Robert Anton Wilson, Oko w Piramidzie
Od dawien dawna w środowisku nauk społecznych toczy się wrząca ogniem dyskusja co
doprowadziło małpę do stania się człowiekiem. Przez lata teorii na ten temat narosło mnóstwo -
każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie :) - ale jedna z nich swoją kontrowersyjnością, jak i
słabym odzewem ze strony owych obrońców racjonalistycznego, postoświeceniowego dyskursu
mieniących się adwersarzami "poważnej" nauki, przerasta wszystkie inne razem wzięte...
Wysunął ją etnofarmakolog z zawodu, antropolog i kosmolog z fascynacji - Terence McKenna,
który ukończył cieszący się sławą kolebki uniwersyteckiej kontrkultury i lewactwa, Uniwersytet
Kalifornijski w Berkeley. Otóż doszedł on do wniosku, że ów okryty nimbem tajemnicy jakościowy
skok w postrzeganiu świata stwarzający "ludzką naturę" dokonał się w małpie naczelnej za
pośrednictwem niewinnego grzyba psylocybowego... Badając on zarówno występowanie tego
grzyba w setkach odmian na całej planecie, jak i jego konkretne działanie na własnym organizmie,
a potem dokonując komparatystyki z przedstawieniami obrazowymi, które zachowały się w
różnych miejscach globu z okresu prehistorycznego do naszych czasów oraz z użyciem go we
współczesnych technologiach szamanów plemiennych doszedł on do swej idee fixe - grzyby są
wehikułem naszej dynamicznej ewolucji kulturowej. Ich spożycie spowodowało gwałtowny rozrost
naszego sytemu nerwowego dając początek świtowi cywilizacji homo sapiens.
Teza to oczywiście natychmiast została odrzucona przez pogrążony w transie konsensusu,
podtrzymywany przez paradygmat psychiatryczno-prawniczy umysł przyzwyczajony do
mechanicystycznego modelu świata, w którym sektory ludzkiego doświadczenia są dosłownie
poszatkowane w kawałki nie przenikające się nawzajem, tak więc sfera umysłu NIE MA PRAWA
przeciąć się ze sferą ciała. Mimo tego idea ta została podchwycona przez magiczny prąd, w którego
wirze znalazła się cała kontrkultura lat 60' i przeszła jako jeden z głównych postulatów do
podziemnego kręgu antropologii zwanej anty-antropologią lub antropologią chaosu.
Kierunek ten, do którego można by oprócz wspomnianego Terenca McKenny zaliczyć również
następnego guru kontrkultury, o dziwo kończącego antropologię kulturową również w Berkeley J,
zwanego także czasem "Ojcem Chrzestnym New Age" - Carlosa Castanedę. Ten niepoprawny
politycznie czarownik i psychonauta zasłynął swoim długaśnym księgozbiorem, w którym opisywał
inicjacje magiczne, które przechodził za pomocą środków enteogennych tj. grzyby psylocybowe,
peyotl czy bieluń dziędzierzawa, pod okiem brujo z plemienia Yaqui zwanego przez niego Don
Juanem. Mimo wielu kontrowersji, które wiły się wokół tej osobistości (której?:), Carlos Castaneda
pozostaje jednym z pierwszych ludzi w późnonowoczesnej kulturze Zachodu, którzy szczegółowo i
kompleksowo opisali proces transformacji ludzkiej jaźni za pomocą halucynogenów używanych od
dawien dawna przez społeczności pierwotne i tego osiągnięcia nie odbierze mu nikt.
Do tej wesołej gromadki antropologów należałoby jeszcze dołączyć kolejnego szamana
ponowoczesności - Michaela Harnera, który (o dziwo!:) doktoryzował się na tym samym
uniwersytecie co dwaj wyżej wymienieni bohaterowie naszej wyliczanki, by osiąść potem jako
wykładowca New School for Social Research w Nowym Jorku, skąd w ramach badań terenowych
udał się do Górnej Amazonii, aby zbadać zamieszkujący tamtą okolicę lud Indian Jivaro. Tam w
roku 1956 Michael Harner po raz pierwszy zetknął się z miejscowym halucynogenem zwanym u
nich natema, ale wśród innych plemion yage lub ayahuasca. Harner już wtedy czuł, że do
tradycyjnego wśród antropologów "wejścia w plemienny świat wyobrażeń" brakuje mu czegoś
bardzo ważnego... Spróbował on w końcu tego znamienitego napitku w roku 1961 wśród Indian
Konibo, a potem wrócił do Jivaro rozumiejąc tym razem znacznie więcej z tego co rozgrywało się
na jego oczach, a czego nie pojmował wcześniej - wywar dosłownie otworzył mu mityczne Drzwi
Percepcji, które jako specyficzną bramę w inny wymiar rozumienia rzeczywistości opisał w swoim
legendarnym eseju Aldous Huxley, kolejna wielka postać kontrkultury, która zmarła przyjmując
dożylnie na swoją wyraźną prośbę 1500 mikrogramów LSD.
* * *
Jeżeli przytakniemy bujającemu się już najprawdopodobniej w niebie Buddy Amitabhy Terencowi
McKennie w sprawie grzybnego efektu ewolucyjnego, to musimy uznać także wszystkie
podstawowe implikacje tej tezy, a są one następujące:
1.) środki enteogenne niemal od zawsze towarzyszyły istotom ludzkim.
2.) środki enteogenne były i są rzeczą przynoszącą ludziom wiele korzyści.
3.) środki enteogenne nie odurzają ludzi.
4.) środki enteogenne posiadają swoistą inteligencję i duszę.
5.) środki enteogenne NIE POWINNY być traktowane jako niebezpieczeństwo dla człowieka,
rodziny, społeczeństwa, państwa, zdrowia psychicznego i fizycznego, procesów rozwoju kultury i
cywilizacji, a raczej WPROST ODWROTNIE.
* * *
Jak mawiał pewien renegat z Harvardu, który po swoich słynnych odkryciach potencjalnego
zastosowania LSD w szeroko pojętej dziedzinie psychologii, po odmowie objęcia tam profesury w
zamian za "zamknięcie mordy na kłódkę" usunięty z tej wylęgarni amerykańskich geniuszy -
Timothy Leary: "Największy kłopot z narkotykami jest taki, że zmieniają one świadomość". Zaś tą
ironiczną tezę można rozwinąć w taki sposób, że ten kto zmienił swoją świadomość za pomocą
dragów nie jest w stanie utrzymywać, że świat jest wciąż taki sam, a on powinien tak samo w nim
żyć. Co z tego wynika? Oczywiście to, że bardzo trudno jest dogadać się człowiekowi, który
przyjmował środki enteogenne, z człowiekiem który ich nigdy w życiu nawet nie spróbował. W
komunikacji takich osób niemal na pewno zajść musi jej zakłócenie, które nie pozwala przedrzeć
się od jednej do drugiej osoby komunikatowi, jaki nadaje każdy z osobna wobec odbiorcy. Wobec
tego sprawa doświadczeń z narkotykami musi pozostać w sferze, której treść ujawnia się tylko
wtajemniczonym w ich działanie, bowiem tylko wśród ludzi znających podstawę i kontekst
przekazu treść komunikatu ma szansę zostać odebrana właściwie. Jaki z tego wniosek? WŁADZA
NAS NIE SŁUCHA!
Kryminalizacja środków zmieniających świadomość we współczesnym systemie polityczno-
społecznym sięga okresu dwudziestolecia międzywojennego, kiedy to wraz z prohibicją alkoholu w
Stanach Zjednoczonych nastąpił również gwałtowny atak na konopie indyjskie znane wszystkim
jako Marihuana - Błogosławione Ziele :)! Co ciekawe, prohibicję alkoholu wkrótce zniesiono
wobec jej NIESKUTECZNOŚCI i SPORYCH NAKŁADÓW PIENIĘŻNYCH, jakie ponosił rząd
amerykański przy ściganiu nielegalnych producentów i sprzedawców alkoholu. Prohibicja
Marihuany jednak trwała... Jest to oczywiście jawny paradoks na całej linii, szczególnie w
społeczeństwie, które wychwala racjonalność i rozważność działań pod niebiosa, tak samo jak
wolność ducha, słowa i CIAŁA!
Jak więc łatwo zauważyć, owe wolności należą bardziej do sfery deklaracji, niż do sfery
prawdziwego przyzwolenia na wprowadzanie ich w życie, a ich istotą jest mydlenie ludziom oczu.
Zresztą czy trzeba mydlić oczy ludziom, którzy nieustannie odtwarzają porządek władzy w swoich
codziennych interakcjach społecznych, tak w rodzinie i związkach osobistych, jak w sferze
publicznej? To mało prawdopodobne, władza też sobie lubi poleniuchować, w końcu składa się z
NAJZWYKLEJSZYCH LUDZI, czasem może zbyt zwykłych - oto jest problem.
Ale wracając do naszego Kochanego Ziela, otóż głównym powodem, dla którego zostało ono
opieczątkowane jako złowieszcze, złowrogie (a nawet bluźniercze) i odstawione na półkę z
napisem: WRÓG PUBLICZNY NUMER 1, był mit który wyobraźnia prawodawców, uosabiana
przez niejakiego Henry'ego Annslingera, zdołała włączyć w już i tak sprawnie działający
psychiatryczny konsensus władzy, który opisywał w swoich wyraźnie lewicujących dziełach
Michel Foucault. Mit ów opierał się na mrocznym przesłaniu mówiącym o diabelskich siłach
tkwiących w Marihuanie; ziele owo rozkoszne - Dar Sziwy, miało wywoływać obłęd, paranoję, a co
najważniejsze OBSESJE SEKSUALNE (tak, tak, to nie żarty. :). Ludzie stawali się po nim dzicy,
rozpustni i lubieżni niczym w "120 Dniach Sodomy" dokonując morderczych i złowieszczych
czynów, od których stronił przeciętny (to ważne!), pracowity (to też ważne!), moralny (niezwykle
ważne!) obywatel amerykańskiego państwa. Mit ów utrwalany dzięki psychomanipulacji
telewizyjnej, z ostrzeżeniami o szkodliwości palenia zioła można się było zetknąć głównie tam, stał
się podstawą dzisiejszego systemu ścigania i represjonowania hodowców, producentów i palaczy
marihuany na całym świecie. W mówieniu o mitach nie można jednak abstrahować zbyt daleko od
sedna mitotwórczości, które ściśle wiąże się z utrwalonymi podświadomie wartościami rządzącymi
w społeczeństwie amerykańskim, a które można by śmiało za tropicielem owych wartości, Maxem
Weberem nazwać moralnością mieszczańską wyrastającą bezpośrednio z etyki skrajnych
protestantów zwanych purytanami, którzy wsławili się min. wielką lubością w paleniu czarownic na
stosie od XVI do XIX w. w Anglii i Ameryce Pn. czyli Stanach Zjednoczonych (widzicie ten sam
mityczny wzór? :). Mimo, że nie ma tu bezpośredniego związku pomiędzy tymi dwoma toposami,
to jednak zachodzi tu pewna sylogia, która wynika z tych samych form umysłowych rządzących
życiem purytan zarówno w ich chlubnej wierze o lepsze jutro materialne, jak i duchowe. Sednem
etyki purytańskiej jest praca, a takie bzdety w polskich przysłowiach jak: "Bez pracy nie ma
kołaczy" należy uznać za wpływ etyki im właśnie właściwej i niby nic w tym złego - niech sobie
pracują ile chcą, ale ci nasi mili purytanie strasznie nie lubili i nie lubią, jak RESZTA też nie
pracuje. Czyli jednym słowem szlachetny wysiłek ewangelizacyjny i wycinanie sobie kerygmy na
czole, które z wielką bogobojnością czynili ku łasce bożej (a której mogli przecież nie mieć... ehhh,
te zawiłości teologiczne) służyły im do usprawniania całej, pogańskiej reszty świata, która nie
została jeszcze oświecona przez Ducha Świętego (my wolimy Marię i Ducha co Bucha! :).
Najbardziej jednak purytanie bali się swojego ciała (wiadomo, za dupę toto może złapać czy cuś...)
i modlili się w dzień i w nocy, żeby ich nie wodzić na pokuszenie - czyli, mówiąc słowami Johna
Lilly'ego - następnego metafizycznego narkomana, który wymyślił sobie pływanie w komorze
deprywacji sensorycznej, aby mieć niezły odlot :), żeby się jeszcze lepiej dać zaprogramować przez
to, co Freud nazywał zasadą rzeczywistości (zresztą neofreudowscy purytanie za to go najbardziej
nienawidzą. :). Zasada rzeczywistości bowiem jest zbawieniem od zasady przyjemności, a więc
szatanowska przyjemność palenia Marihuany nie wchodzi w grę. WALKA dyskursu WŁADZY z
dyskursem WOLNOŚCI jest walką z zasadą przyjemności, która uniemożliwia mechaniczne,
automatyczne działanie wymagane we współczesnym systemie pracy starającym się wyalienować
maksymalnie jednostkę od siebie samej, aby móc skierować całą energie seksualną do niewolniczej
pracy, w której trybach jednostka traci indywidualność i czas na rozwój duchowy, na zmianę
perspektyw, na objęcie wzrokiem większej całości. Traci czas dla SIEBIE. Jak pisał w "Erosie i
Cywilizacji" Herbert Marcuse: "Społeczeństwo ucieleśnia racjonalizm całości, a walka jednostki
przeciw represywnym siłom jest walką przeciw obiektywnemu rozumowi. Wyłonienie się
nierepresywnej zasady rzeczywistości zakładające wyzwolenie popędów byłoby więc regresem od
osiągniętego poziomu cywilizowanej racjonalności."
Aparat bezpieczeństwa wewnętrznego nie może dopuścić, aby czas wolny od zewnętrznych
zobowiązań i przyjemność jaki wiąże się ze spożywaniem środków enteogennych zapanował nad
zorganizowanym systemem pracy dziennej.
Tak więc mit szaleństwa i wybuchających żądz po marihuanie w latach dwudziestych był
programem mającym pobudzić podświadomie zasiane kulturowe wartości, a do których odwołanie
się musiało przynieść automatyczny sprzeciw.
Jednak w cywilizacji, która rządzi się spreparowaną medialnie przyjemnością, to już nie jest
wystarczający znak zakazu. Do mitu powodującego nieużyteczność w pracy dochodzi jeszcze mit
strachu przed śmiercią i uzależnienia, a więc mit zagrożeń ostatecznych (mimo, że oba, jeśli
zwrócimy na to wyraźniejszą uwagę, konotują nieprzydatność do pracy i niemożność nawiązywania
stosunków społecznych), które godzą wprost w samo serce społeczeństwa. Kontrola informacji
przez zależne od kapitału media, które same zależne są od ludzkich pragnień powoduje, że do
odbiorców docierają tylko pozbawione prawdy "FAKTY" ubarwione fantazjami i przekłamaniami,
które ustanawiają granicę jednostkowego doświadczenia kontrolując PRAWDZIWE pragnienia
jednostek skierowane na doświadczenia życia w pełni, które (to wyczuwają nawet spece od
preparowania telewizyjnych wiadomości po każdym większym upaleniu! :P) jest symbolizowane
przez odwieczną moc świętych roślin tj. grzyby psylocybowe, konopie indyjskie, bieluń
dziędzierzawa, peyotl, ayahuasca, powój, muchomor czerwony, które mają magiczną moc
przekształcania ludzkiego doświadczenia ukazując mu mityczną Drugą Stronę Lustra.
* * *
Fachowcami w społecznościach plemiennych, którzy zajmowali się dogłębnym badaniem efektów
wywoływanych przez święte rośliny, byli od dawien dawna szamani. Na obszarach, gdzie
występowały i występują rośliny enteogenne, czyli prawie na całym globie, szamani badani przez
antropologów zawsze doskonale zdawali sobie sprawę z mocy tych środków i posiadali ogromną
wiedzę na temat sposobów ich wykorzystywania, ZAWSZE traktując przyjmowanie środka jako
potężny element pozwalający przełamać im Granicę Lustra i przejść na drugą stronę w celu
dokonania czynności magicznych tj. leczenie, przepowiadanie przyszłości, zabijanie wrogów,
sprowadzanie zwierzyny, wywoływanie deszczu. Spożywanie naturalnych narkotyków zawsze
miało tam ściśle magiczny charakter, dzięki któremu zachowywał się także wewnętrzny charakter
danej kultury. Wielu antropologów długo nie zdawało sobie sprawy z tego, jak ważny jest w
społecznościach pierwotnych ceremonialny enteogenizm, aż do odkryć Gordona Wassona i
wspomnianego już Michaela Harnera, którzy zaczęli ujawniać inny wymiar doświadczenia
jednostki żyjącej w strukturze pierwotnej. Zaczęli sobie oni zdawać sprawę z tego, że wielokrotnie
spożywanie świętych roślin lub ich przetworów jest osią plemiennego sposobu widzenia świata.
Niestety, wobec akademickiego aparatu zorganizowanego najczęściej na zachowywanie osiągnięć,
niż ich rozwijanie, takie alternatywne podejście było najczęściej deprecjonowane lub wręcz
wyśmiewane i kompromitowane pod pozorem "niezgodności wyników badań z obiektywną
rzeczywistością" (vide Carlos Castaneda).
Dodatkową przeszkodą była prawie całkowita delegalizacja tych środków, tak więc rozwijanie
badań nad nimi było niezwykle utrudnione. Nic więc dziwnego, że na początku lat 60', kiedy w
U.S.A. "odkryto" nowy środek enteogenny, wyizolowany przez Alberta Hoffmana w 1946, znany
jako LSD, tłum psychologów i antropologów rzucił się wygłodniały na tą szansę przebicia się przez
mur nieznanych obszarów ludzkiego doświadczenia, szczególnie że pierwsze próby wojskowe z
jego użyciem okazały się bardzo obiecujące (mimo, iż jako środek bojowy dla wojska, LSD okazało
się całkowicie nieprzydatne ze względu na działania niepożądane). Do boju ruszyły dzisiejsze
legendy kontrkultury, które po spróbowaniu tego środka uznały go za "rewolucyjny potencjał życia
codziennego", żeby sparafrazować słynne hasło sytuacjonistów. Timothy Leary wraz ze swoim
kolegą Richardem Alpertem eksperymentował z LSD-25, z ochotnikami na Harvardzie, z powodu
których został usunięty z uniwersytetu, kiedy jeden nakwaszony maksymalnie koleś zaczął latać po
korytarzu krzycząc, że jest Bogiem - zdarza się, sami wiecie :), a Ken Kesey studiujący wtedy na
Stanford University poddał się w tym samym czasie eksperymentom rządowym z użyciem LSD i
psylocybiny prowadzonym w Psychiatrycznym Szpitalu Stanowym, gdzie później podjął pracę, na
kwasie obserwując jego codzienne życie, co zaowocowało "Lotem nad kukułczym gniazdem",
który w całości napisany jest na LSD-25, z momentem który powstał po spożyciu peyotlu
(szukajcie, a znajdziecie :). Nie zapominajmy także o twórcy praktycznej gałęzi psychologii
transpersonalnej - Stanislavie Grofie, który wyemigrowawszy z Czech osiedlił się w Maryland,
gdzie w Centrum Psychiatrycznym prowadził min. badania nad LSD-25, LSD-6, psylocybiną,
ecstasy, ketaminą tworząc nowatorskie do dzisiaj podejście do zagadnień psychiatrycznych, które
okazało się niezwykle skuteczne w porównaniu z old skulowymi terapiami przynosząc ponad 90%
wyzdrowień w przewlekłych depresjach, maniach i schizofreniach różnego rodzaju. Niestety,
NARKOTYKI SĄ ZŁE i kiedy je w końcu w Stanach zdelegalizowano doktor Grof musiał w końcu
porzucić swoje niepoprawne politycznie doświadczenia z halucynogenami w terapii chorób
psychicznych by przejść na metodę wyrastającą wprost z tych doświadczeń, ale przy której nie
używa się ZŁYCH NARKOTYKÓW, zwaną oddychaniem holotropowym, również bardzo
efektywną choć już nie tak skuteczną (potwierdzą to wszyscy, którzy i kwasili i brali udział w sesji
oddychania holotropowego :).
Ale nie ważcie się wyprowadzić z tego eseju wniosku, iż narkotyki w dobrych rękach nie szkodzą,
bo traficie w ręce samego Szatana!!!
Dzięki wyżej wymienionym ludziom mnóstwo wiary na całym świecie dowiedziało się o istnieniu
halucynogenów i nieźle zabawiło się przez całe lata 60', by potem smętnie opuścić głowę i
poszerzyć w większości szeregi klasy średniej tudzież dać się kupić różnym agencjom
wywiadowczym lub założyć sklepik ezoteryczny... lecz na szczęście nie wszyscy. Psychedeliczny
bunt przeciwko rozpychaniu się rozumu instytucjonalnego trwał nadal schodząc do podziemia.
* * *
W latach 70' na łonie powstającej właśnie w Anglii nowej formacji subkulturowej zwanej potocznie
"ruchem industrialnym" idee psychedelicznej rewolucji ludzkiego postrzegania świata nabrały
nowego wymiaru. Widać to szczególnie w obszarze działań Świątyni Psychicznej Młodzieży -
międzynarodowej organizacji ezoterrorystycznej założonej przez filozofa, maga i artystę - Genesisa
P-Orridge'a. Organizacja ta stawiała sobie za cel wyprzęgnięcie sił witalnych jednostki ze
zorientowanego na spektakl zaspokojenia, systemu dystrybucji informacji i sposobu życia. Grupa ta
przejęła dużo ze sposobów rozluźniania więzów "rzeczywistości" wypracowanych przez
psychobojowników poprzedniej dekady, szczególnie jeśli chodzi o wykorzystywanie rytuałów,
stanów transowych oraz oczywiście środków zmieniających świadomość. Wystarczy dodać, że
nieoficjalny lider Świątyni - Genesis P-Orridge korespondował z Timothym Learym, a po
przegraniu sfingowanego procesie o rozpowszechnianie pornografii z elementami pedofilii, kiedy
został wygnany z Wysp Brytyjskich wyemigrował do U.S.A., gdzie natychmiast się z nim spotkał, a
ten szybko użyczył mu swoich ruchomych i nieruchomych dóbr, jak własnych.
W manifeście Świątyni, tzw. "Szarej Książeczce", czytamy co następuje: "Nadchodzi Nowa Era
Magicznej interpretacji Świata i ekscytacji połączonej z jego nadejściem. Interpretacji w terminach
Woli i Wyobraźni wypełnionej przez kontakt z intuicją i instynktem." Magia jak już się pewnie
domyślacie polega głównie na ZMIANIE świadomości.
Łatwo jest w działaniach i deklaracjach Świątyni dopatrzeć się odwołań do genialnych magów XX
w. tj. Aleister Crowley czy Austin Osman Spare, z których szczególnie pierwszy wychwalał
zbawczy wpływ środków zmieniających świadomość na psychikę pogrążoną przez represywną
kulturę w transie alienacji nie pozwalającą dostrzec jej "prawdziwych pragnień" tworzących
podstawę intencji życia i zmiany świata. Napisał on także słynny "Traktat o haszyszu", który co
prawda kiepski stylistycznie, jeśli porównać go z kultowymi lekturami późniejszej kontrkultury
wyprzedził je jednak o wiele lat. Crowley jednak nie pozostawał w domenie Labiryntu i dostrzegał
zgubny wpływ narkotyków stymulujących centralny układ nerwowy tj. kokaina czy nikotyna, na
cywilizację Zachodu, słusznie wiążąc ich spożycie z dziwnym sprzężeniem zwrotnym, jakiemu się
ona poddała, a które operowało zawsze w kierunku skracania czasu przyjemności i wydłużania
czasu pracy. Tak więc stymulanty stawały się wg. niego tolerowanym po cichu przez system
sposobem zwiększania wydajności pracy, a jednocześnie były ogłupiaczem świadomości, która
wpadając w tą pętlę coraz bardziej pogrążała się w sefirze Malkuth, odpowiadającej za
przywiązanie do materii, tracąc wszystkie horyzonty duchowe. Odmiennie od nich, halucynogeny
stawały się wyzwalaczem świadomości z klatki trzech wymiarów. Te poglądy (oczywiście bez
pochwały narkotyków! :) w europejskiej filozofii rozwinęła po II Wojnie Światowej tzw. Szkoła
Frankfurcka, a której przewodziła Wielka Trójka: Herbert Marcuse, Theodor Adorno i Max
Horkheimer. Najpopularniejsze dzieło, które wyszło z tej szkoły, napisane przez Adorno i
Horkheimera, nosi nazwę "Dialektyka Oświecenia". Szkoła ta była bezpośrednio związana z całym
ruchem lewackim lat 60', a tu warto byłoby dodać, że asystentką profesora Marcusego była wtedy
Angela Davies - jedna z osób, które urosły do rangi symboli tamtych lat, bez ogródek wychwalająca
środki zmieniające świadomość i wyzwolenie seksualne. Wróciliśmy w ten sposób do punktu
wyjścia...
* * *
Jak więc widzimy używanie środków enteogennych nie było represjonowane w kulturach
pierwotnych, gdzie były traktowane jako oczywisty sakrament pozwalający ogarnąć rzeczywistość,
w której żyła jednostka wraz ze swoim plemieniem. I nie było ono także represjonowane w kulturze
Zachodu, aż do nadejścia ery panowania kapitalizmu, systemu społeczno-ekonomicznego będącego
w prostej linii konstruktem wyobrażeniowym skrajnego skrzydła protestantyzmu, który ustawił
jednostkę w opozycji wobec społeczeństwa, a spełnienie w opozycji do pracy. Narkotyki musiały
zatem nieuchronnie wejść w kolizję z nowym porządkiem stając się mitycznym obcym
uosabiającym wszystko to, co nowo narodzona cywilizacja chciała wyprzeć na margines życia
społecznego, aby nie mogło to zagrozić jej porządkowi. Jednak podziemne prądy drążyły przez ten
czas swoje własne tunele nie zamierzając się poddawać usprawiedliwionemu przez boga
niewolnictwu. Skrajność zawsze ma tendencję do wytwarzania swojego własnego przeciwieństwa.
Nic więc zatem dziwnego, że najbardziej płodna pod względem artystycznym kontrkulturowa
bohema, która otrzymała miano beat generation, narodziła się na Nowym Lądzie i że... używała
sporo narkotyków :).
Najbardziej chyba znaczącym pod tym względem spośród całej gromadki bitników był osobnik o
godności William S. Burroughs. Głównie z tego powodu wyrzutek z kanonów "dobrej literatury"
XX w. Dla znawców prawdziwy geniusz operujący wielopoziomowym językiem i piszący o
rzeczywistości w nie dający się podrobić sposób, ani nie realista, ani nie surrealista - można
powiedzieć transrealista.
W swojej najbardziej znanej powieści pt. "Nagi lunch", opisuje on swoje życie z narkotykami -
WSZYSTKIMI NARKOTYKAMI, tworząc raz surrealistyczną, raz niemal turpistyczną, ale przede
wszystkim niemal nirwanistyczną narrację nie podlegającą regułom trzech wymiarów zabierającą
czytelników w najmroczniejsze odmęty ludzkiej wyobraźni i prawdziwych przeżyć (choć w
zasadzie trudno je od siebie wyodrębnić). Clue jest jednak jedno, jak sam kiedyś powiedział:
"Dotykanie granic ludzkiego doświadczenia sprawia, że jednostka styka się z pewnymi
fundamentalnymi prawdami."
Te prawdy zaś pozostają uniwersalne na wszystkich poziomach, są to bowiem najcenniejsze rzeczy,
o jakie może się otrzeć w życiu człowiek. Narkotyki sprawiają, że człowiek staje się lepszy i
pomagają spojrzeć na życie z większym dystansem, tym samym dają mądrość o sobie i o świecie.
W świecie wyobrażeń pierwotnych narkotyki tj. grzyby psylocybowe (używane przez Mayów,
Mazateków, Miksteków), peyotl (używany przez Huicholi), muchomory czerwone (używane przez
Tunguzów, Samojedów i Ostiaków), konopie indyjskie (używane przez Hindusów, dawnych
Persów i Scytów), ayahuasca (używana przez Jivaro, Konibo, Xinghu) i wiele innych były
duchowymi nauczycielami ludzkości dostarczając wiedzę na temat środowiska naturalnego,
kosmosu, jak i relacji społecznych. Dziś kiedy, jak mawiał Marshall McLuhan, arcykapłan mediów:
"Elektryczne sieci wprowadzają ludzkość w nową erę plemienną dając głębokie uczucie
współuczestnictwa.", środki enteogenne stają się sprzymierzeńcami ludzi w surfowaniu na fali
płynnego chaosu, która nie ma już dłużej wiele wspólnego ze społeczeństwem panoptycznego
nadzoru, ale jest rzeczywistością wszechstronnych poszukiwań, co widać nie tylko w nauce, ale
także w życiu ulicy. Siły reakcji jednak nie chcą dopuścić do tej ustrojowej, globalnej transformacji
dbając tylko o jej jednostronne korzyści nie mające wiele wspólnego z wyzwoleniem człowieka.
Jeżeli ta tendencja będzie postępowała, będziemy musieli jej wypowiedzieć wojnę, w której
wszystkie środki będą dozwolone - choć mimo tego wciąż mam nadzieję na rozwiązanie pokojowe
- a wtedy jako neohaszaszyni odwrócimy to niekorzystne rozdanie ku większemu zrozumieniu
człowieka przez samego siebie. Tripiarze, kwasowi artyści, marihuanowi rewolucjoniści, anty-
antropologowie, psycholodzy transpersonalni, anty-psychiatryści i magowie chaosu ŁĄCZCIE SIĘ
w walce o wyzwolenie człowieka z jarzma systemu wysublimowanej represji! Spotkamy się w Oku
Piramidy!"