Joss Wood
Wspaniałe trzy tygodnie
Tłumaczenie: Julita Mirska
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Hot Holiday Fling
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 by Joss Wood
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,
Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin
Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych –
jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi
znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i
zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym
do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą
być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books
S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ISBN 978-83-276-7936-9
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stojąc w stylowo urządzonej sali bankietowej w słynnym
hotelu Grantham-Forrester na Piątej Alei w sercu Manhattanu,
Adie Ashby-Tate pożegnała ostatniego gościa i uśmiech na jej
twarzy zgasł.
Zacisnęła ręce na wyłożonej czerwonym aksamitem
gablocie. Po wyjściu wszystkich, którzy przybyli na
„Świąteczny Jarmark”, cisza aż dzwoniła w uszach. Adie
uwielbiała prowadzić rozmowy z klientami, pokazywać im
starannie wybrane przedmioty, ale po ponad czterech
godzinach była wyczerpana.
Ponieważ bolały ją nogi, zdjęła buty, po czym rozejrzała
się dokoła; w niedużej sali udało jej się stworzyć cudowny
świąteczny nastrój. Na ścianie lśniły lampki choinkowe,
w jednym rogu stała trzymetrowa choinka ozdobiona
sztucznym śniegiem, w drugim narty i deska snowboardowa
oparte o bryczkę wykonaną z papier-mâché.
W powietrzu unosił się zapach luksusu. Przygotowanie
wszystkiego kosztowało majątek, jednak nie żałowała ani
wydanych pieniędzy, ani czasu i energii, jakie włożyła
w zaaranżowanie przestrzeni.
Wciąż zaciskając ręce na gablocie, skierowała wzrok na
krwistoczerwone paznokcie u nóg, a następnie poruszyła
ramionami, by pozbyć się napięcia w szyi.
Za chwilę podejdzie do barku i naleje sobie drinka.
Zasłużyła na nagrodę.
Wieczór zakończył się sukcesem; miała kalendarz pełen
zamówień. Jej artystycznie uzdolnieni dostawcy będą
zachwyceni.
Zawsze
wybierała
rzeczy
piękne
i niepowtarzalne, a to odpowiadało jej bogatym klientom,
którzy cenili sobie oryginalność.
Zamierzała spędzić w Nowym Jorku trzy tygodnie, zbadać
grunt, sprawdzić, czy warto otwierać na Manhattanie filię
Treasures & Tasks, i zobaczyć, jak jej się będzie pracowało
z Kate. Musi mieć pewność, zanim zainwestuje pieniądze
w rozwinięcie działalności w jednym z najdroższych miast na
świecie.
Czyli do świąt będzie badała tutejszy rynek, a jednocześnie
realizowała zamówienia klientów mieszkających na
wszystkich kontynentach.
Prowadziła firmę oferującą usługi concierge. W okresie
świątecznym ruch w interesie był największy. Dosłownie nie
miała chwili wolnej. Ale to jej odpowiadało. Właśnie o tej
porze roku nawiedzały ją duchy przeszłości; zamiast
zajmować się nimi, wolała harować od rana do nocy.
Powiodła wzrokiem po świątecznie przystrojonych
stołach. Leżały na nich przedmioty warte ponad pół miliona
funtów, od wysadzanych szlachetnymi kamieniami korków do
butelek po pozłacane pendrive’y. Zważywszy jednak na lepkie
ręce niektórych bogaczy, wiedziała, że musi wszystko
dokładnie policzyć, a potem spakować. Potrwa to ze dwie
godziny.
Nazajutrz była umówiona z kilkoma potencjalnymi
klientami, ale ten, o którym Kate bez przerwy mówiła, jej
stary znajomy, „najbardziej oporny influencer” w świecie, nie
zjawił się na dzisiejszej prezentacji. Na szczęście poradziła
sobie bez niego.
Nagle usłyszała pukanie i aż podskoczyła. Wprawdzie
znajdowała się na terenie drogiego hotelu dysponującego
porządną ochroną, ale kradzieże wszędzie się zdarzały.
Na widok mężczyzny w drzwiach serce zabiło jej mocniej.
Przycisnęła rękę do piersi. Uspokój się, idiotko. To tylko facet.
Ale co za facet!
Wysoki – musiał schylić się, gdy przekraczał próg -
szeroki w ramionach, mający długie nogi i pewnie kaloryfer
na brzuchu. Ubrany w zieloną koszulę oraz czarne spodnie,
w ręku trzymał poprzecieraną skórzaną kurtkę. Był piekielnie
seksowny, ale to jego twarz przykuwała uwagę.
Wyglądał jak młody Cary Grant. Chociaż nie; Grant,
dystyngowany elegant, miał bardziej klasyczne rysy.
Nieznajomy z lekko garbatym nosem i silnym zarostem raczej
pasował do filmów akcji. Tak, był w typie jej ulubieńców:
Gerarda Butlera i Toma Hardy’ego.
- Pana nazwisko figuruje na liście gości, dlatego go
wpuściłem. Mam nadzieję, że słusznie?
Adie przeniosła spojrzenie z mężczyzny na ochroniarza,
który z rozbawieniem obserwował jej reakcję, i skarciła się
w duchu. Miała wśród klientów bogaczy, książęta i znane
gwiazdy filmowe. I zwykle nie wytrzeszczała tak oczu.
Wziąwszy się w garść, uśmiechnęła się uprzejmie.
- Spóźnił się pan kilka godzin, ale jeśli ma pan ochotę
rozejrzeć się, to proszę.
- Chciałam przyjść wcześniej, ale coś mi wypadło –
odrzekł mężczyzna.
Głos miał niski, głęboki - kojarzył się jej z musem
czekoladowym, jaki rok temu jadła w maleńkiej knajpce
w Dzielnicy Francuskiej Nowego Orleanu - ale… Tak,
słyszała w nim nutę zmęczenia.
- Napije się pan? – Wskazała na barek w rogu.
- Z przyjemnością! Whisky, jeśli można.
Przeszła boso do barku. Uznała, że nie ma się czym
przejmować. Szpilki miała piękne, lecz piekielnie
niewygodne, a facet spóźnił się cztery godziny…
Powiódł wzrokiem po wystających spod czerwonej
sukienki nogach. Widok wyraźnie mu się podobał.
Adie zaniepokoiła się. Dawno nie spotkała mężczyzny,
który by wywoływał w niej tak silne emocje. Z jednej strony
to było miłe, podniecające, z drugiej niebezpieczne. Powinna
uważać.
- Szkocka czy bourbon? – spytała.
- Szkocka, chętnie z lodem.
Nalała bursztynowego płynu do dwóch szklanek
i uniósłszy pokrywkę z kubełka na lód, srebrnymi
szczypczykami wrzuciła do każdej po dwie kostki. Podeszła
do mężczyzny. Bez butów sięgała mu zaledwie do brody.
Wysunęła w jego kierunku szklankę z trunkiem. Ich palce
otarły się o siebie. Ponownie poczuła dreszczyk podniecenia.
Wyobraziła sobie, jak nieznajomy zaciska dłoń na jej piersi,
przesuwa ją niżej…
O Chryste!
Cofnęła się krok. Miała nadzieję, że mężczyzna niczego
nie zauważył. Nie lubiła tracić nad sobą kontroli. I prawie
nigdy się jej to nie zdarzało.
Zbliżył się do złotego manekina ubranego w króciutką
halkę i figi. Przechylając głowę, ujął w palce delikatny
materiał.
- To dzieło jednej z najdroższych i najzdolniejszych
projektantek bielizny na świecie. Jedwab z Lyonu i koronka
chantilly. Komplet bywa w różnych kolorach – trajkotała. –
Ale jeśli woli pan inny fason…
- Nie, to mi się bardzo podoba – oznajmił, nie odrywając
oczu od jej twarzy. – Podejrzewam, że w sypialni wygląda
jeszcze piękniej…
Och, mogłaby mu zademonstrować. Na sobie. Oczami
wyobraźni ujrzała ogromne łóżko, satynową pościel, butelkę
szampana chłodzącą się w srebrnym kubełku. W tle słychać
dźwięki fado, przez okno wpadają promienie popołudniowego
słońca…
Dopiła whisky i odstawiwszy szklankę, odetchnęła z ulgą,
gdy mężczyzna ruszył dalej. Szedł wolno wzdłuż gablot,
oglądając eksponaty, których nie zdążyła spakować.
W pewnym momencie uniósł do światła ozdobę choinkową
przedstawiającą pawia.
- To jest ustnie dmuchana, ręcznie zdobiona bombka.
Lśniące punkciki na upierzeniu to najprawdziwsze brylanty.
Mężczyzna wskazał na pudełko zawierające tradycyjne
świąteczne
firecrackers,
czyli
„strzelające”
tubki
z niespodzianką w środku.
- A to?
- Tubki. Ręcznie wykonane w Anglii z ekologicznego
papieru. W środku każdej jest niespodzianka. Może nią być
dowolna rzecz. Miałam klienta, który każdemu ze swoich
dzieci kupił na gwiazdkę samochód. Prosił, żeby kluczyki
umieścić w takiej tubce.
Mężczyzna rozciągnął usta w uśmiechu. Hm, ciekawe, co
potrafi nimi robić? Psiakość, powinna częściej uprawiać seks!
Tyle że przygodne związki nie były w jej stylu. Chociaż…
dziś niemal gotowa byłaby zrobić wyjątek.
- Domyślam się, że nie były to pospolite auta?
- No nie. – Pospolite? Jej klienci nie znali takiego słowa. –
To były porsche i lamborghini.
Mężczyzna zagwizdał.
- Szuka pan czegoś konkretnego? – spytała, usiłując ocenić
jego stan zamożności.
Spodnie miał świetne gatunkowo, buty drogie, nie potrafiła
jednak odgadnąć, czy facet jest miliarderem, milionerem czy
zwyczajnie bogatym człowiekiem. Jeśli jest zwyczajnie
bogaty, to niestety u niej nic nie znajdzie. Jej oferta była
skierowana do miliarderów.
- Tylko patrzę.
„Tylko patrzę” na ogół oznaczało: podoba mi się, ale nie
stać mnie. Zerknęła dyskretnie na zegarek: było po jedenastej,
a ją czekało jeszcze trochę pracy.
- Nie wierzę!
Słysząc okrzyk zdumienia, skierowała spojrzenie na
przedmiot, który mężczyzna trzymał w ręku. Była to obroża
z krokodylej skóry nakrapiana małymi brylancikami, której
główną ozdobę stanowił trzyipółkaratowy brylant w kształcie
serca.
- Obroża dla psa? Za trzysta tysięcy?
- Piękna, prawda? – Adie wzięła od gościa przedmiot
i zbliżyła go do oczu.
- Trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby tyle wydawać
na psa. Kocham zwierzęta, ale trzysta tysięcy?
- No cóż… - Odłożyła obrożę, przesunęła na bok pudełka
ekskluzywnych czekoladek i usiadła na stole.
Dać nogom odpocząć… co za rozkosz! Po chwili
podniosła talerzyk z czekoladowymi pysznościami.
Mężczyzna potrzasnął głową.
- Nie kuszą mnie słodycze.
- Jadł pan kiedykolwiek czekoladę o smaku bekonu
i ostrego chili?
- Nie.
- To rzadka, wyrafinowana i…
- Droga rzecz – dokończył z uśmiechem nieznajomy.
- Szybko się pan uczy. – Patrzyła, jak mężczyzna wkłada
czekoladkę do ust. Westchnęła cicho. Chcąc zająć czymś ręce,
również sięgnęła po truflę. Przegryzła ją na pół…
Co za smak! Jaki ostry…
- Wasabi. Nie spodziewałam się.
- Chce pani skosztować mojej? – Mężczyzna trzymał
w palcach nadgryzioną czekoladkę.
Adie zawahała się. I nagle zapragnęła dotyku, kontaktu
fizycznego. Skinęła głową.
Teraz on się zawahał. Zmrużył oczy, jakby zastanawiał się,
czy dobrze odczytuje sygnały.
Dobrze.
Nie odrywając od niej spojrzenia, włożył czekoladkę do
ust i oparłszy dłonie o kolana Adie, rozchylił jej uda. Prąd
przebiegł Adie po krzyżu. Dzieliły ich milimetry. Nie mogąc
wytrzymać napięcia, przycisnęła ręce do piersi mężczyzny
i przywarła ustami do jego warg. Czubkiem języka zachęcił ją,
aby je otworzyła. Po chwili poczuła na wargach i podniebieniu
słodko-gorzki smak czekolady, chili i bekonu. Jęknęła
przeciągle.
Pragnąc więcej, więcej wszystkiego, objęła go za szyję.
Rozkoszowała się dotykiem palców na biodrach, ręki na
swojej brodzie oraz ruchami lepkiego od czekolady języka.
Mężczyzna zamruczał, po czym przyciągnął ją mocniej do
siebie. Zacisnęła nogi wokół jego ud. Przymknęła powieki.
Miała wrażenie, jakby skoczyła ze skały do ciepłego jeziora.
Przejechała dłońmi po silnych barkach, po plecach mężczyzny
i pośladkach. Pragnęła go, pragnęła zobaczyć go nagiego,
poczuć go na sobie i w sobie…
Tak dawno z nikim nie była.
Zaczął całować ją po brodzie, policzkach, skroni.
Oddychał ciężko. Pragnął jej tak jak ona jego. Ponownie
przytknął usta do jej warg.
Podniecona, przycisnęła jego rękę do swojej piersi
i zamruczała, kiedy potarł kciukiem sutek. Milcząco, językiem
i wargami, domagał się coraz więcej. Wyciągnęła mu koszulę
ze spodni. Błądziła dłońmi po gołych plecach, żebrach
i brzuchu; przesuwała ręce w dół, gdy nagle ją powstrzymał.
Oddychając głośno, długo wpatrywał się w jej oczy.
- Jesteś piękna.
- Jeszcze, nie przerywaj…
Potrząsnął głową.
- Nie, bo nie będę mógł przestać.
Wiedziała, że popełnia błąd, ale się tym nie przejmowała.
- Nikt ci nie każe przestać – szepnęła.
Co nią kierowało? Czy zachowywała się w ten sposób
z powodu pory roku? Zawsze przed świętami popadała
w nastrój zwątpienia i zadumy. Normalni ludzie cieszyli się,
snuli plany na przyszłość, a ona zadręczała się, zasypywała
siebie pytaniami.
Czy dokonuje właściwych wyborów? Czy naprawdę jest
szczęśliwa? Co jeśli to lub tamto…?
Po raz pierwszy jednak tak szybko poczuła tak wiele i tak
mocno. Dawno się nie kochała, z nikim po paru minutach
znajomości nie poszła do łóżka i nikt nigdy nie wywołał w niej
tak silnych emocji. Chciała spędzić szaloną noc, dziką, pełną
namiętności. Sądząc po pocałunkach, czekały ją niesamowite
doznania.
Jest dorosła, ma prawo wieść życie erotyczne, więc dzisiaj
nie będzie się zastanawiać, czy powtarza dawne destrukcyjne
schematy. Zostawi to na rano.
Jutro może przeanalizować swoje zachowanie, pozłościć
się na siebie.
Dziś spędzi noc z nieznajomym.
- Mam pokój na górze – szepnęła z bijącym sercem.
Wpatrując się w nią intensywnie, mężczyzna potarł
kciukiem jej wargę. Otworzył usta, zamierzając coś
powiedzieć, gdy nagle zadzwonił telefon.
Adie zignorowała ten dźwięk; czekała na słowa
mężczyzny. Dlaczego się wahał?
- Czy…
Telefon ponownie zabrzęczał. Mimo chwilowego
odurzenia Adie rozpoznała po dźwięku, że dzwoni Kate. Jeżeli
nie odbierze, przyjaciółka nie da jej spokoju.
- Przepraszam. – Odsunęła mężczyznę. – Jak nie odbiorę,
będzie dzwonić do skutku.
Zsunąwszy się ze stołu, podeszła do krzesła, na którym
zawiesiła torebkę, i z bocznej kieszeni wydobyła komórkę.
- Co? – warknęła.
- Wracam, żeby ci pomóc z pakowaniem.
O Chryste! Nieeee!
- Nie powinnaś być sama z tyloma cennymi eksponatami.
Niby mają tu świetną ochronę, ale zawsze się może trafić jakiś
szubrawiec, który…
Adie instynktownie zerknęła na mężczyznę, który stał
z rękami w kieszeniach. Kim jest i co tu robi?
Słowa Kate powoli zaczęły do niej docierać. Zmrużyła
oczy. Dlaczego ją pocałował? Czy chciał odwrócić jej uwagę
i niespostrzeżenie schować jakiś drobiazg do kieszeni? Psia
obroża była za duża, ale zdobione brylantami stopery albo
złote pendrive’y z łatwością by się zmieściły.
A ona… Psiakość! Naprawdę zaprosiła go do pokoju?
Wyszłaby, zostawiając niezabezpieczone przedmioty na stole?
Co się z nią dzieje? Gotowa była zaryzykować zdrowie, życie,
pracę dla obcego faceta. Zachowała się jak przed laty,
impulsywnie i bezmyślnie.
Żaden mężczyzna, choćby najbardziej przystojny czy
czarujący, nie był wart tego, aby złamała swoje zasady
i wróciła do dawnych nawyków.
Odłożyła telefon i krzyżując ręce na piersi, zmusiła się, by
napotkać spojrzenie mężczyzny.
Płomień w jego oczach już zgasł.
- Zgaduję, że twoja propozycja jest nieaktualna?
Adie przygryzła wargę.
- Trochę się zagalopowałam. – Wskazała głową na
drzwi. – Przepraszam, mam sporo pracy.
Mężczyzna ruszył w jej stronę; zatrzymał się, gdy dzieliło
ich zaledwie kilka centymetrów. Adie nie drgnęła, nie cofnęła
się; duma jej na to nie pozwalała.
- Nie denerwuj się, niczego nie ukradłem. – Schyliwszy
się, pocałował ją w policzek. – Dziękuję za czekoladkę. I za
whisky.
Ugryzła się w język, by nie przywołać go z powrotem, nie
błagać, aby poszedł z nią na górę i pokazał, co potrafi.
Nie wątpiła, że jest fantastyczny w łóżku.
Utrapienie z tymi świętami, stwierdził Hunter Sheridan,
opierając nogi na brzegu biurka.
Po Dniu Dziękczynienia wydajność pracy spadała, poziom
lenistwa wzrastał. Wszyscy myśleli wyłącznie o zbliżających
się świętach Bożego Narodzenia.
Gdyby to od niego zależało, skasowałby je. Ale większość
ludzi miała na ich punkcie bzika. Gotowi byli wydać fortunę
na prezenty.
Obroża za trzysta tysięcy? Chryste!
Przetarł ręką oczy. Tak naprawdę jego uwagi nie
pochłaniały żadne obroże, stopery czy czekoladki. Pochłaniała
ją Adie Ashby-Tate.
Od pierwszej chwili wiedział, kim ona jest. Kate bez
przerwy zamieszczała ich wspólne zdjęcia w mediach
społecznościowych. Ciemne loki, delikatne rysy, alabastrowa
skóra i te oczy… Adie przypominała młodą Audrey Hepburn.
Westchnął. Tak, oczy miała przecudne.
Była szczupła, a jednocześnie ponętnie zaokrąglona. Kiedy
ją objął, idealnie do siebie przylegali, jakby była brakującym
elementem, którego zawsze podświadomie szukał. Brakujący
element, alabastrowa skóra, rosnące podniecenie… Ile ty
masz, chłopie, lat? Piętnaście?
Podrapał się po brodzie. Adie pociągała go fizycznie, ale
ważniejsze było to, że wydawała się inna od kobiet, które na
co dzień spotykał. Żył w świecie bogactwa i luksusu,
w świecie brylantowych błyskotek i przesadnego dostatku,
w świecie, w którym dumni, aroganccy przedstawiciele na nic
nie musieli czekać i zawsze dostawali to, czego pragnęli.
Z informacji w sieci wynikało, że ojciec Adie jest
brytyjskim lordem, matka dziedziczką magnata tytoniowego,
a ona sama jedynaczką.
Matka kiedyś była znaną modelką, ojciec zaś – nim
odziedziczył fortunę po rodzicach – zawodowym graczem
polo. Obecnie ojciec chyba niczym się nie trudnił; czas
spędzał na jachtach oraz w różnych posiadłościach
w towarzystwie młodych, hojnie obdarzonych przez naturę
kobiet.
Adie również należała do arystokracji. Miała na sobie
krótką zwiewną sukienkę od znanego projektanta, a w uszach
brylantowe kolczyki. Pachniała drogimi perfumami i mówiła
z
brytyjskim
akcentem
charakterystycznym
dla
wykształconych ludzi z wyższych sfer.
Oczywiście powinien był się od razu przedstawić, ale
wtedy nie dane byłoby mu jej objąć, przytulić, pocałować.
Zaskoczyła go propozycją pójścia na górę; naturalnie
zamierzał się zgodzić, bo ich pocałunek… po prostu był
niesamowity.
Uznając jednak, że Adie ma prawo wiedzieć, kim on jest –
potencjalnym klientem i, zdaniem Kate, jednym z najbardziej
wpływowych biznesmenów – otworzył usta i w tym
momencie zadzwonił telefon.
Uważnie obserwował jej twarz. Gdy zobaczył, jak
podniecenie w oczach ustępuje miejsca lękowi i niepewności,
zrozumiał, że z pójścia na górę nic nie będzie. Pocałował ją na
pożegnanie, wiedząc, że spotkają się ponownie za niecałe
osiemnaście godzin.
I że kiedyś dokończą to, co wczoraj im przerwano.
Usiłował rozmasować mięsień nad prawą łopatką. Nie
potrafił się na niczym skupić; cały czas myślał o pocałunku,
tak zmysłowym i namiętnym…
Nie pamiętał, kiedy czuł tak przemożną ochotę na seks.
Ostatnio był bardzo zajęty, na romanse nie miał czasu. Od
prawie dwóch lat sypiał tylko z jedną kobietą – Griseldą. Nie
dlatego, że ją kochał; dlatego, że był zbyt zmęczony, aby
cokolwiek zmieniać.
Teraz gotów był zrezygnować ze wszystkiego, żeby tylko
pójść z Adie Ashby-Tate do łóżka. Wciąż miał ją przed
oczami.
Do diabła, co się z nim dzieje? Nie zdarzyło się dotąd, by
jakaś kobieta odrywała jego myśli od pracy. Praca była
najważniejsza w jego życiu.
Prowadził kilka firm, miał do osiągnięcia mnóstwo celów.
Ludzie – kobiety, przyjaciele, znajomi – zajmowali czas, który
wolał przeznaczyć na pracę.
Adie zaś…
Boże, zlituj się nade mną!
Słysząc, jak ktoś otwiera drzwi, podniósł wzrok. Do
gabinetu wszedł Duncan, jego asystent, z tabletem w ręku.
- Czyli dla Griseldy nie szukać prezentu?
- Nie szukać – potwierdził Hunt.
Dostrzegł zaciekawienie w oczach Duncana, ale nie uznał
za stosowne tłumaczyć mu, że zakończył ich romans, gdy
Griselda spytała, czy nie chciałby razem z nią wychowywać
dziecka. Jego wybuch (Co? Zwariowałaś?) nie pozostawiał
złudzeń, co sądzi na ten temat.
Czasem tracił cierpliwość do ludzi.
Z Griseldą wygrał los na loterii, przynajmniej tak mu się
zdawało. Po dzieciństwie spędzonym w rodzinach
zastępczych, po krótkim burzliwym małżeństwie oraz śmierci
przyjaciela, a zarazem wspólnika, znalazł kobietę, która nie
miała wobec niego żadnych oczekiwań, ani finansowych, ani
emocjonalnych. Tak było do dnia, kiedy poprosiła go, by
zrobił z nią dziecko.
Duncan zmarszczył czoło.
- Sporo zaoszczędzisz, nie kupując jej kolejnej drogiej
błyskotki.
Hunt starał się niczego po sobie nie okazać. Chociaż
pracował u niego od wielu lat, Duncan wciąż zachowywał się
tak, jakby on, Hunt, był na skraju bankructwa. Jego próby
redukowania kosztów nieustannie Hunta bawiły.
Odchylając się w fotelu, zauważył, że coś Duncana trapi.
Zazwyczaj asystent nie zdradzał emocji, ale dziś…
- Wszystko w porządku? – spytał go.
Duncan zacisnął ręce na oparciu fotela i pokręcił głową.
- Właśnie dostałem mejla… Mój pierwszy partner, ten,
którego miałem poślubić, jest w szpitalu. Ma guza mózgu.
Choć rozstaliśmy się ponad piętnaście lat temu, upoważnił
mnie, abym podejmował decyzje dotyczące jego zdrowia,
gdyby on sam nie był w stanie. No i nie jest w stanie… -
W głosie Duncana pobrzmiewały zdumienie i strach.
- Przykro mi – rzekł współczująco Hunter.
- Wiem, że to nie jest najlepszy czas, żeby prosić o urlop.
Wkrótce ma się odbyć akcja charytatywna organizowana przez
twoją fundację, a jest jeszcze tyle do zrobienia…
Prawdę mówiąc, świąteczna impreza całkiem wyleciała
Huntowi z głowy. W tym roku planowali coś nowego:
połączenie wyścigu miejskiego z poszukiwaniem „skarbów”.
Zebrane pieniądze miały wesprzeć działalność fundacji
Williamsa-Sheridana, której nazwa nawiązywała do przyjaźni
łączącej Hunta ze Steve’em.
Duncan nad wszystkim sprawował pieczę; do Hunta
należało pojawienie się na przyjęciu i wręczenie nagród
zwycięzcom. Poza tym załatwiał dla Hunta świąteczne
sprawunki: kupował prezenty dla jego najważniejszych
klientów, ulubionych dostawców oraz sportowców, którzy
pełnili rolę ambasadorów marki. Nie tylko znakomicie
ogarniał kwestie biurowe, ale również rezerwował bilety do
teatru i stoliki w restauracjach, rozmawiał z gosposią,
z dekoratorką wnętrz, podsuwał pomysły urlopowe, zamawiał
pokoje w hotelach.
A najważniejsze, chronił Hunta przed świątecznym
zgiełkiem. Lecz w tym roku sam musiał wziąć urlop.
W porządku, uznał Hunter.
- Zadzwoń do Jeffa, niech przygotuje samolot.
- Mogę lecieć komercyjną linią – zaprotestował Duncan. –
Będzie taniej.
- Polecisz moim odrzutowcem – odparł Hunt stanowczo. –
Stoi bezczynnie, pilot nudzi się jak mops.
- W szpitalu będę miał przy sobie laptop i komórkę, więc
mogę pracować.
Hunt wstał i położył dłoń na ramieniu asystenta.
- Nie musisz. Po prostu bądź ze swoim przyjacielem –
powiedział.
Bo on by wiele dał, żeby móc jeszcze kilka dni, ba, kilka
godzin, pobyć ze Steve’em.
- Dzięki, szefie. – Przełknąwszy łzy, Duncan wyrównał
stos folderów, podniósł kilka długopisów i położył je na
miejsce, zgarnął z blatu parę zszywek. – Za pięć minut,
o czwartej trzydzieści, będą tu Kate i Adie Ashby-Tate.
Hunter uśmiechnął się. Dawno nie widział siostry
bliźniaczki Steve’a. Tydzień temu zadzwoniła, prosząc, żeby
wpadł na jedyny w swoim rodzaju „Świąteczny Jarmark”
w hotelu Grantham-Forrester.
- Dokończę kilka najpilniejszych spraw – kontynuował
Duncan. – Potem odezwę się. Może uda mi się wszystko
zorganizować na odległość.
Byłoby fantastycznie, pomyślał Hunt. Bez asystenta czuł
się całkiem zagubiony.
Spojrzawszy na zegarek, wygładził krawat i zapiął
marynarkę. Podszedł do wielkiego okna z widokiem na
Central Park i skrzywił się, widząc ciemne chmury
zasnuwające niebo. Nie, zapowiadane na wieczór lekkie opady
śniegu nie przeszkodzą mu w przebieżce.
Potrzebował ruchu na świeżym powietrzu. Bez tego miał
wrażenie, jakby się dusił, jakby napierały na niego ściany,
a wtedy wracały wspomnienia z pobytów w domu dziecka
i rodzinach zastępczych.
Po spotkaniu z Kate i Adie ruszy do parku, choćby na
chwilę. Z zadumy wyrwało go pukanie do drzwi. Duncan
otworzył je szeroko.
Oczom Huntera ukazała się piękna szczupła kobieta
o lekko zmierzwionych ciemnych włosach i pociągniętych
czerwoną szminką zmysłowych ustach. Kobieta, za którą
tęsknił od wczoraj, choć przecież jej nie znał.
Było to dość przerażające.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wchodząc do przestronnego gabinetu wyposażonego
w dwa ogromne okna, z których rozciągał się zapierający dech
widok na park, Adie przywołała na usta profesjonalny
uśmiech. Wiele sobie obiecywała po tym spotkaniu.
Hunter Sheridan był przyjacielem Kate, do tego
człowiekiem wpływowym, który mógł ją wprowadzić do
śmietanki nowojorskiej, a tym samym pomóc jej rozwinąć
biznes w tej części świata.
Kate wyznała przyjaciółce, że nie do końca rozumie,
dlaczego Hunter cieszy się takim poważaniem. Skąd się bierze
jego siła? Może stąd, że nie przejmuje się tym, co ludzie o nim
myślą? Jest indywidualistą, czarującym, ale potrafi być
również nieprzyjemny, niecierpliwy i apodyktyczny.
Napotkawszy wzrok Huntera, Adie przystanęła w pół
kroku. Rozpoznała go. I domyśliła się, że wczoraj wieczorem
wiedział, kim ona jest. Ona zaś nie miała pojęcia, kim jest on.
Po prostu uważała go za najbardziej seksownego mężczyznę
na Manhattanie.
Nadal tak sądziła.
Miał na sobie czarny garnitur od słynnego włoskiego
projektanta, do tego śnieżnobiałą koszulę i srebrny krawat.
Jeśli wczoraj wahała się, czy spóźniony gość jest milionerem
czy multimilionerem, dziś nie miała najmniejszych
wątpliwości.
A ona, idiotka, zaproponowała mu, by poszli do niej do
pokoju. Chryste! Poczuła, jak pali ją wstyd.
Wczoraj przez wiele godzin przeklinała i jego, i siebie.
Zachowała się jak dawna Adie. Kiedy była nastolatką, a nawet
w wieku dwudziestu dwóch, trzech lat chorobliwie łaknęła
uwagi; rzucała się w ramiona każdego, kto gotów był ją
złapać. Łatwo się zakochiwała, wierząc, że jak nie ten, to
następny mężczyzna na pewno spełni jej marzenia o miłości
i rodzinie.
Większość facetów uciekała wystraszona intensywnością
jej pragnień. Ale kilku zostało. I gdy ci chcieli przejść do
kolejnego etapu, to kiedy padały słowa „kocham cię”,
„zamieszkajmy razem” oraz „czy wyjdziesz za mnie”, wtedy
ją ogarniał strach i ona uciekała.
Bo to, czego najbardziej pragnęła, również najbardziej ją
przerażało.
Dziś już wiedziała, że lepiej samej iść przez życie niż być
odrzuconą.
Pięć lat temu, niedługo po swoich dwudziestych piątych
urodzinach, zmądrzała; uświadomiła sobie, że zachowuje się
w sposób destrukcyjny i poniżający.
Zrozumiała, że jej rozpaczliwe starania o uwagę wynikają
stąd, że rodzice się nią nie interesowali. Wykorzystywała
mężczyzn do tego, by nie myśleć o bólu i zapełnić pustkę
w sercu. Po latach pogoni za miłością uznała, że już jej nie
chce. Nauczyła się być szczęśliwa w pojedynkę.
Wiodąc aktywne życie, zyskała siłę i niezależność.
Skupiała się na karierze, na spełnianiu życzeń bogatych
wybrednych klientów. Unikała zaangażowania emocjonalnego
ze strachu, by znów nie stać się dawną sobą.
A seks… seks pamiętała jak przez mgłę.
Najgorszy był okres świąteczny. Z doświadczenia
wiedziała, że sytuacje stresowe wywołują smutek i prowadzą
do depresji. Kiedy patrzyła na uśmiechnięte szczęśliwe
rodziny, przypominała sobie swoje ponure dzieciństwo
i zimnych, zaniedbujących ją rodziców.
Wczoraj z rozrzewnieniem obserwowała Kate z mamą na
„Świątecznym Jarmarku”. Widziała, jak cieszą się swoim
towarzystwem. Rachel Williams, mimo że odnosiła sukcesy
jako prawniczka, poważnie traktowała rolę matki. Dzieci, Kate
i Steve, były całym jej światem.
Kiedy Steve zginął, Kate była zdruzgotana, ale to Rachel
musiała wziąć roczny urlop, bo ciągle płakała, nie potrafiąc się
na niczym skupić.
Adie nie miała cienia wątpliwości, że gdyby ona umarła,
matka urządziłaby jej elegancki pogrzeb i może uroniła kilka
łez. Vivian Ashby-Tate była emocjonalnie wybrakowana; po
tygodniu znudziłaby jej się żałoba.
Adie przeczesała ręką włosy. Czy miała wyrzuty sumienia,
myśląc tak o matce? Nie. Rodzice jej nie kochali; była
balastem, którego chętnie by się pozbyli.
Widok Rachel z Kate obudził w niej dawne tęsknoty. Może
niesłusznie zrezygnowała z marzeń o rodzinie? Zaczęła
narastać w niej potrzeba bliskości, bycia z kimś. Narastała,
narastała, a po paru godzinach do wynajętej sali w hotelu
Grantham-Forrester wkroczył on…
Przez większą część roku Adie była szczęśliwa jako
singielka. Ale z początkiem grudnia wpadała w dołek
psychiczny, kwestionowała swoje wybory…
Z każdym rokiem walka o pozostanie silną niezależną
kobietą stawała się coraz trudniejsza. Ratunkiem była praca.
Przed świętami Adie nie miała chwili wytchnienia; klienci
ciągle sobie o czymś przypominali, dzwonili z kolejnym
zleceniem. Od kilku lat pracowała również jako
wolontariuszka. W zeszłym roku rozwoziła posiłki
bezdomnym londyńczykom. Rok wcześniej pomagała
w przygotowaniu pantomimy. W tym postanowiła zbadać
grunt przed otwarciem biura w Nowym Jorku.
- Kate, Adie, zapraszam.
Adie poczuła na sobie zdziwione spojrzenie przyjaciółki,
jednak nie była w stanie oderwać wzroku od twarzy Huntera.
To jego usta całowała, wodziła dłońmi po jego brzuchu, czuła
napierający na nią wzwód…
- Znacie się? – spytała Kate, rzucając torebkę na kanapę
w rogu.
Hunt podszedł do kanapy, podniósł torebkę i oddał ją Kate.
- Potrzebuję paru minut na osobności z Adie. Idź pogadaj
z Duncanem.
- Ale byliśmy umówieni…
- Katharine, wyjdź.
Kate zmarszczyła czoło, zaskoczona rozkazującym tonem,
po czym zerknęła pytająco na przyjaciółkę. Adie, czerwieniąc
się, skinęła głową. Musiała jakoś z tego wybrnąć,
wytłumaczyć się przed Hunterem, i wolała to zrobić bez
świadków.
- Daj nam dziesięć minut, Kate.
- Okej, okej.
Adie poczekała, aż przyjaciółka zamknie drzwi,
i ponownie utkwiła spojrzenie w Hunterze.
- Więc to ty jesteś Hunterem Sheridanem?
Kąciki ust mu zadrgały. Adie zacisnęła powieki. Co za
idiotyczne pytanie. Kimże innym miałby być?
- Ta sytuacja jest dla mnie bardzo niezręczna…
Hunter skrzyżował ręce na piersi. Mankiet podjechał do
góry, odsłaniając tarczę zegarka. Ponieważ zawodowo
zajmowała się luksusowymi dobrami, Adie z miejsca
rozpoznała markę. Był to jeden z dziesięciu zegarków na
świecie wykonanych przez szwajcarskiego zegarmistrza,
fachowca i artystę tak cenionego, że czas oczekiwania na jego
dzieło wynosił dziesięć lat.
Gdyby wczoraj dostrzegła ten piękny przedmiot na
nadgarstku nieznajomego, wiedziałaby, że ma do czynienia
z miliarderem. Z potencjalnym klientem, którego stać na
wszystko. Może wtedy zachowałaby się stosownie do swojej
roli? Chociaż kto wie? Facet był niesamowicie pociągający.
- Wczoraj myślałam, że jesteś kimś innym… - rzekła.
Kiepskie wytłumaczenie.
W oczach Huntera pojawił się błysk wesołości.
- Kim?
- Nie wiem – odparła. – Gdybym sądziła, że jesteś
Sheridanem, nigdy bym nie zaproponowała…
- Seksu? – Uniósł brwi. – Zwykle to mężczyzna proponuje.
Skierowała wzrok na jego wargi. Dzieliły ich trzy kroki.
Wystarczyłoby…
Nie! Nie skusi się na świąteczną przygodę, na mały
romansik. Zmieniła się. Już nie korzystała z takich metod, by
poprawić sobie humor i uciec od ponurych wspomnień. Seks
z Hunterem nie pomoże jej zapomnieć o byciu niechcianą
i niekochaną, o świętach Bożego Narodzenia spędzanych
z obcymi ludźmi, którzy ją ignorowali, lub u babci, która jej
nie znosiła. Tak było, dopóki nie skończyła dziesięciu lat;
potem w okresie świątecznym na ogół siedziała sama w domu.
Święta nigdy nie kojarzyły jej się z czymś radosnym
i przyjemnym. Akurat tego Hunter nie zmieni. Ale może
pomóc jej rozwinąć biznes na Manhattanie.
Ważne, żeby trzymała go na dystans.
Wpatrując się w punkt nad jego ramieniem, wykrzesała
z siebie słowa przeprosin.
- Wybacz, proszę. Zachowałam się wczoraj bardzo
nieprofesjonalnie.
- To prawda – przyznał spokojnie. – Paradowałaś boso po
pokoju… swoją drogą masz śliczne paluszki. Piłaś whisky,
jakby to był soczek. Karmiłaś mnie pysznymi czekoladkami
i zaprosiłaś do swojego łóżka.
Niestety, wszystko się zgadzało.
- Zrozumiem, jeżeli będziesz chciał odwołać dzisiejsze
spotkanie – oznajmiła.
Hunter uśmiechnął się szeroko.
- Skoro tu już jesteś, wysłucham, co masz do
zaoferowania. Ale…
Z rękami w kieszeni ruszył w jej stronę. Wstrzymała
oddech. Przystanął i zmrużył oczy. Nic nie była w stanie
z nich wyczytać.
- Ale któregoś dnia dokończymy to, co nam przerwano.
Dostrzegłszy w jego oczach błysk podniecenia, Adie
wiedziała, że Hunter myśli o tym, jak wczoraj zaciskał jedną
rękę na jej piersi, a drugą gładził ją po pośladku. To było
niesamowite: w ciągu paru sekund dosłownie płonęła
z pożądania. Gdyby nie telefon od Kate, dziś byłaby sto razy
bardziej skrępowana.
Lecz i tak czuła się niezręcznie. Bo nadal miała ochotę
zedrzeć z Huntera ubranie, a potem robić z nim różne
nieprzyzwoite rzeczy.
Nie dając jej czasu na ripostę, podszedł do drzwi
i otworzył je na oścież.
- Chodź, Kate. Robota czeka.
Dzięki Bogu, że wygłaszała ten tekst setki razy i znała go
na pamięć. Jako zawodowa konsjerżka potrafiła spełnić każdy
kaprys klientów. Roztaczała przed Hunterem wizję swoich
usług: może mu zorganizować podróż marzeń, wynająć
luksusowy dom, zarezerwować apartament w najlepszym
hotelu oraz stolik w restauracji wszędzie na świecie.
Hunter słuchał ze znudzoną, o zgrozo, miną. Adie
kontynuowała: może zdobyć bilety na koncerty
i przedstawienia, wejściówki za kulisy pozwalające na
rozmowę z artystami. Ożywił się, gdy wspomniała o biletach
na imprezy sportowe. Kolejny błysk zainteresowania
zauważyła,
kiedy
poruszyła
temat
kupowania
spersonalizowanych upominków dla pracowników, przyjaciół
i rodziny.
Jeżeli Hunter, ciągnęła, postanowi skorzystać z usług
Treasures & Tasks, sam o nic nie będzie musiał się troszczyć.
Gdy zapadła cisza, sięgnął po lśniącą broszurę i zaczął ją
kartkować. Adie przygryzła wargę; żałowała, że nie umie
czytać w cudzych myślach. Jeszcze nigdy nie spotkała kogoś
o tak nieprzeniknionej twarzy. To nie był ten sam pełen żaru
człowiek, którego poznała wczoraj. Dzisiejszy był zimnym
biznesmenem, na którym jej słowa nie wywarły żadnego
wrażenia.
Wiedziała, że niektórzy porównywali jej zajęcie do pracy
osobistej sekretarki; nie przejmowała się tym. Uwielbiała
organizować wesela i kolacje rocznicowe, prywatne kolacje
przyrządzane przez znakomitych szefów kuchni, degustacje
win, zwiedzanie muzeów oraz wystaw ze światowej sławy
kustoszami. Po prostu cieszyło ją, że pomaga innym tworzyć
wspomnienia, które zostaną z nimi na zawsze…
Tyle że kupowanie kolejnej wysadzanej brylantami
bransoletki lub wypasionego roweru dla rozpieszczonego
dzieciaka stanowiło średnią przyjemność. Może dlatego, że jej
ojciec z matką uważali, że drogie prezenty są znakomitym
substytutem miłości rodzicielskiej.
Natomiast Adie zamiast wiktoriańskiego domku dla lalek,
jaki dostała na ósme urodziny, czy kucyka na dziesiąte,
wolałaby, żeby rodzice poczytali jej książkę, sami odwieźli ją
do szkoły czy – tego pragnęła najbardziej – zamieszkali razem
z nią.
A przynajmniej żeby mogła wspólnie z nimi spędzić Boże
Narodzenie.
Hunter sięgnął po pióro wieczne i coś napisał, następnie
wyrwał kartkę z notesu i podał Adie. Przebiegła wzrokiem
listę, na której figurowały różne rzeczy: kupno prezentów
gwiazdkowych, urządzenie kilku przyjęć, przystrojenie
mieszkania, zorganizowanie po nowym roku wyjazdu na
surfing do Jeffreys Bay w RPA.
Najbardziej zaintrygował ją ostatni punkt: dokończenie
przygotowań
do
miejskiego
wyścigu
połączonego
z poszukiwaniem skarbów.
O, to wygląda ciekawie.
Założyła nogę na nogę i starając się przybrać równie
nieprzenikniony wyraz twarzy, uniosła brwi.
- Tym, co mi proponujesz, zajmuje się Duncan – oznajmił
Hunter. – I wykonuje swoją pracę bez zarzutu.
Czyli nie ma co liczyć, że Hunter Sheridan skorzysta
z usług Treasures & Tasks.
Dlaczego miałby jej płacić, skoro ma własnego konsjerża?
Ale może, z uwagi na przyjaźń z Kate, wspomni o T&T
swoim bogatym znajomym. Jeżeli ona nie znajdzie nowych
klientów, nie otworzy filii na Manhattanie.
- Jednak Duncan wyjeżdża z miasta z powodów
rodzinnych – kontynuował. – Wątpię, żeby wrócił przed
świętami. Twierdzi, że może pracować zdalnie, ale nie chcę,
żeby musiał wybierać między pracą a opieką nad ukochanym
człowiekiem.
Napotkał spojrzenie Adie. Coś przemknęło po jego twarzy,
ale znikło zbyt szybko, aby mogła to odczytać. Po chwili
wskazał na kartkę, którą wyrwał z notesu.
- Gotów jestem cię zatrudnić w zastępstwie Duncana.
Poradzisz sobie z tą listą?
Prychnęła w duchu. Żarty sobie stroił? Rok czy dwa lata
temu trzej klienci chcieli, by sprowadziła im na koło
podbiegunowe kucharza z restauracji oznaczonej gwiazdką
Michelina, bo mieli fantazję zjeść w igloo, w czasie zorzy
polarnej, przygotowaną przez niego kolację. Skoro z tym sobie
poradziła, z listą Huntera też sobie poradzi.
- Oczywiście – odparła. – Możesz podać mi więcej
informacji na temat wyścigu?
- Co roku przed świętami moja fundacja organizuje
imprezę dobroczynną; w tym roku wyścig. Dwuosobowe
drużyny składające się z zawodowego sportowca oraz
nastolatka z ubogiej rodziny, uczestnika jednego z programów
sportowych finansowanych przez fundację, będą biec przez
Dolny Manhattan, szukając ukrytych wskazówek. Znajomi
sportowców zobowiązują się wpłacić jakąś sumę za każdy
odcinek pokonany przez zawodników. Otrzymujemy też sporo
wpłat od firm i korporacji.
- A kiedy jest ten wyścig?
- W najbliższy weekend. Kulminacją będzie przyjęcie, na
którym wręczymy nagrody.
- Super! – Kate uśmiechnęła się szeroko. – Duncan to
wszystko zorganizował?
Hunter odwzajemnił jej uśmiech. Widać było, że darzy ją
autentyczną sympatią.
- Nie, on tylko dobrał zawodników w pary. Trasę wyścigu
i rozmieszczenie „skarbów” opracowała firma specjalistyczna.
Pierwsi na mecie wygrywają pieniądze, które pójdą na
opłacenie studiów nastolatka. Wieczorem, podczas imprezy,
wszyscy zawodnicy otrzymają nagrodę. Duncan zna
szczegóły.
Adie zmarszczyła czoło.
- A co jeszcze zostało do zrobienia? – spytała.
- Nie do końca się orientuję. Poproszę Duncana, żeby
przysłał ci instrukcje. Ale nie spodziewaj się ich przed
wieczorem.
- Czy Duncan nadal przebywa na terenie biura?
Hunt spojrzał na zegarek.
- Za pięć minut przyjedzie po niego kierowca, żeby go
zabrać na lotnisko.
- Leci twoim gulfstreamem? – spytała Kate.
- Tak.
Adie podała przyjaciółce kartkę z notatkami.
- Możesz jechać z Duncanem na lotnisko i o wszystko go
po drodze wypytać?
- Jasne. – Kate poderwała się na nogi.
- Dzięki, kochana. Spotkamy się u ciebie, a na razie muszę
jeszcze omówić kilka spraw z panem Sheridanem.
Zdziwił Kate ten „pan Sheridan”, ale Adie w ledwo
dostrzegalny sposób dała jej znać, by przypadkiem tego nie
komentowała. Kate skinęła głową, okrążyła biurko, cmoknęła
Huntera w policzek i opuściła gabinet.
- Mam wrażenie – powiedział Hunter – że Kate spodoba
się praca prywatnej konsjerżki.
- Ja też tak myślę – przyznała Adie. – Ale zanim będę
mogła ją zatrudnić na stałe, muszę zdobyć chociaż kilku
klientów.
Hunter odsunął fotel od biurka. Stanąwszy obok
nowoczesnego ekspresu do kawy, popatrzył na Adie.
Podziękowała, więc tylko sobie nalał filiżankę, bez cukru
i mleka, po czym podszedł do okna i oparł się o nie
ramieniem.
Po chwili Adie dołączyła do niego.
- Potrzebuję pomocy, przynajmniej do powrotu Duncana. –
Wypił łyk aromatycznego płynu. – Jak to działa? Podpisujemy
jakąś umowę? I jakie są koszty?
Podała mu orientacyjną kwotę, obiecując, że później
przyśle dokładne wyliczenie oraz kontrakt.
- W porządku. Zresztą nie mam wyboru. Duncan będzie
daleko, a ja nie wyobrażam sobie, żebym sam miał urządzać
przyjęcia, ubierać choinkę i kupować prezenty.
- Kate i ja chętnie cię wyręczymy – oznajmiła Adie, siląc
się na pogodny ton.
- To świetnie. – Hunter odstawił filiżankę na regał i zbliżył
się do niej.
Poczuła bijące od niego ciepło. Pachniał bosko, czymś
drogim, lecz bardzo subtelnym. Chętnie wtuliłaby twarz
w jego szyję i…
Nie, Adie, usłyszała wewnętrzny głos. Nie wdawaj się
w żaden romans. Masz wystarczająco dużo na głowie.
Poza wszystkim innym już nie rzucała się w ramiona
mężczyzn, by uciec przed niechcianymi myślami. Tak robiła
lata temu; teraz się zmieniła.
Hunter opuszkiem palca pogładził ją po twarzy.
- Cały czas myślę o naszym pocałunku…
Przycisnęła policzek do jego dłoni. Hunter Sheridan
stanowił uosobienie pokusy.
- Nie sypiam z klientami – oznajmiła.
Informowała jego czy siebie? Chyba obydwoje.
- Słusznie. – Przytknął wargi do jej szyi.
Odchyliła głowę.
- Poważnie, Hunt, nie sypiam z klientami.
Nawet przed laty długo się wahała, zanim poszła
z kimkolwiek do łóżka.
- Jeszcze nie podpisałem umowy…
- Ale podpiszesz.
- Ale jeszcze nie podpisałem – powtórzył, przywierając
ustami do jej warg.
Powinna się sprzeciwić, ale zamruczała cicho, kiedy ich
języki się spotkały. Mm, było lepiej niż wczoraj. Hunter
wydawał się bardziej napalony i seksowny. Pragnęła go każdą
komórką ciała. Ponieważ nigdy nie doświadczyła czegoś
podobnego, cofnęła się i uniosła rękę w geście „Nie zbliżaj
się”. To uczucie było zbyt silne, zbyt intensywne. Hunter
odbierał jej dech i rozum, działał na jej wszystkie zmysły…
Na szczęście posłuchał. Nie zbliżył się, wsunął ręce do
kieszeni. Wybrzuszenie pod spodniami nie uszło jej uwadze.
Starała się nie spuszczać oczu z twarzy mężczyzny. Znikł
chłodny biznesmen; miała przed sobą podnieconego samca.
Wiedziała jednak, że jest bezpieczna, że Hunter nie zrobi nic
wbrew jej woli.
- To zły pomysł – szepnęła.
- Wczoraj uważałaś, że jest świetny.
- Wczoraj nie miałam pojęcia, kim jesteś. Nasze wzajemne
przyciąganie mnie zaskoczyło. – Zaskoczyło to mało
powiedziane. – Nie chadzam na randki – dodała jakby tytułem
wyjaśnienia.
- Ja też nie.
- Dlaczego? – zdziwiła się.
- Bo lubię prosty niezobowiązujący seks. – Była to jasna
odpowiedź, tyle że nie na zadane przez nią pytanie.
Zamyśliła się. Z przyjemnością oddałaby się w jego ręce
i przekonała, czego może ją nauczyć, z drugiej strony tak
ciężko pracowała, by odmienić swój los… Nie, nie chciała
tego niszczyć.
Już nie musiała szukać u innych akceptacji czy
potwierdzenia własnej wartości.
No dobrze, a jeśli niczego nie szukała, jeśli po prostu kusił
ją seks? Trudno. Zbliżały się święta, wolała nie ryzykować.
Hunter delikatnie potarł kciukiem jej wargę.
- Nie mam zamiaru naciskać, Adie. Ale gdybyś kiedyś
zmieniła zdanie, to wiesz, gdzie mnie szukać.
Uniosła dumnie głowę.
- Nie zmienię. – Przynajmniej miała taką nadzieję.
- Zmienisz. – Błysnął zębami w uśmiechu. – Oby prędzej
niż później.
Co za arogancja, pomyślała, ale zanim wpadła na stosowną
ripostę, Hunter spojrzał na zegarek.
- Przepraszam, muszę wracać do pracy. Przyślij mi, proszę,
umowę z wysokością swojego wynagrodzenia.
- Dobrze.
Wróciwszy do biurka, ze srebrnego pojemniczka wyjął
wizytówkę. Coś nabazgrał na odwrocie.
- Mój prywatny numer. Możesz dzwonić zawsze, o każdej
porze.
- Raczej nie skorzystam.
- Skorzystasz – zauważył z rozbawieniem. – Aha,
i oczekuję twoich wizyt tutaj dwa razy dziennie, rano
i wieczorem. Chcę być o wszystkim informowany na bieżąco.
- Mogłabym przysyłać raporty mejlem.
- Mogłabyś. – Odprowadził ją do drzwi. – Ale to by było
o wiele mniej zabawne.
- Nie sądziłam, że jesteś tak zabawowym człowiekiem –
burknęła pod nosem.
- Dla ciebie gotów jestem się poświęcić. – Schyliwszy się,
pocałował ją w kącik ust. – Do zobaczenia jutro rano. Chyba
że…
- Że co?
Wskazał na wizytówkę w jej ręce.
- Chyba że wcześniej zadzwonisz.
Nie wiedząc, co powiedzieć, okręciła się na pięcie
i oddaliła korytarzem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Po kilku dniach, ulegając namowom Kate, Adie przeniosła
się z hotelu do mieszkania przyjaciółki. Ta uprzedziła ją, że
tak w ogóle to jest świetną współlokatorką, ale rano rusza się
jak mucha w smole i bywa zrzędliwa.
Nie kłamała. Adie, gotowa do złożenia Hunterowi
porannej wizyty, westchnęła ciężko, widząc zaspaną
i potarganą Kate.
Chcąc uzyskać kilka odpowiedzi, posadziła ją przy stole
w kuchni i nalała jej kubek mocnej kawy. Miała nadzieję, że
proces dobudzania się nie potrwa zbyt długo.
Pierwszy łyk nic nie dał, drugi też nie. Kate patrzyła przed
siebie półprzytomna.
Adie sięgnęła po swój jogurt.
- No, śpiochu, obudź się. Bo nie mam czasu.
Kate wypiła jeszcze kilka łyków. Kiedy wstała po
dolewkę, Adie odetchnęła z ulgą; wiedziała, że przyjaciółka za
chwilę wróci do świata żywych.
Odczekawszy moment, otworzyła w tablecie stronę z listą
zadań, które Hunter zlecił. Zaczęła pytać i notować
odpowiedzi. Między innymi spytała, czy Kate wynajęła firmę
cateringową na przyjęcie świąteczne u Huntera.
- Oczywiście. A w ogóle to co jest między wami?
- Nic – odparła zgodnie z prawdą Adie, wyrzucając do
śmieci pojemnik po jogurcie.
Między nią i Huntem do niczego nie doszło i nie dojdzie.
Skończyła z romansami.
- Nie wierzę.
- Dlaczego?
- Spotkałyśmy się z nim kilka razy. Widzę, jak między
wami iskrzy.
- Owszem, iskrzy, ale nic się nie wydarzy.
- Z powodu Griseldy?
Kogo? Adie zmarszczyła czoło.
- A kim jest Griselda?
Kate wyraźnie się speszyła.
– Ona… właściwie to nie wiem, jak ją określić.
- Zastanów się – warknęła Adie.
Ponieważ nie doczekała się odpowiedzi, powtórzyła
pytanie. Może przesadzała. Nie miała prawa być zazdrosna.
Wymieniła z Hunterem zaledwie kilka pocałunków… On
jasno dał jej do zrozumienia, że chce z nią seksu.
Jeżeli jednak ma dziewczynę…
Gdyby miał, ona nie tylko byłaby wściekła, ale też
rozczarowana. Jej rodzice ciągle z kimś romansowali,
w wyniku czego nauczyła się cenić wierność i przywiązanie.
W swoim życiu miłosno-erotycznym jak ognia unikała
mężczyzn będących w związkach.
Pytając o Griseldę, chciała jedynie zaspokoić ciekawość.
- To jego dziewczyna? Partnerka? Ukochana? – Poczuła
ukłucie w sercu. Och, dorośnij, zganiła się. Poznałaś faceta
zaledwie kilka dni temu, nic was nie łączy. Całowaliście się
dwa razy. Naprawdę przesadzasz.
Kate skrzywiła się.
- Nieeee.
- Brzmisz mało przekonująco – oznajmiła Adie, krzyżując
ręce na piersi.
- Bo naprawdę nie wiem, jak nazwać ich relację.
Wzdychając, Adie podniosła tablet i wpisała do
przeglądarki „Hunt Sheridan i dziewczyna”. Zaklęła pod
nosem, kiedy na ekranie pojawiły się dziesiątki odnośników.
Kliknęła na stronę popularnego czasopisma. Gdy zobaczyła
zdjęcie Huntera na hucznym przyjęciu obejmującego talię
pięknej kobiety, straciła humor.
Jako mała dziewczynka marzyła o tym, żeby być wyższa
i mieć jaśniejsze włosy; żeby przypominać królewnę z bajki.
Taką królewną była Griselda: wysoką, chudą, elegancką
blondynką, która prowadziła kilka szkół tańca.
Jej karierę primabaleriny przerwał wypadek. Z informacji
w sieci wynikało, że od dwóch lat ona i Hunt są parą.
Adie przeniosła spojrzenie na przyjaciółkę.
- Prasa określa ją mianem jego dziewczyny.
Kate machnęła ręką.
- Może prasa, ale nie Hunter. Najlepiej jego o to spytaj.
- Nie interesują mnie jego sprawy osobiste.
Kate parsknęła śmiechem.
- Akurat! Szalejesz za nim.
- Nieprawda.
- Oj, złotko, możesz siebie oszukiwać, a nie mnie. – Po
chwili Kate spoważniała. – Nie chcę o niej mówić, Ad. O niej
i Hunterze. Nie mogę. Tak samo nie opowiadałabym Huntowi
o twoich związkach.
Adie pokazała jej język. Oczywiście doceniała dyskrecję
Kate, jej lojalność i niechęć do plotek.
- Serio. Spytaj Hunta.
- No, nie bądź taka – jęknęła Adie; ciekawość pokonała
dumę. – Opowiedz mi o tej Griselli.
- Griseldzie – poprawiła ją Kate. – I nic ci nie powiem. Co
się tak uparłaś? Przecież nic cię z Huntem nie łączy.
Obróciwszy się, Kate skierowała się do drzwi. Adie
z trudem się powstrzymała, by nie powalić przyjaciółki na
ziemię i siłą nie wydobyć z niej informacji.
Ale, psiakrew, Kate ma rację. Co ją obchodzi jakaś
Griselda? Przecież nie zamierza wdawać się w romans
z Huntem. W tym roku ze świąteczną chandrą poradzi sobie
inaczej: przeprowadzając badanie rynku pod kątem otwarcia
filii na Manhattanie.
Przepadło mu poranne spotkanie z Adie, albowiem bladym
świtem musiał lecieć do Chicago, by w jednej z hurtowni
rozwiązać spór płacowy. Jednak cały dzień o niej myślał.
W samolocie usiłował pracować, ale nie mógł się
skoncentrować; bez przerwy spoglądał w telefon, sprawdzając
wiadomości.
Przed wyjściem z domu wysłał Adie esemesa, że będzie na
nią czekał w biurze o szóstej.
Teraz było kwadrans po; niebo było czarne, chodniki
mokre. Hunt wysiadł z auta, wszedł do budynku i ruszył do
swojej prywatnej windy. Niecierpliwiąc się, stukał nogą
o podłogę. Dlaczego to draństwo tak wolno jedzie?
Jeśli Adie nie będzie w jego gabinecie…
Nie ręczył za siebie. Pewnie, zły jak diabli, uda się na jej
poszukiwanie. Potrzebuje jej…
Nie lubił tego słowa. Jako dziecko nauczył się nikogo nie
potrzebować i na nikim nie polegać, ani na matce, ani na
żadnych rodzicach zastępczych. W wieku dwudziestu kilku
lat, mając za sobą rozwód i śmierć przyjaciela, utwierdził się
w przekonaniu, że powinien liczyć wyłącznie na siebie.
A zatem nie potrzebował Adie, po prostu chciał się z nią
zobaczyć.
Pracownicy firmy zwykle kończyli pracę koło piątej.
Faktycznie wszystkie światła były przygaszone. Panowała
cisza jak makiem zasiał.
Hunter wszedł do ciemnego gabinetu, rzucił teczkę na
skórzaną kanapę. Zamiast znajomego plaśnięcia usłyszał jęk,
a potem przekleństwo.
Wcisnął kontakt w ścianie.
Adie w czarnej sukience podwiniętej niemal do połowy ud
na wpół siedziała, na wpół leżała na kanapie. Teczkę, którą
rzucił, trzymała na kolanach i spoglądając na niego gniewnie,
pocierała obolałe ramię.
- Dlaczego tym we mnie rzuciłeś?
Znalazł się przy niej w dwóch susach.
- Przepraszam. Nie spodziewałem się, że będziesz tu
siedzieć po ciemku. Bardzo boli?
Dotykając ramienia, syknęła.
- Może zrobić ci zimny okład?
- Nie trzeba.
Zabrał teczkę. Stawiając ją na podłodze, zauważył
przewrócone szpilki. Przeniósł spojrzenie z powrotem na
Adie; dostrzegł na poduszce wgniecenie mniej więcej
wielkości głowy. Uśmiechnął się.
- Spałaś?
Miała taką minę, jakby przyłapał ją na grzebaniu w jego
biurku.
- Od wielu tygodni ciężko pracuję. Zawsze w okresie
świątecznym mam huk roboty. O drugiej nad ranem
rozmawiałam z klientem z Japonii, który od hodowcy
w Kalifornii kupił potwornie drogiego psa. Samojeda.
- Nie słyszałem o takiej rasie.
- Ja też nie. Niestety spytałam o nią mojego klienta;
rozwodził się na ten temat przez dwadzieścia minut, potem
opowiedział mi o tym, ile szczeniak kosztował i jakich ma
wspaniałych przodków.
- Możesz streścić jego wypowiedź w minutę?
- Jest to rzadka rasa wyhodowana na Syberii. Psy mają
śnieżnobiałą sierść i gęsty podszerstek, są inteligentne,
towarzyskie i ciekawskie. Suma, jaką mój klient zapłacił,
wystarczyłaby na średniej wielkości samochód.
- Nieźle. A ty masz psa przetransportować z Kalifornii do
Japonii? Jak? W skrzyni? W transporterze?
Adie rozciągnęła usta w uśmiechu, który rozjaśnił również
jej oczy. Hunter miał wrażenie, jakby obserwował narodziny
gwiazdy, jakąś roszadę w odległej galaktyce.
- Zwierzęta moich klientów nie podróżują w skrzyniach.
Znalazłam
osobę,
która
zawodowo
trudni
się
wyprowadzaniem psów. Człowiek ten odbierze w Los Angeles
szczeniaka i poleci z nim do Osaki specjalnie wynajętym
odrzutowcem. – Poprawiła palcami włosy. – Ponieważ
niewiele spałam tej nocy, to kiedy tu przyszłam, uznałam, że
na moment zamknę oczy. Nie sądziłam, że zostanę tak
brutalnie obudzona.
- Przepraszam, myślałem, że nikogo nie ma. Nie musisz jej
poprawiać – dodał, ponieważ Adie co rusz obciągała
sukienkę. – Masz piękne nogi.
Speszyła się i przygryzła wargę. W jej oczach widział
mieszankę pożądania i zawstydzenia.
- To szaleństwo, Hunt.
- Zgadzam się. Patrzę na ciebie i krew odpływa mi z głowy
do niższych partii ciała. Myślę tylko o tym, jak cię zaciągnąć
do łóżka.
Zakryła dłońmi twarz. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz
widział, żeby kobieta się czerwieniła.
- Pragnę cię, Adie. Ty mnie też.
- Tak, ale to nie takie proste…
Szukała wymówki. Wiedział, co za chwilę usłyszy: że jest
jej klientem, że łączą ich relacje zawodowe, że seks może
wszystko skomplikować. Dlatego postanowił ją uprzedzić.
- Życie prywatne i zawodowe to dwie różne sprawy.
Ludzie inteligentni, a za takich nas uważam, potrafią oddzielić
jedno od drugiego.
- Teoretycznie. W praktyce to się rzadko udaje.
- Jeśli będziemy chcieli, to się uda.
Zaczęła nerwowo obracać pierścionkiem zdobiącym
środkowy palec prawej ręki. Czuł, że coś ją gryzie. I nagle
zreflektował się, że musiała słyszeć lub czytać o Griseldzie. Po
chwili jego podejrzenia się potwierdziły.
- Nie jesteś wolnym człowiekiem, Hunt. A mnie nie kusi
bycie tą drugą.
Dobra, gołymi rękami udusi Kate, bo to ona musiała
wypaplać Adie o Griseldzie.
- Nie jestem w związku z Griseldą – oświadczył. A kiedy
Adie posłała mu drwiące spojrzenie, dodał: - Nic specjalnego
mnie z nie łączyło, ale tak czy tak zakończyłem tę relację dwa
dni przed poznaniem ciebie.
- A jak się kończy coś, co nie istnieje?
Hunter westchnął. Jak ma jej to wytłumaczyć? Po prostu
Griselda była mu przydatna, a on jej – on jej do tego stopnia,
że chciała go wykorzystać jako dawcę spermy.
- Nie mówmy o tym – rzekł poirytowany. – Griselda
należy do przeszłości.
Adie opuściła nogi na podłogę i wstała. Kiedy wkładała
pomarańczowe szpilki, śledził każdy jej ruch. Podczas seksu
mogłaby ich nie zdejmować…
- Hunter, czego ode mnie chcesz? – Podeszła do biurka
i usiada na brzegu blatu.
Czego? Seksu i fajnego towarzystwa na zakończenie roku.
Zawsze uważał, że nie ma sensu kłamać, a potem słuchać
pretensji. Lepiej od razu wyłożyć karty na stół; w ten sposób
unika się nieporozumień.
Poczuł ciarki na plecach, w gardle mu zaschło. Był
trzydziestokilkuletnim facetem, miał prawo wieść życie singla,
nie wiązać się na stałe.
Jeżeli Adie wyznaje podobną filozofię, mogą spędzić
razem kilka fantastycznych tygodni.
No dobra, po prostu trzymaj się faktów, nakazał sobie.
- Byłem kiedyś żonaty. I rozwiodłem się. – Psiakość, nie
od tego chciał zacząć, poza tym jego małżeństwo nie ma
związku z obecną sytuacją.
Co się z nim dzieje? Nigdy z nikim nie rozmawiał o Joni.
Po co ludzie mają wiedzieć, jakim był idiotą?
- Przykro mi. – Adie, zaciekawiona, przechyliła w bok
głowę. – Co się stało?
To są jego prywatne sprawy. Nie zamierzał nic mówić.
- Moja żona mnie zdradzała i nałogowo korzystała z mojej
karty kredytowej. – Słowa same wypływały z jego ust; nie
panował nad sobą.
- Była zakupoholiczką?
Zakupoholiczką? To mało powiedziane. Czując, jakby
czyjeś ręce zaciskały mu się na szyi, Hunter ściągnął krawat
i rozpiął dwa guziki koszuli.
- Nie rozmawiam o niej – mruknął. Tyle że przed chwilą
wyjawił Adie więcej o swoim małżeństwie niż jakiejkolwiek
innej osobie. Oparł ręce na biodrach. – Moja eksżona nie ma
związku ze sprawą, którą omawiamy.
- To znaczy z twoją obecną dziewczyną?
- Jaką obecną? Z Griseldą zerwałem! Chryste! – Potarł
grzbiet nosa.
- Czy Griselda mieszka na Manhattanie?
- Tak, ale teraz jest na zachodnim wybrzeżu. Wróci na
święta. Jaki to ma związek z tym, że chcę się z tobą kochać?
Adie utkwiła w nim spojrzenie. Podniósłszy palec do ust,
przez moment stukała paznokciem o zęby.
Czy musi go tak dręczyć? Czy nie może dać mu prostej
odpowiedzi: tak albo nie?
- Sama nie wiem, Hunt – rzekła w końcu. – Proponujesz
przygodę na jeden raz. Lub na kilka razy. Prawda?
Otworzył usta, ale nie był w stanie wydobyć z siebie
dźwięku, więc jedynie skinął głową.
- Tak sądziłam. – Adie wzięła głęboki oddech, jeden,
potem drugi. – Posłuchaj, święta to z wielu powodów, w które
nie zamierzam się wdawać, trudny dla mnie czas. Zdarzało się,
że na siłę szukałam jakieś rozrywki, która pomogłaby mi
przetrwać ten okres powszechnej szczęśliwości. Dlatego
właśnie teraz tu przyjechałam, do tego miasta, które nigdy nie
śpi… Liczę, że zawalona robotą nie będę miała chwili na
myślenie o problemach.
Ciekaw był, o jakich problemach mówi. Jakie demony ją
prześladują. Co sprawia, że ucieka w pracę.
- Mężczyźni nie są mi do tego potrzebni. Mam listę zadań
od ciebie i zlecenia od dotychczasowych klientów. Muszę też
pozyskać nowych. To wystarczy. Na nudę nie będę narzekać.
Uważnie wpatrywał się w jej oczy. Widział, że nie kłamie,
ale widział też, że wiele przed nim ukrywa. Fascynowała go
jak żadna dotąd kobieta. Dlaczego? Wolał się nad tym nie
zastanawiać.
Musiał jednak mieć pewność.
- Czyli twoja odpowiedź brzmi „nie”?
- Tak, moja odpowiedź brzmi „nie” – potwierdziła.
Zakłuło go w sercu. Czyżby to był żal? Uczucie zawodu?
Kilka razy w życiu – nieczęsto, ale jednak – był odtrącony
przez kobietę, ale dotąd nie doznał tak silnego bólu. Co ma
w sobie ta drobna istota, że sam jej widok powoduje w nim
drżenie?
Może gdyby się jeszcze raz pocałowali, zmieniłaby
zdanie? Może błagałaby o więcej?
Ale nie zamierzał tego robić. Nie chciał wywierać presji.
Chciał, żeby ona chciała. Po prostu. Inna możliwość nie
wchodziła w grę. I zanosiło się na to, że jednak nie pójdą
z sobą do łóżka.
Adie zeskoczyła z biurka i podeszła do kanapy.
- To był długi dzień i trochę boli mnie głowa. Możemy
przystąpić do pracy?
Westchnął. Nigdy nie musiał się tak bardzo starać ani
o Griseldę, ani o żadną inną kobietę. Kiedy mężczyzna osiąga
pewien status finansowy i społeczny, wszystko zwykle
przychodzi mu łatwo.
Adie stanowiła wyjątek od reguły.
Faktycznie, wydawała się zmęczona. Była blada, miała
podkrążone oczy. On sam pracował, kiedy dokuczały mu katar
czy migrena, a przed laty, kiedy zawodowo uprawiał sport,
grał ze zwichniętą kostką i wstrząśnieniem mózgu. Może Adie
działa podobnie?
Ale wyraźnie widział, że potrzebuje odpoczynku. Rzecz
w tym, że gdyby jej to zasugerował, odmówiłaby pójścia do
domu; nalegałaby na pracę.
Po pierwsze, odpowiedzialnie traktuje swoje obowiązki,
a po drugie, jest piekielnie uparta.
- Wiesz, padam dziś na nos – wyznał. – Możemy przełożyć
to na jutro?
Tak jak się spodziewał, zobaczył wyraz ulgi na jej twarzy.
- Jasne. Chcę ustalić z tobą kilka szczegółów odnośnie
sobotniego wyścigu. To co, do rana?
Nagle przypomniał sobie, że wcześnie rano jest umówiony
z klientem na śniadanie, a potem do wieczora był zajęty.
- Nie, przepraszam, nie dam rady. Może wieczorem, o tej
samej godzinie co dziś?
Adie potrząsnęła głową.
- Obiecałam Kate, że pojadę z nią do jej rodziców. Mam
być arbitrem i zdecydować, kto najładniej udekorował
świąteczne ciastko.
Hunter z trudem przełknął ślinę. Konkurs pieczenia ciastek
oraz wizyty u Williamsów zawsze wywoływały w nim silne
emocje.
- A ty tylko o tym marzysz?
- Mieszkam u Kate, więc nieprzyjęcie zaproszenia byłoby
mało eleganckie. A ciebie nie zaprosiła?
- Zaprosiła, ale nie wybieram się. Nastaw się, że będzie
strasznie głośno.
- A wino też będzie? – Adie uśmiechnęła się szelmowsko.
- Na pewno. Oraz ajerkoniak Richarda. Piekielnie mocny.
- Super! Uwielbiam ajerkoniak!
Podejrzewał, że takie chuchro szybko się upije. Może
jednak powinien jechać do Williamsów choćby po to, żeby
mieć ją na oku?
- Z Kate łączy cię osoba Steve’a, prawda? – spytała, nim
zdążył się zastanowić, dlaczego ta młoda Angielka, która za
kilka tygodni ma wrócić do Londynu, wzbudza w nim taki
instynkt opiekuńczy.
- Tak, graliśmy ze Steve’em w jednej drużynie. Był moim
wspólnikiem i najlepszym przyjacielem. Nie żyje.
Wcześniej Hunter co roku bywał u Williamsów na
tradycyjnym pieczeniu świątecznych ciastek. Były to
najszczęśliwsze chwile w jego życiu. Kochał tę cudowną
rodzinę, lubił słuchać, jak śmieją się, kłócą i droczą.
Wiele lat minęło od śmierci Steve’a, a on wciąż dostawał
zaproszenia. Ale wykręcał się; widywał rodziców Steve’a przy
innych okazjach, lecz w święta zawsze znajdował wymówkę,
dlaczego nie może ich odwiedzić.
- Powinienem się z nimi spotkać, ale wolę w restauracji.
Na neutralnym gruncie.
- Bo ich dom kojarzy ci się ze Steve’em, a to zbyt bolesne?
Zgadła.
Spodziewał się, że zacznie go wypytywać, co, jak
i dlaczego, wciskać palce w ranę i w niej dłubać, ale ku jego
zaskoczeniu uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
To dobrze. Bo nie zamierzał rozmawiać z nią o Stevie,
o tym, jak bardzo za nim tęsknił, zwłaszcza o tej porze roku.
Adie za kilka tygodni zniknie z jego życia. O przyjaciołach
i tęsknocie nie opowiada się przypadkowym ludziom, którzy
dziś są, a jutro ich nie ma.
O Stevie z nikim nie rozmawiał. Jaki miałoby to sens?
Rozmowy nie przywrócą Steve’owi życia, a jemu nie oddadzą
przyjaciela.
Przyjaciela, brata, wspólnika.
Jedyna rozmowa, jaką chciał odbyć z Adie, dotyczyła tego,
czy pragnie spędzić z nim noc. Albo kilka nocy. Marzył, by
usłyszeć głośne „tak”.
- Może udałoby ci się znaleźć dla mnie jutro godzinę? –
spytała, przerywając ciszę. – Naprawdę muszę omówić z tobą
kilka spraw.
Przebiegł w myślach plan dnia i skinął głową.
- Wpadnij o piątej. Do szóstej się wyrobimy i zdążysz
dojechać na konkurs pieczenia ciast.
Przez chwilę Adie wpatrywała się w podłogę, potem
utkwiła spojrzenie w oknie, za którym był Central Park.
- Nie lubię się wtrącać – rzekła, uśmiechając się smutno –
ale uważam, że powinieneś jechać do Williamsów. Kate często
opowiada o swoim bracie, o tym, jak im go brakuje. Kilka
razy mówiła, że kiedy Steve umarł, stracili nie tylko jego, ale
również ciebie.
Hunter wsunął ręce do kieszeni.
W pierwszym odruchu chciał na nią warknąć, powiedzieć,
by pilnowała własnego nosa. To, że on ma ochotę się z nią
przespać, nie znaczy, że ona na wszystko może sobie
pozwolić. Ale ugryzł się w język.
- Steve był mi bliski jak brat – oznajmił cicho. – Kiedy żył,
jego rodzina była moją rodziną.
Odwrócił wzrok. Mimo że minęło tyle lat, wciąż był
pogrążony w bólu. Dlaczego mówił Adie rzeczy, których nie
był w stanie wyjawić Kate ani nikomu innemu? Jakim cudem
udawało jej się wydobyć z niego te słowa?
- Oni nadal myślą o tobie jak o członku rodziny. –
Wyciągnęła jego rękę z kieszeni i ścisnęła ją. – Odwiedź ich,
Hunter. Upiecz z nimi ciasteczka. Spraw im tę przyjemność.
Nie masz pojęcia, jak się ucieszą.
Czy mógł oprzeć się jej wielkim cudnym oczom? Poza
wszystkim innym, skoro Adie zamierzała spędzić wieczór
u Williamsów, jego też to korciło. Nie umiał tego
wytłumaczyć, ale pociągała go nie tylko jej uroda, nie tylko jej
ciało. Wzdrygnął się teatralnie.
- Nie cierpię Bożego Narodzenia.
- Powinieneś się nazywać Ebenezer Scrooge –
zażartowała. – No dobra, spadam.
Skierowała się do drzwi. Odprowadził ją wzrokiem,
podziwiając zmysłowy ruch bioder i zgrabne łydki. Wyobraził
sobie, jak zaciska ręce na jej pośladkach i wchodzi w nią,
a ona z całej siły obejmuje go w pasie nogami.
Cholera, pragnął jej! Gorzej – potrzebował!
Znów to słowo…
- Adie?
Przystanęła z ręką na klamce.
- Tak?
- Pomyśl nad tym, co mówiłem. Dobrze?
- Dobrze, pomyślę.
Powiedziała, że pomyśli? Zwariowała?
Wyszła z budynku, zatrzymała taksówkę i podała adres
Kate. A potem zaczęła się zastanawiać, dlaczego od razu nie
odrzuciła propozycji Hunta. Wiedziała, dlaczego ma ochotę
powiedzieć „tak”: Hunt był seksowny, płonęła, ilekroć zbliżała
się do niego na mniej niż dziesięć metrów, wiedziała, że
w łóżku nastąpi istna eksplozja… Ale „nie” było jedyną
rozsądną odpowiedzią.
Okej, wcześniej sama złożyła mu propozycję, lecz jej
propozycja różniła się od jego propozycji. Tamtego wieczoru,
kiedy Hunt spóźnił się na prezentację w Grantham-Forrester,
byli dwojgiem obcych ludzi. Proponując mu seks, myślała, że
więcej się nie zobaczą.
Prosty nieskomplikowany układ.
Westchnęła cicho. Powinna była odmówić. Z kilku
powodów.
Po pierwsze, był jej klientem i liczyła na to, że
w przyszłości też będą współpracować. Po drugie, chciała, by
polecił ją swoim bogatym znajomym, kierując się jej
fachowością, a nie dlatego, że się z nią przespał. Po trzecie,
niedawno zakończył kilkuletni związek i przypuszczalnie
cierpiał na zranione ego, a ona nie zamierzała być kimś na
pocieszenie.
Oparła głowę o zagłówek w taksówce. Tak, to wszystko
były uzasadnione powody, by odmówić. Ale najważniejszy
powód był inny.
Chodziło o porę roku, o Boże Narodzenie. Mniej więcej od
połowy listopada do pierwszych dni stycznia wszystko
odczuwała silniej, swoje lęki, niepewności, stresy, fobie.
Niemal wbrew sobie zaczynała analizować przeszłość i różne
targające nią uczucia oraz porównywać się z innymi, którzy
więcej w życiu osiągnęli.
Porzuciła złe nawyki; już na siłę nie szukała uznania
i aprobaty. Przez dziesięć i pół miesiąca cieszyła się życiem
singelki, kochała swoją pracę, podobało jej się, że w każdej
chwili może się wybrać na drugi koniec świata i nikomu się
nie tłumaczyć, dokąd jedzie ani kiedy wróci.
Przez trzysta trzydzieści dni w roku była szczęśliwą wolną
kobietą, bogatą, nieobarczoną dziećmi, zwierzętami, mężem.
Zadowolona z tego, co ma, nie próbowała niczego zmieniać.
Ale kiedy zbliżały się święta… kiedy widziała pierwsze
przystrojone drzewko, pierwsze świąteczne dekoracje… kiedy
słyszała ulubione kolędy, wtedy zaczynały ją nawiedzać duchy
dawnych świąt, obecnych i tych, co dopiero nadejdą.
I szeptały jej do ucha:
Powinnaś się zakochać, założyć rodzinę. Nie chcesz mieć
dziecka, kupować mu zabawek pod choinkę, patrzeć, jak cieszy
się, rozpakowując prezenty od Mikołaja?
Spójrz na reklamę tej rodziny tak cudownie spędzającej
razem czas. O, zobacz! Mają psa! Nie kusi cię to: mąż, dzieci?
A może chociaż piesek? Nie chciałabyś mieć pieska?
Patrzyła przez brudne okno taksówki, nie zwracając uwagi
na świąteczne wystawy sklepowe i zacinający śnieg
z deszczem. O tej porze roku obsesyjnie rozmyślała o swoim
dzieciństwie, o tym, dlaczego rodzice jej nie kochali,
a przynajmniej nie wykazywali nią żadnego zainteresowania,
dlaczego matka była wobec niej taka chłodna i obojętna.
I często zastanawiała się, co by było gdyby…
Czy byłaby szczęśliwsza, bardziej spełniona, gdyby miała
męża i dzieci? Czy własna rodzina byłaby w stanie
zlikwidować ból, jaki zadali jej ojciec z matką? Czy naprawdę
chce do końca swoich dni żyć samotnie? Jak długo będzie
czerpać satysfakcję z podróżowania po świecie i wykonywania
zleceń klientów?
Oraz czy kiedykolwiek spędzi święta w ciepłym
przytulnym domu, wśród kochających ludzi?
Nigdy się tak nie czuła w marcu lub w sierpniu, wiosną ani
jesienią. Ale im bliżej było do świąt, tym bardziej stawała się
przygnębiona. A ponieważ święta właśnie się zbliżały,
wiedziała, że musi bardzo uważać, unikać wszelkiej ckliwości.
Nie chciała wracać do niedobrych nawyków, toteż randki
nie wchodziły w grę. Krótki romans też nie wydawał się
najmądrzejszym posunięciem, zwłaszcza gdy była tak krucha
emocjonalnie. Mur, który wzniosła wokół siebie, zawsze o tej
porze roku się kruszył.
Zamiast iść z Huntem do łóżka, równie dobrze mogłaby
mu dać młotek i pokazać, gdzie powinien uderzać.
Nie, nie zrobi tego. Ani dziś, ani jutro, ani
w przewidywalnej przyszłości. Ani z Huntem, ani z nikim
innym.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nazajutrz Hunter wybrał się do Carnegie Hill. Siedząc
przy długim stole przykrytym czerwonym obrusem, popijał
whisky. W tle rozbrzmiewały kolędy.
Obok szklaneczki z alkoholem miał przed sobą sporych
rozmiarów ciastko w kształcie choinki. Stół zastawiony był
kolorowymi miseczkami pełnymi jadalnych ozdób i posypek.
Podekscytowana Rachel Williams stała u szczytu stołu,
żywo gestykulując. Trzymała w ręce kieliszek wina, którego
dziwnym trafem jeszcze nie rozlała.
- Cisza! Cisza!
Dziesięć twarzy obróciło się w jej stronę. Mike,
najmłodszy z czwórki rodzeństwa, przyjechał sam, co było
o tyle zaskakujące, że - podobno - był jeszcze większym
podrywaczem niż Steve.
Natomiast najstarszy Grant miał żonę oraz dwójkę dzieci:
dwuletnią Bellę i czteroletniego Camdena. Camden siedział na
kolanach Kate i ostrożnie, tak by nikt nie widział, dzielił się
swoim ciastkiem z psem.
Hunter przeniósł spojrzenie na Adie. Miała na sobie swój
„urzędowy” strój, białą koszulową bluzkę i czarne spodnie, ale
i tak wyglądała ponętnie. Potarł ręką brodę. To niesamowite,
pomyślał; siedząc naprzeciwko niej, tu w domu Williamsów,
czuł się doskonale. Dawno powinien był ich odwiedzić.
Czuł się doskonale, ale był też lekko oszołomiony. Nie
przywykł do takiego hałasu. Wszyscy mówili jeden przez
drugiego, do tego w tle leciała muzyka. Przez sekundę czy
dwie szukał wzrokiem Steve’a, przekonany, że przyjaciel
wyszedł na moment do kuchni. Dopiero po chwili się
zreflektował, że Steve nie żyje. Przeszył go ból.
W firmie było mu łatwiej; od dziesięciu lat prowadził ją
sam. Ale tu, w Carnegie Hill, wzruszenie odbierało mu głos.
Williamsowie też byli wzruszeni. Kiedy Rachel otworzyła
mu drzwi, łzy trysnęły jej z oczu. Pochwyciła go w ramiona
i długo nie puszczała. Z kolei Richard, nieco bardziej
opanowany od żony, długo ściskał jego dłoń. Grant i Mike
przywitali go normalnie, serdecznie, jakby rozstali się
wczoraj. Poczuł wyrzuty sumienia, że tak mało czasu z nimi
spędzał.
Stęsknił się za Williamsami, a oni najwyraźniej za nim.
Rachel postukała łyżką o stół, by uciszyć rodzinę. Na
wszelki wypadek Richard wyjął jej z ręki kieliszek, postawił
go na stole i zerknął na Hunta.
- To najbardziej niezdarna osoba pod słońcem. Nasz
dywan często przypomina miejsce krwawej zbrodni.
Rachel pacnęła męża łyżką w ramię.
- Cicho!
Ten, wzdychając ciężko, utkwił spojrzenie w żonie. Rachel
popatrzyła wokół stołu, z każdym nawiązując kontakt
wzrokowy.
- Zmieniłam reguły konkursu – oznajmiła.
- A wolno ci? Bez konsultacji z nami? – spytała Kate.
- No właśnie, mamo, wolno ci? Myślałem, że w tej
rodzinie panuje demokracja – rzekł Grant tylko po to, żeby
podrażnić się z matką.
Odwagi ci, stary, nie brakuje, pomyślał Hunt. Rachel była
drobną kobietą o temperamencie wielkiego bojownika.
- Mylisz się, mój dogi. Władzę dzierży ta osoba, która
z każdym z was spędziła dwanaście lub więcej godzin w sali
porodowej, czyli ja.
- Te dwanaście godzin to się zgadza – potwierdził Richard.
- Macie przed sobą duże ciastka w kształcie choinki –
kontynuowała Rachel. – Każdy dekoruje swoje. Uczestnictwo
jest obowiązkowe.
- A kto wyłoni zwycięzcę? – spytała Kate.
Hunter uśmiechnął się, słysząc nutę rywalizacji w jej
głosie. Boże, byli tacy do siebie podobni, ona i Steve.
- Już mówię. Wszyscy fotografujemy swoje dzieło
i zamieszczamy zdjęcia w mediach społecznościowych.
Choinka z największą ilością polubień wygrywa.
- To nie fair! – jęknęła Kate. – Hunt jest znany! Ma setki
fanów.
Po burzliwej dyskusji o nowych zasadach, czasie
przeznaczonym na pracę i wyznaczeniu Huntowi handicapu,
Rachel dała rodzinie sygnał do startu.
Hunt, który nie grzeszył talentem artystycznym, popatrzył
na miski z posypkami oraz na rękaw cukierniczy i pokręcił
głową. Niesamowite! Pracy ma w bród, a co robi? Dekoruje
ciastko.
Adie posłała mu zadziorny uśmiech.
- Patrz i się ucz – powiedziała.
Naśladując ją, pokrył ciastko lukrem, następnie przysunął
miskę z czekoladowymi kulkami i zaznaczył nimi gałęzie.
Hm, całkiem nieźle, pomyślał, i wrzucił jedną kulkę do ust.
Napotkawszy spojrzenie Adie, przypomniał sobie o pysznej
czekoladce, którą go poczęstowała parę dni temu.
- Ta nie ma smaku chili – poinformował ją.
Zaczerwieniła się. Zanim zdołała odpowiedzieć, do
rozmowy wtrącił się Grant.
- Hunt, Kate wspominała o twoim wyścigu miejskim.
Drużyny złożone ze znanej osobistości i nastolatka z programu
sportowego to genialny pomysł. Mam nadzieję, że nie
przybiegniesz ostatni.
Hunter potrząsnął głową.
- Nie, ja nie biorę udziału. No co? – spytał, widząc same
zaskoczone twarze.
- Dlaczego nie biegniesz? – W głosie Adie pobrzmiewało
zdumienie.
Wszyscy czekali na odpowiedź.
Dobre pytanie. Dlaczego nie brał udziału w wydarzeniu,
które organizowała jego fundacja? Lubił biegać, ale jogging
figurował niżej na jego liście priorytetów.
Miejsca od jednego do pięciu zajmowała praca. Właściwie
nic innego nie robił.
Zmieszał się, czując na sobie wzrok zarówno dorosłych,
jak i dzieci. Nie miał usprawiedliwienia, a nie chciał się
przyznać, że pomysł udziału po prostu nie przyszedł mu do
głowy.
- Jestem zawalony robotą, nawet bardziej niż zwykle, bo
Duncan musiał wyjechać…
- Przesadzasz, Hunter – powiedziała Adie. – Wyścig jest
w sobotę, wszystko razem potrwa dwie godziny, a tobie należy
się chwila oddechu.
Oparła łokieć na stole, niebezpiecznie blisko kieliszka
z ajerkoniakiem. Hunter przesunął kieliszek dalej.
- Nawet gdybym chciał pobiec, to nie mogę, bo nie mam
z kim. Wszyscy są już sparowani.
- Jesteś organizatorem. Możesz dokooptować kolejnego
nastolatka albo biec z jakimś kumplem – stwierdziła Kate.
Fakt. Tyle że jego znajomi i dawni kumple z boiska albo
byli już zapisani do wyścigu, albo mieli wcześniejsze
zobowiązania.
- Gdyby Steve żył, jego bym poprosił – rzekł cicho.
Po raz pierwszy od dziesięciu lat wypowiedział przy
Williamsach imię ich syna, a swojego przyjaciela.
Poczuł, jak Richard zaciska dłoń na jego ramieniu. Zerknął
na Rachel; widząc łzy w jej oczach, szybko odwrócił wzrok.
- Skoro fundacja nosi nazwisko Steve’a, może któryś
z jego braci pobiegłby z Huntem? – rzuciła Adie, rozpraszając
napięcie.
Grant pokręcił głową.
- Jutro całą rodziną wyjeżdżamy z miasta.
Mike również potrząsnął głową.
- Przykro mi, ja też nie mogę.
Kate wydęła wargi.
- A mnie dlaczego nikt nie pyta?
Adie poklepała przyjaciółkę po ręce.
- Skarbie, dla ciebie synonimem aktywności fizycznej jest
oglądanie przez kilka godzin Netflixa.
- Ha, ha – mruknęła Kate.
- No trudno – powiedział Hunter, kiedy ucichł śmiech. –
Będę na starcie, potem wrócę do biura, a jeszcze później
spotkam się z wszystkimi na przyjęciu.
- Ja z tobą pobiegnę.
Hunt popatrzył zdumiony na Adie. Pozostali również.
- Co? Dlaczego?
- Bo to fajna impreza. Bieganie po mieście, szukanie
ukrytych miejsc i wskazówek…
- Trasa ma dwanaście kilometrów.
- Dam radę. Jako dzieciak uprawiałam biegi przełajowe,
a na studiach brałam udział w maratonach. Wciąż na bieżni
przebiegam siedem, osiem kilometrów.
- Nie będziesz zajęta organizacją wydarzenia?
- Nie – odpowiedziała za przyjaciółkę Kate. – Od chwili
startu wszystkim zajmuje się firma specjalistyczna.
A wieczorną kolacją oraz wręczaniem nagród zajmuję się ja.
Adie jest wolna.
W oczach Adie Hunter ujrzał wyzwanie.
- Co, Sheridan? Boisz się, że dawny kumpel albo któryś
z dzieciaków pokona ciebie, rodowitego nowojorczyka? –
spytała ze śmiechem.
Nie, nie bał się, bo nikomu nie zamierzał dać się
wyprzedzić.
- Lepiej, żebyś mnie nie spowalniała.
- A ty mnie. A w ogóle to moje ciastko jest ładniejsze od
twojego.
Hunter spojrzał na swoją choinkę: lukier spłynął na talerz,
a wraz z nim sześć czekoladowych kulek. Adie wyszczerzyła
zęby. Nie mogąc się powstrzymać, rzucił w nią kulką.
- Hunterze Sheridanie, w tym domu nie rzuca się
jedzeniem – skarciła go Rachel, a on się poczuł, jakby znów
miał dziewiętnaście lat.
- Tak jest. Przepraszam, już nie będę.
Po chwili wszyscy znów mówili jeden przez drugiego, co
rusz wybuchali śmiechem. Byli kochającą się rodziną, lubiącą
swoje towarzystwo. Gdyby kiedykolwiek miał dziecko,
chciałby, żeby dorastało właśnie w takim domu.
To by jednak znaczyło, że musiałby się ożenić,
zrezygnować ze swobody, jaką się teraz cieszył…
Nie, to wykluczone. Żył w świecie, jaki mu odpowiadał,
w jakim czuł się dobrze. Wolał trzymać kobiety na dystans.
Choćby taką Griseldę. Dobrze, że się rozstali, że każde poszło
swoją drogą.
Popatrzył przez stół na Adie pogrążoną w rozmowie
z Rachel. Gdyby miał porównać kobiety do pór roku, Griselda
byłaby zimą, a Adie wiosną, pełną życia radosną wiosną.
Ale każda pora roku mija. Na razie wiosna go kusiła, miał
nadzieję zaciągnąć ją do łóżka, potem jednak nadejdzie lato,
jesień… Nic nie trwa wiecznie.
Kiedy Adie zaproponowała, że pobiegnie z Hunterem,
sądziła, że głównie będą biegać po Central Parku. Dopiero na
miejscu startu zorientowała się, że jest to znacznie większa
impreza, niż sądziła.
Przybyło mnóstwo dziennikarzy i ekip telewizyjnych.
Taśma oddzielała zawodników od tłumu kibiców. Owszem,
wyścig zaczynał się w parku, ale potem trasa wiodła w dół
Manhattanu.
Wśród zawodowców zauważyła łyżwiarkę figurową, która
brała udział w ostatniej Olimpiadzie, światowej klasy
pływaka, znanych koszykarzy, golfistów i graczy w baseball.
Ich nastoletni partnerzy byli niezwykle podekscytowani.
Tak jak mówiła Huntowi, w szkole oraz na studiach sporo
biegała i cieszyła się niezłą kondycją, jednak nie wzięła pod
uwagę tego, że Hunter uprawiał sport zawodowo. I że ma
dłuższe nogi od niej.
W dodatku tuż przed startem wyznał, że regularnie
przebiega dystans szesnastu kilometrów. Zapomniał
wspomnieć, że kocha rywalizację.
Byli w Chelsea, na czwartym z siedmiu etapów.
Wymijając przechodniów, Adie usiłowała dotrzymać Huntowi
kroku. Wydawało jej się, że wyprzedza ich jedna lub dwie
drużyny, a Hunt koniecznie chciał pierwszy przekroczyć linię
mety. Szefuję fundacji, oznajmił, i muszę dawać innym
przykład.
A że ona przy okazji padnie trupem? Trudno. Nie miał
zwyczaju wlec się w ogonie ani za kimkolwiek.
Sapiąc z wysiłku, Adie wpatrywała się w jego szerokie
plecy. No tak, przecież nie stworzyłby potężnego imperium
biznesowego, gdyby pozwalał rywalom się wyprzedzać. Był
ambitny, zdeterminowany, zawsze osiągał to, czego chciał.
Dziś chciał wygrać i jeśli to znaczyło, że musi dowlec
półprzytomną Adie do mety, to dowlecze.
Przystanął i z rękami na biodrach czekał na nią. Te jego
kolarki powinny być zabronione, pomyślała. Materiał opinał
uda i tyłek… Z drugiej strony, przynajmniej miała na czym
zatrzymać oczy.
Panował potworny ziąb. Marzyła o kawie, o ciepłej kurtce,
o tym, by wyciągnąć się na kanapie i spać przez tydzień. Jest
za stara, żeby biegać w takim tempie. Chryste, już nie ma
szesnastu lat.
- Widzisz gdzieś sklep z pamiątkami sportowymi? – spytał
Hunt, kiedy się z nim zrównała.
A więc tego szukali. Całkiem jej to wyleciało z głowy.
Rozglądając się, po drugiej stronie ulicy zauważyła sklepik ze
starą biżuterią. Uwielbiała takie miejsca. Instynktownie
postąpiła krok w jego stronę, gdy nagle Hunter chwycił ją za
koszulkę i przyciągnął z powrotem.
- To nie jest sklep z pamiątkami sportowymi.
Istotnie, ale…
Potrzebowała pięciu minut, by zobaczyć, czy warto tu
wrócić innego dnia.
Kiedy mu to powiedziała, Hunt wybuchnął:
- A wyścig?
- Pięć minut nas nie zbawi. – Zatrzepotała rzęsami.
- Tym słodkim spojrzeniem skusiłbyś mnicha do
porzucenia celibatu, ale mnie do niczego nie skusisz.
Przynajmniej nie dzisiaj – dodał, spoglądając w dół ulicy.
Wtem wskazał przed siebie. Obróciwszy się, Adie ujrzała
częściowo przysłonięty szyld z widocznymi pięcioma literami:
Sport…
Hunt znów pociągnął ją za koszulkę. Jakieś dziesięć
metrów dalej ich oczom ukazała się reszta napisu: …owe
Pamiątki. Hunter ruszył biegiem. Adie zaplątała się w smycz,
na której ktoś wyprowadzał psa na spacer.
Po chwili dotarła do Huntera, który zdążył już znaleźć
pracownika firmy koordynującej wyścig. Młody mężczyzna
w czerwono-zielonym kapeluszu elfa stał obok pionowego
baneru reklamującego fundację Hunta. Nieopodal przechadzał
się święty Mikołaj, który do szklanej misy zbierał datki od
przechodniów.
Hunter przywitał się z młodzieńcem i wyciągnął rękę po
kolejną wskazówkę. Młodzieniec uśmiechnął się szeroko.
- Jak wam się biegnie? Dobrze? – spytał. – No to róbcie
zdjęcie i biegnijcie dalej.
Hunter wyjął telefon z kieszonki na rękawie. Ustawili się
w trójkę. Zdjęcie miało stanowić dowód, że dotarli do tego
miejsca.
- A gdzie wasza figurka?
Hunter zmarszczył czoło i popatrzył na Adie, która
wytrzeszczyła oczy.
- Jaka figurka?
- Przy starcie każda drużyna dostała lalkę
z charakterystyczną dużą głową. Lalkę trzeba mieć na
wszystkich zdjęciach, inaczej jest się zdyskwalifikowanym.
Adie przypomniała sobie, że faktycznie ktoś jej wręczył
jakąś figurkę i Hunter powiedział, że to Babe Ruth, który
przyniesie im szczęście. Zdaje się, że zostawiła lalkę na
stoliku na drugim przystanku znajdującym się na Lower East
Side.
Hunter przeklął, po czym westchnął sfrustrowany.
- No chyba żartujesz.
- Przykro mi – rzekł młodzieniec. – Bez figurki czeka was
dyskwalifikacja.
- Dlaczego nam tego nie powiedzieli? Ci na
wcześniejszych przystankach?
Młodzieniec wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Może są nowi? A może zapomnieli?
Tak dobrze szło, pomyślała Adie. A teraz wszystko
stracone. Położyła dłoń na piersi Huntera.
- Przepraszam, Hunt. Dałam ciała.
- Bez przesady, to tylko wyścig. Bez figurki możemy dalej
biec, prawda? – spytał młodzieńca.
- Jasne. W końcu pan jest szefem, nikt panu niczego nie
zabroni. – Chłopak wyszczerzył zęby. – Może nawet pana nie
zdyskwalifikują.
Adie zobaczyła, że te słowa uraziły Huntera. Owszem,
zależało mu na wygranej, ale chciał wygrać uczciwie, na tych
samych zasadach co wszyscy.
Szanowała go za taką postawę. I chociaż marzyła o tym,
by wsiąść do taksówki, bo wiał lodowaty wiatr, i jechać gdzieś
na kubek gorącej czekolady, to wiedziała, że muszą dokończyć
wyścig. To sprawa honoru.
- W drogę – powiedziała. – Co z tego, że nas
zdyskwalifikują? Przynajmniej ukończymy bieg.
Hunter potrząsnął głową.
- Nie, ja wracam.
- Dokąd?
- Po figurkę. Z nią dokończymy wyścig. – Popatrzył na
młodzieńca w kapeluszu elfa. – Mogę tu zostawić partnerkę?
Będzie szybciej, jak pobiegnę sam.
- Niestety, na zdjęciach musicie być razem.
Hunter westchnął zawiedziony.
- No dobra. – Uśmiechnął się do Adie. – Biegniemy po
dyskwalifikację.
- Nie. – Pokręciła głową, wiedząc, że tego pożałuje.
- Chcesz się poddać? – W głosie Huntera słychać było nutę
zawodu.
- Przeciwnie. Oboje wracamy po figurkę, a potem gnamy
do mety. Będę jęczeć i złorzeczyć, ale masz się mną nie
przejmować.
- Przebiegłaś już sześć kilometrów, Adie. Temperatura
spada. Naprawdę nie musimy się cofać…
To prawda. Dyskwalifikacja to nie koniec świata. Popełnili
błąd. Trudno, każdemu się zdarza, nawet ambitnym prezesom
i ich konsjerżkom. Ludzie zrozumieją.
- A gdyby to był wyścig indywidualny, jak byś postąpił? –
spytała Adie. – Zawróciłbyś?
- Tak.
Psiakość, wiedziała, że tak powie. Tupiąc z zimna,
pochuchała na zmarznięte ręce.
- To na co czekamy? Pewnie skończymy na ostatnim
miejscu, ale nikt nas nie zdyskwalifikuje. – Rozciągnęła usta
w uśmiechu. – Oby na mecie była kawiarnia z gorącą
czekoladą, bo inaczej masz przechlapane, Sheridan.
Pochyliwszy się, pocałował ją w usta.
- Na pewno jest, a jeśli wolisz czekoladę z jakimś
dodatkiem typu wasabi, bekon czy chili, to zadzwonię
i zamówię.
- Wystarczy zwykła, byle gorąca.
Trzymając się za ręce, skierowali się tam, skąd przybyli.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Stojąc w grupie, w której znajdował między innymi
menedżer oraz kapitan drużyny Monarchs, Hunt rozejrzał się
po sali. Panował w niej tłok; zjawiło się mnóstwo znanych
osobistości i gwiazd sportu wraz z żonami i mężami. Na
scenie, przy ogromnej choince, podrygiwał didżej. Parkiet
wypełniały tańczące pary.
Wszyscy doskonale się bawili, on na pewno. Okej,
z powodu nieuwagi czy niedopatrzenia on i Adie dotarli na
metę jako ostatni, ale zaledwie dziesięć minut dzieliło ich od
przedostatniej pary. Zważywszy, że przebiegli półtorej
długości trasy, osiągnęli czas imponujący.
Oczywiście to nie powstrzymało dawnych kolegów
z drużyny Huntera przed złośliwymi docinkami. Ale przez ich
rechot przebijał szacunek dla kumpla, który się nie poddał. To
wiele dla Hunta znaczyło.
Wszystko zawdzięczał Adie. Wyczuwając, jaką wagę
przykłada do wyścigu, cały czas go dopingowała
i dotrzymywała – no, prawie dotrzymywała – mu kroku.
W dodatku mimo zapowiedzi, że będzie jęczeć i złorzeczyć,
ani razu nie jęknęła.
Griseldzie nie przyszedłby do głowy pomysł
uczestniczenia w biegu; taka zabawa była poniżej jej godności.
Kiedy pierwszy raz jej o tym wspomniał, poradziła mu –
znając jego obsesyjną potrzebę kontrolowania wszystkiego –
by skupił się na stronie organizacyjnej.
Przy Adie zapomniał o kontroli. Przebywanie w jej
towarzystwie sprawiało mu radość. Adie nie prowadziła
banalnych rozmówek o niczym, a ilekroć się odzywała,
zawsze słuchał jej z zainteresowaniem. Pod każdym względem
stanowiła przeciwieństwo Griseldy.
No właśnie, Griselda…
Wsunął rękę do kieszeni marynarki, by wyjąć telefon. Po
chwili rozmyślił się. Nie musi ponownie czytać wiadomości.
Znał ją na pamięć.
„Zdaję sobie sprawę, że nie musiałeś dzwonić po raz drugi,
żeby potwierdzić koniec naszego związku, niemniej dziękuję
Ci za to. Mam nadzieję, że kiedyś dane nam będzie wznowić
przyjaźń”.
Takie to było sztywne i oficjalne jak cały ich związek.
Przymknął na moment powieki. Griselda należała do
przeszłości, już nic go z nią nie łączy. Czuł się lżejszy,
szczęśliwszy, jak wąż, który zrzucił zbyt ciasną skórę.
Może czas najwyższy, by poczynił więcej zmian, spojrzał
nowym okiem na swoje życie, znalazł inne zajęcie poza pracą.
Dzisiejszy dzień ogromnie mu się podobał, ruch na świeżym
powietrzu, rozmowy z dzieciakami oraz sławami sportowymi.
Może powinien więcej biegać, zacząć coś uprawiać, na
przykład triatlon. Albo fundacja mogłaby zorganizować więcej
biegów w innych miastach.
Pogada o tym z Adie i Kate, może pomogłyby mu
zrealizować pomysł. Nagle jednak uświadomił sobie, że Adie
wkrótce zniknie z jego życia; przyjechała do Nowego Jorku
tylko na kilka tygodni. Szlag!
Ignorując ucisk w piersi, ponownie rozejrzał się po sali.
Gdzie się podziewa ta jego seksowna współzawodniczka?
Dojrzał ją w przeciwległym rogu. W sali pełnej kobiet
ubranych w neutralne beże i pastele ona jedna miała na sobie
jaskrawozielony komplet: szerokie spodnie i pasującą górę.
Zieleń podkreślała idealnie gładką cerę i ciemne zmierzwione
włosy. Na ogół wolał u kobiet długie włosy, ale Adie było
świetnie w krótkiej fryzurze.
Wyglądała zjawiskowo. I nie tylko on to widział.
Pół godziny temu była pochłonięta rozmową z Maxwellem
Greenem, gwiazdą koszykówki, który niedawno przeszedł na
sportową emeryturę. Wcześniej śmiała się z czegoś, co
opowiadał Blake, jeden z najlepszych piłkarzy w tym sezonie.
Teraz stała oparta o ścianę, a obok niej, z ręką nad jej głową,
stał Liam Pearson, ambasador marki „Sheridan Sports”. Adie
sprawiała wrażenie ciut za bardzo zachwyconej jego
towarzystwem…
Hunter bez słowa porzucił swoich rozmówców, przecisnął
się przez tłum i dwie minuty później stanął za Pearsonem.
Adie pierwsza go dostrzegła; zamiast odsunąć się od Pearsona,
uniosła brwi.
- Życzysz sobie coś? – spytała.
Zazgrzytał zębami. Pearson opuścił rękę i cofnął się pół
kroku.
- Cześć, szefie – mruknął lekko zirytowany, że ktoś mu
przeszkadza.
Hunter utkwił w nim spojrzenie. Za dziesięć sekund, może
mniej, Pearson zrozumie, że Adie nie będzie jego kolejną
zdobyczą. Przez chwilę mężczyźni mierzyli się wzrokiem.
Dziesięć sekund minęło, potem piętnaście. Adie patrzyła
zdziwiona to na jednego, to na drugiego. Wreszcie po
dwudziestu sekundach Pearson uniósł ręce w geście kapitulacji
i uśmiechnął się smutno.
- Miło się z tobą gadało, Ad.
Zmarszczyła czoło, spoglądając na jego oddalające się
plecy.
- Hunter, co tu się przed chwilą stało? – spytała zagubiona.
Nie zamierzał jej tłumaczyć.
- Hunter?
No dobra, wsunął ręce do kieszeni spodni.
- Przystawiał się. Jeszcze moment i zaprosiłby cię na
randkę.
- Wiem – odparła z gniewnym błyskiem w oczach. –
Natomiast nie wiem, co tobie do tego? Dlaczego się wtrąciłeś?
Może mi łaskawie wyjaśnisz – zażądała lodowatym tonem.
Wtrącił się, bo randki prowadzą do seksu, a jeśli
z kimkolwiek Adie miałaby iść do łóżka, to tylko z nim. Tylko
jemu wolno całować jej ponętne usta, obejmować ją w talii,
pieścić.
Trzepnęła go w ramię.
- No, Sheridan, czekam na odpowiedź. Może pracuję dla
ciebie, ale to ci nie daje prawa mieszać się do mojego życia
prywatnego.
Zdał sobie sprawę, że ich starcie przyciąga uwagę gości.
Na szczęście nieopodal miejsca, gdzie stali, zauważył ciemny
korytarzyk i tabliczkę „Tylko dla personelu”. Ciemność
oznaczała, że korytarz nie był używany.
Świadom własnej siły, delikatnie objął Adie w pasie
i pociągnął w stronę półmroku. Kiedy znaleźli się poza
zasięgiem wzroku obserwujących ich ludzi, przyparł Adie do
ściany.
- Czekam, Sheridan, na przeprosiny. I na wyjaśnienie, co
tu robimy.
- Żadnych przeprosin nie będzie – mruknął, wpatrując się
w jej usta. – I sama wiesz, co tu robimy.
Wskazała ręką salę, z której dobiegała muzyka.
- Stałam sobie tam, rozmawiałam… Nie mam pojęcia,
dlaczego mnie tu przyprowadziłeś.
Zauważył, że co rusz spogląda na jego wargi.
- Nie kłam, Adie. Wiesz, że chcę cię pocałować. Że cały
dzień o tym marzę. Ty też tego chcesz.
Spodziewał się sarkastycznej riposty, oburzenia, udawania
obojętnej, ona jednak położyła rękę na jego ramieniu, a potem
objęła go za szyję i westchnęła błogo.
Przyciągnął ją do siebie; jej biust przylegał do jego piersi,
jej biodra do jego bioder, brzuch do jego brzucha. Pragnął
Adie do szaleństwa.
Nie potrafiąc się powstrzymać ani ćwierć sekundy dłużej,
przysunął kciuk do jej wargi. Poczuł na palcu gorący oddech.
- Muszę cię skosztować.
Przytknął usta do jej warg. Ich języki się dotknęły. Jej miał
smak czekolady i białego wina. Hunter wciągnął nozdrzami
powietrze. Pachniała hiacyntem i rajem.
Chłonął ją wszystkimi zmysłami, węchem, dotykiem,
smakiem. Słyszał każdy jej oddech, każde westchnienie.
Błądził dłońmi po jej szczupłym ciele o delikatnych kobiecych
krągłościach…
Była wszystkim, o czym marzył.
Zacisnął rękę na jej pośladku. Adie poruszyła biodrami,
ocierając się o jego wzwód. Zamroczony doznaniem, zgiął
nogi w kolanach, uniósł ją i przyparł do ściany.
- Jesteś tak niewiarygodnie piękna – szepnął, przyciskając
nabrzmiały członek do jej wzgórka łonowego.
Odchyliła głowę, eksponując szyję. Zbliżył usta do jej
obojczyka. Całował ją ostrożnie, nie chcąc zostawić
czerwonego śladu. Powoli przesuwał się wyżej, czubkiem
języka zataczając na szyi kółka; wreszcie pochwycił w zęby
małżowinę uszną.
- Mam ochotę zabrać cię do łóżka.
Znieruchomiała.
Hunt zaklął w duchu; czar prysnął. Psiakość, zawsze
myślał, zanim cokolwiek powiedział, ale dziś był tak
podniecony…
Zsunęła się po ścianie. Kiedy jej stopy dotknęły podłogi,
cofnął się pół kroku, ale nie zabrał rąk. Miałby ją puścić, nie
dotykać jej? Po tak namiętnym pocałunku? Po prostu sobie
tego nie wyobrażał.
Drżącymi palcami odgarnęła włosy, po czym zamknęła
oczy i przyłożyła palce do ust.
- Rany boskie, Sheridan, ale ty potrafisz całować!
Naprawdę? A może to jej zasługa?
- Ty też, skarbie. Ty też.
Przysunęła się i przytknęła czoło do jego torsu. Czekał, aż
oddechy im się uspokoją. Nie robiło mu różnicy, czy to zajmie
kilka minut czy kilka dni. Cieszył się, mogąc trzymać ją
w ramionach.
Oczywiście bardziej by się cieszył, gdyby leżeli nago
w łóżku.
- Goście będą się zastanawiać, gdzie jesteś. Powinniśmy
wracać.
- Nie chcę – odparł, całując ją w czubek głowy.
- Hunter… - uśmiechnęła się pod nosem – bądź dużym
chłopcem.
Naparł na nią biodrami.
- Jestem. Nie czujesz?
Rozległ się niski zmysłowy śmiech. Dreszcz przebiegł mu
po plecach. Po chwili jednak Adie odepchnęła go; już się nie
stykali. Ale nie cofnęła dłoni.
Najwyraźniej było jej równie trudno uwolnić się od niego,
co jemu od niej.
Hm, mogliby być u niego w domu za trzydzieści minut,
leżeć nadzy za trzydzieści jeden…
- Jedźmy do mnie.
Popatrzyła na nosek buta wystający spod szerokiej
nogawki spodni.
- To nie jest dobry pomysł, Hunter.
Poczuł irracjonalną złość. Kiedy grał zawodowo
w baseballa, nie mógł opędzić się od kobiet, które chciały tego
samego co on: spotkać się, pogadać, pójść do łóżka. Zero
zobowiązań. Potem poznał Griseldę. W ostatnich miesiącach
zaledwie kilka razy uprawiali seks. Nie był zbyt ekscytujący.
Wina, jeśli w ogóle można mówić o winie, leżała po obu
stronach. Ogień wygasł.
A między nim i Adie iskrzyło.
- Dlaczego? Tylko nie mów, że z klientami nie sypiasz.
Przecież wiem, że pragniesz mnie tak samo jak ja ciebie. –
Pogładził ją po policzku. – Co mam zrobić, żebyś zmieniła
zdanie?
Zmarszczyła nos, po czym ignorując jego pytanie, zadała
własne:
- Mogę być z tobą szczera?
- Jasne.
- Nie przepadam za świętami. – Mówiła cicho, niemal
szeptem. – Przez większą część roku jestem twarda…
Hunter uśmiechnął się. Po chwili podskoczył, kiedy
uszczypnęła go w bok.
- Nie śmiej się. Jestem silna, pewna siebie, mam poczucie
humoru. Lubię się spotykać się ludźmi, fajnie spędzać czas.
Spiął się. Fajnie spędzać czas? To znaczy? Umawiać się na
randki? Sypiać z facetami?
Zirytowany sobą, przeczesał palcami włosy. Nie był
hipokrytą. Jeżeli mężczyznom wolno czerpać przyjemność
z seksu, to kobietom również. Intelektualnie się z tym zgadzał,
ale na myśl o Adie uprawiającej przygodny seks zrobiło mu
się słabo.
Z drugiej strony sam nic więcej nie mógł jej zaoferować.
- Lubię być sama, przed nikim się nie tłumaczyć. Nie chcę
mieć męża, stałego partnera ani dzieci.
A jednak miał wrażenie, że słyszy w jej głosie nutę
tęsknoty.
- Mówisz tak, jakbyś usiłowała przekonać samą siebie.
Dźgnęła go w pierś. I mówiła dalej:
- W lipcu, a nawet w lutym bylibyśmy już w łóżku, ale
zbliżają się święta…
Pogubił się. Co ma piernik…
- Nie rozumiem, Adie. Co mają do tego święta?
- Dużo! Wszystko!
- Musisz trochę jaśniej, bo trudno mi się domyśleć, o co ci
chodzi.
Skuliła się.
- Kiedy byłam sporo młodsza, wykorzystywałam
mężczyzn; szukałam u nich akceptacji i potwierdzenia swojej
wartości. W błyskawicznym tempie nawiązywałam relacje,
potem cierpiałam.
Hunter milczał. Nie wiedział, dokąd Adie zmierza, ale
słuchał; nic więcej nie mógł zrobić.
- Wyleczyłam się z tego. Od długiego czasu żyję
w celibacie.
- Od jak długiego?
- Pięć lat.
- O kurczę! Ale… - Pokręcił głową. - Nadal nie widzę
związku między twoją odmową pojechania do mnie i Bożym
Narodzeniem.
- Rzecz w tym, że nie mam pewności, czy faktycznie jest
między nami chemia, czy… - Sfrustrowana spuściła wzrok. –
Czy znów szukam akceptacji. A może chcę cię wykorzystać,
żeby uciec od złych wspomnień, które zawsze nawiedzają
mnie o tej porze roku.
- Opowiesz o ich? – spytał zaintrygowany.
- Nie, nie mogę. – Na moment zamilkła. – Boję się, Hunt,
że gdybym uległa pokusie, wróciłabym do starych nawyków
i znów zaczęła mylić pociąg fizyczny z potrzebą bliskości.
- Mylić seks z miło… z uczuciem? – Nie potrafił
wypowiedzieć słowa miłość. Nie miało ono racji bytu w tej
rozmowie. Ani w jego życiu.
Adie stała z zawstydzoną miną, wpatrując się w podłogę.
Ujął w palce jej brodę.
- Posłuchaj. Nie jestem facetem, któremu warto oddawać
serce – powiedział. – Nie wierzę w miłość, w przywiązanie,
w bycie razem do grobowej deski.
Potrząsnęła głową.
- Ja też nie. Dlatego usiłuję zrozumieć, co w tej chwili
czuję. I dlatego ciągle ci odmawiam. Prawdę mówiąc, w tym
wszystkim chodzi o mnie, nie o ciebie. Jesteś atrakcyjnym
interesującym mężczyzną z sukcesami na koncie, ale
pracujemy razem, poza tym wkrótce wyjeżdżam i… Po prostu
to zbyt skomplikowane. - Oparła czoło o jego obojczyk. –
Wierz mi, Sheridan, twoja propozycja bardzo mnie kusi, ale
dawno temu przekonałam się, że mogę polegać tylko na sobie.
Nikt poza mną mnie nie ochroni.
Ja! Ja cię ochronię! – chciał zawołać. Zagubiony podrapał
się po brodzie. Po raz pierwszy w życiu pragnął stanąć
pomiędzy kobietą a źródłem jej bólu, chronić Adie przed tym,
co jej zagraża i czego się boi.
Pragnął otoczyć ją ramionami i mocno przytulić, przyjąć
na siebie wszystkie ciosy, które miały na nią spaść.
Nie poznawał samego siebie. Nigdy taki nie był…
Prawdziwy Hunt, ten, którego znał i w którego skórze dobrze
się czuł, człowiek wolny, silny, bez zobowiązań, nigdy nie
poświęcał tyle czasu na rozmowę z kobietą; nigdy o żadnej
tyle nie myślał…
A Adie ciągle była obecna w jego myślach.
Trochę mu to przeszkadzało. Nawet bardzo przeszkadzało.
Poklepawszy go po ramieniu, Adie cofnęła się krok.
- Bądźmy rozsądni. Za dzień czy dwa zacznę cię irytować
i będziesz żałował, że kiedykolwiek się spotkaliśmy.
- Wątpię – mruknął, bo takiego scenariusza nie był
w stanie sobie wyobrazić.
- Albo ja odkryję, że mimo ujmującej twarzy
i fantastycznego ciała jesteś w gruncie rzeczy głupim
palantem.
O, to już prędzej.
W niedzielę rano, po nocy spędzonej na odtwarzaniu
w myślach pocałunku z Huntem, Adie stała przed Stellanem,
jednym z najbardziej znanych budynków na Manhattanie,
wzniesionym - podobnie jak Eldorado - w latach trzydziestych
ubiegłego wieku.
Nie mieściło się jej w głowie, że Hunt jest jego
właścicielem. Większość powierzchni służyła mu jako
przestrzeń biurowa, na ostatnim piętrze znajdował się jego
prywatny apartament, a piętro pomiędzy częścią prywatną
a biurową było przeznaczona dla gości. Przypuszczalnie
z okien roztaczał się wspaniały widok na Central Park.
Żałowała, że zamiast na górze Hunt zaproponował, aby
spotkali się na dole, przed budynkiem.
Chętnie obejrzałaby jego królestwo, z drugiej strony
wiedziała, że gdyby przekroczyła próg mieszkania,
prawdopodobnie nie wyszłaby bez gruntownego zapoznania
się z łóżkiem w sypialni.
Gdyby miała dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy lata,
właśnie tak spędzałaby dzisiejszy poranek: leżałaby
przytulona do Hunta i uśmiechając się błogo, zastanawiałaby
się, jak odświeżyć wygląd sypialni, co przyrządzić na kolację
i czy najpierw urodzi im się syn czy córka.
Tak, niekiedy ponosiła ją fantazja. Ale bywało też gorzej:
kilka razy zdarzyło się, że błagała faceta, by od niej nie
odchodził.
Nie lubiła myśleć o biednej zdesperowanej dziewczynie,
jaką dawniej była. Ale musiała, by pamiętać i nie powtarzać
błędów. Ponieważ rodzice skąpili jej uwagi i miłości, szukała
akceptacji gdzie się dało. U każdego, kto gotów był się nią
zainteresować.
Długo trwało, nim zmądrzała i stała się emocjonalnie
niezależna, jednak wciąż bała się podjąć kolejną próbę
i przetestować swoją siłę.
Nie chciała ryzykować, że na powrót przeistoczy się
w wystraszoną, niepewną siebie Adie. Nie po to walczyła ze
swoimi słabościami, lękami i kompleksami, żeby teraz jednym
ruchem wszystko przekreślić. Znów się zakocha, a Hunt – jak
inni przed nim - złamie jej serce. Słusznie zrobiła, odrzucając
ofertę romansu.
A gdyby… gdyby przespała się z Huntem i zdołała
zachować dystans emocjonalny? Może powinna mieć więcej
wiary w siebie? Ostatni raz miała złamane serce pięć lat temu.
Może krótki romans nie wyrządziłby jej krzywdy? Może już
się wyleczyła z szukania na siłę akceptacji?
Czy będzie sobie pluła w brodę, że odtrąca Hunta? Może
powody, którymi się kieruje, nie mają już racji bytu? Może
popełnia błąd, myśląc, że wciąż jest słaba i nie poradzi sobie
z kolejną porażką? Może…
- Adie…
Wzięła głęboki oddech. Dobrze, że włożyła duże okulary
słoneczne; przynajmniej Hunt nie widzi, jak pożera go
wzrokiem. W markowych dżinsach, butach trekkingowych,
szaroniebieskim swetrze i mocno powycieranej bomblerce
wyglądał młodziej niż zwykle. Podobał jej się lekki zarost na
jego twarzy i potargana fryzura. Korciło ją, by wsunąć ręce
w jego włosy, a potem…
- Cześć.
- Cześć. Dzięki, że poświęcasz mi niedzielny poranek -
rzekł, chuchając w dłonie. Przyjrzał się jej badawczo. –
Wszystko w porządku?
Nie, odparła bezgłośnie, bo ilekroć cię widzę, mam ochotę
zedrzeć z ciebie ubranie.
Przywołała na twarz wymuszony uśmiech.
- W jak najlepszym. – Zaczęła przytupywać. – Chryste, co
za beznadziejna pogoda.
- No właśnie. Chętnie rzuciłbym robotę i wyjechał
w tropiki. – Skinął głową, wskazując kierunek. – Plaże,
dziewczyny w bikini, wielkie fale… - rozmarzył się.
Zimne mojito, ciepłe morze… rozkosz.
- Surfujesz?
- Tak. Kiedy tylko nadarzała się okazja, lecieliśmy ze
Steve’em na Hawaje. Całymi dniami szaleliśmy na desce,
a wieczory spędzaliśmy przy barze, pijąc i podrywając
dziewczyny.
- Łączyła was bliska więź…
- Steve był moim najlepszym kumplem, moją bratnią
duszą; uważałem go za brata. Kiedy umarł, poczułem się,
jakbym stracił cel w życiu.
- Ja i Kate przyjaźnimy się stosunkowo krótko, ale mam
wrażenie, że wszystko mogę jej powiedzieć. I mówię. A może
mówię dlatego, że ona tak sprytnie potrafi ciągnąć mnie za
język?
Hunt roześmiał się.
- Steve też taki był. Pytał, dociekał. Ale umiał dochować
tajemnicy.
Kate również; Adie ufała jej w stu procentach.
- Bardzo byli do siebie podobni? To znaczy z charakteru?
Bo z wyglądu to wiem.
- Bardzo. – Wsunął ręce do kieszeni i nieco zwolnił, żeby
nie musiała biec, by dotrzymać mu kroku. – Steve znał
wszystkie moje tajemnice. Jak nie będziesz ostrożna, wkrótce
Kate pozna wszystkie twoje.
Już poznała. Wiedziała, że ma rodziców egoistów; że życie
z nimi nie należało do przyjemnych. Wiedziała też, że Adie
pracuje za ciężko i od jakiegoś czasu nie umawia się
z facetami, zwłaszcza w okresie świąt.
- W okresie Bożego Narodzenia i w takie dni jak
wczorajszy najbardziej mi Steve’a brakuje.
Te słowa zbiły ją z tropu. Rzuciła Huntowi ukradkowe
spojrzenie; zobaczyła napięcie w jego twarzy. Wydał jej się
o wiele bledszy niż parę minut temu. Domyśliła się, że jest to
dla niego trudny temat i nie będzie chciał słyszeć żadnych
banalnych pocieszeń.
Zdumiało ją, że tak szybko się przed nią otworzył.
Przecież kilka razy mówił, że unika zaangażowania
emocjonalnego.
Pragnęła objąć go, wtulić twarz w jego szyję.
Podejrzewała, że Hunter nie zna uzdrawiającej mocy uścisków
i nie wie, jakie to uczucie móc się na kimś wesprzeć.
Świadoma, że musi postępować delikatnie, wsunęła rękę
do kieszeni jego kurtki i splotła palce z jego palcami. Może
zrozumie, że nie jest sam; że może na nią liczyć.
Gdy odwzajemnił uścisk, oparła głowę o jego ramię. Od
razu zrobiło jej się cieplej. Po chwili jednak, pamiętając, że są
współpracownikami, a nie kochankami, wyprostowała się.
Usiłowała oswobodzić rękę, ale Hunt nie puszczał.
Okej, nie będzie z nim walczyła.
Próbując nie myśleć o tym, jak miło by było znów się do
niego przytulić, spytała o cel dzisiejszego spotkania.
Wolną ręką Hunter wyciągnął z kieszeni spodni kartkę.
Adie przeleciała wzrokiem tekst.
- Widzę listę imion i nazwisk, obok wiek i płeć…
Ku swojemu zdumieniu zobaczyła, że Hunter się
czerwieni. Był speszony? Zawstydzony? Kto by pomyślał!
- O co chodzi?
Doszli do skrzyżowania i zatrzymali się za młodą parą
z wózkiem. Adie zamierzała ponowić pytanie, ale Hunt
w ledwo dostrzegalny sposób potrząsnął głową.
Zmarszczywszy czoło, rozejrzała się i nagle zobaczyła, że
jego osoba wzbudza coraz większe zainteresowanie. Młody
ojciec trącił żonę i wskazując za siebie, szepnął „Hunter
Sheridan”. Starszy mężczyzna ukradkiem wyciągnął telefon,
żeby zrobić zdjęcie. Młodej mamie i innym kobietom
wystarczył sam widok Hunta; spoglądały na niego
z zachwytem.
Wcale im się nie dziwiła. Taki facet…
Hunt zabrał kartkę i ponownie schował ją do kieszeni. Nie
zwracając uwagi na admiratorki, położył dłoń na plecach Adie
i ruszył przez ulicę.
Obejrzała się. Ludzie wciąż się na niego gapili.
- Wiem, że jesteś ważną nowojorską figurą, ale nie
sądziłam, że tak rozpoznawalną.
- Grałem w najlepszej drużynie baseballowej w kraju –
wyjaśnił. – Teraz jestem jej współwłaścicielem. Ludziska
znają moją fizys.
- No tak, taka paskudna facjata zostaje w pamięci.
Przesunął rękę wyżej i zacisnął ją na szyi Adie.
- Zołza.
- Powiesz mi, co to za lista i dlaczego wędruję z tobą po
mieście, zamiast siedzieć w piżamce na łóżku, pić kawę
i myśleć o tym, co sobie przyrządzę na śniadanie?
- A, lista… - Hunt wykrzywił wargi. – To nazwiska
dzieciaków mieszkających w rodzinnym domu dziecka
w Albany. – Urwał.
Wiedziała, że jeśli zacznie go dociskać, istnieje ryzyko, że
zamknie się w sobie. Po chwili kontynuował:
- Większość z nich spędzi tam święta. Dom prowadzi
niesamowita kobieta. Pracownicy opieki społecznej wiedzą, że
ilekroć są przyparci do muru, zawsze mogą zadzwonić do
panny Mae, a ona bez pytania przyjmie kolejną sierotę pod
swój dach.
Adie podziwiała takie osoby. Po bólu, na jaki narazili ją
rodzice, i ze strachu, że mogłaby powtórzyć ich błędy, nie
widziała siebie w roli matki, a o ileż trudniejsza była rola
matki zastępczej dla gromadki dzieci, które w swoim krótkim
życiu przeszły już przez kilka kręgów piekła.
- Od lat potajemnie wspieram ten dom. Przekazuję
pieniądze pracownicy socjalnej, która utrzymuje stały kontakt
z panną Mae. Przed świętami daję dodatkowe pieniądze na
prezenty; panna Mae najlepiej się orientuje, czego dzieciaki
potrzebują. Jednak niedawno panna Mae się rozchorowała,
a pracownica socjalna złamała nogę. Żadna z nich nie zdoła
kupić prezentów, a nie chcę, żeby dzieci zostały bez niczego.
- Musi być ktoś, kto ci pomoże. Inna pracownica socjalna
albo… O, wiem! Możesz skorzystać z usług konsjerżki!
Uśmiechnął się kwaśno, słysząc lekki sarkazm w jej
głosie.
- Rozważałem różne opcje, ale zależy mi, żeby jak
najmniej osób wiedziało o moim wsparciu. Wiesz tylko ty i ta
jedna pracownica socjalna.
- Przecież kierujesz fundacją. Bez przerwy rozdajesz
pieniądze. Nie rozumiem, dlaczego…
- Panna Mae nie wzięłaby ode mnie ani centa. – Potarł
ręką twarz.
Adie stanęła w pół kroku.
- Jak to? Prowadzenie rodzinnego domu dziecka kosztuje
majątek. Podejrzewam, że instytucje stanowe nie pokrywają
wszystkich kosztów. Dlaczego uważasz, że panna Mae
odrzuciłaby twoją pomoc?
Hunt milczał speszony. Adie też milczała, tyle że ona
milczała zaciekawiona.
- Mae była również moją matką zastępczą – przyznał
wreszcie. – Mieszkałem u niej dwa lata.
Adie jęknęła w duchu.
- A… gdzie byli twoi rodzice? – spytała, starając się
zachować neutralny ton.
Hunter na pewno nie chciał litości.
- Mama chorowała psychicznie. Sporo czasu spędzała
w szpitalu psychiatrycznym.
- A ojciec?
- Jest tylko nazwiskiem w moim akcie urodzenia.
Adie słuchała uważnie, świadoma, że Hunt uchyla przed
nią drzwi do swojej przeszłości. Czuła się… hm, zaszczycona?
Chyba tak.
Nadal jednak nie wyjaśnił jej, dlaczego musi działać
anonimowo.
- Opowiedz mi o swojej sekretnej misji i o tym, dlaczego
panna Mae nie przyjęłaby od ciebie pomocy.
- Lata temu zjawiłem się u niej bardzo z siebie
zadowolony. Przywiozłem mnóstwo mebli, ubrań, sprzętów.
Oczekiwałam, że Mae rzuci mi się na szyję i podziękuje za
dary. Nie widzieliśmy się kilka lat, nie dzwoniłem, nie
pisałem. Była na mnie zła za to moje milczenie. Intencje
miałem dobre, ale Mae… Zraniłem jej dumę. Wygarnęła mi,
że jestem głupim arogantem, że ona nie życzy sobie litości, że
skoro tyle czasu radziła sobie bez mojej pomocy, to dalej też
sobie poradzi. Wrzeszczała na mnie, a ja na nią. Nazwałem ją
niewdzięcznicą, ona mnie protekcjonalnym dupkiem. -
Westchnął. – Panna Mae jest uparta jak osioł i dumna jak paw.
Ty też, Hunt, ty też.
- Więc teraz pomagasz jej po cichu, angażując pracownicę
socjalną.
- Tak, Lauren mi mówi, czego Mae brakuje, a ja to
dostarczam. Dyskretnie i anonimowo. Nie mogę pomagać
przez fundację, bo wtedy Mae zorientowałaby się, że to ode
mnie i znów uniosłaby się honorem.
To było wzruszające, taki twardziel o czułym miękkim
sercu. Hunt, choć zaszedł tak daleko, nie zapomniał
o ponurym dzieciństwie i osobie, której tak wiele zawdzięczał.
Adie zadumała się; zdaje się, że panna Mae była dla Hunta
lepszą matką niż jego własna. I cierpiał z powodu ich
konfliktu.
Jeśli panna Mae darzyła Hunta taką samą sympatią jak on
ją, to pewnie też cierpiała.
- Kiedy ta sytuacja miała miejsce? Ta z transportem mebli
i waszą kłótnią? – spytała.
Cisza.
- Hunt?
- Dwanaście lat temu – przyznał niechętnie, po czym
rozłożył ręce. – Ona jest strasznie zawzięta!
- Przez ten czas nie rozmawialiście?
- Ależ rozmawialiśmy. Co kilka miesięcy spotykamy się na
lunch w jej ulubionej knajpce. Oczywiście Mae płaci za
siebie. – Skrzywił się niezadowolony. – Niczego ode mnie nie
chce. Przysięgła to sobie ponad dekadę temu. Proponowałem,
że kupię jej większy dom i nowy samochód, ale ciągle
odmawia.
- Faktycznie jest uparta.
- Jak diabli.
- Ale chyba musi wiedzieć, że to ty dajesz pieniądze na
prezenty gwiazdkowe.
- Myślę, że to podejrzewa, ale ponieważ pracownica
socjalna twardo trzyma język za zębami, Mae bierze forsę
i rusza na zakupy. Skaranie boskie z tą kobietą!
- Kochasz ją.
Wzruszył ramionami, ale Adie nie potrzebowała
potwierdzenia. Jego czyny mówiły same za siebie.
- Czyli spędzimy dzisiejszy ranek na szukaniu podarków
dla gromady dzieci?
Napięcie znikło z jego twarzy i ciała.
- Oczywiście zapłacę ci za twój czas – powiedział.
- Z przyjemnością, Hunt, pomogę ci coś wybrać, a nawet
zapakować prezenty, ale to cię będzie kosztowało.
- Przecież powiedziałem, że ci zapłacę.
Adie pokręciła głową.
- Nie chcę pieniędzy. Oczekuję czegoś innego.
- Czego? – Poruszył brwiami. – Kwiatów, kolacji i lotu
helikopterem nad Manhattanem? – Jego twarz rozjaśnił
szelmowski uśmiech. – Nocy pełnej dzikiego seksu?
Adie wywróciła oczy do nieba.
- Nieźle, ale nie. Po prostu muszę coś wcześniej zjeść. Na
głodniaka nie umiem robić zakupów.
- Okej. – Obejmując ją lekko w pasie, skręcił w wąską
uliczkę. – Znam miejsce, gdzie serwują najlepsze bajgle
w mieście. Ale masz czas, możesz zmienić zdanie. Gdybyś
jednak wolała dziki seks…
- Nie kuś, Sheridan.
Kiedy wybuchnął śmiechem, zdała sobie sprawę, że
wypowiedziała te słowa na głos.
O nie, Adie, nawet o tym nie myśl!
Ale to było takie trudne.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Był w trakcie pisania mejla, kiedy samochód się
zatrzymał. Hunt wyjrzał przez okno. Pete, który zaparkował na
stałym miejscu, obok wejścia do Stellanu, wysiadł z auta
i szedł otworzyć drzwi swemu pracodawcy.
Hunt wcisnął „zapisz” i wsunął laptop do torby. Westchnął,
widząc Pete’a tuż koło siebie. Kierowca miał siedemdziesiąt
kilka lat, na zewnątrz było zimno jak w psiarni, w dodatku
padał deszcz ze śniegiem. Hunter setki razy tłumaczył mu, że
sam potrafi otworzyć drzwi, ale Pete, człowiek starej daty, go
nie słuchał.
Podziękował kierowcy i wszedł do biura. Asystentka, którą
„dzielił” z dyrektorem finansowym, rozchorowała się, więc
przez cały dzień sam szukał potrzebnych dokumentów,
odpisywał na mejle i odbierał telefony. Nagle usłyszał dźwięk
esemesa. Wyjął komórkę.
Griselda? Czego mogła chcieć?
„Jeśli podpiszę wszystkie wymagane prawem dokumenty,
czy rozważysz przekazanie mi swojego materiału
biologicznego, żebym mogła zajść w ciążę?”.
Przeczytał wiadomość raz, potem drugi. Najwyraźniej
Griselda wciąż chce dostać jego nasienie.
Chryste! Nawet się nie zawahał.
„Nie!”.
Czy ona oszalała? Nie chciał mieć potomstwa, ale gdyby
kiedyś zapłodnił kobietę, czy to metodą naturalną czy
przekazując swój materiał biologiczny, to nie wyobrażał sobie,
że mógłby nie mieć kontaktu z dzieckiem.
Poza tym gdyby istniał test sprawdzający, czy dana osoba
nadaje się na rodzica, podejrzewał, że ani on, ani Griselda by
go nie zdali.
Nie znał się na wychowaniu dzieci, ale wiedział, że trzeba
je kochać, troszczyć się o nie, poświęcać im czas i uwagę. Nie
potrafiliby dziecku tego zapewnić. I nie sądził, żeby to się
kiedyś zmieniło. Więc dlaczego ciągle pojawiał mu się przed
oczami obraz niemowlęcia o ciemnych włosach i oczach,
a także uroczego kilkulatka, który siedzi na kolanach Mikołaja
i piszczy z radości na widok prezentów pod choinką?
Widział też starsze dzieci: syna, z którym godzinami gra
w baseballa, oraz córkę, którą prowadzi do ołtarza…
Zaklął pod nosem. Co się z nim dzieje? Musi być jakieś
logiczne wytłumaczenie. Podejrzewał, że chodzi o zbliżające
się święta i przygotowywaną na lato kampanię reklamową dla
Sheridan Sports, pokazującą szczęśliwe rodziny. Że w ten
sposób on reaguje na to, czego nie ma w swoim życiu,
a o czym kiedyś bardzo marzył.
Ale przestał; już nie marzył o dzieciach, o żonie,
o rodzinie. Najważniejsza była praca; nad pracą miał kontrolę.
Praca, w przeciwieństwie do jego byłej żony, nie zdradzała,
nie szastała bez opamiętania pieniędzmi. I nie umierała,
pozostawiając człowieka w żałobie.
Praca była czymś prostym, nieskomplikowanym. Związki
wręcz odwrotnie.
Poczuł narastający ból głowy. Szklanka whisky, kilka
godzin w ciszy – tego potrzebował. Nie mógł się doczekać,
kiedy znajdzie się w swoim pustym apartamencie. Po
pracowitym weekendzie i dniu wypełnionym spotkaniami
chciał odpocząć od ludzi, pomyśleć w ciszy.
Hm, chciał odpocząć od ludzi, a jednocześnie marzył
o tym, by zobaczyć się z Adie.
Nie przyszła dziś do niego do biura. Z nadzieją podnosił
wzrok, ilekroć ktoś pukał do drzwi. Potem, zawiedziony, przez
dziesięć minut złościł się sam na siebie.
Brakowało mu jej promiennego uśmiechu, spojrzenia
ciemnych oczu, cudownego brytyjskiego akcentu. Miło by
było znów ją pocałować, jeszcze lepiej - pójść z nią do łóżka;
od biedy zadowoliłby się samym jej widokiem.
Irytowało go, że potrzebuje jej bardziej niż ciszy
i samotności.
- Panie Sheridan? Nie wchodzi pan?
Zaskoczony obejrzał się przez ramię i zobaczył portiera
Glena, który trzymał otwarte drzwi do budynku. Skinąwszy
głową, wszedł do holu.
Za chwilę znajdzie się w swoim mieszkaniu, naleje sobie
whisky i wyciągnie się na kanapie. Będzie patrzył na światła
miasta i starał się nie myśleć o Adie i Stevie.
- Panie Sheridan…
Wsiadł do prywatnej windy i wcisnął przycisk zamykający
drzwi. Zanim się zasunęły, ujrzał zatroskaną twarz portiera.
- Muszę pana poinformować…
Nie, na dziś miał dość rozmów; cokolwiek Glen chciał
powiedzieć, musi to poczekać do jutra. Oparł głowę o lśniącą
metalową ścianę i zamknął oczy. Gdyby był normalnym
człowiekiem, to po ciężkim dniu w biurze wróciłby do domu,
gdzie czekałaby na niego żona lub partnerka. Przytuliłaby go,
pomasowała mu plecy, podała drinka i zaprosiłaby go do
łóżka, by poprawić mu humor.
Tego dziś pragnął: wejść do mieszkania i trafić prosto
w ramiona kobiety. W ramiona Adie. Tak bardzo chciał, żeby
czekała na niego, rozczochrana, uśmiechnięta.
Przestąpił z nogi na nogę, zły, że nie potrafi uwolnić się od
takich myśli. Rano podczas spotkania biznesowego
przypomniał sobie wczorajszą rozmowę Adie z młodym
sprzedawcą; wypytywała go o szerokość desek, o wielkości
ciężarówek. Potem w trakcie rozmowy telefonicznej
z księgową przypomniał sobie, jak Adie przez dobre pół
godziny rozważała, która z dwóch lalek byłaby lepsza.
Doskonale się czuł w jej towarzystwie, uwielbiał jej
sarkazm i z wielką przyjemnością zdarłby z niej ubranie.
Postukał głową w ścianę windy. To nie ma najmniejszego
sensu. Łączą ich relacje zawodowe, za kilka tygodni Adie
wróci do Londynu. Nie powinien o niej myśleć, a tym bardziej
za nią tęsknić. Nigdy dotąd żadnej kobiecie nie poświęcał tyle
uwagi. Czas najwyższy, żeby Adie też przestał.
Winda zwolniła, drzwi się rozsunęły. I w tym momencie
jego uszy zaatakowała dudniąca muzyka. Ból głowy z miejsca
się nasilił.
Wszedłszy do holu, rzucił teczkę na stolik i potarł palcami
skroń. Budynek był doskonale chroniony; tylko sprzątaczka
miała nieograniczony dostęp do jego mieszkania. Ponieważ
już wcześniej zdarzało się Florze włączać sprzęt grający,
uznał, że jej zajęcia na uczelni przeciągnęły się i dlatego
jeszcze nie skończyła sprzątać.
Było mu to wyjątkowo nie na rękę.
Wiedząc, że musi wyłączyć dudnienie, zanim głowa
pęknie mu z bólu, wszedł do salonu i stanął jak wryty.
Zamknął oczy, przytknął palce do powiek i policzył do trzech.
Miał nadzieję, że bałagan zniknie.
Nie zniknął. Przesunięty pod ścianę piękny stolik kawowy
ze stali i szkła był zawalony wstążkami oraz dekoracyjnym
papierem. Wielkie kolorowe arkusze leżały na ręcznie tkanym
perskim dywanie, a wszędzie wokół stały stosy zapakowanych
prezentów.
Przestąpiwszy nad górą świątecznych podarków
przeznaczonych dla dzieci Mae, Hunt rozgrzebał śmieci na
stoliku i odnalazł pilota. W mieszkaniu zapadła cudowna
cisza. Dzięki ci, Boże! Wreszcie słyszał własne myśli.
Rozejrzał się. Co za bajzel! Nienawidził chaosu,
fizycznego i psychicznego. Kojarzył mu się z dzieciństwem,
z dzieleniem pokoju z liczną grupą chłopców, z brakiem
prywatności i kontroli.
Był u siebie, w swoim domu. Najwyraźniej Adie wpadła,
by zapakować prezenty, a potem wyszła, zostawiając śmietnik.
Tego się po niej nie spodziewał.
- Hunt? To ty?
Obrócił się w stronę głosu, który dobiegł z kuchni. Radość
przepełniła jego serce, co go tylko zirytowało. Psiakrew, chciał
być sam.
A raczej: powinien chcieć być sam.
Jakim prawem uważała, że może tu być, kiedy on wraca
z pracy? Że może wejść do jego czystego, pięknie
urządzonego mieszkania i nabałaganić?
Słysząc za sobą ruch, westchnął cicho. Adie weszła do
salonu ubrana w dżinsy, beżowy sweter do połowy ud oraz
grube wełniane skarpety. Trzymała w ręku kieliszek wina i…
sprawiała wrażenie, jakby była u siebie.
Wystraszyło go to. I przerażony przystąpił do ataku. Nie
myślał racjonalnie.
- Co, do cholery, tutaj robisz? – zawołał.
Uśmiech zniknął z jej ślicznej twarzy. Przeniosła
spojrzenie tam, gdzie on patrzył: na rozrzucone po podłodze
arkusze papieru oraz prezenty.
- Ja…
- Nie masz prawa przychodzić, bałaganić i czuć się jak
u siebie!
Adie zbladła, zacisnęła usta. Ręka trzymająca kieliszek
drżała, oczy płonęły furią.
- Mówiłaś, że do piątej wyjdziesz! – Postukał palcem
w tarczę swojego zegarka. – Jest po dziewiątej!
- Wiem, Sheridan – oznajmiła spokojnie, odstawiając
kieliszek na starą skrzynię z rzadkiego drewna, która służyła
za stolik.
Hunt podniósł kieliszek i umieścił go na podkładce: tego
brakowało, by na drewnianej powierzchni został mokry ślad!
Na twarzy Adie odmalowało się zdumienie. Nie szkodzi.
Dorastając, nie miał nic własnego, więc teraz dba o wszystko,
czego się dorobił.
Skierował się na drugi koniec salonu, do barku na kołkach,
i nalał sobie whisky. Na widok brudnej szklanki stojącej koło
karafki znów poczuł irytację.
- Najpierw piłaś whisky, a teraz wino? Nie mogłaś wynieść
szklanki do kuchni?
Krzyżując ręce na piersi, Adie omiotła go lekceważącym
spojrzeniem.
- No, no, no. Ktoś ci napluł do zupy?
Zazgrzytał zębami.
- Mam za sobą koszmarny dzień. Marzyłem o tym, żeby
wrócić do swojego cichego uporządkowanego domu i się
zrelaksować. A to miejsce wygląda jak pole bitwy.
Adie usiadła na brzegu obitego czerwoną skórą fotela
i schyliwszy się, przysunęła swoje kozaki. Włożyła jeden,
zaciągnęła zamek. Zanim włożyła drugi, utkwiła wzrok
w Huncie. Była blada jak ściana i zła.
Zła? Nie. Była wściekła. I zraniona.
Ogarnęły go wyrzuty sumienia, jednak nie potrafił się
przemóc i przeprosić.
- A ja marzyłam o tym, żeby po pracy wybrać się z Kate
do galerii w Greenwich Village na wernisaż jednego z moich
ulubionych malarzy. Ale ponieważ tobie zależało, żeby
prezenty zostały jak najszybciej zapakowane, przyjechałam
tutaj. Też mam za sobą długi męczący dzień.
Psiakrew, miała rację.
- Mówiłeś czy nie, że mogę wpaść o dowolnej porze? Że
Glen mnie wpuści?
Owszem, mówił. I może właśnie tę informację Glen
usiłował mu przekazać.
Gdyby na moment przystanął i go wysłuchał, może na
widok bałaganu ugryzłby się w język.
- Siedzę tu od czterech godzin. Mam rany na palcach i boli
mnie krzyż. Nastawiłam muzykę, bo pakowanie prezentów to
nudna robota. I wypiłam małą szklankę whisky, żeby się
uspokoić po rozmowie z zamężną klientką. Chciała, żebym jej
załatwiła przystojnego młodzieńca, z którym mogłaby się
zabawić po przylocie na Saint-Barthelemy. Wyjaśniłam, że nie
jestem alfonsem i następne trzy godziny spędziłam przy
prezentach. Nie przyszło mi do głowy, że popełnię
przestępstwo, jeśli naleję sobie kieliszek wina z otwartej
butelki, którą znalazłam w twojej lodówce!
Nie podniosła głosu, ale Hunter czuł, jak wściekłość w niej
narasta.
Zaciągnęła zamek w drugim bucie, po czym chwyciła szal
i owinęła go wokół szyi. Przewiesiwszy torbę przez ramię,
przeszła do holu.
- Gdzie ten cholerny guzik od windy? – warknęła.
Zanim zdążył odpowiedzieć, wróciła i wyrwała mu z ręki
pilota. Wpatrując się w przyciski, dojrzała właściwą ikonkę.
Wcisnęła ją, po czym rzuciła pilota na kanapę.
Cholera, skompromitował się. Zachował się jak kretyn.
- Adie… - Ruszył do holu.
- Milcz, Sheridan. Nie chcę z tobą teraz rozmawiać. Jestem
wściekła i mogę powiedzieć coś, czego będę żałowała.
Przytrzymał ręką drzwi windy, żeby się nie zasunęły.
- Na przykład?
- Że jesteś wrednym samolubnym niewdzięcznikiem.
Palantem do potęgi. A że seksownym? To cię nie
usprawiedliwia.
Tak, to prawda.
- Adie… - Chciał ją zatrzymać, zgarnąć w ramiona
i zanieść do łóżka. Chciał się w niej zatracić, chciał, by ona
zatraciła się w nim.
- Cofnij się, Sheridan! – Dźgnęła go palcem w nadgarstek.
Zaskoczony cofnął rękę, a wtedy drzwi się zasunęły. Twarz
Adie znikła mu z pola widzenia. Podrapał się po brodzie, po
czym splótł ręce za głową i zaklął siarczyście.
Myślał, że chce być sam, ale mylił się. I to bardzo.
Wróciwszy do mieszkania Kate, Adie ucieszyła się, że
przyjaciółka jest w Bostonie. Wyleciała z Nowego Jorku
o trzeciej, by spotkać się z dawnym kumplem ze studiów,
i zamierzała wrócić ostatnim lotem. Jeśli jednak okaże się, że
kumpel zachował swój atrakcyjny wygląd, wtedy być może
zostanie ciut dłużej.
Adie na to liczyła. Musiała się skupić, przemówić sobie do
rozumu. Ubrana w męską piżamę, z kieliszkiem czerwonego
wina w ręce, zaczęła krążyć po salonie. Serce waliło jej
młotem.
Hunt jest jej klientem. Miała nadzieję, że dzięki niemu
pozna bogatych ludzi z wpływowych sfer. I tak było; polecał
ją znajomym biznesmenom. Coraz więcej osób chciało
skorzystać z jej usług, osób, o które sama musiałaby zabiegać
miesiącami, jeśli nie latami.
Ale Hunt był nie tylko jej klientem; był kimś więcej.
Uwierzyła, że są przyjaciółmi. Sądziła, że nie tylko jej
pragnie, ale również szanuje ją i autentycznie lubi. Ale po tym,
jak się dziś zachował, miała wątpliwości.
Od dawna nie przyjaźniła się z mężczyzną, więc nie
bardzo wiedziała, jak to naprawdę wygląda. Ale przecież Hunt
otworzył się przed nią, opowiedział jej trochę o swojej
przeszłości, o pannie Mae. Łazili razem po mieście, śmiali się,
wybierali prezenty dla dzieciaków.
Odnosiła wrażenie, że oboje doskonale się czują w swoim
towarzystwie. Dlatego zdumiało i zabolało ją jego dzisiejsze
zachowanie.
To nie wszystko. Jego niespodziewany atak sprawił, że
cofnęła się pamięcią do dzieciństwa, kiedy matka na nią
wrzeszczała i obwiniała ją o rzeczy, które wcale nie były jej
winą. Słyszała głos matki, która oskarża ją o rozpad swojego
małżeństwa; która twierdzi, że to przez nią ojciec spędza czas
z kochanką; że przez ciążę matka zniszczyła sobie figurę.
Wypiła łyk wina i przytknęła kieliszek do czoła. To na
kogo w końcu była zła: na Hunta czy na matkę? Och, na matkę
z całą pewnością, ale na Hunta też.
Zasłużył na jej gniew!
No dobrze, może dalej wydeptywać ścieżkę w dywanie,
zastanawiając się, czy Hunt ją przeprosi – raczej nie – albo
może produktywnie wykorzystać czas, na przykład czytając
dzisiejsze mejle.
Wychodząc z założenia, że działanie zawsze jest lepsze od
ponurych deliberacji, usiadła w fotelu i przysunęła laptop.
W skrzynce pocztowej było z dziesięć próśb od klientów
o dodatkowe sprawunki świąteczne; jedna klientka prosiła
o przystrojenie na święta jej mieszkania w londyńskiej
dzielnicy Knightsbridge, inna chciała spotkać się w styczniu
i omówić sprawę prezentu na pięćdziesiąte urodziny męża.
Zmuszając się, by nie myśleć o Huncie, Adie wystukała
odpowiedzi i napisała do swojej asystentki w Londynie, żeby
się wszystkim zajęła.
Nagle usłyszała sygnał esemesa. Podniosła telefon
i skrzywiła się, widząc wiadomość od klientki, której marzył
się atrakcyjny młodzieniec na Saint Barthelemy.
„Przepraszam, czy posunęłam się za daleko?”.
O, zdecydowanie!
Zaczęła pisać odpowiedź, grzecznie sugerując, że będzie
lepiej, jeśli owa klientka zgłosi się do innej agencji. Pisanie
przerwał jej dźwięk domofonu.
Pewna, że to dostawca pizzy, bez pytania „kto tam?”
wcisnęła przycisk i wyjęła z portmonetki pieniądze. Kiedy
rozległo się pukanie, otworzyła drzwi i jedną rękę wyciągnęła
po pizzę, a drugą podała gotówkę.
I wtem rozpoznała rozpiętą pod szyją jasnoróżową
koszulę, widoczny pod nią opalony kawałek torsu oraz luźno
zwisający krawat w czarno-biały deseń.
Podniosła oczy i serce zabiło jej mocniej. Hunt patrzył na
nią z nieskrywaną czułością.
- Spotkałem na dole dostawcę – oznajmił, wskazując na
pizzę.
- Dzięki. – Wepchnęła banknoty do kieszeni jego kurtki
i sięgnęła po pudełko. – Możesz już iść.
Nie puszczał pudełka.
- Nie poczęstujesz mnie?
- A przeprosisz?
Wiedziała, że tego nie zrobi. Bogaci wpływowi mężczyźni
nie przepraszali. Krzywdzili, ranili, popełniali błędy
i oczekiwali, że ludzie zignorują to albo wszystko wybaczą.
A ona nie zamierzała ani ignorować, ani wybaczać.
- Wolałbym w mieszkaniu, nie na korytarzu, ale jeśli
będzie trzeba, zrobię to tutaj.
Zamrugała skonfundowana.
- Co zrobisz?
- Przeproszę. Więc jak, wpuścisz mnie czy…? Zresztą pal
sześć. Zachowałem się jak kretyn. Bardzo cię przepraszam.
Adie przechyliła na bok głowę.
- No i co? Bardzo bolało?
Wykrzywił wargi.
- Trochę.
- Tylko trochę? Szkoda.
Cofnęła się od drzwi i wykonała ręką zapraszający gest.
Hunt wszedł do kuchni i położył pudełko z pizzą na wyspie.
Następnie wyjął z szafki kieliszek.
- Mogę? – spytał, wskazując na otwartą butelkę wina.
- Proszę. W przeciwieństwie do niektórych lubię się dzielić
swoim winem.
- Na drugie mi palant. Palant do kwadratu – mruknął.
Wypił łyk, po czym wyjął z szuflady talerze oraz sztućce.
Lepiej od niej wiedział, gdzie co jest w mieszkaniu Kate. Adie
poczyniła na ten temat jakąś uwagę.
- A tak, bo ponad dziesięć lat temu mieszkałem tu ze
Steve’em – wyjaśnił, zaciskając ręce na blacie.
Przez dłuższą chwilę stał bez ruchu, z opuszczonym
wzrokiem. Wreszcie napotkał spojrzenie Adie.
- Miałem za sobą paskudny dzień. Byłem wściekły, że się
z tobą nie widziałem. Tęskniłem za tobą, Adie, a ja za nikim
nie tęsknię.
Słysząc to lakoniczne wyznanie, poczuła, jak robi jej się
ciepło. Ona też tęskniła i cały dzień o nim myślała. Korciło ją,
by wpaść do niego do biura, chwilę pogadać. Pół godziny
z sobą walczyła. Nie było nic ważnego, co by koniecznie
musiała z nim przedyskutować, po prostu chciała go zobaczyć
i tyle. W końcu uznała, że pojedzie do jego mieszkania. Nie
śpiesząc się, pakowała prezenty, które razem kupili, i modliła
się w duchu o to, by wrócił do domu, zanim ona skończy.
- Głowa pękała mi z bólu. Usiłowałem przekonać siebie,
że chcę być sam w spokoju i ciszy. Wszedłem do mieszkania
i zastałem ciebie. To mnie zbiło z tropu, a jednocześnie
ucieszyło. Wtedy wpadłem w złość. I zacząłem krzyczeć –
dodał zawstydzony.
- Wydzierać się.
- Tak, przepraszam – powiedział ze skruszoną miną. –
Przez ciebie tracę rozum.
Ciało Adie przeniknął żar. Jak tak dalej pójdzie,
pomyślała, wkrótce stanie w płomieniach.
- Nie lubię tego uczucia. Nie lubię tego, co ze mną robisz.
Podniosła jego kieliszek i wypiła łyk. Wiedząc, że nie
powinna, że igra z ogniem, spytała:
- Co ja takiego z tobą robię, Hunt?
- Mieszasz mi w głowie, rozpalasz mnie, sprawiasz, że
wszystko wymyka mi się spod kontroli. Przy tobie jestem tak
podniecony, że przestaję logicznie myśleć. Przestaję
oddychać…
Czyli nie tylko ona tego doświadczała. Ucieszyła się, że
Hunt, człowiek tak opanowany i zdystansowany, również.
Wypiła kolejny łyk wina, świadoma, że Hunter świdruje ją
wzrokiem. Popatrzyła mu w oczy. I dojrzała w nich to, o czym
mówił: żar i podniecenie. Inni mężczyźni pragnęli ją zdobyć,
zabawić się, a Hunter autentycznie jej pożądał. Tylko jej,
nikogo innego.
Wewnętrzny głos wołał: Nie, Adie, nie ryzykuj! To zbyt
niebezpieczne.
Niebezpieczne, bo zbliżały się święta. Bo w tym czasie
gubiła swój pancerz ochronny. Bo nie chciała powtarzać
błędów młodości. Z drugiej strony nie była już tą
zdesperowaną dziewczyną co dawniej, znała swoje wady
i słabości. Nie zakocha się, nie pomyli seksu z miłością. Tak,
chyba może iść z Huntem do łóżka; może nawet powinna, aby
udowodnić sobie, że jest znacznie silniejsza psychicznie, niż
sądziła.
W końcu co złego może ją spotkać? Jedna noc z dużą
ilością dobrego seksu i małą ilością snu…
A jeśli szczęście im dopisze, może ta jedna wystarczy?
Może zaspokoją pożądanie oraz ciekawość, a potem będą
mogli żyć normalnie.
Wciąż trzymając kieliszek, ujęła Hunta za rękę i poprosiła,
by zabrał butelkę z winem.
- Myślałem, że będziemy jeść pizzę.
Wspięła się na palce i musnęła ustami jego wargi.
- Będziemy. Później. Teraz kusi mnie coś innego. Hunt…?
Potarł kciukiem jej wargę.
- Mnie też, skarbie, mnie też.
Pochwyciła w zęby jego palec.
- Więc na co czekasz?
Przytrzymał ją. Obróciła się lekko zniecierpliwiona.
- Jesteś pewna? – spytał.
Tak. Nie. Tak. Och, zdecydowanie tak! Bo mając
siedemdziesiąt lat i wspominając przeszłość, nie chciałaby
żałować, że zrezygnowała z seksu z najprzystojniejszym
mężczyzną, jakiego znała. Pragnęła przeżyć z nim jedną
szaloną noc, a potem, od jutra, znów może być grzeczna.
- Tak. Idziesz czy nie? Chyba że wciąż cię boli głowa?
Wybuchnął śmiechem.
- To by mnie nie powstrzymało. Ile sobie pani życzy
orgazmów? Trzy? Cztery?
- Jeden wystarczy.
- Co to, to nie. – Zaciskając ręce na jej biodrach, uniósł ją,
tak by oczy mieli na tym samym poziomie. – Będzie palcami,
będzie językiem i będzie ze mną w środku – oznajmił
z powagą.
Adie przełknęła ślinę, przytknęła usta do jego warg
i pozwoliła się zanieść do sypialni.
RODZIAŁ SIÓDMY
Seks był ostatnią rzeczą, jakiej się dziś spodziewał. Ale
ponieważ pragnął Adie od pierwszej chwili, gdy ją ujrzał, nie
zamierzał się sprzeciwiać.
Nie był idiotą.
Niosąc ją do pokoju, który kiedyś sam zajmował,
wpatrywał się w jej usta. Z przyzwyczajenia kopnął nogą
drzwi i powoli opuścił Adie na podłogę.
Zacisnął dłonie na jej ślicznej twarzy, zastanawiając się,
czy jeszcze raz nie spytać, czy na pewno tego chce. Ale
widział błysk pożądania w jej oczach, rumieniec na
policzkach. Wsunąwszy palec za kołnierzyk piżamy, pogładził
ją po szyi. Adie zamknęła oczy, rozkoszując się pieszczotą.
Nie, nie musiał o nic pytać.
Oboje tego chcieli, od dziesięciu dni zmierzali w tym
kierunku. Zaspokoją pożądanie i rano wszystko będzie po
staremu.
Adie nie zależało na niczym więcej, jemu też nie. Podczas
niedawnej rozmowy przyznała, że jest, a raczej była typem
kobiety, która zbyt mocno się angażuje. Na szczęście
zmądrzała. Natomiast on nigdy nie tracił głowy i na pewno
nagle nie zacznie tego robić.
Byli dwojgiem wolnych ludzi, parą znajomych, których
kusi seks. Niepotrzebne im żadne komplikacje.
Więc dlaczego się denerwował, zupełnie jakby miał
skoczyć z wysokiej skały w ciemną wzburzoną morską toń?
Z wieloma kobietami uprawiał seks. Ale czuł, że z Adie będzie
inaczej. I tego się obawiał.
Jaką cenę przyjdzie mu zapłacić? Co straci? Nie lubił
działać w ciemno, ryzykować, nie wiedząc, czym to się może
skończyć.
Adie przycisnęła dłoń do jego dłoni.
- Hunt? Wszystko w porządku?
Zamrugał. Na jej twarzy zobaczył wyraz niepewności.
- Bo jeśli zmieniłeś zdanie, to okej. Nie musimy…
Nie zmienił zdania!
- Tylko koniec świata albo twój sprzeciw powstrzymałby
mnie przed kochaniem się z tobą.
Odetchnęła z ulgą.
- To dlaczego stoisz bez ruchu? Dlaczego mnie nie
dotykasz, nie całujesz?
Dobre pytanie! Pochylił głowę, przytknął usta do jej
zmysłowych warg. Objęła go za szyję i naparła brzuchem na
jego sztywny członek. Zbliżył dłonie do jej piersi. Poczuł, jak
pod wpływem dotyku sutki twardnieją. Pochwycił je w palce.
Adie wciągnęła z sykiem powietrze. Korzystając z tego, że ma
otwarte usta, wsunął do środka język. Czas stanął, byli
jedynymi ludźmi na świecie.
Nie wierzył we własne szczęście. Pragnął Adie bardziej
niż kogokolwiek w życiu. Chciał ją zobaczyć nagą, przekonać
się, czy rzeczywistość dorównuje fantazji, więc zdjął jej przez
głowę górę od piżamy, po czym zsunął spodnie z bioder. Jego
oczom ukazało się najdoskonalsze nagie ciało.
Skórę miała jasną, aksamitną. Piersi małe, jędrne. Sutki
ciemnoróżowe jak pestki granatu. Brzuch płaski ze ślicznym
wklęsłym pępkiem. Włosy łonowe ciemniejsze niż te na
głowie. Nogi wspaniałe, długie, zgrabne jak nogi biegaczki.
- Hunt, nie gap się tak na mnie – szepnęła zaczerwieniona.
- Nie mogę przestać – wyszeptał. – Mógłbym to robić
do… - Zamierzał powiedzieć „do końca życia”.
Po chwili poprosił, by się odwróciła. Kiedy posłuchała,
powiódł spojrzeniem po jej szczupłych plecach i pięknych
kształtnych pośladkach.
Chryste, jeśli wytrzyma w niej dłużej niż dwie sekundy, to
będzie cud!
- Też bym sobie na ciebie popatrzyła – rzekła, spoglądając
niecierpliwie przez ramię.
Wiedział, że kiedy się rozbierze, nie zdoła się pohamować.
Zresztą wydało mu się niesamowicie podniecające bycie
ubranym, gdy partnerka jest naga.
Zrzucił buty i skarpety, po czym przyciągnął Adie do
siebie. Ona przylegała do niego plecami, on zaciskał dłonie na
jej piersiach. Ale czuł niedosyt; pragnął ją widzieć, patrzeć jej
w oczy, toteż pochwycił ją w talii i przeniósł na koniec pokoju
przed duże stojące lustro.
Oparła głowę o jego ramię i utkwiwszy wzrok w ich
odbiciu, śledziła palce pieszczące sutki. Dreszcz przebiegał jej
po ciele.
- Spójrz na mnie – poprosił.
Docisnęła pupę do jego podbrzusza. Hunt zamruczał coś
ochryple, napierając członkiem na jej pośladki. Chciał się nią
dłużej cieszyć, dłużej pieścić nagie ciało, ale jego ręka sama
powędrowała do wzgórka łonowego.
- Rozchyl nogi – polecił.
Gdy to zrobiła, wsunął palce między uda i uśmiechnął się,
czując wilgoć. Ależ pięknie reagowała na dotyk! Powoli
zbliżył kciuk do łechtaczki. Adie zesztywniała, syknęła…
Z początku myślał, że nie lubi być tak dotykana. Odetchnął
z ulgą, kiedy przytrzymała jego dłoń i poruszyła biodrami.
- Hunt, Boże…
Wysunął rękę spomiędzy jej ud i przeciągał wolno po
brzuchu i piersiach, zostawiając na nich lśniący mokry ślad.
- Chcę cię gryźć, całować, chcę wejść w ciebie, chcę,
żebyś cała była moja.
Oczy miała zamglone z pożądania.
- Jeszcze, Hunter, jeszcze… - Ujęła jego dłoń i ponownie
wsunęła ją między uda.
Roześmiał się zadowolony. Przez chwilę patrzył, jak jej
skóra przybiera różowy odcień, po czym uniósł prawą stopę
Adie i oparł ją o krzesło, odsłaniając krocze. Speszyła się.
- Nie wstydź się, skarbie – szepnął. – Cała jesteś piękna,
taka kobieca, i tak cudnie reagujesz. Wiedziałem, że tak będzie
i nie pomyliłem się.
- Że jak będzie?
- Zaje…fantastycznie.
Mało, wciąż było mu mało. Wsunął palec w gorący otwór.
Poczuł, jak mięśnie się zaciskają. Adie napierała na jego dłoń;
jej też było mało. Wsunął do środka drugi palec, kciukiem
potarł łechtaczkę. Adie otworzyła usta, oddychała coraz
szybciej. Wiedział, że zaraz będzie szczytować, że jeszcze
chwila, jeszcze jedno muśnięcie i odleci.
Podniecona, skupiona na doznaniach, usiłowała wsunąć
rękę pod jego rękę. Przytrzymał ją.
- Nie, Adie. Daj mnie to zrobić.
- To rób!
Ależ była niecierpliwa. Skrywając uśmiech, przysunął
głowę do jej szyi. Kiedy ich spojrzenia spotkały się w lustrze,
szepnął:
- Pocałuj mnie, Ad.
Obróciła się, wspięła na palce i przywarła ustami do jego
ust. Całowała go tak namiętnie, że zakręciło mu się w głowie.
Kiedy jej język błądził po jego podniebieniu, jednym palcem
masował łechtaczkę, a drugim naciskał na tajemniczy punkt G.
Po chwili Adie wygięła plecy, zesztywniała i…
Czekał sekundę, dwie. Nagle mięśnie pochwy zacisnęły
się, Adie wydała cichy okrzyk, jej ciało zaczęło drżeć. Zalała
ją fala orgazmu, jedna, potem druga, jeszcze silniejsza. Tulił ją
do siebie, słuchał jej westchnień. Nie przeszkadzał jej
w szczytowaniu. Sam był bliski spełnienia, ale mógł poczekać,
aż ona skończy.
Ona była najważniejsza. Chciał poznać jej ciało, odkryć,
co sprawia jej przyjemność, co ją podnieca, jakie pieszczoty,
które miejsca ma najwrażliwsze na dotyk.
Powoli wracała na ziemię. Oddychała ciężko, oczy miała
zamglone.
- O rany! – Uśmiechnęła się.
- Dobrze ci było? – spytał, choć odpowiedź widział w jej
spojrzeniu.
- Bosko! – Ziewnęła i, zakłopotana, przysłoniła usta ręką.
- Zmęczona jesteś?
- Tak. Przepraszam. Ostatnio mało sypiam.
- Ja też – odparł, obracając ją twarzą do siebie. – Obawiam
się, że dziś też niewiele pośpisz.
- Tak? – Zmrużywszy oczy, zaczęła rozpinać mu
koszulę. – Masz dla nas inne plany?
- Obiecałem ci co najmniej trzy orgazmy – przypomniał,
gładząc ją po plecach. – A ja dotrzymuję obietnic.
- No cóż. Po śmierci się wyśpię.
- Naprawdę prosiła, żebyś znalazła jej przystojnego
młodzieńca do seksu?
Leżąc na Huncie, Adie skinęła głową. Miała ochotę się
skrzywić, ale to wymagało zbyt dużego wysiłku.
- Słowo honoru. Zawiodłam się na niej. Zna moje zasady.
- To znaczy?
- Nie urządzam nikomu życia erotycznego. I nie zajmuję
się dostawą narkotyków.
- To dobrze – uznał Hunt, gładząc ją po ramieniu. –
Wolałbym cię nie oglądać w więziennym stroju.
- Jest jeszcze kwestia zwierząt. Mogę zapewnić transport
i opiekę w trakcie podróży pod warunkiem, że pies został
kupiony w hodowli zarejestrowanej w związku
kynologicznym. Moi klienci zwykle szukają najlepszych
okazów, więc pseudohodowle na ogół omijają szerokim
łukiem – kontynuowała, kreśląc palcem kółka na torsie
Hunta. – Organizowałam przewóz psów, kotów, a nawet
koni… raz klient poprosił, żebym kupiła kuca dla jego syna…
ale odmawiam pośrednictwa przy zwierzętach egzotycznych.
Miałam bardzo nieprzyjemną sytuację na wczesnym etapie
kariery.
- Co się stało?
- Klientka zażyczyła sobie małpkę kapucynkę. Nie bardzo
mi się ten pomysł podobał. Małpy powinny żyć na wolności.
Jestem przeciwna trzymaniu zwierząt w klatkach.
- Ale…?
Adie wzdrygnęła się na wspomnienie przerażenia
w oczach kapucynki. Wciąż dręczyły ją wyrzuty sumienia.
- Potrzebowałam pieniędzy. To była moja pierwsza
klientka, prawdziwa krezuska. Jeżeli nie przyjęłabym zlecenia,
nie miałabym na czynsz. Zdobyłam jej małpkę, ale ktoś zgłosił
kobietę do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Pracownik
TOZ-u odwiedził ją i spytał, skąd ma małpkę. Okazało się, że
pośrednik, który sprzedał mi kapucynkę, przemycał do Anglii
egzotyczne zwierzęta.
- Psiakość.
- No właśnie. Facet z TOZ-u zbeształ mnie, zresztą
słusznie. Małpkę umieszczono w zoo; tam, wśród innych
kapucynek, czuje się znakomicie. A ja miałam nauczkę i teraz
piekielnie uważam, gdy zlecenie dotyczy zwierząt.
- Od jak dawna prowadzisz ten biznes? – spytał,
zmieniając temat.
- Zaczęłam w wieku siedemnastu, może osiemnastu lat.
Wytrzeszczył oczy.
- Serio?
- Tak, oczywiście wtedy działałam na mniejszą skalę.
A wszystko zaczęło się w szkole. – Podparła brodę na
zwiniętej dłoni. – Moi niezmiernie bogaci rodzice wysłali
mnie do ekskluzywnej szkoły z internatem, ale często
zapominali o czesnym. Matka nie dawała mi kieszonkowego.
Ilekroć coś chciałam, musiałam o to prosić, a ponieważ nasze
relacje nie były najlepsze, a ja byłam uparta, zwykle o nic nie
prosiłam. Wymyśliłam sposób na zarabianie pieniędzy.
Prowadziłam mały sklepik z różnościami typu napoje
i słodycze. Kolega wspomniał, że zjadłby pizzę; zamówiłam
dziesięć i sprzedawałam chętnym po kawałku. Zostałam taką
dziewczyną na posyłki. Ktoś coś chciał, ale był za leniwy,
żeby ruszyć tyłek, to wołał mnie; ja kupowałam i doliczałam
marżę. Wszyscy byli zadowoleni.
- Niesamowite! Jesteś urodzoną kobietą interesu.
- Owszem, owszem. - Miała ochotę pławić się w blasku
podziwu, który widziała w oczach Hunta. – Czasem nawet
bywam wdzięczna rodzicom, że pchnęli mnie w tym kierunku.
Hunt wsunął palce w jej włosy.
- Wyczuwam gorycz w twoim głosie.
Wzruszyła ramionami.
- Tacy ludzie nie powinni mieć dzieci.
- Wtedy byś się nie urodziła – zaprotestował, po czym
zmarszczył czoło. – Dlaczego tak uważasz?
- Nie byłam miłym i wyczekiwanym dodatkiem do ich
życia. Podobno przeze mnie ich małżeństwo się rozpadło,
przeze mnie się kłócili, przeze mnie ojciec miewał kochanki.
Hunt znieruchomiał. Wyczuła napięcie w jego ciele.
- Tak ci powiedzieli?
- Matka tak mówiła, ale ojciec nie oponował.
- Jasna cholera! Moja matka miała dziesiątki problemów,
co rusz trafiała do szpitala psychiatrycznego, ale nigdy nie
wątpiłem, że mnie kocha.
- Moja kocha wyłącznie siebie. W każdym razie z powodu
rodziców i ich braku miłości przez wiele lat desperacko
łaknęłam atencji innych. Jakikolwiek przejaw zainteresowania
mnie zadowalał. – Zsunęła się z Hunta i usiadła na brzegu
łóżka, tyłem do niego. – Dlaczego o tym rozmawiamy? Nie
jesteś głodny? W kuchni mamy pizzę…
Wstała, wciągnęła na siebie luźny T-shirt, po czym
popatrzyła na Hunta, który przyglądał się jej przez lekko
przymknięte powieki. Nie próbował się zasłaniać, czuł się
swobodnie, i słusznie, bo wyglądał fantastycznie: szerokie
ramiona, kaloryfer na brzuchu, umięśnione uda…
Hm, może włożenie T-shirtu nie było najlepszym
pomysłem; pizza mogła poczekać. Adie oblizała się. Miała
ochotę pogładzić te uda, przeciągnąć językiem po twardym
torsie, zaczynając przy mostku, potem wędrując do brzucha,
i jeszcze niżej do podbrzusza…
Hunt czekał. Kiedy wróciła spojrzeniem do jego twarzy,
uśmiechnął się łobuzersko.
- Podoba mi się to, co ci chodzi po głowie, ale po dwóch
rundach dzikiego seksu potrzebuję paliwa: pizzy, kieliszka
wina i chwili na regenerację.
Zaczerwieniła się, zaskoczona, że potrafi czytać w jej
myślach.
Opuścił nogi na podłogę i obszedłszy łóżko, skierował się
do łazienki. W połowie drogi przystanął i zgarnął ją
w ramiona. Odruchowo objęła go w pasie i przytknęła
policzek do jego piersi.
Pocałował ją w czubek głowy, po czym podciągnął T-shirt
i zacisnął dłoń na jej nagiej pupie.
Po seksie miała wrażenie, że rozpadła się na tysiące
kawałków. Teraz, kiedy ją przytulił, wszystkie wróciły na
swoje miejsce. Czuła się spokojna i bezpieczna.
Mogłaby tak stać do końca świata, napawać się siłą Hunta,
cieszyć jego bliskością i pocałunkami. Dawno – nie, nigdy! -
nikt jej tak nie tulił; najchętniej wtopiłaby się w niego.
Znów to robisz, Adie! Zachowujesz się jak przed laty.
Pędzisz na sam środek jeziora, zamiast je ostrożnie obejść.
Przestań, natychmiast weź się w garść!
Nie, nie zakocha się w Huncie, nie zacznie fantazjować
o wspólnej przyszłości. Przyleciała do Nowego Jorku na
chwilę. Z Huntem to jednorazowa przygoda, nic więcej. Nie
będzie snuć marzeń. To już przeszłość. Obecnie twardo stąpa
po ziemi i wie, że z Huntem łączy ją tylko seks.
Cofnął się pół kroku, a ona opuściła ręce.
- Co ci jest, skarbie? – spytał.
Przywołała na twarz radosny uśmiech.
- Nic.
To tylko seks. Nie zamierzała wracać do dawnego
schematu: łóżko-miłość-złamane serce. Wyrosła z tego. Była
starsza i mądrzejsza.
- Idę podgrzać pizzę i otworzyć kolejną butelkę wina.
Wyznacz granice, nakazała sobie. Zrób to teraz. Bo dobrze
wiesz, że Hunt nie może zostać u ciebie do rana.
Byłoby to zbyt ryzykowne, zwłaszcza po tak
fantastycznym seksie. Jak nic przypłaciłaby to złamanym
sercem.
- A potem się pożegnamy. To był długi dzień.
Zmarszczył czoło.
- Wyrzucasz mnie?
Nie chciała obudzić się rano i zobaczyć nad sobą jego
uśmiechniętej twarzy ani czuć, jak jego członek… Nie,
nieprawda! Chciała, ale to by było za szybko. Najpierw musi
porozmawiać sama z sobą, ustalić nieprzekraczalne granice,
wprowadzić dystans fizyczny i psychiczny.
Błagam, nie nalegaj, żebym pozwoliła ci zostać. Bo może
nie będę w stanie odmówić. Jestem silniejsza niż dawniej, ale
wolę nie sprawdzać, czy wystarczająco silna.
- Wiem, że lubisz się rządzić, Sheridan, ale w mojej
sypialni gramy według moich reguł – powiedziała, odwracając
się.
Chwycił ją za nadgarstek. Stanęła, wzdychając cicho. Ujął
jej twarz w ręce i pocałował ją czule.
- Nie denerwuj się, kotku. Będzie, jak chcesz. Jeśli wolisz,
żebym poszedł, to pójdę. Masz nade mną władzę.
- Naprawdę? – zdziwiła się.
Spodziewała się większego oporu.
Obrysował palcem jej brodę.
- Tak, masz i będziesz miała. Przyznam bez bicia:
chciałbym się z tobą znów kochać, zanim wylecisz do
Londynu. Nie raz, a wiele razy – oznajmił. – Jeśli jednak
potrzebujesz czasu, żeby wszystko sobie w głowie poukładać
i zastanowić się nad tym, co jest między nami, to pojadę do
domu i spróbuję się przespać.
- Nic nie ma między nami! – zawołała. – To nie jest żaden
romans. To tylko seks!
Chyba zapadłaby się ze wstydu pod ziemię, gdyby Hunt
pomyślał, że się w nim zakochała!
Uniósł ręce, jakby broniąc się przed atakiem.
- Ad, spokojnie! Nie chciałem nic sugerować. Nie o to mi
chodziło.
- A o co? – spytała, czując, jak serce jej wali.
- Nie kochałaś się od iluś lat. Pięciu, tak? Więc może
musisz przepracować to, co między nami zaszło? Nie wiem.
Nie znam się na psychice kobiet. Wiem tylko, że inaczej
podchodzą do tych spraw niż mężczyźni.
- A mężczyźni jak podchodzą? – Uniosła brwi.
- Głównie cieszą się, że zaliczyli – odparł. – No dobra,
posłuchaj. Kiedy zostaniesz dziś sama, wiedz, że cały czas
będę myślał o tobie. Nie zdołam zmrużyć oka. Potem wstanę,
wezmę zimny prysznic i dalej nie będę mógł zasnąć. Rano
w pracy będę poirytowany…
Wybuchnęła śmiechem.
- Nic z tego, Sheridan. Nie zaproszę cię na noc.
Pocałował ją w usta i poklepał po pupie.
- Serca nie masz! Wyrzucasz mnie na zimno?
Broniła się przed tą wspaniałą pokusą o szerokich
ramionach i umięśnionych udach. To tylko przygoda,
powtarzała w duchu. Krótka przygoda, miła świąteczna
rozrywka. Nie zakocha się w Hunterze Sheridanie.
Zresztą on też nie miał najmniejszego zamiaru zakochiwać
się w niej. Bardzo dobrze.
Mimo to nie pozwoli mu zostać na noc.
Nie należy kusić losu.
Jeszcze raz obeszła mieszkanie Hunta, sprawdzając, czy
wszystko jest w porządku, po czym ruszyła pośpiesznie do
sypialni małżeńskiej - lada moment mieli zjawić się goście na
przyjęcie połączone z ubieraniem choinki.
Rzuciwszy bluzę na łóżko, wbiegła do ogromnej łazienki.
Musi się ubrać, umalować…
Bała się, że nie zdąży.
Wcisnęła odpowiednie przyciski na panelu obok drzwi.
Z prysznica trysnął gorący strumień. Zdjęła buty. Po powrocie
do Londynu będzie jej brakowało tej luksusowej kabiny.
A także wygodnego olbrzymiego łóżka, niesamowitego
widoku na Central Park…
Oczywiście najbardziej będzie jej brakowało Hunta.
Pozbyła się ubrania, odsunęła je nogą pod ścianę, weszła
pod prysznic i westchnęła błogo, kiedy strumień wody zaczął
obmywać jej ciało. Po wspólnej naradzie – wiedząc, że ich
przygoda się wkrótce skończy – przeniosła się z mieszkania
Kate do apartamentu kochanka. Chciała spędzić z nim jak
najwięcej czasu, zanim pod koniec tygodnia opuści Nowy
Jork.
Spali z sobą od dwóch tygodni. Do wigilii zostało
zaledwie kilka dni. Nie żałowała ani sekundy spędzonej
z Huntem. To były najlepsze trzy tygodnie jej życia.
Na jeden weekend wybrali się z rodziną Williamsów na
narty do Vail, a poza tym chodzili na łyżwy do Rockefeller
Center i podziwiali sklepowe wystawy na Piątej Alei,
sprzeczając się, które są najpiękniej przystrojone.
Kolacje
jadali
w
małych
tanich
knajpkach
i w restauracjach z gwiazdką Michelina.
Ze dwa razy ich zdjęcia pojawiły się w prasie, w rubryce
towarzyskiej; reporterzy zastanawiali się, czy związek Hunta
z Griseldą należy do przeszłości i czy atrakcyjna konsjerżka
skradła jego serce.
Nie. On pilnował swojego, ona swojego, ale dzięki
artykułom zgłosiło się sporo osób chcących skorzystać z jej
usług. Wyglądało na to, że zdoła otworzyć na Manhattanie
filię Treasures & Tasks. Przed wyjazdem ze Stanów musiała
jednak odbyć rozmowę z Kate.
Właściwie była pewna, że przyjaciółka chętnie poprowadzi
nowojorskie biuro, ale nawet gdyby się rozmyśliła, nie byłoby
tragedii. Wtedy ona kierowałaby wszystkim z Londynu.
W obecnych czasach odległość nie gra roli.
Ale najpierw przyjęcie. W salonie stała trzymetrowa
choinka, na której migotały kolorowe światełka; obok leżały
pudełka z ręcznie wykonanymi szklanymi bombkami, które
specjalnie zamówiła z Polski.
Wielokrotnie organizowała tego typu przyjęcia, toteż
wiedziała, że dekorowaniem choinki zajmą się dwie, trzy
osoby, a reszta gości będzie bardziej zainteresowana
rozmowami, piciem i jedzeniem przystawek przyrządzanych
na miejscu przez niezwykle drogiego szefa kuchni, którego
wynajęła na dzisiejszy wieczór.
Namydliła skórę. Marzyła o tym, by wytrzeć się do sucha,
wciągnąć dżinsy, sweter, ciepłe skarpety i zwinąć się z fotelu
w kieliszkiem wina w ręce. Albo żeby spędzić wieczór
z Williamsowym klanem, zamiast zabawiać tłum nieznanych
sobie osób. Zamówiliby chińszczyznę, śpiewali piosenki
Binga Crosby’ego i Franka Sinatry, spieraliby się, gdzie
zawiesić Mikołaja z papier-mâché, a gdzie srebrny łańcuch.
Chciała patrzeć, jak Kate kłóci się z braćmi, jak Rachel
z Richardem uśmiechają się porozumiewawczo…
Zamiast wytwornie ubranych gości, wymyślnych dekoracji
świątecznych i drogiego kucharza wolała prostotę, kiczowate
zabawki choinkowe, czerwone świece, rodzinną atmosferę.
Chętnie widziałaby kolorowe poduszki na kanapach, krzywo
owinięte prezenty pod drzewkiem, zielone gałązki zawieszone
nad drzwiami, pęczek jemioły pod żyrandolem.
Z bogaczami pracowała na co dzień. Wiele by dała, żeby
dziś być wśród ludzi normalnych.
Oparłszy dłonie o mokrą ścianę, popatrzyła na kafelki pod
nogami. Za kilka minut wyjdzie spod prysznica, wytrze się,
umaluje i ubierze. Sukienka z czarnej koronki na beżowej
podszewce, ozdobiona koralikami i haftem, z dekoltem
w szpic, lekko rozkloszowana u dołu, była seksowna,
a jednocześnie skromna. Adie zachwyciła się nią dziś
w sklepie; miała nadzieję, że Huntowi też się spodoba.
Ale mimo to wolałaby być w dżinsach, pić czerwone
wino… i nie myśleć o rozmowie telefonicznej, którą wcześniej
odbyła.
Skupiła się na swojej liście zadań; miała nadzieję, że
o niczym nie zapomniała. Klient z Dubaju prosił o kupno
„drobiazgu” od Tiffany’ego, który widział w sieci. Bransoletka
z brylantami i szafirami, po którą wysłała Kate, kosztowała
prawie pół miliona dolarów. Inna klientka, która chciała, by jej
mieszkanie w Knightsbridge zostało udekorowanie na święta
kwiatami – florysta przysłał Adie zdjęcia bukietów – po
opłaceniu rachunków stwierdziła, że jednak nie przyjedzie
w tym roku do Londynu. Zgodziła się, żeby wyjątkowej urody
kompozycje kwiatowe oraz piękną choinkę przekazać na cele
charytatywne.
Adie jednak była wściekła z powodu Gida, który tylko
zmarnował swój cenny czas.
Niekiedy klienci doprowadzali ją do furii.
Jak większość ludzi, czasem nie znosiła swojej pracy. Dziś
był właśnie jeden z takich dni; nie mogła się pozbyć ponurych
myśli.
Ilu wybitnych szefów kuchni wynajmie do obsługi wesela,
by po kilku latach usłyszeć, że zakochana para się rozstała? Ile
zorganizuje wyjazdów, by w ostatniej chwili dowiedzieć się,
że klienci nie pojadą na urlop, bo zmienili zdanie? Ile jeszcze
kupi biżuterii od Tiffany’ego, która nie będzie noszona?
Ale nie to ją wprawiło w posępny nastrój.
Prawdziwym powodem była rozmowa telefoniczna
z bogatą klientką z Niemiec, prezeską firmy kosmetycznej. Po
raz pierwszy od lat Adie nie wiedziała, jak zareagować na
prośbę wyrażoną tak beztroskim, niefrasobliwym tonem.
Potrząsnęła głową. Nie, nie może sobie teraz pozwolić na
łzy i rozpamiętywanie przeszłości. Dzieciństwo ma dawno za
sobą. Już nie jest zaniedbywanym dzieckiem ani samotną
nastolatką szukającą miłości.
Nie myśl o tym, Adie. Weź się w garść i skup się na
pozytywach.
Prowadziła własną agencję, odnosiła sukcesy i miała
romans z przystojnym mądrym facetem. I co najważniejsze,
doskonale sobie radziła z emocjami. Wreszcie dorosła
i nauczyła się oddzielać uczucia od seksu. Seks bez
zobowiązań, i to w grudniu, tuż przed Bożym Narodzeniem?
Dawniej, szczególnie w tym okresie, desperacko by szukała
miłości.
Może dlatego tak dobrze jej było z Huntem. Otwarcie
rozmawiali o przeszłości i swoich oczekiwaniach. Z ulgą
przyjęła fakt, że Hunta nie interesują poważne związki. Był
tak
samo
przeciwny
małżeństwu,
zaangażowaniu
uczuciowemu i posiadaniu dzieci jak ona.
Nadawali na tej samej fali. On darzył ją sympatią,
uwielbiał jej ciało; za kilka dni przytuli ją, pocałuje i pomacha
jej na pożegnanie. Ona wsiądzie do samolotu i poleci do
Londynu.
Nie będzie płakać ani niczego żałować. Z czasem romans
z Huntem będzie tylko miłym wspomnieniem.
Może dzięki Huntowi nauczy się, jak być z mężczyzną
i nie snuć planów na przyszłość. Jak cieszyć się chwilą,
seksem, a jednocześnie chronić serce.
Uważała, że radzi sobie całkiem nieźle. Lubiła
towarzystwo Hunta, uwielbiała jego umięśnione ciało, ale nie
dopuszczała do siebie żadnych sentymentalnych myśli o tym,
że mogliby kontynuować związek na odległość.
Tym razem się nie zakochała. Co nie znaczy, że nie będzie
tęsknić.
Potarła oczy; oj, chętnie weszłaby pod kołdrę i zasnęła.
Czuła się zmęczona, fizycznie i psychicznie. Pod koniec roku
zawsze harowała jak wół. W tym roku również pracowała od
świtu do nocy, a kiedy wreszcie padała bez sił, Hunt czekał na
nią w sypialni.
Ponieważ ich czas razem był ograniczony i ponieważ nie
potrafiła się Huntowi oprzeć, kilka kolejnych godzin
poświęcała na figle w łóżku.
Ziewnęła, zamknęła oczy i przytknęła czoło do kafelków.
Wystarczyłaby jej króciusieńka drzemka, kilka minut…
ROZDZIAL ÓSMY
Usłyszała kroki i po chwili drzwi kabiny się otworzyły.
Dłonie Hunta zaczęły masować jej kark.
- Mm, jak dobrze – zamruczała.
- Wszystko w porządku? – Pocałował ją w ramię. – Miałaś
taką smutną minę…
Ciekawe, jak długo ją obserwował. Chciała obrócić się, ale
nie mogła.
- Adie?
- Co? A tak, w porządku. Jestem tylko zmęczona. I zła.
- Z jakiego powodu? – spytał.
- Klientka poinformowała mnie dziś, że leci na Seszele,
a jej ośmioletnia córka zostaje w domu z nianią i gosposią.
A potem dodała, jakby po namyśle, że pewnie powinna kupić
małej jakieś prezenty. Trafiło to w mój czuły punkt.
- Bo?
Obróciła się twarzą do Hunta.
- Żebyś zrozumiał, muszę się cofnąć do swojego
dzieciństwa. – Odgarnęła włosy z twarzy. – Kiedy miałam
cztery lata, mama zostawiła ojca i wyjechała ze mną do
Europy. Żyliśmy z jej funduszu powierniczego i dzięki
hojności jej przyjaciół. Matka była piękna, towarzyska, ludzie
ją kochali. Mnie nie za bardzo. Żeby nie denerwować
gospodarzy, matka zwykle zamykała mnie w pokoju i nie
pozwalała mi wychodzić. Przyjechała do Europy, żeby się
bawić, a nie zajmować dzieckiem.
Hunt milczał.
- Ojciec zażądał opieki nade mną. Myślał, że rozgniewa
tym matkę. Pomylił się. Matka od razu się zgodziła
i natychmiast odesłała mnie do Anglii. Ojciec, który wcale nie
chciał się mną opiekować, bo to zdezorganizowałoby mu
życie, uznał, że umieści mnie u babci w Ashby Hall.
- Tyle zmian w życiu małej dziewczynki…
- Zmiany nie byłyby takie złe, gdybym miała przy sobie
moją nianię, ale babcia nie pozwoliła; powiedziała, że sama
się mną zajmie. – Adie przygryzła wargę.
- To nie koniec, prawda? – spytał Hunt.
- Okazało się jednak, że babcia nie jest zachwycona
wnuczką. Ojciec zatrudnił więc nową nianię, która nie była
najgorsza, a sam przyjeżdżał do mnie do Walii w weekendy.
Ale potem poznał pierwszą z wielu kochanek i całkiem o mnie
zapomniał.
- Chryste, Adie…
- Kiedy miałam osiem lat, babcia zmarła. Mama wróciła
do Ashby Hall… nigdy nie przeprowadzili z ojcem rozwodu…
i zaczęło się obwinianie. To przeze mnie ojciec nie wracał do
domu, przeze mnie rozpadło się ich małżeństwo. Ciągle
słyszałam, że nie powinna była mnie urodzić.
- Jeśli ją kiedykolwiek spotkam, nie ręczę za siebie. –
Oczy Hunta płonęły furią.
- Teraz tak mówisz, ale zapewniam cię, że po pięciu
minutach będziesz wokół niej skakał. Moja matka to
najbardziej czarująca istota pod słońcem – oznajmiła Adie,
przyciskając dłonie do piersi. – A dlaczego ci to wszystko
opowiadam? Bo gdzieś w Niemczech żyje mała dziewczynka,
która teraz, w czasie świąt, czuje się samotna i niechciana.
A ponieważ wiem, jak bardzo boli bycie niechcianą, to mam
ochotę udusić jej matkę.
- Zrezygnuj z takiej klientki.
- Och, nie mogę!
- Możesz. Jest duże zapotrzebowanie na twoje usługi, a to
znaczy, że możesz przebierać. Nie musisz brać zleceń od
wszystkich. Podnieś stawkę, żeby utrudnić do siebie dostęp,
i pozbądź się tych, którzy cię złoszczą czy irytują. Im bardziej
staniesz się ekskluzywna, tym większym będziesz się cieszyć
powodzeniem. Bogaci lubią to, co jest trudno dostępne. –
Pochyliwszy się, pocałował ją w szyję.
Adie odprężyła się. Zawsze potrafił poprawić jej humor,
przepędzić złe myśli. Nagle zerknęła na jego wodoodporny
zegarek i się skrzywiła.
- Za czterdzieści minut przyjdą goście. Muszę się ubrać,
uczesać, umalować…
- Widziałem, jak szybko potrafisz się przygotować – rzekł,
pieszcząc ją. – Wystarczy nam czasu.
- Na co?
- Pokażę ci.
Usiadł na brzegu brodzika, przyciągnął ją do siebie
i zmiażdżył jej usta w namiętnym pocałunku.
- Ciągle mi ciebie mało – mruknął lekko zirytowanym
tonem. – Non stop o tobie myślę. Jak ja wytrzymam, kiedy
wyjedziesz?
Wiedziała, że nie należy traktować serio tego, co ktoś
mówi w stanie podniecenia. Przeciągnęła wargami po
dwudniowym zaroście Hunta, uchwyciła w zęby płatek ucha.
Czuła między udami twarde przyrodzenie. Poruszając
biodrami, zaczęła się o niego ocierać. Hunt chwycił w usta
sutek. Przyjemność mieszała się z bólem. Więcej, pomyślała
Adie; chcę więcej…
Czasem gdy się zapominała, chciała więcej wszystkiego:
seksu, rozmów, wspólnie pitej rano kawy, pieszczot…
Musi mieć się na baczności, chronić serce. Jak? Najlepiej
nie myśląc, po prostu skupiając się na doznaniach, na
rozkoszy, na wrażeniach dotykowych, smakowych,
wzrokowych.
Oplotła go w pasie nogami, wzięła w siebie członek
i zaczęła się ruszać w przód i w tył.
- Skarbie, prezerwatywa…
Było jej tak dobrze… Ale Hunt ma rację. Bez
prezerwatywy zachodzi się w ciążę, a tego nie chciała.
Nagle oczami wyobraźni ujrzała czarnowłosą dziewczynkę
o identycznych jak Hunt oczach i identycznym jak on
uśmiechu. Zadrżała.
Psiakość, a właśnie, że chciała! Pragnęła Hunta, pragnęła
mieć jego dziecko. Chciała się z nim kochać, codziennie
zasypiać i budzić przy jego boku, kłócić się z nim, kto zaparzy
kawę. Chciała…
Nie! Nie chciała! Myli pożądanie z miłością.
Na twarzy Hunta zobaczyła wyraz niepokoju.
- Adie, dobrze się czujesz? Jesteś blada…
Skinęła głową.
- Nic mi nie jest. Naprawdę.
Uniósł nieco biodra, ciasno ją sobą wypełniając.
- Jeszcze moment, jeszcze chwilka, zaraz wezmę
prezerwatywę…
Poruszała się w górę i w dół, płynąc na fali pożądania. To
zwalniała, to przyśpieszała. Patrzyła w oczy Hunta, wiedząc,
że do końca życia będzie widziała w snach jego twarz. Z nim
będzie porównywała innych mężczyzn; nie miała wątpliwości,
że żaden mu nie dorówna.
Hunt nie był żadnym ideałem, ale był idealny dla niej.
Ujął ją za brodę.
- Hej, nie odpływaj myślami. Bądź tutaj. Ze mną.
Oblizała wargi. Chciała mu powiedzieć, że jest z nim
i zawsze z nim będzie. Zamiast tego przycisnęła usta do jego
warg. Odwzajemniając pocałunek, objął ją mocno i wstał.
Jęknęła, kiedy się z niej wysunął.
Wyniósł ją z kabiny i ociekając wodą, przeszedł do
sypialni. Rzucił Adie na łóżko, po czym wyjął z szafki nocnej
celofanowe opakowanie. Rozerwał je.
Kucnąwszy na materacu, delikatnie rozchylił Adie uda, po
czym zbliżył twarz do jej wilgotnego łona.
Zamknęła oczy pewna, że umrze od nadmiaru bodźców.
Hunt pieścił ją językiem, ustami, dłońmi. Kiedy zaczęła łkać
i błagać, by w nią wszedł, chwycił ją za biodra i po chwili był
w środku. Odleciała. Dygocząc na całym ciele, mknęła przed
siebie.
Jak przez mgłę słyszała Hunta, który wołał jej imię. Wbiła
palce w jego ramiona. Świat zadrżał raz, potem drugi. Tak
zrodził się kosmos, podczas takiego wybuchu. Tu powstawały
sny i eksplodowały gwiazdy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Spojrzał na drugi koniec swojego pięknie udekorowanego
salonu. Adie stała obok choinki, pochylona nad aksamitnym
pudełkiem zawierającym świąteczne ozdoby. Za cienki
łańcuszek podniosła do światła bombkę i wprawiła ją palcem
w ruch.
Wirująca bombka odznaczała się wyjątkową urodą.
Podobnie jak Adie w czarnej koronkowej sukni. Hunt nie
spuszczał z niej oczu; gości nie zauważał.
Trzy tygodnie zleciały błyskawicznie. Wkrótce Adie
wyjedzie, a jego życie wróci na dawne tory. Czyli będzie
pracował czternaście godzin na dobę, a potem wracał do
pustego mieszkania.
Po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co robić. Nie chciał,
by Adie wyjechała. Chciał ją codziennie widywać, kochać się
z nią, ale Nowy Jork od Londynu dzieli prawie sześć tysięcy
kilometrów…
Znalazł się w impasie. Nie wyobrażał sobie, że mógłby ją
stracić, lecz na miłość też nie był gotowy.
Świetnie się razem czuli, miło spędzali czas, niestety nic
nie trwa wiecznie. On o tym wiedział najlepiej. Po wyjściu ze
szpitala psychiatrycznego jego matka przez kilka tygodni,
niekiedy miesięcy, zachowywała się normalnie, ale bycie silną
ją wyczerpywało. Wewnętrzne demony wracały i matka znów
trafiała tam, gdzie czuła się bezpieczna. A on do nowej
rodziny zastępczej lub do nowego domu rodzinnego.
Przyjaźń ze Steve’em zakończyła się śmiercią przyjaciela
w wypadku samochodowym. W jego małżeństwie ogień
szybko się wypalił. Nic nie trwa wiecznie.
Nawet gdyby Adie otworzyła filię na Manhattanie
i została, to przecież namiętność z czasem by zanikła. Zawsze
się tak działo, bez wyjątku.
A on chciał, żeby było inaczej. Chciał z każdego przyjęcia,
na którym był gościem lub gospodarzem, wracać z Adie do ich
wspólnego łóżka i rano budzić się przy jej boku. Chciał brać
z nią prysznic, razem siadać do stołu, dzielić z nią przestrzeń
i czas, chciał prowadzić z nią długie rozmowy i wychowywać
dzieci.
Gdyby tylko… Ech, gdyby babcia miała wąsy…
Marzenia są dobre dla optymistów i naiwnych.
Pragmatycy, tacy jak on i Adie, wiedzą, że wszystko się
kończy.
Rozpad jego małżeństwa był przykry głównie dlatego, że
nie lubił porażek. Natomiast śmierć Steve’a zdruzgotała go;
nigdy więcej nie chciał doświadczyć tak koszmarnego bólu.
Nie wyobrażał sobie, że mógłby zakochać się w Adie i ją
stracić. Było tylko jedno wyjście. Nie zakochać się, pozwolić
jej wyjechać.
Dlaczego w ogóle o tym myślał? Przecież Adie
powiedziała wprost, że nie chce się angażować. Przed laty
desperacko szukała miłości i przeżywała zawód za zawodem.
Teraz była finansowo i psychicznie niezależna, nie
potrzebowała nikogo, kto by nadał sens jej życiu.
To, co miała, całkiem ją zadowalało. Tak samo było z nim.
Tylko czasem bladym świtem, leżąc w łóżku i patrząc na twarz
śpiącej obok kobiety, zastanawiał się, czy może…
- Obserwuję cię cały wieczór. Ani na moment nie
oderwałeś od niej oczu.
Obróciwszy się, ujrzał Kate.
- Gdyby tak było, to ciągle bym się potykał.
- Och, wiesz, o co mi chodzi.
Wiedział. Bo faktycznie, bez przerwy szukał Adie
wzrokiem. A ilekroć ją znajdował, miał ochotę wyrzucić gości,
a ją zaciągnąć do łóżka.
Kate poklepała go po ramieniu.
- Możesz mi podziękować.
- Zdradzisz, za co?
Wzięła kieliszek szampana od przechodzącego kelnera
i przez chwilę wpatrywała się w złociste bąbelki.
- Nigdy nie przepadałam za Griseldą, o czym doskonale
wiesz. I kiedy poznałam Adie, pomyślałam, że idealnie byście
do siebie pasowali. Dlatego poprosiłam cię, żebyś przyszedł
na jej „Świąteczny Jarmark”.
Hunt zmarszczył czoło. Próbowała go wyswatać?
- Myślałem, że miałem jej pomóc wejść w nowojorską
socjetę i zdobyć nowych klientów.
Kate, w eleganckiej czerwonej sukni od Very Wang,
z brylantowo-rubinową spinką w jasnych włosach, prychnęła
ironicznie.
- Jestem córką Richarda i Rachel Williamsów, którzy od
dziesiątek lat należą do owej socjety. Bywam zapraszana na
najlepsze imprezy w mieście. Sama mogłam przedstawić Adie
potencjalnym klientom, nie byłeś mi do tego potrzebny.
Zamurowało go. Kate uśmiechnęła się promiennie.
- Nie zrozum mnie źle. To, że Adie pracuje dla ciebie,
niewątpliwie przyczyniło się do powiększenia grona jej
klientów…
Wypił łyk szkockiej i zmrużył oczy.
- Okej. Czyli postanowiłaś nas wyswatać, tak?
Kate wzięła go pod rękę.
- Podejrzewałam, że Ad ci się spodoba, ale nie sądziłam,
że aż tak między wami zaiskrzy. Tyle was dzieli, o tyle… -
rozsunęła kciuk i palec wskakujący na odległość centymetra –
od zakochania się.
Hunt skrzyżował ręce na piersi.
- Który kieliszek pijesz?
Ignorując pytanie, Kate ponownie skierowała wzrok na
Adie.
- Boję się o nią, Hunt. O ciebie też, ale ty jesteś silny, ze
wszystkim sobie poradzisz. Natomiast ona… jest delikatna,
wrażliwa. Jeśli zakocha się w tobie bez wzajemności, ciężko
to przeżyje. Adie… nie miała szczęścia w miłości. Jeżeli nie
masz zamiaru być z nią do końca życia, zakończ ten związek.
Zakończ, zanim będzie za późno.
Hunt milczał. Ledwo był w stanie oddychać. Chciał
powiedzieć Kate, że ponosi ją wyobraźnia, ale nie potrafił
zdobyć się na kłamstwo. Wiedział, że Kate ma rację. Albo
w to wchodzi, albo nie. Skoro nie chce się z nikim wiązać na
stałe, musi rozstać się z Adie. Natychmiast.
Zrobiło mu się słabo, ciarki przebiegły mu po krzyżu. Nie,
jeszcze nie teraz. Do jej wyjazdu zostały trzy dni. Mogą
spędzić je razem i wtedy się pożegnać.
- Adie wyjeżdża za trzy dni. Nic się nie wydarzy w tak
krótkim czasie – zauważył.
Kogo próbował przekonać? Kate czy siebie?
Siostra Steve’a pokręciła głową.
- Święta to najbardziej romantyczna pora roku!
Wskazała okno. W powietrzu tańczyły płatki śniegu,
pokrywały taras iskrzącą się warstwą białego puchu.
- W święta najwięcej par zachodzi w ciążę, najwięcej
mężczyzn się oświadcza, najczęściej słychać ”kocham cię”.
Łatwo ulec tej magii…
- Jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło.
- Kiedyś zawsze jest ten pierwszy raz.
- Nie denerwuj się, Kate. Adie i ja wiemy, co robimy.
Jesteśmy dorośli i mamy wszystko pod kontrolą.
Kate posłała mu powątpiewające spojrzenie.
Może z kontrolą przesadzał, ale na pewno nic się w ciągu
trzech dni nie wydarzy. Już on tego dopilnuje. Nie chciał
cierpieć, ale jeszcze bardziej nie chciał, by Adie stała się jakaś
krzywda.
W razie czego zrezygnuje z tych trzech wspólnych dni.
Ale nie dziś. Jutro rano. Im obojgu należy się jeszcze jedna
noc, którą na zawsze zapamiętają.
Nazajutrz, otworzywszy oczy, Adie ujrzała za oknem
spadające z nieba wielkie płatki śniegu. Wiedziała, że jeśli
usiądzie na łóżku, zobaczy czubki drzew w Central Parku
pokryte białym puchem. Ciekawa była, czy miasto wygląda
tak malowniczo, jak sobie wyobrażała.
Na razie jednak nie myślała o wstawaniu; leżała
przytulona do brzucha Hunta, czując jego oddech na szyi
i jego dłoń na piersi. Mm, jaki cudowny początek dnia.
Czuła jego podniecenie. Dlaczego śpią? Zostało im tylko
parę dni, właściwie godzin. Dlaczego marnują czas, kiedy
mogliby się kochać? Położywszy się na wznak, popatrzyła na
Hunta. Aż ją zdumiał ogień w jego oczach, wyraz pożądania
na twarzy.
Zakręciło się jej w głowie. Nie mogła uwierzyć, że taki
mężczyzna jej pragnie. Otworzyła usta, ale nie była w stanie
wydobyć z siebie dźwięku. Oprócz pożądania widziała
w oczach Hunta coś jeszcze.
Smutek? Żal? Strach?
Nie była pewna, a nie chciała pytać. Wolała się kochać, niż
rozmawiać. Kochać i spoglądać przez okno na śnieg.
Pchnęła Hunta na plecy, po czym usiadła na nim,
delikatnie pocierając sobą o jego przyrodzenie. Ma z tego
zrezygnować? Z tych chwil rozkoszy?
Nie myśl o tym, przykazała sobie. Nie teraz. Teraz
korzystaj z tego, że wciąż jesteście razem. Ciesz się każdym
dniem, każdą godziną, każdą sekundą. I wszystko zapisuj
w pamięci.
Pochyliwszy się, przywarła ustami do warg Hunta.
Przytrzymując jego twarz w dłoniach, przesuwała palce po
jego policzkach, brodzie, starała się zapamiętać smak, zapach,
szorstkość porannego zarostu…
Ręce Hunta wędrowały po jej ciele. Podobnie jak ona, też
ruchy miał nerwowe, pośpieszne, jakby czuł, że zbliża się
koniec. Przytrzymując ją za szyję, pogłębił pocałunek. Jego
podniecenie coraz bardziej ją rozpalało. Poruszyła biodrami.
Usłyszała niski pomruk zadowolenia.
Chciała więcej, więcej…
- Jesteś niesamowita, wyjątkowa.
Obrócił ją na wznak i wszedł w nią. Instynktownie oplotła
go nogami, wbiła paznokcie w jego pośladki i jęknęła
przeciągle. Ich języki się splotły, rozpoczęły zmysłowy taniec.
Hunt całował ją z niespotykanym żarem, po twarzy, szyi,
całował jej piersi, ale za każdym razem wracał do jej ust.
Czuła ciepło, rozkosz, ale nie chciała szczytować, nie chciała,
by poranna sesja dobiegła końca. Hunt nie ponaglał,
przeciągał wszystko najdłużej, jak się dało. Bo to był ich
ostatni raz.
Ta myśl pojawiła się nagle. Przypuszczalnie gdy oboje
dojdą, wezmą prysznic i się ubiorą, Hunter oznajmi, że to
koniec.
Okej, w porządku; wiedziała, że tak musi być. Jeśli on nie
zakończy, ona to zrobi. Były jeszcze trzy dni do wyjazdu, ale
jej uczucia do Hunta stawały się coraz silniejsze. Jak to
możliwe? Przecież miała nad wszystkim kontrolę. Tak, muszą
się rozstać dzisiaj, zaraz, bo inaczej za trzy dni będzie marzyła
o dzieciach i ślubie.
Nie może do tego dopuścić. Musi spakować się i przenieść
do Kate.
Jeśli zostanie u Hunta, zaczną wypowiadać słowa, w które
oboje nie wierzą. Takie jak „kocham cię” i „nie mogę żyć bez
ciebie”.
Lepiej pożegnać się teraz, mieć wyłącznie miłe
wspomnienia.
- Adie, odpływasz. Wróć do mnie.
Wchodził w nią coraz głębiej, pieścił coraz natarczywiej.
Czuła mrowienie na całej skórze, zmysły miała maksymalnie
wyostrzone. Balansowała na krawędzi, jeszcze moment i…
Było jej tak dobrze, a jednocześnie tak źle. Jak to
możliwe?
Jedna Adie chciała spaść z krawędzi, zatonąć w otchłani
orgazmu, druga krzyczała bezgłośnie, że musi uciekać, chronić
się, bo się boi uczuć, które rodzą się w jej sercu.
I wtem zalała ją fala rozkoszy. Hunt wsunął dłoń pomiędzy
ich spocone ciała, palcem odnalazł łechtaczkę. Wykonywał
coraz mocniejsze pchnięcia. Biodra uderzały o biodra.
I wreszcie nastąpiła eksplozja, a wraz z nią Adie ponownie
odleciała. A potem łzy popłynęły jej z oczu. Z trudem łapiąc
oddech, oblizała wargi; były słone.
Pomknęła ku gwiazdom, ale teraz wróciła na ziemię;
zderzenie z rzeczywistością było mało przyjemne.
Nie kocha jej i muszą się rozstać.
A może trochę kocha i nie muszą się rozstawać.
Nie, kocha. Na pewno kocha. I nie chce jej stracić.
Biegł przez Bow Bridge w Central Parku i nagle się
zatrzymał. Z jego ust buchały kłęby pary. Oddychał ciężko,
ignorując lodowaty wiatr.
Nie chciał, by Adie wyjechała. Wcześniej sądził, że tego
pragnie; wczoraj na przyjęciu podjął decyzję, że dzisiaj się
rozstaną. Ale, jak się przekonał, to wcale nie jest takie proste.
Rozum mówił mu jedno: że powinien wieść życie
w pojedynkę. Natomiast serce, dusza i ciało uważały, że
odwrotnie.
Zacisnął ręce na żelaznej poręczy i wbił wzrok z zimne
jezioro. Przysiągł sobie, że nigdy więcej się nie zakocha, lecz
Adie zawróciła mu w głowie. Nie chciał cierpieć. Bał się, że
może ją stracić, ale jeszcze bardziej przerażała go perspektywa
życia bez niej.
Nie wyobrażał sobie, że mógłby dalej żyć jak dotąd –
w pustym mieszkaniu, czasem uprawiając przygodny seks
i harując od rana do nocy. Pragnął zmiany.
Pragnął Adie. I ślubu z nią.
Wesele może być huczne lub kameralne, wedle jej
życzenia. Chciał patrzeć, jak idzie nawą w jego stronę. Chciał
po pracy wracać do niej do domu i budzić się przy niej
każdego ranka. Chciał widzieć ją z brzuchem, w ciąży, i być
obecny przy porodzie.
Kto wie, może Adie już jest w ciąży? Dziś rano zapomniał
o prezerwatywie. Zamiast spanikować, uśmiechnął się
zadowolony.
Powiódł spojrzeniem po swoim ulubionym parku, dziś
powleczonym śnieżną bielą. Wyobraził sobie brzdąca
o piwnych oczach, który lepi ze śniegu kulki, a potem rzuca
w niego, swojego ojca, oczywiście nie trafiając. Obok stoi
mama chłopczyka, roześmiana, z twarzą zaróżowioną od
mrozu, trzymająca w nosidełku niemowlę.
Razem wracają do domu, w którym na dywanie leży pełno
książeczek i zabawek. Adie siada na kanapie i unosi bluzkę,
by nakarmić córeczkę. On robi wszystkim lunch, a wieczorem
kąpie dzieci i kładzie je spać, po czym kocha się z żoną,
modląc się, by któreś z dzieci się nie obudziło.
Nagle z całego serca zapragnął tego, co mają
Williamsowie: prawdziwego związku, bratniej duszy, dzieci,
wspólnych wspomnień. Wiedział, że nie będzie łatwo –
pieniądze nie są gwarancją szczęścia, śmierć Steve’a była tego
najlepszym przykładem – ale kiedy ludzie się kochają,
wszystko inne się nie liczy. Trzeba tylko się wspierać
i wierzyć, że dzięki miłości można pokonać każdą przeszkodę.
Potrząsnął głową. Wcześniej nie pozwalał sobie na
marzenia, spychał w niebyt pragnienie o własnej rodzinie, ale
chciał mieć żonę i dzieci.
W roli żony widział Adie.
Nigdy nie darzył tak silnym uczuciem Joni. W ich związku
najważniejsze były ego i duma. Z kolei z Griseldą liczyła się
wygoda. Wzdrygnął się na myśl, że mógłby z nią mieć
dziecko. Co innego z Adie…
Zamieszkają razem. Nie zatrudnią żadnej niani. On będzie
aktywnie uczestniczył w wychowaniu dzieci. Syna będzie
uczył grać w piłkę i woził na treningi baseballowe, a córkę na
lekcje baletu i gry na wiolonczeli. Lub odwrotnie, cokolwiek
zechcą. Na pewno ich nie zawiedzie.
Tak, wahał się, czy podoła, ale wierzył, że razem dadzą
radę. Ruszył truchtem do domu.
Teraz musi przekonać Adie, by mu zaufała.
Zamknęła walizkę i zsunęła ją z łóżka, po czym oczami
pełnymi łez rozejrzała się po sypialni. Czy starczy jej
determinacji, by ruszyć do drzwi?
Musi starczyć. Bo niestety złamała dane sobie słowo
i zakochała się. Dlatego powinna opuścić mieszkanie Hunta,
dopóki jeszcze jest w stanie to zrobić.
Hunt nie chce trwałego związku. Nie wyszedł z żadną
inicjatywą, nie zaproponował, by została w Nowym Jorku, nie
poprosił, by opóźniła wyjazd choćby o kilka dni i spędziła
z nim święta.
Ale coś było inaczej, coś się między nimi zmieniło. Czuła
to wczoraj, a także dziś rano. W ich seks wkradło się coś
nowego.
To już nie było zwykłe spółkowanie. W sposobie, w jaki
się dotykali, pojawiła się intymność.
Ona i Hunt stali się jednością, przenikali się nawzajem.
Wytworzyła się nowa więź. Musi jednak ją zerwać. Teraz.
Natychmiast.
Jeśli tego nie zrobi, jeśli bliskość będzie się pogłębiać,
mogą się wydarzyć dwie rzeczy. Albo ona zacznie fantazjować
o wspólnej przyszłości, a wtedy Hunt z nią zerwie. Z kolei
jeśli jakimś cudem on się bardziej zaangażuje i zamarzy mu
się małżeństwo, wtedy ona rzuci się do ucieczki.
Obejmując się w pasie, przeszła do okna i wyjrzała na
ośnieżone drzewa i ulice. Musi postąpić wobec Hunta
uczciwie. Od początku mówił, że nie interesuje go miłość
i stałe związki, że podobnie jak ona nie zamierza się z nikim
wiązać. Jednak wczoraj zobaczyła w jego oczach coś, co ją
wystraszyło. Nie wiedziała, czy ma rację, czy nie, ale na
wszelki wypadek wolała zniknąć, zanim sytuacja za bardzo się
skomplikuje.
Psiakość, tylko jeden człowiek na świecie mógłby ją
skłonić do zostania, do podjęcia ryzyka. Tym kimś był Hunter
Sheridan. On jeden…
- Kawy?
Szybko przełknęła łzy – nie chciała, żeby je zobaczył – po
czym rozciągnęła usta w uśmiechu. Odwróciła się. Stał
w przejściu, trzymając w ręku dwa kubki.
Tak będzie lepiej. Odejdziesz z sercem w jednym kawałku,
spędziwszy trzy fantastyczne tygodnie z tym fantastycznym
facetem.
Który chciał być wolny i niezależny, tak by móc się
skupiać na pracy. Dlatego jego związek z Griseldą przetrwał
tyle czasu. Bo ona nie miała wobec niego żadnych wymagań;
cieszyła się tym, co gotów był jej ofiarować.
Może wrócą do siebie? Na samą myśl o tym zrobiło się
Adie niedobrze.
Hunt wciąż miał na sobie strój do biegania: czarne
spodnie, które opinały jego uda, i niebieską bluzę. Kurtkę
zostawił w holu. Włosy miał bardziej potargane niż zazwyczaj.
Mimo że krótko spał tej nocy, sprawiał wrażenie wypoczętego.
Wyglądał znakomicie; trudno było oderwać od niego wzrok.
Wiedziała, że odtąd każdego mężczyznę będzie z nim
porównywać. I że żaden mu nie dorówna.
Wszedł do pokoju i postawił jej kubek na stoliku, obok
okna, przy którym stała. Następnie oparł się ramieniem
o szybę i spojrzał na park, po którym niedawno biegał.
- Widzę, że się spakowałaś – zauważył cicho.
- Uznałam, że czas na mnie.
- Dlaczego? Wydawało mi się, że lecisz dopiero jutro.
- Tak, bo… uznałam, że powinniśmy… no wiesz…
- Nie wiem. – Wypił łyk kawy.
Zaczęła nerwowo wykręcać palce. Słowa „to zakończyć”
nie chciały jej przejść przez usta. Boże, nie znosiła rozstań.
- Kiedy znów przylecisz do Nowego Jorku?
- Po nowym roku. – Sięgnęła po swój kubek. – Do końca
lutego chcemy z Kate otworzyć na Manhattanie filię
Treasures. Kate będzie prowadziła tutejsze biuro, a ja będę
wpadać ze dwa razy w roku.
- A ja?
- Z tobą nie będę się kontaktować – powiedziała niemal
wbrew sobie.
- Dlaczego? Myślałem, że dobrze nam jest razem.
Przestąpiła z nogi na nogę.
- Bo jest… było…
Uniósł brwi.
- O co chodzi, Adie? Możesz wyjaśnić?
- Po prostu… doszliśmy do końca pewnego rozdziału.
- Och, przestań! – zirytował się. – Powiedz prawdę.
Odstawiła kawę, wepchnęła ręce do kieszeni dżinsów
i wzruszyła ramionami.
- Mieszkam w Londynie, ty na Manhattanie. Żadne z nas
nie chce stałego związku, więc powoli usuwam się z twojego
życia.
- Powoli? Usuwasz? Raczej uciekasz co sił w nogach.
Zmusiła usta do uśmiechu.
- Nie przesadzaj. Jestem pewna, że Griselda chętnie wróci
na swoje dawne miejsce.
Oczy Hunta błysnęły złością. Adie skarciła się w duchu.
Po cholerę wspomniała o jego byłej?
Wpatrywał się w nią tak, jakby nagle wyrosła jej druga
głowa.
- Naprawdę uważasz, że zadałbym się ponownie
z Griseldą? Po tym, co nas łączyło?
- Łączył nas tylko seks.
- Miałem wrażenie, że cieszyliśmy się sobą również poza
łóżkiem.
Zapadła cisza. Po chwili Hunt dodał:
- Powiem to tylko raz: z Griseldą rozstałem się na dobre.
Ona nigdy nie będzie częścią mojego życia. Zresztą
oczekiwała ode mnie czegoś, na co absolutnie nie mogłem się
zgodzić.
Adie przechyliła głowę.
- Czego? Miłości? Zaangażowania? Małżeństwa?
- Żebyśmy razem wychowywali dziecko – odparł. –
Odmówiłem.
- Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś?
Zmrużył oczy.
- Bo łączył nas tylko seks – zacytował jej własne słowa.
Nie powinna przeciągać rozstania, jednak zżerała ją
ciekawość.
- Odmówiłeś, bo nie chcesz być ojcem?
To logiczne. Dziecko wiąże ludzi, a skoro unikał stałych
związków…
Z twarzy Hunta trudno było cokolwiek wyczytać.
- Wydawało mi się, że nie chcę – odparł wreszcie. – Ale
odkąd cię poznałem, w wielu sprawach zmieniłem zdanie. Nie
chcę mieć zimnej kobiety u swojego boku. Nie chcę, żeby
niania zajmowała się moim dzieckiem. Nie chcę, żeby dziecko
mieszkało piętro niżej. Chcę, żeby ganiało po wszystkich
pokojach, żeby pakowało nam się do łóżka, żeby przytulało się
do nas i zanudzało nas, kiedy wstaniemy, bo czas na zabawę.
Chcę zrywać się w nocy do moich dzieci, kąpać je, czytać im
bajki, zabierać je na mecze i lekcje tańca, lepić z nimi
bałwany. Chcę być tatą, a nie dawcą nasienia czy ludzkim
bankomatem. Adie, zostań matką mojego syna.
- Co? – zawołała.
Czy on postradał rozum?
Przyjrzała mu się badawczo, szukając w jego oczach
błysku wesołości, potwierdzenia, że żartuje. Nie znalazła.
Zamiast stopniowo ją do tego przygotować, Hunt od razu
wykonał skok na głęboką wodę. Przeraził ją.
Tak, miała ochotę rzucić mu się na szyję, przywrzeć
ustami do jego ust, całować go do utraty tchu. Ale cofnęła się
i uniosła dłoń. Nie! Musi wyjść, uciec, zanim zgłupieje
i powie coś idiotycznego. Na przykład: „Dobrze”.
- Hunt, o Boże… Czyś ty zwariował? – Mówiła coraz
bardziej piskliwym głosem. – Znamy się od trzech tygodni,
a ty pytasz, czy zostanę matką twojego dziecka? Cholera
jasna! To miał być krótki romans i rozstanie. Człowieku, co ty
najlepszego wyprawiasz?
- Próbuję cię zatrzymać! – krzyknął.
- Dlaczego?
- Bo łączy nas coś niebywałego. Coś wyjątkowego. Coś,
co się często nie zdarza!
Jego słowa odbijały się od ścian, od szyb, wdzierały się
w jej serce i duszę. Nie, nie, nie! Nie chciała takiej dozy
emocji, bała się.
Nie mówił nic o miłości, ale miłość nie jest zjawiskiem
trwałym. Prędzej czy później gaśnie. Zawsze obumiera. Ona,
Adie, nie zasługiwała na to, by ją kochać…
Miłość to fantazja, bajka, mit. Prawda?
W oczach Hunta widziała czułość. Postąpiła krok w jego
stronę. Tak bardzo chciała wierzyć, że tym razem się uda, że
miłość przetrwa, że ona może się zmienić. Ale wiedziała, że
się oszukuje. Że oszukuje ich oboje.
Hunt wyciągnął ręce, zamierzając ją przytulić, ale zanim to
zrobił, ona się cofnęła.
Nie mogła! Nie chciała powtarzać dawnych błędów,
wchodzić w związek, który nie ma szans przetrwania.
Jedno z nich musi wykazać się rozsądkiem.
- To nierealne, Hunter. Było nam razem cudownie, ale
w głębi duszy wiesz, że jesteśmy zbyt popieprzeni, żeby mieć
wielki dom z białym płotkiem i dziećmi. Dorastałam
w najbardziej dysfunkcyjnej rodzinie na świecie, a ty… kiedy
opadnie ci adrenalina, pożałujesz swoich słów. Wkrótce
zaczniesz się złościć, że odciągam cię od pracy. Będziesz
wściekał się na mnie, ja na ciebie, a jeśli pojawi się dziecko,
atmosfera stanie się nie do wytrzymania. Swoim zachowaniem
zrujnujemy niewinnemu dzieciakowi życie. Nie przemyślałeś
tego, Hunt.
- Mam trzydzieści pięć lat, prowadzę firmę wartą miliardy
dolarów. Nie podejmuję pochopnie decyzji – rzekł
zniecierpliwionym tonem.
Ponownie wyciągnął ręce i westchnął, kiedy Adie
schowała swoje za plecy.
- Zaryzykuj, Ad. Daj nam szansę. Owszem, mieszkamy na
dwóch kontynentach, ale coś wykombinujemy.
Potrząsnęła głową; po chwili wzięła z łóżka torebkę
i przewiesiła ją przez ramię.
- Przykro mi, Hunter, nie mogę. To znaczy, mogłabym
zostać, moglibyśmy spróbować, ale oboje wiemy, że prędzej
czy później byśmy się rozstali. Nie potrafię być w związku.
Nie wierzę w miłość. Nie zakocham się w tobie, bo przerażają
mnie sytuacje nietrwałe. Skończy się tym, że mnie
znienawidzisz.
Wsunął ręce pod pachy. Odwrócił wzrok. Kiedy się
odezwał, w jego głosie pobrzmiewała rozpacz.
- Nie odchodź, Adie. Proszę cię, zostań. Zajdziemy jakieś
rozwiązanie.
Bez słowa opuściła sypialnię i skierowała się do windy. Po
drodze zerknęła na choinkę w rogu salonu, na której
połyskiwały ręcznie malowane ozdoby.
Te święta będą bardziej ponure niż wszystkie poprzednie
razem wzięte. Niestety, za ten stan rzeczy mogła winić tylko
siebie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Niektórzy twierdzą, że dostają wiadomości od istot
wyższych, ale Adie zawsze uważała, że bogowie mają
ważniejsze rzeczy na głowie niż rozmowy ze śmiertelnikami.
Kiedy jednak siedziała na schodach przed swoim mieszkaniem
w Notting Hill, po dwudziestogodzinnej podróży przez piekło,
zaczęła skłaniać się ku temu, że może wyznawcy New Age
mają rację.
Albowiem jej lot z Nowego Jorku to była jedna wielka
seria pechowych wydarzeń. Przyjechała na lotnisko; tam
pojawił się kłopot z jej biletem - z komputera zniknęła
rezerwacja. Kiedy wreszcie się wszystko wyjaśniło
i otrzymała kartę pokładową, udała się do niewłaściwego
wyjścia. Usłyszawszy przez megafon prośbę, aby panna
Ashby-Tate stawiła się tu i tu, rzuciła się biegiem na drugi
koniec hali odlotów. Stewardesy i pasażerowie nie kryli
irytacji.
Samolot wzbił się w powietrze i sądziła, że to koniec jej
problemów. Niestety nad Atlantykiem zaczęły się gwałtowne
turbulencje, potem przez godzinę kapitan krążył nad
Heathrow, w końcu wylądował przy silnym bocznym wietrze.
Kiedy wysiadła z samolotu, okazało się, że gdzieś zapodział
się jej bagaż. Dotarła do domu zmęczona i zapłakana, i nagle
odkryła, że nie ma kluczy.
Nie, nie zgubiła ich. Po prostu w mieszkaniu Hunta
przerzucała zawartość jednej torebki do drugiej i klucze
musiały spaść na podłogę.
Miała zapasowe w gabinecie, ale klucze do gabinetu były
na tym samym kółku co klucze do mieszkania. Żeby się dostać
do gabinetu, potrzebowała pomocy asystentki, ale Kaycee,
która zamierzała spędzić święta z rodziną w Irlandii, właśnie
była w drodze do Dublina.
Mogłaby wezwać ślusarza, ale znalezienie fachowca tuż
przed świętami graniczyło z cudem, a nawet gdyby znalazła,
kosztowałoby ją to fortunę. Innym wyjściem, mniej
stresującym, byłby nocleg w hotelu…
Albo powrót do Nowego Jorku.
Ta myśl towarzyszyła jej niemal przez całą drogę.
Wcześniej broniła się przed nią; teraz nie. Bo chciała wrócić
i Hunt też tego chciał…
Poczuła na nosie kroplę deszczu, jedną, drugą.
- Litości! – jęknęła, spoglądając na zachmurzone niebo. –
Siedzę na schodach, staram się coś wymyślić!
Najwyraźniej ktoś w górze ją usłyszał, bo deszcz przestał
padać. Oparła brodę na kolanach i zaczęła rozważać
propozycję Hunta.
Zmiana miejsca zamieszkania nie stanowiłaby problemu.
Kaycee znakomicie poradzi sobie z prowadzeniem
londyńskiego biura, a większość spraw i tak załatwia się przez
internet. Musiałaby tylko raz na kilka miesięcy przylatywać do
Londynu.
Jej rodziców nie interesowało, gdzie mieszka ani co robi.
Największy kłopot miała z Huntem.
Nieprawda. Nie z Huntem. Z sobą.
Hunt chciał, by nie wyjeżdżała. Mają szansę stworzyć
razem coś niesamowitego. Zignorowała jego słowa, bo czy
można się zakochać w ciągu niecałego miesiąca? Szczególnie
jeśli chodzi o dwie osoby nie wierzące w miłość?
W wieku trzydziestu pięciu lat Hunt, jak sam oświadczył,
nie podejmował pochopnych decyzji. Wiedział, na czym mu
zależy. Nie ściemniał. Może więc faktycznie chciał, żeby
z nim została?
Chociaż nie powiedział tego wprost, chyba się w niej
zakochał. W przeciwnym razie nie namawiałby jej do
pozostania, nie mówił o dzieciach.
A zakochanie się to duża sprawa dla takiego człowieka jak
on. Gdyby nie była wystraszonym zakompleksionym
tchórzem, szalałaby z radości, że ktoś zajmujący tak wysoką
pozycję społeczną i mający tyle sukcesów na koncie zaprasza
ją do swojego życia.
Zaryzykował. Ofiarował jej swoje serce i marzenia, a ona
je odrzuciła. Bo nie potrafiła opanować lęku.
Od najmłodszych lat żyła w strachu: bała się kochać i być
kochana, bo to się zawsze źle kończyło; bała się zaufać, bo
ciągle spotykał ją zawód…
Jesteś dorosła, Adie. Dzieciństwo dawno masz za sobą.
Ileż to razy powtarzała w duchu te słowa? Ale czy choć raz
wypowiedziała je z pełnym przekonaniem? Zamiast stawić
czoło problemem, przed nimi uciekała. Pozwalała, by
przeszłość wpływała na jej teraźniejszość.
Rodzice ją zaniedbywali, byli skupieni wyłącznie na sobie,
ale przecież nie musi iść w ich ślady.
Zaczęła pytać swoje serce, swoją duszę, siebie.
I zrozumiała, że kocha Hunta. Może nie spędzą z sobą reszty
życia, może wszystko się rozsypie za dwa lub trzy miesiące,
bo tak im jest pisane. Ale przynajmniej spróbują. Już nie
chciała uciekać ani uprawiać sabotażu. Chciała spróbować.
Spróbować być szczęśliwa u boku Hunta.
A to znaczy, że musi wrócić do Nowego Jorku.
Wstała. Zanim sięgnęła po telefon, taksówka zatrzymała
się przed jej domem. Kierowca, który wyglądał jak pomocnik
świętego Mikołaja, opuścił szybę i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Dokąd jedziemy?
- Na Heathrow.
Wsunęła się na tylne siedzenie i zatrzasnęła drzwi, po
czym wyjęła z torebki telefon. Następny samolot do Nowego
Jorku odlatywał za kilka godzin. Zarezerwowała bilet. Po
chwili dostała wiadomość z pytaniem, czy chce – bez
dopłaty – lecieć klasą biznes. Jasne.
- W wigilię jest spory ruch, możemy utknąć w korku –
powiedział kierowca, patrząc w lusterko wsteczne.
Adie potrząsnęła głową.
- W ciągu dziesięciu minut od podjęcia decyzji wsiadłam
do taksówki, zarezerwowałam bilet, otrzymałam bez
dodatkowych kosztów miejsce w klasie biznes, a korków nie
widać.
- Najwyraźniej szczęście pani sprzyja.
Najwyraźniej tak.
W wigilię Bożego Narodzenia, tuż przed północą, Hunt
wędrował Piątą Aleją, z rękami wetkniętymi do kieszeni
kurtki. Skrzywił się na widok pary robiącej selfie przed
nadmiernie przystrojoną wystawą sklepową.
Kobieta opuściła telefon, pocałowała faceta i ponownie
pstryknęła im zdjęcie.
On i Adie nie mieli ani jednej wspólnej fotki. Psiakość! Ich
związek zakończył się, zanim pomyśleli o tym, by uwiecznić
siebie na zdjęciu.
Związek? Kilka tygodni namiętnego seksu.
Przy kolejnej wystawie sklepowej stała kilkunastoosobowa
grupa turystów. Zerkając ponad ich głowami, zobaczył, co
takiego przyciągnęło ich uwagę. Dekorator wymyślił coś
jakby okno-w-oknie. Stojąca w pokoju para manekinów
spoglądała przez okno na zimowy krajobraz. Postaci były
nowocześnie i stylowo ubrane, ale świat za oknem – z dziećmi
na sankach, z padającym śniegiem, z cukrowymi laskami
i ogromnymi choinkami – stanowił jakby powrót do dawnych
czasów.
Adie spodobałby się taki pomysł, połączenie tradycji
z nowoczesnością.
Wyminąwszy turystów, Hunt ruszył dalej.
Ciągle o niej myślał. Minęła niecała doba, a tak strasznie
za nią tęsknił. W nocy prawie w ogóle nie zmrużył oka; zasnął
nad ranem, a kiedy obudził się, wyciągnął rękę, żeby zgarnąć
Adie w objęcia…
Nie zgarnął, bo nie leżała obok. Miał wrażenie, jakby
dostał cios w splot słoneczny. Przez moment nie był w stanie
oddychać. Czy już zawsze będzie taki nieszczęśliwy?
Przejdzie ci, usiłował pocieszyć sam siebie. Ból zawsze
mija, z każdym dniem staje się odrobinę słabszy. Sam wiesz
najlepiej.
Kuląc się przed wiatrem, przypomniał sobie słowa Kate:
Adie nigdy nie miała szczęścia w miłości.
Przystanął gwałtownie. Czy powiedział Adie, że ją kocha?
Cholera jasna, nie pamiętał.
Poprosił ją, by została matką jego dziecka, by nie
wyjeżdżała z Nowego Jorku… nawet nie tyle poprosił, co
zażądał. Ale czy powiedział, że ją kocha? Że świata poza nią
nie widzi?
Czy wyjaśnił jej, ile dla niego znaczy?
A czy to by zrobiło różnicę? Gdyby powiedział „kocham
cię”, czy podjęłaby inną decyzję? Zawsze wolał czyny od
słów, ale mieli tak mało czasu razem. Adie nie zdążyła go
dobrze poznać; wiedziała, że nie lubi się angażować, ale nie
wiedziała, że gdy już się zaangażuje, to na całego.
Nie cierpiał porażek. Przed laty, kiedy Joni poprosiła go
o rozwód, chciał ratować małżeństwo. Zarówno w swojej
karierze sportowej, jak i biznesowej, dążył do sukcesu;
porażki nigdy nie brał pod uwagę.
Czy Adie nie zdawała sobie sprawy, że kiedy coś
postanawiał lub obiecywał, to się nie wycofywał? Że kiedy
kochał, to nie stawiał żadnych warunków? Że przy nim
niczego nie musi się bać? Że zawsze będzie ją akceptował
i wielbił? Rodzice zaniedbywali ją w dzieciństwie, odmawiali
jej miłości. On nigdy tak nie postąpi.
Bo kochał ją całym sobą. Bez pamięci. Do szaleństwa.
Czy chociaż się tego domyślała? Chyba nie.
Musi jej powiedzieć, co do niej czuje. Teraz. Dzisiaj.
A przynajmniej najszybciej, jak to możliwe. Musi wyjaśnić,
wyłożyć karty na stół, obnażyć się. Musi ją odzyskać.
Wyciągnął telefon i zaczął szukać numeru do swojego
pilota. Gdzie go Duncan zapisał? Pod P - pilot, czy pod nazwą
lotniska?
Nieważne; zadzwoni do Duncana. Wcisnął jedynkę;
przyszło mu do głowy, że wkrótce Duncan spadnie na szybkim
wybieraniu z jedynki na dwójkę.
Zawracając w stronę staroświeckiej wystawy sklepowej,
Hunt poganiał w myślach swojego asystenta: odbierz,
odbierz…
- Hunter? Jest późno. Coś się stało?
- Przepraszam, że o tej porze dzwonię. Czy możesz
skontaktować się z pilotem? Chciałbym jutro z samego rana
polecieć do Londynu. Aha, i poproś Pete’a, żeby odwiózł mnie
na lotnisko.
- Okej, już się za to biorę. Czy… wszystko w porządku?
- Nie wiem. Odpowiem ci za dobę lub półtorej.
Chodnik przed oknem wystawowym znów był zajęty przez
oglądających. Hunt zszedł na jezdnię i wdepnął prosto
w kałużę, mocząc but oraz kilka centymetrów nogawki.
Przeklinając pod nosem, nagle przypomniał sobie, dlaczego
Duncan wyjechał z miasta.
- Co z twoim przyjacielem? – spytał.
- Bez zmian. – Duncan westchnął ciężko. – Będę musiał
zdecydować, czy odłączyć go od aparatury czy jeszcze nie.
- O Chryste. – Hunt potarł brodę. Miał wyrzuty sumienia,
że wcześniej nie sprawdził, jak sobie Duncan radzi. – Przykro
mi. Czy mogę ci w czymś pomóc?
- Nie, dzięki. Chociaż… może będę potrzebował dłuższego
urlopu.
- Jasne, nie ma sprawy.
- Trudno się żegnać. Człowiek żałuje, że tyle rzeczy
powiedział i że tak wiele przemilczał.
Hunt słyszał łzy w głosie asystenta. Nerwowo zastanawiał
się, jak go pocieszyć.
- Byłeś osobą, której zaufał, że podejmie właściwą
decyzję. Myślę, że twój przyjaciel bardzo cię kochał.
Duncan długo milczał. Cisza w słuchawce nie
przeszkadzała Huntowi. Wiedział, że czasem najważniejsza
jest świadomość, że ktoś nas słucha. Duncan pociągnął nosem.
Kiedy w końcu się odezwał, brzmiał normalnie; zdołał się
wziąć w garść.
- No dobra. Pilot, wylot rano do Londynu, samochód na
lotnisko. Biorę się do roboty.
- Dzięki, Duncan. Spokojnych świąt. I dużo siły.
- Wesołych świąt, Hunter. – Duncan odchrząknął. – Mam
nadzieję, że ona powie „tak”.
Co, u diabła…? Hunt popatrzył zdziwiony na ekran
komórki, po czym przytknął ją z powrotem do ucha. Zamierzał
spytać Duncana, od kiedy to jest jasnowidzem, ale ten się już
rozłączył.
Cóż, on też miał nadzieję, że Adie powie „tak”.
Przed wejściem do Stellana potupał nogami, żeby pozbyć
się błota z butów, po czym strzepnął śnieg z ramion.
W holu poczuł przyjemne ciepło. Nocny portier poderwał
się na baczność.
- Pracujesz w wigilię, Mario?
- Tak, panie Sheridan. Ale to nie problem. Rodzina
przylatuje dopiero jutro przed południem.
- To miło – powiedział Hunter.
Ciekaw był, jak Adie zareaguje na jego widok. To się
wkrótce okaże. Mniej więcej za dziesięć godzin przekona się,
czy Boże Narodzenie stanie się jego ulubionym świętem, czy
znielubi je do końca życia.
- Za kilka godzin przyjedzie po mnie Pete. Zadzwoń, jak
się zjawi, dobrze? – Ruszył do windy.
- Oczywiście. Ale, panie Sheridan, ma pan gościa.
Hunt obejrzał się za siebie, pewien, że Mario żartuje. Bądź
co bądź była wigilia, mieszkał sam i nikt by mu o tej porze nie
składał wizyty.
Mario wyszczerzył zęby i wskazał kciukiem w głąb holu.
Obróciwszy się, Hunter ujrzał drobną postać zwiniętą na
kanapie w kąciku dla gości. Na widok bladej buzi
i zmierzwionej fryzury serce zabiło mu szybciej.
Adie. Wróciła! Nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Kiedy…?
- Zaraz po pana wyjściu – odparł portier. – Prosiła, żebym
nie dzwonił do pana. Powiedziała, że poczeka. A potem
zasnęła.
- Jest zmęczona – stwierdził Hunt. – W ciągu niecałej doby
odbyła dwa loty przez Atlantyk.
Dlaczego wróciła? Zresztą czy to ważne? Grunt, że tu jest.
Wstąpiła w niego nadzieja.
Mario zaśmiał się.
- Będzie pan tak stał i się gapił? Czy jednak ją pan obudzi
i zabierze na górę?
- Zabiorę. Za chwileczkę.
Wyciągnął telefon. Połączywszy się z Duncanem, poprosił,
by odwołał pilota i kierowcę. Następnie pochylił się nad Adie,
uniósł ją z kanapy i przytulił do siebie.
- Hunt? – Zamrugała. – Gdzie ja jestem?
- W domu, kochanie. Jesteś w domu.
- To dobrze – szepnęła, po czym ponownie pogrążyła się
we śnie.
Otworzyła oczy i usiadła na łóżku. Znów padał śnieg.
Duże białe płatki wirowały za oknem, kilka przykleiło się do
szyby. Niebo przesłaniały ciężkie ołowiane chmury, a gałęzie
drzew w Central Parku kołysały się poruszane wiatrem.
Opadła z powrotem na łóżko, uznając, że w taką pogodę
najlepiej się śpi. Pomacała materac koło siebie, ale Hunta nie
było. Może poszedł do pracy?
Która to godzina? Zegarek leżał jak zawsze na stoliku
nocnym. Sięgnąwszy po niego, zmrużyła oczy. Było po
dziesiątej.
Zwykle budziła się znacznie wcześniej. Pochyliła się, by
sprawdzić, co zrzuciła ze stolika, kiedy sięgała po zegarek.
Zobaczyła pęk kluczy – swoich.
Jesteś w Nowym Jorku…
Wyskoczyła z łóżka. Zobaczyła, że ma na sobie T-shirt
Hunta; jej ubranie leżało na fotelu.
Potarła palcami czoło; zaczęły wracać wspomnienia
z ostatnich trzydziestu sześciu godzin. Lot z Londynu był
przyjemny, bez turbulencji. W klasie biznesowej mogła się
porządnie wyspać, ale była zbyt spięta. Odprężyła się, dopiero
gdy w holu Stellana usiadła na kanapie, by poczekać na Hunta.
Wtedy zasnęła.
Pewnie to Hunt przeniósł ją na górę, rozebrał i położył do
łóżka. Ale gdzie się podziewał? Skierowała się do drzwi,
zamierzając go poszukać, kiedy zobaczyła swoje obicie
w lustrze. Aż się przeraziła.
Była rozczochrana. Po prawej stronie głowy włosy miała
przylizane, po lewej nastroszone. Poduszka odcisnęła się jej na
twarzy. Tusz rozmazał się; zdobił zarówno jej powieki, jak
i policzki.
Wyglądała jak ktoś, kto od dwóch dni jest w podróży.
Właściwie to nic dziwnego…
- Weź prysznic, zanim cię zobaczy – powiedziała do
swojego odbicia.
- Za późno. Poza tym wyglądasz fantastycznie.
Okręciwszy się na pięcie, w drzwiach sypialni ujrzała
Hunta w szarych chinosach, białej koszuli i pomarańczowym
swetrze. Na jego twarzy malowała się mieszanina nadziei
i rozbawienia.
Kusiło ją, by rzucić się w jego ramiona; już miała wykonać
krok, kiedy przypomniała sobie, że powinna chociaż umyć
zęby. Przyłożyła rękę do ust.
- Dasz mi pięć minut? – spytała przez palce. W drzwiach
łazienki obejrzała się za siebie. – Zrobiłbyś mi kawę?
I pożyczył jakieś ciuchy? Bo zgubiłam bagaż. I czy
moglibyśmy porozmawiać?
Hunt wskazał z uśmiechem stolik nocny.
- Twoja kawa. – Następnie skinął głową w stronę
garderoby. – Bagaż dotarł z samego rana. Jako swój adres
podałaś ten dom. Wszystko powiesiłem w szafie, a kosmetyki
ustawiłem w łazience.
- Rozpakowałeś mnie? Serio?
- I narobiłem przy tym mnóstwo hałasu. Chciałem cię
obudzić, ale byłaś taka zmęczona…
Nie mogła się zdecydować: prysznic czy ramiona Hunta.
W końcu wybrała trzecią opcję; podeszła do stolika, podniosła
kubek, wypiła kilka łyków kawy i westchnęła błogo.
- Idź się umyj. – Hunt wsunął ręce do kieszeni spodni. –
A potem pogadamy. Ale jeśli twój prysznic potrwa dłużej niż
dziesięć minut, przyjdę do ciebie i na pewno nie będziemy
rozmawiać.
Kusząca perspektywa, pomyślała, szorując zęby, chciała
jednak, by nie było między nimi żadnych niedomówień.
Miała nadzieję, że już wkrótce będą leżeli przytuleni
w łóżku, bo ileż czasu może zająć wypowiedzenie słów
„przepraszam, popełniłam błąd, kocham cię i czy mogę z tobą
zostać”?
Na dźwięk kroków Hunt odwrócił się od okna w salonie.
Zostawił Adie w sypialni najwyżej kwadrans temu, ale miał
wrażenie, jakby minęły wieki. Wyglądała wspaniale; wprost
nie mógł uwierzyć, że znów tu jest, z nim, w jego mieszkaniu.
Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu, zadowolony,
że nie traciła czasu na suszenie włosów czy makijaż. Była
boso, w legginsach i swetrze do połowy ud. Wszystko razem
świadczyło o tym, że podobnie jak on chce wyjaśnić sytuację
między nimi.
- Adie, dlaczego wróciłaś? – Pierwszy przerwał ciszę.
Usiadła na brzegu kanapy. On usiadł naprzeciwko, oparł
łokcie na kolanach i wbił w nią wzrok.
- W tamtą stronę miałam koszmarną podróż. Nic nie było
tak, jak być powinno. Kiedy wreszcie dotarłam na miejsce,
okazało się, że zgubiłam klucze do mieszkania.
- Znalazłem je na podłodze koło łóżka.
- Pomyślałam, że przenocuję w hotelu, a potem
uświadomiłam sobie, że wcale tego nie chcę.
Pragnął ją ponaglić, ale wiedział, że musi cierpliwie
czekać, by opowiedziała wszystko po swojemu. Mieli jedną
szansę, nie mogli jej zmarnować.
- Mam taki odruch, żeby uciekać – kontynuowała. – Kiedy
facet mi mówi, że jestem ważna i że mu na mnie zależy,
zwiewam. Znajduję jakiś pretekst, żeby zniknąć. Nie ufam
sobie w sprawach sercowych. I raczej nie ufam mężczyznom,
którzy mówią, że kochają. Może dlatego, że rodzice często to
powtarzali, a ja wiedziałam, że kłamią, bo ich zachowanie
temu wyraźnie przeczyło.
Hunt zacisnął ręce. Kochał tę kobietę, pragnął ją chronić
i był wściekły na jej ojca i matkę. Adie popatrzyła na niego
wyczekująco, ale na migi dał znać, żeby mówiła dalej.
- W Londynie zrozumiałam, że to nie ty jesteś problemem,
lecz ja. To sobie nie ufam, nie tobie. – Wzięła głęboki oddech
i napotkała jego spojrzenie. – Mam nadzieję, że mnie kochasz,
bo ja ciebie bardzo, i to od pierwszego dnia.
- Uff, dzięki Bogu.
- Boję się, Hunt.
Wstał, obszedł stolik, który rozdzielał obie kanapy, i usiadł
na jego szklanym blacie.
- Oj, bo szkło pęknie! – zawołała Adie. – A to limitowana
edycja.
- Nie pęknie, a nawet gdyby, to nie ma znaczenia – odparł.
Bo liczyła się tylko ona: Adie.
Położył dłonie na jej kolanach.
- Miłość to faktycznie dość przerażające uczucie.
A ponieważ ja też cię kocham, to też się boję.
- Naprawdę? – spytała zdumiona. – Sądziłam, że niczego
się nie boisz.
- Ależ boję się, choćby tego, że mogę cię stracić. Wczoraj,
zanim cię zobaczyłem w holu, miałem zamiar spakować torbę,
lecieć do Londynu…
Wytrzeszczyła oczy.
- Serio?
Pogładził ją po policzku.
- I błagać cię, żebyś ze mną wróciła. Wróciłaś, Adie? –
Musiał to usłyszeć z jej ust.
Skinęła głową, oczy miała pełne łez.
- Poczekaj. – Powstrzymała go, kiedy chciał ją objąć. –
Nie umiem funkcjonować w związku, ale spróbuję się
nauczyć, bo bardzo cię kocham. Obiecaj mi, że będziesz
cierpliwy i nie zwątpisz we mnie.
Obiecał. Nigdy w nią nie zwątpi. I zawsze dotrzymywał
obietnic.
Uśmiechnęła się, widział jednak, że wciąż coś ją gryzie.
- Chcę mieć dom, rodzinę, dzieci, ale… czy możemy się
nie śpieszyć? Dopiero się poznaliśmy, to wszystko stało się tak
nagle…
Hunt zamyślił się. Chciał powiedzieć, że da jej tyle czasu,
ile potrzebuje, kiedy nagle usłyszał wewnętrzny głos, który się
temu sprzeciwiał. To przeważyło szalę.
- Nie, nie będziemy czekać – oznajmił. – Jeszcze sobie
wyperswadujesz pomysł wspólnego życia. Chcę, żebyśmy się
pobrali już, natychmiast. Najpóźniej do nowego roku. A potem
żebyśmy zrezygnowali z antykoncepcji – dodał.
Adie otworzyła usta.
- Nie, Hunt, nie możemy!
- Możemy, możemy. I zrobimy to. Odwagi, skarbie. Skocz
ze mną na głęboką wodę. Zaryzykuj.
Zaczęła się śmiać.
- Hunter…
- Więc jak? Poślubisz mnie? – Uśmiechał się, ale pytanie
zadał poważnym tonem.
Przygryzła wargę.
– Kochaj mnie, Adie, i pozwól, żebym ja cię kochał jak
nikt dotąd.
Przez sekundę, jedną krótką sekundę bał się, że odpowie
„nie”, ale po chwili uśmiech rozpromienił jej twarz.
- Dobra, Sheridan. Ale zwiąż mnie mocno. Tak mocno,
żebym nie uciekła. Żebym cię kochała.
Pochyliwszy się, pocałował ją lekko w usta.
- Niczego więcej nie pragnę.
Objęła go za szyję i popatrzyła mu w oczy. W jej
spojrzeniu były miłość, pożądanie i ulga.
- Kocham cię do szaleństwa, Hunt.
- A ja ciebie. – Przytknął czoło do jej czoła. – Witaj
w domu, kochanie.
Oboje wiedzieli, że domem nie jest ten budynek ani to
miasto. Domem są oni.
Wiedzieli też, że w tym roku święta będą wyjątkowe.
SPIS TREŚCI: