background image

EWA NOWAK  

CHŁOPAK BEATY 

background image

ROZDZIAŁ 1 

Eliza  rzuciła  torbę  na  podłogę  w  przedpokoju.  Zerknęła  do  lustra  i  potargała  sobie 

mokrą  od  śniegu  grzywkę.  Rzuciła  okiem  na  siostrę.  Zosia  siedziała  przy  stole  i  pilnie 

wpatrywała się w coś na swoim palcu. 

- Idę sobie odmoczyć strupa - oznajmiła i poszła do łazienki. 

- Czy  to  dziecko  bez  przerwy  musi  sobie  coś  odmaczać?  -  Eliza  zdegustowana 

popatrzyła na młodszą siostrę. 

- Daj  spokój,  niech  sobie  odmacza.  Co  ci  szkodzi?  -  powiedział  ojciec  i  zaszeleścił 

gazetą. 

Od dwóch tygodni nie miał pracy. Z końcem roku nakielska cukrownia zwolniła go z 

funkcji magazyniera. 

Od tego czasu czytanie ogłoszeń z ofertami pracy stało się jego obsesją. 

W  Nakle  nad  Notecią  padał  śnieg.  Było  ślisko,  ale  za  to  bardzo  przyjemnie,  bo 

wszelkie  pęknięcia,  odpryski  i  brudy  przykryła  malownicza  warstwa  srebrzystego  puchu. 

Miasto  wyglądało  jak  z  bajki.  Śnieg  sprawił,  że  nie  tylko  dzieci,  które  od  razu  po  lekcjach 

mogły  iść  na  sanki,  ale  również  dorośli  (nawet  jeśli  mieli  zmartwienia,  jak  ojciec  sióstr 

Dukackich) byli w zdecydowanie lepszych nastrojach. 

Rodzina  Dukackich  mieszkała  na  drugim  piętrze  w  bloku  przy  ulicy  Kilińskiego. 

Właściwie  wszędzie  mieli  blisko.  Nad  Noteć  szli  kilka  minut,  do  Rynku  było  parę  kroków. 

Tylko mama do swojej pracowni musiała iść kwadrans. 

Zbliżała  się  siedemnasta.  Zosia  pierwsza  usłyszała  dzwonek,  ale  była  tak  zajęta 

obserwowaniem pęczniejącego na jej palcu strupa, że tylko krzyknęła: 

- Beaaata idzieee! 

Eliza  podbiegła  do  drzwi,  żeby  jak  najszybciej  otworzyć  przyjaciółce.  Beata  zawsze 

dzwoniła,  jakby  się  gdzieś  paliło  i  wystarczała  dosłownie  chwila,  żeby  sąsiadka  z 

naprzeciwka pojawiła się na korytarzu. 

Beata,  z  gołą  głową,  w  jaskrawoczerwonej  kurtce,  z  włosami  wilgotnymi  od  śniegu, 

wyglądała ślicznie, ale Eliza jak zwykle zwróciła uwagę tylko na maleńkie jak dwa ślimaczki 

uszy przyjaciółki. Zawsze ich Beacie zazdrościła. 

- Hej!  Ale  cudnie,  aż  mnie  oczy  bolą  od  oglądania  tego  śniegu.  Nasza  dziura  pod 

ś

niegiem nawet może się podobać. 

Beata zdjęła buty w przedpokoju. Rzuciła na nie czerwoną kurtkę, a na sam wierzch - 

background image

wielki szalik. 

- Bez śniegu też da się przeżyć. Byłaś u Sylwii? - Byłam. Dzień dobry. Był pan już w 

pogotowiu? 

Coś mi się obiło, że szukają kierowcy. 

- Zaraz  sprawdzę.  Dziękuję!  -  Ojciec  od  razu  poszedł  dzwonić.  -  Zośka,  żyjesz?  - 

krzyknął jeszcze w stronę łazienki. 

- Żyję, żyję, ale słabo się odmacza - odpowiedziała córka, a dziewczyny, korzystając z 

okazji, zamknęły się w pokoju, który Eliza dzieliła z siostrą. 

- Siadaj. - Beata pokazała Elizie fotel. 

- Przecież  siedzę.  -  Eliza  wstała  i  podeszła  do  okna.  Spuściła  żaluzje,  zgasiła  górne 

ś

wiatło i zapaliła małą lampkę, która dawała ciepłe, miodowe światło. 

- Zaraz będziesz mnie całować po rękach. 

- To może najpierw je umyj, co? 

- Nie mogę umyć, bo Zośka jest w łazience. Siadaj, mówię ci po dobroci. I słuchaj. 

- To mam siedzieć czy słuchać? 

- Słuchaj, siedząc. Czy to takie trudne? Dobra. - Beata nabrała powietrza. - Sylwia jest 

chora. Ustaliłyśmy, że ty idziesz zamiast niej. 

- Na pewno nie! Ja nie idę. 

- Ta znowu swoje! Co za dzikuska z ciebie. Zaczęły się kłócić. 

Minęło dobrych piętnaście minut, a one powtarzały wciąż to samo: idziesz - nie idę. 

- Czy możesz mi zdradzić powody? 

- Mogę. Po pierwsze, miała iść Sylwia. Tak było czy nie? Po drugie, podwójne randki 

są  fajne  na  filmach  albo  w  dużym  mieście,  a  nie  u  nas.  A  po  trzecie,  chyba  bym  ze  wstydu 

zwariowała. 

- Oj, Eliza, nie rób mi tego! Leszek pokazywał mi zdjęcia swojej klasy, widziałam już 

Oskara! Dlaczego mi to robisz? 

- Dziewczynki,  chodźcie.  Odgrzałem  barszcz  z  uszkami.  -  Ojciec  wszedł  i  gestem 

zaprosił je do stołu. 

- A  czyje  to  są  uszka?  Miałam  fajnego  strupa  na  palcu.  Suszę  go  teraz.  Mogę  wam 

pokazać  za...  -  Zosia  chwilę  się  zastanawiała,  za  jaką  sumę  jest  skłonna  zaprezentować 

swojego  świeżo  odmoczonego  strupa  -  ...za  sto  złotych  -  wypaliła  bardzo  z  siebie  za-

dowolona. 

- Za  sto  złotych  to  musiałabyś  mieć  cybernetycznego  strupa,  który  umie  przenikać 

przez ściany. Raz coś takiego widziałam - drażniła się z małą Beata. 

background image

- Koniec rozmów o strupach. Ja już dziękuję. Zadzwonię do mamy, zapytam, czy nie 

trzeba po nią wyjść. - Ojciec wyszedł do dużego pokoju. 

- U mnie w grupie jest jeden taki chłopiec, co ma bliznę po... 

- Ucisz się. Rany, blizny, choroby! I tak w koło. Co za durny dzieciak z ciebie. O, już 

mi niedobrze. Przez ciebie nie mogę dokończyć zupy. 

- Ja tam mogę. -  Zosia z rozkoszą oblizała buraczkowe od zupy wargi. -  A widziałaś 

kiedyś wesz? 

- Nie  przy  jedzeniu!  -  warknęła  na  siostrę  Eliza.  -  Przy  jedzeniu  to  ja  też  nigdy  nie 

widziałam, ale w jednej książce to... 

Przyjaciółki dokończyły to, co im zostało na talerzach, i szybko podziękowały Zosi za 

towarzystwo. 

- Jak mi powiecie, o czym rozmawiałyście, to po was pozmywam - kusiła Zosia. 

- Nic ci nie powiemy, same pozmywamy. Czy ty nie możesz być normalna? - Eliza z 

politowaniem pokręciła głową nad ślicznymi, złotymi lokami siostry. 

- Przecież ja chodzę dopiero do zerówki - rozżaliło się dziecko. 

Dziewczyny wzięły lekko już podsuszony makowiec (pozostałość z Nowego Roku)  i 

poszły  do  pokoju,  żeby  wrócić  do  przerwanego  wątku:  „Jak  to  Eliza  absolutnie  w  to  nie 

wchodzi. Absolutnie, ale to w żadnym wypadku”. 

- Zobacz, idę. Nie garb się tak - szepnęła Beata. 

- Nie jestem na targu niewolników, przypominam ci... - zaczęła Eliza, a zobaczywszy 

chłopców ze śmiechem przepychających się w drzwiach, zaczęła czegoś nerwowo szukać. 

- Gdzie moja czapka? - syknęła do przyjaciółki, ale Beata już nic nie słyszała. Stała z 

przekrzywione głową i uśmiechała się do chłopców. Eliza, ani na chwilę nie przestając szukać 

czapki, zauważyła, że jeden z nich jest nawet przystojny, ale oczywiście udała, że chłopcy jej 

w ogóle nie obchodzą. 

- Cześć! To jest właśnie Oskar. 

„A więc ten drugi to Leszek, kuzyn Beaty” - domyśliła się Eliza i znalazłszy czapkę, 

błyskawicznie  naciągnęła  ją  na  głowę.  Ponieważ  wszyscy  na  nią  spojrzeli,  powiedziała  w 

stronę tego nie - Oskara: 

- A ty musisz być Leszek, tak? 

- Muszę  -  odparł  Leszek,  a  Eliza  o  mało  nie  zerwała  się  z  miejsca,  bo  Beata  i  Oskar 

zaczęli  się  śmiać.  –Jestem  Leszek,  cześć!  -  Chłopak  wyciągnął  do  Elizy  rękę.  -  Ty  jesteś 

Sylwia, tak? 

background image

- Nie. Jestem Eliza. 

- A, przepraszam, pomyliło mi się. 

- Tylko nie mów, że dużo o mnie słyszałeś... - zaćwierkała Beata. 

- Nic o tobie nie słyszałem, ale już wszystko o tobie wiem. Pijecie colę? Ja lubię dużo 

lodu. - Podszedł do lady i po chwili wrócił z czterema szklankami coli. - Jednak przyznaję, to 

fakt, dużo o tobie słyszałem. Leszek mi opowiadał. 

- Tak? A co? 

„Już z nim flirtuje - wściekała się Eliza. - Nawet go dobrze nie obejrzała!”. 

- Leszek ci na pewno naopowiadał samych niestworzonych rzeczy... 

Eliza (w czapce, w której było jej gorąco) piła lodowatą colę i myślała, żeby tylko się 

nie przeziębić. Nie mogła oderwać  wzroku od wielkiej, smakowitej wuzetki, ale bała się, że 

wyjdzie na obżartucha, więc jej nie zamówiła. Patrzyła tylko, jak rozpromieniona Beata gada, 

co jej ślina na język przyniesie. 

Cola szybko się skończyła. Eliza poprosiła więc o herbatę, a  Leszek nie zamówił dla 

siebie nic. „Skąpiradło jakieś - pomyślała o nim Eliza. - I czemu przez cały czas obciąga tak 

ten  rękaw?  Jakby  tam  coś  chował.  Dziwny  jakiś...  To  Sylwia  powinna  tu  być.  Na  pewno 

rozmawiałaby z nim jak normalny człowiek. Ale oczywiście musiała z mokrą głową lecieć do 

Beaty  i  złapać  zapalenie  oskrzeli.  -  Ten  Leszek  to  nawet  podobny  do  Beaty.  Widać,  że  to 

rodzina” - Eliza dyskretnie na niego zerknęła. Niestety, on też na nią spojrzał i oboje szybko 

skierowali wzrok gdzie indziej. 

- Zróbmy sobie zdjęcie! - Oskar wyciągnął komórkę. 

- O, masz komórkę! Ja też! - ucieszyła się Beata. - Ale moja jest stara, bez aparatu. 

- Tym chcecie robić zdjęcia? - Leszek spojrzał na telefon przyjaciela. - Poczekajcie, ja 

zrobię.  -  Wyjął  z  wewnętrznej  kieszeni  kurtki  maleńki,  srebrny  aparacik  i  pstryknął  kilka 

zdjęć. - Oskar, zrób i mi. - Podał koledze aparat. Potem, starannie go chowając, powiedział do 

Elizy: - Cyfrowy, ale to nie mój. Wujka. Muszę pilnować, bo jak zgubię, to będzie ze mną źle. 

Eliza  kiwnęła  głową,  jakby  wszystko  rozumiała.  „Nie  powinnam  tu  przychodzić. 

Dlaczego zawsze daję się namówić?” - rozmyślała, patrząc na ćwierkającą koleżankę. Przed 

tą  podwójną  randką  oglądały  razem  z  Sylwią  i  Beatą  aż  dwa  filmy,  na  których  randkujące 

pary  bawiły  się  świetnie,  polubiły  się,  a  potem  żyły  długo  i  szczęśliwie.  Tu,  w  cukierni  w 

Nakle,  pod  czujnym  okiem  właścicielki,  która  zresztą  była  szkolną  koleżanką  mamy  Elizy, 

jakoś inaczej to wyglądało. 

Przez szybę Eliza zobaczyła sąsiadkę. Brakowało tylko, żeby jej rodzice przyszli tu po 

kruche ciastka. Postanowiła, że doliczy do dziesięciu i powie, że już musi iść. Gdy była przy 

background image

sześciu, do cukierni weszła nauczycielka fizyki, więc Eliza odruchowo się zerwała, mówiąc: 

„dzień dobry”. Od razu przypomniała się jej praca domowa, której na pewno znów nie będzie 

umiała zrobić. 

- Przepraszam,  ale  ja...  za  piętnaście  minut  mamy  autobus.  -  Leszek  zaczął  zakładać 

kurtkę i po chwili wszyscy wyszli na ulicę. 

W świetle latarni wirowały srebrne drobinki śniegu. Eliza z ulgą odetchnęła świeżym 

powietrzem i spojrzała na zegarek. Było kilka minut po czwartej. 

Nagle, ni stąd, ni zowąd, Oskar rzucił w Beatę śnieżką. Ona nie pozostała mu dłużna. I 

tak się zaczęło. Przez dobre piętnaście minut obsypywali się śniegiem, zapominając o całym 

ś

wiecie. 

- Nie  znałem  Beaty  od  tej  strony  -  powiedział  zaskoczony  Leszek.  Patrzył,  jak  Eliza 

usiłuje wygrzebać śnieg zza kołnierza. 

- Może  ci  pomóc?  -  zapytał  Leszek  (chyba  Wielką  Niedźwiedzicę,  bo  nawet  nie 

zerknął na Elizę). 

- Nie, to nic takiego. 

- Ja muszę już iść... - powiedział przepraszającym tonem i wyciągnął do Elizy rękę. - 

Miło było cię poznać, Sylwia. 

- Eliza, mnie też było miło. 

- Przepraszam.  Beata  mi  cały  czas  gadała,  że  masz  na  imię  Sylwia.  Nie  wiem,  co  jej 

odbiło. Oskar, ruszamy. - Spojrzał na zegarek. - I to biegiem! 

- Pa, pa! - Oskar machał rękami i biegnąc tyłem, krzyczał do Beaty: - Zadzwonię. Do 

zobaczenia! Pa! 

- Czy on nie jest wspaniały? - Beata cały czas patrzyła za znikającymi chłopakami. 

- Widziała nas Niedzielska, zauważyłaś ją w ogóle? 

- Nie. Co mi tam Niedzielska! Zobacz, jeszcze do mnie macha. - Beata zaczęła skakać 

i wymachiwać rękami, chociaż Eliza była pewna, że chłopcy już ich nie widzą. 

Ruszyły  w  kierunku  domu  Sylwii,  żeby  zdać  jej  dokładną  relację  z  wydarzeń 

dzisiejszego wieczoru. 

- Twoje idiotyczne pomysły zmarnowały... - zaczęła Eliza. 

- Poczekaj, dostałam wiadomość. Zobacz: „Już mi ciebie brakuje. Może jutro? O.”. To 

niesamowite! Co za chłopak! Już za mną tęskni! 

- Podrywacz jakiś, nie za szyb... 

- Zazdrosna jesteś, bo Oskar od razu się mną zainteresował, co? 

- Tak.  Zakochałam  się  w  nim  na  zabój  i  teraz  jestem  zazdrosna  -  całkowicie 

background image

obojętnym głosem odparła Eliza. 

- Sorki, no, sorki. Wzięło mnie. Co to, nie wolno się zakochać? - Beata zerwała z szyi 

biały  szalik  i  rozłożyła  szeroko  ramiona.  -  Proszę  pani,  zakochałam  się!  -  oświadczyła 

przechodzącej obok kobiecie, dźwigającej siatki z zakupami. 

- Nie za wcześnie trochę? - Kobieta zmierzyła Beatę wzrokiem. 

- Na miłość nigdy nie jest za wcześnie! - Beata zakręciła się wokół własnej osi. 

- Ani za późno - skwitowała kobieta i ruszyła w swoją stronę. 

- Od  czego  ci  chłopcy  w  końcu  są?  Tylko  od  tego,  żeby...  o  matko!  Ściska  mnie  w 

dołku. Gorąco mi! 

- Zapnij się, bo się zaziębisz. O, zobacz! Jest nowa „Trzynastka”! - Eliza złapała Beatę 

za rękaw. - Kupmy Sylwii, będzie miała niespodziankę. Ile masz przy sobie? 

Po  chwili,  z  ukrytą  pod  kurtką  Elizy  „Trzynastką”,  dziewczyny  ruszyły  w  stronę 

Podgórnej. 

- Tylko u Sylwii będziemy niezbyt długo, bo muszę jeszcze wejść do mamy. 

- Idziemy  do  twojej  mamy?  Super!  -  ucieszyła  się  Beata.  -  Może  pozwoli  coś 

przymierzyć. A jak sprawa dziesiątego numeru? 

- Nijak. Cisza. 

- O  matko,  mam  pomysł!  Powiem  Oskarowi,  on  na  pewno  to  spod  ziemi  wykopie.  - 

Beata znów się zatrzymała. Wyjęła komórkę i zaczęła stukać w klawiaturę: „Eliza poszukuje 

dziesiątego numeru komiksu »Witch«. Pytaj każdego. Buziaki!”. 

- Buziaki? Beta, zwolnij! Znasz go od dwóch godzin. 

- Toooo coooo z tegoooo?! - Beata znów wydzierała się na całe gardło i obracała. 

- Ja  nie  znam  tej  wariatki,  słowo  honoru.  -  Eliza  popatrzyła  na  jakiegoś  młodego 

mężczyznę, który stał, chyba na kogoś czekając. 

- Ja też nie - oznajmił ponuro i dla rozgrzewki zaczął stukać butem o but. 

- Jak się czujesz? - spytała Eliza, wchodząc do pokoju Sylwii. 

- Bywało lepiej - ledwie wykrztusiła leżąca w łóżku Sylwia i zaczęła okropnie kaszleć. 

Gdy trochę jej minęło, głośno wydmuchała nos i, biorąc do ręki „Trzynastkę”, powiedziała: - 

Dzięki,  że  o  mnie  pomyślałyście.  Uratowałyście  mnie  od  śmierci  z  powodu  nudy.  -  Z  cie-

kawością  przekartkowała  pismo,  ale  zaraz  schowała  je  pod  poduszkę.  Chciała  poczytać 

dopiero, gdy zostanie sama. - Szybko mówcie, jak było. 

- Było beznadziejnie. Było cudownie - powiedziały jednocześnie. 

- Sylwia!  Szkoda,  że  się  rozchorowałaś,  bo  Eliza  była  sztywna,  jakby  kij  połknęła. 

background image

Tylko kornik mógłby się na nią skusić. Mój braciszek zresztą nie lepszy. 

- Ten  Leszek?  -  Sylwia  uniosła  się  na  poduszkach  i  zwróciła  do  Elizy:  -  To  przecież 

miał być mój Leszek, więc doceńcie, jaka jestem wspaniałomyślna. Doceniacie? 

- Tak. 

- No, to macie szczęście. Coś wam jeszcze pokażę. 

Przechyliła  się  i  spod  łóżka  wyciągnęła...  całkowicie  letni  krajobraz.  Pola,  drzewa, 

maki na łące, jakiś brodzący w wodzie bocian, w tle trzy bardzo foremne krowy. Wszystko z 

misternie naklejonych kawałeczków materiału. 

- Z czego to zrobiłaś? O, poznaję! To moje skarpetki! - Beata położyła palec na pniu 

jednego z drzew. 

- Zgadłaś.  Fajnie  wyszło,  co?  No,  to  idźcie  już.  Teraz  sobie  poczytam.  Tylko 

odwiedzajcie mnie codziennie i obiecajcie nie robić beze mnie nic ciekawego. Pamiętajcie! 

Na  podłodze  leżał  poszarpany  tiul.  Z  krzesła  puszystą  falą  spływały  na  regał  z 

wiankami  i  rękawiczkami  pasma  koronek.  Dziewczyny  były  w  pracowni  sukien  ślubnych  i 

komunijnych u mamy Elizy. 

- Beatko, dlaczego chodzisz taka porozpinana? - Bo ja... 

- Co  szyjesz,  mamuś?  -  przerwała  Beacie  Eliza.  -  Suknię  ślubne  dla  przyszłej  żony 

siostrzeńca pani Bednarskiej, waszej wicedyrektorki. Ślub w marcu. - Mama zaczęła szeleścić 

katalogami. - A wiesz, pytałam o tę twoją dziesiątkę i jutro ciocia Tereska ma nam przynieść. 

Olga już podobno nie zbiera i chętnie ci odda. To ta suknia. - Postukała długim, ale maleńkim 

jak  u  dziewczynki  paznokciem  w  wysoką,  przepiękną  modelkę,  ubraną  w  dwuczęściową 

suknię ślubną z króciutkim welonem. 

- O matko, ale śliczna! - Beata rzuciła kurtkę na krzesło i wpatrywała się w sukienkę. - 

Ja też będę miała taką. 

- Zawsze  tak  się  wydaje,  ale  moda  się  zmienia.  Na  szczęście,  co  sezon  wchodzi  coś 

całkiem nowego. Może napijecie się herbaty? Mam kruche ciasteczka z cukierni Pod Lipami. 

- Ja  pomogę.  -  Beata  poszła  za  mamą  Elizy  do  mikroskopijnej  wnęki  kuchennej  na 

zapleczu pracowni. 

W miejscach, gdzie stały maszyny i wielki stół do krojenia, było aż biało od światła, a 

tu paliła się tylko mała lampka. Beata nerwowo obejrzała się, czy koleżanka na pewno jej nie 

usłyszy. 

- Byłyśmy na podwójnej randce - wyszeptała mamie Elizy do ucha. 

- Ooo! 

background image

- Tak. Mój cioteczny brat Leszek... bardzo spokojny, ale chyba się sobie nie spodobali. 

- Odwróciła się, żeby zerknąć, co robi Eliza. 

- A ty? 

- Jejku! Jak pani wszystko wie. - Beata skrzyżowała ręce na sercu i zamknęła oczy. - 

Ja oczywiście, tak. Nareszcie. - Głęboko westchnęła. - Cicho, idzie... A potem Zośka chciała 

nam pokazać strupa. 

- Mam nadzieję, że się nie zgodziłyście? 

- O czym szepczecie? - zainteresowała się Eliza. Zapikała komórka Beaty. 

- Do  końca  tygodnia  będzie  komiks  dla  twojej  koleżanki.  Twój  Oskar  -  głośno 

odczytała Beata. 

- Widzi  pani!  Co  za  chłopak!  -  Beata  głośno  cmoknęła  komórkę.  -  Zaraz  zwariuję  - 

jęczała. 

- Mamo, masz coś na uspokojenie? 

- Mam. Trzeba zebrać te rzeczy do woreczka. Suknię przewieście tam... Tu zamiećcie. 

Ś

cinki,  jak  zawsze,  dla  was.  Idę  zadzwonić  do  Bednarskiej,  że  może  jutro  odbierać.  W 

ostatniej chwili zmieniła koncepcję rękawów, ale dałam jakoś radę. Beatko, a obszyłabyś mi 

jedno miejsce, bardzo małe? 

Beata,  mimo  całego  swojego  roztrzepania,  niezwykle  równo  szyła  i  mama  Elizy 

czasami, w wyjątkowych sytuacjach prosiła przyjaciółkę córki o pomoc. Teraz też, pochylona 

nad,  wydawałoby  się,  rozbieganymi  dłońmi  Beaty,  patrzyła,  jak  ta  idealnie  i  dokładnie  robi 

obszycie przy samym dekolcie. 

- Jesteś  skarbem,  Beatko.  No,  idę.  Aha!  Jeśli  chcecie  ścinki  dla  Sylwii,  to  można 

zabrać te w reklamówce z Mikołajem. 

- Możemy przymierzyć? 

- Jak posprzątacie! I ostrożnie! 

- To szybko. Najwyższe obroty - zarządziła Beata. 

Dziewczyny  zostały  same.  Nie  minęło  kilka  minut,  jak  Beata  w  błyszczących  lycrą 

beżowych  rajstopach  i  koszulce  stała  na  szerokim  stołeczku  do  przymierzania,  a  Eliza 

pomagała  jej  włożyć  gotową  już  suknię  ślubną.  Potem  przymierzyła  jeszcze  jedną,  prawie 

gotową, tylko bez doszytej halki. 

Wiedziały, jak to robić. Trzeba było przedtem dokładnie umyć twarz i ręce, a na włosy 

zakładało  się  specjalną  jedwabną  czapeczkę,  żeby  niczego  nie  pobrudzić.  Mama  Elizy 

pozwalała im na to, bo wiedziała, że nie zniszczą jej pracy. 

Beata,  machając  błyszczącą  krynoliną,  podśpiewywała  pod  nosem,  a  Eliza  siedziała 

background image

przy biurku mamy, zajadała kruche ciasteczka i smutno kręciła głową. 

- Nie mogę na ciebie patrzeć. - Ostentacyjne odwróciła się do ściany. - Pomieszało ci 

się w głowie. 

- Zazdrośnica  jestem,  z  samego  Zazdrosa.  Zazdrośnica  jestem,  kto  mi  utrze  nosa?  - 

wymyśliła przyśpiewkę Beata. - A właściwie dlaczego mój brat ci się nie spodobał? 

Eliza  wstała  i  poszła  umyć  ręce.  Po  chwili  wróciła,  wyciągnęła  z  kieszeni  kurtki 

pomadkę i podała ją Beacie, a ta szybko pomalowała sobie usta. 

- No, teraz jest naprawdę super. - Beata oglądała się, machając szeleszczącą suknią. 

Eliza pokręciła głową. 

- Wyskakuj z tej sukienki. O, jesteś już, mamuś. Idziemy do domu? 

- A dla kogo ta suknia, proszę pani? - Beata pokazała na jasnobeżową, prostą sukienkę 

haftowaną w esy - floresy. - Może znamy? 

- Znacie.  Dla  Małgosi  Gajowniczek,  córki  głównej  księgowej  z  cukrowni.  Za  trzy 

tygodnie wychodzi za mążZa studenta medycyny z Warszawy. 

- A, wiem która! Ciekawe, dlaczego wybrała taką brudną? 

Nie żadną brudną, tylko écru. Taka moda, nie wiesz? 

- Nie wiem. Ja lubię białe. A écru - Beata prychnęła pogardliwie - wygląda jakby już 

kilka osób w niej chodziło. 

- Beatko, zdejmuj sukienkę. Zamykamy. 

- O  matko!  Proszę  pani,  pomocy!  -  Beata  zawołała  nagle,  bo  ukryta  w  materiale 

szpilka zarysowała ją ostro i trzeba było ratować sukienkę przed pobrudzeniem. 

Mama Elizy natychmiast owinęła przedramię kawałkiem białego materiału i pomogła 

zdjąć suknię. Potem poszła po apteczkę. 

- Woda  utleniona?  -  Beata  zbladła.  -  Nigdy!  To  szczypie,  piecze,  ohydnie  się  pieni, 

syczyJa nie chcę! 

- Stój spokojnie. Wolisz zakażenie? 

- Chyba wolę. Ssss, ojoj, auuuu! - Beata dmuchała sobie na ramię. 

- Jakie ty masz przebogate słownictwo! - Wyszczerzyła do niej zęby Eliza. 

- To  na  pociechę.  -  Pani  Halina  wyciągnęła  z  szuflady  śliczny  kawałek  lekko 

różowego, tłoczonego w różyczki materiału i owinęła nim rękę Beaty. 

- Dziękuję.  Ale  dla  mnie  to  szkoda.  A  możemy  wziąć  dla  Sylwii?  -  Mama  Elizy 

skinęła głową i zaczęła chować akcesoria do apteczki. - Jak myślicie... - Beata, wpatrując się 

w zasychający ślad po zadrapaniu, udała Zosię: - Będę mieć dobrego strupa? 

Wszystkie trzy parsknęły śmiechem. 

background image

 

background image

ROZDZIAŁ 2 

- Mamo,  a  jak  to  się  zakłada?  -  Zosia  jeszcze  w  spodniach  od  piżamy  snuła  się  po 

kuchni z jakimś pismem w rączce. 

Mama  rzuciła  okiem  na  gazetę,  jednocześnie  podgrzewając  mleko  do  płatków 

ś

niadaniowych. O mało nie upuściła naczynia na podłogę. 

- Matko,  co  to  jest?  -  Wytrzeszczyła  oczy,  bo  zdjęcie  przedstawiało  makabrycznie 

pokiereszowaną stopę i obok drugą, foremną, wykonaną z licznych rurek i drucików, sztuczną 

stopę. 

- Fajna, nie? 

- Nie. Skąd to masz? 

- Tylko mi nie zabierajcie. -  Zosia była bliska płaczu. -  Znalazłam przy śmietniku za 

warzywniakiem u Potockich. Nikt tego nie chciał, a mnie się przyda. 

- Nie wolno niczego brać ze śmietnika. Widział cię ktoś? 

- Tylko mama Andżeliki - wesoło odparło dziecko. 

- To teraz całe miasto się dowie, że wystarczyło, by ojciec przestał pracować, a córki 

po śmietnikach grzebią. 

- Były jeszcze inne fajne rzeczy... - zaczęła Zosia. 

- Nie  wolno  nigdy  brać  rzeczy  ze  śmietnika,  zrozumiano?  Żeby  tam  nie  wiem,  co 

leżało. Nie wiedziałaś o tym? 

- A  skąd  mogłam  wiedzieć?  Chodzę  dopiero  do  zerówki.  Dla  mnie  więcej.  O,  tych 

brązowych to duuużo więcej i mleka jeszcze poproszę. Duuużo więcej. 

- Przecież masz w przedszkolu śniadanie. - Eliza zdenerwowała się na siostrę, widząc, 

ż

e zabraknie dla niej płatków na dokładkę. 

- Co to za śniadanie? - prychnęło dziecko. - Ale wiecie, nasza ciocia Krysia z kuchni 

to się oparzyła wrzątkiem i skóra jej o! takimi płatami odchodziła. 

- Jedz - mruknął ojciec. 

- Nie mogę jeść, jak opowiadam - oburzyła się Zosia. - To nie opowiadaj, tylko jedz. 

Założyłaś rajstopy? 

Czy znowu jesteś boso? - spytała mama i bez słowa zdjęła córce łokieć ze stołu. 

- Założyłam i jestem boso. 

- Nie wiesz, co mówisz - powiedziała Eliza. 

- Wiem - twardo oznajmiła Zosia. 

background image

Na  te  słowa  siostra  i  rodzice  zanurkowali  pod  stół.  Nóżki  wesoło  dyndały  nad 

podłogą,  raz  po  raz  klepiąc  nogi  tatusia.  Były  to  nogi  w  rajstopach  -  zimowych  dziecięcych 

rajstopach w rozmiarze 128, ale bez stóp. Gdzieś w połowie łydki były niezdarnie obcięte. 

- Jak się wytłumaczysz? 

Mama pierwsza wyszła spod stołu. 

- Z czego? 

- Z tego, że obcięłaś swoim najlepszym rajstopom końce? 

- A, z tego. Raj - sto  - py, tak? Czyli  raj dla stopy.  A w raju jest ciepło.  To po co je 

okrywać, skoro tam jest ciepło? 

- Wychodzę.  -  Mama  wstała  od  stołu.  -  Mam  dziś  dwa  odbiory  i  muszę  wziąć  nową 

miarę  od  małej  Kaliszanki,  bo  przez  ten  miesiąc  już  się  roztyła.  Irku,  zostawiam  cię  z  tym 

wszystkim. Pa! 

- Czekaj,  odprowadzę  cię  chociaż  kawałek.  A  gdzie  jest  moje  pióro?  -  Ojciec  zaczął 

klepać się po kieszeniach, ale zaraz przestał i wyszedł za mamą. 

Eliza fuknęła na siostrę. 

- Wiesz, że tata nie ma pracy. Dlaczego zniszczyłaś rajstopy? 

- A jakbym nie zniszczyła, to by miał? - ze zdziwieniem zapytała Zosia. 

Nie  doczekała  się  jednak  odpowiedzi,  bo  wrócił  ojciec,  a  przy  nim  Eliza  nie  chciała 

poruszać tematu braku pracy. I tak wystarczająco dużo rodzice o tym rozmawiali. Właściwie 

o  czymkolwiek  zaczęli  mówić,  zawsze  kończyło  się  na  tym,  gdzie  jeszcze  można  szukać 

pracy dla taty. 

- A ty co? Jeszcze nie jesteś gotowa? Ojciec spojrzał na Elizę. 

- Czwartek, dopiero na trzecią lekcję. 

- Aha. Zośka, zmień rajstopy. Ubieraj się. Ja cię odprowadzę. Idę do Potockich, mają 

jakąś dużą robotę. Może nawet ze trzy dni popracuję. 

- Cieszę się, tato, że masz pracę. Nic nie mówiliście. 

- No, to tylko na trzy dni, ale dobre i to, nie? - Jasne, tato. Może będzie na dłużej. 

- Może. 

- A ja bym chciała psa - oznajmiła nagle Zosia. 

- Nie, na psa nigdy się nie zgodzę. Nie ma takiej siły, która by mnie przekonała do psa 

w mieszkaniu. Dobrze wiecie. No, marsz do siebie. Liczę do sześciu i wychodzimy. 

- To chodź mi pomóż, bo jak tylko do sześciu, to ja nie dam sobie rady. 

Ojciec  poszedł  do  pokoju  córek  i  pilnował,  żeby  Zosia  jak  najszybciej  się  ubrała.  Ta 

background image

jednak cały czas usiłowała wciągnąć ojca w rozmowę. 

- Tato, a to prawda, że jak się kurczakowi głowę utnie, to on jeszcze biega? 

- Nieprawda. 

- Czyli nie biega? 

- Nie wiem. 

- Jak  to  nie  wiesz?  ja  jestem  w  zerówce  i  wiem. Tylko  jak  on  biega,  skoro  nie  widzi 

już, dokąd biegnie? Dziwne, prawda. Może mu wyrasta na ten czas nowe oko, co? 

- Nie wiem - nie dawał się ojciec. 

W  końcu  poszli.  Eliza  została  sama.  Błyskawicznie  sprzątnęła  ze  stołu,  podlała 

kwiaty, obrała ziemniaki i starła blat w kuchni. 

- Jestem brzydka - wygięła się w pałąk przed lustrem - i krzywa jakaś... 

Zadzwonił telefon. 

- Co robisz, bo idę do ciebie - spytała Beata. - Lituję się nad sobą. Zrobiłaś zadania z 

fizy? 

- Coś ty? Jak jestem zakochana, to nie odrabiam lekcji. Właśnie dlatego idę do ciebie. 

- To jest prawdziwa przyjaźń. Czekam. - Eliza poszła do siebie i rzuciła się na jeszcze 

niepościelone łóżko. 

„Kiedy  ja  będę  zakochana?  Beata  niczym  się  nie  przejmuje,  nawet  fizą.  A  wiadomo, 

ż

e  z  Niedzielska  nie  ma  żartów”.  -  Eliza  jeszcze  raz  podeszła  do  lustra  i  wykrzywiła  się  do 

niego najgorzej, jak tylko umiała. 

- Z  taką  gębą  nikt  na  ciebie  nie  spojrzy.  I  te  uszy...  Koszmar  -  powiedziała  sama  do 

siebie i poszła pościelić łóżko. 

- Zaraz padniesz. Daj coś jeść, bo u nas wczoraj niespodziewanie zjawili się znajomi 

mamy  i  zjedli  wszystko,  co  było  w  domu.  Nawet  moje  ukochane  rogaliki.  -  Beata  udała,  że 

łka.  -  Agnieszka,  córka  wójta,  urodziła  bliźniaczki,  wyobrażasz  sobie?  Dziewczynki.  Moja 

mama po pracy jedzie z koleżankami do Bydgoszczy, żeby je obejrzeć. Wszyscy się strasznie 

cieszą. No, dajesz coś do jedzenia czy nie? 

- Chodź do kuchni. Chcesz herbatę czy kakao? - Herbatę. Co ty? Chciałaś mnie zabić 

tym kakao? 

Teraz słuchaj. 

- Słucham. 

- Jedna znajoma mamy Oskara jest... wiesz kim? 

- No, kim? Czekaj, wiem! - Eliza klasnęła w ręce. - Znajomą mamy Oskara, tak? 

background image

- Jesteś złośliwa. Jest redaktorem w „Buźce” i ja tam będę na okładce. 

- Na dokładce?! 

- Na okładce! No, tego pisma. Oskar mi to załatwi. Zrobił mi próbne zdjęcia... 

- Kiedy? 

- Eee...  -  zmieszała  się  Beata  -  spotkaliśmy  się.  -  Sami?  Już  się  z  nim  spotykasz? 

Powiedziałaś, że dopóki go lepiej nie poznasz, będziemy się widywać we czworo, tak? 

- Przecież Leszek ci się nie spodobał. 

- Nie o to chodzi. Chodzi o zasadę. Pij. 

- Mówiłam, że nie chcę kakao. Ale trudno. 

- To dawaj, ja wypiję. I co z tą okładką? To na serio czy tylko taki podryw? 

- No  wiesz?  Jesteś  głupio  zazdrosna,  bo  nie  wyszło  z  Leszkiem,  tak?  A  mi 

zazdrościsz, bo jestem szczęśliwa i umiem się tym szczęściem cieszyć, tak? 

- Tak. - Co tak? 

- Nie wiem, co tak. Dla mnie to wszystko dzieje się za szybko. Jakoś nie po mojemu. 

Ale słuchaj, Beta. Ja bym chciała, żeby wam było dobrze, żeby moja mama ci kiedyś uszyła 

sukienkę. Na serio. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Poza Sylwią. 

- A ty moją. Poza Sylwią. No dobrze, wybaczam ci. Masz jeszcze taki pasztet, bardzo 

dobry? 

- Proszę,  ale  to  już  koniec.  Siadamy  do  fizy.  Jeszcze  nam  tylko  kłopotów  w  szkole 

brakuje. Pisz: „Jeżeli na ciało zadziałamy siłą równą co do wartości...”. Idziemy przed szkołą 

do Sylwii? 

- Nie, po szkole. Ja już u niej byłam. 

Eliza poczuła ukłucie zazdrości, ale nic nie powiedziała. 

- No, wiem, wiem, że powinnam ci powiedzieć od razu, ale jak ty jesteś, to nie mogę 

jej nic normalnie opowiedzieć, bo zaraz mnie uciszasz. To poszłam sama. 

- Pisz...: „Na ciało o masie działa siła...”. 

W cukierni Pod Lipami Eliza sączyła świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy i spisywała 

na kartce przyczyny swojej niechęci do fizyki. Nagle zwróciła uwagę, że  Beata strasznie się 

kręci i co chwila zerka albo na zegarek, albo w lusterko. 

- Co ty tak... - Eliza aż otworzyła usta. 

W progu cukierni stał Oskar, a za nim Leszek. Oskar od razu rozłożył ramiona. 

- Witam. Cześć, Elizabeth! Beatko, co jesz? Tęskniłaś? - Dosunął krzesło i objął Beatę 

za ramię. 

background image

- Cześć!  -  Leszek  zerknął  na  Elizę,  w  panice  zakładającą  czapkę  i  przysunął  sobie 

krzesło. - Oskar nic mi nie powiedział, a ja, głupi, nie domyśliłem się. 

Zawsze mnie oszukuje, a ja się zawsze daję nabrać. Co jesz? 

- Sernik. 

- Dobry? 

- Tak. 

Elizie  ciasto  z  trudem  przechodziło  przez  gardło.  Myślała,  że  we  dwie  spędzą  miłe, 

spokojne popołudnie. Potem pójdą spacerem do Sylwii i obejrzą, co wyczarowała ze ścinków 

z pracowni mamy. A tu Oskar... i do tego Leszek... Znów obciąga ten rękaw. Ma fajną kurtkę. 

Pewnie kupił w Bydgoszczy.  I, co ważniejsze, jest w czapce. Nie lubiła, gdy ludzie zimą, w 

trzaskający mróz, chodzą z gołą głową. Ona najchętniej nosiłaby grubą czapkę przez cały rok. 

Zauważyła, że Oskar jest bez czapki. 

Kiedy Leszek kupował sernik i herbatę, Eliza sięgnęła do kieszeni kurtki po pomadkę i 

szybko  pomalowała  sobie  usta.  Ukradkiem  obserwowała,  jak  usiłując  nie  zrzucić  ciastka  z 

kartonowej tacki, Leszek powoli idzie w ich kierunku. Wbił łyżeczkę w sernik, chwilę gryzł i 

ciepło spojrzał na Elizę: 

- Bardzo dobry. 

Do  końca  spotkania  mówili  już  tylko  Oskar  i  Beata.  Opowiadali  o  swoim  spacerze  i 

wielkim bałwanie, którego ulepili nad Notecią. Jak mu w głowę powbijali uschnięte trzciny, 

więc wyglądał jak rozczochrany  Indianin. Bardzo się z tego śmiali. Eliza widziała, że Oskar 

cały czas trzyma rękę na oparciu krzesła Beaty. Beata też to widziała, tego Eliza była pewna. 

- Jutro nasz wielki dzień - oznajmił nagle Oskar. 

- Jaki? - Beata roziskrzona radością oparła się o krzesło i teraz ręka Oskara leżała już 

na jej ramieniu. 

- Mija tydzień, odkąd chodzimy ze sobą. 

Leszek  spuścił  wzrok  i  zaczął  szybko  pić  herbatę.  Elizie  wydawało  się,  że  się  lekko 

uśmiecha. Ale może jej się tylko wydawało. 

- Już tydzień? - z przekąsem powiedziała Eliza. - Za chwilę będziecie mieli rocznicę. 

- Elizabeth się odezwała. No, coś takiego. A wy z Lesiem, co? - Oskar wykrzywił się 

do Elizy. 

- Zejdź z nas, dobrze? - Od razu odpowiedział Leszek. - Ja muszę przeprosić. Muszę... 

no, wracać. 

- Dobra, idziemy wszyscy - zarządził Oskar. - I tak nie ma co robić w tej dziurze. 

Obaj  chłopcy  mieszkali  w  Paterku,  małej  wiosce  kilka  kilometrów  od  Nakła,  więc 

background image

zabrzmiało to dość głupio. 

Wyszli.  Znów  padało.  Gdziekolwiek  się  spojrzało,  ktoś  posypywał  piaskiem  chodnik 

przed swoim domem. Niemal pod każdym wejściem stały małe, lepione naprędce bałwany z 

wetkniętymi patykami lub niedopałkami. 

- Może cię odpro... 

- Nie, nie. To kawałek. Hej! - Eliza odwróciła się na pięcie. Nie miała ochoty oglądać 

pożegnania  Oskara  i  Beaty.  Tego  miętoszenia  rąk...  Nagle  stanęła.  „A  może  ja  rzeczywiście 

jestem  zazdrosna?  Może  ja  go  kocham  i  dlatego  oni  mnie  tak złoszczą?”. Jednak  nie.  Oskar 

jej nie interesował. Wolałaby umrzeć albo do końca życia przez nikogo nie być kochana, niż 

zadać  się  z  takim  Oskarem.  „On  mnie  po  prostu  denerwuje.  Tak  się  obnosi  z  tym 

podrywaniem, jakby to był dla niego chleb powszedni”. 

Zamiast do domu poszła jednak do pracowni mamy. Usiadła na krześle i, nawet się nie 

rozbierając, patrzyła na czarne witrynowe okno. 

- Co w szkole? 

- Normalnie. 

- A w domu? - W porządku. 

- No, powiedz coś więcej. Jak z fizyką? 

- Bez zmian. Teoria w porządku, z zadań leżę. 

- Gdyby tatuś miał pracę, to syn tej mojej znajomej, wiesz, pani Lilii, kończy fizykę... 

Ale teraz... Gdyby tak znalazł pracę... Wiesz, dziś przyjechały do mnie dwie klientki z Piły. 

Od  nas  do  Bydgoszczy  po  suknie  jeżdżą,  a  tu  proszę,  z  Piły.  Wiesz,  którą  wybrały?  Tę  z 

dwiema różami z tyłu. 

- Mamo... myślisz, że jestem ładna? 

- Bardzo ładna. 

- Eee, tak tylko mówisz. A te uszy? - Jakie uszy? 

- No,  moje  wielkie,  odstające  wachlarze.  -  Przecież  masz  normalne,  foremne  uszy... 

przytulić cię? - Mama wyciągnęła ramiona. 

- Nie,  nie  -  wycofała  się  Eliza,  chociaż  bardzo  chciała  poczuć  teraz  ciepło  mamy  i 

wypłakać się jej, że tak wszystko źle z tym Leszkiem wychodzi. 

Całą  drogę  musiała  połykać  łzy,  tak  bardzo  chciała,  żeby  ją  odprowadził.  Był  miły, 

mało  mówił,  miał  taki  zgrabny  nos  i  patrzył  na  nią  tak...  łagodnie.  Ale  przecież  głupio 

powiedzieć chłopakowi, że się chce, żeby cię odprowadził. Nie mógł się sam domyślić? Nie 

był takim głupkiem jak Oskar, ale ona oczywiście musiała zachować się jak... 

background image

„Zawsze  wszystko  psuję.  Zawsze  milczę,  gdy  trzeba  coś  powiedzieć.  Słusznie  teraz 

cierpię za własną głupotę Za karę stanęła sobie jednym butem na drugim i aż syknęła z bólu. 

Mama opuściła ramiona  i zaczęła porządkować skrawki. Eliza wstała, zdjęła kurtkę i 

zabrała  się  do  pomocy.  Po  chwili  podeszła  do  nowej  sukienki,  która  (jeszcze  nieskończona) 

wisiała  na  podręcznym  wieszaku,  zdjęła  ja,  weszła  na  szeroki  stołeczek  do  przymierzania  i 

przyłożyła do siebie. 

- Będziesz piękną panną młodą... 

- Nie żartuj. Z takimi uszami? 

Mama zagryzła wargi, żeby nie było widać, że się śmieje. 

- O,  damy  ci  taki  stroik  na  głowę...  czekaj...  zaraz...  i  jeszcze  miniwelonik...  nic  nie 

będzie  widać...  -  Mama  wyjęła  z  przezroczystego  pudełka  malutki  stroik.  -  Sama  zobacz! 

Uszy się świetnie komponują. 

- Może być. Ja nigdy nie wyjdę za mąż. Nigdy nie będę miała takiej sukienki. 

Elizie było strasznie żal siebie samej. Wkoło było tyle dziewczyn ładniejszych od niej, 

z normalnymi uszami. Dlaczego Leszek... Leszek? - Sama przestraszyła się tego, że myśląc o 

swoim ślubie, myśli właśnie o nim. „Leszek przyjeżdża tu z Oskarem, tylko dlatego. Nie ma 

się co oszukiwać. Gdyby spotkał Sylwię... przecież jemu to obojętne, czy to ona, czy Sylwia”. 

Mimo że na twarzy nic nie było widać, Eliza czuła, że boli coś w środku i że płyną jej 

łzy. Niewidoczne. 

W środku. Co z tego, że nikt ich nie zobaczy? Eliza je wyraźnie czuła. 

- Mamo, a co z tym... przytuleniem? 

- Hm? - Jeszcze aktualne? 

- Zawsze  aktualne.  Mama  odłożyła  stroik,  wzięła  z  rąk  córki  sukienkę  i  odwiesiła  na 

wieszak. Potem podeszła do wciąż stojącej na stołku Elizy i zaczęła kołysać ją w ramionach. 

Były teraz tego samego wzrostu i mama z przyjemnością raz po raz zerkała w lustro, patrząc, 

jak jej córka pięknie wyrosła i jaka z niej śliczna panienka. Jej też zakręciły się łzy w oczach. 

- Jesteś bardzo fajną córeczką. 

- A ty jesteś bardzo fajną mamą. Kocham cię - wyszeptała Eliza i zaczęła płakać, ale 

już nie w środku. 

 

background image

ROZDZIAŁ 3 

Zosia skończyła się bawić z Andżeliką. Odprowadziła sąsiadkę do drzwi. Nalała sobie 

mleka z folii, wypiła, potem wzięła gazetę i podeszła do ojca. Położyła mu ją na kolanach. 

- Tatusiu,  przeczytaj  mi,  na  co  ten  kot  jest  chory.  Wskazała  na  zdjęcie  w  rubryce: 

„Zwierzak  czeka  na  człowieka”.  Na  zdjęciu  był  czarno  -  biały  kotek  bez  jednego  ucha  i  z 

resztką ogona. Pił coś białego z miseczki. 

- Kotek  Felicjan,  okaleczony,  bez  uszka,  ze  zwichniętą  łapką  poszukuje  domu,  w 

którym mógłby się wyleczyć i odpocząć po strasznych przeżyciach... 

- Czytaj dalej. 

- Kotek jest nauczony czystości, lubi właściwie wszystko jest miły, doskonale rozumie 

się z małymi dziećmi. 

- Czyli ze mną. 

- O, ty jesteś już duża. Jesteś przecież w zerówce. 

- Weźmiemy tego kotka? - Nie. 

- Dlaczego? 

- Dlaczego... - ojciec podrapał się po czole - bo... bo... 

- Ja wiem dlaczego. Bo jest chory. A wszyscy boją się chorych. A ty teraz masz dużo 

czasu,  mógłbyś  mu  dawać  mleczko.  I  on  by  mruczał.  Ale  ja  wiem,  że  nawet  jak  film  jest 

bardzo długi, to ci, co tam występują, zawsze są cały czas zdrowi, nie mają ran ani strupów. 

Ja wiem. Jak my go nie weźmiemy, to on umrze. I ty na to się zgadzasz, tatusiu? - zakończyła 

dramatycznie. 

- Zosieńko! Jest tyle innych zdrowych, ślicznych kociaczków. Czy nie możemy wziąć 

normalnego kota z ogonem i ze wszystkim? 

- Możemy. Czy ja mówię, że nie możemy? Weźmy zdrowego. 

Ojciec  poczuł,  że  się  poci.  Nie  planował  kota,  a  teraz  poczuł,  że  córka  ma  nad  nim 

przewagę. 

- Ale kot w domu... 

- Tego nikt nie weźmie. Nawet ty, taki dobry, taki kochany, też nie chcesz go wziąć. 

Tak robi tylko człowiek bez serca, a ty masz serce, prawda? Czy on już zawsze ma nie mieć 

domku? 

- Nie. I kończymy dyskusję. - Nie masz serca. 

Popatrzyła  jeszcze  na  ojca  przymrużonymi  oczami  i  naburmuszona  zeszła  z  jego 

background image

kolan.  Wzięła  nożyczki  i  nieporadnie  wycięła  zdjęcie  wraz  z  tekstem.  Poszła  do  pokoju  i 

zapaliła miodową lampkę. Mamrocząc pod nosem, długo coś malowała, wycinała i okropnie 

skrzypiała  podsuszonymi  już  flamastrami.  Następnie,  nucąc  pod  nosem  „Do  pierwszej  klasy 

pójdę pierwszy raz”, nakleiła swoje dzieło na lodówce i poszła umyć ręce. 

Po kilku minutach weszła mama. 

- Cześć wszys... no, coś takiego! Irek, czy ty to już widziałeś? 

Ojciec  podniósł  się  z  fotela  i  podszedł  do  lodówki.  Najpierw  spojrzał  na  żonę  i  jej 

dziwną minę, a potem przeniósł wzrok na wycinankę przyczepioną krzywo do białych drzwi 

lodówki. 

Na  kawałku  kartonu  zrobiona  była  flamastrami  ramka.  Dokładnie  było  widać,  gdzie 

który  flamaster  się  skończył.  Na  środku,  wykorzystując  bardzo  grubą  warstwę  kleju,  Zosia 

przykleiła  postrzępione  zdjęcie  kota  Felicjana  ze  schroniska,  a  na  niego  przykleiła  liczne 

strupy ze swojej kolekcji. W pustych miejscach dorysowała blizny, rany i lejącą się krew. Nad 

tym wszystkim krzywymi literami napisała: „Mój tatuś nie ma serca!!!”. 

Eliza  miała  dość  słuchania  po  raz  dziesiąty  opowieści  o  tym,  jak  Oskar  pocałował 

Beatę w policzek. Znała już wszelkie szczegóły i mogła równie dobrze sama opowiadać, jak 

to  było.  Jednak  nic  nie  mówiła.  A  Beata  znów  zaczynała  swoją  opowieść  i  znów  znacząco 

gładziła się po policzku. Eliza w końcu nie wytrzymała i powiedziała co myśli. 

- Ty go wcale nie znasz. Pozwalasz się całować? - Ja go nie znam? To kolega mojego 

kuzyna.  Ja  go  bardzo  dobrze  znam.  Sylwia  mnie  rozumie,  prawda,  Sylwia?  -  Popatrzyła  na 

przyjaciółkę, a ta kiwnęła głową. Pogorszyło jej się z gardłem i odzywała się bardzo mało. - 

Tylko nikomu ani słowa. 

- O czym? 

- Fo, fo nas. Fo mnie i fo Foskarze. - Beata ze smakiem pochłaniała rosół z domowym 

makaronem, który dla chorej codziennie gotowała babcia. Swoją porcję zjadła błyskawicznie i 

teraz znacząco spojrzała na talerz Sylwii, a ta zachęcająco kiwnęła głową. 

- Przecież już sama wszystkim rozgadałaś. Nawet gdybym chciała komuś powiedzieć, 

to na całej planecie nie ma nikogo, kto by o WAS nie wiedział. Pewnie będzie dziś o tym w 

„Wiadomościach”. Sylwia, ty nic nie zjesz? - Sylwia wzdrygnęła się z obrzydzeniem, patrząc 

na pełen marchewek i drobno posiekanej natki klarowny rosół. 

- Chybabym umarła - wydusiła Sylwia i pokazała Beacie ręką, żeby zjadła do końca. 

- Zazdrość. Jesteś zazdrosna, bo Leszek... 

- Zostaw nas w... 

background image

- Nas? Aha, „nas”, no proszę. Więc jednak coś tu się zaczęło. 

- Nic  się  nie  zaczęło.  Nie  znam  Leszka,  a  on  mnie.  Widzieliśmy  się...  dwa  razy  - 

dodała cicho. 

- Ale podoba ci się, powiedz prawdę. Podoba ci się? - Beata przechyliła talerz i zjadła 

ostatnią łyżkę zupy. - Nie może ci się nie podobać, jest przecież podobny do mnie. 

- Sylwia, zrobiłaś coś fajnego? - zmieniła temat Eliza. 

- Uhm. - Sylwia pokazała ręką w stronę parapetu i dziewczyny podeszły do okna. 

- Wow! No, no. O matko! 

- Mówiłam  ci  już,  że  masz  bogate  słownictwo?  -  Eliza  popatrzyła  na  zachwyconą 

Beatę  i  jeszcze  raz  zaczęła  przyglądać  się  pracy.  -  Sylwuś,  zatkało  mnie.  Ty  musisz  iść  do 

liceum plastycznego. Żeby nie wiem co. 

- Aha, na pewno się zgodzą - mruknęła Sylwia i wykorzystując małe lusterko, po raz 

kolejny zajrzała sobie do gardła. - Dobre? - wyszeptała jeszcze. 

- Śliczne. Dziewczyny stały cały czas obok okna i nie mogły oderwać oczu od tego, co 

ze  ścinków  z  pracowni  krawieckiej  wyczarowała  Sylwia.  Praca  przedstawiała  grupę  wolno 

idących  wąską  uliczką  osób.  Wszyscy  byli  tyłem,  tylko  jedna  osoba  odsłaniała  swój  profil. 

Mimo to doskonale widać było, kto jest w jakim nastroju, kto co czuje i kto kogo lubi. Z boku 

w misternej, koronkowej sukni kilka kroków za innymi szła samotna, młoda dziewczyna. To 

o niej rozmawiali pozostali. I to niezbyt pochlebnie, sądząc po spojrzeniu, jakie rzucał na nią 

lekko odwrócony wysoki, przystojny chłopak. 

- Wiesz,  Sylwuś,  jak  tak  na  ciebie  patrzę,  to  nie  mogę  uwierzyć,  że  ty  umiesz  takie 

rzeczy - przyznała Eliza. - Może potrzebujesz coś jeszcze z materiałów? 

- Kurczę, ja naprawdę nie mogę - wyraziła swój zachwyt Beata. 

Sylwia pokręciła głową i palcem pokazała miejsce, gdzie na przegubie powinna mieć 

zegarek. 

- A  racja,  już  lecimy.  Pa,  Sylwuś.  Pozdrowimy  Reńkę  od  ciebie.  Do  jutra!  Beta, 

zbieraj się. 

- Jestem już zebrana. Dziękujemy za rosół. Do widzenia pani. 

Wyszły.  Renata  Kulczyńska  z  ich  klasy  przedwczoraj  na  sankach  zwichnęła  nogę  i 

dziewczyny  szły  do  niej  z  lekcjami.  Po  drodze  kupiły  grejpfrutowe  mentosy  i  torcik 

wedlowski.  Obie  te  rzeczy  Renata  uwielbiała,  ale  mama,  która  była  stomatologiem,  nie 

pozwalała jej ich jeść ze względu na zęby, dlatego Renata jadła słodycze tylko po kryjomu. 

Renata,  w  dresie,  ze  świeżo  pomalowanymi  błyszczykiem  ustami,  przywitała  je 

background image

wylewnie. 

- Już  myślałam,  że  nie  przyjdziecie.  Grejpfrutowe,  dzięki.  Patrzcie,  co  mam.  - 

Odchyliła  poduszkę,  pod  którą  leżały  zmiażdżone  Pieguski  i  delicje  z  nadzieniem 

gruszkowym. - Rafał już u mnie był - wyjaśniła. - No, mówcie, mówcie, bo Rafał to cały czas 

milczy. Nic nie umie powiedzieć, jakby w ogóle w szkole nie był. I co tam? 

Dziewczyny opowiedziały jej, co w szkole: jak to Eliza dostała piątkę za odpowiedź z 

fizyki  i  jedynkę  za  brak  zadań,  też  z  fizyki;  o  tym,  że  zauważyli,  że  Marcin  ma  na  plecach 

wielki  napis:  „Kocham  Ankę”.  Wszyscy,  oczywiście  poza  Anką,  mieli  świetny  ubaw.  A 

potem się okazało, że on naprawdę zakochał się w Ance, a ona przecież chodzi z Michałem. 

Michał  się  wściekł  i  chciał  się  bić  z  Marcinem.  Na  szczęście,  nie  zdążył,  bo  matematyczka 

niespodziewanie zrobiła kartkówkę. No, z potem nikt już nie miał humoru. 

- A  co  ty  robisz  całymi  dniami?  Pewnie  telewizorek  i  komputer...  -  rozmarzyła  się 

Beata. 

- Coś  ty?  Kuję.  Przecież  jak  wrócę,  to  się  na  mnie  rzucą.  Wiesz,  ile  rzeczy  będę 

musiała zaliczyć? Kuję i czytam. Jak mama wraca z pracy, to mnie niby tak przy okazji pyta, 

o  czym  jest  ta  książka,  jak  się  kończy.  Sprawdza  mnie,  rozumiecie?  Myśli,  że  jest  taka 

sprytna,  że  ja  tego  nie  wyczuwam.  Rafał  ma  mi  przynieść  streszczenia  lektur,  to  może  będę 

mogła  coś  obejrzeć,  bo  tak  to  nic.  Zaraz  by  było,  że  nie  doceniam  tego,  co  mam,  same 

wiecie... Beata, a co z Oskarem? Widzieliście się? 

Eliza gwałtownie odwróciła głowę. „Czyli Renata też już wie”. 

- Eee  -  zawahała  się  Beata,  ale  oczywiście  przysiadła  się  do  Renaty  i  z  wypiekami 

zaczęła opowiadać to, co Eliza słyszała już wiele razy. Eliza usiadła po turecku na podłodze i 

zaczęła  przerzucać  stertę  gazet.  Szósta  gazeta  od  góry  to  był  komiks.  Numer  dziesiąty. 

Trzecia strona była naderwana, ale żaden z obrazków nie ucierpiał. Brakowało tylko numeru 

strony.  Obok  leżały  też  inne  komiksy.  Renata  najwyraźniej  też  miała  swoją  komiksową 

kolekcję.  Eliza  zerknęła  na  plotkujące  koleżanki.  „Gdybym  ją  teraz  poprosiła  o  ten  numer, 

może by mi dała. Ale jak mi da, skoro sama zbiera? Ja bym nikomu nie dała żadnego numeru, 

więc byłabym naiwna, licząc, że Renia mi da. Nie, nie wolno nic mówić, bo to zwróci uwagę 

na ten numer. Trzeba zabrać po cichu. Muszę wziąć i nic nie mówić. Może nie zauważy”.  - 

Szybko odepchnęła tę myśl. Zaraz jednak zerknęła do tyłu i upewniwszy się, że dziewczyny 

są zajęte opowiadaniem o pocałunku  wszech czasów, zwinęła dziesiątkę  w rulon i schowała 

pod sweter. 

Gazeta  prawie  ją  paliła.  Być  może  to  ze  zdenerwowania  zrobiło  jej  się  tak  gorąco, 

jakby  miała  pod  swetrem  rozżarzone  kamienie.  Nie  mogła  się  ruszyć  i  brakowało  jej 

background image

powietrza. 

Wyjęła komiks, rozprasowała go na stercie gazet i włożyła pod kilka innych numerów. 

Poczuła  ulgę.  „Ojejku!  O  mało  nie  zostałam  złodziejką”.  -  Zrobiła  kilka  głębokich 

wdechów. Powietrza znów było tyle, ile trzeba. 

- O czym gadacie? - zapytała wesoło i rzuciła ostatnie pożegnalne spojrzenie na stertę 

gazet. „Żegnaj, dziesiątko”. 

Była  za  pięć  dziesiąta  wieczorem,  kiedy  Eliza  ze  słuchawką  w  dłoni  stała  przy 

komodzie i ciągle nie mogła się zdecydować. 

- Mamo, jak myślisz? Czy mogę jeszcze zadzwonić do Renaty? 

- A  świeci  się  u  nich?  Z  okien  ich  mieszkania  na  drugim  piętrze  było  widać,  między 

innymi domami, dom Renaty. 

- Świeci. 

- To dzwoń. Kulczyńska zawsze długo siedzi. A nie byłaś dziś u Reni? 

- Byłam, byłam, ale jeszcze mi się coś ważnego przypomniało. 

Drżące dłonią wybrała numer. Szczęśliwie odebrała Renata. 

Eliza zapytała o komiks. 

- Rafał  zabrał  wieczorem  wszystkie  gazety,  bo  mieli  coś  do  spalenia  i  potrzebowali 

papieru. 

Zamarła  w  bezruchu,  wyobrażając  sobie,  jak  dziesiątkę  bez  kawałka  trzeciej  strony 

pożerają okrutne czerwone języki ognia. Oparła się o ścianę. 

- Jak to... jak to... Dlaczego mi ich nie oddałaś? 

- A  skąd  ja  mogłam  wiedzieć?  Powiedziałaś  mi,  że  chcesz?  Myślałam,  że  masz 

wszystkie swoje. Każdy wie, że zbierasz i masz wszystko. 

- Taaa, wszystko. Bez dziesiątki, bo właśnie przegapiłam. 

- Cała ty! Nic nie powiesz, nigdy nic nie powiesz. Mogłaś sobie wziąć, co chciałaś, ale 

skąd  ja  mogłam  wiedzieć,  że  ci  brakuje.  I  teraz  mi  głupio.  Mam  przez  ciebie  wyrzuty 

sumienia. Przecież mogłaś coś powiedzieć! 

- Nie wiem, dlaczego nie powiedziałam. Jakoś nie umiałam. Myślałam, że... 

- Eliza, kończę. Pa! 

- Pa! 

Mama  siedziała  przed  telewizorem  i  obszywała  jakąś  podszewkę,  ojciec  natomiast 

chodził po domu i zaglądał w różne kąty, mrucząc: 

background image

- Gdzie jesteś, no gdzie, no, pokaż się, nie bój się, wyjrzyj... 

Eliza dosiadła się do mamy. 

- Co byś powiedziała, gdybym zadzwoniła na komórkę do Beaty? 

- Nie  zgodziłabym  się.  Nie  mam  zamiaru  rujnować  się  na  telefon.  Nie  możesz 

zadzwonić normalnie? 

- Nie, bo telefon jest w pokoju, gdzie śpi jej ojciec... 

- To musisz poczekać do jutra. Coś się stało? 

- Nie, nic. Tylko coś sobie przypomniałam. 

- Ale nic złego? 

- Nie. Trudno. To już idę spać. 

- A co ty tak długo dziś siedzisz? 

- Jutro czwartek, idę na trzecią lekcję. To dobranoc, mamuś. Cześć, tato. 

- Cześć, cześć. Nie widziałaś mojego pióra? 

- Nie, tato. Dobranoc. 

- Dobranoc. 

Eliza weszła do pokoju i w tym momencie zadzwonił telefon. Usłyszała przez drzwi, 

jak ojciec mówi: „halo” i czekała, co będzie dalej. Po kilku sekundach usłyszała, jak mówi: 

- Ale  wiesz,  Beatko,  Eliza  właśnie  poszła  spać.  -  Na  te  słowa  Eliza  dosłownie 

wyskoczyła z pokoju. - A jednak nie poszła. Proszę. - I wręczył córce słuchawkę. 

- Cześć, Eliza, uważaj! Co robisz? 

- Co robię? Rozmawiam z tobą. - Eliza spojrzała na rodziców, bo oboje na nią patrzyli. 

- A, prawda. To usiądź lepiej. 

- Dobrze, już siedzę - powiedziała Eliza, stojąc przy szafce z telefonem. 

- Wiesz, jakiego SMS - a przysłał mi dziś Oskar? 

- Nie  wiem,  ale  pewnie  zaraz  mi  powiesz.  -  Ojciec  cały  czas  stał  obok  córki  i 

ostentacyjnie patrzył na zegarek. 

- Słuchaj. Uwaga, czytam. Słuchasz? 

- Słucham, słucham. No? 

- Powiedz Elizabeth, że mam dla niej, co chciała. Twój na zawsze Oskar. 

- Co?! Powtórz! 

- Twój na zawsze Oskar. 

- Nie to! To wcześniej. 

- Może ja wysłucham, bo widzę, że nigdy nie skończycie. 

- Tatku... - Eliza zakryła mikrofon ręką - jeszcze minuta, to bardzo ważne. 

background image

- Bardzo, koniecznie trzeba to załatwiać po dziesiątej. A ja czekam na ważny telefon - 

zdenerwował się ojciec. 

- Beata! Czyli co? On to ma! Jak się cieszę. Muszę kończyć, bo tata czeka na ważny 

telefon  -  powiedziała  z  przekąsem,  jakby  mogło  być  coś  ważniejszego  niż  to,  że  już  ma  ten 

dziesiąty numer. - Oskar jest wielki. Pa! 

- Pewnie! Ja to wiem od zawsze! Pa! 

- Co  takiego  się  stało?  -  spytała  mama  i  podniosła  wzrok  znad  białego 

podszewkowego materiału. 

- Nic takiego. Beata coś dla mnie ma. Nic ważnego. Dobranoc! - zakończyła wesoło. 

- A kto to jest Oskar? 

- Chłopak Beaty. Dobranoc - powiedziała po raz kolejny i szybko pobiegła do pokoju. 

Zgasiła światło i postanowiła, że już nigdy, nigdy nie powie niczego złego o Oskarze, skoro 

załatwił jej dziesiątkę. I to w momencie, kiedy tak głupio ją przegapiła. 

- Oskar jest w porządku - powiedziała na głos. 

- Siostro,  poproszę  skalpel  -  wymruczała  przez  sen  Zosia  -  i  widelec.  Zaczynamy 

operować. 

 

background image

ROZDZIAŁ 4 

- Co oglądasz, Zosiu? 

- Jak  się  robi  taką  operację,  że  potem  uszy  nie  odstają.  Eliza  wbiła  w  siostrę  wzrok. 

Nie myślała, że Zosia i może być tak złośliwa. 

- Ale ty jesteś wredna. 

- Dlaczego?  -  Dziecko  prawie  się  rozpłakało.  -  ja  sobie  lubię  tak  popatrzeć,  jak 

człowiek ma w środku. 

- I przypadkowo oglądasz o uszach? 

- Tak. A co? 

- Nic  -  fuknęła  Eliza  i  pomyślała,  że  siostra  chyba  rzeczywiście  niezłośliwie  o  tych 

uszach  zaczęła.  Poszła  do  łazienki,  dla  niepoznaki  puściła  wodę  w  kranie  i  zaczęła  oglądać 

swoje uszy. Były gigantyczne. Na dodatek, prawy płatek przyrośnięty był do czaszki, a lewy 

nie. 

Jakby były od dwóch różnych osób. Lewe sterczało dramatycznie, prawe trochę lepiej 

- robiła rachunek Eliza. 

„Jak tylko zacznę zarabiać, od razu je sobie zoperuję”. 

Wyszła z łazienki i poszła do siostry. 

- Pokaż tę operację uszu. 

- Naprawdę chcesz zobaczyć? - rozpromieniła się Zosia. 

Poszukała gazety i usiadła koło siostry. 

Zdjęcia były makabryczne. Rozcięta skóra naciągana jakimiś hakami i różowe mięśnie 

pod spodem. 

- O rany! - jęknęła Eliza. 

- Widzisz, to proste. Tylko po co to robić? - Jak to po co? Żeby nie mieć odstających 

uszu. 

- A kto ma odstające? Ja bym chciała raz zobaczyć kogoś z odstającymi. 

- No, to widzisz... Masz kogoś takiego przed sobą. 

- Kogo? - Dziecko pokręciło głową, jakby się rozglądało. I do Elizy dotarło, że siostra 

wcale  nie  uważa,  że  ona  ma  odstające  uszy.  Przez  moment  poczuła  radość,  ale  po  chwili 

przyszło  jej  do  głowy,  że  Zośka  jest  jeszcze  za  mała,  żeby  cokolwiek  zrozumieć.  Chodzi 

przecież dopiero do zerówki. 

background image

Sylwia była szczęśliwa, że nareszcie może wychodzić z domu. Żeby to uczcić, zjadła 

opakowanie  lodów  pistacjowych  i  nabawiła  się  ropnej  anginy.  Babcia  karmiła  ją  więc 

rosołem.  Wraz  z  przedłużaniem  się  choroby  rosół  był  coraz  bardziej  tłusty  i  coraz  bardziej 

gorący. Nawet Beata, której mama zawsze robiła tylko drugie danie, miała już dość i tylko z 

przyjaźni  zjadała  zupę  za  przyjaciółkę.  I  tym  razem,  jak  zawsze  tuż  po  ich  wejściu,  babcia 

wniosła do pokoju trzy parujące talerze rosołu. 

- Jeśli nie będziecie najedzone, to się zaraz zarazicie. Jedzcie szybko, póki gorący. Ja 

wyjdę na chwilę kupić kurę. 

- Na  jutrzejszy  rosół.  -  Sylwia  jęknęła.  -  Czy  wiecie,  ile  kur  oddało  życie,  żebym  ja 

była zdrowa? Cała hodowla. A właściwie dlaczego przyszłyście tak późno? 

- Byłyśmy w Paterku. 

- U Oskara? - Sylwii zaświeciły się oczy. 

- Tak,  u  Oskara  -  odpowiedziała  Eliza  znacząco.  Oskar  bardzo  się  ucieszył  na  ich 

widok.  Było  bardzo  miło.  Tylko  że  dziesiątkę  będzie  miał  dopiero  jutro.  Dziś  ma  ją  jego 

kolega, ale akurat go nie ma, bo pojechał z rodzicami do Torunia po coś tam, ale jutro Oskar 

przyjedzie  do  Nakła  i  przywiezie  dziesiątkę.  Miał  ją  już  w  ręku  wczoraj,  ale  nie  zabrał  od 

kolegi, bo sypał śnieg i bał się nieść, żeby się nie zniszczyła. Eliza chciała co prawda jechać 

do domu tego kolegi (może jest tam ktoś, kto wyda im dziesiątkę), ale Oskarowi nie podobał 

się ten pomysł. Zaraz poleciał po Leszka. 

Eliza  nie  wspomniała  Sylwii,  że  Leszek  powiedział  tylko  dwa  słowa:  „cześć”  na 

początku  i  „cześć”  na  końcu.  Ani  tego,  że  raz  stanął  tak  blisko  Elizy,  aż  ta  poczuła  jego 

spojrzenie,  jakby  ktoś  dotknął  jej  oczu  czymś  gorącym.  Powiedziała  tylko,  że  Oskar  znalazł 

dla  niej  dziesiątkę  i  że  będzie  ją  miał  jutro.  Kiedy  Beata  zrozumiała,  że  Eliza  nie  będzie 

obgadywać  Oskara,  zaczęła  ćwierkać.  O  tym,  jaki  Oskar  jest  mądry,  jak  świetnie  jeździ  na 

łyżwach, bo jej o tym mówił, i że ma w domu cztery komputery połączone w sieć i że chcą 

wybrać się do Bydgoszczy. 

- Sami? 

- Tak. Ale jeśli chcecie... - Kto? 

- No, ty i Leszek... 

- Nie  wiem  jak  Leszek.  Widziałam  go...  trzy  razy.  Ja  nie  chcę  i  wątpię,  czy  ciebie 

mama puści. 

- Nic jej nie powiem. Pojedziemy i wrócimy. Co się stanie? 

- Bardzo rozsądnie - burknęła Eliza. 

- Widzisz,  Sylwia,  to  jest  to,  o  czym  ci  mówiłam.  Ona  jest  po  prostu  zazdrosna. 

background image

Leszek stoi jak tyczka i nic nie mówi, a... powiedz prawdę: nie lubisz Oskara? 

- Ani lubię, ani nie lubię. Jestem mu wdzięczna za dziesiątkę. Naprawdę. Tylko jakoś 

tak za szybko wszystko się dzieje. Już się z nim obejmujesz, tak się cmokacie bez przerwy i 

wszystkim o nim opowiadasz. A nawet u niego w domu nie byłaś. 

- Już jestem! - Babcia Sylwii wróciła i z zadowoleniem pozbierała po dziewczynkach 

puste talerze. - Zaraz wam dam kluseczki z sosikiem. 

- A jak ten Leszek? - Sylwia zmieniła temat. 

- Nijak.  Daleko  mu  do  Oskarka  -  odparła  Eliza  z  przekąsem  i  zobaczyła,  że  Beata 

rzuca się na kluski, które zdążyła już przynieść babcia. 

- Fidzicie, fudze fczęście fodzi fazdrość. 

- Tak,  tak.  A  ty  rozmawiałaś  z  Leszkiem  na  poważnie  o  tym  Oskarze?  Bo,  to  fakt, 

Oskar jakoś mi się nie podoba. 

- Fo nie fobie ma się fodobać, ale mnie. 

- Na całe szczęście. 

Zjadły kluski i poszły do Renaty. 

Następnego  dnia  rodzice  zaplanowali  wizytę  u  dziadków  w  Kcyni.  Mama  wcześniej 

wyszła  z  pracowni,  bo  akurat  odbiór  miała  do  południa,  a  ojciec  jeszcze  golił  się  przed 

wyjściem. 

- Lekcje odrobione? - krzyknął. 

- Odrobione - szybko odkrzyknęła Zosia. 

- A miałaś coś zadane? 

- Przecież ja chodzę do zerówki. Mnie nic nie zadają. 

- To po co się odzywasz? 

- To po co ty pytasz? 

- Wiecie  co,  chodźmy  już.  Czy  ktoś  może  wreszcie  zdjąć  te  ohydne  bazgroły  z 

lodówki? Ten kot śni mi się każdej nocy. Już ty lepiej nic nie mów. - Ojciec nie dał Zosi dojść 

do słowa. - Widziałaś gdzieś moje pióro? Wychodźcie, ja zamknę. 

Poszli piechotą na dworzec autobusowy w górnej części miasta. Spędzili bardzo miły i 

wesoły wieczór u dziadków. Tym bardziej, że dziadek przywitał ich dumny z tego, że znalazł 

dla tatusia dorywczą pracę u znajomego producenta mebli. Wszystkim to poprawiło humory. 

Kiedy  wracali,  było  już  ciemno.  W  autobusie  Zosia  zasnęła,  cały  czas  trzymając  w  rączce 

kilka złotych, które dali jej dziadkowie, a Eliza wyglądała przez okno. 

Autobus zatrzymał się w Paterku i... 

background image

Nie,  to  niemożliwe!  A  jednak...  Na  przystanku  stał  Oskar.  Oskar  Beaty.  Był  ubrany 

tak samo jak poprzedniego dnia, kiedy były w Paterku po dziesiątkę. Stał i żegnał się z jakąś 

dziewczyną. Na głowie miała rudą czapkę i bardzo modny, jasnobrązowy, sztuczny kożuszek. 

Nie była to Beata, a Oskar pocałował ją w policzek i jeszcze, gdy wsiadała, trzymał za 

rękę. 

Elizie  zrobiło  się  gorąco.  Patrzyła  długo  na  Oskara  znikającego  w  mroku  nocy.  A 

potem  na  dziewczynę,  która  wsiadła  do  autobusu.  Nie  znała  jej.  Nie  była  ani  ładna,  ani 

brzydka, chyba w ich wieku. 

„Może on ma brata bliźniaka? Na pewno tak. Musi być przecież jakieś wytłumaczenie. 

Albo  to  jego  siostra.  Tylko  dlaczego  ją  trzymał  za  rękę?  Ma  brata,  tak.  I  wszystko  jasne. 

Przecież to możliwe, prawda?”. 

- To niemożliwe, on nie ma żadnego brata - syknęła Beata. 

- Może ma, tylko ci nie powiedział. 

- Wiesz co? Wymyśliłaś to! Jesteś zła, że nie dał ci komiksu. Widziałam twoją minę. 

Myślisz, że on wcale nie ma tego numeru, tylko zmyśla, tak? Nigdy go nie lubiłaś! - Ze złości 

Beata  miała  całkowicie  zmienioną  twarz.  Nie  była  teraz  wesołą,  zawsze  pełną  optymizmu 

przyjaciółką. Wyglądała jak warczący na kogoś amstaff. Nagle sama siebie klepnęła w czoło. 

- Już wszystko rozumiem! Nie podoba ci się Leszek, bo podoba ci się Oskar. Przejrzałam cię. 

Jesteś podła! 

- Bea... 

Ale nie było już dla kogo kończyć. Beata odwróciła się na pięcie i odeszła. 

- Jakubiak,  dlaczego  ty  nie  ćwiczysz?  -  Mikra  oderwała  się  od  prowadzenia 

rozgrzewki, bo zobaczyła, że Beata podskakuje w miejscu, zamiast jak reszta dziewczyn robić 

naprzemienne skłony z uczepioną u boku partnerkę. 

- Bo nie mam pary. 

- A Dukacka? Co się z wami dzieje? 

- Z Dukacką nie będę ćwiczyć. 

- Beatko, natychmiast stwórzcie parę i do roboty. 

- Przepraszam, proszę pani, ale ja się brzydzę dotknąć Dukacką. 

Na sali zrobiło się bardzo cicho. Mikra, sporej postury nauczycielka od WF - u, stała i 

bezradnie bawiła się dyndającym na szyi gwizdkiem. 

- Proszę stanąć w rzędach, ćwiczymy dalej bez par - wpadła na wspaniały pomysł. I po 

background image

chwili, jakby nic się nie stało, cała klasa równo robiła pajacyki. Lekcja potoczyła się dalej. 

Po rozgrzewce grały w siatkówkę. Mikra rozdała połowie klasy żółte szarfy. 

- Proszę... Jakubiak, co się znowu z tobą dzieje? Dlaczego siedzisz na ławce, zamiast 

grać? 

- Ja, proszę pani, nie zagram w jednej drużynie z... 

- Dziewczyny,  jeśli  natychmiast  się  nie  uspokoicie...  Zawsze  mam  z  wami  kłopoty. 

Albo  chcecie  ćwiczyć  we  trzy,  teraz  na  szczęście  Dolińska  jest  chora,  albo  dostajecie  ataku 

ś

miechu  akurat,  gdy  na  wizytacji  jest  pani  dyrektor.  Myślałam,  że  choć  raz  nie  będzie 

problemu par. Co się stało? Możecie mi wytłumaczyć? 

- Ja mogę - powiedziała Beata. Odczekała chwilę, jakby się nad czymś zastanawiała, a 

potem zadziornie spojrzała na bladą Elizę. 

- Nie  będę  z  nią  już  nigdy  ćwiczyła,  bo  ona  zakochała  się  w  moim  chłopaku  i 

specjalnie,  żeby  mi  go  odbić,  opowiada  o  nim  różne  kłamstwa!  A  udawała  moją  najlepszą 

przyjaciółkę. 

Eliza  poczuła,  że  przed  oczami  robi  jej  się  ciemno,  zrobiła  więc  krok  do  tyłu,  żeby 

oprzeć  się  o  drabinki.  W  sali  gimnastycznej  nawet  w  ciepłe  dni  bywa  chłodnawo,  ale  teraz, 

zimą, sala była ogrzewana. Mimo to Eliza zobaczyła na swoich rękach gęsią skórkę. 

- Takie  dobre  przyjaciółki,  a  kłócą  się  o  chłopaka?  Dajcie  spokój,  nie  warto.  Tego 

kwiatu  jest  pół  światu!  Eliza,  zastanów  się,  co  robisz.  Nie  spodziewałam  się  tego  po  tobie. 

No,  panny,  koniec  gadania,  gramy.  Żółte  serwują.  Jakubiak,  możesz  przejść  do  przeciwnej 

drużyny. 

Na  niemieckim  Beata  usiadła  w  pierwszej  ławce  z  Adasiem.  Adaś  był  starszy  od 

wszystkich  o  dwa  lata  -  powtarzał  już  dwie  klasy  i  nikt  z  nim  nigdy  nie  siadał.  Teraz,  co 

chwila odwracał się i sprawdzał, czy wszyscy widzą, że Beata przysiadła się do niego. 

Klasa wrogo patrzyła na Elizę. Nikt z nią nie rozmawiał. Nikt do niej nie podchodził. 

Dziewczyny ciągle coś między sobą szeptały i zerkały na Elizę, więc było jasne, że mówią o 

niej. Tylko na polskim u pani Mielcarz, której wszyscy się panicznie bali, emocje ucichły. Ale 

gdy tylko skończyli notować temat wypracowania, które mieli pisać przez zbliżające się ferie, 

zaraz przypomnieli sobie o Elizie. Na ostatniej lekcji o aferze wiedzieli już chłopcy. 

- Eliza,  ale  cicha  woda  z  ciebie.  No,  no,  taka  zawsze  milcząca. Jak  chcesz  go  odbić? 

Może  kilofem.  -  Chłopcy  ryknęli  śmiechem,  a  Eliza  jak  zawsze  nic  nie  odpowiadała.  Po 

lekcjach przeczekała w łazience pół godziny, żeby na pewno już wszyscy poszli. W drodze do 

domu wstąpiła do Sylwii. 

background image

- Eliza, jak mogłaś? - powitała ją Sylwia. - Beata wszystko mi opowiedziała. Wpadła 

zjeść  za  mnie  rosół.  -  Chora  ściszyła  głos.  -  Widzisz,  to  jest  prawdziwa  przyjaciółka.  A  ty? 

Nigdy  nic  nie  mówisz.  Mogłaś  mi  powiedzieć,  że  ten  Oskar  ci  się  spodobał.  To  w  końcu 

normalne.  Z  tego,  co  Beata  opowiada,  to  on  się  każdemu  musi  podobać.  Wzięło  cię,  to  się 

przecież zdarza. A ty tylko ciągle powtarzasz, że to za szybko i za szybko. Tak się nie robi. - 

Ja tylko... 

- Wybacz, ale Beata jest na ciebie wściekła, i wiesz, ja muszę się z nią zgodzić. No, co 

masz na swoje usprawiedliwienie? 

- Nic  -  mruknęła  Eliza,  oglądając  nową  pracę  Sylwii.  Tym  razem  była  to  owalna 

ramka  z  bardzo  ciemnego,  postrzępionego  materiału,  a  w  środku  portret  zamyślonej, 

zapatrzonej w dal młodej damy w zgrabnym kapeluszu. - Ładne. - Eliza wskazała pracę. 

- Tak, tylko ona jest chyba trochę za smutna. Dałabyś na chwilę swoją pomadkę... 

Sylwia delikatnie, w dwóch miejscach, dotknęła pomadką portretu. Następnie roztarła 

palcem dwie maleńkie kropeczki i zamyślona dziewczyna od razu zaczęła się uśmiechać. 

- A jak się czujesz? 

- Ucho mi zaatakowało i zmienili mi antybiotyk. Babcia chce mi robić prześwietlenie, 

bo jest pewna, że mam niedoleczone zapalenie oskrzeli albo nawet płuc. 

- Jak to ucho? Dlaczego? 

- Bo wiesz, miałam już tak brudną  głowę, że musiałam umyć,  a akurat zawołał mnie 

przez okno Rafał. Więc wyjrzałam i mnie zawiało. 

- Powiedziała ci Beata, jakie wypracowanie Mielcarka wymyśliła? To sobie zapisz. Po 

feriach wszyscy mamy oddać. „Najważniejsze zdjęcie z mojego domowego archiwum”. Ja się 

chyba przeniosę... 

- O, telefon! Może to Beata. - Sylwia wyskoczyła na bosaka z łóżka, a Eliza poszła do 

przedpokoju. Założyła buty, kurtkę i nieżegnana przez nikogo poszła do pracowni mamy. 

- Co ty, chora jesteś? Takie masz wypieki. 

- Nie, nie. Biegłam kawałek. 

- Dobrze,  że  jesteś.  Ty  wiesz,  że  ta  Święcicka,  co  miała  odbiór  na  czwartek,  dziś 

dzwoniła,  że  jednak  chce  zielone  przy  każdej  różyczce  i  muszę  doszywać?  Ja  dziś  tego  nie 

skończę.  Sto  siedemdziesiąt  pięć  różyczek!  Ale  co  mam  robić?  Pomożesz?  -  Eliza  kiwnęła 

głową. - To myj ręce, póki mamy resztkę światła dziennego. Szkoda, że Beatka nie przyszła. 

Na pewno nic ci nie jest? 

- Na pewno - odpowiedziała Eliza i usiłowała zmusić się do uśmiechu. 

background image

- Mamo,  czy  Andżelika  może  do  mnie  przyjść?  -  zapytała  Zosia,  wieszając  się  na 

mamie. 

- A co będziecie robić? 

- Jej wypadł ząb, to sobie obejrzymy dziurkę z żywym mięsem. I ona chce popatrzeć 

na tatusia. 

- Na naszego tatusia? 

- Tak. To może przyjść? 

- Może. Tylko ładnie się bawcie. 

- Pobawimy  się  w  szpital  dla  bardzo  ciężko  chorych.  Po  chwili  Zosia  wróciła  z 

Andżeliką Koziołek, ich małą sąsiadką. 

Andżelika była rówieśnicą Zosi, ale nie chodziła do przedszkola, tylko do zerówki w 

szkole,  bo  zajmowała  się  nią  babcia.  Mimo  że  była  już  u  Dukackich  wiele  razy,  stała 

stremowana w przedpokoju. 

- Chodź - zachęciła ją Zosia. 

- A jest twój tatuś? - wyszeptało dziecko. - Jest. 

- Dzień dobly - przywitała się Andżelika. 

- Dzień dobry. Co słychać, Agnieszko? 

- U nas? Bo ja jestem Andżelika, nie Agnieszka. 

- A, przepraszam. Ciągle mi się imiona mylą. 

- Babcia lobi nową plotezę, bo stalą jej pękła - dziecko nie spuszczało wzroku z ojca 

Zosi. 

Ojciec powrócił do zaznaczania ogłoszeń w gazecie, myśląc, że dziewczynki pójdę do 

pokoju się bawić. Jednak Andżelika uparcie stała i prześwietlała go wzrokiem. 

- Ploszę pana, a pan może chodzić? 

- Mogę. - A jeść? 

- Mogę. A co znowu się stało? 

- A ma pan dziulkę po tym? 

- Po czym? 

- No, Zosia mi mówiła, że pan selca nie ma, to przyszłam popatrzeć. 

- Zośka! - krzyknął ojciec. 

- Czyli bez selca można też krzyczeć. A babcia mi mówiła, że bez selca to się nie żyje. 

Ona mnie zawsze oszukuje. Ładnie pan wygląda. Niech się pan nie maltwi. Ten kotek umrze 

sobie spokojnie. - Andżelika uśmiechnęła się do ojca uśmiechem bez górnych dwójek i poszła 

background image

się bawić z Zosią. 

- Nie, nie umieraj. Ja cię uratuję... podaj ogon! Mamę obudziło wołanie ojca. 

- Kochanie, obudź się. To zły sen. 

Ireneusz Dukacki, zlany potem, w wymiętej pidżamę, próbował dojść do siebie. 

- Co  ja  przeszedłem?!  Ten  kulawy  kot  ciągle  mi  się;  śni.  Topi  się  albo  zamarza... 

matko, jestem cały mokry. 

Następnej  nocy  znów  to  samo;  ojciec  obudził  się  z  krzykiem,  mokry  i  zmęczony, 

jakby  z  kimś  walczył.  W  końcu,  nie  widząc  innego  wyjścia,  postanowił,  że  pojadą  do 

schroniska.  Ani  mama,  ani  siostry  nie  mogły  uwierzyć,  że  zgodził  się  na  kotka.  Zawsze 

kategorycznie odmawiał obecności wszelkich zwierząt w domu. 

Pojechali wszyscy. 

Pani  weterynarz  poinformowała  ich,  że  kotka  już  dawno  nie  ma.  Tego  dnia,  kiedy 

ukazało się ogłoszenie, przyjechało masę ludzi z dziećmi i każdy chciał właśnie tego kota. 

- To co robimy? 

- Może  weźmiemy  innego.  Może  mają  tu  jeszcze  jakieś  chore  zwierzęta  -  zaczęła 

Zosia. - O, tamten mi wygląda na chorego. - Wskazała osowiałego kundla przypominającego 

miniaturowego wilczura. 

Podeszli do jego wybiegu. Pies natychmiast wstał. 

- Piesku, jak się nazywasz? 

- Auuuu - zawyło psisko. 

- A dasz łapę? 

Zwierzak za siatką usiadł i podał lewą łapę. Po chwili dotknął do siatki prawą łapą. 

- A daj głos. 

- Hau, hau. 

- Ten  pies  wszystko  rozumie.  Waruj!  -  Pies  posłusznie  wykonał  polecenie.  -  Siad!  - 

Usiadł. 

- Tak,  to  Buster.  Nazywamy  go  Buster,  bo  to  łowca  po  angielsku,  a  on  dobrze  łapie 

muchy. 

- Pies nie może wszystkiego rozumieć - zauważył ojciec. 

- A gdyby rozumiał, to byśmy go wzięli? 

Ojciec pokręcił głowę. Myśl o posiadaniu psa wcale go nie zachwycała. 

- Gdyby...  gdyby...  -  chciał  powiedzieć  coś,  czego  pies  na  pewno  nie  zrobi.  -  Gdyby 

wiedział, jak mam na imię. 

background image

Buster  zastrzygł  uszami  i  zamerdał  zadowolony  ogonem.  Potem  odszedł  kawałek  od 

nich  i  zaczął  szczekać  na  pracownika,  który  czyścił  budę  dwa  wybiegi  dalej.  Szczekał  i 

szczekał. 

- Irek, kończysz już? - zawołał do tego człowieka ktoś z innej części schroniska. 

- Kończę,  kończę  -  odburknął  pracownik.  Wszyscy  stali  w  milczeniu,  nie  mogąc 

uwierzyć w to, co się stało. 

- To  pan  ma  na  imię  Irek?  -  Zosia  podeszła  do  pana  w  kombinezonie  i  gumowych 

rękawicach. 

- Tak, a co? 

- To tak samo jak mój tatuś. Oj, tato, tato, dziękuję! Dziękuję! 

- Niech pan od razu powie, że pan psa nie bierze, a nie... tak dziecko oszukiwać. - Pani 

weterynarz  z  niechęcią  popatrzyła  na  ojca.  Potem  odeszła,  a  Dukaccy  stali  przy  wybiegu 

Bustera i nic nie mówili. 

Po kilku minutach lekarka podeszła do wybiegu z jakimś mężczyzną trzymającym za 

rękę małego chłopca. 

- To byłby ten pies. - Pokazała ręką na Bustera i okazało się, że Buster chyba znalazł 

dom, bo mężczyzna szeroko uśmiechnął się do chłopca. 

- Jak to? My byliśmy pierwsi. To nasz pies! - rozpłakała się Zosia. 

- Tak. Racja - twardo powiedział ojciec. - Decydujemy się... 

Buster zaczął podskakiwać w miejscu, szczekać, gonić wkoło własny ogon. 

- Uspokój  się  -  powiedział  do  niego  ojciec,  a  pies  natychmiast  usiadł  i  zaczął  cicho 

popiskiwać. 

- To ponad moje siły. Bierzcie psa i idziemy do sklepu. Ja muszę sobie kupić wodę. 

Załatwili wszystkie formalności i, prowadząc go na prowizorycznej smyczy zrobionej 

z  paska,  poszli  do  autobusu.  Buster  jeszcze  raz  przeciągle  zawył,  a  z  odległego  końca 

schroniska odezwał się jakiś pies. Buster znów zawył, a pies tym razem odpowiedział szcze-

kaniem. Potem otrząsnął się, jakby chciał zamknąć smutny okres w swoim życiu, i pojechał z 

Dukackimi do Nakła. 

 

background image

ROZDZIAŁ 5 

Eliza  przeglądała  zdjęcia  byle  jak  powrzucane  do  starego  pudełka  po  butach.  Te  w 

albumach przejrzała już kilka razy, ale żadne nie wydało jej się wystarczająco ważne. Szukała 

więc dalej. Obok niej siedziała Zosia, która przed chwilą powiesiła na lodówce wielkie serce 

z napisem: „To jest mój tatuś”. 

- Buster,  zobacz.  To  jest  mój  strupek  z  łokcia,  a  ten  z  kolana.  Widzisz,  ten  jest 

najlepszy. A teraz pokażę ci bliznę po rozcięciu. - Zosia wprowadzała zwierzę w swój świat. 

Ktoś zadzwonił do drzwi. Sposób dzwonienia był dokładnie taki jak Beaty, ale to nie 

mogła być ona, więc Eliza odstawiła pudełko na biurko i ciekawa, kto to, poszła otworzyć. 

Na  progu  stała  Beata.  Niedbale  oparta  ramieniem  o  ścianę  kopała  w  cementową 

podłogę. Milczała. Eliza też nic nie powiedziała. Stały tak przez chwilę, aż poczuły przeciąg. 

- Mogę wejść? 

- Wejdź. - Eliza zrobiła jej miejsce. 

- Dzień dobry. Jak tam scrabble? Ciągle pana bije? 

- Ostatnio mało gramy, mam pracę. 

- A, to gratuluję. 

- Niestety, dorywcza. Buster, co ty tam węszysz? Chodź tu do pana. No, dobry piesek. 

- Macie psa? Nic nie mówiłaś. 

- Ja nic nie mówiłam? 

- A, no tak. Słuchaj. Przemyślałam wszystko i wybaczam ci. 

- Ty mi wybaczasz? - Tak. 

- Beata, zerwałaś z Oskarem? 

- Nie, dlaczego? Do Oskara zaraz wysłałam SMS - a i powiedział... zresztą nieważne. 

Wytłumaczył  mi,  że  ty  cierpisz.  I  ja  zrozumiałam,  jak  to  jest.  Zrozumiałam,  jak  ty  musisz 

cierpieć. A wiesz, byliśmy u wujków i Leszek mnie pytał o ciebie. 

- I co mu powiedziałaś? 

- No... - zawahała się Beata. 

- Powiedziałaś mu, że ja się kocham w Oskarze, tak? 

- Coś w tym guście. Ale o co ci chodzi? Przecież mówiłaś, że on ci się nie podoba! 

- Nic takiego nie mówiłam. 

- A więc podoba ci się?! 

- Nic takiego nie mówiłam. - Sylwia uważa, że trzeba ci dać szansę, bo... 

background image

- Sylwia tak uważa? Świetnie! 

- Słuchaj! Dajmy już temu spokój, bo muszę zaraz lecieć. Umówiłam się pod Relaxem 

z... 

- Z Oskarem. 

- Tak, z Oskarem. A Leszek zrobił fajne zdjęcia. Pamiętasz? Te wtedy. Mam ze sobą. 

Eliza wolno przeglądała kolejne. 

- Wiesz  co?  Ja  ci  je  zostawię.  Oddasz  mi  jutro  w  szkole,  bo  się  spóźnię.  Oskar 

przyjeżdża tym o piętnastej cztery. Pa! 

- Pa! 

Eliza  zamknęła  za  Beatą  drzwi.  Zgasiła  górne  światło,  zapaliła  miodową  lampkę, 

potem uchyliła okno, zrobiła kilka głębokich wdechów i zaczęła jeszcze raz oglądać zdjęcia. 

Leszek  siedzi  obok  niej.  Nawet  uszy  nieźle  wyszły.  Ona  pije  herbatę.  Leszek  na  nią 

patrzy. Wtedy tego w ogóle nie zauważyła. Jakie on ma długie rzęsy... Tu Beata z Oskarem. 

Już do końca na wszystkich zdjęciach nie było Leszka, bo to on je robił. 

- Kochanie, dzwoniła przed chwilą zdyszana Beatka i prosiła, żebyś poszła do Sylwii z 

jakimiś zdjęciami. Wiesz, o co chodzi? - spytał tata. 

- Wiem. 

- Idź. My z Zosią też się przejdziemy. Zajrzę jeszcze do Janusza Dalskiego... 

- Do Janka Dalskiego - poprawiła ojca. 

- A tak, do Janka. Podobno w Bydgoszczy jest etat dla magazyniera. 

- W Bydgoszczy? - przeraziła się Eliza. - Przeprowadzimy się? 

- Nie, będę dojeżdżał. Co jesteś taka zdenerwowana? 

- Nie, nic. Uczyłam się. Tato, to ja idę do Sylwii. 

- ...to  bardzo  przystojny  chłopak.  Beata  chce  z  nim  i  z  Oskarem  przyjść  do  mnie. 

Właściwie to inaczej go sobie wyobrażałam. Ale, no, powiedz, jaki on jest? 

- Jaki?  -  Eliza  się  zamyśliła.  -  Normalny.  Ma  taki  tik:  ciągle  poprawia  sobie  rękaw 

kurtki. O, tak. Ma oczy... 

n

o, normalne... takie mniej więcej jak te zasłony. No... może... może 

inne... jest o, tego wzrostu... nie, może tego... lubi sernik i herbatę... nie pije coli... mieszka w 

Paterku, ale to wiesz. No, co jeszcze... jest nawet miły - a w myślach dodała: „Jest kochany”. 

Ojciec  od  wczoraj  znów  nie  miał  pracy.  Najpierw  przetrząsnął  całe  mieszkanie  w 

poszukiwaniu  swojego  pióra,  a  potem  postanowił  wykorzystać  wolny  czas  i  odmalować 

wreszcie  pracownię  mamy,  bo  akurat  nie  miała  zamówień.  Szli  więc  teraz  do  sklepu 

background image

chemicznego. Zosia z tatą, z narzędziami, puszkami farby i pędzlami szli przodem, a Eliza z 

mamą na spółkę dźwigały dziesięciolitrowe wiadro z białą farbą emulsyjną. Eliza ledwo szła, 

bo uchwyt wbijał się jej w rękę. Mama też nic nie mówiła, co oznaczało, że nie jest z nią za 

dobrze. 

- Może ja pomogę? - Eliza usłyszała znajomy głos. - Dzień dobry. - Leszek wyjął im 

wiaderko z rąk. 

- Oj,  dziękujemy.  Nie  myślałam,  że  to  takie  ciężkie.  A  to  kolega  z  klasy?  -  Mama 

spojrzała na Elizę. 

- Nie. To brat cioteczny Beaty... - Eliza zrobiła się czerwona, jakby to jakiś wstyd być 

bratem ciotecznym Beaty. 

- Jestem z Paterka. Nazywam się Leszek Madej. 

- Madej?! No tak! - ucieszyła się mama. - Znam twojego ojca. Chodziliśmy razem do 

szkoły. Pewnie mnie już nie pamięta. W samą porę nas spotkałeś. 

- Akurat przyjechałem. 

Doszli  do  pracowni.  Ojciec  poodsuwał  szafy,  a  Zosia  skorzystała  z  jedynej  okazji, 

ż

eby malować kredą krawiecką po ścianach. 

- Może  się  przejdziecie,  bo  tu  zaprosić  was  nie  mogę.  Ale  dziękuję,  dziękuję 

serdecznie. I pozdrów koniecznie tatę. 

Mama zamknęła drzwi pracowni, a oni zostali sami przed tabliczką: 

 

Halina Dukacka 

Salon mody ślubnej „Bianka” 

Czynne od poniedziałku do piątku: 08.00 - 17.00 

soboty: 09.00 - 13.00 

Suknie gotowe i na zamówienie 

Najnowsze fasony 

 

- Twoja mama tu pracuje? 

- Tak. 

Ruszyli  w  kierunku  Noteci.  Posypanymi  piaskiem  uliczkami  szli  w  dół,  do  rzeki. 

Kiedy chodnik się skończył, weszli na wydeptaną w śniegu ścieżkę. 

- Fajnie skrzypi, co? 

- Fajnie. Znów cisza. 

- Widziałaś zdjęcia? 

background image

- Tak. Bardzo ładne. 

- Uczę  się  dopiero,  ale  mam  wujka  w  Choszcznie,  niedaleko  Szczecina.  Nazywa  się 

Przemysław Lipski.) Jest fotografem. Latem do niego pojadę, to się trochę] poduczę. Lubisz 

zdjęcia? 

- Bardzo. 

- Wzięłaś  sobie  jakieś  z...  Oskarem?  -  A  po  co  mi  zdjęcie  z  Oskarem?  -  No, 

myślałem... 

- Beata ci nagadała. 

- No  tak,  ale  w  porządku,  rozumiem.  Oskar  podoba  się  wszystkim  dziewczynom. 

Może to i nie jego wina, że taki jest. Czasem tak sobie myślę. 

- Mnie się nie podoba! - Wcale? 

- Wcale. 

- A, to dobrze -  Leszek wyraźnie się ucieszył. -  On zresztą... chciałem ostrzec Beatę, 

ale ona nie chce mnie słuchać. Głupio mi, że przyłożyłem do tego rękę. O, jak ładnie! Szkoda, 

ż

e nie mam aparatu. 

Po  drugiej  stronie  rzeki  woda  była  zamarznięta.  Zaschnięte  trzciny  pokryte  śniegiem 

tuliły się do siebie. Suche trawy, już otrzepane z białych czapek, wychylały się znad śniegu i 

nadawały wszystkiemu niesamowitego wyglądu. Kilka kroków od nich był zrujnowany most, 

który  teraz,  uszkodzony  i  już  nienadający  się  do  chodzenia,  był  jedynym  śladem,  że  na  tym 

pustkowiu jednak mieszkają ludzie. Niebo było fioletowo - różowe. A stada ptaków co chwila 

podrywały się, jakby przeganiała je wielka łapa. 

- Czyli Oskar ci się nie podoba - wrócił do tematu Leszek. 

- Nie. 

- Ale na pewno? 

- Na pewno. 

Weszli  na  groblę  i  znów  patrzyli  w  milczeniu  na  zimowe  przedstawienie.  „Jak  tutaj 

pięknie - pomyślała Eliza. - Tyle razy tu przychodziłam i nigdy tak nie było”. 

- Słyszałam, że Beata chce cię umówić z naszą przyjaciółką, Sylwią? 

- A tak, słyszałem o tym. 

- I  co?  Sylwia  jest  bardzo  miła  i  dobrze  się  uczy,  co  rok  ma  nagrodę.  Jest  zdolna, 

ś

licznie rysuje. Kiedyś miała psa, boksera. Nazwali go Jarosz, bo lubił sałatę. 

- Tak? To śmiesznie. A u nas w szkole jeden kolega ma owczarka. Nazwał go Bobik. 

Ten owczarek ma rodowód i Bobik na imię. A znów drugi jest takim za długim kundlem na 

krótkich nogach i wabi się Murgrabia. Wszystko odwrotnie. Uważaj! - Eliza wpadła w sporą 

background image

zaspę i Leszek odruchowo wyciągnął rękę w jej kierunku. - Jesteś cała? 

- Chyba tak. - Eliza nie odważyła się podać mu ręki, więc Leszek szybko ją zabrał. 

- Tam się urodziłam. Wiesz, w tym domu. 

- W domu, nie w szpitalu? 

- Nie, bo karetka nie zdążyła. 

- To fajnie. A co teraz jest w tym domu? 

- Tam mieszka brat mojej mamy. - Zobacz, kaczki lecą. Fajne byłoby zdjęcie. 

- Chyba tak. 

- Muszę  już  iść.  -  Leszek  nosił zegarek  na  prawej  ręce,  chociaż  Elizie  wydawało  się, 

ż

e nie jest leworęczny. - Mam zaraz autobus i mama będzie czekać. 

- Rozumiem.  Odwrócili  się,  zostawiając  pokryte  śniegiem  łąki  za  plecami,  i  poszli 

ulicami w górę, do Kilińskiego. 

- To  cześć!  -  Leszek  zdjął  rękawiczkę  i  wyciągnął  dłoń  do  Elizy,  ale  zaraz  chwycił 

palcami za brzeg rękawa i naciągnął. 

„Ma taki odruch” - pomyślała Eliza i podała mu rękę. 

- Cześć. 

- Ojej, jaka zimna. Zmarzłaś? 

- Nie, ciepło mi. Ja mam zawsze takie zimne. 

- Aha. To cześć. 

- Cześć. 

Leszek  poszedł  w  kierunku  dworca,  a  Eliza  weszła  do  swojej  klatki.  W  szybie  w 

drzwiach mignęła jej twarz. 

„Jak  ja  wyglądam...  Od  razu  zapakują  mnie  do  łóżka”.  Wyjęła  z  kieszeni  pomadkę  i 

dla  uspokojenia  otwierała  ją  i  zamykała.  Gdy  plastikowa  obudowa  była  już  ciepła  od  jej 

dotyku, poczuła się spokojniejsza. 

Wyszła z klatki, zrobiła jeszcze jedno okrążenie wokół kościoła i wróciła do domu. 

„A  jednak  jestem  złodziejką”  -  myślała  o  sobie  Eliza,  oglądając  po  raz  tysięczny 

zdjęcie  Leszka. Oddała  Sylwii do obejrzenia wszystkie, poza rym jednym.  Leszek miał taką 

ciepłą dłoń i ciągle obciągał ten rękaw kurtki. I chyba ani razu na nią nie spojrzał, a mimo to 

zauważyła,  że  ma  piwne  oczy  z  takimi  małymi  zielonymi  plameczkami.  „O  matko!  -  nagle 

uświadomiła  sobie  coś  strasznego.  -  Leszek  nigdy  nie  widział  mnie  bez  czapki.  On  zawsze 

widzi  mnie  w  czapce.  Nie  wie,  jakie  mam  uszy.  Tylko  raz  byłam  bez  czapki,  ale  on  wtedy 

wszedł...”. - Przypomniała sobie ich drugie spotkanie w cukierni. 

background image

Za  oknem  była  już  noc.  Z  łóżka  Zosi  słychać  było  równe,  głębokie  posapywanie. 

Buster biegł gdzieś przez sen i przednie łapy cały czas mu drżały. Rodzice oglądali telewizję, 

a gdzieś w Paterku był Leszek... Leszek i jego ciepła ręka. 

Eliza rzuciła się na łóżko i znów poczuła, że jest szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa. 

„A  uszy?!  -  Szczęście  znikło.  -  Przecież  przyjdzie  lato.  Cały  czas  mam  chodzić  w 

czapce?”.  -  Wstała  z  łóżka  i  podeszła  do  biurka  siostry.  Na  samym  wierzchu  leżał  gruby, 

pękaty zeszyt z powklejanymi wycinkami o chorobach i operacjach. Eliza znalazła zdjęcie z 

operacji plastycznej uszu i długo je oglądała. W końcu pokręciła głową. 

„Trudno. Mam takie uszy i tyle. Czegoś takiego nie dam sobie z własnej woli zrobić. 

Nigdy!”. 

Zgasiła  światło  i  dotknęła  uszu.  Postanowiła,  że  następnym  razem  od  razu  zdejmie 

czapkę  i  niech  Leszek  decyduje,  czy  chce  ją  z  takimi  uszami,  czy  nie.  „Jak  to  następnym 

razem? Przecież następnego razu może już nigdy nie być?”. 

Poczuła, że łzy płyną jej po policzkach. 

- Czy mnie wzrok myli, czy Dukacka ćwiczy z Jakubiak? - zapytała Mikra, widząc, że 

dziewczyny po czterech okrążeniach biegiem dobrały się w pary. 

- Tak,  proszę  pani,  a  dlaczego  miałybyśmy  nie  ćwiczyć?  -  Beata  wyglądała  na 

szczerze zdumioną. - Przecież my zawsze ćwiczymy razem. 

- Jak to? Przecież się pokłóciłyście? 

- My? O co my się miałyśmy pokłócić? 

- O jakiegoś chłopca, o ile dobrze pamiętam. 

- My,  o  chłopca?  Nigdy!  Jeszcze  by  tego  brakowało  na  świecie,  żebyśmy  my  się  o 

chłopca  pokłóciły.  Prawda,  Eliza?  -  Ale  Eliza  znów  zrobiła  się  czerwona  i  podeszła  do 

nauczycielki. 

- Już się pogodziłyśmy. 

- No, to w porządku. Już myślałam, że tak źle z moją pamięcią. A teraz proszę: jedna 

się  kładzie,  druga  trzyma  ją  za  nogi  i  czterdzieści  brzuszków.  Jakubiak,  widziałam  twoją 

minę. Nie szczerz się, tylko ćwicz. 

- Dwa...  cztery...  sześć  -  zaczęła  liczyć  Beata.  -  Osiemnaście...  dwadzieścia  dwa... 

czterdzieści! Już skończyłam! 

- Tak szybko? 

- Nie, dlaczego szybko? Ja normalnie ćwiczę, to one tak wolno ćwiczą. 

background image

- Jak to spotkałaś się z Leszkiem? Z moim Leszkiem? - Sylwia była oburzona. 

- Jak to z twoim? Przecież go nawet nie znasz. 

- Tylko  dlatego,  że  go  nie  znam,  bo  jestem  chora,  ty  nie  musisz  zaraz  się  z  nim 

spotykać?!  Ja  się  miałam  z  nim  spotykać!  -  Sylwia  z  owiniętym  gardłem  udawała  całkiem 

spokojną.  -  Wiesz  co?  Nie  spodziewałam  się  po  tobie,  że  będziesz  podrywać  dwóch 

chłopaków naraz! 

- Ja go przypadkowo spotkałam. 

- Tak? I co robiliście? 

- Nic. Poszliśmy nad Noteć. 

- Tak całkiem przypadkowo poszłaś z nim nad Noteć. I co? Może się całowaliście? 

- Nie, no coś ty?! Nie całowaliśmy się. 

- Nie wierzę ci... po tym, co zrobiłaś Beacie! Ja tu siedzę już prawie miesiąc... jestem 

sama...  nikt  mnie  nie  odwiedza...  i  babcia  mnie  tuczy!  Nienawidzę  rosołu!  Nikt  mnie  nie 

rozumie! Wy sobie latacie, a ja? Umrę tutaj! - Sylwia się poryczała. 

Eliza usiadła blisko niej. Przytuliła ją i zaczęła głaskać po włosach. 

- Wiem, wiem. Wszystkim strasznie pusto w szkole bez ciebie. 

- Naprawdę?  Tylko  tak  mówisz,  żeby  mnie  pocieszyć,  tak?  -  Sylwia  zaczęła  ocierać 

łzy. 

- Wszyscy  się  ciągle  pytają,  kiedy  wrócisz  i  co  ci  jest.  Nawet  Rafał  się  pytał  kilka 

razy. Na WF  - ie jest nudno. Ostatnio Mikra mówiła, żebyś już wróciła,  bo nie ma kto nam 

pokazać stania na rękach. 

- Serio? Beata nic mi nie mówiła. 

- Wiesz, jaka ona jest roztrzepana. Teraz gada tylko o Oskarze, ale zapytaj ją, to powie 

ci  to  samo.  Straszna  ta  klasa  bez  ciebie,  wszyscy  to  widzą.  Przestań  już  chorować  - 

powiedziała i objęła koleżankę. 

- Czasem myślę, że nigdy nie będę zdrowa. O wyjechaniu gdzieś na kolonie latem to 

nie mam co marzyć. A ty jedziesz na ten obóz językowy, o którym mówiłaś? - Eliza kiwnęła 

głową. - A widzisz! A mnie chyba do śmierci nigdzie samej nie puszcza. Chcę już wyjść na 

spacer. 

- To  połóż  się,  nie  łaź  po  mieszkaniu  boso  i  nie  stercz  na  balkonie  z  mokrą,  świeżo 

umytą, głową. 

- Mówisz? 

- Mówię. Muszę iść. Mam mamie pomóc podszyć halkę, bo coś jej się marszczy. 

- A dla kogo? 

background image

- Siostra  Jędrka  z  Lisiego  Ogona  wychodzi  za  mąż  za  jakiegoś  Holendra.  Suknia  do 

Amsterdamu  jedzie.  Nawet  mamie  pokazywała  zdjęcia  domu  tego  Holendra.  Fajnie,  że  z 

Lisiego Ogona do mojej mamy przyjechała, nie? 

- Szczęściara - powiedziała Sylwia, nie wiadomo o kim. 

- Sylwuniu, telefon do ciebie. Babcia Sylwii weszła ze słuchawką. 

- Tak?  O...  cześć...  -  Sylwia  zakryła  słuchawkę.  -  To  Rafał.  -  Przewróciła  oczami  i 

niemal kucnęła, gdy to mówiła. 

- A  widzisz  -  szeptem  odpowiedziała  Eliza.  Chciała  jeszcze  pogadać  z  Sylwią,  jak 

teraz  wydobyć  od  Oskara  ten  poszukiwany  komiks,  ale  gdy  zorientowała  się,  że  rozmowa 

Sylwii z Rafałem może potrwać, zaczęła się ubierać. 

- Cześć, Eliza! - Oskar dobiegł do niej tuż przed wejściem do spożywczego. 

- Cześć! Co tu robisz? 

- Słyszałem, że się we mnie kochasz. - Wyszczerzył się idiotycznie. 

Eliza przez chwilę stała, nie wierząc, że to powiedział. Opanowała się jednak. 

- Źle  słyszałeś.  -  Odwróciła  się  wściekła  na  Beatę.  Wzięła  koszyk  i  poszła  po 

pieczywo. Oskar za nią. 

- Nie ma się czego wstydzić. Normalne. Ja tak mam. 

- Nic nie masz. Beata jest kretynką. 

- To fakt, najmądrzejsza nie jest, ale nie musisz się wstydzić. 

- Oskar, idź stąd. Robię zakupy. 

- Ja  też.  -  Wskazał  na  koszyk,  gdzie  miał  jedną  kajzerkę.  -  Przecież  nie  musimy  jej 

niczego mówić. Ona zresztą wierzy we wszystko, co jej powiem. Nic jej nie powiemy. 

- O czym? 

- O nas. - Oskar usiłował ją objąć. 

- Przestań.  Wszyscy  na  nas  patrzą.  -  Kiwnęła  głową  sąsiadce,  mamie  Andżeliki.  - 

Jeszcze tylko jej tu brakowało. - Eliza szybko podeszła do kasy. Oskar za nią. 

Poczuła  jego  rękę  wpychającą  się  pod  jej  ramię,  ale  sąsiadka  i  Andżelika  też  nie 

spuszczały z niej oczu, więc czym prędzej wyszła ze sklepu. 

Oskar  nadal  trzymał  swoją  dłoń  pod  pachą  Elizy,  kiedy  w  wejściu  wpadła  na  nich 

Beata. 

Najpierw zbladła, potem długo wpatrywała się w wystającą z boku dłoń Oskara. A ten 

wcale jej nie cofnął. 

- Widzisz,  Beata,  musiałem  ją  aż  wyprowadzić  ze  sklepu.  Dosłownie  rzuciła  się  na 

background image

mnie. 

- Ty  małpo!  Jesteś  podła!  Od  początku  wiedziałam!  Dlaczego  ja  ci  przebaczyłam?  - 

Beata  z  całej  siły  popchnęła  przyjaciółkę  i  tylko  dlatego,  że  Oskar  ją  przytrzymał,  Eliza  nie 

przewróciła się na ulicę. 

- Beta!  Jak  fajnie  wyglądasz  -  zaczął  Oskar,  kompletnie  zapominając  o  Elizie.  - 

Właśnie  przyjechałem  do  ciebie,  gdy  ta  wariatka  się  do  mnie  przyczepiła.  Chodź,  idziemy. 

Nie zwracajmy na nią uwagi. Zjemy coś Pod Lipami? 

Oskar  objął  Beatę  i  Eliza  przez  kilka  sekund  oglądała  ich  plecy.  Przeszli  jakieś 

dwadzieścia metrów, gdy Beata objęła Oskara w pasie. Najwyraźniej uznała, że między nimi 

wszystko jest w najlepszym porządku. 

* 

- Gdzie jest moje pióro?! - ojciec miotał się po całym mieszkaniu. 

- Czego ty ciągle szukasz, kochanie? 

- Pióra, mojego pióra. Któraś z was je wzięła. Zosiu, nie brałaś mojego pióra? 

- Czego? 

- Pióra. Mów prawdę. Brałaś. 

- Chodzi ci o takie duże zielone, tak? - Tak. 

- To  ja  je  brałam.  Ale  jego  już  nie  ma  w  domu.  Wyszło...  sobie...  Ale  tam,  dokąd 

poszło, jest mu dobrze. 

- Kochanie,  czy  możesz  zabrać  głos  w  sprawie?  -  Nie  mogę,  bo  wypisuję  zgłoszenie 

dla  Elizki  na  obóz  językowy  -  odparła  mama,  przepisując  dane  ze  swojego  dowodu 

osobistego. 

- Teraz, zimą? Jedzie na ferie? Nic mi nie mówiłyście. -  Nie teraz.  Latem, ale trzeba 

się  zdeklarować  do  końca  miesiąca,  bo  musi  jeszcze  zdać  egzamin  i  muszą  zdecydować,  do 

jakiej grupy ją zakwalifikują. 

- Jedzie na obóz językowy? A pieniądze? 

- Dziadkowie się dołożą. Przed chwilą dzwoniła babcia. 

Ojciec, który przez chwilę stał cierpliwie, wrócił do tematu. 

- Więc gdzie jest moje pióro? 

- Tato, przecież to tylko przedmiot - zaczęła niewinnie Zosia. 

- Ty coś wiesz. Siadaj tu. Mów. 

- Ale  o  czym?  -  Zosia  zrobiła  wielkie  oczy.  -  Gdzie  jest  teraz  moje  zielone  pióro? 

Mam nadzieję, że jeszcze żyje - jęknął ojciec. 

- Kolega jeden... - No? 

background image

- Więc jeden kolega, to... - No? 

- Taki mój jeden kolega to... 

- No wiem, twój jeden kolega. Więc? 

- On ma ślad po wyrostku. 

- Wiedziałem! Dałaś mu moje pióro. 

- Nie, ja bym mu w życiu nie dała twojego pióra! 

- Dzięki Bogu. Więc co z nim zrobiłaś? - Ja się z nim na to pióro zamieniłam. 

- A, to dobrze. Oddasz mu to, na co żeście się zamienili, i w porządku - uspokoił się 

ojciec, ale Zosia stała przed nim i nerwowo zaciskała piąstki. - Co jeszcze? 

- Bo tego... ten jeden mój kolega... to ma ślad po wyrostku i ja się zamieniłam, że ja 

mu dam pióro, a on mi da popatrzeć. To jak ja mu teraz oddam? 

- Zośka, ja cię uduszę! 

- Tato, a ile ty byś musiał mnie trzymać za szyję, żebym ja porządnie umarła? 

Mama  cicho  zaklęła  pod  nosem.  Potem  wstała  i  oprócz  kolejnej  lampki  zapaliła 

jeszcze górne światło. 

- No, nie idzie mi to, nie idzie. A na jutro muszę mieć. Może Beatka mnie poratuje? 

Eliza niespokojnie spojrzała na mamę i poczuła, że po plecach spływa jej strużka potu. 

Potarła oczy rękami, jakby chciała obudzić się ze złego snu. 

Mama postawiła palec na zapisanym na kartce numerze Jakubiaków. Wybrała numer, 

chwilę pogadała z ojcem Beaty i zaraz poprosiła ją do telefonu. 

- Tak się cieszę, Beatko, że cię zastałam. Tu mama Elizy. Ratuj mnie! Jestem dziś nie 

w  formie,  a  mam  jedno  maleńkie  obszycie,  ale  w  widocznym  miejscu.  Pomożesz?...  Tak... 

kochana  jesteś...  To  Eliza  zaraz  ci  przyniesie...  No,  dziękuję...  dziękuję  jeszcze  raz.  Masz  u 

mnie drożdżowe rogaliki. Odchudzasz... ty? No, to pomyślę o czymś innym. Do widzenia. - 

Odłożyła słuchawkę. - Eliza, ubieraj się, ja ci już pakuję suknię. Masz tu nici i niech Beatka tą 

igłą szyje. Co tak stoisz? 

- Nie, nic. 

Eliza  ubrała  się,  wzięła  suknię  zapakowaną  w  wielką  folię  i,  najwolniej  jak  umiała, 

poszła w stronę domu Beaty. 

* 

Trzy  razy  okrążyła  dom  Jakubiaków.  Kilka  razy  w  myślach  pochwaliła,  jak  ojciec 

Beaty  starannie  odśnieżył  chodnik  przed  domem.  Przypomniała  sobie,  że  jutro  mają  iść  z 

mamą na cmentarz, bo jest rocznica śmierci dziadka, ojca mamy, i że musi jeszcze powtórzyć 

background image

definicje z fizyki, bo zadań znów nie zrobiła, więc z teorii nie może się dać zagiąć. Nie mogła 

się zdecydować, żeby wejść do koleżanki. Co jej powie? A co odpowie jej Beata? A jeśli ją 

uderzy? Ona jest taka nerwowa... 

Eliza  popatrzyła  na  zasłonięte  okna  Beaty  i  zaczęła  wracać  do  domu.  Ale  co  powie 

mama? Zaraz zacznie pytać dlaczego, co się stało, o co poszło i czy nie mogą się pogodzić? 

Ojciec  też  będzie  chciał  wiedzieć...  Zaczną  dawać  mi  cudowne  rady...  potem  przyjdzie  Zo-

sia... nie, nie, wszystko jest lepsze od tego. 

Zawróciła, ale nie mogła nacisnąć dzwonka. 

- Trudno,  zawsze  jakoś  to  będzie.  Nie  idę.  -  Energicznie  się  odwróciła  i  zaczęła  po 

skrzypiącym śniegu wracać na Kilińskiego. 

Weszła na klatkę schodową, delikatnie wyjęła sukienkę i przy marnym, jarzeniowym 

ś

wietle zaczęła, najlepiej jak umiała, obszywać dekolt. Nawet nie zauważyła, kiedy przestała 

cokolwiek widzieć z powodu płynących łez. 

Mama obejrzała suknię i tylko mruknęła: 

- No,  patrz,  córuś...  całkiem  jak  nie  Beata.  I  taki  supeł  wielgachny...  Chyba  się 

ś

pieszyła,  co?  A  może  chora?  Nie?  No,  to  sama  nie  wiem.  Niepotrzebnie  ją  wykorzystuję. 

Może  chciała  mi  dać  do  zrozumienia,  że  ją  naciągam  na  pomoc...  -  Mama  wzięła  żyletkę  i 

całe  obszycie  odpruła.  -  Jak  będzie,  tak  będzie.  A,  wiem.  Dam  tu  tę  gotową  lamówkę,  co 

została po sukni... 

Dobrze, że mama nie podniosła wzroku na córkę, bo gdyby to zrobiła, zobaczyłaby, że 

Eliza cały czas płacze. Tylko Buster to widział. Poszedł za Elizą do pokoju i cicho skomląc, 

zaczął ją lizać po rękach. A potem otworzył pysk, jakby się uśmiechał, i zaczął ganiać za swo-

im ogonem. 

- Chcesz mnie pocieszyć? - poklepała psa po głowie. 

- A ty nie jesteś samotny, co? 

Buster  zastrzygł  uszami.  Usiadł,  a  potem  położył  się  koło  jej  nóg  i  zaczął  cicho 

piszczeć. 

Zasnęli  razem.  Przez  sen  oboje  lekko  poruszali:  Eliza  -  nogą,  a  Buster  -  wszystkimi 

czterema łapami. Jej śniło się, że kogoś goni, a Busterowi, że przed kimś ucieka. 

 

background image

ROZDZIAŁ 6 

- O co chodzi temu psu? - Ojciec stał nad Busterem i niespokojnie mu się przyglądał. - 

Jest jakiś dziwny. Siedzi murem koło regału, jakby na coś czekał. 

- Myjcie ręce. Drugie! - krzyknęła mama. - Tylko szybko, bo mam za godzinę odbiór. 

- Buster! -  Zosia wzięła całego schabowego ze swojego talerza i pomachała psu koło 

pyska. Ale Buster ani drgnął. Tylko przeciągle zawył. - Czy po obiedzie będzie kisiel? - Zosia 

za pomocą widelca budowała na talerzu zamek, a fosę wypełniła surówką z tartej marchewki. 

- Nie.  Po  obiedzie  mam  odbiór  -  dobitnie  powiedziała  mama.  -  A  ty  po  obiedzie 

zrobisz porządek u siebie we wszystkich szufladach. 

- We  wszystkich?  -  oburzyła  się  Zosia.  -  Przecież  ja  chodzę  dopiero  do  zerówki.  A 

wiecie, u mnie w grupie jeden kolega... 

- Zosiu, nie przy jedzeniu. 

- A  to  właśnie  nie  było  przy  jedzeniu  -  naburmuszyło  się  dziecko.  -  Jak  nie  chcecie 

wiedzieć, to wam nie powiem, że ten jeden kolega, to mi dziś oddał pióro. Wasza strata. 

Zapadła cisza. 

- Jakie pióro? Moje pióro? Gdzie je masz? - Ojciec zerwał się z krzesła. 

- U mnie w worku na kapcie. 

- W  worku  na  kapcie?  Dziecko  kochane,  jak  mogłaś  je  tam  włożyć?  -  Ojciec 

gorączkowo przerzucał rzeczy wiszące na wieszaku w przedpokoju. 

- Było trudno, to fakt, ale sobie poradziłam. Ostatecznie chodzę już do zerówki. 

- Gdzie  ten  worek?  -  Ojciec  pod  kurtkami  znalazł  dziecięcy  worek  na  buty  z 

wyhaftowanym napisem: „Zosia Dukacka grupa 0”. Wyrzucił z niego trzy kapcie dziecięce, z 

czego  dwa  były  do  pary,  zmiętoszone  spodenki,  kilka  napoczętych  opakowań  mentosów, 

jakieś  uschnięte  resztki  chleba  z  masłem,  połamane  pióro  pawia,  kilka  podartych  kartek  z 

rysunkami dziecięcymi... ale pióra wiecznego nie było. 

- I gdzie to pióro? Zosiu, chodź tutaj. 

- No, przecież leży. - Zosia machnęła ręką. 

- Nie ma tu mojego pióra - powiedział ojciec dobitnie. 

- A to? - Zosia z miną starej obrażonej ciotki wzięła do rączki pióro pawia i podsunęła 

ojcu pod same oczy. 

- To jest pióro pawia, nie moje. Gdzie jest moje? 

- A, to ja nie wiem. Ja zamieniałam się tylko na  to. Zrobiło się znów cicho i słychać 

background image

było, jak Buster przestępuje z nogi na nogę. Rodzina wróciła do drugiego dania. 

- Tatusiu, widzisz, co robi Buster? 

Pies stał na dwóch łapach, opierając się o regał, i hipnotyzował wzrokiem gazetę. 

Ojciec wziął ją do ręki, a Buster zaczął jak szalony merdać ogonem. Ojciec usiadł w 

fotelu, Buster koło niego i położył mu łapę na kolanie. Ojciec rozłożył gazetę. Buster zaczął 

popiskiwać. 

- O raju, co się dzieje? On chce, żeby tata mu poczytał. - Wszystkie trzy panie zbliżyły 

się i w milczeniu przyglądały się temu przedstawieniu. 

- Zacznijmy. Chodzi ci o tę gazetę? - zaczął ojciec niepewnie. - Jak ktoś zobaczy, że 

gadam z psem, to nigdy nie znajdę pracy. 

- Hau - odpowiedział Buster. - Ja nie mogę! - wyszeptała Eliza. 

- Ja jeszcze bardziej nie mogę, ja chodzę... - Eliza zatkała siostrze buzię. 

- Ze  świata.  -  Pies  stał  cicho  i  merdał  ogonem.  -  Z  kraju...  też  nie...  wydarzenia 

kulturalne...  nie  to.  Co  ty,  Busterku,  chcesz  przeczytać?  Zguby.  -  Pies  zawył.  -  Zwierzak 

czeka na człowieka - Buster zaczął tańczyć ogonem i dreptał w miejscu, stukając pazurami o 

podłogę. - Dam pracę... czy możecie zasłonić okna? Jeśli ktoś to zobaczy... - Ojciec przebiegł 

wzrokiem  po  stronie  z  ogłoszeniami.  Buster  złapał  zębami  gazetę,  ale  bardzo  lekko,  potem 

puścił i pobiegł w kierunku drzwi. - Zwariowałem i takie mam objawy: widzę psa, który czyta 

moją gazetę. - Ojciec otarł sobie pot z czoła. Chwilę pomyślał i położył rozłożoną gazetę na 

dywanie. 

- Sam  pokaż.  -  I  Buster,  ku  ogólnej  konsternacji,  stanął  nad  nią,  kręcił  łbem  we 

wszystkie strony, a potem raptownie usiadł, stawiając jedną łapę na gazecie. Zaczął szczekać. 

- Pokaż!  Gdybym  tego  nie  widział  na  własne  oczy...  Słuchajcie!  Widziałyście  to,  co 

ja? Nasz pies czyta gazety i na czym on postawił tę łapę? - Ojciec wziął gazetę do ręki. Zaczął 

czytać dokładnie w tym miejscu, gdzie Buster zostawił mały ślad po pazurze. 

- Nowo  otwierający  się...  poszukiwani  są...  około  dwóch  tysięcy  pracowników... 

zainteresowanych... zgłoszenie... 

Ojciec  pobiegł  do  telefonu.  Trzęsącymi  się  rękami  wybrał  numer  i  poprosił  o 

połączenie  z  kadrami.  Rozmawiał  bardzo  krótko.  Kiedy  odłożył  słuchawkę,  długo  milczał  i 

mrugał oczami. Potem ciężko usiadł w fotelu, zdjął okulary, przetarł oczy i powiedział: 

- Wygląda na to, że mam pracę. Do czwartej mam donieść dokumenty, więc zjedzmy 

to drugie danie. Co za dzień! 

- Tato, mogę dać Busterowi mojego kotleta? 

background image

- Tak kochanie,  ale jeśli  to będzie prawda, to  Buster będzie miał codziennie swojego 

kotleta.  Od  razu  mówiłem,  że  trzeba  go  brać  z  tego  schroniska.  Jestem  taki  zadowolony,  że 

namówiłem was na tego psa. Co się tak patrzycie? Przecież tak było. Dobrze pamiętam. Nie 

mam tylko pamięci do imion. Poza tym wszystko pamiętam zawsze świetnie. 

- Jedz, jedz. - Mama poklepała ojca po ręku. 

- Buster,  proś,  o  co  chcesz,  a  to  dostaniesz  -  powiedział  ojciec  do  psa,  gdy  z  teczką 

pod pachą wychodził z domu. 

Buster nadstawił uszu, a potem pognał na swoje posłanie. Zwinął się w kłębek, a oczy 

przykrył sobie łapą. Całkiem jakby się chciał w spokoju nad czymś zastanowić. 

- Tylko,  dziewczynki,  piętnaście  minut.  Nie  dłużej  -  Babcia  Sylwii  po  raz  kolejny 

poprawiała  wnuczce  szalik  i  naciągnęła  głębiej  czapkę.  -  Nie  wiem,  czy  to  dobry  pomysł. 

Pójdę z wami i przypilnuję, żebyś nie biegała. 

- Oj, babciu. Nie będę biegać! Przysięgam. 

- No, idźcie już, idźcie i zaraz wracajcie. Ja tymczasem podgrzeję rosół. 

- Dobrze,  babciu,  dobrze.  Zaraz  wrócimy,  tylko  łyk  świeżego  powietrza.  -  Sylwia 

blada  i  osłabiona,  ale  już  bez  gorączki,  dostała  zgodę  lekarza  na  krótki  spacer.  I  właśnie 

razem z Elizą postanowiły wykorzystać to pozwolenie. 

Eliza  podała  Sylwii  ramię  i  przytulone  do  siebie  wyszły  na  ganek.  Wprawdzie  śnieg 

jeszcze leżał, ale ulice były odśnieżone, posypane piachem i solą. To już nie to, co kilka dni 

temu. 

- Pójdziemy nad Noteć, co? Proszę... babcię jakoś ubłagam potem. 

- No,  dobrze.  Ale  musimy  uważać,  żeby  nie  przesadzić.  Poszły  spacerem  w  stronę 

rzeki. 

- Ale  się  narobiło,  co?  Nie  myślałam,  że  tak  się  pokłócicie.  Wiesz,  powinno  mi  być 

was  żal,  ale  ja  cały  czas  myślę  o  sobie.  Bo  jak  to  będzie  teraz,  jak  wy  ze  sobą  nie 

rozmawiacie? 

- Może Beacie przejdzie. 

- Nie. Ona bardzo serio to wszystko wzięła. A Oskar jej dokładnie opowiedział, jak ty 

do niego wydzwaniasz, prosisz o spotkanie, jak się narzucasz i że ciągle za nim łazisz. 

- Już mi nie powtarzaj. Zaraz się poryczę. 

- O patrz! Beata. To jest okazja! Cześć, Beata! - krzyknęła Sylwia, a Beata zatrzymała 

się w miejscu, jakby się nad czymś zastanawiała. Potem podeszła do dziewczyn. 

- Widzę,  że  wyszłaś  na  spacer  SAMA  -  powiedziała  znacząco.  -  A  co  u  tej  idiotki, 

background image

Elizy  Dukackiej,  przepraszam  Elizy  Wredniackiej?  Dawno  jej  nie  widziałam.  Żyje  jeszcze? 

Czy może umarła z rozpaczy, że nie może mi odbić chłopaka? 

- Ja już pójdę. Tylko zaraz wracaj... - Eliza wyswobodziła się z uścisku Sylwii. 

- Dziewczyny, czy nie możecie się pogodzić? - powiedziała Sylwia błagalnie. 

- Z kim mam się godzić? Nikogo tu nie widzę - prawie wesoło odpowiedziała Beata. 

Eliza  nie  czekała  na  ciąg  dalszy.  Wcisnęła  ręce  w  kieszenie  i  poszła  w  kierunku 

Noteci. 

* 

Mikra przerwała sprawdzanie listy. 

- Dlaczego mówisz, że Dukacka jest nieobecna, skoro tu stoi? 

- Gdzie? - Beata ostentacyjnie zaczęła przyglądać się koleżankom. 

- Tu. - Mikra, nic nie rozumiejąc, pokazała długopisem na Elizę. 

- Nikogo nie widzę. Tu jest tylko powietrze, proszę pani. 

W sali zapanowała cisza. 

Mikra głośno przełknęła ślinę i zaczęła ze zdenerwowania gryźć końcówkę długopisu. 

- Proszę,  zaczynamy  od  rozgrzewki.  Kto  chce  poprowadzić?  Może  Asia 

Tomaszewska? Dawno nie prowadziłaś. 

Lekcja potoczyła się normalnym torem. Tylko Asia, na wszelki wypadek, nie dała ani 

jednego ćwiczenia w parach. 

Zosia od kilku chwil przyglądała się kucharce, która miała ich przypilnować w czasie 

obiadu, bo ich pani wyszła do kierowniczki. Zosię zainteresowały wielkie, fioletowe żyły na 

jej  czole.  Widziała  ciocię  Kazię  wiele  razy,  ale  ta  nigdy  nie  miała  takich  interesujących  żył 

jak dziś. I Zosia zaczęła się jej przyglądać z ciekawością. Pani kucharka, w białym fartuchu i 

ś

miesznym  koronkowym  czepku,  ciężko  oparła  się  o  ścianę  i  zrobiła  się  bardzo  blada. 

Wiaderko  z  zupą  wysunęło  jej  się  z  ręki,  ale  na  szczęcie  tylko  ciężko  stuknęło  o  ziemię,  co 

uratowało ogórkową przed rozlaniem. Zosia podeszła do cioci Kazi. 

- Ciociu,  źle  się  czujesz,  prawda?  Wyszły  ci  wszystkie  żyły  na  czole.  Tutaj  sobie 

usiądź,  zdejmij  ten  czepek.  Widzę,  że  ty  raczej  musisz  się  położyć.  Co  dalej?  Aha!  - 

odpowiedziała sama sobie. - Otwórzcie okno. To co, że zimno? Rozepniemy guziki. 

- Kochanie, w mojej torebce... - Ciocia Kazia nie dokończyła, tylko złapała się ręką za 

szyję. 

Zosia poklepała kucharkę po dłoni i szybko poszła do kuchni. 

- Ciocia Kazia jest chora. Trzeba zadzwonić po pogotowie. Gdzie telefon? Nie wolno 

background image

tak stać, trzeba zaraz dzwonić. 

W  kuchni  zrobiło  się  zamieszanie.  Pozostałe  kucharki  podbiegły  do  leżącej  na 

podłodze  koleżanki.  Zaczęły  ją  cucić,  usiłowały  podnieść  i  ciągle  klepały  ją  po  twarzy,  a 

jedna  zaczęła  płakać  i  lamentować.  Po  chwili  wbiegła  do  sali  pani  dyrektor  i  pozostałe  na-

uczycielki. 

- Co się stało? Zaraz trzeba dzwonić po pogotowie, tylko co im powiedzieć? Zaraz, ile 

Kazia ma lat? Kto wie? A może najpierw zadzwonić do syna? 

- Ja  już  zadzwoniłam  po  pogotowie  -  cicho  powiedziała  Zosia,  ale  dyrektorka  jej  nie 

uwierzyła  i  sama  pobiegła  do  telefonu.  Dowiedziała  się,  że  już  było  zgłoszenie  i  wróciła  po 

chwili. 

Zanim jednak przyjechało pogotowie, kucharki wydusiły z Kazi, że bierze lekarstwa i 

koniecznie chciały je podać. 

- Nie wolno! - Zosia zasłoniła swoim ciałem kucharkę. - A jak to zaszkodzi? 

- Co ty tam możesz wiedzieć, dziecko? 

- Ja nie dam. I proszę nie podnosić cioci głowy, bo jej te żyły pękną. Najlepiej... 

Wszyscy, dorośli i dzieci, które na próżno usiłowano odgonić od chorej Kazi, zwróciły 

jak na komendę głowy w stronę ulicy. Słychać było wyraźny sygnał karetki, potem ostry pisk 

hamulców. Lekarz od razu ukląkł przy chorej. Posłuchał w milczeniu bicia jej serca i rzucił w 

stronę dwóch sanitariuszy: 

- Zawał. Zabieramy. 

- Panie  doktorze,  to  lekarstwa  chorej.  Lekarz  spojrzał  na  buteleczkę  i  zmarszczył 

czoło. 

- Czy to zostało podane chorej? 

- No, właśnie nie. - Kucharka z wyrzutem spojrzała na Zosię. 

- No,  to  dziękujmy  Bogu.  Bo  jakbyście  to  podały  w  takim  stanie...  No,  jedziemy, 

jedziemy. 

Następnego  dnia  zaraz  po  śniadaniu  do  sali  zerówki  wkroczył  doktor  z  pogotowia, 

ubrany nie w fartuch lekarski, ale w granatowy płaszcz zimowy. 

- Które to dziecko? 

- O  ta.  To  Zosia.  Zosiu,  przywitaj  się  z  panem  doktorem.  Przyszedł  specjalnie  do 

ciebie. 

- Dzień dobry. - Zosia grzecznie dygnęła. - Jak ciocia? Żyje? 

- No  pewnie,  że  żyje.  I  to  dzięki  tobie,  mała  panienko.  Wiesz,  że  ją  uratowałaś?  Bo 

gdyby chwilę później... 

background image

- E, to normalne. Chodzę już do zerówki, nie jestem taka mała. 

- A skąd ty to wszystko wiedziałaś? - Lekarz kucnął przed Zosią. 

- Ja? Czytam sobie o chorobach, bo to fajne. 

- Wspaniale się spisałaś. - Lekarz pogłaskał jej złote loczki. 

- Wiem.  A  nie  dałby  mi  pan  w  nagrodę  jednego  skalpelika?  Może  być  nawet 

najmniejszy. 

- A co byś nim robiła? 

- Mogłabym zacząć operować na poważnie. 

- Tego się obawiałem. A czy masz taki zestaw „Mały doktor”? 

- Taka plastikowa słuchawka i udawane pojemniki na lekarstwa? - z pogardę zapytała 

Zosia. 

- No, takie. 

- A pan by czymś takim chciał pracować? - Nie. 

- No to widzi pan. - To co byś chciała dostać, poza skalpelem? 

- Poza skalpelem? - Zosia podrapała się po brodzie, głęboko myśląc nad odpowiedzią. 

-  Poza  skalpelem  to  mógłby  jeszcze  być  taki  młot,  którym  w  czasie  operacji  czaszkę  się... 

dlaczego  pan  jest  taki  blady?  Dlaczego  pan  usiadł?  A  może  by  pan  zemdlał?  -  ucieszyła  się 

Zosia. - To zrobimy sekcję zwłok. 

- Czyją sekcję zwłok? - wymamrotał lekarz. 

- Pana, panie doktorze. 

Zosia ucieszyła się znowu i aż otworzyła usta, widząc, jak lekarz szybko podniósł się i 

zaczął żegnać z paniami i z panią dyrektor. 

- To  chyba  nie  był  prawdziwy  lekarz  -  podzieliła  się  swoimi  wątpliwościami  Zosia  - 

bo nie chciał sobie sekcji zwłok zrobić. - Podejrzliwie popatrzyła na znikającego doktora. - Ja 

tam bym na przykład chciała. To musi być fajna blizna po takim czymś. 

- Nie.  Żadne  „oj,  tato”,  tylko  nie  ma  mowy  o  żadnym  skalpeliku.  Boże,  z  tym 

dzieckiem życie staje się niebezpieczne. Nie masz żadnego strupa, żeby sobie odmoczyć? 

- No,  właśnie  ostatnio  jakoś  nie  mam.  To  przez  tę  zimę.  W  rajstopach  trudniej  sobie 

kolana zedrzeć. 

- A może spiszesz sobie wszystkie... 

- Tato, a mogę sobie tym spisać? - Zosia wyciągnęła w kierunku ojca zielone wieczne 

pióro. 

- To... To przecież moje pióro - wydukał ojciec. - To jest pióro? Przecież tym się nie 

background image

da latać? 

- Zosiu! Taki długopis na atrament nazywa się pióro. A gdzie ono było? 

- O, tu leżało. Cały czas leżało. - Zosia pokazała szufladę, gdzie ojciec trzymał swoje 

przybory do pisania. 

- Nie powiem nic - powiedział ojciec. 

- Ja też nie. To co z tym skalpelikiem... - A widząc, że ojciec nie da się przekonać do 

kupienia  skalpela,  zaczęła  z  innej  beczki.  -  To  za  to,  że  ci  znalazłam  twoje  pióro,  może 

chociaż podasz mi tę granatową książkę z tej, o z tej półki, co? 

- Którą? 

- O tę, tę. - Zosia stała na palcach i pokazywała, o którą jej chodzi. 

Ojciec zdjął książkę z półki i głośno przeczytał tytuł. 

- Choroba wrzodowa?! - popatrzył pytająco na córkę. 

- Chcesz pooglądać ze mną? Na pewno obrazki będą fajowe. Nie chcesz? To zaproszę 

Andżelikę. Ona tak cię lubi, tatusiu. 

Eliza wyszła z psem na spacer. Spuściła Bustera dopiero nad samą Notecią. Chciała z 

nim dojść aż do mostu, żeby po tym wszystkim ochłonąć. Dzień w szkole był koszmarem. A 

popołudnie jeszcze gorsze. Eliza zdjęła czapkę i pozwoliła włosom potańczyć na wietrze, ale 

zaraz  poczuła,  że  przewiewa  jej  uszy,  i  szybko  naciągnęła  ją  z  powrotem.  Jeszcze  raz 

przystąpiła  do  podsumowania  tego  dnia.  W  szkole  koszmar.  Beata,  gdyby  tylko  mogła,  na 

całej  Mroteckiej  powiesiłaby  plakaty,  że  Eliza  jest  dla  niej  powietrzem.  Po  szkole  zeszła 

schodkami w dół i widziała w lodziarni Beatę. Ta też ją widziała i oczywiście zrobiła minę, 

jakby za szybą nie było nikogo. To było potworne! Sylwia też zrobiła się nachmurzona i co 

chwila patrzyła na zegarek, mówiąc, że za moment musi iść do szpitala na rentgen. Ojca nie 

ma,  bo  jest  w  pracy  i  jakoś  tak  pusto  bez  niego.  Mama  pojechała  z  panią  Bednarską  do 

Bydgoszczy, żeby pooglądać na wystawach suknie konkurencji. Jeśli mama zaprzyjaźni się z 

jej  wicedyrektorką,  to  Eliza  przestanie  chodzić  na  Mrotecką.  Przeniesie  się  jak  nic,  bo  tego 

już  nie  wytrzyma.  „Zośka  opowiada  Andżelice,  że  będzie  weterynarzem,  który  leczy  ludzi. 

Tylko  ja  jestem  samotna  jak  palec.  To  wszystko  przez  to,  że  się  zgodziłam.  Można  było 

poczekać,  aż  Sylwia  wyzdrowieje,  ale  wtedy  nie  poznałabym  Leszka...  i  co  z  tego,  że  go 

poznałam? Nic z tego nie wynika!”. 

Zrobiła  ze  śniegu  twardą  kulę  i  rzuciła  w  drzewo,  ale  nie  trafiła.  Zrezygnowana 

spojrzała na psa. Buster stał z uśmiechniętym pyskiem i niczym się nie przejmował, ale kiedy 

zaczęła  dochodzić  szósta  (godzina,  kiedy  miał  wrócić  ojciec),  zaczął  nerwowo  spoglądać  w 

background image

stronę domu, jakby chciał już wracać. 

Zza  zakrętu  wyszła  jakaś  objęta  para.  Eliza  od  razu  ich  poznała.  To  Magda  Borsuk, 

mieszka  na  Podgórnej,  koło  Sylwii.  Z  kim  ona  tak  się  obejmuje?  A!  -  już  wiedziała.  Tego 

chłopaka  też  znała.  To  syn  kierowniczki  poczty.  Jego  ojciec  zostawił  mamę,  gdy  ten  był 

malutki, a wrócił dokładnie w jego szesnaste urodziny. Całe miasto huczało o tym jakiś czas 

temu. Tym bardziej że po pół roku jego rodzice się pobrali i zaprosili do kościoła chyba całe 

Nakło. Dostali tyle kartek z życzeniami, że musieli je nieść w kilku reklamówkach. 

„Ale im fajnie. - Eliza popatrzyła z zazdrością na objętą parę i ruszyła do domu. Jacy 

oni szczęśliwi. - Zakręciły jej się łzy w oczach. - A ja? Na mnie nikt nie zwraca uwagi. Mnie 

nikt  nie  chce.  Pewnie!  Z  takimi  uszami...  musiałby  być  ślepy.  Mam  szansę  tylko  u  słonia 

Dumbo. Nawet przyjaciółki już nie mam”. 

Eliza schyliła się, wzięła smycz pod pachę i wolnymi dłońmi zrobiła kulę. Zaczęła ją 

toczyć. Kiedy kula była już spora i nadawała się na głowę bałwana, Eliza wzięła rozbieg i z 

impetem na nią wskoczyła. A potem zaczęła deptać grudkę świeżego, dzisiejszego śniegu. Za-

wołała  psa  i  zaczęła  już  na  dobre  wracać  do  domu.  Lewa  noga  wyraźnie  przemarzła.  Eliza 

otworzyła drzwi klatki schodowej i wpuściła psa. 

- Eliza! 

Usłyszała  głos  Beaty  i  szybko  się  odwróciła.  Beata  siedziała  skulona  na  obsypanej 

ś

niegiem  ławce.  Widać  było,  że  długo  już  tak  siedzi,  bo  na  ramionach  i  włosach  miała 

ś

niegowy puch. Wyglądała jak jedno wielkie nieszczęście. 

Eliza zwolniła kroku. Nie wiedziała, co powiedzieć, więc zaczęła zwyczajnie. 

- Hej. 

- Hej. 

Znów cisza. 

- Chodź do mnie. Zimno tu... 

- Nie... 

- Nie chcesz wejść? 

- Chcę, ale nie mogę. Cztery litery mi przymarzły. - Dawaj rękę. - Eliza wyciągnęła do 

przyjaciółki  dłoń  i  zaczęła  ją  ciągnąć,  a  Beata  wyrzucona  jak  z  procy  wpadła  wprost  w  jej 

ramiona.  Czuła,  jak  Beata  przez  chwilę  stoi  sztywna  i  nieufna,  a  potem  zaczyna  szlochać. 

Objęła  zmarzniętą  przyjaciółkę  i  zaczęła  głaskać  ją  po  włosach,  tak  samo  jak  niedawno 

Sylwię. 

- No,  już  dobrze,  dobrze.  Przecież  nic  się  nie  stało.  -  Ja  go  z  nią  widziałam...  - 

szlochała Beata. - Widziałam... - Rozkleiła się zupełnie. 

background image

- Oj, daj spokój. On nie jest nawet wart, żeby ci buty czyścić. 

- Ale dlaczego? Dlaczego zrobił mi coś takiego? Tak wspaniale się wszystko zaczęło! 

Leszek  próbował  mi  powiedzieć,  ale  ja  nie  słuchałam.  O,  jaka  jestem  głupia!  W  pełni 

zasłużyłam na to, co się stało. 

- Nic  podobnego.  To  się  każdemu  mogło  zdarzyć.  Nic  się  nie  stało.  Będziesz  miała 

nauczkę. To wszystko. 

- Cześć,  Eliza!  -  Minął  ich  wysoki  chłopak  i  podejrzliwie  spojrzał  na  dwie  objęte 

dziewczyny na ciemnej klatce schodowej. 

- Cześć, Maciek. 

- Coś się stało? Pomóc wam jakoś? Ktoś was napadł? 

- Nie, nie. Takie tam babskie sprawy... 

- Bo gdyby coś, to wiesz. 

- Wiem, dzięki. 

- Kto to? - szepnęła Beata, gdy chłopak zniknął im z oczu. 

- Maciek.  Nie  znasz  go?  Chodzi  do  gimnazjum  na  osiedlu  Łokietka.  Wejdźmy,  bo 

słyszę, jak Buster skomli pod drzwiami. 

- Nie gniewasz się na mnie? - Beata zajrzała w oczy przyjaciółce. 

- No pewnie, że nie. Chodźmy, bo rodzice będę się martwić. 

Beata otarła łzy rękawem czerwonej kurtki. 

- Leszek  pytał,  co  u  ciebie  i  czy  może  do  ciebie  zadzwonić.  Dałam  mu  twój  telefon. 

Dobrze zrobiłam? 

- Bardzo dobrze - odpowiedziała Eliza i mocno przytuliła Beatę. 

 

background image

ROZDZIAŁ 7 

Eliza  starannie  wytarła  buty  i  strasznie  stremowana  zdjęła  kurtkę.  Leszek  opowiadał 

jej, że ma fajnych rodziców, ale i tak była bardzo zdenerwowana. Potem czuła, jak idiotycznie 

się czerwieni. Weszła do dużego pokoju z dwoma wielkimi fikusami. 

- Oj,  znam  skądś  tę  dziewuszkę.  -  Mama  Leszka  wyciągnęła  do  niej  obie  ręce.  - 

Odkurzam ją dwa razy w tygodniu. Co najmniej! 

Eliza zdziwiona, nic nie rozumiejąc, spojrzała na Leszka, ale on tylko pokręcił głową i 

zaprosił do swojego pokoju. 

Wtedy  od  razu  zrozumiała,  o  czym  mówi  jego  mama.  Na  regale,  między  całą  armią 

miniaturowych, pomalowanych na różne kolory żołnierzyków, stało jej zdjęcie. Ładna ramka, 

skromna. Twarz Elizy powiększona. Ale kiedy? Jak? 

Spojrzała na Leszka zdziwiona. 

- Kiedy to zrobiłeś? 

- No  wtedy,  za  pierwszym  razem,  zanim  jeszcze  weszliśmy  do  cukierni  Pod  Lipami. 

Bo  tak,  to  zawsze  jesteś  w  czapce.  Wiesz...  -  Leszek  cicho  zamknął  drzwi  pokoju.  -  Może 

byśmy... kiedyś... jeszcze poszli nad Noteć, bo wtedy nie miałem aparatu... a... 

- Dobrze. Chętnie. 

- Tylko nic nie mów Beacie, bo... zaraz cała rodzina będzie wiedziała, że ja... że my... 

Eliza poczuła, że Leszek staje blisko niej. 

„O  Boże!  On  mnie  trzyma  za  rękę!  Ludzie!  On  trzyma  mnie  za  rękę!”  -  chciała 

krzyknąć Eliza, ale nie zdążyła, bo nagle drzwi się otworzyły i weszła mama z tacą, na której 

niosła  dwie  herbaty  w  śmiesznych  pękatych  kubeczkach  i  kokosanki  na  kwadratowym  tale-

rzyku. 

- Tylko nie przegapcie autobusu Elizki - powiedziała do Leszka. 

- No coś ty, mamo! Za kogo mnie masz. Kiedy mama wyszła, usiedli na podłodze. 

- Może w sobotę pojechalibyśmy do Myślęcinka? Zimą tam musi być ładnie. 

- Fajnie by było. 

Postawili na dywanie talerz z kokosankami i milczeli. A potem tak się nachylili, że ich 

głowy się dotknęły. Patrzyli na siebie z bliska. Każde poczuło na swoim czole czoło drugiego. 

Było  bardzo  cicho.  Jakby  zniknął  cały  świat  poza  tym  pokojem.  Nawet  herbata  milcząco 

wabiła esami - floresami. Eliza pomyślała, że tak właśnie wygląda koniec świata. Cisza i już 

nigdy nikt nic nie powie, bo jak tu coś powiedzieć. 

background image

- Dorota, zrzuć marchew, bo ktoś znowu bałwanowi zeżarł! - Usłyszeli wyraźny głos 

tuż pod oknami Leszka. Oboje odsunęli się od siebie i uśmiechnęli. 

- Tylko...  wiesz...  mnie  samej,  to  znaczy  tylko  z  tobą...  to...  -  Eliza  zrobiła  się 

czerwona i zagryzła wargi. 

- Wiem,  mnie  też  samego  nie  puszczą.  Ale  moi  są  w  porządku.  Możemy  ich  zabrać. 

Albo twoich, jak chcesz. 

- Moi  też  są  w  porządku...  tylko  muszę  ci  coś  od  razu  powiedzieć.  Ja  mam 

nienormalną siostrę. 

- Jest chora umysłowo? 

- Nie  jest  chora,  tylko  nienormalna.  Cały  czas  gada  o  strupach,  bliznach,  ranach, 

szóstych palcach i protezach. Nienormalne dziecko. 

- A ile ma lat? 

- Sześć, chodzi do zerówki. 

- Aaa, sześć - uspokoił się Leszek. - To ją też zabierzemy. No i moją myszkę. 

- Jaką myszkę? 

- Moją.  O  tę.  -  Odchylił  delikatnie  mankiet  rękawa  i  wskazał  na  znamię.  -  Ja  się  bez 

niej nigdzie nie ruszam. 

Na  nadgarstku,  tu,  gdzie  zazwyczaj  nosi  się  zegarek,  Leszek  miał  plamkę.  Sporą, 

właśnie  wielkości  cyferblatu  w  zegarku.  Była  brązowa,  pokryta  krótkimi  włoskami.  Eliza 

poczuła,  że  serce  zamiast  w  klatce  piersiowej  jest  gdzieś  w  okolicach  gardła.  Głośno  i  z 

trudem przełknęła ślinę. 

„Teraz  albo  nigdy  -  pomyślała.  -  Teraz!”.  Wyciągnęła  swoją  rękę  i  wskazującym 

palcem, tak lekko, jak tylko umiała, pogłaskała myszkę. 

- Moja siostra oszaleje, jak ją zobaczy - powiedziała, nie podnosząc na Leszka oczu. - 

Pokocha cię od razu. 

- A  ty?  -  Leszek  trzymał  wyciągniętą  rękę  i  patrzył  na  głaszczący  ją  palec  Elizy.  - 

Lubisz mnie... trochę? 

Mikra potoczyła po klasie nieufnym wzrokiem. 

- Czy Eliza Dukacka jest dziś obecna? 

- Oczywiście,  proszę  pani.  Razem  ćwiczymy.  -  Beata  uśmiechnięta  i  rozradowana 

objęła cicho stojącą Elizę. 

- Eliza, może ty mi wytłumaczysz, co tu się dzieje, bo ja się w tym gubię. Przecież się 

pokłóciłyście, tak? 

background image

- Tak, proszę pani, ale się pogodziłyśmy. 

- A kiedy znów zamierzacie się pokłócić? 

- Nie  wiem,  proszę  pani.  To  jakoś  samo  tak  wychodzi.  Mikra  odłożyła  kajet,  gdzie 

zawsze notowała obecności, i zaczęła bawić się wiszącym na szyi gwizdkiem. 

- Nic  z  tego  nie  rozumiem,  ale  jedno  mi  się  u  was  podoba,  że  na  końcu  umiecie  się 

pogodzić. 

- Proszę pani... 

- Słucham cię, Beatko? 

- A jak przyjdzie Sylwia, to będziemy mogły ćwiczyć we trzy? 

- O, zaczęło się - mruknęła Mikra. 

- Nie, proszę pani. Właśnie, że się skończyło. Mogę poprowadzić rozgrzewkę. Proszę! 

Proszę! Dziękuję! Dziękuję! Dziewczyny, zaczynamy od biegu! Auuuu! 

Beata z dzikim okrzykiem zaczęła krążyć po sali. Mikra oparła się o drabinki i wytarła 

sobie rękawem dresu pot z czoła. 

- Dobrze, że ferie od jutra, bo zdecydowanie muszę już odpocząć - powiedziała sama 

do siebie. 

Dziewczyny we trzy siedziały na podłodze w pokoju Sylwii. Zjadły już rosół, a teraz 

zajadały  się  mandarynkami.  Ich  zapach  wypełniał  całe  mieszkanie.  Babcia  Sylwii  dzwoniła 

naczyniami w kuchni. 

- Jak ci się udało z tą Niedzielską, to do dziś nie rozumiem. - Beata wepchnęła sobie 

mandarynkę w usta. - Zawsze byłaś, nie obraź się, beznadziejna z zadań, a tu masz! Zrobiłaś! 

No, ja byłam w szoku. Niedzielska też. 

- Ja  też  nie  wiem,  jak  to  rozwiązałam.  Po  prostu  robiłam  tyle  zadań,  że  w  końcu... 

wiecie... olśniło mnie, że to chodzi tylko o przekształcenie... 

- Tak, tylko o przekształcenie. Ale piątka z fizy to jest coś, no nie? 

Przyjaciółki z uznaniem poklepały Elizę po plecach. 

- Nauczyciele  to  jednak  też  ludzie.  A  najfajniejsza  jest  Mikra.  Chyba  od  nowego 

semestru zapiszę się na siatkówkę. 

- Przecież beznadziejnie serwujesz. 

- Jak ty możesz robić zadania, to ja mogę serwować, nie sądzisz? -  I nie czekając na 

odpowiedź, mówiła dalej: - Mamy całe ferie wolne. Nic do odrabiania. - Beata rozciągnęła się 

na dywanie. 

- A napisałaś wypracowanie? 

background image

- Jasne, że napisałam. Nie mam zamiaru psuć sobie ferii. Napisałam. Wiecie o czym? 

- A  chcesz  powiedzieć?  Nie  musisz,  jak  nie  chcesz.  Eliza  położyła  przyjaciółce  rękę 

na ramieniu. - Jasne. Ja opisałam moje zdjęcie z Oskarem. Zresztą mam je przy sobie. Jutro je 

uroczyście spalę.  I  wiecie, co napisałam? Że jest najważniejsze, bo tyle się wydarzyło i tyle 

przeżyłam  i  gdyby  nie  Oskar,  tobym  nigdy  nie  poznała  Maćka,  prawda?  Bo  nie  ryczałabym 

wtedy na klatce u Elizy, nie? Więc to wszystko opisałam. A ty, Eliza, opisałaś swoje zdjęcie z 

Leszkiem? 

- No  coś  ty?!  -  Eliza  zrobiła  się  czerwona.  Wstała  i  doszła  do  parapetu,  udając,  że 

ogląda  kolejną,  schnącą  tam  pracę  Sylwii.  -  Ja  takie  opisałam...  o,  też  mam  ze  sobą,  bo 

chciałam właśnie wam pokazać. 

Sięgnęła  do  plecaka  i  wyciągnęła  zeszyt  do  polskiego.  Zza  okładki  wyjęła  zdjęcie 

swojej mamy, bardzo młodej, przytulonej do jakiegoś pana. 

- To twój ojciec? Jakiś niepodobny. 

- To  nie  jest  mój  ojciec.  To  taki  narzeczony  mamy.  Bardzo  długo  z  nim  chodziła  i 

prawie wyszła za niego za mąż. 

- To po co opisujesz takie zdjęcie? 

- Nie  rozumiesz?  Przecież  gdyby  za  niego  wyszła,  to  ja  bym  się  nigdy  nie  urodziła. 

Mnie by tu nie było. 

- A,  racja.  -  Beata  z  uznaniem  popatrzyła  na  przyjaciółkę.  -  Ale  to  sprytnie 

wymyśliłaś. A ty, Sylwuś, jakie opisałaś? 

- Ja? To. - Sylwia wyciągnęła z szuflady wielką szarą kopertę i po chwili wyjęła z niej 

szarą, jakby pełną zacieków, płachtę grubej folii. 

- A co to niby ma być? 

- To zdjęcie moich płuc. Mam liczne ślady po nieleczonych zapaleniach. Dzięki temu 

zdjęciu pojadę na sześć tygodni do sanatorium. 

- I z tego się cieszysz? 

- Tak, bo pojadę sama. Muszą mnie puścić, bo lekarz tak zalecił. Pierwszy raz wyjadę 

sama. A rosół, nawet jak mi dadzą w słoikach, to wyleję. 

- No fakt, nareszcie puszczę cię gdzieś sarnę. Masz rację, to jest najważniejsze zdjęcie. 

Ale z was spryciary - Beata wzięła kolejne mandarynkę. 

- Cześć,  dziewczyny.  -  Na  progu  stanęła  Renata.  Już  nie  kulała,  ale  nie  chodziła 

jeszcze do szkoły. - O czym gadacie? 

- O zdjęciach, które wybrałyśmy do wypracowania z polskiego. 

- Aha. 

background image

- A ty już napisałaś? 

- Tak. Chcę mieć to z głowy. - I jakie opisałaś? 

- Żadne. 

- Mówiłaś, że opisałaś! - Beata oskarżycielskim gestem wbiła Renacie palec w ramię. 

- Napisałam,  że  najważniejszego  zdjęcia  w  mojej  kolekcji  jeszcze  nie  ma.  Na  pewno 

kiedyś  będzie,  ale  na  razie  nie  wiem,  jakie.  Mam  czas  na  najważniejsze  zdjęcie  w  swoim 

ż

yciu. 

- Ale  fajnie  wymyśliłaś!  No  tak,  przecież  takiego  najważniejszego  zdjęcia  możemy 

jeszcze nie mieć. Fakt. Po tym, co powiedziałyście, ja chyba napiszę swoje od nowa. Opiszę 

zdjęcie  z  Maćkiem.  Nie  mam  go  jeszcze,  ale  to  przecież  będzie  najważniejsze  zdjęcie, 

prawda? 

- Na pewno - powiedziała Eliza i pokiwała głową nad swoją przyjaciółką. 

- Kończ już, kończ, bo chcę zadzwonić - ojciec ponaglał Elizę. 

- Minutkę - odpowiedziała mu szeptem. 

- Tak?  I  co  Maciek  powiedział?  Aha...  ale  kiedy?  I  ty  trzymasz  to  w  ręku,  tak? 

Patrzysz  na  to,  tak?  Daj  słowo  honoru...  Maciek  jest  wielki,  wiesz?  Ale  to  na  pewno  jest 

dziesiątka? Maciek musi mi wszystko opowiedzieć. Ta... tata podsłuchuje... to przyjdź zaraz... 

aha, czyli idziesz z nim... to pa! 

- Kto to jest Maciek? - zainteresował się ojciec. 

- Chłopak Beaty. 

- Maciek?  Myślałem,  że  jakoś  inaczej  się  nazywa.  Ja  jednak  nie  mam  pamięci  do 

imion.  -  Ojciec  poklepał  Bustera  po  łbie.  -  Niedziela.  Jak  wspaniale,  że  ktoś  wymyślił 

niedzielę. Kto zagra ze mną w scrabble? 

Wolne  od  szkoły  dzieciaki  szły  nad  Noteć,  na  górkę,  żeby  dobrze  wykorzystać 

słoneczny, zimowy dzień. Eliza zamyśliła się nad tym, ile rzeczy zdarzyło się przez te cztery 

tygodnie  stycznia.  Wczoraj  była  z  Zosią,  Leszkiem  i  jego  rodzicami  w  Myślęcinku.  A 

wracając,  zajechali  do  piekarni.  Zośka,  co  prawda,  wypytywała  ekspedientkę,  co  ma  pod 

bandażem  i  co  jej  robili  na  ten  schodzący  paznokieć,  ale  i  to  nie  popsuło  cudownego  dnia. 

Eliza  uśmiechnęła  się  do  siebie  na  wspomnienie  wszystkiego,  co  przeszła  przez  ten  czas. 

Nagle Buster zaszczekał głośno i przyciągnął wzrok całej rodziny. 

Pies stanął znów przy regale z gazetami. Zaczął merdać ogonem i biegać od regału do 

ojca. 

- No,  znowu  coś  się  dzieje  -  ucieszyła  się  Zosia,  która  z  czerwonymi  od  mrozu 

background image

policzkami właśnie wróciła z górki, żeby się trochę ogrzać. 

Ojciec  już  bez  namysłu  położył  gazetę  przed  psem.  W  pokoju  zrobiło  się  zupełnie 

cicho. 

- Gdyby nie to, że to się dzieje tu i teraz, nigdy bym nie uwierzył - mrugnął do mamy, 

a  Buster,  siedząc  na  dywanie,  przebierał  przednimi  łapami  i  kręcił  łbem  nad  gazetą.  Aż  w 

końcu,  gdy  ojciec  otworzył  na  stronie  z  rubryką  „Zwierzak  czeka  na  człowieka”,  Buster  od 

razu położył łapę w upatrzonym miejscu. 

Ojciec  wolno  podniósł  gazetę  i  poprawił  okulary.  W  miejscu,  gdzie  Buster  trzymał 

łapę, było zamazane zdjęcie burego kundelka i podpis: 

„W  schronisku  w  Bydgoszczy  na  miłych  właścicieli  czeka  Mucha.  Urocza,  wesoła 

suczka, odrobaczona, szczepiona i zdrowa.  Lubi  się bawić piłeczką. Tęskni za przyjacielem. 

Jest w schronisku od początku stycznia”. 

- Jedziemy. - Ojciec zerwał się z miejsca. 

- Ja nie mogę, ja mam odbiór - przypomniała mama. 

- W niedzielę? 

- Tak,  bo  to  klientka  ze  Szczecina.  Wyobrażasz  sobie,  ze  Szczecina!  A  co  chcesz 

zrobić? 

- Dziewczynki, Buster! Ubierajcie się! Jedziemy po Muchę. 

- Nie mogę uwierzyć, że jutro znów do szkoły. Szkoda, że nie istnieje taka maszyna do 

zatrzymywania czasu. Jak tylko mijały by lekcje, człowiek by sobie ją włączył i wszystko, co 

przyjemne, trwałoby dłużej. - Eliza z Leszkiem siedzieli u niego w pokoju. 

- To co porobimy? Bo do autobusu mamy jeszcze ponad godzinę. 

- Miałeś pokazać mi zdjęcia. 

Eliza patrzyła, jak Leszek wstaje. Bierze pudło. Kiedy siadał z powrotem na podłodze, 

koszula  odsłoniła  myszkę  na  nadgarstku,  ale  Leszek  jej  nie  zakrył.  Eliza  kilka  razy 

zauważyła,  że  wcale  nie  zwraca  uwagi,  czy  ja  widać,  czy  nie.  Całkiem  inaczej  niż  na 

początku. 

Zaczęli  oglądać  fotografie.  W  wielkim  pudle  znajdowały  się  nieuporządkowane 

zdjęcia różnych osób z różnych lat. Leszek pokazywał kolejno, ale nie umiał zidentyfikować 

wszystkich sfotografowanych osób. 

- A to jest mój tato. Zobacz, z jakąś dziewczyną. To była wielka miłość ojca, jeszcze 

zanim poznał mamę. Co tak patrzysz? Coś się stało? 

Eliza pokręciła głową i bez słowa wpatrywała się w zdjęcie, na którym ojciec Leszka 

background image

stał przytulony do młodej dziewczyny. 

- Ja wiem, co to za dziewczyna - powiedziała bardzo cicho. - To moja mama. 

Leszek nachylił się nad fotografią. 

- No  tak.  Teraz  poznaję.  To  naprawdę  jest  twoja  mama!  To  niesamowite!  Co  za 

przypadek! 

- No właśnie, niesamowity przypadek. - Eliza? 

- Hm? 

- A może to nie jest żaden przypadek? 

- No właśnie, może to nie jest przypadek? Ale jeśli nie przypadek, to co?