JOAN ELLIOTT PICKART
TROSZCZYĆ SIĘ I KOCHAĆ
Przełożyła
Monika Kapuścińska
Prolog
Mgła wydobywała się z oceanu jak wielkie kłęby puchu, otaczając
ciepłą plażę kojącą zasłoną. Tłumiła łoskot fal uderzających o brzeg i
nocne hałasy dobiegające z pobliskiej szosy.
Biały kokon owijał plażę tak szczelnie, że świat poza nią zdawał
sienie istnieć. Wszędzie widziało się tylko mgłę.
Po wilgotnym piasku szła zamyślona kobieta. "Taki dziwny jest
nastrój tej nocy - myślała - jakby z innego świata". Miała wrażenie, że się
w tej mgle ukrywa jak dziecko, które z głową wchodzi pod kołdrę, by
umknąć złym duchom.
Zatrzymała się nagle, by odwrócić się ku morzu, którego przecież nie
mogła zobaczyć. Otoczyła się ramionami, obejmowała mocno, jakby w
obawie, że rozpadnie się na tysiąc drobnych kawałków. Niepewnie
wciągnęła powietrze, potem zagryzła wargi, by powstrzymać łzy.
W następnej chwili opuściła ręce, zaciskając mocno dłonie w pięści i
kopnęła ciężki, wilgotny piasek stopą w tenisówce. Obróciła się i
przeszła kilka kroków, by cofnąć się chwilę później.
Chodziła tam i z powrotem, tam i z powrotem, próbując się uspokoić.
Wściekłość, rozczarowanie, obrzydzenie do siebie kotłowały się w niej i
piętrzyły.
Gdy niesforna łza spłynęła jej po policzku, kobieta starła ją
niezgrabnym ruchem. Wciąż chodziła wolno tam i z powrotem.
Wydawało się, że emanujące z niej napięcie przecina gęstą mgłę jak nóż.
Tam i z powrotem... tam i z powrotem.
- Boże, taka jestem głupia - powiedziała, nie zdając sobie sprawy, że
mówi głośno. - Kiedy ja się czegoś nauczę? Do diaska... nie, do diabła,
taka ze mnie idiotka. Dziś jest pierwszy kwietnia. -Głos jej drżał, gdy
jeszcze raz spróbowała dać sobie radę ze łzami. - Jestem najgłupszą
osobą na świecie.
- O, nie - odpowiedział jakiś mężczyzna. - To ja jestem największym
durniem.
Westchnęła i obróciła się w kierunku tego głębokiego głosu.
Zaskoczenie i świadomość, że nie jest sama, że na tej otulonej mgłą
plaży jest jakiś mężczyzna, sprawiły, że jej serce zaczęło bić mocno,
szybko i boleśnie.
1
RS
Wysoki mężczyzna o szerokich ramionach i długich nogach zbliżył
się ku niej i zatrzymał niedaleko. Mgła zacierała rysy jego twarzy, ale^
głos brzmiał czysto i prawdziwie.
- Przepraszam, jeśli panią przestraszyłem - powiedział. - Nie
myślałem, że ktoś tu będzie w taką noc, jak ta dziś. - Zaśmiał się ostrym,
pozbawionym humoru śmiechem. - A tu, proszę, nie tylko zastaję panią,
ale jeszcze uzurpuje sobie pani prawo do mojego tytułu największego
durnia.
- Znalazłoby się pewnie miejsce dla dwojga - odpowiedziała z
wahaniem.
- Pewnie tak. - Zrobił krok w jej kierunku.
- Nie - powiedziała szybko. - Proszę tam zostać. Powinnam iść stąd,
bo... Ale jeśli nie podejdzie pan bliżej, nie zobaczę pana... Boże,
niemądra jestem. Naprawdę muszę iść.
- Nie, niech pani nie odchodzi. - Wyciągnął rękę jakby po to, by ją
zatrzymać. - Nie poruszę się ani o centymetr, przysięgam. Niech pani
stąd nie idzie, proszę. - Zamilkł na moment. - Jak pani na imię?
- Jestem... Nie, bez imion i nazwisk, dobrze? Jesteśmy po prostu
dwojgiem ludzi we mgle. Dwojgiem ludzi, którzy właśnie się zgodzili
dzielić tytuł najgłupszej osoby na świecie.
- To, co pani mówi, nie brzmi głupio.
- Ale jestem głupia - westchnęła.
- Słyszałem to, co pani mówiła. Nie chciałem podsłuchiwać, ale...
Wydawała się pani taka wściekła na siebie, a mimo to dało się słyszeć
smutek w pani głosie. Ja czuję się tak samo wściekły, sfrustrowany,
cholernie przygnębiony. - Odwrócił twarz ku morzu. - Dziś są moje
czterdzieste urodziny, myślę więc, że tytuł największego durnia
sprawiedliwie należy się mnie, bo urodziłem się pierwszego kwietnia.
Mimo to podzielę się nim z panią, choć wątpię, żeby sobie pani na niego
zasłużyła.
- Zasłużyłam na pewno. - Wciągnęła w płuca wilgotne, słone
powietrze, mając nadzieję, że pomoże jej to zebrać myśli. Nie pomogło
jednak i udręczona podniosła do góry ręce. - Tyle we mnie uczuć, że nie
wiem, co z nimi zrobić. Mogłabym krzyczeć na cały głos, miotać się w
furii czy płakać, aż wypłaczę ostatnią łzę. Ale nie, żadnego płaczu. Nie
chcę się rozpływać w kałuży łez. - Potrząsnęła głową. - Niech pan nie
zwraca na mnie uwagi. Jestem wykończona, a pan ma z pewnością swoje
problemy. Zostawię pana na tej plaży, może przyniesie panu jakąś ulgę. -
Zamilkła na moment. - Taka dziwna noc, jakby mgła przeniosła to
miejsce poza rzeczywistość.
- Przynieśliśmy ze sobą tę rzeczywistość.
- To prawda. Muszę już iść. - Odwróciła się, ale zatrzymała, gdy
usłyszała jego głos.
- Odprowadzę panią do samochodu. Nie powinna pani być tu sama.
- Nie pomyślałam o żadnym niebezpieczeństwie - powiedziała. -
Szłam i po prostu tu doszłam. Z początku mgła wydawała się taka
spokójna i przyjazna, ale teraz wszystko nagle wróciło. Nie ma się gdzie
ukryć, prawda?
- Nie. Chodźmy, odprowadzę panią do samochodu. - Podszedł bliżej i
zatrzymał się dokładnie naprzeciwko niej. Mgła wciąż tańczyła między
nimi i mogli dostrzec tylko fragmenty swoich twarzy, choć patrzyli na
siebie przez długą chwilę. Ona dostrzegła jego silnie zarysowaną szczękę
i ciemne brwi. On zauważył śliczną linię jej podbródka oraz rozchylone
wargi.
Odwrócili się naraz i zaczęli wolno iść po plaży.
- Wysłuchałbym pani, gdyby zechciała pani opowiedzieć o swoich
kłopotach - powiedział w końcu.
- Nie, dziękuję, nie. Ale może pan chciałby pomówić o swoich?
- Nie, chyba nie. Wygadanie się nic nie zmieni. Ale myśl, że pani stąd
odejdzie i będzie płakać, kiedy zostanie sama, jest nieznośna. Czemu nie
chce pani ze mną porozmawiać?
Potrząsnęła głową.
- Nie, niech pan nie będzie dla mnie miły. Żyję teraz w strasznym
uczuciowym bałaganie i jeśli mnie pan zostawi w tym stanie, moja
wściekłość się w końcu przez niego przebije. - Jej głos zadrżał. - Ale jeśli
będzie pan miły i pełen ciepła... Proszę, ani słowa więcej.
- Hej! - Otoczył ją ramieniem. - Ostatnią rzeczą, której bym sobie
życzył, byłoby zasmucenie pani. - Przystanął i przygarnął ją do siebie. -
Chcę, żebyś wiedziała, że dla ciebie tu jestem. Nie jesteś sama.
Westchnęła, wciąż próbując się kontrolować, potem wybuchnęła
płaczem. Kryjąc twarz w dłoniach, poddała się wstrząsającemu nią
szlochowi.
- Boże - mruknął, otulając ją ramieniem i przyciągając do siebie. -
Narozrabiałem.
Nie myśląc nawet o tym, że pozwala się pocieszać zupełnie obcemu
mężczyźnie, oparła się o niego i przestała walczyć ze smutkiem i bólem.
W jakimś głębokim zakamarku jej umysłu kołatała się świadomość, że
3
RS
jej poufałość z tym człowiekiem jest całkiem nietypowa, ale nie chciała
się o to teraz martwić.
Po prostu płakała. Płakała aż do wyczerpania, dopóki łzy nie zmyły z
niej choćby na chwilę przytłaczającego smutku.
Mimo że szloch ustawał, mężczyzna wciąż ją obejmował, starając się
dać jej najwięcej ciepła i ulżyć w cierpieniu. Zapomniał o własnych
problemach, koncentrując uwagę na kobiecie, którą tulił.
Westchnęła w końcu i przestała płakać, niezgrabnie ścierając łzy z
twarzy. Wzięła głęboki oddech i poczuła nie tylko słoną woń morza, ale
też zapach wody kolońskiej. Oderwała dłoń od twarzy i położyła na jego
piersi. Poczuła bicie jego serca, silne, spokojne - ale przecież lekko
przyspieszone. Nieświadoma tego, co robi, przytuliła { się mocniej,
próbując odnaleźć jeszcze więcej ciepła i otoczyła go ramieniem. Wzięła
nagły, głęboki oddech. Ramiona mężczyzny zacieśniły się wokół niej.
Serce biło mocniej, oddech wiązł w gardle, gdy podniosła wzrok, by
spojrzeć na niego.
On pochylił głowę i ich usta zetknęły się. Pożądanie wybuchło jak
płomień i pochłonęło ich natychmiast. Język mężczyzny dotknął jej
języka, pieszcząc i tańcząc. Kołysał ją w kolebce swych ramion, gniotąc
ciałem drobne piersi. Płonęli, trawieni ogniem.
Przylgnęła do niego, obawiając się, że zawiodą ją drżące nogi. Jego
mięśnie napięły się. Dłoń błądziła po jej plecach, biegła ku pośladkom,
by wrócić ku górze i zaplątać się w jedwabistych pasmach włosów.
Pił z niej jak człowiek spragniony, jak pszczoła, która znalazła słodki
nektar nieznanego nikomu kwiatu. Pasowała do niego jak zagubiony
element układanki, jak kobieta, której nieświadomie szukał i którą w
końcu znalazł.
Żadne z nich nie znało wcześniej tak szalonego pożądania. Ale ta
zmysłowa ekstaza łączyła się z poczuciem spokoju, spełnienia, z
poczuciem, że się długo podróżowało i przybyło do domu. Ciepło kojące
jak letnie słońce po zimnym deszczu przepędziło tę ziębiącą samotność,
która zaciemniała ich życie. Ich dusze wzlatywały ku wyżynom,
wypełniała ich radość.
Tę magiczną noc stworzono właśnie dla nich. To była ich chwila poza
czasem, nie mieli przeszłości ani przyszłości. Istniało tylko teraz.
- Boże - powiedział mężczyzna ochryple. - Pragnę cię. Tak cholernie
cię pragnę.
- Ja też - wyszeptała.
- Jesteś pewna? To ważne, muszę wiedzieć, że...
4
RS
- Cśś. To jest nasza noc. Tak, pewna jestem, że tego właśnie pragnę,
że ciebie pragnę. Nie ma świata poza tą mgłą. Poza nami dwojgiem
wszystko znikło.
- Nie. - Otoczył dłońmi jej twarz i spojrzał w oczy, bojąc się, że noc i
mgła ukryją go przed nią. - Słuchaj...
- Kochaj mnie - powiedziała i przycisnęła usta do jego ust.
Z jękiem uniósł ją w ramionach i poniósł ku wielkiej skale. Zdawało
się, że mgła się rozstępowała, ukazując mu drogę do wielkiego dywanu
trawy za kamieniem.
Delikatnie położył ją na ziemi, a mgła wokół nich zagęściła się
znowu. Wyciągnął się przy niej, jego usta otoczyły jej wargi, a dłoń
wśliznęła się pod jej sweter. Skórę miała miękką niczym
najdelikatniejszy aksamit. Jego palce poruszyły się ku górze, by objąć
pierś okrytą delikatną koronką.
Język coraz głębiej penetrował jej usta i pomruk rozkoszy wymknął
się z gardła.
Nie wiedziała, kiedy pozbyli się ubrań, całując się i pieszcząc
nawzajem. Poczucie wyjątkowości sytuacji odpędziło wszelkie wahanie,
wszelką niezręczność, gdy przytulili się do siebie nagimi ciałami. Gdy
całował jej pierś, pieszcząc językiem sutkę, dziwiła się, że istnieje taka
czysta rozkosz, że przychodzi tak nagle, że wybucha tak prędko. Myśli
gdzieś odpłynęły, gdy dotykał ustami jej miękkiego ciała, delektował się,
ssał.
- Och! - szeptała dysząc. - Tak.
Pochylił się nad drugą piersią, a ręka prześliznęła się po jej ciele, po
pięknym brzuchu, szukając wilgotnego ciepła. Gdy poddawał ją słodkiej
torturze, męskość wzrosła i wpłynęła pomiędzy jej uda.
- Proszę cię, och, proszę! - krzyknęła. - Tak.
Poruszył się nad jej ciałem, potem wszedł w nią wolno, z pomrukiem
zadowolenia. Owinęła nogi wokół jego ud i zanurzyła dłonie w gęstych
włosach. Wchodził głębiej i głębiej. Całował twardymi, suchymi
pocałunkami. Kochał w rytmie, do którego pasowała, uderzenie za
uderzeniem. Coraz szybciej rósł w niej, pożądanie wzbierało z niezwykłą
siłą. Uniosła biodra i wszedł jeszcze głębiej. Fale rosnącego napięcia
przepływały przez nich, koncentrując się w punkcie, gdzie jest rozkosz i
zapomnienie.
Potem jak piorun wpadli w przepaść, przyciśnięci do siebie. Odrzucił
do tyłu głowę w ekstazie. Potem opadł na nią, wyczerpany i nasycony.
Resztką energii przetoczył się na plecy, pociągając ją za sobą. Ciała były
5
RS
wciąż złączone. Żadne się nie odzywało. Otaczała ich mgła, gdy chłodły
ciała i uspokajało się bicie serc.
Z westchnieniem ukryła twarz w zagłębieniu jego szyi. Zadowolenie i
spełnienie, które czuła, przejmowały ją lękiem. Magia tej nocy zadziwiła
ją.
- Boże - powiedziała w końcu.
Zaśmiał się stłumionym śmiechem, a jego ciało zakołysało się pod
nią.
- Nie jestem zbyt ciężka?
- Jesteś lekka jak motyl. Jesteś... jesteś znaczkiem, a ja będę kopertą.
- Znaczek i koperta. - Uśmiechnęła się. - Czy to romantyczne?
- Romantyczne, bo tak postanowiliśmy. Będzie romantyczne tylko dla
nas obojga. Znaczek i koperta, tym jesteśmy.
- Doskonale.
Znów milczeli przez kilka minut.
- Powiedz, czemu tu dziś przyszłaś - powiedział w końcu. - Co
sprawiło ci taki ból?
Przytuliła się mocniej, jakby wiedząc, że on jest tam po to, by dodać
jej odwagi.
- Rzuciłam ostrożność na wiatr i pokochałam - powiedziała cicho. - I
wybrałam niewłaściwego faceta. Widzisz, pracowaliśmy w tym samym
hotelu i jego wysłali do Europy, żeby otworzył tam nowy hotel, w parę
tygodni po zaręczynach. Nie było go pół roku i dziś wrócił, żeby
powiedzieć, że się zakochał w kobiecie, którą tam spotkał.
- Więc to on tu jest durniem.
- Nie powinnam była odważyć się kochać - ciągnęła, jak gdyby on się
nie odezwał. - Przez całe życie znałam niebezpieczeństwo kochania, jego
troski. Moja matka mnie nie potrzebowała. Tylko faceci byli dla niej
ważni, facet za facetem. Ale byłam tak pewna, że Carl jest właściwym
człowiekiem dla mnie, że tym razem... - Głos się jej załamał.
- Kochałaś go bardzo, prawda? - spytał.
- Oczywiście. - Jej włosy połaskotały go po ramieniu, kiedy
potrząsnęła głową. - Nie, nie mogę kłamać po tym, czego
doświadczyliśmy razem, to przecież noc prawdy. Po sześciu miesiącach
od wyjazdu Carla zaczęłam powoli zapominać, jak wygląda, jak brzmi
jego głos, jego śmiech. Próbowałam zatrzymać uczucie dla niego, ale
coraz bardziej uciekało. Chciałam go kochać, chciałam być częścią jego
życia, zakończyć ten czas samotności, ale... Boże, to przecież jasne,
6
RS
okłamywałam siebie, nie było mi pisane kochać ani jego, ani
kogokolwiek innego. Teraz to wiem.
- Nie, mylisz się - odpowiedział, odwracając głowę, by na nią
popatrzeć. - Źle wybrałaś, to wszystko. Ze mną jest jeszcze gorzej, bo ja
nigdy nikogo nie kochałem. Czas samotności? Dobrze to znam. Dziś są
moje czterdzieste urodziny, a poza pieniędzmi nie mam nic, co by miało
znaczenie, nikogo, kto dzieliłby ze mną życie. Ale chcę kochać i ty też
powinnaś, samotność to piekło. Boję się tylko, że dla mnie już za późno,
że straciłem szansę znalezienia tej szczególnej kobiety.
Uniosła się lekko, by spojrzeć w jego pociemniałe od nocy oczy.
- Nie, nie wolno ci tak myśleć, nie jest za późno. Chcesz kochać i
twoje serce się podda. Wiesz tylko, że musisz zwolnić tempo, uważać na
to, co dzieje się teraz, by nie ryzykować tego, że cię ominie ta twoja
szczególna pani. - Spuściła wzrok. - Ja muszę zrobić dokładnie coś
przeciwnego, zawsze już muszę się mieć na baczności. Jak bardzo
różnimy się od siebie, ty i ja.
- Różnimy? - powiedział. - Oboje jesteśmy tak bardzo samotni.
- Ale ja swoją samotność przyjmę, a ty swoją postarasz się zmienić.
Życzę ci tego. Mam nadzieję... nie, wiem, że ją znajdziesz.
- Więc wierzysz w miłość do każdego, poza sobą?
- Tak, myślę, że właśnie tak. - Zamilkła na moment. - Jaka to dziwna
noc. Zwykle nie mówię nikomu o swoich myślach, ale dziś nie
zachowuję się jak zwykle. Nie żałuję też, żeśmy się kochali.
Podniósł rękę i delikatnie powiódł kciukiem po jej policzku.
- Cudownie miękki. - Uśmiechnął się. - Jak płatek kwiatu. - Wiesz,
mógłbym skinąć ręką i wyczarować znikąd butelkę szampana.
- Żeby uczcić urodziny?
- Żeby uczcić nas, tę noc, to, co się tu zdarzyło w tej mgle.
- Romantyk z ciebie.
- Cóż, jak dotąd nikt tak nie twierdził, choć myślę, że to może prawda,
w odpowiednich okolicznościach i z właściwą kobietą, rzecz jasna.
- Byłoby strasznie miło napić się szampana, ale wiesz co, nie mogę
przełknąć nic takiego, żeby nie dostać potem fatalnej czkawki. Na
imprezach piję zwykle piwo imbirowe, żeby wszyscy myśleli, że mam w
szklance coś cięższego. To łatwiejsze niż tłumaczenie się z tej dziecinnej
czkawki. No, to już teraz znasz moją mroczną tajemnicę.
- Tak, to uczciwa zamiana.
7
RS
Rozmawiali ściszonymi, leniwymi głosami, porównując ulubione
filmy, książki, zajęcia. Zatracili się, opowiadając o swoim życiu, dopóki
nagła fala zimna nie smagnęła ich w plecy. Kobieta zadrżała.
- Hej, zimno ci - powiedział.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, chwycił ją w talii, delikatnie zdjął z
siebie i posadził obok na trawie.
- Nie, nie jest mi zimno - powiedziała, kiedy podawał jej sweter, ale
zdradził ją następny dreszcz.
- Jest, jest, a ja jestem głodny. - Zaczął się ubierać, zrobiła to samo. -
Pójdźmy coś zjeść, dobrze? Chcę cię zobaczyć, naprawdę zobaczyć.
Wstali z ziemi, a on delikatnie położył ręce na jej ramionach.
- Powiedz mi proszę, jak ci na imię. To już czas na to, może już nawet
dawno po czasie, nie sądzisz?
Zesztywniała i zamrugała oczami, jakby budząc się z transu. Zrobiła
szybki krok do tyłu, zmuszając go, by opuścił ręce.
- Nie - powiedziała drżącym głosem. - Nie, nie zdradzę swojego
imienia i nie chcę znać twojego. Proszę, nie psuj tej magicznej nocy.
Była taka szczęśliwa, taka wspaniała i chcę ją taką zachować w pamięci.
Jesteś mężczyzną z mgły, ja jestem kobietą z mgły. Nic więcej nie mam
do powiedzenia.
- Nic więcej? - powtórzył niedowierzająco, marszcząc brwi. - Mamy
sobie milion rzeczy do powiedzenia. Do diabła, to przecież dopiero
początek.
Potrząsnęła zapalczywie głową.
- Nie, nie!
- Sama mówiłaś, że to szczególna noc - mówił, podnosząc głos. - A
teraz? Teraz chcesz uciec z mojego życia, jakby się nic nie stało?
- To było szczególne, ale nie było prawdziwe. Nie rozumiesz tego?
Nie pojmujesz? Jesteśmy dwojgiem samotnych ludzi, którzy spotkali się
we mgle i przeżyli coś niesamowicie pięknego, ale to koniec. Do
widzenia. - Szloch uwiązł w jej gardle. - Wszystkiego najlepszego.
Odwróciła się i pobiegła, natychmiast znikając w gęstej mgle.
- Nie! - krzyknął. - Poczekaj!
Pobiegł za nią, ale zatrzymał się za chwilę. Nie miał pojęcia, w
którym kierunku pobiegła. Niemożliwe byłoby znaleźć ją we mgle.
- Ale ja cię odszukam - powiedział cicho, patrząc w głąb białej nocy. -
Przysięgam na niebiosa, że cię znajdę.
8
RS
Rozdział 1
Paul-Anthony siedział przy dużym, mahoniowym biurku, przeglądając
teczkę z papierami. Podniósł wzrok, gdy usłyszał cichy dzwonek u drzwi
wejściowych biura. Poderwał się z krzesła, kiedy wysoki mężczyzna o
szerokich ramionach stanął w drzwiach, opierając się o framugę.
Bez trudu można było zauważyć, że ci dwaj mężczyźni są ze sobą
spokrewnieni. Mieli podobne twarze i budowę ciała, a ich niebieskie
oczy były niemal identyczne. Ich gęste włosy różniły się jednak, Paul-
Anthony miał czarne włosy ze srebrnymi nitkami na skroniach, włosy
drugiego mężczyzny natomiast miały ciemny kolor kasztanu.
- Mów, John-Trevor - powiedział Paul-Anthony cierpko. - Mam
nadzieję, żeś tu, u diabła, nie przyszedł, żeby znowu powiedzieć, że... że
jej nie znalazłeś. Cholera, człowieku, to już sześć tygodni.
John-Trevor uśmiechnął się szeroko i odszedł od drzwi. Przeszedł
przez pokój i usiadł na jednym z krzeseł naprzeciw Paula-Anthony'ego.
- Za bardzo się stresujesz - powiedział wciąż z uśmiechem. -
Przypominam ci, wielki bracie, że masz do czynienia z najlepszą firmą
detektywistyczną na zachodnim wybrzeżu. Moja firma robi wszystko, od
instalowania alarmów przeciw-włamaniowych do zapewniania ochrony
osobistej tym bogatym i sławnym...
- Czy moglibyśmy sobie darować tę reklamę Payton Security? -
przerwał Paul-Anthony, siadając z powrotem na swoim krześle. Zamknął
na moment oczy i zmarszczył nos, potem znowu spojrzał na brata. - No,
dalej, poopowiadaj mi o tych wszystkich historiach.
- To nie było łatwe zadanie - powiedział John-Trevor. - Nie dałeś mi
wiele materiału, na którym mógłbym pracować.
- Cholera, nie. Ile sieci hoteli mogło otworzyć nowe oddziały w
Europie w zeszłym roku?
- Cztery, mówiłem ci. Jako właściciel hoteli Castle nasz drogi
braciszek James-Steven mógł uzyskać dla nas tę informację. Ale reszta,
mój drogi, to była harówka. Wszystko, co miałem, to twój... mmm...
mglisty opis tej dziewczyny: smukła, około metra siedemdziesięciu,
faliste włosy do ramion, koloru nie znasz - i wiedziałem jeszcze, że
pracuje w hotelu niedaleko. Gdzieś w okolicy, ale nie wiedzieliśmy, z jak
daleka mogła przyjechać samochodem na tę plażę. Wszystkie hotele,
które otworzyły nowe oddziały w Europie, są wystarczająco blisko, żeby
9
RS
je brać pod uwagę. Poza tym, nie wiedzieliśmy, kim ona jest w tym
hotelu.
- Dobrze, dobrze - powiedział Paul-Anthony -ale aż sześć tygodni?
Boże, John-Trevor, ona gdzieś tam jest.
- Tak - odparł John-Trevor wyraźnie z siebie zadowolony. - I gdzieś
tam ją znalazłem.
Paul-Anthony poderwał się znowu i opierając dłonie na biurku,
pochylił się ku bratu.
- Znalazłeś ją? Nie żartuj sobie ze mnie, nie jestem w nastroju.
- Byłeś w parszywym nastroju przez ostatnie sześć tygodni. - John-
Trevor wyjął z kieszeni mały notatnik. - Usiądź.
Paul-Anthony usiadł.
- Ta twoja pani - powiedział John-Trevor, otwierając notatnik - jest
dyrektorem do spraw konferencji i mitingów w hotelu Swan-Wilshire tu,
w Los Angeles.
Paul-Anthony czuł swój przyspieszony puls.
- Boże, więc udało ci się. Znalazłeś ją.
- Jasne. Zwykle zadanie znalezienia zaginionej osoby powierzam
detektywom, ale tę sprawę przeprowadziłem osobiście z godną szacunku
fachowością.
- Jak się nazywa?
- Alida Hunter.
- Alida... Alida. - Paul-Anthony wolno powtarzał śliczne imię.
Przeszywało echem jego umysł, serce, duszę. - Alida...
- Ma dwadzieścia dziewięć lat, pracuje dla Swana od pięciu lat,
awansowała na dyrektora rok temu, wcześniej praktykowała jako
asystentka. Mieszka w wieżowcu z kotem Scooterem. - John-Trevor
uśmiechnął się - jest piękną kobietą.
- Wiem - odpowiedział Paul-Anthony spokojnie. - Nigdy nie
widziałem jej twarzy, ale wiem.
- Była zaręczona z Carlem Ambrey'em, ale tę historię znasz. Nie była
karana, raz dostała mandat za przekroczenie szybkości, ostatniego
wieczoru dostarczyli jej do domu pizzę. Dziś rano pojechała do pracy
czerwonym kabrioletem, całkiem nowy model i była w pracy punktualnie
o szóstej. - Zamknął notes z trzaskiem. - Dam ci jej adres. Piłka jest teraz
na twoim polu, Paul-Anthony.
- Dzięki, John-Trevor, naprawdę dziękuję. Odchodziłem od zmysłów
przez te ostatnie sześć tygodni, ale teraz dziękuję.
10
RS
John-Trevor zmarszczył brwi i pochylił się do przodu, opierając łokcie
na kolanach.
- Paul-Anthony, ucieszyliśmy się obaj, kiedy James-Steven żenił się z
Maggie. Przebili się przez wyże i niże i teraz są szczęśliwi ze sobą. Ale
patrząc na nich, utwierdzam się w przekonaniu, że nie jestem ani nigdy
nie będę typem, który by osiadł i ożenił się, wiążąc się na całe życie.
Paul-Anthony skinął głową.
- Nie zdumiewa mnie szczególnie to, co mówisz, ale wydaje mi się, że
do czegoś zmierzasz.
- Tak. Myślę, że... może ty zareagowałeś zupełnie inaczej, kiedy
Maggie i James-Steven się pobierali. Chyba zdałeś sobie sprawę, że
chciałbyś S mieć coś takiego jak oni. A potem, po tym drążeniu sobie w
głowie w urodziny, przybity jak cholera, znalazłeś ją we mgle i zdawała
się czekać na ciebie.
- I ?
- I boję się trochę, że to rozdmuchałeś do olbrzymich rozmiarów przez
te sześć tygodni. Wściekaj się, jeśli chcesz, ale musiałem to powiedzieć.
Paul-Anthony patrzył na brata przez dłuższą chwilę, zanim się odezwał.
- Rozumiem to - powiedział w końcu - i cenię sobie fakt, że się
przejmujesz tą sytuacją. Nie jest, powiedzmy, zwyczajna. Ale moje życie
zmieniło się całkiem na tej plaży, John-Trevor. Brzmi to niewiarygodnie
nawet dla mnie samego. Zakochałem się w Alidzie Hunter tamtego
wieczoru. Jest moja.
John-Trevor wstał i potrząsnął głową.
- Cóż, powodzenia...
- Tak i dziękuję jeszcze raz.
- Widzisz, mam tylko nadzieję, że nigdy nie będziesz żałował, że ją
znalazłem. Słyszałem, że złamane serce to żadna radość.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział Paul-Anthony. -
Porozmawiamy później.
- W porządku. - John-Trevor wyszedł.
- Wszystko będzie dobrze - powtórzył Paul-Anthony w pustym
pokoju. - Alida Hunter jest moja, ta pani z mgły. Na zawsze.
- Cześć, cześć - powiedziała sekretarka Alidy Hunter, otwierając
drzwi do jej biura.
- Do widzenia - odpowiedziała Alida, uśmiechając się do atrakcyjnej,
ciemnowłosej dziewczyny. - Miłego wieczoru, Liso.
11
RS
- Jako twoja sekretarka - powiedziała Lisa -mam obowiązek ci
przypomnieć, że twój dzień pracy się kończy i że czas iść do domu. Ten
nygus Jery, twój asystent, właśnie dał nogę, a ja podążam w jego ślady.
Alida zaśmiała się.
- Ja też wychodzę niedługo, słowo. Sprawdzę tylko jeszcze raz parę
rzeczy i idę stąd.
- Dobrze więc. Mam nadzieję, że nie będziesz tu siedziała do rana.
- Niezła z ciebie nudziara, zwłaszcza, że masz dopiero dwadzieścia
pięć lat, Liso Donovan. A teraz sio stąd. Im szybciej przestaniesz mi
suszyć głowę, tym szybciej się wyniosę.
- Idę. Zostawię te drzwi otwarte, wejściowe też, jak zwykle.
- A ja się zamknę na zasuwę, mamusiu - odparła Alida. - Dobranoc.
- Cześć - powiedziała Lisa i wyszła.
Ciężka cisza zaległa biuro i Alida z westchnieniem opadła na krzesło.
Ogarnęło ją wyczerpanie, gdy zamknęła oczy. Zdała sobie sprawę, jak
bardzo była zmęczona. Postanowiła pozwolić sobie na pięć minut
nieróbstwa, mając nadzieję, że nie uśnie. Tak łatwo będzie odpłynąć w
śliczną mgłę zapomnienia i...
Alida otworzyła szeroko oczy i wyprostowała się na krześle.
- Do diaska - fuknęła na siebie.
Mgła i ten mężczyzna, którego spotkała w jej oparach. Znowu
wypełniał jej myśli, znowu to, co zdarzyło się tamtej nocy, stało przed jej
oczami wyraźnie, jakby wydarzyło się dzisiaj. Mogła sobie wyobrazić, że
znów stoi przed nią otulony mgłą, że słyszy jego głos. Jeszcze raz
przeżywała rozkosz stapiania się z nim w jedno, rozkosz, która
przerastała wszystko, co znała do tej pory.
Ścigał ją w dzień i w nocy, przynosząc wspomnienia i coraz większe
upokorzenie.
"Boże - pomyślała, potrząsając głową. - To wciąż tak niewiarygodne.
Pani Cnotka Alida Hunter kochała się z zupełnie obcym człowiekiem,
wyjawiła mu swoje najskrytsze uczucia, opowiedziała o intymnym bólu,
a potem... Jak długo przyjdzie mi czekać, żeby te wspomnienia były
mniej wyraźne, żeby w końcu zniknęły - zastanowiła się. - Ile to już
czasu, odkąd wypuścił mnie z ramion? To już sześć tygodni, choć równie
dobrze mogłoby być sześć godzin. Kiedy uwolnię się od niego i od tych
wspomnień?"
Alida westchnęła znowu, zmuszając się do skupienia nad papierami
leżącymi na biurku. Wkrótce się w nich zagłębiła, upewniając, że
przygotowania do całodniowego seminarium nauczycieli szkół średnich,
12
RS
które miało się odbyć w przyszłym tygodniu, były pod całkowitą
kontrolą.
Nagle na pliku papierów pojawiła się, jakby znikąd, zwykła biała
koperta. Chwilę później zawirował nad nią znaczek.
- Witaj, Alido.
Westchnęła i szybko podniosła głowę, serce waliło jej jak młotem i
czuła, jak krew ucieka z twarzy.
"Dobry Boże, nie!" - pomyślała przerażona. Był tu, stał przed jej
biurkiem, ów mężczyzna z mgły. Jego głos bez końca odbijał się przecież
echem w jej duszy przez te sześć tygodni.
- Nie - wyszeptała, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
- Tak. Niełatwo było cię znaleźć, ale udało się w końcu.
- Dlaczego? Czego chcesz ode mnie?
- Nie wiesz?
- Nie. To, co się wtedy zdarzyło było... było błędem. Bardzo się
wstydzę swego zachowania.
"Boże drogi" - pomyślała. Mężczyzna był jeszcze piękniejszy niż
sobie wyobrażała. Jego gęste włosy były ciemne jak skrzydło kruka, z
tymi srebrnymi nitkami rozsianymi na skroniach. Ogorzała twarz
wyrażała siłę i szorstkość, była przedziwnie pociągająca, choć nie
chłopięco piękna. Oczy były błękitne jak letnie niebo, obramowane
długimi, ciemnymi rzęsami. I usta... Zadrżała, pamiętając ich dotyk na
swoich.
Był tak przystojny, tak dystyngowany w stalowoszarym, doskonale
skrojonym garniturze. Emanowała z niego siła i moc, a przecież Alida
wiedziała, że umiał być delikatny.
- Tamta noc nie była prawdziwa - powiedziała. - Była dziwna, jak z
innego świata. Odejdź. Zostaw mnie w spokoju.
- Nie - odrzekł.
- Tak! - Przesunęła dłonią po znaczku i kopercie. - I zabierz to ze
sobą. Nie chcę niczego, co by mi przypominało, co wtedy zrobiłam.
"Popielatoblond" - pomyślał Paul-Anthony. Te jedwabiste włosy, w
których kiedyś zatapiał palce, były popielatoblond. Miała też największe
brązowe oczy, jakie kiedykolwiek widział i najdoskonalej wykrojone
usta, stworzone dla pocałunków, dla jego pocałunków... Była tak piękna.
I należała do niego.
Oparł dłonie o biurko i pochylił się ku niej. Wbrew sobie Alida
cofnęła się na krześle, osaczona jego postacią, jego obecnością.
13
RS
- Alido - powiedział zniżonym głosem - nie zamierzam wyjść stąd i
zniknąć z twojego życia. Przez sześć tygodni próbowałem cię znaleźć, bo
to, co zdarzyło się między nami tam na plaży, było fantastyczne,
wspaniałe i bardzo, bardzo ważne.
- Było haniebne - odparła, wznosząc dumnie podbródek. -
Zapomniałam o tym i nie myślałam o tobie ani przez moment. Gdybyś
był dżentelmenem, zapomniałbyś o tym tak samo!
Paul-Anthony zaśmiał się cicho, krzyżując ramiona na piersi.
" Jest wspaniała" - pomyślał. Była wszystkim, co sobie wyobrażał,
była czymś więcej. I była jego. Ale przekonanie o tym Alidy Hunter nie
będzie łatwe.
- A teraz - powiedziała - jeśli pan pozwoli, panie Nieznajomy,
skończę to, co mi zostało do zrobienia. Do widzenia.
- Nazywam się Paul-Anthony Payton i jestem właścicielem Payton
Investment Corporation. Niedawno skończyłem czterdzieści lat, ale to
już wiesz. Nigdy nie byłem żonaty, jak ci to mówiłem tamtego wieczoru
na plaży, ale sądzę, że już wielki czas na to. Lubisz dzieci? Mam
nadzieję, że tak, bo ja chciałbym mieć kilkoro. Mam dwóch braci, Johna-
Trevora i Jamesa-Stevena. Wszyscy mamy podwójne imiona, bo lubiła je
nasza matka - Francuzka. Moi rodzice nie żyją. Mam duży dom, dwa
samochody i dżipa, nie palę, piję tylko w towarzystwie. Aha, mam
wszystkie własne zęby. Kwestię ulubionych książek, filmów itd.
przerobiliśmy tamtego wieczoru na plaży. Czy chciałabyś wiedzieć o
mnie coś jeszcze?
- Tak - odpowiedziała słodko. - Czyś dostał dzień wolny od tego
kołowrotka, czy uciekłeś?
Zamrugał oczami, zdziwiony jej niespodziewaną odpowiedzią, potem
odrzucił w tył głowę i zaśmiał się głębokim, pięknym śmiechem, który
zdawał się wypełniać cały pokój.
Kiedy zamarł jego śmiech, przeszedł na drugą stronę biurka, by stanąć
nad nią. Nagle spoważniały, ujął dłońmi oparcie krzesła i pochylił się
tak, że jego twarz była tylko kilka centymetrów od niej.
- Al ido - rzekł, hipnotyzując ją spojrzeniem i głosem. - Tamtej nocy
kazałaś mi patrzeć uważnie, by ta szczególna kobieta, która jest mi
pisana, nie przeszła obok mnie nie zauważona. Robię to właśnie:
znalazłem tę szczególną panią i nazywa się Alida Hunter. Nie zamierzam
cię stracić, bo czekałem zbyt długo. Jesteś moja albo będziesz moja, jak
tylko przestaniesz ze mną walczyć. Pomyśl o tamtej nocy, Alido.
Przypomnij sobie, co zdarzyło się między nami, czego doświadczyliśmy
14
RS
wspólnie. Połączyliśmy umysły, serca i dusze najgłębszymi sekretami.
Połączyliśmy ciała, tak jak tego nigdy przedtem nie doświadczyłem.
Przecież pamiętasz to, Alido, prawda?
Poczuła nagle ciepło głęboko w sobie, gdy błękitne spojrzenie Paula-
Anthony'ego uniemożliwiło jej uczynienie najmniejszego ruchu. Żywe
wspomnienie chwil, które spędzili razem na zasnutej mgłą plaży,
mignęło przed jej oczami, powodując mocne bicie serca i różowienie
policzków.
Wystarczyłoby tylko pochylić się trochę, by jej usta dotknęły jego ust.
Wystarczyłoby unieść ręce, by go znowu dotknąć, by poczuć przy sobie
jego silne ciało. Zapach, poruszający, znajomy męski zapach wypełniał
ją, przynosząc pełne zmysłowości wspomnienia. Był tak blisko, tak
blisko...
"Przestań!" - pomyślała. Powinien odejść. Powinien wyjść i pozwolić
jej zapomnieć o tym niewybaczalnym, nietypowym zachowaniu tamtej
tajemniczej, nieziemskiej nocy. Nie pozwoli Paulów-Anthony'emu wejść
w swoje prawdziwe życie. On sam był niebezpieczny, a jego
niewidzialne panowanie nad nią - przerażające. Nie straci głowy dla
Paula-Anthony'ego ani dla nikogo innego. Nigdy więcej.
- Powiedz, Alido - rzekł. - Przecież pamiętasz każdą chwilę, każdy
moment z tego czasu na plaży.
- Nie - odparła, lecz jej głos drżał lekko. - Powiedziałam ci, że
zapomniałam o tym, jakby się to nigdy nie zdarzyło.
- Widzę więc, że będę musiał odświeżyć ci pamięć.
- Nie, nie chcę - westchnęła, kiedy pochwycił ją za ramiona i
poderwał z krzesła. - Przestań, ja...
Kres jej protestowi położyły usta, otaczające jej usta, język,
wkradający się pomiędzy jej wargi. Mężczyzna opuścił ręce, by ją objąć,
przyciskając mocno do siebie.
Alida położyła dłonie na jego piersiach, próbując go odepchnąć, ale
nie mogła dorównać siłą Paulowi-Anthony'emu. Ich pocałunek był coraz
gorętszy i zanim zorientowała się, co robi, otoczyła rękami jego szyję i
odpowiedziała na pieszczotę z całym stłumionym pożądaniem, które w
niej narastało w ciągu sześciu tygodni.
"O, tak - pomyślała. - Przecież przyszedł. Po sześciu długich, pustych,
samotnych tygodniach przyszedł." To był ten pocałunek, aromat, sama
istota mężczyzny, którego pamiętała i za którym tęskniła. Płonęła i, po
raz pierwszy od tamtej nocy, poczuła, że na nowo ożywa w niej potrzeba
bycia obok niego.
15
RS
Paul-Anthony uniósł głowę. Oddychał chrapliwie, a jego oczy
pociemniały od pożądania.
- Alido - powiedział ochryple - przeczekałem wieczność, by cię
znowu przytulić. Ale te tygodnie są już za nami, jesteśmy razem i tak już
powinno być. Zakochałem się w tobie tamtej nocy we mgle. Kocham cię,
Alido Hunter.
Dziwna chwila, jak ze snu, umknęła tak nagle, że Alidzie na moment
zakręciło się w głowie.
- Proszę? - wyszeptała.
- Sam nie mogłem w to uwierzyć na początku, tak szybko się to
zdarzyło. Ale to prawda i powiedzenie, że jestem szczęśliwy, nawet w
części nie wyraża tego, co czuję. Kocham cię, Alido.
Znowu położyła dłonie na jego piersi i odepchnęła go tak, że cofnął
się o krok, aby zachować równowagę. Przemknęła obok niego i stanęła w
drzwiach.
- Chciałabym, żeby pan wyszedł, panie Payton - powiedziała sztywno.
- Alido, posłuchaj. Wiem, że cię bezlitośnie zraniono, że
zdecydowałaś się nigdy nikogo nie pokochać. Ale to, co ty i ja mamy ze
sobą wspólnego, jest tak piękne i rzadkie. Nie wybrałaś tym razem
niewłaściwego człowieka, bo kocham cię wszystkim, czym jestem.
Przyszłość, wspaniała przyszłość czeka na nas, byśmy się nią dzielili.
- Odejdź - powiedziała, wskazując mu drzwi. -I nie wracaj. Nie chcę
cię w moim życiu. Czemu nie możesz tego zrozumieć?
Przemierzył pokój i stanął tuż przed nią.
- Jak więc wyjaśnisz swą uległość wobec mego pocałunku?
- Nie muszę ci nic wyjaśniać. Jedyne co trzeba, żebyś zrozumiał, to to,
że nie chcecie już widzieć. Odejdź, powtarzam.
- Odejdę... Ale wrócę, Alido. - Nie.
- Tak. - Dotknął dłonią jej warg, nabrzmiałych od pocałunku i
wyszedł z biura.
Dreszcz wstrząsnął Alidą, kiedy otaczała się ramionami. Łzy
przesłoniły jej wzrok, gdy potykając się, dotarła do krzesła koło biurka.
Opadła na nie, przycisnęła palcami pulsujące skronie i zamknęła oczy.
Słowa, które z namiętnością powiedział Paul-Anthony, odbijały się
echem w jej umyśle i krążyły wokół serca.
"Zakochałem się w tobie tamtej nocy."
Otworzyła oczy i odchyliła się na krześle, wyczerpana psychiczne i
fizyczne.
"Kocham cię, Alido Hunter."
16
RS
"Nie - pomyślała. - To nieprawda. Uwiodła go magiczna aura tej nocy
na plaży. Teraz akurat wierzył, że naprawdę mnie kocha. Świadczy o tym
upór i determinacja, z jaką mnie szukał. Ale to chwilowe - myślała. -
Jego miłość zblednie i wyblaknie, tak jak wspomnienia tej nocy we mgle.
Potem, tak jak Carl, Paul-Anthony znajdzie kogoś innego. Tym razem
jednak nie pozwolimy sobie złamać serca - postanowiła Alida. - Nie tym
razem. Nigdy."
Nie padnie ofiarą deklaracji Paula-Anthony'ego ani podniecających
pocałunków, które wyganiały z jej głowy każdą sensowną myśl.
Wybuduje wokół siebie wysoki, mocny mur i nie pozwoli mu się przezeń
przebić. Wcześniej czy później zmęczy się bezowocnymi próbami
zdobycia do niej dostępu, odejdzie i zostawi ją samą. Samą i samotną.
Alida westchnęła. Cóż za ponury obraz przyszłości malowała przed
sobą. Ale to nie musi być tak. W jej kartach nie było może miłości - tego
nauczyła się w dzieciństwie, a potem od Carla Ambreya, ale przecież
miała ciekawą pracę, która ją pochłaniała. Zarabiała dobrze, miała piękne
mieszkanie i śmiesznego Scooterka, tego kota, który co wieczór tak się
cieszy na jej widok.
Miała przyjaciółki, z którymi chodziła na zakupy czy na obiad i - choć
nie miała ochoty na randki od czasu, gdy Carl zerwał ich zaręczyny -
kilku atrakcyjnych mężczyzn wyraźnie się nią interesowało.
Tak, wszystko było w porządku. Miała wszystko, czego było trzeba
do pełnego, dobrego życia.
"Kocham cię, Alido Hunter."
- Nie - powiedziała. - Nie chcę tego słuchać. Od tej chwili dla Paula-
Anthony'ego Paytona nie ma miejsca w moim życiu i w moich myślach.
- Więc, pani doktor, sądzę, że jestem po prostu potwornie zmęczona -
powiedziała Alida do swojej doktor, pani Allen, gdy ta ją już zbadała. -
Bardzo ciężko pracowałam ostatnio. I nie sypiałam zbyt dobrze - dodała
cicho, myśląc o tych przeklętych wspomnieniach, o Paulu-Anthonym. -
Ale ponieważ w zeszłym roku miałam anemię, przez jakiś czas
postanowiłam nie szarżować i zobaczyć się z panią. Jaki więc mamy
werdykt? Czy znowu będę łykać żelazo i witaminki?
Dr Trący Allen oparła łokcie na krześle i splotła palce. Przez chwilę
uważnie przyglądała się Alidzie, potem opuściła ręce na biurko.
- Nie - rzekła. - Wyniki badania krwi są w porządku.
- Cóż, to świetnie. Myślę więc, że powodem zmęczenia jest mój wiek,
niedługo stuknie mi trzydziestka. Ucieka z nas energia młodości.
- Alido - odpowiedziała dr Allen spokojnie. - Pani jest w ciąży.
17
RS
Alida popatrzyła na nią tak, jakby się nigdy wcześniej nie widziały.
- Nie spodziewała się pani? - spytała dr Allen.
- Nie - odrzekła Alida słabo. - Zawsze miałam nieregularne cykle i...
Dobry Boże!
"Dziecko - pomyślała z niedowierzaniem. -Mam mieć dziecko Paula-
Anthony'ego Paytona. Chryste, nie..."
- Nie mogę w to uwierzyć - potrząsnęła głową.
- W tak wczesnej fazie ciąży możemy tylko próbować ocenić, jak
długo już trwa - mówiła dr Allen. - Sądzę, że to jakieś sześć, osiem
tygodni.
- Tak. Sześć tygodni, właśnie tyle. Dziecko? Dr Allen uśmiechnęła
się.
- Z całą pewnością. - Urwała na moment, a uśmiech zamarł na jej
twarzy. - Alido, wiem, że to dla pani kompletne zaskoczenie. Myślę, że
potrzeba pani czasu, żeby to przemyśleć. Proponuję, żebyśmy umówiły
się na przyszły tydzień i omówiły to dokładniej. Bo przecież to może być
kwestia powiedzenia o tym szczęśliwemu ojcu i...
- Nie - przerwała jej Alida. - On nie może wiedzieć. Nigdy.
- To także jego dziecko - powiedziała łagodnie dr Allen.
Alida dotknęła dłonią zarumienionego czoła.
- Nie. To jest, tak, ale... nie. Boże, to takie skomplikowane. Ma pani
rację. Potrzebuję czasu, żeby o tym pomyśleć. - Poderwała się i pobiegła
do drzwi. - Do widzenia.
- Do widzenia - odpowiedziała dr Allen, marszcząc brwi.
Alida zatrzymała się na moment w małej kafejce niedaleko hotelu i
zamówiła herbatę. Nie mogła jeszcze pójść do pracy i podjąć znów roli
doskonale przygotowanego, energicznego dyrektora.
"Dziecko" - myślała, wciąż oszołomiona. Miała mieć dziecko Paula-
Anthony'ego, dziecko, które poczęli tamtej magicznej nocy. Paul-
Anthony Payton, który zjawił się w biurze poprzedniego wieczoru, był
ojcem tego maleńkiego cudu, utulonego głęboko w niej. Boże
miłosierny, cóż ona ma zrobić?
- Herbata dla pani - powiedziała kelnerka, budząc ją z zamyślenia. -
Czy podać coś jeszcze?
- Nie, dziękuję.
- Miłego dnia - powiedziała kelnerka, kładąc rachunek na stole.
- Miłego dnia? - powtórzyła cicho Alida. - A co z resztą życia?
Miała mieć dziecko i była tym przerażona. Ale z drugiej strony...
Dziecko będzie dla niej, by mogła się o nie troszczyć i kochać. Czy
18
RS
dzieci nie oddawały bezwarunkowo całej miłości, jaką dostawały od
rodziców? Po raz pierwszy w życiu będzie dawała miłość i brała miłość
w jej najczystszej formie.
"Będzie nam cudownie razem - pomyślała Alida marząco. - Będzie
między nami szczególna więź, całe dnie pieszczot i miłości. Stworzymy
rodzinę, my dwoje. I oczywiście Scooter."
"A Paul-Anthony Payton?" - pojawiła się nękająca myśl. "To także
jego dziecko" - powiedziała dr Allen. "Z medycznego punktu widzenia,
tak" - odpowiedziała jej wtedy Alida. Ale tylko ona wiedziała, że zostało
stworzone w mistycznym momencie, w chwili, która nie miała nic
wspólnego z rzeczywistością. Dziecko zaś istniało naprawdę i dla Alidy
miało znaczenie zupełnie inne niż zamglona noc i mężczyzna, którego
spotkała.
Wyszła z kawiarni, zapłaciwszy za swoją herbatę. Uśmiechnęła się,
dochodząc do pracy.
Gdy stanęła w drzwiach biura, Lisa westchnęła z ulgą.
- Bogu dzięki, że tu jesteś - powiedziała. - Jego wysokość szuka cię,
krusząc mury. Mówiłam, że jesteś z kimś umówiona i trochę się
spóźnisz, a spróbuj powiedzieć Maxowi Brewerowi, żeby był cierpliwy.
Życzyłabym sobie, żeby przeniósł jakiś hotel Swana na Syberię i tam był
dyrektorem.
Alida uśmiechnęła się.
- Nie ma hoteli Swana na Syberii.
- Powinni więc zbudować choćby jeden dla Brewera. Dobra, biegnij
może do niego, zanim całkiem oszaleje. Od kwadransa trzyma Jerry'ego
w niewoli. No, miłego dnia.
- Tobie też - odparła Alida. - Przez moment nie wiedziałam, czy to
faktycznie miły dzień, ale po filiżance herbaty zrozumiałam, że naprawdę
będzie miły.
- To cudownie cię widzieć w takim nastroju, Alido, zwłaszcza po tym,
jak ta łajza Carl Ambrey... Ale basta, wymazujemy Ambrey 'a z pamięci.
- Doskonale. No, idę na terytorium jego wysokości.
Max Brewer dobiegał sześćdziesiątki, miał j rzadkie włosy, kwitnącą
cerę i dwadzieścia kilo- j gramów nadwagi, które pozwalały domyślać się
wielu obiadów obficie podlewanych martini. Max , palił bez przerwy i -
Alida była o tym przekonana - dawno zapomniał, jak się uśmiechnąć,
nawet jeśli to kiedykolwiek wiedział.
Jerry
Nash,
przystojny
trzydziestodwulatek,
asystent
Alidy,
uśmiechnął się do niej, gdy wchodziła, upewniwszy się najpierw, że Max
19
RS
tego nie widzi. Alida odpowiedziała uśmiechem, siadając i koło niego na
krześle.
- Witaj, Max - powiedziała uprzejmie. - Słyszałam, że chcesz mnie
widzieć.
- Wielki czas, żebyś tu dotarła - odparł Max szorstko. - To ważne,
naprawdę oczko w głowie Swana, takiemu klientowi nigdy nie powinno
się kazać czekać. Wyszedł, żeby się pokręcić po holu, dopóki się nie
pojawisz.
- Nie miałam żadnych umówionych spotkań dziś rano - odrzekła
Alida, starając się, by jej głos nie brzmiał tak, jakby się broniła.
- Tacy ludzie nie muszą wcześniej umawiać się na spotkanie - odparł
Max. - Chciałem, żeby zaczął omawiać szczegóły z Jerrym, ale nie
wyszło.
Alida spojrzała na Jerry'ego, który wzruszył ramionami.
- Chce, żebyśmy mu zorganizowali konferencję dla najważniejszych
ludzi z jego firmy z żonami - ciągnął Max. - Zjadą się z całego kraju.
Sądziłem, że wyznaczy kogoś, żeby z nami pracował, ale chce osobiście
dopilnować
pierwszych
przygotowań.
Konferencja
musi
być
przeprowadzona perfekcyjnie, bo zauważą to inne firmy, tak duże jak
jego. Spowoduje to reakcję łańcuchową i pozwoli nam zagrać na nosie
konkurencji. Nie ma tu więc miejsca na najmniejszy błąd, Alido. Czy
wyrażam się jasno?
- Oczywiście - odpowiedziała. - Przeprowadzamy każde spotkanie i
konferencję z drobiazgową dokładnością.
- To ma być coś więcej tym razem - odrzekł Max, kładąc na stole
zaciśniętą pięść. - Perfekcja, Alido. Nie zadowolimy się niczym innym.
- Mój Boże - powiedziała Alida. - A któż to jest ten klient?
- Ja. - Usłyszała za sobą głęboki głos. Zakręciła się na krześle i
otworzyła szeroko oczy.
- Dzień dobry - powiedział Paul-Anthony, z uśmiechem wchodząc do
pokoju. - To pewnie pani
Alida Hunter. Ja nazywam się Paul-Anthony Payton i jestem
właścicielem Payton Investment Corporation. To moją konferencję
będziemy tu przygotowywać. Pani i ja, panno Hunter, będziemy
współpracować bardzo ściśle przez kilka najbliższych miesięcy.
Będziemy, że tak powiem, jak znaczek i koperta.
20
RS
Rozdział 2
Kiedy Alida stanęła w drzwiach mieszkania tego wieczoru, była tak
zmęczona, że chciało jej się płakać. Gdy kładła na stole torebkę, biało-
czarna puszysta błyskawica przebiegła przez pokój.
- Cześć, Scooter - powiedziała Alida. Podniosła kota, przytuliła, a on
w zamian polizał ją po nosie jęzorkiem szorstkim jak papier ścierny. -
Dziękuję - rzekła śmiejąc się. - Potrzebowałam tego. Głodny jesteś?
Nakarmiła zwierzaka w kuchni, a potem poszła do sypialni przebrać
się w dżinsy i żółtą welwetową bluzę. Zamierzała wyjść z pokoju, ale
zawahała się i opadła na brzeg łóżka.
"Ten dzień trwał wieki" - pomyślała. Przez całe rano i popołudnie
świadomość, że ma mieć dziecko, pojawiała się w najmniej
spodziewanych momentach. Niedowierzająco potrząsała głową, potem
znów uspokajała ją myśl, że dziecko, jej dziecko, będzie pożądanym i
cudownym elementem w jej życiu.
Dotknęła brzucha obiema dłońmi, jakby starając się wyczuć w sobie
maleństwo.
- Cześć, dzieciaczku - wyszeptała i nikły uśmiech pojawił się na jej
ustach.
Znikł jednak szybko, gdy pamięć znów zaczęła ją nękać
wspomnieniem Paula-Anthony'ego.
"Boże, jest taki sprytny" - pomyślała, mrużąc oczy. Kiedy się zjawił w
biurze Brewera, udawał, że ją widzi pierwszy raz w życiu. Żeby nie było
wątpliwości, uścisnął nawet jej dłoń. Udało mu się jednak przemycić ten
kiepski tekst o znaczku i kopercie, który sprawił, że poczuła, jak
czerwieni się z zakłopotania.
Wiedział co robi, upierając się, by planować konferencję z samą
panną Alidą Hunter, była przecież dyrektorem od tego. Max-tłuścioch
wychodził z siebie, zapewniając go, że Alida będzie gotowa na każde
zawołanie i skinienie. A ona siedziała tam z uśmiechem przylepionym do
twarzy, zgadzając się na całą tę maskaradę. Następnego dnia miała się
spotkać z Paulem-Anthonym w biurze o dziewiątej.
"Cholera, cholera, cholera. Paul-Anthony Payton - pomyślała. -
Naprawdę miłe imię. Ma w sobie coś władczego. Ta jego matka,
Francuzka nadała im wszystkim podwójne imiona... Jakie to
romantyczne i czarujące."
21
RS
Myślała w roztargnieniu, czy jego dwaj bracia byli do niego podobni.
Czy byli równie wysocy i dobrze zbudowani, równie przystojni? Czy
dziecko, które w sobie nosiła, będzie dokładną kopią swego wspaniałego
ojca?
"Przestań!" - fuknęła na siebie. To było jej dziecko i tylko jej. Paul-
Anthony był obcym człowiekiem tamtej nocy, a ona pozostawi jego i
wspomnienia tego, co między nimi zaszło, poza granicą tej mgły, do
której należeli. Człowiek, z którym miała się zobaczyć rano, był tylko
klientem hotelu Swan. Zdoła pracować z Paulem-Anthonym na
płaszczyźnie wyłącznie zawodowej. Jakoś zdoła.
Następnego ranka, kiedy Alida przyjechała do hotelu, Jerry Nash
wszedł do jej pokoju.
- Dzień dobry - powiedziała Alida, uśmiechając się do asystenta. - Jak
leci?
- Mnie dobrze, ale ty coś blado wyglądasz -odparł, siadając na krześle
naprzeciwko biurka.
"Ja się czuję blado" - pomyślała Alida. Przeszła właśnie przez
pierwszą porcję porannych mdłości i nie była zachwycona nowym
doświadczeniem.
- Wszystko w porządku - powiedziała do Jerry'ego. - Jestem tylko
trochę zmęczona. Było tu dużo ruchu ostatnio i nie wygląda na to, żeby
miało być łatwiej.
- A nasz wielki klient ma się z tobą spotkać punktualnie o dziewiątej -
rzekł Jerry. - Myślałem, że Max rozsypie się na kawałki, kiedy usłyszał,
że
Payton chce tu mieć tę swoją doroczną konferencję. Jedna rzecz,
której tu nie rozumiem to, to, dlaczego ktoś taki jak on zajmuje się tym
osobiście, zamiast kogoś tu przysłać.
Alida zaszeleściła papierami na biurku, starając się nie patrzeć na
Jerry'ego.
- Nie mam pojęcia - powiedziała.
- Myślę, że jeśli się jest Paulem-Anthonym Paytonem - ciągnął Jerry -
można sobie robić, co się komu żywnie podoba.
"Nie całkiem" - pomyślała Alida. Paul-Anthony nie stanie się częścią
jej życia.
- Tak czy inaczej - powiedział Jerry - przyszedłem, żeby ci
powiedzieć, że nadchodzą powoli rezerwacje na tę konferencję pisarzy.
To będzie niezła zadyma, tak jak mówił ten ich koordynator. Dalej
planują to na jakieś dwa tysiące ludzi: autorzy, wydawcy, agenci,
22
RS
księgarze. Max był dumny i blady, że ta konferencja odbywa się u nas,
dopóki nie pojawił się Payton.
- Jestem pewna, że Max dalej zdaje sobie sprawę z tego, jak ważna
jest ta konferencja pisarzy, Jerry. Czy planowane menu jest
przygotowane dla tego koordynatora? Chciał to zabrać na zebranie
komitetu.
Jerry wstał.
- To mój problem. Idę tego dopilnować. Powodzenia z tym Pay
tonem. I wiesz co? Mógłbym zorganizować tę jego konferencję z
zamkniętymi oczami, obojętnie jak duże by to miało być. Ale nie, pan
Forsiasty zechce łaskawie pracować tylko z tobą, dyrektorem.
- Zabierzmy się już do roboty - powiedziała Alida zimno.
Jerry zmarszczył brwi.
- Zajrzę do ciebie później.
"Rany boskie - pomyślała Alida, wzdychając z ulgą, gdy Jerry
wyszedł. - Będzie ze mnie niezła aktorka, zanim to się skończy." Ego
Jerry'ego cierpiało, bo Paul-Anthony nie chciał nawet słyszeć o
planowaniu konferencji z nim. Ona z kolei musiała robić wszystkim
wodę z mózgu, udając, że nie ma pojęcia, dlaczego Payton tak się upiera
przy swoim. Chciała, żeby Paul-Anthony po prostu odszedł i zostawił ją
w spokoju.
"Kocham cię, Alido Hunter."
- Nie - powiedziała głośno. - Nie zamierzam znowu o tym myśleć.
O dziewiątej Lisa wbiegła pospiesznie do pokoju Alidy.
- Uspokój się, serce moje - wydyszała do Alidy. - Paul-Anthony
Payton przyszedł już na spotkanie. Jak żyję, nie widziałam tak
fantastycznego faceta. Uśmiechnął się do mnie, a ja robiłam, co mogłam,
żeby nie zedrzeć z siebie ciuchów i nie rzucić się na niego.
- Wstydziłabyś się, Liso Donovan - zaśmiała się Alida.
- Czy mogłabym go dostać na urodziny, Alido? Owiń ślicznie, wetknij
czerwoną kokardę i daj mi go, żebym mogła z nim wyprawiać wszystkie
diabelskie sztuczki, o jakich zamarzę.
- Oczywiście - odparła Alida. - Ale, może go tu poprosisz?
- Tak, tak będzie lepiej. Jakieś rozbestwione dziewuszysko mogłoby
przyjść i sprzątnąć go z mojego pokoju. - Lisa wybiegła.
Uśmiech Alidy zniknął, oddychała głęboko, by zachować równowagę.
"Paul-Anthony Payton - myślała - jest tylko klientem hotelu Swan, nikim
więcej. Całkowicie nad sobą panuję."
23
RS
Paul-Anthony wsunął się do pokoju, uśmiechając się tak prywatnie, że
Alida poczuła ciepło głęboko w sobie.
- Witaj, Alido - powiedział.
"Nie, nie panuję nad sobą" - pomyślała Alida mętnie, wstając z
krzesła. Gdyby panowała nad sobą, czy serce biłoby jej jak tam-tam, czy
drżałyby kolana?
- Dzień dobry, Paul-Anthony - odparła. Zamknął drzwi i przemierzył
pokój.
- Proszę usiąść - powiedziała. - Może kawy? - Usiadła z powrotem.
- Nie, dziękuję, wypiłem dziś już mnóstwo kawy. - Usiadł i postawił
na podłodze swoją teczkę. - Kocham cię, Alido.
Oczy Alidy rozszerzyły się.
- Czy mógłbyś nie mówić takich rzeczy? Na litość boską, jeśli ktoś cię
usłyszy...
- To się dowiedzą, że cię kocham, Alido. Cały świat się w końcu
dowie.
- Na pewno nie.
- Na pewno tak, szczególnie, gdy się pobierzemy. Postanowiłem
powiedzieć ci, że kocham cię każdą cząstką mego życia. Na razie
powiedziałem tylko, że jestem w tobie zakochany.
- Paul-Anthony, to szaleństwo. Posłuchaj mnie. Wszyscy w tym
biurze wiedzą, że spotkaliśmy się pierwszy raz w pokoju Maxa Brewera
wczoraj rano. Ty tu jesteś wyłącznie po to, żeby zorganizować swoją
coroczną konferencję. Zabierzmy się do pracy. Jak wiele osób
spodziewasz się przyjąć?
- Boże, śliczna jesteś. Myślę, że około dwustu. Należy oczekiwać
wszystkich moich dyrektorów z małżonkami. Będziesz miała trochę
więcej pracy ze zorganizowaniem tej małżeńskiej konferencji. Piętnastu
moich szefów to kobiety, niektóre zamężne i zabierają tych mężów ze
sobą. - Usiadł z powrotem na krześle. - Pełen jestem uznania dla mężów
wspierających żony w ich karierze. Ja oczywiście uszanuję twój zapał do
pracy, kiedy się pobierzemy. - Przerwał na moment. - Alido, odłóż ten
przycisk do papierów, dobrze? Dwa razy miałem złamany nos, nie
chciałbym przejść przez to jeszcze raz, pewnie by mi odpadł.
Alida odłożyła przycisk z hukiem.
- Czy chcesz mieć kosze z owocami w pokojach gości?
- Świetnie, to miły akcent. Aha, i bukieciki orchidei dla pań na
końcowym bankiecie. Wiesz, masz najpiękniejsze, jakie widziałem,
24
RS
popielato-blond włosy. Pamiętam, że są miękkie jak jedwab, były takie,
kiedy przepływały mi przez palce.
Alida otoczyła głowę dłońmi i jęknęła.
- Wykończysz mnie.
"Tylko mnie kochaj - pomyślał Paul-Anthony. -Błagam."
"Dziś piątek, Bóg łaskaw" - pomyślała wieczorem Alida, idąc
korytarzem do mieszkania. Miała dla siebie cały weekend, mogła się
zrelaksować i uspokoić rozhuśtane nerwy. Będzie spała, spała, spała.
- Pizza dla pani - odezwał się głos za jej plecami. Odwróciła się
nerwowo i zagapiła na idącego ku
niej niedbałym krokiem mężczyznę.
- Paul-Anthony! Co ty tu robisz? Jak udało ci się przejść obok portiera
na dole?
- Jestem tu, bo wydawało mi się, że chętnie byś zjadła dobrą pizzę -
odparł z uśmiechem. - Chodzi o ciecia na dole? - Wzruszył ramionami. -
Przypisz to mojemu czarowi. A także temu - dodał - że system
zabezpieczeń w tym budynku został zainstalowany przez Payton
Security, własność Johna-
Trevora Paytona, która to firma dostarczyła też personel.
- Rozumiem - powiedziała Alida, patrząc na niego.
Szła dalej korytarzem, potem wetknęła klucz w zamek. Paul-Anthony
podsunął jej pudełko z pizzą.
- Podwójny serek, papryka, oliwki, pieprz, wędlina.
Alidzie zaburczało w brzuchu.
- Aaa! - wykrzyknął. - Słyszałem to! Panno Hunter, jest pani wyraźnie
głodna.
- A pan, panie Payton, jest wyraźnie natrętny.
- Ja? Ja zachowuję się właśnie jak miły, troskliwy facet, który
zamierza tylko dostarczyć tę pizzę na twój stół i wyjść.
- Aha - odrzekła Alida, otwierając drzwi do mieszkania. To, co czuła,
trudno było nazwać rozczarowaniem. Chciała oczywiście, żeby sobie
poszedł. Ostatnią rzeczą, jakiej jej było trzeba, to wieczór z Paulem-
Anthonym w jej mieszkaniu. Tylko we dwoje... razem. Nie, na miłość
boską!
- Dobrze więc - powiedziała, wchodząc do domu. - Przyjmuję pizzę ze
szczerą wdzięcznością.
Zapaliła szybko światło, a Paul-Anthony wszedł do środka i zamknął
drzwi za sobą.
25
RS
- Cześć, Scooter - ucieszyła się Alida na widok wskakującego do
pokoju kota. - Chcesz pizzy?
- Twój kot lubi pizzę? - zdziwił się Paul-Anthony.
- Uwielbia.
- Cudak. - Uśmiechnął się.
Paul-Anthony przemierzył living-room i położył pizzę na szklanym
stole we wnęce jadalnej. Odwrócił się i powiódł wzrokiem po pokoju.
Sofa i fotele były miękkie, zarzucone poduszkami w perłowych
odcieniach szarości i błękitu.
- Miły pokój - powiedział. - Taki spokojny. -Uniósł wierzch pudełka z
pizzą. - Jeszcze ciepła. I z całą pewnością ślicznie pachnie. - Przerwał na
moment. - Cóż, smacznego - dodał.
"Cholera - pomyślała Alida. - Wychodzę na jędzę. Pizzy starczyłoby
dla mnie, Scootera i jego dziesięciu kolegów. Sprytny skurczybyk z tego
Paula- Anthony'ego."
- OK - powiedziała. - Wygrałeś. Czy miałbyś ochotę zjeść tę pizzę ze
mną?
- Nie, dziękuję - odparł, idąc w stronę drzwi.
- Co? - Pospieszyła za nim. - Dlaczego? Na pewno starczy, poza tym,
to naprawdę ładnie, żeś ją przyniósł. Możemy ją odgrzać w piecyku.
- Bo ja wiem - powiedział z ręką na klamce. - Już raz mówiłaś, że
jestem natrętny, pokazując się tutaj.
- Zaskoczyłeś mnie. Pójdę się przebrać, a potem ją zjemy, dobrze?
- Jeśli nalegasz - rzekł z twarzą niewiniątka.
- Nalegam. Zaraz wracam. Paul-Anthony patrzył, jak znika w holu,
potem uśmiechnął się szeroko.
- Jeden zero dla facetów, Scooter - powiedział do kota.
Alida włożyła dżinsy i jasnozieloną koszulkę i poszła do łazienki
przygładzić włosy. Zmarszczyła brwi, widząc się w lustrze.
Przypomniała sobie całą rozmowę z Paytonem, zrozumiała, że nie poszła
po jej myśli. Jakoś skończyło się na tym, że praktycznie błagała, żeby
został i zjadł z nią pizzę. Jak to się stało, na Boga Ojca?! Potrząsając
głową, poszła do kuchni. Paul-Anthony wyjmował właśnie z piecyka
talerz z kilkoma kawałkami pizzy.
- Pierwsza partia gotowa, madame - powiedział. - Ile ma dostać
Scooter?
- Dam mu trochę ciasta. Mmm, to pachnie coraz lepiej. Jestem
bardziej głodna niż myślałam.
- Więc weźmy się już do tego.
26
RS
Usiedli przy stole naprzeciwko siebie i zjedli pierwsze porcje w
milczeniu, podczas gdy Scooter poświęcił się cały ciastu. Paul-Anthony
odgrzał następne porcje i wrócił do stołu.
- Bardzo łatwo zauważyć - powiedział, przerywając w końcu
milczenie - że doskonale sobie radzisz w pracy. Byłem dziś pod
wrażeniem twego profesjonalizmu.
- Dziękuję. Lubię to, co robię. Każda nowa konferencja czy spotkanie,
duże czy małe, to rodzaj wyzwania. Czasem robi się tak gorąco, że
mogłabym
płakać
w
głos,
ale
najczęściej
to
jest
bardzo
satysfakcjonujące.
- Ja tak samo czuję się w swojej pracy. Ostatnio jednak zdałem sobie
sprawę, że przez zbyt długi czas całe moje życie koncentrowało się na
firmie. Zamierzam to zmienić. Ale ty to wszystko już wiesz, prawda?
Rozmawialiśmy o tym tamtej nocy na plaży, tamtej nocy we mgle.
"Tamtej nocy, kiedy poczęło się dziecko" - pomyślała nagle Alida.
Nie, nie wolno jej myśleć o dziecku. Nie teraz, kiedy Paul-Anthony
siedział naprzeciwko niej przy stole.
- Bardzo byłabym wdzięczna - powiedziała, patrząc na resztkę pizzy
na swoim talerzu - gdybyś powstrzymał się od wspominania tamtej nocy
na plaży.
Pochylił się nad stołem i sięgnął po jej rękę.
- Dlaczego? To się stało, Alido i wiesz równie dobrze, jak ja, że było
cudownie. Powiedziałem ci już też, że zakochałem się w tobie tamtej
nocy, głęboko, nieodwracalnie, na zawsze.
- Nie. - Spróbowała uwolnić rękę, ale on tylko zacieśnił uścisk. - Nie
chcę, żebyś był we mnie zakochany. To bez sensu, przyniesie ci tylko
smutek i cierpienie. Nie zamierzam już nigdy nikogo pokochać, Paul-
Anthony. - "Z wyjątkiem dziecka" - dodała w myślach. - Niektórzy
ludzie nie są po prostu stworzeni do miłości - ciągnęła. - Nie żyją po to,
by utworzyć zwykły, pełny ciepła związek z drugą osobą. Ja jestem kimś
takim.
- Alido...
- Paul-Anthony, ty chcesz kochać i założyć rodzinę. Nie popełniaj
błędu, który ja zrobiłam. Nie wybierz niewłaściwej osoby, bo obudzisz
się ze złamanym sercem i marzeniami w kawałkach. Ja jestem
niewłaściwą kobietą i im szybciej to przyjmiesz do wiadomości, tym
lepiej. Rusz się stąd i poszukaj gdzie indziej, Paul-Anthony. Jest tu
gdzieś, a ty jej po prostu jeszcze nie znalazłeś.
27
RS
"Znalazłem - pomyślał Paul-Anthony. - Siedzi tu właśnie
naprzeciwko. Boże, co mam zrobić, żeby do niej dotrzeć? Muszę być
cierpliwy. Całe moje przyszłe szczęście zależy od tego, czy zyskam jej
miłość. A zyskam - pomyślał z determinacją. - Ona jest moja."
Wypuścił jej rękę i popatrzył na tekturowe pudełko z pizzą.
- Chcesz, żebym podgrzał jeszcze trochę? - spytał.
- Nie - odpowiedziała. - Zjadłam jej dosyć. Paul-Anthony, czyś
słyszał, co powiedziałam?
- Tak. Czy Scooter może dostać ten kawałek ciasta?
Alida westchnęła.
- Tak, możesz mu to dać.
- Wiesz, nie przepadam za kotami, ale Scooter naprawdę ma
osobowość. Fakt, że lubi pizzę, to punkt dla niego. Świetny z niego kot.
- A z ciebie jest facet, który może doprowadzić do rozpaczy. Czy
miałbyś ochotę na lody czekoladowe?
- Jasne, doskonale.
Pozostając przy stole, patrzył, jak idzie do kuchni i wyjmuje lody z
zamrażarki. "Jest taka śliczna" - rozmarzył się. Po raz pierwszy od czasu
wczesnej młodości to on zdobywał, a nie był zdobywany. Przez całe
życie, podobnie jak bracia, był ścigany przez kobiety, które jasno dawały
do zrozumienia, że podoba im się to, co widzą i że czekają na ich
skinienie. Chłopcy Paytonów od zawsze spijali śmietankę. "Cóż -
pomyślał zimno - dostaję teraz za swoje. Zakochałem się pierwszy raz w
życiu, a ona nie chce mnie widzieć na oczy. Pomyślmy o łykaniu
gorzkich pigułek."
Alida odrzucała go na każdym kroku. Ale nie wiedziała, że bracia
Payton mają po swojej matce, Francuzce coś więcej niż tylko podwójne
imiona. Odziedziczyli też jej upór i determinację. Żałował tylko, że
mama nie domieszała do tego odrobiny cierpliwości.
- Lody, proszę - powiedziała Alida, wracając do stołu i stawiając
przed nim pucharek. Usiadła i ziewnęła szeroko. - Boże, jestem zupełnie
wykończona tym ciągłym pośpiechem.
Paul-Anthony stłumił uśmiech, połykając łyżeczkę lodów.
Gdy jedli w milczeniu deser, Alida nie mogła się powstrzymać od
zerkania na Paula-Anthony'ego spod rzęs. Przez cały czas, gdy jedli
pizzę, nawet kiedy była w kuchni, czuła dziwne napięcie, które między
nimi narastało, zmysłową świadomość, która stawała się coraz
wyraźniejsza z każdym uderzeniem jej szalejącego serca. "Muszę stąd
28
RS
wyjść - myślała w panice - zanim zrobię coś, czego będę potem gorzko
żałowała."
"Kocham cię, Alido Hunter".
"Nigdy więcej - przyrzekała sobie - nie padnę ofiarą tych słów.
Skoncentruję się na dziecku i życiu, które będziemy wieść razem." Nie
uważała już za haniebne tego, co wydarzyło się na plaży tamtej nocy.
Nie, to był przecież magiczny czas, którego owocem jest ten bezcenny
mały cud głęboko w niej. Fakt, że to Paul-Anthony był tym mężczyzną
we mgle, nie miał znaczenia.
- Skończyłaś? - spytał, zaglądając w jej miseczkę. - Zmyję to.
- Nie trzeba. - Wstała i pochwyciła miskę. - Włożę to do zmywarki.
Dziękuję za pizzę, była pyszna, ale tak jak mówiłam, jestem
wykończona, więc...
- Ja powinienem sobie pójść, żebyś mogła iść spać.
Wstał, a ona postawiła z powrotem miseczki na stole.
- Odprowadzę cię do drzwi. Paul-Anthony wszedł do living-roomu,
Alida
podreptała za nim. Poszła w stronę drzwi, ale on podszedł do dużego
regału, wypełnionego książkami.
- Tak - powiedział, kiwając głową. - To są te książki, o których mi
mówiłaś na plaży. - Odwrócił ku niej nagle spoważniałą twarz. - Więc
wszystko, co mówiliśmy tamtej nocy, było prawdą, mówioną z głębi
serca, otwarcie i szczerze. Prawda, Alido?
Pozostała przy drzwiach, zmuszając się, by stać prosto i
niewzruszenie.
- Przestań, Paul-Anthony. Do niczego nie dojdziemy, ciągle
przypominając tamtą noc. Chciałabym, żebyś przyjmował rzeczy takimi,
jakimi są.
- Robię to właśnie, Alido, z całą pewnością. - Podszedł do niej wolno.
- Przyjąłem fakt, że potwornie się w tobie zakochałem. Przyjąłem to, że
opowiedziałem ci o moich najgłębszych sekretach, wątpliwościach,
obawach, nadziejach i marzeniach, przyjąłem też to, że powiedziałaś mi
o swoich. Przyjąłem fakt, że boisz się kochać, że boisz się zaufać swoim
sądom i wydobywam z siebie całą swoją cierpliwość, żebyś we mnie
uwierzyła.
Zatrzymał się naprzeciwko niej, tuż obok. Alida cofnęła się, ale drzwi
nie pozwoliły jej uciec dalej.
Paul-Anthony oparł o nie dłonie, otaczając jej głowę i przysunął się
bliżej, niemal dotykając ciałem jej ciała.
29
RS
Gorąca namiętność zaczęła krążyć w jej żyłach. Wzięła głęboki
oddech, który brzmiał jak szloch, czując cudowny zapach jego wody
kolońskiej, wypełniający zmysły. Rozpoznała pożądanie bijące mu z
oczu i przypomniała sobie noc we mgle z bolesną jasnością.
- Nie - szepnęła, czując, że drży jej głos i kolana. - Nie chcę...
- Mnie. - Pochylił ku niej głowę. - Taka jesteś tego pewna? - Musnął
ją wargami. Zadrżała. -Tak? Nie chcesz kochać się ze mną znowu,
poczuć mnie w sobie, poznać, jak stapiamy się w jedno? To było takie
piękne. - Powiódł wzrokiem po jej wargach. - Tak niewiarygodnie
piękne.
Wargi otaczały jej usta. Język wnikał w nie, poszukując jej języka.
Cichy szloch wzbierał w gardle Alidy, gdy smakowała na nowo
pocałunek Paula-Anthony'ego.
Przebierając palcami w jej włosach, przysunął się jeszcze bliżej. Jego
ciało przylgnęło do niej, jego męskość, twarda i stanowcza rosła przy jej
ciele. Otoczyła jego szyję ramionami i piła jak ze źródła, napełniając się
istotą Paula-Anthony'ego Paytona.
Paul-Anthony walczył ze sobą, próbując się kontrolować, czując, jak
Alida poddaje się rosnącemu w niej pożądaniu. Boże, tak jej pragnął.
Tęsknił za nią od chwili, kiedy uciekła, znikając we mgle. Ale mimo
szalejącej namiętności zdawał sobie sprawę, że kochanie się z Alidą tego
wieczoru byłoby błędem. Poddawała się, ale to nie starczało. Choć ich
ciała złączyłyby się w cudownej ekstazie, nie dotknąłby jej serca, jej
duszy. Płonący ból w ciele ustałby, ale Alida byłaby dalej nieosiągalna
jak mgła na plaży.
Zebrał siły, wyobrażając sobie silną pięść odpychającą go od
ukochanej kobiety. Oderwał usta i zrobił krok do tyłu, z dreszczem
wciągając powietrze w płuca.
Alida otworzyła oczy. Przebiegł przez nią chłód. Zatęskniła
natychmiast za gorącym ciałem Paula-Anthony'ego. Piersi były ciężkie,
wrażliwe, czekały na łagodne dotknięcie. Krew łomotała w skroniach,
uparta potrzeba i pragnienie pulsowały w niej gdzieś nisko.
Drżącymi rękami Paul-Anthony ujął ją za ramiona i delikatnie odsunął
od drzwi. Patrzyła na niego, niezdolna myśleć, oddychając ciężko.
- Dobranoc, Alido - powiedział głosem ochrypłym od pożądania. -
Kocham cię. Kocham cię. To za sobotę i niedzielę. Do zobaczenia w
przyszłym tygodniu.
- Ja... - zaczęła Alida i przerwała, zdając sobie sprawę, że nie jest w
stanie powiedzieć nic sensownego.
30
RS
Paul-Anthony ujął klamkę. - Mogłem się dziś z tobą kochać, Alido -
rzekł. - Wiesz to równie dobrze, jak ja. Ale chcę i zamierzam zdobyć
więcej niż tylko ciało. Chcę ciebie całej. Twego serca, zaufania,
miłości... na zawsze. Jesteś moja od tej nocy we mgle. Dam ci czas,
którego ci trzeba, by to przemyśleć, ale będę blisko ciebie, bardzo blisko,
żeby ci przypominać, że to jest naprawdę, że jest na zawsze.
Wyszedł natychmiast potem, zamykając za sobą i drzwi.
Alida zamrugała oczami. Stała nieruchomo przez minutę, potem
powlokła się ku sofie i opadła na nią ciężko.
Zrobiłabym to - pomyślała zdumiona. - Kochałabym się z Paulem-
Anthonym." Pragnęła go tak bardzo i tak jak tamtej nocy na plaży,
wydawało się słuszne i dobre, by mu się oddała, by stali się jednym.
Kiedy jej dotknął, gdy ją pocałował, rozsądek uciekł, tak jak uciekła
rzeczywistość. W końcu wiedziała tylko, że pragnie i pożąda jego
miłości.
Niebezpieczny był z tą władzą, jaką nad nią miał, ten Paul-Anthony.
Tutaj, w jej mieszkaniu, jeszcze raz stał się człowiekiem z mgły. Udało
mu się tamtą noc stopić w jedno z dzisiejszą, powiązać to, co ona tak
bardzo starała się oddzielić. To nie może się powtórzyć.
Musi być silniejsza, stawiać mu opór, który go zmęczy i każe odejść.
Nie będzie się z nim kochać, gdyż byłoby to dla niej niebezpieczne,
mogłaby się zakochać. !
Kochać zaś znaczyło tracić. Kochać znaczyło płakać, cierpieć ból
serca i chłód samotności. Położyła ręce na brzuchu i zamknęła oczy.
Skupiła myśli na dziecku, odpychając od siebie obraz Paula-Anthony'ego
coraz dalej i dalej, aż pochłonęła go mgła... i znikł. !
31
RS
Rozdział 3
Ku zadowoleniu Alidy weekend wypełniły jej same miłe rzeczy.
Sprzątnęła mieszkanie, zrobiła zakupy i poczytała sobie nową książkę.
W sobotę rano rozmawiała przez telefon z dr Allen. Powiedziała jej,
że wszystko idzie dobrze; cieszy się dzieckiem. Mogłaby jedynie obejść
się bez tych mdłości, które ją dręczą o świcie. Dr Allen poradziła, by
trzymała na nocnym stoliku krakersy sodowe i pogryzała je, zanim
wstanie z łóżka.
- Chcę się z panią zobaczyć za miesiąc - dodała. - Ale... czy myślała
pani o powiedzeniu szczęśliwemu ojcu o dziecku?
- Tak - odparła Alida. - Nie zamierzam mu powiedzieć. Pamiętam, co
pani mówiła, to także jego dziecko, ale w tych okolicznościach... tak
naprawdę... Boże, to zbyt skomplikowane, żebym mogła pani wyjaśnić.
Żyjemy w latach dziewięćdziesiątych, pani doktor, i samotne matki nie
są już napiętnowane. Damy sobie radę, maleństwo i ja. Będziemy mieli
siebie nawzajem.
- To nie jest łatwe, Alido. Samotne rodzicielstwo to ogromnie trudne
zadanie, ale to pani decyzja. Niech pani jada regularnie i nie przemęcza
się. Do zobaczenia za miesiąc.
- Dziękuję. Proszę mi wierzyć, będę troskliwie dbała o siebie i ten mój
mały bagaż. Do widzenia.
Z uśmiechem Alida odłożyła słuchawkę i weszła do nie używanej
dotąd sypialni. Była pusta, jeśli nie liczyć kilka pudeł z różnymi
szpargałami w kącie. W myśli urządzała sypialnię, tworząc z niej śliczny
pokój dziecinny w delikatnych odcieniach żółci i zieleni.
W niedzielę po południu pokręciła się leniwie po dziale ubranek
dziecinnych w domu towarowym czując, jak serce jej bije z podniecenia,
gdy oglądała i dotykała tych niewiarygodnie małych ciuszków. Idąc za
impulsem, kupiła mały, szydełkowany kocyk, sweterek, buciki i
czapeczkę.
Już w mieszkaniu z rozczuleniem popatrzyła na lekkie jak szept
szmatki, potem przykryła je z powrotem papierem, zamknęła pudełko i
ostrożnie położyła na półce w przyszłym pokoju dziecinnym.
Usypiając w niedzielę wieczorem, Alida pomyślała, że nie było nic
dziwnego w tym, że Paul-Anthony kręcił się po zakamarkach jej myśli
przez cały weekend. Był w końcu klientem hotelu, a ona myślała
przecież także o zbliżającej się konferencji pisarzy.
32
RS
Nie, nie było nic niepokojącego w tym, że myślała o Paulu-
Anthonym. W pełni kontrolowała swoje uczucia, swoje życie, wszystko.
Krakersiki sodowe zjedzone w poniedziałek sprawiły, że Alida czuła
się rześka i wypoczęta, kiedy szła do pracy. Wchodząc do pokoju,
zobaczyła Jerry'ego, który przysiadł na biurku Lisy, mówiąc coś do niej.
- Dzień dobry - powiedziała Alida.
- Do widzenia - rzekła Lisa do Jerry'ego. - Uciekaj z mojego biurka.
Jerry wstał i zachichotał.
- Lepiej się zastanów nad sobą, złotko. Nigdy nie omotasz faceta, jeśli
będziesz taka ostra. - Przeniósł wzrok na Alidę. - Chyba, rzecz jasna, że
zamierzasz być wyzwoloną kobietą interesu jak nasza droga szefowa.
Alida zmarszczyła brwi.
- Co się z tobą dzieje?
- Nic. - Jerry potrząsnął głową. - Nic. Przepraszam cię, OK? Jestem w
parszywym nastroju. Nigdy w życiu nie miałem takiego kaca. Na razie.
Alida patrzyła, jak wychodził z biura i zerknęła na Lisę.
- Jeszcze nie widziałam, żeby się tak zachowywał. Co on mówił,
kiedy weszłam?
- Ten baran zaprosił mnie na kolację, dając do zrozumienia, że na
deser pójdziemy do łóżka. Dobry Boże, niektórzy faceci są zupełnie
odrażający. Nie wszyscy, uważasz, ale niektórzy... wielu, właściwie,
większość tego gatunku. - Pogłaskała się palcem po podbródku. - Gdyby
Paul-Anthony Payton zaproponował mi to samo, rozmowa wyglądałaby
zupełnie inaczej. Cholera. Nie będzie go tu do czwartku, prawda?
"I całe szczęście" - pomyślała Alida, wchodząc do pokoju.
Tego ranka wiele się działo. Spotkała się z szefową personelu, żeby
omówić kolory, w jakich miała być utrzymana sala na bankiecie pisarzy.
Ich człowiek od konferencji życzył sobie bordo i różowy, i powiedział
jej, że stoliki udekoruje jeden z ich komitetów. Alida zapisała sobie na
kartce, żeby spytać Paytona, jakie kolory chce na swoim bankiecie.
Potem rozmawiała z inżynierem hotelu o jupiterach, które miały być
zamontowane na bankiecie pisarzy. Na jej biurku pojawiła się następna
kartka z pytaniem do Paula-Anthony'ego.
Jedząc obiad pomyślała, że Paul-Anthony wkradał się w każdą cząstkę
jej pracy, ale to było zrozumiałe. W końcu organizowała dla niego
konferencję. Mieli ze sobą całe mnóstwo szczegółów do omówienia, ale
to były tylko interesy.
33
RS
O drugiej po południu do pokoju wśliznęła się Lisa, niosąc niewielki
kryształowy wazon z jedną czerwoną różą. Dopasowana do niej kolorem
aksamitna wstążka owijała wazon.
- Dla ciebie - powiedziała Lisa promieniejąc i ustawiła wazon na
biurku. - Właśnie ją przynieśli. Jest tu bilecik, widzisz? Tu, pod wstążką.
Alida popatrzyła na kwiat.
- Tak, widzę.
- Więc co? Nie przeczytasz tej kartki?
- Nie. To znaczy, tak, ale...
- Rozumiem. Boże, żadna z tobą zabawa. - Lisa okręciła się na pięcie i
wyszła z pokoju.
Alida zmrużyła oczy, jakby mogła w ten sposób odczytać kartkę przez
malutką kopertę. Z westchnieniem osoby zwyciężonej wyjęła ją zza
wstążki i powoli wyciągnęła bilecik. Krew waliła jej w skroniach, kiedy
czytała słowa napisane śmiałym, lekko pochylonym charakterem pisma:
Powiedziałem, że będę mówił to codziennie. Kocham cię, Alido. Paul-
Anthony.
- O, cholera - szepnęła.
Zamierzała podrzeć kartkę, ale się zawahała. Jakby same ręce włożyły
ją z powrotem do koperty i upchnęły w torebce. Spojrzała na różę, która
już ją czarowała zapachem, i przeniosła wazon na brzeg biurka.
Przez resztę dnia wspaniały kwiat raz po raz przyciągał jej wzrok.
Róża z wtorku była żółta, dokładnie w takim odcieniu, jak ciuszki, które
Alida kupiła dla dziecka. "Nie, nie, do diabła! Nie pozwolę - myślała
gniewnie - by Paul-Anthony zajął miejsce w mojej prywatności, by
dowiedział się o maleństwie."
Róża ze środy była śnieżnobiała, tak jak mgła na plaży. "Basta" -
pomyślała Alida, patrząc na różę złym wzrokiem. Każda z róż miała
karteczkę: "Kocham cię Alido". Paul-Anthony spełniał swoją groźbę -
obietnicę, że będzie jej codziennie wyznawał miłość. I doprowadzał ją
tym do szału, szarpał nerwy. Zobaczy go następnego dnia, kiedy
przyjdzie na spotkanie, powie mu, że jest...
- Taki romantyczny - powiedziała Lisa, wchodząc do pokoju Alidy. -
Powinnaś zabierać te róże do domu, żeby się nimi cieszyć wieczorem.
- Nie - odparła Alida szybko. - Nie pasują do mojego domu. Chcę
powiedzieć, że... Już nic.
Lisa położyła na biurku plik papierów.
- Gotowe do podpisu.
34
RS
Powiodła palcem po aksamitnym płatku żółtej róży, potem zerknęła
na Alidę.
- Taka jesteś tajemnicza z tymi różami. Jesteśmy przyjaciółkami od
kilku lat, a teraz... Sama nie wiem. Wydaje mi się, że dajesz mi do
zrozumienia, że jest między nami dystans, że ty jesteś szefem, a ja
sekretarką i że nie będziesz się zwierzać z prywatnych problemów
pracownicy. Przepraszam, że mówię jak dziecko, ale... - Wzruszyła
ramionami.
- Liso - powiedziała Alida. - Przecież my jesteśmy przyjaciółkami,
zawsze będziemy. Pomyśl o tych wszystkich kolacjach, które jadłyśmy
razem, o koncertach i filmach, na które razem chodziłyśmy, o zakupach.
Przepraszam, jeśli zraniłem twoje uczucia, nie mówiąc, kto przysłał te
róże. Nie mogę ci powiedzieć, to taka skomplikowana sytuacja i... Proszę
cię, nie pozwól, by to moje milczenie zakłóciło naszą przyjaźń.
- Boże, Alido, chyba nie wklepałaś się w żadną checę z kimś
żonatym? Czy to dlatego nie możesz powiedzieć, kto to jest?
- Nie, nie jest żonaty, Liso. Poza tym, ja się chyba w nic nie
wklepałam.
Lisa powiodła wzrokiem po trzech różach na biurku Alidy.
- Tak - powiedziała zimno. - No cóż, nie będę cię już o to pytała.
Zachowuję się głupio i niedojrzale, ale myślałam, że jesteśmy tak bliskie
sobie, że... - Podniosła w górę ręce. - Zapomnij o tym. Mówię jak
dziecko. - Odwróciła się i wybiegła z pokoju.
- Liso. - Alida podniosła się z krzesła i po chwili opadła na nie z
powrotem. Potwornie zraniła Lisę, ale nie było sensu iść za nią i
wyjaśniać. Boże, mogłaby udusić tego Paytona gołymi rękami.
- Jutro, panie Payton - mruknęła - pozna pan moją ciemną stronę
księżyca.
- Paul-Anthony Payton przyszedł - powiedziała Lisa do Alidy. - I
wygląda cudownie, jak zwykle - dodała sotto voce. - Ciemny garnitur,
ciemny krawat, jasnoszara koszula i wszystko to wygląda na nim bosko.
Wpuścić go?
- Tak, proszę - powiedziała Alida, wstając z krzesła. Lisa była dla niej
miła, ale jakaś przygaszona. Można tylko było mieć nadzieję, że to
wszystko nie naruszy ich przyjaźni na dłużej. - Nie łącz mnie z nikim,
Liso.
- Jasne.
Gdy Lisa wyszła z pokoju, Alida wygładziła na sobie jasnoniebieski
sweterek i granatową spódnicę. Szybko założyła swoją szytą na miarę
35
RS
marynarkę, pomyślawszy, że mając na sobie strój osoby władczej i
poważnej, będzie się odpowiednio do niego zachowywać. Drobny fakt,
że guzik u spódnicy był odpięty i że poszerzająca się talia wymagała, by
nie zasuwać do końca suwaka, nie miał znaczenia. Była gotowa do bitwy
z panem Paulem-Anthonym Pay tonem.
- Witaj, Alido - powiedział Paul-Anthony z uśmiechem, zamykając za
sobą drzwi do jej pokoju. Prześliznął się spojrzeniem po różach stojących
na jej biurku. "No, są - pomyślał. - Na jej biurku, nie w koszu. Wszystko
idzie dobrze."
Alida nawet nie wyszła zza biurka, żeby go powitać.
- Kocham cię w ten czwartek, Alido - powiedział.
- Ten czwartek - odparła, maszerując w jego stronę - może się łatwo
stać ostatnim czwartkiem, kiedy oglądasz świat na oczy. Jesteś martwy,
Paul-Anthony.
- Hę?
- Jesteś najbardziej aroganckim facetem, z jakim mnie zetknął mój
parszywy los. - Podkreślała każde słowo, stukając palcem w jego pierś. -
Gdyby nie to, że nie warto dla ciebie gnić w więzieniu, zamordowałabym
cię z rozkoszą.
- Co? - powiedział niedowierzająco. Nie szło dobrze. Zastanawiał się,
gdzie jest błąd. - Nie lubisz róż? - spytał.
- Ciebie nie lubię!
Mówiąc to, Alida pytała sama siebie, czy on musi tak fantastycznie
pachnieć i wyglądać, i przypominać jej... "Zamknij się!" - powiedziała
sobie.
- Zakłócasz mi życie! - krzyknęła. - Przysparzasz mi mnóstwo
problemów i chcę, żeby się to natychmiast skończyło. Jestem pewna, że
robisz z kobietami, co chcesz, ale tym razem tak nie będzie, panie
Payton. Albo będziemy rozmawiali wyłącznie o interesach, albo
przygotowania do tej konferencji przejmie mój asystent Jerry Nash.
Paul-Anthony powiódł dłonią po karku.
- Cóż - powiedział spokojnie. - Wyjaśniliśmy to sobie.
"Nie widziałam żadnego błysku cierpienia w jego oczach" - wmawiała
w siebie Alida. Był po prostu nią zaintrygowany, wierzył święcie, że się
zakochał, ale to uczucie powoli uciekało. Zblednie, tak jak mgła na
plaży, tak jak tamte wyznania miłości, które kiedyś słyszała. Ma ją
zostawić w spokoju.
Podniosła dumnie podbródek.
36
RS
- Cieszę się, że się wreszcie rozumiemy. Czy możemy zacząć
omawiać konferencję? Mam długą listę rzeczy, które trzeba ustalić.
- Doskonale - powiedział Paul-Anthony. "Cholera - pomyślał. - Co
znowu zrobiłem?
Taki byłem pewien, że te róże ją ułagodzą, a tu znowu jestem w
punkcie wyjścia. Do diabła, nawet gorzej. Ta zabawa w zdobywanie jest
trudniejsza niż przypuszczałem. Coś tu zmienimy - postanowił. - Teraz
skupmy się na tej cholernej konferencji."
- Możemy usiąść? - spytał.
"Tylko tyle? - zdziwiła się Alida. - Po prostu, czy możemy usiąść?
Żadnej dyskusji, żadnych wyznań, żadnych wspomnień nocy na plaży?"
- Oczywiście, proszę - powiedziała, obracając się na pięcie. - U...
usiądźmy. - Wróciła do biurka i z ulgą opadła na krzesło, dopiero teraz
zdając , sobie sprawę z tego, jak bardzo drżą jej nogi.
Paul-Anthony usiadł naprzeciw niej, położył teczkę na brzegu biurka i
otworzył ją z trzaskiem. Wyjął plik papierów, zamknął i usiadł na powrót
z nic nie wyrażającą twarzą.
"Co on zamierza?" - zastanawiała się Alida.
Pogrzebała w papierach na biurku, spoglądając na niego ukradkiem.
Podejrzewała, że Paul-Anthony znów coś knuł. Tamtego wieczoru, kiedy
pojawił się w jej mieszkaniu, wykręcił kota ogonem, tak że właściwie
błagała, żeby został na kolacji. To jego spokojne "czy możemy usiąść?"
miało ją wytrącić z równowagi - i wytrąciło.
Ale ona to już znała, wyprzedzała spryt pana Paytona. Zupełnie
kontrolowała sytuację. Taką przynajmniej miała nadzieję.
Pracowali bez przerwy przez jakąś godzinę, omawiając szczegóły
konferencji. Za każdym razem, kiedy zaznaczała je sobie na kartce, z
niepokojem zdawała sobie sprawę, że jej serce bije stanowczo zbyt
szybko, że za dobrze widzi, jak bardzo przystojny jest Paul-Anthony
Payton.
O piątej Lisa delikatnie zapukała do drzwi i wetknęła do pokoju
głowę, by się pożegnać.
- Dobranoc, Liso - powiedziała Alida. - Miłego wieczoru.
- Do jutra. - Lisa spojrzała na Paula-Anthony'ego, wzniosła ku niebu
zachwycone oczy i znikła, zamykając za sobą drzwi.
Minęło następne pół godziny.
- To byłoby chyba wszystko na razie - powiedziała w końcu Alida. -
Twoja sekretarka powinna wysłać zaproszenia w przyszłym tygodniu.
Gdyby mogła też dostarczyć formularze rejestracyjne dla hotelu,
37
RS
bylibyśmy na dobrej drodze. Wyłączyłam z ruchu pokoje, których
będziecie potrzebować, ale im szybciej nadejdą te formularze, tym lepiej.
Mogłabym wtedy zwolnić pokoje, które nie są potrzebne. Chciałabym
też, żeby twoja sekretarka ustaliła dokładną datę rejestracji i żeby ją
potwierdziła, to by bardzo pomogło.
- Dobrze - powiedział Paul - Anthony. - A ty porozmawiasz z dozorcą
o tych wycieczkach dla małżonków, dobrze?
- Tak, będę miała dla ciebie listę, sprawdzisz ją, jak się zobaczymy w
przyszłym tygodniu.
- Doskonale. - Włożył papiery z powrotem do teczki i wstał. - Jak już
mówiłem, doskonale się spisujesz, Alido. Jestem naprawdę pod
wrażeniem.
- Dziękuję. - Alida wstała i wyszła zza biurka. -Odprowadzę cię i... O
kurczę...
Zakręciło się jej nagle w głowie i czarne kropki zaczęły dziko tańczyć
przed oczami. Jakiś huk odbijał się echem w jej uszach. Nic nie widząc,
wyciągnęła rękę, by uchwycić się biurka, podczas gdy podłoga wirowała,
jakby idąc ku niej. Potem wszystko stało się czarne.
- Dobrze już, Alido - odezwał się kojący głos. - Mdlałaś mi tu za
długo. Wielki czas, żebyś powróciła do przytomności i pozwoliła mi się
oficjalnie przedstawić.
"Nic z tego" - pomyślała Alida mgliście. Była zbyt zmęczona, żeby
otworzyć oczy. Poza tym było jej tak wygodnie w łóżku, a ten klient,
który chciał się przedstawić, mógł sobie pójść, kimkolwiek był. Dobry
Boże, a cóż robił obcy facet w jej sypialni?
Otworzyła szybko oczy i zagapiła się na okrąglutkiego pana o
śnieżnobiałych włosach i wystrzępionej brodzie.
- Święty Mikołaj? - spytała słabym głosem. Mężczyzna zachichotał.
- Od lat mówią, że wyglądam jak stary-malutki, ale nie jestem
świętym Mikołajem. Jestem doktor Hans Nelson. Leży pani na sofie w
pokoju sekretarki, Alido. Zemdlała pani, Paul-Anthony zadzwonił po
mnie i mdlała tu pani od dwudziestu minut.
- Paul-Anthony pana wezwał?
- Jestem teraz na emeryturze, ale leczyłem chłopców Payton, odkąd są
na tym świecie. Psiakość, każdego z nich. Uważam za poważne
osiągnięcie, że ich utrzymałem przy życiu przez te wszystkie latka.
- Paul-Anthony jest na korytarzu i miota się po nim jak lew w klatce.
Wyglądał jak duch, kiedy tu przyjechałem i kosztował mnie znacznie
38
RS
więcej zachodu niż jest wart. Zagroziłem, że mu złamię nos, jeśli się nie
wyniesie.
- Miał już dwa razy złamany nos.
"Boże, co za głupoty wygaduję" - pomyślała.
- Wiem. Za każdym razem mu go składałem. Teraz jednak, młoda
damo, skoncentrujmy się na pani. Moje sokole oko i szósty zmysł
pozwalają mi się domyśleć pani stanu, ale pogadajmy chwilę, dobrze?
Paul-Anthony zatrzymał się przed drzwiami i sięgnął do klamki,
potem zaklął paskudnie, cofając rękę. "Jeszcze pięć minut" - pomyślał,
znowu biegając po korytarzu. Potem nie wytrzyma i wejdzie do tego
pokoju. Alida zemdlała na jego rękach! Taka była nieruchoma, taka
blada, a on dostawał szału z niepokoju.
Co było nie tak z Alidą, jego śliczną Alidą? Musiał ją zobaczyć,
dotknąć jej i przekonać się, że wszystko jest w porządku. Nigdy w życiu
nie czuł się tak bezradny. A teraz ten cholerny Nelson zamknął go jak
dzieciaka na korytarzu. Pięć minut i ani chwili dłużej. Drzwi do pokoju
otwarły się i dr
Nelson wyszedł, zamykając je za sobą. Paul-Anthony odwrócił się i
pokonał dystans między nimi w dwóch krokach.
- No? - spytał. - Co z nią? Czemu zemdlała? Była blada jak papier i...
Doktorku, odezwij się.
Doktor Nelson zmarszczył brwi i pogładził dłonią brodę.
- Czemu pytasz? Kim ona jest dla ciebie, Paul-Anthony?
- Kocham ją. Zamierzam ją poślubić i spędzić z nią resztę życia.
- Rozumiem - odparł doktor Nelson. - To dobrze. Kiedy się żenisz?
- Jak tylko ją przekonam, że mnie kocha. Są tu pewne problemy, ale
uda mi się, musi. Czekałem na nią całe życie i nie zamierzam jej stracić.
Dobrze, zapomnijmy o tym. Co jej jest?
- Niespecjalnie chciała coś mówić. Musiałem uprzytomnić jej fakty,
którym nie mogła zaprzeczyć. W którymś momencie wspomniałem twoje
imię i nabrała wody w usta. Łagodnie mówiąc, jej uczucia do ciebie są
wątpliwe.
- Wiem - odparł Paul-Anthony spokojnie. - Nie chce się zakochać.
Zraniła ją kiedyś matka egoistka, potem zdradził facet, z którym była
zaręczona. Postanowiła już nigdy nie kochać, uznała, że nie jest do tego
stworzona. Ale, doktorku, ona jest całym moim życiem. Kocham ją i
potrzebuję jej, byłem sam tak cholernie długo. Powiedz, czemu
zemdlała? Jeśli jest chora, postaram się o najlepszych lekarzy w kraju.
39
RS
- Nie jest chora - powiedział doktor Nelson. -Widzisz, jest prawo
mówiące o tajemnicy lekarskiej. Ale ja nie jestem jej lekarzem. Jestem w
gruncie rzeczy leciwym obywatelem tego kraju na emeryturze, którego
przypadkiem wezwałeś, kiedy ta młoda dama zemdlała. Wstydzę się,
jeśli wychodzę na faceta z długim jęzorem. Ale nie jestem lekarzem
Alidy Hunter.
- Doktorku, o czym ty bredzisz? Idę zobaczyć na własne oczy, czy
wszystko w porządku.
- Nie ruszaj się stąd, Paul-Anthony. Muszę to uporządkować.
- Nie pospieszyłbyś się? Wychodzę z siebie z niepokoju.
- Przecież widzę. Bardzo ją kochasz. Twoja droga matka byłaby
zachwycona. Twoja droga matka obdarłaby cię też ze skóry, gdybyś się
nie zachował stosownie do sytuacji. Ale, jak słyszę, zamierzasz się
ożenić z Alidą.
- Tak jest. Ale ona walczy ze mną na każdym kroku.
- Sugerowałbym, żebyś walczył z większą werwą, chłopcze.
- Doktorku, kompletnie mieszasz mi w głowie. To, co mówisz, nie
trzyma się kupy, a ja dalej nie wiem, co jest Alidzie.
- Paul-Anthony, czy ja mam myśleć, że się z nią kochałeś?
- Prawdę mówiąc, doktorku, to nie twoja sprawa.
- Odpowiedz.
- Cholera, tak, kochaliśmy się. Zadowolony? Zupełnie nie rozumiem,
czemu tobie się udaje przyprzeć mnie do muru, jakbym był dalej
szczeniakiem.
- Uważasz, że jestem po prostu wrednym staruchem? Cóż, pamiętając
o tym, że mogę wyjawić tę informację i biorąc pod uwagę fakt, że
uwielbiałem twoją matkę i was przez tyle...
- Doktorku - powiedział Paul-Anthony przez zaciśnięte zęby. - Idę
tam.
- Dobrze. Ale może lepiej dowiedz się przedtem prawdy. Ta młoda
kobieta jest w ciąży. Wygląda na to, chłopcze, że Alida Hunter nosi w
sobie twoje dziecko.
40
RS
Rozdział 4
Paul-Anthony pamiętał mętnie, że dziękował Nelsonowi za to, że tak
szybko przyjechał do hotelu, potem pożegnał go pospiesznie. Kiedy stary
doktor zawahał się i spytał, czy wszystko w porządku, Paul-Anthony
mało inteligentnie wymamrotał coś o lekarzach pierwszej klasy. Doktor
Nelson zachichotał, potrząsnął głową i szurając nogami, poszedł do
wyjścia.
Paul-Anthony stał nieruchomo pod drzwiami pokoju, miotany
sprzecznymi uczuciami.
W uszach miał ciągle powracające jak głos bębna zdanie doktora:
"Alida nosi w sobie twoje dziecko".
Powiódł po twarzy drżącymi rękami, potem wciągnął głęboko
powietrze. "Dziecko - pomyślał - moje dziecko. Moje i Alidy. To
cudowne, fantastyczne." Kobieta, którą kochał, miała mieć jego dziecko.
Ale nie powiedziała mu o tym. Wiedziała, że jest w ciąży. Musiała
wiedzieć, zanim domyślił się doktor Nelson. Całe tygodnie upłynęły od
tamtej nocy we mgle... Tak, Alida wiedziała. Oczy Paula-Athony'ego
zwęziły się. Alida wcale nie zamierzała mu powiedzieć o dziecku, jego
dziecku. Robiła, co mogła, żeby go utrzymać na odległość ramienia, żeby
dotrzymać złożonej przysięgi, żeby się ukryć za murem, który
wybudowała wokół swego serca. Zamierzała ukryć przed nim nowinę o
dziecku, o jego własnym dziecku. Jak mogła w ogóle pomyśleć o czymś
takim?
"Bała się" - podpowiedział mu jakiś głos. Nie wierzyła w jego miłość,
nie wierzyła w niego. Została kiedyś zraniona, a on teraz wypijał to piwo,
płacąc za nie swoje błędy.
Ale, dobry Boże, to jego dziecko, ich dziecko. Mrożąca była
świadomość, że mógł się o nim nigdy nie dowiedzieć. Milczenie Alidy
raniło go jak złe, błyszczące ostrze. Mógłby ryczeć z wściekłości.
Mógłby wziąć Alidę w ramiona i powiedzieć jej, że nie jest sama, że
strasznie się cieszy dzieckiem, że się natychmiast pobiorą.
Chciał szaleć w furii, zadać jej ten sam palący ból, który poczuł, gdy
zrozumiał, że chciała ukryć przed nim dziecko. Chciał ją objąć mocno i
nigdy, przenigdy nie wypuścić.
Jeszcze raz wciągnął głęboko powietrze i wszedł do pokoju. Alida
poderwała się, gdy zobaczyła go w drzwiach. Szukała na jego twarzy
41
RS
czegoś, co powiedziałoby jej, o czym myśli, ale natknęła się na
nieprzeniknioną maskę.
"Czy wie o dziecku?" - zastanawia się. Czy doktor Nelson powiedział
mu? Nie, na pewno nie, lekarze zobowiązani są do zachowania
tajemnicy. Ale ona nie była pacjentką Nelsona. Był na emeryturze, był
po za tym długoletnim przyjacielem Paytonów. Wielkie nieba, czy Paul-
Anthony wie, że nosi jego dziecko?
- Przepraszam za ten cały bałagan - powiedziała niespokojnie. -
Pewnie nie zjadłam dziś obiadu i... Ale czuję się już dobrze. Dziękuję, że
wezwałeś lekarza, choć nie było to konieczne. Twoja teczka jest chyba
dalej w moim pokoju. Jeśli ją weźmiesz stamtąd, będę mogła zamknąć
biuro i wyjść. Naprawdę dziękuję za...
- Zabiorę cię do domu - przerwał jej spokojnie.
- Nie, naprawdę nie trzeba. Doskonale dam sobie radę sama. Poza
tym, mam tu samochód.
- Dopilnuję, żeby ci go odstawiono do domu. Jedziemy, Alido.
Zmarszczyła brwi. Paul-Anthony wydawał się dość spokojny, ale było
w jego zachowaniu coś, czego nie umiała określić. Mówił cicho, ale w
jego głosie był jakiś stalowy ton, który kazał myśleć, że nie dopuści do
żadnej dyskusji.
- No... - zaczęła.
- Zamknij biuro. - Wszedł do jej pokoju i wrócił z teczką. - Zamknij
biuro i chodźmy.
"Dobry pomysł" - pomyślała, idąc do pokoju. Czuła się jeszcze trochę
niepewnie i nie była gotowa na wielką kłótnię z Paulem-Anthonym.
Odwiezie ją, ona mu ładnie podziękuje za troskę i na tym się skończy.
Chyba, że... O Boże, czy Paul-Anthony wiedział o dziecku?
- Dobrze - powiedziała, zamknąwszy na zamek drzwi od biura. -
Zawieź mnie do domu. Mojemu samochodowi nic się nie stanie przez
noc, a rano wezmę taksówkę.
Nie odpowiedział, więc śledziła go wzrokiem, gdy wychodzili z
hotelu. Srebrne BMW było nowe, eleganckie i pachniało skórą.
Dojechali do domu Alidy w całkowitym milczeniu.
- Może mnie tu wyrzuć - powiedziała, gdy dojeżdżali.
- Odprowadzę cię.
"Dobrze" - pomyślała trochę chwiejnie. Chce ją bezpiecznie
dostarczyć do drzwi? Proszę bardzo. Potem go ładnie pożegna, zamknie
drzwi i pozwoli sobie na małe załamanie. Tylko że on był tak cholernie
spokojny, doprowadzając ją tym do szału.
42
RS
Znowu zapadło między nimi ciężkie milczenie, kiedy jechali windą i
szli korytarzem do mieszkania. Zapaliła światło, zmusiła się do uśmiechu
i obróciła się, by popatrzeć na eskortę, która, jak sądziła, miała zaraz
zniknąć z pola widzenia. Ale
Paul-Anthony zrzucił płaszcz i wszedł za nią do mieszkania, kierując
się do kuchni. Podeszła do niego i oparła ręce na biodrach.
- Przepraszam, ale co ty właściwie robisz? Zatrzymał się w drzwiach
kuchni i popatrzył na nią.
- Kolację dla nas. Idź się przebrać w coś wygodnego.
- Nie.
Wzruszył ramionami.
- To sobie zostań w tym garniturku ważnej szefowej, nie obchodzi
mnie to. Tak czy inaczej, przygotuję coś do jedzenia.
Alida popatrzyła na swój strój.
- Czego on chce od tego kostiumu? - mruknęła. "Garniturek ważnej
szefowej." To bardzo niegrzeczne. Bardzo, bardzo niegrzeczne.
Weszła do kuchni, gdzie Paul-Anthony właśnie grzebał w lodówce.
- Słuchaj, ty - powiedziała. - Nie możesz mi się kręcić po mieszkaniu i
zachowywać, jakbyś był u siebie. To jest moje mieszkanie i... Tak, te
jajka, które wyjąłeś z lodówki, też są moje i... Cześć, Scooter. -
Przerwała sobie, gdy pojawił się kot. - I kot też jest mój i... Paul-
Anthony, idź sobie stąd.
Wyprostował się i popatrzył na nią, a jego twarz wyrażała
zdecydowanie. Zadrżała.
- Alido - powiedział złowieszczo niskim głosem. - Zamierzam
usmażyć jajecznicę i tosty, co będzie raczej zabawne, bo nigdy tego nie
robiłem. , Zjemy to potem. Później zaś przeprowadzimy sobie poważną
rozmowę. Proponowałbym teraz, żebyś nakarmiła kota i przebrała się. -
Przerwał na moment. - Natychmiast. Patrzyła na niego szeroko
otwartymi oczami.
- Cóż... ja...
- Natychmiast.
- Dobrze.
Scooter dostał swoją kolację, a Alida przebrała się w dżinsy, których
nie dało się już zapiąć; fakt ten skrzętnie ukryła pod bluzą. Zwlekała
możliwie najdłużej z powrotem do kuchni.
- Alido! - zawołał Paul-Anthony. Powłócząc nogami, poszła do wnęki
jadalnej.
Chętnie by się udała w przeciwną stronę, gdyby to było możliwe.
43
RS
Mężczyzna zachowywał się tak dziwnie. Co więcej, wciąż nie
wiedziała, czy doktor Nelson powiedział mu o dziecku. Chciał poważnie
porozmawiać? O czym, na Boga Ojca?
- Jajecznica gotowa - powiedział Paul-Anthony. - Trochę za mocno
się ścięła, ale...
Osunęła się na krzesło, a on postawił szklankę mleka przed jej
talerzem. Mleko? Mleko! Maleńka wskazówka, ostrzeżenie, że wiedział
o... Postawił szklankę przed swoim talerzem i usiadł.
- Nie miałem pojęcia, jak mieszać jajka, piec tosty i robić kawę
jednocześnie, więc mamy mleko zamiast kawy.
"Żadna tam wskazówka - pomyślała Alida. -Ależ ze mnie detektyw.
Cholera, dostaję już histerii. A ta jajecznica jest bez wątpienia najgorsza,
jaką miałam nieszczęście jeść w życiu."
Nie mówili nic przez kilka minut.
- Alido - odezwał się w końcu Paul-Anthony, przerywając milczenie.
- Co? - zawołała, niemal podskakując na krześle.
- Jeśli dasz Scooterowi jeszcze jeden kawałek jajka, to zamknę go w
sypialni. To fatalna kolacja, ale nie ma nic innego. Jedz.
- Jesteś bardzo źle wychowaną osobą - powiedziała, pochylając się ku
niemu.
- To dlatego, że wyczerpałaś dziś moją cierpliwość. - Spojrzał na
talerz. - Boże, to obrzydliwe. Zostawmy to. Chodź do living-roomu.
"Nie" - pomyślała Alida. Czuła się osaczona, zahukana jak mały
kociak. Na drżących nogach poszła do pokoju i usiadła na sofie. Paul-
Anthony chodził po nim z furią, w końcu zatrzymał się przed szafką z
książkami, tyłem do niej.
- Czy chciałabyś mi coś powiedzieć? - spytał spokojnie.
Wciągnęła w płuca powietrze.
- Powiedzieć? Co, mała pogadanka? No cóż, fatalny z ciebie kucharz.
"Przestań, Alido" - pomyślał Paul-Anthony. Tak bardzo chciał, żeby
mu powiedziała o dziecku, żeby podzieliła się z nim wspaniałą nowiną o
nowym życiu, o cudzie, który stworzyli. Nie miała jednak zamiaru tego
zrobić. A to bolało.
Obrócił ku niej twarz.
- Wiem już o dziecku.
"Dobry Boże" - pomyślała Alida. Paul-Anthony powiedział cztery
słowa i cały jej świat legł w gruzach. Cztery słowa: "Wiem już o
dziecku".
44
RS
"Nie, nie, nie" - protestowała w myślach. Najeżdżał jej bezpieczny,
dobrze chroniony świat, w którym cała jej miłość skupiałaby się na
dziecku.
Nie pochodził z tego świata, był dla niego zagrożeniem. Sprawił, że
narosło w niej pożądanie, kazał jej sercu pragnąć, by ten wspaniały
mężczyzna pokochał ją na zawsze. Ale ten rodzaj miłości był nie dla niej,
był poza jej zasięgiem.
"Wiem już o dziecku".
Uniosła w górę brodę i zmusiła się, by nie płakać. Zbierając się na
odwagę, modliła się, by jej głos brzmiał stanowczo.
- Rozumiem - powiedziała. - Cóż, nie ma to znaczenia, bo bardzo
możliwe, że... że ono nie jest twoje.
Paul-Anthony zesztywniał nagle, jakby go ktoś brutalnie uderzył w
brzuch.
- Co? - zapytał.
- Pomyśl, Paul-Anthony - odparła, zbierając z dżinsów nie istniejący
paproch. - Mówiłam ci przecież, że Carl wrócił po tych miesiącach
nieobecności. Powiedział mi oczywiście, że zakochał się w kimś innym,
ale zanim usłyszałam od niego tę cudowną nowinę... - Wzruszyła
ramionami. Oszczędzę ci szczegółów.
"Kłamię, ohydnie kłamię, ale sytuacja jest rozpaczliwa - pomyślała. -
Nie mam wyboru."
- Dziecko jest moje - dodała. - To, kim jest jego ojciec, nie ma
znaczenia. Sądzę, że wobec tego nie ma sensu kontynuować tej poważnej
rozmowy. Zgodzisz się chyba ze mną. Do widzenia.
Patrzył na nią długo. Mijały sekundy, a milczenie zaległo między nimi
jak coś niemal dotykalnego. Sekundy stawały się minutami.
- Alido - powiedział w końcu. Popatrzyła na niego.
- Nie wierzę ci - rzekł.
- Słucham?
- Nie, widzisz, to się zupełnie kupy nie trzyma. Carl, gdy się temu
bliżej przyjrzeć, rozegrał tę sytuację z jakąś odrobiną klasy. Zakochał się
w kimś innym, w jakimś sensie cię zdradził, ale tak czasami bywa. Nie
napisał do ciebie listu ani nie załatwił tego przez telefon. Nie, poczekał
na moment, kiedy mógł ci to powiedzieć w twarz. Zatem, nawet jeśli
wybrałaś niewłaściwego faceta, i był na tyle przyzwoity, żeby stanąć
przed tobą i powiedzieć ci to osobiście. Nie kochaliście się więc tamtego
dnia. Nie zrobiłby tego, to nie pasuje do niego.
- Ja...
45
RS
- Alido, to moje dziecko. Poczęło się tamtej nocy na plaży, kiedy
kochaliśmy się najpiękniej, jak to możliwe. To ja jestem ojcem tego
dziecka.
Alida ukryła twarz w dłoniach, walcząc ze łzami i emocjami. Nagle
poczuła się tak zmęczona, że nawet oddychanie stało się problemem, a
sensowne myślenie zaczęło ją przerastać.
Wszystko rozpadało się na kawałki, a ona nie wiedziała, co z tym
począć, jak sobie z tym radzić. Chciała tylko wsunąć się do łóżka, nakryć
po głowę kołdrą i spać, po prostu spać.
Paul-Anthony przykucnął przed nią i łagodnie odsunął jej ręce z
twarzy.
- Popatrz na mnie - powiedział. Potrząsnęła głową.
- Alido, proszę, spójrz na mnie.
Powoli podniosła głowę, by spotkać jego wzrok.
- Alido, zrozum, nie jesteś z tym sama, to nie jest tylko twoje dziecko.
To nasze dziecko, mała osóbka, która łączy w sobie ciebie i mnie. Chcę
tego dziecka bardziej, niż potrafię ci powiedzieć i chcę, potrzebuję
ciebie, na zawsze. Alido Hunter, bardzo cię kocham. Bardzo.
Alida rozpłakała się.
Paul-Anthony zmarszczył brwi, wyprostował? się i sięgnął do tylnej
kieszeni po niepokalanie czystą, białą chusteczkę. Wcisnął ją Alidzie do
rąk i usiadł obok niej na sofie, otaczając ją ramieniem.
- Nie płacz - powiedział i zamilkł na moment. - Nie, czekaj. Może
lepiej płacz. Pozwól sobie na staroświecki, babski płacz, którego
mężczyźni zazdroszczą wam od zarania dziejów.
- Płacz nic nie pomoże - powiedziała Alida, wycierając nos w
chusteczkę. - Wszystko się po- i plątało i tyle. - Pociągnęła nosem. -
Ułożyłam już to sobie dokładnie, wiedziałam, co robić, a potem... -
Potrząsnęła głową.
- A potem - powiedział, zaciskając zęby. - Dowiedziałem się o
naszym dziecku. Naprawdę bardzo mi trudno pogodzić się z faktem, że
nie zamierzałaś mi powiedzieć o moim dziecku! Ale to już za nami, bo
wiem już i wszystko będzie dobrze. Pobierzemy się natychmiast i...
Podniosła gwałtownie głowę.
- Nie. Nie wyjdę za ciebie.
- Cholera, Alido - powiedział, podnosząc głos. - Kocham cię,
zakochałem się w tobie tamtej nocy na plaży. Dziecko to cudowny
dodatek, bezcenny prezent od losu, ale gdyby go nie było i tak chciałbym
cię poślubić, bo naprawdę cię kocham.
46
RS
- Teraz. Teraz mnie kochasz. Carl też mnie kochał, ale to było
chwilowe. Matka też twierdziła, że mnie kocha za każdym razem, kiedy
przyjeżdżała do internatu, żeby mnie odwiedzić. "Kocham cię, Alido -
mówiła. - Spędzimy razem cudowny dzień w twoje urodziny" - czy
święta, ferie wiosenne czy cokolwiek innego. Tak oczywiście nigdy nie
było, bo bywała zajęta następnym facetem. Dzwoniła do mnie na
moment, mówiąc, że mi to wynagrodzi następnym razem. Nawet nie
wiem, gdzie teraz jest, nie wiem, z kim.
- Ale to wszystko już przeszłość, Alido.
- Nie, to nieprawda. Paul-Anthony, wierzę, że ty wierzysz, że mnie
kochasz, ale to tylko na razie, na teraz. Miłość objawia się tylko w ten
sposób i już to zaakceptowałam. Nie jestem stworzona do trwałej
miłości. Tak to jest.
- Nie!
- Z dzieckiem - ciągnęła, wciąż szlochając - miało być inaczej.
Dziecko odda miłość bezwarunkowo. Byłby to inny rodzaj miłości, tak
bardzo różny od tego pełnego bólu uczucia, które próbowałam utrzymać
w przeszłości. Chcę tego dziecka, Paul-Anthony, ale jest moje. Moje.
Zerwał się na równe nogi i zaczął chodzić po pokoju tam i z
powrotem wielkimi krokami. Bezradnie przeczesał ręką włosy, potem
zatrzymał się.
- Nie wiem, jak do ciebie dotrzeć - powiedział zmęczonym głosem. -
Cholernie się staram być cierpliwy, dać ci czas, zrozumieć cię. Ale ciągle
częstujesz mnie słowami, które ranią, naprawdę ranią. Nie chciałaś mi
powiedzieć o moim własnym dziecku. Myślisz, że przestanę cię kocha
nagle, jakbym zakręcił kurek. Walisz mnie na odlew na każdym kroku.
- Więc zostaw mnie w spokoju! - wykrzyknęła, bijąc pięścią w jedną z
poduszek na sofie. - Nic od ciebie nie chcę, Paul-Anthony. Odejdź,
proszę cię i pozwól mi żyć z moim dzieckiem tak, jak to zaplanowałam.
Znowu zaczęła płakać. "Musi stąd odejść - pomyślała. - Zanim się
złamię, zanim głos serca przeważy nad głosem rozsądku. Zanim się w
nim zakocham. Zanim uczepię się tej kruchutkiej nadziei, że może tym
razem..."
- Paul-Anthony, proszę cię, proszę...
Wciągnął powietrze tak gwałtownie, że zdawało się rozdzierać mu
płuca nieznośnym bólem. Stał o krok od kobiety, którą kochał, a ona
nosiła jego dziecko. "O krok - pomyślał. - Równie dobrze mogłyby być
kilometry, wszechświat." Patrząc na nią bezradnie, czuł ból i rozpacz,
jakich jeszcze nie doświadczył.
47
RS
- Idź stąd - szepnęła. - Proszę cię.
- Nie mogę - odparł, próbując panować nad sobą. - Teraz odejdę,
żebyś mogła iść spać i odpocząć, ale nie zniknę z twojego życia.
Zmuszasz mnie, bym zachowywał się tak, jak nie chcę się zachowywać,
Alido. Jeśli będę musiał, wytoczę ci sprawę, żeby uzyskać prawo do
opieki nad dzieckiem.
Milcząco potrząsnęła głową.
- Zastanów się nad tym, bo każde słowo, które słyszysz, mówię serio.
Każde słowo, także "kocham cię". Jeśli nigdy nie uwierzysz w moją
miłość, nie zostawisz mi wyboru, będę chciał odegrać jakąś rolę
przynajmniej w życiu dziecka. Nie chcę, żeby tak było. Ty i twoja miłość
są dla mnie najważniejsze, ale jeśli nie mogę jej mieć, to u diabła,
postaram się mieć choćby dziecko. Pomyśl o tym, Alido.
Przeszedł przez pokój, wziął swój płaszcz i wyszedł z mieszkania,
zamykając drzwi z większą siłą niż było to potrzebne.
- Nie - powiedziała w ciszy. - Nie! Potem płakała aż do ostatniej łzy.
- Ten Scotch, którego w siebie wlewasz, jest dość drogi, Paul-
Anthony - powiedział John-Trevor. - Nie chodzi o to, że ci coś zarzucam.
Po tym wszystkim, co mi powiedziałeś, myślę, że masz święte prawo
urżnąć się w drobny mak. Przynajmniej robisz to u mnie, więc jak już
wpadniesz pod stół, znajdzie się łóżeczko, w którym będziesz mógł
popieścić kaca.
- Tak jest - powiedział Paul-Anthony, opróżniając szklankę.
Natychmiast napełnił ją z powrotem i melancholijnie zapatrzył się w
złotawy płyn. -Tylko że to nic nie rozwiąże.
- To prawda - odparł John-Trevor. - Ale otępi cię na parę godzin.
Przejechała się po tobie ta panna, braciszku. Nigdy cię nie widziałem w
takim stanie. Jesteś cały obolały i przykro na ciebie patrzeć. Baby... To
zbrodnia, co pięćdziesiąt kilo ciałka może zrobić z mężczyzną.
- Kocham ją - powiedział Paul-Anthony trochę niewyraźnym głosem.
- Kocham Alidę, moją śliczną Alidę. I kocham już tego dzieciaka, bo jest
mój. Nie, jest nasz, Alidy i mój... A, do diabła. - Wychylił szklankę. -
Kocham ją.
- A to nie wygląda na najweselszą rzecz, jaka ci się w życiu
przydarzyła - zauważył John-Trevor. - Nigdy się nie wklepię w tę
zabawę w miłość, to pewne. - Przerwał na moment. - Pomów jeszcze ze
mną, zanim się kompletnie ubzdryngolisz. Naprawdę zamierzasz walczyć
o wspólną z Alidą opiekę nad dzieckiem?
48
RS
- Jeśli będę musiał. Ale to jeszcze parę miesięcy, zanim się urodzi. -
Czknął. - Przepraszam. - Oparł się o sofę koło brata. - Myślę... myślę, że
może lepiej nie będę wstawał.
- Też tak myślę. Dobrze więc, dziecko ma się urodzić koło stycznia.
Szczęśliwego Nowego Roku. Faktycznie, jest jeszcze trochę czasu. Na
co?
Paul-Anthony obrócił twarz ku bratu, potem zamrugał oczami,
próbując zobaczyć go wyraźniej.
- Na to, żeby ją przekonać, że ją kocham... oczywiście - powiedział. -
To zrobimy. - Kiwnął się niebezpiecznie. - Jakoś zro... zrobimy. - Opadł
na sofę.
John-Trevor potrząsnął głową i wstał. Jednym ramieniem postawił
Paula-Anthony'ego na nogi, jakby ważył nie więcej niż worek kartofli.
Krzywiąc się z niesmakiem, pociągnął brata korytarzem i wprowadził do
sypialni.
- Baby - wymamrotał. - Bóg widzi, że je lubię, ale prędzej mi kaktus
wyrośnie, niż się w którejś zakocham. Nie ma siły.
49
RS
Rozdział 5
Przez następnych parę dni Alida czuła, jak powoli zmienia się w
kłębek nerwów. Wiedziała, że w tym stanie podda się najlżejszej
prowokacji.
Bez końca widziała tę scenę u siebie w mieszkaniu, kiedy to Paul-
Anthony powiedział, że wie o dziecku... jego dziecku... ich dziecku, na
Boga. Pamiętała też wciąż upór, z jakim podkreślał, że będzie jej
wyznawał miłość codziennie, bez przerwy.
Była pełna napięcia za każdym razem, kiedy w pracy dzwonił telefon
lub Lisa wchodziła niespodziewanie do pokoju. Sztywniała, gdy
wieczorem wychodziła z windy. Niepokoiła się za każdym razem, kiedy
słyszała kroki na korytarzu podczas nie kończących się wieczorów.
Ale Paul-Anthony nie dawał znaku życia.
"I bardzo dobrze" - powtarzała sobie. Przyjął do wiadomości to, co
próbowała mu powiedzieć, i zniknął jak zachodzące słońce.
Ale po chwili zaczynała zgadywać, gdzie był. O czym myślał? Co
robił? Czy ból, który dostrzegła tamtego wieczoru w jego pięknych
oczach, zbladł i znikł? Co z oczu to i z serca, tak? Czy porzucił ją i
dziecko, które w sobie nosiła?
Tak - mówił rozsądek - tego przecież chciała. Ale odzywał się też głos
serca, nękający ją samotnością, gdy kręciła się w łóżku w ciemne,
bezsenne noce.
W tydzień po tym, kiedy ostatnio widziała Paula-Anthony'ego, Alida
przyszła do pracy, pamiętając aż za dobrze, że mieli się według planu
spotkać tego dnia. Choć Lisa powitała ją uśmiechem, Alida ze smutkiem
pomyślała o jakimś napięciu, które wciąż było między nimi.
- Rany - powiedziała lekko. - Wyglądasz dziś bosko, Liso. -
Przemknęła spojrzeniem po błękitnej sukience, która doskonale
podkreślała pyszną figurę przyjaciółki. - Nowa, co?
Lisa skinęła głową.
- Paul-Anthony ma tu być dzisiaj. Zrobiłam się na femme fatale dla
tego bubka. Odrobiłam pracę domową, jeśli chodzi o naszego
wspaniałego pana Paytona. Dowiedziałam się, że na każdej imprezie
towarzyskiej i dobroczynnej pojawia się z inną dziewczyną u boku. Poza
tym, jak mówią, jest oddany swojej pracy. Ten facet już dawno powinien
mieć kogoś w życiu, a ja chętnie dorwałabym się do jego forsy.
- Liso - zaczęła Alida.
50
RS
Ale co jej miała powiedzieć? "Zabieraj się za niego"? czy "Nie próbuj
go kokietować, jest mój, noszę w sobie jego dziecko"? Traciła głowę.
Biedne dziecko będzie miało matkę wariatkę.
- Wyglądasz odlotowo - powiedziała do Lisy i poszła do pokoju.
O dziesiątej Lisa weszła, kipiąc złością.
- Ten baran Paul-Anthony nie przyszedł - obwieściła. - Przysłał jakąś
sierotę, która twierdzi, że wyjechał i że masz omówić szczegóły
konferencji z jego człowiekiem.
- Rozumiem - powiedziała Alida spokojnie. - Cóż, wpuść go.
Dni i noce mijały... powoli.
Alida pojawiła się w gabinecie doktor Allen miesiąc po pierwszym
spotkaniu i lekarka zapisała jej witaminy. Ciąża rozwijała się pomyślnie,
jak mówiła, ale Alida miała małą niedowagę.
- Niedowagę? - powtórzyła Alida. - Bardzo szybko tyję. Nie mieszczę
się w większości ciuchów i muszę nosić luźne bluzy, które zakrywają na
wpół otwarte suwaki.
Doktor Allen uśmiechnęła się.
- Dzieci zajmują zwykle trochę miejsca, Alido. Poza tym, leczę panią,
całą kobietę, nie tylko płód. Z dzieckiem wszystko w porządku, ale pani
jest za chuda. Chcę, żeby jadła pani więcej.
- Miłosierdzia - roześmiała się Alida, wywracając oczy do góry. Nadal
nie miała znaku życia od Paula-Anthony'ego. Czas uciekał... powoli.
W któreś popołudnie, w sześć tygodni po tym, jak ostatnio widziała
Paula-Anthony'ego, Max Brewer wtoczył się do jej biura nie
zapowiedziany.
- Alido - powiedział - właśnie rozmawiałem z Paulem-Anthonym
Paytonem przez telefon.
Alida zesztywniała. -Tak?
- Konferencja ma się odbyć w tym tygodniu.
- Pamiętam o tym, Max. Bardzo ściśle współpracowałam z
człowiekiem, którego tu przysłał. Nie przewiduję problemów.
- Mam nadzieję. Ta konferencja ma bardzo duże znaczenie dla hotelu.
Pan Payton życzy sobie, żebyś mu towarzyszyła na końcowym bankiecie
w niedzielę wieczorem. Sądzi, że to będzie miły akcent, jeśli cię
przedstawi i podziękuję za przygotowanie konferencji. Będziesz
oczywiście reprezentować Swana.
- Nie - powiedziała Alida, czując, jak krew odpływa jej z twarzy. - To
wykluczone. Nasze zobowiązania nie przewidują towarzyszenia klientom
na bankietach.
51
RS
- Alido, chyba mnie nie słyszałaś dokładnie. To jest wyraźne życzenie
Paula-Anthony'ego Paytona.
- Każ Lisie z nim iść. Będzie zachwycona.
- Powiedział, że chce ciebie. Przyjdzie po ciebie o ósmej.
- Nie - powiedziała, potrząsając głową. Max popatrzył na nią z
wściekłością.
- Ja nie proszę, żebyś poszła. Ja ci każę iść. Zdaje się, że zapominasz o
tym, że masz tę posadę tylko dlatego, że musiałem tu mieć dyrektora -
kobietę. Wolałbym awansować Jerry'ego Nasha. Jedno małe potknięcie i
wylatujesz stąd, Alido Hunter. Nikt się nie sprzeciwi, jeśli nie będziesz
dobrze wykonywać swojej pracy. Pójdziesz na ten bankiet z Paulem-
Anthony'm Paytonem. Zrozumiano?
- Ja...
- Dobrze. - Odwrócił się i poszedł ku drzwiom. - Aha, bardzo ostatnio
utyłaś. Masz dbać o swój wygląd. Sugerowałbym, żebyś zaczęła sobie
darowywać desery.
Zanim Alida zerwała się na równe nogi, by wściekle zaprotestować,
Max wyszedł, zostawiając ją, by sobie pokrzyczała w pustym pokoju.
Opadła z powrotem na krzesło, czując mocne bicie serca. Nie miała
wyboru - musiała iść na ten bankiet z Paytonem. Musiała myśleć o
dziecku, nie mogła ryzykować utraty pracy. Gdyby Max ją wylał, nikt
nie zechciałby jej zatrudnić w tym stanie.
- Cholera - powiedziała, bijąc w biurko otwartą dłonią. - Au...
- Zaklnij sobie jeszcze - rzekł Jerry, wchodząc do pokoju.- Spójrz
tylko na to.
- Co to jest? - spytała, nagle bardzo znużona. -Z twojej miny trudno
sądzić, że to coś dobrego.
- Bo nie jest. Właśnie przyszedł goniec z drukarni z próbką
zaproszenia na końcowy bankiet konferencji pisarzy. - Rzucił ją na
biurko Alidy. - Popatrz.
- Jest błękitne. Jerry...
- Widzę, widzę. Miało być bladoróżowe, według projektu. Poza tym,
jest pisane drukowanymi literami, miało być kursywą. Rozmawiałem z
drukarzem. Przysięga, że miał dokładnie takie zamówienie. Czekał tylko
na naszą zgodę, żeby drukować cały nakład. Alido, ja mu nie wysyłałem
zamówienia na błękitne zaproszenia z drukowanymi literami.
Alida westchnęła.
- Dobrze. Powiedziałeś mu, jak ma być?
52
RS
- Jasne, ale to spowoduje zwłokę. On jeszcze raz zrobi próbkę i
przyniesie tutaj. Skontaktuję się z ich koordynatorem możliwie
najprędzej, ale nie tak szybko, jak obiecaliśmy.
- Tylko tyle możemy zrobić. Jak to mogło się stać?
Jerry wzruszył ramionami.
- Skąd mam wiedzieć, cholera. - Porwał z biurka błękitną kartkę i
poszedł do drzwi. - Szlag by to...
"To prawda" - pomyślała Alida, masując obolałe skronie.
Na dobitkę nie wiedziała, co włoży na ten bankiet z Paulem-
Anthonym. Żadna z sukienek nie zakamufluje tego bębenka, który kiedyś
był płaskim brzuszkiem. Paul-Anthony wiedział o dziecku, ale
zdecydowanie nie należało tego obwieszczać całemu światu.
Poza tym, nie miała pojęcia, co on właściwie knuł. Cały czas milczał,
dzień po dniu, a teraz pojawiał się znowu, żądając, żeby poszła z nim na
bankiet. Bankiet, który - wiedziała to dobrze - miał się odbyć w sali z
małymi stolikami, przy blasku świec i z romantyczną muzyką.
Nie chciała iść.
"Chcesz" - szeptało jej serce. Tak bardzo tęskniła za Paulem-
Anthonym. Był bez przerwy w jej myślach, ale to nie wystarczało.
Chciała pić z nim wino, słyszeć jego głos i śmiech, spojrzeć w
hipnotyzujące głębie błękitnych oczu.
Kupi nową sukienkę, w której się będzie czuła piękna i kobieca.
Spędzi z nim wieczór, może objęta jego silnym ramieniem? Będzie się
cieszyła, jak Kopciuszek, czasem z nim spędzonym i troskliwie
przechowa wspomnienia. To będzie szczególna noc, cudowna noc. Noc
skradziona rzeczywistości, noc z mężczyzną, którego kocha.
- Co? - powiedziała Alida, prostując się nagle.
To nie mogło być prawdą... ale było za późno. Była głęboko,
nieodwracalnie zakochana w Paulu-Anthonym.
Alida wtuliła się w krzesło, wydając z siebie zabawny dźwięk, który
brzmiał trochę jak szloch, trochę jak chichot. Stało się, złamała daną
sobie obietnicę.
I znowu wybrała niewłaściwą osobę. Paul-Anthony, mimo wszystkich
wyznań, wyszedł z jej mieszkania i zniknął z jej życia całe tygodnie
temu. Czemu nagle zażądał, żeby z nim poszła na bankiet, nie miała
pojęcia. Pozostawało sądzić, że był zbyt zajęty, żeby się z nią zobaczyć.
Jego miłość była chwilowa.
53
RS
Alida potrząsnęła głową, zdając sobie sprawę, że wybuchnie płaczem,
jeśli będzie się nad tym zastanawiać choćby chwilę dłużej, i sięgnęła po
papiery leżące na biurku.
"Pracuj - powiedziała sobie. - Nie myśl. Pracuj."
W sobotę Alida wybrała się na zakupy w poszukiwaniu sukienki na
bankiet. Mimo melancholijnego nastroju uśmiechnęła się, widząc swoją
postać w lustrze w małym butiku.
- O to chodzi - powiedziała, okręcając się przed potrójnym lustrem. -
Doskonała.
Suknia bez ramiączek miała śliczny kolor dojrzałej brzoskwini.
Dopasowany stanik podkreślał jej piersi, a kloszowa spódnica do pół
łydki, zebrana w talii, ukrywała powiększający się brzuch.
"Jest wyrafinowana i z klasą - pomyślała Alida - I na pewno ładniejsza
niż kostiumy i dżinsy, w których Paul-Anthony oglądał mnie do tej pory.
Kupię sobie wieczorowe sandałki i torebkę, i pójdę na ten bankiet.
Wyglądam świetnie."
Gdy wchodziła do holu swego wieżowca, portier poderwał się z
krzesła.
- Panno Hunter - powiedział. - Przyniesiono przesyłkę dla pani.
- Tak? Dobrze, zabiorę ją.
- To... to trochę więcej niż by pani dała radę unieść. Kontaktowałem
się z kierownikiem i powiedział mi, że mam wpuszczać doręczycieli bez
przepustek. Pilnowałem ich cały czas, więc proszę się nie martwić.
Chciałem panią uprzedzić, żeby się pani nie zdziwiła.
- Rozumiem - powiedziała Alida zupełnie zdezorientowana. -
Dziękuję.
Kiedy weszła do mieszkania, otworzyła szeroko oczy. Wypełnione
helem kolorowe balony obijały się o sufit living - roomu, zakrywając go
prawie zupełnie. Do każdego balonu przyczepiony był długi sznurek, na
którego końcu wisiała mała kopertka.
Weszła ostrożnie do pokoju i położyła zakupy na sofie, potem
otworzyła jedną kopertę.
Kocham cię, Alido - głosiła kartka wewnątrz.
Otworzyła jeszcze jedną i jeszcze jedną, i jeszcze następną. Każda z
nich zawierała kartkę z tymi słowami: "Kocham cię, Alido".
Zrozumiała, Paul-Anthony przysłał jeden balonik za każdy dzień,
kiedy się nie widzieli, wyznając nim miłość, tak jak obiecał. Zagapiła się
na sufit mieniący się kolorami tęczy, a myśli szalały w głowie.
"Dlaczego? - myślała. - Czemu to zrobił? Po tych tygodniach milczenia,
54
RS
kiedy żyłam w przekonaniu, że o mnie zapomniał, zrobił coś takiego.
Czemu?"
Dziecko? Nie, to nic nie wyjaśniało. Wiedzieli oboje, że Paul-
Anthony ma wystarczająco dużo pieniędzy, by wytoczyć jej sprawę i
uzyskać prawo do częściowej opieki nad dzieckiem. To na pewno.
Czemu więc najpierw milczenie, a potem baloniki i wyznania? Czemu
milczenie, a potem żądanie, które jeszcze raz udowadniało, że miłość nie
była jej pisana, a potem...? Boże, była tak skołowana, roztargniona i
zupełnie wyczerpana.
Odsuwając od siebie zwisające kopertki, weszła do sypialni, gdzie
zwinęła się w kłębek na łóżku i spała długim, mocnym snem bez marzeń.
W niedzielę, podczas tych kilku godzin, które ją dzieliły od bankietu,
Alida wzięła się w garść i wygłosiła sobie całe mnóstwo wykładów
dotyczących zachowania się u boku Paula-Anthony'ego Paytona.
Przysięgała sobie, że nie padnie ofiarą całego tego syndromu
Kopciuszka i nie pozwoli sobie uwierzyć, że wieczór spędzany z
księciem z bajki alias Paulem-Anthonym Paytonem potrwa dłużej niż do
północy.
Nie podda się romantycznej atmosferze w hotelu ani zmysłowemu
magnetyzmowi towarzysza.
Nie pozwoli sobie nawet na jeden nie kontrolowany moment, gdyż
mogłoby to być bardzo, bardzo niebezpieczne.
Już wystarczająco była na siebie wściekła za to, że zakochała się w
Paulu-Anthonym. Spróbuje chociaż uratować szacunek do samej siebie,
nie pozwalając mu w żaden sposób domyśleć się jej prawdziwych uczuć.
- Panuję nad sobą - powiedziała głośno w niedzielne popołudnie,
dziobiąc palcem powietrze. Potrąciła jedną z kopert, ta zaś zakołysała
balonikiem. Balonik potrącił inne i nagle sufit mieniący się kolorami
tęczy roztańczył się i rozszeleścił, a białe kopertki tańczyły najładniej.
- Kurczę - powiedziała Alida niecierpliwie.
Wieczorem szczególnie uważnie nałożyła makijaż, wyszczotkowała
popielato-blond loki, aż błyszczały, skropiła się ulubionym kwiatowym
zapachem i z zadowoleniem włożyła bardzo kobiecą, śliczną sukienkę.
Miała już perły na szyi, błyszczące pantofle na nogach i torebkę w
ręku, a żołądek kurczył się jej z przejęcia.
- Wszystko w porządku - przekonywała siebie, wychodząc z pokoju. -
Nie wszystko - zwątpiła, słysząc pukanie do drzwi.
Wiedziała, że to Paul-Anthony, który, jak zwykle, omamił jakoś
portiera i nie został zapowiedziany. To Paul-Anthony - człowiek, którego
55
RS
kochała, ojciec jej maleństwa. To co z tego? Wielkie rzeczy. Była
wykończona.
Wciągnęła głęboko powietrze, by się uspokoić, przebiegła myślą po
swoich wykładach i uniosła podbródek. Odsuwając na boki koperty,
przeszła przez pokój i otworzyła drzwi.
- Cześć - powiedział Paul-Anthony.
"Jak on śmiał?" - pomyślała. Jak śmiał tu stać w tym wieczorowym
ubraniu prosto od krawca, w błyszczącej białej koszuli? Jak śmiał
wyglądać, jakby uciekł z żurnala? Jak śmiał pachnieć ciężkim, pięknym
zapachem, który przygniatał zmysły? Jak śmiał mieć tak szerokie
ramiona, tak długie nogi, tak wąskie biodra, tak gęste włosy, tak
niewiarygodnie piękną twarz? Był... był po prostu chamski.
- Dobry wieczór, Paul-Anthony - powiedziała chłodno. - Wejdź,
proszę.
Wszedł do mieszkania i uśmiechnął się szeroko, widząc baloniki.
- A więc przyszły - rzekł.
- Czy nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? -Mówiła jak wiedźma, ale to
była jej jedyna szansa. Musi nad sobą panować. - Balony są ładne, ale to
w sumie żałosne. - Nie jest żałosne - odparł, wciąż z uśmiechem patrząc
na nią.
- Balon z wyznaniem za każdy dzień, kiedy się nie widzieliśmy. A za
dziś... kocham cię, Alido. Ta suknia jest świetna.
- Dziękuję. Za komplement, ma się rozumieć -dodała pospiesznie.
Podniosła wyżej podbródek. - Paul-Anthony, nie wiem, czemu najpierw
zapadłeś się pod ziemię, a potem...
- Więc zauważyłeś, że się nie pokazywałem? Pięknie.
- Potem - ciągnęła, patrząc nań złym wzrokiem - odstawiłeś cały ten
cyrk z balonami, potem uparłeś się, żebym poszła z tobą na ten bankiet.
Nie wiem, po co to wszystko i nie chcę wiedzieć. Idę z tobą, bo żądał
tego mój szef.
- Zostawiłem cię w spokoju, bo chciałem ci dać czas, żebyś wszystko
przemyślała. Chciałem, żebyś mi towarzyszyła dziś wieczorem, bo
tęskniłem za tobą bardziej, niż ci potrafię powiedzieć.
- Och. - Bezlitośnie zdławiła w sobie ciepło, które w niej zadrgało. -
Nie musisz się tłumaczyć, nie obchodzi mnie to.
- Zapomniałem. - Urwał na moment. - Jak tam dziecko?
- W porządku. Tyję, dziecko rośnie prawidłowo. Poza tym doszłam do
wniosku, że jako ojciec powinieneś mieć pewne minimalne prawa.
56
RS
Jestem pewna, że uzgodnimy jakiś rozsądny plan odwiedzin, kiedy
przyjdzie na to czas. Chodźmy już.
Paul-Anthony zmrużył złośliwie oczy.
- Intesywny kurs pt.: "Jak być jędzą" za nami, co?
- To, drogi panie, nie było konieczne. - Alida potrząsnęła głową. -
Czas już iść, panie Payton, bo spóźni się pan na bankiet.
Przeszła przez pokój z szumem, który miał być tajemniczy i pełen
dramatyzmu. Paul-Anthony zachichotał cicho i poszedł za nią.
Wychodząc zasalutował służbiście balonom i zamknął drzwi.
Kiedy Alida wchodziła do sali balowej swego hotelu, po głowie
błąkała jej się jedna myśl: powinno się zastrzelić osobę, która
zorganizowała bankiet. To znaczy, pannę Alidę Hunter.
Cała sala była jednym wielkim romansem, który miał się wydarzyć.
Kryształowe żyrandole dawały przyćmione światło, podkreślając blask
świec, stojących w małych świecznikach na każdym stole. Połyskujący
parkiet w końcu sali obiecywał cuda: taniec w ramionach kogoś
szczególnego, kołysanie się w takt muzyki, jakby nikogo innego nie było
na sali, jakby byli tylko we dwoje.
Goście również wyglądali wspaniale: panowie we frakach, panie w
wieczorowych sukniach z delikatnymi bukiecikami orchidei, które Paul-
Anthony kazał dla nich przygotować.
"Wygląda to ślicznie - rozmarzyła się Alida - a Paul-Anthony jest
zdecydowanie najprzystojniejszym mężczyzną na sali." Czuła czysto
babską przyjemność, dostrzegając pełne uznania spojrzenia, jakie rzucały
mu kobiety. Ale to ona, Alida szła u jego boku. To ona była jego
towarzyszką. I nie wiedzieli, że należał do niej.
"Przestań!" - przywołała się do porządku. Kontrola to było to. Musiała
panować nad sobą. Nie wolno jej dać poznać po sobie, że jest zakochana
w Paulu-Anthonym.
Wiódł ją przez salę, obejmując lekko w taili. Kłaniał się i uśmiechał
do wszystkich, którzy go pozdrawiali, ale nie przystanął ani razu, by z
kimś zamienić słowo lub przedstawić Alidę.
Ich stolik był tuż przy parkiecie, ocieniony tajemniczo, ze świecą
mrugającą na powitanie. Paul-Anthony podniósł ze stolika bukiecik
orchidei.
- To dla ciebie - rzekł.
- Och... dziękuję - powiedziała. - Nie spodziewałam się...
Przypiął bukiecik do jej sukni z wprawą człowieka, który robił to już
wiele razy. "Słusznie" -pomyślała. Dobrze zrobi pamiętając, że Paul-
57
RS
Anthony znany był z tego, iż na każdej imprezie pokazywał się z inną
kobietą u boku. Był podrywaczem, takim, co to dzisiaj tu, jutro tam.
Uśmiechnęła się w podzięce, gdy posadził ją na krześle, potem usiadł
nieruchomo naprzeciw niej.
"Cholera" - pomyślała. To, co światło świecy robiło z pociągającą
ogorzałą twarzą Paula-Anthony'ego, nie było fair. A jego włosy lśniły jak
mahoń, z tymi srebrnymi nitkami na skroniach.
Serce waliło jej tak mocno, że niemal boleśnie i nagle stwierdziła, że
oddycha z trudem. Dostrzegła pożądanie w jego oczach i odwróciła
wzrok.
- Chciałbym ogłosić coś krótko - powiedział. -Chcę podziękować
wszystkim za przybycie i przedstawić cię jako osobę, której zasługą jest
ta świetnie zorganizowana konferencja.
- To naprawdę nie jest konieczne - powiedziała, wciąż na niego nie
patrząc.
- Jest konieczne. Ta konferencja poszła jak z płatka dzięki twojej
troskliwości. Mógłbym ci opowiedzieć o prawdziwych konferencjach-
koszmarkach, przez które firma przeszła swego czasu. Jestem pełen
uznania dla twojego trudu i jestem pewien, że trzeba, by o tym
wiedziano.
- Dziękuję - wybąkała.
- Zaraz wracam - powiedział. - Potem już będziemy mieli czas dla
siebie.
Odszedł. Alidzie w końcu udało się wziąć głęboki oddech.
Przeszukała pamięć, by odnowić sobie w głowie swoje liczne wykłady,
ale jakoś nic nie znalazła. Wszystko, o czym mogła myśleć to, to, jak
świetnie Paul-Anthony wyglądał tego wieczoru.
Usłyszała, jak mówi coś do mikrofonu, usłyszała swoje nazwisko i
jego podziękowanie. Wstała chwiejnie i zdołała się uśmiechnąć. Paul-
Anthony życzył wszystkim miłej zabawy, podziękował gestem za burzę
oklasków i wrócił do stolika.
- Gotowe - rzekł siadając. - No, dobrze. Kelnerzy biegają jak mrówki,
a ja umieram z głodu.
"Ja też umieram. Niekoniecznie z głodu. Nie przeżyję tego -
pomyślała Alida. - Ależ przeżyjesz, przeżyjesz - fuknęła na siebie. -
Kontrola. Weź się w garść."
- Państwa drinki? - spytał kelner, podchodząc do ich stolika. Przyjrzał
się kartce, którą miał na tacy.
- Whisky z lodem dla pana, dla pani piwo imbirowe.
58
RS
Kiedy stawiał drinki, Alida zagapiła się na Paula-Anthony'ego.
Uśmiechnął się do niej.
- Nie chciałem, żebyś dostała czkawki, rozumiesz.
- Idź do dentysty, Paul-Anthony - odgryzła się. Zaśmiał się krótko i
spoważniał. j
- Twierdzisz, że wyrzuciłaś z pamięci tamtą noc we mgle -
powiedział. - Mimo to pamiętasz, o czym mówiliśmy. Co jeszcze
pamiętasz?
- Przestań - powiedziała cicho. - Proszę cię.
Spróbował znowu, potem potrząsnął głową.
- Dobrze - powiedział ze znużeniem. - Nasza kolacja, skoncentrujmy
się na baraninie i pieczonych ziemniakach.
Kiedy jedli, pomyślała, iż ma szczęście, że powiedział jej, co ma na
talerzu, bo i tak wszystko smakowało jak trociny.
Najchętniej zepchnęłaby to na podłogę, podeptała i jednym ruchem
wylądowała na kolanach Paula-Anthony'ego. Otoczyłaby go ramionami
całując, dopóki mógłby złapać oddech i powiedziała tysiąc razy, że go
kocha.
Potem pobraliby się możliwie najszybciej, wybrali imię dla dziecka,
dom i tak dalej.
"Nie - powiedziałaby - nie chcę pierścionka zaręczynowego, dziękuję,
kochanie." Prosta obrączka wystarczy i cieszyłaby się bardzo, gdyby on
też zechciał nosić tylko obrączkę. Tak? To cudownie, po prostu
cudownie.
- Alido? - odezwał się Paul-Anthony. Alida westchnęła.
- Tak? To jest... co?
- Wszystko w porządku? Miałaś bardzo dziwną minę i od kilku minut
trzymałaś widelec wysoko w górze.
Zamrugała oczami, popatrzyła na widelec i włożyła do ust kawałek
mięsa, który dawno ostygł. Połknęła go i zmusiła się do wątłego
uśmiechu.
- Wszystko dobrze - powiedziała.
"Może poza tym, że jestem zupełnie obłąkana -dodała w myślach. -
Takie idiotyczne pomysły!" Rozłościła się. Cieszyła się, że Paul-Anthony
nie czyta w jej myślach.
- To świetna kolacja - powiedziała.
- Tak, bardzo dobra - odparł, marszcząc brwi. - Napijesz się jeszcze
piwa?
59
RS
- Nie, dziękuję, jeden drink to wszystko, co mogę wypić. - Zaśmiała
się. - Dowcip - dodała odchrząknąwszy. - Przepraszam cię na moment,
pójdę na chwilę do garderoby.
- Jasne. - Wstał i odsunął jej krzesło.
- Dziękuję - szepnęła i uciekła. Paul-Anthony usiadł z powrotem i
zagapił się na talerz. "Nie zjadłem kęsa i na pewno nie zjem" -pomyślał.
Sprawy nie posuwały się naprzód, Alida dalej nie wierzyła, że on ją
kocha i że należą do siebie na zawsze.
Oparł się mocniej o krzesło, skrzyżował ramiona na piersi i zapatrzył
w światełko świecy zwężonymi oczami.
Alida nie była w końcu całkiem niedostępna. Pamiętała przecież
każdy szczegół ich nocy we mgle, to na pewno. To, że się tak dziwnie
zachowywała, znaczyłoby, że była trochę zmieszana, bez wątpienia pod
wrażeniem ich wspólnego wieczoru.
To były punkty dla niego, ale to nie dość.
To, że był od niej daleko, nic nie dało, może tylko bezsenne noce. I
jakoś nie zachwycały jej szczególne słowa, kwiatki i balony.
"Więc co teraz?" - zastanawiał się. Będzie musiał to wszystko
zorganizować jeszcze raz, i zacząć od nowa. I zrobi to. Rzeczą, której
ona nie chciała zrozumieć, było to, że on zamierza wygrać. Ali da Hunter
należała do niego. Kochał ją każdym drgnieniem mocno bijącego serca.
60
RS
Rozdział 6
Uśmiechnął się do niej, gdy wróciła do stolika, skinął na kelnera,
który sprzątał ich talerze, i wyraził uznanie dla tortu truskawkowego z
bitą śmietaną, zaproponowanego na deser.
- Nie lubisz tortu truskawkowego? - spytał, gdy Ali da zmarszczyła
brwi.
- Lubię, oczywiście - odparła, podnosząc wzrok. - Myślę tylko o tym,
co powiedział mój szef, Max. Twierdzi, że tyję i że powinnam sobie
darować desery.
- Po pierwsze - powiedział Paul-Anthony, z trudem panując nad
głosem. - Brewer nie ma nic do powiedzenia, jeśli chodzi o to, ile
mianowicie ważysz. To nie ma się nijak do tego, jak wykonujesz
obowiązki.
- Ja to wiem, ale Max to stara gwardia.
- Po drugie - ciągnął Paul-Anthony, zaciskając zęby - oboje wiemy, że
przybierasz na wadze, bo spodziewasz się dziecka. Brewerowi nic do
tego.
- Z punktu widzenia prawa masz rację, ale... - Rozejrzała się.
- Nikt nas nie słyszy - zauważył Paul-Anthony. - Stoliki są specjalnie
tak ustawione, poza tym akustyka sali. Nie słyszałem ani słowa z tego, co
mówią przy innych stolikach, tylko mały szum. Porozmawiajmy, Alido.
O co chodzi z Brewerem?
- Awansował mnie pod naciskiem z góry. Naczelne biuro życzyło
sobie dyrektora - kobiety. Znacznie chętniej oddałby to stanowisko
Jerry'emu Nashowi, mojemu asystentowi. Wiedziałam wtedy, że
wygrywam walkowerem, ale postanowiłam, że będę się doskonale
spisywać. I tak było.
- I co? - spytał Paul-Anthony.
- Max dalej jest wściekły, że mu coś nakazują. Uważa, że to jego hotel
i prawdę mówiąc, chyba zapomina, że jest częścią sieci hoteli,
zarządzanej przez radę dyrektorów. Max czeka, żebym popełniła jakiś
większy błąd, by mógł mnie wylać. Będzie szalał ze złości, gdy się
dowie, że jestem w ciąży. Znam jego sposób myślenia i wiem, że
wścieknie się na myśl, że samotna matka sprawuje ważną funkcję w jego
hotelu..
- Dołoży ostatnie majtki do procesu, który mu wytoczę, jeśli cię
wyleje.
61
RS
- Nie, tego nie zrobi, nie jest aż tak głupi. Poczeka na najmniejszą
pomyłkę i umotywuje to wszystko moją niekompetencją. Zdaję sobie z
tego sprawę od momentu, kiedy awansowałam. Chodzi tylko o to, że
muszę utrzymać się w tej pracy, jeśli mam zapewnić odpowiednią opiekę
dziecku.
Paul-Anthony pomyślał z goryczą, że nie musiałaby się przejmować
Brewerem, gdyby tylko zgodziła się go poślubić. Mogłaby nie pracować
i zajmować się dzieckiem, jak długo by chciała, potem iść do jakiejś
innej pracy, gdyby miała ochotę.
"Spokojnie, Payton - powiedział sobie. - Dziób na kłódkę. Wymyśliłeś
przecież nowy plan działania."
- Przepraszam cię, Paul-Anthony - powiedziała Alida, odrywając go
od jego myśli - Nie powinnam była zanudzać cię tym wszystkim. Tylko,
że taki wdzięczny z ciebie słuchacz. - Uśmiechnęła się. - Zaraz sprzątnę
to ciastko co do okruszynki.
- Doskonale - rzekł, odpowiadając uśmiechem. Włożyła kęs do ust i
przymknęła oczy na moment.
- Mmm. Pyszne. - Spojrzała na niego znowu. - Nasz przyjaciel, doktor
Nelson twierdzi, że chłopcy Pay tonów byli strasznymi zabijakami.
Opowiedz mi o braciach. Czy jesteście sobie bliscy?
- Bardzo bliscy. John-Trevor mieszka tutaj i...
Alida z przyjemnością słuchała zabawnych historyjek z życia młodych
Paytonów. Nagle się rozluźniła i śmiała szczerze ubawiona, pałaszując
deser.
Paul - Anthony i ona plotkowali bez cienia przymusu, dobrze się
czując w swoim towarzystwie. Pomyślała, że może nie powinna mu była
opowiadać o Maxie, ale to jakoś nie miało teraz znaczenia.
To byłaby jedna z miłych rzeczy, które przypadłyby jej w udziale,
gdyby zgodziła się być częścią całości, jaką on chciał stworzyć. Ktoś by
słuchał opowiadań o wszystkich jej wzlotach i upadkach, dużych i
małych, ziemskich i niebiańskich. Tyle znaczyło zakochanie.
Czy miłość Paula-Anthony'ego mogła trwać bez końca? Czy jego
codzienne wyznania rozciągną się na nieskończoność, dopóki będą żyli
oboje? Czy powinna się odważyć...
"Nie!" - krzyknęła w duszy. Wszystkie te obietnice dawane sobie
pierzchły wobec obecności Paula-Anthony'ego, romantycznej atmosfery
sali balowej i głosu serca. Nie mogła sobie na to pozwolić, kochać
znaczyło przecież tracić.
62
RS
- Orkiestra stroi instrumenty - odezwał się Paul-Anthony. - Sądzę, że
wszyscy chętnie potańczą.
"Ja na pewno" - pomyślała Alida. Marzyła, że Paul-Anthony obejmie
ją silnym ramieniem, gdy zawirują w takt muzyki. Ale nie, to było zbyt
niebezpieczne. Kontrola nad sytuacją wymykała się jej z rąk.
- Paul-Anthony - powiedziała szybko. - Ja... ja jestem naprawdę
bardzo zmęczona. To był śliczny wieczór, ale myślę, że najlepiej będzie,
jeśli pójdę już do domu. Zdaję sobie sprawę, że to twoja konferencja,
więc nie możesz po prostu wstać i wyjść. Wezmę taksówkę. Tak, tak
będzie dobrze. Wsiądę do taksówki i za moment będę w domu.
"Otóż to!" - pomyślał Paul-Anthony. Alida z całą pewnością się w
nim zakochiwała. Widać to było jak na dłoni. Założyłby się o ostatniego
dolara, że myśl o tańcu z nim wywoływała w niej te same zmysłowe
skojarzenia, które kotłowały mu się w głowie. I uciekała jak przerażony
kociak, bo go kochała i bała się tego. "Cierpliwości, Payton,
cierpliwości."
- Powinienem był dostrzec, że jesteś zmęczona, Alido - powiedział
spokojnie. - Przyszłe matki powinny w końcu dużo odpoczywać.
Konferencja oficjalnie się skończyła, więc odwiozę cię do domu, to
żaden kłopot. - Wstał z krzesła. - Gotowa?
Alida poczuła się rozczarowana, że nie zamierzał nalegać, żeby
została. Nie było przecież tak późno i nie była po całym dniu pracy i...
"O rany, bądź cicho i biegnij do domu!" - fuknęła na siebie.
Gdy jechali do domu, Paul-Anthony znalazł w radiu wesołą muzykę.
Bębnił palcami po kierownicy i nucił beztrosko.
Alida patrzyła wciąż na niego, czując, jak szybko ucieka z niej
radosny nastrój i rozmarzenie.
Powinna dziękować gwiazdom za to, że zaraz będzie w domu, a Paul-
Anthony ulotni się szybko.
Ale, u diaska, czemu właściwie miała się tak cieszyć, że ich wspólny
wieczór kończy się tak wcześnie, tak nagle? On mógł właściwie milczeć,
zachwycony tym lub nie, albo wycofać się rakiem. Smutne było to, że
taka z niej matka - wariatka.
Kiedy weszli do mieszkania, Paul-Anthony oparł dłonie na biodrach i
popatrzył na pokryty balonami sufit.
- Właściwie miałaś rację - stwierdził, przenosząc wzrok na nią. - To
raczej żałosne. Psuje ci wystrój pokoju, a balony niedługo oklapną, kiedy
wyjdzie z nich ten hel. Narobią ci tylko kłopotu.
- Nie, są całkiem fajne. To tak jakbym miała własną tęczę.
63
RS
- Nie musisz mi prawić grzeczności. To był głupi pomysł. - Powiódł
dłonią po podbródku. -Trzeba by tu jakiegoś kompromisu. W dni, kiedy
będziemy się widzieć, będę mówił, że cię kocham. W inne dni nie będę
wyskakiwał z bezsensownymi pomysłami typu róże czy balony.
- Ale...
- Zgoda? Dobra. No, to znikam stąd, żebyś mogła odpocząć. - Musnął
ją wargami. - Dziękuję za śliczny wieczór. Dobranoc, Alido.
- Ale...
- Spij dobrze. - Zamknął cicho drzwi za sobą, zostawiając Alidę
zdumioną i zdezorientowaną.
- Ale... - zaczęła znowu, potem urwała i załamała ręce. - Idź spać,
Alido - powiedziała do siebie.
- Czujesz, John-Trevor? - spytał Paul-Anthony brata. - To jest
doskonały plan. Mógłbyś się, widzisz, nauczyć paru rzeczy od braciszka.
- O kobietach? - powiedział John-Trevor. - A, to nie, dziękuję. Lubię
je, ale nawet nie próbuję ich rozumieć. - Skrzywił się i potrząsnął głową.
- Kobiety są tak skomplikowane, takie uczuciowe. Myślisz, że ci się
powiedzie?
Paul-Anthony wstał i zaczął przemierzać pokój wielkimi krokami.
- Próbowałem już wszystkich sposobów i nic to nie dało. Ale teraz...
Ona naprawdę jest we mnie zakochana, John-Trevor, jestem pewien. To
widać, chociaż ciągle się chowa za tym swoim murkiem. Kruszę go, ale
to powoli idzie. Tak... nowy plan.
- Podpucha - zachichotał John-Trevor.
- Może i tak. Nie wiem już, co robić. - Paul-Anthony przestał chodzić
po pokoju i spojrzał na brata. - Nie pokazywałem się jej przez jakiś czas i
to odniosło skutek, zaczęła za mną tęsknić. Też dobrze. A teraz
zamierzam się od niej nie odczepić ani na moment. Tak, ale... Tu się
objawi mój geniusz, uważasz. Będę na placu boju tylko jako zatroskany
młody ojciec. Będę mówił, że ją kocham za każdym razem, kiedy się
zobaczymy, potrzebuje tego. Ale tak raczej niedbale, na luzie.
- W stylu "Aha, żebym nie zapomniał: kocham cię"?
- Goś takiego.
- Trochę niebezpieczne, Paul-Anthony.
- Nie, będzie świetne. Pomyśli, że koncentruję się na dziecku, nie na
niej, że jest na drugim planie. Rozluźni się, przestanie się tak pilnować.
Pomyśli, że nie mogę jej zagrażać, jeśli skupiam się wyłącznie na
dziecku. Będę przy niej, ale jako ojciec, nie jako mężczyzna. Nie ma
powodu bać się ojców, to mili ludzie. Będzie myślała, że się
64
RS
kontaktujemy tylko na płaszczyźnie matka - ojciec. Będę blisko Alidy
Hunter, kobiety i nawet się nie zorientuje, że tak jest. Znakomicie.
- I niebezpiecznie - powiedział John-Trevor. - Chcesz drinka?
- Nie, dziękuję.
- A ja chcę. Nawet potrzebuję. Podkochujesz się ty, a to ja mam
zszarpane nerwy. Życzyłbym sobie, żebyś się pospieszył, ożenił się z nią
i cześć.
- Ożenię się - odparł Paul-Anthony optymistycznie. - Możesz być
pewny.
- Dobrze - powiedział zimno John-Trevor i nalał sobie potężnego
drinka.
W poniedziałek późnym popołudniem Alida kończyła ponowne
przeglądanie papierów dotyczących niewielkiego spotkania handlarzy
samochodami, którzy organizowali sobie kolację z przemówieniami.
Kiwała głową w przód i w tył, próbując rozluźnić napięte mięśnie, potem
wstała i podeszła do okna.
Nie spała dobrze poprzedniej nocy. Poszła spać natychmiast po tym,
jak Paul-Anthony wyszedł pospiesznie, ale kręciła się z boku na bok, nie
dając sobie rady z myślami. Była zupełnie zdezorientowana. Westchnęła
i lekko dotknęła dłońmi brzucha. Zastanawiała się, czy jej maleństwo
wiedziało, że miała niespokojną noc? Niedługo poczuje ruchy. Czy to
będzie delikatna dziewuszka, czy ruchliwy chłopiec? Czy będzie
podobne do niej, czy do Paula-Anthony'ego? Powinna by już zacząć
myśleć o imionach dla niego i...
- Dobry Boże, ty jesteś w ciąży!
Alida odwróciła się gwałtownie, zdumiona. Obok biurka stała Lisa,
gapiąc się na nią.
- Siedziałaś odwrócona od okna - powiedziała. - I trzymałaś ręce w
taki sposób, że... Alido, czemu mi nie powiedziałaś? - Potrząsnęła głową.
- Nie mogę w to uwierzyć, myślałam, że naprawdę jesteśmy sobie
bliskie. Mówiłam ci o swoich najskrytszych myślach, a ty... Najpierw te
róże, o których nic nie chciałaś powiedzieć, a teraz... - Oczy Lisy
zaszkliły się łzami. - Wygląda na to, że zbyt wiele od ciebie
oczekiwałam.
Alida zerwała się z krzesła, przebiegła przez pokój i uścisnęła Lisę.
- Nie mów tak. Jesteśmy przyjaciółkami, dobrymi przyjaciółkami i
bardzo to sobie cenię. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że
potrzebowałam czasu, żeby to sobie uporządkować. Powinnam była
powiedzieć, zwierzyć ci się, bo Bóg jeden wie, jak bardzo cię
65
RS
potrzebowałam, żeby się móc wypłakać. Liso, niech cię to nie rani, nie
bądź na mnie zła. Wszystko wywróciło mi się do góry nogami i utrata
twojej przyjaźni byłaby gwoździem do trumny.
- Chyba się za bardzo przejmuję - stwierdziła Lisa, pociągając nosem.
- To jest jedna z moich głównych wad i próbuję ją chować za żelazną
kurtyną, ale nic z tego. Dam sobie radę ze zranionymi uczuciami, ale to
nie o tym powinnyśmy teraz myśleć. Dobry Boże, dziecko Carla
Ambrey'a?
- Carla? Nie, Chryste, nie jego.
- Dobre i to. Kto więc jest ojcem?
Alida zamknęła drzwi i odwróciła się, by popatrzeć na Lisę.
- Liso, słowo, że nie powiesz nikomu, że jestem w ciąży?
- Tak, jasne, ale nie ukryjesz tego długo.
- Wiem. Max dostanie szału ze złości. Muszę mu udowodnić, że
jestem w stanie pracować równie wydajnie, jak do tej pory, żeby nie miał
podstaw mnie wylać. Nie ośmieli się mnie zwolnić dlatego, że jestem
samotną matką.
- To prawda, ale czemu nie wyjdziesz za szczęśliwego ojca? Czy on
wie o dziecku?
- Tak, ale nie chcę wychodzić za mąż. Nie zamierzałam się w nim
również zakochać, ale... W każdym razie, on nie wie, co do niego czuję.
- Alido, pozwalasz, żeby przeszłość rządziła przyszłością. Musisz
myśleć o dziecku.
- Skupiam się właśnie na dziecku. Będę dobrą, i cudowną matką.
Będziemy tylko we dwoje, maleństwo i ja. To lepiej, niż gdyby był tatuś,
który j by odszedł, gdyby się nami zmęczył. Takie zwykle j są te moje
miłości... chwilowe.
- Kto ci tak powiedział?
- Liso, niektórym ludziom nie jest pisane kochać i być kochanymi.
Nie wiem, czemu ten wariacki świat jest urządzony tak, a nie inaczej.
Wiem za to, że jestem kimś takim.
Lisa westchnęła i potrząsnęła głową.
- Odłóżmy to na razie. Powiesz mi, kim jest ojciec?
Alida wciągnęła głęboko powietrze, próbując zachować równowagę.
Spojrzała Lisie prosto w oczy, odpowiadając na jej pytające spojrzenie.
- Tak, powiem ci - odparła, a jej głos drżał lekko. - To Paul-Anthony
Payton.
Lisa pobladła i cofnęła się o krok.
66
RS
- Paul-Anthony... - powiedziała, opuszczając wzrok na brzuch Alidy i
podnosząc go znów na jej twarz. - Ale to niemożliwe. To jest... przecież
pierwszy raz widzieliście się tutaj, kiedy przyszedł omawiać tę
konferencję.
- Nie - odparła Alida spokojnie. - Spotkałam go jakieś sześć tygodni
wcześniej. To bardzo skomplikowane, Liso.
- Nie, nic w tym skomplikowanego - powiedziała Lisa, a jej oczy
znów napełniły się łzami. -Pozwalasz, żebym robiła z siebie idiotkę z
powodu tego faceta. Rozwodziłam się nad tym, jaki to on przystojny, jak
się wyczekał na odpowiednią kobietę i jak chciałam być tą jego panną.
Kupiłam nawet nową sukienkę, wystroiłam się jak głupia, żeby zrobić na
nim wrażenie. Musiałaś śmiać się w kułak z głupiej Lisy, kiedy tak tu
stałaś, cały czas będąc z nim w ciąży.
- Nie - rzekła Alida z udręką. - To nie tak.
- Ty uważasz, że nie masz szczęścia w miłości, a ja myślę, że mam
parszywego pecha do przyjaciół.
- Liso, posłuchaj, proszę cię...
- Nie. Dosyć tego. Boże, stanowczo dosyć! - Lisa wybiegła z pokoju,
zostawiając otwarte drzwi.
- Liso... - zawołała, potem westchnęła pokonana.
Siadając z powrotem za biurkiem, Alida zagapiła się na otwarte drzwi.
Tyle osób cierpiało przez to, co zdarzyło się tamtej nocy we mgle całe
miesiące temu. Jak to się skończy? Ile osób będzie jeszcze cierpieć, ile
łez wypłaczą?
- Szefowo - odezwał się Jerry, wpadając do pokoju. - Co jest? Twoja
sekretarka właśnie uciekła z tego cyrku, wiesz? Nie ma jej w biurze.
- Ona... nie czuje się dobrze, Jerry. Chciałeś coś? i
- Ta konferencja pisarzy... - Jerry opadł na jedno i z krzeseł przy
biurku Alidy. - Nadchodzą rezerwacje pokoi, a my mamy taki bajzel w
papierach, że nie uwierzysz.
- Słucham?
- Ktoś coś zrypał. Komputer pokazuje, że tylko połowa potrzebnych
pokoi została przyblokowana. Reszta jest rozkosznie luźna i firma John
Citizens położyła na nich łapę.
Alida skoczyła na równe nogi.
- To niemożliwe! Jak to się stało? Musimy natychmiast zobaczyć się z
szefem rezerwacji i rozplatać to wszystko. Jerry, te pokoje były
zablokowane całe tygodnie temu. Jak, na Boga Ojca... Czemu się na
mnie gapisz? Co znowu?
67
RS
Jerry wstał powoli.
- Albo się ostatnio nieprzytomnie obżerałaś, albo bocian pomylił
adresy. Kurczę, Alido, jesteś w ciąży?
Alida zaczerwieniła się po czubki włosów, ale trzymała głowę
wysoko.
- Tak, Jerry. Będę miała dziecko i myślę, że to wspaniale.
- Ale coś cienko z mężami u ciebie, co?
- Mamy lata dziewięćdziesiąte, nie średniowiecze. Zdarzają się
czasem samotne matki.
- Tak? Powiedz to Maxowi.
- Max nie będzie miał powodu do niezadowolenia, będę pracowała
równie dobrze, jak do tej pory.
- Tak czy inaczej, masz kłopoty, kochana. Max się wścieknie...
- Dosyć, Jerry - przerwała mu. - Proponuję, żebyśmy się zajęli
rozplątywaniem tego węzełka i konferencją pisarzy. Chodź, poszukamy
szefa rezerwacji.
Było już dobrze po dziewiątej, gdy Alida weszła do mieszkania i
zamknęła za sobą drzwi, wzdychając ciężko. Problem z rezerwacją został
rozwiązany, ale była zupełnie wyczerpana. Wciąż nie mogła sobie
wyobrazić, jak taka rzecz mogła mieć miejsce. Pokoje zablokowano na
czas, a potem nagle komputer pokazał, że tylko połowa z nich faktycznie
czeka na gości. Nie trzymało się to kupy, tak jak swego czasu pomyłka z
kolorem zaproszeń.
Wzdychając ciężko, Alida poszła w stronę kuchni i zauważyła, że
czerwone światełko automatycznej sekretarki mruga, dając znać, że ktoś
zostawił wiadomość. Wcisnęła guzik i czekała.
"Alido - odezwał się głęboki głos. - Tu Paul-Anthony. Muszę
natychmiast wyjechać do Londynu, żeby dopilnować tam interesów.
Moja sekretarka wie, gdzie mnie szukać, gdybyś mnie potrzebowała.
Uważaj na dziecko, gdy mnie nie będzie. - Przerwał na moment. - Aha,
kocham cię. Zadzwonię do ciebie, gdy wrócę za jakiś tydzień".
Posłuchała jeszcze raz i skasowała taśmę.
- "Jeśli mnie będziesz potrzebowała" - powiedziała na głos. Już go
potrzebowała, natychmiast. Była tak zmęczona, że mogłaby płakać.
Chciała poczuć wokół siebie silne, kojące ramiona, usłyszeć głos
mówiący jej, że nie jest sama. Nie chciała, żeby jechał do Londynu,
będzie za nim tęsknić, kocha go...
"Boże - pomyślała. - Co ja wymyślam?" Była sama i tak miało być.
Kiedyś będzie jeszcze dziecko, ale...
68
RS
Popatrzyła jeszcze raz na sekretarkę.
Dziecko - rozmarzyła się. Paul-Anthony, kazał uważać na dziecko.
Nie powiedział, by uważała na siebie. A jego wyznanie brzmiało, jakby
sobie o nim za późno przypomniał.
Ze zmarszczonymi brwiami poszła do kuchni, by przygotować kolację
dla siebie i Scootera.
"Jakiś tydzień" Paula-Anthony'ego trwał już tydzień, potem trzy.
Alida dostawała przesyłki z Anglii, przesyłki z prezentami dla dziecka:
grającego misia, ręcznie rzeźbiony oddział drewnianych żołnierzyków i
śliczną, oprawną w tkaninę, książkę z obrazkami. Na kartach, które Paul-
Anthony dołączał do paczek napisane było tylko: Całuję. P. A.
W pracy Lisa odnosiła się do niej serdecznie, ale chłodno. Czas biegł.
Tęskniła za Paulem-Anthonym coraz bardziej. Wieczorem, tego dnia,
kiedy upływały dokładnie cztery tygodnie, odkąd wyjechał, Alida
otworzyła drzwi, usłyszawszy pukanie. Stał na progu. Paul-Anthony
Payton.
Serce zabiło mocniej, wydało jej się, że tonie w jego błękitnych
oczach. Chciała rzucić mu się w ramiona i przytulić mocno.
- Cóż! Podróżnik powrócił - rzekła, dziwiąc się swemu pewnie
brzmiącemu głosowi. - I jak zwykle oczarowałeś portiera na dole. -
Zrobiła krok do tyłu. - Wejdź, Paul-Anthony.
"Boże, śliczna jest" - pomyślał, wchodząc do mieszkania. Przez cały
czas tęsknił za nią boleśnie. Cały ten pobyt w Londynie dłużył się jak
wieczność. Chciał ją przyciągnąć do siebie i całować z całą miłością i
pożądaniem spiętrzonym przez te tygodnie, ale musiał pamiętać o swoim
planie.
- Jak się masz? - rzekł.
Spojrzeniem prześliznął się po niej, ogarniając wyraźną wypukłość
pod niebieską bluzą. Ogarnął też jej popielato-blond włosy, gorące usta
kusicielki, jej... Chrząknął.
- Jak dziecko? - spytał. Alida zamknęła drzwi.
- W porządku, oboje. Dziecko dużo się rusza. To już szósty miesiąc.
Dziękuję ci za prezenty, są śliczne. Czy interesy udały ci się, tak jak
chciałeś?
- Nie. Był bałagan, dlatego nie było mnie tyle czasu. - Przerwał na
chwilę. - Kocham cię. Odzwyczaiłem się od mówienia tego, tak długo cię
nie widziałem.
"Odzwyczailiśmy się może i od samej miłości?" - pomyślała Alida.
Czy uczucie Paula-Anthony'ego zamierało, więdło?
69
RS
- Napijesz się czegoś? - spytała.
- Nie, dziękuję. Moglibyśmy usiąść?
- Oczywiście.
Poczekała, aż usiądzie na sofie, dla siebie wybrała krzesło ze
sztywnym oparciem. Ich oczy się zetknęły i zdawało się, że czas stanął w
miejscu.
"Kocham cię, Paul-Anthony" - pomyślała Alida.
"Alido - pomyślał Paul-Anthony - tak cholernie cię kocham."
- Czy wszystko w porządku w pracy? - spytał niespokojnie.
- Gdzie? - zamrugała oczami. - Ach, w pracy. Cóż, tak, mniej więcej.
Jest już oczywiste, że jestem w ciąży i mój szef szalał, kiedy mu
powiedziałam. Zachowałam grunt pod nogami i powiedziałam mu po
prostu, że to nie ma nic do tego, jak wykonuję pracę. Ale Max obserwuje
mnie teraz jak sęp czekając, aż zrobię jakiś błąd.
- Czy to ci nie szkodzi... to jest, czy nie szkodzi , dziecku to, że jesteś
w ciągłym stresie?
- Doktor mówi, że wszystko jest w porządku.
- Mam nadzieję. Nie możemy tu urodzić małego frustrata. Poczytałem
sobie trochę o dzieciach, to fascynujące. Czy puszczasz mu czasem jakąś
kojącą muzykę, rozmawiasz z nim, czytasz mu coś?
- Czy czytam? Paul-Anthony, na litość boską, przecież nie mogę tu
siedzieć z dużą książką z obrazkami w rękach i czytać mu bajek.
Paul-Anthony zmarszczył brwi.
- Aha. Wiesz, ja mógłbym to robić. Po prostu mnie nie słuchaj, a ja
mu poczytam.
- Nie.
- Pomyśl o tym przynajmniej.
- Wczuwasz się w rolę ojca, co? - spytała spokojnie.
"Tak trzymać, Payton" - powiedział sobie. To był doskonały grunt.
Nie wolno mu powiedzieć o bezsennych nocach w Londynie, o tym, jak
kazał Johnowi-Trevorowi sprawdzać codziennie, czy wszystko z nią w
porządku, o tym, jak wiele razy walczył ze sobą, by do niej nie
zadzwonić po to tylko, by usłyszeć jej głos. Nie może powiedzieć, że
kocha ją jeszcze bardziej niż do tej pory.
- Tak - powiedział. - Bardzo się cieszę na myśl, że będę ojcem. Będzie
cudownie, niezależnie od tego, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Muszę
jeszcze dużo poczytać, wiesz, wszystkie te książki o rodzicielstwie i tak
dalej, ale będę gotowy, kiedy się urodzi.
70
RS
- To... to bardzo milo - powiedziała Alida. "Boże - pomyślała - więc
jednak. Paul-Anthony przeniósł swe uczucia na dziecko. Nie, jeszcze nie,
proszę. Czy nie mógłby objąć mnie jeszcze raz, pocałować i sprawić, że
poczułabym się piękna i kobieca? Jestem pewna, że będziesz wspaniałym
ojcem, Paul-Anthony."
"A będę - pomyślał - bo bardzo chcę tego dziecka. I bardzo chcę
ciebie także. Moglibyśmy przeprowadzić się do mnie, mam taki duży
dom, albo kupić nowy, jeśli będziesz wolała i..."
- Zamierzam pomalować pokój dziecinny w ten weekend -
powiedziała.
- Tutaj?
- Oczywiście. Tu mieszkam, dziecko też tu będzie mieszkało.
- Fakt. O której mam tu być?
- Słucham?
- W sobotę, żeby ci pomóc przy malowaniu. Chciałbym się przyłożyć
do przygotowań.
- Cóż...
- Ojcom się to zdarza - powiedział.
"I mężom" - dodał w myśli. Od całego tego nowego planu żołądek
zwinął mu się w kłębek wielkości piłki tenisowej.
- O dziewiątej w sobotę rano - powiedziała Alida. - Paul-Anthony,
teraz muszę cię przeprosić, jestem bardzo zmęczona. W hotelu jest teraz
bardzo gorąco, bo zdarzyła się cała seria błędów w organizowaniu tej
wielkiej konferencji pisarzy.
- Jakich błędów? Westchnęła.
- Rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. Drukarnia dostała złe
wzory programów końcowego bankietu, pokoje były źle zarezerwowane,
a w tym tygodniu odkryliśmy właśnie, że torebki z kuponami loterii,
które każdy na konferencji ma dostać, zostały wysłane do hotelu Swan w
San Francisco. Szczęśliwie ktoś przytomny stamtąd obdzwonił inne
hotele Swan i okazało się, że torby były nasze. To wszystko jest bez
sensu. Szczęśliwie błędy wykryto dość wcześnie, ale gdyby nie... -
Potrząsnęła głową.
Paul-Anthony zmarszczył brwi, pochylił się, by oprzeć łokcie na
kolanach i splótł ręce. Patrzył na odległą ścianę przez minutę... dwie...
- Paul-Anthony? - odezwała się Alida w końcu. Wyprostował się i
popatrzył na nią.
- Czy przyszło ci do głowy, że ktoś może się starać, żebyś wyszła na
osobę niekompetentną?
71
RS
Alida otworzyła szeroko oczy.
- Chcesz powiedzieć, że ktoś celowo powoduje to, że pojawiają się
błędy? Sabotaż? To brzmi jak ze złego filmu. Absurd.
- Absurd? - spytał spokojnie. - Sama mówiłaś, że Max szuka
przyczyny, żeby cię wylać.
- Ale Max nie zrobiłby nic, co zaszkodziłoby jakości usług
świadczonych przez Swana. Ma zupełnego świra na punkcie tego hotelu,
jakby go dotyczył najbardziej prywatnie. Nie, Max nie próbowałby
sabotować czegoś tak ważnego jak ta konferencja. Potwornie mu zależy,
żeby się powiodła.
- Ale błędy wykrywane, zanim naprawdę zaszkodzą...
- To prawda, ale... Nie, nawet nie chcę myśleć, że ktoś złośliwie... -
Przerwała. - Ale faktycznie, zdaje się, że trudno to inaczej wyjaśnić,
jednak ciągle... Dobry Boże, to zbyt paskudne.
"Cholera, szkoda, że to powiedziałem. Boję się, że będę teraz ścigać
cienie po kątach."
- Nie chciałem cię straszyć, Alido. Może za dużo podejrzewam, ale to
przez mojego brata, Johna-Trevora. Jest licencjonowanym detektywem i
jego firma robi wszystko po trosze, od zakładania systemów alarmowych
do wywiadu i zapewniania ochrony osobistej, wszystko po kolei. Myślę,
że John-Trevor myślałby tak samo jak ja: to co mówisz, każe mieć oczy
otwarte.
- Cóż, ja nie wiem. To prawda, że Max wylałby mnie z rozkoszą, ale
ten cały scenariusz, który tu piszesz jest... jest przerażający.
- No - powiedział Paul-Anthony podnosząc się. - Chyba cię naprawdę
wystraszyłem. - Podszedł i ujął jej ręce, pomagając wstać. Otoczył ją
ramionami i przytulił tak mocno, jak tylko pozwalał okrągły brzuszek. -
Przepraszam. Nie powinienem był...
Alida położyła głowę na jego piersi i westchnęła, zastanawiając się
leniwie, czy to westchnienie miało wyrażać zadowolenie, czy pożądanie,
które poczuła, gdy ją objął.
Był tak silny, tak cudownie pachniał, a ciepło, które emanowało z
potężnego ciała, otaczało ją od stóp do głowy. Kochała go. Dobry Boże,
jakżesz go kochała.
"Błąd" - pomyślał Paul-Anthony. Pożądanie pulsowało w jego ciele,
rozgrzewając twarz i naprężając ciało. Kochał tę kobietę, strasznie jej
pragnął. Chciał położyć dłoń na nagim brzuchu i połączyć się z
dzieckiem w niej, z dzieckiem, które stworzyli. Musi ją odsunąć od
siebie, zanim zrobi jakieś głupstwo.
72
RS
- Alido...
Odchyliła do tyłu głowę i spojrzała na niego. - Tak?
- Och, u diabła - mruknął i otoczył ustami jej wargi.
Ich pocałunek był jak ogień, jak głodne płomienie, które pożerały.
Języki się zetknęły i namiętność rozszalała się w obojgu. Pili ze swoich
ust, serca biły jak szalone, a oddech stał się ciężki. Namiętność oderwała
ich od rzeczywistości i niosła gdzieś, skąd nie było odwrotu.
Paul-Anthony oderwał w końcu usta od jej warg i cofnął się o krok
sprawiając, że się zachwiała.
- Nie chciałem, żeby to się stało - powiedział szorstkim głosem. - Po
prostu... po prostu się stało. Myślę, że... - Wziął głęboki oddech. - Myślę,
że powinnaś położyć dziecko do łóżka i odpocząć. To jest, powinnaś iść
spać, bo dziecko nie może iść bez ciebie. Dobrze? Dobrze. Spij. Obojgu
wam tego potrzeba.
- Paul-Anthony, ja...
- Dobrze, ja już stąd idę. Idź spać. - Powiedział i nie bardzo wiedząc,
co robić, poklepał Alidę po głowie. - Dobranoc. - Odwrócił się i prawie
wybiegł z jej mieszkania.
- Ale - zaczęła Alida, a potem dotknęła ręką głowy. - Poklepał mnie
po głowie i kazał iść spać? Naprawdę pokle... Boże, co za farsa.
Opadła na krzesło, opierając podbródek na dłoni. "Paul-Anthony nie
chciał mnie pocałować -pomyślała. - Wyglądał nawet, jakby tego bardzo
żałował."
Jego miłość była chwilowa, Alida wiedziała to przecież do początku.
Bladła teraz i znikała jak obłok kurzu w wietrzny dzień. Koncentrował
wszystkie uczucia i myśli na dziecku.
"I dobrze - powiedziała sobie. - W końcu tak ma być."
Czuła się samotna i opuszczona jak nigdy dotąd.
73
RS
Rozdział 7
Idąc przez parking do hotelu, Alida zdała sobie sprawę, że nie wie,
czy się cieszy, że jest piątek. Z jednej strony, była odprężona przed
czekającymi ją dwoma dniami odpoczynku. Z drugiej strony, pamiętała
przecież, że po piątku jest sobota, w którą to sobotę miała malować pokój
dziecinny z Paulem-Anthonym Pay tonem.
Myśli tłukły się po głowie jak piłeczki pingpongowe. Nie chciała,
żeby Paul-Anthony pomagał malować pokój. Chciała, żeby pomógł, żeby
zrobili to razem jak każda normalna para.
"Idiotka" - pomyślała o sobie. Ich związek nie był w niczym podobny
do normalnego. I nie będzie.
Ale w czasie, kiedy będą malowali pokój dziecka, będzie mogła
pomyśleć, że jest inaczej i czerpać z tej myśli otuchę, cieszyć się nią. To
głupie i niebezpieczne. Doprowadzało do obłędu i tak nadwyrężoną
głowę Alidy.
Gdy wchodziła do biura, zobaczyła Jerry'ego, który przycupnął na
biurku Lisy. Pochylając się ku niej, mówił coś zniżonym głosem. Lisa
podniosła wzrok, zobaczyła Alidę i znieruchomiała.
- Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziała Alida, zdobywając się na
uśmiech. - Ja tylko przechodzę.
- Jak tam nasza mamuśka? - spytał Jerry.
- W porządku - powiedziała, idąc do swojego , pokoju.
- Alido - zawołała Lisa. Stanęła i odwróciła się do niej.
- Tak?
- Ślicznie wyglądasz, naprawdę. Masz ładną tę ciężaróweczkę i cała
aż błyszczysz.
- Dziękuję, Liso. To miło, że to mówisz.
- Muszę wejść na moment, szefowo - powiedział Jerry.
- Jasne, chodź.
- Za moment, OK? Alida włożyła torebkę do dolnej szuflady biurka i
usiadła w skórzanym fotelu. "Cokolwiek obgadywali Lisa i Jerry, na
pewno nie było przeznaczone dla moich uszu" - pomyślała, marszcząc
brwi. Wydawało się, że Lisa ledwie znosi Jerry'ego, a wyglądali na
mocno zaprzyjaźnionych przed chwilą. Co to mieli za sekret?
Przywołała się do porządku. Dostawała kręćka od tych podejrzeń
Paula-Anthony'ego. Wykluczył
Maxa sugerując, że to Lisa i Jerry coś knuli. Bzdura.
74
RS
Ale z drugiej strony, dziwne było, że tych dwoje, którzy się do tej
pory tolerowali z trudem, teraz nagle zostało najlepszymi kumplami?
"Cóż, ludzie się zmieniają" - tłumaczyła sobie. Czy to, że Lisa
powiedziała jej komplement, nie było próbą odnowienia przyjaźni? Miała
nadzieję, że tak. Ale czy Lisa zamierzała także zmienić swój stosunek do
Jerry'ego? O czym, na Boga Ojca, rozmawiali?
- Jestem - powiedział Jerry, wchodząc do pokoju. - Odebrałem przed
chwilą telefon do ciebie.
- Tak? Jerry usiadł.
- Dzwonił jakiś wydawca z Nowego Jorku, który ma tu przyjechać na
konferencję. Jego firma przygotowuje niespodziankę na końcowy
bankiet. To wszystko ma być top secret, powiedzieli o tym tylko szefowi
konkurencji, żeby mógł to włączyć w program.
- Co za niespodzianka?
- Rodzaj reklamy, bardzo pomysłowej zresztą. Ten wydawca zamierza
ogłosić, że wszyscy obecni na bankiecie dostaną pierwsze egzemplarze
nowego bestselleru, który na dobre ma wyjść w grudniu. Postawię
jakichś ludzi przy drzwiach, żeby wręczali książki gościom.
- Bardzo sprytnie - powiedziała Alida, kiwając głową. - Książki
powędrują po kraju i będzie się o nich mówić. Bez wątpienia zwiększy to
popyt i książka będzie się lepiej sprzedawać, kiedy już trafi do sklepów.
- Otóż to. No, więc to o to mi chodziło. Ten edytor przyśle niedługo
książki do Swana i to ty masz ich pilnować. Nikt, podkreślam, nikt nie
ma o tym wiedzieć. Przeniosę książki do swoich pokojów, jak już zjadą
na tę konferencję, ale do tego czasu odpowiadasz za nie głową. To cytat.
Alida uśmiechnęła się.
- Traktują to bardzo poważnie, prawda?
- Tak. Lisa też wie o wszystkim, bo być może I będzie musiała
pokwitować odbiór książek, jak ciebie nie będzie. Maxowi chyba też
trzeba by powiedzieć.
- Chyba tak - powiedziała Alida wolno. "Powiedzieć Maxowi? Ale
jeśli Paul-Anthony miał rację i to Max krył się za całym tym bałaganem i
problemami? Jeśli coś się stanie książkom." - opanowała się.
- Max oczywiście powinien wiedzieć. W końcu wchodzi tu do pokoju
i mógłby się zdziwić, widząc stos książek pod ścianą.
- To by było czworo wtajemniczonych. Nikt inny nie może wiedzieć. -
Jerry wstał z krzesła. - Idę. Muszę się spotkać z gościem, który zamierza
tu urządzić całodniowe seminarium poświęcone pewności siebie i
przekonaniu o własnej wartości.
75
RS
Mam nadzieję, że nie zechce wypróbować ich na mnie. Nienawidzę
natrętów. Na razie.
- Do zobaczenia - odrzekła Alida. - Dziękuję za załatwienie tej sprawy
z wydawcą.
- Nie ma o czym mówić. Cieszę się tylko, że to ty pilnujesz książek,
zwłaszcza po tym, jak się cała masa rzeczy spieprzyła ostatnio. Nie
chciałbym tu warować nad nimi. Cześć.
Alida opadła na krzesło, gdy wyszedł. Teraz, dla odmiany, Jerry
dostawał kręćka. Odetchnie z ulgą, kiedy ten dwutysięczny tłum raz się
przewali i skończy się ta zabawa. Z westchnieniem sięgnęła po teczkę z
papierami, otworzyła ją i zabrała się do pracy.
Tuż przed dziewiątą następnego ranka Paul-Anthony stał pod domem
Alidy ze zmarszczonymi brwiami. Teraz nie był już tak zachwycony
błyskotliwie pomysłowym planem. Odgrywanie roli starszego brata,
myślącego głównie o dziecku, a nie o jego matce, doprowadzało go do
szału.
Pocałunek, którym Alidę pożegnał ostatniego wieczoru, wskazywał
jasno, jak parszywie się spisywał w roli brata. Przy pierwszej okazji
najchętniej porwałby ją w ramiona... gdzie było jej miejsce.
Nie chodziło tylko o to, że nie wiedział nic o miłosnych wyżach,
niżach i problemach, uważał też, że nie w porządku było dodawanie
drugiego dna do ich szczególnego, świętego związku.
"Cholera - pomyślał. - Co mam zrobić?" Bez problemu radził sobie z
najbardziej skomplikowanymi i zagmatwanymi sprawami w interesach.
Był za to zupełnie bezradny, gdy chodziło o miłość, postępowanie z
ukochaną osobą. Był pewien, że Alida go kocha i kochał ją. Powinien
więc przeprowadzić prostą przez punkty A i B i zakończyć sprawę
prosto: "I żyli długo i szczęśliwie". Zamiast tego stał w środku błędnego
koła i nie wiedział, co ma robić.
- Radź sobie, Payton - powiedział. - Graj kartami, które rozdano.
Zapukał do drzwi Alidy. Otworzyła mu po chwili, ubrana w ciążowe
dżinsy-ogrodniczki i za dużą koszulę.
- Cześć - powiedziała uśmiechając się. - Gotowy do malowania?
"Do tego też" - pomyślał zimno.
- Jasne - odpowiedział. - Włożyłem najgorsze ciuchy, jakie znalazłem
i aż się palę.
Cofnęła się, by mógł wejść.
76
RS
- Nie przejmuj się, jeśli usłyszysz dziwne hałasy. To Scooter -
powiedziała. - Musiałam go zamknąć w sypialni, żeby sienie utopił w
farbie. Nie jest zachwycony. Proszę za mną, drogi panie.
- Gdziekolwiek zechcesz - odparł, śmiejąc się szeroko. - Aha, byłbym
zapomniał. Kocham cię, Alido.
Zatrzymała się i spojrzała ha niego przez ramię.
- Mam nadzieję, że farba nie jest za ciemna. Myślałam o delikatnym
żółtym kolorze. - Szła w kierunku pokoju dziecinnego.
"Bez dwóch zdań nienawidzę tego kretyńskiego planu" - pomyślał
Paul-Anthony.
Alida przygotowała wszystko wcześniej. Zasłała dywan folią i
postawiła w pokoju puszkę z farbą, wałki i pędzle.
Nie mówiąc nic więcej, zanużyła wałek w farbie i zaczęła ją nakładać
na ścianę spokojnymi, pewnymi ruchami. Paul-Anthony zrobił to samo i
przez następne pół godziny w pokoju słychać było tylko skrzyp wałków
toczących się po ścianie.
Gdy Paul-Anthony zdał sobie sprawę, że z każdą chwilą zaciska zęby
coraz mocniej, pomyślał, że ma dosyć. Położył wałek na taczce i oparł
ręce na biodra.
- Koniec - powiedział. - Wystarczy tego. Alida spojrzała na niego
zdezorientowana.
- W porządku - odpowiedziała, wzruszając ramionami. - Jeśli nie
chcesz malować, to nie. Nikt cię tu pod pistoletem nie trzyma.
Podszedł i ujął ją za ramiona.
- Nie o tym mówię - rzekł. - Maluje mi się świetnie, sam miód. Ale,
do cholery, Alido, to nie ten pokój powinniśmy przygotowywać dla
dziecka.
- To jedyny wolny pokój, jaki mam. Jest bardzo dobry, wystarczająco
duży i w ogóle. - Przerwała. - Co chcesz od tego pokoju?
- Jest tu - powiedział niezupełnie spokojnie. -Co?
- Alido - ciągnął z drżeniem w głosie - tak bardzo ciebie kocham.
Starałem się wszelkimi możliwymi sposobami cię przekonać, że zawsze
będę ci wierny. Mój ostatni żałosny pomysł to udawanie, że
skoncentrowałem się zupełnie na dziecku, żeby odwrócić twoją uwagę.
Nie chcę się już dłużej bawić.
Patrzyła na niego, nie mówiąc ani słowa.
- Mam duży dom - ciągnął. - Wystarczyłoby w nim miejsce na
sześcioro dzieci. Możemy poza tym kupić inny dom, możemy go razem
wybrać. Nie rozumiesz? Kocham cię. Chcę cię poślubić, stworzyć
77
RS
rodzinę, związać się z tobą na zawsze. Nie potrafię walczyć z widmami z
twojej przeszłości. Nie umiem. Jedyne, co mogę zrobić, to powiedzieć,
co czuję, czego pragnę. Chcę cię mieć przy sobie do końca życia.
Łza potoczyła się po policzku Alidy, za nią dwie następne. Pociągnęła
nosem.
- Ach... ja...
- Doskonale się wysławiasz - powiedział, uśmiechając się ciepło.
- Jestem taka przerażona, Paul-Anthony - odparła, starając się
powstrzymać łzy.
- Rozumiem to, naprawdę rozumiem. Różnie ci szło z tym kochaniem
do tej pory, ale teraz jest teraz i teraz jestem ja. - Puścił ją, powiódł
dłonią po włosach. - Słuchaj, najchętniej wsiadłbym w samolot, poleciał
do Las Vegas i wziął ślub jeszcze dziś, ale pójdziemy na kompromis,
dobrze?
- Kompromis? - powtórzyła, mrugając oczami.
- Tak. Trochę przystopujemy. Nasze pierwsze spotkanie na plaży
tamtej nocy we mgle nie było... Było raczej niezwykłe, niepodobne do
układu z randkami, spotkaniami i tak dalej.
- Co ty powiesz? - rzekła zimno.
- No, więc nadrobimy to. Będziemy chodzili na kolacje, koncerty,
filmy i wszystko po kolei.
- Paul-Anthony, ja jestem w zaawansowanej ciąży. - Uśmiechnęła się.
- To co? Działamy trochę nie po kolei, to wszystko. Potrzebujemy
tego czasu spędzonego razem. To znaczy, ty potrzebujesz i ja się na to
godzę. Powiedz "tak", Alido, nie mogę już tak się bawić ani minuty
dłużej. To zbyt ważne. Potrzebujesz czasu, żeby uwierzyć w moją miłość
i będziesz go miała, ale musisz się na to otworzyć, skupić się na nas, a
nie na koszmarach z przeszłości. Zrobisz to?
"Czy zrobię?" - pomyślała Alida spłoszona. Paul-Anthony jednak nie
przestał jej kochać, nie przeniósł wszystkich uczuć na dziecko. Wciąż ją
kocha i chce poślubić. Czy ośmieli się pójść na kompromis, jeszcze
raz zaryzykować ból serca? Czy odważy się znowu mieć nadzieję, że
może... ! Była przerażona.
- Alido - powiedział Paul-Anthony spokojnie. - Proszę cię, daj nam
szansę. Nie odrzucaj wszystkiego, co moglibyśmy stworzyć, zanim
chociaż spróbujemy. Zgódź się.
Alida poczuła, jak dziecko porusza się w niej, jakby przypominając,
że nie mówi tylko za siebie. Musiała nie tylko jeść za dwoje, musiała też
myśleć za dwoje.
78
RS
Pod uwagę należało wziąć także fakt, że tak bardzo była zakochana w
Paulu-Anthonym Paytonie.
- Alido?
- Dobrze - wyszeptała.
Popatrzył w górę przez długą chwilę.
- Bogu dzięki - powiedział, wziął jej twarz w dłonie i musnął ustami. -
Teraz, panno Hunter, musimy skończyć malowanie.
Uśmiechnęła się i nowe łzy pojawiły się w jej j oczach.
- Z całą pewnością, panie Payton - powiedziała. ? - Farba czeka.
Zaczęli malować znowu i po chwili Alida zdała sobie sprawę, że znów
się uśmiecha. W pokoju zapanowała inna atmosfera, ciche poczucie
wspólnoty, jedności i Alida cieszyła się ogarniającym ją ciepłem.
Przyszłość była wciąż niejasna i zamazana, ale nie pozwoli, by to
zepsuło nastrój. Paul-Anthony będzie ją adorował i będzie im razem
cudownie.
Bezmyślne i niebezpieczne? Być może, ale nie dbała o to. Czuła się
tak ożywiona, kobieca, kochana i cieszyła się każdą chwilą.
- Uch! - powiedziała po godzinie. - Potrzebuję małej przerwy.
- Niezły pomysł - powiedział Paul-Anthony. - Wystarczy tej fizycznej
pracy na dziś. Została już tylko framuga okna i ja się nią zajmę. Ty idź
odpocząć.
- Cóż...
- Uciekaj.
- Powinnam się o to trochę pokłócić - powiedziała. - Ale nic z tego.
Zrobię jakiś obiad, jak odetchnę.
- Nie spiesz się, odpocznij. Zmiataj stąd.
- Tak jest!
Spotkali się wzrokiem i ich uśmiechy zamarły. Atmosfera w pokoju
zmieniła się, jak gdyby jedwabiste zmysłowe nitki oplątywały ich ciasno.
Przygotowywali miejsce dla dziecka, ale ich rodzicielstwo znikło gdzieś
w cieniu, ustępując miejsca namiętności. Pożądanie pulsowało w nich
coraz intensywniej, serca biły coraz mocniej. Otoczyły ich wspomnienia,
żywe wspomnienia tamtej zamglonej nocy na plaży, tamtego kochania. ,
"Tak bardzo go kocham" - pomyślała Alida w rozmarzeniu.
Zastanowiła się, co by powiedział, co by się stało, gdyby powiedziała to
głośno? Było j to ryzyko, czy miała dość odwagi...?
- Taka jesteś piękna - powiedział miękko. Jego głos kazał jej wrócić
do rzeczywistości.
Popatrzyła na za dużą koszulę i zachlapane farbą dżinsy.
79
RS
- Tu bym polemizowała. - Uśmiechnęła się. -Chyba się przebiorę,
zanim na czymś usiądę. Na pewno ci nie będzie przeszkadzało, jeśli
zostawię cię samego?
- Absolutnie.
- Dobrze, pójdę więc. Dziękuję ci za pomoc. To było... to było... - Jej
głos załamał się niespodziewanie.
- Wiem. Też to czułem. Ty i ja, razem przygotowaliśmy pokój dla
dziecka, dla naszego dziecka. To było szczególne, Alido, cudowne.
Bardzo, bardzo szczególne.
Skinęła głową, odwróciła się i pospiesznie wyszła z pokoju. Paul-
Anthony patrzył, jak odchodzi czując, że aż go boli serce z nadmiaru
miłości, i Rozejrzał się po pokoju wypełnionym dziecinnymi mebelkami
i uśmiechając się do siebie, zabrał się znów do malowania.
Alida wzięła szybki prysznic, włożyła zielone pumpy i luźną zieloną
bluzę. Ciepła woda zmniejszyła zmęczenie, poszła więc do kuchni, by
przygotować obiad.
Zawołała Paula-Anthony'ego, kiedy kanapki z szynką, picie i talerz z
owocami pojawiły się na stole. Umył ręce i przyszedł do jadalni.
Oburzony Scooter patrzył na nich, stojąc w drzwiach kuchni.
- Nie nadymaj się, musiałam cię zamknąć w tej sypialni - odezwała się
Alida. - Niedobrze ci w żółtym i źle byś wyglądał w żółtych ciapkach,
nie wypadałoby zupełnie. Idź zjeść szynkę, którą ci włożyłam do miski.
Scooter nie ruszył się z miejsca.
- Niekoniecznie zachwycony - zachichotał Paul-Anthony.
- Rozpuściłam go jak dziadowski bicz. Będę musiała uważać, żeby tak
samo nie rozpuścić dziecka.
- Nie rozpaskudzimy go. Jest dużo książek o tym, jak radzić sobie z
różnymi sytuacjami przy wychowywaniu dziecka, jeśli nam nie
wystarczą instynkty.
"My", "nam" - to brzmiało tak miło, tak właściwie. Paulowi-
Anthony'emu przychodziło tak łatwo, a ona będzie musiała się po prostu
przyzwyczaić.
- Nie miałabyś ochoty iść jutro do zoo? - spytał.
- Do zoo?
- Tak. Kocham ogrody zoologiczne, a nie byłem od wieków. Będzie
miło.
- Do zoo - powtórzyła. - Dobrze, jasne, brzmi kusząco. Odmawiam
tylko pójścia do węży, ale małpy mogę oglądać godzinami i uwielbiam
żółwie.
80
RS
Paul-Anthony pochylił się ku niej.
- Żółwie?
- Tak - odparła, wkładając do ust kilka winogron. - Są absolutnie
fascynujące. I nigdy nie rozumiem, dlaczego większość ludzi uważa je za
nudne i głupie, i rzadko kiedy przygląda się im bliżej. Myślę, że są
wyjątkowo inteligentne i ładne. Bardzo ładne. Zaplanujmy dużo czasu na
żółwie.
Paul-Anthony zaśmiał się ciepło.
- Załatwione. Nie mogę się doczekać. Objawi mi się wspaniałe, nowe
doświadczenie, a to wszystko pod postacią...
- Żółwi - powiedziała stanowczo, gdy śmiali się oboje.
Zauważywszy, że nikt nie zwraca uwagi na jego imponujące odęcie,
Scooter oddalił się, żeby zjeść kolację.
Dla Alidy następne tygodnie zdawały się frunąć. Była wyjątkowo
zajęta w pracy, a Paul-Anthony zapełniał jej czas wolny. "Bawiliśmy się
doskonale w zoo" - przypomniała sobie któregoś dnia, gdy pozwoliła
sobie na chwilę marzeń w pracy. Nie była przekonana, czy Paul-Anthony
stał się wtedy przysięgłym wielbicielem żółwi, ale na pewno się bardzo
starał.
Innym razem poszli na koncert. Spędzili też dwa wieczory w jej
mieszkaniu, gotując, kłócąc się i oglądając stare filmy w telewizji.
Chodzili na zakupy, do muzeów, jeździli na długie przejażdżki za miasto.
"A Paul-Anthony - myślała o tym z rumieńcem - był zawsze tym
samym Paulem-Anthonym, który tamtego wieczoru położył kres ich
szalonemu pożegnalnemu pocałunkowi". W ciągu miesiąca, który minął
od czasu, gdy malowali pokój, pilnował, by ich wciąż rosnące pożądanie
nie wymknęło się spod kontroli.
Alida odchyliła się na krześle i uśmiechnęła się do sufitu. Przeżywała
teraz takie cudowne dni i rozmarzone noce. Paul-Anthony był uważny i
czarujący, słuchał każdego jej słowa, pytał o zdanie i interesował się tym,
czy dba o siebie i dziecko, nie gnębiąc jej przy tym. Nigdy nie brakowało
im tematów do rozmowy, a gdy zapadała cisza, nie była krępująca.
Alida westchnęła. Tak bardzo kochała Paula-Anthony'ego. Coraz
częściej łapała się na marzeniu o tym, jak cudownie byłoby być jego
żoną. Wychowaliby to dziecko, inne dzieci, które by się im w przyszłości
urodziły. Byliby rodziną, zawsze razem.
- Śpimy w pracy? - powiedział jakiś głos. Alida ocknęła się.
81
RS
- Cześć, Liso. Nie, nie spałam. - Zaśmiała się. -Rozmawiałam ze sobą
w myślach, co jest pewnie równie dobrym symptomem szaleństwa, jak
gadanie do siebie na głos. Co by nie mówić, jestem stuknięta.
- Ja cały czas mówię do siebie. Jeśli ty masz świra, to ja też. Słuchaj,
jest tu jakiś człowiek z książkami od wydawnictwa z Nowego Jorku.
Gdzie je ma położyć?
- Niech tu przyniesie i ustawi koło ściany. Będę się musiała na nie
gapić, dopóki ten edytor nie zjedzie na konferencję. Odetchnę, kiedy to
się skończy.
- Amen - odparła Lisa.
Tego wieczoru, zgodnie z instrukcjami Paula-Anthony'ego, Alida
włożyła dżinsy i luźną "ciężarówkę". Wychodzili co prawda na kolację,
ale wygodne ciuchy to rozkaz. Przyjechał pospiesznie o siódmej i ogarnął
ją ramionami, jak tylko przekroczył próg mieszkania.
- Cześć - powiedziała z uśmiechem.
- Witaj. - Pocałował ją głęboko i podniósł głowę. - Czy mogłabyś
porozmawiać z młodym człowiekiem na temat faktu, że kopie mnie za
każdym razem, kiedy cię całuję? Trochę szacunku, do cholery.
- Wyślę mu notkę na ten temat. - Zaśmiała się.
- Gotowa?
- Tak, ale gdzie idziemy?
- Zobaczysz. Weź może sweter, jest raczej chłodno.
To był rzeczywiście zimny październikowy wieczór i Alida skuliła się
na siedzeniu w pięknym samochodzie Paula-Anthony'ego. Rozmawiali
jadąc i Alida powiedziała mu, że książki na konferencję już nadeszły z
Nowego Jorku.
- Rozumiem, że są zamknięte na cztery spusty - rzekł Paul-Anthony,
spoglądając na nią.
Skinęła głową.
- Są u mnie w pokoju.
- Cóż, mam nadzieję, że te wszystkie poprzednie błędy to tylko
łaskawy przypadek. Od tygodni nic sienie stało.
- Wiem, ale ciągle się denerwuję. Nie zmartwię się, kiedy to się
skończy.
Paul-Anthony skinął głową.
Alida zamilkła, obserwując dokąd jadą. Byli teraz w ekskluzywnej
dzielnicy.
Mijali
piękne
domy,
przed
którymi
pyszniły
się
wypielęgnowane trawniki. Po chwili Paul-Anthony skręcił w boczną
uliczkę, pojechał nią kawałek i wyłączył silnik.
82
RS
- Pomyślałem, że już czas, żebyś zobaczyła mój dom - powiedział
spokojnie.
- Boże - wymamrotała. - Jest ogromny.
- Wejdźmy do środka.
Światła paliły się na parterze. Alida przeszła przez drzwi wejściowe i
weszła do living-roomu, ogarniając spojrzeniem wielkie przestrzenie.
Kamienny kominek z ciemnymi drewnianymi ozdobami zajmował
niemal całą ścianę. Dywan w pokoju był ciemnozłoty, obicia na meblach
brązowe, beżowe, złotawe i zielone. Pokój sprawiał wrażenie bogactwa,
a jednak emanowało z niego ciepło.
- Wspaniały - powiedziała, nie zdając sobie sprawy, że mówi głośno.
- Oprowadzę cię po reszcie domu - rzekł Paul-Anthony zza jej pleców.
- Potem zjemy obiad. Moja gosposia zrobiła zapiekankę i coś tam
jeszcze, zanim wyszła.
Alida nie wiedziała, co mówić, gdy ją Paul-Anthony prowadził z
jednego pokoju do drugiego. Słowa nie wyraziłyby podziwu dla jego
domu. Był tak piękny, urządzony z taką uwagą i dbałością. Na górze było
sześć pokoi sypialnych - sześć! Na dole pyszniła się jadalnia, biblioteka,
pokój rodzinny i dwie łazienki. W kuchni były wszelkie możliwe
urządzenia i maszynki, a mała wnęka jadalna była usytuowana przy
stylowym oknie.
Paul-Anthony posadził Alidę przy oknie i przyniósł do stołu gorącą
zapiekankę. W lodówce znalazła się sałatka, a szarlotka kusiła spod
szklanego klosza.
- Częstuj się - powiedział, siadając naprzeciw niej.
Przez kilka minut jedli w milczeniu.
- Alido - powiedział w końcu Paul-Anthony. - Jak ci się podoba dom?
Spojrzała na niego.
- Bardzo, oczywiście. Jest piękny.
- Widzisz, celowo odkładałem twoją wizytę tutaj, mając nadzieję, że
kiedy przyjedziesz, obejrzysz dom oczami osoby, która nie przyjechała
tylko na moment, lecz... Słuchaj, może jest jeszcze za wcześnie, żebym
to mówił, ale po tych cudownych kilku tygodniach... Tak nie może być
wiecznie.
- Paul-Anthony...
- Nie, pozwól mi skończyć, dobrze? Alido, bardzo chciałbym,
żebyśmy się pobrali, zanim urodzi się dziecko, żeby mogło pojawić się
na tym najpiękniejszym ze światów z moim nazwiskiem i moją miłością.
- Aleja...
83
RS
Podniósł rękę prosząc, by zamilkła.
- Możemy mieszkać tutaj, możemy też kupić inny dom, jeśli chcesz.
Wiem, że pomalowaliśmy już pokój dziecinny w twoim mieszkaniu i
mam bardzo szczególne wspomnienia z tego dnia. Ale, Alido, tam nie
jest miejsce twoje i dziecka. Jesteśmy rodziną, całą trójką. Mogłabyś
uwolnić się od Maxa Brewera i...
- Moment. O czym tym mówisz?
- Nie będziesz musiała pracować dla tego kretyna i być w ciągłym
stresie. Zajmiesz się dzieckiem, gdy się urodzi.
- Paul-Anthony, można połączyć pracę z macierzyństwem. Miliony
kobiet tak robi. Pracowałam bardzo ciężko, żeby osiągnąć to, co mam i
nie zamierzam zrezygnować z pracy. Pójdę na urlop macierzyński, a
potem wrócę do Swana. Czas, który będę spędzać z dzieckiem, będzie
najwyższej jakości. To znacznie ważniejsze niż jego ilość, zwłaszcza
jeśli wziąć pod uwagę, że potrzebuję pracy, by osiągnąć taką pełnię, jaką
osiągam teraz. Dziecko nie będzie zaniedbane dlatego, że jego matka
pracuje.
- Wydaje mi się, że miejsce matki jest przy dziecku, przynajmniej do
czasu, kiedy nie pójdzie do szkoły.
- Nie zawsze, Paul-Anthony, nie rozumiesz? Jeśli będę nieszczęśliwa,
jeśli będę czuła się niespełniona, nie będę dobrą matką. - Potrząsnęła
głową. - Poza tym, cała ta rozmowa jest postawiona na głowie.
Zaczęliśmy mówić o domach, a teraz dyskutujemy o pracujących
zawodowo matkach.
- Nie o pracujących matkach w ogóle. Dyskutujemy o tobie, matce
mojego dziecka, mojej żonie. - Nagłym ruchem wychylił się ze swego
fotela. - Byłabyś nią już do tej pory, gdybyś nie była tak cholernie uparta.
Moglibyśmy się pobrać natychmiast, ty mogłabyś się tu sprowadzić i
bylibyśmy zupełnie gotowi na przyjście dziecka.
- Zakładając oczywiście, że ja rzucę pracę, prawda? - powiedziała,
podnosząc głos. - To co, Paul-Anthony? Oblałam egzamin na żonę, nie
sięgam twoich ideałów? Tak właśnie pomyślisz, zanim zmieciesz mnie
ze swojego horyzontu, czy nie? Wiedziałam, że to przyjdzie, nie byłam
tylko pewna, kiedy. Teraz wiem.
- Cholera, Alido, przestań. Ścięliśmy się, to wszystko. Rozwiążemy to
jakoś.
- Jak? To jest wszystko czarno-białe, nie ma miejsca na szarawe
kompromisy. Chcesz, żebym zrezygnowała z pracy. Ja odmawiam i to
koniec.
84
RS
Łzy pojawiły się w jej oczach. - Koniec. Ja... ja zadzwonię po
taksówkę. Jadę do domu.
- Tu jest twój dom! - krzyknął.
- Nie - odpowiedziała spokojnie. - To nie mój dom.
Przesunął ręką po włosach.
- Do diabła, co za bajzel. Nie ma już sensu o tym mówić dziś
wieczorem. Zabiorę cię do mieszkania. Zauważ, proszę, że nie
powiedziałem "do domu". Ale to nie jest koniec, Alido. W żaden sposób.
- Jest - szepnęła. - To było chwilowe, ta miłość i troska. A teraz jest
już po wszystkim.
85
RS
Rozdział 8
Przez resztę tygodnia i początek następnego Alida czuła się
nieszczęśliwa. Kochała Paula-Anthony'ego, tęskniła za nim i mimo
silnego postanowienia, że będzie gotowa na zerwanie z nim, cierpiała.
"Jeszcze raz - tłumaczyła sobie - idiotycznie pozwoliłam sobie na
zakochanie". Głupio uwierzyła, że może pokochać na krótko i wycofać
się do swej bezpiecznej jamki nie zraniona.
Nękały ją też wątpliwości. Przeżywała scenę w kuchni Paula-
Anthony'ego dzień po dniu i coraz mniej wierzyła w słuszność tego, co
zrobiła i powiedziała.
"Czy nie za szybko zdecydowałam, że wszystko między nami
skończone" - zastawiała się. Przy pierwszym "ścięciu", jak on to nazwał,
uznała natychmiast, że doszli do nieuniknionego końca. Nawet nie
próbowała rozważyć możliwości zrezygnowania z pracy. Mimo to Paul-
Anthony wciąż mówił, że ją kocha, gdy ona twierdziła, że już po
wszystkim. Może się myliła? Może jest jeszcze szansa...
"Nie - powiedziała sobie szybko. - Miałam rację. Gdyby nie poszło o
pracę, poszłoby o coś innego."
Ale znowu...
Walczyła tak ze zmieszaniem i niepewnością aż do momentu, kiedy
poczuła zupełne wyczerpanie fizyczne i psychiczne.
Westchnęła, próbując się skupić na stosie listów, na które miała
odpowiedzieć.
- Alido - powiedziała Lisa, wchodząc do jej pokoju. - Czas już iść do
domu.
- Słucham? To fakt, ale... Cholera, muszę skończyć z tą konferencją
bankierów. Chyba wezmę te papiery do domu.
- Czy to takie pilne? Źle wyglądasz. Jak się czujesz?
- W porządku - odparła Alida i powiodła wzrokiem po stojących pod
ścianą pudełkach z książkami. - Ten wydawca przyjdzie tu jutro i
zdejmie mi ten garb z pleców. Chociaż jedna rzecz z głowy. Wychodzisz
już?
- Ja... Nie, jeszcze nie. Czekam na telefon. Ale ty już idź. Dobranoc.
- Dobranoc - powiedziała Alida z roztargnieniem.
W połowie drogi na parking Alida zatrzymała się i potrząsnęła głową.
Wyszła z biura bez teczki z papierami, którą miała się zająć w domu. Jej
mózg zdecydowanie nie pracował na pełnych obrotach. Odwróciła się i
86
RS
powlokła do hotelu. Wchodząc w otwarte drzwi pokoju Lisy, usłyszała
najpierw dzwonek telefonu, potem entuzjastyczne powitanie Lisy.
- Cześć, Paul-Anthony - mówiła. - Czekałam na twój telefon i
doskonale trafiłeś. Alida właśnie wyszła z hotelu.
Alida zatrzymała się gwałtownie.
- Nie - ciągnęła Lisa. - Nic nie podejrzewa, jestem pewna. Bardzo
uważałam na to, co do niej mówię.
"Wielkie nieba" - pomyślała Alida, zamykając oczy, gdy świat
zawirował jej przed oczami.
- Tak, wiem, że Alida bardzo się przejmuje tymi książkami - mówiła
Lisa - ale niedługo już nie będzie miała czym. Masz mój klucz do biura,
prawda?... Tak, tak, doskonale. Świetnie nam idzie razem, Paul-Anthony.
Pogadamy później... Tak, ja ciebie też. Na razie.
Usłyszawszy, że Lisa odkłada słuchawkę, Alida okręciła się na pięcie
i pognała korytarzem, niewiele widząc przez łzy. Gdy dopadła
samochodu, ruszyła błyskawicznie sprzed hotelu, zaciskając na
kierownicy palce, aż zbielały.
Nie chciała myśleć. Pędziła, ledwie zauważywszy jak pełne
samochodów są jezdnie. Nie wiedziała, gdzie jedzie i nie chciała
wiedzieć.
Po prawie godzinie włączyła kierunkowskaz, zjechała z autostrady.
Kilka minut później zajechała na jakiś parking i wyłączyła silnik. Miała
wrażenie, jakby się budziła ze snu. Dojechała na plażę, na której
pierwszy raz spotkała Paula-Anthony'ego.
Na drżących nogach przeszła przez plażę ku morzu. Spojrzała na
spokojny ocean, potem na niebo mieniące się barwami zachodu. Poszła
wzdłuż plaży, oparłszy dłoń na wystającym brzuchu.
"Lisa i Paul-Anthony" - zmusiła się, by pomyśleć. Wszystko było
teraz przerażająco jasne. Paul-Anthony chciał dziecka. Jeśliby ją
poślubił, pewnie postarałby się o rozwód natychmiast po jego urodzeniu,
używając swoich wpływów i pieniędzy, by odebrać jej dziecko. A ona,
nie mając pieniędzy i źródła utrzymania, byłaby bezsilna. To Paul-
Anthony i Lisa wyreżyserowali te wszystkie problemy z konferencją
pisarzy.
I teraz Paul-Anthony wyniesie książki z jej pokoju! Świetnie im szło
razem, jak powiedziała Lisa, a ona nic nie podejrzewała. "Ja ciebie też" -
zamruczała wtedy Lisa w telefon. Czy się kochali? Tak, to by się
zgadzało. Pasowało jak kawałek jakiejś skomplikowanej makabrycznej
układanki.
87
RS
Alida zatrzymała się, dotknęła ust drżącymi palcami i łzy popłynęły
jej z oczu.
Zdradzona. Została zdradzona przez mężczyznę, którego odważyła się
pokochać. Boże, taka z niej idiotka. Stała tu swego czasu w Prima Aprilis
i tak jak dziś twierdziła to samo.
I to była prawda. Znowu pokochała i znowu przegrała. Jej duszę
przeszywał potworny ból. Czas mijał niepostrzeżenie, zapadła ciemność,
a Alida stała samotna, opanowana cierpieniem.
Zimny wiatr powiał od morza i zadrżała, pozwalając, by chłodne
powietrze przerwało tok myśli. Starła łzy z twarzy i podniosła dumnie
brodę.
"Paul-Anthony nie zabierze tych książek - pomyślała w nagłej fali
gniewu. - Paul-Anthony nie zabierze też dziecka."
Szybko wróciła do samochodu i pojechała w stronę hotelu, bębniąc
niecierpliwie palcami po kierownicy za każdym razem, gdy musiała
stanąć na czerwonym świetle.
Wściekłość zagłuszyła na moment jej ból. Z furią zdradzonej kobiety
postanowiła ochronić te książki i swoją karierę. Z furią matki
postanowiła ochronić swoje dziecko.
Już w hotelu Alida szybko obejrzała parking i stwierdziła, że nie ma
już na nim samochodu Lisy. Wewnątrz znalazła drzwi pokoju Lisy
dobrze zamknięte. Weszła do pokoju i zamknęła drzwi na zasuwę. Nie
zapalając światła, weszła do pokoju. Znowu zamknęła za sobą drzwi i
stała, dopóki jej wzrok nie przyzwyczaił się do ciemności. Potem
zobaczyła, że książki, stoją, jak stały pod ścianą.
Przez następne dwie godziny otaczały ją wspomnienia cudownych
chwil, które spędziła z Paulem-Anthonym. Oczami duszy widziała jego
piękną twarz, uśmiech, oczy błękitne jak niebo. Słyszała śmiech, głęboki
tenor głosu, gdy mówił, "Kocham cię, Alido".
Wiedziała, że te wspomnienia będą skarbem, z którego będzie
czerpać, gdy Paul-Anthony odejdzie. Teraz jednak były natrętne,
przypominały o jej głupocie.
Alida położyła ręce na brzuchu, starając się usilnie skupić na dziecku,
na jej dziecku. Ale nawet dziecko nie mogło jej przynieść ukojenia.
Zesztywniała nagle, słysząc hałas przy drzwiach wejściowych. Wstała
z krzesła i cicho przesunęła się ku ścianie obok drzwi, przyciskając rękę
do bijącego dziko serca.
Ktoś włożył klucz do drzwi jej pokoju i musiała sobie przypomnieć,
że czas wziąć oddech, gdy poruszyła się klamka. Drzwi otworzyły się
88
RS
wolno i potok światła zalał pokój. Zamrugała oczami, próbując się do
niego przyzwyczaić.
Drzwi zamknęły się, ukazując mężczyznę, który je otworzył. Szloch
przyczaił się w gardle Alidy.
- Paul-Anthony - powiedziała. Zmęczenie i smutek zabrzmiały w jej
głosie.
Odwrócił się, wyraźnie zaskoczony, że ją widzi. Zamknął drzwi i
poszedł w jej stronę. Cofnęła się o krok.
- Alido, na Boga Ojca - powiedział. - Cóż tu robisz w tych
ciemnościach? - Przerwał na moment. - Książki, tak? Próbujesz chronić
książki, tak?
- Tak! - krzyknęła. - Próbuję je chronić przed tobą, Paulu-Anthony
Paytonie.
- Co?
- Proszę cię, nie obrażaj mnie jeszcze bardziej, udając że nie masz
pojęcia, o czym mówię. Słyszałam twoją rozmowę z Lisą. Miała rację,
nic nie podejrzewałam, wtedy nie. Ale teraz widzę całą ohydną prawdę.
Przegraliście, Lisa i ty, nie tkniecie książek.
- Myślisz, że tu przyszedłem, żeby... Alido, do diabła!
- Do diabła z tobą, Paul-Anthony! Nic cię nie zatrzyma przed
dochodzeniem do celu, prawda? Miałeś plan za planem, próbowałeś mnie
przekonać o swej miłości i żaden z tych planów się nie udał. Sięgnąłeś
więc po cięższą broń i znalazłeś partnera w Lisie. Jest zraniona i zła na
mnie, bo uważa, że nie potraktowałam jej jak przyjaciółka. Bardzo jej się
podobasz i z tego też zrobiłeś odpowiedni użytek. - Wzięła głęboki
oddech, mając nadzieję, że choć trochę się uspokoi. - Jesteś godnym
pogardy człowiekiem, Paul-Anthony, bardzo sprytnym przy tym. Max
wylałby mnie z pracy natychmiast, gdyby się okazało, że książki
zniknęły. Zostałabym bez pracy, bez środków, by utrzymać dziecko.
Zgodziłabym się wtedy wyjść za ciebie, ty byś rozwiódł się ze mną zaraz
potem i uzyskał prawo do opieki nad dzieckiem. Albo, gdyby to miało
być zbyt kłopotliwe, wywalczyłbyś to w sądzie, nie zawracając sobie
głowy ślubem.
- Czy ty naprawdę w to wierzysz? - spytał spokojnie.
- Tak, bo to doskonała gra. Idiotka ze mnie, tak jak mówiłam wtedy na
plaży. - Otarła łzy, które popłynęły jej z oczu. - Tak bardzo się w tobie
zakochałam, a to wszystko to tylko jedno wielkie kłamstwo. Wynoś się z
tego pokoju, wynoś mi się z życia! Odejdź, Paul-Anthony, i zostaw mnie
w spokoju.
89
RS
- Alido, na miłość boską, ja...
Przerwał nagle i trzepnął dłonią w kontakt, gasząc światło.
- Cśś - wyszeptał, podchodząc do niej. - Usłyszałem coś. Słuchaj...
Ktoś wszedł do pokoju Lisy. - Otoczył Alidę ramieniem i przytulił ją
mocno do siebie.
Alida próbowała się uwolnić z jego objęcia, potem zamarła
przestraszona, gdy drzwi do pokoju otworzyły się z trzaskiem. Pokój
znowu ożywił się światłem.
- Proszę, proszę - odezwał się Paul-Anthony. - Spójrz, kogo tu mamy.
- Jerry - szepnęła Alida.
Jerry zerknął przez ramię na pokój Lisy, potem odwrócił się tyłem do
Alidy i Paula-Anthony'ego.
- Geniusze nadają na tych samych falach - powiedział z szerokim
uśmiechem. - Rozumiem, że pilnujesz książek. Ja też tu jestem dokładnie
dlatego. Nic się nie może stać tym papierom, rozumiesz? - Znów zerknął
przez ramię.
- Możecie iść oboje. Ja tu zostanę i pobawię się w goryla.
- Chyba nie - powiedział Paul-Anthony. - Prawdę mówiąc, Jerry,
zastanawiam się, po co właściwie tu jesteś.
- Jak to, po co? - Uśmiech Jerry'ego zamienił się w głupi grymas. -
Właśnie powiedziałem, po co przyszedłem.
Paul-Anthony skinął głową.
- Książki.
- Dokładnie. Alido, wyglądasz jak z krzyża zdjęta. Powinnaś być w
domu z nogami na stole.
- Żebyś mógł swobodnie wynieść te książki? - spytał Paul-Anthony. -
Czy może odwołać plany, żeby cię nie złapali?
Alida potrząsnęła głową. Oczy miała zasnute zmęczeniem.
- Paul-Anthony, sugerujesz, że Jerry...
- I to się zgadza. Jeśli ty stąd wylecisz, Jerry jest następny w kolejce
na twoje miejsce. Prawda, Nash?
- Oszalałeś, Payton - powiedział Jerry. - I nie masz najmniejszego
dowodu. - Spojrzał znowu w stronę pokoju Lisy i zesztywniał. - Cóż,
jeśli wy zostajecie, to nie ma sensu, żebym też tu siedział. Wychodzę.
Zapomnijmy o tym oskarżeniu, Payton. Bez urazy.
- Moment - rzekł Paul-Anthony. Przeszedł przez pokój i spojrzał na
pokój Lisy nad ramieniem Jerry'ego. - Prosimy do nas - powiedział.
Alida westchnęła, gdy chudy, mały człowieczek wszedł do pokoju,
ciągnąc za sobą metalowy wózek.
90
RS
- Kim pan jest? - spytała.
Człowieczek nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Podszedł
natomiast do Jerry'ego.
- To odwalam tę robotę czy nie? - spojrzał na Paula-Anthony'ego. -
Ten gość najął mnie z ciężarówką, żebym wyniósł mu jakieś pudła.
Zwisa mi, czy to w dzień, czy w nocy, jeśli wcześniej dostanę forsę do
ręki. Dostałem. Gdzie te bety?
- Proszę zatrzymać pieniądze - powiedział Paul-Anthony. - Ale nie ma
tu nic do wyniesienia.
Człowieczek wzruszył ramionami.
- Dobra.
Wyszedł z biura, ciągnąc za sobą wózek.
- Niech cię szlag, Payton - powiedział Jerry z wściekłością. -
Zaplanowałem to co do drobiazgu. Wszystko szło doskonale aż do teraz.
Alida patrzyła na Jerry'ego.
- To twoja sprawka, te hece z konferencją pisarzy? To ty wysłałeś złe
instrukcje drukarzom i źle pokierowałeś sprawą loterii? I teraz
zamierzasz ukraść książki? Boże drogi, Jerry, dlaczego?
- Bo to ja powinienem być dyrektorem! - wrzasnął Jerry. - Chciałem
się wycofać, kiedy dostałaś tę posadę, ale postanowiłem pograć na
zwłokę i poczekać na sytuację, kiedy mógłbym cię stąd wykurzyć. Ty mi
pomogłaś, zachodząc w ciążę. Max też mi pomagał, choć sam o tym nie
wiedział, bo też cię tu nie chce. Książki miały ukoronować sprawę.
Wyskoczyłabyś stąd jak z procy już jutro i dostałbym tę posadę.
- Jerry, nie mogę w to uwierzyć - powiedziała Alida, potrząsając
głową. - Nie miałam pojęcia, że mnie aż tak nienawidzisz, że cały czas
grasz.
- Kurtynka zapadła nad tym jego przedstawieniem - odezwał się Paul-
Anthony. - Złóż rezygnację na biurku Brewera jutro z samego rana,
Nash. Jesteś skończony. Nie próbuj nawet więcej motać, bo odpowiesz
za to przede mną. Jasne?
Jerry zaczerwienił się po uszy i zbliżył się o krok ku Paulowi-
Anthony'emu. Potem, klnąc plugawie, odwrócił się i wybiegł z biura,
trzaskając drzwiami.
Zapadła ciężka cisza.
Alida z wahaniem popatrzyła na Paula-Anthony'ego, który stał przy
drzwiach ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i nieprzeniknioną
twarzą.
- Ja... Należą ci się moje przeprosiny - powiedziała cicho.
91
RS
- To prawda. - Skinął głową.
- Przepraszam cię więc, ale widzisz, kiedy usłyszałam, co Lisa mówi
do ciebie przez telefon... - Zakryła twarz dłońmi.
- Tak, ten telefon, dowód oskarżenia. Przyjrzyjmy się temu.
Powiedziała, że nic nie podejrzewasz... bo nie wiesz nic o wanience dla
dziecka, którą chce ci dać. Wtajemniczyła mnie w to, żebyś ją dostała we
właściwym czasie. Próbuje ci w ten sposób powiedzieć, jak bardzo ceni
twoją przyjaźń.
- Boże - powiedziała Alida zduszonym głosem.
- Cóż jeszcze... Aha, mam jej klucze. Potrzebowałem ich, żeby móc
pilnować tych książek. Dlaczego? Bo się myliłem, da się połączyć pracę i
macierzyństwo. To, co mówiłem wcześniej, było złe, samolubne i
staroświeckie. Chciałem się upewnić, że nic nie stanie na przeszkodzie
twojej dalszej karierze.
- Ja...
- Lisa też tak uważała, mówiła mi o tym. Ciekawa jesteś, jak to było?
Na pewno. Powiedziałem, że jesteś szczególną, cudowną kobietą i że cię
bardzo kocham. Powiedziałem też, że ją bardzo lubię. Odparła, że ona
mnie też. - Aha.
- No, to już wszystko wiemy. Teraz ja mam pytanie. - Podszedł do
niej wolno. - Kiedy mnie oskarżyłaś o rozmaite zbrodnie, powiedziałaś
też, że mnie kochasz. Czy to prawda, Alido? - Stanął przed nią i
delikatnie ujął w dłonie jej twarz. - Czy to prawda?
- Tak, ale...
- I wierzysz, że cię kocham i zawsze będę kochał? Wiesz, że kocham
ciebie i dziecko, i że chcę, żebyśmy byli rodziną? Alido Hunter, czy
wreszcie przekonałem cię, że jesteś dla mnie wszystkim i że powinnaś
być moja na zawsze?
- Tak, przekonałeś mnie - powiedziała, chwytając go za ramiona. - Ale
teraz zniszczyłam wszystko. Boże, Paul-Anthony, nie możesz przecież
kochać kogoś, kto myślał o tobie jak najgorzej, kto ci nie ufał i nie
wierzył. Czy nie będziesz wciąż się zastanawiał, kiedy znowu w ciebie
zwątpię lub zakwestionuję to, co mówisz lub robisz?
- Nie, maleńka, nie będę. Zapomnijmy o tym wszystkim i o nocnych
marach z twojej przeszłości. Poza tym, to faktycznie wyglądało
podejrzanie. Zaczynamy od nowa, w tej chwili. Alido, czy wyjdziesz za
mnie?
92
RS
- Tak - odparła, uśmiechając się przez łzy. - Kocham cię, Paul-
Anthony. Zawsze cię będę kochała. Od chwili, kiedy cię spotkałam,
byłeś moim mężczyzną z mgły.
Zobaczyła łzy w jego oczach. Pochylił głowę i całował ją z miłością i
oddaniem. Mgła zdawała się płynąć wokół nich, zamykając w intymnym
świecie miłości.
Epilog
Paul-Anthony silnym pchnięciem otworzył drzwi szpitalnego pokoju.
Alida siedziała w łóżku, trzymając w ramionach owinięty kocem tobołek
i uśmiechała się miękko.
- Piękna - powiedział. Podniosła wzrok.
- Witaj, kochanie. Czekałam na ciebie. Rozmawiałam właśnie z
naszym synem i wygląda na to, że nie poczuwa się do winy za
opóźnienie w otwieraniu prezentów gwiazdkowych.
Paul-Anthony przeszedł przez pokój i pocałował Alidę, potem
popatrzył na śpiące maleństwo o jasnej buzi i czarnych jedwabistych
włosach.
- Taki jest mały - powiedział.
- Paul-Anthony, cztery i pół kilo to nie jest mało. Nie mogę się już
doczekać, kiedy pójdę do domu.
- Po prostu chcesz się dorwać do prezentów - zachichotał.
- Oczywiście. Choinka wygląda tak ślicznie w twoim salonie.
- W naszym salonie.
- W naszym salonie, w naszym domu. Uśmiechnęła się, a dziecko
otworzyło oczka.
- Cześć, dzieciaczku - powiedział Paul-Anthony. - Pamiętasz mnie?
Jestem twoim tatą. A ty, paniczu, jesteś Chris-Noel Payton. Podwójne
imię, według tradycji Paytonów.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i stanął w nich John-Trevor z
ogromnym pluszowym psem w ramionach.
- Cześć, Chris-Noel - powiedział. - Witam państwa. Chciałem jeszcze
raz zobaczyć małego, zanim pojadę na lotnisko.
- Interesy czy wakacje, John-Trevor? - spytała Alida.
- Interesy, jak zwykle. Mamy takiego ekscentrycznego starego gościa,
dla którego czasem coś robimy, ale on życzy sobie rozmawiać tylko ze
mną osobiście. - Wzruszył ramionami. - Lubię dziwaka, więc robię, co
chce. Lecę do Kolorado zobaczyć, co to za cudeńka ma dla mnie tym
razem. Hej, Chris-Noel, otwórz slipki i spójrz na tego tu pieska. Och,
93
RS
kurczę. - Wepchnął psa w ramiona Paula-Anthony'ego i pocałował Alidę
w czoło.
- Co planujecie na przyszłe święta? Z Chrisa-Noela będzie ziółko.
- Cóż, twoja kolej - powiedziała wolno Alida. - Ożyw rodzinne święta,
John-Trevor. Moglibyśmy, na przykład, potańczyć na twoim weselu.
- Idę stąd - powiedział John-Trevor w popłochu. - Tego rodzaju teksty
przyprawiają mnie o nerwicę. Szczęśliwego Nowego Roku. - Drzwi
zamknęły się za nim ze świstem.
- Szczęśliwego Nowego Roku - powiedziała Alida do Paula-
Anthony'ego.
- Czekają nas całe lata szczęścia, kochanie. Słoneczne dni i noce
naszej własnej...
- Mgły - dokończyła za niego i zamilkła, uciszona jego pocałunkiem.
Chris-Noel wciąż spał.
94
RS
95
RS