FRID INGULSTAD
DZIEŃ SĄDU
1
Kristiania, kwiecień 1910 roku
- Nie! - krzyknęła Elise i zasłoniła usta dłonią. - To nie może być prawda! Powiedz, że to
nieprawda!
Hilda dyszała ciężko.
- Pokojówka znalazła rano list w jego pokoju, nie spał w domu. - Wyciągnęła zwitek
papieru z kieszeni płaszcza i podała jej.
Elise przeczytała liścik, wstrzymując oddech.
Wybaczcie mi. Nie mogę czekać do osiemnastego maja. Nie wytrzymuję myśli o tym, co się
ma wydarzyć. Kristian.
- Czekać do osiemnastego maja? - Elise próbowała zebrać myśli.
- Nie rozumiesz? - Hilda była bliska histerii. - Uwierzył w teorie spiskowe na temat dnia
sądu! W to, że kometa uderzy w ziemię osiemnastego maja! Ta myśl tak go przeraziła, że posta-
nowił sam się zabić. Wniosę oskarżenie przeciwko temu kaznodziei! - dodała wzburzona. - Jest
winien śmierci Kristiana.
Johan odstawił filiżankę z kawą i podniósł się.
- Szukaliście go? Nie ma pewności, że udało mu się to zrobić. Hilda posłała mu zdziwione
spojrzenie.
- Ale przecież nie spał tej nocy w swoim łóżku.
- Ale nie wiadomo, czy coś sobie zrobił. Miałem kiedyś w klasie chłopaka, który chciał się
zabić i dokładnie to sobie zaplanował. Został na szczęście znaleziony, zanim udało mu się to zrobić.
Hilda wodziła bezradnie wzrokiem od Johana do Elise.
- Ale...
Nie zdążyła powiedzieć więcej, bo Johan już szedł w stronę drzwi.
- Wiesz, gdzie mieszka ta Svanhild? Każ woźnicy jechać tam tak szybko, jak to tylko
możliwe!
Hilda w końcu zrozumiała. Uniosła spódnicę i wybiegła. Nim Elise zdążyła pojąć, co się
stało, drzwi się za nimi zamknęły. Chwilę później usłyszała, że wóz odjeżdża. Hugo spojrzał na nią
zdumiony.
- Ciocia Hilda nie napije się kawy?
- Nie dzisiaj, mój drogi. Jest nieco zajęta. Spojrzała przed siebie, myśląc o słowach Hildy.
Kristian postanowił odebrać sobie życie! Ze strachu przed tym, co się wydarzy, gdy kometa
uderzy w ziemię. Ale nie tylko dlatego, że o tym czytał! Poczuła, jak ogarnia ją wściekłość, a serce
mocniej bije. Hilda miała rację. Wszystkiemu winne były te oświecające spotkania, kaznodzieja,
szaleni ludzie wołający Amen i Alleluja, a także Svanhild. Z pewnością go namawiała, a ponieważ
był zakochany, udało jej się na niego wpłynąć. Nie był w stanie dłużej wytrzymać.
Wstała, podeszła do pieca i dorzuciła do ognia kawałek drewna. W uszach jej szumiało, a
oddychanie sprawiało jej ból. Kristiana już z nimi nie było. Cichego, pracowitego, zdolnego
Kristiana. Niedługo miał być konfirmowany i skończyć szkołę. Miał przed sobą świetlaną
przyszłość. Ze swoją przytomną głową, pracowitością i godną podziwu siłą woli mógł w życiu
wiele osiągnąć.
Gdyby nie spotkał Svanhild, nigdy by się to nie wydarzyło. Przypomniała sobie tamten
jesienny wieczór, dzień po nagłym pojawieniu się dziadka, gdy Kristian przyszedł przemoczony i
spytał, czy może wejść. Przez cały dzień siedział przy grobie matki i modlił się o pomoc. Johan
powiedział, że być może matka mogła dla niego zrobić teraz więcej, niż wtedy, gdy żyła.
Chyba tak się jednak nie stało, żadne nadprzyrodzone siły nie pomogły Kristianowi.
Stopniowo był ściągany coraz głębiej w ciemną otchłań, gdzie nie było miejsca na śmiech i radość,
był tylko bezgraniczny lęk przed tym, co miało nadejść.
Chciała płakać, ale czuła, jakby jej łzy wyschły. Myśl o rozpaczy Kristiana była nie do
wytrzymania. Powinna była częściej z nim rozmawiać, odwiedzać go u Hildy, próbować skierować
jego myśli na inne tory. Zamiast tego żyła losami zmyślonych postaci i próbowała rozwiązywać ich
problemy.
Zaledwie poprzedniego dnia Hilda odwiedziła ich i podzieliła się z nią swoimi obawami o
Kristiana. Dlaczego żadne z nich nic nie zrobiło? Dlaczego nie wyczuli powagi sytuacji?
Gdyby zareagowała natychmiast, może dałoby się temu zapobiec. Powinna była natychmiast
udać się na wzgórza Aker, a gdyby go tam nie znalazła, pójść do domu modlitewnego na
Hausmannsgate i zrobić to, co bezskutecznie usiłował zrobić kierownik fabryki. Nie powinna się
gniewać, tylko poprosić go grzecznie, żeby poszedł z nią. Powiedzieć, że musi z nim porozmawiać
o czymś ważnym. Kristian zawsze był posłuszny, poszedłby za nią, gdyby poprosiła go w
odpowiedni sposób. Jak zauważył kiedyś Johan, Paulsen i Kristian za bardzo się od siebie różnili,
żeby móc się nawzajem zrozumieć.
Jensine pociągnęła za jej fartuch.
- Sine pić.
- Zaraz dostaniesz mleko. - Sięgnęła po dzbanek z mlekiem i nalała jej pełny kubek. Miała
wrażenie, jakby znajdowała się poza swoim ciałem. Jensine się oblała, mleko spływało po jej
ubraniach.
- Musisz jej pomóc - upomniał ją Hugo.
Elise zdjęła z wieszaka czyste ubranie, kucnęła i zaczęła przebierać córkę bez słowa. Hugo
stał zamyślony i przyglądał się im.
- Dlaczego jesteś taka dziwna?
Jego słowa coś w niej poruszyły. Zakryła twarz dłońmi, schyliła głowę i wybuchła płaczem.
Nagle poczuła dotyk drobnej dziecięcej rączki na swojej głowie.
- Nie płacz, bo ja też będę płakał - załkał Hugo, a zaraz po nim zaczęła płakać Jensine.
Opanowała się i objęła ich oboje.
- To nic takiego, jestem po prostu zmęczona.
- Możesz się położyć w moim łóżku, a ja popilnuję Jensine. Uśmiechnęła się przez łzy.
- Dobry z ciebie chłopiec, Hugo. Niedługo przyjdzie Dagny, będę mogła wtedy chwilę
odpocząć, a wy pójdziecie się pobawić. - Podniosła się. - Pójdę tylko na chwilę po coś do sypialni.
Wyszła z kuchni i zamknęła za sobą drzwi. Położyła się na łóżku, ukryła twarz w poduszce i
płakała tak, jakby miało jej pęknąć serce. Jak mogła dalej żyć, mając Kristiana na sumieniu?
Uważała się za dobrą matkę dla chłopców, była dumna z siebie za to, że wzięła za nich
odpowiedzialność, kiedy matka ich zawiodła, i sądziła, że zrobiła wszystko, co w jej mocy.
Mimo to Kristian postanowił przeprowadzić się do Hildy i jej męża, zapewne nie tylko ze
względu na piękny dom i dobre jedzenie. Musiało w tym być coś więcej. Może miało to jakiś
związek z nią. Krytykował ją za to, że ponownie wyszła za mąż. Być może domyślił się, że kochała
Johana, gdy była jeszcze żoną Emanuela, i w głębi duszy miał jej to za złe. Poza tym zdawał się być
nieco zazdrosny o Pedera, któremu poświęcała więcej uwagi.
Poczuła nieprzyjemne ukłucie wyrzutów sumienia. Czyżby go zawiodła? Zawsze potrafił
sobie poradzić sam, nigdy nie potrzebował pomocy w lekcjach ani w niczym innym. Peder za to
prawie niczego nie potrafił zrobić samodzielnie. Mimo to Kristian mógł się czuć pominięty.
Ponownie napłynęły jej do oczu łzy. Płakała tak mocno, że aż trzęsło się łóżko.
Powstrzymał ją jakiś odgłos. Spojrzała w kierunku drzwi i zauważyła, że klamka się
porusza. Najwyraźniej Hugo próbował bezskutecznie otworzyć drzwi. Podniosła się szybko,
wytarła oczy brzegiem fartucha i otworzyła mu.
- Już idę, Hugo.
- Miałaś po coś pójść. - Spojrzał na nią zdziwiony.
- Tak, szukałam rajstop, ale ich nie znalazłam.
- Wiszą na sznurku.
- Dobrze, że to zauważyłeś. Czy Dagny już przyszła? Pokręcił głową,
- Jensine wylała mleko na podłogę. Elise westchnęła z rezygnacją.
- Nie rozumiem, dlaczego ona to robi. Przecież wie, że tak nie wolno.
- Zdenerwowała się, bo długo cię nie było.
Jensine stała na środku pokoju z pustym kubkiem w dłoni i posyłała Elise przepraszające
spojrzenie.
- Nieładnie, Jensine! Nie wolno wylewać mleka! Mleko kosztuje, a poza tym spójrz na
swoje ubranie. Znowu jesteś mokra i nie mam już w co cię przebrać. -Jej głos był o wiele surowszy
niż zwykle, ale nie potrafiła się opanować.
Usta Jensine zaczęły drżeć i po chwili ponownie się rozpłakała. Elise westchnęła, sięgnęła
po ścierkę i zaczęła czyścić jej sukienkę. Następnie objęła ją mocno.
- No już, moja mała. Mama się nie gniewa, jest tylko zmęczona - mruknęła. - Słyszę jakieś
kroki na zewnątrz, może to Dagny.
Jensine natychmiast przestała płakać i wyrwała się.
- Sine pobawi się z Dagny. Dagny wpadła do środka.
- Widziałam powóz twojej siostry, jak pędził po ulicy. Coś się stało?
- Gdzie go widziałaś?
- Przy moście Beierbrua. Stałam na dziedzińcu w fabryce i rozmawiałam z panią Gulliksen.
Była na mnie zła, bo nie miałam czasu, by umyć schody.
W tej samej chwili Elise poczuła silny skurcz w dole brzucha i skuliła się.
- Zabierz dzieci na zewnątrz, Dagny. - Ból sprawiał, że jej głos brzmiał obco. - Jest piękna,
wiosenna pogoda. - Zamilkła i zacisnęła zęby. - Czy mogłabyś poprosić panią Børresen, żeby tu
przyszła? Muszę z nią o czymś porozmawiać.
Dagny przyjrzała jej się.
- Dziecko jest w drodze? Mam pójść po Lagertę? Pokiwała głową. Podeszła z trudem do
ławy i usiadła.
Dobry Boże, to dwa tygodnie za wcześnie i na dodatek nie ma Johana!
Łzy popłynęły jej po policzkach i nie miała nawet siły ich obetrzeć.
I jeszcze na dodatek Kristian odebrał sobie życie, nie wytrzymam tego!
- Pójdę najpierw po panią Børresen! - Dagny ruszyła do drzwi, najwyraźniej przestraszona
płaczem Elise.
Hugo i Jensine stali, wpatrując się w nią.
- Dalej jesteś zmęczona? - spytał nieśmiało Hugo. Spróbowała się uśmiechnąć.
- Po prostu boli mnie trochę brzuch. Dzisiaj przyleci bocian, Hugo, i dostaniecie małą
siostrzyczkę albo braciszka.
- A musimy? Czy bocian nie może zabrać go z powrotem? Nadszedł ją kolejny skurcz. To
dziwne, że skurcze pojawiały się tak często, przecież poród dopiero się zaczął. Musiała odczekać
chwilę, zanim była w stanie coś powiedzieć.
- Nie chciałbyś mieć braciszka lub siostrzyczki? Może chłopczyka, z którym mógłbyś się
bawić pociągiem, kiedy trochę podrośnie?
Pokręcił głową.
- Sam chcę się bawić moim pociągiem.
- Idźcie na dwór, Dagny zaraz do was przyjdzie. A może pani Børresen zabierze was do
stodoły - dodała, gdy przypomniała sobie, że Dagny miała pójść po Lagertę na Sandakerveien.
Drzwi się otworzyły, a do środka wpadła zdyszana pani Børresen.
- Już się zaczęło? Panie Jezu! - Rozłożyła ramiona i wyglądała na całkiem bezradną.
Hugo pokręcił głową.
- To nie Jezus, to mały chłopczyk lub dziewczynka, którzy ukradną mój pociąg. Ale ja każę
bocianowi zabrać ich z powrotem.
Pani Børresen nie zwróciła na niego uwagi.
- Biegnij po Lagertę, Dagny! Powiedz, że ma tu natychmiast przyjść!
Dagny ponownie wybiegła.
- Nie wolałabyś się położyć?
Elise pokiwała głową, a pani Børresen pomogła jej wstać z ławki.
- Hugo, pobaw się z Jensine do czasu, aż wróci Dagny. Jeśli będziecie grzeczni i będziecie
się ładnie bawić, to dostaniecie cukierki.
Hugo rozpromienił się.
- Chodź, Jensine, dostaniemy cukierki!
Dobrze było w końcu się położyć. Skurcze przychodziły regularnie i często. Czuła, że ten
poród przebiegnie szybko, oby nie tak szybko, by Lagerta nie zdążyła przyjść na czas. Pamiętała
ostatni raz, kiedy rodziła Jensine. Mieszkali wtedy jeszcze w domu kierownika fabryki, a
wiolonczelista Olaf był zmuszony biec do Labakken w nadziei, że zastanie Lagertę w domu.
Próbowała odsunąć od siebie myśli o Kristianie, zamiast tego starając przypomnieć sobie
ostatni poród. Miała wrażenie, jakby to było wieki temu. Od tego czasu wydarzyło się tak wiele.
Emanuel przeprowadził się z powrotem do domu, Hilda odzyskała swego pierworodnego syna, a
Agnes urodziła Larsa i próbowała wmówić Johanowi, że to on jest ojcem. To był trudny czas. Choć
Emanuel zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby znowu byli szczęśliwi, to jednak męczyła się w
tym związku, bo tak naprawdę cały czas kochała Johana.
Ponownie ujrzała twarz Kristiana, choć starała się skierować myśli na inne tory. Powiedziała
sobie, że musi najpierw przetrwać poród, a później będzie mogła rozpaczać, ale nie pomogło jej to.
Wspomnienia o urodzeniu Jensine uleciały. Gdyby tylko Kristian mógł wrócić. Dlaczego Johan
postanowił jechać do Svanhild? Kristian z pewnością uciekłby sam, gdyby zamierzał dopuścić się
tak straszliwego czynu.
Czyżby Johan uważał, że zamierzali się zabić razem? Może chciał sprawdzić, czy ona także
zniknęła. A jeśli tak, to gdzie mogli być? Pewnie gdzieś, gdzie nikt ich nie znajdzie...
Przeszedł kolejny skurcz, tym razem silniejszy. Chwyciła się mocno brzegu łóżka, żeby
powstrzymać krzyk, który cisnął jej się na usta. Wiedziała, że będzie jeszcze gorzej, i musiała
wytrzymać tak długo, jak tylko potrafiła.
Oby tylko dzieci się nie przestraszyły. Pamiętała, jak bardzo chłopcy bali się ostatnim
razem, gdy przyszli ze szkoły i zastali ją zwijającą się z bólu w łóżku. Pamiętała, że wsunęła sobie
wtedy poszewkę do ust, żeby nie krzyczeć. Pedera łatwo było przestraszyć.
Pani Børresen krzątała się po domu. Elise wyjaśniła, gdzie znajdują się czyste prześcieradła,
i poprosiła ją, by nastawiła czajnik z wodą i przyniosła jej miednicę. Kobieta sprawiała wrażenie,
jakby nie była w stanie zebrać myśli. Sama nie miała dzieci i z pewnością niewiele wiedziała o
porodach, prawdopodobnie nigdy w żadnym nie uczestniczyła. Elise było jej nieco żal,
zachowywała się tak nieporadnie.
- Lagerta niedługo przyjdzie - próbowała ją uspokoić. - Dagny szybko biega, a położna
mieszka niedaleko, na San-dakerveien.
W tej samej chwili przyszedł kolejny silny skurcz, a ona zamknęła oczy i zacisnęła zęby.
- Jesteś pewna, że Dagny ją znajdzie?
Elise nie była w stanie od razu odpowiedzieć, musiała zaczekać, aż przejdzie skurcz.
- Może mogłabyś spytać jedną ze służących w domu, czy nie uczestniczyły kiedyś w
porodzie?
Pani Børresen natychmiast wybiegła z sypialni. Skurcze przychodziły coraz częściej i czuła,
że Lagerta nie zdoła przybyć na czas.
Dopadł ją nagle lęk, ale po chwili ponownie się uspokoiła, myśląc, że da sobie radę. Jeśli
tylko ktoś już po wszystkim przetnie pępowinę, sama poradzi sobie z resztą.
Usłyszała z daleka, jak Jensine głośno płacze, a Hugo upomina ją surowo.
- Przestań płakać! Bo nie dostaniemy cukierków.
Oby tylko pani Børresen znalazła szybko którąś ze służących! To źle, że Jensine i Hugo byli
sami, gdy woda mogła się w każdej chwili zagotować. Wsunęła do ust róg poduszki, gdy jej ciało
przeszyła nagła fala bólu. Wypłynęło z niej coś ciepłego. Wody płodowe odeszły. Poród miał się
zacząć za chwilę. Jak to możliwe, że tak szybko do tego doszło? Dopiero przed chwilą poczuła
pierwszy poważny skurcz. Odczuwała, co prawda, od kilku dni lekkie napięcie w brzuchu, ale tego
się nie spodziewała.
Poczuła nagle potrzebę parcia. Odchyliła się do tyłu, podniosła nogi i rozchyliła je tak
mocno, jak tylko potrafiła. Kiedy przyszedł kolejny skurcz, nabrała powietrza w płuca i wstrzymała
oddech. Przyciągnęła brodę do piersi, uniosła obiema dłońmi do góry biodra i zaczęła przeć. Po
kilku sekundach odetchnęła, ponownie wstrzymała oddech i parła. Cieszyła się z tego, że już kiedyś
rodziła. Tylko dzięki temu wiedziała, co ma robić. Napinając całe ciało i trzymając się kurczowo
materaca, parła tak mocno, że spływał z niej pot, a jej głowa płonęła.
Jeden skurcz przychodził za drugim, a pani Børresen wciąż nie było. Równocześnie
zauważyła, że coś zaczęło się dziać. Nabrała jeszcze raz powietrza i użyła wszystkich swoich sił, aż
nagle poczuła, że coś śliskiego i ciepłego wysunęło się z jej ciała!
W tej samej chwili otworzyły się drzwi i Elise zobaczyła Karen, pokojówkę pani Berge w
białym fartuchu i czepku. Dziewczyna krzyknęła i natychmiast podbiegła do łóżka.
- Panie Jezu! - zawołała. - Główka dziecka już jest na zewnątrz! Elise poczuła kolejny
skurcz, a dziewczyna zagrzewała ją do dalszego parcia.
- Jeszcze raz, za chwilę wyjdzie całe dziecko! - Elise spięła się i po chwili było już po
wszystkim. Dziecko przyszło na świat!
Przyszło jeszcze kilka skurczy, ale już nie tak silnych, jak poprzednie. Niedługo później
urodziła całą resztę, łącznie z łożyskiem.
Karen wprawnymi ruchami zrobiła wszystko co trzeba, aż w końcu uniosła maleństwo w
ramionach.
- Śliczna mała dziewczynka! Gratulacje, pani Thoresen.
- Umyła małą, owinęła w kocyk i położyła w ramionach Elise.
Elise starała się powstrzymać płacz, ale jej się to nie udało. Łzy płynęły po jej policzkach.
Przypomniała sobie, jak kiedyś ktoś jej powiedział: Gdy jedno życie się kończy, drugie się zaczyna.
Ta myśl sprawiła, że zaniosła się głośnym płaczem.
- Ależ pani Thoresen, nie cieszy się pani? Przecież wszystko dobrze się skończyło, choć
położnej nie udało się dotrzeć na czas. Była pani taka dzielna!
Elise pokręciła głową.
- Oczywiście, że cię cieszę - załkała. - Ale mój brat Kristian nie żyje - dodała z płaczem.
Karen zamilkła i posłała jej przerażone spojrzenie.
- Pani młodszy brat nie żyje? - wydusiła z siebie w końcu.
- Nie wiedziałam o tym. To straszne, pani Thoresen. I to na dodatek tuż przed porodem.
Pani Børresen weszła do środka, kiedy usłyszała, co powiedziała Elise. Stanęła przy łóżku i
przemówiła głośno i podniośle.
- Bóg dał, Bóg wziął, niech Mu będzie chwała!
2
W pokoju słychać było hałas i po chwili do sypialni wpadła Lagerta z podwiniętymi
rękawami. Siwe włosy upięte miała w ciasny koczek.
- Co tu się stało? - spytała głębokim i władczym głosem. Karen odwróciła się do niej.
- Pani Thoresen urodziła córeczkę. Była sama, kiedy dziecko zaczęło przychodzić na świat,
ale wszystkim się zajęłam.
Lagerta pokręciła głową.
- Jak ja mam nadążyć z przyjmowaniem tych wszystkich porodów, skoro ludzie mnożą się
jak króliki?
Odstawiła torbę z narzędziami i przyjrzała się dziecku.
- Nie wystarczy ci już tych dzieci? Z nowym mężem też chcesz mieć kolejną dwójkę? Masz
jeszcze trzech chłopców, co ty z nimi wszystkimi zrobisz?
Elise uśmiechnęła się przez łzy, cieszyła się, że Lagerta przyszła.
- Czego płaczesz? - dodała Lagerta, spoglądając na nią surowo. - Czy ta mała nie jest mile
widziana?
- Oczywiście, to dziecko moje i Johana. Bardzo się cieszę, a Johan będzie wniebowzięty.
Ale coś się dzisiaj wydarzyło... - Przygryzła wargę, ale znów nie mogła się powstrzymać. Z pła-
czem opowiedziała o wszystkim, co się stało.
Lagerta, pani Børresen i Karen stały w milczeniu, były wyraźnie zaszokowane i nie
wiedziały, co mają powiedzieć. W końcu pani B0rresen pokręciła głową.
- U nas nikt się nie przestraszył. Wiemy, że zbliża się Dzień Sądu, ale nie panikujemy z tego
powodu. To pewnie ten nowy kaznodzieja z Hausmannsgate, który nie potrafi nawracać ludzi bez
wzbudzania w nich panicznego strachu.
Żadna z kobiet nie odpowiedziała.
Karen pogłaskała Elise pocieszająco po głowie.
- Ma pani zdrową i śliczną córeczkę, pani Thoresen. Może taki był plan, żeby urodziła się
właśnie dzisiaj.
Elise ponownie się uśmiechnęła i podziękowała jej za pomoc. Spojrzała na córeczkę. Karen
miała rację. Nawet teraz, tuż po porodzie, było widać, że to śliczne dziecko. Miała malutkie uszka,
prosty, drobny nosek, mocno zarysowane brwi i ciemne rzęsy. Jej usteczka wyglądały jak pączek
róży, a włosy były ciemne i kręcone. Johan będzie taki dumny!
Gdyby tylko nie wydarzyła się ta historia z Kristianem!
- Mogę się od czasu do czasu zajmować dziećmi, kiedy nie będzie tu Dagny - dodała
usłużnie Karen.
Pani Børresen poruszyła się niespokojnie, być może sprawa Kristiana dała jej do myślenia.
Między spotkaniami wiernych w ich domu a tymi, które odbywały się na Hausmannsgate, była
wielka różnica.
- Teraz, gdy przyszła już Lagerta, nie musi pani tu dłużej zostawać. Bardzo dziękuję za
pomoc. Nie wiem, jak bym sobie bez pani poradziła.
Pani Børresen uśmiechnęła się zadowolona i poszła do drzwi, wyraźnie ciesząc się z tego, że
może już wyjść. Karen przeprosiła, mówiąc, że czeka na nią gospodyni i wyszła chwilę później.
Lagerta zaczęła sprzątać, przyniosła z kuchni więcej gorącej wody i zebrała wszystkie zakrwawione
prześcieradła, które należało uprać.
- Masz ubrania dla małej po starszych dzieciach?
- Tak, wszystko jest w komodzie. Ścierki, pieluchy i cała reszta.
Lagerta pomogła jej się przebrać w czystą koszulę, a następnie ponownie położyła dziecko
w jej ramionach.
Lagerta mówiła bez przerwy w trakcie pracy. Opowiadała o tym, jak ważna jest higiena
osobista. Elise słuchała jej tylko jednym uchem, drugim nasłuchiwała odgłosów z kuchni, nie
mogąc się doczekać, kiedy wróci Johan.
Biły się w niej sprzeczne uczucia. To powinien być szczęśliwy dzień, a zamiast tego leżała
tutaj i walczyła ze łzami.
- Nic dziwnego, że gruźlica roznosi się po ludziach - mówiła dalej Lagerta. - Odwiedziła
mnie moja siostra z Fredrikstad. Opowiedziała o starym gruźliku, który sprzedawał w mieście
mleko na targu. Gdy był spragniony, pił mleko z tego samego wiaderka, którego później używał do
odmierzania.
Rozpuściła mydło w gorącej wodzie w miednicy i włożyła do niej brudną pościel.
- Na targu w Kristianii nad straganem rzeźnika lata mnóstwo much, a gdy wieje wiatr, kurz i
brud z ulicy przyczepiają się do kawałków mięsa. Na rybnym targu jest jeszcze gorzej. Nic
dziwnego, że ludzie zaczynają chorować. Poza tym u nas, w sklepie Magdy na rogu, wcale nie jest
lepiej. Ludzie przychodzą z własnymi kubkami i dzbankami na mleko i zanurzają je w dużym
wiadrze, ale ich naczynia nie zawsze są czyste. Z pewnością stracilibyśmy dużo dzieci, gdybym nie
myła i nie gotowała wszystkiego po porodzie.
Minęło już tyle czasu! Johan i Hilda musieli już zdążyć dotrzeć do domu rodziców
Svanhild. Kristian powiedział, że jej rodzice pracowali, ale w domu zawsze byli dziadkowie. Na
pewno wiedzieli, czy Svanhild poszła tego dnia do szkoły.
W końcu usłyszała, że otwierają się drzwi. Uniosła się nieco na łóżku i wstrzymała oddech.
- Wraca mój mąż. Ciekawe, czy go znaleźli.
- Kogo znaleźli?
- Mojego brata.
- Nie sądzę. Na pewno utopił się w rzece i prąd poniósł go do samego fiordu.
Elise zamarła.
- A może pojechał do Maridalen i utopił się tam w jeziorze. Niektórzy przywiązują sobie
kamień do szyi albo wkładają kamienie do kieszeni.
Elise znowu się rozpłakała.
- Czy nie możesz mówić o czymś innym?
Lagerta zatrzymała się, wsparła dłonie na szerokich biodrach i popatrzyła na nią z
niezadowoleniem.
- Musisz się nauczyć patrzeć prawdzie prosto w oczy, Elise. Takie już jest życie. Niektórzy
umierają na gruźlicę, niektórzy po pijaku, niektórzy na czarną ospę, a inni topią się w rzece. Dzisiaj
ty, a jutro ja. Nikogo to nie ominie.
Elise pokiwała głową i nieco się uspokoiła. Lagerta miała rację. Każdego dnia zdarzały się
tragedie, a ona wcale nie miała gorzej niż inni. W Rodeløkka ponad sto osób umarło na ospę, a
rzeka pozbawiała ludzi życia każdego roku. Jej ojciec zginął po pijaku, podobnie jak ojciec Jenny.
Ludvig Lien powiesił się w ogrodzie obok sklepu Emanuela, a syn Hele i Ansgara Mathiesenów
umarł na odrę.
- To prawda, Lagerto. Rozczulanie się nad sobą nie pomaga.
- Oczywiście, że nie! Nie chcesz chyba zmarnować tego krótkiego czasu, który został ci
dany na tej ziemi? Śmiej się i ciesz, bo jutro możesz nie żyć, jak mawiał mój ojciec, gdy byłam
mała.
Usłyszały nagle za drzwiami pospieszne kroki, a gdy się otworzyły, do środka wpadł
zgrzany i zdenerwowany Johan. Jego spojrzenie zatrzymało się na łóżku. Otworzył szeroko oczy i
zaniemówił. Przez moment stał w miejscu jak wryty, ale po chwili jego twarz rozpromieniła się w
wielkim uśmiechu.
- Elise! - szepnął. - Już po wszystkim? - Podszedł do niej ostrożnie, jakby bał się ją
przestraszyć lub zranić. Jego oczy lśniły i przez chwilę udało mu się zapomnieć o tym wszystkim,
co bolesne.
- Mamy córkę i jest najpiękniejsza na całym świecie. Zatrzymał się przy łóżku i z
niedowierzaniem spojrzał na
dziecko.
- Jaka malutka! - powiedział tylko i jego głos się załamał.
- Miejmy nadzieję, że jeszcze urośnie - stwierdziła ponuro Lagerta. Zaczynała uważać, że za
dużo już tego rozczulania.
Johan odwrócił się do niej, ale Elise spostrzegła, że jego wielka radość została wyparta
przez niepokój.
- Coś jest nie tak?
- Dziecko jest zdrowe jak ryba! - powiedziała. Johanowi ulżyło.
Elise nie mogła już wytrzymać.
- Wiecie coś o Kristianie? Johan jakby nagle oprzytomniał.
- Hilda czeka w powozie, wpadłem tu tylko po to, by ci powiedzieć, że wybieramy się do
lasu Grefsenskogen. Svanhild zostawiła liścik, w którym napisała, że nie idzie dzisiaj do szkoły i że
wybiera się z Kristianem na wycieczkę. Babka powiedziała, że jej rodzice się wściekli. Na
szczęście zna miejsce, gdzie Svan-hild zazwyczaj się wybiera, i wyjaśniła mi, gdzie to jest.
Elise poczuła, jak odżywa w niej nadzieja.
- Myślisz, że pojechali tylko na wycieczkę? Johan nie odpowiedział i ruszył w stronę drzwi.
- Wrócę najszybciej, jak to możliwe. Zaopiekuj się nimi dobrze, Lagerto.
- Zapamiętaj sobie, co powiedziałam, Elise - stwierdziła ponuro Lagerta. - Spójrz prawdzie
w oczy. Jeśli postanowili opuścić szkołę, to na pewno nie zamierzali wracać do domu.
Elise opadła ponownie na poduszkę, zamknęła oczy i złożyła dłonie do modlitwy obejmując
ramieniem córeczkę.
- Dobry Boże, spraw, żeby Kristian wciąż żył! - modliła się w ciszy.
3
Miała wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Za każdym razem, gdy słyszała jakiś dziwny
odgłos w kuchni, podnosiła natychmiast głowę i nasłuchiwała.
- Nie możesz być taka niespokojna - upomniała ją Lagerta. - Urodziłaś właśnie dziecko i
powinnaś się cieszyć. Twój mąż nie wróci szybciej tylko dlatego, że się denerwujesz. Jak dziecko
zacznie krzyczeć nocami, to zobaczysz, że będziesz sypiać tylko wtedy, kiedy się da.
Elise pokiwała głową i ponownie zamknęła oczy. Wiedziała, że i tak nie zaśnie, ale mogła
wykorzystać tę okazję, żeby się pomodlić. Gdy Lagerta sobie pójdzie, będzie zmuszona poradzić
sobie sama. Dzięki Bogu przynajmniej Dagny zajmowała się dziećmi.
- Niedługo przyjdzie lato - ciągnęła swą nieustającą opowieść Lagerta. - Pani Ellevsen
zauważyła wczoraj przez okno pierwszy słomiany kapelusz. Dzieci biegają po boisku i hałasują, za
oknem bez przerwy jeżdżą wozy, a w mieście eleganckie damy noszą wielkie kapelusze ze strusimi
piórami oraz parasolki, a mężczyźni w cylindrach wymachują laskami spacerowymi. Na Wzgórzu
św. Jana wczoraj i dzisiaj były tłumy i sądzę, że zostanie tak przez cały tydzień.
Elise pozwoliła jej mówić. W pewnym sensie przynosiło jej to ulgę. Od czasu do czasu
udawało jej się odgonić przykre myśli i zaczynała słuchać tego, co opowiadała Lagerta.
- Jest dopiero kwiecień, ale pani Ellevsen powiesiła już u siebie na lampie lep na muchy.
Wiesz, to jest taki klejący papier, do którego przyczepia się mucha. Ale powinnaś ją była widzieć
wczoraj, gdy do lepu przylepiła jej się peruka, a ona zaczęła piszczeć i się szarpać. Tak bardzo się
boi, że wyłysieje, robi zamieszanie za każdym razem, kiedy straci kilka włosów. Nie rozumiem, o
co jej chodzi. I tak jest za stara, żeby sobie znaleźć nowego męża.
Elise nie mogła się powstrzymać od komentarza.
- Nie mów tak, Lagerto. Ciotka Ulrikke, która jest ciotką mojego pierwszego męża, właśnie
wyszła za mojego wuja. Jest od niego o pięć lat starsza.
Lagerta przerwała pranie i spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Dobry Boże, jak jej się to udało?
- Wystroiła się, wyprostowała plecy i uśmiechnęła się, a on nie wiedział, ile ona tak
naprawdę ma lat, aż do dnia, kiedy wyprawiliśmy im wesele.
Lagerta pokręciła głową.
- Może z twoim wujem jest coś nie tak. Elise zaprzeczyła ruchem głowy.
- Ależ skąd, to najmilszy człowiek na świecie, ma tysiące zmarszczek od uśmiechania się,
jest niezwykle miły i nigdy przedtem nie był żonaty.
Lagerta ponownie pokręciła głową.
- W takim razie musi z nim być coś nie tak, coś, o czym nie wiesz.
Elise nie odpowiedziała, zamknęła tylko oczy. Dobry Boże, pozwól Kristianowi żyć!,
powtórzyła ponownie swoją modlitwę.
- Podobno wczoraj był koncert jakiegoś Szweda - ciągnęła niezrażona Lagerta. - Ma
zaledwie dwadzieścia lat i nazywa się Ernst Rolf. Pani Ellevsen powiedziała, że ma głos niczym
anioł, choć sama go nie słyszała. Jeszcze pięć lat temu nie odważyłby się śpiewać tu w Norwegii,
nie sądzisz? Słyszałam o stolarzu, który stracił wszystkich swoich klientów tylko dlatego, że był
Szwedem.
Nagle z kuchni dobiegł je dziki wrzask.
- Czy możesz pójść sprawdzić, co tam się dzieje, Lagerto? Lagerta wyszła, a w pokoju
nareszcie zapanowała cisza.
Po chwili usłyszała głosy chłopców, którzy zwykli wpadać do domu, zanim udawali się do
pracy. Peder miał tak naprawdę nie pracować w tym roku i wykorzystać wolny czas na naukę, ale
gorąco się sprzeciwił. Twierdził, że skoro Evert chodził do pracy, to on też powinien. Poza tym
powiedział, że podoba mu się praca pomocnika woźnicy. Wielu pasażerów dawało mu napiwki i
chwaliło za to, że jest grzeczny i kulturalny.
Elise nigdy by się na to nie zgodziła, gdyby nie to, że Peder nagle zaczął o wiele lepiej
czytać. Nie wiedziała, jak to się stało, ale pewnego dnia, gdy miał jej coś przeczytać, nie jąkał się
już i nie dukał tak, jak dawniej. Tak bardzo się ucieszyła, że aż go uściskała.
Jak miała przed nimi ukryć to, że obawiała się o Kristiana? Musiała im powiedzieć, że brat
zniknął, że nie spał w nocy w swoim łóżku i zostawił list, w którym napisał, że nie chce już dłużej
żyć. Prawdopodobnie Lagerta opowiedziała im już o nowym dziecku, a poza tym chłopcy i tak by
się wszystkiego domyślili ze względu na obecność położnej.
Drzwi otworzyły się powoli i bezgłośnie. Peder wsunął głowę do środka.
- Elise, możemy wejść?
- Oczywiście - uśmiechnęła się. - Macie nową siostrzenicę. Teraz jesteście wujkami piątki
dzieci: Isaca, małego Gabriela, Hugo, Jensine i tej małej.
- Ja też? - spytał Evert, wyglądając zza pleców Pedera.
- Oczywiście Evercie, jesteś przecież częścią rodziny. Podeszli po cichu do łóżka.
Peder wyglądał na rozczarowanego.
- Przecież to tylko lalka.
Elise roześmiała się.
- Nie widzisz, że ona jest żywa? Zobacz, zaciska usta, jakby chciała coś possać.
- Ale co miałaby ssać?
- Niedługo przyłożę ją do piersi, ale na razie jest za wcześnie, bo dopiero przed chwilą
przyszła na świat.
- Czy mam poszukać Johana i powiedzieć mu o wszystkim?
- On już wie, był tu, żeby się przywitać ze swoją córką, ale... musiał załatwić pewną ważną
sprawę. W tym czasie przy porodzie pomagały mi Lagerta, pani Børresen i Karen.
- Służąca pani Berge? A co ona tu robiła? Czy ona też jest położną?
- Nie, ale Dagny pobiegła po Lagertę, a pani Børresen nie miała doświadczenia w
przyjmowaniu porodów, dlatego poprosiłam ją, by przyprowadziła Karen. Tej małej bardzo się
spieszyło na świat.
- Hugo powiedział, że bocian przyniósł mu małą siostrzyczkę. Jutro zamierza go poprosić,
żeby ją zabrał z powrotem.
Elise zmarszczyła czoło.
- Czy jest mu przykro, że z nim nie jestem? Peder pokiwał głową.
- Chyba nie powinnaś mu pozwolić tutaj wchodzić. Gdy ją zobaczy w twoich ramionach,
może być trochę zazdrosny.
- Sądzę, że i tak powinnam im pokazać małą, zanim zaczną myśleć, że dzieje się tu coś
złego.
Nie zauważyła, że do pokoju weszła Dagny, dopóki nie usłyszała jej głosu. Stała ze swoją
lalką w ramionach i wspięła się na palce, starając się coś zobaczyć ponad głowami Pedera i Everta.
- Jest niebieska?
- Chodź tu bliżej, Dagny. Jak to niebieska?
- Dziecko Marii było niebieskie i umarło tej samej nocy.
- Może miała trudny poród.
- Chyba nie, nagle w ciągu dnia zrobiła się niebieska, odetchnęła głęboko i chwilę później
była już w niebie.
Peder i Evert odwrócili się i spojrzeli na nią z przerażeniem.
- Miała ospę? - spytał w końcu Peder.
- Nie, to musiała być gruźlica. Nie miała żadnych mięśni na ciele, sama skóra i kości.
Elise westchnęła zniecierpliwiona.
- Znowu coś zmyślasz, Dagny. Czyżbyś ostatnio usłyszała jakąś historię o kimś, kto zmarł
na gruźlicę? To brzmi jak opis pacjenta, który długo leżał na łożu śmierci, a nie noworodka.
Dagny wyglądała na zmieszaną, ale nie poddawała się.
- Gruźlica bierze się od zwierząt, które zjadają wszystkie nasze wnętrzności.
Peder i Evert słuchali zafascynowani.
- A jak wyglądają te zwierzęta? - spytał przerażony Peder. - Czy są duże?
Muszę ją powstrzymać, zanim całkiem się przestraszą, pomyślała Elise.
- Dagny, może powinnaś spytać Lagertę, czy nie potrzebuje pomocy w kuchni. Na pewno
niedługo będzie musiała iść.
Dagny pokiwała niechętnie głową. Lubiła zwracać na siebie uwagę opowiadając różne
dziwne i straszne historie.
Kiedy tylko zniknęła za drzwiami, Elise odezwała się do chłopców.
- Nie wierzcie we wszystko, co wam mówi Dagny. Żaden noworodek nie umiera na
gruźlicę. Poza tym to nieprawda, że gruźlica bierze się od zwierząt. To zaraźliwa choroba.
Mówiłam wam już tyle razy, że nie możecie pić z tych samych naczyń, co inne dzieci w szkole.
Zgodnie z prawem nauczyciele są badani każdego roku, ale komisja do spraw zdrowia najwyraźniej
zapomniała o uczniach. Chyba nigdy nie byli w szkole i nie widzieli, że wszystkie dzieci piją z tych
samych kubków.
Peder zmienił temat.
- Kristiana nie było dzisiaj w szkole. Evert powiedział, że mam nie skarżyć, ale wiem, że ty
i Johan chcielibyście, żeby Kristian znowu z nami zamieszkał. Wydaje mi się, że uciekł, bo majster
nie pozwolił mu się spotykać ze Svanhild. Nie potrafiła mu spojrzeć w oczy.
- Hilda była tu i powiedziała nam o tym. Johan właśnie poszedł go szukać.
- Jak to szukać? Dlaczego? Uciekł ze strachu przed majstrem?
- Wiem tylko, że nie było go w domu.
- Pewnie uciekli razem gdzieś w góry i teraz się całują. Evert uśmiechnął się.
- Też mi się tak wydaje. Elise pokręciła głową.
- Kristian nie jest taki.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi i do środka weszła Lagerta z Jensine na ramieniu.
Hugo kurczowo trzymał się jej sukni, wyglądając, jakby nie miał ochoty wejść do środka.
- Jest tu bocian?
Peder odpowiedział mu szybko.
- Wyleciał oknem, żeby zanieść dziecko komuś innemu. Hugo spojrzał w stronę okna.
- Przyjdzie tu znowu?
- Nie sądzę. Powiedział, że nie ma czasu. Dziecko musi tu zostać, tak powiedział, zanim
odleciał. - Peder był niezwykle poważny, ale Evert wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał się od
śmiechu.
Elise wyciągnęła do niego rękę.
- Chodź, Hugo, zobaczysz swoją młodszą siostrzyczkę. Ma taki sam nosek i usta jak ty.
Hugo puścił suknię Lagerty i ostrożnie podszedł bliżej. Nie miał jednak odwagi podejść do
samego łóżka.
- Ma rude włosy?
- Nie, ale może z czasem staną się rude. Wielu dzieciom zmienia się z wiekiem kolor
włosów.
- Wcale nie ma takiego samego nosa jak ja.
- To dlatego, że jest jeszcze mała, ale kiedy podrośnie, to sam zobaczysz. Będzie cię wtedy
naśladować i robić to samo, co ty.
- Dlaczego?
- Bo będzie dumna, że ma takiego starszego braciszka. Hugo uśmiechnął się.
- W takim razie, jeśli będzie grzeczna, pozwolę jej pobawić się moim pociągiem.
Jensine też chciała się zbliżyć.
- Sine też chce!
Lagerta postawiła ją na ziemi.
- Tylko jej nie dotykaj brudnymi palcami. Hugo podniósł na nią wzrok.
- Dlaczego nie?
Dagny ponownie wsunęła się do środka. Pospieszyła z wyjaśnieniem, zanim Lagerta
zdążyła cokolwiek powiedzieć.
- Bo na jej palcach są niebezpieczne zwierzęta. Hugo spojrzał na dłonie Jensine.
- Nie widzę żadnych zwierząt.
- Są niewidzialne, ty też je masz. Peder spojrzał na swoje dłonie.
- Zawsze są niewidzialne?
- Nie w nocy, pełzają wtedy po twojej kołdrze i poduszce. Lagerta zaśmiała się donośnie.
- Ależ ta twoja opiekunka do dzieci ma wyobraźnię, Elise. A skąd wiesz, że masz na placach
zwierzęta, skoro ich nie widzisz, Dagny?
Dagny wyglądała na urażoną.
- Maria tak powiedziała, a ona wie więcej niż Jezus. Potrafi znajdować rzeczy, które inni
zgubili, i widzi ludzi, którzy zniknęli.
Lagerta spojrzała na nią zdziwiona.
- Jak to?
- Widzi ich w swojej głowie. Kiedyś przy gospodzie Nylanda utopił się mężczyzna, a Maria
zobaczyła, gdzie dokładnie leżał. Skierowała na to miejsce poszukujących i znaleźli go właśnie tam.
Elise wstrzymała oddech.
- Dagny, gdzie mieszka Maria?
- Niedaleko od nas.
Muszę o tym powiedzieć Johanowi, jeśli nie uda mu się znaleźć Kristiana.
Lagerta popchnęła Hugo i Jensine w kierunku drzwi.
- Teraz już musimy iść, dzieci! Wasza mama jest zmęczona i musi odpoczywać.
Hugo próbował protestować, ale szybko pojął, że to na nic.
- Dlaczego mama jest zmęczona, skoro spała przez całą noc - spytał, gdy był już za
drzwiami.
- Bo bocian ją zmęczył - odpowiedziała Lagerta. Peder i Evert roześmiali się.
- Hugo wierzy w bociana!
- Wy też wierzyliście, gdy byliście młodsi. Ale teraz już idźcie, poród bardzo mnie zmęczył.
Zjedzcie trochę chleba, zanim pójdziecie do pracy.
Minęło już tyle czasu. Johan najwyraźniej nie znalazł Kristiana i Svanhild. Powinien
uprzedzić policję, żeby również oni zaczęli szukać. Dlaczego wcześniej na to nie wpadł? Czyżby
się bał, że rozniesie się plotka o samobójstwie?
Drżała ze strachu, a łzy płynęły jej po policzkach. Położyła dziecko ostrożnie obok siebie w
łóżku.
Dlaczego musiało się to wydarzyć akurat tego dnia, gdy na świat przyszedł owoc ich
miłości? Dlaczego Bóg pozwalał, by takie rzeczy się działy? Kristian nie zrobił nic złego. Nosił w
sobie wiele problemów, o których z nimi nie rozmawiał, ale nigdy nie był złym człowiekiem.
Poczuła, jak ogarnia ją rozpacz. To była wina Svanhild i kaznodziei! Svanhild była głupia i
łatwowierna, wierzyła w każde słowo kaznodziei i zdołała wpłynąć na Kristiana tylko dlatego, że
był w niej zakochany. On był inteligentny i myślał przytomnie. Z pewnością podszedłby do sprawy
o wiele bardziej sceptycznie, gdyby nie zaślepiła go miłość do Svanhild.
Czy kaznodzieja nie pojmował, że jego nauczanie mogło być szkodliwe, a już na pewno dla
podatnej na wpływy młodzieży?
Słyszała, że Ole Hallesby organizował każdego roku kilka spotkań z nauczaniem, na
każdym z nich przemawiał płomiennie na temat straszliwego bólu, cierpienia w piekielnych płomie-
niach i wiecznego potępienia. Ile wrażliwych chłopców i dziewcząt musiało słuchać go ze
strachem. Czy nie pojmował, że to wszystko może prowadzić do samobójstw? Kristian z pewnością
nie był jedynym, który nie był w stanie znieść życia w strachu. W swojej rozpaczy postanowił
uprzedzić to, czego się obawiał, zamiast modlić się do Boga, żeby kometa nie trafiła w ziemię.
To wszystko nie miało sensu. Z jednej strony bał się sądnego dnia, a z drugiej postanowił
wyjść śmierci dobrowolnie na spotkanie.
Pogładziła ostrożnie dłonią drobny, miękki policzek dziecka, a jej poduszka zrobiła się
mokra od łez.
4
Hugo Ringstad roześmiał się.
- Nie przesadzasz czasem, Kristianie Aas? Mówisz, że kładą się wcześnie do łóżka i liczą
pieniądze za zasuniętymi zasłonami?
Wuj Kristian pokiwał głową.
- Pieniądze są dla nich wszystkim, to chciwi bandyci. Nazywamy ich gangsterami, jest ich
tam mnóstwo. Lubią napięcie i strzelają z pistoletów. Nie mają żadnego szacunku dla ludzkiego
życia. Żyją tylko po to, żeby się obłowić, oszukiwać ludzi i kraść to, co zarobią inni.
Marie rzuciła okiem na ciotkę Ulrikke.
- Naprawdę masz ochotę wybrać się do takiego kraju, Ulrikke? W tej samej chwili
odwróciła się, nasłuchując ze zdziwieniem.
- Zdaje mi się, że ktoś tu zmierza. Ciotka Ulrikke odwróciła się do okna.
- Jakiś wóz zatrzymał się na dziedzińcu.
- O tej porze?
Hugo poczuł się nieprzyjemnie.
- Jedyną osobą, która pojawia się tu bez zapowiedzi, jest Signe.
Twarz Marie pociemniała.
- Nie sądzę, żeby miała odwagę się tu pokazać po tym, jak ostatnim razem ją wyrzuciłeś.
Wuj Kristian spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Wyrzuciłeś ją? Taki elegancki i dobrze wychowany mężczyzna jak ty?
- Zaczekaj tylko, aż ją zobaczysz, to zrozumiesz dlaczego
- wtrąciła oschle Marie.
Ciotka Ulrikke się roześmiała. Hugo pomyślał, że tak łatwo było ją ostatnio rozśmieszyć.
Prawie jej nie rozpoznawał, sprawiała wrażenie młodszej. Była pogodniejsza i o wiele mniej
krytyczna i wyniosła niż przedtem. Kristian Aas naprawdę zdołał ją zmienić.
- Jestem pewna, że Kristian zdołałby znaleźć w Signe jakieś dobre cechy - powiedziała. -
Tak samo, jak znalazł je we mnie.
- Posłała mężowi pełne miłości spojrzenie.
Marie zwróciła się do niej.
- Myślisz, że ona ma jakieś dobre strony?
- Wszyscy ludzie mają w sobie coś dobrego, choć u niektórych jest to nieco bardziej ukryte.
Marie pokręciła głową.
- Nie wierzę w to. Ktoś wszedł do korytarza, Hugo. Nie zamierzasz sprawdzić, kto to jest?
- Olaug na pewno otworzyła jej drzwi. Wolę odwlec to, co nieprzyjemne.
Cała czwórka zamilkła i zwróciła się w kierunku drzwi.
- To więcej niż jedna osoba, więc na pewno nie jest to Signe
- zauważyła z ulgą w głosie Marie. - Może to nowy pastor z małżonką? - dodała. -
Należałoby ich wtedy ugościć.
- Pastor? - Hugo pokręcił głową. - Dlaczego, na Boga, miałby tu przychodzić o tej porze?
Ciotka Ulrikke wyglądała na zmartwioną.
- Pastor najczęściej przynosi złe wiadomości, jeśli odwiedza ludzi o tej porze.
Marie spojrzała na nią z przerażeniem.
- O kogo mogłoby chodzić? Nie mamy przecież żadnej bliskiej rodziny, poza wami oraz
Jonem i Agnes, rodzeństwem Hugo. Nie sądzę, żeby pastor zakłócał nasz spokój o tak późnej porze,
żeby poinformować nas o śmierci bratanka. Przerażenie malowało się na twarzy ciotki Ulrikke.
- Masz przecież wnuki, Marie.
- Myślisz, że coś się mogło stać Sebastianowi? - W jej głosie pobrzmiewał niepokój.
- Z tego co pamiętam, masz jeszcze dwójkę wnuków.
- Tak, Jensine. Zapomniałam o tym niechcący.
Hugo poczuł, jak zaschło mu w gardle. Może to naprawdę był pastor niosący złe wieści? A
jeśli coś się stało małemu Hugo, dziedzicowi posiadłości? Wtedy padłoby na Sebastiana, a Signe
miałaby wszelkie prawo, żeby tu zamieszkać. Poczuł, jak robi mu się zimno na samą myśl o tym.
Przypominały mu się pojedyncze słowa i całe zdania. Nieustanne przypomnienia Marie, że dzieci
dorastające nad rzeką Aker mają mniejszą szansę na dorośniecie niż inne dzieci. Czy nie
powiedziała, że połowa umierała z powodu chorób i wypadków? W ciągu ostatnich lat odra zebrała
ogromne żniwo wśród dzieci w Sagene, nie mówiąc już o tym, jak wiele z nich umarło na gruźlicę.
Drzwi nagle się otworzyły i Olaug wsunęła głowę do środka.
- Przyjechali państwo Stangerud, panie Ringstad. Czy mam ich poprosić do salonu?
Hugo, zaskoczony zmarszczył czoło.
- Państwo Stangerud? Co oni tu robią o tej porze?
Może naprawdę coś się stało Sebastianowi? Poczuł równoczesną mieszankę przerażenia,
smutku i ulgi. Sebastian był synem Emanuela z krwi i kości i choć chłopiec był rozpieszczony i
nieznośny, był jego wnukiem i nie czułby niczego poza smutkiem, gdyby coś mu się stało.
Drzwi otworzyły się nagle z impetem na oścież, a pan Stangerud wyminął Olaug.
- No i proszę, panie Ringstad - powiedział oschle ojciec Signe. - Moja córka wyjechała, a
wszystko przez tego nieudacznika, którego jej wmuszaliście! Zostawiła u nas Sebastiana. Moja
żona nie jest zdrowa i nie jesteśmy w stanie zająć się dzieckiem. Najgorsze jest to, że Signe wysłała
nam z Bergen telegram, w którym napisała, że wyszła za mąż! - Jego głos stał się piskliwy. -
Wyszła za poszukiwacza przygód! Za lekkoducha i nieroba, ubogiego, nieznośnego młodego
człowieka bez pracy który ma w życiu tylko jeden cel: przechwycić jednocześnie Ringstad i
Stangerud!
Hugo zauważył, że Marie pobladła ze złości. Zanim zdążył ją powstrzymać, wyraziła swoje
wzburzenie.
- Cóż za bezczelność! Powiedzieć, że wmuszaliśmy Signe Sjura Bergesetha. My, którzy nie
mogliśmy go znieść! Signe sprowadziła go do naszego domu bez pytania, zostawiła tu Sebastiana,
gdy oni sami wyjechali do Kristianii! Tak jakby byli małżeństwem! Niczego sobie nie żałowali,
chodzili do teatru i restauracji, ale nie mieli na to wszystko pieniędzy i w końcu to Hugo musiał
pokryć wszystkie koszty. A pan tu przychodzi i mówi, że to nasza wina, iż wyszła za takiego
nieudacznika! To właśnie przez niego nie chcieliśmy jej tutaj zatrzymać. Jeśli pan myśli, że
wystawilibyśmy gospodarstwo na taką niegodność, to jest pan w błędzie. Raczej spalilibyśmy
wszystkie budynki i wydzierżawili ziemię komuś, kto na nią zasługuje.
Pan Stangerud sprawiał wrażenie, jakby nagle stracił mowę. Patrzył na Marie, a jego żona,
zasłoniła dłonią usta i wyglądała, jakby miała wybuchnąć płaczem.
Nagle wuj Kristian wstał, wyciągnął dłoń do pana Stangeruda i przedstawił się.
- Czy jako postronny mógłbym powiedzieć kilka słów? Pan Stangerud wyglądał na
zmieszanego, dopiero teraz zauważył, że w pokoju był ktoś jeszcze.
- Kim pan jest, panie Aas?
- Jestem wujem Elise, właśnie przybyłem z Ameryki i poślubiłem niedawno ciotkę pana
Ringstada, panią Ulrikke Ringstad.
Pan Stangerud wyglądał, jakby zastanawiał się nad ich powiązaniami rodzinnymi.
- Wuj Elise Ringstad, który ożenił się z ciotką pana Ringstada? Nic z tego nie rozumiem,
panie Aas.
Wuj Kristian uśmiechnął się.
- Nie ma tu nic do rozumienia, panie Stangerud. Pan Hugo Ringstad i ja jesteśmy
przyjaciółmi. Rozmawiałem o sprawach spadku z moim prawnikiem, to jeden z najlepszych w całej
Ameryce, ale jest norweskiego pochodzenia. Zna się na norweskim prawie i twierdzi, że nie ma
najmniejszej prawnej wątpliwości co do tego, że pierworodny syn Elise jest spadkobiercą gospodar-
stwa Ringstad. Państwa wnuk, podobnie jak mała Jensine, dostaną z czasem pokaźną sumę, ale nie
mają żadnych praw do dziedziczenia. Jego matka nie ma prawa tu mieszkać, szczególnie po tym,
jak wyszła za innego. Pan i pani Ringstad już wystarczająco dużo wycierpieli. Proponuję, żeby
zabrał pan swoją małżonkę i natychmiast opuścił Ringstad. Kilka kilometrów stąd znajduje się hotel
dla turystów. Musi pan wyjaśnić swojej córce, że nie ma tu czego szukać, a jeśli nadal będzie
nachodzić państwa Ringstad, będę zmuszony wziąć sprawy w swoje ręce. A mam szerokie
znajomości. - Zgrzał się cały, przemawiając, i teraz usiadł ponownie, próbując złapać oddech.
Pan Stangerud wyglądał nagle jak handlarz, który właśnie sobie uświadomił, że nikt nie
chce kupować jego produktów. Hugo stwierdził, że jest mu go wręcz żal. Pan Stangerud,
przepraszając, cofnął się do drzwi i jednocześnie obiecał, że Signe nigdy więcej nie będzie ich
nachodzić. Żona poszła w jego ślady, zapłakana i zaczerwieniona ze wstydu.
Dopiero gdy usłyszeli, jak drzwi wejściowe się za nimi zamykają, Hugo odetchnął z ulgą.
- Dziękuję. Bez ciebie i twojego straszenia prawnikiem nigdy nie pozbylibyśmy się
Stangeruda i jego rozpuszczonej córki.
Wuj Kristian roześmiał się.
- Słowo potrafi być użyteczną bronią, a i fantazja też się czasem przydaje.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie znam żadnego prawnika w Ameryce, ale Ulrikke nauczyła mnie, jak dobrze grać.
Dobrze się bawiliśmy w jednej z posiadłości na ulicy Oscara, gdzie grałem bogatego pana ze
Stanów, z kieszeniami pełnymi dolarów i licznymi kontaktami za oceanem. Równocześnie miałem
na sobie cylinder, buty, marynarkę i laskę, które pożyczyłem od męża Hildy - roześmiał się głośno.
Marie wyglądała na wzburzoną, ale po chwili i ona się rozluźniła. Cała czwórka zaczęła się
głośno śmiać.
Kiedy śmiech ucichł Hugo zwrócił się do Marie.
- Wygląda na to, że w końcu pozbyliśmy się naszego ogromnego zmartwienia, Marie.
Pokiwała głową z uśmiechem, ale po chwili spoważniała.
- Ale kto zajmie się biednym małym Sebastianem, skoro Stangerudowie nie mogą?
Wokół stołu zapadła cisza.
W końcu odezwał się wuj Kristian.
- Poprosimy Elise. Ona ma wiele znajomości i stworzyła dom dla trójki innych małych
dzieci.
- Miałby mieszkać w rodzinie robotniczej? Nie ma mowy! Jest w końcu naszym wnukiem! -
Marie wyglądała na oburzoną.
Hugo zmierzył ją wzrokiem, ale nic nie powiedział. Wuj Kristian również spojrzał na nią
zdziwiony.
- A co miałoby być nie tak z robotniczą rodziną? Sądzisz, że nie są w stanie dać dziecku tyle
samo, jeśli nie więcej miłości, co zamożniejsze rodziny?
Hugo pokiwał głową.
- Elise jest na to najlepszym dowodem. Poza tym Sebastian mieszkał już u niej raz przez
dłuższy czas po tym, jak Signe zostawiła go tam i uciekła. Nie zapominaj, że Sebastian jest synem
Emanuela z nieprawego łoża. Niewiele kobiet potrafiłoby się zdobyć na to, co ona.
Wuj Kristian w pełni się z nim zgadzał. Marie nadal jednak wyglądała na zbulwersowaną.
- Posyłanie Sebastiana do tej rodziny byłoby szaleństwem. Hugo westchnął z rezygnacją.
- Ale co mamy z nim zrobić twoim zdaniem? Jego ojciec nie żyje, matka uciekła, a
dziadkowie nie chcą się nim zająć. Zostaliśmy tylko my, a przecież powiedziałaś wyraźnie, że nie
chcesz, żeby tu mieszkał.
Marie nie odpowiedziała.
Ciotka Ulrikke siedziała w milczeniu od czasu, gdy pojawili się państwo Stangerud. Teraz
jej twarz przybrała dawny, władczy wyraz.
- Sebastian jest synem Emanuela - stwierdziła stanowczo. - Jeśli nikt inny go nie zechce,
Kristian i ja zajmiemy się nim przez jakiś czas. Póki co nie wyjeżdżamy do Ameryki, a chłopcu
mogłoby się przydać trochę dobrego, staroświeckiego wychowania. Dziękujemy za to, że
zaproponowaliście nam mieszkanie, Hugo, ale na razie Kristian wolałby zamieszkać w Kristianii,
żeby znajdować się bliżej Elise i jej rodziny. Za kilka tygodni ta nieodpowiedzialna matka z
pewnością wróci na kolanach i będzie chciała dostać z powrotem swojego syna. Możecie wtedy
powiedzieć, że oddaliście go starszemu, bezdzietnemu małżeństwu z Sagene.
Wuj Kristian roześmiał się i poklepał jej dłoń.
- Brawo, Ulrikke! Zawsze potrafisz znaleźć dobre wyjście. W takim razie zostaniemy jednak
rodzicami! Ale nie wiem, czy chciałbym być za niego odpowiedzialny, gdy nieco podrośnie i
zacznie się zadawać z bohemą i ulicznicami.
Ciotka Ulrikke posłała mu zdziwione spojrzenie.
- Naprawdę uważasz, że ośmieliłby się to zrobić, jeśli to ja miałabym za niego
odpowiedzialność?
Wuj Kristian pokręcił głową.
- Nie ja na pewno bym się nie odważył na jego miejscu. - Roześmiał się. - Ulrikke, jesteś
najmądrzejszą i najbardziej szczerą kobietą, jaką kiedykolwiek poznałem.
5
Anna usłyszała skrzypienie furtki i wyjrzała przez okno. Pani Evertsen pędziła po schodach,
choć nie miała tego w zwyczaju. Oby tylko się nie potknęła i nie upadła, bo mogłoby to być nie-
bezpieczne w jej wieku.
Dzięki Bogu, że miała panią Evertsen! Jak ona by sobie bez niej poradziła! Ostatnio bolały
ją bardzo plecy, czasami miała też wrażenie, jakby nogi nie chciały jej nieść. Musiała znowu zacząć
chodzić o kulach, mimo że przez jakiś czas chodziła już tylko o lasce.
Wyszła do kuchni i. podtrzymując się jedną ręką brzegu stołu, a drugą pieca, podeszła do
drzwi. Pani Evertsen miała pełne ręce i najlepiej było jej otworzyć.
Aslaug siedziała w kąciku zabaw z lalką na kolanach i bawiła się spokojnie, jak zawsze.
Anna cieszyła się, że ma tak spokojne dziecko i nie musi przez cały czas jej pilnować.
Pani Evertsen weszła pospiesznie do środka, żeby nie wypuścić ciepła z kuchni, i posłała jej
niezadowolone spojrzenie.
- Nie powinnaś otwierać mi drzwi, Anno. Przecież potrafię sobie sama poradzić.
- Widziałam przez okno, że niesie pani mnóstwo rzeczy.
- Przyniosłam trochę ugotowanych ziemniaków z wczoraj i kupiłam po drodze mięso u
rzeźnika.
Anna uśmiechnęła się.
- Dziękuję, pani Evertsen, jest pani aniołem. Sama poradziłabym sobie ze wszystkim, ale
plecy nie pozwalają mi na zbyt wiele. Dzisiaj rano z trudem wstałam z łóżka. Żałuję, że nie jestem
taka sprawna i zaradna jak pani, ale musi pani być trochę bardziej ostrożna. Nie może pani tak
szybko biegać po schodach, bo mogłaby pani się potknąć i upaść.
- Zapomniałam się, myślałam o rodzicach tych dzieci, które zginęły. Nie minęło jeszcze
półtora roku od czasu, gdy siostry Eugena wpadły z mostu do rzeki. Pamiętasz chyba Katinkę i
Svanhild?
Anna musiała się podtrzymać ściany.
- Czyżby jakieś dziecko wpadło znowu do rzeki?
- Nie słyszałaś o tym? Najstarszy brat Elise i dziewczyna z Lakkegata zniknęli wczoraj
wieczorem i nikt ich od tego czasu nie widział. Musieli na pewno wpaść do rzeki. Byli na spotkaniu
misyjnym na Hausmannsgata, ale żadne z nich nie wróciło do domu. Rodzice szukali ich całą noc, a
Kristian nie pojawił się dzisiaj w szkole. Biedna Elise, kochała go tak, jakby był jej własnym
synem. Ona jest taka wrażliwa.
Anna z trudem łapała powietrze.
- Kristian Løvlien nie żyje?
- Nie sądzę, żeby udało mu się przeżyć. Poza tym jeszcze go nie znaleźli, być może prąd
poniósł go aż do Akershus lub wyspy Hovedøya.
Anna zasłoniła dłonią usta.
- Panie Jezu! To okropne! Elise i Johanowi dopiero co zaczęło się nieco lepiej powodzić.
Elise nigdy się z tym nie pogodzi.
Pani Evertsen posłała jej surowe spojrzenie.
- To może powinna usłyszeć kilka szczerych słów od Lagerty. Ona zawsze mówi: spójrz
prawdzie w oczy, dzisiaj ty, jutro ja.
Anna jej nie słuchała.
- Czy mogłaby pani zostać chwilę z Aslaug? Muszę się natychmiast udać do Elise.
Pani Evertsen spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Ale jak chcesz się tam dostać?
- Nie wiem, ale muszę ją odwiedzić. - Sięgnęła po skarbonkę z drobnymi monetami, która
stała na półce przy piecu. - Muszę kogoś posłać po woźnicę Karlsena.
- Po Karlsena? Stać cię na to?
- Nie, ale i tak to zrobię.
Poszła pospiesznie do drzwi, zanim pani Evertsen zdążyła cokolwiek powiedzieć.
Nigdy przedtem nie widziała rzeki tak wzburzonej, jak w tym roku. Obok ich domu woda
docierała niemal pod sam trawnik, a wodospad huczał tak głośno, że na ulicy nie dało się usłyszeć,
co mówi druga osoba.
Podtrzymała się o ścianę domu i z trudem zeszła po schodkach, aż dotarła pod samą furtkę.
W tej samej chwili zauważyła dwie dziewczynki biegnące ze szkoły.
- Czy możecie wyświadczyć mi przysługę? Muszę znaleźć woźnicę Karlsena, to pilne.
Dziewczynki zatrzymały się, spojrzały na siebie niepewnie, ale po chwili pokiwały głowami
i pobiegły w przeciwnym kierunku.
Anna czekała. Było chłodno, a ona miała na sobie tylko cienką bluzkę. Jej dłonie były
lodowate, ale wiedziała, że to nie tylko od niskiej temperatury. Zadrżała, życie było takie
niesprawiedliwe! Najpierw Elise straciła ojca, następnie została zgwałcona i wyszła za Emanuela,
choć tak naprawdę kochała Johana. Później opuściła ich matka, następnie umarła i ona, i Emanuel,
choć Elise z takim trudem starała się go utrzymać przy życiu. Dopiero teraz życie w końcu zaczęło
być dla niej łaskawe. Ona i Johan odnaleźli się w końcu i z tego, co mówił Torkild, zaczęło im się
wreszcie dobrze powodzić.
Dlaczego musiało się to wydarzyć? Gdzie się podział Bóg? Dlaczego pozwolił, by tak się
stało?
Spojrzała na drzewo, którego pączki były już niemal gotowe, by wybuchnąć eksplozją żółci
i zieleni. Zieleń, kolor zwiastujący słońce i lato, radość oraz długie, ciepłe wieczory. Czas miłości i
młodości, wszystko co najlepsze miało dopiero nadejść.
Dlaczego Bóg zabrał do siebie dwójkę młodych ludzi, którzy byli dopiero u progu życia?
Odwróciła się, spojrzała na okno kuchenne i zauważyła za firanką pobladłą twarz pani
Evertsen. Kobieta jej nie rozumiała, ale nie była zamężna, nie miała dzieci nie mogła wiedzieć, jak
to jest kochać kogoś bardziej niż siebie samego.
Minęło już tak wiele czasu! Czy dziewczynki nie pobiegły jednak po pana Karlsena? W
końcu jednak usłyszała odgłos kół i zza rogu wyjechał powóz.
Dała dziewczynkom monetę do podziału.
- Pobiegnijcie do sklepu Magdy na rogu i kupcie sobie ciastka w ramach.
Ukłoniły się i podziękowały, wyraźnie uradowane tym, że otrzymały taką nagrodę.
Chwilę później ruszyli w drogę do gospodarstwa V0ienvolden. Była tam przedtem tylko raz,
gdy zimą zabrała ją ze sobą Hilda. Kiedy pod koniec marca stopniały śniegi, bardzo chciała zabrać
tam ze sobą Aslaug, ale nigdy nie miała takiej możliwości. Nie miała odwagi poprosić o to Hildy,
która jako żona majstra miała zawsze mnóstwo zajęć. Chodziła na herbatkę do eleganckich dam, na
wystawy, do restauracji łub do teatru. Torkild zasugerował, że być może mogliby pożyczyć
ponownie wózek inwalidzki od sióstr miłosierdzia, ale ona się opierała. Nie chciała przyznać, że jej
się pogorszyło. Utrzymywała, że to tylko tymczasowe i niedługo polepszy jej się na tyle, że znów
będzie mogła chodzić o lasce.
Kiedy dotarli na miejsce poczuła, jak serce zaczęło jej walić z niepokoju. Pani Evertsen nie
mogła wiedzieć wszystkiego. Być może pomylili Kristiana z jakimś innym chłopcem o tym samym
imieniu? A może wcale nie wpadł do wodospadu, tylko uciekł ze szkoły, żeby spędzić trochę czasu
ze swoją dziewczyną. Pani Evertsen powiedziała, że rodzice szukali ich przez całą noc.
Musiała mieć na myśli rodziców dziewczyny, bo przecież dobrze wiedziała, że rodzice
Kristiana nie żyją.
Ale czy Kristian odważyłby się zrobić coś podobnego? Mieszkał przecież u majstra i nie
pracował tylko dlatego, żeby mieć więcej czasu na naukę. Pokręciła głową, nic z tego nie
rozumiejąc.
Zapłaciła woźnicy z ciężkim sercem. Te pieniądze powinny były pójść na jedzenie...
Pomógł jej podejść do drzwi.
- Proszę ich spytać, gdzie się podział Peder. Nie przyszedł dzisiaj o ustalonej porze. Nie
mogę sobie pozwolić na to, żeby mój pomocnik nie przychodził do pracy.
- To prawda, całkiem zapomniałam, że on dla pana pracuje.
- A raczej pracował. To już drugi raz, mam dosyć, znajdę sobie kogoś innego.
- Drogi panie Karlsen, czy nie mógłby pan dać mu jeszcze jednej szansy? Sądzę, że wiem,
dlaczego nie przyszedł. Z pewnością usłyszał, że jego brat prawdopodobnie wpadł do rzeki i udał
się na poszukiwania.
Pan Karlsen spojrzał na nią z przerażeniem.
- Znowu ktoś wpadł do rzeki?
Westchnął ciężko, odwrócił się i poszedł ze spuszczoną głową w stronę wozu. Anna
przypomniała sobie nagle, że słyszała od kogoś, iż woźnica sam stracił kilka lat temu dziecko.
Właśnie miała zapukać, gdy drzwi same się otworzyły. Ku swemu zaskoczeniu zobaczyła
przed sobą położną Lagertę. Czyżby przyszła pocieszyć Elise?
- Jest dziewczynka.
Anna spojrzała na nią zdziwiona.
- Ale to przecież... To znaczy...
- Spieszyło jej się. Dzieci nabrudziły, a chłopcy poszli do pracy, ale nie mogę już dłużej
zostać. - Zatrzymała się i przyjrzała Annie.
- Da pani radę jej pomóc? Pomimo problemów z nogami?
Anna pokiwała głową, wciąż zmieszana.
- To znaczy, że Elise już urodziła?
- A dlaczego inaczej bym mówiła, że jest dziewczynka?
- Wszystko dobrze? Czy Elise bardzo rozpacza?
Lagerta pokręciła ze smutkiem głową, a następnie zacisnęła usta i zeszła po schodach.
W niewielkiej kuchni panował gwar. Jensine stała na środku pokoju, a woda spływała jej po
włosach, twarzy i ubraniu. Hugo najwyraźniej musiał ją oblać.
- Dzieci kochane! - Podeszła do nich, przytrzymując się framugi.
- Jensine jest niegrzeczna - Hugo spojrzał na siostrę ze złością, a Jensine zaczęła krzyczeć
jeszcze głośniej.
- Jeśli będziesz grzecznym chłopcem, to dostaniesz ode mnie coś dobrego. - Wsunęła dłoń
do kieszeni fartucha i wyciągnęła z niej cukierek. - Ale musisz mi pomóc posprzątać i powiedzieć
mi, gdzie znajdę jakieś suche ubranie dla Jensine.
Jego spojrzenie utkwiło w cukierku.
- Ja zawsze jestem grzeczny. Ubrania są na wieszaku. Następnie odwrócił się, sięgnął po
ścierkę i zaczął wycierać
kałużę wody z podłogi. Przyglądała mu się z podziwem, miał zaledwie cztery lata, a już
wiedział, co należy zrobić.
Tak jak powiedział, obok pieca wisiało suche ubranie. Przebrała Jensine i dała obojgu po
cukierku. Dzieci znów zaczęły się spokojnie bawić. W końcu mogła pójść do Elise.
Łzy napłynęły jej do oczu, gdy zobaczyła leżącą w łóżku Elise, trzymającą przy piersi
drobne, nowo narodzone dziecko.
- Elise! - zawołała, a jej głos się załamał. Nachyliła się nad matką i dzieckiem. - Gratulacje!
Nie miałam pojęcia, że to już czas. Jest taka piękna - dodała przyglądając się ślicznej dziewczynce.
- Jest podobna zarówno do Johana, jak i do ciebie. Wiele razy prosiłam Boga o to, byście doczekali
się z Johanem wspólnego dziecka, i w końcu mnie wysłuchał.
Elise uśmiechnęła się, ale jej usta zadrżały i do oczu napłynęły łzy.
- Słyszałaś o Kristianie? Anna pokiwała głową.
- Właśnie dlatego przyjechałam. Nie wiedziałam o porodzie do czasu, aż wpadłam w
drzwiach na Lagertę.
- Jak zdołałaś tu dotrzeć?
- Posłałam dwie uczennice po pana Karlsena. Szukał Pedera, ale powiedziałam mu, że on na
pewno uczestniczy w poszukiwaniach.
Elise spojrzała na nią z przerażeniem.
- Peder dowiedział się o tym, co się stało?
- Najwyraźniej, skoro nie pojawił się w pracy.
- Nie byłam w stanie mu tego powiedzieć. Udałam tylko, że Kristian uciekł.
Anna zmarszczyła czoło.
- Musieli o tym usłyszeć od kogoś innego. Elise pokręciła głową.
- To niemożliwe! A już na pewno nie przed tym, jak przyszli do domu, bo wtedy nie
mówiliby o niczym innym. Oni byli zainteresowani tylko i wyłącznie tą małą laleczką. - Osuszyła
wierzchem dłoni oczy i uśmiechnęła się do córeczki.
- Ale wszyscy w szkole musieli o tym mówić! To niemożliwe, żeby nie rozmawiali o tym,
że jeden z uczniów wpadł do wodospad - powiedziała Anna.
Elise natychmiast podniosła wzrok, a na jej twarzy pojawił się wyraz rozpaczy.
- Wpadł do wodospadu? Anna poczuła się bezradna.
- A wy... Wy tak nie uważacie? Powiedziała mi o tym pani Evertsen. Mówiła, że Kristiana
nie było dzisiaj w szkole. - Przygryzła wargę, a gardło ściskało jej się od płaczu. - Sądziłam, że o
tym wiesz, Elise. - Zrobiło jej się słabo i musiała się przytrzymać brzegu łóżka. - On i dziewczyna
zniknęli po wczorajszym spotkaniu na Hausmannsgate. Pani Evertsen powiedziała, że od tej pory
nikt ich nie widział. - Zobaczyła, że Elise zamknęła oczy i walczyła z samą sobą. Na pewno nie
chciała się poddawać, jeszcze nie teraz. Nie w momencie, gdy mała leżała przy jej piersi i mogła
wyczuć jej lęk.
Elise otworzyła oczy i spojrzała na nią.
- Hilda była tu rano - powiedziała drżącym głosem. - Kristian nie spał dzisiaj w swoim
łóżku. Zostawił list, w którym napisał, że nie jest w stanie czekać na to, co wydarzy się osiemna-
stego maja.
Zapadła cisza. Anna przyglądała się jej, starając się wszystko zrozumieć. Poczuła, jak krew
odpływa jej z głowy i bała się, że zaraz zemdleje.
- To znaczy... Czy on zamierza... Elise pokiwała głową.
- Zamierzał się zabić, bo nie mógł znieść oczekiwania.
- Kometa? - szepnęła. Elise pokiwała głową.
- Tak - powiedziała. - To wszystko wina tego przeklętego kaznodziei. Karmił ich wszystkich
strasznymi historiami na temat piekielnych cierpień! Widzę, że oburza cię to, co mówię, Anno, ale
taka jest prawda. Kaznodzieja i Svanhild są winni śmierci Kristiana. Musiało mu się pomieszać w
głowie od tego gadania o sądnym dniu i postanowił ze sobą skończyć. Być może nie wydaje się to
logiczne, ale zdaje mi się, że go rozumiem. Czekanie było nie do zniesienia. Wszystkie te ich
spotkania, podniosłe mowy i rytualne modły go przeraziły. Svanhild również żyła opowieściami
kaznodziei i podsycała tylko strach Kristiana. Był w niej zakochany i słuchał każdego jej słowa. Aż
w końcu stracił chyba całkiem rozum. - Łzy pociekły jej po policzkach. - Nigdy nie wybaczę
kaznodziei! Gdy tylko zdołam się podnieść z łóżka, pójdę na jedno z tych spotkań i powiem mu, co
o tym myślę. Jest mordercą! Przeklętym diabłem, który przyciąga do siebie ludzi, strasząc ich. Czy
on nie pojmuje, jak takie przerażające historie mogą działać na młode, podatne umysły? Nikogo nie
da się strachem zmusić do wiary w Boga, ale można za to popchnąć do popełnienia samobójstwa.
Anna usiadła na brzegu łóżka i nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa.
- Kochana Elise - odezwała się w końcu. - Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Przeszłaś przez
tak wiele, nie zasłużyłaś sobie na to.
- Nie miałam gorzej niż większość ludzi. Nie pojmuję tylko, jak oni sobie z tym radzą, ci,
którzy tracą jedno dziecko za drugim. Dla mnie chłopcy są równie ważni, jak moje własne dzieci.
Czasem aż zapominam, że to nie ja ich urodziłam.
Anna wyciągnęła chusteczkę z rękawa koszuli i wytarła nos. Musiała zebrać w sobie
odwagę, żeby zadać w końcu cisnące się jej na usta pytanie.
- Sądzisz, że zrobili to, co Mathilde? Skoczyli z mostu Beierbrua?
Elise pokręciła głową.
- Nie powinnaś słuchać pani Evertsen, ona wymyśla. Nie sądzę, żeby Kristian rzucił się do
rzeki. W ostatnich latach dużo mówiliśmy o śmierci przez utopienie i Kristian nie pojmował, jak
ludzie mogli dobrowolnie wybierać taką śmierć. Rzeka jest płytka, a kamienie w wodospadzie
ogromne, nie umiera się natychmiast.
- Jak sądzisz, co się w takim razie się stało?
- Johan i Hilda pojechali do lasu Grefsenskogen. Svanhild zostawiła swoim rodzicom list, w
którym napisała, że opuszcza szkołę i wybiera się na wycieczkę z Kristianem. Jej matka i ojciec się
wściekli, nie domyślili się, że dzieci miały całkiem inne plany.
W oczach Anny pojawiła się nagle nadzieja.
- Może Johan zdoła ich znaleźć, zanim coś zrobią?
- Johan miał właśnie taką nadzieję. Opowiedział o jakimś chłopaku z jego klasy, który
zamierzał się zabić. Planował to dokładnie, ale został odnaleziony zanim mu się to udało.
- Tak, pamiętam. Nazywał się Rolf.
Elise ponownie oparła głowę na poduszce i zamknęła oczy.
- Ale szukali już cały dzień i wciąż go nie znaleźli. Z każdą upływającą minutą znika
nadzieja.
Anna nie odpowiedziała, wiedziała, że Elise ma rację.
6
Z kuchni dobiegał głośny płacz. Elise podniosła wzrok.
- Czy mogłabyś być tak miła i sprawdzić, co się stało, Anno?
- Oczywiście. - Podniosła się z trudem z łóżka. - Hugo jest taki zaradny, przed chwila
posprzątał wodę z podłogi.
Elise nie odpowiedziała. Obserwowała poruszającą się powoli i z trudem Annę i zrobiło jej
się przykro. To okropne, że Annie pogorszyło się zaraz po porodzie. Oby tylko nie musiała się zno-
wu poruszać na wózku!
Choć cieszyła się z odwiedzin, ulżyło jej, gdy drzwi do sypialni w końcu się zamknęły.
Potrzebowała chwili spokoju, by móc pomyśleć i pomodlić się. Kiedy Lagerta oświadczyła, że musi
wyjść, bała się tego, co dzieje się w kuchni. Dagny poszła do domu nieco wcześniej. Choć Hugo
wiedział, że ma się nie zbliżać do pieca, nie czuła się całkiem spokojna. Zawsze chciał robić
wszystko sam i udowadniać jej, jaki jest zaradny.
Dlaczego pani Evertsen była taka pewna, że Kristian wpadł do wodospadu? Czy wymyśliła
to tylko dlatego, że Kristian nie przyszedł do szkoły? A może ktoś coś zauważył?
Złożyła dłonie i ponownie zaczęła się modlić.
Był już wieczór, kiedy w końcu usłyszała głosy dochodzące zza drzwi. Anna wciąż tam
była, Torkild wpadł, żeby ją uspokoić, że pani Evertsen może się zająć Aslaug przez cały wieczór.
On sam wybierał się na poszukiwania. Poinformowano już policję oraz Armię Zbawienia, a po
okolicy chodziły grupy poszukiwawcze. Koncentrowały się przede wszystkim na lesie
Grefsenskogen.
Elise przyjęła te informacje z rosnącym niepokojem. Cieszyła się, że Johan poinformował
komisariat policji. Hilda powinna była to zrobić natychmiast po tym, jak odkryła, że Kristian nie
spał tej nocy w swoim łóżku.
Otworzyły się drzwi, a do środka wpadł zgrzany i zmęczony Johan. Miał podarte spodnie,
potargane włosy i brudną koszulę. Gdy tylko zobaczyła jego twarz, natychmiast domyśliła się, że
ich nie znaleźli.
- Nie znaleźliście go - powiedziała bezbarwnym głosem.
Pokręcił głową. Przeszyła ją fala bólu. Dzisiaj po raz pierwszym, został ojcem, doczekali się
wreszcie wspólnego dziecka. Zamiast radości na jego twarzy malowała się rozpacz i ból. Położyła
dziecko ostrożnie obok siebie i wyciągnęła do niego ramiona. Po chwili był już przy niej, skrył
twarz w jej szyi i wybuchł płaczem.
Głaskała go po głowie, starając się stłumić własną rozpacz, i pocieszała go najlepiej, jak
tylko potrafiła.
- To, że ich jeszcze nie znaleźliście, może być też dobrym znakiem. Gdyby zamierzali
zrobić to, o czym napisał w liście Kristian, z pewnością wybraliby jakieś miejsce w lesie Grefsen-
skogen, gdzie często się spotykali.
Johan nie odpowiedział, drżał na całym ciele. Kiedy w końcu zdołał wydobyć z siebie głos,
było w nim słychać mnóstwo poczucia winy.
- Powinienem był z nim częściej rozmawiać. Było tak miło, kiedy nocował u nas jesienią,
ale od tego czasu byłem wciąż zajęty. Powiedziałem mu, że powinien wierzyć w to, co chce, ale
powinienem był go ostrzec przed fanatykami. Tak bardzo chciałem z nim być w dobrych
stosunkach! Wydawało mi się, że potrzebny jest mu ktoś, komu mógłby zaufać, komu mógłby się
zwierzyć. - Wytarł nos i zamilkł na moment zanim ponownie zaczął mówić.
- Kiedy go dzisiaj szukałem, uświadomiłem sobie, że powinienem był widzieć sygnały
ostrzegawcze. Pamiętam, jak powiedziałaś mi o tym, że odwiedzili cię zimą wraz ze Svanhild. Kri-
stian był przekonany o tym, że koniec świata jest bliski i bał się o nas, dlatego że jesteśmy
niewierzący. Zmartwiłem się wtedy i chciałem, żeby przestał chodzić na te spotkania modlitewne,
ale nie zrobiłem nic, żeby go powstrzymać. Powinienem był znaleźć czas, żeby z nim porozmawiać,
powiedzieć mu, że całe to gadanie o dniu sądu i piekle przynosi tylko same szkody. Nikogo nie da
się strachem zmusić do wiary w Boga.
- Właśnie to samo powiedziałam przed chwilą Annie. Uniósł głowę i spojrzał na śpiącą
dziewczynkę po drugiej stronie łóżka, pogładził delikatnie dłonią jej drobną główkę.
- Dlaczego nie było nam dane cieszyć się z narodzin naszego dziecka?
- Możemy się cieszyć, Johanie. Niezależnie od tego, co się wydarzy, ona jest naszym małym
skarbem. Nigdy nie powinna odczuć tego, że nie była mile widziana.
Johan uśmiechnął się i pocałował ją.
- Jesteś taka dzielna, Elise. - Wstał z łóżka. - Zjem coś i ruszam ponownie na poszukiwania.
Na szczęście jeszcze jest jasno.
- Widziałeś Pedera? Pan Karlsen powiedział Annie, że nie pojawił się dzisiaj w pracy.
Johan spojrzał na nią zaniepokojony.
- Nie widziałem go. Czyżby się o wszystkim dowiedział?
- Nie ode mnie. Powiedziałam mu tylko, że poszedłeś szukać Kristiana. Evert i on uznali, że
Kristian i Svanhild udali się do lasu Grefsenskogen, żeby się całować, jak powiedzieli, ale zdaniem
pani Evertsen już zaczęły krążyć plotki. Stwierdziła, że Kristian rzucił się w wodospad.
- Policja poszukuje ich wzdłuż rzeki. Elise spojrzała na niego zrozpaczona.
- Myślisz, że to prawda? Że skoczył z mostu Beierbrua? Johan pokręcił głową.
- Nie, ale policja tak sądzi, bo bez przerwy ktoś się tam topi. Ale gdyby Kristian wybrał
takie wyjście, sądzę, że raczej przywiązałby sobie do szyi kamień i rzucił do wody w okolicach
Brekkedammen, żeby nie wypłynąć z powrotem na powierzchnię. Woda jest tam głębsza.
- Powiedziałeś policji o jego liście?
- Musiałem, żeby zrozumieli, że sytuacja jest poważna. Z początku byli poirytowani i
powiedzieli, że gdyby szukali każdego uciekającego z domu nastolatka, to nie mieliby nic innego
do roboty. Szczególnie, gdy chodziło o chłopaka i dziewczynę, którzy są w sobie zakochani.
- Co powiedziała Hilda? Zgodziła się, byś powiedział policji prawdę?
- Nie miała wyboru. Chociaż uważa, że to wstyd, zgodziła się, że najważniejsze teraz to
znaleźć ich, zanim będzie za późno.
- A więc wciąż uważasz, że jest nadzieja?
- Nie pozwalam sobie myśleć inaczej, ale jeśli nie znajdziemy ich, zanim zrobi się ciemno,
będę musiał przyznać, że nadziei jest coraz mniej.
- Żałuję, że nie mogę szukać z wami. Zmusił się do uśmiechu.
- Zajmij się lepiej naszym małym skarbem. To najlepsze, co możesz w tej chwili zrobić. -
Pocałował ją oraz dziecko i ponownie wyszedł.
Elise była tak niespokojna, że nie była w stanie dłużej leżeć. Spróbowała się podnieść. W
tym samym momencie do pokoju weszła Anna.
- Co ty robisz? Nie możesz jeszcze wstawać z łóżka, dopiero urodziłaś!
- To było już kilka godzin temu.
W tej samej chwili zauważyła, że kręci jej się w głowie, więc położyła się ponownie do
łóżka.
- Służąca pani Berge przyszła tu z kołyską, mam ją tu przynieść? Stoi w pokoju wraz z
pościelą.
- To może zaczekać, aż przyjdzie Johan. Jest dla ciebie zdecydowanie za ciężka, Anno. Poza
tym mała leży na razie bezpiecznie obok mnie. To miło, że pani Berge pożyczyła mi kołyskę.
- Jest im ciebie żal. Była tu też żona dzierżawcy, powiedziała, że uczestniczyła w porodzie, i
chciała się dowiedzieć, jak się czujesz. Wszyscy w gospodarstwie mówią o zniknięciu Kristiana.
Jeden z parobków twierdzi, że widział ich po szkole w Sagene, ale to brzmi mało prawdopodobnie.
Elise otworzyła szeroko oczy.
- Widział ich?
- Sądzę, że nie powinnaś dawać temu wiary, Elise. Czyż ten parobek nie jest trochę... Jak
mam to powiedzieć... trochę inny?
Elise pokiwała głową.
- Tak, ale to przecież może być prawda. Powiem o tym Johanowi, kiedy tylko przyjdzie.
Leżę tu i myślę cały czas o tym, co powiedziała rano Dagny. Na ulicy Sagveien mieszka stara
kobieta, która ma podobno dar jasnowidzenia. Słyszałaś może o Marii?
Anna pokiwała głową.
- Tak, słyszałam o niej różne rzeczy. Pani Lauritzen zgubiła kiedyś swój pierścionek
zaręczynowy, gdy robiła pranie. Sądziła, że zniknął w odpływie wraz ze zmydloną wodą i była
niepocieszona. Jedna z kobiet w gospodarstwie spytała Marię i dowiedziała się, że pierścionek leży
na ziemi pod kamieniem. I okazało się, że rzeczywiście tam był!
Elise słuchała jej z otwartymi ustami.
- Czy to prawda? Ona potrafi widzieć zaginione rzeczy?
- Nie tylko rzeczy, ale także ludzi. Mimo to radziłabym ci nie pokładać w tym zbyt wielkiej
nadziei. Wielu ją już pytało i nieraz się myliła, tylko czasami okazuje się, że ma rację.
- Przyjedzie po ciebie Torkild?
- Właściciel fabryki, pan Berge, był tak miły i zaoferował, że podwiezie mnie do domu.
Wybiera się wieczorem na spotkanie w mieście. Nie chciałam stąd wychodzić, zanim wrócą Peder i
Evert.
- Hugo i Jensine trzeba będzie niedługo położyć spać. Mogłabyś pomóc Jensine się przebrać
i podać im kolację, to wtedy mogliby się już położyć. Zostaw tylko uchylone drzwi, to będę mogła
usłyszeć, jeśli zaczną mnie wołać. Hugo jest taki duży, że sam sobie ze wszystkim poradzi.
- Dziwne, że Hilda jeszcze nie wróciła. Na pewno nie bierze udziału w poszukiwaniach, a
Johan musiał jej powiedzieć, że urodziłaś.
- Też o tym myślałam. Kiedy był tu ostatnim razem zapomniałam spytać, gdzie ona jest. Ale
odniosłam wrażenie, że kilka razy wyjeżdżała powozem, by śledzić sytuację.
- Uważasz, że siedziała przez cały czas w powozie?
- Przecież nie mogła biegać po lesie w gorsecie, sześciu podkoszulkach i sukni.
Anne roześmiała się, ale po chwili znów spoważniała.
- Sądzę, że majster powinien zamknąć fabrykę i kazać pracownikom uczestniczyć w
poszukiwaniach.
- Chyba oszalałaś! Nie może przecież tego zrobić.
- Dlaczego? Tu chodzi o ludzkie życie.
- Chodzi też o miejsca pracy dla kilkuset osób, którym pensja jest niezbędna do przeżycia.
Anna nie odpowiedziała, wstała i poszła do kuchni, żeby podać Hugo i Jensine kolację.
Elise ponownie złożyła dłonie i modliła się o przeżycie Kristiana.
W trakcie modlitwy nagle coś przyszło jej do głowy. Tego dnia, gdy zebrali się w willi
Almsdorf w Kjelsås po pogrzebie nowo narodzonego dziecka matki, pani Muus opowiedziała
chłopcom o złodzieju, który żył przed pięćdziesięcioma latami. Stał się znany dzięki temu, że
udawało mu się tak sprawnie uciekać ze wszystkich zastawionych na niego zasadzek. Peder i Evert
słuchali zafascynowani, gdy powiedziała, że na wzgórzu Grefsenåsen znajduje się jaskinia, w której
skrywał się ten złodziej. Mówiono, że były w niej wciąż zakopane pieniądze, ale do dzisiaj nikt ich
nie odnalazł. Pani Muus obiecała nawet wskazać im to miejsce, ale ostatecznie nigdy do tego nie
doszło.
Czy to możliwe, że Kristian pamiętał opowieść pani Muus? Mógł się dowiedzieć od kogoś z
Grefsen, gdzie znajdowała się ta jama. Historia była tak ciekawa, że nie dało się jej zapomnieć, a
miejscowi na pewno znali to miejsce, jeśli było blisko ich domów.
Ta myśl dała jej nową nadzieję. Może Kristian i Svanhild zmienili plany, gdy dotarli do
jaskini? Może odkryli, jak miło jest być razem sam na sam i przyszły im do głowy inne myśli. Byli
młodzi i zakochani, nie byłoby w tym nic osobliwego.
Ale musieli mieć też z czego żyć. Żadne z nich nie miało pieniędzy, jak więc mogli zdobyć
jedzenie?
Mogła się dowiedzieć od Hildy, czy z jej spiżarni coś zniknęło. Serce zabiło jej mocniej.
Kristian nie był tchórzem. Choć był przekonany, że dzień sądu się zbliża, nie był jednym z tych,
którzy uciekali przed zagrożeniem.
Zdołała podnieść się z łóżka i podeszła do okna. Czuła, że krwawi, ale Lagerta zostawiła jej
mnóstwo opatrunków. Na dworze zaczynało zmierzchać, ale mieli jeszcze dużo czasu, zanim zrobi
się całkiem ciemno. Gdyby tylko Johan pojawił się niedługo, mogłaby mu powiedzieć o jaskini na
wzgórzu Grefsenåsen.
7
Elise obserwowała ubierającego się Johana. Wyglądał na zaspanego i zmęczonego, on
również nie spał zbyt długo tej nocy.
- Pójdziesz się dowiedzieć o tę jaskinię? Pokiwał głową.
- Jeśli nikt nie będzie wiedział, gdzie ona jest, to odwiedzę panią Muus.
- Sądzę, że powinieneś się dowiedzieć od Hildy, czy z ich spiżarni nie ubyło jedzenia.
Ponownie pokiwał głową.
- Mogę to zrobić, ale uważam, że to mało prawdopodobne. Poza tym wątpliwe, żebym
spotkał dzisiaj Hildę. Wczoraj wieczorem zrezygnowała z poszukiwań.
- Siedziała i czekała cały dzień w powozie?
- Właściwie tak. Kilka razy wychodziła, by porozmawiać z policją i innymi szukającymi, ale
przez większość czasu siedziała w powozie, by móc ułatwić mi przemieszczanie się z miejsca na
miejsce, a później odwieźć mnie do domu.
- Nie spotkałeś się z majstrem?
- Nie, ale przysłał ogrodnika, stajennego i kilku pracowników z fabryki na poszukiwania do
Grefsen. Hilda powiedziała, że strasznie się wściekł, ale sądzi, że to przede wszystkim ze strachu.
- Myśli, że zależy mu na Kristianie?
- Tak mi się wydaje. Poza tym stwierdził, że to bez sensu, by młodzi ludzie, którzy mają
przed sobą jeszcze całe życie, wpadali na tak głupie pomysły.
- Był zły od czasu, gdy tylko się dowiedział o spotkaniach na Hausmannsgate. Pamiętasz
chyba, że próbował stamtąd zabrać Kristiana tego wieczora, gdy udał się tam ze Svanhild.
Przez twarz Johana przebiegł cień.
- Powinniśmy byli zrobić to samo! Pojechać tam wszyscy razem i wyrwać go z tego domu
wariatów. A ja zamiast tego powiedziałem, że go rozumiem, tylko dlatego, bo chciałem się z nim
zaprzyjaźnić.
Elise usłyszała rozpacz w jego głosie i pożałowała, że mu o tym przypomniała. - To by w
niczym nie pomogło. Był już pod tak mocnym wpływem, że niczego byśmy nie zdziałali. Prawdo-
podobnie tylko by się od nas odwrócił i w ogóle byśmy go nie widzieli przez ostatnie pół roku.
- Ale moglibyśmy dalej żyć bez wyrzutów sumienia.
- Nie mów tak, Johanie. To nie jest twoja wina.
Nie odpowiedział, ale jego spojrzenie mówiło, że jej nie wierzy.
Gdy tylko wyszedł z domu, ubrała się prędko. Anna i Johan zabronili jej wstawać, ale nie
była przecież chora. Wiele kobiet musiało iść do pracy zaraz po porodzie. Tylko bogate damy mo-
gły sobie pozwolić na leżenie tygodniami w łóżku i bycie obsługiwanymi, jakby coś było z nimi nie
tak. Poza tym Dagny jeszcze nie przyszła, a Karen też nie było nigdzie widać. Hugo i Jensine nie
mogli być zostawieni sami sobie.
Peder i Evert ubrali się i poszli do szkoły, zanim zdążyła im podać śniadanie. Obaj późno
wrócili poprzedniego wieczora. Dotarły do nich plotki, więc postanowili uczestniczyć w poszu-
kiwaniach. Peder nie mógł zasnąć. Przyszedł do niej w nocy, a ona pozwoliła mu położyć się obok
siebie, choć nie był już małym chłopcem. Jego policzki były mokre od łez.
Mała Elvira, która dostała imię po babce Johana, leżała w kołysce i przespała spokojnie
większość nocy. Płakała tylko kilka razy i gdy tylko Elise przykładała ją do piersi, mała
natychmiast zasypiała. To było wręcz nie do wiary.
Kiedy usłyszała, że otwierają się drzwi wejściowe, była pewna, że przyszła Dagny.
- Elise! - usłyszała głośne wołanie.
- Jestem w sypialni.
- Jest tu jakaś kobieta, która chce z tobą rozmawiać.
- Teraz? Tak wcześnie rano?
- To jakaś starsza kobieta, nazywa się Julie Andersen.
- Już idę, nałożę tylko buty.
Julie Andersen... Nie przypominała sobie takiego imienia. Czego kobieta mogła od niej
chcieć o tak wczesnej porze?
Czy mogło to mieć jakiś związek ze zniknięciem Kristiana? Zawiązała buty tak szybko, jak
tylko potrafiła.
Gdy tylko wyszła z sypialni, zatrzymała się w miejscu. Stała przed nią kobieta Tak biedna i
zaniedbana, że aż zrobiło jej się nieprzyjemnie. Jej ubrania były poszarpane, skóra poszarzała, a
włosy potargane.
- Czego pani chce? - Zauważyła, że w jej głosie pobrzmiewa niechęć. To nie był najlepszy
czas, żeby prosić o pomoc lub jałmużnę. Miała w tej chwili na głowie wystarczająco dużo własnych
zmartwień.
- Przyszłam prosić o pomoc. Othilie powiedziała, że powinnam się do pani zwrócić.
Coś mówiło Elise, że kobieta szuka czegoś więcej, niż tylko posiłku.
- Przykro mi, ale mamy kłopoty rodzinne. Obawiam się, że nie jestem pani w stanie w tej
chwili pomóc. Jest pani głodna? Chce pani coś zjeść?
Kobiecie napłynęły nagle do oczu łzy.
- Wygonili mnie, nawet w więzieniu nie chcą takich, jak ja. Elise zmarszczyła czoło.
- Gdzie poznała pani Othilie?
- W zakładzie dla kobiet przy ulicy Storgaten 43. Elise spojrzała na nią z przerażeniem.
- Othilie jest w więzieniu? Kobieta pokiwała głową.
- Co zrobiła?
- Nic takiego. Została aresztowana z powodu prawa przeciwko włóczęgostwu. Trzy lata
przymusowej pracy. Wygonili ją Z mieszkania przy Lakkegata.
Elise zrobiło się przykro. Wierzyła, że Othilie zdoła ułożyć sobie życie po tym, jak Asle
Diriks podarował jej dwieście koron. Ona jednak wylądowała w więzieniu.
- Dlaczego cię tu przysłała?
- Nie przysłała mnie, sama przyszłam. Powiedziała, że są jeszcze na świecie uprzejmi
ludzie, i stwierdziła, że jest pani aniołem.
Elise poczuła, że się czerwieni. Chciała wygonić kobietę z domu, tymczasem ona nazwała ją
aniołem.
- Jak się nazywasz i skąd pochodzisz?
- Jestem z Eidsberg, nazywam się Julie Andersen.
Elise zamarła. Eidsberg... Stamtąd pochodziła jej rodzina.
- Jestem z Finnestedplass - dodała kobieta. - Mój ojciec umarł, matka zachorowała, brat
cierpiał na gruźlicę, a moja siostra Karoline i ja zostałyśmy odesłane.
Jeszcze jedna, pomyślała Elise i przypomniała sobie dzień, w którym poznała Jenny. Bladą,
wygłodzoną i obarczoną zbyt wielką odpowiedzialnością, jak na swój wiek.
- Mój mąż jest w zakładzie Dikemark, ja też tam byłam. Elise spojrzała na nią zaskoczona.
- Chcesz powiedzieć, że jest chory umysłowo? Pokiwała głową.
- Jest Cyganem i włóczęgą, nie widziałam go już od dawna. Elise poczuła niepewność.
Najchętniej jak najszybciej pozbyłaby się kobiety z domu, ale coś ją powstrzymywało.
Po pierwsze rzadko widywała tak wygłodzonych ludzi, a po drugie nazwa Eidsberg oraz
słowo Cygan coś w niej obudziły.
- Gdzie przebywałaś, zanim znalazłaś się w więzieniu? W Dikemark?
Kobieta pokręciła głową.
- Już dawno tam nie byłam. Mieszkałam w Ebenezerze.
- W domu pomocy dla kobiet przy ulicy Sagveien? Przytaknęła.
- Coś nie tak?
- Nie, zdziwiłam się tylko, bo kiedyś mieszkałam w tej okolicy, w domu majstra przy
Beierbrua.
Kobieta pokiwała głową tak, jakby o tym wiedziała.
Elise zastanawiała się, jak wiele kobieta wie na jej temat. Czy znała jej dziadka? Zrobiło jej
się zimno na samo wspomnienie. Udało jej się odsunąć od siebie myśli o nim, choć czasem zasta-
nawiała się, co się z nim stało.
- Czego ode mnie chcesz? - Jej głos był nieco surowszy, niż planowała.
- Tylko odrobiny miłosierdzia.
- Urodziłam wczoraj córkę i powinnam jeszcze leżeć w łóżku, ale mam jeszcze dwójkę
małych dzieci, którymi muszę się zająć. Poza tym zaginął mój brat i obawiamy się, że mógł wpaść
do rzeki. Nie mogłabyś spróbować poprosić o pomoc kogoś innego? Jeśli się nie uda, to zawsze
możesz tu wrócić. Takimi jak ty powinien się zajmować urząd do spraw ubogich.
Dagny przez cały czas stała cicho i przysłuchiwała się rozmowie. Elise poczuła, że jej
ciekawość zaczyna ją denerwować. W końcu dziewczynka nie mogła się dłużej powstrzymać.
- Kristian wcale nie wpadł do rzeki. Zabił się, bo nie chciał czekać, aż kometa uderzy w
ziemię.
Elise spojrzała na nią surowo.
- Wcale o tym nie wiesz, Dagny.
- Ale ja wiem - odezwała się kobieta. - Maria go widziała.
- Jej twarz poszarzała nagle i musiała się przytrzymać krzesła.
- Zaraz chyba zemdleję, nie jadłam już od kilku dni.
Elise pomogła jej usiąść na krześle.
- Zaczekaj tu, a ja zaparzę kawę i przygotuję kilka kromek chleba. Dagny, zabierz dzieci do
małego salonu.
Dziewczynka już zamierzała zaprotestować, nie chciała, by umknęło jej coś z rozmowy, ale
widziała po wyrazie twarz Elise, że nie ma wyjścia. Niechętnie zabrała ze sobą Hugo i Jensine do
drugiego pokoju, ale zostawiła za sobą uchylone drzwi.
Gdy Elise wróciła z jedzeniem zauważyła, że kobieta siedzi z zamkniętymi oczami i głową
odchyloną na oparcie krzesła. Pot perlił się na jej czole.
Panie Jezu, ona musi być poważnie chora, a ja mam trójkę małych dzieci w domu. A jeśli to
coś zaraźliwego?
- Coś nie tak? - spytała ostrożnie.
Kobieta otworzyła oczy i pokręciła lekko głową.
- To tylko zbolałe ciało.
Elise niedawno czytała w gazecie o pewnej chorobie. Nazywała się syfilis i mówiono, że
można od niej zwariować. To pewnie dlatego kobieta przebywała w Dikemark. Może pracowała na
ulicy po tym, jak jej mąż zachorował.
- Znasz Olafię Johannisdatter? Kobieta pokiwała głową.
- To dobry człowiek. Użyczyła mi swego łóżka, a sama spała na ziemi. To się dopiero
nazywa miłosierdzie!
- Nigdy jej nie poznałam, ale wiele o niej słyszałam. Pomaga dziewczętom z ulicy, daje im
jedzenie i schronienie, a te, które są chore, odsyła do Ullevål.
Kobieta zaczęła jeść z wielkim apetytem. Wkrótce z jej twarzy zniknęła niezdrowa barwa.
Elise wciąż pamiętała, co kobieta powiedziała o Marii i jej wizji, ale postanowiła z tym
zaczekać. Najpierw chciała się dowiedzieć więcej o swoim gościu.
- Powiedziałaś, że masz zbolałe ciało, nie powinnaś się może udać do szpitala Ullevål?
- Byłam tam już wiele razy, ale nie chcą mnie więcej widzieć. - Uśmiechnęła się nagle,
pokazując, że brakuje jej niektórych zębów. - Słyszała pani o Christianie Krohgu?
Elise pokiwała głową zaskoczona tym, że kobieta wiedziała, kim jest sławny malarz i pisarz.
- Mój mąż jest rzeźbiarzem, a Christian Krohg to jego wielki idol. Głównie dlatego, że
Krohg również uważa, iż sztuka powinna pokazywać jak mało łaskawa jest rzeczywistość.
Kobieta się uśmiechnęła.
- Widziała pani jego obraz, który nazywa się Albertine w poczekalni policyjnego lekarza?
Elise była coraz bardziej zdziwiona.
- Tak, widziałam zdjęcie tego obrazu w „Pani Domu". Sprzedaż jego książki o podobnym
tytule została wstrzymana, a sam Krohg ukarany.
- Książka opowiada o mnie. Wie pani, kogo przedstawia ten obraz?
Elise pokręciła głową. Kobieta najwyraźniej miała wyobraźnię równie bujną, co Dagny.
- Może pani nie wierzy, bo nie wyglądam już tak, jak dawniej. Miałam wtedy zaledwie
szesnaście lat, a teraz mam trzydzieści dziewięć.
Elise spojrzała na nią z niedowierzaniem. Tylko trzydzieści dziewięć lat? Wyglądała, jakby
była już dawno po sześćdziesiątce.
- Jesteś jedną z kobiet na obrazie?
Kobieta wsunęła dłoń do kieszeni i wyciągnęła z niej pogniecione zdjęcie.
- Komenda rejestruje wszystkie dziewczyny, które pracują na ulicy, a fotograf Nyblin robi
im zdjęcia. To zostało zrobione, kiedy miałam siedemnaście lat. Jeśli spojrzy pani na obraz Chri-
stiana Krohga, zobaczy pani, że jestem jedną z tych dziewcząt.
Widać mnie z profilu. Mam na sobie czarną suknię i kapelusz z białym piórem.
Elise spojrzała na fotografię. Była na niej piękna, młoda kobieta z wysokim czołem,
ciemnymi brwiami, prostym nosem i pięknymi ustami. Na jej twarzy malował się spokój, a na
ustach widniał nieśmiały uśmiech. Było nie do pojęcia, że ta piękna dziewczyna mogła być tą samą
osobą, co wrak człowieka, który siedział teraz w jej kuchni.
Starała się jednak nie zdradzać swoich myśli.
- Może mnie pani nazywać Julie, wszyscy tak na mnie mówią.
- Czy Andersen to nazwisko pani, czy męża?
- To moje nazwisko od urodzenia, po moim ojcu, dzierżawcy Andersie Mathisenie.
Elise w końcu odważyła się spytać.
- Powiedziała pani, że Maria widziała mojego brata.
- Nie zna pani Marii? Ona widzi rzeczy, których nie widzą inni. Zobaczyła go w lesie przy
Grefsen w jakiejś jaskini.
Elise zamarła. Dzięki Bogu, że powiedziała Johanowi o swoim przeczuciu. Poczuła, jak
serce zaczyna jej mocniej bić. Może była wciąż jakaś nadzieja.
- Skąd o tym wiesz?
- Rozmawiałam z nią. Znamy się z czasów, gdy mieszkałam w Ebenezerze, a ona mieszkała
tuż obok.
Elise zauważyła, że drzwi do małego salonu otworzyły się ostrożnie.
- Dagny mówiła mi o niej, ale podobno jej wizje nie zawsze się sprawdzają.
- Nic o tym nie wiem. Słyszałam tylko, że to ona pomogła znaleźć topielca przy gospodzie
Nylanda.
- Powiedziała coś więcej o tej jaskini?
- Powiedziała, że wiele lat temu mieszkał tam jakiś złodziej.
Mogła o tym usłyszeć od kogoś innego. Ta historia na pewno jest bardzo znana w Grefsen,
pomyślała.
Nie było sensu dłużej o tym rozmawiać. Gdy wróci Johan, dowie się od niego, czy odnaleźli
jaskinię.
- Jak dawno temu była pani ostatnio w Eidsbergu? - spytała, myśląc o dziadku.
Julie wzruszyła ramionami.
- Mieszkaliśmy w różnych dzierżawach, głównie w Berget i Flatland. Ja zostałam odesłana
do Rud, a Karoline wylądowała w gospodarstwie Haug. Miałam wtedy zaledwie osiem lat i pa-
miętam, że strasznie wtedy płakałam. Ojciec nie żył, matka była przykuta do łóżka, a Karl Johan
cierpiał na gruźlicę. Aż do konfirmacji mieszkałam w Rud, ale później poszłam swoją drogą.
Elise nieco ulżyło.
- A więc nie byłaś w Eidsbergu już od wielu lat?
- Gdy uciekłam z Rud, przybyłam do Kristianii. Karoline miała szczęście, że umieszczono ją
w Haug. Gdyby tylko pani widziała, jaką suknię dostała z okazji konfirmacji. Niebieską, ręcznie
szytą bawełnianą sukienkę z halką, bucikami i całą resztą. - Uśmiechnęła się nagle z poczuciem
winy. - Ukradłam ją. Dlaczego ona miała mieć sukienkę, a ja nie?
Dobiegł je nagle odgłos płaczu dziecka i Elise wstała pospiesznie.
- Wypij kawę i skończ jedzenie, a ja za chwilę wrócę.
Gdy siedziała na brzegu łóżka, karmiąc małą, zaczęła się nagle robić niespokojna. Julie
przyznała się do kradzieży konfirmacyjnej sukienki siostry, a poza tym siedziała również w więzie-
niu. Została skazana za włóczęgostwo i niemoralność, ale mogła przecież równie dobrze dopuścić
się kradzieży. Poza tym wiele wskazywało na to, że piła. Powiodła wzrokiem w stronę komody, w
której trzymali wszystkie swoje pieniądze. Nie mogła pozwolić, by kobieta weszła do sypialni. W
pokoju nie było nic, co można było ukraść, a poza tym Dagny i tak z pewnością podglądała kobietę
przez szparę w drzwiach.
Co miała z nią zrobić? Nie mogła wyrzucić z domu chorej i wygłodzonej kobiety. Pokręciła
głową. Nie było sensu dawać jej pieniędzy, bo z pewnością prędko je przepije.
Postanowiła postąpić z nią tak, jak z dziadkiem. Wyposażyć ją w jedzenie i kilka koron oraz
zaproponować, by wróciła pociągiem tam, skąd przyjechała.
Zasiłki wypłacano tylko tym, którzy byli zameldowani w mieście. Może Julie wciąż była
zameldowana w Eidsbergu. Z pewnością były tam władze, które mogły wziąć za nią odpowiedzial-
ność.
Myśli wciąż kłębiły jej się w głowie. Dwóch Cyganów z tej samej miejscowości. Zapewne
nie było ich w kraju zbyt wielu, a tymczasem obaj pojawili się w gospodarstwie Vøienvolden,
prosząc ją o pomoc.
Czy to możliwe, żeby mąż Julie miał jakieś powiązania z jej dziadkiem?
Julie nie powiedziała, jak nazywał się jej mąż. Dziwne było również to, że zachowała swoje
panieńskie nazwisko, zamiast zmienić je po ślubie. Nie odpowiedziała także na pytanie o to, kiedy
ostatnio była w Eidsbergu.
Może dziadek przysłał ją tutaj, żeby wyciągnąć ode mnie więcej pieniędzy. Doskonale
wiedział, ile ich było w komodzie. Co prawda oddał je, ale być może później tego pożałował,
pomyślała.
Nagle znowu zaczęła się bać o Kristiana.
- Dobry Boże, oby Johan odnalazł ich w tej jaskini żywych.
8
Mała Elvira niemal natychmiast zasnęła. Elise nie miała jeszcze zbyt wiele mleka, ale
słyszała, że to właśnie te pierwsze krople są dla dziecka najbardziej wartościowe. Położyła
maleństwo ponownie w kołysce i podeszła do komody. Wysunęła szufladę tak cicho, jak tylko
potrafiła, i wyciągnęła z niej kopertę z banknotami. Przeliczyła je i położyła na samym dnie
szuflady.
Już miała wrócić do pokoju, gdy usłyszała dochodzące stamtąd głosy. Sądziła, że jeden z
nich należy do Hildy.
Dobry Boże, co powie siostra, kiedy zobaczy tę brudną, obdartą kobietę?
Nigdy nie zdobyła się na to, by opowiedzieć Hildzie o dziadku, nie miało to zresztą żadnego
sensu. Hilda prędzej czy później zapomniałaby się i opowiedziała o wszystkim majstrowi, a on
straciłby nad sobą panowanie. Fakt, że dziadek jego żony jest włóczęgą, byłby dla niego nie do
przyjęcia.
Hilda była elegancka, jak zawsze. Nie wyglądała wcale na zmęczoną czy zmartwioną, choć
cały poprzedni dzień spędziła w powozie, śledząc przebieg poszukiwań.
- Widzę, że masz gościa - rzuciła okiem na Julie i skrzywiła się.
- Tak, przyszła przed chwilą. To Julie Andersen z Einsberga, mamy wspólnych znajomych.
Nie było sensu opowiadać Hildzie całej historii, bo i tak nie zrozumiałaby, dlaczego Elise
natychmiast jej nie wyrzuciła.
Julie udała, że wypiła łyk kawy, ale Elise zauważyła, że filiżanka jest pusta.
Hilda zmarszczyła nos i wykrzywiła się ponownie.
- Chcę z tobą porozmawiać. Czy twój gość wkrótce wychodzi? Julie podniosła się.
- Właśnie miałam iść. - Podniosła się i wbiła wzrok w podłogę, jakby nie miała odwagi
spojrzeć na elegancką damę, która zjawiła się przed chwilą.
- Zaczekaj, Julie!
Elise poszła do sypialni, otworzyła komodę i wyciągnęła Z koperty pięć koron. Zawinęła
banknot w kawałek gazety, a następnie wróciła do kuchni i przygotowała dwie kromki chleba z
serem.
- Masz tu prowiant na drogę. Pozdrów ode mnie Othilię, jeśli ją spotkasz.
Julie podziękowała, nie podnosząc na nią wzroku, a Elise widziała, jak bardzo kobieta jest
rozczarowana. Nie wiedziała jeszcze, że w gazecie znajdują się pieniądze, ale z pewnością nie to
było dla niej najważniejsze. Zapewne miała nadzieję na miejsce do spania, a być może nawet na
posadę jako pomoc domowa.
Gdy Julie wyszła, Hilda pokręciła głową z dezaprobatą.
- Jak mogłaś ją tu wpuścić? Nie czułaś, jak ona śmierdzi? Na pewno ma wszy i pchły, a ty
dopiero co urodziłaś dziecko. - Jej twarz rozpromieniła się nagle w wielkim uśmiechu. - Gratulacje,
Elise! Johan był taki szczęśliwy, mimo wszystko. Nigdy nie widziałam takiego szczęśliwego ojca.
Elise jej nie słuchała.
- Dowiedzieliście się czegoś więcej? Hilda pokręciła głową.
- Spytałaś, czy brakuje czegoś w spiżarni?
- Johan mnie o to prosił. Służące nie były pewne. Mogło ubyć kilka jaj i kilku kromek
chleba, ale kucharka dała wcześniej jedzenie żebrakowi i nie pamiętała, ile tego było.
Pogładziła ją po policzku.
- Nie martw się tyle. Powinnaś się cieszyć swoim nowym dzieckiem i pozwolić na to samo
Johanowi. Jeśli Kristian zrobił tak, jak napisał, to jest to jego własny wybór. Nie możemy na to nic
poradzić.
Elise spojrzała na nią zdziwiona.
- Jak możesz być tak spokojna? Przecież to twój brat!
- Ole Gabriel pomógł mi podejść do tego z rozsądkiem. Jeśli życzeniem Kristiana było pójść
wieczności na spotkanie wraz z dziewczyną, którą kocha, to nie powinniśmy po nim rozpaczać.
Rozpacz jest egoistyczna. Rozpaczamy tylko dlatego, że jest nam żal nas samych. A skąd możesz
wiedzieć, że Kristian byłby szczęśliwy, gdyby żył dalej? Pomyśl o tym wszystkim, przez co nie
będzie musiał przechodzić. Mógł odejść wraz ze Svanhild, gdy ich miłość była w pełnym
rozkwicie. A tak z czasem może by osłabła, a jego przytłoczyłaby codzienność.
Elise pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Wczoraj całkiem odchodziłaś od zmysłów z rozpaczy i niepokoju. Mówiłaś, że złożysz
skargę na kaznodzieję.
Hilda pokiwała głową ze spokojem.
- To było wczoraj, ale od tej pory miałam sporo czasu, aby się nad tym zastanowić.
Czekałam przez większość dnia w powozie, chcąc pomóc Johanowi przemieszczać się łatwiej z
miejsca na miejsce. Nie musiałam tam być, mogłam zostawić z nim samego woźnicę, ale uznałam,
że mam taki obowiązek jako siostra Kristiana. Kiedy wreszcie wróciłam do domu, Ole Gabriel i ja
rozmawialiśmy przez cały wieczór. Pomógł mi spojrzeć na sprawy z innej perspektywy. Kiedy
tylko Kristian się nawrócił i stał jednym z uczniów kaznodziei, jego życie było już stracone.
Odmówił pójścia do szkoły ludowej i dalszej edukacji. Zamierzał zostać kaznodzieją i poświęcić
życie nawracaniu innych. A raczej mieszaniu im w głowach tak samo, jak i on miał namieszane. Co
byś wtedy powiedziała?
- Może jeszcze zmieniłby zdanie. Był w trudnym wieku, w którym łatwo ulega się
wpływom. Mogliśmy z nim rozmawiać, nie raz, ale do skutku, aż poszedłby po rozum do głowy.
Jak sama powiedziałaś, zakochanie z czasem przechodzi i w końcu spojrzałby na sprawy inaczej.
Sprawiasz wrażenie, jakbyś zdążyła już wybaczyć kaznodziei. Ja jestem na niego tak wściekła, że
zamierzam udać się na Hausmannsgate i oskarżyć go o morderstwo, jeśli Kristian naprawdę
odbierze sobie życie!
Wyglądało na to, że Hilda zaczynała się wahać. Wcale nie była tak przekonana o swojej
racji, jak mówiła.
- Możemy pójść razem - powiedziała niepewnie. Chwilę później jej oczy były pełne łez i
rzuciła się siostrze z płaczem na szyję. - Och Elise, to takie straszne! Nie mogę znieść myśli o tym,
jaki on musiał być nieszczęśliwy i przerażony, żeby to zrobić.
Elise pozwoliła jej się wypłakać, ale w końcu odsunęła ją od siebie.
- Mówimy o nim tak, jakby było pewne, że nie żyje. Ta biedna kobieta, która była tu przed
chwilą, powiedziała, że Maria z Sagveien widziała Kristiana w jaskini. Maria ma dar jasnowidzenia
i potrafi odnajdywać zaginionych ludzi. Kiedy byliśmy na pogrzebie nowego dziecka naszej matki,
pani Muus opowiedziała o jaskini na wzgórzu Grefsenåsen, gdzie wiele lat temu ukrywał się
złodziej Ole Pedersen Høiland po tym, jak zbiegł z więzienia Akershus. Johan miał o tym
powiedzieć poszukującym i dlatego zastanawiałam się, czy nie ubyło czegoś z waszej spiżarni. To
mogłoby oznaczać, że wcale nie zamierzał się zabić, tylko po prostu uciec od wszystkiego.
Zobaczyła, jak nagle zmienia się wyraz twarzy Hildy i rodzi się w niej na nowo nadzieja.
- Dlaczego Johan nie wyjaśnił mi, o co mu chodzi? Wtedy starałabym się dokładniej
dowiedzieć, czy coś nie zniknęło.
- Pewnie podejrzewał, że się domyślasz, czemu o to pyta.
- Trochę się zdziwiłam, ale byłam tak roztrzęsiona, że od razu o wszystkim zapomniałam.
Wyciągnęła koronkową chusteczkę i otarła oczy.
- Może doczekamy się jednak jakiegoś cudu.
Gdy Elise się odwróciła, zauważyła, że drzwi do małego salonu otworzyły się jeszcze
szerzej. Dagny z pewnością stała za drzwiami i przysłuchiwała się rozmowie, ale nie miało to w tej
chwili żadnego znaczenia. Całe Sagene i tak już o wszystkim wiedziało.
Hilda zachwyciła się, gdy zobaczyła dziecko.
- Och Elise, jaka ona jest śliczna! To najładniejsza dziewczynka, jaką kiedykolwiek
widziałam! Żadnych czerwonych zmarszczek ani siniaków po trudnym porodzie. Musiała się z cie-
bie wysunąć bez najmniejszych problemów.
Elise się roześmiała.
- Tak właśnie było, to najlżejszy poród, jaki kiedykolwiek miałam. Nie sądziłam, że to może
być takie łatwe.
Hilda posłała jej pełne zdziwienia spojrzenia.
- Wcale cię nie bolało? Nie krzyczałaś?
- Wetknęłam sobie poszewkę w usta, żeby nie przestraszyć dzieci, ale wcale nie było
najgorzej.
- I już jesteś na nogach? Nie powinnaś odpoczywać?
- Zajmuję się tylko Elvirą, a Dagny opiekuje się Hugo i Jensine. Jest bardzo zaradna, jak na
swój wiek.
Hilda spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi.
- Jeśli mam być szczera, to jesteś blada i wyglądasz na zmęczoną. Mogę tu przysłać jedną z
naszych służących, żeby ci pomogła przez pierwsze dni. Jakoś nie wierzę, że zajmujesz się tylko
małą. A swoją drogą, to dlaczego dałaś jej na imię Elvira? Pozostała dwójka twoich dzieci ma
przecież takie ładne imiona.
Elise roześmiała się.
- To do ciebie podobne. To imię babki Johana. Imię matki zostało już wykorzystane
podobnie, jak imię pani Thoresen. Anna dała swojej córce na imię Aslaug, a my musieliśmy wziąć
imię babki.
Hilda wzruszyła ramionami.
- Jak Peder i Evert znieśli wiadomość o Kristianie?
- Peder płakał przez całą noc, spał w moim łóżku.
- W twoim łóżku? Trzynastoletni chłopiec?
- Był niepocieszony, musiałam spróbować go uspokoić. Hilda westchnęła ciężko i poszła w
stronę drzwi.
- Pojadę do domu i każę służbie dokładniej przeszukać spiżarnię. Ciekawe, czy Johanowi
uda się odnaleźć tę jaskinię.
Nagle odwróciła się do niej ponownie.
- A może wyjechali do Ameryki? Nie pamiętasz, jak. Kristian pokłócił się z Emanuelem i
postanowił wyjechać?
- Jak mieliby to zrobić? Nie mają pieniędzy na podróż, a wątpię w to, by oboje dostali pracę
przy obieraniu ziemniaków. Poza tym wuj Kristian jest teraz w Norwegii, a to właśnie do niego za-
mierzał się wtedy udać Kristian.
- Mamy tam przecież jeszcze jednego wuja.
- Ale nie mamy z nim żadnego kontaktu. Jest żonaty i mam dwójkę dzieci. Podejrzewam, że
ma na głowie wystarczająco dużo spraw.
Hilda otworzyła drzwi, ale po chwili zatrzymała się znowu.
- Pytałaś Hugo Ringstada? Może to do niego pojechali?
- Ale wtedy przecież dowiedzielibyśmy się o tym natychmiast. Pan Ringstad z pewnością by
ich nie ukrywał. Wiedziałby, że się martwię.
- Jesteś pewna? Przecież nie zawsze był wobec ciebie uprzejmy. Nie pamiętasz, jak skłonił
cię do podpisania dokumentu stwierdzającego, że Hugo został poczęty, zanim się pobraliście, i to
nie Emanuel jest ojcem dziecka?
- Nie zapomniałam o tym, ale on bardzo tego żałował. Niedawno dostałam od niego list. Jest
zachwycony wujem Kristianem i ma nadzieję, że on oraz ciotka Ulrikke zostaną w Ringstad na
dłużej.
- Ale Kristian o tym nie wie. Podejrzewam, że nie wie nawet o tym, że tam pojechali.
- Nigdy o nich nie pytał? Hilda pokręciła głową.
- To tak, jakby stracił zainteresowanie całą naszą rodziną, w tym również Ole Gabrielem.
- Teraz mówisz tak, jakby Kristian na pewno wciąż żył.
- Tak, pomieszałaś mi w głowie. - Weszła do pokoju, a Elise poszła za nią. - Zupełnie
zapomniałam, że obiecałam ci ubranka po małym Gabrielu. Pamiętasz, jak odwiedziłaś mnie zaraz
po porodzie, a ja zastanawiałam się, czy nie aby skrywasz jakiejś tajemnicy? Było nieco za
wcześnie, a ty zaczerwieniłaś się, kiedy cię spytałam. - Hilda roześmiała się, ale po chwili znowu
spoważniała. - Powiedz mi, Elise, kim była ta okropna kobieta, która siedziała tu przed chwilą.
- Nigdy wcześniej jej nie widziałam. Przyszła z pozdrowieniami od kogoś, kogo znałam.
- Kogo?
Elise nie chciała okłamywać siostry.
- Othilie, tej ulicznicy, która była w domu razem z ojcem tego dnia, kiedy umarł.
- Dlaczego przyszła z pozdrowieniami od niej?
- Miała nadzieję, że jej pomogę.
- Czy to dlatego dałaś jej jedzenie i coś zawiniętego w gazetę? Elise niechętnie pokiwała
głową.
- Dałam jej kilka koron, żeby mogła znaleźć sobie jakiś nocleg.
- Kilka koron! Ile? Sądzisz poza tym, że uda się do hotelu sama? Moim zdaniem wyglądała
jak zwykła ulicznica. Słyszałam, że pokój w hotelu Nordahl przy Storgaten kosztuje trzy korony.
Mówi się, że parze łatwo tam dostać pokój. Tam i w hotelu Kong Karl nie zwykło się pytać pary,
czy są po ślubie.
- To nie moja sprawa, co ona zrobi z pieniędzmi. Jak już mówiłam, nie znam jej.
- Ale pomogłaś jej ciągnąć dalej życie w grzechu. Zapewne zdążyła już dojść do gospody i
przepija właśnie pieniądze, które jej dałaś.
- Twoim zdaniem powinnam była wyrzucić ją za drzwi taką biedną i obdartą?
- Tak, każdy powinien brać odpowiedzialność za swoje własne życie. Jeśli postanowiła
przepić wszystko, co zarobiła i roznosić po ludziach choroby, to jej sprawa. Nie możesz zmienić
dorosłego człowieka.
- Żałuję, że nie mam tak zdecydowanych opinii na każdy temat, jak ty.
- Mogłabyś przynajmniej spróbować.
- Opowiedziała mi o swoim życiu i przypomniała mi Jenny. Jej ojciec pił, matka była chora,
a brat miał gruźlicę. Ona i siostra zostały odesłane, ale jej nie wiodło się zbyt dobrze. Takie dzieci
zazwyczaj dostają mało jedzenia i muszą pracować bardzo ciężko. Po dwóch latach uciekła.
- Siedziałaś tu, słuchając historii jej całego życia, choć wiedziałaś, kim jest i co zrobiła? A
jeśli cierpi na jakąś zaraźliwą chorobę? Nie wyglądała na zdrową. Może mieć gruźlicę, czarną ospę
albo tyfus. To naprawdę nieodpowiedzialne z twojej strony. Jeśli opowiesz o tym Johanowi, na
pewno się ze mną zgodzi.
Elise pokiwała głową, wspominając odwiedziny dziadka. Johanowi również się to nie
podobało, a przynajmniej nie z początku.
- Ona nie jest byle kim. Z pewnością słyszałaś o książce Albertine Christiana Krohga i jego
obrazie Albertine w poczekalni policyjnego lekarza. Twierdzi, że książka jest właśnie o niej i jest.
jedną z kobiet na obrazie. Pokazała mi swoją fotografię z czasu, gdy miała siedemnaście lat.
Widziałam ten obraz już jakiś czas temu, ale przypominam sobie kobietę, która stoi bokiem i ma na
sobie czarny kapelusz z białym piórem. Sądzę, że mówiła prawdę. Słyszałam też, że Christian
Krohg napisał swoją powieść w oparciu o losy młodej dziewczyny. Zapewne usłyszał o niej i jej
historia wywarła na nim wielkie wrażenie. Czasowo wszystko się zgadza. Książka została wydana
rok po tym, jak Julie Andersen przybyła do Kristianii po raz pierwszy. Żałuję, że nie opowiedziała
mi o sobie więcej, ja również mogłabym o niej napisać. Christian Krohg pisał o jej młodości, a ja
mogłabym opowiedzieć, jak potoczyły się dalej jej losy. Historiami takich właśnie ludzi chcę się
zajmować, by pokazywać innym, jak ciężkie potrafi być życie.
- Nie słyszałam nigdy o ulicznicy, która miałaby swoją własną fotografię. Skąd niby
miałaby wziąć na to pieniądze?
- Policja robi zdjęcia dziewczyn z ulicy i zbiera o nich informacje. Nie wiem, w jaki sposób
weszła w posiadanie fotografii, ale podała mi imię fotografa. Może to on podarował jej zdjęcie w
prezencie.
Hilda wzruszyła ramionami.
- Sądzę, że powinnaś teraz myśleć o czymś innym, zamiast wczuwać się w losy ulicznic.
Elise pokiwała głową i westchnęła ciężko.
- Co zrobi majster, jeśli się dowie, że Kristian i Svanhild zostali odnalezieni żywi w jaskini?
Zabroni mu u was mieszkać?
- Nie sądzę, ale z pewnością zabroni mu spotykania się ze Svanhild i odwiedzania domu
modlitewnego przy Hausmannsgate. Pewnie zmusi go też do pójścia do szkoły ludowej.
Elise nic nie powiedziała, ale miała świadomość, że zmuszanie Kristiana do czegokolwiek
nie da żadnych efektów. Wolałby się raczej wyprowadzić z pięknego domu siostry.
Hilda odwróciła się i poszła w kierunku drzwi.
- Muszę już iść, choć chętnie zostałabym dłużej. Jestem zaproszona na obiad do starej ciotki
Ole Gabriela.
- Tej, która nie chciała przyjść na wesele?
- Tak, ale ostatnio zaczęła zmieniać zdanie. Poza tym sama już nie pamięta, co miała
przeciwko mnie. Nic dziwnego, ma już w końcu dziewięćdziesiąt dwa lata.
Gdy Hilda poszła, Elise zaczęła się zastanawiać nad tym, co powiedziała jej Julie Andersen.
Nie mogła uwolnić się od myśli, że być może ta kobieta miała coś wspólnego z rodziną jej ojca.
Othilie nie przysłałaby do niej na żebry jakiejś całkiem obcej osoby. Była wdzięczna za pomoc,
jaką otrzymała od Elsie, i nie chciałaby nadużywać jej dobroczynności.
Przypomniała sobie to, jak dwa lata temu spotkała Othilie na placu Stortorget, i dowiedziała
się, że otrzymała pomoc od Olafii Johannisdatter. Pierwsze, co zrobiła Othilie, to zaopiekowała się
ubogą, młodą dziewczyną, by zapobiec temu, by i ona wylądowała na ulicy. Choć Elise dała jej
tego dnia pieniądze, będąc pod Wielkim wrażeniem jej dobroczynności, Othilie nigdy nie
nadużywała jej hojności i nie wysyłała do niej innych potrzebujących.
Ktoś inny musiał skłonić Julie Andersen, by odwiedziła właśnie ją. Pochodziła z tego
samego miejsca, co dziadek. Kiedy wyjeżdżał, Elise zasugerowała mu, aby wrócił do Einsberga,
skąd pochodził.
Co by się wydarzyło, gdyby nie zjawiła się Hilda? Czy Julie poprosiłaby ją o miejsce do
spania, czy też może przyszła po to, by jej o czymś powiedzieć?
Może przyniosła wieści od dziadka, ale nie miała odwagi ich przekazać, gdy do środka
weszła elegancka dama. Nie mogła przecież wiedzieć, że Hilda jest jej siostrą. Nawet tak biedna ko-
bieta musiała rozumieć, że o Cyganach nie mówi się głośno.
Miała w głowie gonitwę myśli. W końcu owinęła się szalem i wyszła na ganek, żeby
sprawdzić, czy Julie wciąż tam jest. Nie mogła przecież zajść zbyt daleko. Może się ukryła i
zamierzała wrócić, gdy Hilda już sobie pójdzie.
W tej samej chwili ze stodoły wyszła pani Børresen.
- Ależ na Boga, wstałaś już z łóżka? Nie wiesz, że dziecko może zachorować, jeśli matka w
ciągu siedmiu dni od porodu wyjdzie na słońce?
- To brzmi jak stary przesąd, a ja potrzebowałam tylko nieco świeżego powietrza.
- Jeśli to do ciebie przyszła ta kobieta, która była tu przed chwilą, to dobrze rozumiem,
dlaczego potrzebujesz świeżego powietrza.
- Widziałaś, gdzie ona poszła?
- Próbowała się ukryć w sianie, ale ją przegoniłam. Nie możesz wpuszczać do domu takich
ludzi, Elise. Nie wiesz nawet, jakie choroby ona może roznosić.
- Nie była u mnie zbyt długo. Dałam jej tylko kawę i kilka kromek chleba.
Pani Børresen stanęła, wspierając dłonie na biodrach.
- Wiem, dlaczego to zrobiłaś.
Elise zadrżała. Czyżby ona o czymś wiedziała? Widziała tu może wcześniej dziadka?
- Zrobiłaś to, by uratować swojego brata.
Elise spojrzała na nią ze zdziwieniem. Nie rozumiała, co kobieta ma na myśli.
- Sądziłaś, że jeśli zrobisz dobry uczynek, to Bóg oszczędzi Kristiana i pozwoli mu wrócić.
Może nawet masz rację. A teraz idź i się połóż. Nie chciałabym, żeby dziecko zachorowało i
umarło.
Elise weszła z powrotem do domu, czując, że słowa pani Børresen nieco jej pomogły. Bóg
wynagrodzi ją za to, że pomogła komuś potrzebującemu, a Johan niedługo wróci do domu z do-
brymi wiadomościami.
Po chwili jednak naszły ją wątpliwości. Kristian wiedział, że się o niego martwi. Zawsze jej
mówił, gdy się gdzieś udawał. Nie pozwoliłby jej cierpieć i żyć w strachu. List, który po sobie
zostawił, był napisany po to, by oszczędzić jej tej niepewności. Choć mieszkał przez ostatni rok u
Hildy, była pewna, że czuł się bardziej związany z nią. Była dla niego niczym matka i wiedziała, że
ją kochał.
Łzy ponownie napłynęły jej do oczu, ale prędko je otarła, zanim zdążyła je zauważyć
Dagny. Hugo i Jensine nie mogli pomyśleć, że w domu dzieje się coś złego. Byli zbyt mali, żeby to
zrozumieć.
9
Na podwórzu słychać było męskie głosy. Elise podeszła pospiesznie do okna i wyjrzała na
zewnątrz. Gdy zobaczyła Johana, podbiegła do drzwi i otworzyła je. - Znaleźliście go?
Nie musiała nawet zadawać pytania, ich miny mówiły same za siebie.
Johan podszedł do niej i zobaczyła, jak bardzo był zmęczony i zrezygnowany. - Nie
znaleźliśmy go, Elise, ale jeszcze się nie poddajemy. - Zmusił się do uśmiechu. - Pamiętaj, że póki
ich nie znaleźliśmy, wciąż jest nadzieja. Z pewnością nie zabili się w którymś z miejsc, gdzie
szukaliśmy. Ani w jaskini, ani w miejscu wskazanym przez babkę Svanhild. A teraz grupy
poszukiwawcze przeniosły się w okolice jeziora Maridalsvannet.
Elise poczuła, jak opada z sił.
- Nie znaleźliście w jaskini czegoś, co mogłoby wskazywać na ich obecność?
Johan zawahał się.
- Nie wiem. Pierwszy, który tam wszedł, twierdził, że zauważył odciski stóp, ale gdy poszło
tam więcej osób, trudno było stwierdzić, czy ślady zostawili oni, czy też ktoś, kto był tam wcze-
śniej. A nawet jeśli, to nie musiał być to wcale Kristian i Svanhild.
- Co za szkoda! Pokiwał głową.
- Tak, to było z ich strony bezmyślne.
- Żadnych śladów po tym, że tam jedli? Łupinek po jajkach lub czegoś innego?
Pokręcił przecząco głową.
- W jaskini było ciemno, a my nie zabraliśmy ze sobą lamp, bo sądziliśmy, że będziemy
szukać przy dziennym świetle. Być może powinniśmy byli przeszukać jaskinię dokładniej. Rozma-
wiałaś z Hildą? Czy czegoś ubyło z jej spiżarni?
- Nie była pewna. Kucharka podarowała jedzenie żebrakowi, więc nie miała pewności, ale
podejrzewała, że może brakować kilku jaj i kromek chleba.
Johan rozpromienił się.
- Ależ to dobra wiadomość! Jeśli tak jest rzeczywiście, to wciąż możemy mieć nadzieję, że
żyją. Czy Hilda pojechała już do domu?
- Tak, wybierała się na obiad do ciotki majstra. Johan prychnął.
- Mogłaby to przecież zrobić innego dnia.
- Ale tak się ucieszyła, że ciotka w końcu ją zaakceptowała. Johan wszedł do środka.
- Jak się czuje maleństwo?
- Śpi, je, a później znowu śpi. Hilda uważa, że to najpiękniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek
widziała.
Zobaczyła, jak bardzo Johan się ucieszył, ale trwało to tylko chwilę.
- Był tu ktoś jeszcze? Na stole jest filiżanka po kawie, a Hilda rzadko wpada tu na dłużej.
Elise poczuła, jak się czerwieni.
- Była tu pewna obca kobieta. Pochodzi z Einsberga, jak dziadek.
Posłał jej zdziwione spojrzenie.
- Przysłał ją tutaj? Czyżby rzeczywiście wrócił w rodzinne strony?
- Hilda nagle się pojawiła i kobieta postanowiła wyjść. Miałam wrażenie, że czuła się
skrępowana, będąc w jednym pomieszczeniu z elegancką damą. Johan wyglądał na zdziwionego.
- Nie dowiedziałaś się więc, co u niego słychać?
- Nie. Kiedy już miała mi coś powiedzieć, do środka wpadła Hilda wystrojona od stóp do
głów w jedwabną suknię i wielki kapelusz z kwiatami.
Nie podobało jej się, że coś przed nim ukrywa, ale nie była to odpowiednia chwila, by
dawać mu kolejne powody do zmartwień.
- Ale przecież poczęstowałaś ją kawą. Niczego nie powiedziała, zanim przyszła Hilda?
- Wiesz, jak to jest. Najpierw rozmawia się o różnych drobiazgach, zanim przejdzie się do
konkretów.
- Szkoda, dobrze byłoby się dowiedzieć, czy pieniądze, które mu oferowałaś, dodały mu siły
i odwagi, by zmienić swoje życie. Może przyjął pracę przy budowie torów kolejowych. Słyszałem,
że potrzebują do tego wielu ludzi.
- Ta kobieta, która tu była, mieszkała przez dwa lata u zawiadowcy stacji w Slitu.
- W takim razie na pewno udało jej się namówić zawiadowcę, by dał mu jakąś pracę.
Gratulacje, Elise! Dzięki tobie twój dziadek prawdopodobnie zdobył uczciwą posadę i sam zarabia
na życie.
Uśmiechnęła się i pokiwała głową, choć czuła się jak kłamca.
Może Johan miał rację, próbowała się przed sobą tłumaczyć. Może Julie przyszła, by
powiedzieć jej o dziadku. Może naprawdę znalazł jakąś pracę.
- Zamierzasz kontynuować poszukiwania czy zostawisz je policji i grupom
poszukiwawczym?
- Będę dalej szukał, bo inaczej nie da mi to spokoju. Gdzieś przecież muszą być.
- Nie tak łatwo jest przeszukać cały las. Jeśli zrobili tak, jak napisał Kristian, mogą leżeć w
jakimś rowie lub za krzakami. Może wcale nie chcieli być odnalezieni.
- To by było bezmyślne. Muszą przecież wiedzieć, że będziemy ich szukać.
- Sądzę, że musieli mieć całkiem namieszane w głowie. Kaznodzieja nastraszył ich tym
gadaniem o sądnym dniu i ogniu piekielnym. Może nie byli w stanie rozsądnie myśleć. Ja w każ-
dym razie wracam do lasu Grefsenskogen i będę kontynuował poszukiwania. Nie jestem w stanie
robić w tej chwili nic innego.
Kiedy tylko Johan ponownie odjechał, Peder wrócił ze szkoły. Jego oczy były napuchnięte
od płaczu.
- Dostałem dzisiaj wolny dzień. Woźnica Karlsen powiedział, że poradzi sobie beze mnie
przez jakiś czas. Nie będzie szukał nikogo innego, powiedział tylko, że jest mu nas żal. Nie
sądziłem, że potrafi być taki ciepłoduszny.
- Mówi się dobroduszny.
- Ale dlaczego? Uważam, że moje słowo jest lepsze. Czy Johan dzisiaj też szuka w lesie?
Elise pokiwała głową i postawiła na stole dzbanek z mlekiem i chleb.
- Przyłączę się do nich. Słyszałaś, że stara Maria widziała ich w jaskini złodzieja? W tej, o
której mówiła pani Muus.
- Tak, ale Maria nie zawsze widzi ludzi, którzy zaginęli. Czasami się myli. Johan był przed
chwilą w domu i powiedział, że znaleźli jaskinię, ale nie było tam żadnych śladów Kristiana i
Svanhild.
Peder posmutniał, ale po chwili jego twarz ponownie się rozpromieniła.
- Może byli w jaskini, ale poszli gdzieś indziej.
- Pytałam, czy czegoś tam nie znaleźli. Ci, którzy weszli do jaskini jako pierwsi, twierdzili,
że były tam ślady stóp, ale później zostały zadeptane. Poza tym nie znaleźli niczego innego.
- Głupio zrobili, że zadeptali ślady, prawda? Elise pokiwała głową.
- Nie martw się, Elise. Jestem pewien, że go znajdziemy. Przecież niedługo będzie jego
konfirmacja, a Hilda kupiła mu już elegancki strój z cylindrem, parasolem i laską spacerową.
Elise się uśmiechnęła.
- Nie wygłupiaj się. Nie mogła przecież kupić cylindra i laski chłopcu, który nie ma nawet
piętnastu lat.
Spojrzał na nią zawstydzony.
- Słyszałem w każdym razie coś o ubraniu i kapeluszu.
- Chodź i zjedz coś, będziesz miał więcej sił na poszukiwania. Z kim idziesz szukać?
- Z Evertem i Pingelenem.
- Z Pingelenem? Pokiwał głową.
- Tak, bo kiedyś uratowałem jego młodszego brata, Aslaka. Elise poczuła, jak robi jej się
ciepło na sercu. Pomyślała, że w każdym człowieku jest coś dobrego, nawet w Pingelenie.
- W takim razie zrobię dla was kanapki i kawę z mlekiem i cukrem.
- Dla Pingelena też?
- Oczywiście, skoro jest tak miły, żeby pomóc ci w poszukiwaniach.
- On chyba będzie cię lubił bardziej niż swoją własną matkę.
Gdy Johan i chłopcy wrócili do domu dzieci były już w łóżkach, Dagny poszła do domu, a
mała Elvira była przewinięta i nakarmiona. Po minach chłopców i Johana Elise pojęła, że szukanie
na nic się zdało.
Johan spojrzał na nią ze smutkiem, pokręcił głową i westchnął.
- Dzisiaj również nie znaleźliśmy żadnych śladów. Policja skontaktowała się z kaznodzieją.
Powiedział, że nie zauważył w ich zachowaniu nic szczególnego, gdy byli u niego w ostatni
wieczór. Stwierdził jedynie, że byli jak zwykle zachwyceni Słowem Bożym i dumni z tego, że mogą
należeć do tak wspaniałej wspólnoty wiernych. Jest przekonany, że wyjechali, by nawracać
niewiernych w odległych zakątkach kraju.
Elise poczuła, jak rodzi się w niej na nowo nadzieja.
- W takim razie uważa, że wyjechali, zostawiając nam wiadomość o samobójstwie tylko po
to, byśmy ich dalej nie szukali?
- Tak, ale sądzę, że to brzmi mało wiarygodnie. Kristian nie jest aż tak nierozsądny.
- Ale on nie jest sobą. Uważam, że kaznodzieja i Svanhild całkiem namieszali mu w głowie.
Słyszałam już i czytałam o talach rzeczach. O pijanych władzą ludziach, którzy potrafią skłonić
innych do wykonywania swoich poleceń. Pomyśl o Napoleonie i dawnych królach, którzy
przekonywali młodych mężczyzn do pójścia na wojnę, by oni sami mogli mieć więcej władzy i
bogactwa.
- Byli do tego przymuszeni, bo za nieposłuszeństwo skazywano ich na śmierć lub zamykano
w więzieniach.
- Może Svanhild również go zmusiła to tego wszystkiego.
- W jaki sposób?
- Mówiąc mu, że inaczej nie będzie się z nim już spotykać lub zabije się, jeśli on jej nie
posłucha. Kristian był tak zakochany, że z pewnością nie potrafiłby znieść myśli o tym, iż mógłby
ją stracić.
Johan nie odpowiedział, ale widziała, że zastanawiał się nad jej słowami. Peder i Evert
przysłuchiwali się ich rozmowie. Peder jak zwykle odezwał się jako pierwszy.
- Może pojechali do Mandal? Jakaś kobieta została tam wyrzucona z lokalu za to, że czytała
ludziom na głos „Peera Gynta". Policjant powiedział, że to było niereligijne. Oni już sami nie
wiedzą w tym mieście, na czym polega religijność.
Elise spojrzała na niego.
- Skąd wziąłeś tę historię?
- Pisali o tym w gazecie.
- Skoro są tak religijni, że nie chcą nawet słuchać „Peera Gynta", to na pewno nie jest im
potrzebny kaznodzieja - stwierdził oschle Johan.
Evert się zamyślił.
- A może są w Toten? - Kiedy tylko wypowiedział te słowa, zalał się natychmiast
rumieńcem i rzucił Johanowi zakłopotane spojrzenie.
- Dlaczego do Toten? - spytał Peder.
- Żeby pomóc panu Thoresenowi. Zapomniałem, że to ojciec Johana.
- Dlaczego mieliby pomagać ojcu Johana?
- Bo klnie jak szewc i nie jest religijny.
Peder najwyraźniej uznał jego wyjaśnienie za wiarygodne i odwrócił się do Elise.
- Czy do Toten jest daleko? Elise pokiwała głową.
- Tak, bardzo daleko. Zbyt daleko, żeby pójść tam na piechotę.
- Może pojechali pociągiem?
- Nie mieliby na to pieniędzy. Prawdopodobnie nie mieli nawet jedzenia.
- To może byli w kurniku i zabrali jaja, których szukała pani Børresen.
Elise posłała mu zdziwione spojrzenie.
- Pani Børresen szukała wczoraj jajek?
- Tak, złościła się na te głupie kury, które nie chcą znosić więcej jaj.
Elise zastanowiła się nad jego słowami. Czy to możliwe, że Kristian zakradł się do kurnika i
ukradł jaja? Po chwili jednak odsunęła od siebie tę myśl. Kristian nie był złodziejem.
- Chłopcy, z pewnością macie jakieś lekcje do odrobienia. Jest już późno, a wy musicie
wcześnie wstać.
W domu w końcu zapanował spokój. Elise położyła się w ich małżeńskim łożu i przytuliła
się do Johana. Kołyska stała tuż obok łóżka, a mała spała spokojnie.
- Co o tym myślisz, Johanie?
- Sam już nie wiem - stwierdził ponuro.
- Może kaznodzieja ma rację, że Kristian i Svanhild wyjechali gdzieś, by nawracać ludzi.
Gdy rozpalałam wczoraj w piecu, skorzystałam z kilku starych gazet, które dostałam od pani
Børresen. Jedna z nich była z października poprzedniego roku. Było w niej mnóstwo artykułów o
mówieniu językami i chorobach psychicznych. Lider jednej z sekt, w Kongsbergu, w której
praktykowano mówienie językami, odciął głowę swojemu własnemu wujowi. Pisano też o pewnym
kaznodziei z południowego Audnadal, który całkiem zwariował. Religia potrafi bardzo silnie
działać na ludzi, a czasem nawet odbierać im rozum.
Johan przytulił ją mocno.
- Miejmy nadzieję, że takie jest właśnie wytłumaczenie zniknięcia Kristiana, Elise. Bo jeśli
ktoś był w stanie tak na niego wpłynąć, to być może będziemy w stanie przekonać go do zmiany
poglądów. Musimy go tylko znaleźć, a wtedy się nie poddam. Muszę go przekonać, że kroczy złą
drogą.
Pocałowała go.
- Kocham cię, Johanie, i dziękuję ci za to, że martwisz się o niego tak mocno, jak ja.
10
Elise przeglądała gazetę pożyczoną od pani B0rresen, ale słowa zlewały jej się przed
oczami, a myśli kotłowały w głowie. Jedyne, co zarejestrowała, to że gazeta została wydana
szóstego maja. Kristian zaginął dwudziestego siódmego kwietnia, a oni wciąż nie znaleźli po nim
ani jednego śladu!
Wszyscy wokół mówili, że powinni spojrzeć prawdzie w oczy i pozwolić życiu toczyć się
dalej. Ale łatwo było im tak mówić.
Przecież Kristian musiał gdzieś być! Choć od czasu do czasu miewała wątpliwości, nie
mogła uwierzyć w to, że jej brat nie żyje. Myśl o tym, że już nigdy go nie zobaczy i nie dowie się,
co się z nim stało, była nie do zniesienia.
Policja rozesłała wieści do wszystkich komisariatów na wschodzie kraju i poinformowała
ich, że może minąć jeszcze wiele czasu, zanim będą mieli jakiekolwiek wiadomości. Nie mieli ani
jednej fotografii Kristiana i Svanhild, bo robotnicze rodziny rzadko miewały szansę robić sobie
zdjęcia. Opis tej dwójki mógł pasować do wielu osób podróżujących po kraju w poszukiwaniu
pracy. Policja nie wydawała się zbyt skora do dalszych poszukiwań, szczególnie po tym, jak
postanowili uwierzyć w to, że dzieci najzwyczajniej w świecie uciekły z domu. Dopóki istniało
podejrzenie popełnienia przestępstwa lub samobójstwa, do poszukiwań angażowano spore grupy
funkcjonariuszy, ale ich zapał z czasem minął.
Przypomniała sobie, co powiedział jej jeden z policjantów Z pewnością pojawią się
pewnego pięknego dnia, kiedy trochę podrosną i zmądrzeją. Nie było to dla niej jednak żadne
pocieszenie. Nie wierzyła w to, że Kristian mógł być tak opętany pożądaniem, że uciekłby tuż przed
konfirmacją i końcowym egzaminem.
Mimo to jej myśli wciąż wracały do słów policjanta. Miał rację, sugerując, że w pewnym
wieku ludzie potrafią się zapomnieć. To dlatego w fabryce pracowało tyle młodych, niezamężnych
matek, które harowały, by utrzymać swoje dziecko. Johan i ona sami byli kiedyś w podobnej
sytuacji. W ostatnie Boże Narodzenie, gdy żył jeszcze Emanuel, z trudem zdołali się pohamować,
choć Elise była mężatką.
Kristian jednak był pewien, że w grę wchodzą inne siły, prawdopodobnie jeszcze silniejsze
niż zakochanie.
Próbowała odepchnąć od siebie wszystkie te myśli i skoncentrować się na tym, co piszą w
gazecie. Johan bez przerwy powtarzał jej, że musi się bardziej orientować w aktualnościach. Skoro
chciała pisać o życiu ludzi, musiała wiedzieć, co się wokół nich dzieje. Wykształcone kobiety
walczyły o swoje prawa, a pracownicy protestowali przeciwko nierównościom społecznym.
Jej spojrzenie zatrzymało się na wielkim nagłówku: Teddy w Kristianii. Pod tytułem
widniało zdjęcie amerykańskiego prezydenta Roosevelta, który idzie po schodach uniwersytetu,
poprawiając swój cylinder. Dzień wcześniej król, królowa, premier | Konow, minister spraw
zagranicznych Irgens, marszałek oraz członkowie Komitetu Noblowskiego spotkali się na dworcu
kolejowym, by go powitać, a on obdarzył wiwatujące tłumy najsławniejszym uśmiechem świata.
W gazecie pisano, że całe miasto było podekscytowane. Ulica Karla Johana została
przystrojona licznymi flagami, a wojskowa orkiestra grała amerykański hymn.
Jakie to dziwne, pomyślała. Tu w Sagene omijało ich wszystko, co działo się w mieście.
Złożyła ponownie gazetę i położyła ją na stole, by móc przy najbliższej okazji oddać ją pani
Børresen. Następnie usiadła przy maszynie do pisania w nadziei, że uda jej się napisać kilka stron.
Nie było to łatwe zadanie, bo jej myśli wciąż krążyły wokół zaginięcia Kristiana.
Usłyszała, że Dagny i roześmiane, hałaśliwe dzieci wracają do domu. Pożałowała, że nie
wykorzystała okazji, by coś napisać wcześniej, póki w domu panowała cisza. Johan będzie musiał
sam przeczytać gazetę, nie miała teraz na to czasu.
Nagle jednak zauważyła, że na zewnątrz zapadła cisza, i równocześnie usłyszała, jak na
dziedziniec zajeżdża powóz. Najwyraźniej do właściciela fabryki musieli przyjechać jacyś dostojni
gości, skoro dzieci nagle tak umilkły.
Przeczytała ostatnie zdanie, które napisała, ale nie była z niego zadowolona, więc je
przekreśliła.
Drzwi się otworzyły i Dagny wsunęła głowę do środka.
- Idą do ciebie goście. Jeden z panów to twój wuj, ale tego drugiego nigdy jeszcze nie
widziałam.
Elise podniosła się prędko. Czyżby wrócił wuj Kristian? Ucieszyła się. Wuj jest mądry i z
pewnością znajdzie jakieś wyjaśnienie zniknięcia Kristiana. Zdjęła fartuch i przeczesała dłonią
włosy, po czym wyszła na schody.
Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczyła wuja Kristiana, ciotkę Ulrikke i pana
Ringstada.
Hugo Ringstad będzie musiał spać w pokoju na sofie, przemknęło jej przez myśl. Johan, ja i
mała znów musimy się przenieść do sypialni dzieci.
Z uśmiechem wyszła im na spotkanie. Johan wysłał im telegram z informacją o małej
Elvirze i Kristianie. Zapewne właśnie dlatego przyjechali ich odwiedzić.
Ciotka Ulrikke stanęła przed nią i przyjrzała jej się surowo.
- Nie musisz się uśmiechać, Elise. Rozumiemy, jak się teraz czujesz. Nikt nie potrafi
zastąpić dobrego brata, nawet nowo narodzone dziecko.
Elise wiedziała, że ciotka ma dobre intencje. Nigdy nie urodziła zdrowego, upragnionego
dziecka i nie potrafiła wczuć się w jej sytuację. Miała jednak kiedyś brata, który był jej niezwykle
bliski. Emanuel opowiedział Elise o tym, jak bardzo cierpiała, gdy umarł.
- Nie porzuciłam nadziei, że Kristian wciąż żyje. Ciotka Ulrikke zmarszczyła czoło.
- Ale jak to możliwe?
- Później o tym porozmawiamy. Jak miło, że przyjechaliście!
- Powitała serdecznie pana Ringstada i wuja Kristiana. - Cieszę się mogę wam pokazać
naszą małą córeczkę, a Peder i Evert będą zachwyceni, gdy was tu zobaczą. Mam nadzieję, że pani
Ringstad ma się dobrze - dodała, zwracając się do swego dawnego teścia.
Pokiwał głową i przyjrzał jej się z powagą.
- Mam przekazać od niej pozdrowienia. Ona naprawdę bardzo wam współczuje.
Elise poczuła się zmieszana. Czy to była prawda, czy też coś, co dodał od siebie, by zatrzeć
wspomnienia dawnych nieprzyjemnych chwil?
- Proszę, wejdźcie do środka. Ciotka i wuj mogą zająć nasze łóżko w sypialni, tak jak
przedtem. Johan, Elvira i ja możemy spać u dzieci. Mamy też sofę w pokoju, na której można spać
- uśmiechnęła się niepewnie do pana Ringstada, nie wiedząc, czy wypada oferować takiemu
człowiekowi miejsce na twardej kanapie.
- Dziękuję, ale będę nocował u Oscara Carlsena i pani Betzy. Zapraszają mnie już od tak
dawna, na pewno obraziliby się, gdybym zatrzymał się gdzie indziej.
Elise starała się ukryć to, jak bardzo jej ulżyło. Chętnie by go przyjęła, ale było jej wstyd za
to, że panują u nich tak skromne warunki.
W pokoju nagle zrobiło się ciasno, szczególnie po tym, jak do środka wniesiono dwie
ogromne walizki ciotki Ulrikke. Nie zauważyła nawet, że weszła Dagny z dziećmi, póki
dziewczyna się nie odezwała.
- Możesz spać u nas, a ja przeniosę się do łóżka Antona i Hjalmara Juliusa.
Hugo Ringstad uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Jaka z ciebie miła i uczynna dziewczynka. Jak się nazywasz, mała?
- Nie jestem dziewczynką, jestem opiekunką i nie nazywam się mała, ale potrafię być
bardzo pomocna. To co, chcesz spać w moim łóżku? Poza tym nazywam się Dagny.
Pan Ringstad i wuj Kristian roześmiali się głośno, ale ciotka Ulrikke zacisnęła jak zwykle
usta. Szturchnęła Elise i szepnęła.
- Czy ta niewychowana dziewczyna musi tu być akurat teraz, gdy jest z nami pan Ringstad,
Elise?
Elise nie odpowiedziała i skierowała się do kuchni.
- Usiądźcie, proszę, a ja zaparzę kawę. Dagny, zabierz Hugo i Jensine do pokoju i zajmij ich
jakąś zabawą. Później możesz mi pomóc nalewać kawę do filiżanek.
Na szczęście zdążyła rano kupić świeży chleb, który posmarowała teraz masłem i posypała
cukrem.
Wuj Kristian wniósł wielkie walizy ciotki Ulrikke do sypialni wraz ze swoją własną,
znacznie mniejszą. Pan Ringstad prawdopodobnie zdążył już zostawić swoje bagaże u państwa
Carlsenów.
Rozejrzał się.
- Gdzie jest twój mąż, Elise? Jak napisałem w liście, bardzo chciałbym go poznać.
- Poszedł właśnie do profesora, ale sądzę, że niedługo wróci. Wuj Kristian wyszedł z
sypialni.
- Czy Johan zrobił dla mnie kopię rzeźby? Elise pokiwała głową.
- Jest równie piękna, jak ta pierwsza. Profesor zasugerował, żeby wykonał ją w brązie. Teraz
jednak zajmuje się rzeźbą, która nazywa się Dziewczynka z lalką. Ma przedstawiać małą, biedną
dziewczynkę tulącą do siebie swój największy skarb, który prawdopodobnie jest jedynym
pocieszeniem w jej smutnym życiu.
Nie zauważyła, że drzwi do pokoju ponownie się otworzyły i stanęła w nich Dagny.
- To jestem ja i lalka, którą dostałam od twojego wujka - powiedziała z dumą.
Wuj Kristian przyklasnął.
- Jesteś modelką, Dagny? W twoim wieku? Dziewczęta z twojej klasy muszą być strasznie
zazdrosne.
- Nie chodzę do szkoła, mama mi nie pozwala. Kiedy nie jestem opiekunką u Elise, mam się
chować przed ludźmi. Tak powiedziała mama. Jestem dziewczynką i czeka mnie najwyżej praca w
fabryce, a do tego nie potrzebna mi szkoła.
Dorośli zamilkli, nawet ciotka Ulrikke zaniemówiła na chwilę, ale w końcu się odezwała.
- Ależ wszystkie dzieci muszą chodzić do szkoły, takie jest prawo.
Elise włączyła się do rozmowy.
- Dagny nie jest jedynym dzieckiem, które nie jest wysyłane przez rodziców do szkoły.
Czytałam w gazecie, że prawie dwadzieścia procent wszystkich dzieci, które objęte są obowiązkiem
szkolnym, pracują. Oczywiście za przyzwoleniem swoich rodziców. Matka i ojciec potrzebują
zarabianych przez dziecko pieniędzy, by móc powiązać koniec z końcem. O takich właśnie rze-
czach chcę pisać w moich książkach.
Ciotka Ulrikke i pan Ringstad wyglądali na wstrząśniętych. Wuj Kristian przyjrzał się
dziewczynce.
- Jesteś bardzo dzielna, Dagny. Chciałbym cię nauczyć czytać. Ciotka Ulrikke spojrzała na
niego ze zdziwieniem.
- Sądziłam, że mieliśmy wracać do Ameryki?
- Tak, wrócimy do Ameryki, ale nie ma przecież pośpiechu. Najpierw musimy odnaleźć
Kristiana, a ja w tym czasie nauczę tę dziewczynkę alfabetu.
Elise poczuła, jak ściska jej się gardło.
- Uważasz, że go odnajdziemy, wuju Kristianie?
- Oczywiście, niedługo skończy piętnaście lat, to najgorszy wiek. Człowiek robi się wtedy
niespokojny i ma ochotę na przygody. Jedni zaciągają się do służby na statku, a inni ruszają na
polowanie na wieloryby. Ale większość z nich prędzej czy później wraca.
- Nie rozumiem tylko, jak mógł to zrobić Hildzie i majstrowi. Kupili mu już nawet ubranie
do konfirmacji i zapisali do szkoły ludowej.
- Może uczestniczyć w konfirmacji za rok, a jeśli spodnie będą za krótkie, to z pewnością
uda ci się je nieco przedłużyć. Szkoła ludowa może zaczekać do czasu, aż będzie na tyle dorosły, by
zrozumieć wartość edukacji.
- Sądziłam, że już to rozumie. - Zwróciła się do pana Rignstada: - A ty tak nie uważałeś?
Zawsze z taką dokładnością odrabiał lekcje i był dumny ze swoich dobrych stopni. Może sam
wróci, gdy koniec świata nie nastąpi.
Hugo Ringstad pokiwał głową.
- Tak, muszę przyznać, że cała ta historia mnie zadziwia. Gdyby chodziło o Pedera, być
może łatwiej byłoby mi to zrozumieć. Jest taki impulsywny i podatny na wpływy, ale Kristian ra-
czej wiedział, czego chce od życia.
Wuj Kristian uśmiechnął się do niej pocieszająco.
- Będzie dobrze, Elise. Rzuciłem okiem na kołyskę, gdy obok niej przechodziłem. Czy
możemy zobaczyć małą?
Zrozumiała, że powiedział tak, by skierować jej myśli na inne tory. Z dumą wzięła na ręce
małą Elvirę i zaprezentowała ją gościom. Dziewczynka mrużyła oczy i przeciągała się ze
zmęczenia.
- Co za piękne dziecko! - stwierdził wuj Kristian. - Jaka podobna do mojej siostry, Jensine,
kiedy była dzieckiem.
Elise uśmiechnęła się, nie mógł przecież pamiętać, jak wyglądała jej matka, kiedy się
urodziła.
Nagle otworzyły się drzwi i do środka wszedł Johan. Otworzył szeroko oczy, wyraźnie
zaskoczony.
- Ciotka Ulrikke i wuj Kristian, jak miło!
Jego spojrzenie skierowało się w stronę ojca Emanuela.
- A pan zapewne jest dziadkiem Jensine i Hugo. Witam, panie Ringstad! Wyciągnął do
niego dłoń i wyglądał na zadowolonego z wizyty.
- Dziękuję, panie Thoresen. - Głos Hugo Ringstada załamał się. Mężczyzna wyglądał na
poruszonego. - Długo czekałem na to, by pana w końcu poznać. Wiedziałem, że Elise wyszła za
dobrego człowieka. Kristian opowiedział mi o pana zdolnościach rzeźbiarskich i nie mogę się
doczekać, by zobaczyć niektóre z pana dzieł.
Johan uśmiechnął się.
- Oczywiście, choć muszę uprzedzić, że wuj Kristian i Elise przeceniają nieco moje
zdolności.
Wszyscy się roześmiali. Elise pomyślała, że ta sytuacja musi być trudna dla pana Ringstada
i poczuła wobec niego wiele współczucia. To jego własny syn powinien być ojcem w tym domu, a
zamiast tego patrzył, jak ktoś obcy zarządza domem Emanuela, dzieli łóżko z jego synową i jest
ojcem dla jego wnuków.
Po chwili pojawili się Peder z Evertem. Byli tak zachwyceni gośćmi, jak się spodziewała.
Peder zachowywał się głośno i dziecinnie, jak zawsze, gdy był zadowolony. Evert natomiast swoim
zwyczajem stał spokojnie, uśmiechając się nieśmiało. Grzecznie ukłonili się i przywitali każdego z
gości. Peder jak zwykle nie ukrywał szczerości.
- Wszyscy będziecie u nas nocować? Mogę spać u Everta, więc będzie jedno wolne łóżko.
Jest nieco krótkie, więc może najlepiej, gdybyś ty w nim spała, ciotko Ulrikke? - Przyjrzał jej się
badawczo i dodał szybko. - Mam tylko nadzieję, że wytrzyma. A wuj Kristian i pan Ringstad będą
mogli się podzielić łóżkiem
Elise i Johana. Będzie prawie tak, jak za dawnych czasów, gdy była nas czwórka dzieci oraz
Evert, matka i ojciec. Razem będzie nas... - Zaczął liczyć na palcach. - Dziesięć osób! - stwierdził z
zadowoleniem.
Wuj Kristian śmiał się tak bardzo, aż pociekły mu z oczu łzy. Prawdopodobnie wyobraził
sobie ciotkę Ulrikke w krótkim, dziecięcym łóżku. Ostatnio nieco przybrała na wadze i może w
swojej wyobraźni zobaczył, że łóżko załamuje się pod jej ciężarem niczym domek z kart. Równie
zabawna była myśl, że wuj Kristian i pan Ringstad mieliby spać w jednym łóżku.
Wszyscy spędzili razem przyjemne popołudnie, aż w końcu chłopcy musieli iść do pracy.
Pan Ringstad stwierdził, że już najwyższy czas, by udał się do państwa Carlsenów.
Elise otworzyła przed nim drzwi.
- Przejdę się z tobą kawałek, potrzebuję nieco świeżego powietrza.
Johan zmarszczył czoło.
- Czy to nie za wcześnie po porodzie, Elise?
- Wcześnie? Przecież to już cały tydzień. Wiele kobiet w mojej sytuacji poszłoby już dawno
do pracy, a poza tym pogoda jest piękna.
Johan nie odpowiedział, ale widziała, że nie podoba mu się pomysł wspólnego spaceru z
panem Ringstadem.
- Pójdę tylko w dół wzgórza i z powrotem - dodała, by go uspokoić.
- Zawrócę przy numerze sto cztery - powiedziała panu Ringstadowi, gdy szli ulicą
Maridalsveien. - To tam był sklep Emanuela.
Pan Ringstad bez słowa pokiwał głową.
- Mam nadzieję, że nie jest ci przykro, gdy nas widzisz. Jesteśmy teraz nową rodziną...
Pokręcił głową.
- Oczywiście najchętniej widziałbym u twego boku Emanuela, był moim jedynym synem,
jedynym dzieckiem i tęsknię za nim bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. - Zamilkł na chwilę i
przełknął ślinę, zanim był w stanie mówić dalej. - Mimo to jego śmierć przyniosła mi pewną ulgę. Z
bólem patrzyłem na niego, gdy siedział nieszczęśliwy i bezradny w wózku inwalidzkim. Żal było
również patrzeć, jak marnował szansę, którą dało mu życie. Nawet gdyby mógł żyć dalej, z
pewnością nie byłaby to dobra egzystencja. Kochał cię, ale nie potrafił się przystosować do życia
nad rzeką. Może to nieładnie, że tak mówię, ale nie zdołał się całkiem uwolnić od snobizmu i
przesądów, które od dziecka były mu wpajane do głowy. - Ponownie przerwał, by po chwili z
trudem wydobyć z siebie głos. - Nie sądzę, żeby wasze małżeństwo mogło długo wytrzymać, a
rozwód dałby mu jeszcze większe poczucie wstydu niż małżeństwo z pracownicą fabryki. Wiem, że
to brzmi strasznie, ale taka jest prawda. Zanim cię poznałem, wcale nie byłem o wiele lepszy. Z
pewnością nie zapomniałaś o tym, jak Marie i ja zareagowaliśmy, gdy przyjechaliście do Ringstad,
by oświadczyć, że jesteście zaręczeni. Strasznie się za to wstydzę, ale byłem wtedy pod wielkim
wpływem środowiska i stosunków rządzących naszą małą, mieszczańską społecznością.
- Rozumiem to. Odwrócił się do niej.
- Naprawdę?
- Tak mi się wydaje. Próbowałam się wczuć w waszą sytuację.
- Mówisz niczym prawdziwa pisarka. By móc pisać o losach innych, trzeba umieć wczuć się
w ich sposób myślenia, jak podejrzewam.
Doszli do dawnego sklepu Emanuela. Teraz zrobiono w nim sklep z meblami, a Elise
wiedziała, że stolarz mieszka w piwnicy. Poddasze wciąż było zamieszkiwane przez pracowników
fabryki.
Zatrzymała się.
- Powinnam już wracać do domu. Pozdrów ode mnie pana Carlsena i jego żonę. Mam
nadzieję, że stojące na strychu meble Emanuela im nie zawadzają. A tak poza tym, wiesz może, co
słychać u Karoline i pana Sigvarta Samsona? Pracowałam z nim niegdyś, ale już dawno go nie
widziałam.
- Znaleźli mieszkanie w Pilestredet. - Zmarszczył czoło tak, jakby nie lubił poruszać tego
tematu. - Być może nie powinienem tak mówić, ale mam wrażenie, że coś jest między nimi nie tak.
Karoline jest rozpieszczona i potrafi być bardzo nieprzyjemna, już nieraz byłem tego świadkiem.
Zawsze uważałem, że powinna wyjść za silnego i władczego mężczyznę, który przejmie nad nią
kontrolę, ale gdy poznałem pana Samsona, zacząłem się niepokoić. Sprawia wrażenie bardzo
nieporadnego.
Pokręciła głową.
- Pomyślałam o tym samym, gdy usłyszałam, że zamierzają się pobrać. - Uśmiechnęła się do
niego. - Mam nadzieję, że będziesz nas często odwiedzać, póki jesteś w Kristianii. Mały Hugo i
Jensine powinni mieć szansę poznać lepiej swojego dziadka.
- Dziękuję, Elise. Niektórzy ludzie natychmiast wzbudzają w człowieku zaufanie, a ty i twój
mąż jesteście jednymi z nich. Poza tym kocham dzieci i mam nadzieję, że będę je oraz was częściej
widywał.
Poczuła, że łzy cisną jej się do oczu więc zawróciła i ruszyła w drogę powrotną do domu.
Doszła do połowy stromego wzgórza, gdy nagle usłyszała jakiś odgłos. Furtka pana
Hansena była uchylona i gdy zajrzała do ogrodu, zauważyła pod ścianą domu skuloną postać
wspartą na dłoniach. Już miała przyspieszyć kroku, bo w tej okolicy często można było natknąć się
na żebraka lub pijaka, ale nagle rozpoznała kobietę i zatrzymała się.
11
Najchętniej poszłaby prosto do domu, udając, że nikogo nie widziała, ale coś ją
powstrzymało.
- Julie Andersen? Kobieta podniosła wzrok. Elise przeraziła się, gdy spojrzała na jej twarz.
Wyglądała jeszcze gorzej, niż poprzednio. Jej oczy były napuchnięte od płaczu, a całe ciało trzęsło
się niczym w febrze.
- Jesteś chora, nie możesz tu siedzieć.
- Co mam ze sobą zrobić? - powiedziała słabym głosem. Sprawiała wrażenie, jakby całkiem
się poddała. Umrze tu w przeciągu nocy, jeśli jej nie pomogę, pomyślała Elise.
Rozejrzała się bezradnie. Nie mogła zabrać ze sobą kobiety do domu, a już na pewno nie
teraz, gdy była u nich ciotka Ulrikke. Johan też by się zaniepokoił, myśląc o tym, ile chorób mogła
roznosić kobieta, a oni mieli przecież w domu nowo narodzone dziecko.
Zobaczyła u dołu wzniesienia wóz pana Karlsena, nie miała jednak przy sobie pieniędzy.
Poza tym raczej nie zgodziłby się zawieźć bezdomnej kobiety do szpitala, ryzykując, że jej] nie
przyjmą.
Wóz zbliżył się, a ona zobaczyła na koźle Pedera, który siedział obok pana Karlsena. W
wozie nie było żadnego pasażera, więc prawdopodobnie właśnie po kogoś jechali.
Peder musiał ją zauważyć i coś powiedzieć, bo wóz zatrzymał się zaraz obok niej.
- Elise, co ty tu robisz?
- Odprowadziłam pana Ringstada i wracałam właśnie do domu, gdy zauważyłam tę starą,
chorą kobietę.
Ku jej wielkiemu zdziwieniu pan Karlsen zeskoczył z wozu.
- Jest chora? Skąd wiesz?
- Trzęsie się na całym ciele, choć jest tak ciepło.
- Znasz ją?
Elise chciała zaprzeczyć, lecz zauważyła, że Julie słucha ich rozmowy.
- Tak, wiem, kim ona jest. Mamy wspólnych znajomych.
- Zawiozę ją do szpitala. Pomóż mi wsadzić ją do wozu, Peder. Peder zeskoczył z kozła i
pomógł woźnicy. Kobieta z trudem stała na nogach, była całkiem wyczerpana. Jej spojrzenie było
puste, jakby już na niczym jej nie zależało.
- Nie sądzę, żeby miała czym zapłacić, ale mogę pobiec do domu po pieniądze.
- Sądzisz, że jestem kapitalistą? - pan Karlsen splunął.
- Przyjdę cię odwiedzić - powiedziała Elise, zaskakując siebie samą. Być może ta
nieszczęśliwa kobieta spała na dworze od tego dnia, gdy pojawiła się u nich i nie jadła nic, poza
kanapką, którą dała jej Elise.
Zauważyła, że Peder posłał jej pytające spojrzenie, ale przynajmniej tym razem nic nie
powiedział. Wiedziała, że będzie zmuszona wytłumaczyć mu wszystko, gdy wrócą do domu.
Karlsen cmoknął na konia, który ruszył w drogę. Odprowadziła wóz wzrokiem, aż ten
zniknął za rogiem.
Jak miała znaleźć czas na to, by ją odwiedzić? Może kobieta nie dożyje jutra. Wzdrygnęła
się nagle i zawstydziła, to była paskudna myśl.
Dni były przepełnione pracą, przewijaniem pieluszek, karmieniem małej, szorowaniem
podłogi i praniem brudnych spodni chłopców. Jednocześnie musiała się zajmować ciotką Ulrikke i
wujem Kristianem. Miała pełne ręce roboty od wczesnego ranka, aż do wieczora, gdy znów kładła
się do łóżka. Próbowała pisać nieco w ciągu dnia, ale nie zawsze jej to wychodziło. Kilka razy
przyszedł w odwiedziny pan Ringstad i rozmawiali dużo na temat komety Halleya, która miała się
pojawić osiemnastego maja. Dzień zbliżał się wielkimi krokami.
Nagle w jej myślach pojawiła się Julie Andersen i poczuła nieprzyjemne ukłucie wyrzutów
sumienia. Z pewnością nikt inny jej nie odwiedzał. Może usłyszała obietnicę Elise i teraz na nią
czekała. Może była umierająca i jedyne, na co miała nadzieję, to zobaczyć znajomą twarz.
Próbowała uspokoić poczucie winy, wmawiając sobie, że Julie Andersen była dla niej obcą
osobą, która próbowała od niej tylko wyżebrać jedzenie, ale wyrzuty sumienia nie chciały jej dać
spokoju. A jeśli naprawdę był jakiś związek między nią, a dziadkiem? Może ta biedna kobieta
naprawdę chciała jej o czymś opowiedzieć, ale nie zdążyła, bo pojawiła się Hilda?
Równocześnie próbowała zwalczyć w sobie obawę, że coś mogło się wydarzyć Kristianowi,
i starała się myśleć podobnie, jak wuj. W pewnym sensie pomagało jej to, że był taki spokojny i
pewny co do tego, że Kristian zostanie odnaleziony.
Ciotka Ulrikke zaskakująco dobrze raziła sobie z dzieckiem Za każdym razem, gdy mała
Elvira zaczynała płakać, ciotka brała ją w ramiona i nosiła do czasu, aż płacz ustawał. W
międzyczasie wuj Kristian siadał razem z Dagny i uczył ją alfabetu. Była skora do nauki i zdolna.
Powiedziała, że nie wspomni o niczym matce dopóki nie nauczy się całego alfabetu i nie będzie w
stanie przeczytać chociaż kilku prostych słów. Myśl o tym, że zaskoczy swoją rodzinę, dodawała jej
zapału do nauki.
Pederowi nie podobało się to i twierdził, że Dagny jest za mała. Nie słuchał Everta, gdy ten
przypominał mu, że sami również uczyli się alfabetu w pierwszej klasie. Peder jesienią miał zacząć
siódmą klasę, ale wciąż miał spore kłopoty z czytaniem.
Elise opowiedziała mu, że biedna kobieta, którą Karlsen i on zawieźli do szpitala, była
rodziną jednej ze szwaczek, z którą pracowała kiedyś w przędzalni. Może nie było to najlepsze
wyjaśnienie, ale musiała coś powiedzieć, by Peder zrozumiał jej postępowanie.
Tydzień później pani Børresen przyszła do niej z zaadresowanym do niej listem. Rzadko
przychodziła do nich poczta i kobieta gotowała się z ciekawości. Na kopercie widniała pieczątka
szpitala Ullevål.
Zaniepokoiła się nagle, myśląc, że Julie Andersen z pewnością nie żyje i przed śmiercią
wskazała ją jako swoją najbliższą osobę. Biedna kobieta, musiała się czuć taka samotna. Jej mąż
przebywał w Dikemark i z pewnością nie wiedział o niczym.
Kobieta wspominała coś o siostrze. Jej brat chorował na gruźlicę, więc szansa na to, że
jeszcze żył, była raczej niewielka, ale z tego zrozumiała, jej siostrze musiało się dobrze powodzić.
Z przejęciem otworzyła list.
Pani Elise Thoresen, gospodarstwo Vøienvolden, Sagene, Kristiania.
Pragniemy poinformować panią, iż pani krewna, Julie Andersen, ur. 24.08.1871 roku w
dzierżawie gospodarstwa Finnestad w Eidsbergu, zniknęła ze szpitala Ullevål w dniu wczorajszym,
czyli 13 maja. Julie Andersen została warunkowo zwolniona dnia 16.12.1909 po trzyletnim pobycie
w więzieniu państwowym i do 3 marca br. była utrzymywana przez Urząd ds. Ubogich w Kristianii.
Urząd opłacał jej pobyt u pani Rud przy ul. Herslebsgate 6, uznał jednak, że jej dalszy pobyt w tym
miejscu jest nieopłacalny, gdyż koszty utrzymania jej tam wyniosły w okresie od 1 lutego do 1
kwietnia aż 36 koron. Postanowiono zatem umieścić ją w przytułku Kristiana Augusta przy ulicy
Storgaten, ale pacjentka nie chciała się tam udać. Ponieważ zajmowała się nią pani po 1 kwietnia i
kazała ją tu przywieźć, gdy była chora, uznaliśmy, że zechce pani wiedzieć, iż nie znajduje się dłużej
ani u nas, ani w przytułku. Jeśli pacjentka pojawi się u pani, proszę zwrócić się do Urzędu ds.
Ubogich. Zanim Urząd przejął za nią odpowiedzialność z dniem 1 kwietnia, jej utrzymaniem
zajmował się Związek Ułaskawionych Więźniów, lecz nie sądzimy, że posiadają środki, aby dłużej
ją utrzymywać. Ponieważ została pani wskazana jako jej najbliższa rodzina uznajemy, że od tej
pory to pani przejmie za nią odpowiedzialność.
Kristiania, 14.05.1910 roku
Podpis był nieczytelny. Elise otworzyła szeroko usta. Pani krewna... Ponieważ została pani
wskazana, jako jej najbliższa rodzina... pani przejmie za nią odpowiedzialność...
Nie była w stanie pozbierać myśli. Jak ta bezczelna kobieta mogła powiedzieć, że jest jej
najbliższą rodziną? Poczuła, jak zalewa ją fala gorąca. A jeśli Julie Andersen miała rację? Może na-
prawdę była jej rodziną. Mogła być córką jej dziadka, jej własną ciotką! Przyrodnią siostrą jej ojca.
Dziadek z pewnością miał niejedno nieślubne dziecko.
To zapewne dlatego ją odwiedziła. Planowała powiedzieć Elise, kim jest, ale przeciągała
sprawę tak długo, aż udało jej się dostać kawę i coś do picia. Wtedy jednak przyszła Hilda i
wszystko zepsuła.
W takim wypadku to dziadek musiał jej powiedzieć o Elise i o tym, gdzie mieszkała. Skoro
nie pokazała się tu wcześniej, to z pewnością dlatego, że nie wiedziała o ich rodzinnych powiąza-
niach do czasu, aż została uwolniona z więzienia.
W takim razie musiała udać się do Eidsberga i spotkać ze swoim ojcem, lub też to on
odwiedził ją u pani Rud. Razem musieli uknuć plan, jak wyciągnąć od Elise więcej pieniędzy.
Pewnie przeczytali w którejś gazecie, że pisała książki, a sprzedaż tej ostatniej poszła wyjątkowo
dobrze.
Spojrzała ponownie na początek listu. Urodzona w dzierżawie gospodarstwa Finnestad w
Eidsbergu.
Czyżby jej dziadek był dzierżawcą, zanim został włóczęgą? Czy jej ojciec również mieszkał
dawniej w tej dzierżawie?
Było jej żal, że matka i ojciec nie opowiedzieli jej niczego o ich rodzinie. Żaden człowiek
nie mógł poradzić nic na to, gdzie lub kim się urodził. Głupio było wstydzić się z powodu swych
własnych korzeni. Hugo Ringstad czuł się skrępowany tym, że urodził się w snobistycznej rodzinie,
a jej matka czuła się zażenowana, bo wyszła za syna włóczęgi. Może nic w tym dziwnego, skoro jej
rodzicie przegonili ją z domu, gdy dowiedzieli się, kim on jest.
Wuj Kristian i ciotka Ulrikke byli wraz z dziećmi na podwórzu, a ona siedziała sama z małą
Elvirą. Czy powinna pokazać list wujowi Kristianowi i poprosić go o radę?
Żałował tego, że byli tak surowi dla matki, kiedy była młoda. Być może z radością przyjąłby
szansę naprawienia tego wszystkiego.
Johan był życzliwy i pełen współczucia, ale jego cierpliwość skończyłaby się w tym
miejscu. Pochwalił ją, co prawda, za to, że jej dziadek zabrał się do pracy, ale nie zniósłby myśli o
tym, że jest wykorzystywana. Powiedziałby, że zarówno dziadek, jak i Julie Andersen narzucali im
się tylko po to, by wyciągnąć od nich pieniądze i sami byli sobie winni.
Ale czy tak było naprawdę? Julie Andersen została umieszczona w więzieniu za to, że nie
miała pracy ani miejsca, w którym mogłaby mieszkać. Karą za włóczęgostwo były trzy lata
przymusowej pracy, tak samo dla niej, jak i dla wszystkich innych. To, że stała się ulicznicą, aby
przeżyć, było całkiem zrozumiałe. Trudniej jednak było pojąć to, dlaczego odmawiała zamieszkania
w przytułku Kristiana Augusta, skoro dawał on również szansę znalezienia prawdziwej pracy.
Czyżby nie miała ochoty pracować? Źle znosiła życie w izolacji? Czy podobnie, jak ojciec i
dziadek, miała w sobie cygańską krew i potrzebę przemieszczania się? Tysiące pytań kotłowały jej
się w głowie, ale nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na żadne z nich. Musi odnaleźć Julie Andersen
lub dziadka.
Wiedziała, że te pytania nigdy nie dadzą jej spokoju. Johan by tego nie zrozumiał, podobnie
jak Hilda. Dla nich wszystko było łatwiejsze. Jeśli coś było dla nich nieprzyjemne, odwracali się od
I tego. Nie była nawet pewna, czy zrozumiałby ją wuj Kristian. Był mężczyzną, a oni rozumowali w
inny sposób.
Złożyła list i wsunęła go do kieszeni fartucha. W tej chwili nie mogła nic zrobić, nie
wiedziała, gdzie przebywa Julie Andersen. Nie było pewne, czy kobieta odważy się ją ponownie
odwiedzić po tym, jak Elise dała jej pieniądze i jedzenie, a następne zadbała o to, by zawieziono ją
do szpitala.
Nie mogła być zbyt ciężko chora, bo szpital z pewnością wspomniałby o tym w liście. Nie
martwili się o jej zdrowie, tylko o to, kto zapłaci za jej pobyt.
Postanowiła zapomnieć o całej sprawie przynajmniej na jakiś czas. Teraz o wiele ważniejsze
myśli zajmowały jej głowę. Pojutrze wypadał osiemnasty maja i zastanawiała się, czy kometa na-
prawdę spadnie na ziemię.
Zauważyła, że zarówno wuj Kristian, jak i pan Ringstad, są niespokojni, choć starali się
udawać, że jest inaczej. Przed sklepem Magdy na rogu klienci zbierali się i dyskutowali, zamiast
wracać w pośpiechu do swoich obowiązków. Johan często wracał z pracowni zamyślony i nie
wątpiła, że z trudem się koncentruje. Pani Børresen wpadała do nich co chwilę, za każdym razem
coraz bardziej roztrzęsiona. Choć twierdziła, że ona i wszyscy inni wierni pogodzili się z myślą o
dniu ostatecznym, wyglądała na równie przerażoną, co wszyscy inni. Peder i Evert przyszli ze
szkoły podekscytowani i opowiedzieli, że znaleźli w piwnicy pokój bez okien. W razie uderzenia
zamierzali się tam ukryć, musieli tylko najpierw zgromadzić wystarczająco dużo jedzenia i picia.
- Jeśli kometa uderzy w Ziemię, ukrywanie się niczego nie da - starała się im wyjaśnić Elise.
- Za kometą podąża trujący gaz, który dostałby się wszędzie, nawet do piwnicy bez okien. Nie
możecie się przejmować takimi rzeczami! - dodała z naciskiem. - Posłuchajcie lepiej Johana!
Przeczytał w gazecie o astronomie, który wyliczył dokładnie, jak daleko od Ziemi znajduje się
kometa. Nie będzie żadnego zderzenia.
- Skąd możesz o tym wiedzieć, skoro cała szkoła mówi inaczej?
- Dzieci lubią się nawzajem podburzać. Niektóre z nich mają pewnie przestraszonych
rodziców, którzy nie czytali artykułu znanego obserwatora Schroetera. Poza tym nie wszyscy ro-
dzice potrafią czytać. Jeśli dorośli się boją, to nic dziwnego, że strach przenosi się na dzieci.
Wystarczy, że jedno dziecko opowie w szkole straszną historię o niebieskim kwasie i sądnym dniu,
a plotka szybko się roznosi.
Peder słuchał jej spokojnie.
- Mówisz tak, żebyśmy się nie bali, czy sama w to wierzysz?
- Czy gdybym naprawdę wierzyła, że za dwa dni będzie koniec świata, to czy
marnowałabym czas, piorąc twoje brudne spodnie i koszulę Everta, a następnie rozwieszała pranie
na sznurku? Poza tym kupiłam syrop, ser, kaszę, cukier i kawę na cały tydzień.
Widziała, jak na jego twarzy pojawia się wyraz ulgi. Po chwili jednak znowu pojawiło się
zdenerwowanie.
- Zrobiłaś zapasy? Westchnęła z rezygnacją.
- Po co przechowywać jedzenie na tydzień, skoro ziemia i tak będzie zatruta? To by tylko
przedłużyło cierpienia. Nie wierzę w żadną kolizję, Pederze. Podobnie jak Johan, wuj Kristian oraz
pan Ringstad. Czy nie wolisz wierzyć nam niż kilku rozemocjonowanym dzieciakom w szkole?
Opowiedz w swojej klasie o astronomie Schroeterze i o tym, że on dokładnie wie, jaki jest dystans
między nami a kometą i że jest ona tak daleko, iż o żadnym zderzeniu nie może być mowy.
- Mówisz tak tylko po to, żebym się nie bał. Kristian by! jednym z najmądrzejszych w klasie
i uciekł. Sądzisz, że zwiałby od konfirmacji, parasola i ładnych butów, gdyby nie uważał, że zdarzy
się coś strasznego? I w jaki sposób taki astronom mógłby zbadać odległość komety, skoro stoi tu na
Ziemi?
- Chcesz się założyć? Zakładam się o pięć koron, że osiemnastego nic się nie wydarzy.
- Pięć koron? - Peder spojrzał na nią z przerażeniem - Skąd weźmiesz tyle pieniędzy, Elise?
I co ja mam ci dać, jeśli to ty wygrasz?
- Uścisk za każdego dziesiątaka. Peder zaczął liczyć na palcach.
- To dziesięć przytuleń za koronę, czyli pięćdziesiąt za pięć koron.
- Dokładnie. I tyle razy będziesz musiał mnie uścisnąć, jeśli przegrasz.
Spojrzał na nią badawczo.
- Jesteś taka pewna, że nie będzie zderzenia, żeby założyć się aż o pięć koron?
Pokiwała głową.
Zamyślił się i odwrócił do Everta.
- Wiesz, chyba jednak nie będę nosił kanapek i wody do piwnicy. Kometa nie uderzy w
Ziemię, bo inaczej Elise nie odważyłaby się założyć o tyle pieniędzy.
Usiadł do lekcji o wiele spokojniejszy niż przez kilka ostatnich dni.
Chwilę później wrócił z pracowni Johan. Rzucił okiem na Pedera i spojrzał na nią pytająco.
Poprzedniego wieczora Peder odmówił odrabiania lekcji, bo uznał, że w niebie nie będzie mu
potrzebna matematyka.
- Peder już się nie boi komety - wyjaśniła spokojnie. - Bardziej ufa nam niż kolegom z
klasy, którzy straszą się różnymi opowieściami.
Uśmiechnęła się do chłopców.
- Jutro jest siedemnasty maja i Johan obiecał zabrać was do ogrodu Tivoli. Wuj Kristian i
ciotka Ulrikke również z wami pójdą.
Evert spojrzał na nią z niepokojem.
- Czy to po to, żebyśmy zapomnieli, że to nasz ostatni dzień na Ziemi?
Peder posłał mu pełne politowania spojrzenie.
- Nie słyszałeś, co powiedziałem? Nie będzie żadnego zderzenia.
12
Osiemnasty maja przywitał ich lśniącym słońcem i błękitnym niebem. To był typowy,
piękny majowy dzień. Brzozy były obsypane młodymi liśćmi, pola się zieleniły, a w ogrodach
kwitły pierwsze fiołki. Nad domami i ulicami unosiła się cisza, która zagłuszała nawet plusk
strumienia i śpiew ptaków.
Elise zeszła z chłopcami w dół wzgórza, żeby rozejrzeć się nieco po okolicy. Od kiedy tylko
wstała, zauważyła, że wszyscy są nieco spokojniejsi niż zwykle i szybko domyśliła się, że Peder
wcale nie był taki pewny siebie, jak mówił. Udała, że idzie do stolarza, ale prawda była taka, że
chciała uspokoić nieco nastroje Pedera i Everta. Nie umawiałaby się przecież ze stolarzem
nanaprawę komody, gdyby był to ich ostatni dzień na Ziemi. Rozumieli to dobrze, ale mimo to się
bali.
- Dlaczego na ulicy jest tak mało ludzi? - spytał zaniepokojony Peder.
- Ci, którzy pracują w fabryce, zaczynają o szóstej rano.
- Ale nie ci, którzy mają sklepy albo idą na zakupy.
- Nic nie rozumiesz, Peder - powiedział Evert spokojnym głosem, choć sam rozglądał się na
wszystkie strony, jakby czekał, aż coś się wydarzy. - Ludzie nie są tacy inteligentni jak Elise i
Johan. Wierzą w dzień sądu i postanowili zostać w łóżkach.
Peder spojrzał na niego zdziwiony.
- To w czymś pomaga, jak się leży w łóżku?
Evert wzruszył ramionami.
- Tak im się tylko wydaje. Pamiętaj, co powiedziała Elise: astronom napisał w gazecie, że
kometa jest daleko. Widział ją przez lunetę. Przez nią można zobaczyć wszystkie gwiazdy na niebie
i wszystkie zbliżające się komety.
Peder się przestraszył.
- Wszystkie komety? To ich jest więcej?
- Tak, ale są tak daleko, że nawet nie wiedzą, gdzie jest Ziemia. Elise zatrzymała się.
- Widzę tam małą dziewczynkę, która wygląda jak Jorund. Pójdźcie się z nią pobawić. Może
ona też jest przestraszona i ucieszy się z towarzystwa dwóch dzielnych chłopców. Opowiedzcie jej
o astronomie i jego lunecie.
Peder i Evert pognali przed siebie, a ich lęk zdawał się choć przez chwilę opanowany. Może
znowu zaczną się bać, kiedy tylko pójdą do szkoły, ale przecież nauczyciele powinni uspokajać ich
obawy. A może bali się tak samo, jak inni?
W drodze powrotnej jej myśli powędrowały do Kristiana. Jeśli to rzeczywiście dzień sądu
go tak przestraszył, dostaną od niego z pewnością znak życia, gdy okaże się, że żadna zagłada nie
nastąpiła. O ile nie zrobił już tęgo, o czym pisał w liście pożegnalnym... Zrobiło jej się słabo.
Gdyby tylko potrafiła być taka pewna i spokojna, jak wuj Kristian!
- Elise!
Odwróciła się i zobaczyła, że biegnie do niej Dagny.
- Tak wcześnie przyszłaś? Ciotka Ulrikke i wuj Kristian nawet jeszcze nie wstali.
Dagny była zdyszana, musiała prędko biec.
- Nie boisz się być dzisiaj na dworze? Nie wiesz, że Ziemia może eksplodować?
- Nie wierzę w to, tylko nieuświadomieni ludzie się nawzajem straszą.
- Tacy są właśnie moi rodzice... Jak ich nazwałaś?
- Nieuświadomieni. Może nie mieli czasu przeczytać o wszystkim w gazecie.
- Nie stać ich, żeby sobie kupić gazetę. Zresztą chyba ich to nie obchodzi. Mój ojciec mówi,
że polityka jest dla bogaczy, takich którzy mieszkają po drugiej stronie miasta. Kapitalistów, jak na
nich mówi. Zdaje mi się, że to są tacy egoiści, którzy martwią się tylko o siebie.
Złapała Elise za rękę i posłała jej bezzębny uśmiech. Dopiero co wypadły jej jedynki. Peder
stracił swoje mleczne jedynki, kiedy miał sześć i pół roku.
- Cieszę się, że ty nie wierzysz w zderzenie. Matka mówi, że jest tak, jak pięć lat temu,
kiedy wszyscy wierzyli, że będzie wojna. Pani Karlsen zbierała ziemniaki, a pani Olsen robiła
zapasy mleka, które skwaśniało po trzech dniach, a mój ojciec gromadził wino.
- Myślałam, że twoja matka boi się komety.
- Tak, ale powiedziała, że nie ma sensu robić zapasów, skoro ma nadejść dzień sądu. Nie
możemy przecież zabrać do nieba dzbanków na mleko, prawda?
Elise z powagą pokręciła głową.
- Nie możemy, więc lepiej gromadzić dobre uczynki.
- Jak to?
- Robić tak, żeby nie mieć później wyrzutów sumienia.
- A ty masz jakieś wyrzuty sumienia, Elise?
- Mnóstwo. Dagny się roześmiała.
- Chyba wiem dlaczego. Peder powiedział, że ty i Johan całowaliście się wtedy, gdy miałaś
jeszcze swojego starego męża.
Elise poczerwieniała. W jaki sposób Peder zdołał ich zobaczyć?
- A przecież tak nie można, prawda? - ciągnęła niezrażona Dagny. - Całować innego niż ten,
który jest twoim mężem?
- Nie, tak nie można.
- To dlaczego to zrobiłaś? Myślałam, że chodziłaś do szkółki niedzielnej, kiedy byłaś mała?
- Chodziłam, byłam nawet żoną oficera Armii Zbawienia.
- W dzień sądu będziesz miała gorzej niż moja matka. Ona nie całowała się z innymi, od
kiedy mój ojciec pociągnął ją na trawę za schowkiem na drewno i próbował ją rozebrać. W końcu
mu się udało i dziewięć miesięcy później przyszedł na świat Hjalmar Julius.
Elise była wstrząśnięta. Czy matka dziewczynki naprawdę opowiadała jej o takich rzeczach?
Dziesięcioletniej dziewczynce?
- A jak było z tobą? - spytała Dagny z taką lekkością, jakby rozmawiały o czymś całkiem
zwyczajnym.
- O takich rzeczach się nie mówi, Dagny. Poczekamy z tym, aż będziesz dorosła.
- Tak długo? Louisa już to robiła, a przecież ma tylko piętnaście lat. Mówi, że teraz to lubi,
ale za pierwszym razem ją bolało. Robiła to już z dwoma. W tym jednym teraz jest taka zakochana,
że robili to już wszędzie. Pod schodami, na poddaszu, za wychodkiem i w lesie. Ona ma większe
piersi niż jej matka i dlatego mężczyźni ją lubią. Bierze dziesiątaka za to, że je pokazuje. Raz aż
siedmiu chłopaków poszło za nią na poddasze, żeby rozpięła przed nimi bluzkę. Zarobiła jednego
dnia aż siedemdziesiąt 0re. To prawie tyle, ile moja matka zarabia za szorowanie podłogi.
- I jak myślisz, co z nią będzie, Dagny? Twoja matka urodziła Hjalmara Juliusa i całą waszą
resztę, ale Louisa nie ma męża i jest zaledwie piętnastolatką. Co się stanie, jeśli zajdzie w ciążę?
- Wtedy może pójść do znachorki z Maridalsveien - odwróciła się i pokazała palcem. - I
pozbyć się dziecka.
- To niebezpieczne, można od tego umrzeć. - W myślach zobaczyła samą siebie płaczącą u
Agnes, proszącą o radę, i wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Gdyby wtedy poszła do znachorki,
nie miałaby dzisiaj Hugo.
Dagny spojrzała na nią z przerażeniem.
- Kłamiesz?
- Nie, to prawda. To bardzo niebezpieczne. Nigdy nie powinnaś postępować tak, jak Louisa.
Poczekaj z tym, aż wyjdziesz za mąż za kogoś, kto będzie miał pracę i zdoła cię utrzymać.
- Mój ojciec już od dawna nie ma pracy, matka sama musi zapewniać nam jedzenie.
- Tak, bardzo mi jej szkoda. Dobrze, że możesz ją przynajmniej wesprzeć pieniędzmi, które
u nas zarabiasz.
Ciotka Ulrikke i wuj Kristian zostali tego dnia w domu. Elise nie wiedziała, czy to ze
względu na nią, czy po prostu byli nie spokojni. Dagny najwyraźniej dała się przekonać, że nie ma
się czego bać, bawiła się i śpiewała, aż ciotce Ulrikke zaczęły puszczać nerwy. W końcu Elise
kazała dzieciom pójść bawić się na podwórko, choć te wolały zostać w kuchni i bawić się w pociąg.
Co dziwne, wuj Kristian tego dnia nie uczył Dagny alfabetu Albo był zmęczony, albo nie
był w stanie się skoncentrować.
Pani Børresen zebrała tymczasem w mieszkaniu grupę modlitewną, by mogli pójść na
spotkanie Boga, ręka w rękę, jak po wiedziała. Z jej kuchni dobiegał zapach świeżych placków,
najwyraźniej chcieli spotkać się z wiecznością najedzeni.
Jedyną osobą, która z wielkim spokojem zignorowała wszelkie ostrzeżenia, był właściciel
fabryki, pan Berge. Odwiedzili g ważni panowie z miasta, i zanim wsiedli do automobilu, żartowali
długo na dziedzińcu i wszędzie było ich słychać. Ciotka Ulrikke podeszła do okna i z niesmakiem
obserwowała to zgromadzenie.
- Władze powinny ograniczyć możliwość jazdy tymi kosz marnymi maszynami do najwyżej
trzech dni w tygodniu! N: tylko konie się płoszą, ale i ludzie robią się nerwowi i tracą słuch jestem
tego pewna.
Wuj Kristian roześmiał się.
- Nie słyszałaś, że mąż Hildy kupił automobil? Obiecał nam przejażdżkę w niedzielę.
- Ja do tego nie wsiądę! Na ulicy Karla Johana nie można już spokojnie porozmawiać, bo co
chwilę nagle się ktoś pojawia i robi zamieszanie!
- Przed postępem nie da się umknąć, moja droga, nawet gdybyś bardzo chciała. Właśnie
czytałem w gazecie, że w kraju, jest już trzysta automobili. Jeszcze dziesięć lat temu mogłaś je po-
liczyć na palcach jednej ręki.
Ciotka Ulrikke odeszła od okna i wyglądała na niezadowoloną. Elise uśmiechnęła się.
- Jest już południe. Mam dla was ciastka i kawę, którą przyniosła pani Jonsen.
- Pani Jonsen? Twoja dawna sąsiadka?
- Tak, wstąpiła tu pewnego dnia, ale nie miała czasu zostać dłużej. Była nieco obrażona, że
nie poinformowałam jej od razu o narodzinach małej, ale od razu jej przeszło, kiedy tylko mogła ją
potrzymać.
Wuj Kristian nie kazał na siebie czekać.
- Czy to jakaś specjalna okazja, że dostajemy ciastka z kawą?
Elise się uśmiechnęła.
- Tak, świętujemy to, że dożyliśmy osiemnastego maja.
- Dzień się jeszcze nie skończył - powiedział, uśmiechając się niewyraźnie wuj Kristian.
- Założyłam się z Pederem. Dostanie pięć koron, jeśli kometa trafi w Ziemię. A jeśli ja
wygram i nic się nie stanie, to dostanę od niego pięćdziesiąt uścisków.
Ciotka Ulrikke pokręciła głową.
- To najgłupszy zakład, o jakim słyszałam. Co Peder zrobi z pięcioma koronami, jeśli świat
się skończy?
Wuj Kristian się roześmiał.
- Nie rozumiesz? Skoro Elise odważyła się postawić tyle pieniędzy, prawie tyle, ile
wynosiła jej tygodniówka w fabryce, to musi być absolutnie pewna, że nie będzie żadnej kolizji.
Dzięki temu Peder nie bał się tak bardzo.
W tej samej chwili usłyszeli hałas na zewnątrz, a po chwili do domu wbiegli Peder i Evert.
- Zwolnili nas z ostatniej lekcji! Elise spojrzała na nich zaskoczona.
- Jak to?
- Bo nikt nie był w stanie się skoncentrować. Tylko Evert i ja skończyliśmy obliczenia.
Ciotka Ulrikke klasnęła dłońmi.
- Tylko wy się nie baliście? Peder przytaknął.
- Nigdy nie miałem pięciu koron i mogłem wygrać całkiem sporą sumkę, ale to nie
pieniądze są w życiu najważniejsze. - Podbiegł do Elise i objął ją mocno. - To był pierwszy uścisk,
resztę dostaniesz wieczorem.
Elise uśmiechnęła się.
- Pobiegnijcie do pracowni po Johana, to zjemy razem. Chwilę później wrócili w pośpiechu.
- A jednak idzie koniec świata! Pani Børesen i reszta wiernych stoi pod wielkim dębem przy
kuźni i rozmawia z kowalem, który już od dawna nie żyje. Proszą go o pomoc na wypadek
uderzenia.
Dorośli wymienili spojrzenia.
- Ale ty się chyba nie przestraszyłeś, Pederze? - spytał spokojnie wuj Kristian.
Peder pokręcił powoli głową, ale nie wyglądał już na zbyt pewnego.
W tej samej chwili w drzwiach stanął Johan.
- Ludzie chyba całkiem powariowali. Jaki sens ma stanie pod drzewem, skoro Ziemia ma się
rozpaść?
Dagny siedziała w kuchni i karmiła Jensine.
- Ja wiem! - zawołała. - Myśleli, że ten stary z oczami czarnymi, jak u diabła, to duch
zmarłego kowala, ale Elise się go nie bała i pomogła mu, żeby nie odnalazła go policja.
- Znowu coś zmyśla - mruknęła Elise i spuściła wzrok. Zauważyła jednak, że Johan poruszył
się niespokojnie.
- Będę się cieszyła, kiedy ten dzień się wreszcie skończy - westchnęła lekko ciotka Ulrikke.
13
Nie dostali od Kristiana żadnego znaku życia. Czas konfirmacji już minął, a rok szkolny
dobiegł końca. Peder dostał się do siódmej klasy, a Evert miał najwyższe oceny z każdego
przedmiotu. Ponieważ Kristian nie podszedł do żadnego egzaminu, Elise musiała sama odebrać ze
szkoły jego zeszyt z ocenami za cały rok. Miał ze wszystkiego najwyższe noty, a nauczyciel
zapewniał ją, że Kristian z całą pewnością byłby najlepszym uczniem w historii szkoły. Gdy to
mówił, jego głos przybrał oskarżycielski ton. Tak jakby strata jakiej doznała szkoła, była dotkliwsza
niż fakt, że Elise straciła bra ta. Pospieszyła do domu, a z oczu płynęły jej łzy.
Pod koniec czerwca cała rodzina odprowadziła ciotkę Ulrikke i wuja Kristiana na statek
płynący do Ameryki. Na przystani stało mnóstwo ludzi. Gotowi do odpłynięcia stali na pokładzie
statku „Montebello" i wychylając się przez burtę, żegnali się ze zgromadzonymi rodzinami.
Wszędzie machano białymi chusteczkami, kapeluszami oraz szalami, a łzy spływały po bladych
policzkach. Matki żegnały się ze swoimi synami z przeświadczeniem, że już nigdy więcej ich nie
zobaczą. Dzieci żegnały się ze swymi ojcami, a gdzieniegdzie jakaś młoda kobieta w zaawanso-
wanej ciąży zalewała się łzami, bo jej mąż musiał wyjechać.
Elise przyglądała się wszystkim po kolei. Serce ją bolało, gdy patrzyła na pogrążone w
rozpaczy stare matki, niemogące się napatrzeć na swoich synów, którzy przez tyle lat przychodzili
do nich po pocieszenie, teraz jednak uciekali od nich, nie mogąc się doczekać wspaniałego życia,
jakie na nich czekało. Wciąż nie wiedzieli, że poza przygodą czeka ich również ogromna tęsknota
za domem. Gdyby jednak nawet ktoś im o tym powiedział, z pewnością by nie uwierzyli.
Cieszyła się, że to nie jej własne dzieci wyjeżdżają, a jedynie ciotka Ulrikke i wuj Kristian,
którzy prawdopodobnie planowali za kilka miesięcy wrócić do Kristianii. Współczuła wszystkim
biednym rodzicom, którzy stali bezradnie w milczeniu, wpatrując się w swoich synów.
Wciąż z bólem wspominała ten przykry wieczór, gdy Kristian i Emanuel pokłócili się i
Kristian zniknął. Była taka zrozpaczona, gdy myślała, że wyjechał do obcego kraju i nigdy więcej
go nie zobaczy. Wtedy jednak nie wiedziała, że może być jeszcze gorzej. Teraz nie miała nawet
pewności, czy brat żyje.
Odwróciła się do całej reszty.
- Chyba już wystarczy tego machania? Peder spojrzał na nią wzburzony.
- Wystarczy? Statek jeszcze nie odpłynął. Zamierzam patrzeć za nim, aż zniknie za
wyspami. Upewnię się, że płynie w dobrym kierunku.
Evert roześmiał się.
- A gdzie miałby płynąć jeśli nie na południe? Peder go nie słuchał.
- Nie rozumiem, dlaczego tyle osób płacze. To dlatego, że nie mogli sami popłynąć?
- Jak myślisz, co zrobiłaby Elise, gdybyś to ty stał teraz na pokładzie? Może nie
wiedziałaby, czy jeszcze kiedyś cię zobaczy.
Peder wyszczerzył się.
- Nie jest przecież głupia. Ci, którzy wyjeżdżają, zarabiają tyle, że nie wiedzą, co zrobić ze
wszystkimi pieniędzmi.
- Myślisz, że ojciec Johana jest taki bogaty? Przecież mieszkał u Anny i Torkilda w
mieszkaniu majstra, a później przeprowadził się do Toten.
- Ale wuj Kristian jest bogaty. Kupił rzeźbę Johana za pięćset koron. Pomyśl tylko o tym,
Evert! Johan nie zarabiał tyle przez cały rok w fabryce.
Elise spojrzała na mężczyznę w letnim, jasnym fraku, słomkowym kapeluszu i ze spacerową
laską w dłoni. Stał obok eleganckiej damy w bladozielonej jedwabnej sukni. Miała na sobie
kapelusz z ogromnymi strusimi piórami. Uśmiechali się wesoło, machali świeżo wyprasowanymi,
śnieżnobiałymi chusteczkami i wcale nie wyglądali na przybitych. Kiedy spojrzała w tym samym
kierunku, co oni, zauważyła przy burcie damę, która machała do nich bukietem kwiatów. To
dziwne, że wcześniej jej nie zauważyła, bo nigdy przedtem nie widziała kogoś ubranego w tak
żywe kolory. Być może była żoną jednego z tych, któremu powiodło się w Stanach i przyjechała na
wakacje do starej ojczyzny. Słyszała o tym, że kobiety w Ameryce ubierały się inaczej niż w
Norwegii.
Westchnęła lekko. Widziała tam nie tylko łzy i trudne pożegnania, ale też ludzi, którzy
cieszyli się na podróż. Niektórym może nawet ulżyło, że uciążliwa wizyta już się zakończyła.
Podniosła wzrok na ciotkę Ulrikke i wuja Kristiana. Stali obok siebie niczym dwa gołąbki,
uśmiechając się i żartując. Ciotka zachowywała się w ostatnich dniach niczym niecierpliwe
dziecko, do tego stopnia, że aż sam wuj Kristian zaczynał się irytować.
Bez nich w domu będzie pusto. Może to właśnie wuj Kristian najbardziej wierzył w to, że
odnajdą Kristiana żywego, a jego optymizm ją zarażał. Wuj był niemal pewien, że Kristian wypły-
nął na morze i przemycił ze sobą na pokład Svanhild, jako pasażera na gapę. Trudno było uwierzyć
w to ostatnie, ale przypomniała sobie opowieść matki o pewnym piętnastoletnim chłopcu z Ulefoss,
który uciekł z domu, zaciągnął się na statek i dotarł aż do Australii. Wypił tam sporo w portowej
knajpie i nie zdążył wrócić, statek odpłynął. Dopiero po pięciu latach jego rodzice dowiedzieli się,
że wciąż żyje i ma się dobrze. Ożenił się w wieku osiemnastu lat, założył rodzinę i wysłał im nawet
krótki list ze zdjęciem swojej pociechy. Rodzice rozczarowali się nieco, że nie wysłał im własnego
zdjęcia. Obce, australijskie dziecko nie interesowało ich szczególnie, woleliby dostać raczej jakiś
dowód na to, że list przyszedł właśnie od ich dawno zaginionego syna. Na szczęście rozpoznali
jednak bez problemu jego pismo.
Gdyby Kristian naprawdę wybrał się na morze, nie odważyłby się powiedzieć o tym Hildzie
ani jej mężowi. A już na pewno nie w momencie, gdy wyruszał tuż przed konfirmacją i ostatnimi
egzaminami.
Skąd mógł mu przyjść do głowy tak bezmyślny pomysł? Zostało mu do końca zaledwie parę
miesięcy, miałby wtedy w kieszeni dwa niezwykle cenne dokumenty. Najlepszy uczeń ze szkoły w
Sagene, mógłby pracować wszędzie tam, gdzie tylko by zechciał.
Nagle poczuła silny uścisk dłoni. Miejsce zapału zajęła w oczach Pedera dojrzała powaga.
- Będzie dobrze, Elise.
Miała wrażenie, że słyszy spokojny głos wuja Kristiana, on również zwykł tak mawiać.
Uścisnęła jego dłoń. Nawet w tym całym zamieszaniu wciąż potrafił wyczuć, o czym myślała.
Evert również go usłyszał.
- Dlaczego nie miałoby być dobrze? Taki wielki statek na pewno nie zatonie.
- Nie mówię wcale o statku, ty głupku - odpalił Peder. Johan objął ją ramieniem.
- Peder potrafi czytać w myślach, tak jak ja. A przynajmniej w myślach Elise.
Uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Powinniśmy już wracać do domu, pani Jonsen nie jest nawykła do zajmowania się
niemowlęciem.
- Dlaczego poprosiłaś panią Jonsen? Dagny i pani Børresen nie mogły się zająć Elvirą?
- Dagny jest za mała, żeby obarczać ją taka odpowiedzialnością, a pani Børresen nie lubi się
zajmować dziećmi. Poza tym poprosiłam panią Jonsen, żeby nieco ją pocieszyć. Ludzie, którzy
wprowadzili się do naszego starego domu przy Hammergaten, nie są szczególnie życzliwi i nie chcą
się zadawać z sąsiadami. Pani Jonsen za nami tęskni i mam wyrzuty sumienia przez to, że nie
poświęcałam jej więcej uwagi.
Johan pokręcił głową.
- Nie możesz się zajmować każdą samotną osobą w Sagene.
- Jestem jej to winna. Nie zapominaj, ile dla nas zrobiła! Zawsze zajmowała się dziećmi,
częstowała nas świeżym ciastem, gdy tylko coś upiekła i...
- ...i przychodziła, węsząc za każdym razem, kiedy tylko dostrzegła w naszej kuchni
jakiegoś obcego mężczyznę - dokończył za nią Peder.
Elise musiała się roześmiać.
- Obcego mężczyznę? - uśmiechnął się zdezorientowany Johan.
- Sądziła, że każdy mężczyzna, który pojawia się w naszym domu, to mój kochanek.
Pierwszym z nich miał być biedny Ludvig Lien, ekspedient, który powiesił się w ogrodzie za
sklepem.
W tej samej chwili z komina statku wydobyła się para, a dokoła rozbrzmiał ogłuszający huk
silników. Statek „Montebello" rozpoczął swoją długą podróż do Ameryki.
Ludzie machali do siebie z całych sił, aż statek odszedł wreszcie od pomostu. Niektórzy
płakali głośno, inni posyłali sobie pocałunki, a jeszcze inni wykrzykiwali ostatnie słowa
pożegnania, które ginęły jednak w panującym dokoła zgiełku. Ciotka Ulrikke i wuj Kristian
również machali do nich z zapałem. Wielu cisnęło się na pomoście, by podejść jak najbliżej wody.
- Jakie to musi być dziwne. Wiedzieć, że prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy się swojej
rodziny, swojego dawnego domu i swojego kraju.
Elise pokiwała głową.
- A jeszcze gorzej jest tym, którzy zostają.
14
Elise siedziała na werandzie, składając uprane pieluchy. To był niezwykle upalny dzień,
prawdopodobnie najcieplejszy w ciągu tego lata. Choć wszystkie drzwi i okna były otwarte na
oścież, w środku nie dało się wytrzymać.
Elvira leżała w starym wózku, przyglądając się z zainteresowaniem liściom, które poruszały
się lekko na gałęziach starego dębu.
Peder i Evert skończyli tego dnia pracę i siedzieli teraz w kuchni, smarując kromki chleba
masłem. Słyszała, że rozmawiają z zapałem o aeroplanie, który niedawno widzieli. Stał na działce
przy skrzyżowaniu Munkedammsveien i Stortingsgaten. Został wybudowany w zakładzie
człowieka, który nazywał się Einar Lilloe. Na pokaz zaproszono króla, rząd oraz innych ważnych
ludzi, a w końcu wpuszczono także publiczność. Od tego czasu chłopcy nie mówili o niczym
innym.
- Słyszałeś, co on powiedział? Waży sto osiemdziesiąt kilogramów, a silnik ma moc
trzydziestu koni mechanicznych! - powiedział zachwycony Evert.
- To tak, jakby trzydzieści koni zbiegało po wzgórzu - dodał z uśmiechem Peder.
- Śmigło, które jest przyczepione do samolotu, wznosi maszynę w powietrze. Pięć metrów i
jest już nad ziemią!
- Kosztuje więcej niż dziesięć tysięcy koron. Jak sądzisz, skąd miał tyle pieniędzy? Myślisz,
że je ukradł?
- Oszalałeś? Wtedy wylądowałby w więzieniu Akershus. Może to król za niego zapłacił. To
pierwszy aeroplan, jaki mamy w Norwegii.
- Myślisz, że król ma tyle pieniędzy? Przecież on nie pracuje.
- Wyjmuje je z państwowej kasy.
- To znaczy dostaje zasiłek?
- Ty głupku! Tak jakby król potrzebował pomocy finansowej. Przecież on ma cały zamek ze
służbą, szoferami i woźnicami!
Zapadła cisza.
Musiała pewnego dnia zamienić kilka słów z Evertem. Nie podobało jej się, że nazywa
Pedera głupkiem, choć chłopcy obaj często tak do siebie mówili.
Zaczęli znowu rozmawiać, a ona nadstawiła uszu.
- Widziałeś tę kobietę, która za nami chodziła? Czy było z nią coś nie tak?
- Była nienormalna, jak ci wszyscy, którzy mieszkają w Torshov.
Na chwilę zapadła cisza, aż w końcu Peder odezwał się zawstydzony.
- Wiesz co, Evert? Emanuel kiedyś powiedział, że pośle mnie do Torshov!
- Dlaczego tak powiedział?
- Bo uważał, że coś jest nie tak z moją głową.
Elise wstrzymała oddech. Peder wciąż o tym pamiętał, choć minęło już tak wiele lat.
Przypominała sobie tamten dzień. Emanuela odwiedził Carl Wilhelm i zwierzył mu się ze swego
zmartwienia. Był przerażony i opowiedział, jak niegdyś wraz ze swoją nianią zwykł chodzić do
zakładu dla upośledzonych, by odwiedzać jej syna. Na jednej sali leżało pięćdziesięciu chłopców w
różnym wieku. Jedni byli cofnięci w rozwoju, a inni po prostu bali się ludzi. Niektórzy kradli, a inni
źle się zachowywali. Syn niani płakał za każdym razem, gdy go odwiedzała, i błagał, by niedługo
przyszła znowu. Carl Wilhelm nigdy nie zapomniał wyrazu jego oczu. Cztery lata później chłopiec
umarł.
- Nie martw się tym, co powiedział Emanuel. On też nie miał po kolei w głowie. Ale
dlaczego ta stara kobieta się tak na nas gapiła? Śledziła nas niemal przez całą drogę, jakby chciała
nam coś powiedzieć, ale nie miała odwagi.
- Wyglądała trochę jak ta stara kobieta, którą Karlsen i ja jakiś czas temu zawieźliśmy do
szpitala. Ale sądziłem, że ona; umarła, bo nie wyglądała wtedy na zbyt zdrową.
- Może to jakiś duch. Słyszałeś o tym, że pani Børresen widziała ducha starego kowala?
- Chodź, Evert, pójdziemy na dwór. Nie chcę myśleć o takich rzeczach, bo później nie będę
mógł spać.
Elise usłyszała, jak szurają kuchennymi stołkami i chwilę później wyszli na zewnątrz. Gdy
przechodzili obok niej, Peder zatrzymał się nagle.
- Wiesz co, Elise? Ta stara kobieta, którą z Karlsenem odwieźliśmy do Ullevål, jest teraz
zjawą. Evert i ja widzieliśmy ją przy drodze.
Evert pociągnął go za rękaw.
- Powiedziałem tak tylko dla żartów. Wcale nie była duchem, po prostu się włóczyła. Chodź
już!
Peder wyglądał, jakby mu ulżyło. Pobiegł za Evertem i po chwili zniknęli za rogiem domu.
Zaczęła się niespokojnie rozglądać. A więc ludzie z Ullevål mieli rację, Julie Andersen zamierzała
ją ponownie odwiedzić.
Westchnęła. Co powinna z nią zrobić? Czy wystarczyło dać jej jedzenie i trochę pieniędzy?
A może powinna z nią porozmawiać i dowiedzieć się, czego naprawdę chciała?
Wstała, zaniosła do domu poskładane pieluchy i włożyła je do komody w sypialni.
Następnie sięgnęła po szkatułkę w drobnymi monetami, wsunęła sobie kilka z nich do kieszeni
fartucha i ponownie wyszła na dwór.
Elvira spała spokojnie, przed chwilą została przewinięta.
Elise rzuciła okiem w kierunku podjazdu. Zauważyła ciemną sylwetkę i wystającą nieśmiało
zza krzaków głowę.
Najlepiej było porozmawiać z nią poza domem. Pani Børresen była ciekawska, a właściciel
fabryki i jego żona z pewnością byliby niezadowoleni, że sprowadza do domu takich ludzi.
Kiedy tylko się zbliżyła, zauważyła, że Julie Andersen powoli się cofa. Ona również nie
chciała być tam przez nikogo zauważona.
Zatrzymała się dopiero przy stodole.
Elise postanowiła przejść od razu do rzeczy.
- Czego ode mnie chcesz? Dostałam list z Ullevål, w którym napisano, że uciekłaś ze
szpitala, a także wskazałaś mnie jako swoją najbliższą rodzinę.
Kobieta pokiwała głową i spuściła wzrok.
- Jak mogłaś to zrobić? Nie znasz mnie przecież, widziałam cię tylko raz w życiu.
Kobieta nie odpowiedziała.
Elise Wsunęła dłoń do kieszeni i podała jej kilka monet, które powinny jej wystarczyć na
kupienie jedzenia na kilka dni.
- Prószę, weź to. Nie możesz wejść do środka. Mam małe dziecko, ja nie jestem pewna, co
ci dolega. Mój mąż się boi, że mała mogłaby się czymś zarazić.
Kobieta pokręciła energicznie głową.
- Nie mam gruźlicy.
- Nie, ale możesz roznosić jakąś inną chorobę. Jestem odpowiedzialna za szóstkę dzieci,
moją własną trójkę, ośmioletnią dziewczynkę i moich młodszych braci. Rozumiem, że jest ci ciężko
i masz trudne życie, ale nie mogę ci pozwolić u nas mieszkać. Wynajmujemy mieszkanie u
właściciela fabryki, a on z pewnością nie zechciałby cię tam wpuścić. Na dodatek żona dzierżawcy
jest bardzo ciekawska i zaraz będzie chciała wiedzieć, co się dzieje.
- Może to w czymś pomoże, jeśli powiem, że jestem twoją ciotką.
Zapadła cisza. A więc słusznie zgadywała, Julie Andersen była córką jej dziadka z
Eidsberga!
- Nigdy nie powiedziano mi, że mam ciotkę. Rodzina mojej matki pochodzi z Ulefoss z
Telemarku, niedawno odwiedził mnie jeden z jej braci. Rodzina ojca pochodzi, co prawda, z
Eidsberga, skąd i ty jesteś, ale on nigdy nie wspominał, że ma siostrę.
- Bo nie wiedział o tym, nie jesteśmy z tej samej matki. Elise usłyszała głosy na dziedzińcu.
- Zaczekaj tu chwilę. Poproszę męża, by przypilnował dzieci, i przejdziemy się po
Maridalsveien. Chętnie posłucham twojej historii.
Johan przyszedł właśnie do domu, by coś przekąsić i napić się kawy. Opowiedziała mu
szybko, w czym rzecz. Widziała, że nie był zadowolony.
- Nie zapominaj, o czym rozmawialiśmy, Johanie. Mieliśmy pokazywać ludziom
niesprawiedliwość panującą w społeczeństwie i za pomocą twoich rzeźb i moich książek
opowiadać, jak ciężkie jest życie niektórych osób.
Pokiwał głową.
- Ale to nie to samo, co branie pod swoje skrzydła każdego napotkanego żebraka.
Pokręciła głową.
- Wcale nie powiedziałam, że może u nas mieszkać. Chcę się tylko dowiedzieć, czy
naprawdę jest moją ciotką.
- W jaki sposób mogłaby tego dowieść?
- Mogę przynajmniej wyciągnąć od niej wszystko, co wie na temat ojca i reszty rodziny.
Później sprawdzę, czy coś z tego się zgadza. - Zamilkła na chwilę, a później dodała. - Nie
powiedziałam ci o czymś. Tuż przed osiemnastym maja, gdy wszyscy byli przejęci kometą,
dostałam list z Ullevål, w którym pisano, że Julie Andersen uciekła ze szpitala i wskazała mnie jako
swego najbliższego członka rodziny. Nie sądziłam, że odwiedzi mnie ponownie po tym, jak
ofiarowałam jej jedzenie i pieniądze, dlatego chciałam ci oszczędzić nieprzyjemności.
Johan otworzył szeroko oczy.
- Dlaczego szpital napisał do ciebie?
- Być może chcieli mnie przygotować na to, że pewnego dnia zjawi się u nas ponownie i
uprzedzili, że władze postanowiły umieścić ją w przytułku Kristiana Augusta.
Westchnął, ale po chwili uśmiechnął się i pogładził jej policzek.
- Posłuchaj tego, co ci opowie, ale raczej daj jej pieniądze, zamiast ją tu przyprowadzać. Nie
możemy ryzykować tego, że sprowadzi do naszego domu chorobę. Mamy przecież małe dziecko.
Musimy też uważać na resztę dzieci, wokół ludzie zapadają na czarną ospę i odrę. Poza tym wciąż
grasuje gruźlica, wiele tysięcy ludzi umiera na nią każdego roku w Norwegii, a połowa z nich w
wieku od piętnastu do czterdziestu lat. To naprawdę straszne! Nie chcę być uciążliwy, Elise, ale ty i
ja możemy osiągnąć więcej poprzez naszą pracę, niż pomagając tylko jednej osobie. Nikomu to nie
pomoże, jeśli cała nasza rodzina się rozchoruje. Powiedziałaś poza tym, że zaoferowano jej miejsce
w przytułku.
- Chcę z nią tylko porozmawiać i obiecuję, że będę ostrożna. Możesz się przez chwilę zająć
Elvirą?
- Oczywiście.
Odnalazła ją przy domu wdowy Jacobsen. Nieopodal stała grupa starych pijaków, którzy
dzielili się gorzałką. Julie Andersen przygląda się im i było widać, jak bardzo ma ochotę się napić.
- Pójdźmy nieco dalej - zasugerowała.
- Możesz już zacząć opowiadać - dodała, gdy dotarły do Arendalsgaten. - Skąd się
dowiedziałaś, że jestem twoją bratanicą?
- Od mojego ojca.
- Jak on się nazywa?
- Matthias Løvlien, tak samo jak jego syn, a twój ojciec. Elise próbowała ukryć zaskoczenie.
- Kiedy się o tym dowiedziałaś?
- Całkiem niedawno, kiedy uciekłam z więzienia Akershus.
- Co o mnie mówił?
- Że zarabiasz miliony, a rodzina musi sobie przecież pomagać.
- To nieprawda, Julie. Jeszcze do niedawna byłam szwaczką w przędzalni Graah i
zarabiałam siedem koron tygodniowo. Matka miała gruźlicę, a ojciec nie żył. Zajęłam się moimi
braćmi, a także małym, osieroconym chłopcem. Mój pierwszy mąż umarł z powodu okropnej
choroby, która go sparaliżowała, a ja ponownie wyszłam za mąż. Mój mąż właśnie skończył studia
jako rzeźbiarz, ale sprzedał do tej pory zaledwie dwa dzieła. Ja sama sprzedałam trzy napisane
przez siebie książki. Za pierwsze dwie zarobiłam mniej więcej tyle, co za pracę jako szwaczka.
Dopiero ta trzecia pozwoliła mi odłożyć sobie tak dużo, by móc pomagać innym. Nie opływamy
jednak w luksusy, jesteśmy dużą rodziną, a ja nie mam pojęcia, kiedy znowu uda mi się coś
sprzedać.
Julie nic nie powiedziała.
- Dlaczego nie chcesz iść do przytułku? Julie spojrzała na nią.
- Skąd o tym wiesz?
- Z Ullevål przysłali mi list, w którym pisali, że uciekłaś ze szpitala.
- Nie mam siły do pracy.
- Czy zawsze tak było, czy też stało się tak z powodu choroby?
Julie wzruszyła ramionami.
- Mój ojciec był poganiaczem bydła, a mój mąż jest chory psychicznie.
Elise posłała jej zdziwione spojrzenie. Jaki to miało związek ze sprawą?
- Powiedziałaś, że twój ojciec był poganiaczem bydła?
- A teraz jest włóczęgą. Nie wiedziałaś o tym? Elise pokiwała głową.
- Tak. A więc chcesz powiedzieć, że nie lubi mieszkać w tym samym miejscu i dlatego
nigdy nie znajduje sobie pracy?
Pokiwała głową.
- Po konfirmacji udałam się do Kristianii.
- Co tam robiłaś?
- Byłam służącą i szwaczką. - Uśmiechnęła się nagle. - Poza tym byłam też artystką.
- Artystką? Występowałaś w teatrze? Julie pokiwała głową.
- Na bazarze, nie miałam na sobie prawie żadnych ubrań, a mężczyźni przyglądali mi się.
Byłam taka piękna, miałam okrągłe uda, wąską talię i wydatne piersi. Nigdy nie widzieli dziew-
czyny, na którą mieliby większą ochotę. Na bazarze mówili na mnie Panienka Lyche lub Rosa
Lyche. Wielu nazywało mnie po prostu Rosą, klepało po pupie i błagało o choć jedną noc.
- A ty się zgadzałaś?
- A dlaczego nie? W ciągu jednej nocy zarabiałam więcej niż szwaczka czy pokojówka. Nie
musiałam się przy tym wcale męczyć. Nigdy nie lubiłam pracować, mam to po swoim ojcu.
No właśnie, pomyślała Elise. Tak samo było z jej własnym ojcem. Dopóki był zakochany w
matce, wytrzymywał długie dni w fabryce, ale w końcu dopadła go chęć wędrówki.
- Nie bałaś się jakieś choroby?
- Wtedy nie wiedziałam o tym zbyt wiele. Uświadomiłam to sobie dopiero, gdy leżałam u
Olavii i drżałam, jak świnia przez zarżnięciem. Kiedy znowu wyzdrowiałam, zaraz zapomniałam o
tym, jak było mi źle, i wspominałam tylko, jak dobrze było mieć przy sobie w łóżku nagie męskie
ciało. Wróciłam do pracy i w ciągu dwóch lat trzy razy zostałam przyjęta do szpitala. Mówili na to
syfilis. Po trzecim razie wprowadziłam się do mojej siostry Karoline na Biermannsgata 12, ale
wyrzuciła mnie już po ośmiu dniach. Aresztowano mnie za pijaństwo i włóczenie się po ulicy, ale
co miałam zrobić? Było mi zimno, zęby mi szczękały, a jedyne, co pomagało na zimno, to grzane
wino. Całkiem bym zamarzła, gdybym nie spotkała mężczyzny, który miał ochotę na coś więcej,
gdy tylko mu pokazałam, co skrywam po koszulką.
- Kiedy poznałaś Christiana Krohga?
- To było wtedy, gdy przybyłam do Kristianii po raz pierwszy, miałam trzynaście lat.
Dziewczyna, którą znałam, opowiedziała mu o mnie. Wypytywał mnie o wszystkie możliwe rzeczy
tak, jak ty w tej chwili, a następnie oświadczył, że chce napisać powieść o ubogiej dziewczynie,
której ojciec przepijał wszystkie pieniądze, a brat chorował na gruźlicę. Dostałam piękne ubrania i
poznałam inne kobiety, które zwykł malować. Później musiałam oddać kapelusz i suknię, ale za to
dostałam trzy korony.
- Musiało być wspaniale móc pozować dla tak wielkiego artysty. Zostałaś w ten sposób
unieśmiertelniona, Julie. Przez wiele lat ludzie będą patrzeć na jego obraz i czytać o twoim losie w
książce Albertine. Będą mogli dzięki temu zrozumieć, jak ciężkie było w naszych czasach życie
ubogich.
Zapadła cisza.
Elise spojrzała na nią i ku swemu wielkiemu zdziwieniu zauważyła, że po policzkach
kobiety spływają łzy. Sprawiała wrażenie takiej twardej, nie czującej wstydu z powodu tego, jak
żyła, ale była to tylko poza. Elise poczuła, jak wypełnia ją głębokie współczucie. Kiedy usłyszała
rozmowę Pedera z Evertem o starej kobiecie i domyśliła się, o kogo chodzi, poczuła w sobie
ogromną niechęć. Nawet teraz, gdy ze sobą rozmawiały, czuła się lekko poirytowana. Uważała, że
Julie jest sama sobie winna. Jej siostra Karoline najwyraźniej poradziła sobie, nie uciekając się do
pracy na ulicach ani alkoholizmu. Dlaczego również Julie nie mogła się trzymać z dala od tego
wszystkiego?
Być może nie było to jednak wcale takie proste, jak jej się zdawało. Jej ojciec pił i uciekł od
odpowiedzialności, zostawiając z nimi chorą matkę. Był to człowiek słaby i niespokojny. Może
Julie również taka była.
Ale co z nią samą? Co z Hildą, Pederem i Kristianem? Przecież ich ojciec również przepijał
wszystkie pieniądze, a matka była chora.
Ale nigdy nie zostałaś oddana obcym ludziom, usłyszała głos z tyłu głowy.
A to jest wielka różnica. Szczególnie dla tych, którzy są wykorzystywani jako tania siła
robocza.
- Co chciałabyś, żebym dla ciebie zrobiła? - spytała w końcu Elise.
Julie spojrzała na nią, ale po chwili ponownie spuściła wzrok.
- Chcę tylko, byś nazywała mnie swoją ciotką. Ja też chciałabym mieć kogoś na tym
świecie.
- Masz swojego ojca, czyli mojego dziadka. Julie wzruszyła ramionami.
- Ale jego tu nie ma. Zarzucił torbę na ramię i ruszył przed siebie, w końcu jest Cyganem.
Elise westchnęła. A zatem dziadek wcale nie usiłował znaleźć sobie uczciwej pracy.
- Możesz podawać moje imię, jeśli ktoś będzie chciał wiedzieć, kim jesteś. Powiedz wtedy,
że mają się ze mną skontaktować.
Julie wyciągnęła z kieszeni brudnego fartucha kawałek kartki i ogryzek ołówka. - Możesz
mi to wszystko zapisać? Mam taką złą pamięć.
Elise spełniła jej prośbę, a następnie zawróciła.
- Muszę już wracać do domu i zająć się dzieckiem. - Zaczęła iść w stronę domu, ale po
chwili zatrzymała się i spojrzała na Julie. - Ciociu - powiedziała i poszła dalej przed siebie.
Nigdzie nie widziała Johana ani wózka i pomyślała, że być może Elvira płakała, a on musiał
zabrać ją do środka. Gdy wchodziła przez próg, nagle coś sobie uświadomiła. Zatrzymała się i
wstrzymała oddech. Czyż Julie nie powiedziała w trakcie swej pierwszej wizyty, że jej ojciec nie
żyje?
Próbowała sobie przypomnieć, o czym wtedy mówiły, ale wszystko zostało przyćmione
przez poszukiwania Kristiana, kometę i całe to gadanie o sądnym dniu.
Czy Julie nie wspominała poza tym, że jej ojciec nazywał się jakoś inaczej? Mathiesen,
Martinsen, czy jakoś tak. W jednej chwili powiedziała, że jej ojciec pracował przy poganianiu
bydła, a następnie twierdziła, że był włóczęgą. Albo kłamała za pierwszym razem, albo teraz. A
może kłamała bez przerwy. Może nawet wcale nie nazywała się Julie Andersen.
Westchnęła. Ta sprawa mnie nie dotyczy.
Zaniepokoiła się nagle. Może nie powinna była pisać na kartce, że jest jej krewną? A jeśli
Julie była złodziejką i oszustką, która zamierzała wykorzystać jej zaufanie. Wiedziała, że członko-
wie rodziny podlegają odpowiedzialności. Jeśli pokrewieństwo zostanie potwierdzone, mogła
zostać zmuszona do zajęcia się kobietą. Urząd do spraw ubogich miał niewiele środków finan-
sowych i robił wszystko, by tylko uniknąć odpowiedzialności za osobę, która nie potrafiła się sama
utrzymać.
15
- Jesteś nareszcie! - Johan wyszedł z sypialni, trzymając w ramionach Elvirę, która
krzyczała wniebogłosy. - Przyszli do nas goście, siedzą na ławce w ogrodzie.
Prędko domyśliła się, że nie były to żadne przyjemne odwiedziny i posłała mu pytające
spojrzenie.
- To państwo Wiborg, rodzice Svanhild - powiedział to w taki sposób, że zaczęło jej się
kotłować w brzuchu. Kontaktował się z nimi zaledwie jeden raz w trakcie poszukiwań i wrócił
wtedy do domu niezwykle wzburzony. Stwierdził, że są jeszcze bardziej szaleni niż pani B0rresen.
Elise cieszyła się z każdego dnia, kiedy nie mieli z nimi żadnego kontaktu, ale liczyła się z tym, że
prędzej czy później się u nich pojawią.
- Czego chcą? Nie wiemy przecież więcej niż oni.
- Zajmij się najpierw Elvirą, a ja później o wszystkim ci opowiem. Jeśli zdradzę ci wszystko
teraz, to obawiam się, że nic nie wyjdzie z karmienia.
Podał jej dziecko i poszedł do kuchni. Zobaczyła, jak nalewa wody do kubka i wypija
wszystko duszkiem. Rzadko widywała go tak wzburzonego.
Usiadła i przyłożyła Elvirę do piersi, ale postanowiła póki co jej nie przewijać. Nic się nie
stanie, jeśli dziecko poleży przez chwilę w mokrej pieluszce. Najważniejsze było teraz pozbyć się
państwa Wiborgów najszybciej, jak to możliwe.
Biedny Johan, najpierw Julie Andersen, a teraz rodzice Svanhild. Poza tym okropnie męczył
się w pracowni i w ciągu kilku ostatnich dni był z siebie bardzo niezadowolony. Nie pomagało
wcale to, że go chwaliła i przypominała, iż pan Diriks był tak zachwycony jego dziełem, że
natychmiast je kupił.
- Zrobił to tylko po to, by zdobyć kolejną ozdóbkę do swego domu - odpowiedział.
Nie chciała się poddawać.
- Wuj Kristian również był pod wielkim wrażeniem i zapłacił równie dużo za kopię.
- Bo jest twoim wujem i chce nam pomagać. Nie musis mnie chwalić, Elise. Sam wiem,
kiedy robię coś dobrego lub złego. A tym razem po prostu nic mi nie wychodzi.
- Masz za dużo na głowie. Ta sprawa z Kristianem bardzo się na tobie odbiła. Ja również nie
mogę ostatnio pisać, bo wciąż wracam myślami do tego, co się wydarzyło. Żadne z nas nie wierzy
w to, że on nie żyje, choć nie rozmawiamy o tym już tak często.
Nie odpowiedział, ale wiedziała, że się z nią zgadza. Patrzyła, jak stoi na środku kuchni,
spoglądając w dal z ponurą miną.
- Powiedz mi raczej, o co chodzi.
- Chcą urządzić pogrzeb.
- Co takiego? Odwrócił się do niej.
- Chcą urządzić pogrzeb Svanhild i Kristiana. Choć nie zostali jeszcze odnalezieni - dodał
prędko, widząc przerażenie w jej oczach.
- Nie można urządzić pogrzebu, jeśli nie ma zmarłego.
- Ale ci ludzie właśnie tego chcą - stwierdził oschle Johan. Roześmiała się z
niedowierzaniem.
- Żartujesz chyba?
- Żałuję, ale nie. Ci ludzie, którzy siedzą w tej chwili na zewnątrz, mówią o tym z pełną
powagą.
- Żaden pastor się na to nie zgodzi.
- Nie potrzeba do tego pastora, mają przecież swego własnego kaznodzieję.
- Ale nie będą mogli chyba wykorzystać do tego cmentarza?
- Nawet jeśli nie, to znajdą sobie jakieś inne miejsce. Nawet o to nie pytałem. Uważam, że
cały ten pomysł jest odrażający i niesmaczny.
- Jak oni zamierzają to zrobić? Z dwiema pustymi trumnami?
- Nie, do jednej zamierzają położyć przedmioty należące do Svanhild i przyszli tu po
ubrania Kristiana, jego książkę do geografii i inne rzeczy, które były dla niego ważne.
- Powiedziałeś im, że nie ma mowy?
- Tak, ale nie chcieli mnie słuchać. Dowiedzieli się od kogoś, że nie jestem rodziną
Kristiana, i nie ukrywali swojej wzgardy wobec tego, że ponownie wyszłaś za mąż.
- Możemy powiedzieć, że Hilda przejęła wszystkie rzeczy Kristiana. Jeśli zjawią się u
majstra z tą idiotyczną prośbą, z pewnością prędko tego pożałują.
- Poczekaj tylko, aż ich poznasz, Elise.
Siedzieli na ławce, wyprostowani i z pełnymi pogardy wyrazami twarzy.
Elise przywitała się tak grzecznie, jak tylko potrafiła, starając się skryć swoją niechęć.
- Często o państwu myślałam, ale nie miałam siły, by się do państwa wybrać. Urodziłam
moje trzecie dziecko tego samego dnia, kiedy Kristian i Svanhild zaginęli.
Nie zdążyła dokończyć myśli, bo pani Wiborg weszła jej w słowo.
- Chciała pani powiedzieć tego samego dnia, gdy Pan ich do siebie wezwał.
Elise nie zwróciła na nią uwagi.
- Czy zechcą państwo wejść na filiżankę kawy?
- Nie, dziękujemy, pijemy kawę tylko na spotkaniach modlitewnych. Marnotrawienie darów
od Pana jest grzechem.
- Poza tym jest tak gorąco, zostańmy lepiej na zewnątrz - dodał jej mąż. Nie wyglądał jak
typowy robotnik, był ubrany w białą koszulę, miał czyste dłonie oraz paznokcie.
Johan przyniósł dodatkowy stołek i oboje usiedli. Elise postanowiła się nie poddawać w
kwestii zaginięcia Kristiana i Svanhild.
- Wciąż nie wiemy, co wydarzyło się tamtego dnia. Z tego co wiem, Svanhild zostawiła
kartkę, na której napisała, że uciekła ze szkoły i wybrała się z Kristianem na wycieczkę. Mój mąż
ich szukał w tym miejscu, ale niestety nie udało się ich odnaleźć.
Widziała, że pani Wiborg otwiera usta, by coś powiedzieć, ale nie dała jej dojść do głosu.
- Równocześnie Kristian zostawił list w domu mojej siostry, Hildy, w którym prosi o
wybaczenie i pisze, że nie jest w stanie dłużej czekać w strachu na to, co miało się wydarzyć
osiemnastego maja.
Pani Wiborg pokręciła gwałtownie głową.
- Svanhild nigdy nie odebrałaby sobie życia. Wie dobrze, że to grzech.
Elise pokiwała głową.
- Mój mąż i ja również nie wierzymy, że mogliby to zrobić. Zaczekaliby raczej do
osiemnastego maja, by sprawdzić, czy katastrofa naprawdę nastąpi. Myśl o straszliwym gazie, który
mógł otruć nas wszystkich, prawdopodobnie przestraszyła ich i zamierzali przygotować się na
łatwiejszą śmierć.
Państwo Wiborgowie oboje pokręcili głowami i w końcu odezwał się pan Wiborg.
- To niemożliwe, pani Thoresen. Svanhild została wychowana tak, by podchodzić do słów
naszego Pana oraz Biblii z powagą. Nigdy nie dałaby się skłonić do odebrania sobie życia, nieza-
leżnie od tego, jak bardzo się bała. Gdyby wciąż żyła, na pewno dałaby nam znać. Obydwoje
zginęli dwudziestego ósmego kwietnia, dwa dni po śmierci Bjørnstjerne Bjørnsona. Dlaczego Bóg
postanowił odebrać ich nam akurat tego dnia, nie dowiemy się do czasu, aż sami będziemy stać u
bram raju. Podejrzewam, że wyczuwali, iż wydarzy się tego dnia coś szczególnego i dlatego nie
poszli do szkoły. Trzymając się za ręce, poszli na miejsce swego ostatecznego spoczynku, skłonili
się z pokorą przed Panem i jego decyzją. Pod niebem Jehowy, przy pierwszym promieniu
wschodzącego słońca poczuli, jak dłoń Pana z miłością kładzie się na ich czołach, a ich serca
przestały bić w tej samej chwili. - Wyciągnął z kieszeni wielką chusteczkę i otarł łzy wzruszony
swoją własną opowieścią. - To takie piękne! - próbował się tłumaczyć. - Jak wielu młodych ludzi
może zaznać takiej śmierci, bez bólu, bez lęku.
Elise i Johan wymienili spojrzenia.
W końcu Johan postanowił się odezwać, choć wiedział z góry, że spotka się ze sprzeciwem.
- Ale jeśli rzeczywiście tak było, to dlaczego wciąż nikt ich nie odnalazł. Policja i inni
ochotnicy szukali wszędzie, ale na darmo. Przeszukali całą rzekę i las, a także okolice jeziora Mari-
dalsvannet. Nic nie odnaleziono, nawet kawałka ubrania, który mógłby nam zdradzić, w jakim
kierunku się udali.
Pan Wiborg uśmiechnął się pobłażliwie.
- Pana wiara musi być nieco mocniejsza, panie Thoresen. Jeśli Bóg postanowił, że mamy nie
znaleźć po nich żadnego śladu, to tylko po to, by wystawić na próbę naszą wiarę. Pan najwyraźniej
nie przeszedł tej próby.
Johan pokręcił głową.
- Wyniosłem swoją wiarę z dzieciństwa i jestem przekonany, że Bóg stoi ponad wszystkimi
i wszystkim, ale nie wierzę w to, że wystawiałby nas na cierpienia tylko po to, by sprawdzić siłę
naszej wiary. Moja żona i ja wciąż nie straciliśmy nadziei. Uważamy, że Kristian i Svanhild mogą
nadal żyć. Przestałem już zastanawiać się nad tym, co się mogło wydarzyć, ale jestem pewien, że
pewnego dnia otrzymamy w końcu odpowiedź. Do tego czasu będziemy starali się wieść nasze
życie tak, jak dawniej.
Państwo Wiborgowie popatrzyli po sobie, oboje wyglądali na wstrząśniętych.
Pan Wiborg zwrócił się do Elise.
- Pani mąż być może nie zdążył pani poinformować, że zamierzamy urządzić pogrzeb. Nie
możemy zmusić państwa do uczestniczenia w nim, ale byłoby to zarówno dziwne, jak i
wstrząsające, gdyby nie zechcieli państwo uczestniczyć w pochówku własnego syna - przepraszam
- brata.
Elise poczuła, że kipi z wściekłości. Próbowała sobie wyjaśnić, że ci ludzie są ofiarami
wpływów chorego człowieka, ale wcale jej to nie pomogło.
- Jeśli pan jest wzburzony, panie Wiborg, to ja jestem podwójnie wzburzona! - rzuciła. -
Uważam, że to skandaliczne, iż przychodzą tu państwo z taką propozycją. Co państwa zdaniem
mówi w tej sprawie Kościół? To oszustwo, a państwo starają się wmówić ludziom, że Svanhild i
Kristian zostali odnalezieni. Jestem pewna, że jest to również w jakiś sposób nielegalne. Na ko-
misariat policji jest stąd całkiem niedaleko, mogę tam wstąpić i zapytać, czy wolno urządzać
pogrzeby ubraniom i innym prywatnym przedmiotom.
Jej głos drżał z wściekłości. Zauważyła, że Johan przygląda się jej ze zdziwieniem. Nie
widział jej takiej nigdy przedtem. Wiedziała, że jest niegrzeczna i zachowuje się nieprzyzwoicie,
ale nie mogła się dłużej powstrzymać. Zachowanie państwa Wiborgów wyprowadziło ją z
równowagi. Nie było im nawet żal z powodu utraty jedynej córki. Cieszyli się wręcz, że ona i
Kristian poszli śmierci na spotkanie, trzymając się za ręce, bez bólu i bez lęku. Robiło jej się od
tego niedobrze! Trzymając się za ręce poszli na miejsce swego ostatecznego spoczynku, skłonili się
z pokorą przed Panem i jego decyzją... Miała ochotę równocześnie śmiać się i płakać. Cóż to byli za
ludzie? Czy całkiem stracili rozum?
Podniosła się gwałtownie i poszła w kierunku domu. Na szczęście na dziedzińcu nie
natknęła się na nikogo. Gdy weszła do sypialni, rzuciła się na łóżko i wypłakała wszystkie łzy,
które wstrzymywała od miesięcy.
Zauważyła nagle, że ktoś usiadł na brzegu łóżka. Johan głaskał ją delikatnie po głowie.
- Już, już, moja Elise. Wiem, że jesteś zła. Żyjesz w strachu dzień za dniem. Kristian jest dla
ciebie kimś więcej niż tylko bratem. Stracić go to Tak, jakby stracić jedno ze swoich dzieci.
Uspokoiła się w końcu, a on wciąż głaskał ją po głowie.
- W samym środku tych straszliwych wydarzeń urodziłaś dziecko, naszą piękną córeczkę -
dodał. - Jesteś wystawiana na nieprzyjemne zachowania ludzi. Czujesz się zobowiązana do tego, by
zapewnić byt twojej rodzinie. Jeśli nie uda mi się skończyć dziewczynki z lalką, to poszukam
jakiejś innej pracy. To niewłaściwe, że równocześnie zarabiasz na nas wszystkich i wykonujesz
obowiązki gospodyni. Szorowanie podłogi i pranie brudnych spodni oraz pieluch to ciężka praca,
podobnie, jak gotowanie posiłku dla wielkiej rodziny. Dobrze to rozumiem.
Otarła łzy rękawem koszuli. Wszystkie szwaczki poza pracą w fabryce mają takie same
obowiązki.
- Wiem o tym, ale oboje zgadzamy się przecież co do tego, że mają tych obowiązków zbyt
wiele. Nie chcę, żebyś się rozchorowała z przepracowania.
- Nie jestem chora, tylko wściekła. Czy oni wciąż tam siedzą? Johan pokręcił głową.
- Nie, tak się przestraszyli, że od razu wyszli. Roześmiała się, ale wkrótce znów
spoważniała.
- Sądzisz, że oni naprawdę mają prawo doprowadzić do takiego symbolicznego pogrzebu?
Johan wzruszył ramionami.
- To, co robią z pamięcią własnej córki, jest ich sprawą, ale uprzedziłem, że nie ma mowy o
żadnym pogrzebie Kristiana, jeśli nie chcą, bym poszedł z tym na policję.
16
Nie zobaczyli już więcej rodziców Svanhild i nie dowiedzie li się, czy jakikolwiek pogrzeb
rzeczywiście się odbył. Nie mieli żadnych wspólnych znajomych, którzy mogliby im o tym opo-
wiedzieć. Elise nie zamierzała mówić Pederowi i Evertowi o szalonym pomyśle państwa
Wiborgów. Gdy chłopcy przyszli wieczorem do domu i opowiadali z przejęciem o wydarzeniach
tego dnia, zastanawiała się, czy usłyszeli coś na temat pogrzebu, ale o niczym takim nie
wspomnieli.
Nie wspominała o tym również Hildzie, która poczułaby się jeszcze bardziej wzburzona niż
ona sama i mogła narobić tyle zmieszania, aż w końcu Peder i Evert o wszystkim by się dowie-
dzieli. Należało im oszczędzić tak nieprzyjemnej wiadomości.
Teraz, gdy ciotka Ulrikke i wuj Kristian wyjechali, łatwiej było jej znaleźć czas na pisanie.
Dagny była dla niej niczym dar z nieba. Czuła się wręcz, jakby miała dorosłą opiekunkę do dzieci.
Na dodatek jej żywa wyobraźnia bardzo się przydawała. Zawsze wymyślała jakieś nowe, ciekawe
zajęcia, aby zainteresować Jensine i Hugo. Jak mogłaby sobie bez niej poradzić?
Teraz, gdy wszystko się uspokoiło, miała wrażenie, że również Johanowi wrócił dawny
zapał do pracy i wiara w to, że jest w stanie coś osiągnąć. Zaczął gwizdać w trakcie pracy i
przychodził na posiłki zadowolony.
Chrzest Elviry odbył się, gdy dziewczynka miała niecałe trzy miesiące. Elise uszyła dla
Jensine nową sukienkę, a chłopcom kupiła nowe buty. Byli z siebie tacy zadowoleni, że poszli na
Mari-dalsveien i stali tam przy drodze w nadziei, że przechodnie zauważą, jacy są eleganccy.
Woźnica Karlsen zawiózł ich do kościoła Sagene. Zjechały się tam powozy i karoce,
należące zarówno do eleganckich gości, jak i do całkiem zwykłych ludzi. Majster Paulsen jako
jedyny przyjechał automobilem, wzbudzając powszechne zainteresowanie. Przywiózł również Annę
i Torkilda, którzy siedzieli ściśnięci na tylnym siedzeniu wraz z opiekunką do dzieci, Isakiem i
małym Gabrielem. Obok niego siedziała Hilda w nowym, eleganckim stroju: białej sukni z
cienkiego materiału. Jej kołnierz był wysoki, ozdobiony koronkami i kwiatami. Majster przywdział
na tę okazję czerń oraz biel, a także cylinder.
Pani Børresen, ku wielkiemu zaskoczeniu Elise, zaproponowała jej pomoc przy szykowaniu
i podawaniu jedzenia. Pan Børresen przyniósł dodatkowe krzesła i stoły, a jego małżonka nakryła je
białymi obrusami. Elise stwierdziła, że kobieta zachowuje się inaczej niż zwykle. Po osiemnastym
maja rzadziej ją widywała. Gdy spotykały się na dziedzińcu, przyspieszała tylko kroku, jakby
trawiły ją wyrzuty sumienia. Nie namawiała ich już, by uczestniczyli w spotkaniach modlitewnych.
Elise sądziła, że wstydzi się z powodu tego, co wydarzyło się pod wielkim dębem przy kuźni. Dzień
sądu jednak nie nadszedł.
Pani Berge przyszła z naręczem kwiatów, które sama zerwała w ogrodzie, a szef fabryki
podarował im butelkę koniaku, który mogli podać do kawy.
Elise zaprosiła zarówno ich, jak i państwa Børresen, ale pan Berge z małżonką obiecali już
wcześniej udać się na ślub bliskiego przyjaciela. Jego przyszła małżonka była córką pana na
Fettsund, ale wesele miało się odbyć u rodziców pana młodego, w ich posiadłości w Asker.
- Mają piękną willę w stylu szwajcarskim - dodała z zapałem pani Berge. Elise rzadko
miewała okazję z nią porozmawiać, ale tego dnia kobieta była wyjątkowo otwarta. - Ojciec pana
młodego jest pastorem w Kościele Zbawiciela w Kristianii. Mieszkają tuż obok pani siostry, na
szczycie wzgórza Aker.
Elise uśmiechnęła się.
- Zdaje mi się, że ich znam. Mają córkę, która niedawno otworzyła pracownię dla ubogich
dzieci.
Twarz pani Berge rozpromieniła się.
- Zgadza się. Ma młodszą siostrę, która pragnie zostać nauczycielką. Ich dziadek jest
budowniczym i postawił już w Asker kilka pięknych, szwajcarskich willi. Spędzają tam całe letnie
półrocze, od maja do października. Mają działkę o wielkości blisko pięciu hektarów, a z werandy
prowadzi do lasu piękna ścieżka. Ogród jest tak wielki, że można się w nim zgubić, a wszędzie
rosną krzewy i drzewa owocowe.
Zdawała się być zachwycona, mogąc opowiadać o tych wszystkich wspaniałościach.
- To brzmi, jak prawdziwy raj.
- I tak tam właśnie jest. Cieszę się, że mamy okazję znowu się tam wybrać. Życzymy
wspaniałego dnia, pani Thoresen. Wiele o pani ostatnio myślałam. Niestety sama nigdy nie
doczekałam się dziecka, ale sądzę, że rozumiem, jak bardzo musiała pani cierpieć, gdy zaginął pani
brat. Tak mi przykro, że pani wuj i ciotka nie mogli zaczekać z wyjazdem aż do chrzcin.
Elise pokiwała głową.
- Ja również życzę państwu miłego dnia i dziękuję za kwiaty. Pani Berge zatrzymała się
nagle i uśmiechnęła do niej.
- Kupiłam pani ostatnią książkę. Dobrze pani pisze, pani Thoresen.
Elise poczerwieniała. Nie mieściło jej się w głowie, że żona właściciela fabryki mogłaby
nabyć jej książkę. Należała do wyższej sfery, nie mogło jej sprawiać przyjemności czytanie o
ubogiej kobiecie, która zakochała się w mężczyźnie pochodzącym z innej klasy, i trudnościach,
jakie ich spotykały. Mruknęła kilka słów podziękowania, a pani Berge po chwili zniknęła. Poczuła
się nagle zawstydzona, myśląc o rozdziale, w którym Asle Diriks podejmuje próbę gwałtu w domu
przy ulicy Oscara. Być może pani Berge nie doszła jeszcze do tego fragmentu i będzie nim
wstrząśnięta.
Hilda została matką chrzestną Elviry, a Anna, Torkild oraz majster byli świadkami. Elvira
płakała, gdy pastor lał wodę na jej głowę, i nie przestała płakać aż do samego końca ceremonii.
- Boi się wody - stwierdził Peder, kiedy w końcu wyszli z kościoła. - Chyba nie będziemy
mogli jej brać nad jezioro.
Ojciec Johana przyjechał z Toten i bardzo się zdziwił, słysząc, że ciotka Ulrikke wyszła za
wuja Elise z Ameryki.
- Przecież ona była taka uboga. To wszystko jakieś oszustwo. Mówiła przecież, że jest córką
gospodarza z Eidsvoll. Dlaczego więc niczego nie otrzymała w spadku?
- Nie wszyscy biorą ślub ze względu na pieniądze - odpowiedział surowo Johan.
Jego ojciec się roześmiał.
- A jak myślisz, dlaczego wyszła za Amerykanina? O nie, mój chłopcze! Tutaj rządzi
pieniądz, tak samo jak w każdym innym miejscu.
Zaprosili pana Wang-Olafsena, ale bez jego syna. Nie wypadało, gdyż był przyjacielem
Emanuela. Elise miała również pewne wątpliwości, czy wysłać zaproszenie do państwa
Ringstadów, ale w końcu postanowiła tego nie robić. Pan Ringstad na pewno z radością by
przyjechał i uczestniczył w uroczystościach, ale pani Ringstad nie spodobałoby się to, a on z
pewnością nie chciałby wyjeżdżać bez niej. Poza tym, z tego co powiedział, mieli na głowie
wystarczająco dużo własnych kłopotów. Okazało się, że Signe rzeczywiście wyszła za Sjura
Bergesetha, nieudolnego syna sąsiadów, a jego ojciec już zdążył się wyprawić do Ringstad i
zasugerować im połączenie posiadłości. Pan Ringstad oczywiście odmówił, ale pan Bergeseth
postanowił ich postraszyć. Sebastian był synem Emanuela, a Signe była jego matką. Któż inny
miałby odziedziczyć Ringstad, jeśli nie ona i jej mąż?
Sebastian przebywał obecnie tymczasowo u dziadków, którzy zapewnili mu opiekunkę.
Elise była zaskoczona, gdy usłyszała, że wuj Kristian oraz ciotka Ulrikke sami zaproponowali, że
się nim zajmą, ale w końcu nie okazało się to konieczne. Ciotka Ulrikke z pewnością bardzo
pragnęła mieć własne dzieci.
Pani Berge miała rację. Szkoda, że ciotka i wuj nie mogli zaczekać z wyjazdem do chrzcin,
ale domyśliła się, że coś dręczyło wuja Kristiana i dlatego mu się spieszyło. Mogło to mieć związek
z jego dawną pracą lub jego bratem, ale nie miała pewności.
Pani Jonsen oraz pani Pedersen również zostały zaproszone, podobnie, jak Lagerta. Po raz
pierwszy zaprosiła do siebie położną, ale już od dawna nosiła się z takim zamiarem. Lagerta zrobiła
tym razem znacznie więcej, niż oczekiwano od położnej. Zajęła się Hugo i Jensine, a także
posprzątała dokładnie po porodzie.
Pan Wang-Olafsen miał swój własny powóz i zaproponował, że podwiezie panią Jonsen,
panią Evertsen oraz Legertę i pana Thoresena. Woźnica Karlsen nalegał, aby mógł zaczekać, aż
będzie po chrzcinach, by odwieźć Elise i Johana wraz z dziećmi do domu. Nie zażądał żadnej
zapłaty i powiedział, że skoro Elise pisze książki, by pomagać biednym, to i on może odwieźć ich z
kościoła do domu.
Gdy wszystkie powozy zajechały już na podwórze wraz z hałaśliwym automobilem majstra
na czele, konie zaczęły niespokojnie tupać, a Elise uśmiechnęła się, żałując, że nie może być z nimi
wuja Kristiana.
Peder pociągnął ją za ramię, gdy wysiadała z wozu pana Karlsena.
- Wiesz co, Elise? Ojciec Johna widział kobietę na rowerze!
Miała na sobie bufiaste spodnie i słomkowy kapelusz! Wyobraź sobie tylko! Kobieta w
spodniach! - roześmiał się.
Mieszkanie całkiem zapełniło się gośćmi. Na szczęście nie było już tak gorąco, a drzewo na
dziedzińcu rzucało przyjemny cień.
Elise miała po lewej stronie pana Wang-Olafsena, a po prawej pana Thoresena. Hilda
pogoniła do pracy trzy ze swoich służących, żeby Elise mogła chwilę posiedzieć w spokoju. Czuła
się niczym elegancka dama.
Pani Evertsen nie mogła się powstrzymać przed głośnym komentarzem.
- Pamiętam twoje pierwsze wesele, Elise. Pomagałam wtedy przy nim, a Peder tak bardzo
się bał, że nie starczy dla wszystkich deseru. Uważał też, że nie ma wystarczająco dużo mięsa i
żałował mi każdego kawałka, kiedy tylko zabierałam się do jedzenia.
Elise uśmiechnęła się, życzliwe posyłając niespokojne spojrzenie panu Thoresenowi. Johan
wiele był w stanie znieść, ale z jego ojcem było gorzej. Już nieraz pokazywał, że nie lubi, by mu
przypominano o pierwszym ślubie Elise.
Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu zauważyła, że wpatrywał się w panią Evertsen, jakby
nigdy przedtem jej nie widział. To nie uwaga kobiety tak wzbudziła jego uwagę, ale sama wdowa.
Elise przyjrzała jej się i stwierdziła, że była bardzo zadbana. Na jej głowie było mnóstwo drobnych
loczków. Zamiast rozglądać się dokoła swoim krytycznym spojrzeniem, śmiała się i cieszyła
towarzystwem tak wielu panów.
Kiedy podano kawę wraz z drogim koniakiem od pana Bergego, wszystkim natychmiast
poprawiły się humory, a w szczególności pani Evertsen. Elise przypomniała sobie przyjęcie świą-
teczne u Hildy, na którym ciotka Ulrikke zalecała się do pana Thoresena. Pomyślała, że w
starszych, samotnych kobietach jest coś osobliwego, niezależnie od tego, czy były wdowami, czy
też mężatkami. Gdy tylko zobaczyły jakiegoś mężczyznę, który im się podobał, młodniały nagle z
wyglądu, a także z zachowania. Może zresztą nie było w tym nic dziwnego. Co jednak zaskakiwało
ją najbardziej, to fakt, jak wielkie wrażenie wywierał na płci przeciwnej pan Thoresen. Nie
pojmowała, co takiego w nim jest. Nie był szczególnie przystojny, dużo przeklinał, a jego skóra
była obwisła. Wszystko wskazywało na to, że miał ciężkie życie, w ciągu którego nieco zbyt wiele
wypił i zadawał się z niezliczoną ilością kobiet.
Może to właśnie ten zew przygody tak pociągał kobiety. Życie marynarza na wielkim morzu
oraz okres spędzony w Ameryce, o czym bardzo lubił mówić. Może też fakt, że miał dwie żony na
raz, o czym wcale nie wstydził się opowiadać.
Widziała, jak niezręcznie czuł się Johan, kiedy ojciec o tym mówił. Nie tylko dlatego, że się
ośmieszał, ale też z powodu matki. Nigdy nie potrafił wybaczyć ojcu tego, że pozwolił jej wierzyć,
iż zginął, gdy w rzeczywistości wiódł beztroskie życie z inną kobietą.
Po kawie posadziła Johana obok pana Wang-Olafsena i sama się do nich przysiadła.
Mężczyźni słabo się znali i do tej pory niewiele ze sobą rozmawiali. Była pewna, że Johan polubi
starszego pana, a jego sympatia zostanie odwzajemniona. Poza tym sama się cieszyła, że pan
Wang-Olafsen przyjął jej zaproszenie, już dawno go nie widziała. Zawsze miała ochotę go zaprosić,
ale później za każdym razem coś jej wypadało. Było jej przykro, że ciotka Ulrikke wolała pana
Thoresena i wuja Kristiana od tego uprzejmego i życzliwego przyjaciela rodziny. Nigdy nie
potrafiła tego zrozumieć.
Wang-Olafsen spoważniał.
- Śledziłem w gazetach wiadomości na temat zniknięcia Kristiana i często myślałem, by
wybrać się tutaj i przekazać państwu moje głębokie wyrazy współczucia, ale obawiałem się, że to
tylko pogorszy sprawę.
Elise uśmiechnęła się.
- Współczucie nigdy nie zaszkodzi, dziękuję za pamięć. W tamtym czasie wydarzyło się tak
wiele, że chyba nikt nie zdołałby mi wtedy pomóc.
Zwrócił się do Johana.
- Słyszałem, że jest pan uznanym rzeźbiarzem. Rozmawiałem z profesorem, który posłał
pana do Paryża.
Johan zaczerwienił się z radości.
- Mam za sobą ciężki okres. Miałem wrażenie, że nic mi nie wychodzi, ale może to z
powodu tej sprawy z Kristianem. Dopiero teraz czuję, że zaczynam wracać do siebie.
Elise pokiwała głową.
- Johan i ja nigdy nie przestaliśmy wierzyć, że Kristian wciąż żyje, ale zdaje się, że nikt inny
nie podziela naszego zdania.
- Jak znieśli to wszystko rodzice dziewczyny? Utrzymujecie z nimi kontakt?
Elise i Johan wymienili spojrzenia, aż w końcu Elise postanowiła powiedzieć prawdę.
- Są przekonani, że oboje zginęli. Że się nie zabili, tylko odeszli do nieba w tym samym
momencie.
Pan Wang-Olafsen zmarszczył czoło, najwyraźniej nie rozumiejąc.
- O co w tym dokładnie chodzi? Odpowiedział mu Johan.
- Należą do uczniów kaznodziei Barratta i nie jesteśmy w stanie pojąć ich rozumowania.
Przyszli do nas niedawno, niemal uradowani faktem, że dwoje młodych ludzi mogło wyjść
wspólnie śmierci na spotkanie.
Pan Wang-Olafsen pokręcił głową.
- Pewnie pomieszało im się w głowach od tego nieustannego gadania o piekle i sądnym
dniu.
Elise i Johan oboje pokiwali głowami.
- Ale jak mogą wyjaśnić to, że Kristian i ich córka wcale nie zostali odnalezieni? Z tego co
rozumiem, mnóstwo ludzi ich szukało, policja oraz ochotnicy.
- Nie mieli na to żadnej odpowiedzi. Elise nie mogła się powstrzymać.
- Mieli zamiar urządzić pogrzeb. Wściekłam się i wyszłam, a Johan zagroził im, że pójdzie
na policję, jeśli rzeczywiście to zrobią.
- Mogą robić, co chcą w kwestii swojej córki - dodał prędko Johan. - Nie możemy im tego
zabronić. Ale nie mogliśmy dopuścić do tego, by działali również w imieniu Kristiana.
Pan Wang-Olafsen wyglądał na wzburzonego.
- To najbardziej szalona rzecz, o jakie kiedykolwiek słyszałem. Powiedzieliście o tym
policji?
Johan pokręcił głową.
- Mieliśmy wtedy na głowie inne sprawy, między innymi przygotowania do chrztu. Poza
tym oni również w głębi duszy muszą przeżywać żałobę.
W tej samej chwili zawołał go ojciec. Johan wstał niechętnie i podszedł do drugiego stolika.
Elise została sama z panem Wang-Olafsenem.
- Chciałam pana o coś prosić, ale nie mówiłam o tym mojemu mężowi, dlatego nie mogłam
o tym wspomnieć, póki tu był.
- Ależ pani Ring... przepraszam, pani Thoresen. Przecież wie pani, że zawsze może na mnie
polegać. Słyszałem, że pan Diriks zakupił rzeźbę od pani męża. Bardzo mnie to ucieszyło i mam
nadzieję, że ta sprawa została już rozwiązana.
- Tak, wysłał swojego syna za granicę. Pan Wang-Olafsen uśmiechnął się.
- A więc po drugiej stronie rzeki mieszkają również dobrzy i rozsądni ludzie.
Roześmiała się.
- Oczywiście, a pan jest tego najlepszym przykładem.
- A zatem o co chodzi?
- Przyszła do mnie pewna podstarzała, brudna kobieta z ulicy Nazywa się Julie Andersen i
przekonywała mnie, że jest moją ciotką. To znaczy córką mojego dziadka, o którym już panu opo-
wiadałam. Nie wiem zbyt wiele o rodzinie mojego ojca, a ona znała zarówno jego nazwisko, jak i
miejsce pochodzenia. Poprosiła, bym na kawałku papieru zapisała, że jestem członkiem jej rodziny,
a ja byłam na tyle głupia, że to zrobiłam. Teraz zastanawiam się, do czego ona może to wykorzystać
i jakie ponoszę ryzyko. Tuż przedtem leżała w szpitalu Ullevål, ale uciekła, bo zamierzali ją
umieścić w przytułku Kristiana Augusta. Powiedziała im tam, że jestem jej najbliższą krewną.
Dostałam list ze szpitala, w którym stwierdzili, że teraz to ja przejmuje za nią odpowiedzialność
finansową, bo urząd do spraw ubogich nie jest w stanie się nią dłużej zajmować.
Pan Wang-Olafsen pokręcił z uśmiechem głową.
- W jaki sposób ładuje się pani w takie skomplikowane sytuacje, pani Thoresen? Nie musi
pani zresztą odpowiadać, sam wiem. Jest pani zbyt dobra i dlatego jest pani wykorzystywana. Jeśli
będzie pani miała jakiekolwiek problemy z powodu tej kobiety, proszę się do mnie zwrócić.
Podejrzewam, że jest jedną z tych osób, które wcale nie chcą poprawić swego losu. Prawdopodob-
nie stroni też od pracy i zapewne wiele razy siedziała w więzieniu za zarabianie na ulicy. Pewnie
została ukarana z powodu prawa przeciw włóczęgostwu i skazana na trzy lata przymusowych prac.
Szukała u pani posady? A może jedzenia i kawy?
Przygryzła wargę zakłopotana.
- Moja siostra pojawiła się nagle, gdy kobieta odwiedziła mnie po raz pierwszy. Sądzę, że
zrobiło jej się nieprzyjemnie, więc dałam jej po prostu trochę jedzenia i kilka koron, ale ona wróciła
po jakimś czasie.
- I wciąż będzie wracać, jeśli będzie jej pani dawać pieniądze. Proszę pozwolić, by
przytułek się nią zajął. Znajdują tam zatrudnienie dla właśnie takich, jak ona. Nie ma sensu
pomagać ludziom, którzy nie chcą się zmienić.
W międzyczasie wrócił Johan i zaczęli rozmawiać o czymś innym.
Elise wkrótce ulżyło i błogosławiła w sercu dzień, w którym poznała pana Wang-Olafsena.
17
Zaledwie tydzień później ku swemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczyła, jak na podwórze
zajeżdża wóz i wysiada z niego pan Wang-Olafsen. Siedziała obok okna przy maszynie do pisania i
miała dobry widok na to, co się działo na zewnątrz. Od czasu do czasu rozpraszało ją to, ale nieraz
również okazywało się pomocne.
Wstała i pospieszyła w kierunku drzwi. Johan jak zawsze o tej porze znajdował się w
pracowni, a Dagny z dziećmi bawiła się w ogrodzie. Dzieci mogły się w nim bawić zawsze wtedy,
gdy gospodarzy nie było, a państwo Berge wciąż nie wrócili z Asker. Elvira leżała w wózku i spała
spokojnie.
- Jak miło, pan Wang-Olafsen! Uchylił kapelusza.
- Witam serdecznie, doskonale się bawiłem ostatnim razem. Czy mógłbym pani zająć
chwilę?
- Oczywiście, proszę wejść, jestem dzisiaj sama.
- Ale potrzebuje pani zapewne każdej wolnej chwili, by coś napisać?
Roześmiała się.
- Tak, ale nie wszystkie odwiedziny mnie rozpraszają. Niektóre potrafią być inspirujące.
Wzięła od niego kapelusz i laskę, a następnie zawiesiła je na wieszaku.
- Czy mogę panu coś zaproponować? Może filiżankę kawy?
- Nie, dziękuję, właśnie wstałem od śniadania. Zazwyczaj nie budzę się tak późno, ale
siedziałem długo w nocy, przeglądając różne dokumenty, które wpadły mi ręce. Dotyczą tej
kobiety, która do pani przyszła - Julie Andersen.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Czegoś się pan dowiedział?
- Dzięki temu, że jestem prawnikiem, mam dostęp do większej liczby dokumentów niż inni.
- Proszę usiąść, jestem bardzo ciekawa, co pan odkrył.
- To bardzo długa i przykra historia. Po tym, jak wszystko przeczytałem, stwierdziłem, że
byłem zbyt uprzedzony i niesprawiedliwy, gdy mówiłem tak surowo o tej biednej kobiecie. Tak
łatwo jest powiedzieć, że wszystko jest jej winą, ale zawsze można znaleźć jakąś głębszą przyczynę
tego, dlaczego właśnie tak się stało. Należy karać tych, którzy źle postępują, ale trzeba też mieć
otwarte oczy na przyczyny, dla których ludzie robią to, co robią. Kiedy przeczytałem historię Julie
Andersen, pomyślałem sobie, że najważniejszym zadaniem społeczeństwa jest niedopuszczanie do
tego, by ktoś znalazł się właśnie w takiej sytuacji.
Elise słuchała.
- Wiele wskazuje na to, że źle się jej wiodło tam, gdzie ją umieszczono - mówił dalej. -
Równie źle służyło jej pijaństwo w domu, chora matka i umierający na gruźlicę brat. Bycie
umieszczonym w wieku ośmiu lat u całkowicie obcych ludzi może być dla dziecka niezwykle
trudnym doświadczeniem. Stało się tak, ponieważ rodzice nie byli w stanie jej dłużej utrzymywać
lub ponieważ Urząd do spraw ubogich w Eidsbergu zarządził, by Julie oraz jej siostra zostały
usunięte z domu z powodu problemów alkoholowych ojca. - Przerwał na chwilę i wytarł nos. - Po
pewnym czasie została znowu przeniesiona, tym razem do zawiadowcy na stacji Slitu w Eidsbergu.
Później znalazła się w Kristianii, niebezpiecznym mieście dla młodych dziewcząt, które nie mają
jedzenia ani dachu nad głową. Sama powiedziała, że była służącą i szwaczką, ale władzom trudno
było to potwierdzić. Z całym prawdopodobieństwem narobiła sobie problemów tuż po przyjeździe.
Powiedziała, że występowała na bazarach w Kristianii i innym miejscach rozrywki, a jej
artystyczny pseudonim został zarejestrowany przez władze w Kristianii. Elise pokiwała głową.
- W takim razie nie kłamała. Powiedziała, że miała pseudonim Rosa Lyche.
- Nie mogła w ten sposób zbyt wiele zarobić, bo ponownie zwróciła się do urzędu w
Eidsbergu. Dali jej trzy korony na posiłek i podróż. Urząd w Kristianii stwierdził po krótkim docho-
dzeniu, że Julie była zameldowana w Eidsbergu i właśnie tamtejszy urząd był za nią finansowo
odpowiedzialny. Jednak zaraz po tym, jak odesłano ją do domu, ponownie znalazła się w Kristianii.
Najdziwniejsze jest to, że podała różne daty urodzenia, między którymi jest nawet pięć lat różnicy.
Bardzo możliwe, że sama nie wie dokładnie, kiedy się urodziła. Niedługo po tym znalazła się w
szpitalu i była leczona na syfilis. To samo wydarzyło się jeszcze dwa razy w ciągu kolejnych dwóch
lat. Nieustannie podpadała policji, to za pijaństwo, to za prostytucję.
Pan Wang-Olafsen westchnął ciężko i wyciągnął kilka kartek z kieszeni kamizelki.
- Tak już ciągnęła się jej historia, pełna przesłuchań, oskarżeń, wyroków i pobytów w
szpitalu - zaczął przeglądać swoje notatki. - W aktach policji można przeczytać, że została aresz-
towana za pijaństwo na ulicy Sjøgaten dnia 3 lipca 1898 roku. Funkcjonariusz z komisariatu w
Vestbanen aresztował ją, a ona wykorzystała tę okazję po to, by ukraść mu zegarek. Twierdziła
wtedy, że mieszka przy Platougaten 2b u pani Olsen, gdzie również pracuje, ale była tak pijana, że
nie pamiętała nic więcej. - Podniósł wzrok. - Wie pani może, gdzie znajduje się Sjøgaten? To jedna
z ostatnich ulic w Pipervika, tuż przy morzu. To nie do wiary, że mogła się tam włóczyć pijana po
ulicy tak blisko komisariatu policji, a na dodatek ukradła jednemu z funkcjonariuszy zegarek tuż po
tym, gdy została aresztowana!
Elise pokręciła głową, myśląc o tym, że Julie przynajmniej niczego nie ukradła, kiedy była u
nich.
- Tym razem udało jej się uniknąć kary, dostała jedynie trzy korony grzywny oraz
ostrzeżenie - kontynuował pan Wang-Olafsen. - Być może funkcjonariuszowi było jej żal. Od tego
dnia jej nazwisko nie pojawiało się w aktach policji przez wiele lat. Poznała wtedy Karla Johana
Johansena i wyszła za niego latem 1899 roku. Karl Johan miał wtedy czterdzieści lat, a według
kościelnych ksiąg Julie miała lat dwadzieścia osiem. Jej mąż wkrótce został umieszczony w
zakładzie dla umysłowo chorych, lecz po krótkim czasie wypuszczono go. Pracował w kilku
różnych gospodarstwach. Zamieszkali przy Trondheimsveien 58, ale przez kolejnych sześć lat
oboje po kilka razy umieszczani byli w zakładzie dla umysłowo chorych imienia Kristiana Augusta.
Wie pani, że zakład został przeniesiony do Dikemark, ale przed rokiem 1905 mieścił się przy
Storgaten?
- Tak, słyszałam o tym. Być może to właśnie dlatego Julie nie chce iść do przytułku
Kristiana Augusta, bo sądzi, że jest to nadal szpital dla psychicznie chorych.
Pan Wang-Olafsen pokiwał w zamyśleniu głową.
- Nie przyszło mi to do głowy, ale to bardzo możliwe. Prawdopodobnie nie jest już w stanie
myśleć logicznie po tylu latach picia. Ale teraz mam najciekawszą informację, a przynajmniej dla
pani. Po tym, gdy przyjęto ich do zakładu, oboje zostali wkrótce wypisani jako zdrowi, ale Karl
Johan niedługo później uciekł, postanowił prowadzić życie włóczęgi. Julie powiedziała kobietom w
państwowym więzieniu, że Karl Johan jest Cyganem. Jej życie stało się bardzo chaotyczne po tym,
jak odszedł. Sama mieszkała w Kristianii, miała problem z alkoholem i brakowało jej pieniędzy.
Zaczęła się prostytuować, co przywiodło ją ponownie na posterunek policji. Wkrótce została
również osadzona w więzieniu. Karla Johana odnaleziono i umieszczono w Dikemarku, gdzie
znajduje się do dzisiaj.
- Zgadzam się z panem, że ta historia jest tragiczna. Oboje pochodzili ze złych domów,
które prześladowane były przez pijaństwo, choroby i ubóstwo. Czy Julie była w więzieniu aż od
1906 roku?
- Nie, według policyjnych raportów przez pewien czas miała pracować jako opiekunka u
handlarza Kristiensena przy Drammensveien 77, gdzie zarabiała dziesięć koron miesięcznie,
opiekując się chorym, ale ponieważ ten adres nie istnieje, prawdopodobnie zmyśliła całą tę historię.
Kilka miesięcy później wynajęła pokój przy Langesgaten 5 za pięć koron miesięcznie. Swojej
gospodyni, pani Paludzie Paulsen powiedziała, że prowadzi swój własny sklep przy
Elisenbergveien 31, co oczywiście również było kłamstwem.
Zawahał się przez chwilę, wyraźnie niepewny, czy powinien mówić dalej.
- Proszę mi powiedzieć o wszystkim, panie Wang-Olafsen. Dorastałam, słuchając takich
historii i potrafię znieść więcej, niż się panu wydaje.
Ponownie spojrzał w swoje notatki.
- Późną jesienią tego samego roku funkcjonariusz Matsen napisał, że spotkał Julie Johansen
- używała wtedy nazwiska po mężu, ale niedługo później wróciła do panieńskiego - na ulicy Nedre
Voldgate nocą wraz z jakimś mężczyzną. Była wtedy wyraźnie pijana. Razem z mężczyzną zniknęli
w jednym z podwórzy, a policjant nakrył ich po chwili, gdy odbywali stosunek na schodach.
Zaczęli uciekać, lecz funkcjonariusz zrównał się z nimi, zatrzymał ją i odprowadził na posterunek.
Mężczyzna w tym czasie zdołał zbiec. Na komisariacie Julie zachowywała się agresywnie i
wulgarnie. - Pan Wang-Olafsen spojrzał na nią. - Wtedy właśnie wylądowała na przymusowych
robotach.
Czy słyszała pani kiedyś o regułach przytułku Kristiana Augusta, pani Thoresen?
Pokręciła głową i przeczytała dokument, który jej podał.
- Czy naprawdę byli bici na oczach innych? Przecież nie znajdowali się tam sami żebracy,
prostytutki, alkoholicy i włóczędzy, ale też bezrobotni, którzy mieszkali tam z własnej woli. Muszę
o tym napisać w jednej z moich książek.
- Proszę to zrobić, pani Thoresen. Gdyby tak mogła pani opisać życie Julie Andersen.
Pokazać czytelnikowi, co się dzieje, gdy ośmioletnia dziewczynka zostaje zabrana od ojca i matki, a
następnie umieszczona u obcych ludzi, którzy źle ją traktują. Tak pięknie potrafi pani opisywać
uczucia, a proszę sobie wyobrazić jej rozpacz, gdy dotarła do stolicy i odkryła, że nie tak łatwo jest
tam o pracę i dach nad głową, a jedyne, co jest w stanie uratować ją od śmierci głodowej, to
sprzedawanie własnego ciała. Według policji ten straszny żywot ciągnął się od czasu pobytu w
przytułku aż do momentu, gdy została aresztowana na trzy lata. Dopiero po kilku miesiącach udało
jej się stamtąd wyjść. Wątpię, że mogłaby zmienić swoje życie po tym wszystkim, co przeszła.
Spojrzała na niego niepewnie
- To znaczy, że będzie wciąż żyć z żebractwa, kradzieży, włóczenia się po ulicach i
okłamywania ludzi?
Pokiwał głową.
- Tego się obawiam.
- Co możemy w takim razie zrobić?
- Nie możemy jej zmienić. Najlepsze, co może pani zrobić, to napisać o niej. Jeśli więcej
osób zwróci uwagę na to, jak nierozsądnym jest karanie ludzi za to, iż nie mają gdzie mieszkać lub
nie udało im się znaleźć pracy, być może wtedy władze zechcą w tej sprawie coś zrobić.
Elise nic nie powiedziała. Tak właściwie nie odpowiedział na jej pytanie. Co miała zrobić,
kiedy Julie Andersen znowu się pojawi lub gdy poda jej imię policji?
- Mówiła mi też, że mieszkała w domu opieki Ebenezer przy Sagveien. To niemal dziwne,
że nigdy się tam na nią nie natknęłam.
- Nie ma pewności, że to prawda. Powiedziała pani tyle dziwnych rzeczy, podawała
fałszywe imiona i różne nieprawdziwe fakty. Raz była pielęgniarką, innym razem szwaczką, a
jeszcze później służącą. Czytanie tych wszystkich raportów na jej temat jest jak czytanie powieści,
człowiek nie może wręcz uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę. Zanim została skazana na trzy
lata przymusowej pracy, bywała nieustannie w hotelu Børsen. Dwudziestosześcioletnia siostra
właściciela często wpuszczała tam Julie. Nie nabrała żadnych podejrzeń głównie ze względu na jej
dojrzały wiek. Gdy kobietę później przesłuchano, przyznała, że wpuszczała Julie do środka
zarówno samą, jak i z pewnym mężczyzną. Nie pytała nigdy, czy są po ślubie. Nie wiem, czy ta
kobieta została kiedykolwiek ukarana. - W końcu wstał. - Uznałem, że muszę pani opowiedzieć o
wszystkim, o czym się dowiedziałem. Nie znalazłem jednak żadnego dowodu na to, że jest pani
ciotką. Równie dobrze może to być kłamstwem, tak samo, jak wiele innych rzeczy. Nazwisko pani
ojca nie jest wspomniane z żadnym z protokołów. W kościelnych księgach w Eidsbergu napisano
natomiast wyraźnie, że jest córką Andersa Mathisena i Johanny Christensdatter, którzy
zamieszkiwali dzierżawę przy gospodarstwie Finnestad w Eidsbergu.
Elise zamyśliła się.
- Czy to możliwe, że to mój ojciec kłamał? Zawsze przedstawiał się jako Mathias Løvlien,
ale nikt nie sprawdził, czy to jego prawdziwe imię. Może przyjął jakieś inne nazwisko, żeby nie
rozpoznano w nim syna Cygana Andersa Mathisena?
- Możemy tylko zgadywać, ale jeśli pani chce, to spróbuję się czegoś dowiedzieć.
- Dziękuję, ale obawiam się, że przysparzam panu zbyt wielu kłopotów.
- Dobrze pani wie, że bardzo sobie cenię panią oraz całą pani rodzinę, pani Thoresen. Z
przyjemnością wyświadczę pani przysługę. - Poszedł w kierunku drzwi. - Dużo myślałem o
osobliwym zaginięciu Kristiana. Zrobię co mogę, by znaleźć jakieś inne metody postępowania.
Można na przykład przeglądać listy załóg na statkach handlowych. Sądzę, że policja poddała się
zbyt wcześnie.
- Uznali, że nie do nich należy szukanie uciekających z domu nastolatków. Są przekonani,
że dzieci zrobiły to z własnej woli.
- Być może mają rację, ale to niepodobne do Kristiana. Nigdy nie znałem go z tej strony.
- Johan i ja jesteśmy podobnego zdania. Trudno nam uwierzyć w to, że byłby w stanie
sprawić nam taki ból. Co prawda był wzburzony faktem, że tak prędko ponownie wyszłam za mąż,
i twierdził, że moje książki są bezbożne. Kiedy był tu w styczniu krytykował nasz tryb życia, a
mimo to był daleki od celowego sprawiania nam przykrości. Sądzę, że w głębi duszy wciąż mnie
kocha.
- Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. On i Peder traktowali panią jak matkę, ale w
jego wieku chłopcy często stawiają się przeciwko całemu światu, a już na pewno przeciwko
własnym rodzicom. Wstąpię do pracowni pani męża - dodał, wkładając kapelusz. - Chętnie zobaczę
rzeźbę, nad którą teraz pracuje.
- Sądzę, że się panu spodoba. Ja sama uważam, że jest cudowna. Wyraz twarzy tej
dziewczynki jest niezwykle poruszający.
Odwrócił się do niej ponownie.
- Jak pani idzie praca nad książką? Czy postanowiła pani pójść za moją radą i napisać o
Pederze?
Pokiwała głową z uśmiechem.
- Dałam mu na imię Birger Olsen i napisałam, że pochodzi z Sagene.
- Nie mogę się doczekać, kiedy ją przeczytam. Do widzenia, pani Thoresen.
- Do widzenia, panie Wang-Olafsen, i jeszcze raz bardzo dziękuję.
18
- Wiesz co, Elise? Nauczyciel powiedział, że musimy zacząć szorować zęby. Szczotką!
Każdego dnia! - Peder był wyraźnie poruszony. - Jesienią wszystkie dzieci ze szkoły mają się udać
do gabinetu na placu Ankertorvet, a jakiś człowiek obejrzy nasze zęby, żeby sprawdzić, czy nie
mamy w nich dziur.
Johan pokiwał głową. Siedzieli przy śniadaniu, a pani Børresen przyniosła im właśnie
gazetę.
- Tak właśnie tu napisali: Darmowy dentysta dla dzieci szkolnych. Latem urząd miasta
Kristianii postanowił przeznaczyć 4600 koron na leczenie zębów dzieci ze szkół ludowych. Jako
pierwsze przebadane zostaną pierwsze klasy ze szkół w Grünerløkka i na ulicy Vahlsgaten.
Peder się rozpromienił.
- Napisali, że tylko pierwsze klasy? W takim razie nam się upiekło, Evert! Hurra! To tylko
dla tych, którzy mieszkają w Grünerløkka. Au! - dodał, nagle łapiąc się na policzek. - Chyba mam
dziurę w jednym zębie, ale bałem się coś powiedzieć, żebyście nie posłali mnie do tego gabinetu.
Ale i tak nie będę musiał tam iść, prawda? Bo tylko pierwsze klasy muszą iść do dentysty.
Elise spojrzała na niego zmartwiona.
- Może to jeden z tych zębów, które powinny wypaść? Poruszaj nim i zobacz, czy jest luźny.
Peder spróbował poruszyć ząb.
- Nic z tego.
- Ruszaj nim każdego dnia i może się nieco poluźni. Johan przeglądał dalej gazetę.
- Nie jesteś jedyną osobą w Sagene, która pisze książki, Elise. Jakiś mężczyzna, Oscar
Braaten, wydał właśnie powieść Fabryka Kring. Sam przez wiele lat był pracownikiem fabryki i
dorastał przy Sandakerveien. Pisze dialektem.
- A to dlaczego?
- Może dlatego, że przeprowadziło się w te okolice mnóstwo ludzi z głębi kraju.
- Wiem, kim on jest. Widziałam go przy szkole Sagene w drodze do księgarni. Sądzę, że
właśnie tam pracuje. Jego matka jest szwaczką w Hjula i sama opiekuje się nim oraz jego siostrami.
Mieszkali najpierw w małej klitce przy Sandakerveien 24, ale z czasem przeprowadzili się do
mieszkania przy Holstsgate.
- Piszą tu, że obserwuje świat z punktu widzenia proletariusza.
- Co to proletariusz? - spytał Evert.
- Ktoś taki, kto nie posiada swojej ziemi i musi pracować w fabryce lub przy innych
robotach fizycznych.
Elise spojrzała na niego.
- Piszą o tym, jak została przyjęta jego książka? To brzmi raczej negatywnie, jeśli podchodzi
do spraw z takiego punktu widzenia.
- Tak mówi wiele osób, szczególnie ci, którzy nigdy nie pracowali w fabryce. Książka
dopiero wyszła i jest za wcześnie, by powiedzieć coś o jej odbiorze - czytał dalej. - Zaczęliśmy eks-
portować olej wielorybi do Hamburga. Wcześniej był wysyłany tylko do Glasgow. Obecnie łowi się
więcej wielorybów niż kiedykolwiek wcześniej. Powstały cztery nowe firmy w Kristianii, Larviku i
Sandefjord. Łącznie istnieje już dwadzieścia dziewięć firm, które wynajmują łącznie siedemdziesiąt
siedem kutrów, a w ciągu ostatniego roku złowiły aż pięć tysięcy pięćset dwadzieścia osiem
wielorybów!
Elise słuchała tylko jednym uchem. Myślała o nowym pisarzu i zastanawiała się, jak ludzie
przyjmą jego dzieło. Być może było mu łatwiej jako mężczyźnie, choć sama nie mogła się skarżyć
na sprzedaż swojej książki. Zastanawiała się, ile może kosztować jego powieść. Mogła poprosić
Johana o pieniądze, żeby ją kupić. Ciekawie byłoby dowiedzieć się, jak ten mężczyzna pisze i czy
zajmuje się podobnymi tematami, co ona.
- A teraz coś dla was, chłopcy - dodał z zapałem Johan. - Szef obrony narodowej
zaproponował, by przeznaczyć dwadzieścia tysięcy koron na zakup aeroplanu. Pułkownik, który
przebywa obecnie w Paryżu, zajmie się kupnem i równocześnie zostanie wyszkolony na pilota. To
będzie już trzeci samolot w Norwegii.
Evertowi błysnęło w oczach.
- Chciałbym zostać pilotem, kiedy dorosnę. Elise uśmiechnęła się.
- Myślałam, że chcesz zostać lekarzem i pomóc wszystkim, którzy chorują na gruźlicę.
Peder pokiwał głową.
- Chciał, ale skoro napisali w gazecie, że sześć tysięcy osób umiera na gruźlicę, to przecież i
tak nie uda mu się wszystkich uzdrowić.
Evert parsknął.
- Ty głupku! Chciałem wynaleźć lek, który zdoła pomóc wszystkim, nie rozumiesz?
Elise spojrzała na niego. Nie miała jeszcze szansy porozmawiać z nim o tym, żeby nie
nazywał Pedera głupkiem, ale może nie było to aż tak istotne. Nieraz słyszała, że Peder mówi do
niego tak samo. Może chłopcy po prostu mieli taki zwyczaj.
- Już nie masz na to ochoty? - spytała Everta.
- Tak, ale wolałbym jednak sterować aeroplanem - rozmarzył się. - Pomyśl tylko, latać w
przestworzach niczym ptak.
Johan uśmiechnął się do Elise.
- Cóż za ekscytujące czasy, najpierw automobile, a teraz aeroplany. Co będzie dalej?
Elise zadrżała.
- Tam w powietrzu musi być naprawdę zimno.
- Tak, trzeba się dobrze ubrać. Siedzi się cały czas na powietrzu i bez przerwy owiewa cię
wiatr.
Usłyszeli nagle pukanie, a do środka wsunęła głowę pani Børresen.
- Przyszła do ciebie jakaś kobieta, która chce z tobą porozmawiać.
Elise wstała. Czy mogła to być Julie Andersen? Poczuła jak całe jej ciało opanowuje
niechęć. Z wahaniem poszła w kierunku drzwi.
Stała za nimi jakaś obca kobieta. Miała na sobie płaszcz i kapelusz, była zadbana, ale z
pewnością nie pochodziła z wyższych sfer. Była nieco podobna do pani Jonsen.
- Przepraszam, ale chciałabym z panią o czymś porozmawiać, pani Thoresen.
Elise rzuciła okiem w kierunku kuchni. Chłopcy musieli już iść do szkoły, a Johan wybierał
się jak zwykle o tej porze do pracowni. Dagny jeszcze nie było, a Hugo i Jensine skończyli już jeść
i poszli bawić się do pokoju chłopców.
- Siedzimy właśnie przy śniadaniu - zaczęła z wahaniem.
- Mogę zaczekać. Jest coś bardzo ważnego, o czym chciałabym pani powiedzieć. Dotyczy to
pani zaginionego brata.
Elise poczuła, że serce zabiło jej mocniej.
- Wie pani coś o nim? Kobieta pokiwała głową.
- Wolałabym porozmawiać z panią w cztery oczy, jeśli to możliwe.
- Proszę wejść, pani...
- Helliksen.
Johan nie słyszał, o czym była mowa na ganku. Posłał Elise pytające spojrzenie, wkładając
czapkę oraz płaszcz i szykując się do wyjścia.
- Jakaś kobieta chce ze mną porozmawiać. Nazywa się Helliksen.
Johan ukłonił się przez obcą kobietą i wyszedł.
- Chłopcy, pospieszcie się już! Zaczyna się robić późno. Peder i Evert wciąż z zapałem
rozmawiali o samolotach. Nie zwrócili nawet uwagi na kobietę i wyszli pogrążeni w dyskusji. W
końcu mogła się dowiedzieć, o co chodziło kobiecie.
- Proszę usiąść, pani Helliksen.
Obca kobieta usiadła na brzegu krzesła, wciąż ubrana w płaszcz i czapkę.
- Nie wiem jak mam pani o tym powiedzieć, ale sądzę, że wiem, gdzie znajduje się pani
brat.
Elise otworzyła szeroko oczy.
- Chce pani powiedzieć, że on żyje? Kobieta pokiwała głową.
- Tak, jestem tego pewna. Maria nie jest jedyną osobą, która go widziała. Mam podobne
zdolności, ale nie lubię o nich mówić. Ludzie, którzy nie wierzą w takie rzeczy, śmieją się z nas i
traktują jak głupie.
Elise poczuła się nieco rozczarowana. Maria widziała Kristiana w jaskini Høilanda, ale
okazało się, że była w błędzie. Dlaczego więc miała uwierzyć tej kobiecie?
- Widzę w pani oczach, że mi pani nie wierzy. - Pani Helliksen sprawiała wrażenie urażonej.
- Ale zapewniam panią, że widziałam już tak wiele zaginionych osób, że mogłabym o tym napisać
całą książkę. Widuję czasami wydarzenia, który nie miały jeszcze miejsca. Pamięta pani siostry,
które skoczyły z mostu Beierbrua i utopiły się? Poprzedzającej nocy zobaczyłam to i
opowiedziałam o wszystkim szefowi w przędzalni Graah, ale on mnie wyśmiał. Jeśli nie wierzy
pani mnie, może pani spytać jego. Nie jestem pewna, czy się zechce do tego przyznać, ale zobaczy
pani po jego twarzy, czy mówię prawdę. Pamięta pani z pewnością małego Aslaka, który o mało nie
utopił się w jeziorze Brekkedammen zeszłego lata? Zobaczyłam również to wydarzenie, a także to,
że uratuje go pani brat. Opowiedziałam o tym mojej siostrze. Mogę pani podać jej nazwisko i
miejsce zamieszkania, jeśli zechce pani sprawdzić, czy rzeczywiście tak było. Mogę w ten sposób
wyliczać przypadek za przypadkiem. To uciążliwy dar i wolałabym go nie mieć. Za każdym razem,
gdy coś zobaczę, jestem później całkiem wykończona, serce wali mi mocno i cała jestem zlana
potem. Było tak ze mną już od dziecka. Rodzice z początku mi nie wierzyli, ale po pewnym czasie
zaczęli to traktować poważnie, bo widzieli przecież, że wszystko się zgadza. Elise zaczęła się robić
niespokojna.
- Gdzie widziała pani Kristiana.
- W Ekebergu, w dawnej dzierżawie Brannfjell. Była tam pani kiedykolwiek?
Elise pokręciła głową.
- Byłam na Starym Mieście u uczennic pani Brannfjell, ale nigdy nie dotarłam na szczyt
góry Ekeberg.
- W takim razie wiele pani straciła. Nigdy nie spoglądała pani ze szczytu w dół na kościół na
Starym Mieście, nawet gdy była pani dzieckiem?
- Urodziłam się i dorastałam w Sagene. - Poruszyła się niespokojnie. - Proszę powiedzieć mi
więcej o tej dzierżawie.
- Znajduje się nieopodal gospodarstwa Ekeberg. Dzierżawca i jego żona, którzy mieszkali
tam przez ostatnie lata, właśnie się wyprowadzili, a dom został opuszczony. Z powodu rosnących
dookoła drzew, nie widać tego miejsca z głównej drogi i dlatego jest to dobra kryjówka dla
młodych, którzy chcą być sami.
Elise poczuła, że się czerwieni. Kobieta zakładała, że Kristian i Svanhild uciekli, by móc
być razem.
- Co było w pani wizji? - spytała ostrożnie.
- Widziałam, jak idą przez łąkę, na której kwitną stokrotki i maki. Widziałam, jak
roześmiani podchodzą do drzwi i z radością odkrywają, że nie są zamknięte. Wchodzą do środka i
w tym miejscu moja wizja się kończy.
- Skąd pani wie, że to był akurat mój brat i jego ukochana?
- Znam Svanhild, jej matka była jedną z moich najlepszych przyjaciółek w dzieciństwie, ale
teraz nie chce mieć ze mną więcej do czynienia. Uważa, że zrobiłam się zbyt wyniosła tylko dla-
tego, że mówię inaczej niż ona - uśmiechnęła się. - Staram się pozbyć dialektu, a poza tym dałam
jej do zrozumienia, że nie jestem zwolenniczką kaznodziei, a tego nie była w stanie znieść.
- Ale nie zna pani przecież Kristiana.
- Kiedyś widziałam ich na ulicy, gdy odprowadzał Svanhild do domu. Nie zauważyła mnie,
była zbyt zajęta swoim ukochanym, ale przyjrzałam im się dokładnie. To ładny chłopiec, dobrze
zbudowany i z ciemnymi włosami. Nie mam wątpliwości, że to jego zobaczyłam w mojej wizji.
- Dlaczego opowiada mi pani o tym dopiero teraz?
- Byłam u państwa Wiborgów i opowiedziałam im o tym. Wściekli się i o mało nie wygonili
mnie za drzwi. To, że uznałam, że ich niewinna, wierząca córka mogła uciec wraz z ukochanym i
ukryć się w dzierżawie, by być z nim sam na sam, było dla nich tak oburzające, że zabrakło im
słów.
- Dlatego straciła pani chęć, by opowiedzieć o tym mnie i mojemu mężowi?
- Byłam właśnie w drodze do pani siostry, bo tam mieszkał przez ostatni rok Kristian, ale
straciłam odwagę, gdy zobaczyłam przed drzwiami pana majstra. Sądzę, że nie przyjąłby mnie dużo
serdeczniej niż pan Wiborg.
Elise pokręciła głową.
- To bardzo możliwe. On również nie wierzy w ponadnaturalne zdolności.
Pani Helliksen westchnęła głęboko i rozpięła górny guzik swojego płaszcza.
- Nikt mi nie wierzy, to takie straszne. A w międzyczasie może się wydarzyć coś
niedobrego.
- Co chce pani przez to powiedzieć?
- To niebezpieczne, by dwójka dzieci mieszkała w opuszczonej dzierżawie. Już nieraz działy
się tam różne rzeczy i mogą się wydarzyć po raz kolejny.
- Co takiego miałoby się wydarzyć? - Elise była nastawiona sceptycznie od czasu, kiedy
pani Helliksen weszła do środka, ale zauważyła, że z czasem czuła się coraz bardziej
zaintrygowana. Poczuła niepokój na myśl, że coś mogłoby się stać Kristianowi, choć ostatnimi
czasy zaczynała wątpić, czy w ogóle jeszcze żyje.
- Nie mogę o tym mówić. Przyszłam tu jako przyjaciel, a nie po to, by panią dręczyć. Może
mi pani wierzyć lub nie. Nie dzielę się moimi umiejętnościami z ludźmi, którzy nie są tym
zainteresowani.
- Co powinnam pani zdaniem zrobić?
- Myślę, że powinna pani pojechać do Ekeberga, dowiedzieć się o dzierżawę Brannfjell i
przeszukać porzucony dom. Myślę, że czeka panią przyjemna niespodzianka. Są tam łącznie trzy
dzierżawy, Nylæde, Evenstuløkka, która została przemianowana na Ekeberglien, i Brannfjell.
Znachorka Anne Brannfjell mieszkała w Ekeberglien, ale to nie tam znajduje się pani brat.
- Wątpię, by mój mąż zechciał mi towarzyszyć, jest jak większość mężczyzn. Odrzuca
wszystko to, czego nie da się wyjaśnić przy pomocy zdrowego rozsądku.
- A czy potrafi wyjaśnić, w jaki sposób ważący sto osiemdziesiąt kilogramów aeroplan
potrafi wzbić się powietrze i nie spaść?
Elise pokręciła głową, rozumiejąc, o co chodzi kobiecie.
- Proszę go nie pytać, pani Thoresen, tylko panią wyśmieje. Lepiej niech pani pojedzie sama
do Ekeberga.
Podniosła się z krzesła.
- Z tego co widzę, jest pani mądra i wiele potrafi, proszę więc używać głowy, być otwartą na
to wszystko, co niewyjaśnione między niebem i ziemią, a nie pożałuje pani!
Poszła w kierunku drzwi.
- Jeśli zechce pani odwiedzić moją siostrę, to mieszka ona przy Herslebsgate 6, w tym
samym gospodarstwie, co pani Rud, o której na pewno pani już kiedyś słyszała. Siostra nazywa się
Josefine Anthonsen.
Elise wstrzymała oddech. Czy był to tylko dziwny zbieg okoliczności, a może
przeznaczenie? Czy to nie pani Rud zajęła się Julie Andersen po tym, gdy została zwolniona z
więzienia.
Gdy pani Helliksen sobie poszła, długo stała w oknie, wyglądając na podwórze.
Dlaczego obca kobieta miałaby zadawać sobie trud przychodzenia do niej i opowiadania o
swojej wizji, gdyby sama w nią nie wierzyła? Nie wydawała się niezrównoważona, nie była też
głupia. W żaden sposób nie korzystała na tym, że opowiadała ludziom o swoich umiejętnościach.
Wręcz przeciwnie, ryzykowała, że uznają ją za wariatkę lub histeryczkę. Przyszła tylko dlatego, że
wierzyła w to, co zobaczyła, i chciała pomóc nieszczęśliwej rodzinie, która utraciła jedno ze swoich
dzieci.
Zobaczyła Dagny biegnąca w kierunku drzwi. Dziewczynka już po chwili wpadła do środka.
- Dobrze, że jesteś, Dagny. Muszę pójść do pracowni i porozmawiać z Johanem.
- Przepraszam, jeśli się spóźniłam - powiedziała zdyszana. - Musiałam wymyć przed
wyjściem podłogę w kuchni, bo śmierdziała gorzałką. Ojciec i koledzy bawili się przez pół nocy.
- Jesteś taka dzielna Dagny. Twoja matka musi być z ciebie bardzo dumna.
- E tam, narzeka tylko i marudzi przez cały dzień. Gdybym nie przynosiła jej pieniędzy,
wcale nie pozwoliłaby mi tu przychodzić.
- Chyba dodam ci do wypłaty kilka dziesiątaków, żebyś na pewno dalej tu przychodziła.
Dagny uśmiechnęła się i pobiegła do dzieci, które właśnie zaczęły się o coś kłócić.
Gdy przyszła do pracowni, Johan gwizdał wesoło zajęty wykańczaniem swojego dzieła.
Przez chwilę stała, przyglądając się pięknej rzeźbie. Miała wrażenie, że czuje lęk dziewczynki
przed tym, by ktoś nie zabrał jej lalki. Jej twarz była idealna.
- Jesteś fantastyczny, Johanie! Wolałabym, żebyś jej nie sprzedawał.
Johan roześmiał się.
- Co prawda dobrze zarobiłem na tej ostatniej, ale pieniądze nie wystarczą nam na zawsze.
- Dostałeś tyle, na ile pracownik fabryki haruje przez dwa lata! Poza tym ja również
zarobiłam całkiem sporo. Choć trochę wydaliśmy na chrzciny i ubrania, wciąż jeszcze mnóstwo
nam zostało.
- Dlaczego nie chcesz, bym ją sprzedał?
- Bo chcę ją mieć dla siebie.
- Zapomniałaś, że pan Wang-Olafsen się nią interesował? Nie możesz mu jej odmówić tylko
dlatego, że sama masz na nią ochotę.
Pokręciła głową z uśmiechem.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, jaka moim zdaniem jest piękna. Wygląda jak żywa!
Miałabym ochotę porozmawiać z tą dziewczynką i zapewnić ją, że nikt nie zabierze jej lalki.
- Powiedziałem jej już o tym. Roześmiała się.
- Rozmawiałeś z nią już?
- A jest w tym coś dziwnego? Nie mam tutaj nikogo innego do towarzystwa. Kim była tamta
kobieta, która nas odwiedziła?
- Nazywa się pani Helliksen i jest starą znajomą matki Svanhild. Zatrzymał się nagle i
spojrzał na nią, marszcząc czoło.
- Czego chciała? Powiedzieć nam o pogrzebie?
- Pokłóciła się z panią Wiborg, bo nie akceptuje działalności kaznodziejów i stara się
oduczyć dialektu.
- Czego w takim razie chciała? - zniecierpliwił się Johan. Elise poruszyła się niespokojnie.
- Jest jasnowidzem i miewa wizje, podobnie jak Maria. Widziała Kristiana i Svanhild, gdy
szli do...
Nie zdążyła dokończyć zdania, bo Johan wszedł jej w słowo.
- Wciąż wpuszczasz do domu jakichś szalonych ludzi. Nie rozumiesz, że oni tylko robią
nam krzywdę? Nie chcę mieć do czynienia z rodzicami Svanhild, ich rodziną lub znajomymi! Nie
chcę słyszeć o żadnych dziwacznych kobietach, które widziały Kristiana tu lub tam. Sama wiesz, że
nie było po nich śladu w jaskini Høilanda, choć Maria twierdziła, że ich tam widziała. To szaleni
ludzie, Elise. Słyszą o jakiejś tragedii i albo naprawdę uważają, że są w stanie nam pomóc, albo też
mają nadzieję na odrobinę rozgłosu. Musisz być nieco bardziej krytyczna co do tego, kogo
wpuszczasz do naszego domu! Najpierw ten stary Cygan, który podawał się za twojego dziadka,
później tamta szalona kobieta, która mieszkała w domu wariatów i więzieniu, a teraz jakaś dziwna
kobieta, która próbuje cię przekonać, że Kristian wciąż żyje. W końcu od tego zwariujesz, jeśli
będziesz słuchać wszystkich, którzy do ciebie przychodzą i opowiadają ci o swoich problemach!
Mówił bez przerwy, nie nabierając niemal oddechu. Nigdy przedtem nie widziała go takiego
wzburzonego.
Spuściła wzrok, czuła się głupia i nieszczęśliwa. Johan z pewnością miał rację, była zbyt
naiwna.
Odłożył narzędzia, podszedł do niej prędko i mocno ją objął.
- Wybacz Elise, nie chciałem być niegrzeczny. Pragnę tylko twojego dobra i chciałbym ci
oszczędzić kolejnych rozczarowań.
Przytaknęła, tuląc głowę do jego piersi.
- Wiem o tym, ale to takie dziwne. Jej siostra mieszka w tym samym gospodarstwie, co pani
Rud, która dawniej opiekowała się Julie Andersen.
- No widzisz. Nie rozumiesz tego? Z pewnością usłyszała od Julie o jej wizycie u nas i
stwierdziła, że ona też się do nas przejdzie. Wieści szybko się roznoszą, jeśli ktoś jest uprzejmy i
rozdaje jedzenie oraz pieniądze. A tak poza tym dajesz żebrakom znacznie więcej niż inni.
Pokiwała głową.
- Ale ona o nic nie prosiła i zresztą nic nie dostała. Od tej pory będę jednak nieco
uważniejsza, Johanie. Nie powinnam była ci przeszkadzać w pracy, tak dobrze ci idzie.
Uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.
- To nic takiego. Idź do domu i napisz coś! Wczoraj z takim zapałem opowiadałaś mi o
ostatnim rozdziale. Byłaś przekonana, że książka jest udana, a Birger Olsen ma niektóre z cech
Pedera.
Pokiwała głową z uśmiechem i wyszła z pracowni.
W drodze powrotnej dużo rozmyślała. Powinna była wiedzieć, że Johan jej nie uwierzy, ale
może pani Helliksen miała rację? Co jeśli Kristian znajdował się w starej dzierżawie i potrzebował
pomocy?
Jadę tam! Nawet jeśli będę musiała pojechać sama.
19
Bolało ją to, że okłamuje Johana, ale nie widziała innego wyjścia. Z pewnością sprzeciwiłby
się jej pomysłowi, a ona sama nie zaznałaby spokoju, gdyby nie udała się do Ekeberga.
Ponownie zrzuciła winę na wydawnictwo.
- Nie wiem, co będzie dalej z książką. - Starała się na niego nie patrzeć, wypowiadając te
słowa. - Redaktor Benedict Gulberg powiedział, że mogę do niego przyjść i przedyskutować treść.
Powiedział, że to często pomaga, gdy spojrzy na nią ktoś z zewnątrz, a ja w tej chwili całkiem
utknęłam. Nie wiem, czy powinno w niej być więcej akcji i czy jest tam już wystarczająco dużo
opisów życia codziennego. Pan Wang-Olafsen uważa, że w książce powinno być jak najwięcej
komentarzy Pedera, ale nie jestem pewna, czy to się spodoba czytelnikom.
- Nie mogłabyś przeczytać mi książki? Być może mógłbym ci coś poradzić.
- Nie jesteś w stanie mi pomóc. Nigdy nie przeczytałeś całej książki, a poza tym myślę, że
będzie to dla ciebie zbyt osobiste, bo połapiesz się we wszystkim bez problemu.
- W takim razie przejdź się do wydawnictwa, a ja będę miał oku na Dagny i dzieci.
- Może powinieneś poprosić panią Børresen, żeby ich później nakarmiła, a ja od razu
przyszykuję mleko dla Elviry. Może mnie długo nie być. Czasem zdarza się, że redaktor Guldberg
jest na spotkaniu, a ja muszę siedzieć i na niego czekać.
Johan pokiwał głową, zwracając większą uwagę na gazetę niż na nią.
- Wiesz, że baron Cederstrøm zamierza wybrać się jesienią do Kristianii i przelecieć się nad
miastem? Chłopcy muszą ze mną pójść, żeby to zobaczyć. To będzie największe wydarzenie w ich
życiu.
- Gdzie to się odbędzie?
- Na polanie Etterstadsletta, na starym polu manewrowym.
- Jak się tam dostaniecie?
- Możemy się tam przejść lub przejechać kawałek pociągiem. Całe miasto się tam zjedzie.
- To będzie wielkie przeżycie, chłopcy będą zachwyceni. Może zabralibyście ze sobą
również Dagny, a ja zajmę się Hugo i Jensine.
Pokiwał głową i wrócił do lektury, jakby zdążył już całkiem zapomnieć, że wybierała się do
wydawnictwa.
Był łagodny, wrześniowy dzień. Żałowała, że nie włożyła starych, sznurowanych butów
oraz szala zamiast płaszcza, kapelusza i nowych trzewików, ale Johan z pewnością zauważyłby,
gdyby wybierała się do redaktora w starych ubraniach. Była teraz jednak całkiem spocona, a nawet
nie zdążyła dotrzeć do mostu Vaterland. Buty ją uciskały, bo były sztywne i rzadko używane, a
płaszcz był zdecydowanie za ciepły.
Dotarła w końcu do ulicy Gravergaten u stóp wzgórza Ekebergåsen. Również i tego dnia
przed domem wiedzących kobiet, następczyń Anne Brannfjell, stało mnóstwo wozów. Pamiętała,
jak sama odwiedziła starą znachorkę w nadziei na pomoc dla Emanuela. Miała wrażenie, że było to
już tak dawno temu, choć od tego czasu minęło zaledwie dwa i pół roku.
Kobieta nie była w stanie mu pomóc. Powiedziała na wstępie, że to nieuleczalna choroba. U
niektórych rozwijała się szybko, ale inni mogli z nią żyć nawet dziesięć lub dwadzieścia lat. Jedni
mogli tylko siedzieć bezczynnie, a drudzy nie mieli najmniejszych problemów z poruszaniem się.
Wszystko okazało się być prawdą. Jakie to dziwne, że te kobiety tak wiele potrafiły, choć
nie były lekarzami.
Przypomniała sobie słowa kobiety. Czas pokaże, jak ciężki będzie przebieg jego choroby i
jak szybko będzie po wszystkim. Przez całą drogę do domu próbowała strząsnąć z siebie
nieprzyjemny chłód.
Jak układałoby się dzisiaj jej życie, gdyby Emanuel był jednym z tych, którzy żyją z
chorobą dziesięć lub dwadzieścia lat?
Pan Ringstad dał jej odpowiedź na to pytanie. Stwierdził, że ich małżeństwo by nie
przetrwało, bo Emanuelowi nie podobało się życie wśród pracowników fabryki. Choć przenieśli się
do Ringstad, świadomość tego, że była jedynie prostą szwaczką, była dla niego nie do zniesienia.
Ich małżeństwo od samego początku było skazane na niepowodzenie.
Weszła na stromą ulicę Ekebergveien, która prowadziła do samego szczytu wzgórza.
Wzdłuż ulicy stały małe, przytulne domki z niewielkimi ogródkami. W oknie jednego z nich zoba-
czyła niewielki domek dla lalek. Zatrzymała się i obejrzała go dokładnie. Miał malutką werandę i
małe okienka z zasłonami. Na parapecie stał nawet drobny wazon z kwiatami. Szczęśliwe dzieci!
Nie tylko dlatego, że miały domek dla lalek, ale i dlatego, że miały w ogóle czas na zabawę!
Pomyślała o swojej ślicznej córeczce i szepnęła sama do siebie przepraszam. Ona nigdy nie
doczeka się takiego domku dla lalek.
Jesienne kwiaty żółciły się i bieliły wzdłuż ulicy. Po lipcowej suszy liście na drzewach były
nieco pożółkłe i okolica wyglądała przez to bardzo jesiennie.
W końcu znalazła się na szczycie i zobaczyła kąpiące się we wrześniowym słońcu
gospodarstwo. Nagle uderzyła ją pewna myśl. Pani Helliksen powiedziała, że widziała Svanhild i
Kristiana idących za rękę po łące pełnej stokrotek i maków, ale Kristian zniknął przecież po koniec
kwietnia, a te kwiaty nie kwitły o tak wczesnej porze roku!
Zrobiło jej się nagle bardzo nieprzyjemnie. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej? Johan
miał rację, znowu została oszukana! Dopiero teraz widząc potężne gospodarstwo i roztaczający się
wokół krajobraz, zrozumiała, że coś się nie zgadzało w opowieści pani Helliksen. Jak kobieta
mogła widzieć kwiaty, które jeszcze nie zakwitły?
Jej nadzieja i odwaga zaczynały niknąć i przez chwilę zastanawiała się, czy nie zawrócić do
domu. Nagle zauważyła małą dziewczynkę, która szła ścieżką w jej stronę. Miała złote włosy i była
lekko ubrana. Mogła mieć najwyżej pięć, sześć lat.
- Witaj, maleńka. Nie jest ci zimno? Dziewczynka pokręciła głową.
- Kim jesteś?
- Nazywam się Elise Thoresen i pochodzę z Sagene. Wiesz, którędy płynie rzeka Aker?
Dziewczynka ponownie pokręciła głową.
- Ja też się nazywam Elise, ale nie Thoresen. Mam na nazwisko Ring. Ojciec jest dzierżawcą
w Evenstuløkka.
- To znaczy w Ekeberglien?
- To jedno i to samo, ale ojciec woli starą nazwę.
- W takim razie dobrze znasz okolicę?
Dziewczynka pokiwała głową.
- Ale nie mieszka tu zbyt wiele osób, tylko wiele ludzi mija nas po drodze do miasta. Ojciec
nie pozwala mi tam chodzić, a poza tym muszę pomagać matce przy karmieniu kur, praniu ubrań i
innych sprawach. Nie podoba jej się, gdy chodzę do Brannfjellstua lub do Nylænde. Jest tam
mnóstwo bagien i boją się, że mogłabym się utopić.
- Myślałam, że pozostałe dzierżawy zostały przeniesione? Dziewczynka pokręciła głową.
Nikt tam nie mieszka, ale i tak ktoś tam jest.
Elise poczuła, że mocniej zabiło jej serce.
- Jak to?
Dziewczynka nadstawiła nagle uszu.
- Mama mnie woła, muszę już iść! Po chwili uciekła.
Elise dopiero teraz słyszała, że ktoś nawołuje z daleka. Nikt tam nie mieszka, ale i tak ktoś
tam jest... Z trudem łapała oddech.
- Dobry Boże, niech to będzie Kristian i Svanhild - modliła się w ciszy. Następnie poszła
wzniesieniem w kierunku góry, na której miały się znajdować dwie pozostałe dzierżawy.
Wiedziała, że nie może się na niego zbytnio gniewać. Choć zafundował jej kilka bolesnych i
ciężkich tygodni oraz miesięcy, nie chciała zaczynać od karania go.
Musiało istnieć jakieś wyjaśnienie. Może obawiali się kaznodziei? Może zagroził im czymś,
jeśli przestaną uczęszczać na spotkania. Słyszała, że zamykał drzwi po tym, jak ludzie weszli do
środka, żeby nie mieli szansy wyjść przez zakończeniem spotkania.
Było bardzo prawdopodobne, że Kristian poszedł po rozum do głowy i zaczął pojmować, że
straszenie ludzi nie prowadzi do niczego dobrego. On i Svanhild mogli się tak obawiać kary, że nie
mieli odwagi wrócić do domu. Svanhild na dodatek musiała się bać tego, że ukarzą ją rodzice.
Trudno było przewidzieć, na jaki pomysł mogliby wpaść państwo Wiborgowie, byli przecież
całkiem niezrównoważeni. Gdy młodzi znaleźli tę dzierżawę, postanowili się w niej zatrzymać.
Trudno było stwierdzić, w jaki sposób zdołali się utrzymać, ale może udało im się nawet dostać
pracę w gospodarstwie. Było w nim na pewno mnóstwo roboty i potrzebowali tam o tej porze roku
dodatkowych pracowników.
Z Ekeberga do Sagene była daleka droga i wcale nie było pewności, czy mieszkańcy
gospodarstwa w ogóle słyszeli o dwójce zaginionych młodych łudzi. Gdyby nawet przeczytali o
sprawie w gazecie, z pewnością i tak nie podejrzewaliby, że może chodzić właśnie o nich.
Ostatni kawałek drogi był najtrudniejszy do przejścia. Najwyraźniej w ciągu lata nikt tu nie
mieszkał, bo nie skoszono tu nawet trawy i wszystko rosło dziko.
Zbliżała się do ubogiej dzierżawy Brannfjell, o której wspominała jej pani Helliksen.
Budynek był zaniedbany, a część dachu była zawalona. Jeśli Kristian i Svanhild się tu ukrywali, z
pewnością starali się dla niepoznaki nie urządzać specjalnie tego miejsca.
Był to całkiem sprytny pomysł. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że ktoś mógłby mieszkać
w takich warunkach. Dom wyglądał na zapuszczony i porzucony Trudniej mogło być im się ukryć
zimą, gdy będą zostawiać ślady na śniegu, a z komina dobywać się będzie dym.
Co za osobliwa myśl! Jeśli ich rzeczywiście odnajdzie, na pewno im nie pozwoli tutaj
zostać.
Podeszła do drzwi i zapukała.
Żadnej odpowiedzi.
Złapała za klamkę, a drzwi otworzyły się, poskrzypując cicho.
Minęła chwila, zanim jej oczy przyzwyczaiły się do panującego wewnątrz półmroku.
Niewielkie okna były brudne i pokryte pajęczynami, a większość z nich i tak była zasłonięta. Pod
oknami wychodzącymi na południe stał stół z dwoma stołkami, a w przeciwnym końcu pokoju
ustawiono obok siebie dwa posłania. Były wyższe i krótsze niż zwykłe łóżka. Na niewielkiej ladzie
kuchennej stały talerze, dwa kubki, drewniana miska i deska do krojenia. Kiedy ostrożnie podeszła
bliżej zauważyła, że naczynia najwyraźniej od dawna nie były używane, bo w misce leżały martwe
muchy. Poczuła jak ponownie zaczęła ją opuszczać nadzieja.
Spojrzała na łóżka. Pierwsze z nich nieprzyjemnie pachniało i zbierał się w nim grzyb.
Podeszła więc ostrożnie do drugiego z łóżek.
Nagle stanęła w miejscu i patrzyła z niedowierzaniem. Na pościeli był odcisk, który
wyglądał tak, jakby ktoś przed chwilą tam siedział. Czy taki ślad mógł zachować się przez lata?
Rozejrzała się ponownie po pomieszczeniu, szukając śladów, że ktoś był tam niedawno lub
wciąż tam mieszkał. Być może nie mieli odwagi przebywać tam przez cały dzień i przychodzili się
tam schronić tylko w złą pogodę?
Na jednej ze ścian wisiało popękane lustro z grzebieniem i szczoteczką do zębów. Obok
wisiał wycinek z damskiego pisma. Zdjęcie przedstawiało królową Maud z małym księciem
Olafem. Siedzieli na niewielkiej, przystrojonej kanapie. Królowa była poważna, jak na każdym jej
zdjęciu, jakie Elise kiedykolwiek widziała, a z jej spojrzenia wyczytać można było zmartwienie. Na
szyi miała kilka rzędów pereł, a do jej sukni przypięta była broszka, zrobiona z pewnością ze złota i
szlachetnych kamieni. Zdjęcie wyglądało absurdalnie w tym ubogim pomieszczeniu, ale może
dzięki niemu córka dzierżawcy mogła sobie wyobrażać inne, lepsze życie.
Powiodła dalej wzrokiem, aż zauważyła drzwi na północnej ścianie. Wcześniej nie zwróciła
na nie uwagi, były niskie i tego samego koloru, co drewniana ściana. W napięciu podeszła do nich
powoli i uchyliła je.
W niewielkiej sypialni było jeszcze ciemniej niż w izbie. Trudno zresztą było nazwać
pomieszczenie sypialnią, bo było tak małe, że z trudem mieściło się tam łóżko.
Otworzyła drzwi na oścież, by wpuścić tam nieco światła dziennego. Ku swemu wielkiemu
zaskoczeniu zauważyła, że łóżko było w nieładzie i wszystko wskazywało na to, że niedawno ktoś z
niego korzystał! Na stojącym obok łóżka taborecie leżała niebieska koszula podobna do tych, jakie
szyto w przędzalni Hjula! Była pognieciona i niezbyt czysta, ale jej uwagę zwrócił głownie rozmiar
koszuli. Krój i długość wskazywały na to, że mogła być noszona przez młodą dziewczynę.
Serce zaczęło walić mocno w jej piersi. Być może pani Helliksen wcale się nie pomyliła!
Nie znalazła co prawda żadnych śladów po Kristianie, ale według Hildy nie zabrał ze sobą zbyt
wiele. Miał prawdopodobnie jedynie ubrania, które miał na sobie tego dnia, gdy zniknął.
Weszła do małego pokoiku i zobaczyła wyraźnie, że pościel była brudna, a na łóżku leżą
obok siebie dwie małe poduszki, które wyglądały na używane. Pociemniało jej przed oczami i
musiała się przytrzymać framugi. Kristian i Svanhild ukrywali się tutaj! Spali w tym łóżku zaledwie
kilka godzin temu! Muchy w misce nie musiały niczego oznaczać, pewnie korzystali tylko z tego
pokoiku, bo bali się, że ktoś ich nakryje.
Z czego tutaj żyli? Gdyby dostali pracę na gospodarstwie, prawdopodobnie dostawali tam
również jedzenie. Być może gospodarz nie interesował się tym, gdzie spali. Zawsze zresztą mogli
go okłamać i powiedzieć, że mieszkają w Starym Mieście. Poza tym dla gospodarza najważniejsze
było, by zatrudnić pomoc i nie obchodziło go wcale, skąd pochodzili i w jakich żyli warunkach.
Im dłużej o tym myślała, tym bardziej wydawało jej się to prawdopodobne. Poczuła, że jej
policzki płoną. Czy Kristian był teraz w gospodarstwie? Czy przy odrobinie szczęścia miała szansę
go zobaczyć?
Żałowała, że nie może tam zostać do wieczora. Gdyby tak mogła posiedzieć w izbie i
powitać ich, gdy wrócą z pracy.
Ale jeśli to nie była Svanhild i Kristian? Jeśli to jakaś inna para leżała w tym łóżku? Nie
miała żadnego punktu oparcia poza wizją obcej kobiety, która twierdziła, że zamieszkiwali tę ubogą
dzierżawę.
Odwróciła się i wyszła z sypialni. Stanęła na środku izby i zastanowiła się.
W pewnym momencie zamarła. Czyżby dobiegł ją z zewnątrz jakiś odgłos? Łamiąca się
gałąź? Czyjeś kroki?
Zaniepokoiła się. A jeśli był to gospodarz, który ją zauważył i przyszedł sprawdzić, kto był
na tyle bezczelny, żeby wkraczać na jego własność?
Mogła wtedy wytłumaczyć, dlaczego tam była. Powiedzieć o tym, kim jest, o wizji pani
Helliksen oraz własnej rozpaczy z powodu zaginięcia brata.
Postanowiła wyjść spokojnie na zewnątrz, nie okazując, że ma wyrzuty sumienia.
Na zewnątrz nikogo nie było. Wrześniowe słońce przedzierało się przez korony drzew, a
ziemia pachniała wilgocią. Z krzaku jałowca tuż obok niej zerwał się ptak ale to nie jego słyszała
chwilę wcześniej. Ktoś tam chodził, a pod jego butem złamała się sucha gałąź. Rozejrzała się
uważnie, przyjrzała ziemi w poszukiwaniu odcisków butów, ale nic nie zobaczyła.
Powoli obeszła dom i poszła w kierunku gęstego żywopłotu na tyłach podupadłego
budynku. Było tam mnóstwo kamieni i konarów, przez które ciężko się było przedrzeć. Nie
powinna ryzykować zniszczenia eleganckiego płaszcza i nowych trzewików.
Miała już zawrócić, gdy nagle nadstawiła uszu.
Głosy. Jeden męski, a drugi kobiecy!
Wstrzymała oddech. Głosy zbliżały się, najwyraźniej szli w stronę chaty.
Serce waliło jej tak mocno, jakby chciało się wydrzeć z piersi. Czy to Kristian? Czy już za
chwilę go odzyska? Gardło ściskało jej się od płaczu. Wyszła pospiesznie zza żywopłotu.
Słyszała głosy coraz wyraźniej, ale wciąż nikogo nie widziała. Musieli nadchodzić ścieżką,
która dalej prowadziła na południe do lasu.
Może się przestraszą, jeśli nagle wyjdzie im na spotkanie? Prawda jednak powoli zaczęła do
niej docierać. Kristian tu jest i żyje. Jasnowidząca kobieta jednak naprawdę miała dar!
Głosy były teraz tuż przed nią. Dziewczyna brzmiała wesoło i nawet się śmiała. Śmiertelnie
ponury nastrój najwyraźniej już ich opuścił. Może dobrze zatem zrobili, uciekając, nawet jeśli
sprawili tym ból swoim rodzinom.
Obeszła tył domu, ale nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. Kristian i Svanhild nie
ucieszą się na jej widok. Odnalazła ich kryjówkę. Gdyby chcieli dać im znak życia, z pewnością
zrobiliby to już dawno temu.
Z wahaniem poszła w kierunku frontu domu. Mogła im obiecać, że nie powie o tym nikomu
poza najbliższą rodziną. Johan musiał się dowiedzieć, podobnie jak Peder i Evert, ale czy należało
informować o tym Hildę i majstra? Wyglądało na to, że nie rozpaczali już zbyt głęboko. A jeśli
Svanhild nie zechce poinformować swojej rodziny, to przecież nie muszą tego robić.
Postanowiła powiedzieć, że podzieli się informacją tylko z Johanem i chłopcami. Wiedziała,
że może polegać na Pederze i Evercie, kiedy sytuacja tego wymagała. Jeśli Kristian i Svanhild bali
się kaznodziei, a pewnie mieli ku temu powody, chłopcy z pewnością nikomu się nie zdradzą, była
tego pewna.
Odetchnęła głęboko i wyszła zza rogu domu.
Nikogo tam nie było!
Ale przecież słyszała głosy!
W tej samej chwili zauważyła, że drzwi są uchylone. Weszli więc do środka.
Z pewnością się przestraszą, kiedy usłyszą, jak ktoś wchodzi do domu, ale nie miała innego
wyjścia. Skoro już ich znalazła, musiała się im ujawnić.
Otworzyła drzwi i zawołała.
- Kristianie? To ja, Elise.
W środku panowała absolutna cisza. Dlaczego się nie odzywał? Dlaczego nie wychodził?
Może weszli do małej sypialni? Zawołała ponownie, tym razem nieco głośniej.
- Kristian? To ja, Elise. Jestem sama. Nikt inny nie wie, że tu jestem.
Wciąż żadnego odgłosu.
Musieli być w środku, słyszała przecież ich głosy, a poza tym była przekonana, że zamknęła
za sobą drzwi, gdy chwilę wcześniej wychodziła z domu. A zatem nie chcieli, by ich odnalazła.
Może nie wierzyli, że jest sama.
- To prawda, Kristianie. Nie powiedziałam Johanowi, że się tu wybieram. Udałam, że idę do
wydawnictwa. Jeśli nie chcesz, bym komuś o tym mówiła, to nie powiem.
Wciąż nikt jej nie odpowiadał.
Nagle jednak ktoś kichnął. Przestąpiła przez próg. W izbie było pusto, ale drzwi do sypialni
były uchylone.
- Nie musisz się przede mną ukrywać, skoro już cię odnalazłam. Choć obiecywała sobie, że
nie będzie się złościć, zauważyła, jak wzbiera w niej irytacja. Czy naprawdę nie rozumiał, jak bar-
dzo szalała z niepokoju?
- Proszę cię, Kristianie, tak bardzo cierpiałam w ostatnich miesiącach. Nie potrafisz sobie
tego nawet wyobrazić.
W końcu zauważyła, że drzwi lekko się poruszyły. Dlaczego tak to przedłużał? Wiedział
już, że ich odnalazła i przyszła tam całkiem sama.
- Przysięgam, że nikogo ze mną nie ma. Nikt nie wie, że się tutaj wybierałam. Kiedy
wyjdziesz opowiem ci w jaki sposób znalazłam to miejsce.
Drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich mężczyzna. Młody, ciemnowłosy, obdarty
obcy mężczyzna.
Zaniemówiła i nie była w stanie zrobić najmniejszego ruchu.
- Kim... Jak... Ale przecież...
Młoda kobieta odepchnęła go na bok i wyjrzała do izby. Ona również była brudna.
- O co chodzi? Czego od nas chcesz?
- Myślałam, że... Przepraszam, pomyliłam się. - Odwróciła się na pięcie i pospiesznie
wyszła.
Ze ściśniętym gardłem przemierzyła ogród, nie przejmując się już płaszczem ani butami.
Zaczęła zbiegać ze wzgórza. Prawda zaczęła do niej docierać. To nie był Kristian ze Svanhild! Pani
Helliksen się pomyliła. Kristian wcale nie żył. Łkała, starając się powstrzymać łzy, ale te ciekły jej
po policzkach.
20
Gdy wróciła do domu Johan siedział w kuchni z Elvirą na kolanach. Spojrzał na jej brudne
buty, poszarpany płaszcz, potargane włosy i skrzywioną twarz. Nie powiedział nic, czekał tylko na
wyjaśnienie.
Reszta dzieci była na szczęście na dworze i byli w kuchni sami.
Usiadła na krześle naprzeciwko niego i zmusiła się do popatrzenia mu w oczy.
- Zrobiłam coś głupiego.
Nie odpowiedział, czekał tylko.
- Okłamałam cię, nie byłam w wydawnictwie.
- Tak czułem. Otworzyła szeroko oczy.
- Wiedziałeś o tym?
- Nie wiedziałem, gdzie się wybierasz, ale czułem, że wcale nie szłaś się spotkać z
redaktorem.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- Bo nie lubisz, jak się mieszam w twoje... ach, jak by je nazwać... przygody. - Uśmiechnął
się. - Powiedz, o co chodzi, Elise. To ma jakiś związek z kobietą, która nas odwiedziła? Tą, która
widziała Kristiana i Svanhild?
Pokiwała głową zawstydzona.
- Wiedziałam, że nie zaznam spokoju, dopóki nie pójdę do tej dzierżawy. Wiedziałam
jednak, że nie spodoba ci się ten pomysł.
- Do jakiej dzierżawy? Gdzie ty byłaś?
- W Ekebergu, w porzuconej dzierżawie Brannfjell. Jest położona niedaleko domu
znachorki Anne Brannfjell.
- Poszłaś na sam szczyt wzgórza Ekeberg? Sama? Słyszałem, że niedawno widziano tam
wilka.
- Wilka? To dziwne. Ludzie bez przerwy przemierzają tą drogę, bo prowadzi prosto do
miasta.
- Ale ty na pewno byłaś daleko od głównej drogi. Te dzierżawy muszą być nieco oddalone
od gospodarstwa?
- To prawda, znajdują się niedaleko górskiego strumienia. Od razu zobaczyłam, że są
niezamieszkane. W jednej z nich jednak znalazłam zasłane łóżko.
- I pomyślałaś, że to Kristian i Svanhild. Pokiwała głową walcząc ze łzami.
- Byłam na tyłach budynku, gdy usłyszałam głosy należące do chłopaka i dziewczyny.
Byłam taka pewna, że to oni, że zaczęłam się zastanawiać nad tym, co im powiem. Podejrzewałam,
że nie ucieszą się na mój widok. - Przełknęła łzy, nie chciała okazywać, jak bardzo jest
rozczarowana.
Złapał za jej dłoń.
- Jesteś taka dzielna, Elise. Lepiej jest szukać o jeden raz za dużo niż za mało. Przyznaję, że
trudno mi uwierzyć w coś, czego nie da się wyjaśnić za pomocą rozsądku, ale są na tym świecie
rzeczy, których nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Na przykład to, że aeroplan jest w stanie utrzymać
się w powietrzu, ale skoro tak piszą w gazetach, to muszę w to wierzyć. A już niedługo będę miał
okazję zobaczyć to na własne oczy. Masz wielkie szczęście, że doczekałaś się takiej grzecznej i
cierpliwej córeczki, ale coś mi się zdaje, że ma już dosyć czekania.
Elise uśmiechnęła się przez łzy.
- Bałam się, że będziesz na mnie zły - powiedziała, szykując się do karmienia.
- Jak mogę się gniewać za to, że nie porzuciłaś nadziei? To raczej ty powinnaś się złościć na
mnie za to, że nie wierzę w nadprzyrodzone zdolności ludzi. Może to jest prawda, może niektórzy z
nas są wyposażeni w pewne nadzwyczajne umiejętności. Nie powinienem był tak się upierać, tylko
zabrać Elvirę i pójść razem z tobą, wtedy nie musiałabyś znosić tego rozczarowania samotnie. To
musiało być jak cios w twarz, gdy zobaczyłaś dwójkę obcych ludzi. - Wstał i położył Elvirę w jej
ramionach. Pokiwała głową.
- Przez chwilę nie mogłam oddychać. Chciałam stamtąd uciec, ale nie byłam w stanie się
ruszyć. Powątpiewałam przez całą drogę do Ekeberga i miotały mną sprzeczne uczucia. Ale
nabrałam absolutnej pewności, kiedy tylko usłyszałam głosy. Po drodze na górę spotkałam małą
dziewczynkę. Nazywała się Elise, co za zbieg okoliczności. Spytałam o tę dzierżawę, a ona odpo-
wiedziała: Nikt tam nie mieszka, ale i tak ktoś tam jest. Przez to uwierzyłam, że ktoś ukrywa się tam
nielegalnie. Tak wiele rzeczy zaczęło wskazywać na to, że pani Helliksen mogła mieć rację.
- Biedactwo, to musiało być dla ciebie takie ciężkie przeżycie - spojrzał na nią ze
współczuciem. Po chwili zmienił temat. - Była tu pani Børresen, zaparzyła dla mnie kawę i
nakarmiła dzieci. W dzbanku jeszcze coś zostało, napij się kawy, gdy skończysz karmić Elvirę.
W ciągu kolejnych dni Elise starała się zapomnieć o swojej wycieczce w góry i wielkim
rozczarowaniu. Nie uważała, żeby pani Helliksen zwiodła ją celowo. Kobieta prawdopodobnie
przeczytała o całej historii w gazecie i była pod jej wielkim wpływem. Nic dziwnego, że miała
później sny na ten temat.
Choć rozczarowanie było ogromne, wciąż nie traciła nadziei. W pewien sposób całe
wydarzenie podbudowało jej wiarę w to, że Kristian wciąż żył. Rzadko rozmawiali na ten temat,
nawet z Johanem, a gdy ktoś wspominał Kristiana, nie protestowała nawet, gdy mówiono o nim w
czasie przeszłym. Nie mówiła nikomu o tym, że wciąż wierzy, iż brat żyje. Nie chciała dawać im
fałszywej nadziei i pragnęła oszczędzić im rozczarowania, jakie sama niedawno przeżyła.
Z początku wahała się, ale wreszcie dała się przekonać Johanowi do pojechania z nimi do
Etterstadsletta, by zobaczyć aeroplan, który czternastego października miał przelecieć ponad
Kristianią. Chłopcy pobiegli do pani Jonsen by spytać, czy zaopiekuje się pod ich nieobecność
Elvirą.
Tak naprawdę nie miała ochoty na tę wyprawę. Obserwowanie wnoszących się w powietrze
ludzi z pewnością musiało być ekscytujące, ale myśl o tym, że Kristian nie może tego widzieć,
sprawiała jej ogromny ból. Byłby zachwycony pokazem najbardziej z nich wszystkich.
Ruszyli w drogę z samego rana. Powietrze było przejrzyste, a na drzewach wciąż wisiały
pojedyncze brązowe liście. Peder, Evert i Dagny pobiegli przodem, bo ich zdaniem Elise i Johan
szli za wolno.
Pojechali pociągiem przepełnionym ludźmi. Gdy się zbliżali, zobaczyli sznur automobili,
które kierowały się w to samo miejsce. Elise nie miała pojęcia, że w Kristianii znajduje się aż tyle
samochodów.
Rozejrzała się i doszła do wniosku, że nigdy nie widziała w jednym miejscu aż tylu ludzi.
Wyglądało to tak, jakby zebrało się całe miasto.
- Muszą tu być tysiące ludzi! - stwierdził Johan i rozejrzał się.
- Niedługo się zacznie! - zawołał Peder, nie mogąc ustać w miejscu z podekscytowania.
Zauważyli barona Cederstrøma, gdy aeroplan był wytaczany z hangaru. Miał na sobie
jasnożółty kostium i brązową skórzaną kurtkę.
Policja z trudem powstrzymywała ludzi od wchodzenia na pas startowy. Elise cieszyła się,
że przyszli na tyle wcześnie, żeby zająć miejsce, z którego wszystko było dokładnie widać. Usły-
szała, jak ktoś obok niej mówił, że na miejsce przybywały jeden po drugim przepełnione pociągi i
mogło być tam łącznie nawet dwadzieścia lub trzydzieści tysięcy osób!
W końcu śmigło zaczęło się kręcić, mechanicy unieśli ogon maszyny i poprowadzili ją na
pas startowy. Hałas był tak ogłuszający, że wzięła na ręce Jensine, a Johan trzymał w ramionach
Hugo. Elise obawiała się, że oboje będą przerażeni, ale oni przyglądali się tylko z uwagą
aeroplanowi.
Śmigło kręciło się coraz szybciej i w następnej chwili wydarzyło się coś niezwykłego.
Maszyna nie dotykała już ziemi, ale leciała po skosie do góry! Ogłuszający aplauz rozbrzmiał na
całym placu. Elise rzuciła okiem na Pedera, Everta i Dagny, którzy stali z otwartymi ustami i
patrzyli, jakby nie mogli uwierzyć własnym oczom.
Stali, obserwując mechanicznego ptaka, aż ten zniknął nad miastem, a następnie zawrócił
nad morzem, przeleciał ponad Ekebergiem i powrócił po około trzydziestu minutach. Na sam
koniec wylądował tuż przed nimi bez najmniejszego kłopotu.
Peder i Evert skakali i tańczyli, wiwatując raz za razem.
Elise pomyślała o Kristianie. Jak mogłeś, Kristianie? Pomyśl o tym wszystkim, co cię
ominęło! Chwilę później przeraziła się. Przez moment myślała o nim tak, jakby rzeczywiście nie
żył.
Dopiero późnym wieczorem w domu zapanował spokój. Peder i Evert długo ze sobą
rozmawiali, zanim zdołali zasnąć. Nie pomagało wcale, że Elise przychodziła do niech co chwilę,
surowo nakazując im, by szli spać. Byli zbyt podekscytowani, żeby zasnąć.
Nic dziwnego, że następnego ranka byli strasznie zmęczeni. Szkoła zaczynała się każdego
dnia o ósmej, niezależnie od tego, czy poprzedniego dnia w Etterstadsletta lądował aeroplan.
Elise nie mogła się doczekać przedpołudnia z maszyną do pisania i cieszyła się, że chłopcy
wychodzą z domu, a Dagny przyjdzie, by zaopiekować się dziećmi.
Przygotowała czystą kartkę i przeczytała to, co napisała dwa dni wcześniej. Nie była
szczególnie zadowolona i postanowiła przepisać ostatnie dwa akapity.
Nagle usłyszała za oknem kroki i głębokie, męskie głosy. Wyjrzała na podwórze i z
przerażeniem stwierdziła, że szli do nich dwaj policjanci.
Czy byli tu z powodu Julie Andersen? Czyżby coś ukradła lub wplątała się w jakieś inne
kłopoty, a kartka z nazwiskiem i adresem Elise wskazała im, kto ponosi za nią odpowiedzialność?
Wstała z trudem z krzesła i otworzyła drzwi, zanim zdążyli zapukać.
- Elise Thoresen?
Pokiwała głową i westchnęła ciężko.
- Mamy dla pani informację. W fiordzie znaleziono zwłoki młodego mężczyzny. Wiele
wskazuje na to, że to pani brat, Kristian Løvlien. Czy mogłaby pani udać się z nami do lekarza, by
zidentyfikować zwłoki?
Więcej sag na:
http://chomikuj.pl/kotunia89