background image

Robert Anton Wilson, Oko w Piramidzie 

Od dawien dawna w środowisku nauk społecznych toczy się wrząca ogniem dyskusja co 
doprowadziło małpę do stania się człowiekiem. Przez lata teorii na ten temat narosło mnóstwo - 
każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie :) - ale jedna z nich swoją kontrowersyjnością, jak i 
słabym odzewem ze strony owych obrońców racjonalistycznego, postoświeceniowego dyskursu 
mieniących się adwersarzami "poważnej" nauki, przerasta wszystkie inne razem wzięte... 

Wysunął ją etnofarmakolog z zawodu, antropolog i kosmolog z fascynacji - Terence McKenna, 
który ukończył cieszący się sławą kolebki uniwersyteckiej kontrkultury i lewactwa, Uniwersytet 
Kalifornijski w Berkeley. Otóż doszedł on do wniosku, że ów okryty nimbem tajemnicy jakościowy 
skok w postrzeganiu świata stwarzający "ludzką naturę" dokonał się w małpie naczelnej za 
pośrednictwem niewinnego grzyba psylocybowego... Badając on zarówno występowanie tego 
grzyba w setkach odmian na całej planecie, jak i jego konkretne działanie na własnym organizmie, 
a potem dokonując komparatystyki z przedstawieniami obrazowymi, które zachowały się w 
różnych miejscach globu z okresu prehistorycznego do naszych czasów oraz z użyciem go we 
współczesnych technologiach szamanów plemiennych doszedł on do swej idee fixe - grzyby są 
wehikułem naszej dynamicznej ewolucji kulturowej. Ich spożycie spowodowało gwałtowny rozrost 
naszego sytemu nerwowego dając początek świtowi cywilizacji homo sapiens. 

Teza to oczywiście natychmiast została odrzucona przez pogrążony w transie konsensusu, 
podtrzymywany przez paradygmat psychiatryczno-prawniczy umysł przyzwyczajony do 
mechanicystycznego modelu świata, w którym sektory ludzkiego doświadczenia są dosłownie 
poszatkowane w kawałki nie przenikające się nawzajem, tak więc sfera umysłu NIE MA PRAWA 
przeciąć się ze sferą ciała. Mimo tego idea ta została podchwycona przez magiczny prąd, w którego 
wirze znalazła się cała kontrkultura lat 60' i przeszła jako jeden z głównych postulatów do 
podziemnego kręgu antropologii zwanej anty-antropologią lub antropologią chaosu. 

Kierunek ten, do którego można by oprócz wspomnianego Terenca McKenny zaliczyć również 
następnego guru kontrkultury, o dziwo kończącego antropologię kulturową również w Berkeley J, 
zwanego także czasem "Ojcem Chrzestnym New Age" - Carlosa Castanedę. Ten niepoprawny 
politycznie czarownik i psychonauta zasłynął swoim długaśnym księgozbiorem, w którym opisywał 
inicjacje magiczne, które przechodził za pomocą środków enteogennych tj. grzyby psylocybowe, 
peyotl czy bieluń dziędzierzawa, pod okiem brujo z plemienia Yaqui zwanego przez niego Don 
Juanem. Mimo wielu kontrowersji, które wiły się wokół tej osobistości (której?:), Carlos Castaneda 
pozostaje jednym z pierwszych ludzi w późnonowoczesnej kulturze Zachodu, którzy szczegółowo i 
kompleksowo opisali proces transformacji ludzkiej jaźni za pomocą halucynogenów używanych od 
dawien dawna przez społeczności pierwotne i tego osiągnięcia nie odbierze mu nikt. 

Do tej wesołej gromadki antropologów należałoby jeszcze dołączyć kolejnego szamana 
ponowoczesności - Michaela Harnera, który (o dziwo!:) doktoryzował się na tym samym 
uniwersytecie co dwaj wyżej wymienieni bohaterowie naszej wyliczanki, by osiąść potem jako 
wykładowca New School for Social Research w Nowym Jorku, skąd w ramach badań terenowych 
udał się do Górnej Amazonii, aby zbadać zamieszkujący tamtą okolicę lud Indian Jivaro. Tam w 
roku 1956 Michael Harner po raz pierwszy zetknął się z miejscowym halucynogenem zwanym u 
nich natema, ale wśród innych plemion yage lub ayahuasca. Harner już wtedy czuł, że do 
tradycyjnego wśród antropologów "wejścia w plemienny świat wyobrażeń" brakuje mu czegoś 
bardzo ważnego... Spróbował on w końcu tego znamienitego napitku w roku 1961 wśród Indian 
Konibo, a potem wrócił do Jivaro rozumiejąc tym razem znacznie więcej z tego co rozgrywało się 
na jego oczach, a czego nie pojmował wcześniej - wywar dosłownie otworzył mu mityczne Drzwi 
Percepcji, które jako specyficzną bramę w inny wymiar rozumienia rzeczywistości opisał w swoim 
legendarnym eseju Aldous Huxley, kolejna wielka postać kontrkultury, która zmarła przyjmując 

background image

dożylnie na swoją wyraźną prośbę 1500 mikrogramów LSD. 
* * * 

Jeżeli przytakniemy bujającemu się już najprawdopodobniej w niebie Buddy Amitabhy Terencowi 
McKennie w sprawie grzybnego efektu ewolucyjnego, to musimy uznać także wszystkie 
podstawowe implikacje tej tezy, a są one następujące: 
1.) środki enteogenne niemal od zawsze towarzyszyły istotom ludzkim. 
2.) środki enteogenne były i są rzeczą przynoszącą ludziom wiele korzyści. 
3.) środki enteogenne nie odurzają ludzi. 
4.) środki enteogenne posiadają swoistą inteligencję i duszę. 
5.) środki enteogenne NIE POWINNY być traktowane jako niebezpieczeństwo dla człowieka, 
rodziny, społeczeństwa, państwa, zdrowia psychicznego i fizycznego, procesów rozwoju kultury i 
cywilizacji, a raczej WPROST ODWROTNIE. 
* * * 

Jak mawiał pewien renegat z Harvardu, który po swoich słynnych odkryciach potencjalnego 
zastosowania LSD w szeroko pojętej dziedzinie psychologii, po odmowie objęcia tam profesury w 
zamian za "zamknięcie mordy na kłódkę" usunięty z tej wylęgarni amerykańskich geniuszy - 
Timothy Leary: "Największy kłopot z narkotykami jest taki, że zmieniają one świadomość". Zaś tą 
ironiczną tezę można rozwinąć w taki sposób, że ten kto zmienił swoją świadomość za pomocą 
dragów nie jest w stanie utrzymywać, że świat jest wciąż taki sam, a on powinien tak samo w nim 
żyć. Co z tego wynika? Oczywiście to, że bardzo trudno jest dogadać się człowiekowi, który 
przyjmował środki enteogenne, z człowiekiem który ich nigdy w życiu nawet nie spróbował. W 
komunikacji takich osób niemal na pewno zajść musi jej zakłócenie, które nie pozwala przedrzeć 
się od jednej do drugiej osoby komunikatowi, jaki nadaje każdy z osobna wobec odbiorcy. Wobec 
tego sprawa doświadczeń z narkotykami musi pozostać w sferze, której treść ujawnia się tylko 
wtajemniczonym w ich działanie, bowiem tylko wśród ludzi znających podstawę i kontekst 
przekazu treść komunikatu ma szansę zostać odebrana właściwie. Jaki z tego wniosek? WŁADZA 
NAS NIE SŁUCHA! 

Kryminalizacja środków zmieniających świadomość we współczesnym systemie polityczno-
społecznym sięga okresu dwudziestolecia międzywojennego, kiedy to wraz z prohibicją alkoholu w 
Stanach Zjednoczonych nastąpił również gwałtowny atak na konopie indyjskie znane wszystkim 
jako Marihuana - Błogosławione Ziele :)! Co ciekawe, prohibicję alkoholu wkrótce zniesiono 
wobec jej NIESKUTECZNOŚCI i SPORYCH NAKŁADÓW PIENIĘŻNYCH, jakie ponosił rząd 
amerykański przy ściganiu nielegalnych producentów i sprzedawców alkoholu. Prohibicja 
Marihuany jednak trwała... Jest to oczywiście jawny paradoks na całej linii, szczególnie w 
społeczeństwie, które wychwala racjonalność i rozważność działań pod niebiosa, tak samo jak 
wolność ducha, słowa i CIAŁA! 

Jak więc łatwo zauważyć, owe wolności należą bardziej do sfery deklaracji, niż do sfery 
prawdziwego przyzwolenia na wprowadzanie ich w życie, a ich istotą jest mydlenie ludziom oczu. 
Zresztą czy trzeba mydlić oczy ludziom, którzy nieustannie odtwarzają porządek władzy w swoich 
codziennych interakcjach społecznych, tak w rodzinie i związkach osobistych, jak w sferze 
publicznej? To mało prawdopodobne, władza też sobie lubi poleniuchować, w końcu składa się z 
NAJZWYKLEJSZYCH LUDZI, czasem może zbyt zwykłych - oto jest problem. 

Ale wracając do naszego Kochanego Ziela, otóż głównym powodem, dla którego zostało ono 
opieczątkowane jako złowieszcze, złowrogie (a nawet bluźniercze) i odstawione na półkę z 
napisem: WRÓG PUBLICZNY NUMER 1, był mit który wyobraźnia prawodawców, uosabiana 
przez niejakiego Henry'ego Annslingera, zdołała włączyć w już i tak sprawnie działający 
psychiatryczny konsensus władzy, który opisywał w swoich wyraźnie lewicujących dziełach 

background image

Michel Foucault. Mit ów opierał się na mrocznym przesłaniu mówiącym o diabelskich siłach 
tkwiących w Marihuanie; ziele owo rozkoszne - Dar Sziwy, miało wywoływać obłęd, paranoję, a co 
najważniejsze OBSESJE SEKSUALNE (tak, tak, to nie żarty. :). Ludzie stawali się po nim dzicy, 
rozpustni i lubieżni niczym w "120 Dniach Sodomy" dokonując morderczych i złowieszczych 
czynów, od których stronił przeciętny (to ważne!), pracowity (to też ważne!), moralny (niezwykle 
ważne!) obywatel amerykańskiego państwa. Mit ów utrwalany dzięki psychomanipulacji 
telewizyjnej, z ostrzeżeniami o szkodliwości palenia zioła można się było zetknąć głównie tam, stał 
się podstawą dzisiejszego systemu ścigania i represjonowania hodowców, producentów i palaczy 
marihuany na całym świecie. W mówieniu o mitach nie można jednak abstrahować zbyt daleko od 
sedna mitotwórczości, które ściśle wiąże się z utrwalonymi podświadomie wartościami rządzącymi 
w społeczeństwie amerykańskim, a które można by śmiało za tropicielem owych wartości, Maxem 
Weberem nazwać moralnością mieszczańską wyrastającą bezpośrednio z etyki skrajnych 
protestantów zwanych purytanami, którzy wsławili się min. wielką lubością w paleniu czarownic na 
stosie od XVI do XIX w. w Anglii i Ameryce Pn. czyli Stanach Zjednoczonych (widzicie ten sam 
mityczny wzór? :). Mimo, że nie ma tu bezpośredniego związku pomiędzy tymi dwoma toposami, 
to jednak zachodzi tu pewna sylogia, która wynika z tych samych form umysłowych rządzących 
życiem purytan zarówno w ich chlubnej wierze o lepsze jutro materialne, jak i duchowe. Sednem 
etyki purytańskiej jest praca, a takie bzdety w polskich przysłowiach jak: "Bez pracy nie ma 
kołaczy" należy uznać za wpływ etyki im właśnie właściwej i niby nic w tym złego - niech sobie 
pracują ile chcą, ale ci nasi mili purytanie strasznie nie lubili i nie lubią, jak RESZTA też nie 
pracuje. Czyli jednym słowem szlachetny wysiłek ewangelizacyjny i wycinanie sobie kerygmy na 
czole, które z wielką bogobojnością czynili ku łasce bożej (a której mogli przecież nie mieć... ehhh, 
te zawiłości teologiczne) służyły im do usprawniania całej, pogańskiej reszty świata, która nie 
została jeszcze oświecona przez Ducha Świętego (my wolimy Marię i Ducha co Bucha! :). 

Najbardziej jednak purytanie bali się swojego ciała (wiadomo, za dupę toto może złapać czy cuś...) 
i modlili się w dzień i w nocy, żeby ich nie wodzić na pokuszenie - czyli, mówiąc słowami Johna 
Lilly'ego - następnego metafizycznego narkomana, który wymyślił sobie pływanie w komorze 
deprywacji sensorycznej, aby mieć niezły odlot :), żeby się jeszcze lepiej dać zaprogramować przez 
to, co Freud nazywał zasadą rzeczywistości (zresztą neofreudowscy purytanie za to go najbardziej 
nienawidzą. :). Zasada rzeczywistości bowiem jest zbawieniem od zasady przyjemności, a więc 
szatanowska przyjemność palenia Marihuany nie wchodzi w grę. WALKA dyskursu WŁADZY z 
dyskursem WOLNOŚCI jest walką z zasadą przyjemności, która uniemożliwia mechaniczne, 
automatyczne działanie wymagane we współczesnym systemie pracy starającym się wyalienować 
maksymalnie jednostkę od siebie samej, aby móc skierować całą energie seksualną do niewolniczej 
pracy, w której trybach jednostka traci indywidualność i czas na rozwój duchowy, na zmianę 
perspektyw, na objęcie wzrokiem większej całości. Traci czas dla SIEBIE. Jak pisał w "Erosie i 
Cywilizacji" Herbert Marcuse: "Społeczeństwo ucieleśnia racjonalizm całości, a walka jednostki 
przeciw represywnym siłom jest walką przeciw obiektywnemu rozumowi. Wyłonienie się 
nierepresywnej zasady rzeczywistości zakładające wyzwolenie popędów byłoby więc regresem od 
osiągniętego poziomu cywilizowanej racjonalności." 

Aparat bezpieczeństwa wewnętrznego nie może dopuścić, aby czas wolny od zewnętrznych 
zobowiązań i przyjemność jaki wiąże się ze spożywaniem środków enteogennych zapanował nad 
zorganizowanym systemem pracy dziennej. 

Tak więc mit szaleństwa i wybuchających żądz po marihuanie w latach dwudziestych był 
programem mającym pobudzić podświadomie zasiane kulturowe wartości, a do których odwołanie 
się musiało przynieść automatyczny sprzeciw. 

Jednak w cywilizacji, która rządzi się spreparowaną medialnie przyjemnością, to już nie jest 
wystarczający znak zakazu. Do mitu powodującego nieużyteczność w pracy dochodzi jeszcze mit 

background image

strachu przed śmiercią i uzależnienia, a więc mit zagrożeń ostatecznych (mimo, że oba, jeśli 
zwrócimy na to wyraźniejszą uwagę, konotują nieprzydatność do pracy i niemożność nawiązywania 
stosunków społecznych), które godzą wprost w samo serce społeczeństwa. Kontrola informacji 
przez zależne od kapitału media, które same zależne są od ludzkich pragnień powoduje, że do 
odbiorców docierają tylko pozbawione prawdy "FAKTY" ubarwione fantazjami i przekłamaniami, 
które ustanawiają granicę jednostkowego doświadczenia kontrolując PRAWDZIWE pragnienia 
jednostek skierowane na doświadczenia życia w pełni, które (to wyczuwają nawet spece od 
preparowania telewizyjnych wiadomości po każdym większym upaleniu! :P) jest symbolizowane 
przez odwieczną moc świętych roślin tj. grzyby psylocybowe, konopie indyjskie, bieluń 
dziędzierzawa, peyotl, ayahuasca, powój, muchomor czerwony, które mają magiczną moc 
przekształcania ludzkiego doświadczenia ukazując mu mityczną Drugą Stronę Lustra. 
* * * 

Fachowcami w społecznościach plemiennych, którzy zajmowali się dogłębnym badaniem efektów 
wywoływanych przez święte rośliny, byli od dawien dawna szamani. Na obszarach, gdzie 
występowały i występują rośliny enteogenne, czyli prawie na całym globie, szamani badani przez 
antropologów zawsze doskonale zdawali sobie sprawę z mocy tych środków i posiadali ogromną 
wiedzę na temat sposobów ich wykorzystywania, ZAWSZE traktując przyjmowanie środka jako 
potężny element pozwalający przełamać im Granicę Lustra i przejść na drugą stronę w celu 
dokonania czynności magicznych tj. leczenie, przepowiadanie przyszłości, zabijanie wrogów, 
sprowadzanie zwierzyny, wywoływanie deszczu. Spożywanie naturalnych narkotyków zawsze 
miało tam ściśle magiczny charakter, dzięki któremu zachowywał się także wewnętrzny charakter 
danej kultury. Wielu antropologów długo nie zdawało sobie sprawy z tego, jak ważny jest w 
społecznościach pierwotnych ceremonialny enteogenizm, aż do odkryć Gordona Wassona i 
wspomnianego już Michaela Harnera, którzy zaczęli ujawniać inny wymiar doświadczenia 
jednostki żyjącej w strukturze pierwotnej. Zaczęli sobie oni zdawać sprawę z tego, że wielokrotnie 
spożywanie świętych roślin lub ich przetworów jest osią plemiennego sposobu widzenia świata. 
Niestety, wobec akademickiego aparatu zorganizowanego najczęściej na zachowywanie osiągnięć, 
niż ich rozwijanie, takie alternatywne podejście było najczęściej deprecjonowane lub wręcz 
wyśmiewane i kompromitowane pod pozorem "niezgodności wyników badań z obiektywną 
rzeczywistością" (vide Carlos Castaneda). 

Dodatkową przeszkodą była prawie całkowita delegalizacja tych środków, tak więc rozwijanie 
badań nad nimi było niezwykle utrudnione. Nic więc dziwnego, że na początku lat 60', kiedy w 
U.S.A. "odkryto" nowy środek enteogenny, wyizolowany przez Alberta Hoffmana w 1946, znany 
jako LSD, tłum psychologów i antropologów rzucił się wygłodniały na tą szansę przebicia się przez 
mur nieznanych obszarów ludzkiego doświadczenia, szczególnie że pierwsze próby wojskowe z 
jego użyciem okazały się bardzo obiecujące (mimo, iż jako środek bojowy dla wojska, LSD okazało 
się całkowicie nieprzydatne ze względu na działania niepożądane). Do boju ruszyły dzisiejsze 
legendy kontrkultury, które po spróbowaniu tego środka uznały go za "rewolucyjny potencjał życia 
codziennego", żeby sparafrazować słynne hasło sytuacjonistów. Timothy Leary wraz ze swoim 
kolegą Richardem Alpertem eksperymentował z LSD-25, z ochotnikami na Harvardzie, z powodu 
których został usunięty z uniwersytetu, kiedy jeden nakwaszony maksymalnie koleś zaczął latać po 
korytarzu krzycząc, że jest Bogiem - zdarza się, sami wiecie :), a Ken Kesey studiujący wtedy na 
Stanford University poddał się w tym samym czasie eksperymentom rządowym z użyciem LSD i 
psylocybiny prowadzonym w Psychiatrycznym Szpitalu Stanowym, gdzie później podjął pracę, na 
kwasie obserwując jego codzienne życie, co zaowocowało "Lotem nad kukułczym gniazdem", 
który w całości napisany jest na LSD-25, z momentem który powstał po spożyciu peyotlu 
(szukajcie, a znajdziecie :). Nie zapominajmy także o twórcy praktycznej gałęzi psychologii 
transpersonalnej - Stanislavie Grofie, który wyemigrowawszy z Czech osiedlił się w Maryland, 
gdzie w Centrum Psychiatrycznym prowadził min. badania nad LSD-25, LSD-6, psylocybiną, 
ecstasy, ketaminą tworząc nowatorskie do dzisiaj podejście do zagadnień psychiatrycznych, które 

background image

okazało się niezwykle skuteczne w porównaniu z old skulowymi terapiami przynosząc ponad 90% 
wyzdrowień w przewlekłych depresjach, maniach i schizofreniach różnego rodzaju. Niestety, 
NARKOTYKI SĄ ZŁE i kiedy je w końcu w Stanach zdelegalizowano doktor Grof musiał w końcu 
porzucić swoje niepoprawne politycznie doświadczenia z halucynogenami w terapii chorób 
psychicznych by przejść na metodę wyrastającą wprost z tych doświadczeń, ale przy której nie 
używa się ZŁYCH NARKOTYKÓW, zwaną oddychaniem holotropowym, również bardzo 
efektywną choć już nie tak skuteczną (potwierdzą to wszyscy, którzy i kwasili i brali udział w sesji 
oddychania holotropowego :). 

Ale nie ważcie się wyprowadzić z tego eseju wniosku, iż narkotyki w dobrych rękach nie szkodzą, 
bo traficie w ręce samego Szatana!!! 

Dzięki wyżej wymienionym ludziom mnóstwo wiary na całym świecie dowiedziało się o istnieniu 
halucynogenów i nieźle zabawiło się przez całe lata 60', by potem smętnie opuścić głowę i 
poszerzyć w większości szeregi klasy średniej tudzież dać się kupić różnym agencjom 
wywiadowczym lub założyć sklepik ezoteryczny... lecz na szczęście nie wszyscy. Psychedeliczny 
bunt przeciwko rozpychaniu się rozumu instytucjonalnego trwał nadal schodząc do podziemia. 
* * * 

W latach 70' na łonie powstającej właśnie w Anglii nowej formacji subkulturowej zwanej potocznie 
"ruchem industrialnym" idee psychedelicznej rewolucji ludzkiego postrzegania świata nabrały 
nowego wymiaru. Widać to szczególnie w obszarze działań Świątyni Psychicznej Młodzieży - 
międzynarodowej organizacji ezoterrorystycznej założonej przez filozofa, maga i artystę - Genesisa 
P-Orridge'a. Organizacja ta stawiała sobie za cel wyprzęgnięcie sił witalnych jednostki ze 
zorientowanego na spektakl zaspokojenia, systemu dystrybucji informacji i sposobu życia. Grupa ta 
przejęła dużo ze sposobów rozluźniania więzów "rzeczywistości" wypracowanych przez 
psychobojowników poprzedniej dekady, szczególnie jeśli chodzi o wykorzystywanie rytuałów, 
stanów transowych oraz oczywiście środków zmieniających świadomość. Wystarczy dodać, że 
nieoficjalny lider Świątyni - Genesis P-Orridge korespondował z Timothym Learym, a po 
przegraniu sfingowanego procesie o rozpowszechnianie pornografii z elementami pedofilii, kiedy 
został wygnany z Wysp Brytyjskich wyemigrował do U.S.A., gdzie natychmiast się z nim spotkał, a 
ten szybko użyczył mu swoich ruchomych i nieruchomych dóbr, jak własnych. 

W manifeście Świątyni, tzw. "Szarej Książeczce", czytamy co następuje: "Nadchodzi Nowa Era 
Magicznej interpretacji Świata i ekscytacji połączonej z jego nadejściem. Interpretacji w terminach 
Woli i Wyobraźni wypełnionej przez kontakt z intuicją i instynktem." Magia jak już się pewnie 
domyślacie polega głównie na ZMIANIE świadomości. 

Łatwo jest w działaniach i deklaracjach Świątyni dopatrzeć się odwołań do genialnych magów XX 
w. tj. Aleister Crowley czy Austin Osman Spare, z których szczególnie pierwszy wychwalał 
zbawczy wpływ środków zmieniających świadomość na psychikę pogrążoną przez represywną 
kulturę w transie alienacji nie pozwalającą dostrzec jej "prawdziwych pragnień" tworzących 
podstawę intencji życia i zmiany świata. Napisał on także słynny "Traktat o haszyszu", który co 
prawda kiepski stylistycznie, jeśli porównać go z kultowymi lekturami późniejszej kontrkultury 
wyprzedził je jednak o wiele lat. Crowley jednak nie pozostawał w domenie Labiryntu i dostrzegał 
zgubny wpływ narkotyków stymulujących centralny układ nerwowy tj. kokaina czy nikotyna, na 
cywilizację Zachodu, słusznie wiążąc ich spożycie z dziwnym sprzężeniem zwrotnym, jakiemu się 
ona poddała, a które operowało zawsze w kierunku skracania czasu przyjemności i wydłużania 
czasu pracy. Tak więc stymulanty stawały się wg. niego tolerowanym po cichu przez system 
sposobem zwiększania wydajności pracy, a jednocześnie były ogłupiaczem świadomości, która 
wpadając w tą pętlę coraz bardziej pogrążała się w sefirze Malkuth, odpowiadającej za 
przywiązanie do materii, tracąc wszystkie horyzonty duchowe. Odmiennie od nich, halucynogeny 

background image

stawały się wyzwalaczem świadomości z klatki trzech wymiarów. Te poglądy (oczywiście bez 
pochwały narkotyków! :) w europejskiej filozofii rozwinęła po II Wojnie Światowej tzw. Szkoła 
Frankfurcka, a której przewodziła Wielka Trójka: Herbert Marcuse, Theodor Adorno i Max 
Horkheimer. Najpopularniejsze dzieło, które wyszło z tej szkoły, napisane przez Adorno i 
Horkheimera, nosi nazwę "Dialektyka Oświecenia". Szkoła ta była bezpośrednio związana z całym 
ruchem lewackim lat 60', a tu warto byłoby dodać, że asystentką profesora Marcusego była wtedy 
Angela Davies - jedna z osób, które urosły do rangi symboli tamtych lat, bez ogródek wychwalająca 
środki zmieniające świadomość i wyzwolenie seksualne. Wróciliśmy w ten sposób do punktu 
wyjścia... 
* * * 

Jak więc widzimy używanie środków enteogennych nie było represjonowane w kulturach 
pierwotnych, gdzie były traktowane jako oczywisty sakrament pozwalający ogarnąć rzeczywistość, 
w której żyła jednostka wraz ze swoim plemieniem. I nie było ono także represjonowane w kulturze 
Zachodu, aż do nadejścia ery panowania kapitalizmu, systemu społeczno-ekonomicznego będącego 
w prostej linii konstruktem wyobrażeniowym skrajnego skrzydła protestantyzmu, który ustawił 
jednostkę w opozycji wobec społeczeństwa, a spełnienie w opozycji do pracy. Narkotyki musiały 
zatem nieuchronnie wejść w kolizję z nowym porządkiem stając się mitycznym obcym 
uosabiającym wszystko to, co nowo narodzona cywilizacja chciała wyprzeć na margines życia 
społecznego, aby nie mogło to zagrozić jej porządkowi. Jednak podziemne prądy drążyły przez ten 
czas swoje własne tunele nie zamierzając się poddawać usprawiedliwionemu przez boga 
niewolnictwu. Skrajność zawsze ma tendencję do wytwarzania swojego własnego przeciwieństwa. 
Nic więc zatem dziwnego, że najbardziej płodna pod względem artystycznym kontrkulturowa 
bohema, która otrzymała miano beat generation, narodziła się na Nowym Lądzie i że... używała 
sporo narkotyków :). 

Najbardziej chyba znaczącym pod tym względem spośród całej gromadki bitników był osobnik o 
godności William S. Burroughs. Głównie z tego powodu wyrzutek z kanonów "dobrej literatury" 
XX w. Dla znawców prawdziwy geniusz operujący wielopoziomowym językiem i piszący o 
rzeczywistości w nie dający się podrobić sposób, ani nie realista, ani nie surrealista - można 
powiedzieć transrealista. 

W swojej najbardziej znanej powieści pt. "Nagi lunch", opisuje on swoje życie z narkotykami - 
WSZYSTKIMI NARKOTYKAMI, tworząc raz surrealistyczną, raz niemal turpistyczną, ale przede 
wszystkim niemal nirwanistyczną narrację nie podlegającą regułom trzech wymiarów zabierającą 
czytelników w najmroczniejsze odmęty ludzkiej wyobraźni i prawdziwych przeżyć (choć w 
zasadzie trudno je od siebie wyodrębnić). Clue jest jednak jedno, jak sam kiedyś powiedział: 
"Dotykanie granic ludzkiego doświadczenia sprawia, że jednostka styka się z pewnymi 
fundamentalnymi prawdami." 

Te prawdy zaś pozostają uniwersalne na wszystkich poziomach, są to bowiem najcenniejsze rzeczy, 
o jakie może się otrzeć w życiu człowiek. Narkotyki sprawiają, że człowiek staje się lepszy i 
pomagają spojrzeć na życie z większym dystansem, tym samym dają mądrość o sobie i o świecie. 
W świecie wyobrażeń pierwotnych narkotyki tj. grzyby psylocybowe (używane przez Mayów, 
Mazateków, Miksteków), peyotl (używany przez Huicholi), muchomory czerwone (używane przez 
Tunguzów, Samojedów i Ostiaków), konopie indyjskie (używane przez Hindusów, dawnych 
Persów i Scytów), ayahuasca (używana przez Jivaro, Konibo, Xinghu) i wiele innych były 
duchowymi nauczycielami ludzkości dostarczając wiedzę na temat środowiska naturalnego, 
kosmosu, jak i relacji społecznych. Dziś kiedy, jak mawiał Marshall McLuhan, arcykapłan mediów: 
"Elektryczne sieci wprowadzają ludzkość w nową erę plemienną dając głębokie uczucie 
współuczestnictwa.", środki enteogenne stają się sprzymierzeńcami ludzi w surfowaniu na fali 
płynnego chaosu, która nie ma już dłużej wiele wspólnego ze społeczeństwem panoptycznego 

background image

nadzoru, ale jest rzeczywistością wszechstronnych poszukiwań, co widać nie tylko w nauce, ale 
także w życiu ulicy. Siły reakcji jednak nie chcą dopuścić do tej ustrojowej, globalnej transformacji 
dbając tylko o jej jednostronne korzyści nie mające wiele wspólnego z wyzwoleniem człowieka. 
Jeżeli ta tendencja będzie postępowała, będziemy musieli jej wypowiedzieć wojnę, w której 
wszystkie środki będą dozwolone - choć mimo tego wciąż mam nadzieję na rozwiązanie pokojowe 
- a wtedy jako neohaszaszyni odwrócimy to niekorzystne rozdanie ku większemu zrozumieniu 
człowieka przez samego siebie. Tripiarze, kwasowi artyści, marihuanowi rewolucjoniści, anty-
antropologowie, psycholodzy transpersonalni, anty-psychiatryści i magowie chaosu ŁĄCZCIE SIĘ 
w walce o wyzwolenie człowieka z jarzma systemu wysublimowanej represji! Spotkamy się w Oku 
Piramidy!"