częstej
bytności piratów. Moglibyśmy wysadzić cię na ląd w piaszczystym Pylos nie później jak za
miesiąc. Co ty na to?
Zmuszano ojca do powzięcia nagłego postanowienia: zostawi królestwo pod regencją wuja
Mentora i pożegluje do piaszczystego Pylos. Wbrew moim przestrogom ciągle wierzył w
pierwszą część opowieści hyryjskiego kupca — która, przyznaję, była dosyć szczegółowa — i
doszedł do wniosku, że Laodamas musiał dostać się do Tesprocji przez Korkyrę. Cóż jednak
zdarzyło się później? Czy spotkała go jakaś niespodziewana niedola? Czy król Fejdon ograbił go
z bogactw? Może zaprzedał w niewolę?
— Jeśli zawiodą wszystkie inne źródła informacji — rzekł ojciec do Tafijczyka — odwiedzę
Delfy i poradzę się wyroczni Apollona. A może Zeusowa w Dodonie byłaby pewniejsza...
Jakkolwiek małą pokładał wiarę w dary prorocze boskich kapłanek, wiedział dobrze, iż Delfy
i Dodona były ośrodkami informacji i plotek całej Grecji i że dowie się od rzeźników ofiarnych
albo od zgrai bystrych posłańców, co wiadomo o miejscu pobytu Laodamasa. Wezwał moją
matkę, Klitoneosa, wujaszka Mentora, dziadka Fitalosa i mnie na rodzinną naradę; nie wezwał
tylko Ktimeny.
— Powiem wam prawdę — zwierzył się. — Rzecz w tym, że mam już dosyć wiecznej
boleści Ktimeny i jej niepokoju. Ona to sprawia, że nawet ściany pałacu płaczą i drżą ze
współczucia. Często użalam się nad jej życiem, ale częściej się złoszczę i korci mnie, żeby
odesłać ją z powrotem na Bucynnę razem z wianem, które wniosła... lub jego równoważnikiem w
kapłańskich i handlowych przywilejach. Nie uczynię tego jednak, bo boję się narazić
Laodamasowi, kiedy powróci — zwróćcie uwagę, że nie podzielam waszego pesymizmu i nie
mówię: „jeżeli powróci”.
Po piętnastu dniach Tafijczyk znów zawitał, tym razem z ładunkiem spiżu, do którego ojciec
dodał cenną partię płótna, miodu i składanych łóżek i wkroczył wesoło na pokład, Niemal całe
miasto życzyło mu pomyślnej drogi, składając ofiary wszystkim bóstwom, które rządzą morzem
lub strzegą podróżnych. Wspięłam się z Klitoneosem na zbocze góry Eryks, żeby przyjrzeć się,
jak żagiel okrętu, wydęty ostrym zachodnim podmuchem, niknie za wyspą Motją, o jakieś osiem
mil na południe. Kiedy wróciliśmy do pałacu, matka odciągnęła mnie na bok i powiedziała:
— Dziecko, twój ojciec powiedział mi, co Atena włożyła ci w usta, mianowicie, że musimy
opłakać Laodamasa jako umarłego. Nie była to kłamliwa wyrocznia. Ja sama widziałam go we
śnie onegdajszej nocy, przyszedł ociekający krwią i morską wodą, z nożem między łopatkami i
stanął przede mną żałośnie. Potem wskazał na dziedziniec biesiadny i zawołał: „Niechaj oni mnie
pomszczą, matko! Niechaj mnie pomszczą łukiem Filokteta!” „Jakże mam poznać, żeś ty
naprawdę mój syn?” — spytałam go. Odpowiedział: „Droga matko, gdy jutro się zbudzisz, wlecę
jednym oknem, a wylecę drugim, przybrawszy kształt białego gołębia”. I tak też uczynił. Nie
mów o tym nikomu, nawet memu bratu Mentorowi ani nawet Klitoneosowi. Ale bądź odważna w
odszukiwaniu morderców, a wywrzemy przykładną zemstę. Ty jedna z moich dzieci masz lepszą
głowę niż serce.
— Jeśliś naprawdę uwierzyła w swoje widzenie, matko — powiedziałam niezbyt rada z tej
uwagi o mojej zdolności do delikatnych uczuć — to czemu pozwoliłaś ojcu płynąć nadaremnie
do piaszczystego Pylos?
Spoważniała.
— On jest samowolny i chociaż (odkąd się ze mną ożenił) zdążył się nauczyć, że zawsze
mówię prawdę, nie cierpi przyznawać mi, że mogę wiedzieć coś lepiej niż on. Poza tym nigdy nie
zwiedzał stałego lądu Grecji, a może to być dla niego ostatnia okazja, przekroczył bowiem
wiosnę swego życia. Powiedziałam mu o widzeniu, ale ponieważ ty samodzielnie doszłaś do
bardzo podobnego wniosku, a on nie widział gołębia na własne oczy, oskarżył mnie o udział w
spisku, żeby zatrzymać go w domu. „No to jedź — powiedziałam — a im wcześniej powrócisz,
mój panie, tym dłużej wszyscy będziemy żyli.” Córko, jesteśmy u progu niebezpieczeństwa.
Ufam, że nie uczynisz nic głupiego; niech się Ktimena tymczasem krzepi wszelkimi bursztynami
nadziei, które zdoła jeszcze zgarnąć.
Minęły trzy dni, a zdałam sobie sprawę z subtelnej, lecz wyraźnej zmiany ogólnych
nastrojów: nie pośród zwykłych ludzi ani nielicznych moich prawdziwych przyjaciół, takich jak
Prokne, córka kapitana Dymanta, czy kuzyni z Hiery; a także nie wśród naszych wiernych służek
z Eurykleją na czele, która była niegdyś moją piastunką, a obecnie jest klucznicą. Najlepiej
określę to mianem pogardliwej rezerwy, z jaką mnie pozdrawiały niektóre córki znacznych
rodów, i nadmiernej wylewności w zachowaniu ich ojców i braci, jakby wiedzieli coś, co przede
mną ukrywano. Każdego lata elymejskie dzieci bawią się w „Skarb Byka”, grę polegającą na
tym, że wszyscy idą szukać chłopca zwanego „Bykiem” ukrytego w jakiejś rozpadlinie czy
jaskini. Kto go znajdzie, zostaje, aby zebrać tajemniczy skarb, nie rozgłaszając o tym odkryciu
towarzyszom zabawy; ale wkrótce drugi i trzeci odnajdują kryjówkę Byka, aż wreszcie wszyscy
są w schowku prócz jednego nieszczęśliwca, który błąka się niepocieszenie po opustoszałym
zboczu, samotny i zakłopotany. Tak właśnie ja się teraz czułam.
Kiedy jestem zła, rozweselają mnie odwiedziny w naszej tkalni, gdzie widok kobiet
spokojnie pracujących przy wysokich krosnach działa kojąco na moją duszę; jednakże tutaj też
rozpleniła się atmosfera obcości. Kilka kobiet porzuciło pracę i zebrało się w grupce pod
drzwiami, rozprawiając podnieconym szeptem, ale gdy tylko zobaczyły mnie, jak wyszłam zza
rogu, rozbiegły się do krosien i udawały, że tkają pilnie. Czółenka ich fruwały tędy i siędy jak
trzepocące się na wietrze liście osiki.
— Dzień dobry, pracowite tkaczki — wyśpiewałam ironicznym tonem. — Jak sądzę,
rozprawiałyście o rybie z ludzką głową, którą dzisiaj rano wyciągnięto w sieciach na barweny?
Sama widziałam tego dziwolągu: miał ramiona zamiast płetw i mówił po fenicku — w każdym
razie wszyscy myśleli, że to po fenicku, bo nikt z nas, nawet ja, nie mógł pojąć ani słowa. Leżał
bełkocząc i gestykulując, gestykulując i bełkocząc, aż wreszcie zrobił się siny na twarzy; więc
pogroziłam mu rzemieniem i krzyknęłam, że spodziewam się, iż fenicka ryba i tkaczki
elymejskie będą trzymały usta na kłódkę, gdy ja się pojawię na widoku. Potwór miał tyle
rozsądku, że posłuchał.
Nastąpiła martwa cisza. Nasze kobiety boją się mnie, bo wierzą, że często przemawia przeze
mnie jakieś bóstwo. Jest to strach być może uzasadniony, który wyzyskuję opowiadając im
podobne bzdury. Poczciwe z nich niewiasty, ale byle głupstwo wprowadza wśród nich
zamieszanie i praca ich cierpi zarówno na ilości, jak i na jakości; tak jest z mlecznością, gdy lis
przeleci poprzez stado dojnych owiec albo pies urwie się z łańcucha i goni za nimi.
— Gdzie jest Eurymeduza? — spytałam. Eurymeduza, przystojna młoda zarządczyni,
wymierzała len, dbała o wygodę tkaczek, odpowiadała za stan krosien i pilnie baczyła na wzory
tkaniny. Nastawiamy zawsze wszystkie krosna na jeden powtarzający się wzór — któryś z tych,
na jakie jest stałe zapotrzebowanie u Italczyków i Libijczyków — żeby łatwiej było Eurymeduzie
dostrzegać błędy i zachęcać guzdralskie. W owym czasie wprowadziła ona prostą kratkę, gdzie
pięć purpurowych i dwie szkarłatne nici powtarzają się co sto białych. Moja matka dała
Eurymeduzie przydomek „Z Apejry”, co znaczy „niewydarzona”, ale chociaż opieszale
poznawała ona swoje obowiązki, w tkalni jest lubiana.
Nie, nie było nic dziwnego w nieobecności Eurymeduzy — wyszła jedynie zaczerpnąć dzban
wody do picia, dzień bowiem był parny.
— Zmieszaj ją z odrobiną wina, Eurymeduzo — powiedziałam, gdy wróciła — i rozdaj po
kwaterce tym niemowom. Sprowadź potem Gorgo, gęsiarkę, niechaj im opowie którąś ze
staromodnych sykańskich powiastek, żeby odwrócić ich uwagę od fenickiej ryby z ludzką głową,
która dzisiaj rano wywołała tyle strachu.
Eurymeduza przyniosła bukłak z winem i zrobiła, jak kazałam. Piły wszystkie grzecznie
moje zdrowie i uśmiechały się, ale w ich oczach wciąż widziałam zafrasowanie.
Gdy białowłosa Gorgo przykulała, siadłam na stołku i słuchałam. Opowiedziała nam o
naszym przodku Egestosie i jego przybyciu z Troi na Sycylię. Dobiwszy do brzegu nie opodal
góry Etny, by zaopatrzyć swą flotyllę w świeżą wodę, wszedł w ciemną jaskinię, gdzie go porwał
Polifem, Kiklop, jeden z nieśmiertelnych kowali zamieszkujących te okolice, i zaniósł do samego
wnętrza gorejącej góry. Wyglądało na to, że Polifemówi oraz jego współplemieńcom trzeba było
ludzkiej krwi, aby zahartować piorun, który kuli dla Zeusa. Jednakże chytry Egestos spoił ich
winem pramnejskim i zdjąwszy im buty (Kiklopi znani są z delikatności stóp) powbijał w nie
pełno gwoździ. Potem uciekł, a kiedy kowale wciągnęli buty i spróbowali puścić się za nim, ból
zmusił ich do zaniechania pogoni. Egestos więc powrócił bezpiecznie na okręt i popłynął dalej na
zachód, aż do zatoki Rejtron. Wycie Kiklopów brzmiało w jego uszach niczym muzyka.
Gorgo, mała, szczupła, ruchliwa jak ptaszek, opowiedziała nam tę powiastkę tak zręcznie —
zniżając głos w momentach niepewności, to znów unosząc go do krzyku w momentach
dramatycznych i naśladując bohaterów opowieści — że zachwycone tkaczki wołały o jeszcze.
Spojrzała niepewnie, ale gdy skinęłam głową na znak zgody, zaczęła opowieść o swoim przodku
Sykanosie i jego przygodach w jaskini jednookiego Konturanosa — olbrzyma tak wysokiego, że
mógł wybić kijem dziurę w niebie. Z brzuchem opartym o szczyt góry Eryks i ogromnymi
nogami wyciągniętymi na naszej równinie, zanurzał swoje wielkie dłonie w Morzu Egestańskim i
czerpał tuńczyki całymi setkami. Pewien gościnnego przyjęcia Sykanos wstąpił do jaskini, a szło
z nim dwunastu druhów, ale Konturanos rozbijał im po kolei głowy i zjadał — wyjście z jaskini
było zaparte głazem, który tylko on potrafił ruszyć z miejsca. Odtaczał ten niezmiernie wielki
głaz dwa razy na dzień: o brzasku, żeby wyprowadzić stado na pastwiska, i o zmierzchu, by
wpuścić je z powrotem. Na trzecią noc Sykanos oślepił Konturana jego własną laską opaloną w
ogniu na ostro, a następnie zbiegł przywarłszy do wełny pod brzuchem tryka, gdy nazajutrz
wczesnym rankiem Konturanos wypuszczał swe stada na paszę. Konturanos miotał się wściekle i
gdy Sykanos odpływał ku Hierze, cisnął w niego niecelnie dwie ogromne skały.
Do dziś pokazuje się te skały wystające z morza o trzy mile na południowy zachód od
Drepanon; a potężna jaskinia obecnie zajmowana przez naszych sykańskich pasterzy, do której
chodzimy czasem na pikniki, nazywa się jaskinią Konturanosa. Gdy jedna z niewiast zapytała,
jak taki olbrzym dał radę zamieszkać w jaskini nie większej niż nasz pałac, Gorgo wyjaśniła, że
miał on magiczną moc zmniejszania się do woli po spożyciu pewnego grzyba.
Potem Eurymeduza powiedziała:
— Gorgo, porywasz nas! Że też Homer nie ma córek, tak jak Synów! Gdyby je miał i jeśliby
one przełożyły twoje opowieści w poematy i śpiewały je pod dźwięk formingi, jaka by to była
zachwycająca rozrywka!
„W rzeczy samej, niestety!” — pomyślałam. Synowie Homera są tacy zazdrośni o
przywileje, że pozwalają jedynie swoim plemiennikom deklamować wobec książąt. Nikt też nie
śmie stanąć z nimi o lepsze. A jednak, jeśli mężczyźni śpiewają mężczyznom, dlaczego kobiety
nie miałyby śpiewać kobietom? Atena, która wynalazła całą sztukę rozumowania, jest kobietą.
Tak samo Muzy, co dają natchnienie wszelkiej pieśni. A i Pytia, która prorokuje
niezapomnianym wierszem, jest kobietą.
„O, Muzy — modliłam się cichutko — wstąpcie do serca waszej służki, Nauzykai, i nauczcie
ją układać zręczne heksametry!
Wierzcie albo nie, moja niezwykła modlitwa została od razu wysłuchana! Bo oto usłyszałam
własne słowa:
Wiedz, Eurymeduzo, że będzie jeszcze w Delos
Dzień, w którym niewieścią laur przystroi formingę.
*
Był to ważny przełom w moim życiu, może najważniejszy, chociaż nikt z obecnych nie zdał
sobie sprawy, że mówiłam wierszem, a zarazem prorokowałam. Zwykli ludzie nie mają w tych
sprawach rozeznania. Gdyby bogini Atena miała dziś przejść przez dziedziniec ofiarny w hełmie
na głowie i z wystawioną Egidą, czy myślicie, że porwaliby się przejednywać ją? Nic podobnego.
Wyobrażam sobie, jak mówiliby: „Któż to, u licha, jest ta sroga na obliczu młoda kobieta we
frędzlastym fartuchu z koziej skóry? I czemu ma przypiętą do ramienia tę okrągłą tarczę z
wizerunkiem paskudnej twarzy? Bezczelna, nosi hełm z piórami, jakby była mężczyzną! Musi
być jedną z tych dzikich, jurnych Amazonek z Libii — jaki okręt ją przywiózł? Czy komu
wiadomo? Ufajmy, że to dziwadło nie wywoła skandalu na placu targowym”.
Westchnęłam z niesmakiem, obróciłam się na pięcie i wyszłam poszukać Klitoneosa. Nie
było go nigdzie w domu ani w sadzie, powędrowałam więc głęboko zamyślona w stronę miasta i
napotkałam go, jak sadził wielkimi krokami z Argosem i Lajlapsem przy nodze.
— Poszedłem drogą na Eryks — rzekł. — Wiesz, Argos wypłoszył zająca i zmusił go do
kołowania i kluczenia pośród pól. Lajlaps gnał o parę kroków z tyłu. Trafiły na grunt porosły
głogiem i janowcem i tam zgubiły trop. Potem z tej samej gęstwiny śmignęła lisica i
poprowadziła za sobą wspaniałą pogoń, ale wpadła do nory w kamieniołomach. Nie mieliśmy
szczęścia, choć psy i tak cieszyły się z tej gonitwy — rzadko mają teraz dosyć ruchu.
— Powiedz mi, Klitoneosie — odezwałam się zniżonym głosem, bo nadciągała grupka
wieśniaków — czy zauważyłeś jakąś zmianę w zachowaniu ludzi, odkąd odpłynął nasz ojciec?
Zatrzymał się nagle.
— Tak, jeśli już o tym nadmieniasz — odrzekł. — Pewną rezerwę graniczącą niemal z
niechęcią. Zupełnie naturalne, że niektórych ludzi kusi, by nie przejmować się różnymi rzeczami
w czasie nieobecności króla i zaniedbywać swoje obowiązki. Wuj Mentor jest przychylny dla
naszego domu, ale że jest niżej urodzony niż kilku innych członków Rady, nie może zasiadać z
odpowiednią pewnością siebie na tronie państwa. Ponadto ma on trochę za miękkie serce i jego
objazdy inspekcyjne nie są ani w połowie tak gruntowne jak ojca. Zdarzyło mi się wczoraj
słyszeć, jak bardzo niegrzecznie odpowiadał mu Melantios, kiedy on mu podsunął, że należałoby
jakoś powstrzymać kozy od ogryzania młodych topoli. Wuj Mentor odszedł z grzecznym „do
widzenia”, na co Melantios odpowiedział nieledwie chrząknięciem; ale ja podszedłem i
przyłożyłem zuchwalcowi drzewcem włóczni po plecach radząc, by się poprawił.
— I co on na to?
— Mruczał coś pod nosem, że to Agelaos, będąc najstarszym z książąt trojańskich, którzy
*
Przekład Stanisława Grochowiaka
pozostali w Drepanon, a są w odpowiednim wieku, by dowodzić wojskami Elymów, powinien
był otrzymać regencję i że nasz ojciec postąpił źle, pomijając go z powodu jakiejś prywatnej
sprzeczki. Przyłoiłem więc durniowi jeszcze raz. Och, gdybym to ja był o parę lat starszy...
W dalszym ciągu naciskałam Klitoneosa.
— Czy nie czujesz jakiegoś niebezpieczeństwa zagrażającego naszemu domowi?
— Jakiego niebezpieczeństwa?
— Właśnie tego chcę się dowiedzieć. W szorstkości Melantiosa widzę zły znak, jest bowiem
zbyt tchórzliwy, żeby w ten sposób mówić bez mocnego poparcia. Jakkolwiek wydaje się, że nic
nie zdoła obalić naszej dynastii, całe miasto pachnie rebelią.
— Rebelią? A kto ją wznieca?
— Książę Antinoos. On, a nie jego stary ojciec, Eupejtes, jest rzeczywistym przywódcą
Fokajczyków, którzy zawsze burzyli się przeciw trojańskiemu domowi Egestosa. Ale, jak się
okazuje, jego kuzyn Eurymachos jest mózgiem tego ruchu. Za nimi dwoma, chcąc nie chcąc, stoi
tłum pomniejszych, a nawet kilku Trojan — na przykład taki Agelaos. Ja nie ufam żadnemu,
chyba tylko synom Halitersesa. No, a co ty powiesz?
— Że przesadna uprzejmość, z jaką się teraz do mnie odnoszą ci twoi zalotnicy, każe mi się
domyślać jakiegoś spisku.
— Mój Klitoneosie, bogini Atena często wyraźnie mnie ostrzegała, co mam zrobić lub czego
nie robić. Właśnie przyszła przebrana za córkę naszego pasterza Filojtiosa i rzekła: „Pani, jutro
mają być łowy na kalidońskiego dzika. Przewiduję żałobę”.
— Wytłumacz mi, proszę, związek.
— Bierzesz udział w jutrzejszych łowach na dzika?
— Tak, właśnie zaprosił mnie Amfinomos, bardzo uczciwy jegomość.
— Masz na myśli kuzyna Eurymachosa?
— Tak.
— Eurymachos na pewno zrobił sobie z niego parawanik.
— Daruj mi moją głupotę, Nauzykao, i powiedz jeszcze jaśniej.
— Podsuwam ci myśl, że podczas polowania, na które będzie zaproszony Eurymach,
Antinoos i wszyscy inni wysoko urodzeni Fokajczycy, oszczep ciśnięty w dzika przeszyje ciebie,
jak to się zdarzyło niejakiemu Eurytionowi podczas słynnych kalidońskich łowów. Peleus, który
rzucił oszczep, zaklinał się potem, że mierzył w dzika; ale Peleus był zawsze niebezpiecznym
towarzyszem. Zabił przypadkowo krążkiem swojego brata, Fokosa... jeśli istotnie był to
przypadek.
Klitoneos podrapał się w głowę.
— Więc powinienem odrzucić zaproszenie? Powiedzieć, że mam gorączkę?
— Taka jest moja rada: idź śmiało do Amfinomosa i powiedz mu w obecności jego
krewnych: „Przyjacielu Amfinomosie, wieszczka mnie ostrzegła, bym jutro nie polował, chyba
że oddam się pod twoją ochronę. Stwierdziła, że dzień ten będzie dla mnie niefortunny. Czy
przysięgniesz, że jeśli zostanę przeszyty źle skierowanym oszczepem, to pomścisz mnie na
rodzie człowieka, który go cisnął?” A kiedy będziesz mówił, patrz pilnie w ich twarze.
Chociaż Klitoneos był niedoświadczony i nie bardzo pewny siebie w publicznych
wystąpieniach, to jednak nigdy nie wzdragał się przed trudnymi zadaniami. Wziął się tedy na
odwagę i ruszył na dziedziniec Amfinomosa, jakby miał cisnąć włócznię w święte wizerunki, a
jego prośba brzmiała jak wypowiedzenie wojny. Amfinomos, który nie zdradził żadnych oznak
winy, napomknął spokojnie, że byłoby szaleństwem zlekceważyć radę wieszczki, skoro zaś dzień
jutrzejszy miał być dlań nieszczęśliwy, niechaj za żadną cenę nie wychodzi z domu i złoży ofiary
przebłagalne bóstwom podziemi. Ale Antinoos unikał wzroku mego brata, Eurymach zaś
poglądał zaczepnie.
— Zapobiegłaś spiskowi na moje życie — powiedział mi później Klitoneos. — Muszę
odpłacić Atenie ofiarami dziękczynnymi za przestrogę, a także ułagodzić bogów podziemi.
— Atena zasługuje na wdzięczność — rzekłam. — Miej się dalej na baczności. Póki ojciec
nie wróci, bądź na tyle mądry, żeby nie polować w pojedynkę, i nie przyjmuj zaproszeń na
obiady. Bób przeżarty przez czerwie, jak wiadomo, powoduje upadek sił. Zdarzają się też burdy,
w których miotane nieznanymi dłońmi puchary i stołki latają niebacznie i zabijają niewinnych
widzów.
Klitoneos spytał:
— Nie sądzisz przecież, że taki wypadek mógłby się zdarzyć w pałacu? Chyba można ufać
służbie?
— Z małymi wyjątkami. To mnie kłopocze, że skoro Halios zamieszkał z Sykulami, między
tobą a tronem stoją tylko dwa żywoty, Laodamasa i naszego ojca. Czy wobec tego konspiratorzy
wiedzą, iż Laodamas został bezpiecznie usunięty z drogi — ufajmy, że nie zabity, ale sprzedany
fenickim handlarzom niewolników — i z nadzieją oczekują, że ojciec ulegnie wypadkowi ledwie
postawiwszy nogę na naszym brzegu?
— On nie powinien był odpływać. Może należało go przestrzec?
— Piaszczyste Pylos jest daleko, a wiatry zmienne — przypomniałam Klitoneosowi. —
Nadto ojciec zamierza rozpytywać się na dworze króla Tesprotów Fejdona. Miej cierpliwość,
bracie, bądź ostrożny i zaufaj bogom.
Wróciliśmy wolno do pałacu i rozeszliśmy się przy bramie, spojrzawszy na siebie z miłością,
Klitoneos poszedł wziąć ciepłą kąpiel, którą przygotowała Eurykleja, ja zaś wypiłam pół kubka
wina, żeby wzmocnić się przed jeszcze jedną nieszczęsną wizytą u łoża Ktimeny. Och, słuchać
po raz setny tych samych zwierzeń, skarg i wyrzutów wymawianych płaskim, skowyczącym
głosem!...
PRANIE
Nie mogłam spać. Mimo że ubiegłej nocy przeszła nad morzem wspaniała burza, która
zmusiła flotyllę rybacką do pozostania w porcie, powietrze wciąż było ciężkie od gromów.
Znowu syroko, po raz trzeci czy czwarty w tym miesiącu, wzbierało wolno już od popołudnia i
teraz rozmiatało wszystko w drzazgi, trzaskając drzwiami, ogołacając drzewa z zielonych jeszcze
owoców i porywając dachówki. Mogliśmy się spodziewać ulewy nad ranem, choć nie dość ostrej,
by wynagrodzić zniszczenia, których dokonał wiatr. Nasze syroko bywa dwojakie: gorące i
zimne. Zimne wydaje się bardziej znośne, ale równie bezlitośnie niszczy kwiaty i jarzyny.
Zaczęłam obliczać nasze szanse, gdyby Antinoos i Eurymach wzniecili zbrojne powstanie —
czy wesprze ich Agelaos urażony pominięciem go przez ojca? Czy zdołamy utrzymać nasz
kraniec półwyspu, nawet uprzedzeni o ataku i wzmocnieni wyspiarzami z Hiery i Bucynny,
pasterzami z Hyperei i rozproszonymi lojalistami z Eryksu, Egesty i Drepanon? Wydawało się to
niemożliwe. Skoro wróg sięgnie pałacu, nasza główna brama zaraz się zawali pod ciosami
wielkiej kłody drzewa, a strzały ogniste dosięgną poddaszy, które są takie łatwopalne. Zgoda,
prości ludzie są po naszej stronie, ojciec bowiem równo wymierzał sprawiedliwość, strzegł ich
swobód i nieraz dowiódł, że jest dbałym monarchą. Ale prości ludzie są znani z powolności w
czynie, a mając za broń jedynie maczugi, drewniane widły od siana i inne podobne rzeczy, dają
się łatwo nastraszyć ludziom o szerokich puklerzach, długopiórych hełmach i śmiertelnie ostrym
orężu wojennym. Czy moje służebne będą gwałcone? Te rzeczy zdarzają się w prawdziwym
życiu, nie tylko w starych baśniach. Na dobrą sprawę parę miesięcy temu roztrząsałyśmy ten
temat z Prokne. Ja twierdziłam, że to prawie niemożliwe, żeby mężczyzna zgwałcił gotową na
wszystko kobietę wbrew jej woli, póki nie padnie bez czucia pod jego ciosami. Z pięćdziesięciu
synów Ajgiptosa, którym ojciec kazał zgwałcić Danaidy, przypomniałam wtedy, tylko jeden
dożył świtu, ten, co był na tyle mądry, że uszanował dziewictwo swojej panny młodej. Lecz teraz
moje twierdzenie nie brzmiało dla mnie tak przekonywająco jak wówczas.
Około północy coś, co uderzyło w stołek koło mego łóżka, zbudziło mnie z niemiłego snu.
Wiatr ustał i słyszałam ryk fal łamiących, się na cyplu. Dobrze było się przebudzić, bo śniło mi
się właśnie, że na gęsi, które Gorgo dla mnie chowa w szałasie i karmi mieszanką, spadł orzeł;
rozszarpał je na moich oczach. Wyskoczyłam z łóżka i rzuciłam się ku oknu, które otwierało się
na ogród. Ktoś najwidoczniej próbował ściągnąć moją uwagę. Czy mógł to być jakiś pijany
zalotnik? Nikt się jednak nie pokazał, tylko drzewa owocowe kąpały się w księżycowym świetle.
Na podłodze znalazłam pasek koziej skóry nawinięty na kamyk i pokryty obrazkami
wyrysowanymi atramentem z sepii. Kobieta podpalająca okręt i szepcząca do niej jaskółka. W
jasnym słońcu wóz i rząd praczek; a także trzy naradzające się skorpiony, nad nimi topór
kreteński. W nietrudnym odczytaniu brzmiało to: Prokne (jaskółka) proponowała, żebym zabrała
niewiasty służebne i poszła prać odzież. Ona spotka się ze mną, Nauzykaą (podpalaczką
okrętów), u źródeł Periboi — wóz wskazywał, że spotkamy się w pewnej odległości od miasta.
— gdzie ona powie mi o spisku uknutym przez trzech zbrodniarzy, to jest skorpionów, w celu
uzurpowania władzy królewskiej. Prokne nie umiała pisać, ale potrafiła dobrze przekazać
wiadomość. Wyglądało na to, że nie byłam daleka od prawdy w ocenie sytuacji!
Nagły podmuch chłodnego powietrza. Od północy podniosła się ciemna chmura, zamazała
księżyc i ciężkie krople dżdżu zaczęły uderzać w zakurzone liście sadu. Wkrótce zasnęłam.
O świcie umyłam twarz i zeszłam na dół, na śniadanie, które składało się z chleba
jęczmiennego, oliwy, marynowanego kopru morskiego, kiełbasy wieprzowej, grzanego wina i
ciasta z miodem. Moja matka siedziała z wrzecionem w dłoni pośród sennych kobiet służebnych i
żwawo przędła purpurową wełnę długimi białymi palcami.
— Dzień dobry, matko. Czy widziałaś wujaszka Mentora?
— Widziałam, dziecko, jest teraz w drodze na specjalne zebranie Rady Drepanońskiej. Może
go dogonisz, jeśli będziesz biegła.
Dogoniłam go bez trudu. Powolność jego kulawego kroku nasuwała myśl, że nie cieszył się
na to zebranie.
— Wujaszku! — powiedziałam, — Czy mógłbyś mi dziś dać wóz i muły? Zapowiada się
ładna pogoda, a całe sterty brudnej bielizny czekają na pranie. Jeżeli teraz o tym nie pomyślimy,
nie będziemy mieli nic przyzwoitego do włożenia. Cały miesiąc chodziłeś w tym samym chitonie
— poznaję plamy z wina na obrębku — a Klitoneos skarży się, że mu wstyd pokazywać się
publicznie w brudnym odzieniu. My, Elymowie, zawsze słynęliśmy z zamiłowania do czystego
płótna.
— Kto dozoruje prania?
— Jest to wprawdzie zajęcie Ktimeny, lecz ona spędza tak dużą część nocy we łzach, że
nigdy nie jest w stanie zacząć pracy, zanim słońce przejdzie trzecią część swojej drogi po niebie.
Jeżeli ja nie pojadę do źródeł, to kto?
— Ależ dziewczęta dadzą sobie same radę z praniem! Wolę, żebyś była koło domu i miała na
oku tkalnię i mleczarnię.
— Nie, wujaszku. Nie mogę powierzyć dziewczętom ubrań, z których wiele jest z
najcieńszej wełny; zrobią więcej szkód jednego ranka, niżby się dało naprawić przez rok.
Niektóre z naszych ślicznych starych kap na łóżka uniknęły prania przez dobrych parę lat, a są
brudne od pyłu paleniska i dymu z łuczywa. Poza tym jest jeszcze całe mnóstwo szat, które mój
ojciec odłożył na ślubne dary, kiedy wyjdę za mąż — jeżeli w ogóle wyjdę za mąż. Będą to dość
liche prezenty, jeśli się nie poceruje podartego haftu; ale czyż mogę dobrać kolory, zanim się je
wypierze?
Westchnął.
— Dobrze. Powiedz pachołkom, żeby porządnie wyszorowali wóz — ostatnio woził nawóz
— i niech zaprzęgną muły. Potrzebny ci woźnica, czy sama potrafisz kierować zwierzętami?
Brak nam ludzi na polach.
— Dziękuję ci, wujaszku, umiem powozić.
— No, to do widzenia, i niech ci się szczęści w pracy!
— Do widzenia, i oby zebranie Rady odbyło się spokojnie!
Zrobił komicznie kwaśną minę. Ucałowałam go w oba policzki i pobiegłam prosić matkę,
żeby mi wypożyczyła sześć kobiet służebnych, które chciałam zabrać oprócz moich własnych.
— Możesz zabrać trzy, resztę musisz wziąć z tkalni; nie przypuszczam, by Eurymeduza
miała coś przeciwko temu. Jestem ci wdzięczna, że podjęłaś się tej roboty, choć wątpię, czy
zdajesz sobie sprawę, jakie to jest okropne. Powiedz Euryklei, niech ci przyszykuje kosz z
jedzeniem i napełni winem bukłak. Masz, weź tę butelkę z pachnącą oliwą. Myślę że zechcecie
wykąpać się u przystani, a potem namaścić.
Podziękowałam jej i odszukałam Eurykleję.
— Zapakuj nam szybko kosz, najdroższa nianiu — powiedziałam. — Chleb, mięso, ser,
pikle, owoce i sałatę z ogrodu — nie, sałatę mogę wybrać sama... I koźli bukłak tego ciemnego
wina rodzynkowego. Jedziemy do źródeł Periboi!
Źródła nazywają się od imienia mojej sykańskiej prababki, której synem był Nauzytoos.
Wypływają one za Rejtronem, a woda ich jest niezwykle miękka. Większość naszego prania
odbywa się w ogromnych kamiennych korytach, w które skierowano strumień. Nacieramy
najpierw bieliznę mieszaniną z popiołu drzewnego, szlamu foluszniczego i uryny, aby usunąć
plamy; następnie skaczemy po nich jak przy deptaniu winnych gron w stągwi. Uporczywe plamy
tłuczemy płaskimi kijankami, rozłożywszy ubranie na gładkich kamiennych płytach.
Delikatniejsze wełenki pierzemy w ciepłej, lekko osolonej wodzie, by się nie zbiegły i żeby
utrwalić kolory. Miejscem do suszenia jest kamienisty brzeg, który chwyta w siebie cały żar
słońca. Dni prania są całkiem przyjemne, jeśli pogoda dopisze. Gdyby zaś nadchodziła burza,
możemy uciec do pobliskiej jaskini nazywanej Grotą Najad; w głębi są stalaktyty oraz stalagmity
wyglądające niby krosna i szereg kamiennych naczyń, które Sykańczycy napełniają czasami
jadłem i napojem dla Najad.
— Oho! — krzyknęła Eurykleja biegnąc do składu. — Jedziesz więc do Źródeł Periboi? Tu
cię boli! Coś mi się widzi, że przywieziesz dziecko z zarośli.
Uznawszy to za niezbyt smaczny żart, nie odpowiedziałam. Eurykleja nawiązywała do
powiastki o tym, jak bezdzietna królowa Periboja, przywiódłszy niegdyś praczki nad strumień nie
opodal korynckiego brzegu, znalazła przypadkowo ośmiodniowe dziecię w skrzyni, którą
wyrzuciła woda. Odeszła więc w gęstwinę, a potem powiedziała służkom, że właśnie powiła
dziecko. Nazwała je, jak mówią Koryntczycy, Ojdipais, „dziecię wezbranej fali” — aczkolwiek
Synowie Homera zmieniają to imię na Ojdipus, „człowiek o spuchniętych nogach”. Ów Ojdipais
zdobył później Teby. Mówią o nim niektórzy, że zabił swego ojca i poślubił własną matkę —
bezwstydna i nieprawdopodobna historia.
Zebrałam służebne, wspięłam się na wóz — gdzie był pieczołowicie upakowany kosz,
butelka oliwy, kijanki i brudy — dotknęłam muły batem i wóz zaturkotał. Służebne biegły obok
ze śmiechem i śpiewaniem. Na niebie nie było ni chmurki, a w powietrzu chłód po spadłym
deszczu.
Rejtron jest zatoką otoczoną lądem, ćwierć mili szeroką, a długą ponad milę; za nią ciągną
się łąki poznaczone kępami drzew oliwnych, dogodnymi na pikniki. Obok wypływają należące
do pałacu Źródła Periboi, które uchodzą u przystani. Wyprzęgłam muły i puściłam je na paszę —
dadzą się zwabić wieczorem kawałkiem chleba — a służącym kazałam nazbierać patyków i
rozpalić duży ogień, by nagrzać kamienie. Przywiozłyśmy z sobą w tym celu garnek gorących
węgli. Niewiele zmarnowałyśmy czasu na drugie śniadanie złożone z chleba, zimnego mięsiwa,
oliwek i cebuli; skoro tylko kamienie rozpaliły się do czerwoności, rzucono je w płytkie koryto,
żeby ogrzać wodę na wełenki. Przy nich i przy delikatniejszych sztukach pracowałyśmy dobre
dwie godziny, jeżeli nie dłużej.
Niebawem usłyszałam dźwięk swego imienia i zobaczyłam nadbiegającą ku nam Prokne.
— Co za niespodzianka! — zawołała. — Nie miałam pojęcia, że wyjechałyście dziś prać.
Mój ojciec ujeżdża źrebaka obok Góry Najad. Chcesz zobaczyć? Każe mu kłusować w koło na
końcu powroza, ale źrebię wciąż bryka i opiera się.
— Nie mogę pójść, póki nie skończą się wełenki; ale to niedługo. Pomóż nam, kochanie,
dobrze?
— Z największą ochotą — odrzekła Prokne i przez chwilę prałyśmy nic nie mówiąc. Potem
kazałam służącym wziąć się do prześcieradeł, zwykłych chitonów i białych chlajn do wyjścia, a
my z Prokne odeszłyśmy. Skoro znalazłyśmy się poza zasięgiem słyszenia, spytałam:
— Kochana, czy pozwolisz mi zgadywać imiona twoich trzech skorpionów?
— Będę zachwycona. W razie czego wyprę się później pod przysięgą, że je kiedykolwiek
wymówiłam — wystarczy, jak skinę albo potrząsnę głową, gdy mnie zapytasz.
— Dobrze, więc zgaduję. Antinoos, Eurymachos i ten cymbał Ktesippos z krzywymi ustami.
Prokne żywo pokiwała głową.
— Czy Agelaos należy do spisku?
Pomachała ręką i wysunęła dolną wargę, co oznaczało: „niezupełnie”.
— Od kogo masz tę wiadomość?
— Usłyszałam ją przypadkiem. Zbierając pasemka wełny z krzaków głogu i ciernistych
drzew — lubię mieć jakieś usprawiedliwienie spaceru — stanęłam przypadkiem za gęstwiną, gdy
nadszedł drugi i trzeci skorpion i położyli się w trawie po drugiej stronie. Nie zauważyłam ich
przybycia, póki nie zaczęli mówić, a wtedy już było za późno na ucieczkę. Stałam więc cichutko
wrośnięta w ziemię niczym drzewo. Słyszałam, jak Eurymach — powinnam była powiedzieć:
drugi skorpion — rozwodził się, że wreszcie przyszła chwila, by zemścić się na twoim drogim
ojcu.
— Och, Prokne, czemu osładzasz gorzkie słowa Eurymacha. On musiał przecież obrzucać
króla wyzwiskami.
Prokne zaczerwieniła się.
— Tak. „Skąpiec”, „sknera” i „krwiopijca” znajdowały się wśród mniej pochlebnych.
Eurymach poddał też myśl, że skoro król poprosił wszystkich godnych kawalerów, aby starali się
o twoją rękę, a sam odpłynął do Grecji w bezecnym pośpiechu, czyniąc regentem twojego wuja
Mentora — któremu nie są winni posłuszeństwa — miast powierzyć berło elymejskie, jak
przystało, Agelaosowi... Jak on to wymownie zaczął? Zapomniałam. W każdym razie Eurymach
poddał myśl, że owi kawalerowie powinni wyrazić swoje niezadowolenie ze sposobu traktowania
plemion przez króla. Na przykład z tego, że zmuszano je, aby złożyły kupcowi hyryjskiemu dary
w dowód uznania za prywatną przysługę — jeśli bezczelne łgarstwa można uważać za przysługę
— a pozbawiono nawet satysfakcji oglądania obiecanego złotego pucharu, który miał być dodany
do stosu. Skarżył się także, że król nie zgodził się wydzielić ci tradycyjnego posagu z bydła,
trójnogów, kotłów, zdobionych mieczy, pochew w złoto oprawnych, srebrnych kraterów i
podobnych rzeczy, proponując w zamian przywileje handlowe, kapłaństwa i inne nieuchwytne
dobra.
— W jaki sposób mają członkowie rodów okazać swoje niezadowolenie?
— Eurymach i Antinoos podsuwają, że będzie bardzo wesoło, jeśli całe towarzystwo zbierze
się w pałacu i ogłosi za twych zalotników. Mają zamiar użyć sobie do woli na pałacowych
stadach, trzodach i winie, biwakować na obu dziedzińcach i zmusić pana Mentora, by darzył ich
gościnnością należną ich pozycji.
— I co dalej?
— Dalej, jak wnoszę, spodziewają się, że twój brat Klitoneos da się sprowokować do gwałtu,
jest bowiem drażliwy i zacięty, i będzie zabity, ledwie sięgnie miecza. Mały Telegonos umrze
przypadkowo — jakaś łódka się przewróci i wtrąci go w burzliwą wodę. Potem Antinoos ożeni
się z tobą i zażąda świetnego posagu, Eurymach zaś otrzyma Ktimenę wraz z Laodamasowym
dziedzictwem. Twego ojca w drodze powrotnej z piaszczystego Pylos napadnie okręt zaczajony
w cieśninie Motoii. Jego bogate ziemie zostaną z braku dziedzica podzielone i sprzedane temu,
kto więcej zapłaci. Uplanowali wszystko na własną korzyść.
— Rozumiem. A kogo zrobią przyszłym królem Elymów?
— Obiecali berło Agelaosowi, pod warunkiem, że nie będzie zwalczał ich niegodziwego
spisku.
— Prokne, jesteś prawdziwą przyjaciółką! Nie mówiłaś tego nikomu prócz mnie?
— Nie, nawet rodzonej matce.
— Och, gdybym tylko mogła zdecydować się, co robić? Gdybym miała jakiegoś
niezawodnego przyjaciela w odpowiednim do walki wieku! Wuj Mentor to człowiek pokoju,
dziadek Fitalos jest za stary, Klitoneos za młody... A twój ojciec odpływa za pięć dni na Elbę,
tak?
— Choć jest lojalny wobec was, cóż mógłby uczynić, jeśliby pozostał?
— A ty, Prokne?
— Czy trzeba o to pytać, Nauzykao? Kocham cię jak nikogo innego na świecie! Ufaj mi do
ostatniej kropli krwi.
— To właśnie chciałam usłyszeć, chociaż słyszałam już wcześniej. Może teraz, jeśli Atena
mi podszepnie jakiś niebywale chytry plan...
— Mój ojciec macha ręką. Muszę natychmiast iść! Żegnaj, najlepsza przyjaciółko.
Patrzyłam, jak biegnie poprzez koniczynę, a potem wolno zawróciłam do piorących kobiet.
Było popołudnie, ale przy odrobinie wysiłku powinnyśmy skończyć za godzinę. Ojciec zawsze
twierdził, że jedyny znany sposób, by służące dobrze pracowały, jeśli się nie chce używać gróźb,
to pracować u ich boku i świecić im przykładem. Toteż w chwilę potem skakałam po
prześcieradłach w korycie albo grzmociłam je kijanką; mimo to jednak gawędy służby
przepływały koło moich uszu tak jak woda koło stóp, kiedy błagałam po cichu Atenę o
niezawodny znak jej przychylności.
Znak nadszedł. Nad okruszynami chleba, które wytrzęsłyśmy z kosza po śniadaniu, zebrała
się gromadka kłótliwych ptaszków. I nagle spadł jastrząb, rozpędził nieproszonych gości i uniósł
jednego w szponach, aby go rozszarpać w spokoju. Serce mi drgnęło, zaczęłam śpiewać hymn
pochwalny bogini, który podjęły moje dziewczęta; i bardzo pięknie brzmiały nasze głosy.
Przejrzałam wyprane już prześcieradła i chitony, odłożyłam parę na bok do ponownego
przepłukania i pomogłam służącym rozłożyć resztę na wybrzeżu; do wieczora słońce je wysuszy.
Potem klasnęłam w dłonie.
— Dziewczęta! — krzyknęłam. — Ponieważ, zdaje się, jesteśmy same, możemy wykąpać się
nago w Rejtronie, a potem pobiegać, by wyzbyć się sztywności w grzbietach i nabrać apetytu
przed obiadem. Napracowałyście się wszystkie niemało, a nie musimy wracać do domu
wcześniej niż przed samym zachodem słońca.
Wprawiło to wszystkie w dobry humor. Zeszłyśmy z brzegu, na którym było rozłożone nasze
pranie, i bacznie rozejrzawszy się na wszystkie strony rozwiązałyśmy chusty, zrzuciły suknie i
dalej pluskać się w chłodnej wodzie.
— Och, jaka ty się zrobiłaś gruba, Glauke — zawołała jedna z moich dziewczyn pokazując
opasły brzuch tkaczki. — Wstydź się, do wesela daleko! Czy to ci się przydarzyło podczas
wstąpienia Afrodyty?
— Utopię cię za to! — odparła Glauke. — Nie możesz odróżnić uczciwego tłuszczu od
nieuczciwego? Mam w środku tylko bób, dobry chleb i figi.
— Czekaj, daj mi dotknąć! Nie, dziecinko, nie oszukasz mnie! Masz tu więcej, niż ci
przeszło ustami! Któż jest szczęśliwym ojcem?
Mocowały się, piszczały, ciągnęły za włosy i śmiały jak szalone. Wkrótce Glauke wcisnęła
przeciwniczkę pod wodę i przytrzymała za ramiona.
— To ty myślisz, że ja zachowuję się jak twoja przyjaciółka Melanto? — zawyła. — Tak?
— Puść ją, Glauke — rozkazałam. — Ten żart zaszedł już dość daleko.
Wynurzyła się moja dziewczyna krztusząc się i bełkocząc, udała całkowicie pokonaną; ale
niebawem, gdy Glauke się zagapiła, pchnęła ją tyłem w głębinę. Były tylko rozdokazywane i nie
miały wobec siebie złej woli. Odwołałam jednak Glauke i spytałam:
— Co ty powiedziałaś przed chwilą?
— Nic, pani.
— Glauke, to nieprawda. Wpadłaś w złość i powiedziałaś więcej, niżbyś chciała. Wiem, bo
rozejrzałaś się z poczuciem winy, czy nie dosłyszałam.
— Nie mam żadnej urazy do Melanto.
I wtedy bogini Atena włożyła mi w usta te słowa:
— A jednak to o Melanto plotkowałyście, kiedy wczoraj rankiem odwiedziłam tkalnię.
— Ja nie plotkowałam, pani.
— Glauke, mów prawdę, bo jak wezmę kijankę i zdzielę cię po głowie, to rodzona matka na
twój widok spyta: „Kto to może być?”
— Klnę się na wszystkich bogów, że nie plotkowałam! Ja tylko słuchałam.
— Bardzo dobrze, no a co słyszałaś?
— Doprawdy same kłamstwa. Z pewnością kłamstwa. Wiesz, jak się obmawia na placu
targowym.
— O, wiem. Ale musisz mi powiedzieć, jak w tym wypadku obmawiano! Melanto jest córką
Melantiosa, rządcy trzód, a także służką pani Ktimeny; jestem zobowiązana bronić jej dobrego
imienia.
Strachem wydobyłam prawdę. W pewien upalny dzień, zdaje się w czas sjesty, zobaczono,
jak Melanto wymykała się ukradkiem z szopy na łodzie na drugim brzegu południowej przystani,
a chociaż nikt nie wiedział, czy była tam w czyimś towarzystwie, po trzech dniach zaczęła nosić
cenną złotą bransoletę. Utrzymywała, że znalazła ją na grzędzie warzywnej za swoją chatą, gdy
poszła rwać sałatę, i że Melantios pozwolił jej zatrzymać ją sobie.
Spytałam Glauke:
— Czyja jest ta szopa?
— Nie wiem na pewno.
— No, a mówią, że czyja? Bajeczki z placu targowego są zawsze szczegółowe.
— Daruj mi, pani...
— Mam kijankę pod ręką, co powiesz?
— Że twój zalotnik, pan mój Eurymach, jest właścicielem szopy.
— Dobrze, Glauke. Nie wierzę tej bajdzie, jak i ty, ale zawsze najlepiej wiedzieć, co ludzie
gadają.
Zmusiłam się do wesołego śmiechu i krzyknęłam:
— Teraz wyjdźcie, dziewczęta! Spłuczcie z siebie morską wodę w źródle i namaśćcie się.
Mam tu olejek, a muszle mięczaków zdadzą się na skrobaczki.
Powróciłyśmy do Źródeł, gdzie obmyłyśmy się, namaściły i natarły, uczesałyśmy włosy i
nakryły do obiadu. Wino było mocne i chociaż dobrze je rozprowadziłam, dziewczęta
podochociły sobie i zaraz po jedzeniu zechciały tańczyć jak rozbrykane klacze na polu
koniczyny.
— Nie teraz — powiedziałam. — Jak odpoczniecie. A jeśli mi obiecacie, że będziecie
zachowywać się spokojnie, póki cień tego kija nie sięgnie krawędzi tamtego kamienia, to
zatańczę razem z wami taniec z piłką.
Pokładły się wszystkie posłusznie i drzemały. Ja czuwałam i patrząc, jak cień pełznie powoli
do kamienia, porządkowałam myśli. Więc Melanto prowadziła potajemny romans z
Eurymachem, tak? Musiał on trwać już kilka miesięcy, jeśli Eurymach przekupił ją, co jest
oczywiste, by opowiedziała tę bajeczkę o sydońskim okręcie. Ale po co? Co zyskałby na tym
kłamstwie? I czemu by jego matka miała go w tym popierać? Odgadłam już wcześniej
odpowiedź. Stawić czoło niebezpiecznej a nieznośnej sytuacji — oto nie cierpiące zwłoki
zadanie. Raz jeszcze pomodliłam się po cichu do bogini, wstałam pokrzepiona i zbudziłam
służki.
Znowu pobiegłyśmy na wybrzeże, narysowałyśmy labiryntowy wzór na gładkim białym
piasku i rozpoczęłyśmy sławny trojański taniec z piłką, w którym wykonujemy skomplikowane
ruchy, zwijając się szeregiem i rozwijając z ślimacznicy, i rzucamy jedna drugiej piłkę przy
każdej zmianie melodii. Wszystko szło doskonale, póki nie rzuciłam piłki tej okropnej Glauke,
która podskoczyła za wysoko i kciukiem wybiła ją do wody.
Rejtron posiada prąd, częściowo wytworzony zasilającym go strumieniem, częściowo zaś
przez przypływ księżycowy; różnica głębokości pomiędzy przypływem a odpływem wynosi
blisko trzy stopy. Patrzyłyśmy, jak prąd niesie piłkę na głęboką wodę, a dziewczęta krzyczały w
strachu, bo żadna nie umiała pływać.
Ja pływam wcale nieźle i już miałam zrzucić chiton, żeby odzyskać piłkę (zrobioną z korka
obszytego białą skórą pomalowaną w czerwone kręgi), aż tu nagle wrzaski zamieniły się w
ogólny pisk i służki umknęły w popłochu. Została tylko Glauke, cisnąc się do mnie z
przerażeniem. Odwróciłam się i ku swojemu zdumieniu ujrzałam nagiego młodzieńca, który
słaniając się szedł do nas brzegiem; jedną ręką osłaniał gałęzią oliwki wstydliwe części swego
ciała, drugą wyciągnął, dłonią w górę, gestem błagalnika. Musiał ukrywać się w gęstwinie obok
miejsca, gdzie obiadowałyśmy.
Nastąpiła krótkotrwała cisza, którą przerwał chichot Glauke i jej drżący okrzyk:
— Pani, oto idzie twoje dziecię! Chłopiec, którego zgodnie z przepowiednią Euryklei
przyprowadzisz z nadmorskiej gęstwiny.
Mogłabym ją udusić, głuptaka.
Młody człowiek wydawał się opadać z sił, w każdym zaś razie nie potrzebowałyśmy się
bardzo bać; dziesięć krzepkich kobiet uzbrojonych w kijanki to siła, której nie wolno lekceważyć
w walce. Stałam więc spokojnie i pozwoliłam mu się zbliżyć, pełznącemu poprzez piach, aby
mnie podjąć za kolana obyczajem błagałników. Zatrzymał się jednak w przyzwoitej odległości i
wsparłszy głowę na dłoniach wpatrzył się we mnie uporczywie.
„Kogóż to u licha Atena mi przysyła?” — dziwiłam się.
NAGI KRETEŃCZYK
Trudno o coś poprawniejszego nad przemowę nagiego młodzieńca.
— Wybacz mi, pani! — rzekł, z obca, ale melodyjnie wymawiając greckie słowa. — Mając
oczy zaćmione zarówno z wyczerpania jak i od morskiej wody, nie mogę zdać się na nie, by mnie
oświeciły, czyś ty bogini, czy śmiertelna. Jeśliś bogini, możesz być tylko Łowczynią Artemidą;
ciało twe tak smukłe, silne, tak królewskie. Lecz jeśliś śmiertelna, jakże zazdroszczę rodzicom
posiadania takiego wzoru doskonałości! Przyglądałem się tobie z zarośli, jak tańczyłaś, a każde
poruszenie, każdy twój gest był niezrównany — zaćmiewałaś swoje towarzyszki, jak księżyc
zaćmiewa gwiazdy. A bezgranicznie więcej niż twoi rodzice będzie godzien zazdrości mąż, który
ich zdoła nakłonić hojnymi darami, by go przyjęli na zięcia! Sama myśl o takim szczęściu
pogłębia niedolę mego położenia. Patrz! uboższy jestem niż jednodniowe dziecię; ono ma
przynajmniej własną kolebkę oraz ciepłe powijaki, na których kochające krewne wyhaftowały
jego znak plemienny. Ja nie mam nawet przepaski na lędźwie, by ukryć swoją nagość; chciwe
morze obrało mnie ze wszystkiego prócz męstwa i tych oto silnych dłoni.
Urwał, aby zbadać, jaki skutek wywarły na mnie te słowa. Obdarzyłam go półuśmiechem,
gdyż język i maniery wskazywały, że pochodził ze znakomitego rodu. Ponadto, chociaż ciało
jego było potłuczone, pocięte i okryte warstwą soli, miał uda i barki atlety i kędzierzawe złote
włosy lekko zabarwione czerwienią, w czym przypominał Apollona na freskach świątyni.
— Morze pozostawiło ci też wymowny język — zaznaczyłam — czym wcale nie
pogardzam.
Spuszczając oczy mówił dalej:
— Niech ci więc wyznam bez obawy wywołania twego gniewu, że gdy tak czołgam się
przed tobą, przenika mnie jakoby zbożny lęk. Nigdy nie widziałem nic tak pięknego, jak twoja
smukła figura i prosta postawa. Tak musi wyglądać Artemida, gdy tańczy z dziewczętami na
górze Erymantu, choć przyjrzeć się jej znaczy umrzeć. Człowiekowi oszołomionemu głodem
trudno wyrazić uczucia; pozwól jednakże, niech cię przyrównam do młodej palmy w Delos, co
prosta i wysoka wznosi się obok ołtarza Apollona — ołtarza, który sam bóg zbudował wyłącznie
z rogów dzikich kóz — tam powiew morski trąca delikatnie listki palmy, tak jak tu porusza twoje
piękne długie włosy.
— Zwiedziłeś więc Delos? — spytałam bardzo rozbawiona. — Czy też jest to komplement
zapożyczony od któregoś z Synów Homera, którzy uczynili ze świętej wyspy Apollona swoją
główną kwaterę? — Nigdy mnie nikt nie porównywał do młodej palmy; pewnie dlatego, że nie
jestem ani wysoka, ani szczupła, a choć mam długie włosy, nie są one w żadnym razie moją
największą chlubą. Ten obcy wcale nie był głupcem. Zalotnicy stali zawsze na bezpiecznym w
swym mniemaniu gruncie, podziwiając moje zęby, nos i czoło, kostki nóg oraz palce; wszystko
to, pochlebiam sobie, przedstawia się jako tako.
— Oczywiście, byłem w Delos, za dni pomyślniejszych poświęcając łup zdobyty w boju
boskim bliźniętom Latony. Gdy po raz pierwszy wzrok mój padł na świętą palmę, upuściłem
srebro i złoto na ziemię i stałem zachwycony, w niemym podziwie nad jej pięknem. Zdała mi się
czymś tak odległym od rzeczy śmiertelnych, obarczonym taką bezgraniczną mocą, że nie
śmiałem dotknąć jej pnia, aby nie upaść bez zmysłów z samego zachwytu. Takie uczucie i teraz
mnie przenika; dlatego mam śmiałość podjąć cię za kolana, chociaż przedstawiam ci się jako
błagalnik twój i niewolnik.
— Co cię przywiodło na Sycylię?
Wzruszył ramionami.
— Sami bogowie wiedzą, czemu z dzielnego okrętu, który się rozbił, ocalili tylko jednego
człowieka i cisnęli go na brzeg, pod twoje stopy, bardziej umarłego niż żywego. Czyżby umyślili
jakieś heroiczne dzieło, którego mam dokonać dla twojego dobra?
Znowu skoczyło we mnie serce, lecz odpowiedziałam, jak tylko mogłam obojętnie i z
rezerwą:
— Kto wie? Nie jestem jeszcze nawet pewna, czy ci udzielić opieki. Długo ukrywasz się w
tej gęstwie?
— Od świtu. Dwie noce temu, mniej więcej milę od wybrzeża w okręt uderzył piorun.
— Ty byłeś jego właścicielem?
— Łatwo by udać, że nim byłem, ale nieszczęście chyba nie usprawiedliwia chełpliwego
łgarstwa. Nie, to był obszerny, dobrze przysposobiony okręt koryncki, który podążał z Libii do
swojej przystani; a jak doszło do tego, że znalazłem się na jego pokładzie, to bolesna historia.
Dość będzie ci powiedzieć, pani, że burza gwałtowna, choć niedługa, przyszła nieoczekiwanie
wkrótce po zapadnięciu zmroku. Sama musiałaś ją widzieć. Spałem wówczas w śródokręciu.
Nagle ogłuszył mnie grom, silny zapach siarki uderzył mi w nozdrza, a zimna morska woda
zmoczyła obnażone ciało. Skoczyłem za burtę i szybko, jak tylko mogłem, odpłynąłem, by wrak,
co niemal zaraz zaczął tonąć, nie wessał mnie w głębinę. W blasku nie kończących się błyskawic
widać było pełno głów — jak kaczek na stawie — zanurzających się raz po raz. Nagle spadł
deszcz syczący i przez chwilę wiosłowałem dziko rękami, przerażony zdławionym krzykiem
moich tonących towarzyszy. Pamiętam, jak wołałem do Posejdona: „Ocal mnie, ziemią trzęsący,
a będę ci składał ofiarę za ofiarą, najkosztowniejsze, jakie tylko są, chociażbym musiał użyć
gwałtu, by cię ułagodzić!” Słowa te przerwał mi szarpiący ból w żebrach, który mnie zupełnie
pozbawił tchu, i pomyślałem, że już przyszedł koniec: kraby dostaną moje ciało, a morska głębia
kości. Gdy jednak tonąc sięgnąłem rozpaczliwie ponad głowę, chwyciłem coś krągłego i
twardego — był to maszt okrętu, a raczej jego czterosążniowy ułamek z przytwierdzonymi doń
linami, sczerniały od gromu. Niebu jedynie wiadomo, jak zdołałem wsiąść na tę cudownie mi
zesłaną belkę; trzymała mnie jednak na wodzie aż do świtu, kiedy ujrzałem pustą beczkę płynącą
opodal, a tuż przy niej drabinkę okrętową. Liny umożliwiły mi związanie beczki z masztem, z
drabinki zaś zrobiłem pokład, na którym mogłem się położyć na wpół zanurzony w wodzie. Nie
mając z czego zrobić żagla, starałem się wiosłować do odległego brzegu dłońmi i nogami.
Delfiny igrały dokoła, obok przemknął kormoran — mocząc pióra nurkował za rybą; ale żaden
statek nie podpłynął dość blisko, bym mógł nań zawołać, toteż nieszczęsny unosiłem się na
wodzie od świtu do zachodu słońca.
Skinęłam głową.
— A ubiegłej nocy chwycił cię wiatr południowy.
— Tak było w istocie. Posłyszałem, jak ogromne zwały wody tłuką w skalisty brzeg, a za
każdym razem, gdy mój maszt wznosił się na grzbiet fali, linia kipiących wód, śmiertelnie biała
w księżycowym świetle, podpełzała jakby wciąż bliżej i bliżej. Na nowo wzniosłem błagania do
Posejdona. Jednak olbrzymi bałwan, największy z największych, nadpłynął w pędzie, zniósł
beczkę i drabinkę i porwał je z wirem. Ciśnięty naprzód, w kipiące wody, porzuciłem maszt, aby
chwycić wystający cypel skały i wydrapać się na brzeg, lecz kiedy zacisnąłem uchwyt dłoni,
ściągnęła mnie odpływająca fala. Czułem się jak sepia w marcu, którą rybak bezlitośnie bierze za
kark i wyrywa z jamy w skale razem z kamykami przylgniętymi do macek. Wielki płat skóry
zdarłem sobie z prawej dłoni — patrz! — ale nie bacząc na ból wywalczyłem sobie drogę znów
na morze, daleko od zębatych skał, wypatrując z grzbietu każdej fali, na którą się wspinałem,
wyrwy w śmiertelnej linii natarcia kipieli. Wreszcie dojrzałem i popłynąłem ku niej. Woda
wydała się zimniejsza, jakby to było ujście rzeki. Rozpaczliwymi ruchami dotarłem do wyrwy i
znalazłem się w spokojnej, ochronnej przystani. Już ani metra nie mógłbym przepłynąć, chociaż
od tego zależało drogie życie, ale tonąc wyczułem piasek pod stopami i zamroczony stanąłem
chwiejnie, kaszląc i rzygając morską wodą. Dostałem się do tego brzegu i cal po calu wpełzałem
nań, aż trafiłem w gęstwinę, a był tam osłonięty kącik między szlachetną a dziką oliwką, które
wyrastały z tego samego pnia. Rozgarnąłem spadłe liście, położyłem się i obsypałem nimi.
Niemal natychmiast zasnąłem i obudziłem się dopiero przed chwilą.
Niegrzecznie jest pytać błagalnika o imię, ród i ojczyznę, póki się go nie podejmie, jak
nakazują prawa gościnności.
— Jesteś wśród nas bezpieczny — zapewniłam go — i dostaniesz jeść i pić bez zwłoki.
W uniesieniu podjął mnie za kolana, zasypując bezładnymi słowami wdzięczności, a potem
błagał:
— Jeślim powiedział coś od rzeczy, bogini, niech wiatr północno-wschodni rozmiecie
obraźliwe słowa na zatracenie.
Służebne podeszły bliżej i teraz, skoro już postanowiłam ulitować się nad obcym, jęły
wydawać okrzyki współczucia i pokrzepienia.
Puścił moje kolana i odwracając głowę rzekł siląc się na uśmiech:
— Pani, aczkolwiek cenię waszą dobroć i dręczy mnie głód i pragnienie, nie śmiem obrazić
waszej skromności. Czuję się i tak zawstydzony, świecąc publicznie nagimi pośladkami; gdybym
wstał, byłoby gorzej. Może tamten stary wór, w którym przywiozłyście brudną bieliznę
posłużyłby za okrycie mojej nagości?
Któraś z dziewcząt podała mu wór, a on, nim wstał, owinął go sobie dyskretnie wokół bioder.
— Dziewczęta — powiedziałam żywo — zaprowadźcie błagalnika do Źródła, żeby się umył,
i wybierzcie dla niego chlajnę i chiton, z tych lepszych. Wszystkie już powysychały. Poszukajcie
także butelki z oliwą i skrobaczki i przyprowadźcie go z powrotem, kiedy już będzie odziany
przyzwoicie.
Wziął sobie za punkt honoru poprosić je, aby odeszły, gdy będzie się kąpał — co dowodziło
delikatności jego uczuć — a gdy ponownie się ukazał, ubrany w jeden z haftowanych chitonów
ojca i szkarłatną chlajnę Laodamasa, pomyślałam, że jeszcze nigdy w życiu nie widziałam kogoś
o tak żołnierskiej postawie, aczkolwiek nogi miał kapinkę za krótkie w stosunku do
muskularnego ciała. Jednak, oczywiście, człowiek może być piękny jak bóg, a mimo to
podstępny albo niespełna rozumu.
Postawiłyśmy przed nim jedzenie: pieczoną wołowinę, chleb i wino — mnóstwo go zostało
— i, och, jak chciwie szarpał mięso białymi zębami, i jak w jego gardle pod brązową gładką
skórą szyi gulgotało wino!
Zapytałam go, gdy skończył:
— Kto jesteś, mój panie (musisz być bowiem szlachetnego urodzenia), i jaki twój kraj? By
uniknąć jakiej bądź niezręczności, dobrze byłoby, żebyś mi zaraz powiedział, czyś kiedy nie
popadł w kolizję z moim ludem, Elymami?
— Nigdy, na szczęście — odrzekł. — Tak się składa, że ty i twoje dobrze wyćwiczone służki
jesteście pierwszymi z narodu Elymów, które miałem zaszczyt spotkać. Ale wiem, żeście jednym
z najbardziej na zachód wysuniętych cywilizowanych ludów świata. Jestem Kreteńczykiem,
nazywam się Ajton syn Kastora — prawdziwym Kreteńczykiem z zachodu i wygnańcem
zabójcą. Zabiłem w samoobronie zdradliwego syna króla Tany i Rada skazała mnie na osiem lat
wygnania; z tego siedem odbyłem włócząc się z kraju do kraju. Czy z kolei wolno mi zapytać
ciebie o imię, dobrodziejko?
— Jestem Nauzykaa — odpowiedziałam — jedyna córka elymejskiego króla i królowej.
Najstarszy z mych braci, Laodamas, zginął na morzu, jak się obawiamy, ojciec zaś niedawno
odpłynął do piaszczystego Pylos w nadziei, że uzyska jakąś wieść o synu. W domu jest wujaszek
Mentor, obecnie regent, jest mój brat dorosły Klitoneos, który ledwie wyszedł z wieku
młodzieńczego, i mały braciszek Telegonos, wciąż jeszcze pod opieką kobiet. Słuchaj! Jeśli się
zaopiekuję tobą, to tylko pod warunkiem, że jak długo tutaj pozostaniesz, będziesz mi całkowicie
posłuszny.
— Czyż trzeba to mówić? — rzekł Ajton. — Ocaliłaś mi życie, którym teraz będziesz
kierowała, jak długo zechcesz. Jakie masz dla mnie rozkazy?
Nie od razu mu odpowiedziałam, on zaś schylił głowę z rezygnacją — wyczuwał widocznie,
że musiałam stawić czoła trudnej sytuacji.
— Po pierwsze — rzekłam — nie wolno ci iść z nami, musisz postępować z tyłu, w
roztropnej odległości, nie tracąc z oczu wozu, póki nie dojedziemy do umocnionego muru, który
przebiega w poprzek tamtego przylądka. Miasto Drepanon leży z drugiej strony, między dwoma
przystaniami, a nie opodal bram wznosi się świątynia Posejdona, naprzeciw placu targowego,
przy którym z obu stron są doki i stocznie, fabryka wioseł, składy żeglarskie, dwa miejsca do
skręcania lin, wiele ruchu i plotek. Tych właśnie plotek nade wszystko chcę uniknąć. Nie sądź, że
wstydzę się pokazać w twoim towarzystwie, panie Ajtonie lecz moja pozycja jest już i tak
niezmiernie drażliwa. Wielu młodych Elymów prosiło ojca o moją rękę, a mówiąc szczerze
żywię silną niechęć wobec nich, chociaż jak dotąd nie czuję skłonności do nikogo innego.
Gdybym przywiodła cię do miasta, sensacja wywołana tym zdarzeniem zakłopotałaby i ciebie, i
mnie. Powroźnik krzyczałby do naprawiacza sieci: „Patrz, patrz! Kto to jest ten wysoki urodziwy
nieznajomy z księżniczką Nauzykaą?” A potem mówiliby dalej: „Skąd ona go wzięła? Czy ktoś
go już widział? Albo bóg zstąpił z Olimpu w odpowiedzi na jej modły (każdy wie, że ona uważa
się za zbyt dobrą na żonę dla zwykłego śmiertelnika) lub, co bardziej prawdopodobne, ocaliła
jakiegoś rozbitka i pożyczyła mu odzienie z tego wozu, a teraz prowadzi do matki i wuja. »To
jest mój przyszły mąż — oznajmi. — Właśnie oddałam mu swoje pilnie strzeżone dziewictwo,
bowiem miłuję go z całego serca.« Ładny kawał pod nieobecność ojca, co?” Nie, Ajtonie, nie
czerwień się, ja też nie będę. Musisz zrozumieć, że w tych okolicach właśnie tak rozumują
prostackie umysły. Nienawidzę tego. A nie myśl sobie, proszę, że pochwalam nierozważne
zachowanie. Czystość młodej kobiety jest jej najwyższą wartością, ja zaś zawsze starałam się
mieć nienaganną reputację; nadto, jeśli będę kiedyś na tyle szczęśliwa, że urodzę córkę, będzie
ona musiała czynić to samo lub stracić moją miłość.
Ajton uśmiechnął się.
— Oby tak było, księżniczko — rzekł. — Wydaj mi dalsze rozkazy. Czy mam zasiąść u
bram miasta skarżąc się, że zbóje zdzielili mnie maczugą w głowę i odtąd zapomniałem
wszystkiego o sobie? Że muszę błąkać się w poszukiwaniu przyjaciela, który mi powie, jak się
nazywam i skąd pochodzę?
— To nie jest zła myśl — odpowiedziałam — lecz może wnieść niepożądane komplikacje.
Jakiś łajdacki kapitan cudzoziemiec mógłby powiedzieć, że jesteś zbiegłym niewolnikiem, a któż
mu zaprzeczy? Nie ty, na pewno, jeśli stwierdzisz, że nie pamiętasz nawet własnego imienia. Nie,
słuchaj: niedaleko miasta będziemy przechodzili przez lasek topolowy poświęcony boskiej
Atenie (jestem jej kapłanka). Rośnie on w środku parku, znajdziesz w nim studnię, sznur i
dębowy ceber, dalej jest grzęda cieciorki i wyki. Park należy do króla i nikt nie ośmieli się
niepokoić kogoś, kto przyszedł modlić się tam. Czekaj więc przy studni, póki nie osądzisz, że
doszłyśmy już do pałacu, który się mieści u końca przylądka. Wtedy idź śmiało do straży przy
bramach i oznajmij, że masz poufną wiadomość dla królowej. Każde dziecko zaprowadzi cię do
pałacu, nie może się z nim bowiem równać wielkością i wspaniałością żaden dom w mieście.
Mój dziadek wybudował go z kamienia ciosanego, natomiast wszystkie inne domy, nawet
świątynia Posejdona, są z drzewa, o tynkowanych ścianach, w stylu sykańskim. Wkrocz na
dziedziniec ofiarny, jakbyś go znał od dawna, potem na biesiadny, a wszedłszy w drzwi między
dwoma psami z czerwonego marmuru znajdziesz się w sali tronowej. Te szaty są dość dobre, by
cię ustrzec przed zaczepką niewolników. Mój wuj, pan Mentor, będzie niewątpliwie siedział na
tronie królewskim popijając wino. Skłoń mu się z szacunkiem, lecz idź prosto do matki. Jej
wysoki tron z kości słoniowej, z podnóżkiem, stoi przy kolumnie tuż obok ogniska, przy nim
kosz na kółkach z robótką. Będzie przędła purpurę morską albo pięknie haftowała. Podejm ją za
kolana i przemów tak jak do mnie. W jej współczuciu leży najlepsza nadzieja powodzenia.
Zadręczyłabym się, jeślibyś miał popaść w szpony Rady miasta, niezbyt litościwego zespołu —
chyba że jest ojciec i sprawuje nad nimi kontrolę — i po licytacji stać się niewolnikiem tego,
który najwięcej zapłaci.
— Jeszcze mi się nie zdarzyło być przedmiotem licytacji. Oby z woli Zeusa nigdy się to nie
stało. Dobrodziejko, uczynię, jak mówisz, i niech patronka twoja, Atena, ma mnie w swojej
opiece!
Ustanowiwszy powyższe kazałam służkom poskładać schludnie bieliznę, złożyć ją na wozie
wysypanym trawą i pozbierać wszystko, co do nas należy — piłkę zniosło na drugą stronę
Rejtronu i Glauke wyłowiła ją przy ujściu długą gałęzią dzikiej oliwki — po czym Ajton pomógł
nam złapać i zaprząc muły. Wspięłam się na wóz i trzasnęłam z bata — potoczył się po łące
podskakując, póki nie trafiliśmy znowu na przybrzeżną drogę.
Spojrzawszy nieśmiało na Ajtona pomyślałam: „Co za osobliwy dzień... pełen dziwów i
znaków... Ateno, pani droga, dziękuję ci po tysiąc razy, żeś wysłuchała mego błagania! Czy
Ajton może być człowiekiem, któregoś mi przeznaczyła na małżonka? Jestem już teraz na wpół
w nim zakochana — ale może jedynie dlatego, że to mój osobisty błagalnik i że mi ufa... (W ten
sposób Laodamas kochał swego psa Argosa, który łasił się i płaszczył, kiedy pan nadchodził, jak
gdyby przed bogiem.) I czy przysłałaś go, aby wybawił nasz dom od klęski?”
Nowy dziwny wypadek: muły nagle nie wiadomo czemu zaparły się nogami i choć śmigałam
po nich batem, cofnęły się przynajmniej ze dwadzieścia kroków i stanęły dygocząc. Kazałam
Auge przytrzymać je, gdy ja zejdę z wozu, by zobaczyć, co je przeraziło. Nic. Droga puściuteńka,
nie było na niej nawet białego kamienia czy powiewającej szmaty, która mogłaby je spłoszyć —
jeśli nie wzięły za czatującego psa tej porzuconej w rowie starej brudnej sakwy z koźlej skóry.
Ku zdziwieniu niewiast stałam przez chwilę spokojnie, z rękami wyciągniętymi jak w
modlitwie. Następnie przyzwałam je i grzecznie, ale ostro powiedziałam:
— Wierne służki, miłe towarzyszki zabaw! Muły zaparły się nogami na widok bogini Ateny,
która się pojawiła świetlista u drogi, widzialna tylko dla swojej kapłanki. Przemówiła do mnie
wyrocznym wierszem, którego treść jest taka: „Księżniczko Nauzykao, jeżeli która z twoich
niewiast wypaple bodaj jedno słowo swej rodzinie, przyjaciołom czy znajomym o tym
kreteńskim zapaśniku, którego ja zesłałam ci w potrzebie, oślepię ścierkę, a jej górną wargę
pokryję gęstym czarnym włosem! A nieznajomemu, moje dziecko, powiedz z łaski swojej, że
odwołałam twoje polecenia — niechaj nie idzie ani kroku dalej do budowanego miasta
Drepanon, lecz niech zawróci w głąb kraju, póki jeszcze jasno, i uda się drogą, która obrzeża
miasto Eryks i wije się pod górę od wschodu. Przy Kruczej Skale, pośród dębów dających
pożywienie, gdzie tłuścieją wielkie trzody świń, znajdzie on pasterza twego ojca; a ja
przykazałam temu uczciwemu słudze, by go ochraniał. Niech Ajton odda mu się pod opiekę i
zamieszka w jego domu, póki nie poślesz mu jakiegoś polecenia, które ja ci włożę w usta.
Najpierw jednakże musi on zdjąć te wspaniałe szaty, które królowa pozna od razu jako pałacową
własność i wywnioskuje, że albo zostały ukradzione, albo ofiarowane w miłosnym podarku.
Potem niech pomaże swoje piękne ciało krowim łajnem i niech owinie się tym starym worem, o
który prosił za moim podszeptem. Nie wolno mu także wyjawić swego imienia i kraju żadnemu
ze świnopasów. Właśnie jako bezimiennego nieszczęśliwego żebraka wprowadzę go do pałacu
królów elymejskich.”
Ajton był zdziwiony tym nagłym boskim rozkazem, lecz przyjął go nie pytając o nic.
Pouczyłam go, jak iść do Kruczej Skały, radząc mu, by sobie wyciął tęgi kij do obrony przed
dzikimi brytanami Eumajosa i żeby zabrał porzuconą sakwę. Włożyliśmy do niej kilka kawałków
chleba, okrawki sera i suchą część nogi baraniej, tak że teraz wyglądał na prawdziwego żebraka.
Nikt inny nie był świadkiem tego przeobrażenia i niebawem nędzny włóczęga z kijem w ręku
szedł z trudem przez wierzbinę i machał nam ręką na pożegnanie. Niechętnie wysyłałam Ajtona
na długą wspinaczkę w takim osłabieniu, ale był młody i śmiały, dobrze najedzony, a ja
musiałam działać ostrożnie. Gdyby Eurymach i towarzysze dowiedzieli się, że jest wygnańcem z
Krety, zacnego rodu, na domiar zaś zabójcą, który nie zawaha się przed niczym, aby pokazać, że
zasługuje na opiekę, życie jego byłoby niewiele warte. „Będzie dużo lepiej — myślałam —
trzymać go w odwodzie jako niepodejrzanego sprzymierzeńca”. A niewiastom można było ufać.
Wierzyły one, że posiadam tajemnicze moce jako ktoś, kto pertraktuje z bogami. Żadna z nich
nie zechce narazić się paplaniem na ślepotę i sumiaste wąsy.
Poklepywałam i cackałam się z mułami, póki znów nie ruszyły z miejsca; prowadziłam je
rączo, ale nie za szybko dla moich służebnic. Kiedy minęłyśmy krajem lasek Ateny, straż u
bramy wpuściła nas do miasta. Nasze przejście przez plac targowy nie wzbudziło wielkiego
zainteresowania; zatrzymałam wóz przed pałacem, klasnęłam w dłonie na pachołka i wbiegłam
do wewnątrz, by się dowiedzieć, co zaszło w ciągu dnia.
Wujaszek Mentor, który czekał nachmurzony siedząc na ławie w sali tronowej, zaczął
szlochać na mój widok.
— Co się stało? — wykrzyknęłam. — Chyba nikt nie umarł ani zachorował? Czyżby
Sykulowie najechali nasz kraj? Wujaszku, czemu nie siedzisz na tronie?
— Złe wieści, siostrzenico! Chociaż z łaski Artemidy nie doniesiono o śmierci ani o
chorobie, żadni Sykulowie ani Fenicjanie czy inni obcy nie zagrozili nam, jest bardzo źle. Wróg
działa od wewnątrz. Będąc dziś na Radzie Drepanon spotkałem złe spojrzenia i okrutne słowa.
Przywódcy plemion rozkazali, abym ustąpił z regencji, a to na tej podstawie, że pod nieobecność
króla berło Elymów przechodzi zawsze w ręce najgodniejszego z jego rodu. Odmówiłem
posłuszeństwa, póki nie zmusi mnie do tego ogólnoelymejskie zgromadzenie; bądź co bądź sam
król uczynił mnie regentem. A potem, kiedy wychodziłem z Sali Rady, Antinoos zwrócił uwagę,
że zgodnie z życzeniami twego ojca on i inni twoi zalotnicy złożą niebawem wizytę w pałacu;
spodziewają się tam zastać przygotowane dla siebie w dziedzińcu biesiadnym pieczone mięsiwa i
wina do woli i że to przyjęcie ma ciągnąć się z dnia na dzień, przez miesiąc lub dwa albo nawet
więcej, póki któryś z nich nie będzie wybrany. Powiedział też, że zgodnie z elymejskim prawem
wolno mi dokonać wyboru, ponieważ matka twoja i ja pochodzimy z Egackiego pnia, a jak król
sam przyznał, na naszych wyspach wuj rozporządza swoją siostrzenicą. Moja droga, może należę
do takich, co nie lubią się przejmować, ale są sprawy, w których nie ustąpię. Otwarcie
odmówiłem wybrania dla ciebie męża bez zgody twego ojca.
— Jestem ci wdzięczna, wujaszku Mentorze. Czy Antinoos mówił coś w sprawie Ktimeny?
— Tak. Poprosił mnie impertynencko, bym uznał Laodamasa za umarłego i odesłał ją do
ojca na Bucynnę. Znów odpowiedziałem, że tego nie zrobię. Ktimena bowiem zdecydowała się
pozostać i zasiadła już przy ognisku naszego domu jako błagalnica. Wygnać ją teraz to ściągnąć
na ten dom przekleństwo; poza tym, co ich obchodzi, co będzie z Ktimeną, zostanie czy
odejdzie? Dziwne, że Eurymach mnie poparł i Antinoos ustąpił. Ale to ciebie wcale nie dziwi,
Nauzykao?
— Niemało trzeba, aby mnie zdziwić ostatnimi czasy, wujaszku. No, a co zamierzasz zrobić?
— Powiedz mi najpierw, zdecydowałaś się na któregoś z nich?
— Nie. Najmniej nierozgarnięci z nich są najwstrętniejsi i przeciwnie, najmniej wstrętni są
najbardziej nierozgarnięci. Jeżeli wolno mi będzie poślubić kogoś z miłości, mój wybór padnie z
musu na obcego.
— Wobec tego jestem zdecydowany trzymać berło, póki mi go siłą nie wydrą. Gdy twoi
zalotnicy wkroczą do tego domu, poczęstuję ich lekkimi przekąskami, potem zaś poproszę
grzecznie, żeby się wynieśli; jeśli stawią opór, złożę sprawę w ręce nieśmiertelnych.
— Mam pewność, wujaszku — powiedziałam — że nieśmiertelni już i tak troszczą się o
nasze losy i gdy będziemy uważali, by ich nie obrazić słowem lub uczynkiem, otoczy nas mur
niewidocznych tarcz nie do skruszenia.
Spojrzał na mnie przenikliwie, ale moje oczy były bez wyrazu.
— Spodziewam się, że masz słuszność, dziecko, bo czuję krew i dym płonących krokwi. Ale
nie uprzedzajmy najbliższych kłopotów. Jutro wsiądę na najszybszy rydwan twego ojca i
odwiedzę starszyznę Egesty. Może oni będą innego zdania niż ci tutaj w Drepanon.
ŻARŁOCZNI ZALOTNICY
Zaraz na drugi dzień moi zuchwali zalotnicy przysłali wiadomość, niby to od mojego wuja
Mentora, naszemu głównemu pasterzowi świń Eumajosowi pod Kruczą Skałę i Filojtiosowi
owczarzowi, który pasł stada w pobliżu Jaskini Konturanosa. Polecono im sprowadzić bez zwłoki
osiem upasionych wieprzy i z tuzin tłustych baranów na rzeź. Nie podejrzewając żadnego
oszustwa zacni słudzy przysłali, czego od nich żądano, a Melantios, wolarz, dodał z własnej
ochoty parę młodych byczków. Właśnie dozorowałam grupę niewiast służebnych przy pracy na
dziedzińcu ofiarnym, gdy te zwierzęta przyszły do pałacu. Zdarzyło się, że był to dzień
przerabiania materacy. Raz w roku wyciągamy zbitą wełnę z płóciennych poszew i sieczemy
żółtawobiały stos długimi trzcinami, aż staje się puszysty; następnie zaś napełniamy znowu
poszwy rozkładając garście wełny równiutko, tak że cała powierzchnia robi się gładka, miękka i
sprężysta, i zszywamy końce, zręcznie zawijając do środka obrąbki. Nie jest to przyjemna praca.
Pył z wełny dostaje się do nozdrzy i człowiek kicha, a jeśli się zerwie wiatr, tak jak wówczas
było, i rozwiewa wełnę figlarnie po całym dziedzińcu, cierpliwość się szybko wyczerpuje.
Kazałam, by zaryglowano bramę, póki nie skończymy, ale niebawem usłyszałam gwałtowne
stukanie i ochrypłe krzyki: Otwórzcie, otwórzcie w imieniu pana Mentora!
Westchnęłam i pomachałam ręką do odźwiernego. Odryglował bramę i do wewnątrz
wtargnął zmieszany tłum ludzi i zwierząt: Melantios z byczkami, syn Eumajosa z wieprzkami,
kuzyn Filojtiosa z baranami, a za nimi bezładna gromada sług domowych — żaden z nich nie
nosił pałacowego znaku — którzy śmiali się i wyśpiewywali nader nieobyczajnie, gapili się
wkoło i wykrzykiwali rubaszne żarciki do moich niewiast. Wściekły powiew wiatru wpadł na
dziedziniec, rozmiótł wełnę na wszystkie strony i utworzył białą zamieć przed ołtarzem.
— Zamknij tę przeklętą bramę! — wrzasnęłam. Odźwierny trzymał ją otworem, bowiem
jeden wieprzek przestraszył się i wyrwał na zewnątrz.
— Kto odpowiada za tę hałastrę? — krzyczałam dalej. — Melantiosie! Co robisz z tymi
byczkami? Czyś stracił rozum? Święto Apollona będzie dopiero za kilka dni. Zaryglować mi
zaraz tę bramę, odźwierny! Mniejsza o tego kapryśnego wieprzka. Czy ci rozum odjęło? Popatrz,
jaka strata dobrej wełny!
Melantios wymknął się, niby po to, żeby złapać wieprzka; ale syn Eumajosa wystąpił
naprzód, dotknął kędziora u czoła i bardzo przyzwoicie przeprosił za wpuszczenie bezwstydnego
wiatru, nad którym, jak zauważył, nawet Ojciec Zeus nie ma władzy, a tylko trzy głuche Mojry.
— Po jakie licho twój czcigodny ojciec przysłał nam te wieprzki? — spytałam już łagodniej.
My, Elymowie, zawsze nazywamy sykańskich świnopasów „czcigodnymi”, bo wyrokują oni z
zachowania swoich świń, a choć Eumajos jest z pochodzenia Jończykiem, to stał się bardziej
Sykańczykiem niż sami Sykańczycy.
— Przyszedł posłaniec od mojego pana, Mentora — odrzekł — domagając się sześciu
naszych najtłustszych tuczników. Ponieważ mój czcigodny ojciec jest w Egeście, chciałem
dowiedzieć się, co za dobra wieść ma być święcona — czy przybyło poselstwo z sąsiedniego
miasta z hojnymi darami? Czy może niespodziewanie przypłynął król z księciem Laodamasem?
Ale posłaniec wytłumaczył mi, że zwierzęta są potrzebne na twoją ucztę weselną. Posłuchałem
więc. Temu tutaj, kuzynowi Filojtiosa, powiedziano to samo.
— Ktoś zakpił z was obu, przyjaciele. Zrobilibyście mądrzej gnając wieprzki z powrotem,
jak tylko wypoczniecie. Tymczasem wyprowadźcie je przed bramę i uwiążcie za tylne nogi do
palików. Tyle z tego, że straciły na wadze przez tę drogę! Dotyczy to także byczków.
Wyprowadźcie je natychmiast! Zapaskudzą świeżo zamieciony dziedziniec.
Następnie zwróciłam się do bezpańskich sług:
— A wy, chłopaczkowie, jaki macie tu interes? Czy i z was ktoś tak idiotycznie zażartował?
Nie, nie wychodzę za mąż ani dziś, ani w następnych dniach przed powrotem króla. Ja sama to
mówię, a chyba powinnam wiedzieć? I uważajcie — niektórzy z was zachowują się, jakby to
była świątynia Afrodyty i jakby moje czyste i obyczajne dziewczęta były prostytutkami w tej
świątyni. Pamiętajcie, że wasze prostactwo przynosi ujmę panom, którym służycie, i wynoście
mi się stąd wszyscy — prócz was dwóch, z oznakami pana mego, Agelaosa! Wy obaj, proszę,
zostańcie tutaj, a gdy dziedziniec będzie pusty i brama zaryglowana, zbierzcie wełnę, którą
rozwiało wasze brutalne wtargnięcie.
Syn Eumajosa po raz drugi dotknął kędziora u czoła.
— Przebacz mi, pani, ale boję się, że mój czcigodny ojciec złoi mi plecy najcięższą swą
pałką, jeśli przywiodę tuczniki do domu bez wyraźnego rozkazu pana mojego, Mentora. Nie
chciałabyś na pewno, pani, żeby mnie obito.
— Mój wuj wyjechał, nie będzie go do jutra. Podobnie jak twój czcigodny ojciec udał się do
Egesty. To powinno być wystarczającym dowodem, że zlecenia nie wyszły od niego. A jeśli
wątpisz w moje słowa, to może wolisz poradzić się królowej?
Chłopiec przestępował z nogi na nogę: wyglądał na niezadowolonego.
— Jeśli wolno, pani, chciałbym poradzić się księcia Klitoneosa. Mój czcigodny ojciec i ja
czcimy twoją matkę nad wszystkie kobiety, a ciebie chyba nie mniej, ale zlecenia co do naszych
wieprzy zawsze wychodzą od mężów twego szlachetnego domu... nie zamierzając ci uchybić.
— Bynajmniej nie czuję się urażona — powiedziałam. — Zostaw komuś pod opiekę stado i
pójdź do komnaty na wieży. Zastaniesz tam księcia Klitoneosa pociągającego pędzlem dewizę na
którejś z pałacowych tarcz (chociaż trudno mi powiedzieć, czemu nie może powierzyć tej pracy
biegłemu malarzowi).
Znowu zwróciłam się do natrętnych sług:
— Na co czekacie? Powiedziałam, żebyście się wynosili.
Wysoki mężczyzna o kędzierzawej brodzie, noszący oznakę księcia Antinoosa, odrzekł
śmiele:
— Kazano nam przygotować tutaj ucztę dla naszych panów. — Poklepał ostry nóż ofiarny
umocowany u pasa.
— Ach tak, doprawdy? Za to ja wam każę wynosić się stąd, i to szybko! Przeszkadzacie nam
w porannej pracy!
Służący patrzyli po sobie niepewnie, a ja klasnęłam w dłonie na odźwiernego.
— Odźwierny — powiedziałam — przywołaj Medona, herolda, i poproś, żeby opróżnił
dziedziniec. Jeśli ci głupcy nie chcą słuchać mnie, to posłuchają jego.
Niektórzy słudzy wtargnęli na stos drzewa i wywlekali już wiązki chrustu. Byłoby to tylko
pogorszyło sprawę, gdybym zainterweniowała, więc nie zwracałam uwagi na to, co robią, i nadal
kierowałam trzepaniem wełny, póki nie wrócił syn Eumajosa z Klitoneosem. Klitoneos miał ręce
poplamione cynobrowoczerwoną farbą, a w świetle jego pierwszych słów przypadek ten uderzył
mnie mile jako wróżebny.
— Ostrzegam was, hultaje, którzy włamaliście się do pałacu z nożami rzeźnickimi, że gdy
nadejdzie pora, moi ludzie i ja, nie wy i nie wasi panowie, urządzimy jatki!
Wówczas wkroczył Medon łypiąc oczami i ziewając, właśnie bowiem przerwano mu
drzemkę, jego ulubioną rozrywkę. Uniósł białą pałeczkę, która podobnie jak jego sandały z
piórami wskazywała, iż jest nietykalny, i wygłosił długą płynną mowę. Rozpoczął wstępem
wychwalającym lud Elymów — ich męstwo, uczciwość, wytrwałość, łagodność i dobre obyczaje,
czyny ich przodków, łaskę, którą bogowie darzą nasz naród, mądrość władców, solidarność
rodów, piękność naszych księżniczek, niezmierną rzadkość kłótni czy burd na placu targowym.
Następnie rozwodził się nad własną pozycją jako królewskiego herolda, nad świętym
obowiązkiem utrzymania pokoju nałożonym na niego i zdziwieniem, którego doznał na wieść, że
pewne zwierzęta ofiarne poddają swe głowy pod nóż...
„Czy on wreszcie przystąpi do rzeczy?” — zastanawiałam się, ale wkrótce pojęłam, że nie
ma najmniejszego bodaj zamiaru — grał na zwłokę. Niebawem przybędą panowie tych sług i
spór wejdzie w nowe i bardziej interesujące stadium.
Poprosiłam więc Medona, żeby przestał, i po raz ostatni przemówiłam sama do tych ludzi.
— Chłopcy — powiedziałam — jeśli opuścicie teraz ten dziedziniec, wasi panowie zbiją was
za nieposłuszeństwo ich rozkazom. Jeśli go nie opuścicie, to, jak mi na imię Nauzykaa, Erynie
będą was goniły swoimi biczami z brązu i zaszczują na śmierć, chociażby który uciekał tysiąc
mil. Jestem kapłanką ogniska królewskiego i gdy zawezwę te córki Uranosa, przybędą do mnie
tłumem. — Tu wzięłam białą pałeczkę z rąk Medona i ruszyłam wolno, lecz zdecydowanie
naprzód rzucając często spojrzeniem za siebie i uśmiechając się zachęcająco do niewidzialnych
Erynii. Brodaty służący Antinoosa założył ręce i nie ustępował z pola, ale uderzyłam go po
głowie i mocno kopnęłam w pachwinę. Wrzasnął: — Och! Och! — i pokulał zgięty wpół z bólu.
Zaczął się zgodny pęd do bramy, przez którą syn Eumajosa i kuzyn Filojtiosa wyprowadzili już
zwierzęta. Dwa tłuste byczki przestraszyły się i pognały za nimi rycząc, co przydało jeszcze
uciechy; ale było to na chwilę przedtem, nim opróżniłam dziedziniec i własnoręcznie
zaryglowałam bramę.
— Drogie towarzyszki, pozbierajmy rozrzuconą wełnę — rozkazałam raźno. Tłumiąc
wesołość posłuchały wszystkie prócz Melanto, która siedziała na ławce i spoglądała spode łba,
jakby mnie nie rozumiała. Była wysoka, dobrze zbudowana i chodziła jak księżniczka — czego
ja nie robię. Ów piękny chód rozbudził w niej ambicje, ale brakło jej rozumu, by uczynić je
dobrymi.
— Nieszczęśliwie skończysz, córko — przepowiedziałam jej. — Jak to mówią, co się
zaczyna w szopie na łodzie, kończy się w głębokiej wodzie. — „Jak to mówią” nadało temu
pozór przysłowia i udałam, że mnie zaskoczył chichot pozostałych dziewcząt. — Skąd ta
wesołość? — spytałam ostro. Melanto pochyliła się, by złowić wirujące pasmo wełny, ale z jej
oczu wyczytałam nienawiść i strach.
Odciągnęłam Klitoneosa na bok.
— Nasi wrogowie rozpoczynają wreszcie działać otwarcie, drogi bracie, ale ufam ci, że
ochronisz cześć moją i domu. Musisz teraz zastąpić naszego ojca, bo coś mi się zdaje, że wuja
Mentora zatrzymają w Egeście, jesteś więc jedynym mężczyzną w pałacu — nie licząc dziadka,
który jest głuchy i pamięć go zawodzi.
Klitoneos objął mnie czule i wróciłam do pracy przy wełnie, gdy tuż za mną rozległ się
znowu gromki głos Medona:
— Pani, pozwól przedstawić sobie znamienitych zalotników, których twoja piękność i często
powtarzane przez króla zaproszenia ściągnęły tu ze wszystkich plemion naszej nacji. Przyszli tu
w nadziei na hojną gościnność oraz w wierze, że, po dokładnym przeglądzie zalet każdego z
nich, jednego wybierzesz i uwieńczysz, by dzielił z tobą łoże.
Stali w zbitej grupie, uśmiechając się jak niegrzeczne dzieci, które wtargnęły do spiżarni i
znalazły się twarzą w twarz ze stateczną klucznicą.
Melantios wprowadził ich ogrodową furtą, a było ich stu dwunastu, ani jednego mniej —
pięćdziesięciu sześciu Fokajczyków, dwudziestu czterech Sykańczyków, dwudziestu z plemion
mieszanych i dwunastu Trojańczyków.
Powitałam ich niedostrzegalnym ruchem głowy i skinęłam na Klitoneosa.
— Bracie — powiedziałam — jako ten, który pełni funkcje głowy królewskiego domu, bądź
tak dobry powiadomić tych popędliwych młodzieńców zacnego rodu, że choć przybyli bez
uprzedzenia, mogą zasiąść do wspólnego jadła przy pałacowym stole, a mianowicie: piwa
jodłowego, chleba, sera i oliwek, które zostaną im należycie podane, jeśli będą mieli cierpliwość
poczekać chwileczkę.
— Słowa mojej siostry są moimi słowami — krzyknął Klitoneos nie uchylając spojrzenia.
— Księżniczko — wycedził Antinoos z uśmieszkiem wyższości — czy jesteś tak młoda i
nieświadoma, że nie wiesz, czego się od ciebie oczekuje? Kiedy starający się o twoją rękę
przybywają tak pochlebnie wielkim towarzystwem, powinnaś zaproponować im pieczone mięso i
najlepsze wino.
— Nie wydano poleceń naszym pasterzom świń, wolarzom ani owczarzom; wobec tego nie
ma mięsa do pieczenia, a gdyby nawet było mi wolno zlać dla was dobre wino, zmarnowałoby
się tylko przy zakąsce z chleba i sera. Piwo jodłowe jest zdrowym napojem, a także oszczędnym.
— Ale jeżeli mnie oczy nie mylą, zauważyłem ponad tuzin tłustych zwierząt uwiązanych do
palików przed bramą.
— Ach, te! One nie są przeznaczone na ofiarę.
— Jesteś nieodrodną córką swego ojca! — wykrzyknął Antinoos.
— Tak zawsze twierdziła królowa, a że mądre to dziecko, które zna własnego ojca, nie będę
jej zniesławiała podając w wątpliwość swoje prawe pochodzenie. Muszę was zatem poprosić,
abyście odeszli. Król dał mi solenną obietnicę, czego królowa była świadkiem, że w sprawie
zalotników moje chęci będą rozważane tak sumiennie, jak gdybym była wyrocznią. Odpłynął on
tymczasem na wschód, w sprawach rodzinnych, a nawet gdyby tu był, wasza wizyta nie
usprawiedliwiłaby kosztów bankietu, byłabym bowiem zmuszona wyznać, że pobieżny przegląd
waszych twarzy odstręcza mnie od was wszystkich. One nie wyrażają niczego prócz
zuchwalstwa, próżności, chciwości, szyderstwa i buntowniczości. Jednak ponieważ jestem, jak
powiadasz, nieodrodną córką swego ojca i Klitoneos jest synem swego ojca, żadne z nas nie
może się uchylić od wymogów gościnności. Jeśli jesteście na tyle głodni, że starczy wam to, na
co zasługujecie, idźcie na dziedziniec biesiadny i siądźcie do stołów w krużgankach — gdy
skończę wypychać materace, zatroszczę się o was. Klitoneosie, poszukaj Euryklei i zapytaj, czy
ma dostateczną ilość sera dla ponad stu korpulentnych młodzianów. I może Femios zgodzi się im
zaśpiewać.
Odwróciłam się tyłem do całego towarzystwa i zaczęłam pracować dalej.
— Ależ z niej zapalczywiec! — zawołał Ktesippos nawet nie troszcząc się o to, żeby zniżyć
głos. — I pomyśleć, że jest tu nas więcej niż setka współzawodniczących między sobą o tę
przyjemność, by mieć policzki podrapane jej długimi pazurkami!
— Cała przyjemność po mojej stronie — rzuciłam przez ramię, kiedy przechodzili obok
mnie całą gromadą do dziedzińca biesiadnego.
Zdawałam sobie sprawę, że jesteśmy zbyt słabi, by móc się uporać z najeźdźcami, lecz duma
mi nie pozwalała okazać, że zdaję sobie z tego sprawę. Gdy Melantios podszedł do bramy
wejściowej, odryglował ją i zawołał na służbę, podbiegłam i zamknęłam zasuwę.
— Skoro, Melantiosie — powiedziałam — lekceważysz mój rozkaz wprowadzając tu
tuczniki, pamiętaj, że kiedy król wróci, wypatroszy ciebie bez wahania, a odciąwszy ci kończyny
ciśnie je psom na pożarcie.
— Działam z rozkazu księcia Agelaosa — odrzekł mi natychmiast — którego Rada
Drepanon obrała regentem.
— Czyżby? Więc przyprowadź go do mnie, jeśli nie chcesz być zbity za kłamstwo.
Melantios odszedł pośpiesznie i niebawem przywiódł Agelaosa, małego nadętego mężczyznę
o ciemnej twarzy, który prócz swego urodzenia, obfitej czupryny i pewnej zręczności w
kottabosie nie mógł się niczym pochwalić. Kottabos jest grą dla ucztujących: każdy po kolei
chlusta winem, które zostało w kielichu, na miniaturowe srebrne kubeczki pływające w miednicy
w odległości dziesięciu kroków; kto zatopi najwięcej kubeczków, jest zwycięzcą. Ojciec
jednakże nikomu nie pozwala grać w kottabosa w pałacu — czy to książę, czy gość, sługa czy
niewolnik — bo opryskuje się odzienie i ściany i marnuje dobre wino.
Powitałam go słowami:
— Cóż to, krewniaku! Przyszedłeś grać w kottabosa pod nieobecność króla? Jak długo
będziesz używał piwa jodłowego i trzymał się środka dziedzińca, masz na to moje specjalne
pozwolenie. Najpierw jednak powiedz temu szelmie Melantiosowi, że zwierzęta uwiązane za
bramą muszą tam pozostać, póki nie wypoczną, i będą zagnane z powrotem na pastwiska, skąd je
przez omyłkę sprowadzono.
Agelaos poczerwieniał.
— Ani mi się śni! Tamte zwierzęta są przeznaczone na ofiarę; a kiedy tłuszcz i udźce zostaną
już ofiarowane bogom, obiecujemy sobie spożyć ich pieczone mięso. I zważ, że gdy ja gram w
kottabosa, to tylko najlepszym winem.
— Któż, jeśli wolno spytać, jest tym „my”?
— Twoi zalotnicy, księżniczko.
— Uważaj, Agelaosie — powiedziałam. — Pretensja o jakąś urojoną zniewagę zaćmiła ci
rozum. Skoro tylko ojciec przybije do Drepanon, zaraz cię znajdzie i utnie ci głowę...
— Jeżeli w ogóle przybije — wtrącił Agelaos.
— A jeśli nie, krewniaku, wątpię, czy twoja pozycja poprawi się pod jakimkolwiek
względem. Antinoos i Eurymach już porozumieli się, żeby cię zdradzić. Co będzie, jeśli oszczep
przeznaczony dla Klitoneosa na łowach na dzika wbije się ze świstem w twoje plecy, a
Fokajczycy przywłaszczą sobie berło, które sam Zeus złożył w ręce naszego trojańskiego
przodka Egestosa? Odwołaj swoich buntowniczych współplemieńców, póki nie jest za późno!
— Ty, jak widać, dużo wiesz — zadrwił.
— Boska Atena była łaskawa uczynić ze mnie swoją powiernicę — odpowiedziałam.
Agelaos pomilczał niezdecydowany, a potem krzyknął:
— Melantiosie! — tonem, który w jego zamierzeniu miał brzmieć po królewsku. — Każ
służbie przygotować ofiarę!
— Bardzo dobrze, krewniaku — powiedziałam. — Jak wybrałeś, tak wybrałeś. Ale kradzież
u trojańskiego księcia jest nie mniej karygodna niż u najlichszego sykulskiego niewolnika.
Służba weszła szumnie ze zwierzętami. Lejodes, kapłan Zeusa, jeden z moich zalotników,
poświęcił byczki Piorunnemu i Posejdonowi, a resztę zwierząt Herze, Apollonowi, Afrodycie,
Hermesowi i innym — uszczypliwie jednak ominął Atenę, jakby w pogardzie dla mojej ufności,
którą w niej pokładam. Dało mi to głębokie zadowolenie, bowiem Atena jest najlepszym
sprzymierzeńcem, jakiego można wymyślić, a łatwo się obraża. Zeus, chociaż jest silniejszy,
może być zajęty czymś innym albo opieszały i, jak mówią, jego żarna mielą wolno.
Zszyłyśmy ostatnie materace w pośpiechu i zamieszaniu, bo dziedziniec napełnił się wkrótce
wirującym dymem płonących kłód i krzątaniną. Poszłam szukać Klitoneosa.
— Zrobiłem, co mogłem, siostro — powiedział. — Za radą naszej matki zawiadomiłem
pisarza Rady Drepanon, że ma zwołać zgromadzenie ponownie jutro rano. Jestem jeszcze za
młody, by kandydować na członka, ale Haliterses mówi, że każdy książę krwi może zwołać Radę
pod nieobecność króla lub upoważnionego przez niego regenta. Zaprotestuję ostro przeciw temu
najazdowi na nasz pałac. Tymczasem ci łotrzy wymogli strachem od Pontonoosa, podczaszego,
żeby im przyniósł wina, chociaż wyraźnie go ostrzegłem, żeby słuchał tylko moich rozkazów.
Posłałem Eumajosowi zlecenie przez syna, a Filojtiosowi przez kuzyna, żeby nie przysyłali
więcej zwierząt, chyba że dostaną pisemne zapotrzebowanie opatrzone odciskiem mojej pieczęci.
— Niewiele więcej możemy teraz zrobić. Pytanie tylko, czy Rada odmieni swój sąd. Ale
bądź co bądź musisz ogłosić sprzeciw, choćby tylko po to, żeby ojciec był zadowolony.
— Pssst, Femios dobiera dźwięków. Ma to być „Powrót Odyssa”, ostatnia pieśń cyklu.
Femiosowe wykonanie nie było ani tak dramatyczne, ani tak zniewalające jak Demodoka.
Miał on jednak głos młodszy i bardziej donośny i nie stracił jeszcze ani jednego przedniego zęba,
dzięki czemu wymawiał wyraźnie; jego pewność siebie rosła z każdym wykonaniem. Jestem
zdania, że będzie on kiedyś najsławniejszy z swojej braci, i po części właśnie z tej przyczyny
powierzyłam mu swój poemat.
Po konwencjonalnym wezwaniu do Muz przedstawił streszczenie opowieści — o tym, jak
gniew, który żywiła Afrodyta ku greckim wodzom, co napadli i spalili święty gród Troję i przez
zabicie jej ulubieńca, Parysa, zadali cios wszystkim oddanym kochankom na całym świecie,
znalazł wyraz w szczególnie okrutnym potraktowaniu Odysa. Będąc zarówno boginią morza jak i
miłości chętnie rozbijała, w kilku wypadkach, okręty swoich wrogów, a ich samych topiła, jak
utopiła Ajasa; innych wiatrami przeciwnymi gnała do odległych lądów, z których powracali po
latach, jak spartański Menelaos; jeszcze innych tak dręczyła niepogodą, że stracili już nadzieję na
ujrzenie żon i dzieci i zostali, by zakładać miasta na brzegach obcych rzek, jak to uczynił Guneos
w Libii i Elfenor w Epirze. Zwykła jej zemsta polegała jednak na tym, że zwycięski szermierz
docierał do domu po to tylko, aby się przekonać, iż małżonka osadziła swojego kochanka na
tronie, jak to się zdarzyło Argiwowi Agamemnonowi i Idomeneosowi z Krety,
współprzywódcom greckiej wyprawy. Na Diomedesa i Odysa, którzy dokonali więcej niż
ktokolwiek inny spośród Greków, by zaskarbić sobie jej nienawiść, włożyła podwójną karę —
nużący powrót z rozbiciem okrętu i podobnymi niebezpieczeństwami, następnie zaś odkrycie, że
żony ich zdradzały. Jednak cierpienia Odysa były daleko sroższe i bardziej przewlekłe niż
Diomedesa i podczas gdy żona Diomedesa, Ajgialeja, wzięła sobie tylko jednego kochanka,
Penelopa, jak się Odys przekonał, taka niby wierna łożu małżeńskiemu, żyła w hulaszczych i
bezładnych miłostkach z przynajmniej pięćdziesięcioma jego poddanymi; a syn, Telemachos,
został sprzedany w niewolę nie wiadomo gdzie. Femios zatrzymał się, by przepłukać sobie
gardło, a Klitoneos przyklasnął.
— Dobrze odśpiewane, Femiosie — zawołał — najlepszy z pieśniarzy po czcigodnym
Demodoku! Spodziewam się, że rozwiniesz szeroko opowieść o tych łajdackich jegomościach,
którzy rozłożyli się obozem w pałacu Odysa i kazali świnopasom i owczarzom zarzynać jego
tuczniki. Czy ich niecne imiona przetrwały ku wstydowi ich potomnych? I czy to oni, chcąc
odwrócić miłość mieszkańców Itaki od ich prawego księcia, uknuli spisek, aby go sprzedać na
sydońskim rynku niewolników?
Antinoos porwał się z miejsca z przekleństwem, ale Eurymach go powstrzymał.
— Pytanie Klitoneosa jest bardzo stosowne — wyszczerzył zęby. — Posłuchajmy, jak mu
Femios odpowie.
Femios przełknął ślinę. Sprawiał wrażenie skrępowanego, ale rozsądek i bystrość umysłu nie
opuściły go.
— Mój antenat Homer niewiele nam przekazał w tym względzie — rzekł tonem
usprawiedliwienia. — Ale powinniście, jak sądzę, pamiętać, że każdy z pięćdziesięciu
kochanków Penelopy, czołowych obywateli wysp, którymi Odys władał, był zaczarowany przez
Afrodytę, która użyczyła Penelopie swojej przepaski nieodpartego uroku. Chociaż Penelopa była
już wówczas tłusta, niekształtna i dobrze przekroczyła wiek, w którym kobieta może rodzić
dzieci, nie mogli się pohamować. Wszyscy czekali wezwania do jej łoża, siedząc w kręgu jak
psy, kiedy suka się grzeje. Obecność Telemacha krępowała ich. Ranieni jego docinkami, które
żywo odczuwali, a nie chcąc stać się mordercami, błagali go, aby odpłynął. Potem, ponieważ nie
chciał ani wyjechać, ani siedzieć cicho, sprzedali go handlarzowi niewolników, który podjął się
wyszukać mu wyrozumiałego pana. Lepiej byłoby, gdyby Telemach nie zważał na sytuację w
pałacu, która musiała być przykra dla tak śmiałego księcia, i spędzał czas na polowaniach. Teraz,
jeśli wolno, będę ciągnął dalej.
— Dobrze, dobrze, Femiosie! — mruknął Klitoneos. — Skoroś przeszedł na stronę wrogów
naszego domu, twoja różdżka i sandały z piórami nie będą cię chroniły wiecznie.
Femios opowiedział znajomą historię podróży Odysa: — O tym, jak przypłynął on do Tracji,
kraju, który dostarczył królowi Priamowi odważnych sprzymierzeńców, i złupił gród Ismaros.
Jego głupia załoga nie chciała pośpieszyć na okręty ze złupionym złotem, srebrem i brankami;
marudzili na brzegu rżnąc owce i tuczne zwierzęta i pijąc mocne wino. Ze wzgórz zlecieli
chmarą pieszo i na rydwanach inni Trakowie, by wesprzeć w niedoli sąsiadów, i przełamali
greckie zastępy. Miał szczęście Odys, że udało mu się zabrać swych ludzi na pokład — brzuchy
mieli pełne, ale puste dłonie. Wkrótce potem burza rozszarpała mu wszystkie żagle na strzępy i
zapędziła go pod Maleję, która leżała na jego kursie; burza jednak nie zelżała, póki po dziewięciu
dniach nie zobaczył brzegów Libii, gdzie zamieszkują żywiący się lotosem Nazamonowie. Tam
kilku jego ludzi chciało zbiec, gdy wysłał ich w głąb lądu po wodę; okuł ich w żelazo i zaraz
wypłynął z powrotem na morze. Potem Afrodyta zesłała burzę, która rozbiła całą jego flotę. Odys
jedynie zdołał dopłynąć do brzegu odludnej wyspy Pantellarii lub Kossyry — w pogodny dzień
można ją zobaczyć ze szczytu góry Eryks, daleko na południu — i spędził tam siedem
następnych lat żywiąc się ostrygami, korzeniami złotogłowca i jajkami ptaków morskich. Dzień
w dzień przesiadywał na brzegu, z brodą wspartą na kolanach, wpatrując się w pusty horyzont;
żaden jednak z nielicznych przepływających okrętów nie zważał na jego zapamiętałe sygnały.
Wreszcie zawitał tafijski okręt o trzydziestu wiosłach, nie w celach handlowych, bo wyspa była
nie zamieszkana; nie dla naczerpania wody, bo wyspa była bezwodna, jeśli nie liczyć
przypadkowych kałuż po deszczu; lecz po to, by osadzić na niej jednego z załogi, który, jak
orzekli, był nienawistny bogom. Zgodzili się zatrudnić Odysa na miejsce owego żeglarza udając,
że współczują jego niedolom; powieźli go minąwszy Italię do końca Adriatyku — gdzie
kupowali hiperborejski bursztyn — i zdradziecko sprzedali kapłance bogini Kirke, która miała
pieczę nad wyrocznią Ajolosa na Ajai. Zmusiła go ona, by był jej służącym do wszystkiego i
dzielił z nią łoże, co wkrótce uznał za równie niemiłe, jak samotne uwięzienie na Pantellarii —
kapłanka bowiem była szpetna i nienasycona.
Wreszcie przesłał potajemnie wieść do kapłana Zeusa w Dodonie, który zarządził uwolnienie
go, a tesprocki okręt zabrał go stamtąd, na pół umarłego z wyczerpania. W Dodonie otrzymał
radę, by ułagodził Afrodytę przez rozszerzenie jej imperium, wziął więc na ramię wiosło i
powlókł się w głąb kraju, aż przyszedł do wsi, której mieszkańcy nie słysząc nigdy o słonej
wodzie, wzięli wiosło za łopatę do przesiewania zboża. Opowiedział miejscowym pasterzom o
narodzinach Afrodyty z piany morskiej, publicznie złożył jej ofiary, błagał o przebaczenie i
otrzymał pomyślną wróżbę z widoku parzących się wróbli. Stamtąd pośpieszył do domu, do
Itaki, gdzie wywarł zemstę na kochankach Penelopy, zabijając w sprzeczce małżeńskiej
wszystkich pięćdziesięciu z łuku, który należał niegdyś do Apollona. Odesłał ją w hańbie do
swojego teścia, króla Ikariosa. Kiedyś wieszczbiarz Tejrezjasz przepowiedział, że śmierć
przyjdzie na Odysa z morza, i tak się też stało. Wrócił bez ostrzeżenia Telemach, który zbiegł z
niewoli i zjeździł odległe kraje w poszukiwaniu ojca. Dobiwszy do brzegu przy świetle księżyca
wziął Odysa za kochanka Penelopy. Tam to, na kamienistym brzegu, przeszył go włócznią o
zatrutym ostrzu.
Femiosowa relacja z rzezi gachów była krótka i nieszczegółowa. Ja wolałabym usłyszeć, jak
Odys zdołał zastrzelić jednego po drugim pięćdziesięciu ludzi zbrojnych w miecze. Napięcie łuku
i wypuszczenie wymierzonej strzały zajmuje trochę czasu. Choćby i zabił czterech albo pięciu
swoich wrogów, to co tymczasem robili ich towarzysze? Jeśli byli dzielni, mogliby go otoczyć i
pokonać dzięki przewadze liczebnej, nawet nie uzbrojeni; jeśli tchórze, co najmniej trzydziestu
lub czterdziestu mogłoby z powodzeniem uciec. Nie wystarcza powiedzieć, że Odys był
najpodstępniejszym z ludzi i najlepszym łucznikiem; taka sława wymaga dokładnego
uzasadnienia.
Tego wieczora rozmawialiśmy z Klitoneosem o łuku Odysa, a nasze wnioski poddały mi
myśl, którą gorączkowo zapragnęłam wprowadzić w czyn. My też mieliśmy słynny łuk w pałacu.
Celowo dotąd o nim nie wspominałam, ale rzecz ma się tak, że kiedy Fokajczycy budowali
Egestę, jak to opisano na początku opowieści, z italskiej Krimisy przybyła grupa ich krewnych.
Mieli oni ten sam łuk, który Herakles umierając na górze Ojte przekazał ich przodkowi
Filoktetowi i z którego Parys został śmiertelnie raniony, tuż przed upadkiem Troi. Filoktet
bowiem wygnany z własnego grodu Meliboi w Tesalii, przypuszczam, że przez kochanka żony
— wszystkie te powiastki przebiegają według tego samego wzoru, ale dlaczego Filoktet z
miejsca go nie zastrzelił? — popłynął do południowej Italii i założył Petelię i Krimisę.
Krimisyjczycy przywieźli łuk do Egesty i podarowali go mojemu przodkowi królowi Hyperei
jako oznakę hołdu. Wisiał od owego czasu w naszym składzie.
ZEBRANIE RADY
Biesiada zakończyła się z nastaniem nocy i moi zalotnicy odeszli na chwiejnych nogach,
obżarci, opici i zachlapani niecelnymi chluśnięciami w kottabosie. Na dziedzińcu ofiarnym
szarpnęłam Antinoosa za rękaw. Zrozumiał to jako przymilanie się, ale zaraz wyprowadziłam go
z błędu mówiąc:
— Panie mój, Antinoosie, zwracam się do ciebie jako herszta tych spitych szlachetnych
młodzieńców oraz sprawcy bezczelnego spisku przeciwko domowi królewskiemu. Skoro, jak
słyszę, masz zamiar przychodzić tu co dnia, żeby obżerać się na naszym dworze, muszę
spróbować wyjaśnić ci dwie rzeczy, chociaż w obecnym stanie trudno ci będzie zrozumieć bodaj
najprostsze greckie zdanie. Pierwsze to, że starannie liczymy tuczne zwierzęta, które zjadacie, i
galony wina, które wypijacie, i że prawo elymejskie wymaga, by zwrócić skradzioną rzecz w
ilości poczwórnej — powtarzam: nie raz, ale cztery razy. Drugie, że kazano służbie pałacowej
odmawiać wam najmniejszych usług, a zatem oczekuje się, że wasi służący sprzątną po was
plugastwa. Zleć im, to proszę, zanim pomogą ci dotrzeć do łóżka.
Czknął. Plunęłam mu w twarz, ale taka furia jarzyła się w moich oczach, że nie śmiał mnie
uderzyć. Próbując czknąć jeszcze raz, wyrzygał z kwaterkę wina i kilka kawałków nie
strawionego mięsa.
— A co z tym będzie? — spytałam ze wstrętem wskazując splugawiony próg.
— Możesz to sobie zatrzymać — odbiło mu się. — Odpisz z rachunku.
Wróciłam do sali tronowej, gdzie ze zwykłą niewzruszalnością siedziała przy krosnach
matka.
— Nauzykao droga — powiedziała — chciałabym, żebyś poszła na górę pocieszyć Ktimenę.
Była przy oknie i słuchała Femiosowej pieśni, a kiedy on opisał, jak Odys siedział wsparłszy
brodę na kolanach i wpatrywał się w niezmącony horyzont, załamała się i zaczęła targać włosy i
drapać policzki. Jest teraz przekonana, że podobny los spotkał Laodamasa. Mówi, żeby wysłać
okręt, który by odwiedził wszystkie bezludne wyspy od Troi po Tartessos w nadziei odszukania
go.
— Powiedz mi, mamo, czy myślisz, że wujaszkowi Mentorowi mogło przytrafić się coś
poważnego?
— Skądże znowu! Widocznie zatrzymano go na drodze do Egesty, by uniemożliwić mu
wywołanie kłótni pomiędzy rodami tych dwu miast. Jest teraz zapewne jeńcem w rękach
Eurymacha — nie zakuty w kajdany, nie narażony na zniewagi, a tylko zatrzymany — z obawy,
żeby się nie zdenerwował i nie pobudził lojalistów do zbrojnego oporu. Twój wujaszek jest
człowiekiem cierpliwym, ale każdy wie, że gdy się przekona o niemożliwości zasięgnięcia rady u
starszych Egesty, jego gniew wybuchnie równie siarczyście i dwa razy tak morderczo, jak u
twojego niecierpliwego ojczulka. Tak, córko, zdaję ja sobie sprawę z grozy sytuacji, jednakże
nasi wrogowie zwlekają z postawieniem sprawy na ostrzu noża. Zamierzają najpierw nas złupić i
upokorzyć. Przy sposobności, chociaż nie widzę żadnego powodu, byś ty, jako pretekst ich
obecności tutaj, miała traktować ich inaczej jak złodziei i intruzów, poradziłam Klitoneosowi,
żeby nie wyciągał miecza na żadnego z nich ani nie obrażał ich bezpośrednio. Wiem, trudno jest
chłopcu z charakterem nie chwytać za rękojeść, ale skoro sięgnie miecza, koniec z nim: będą
utrzymywali, że zabili go w samoobronie. Bądź cierpliwa, bogowie nas osłaniają. A teraz idź,
proszę do Ktimeny.
Zrobiłam dla swojej nieszczęsnej bratowej, co mogłam, powiedziałam jej, że gdy Laodamas
wróci, będzie zawiedziony widząc ją taką chudą, bladą, z rozoranymi policzkami i podkrążonymi
oczyma.
— Będzie to wyglądało jak przyznanie, że nie miałaś racji owej nocy — podsunęłam chytrze.
— Gdy tymczasem, jeśli zastanie cię pulchną, wesołą i z suchymi oczami, będzie ciebie za to
poważał i wystrzegał się dalszych prowokacji. Nie sądzę, by jego przygody z dala od domu były
takie znowu przyjemne.
Zachwycona tym objęła mnie kurczowo.
— Więc zmieniłaś zdanie i zgadzasz się, że to on nie miał racji? — zapytała.
— Odmawiam opowiedzenia się po czyjejkolwiek stronie w sprzeczce między mężem a
żoną, tym bardziej gdy chodzi o moją najbliższą rodzinę — odrzekłam. — Lecz jest jasne, że on
ciebie nie rozumiał, nawet po tylu miesiącach małżeństwa.
To jej wystarczyło, a ja wstrzymałam się od powiedzenia, że sama rozumiem ją aż nadto.
Wiedziałam, że jest leniwa, małoduszna i histeryczka; a właśnie mówiłam Klitoneosowi, że cały
z niej pożytek na tym świecie leżałby w rodzeniu dzieci — gdyby była zdolna zajść w ciążę, na
co nie wyglądało — a potem przekazywaniu ich mojej matce, by wychowała je należycie.
Pragnęłam gorąco, żeby wróciła na Bucynnę, choćby na krótko; dość mieliśmy kłopotów na
głowie i bez jej wiecznego skomlenia.
Klitoneos powiedział mi, że radni Drepanon zgodzili się zebrać — dobra oznaka w pewnym
względzie, choć nie mógł się chyba spodziewać, że mu dadzą zadośćuczynienie. Miejscem
zgromadzenia miała być jak zwykle świątynia Posejdona, obszerna pobielana budowla z
rzeźbionymi kolumnami. Ławy w Sali Rady były z polerowanego kamienia, a freski na ścianach
odmalowywały główne sceny z naszej historii narodowej — od urodzenia Egestosa do założenia
Drepanon. W zadymionym wnętrzu świątyni stoi posąg Posejdona z drzewa figowego: twarz ma
malowaną na cynobrowoczerwono, tułów najpierw polakierowany a potem skropiony pyłem
lapis-lazuli, dłonie pozłacane. Dzierży on topór o podwójnym ostrzu, a na głowie ma siwą perukę
z długim włosem. Na zewnątrz świątyni znajduje się Podwórzec Sprawiedliwości, gdzie ojciec
mój spędza większą część dnia, rozstrzygając sporne sprawy, po czym przeważnie późno wraca
do domu na obiad, zły i zmęczony.
Zebrało się już około czterdziestu radnych różnego wieku, kiedy wszedł Klitoneos w
łachmanach błagalnika, ukazując gałązkę oliwną i siadł na pierwszej od drzwi ławie. Przewodził
Ajgyptios Fokajczyk, starzec z górą osiemdziesięcioletni. Był on jako dziecko świadkiem
budowy świątyni, a my uważaliśmy go za dobrego przyjaciela naszego domu, choć jeden z jego
trzech wnuków znajdował się wśród mych zalotników. Przywitał Klitoneosa słabym uśmiechem.
— Otóż, mój chłopcze — rzekł — pierwszy to wypadek w naszej kronice, że taki młody
książę zwołuje Radę; czyn ten jest jednak najzupełniej zgodny z przepisami, toteż oddaję cześć
twemu obywatelskiemu duchowi. Może przynosisz nam dobrą wieść o swoim przedsiębiorczym
bracie, Laodamasie? Czy też nasz dostojny król przerwał podróż i skierował dziób okrętu w
nasze strony, niby orzeł, który wraca do swojego gniazda ze śmiałego lotu ku źrenicy słońca?
Nie? Niewiele masz radości w twarzy i odziany jesteś jak błagalnik. No cóż, pewnie zamierzasz
podnieść jakąś inną sprawę tyczącą się ogółu. Cokolwiek to jest, mój kochany książę, oby
bogowie spełnili życzenie twego serca!
Klitoneos wstał i postąpił ku środkowi sali. Pejsenor, herold miasta, który wywodzi swoje
pochodzenie od Hermesa, podał mu białą pałeczkę na znak, że może przedstawić swą prośbę bez
obawy, iż mu przerwą, za czym Klitoneos skłonił się starszym z szacunkiem i począł mówić
donośnym, przenikliwym głosem.
— Czcigodny panie Ajgyptiosie, wypróbowany sprzymierzeńcze królewskiego domu —
rzekł — nie będę marnował twego czasu swą zapewne lichą wymową. Sprawa moja będzie
sprawą tyczącą się ogółu jedynie w tym wypadku, jeśli ty wyrazisz zgodę, aby ją za taką uznać; o
to się do ciebie zwracam, stąd moje łachmany i ta gałązka oliwna. Spadły na nas dwa strapienia,
a przynajmniej co do pierwszego ze współczuciem okazałeś, że je znasz. Ojciec mój, król,
popłynął do piaszczystego Pylos w nadziei ustalenia miejsca pobytu mojego brata, Laodamasa,
który rok temu przepadł tajemniczo. Jakby nie dosyć było nam tej troski, banda próżniaczych
młodych ludzi wykorzystała nieobecność króla, aby naprzykrzać się mej siostrze nieproszonymi
grzecznościami oraz znieważać pana Mentora, regenta. Przybyli wczoraj wielkim,
rozpychającym się tłumem i nie chcąc uznać odmowy ani przyjąć prostego jadła gościnnie im
podanego, jako nieoczekiwanym gościom, porżnęli nasze byczki, wieprze i barany, wzięli sobie
naszego wina, spędzili hulaszcze popołudnie na naszym dziedzińcu ofiarnym i odeszli po
omacku, kiedy noc zapadła, nie uprzątnąwszy nawet rozlanego wina i wymiotów. Teraz także
zniknął mój wuj Mentor jadąc do Egesty, gdzie zamierzał zasięgnąć rady u ojców miasta co do
pewnego problemu prawnego wynikłego z decyzji, do jakiej doszła przed dwoma dniami ta tutaj
czcigodna Rada. Mój pogląd jest taki, że został on zatrzymany przez członka lub członków tej
właśnie Rady.
— Drogi chłopcze, czy możesz dowieść któregoś z tych szalonych twierdzeń? — spytał
Ajgyptios. — Czy poważnie podsuwasz myśl, że Mentor został uprowadzony i uwięziony przez
któregoś z nas? Słyszałem coś zgoła innego o uczcie, która się odbyła zeszłej nocy. Moi
czcigodni koledzy, Antinoos i Eurymachos — dla obu winieneś żywić najwyższy szacunek,
skoro sam król przyjął ich jako zalotników twojej siostry i udzielił im niezwykłych przywilejów
— wytłumaczyli mi wszystkie okoliczności. Zapewniają oni, że twój królewski ojciec wylewał
łzy żalu, kiedy się z nimi żegnał, całując ich raz po raz i błagając, by używali sobie do woli u
jego stołu. „Zgodnie z pradawnym egackim zwyczajem — rzekł — powierzam swemu drogiemu
szwagrowi, Mentorowi, wydanie za mąż księżniczki Nauzykai. Nie będę też krępował swobody
jego wyboru okazywaniem któremukolwiek z zalotników, nawet wam dwom, szlachetnie
urodzeni, większych niż innym względów. Niechaj więc godni kawalerowie Drepanon, Eryksu,
Egesty, Halikii i wszystkich mniejszych osiedli królestwa zejdą się w pałacu na zaloty; niech
jedzą tam i piją, co jest najlepszego, jeden z nich będzie wybrany, co, ufam, nastąpi prędko.
Cokolwiek Mentor zdecyduje, ja z góry pochwalam.”
— Panie mój, Ajgyptiosie — zaprotestował Klitoneos — jeśli istotnie mój ojciec zwrócił się
w te słowa do osób, które wymieniłeś, z całą pewnością zupełnie inaczej mówił do mej
szanownej matki, mojej dziewiczej siostry, szlachetnego wuja Mentora i mojej niegodnej osoby.
Doradził nam, byśmy oszczędzali w czas jego nieobecności, podejmowali gości nie więcej, niż
nakazuje przyzwoitość, i odkładali wszelkie ważne decyzje.
— Ach, lecz tam, gdzie człowiek pozostawia sprzeczne polecenia, ważne wobec prawa jest
ostatnie. A mamy tu dwu świadków gotowych przysiąc, że zmienił on zdanie, nim okręt podniósł
kotwicę.
Klitoneos czuł się jak młody dzik w pułapce, gdy wokół ujadają psy, a myśliwi z
połyskującymi oszczepami zacieśniają krąg. Nie stracił jednak ani dworności, ani odwagi.
— Pozwól więc, że ci powiem, panie mój, Ajgyptiosie — rzekł Klitoneos — że owi ludzie
nie uszanowali sędziwej siwizny twych włosów i oszukali cię bezwstydnie. Mój wuj Mentor,
którego zniknięcia nie próbujesz wytłumaczyć, moja szanowna matka, siostra, bratowa i ja
byliśmy wszyscy przy odjeździe króla. Nikt z nas nie widział, jak odprowadza na bok Antinoosa i
Eurymacha, by ich całować i szeptać do ucha. Nie widział ich także nikt inny, obaj bowiem
szlachetni panowie trzymali się wyraźnie z dala od płaczącego tłumu na wale nabrzeżnym. Och,
gdyby mój ojciec był znów między nami! To dla naszego domu zniewaga nie do zniesienia, a i
was, moi panowie, winna oburzać jako sromotna. Czyż nie ma w was bojaźni przed boską
zemstą, kiedy sprawa ta zwróci na siebie uwagę mieszkańców Olimpu? Zaklinam was w imię
Zeusa wszechmocnego i jego ciotki, bogini Temidy, co zbiera i rozwiązuje rady po całym
cywilizowanym świecie: wkroczcie w tę sprawę i przyjmijcie do wiadomości, jaka jest prawda!
Gdyby to Rada była odpowiedzialna za spustoszenia, tak jak była odpowiedzialna za odebranie
regencji memu wujowi Mentorowi, czułbym się swobodniejszy. Sprawa wymagałaby
publicznego załatwienia; nie omieszkalibyście w końcu wynagrodzić mi strat, bobyśmy się
odwołali do zgromadzenia Elymów i wyliczyli każdą stratę i szkodę. Tak jak jest teraz, ulegamy
prywatnym rabusiom, co zjawiają się w sile nie do odparcia i choć tak się zdarza, że ich
hersztowie są członkami tej oto Rady, nie należą do żadnej organizacji, którą możemy zaskarżyć.
Wybacz zrozumiałą gorycz!
Wybuchnął łzami, a biała pałeczka spadła z klekotem na podłogę.
Większość Rady była najoczywiściej poruszona i podniósł się pomruk współczucia, lecz nikt
nie odważył się zabrać głosu, aż wreszcie wystąpił Antinoos i podniósł pałeczkę.
— Przyjm moje powinszowania, Klitoneosie! — rzekł. — Jesteś urodzonym krasomówcą i
szkoda, że występujesz w złej sprawie opartej na zwykłej złości. Twój udany żal zmylił kilku
mych czułego serca kolegów. Czy należy nas winić, jeśli twoja siostra uparcie nie chce wyjawić,
którego z nas, zalotników, woli? Nie może się skarżyć, że zaofiarowano jej zbyt mały wybór.
Sam pan Mentor, znudzony całą tą sprawą a niezdolny wpoić w nią poczucie obowiązku,
odpłynął na swoją wyspę, Hierę, klnąc się, że nie wróci, póki ona nie poweźmie oczekiwanej od
niej decyzji. Powiedz mi prawdę, Klitoneosie: czy księżniczka Nauzykaa nie obiecała twojej
szanownej matce, że obierze męża, skoro tylko skończy purpurową szatę ślubną? A czy to nie
fakt, że na każde trzy ozdoby, które wyhaftowała, jak tylko można najwolniej, dwie pruła, a
obecnie w ogóle przestała pracować?
Klitoneos podskoczył wykrzykując:
— Od kogo uzyskałeś tę domową wiadomość, panie mój, Antinoosie? Czy od Eurymacha? A
Eurymach od ciemnookiej Melanto w szopie na łodzie?
Zerwały się okrzyki: — Och! Och! — i wszystkie spojrzenia utkwiły w Eurymachu, który
czuł się w obowiązku zabrać głos.
— Nie mam pojęcia, kto może być tą ciemnooką Melanto — powiedział łagodnym tonem —
chyba że jest ona, jak wskazuje jej imię, córka, waszego pasterza trzód, Melantiosa. On to,
istotnie, był źródłem wiadomości, którą, jak już zgadłeś, przekazałem swemu koledze. Nie było
jednak wcale mowy o szopie na łodzie. Czy jego córka łata może żagle?
Po tym Ajgyptios przywołał Klitoneosa do porządku ostrzegając go, że pokąd Antinoos
trzyma pałeczkę, ma prawo mówić bez przeszkód.
Klitoneos przeprosił, a Antinoos zaczął mówić dalej:
— Panie mój, okaż, błagam, pobłażliwość temu młodzieńcowi, który jest jeszcze nieświadom
procedury, a nie lepiej panuje nad sobą, niż pamięta fakty. Pozwól mi powtórzyć, że my,
zalotnicy, złożyliśmy wizytę w pałacu na wyraźne zaproszenie króla i zamierzamy bywać tam co
dnia, póki księżniczka Nauzykaa nie da długo wyczekiwanej odpowiedzi — choć z konieczności
musi ona rozczarować stu jedenastu ze stu dwunastu kawalerów. Lepiej więc niech nie
wypróbowuje nadal naszej cierpliwości i niechaj nie będzie taka bardzo zadufana w swoje
znakomite talenty, które zlała na nią bogini Atena — takie jak piękność, inteligencja, biegłość w
rękodzielnictwie i niezwykły spryt w postępowaniu według własnej woli mimo sprzeciwu ze
strony jej krewnych. Żadna legendarna kapłanka nie zaćmiewa jej w tym względzie: ani Tyro,
panna młoda Posejdona, ani Alkmena, oblubienica Zeusa. Niemniej jednak ta uderzająco sprytna
dziewczyna przesoliła — jak długo będzie nas zwodzić swoim „lada dzień”, tak długo my
będziemy korzystać z gościnności, którą obiecał nam jej ojciec, kiedy na pożegnanie całował
mnie i Eurymacha; to zaś oznacza duży i niepotrzebny wydatek.
Klitoneos skinął, by mu podano pałeczkę, i odzyskawszy już w pełni władzę nad swoimi
uczuciami przemówił wolno i ze spokojem:
— Nie tylko moja siostra nie chce zgodzić się na wymuszone małżeństwo; nie zgadza się na
nie także moja matka, królowa, której winienem posłuszeństwo w takich jak ta sprawach i która
ma prawo wiedzieć lepiej o zamiarach króla niż ktokolwiek inny w Drepanon; nie zgadza się też
mój wuj Mentor, regent, którego stanowisko mylnie przedstawił Antinoos; nie zgadzam się ja.
Wszyscy uważamy ten spisek za haniebny i nie damy się. Błagam was, moi panowie,
zakonotujcie sobie nasz pogląd, aby mój ojciec mógł się z nim zapoznać za swoim powrotem:
mianowicie, że postępek fałszywych zalotników mojej siostry — w części niegodziwców, w
części żarłoków, w części głupców, a w części jedynie bezmyślnych jak wnuk pana mego
Ajgyptiosa — jest czystym rabunkiem, za który prawo elymejskie domaga się poczwórnego
zwrotu. Antinoos i jego kamrat Eurymachos — którzy przed trzema dniami sprzysięgli się pod
cisem, co usłyszała siedząca na gałęzi jedna z sów Ateny — są we własnym mniemaniu
sprytniejsi niż moja siostra Nauzykaa. Oni to jednak, a nie ona, przesolili! Ich błazeństwa
(chociaż wydają się dziś śmieszne) będą w danym wypadku więcej ich kosztowały, niż
ktokolwiek z tej Rady podejrzewa.
Panie Antinoosie, panie Eurymachu, a i ty, panie Ktesipposie, jeżeli macie chociaż odrobinę
wstydu w sercach albo poważanie wobec bogów, strońcie od pałacu, ucztujcie sobie gdzie
indziej, grajcie w kottabosa swoim własnym słodkim ciemnym winem i rzygajcie tym, co się w
opuchłych brzuchach nie chce zmieścić, na jakąś inną podłogę! Lecz jeśli nie ma w was ani
wstydu, ani poważania dla bogów, to jedzcie i pijcie do syta, jak sobie chcecie, ja zaś będę błagał
Zeusa, którego czczę, żeby przybliżył dzień porachunku — dzień, w którym wszyscy wrogowie
naszego odwiecznego rodu będą wygubieni do szczętu. Panowie, jak wyłożycie tę
przepowiednię? Wczoraj, kiedy księżniczka Nauzykaa dozorowała praczki u Źródeł Periboi,
spadł orzeł na wyląg bezczelnych wróbli, co ucztowały na pałacowym chlebie. Wszyscy obecni
widzieli ten znak i dziwili się.
Stary Haliterses wstał i ujął pałeczkę.
— Ludu Drepanon, jeśli ten znak istotnie był widziany (a łatwo będzie sprawdzić tę relację),
bez wątpienia może istnieć jedno tylko jego odczytanie. Wróble są zalotnikami, którzy się bawią
na koszt króla. Należy ich powściągnąć — znaki te bowiem są ostrzeżeniami raczej niż
przepowiedniami i ludzie doświadczeni mogą w odpowiednim czasie odwrócić klęskę — zanim
spadnie orzeł i uczyni wśród nich spustoszenie. Nigdy nie należy lekceważyć znaków. Pewnego
wieczora w ubiegłym roku ujrzałem dziwny widok: młode koźlę runęło ze skały w morze i
rozpaczliwie szamotało się w potężnie rozhuśtanych falach, żeby dotrzeć do brzegu. Uważa się
powszechnie, że kozy zbyt pewnie trzymają się na nogach, by w ogóle móc upaść, ale może
nieprzerwane deszcze obluzowały część skały, która się osunęła — i smuciło się moje serce, że
nie mogłem ocalić biednego stworzenia, bo jestem wiekowy, a morze było nieprzyjazne.
Zadumałem się przeto i pytałem sam siebie: „Jaki to młodzian znajduje się w niebezpieczeństwie
utraty życia?” O świcie znikł książę Laodamas!
Odpowiedział Eurymachos:
— Panie mój, Halitersesie, jak wszyscy augurowie dostrzegasz z pół setki znaków dziennie,
a te, które możesz wpleść w przepowiednie na całe miesiące czy lata później, wysuwasz na
dowód swej przedwiedzy, o pozostałych zapominasz bez kłopotu. Ptaki zawsze błaznują
próżniaczo w powietrzu albo na drzewach i wiele z nich jest drapieżnych. Jeślibym musiał za
każdym razem, gdy skowronek zatrzepocze skrzydełkami albo orzeł zje wróbla, zastanawiać się
przez miesiąc, jakie to wróży strapienia, życie stałoby się niemożliwe. A do tego jeszcze
zachowanie łasic, zajęcy, lisów czy kóz — nie ma kresu wróżbiarskim studiom nad zwierzętami.
Ot, masz, spójrz tam, na te dwa psy, które się niewłaściwie zachowują za kolumną! Leć do domu,
staruszku, to ostrzeżenie dla ciebie; upewnij się, czy twoi wnukowie nie nabawiają się jakiegoś
kłopotu! Pozwól jednak, że najpierw cię ostrzegę, żebyś lepiej nie podjudzał tego samowolnego
koziołka, księcia Klitoneosa, do gwałtu, w nadziei na sowity dar od królewskiej rodziny. Jeżeli
on się pokusi o użycie swych wykłuwających się rożków na nas, gości króla, zastosujemy siłę, ty
zaś otrzymasz nakaz zapłacenia grzywny, co serce druzgoce, za podżeganie do morderstwa...
Tymczasem, im więcej będziesz nam prawił nauk, tym mniej będziemy ciebie poważali; to tak,
jakbyś karcił północno-wschodni wiatr. Antinoos i ja mamy zamiar cieszyć się królewską
gościnnością i nic nas nie może powstrzymać: ani chłopięce pogróżki tego księcia, ani twoje
nudne przepowiednie!
Klitoneos po raz ostatni wziął białą pałeczkę.
— Panowie — rzekł. — Wyraziwszy swój błagalny protest wobec bogów i wobec ludu
Drepanon, czekam na rozważny wyrok, do którego, skoro jeszcze nie należę do waszego grona,
nie potrzeba wam mojego głosu. Jeśli odmówicie swego wystąpienia w tej sprawie, odwołam się
do zgromadzenia Elymów. Pozwólcie jednak, że najpierw raz jeszcze punkt za punktem
wyłuszczę sprawę...
Ledwie rozpocząwszy objaśnienie zauważył poruszenie i szmer na ławach. Wszedł wuj
Mentor, pokłonił się Radzie i zajął swoje zwykłe miejsce. Jego obecność dodała siły i otuchy
Klitoneosowi, przemawiał zatem z większą swadą. Kiedy skończył, Mentor skinął, aby mu
podano białą pałeczkę, i przemówił w te słowa:
— Moi panowie, niektórzy z was są może zaskoczeni, że mnie tu oglądają. Wczoraj jechałem
królewskim rydwanem do Egesty, kiedy zatrzymał mnie jakiś posłaniec mówiąc, że jestem pilnie
potrzebny na mojej wyspie, Hierze, gdzie na bydło spadła choroba powodująca konwulsje, i że
łódź o sześciu wiosłach czeka nie opodal u brzegu, aby natychmiast mnie tam zawieźć. Nie
podejrzewając żadnego oszustwa przerwałem podróż i wgramoliłem się do łodzi. Ale kiedy
wysiadłszy na Hierze pobiegłem do domu mojego szwagra i spytałem z niepokojem, ile krów
padło, odrzekł uśmiechając się, że wszystkie zwierzęta są zdrowe. Jednakże uprzedzono go —
nie mogłem odkryć, kto to zrobił — żeby się spodziewał mojego przybycia: miałem jakoby uciec
z Drepanon ostrzeżony, że grozi mi śmierć, jeśli pozostanę w mieście! Wróciwszy tą samą drogą
na brzeg stwierdziłem, że łódź, której załoga nosiła oznaki domu pana Eurymacha, zniknęła.
Żaden też z miejscowych rybaków nie chciał, nawet za wysoką cenę, przewieźć mnie z
powrotem do Drepanon, z powodu krążących pogróżek, że zginę, jeśli opuszczę Hierę.
Spędziłem noc u szwagra, ale gdy nastał świt, postanowiłem wrócić, gdzie mój obowiązek. Mam
własną łódkę na Hierze, więc ją spuściłem po okrąglakach na wodę, osadziłem maszt,
wciągnąłem żagiel i przeprawiłem się w niecałe dwie godziny.
Moi panowie, zwróćcie, proszę, baczną uwagę. Choć nie jestem już regentem w waszych
oczach, wciąż nim pozostaję w oczach wszystkich uczciwych Elymów, którzy szanują króla i są
mu posłuszni, a jeśli postanowię odwiedzić Egestę, źle będzie z człowiekiem, który spróbuje
zatrzymać mnie siłą, kiedy podstęp zawiódł. Poproszę mieszkańców Egesty, by was spytali w
moim imieniu, dlaczego nie zakwestionowaliście wybrania mnie na regenta w ów ranek wyjazdu
króla, gdy zostało to publicznie obwieszczone, i czemu poparliście spisek w celu odosobnienia
mnie na Hierze. Co się tyczy sprawy zalotników poruszonej przez mojego siostrzeńca,
Klitoneosa, jestem za nim całą duszą. Nie oznacza to, że chcę walczyć z tak zwanymi
„zalotnikami” mojej siostrzenicy. Poproszę ich tylko jeszcze raz, by poszli precz, i ostrzegę, że
lekceważenie mnie może znaczyć śmierć, gdy król powróci, żart bowiem zaszedł za daleko. To
są młodzi weseli kawalerowie i tylko nieliczni z nich zdają sobie sprawę z powagi swych
uczynków. To jednak nie tyczy się was, starsi, ojców rodzin, którzy patrzycie przez palce na ten
brutalny najazd na pałac króla, na kradzież jego mienia, na znieważanie jego rodziny. Czy
podczas przemowy Klitoneosa wyrwał się z czyichś ust bodaj jeden wyraz współczucia? Czy
którykolwiek z was ośmielił się potępić czyn zalotników za to, czym jest w istocie — rabunkiem
w biały dzień, zdradą i buntem?
— No, no, panie Mentorze — powiedział Ajgyptios. — To są mocne słowa. Niewątpliwie
jesteś rozżalony, ponieważ godność, którą piastowałeś kilka dni, okazała się nadana nielegalnie,
ale nie gmatwaj wynikłych z tego skutków. Trudno by ta Rada przyjmowała do wiadomości
figiel, który wypłatała ci jakaś nieznana osoba — przypuszczam, że u jego podłoża leży myśl, iż
skoro pochodzisz z Hiery, Hiera jest w obecnej chwili najlepszym dla ciebie polem do działania.
Nadto zalotnicy, wśród nich — przyznaję — jeden z moich wnuków (a pragnąłbym, by okazał
się zwycięskim kandydatem), mają całkowicie po swej stronie prawo. Zostało ustalone przez
dwóch radnych, wobec których wykazujesz nagle nieubłaganą nienawiść, że w ranek swego
odjazdu król zaprosił...
Ponieważ zalotników było wielu i ściągnęli niemal ze wszystkich rodzin w Drepanon,
zebranie przyjęło oczekiwany bieg. Starsi radni nie chcieli robić sobie wrogów ze swoich
krewnych i rozstrzygnęli, że jeśli aż stu dwunastu młodych ludzi wzięło udział w uczcie, musieli
mieć dobre do tego podstawy. Lejokritos, inny mój zalotnik, zakończył dyskusję:
— Dość już tego! Ależ burzę wzniecono z powodu jednej kolacji! Król mógłby wydawać
podobne uczty codziennie przez rok i niewielkie spustoszenie dałoby się zauważyć w jego
niezmierzonych trzodach i stadach; a jednak, będąc najskąpszym człowiekiem na świecie, prosi
córkę, żeby częstowała ludzi chlebem, serem i piwem jodłowym, a jednocześnie wymaga
niezmierzonego wiana od szczęśliwego zalotnika. Zamknij to zebranie, panie Ajgyptiosie, i
niechaj każdy zajmie się swoimi sprawami! Jeżeli Klitoneos upiera się, że obecność jego ojca jest
niezbędna przy zawarciu małżeństwa, dość wziąć okręt i przywieźć go z piaszczystego Pylos.
Panowie moi, Mentor i Haliterses, mogą uzgodnić tę sprawę między sobą, choć bardzo wątpię,
czy Klitoneos mimo swych przechwałek będzie miał odwagę opuścić Drepanon. Chodź,
Antinoosie, chodźcie, Eurymachu i Ktesipposie, czas iść na dzisiejszą ucztę w pałacu.
Uprzedzono królewskich pasterzy, że mają przysłać zwierzęta.
Klitoneos zszedł chmurnie na brzeg morza, obmył dłonie w pianie i błagał Atenę o
przewodnictwo. Atena jak i przedtem szybko pomogła. Kiedy odwrócił się, zobaczył
nadchodzącego Mentora, którego wysłała, aby go odszukał:
— Mój siostrzeńcze — wykrzyknął Mentor — przyszedłem powiedzieć ci, że jestem dumny,
ponieważ, jak się zawsze spodziewałem, nie jesteś ani tchórzem, ani głupcem i odziedziczyłeś
zarówno tęgą głowę po ojcu, jak i matczyną miłość sprawiedliwości oraz przyzwoitości.
Zapomnij więc o zalotnikach, o ich chciwości i nieuczciwości; to są głupcy prowadzeni przez
łotrów i bogowie ich zniszczą. Postępuj tak, jakbyś się godził na Lejokritosową radę: idź do
pałacu, zgromadź prowiant niby na podróż do Grecji — wino, jęczmień, ser i tak dalej — a ja
zrobię, co będę mógł, żeby zaciągnąć dla ciebie załogę spośród prostych ludzi, którzy pozostali
wierni twojemu ojcu i mnie. Dalsze pozostawanie w Drepanon, nawet w pałacu, byłoby
niebezpieczne, ponieważ zelżyłeś nieprzyjaciół.
Klitoneos spytał:
— Czemu „niby na podróż do Grecji”? Myślisz, że nie powinienem jechać do piaszczystego
Pylos?
— Właśnie.
— Dokąd więc? Nie chcesz mi chyba podszepnąć, żebym opuścił rodzinę?
— Nie. Chcę, żebyś poszukał natychmiastowej zbrojnej pomocy. A pozostaje tylko jeden
kierunek, w którym można mieć nadzieję, że się ją znajdzie, bowiem, jak słyszę, zalotnicy posłali
swoich ludzi do Egesty i Eryksu i wlali w dusze obywateli tych miast jad przeciwko nam; w
Eryksie już orzeczono, że moja regencja jest sprzeczna z konstytucją. Musisz zwrócić się do
swego brata Haliosa, który został obrany wodzem wojennym Sykulów z Minoi, i odwołać się do
niego o obronę. Nawet pretensja o dawny srogi czyn twojego ojca nie powstrzyma Haliosa od
przybieżenia z pomocą ukochanej matce i siostrze Nauzykai. On nosił Nauzykaę na plecach, gdy
była małą dziewczynką, i płakał gorzkimi łzami opuszczając ją.
— A ty, wujaszku? Czy lekceważysz ich groźby? Wszak nie mniej otwarcie ich zelżyłeś niż
ja.
Mentor wzruszył ramionami.
— Myślę, że znam swoją powinność wobec króla — rzekł twardo.
KLITONEOS ODPŁYWA
Klitoneos wrócił z ciężkim sercem do pałacu, gdzie zastał zalotników uradowanych koleją
wydarzeń, wielu z nich bowiem obawiało się, że Rada zdecydowanie zainterweniuje.
Próżniaczyli się pod arkadami zewnętrznego dziedzińca, rzucając małymi krążkami albo grając w
kości, gdy tymczasem ich służący łupili ze skóry koźlęta i przypiekali tłuste wieprzki przy
wielkim ołtarzu. Antinoos podszedł do Klitoneosa z wesołym uśmiechem i uścisnął mu rękę.
— Drogi książę — zawołał promieniejący — jakże się cieszę, że przyszedłeś do nas!
Wrzałeś i podskakiwałeś jak rynka z duszonką tam, w świątyni Posejdona, lecz teraz, gdy Rada
odrzuciła protest jako rzecz błahą, musisz być rozsądny i zrozumieć, że jesteśmy tutaj nie w złej
sprawie. Otóż to: publiczne przemawianie wyczerpuje, jeżeli człowiek nie ćwiczy się w nim całe
życie, i czujesz się, powiedziałbym, trochę głodny. Zaraz podadzą obiad, a ja dopilnuję, żeby
wydzielono ci najwyborniejsze kąski. Przy sposobności: nie jestem zdziwiony słysząc, że
odpływasz na poszukiwanie króla. Choć przyzna on niezawodnie, że słuszność jest po naszej
stronie, wrażenie nowości w podróży oderwie cię od rozmyślania, a jeśli masz trudności w
wynalezieniu odpowiedniego okrętu, przyjdź, proszę, do mnie — pewnie będę mógł ci go
dostarczyć.
Klitoneos wyrwał rękę z dłoni Antinoosa.
— Jeżeli myślisz — powiedział z uporem — że mam choćby najmniejszy zamiar jeść i pić w
waszym towarzystwie, co oznaczałoby tolerowanie bezwstydnych złodziejstw w domu mojego
ojca, to bardzo się mylisz. Rada wcale nie wypowiedziała ostatniego słowa i ty dobrze o tym
wiesz. Nadto możesz być pewien, że jak dopłynę do piaszczystego Pylos, nie wyjdzie ci na dobre
to, co powiem królowi; jeślibym natomiast miał trudności w zdobyciu okrętu, ty byłbyś ostatni,
do kogo bym się zwrócił o pomoc lub poradę.
— Jeśli chcesz się kłócić — rzekł Antinoos — miło mi będzie zaspokoić twe pragnienie.
Odtrącając moją rękę nie poprawiłeś swoich szans na długie życie.
Inni zalotnicy zaczęli drwić z Klitoneosa. Ktesippos krzyknął:
— Gada odważnie o jeździe do Pylos, ale mnie się coś wydaje, że zamyśla inną podróż.
Pewnie jego celem jest Korynt, gdzie królowa Medea zostawiła swoją słynną szafkę z lekami:
zamierza przywieźć pęcherz śmiertelnej trucizny i wycisnąć zawartość do krateru, kiedy
będziemy zbyt pijani, by to zauważyć.
Lejokritos przyklasnął:
— Słusznie, na Hermesa! Ale jaka by to była szkoda, gdyby Klitoneos już nigdy nie wrócił,
tak jak Laodamas! Musielibyśmy wtedy wysłać najmłodszego berbecia na poszukiwania i tylko
kobiety rządziłyby pałacem. Gdyby zaś berbeć wypadł za burtę, bylibyśmy zmuszeni pokrajać
cały majątek i rzucać kości o udziały. Ja mam na oku sad, bo służy dwom celom: jako zapas
owoców i teren sportowy. Na Heraklesa, książę, te twoje źrebice to doskonałe skoczki. Czy sam
je ujeżdżasz?
Żarty Lejokritosa umocniły moje obawy, że zalotnicy będą próbowali zabić ojca w drodze
powrotnej i wygubić wszystkich mężczyzn naszego rodu.
Nie odpowiadając Klitoneos wszedł do domu i odwołał Eurykleję na bok.
— Nianiu — powiedział — trzeba mi dwunastu dzbanów wina, nie najlepszego, ale dobrego,
i dwunastu mocnych skórzanych worów tłuczonego jęczmienia — po dwanaście miar w każdym.
Za radą wuja Mentora jadę wezwać ojca z piaszczystego Pylos. I zrozum: póki nie wypłynę z
przystani, nie wolno puścić o tym pary z ust, nikomu, nawet matce.
Eurykleja wybuchnęła płaczem.
— Dziecko moje najdroższe, ty także? — beczała. — Zostawiasz nas całkiem bezbronne?
Któż powstrzyma tych bezwstydnych młodych panów od wymordowania nas w łóżkach i
splądrowania pałacu?
— Będzie was tu strzegł wujaszek Mentor. On jest radnym i bratem królowej, a któż ośmieli
się was skrzywdzić, kiedy on zarządza domostwem? Włości pewnie ucierpią, ale może ich
pilnować dziadek, a pracownicy są lojalni. Tak samo główni pasterze z wyjątkiem Melantiosa.
— Ach, ten hultaj Melantios! — krzyknęła. — Dziś rano musiałam go wziąć za kark i
wyrzucić kopniakiem ze składu. A jego córunia Melanto to dopiero nierządnica! Najgorsze, że za
jej przykładem poszło kilku innych dziewczyn. Wczoraj piły pod arkadami — trzymały
mężczyzn za ręce, dawały się całować i kopały nogami pod stołem. Podglądałam je przez okno.
Po pewnym czasie wymknęły się przez boczną furtkę do ogrodu i dalej gzić się z zalotnikami w
bujnej trawie. Ładne zachowanie, słowo daję, jak na szlachetnych młodzieńców, którzy niby to
starają się o rękę twojej siostry: łajdaczą się z jej służącymi! A kto będzie chował bękarty,
których napłodzą? Powiedziałam o tym królowej, a ona na to: „Biedaczki, krótkotrwałą wybrały
sobie przyjemność. Afrodyta jest potężną boginią i któż może się jej oprzeć? Te dziewczęta nie
są już dziećmi, wiedzą, że źle robią. Teraz już późno. Zniszczone dziewictwo nie da się
naprawić”. Oj, moje dziecko, robisz bardzo niemądrze, że nie mówisz matce, dokąd jedziesz.
— Obiecałem wujowi nie mówić nikomu, nawet jej.
Weszłam w tym momencie, bo dotąd słuchałam pod drzwiami.
— Klitoneosie — powiedziałam — postępujmy wobec siebie uczciwie. Skoro żadne z nas
nie może samo podołać tym kłopotom, jedno musi przypuścić do tajemnicy drugie. Miła
Euryklejo, zostaw nas samych. Nie chciałabym, żebyś słuchała sekretów, które prędzej by ci
serce rozsadziły, niżbyś je potrafiła zataić.
Eurykleja wyszła pociągając nosem, a ja nacisnęłam na Klitoneosa:
— Bracie, czy naprawdę odjeżdżasz do piaszczystego Pylos, jak wieść głosi? Jeżeli tak,
czynisz bardzo głupio. Lecz jeśli płyniesz gdziekolwiek indziej, musisz mi powiedzieć — gdy
ręka rękę myję, obie są czyste.
— A powiesz mi za to jakąś poufną wiadomość?
Skrzywiłam się.
— Nie jesteśmy kupcami, którzy się targują — powiedziałam. — Jesteśmy bratem i siostrą,
którzy zetknęli się z groźną przewagą. Jeśli nie zaufamy sobie całkowicie, będziemy zgubieni.
Odpowiedz mi, co zaszłoby w Mykenach, gdyby Orestes i jego siostra Elektra każde na własną
rękę sposobili się do zakatrupienia uzurpatora Ajgistosa? Jeśli uważasz mnie za tchórzliwą czy
głupią albo myślisz, że nie potrafię dochować sekretu, powiedz tak od razu, a będę wiedziała, na
jakim stoję gruncie.
Klitoneos zaczął się usprawiedliwiać.
— Oczywiście wierzę w twoją dyskrecję — zawołał — rzecz jasna miałem zamiar powierzyć
ci swoje sekrety. W tej chwili chodziło mi o to, żeby Eurykleja nie mogła przypuścić, że wolę
zwierzyć się tobie niż matce, której nie śmiem powiedzieć, że odwołuję się do Haliosa. Jeden
Halios nam pozostał, bo ani wuj Mentor, ani ja nie możemy wymyślić nikogo innego.
— Ja sama zastanawiałam się, czy nie zwrócić się do Haliosa — rzekłam — ale tylko jako
ostatniej deski ratunku. Spraszanie tu obcych żołnierzy, a zwłaszcza Sykulów, wydaje się
niebezpiecznym precedensem. Nawet jeśli wszystko się powiedzie, stworzy to wrażenie, że nasza
dynastia rządzi Elymami na zasadzie siły, nie miłości; umocniłoby to Fokajczyków w ich
buntowniczym spisku. Ponadto, chociaż tęsknię za tym, by znowu móc uściskać Haliosa, i choć z
miłości jest on winien naszej matce posłuszeństwo, to na pewno nie zapomniał przekleństwa
rzuconego za nim, gdy odchodził. Co pogarsza jeszcze sytuację: nie on był winien
barbarzyńskiego zamordowania rybaka. Ktesippos zabił tego biedaczynę, jak przypadkowo
odkryłam przed paroma miesiącami.
— Naprawdę? Czemuś nic nie mówiła?
— Próbowałam, ale jak tylko wymieniłam imię Haliosa, ojciec wpadł w taką wściekłość, że
nie mogłam wyrzec ani słowa. Powiedziałam sobie: „Po co wcierać sól w na wpół zaleczone
rany? Halios to już nie bezdomny włóczęga, poślubił córkę minojskiego króla i będzie
przypuszczalnie spadkobiercą tronu. Jest niewątpliwie szczęśliwy i musi już do tej pory myśleć i
działać jak Sykul, a nie jeden z Elymów”. Brakło mi także niezbitego dowodu, że Ktesippos
zamordował rybaka. Miałam tylko wyznanie umierającej kobiety, którą, jak się zdaje, Ktesippas
przekupił, by świadczyła przeciw Haliosowi. Powiedziałam wszystko, co wiedziałam, matce, a
ona zgadza się, że nic nie można robić, żeby naprawić niesprawiedliwość.
— Sądzisz więc, że nie powinienem jechać?
— Ile czasu ci zajmie podróż do Minoi?
— Jeżeli wiatr się nie zmieni, dwa dni o wiosłach i żaglach. Musimy zrobić jakieś
osiemdziesiąt do dziewięćdziesięciu mil. Powrót zajmie o wiele więcej czasu, skoro mamy
borykać się z przeciwnym wiatrem.
— Ponieważ jest nieprawdopodobne, żeby Halios mógł zaopatrzyć cię w eskadrę okrętów w
tak krótkim terminie, wracaj lepiej lądem. Twoje pojawienie się musi być niespodzianką. Halios
odstawi cię niezawodnie do granicy, gdybyś zaś wracał morzem, załoga mogłaby złożyć
przeciwko tobie oskarżenie w Radzie o pertraktacje z wrogiem. Będę oczekiwała cię w domu za
siedem dni, ufając w dalszą łaskawość Ateny. Idź drogą wiodącą środkiem kraju, spotkamy się na
Eumajosowej świńskiej farmie. Jeżeli nie będzie mnie nigdzie w okolicy, płacz — wiedz
wówczas, że na pewno albo nie żyję, albo mnie uprowadzono.
— Co chcesz, żebym ci przywiózł z Minoi?
— Groźbę najazdu Sykulów, jeśli zalotnicy nie opuszczą bezzwłocznie pałacu i w pełni nie
wynagrodzą nam strat.
— Ale jeżeli Halios odmówi takiej groźby?
— Nie odmówi.
— A jeśli uda nam się pożyczyć okręt, co nie jest wcale pewne, jakie rozkazy mam dać
załodze, gdy dopłyniemy do Minoi?
— To pozostawiam tobie, ale muszą trzymać się z dala od Drepanon co najmniej jeszcze dwa
do trzech dni po twoim powrocie.
Klitoneos, chociaż jest uparty, daje się urobić. Nie mając własnych pomysłów a tylko pałając
oburzeniem, przekonał się, że mój plan zgadza się z planem Mentora, i był gotów robić, co mu
podsunęłam. Bezpośrednie zadania: gdzie pożyczyć okręt i skąd zdobyć załogę, komu można
powierzyć Argosa i Lajlapsa na czas jego nieobecności — pochłaniały go tak bez reszty, że
zapomniał zapytać mnie, dlaczego mam tyle wiary w powodzenie albo jak zamierzam spędzić
czas między jego powrotem a powrotem okrętu. Ale postanowiłam działać uczciwie — Klitoneos
pozna Ajtona Kreteńczyka dostatecznie prędko. Aż do tego czasu wydawało mi się bezcelowe
obciążanie jego głowy zamysłami, które nawet w mojej nie rysowały się wyraźnie.
Klitoneos miał nieoczekiwane szczęście. Zdarzyło się, że pewien szlachetny młodzieniec,
członek naszego plemienia, imieniem Noemon, mógł udostępnić mu okręt. Ten długonogi blady
chłopiec zakochał się we mnie, a przyszło mu na myśl, że pożyczając Klitoneosowi okręt, który
leżał wciągnięty na brzeg w opuszczonej części południowej przystani, oraz kryjąc całą sprawę
przed Antinoosem i Eurymachem będzie mógł wyrazić swoją lojalność wobec naszego domu i
wobec mnie i być z nami na dobrej stopie, gdy skończą się te kłopoty. Na swoje nieszczęście
zlekceważył jednak moje ostrzeżenie, by omijał pałac; chociaż powiedział poufnie wujowi
Mentorowi, że jest gotów zapłacić za wszystko, co zjadł i wypił, a przyszedł tam tylko w nadziei
choćby przelotnego ujrzenia mnie w oknie.
Czułam pewien żal a zarazem wdzięczność wobec Noemona, który miał ogromne,
wyłupiaste, zajęcze oczy, ale nie mógł on już nigdy zostać moim mężem. Poprzysięgłam
uroczyście na boginię podziemi, Hekate, przed którą sam Zeus czuje grozę, że nie poślubię
żadnego mężczyzny, co wszedł w nasz dom nie proszony i nadużył naszej gościnności.
No, więc dobrze: mieliśmy potrzebny okręt. Eurykleja zaopatrzyła go w prowiant; wujaszek
Mentor zaciągnął załogę; a tak pieczołowicie dochowano tajemnicy, że po kilku godzinach, kiedy
zalotnicy hulali pod arkadami, Klitoneos wymknął się z pałacu przez furtkę ogrodową,
pośpieszył do przystani, wszedł nie nagabywany przez nikogo na pokład i niebawem dziarsko
pomykał o wiosłach i żaglu na południowy wschód. Nasi wrogowie dostrzegli jego nieobecność,
kiedy już było za późno, a przyprawiła ich ona o nie lada zmartwienie. Antinoos i Eurymach
pysznili się, że nikt nie ośmieliłby się pożyczyć Klitoneosowi nawet czterowiosłowej łodzi albo
że przynajmniej potrafią zatrzymać okręt w porcie strasząc załogę. Bynajmniej nie pragnęli, żeby
doszło do króla, jak się rzeczy mają w domu: cóż, gdyby zwerbował zbrojną pomoc w
piaszczystym Pylos i przypłynął z karzącymi oddziałami? Zamierzali go zabić, gdy nie
podejrzewając niczego postawi nogę na nabrzeżu. Teraz muszą zmienić plany. Nie mogli jednak
otwarcie obwiniać Noemona nie zdradzając się przy tym, a dla większości zalotników to
beztroskie grabienie nas z bydła i wina było wciąż jedynie żartem — na koszt nadmiernie
oszczędnego króla, który wydał zaproszenie i zapomniał go odwołać przed wyjazdem. Tak to
Noemon pozostał nieświadom, że zadał dotkliwy cios naszym wrogom. Postanowili oni wystawić
posterunki wzdłuż całego brzegu, żeby dały znać sygnałami dymnymi o zbliżaniu się
królewskiego okrętu — można go było rozpoznać po dziobie w kształcie konia morskiego i po
żaglu w purpurowe pasy. Pośpieszą wówczas na okrętach, by się zaczaić na niego opodal Motji.
Nazajutrz moja matka przywitała mnie z ironią i zwolniwszy służebne spytała:
— Kto namówił Klitoneosa na tę wyprawę? Ty czy Mentor? A może oboje?
Ponieważ nigdy nie udało mi się zwieść mojej matki, powiedziałam:
— Wuj Mentor to ułożył i kazał Klitoneosowi przyrzec, że nikomu nie powie. Nawet tobie
ani mnie.
— Nawet, jak przypuszczam, Euryklei?
— Eurykleja musiała go zaopatrzyć w jęczmień i wino.
Westchnęła.
— Ale, oczywiście, nie jedzie do piaszczystego Pylos?
— Dlaczego mówisz „oczywiście”?
— Czy ośmieliłby się stanąć przed ojcem nie przynosząc ode mnie wieści? Prócz tego moje
dochodzenia wykazują, że sternik, którego Mentor najął, jest biegły tylko w żegludze
przybrzeżnej; Klitoneos nie ryzykowałby płynięcia przez Zatokę Jońską ze sternikiem, który jej
przedtem nie przepłynął co najmniej tuzin razy. Zaś jego obawa przed zwierzeniem się mnie
znaczy, że nie chce sprawić mi kłopotu prośbą, bym zezwoliła na pewne czyny, których ojciec by
zakazał. W rzeczy samej pojechał do Minoi — mam rację?
Skinęłam głową.
— No — westchnęła — jedynie lojalność wobec twego ojca nie pozwala mi pochwalić jego
męstwa.
Wujowi Mentorowi nie powiedziała nic. Chadzał on teraz ze strażą przyboczną złożoną z
dwóch zbrojnych w rzeźnickie noże sykulskich niewolników, którzy bardzo przywiązali się do
niego. Zalotnicy pilnowali się, żeby go nie znieważać, gdy Sykulowie mogli słyszeć, ale po paru
dniach Agelaos podbechtany przez Eurymacha ważył się wejść do sali tronowej, sięgnąć po
królewskie berło i usiąść na tronie. Moja matka podskoczyła zza swych krosien i krzyknęła ostro:
— Zejdź mi natychmiast z tronu, chłopcze! To nie jest zwykłe krzesło. Niech no ja cię jeszcze
raz przyłapię!...
Podbiegła do niego, dała mu po uszach i ściągnęła na ziemię za nogi. Nie widząc nigdy
przedtem mojej łagodnej, królewskiej, pięknej matki w gniewie, Agelaos był tak zaskoczony, że
kiedy się znalazł na marmurowej podłodze, z potłuczonym grzbietem, dźwignął się na nogi i
wyszedł błędnym krokiem. Wstyd mu nie pozwolił opowiedzieć tej przygody przyjaciołom, ale
od tej pory tron wydawał mu się nie mniej straszny niż ogniste krzesło oplecione wężami, na
którym Tezeusz (inny zuchwały uzurpator) znosi wieczne męki nałożone nań przez Persefonę,
królową Piekieł.
Był to dla zalotników dzień łowów na dzika. Doniesiono, że w górskiej gęstwinie o jakieś
dwie mile od Drepanon jest wielkokływy odyniec, i zalotnicy wyruszyli wcześnie, by go
wytropić. Nie będę opowiadała szczegółów polowania, wspomnę tylko tyle, że biedny Lajlaps —
Antinoos bowiem wypożyczył sobie na tę okazję Argosa i Lajlapsa — chwyciwszy dzielnie
odyńca za ryj, padł z rozprutym brzuchem... niechby to się było przydarzyło Antinoosowi!
Ponieważ zaś, niezdary, w zbyt wielkim pośpiechu obstawili gęstwinę, dzik zemknął i poczynił
znaczne szkody w zbożach i winnicach — na szczęście nie na pałacowej ziemi! — aż dopiero
nasz owczarz Filojtios spotkawszy go przypadkiem w wąskiej alejce zdobył sobie chwałę
bystrym rzutem oszczepu.
Służba zalotników przygotowywała tymczasem zwykły ogromny posiłek na dziedzińcu
ofiarnym. Wywnioskowałam z podsłuchanych strzępów rozmowy, że ponieważ Eumajos ostatnio
nie chciał już dawać wieprzków, kazano brać je od niego siłą; że tego ranka doszło do bójki z,
Filojtiosem, który otwarcie odmówił dalszej dostawy owiec i kóz, i że jego kuzyn został ciężko
ranny w głowę. Nie słyszałam żadnych wieści o żebraku mieszkającym na Eumajosowej farmie,
ale byłam pewna, że Ajton przestrzegał mych wskazówek i rozsądnie trzymał się na uboczu. Był
on bowiem urodzonym zapaśnikiem, szermierzem, który mógłby rozpędzić tę hałastrę sług
zwykłą wiązką chrustu, jeśliby miał po temu ochotę. Jego pewne oko i muskularne ramiona...
Ostrożnie wybadawszy samą siebie rozstrzygnęłam, że musiałam się niekiepsko i szczerze
zakochać, bo inaczej czemu bym pokładała taką ufność w siłę Ajtona i jego męstwo? Czułam się
troszeczkę dziwnie: nie niepewna siebie, tylko zmieszana. Odkąd życie i honor Ajtona zaczęły
dla mnie ważyć tyle, co moje własne, miałam (że się tak cudacznie wyrażę) zarówno wewnętrzną
jak i zewnętrzną duszę. Dobrze więc było pamiętać, że potraktowałam go twardo, co muszę i
dalej czynić, to później, gdyby Atena dała nam zwycięstwo nad wrogami, a ja zgodziłabym się
zostać jego żoną, nigdy by mną nie pomiatał, choćbym nie wiem jak otwarcie go kochała.
Wkrótce znowu się spotkamy, jeśli wszystko pójdzie dobrze, i wtedy będę mogła się przekonać,
czy pierwsza korzystna ocena jego zalet nie była pomyłką...
Rozmyślanie moje przerwały wrzaski z dziedzińca ofiarnego — to wpadli myśliwi.
Schroniłam się na wieży, żeby ich uniknąć. Eurymach stąpnął w błotnistą kałużę, w której
wytarzał się odyniec, a teraz wtargnął brutalnie z brudnymi nogami do mieszkania kobiet
służebnych żądając, aby go umyto. Moja matka znajdowała się w sadzie i wydawała polecenia
ogrodnikowi, wuj Mentor wyszedł na ulicę i oglądał zaprzęg mułów wystawionych na sprzedaż;
nie było więc w domu nikogo z rodziny oprócz Ktimeny. Ja bym przegoniła Eurymacha, ale ona,
widocznie wdzięczna, że wstawiał się za nią, kazała Euryklei przynieść gorącej wody i obsłużyć
go. Eurykleja zna swoje miejsce i nie sprzeciwiła się rozkazowi, jednakże posłuchała go z
jawnym niesmakiem. Nalała cebrzyk zimnej wody do dużej miedzianej miednicy i posłała
dziewczynę do kuchni po gorącą. Kiedy wszystko było przygotowane, Eurymach usadowił się na
stołku i wsadził obie stopy do miednicy.
— Jesteś bardzo milcząca, stara damo — szydził.
— Mało mam do powiedzenia, szlachetny młodzieńcze.
— A także nadąsana.
— Ganisz mnie? — Eurykleja wzięła szczotkę, chwyciła go za nogę i zaczęła szorować brud.
— Ojoj! — wrzasnął. — Przestań! Czy chcesz mnie żywcem obedrzeć ze skóry? Co to za
szczotka?
— Twarda szczotka do czyszczenia wieprzy. Czy spodziewałeś się, że wezmę gąbkę mojej
pani?
Nagle krzyknęła, puściła nogę, ucapiła brzeg jego chitonu i palcem oskarżająco wskazała
schludną cerę. Pięta Eurymacha uderzyła w brzeg miednicy, która się przewróciła i zalała pokój
brudną wodą.
Złapał ją za gardło.
— Jeśli się ośmielisz!... — wymamrotał krwiożerczo.
Ktimena, która stała przy oknie, nie zrozumiała, co się stało.
— A to co takiego, Euryklejo! — zawołała. — Czyś ty zwariowała? To tak się przyjmuje
człowieka szlachetnego rodu? Najpierw szorujesz mu stopy niemal obdzierając ze skóry, a potem
puszczasz jego nogę i przewracasz miednicę? Uważaj, bo każę cię wychłostać, chociaż masz
siwe włosy!
— A jak nie będziesz trzymać swojej bezzębnej gęby na kłódkę — krzyknął Eurymach —
możesz dostać coś gorszego niż chłostę, możesz zadyndać na sznurze pod krokwią!
— Panie mój, będę na przyszłość bardzo ostrożna — wyjąkała Eurykleja udając straszliwie
przerażoną. — Będę milczała jak kamień albo bryła żelaza.
— Możesz liczyć na jej zupełne oddanie, panie Eurymachu — zawtórowała Ktimena. —
Przynieś no mi zaraz więcej ciepłej wody, Euryklejo, i miękką tkaninę!
Rzecz w tym, że Eurykleja rozpoznała cerę jako swoje własne dzieło, a chiton jako jeden z
trzech, które wziął Laodamas przed swoim zniknięciem. Ale skąd znalazł się u Eurymacha?
Morderstwo?
Skoro wymuszona obietnica nie jest obietnicą, Eurykleja bezzwłocznie mi o tym doniosła i
spytała, czy moja matka i Ktimena powinny się także dowiedzieć.
— Ktimenie nie wolno powierzać sekretu — rzekłam. — A będzie może najlepiej, jeśli
zaczekamy na powrót Klitoneosa, zanim powiemy cokolwiek matce. Musimy złagodzić ten cios.
— Sądzisz więc, że Laodamas?...
Przytaknęłam zgnębiona.
— Niech no Eurymach poprosi jeszcze raz o umycie! — zawołała. — Wezmę sieć i topór i
zarąbię go, jak Klitajmestra Agamemnona. Serce mi w piersi warczy jak suka ze szczeniętami,
gdy zbliża się ktoś obcy.
— Nie, kochana Euryklejo, krwawa zemsta należy do Klitoneosa i do mnie. Jeśli będziemy
zwlekali, duch mojego brata będzie nas bezlitośnie dręczył; w istocie, to na pewno on wniósł do
pałacu wszystkie ostatnie nieszczęścia. Poprosimy cię, gdy będą nam potrzebne twe usługi.
STARA BIAŁA MACIORA
W lecie, jak przypomniałam wujaszkowi Mentorowi, najlepszą porą, żeby się wymknąć z
pałacu niepostrzeżenie, jest godzina po północy, kiedy wszyscy oprócz odźwiernego śpią, i
godzina po obiedzie, gdy wszyscy, z odźwiernym włącznie, zażywają sjesty. Wybraliśmy czas
sjesty. Powiedziałam matce, dokąd się udajemy i po co. Ucałowała mnie czule, ale powiedziała
tylko:
— Trzeba będzie wmówić w Ktimenę, że leżysz z niebezpieczną gorączką.
— Żebyż to Halios nam pomógł! — wymamrotał wujaszek, kiedy przechodziliśmy koło
stajni trzymając się pod osłoną oliwek. Mieliśmy oboje mocne buty i odzienie używane przy
cięższych robotach: ciemnawą baję nie ozdobioną żadnym obszyciem, które świeci lub
połyskuje. On wziął z sobą miecz i torbę z prowiantem, ja miałam sztylet ukryty pod suknią.
Zdołaliśmy dotrzeć do naszej prywatnej przystani nie zauważeni. Łódka była przygotowana i
powiosłowaliśmy w niej przez południową zatokę do odleglejszego brzegu, omijając w ten
sposób bramy miejskie. Potem udaliśmy się w głąb kraju i dzięki łasce Ateny nie napotkaliśmy
ani żywej duszy w drodze przez bagna. Niebawem po naszej lewej ręce zostało miasto Eryks i
znaleźliśmy się na łagodnie wznoszącym się trakcie do Hyperei a dalej do świątyni Afrodyty.
Słońce doskwierało upalnie, lecz była to wędrówka, z której nie mogliśmy zawrócić, chociaż pot
spływał mi z czoła i ciekł strumyczkami po zakurzonych policzkach.
— Wujaszku — powiedziałam w końcu — kiedy byliśmy z Klitoneosem mali i szliśmy na
piknik, podtrzymywałeś nas w drodze powiastkami. Moja ulubiona była o tym królu, który nie
chciał umrzeć. Opowiedz mi ją jeszcze raz.
— W tym skwarze i pod górę? Zdyszany jak pies po gonitwie?
— Wezmę od ciebie torbę, jeżeli się zgodzisz. Chcę sobie przypomnieć czasy, gdy nic w
świecie mnie nie kłopotało.
— No, już dobrze. Nie, kochanie, poradzę sobie również z torbą. Wkrótce znajdziemy się
wśród sosen słodko pachnących i może wtedy... Tak, król zwał się Ulisses. Mówią, że Ulisses był
wnukiem Autolikosa i przodkiem Fokajczyków.
— Jak Odys.
— Jak Odys — przyznał wuj — i dlatego niektórzy mieszają Odysa z Ulissesem. To jest
opowieść, jaką słyszałem od mistagogów z Egesty na wytłumaczenie baletu tańczonego tam u
szczytu nasilenia lata.
Autolikos z Fokidy był mistrzem nad mistrze w złodziejstwach. Hermes dał mu moc
przemieniania każdego zwierzęcia, które skradł, z rogatego w nierogate lub z czarnego w białe i
na odwrót. Chociaż więc Syzyf, król Koryntu, jego sąsiad, zauważył, że stada stale mu się
zmniejszają, zaś Autolikosowe powiększają, przez całe miesiące nie mógł zaskarżyć go o
przestępstwo; wziął tedy pewnego dnia i wyrył pod kopytami wszystkich swoich bydląt znak w,
czy też, jak niektórzy mówią, skrót napisu: „Skradzione przez Autolikosa”. Tej samej nocy
Autolikos jak zwykle ukradł kilka zwierząt, a rankiem odbicia kopyt na drodze dały Syzyfowi
dostateczny dowód, aby wezwać świadków kradzieży. Zaszedł do stajen Autolikosa,
zidentyfikował skradzione zwierzęta za pomocą oznaczonych kopyt i zostawiwszy swoich
popleczników, by się kłócili ze złodziejem, popędził na drugą stronę domu, wszedł przez portal i,
gdy na zewnątrz gorzał zaciekły spór, uwiódł Autolikosową córkę, Antikleję, żonę Argiwczyka
Laertesa. Urodziła mu ona Ulissesa, a sposób jego poczęcia jest źródłem chytrości, którą zwykle
przejawiał, i przydomku „Hypsipylon”, co oznacza „z wysokiego portalu”.
Otóż kiedyś Zeus zakochał się w Ajginie, córce boga rzek, Asoposa, i przyjąwszy postać
achajskiego księcia uprowadził ją tajemnie. Asopos w żalu udał się na poszukiwanie Ajginy, a
najpierw odwiedziwszy Korynt zapytał Syzyfa, czy nie wie, gdzie ona przebywa. „Wiem —
odrzekł Syzyf — lecz musisz zapłacić za tę informację zaopatrzeniem mojej warowni w wieczne
źródło”. Zgodził się Asopos na to i sprawił, że za świątynią Afrodyty zaczęło bulgotać źródło
Pejrene. „Znajdziesz swą córkę w objęciach Zeusa, w lesie, o pięć mil na zachód — rzekł Syzyf
— a powiem ci przy sposobności, że zapomniał zabrać ze sobą swojej wszechpotężnej broni.”
Asopos ruszył w pościg, zdybał Zeusa na gorącym uczynku i zmusił go do sromotnej
ucieczki. Zeus jednak, gdy tylko znikł mu z oczu, przemienił się w głaz i stał nieruchomo, póki
Asopos nie przebiegł dalej. Wkradł się wówczas z powrotem na Olimp i zza osłony jego wałów
obsypał Asoposa piorunami. Biedaczysko dotychczas jeszcze kuleje od zadanych ran, a z łożyska
jego rzeki często można wydobyć kawałki węgla. Następnie Zeus kazał swemu bratu Hadesowi,
by zabrał Syzyfa do Piekła i tam ukarał go na wieki za zdradę boskich tajemnic. Jednak
nieposkromiony Syzyf samemu Hadesowi nałożył kajdanki — namówił Hadesa, żeby wyjaśnił
mu sposób ich użycia, a wtedy zatrzasnął je szybko. W ten sposób Hades był więźniem w domu
Syzyfa spory kawał czasu — śmieszna sytuacja, bo nikt na świecie nie mógł umrzeć, nawet gdy
mu ścięto głowę albo rozszarpano na kawałki. Wreszcie Ares, bóg wojny, zagrożony w swoich
interesach, przybył pośpiesznie, uwolnił Hadesa i oddał mu w łapy Syzyfa.
Syzyf miał jednak jeszcze jedną sztuczkę w zanadrzu. Przed zejściem w Podziemia zabronił
swojej żonie, Merope, pogrzebać ciało i przybywszy do Hadesowego pałacu udał się prosto do
Persefony ze skargami, że jako osoba nie pogrzebana nie ma prawa przebywać w jej dominium
— powinien był zostać po tamtej stronie Styksu. „Pozwól mi wrócić do wyższego świata —
prosił — by załatwić sprawę pogrzebu i pomścić okazane mi lekceważenie. Moja obecność tutaj
jest wbrew prawu. Za trzy dni będę na twoje usługi”. Persefona dała się oszukać i uległa prośbie,
lecz skoro Syzyf znalazł się znów na słońcu, wyparł się swej obietnicy. W końcu poproszono
Hermesa, żeby zawlókł go w Podziemia.
— Ulisses dowiódł, że jest nieodrodnym synem Syzyfa — bo nie chciał umrzeć mimo stałej
wrogości wszystkich bogów i ludzi, których jego ojciec oszukał. Apollo pod postacią dzika natarł
na niego, kiedy polował na górze Parnas, i rozpruł mu udo tak jak Adonisowi. Ale choć Ulisses
nosił bliznę aż do śmierci i w rzeczy samej zdobył dzięki niej swe imię — „Ulisses” bowiem
znaczy „zranione udo” — wyleczył się ziołem moly darowanym mu przez pradziadka Hermesa,
który jeden jedyny go ochraniał. Za radą Hermesa zwerbował bandę wygnańców i awanturników,
wziął okręt i uciekł z Grecji w nadziei założenia kolonii w strefie, nad którą Olimpijczycy nie
mają mocy. Zwiedzili wiele wysp: najpierw Ogigię, w której królowa Kalipso zwabiła Ulissesa
do ogromnej jaskini i zaofiarowała mu jabłko nieśmiertelności w zamian za to, że się z nią
prześpi, co też uczynił. Nie dał się jednak oszukać i zjadłszy jabłko zjadł też trochę moly,
przeciwdziałając w ten sposób śmiertelnemu czarowi. Stamtąd popłynęli do Wyspy
Kimeryjczyków na krańcu Północy, gdzie noc i dzień spotykają się w półmroku, a masywne
lodowce, jak je nazywają, unoszą się na morzu otoczonym mgłą druzgocąc okręty. Rzucili
kotwice w przystani u Dalekich Bram, gdzie Charybda, córka króla ludożercy, zaprosiła go do
swego łoża; i byłaby wyssała jego krew i zjadła go na surowo owego wieczora, lecz miał w
oddechu zapach moly, więc zaniechała.
— Stamtąd pożeglowali do Wyspy Płaczu, której królowa, Kirke, dobrze go przyjęła, a
potem uderzyła różdżką, aby zamienić w prosię; ale jej czary nie miały mocy przeciw moly. A
stamtąd do Wyspy Syren, gdzie kobiety-ptaki słodko śpiewają pośród kości umarłych; on jednak
zakleił sobie i towarzyszom uszy woskiem. I na wyspę Ajolosa, gdzie wiatrami są ludzkie dusze;
królowa, która go przyjęła, próbowała ukraść mu duszę i uwięzić w skórzanym worze, ale znów
moly go zachowało. I do Wyspy Psów, gdzie śliczna Skylla przyjąwszy go za kochanka zmieniła
się nagle w sześć białych skowyczących psów z czerwonymi uszami. Psy gnały za nim z pianą na
pyskach, lecz moly sprawiło, że straciły trop. W końcu to samo ziele zachowało go od Białej
Bogini Ino, która usiadła na krawędzi pokładu jego okrętu przebrana za uroczą wodnicę, a potem
zarzuciła nań przepaskę i pociągnęła do pieczary w głębinę morza; mając moly w ustach Ulisses
nie utonął. Siedem razy w swej podróży uniknął śmierci i za każdym razem składał Ojcu
Zeusowi ofiarę przebłagalną z kozy. Dotarł do Ogigii na dalekim zachodzie, gdzie Nimfa
Lampetia pasie święte bydło Słońca. Ukradł je, jak to poprzednio uczynił Herakles, i odpłynął
bezpiecznie, chociaż Nimfa Lampetia przywiązała go we śnie za włosy do wezgłowia łóżka i
wezwała swego brata Eurytiona, by mu uciął głowę. Lecz włosy rozwiązały się z węzłów, moly
bowiem było wszechmocne. Wówczas bogowie, w podziwie dla Ulissesa, który ofiarował
wszystkim im razem ukradzione bydło, zaprosili go, by zamieszkał na Olimpie, bo było
przeznaczone, że nigdy nie umrze.
Słuchając jeszcze raz tej opowieści byłam zaskoczona, jak moja dziecięca wyobraźnia
przeobraziła ją, mieszając wypadki i wiążąc je ze znanymi widokami. Dalekie Bramy, na
przykład, były przystanią i warownią Kefalojdion, w górę brzegu od Egesty, dokąd dawno temu
ojciec zabrał mnie w czasie jednego ze swych królewskich objazdów. Pałac Kirke to był nasz
własny, ale jakoś umieszczony w środku Eumajosowej zagrody dla świń, a święte bydło słońca
było cętkowaną trzodą, bardzo cenioną przez ojca, którą piracka załoga próbowała niegdyś
uprowadzić znad Rejtronu. Wyspą Ajolosa była Osteodes leżąca samotnie na północnym
zachodzie a widoczna przy dobrej pogodzie ze szczytu góry Eryks; ponieważ jest bezwodna,
nadaje się jedynie na polowanie na foki i łowienie homarów. A wyspą Kalipso była Pantellaria,
którą można dostrzec w wyjątkowo jasne dni, daleko od południa, w pół drogi do Libii.
— Co to jest moly? — zapytałam.
— Rodzaj czosnku z żółtym kwiatem.
— A ja sobie zawsze wyobrażałam, że jest śnieżnobiałe i pachnie jak kwietniowy cyklamen!
Czemu to takie sławne w magii?
— Zapewne dlatego, że ma złotawą barwę, nie tak jak inne rośliny, i rośnie szybciej, kiedy
ubywa księżyca, opierając się czarom rozmaitych podstępnych boginek, z którymi spotkał się
Ulisses. Sardela, również nie ulegająca działaniu księżyca, ma podobną zaletę, jej wątroba jest
więc doskonała przeciw złemu oku i czarownicom.
— Czy jesteś pewien, że opowiadałeś mi tę powiastkę dokładnie tak samo jak teraz?
— Z całą pewnością. I gdybym miał ją opowiadać dziesięć lat, ciągle bym nie zmieniał ani
słowa. To jest raczej mit niż babskie bajanie, jak o Konturanosie.
— Nie rozumiem.
— Otóż mitografowie wyjaśniają, że jeden z korynckich królów nie chciał się zgodzić na
śmierć, kiedy skończyło się jego panowanie. W dawnych czasach wyznaczano króla na początku
roku, a pod koniec kastrowano go kłem dzika i czyniono zeń ofiarę Herze, bogini księżyca.
Jednak koryncki Ulisses stawił opór tradycji i panował bez przerwy osiem lat. On to ustanowił
doroczne Przekazanie Tronu, tak jak u nas, kiedy twój ojciec leży przez jeden dzień niby umarły i
składa Zeusowi w ofierze kozę a bóstwom Podziemi wieprze. Odwiedziny siedmiu wysp są
alegoryczne, oznaczają jego siedem ucieczek od śmierci. U schyłku ósmego roku Ulisses
powinien był zejść do świata podziemnego jak jego ojciec, Syzyf, ale z boskiego zrządzenia
pozwolono mu dożyć naturalnej śmierci. Mówiło się więc, że bogowie dali mu nieśmiertelność.
Co dziewięć lat jednakże, by upamiętnić dawny zwyczaj, ofiarowywał Zeusowi cętkowanego
wołu zamiast kozy, co również czyni twój ojciec.
Wolałabym, niewdzięczna, żeby nie psuł opowieści wyjaśnieniami.
— Nie cierpię alegorii i symbolów. Ale, ale, wujaszku, co będzie, jeżeli król nie pojawi się
na Przekazanie Tronu?
— Jego miejsce zajmie regent, choć jest to uważane za zły znak. Możemy się więc
spodziewać, że twój ojciec wróci najdalej za trzydzieści dni, chyba że...
— Chyba że co?
— Och, Nauzykao, czasami myślę, że nikt z nas nie przeżyje tej próby!
Szliśmy z trudem pod górę, często przystając, bo podejście miało chyba nie mniej niż trzy
tysiące stóp. Ja rzadko zażywam wspinaczki, a wuj Mentor miał okaleczoną nogę — skutek
wypadku na rydwanie. Nie napotkaliśmy jednak nikogo, a widok stąd był wspaniały: wyspy
leżały przed nami rozpostarte niby te, które odwiedził Ulisses — Hiera, jadąca przed chwilą na
grzbiecie Ajgussy, odczepiła się nareszcie od niej i wyraźnie rysowała się na horyzoncie od
zachodu. Napiliśmy się z przydrożnego źródła i zjedliśmy trochę, i niebawem zobaczyliśmy
Hypereję znalazłszy się po zachodniej stronie szczytu, który, choć jest otoczony murem i zalicza
się do grodów, zamieszkuje obecnie niewiele rodzin. Paręset stóp niżej leży Krucza Skała, Źródło
Aretuzy i Eumąjosowa zagroda dla świń, do której się idzie niezmiernie wyboistą ścieżką. Och,
jakim strasznym szczekaniem powitały nas cztery dzikie psy Eumajosa! Wuj zawołał na niego,
żeby je odgonił; potem, gdy ruszyły ku nam dziko, cisnął laskę na ziemię i zmusił mnie, żebym
usiadła obok niego na skale.
— Bądź nieruchoma jak posąg — powiedział — bo cię rozszarpią na strzępy.
Na szczęście Eumajos poznał głos wujaszka. Wycinał właśnie dwa podłużne płaty
wyprawionej świńskiej skóry i wiercił dziury po rogach, by zrobić sobie sandały; cisnął jednak
skórę i puścił się pędem przez wrota za psami, złorzecząc i miotając w nie kamieniami. Chociaż
łasząc, się przybiegły mu do nogi, byłam bardzo przerażona! Bo, rozumiecie, Eumajosa co dzień
odwiedzali posłańcy od zalotników, z tym że nie bronił on psom traktować ich niczym sykulskich
bandytów, zaś każda z czterech bestii była wielka jak cielak i uzębiona niczym wilk.
Usprawiedliwił się niezgrabnie i gdy kazał psom nas obwąchać, żeby wiedziały, że jesteśmy
przyjaciółmi, przyjęły od nas jedzenie, które mieliśmy w torbie, i zaczęły merdać ogonami.
Zagroda była przestronna. Jeden z jej kamiennych murów biegł wzdłuż pionowej przepaści;
inne miały z wierzchu palisadę z gałęzi dzikiej gruszy i były osłonięte zewnętrznym płotem z
dębowych sztachet ściśle z sobą powiązanych. Wewnątrz tego podwórza Eumajos wybudował
tuzin obszernych chlewów, gdzie w nocy spały maciory z prosiętami, a wieprze zapędzał do
przestrzeni między dębowym płotem a kamiennym murem. Kiedy zaprosił nas do swojej chaty,
serce zaczęło mi nagle łomotać w nadziei zobaczenia Ajtona i z obawy, że już go tu nie ma.
Chata była ciemna, cuchnąca, bez okien, a zawierała tylko stół na kozłach, stołek i dwie duże
skrzynie na podłodze, przysypane słomą i służące za łóżka. Żona Eumajosa zmarła po urodzeniu
jedynego syna — tego chłopca, który przypędzał do nas wieprzki. Nie znać było w tym domu
kobiecej ręki. Przyszło mi na myśl, że grecki obóz pod Troją musiał być w nie lada brudzie
dziesiątego roku, o ile kobiety, branki zdobyte w podjazdach, nie wzięły się do porządków —
uprzątając odpadki, które zwabiają pchły, sadząc kwiaty i krzewy pachnące wokół chat,
czyszcząc metalowe rzeczy, zamiatając podłogi, wprawiając ramy okienne i obciągając je
pomazanym oliwą welinem, aby wpuszczały światło, a zatrzymywały wiatr. Ci pasterze świń
ubierali się tylko w skóry, w zimna używając owczych kubraków i takichże kołder; jedli jak
wieprze, spali jak wieprze i raczej chrząkali niż mówili; posiadali jednak prostą, przenikliwą
mądrość i byli o wiele bardziej ludzcy niż szlachetnie urodzeni panowie z Drepanon.
Eumajos czynił mi honory jako córce króla, aż tu ktoś stanął za mną w mroku i z trzaskiem
upuścił na ziemię ładunek chrustu. Skoczyłam chyba o stopę w powietrze, ale odwróciwszy się
poznałam Eumajosowego syna, który zebrał teraz naręcz słomy z jednego z łóżek, wymościł nią
rzucone wiązki chrustu, nakrył wszystko starą, wyleniałą kozią skórą i poprosił, bym usiadła.
Zrobiłam to z wielką przyjemnością, choć pchły już i tak żywcem mnie zżerały, a księżniczce nie
wypadało się drapać.
— No, no — rzekł Eumajos trąc zrogowaciałe dłonie. — Może posililibyście się z nami
wieprzowiną, chlebem i winem?
— Obiad jest niezły w obiadowej porze — roześmiał się wuj.
— Ale, na Kerdo, o włos uszliście moim psom! Szybko by załatwiły się z tobą, panie, i naszą
małą księżniczką, gdybyście potracili głowy: wtedy na mnie spadłaby odpowiedzialność. Jakbym
to ja nie miał i tak dosyć zmartwień: król wyruszył na poszukiwanie księcia Laodamasa, a książę
Klitoneos na poszukiwanie króla, a ci przeklęci szlachetni panowie zamierzają zrobić zasadzkę i
zabić ich obu w powrotnej drodze...
— Skąd ty o tym wiesz? — spytał ostro mój wuj.
— Powiedziała mi o tym stara biała maciora kilka dni temu — odrzekł Eumajos. — A potem
łotrzy żądają w twoim imieniu najlepszych wieprzy i grożą, że mi poderżną gardło, jeżeli
odmówię. Wystarczy tego, by osiwieć. Uknuli także twoją śmierć, mój panie!
— Skąd o tym wiesz? — spytał mój wuj ponownie.
— Dowiedziałem się od starej białej maciory. Pozwól, że ci teraz powiem coś naprawdę
godnego uwagi. Onegdaj przyszedł tu żebrak, psy nie szczekały — wiedząc, jak przypuszczam,
że jest przyjacielem, choć psy to głupie stworzenia; a stara biała maciora wstała na jego widok z
legowiska w błocie i podsunęła mu kark, żeby ją podrapał. „Pani — powiedziałem do niej po
sykańsku, co ona uważa za należne sobie — kimże jest ten żebrak, którego tak serdecznie
kochasz?” Ona zaś odparła na swój sposób: „Zabójca, dziki człowiek, mój wybrany szermierz!”
— Czy ten żebrak jest tu jeszcze?
— Pasie wieprze pod dębami — rzekł Eumajos — a co lepsze, wymyślił sobie formingę z
żółwiej skorupy i kiszek zdechłego gronostaja i gra im pięknie, i śpiewa w obcym języku. Nie
chce powiedzieć, jak mu na imię i jak się zwie jego kraj, ponieważ zaś mam podejrzenie, że jest
jakimś bóstwem — Hermesem, a może Apollonem — nie śmiem go naciskać, aby to wyjawił.
— Co stara biała maciora mówi o nim teraz? — spytał wuj, gdy Eumajos ruszył po koźli
bukłak z winem, krater z bluszczu i bukowe czarki.
— To samo, co na początku, panie.
— Czy zaprosisz go, by wziął z nami udział w tej znakomitej uczcie?
— Posłałem już swojego syna z tym zleceniem, panie.
Rzadko bywałam taka podniecona. Wróżby z ptaków, z wnętrzności byków, wykładane
przez kapłanów ze szlachetnych rodów i o długim doświadczeniu — wszystko to jest bardzo
dobre, ale ja mam krew sykańską, a Sykańczycy mówią: „Stara biała maciora wie, w którą stronę
wiatr będzie wiał, a nigdy się nie myli”.
Usłyszeliśmy odległe brząkanie formingi i słodką, tęskną melodię z wieloma
niespodziewanymi ozdobnikami. Choć znałam tyleż języka kreteńskiego, co moje służebne
Greczynki z Sycylii, rozpoznałam, że to pieśń miłosna, i zagryzłam wargę, by stłumić
wzruszenie. „Nauzykao — rzekłam do siebie — bądź ostrożna! Nie zdradzaj się. Pokój jest
ciemny i odchyliwszy się do tyłu możesz schować twarz w cieniu, lecz panuj przynajmniej nad
głosem.”
Ajton wszedł i okazał tyle zdrowego rozsądku, że tylko dwornie skłonił głowę w moją
stronę, nim pozdrowił wuja. Nosił teraz brudny, podarty, osmolony chiton pożyczony od
Eumajosa i kubrak z nie wyprawionej skóry jeleniej.
— Mówi mi syn Eumajosa, panie — rzekł Ajton — że mam zaszczyt zwracać się do regenta
Drepanon, sławnego Mentora z Hiery. Te proste suknie, które noszę, niechaj cię nie zwodzą co
do mej pozycji: jestem w swym kraju osobą znaczną, a choć w obecnej chwili bogowie mnie
karzą za to, że wiodłem zbyt szczęśliwy żywot, ufam, iż niedługo zdejmą ze mnie przekleństwo i
powrócą na krzesło z kości słoniowej, z którego zostałem strącony.
Wuj podał Ajtonowi prawą dłoń i przedstawił go mnie. Skłonił się głęboko, a ja ledwo-ledwo
i w tym momencie Eumajos przeprosił i wyszedł, by wziąć się na nowo do sandałów. Nie chciał
drażnić wuja słuchaniem rozmowy lepszych od siebie.
Ajton uznał za stosowne powiedzieć prawdę o sobie.
— Nazywam się Ajton, syn Kastora — rzekł. — Jestem Kreteńczykiem z Tarry. Moja matka
była nałożnicą kupioną za wysoką cenę od piratów — mieszkanką Hiery i ze szlachetnego rodu.
Nazywa się Erynna, a mój ojciec kochał ją więcej niż swą prawnie poślubioną małżonkę...
Wuj Mentor wstał i uroczyście uściskał Ajtona.
— Czy to możliwe? — zawołał. — Żyje ona jeszcze, moja kuzyneczka Erynna, którą
sydońscy piraci ukradli, kiedy bawiła się piłką na wybrzeżu?
Tak, żyła i cieszyła się dobrym zdrowiem, gdy Ajton ostatni raz o niej słyszał, przed kilkoma
miesiącami.
Wszystko się pięknie składało, prócz tego, że już nie mogłam uważać Ajtona, który mnie
zawdzięczał życie i nadzieję bezpieczeństwa, za swoją osobistą własność. Był on teraz uznanym
krewnym i bałam się, że wuj odbierze mi podopiecznego.
— Opowiedz nam więcej, kuzynie Ajtonie — poprosiłam trochę pewniej.
— Ojciec mój poważał mnie na równi ze swymi prawowitymi synami, jednakże gdy umarł,
podzielili oni włości i rzucali losy o udziały, zaś dla mnie i matki wyznaczyli parę poletek i
zrujnowaną chałupę. Ja jednak zdobyłem sobie zręcznością w pięściarstwie, zapaśnictwie i
łucznictwie bogatą żonę i wkrótce mogłem spozierać z góry na swoich przyrodnich braci, jako
uboższych i mniej znacznych. Gdy żona przy przedwczesnym porodzie umarła zaczarowana
przez szwagierkę, ruszyłem w smutku na morze i zacząłem najeżdżać wybrzeża Fenicji, by
pomścić krzywdy mojej matki. Z trzech podróży wyszedłem bezpiecznie z potężnym zbiorem
skarbów i chociaż handel niewolnikami był mi wstrętny, nie wahałem się przed porywaniem
bogatych kobiet (które traktowałem dwornie) i zatrzymywaniem ich dla okupu. Pewnego dnia
syn króla Tarry zaprosił mnie, bym wziął udział w szeroko zakrojonym napadzie na Askalon. Na
nieszczęście zostaliśmy wyparci z miasta przez przeważające siły i przywieźliśmy do domu tuzin
rannych towarzyszy, zostawiwszy jeszcze taką samą liczbę w więzach. Kiedy król Tarry
spróbował uczynić mnie odpowiedzialnym za tę klęskę, śmiało przemówiłem i oskarżyłem jego
syna, że obraził Askalończyków gwałceniem ich żon i córek, a także Heraklesa: grabieżą jego
skarbca. Zarzuciłem mu również, że nie wystawił straży na okrętach, nie zabronił surowo picia
wina na służbie — te wszystkie środki ostrożności ja zastosowałem. „Okręty znajdujące się pod
moją komendą — powiedziałem — nie straciły ani jednego człowieka z załogi i przywieźliśmy
do domu wiele sztab spiżu, sard i malachit”.
Wszyscy kapitanowie mnie poparli, a syn króla zaskarbił sobie królewską niełaskę. Owej
nocy napadł mnie w ciemnej alejce. Wydarłem mu miecz i wbiłem w brzuch. Ponieważ nikt nie
był świadkiem tego wydarzenia, oskarżono mnie o napaść.
Rada zaś nie chciała urazić króla, chociaż była przychylnie do mnie nastawiona. Zostałem
więc na osiem lat wygnany.
Jeden rok spędziłem w achajskim osiedlu u ujścia rzeki, która oddziela Królestwo Żydów od
Egiptu, i udawałem, że pochodzę z Cypru. Później pojmano mnie do niewoli w granicznej wojnie
z Egiptem i zostałem najemnym oficerem w armii faraona. W sześć lat później zgodziłem się
dowodzić fenickim okrętem kupieckim, który podążał do Libii. Skoro tylko okręt ruszył,
właściciel zasłyszawszy, że jestem tym samym Ajtonem, który niegdyś najechał Askalon i
zrabował jego sztaby spiżu, rozebrał mnie z pięknych szat, dał mi zamiast nich łachmany i
wcisnął wiosło w dłonie. Dowiedziałem się, że zamierzył sprzedać mnie w niewolę.
Przepłynęliśmy wzdłuż południowych wybrzeży Krety, daleko za rufą zostawiliśmy Tarrę —
jakże mnie serce bolało na widok zarysu ukochanych wzgórz! — ale w cieśninach pomiędzy
Sycylią i Afryką trafiliśmy na rozkołysane morze i burzliwą pogodę. Grot pękł, a kiedy
szamotaliśmy się, by zawrócić okręt dziobem do wiatru, targnęła nim potężna fala i zaczęliśmy
nabierać wody szybciej niż mogliśmy ją wyczerpywać. Straciłem już wszelką nadzieję na
uratowanie życia, gdy raptem nadpłynął szybki koryncki okręt i stanął o pięćdziesiąt metrów po
stronie nawietrznej, nie śmiąc przybliżyć się do nas z obawy przed zderzeniem. „Toniemy,
toniemy!” — wrzeszczeli Fenicjanie we własnym języku. „Czy jest tam jaki grecki żeglarz? —
krzyknął koryncki kapitan. — Jeżeli jest, to niechaj skoczy w morze i chwyci się tej liny!”
Umocował koniec długiej liny przy podstawie masztu i cisnął ją z wiatrem. Skoczyłem przez
burtę, śmiało podpłynąłem, chwyciłem się liny ratowniczej i wyciągnięto mnie na pokład.
Wówczas Koryntczyk zawrócił opuszczając Fenicjan, by się potopili.
Oczekiwałam, że Ajton opowie resztę wydarzeń tak, jak ja je słyszałam — że w okręt
uderzył piorun, a jego wyniosła woda na brzeg przy Rejtronie. Wiedział on jednak, że nie
chciałabym, by wuj zaczął zadawać kłopotliwe pytania, wymyślił więc powiastkę o tym, jak
koryncki kapitan również postanowił sprzedać go w niewolę; jak w połowie wybrzeża w
kierunku Motji dobili do brzegu, żeby nabrać wody, zostawiwszy go mocno skrępowanego pod
ławkami.
— Udało mi się rozwiązać silnymi zębami — rzekł Ajton — popłynąłem na brzeg i ruszyłem
ku wzgórzom. Bogowie skierowali moje stopy wyboistą drogą, aż doszedłem do chaty tego
szlachetnego świniopasa. Panie mój, Mentorze, byłem niegdyś bogaty, a chociaż teraz
zubożałem, może potrafisz domyślić się plonów przejrzawszy ścierniska. Uniknąłem czarnej
śmierci w morzu i niewoli, która gorsza jest niż śmierć, i oto jestem, dobry kuzyn, na twoje
rozkazy. Jeśli odważne serce, mocne ramię do miecza i celne oko mogą przydać się na coś tobie i
mojej kuzynce, księżniczce Nauzykai, w waszych obecnych nieszczęściach, wiedz, na kim
możesz polegać. Eumajos opowiedział mi o okrutnych łotrach, którzy knują zburzenie
królewskiego domu.
Wuj powziął nagłą decyzję.
— Ajtonie — rzekł — twoje zalety są zaletami naszego plemiona: twoje męstwo jest naszym
męstwem, duma naszą dumą. Za pozwoleniem twoim i mojej siostrzenicy mam zamiar
powiadomić zalotników, że mój szwagier, król, przysłał cię z piaszczystego Pylos, abyś został
małżonkiem Nauzykai; że ona się na to zgadza; że ja się zgadzam; i że oni nie mają już
wymówki, aby koczować na naszych dziedzińcach. Oświadczenie to, rozumiesz, będzie tylko z
konieczności. Choć byłbym naprawdę szczęśliwy, gdyby król cię przyjął na zięcia, nie mogę
ręczyć za nic w tym rodzaju. Nadto obiecał on mej siostrzenicy, że jej nie będzie zmuszał do
wybrania męża, wobec którego czułaby niechęć, a kto wie, czy ona podziela moje wielkie
wyobrażenie o tobie? Dodam więc, że posłałeś po wiano na Kretę i że ślub tymczasem nie może
być dopełniony. Umożliwi nam to, jeśli tylko pójdzie dobrze, odsunięcie na czas jakiś tych
wszystkich kłopotów. Teraz muszę już iść, zostawiając Nauzykaę pod twoją opieką, póki mój
siostrzeniec Klitoneos nie zjawi się tu na umówione spotkanie, co może nastąpić dziś w nocy.
Popłynął on do Minoi w nadziei, że uzyska zbrojną pomoc od swego brata Haliosa.
— Przyjmuję to zadanie z ochotą. Jakie są dla mnie zlecenia?
— Jeśli zalotnicy zrobią, jak poproszę, przyślę tu haftowane szaty i piękne czerwone obuwie,
byś zrobił dobre wrażenie, gdy się pojawisz. Jeżeli nie, trwaj tutaj w ukryciu, póki zamiast szat
nie przyślę broni i zbroi. Kiedy zaś będziesz mu towarzyszyła, Nauzykao, wepnij lepiej we włosy
moly, a nie róże, i natrzyj mu tym zielem ręce, aby go Hermes strzegł. Ale bez względu na to,
jaką przyślę wieść, dajcie mi jak najprędzej znać, co Klitoneos przyniósł od Haliosa. Wypiszcie
to nożem na kawałku kory i dajcie synowi Eumajosa, by ukrył w swej sakwie pod chlebem i
serem. Ufajmy bogom!
— Czekaj, odpocznij. Zapominasz o obiedzie.
— Nie mogę czekać. Jest jeszcze jedzenie w torbie, zjem sobie w drodze, a nie czuję już w
nogach zmęczenia — poniosą mnie z góry niby obute w skrzydlate sandały Hermesa.
Pocałował mnie czule, uścisnął dłoń Ajtona i poszedł powiedzieć Eumajosowi, że ze
względów bezpieczeństwa pozostanę w jego chacie i nikt oprócz domowników nie śmie wiedzieć
o mojej tu obecności.
Patrzyłam za nim, póki nie zniknął, i westchnęłam lekko. Kiedy wróciłam do chaty, Eumajos
płakał, lecz nie chciał powiedzieć czemu.
STRZAŁY OD HALIOSA
Tego wieczora, po zapędzeniu macior i prosiąt, chrząkających posępnie i kwiczących, do
rozlicznych chlewów a wieprzy do zagrody, Eumajos, jego syn, Ajton i ja siedzieliśmy razem
pijąc wino w chacie na godzinę przed kolacją, gdy tymczasem zwierzęta stopniowo przestały
hałasować i umościły się na noc. Kolacja była wyśmienita, bo na moją cześć Eumajos wybrał pod
nóż najlepszego wieprzka, który kwiczał, że aż za serce rwało. Przywleczono zwierzę do ogniska,
gdzie płonął już wielki stos suchego drzewa. Eumajos wystrzygł i rzucił w ogień kępkę szczeci,
modląc się przy tym do nieśmiertelnych o szybkie połączenie naszej rodziny i szczęśliwe
zakończenie — jak to rzekł oględnie — „kłótni o zamążpójście księżniczki”. Wywinął potem
wiązką drzewa i wyrżnął nią w podstawę czaszki wieprza powalając go bez czucia, za czym jego
syn poderżnąwszy gardło zwierzęciu osmalił je, obdarł ze skóry i biegle oprawił. Na podściółce
tłuszczu położono po plasterku mięsa z każdej ćwierci, posypano mąką jęczmienną i rzucono w
płomienie na ofiarę bogini Kerdo. Gdy mięso zostało pocięte na małe kwadratowe kawałki na
pniu do rąbania — pionowo ustawionej sosnowej kłodzie — usiedliśmy wszyscy w kucki wokół
ognia z drewnianymi szpikulcami w dłoniach i piekliśmy soczyste kęski. Eumajos opowiedział
wówczas Ajtonowi dzieje swego życia, które znałam dotąd tylko we fragmentach.
— Będąc z pewnością nie gorzej urodzonym niż ty, panie — zaczął — wywołałem zazdrość
bogów jeszcze za młodu. Ktezjos, mój ojciec, rządził w dwóch jońskich miasteczkach, Syrako i
Ortygii, z których drugie jest pobudowane nad wielką przystanią na wschodzie Sycylii, pierwsze
zaś na lądzie stałym, nie opodal. Jest to kraj bardzo zdrowy, bogaty w stada i trzody, jęczmień i
winne grona. Nie miałem jeszcze sześciu lat, kiedy feniccy kupcy przywieźli do Ortygii ładunek
ślicznych rzeczy z Egiptu, a moja niańka, fenicka niewolnica, zakochała się w żeglarzu.
Uwiódłszy to piękne stworzenie żeglarz postanowił wziąć ją z sobą do Sydonu i poślubić, jeśli
będzie mogła wnieść mu dostateczny posag. Toteż pewnego wieczoru, kiedy on i moja matka
targowali się o naszyjnik ze złota i bursztynu, który ją zachwycił, a wszystkie służebne
przysłuchiwały się im z uciechą, moja bezlitosna niańka porwała mnie za rękę i wymknęła się z
pałacu. Na dziedzińcu biesiadnym przeszła obok stołów zastawionych napoczętym mięsiwem,
gdyż odbywała się tam uczta. Ojciec i biesiadnicy byli w Sali Rady, chwyciła więc trzy cenne
puchary, ukryła je w zanadrzu i pognała mnie do przystani obiecując, że mi pokaże fenicki okręt,
jeśli będę cicho. Biegłem radośnie przy jej boku, ale jak tylko weszliśmy na pokład, a moją
uwagę odwrócono śliczną zabaweczką — konikiem wysadzanym klejnotami, co miał głowę i
ogon ruchome — okręt podniósł kotwicę i zobaczyłem, że jestem jeńcem. Nawet zakneblowali
mi usta, żebym nie krzyczał, a niańka, która dotychczas zawsze mnie traktowała z przesadną
miłością, chlasnęła mnie po twarzy i powiedziała: „Teraz ty, zepsuty, kapryśny bębnie, poznasz
gorycz służalczości, jak ja ją poznałam”. Choć byłem zwykłym dzieckiem, dość byłem mądry,
żeby odpowiedzieć: „Nianiu, ja cię nigdy nie skrzywdziłem, niech mnie bogowie pomszczą!”
Zbiła mnie za to tak bezlitośnie, że kapitan ujął się za mną i wziął pod własną opiekę. Byliśmy
ledwie siedem dni na morzu, kiedy ta niegodziwa kobieta straciła równowagę przy przechyle
okrętu na wietrze i padając skręciła kark.
Zostałem wówczas sam, a sydoński kapitan sprzedał mnie rodyjskiemu kupcowi, który
następnego roku przywiózł mnie z powrotem do Ortygii pewny wielkiej nagrody, byłem bowiem
jedynym dzieckiem swego ojca. Tymczasem jednak ojciec umarł, tron przeszedł na mego
kuzyna, a ten bezbożny łajdak przysiągł, że ja nie jestem zaginionym księciem, i odmówił matce
bez ogródek pozwolenia na wejście na okręt. Wówczas Rodyjczyk sprzedał mnie za bardzo
skromną cenę królowi Drepanon, dziadkowi księżniczki Nauzykai, który traktował mnie
łaskawie i wychowywał w pałacu razem z własnymi dziećmi. Będąc niewolnikiem nie mogłem
wynosić się ponad swój stan — choć kochałem serdecznie najstarszą księżniczkę a ona mnie — i
gdy dorosłem, aby móc zarobić na utrzymanie, zamiast próżniaczyć się w pięknej chlajnie i
chitonie, z parą psów u nogi, z wymuskanymi i pachnącymi włosami, musiałem włożyć robocze
ubranie, zapomnieć o delikatnym wychowaniu i uczyć się zawodu świniarza, jako terminator u
Sykańczyka, królewskiego świnopasa. Dobre życie na swój sposób, nie ma co, i mogłem zawsze
liczyć na przyjaźń starego króla i królowej. Poślubiwszy córkę głównego świnopasa — teraz, już
dawno w grobie — odziedziczyłem po nim stanowisko. Wspominam jednak czasem, że
urodziłem się księciem, i marzę o wielkich czynach dokonanych z mieczem i tarczą w ręku.
Zanim się tu osiedliłem, wykonywałem wojenne ćwiczenia w towarzystwie znakomitego ojca
Nauzykai i może jeszcze teraz posiadam biegłość i siłę, żeby zabłysnąć w bitwie. Jednak
zeszłego roku znikła ostatecznie ta resztka nadziei, którą miałem, że odzyskam ojcowe
dziedzictwo. Koryntyjczycy wykorzystując spory dynastyczne zagrabili Syrako i Ortygię i
założyli na tym miejscu nowe pyszne miasto, Syrakuzy, którego strzeże trzydzieści wojennych
galer.
— Starcze — rzekł Ajton — cios, jaki zadałeś temu wieprzkowi, równie szybko posłałby do
Hadesu męża ubranego w hełm.
Gdy zdjęto upieczone mięso ze szpikulców, Eumajos wyjął siedem bukowych mis i
wszystkie kopiasto napełnił. Pierwszą dla mnie, drugą dla Ajtona, trzecią dla siebie, czwartą dla
syna, a piątą dla Mezauliosa, sykulskiego niewolnika, którego kupił od węglarza bardzo tanio, bo
wydawało się, że jest umierający, lecz wkrótce wyzdrowiał na górskich ziołach i dobrym
jedzeniu. Szósty i siódmy talerz zachowano dla górskich nimf i pasterskiego Hermesa, którzy
wspólnie odbywają orgie w gajach Hyperei w każde wiosenne zrównanie dnia z nocą. Mezaulios
rozdzielił porcje chleba jęczmiennego i gdyby nie pchły, nie mogłabym pragnąć lepszego
posiłku. One jednak zjadały mnie żywcem, a perspektywa spędzenia całej nocy w chacie
przerażała mnie. Widziałam, że Ajton cierpiał tak samo jak ja, co mnie trochę pocieszało. W
końcu Mezaulios zebrał ze stołu, a Eumajos obwieścił, że nadszedł czas pójścia na spoczynek.
Choć była zimna, wietrzna pogoda i deszcz kropił przez dymnik sycząc na rozżarzonych
węglach, zawyrokował, że byłoby niewłaściwe, gdyby ktokolwiek z mężczyzn pozostawał w
moim towarzystwie, nawet przy założonej zasłonie. Ofiarował mi swoje łóżko i najlepszą
sukienną chlajnę zamiast koca, pokazał, jak zaryglować drzwi przed nieproszonymi gośćmi,
uroczyście życzył mi dobrego snu i wyprowadził swoich towarzyszy, zostawiając mnie sam na
sam z ogniem i pchłami. Poszli do schronu pod nawis skalny przy bramie, gdzie narzucali kupę
słomy na podściółkę z gałęzi. Każdy na zmianę stróżował, bo mogli kręcić się w pobliżu
sykańscy bandyci; chociaż i tak psy Eumajosa podniosłyby alarm. Zazdrościłam Ajtonowi!
Bliskość ognia przyciąga pchły, a jeśli nie zabrał jakiej z chaty, musiało mu być wygodnie spać.
Eumajos i jego ludzie już nie czuli ukąszeń pcheł, bo ich krew była przyzwyczajona do jadu albo
mieli za twardą skórę, żeby insekty mogły ją przebić.
Nie mogłam zmrużyć oka, tylko siedziałam na stołku przy ogniu drapiąc się i zdejmując to
czarne utrapienie z białego ciała. Dziwne, moją głowę zalała powódź pięknych, gładko
biegnących heksametrów — opowieść o tym, jak Odyseusz przybył na Ajaję i spotkał się z
Ateną, która ofiarowała mu moly; rzecz jasna, upodobniłam je do cyklamenu, a nie czosnku.
„Łatwo jest być poetą — myślałam. — Mogłabym skomponować całą pieśń w przeciągu jednej
nocy.” Zatrzymałam się jednak po sześćdziesięciu wersetach i utrwaliłam je sobie w pamięci;
gdybym pokusiła się o więcej, zapomniałabym pewnie wszystkich. Był to początek mojego
wielkiego poematu epicznego, choć jeszcze nie przybrał on kształtu w moim umyśle. Eumajos,
któremu później powiedziałam o swoim przeżyciu, widział w nim zasługę bogini Kerdo, która
nie tylko strzeże pasterzy, lecz darzy natchnieniem poezję i wyroczne wypowiedzi; ja jednak
dziękowałam pchłom, że mi nie dawały spać.
Z pierwszym brzaskiem odryglowałam zasuwę, wyszłam na chłodne podwórze i wspięłam
się na mur, żeby wypatrywać Klitoneosa, który niebawem powinien nadejść krętą zachodnią
drogą od Halikii. Czekałam zaledwie chwilę, gdy zaskoczył mnie dźwięk mego imienia — tuż
przy mnie stał Klitoneos. Psy, znając go dobrze, nie obwieściły jego nadejścia zwykłym krew
mrożącym harmiderem. Eumajos już wołał do Mezauliosa o wino, chleb i misę zimnego
mięsiwa. Weszliśmy do chaty, roznieciliśmy ogień i zjedliśmy śniadanie, ale ponieważ Klitoneos
ani słowem nie napomknął o swojej podróży, prócz tego, że schronił się przed burzą w
przydrożnej świątyni, ja o nic nie pytałam, choć aż płonęłam z ciekawości. Eumajos wyszedł i
zajął się wieprzami.
— Dobre wieści? — spytałam zamykając drzwi.
— Dobre — odrzekł Klitoneos z niewielkim entuzjazmem. — Widziałem Haliosa; obiecuje
pomoc. Powiem ci, co się zdarzyło. Zaraz za Przylądkiem Lilybajon wiatr zaczął nam dąć prosto
od rufy i następnego dnia po południu znaleźliśmy się w Minoi. Naturalnie sykulska straż
portowa zachowała się podejrzliwie — musiał to być pierwszy od pięciu lat elymejski okręt,
który tam dobił — lecz słysząc, że mam pilne zlecenie do Haliosa, zmienili postawę. Halios
wybudował był królowi pałac w greckim stylu, podobny do naszego, tylko że mniejszy, i kiedy
przyszedłem, piękne młode niewolnice wykąpały mnie, natarły oliwą i przyniosły czystą bieliznę.
Potem do polerowanego stołu przystawiono krzesło i te same dziewczęta przyniosły najróżniejsze
potrawy z ryb i dziczyzny, wołową polędwicę, sosy i słodycze, i wino w złotym kielichu. Przy
okazji rogi jałówki, którąśmy jedli, pozłocono na cześć sykulskiej bogini księżyca Kardo, która
jest bardzo podobna do Eumajosowej Kerdo. W końcu pokazał się Halios i usiadł naprzeciwko
udając, że mnie nie poznaje, i nazbyt grzeczny, by powiedzieć chociaż słowo, nim skończę jeść;
tylko pilnie mi się przypatrywał. Wygląda dobrze i kwitnąco, a Minojczycy, jak się zdaje, żywią
wobec niego większą cześć, niż jakikolwiek Grek może sobie zaskarbić we własnym kraju.
Posiłek skończył się, dziewczyna przyniosła srebrny dzban ciepłej wody, obmyła mi zatłuszczone
dłonie i wytarła je lnianym ręcznikiem.
Wówczas Halios zapytał ostrożnie: „Kim jesteś, panie? Ten płaszcz wskazuje, żeś
królewskiego rodu, a także twoja zbroja. Domyślam się, że masz do mnie jakieś zlecenie, lecz
jeszcze nie znam imienia tego, kto cię przysłał.”
„Kochany Haliosie, nie poznajesz mnie? — krzyknąłem. Ja jestem twój brat Klitoneos,
przychodzę tu od twojej matki i siostry Nauzykai”. Twarz jego przybrała wyraz tkliwości i
zaciągnął purpurowy faros na oczy, żeby ukryć łzy. Potem wypytywał się o wasze zdrowie.
Muszę ci powiedzieć przy okazji, że Halios tak się zsykulizował, iż nikt nie wziąłby go za Elyma,
gdyby nie wielkość postaci. Miał nadzwyczajne szczęście, gdy tylko tam przybył. Królowi,
rozumiesz, Rada kazała wybrać zięcia i spadkobiercę tronu podczas dorocznych igrzysk ku czci
założyciela Minoi. Z dwóch jednak kandydatów, którzy wysunęli się na czoło, jeden miał wybite
podczas zapasów oko, drugi zaś odcięte w walce na miecze ucho. Przy tym wyrocznia Kardo
obwieściła, że nie jeden, a wszyscy mężowie muszą rządzić w Minoi i że następca tronu obrany
przez boginię nadciąga spiesznie od zachodu, z gniewem w sercu, który musi być za wszelką
cenę uśmierzony. Kapłanka miała na myśli Haliosa i według niego opierała się raczej na swej
boskiej wiedzy niż na dobrze uporządkowanym systemie rozumowania.
— Gdyby twoja wieść była taka dobra, jak twierdzisz — mruknęłam zostawiłbyś mniej
ważną część opowiadania na sam koniec. Co Halios powiedział lub obiecał?
— Kiedy powiedziałem mu o twoich lojalnych próbach obrony jego sprawy i o tym, że
ojciec nie chciał cię wysłuchać, odrzekł z głębokim westchnieniem: „Ojciec uwierzył, że jestem
nie tylko zdolny do barbarzyńskiej zbrodni, ale także i do krzywoprzysięstwa, przysiągłem
bowiem na Zeusa i Temidę, żem niewinny. A przeklinając, wypędził mnie z domu. Póki więc nie
przyjdzie tu osobiście, nie zdejmie ze mnie przekleństwa i nie wynagrodzi mi szkody — jakież
mam wobec niego obowiązki? Dla was żywię głębokie uczucie, a za matkę i siostrę oddałbym
życie z ochotą”. Wyrzekłszy to wezwał swego namiestnika i kazał mu przynieść sto dwanaście
strzał o nowych grotach ze spiżu, w wojennych kołczanach, po osiem w każdym. Wręczył mi je
uroczyście i rzekł: „Ostrzeż zalotników poprzez sykulskie strzały, po jednej na każde serce, że
jeśli natychmiast nie opuszczą pałacu i nie zwrócą swych kradzieży poczwórnie, żaden z nich nie
ujdzie z życiem. Popłynę przeciwko nim osobiście”. Przysłał ci też podarek: tu oto grzebień z
kości słoniowej, z Karii — spójrz na te czerwone sfinksy na nim. A to rzeźbione lustro dla naszej
matki. Ja dostałem haftowane koce, srebrny krater i włócznię na dzika; zostawiłem to na okręcie.
Halios podwiózł mnie swoim rydwanem aż do granic Halikii.
— Jak silną flotę zamierza przywieźć nam na pomoc?
— Kiedy zadałem mu to pytanie, wyznał szczerze, że jego pogróżki są czcze: żadne
sykulskie okręty nie stawią czoła naszym drepanońskim trzydziestowiosłowym, chyba że w
dwukrotnej przewadze na ich korzyść. Nie może też zwerbować floty bez odwołania się do
swych przybrzeżnych sprzymierzeńców i obiecania im udziału w łupach Drepanon, kiedy je
splądrują — czego bynajmniej nie pragnę.
— Innymi słowy sytuacja się nie zmieniła.
— Tak wygląda; chyba że zalotnicy zlękną się jego gróźb, co jest możliwe.
— Klitoneosie, podczas twej nieobecności zaszło coś bardzo doniosłego. Może ci się wyda
aż tak doniosłe, że nie powiesz zalotnikom o tych strzałach. Jutro w porze obiadu wuj obwieści,
że jestem już wydana za kuzyna ze strony matki, który przybył tu nieoczekiwanie z piaszczystego
Pylos.
Patrzył na mnie bez wyrazu, ale niedowierzanie zmieniło się w pilne zainteresowanie,
zainteresowanie zaś w podniecenie, kiedy usłyszał o Ajtonie i o mnie — nie opowiedziałam mu
jednak o naszym pierwszym spotkaniu nad Rejtronem, choćby dlatego, że Ajton zdał cokolwiek
inaczej sprawozdanie ze swoich przygód wujowi, a nie chciałam podkopywać wiary w jego
prawdomówność.
— Być może podzielę wysokie zdanie o tym Kreteńczyku — powiedział w końcu Klitoneos.
— Ale co będzie, jeżeli on się sprzymierzy z Antinoosem i Eurymachem? Co będzie, jeśli opłaci
swój powrót do kraju zrzeczeniem się roszczeń do twojej ręki?
— On jest pod dębami — odparłam. — Pójdź i sam osądź, czy to obłudnik. Stara biała
maciora ma o nim nie byle jakie mniemanie.
Klitoneos wrócił po pewnym czasie, żeby mi powiedzieć, jak szczerze pragnie, żeby nasze
małżeństwo nie okazało się jedynie wykrętem: nigdy nie spotkał człowieka, którego by bardziej
polubił od pierwszego wejrzenia.
To mnie zakłopotało. Czym prędzej powiedziałam:
— Tak, on jest bardzo ujmujący, lecz czy mogłeś oczekiwać, żeby był inny w takich
okolicznościach? Żebrak w łachmanach, bez przyjaciół, uciekinier z okrętu niewolników, sam w
obcym kraju, a oto dwóch bogatych mężów szlachetnego urodzenia wita go jako kuzyna! Czy to
możliwe, by odkrył swe defekty, jakie by one nie były: złe uosobienie, lenistwo, okrucieństwo
czy zazdrość? Jak mam w takich okolicznościach orzec, czy może być moim mężem? No, no,
Klitoneosie, pomyśl realnie! Nie jest chciwy ani zdradziecki, to ci przyznaję, i jeślibym tak
myślała, na pewno nie pozwoliłabym wujowi Mentorowi wykorzystać go w ten sposób. Zgadzam
się też, że może uchodzić za przystojnego i dobrze zbudowanego. Ale wyłączając niektórych
członków naszej rodziny — z naszym ojcem na czele — czy znasz kogoś przystojnego, kto nie
jest ani głupi, ani próżny? Stój no, braciszku! Ten plan został powzięty jedynie dla zyskania na
czasie, nie po to, żeby znaleźć mi męża, który byłby godzien twego poważania. Ajton to sam
rozumie. Nie ma co, stara maciora wyrażała się o nim bardzo pochlebnie.
— W zamian za to Ajton wyrażał się o tobie bardzo pochlebnie.
— Wprawia się do swojej roli. A sądzę, że i ja muszę udać, że niejako odwzajemniam mu
czułość.
— Czujesz więc niechęć wobec niego?
— Na wszystkich bogów, nie daj mu powodów do takich podejrzeń! Choć może, gdybyś
nawet wyrwał się z tym, on by ci nie uwierzył. Mężczyzna taki jak Ajton spodziewa się, że nawet
jeżeli śmierdzi chlewem i słoma mu sterczy w rozczochranych włosach. — każda kobieta w nim
się zakocha.
— Chciałabym go zobaczyć odpowiednio ubranego i z bronią. Musi wyglądać wspaniale.
— Miejmy nadzieję, że wkrótce będzie miał sposobność stanąć w całej okazałości na nasze
usługi.
— Uważasz, że można zaufać Eumajosowi i jego synowi?
— Do ostatka. Gdy wuj nam doniesie, jaką zalotnicy dali mu odpowiedź, wtajemniczę mniej
więcej Eumajosa. On naturalnie jest zaintrygowany naszym spotkaniem tutaj i całym tym
ruchem.
— Jakie są nasze szanse, że zalotnicy przyjmą Ajtona jako twojego przyszłego męża?
— Nie wątpię, że niektórzy pójdą do domu, ale większość pozostanie — Eurymach,
Antinoos, Ktesippos i ich stronnicy za bardzo się w to zaangażowali, żeby ustąpić. A najbliższy
problem, najdroższy Klitoneosie, nie jest łatwy: musisz zabić Eurymacha nie wdając się w walkę
z przytłaczającą przemocą.
— Dlaczego właśnie Eurymacha? Czemu nie tego łotra Ktesipposa, którego kłamstwa
wygnały Haliosa z kraju?
— Bo Eurymach zamordował Laodamasa!
Kiedy opowiedziałam o zacerowanym chitonie, z trudem udało mi się zatrzymać Klitoneosa,
żeby nie pobiegł natychmiast wywrzeć zemstę. Zabrałam go więc na spokojną przechadzkę do
dębów i Źródła Aretuzy nalegając, by ukrył gniew, bo jeszcze Ajton mógłby pomyśleć, że
powiedziałam o nim coś nieprzychylnego. Klitoneos był na tyle dobry, że zadowolił mój kaprys, i
niebawem tańczyliśmy przy dźwiękach liry, bo Ajton nauczył się naszych narodowych melodii
od swojej matki, jednak nie znał kroków tańca. Następnie obaj z Klitoneosem rzucali oszczepami
do celu, a potem złapaliśmy trzy żuki z czarnymi grzbietami i kazaliśmy im się ścigać. Żółtawe
bielinki i czerwone admirały bujały nad nami, jaszczurki zażywały słonecznej kąpieli na
nagrzanych skałach, a dzień był taki piękny, że daleko, daleko na południu widniała wyraźnie
wyspa boginki Kalipso. Spędziliśmy bardzo szczęśliwy ranek, a psy na straży wokół dębiny
nastawiając uszy, czy nie nadchodzi jaki intruz, dawały nam poczucie bezpieczeństwa.
Dopłynęło do nas dalekie nawoływanie:
— Polecenie pana mego, Mentora! Sześć tłustych wieprzy potrzebne natychmiast!
Eumajos odkrzyknął:
— Chodźcie i weźcie!
— Boimy się twoich przeklętych psów!
Pobiegłam zainterweniować.
— Eumajosie — powiedziałam — lepiej nie pozwalaj tym ludziom podchodzić bliżej.
Uwierz raz jeden, że wuj istotnie zamówił te wieprzki. Twój syn spędzi je na dół i zaniesie mu tę
wiadomość. Masz, musi ją schować w swojej sakwie.
Wręczyłam mu kawałek kory, na której wydrapałam: „Pomoc obiecana”. Zniechęciłabym
wuja, gdybym napisała więcej.
Eumajos więc, krzyknąwszy: — Zaczekajcie, przyślę wam wieprze — poszedł wybrać sześć
najmarniejszych z trzody.
Zaczęłam wyrzynać swoje nocne wiersze na miękkiej korze wierzbowych polan, które Ajton
dla mnie rąbał, po cztery wersety na każdym, poprawiając w toku pisania — a mogę powiedzieć,
że wywołało to nie lada sensację wśród przyglądających się pastuchów, którzy mnie brali za
czarownicę. Zaledwie skończyłam i już, już miałam uciąć sobie drzemkę pod drzewem, kiedy
niespodziewanie wrócił syn Eumajosa, pozdrowił mnie drżącymi ustami i oddał z powrotem
wiadomość, którą miał doręczyć.
Obejrzałam pasek kory, ale nie znalazłam na nim nic.
— Jaką ci dał odpowiedź pan Mentor? — spytałam.
Potrząsał głową i beczał ocierając łzy brudnym kułakiem.
Eumajos zaczął go wypytywać szybko po sykańsku. Potem powiedział mi ze smutkiem:
— Księżniczko Nauzykao, płakałem minionej nocy, gdy mnie wyrocznia ostrzegła, że już nie
ujrzę twego szlachetnego wuja żywym. Wrogowie jego zaczaili się w zasadzce u stóp góry, gdzie
słodko pachną sosny. Oszczep rzucony zza skały przebił szerokie barki, a Hermes uniósł jego
duszę ledwie dotykając zbocza góry pierzastymi sandałami. Antinoos jest zabójcą, chociaż jego
zwolennicy przysięgają, że jadł jeszcze w domu śniadanie, gdy Melantios znalazł ciało.
Kiedy z Ajtonem i Klitoneosem spoglądaliśmy na siebie niemo, każde z nas uczyniło to samo
postanowienie krwawej zemsty.
UCZTA POGRZEBOWA
Komu mogliśmy zaufać? I na czyją zbrojną pomoc liczyć, skoro zawiodły pokojowe środki?
Ajton, Klitoneos, Eumajos, syn Eumajosa — ale ten ostatni umiał tylko biegle wywijać maczugą
— i Filojtios, który zaprawiony do broni za młodu powinien wciąż być przydatnym żołnierzem.
Pięciu przeciwko stu dwunastu zalotnikom i ze dwudziestu ich służby. Nie wydawało się to dużo.
— Niewielką mielibyśmy szansę, zgadzam się — rzekł Ajton chłodno — gdybyśmy walczyli
w regularnej bitwie. Ale całkiem inna sprawa z masakrą. Moglibyśmy pozabijać i kilkuset,
chociaż powtarzający się wysiłek fizyczny przy ucinaniu głów lub wyciąganiu włóczni z
przebitego ciała daje się po pewnym czasie we znaki. Tak, na przykład, tego popołudnia
(niedługo przed pojmaniem mnie w niewolę), kiedy zabiłem ponad czterdziestu Egipcjan,
goniliśmy rozproszoną kolumnę uciekinierów po peluzjańskim trakcie i musiałem tylko
przykładać ostrze miecza do ich karków. Jednakże ręka mnie rozbolała, nim skończyłem. I może
trudno będzie odnieść tak znaczne zwycięstwo, jeśli nie przyłapiemy wroga niespodziewanie w
zamkniętej przestrzeni, z której nie ma ucieczki. Drodzy krewni, ponieważ nikt inny z nas
pięciorga nie posiada tego rodzaju doświadczenia, błagam was, zróbcie mnie swoim przywódcą i
pozwólcie ułożyć tę kampanię w dokładnych szczegółach. Trzeba mi będzie usług was
wszystkich — zwłaszcza twoich, księżniczko Nauzykao — ale musicie pozwolić mi wydawać
rozkazy, których będziecie bezwzględnie słuchali; inaczej nie mogę obiecać całkowitego
powodzenia.
Wahałam się chwilę, kiedy usłyszałam, jak Ajton — wdzięczny mi niewolnik, niemy pionek,
ochocze narzędzie — z ufnością proponował swoją osobę na mego pana, mojego wybawiciela,
surowego dyktatora. Zmiana wydała mi się zbyt gwałtowna, by mogła wyjść nam na zdrowie,
ale, oczywiście, był on teraz uznanym krewnym Mentora, zobowiązanym do żądania krwi za
krew równie bezwzględnie jak Klitoneos. A chociaż sama potrafię zorganizować większość
imprez, od pikników nad brzegiem morza do wielkich uroczystości na cześć bogini Ateny, której
jestem kapłanką, wojowanie nie jest moim rzemiosłem — o czym Hektor musiał przypomnieć
żonie w wigilię swej śmierci. Nie widziałam żadnej innej drogi, trzeba było zgodzić się; a
Klitoneos przystał na to z entuzjazmem. Wówczas wezwaliśmy Eumajosa i przypuściliśmy go do
tajemnicy. Ja mu ją wyjawiłam.
— Eumajosie — rzekłam — bliski jest czas, gdy będziesz zadawał twarde ciosy, jakimi się
chlubisz. Musisz być jednak ostrożny jak czajka i posłuszny jak twój własny pies. Książę
Klitoneos i ja zamierzamy podjąć walkę dla pomszczenia całego bezprawia wobec nas,
począwszy od zabójstwa naszego brata Laodamasa — a skończywszy na zamordowaniu naszego
ukochanego wujaszka. Królewskie siły poprowadzi obecny tu pan Ajton, mój krewny ze strony
matki, którego przysłałam tu do ciebie w przebraniu w tym właśnie celu...
Klitoneos, wciąż nieświadom, że byłam opiekunką Ajtona od chwili jego przybycia,
wytrzeszczył na mnie oczy. Ciągnęłam dalej:
— ... i po to, by mu się nic złego nie stało, póki nie będzie nam potrzebna jego silna prawica.
My z Klitoneosem ufamy panu Ajtonowi, że uczyni, co potrzeba, lepiej niż ktokolwiek inny na
Sycylii, i przedstawiamy ci go jako twego przywódcę. Bądź cicho i nic nie mów, kiedy on będzie
opracowywał plan akcji, którą wszyscy razem doprowadzimy do skutku. Teraz wymagam od
ciebie przysięgi w imię Kerdo, że będziesz mężny, wierny i nieznużony w boju.
W niczyich oczach dotąd nie widziałam takiej uroczystej radości. Eumajos mocnym głosem
wyrzekł przysięgę i złożył bogini w ofierze młodego warchlaka, spalając każdy kawałeczek
mięsa, by zdobyć jej przychylność. Przypatrywaliśmy się temu z ponurą aprobatą.
Potem Klitoneos opowiedział Ajtonowi o swych odwiedzinach w Minoi i pokazał mu
kołczany. Ajton wyciągnął strzałę, zważył ją na czubkach palców, zbadał układ piór i jakość
zadziornego grotu.
— Sykul, który opierzył i uzbroił te strzały, znał swój fach — wyrzekł. Potem spytał
Klitoneosa: — Czy ciągle jeszcze masz zamiar zagrozić wrogom w imieniu Haliosa?
— Tak obiecałem.
— Dotrzymasz obietnicy, co nam wyjdzie bardzo na korzyść. Bo jeśli pokażesz te strzały
jedynie na znak groźby, zalotnicy zlekceważą je znając słabość Haliosa na morzu i wcale nie
będą się zastanawiali, że wraz z łukiem i cięciwą mogą one zadać natychmiastową śmierć.
Roześmiałam się radośnie.
— Ajtonie — powiedziałam — twój plan tak pasuje do mojego jak dwie połówki rozciętej
gruszki. Słuchając onegdaj „Powrotu Odyssa” dziwiłam się, jak pozbył się tak wielu zalotników
jednym łukiem. Ale omówiłam tę sprawę z Klitoneosem (prawda, bracie?) i bogini Atena
udzieliła mi wizji rzezi.
Kiedy powiedziałam o łuku Filokteta i wyjaśniłam, na jaki chciałam go przeznaczyć użytek,
odrzekł mi po prostu:
— Wydaje się, że bogowie są równie czynni w tej sprawie jak i my. Musimy przyjąć z
wdzięcznością każdą pomoc, której nam użyczają, zwłaszcza Atena. Ona zawsze ma przewagę
nad bogiem wojny Aresem, bowiem Ares ufa brutalnej sile, a gardzi fortelami... Czemu nie
miałabyś pójść do Drepanon przed nami, księżniczko, i powiedzieć matce, że Klitoneos
powrócił? Syn Eumajosa może cię eskortować. A potem poślij po Filojtiosa i wyjawiwszy mu,
jeśli uważasz za stosowne, co wyjawiłaś Eumajosowi, oddaj go pod moje rozkazy. Pogrzeb
odbędzie się niewątpliwie jeszcze dzisiaj, bo duch zamordowanego człowieka domaga się, by
spalono bez zwłoki jego ciało, tak jak duch Patroklosa w Iliadzie. Toteż gdy zobaczę daleki słup
dymu wznoszący się ze stosu — głęboko zasmucony, że nie jestem obecny przy obrządkach
pożegnalnych — będę wiedział, iż nazajutrz mogę zejść z góry, zbadać sytuację, ułożyć plany i
porozumieć się z tobą potajemnie. Na trzeci dzień, gdy ty i ja porobimy wszelkie możliwe
przygotowania, niechaj Klitoneos z towarzyszącym mu Eumajosem zaniosą te piękne strzały w
wyznaczone miejsce; wówczas można rozpocząć rzeź.
— Nie tak prędko, krewniaku — powiedziałam. — Klitoneos musi najpierw pokazać strzały
i ostrzec zalotników. Musi zażądać od tych, którym jeszcze pozostało trochę wstydu i bojaźni
nieśmiertelnych bogów, by poprowadzili Eurymacha i Ktesipposa w więzach przed Radę jako
oskarżonych o morderstwo. Jeżeli posłuchają, powinien obiecać w imieniu króla, że daruje ich
szaleństwa. Jeżeli odmówią i w ten sposób jawnie opowiedzą się po stronie zbrodniarzy, to już
będzie inna sprawa. Wówczas można puścić między nich strzały śmierci. Potraktowaniem
młodych głupców uczciwie i łagodnie przypodobamy się bogom...
— I stracimy przewagę zaskoczenia — przerwał mi Klitoneos. — Wszyscy oni bez wyjątku
zawinili.
Ajton podzielał mój pogląd.
— Nie, nie, krewniaku! — zawołał. — Są różne stopnie winy i jeśli możemy namówić
porządniejszych spośród naszych wrogów, aby stanęli po naszej stronie przeciwko mordercom i
buntownikom, to tym lepiej. Co się zaś tyczy przewagi zaskoczenia, ani księżniczka Nauzykaa,
ani ja nie mamy zamiaru jej zaprzepaścić. Pokaż im strzały, a będą myśleli tylko o groźbie
sykulskiej inwazji, nie o ataku z naszej strony, którego siły z pewnością nie docenią. Tymczasem
chciałbym sobie zrobić plan pałacu, układając go z kamyków na murawie, póki nie poznam
wszystkich drzwi i okien jak swoich własnych. Opisz mi swych wrogów wszystkich po kolei,
żebym mógł poznać każdego nawet po ciemku. Spisz mi wszystkie zasoby pałacu. Tak to się
wygrywa bitwy, nim się je jeszcze zacznie. Pójdę przebrany za kulawego żebraka, by zalotnicy
pogardzali mną jako istotą nie mniej próżniaczą i leniwą niż oni sami.
Wkrótce przekonaliśmy Klitoneosa, że się mylił, i w godzinę później syn Eumajosa
odprowadził mnie do Drepanon tą samą drogą, którą przyszłam. Łódka ciągle jeszcze była na
brzegu. Syn Eumajosa przewiózł mnie do odosobnionej przystani i z łaski Ateny nikt nie
zauważył naszego przybycia.
Monotonne zawodzenie, chwilami wznoszące się do krzyku, dochodziło od strony pałacu.
Weszłam przez drzwiczki od ogrodu i kiedy w przejściu spotkałam Ktimenę, udałam, że właśnie
wstałam z łóżka.
— Czuję się teraz dość dobrze — powiedziałam — zażyłam środek nasenny i gorączka
minęła.
Ktimena zaczęła szlochać i spytała:
— Czy nie słyszałaś zawodzenia!
— Słyszałam. Ono mnie zbudziło — odrzekłam. — Kto umarł? Tuszę, że nie żaden z
naszych przyjaciół czy krewnych?
— Twój wujaszek Mentor — wykrzyknęła głuchym głosem — zabity przypadkowo
rzuconym oszczepem w połowie drogi na Eryks. Jego ciało leży złożone na marach przed główną
bramą. Obmyłyśmy je już i namaściły.
— Daruj mi — powiedziałam wyrywając garść włosów z głowy i rozdrapując policzki, jak
wypadało — muszę odnaleźć królową i złożyć jej swoje ubolewania.
Moja matka, choć bledsza niż zazwyczaj, była spokojna jak zawsze. Skinęła, żebym podeszła
bliżej, i obdarzyła mnie jednym ze swych nieczęstych pocałunków, który przyprawił mnie o
szloch. Moje łzy są jeszcze rzadsze niż te pocałunki.
— Jak twoja gorączka, kochanie? — spytała. — Spodziewam się, że dobrze zrobiłam
zostawiając cię od południa do południa samą?
— Tego mi właśnie było potrzeba, mamo — odparłam. — A jak widzisz, chociaż nogi mi się
trochę trzęsą, już dobrze się czuję.
Ponieważ dziewczęta słuchały, nie mogłam napomknąć o powrocie Klitoneosa, ale gdy
zapewniłam ją, że wkrótce zemsta dosięgnie nieznanego mordercę mego wuja, wiedziała, że
wieści muszą być dobre.
— Zasłabłam głupio podczas opłakiwania brata — powiedziała — i przyszłam tu, żeby
powrócić do siebie. Wyjdę znowu za chwilę. Lepiej pójdź i odbądź swoją kolej w zawodzeniu,
jeśli dość dobrze się czujesz, bo ludzie będą gadali. Ktimena użyła już sobie do woli.
Zrobiłam, jak mówiła. Ciało ubrano w haftowaną szatę i wieniec z niebieskiego barwinku.
Dokoła mar stały ozdobne dzbany z winem i oliwą, które miały być złożone w grobowcu,
dostrzegłam też placek z miodem dla ułagodzenia trzygłowego Cerbera. Obszerny stos drzewa
był od dawna ułożony u końca cypla i gdy już zawodziłam blisko godzinę, ruszył pochód mijając
tkalnię. Główni żałobnicy — mężczyźni — poszli przodem, za nimi poszłyśmy my, kobiety,
śpiewając pieśń pogrzebową w takt fletni. Ośmiu krzepkich niewolników niosło mary mego
wuja. Postawili je na płaskim wierzchołku stosu. Obok mar położono zwierzęta ofiarne —
koguta, czarne jagnię i ulubionego psa — także broń, zbroję i inkrustowaną szachownicę, bo wuj
był mistrzem Drepanon w warcabach. Mój stary, głuchy dziadek Fitalos wymówił słabym,
beczącym głosem słowa pożegnania. Powiedział o wspaniałomyślności i męstwie swego syna, i o
strasznej nagłości śmierci; nie żądał zemsty na anonimowych mordercach, nie pojął jeszcze
bowiem, co zaszło. Wówczas Haliterses przyłożył do stosu pochodnię, którą uprzednio
zmoczono w oliwie, ja zaś rzuciłam w ogień kłębek wyrwanych włosów i płakałam bez wstydu.
Musieliśmy odstąpić o trzydzieści kroków przed gorącem, tak silny wiatr od morza rozbuzował
płomienie. Skoro tylko ciało się spaliło, oblaliśmy miednicami wody gorejący żar, wygrabiliśmy
z popiołów kości, obmyliśmy je w winie i oliwie i włożyli do dużej urny ze spiżu. Przekazaliśmy
urnę dziadkowi, który przyjął dar jak oślepiony; miała być zawieziona na Hierę i tam
pogrzebana. Potem wróciliśmy smutni do pałacu, ciągle śpiewając, żeby się oczyścić. Żaden z
zalotników nie był na tyle zuchwały, by wziąć udział w uczcie pogrzebowej nie proszony, a
zaprosiliśmy jedynie starszych członków Rady. Kiedy przybyli, przejednaliśmy bóstwa Podziemi
ofiarami ogniska domowego, a ze wszystkich stron padały wyrazy smutku nad bezlitosnym
losem, który przeciął tak szlachetny żywot.
— Nad wyraz szkoda — powiedział Ajgyptios — że jak dotąd nie dało się wytropić
właściciela oszczepu. Powinniśmy może ustanowić publiczne dochodzenie.
— Póki łotr nie zostanie ujęty — zamruczał Haliterses — duch zmarłego dotknie
nieszczęściem całe Drepanon od przystani do przystani. Panowie, radzę wam działać szybko.
— To była na pewno robota jakiegoś sykańskiego bandyty albo mściwego niewolnika —
mówił dalej Ajgyptios. — Żaden z Elymów nie mógłby popełnić umyślnie tak haniebnego
morderstwa, a jeśli to był przypadek, nie wahałby się tego wyznać.
— Panie mój, Ajgyptiosie — rzekł Haliterses. — Zazdroszczę ci niewinności serca. Widzę
jednakże oczyma duszy całe rzeki krwi płynące, by ułagodzić tego ducha. Oby żaden z twoich
krewnych nie był przy tym, kiedy zaczną latać strzały!
— Skrzeczysz jak żaba na wiosnę — odrzekł Ajgyptios. — Każ, proszę, podczaszemu,
niechaj napełni nam kielichy. On na wpół śpi.
Zaczęli omawiać igrzyska pogrzebowe, które miały się odbyć nazajutrz. Agelaos, obecnie
niewątpliwy regent, zaproponował zorganizowanie ich w pobliżu Lasku Ateny — bieg, skok
wzwyż, podnoszenie ciężarów, pięściarstwo i zapaśnictwo. Spodziewano się, że mój dziadek
ofiaruje cenne nagrody.
Sam na sam z matką w jej sypialni opowiedziałam o wyprawie Klitoneosa i Haliosowych
pogróżkach. Ona mi jednak przerwała:
— Córko, nie chcę o tym słyszeć. Przed laty ojciec wydał wyrok na mego ukochanego syna.
Przysięgłam, że nigdy już nie wymówię jego imienia, a jestem kobietą, która dotrzymuje słowa.
Jeśli, jak powiadasz., głównodowodzący Minojczyków zechciał przysłać podarek królowej
Elymów, to ona mu zań dziękuje i na tym cała sprawa musi się zakończyć.
Po chwili dodała:
— Córko, a jeśli groźba zostanie zlekceważona, czy on może ją spełnić z powodzeniem? Czy
nie mądrzej byś postąpiła pozwalając zalotnikom jeszcze przez jakiś czas jeść naszą wieprzowinę
i wołowinę, niż niecywilizowanym Sykulom spalić i ograbić nasz pałac? Ponieważ ta możliwość
nie mogła ujść twojej uwadze, z tego wynika, że zaangażowałaś się w jakiś inny z możliwych
planów. W kim pokładasz ufność? Musi to być człowiek dzielny i doświadczony — mąż z
mężów. Ty jesteś tylko kobietą, Nauzykao, a Klitoneos zaledwie chłopcem, Zaś mój biedny stary
ojciec jest już jedną nogą w grobie — w rzeczy samej, tkam dla niego potajemnie całun, bo nie
spodziewam się, że przeżyje zimę. Gdyby kto inny miał nas obronić, już dawno dałby się poznać.
Mimo to siedzisz tutaj tłumiąc podniecenie, zupełnie jakby nagle pojawił się mój kochany
Laodamas; to jednak, niestety, nie może się nigdy stać. Eurykleja na próżno usiłowała zataić tę
sprawę przede mną: wiem już teraz, że go zamordowano. Wiem także, że płoniesz chęcią
pomszczenia jego i drogiego Mentora. I wiem coś jeszcze, bo chociaż siedzę tu przędąc i tkając,
wciąż w pełni władam swoimi pięcioma zmysłami: że po raz pierwszy zakochałaś się, mimo
przysięgi, że nie weźmiesz żadnego z zalotników, którzy najechali nasz dom. Toteż, ponieważ
jesteś dziewczyną, co nie pozwala sobie ulegać pokusie szaleństwa albo siedzieć jednocześnie na
dwóch stołkach, taki z tego wyciągam wniosek, że człowiek, którego kochasz, człowiek, który
podjął się wprowadzić w życie ten twój drugi plan, nie jest mi znany. Może wkrótce będziesz tak
dobra przedstawić mi tego dzielnego nieznajomego?
Nie ma co robić tajemnicy przed moją matką; mały paluszek o wszystkim jej powie.
— Dobrze, mamo — powiedziałam — oczekuj go jutro. Jak wiesz, nie mogłabym poślubić
człowieka, którego ty byś nie pochwalała.
Spojrzała na mnie badawczo.
— Ale czy on może ofiarować wiano, które by zadowoliło ojca?
Popatrzyłam jej w oczy.
— Tak, mamo, choć jest żebrakiem, da nam to wiano: ocali nasz dom.
Krótki moment niepewności: czy nie zakochałam się w jakimś sykańskim przywódcy
bandytów albo w kimś równie nieodpowiednim? Zaraz jednak odzyskała wiarę we mnie i szybko
odpowiedziała:
— To może wystarczyć, z zastrzeżeniem, że on jest szlachetnie urodzony.
— Jako twój bliski krewny, mamo, powinien być odpowiedni. Wybacz mi teraz, proszę, ale
gdy mój żebrak przybędzie, pamiętaj, że twój brat, Mentor, byłby go już przedstawił tobie i
zalotnikom jako poślubionego mi męża, gdyby nie przeszkodziła czarna śmierć.
Matka wzruszyła ramionami.
— Skoro dokładnie ustaliliście te rzeczy — powiedziała — pozostawię je w waszych rękach
bez dalszych pytań. Jeżeli będzie wam potrzebna moja pomoc, przyjdziecie do mnie. Obiecuję
zrobić dla was wszystko, co będę mogła bez narażania się na niełaskę twojego ojca. Chodź, to cię
pocałuję. Jesteś dobrym dzieckiem i dziękuję bogom, że oprócz synów, przyczyny wielu utrapień
i smutku, urodziłam także córkę, z której postępowania czerpię prawie wyłącznie radość.
Kiedy przedtem matka powiedziała bodaj jedno słowo na moją pochwałę? Była równie
roztropna jak wspaniałomyślna: zwiększyła pokładane we mnie nadzieje i uwolniła od niepokoju,
który wciąż mnie gnębił — od obawy, że czułaby się urażona stwierdziwszy, iż podejmuję
ryzykowne zamierzenia nie radząc się jej. By dowieść swego zaufania, nie zapytała mnie nawet o
imię tajemniczego nieznajomego, któremu powierzałam obronę naszego domu, ani o stopień
łączącego ją z nim pokrewieństwa. Musiała jednak głowić się nad tym problemem całymi
godzinami.
Powiedziałam jeszcze:
— Mamo, Eumajos i jego syn przysięgli walczyć za nas do ostatniej kropli krwi. Czy możesz
odebrać od Filojtiosa taką samą przysięgę? On już musi się domyślać, co się święci, a takie
żądanie lepiej będzie wyglądało, gdy wyjdzie od ciebie niż od Klitoneosa albo ode mnie, skoro
już nie ma wśród nas kochanego wujaszka.
— Mogę przepowiedzieć, co on na to odrzecze: „Pozwólcie mi tylko zabić Melantiosa, by
uratować honor sług pałacu, a złożę przysięgę z radością”.
I tak właśnie Filojtios powiedział.
Nazajutrz odbyły się igrzyska. Dla uszanowania zmarłego poszłyśmy się im przyjrzeć z
Ktimeną. Ktimena była w dziwnym nastroju. Powiedziała mi zupełnie wesoło:
— Nauzykao kochana, doszłam do wniosku, że jeśli król nie przywiezie żadnych wieści o
moim mężu, najlepiej będzie uznać go za umarłego. Co ty na to? Uczcimy go wspaniałymi
pożegnalnymi obrządkami i wzniesiemy mu grobowiec, a potem będę mogła z czystym
sumieniem otrzeć łzy. Rok żałoby wystarczy, a ubiegłej nocy usiadła na poręczy mego łóżka
Syrena o ptasiej głowie i powiedziała mi: „Ktimeno, nie ma już Laodamasa. Jesteś jeszcze młoda.
Oddaj, co mu się należy, i wyjdź ponownie za mąż”. Niechaj król zwróci mi cały posag, a ja
zgodzę się wówczas odjechać do ojca na Bucynnę.
— A skąd ta nagła odmiana, Ktimeno? Czy nasze nowe strapienie nie ma z tym nic
wspólnego? — spytałam.
Poczerwieniała i wybuchnęła: Szczerze mówiąc, to tak! Widzę, jak nieżyczliwość bogów
powoduje, że wasze domostwo z wolna się rozpada. Halios zostaje wygnany. Mój umiłowany
mąż Laodamas znika bez śladu. Król odpływa do piaszczystego Pylos, a po mieście krążą
pogłoski, że nie jest mu pisany powrót. Za nim jedzie Klitoneos, młodzian samowolny, który nie
waha się obrażać czołowych Elymów na publicznej naradzie. Twego wuja składają z regencji i
schodzi do Hadesu dosiężony dłonią jakiegoś boga. Przekleństwo wisi nad pałacem, a i ty
odmawiając wybrania sobie męża nie poprawiłaś naszego losu.
Zachowanie Ktimeny było takie obelżywe, że wywołało we mnie jedynie zdziwienie.
Zawyrokowałam, że widocznie musiało zajść coś nowego. Ponieważ jednak Ktimena zawsze
była na tyle głupia, że jeśli jej pozwolić mówić, zaraz wyda swoją tajemnicę, odpowiedziałam
ostrożnie:
— Tak, Ktimeno, może i masz rację. Ja także już nie wierzę w powrót naszego drogiego
Laodamasa. A bardzo to żałosne, kiedy taka młoda i piękna kobieta jak ty, która już raz
doświadczyła rozkoszy małżeństwa, musi być wierna podwójnemu łożu ochłodzonemu teraz
zimnym dotknięciem śmierci. Ze mną jest inaczej — nie będąc nigdy żoną pozostanę zupełnie
zadowolona ze swojego wąskiego łóżka, póki nie spotkam szlachetnego człowieka, którego mogę
pokochać i poważać tak, jak ty kochałaś i poważałaś Laodamasa. Ale patrz, sędziowie
przygotowują trasę wyścigów.
Wszystkie wyścigi wyglądają jednakowo. Dziewięciu sędziów ustawia się w dużym kole, a
biegacze, jedynie w przepaskach na lędźwiach, muszą biec po zewnętrznej stronie koła, bo w
innym razie grozi im dyskwalifikacja. Zazwyczaj, po kilku falstartach, pędzą do mety, jakby im
indyjski tygrys deptał po piętach, któryś wygrywa, następuje wiele protestów i kłótni, wreszcie
przyznaje się nagrodę. To były jednak niezwykłe wyścigi. Nieliczni zawodnicy byli wszyscy
moimi zalotnikami, a leniwy żywot, który wiedli, uczynił ich niezdolnymi do szybkiego biegu.
Całe ich zachowanie było zniewagą wobec zmarłego i hańbą dla miasta. Około tuzina ich, nawet
nie zadawszy sobie fatygi, żeby zrzucić płaszcze, puściło się wolnym kłusem wzdłuż trasy,
płatając dziecinne figle — poszturchiwali się, podstawiali nogi, wrzeszczeli, brali się za ręce i
cięli hołubce. Przy ósmym sędzi przykucnęli w kole, by pokpiwając i chichocząc ciągnąć losy z
hełmu. Potem zwycięzca poszedł spacerowym krokiem do mety i zażądał nagrody, pięknego
kotła ze spiżu.
Następny był skok w dal. Mój zapalony zalotnik, Noemon, wyspecjalizował się w tej
dyscyplinie i mógł pokonać swego najbliższego przeciwnika o dobre trzy kroki; ale Antinoos
sędziował i za każdym razem, kiedy Noemon odbijał się od ziemi, krzyczał:
— Spalony! Postawiłeś nogę za linią wybicia! — Nagroda dostała się wobec tego
Ktesipposowi.
Potem było podnoszenie ciężarów, do czego wzięto się poważniej, bo w tej dyscyplinie
sportu obfite jedzenie raczej pomagało, niż zniechęcało. Wśród przyglądających się dojrzałam
Ajtona w żebraczych łachmanach. Uniósł jeden z ciężarów i postawił go na powrót potrząsając
głową — co nie znaczyło jednak: „Och, jacy silni muszą być zalotnicy, co dźwigają kamienie
tych rozmiarów!”, ale: „Na Krecie nasze ciężary są trzy razy większe”. Warto było przyjrzeć się
jego twarzy, kiedy śledził zapasy — jeszcze jeden skandal. Eurymach wyzwał do walki
młodzieńca, który zwał się Demoptolemos, i udawał, że jest w nim zakochany, gardząc zaś
przyzwoitą walką dał z siebie bezwstydnie sprośne widowisko — starając się pocałować
Demoptolemosa, ugryźć go miłośnie w ucho i usiąść na nim okrakiem. Odwróciłam się tyłem z
niesmakiem i odeszłam na bok, Ktimena jednak zaśmiewała się do łez.
Zawody pięściarskie były jedynym wydarzeniem godnym oglądania, bo Ktesippos stracił
panowanie nad sobą i zaczął grzmocić swego przeciwnika Polibosa, spokojnego młodzieńca
sykańskiego.
— Stój! — krzyknął nagle Polibos. — To jest sport, nie bójka! — Kiedy zaś Ktesippos nie
przestał walczyć brutalnie, Polibos ostro podciągnął kolano i rąbnął go w pachwinę, co
zakończyło to spotkanie, lecz wywołało bójkę pomiędzy Fokajczykami a Sykańczykami, którzy
porobili zakłady o wynik.
Wreszcie sędziowie oczyścili równy teren i obwieścili taniec pogrzebowy ku czci Mentora.
Nadszedł chwiejnym krokiem stary Demodok z formingą i grupa chłopców, co ledwie wyszli z
wieku dziecięcego, przedstawiła nam zawiły taniec, który wyraża nadzieję na
zmartwychpowstanie człowieka. Cudowna dokładność ich kroków i wdzięk ich postaci uratowały
moją zranioną dumę obywatelską. Przyznaję, że my, Elymowie, chociaż najlepsi w żeglarstwie,
nie jesteśmy atletami, a gdyby Laodamas i Halios mogli wykonać nasz słynny taniec z piłką, w
którym nie ma im równych, lekkość ich skoków i zwrotów zachwyciłaby Ajtona.
Co się tyczy Ktimeny, wyraźnie ktoś jej zaproponował małżeństwo; jasne też, kto musiał być
tym mężczyzną — Eurymachos. Skoro Klitoneos i mój ojciec zostaliby usunięci, a Antinoos
poślubiłby mnie i zabrał trzecią część majętności, Eurymach byłby w bardzo dogodnej pozycji
jako mąż wdowy po Laodamasie, żeby zażądać trzeciej części dla siebie. Pozostała część
przeszłaby na Agelaosa jako regenta zastępującego mojego najmłodszego braciszka Telegonosa,
następcę tronu — dopóki nie postanowiono by go utopić. Nie dziwota, że Ktimena tak głośno się
śmiała z Eurymachowych zapasów!
Poddałam swoją teorię próbie.
— Czy nie uważasz, że Eurymachos jest najzabawniejszy? — spytałam. — Przy okazji,
zdaje się, że zmieniłaś zdanie. W zeszłym roku oskarżałaś go o wzięcie prowizji od libijskiego
kupca, który okpił cię na dużą sumę pieniędzy.
— Och, ale Eurymach udowodnił mi, że nie miał nic wspólnego z libijskim krachem, i
obiecał pomóc odzyskać cały mój posag. Teraz myślę o nim zupełnie inaczej.
— Jaki on jest przystojny — powiedziałam — a jaki sprytny!
— Ale nie zamyślasz czasem wziąć go sobie za męża? — spytała w nagłym popłochu.
Oj, Ktimeno, Ktimeno! Takie kobiety jak Ktimena są przyczyną nieszczęść świata.
AJTON ŻEBRZE
Tego ranka, pędząc pół tuzina wieprzy na ofiarę, Eumajos i Ajton zatrzymali się przy
słynnym skrzyżowaniu dróg u podnóża góry, gdzie w kamiennym basenie rozpryskuje się
wodospad. Basen ten, ze swoimi trzema ołtarzami i starymi olchami, które go otaczają, był przez
naszego przodka Egestosa poświęcony nimfom. Podróżnicy nie omieszkują nigdy zostawić tu
jakiegoś podarku, choćby to miały być tylko kwiaty lub dzikie owoce. Eumajos przejednał nimfy
spalając na ogniu z chrustu parę świńskich ryjów. Nieprzystojne klątwy Melantiosa, który
nadciągnął z równą ilością tłustych kóz, przerwały mu modlitwy.
— Phi — zawołał Melantios — ale smród! Cóż to, czy zawsze, ilekroć pędzę kozy tą drogą,
ma mi się trafiać nieszczęście spotkania ciebie i twoich paskudnych, chrząkających i zapchlonych
towarzyszy właśnie na tym skrzyżowaniu dróg?
— Jest na to jedno lekarstwo — odparł Eumajos nie odwracając się nawet — wcześniej
wstawaj. Twoja zagroda leży niedaleko stąd, a wyruszywszy o tej samej porze co ja, byłbyś się ze
mną rozminął o dwie godziny albo więcej.
— Któż jest to smrodliwe kulejące dwunogie zwierzę? — spytał wojowniczo Melantios.
— Żebrak, którego spotkałem na górze. Pokazuję mu drogę do miasta.
— Cymbał wiedzie cymbała, a za brudem idzie brud. Takie jest boskie prawo. Ale chyba nie
wprowadzisz tego próżniaczego obżartucha do pałacu, co?
— Czemu nie? Tylu się tam zebrało jeszcze bardziej rozpróżniaczonych obżartuchów, że
jeden więcej nie stanowi różnicy. I mają wszyscy własne spiżarnie, dobrze zaopatrzone w ser i
tuńczyki, co nie tłumaczy faktu, że co dzień muszą jadać na obiad pieczone mięso na koszt
naszego pana; tymczasem mój biedny towarzysz jest głodny, kulawy i bezdomny.
— Ośmielasz się porównywać tego stwora z kwiatem naszej elymejskiej szlachty?! Jeśli chce
roboty, to niech przyjdzie do mnie, u mnie zawsze brak rąk do pracy, a mógłby zarobić od czasu
do czasu misę serwatki tnąc trawę dla koźląt, zamiatając przegrody i spełniając różne inne
posługi. Ale taki cymbał boi się pracy niemal gorzej niż śmierci: włóczy się po wybrzeżu, ociera
plugawe barki o wszystkie odrzwia i trzeba mu płacić strawą za to, żeby sobie poszedł. Znam ja
takich: jak zapuka do drzwi, a w domu nie ma nikogo, bierze sobie ubrania i obuwie albo jeszcze
lepsze rzeczy. Ja cię ostrzegam — jeżeli przyprowadzisz go do pałacu, zaczną fruwać podnóżki,
a będzie szczęśliwy, jak ucieknie z paroma połamanymi żebrami.
Mówiąc to Melantios zamierzył się na Ajtona kopniakiem i ugodził go w biodro. Ajton miał
na tyle przytomności umysłu, że mu nie oddał, stękał tylko, opatrywał siniec i gderał pod nosem
jak prawdziwy żebrak, a Eumajos zwracając się do nimf wykrzyknął:
— Córki Zeusowe, jeśli mój pan, król, palił kiedyś udźce obficie otoczone w tłuszczu na
waszych ołtarzach, dajcie mu szybki powrót i uwolnijcie mnie od tyranii obcych i obelg równych
mi sług!
Melantios odparł:
— Zanim on wróci, będzie można zobaczyć wiele ulepszeń w Drepanon. Jego włości będą
podzielone między godniejszych niż on, jego tron zajęty, rodzina zgładzona. Co do ciebie,
zgryźliwy świnopasie, zażądam, by mi cię dali na niewolnika, w zapłatę za wierną służbę moim
nowym panom, a po wyszorowaniu i uczesaniu twych zmierzwionych włosów ubiorę ciebie w
czystą białą przepaskę na biodra i sprzedam sydońskim handlarzom niewolników za tyle, ile mi
dadzą. Zawsze się znajdzie głupiec, żeby kupił głupca, i im większy głupiec — tym większego
głupca kupi. Tymczasem dbaj o swoją skórę, choćby przez wzgląd na mnie.
Eumajos nie raczył mu odpowiedzieć. Stara biała maciora już go pocieszyła wieścią, że
wkrótce Melantios umrze straszną śmiercią. Melantios popędził pośpiesznie kozy do pałacu, zaś
Eumajos i Ajton ruszyli wolniejszym krokiem. Przypatrywali się igrzyskom, jak to już opisałam,
a później włączyli się w powracający tłum, co umożliwiło Ajtonowi przejście z wieprzami przez
bramy miasta bez zwracania na siebie uwagi. Kiedy zbliżyli się do pałacu, Eumajos spytał:
— Chcesz pójść pierwszy, czy mam ich przygotować na twoje przybycie?
— Nie mogę narażać się na to, że mnie wyrzucą — odrzekł Ajton — ponieważ zaś Melantios
widział mnie w twoim towarzystwie, bądź lepiej moim poręczycielem, chociaż boję się, że
napytasz sobie kłopotu.
— Najpierw pozbądźmy się wieprzy — powiedział Eumajos — a potem czyńmy, co nam
bogini podpowie.
Przechodząc obok kupy gnoju Ajton rzekł:
— Jaki piękny pies! Musi być z niego świetny myśliwy. Ale dlaczego pozwala mu się leżeć i
drapać się na gnojowisku?
— Biedny Argos! Nikt go nie ćwiczy, odkąd książę Klitoneos odjechał. Nie ma stworzenia
bardziej osamotnionego niż bezpański pies, chyba tylko dziecko, które nie posiada ojca.
W tej właśnie chwili Argos nastawił ucho, szczeknął radośnie i pomknął. Odwrócili się i
zobaczyli spieszącego ku nim, choć pies mu zagradzał drogę swymi skokami i czułościami,
Klitoneosa z włócznią w dłoni. Mijając ich mruknął do Eumajosa:
— Mam wieści o królu. Zaczekaj tu, póki nie przyślę po ciebie.
Wejście Klitoneosa na dziedziniec biesiadny z Argosem przy nodze wznieciło sensację, ale
on utorował sobie drogę łokciami poprzez tłum zalotników i zatrzymał się tylko po to, żeby
pozdrowić Halitersesa, który zgodził się mieć pieczę nad sprawami pałacu podczas jego
nieobecności.
— Cóż to, chłopcze — zawołał Haliterses — już wróciłeś? Czy spotkałeś swego
królewskiego ojca?
— Nie dojechaliśmy do piaszczystego Pylos — odrzekł Klitoneos. — Jutro opowiem ci
wszystko, bo dziś jestem znużony i zasmucony śmiercią mego kochanego wuja. Wybacz mi,
szlachetny Halitersesie!
Wszedł do domu i pocałował matkę, która zaprowadziła go do swojej sypialni.
— No i co? — zapytała.
— Król jest już niedaleko. Miał naprawę okrętu w Syrakuzach i powinien wrócić w ciągu
czterech dni. Wiadomość ta doszła do mnie z Minoi zaraz po odejściu Nauzykai. Antinoos jednak
ustawił czujki wzdłuż, całego wybrzeża aż do sykulskiej granicy, a okręt o trzydziestu wiosłach
czeka, by nań napaść w cieśninach Motii, nie mamy więc czasu do stracenia. Wieczorem, jak
dziedziniec się opróżni, przyślę do ciebie Ajtona... I, och, mamo, serce mi pęka z żalu za twym
zamordowanym bratem, a przysięgłem na Kerdo, że go pomszczę.
Spytała łagodnie:
— Pochwalasz ty tego... jak on się nazywa, Ajton? Nie sądzisz, że on jest zbyt dziki na to,
żeby być mężem Nauzykai?
— To nie jest chyba sytuacja, która wymaga łagodności.
— Obawiam się, że masz rację. Zmykaj teraz i poproś, żeby Eurykleja przygotowała ci
gorącą kąpiel i poszukała czystej bielizny.
Wykąpał się, posłał dziewczynę po Eumajosa i znów usiadł na swoim miejscu obok
Halitersesa. Podszedł Noemon, by zapytać, gdzie stoi okręt.
— Wyciągnięty na brzeg Motii — odrzekł Klitoneos — łatają mu dziurę. Będzie tu jutro albo
pojutrze. Jestem ci głęboko wdzięczny, żeś mi go pożyczył.
Potem Haliterses wygłosił proroctwo, jednakże wśród rozgwaru usłyszał je tylko Klitoneos.
— Mam dziwną wizję łani, która cieli się w jaskini nieobecnego lwa. Widzę, jak lew wraca z
bezowocnej wyprawy nieświadom, co ujrzą jego głodne oczy po powrocie...
— Byłoby dobrze dla twojego lwa, gdyby myśliwi nie zastawili na niego sideł w pobliżu
jaskini — powiedział Klitoneos smutnie.
— Ten lew rozerwie wszystkie sidła.
— Oby to Atena przemawiała przez twe usta, panie mój, Halitersesie!
Potem wszedł Eumajos i Klitoneos skinął na niego, żeby usiadł przy nim, jednocześnie
służący wniósł misę z mięsem i koszyk chleba. Tuż za Eumajosem przykulał Ajton, lecz nie
ważąc się iść dalej niż do jesionowego progu, który łączy oba dziedzińce, usiadł oparłszy się
plecami o kolumnę. Klitoneos wziął cały bochen chleba i plaster wołowiny i podał Eumajosowi.
— Daj to swojemu nieszczęśliwemu towarzyszowi — rzekł — I skłoń go, żeby obszedł całe
towarzystwo i użebrał więcej.
— Będąc żebrakiem tylko przez nieszczęście, a nie z zawodu, będzie się może wstydził.
— Powiedz mu, że żebrakowi nie przystoi wstyd.
Ajton przyjął dar i począł jeść niby wygłodniały, a tymczasem Femios śpiewał o królu
Menelaosie ze Sparty. O tym, jak udał się on po poradę do Proteusza, prorokującego starca, który
włada piaszczystą wyspą Faros, i o tym, jak położył się spać pośród fok owinięty w foczą skórę.
Przysłuchiwałam się temu z okna wieży, kiedy Ktesippos, już pijany, przerwał pieśń krzycząc do
mnie ochrypłym głosem:
— Hej, pani, powiedz nam, czy nie chciałabyś też położyć się spać wśród fok? — Należy
wyjaśnić, że Fokajczycy zwą siebie „Fokami”. Femios odłożył na bok formingę i wszystkie oczy
zwróciły się na mnie, kiedy wolno i wyraźnie odpowiedziałam:
— Nie mam na to ochoty, panie mój, Ktesipposie. W porównaniu z nimi cały chlew
sykańskich wieprzy pachnie słodko i postępuje świątobliwie. A choć tkanina nasycona silnymi
wonnościami mogłaby zabić fetor fok, nie ochroniłaby mnie ona ani przed ich wszeteczeństwem,
ani przed ich gwałtownością.
Owego dnia naszą umówioną taktyką było podżeganie niesnasek w szeregach wrogów, a ten
mój docinek osiągnął dobry rezultat. Sykańczycy śmiali się do rozpuku z Fokajczyków. Kiedy
Femios mógł wreszcie dokończyć swoją pieśń — bowiem Synowie Homera brali sobie za punkt
honoru nigdy nie śpiewać w zgiełku i rozgwarze — Ajton zaczął obchodzić wkoło dziedziniec,
żebrząc u zalotników o kęsy jedzenia. Niektórzy czynili daremne domysły co do jego
pochodzenia, aż wtrącił się Melantios:
— Moi panowie, pewnie świnopas, który przyprowadził tutaj tego psowacza wesela, może
wam coś o nim powiedzieć.
Antinoos zapytał Eumajosa:
— Po coś to zrobił? Czy chcesz nam zatruć całą uciechę? Czy tylko usłużnie próbujesz nam
pomóc wyjeść do czysta królewską spiżarnię? Nie trzeba nam pomocy, dziękujemy. A w ogóle
kto on jest?
— Panie mój, możesz być wysoko urodzony — odrzekł Eumajos śmiało — ale musieli cię
źle wychować, bo wiedziałbyś w przeciwnym razie, że to nie zaleta, gdy się dopomaga bogatym i
szczęśliwym, którzy i tak znajdują przyjęcie, gdziekolwiek się udadzą. Ich gospodarze oczekują
w zamian jakiegoś daru albo usług. Ale przed żebrakiem nie zaryglowane są jedynie drzwi ludzi
o królewskim sercu. Przyprowadziłem tego kupca, który ocalał z rozbitego statku, ufając, że
książę Klitoneos użali się nad nim. A jakie ty masz prawo krytykować wielkoduszność księcia
albo domagać się wyjawienia imion jego gości?
Wtrącił się Klitoneos:
— Uspokój się, czcigodny świnopasie, nie zwracaj uwagi na jego cierpkie żarty! A jeśli ty,
Antinoosie, odkroisz temu żebrakowi kawałek chleba i mięsa, poproszę ojca, by ci to odliczył z
twojego rachunku.
— Ani mi się śni.
— Takiej odpowiedzi oczekiwałem — rzekł Klitoneos. — Wszyscy Fokajczycy są tacy sami:
choćby nawet byli obżarci i opici do niemożliwości, a żebrak poprosiłby ich o resztki z talerza,
woleliby umrzeć z przejedzenia wciskając jeszcze kawał mięsa w gardło, niż uratować biedaka
od głodu.
— Uważaj, Klitoneosie — warknął Antinoos — bo jeślibym mu dał tyle, ile chcę, począwszy
od tego — tu wyłowił podnóżek spod stołu i pomachał nim groźnie — nie ruszyłby się co
najmniej trzy miesiące.
Jednak trojańscy i sykańscy zalotnicy napełnili wkrótce Ajtonową sakwę i mógłby już
powrócić bezpiecznie na swoje miejsce, gdyby Atena nie podszepnęła mu, by raz jeszcze
wypróbował Antinoosa.
— Daj — prosił — niemożliwe, żebyś ty jeden był człowiekiem niskim w tym wielkim
zgromadzeniu. Twoje szaty i postawa mówią, żeś tu jednym z najbogatszych, i oczekiwałem od
ciebie dwa razy tyle, co od twych sąsiadów. Panie mój, jestem Cypryjczykiem wysokiego
urodzenia. Siedem lat temu miałem mnóstwo niewolników i korzystałem ze wszystkich rozkoszy,
jakich można zapragnąć. W owych czasach żebracy schodzili się gromadnie do mych bram, a
nigdy żaden nie został wyrzucony. Podobało się jednak Zeusowi wysłać mnie na wyprawę na
południowe wody i nim miesiąc upłynął, zostałem jeńcem w egipskim Kanopos, skąd po latach,
po wielu okrutnych cierpieniach, ruszyłem do kraju; ale Gromowładny, by mnie jeszcze bardziej
upokorzyć, sprawił, że wiatr mnie zmiótł z kursu, okręt mi się rozbił na waszym wybrzeżu, a ja,
okaleczały, musiałem pójść od progu do progu na żebry.
Antinoos krzyknął gniewnie:
— Czy Zeus naprawdę przysłał tutaj tę zarazę, żeby nas stąd wykurzyć? Precz, psie, ja ci
dam Egipt i Cypr!
Ajton odstąpił powoli.
— Wybacz mi, panie, jeśli ze świetności twoich szat wyciągnąłem złe wnioski co do twej
hojności. Zawodowy żebrak, zwykły czytać z twarzy, nie mógłby chyba zrobić tej omyłki.
Poznałby on, że nigdy nie dałeś ani szczypty soli ponad potrzebę żadnemu ze swoich
niewolników. Ja jestem początkujący w tym nędznym fachu.
Antinoos, ukłuty do żywego, porwał podnóżek i cisnął nim w Ajtona. Ugodził w ramię, lecz
on otrząsnął się tylko, jakby zganiając muchę, i zajął swoje miejsce na progu. Stamtąd
przemówił:
— Posłuchajcie mnie, przesławni Elymowie! Człowiek oczekuje, że dostanie kilka ciosów,
kiedy broni swego mienia lub najeżdża wrogie miasto. To jest zwyczajna rzecz! Lecz nigdy
jeszcze nie poniżono mnie tak jak dzisiaj. Człowiekowi szlachetnego rodu, który niegdyś cieszył
się dobrobytem, dość już jest nienawistne żebranie o chleb, nawet bez dodatkowych obelg i
napaści. Jeśli jest jakiś bóg na Olimpie, co raczy pomścić żebraka, jego teraz przyzywam!
— Siedź i jedz cicho, ty łotrze! — wrzasnął Antinoos — jeżeli nie chcesz, by cię
wywleczono za nogi z pałacu i żywcem odarto ze skóry!
Pomruk sprzeciwu powitał tę nieprzystojną groźbę i młody Trojańczyk imieniem
Amfinomos, ten, który zapraszał Klitoneosa na łowy na dzika, przeszedł przez dziedziniec i
powiedział Antinoosowi prosto w oczy:
— Panie mój, źle uczyniłeś rzucając tym podnóżkiem w gościa. A gdyby się miało okazać,
że to bóg przebrany? Mówią, że bogowie wędrują po ziemi, żeby zobaczyć, czy ludzie porządnie
się zachowują — sam Zeus odwiedził niegdyś Arkadię, by sprawdzić pewne pogłoski o
ludożerstwie, które do niego doszły; przekonał się, że nie są przesadzone, i spuścił potop za karę.
— Inny potop zaleje ten dziedziniec, moi panowie — wykrzyknął Haliterses — potop krwi,
jeśli nie zmienicie swego postępowania!
Kiedy zaś moja matka usłyszała, że reputacja domu została podważona tą nieuzasadnioną
napaścią na żebraka, zawołała z odrazą:
— Ach, gdyby moje modły zostały wysłuchane, niewielu z nich dożyłoby tej godziny jutra!
Potem wysłała sprytne zlecenie do Eumajosa, które niewolnik przekazał mu publicznie.
— Czcigodny świnopasie, wielce obyty w świecie żebrak, z którym się zaprzyjaźniłeś, został
okrutnie potraktowany przez jednego z naszych gości. Może słyszał on coś o moim synu
Laodamasie. Niech wejdzie do sali tronowej, to go wypytam. — Była to zarówno wymówka do
porozmawiania na osobności z Ajtonem (odgadła, że żebrakiem tym musi być właśnie on) jak i
chęć złudzenia Eurymacha, że Eurykleja nie puściła pary z ust o morderstwie.
Eumajos przekazał zlecenie Ajtonowi.
— Królowa na pewno da ci ciepły chiton i chlajnę — dodał — nawet jeżeli nie masz dla niej
dobrych wieści. U niej w pałacu zawsze są mile widziani ludzie dobrego rodu, w jakim by nie
byli nieszczęściu.
— A wiesz — rzekł Ajton podchwytując ton — że istotnie słyszałem pogłoskę, jakoby
gdzieś na środkowej Krecie widziano Laodamasa. Królowa osądzi, czy to prawda, czy nie, bo ja
sam nigdy nie spotkałem młodego księcia. Błagam cię, poproś, by pohamowała swoją
niecierpliwość. Odwiedziny u niej przyniosą mi zaszczyt, ale po bankiecie. Tymczasem bowiem
czuję się bezpieczniej na tym progu. Jeśli odważę się przejść przez ten dziedziniec, kto wie czy ci
szlachetni panowie nie zaatakują mnie mieczami, nie stołkami? Tutaj nie jestem ani na
dziedzińcu, ani poza nim.
— Jak sobie życzysz — rzekł Eumajos. — Moja pani na pewno wybaczy ci tę zwłokę. —
Potem zwrócił się do Klitoneosa. — Książę, muszę wracać do świń. Dobrze uważaj na siebie.
Czy jeszcze masz mi coś do rozkazania?
Odpowiadając Klitoneos podniósł głos:
— Tak, czcigodny świnopasie. Wczesnym rankiem masz przypędzić najtłuściejsze wieprze,
jakie ci jeszcze pozostały w stadzie, jutro bowiem siostra moja, Nauzykaa, uwieńczy człowieka,
którego zamierza poślubić. Będzie to dzień nad dniami. Och, i przejdź obok domu Filojtiosa. Każ
mu przyprowadzić osiem tłustych baranów. Niechaj bogowie ci towarzyszą!
To ogłoszenie, które uzgodniłam z Klitoneosem, wywołało niezmierne poruszenie w
towarzystwie, lecz on siedział nieczuły i na gwar pytań do niego kierowanych odpowiedział
jedynie:
— Któż wie, którego z was wszystkich moja siostra wybierze? Spędzi ona noc na zasięganiu
porad u bogini, której służy.
Choć do zmroku została niespełna godzina, a zalotnicy zwykli wychodzić z nastaniem
ciemności, nikt nie myślał o zakończeniu uczty.
W Drepanon osiadł na stałe pewien żebrak imieniem Arnajos, Koryntyjczyk z pochodzenia.
Podawał się za człowieka do wszystkiego i wałęsał się po placu targowym szukając
najłatwiejszych sposobów napchania brzucha. Pilnował, żeby świnie nie zabłąkały się do
świątyni, strzegł psów i koni, nosił listy miłosne, udawał, że pomaga przy wyładunku, kiedy
łodzie rybackie wpływały do przystani, najgłośniej klaskał, gdy ktoś odznaczył się czymś
publicznie — choćby to było tylko celne splunięcie albo puszczenie wiatru (darujcie mi!) z
silnym hukiem. Przezwano go Irosem, co jest męską formą od Iris, „tęcza”, a znaczy posłaniec
bogów, i stał się miejskim pośmiewiskiem. Antinoos posłał teraz dla żartu swego służącego, żeby
powiedział temu Irosowi, iż inny żebrak zebrał nie byle torbę jadła w pałacu i zalotnicy bardzo
go poważają. Przyszedł ociężale (był wielkim mężczyzną, choć otyłym i nalanym) z zamiarem
przegnania Ajtona.
— Złaź z tego progu, próżniaczy hultaju — wrzasnął. — Wszystkim tu dokuczyła twoja
obecność. Nie możesz się domyślić, dlaczego pan mój, Antinoos, odmówił ci jadła? To dlatego,
że popiera mnie, którego zna i któremu wierzy, nie ciebie.
Ajton odpowiedział:
— Nie obraziłem ciebie, obcy człowieku, ani nie zazdroszczę jałmużny, jaką ktokolwiek
zechce ci rzucić, jeśli jesteś nieszczęśliwcem jako ja. Starczy miejsca na tym progu dla nas
dwóch. I siedź lepiej cicho, bo dostaniesz.
Iros wrzasnął falsetem:
— Ja dostanę? Ciekaw jestem, kto mi co zrobi. Przyjrzyj się mojej pięści i strzeż się jej, jak
chcesz mieć te białe zęby w gębie! Co, przyjmujesz wyzwanie? Zakasz łachmany i chodź przed
bramę, pobijemy się.
— Jestem gotów cię zabić, jeśli tak mało kochasz życie — rzekł Ajton znużony.
Antinoos był zachwycony widowiskiem, które zaaranżował.
— Chodźcie, przyjaciele, biją się, biją się! To przechodzi wszystko! Bogowie urządzili nam
osobliwe interludium dla zabawy. Cypryjczyk i Iros wezwali się wzajem do walki na pięści.
Gwarantuję, że ta bójka będzie więcej warta oglądania niż ranne zawody. Utwórzcie koło,
szybko!
Jego fokajscy poplecznicy podskoczyli i otoczyli żebraków. Antinoos powiedział:
— Teraz co do nagrody. Ja proponuję jeden z tych kozich żołądków przysmażających się na
ogniu i wyłączne prawo żebrania na tym dziedzińcu.
Wszyscy pochwalili tę myśl, lecz Ajton krzyknął:
— Moi panowie, choć człowiek pokoju, gotów jestem na wiele dla zdobycia żołądka.
Dobrze, przyjmuję. Tylko pan mój, Antinoos, musi przysiąc, że walka będzie uczciwa. Nie chcę,
by któryś z jego popleczników podstawił mi nogę lub kopnął, gdy będę się rozprawiał z tym
worem słoniny.
— Przysięgam ci na Zeusa — uśmiechnął się Antinoos — że jeśli któryś z moich towarzyszy
przeszkodzi w zabawie Irosa, stłukę go na kwaśne jabłko.
Wtrącił się Klitoneos:
— Tak samo licz na mnie, obcy człowieku. Ja jestem tutaj gospodarzem i co ja mówię,
obowiązuje.
Związując łachmany Ajton stanął w postawie pięściarza przed Irosem, który tak się przeraził,
że słudzy musieli go siłą wciągnąć w krąg. Ajton rozważał, czy lepiej zabić go jednym ciosem,
czy tylko powalić na ziemię bez czucia. Zdecydował się na to drugie (z uwagi na kłopot i
wydatek, jaki pociąga za sobą zabójstwo bez względu na godność ofiary). Zrobił pół obrotu w
prawo, wyrżnął Irosa w kąt szczęki i zwalił jak zarzynanego wołu. Ten wypluł zęby i krew i
zaczął bić piętami o ziemię w agonii. Ajton przeciągnął go przez próg i oparł o najbliższy mur
drugiego dziedzińca.
— Teraz siedź tu i odganiaj psy i świnie — rzekł. — I dość udawania króla żebraków, bo
stłukę ci gębę także z drugiej strony.
Kiedy wśród ironicznych okrzyków pokulał, by wziąć z rąk Antinoosa kozi żołądek,
Amfinomos pogratulował mu szczerze i wypił jego zdrowie ze złotej czary.
— Za twoje powodzenie, obcy człowieku — zawołał — i zmianę zawodu.
Dał czarę Ajtonowi, który popatrzył na niego z żalem i rzekł cicho:
— A ja tobie, mój panie, życzę zmiany towarzystwa. Masz szczerą twarz i życzliwe serce.
Krótko pożyjesz, jeśli moje życzenie się nie spełni.
— Jesteś prorokiem?
— Jestem człowiekiem doświadczonym, co prawie na jedno wychodzi, a słyszałem pogłoskę
na igrzyskach, że król jest już w drodze do domu.
— Lecz jutro księżniczka Nauzykaa obwieści swój wybór.
— Jutro może być za późno. Co się stanie, jeśli król przybędzie dziś w nocy?
Ajton wychylił złotą czarę i ulał nieco wina na obiatę duchowi wuja Mentora. Amfinomos
odszedł, trzęsąc w zasępieniu głową, i Ajton wierzył, że okaże się na tyle rozsądny, by się
dostosować do jego wskazówek.
Nagle dał się słyszeć szmer i całe towarzystwo porwało się na nogi. W głównych drzwiach
ukazała się moja matka i stanęła z ręką wzniesioną do góry, prosząc o ciszę. Każdy albo ją kocha,
albo się boi mojej matki. Większość się jej boi. Mówi ona mało i działa rzadko, ale gdy działa i
mówi, najmądrzej jest uważać.
— Moi panowie — odezwała się. — Jestem znana z cierpliwości i pobłażliwości. Dotąd
myślałam o was jak o nieodpowiedzialnych chłopcach, tolerując wasze dzikie zachowanie, ufna,
że zapewne naprawicie szkody, które powodujecie. Nie mogę jednak zezwolić na złe uczynki. Na
przykład, nie mogę pozwolić, byście bili żebraka, który przychodzi do pałacu w poszukiwaniu
jadła. Klitoneosie, czemu nie wyrzuciłeś męża, który cisnął stołkiem?
— Nie miałem na to dość siły i mocy, matko — usprawiedliwiał się Klitoneos. — Nikt by
mnie tutaj nie wspomógł.
— Bogowie by to uczynili, dziecko — odrzekła. — Z pewnością, wiesz o tym. I jeszcze
jedno, moi panowie. Córka moja postanowiła wskazać jutro człowieka, którego zamierza
poślubić, a jeśli sądzicie, że od was się niczego nie oczekuje, to bardzo się mylicie. Jako matka
Nauzykai muszę dopatrzyć, by się z nią szlachetnie obchodzono. Zwyczaj każe, by zalotnicy
przyprowadzali z sobą własne wieprze, owce i bydło do domu swego przyszłego teścia, a nie
wymagali dzień po dniu darmowych posiłków. Powinni również składać cenne dary; poślijcie
więc natychmiast służących po wasze dary; a kto przyszedł bez służącego, niech sam idzie i
przyniesie. Pokażę później dary i spis tych, którzy je dali, mojej córce. Stan nadmiernego
podniecenia, w jakim się znajdujecie, i zniewagi, które ją spotkały, gdy pojawiła się przed chwilą
w oknie wieży, odjęły jej ochotę, by się wam teraz pokazać.
Sarkając po cichu posłuchali wszyscy i w pół godziny potem moja matka zebrała
najpiękniejszą, jaką sobie można wyobrazić, kolekcję ślubnych darów. Antinoos przyniósł długą
haftowaną szatę ze szkarłatnej tkaniny z dwunastu złotymi broszami, a na każdej był wyobrażony
inny ptak lub zwierzę; Eurymachowym darem był naszyjnik z bursztynu i złota, którego pożądała
Ktimena; były także kolczyki z pereł, grzebienie z kości słoniowej, złote diademy, srebrne
bransolety wysadzane agatem i osobliwy pas z łuskami jak u węża ofiarowany przez
Amfinomosa. Matka podziękowała im poważnie i weszła do domu, po czym zalotnicy zaczęli
grać w kottabosa.
Noc ich zastała przy tej grze. Klitoneos kazał ustawić naczynia na trójnogach, które służące
wniosły na środek dziedzińca i roznieciły im nich ogień z drzazg suchej sosny, strojąc żarty i
śmiejąc się.
— To nie jest miejsce dla młodych kobiet — rzekł Ajton, przykulawszy ku nim. — Wróćcie
do swej pani na górę.
Jedną z dziewczyn była Melanto.
— Ty mnie będziesz uczył, wstrętny żebraku? — wrzasnęła. — Wino musiało uderzyć ci do
głowy. Wynoś się stąd zaraz i zrób miejsce dla lepszych od siebie.
— Czy mam donieść o tym królowej, gdy pójdę do niej? — spytał Ajton. Melanto
przestraszyła się i umknęła z dziewczynami, co zezłościło Eurymacha, bo zamierzał pójść z nią
do ogrodu.
— Hej człowieku — powiedział. — Przypuśćmy, że nająłbym cię do pracy przy kopaniu
rowów i sadzeniu młodych drzewek. Co ty na to? Wyglądasz na dosyć silnego do pracy na polu.
A może żebraniem łatwiej zarobić na życie?
— Panie mój, Eurymachu — odparł Ajton. — Byłbym rad wyzwać cię kiedyś do zawodów
przy żniwach lub orce; wiem dobrze, kto by się pierwszy zmęczył. Albo, skoro o tym mowa,
walczyć z tobą ramię przy ramieniu przeciw oddziałowi fenickiej gwardii, a potem policzyć
trupy; wiem dobrze, kto zabiłby więcej. Chwalisz się i znęcasz nad słabszymi, panie mój,
Eurymachu, uważasz siebie za wielkiego tylko z tej przyczyny, że twoje męstwo nigdy nie było
poddane próbie.
Eurymachos wrzasnął:
— A ty, zdaje się, sądzisz, że jak powaliłeś samochwała Irosa, możesz do mnie mówić jak do
niewolnika. A masz!
Rzucił podnóżkiem Ajtonowi w głowę. Ajton odsunął się i pocisk ugodził w Pontonoosa,
podczaszego, w chwili gdy napełniał czarę Amfinomosa. Pontonoos upadł jęcząc i wypuścił
dzban z ręki, a Sykańczycy i Trojanie głośno lżyli Eurymacha, że im psuje zabawę. Ajton dobrze
się spisał, ośmieszając obu przywódców spisku i niszcząc jednomyślność pozostałych
zalotników.
Klitoneos zastukał końcem włóczni o podłogę i wykrzyknął:
— Dość tego, moi panowie! To zgromadzenie nie panuje już nad sobą. Proponuję, żebyście
poszli do domów i aby sen wywietrzył wam z głów opary wina. Jutro jest dzień nad dniami,
musimy być wypoczęci.
— Bardzo rozsądna myśl — zgodził się Amfinomos. — Proponuję wznieść kielichy na
rozstanie. Wypijmy na przyjaźń i strząśnijmy obiatę dla ducha wspaniałego, lecz nieszczęśliwego
wuja księcia Klitoneosa.
Po czym zalotnicy odeszli, zataczając się w ciemnej ulicy.
BEZ KWIATÓW I FLETNI
Klitoneos i Ajton zostali na ciemniejącym dziedzińcu sami.
— Chodź, kuzynie — powiedział Ajton — musimy zdjąć ze ścian tę broń. Nie możemy
zapobiec, by zalotnicy przynieśli miecze, lecz mieczów używa się tylko w starciu, a mam
nadzieję, że unikniemy walki wręcz. Jeśli oni chwycą za oszczepy, włócznie i tarcze, stracimy
całą przewagę zaskoczenia.
— A co z hełmami?
— Trzeba je też usunąć. Gdyby zostały same hełmy, wzbudziłoby to podejrzenia.
— Podejrzenia i tak powstaną, chyba że obwieszczę, iż zabrano broń na rozkaz mojej matki
„jako środek ostrożności przed rozlewem krwi, jeśliby wybór Nauzykai miał wywołać
zrozumiałą zazdrość”.
— Ta bajeczka może i wystarczy, ale będzie jeszcze lepiej, jeśli parę niewiast zacznie jutro
wczesnym rankiem bielić ściany, niby w przygotowaniu do wesela. Zbroje zawsze się zdejmuje
ze ścian, kiedy zaczyna się bielenie.
— Zaraz wydam polecenia Euryklei.
Kiedy na dziedziniec weszła Eurykleja, Klitoneos powiedział:
— Nianiu, chcę, by pobielono te krużganki przed weselem, musimy zatem zdjąć broń.
Należy się jej gruntowne czyszczenie, a w każdym razie najlepiej, żeby nie było jej pod ręką:
zalotnicy mojej siostry mogliby się znów pokłócić tak jak dziś wieczór i użyć jej przeciwko
sobie.
— A niechby tam, wstrętne potwory! Ale nie zaczynaj przestawiać rzeczy o tej porze nocy.
Przyślę ci dziewczęta do pomocy.
— Dziewczęta? Nie, nie można im powierzyć cennej broni. Kiedy dałem Melanto swój hełm
do oczyszczenia, wypuściła go z ręki i porysował się. Poza tym nie cierpię, jak służące kręcą się
w pobliżu, gdy robię to, co powinny one zrobić, chcę więc, żeby drzwi od pomieszczeń dla
służby były zaryglowane, jak będę nosił broń do składu.
— Ciemno jest w przejściu.
— Ten żebrak poświeci mi łuczywem. Powinien odsłużyć jedzenie, które mu dałem. Daj mi
klucz do składu.
— Pamiętaj, zwróć mi go, moje dziecko.
Kiedy zaryglowała drzwi dziewcząt, Ajton i Klitoneos zdjęli ze ścian całą kolekcję
oszczepów, włóczni, tarcz i hełmów i znieśli je przez korytarz do składu, co było żmudną pracą,
bo trzymaliśmy dosyć broni w pogotowiu, aby w razie najazdu piratów móc uzbroić wszystkich
domowników. Eurykleja czekała, póki nie skończyli, a Klitoneos poszedł zamknąć Argosa na
noc. Wówczas odryglowawszy drzwi zawołała dziewczęta na dziedziniec i kazała uprzątnąć
pozostałości po uczcie, zamieść podłogę i zetrzeć stoły. Moja matka nigdy nie pozwalała, żeby
bałagan zostawał aż do rana, choćby goście wyszli nie wiem jak późno. Przyszła sama doglądać
sprzątania i kazała ustawić sobie krzesło w zwykłym miejscu, tam, gdzie przedtem smażyły się
żołądki.
Z jej rozkazu Eurykleja sprawdziła ilość czar i odkryła, że brak dwóch najlepszych kielichów
ze złota — tych, które stały przed Ktesipposem i Lejokritosem. Matka uśmiechnęła się słabo.
— Lejokritos i Ktesippos, zdaje się, zdecydowali, że żaden prawdopodobnie nie zostanie
wybrany na mojego zięcia. Zachowają te kielichy w zakład za zwrot swoich ślubnych darów. Co
za ostrożni ludzie!
Melanto zauważyła Ajtona zajętego wygarnianiem popiołu z paleniska i podsycaniem żaru.
Schwyciwszy płonącą pochodnię zaczęła mu wykrzykiwać pogróżki:
— Ty jeszcze tutaj, żeby nas dręczyć i znieważać? Zmiataj stąd, łajdaku, bo zaraz znajdziesz
się na ulicy z przypalonym zadkiem!
Moja matka odwróciła się i powiedziała gniewnie:
— W tej chwili rzuć pochodnię, ty flądro, bo sama będziesz miała osmalony zadek. — A
potem spytała Ajtona: — Czy to ty jesteś tym człowiekiem, który przynosi mi wieść o moim
zagubionym synu?
— Jedynie pogłoski, królowo — odrzekł Ajton pokornie — i tylko dla twego ucha. Te
dziewczęta mogłyby je zanieść w upiększonej formie do twojej synowej, a ja nigdy bym sobie
nie wybaczył, gdyby jej nadzieje miały wzrosnąć niepotrzebnie. Niechaj nikt mnie nie bierze za
człowieka, który zmyśla historyjki w nadziei zysku. Nawet gdybym umierał z głodu...
— Chodź no, Euryklejo — przerwała mu matka — przynieś ławkę i przykryj ją owczą skórą
dla mego rozważnego gościa. Potem zawołaj księżniczkę Nauzykaę, a także księcia Klitoneosa.
Chciałabym, by usłyszeli te pogłoski i zawyrokowali, czy jest w nich jakaś prawda. Ale nikogo
innego. — Niebawem powiedziała: — Zdaje się, że dziewczęta już skończyły. Dobranoc,
uciekajcie do łóżek! Dobranoc, Euryklejo!
Wkrótce czworo nas siedziało razem przy ognisku. Rzadko czułam się tak skrępowana.
Czekaliśmy, aż matka przemówi; po chwili spytała Ajtona:
— Nie masz więc żadnych wieści o moim synu Laodamasie?
— Żadnych, królowo, oprócz tego, co zebrałem od twego syna i córki. Błagam, wybacz mi
mój podstęp, by mówić z tobą poufnie, i pozwól wyrazić ubolewanie, jako twemu krewnemu.
— Kto ty jesteś?
— Ojciec mój był szlachetnie urodzonym Kreteńczykiem z Tarry, matka — twoją kuzynką,
Erynną, którą porwali piraci.
Obejrzała go od stóp do głów i w końcu podała mu rękę.
— Masz rodzinną dolną wargę — powiedziała. — Moja córka, Nauzykaa, ma taką samą.
Może dlatego ciebie kocha: widząc w twojej własną twarz, podziwia ją, co jest naturalne. Skoro
zaś ten rys znamionuje spokojną wytrwałość, miejmy nadzieję, że nie jesteś przeciwny
poślubieniu jej.
Ajton zaczerwienił się jak rozpłatany owoc granatu. Ja, sądzę, pobladłam. Nagłość tych słów
była okropna. Gdyby to był ktokolwiek inny w świecie, a nie moja matka, rzuciłabym się na nią z
zębami i pazurami. Przełknąwszy parę razy ślinę Ajton odpowiedział:
— Królowo, krewna, prorokini. Jeśli nie stroisz sobie ze mnie żartów, jakże mam ci
dziękować? Istotnie, podobne mamy wargi, sercem nie ustępujemy sobie; nierówne są jedynie
nasze majątki. Odkąd po raz pierwszy wzrok mój padł na piękną Nauzykaę, myślałem niemal
tylko o tym, jak zapełnić różnicę między jej bogactwem i moimi łachmanami.
— Ajtonie — powiedziała matka miękko — możesz liczyć na moją nieustającą przychylność
i poparcie. Żądam od ciebie tylko, byś pomścił Laodamasa i Mentora.
— Są oni moimi krewnymi — odrzekł — a ja walczę w krwawych sporach aż do ostatka,
gdyż tak mnie wychowano na Krecie.
Opowiedział nam o Krecie — najwspanialszej wyspie na całym morzu, gęsto zaludnionej.
Jest na niej dziewięćdziesiąt miast i pięć oddzielnych plemion, każde mówiące innym dialektem;
Achajowie, Pelasgowie, Kydonowie z Fenicji, Dorowie dzielący się na trzy szczepy, z których
jeden czci Demeter, drugi Apollona, a trzeci Heraklesa, i prawdziwi Kreteńczycy z Tarry.
Drepanon, powiedział Ajton, przypomina mu nieodparcie Tarrę ze względu na swe zachodnie
położenie, chlubę zyskaną na morzu, wysokie mury i żyzne wybrzeże. To do Tarry, pysznił się,
przyszedł Apollo z Artemidą, żeby się oczyścić po zabiciu węża Pytona, który zagrażał ich matce
Latonie; na cześć tych bóstw Tarryjczycy od wieków uprawiali łucznictwo, w którym są
uznanymi mistrzami.
— A ty? — spytała matka.
— Stałem się sługą Apollona, kiedy wyrosłem z wieku dziecięcego — rzekł. — Mistagodzy
oczyścili mnie owocami tarniny i wykonali pewne rytuały, a potem włożyli mi w dłonie rogowy
łuk. Najpierw mnie nauczono strzelać pomiędzy zakrzywionymi ostrzami dwunastu toporów
ustawionych w rzędzie, a potem przeszywać gardło pełznącego węża. Jedno i drugie wydaje się
niemożliwe, a jednak wtajemniczony dokonywa tego w imię Apollona.
Zauważywszy zdziwienie Klitoneosa Ajton wytłumaczył:
— Nie wtajemniczony łucznik polega na swym rozumie. Uwzględnia on siłę łuku, ciężar
strzały, wiatr, psoty wyrządzane przez światło, które oszukuje oko, gdy mierzy ono odległość,
szybkość i kierunek posuwania się celu; tymczasem biegły łucznik nie posługuje się przy tym
rozumem, jest bowiem natchniony przez nieśmiertelnego Apollona.
— Ciągle jeszcze nie rozumiem.
— Czy nie rzuciłeś nigdy, ze strachu, kamieniem we wściekłego psa, który pędził za tobą, i
nie trafiłeś go w samą mordę? Jeżeli tak, to jakiś bóg tobą pokierował... Kiedyś, w pobliżu Gazy,
dwudziestu Filistynów spróbowało obiec nasz oddział, by nas oskrzydlić. Mój pośpiech sprawił,
że chybiłem ich wodza, ale wezwawszy Apollona zastrzeliłem pozostałych dziewiętnastu,
jednego po drugim; a biegnący, w zbroję odziany człowiek nie jest łatwym celem.
Gdy wpatrywaliśmy się w niego niedowierzająco, nie wydał się tym zmieszany.
— Choć mówi się, że wszyscy Kreteńczycy to łgarze — powiedział — kto się kiedykolwiek
ośmielił zaprzeczać naszym pretensjom do mistrzostwa w łucznictwie?
Nastąpiła długa cisza, którą w końcu przerwała matka mówiąc:
— Czas iść spać, dzieci. Nie chcę słuchać, co wy sobie we troje uknuliście; tylko niechaj to
będzie ku czci tego domu i zadowoleniu naszych ukochanych duchów. Ajtonie, przyślę ci
składane łóżko, koce, prześcieradła i puchową poduszkę.
— Dziękuję ci, królowo, ale ja przyzwyczaiłem się do spania bez wygód, a każda taka
dbałość o mnie spowodowałaby komentarze.
— Zgódź się przynajmniej, by ci umyto nogi.
— Gdyby Eurykleja zechciała to uczynić...
— Eurykleja zrobi, co jej się każe. Dobranoc. Chodź, Nauzykao!
Weszłyśmy do domu, a Eurykleja poświeciła świecą Klitoneosowi, gdy się kładł do łóżka,
złożyła jego chiton i wróciła, żeby umyć nogi Ajtonowi. Rozmawiali o mnie niespełna godzinę i
Ajton podbił jej serce. Wpadła do mojej sypialni w wielkim podnieceniu:
— Kochanie, Ajton wcale nie jest żebrakiem. On jest przebranym Kreteńczykiem
szlachetnego rodu, i to bardzo dzielnym. Z intymnych pytań, które mi zadawał, wygląda, że ten
zacny człowiek szalenie cię kocha. Ach, żebyż on był jednym z twoich uznanych zalotników!
Obawiam się, że król nigdy by się nie zgodził na ten związek, gdyby nawet twoje uczucia... —
Urwała i uśmiechała się do mnie z przyjazną dociekliwością.
Już i tak było niedobrze, kiedy Klitoneos i wuj Mentor postanowili skojarzyć mnie z
Ajtonem; jeszcze gorzej, gdy moja matka zdała sobie sprawę, że ja jego kocham, i publicznie to
wypowiedziała; ale jak Eurykleja zaczęła na tę samą nutę, dławiąc się z wściekłości wypaliłam:
— Ufam, że dawałaś temu kreteńskiemu poszukiwaczowi przygód wymijające odpowiedzi,
nianiu? Wygląda na to, że zapominasz o swoim stanowisku. Wolno niewolnikom roztrząsać
między sobą sprawy ich właścicieli — kto im może zabronić? — ale zdradzanie zaufania wobec
obcych to czysta niegodziwość!
— Kochanie, czy w ten sposób mówi się do staruszki, która niańczyła ciebie na kolanach,
ocierała łzy, kiedy stłukłaś sobie nosek, i uczyła, jak wić wianki ze stokrotek? Nie powiedziałam
Kreteńczykowi niczego, co chciałabyś przed nim zataić. Ponadto, kiedy myłam mu stopy,
poznałam od razu, że jest z rodziny twojej matki. Oni wszyscy mają wysokie podbicie i taki długi
drugi palec. Pomyśl tylko, okazuje się, że on jest synem biednej Erynny! Często ci opowiadałam,
jak ją ukradziono. Lata całe nie mogłam przyjść do siebie z żalu i wstrząsu. Ajton jest twoim
kuzynem, dziecko. Spójrz tylko na jego dolną wargę.
— A niech kruki pożrą jego dolną wargę! — krzyknęłam. Potem widząc, że zraniłam jej
uczucia, objęłam ją i zaczęłam szlochać. — Och, nianiu, jestem taka nieszczęśliwa. Czy mogę
kiedykolwiek wyjść za niego za mąż? By zaspokoić zalotników i ocalić nasz dom od zagłady,
obiecałam wskazać, który będzie moim mężem. Nalegają, by wesele odbyło się jutro wieczorem.
Jeżeli za boskim wstawiennictwem ojciec przedtem nie powróci, jak zaspokoję pragnienie mego
serca?
Eurykleja klepała mnie po plecach i gładziła włosy.
— Czemu nie obwieścisz, że zgodziłaś się poślubić właśnie jego?
— Nie mów głupstw. Oni by nigdy na to nie przystali.
— No więc, kochanie, musisz zrobić w Drepanon, co Medea zrobiła w Drepane.
Zmarszczyłam czoło.
— Demodok śpiewał nam o „Złotym Runie” przed dwoma laty — podpowiedziała
Eurykleja. — Na pewno przypominasz sobie?
— Och, nianiu najdroższa, bogini mówi przez twe zwiędłe usta. Przecież tak będzie
najlepiej!
Opowieść brzmiała mniej więcej tak: Medea, zbiegłszy z Kolchidy w towarzystwie Jazona,
schroniła się w Drepane, gdzie królował Alkinoos. Kiedy kolchidzki admirał wysłany w pościg
zażądał wydania jej i Złotego Runa, które Jazon ukradł, Alkinoos odłożył odpowiedź do
następnego dnia. Na to królowa Arete, litując się nad Medeą, uprosiła go, by zważył, jaka
okrutna śmierć czeka uciekinierkę, gdy ją zawiozą do domu. Alkinoos odparł, że nic nie obiecuje,
ale zobaczy, co się da zrobić. Arete jednakże namówiła go, by jej wyjaśnił konsekwencje prawne
ucieczki Medei, które można tak streścić: „Jeśli Medea jest jeszcze dziewicą, musi powrócić do
Kolchidy; jeżeli nie, ma prawo pozostać z Jazonem”. Arete pośpiesznie urządziła kochankom
ślub w Jaskini Makris i kiedy nazajutrz Alkinoos wydał swój sąd, byli już mężem i żoną.
Kolchowie odpłynęli więc obrażeni, a Jazon i Medea udali się do Koryntu, gdzie zostali królem i
królową.
Szept i cichy odgłos bosych stóp na korytarzu. Eurykleja wstała rozzłoszczona.
— Co to? — zapytałam.
— Melanto i jej towarzyszki-nierządnice idą, jak sądzę, na spotkanie z kochankami. Kiedy ty
poszłaś spać, słyszałam odgłos ukradkiem odryglowywanych drzwi frontowych. Umkną do
ogrodu przez dziedziniec biesiadny, boczną furtką, którą nie tylko zarygluję, ale jeszcze zamknę
na klucz.
— Co chcesz zrobić?
— Złapię je! I poproszę królową, żeby mi pozwoliła wychłostać je jutro bykowcem.
— Nie, zostaw to mnie, Euryklejo. Mogłyby na ciebie napaść.
Wykradłam się z sypialni i idąc za nimi w bezpiecznej odległości po schodach, doszłam do
dziedzińca biesiadnego w chwili, gdy ostatnia ze służących zniknęła w ogrodzie. Wówczas
zamknęłam i zaryglowałam drzwi. Nagle zajaśniało światło. To Ajton cisnął w ogień trochę
suchych wiórów i parę smolnych szczap sosnowych.
— Stój i nie ruszaj się — mruknął — jeśli chcesz mieć całą głowę. — Skoczył ku mnie
machając ciężkim polanem.
Roześmiałam się. Ajton także się śmiał i wziął obie moje dłonie w swoje.
— Jakże jesteś piękna przy blasku ogniska — rzekł.
— Tak, światło ogniska jest litościwsze niż słońce — przyznałam. — Lecz po co mi
przypominasz moją bladą cerę i nieregularne rysy?
— Silne cienie, które rzuca ogień — wytłumaczył wcale nie zbity z tropu — podkreślają
śliczne ukształtowanie twego nosa i kości policzkowych...
— Które tak silnie przypominają twoje własne — powiedziałam uwalniając dłonie.
— Żeby zmienić temat, kto wyszedł tymi drzwiami? — spytał.
— Grupa głupich kobiet z Melanto na czele, tą, która była niegrzeczna wobec ciebie. Ich
kochankowie czekają pod drzewami. Nie rozumiem, czego one dla siebie oczekują za takie
zachowanie. Może kochankowie obiecali, że uznają je za swoje nałożnice i dadzą im coś w
zapisie, gdy nasze włości zostaną sprzedane? Albo że umieszczą je jako uświęcone prostytutki w
świątyni Afrodyty, jeśli okażą się ochoczymi uczennicami w sztuce miłości? Jest to zaszczytny i
podniecający zawód dla początkujących, bez wątpienia; lecz w miarę upływania miesięcy
zatęsknią prawdopodobnie do krosien, kądzieli i szczotki do szorowania.
— Nie mogłem zasnąć, obracałem się na swym posłaniu z wołowych skór, jak kozi żołądek
przypiekany na ogniu.
— Niepokoi cię jutrzejszy dzień? Myślałam, że jesteś doświadczonym żołnierzem?
— Myślisz o jutrzejszej bitwie? Nie, nie! Skoro plan uderzenia został ustalony, nie
poświęciłem tej sprawie ani jednej myśli, choć bogowie tylko wiedzą, co zrobimy, gdy
osiągniemy zwycięstwo — bo wygląda na to, że będziemy musieli albo zbiec z kraju, albo
wyzwać do walki całą elymejską armię. Ale co się przejmować? Księżniczko, to ty mi nie
dawałaś zasnąć. Mogłaś sądzić, że to, co mówiłem nad Rejtronem, gdy wychwalałem twoją
piękność, było jedynie retoryką, choć istotnie było wówczas w mojej mowie coś sztucznego,
bowiem krasomówstwo zawsze ma charakter mało intymny. A jednak była to miłość od
pierwszego wejrzenia; tylko obecność twych panien służebnych i strach, że się zniecierpliwisz,
wstrzymały mnie od wypowiedzenia tego tak porywczo, jak mówię teraz. Najdroższa, ty jesteś
światłem moich oczu, krwią w moich żyłach, oddechem moich piersi.
Objął mnie silnymi ramionami, ale odepchnęłam go dając do zrozumienia, że nie żartuję.
— Ja nie nazywam się Melanto — powiedziałam dysząc ciężko. — Nazywam się Nauzykaa.
— Jestem na twoje rozkazy.
— Pójdź więc tymi schodami do pokoju na wieży, gdzie śpi Klitoneos. Przyprowadź go tutaj.
— Po co?
— Przyprowadź go tu!
Wkrótce wszedł Klitoneos chwiejąc się, po dziecinnemu przecierając oczy, wyraźnie
niezadowolony, że go obudzono po tak ciężkim dniu. Chłopcy w jego wieku mogą spać, ile się
da.
— Bracie — powiedziałam — dziś w nocy zawieramy ślub z Ajtonem. Czy oddasz mnie
jemu?
Klitoneos wyglądał na zgorszonego.
— W takim pośpiechu, siostro?
— W takim pośpiechu. Nie, on mnie jeszcze nie uwiódł, jeśli to masz na myśli.
— Ale co z zaręczynami, co z wianem?
— Niechaj on ci da swoją sakwę z ciepłym jeszcze żołądkiem kozim. To jest wszystko, co
posiada; zalotnik nie może dać więcej niż wszystko, co ma.
— A strój ślubny?
— Niech włoży najlepsze szaty zmarłego. Są w sam raz na niego, a duch będzie się czuł
pochlebiony. No, bracie, dość sprzeciwów. Jedynym możliwym do przyjęcia powodem, aby nie
wybrać żadnego z zalotników, jest to, że jestem już zaślubiona; zbraknie im wymówki do
przebywania u nas.
— Co, jak myślisz, powie na to ojciec?
— Jeżeli Ajton sprawi, że zwyciężymy, ojciec go przyjmie z radością. Jeśli zawiedzie —
nikomu z nas nie będzie można czynić wyrzutów za odbycie ceremonii ślubnych, bo wszyscy
będziemy martwi: ty i Ajton zginiecie z rąk zalotników, a ja ze swych własnych.
— A nasza matka? Czy jesteś pewna jej zgody? Chociaż niczego bardziej nie pragnę nad to,
by ujrzeć ciebie jako żonę Ajtona, nie śmiem się jej sprzeciwiać.
— Nie może odmówić swojej zgody, kiedy Ajton w zamian za natychmiastowy ślub
ofiarowuje uratowanie królestwa.
Tymczasem matka stała cichutko z Eurykleją w drzwiach i słyszała większą część rozmowy.
— Klitoneosie — rozkazała — obudź ludzi na dziedzińcu ofiarnym. Każ im przynieść ofiary
przebłagalne Herze, Artemidzie i Mojrom. Nie trzeba im mówić, po co są potrzebne zwierzęta.
Pochodnie z drzewa cierniowego — mamy ich kilka na wieży. Kwiaty i fletnie? Nie, szacunek
dla zmarłego wzbrania ich, jeśli nie minęły trzy dni od śmierci. Pigwa w cukrze; jest tego jeszcze
całe pudełko w spiżarni. Chciałabym zaczerpnąć wody oczyszczającej ze Źródła Nimf. Zresztą
głupstwo, możemy ułagodzić je kiedy indziej; nasze własne źródło wystarczy.
— A Ktimena? — spytał Klitoneos.
Wiecznie ta Ktimena. Tak, jej nie można powierzać sekretu. Ale czy nie zbudzi jej ruch,
kwik świń zarzynanych na ofiarę Mojrom i chór głosów śpiewających Hymenajos, choćbyśmy
nie wiem jak cicho to robili?
W końcu postanowiliśmy wezwać ją na świadka zrękowin i wbiegłszy na górę zapukałam do
drzwi jej sypialni. Nie odpowiedziała. Weszłam i zawołałam: — Ktimeno! Ktimeno! — Wciąż
brak odpowiedzi. Ostrożnie przysunęłam się do łóżka i wyciągnęłam rękę, by dotknąć jej
ramienia. Posłanie było jeszcze ciepłe, a łóżko puste; kiedy zaś wróciłam na dół, jedyne choć
sromotne wyjaśnienie, do jakiegośmy doszli, było, że wyszła ze służebnymi do ogrodu w tej
samej co i one sprawie. Nie mieliśmy jednak czasu na próżne rozmyślania.
Przyrzekliśmy sobie wierność u stóp tronu ojca, w obecności mojej matki, Klitoneosa i
Euryklei, Ajton zaś uroczyście wręczył Klitoneosowi, jako wiano, starą wytartą sakwę
zawierającą kozi żołądek. Służebne i służący stali dokoła nas z wybałuszonymi oczyma.
Przysięgli milczeć i nie złamaliby przysięgi, choćby mieli umrzeć. Zostaliśmy z Ajtonem
ceremonialnie umyci przez naszą świtę, każde z osobna, w krynicznej wodzie ze źródła spod
bramy; potem nas ubrano w weselne stroje i uwieńczono liśćmi. Co mi tam, że mojej szacie
ślubnej brakło z tyłu haftu! Klitoneos szybko pozarzynał zwierzęta — kwik świń przechodnie
mogli sobie tłumaczyć jako odgłosy ofiar przebłagalnych składanych Mentorowi — a ja
wrzuciłam jeszcze jeden kosmyk włosów w ogień na pożegnanie z Ateną, której dziewiczą
kapłanką już nie mogłam być, choć do dziś ją wielbię. Potem podzieliłam się z Ajtonem
plasterkiem pigwy w cukrze, który się zjada w imię Afrodyty, zapaliliśmy od trójnogów z
ogniem pochodnie z drzewa cierniowego i rozdawaliśmy słodycze, gdy tymczasem nasza świta
śpiewała Hymenajos — ale łagodnie, cichutko, żeby wrzawa nie doszła do ogrodu. Piliśmy też
wino z miodem. W końcu służebne zaprowadziły mnie przy świetle pochodni na dziedziniec
biesiadny, wycałowały i odeszły na palcach.
Przyszedł Ajton ze świecą w ręku i znalazł mnie drżącą obok trójnogu z ogniem. Rozwiązał
mi przepaskę i unosząc w górę położył nagą na skórze białego wołu przykrytej owczymi, które
były jego posłaniem.
Żadne z nas nie wymówiło ani słowa, a nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jak przemożnie
gwałtowna jest bogini Afrodyta. Doprowadza ona do szaleństwa swych czcicieli, mieszając ból z
przyjemnością, miłość i nienawiść, radość i wściekłość w całopalnej ofierze namiętności,
wyzbywa całego wstydu, całej pamięci rzeczy minionych, wszelkiej troski o przyszłość. Jednak
walczyłam przeciw bogini; wspomniawszy biedną, głupią Ktimenę postanowiłam zachować
swoją kobiecą dumę. Nie wolno mi pozwolić, by Ajton dowiedział się, że kocham go więcej niż
cały świat, więcej niż siebie samą, więcej niż cokolwiek istniejącego, oprócz bogini Ateny, którą
przyzywałam w milczeniu, by dała mi siłę.
O szarym świcie zostawiłam Ajtona i poszłam do domu zbudzić Eurykleję, która pośpieszyła
uprzątnąć ślubny strój Ajtona, zwęglone resztki pochodni cierniowych i inne ślady uroczystości.
Kiedy to zrobiła, kazała służącym bielić krużganki, jak było uzgodnione, a ja spałam na swoim
wąskim łóżku aż do białego dnia, śniąc o Złotym Runie. Ajton zaś pozostał w naszym łożu
małżeńskim i śnił o mnie.
DZIEŃ ZEMSTY
Był to ciężki ranek. Kiedy świst pędzli do bielenia zrobionych z oślej trawy i cichy śmiech
kobiet zbudziły Ajtona, poszedł na dziedziniec ofiarny i modlił się cicho do kreteńskiego Zeusa:
„Panie, jest to dzień nad dniami, po nocy nad nocami. Udziel mi dwóch łask: szczęśliwych słów
od pierwszej spotkanej osoby i szczęśliwego znaku z nieba!”
Czy uwierzylibyście? Zaledwie skończył mówić, a tu odległy grzmot potoczył się po
błękitnym i bezchmurnym niebie; zaś na ten dźwięk jedna z naszych sykulskich niewolnic
spojrzała znad ciężkich żaren, w których mełła pszenicę zmieszaną z jęczmieniem, i
wypowiedziała te szczęśliwe dla Ajtona słowa.
Powinnam wyjaśnić, że mając słabe płuca kobieta ta była ostatnią z sześciu, którym zadano
tę robotę jeszcze przed świtem. Inne wśliznęły się już z powrotem na swoje słomiane sienniki,
żeby się zdrzemnąć. Wszystkie nasze dziewczęta muszą od czasu do czasu odbyć swoją kolej
przy żarnach: to dobre ćwiczenie. Jak powiada mój ojciec: „Niewolnik, który nie pozbywa się w
codziennym pocie złych humorów swego ciała, jest ponury i z pewnością zachoruje”. Ale, jak
powiadają kapłani Apollona: „Wszystko w miarę”, a nadzwyczajne spożycie chleba, odkąd moi
zalotnicy zaczęli nas dręczyć, spowodowało, że praca przy żarnach stała się dziesięć razy dłuższa
i bardziej nużąca niż dotychczas.
Te szczęśliwe słowa były następujące: „Ojcze Zeusie, komuż tak zgodę wyrażasz piorunem?
I to z jasnego nieba! Czy jakiś strapiony mąż szlachetny wzniósł do ciebie modły i zastał cię w
dobrym humorze? Jeśli tak, to proszę, wysłuchaj biednej niewolnicy i spełń również jej życzenie!
Litościwy Zeusie, niech dzień dzisiejszy ujrzy kres bezczelnych ucztowań! Te żarna ścierają mi
życie i druzgocą plecy. Niechaj żarłoczni zalotnicy nigdy już nie jedzą mąki, co się z nich sypie!”
Ajtonowi serce skoczyło w piersi i głośno pomodlił się do Apollona:
— Łuczniku Apollonie, którego jestem sługą, sprzyjaj mi w dniu święta twojej zemsty! —
Była to bowiem rocznica zwycięstwa boga nad Pytonem, a wybraliśmy ją, by stała się także
dniem naszej zemsty.
Tymczasem Klitoneos wziął włócznię ze stojaka i poszedł z Argosem przy nodze na
publiczne składanie ofiar Apollonowi. Eurykleja pilnowała, by dziewczęta bieliły pracowicie, a
gdy skończyły jedną ścianę, kazała im naczerpać wody, założyć na ławy purpurowe narzuty,
poustawiać na stołach kielichy, czary dwuuszne i misy i usłać podłogę świeżo ściętym jałowcem.
Niezadługo Eumajos przypędził trzy wspaniałe wieprze, a spotkawszy Filojtiosa, który przywiódł
jałówkę i parę tłustych kóz przewiezionych z Hiery, pozdrowił go:
— Zacny przyjacielu, królowa pragnie cię zobaczyć.
Kiedy Filojtios wrócił, zastał Melantiosa znów obrażającego Ajtona.
— Ty jeszcze tu, zawalidrogo? — pieklił się. — Mało jadła zebrałeś wczoraj, że jeszcze dziś
chcesz żebrać? Gdzieś je wpakował? Nie mów mi, że zjadłeś przez jedną noc cały kozi żołądek i
te inne resztki! Uważaj no, bratku! Jak mi spłatasz jakiegoś figla, to się pobijemy. A sądzę, że
potrafię troszkę mocniej bić niż Iros.
Ale wtrącił się Filojtios.
— Ten człowiek jest pod opieką królowej — powiedział — bo uradował ją wieścią o księciu
Laodamasie. Jeśli okaże się ona prawdziwa, skończą się wkrótce kłopoty. Król i książę
Laodamas wygonią tych przeklętych łotrów na zbity łeb, a ty, zdrajco, dostaniesz, na co
zasłużyłeś!
Potem podszedł do Ajtona, uścisnął mu dłoń i powiedział:
— Nazywam się Filojtios, jestem na twoje usługi.
Melantios usunął się z dziedzińca. Filojtios nie należał do ludzi, z którymi chciałby się
kłócić.
Mniej więcej po godzinie wszedł do pałacu Klitoneos, a za nim zalotnicy, którzy zrzucili
chlajny na ławy i nie tracąc czasu jęli składać ofiary ze zwierząt dostarczonych przez Eumajosa i
Filojtiosa. Ponieważ byli głodni, kazali swym służącym upiec wątróbki, nerki, móżdżki i tym
podobne rzeczy na olbrzymim ruszcie i zażądali wina i dużej ilości chleba. Bulgotały też na
ogniu dwa ogromne kotły zawierające świńskie nóżki, krowie kopyta, ozór i flaki, do których
dodano jęczmień, bób oraz jarzyny. Reszta mięsa piekła się na rożnach z drzewa granatu i
pięciozębnych widelcach. Eumajos, Filojtios i Melantios podawali do stołów, bo inni służący
jeszcze pracowali w stajniach i w ogrodzie; nie była to pora obiadu. Klitoneos zawołał do Ajtona:
— Żebraku, chodź, usiądź ze mną przy tym stole! — Stół był ustawiony na progu, tuż za
frontowymi drzwiami, gdzie trzymały straż dwa psy z czerwonego kamienia. Klitoneos napełnił
pozłacany kielich dla Ajtona i głośno powiedział: — Cypryjczyku, możesz polegać na mnie, że
będę cię osłaniał od zniewag i ataków, chociaż ci nieproszeni goście często zapominają, iż są w
pałacu, a nie w wiejskiej karczmie, i tak się też zachowują. Słyszycie, panowie? — Skinął na
Eumajosa, a ten podał Ajtonowi (wcześniej niż komu innemu) misę z parującym mięsem.
Podniósł się pogardliwy szmer przerwany przez Antinoosa, który już przyszedł zupełnie
pijany.
— No — rzekł — musimy jeszcze jakiś czas znosić przechwałki księcia Klitoneosa, bo nie
sądzę, żeby Mojry odmierzyły mu bardzo długie życie.
Ktesippos buchnął śmiechem, a potem krzyknął:
— Towarzysze, nasz żebrak dostał już tyle jedzenia, że mogłoby ono nasycić całą kuźnię
kowali, a skoro książę Klitoneos okazał grzeczność wobec tak wybitnego obcokrajowca, nie
chciałbym i ja pozostać w tyle. Oto jest mój udział, jeśli zaś jest zbyt twardy do strawienia nawet
dla jego strusiego żołądka, niech go przekaże Gorgo, gęsiarce, lub jakiejś innej pokornej a
zasługującej na to osobie.
Melantios przyniósł mu michę rosołu, a on, wyjąwszy jedno z krowich kopyt — ponieważ
było gorące, wziął je przez jedną z naszych najlepszych purpurowych narzut — cisnął nim w
Ajtona. Z uśmiechem bezradosnym, jak na posążkach rogatych mężczyzn z brązu, które
sprowadza się z Sardynu, Ajton skłonił głowę i pocisk uderzył w ścianę.
Porywając włócznię Klitoneos wybuchnął:
— Szczęście, że kopyto nie trafiło w mego gościa, Ktesipposie! Gdyby nie uchylił na czas
głowy, byłbym cię przekłuł jak prosiaka. Moja cierpliwość też ma swój kres. Nie wątpię, że
postanowiliście mnie zabić, lecz strzeżcie się, pierwej zabiorę z sobą paru z was do Hadesu.
Panie mój, Agelaosie, jako najszlachetniej urodzony po mnie z obecnych tu Trojan, musisz mi
pomóc utrzymać porządek. Czyż Rada, wybierając cię na regenta w zastępstwie króla,
upoważniła cię, byś spokojnie patrzył na publiczne obrażanie jego syna?
Agelaos odrzekł uśmiechając się:
— Ktesippos jest wesoło nastrojony. Nie zwracaj uwagi na jego figle, które odzwierciedlają
żywotną a szczodrą naturę. Musisz pamiętać, krewniaku, że odeszliśmy od miejskich obchodów
ku czci Apollona — zaraz po wstępnych modłach i ofiarach — na twoje osobiste zaproszenie.
Obiecałeś, że dzisiaj księżniczka Nauzykaa wyraźnie wskaże męża, którego zamierza poślubić,
do czego ją nakłaniano co najmniej parę lat. Skoro uczyni to, skończy się ciągłe ucztowanie i nie
będą musiały się powtarzać niemiłe sceny, nad którymi równie głęboko jak i ty boleję, lecz
sądzę, że ty jesteś za nie odpowiedzialny.
Tylko jeden z zalotników, Sykańczyk Teoklimenos, dostrzegł brak broni pod arkadami; nie
zwiodło go też pobielenie jednej ściany. Rzucił bystry pytający wzrok na Klitoneosa, który
ostrzegawczo uniósł lekko włócznię i wskazał boczne drzwi.
Teoklimenos wstał drżący ze stołka.
— Oczy mi ciemność zakryła — rzekł. — Widzę dziedziniec pełen duchów i słyszę w
powietrzu głos żałoby. Wybaczcie mi, towarzysze, że zostawię was i pójdę błagać Apollona na
placu targowym.
Biegiem przemknął przez dziedziniec.
Patrzyli na to wszyscy. Antinoos czknął:
— Słowo daję, to najzręczniejsza wymówka, jaką kiedykolwiek słyszałem! By pokryć
zamieszanie, gdy go przycisnęło w brzuchu i narobił sobie wstydu... — Jazgot śmiechu zagłuszył
resztę tego obrzydliwego gadania.
Chodziłam przez chwilę tam i z powrotem po swojej sypialni. Dolios, ogrodnik, potknął się
na nieżywym ciele Ktimeny ukrytym w wysokiej trawie w rogu sadu przy grzędzie melonów.
Przykazałam mu, żeby nic nikomu nie mówił i zostawił ją tam, gdzie leży — tłumacząc, że nie
moglibyśmy wziąć udziału w obrządkach pogrzebowych, póki nie obwieszczę swojego wyboru.
Mogę też od razu powiedzieć, że nigdy nie odkryliśmy, kto zabił Ktimenę i dlaczego. Gardło
miała przecięte od ucha do ucha, a potem ktoś najwidoczniej przyciągnął ją do tego miejsca
ukrycia. Mój osobisty pogląd jest taki, że podejrzewając Melanto o romans z Eurymachem,
przyłączyła się do grupy dziewcząt, które w ciemności nie zdawały sobie sprawy, kim była.
Potem poszła za Melanto i albo poderżnęła sobie gardło, gdy podejrzenia okazały się
niebezpodstawne, albo może zrobił to Eurymach (który nigdy nie wahał się przed morderstwem).
Nieważne. Przekleństwo bursztynowego naszyjnika złączyło Klimenę z mym bratem
Laodamasem w bezmiłosnym Hadesie.
Wiadomość ta przepełniła mnie spokojnym gniewem. Weszłam do pustej sali tronowej i nie
zauważona usiadłam na krześle tuż za frontowymi drzwiami, skąd mogłam wszystko słyszeć.
Kiedy na odgłos pijackiego śmiechu — kazałam Pontonoosowi napełniać kielichy i czary aż po
brzegi — stało się wreszcie jasne, że nadeszła pora czynu, wymknęłam się znowu i przywołałam
Eurykleję.
— Euryklejo — powiedziałam — daj mi, proszę, klucz od składu!
Poszła ze mną i pamiętam, że kiedy odczepiwszy rzemień umocowany do klamki otworzyła
zamek i pchnęła drzwi, zawiasy wydały głośny, mściwy ryk, jak ryk świętego byka, który widzi,
że ktoś ośmiela się wkroczyć do okólnika. Widziałam w tym dobry znak. W dniach krytycznych
wypatruje się wszystkich możliwych znaków woli bogów; należy jednak uważać, aby nie dać się
zwieść dwuznaczności, w którą lubią oni spowijać swoje zamysły.
Wzięłam czternaście wypchanych sykulskich kołczanów, które tu ukrył Klitoneos,
odnalazłam skrzynkę spiżowych i żelaznych krążków używanych do gry, a potem sięgnęłam
drżącymi dłońmi tam, gdzie wisiało długie, rzeźbione, świecące złote puzdro ozdobione rytymi
obrazkami z dawnych czasów. Na szczęście moja kochana przyjaciółka Prokne zamieszkała w
pałacu, ponieważ ojciec jej popłynął na Elbę. Ona i Eurykleja zdołały dźwignąć dużą ciężką
skrzynkę z krążkami, ja zaś niosłam złote puzdro i naręcz kołczanów.
— Chodźcie — powiedziałam i weszłyśmy gęsiego do cichej sali tronowej, a stamtąd na
zatłoczony dziedziniec biesiadny, powoli i nie rozglądając się na boki. Zatrzymałam się przy
głównej kolumnie, która podpiera arkady, i ku swemu zdumieniu byłam zupełnie opanowana.
Zalotnicy zdziwieni i zadowoleni, że jestem ubrana w ślubną szatę i wieniec świeżych
kwiatów — był to bowiem trzeci dzień po pogrzebie — zaczęli bić w stoły rękojeściami noży i
podnieśli głośny okrzyk radości. Wyraziłam uznanie lekkim skinieniem głowy, nim jeszcze
położyłam swój ładunek i przemówiłam:
— Panowie moi, książę Klitoneos postanowił nie wybierać dla mnie męża, który mógłby się
okazać niemiły królowi i przezornie pozostawił decyzję mnie. Ponieważ może ona wywołać
zawiść, odwołałam się do bogini Ateny. Bogini ukazała mi się wczoraj we śnie i powiedziała, co
następuje: „Dziecko, wybierz mężczyznę, który ma najpewniejszą rękę i najbystrzejsze oko
spośród wszystkich, co zasiadają przy stołach bliższego dziedzińca; ponieważ zaś jutro jest
święto Apollona Łucznika, pamiętaj o łuku Filokteta!” Co mogłoby być prostsze? Homer opisuje,
jak Izander i Hippolochos współubiegali się o królestwo Likii w zawodach łuczniczych; a tu,
chociaż nagroda jest mniejsza, zaciekle wadzi się o moją miłość ponad stu szlachetnie
urodzonych, namiętnych konkurentów.
Smagnęłam ich tymi słowami jak biczem.
— Byłoby to nie tylko nudne — ciągnęłam dalej — dla tak wielu konkurentów
współzawodniczyć w strzelaniu tym samym łukiem, ale także, obawiam się, spowodowałoby
kłótnie o pierwszeństwo. Przeto, by ograniczyć liczbę biorących udział, wyznaczyłam prościutką
próbę zręczności. Mój brat Klitoneos ustawi na dziedzińcu dwanaście palików w rzędzie jeden za
drugim i każdy z zalotników może rzucić tylko jeden krążek. Ci trzej, którzy trafią najdalsze
paliki, będą mogli wziąć udział w zawodach łuczniczych polegających na przeszyciu strzałą
głowic toporów. Łuk, którego im pożyczę, ma swoją historię; to łuk Filokteta, najsławniejsza
pamiątka po bohaterach w całej Sycylii. Należał do samego Heraklesa, który przekazał go
Filoktetowi, gdy wstąpił na stos całopalny na górze Eta. Tym to orężem Filoktet strzelił Parysowi
najpierw w dłoń, a potem w prawe oko, kończąc w ten sposób wojnę trojańską.
Moje przemówienie wywołało sporo zamieszania, oczekiwano bowiem, że wybiorę któregoś
z zalotników, których pochwalał mój ojciec. Jeżeliby całe towarzystwo przyjęło mój sposób
rozstrzygnięcia sprawy, posiadający boskie zatwierdzenie, oni też będą musieli pogodzić się z
wynikiem i zmienić swoje plany. A ci młodzi ludzie, których dary nie były specjalnie piękne,
sądząc, iż oto nadarza się okazja polepszenia swej pozycji, dzikim wrzaskiem wyrazili zgodę.
Klitoneos wziął zaraz motykę i wykopał długą bruzdę na udeptanej ziemi dziedzińca; umocował
następnie kołki co trzy kroki, mocno ubijając wokół nich ziemię butem. Potem wyrysował linię,
spoza której zawodnicy mieli rzucać krążki.
— Możecie zaczynać, moi panowie — rzekł krocząc na swoje miejsce.
Chociaż Antinoos był pijany, wymyślił sprytny sprzeciw. Przypomniawszy nam, że Apollo
zabił niegdyś przypadkowo krążkiem Hiakyntosa, poddał myśl, że urządzenie publicznej gry w
krążki w dniu święta Apollona byłoby umizganiem się do śmierci.
— Jednego z nas musiałby spotkać los Hiakyntosa. Nie mogę się jednak zgodzić, że zawody
łucznicze będą nudne; co się zaś tyczy pierwszeństwa, możemy stawać po kolei, zaczynając od
tego dzbana z winem i posuwając się z biegiem słońca, jak się podaje wino. Zdaje się, że jest
dosyć strzał. Celem niechaj będzie krążek wiszący na drzwiach... tych, które prowadzą na
dziedziniec ofiarny. — Znaczyło to, że on i wszyscy jego przyjaciele strzelaliby pierwsi, sądząc
zaś po wczorajszych igrzyskach, zawody przerodziłyby się w farsę.
Klitoneos jednakże, pomimo moich usilnych protestów; pozwolił mu przeprowadzić ten plan.
Wziął z moich rąk pozłacane puzdro, odpiął klamerki i ze czcią wyjął łuk. Tak się zdarzyło, że
nigdy go dotąd nie widziałam — straszna broń, wysoka na męża, a zrobiona niechybnie z pary
największych rogów kreteńskiej dzikiej kozy, spojonych kowanym brązem. Ajton już go
wcześniej obejrzał, kiedy był w składzie, i zaopatrzył w linkę ze skręconego lnu, cztery razy
mocniejszą niż zwykła cięciwa, z pętlami na obu końcach i o dokładnie odmierzonej długości.
Rogi żywej kozy posiadają pewną giętkość, z biegiem lat jednak troszeczkę tężeją, a po
upływie kilku stuleci robią się twarde jak rogi jelenie.
Pierwszy wystąpił Lejodes. Ponieważ był młodszym kapłanem Zeusa, przewodniczył we
wszystkich ostatnich ofiarach, co zapewniło mu miejsce tuż obok olbrzymiego dzbana, z którego
rozlewano wino. Wziął on łuk i strzałę, a tymczasem Eumajos poszedł przybić krążek. Wówczas
Klitoneos krzyknął:
— Hej tam, Filojtiosie, zarygluj drzwi od zewnątrz: mógłby ktoś wejść nieoczekiwanie i
zostać zraniony. — Filojtios obszedł dookoła przejście i zrobił, co mu kazano.
Stojąc na progu Lejodes zajął się łukiem, który usiłował naciągnąć obiema rękami i
kolanami, ale tylko sam zgiął się wpół.
— Przyjaciele — jęknął — nie dam rady tej twardej jak diament broni i stawiam dziesięć
przeciwko jednemu w winie albo mięsiwie, że nikt inny nie zdoła nią zawładnąć. Wysiłek do
tego potrzebny rozerwie najsilniejsze serce. Księżniczka Nauzykaa spłatała nam jeszcze jednego
figla.
Oparł łuk o drzwi, postawił obok strzałę i usiadł ze smutkiem. Antinoos zaczął mu
wymawiać:
— Co za bzdura! Jeśli Filoktet mógł go naciągnąć, to chyba jego potomkowie potrafią zrobić
to samo? Nigdy nie uznawałem przesądów, że dawniej ludzie byli silniejsi albo mężniejsi niż my.
Łuk troszkę zesztywniał i tyle; trzeba go przygrzać i nasmarować. Po prostu urodziłeś się w noc
bezksiężycową — wiń za to matkę — i jesteś dlatego słabeusz, bez siły w przegubach i barkach,
a ćwiczysz się tylko w grze w kości i kottabosie... Dobra, przyjmuję twój zakład: dwa byczki i
dwa dzbany wina przeciw dwudziestu, że podołam zadaniu! Melantiosie, postaw patelnię słoniny
na ogień, niech się zagrzeje; kiedy nasmarujemy łuk raz koło razu, zobaczysz wkrótce, jak
odzyska swą sprężystość. Czas zamraża — tłuszcz roztapia.
Melantios posłuchał, po czym kilku z Antinoosowej grupy próbowało po kolei napiąć łuk,
lecz bez najmniejszego skutku. Powinnam nadmienić, że Elymowie nie mają talentu do
łucznictwa; większość mych zalotników nigdy nie trzymała w rękach wojennego łuku.
Tymczasem na umówiony znak Eumajos i Filojtios wyszli bocznymi drzwiami nie zwracając
niczyjej uwagi: Eumajos pobiegł do głównej bramy, gdzie czekał nań jego syn z grupą lojalnych
pachołków i ogrodników. — Gdy usłyszycie odgłos walki — rozkazał — zaatakujcie służbę
zalotników i wypędźcie ich z dziedzińca ofiarnego. Naróbcie szczęku i łoskotu, jakbyście byli
całym wojskiem, i krzyczcie groźby w imieniu króla.
Filojtios pobiegł powiedzieć Euryklei:
— Zamknij służące w pomieszczeniach i nie wypuszczaj.
Potem Eumajos wrócił przez te same drzwi, a Filojtios zamocował je z zewnątrz na zasuwę i
kawałek liny z Byblos i dopiero wtedy powrócił na dziedziniec przez salę tronową.
Teraz Eurymach wyrwał łuk z rąk Noemona. Chociaż go jednak obracał powoli w żarze
ogniska i obficie natłuścił, nie więcej zdziałał niż inni.
— A niech go Hades pochłonie! — krzyknął. — Lejodes miał słuszność. On złamie każde
serce i każdy grzbiet!
Antinoos roześmiał się.
— Po rozważeniu tej kwestii — wycedził — doszedłem do wniosku, że naciągnięcie łuku w
święto Apollona jest jeszcze większym błędem niż rzucanie krążków. Herakles używał tego łuku
w wielu niezwykłych czynach podczas swych prac: obaj jednak z Apollonem, jako konkurujący
łucznicy, wiecznie się kłócili. Mało tego, ich wrogość przeszła kiedyś w otwartą bijatykę, kiedy
Herakles wyciągnął trójnóg spod kapłanki Apollona, Herofili, i uniósł go z sobą, aby założyć
własną wyrocznię. Ojciec Zeus musiał ich rozdzielać piorunem. Sądzę, że sam Apollo usztywnił
ten łuk — może ze złości, żeśmy opuścili publiczne obchody jego święta. Odłóżmy więc tę próbę
do jutra i przebłagajmy boga ofiarami z tłustych kóz, które nam przypędził Filojtios. Jutro nie
będzie dniem tak osobliwego święta, i oby najlepszy zwyciężył!
Przyklaśnięto Antinoosowi za ten świątobliwy i dowcipny pomysł. Przypuszczam, że
zamierzał zabrać ze sobą łuk, który teraz leżał na owczej skórze przy ogniu w pewnej odległości
od drzwi, i zastąpić go nazajutrz równie wielkim, ale dogodniejszym.
— Apollonie, Apollonie, sprzyjaj nam! — zawołał. Wszystkie czarki i puchary spiesznie
zostały napełnione i każdy zalotnik, zanim wysączył kielich aż do fusów, spełnił bogu obiatę.
W tym momencie Ajton pochylił się i podejmując Klitoneosa za kolana rzekł:
— Łaski, mój książę! Gdy wrócę do domu na Cypr (oby to rychło nastąpiło!), przyjaciele
moi i krewni spytają: „Co zobaczyłeś? Czego dokonałeś?” A wyliczywszy swe przygody w
Egipcie, Palestynie i Libii pragnąłbym dodać: „Potem udałem się w podróż do Drepanon, gdzie
przechowują słynny łuk Filokteta Fokajczyka, który zakończył wojnę trojańską. Syn króla wyjął
to cudo z rzeźbionego, złoconego puzdra rytego w sceny prac Heraklesa i pozwolił mi wziąć go
do rąk.” Pozwól mi, błagam, ziścić tę nadzieję, choć niewątpliwie napiąć go nie zdołam, skoro
nie ma we mnie fokajskiej krwi, którą się szczyci wielu twych dzielnych przyjaciół.
Było to hasłem do udanej zwady pomiędzy mną a Klitoneosem. Kiedy udzielił tej łaski
Ajtonowi, ja miałam natrzeć na niego mówiąc: „Co, pozwalasz żebrakowi profanować tę świętą
relikwię brudnymi palcami? Szukasz kłótni? Połóż no mi zaraz łuk do puzdra i zamknij go w
składzie”.
Klitoneos miał wrzasnąć: „Mam pełne prawo dać łuk, komu tylko zechcę, i nie wtrącaj się,
proszę. Idź teraz do swoich pokojów, zajmij się własną robotą i pilnuj służebnych. Twoje zadanie
na dziś już skończone i ja tu jestem panem. Eumajosie, przynieś mi łuk!”
Musieliśmy odegrać swoje role dość przekonywająco, bo podniósł się głośny śmiech, który
przeszedł w ryk, kiedy Eumajos z wahaniem podniósł łuk i przeniósł go przez dziedziniec do
Klitoneosa. Klitoneos z wyrazem udanej pogardy podał go Ajtonowi.
Tupnęłam nogą i wybiegłam trzasnąwszy za sobą niby w gniewie drzwiami.
— Ktoś będzie miał dziś wieczorem podrapaną twarz — szydził Ktesippos — na dowód, kto
jest panią w pałacu.
Ajton miłośnie trzymał łuk w dłoniach, ważył go i obracał, jakby podziwiając jego stary
wyrób. Modlił się skrycie do Apollona i Heraklesa, błagając, by zawiesili swój spór i razem
kierowali jego strzały. Zalotnicy poszturchiwali się łokciami i podśmiewali się:
— Patrzcie go! Znawca łuków... Zbiera je niechybnie, stary włóczykij. A może sam by je
chciał wyrabiać?
Ajton odezwał się łagodnie:
— Panowie, co za cudowny łuk, nawet nie naciągnięty! Ale o ileż cudowniejszy, gdy
naciągnięty! — Ujął lnianą linkę i nagłym władczym ruchem uchwycił róg, przegiął go wolno i
bez wysiłku, aż pętla weszła w nacięcie. Mógłby być muzykiem, który mocuje nowe jelito w
swej formindze, tak łatwo mu to przyszło. Potem usiadł ponownie, spróbował kciukiem cięciwy
wprawiając ją niby w jaskółczy świergot, sięgnął po strzałę i jakby od niechcenia wypuścił ją, ze
świstem szyjącą powietrze, w krążek przybity do drzwi. Ugodziła w sam środek celu, a grot jej
przeszył grubą dębową deskę.
Następnie, zwracając się do Klitoneosa ze swobodnym uśmiechem, rzekł:
— Książę, upieram się przy obietnicy twojej siostry. Napiąłem łuk, trafiłem w środek tarczy,
jestem więc mężem Nauzykai. Czy uznajesz moje roszczenia?
— Uznaję je publicznie.
— To dobrze. Teraz mam inny cel do ugodzenia. Pewien obecny tu mąż zabił zdradziecko
mego współplemieńca. Przyszedłem tu, by go pomścić, krew za krew. Antinoosie, przygotuj się
na spotkanie czarnej śmierci.
Antinoos właśnie wznosił do ust dwuuszną czarę, gdy strzała przeszyła mu równiutko grdykę
i wyszła karkiem. Runął bijąc kurczowo rękami i nogami, wywrócił stół i rozsypał po podłodze
chleb i mięso. Krew trysnęła nosem i ustami na całe dobre jadło.
Okrzyk trwogi odbił się echem po krużgankach, lecz Ajton założył już drugą strzałę i siedział
gotów zastrzelić każdego, kto przeciw niemu wystąpi. Eurymach spojrzał dziko po ścianach
krużganka i spostrzegł nagle, że nie ma na nich broni i tarcz. Szybko powziął decyzję i
wyskamlał:
— Przyjaciele, ten Cypryjczyk jest mistrzem w łucznictwie. Zabije co najmniej pięciu lub
sześciu, nim go obezwładnimy. A miał prawo zabić Antinoosa w odwet za krew; nie można
zaprzeczyć. Ponadto, jeśli księżniczka zgodzi się poślubić tego obcego, nie stójmy jej na
przeszkodzie, ale rozejdźmy się do domów, bowiem sama bogini Atena zrządziła tę próbę
zręczności.
Dały się słyszeć pomieszane okrzyki zgody i sprzeciwu. Potem przemówił Klitoneos:
— Panowie, posłuchajcie mnie, proszę. Antinoos umarł, ponieważ zabił mego wuja Mentora,
którego król wyznaczył na regenta podczas swej nieobecności. Jest jeszcze dwóch morderców
między wami. Pierwszy to Eurymach, który zasztyletował mego brata Laodamasa (co dało
początek wszystkim tym kłopotom) i utopił jego ciało w morzu — tak bowiem duch Laodamasa
skarżył się królowej. Następnie Ktesippos, gdyż on to, a nie mój niesłusznie wygnany brat
Halios, bestialsko zamordował rybaka. Choćby obaj ci zbrodniarze wyrzekli się całego swego
dziedzictwa, jeszcze by to nie wystarczyło jako odpłata za zło, które wyrządzili naszemu
domowi. Panowie moi, zwiążcie ich zaraz, zawleczcie przed Radę, a przez to uwolnicie się od
zarzutu zbrodni, który spada na wszystkich, co się tu znaleźli. No, Agelaosie, Lejodesie,
Amfinomosie — do was się zwracam, bo jesteście najlojalniejsi wobec mego ojca — co wy na
to?
Gdy nie odpowiadali, Eurymachos znów krzyknął:
— A więc dobrze, przyjaciele! On odmawia przyjęcia naszej propozycji, a oskarża o bunt, co
(jeśliby zostało udowodnione) stanowi główne wykroczenie. Zabijmy go więc i skończmy już z
tym! Za miecze! Stoły niechaj nam posłużą jako tarcze!
Skoczył na Ajtona z mieczem w dłoni, ale strzała ugodziła go w brodawkę piersi i zwalił się
przewracając stół i parę krzeseł.
— A teraz Ktesippos — zawył Klitoneos. — Jego śmiercią możemy położyć kres zabijaniu.
Było już za późno. Amfinomos, jako Eurymachowy brat stryjeczny, nie mógł się oprzeć
pragnieniu zemsty. Trzymając się blisko ściany skoczył ku Ajtonowi, który wypatrując
Ktesipposa odsłonił plecy. Dostrzegł go jednak Klitoneos i cisnął włócznią. Amfinomos padł, ale
Klitoneos zostawszy bez broni nie śmiał wybiec naprzód, by odzyskać włócznię, w obawie, że go
zasieką mieczami. Zwinął dłoń w trąbkę i szepnął do ucha Ajtonowi:
— Odpieraj ich, póki nie przyniosę włóczni, tarcz i hełmów. — Pomknął przez drzwi
frontowe ciągnąc za sobą Eumajosa. Za nimi pobiegł Filojtios, przedarł się między stołami, gdzie
kłócili się zamroczeni zalotnicy, jedni nawołując do zgodnej napaści na Ajtona, drudzy zalecając
poddanie się.
Ajton przekrzyczał wrzawę:
— Jeszcze ktoś do Hadesu? Jeszcze ktoś na Styks? Wychodźcie, wychodźcie, panowie. Oto
okazja dla głupców, by dać się zgładzić na zawsze. Niech jednak ci, którzy kochają życie,
trzymają się o dwadzieścia kroków od łuku. I strońcie od tych bocznych drzwi!
Zaczął się ogólny odwrót i z pewnością doszłoby do poddania, gdyby syn Eumajosa
pobudzony tym zgiełkiem do akcji nie zaatakował służby zalotników na dziedzińcu ofiarnym i
nie wrzasnął:
— Dobra wieść! Widać okręt króla. Zaraz dobije do brzegu i zemści się.
Noemon rozszalały z zazdrości, że Ajton napiął łuk i został uznany za mojego męża, skupił
swych towarzyszy.
— Jesteśmy zgubieni! — wykrzyknął. — Król nie będzie dochodził, kto jest winien, a kto
nie, i wszystkich nas powiesi jako buntowników. Szybko, musimy pokonać tego łucznika, nawet
jeśliby niektórzy z nas mieli paść od jego strzał. Potem zagrozimy, że spalimy pałac, jeżeli król
odmówi nam swojego przebaczenia. Chwyćcie za stoły i jak powiem: „Raz, dwa, trzy”,
atakujcie!
Noemon doliczył zaledwie do dwóch, gdy strzała wpadła mu w otwarte usta i uciszyła na
wieki. Wtedy wbiegł Klitoneos i Eumajos z włóczniami i tarczami i zajęli stanowiska po obu
stronach Ajtona; Filojtios zaś, w pełnym uzbrojeniu, pospieszył bronić dostępu do bocznych
drzwi.
Klitoneos zrobił szlachetny wysiłek, żeby uniknąć rzezi.
— Ostatnia dla was sposobność, moi panowie! — krzyczał. — Jeżeli ją przepuścicie, mamy
tu czternaście kołczanów strzał opierzonych przekleństwami mojego brata Haliosa, by was
wystrzelać jak psy. Podejdźcie tu do mnie pojedynczo, z rękami do góry, i dajcie się związać.
Przyrzekamy wolność wszystkim oprócz Ktesipposa.
— Nigdy! — krzyknął Ktesippos. Ale Lejodes uniósł swe delikatne dłonie i powiedział: —
Przyjaciele, walka jest nierówna i póki Ktesippos żyje, przechowujemy wśród siebie mordercę.
Zachęcam was do poddania; gdy bowiem umrzemy, skończy się miłość, zaszczyty i radości tego
świata.
Agelaos po cichu naradził się z Melantiosem, który zgodził się na ochotnika pójść i przynieść
broń, tak rozpaczliwie potrzebną. Wszedł na wieżę, wyskoczył oknem z pierwszego piętra i
pobiegł do kuchennego wejścia. Wpadłszy w nie przedostał się szeregiem korytarzy do składu, z
którego jego córka i jej głupie towarzyszki pomogły mu przyciągnąć całe naręcza włóczni,
oszczepów i tarcz. Pośpieszył z bronią do wieży, gdzie Agelaos wciągnął ją przez okno, by
rozdać swoim współplemieńcom. Wkrótce z okrzykiem: — Nie poddajemy się! — dwunastu
uzbrojonych Trojan uformowało się w linię, tarcza przy tarczy. Klitoneos uderzył się w piersi.
— Zostawiłem klucz od składu w zamku — krzyknął. — Melantios musiał obejść dookoła.
Szybko, Eumajosie, nie daj mu wziąć więcej! Ty też biegnij, Filojtiosie! My z Ajtonem będziemy
bronili drzwi, póki nie wrócicie.
Filojtios z Eumajosem wybiegli i przyłapali Melantiosa, gdy po raz drugi wszedł do składu.
Skoczyli, obalili go na ziemię, skrępowali mu ręce i nogi i, przerzuciwszy drugi koniec liny przez
belkę u pułapu, podciągnęli go w górę. Potem zamocowali linę do kolumny, zamknęli drzwi,
schowali klucz w zanadrze i wrócili na dziedziniec, a Melantios kołysał się bezwładnie na linie.
Ajton zaczął się niepokoić. Liczył na to, że gdy zada tak dotkliwe straty nieprzyjaciołom —
będą musieli się poddać. Lecz oto Agelaos krzyknął:
— Cypryjczyku, odłóż na bok łuk. Przysięgam, że jeśli się poddasz, darujemy ci życie i
odeślemy na Cypr z darami złotymi. Jeżeli będziesz nadal walczył, zginiesz.
Zaszła dziwna rzecz. Pod arkady przyfrunęła jaskółka, zatoczyła krąg nad Ajtonem i usiadła
świegocząc na obramowaniu drzwi ponad nim. Ajton, któremu przypadkowo dana była moc
rozumienia ptasiego języka, rozpoznał ducha Mentora obiecującego mu zwycięstwo w imię
Ateny.
Wrogowie ruszyli naprzód przez dziedziniec i Ajton szybko postrzelił trzech z nich w nogi
— wrzasnęli z bólu i puścili broń na ziemię. Niemniej jednak tłum Fokajczyków z mieczami,
chroniących się za murem trojańskich tarcz, ruszył naprzód, a grad włóczni spadł na broniących
drzwi. Wszystkie chybiły celu, gdy tymczasem strzały Ajtona i przeciwny grad dokładnie
wycelowanych włóczni dosięgły trzech wrogów włącznie z Demoptolemosem. Nie przełamano
jednak natarcia; pozostali parli naprzód. Filojtios miał szczęście zabić Ktesipposa pchnięciem
włóczni w brzuch.
— To za krowie kopyto! — wrzasnął.
W rozpaczliwej walce Ajton nagą pięścią roztrzaskał Agelaosowi czaszkę, Klitoneos przebił
Lejokritosa. Zachwiały się szeregi wroga. Ajton wzniósł kreteński okrzyk tryumfu i nieprzyjaciel
zaczął uciekać. Lejodes, który zachowywał się przyzwoiciej niż większość moich zalotników,
próbował się poddać podjąwszy Ajtona za kolana.
— Za późno — powiedział Ajton ucinając mu głowę mieczem, który upuścił Agelaos.
Gdyby nie było przy mnie Prokne, nie zniosłabym chyba tej niepewności; w potrzebie żadna
dziewczyna nie może się równać z Prokne. Cały ten czas wyciągałyśmy szyje przez okno mojego
pokoju. Dach arkad nie pozwalał nam widzieć Ajtona i Klitoneosa i nawet nie mogłyśmy mieć
pewności, czy oni jeszcze żyją, czy nie są ranni. Kiedy jednak nasi szermierze poszli w natarcie
przez dziedziniec i ukazali się naszym oczom, dziękowałyśmy obie z Prokne Atenie za całkowite
zwycięstwo. Przyglądałyśmy się im, jak bezlitośnie dobijają zalotników ich własnymi mieczami.
— Bez miłosierdzia! — krzyknął Ajton. Nagle serce mi zamarło, bowiem wśród dwudziestu
czy trzydziestu nieszczęsnych, zamroczonych, bezradnych ludzi rozróżniłam Femiosa —
pieśniarza z formingą przewieszoną przez ramię — oszalały ze strachu łomotał w boczne drzwi.
Widocznie chciał uciec i schronić się przy Wielkim Ołtarzu. Nie znajdując jednak wyjścia ciskał
szaleńczo wzrokiem dookoła; wtem ujrzał mnie.
— Ocal mnie, księżniczko — wrzasnął. — Zabójstwo Syna Homera w dniu święta Apollona
obciążyłoby ten dom klęską aż po siódme pokolenie.
Miał słuszność. Krzyknęłam do Klitoneosa i Ajtona, by oszczędzili Femiosa; Klitoneos
skinął głową potakująco. Ajton nawet nie spojrzał w moją stronę. Zgramoliłam się z okna,
ześliznęłam po dachu krużganka i zleciałam na dziedziniec. Potknęłam się na trupie Noemona i
upadłam. Poderwałam się, skoczyłam przed Femiosa i szeroko rozłożyłam ręce. Ajton przypadł
do nas w susach pijany żądzą krwi.
— Strzeż się, Ajtonie! — Tym razem mój wrzask wyrwał go z transu. Cisnął miecz i tarczę,
padł mi do stóp w uwielbieniu, jakbym była boginką; tymczasem pozostali trzej nadal
metodycznie łowili uciekinierów i dorzynali rannych.
CÓRKA HOMERA
Szczęśliwym trafem nie tylko ocaliliśmy życie Femiosa, ale także uniknęliśmy hańby zabicia
Medona, herolda, co by nam zaskarbiło nigdy nie gasnącą nienawiść jego patrona, boga Hermesa.
Medon owinął się w skórę wołu, która służyła mnie i Ajtonowi za ślubne łoże, i leżał pod ruiną
inkrustowanej ławy. Klitoneos poznał sandały z piórami i wyswobodził Medona, który był jego
wychowawcą i zawsze traktował go życzliwie. Odeskortowano więc jego i Femiosa na
dziedziniec ofiarny, gdzie siedzieli przycupnąwszy ze strachu przy Wielkim Ołtarzu, gdy
tymczasem my przeszukiwaliśmy arkady i wieżę, by znaleźć ukrytych zbiegów, ale nikogo nie
było. Ostatnim pozostałym przy życiu był Elpenor, który poszedł przespać się na wieży, żeby
otrzeźwieć. Słysząc krzyki naszych ludzi na schodach zerwał się w popłochu, runął przez mur na
wybrukowaną ulicę i zabił się. Okazało się więc, że wytłukliśmy wszystkich zalotników, z
wyjątkiem rozważnego Teoklimenosa; sprawdziliśmy to później policzywszy trupy. Pontonoos
też został zabity, bo trzymał stronę wrogów. Nasi ludzie byli zbryzgani krwią od hełmów po
sandały, aż trudno było uwierzyć, że nie odnieśli żadnych ran — jeśli nie liczyć stłuczonego
napięstka Klitoneosa i zadrapanego ramienia Eumajosa. Zabici leżeli kupami, jak ryby wysypane
z sieci na piasek, nawet już nie zipiące pod bezlitosnymi promieniami słońca.
— No cóż, byli ostrzeżeni — powiedziałam wysuwając swą egacką dolną wargę w grymasie.
— Byli ostrzegani raz po raz. — Cóż więcej można było rzec? A jednak moja matka użyła tych
samych słów zaledwie wczoraj, gdy Telegonos i dwaj jego towarzysze zabaw za bardzo
rozdrażnili Argosa i Argos capnął ich zębami za łydki.
Roześmiałam się w głos z wieloznaczności słów. Klitoneos też zaczął się śmiać, Ajton nam
zawtórował i chichotaliśmy, jak chichoczą histeryczne dziewczęta, powtarzając z żartobliwą
powagą: „No cóż, byli ostrzegani — raz po raz”. Popatrzyłam na dziedziniec — strzaskane stołki,
ławy i stoły, rozrzucone jadło, poplamione purpurowe narzuty, leżące trupy.
— Musimy poprosić Eurykleję, żeby przysłała dziewczęta — powiedziałam. — Trzeba tu
posprzątać. — Na co znowu zaczęliśmy ryczeć, sapać i zanosić się od śmiechu.
— Może powinniśmy się przyznać, że połamaliśmy parę sprzętów — dodał Klitoneos z
trudem chwytając powietrze. To wydawało się wówczas najlepszym dowcipem ze wszystkich,
choć teraz brzmi nie bardzo śmiesznie.
Wreszcie zebrałam się do kupy i poszłam szukać matki. Wyjątkowo nie pracowała; po jej
policzkach toczyły się łzy.
— Biedni, głupi chłopcy — powiedziała. — Nie umieli się zatrzymać w porę. A prawie
połowa ich była lojalna wobec naszego domu, i tu cała szkoda. Kłopot w tym, że nie byli dobrze
wychowani, ale w tych czasach mało kto jest dobrze wychowany. Należy za to winić ich matki.
— Co mamy zrobić z Melanto i innymi służebnymi, które przynosiły broń, mamo?
— Dowiedz się od Euryklei, które to są, a gdy oczyszczą arkady i wyszorują sprzęty, niechaj
Klitoneos gdzieś je wyprowadzi i posieka na kawałki. Nie widzę powodu, dlaczego miałyby
pozostać przy życiu.
— Na pewno moglibyśmy je sprzedać na fenickim rynku niewolników...
— Tak właśnie powiedziałby twój kochany ojciec... kryjąc miękkie serce pod kupieckim
pragnieniem zysku. Nie, dziecko, zalotnicy zginęli, by zaspokoić duchy twego brata i wuja.
Służące muszą umrzeć, aby zaspokoić ducha Ktimeny. Sprawujemy tu królewską
sprawiedliwość.
Eumajos i Filojtios poszli do składu, żeby spuścić na dół Melantiosa i zasiekać go nożami,
obrzynając mu najpierw nos, potem uszy, dłonie i stopy, aż go oporządzili niby jabłonkę w
styczniu. Tymczasem Ajton, Klitoneos i ogrodnicy pod przewodnictwem Eumajosowego syna
wynosili trupy. Ponieważ zabici byli naszymi krajanami, nie łupiliśmy ich, tylko oparli równym
rzędem o portyk głównej bramy. Nielicznych, którzy, jak się okazało, jeszcze dyszeli,
Eumajosowy syn tłukł pałką po głowach. Gdy weszła Eurykleja, żeby zobaczyć rzeź, podniosła
przejmujący okrzyk tryumfu. Ajton uciszył ją:
— Radowanie się nad umarłymi nie przynosi szczęścia, staruszko, bez względu na to, jak
haniebne było ich zachowanie. Na tym dziedzińcu aż tłumno od duchów. Gdy oczyścimy go z
krwi, przynieś nieco siarki i spalimy ją na ogniu, aby wykadzić stąd duchy.
Dziewczęta, które zawiniły, przymaszerowały za Eurykleją strwożone, bo wyczytały swój los
w oczach Klitoneosa. Kazał im pomagać przy wynoszeniu nieżywych, a potem myć gąbkami
stoły, stołki i ławy, zetrzeć podłogę pod arkadami, włożyć purpurowe narzuty do basenu z wodą,
żeby namokły. Zalaną krwią ziemię dziedzińców zeskrobano łopatami i ogrodnicy wynieśli całe
jej kosze. Trzeba było następnie oczyścić dziedziniec ofiarny — tam syn Eumajosa i jego
pomocnicy uderzeniami maczug pozabijali służbę zalotników, bojąc się, że uciekną i podniosą
alarm. Nic tak nie użyźnia jak krew — nigdy nie marnujemy zmywek z ołtarza ofiarnego — a
drzewa granatu i pigwy, które owego dnia wypiły całe wiadra ciemnoczerwonego płynu,
wyraziły swe uznanie po trzech miesiącach obfitym plonem owoców.
Klitoneos nie mógł podjąć się zarżnięcia służebnych. Ponieważ był jak dotąd niewinny,
zachował naturalną cześć wobec ciała kobiecego, a nasze dziewczęta były bardzo ładne. Prócz
tego z kilkoma z nich był na żartobliwej stopie.
— Zabij je za mnie, Ajtonie! — błagał.
— Królowa tobie kazała to zrobić.
— Nie śmiem nie posłuchać matki, ale także nie mogę przelać krwi kobiet.
— No, to powieś je i powiedz, że uważałeś śmierć od miecza za nazbyt dla nich zaszczytną.
— Wolę przytoczyć na usprawiedliwienie swój stłuczony przegub ręki, który uniemożliwia
mi obracanie mieczem.
Klitoneos skrępował dziewczęta, wyprowadził je na zewnętrzny dziedziniec, zawiązał pętlę
na końcu okrętowej liny i zmuszał wszystkie po kolei, żeby wkładały w nią głowy.
Drugi koniec liny, natarty słoniną, przerzucił przez szczyt dachu sklepionej komnaty ojca. Na
znak Klitoneosa Eumajos, Filojtios i ich towarzysze mocno napinali linę ryjąc piętami piasek, aż
ofiara wolno unosiła się nad ziemię. Gdy twarz jej czerniała, spuszczano ją i następną poddawano
temu samemu losowi.
Brakło mi ciekawości i okrucieństwa, by się przypatrywać tej scenie, ale widziałam
Klitoneosa, jak wychodził z ogrodu, gdzie właśnie zwymiotował cały obiad. Wciąż jeszcze miał
pobladłą twarz i mdliło go.
— Kopały nogami — wyszeptał — ale niedługo.
— Źle się czujesz?
— Nie, gdy przechodziłem przez dziedziniec biesiadny, dostałem mdłości od oparów siarki.
Dałam mu napić się wzmacniającego wina przyprawionego miętą, trochę suchego chleba do
pożucia i po porządnym umyciu się i zmianie chitonu poczuł się lepiej. Niebawem pokazał się
Ajton wyświeżony po kąpieli, ubrany w ślubny strój, niby nieśmiertelny bóg. Był na powrót
naturalny i wziął mnie z czułością pod ramię.
— Poradźmy się królowej — poddał myśl — przed dalszym prowadzeniem wojny. Ona
będzie wiedziała, co teraz robić.
Widząc nas matka uśmiechnęła się radośnie:
— No, dzieci — powiedziała — teraz, kiedy już duchy rodziny napiły się dość krwi,
możemy dokończyć wesela. Widzę, że oboje jesteście odpowiednio ubrani, a nie możemy się
narażać na złość Afrodyty ani drwić z opinii publicznej zaniedbując muzykę i tańce. Sprowadźcie
więc Femiosa i każcie nastroić formingę, a wszyscy niech będą w świątecznym odzieniu.
Klitoneos zaprotestował:
— Nie, nie, mamo. Wieść o masakrze na pewno już dotarła do miasta i zaraz będziemy
musieli stoczyć jeszcze jedną bitwę.
Ale Eumajos wystawił straż przy drodze i za sadem, aby nie wpuścić ani nie wypuścić
nikogo z pałacu; nawet Teoklimenos został zatrzymany.
Wykonaliśmy nasz weselny taniec, mężczyźni razem z kobietami, na dziedzińcu ofiarnym —
bardzo kontenci, że jest on znowu nasz. Eurymeduza i Prokne grały na fletniach, a Femios
brząkał na formindze, jak tylko mógł najgłośniej, aż dźwięki Hymenajos dotarły na plac targowy
i do doków. — Aha! — zauważył łatacz żagli do naprawiacza sieci — założymy się, że w końcu
poślubiła Antinoosa? Mówią, że on przyniósł najlepszy dar, a księżniczka Nauzykaa myśli tylko
o bogactwach, tak jak jej ojciec.
Gdy taniec się skończył i pokrzepiliśmy się winem i ciastem, Klitoneos jeszcze usilniej
zaprotestował:
— Krewni i przyjaciele, jeśli tu zostaniemy, będziemy musieli stawić czoła oblężeniu. Nie
zwodźmy samych siebie, walczyliśmy dziś zaskoczeniem i bogowie nas wspierali. Ale nie można
polegać na ich ciągłej przychylności, nie da się też obronić pałacu w tuzin osób przeciw całej
gwardii miejskiej. Prędko podpalą strzałami ognistymi główny budynek i wykurzą nas. Póki jest
jeszcze czas, uciekajmy na Eumajosową farmę, gdzie możemy ich odpierać, póki król nie
przybędzie nam z pomocą.
— Ja się stąd nie ruszę — powiedziała moja matka ostro — zabraniam komukolwiek mnie
opuścić. Postępowaliśmy, jak przystoi, od chwili wyjazdu króla i nie potrzebujemy
usprawiedliwiać się przed naszymi wrogami za to, co zaszło. Medonie, leć do miasta i zwołaj
Radę, powiedz, że książę Klitoneos ma pilną wiadomość do przekazania i idzie w ślad za tobą.
Klitoneosie, udaj się z Ajtonem do świątyni Posejdona i pozwól Medonowi, niech przemówi
za ciebie. Ma on obwieścić krótko, że ponieważ Rada nie podjęła akcji, musiałeś sam wyrzucić z
pałacu zalotników swojej siostry i że bardzo wielu z nich doznało ciężkich obrażeń, a niektórzy
są zabici, włącznie z nowym regentem, którego Rada wyznaczyła. Niechaj też doda, że twój
kuzyn Ajton Kreteńczyk, obecnie twój szwagier, zjawił się niespodziewanie i udzielił ci zbrojnej
pomocy. Pomyślą, że Ajton przybył z rozkazu twego ojca, na czele kreteńskich najemników.
Jeżeli są tacy tchórzliwi, jak przypuszczam, potraktują cię z nieposzlakowaną grzecznością.
Wówczas Medon może ich poprosić, by dopomnieli się o swoich zabitych, nie wspominając
jednak, że nikt nie pozostał przy życiu.
Posłuchano jej. Przemówienie Medona zatrwożyło i zdumiało wszystkich radnych oprócz
Halitersesa, który spytał: — Panowie, czy nie ostrzegałem was? — Ajton i Klitoneos wrócili nie
nagabywani do pałacu. Jednakże zaledwie wyszli, Eupejtes, ojciec Antinoosa, głosował za tym,
żeby gwardia miejska natychmiast się uzbroiła i stanęła w szyku; on sam ich powiedzie
przeciwko kreteńskim najeźdźcom.
Przymaszerowała drogą gwardia w sile blisko trzystu ludzi, kiedy jednak doszła do głównej
bramy i zobaczyła rozmiary rzezi, podniósł się powszechny jęk i gwardia zatrzymała się w
popłochu. Nasze niewielkie siły stały z rozkazu Ajtona na dziedzińcu ofiarnym, tarcza przy
tarczy, nie ruszając się i nie odzywając, niczym jeden oddział jakiejś wielkiej armii.
Kiedy Eupejtes poznał Antinoosowego trupa po bogatym ubiorze, wściekłość wykrzywiła
mu twarz. Potrząsnął mieczem i poprzysiągł wieczystą zemstę naszemu domowi. Przyglądałam
się temu z płaskiego dachu wieży, stojąc obok matki i dziadka Fitalosa, który, żeby nie pozostać
w tyle, wcisnął hełm na łysą głowę i wziął włócznię ze stojaka. Chociaż miał ponad
siedemdziesiąt lat i dręczył go reumatyzm, był niegdyś nie byle wojakiem. — Wielka Ateno,
prowadź mój grot — pomodlił się i cisnął włócznię trzęsącym się ramieniem. Wieża jest wysoka
na trzy piętra i włócznia nabrała takiego rozpędu, zanim trafiła Eupejtesa w hełm z brązu, że
przeszła mu przez głowę i zabiła na miejscu.
Szkoda, że matka nie zauważyła tego chwalebnego czynu swego starego ojca. Stała
wpatrując się w morze, a oczy świeciły jej jak gwiazdy.
— Patrz, dziecko! — zawołała i chwyciła mnie za przegub ręki. — Nieba są łaskawe,
jesteśmy ocaleni. Patrzcie, Elymowie! Tam, o dwie mile albo nawet bliżej! Nie poznajecie żagla
w pasy? To król powraca, żeby zaprowadzić porządek i pochwalić nasze poczynania.
Tak, to był okręt mego ojca; za nim płynął elymejski o trzydziestu wiosłach i drugi o
pięćdziesięciu. Gwardia za radą Medona postanowiła nie zaczynać bitwy z naszymi niby to
niezmierzonymi siłami, ale zabrała zabitych i zaniosła ich w milczeniu do miasta, wykorzystując
włócznie jako nosze.
Okręt mojego ojca już niemal że przewinął się przez cieśninę Motii, kiedy został napadnięty
z zasadzki przez Antinoosowy o pięćdziesięciu wiosłach; zawrzała walka, aż tu nadpłynął z
wiatrem okręt o trzydziestu wiosłach i wpadł na nieprzyjaciela od tyłu. Był to okręt Noemona,
zatrzymany przez Haliosa w Minoi, a Halios znajdował się osobiście na jego pokładzie z
wyborowymi sykulskimi żołnierzami. Nie mogę sobie przypomnieć szczegółów tej bitwy. Ojciec
mój otrzymał cios, który go powalił bez czucia w morze. Halios skoczył mu na ratunek.
— Niechaj bogowie nieśmiertelni ci błogosławią, obcy człowieku, kimkolwiek jesteś —
wymamrotał ojciec, skoro tylko odzyskał przytomność, chwytając dłoń wodza sykulskiego, który
pochylił się nad nim zatroskany. Tak to nieświadomie cofnął niesprawiedliwe przekleństwo,
które rzucił na swego najstarszego syna. Wkrótce potem dobili do Motii i ramię przy ramieniu
złożyli ofiary Atenie Jednoczącej.
Kiedy wzdłuż nabrzeża nadciągały statki, przybiegł tłum prostych ludzi, by powitać mego
ojca radosnymi okrzykami, ale nikt ze szlachetnie urodzonych nie pokazał twarzy, co go
zdziwiło. Nagle podniósł się potężny lament zza bram miasta, gdzie znoszono zabitych na
wspólny stos całopalny. Ojciec przyszedł do pałacu głęboko zaniepokojony, nie mając pojęcia,
czego oczekiwać. Dostrzegliśmy jednak z wieży, jak nadchodzi, i posłaliśmy mu na spotkanie
Klitoneosa i Ajtona, aby go uspokoili.
— Ojcze — powiedział Klitoneos — nie splamiliśmy honoru domu.
— Dobrze, chłopcze! A to kto? — spytał oglądając podejrzliwie Ajtona.
— Mąż Nauzykai, pan Ajton z Tarry.
Pokraśniał z gniewu.
— Patrzcie no, a któż mu ją oddał bez mego pozwolenia?
— Ja — gdyż taka była konieczność. Królowa i regent gorąco to poparli.
— Ha! A dar ślubny?
— Kozi żołądek, ojcze. I kilka galonów krwi.
Podniósł dłoń, żeby go uderzyć, ale spojrzawszy na Haliosa zaniechał i rzekł opanowanym
głosem:
— Nie mogę rozwikłać tej zagadki, mój synu. Gdzie jest Mentor?
— Nie żyje.
— Nie żyje, powiadasz?
— Nie żyje, pochowany, krwawo pomszczony przez twojego zięcia.
Podeszła moja matka, przycisnęła Haliosa do piersi i poprowadziła obu, ojca i Haliosa, na
przechadzkę wyjaśniając po drodze rzeczowo wszystko, co zaszło. Ponieważ to ona
opowiedziała, uwierzyli, choć wydawało się nie do wiary, by jeden mężczyzna, chłopiec i dwóch
siwowłosych służących zabili ponad stu młodych Elymów zbrojnych w miecze. Powinszowania
mego ojca dla mnie były krótkie i wspaniałomyślne:
— Córko, dobrze zrobiłaś zwlekając z wyborem, skoro znalazłaś tak w mym mniemaniu
odpowiedniego męża.
Nigdy przedtem ojciec nie przyznał się, że nie miał racji, ja zaś wykorzystałam tę okazję i
spytałam:
— Mamo, czy powiedziałaś Haliosowi, że zaszczyt zabicia łotra, który fałszywie oskarżył go
o morderstwo, przypadł staremu Filojtiosowi?
Ojciec pocałował mnie.
— Dziecko — westchnął — gdybyś wiedziała, jak okrutnie ukarałem samego siebie przez
wygnanie twojego brata w imię, jak sądziłem, sprawiedliwości, nie robiłabyś mi wyrzutów.
Tej nocy przy kolacji powiedział:
— Synu mój, i ty Ajtonie, nawarzyliście piwa tą rzezią mych buntowniczych poddanych.
Jeżeli ktoś zabije współobywatela, zostaje skazany na wieloletnią banicję i rzadko odważa się
powrócić. Ale wy dwaj wytłukliście razem stu jedenastu współobywateli. Albo banicja jest zbyt
lekką karą za te zbrodnię i przeto zasługujecie na śmierć jak złoczyńcy, albo należą się wam
wieńce oliwne za zaprowadzenie pokoju w rozpadającym się królestwie i umocnienie wiary w
sprawiedliwość bogów. Odłożę tę sprawę do jutra, jeśli pozwolicie, i rankiem wydam wyrok, jak
Alkinoos z Drepane, uczynił to w pieśni.
Ajton zwrócił się do matki:
— Królowo Arete — rzekł uśmiechając się — jeszcze raz spraw, by był dla nas łagodny!
Dostali wieniec oliwny, a nie pętlę wisielca. A za podszeptem Haliosa ojciec zawarł z królem
Minoi przymierze obronne, które wielce umocniło jego rządy. By zaś nie wywoływać narzekań,
odesłał dary ślubne rodzinom zabitych zalotników. Nie wymagał też poczwórnego
wynagrodzenia, które mu się należało za porznięte zwierzęta i wypite wino, żądał tylko
zwyczajnej zapłaty, zwierzę za zwierzę, kwarta za kwartę, oraz zwrotu zabranych czar i skarbów,
które Eurymach ukradł z Laodamasowego tłumoka. Znaleźliśmy trupa Laodamasa, gdy
przeszukaliśmy niewodem przystań, i jak to duch jego powiedział matce, spomiędzy łopatek
wystawała mu rękojeść miecza. Był owinięty w brakujące żagle, owiązany brakującą liną i
obciążony kamieniami.
Gdy nasze dni potoczyły się zwykłą koleją, odwołałam Femiosa na bok.
— Femiosie — spytałam — jaką zapłatę gotów jesteś ofiarować za życie, które mi
zawdzięczasz?
— Zastanawiałem się, kiedy wypadnie odrzec na to pytanie — rzekł. — Moja odpowiedź jest
taka: godzę się na każdą cenę, jaką mi wyznaczysz, choć boję się, że będzie wysoka.
— Za to znakomite życie musi być ona wyjątkowo wysoka. Zresztą twoje ocalenie mogłam
przypłacić życiem. No, więc słuchaj. Ponieważ jesteś Synem Homera, a jedynie wasz cech ma
przywilej występowania na dworach Grecji, żądam, abyś chwalił, śpiewał i puścił w obieg mój
poemat epicki, nad którym właśnie pracuję, a ukończę, jeśli Atena będzie mnie nadal darzyła
natchnieniem, za dwa lub trzy lata. Zaczyna się on pierwszymi wierszami „Powrotu Odyssa”, aż
do jego odwiedzin u Lotofagów. Potem opowieść będzie inna. Prawdopodobnie obejmie ona
przygody Ulissesa (którego bierze się czasami za Odysa) i skończy się rzezią zalotników
Penelopy. Teraz sobie całkiem nieźle wyobrażam, jak Odys sam jeden tego dokonał. Iliada, którą
się zachwycam, jest pomyślana przez mężczyznę dla mężczyzn, Odyseja będzie pomyślana przez
kobietę dla kobiet. Zrozum, że jestem najmłodszym dzieckiem Homera, jego Córką, i słuchaj
uważnie. Gdy skończę poemat i spiszę go na owczej skórze atramentem kałamarnicy, będziesz
musiał nauczyć się go na pamięć i (jeśli konieczne) poprawić język tam, gdzie kuleje lub jest
ciężki. Kiedyś odeślę cię z powrotem do Delos i powieziesz mój epos na wszystkie dwory Azji.
Kiedy książęta i księżniczki — a zwłaszcza księżniczki — będą go wychwalali i obsypywali cię
darami pytając: „Femiosie, złotousty pieśniarzu, gdzieżeś się nauczył tej chwalebnej opowieści?”
— musisz odrzec: „Pieśni mego antenata są wielce cenione przez Elymów, którzy mieszkają na
dalekiej zachodniej rubieży cywilizowanego świata. To właśnie na elymejskim dworze
nauczyłem się Odysei. Będę uważała, żeby nie umieścić w utworze niczego, co mogłoby zdradzić
nazwę krainy, gdzie powstał, choć unieśmiertelnię w nim swe imię, a także Ajtona i twoje.
— A jeśli odmówię, księżniczko?
— To możesz oczekiwać gorszego losu niż Melantios. Bądź rozsądny: przysięgnij na Atenę i
Apollona.
Przysiągł — może dlatego, że uważał mnie za niezdolną do wykończenia ogromnej pracy,
którą zamierzyłam. Tak jakbym to ja odstąpiła kiedykolwiek od swoich przedsięwzięć!
Muszę przyznać, że Femios zachował się bardzo stosownie, kiedy po paru latach dałam mu
rękopis ponad dwunastu tysięcy wierszy — napisanych nie na owczej skórze, ale na zwojach
egipskiego papirusu, które Ajton zdobył w chwalebnym złupieniu Kanopos. Bądź co bądź
Femios jest zawodowym aojdem, ja zaś jedynie intruzem w tej dziedzinie i do tego kobietą.
Mieliśmy kilka poważnych sporów, kiedy układałam ten poemat. Ustępowałam jednak czasami
Femiosowi, gdy się zżymał, że ten czy ów wiersz jest wadliwy. Ale nie zawsze.
Nie cierpiał on, gdy zapożyczałam pewne ustępy z Iliady dla jego zdaniem niewłaściwych
kontekstów, a szalał stwierdziwszy, że wiersze Homera o grzaniu wody na umycie ciała zabitego
Patroklosa zostały teraz zastosowane w opisie gorącej kąpieli przygotowanej dla Odysa i że
włożyłam w usta Telemacha, gdy zakazuje matce wtrącać się w męskie sprawy, pożegnalną
mowę Hektora do Andromachy. Femios powiedział, że jestem bez serca obchodząc się
niefrasobliwie z tak tragicznym urywkiem jak pierwszy czy tak wzruszającym jak drugi.
— Jestem bez serca, co? — odpaliłam z ogniem w oczach. — No to zachowuj się trochę
bardziej, jak na sługę przystoi, bo cię sprzedam rolnikowi z wyżyn. Wolisz żywić się papką
owsianą, zbieranym mlekiem i chodzić w łachmanach?
Schował swoje różki, które nie są bardzo srogie, i łzy spłynęły mu po pulchnych policzkach,
Była to śmieszna groźba, oczywiście, i gdybym ja uczyniła takiemu Demodokowi, roześmiałby
mi się w oczy.
Jestem pełna uznania dla Femiosa, gdyż pomógł mi wygładzić miejsca, przy których bogini
Atena była nieszczególnie pomocna. Nasz najbardziej zagorzały spór dotyczył przewagi kobiet w
moim poemacie, wszechobecności Ateny i pierwszeństwa danego sławnym kobietom, kiedy
Odys spotyka duchy zmarłych. Wymieniłam tylko Tyro, Antiope, Alkmene, Jokastę, Chloris,
Ledę, Ifimedeję, Fajdrę, Prokris, Ariadnę, Majrę, Klimenę i naturalnie Eryfilę, a następnie
pozwoliłam, by Odys opisał je Alkinoosowi.
— Droga księżniczko — rzekł Femios — jeśli rzeczywiście sądzisz, że możesz podać ten
poemat za dzieło mężczyzny, to się mylisz. Mężczyzna uczyniłby chlubą tego miejsca duchy
Agamemnona, Achillesa, Ajasa, starych kompanów Odyssa lub innych, dawniejszych herosów
jak Minosa, Oriona, Tytiosa, Salmoneusa, Tantalosa, Syzyfa i Heraklesa; wspomniałby i tylko
nawiasem, gdyby to w ogóle uczynił, o ich matkach i żonach i sprawiłby, żeby przynajmniej
jeden bóg pomógł w którejś partii Odysowi.
Uznałam siłę tego argumentu, co wyjaśnia, dlaczego w obecnej wersji Odys spotyka
najpierw kompana, który spadł z dachu domu Kirke — nazwałam go Elpenorem — i lekko
żartuje z tego, że Elpenor szybciej zaszedł do Lasku Persefony lądem niż on przez morze.
Pozwalam też Alkinoosowi zapytać o Agamemnona, Achillesa i pozostałych, Odyssowi zaś
zaspokoić jego ciekawość. Ze względu na Femiosa pozwoliłam Hermesowi dostarczyć moly w
ustępach przerobionych z opowiadania wuja Mentora o Ulissesie. W pierwotnej wersji
powierzyłam wszystko tylko Atenie.
Zmieniając „Powrót Odyssa”, aby moi zalotnicy mogli posłużyć za kochanków Penelopy,
musiałam ustrzec się przed skandalem. Co by było, gdyby ktoś rozpoznał tę opowieść i pomyślał,
że ja, nienaganna Nauzykaa, odgrywałam rolę niewybrednej nierządnicy pod nieobecność ojca?
Toteż według mego poematu Penelopa musiała pozostać wierna Odysowi przez tych dwadzieścia
lat. Ponieważ zaś zmiana ta oznaczała, że Afrodyta nie wywarła swej tradycyjnej zemsty, byłam
zmuszona zrobić z Posejdona, a nie z niej, tego wroga, który opóźniał drogę powrotną Odysa po
upadku Troi. Musiałam więc opuścić opowieść o wygnaniu Penelopy i o wiośle, które wzięto za
łopatę do przesiewania zboża, i o śmierci Odysa od Telemachowej włóczni o zatrutym ostrzu.
Kiedy powiedziałam Femiosowi o tych postanowieniach, zwrócił uwagę, troszkę nieładnie, że
skoro Posejdon walczył po stronie Greków przeciw Trojanom, a Odys nigdy nie omieszkał oddać
mu czci, należy usprawiedliwić tę wrogość jakąś anegdotą.
— Bardzo dobrze — odrzekłam. — Odys oślepił Kiklopa, który, będąc synem Posejdona,
ubłagał go o zemstę.
— Droga księżniczko, wszystkich Kiklopów w kuźniach Etny urodziła Uranosowi,
dziadkowi Posejdona, Matka Ziemia.
— Mój był wyjątkowym Kiklopem — odpaliłam. — Wywodził się od Posejdona i hodował
owce w sykańskiej jaskini, jak Konturanos. Nazwę go Polifemem, to jest „sławnym”, by
słuchacze myśleli, że jest ważniejszą postacią, niż był w istocie.
— Takie oszustwa gmatwają tkaninę poezji.
— Ale jeżeli przedstawię Penelopę jako świetlany przykład do naśladowania dla żon, gdy ich
mężowie są nieobecni, w dalekich podróżach — oszustwo będzie usprawiedliwione.
Przyznaję, zrobiłam parę głupich omyłek, które chciałabym móc poprawić: na przykład,
układając opowieść o ucieczce Odysa od Polifema, umieściłam ster zarówno u dziobu okrętu, jak
i u rufy. To dlatego, że w błąd wprowadzona żeglarskim określeniem „dziób na wodę”, sądziłam,
że jest ster dziobowy, którego nigdy nie zauważyłam. Odkryłam też, że nie można ciąć
wysuszonego budulca z rosnącego drzewa, jak to czyni Odys na Ogigii, że jastrząb nie pożera
swych ofiar na skrzydle nawet w baśniach i że trzeba więcej niż trzech ludzi, by powiesić
równocześnie tuzin kobiet na tym samym sznurze. Niestety, wiersza raz wysłanego na wędrówkę
nie da się przychwycić ani odwołać, nie mogę też winić Femiosa, że mi nie wskazał tych błędów.
Wszystkie one występują w miejscach, które on z innych powodów krytykował, a ja groziłam mu
chlebem i wodą, jeśliby w nich zmienił bodaj słowo.
Popadłam także w tarapaty, gdyż nazwałam zrazu Eurykleję „Eurynome”, potem zaś
zapomniałam o tym i używałam jej prawdziwego imienia, w końcu musiałam udawać, że było
ich dwie. Zapomniałam też w opisie rzezi, że kochankowie Penelopy mogli uzbroić się w tuzin
długich toporów, które Odys przestrzelił, zastosować je jako maczugi i roznieść go wraz z jego
ludźmi na strzępki. Lecz Homer również czasami się mylił, a pochlebiam sobie, że moja
opowieść na tyle jest ciekawa, by zamknąć uszy słuchaczom Femiosa na swe usterki, nawet
gdyby był przeziębiony czy uczta źle przyrządzona czy też zabrakło ciemnego wina.