PETER MURPHY Holy Smoke
** 1/2
Kilka lat temu koledzy i fani krakali, że Peter Murphy zboczył na zdradziecką drogę komercjalizacji. Nie lubię tego słowa. Jest dość niesprawiedliwe i niezbyt jasne - w
ogólnym pojęciu komercjalizacja to tak zwany sukces kasowy. Tymczasem sukces odnieść można nie tylko produkując mdłe przeboje w złym guście. Niektórzy
potrafią zarobić na wspaniałych dziełach, przyjmowanych przez wszystkich z podziwem. Niestety, udane płyty "Love Hysteria" i "Deep" okazały się dla byłego lidera
Bauhaus niebezpieczną pułapką. Być może, podekscytowany doskonałością, powiedział sobie: do trzech razy sztuka. I sromotnie się na tym przejechał.
"Holy Smoke" nie jest złą płytą - tylko nudną. Pod każdym względem jest to trzecia część wspomnianej trylogii, z tym tylko, że na tamtych płytach pojawiały się
oryginalne przeboje (All Night Long, Indigo Eyes, Cuts You Up czy Cristal Wrists), tutaj takich brak (z wyjątkiem może pierwszej kompozycji, Keep Me From Harm).
Brak też niepokojących ballad typu Socrates The Python czy Marlene Dietrich's Favourite Poem. Jedna taka piosenka, Let Me Love You, to troszkę za mało. Zaś cała
reszta - to dość monotonna rąbanka nie wznosząca się ponad szarą przeciętność. Podobno nie ma dymu bez ognia, ale tytułowy dym jest tutaj "święty"- a więc powstał z
niczego. Szkoda.
TOMASZ BEKSIŃSKI
Tylko Rock 11/1992