background image

ISAAC ASIMOV

KAMYK NA NIEBIE

                          IMPERIUM GALAKTYCZNE

             PRZE

YLI PAULINA BRAITER-ZIEMKIEWICZ PAWE  Z EMKIEWICZ

             TYTU  ORYGINA U: PEBBLE IN THE SKY

PRZEDMOWA

   Dziewi tnastego stycznia tysi c dziewi

set pi

dziesi tego roku

wydawnictwo Doubleday opublikowa o Kamyk na niebie Isaaca Asimova.
Jedena cie lat pisywa em opowiadania do ró nych czasopism, ale Kamyk na
niebie by  moj  pierwsz  ksi

, a ukaza  si  dok adnie siedemna cie

dni po moich trzydziestych urodzinach.
   Trudno uwierzy ,  e od tego zdarzenia min

o ju  czterdzie ci lat,

jeszcze trudniej uzmys owi  sobie, co mi ono przynios o. Wówczas ani mi
przez my l nie przesz o,  e zostan  najbardziej p odnym pisarzem w
dziejach Ameryki. A tak si  w

nie sta o.

   Zawdzi czam to po cz

ci zwi zkom, jakie po

czy y mnie z Doubleday.

Cz sto - i ch tnie - powtarzam,  e Doubleday zawsze traktowa  mnie

yczliwie i ciep o, co, jak si  zdaje, irytuje nieraz osoby, które

uwa aj ,  e wydawca z natury rzeczy jest wrogiem pisarza. Jedna z
takich osób warkn

a kiedy :

   - Zarabiasz dla nich mas  pieni dzy. Dlaczego nie mieliby traktowa
ci  ciep o i  yczliwie?
   Odpowied  jest prosta. Kiedy wydawcy z Doubleday przygotowywali do
druku Kamyk na niebie, znali tylko jedn  moj  ksi

. Nie by o  adnych

podstaw oczekiwa ,  e da ona znacznie wy szy dochód, ni  wynosi a
skromna zaliczka. Mimo to byli dla mnie równie mili i sympatyczni jak
dzisiaj. Nie chodzi tu wi c wcale o interes firmy, ale o jej charakter.
   W rezultacie uwierzy em - a wiara ta nie opuszcza mnie do dzi  -  e
pisanie ksi

ek to  wietna zabawa, a kontakty z wydawcami stanowi

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

wy

cznie przyjemno

. To pobudzi o mnie do dalszego pisania. Tak wi c

Kamyk na niebie sta  si  zwiastunem innych powie ci, rozgrywaj cych si
w tym samym  wiecie. By  to pierwszy tom cyklu Imperium. Poniewa
wykazywa  pewne pokrewie stwo z drukowanymi w czasopismach
opowiadaniami o Fundacji,  atwiej mi by o zebra  je pó niej i wyda  w
formie ksi

kowej. Potem przysz y powie ci o robotach.

   Nie znaczy to,  e Doubleday upiera  si  przy cyklach powie ciowych.
Publikowali równie  moje powie ci nie nale

ce do  adnego cyklu, a

tak e powie ci i opowiadania detektywistyczne. Drukowali tak e moje
prace popularnonaukowe, traktuj ce o tak ró nych zagadnieniach,  e nie
sposób ich tu omawia . W sumie przez te czterdzie ci lat Doubleday
wyda  sto dziewi

 moich ksi

ek (to znaczy  rednio jedn  co sto

trzydzie ci cztery dni), obecnie przygotowuje dwie nowe, a ja,
oczywi cie, pracuj  nad kolejnymi.
   My

,  e w swoje czterdzieste urodziny Kamyk na niebie prezentuje

si  ca kiem nie le. W ko cu opowiadam w nim o straszliwych
konsekwencjach wojny nuklearnej. Prawdopodobie stwo takiego wydarzenia
bynajmniej nie znikn

o, co wi cej - dzi  wiemy,  e jego skutki by yby

du o gorsze, ni  s dzili my w latach pi

dziesi tych. Ksi

ka pokazuje

o, jakie niesie rasizm po obu stronach, szkody, jakie wyrz dza

zarówno nienawi

 ciemi zcy, jak i kontrnienawi

 ofiar - i cho

chcia bym, aby w ci gu minionych czterdziestu lat problem ten sta  si
nieaktualny, tak niestety nie jest. S dz ,  e ostrze enie zamkni te
mi dzy ok adkami Kamyka na niebie brzmi dzi  równie prawdziwie jak
czterdzie ci lat temu. Pozostaje mi tylko  ywi  nadziej

e za nast pne

czterdzie ci lat nie b dzie ju  mo na tego powiedzie .
   Pragn

bym doda  jeszcze kilka s ów o moich redaktorach z Doubleday.

Pracowa em z wieloma i dziwnym zrz dzeniem losu wszyscy byli dla mnie
niezmiernie  yczliwi. Ka dy sta  si  moim osobistym przyjacielem i
przyja nie te przetrwa y, mimo  e nasze drogi zawodowe rozesz y si .
   Przede wszystkim musz  wspomnie  Waltera I. Bradbury’ego, który
redagowa  Kamyk na niebie i który, jak pami tani, cierpliwie uczy
mnie, jak dokona  korekty na szczotkach. (Mo e wyda si  to dziwne ale
prowadzi em tak zamkni te  ycie - tylko ja i moja maszyna do pisania -

e nie wiedzia em nic o z

ono ci  wiata zewn trznego. Jak powiedzia

kiedy  jeden z szefów Doubleday: „Ty, Isaac, potrzebujesz opiekuna. My
wzi li my t  posad ).
   Po Bradburym byli Timothy Seldes, Lawrence P. Ashmead, Cathleen
Jordan, Hugh O’Neill i Kate Medina, w tej w

nie kolejno ci,

przynajmniej je li idzie o moje ksi

ki beletrystyczne.

Popularnonaukowymi zajmowali si  czasem inni. Zawsze kiedy op akiwa em
odej cie redaktora, Doubleday zaskakiwa  mnie kim , kto by  równie
serdeczny i  yczliwy jak ten, którego utraci em.
   Obecnie zajmuje si  mn  Jennifer Brehl, jeszcze dzi  m odsza, ni  ja
by em wtedy, kiedy ukaza  si  Kamyk na niebie. Jest tak e pi kna,
utalentowana i przera aj co inteligentna. Co wi cej - dba o mnie jak
rodzona córka, i nic nie mo e lepiej wyrazi  smutku spustosze , jakie
poczyni  czas, ni  fakt,  e takie oddanie mnie dzi  zadowala.
   To Jennifer wpad a na pomys , by po czterdziestu latach wznowi  w
ograniczonym nak adzie Kamyk na niebie - dla uczczenia szcz

liwego

wydarzenia z przesz

ci i wielu jeszcze szcz

liwszych nast pstw,

jakie to wydarzenie przynios o i ci gle jeszcze przynosi.

   Isaac Asimov
   New York City
   luty 1990

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

1.
MI DZY JEDNYM KROKIEM A DRUGIM

   Dwie minuty przedtem, nim znikn

 na zawsze z powierzchni znanej mu

Ziemi, Joseph Schwartz spacerowa  po mi ych uliczkach podmiejskiej
cz

ci Chicago mrucz c do siebie fragmenty Browninga.

   By o to o tyle dziwne,  e w oczach mijaj cych go przechodniów
Schwartz nie sprawia  wra enia kogo , kto móg by cytowa  Browninga.
Wygl da  dok adnie na tego, kim by : emerytowanego krawca, który nigdy,
nawet przelotnie nie zetkn

 si  z czym , co wytworni intelektuali ci

zw  „ogólnym wykszta ceniem”. Lecz rozliczne, ró norodne lektury,
stanowi ce po ywk  dla niespokojnego, ciekawego  wiata umys u,
pozwoli y mu rozszerzy  horyzonty.  ar oczna, nienasycona 

dza wiedzy

sprawi a, i  zgromadzi  ogromny zapas faktów, a niemal fotograficzna
pami

 przechowywa a wszystko w nienagannym porz dku.

   Na przyk ad w m odo ci dwa razy czyta  Rabbiego Ben Ezra Roberta
Browninga i, oczywi cie, od tego czasu umia  go na pami

. Wi ksza

cz

 wiersza niewiele mu mówi a, lecz trzy pierwsze linijki od kilku

lat go ci y w jego sercu. Tego bardzo jasnego, s onecznego ranka
letniego dnia tysi c dziewi

set czterdziestego dziewi tego roku

zaintonowa  je do siebie w g

bi milcz cych komnat swego ducha:

   Zestarzej si  u mego boku!
   Najlepsze jest wci

 o pó  kroku

   Przed nami - pe nia  ycia, ku niej wszystko wiod o…

   Schwartz znakomicie rozumia  sens tych s ów. Po m odzie czej
szarpaninie w Europie i sp dzonych w Stanach Zjednoczonych latach

skich wygodny spokój dojrza ego wieku by  bardzo mi y. Maj c w asny

dom i pieni dze, móg  wypoczywa , co te  i czyni . A je li dodamy do
tego zdrow

on , dwie córki, bezpiecznie wydane za m

, i wnuka, który

umila  ostatnie lata jego  ycia, czym mia by si  martwi ?
   By a wprawdzie bomba atomowa i ci

a gadanina o trzeciej wojnie

wiatowej, ale Schwartz wierzy  w dobr  stron  ludzkiej natury. Nie

dzi , aby kiedykolwiek wybuch a kolejna wojna. Nie przypuszcza ,  e

Ziemia ujrzy kiedy  atomowe piek o wystrzelonych w gniewie bomb

drowych. Tak wi c u miecha  si  wyrozumiale do dzieci, które mija , w

my lach  ycz c im szybkiej i niezbyt trudnej podró y przez m odo

 do

spokoju, który ma dopiero nadej

.

   Podniós  stop , aby przekroczy  szmacian  lalk , le

 na  rodku

ulicy, u miechaj

 si , mimo  e zosta a porzucona - zgub , której nikt

nie szuka . Nie zd

 jeszcze postawi  nogi z powrotem…

   W innej cz

ci Chicago sta  Instytut Bada  J drowych, w którym

pracownicy wyg aszali czasem teorie o istocie ludzkiej natury, z cich
rozpacz  przyjmuj c fakt, i  jak na razie nie istniej  jeszcze
instrumenty, pozwalaj ce dok adnie wymierzy  warto

 ka dej jednostki.

Kiedy o tym my leli, nieraz modlili si , aby jaka  ingerencja si
nadprzyrodzonych powstrzyma a ludzk  natur  (i przekl

 ludzk

pomys owo

) przed zamienianiem ka dego niewinnego i ciekawego odkrycia

w  mierciono

 bro .

   A przecie , paradoksalnie, ci sami ludzie, którzy pchani
niepohamowan  ciekawo ci  zag

biali si  w badaniach energii j drowej,

mog cych pewnego dnia doprowadzi  do zniszczenia po owy ziemskiego
globu, potrafili zaryzykowa

ycie, by ocali  cho by najmniej wa nego

innego cz owieka.
   B

kitna po wiata za plecami chemika zainteresowa a doktora Smitha.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Zauwa

 j , kiedy mija  na wpó  otwarte drzwi. Chemik, pogodny

odzieniec, pogwizduj c zakorkowa  kolb  miarow , w której w

nie

sporz dza  odpowiedni  ilo

 roztworu. Bia y proszek powoli opada  w

cieczy, rozpuszczaj c si  we w

ciwym mu tempie. Przez chwil  to by o

wszystko, i nagle instynkt doktora Smitha, który najpierw kaza  mu si
zatrzyma , popchn

 go do dzia ania.

   Wpad  do  rodka, chwyci  linijk  i zrzuci  na pod og  rzeczy stoj ce
na blacie biurka. Rozleg  si  syk p ynnego metalu. Doktor Smith poczu ,
jak po nosie sp ywa mu kropla potu.
   M odzieniec patrzy  zdumionym wzrokiem na betonow  pod og , na
której w cienkich, rozproszonych plamach zastyga  srebrzysty metal.
Plamy wci

 silnie wypromieniowywa y ciep o.

   Wreszcie spyta  s abym g osem:
   - Co si  sta o?
   Doktor Smith wzdrygn

 si . Sam dobrze nie wiedzia .

   - Nie wiem. To ty mi powiedz… Co si  tutaj dzia o?
   - Nic si  nie dzia o… - j kn

 chemik. - To by a próbka nie

oczyszczonego uranu. Robi em analiz  elektrolityczn  miedzi… Nie wiem,
co mog oby si  sta .
   - Cokolwiek to by o, m odzie cze, mog  ci powiedzie , co widzia em.
Ten platynowy tygiel otacza a widoczna aureola. To oznacza mocne
promieniowanie. Uran, powiadasz?
   - Tak, ale nie oczyszczony. On nie jest niebezpieczny. Maksymalna
czysto

 jest przecie  jednym z najwa niejszych warunków

rozszczepienia, prawda? - szybko obliza  wargi. - Czy my li pan,  e to
by o rozszczepienie? To nie pluton i nie poddano go bombardowaniu.
   - I - doda  zamy lony doktor Smith - by  poni ej masy krytycznej.
Lub przynajmniej poni ej znanej nam masy krytycznej. - Patrzy  na
kamienny blat sto u, spalon  i spieczon  farb  szafek, srebrzyste
strugi na betonowej pod odze. - Ale uran topi si  w temperaturze oko o
tysi ca o miuset stopni Celsjusza, a reakcje nuklearne nie s  jeszcze
zbyt dobrze poznane, wi c nie mo emy wykluczy

adnej mo liwo ci.

Zreszt  to miejsce musi by  wr cz przesycone promieniowaniem z
najprzeró niejszych  róde . Kiedy metal wystygnie, m odzie cze,
radzi bym go zebra  i bardzo dok adnie zbada .
   Rozejrza  si  uwa nie, po czym nagle podszed  do przeciwleg ej

ciany i zaniepokojony spojrza  na plamk  na wysoko ci ramion.

   - Co to jest? - spyta  chemika. - Czy to zawsze tu by o?
   - Co, prosz  pana?
   Ch opak zbli

 si , zdenerwowany, i spojrza  na miejsce, wskazane

przez starszego cz owieka. By a to ma a dziurka, któr  mo na by uzna
za  lad po wyj tym gwo dziu, ale gwó

 ten musia by przebi  tynk i

ceg

 na wylot; przez otwór wida  by o dzienne  wiat o.

   - Nigdy tego wcze niej nie widzia em - chemik potrz sn

 g ow . -

Ale te  nigdy czego  takiego specjalnie nie szuka em, prosz  pana.
   Doktor Smith nie odpowiedzia . Cofn

 si  powoli i podszed  do

cieplarki, prostok tnego pude ka z cienkiej stalowej blachy. Kr

a w

nim woda, powoli poruszana mieszad em, w druj cym z mechaniczn
precyzj , a zanurzone w niej elektryczne grza ki, sterowane przez
termometr, w

cza y si  i wy

cza y z irytuj

 regularno ci .

   - A to tutaj by o? - doktor Smith delikatnie podrapa  paznokciem
plamk  na szczycie d

szej  cianki. By o to regularne ma e kó ko

wyci te w metalu. Poziom wody go nie si ga .
   Oczy chemika rozszerzy y si  ze zdumienia.
   - Nie, prosz  pana, tego przedtem nie by o. Jestem pewien.
   - Hmm. Sprawd  po drugiej stronie.
   - Niech mnie diabli! Jest!

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Dobrze. Chod  tutaj i spójrz przez te otwory… Zamknij, prosz ,
cieplark . Teraz sta  tutaj - po

 palec na dziurze w  cianie. - Co

widzisz?! - zawo

.

   - Pa ski palec. Czy trzyma go pan na miejscu tamtej dziury? Doktor
Smith nie odpowiedzia . Z ca ym spokojem, który zdo

 sobie narzuci ,

poleci :
   - Spójrz teraz w drug  stron … Co widzisz?
   - Nic.
   - Ale to jest to miejsce, w którym sta  tygiel z uranem. Patrzysz
dok adnie na nie, prawda?
   Wahanie.
   - My

,  e tak.

   Doktor Smith zerkn

 na wizytówk  wisz

 na uchylonych ci gle

drzwiach i zimnym g osem oznajmi :
   - Panie Jennings, to jest absolutnie tajne. Nie chcia bym,  eby
wspomina  pan o tym komukolwiek. Rozumie pan?
   - Tak, prosz  pana!
   - Zatem chod my st d. Przy lemy tutaj dozymetrystów,  eby sprawdzili
laboratorium, a my sp dzimy ten czas u lekarza.
   - My li pan,  e by o ska enie? - chemik zblad .
   - Zobaczymy.
   Nie stwierdzili  adnych skutków ska enia. Obraz krwi by  normalny, a
test na cebulkach w osów nie wykaza  niczego. Md

ci, których

do wiadczyli, przypisano prze ytemu stresowi. Nie wyst pi y  adne inne
objawy.
   W ca ym instytucie, ani bezpo rednio po wypadku, ani pó niej nie
znalaz  si  nikt, kto by by w stanie wyja ni , dlaczego nie oczyszczony
uran du o poni ej masy krytycznej i nie poddany bombardowaniu
neutronami móg  gwa townie stopnie  i wypromieniowa

mierciono

,

widoczn  aur .
   Jedyn  konkluzj  pozosta o stwierdzenie,  e fizyka j drowa nadal
kryje w sobie dziwne i gro ne tajemnice.
   Doktor Smith nigdy nie zdoby  si  na wyznanie ca ej prawdy w
raporcie, który przygotowa . Nie wspomnia  o dziurach w laboratorium
ani o tym,  e najbli sza tygla by a ledwie widoczna, ta po drugiej
stronie cieplarki nieco wi ksza, a otwór w  cianie, le

cy trzy razy

dalej od niej, mia  ju

rednic  gwo dzia.

   Wi zka promieniowania poruszaj ca si  w prostej linii mog a pokona
wiele kilometrów, zanim krzywizna Ziemi spowoduje,  e powierzchnia
planety odsunie si  z jej drogi na tyle. aby promie  nie móg  wywo

adnych uszkodze . Mia by wtedy oko o trzech metrów  rednicy. Lec c w

przestrze , rozszerzaj c si  i s abn c, dziwny strumie  móg by w ko cu
znikn

 niczym ni  w materii kosmosu.

   Nigdy nikomu nie powiedzia  o tej wizji.
   Nigdy te  nie powiedzia ,  e nast pnego dnia jeszcze w trakcie bada
lekarskich poprosi  o poranne gazety i przejrza  je szukaj c okre lonej
informacji.
   Ale w wielkiej metropolii co dnia znika tak wiele osób. Nikt nie
przybieg  na policj  krzycz c i opowiadaj c, jak na jego oczach znikn
cz owiek (a mo e po owa cz owieka?). Nie by o doniesienia o  adnym
takim wypadku.
   W ko cu doktor Smith zmusi  si , by zapomnie  o wszystkim.

   Josephowi Schwartzowi przydarzy o si  to mi dzy jednym krokiem a
drugim. Podniós  praw  nog ,  eby przekroczy  lalk , i ogarn

a go

nag a s abo

, jak gdyby przez u amek sekundy tr ba powietrzna unios a

go i wywróci a na lew  stron . Kiedy z powrotem postawi  praw  nog  na

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

ziemi, westchn

 g

boko i poczu , jak powoli osuwa si  na traw .

   Przez d ug  chwil  siedzia  z zamkni tymi oczami i nagle je
otworzy .
   To by a prawda! Siedzia  na trawie, w miejscu gdzie przed chwil
spacerowa  po betonie.
   Domy znikn

y! Bia e domy, przycupni te w rz dach, ka dy z w asnym

trawnikiem, znikn

y bez  ladu!

   I nie siedzia  na trawniku, to by a 

ka. Nie strzy ona trawa ros a

swobodnie, wokó  szumia y drzewa, mnóstwo drzew, a jeszcze wi cej na
horyzoncie.
   To by  najwi kszy szok, jaki prze

, poniewa  li cie drzew mia y

rudy kolor, przynajmniej cz

 z nich, a pod r kami czu  suche,

amliwe, martwe li cie. By  mieszczuchem, ale potrafi  rozpozna

jesie .
   Jesie ! Kiedy podnosi  praw  nog , by  czerwcowy dzie , pe en

wie ej, po yskuj cej zieleni.

   Spojrza  w stron  swoich nóg i z okrzykiem wyci gn

 ku nim r

.

Niewielka szmaciana lalka, któr  chcia  przekroczy , ma y okruch
realnego  wiata…
   O nie! Obróci  j  w trz

cych si  d oniach. Nie by a ca a. Nie

rozerwana, ale przeci ta. Czy  to nie dziwne?! Przeci ta wzd

 bardzo

dok adnie, tak  e wype niaj ce j  strz py w óczki nie zosta y
naruszone. Wszystkie nitki ko czy y si  równo.
   Po ysk na lewym bucie przyci gn

 jego wzrok. Wci

 trzymaj c lalk ,

za

 stop  na drug  nog . Czubek podeszwy, najbardziej wystaj ca

cz

 buta, zosta  g adko odci ty. Odci ty tak,  e  aden ziemski nó  w

ku  adnego ziemskiego szewca nie by by w stanie wykona  takiego

ci cia.  wie a p aszczyzna b yszcza a niczym g adka, nieruchoma
powierzchnia wody.
   Po plecach Schwartza przebieg  zimny dreszcz, dosi gn

 g owy i

zamieni  si  w uczucie grozy.
   W ko cu, poniewa  brzmienie jego w asnego g osu by o uspokajaj cym
elementem tego zwariowanego  wiata, Schwartz odezwa  si . W niskim,
urywanym g osie, który us ysza , brzmia o napi cie.
   - Po pierwsze, nie zwariowa em. Czuj  si  tak jak zawsze… Oczywi cie
gdybym oszala , nie wiedzia bym o tym, a mo e…? Nie… - czu ,  e narasta
w nim histeria. - Musi by  jakie  wyja nienie.
   - Mo e to sen? Ale jak mam to stwierdzi ? - Uszczypn

 si  i poczu

ból, ale potrz sn

 g ow . - Mog

ni ,  e czuj  ból, to  aden dowód.

   Rozejrza  si  z rozpacz . Czy sny mog  by  tak realne, pe ne
szczegó ów i przekonywaj ce? Kiedy  czyta ,  e wi kszo

 snów trwa nie

ej ni  pi

 sekund, same nocne wizje s  efektem drobnych zaburze  u

pi cego, a pozornie d ugi czas ich trwania to tylko z udzenie.

    adna pociecha! Podwin

 r kaw koszuli i spojrza  na zegarek.

Wskazówka sekundnika zatoczy a pe ne ko o, nast pne i jeszcze jedno.
Je li to by  sen, pi

 sekund ci gn

o si  w niesko czono

.

   Odwróci  si  i otar  zimny pot z czo a.
   - A co z zanikiem pami ci?
   Nie odpowiedzia  sobie, tylko powoli opar  g ow  na r kach.
   Je li podniós  nog , tak jak to zrobi , i jego  wiadomo

 opu ci a

nagle znany jej tor, po którym dot d niezmiennie zd

a… Je li trzy

miesi ce pó niej, jesieni , albo rok i trzy miesi ce pó niej lub te
dziesi

 lat i trzy miesi ce pó niej postawi  nog  w tym dziwnym

miejscu, wtedy gdy wróci a mu pami

… Ale przecie  to wygl da o na

zwyk y, pojedynczy krok, a jednak… Gdzie zatem by  i co robi  w tym
czasie?
   - Nie! - S owo wydoby o si  g

nym krzykiem. To niemo liwe!

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

Schwartz popatrzy  na swoj  koszul . W

 j  rano tamtego ranka i

nadal by a  wie a. Zastanowi  si , wsun

 r

 do kieszeni marynarki i

wyj

 jab ko.

   Wgryz  si  w nie z w ciek

ci . By o  wie e i jeszcze zachowa o

ch ód lodówki, z której wyj

 je przed dwiema godzinami lub tym, co

powinno by  dwiema godzinami.
   A co z ma

 szmacian  lalk ?

   Czu ,  e dopada go szale stwo. To musi by  sen, albo naprawd
zwariowa .
   Uderzy o go,  e zmieni a si  pora dnia. By o pó ne popo udnie, lub
przynajmniej cienie wyd

y si . Cicha pustka tego miejsca sprawi a,

e nagle poczu  przejmuj cy ch ód.

   Zerwa  si  na nogi. Musi poszuka  ludzi, jakichkolwiek ludzi. I,
oczywi cie, powinien te  znale

 jaki  dom, a najlepszym sposobem, aby

tego dokona , b dzie odszukanie drogi.
   Odruchowo zwróci  si  w stron , w której drzewa zdawa y si  nieco
rzadsze, i ruszy  naprzód.
   Lekki wieczorny ch ód zacz

 przenika  pod marynark , a wierzcho ki

drzew sta y si  niewyra ne, gro nie wyci gaj c ku niemu ga

zie, kiedy

natkn

 si  na prosty i bezduszny pas t ucznia. Skierowa  si  ku niemu

ze szlochem wdzi czno ci, chrz st kruszonego kamienia pod stopami
wywo

 prawdziw  eufori .

   Ale droga w obu kierunkach by a absolutnie pusta i przez chwil
znowu poczu  zimny strach. Mia  nadziej  spotka  samochody. Naj atwiej
by oby zatrzyma  jaki  i spyta  - g

no i skwapliwie powtórzy  na g os

magiczne s owa:
   - Jedzie pan mo e w stron  Chicago?
   A je li nie by  w pobli u Chicago? Dobrze, w stron  jakiegokolwiek
wi kszego miasta, ka dego miejsca, gdzie móg  znale

 telefon. Mia  w

kieszeniach tylko cztery dolary i dwadzie cia siedem centów, ale zawsze
jest jeszcze policja…
   W drowa  drog , samym  rodkiem, rozgl daj c si  nieustannie. Zachód

ca nie wywar  na nim  adnego wra enia, ani fakt,  e na niebie

pojawi y si  pierwsze gwiazdy.
    adnych samochodów. Nic! Robi o si  naprawd  ciemno.
   Pomy la ,  e wracaj  przywidzenia, horyzont po jego lewej stronie
zal ni  bowiem w mroku. W przerwach mi dzy drzewami migota a zimna,

kitna po wiata. Nie by a to czerwona, ognista  una, która mog aby

zwiastowa  po ar lasu, ale niewyra ny i pe zaj cy blask. Nawet szuter
pod nogami wydawa  si  delikatnie po yskiwa . Schwartz pochyli  si ,
aby go dotkn

 - na pozór by  to najzwyklejszy t ucze . Ale widzia

delikatn  po wiat .
   Zacz

 biec wzd

 drogi, jego buty dudni y g ucho, w nieregularnym

rytmie. U wiadomi  sobie,  e trzyma w r ku zniszczon  lalk , i wyrzuci

 w ciekle przez g ow .

   Szydercze wspomnienie  ycia…
   Zatrzyma  si  w panice. Cokolwiek to by o, stanowi o dowód,  e wci
pozostawa  przy zdrowych zmys ach. Potrzebowa  go! Wróci  w ciemno

 i

szuka  pe zn c, dopóki jej nie znalaz , ciemnej plamy na tle ledwie
widocznego blasku. W óczka wysun

a si  ze  rodka, odruchowo upchn

 j

z powrotem.
   Szed  dalej, zbyt przygn biony,  eby biec.
   Czu  g ód i trwog , a  nagle po prawej stronie ujrza  iskierk .
   Oczywi cie! To by  dom!
   Krzykn

 g

no, nikt nie odpowiedzia , ale to by  dom. Iskra

realno ci mrugaj ca do niego poprzez przera aj

, bezimienn  g usz

ostatnich godzin. Zszed  z drogi i ruszy  na prze aj, przez rowy,

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

mi dzy pniami drzew, przez chaszcze i strumyk.
   Dziwne! Nawet woda delikatnie l ni a, fosforyzowa a w ciemno ci!
Zauwa

 to prawie pod wiadomie.

   Wreszcie dotar  na miejsce i wyci gn

 r ce, by dotkn

 twardej,

bia ej struktury. Nie by a to ani ceg a, ani kamie , ani drewno, lecz
nie po wi ci  temu najmniejszej uwagi. Wygl da o jak matowa mocna
porcelana, ale Schwartz nie zwa

 na nic. Szuka  drzwi, kiedy za  je

znalaz  i odkry  brak dzwonka, kopn

 w nie i wrzasn

 jak upiór.

   Us ysza  wewn trz poruszenie i cudowny, b ogos awiony d wi k
ludzkiego g osu, innego ni  jego w asny. Krzykn

 ponownie:

   - Hej, jest kto  w  rodku?!
   Rozleg o si  ciche,  agodne skrzypni cie i drzwi si  otwar y.
Stan

a w nich kobieta, w jej oczach dostrzeg  czujno

. By a wysoka i

szczup a, za ni  sta  wychudzony m

czyzna w roboczym ubraniu… Nie, nie

roboczym. W istocie strój nieznajomego nie przypomina  Schwartzowi

adnego znanego mu odzienia, cho  w jaki  nieokre lony sposób wygl da

jak rodzaj ubrania, które wk ada si  do pracy.
   Ale Schwartz nie zastanawia  si  nad tym. Dla niego oni oboje i ich
ubrania byli pi kni; pi kni jak widok przyjació  dla samotnego
cz owieka.
   Kobieta odezwa a si . Jej glos by  mi kki, lecz rozkazuj cy i
Schwartz opar  si  o drzwi,  eby utrzyma  si  na nogach. Jego usta
porusza y si  bezd wi cznie; nagle powróci y do niego wszystkie
najgorsze obawy, d awi c go za gard o i  ciskaj c serce.
   Kobieta przemówi a bowiem w j zyku, którego Schwartz nigdy przedtem
nie s ysza .

2.
JAK POZBY  SI  OBCEGO

   Tego ch odnego wieczoru Loa Maren i jej flegmatyczny ma

onek Arbin

grali w karty. Starszy m

czyzna, siedz cy w nap dzanym silniczkiem

wózku inwalidzkim, ze z

ci  zaszele ci  gazet  i zawo

 z k ta:

   - Arbin!
   Arbin Maren nie od razu odpowiedzia . Ostro nie przejecha  palcami
po g adkich, cienkich kartonikach, zastanawiaj c si  nad kolejnym
rozdaniem. Wreszcie, gdy podj

 ju  decyzj , odezwa  si  na odczepnego:

   - Czego chcesz, Grew?
   Siwow osy Grew spojrza  ostro na swego zi cia i znów zaszele ci
gazet . Te odg osy przynosi y mu ogromn  ulg . Kiedy kipi cy energi
cz owiek zostaje przykuty do wózka i odkrywa,  e zamiast nóg ma dwie
martwe k ody, musi, na Kosmos, znale

 sobie co , co pomog oby mu

wyrazi  jego uczucia. Grew u ywa  do tego gazety. Szele ci  ni ,
wymachiwa , a kiedy zachodzi a taka konieczno

, potrafi  i uderzy .

   Grew wiedzia ,  e wsz dzie poza Ziemi  istnia y teleautomaty,
wyrzucaj ce z siebie rolki mikrofilmów z najnowszymi doniesieniami.
Takie rolki pasowa y do standardowych czytników ksi

kowych. Grew

odnosi  si  jednak z pogard  do podobnych wynalazków. Marnotrawstwo i
degeneracja, ot co!
   - Czy czyta

 o ekspedycji archeologicznej, któr  przysy aj  na

Ziemi ?
   - Nie - odpar  spokojnie Arbin.
   Grew wiedzia  o tym, to on bowiem zawsze jako pierwszy dostawa  do

k gazet , a w zesz ym roku rodzina zrezygnowa a z wideo. Ale jego
owa stanowi y jedynie pierwsze posuni cie d

szej rozgrywki.

   - No có , w

nie tu przyje

aj . Wyprawa sponsorowana przez

Imperium, co wy na to? - Zacz

 recytowa  monotonnie, jak wi kszo

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

ludzi, kiedy czyta na g os: - „Bel Arvardan, starszy cz onek
Imperialnego Instytutu Archeologii, w wywiadzie udzielonym Galaktycznej
Agencji Prasowej z nadziej  wypowiedzia  si  o oczekiwanych donios ych
wynikach bada  archeologicznych, które planuje przeprowadzi  na
planecie Ziemi, po

onej na peryferiach sektora Syriusza (patrz

mapka). «Ziemia - stwierdzi  - z jej archaiczn  cywilizacj  i
unikatowym  rodowiskiem, stanowi przyk ad dziwol ga kulturowego zbyt

ugo ju  lekcewa onego przez nauki spo eczne w innych aspektach ni

problemy zaprowadzenia tam skutecznych rz dów. Mam podstawy s dzi ,  e
najbli szy rok czy dwa przynios  rewolucyjne zmiany w naszych
fundamentalnych pogl dach na temat rozwoju spo ecznego i historii
ludzko ci»„. I tak dalej, i tak dalej - zako czy , podkre laj c s owa
gwa townym gestem.
   Arbin Maren s ucha  jednym uchem.
   - Co on mia  na my li, mówi c „dziwol g kulturowy”? - mrukn

.

   Loa Maren w ogóle nie s ucha a. Powiedzia a po prostu:
   - Teraz ty wychodzisz, Arbin.
   - I co, nie spytacie, dlaczego Trybuna to wydrukowa a? - ci gn
Grew. - Wiecie,  e nawet za milion galaktycznych kredytów nie
zamie ciliby informacji GAP, gdyby nie mieli po temu bardzo wa nych
powodów.
   Chwil  daremnie oczekiwa  odpowiedzi, po czym rzek :
   - Bo maj  wst pniak na ten temat. Pe nostronicowy artyku , w którym
nie zostawili suchej nitki na tym Arvardanie. Biedak wybiera si  tu z
wypraw  naukow , a oni ma o si  nie zad awi , byle tylko do tego nie
dopu ci . Spójrzcie tutaj! To klasyczna, agresywna demagogia!
Zobaczcie! - gwa townie potrz sn

 gazet . - Dlaczego sami nie

przeczytacie?
   Loa Maren od

a karty, jej w skie usta zacisn

y si  w cienk ,

stanowcz  lini .
   - Ojcze - powiedzia a. - Mieli my ci

ki dzie , wi c prosi abym,

aby my nie rozmawiali o polityce. Mo e pó niej, dobrze? Prosz  ci ,
ojcze.
   Grew skrzywi  si  i zacz

 j  przedrze nia :

   - „Prosz  ci , ojcze! Prosz  ci , ojcze!” Zdaje mi si ,  e macie ju
dosy  swego starego ojca, skoro sk picie mu nawet kilku cichych s ów o
aktualnych wydarzeniach. Pewnie wam przeszkadzam, siedz  w k cie, a wy
musicie we dwójk  pracowa  za troje. Ale czyja to wina? Jestem silny i
ch tny do pracy. I wiecie,  e moje nogi da oby si  wyleczy . By yby jak
nowe - poklepa  si  po udach; silne, g

ne uderzenia, które s ysza ,

ale ich nie czu . - Jest tylko jedna przeszkoda: leczenie cz owieka w
tym wieku nie op aca si . Czy to nie zas uguje na miano „dziwol ga
kulturowego”? Jak inaczej mo na nazwa

wiat, w którym cz owiek móg by

pracowa , ale nie pozwalaj  mu na to? Na Kosmos, powinni my da  sobie
spokój z tym idiotyzmem, który zwiemy „szczególnymi instytucjami”. S
nie tylko szczególne, ale po prostu bzdurne! Uwa am,  e…
   Grew wymachiwa  r kami, krew nap yn

a mu do wykrzywionej z

ci

twarzy.
   Arbin wsta  z fotela, jego d

 opad a na rami  starego i mocno je

cisn

a.

   - Nie ma si  o co z

ci . Kiedy sko czysz gazet , przeczytam ten

wst pniak.
   - Jasne, ale ty przecie  zgadzasz si  z nimi, wi c po co to
wszystko? Wy, m odzi, jeste cie band  durniów, mi kk  gum  w r kach
Starszych.
   - Cicho, ojcze - wtr ci a ostro Loa. - Nie zaczynaj znowu. -
Siedzia a nieruchomo, nas uchuj c. Sama nie wiedzia a, czego si

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

spodziewa a, ale…
   Arbin poczu  zimny dreszcz, jak zawsze, gdy kto  wspomnia  Kr g
Starszych. Takie gadanie nie by o bezpieczne, Grew nie powinien drwi
ze staro ytnej ziemskiej kultury, nie…
   To przecie  typowy asymilacjonizm. Gwa townie prze kn

lin :

paskudne s owo, nawet gdy powtarza o si  je tylko w my lach.
   Oczywi cie w m odo ci Grewa wielu g upców otwarcie dyskutowa o
mo liwo

 zmiany starych porz dków, ale teraz nasta y inne czasy. Grew

powinien o tym wiedzie  - i prawdopodobnie wiedzia . Trudno jednak
zachowa  spokój i rozs dek, kiedy jest si  przykutym do wózka
inwalidzkiego w bezczynnym oczekiwaniu kolejnego spisu.
   Sam Grew najmniej przej

 si  ca ym incydentem, nic ju  jednak nie

powiedzia . Mija y minuty, a on stawa  si  coraz spokojniejszy, coraz
trudniej mu by o odczyta  ma y druk. Zanim zdo

 przej

 do dzia u

sportowego, g owa opad a mu na piersi. Zachrapa  lekko, a gazeta
wymkn

a mu si  z palców i upad a z ostatnim, tym razem niezamierzonym

szelestem.
   Wtedy Loa odezwa a si  niespokojnym szeptem:
   - Mo e nie jeste my dla niego zbyt mili. Arbinie. To ci

kie  ycie

dla kogo  takiego jak ojciec. Gdy pomy li si , jaki by  kiedy  - to
jest jak  mier .
   - Niczego nie mo na porówna  ze  mierci . Ma swoje gazety i ksi

ki.

Odrobina podniecenia o ywia go, tak jak dzisiaj. Przez kilka dni b dzie
zadowolony i spokojny.
   Arbin znów skupi  si  na kartach, ale kiedy si gn

 po jedn ,

rozleg o si  walenie do drzwi. Towarzyszy y mu chrapliwe okrzyki, nie
uk adaj ce si  w  adne zrozumia e s owa.
   Arbin skoczy  na równe nogi, nagle jednak przystan

. Oczy Loi

wype ni y si  strachem, przera ona, spojrza a na m

a. Usta jej dr

y.

   - Zabierz Grewa - - poleci  Arbin. - Szybko!
   Nim jeszcze sko czy  mówi , Loa ju  popycha a fotel. Cmoka a przy
tym uspokajaj co.
   Lecz  pi ca posta  westchn

a, wyrwana z drzemki pierwszym

drgni ciem wózka. Stary cz owiek wyprostowa  si  i odruchowo si gn

 po

gazet .
   - Co si  dzieje? - zapyta  z irytacj , i to bynajmniej nie szeptem.
   - Ciii. Wszystko w porz dku - mrukn

a wymijaj co Loa, wsuwaj c

wózek do s siedniego pokoju. Zamkn

a za sob  drzwi i opar a si  o nie

plecami. Jej klatka piersiowa gwa townie unosi a si  i opada a, podczas
gdy oczy szuka y twarzy m

a.  oskot powtórzy  si .

   Gdy drzwi si  otwar y, Arbin i Loa stali obok siebie w postawie
obronnej. W ich spojrzeniach, skierowanych na niewysokiego, pulchnego

czyzn , malowa a si  nie skrywana wrogo

. Nieznajomy u miechn

 si

abo.

   - Czym mo emy panu s

? - spyta a Loa z ceremonialn

uprzejmo ci , po czym odskoczy a, gdy  m

czyzna j kn

 i wyci gn

, aby si  podeprze . Wida  by o,  e zaraz upadnie.

   - Mo e jest chory? - mrukn

 ze zdumieniem Arbin. - Zaczekaj, pomog

wprowadzi  go do  rodka.
   Po kilku godzinach, w zaciszu w asnej sypialni, Loa i Arbin powoli
szykowali si  do snu.
   - Arbinie? - zagadn

a Loa.

   - Co takiego?
   - Czy to bezpieczne?
   - Bezpieczne? - zdawa  si

wiadomie unika  tego tematu.

   - No, przyj cie tu tego cz owieka. Kim on w

ciwie jest?

   - Sk d mia bym wiedzie ? - odpar  pe nym irytacji tonem. - Ale

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

przecie  nie mo emy odmówi  schronienia choremu. Jutro, je li oka e
si ,  e nie ma przy sobie identyfikatora, zawiadomimy Regionalne Biuro
Bezpiecze stwa i tyle. - Odwróci  si , wyra nie próbuj c zako czy
rozmow .
   Ale  ona znów przerwa a cisz . W jej g osie zabrzmia y nagl ce nuty.
   - Nie s dzisz chyba,  e móg by by  agentem Kr gu Starszych?
Pami taj,  e jest jeszcze Grew.
   - Chodzi ci o to, co powiedzia  dzi  wieczór? To zupe nie
nieprawdopodobne. Nie b

 nawet o tym dyskutowa .

   - Nie to mia am na my li, zreszt  sam dobrze wiesz. Przetrzymujemy
go nielegalnie od dwóch lat. Zdajesz sobie spraw ,  e stanowi to
naruszenie najwa niejszego zwyczaju?
   - Nie robimy nic z ego - wymamrota  Arbin. - Wykonujemy swoj  norm ,
cho  ustalono j  dla trzech osób - trzech pracuj cych osób. A skoro
tak, czemu mieliby co  podejrzewa ? Nie wypuszczamy go przecie  z domu.
   - Mogli wy ledzi  wózek inwalidzki. Musia

 kupi  silnik i cz

ci w

mie cie.
   - Nie zaczynaj znów o tym samym, Loa. Tysi c razy t umaczy em ci,  e
nie kupi em nic poza standardowym wyposa eniem kuchennym. Zreszt  on
nie jest agentem. To niemo liwe. Czy s dzisz,  e uciekaliby si  do tak
kunsztownej maskarady z powodu biednego starca na wózku? Mog  przecie
wkroczy  tu w ka dej chwili, w bia y dzie , z legalnymi nakazami
rewizji w d oniach. Zastanów si .
   - A zatem, Arbinie - jej oczy zap on

y nagle radosnym ogniem -

je li naprawd  tak uwa asz - a mia am nadziej ,  e dojdziesz do takiego
wniosku - on musi by  Tamtym. To z pewno ci  nie jest Ziemianin.
   - Co to znaczy „musi”? Gadasz g upstwa. Po co obywatel Imperium
mia by przyby  w

nie na Ziemi ?

   - Nie mam poj cia! Chocia … Mo e pope ni  tam jakie  przest pstwo? -
Zapali a si  do tego pomys u. - Dlaczegó  by nie? To ma sens. Ziemia
sama nasuwa aby si  jako idealna kryjówka. Kto by go tu szuka ? - je li
w ogóle jest Tamtym. Jakie masz na to dowody?
   - Nie mówi naszym j zykiem, prawda? Musisz to przyzna .
   Czy zrozumia

 cho by jedno s owo? Na pewno wi c przyby  z jakiego

odleg ego kra ca Galaktyki, gdzie pos uguj  si  dziwacznym dialektem.
Podobno mieszka cy okolic Fomalhaut musz  od podstaw uczy  si  nowego

zyka,  eby zrozumiano ich na dworze imperatora na Trantorze… Nie

widzisz, co to mo e oznacza ? Je li ten cz owiek jest obcy na Ziemi,
nie zarejestrowano go w Biurze Ewidencji i zapewne zrobi wszystko, aby
tego unikn

. Mogliby my zatrzyma  go na farmie w miejsce ojca i w ten

sposób w nadchodz cym sezonie trzy osoby pracowa yby nad wykonaniem
normy. Móg by nawet pomóc nam przy  niwach.
   Z niepokojem spojrza a na niezdecydowanego m

a, który namy la  si

ugo, a  wreszcie oznajmi :

   - No có , lepiej po

 si  spa . Porozmawiamy rano, gdy umys  jest

wie szy.

   Szepty ucich y,  wiat o zgas o i po chwili w sypialni i ca ym domu
niepodzielnie zapanowa  sen.
   Nast pnego ranka do rozwa

 przy

czy  si  Grew. Arbin z nadziej

przedstawi  mu ca

 spraw . Ufa  rozs dkowi swego te cia znacznie

bardziej ni  w asnemu.
   - Wasze k opoty, Arbinie - stwierdzi  Grew - bior  si  z faktu,  e
jestem zarejestrowany jako robotnik, przez co wyznaczono wam
trzyosobow  norm . Zm czy o mnie to paso ytnictwo. Ju  drugi rok  yj
na cudzy koszt. Do

 tego.

   Arbin by  zak opotany.
   - Zupe nie nie o to mi chodzi o. Nie chcia em powiedzie ,  e

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

stanowisz dla nas ci

ar.

   - W ko cu co to za ró nica? Za trzy lata odb dzie si  kolejny spis i
wtedy odejd .
   - Masz wi c przed sob  jeszcze co najmniej dwa lata wypoczynku i
lektury. Czemu mia by  z nich rezygnowa ?
   - Bo inni s  ich pozbawieni. A co z tob  i Loa? Kiedy przyjd  po
mnie, zabior  te  was. My lisz,  e co ze mnie za cz owiek? Mia bym 
jeszcze par

mierdz cych lat za cen …

   - Przesta , Grew. Nie chc  wyk adów z historioniki. Nieraz mówili my
ci, co zrobimy. Zg osimy ci  na tydzie  przed spisem.
   - I co, pewnie oszukacie lekarza?
   - Przekupimy go.
   - Hmmm. A ten tu jeszcze podwoi wasz  zbrodni . Jego te  b dziecie
ukrywa ?
   - Pozb dziemy si  go. Na Kosmos, po co teraz si  tym zamartwia ?
Mamy jeszcze dwa lata. Wi c co z nim zrobimy?
   - Obcy - mówi  do siebie Grew. - Nieoczekiwanie puka do drzwi.
Przychodzi znik d. Pos uguje si  niezrozumia ym j zykiem… Nie wiem, co
ci poradzi .
   - Jest bardzo spokojny - stwierdzi  farmer - i wydaje si

miertelnie przera ony. Nie jest dla nas gro ny.

   - Przera ony, tak? A je li jest niedorozwini ty? Je li jego gadanina
to nie nieznany dialekt, lecz be kot szale ca?
   - To ma o prawdopodobne. - Lecz Arbin drgn

, zaniepokojony.

   - Wmawiasz to sobie, bo chcesz go wykorzysta … Dobrze. Powiem ci, co
zrobi . Zawie  go do miasta.
   - Do Chica? - spyta  ze zgroz  Arbin. - Ale  to wszystko zrujnuje.
   - Bynajmniej. Problem z tob  polega na tym,  e nie czytasz gazet.
Szcz

liwie dla naszej rodziny, jestem jeszcze ja. Tak si  sk ada,  e

Instytut Bada  J drowych stworzy  urz dzenie, które ma podobno sprawi ,
by ludzie uczyli si  szybciej. By  o tym artyku  w dodatku weekendowym.
I potrzebuj  ochotników. We  tego cz owieka i zg

 go.

   Arbin stanowczo potrz sn

 g ow .

   - Zwariowa

. Nie mog  tego zrobi , Grew. Natychmiast zapytaliby o

jego numer identyfikacyjny. Jakiekolwiek odst pstwo od prawa szybko
zwabi oby tu w adze, a wtedy dowiedzieliby si  o tobie.
   - Wcale nie. Akurat w tym przypadku ca kowicie si  mylisz. Instytut
szuka ochotników, poniewa  maszyna jest nadal w fazie do wiadczalnej.
Przypuszczalnie zabi a par  osób, wi c jestem pewien,  e nie b
zadawa  pyta . A je li obcy umrze, najpewniej nie znajdzie si  w
gorszej sytuacji ni  teraz… No, podaj mi czytnik ksi

kowy i nastaw na

szóst  rolk . I przynie  gazet , jak tylko przyjdzie, dobrze?

   Kiedy Schwartz otworzy  oczy, min

o ju  po udnie. W sercu czu

py, przenikliwy ból, ból rozpaczy i t sknoty - za  on , której

zabrak o przy jego boku, za utraconym  wiatem… Kiedy  ju  czu  podobny
ból… I nagle przed oczami znów stan

y mu zapami tane na zawsze sceny.

Oto on sam, m odzik jeszcze, w zasypanej  niegiem wiosce… nie opodal
czekaj  sanie… które zawioz  go do poci gu… a  wreszcie dotrze na
wielki statek…
   T sknota i n kaj cy go strach, towarzysz cy rozstaniu ze znanym
otoczeniem, sprawi y,  e przez chwil  znów poczu  si  tym
dwudziestoletnim ch opcem, emigruj cym do Ameryki.
   Strach jednak by  zbyt realny. Niemo liwe, aby tylko  ni .
   Kiedy  wiate ko nad drzwiami zab ys o i znów zgas o, a w pokoju
zabrzmia y pozbawione sensu s owa, wypowiedziane barytonem gospodarza,
Schwartz a  podskoczy . Nagle drzwi otwar y si  i pojawi o si

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

niadanie - g sta, ciep a zupa, troch  przypominaj ca kaszk

kukurydzian , lecz bardziej korzenna w smaku, i mleko.
   - Dzi kuj  - odpar  i kilka razy pokiwa  g ow .
   Farmer burkn

 co  w odpowiedzi i podniós  koszul  Schwartza, któr

ten powiesi  wieczorem na krze le. Obejrza  j  bardzo dok adnie,
szczególnie wiele uwagi po wi caj c guzikom. Potem rozsun

 szeroko

drzwi szafy i Schwartz po raz pierwszy zobaczy  ciep

, mleczn  biel

cian.

   - Plastik - mrukn

 do siebie, u ywaj c tego uniwersalnego s owa-

wytrychu z pewno ci  typowego laika. Zauwa

 te ,  e w pokoju nie ma

adnych ostrych k tów ani za ama  - p aszczyzny 

czy y si  z sob

agodnymi  ukami.

   Jego towarzysz podawa  mu ró ne przedmioty i gestykulowa  w sposób

atwy do zrozumienia. Najwyra niej Schwartz mia  si  umy  i ubra .

   Z pomoc , popart  wskazówkami, pos ucha . Tyle  e nie zdo

 znale

nic, czym móg by si  ogoli , kiedy za  wskaza  podbródek, odpowiedzi
by o niezrozumia e s owo i mina, wyra aj ca ogromny niesmak. Schwartz
podrapa  si  po pokrytej siw  szczecin  skórze i westchn

 g

boko.

   Zaprowadzono go do niewielkiego, pod

nego, dwuko owego pojazdu.

Farmer gestem nakaza  mu wsi

 i pojazd ruszy . Pusta droga umyka a w

ty , a  wreszcie wyros y przed nimi niskie, b yszcz ce nienagann  biel
budynki. W dali, na horyzoncie, wida  by o b

kit wody.

   Schwartz z entuzjazmem wskaza  r

 przed siebie.

   - Chicago?
   Z zamieraj

 nadziej  czeka  na odpowied , z pewno ci  bowiem nic

nie mog o by  mniej podobne do znanego mu miasta. Farmer milcza . I
nadzieja umar a.

3.
JEDEN  WIAT… CZY WIELE?

   W

nie sko czy a si  konferencja prasowa z okazji zbli aj cej si

ekspedycji na Ziemi  i Bel Arvardan poczu , jak na widok gwia dzistego
nieba jego dusz  ogarnia dziwny, b ogi spokój. Mia

wiadomo

,  e

stanowi cz

 wielkiej ca

ci, milionów uk adów gwiezdnych, które

sk ada y si  na wszechobecne Imperium Galaktyczne. Nie troszczy  si
ju  o popularno

 swojej osoby w jednym czy drugim sektorze. Gdy tylko

udowodni swoj  teori  dotycz

 Ziemi, jego s awa rozejdzie si  po

wszystkich zamieszkanych planetach Drogi Mlecznej, wszystkich  wiatach,
na których stan

a noga Cz owieka przez setki tysi cy lat kosmicznej

ekspansji. Te potencjalne szczyty popularno ci, czyste i wysublimowane
wy yny nauki osi gn

 wcze nie, ale nie bez trudu. Mia  zaledwie

trzydzie ci pi

 lat, a ca a jego kariera pe na by a kontrowersyjnych

momentów. Rozpocz

a si  od wstrz su, który zachwia  ca ym

Uniwersytetem Arkturia skim, kiedy w niezwykle m odym wieku dwudziestu
trzech lat Arvardan ko czy  tam studia na wydziale archeologii. Bomba,
równie niszczycielska jak prawdziwy,  mierciono ny  adunek, wybuch a,
gdy Biuletyn Galaktycznego Towarzystwa Archeologicznego odrzuci  jego
prac  magistersk . Po raz pierwszy w historii uniwersytetu nie przyj to
do publikacji pracy magisterskiej. W dodatku nigdy dot d w d ugich
dziejach tego szacownego, naukowego periodyku odmowa nie zosta a
wyra ona w tak bezwzgl dny sposób.
   Dla laików powody takiej agresji, skierowanej przeciw niezrozumia ej
i suchej broszurze zatytu owanej „O staro ytnych zabytkach sektora
Syriusza i ich zwi zku z radiacyjn  hipotez  narodzin ludzko ci”, mog y
wydawa  si  tajemnicze. Przyczyn  jednak by o to,  e Arvardan w swojej
pracy przyj

 teori  g oszon  wcze niej przez pewne kr gi mistyków,

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

którzy mieli wi cej wspólnego z metafizyk  ni  archeologi ; chodzi o o
pogl d,  e ludzko

 zrodzi a si  na jakiej  jednej samotnej planecie, a

pó niej rozprzestrzeni a po Galaktyce. By  to ulubiony w tek pisarzy
fantastycznych tamtego okresu i herezja dla ka dego szanuj cego si
archeologa Imperium.
   Ale pozycja Arvardana sta a si  tak mocna,  e móg  przeciwstawi  si
ka demu, nawet najbardziej utytu owanemu archeologowi; w ci gu dekady
zosta  najwi kszym znawc  kultur przedimperialnych, wci

 ton cych w

mrokach historii Galaktyki.
   Napisa  na przyk ad monografi  mechanistycznej cywilizacji z sektora
Rigela. gdzie rozwój robotów da  pocz tek zupe nie nowej kulturze,
trwaj cej kilka stuleci. Wreszcie jednak doskona

 metalowych

niewolników do tego stopnia zabi a inicjatyw  ich panów,  e stali si
oni  atw  zdobycz  dla chy ej floty wojennej lorda Moraya. Ortodoksyjna
archeologia, upieraj ca si  przy teorii,  e ka da rasa ludzka powsta a
niezale nie, na odr bnych planetach, wykorzystywa a podobne do
rigela skiej nietypowe kultury jako przyk ady. Mia y one dowodzi
istnienia pierwotnych ró nic rasowych, których nie zd

y jeszcze

wyprze  kontakty mi dzyplanetarne i przemieszanie krwi. Arvardan
skutecznie obali  podobne koncepcje, wykazuj c, i  cywilizacja robotów
stanowi a jedynie logiczne rozwini cie ekonomicznych i spo ecznych
warunków, panuj cych w tamtych czasach na planetach Rigela.
   Albo barbarzy skie planety W

ownika, które ortodoksi d ugo uwa ali

za przyk ady prymitywnych ludzkich spo eczno ci stadium
przedgalaktycznego. Ka dy podr cznik podawa  je na dowód s uszno ci
teorii Mergera, g osz cej,  e ludzko

 stanowi naturalne najwy sze

stadium rozwoju  ycia na planetach tlenowo-wodnych, je li panuj  na
nich odpowiednie temperatury i grawitacja. Wedle tej teorii wszystkie
rasy ludzkie mog y swobodnie krzy owa  si  ze sob , i w miar  rozwoju
podró y mi dzyplanetarnych podobne krzy ówki zdarzaj  si  coraz
cz

ciej.

   Jednak e Arvardan odkry

lady wcze niejszej cywilizacji, starszej

od licz cych sobie dziesi

 tysi cy lat barbarzy skich kultur

ownika, i udowodni ,  e najwcze niejsze  ród a planetarne wspominaj

o handlu mi dzygwiezdnym. M ody archeolog zada  ostatni cios,
demonstruj c niezbite dowody,  e cz owiek pojawi  si  w tym regionie w
pe ni rozwoju cywilizacyjnego.
   Po tym odkryciu Biul. Gal. Tow. Arch. (tak bowiem brzmia  oficjalny
skrót tytu u pisma) zdecydowa  si  opublikowa  wreszcie prac
magistersk  Arvardana - w ponad dziesi

 lat od jej og oszenia.

   Teraz za  poszukiwania dowodów potwierdzaj cych ulubion  teori
Arvardana doprowadzi y go do najprawdopodobniej najmniej licz cego si

wiata Imperium - planety zwanej Ziemi .

   Arvardan wyl dowa  w jedynym miejscu na Ziemi nale

cym do Imperium,

po

onym w ród odludnych p askowy ów na pó noc od Himalajów. Tutaj,

gdzie nigdy nie dotar a radioaktywno

, pyszni y si  budynki ca kowicie

obce ziemskiej architekturze. W zasadzie by y to kopie pa aców
wicekrólów, istniej cych na szcz

liwszych planetach. Dla wygody

mieszka ców stworzono tu naprawd  komfortowe warunki. Ponure ska y
pokryto warstw  gleby, nawodniono, zapewniono sztuczn  atmosfer  i
klimat - i zmieniono w dwana cie kilometrów kwadratowych trawników i
kwitn cych ogrodów.
   Ilo

 energii zu yta na t  budow  by a przera aj ca jak na ziemskie

standardy, ale w ca

ci pochodzi a z niewyobra alnych zasobów

dziesi tków milionów planet, których liczba ci gle ros a (obliczono,  e
w osiemset dwudziestym siódmym roku ery galaktycznej  rednio

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

pi

dziesi t nowych planet dziennie zyskiwa o zaszczytny status

prowincji - co oznacza o, i  liczba ich mieszka ców musia a przekroczy
pi

set milionów).

   Na tym skrawku nie-Ziemi mieszka  Prokurator Ziemi i czasami w swym
syntetycznym luksusie móg  przez chwil  zapomnie ,  e mianowano go

adc  tej zapad ej dziury, i pami ta  jedynie o tym, i  jest

arystokrat  ze starej i szanowanej rodziny.
   Jego  ona znacznie rzadziej oddawa a si  z udzeniom, zw aszcza kiedy
wspinaj c si  na poro ni te muraw  wzgórze dostrzega a w dali proste,
zdecydowane linie stanowi ce granic  terenów pa acowych. Za nimi
rozci ga y si  dzikie, poszarpane ska y Ziemi. W takich chwilach nawet
kolorowe fontanny (których woda  wieci a w ciemno ci, co upodabnia o j
do zimnego, p ynnego ognia), wspania e klomby i idylliczne gaje nie
potrafi y zatrze

wiadomo ci,  e oboje w gruncie rzeczy przebywaj  na

wygnaniu.
   Tak wi c Arvardan zosta  podj ty bardziej serdecznie, ni
przewidywa  protokó . Pomijaj c inne wzgl dy, dla Prokuratora archeolog
by  tchnieniem Imperium, wielkiego  wiata, niesko czono ci.
   Arvardan za  równie  znalaz  wiele powodów do zachwytu.
   - Posiad

 jest wspania a - powiedzia  - i urz dzona ze smakiem.

To interesuj ce, jak pi tno naszej kultury odciska si  na najbardziej
nawet odleg ych cz

ciach Imperium, lordzie Enniusie.

   - Obawiam si ,  e o wiele przyjemniej jest odwiedzi  dwór
Prokuratora ni

 w nim - - u miechn

 si  Ennius. - Przypomina mi on

pust  skorup , która potr cona, g ucho d wi czy. My z  on , obs uga i

nierze z garnizonu imperialnego, poza pa acem rozlokowani równie  we

wszystkich wa niejszych o rodkach planety, no i od czasu do czasu jaki
go

 - to wszyscy, którzy maj  cokolwiek wspólnego z kultur

galaktyczn . Przyzna pan,  e to raczej skromne kontakty.
   Siedzieli pod arkadami, na dworze zapada  zmierzch. Purpurowy

oneczny blask znika  za postrz pionymi, zamglonymi ska ami na

horyzoncie, a zwiewny jak westchnienie wietrzyk porusza  ci

kim,

przesyconym zapachem ro lin powietrzem.
   Nawet Prokuratorowi nie wypada o okazywa  zbyt wielkiego
zaciekawienia poczynaniami go cia, ale zwyczaj ten nie uwzgl dnia
przera liwej izolacji, jakiej do wiadczali mieszka cy imperialnej
placówki na Ziemi.
   - Jak d ugo zamierza pan tu zabawi , panie Arvardan? - spyta
Ennius.
   - Trudno powiedzie . Wyprzedzi em pozosta

 cz

 ekspedycji,  eby

zapozna  si  z ziemsk  kultur  i za atwi  wszystkie obowi zkowe
formalno ci. Musz  na przyk ad otrzyma  od pana oficjalne pozwolenie na
za

enie obozów w niezb dnych miejscach, i tak dalej.

   - Zgoda, zgoda! Ale kiedy zaczyna pan wykopaliska? I czy naprawd
spodziewa si  pan znale

 co  warto ciowego na tej 

osnej kupie

gruzów?
   - Je li wszystko pójdzie dobrze, mam nadziej  rozbi  pierwszy obóz w
ci gu kilku miesi cy. A co do tej planety, to có , mo na o niej
powiedzie  wszystko, tylko nie to,  e jest politowania godnym
rumowiskiem. Stanowi absolutny unikat w ca ej Galaktyce!
   - Unikat? - spyta  ch odno Prokurator. - Co  podobnego! To bardzo
zwyczajny  wiat. Ró nie mo na o nim powiedzie : chlew, potworna dziura,
jeden wielki  mietnik lub co tam najgorszego przyjdzie panu do g owy. A
przecie  mimo swych wyszukanych obrzydliwo ci nie mo e nawet aspirowa
do wyj tkowo ci w prawdziwym okropie stwie i pozostaje zwyczajnym,
brutalnym ch opskim  wiatem.
   - Ale - odpowiedzia  Arvardan, oszo omiony gradem sypi cych si  na

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

niego irracjonalnych argumentów - planeta jest radioaktywna.
   - No i co z tego? W Galaktyce s  tysi ce radioaktywnych planet, i to
znacznie bardziej ni  Ziemia.
   W tym momencie uwag  ich przyci gn

 delikatny, posuwisty ruch

samobie nego barku. Wystarczy o tylko wyci gn

 r

.

   - Czego si  pan napije? - spyta  go cia Ennius.
   - Nic szczególnego. Mo e koktajl cytrynowy.
   - Bardzo prosz . Barek jest wyposa ony we wszystkie niezb dne
sk adniki… Z chenseyem?
   - Tylko kropelk  - powiedzia  Arvardan sk adaj c razem kciuk i palec
wskazuj cy tak,  e prawie si  zetkn

y.

   - Jedn  minutk .
   Gdzie  w  rodku barku (by  mo e najbardziej uniwersalnego i
niew tpliwie najpopularniejszego osi gni cia technicznej my li
ludzko ci) przyst pi  do akcji mechaniczny barman - urz dzenie, którego
elektroniczna dusza miesza a sk adniki z dok adno ci  nawet nie do
jednej kropli, lecz do jednego atomu. Jego produkty by y zawsze
doskona e, tej perfekcyjno ci nigdy nie móg by osi gn

 nawet

najbardziej natchniony artysta.
   Wysokie szklanki pojawi y si  pozornie znik d, jakby tylko
oczekiwa y na w

ciwy moment.

   Arvardan wzi

 zielon  i na chwil  przy

 ch odne szk o do

policzka. Potem uniós  j  do ust i spróbowa .
   - Bardzo dobre.
   Odstawi  szklank  do idealnie dopasowanego uchwytu w por czy fotela
i doda :
   - Tak jak pan powiedzia , Prokuratorze, istniej  tysi ce
radioaktywnych planet, ale tylko jedna jest zamieszkana. W

nie ta.

   - Tak - Ennius poci gn

yk ze szklanki i. zdawa o si ,  e

delikatny, aksamitny smak napoju os abi  troch  jego agresywno

 - by

mo e w tym sensie Ziemia jest istotaie unikatem. Ale to  aden powód do
chwa y.
   30
   - Nie chodzi tu jedynie o wyj tkowo

 statystyczn  - Arvardan mówi

powoli pomi dzy  ykami. - Istota sprawy le y g

biej i ma pot

ne

implikacje. Biolodzy dowiedli, lub przynajmniej tak twierdz ,  e na
planetach, w których atmosferze i oceanach utrzymuje si  promieniowanie
powy ej pewnego poziomu,  ycie nie mo e si  rozwija … Na Ziemi ten
poziom zosta  znacznie przekroczony.
   - Interesuj ce. Nie wiedzia em o tym. Có , s dz ,  e stanowi to
wystarczaj cy dowód na to, i  Ziemia i jej  ycie od pocz tku zasadniczo
ró ni  si  od reszty Galaktyki… To powinno panu odpowiada . Zw aszcza

e jest pan z Syriusza - doda  Ennius z ironicznym rozbawieniem. - Czy

wie pan - spyta  po chwili poufale zni aj c g os -  e najwi ksz
trudno

 w rz dzeniu t  planet  stanowi opanowanie ogromnego

antyterranizmu istniej cego w ca ym sektorze Syriusza? Ziemianie
zreszt  odp acaj  to uczucie z nawi zk . Rzecz jasna, nie twierdz ,  e
antyterranizm nie szerzy si  w innych rejonach Galaktyki, ale nie da
si  go porówna  z syria skim.
   Odpowied  Arvardana by a niecierpliwa i porywcza:
   - Lordzie Enniusie, nie pojmuj  pa skich aluzji. Co do mnie - jestem
bardzo tolerancyjny i staram si  pozby  wszelkich podobnych przes dów.
Wierz  w jedno

 ludzko ci jako cz owiek i jako naukowiec, i dotyczy to

tak e Ziemi. Wszelkie  ycie jest zasadniczo jednakowe, dlatego  e
opiera si  na koloidach bia kowych, które nazywamy protoplazm .
Promieniowanie radioaktywne, o którym mówi em, nie wp ywa tylko na
pewne formy  ycia - ludzi - czy zwierz ta - ale na wszystkie. Dotyczy

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

to wszelkich istot, poniewa  opiera si  na zasadach mechaniki kwantowej
i wp ywa na molekularne przemiany bia ek. Dotyczy to mnie, pana,
Ziemian, paj ków i robaków.
   Zapewne nie musz  panu wyja nia ,  e bia ka s  niezmiernie
skomplikowanymi po

czeniami aminokwasów i pewnych specyficznych

zwi zków, zorganizowanych w skomplikowane trójwymiarowe struktury,
niesta e jak s

ce w pochmurny dzie . Ta niestabilno

 to w

nie

ycie, które d

c do zachowania swojej to samo ci podlega odwiecznym

zmianom - na wzór wysokiej tyczki balansuj cej na nosie akrobaty.
   Ale te wspania e struktury, bia ka, musia y kiedy  powsta  ze
zwi zków nieorganicznych, które poprzedzi y  ycie. Na samym pocz tku,
pod wp ywem energii promienistej s

ca, w wielkich obj to ciach

roztworów zwanych oceanami cz steczki organiczne Pomna

y swoj

ono

, przechodz c - w zale no ci od kierunku zmian - od metanu do

formaldehydu, a w ko cu do cukrów i skrobii, b

 od mocznika do

aminokwasów i bia ek. Oczywi cie powstawanie i rozpad ró nych
kombinacji atomów jest kwesti  czystego przypadku. Sam proces
powstawania  ycia mo e na jednym  wiecie trwa  setki milionów lat, a na
drugim tylko setki. Rzecz jasna, bardziej prawdopodobne jest,  e b
to miliony lat. A zgodnie z rachunkiem prawdopodobie stwa najcz

ciej

proces ten w ogóle nie zachodzi.
   Obecnie naukowcy zajmuj cy si  chemi  organiczny odtworzyli z wielk
dok adno ci  wszystkie te reakcje, ze szczególnym uwzgl dnieniem
zagadnie  energetycznych, to znaczy zmiany stanów energetycznych atomów
w ró nych stadiach przemian. W tej chwili wiadomo ju , bez cienia

tpliwo ci,  e kilka fundamentalnych dla powstania  ycia reakcji

wymaga obecno ci energii promienistej. Je li wydaje si  to panu dziwne,
Prokuratorze, mog  tylko powiedzie ,  e fotochemia, czyli chemia
reakcji wywo ywanych przez energi  promienist , jest. znakomicie
rozwijaj

 si  ga

zi  wiedzy. Znane s  niezliczone przypadki prostych

przemian chemicznych zachodz cych w ró nych kierunkach, w zale no ci od
tego, czy dzieje si  to przy udziale czy te  braku kwantów  wiat a.
   Na zwyk ych planetach w znakomitej wi kszo ci jedynym  ród em
energii promienistej jest s

ce. W pochmurne dni lub w nocy zwi zki

gla i azotu reaguj  inaczej ni  przy obecno ci kwantów energii

wysy anych przez s

ce, które wpadaj  pomi dzy atomy niczym ogniste

pociski - jak kule na niesko czonym polu pe nym przypadkowo ustawionych
kr gli.
   Natomiast na  wiatach radioaktywnych ka da kropla wody - nawet
podczas najciemniejszych nocy, nawet osiem kilometrów pod powierzchni
- a  kipi od nieustannie przeszywaj cych j  promieni, atakuj cych atomy

gla lub te  aktywuj cych je, jak mawiaj  chemicy. Zapocz tkowane w

ten sposób reakcje chemiczne prowadz  zawsze w jednym kierunku,
kierunku, który nigdy nie wiedzie ku powstaniu  ycia.
   Arvardan sko czy  drinka. Odstawi  pustk  szklank  na blat barku.
Zosta a natychmiast wch oni ta do specjalnego urz dzenia czyszcz cego,
sterylizuj cego i przygotowuj cego szk o do podania nast pnych drinków.
   - Jeszcze szklaneczk ? - spyta  Ennius.
   - Mo e po kolacji - odpowiedzia  Arvardan. :- Na razie dzi kuj .
   Ennius stuka  smuk ym palcem w oparcie fotela.
   - Mówi  pan w fascynuj cy sposób - odezwa  si  wreszcie. - Ale je li
to wszystko prawda, to co z  yciem na Ziemi? Jak powsta o?
   - Widzi pan, nawet pana to zaintrygowa o. Wydaje si ,  e odpowied
jest bardzo prosta. Radioaktywno

 w ilo ci wystarczaj cej, by

uniemo liwi  powstanie  ycia, niekoniecznie musi unicestwi  ju
istniej ce organizmy. Mo e je modyfikowa , ale je li nie wyst puje w
olbrzymim nat

eniu, nie zabije ich… Niech pan zwróci uwag ,  e

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

wchodz ce w gr  procesy chemiczne s  ró ne. W pierwszym przypadku
proste cz steczki nie mog  po

czy  si  w bardziej skomplikowane

zwi zki, podczas gdy w drugim ju  gotowe kompleksy musz  zosta
roz

one. To nie to samo.

   - Nadal nie pojmuj , do czego pan zmierza.
   - Czy  nie jest to oczywiste?  ycie na Ziemi powsta o, zanim planeta
sta a si  radioaktywna. Mój drogi Prokuratorze, to jedyne mo liwe
wyt umaczenie, które nie zaprzecza ani istnieniu  ycia na Ziemi, ani
nie podwa a po owy teorii chemicznych.
   Ennius przypatrywa  si  archeologowi z pe nym niedowierzania
rozbawieniem.
   - Chyba nie mówi pan serio?
   - Dlaczego nie?
   - Jak planeta mo e sta  si  radioaktywna? Pierwiastki radioaktywne w
skorupie planet trwaj  miliony, miliardy lat. Uczy em si  o tym w
czasie studiów, na wst pnym kursie prawa. Musia y istnie  od
zamierzch ej przesz

ci.

   Ale jest co  takiego jak sztuczne promieniowanie, nawet na wielk
skal . Znamy tysi ce reakcji atomowych, w toku których powstaj
dostateczne ilo ci energii, aby stworzy  izotopy radioaktywne. Je eli
za

ymy,  e niektóre z tych reakcji stosowano kiedy  w przemy le, bez

odpowiedniej kontroli, lub nawet podczas wojen, je li potrafi pan sobie
wyobrazi  wojn  na pojedynczej planecie, to dojdziemy do wniosku,  e
wi ksza cz

 powierzchni Ziemi mog a zamieni  si  w sztucznie

radioaktywne zwi zki Co Pan na to?
   S

ce zachodzi o krwawo nad górami i jego czerwony odblask pad  na

poci

 twarz Enniusa. Wia  delikatny wieczorny wietrzyk, a senne

bzyczenie starannie dobranych gatunków owadów wokó  pa acu by o

agodniejsze ni  zwykle.

   - Wydaje mi si ,  e to nadal sztuczna teoria. Przede wszystkim nie
mog  wyobrazi  sobie, by kto  u

 energii nuklearnej podczas wojny lub

pozwoli  na nie kontrolowane wykorzystanie jej w inny sposób…
   - To jasne,  e nie docenia pan niszczycielskich mo liwo ci energii

drowej, w dzisiejszych czasach bowiem z  atwo ci  j  kontrolujemy.

Ale je li jaka  istota czy jaka  armia u

a takiej broni, zanim

opracowano skuteczne metody obrony? To by oby co  takiego jak na
przyk ad u ycie bomb zapalaj cych, zanim jeszcze wiedziano,  e piaskiem
lub wod  mo na gasi  po ar.
   - Hmmm, mówi pan jak Shekt.
   - Kto to jest Shekt? - spyta  z zainteresowaniem Arvardan.
   - Pewien Ziemianin. Jeden z kilku przyzwoitych ludzi, to znaczy
takich, z którymi mo na nawet porozmawia . Jest fizykiem. Mówi ,  e
mo e Ziemia nie zawsze by a radioaktywna.
   - Tak… To nic nadzwyczajnego. Z pewno ci  nie ja pierwszy wysun

em

tak  teori . W „Ksi dze Starszych” jest fragment zawieraj cy
tradycyjn , mityczn  prehistori  Ziemi. Ja powiedzia em mniej wi cej to
samo, tyle  e u

em terminologii naukowej w miejsce górnolotnej

frazeologii.
   - „Ksi ga Starszych”? - Ennius wydawa  si  zaskoczony i lekko
poruszony. - Gdzie pan j  zdoby ?
   - Mam swoje sposoby. Nie by o to  atwe i znalaz em tylko fragmenty.
Oczywi cie wszystkie tradycyjne przekazy o nieradioaktywnej Ziemi,
nawet te kompletnie nienaukowe, s  bardzo wa ne dla moich planów… A
dlaczego pan pyta?
   - Poniewa  ta ksi

ka jest  wi tym tekstem radykalnej sekty Ziemian.

Tamtym nie wolno jej czyta . Dopóki jest pan tutaj, na pana miejscu nie
rozg asza bym tego. Zdarza o si ,  e nie-Ziemian czy Tamtych, jak nas

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

tutaj nazywaj , linczowano za mniejsze wykroczenia.
   - Mówi pan, jakby imperialna policja nie dzia

a skutecznie.

   - Owszem, w sprawach  wi tokradztwa. To szczera rada, doktorze.
   Zabrzmia  melodyjny kurant, jego wibruj cy d wi k zdawa  si
harmonizowa  z cichym szelestem drzew. W ko cu zamilk  niech tnie,
mi

nie rozp ywaj c si  w powietrzu.

   Ennius podniós  si .
   - Czas na kolacj . Czy b dzie mi pan towarzyszy  i przyjmie go cin ,
jak  mo e zapewni  odrobina Imperium na Ziemi?
   Okazje do wydania wystawnej kolacji nie zdarza y si  zbyt cz sto,
cho  korzystano z ka dego najb ahszego nawet pretekstu. Podano wiele
potraw na eleganckiej zastawie, przyby o mnóstwo wytwornych m

czyzn i

czaruj cych kobiet. Doktor B. Arvardan z Baronna w sektorze Syriusza
by  podejmowany z takimi honorami,  e zaczyna o go ju  od nich mdli .
   Arvardan wykorzysta  uwag  go ci i w dalszej cz

ci kolacji

powtórzy  wi kszo

 tego, co powiedzia  wcze niej Enniusowi, ale tym

razem jego wyst pienie spotka o si  z mniejszym zainteresowaniem.
   Rumiany m

czyzna w mundurze pu kownika odezwa  si  do niego z

protekcjonalizmem w

ciwym wojskowym, gdy zwracaj  si  do naukowców:

   - O ile dobrze zrozumia em pa ski wywód, doktorze, usi uje nam pan
powiedzie ,  e te psy zamieszkuj ce Ziemi  pochodz  ze staro ytnej
rasy, która by  mo e da a pocz tek ca ej ludzko ci?
   - Waha bym si  przed tak radykalnym stwierdzeniem, pu kowniku, ale
uwa am,  e istniej  pewne przes anki pozwalaj ce wysun

 podobn

teori . Ufam,  e za rok b

 móg  sformu owa  ostateczn  opini .

   - Je li pan co  znajdzie, doktorze, w co mocno w tpi  - odpar
pu kownik - bardzo mnie pan zadziwi. Przebywam na Ziemi od czterech lat
i moje do wiadczenia nie nale

 do najskromniejszych. Doszed em do

wniosku,  e Ziemianie, wszyscy bez wyj tku, s  oszustami i  ajdakami.
Ich poziom intelektualny jest zdecydowanie ni szy od naszego. Brak im
iskry, która pozwoli aby rozprzestrzeni  si  po Galaktyce. S  leniwi,
przes dni, sk pi i nie maj  w sobie krztyny hartu ducha. Nie zgodz  si
ani z panem, ani z nikim, dopóki kto  nie poka e mi Ziemianina, który
pod jakimkolwiek wzgl dem b dzie równy prawdziwemu cz owiekowi, mnie
czy panu, na przyk ad. Tylko wtedy jestem sk onny uwierzy ,  e mo e by
przedstawicielem rasy, która by a naszym protoplast . Ale póki co -
.prosz  nie kaza  mi traktowa  powa nie tych teorii.
   Oty y m

czyzna siedz cy przy ko cu sto u wtr ci  raptownie:

   - Powiadaj ,  e dobry Ziemianin to martwy Ziemianin, ale nawet wtedy

mierdzi jak zaraza. - Za mia  si  rubasznie.

   Arvardan skrzywi  si  z niesmakiem i nie podnosz c g owy,
powiedzia :
   - Nie zamierzam wyja nia  ró nic rasowych, zw aszcza  e nie ma to

adnego zwi zku ze spraw . Mówi  o prehistorycznych Ziemianach. Ich

dzisiejsi potomkowie d ugo  yli w izolacji i w skrajnie niesprzyjaj cym

rodowisku. Ale i tak nie mog  ich zdyskredytowa . Przed kolacj

wspomina  pan o pewnym Ziemianinie - zwróci  si  do Enniusa.
   - Naprawcie? Nie pami tam.
   - Fizyku o nazwisku Shekt.
   - A tak, rzeczywi cie.
   - Czy chodzi o mo e o Affreta Shekta?
   - Tak. Dlaczego pan pyta? S ysza  pan o nim?
   - Wydaje mi si ,  e tak. To nazwisko dr czy o mnie przez ca
kolacj , od chwili gdy pan je wspomnia , ale chyba wreszcie je
umiejscowi em. Czy nie pracuje w Instytucie Bada  J drowych w… Do
licha, jak si  nazywa to miejsce? - potar  czo o d oni . - W Chica?
   - Tak, to on. Co pan o nim wie?

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Tylko tyle. W sierpniowym numerze Przegl du Fizycznego czyta em
jego artyku . Zauwa

em go tylko dzi ki temu,  e szuka em wszystkiego,

co ma zwi zek z Ziemi , a prace ziemskich naukowców s  rzadko ci  w
pismach o zasi gu galaktycznym… W ka dym razie chodzi mi o to,  e ten
cz owiek twierdzi, i  zbudowa  co  co nazwa  synapsyfikatorem,
przyrz d, który jest w stanie zwi kszy  zdolno

 uczenia si  ssaków.

   - Doprawdy? - powiedzia  Ennius ostrzej, ni  zamierza . - Nic o tym
nie s ysza em.
   - Znajd  dla pana dane bibliograficzne. To ca kiem interesuj cy
artyku , cho  oczywi cie nie roszcz  sobie pretensji do zrozumienia
ca ego wywodu matematycznego. Na razie testowa  synapsyfikator tylko na
jakich  miejscowych zwierz tach, zdaje si ,  e nazywa  je szczurami,
które potem wpuszcza  do labiryntu. Rozumie pan, co mam na my li: nauka
odnajdywania w

ciwej drogi prowadz cej przez labirynt do  ywno ci.

Porównywa  ich zachowania z zachowaniami szczurów nie poddanych
dzia aniu maszyny i stwierdzi ,  e zwierz  to po zabiegu za ka dym
razem pokonywa y labirynt w czasie równym jednej trzeciej czasu
potrzebnego szczurom kontrolnym… Czy dostrzega pan, pu kowniku,
znaczenie tego faktu?
   - Nie, doktorze - powiedzia  oboj tnie wojskowy, który rozpocz

 t

dyskusj .
   - Wyja ni  wi c. Uwa am,  e ka dy naukowiec zdolny do dokonania
czego  takiego, nawet Ziemianin, z pewno ci  jest na moim poziomie
intelektualnym, a ju  na pewno - prosz  wybaczy  mi  mia

 - na

pa skim.
   - Przepraszam, doktorze - przerwa  mu Ennius. - Chcia bym wróci  do
tego synapsyfikatora. Czy Shekt eksperymentowa  na ludziach?
   Arvardan roze mia  si .
   - W tpi , lordzie Enniusie. Na dziesi

 zwierz t poddanych dzia aniu

tego urz dzenia dziewi

 zdycha o. Musia by by  piekielnie odwa ny,

eby zdecydowa  si  na próby na ludziach, zanim nie udoskonali swojej

metody.
   Ennius, lekko marszcz c czo o, usiad  w fotelu i do ko ca kolacji
nic nie jad  ani nie odezwa  si  cho by s owem.
   Przed pó noc  Prokurator cicho opu ci  go ci i szepn wszy co

onie

uda  si  swoim prywatnym jachtem na dwugodzinn  wypraw  do Chica. Na
jego czole wci

 widnia a zmarszczka, a w sercu zal

a si  straszna

obawa.

   I tak tego samego popo udnia kiedy Arbin Maren przywióz  Josepha
Schwartza do Chica na poddanie go dzia aniu synapsyfikatora doktora
Shekta, sam Shekt od ponad godziny rozmawia  na osobno ci z ni mniej,
ni wi cej, tylko z Prokuratorem Ziemi.

4.
KRÓLEWSKA DROGA

   Arbin by  niespokojny. Czu  si  osaczony. Gdzie  w Chica, jednym z
najwi kszych miast na Ziemi - mówiono,  e ma pi

dziesi t tysi cy

mieszka ców! - znajdowa y si  przedstawicielstwa wielkiego Imperium.
   Nigdy jeszcze nie widzia

adnego cz owieka z Galaktyki, ale tutaj,

w Chica, jego g owa ci gle obraca a si  na wszystkie strony; ba  si ,

e mo e jakiego  spotka . Gdyby go spyta , nie umia by wyja ni , jak

zdo

by odró ni  Tamtych od Ziemian, nawet gdyby ich ujrza . Ale

tkwi o w nim silne przekonanie,  e istnieje jaka  ró nica.
   Wchodz c do instytutu obejrza  si  przez rami . Jego pojazd sta
zaparkowany na otwartej przestrzeni, z sze ciogodzinnym kuponem

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

rezerwuj cym miejsce. Czy podobna rozrzutno

 mog a wzbudzi  czyje

podejrzenia?… Wszystko go przera

o. Powietrze by o pe ne oczu i uszu.

    eby tylko ten dziwny cz owiek pami ta , by pozosta  w ukryciu na
pod odze kabiny pasa era. Co prawda wyra nie potakiwa , ale czy
zrozumia ? Arbin z irytacj  pomy la  o w asnej ust pliwo ci. Czemu da
si  namówi  Grewowi na to szale stwo?
   Drzwi przed nim otworzy y si  nagle i jaki  g os przerwa  tok jego
my li.
   - Czego pan chce?
   W g osie s ycha  by o nut  zniecierpliwienia. Mo e pyta  go ju  o to
kilkakrotnie? Arbin odpowiedzia  ochryple, s owa d awi y go niczym
suchy py .
   - Czy to tutaj mo na si  zg osi  na synapsyfikacj ? Recepcjonistka
gwa townie unios a wzrok.
   - Prosz  si  tu wpisa .
   Arbin za

 r ce za plecy i spyta  cicho:

   - Gdzie mog  porozmawia  z kim  od synapsyfikatora? Grew poda  mu
nazw  urz dzenia, ale w uszach Arbina s owo to brzmia o dziwnie,
be kotliwie. Kobieta jednak o wiadczy a twardo:
   - Nic nie mog  dla pana zrobi , dopóki nie wpisze si  pan jako
odwiedzaj cy. Takie s  zasady.
   Arbin odwróci  si  bez s owa, chc c odej

. M oda kobieta za

biurkiem zacisn

a usta i gwa townie kopn

a przycisk sygnalizatora,

znajduj cy si  ko o jej fotela.
   Arbin desperacko stara  si  zachowa  anonimowo

 i, we w asnym

przekonaniu, zupe nie mu si  to nie udawa o. Ta dziewczyna wpatrywa a
si  w niego z uwag . Z pewno ci  zapami ta go na ca e lata. Mia
szalon  ochot  uciec do samochodu i na farm …
   Kto  w bia ym fartuchu laboratoryjnym przyszed  szybko z innego
pomieszczenia i recepcjonistka wskaza a na Arbina:
   - Ochotnik do synapsyfikatora, panno Shekt. Nie chcia  poda
nazwiska.
   Znowu dziewczyna, m oda. Patrzy  zak opotany.
   - Czy pani obs uguje maszyn ?
   - Nie, niezupe nie - u miechn

a si  przyja nie i Arbin poczu ,  e

powoli opuszcza go niepokój.
   - Mog  pana do niego zaprowadzi . Naprawd  pragnie pan zg osi  si
do synapsyfikacji?
   - Chc  si  tylko zobaczy  z szefem - odpowiedzia  g ucho.
   - Dobrze. - Nie wygl da a na zak opotan  jego odmow . Znik a za
drzwiami, zza których przysz a. Krótka chwila wyczekiwania i skin

a na

niego r

.

   Z bij cym sercem ruszy  za ni  do poczekalni.
   - Doktor Shekt przyjmie pana za jakie  pó  godziny. W tej chwili
jest bardzo zaj ty… Je li chcia by pan w tym czasie obejrze  jakie
mikrofilmy, zaraz przynios  czytnik.
   Ale Arbin potrz sn

 przecz co g ow . Cztery  ciany ma ego pokoju

zamyka y si  wokó  niego i jak mu si  wydawa o, osacza y go. Czy by  w
pu apce? Czy zaraz przyjd  po niego Starsi?

   To by o najd

sze oczekiwanie w  yciu Arbina.

   Lord Ennius, Prokurator Ziemi nie do wiadczy  podobnych komplikacji
w zwi zku ze swym spotkaniem z Shektem, ale dozna  prawie
porównywalnego podniecenia. Cho  ju  czwarty rok sprawowa  funkcj
Prokuratora, wizyta w Chica wci

 jeszcze by a dla niego wydarzeniem.

Jako bezpo redni przedstawiciel odleg ego imperatora osi gn

 status

spo eczny równy - przynajmniej teoretycznie - wicekrólom wielkich

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

sektorów galaktycznych, rozci gaj cych si  w swej pysze na setki
parseków sze ciennych przestrzeni, naprawd  jednak stanowisko to
równa o si  niemal zes aniu.
   Dla uwi zionego w ja owej pustce Himalajów, po ród równie ja owych
sporów ludzi, którzy nienawidzili jego i jego Imperium, nawet wycieczka
do Chica by a ekscytuj

 wypraw .

   Wyprawy takie trwa y jednak krótko. Z konieczno ci - poniewa  w
Chica trzeba by o nosi  impregnowan  odzie , nawet podczas snu. A
tak e, i to by o najgorsze - nale

o stale, przyjmowa  metabolin .

   - Metabolina - mówi  do Shekta z gorycz , unosz c w palcach jaskraw
pigu

 - to chyba prawdziwy symbol tego, co pa ska planeta oznacza dla

mnie, przyjacielu. Powoduje ona przyspieszenie wszystkich procesów
metabolicznych w moim organizmie, kiedy przebywam w atmosferze
radioaktywnej, której pan wcale nie odczuwa.
   Po kn

 pigu

.

   - Prosz ! Moje serce bije szybciej, oddech przyspiesza do wtóru,

troba za  a  wrze od procesów, które zdaniem medyków czyni  z niej

najwi ksz  fabryk  chemiczn  organizmu. Ja za  zap ac  za to pó niej
uporczywymi atakami migreny i ci

ym zm czeniem.

   Doktor Shekt s ucha  z niejakim rozbawieniem. Na pierwszy rzut oka
ziemski uczony sprawia  wra enie krótkowidza, nie dlatego, by nosi
okulary czy okazywa  charakterystyczne dla obdarzonych s abym wzrokiem
niezdecydowanie. Po prostu wieloletnia praca wyrobi a w nim nawyk
dok adnego ogl dania ka dego przedmiotu i szczegó owego rozwa ania
wszelkich faktów przedtem, nim zabra  g os. Wysoka, szczup a sylwetka
lekko garbi a si  pod ci

arem lat.

   Doktor Shekt by  oczytany i obeznany z kultur  galaktyczn , a tak e
wolny od powszechnej wrogo ci i podejrzliwo ci przeci tnych Ziemian,
które to uczucia czyni y ich tak odra aj cymi nawet w oczach takich
imperialnych kosmopolitów jak Ennius.
   - Jestem pewien,  e nie potrzebuje pan tych pastylek - stwierdzi
Shekt. - Metabolina to tylko jeden z waszych przes dów i pan doskonale
o tym wie. Gdybym bez pa skiej wiedzy zast pi  j  czystym cukrem,
niczego by pan nie zauwa

. Co wi cej, pa ska g owa zareagowa aby na

to tym samym bólem.
   - Dobrze panu mówi , bo przebywa pan stale we w asnym  rodowisku.
Czy mo e pan zaprzeczy ,  e wasz metabolizm jest szybszy ni  mój?
   - Oczywi cie. Có  jednak z tego? W Imperium pokutuje przekonanie,  e
my, Ziemianie, ró nimy si  od innych ludzi, w gruncie rzeczy jest to
jednak ogromna przesada. A mo e przybywa pan tu jako emisariusz
antyterranizmu?
   - Na dusz  imperatora - j kn

 Ennius - to pa scy ziemscy koledzy

sami s  najlepszymi emisariuszami. Przyczajeni na swej  miertelnie
gro nej planecie, dusz cy si  w asn  z

ci , stanowi  nabrzmia y wrzód

na ciele Galaktyki.
   Nie  artuj , Shekt. Jaka inna planeta podporz dkowa a swe  ycie tylu
rytua om i trzyma si  ich z równie masochistycznym uporem? Nie ma dnia,
bym nie przyj

 delegacji od jednego z waszych rz dz cych gremiów,

daj cej kary  mierci dla jakiego  biedaka, którego jedynym

przest pstwem by o przekroczenie granicy zakazanego terytorium, unik
przed Sze

dziesi tk  albo tylko spo ycie wi cej, ni  wynosi jego

racja.
   - A pan zawsze zatwierdza te wyroki. Pa skie idealistyczne oburzenie
nakazywa oby raczej po

 kres tym praktykom.

   - Gwiazdy mi  wiadkiem,  e z ch ci  bym to uczyni . Ale co mam
robi ? Imperator  yczy sobie, aby wszystkie prowincje zachowa y swe
miejscowe zwyczaje - co zreszt  jest s uszne i rozs dne, odbiera bowiem

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

argumenty g upcom, którzy w przeciwnym razie co drugi wtorek
organizowaliby powstanie. Poza tym, gdybym si  sprzeciwi , gdy wasze
Rady, Senaty czy komisje 

daj  kary  mierci, zaraz podnios aby si

wrzawa, protesty i ataki na Imperium i jego przedstawicieli. Szczerze
mówi c, wola bym raczej przez dwadzie cia lat sma

 si  w piekle, ni

mie  do czynienia z czym  takim.
   Shekt westchn

 i przeczesa  palcami rzedn ce w osy.

   - Dla Galaktyki Ziemia, je li w ogóle kto  o nas s ysza , to tylko
ma y kamyk na niebie. Dla nas jest domem, i to jedynym. A przecie  nie
ró nimy si  od was, mamy tylko wi kszego pecha. Jeste my st oczeni na
niemal martwym globie, uwi zieni pod kopu

 radiacji, otoczeni przez

ogromn  Galaktyk , która nie dopuszcza nas do siebie. Jak mamy zwalcza
trawi

 nas frustracj ? Czy pan, Prokuratorze, zgodzi by si , aby my

wys ali nadwy ki ludno ci na inne planety?
   Ennius wzruszy  ramionami.
   - Ja nie mam nic przeciwko temu. To ich mieszka cy zg osiliby
gwa towny sprzeciw! Obawialiby si ,  e padn  ofiar  ziemskich chorób.
   - Ziemskich chorób! - Shekt skrzywi  si  z pogard . - To bezsensowny
pomys . Nie jeste my nosicielami  mierci. Przecie  przebywa pan mi dzy
nami i  yje pan.
   - Rzecz jasna, robi  wszystko, aby unikn

 niepotrzebnych kontaktów

- Ennius u miechn

 si .

   - Dlatego  e i pan podda  si  propagandzie, rozpowszechnianej dzi ki

upocie jej w asnych wyznawców.

   - Ale , doktorze Shekt, czy by nie istnia y  adne naukowe podstawy
dla teorii,  e Ziemianie s  radioaktywni?
   - Oczywi cie. Jak mogliby my tego unikn

? Pan te  jest

radioaktywny, podobnie jak wszyscy mieszka cy stu milionów planet
Imperium. Nasze promieniowanie jest nieco wi ksze, ale zapewniam pana,

e nie mo e nikomu zaszkodzi .

   - Ale przeci tny obywatel Galaktyki wierzy w co  zupe nie innego i
obawiam si ,  e nie ma ochoty na  adne eksperymenty. Poza tym…
   - Poza tym, chcia  pan zapewne doda , ró nimy si  od innych. Nie
jeste my istotami ludzkimi, znacznie szybsze bowiem mutacje, wywo ane
przez promieniowanie otoczenia, bardzo nas zmieni y… To te  nie zosta o
udowodnione.
   - Ale ludzie w to wierz .
   - W

nie. I dopóki b

 wierzy , Prokuratorze, dopóki my,

Ziemianie, b dziemy traktowani jak pariasi, dopóty odnajdzie pan u nas
cechy, budz ce pa ski niesmak. Skoro nas uciskacie, nie dziwcie si ,  e
si  bronimy. Na wasz  nienawi

 odpowiadamy nienawi ci . Nie, nie

jeste my winowajcami, jeste my ofiarami.
   Ennius przyj

 ten wybuch gniewu ze smutkiem. Nawet najlepsi z

Ziemian, pomy la , s  przewra liwieni na tym punkcie, rozumuj
kategoriami: Ziemia kontra reszta Wszech wiata.
   - Doktorze Shekt - powiedzia , taktownie zmieniaj c temat - prosz
mi wybaczy  moje prostactwo. Na sw  obron  mog  przywo

 jedynie

odo

 i znudzenie. Widzi pan przed sob  nieszcz

nika, m odzie ca tu

po czterdziestce - w dyplomacji to zaledwie niemowl ctwo - który
przechodzi praktyk  na Ziemi. Min  lata, nim ci durnie z Urz du do
spraw Prowincji Zewn trznych przypomn  sobie o mnie i wyznacz  mi mniej

mierciono

 placówk . A zatem obaj jeste my wi

niami na Ziemi i

obywatelami niesko czonego  wiata rozumu, w którym nie licz  si
ró nice fizyczne czy planetarne. Prosz  poda  mi r

 i zosta my

przyjació mi.
   Zmarszczki przecinaj ce twarz Shekta wyg adzi y si , a  ci lej
bior c przekszta ci y si  w inne, znamionuj ce dobry humor. Roze mia

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

si  g

no.

   - Pa skie s owa wyra aj  pro

, lecz ton zdradza typowego

imperialnego dyplomat . Jest pan marnym aktorem, Prokuratorze.
   - A zatem prosz  mnie zawstydzi  i odegra  rol  dobrego nauczyciela.
Chcia bym, aby opowiedzia  mi pan o synapsyfikatorze.
   Na obliczu Shekta odbi o si  zdumienie. Zmarszczy  brwi.
   - S ysza  pan o moim urz dzeniu? Jest pan zatem nie tylko
administratorem, ale i fizykiem?
   - Interesuje mnie ka da nauka. Ale powa nie, doktorze Shekt,
naprawd  chcia bym si  o nim czego  dowiedzie .
   Uczony spojrza  uwa nie na swego rozmówc , w jego wzroku wida  by o
wahanie. Wsta , unosz c pomarszczon  d

 ku ustom. Palce mi tosi y

warg .
   - Zupe nie nie wiem, od czego zacz

.

   - Na Gwiazdy, je li zastanawia si  pan, jak przedstawi  mi ca
teori  matematyczn , ch tnie rozwi

 pa ski problem. Prosz  j

pomin

. Nie mam poj cia o waszych funkcjach, tensorach i innych

podobnych czarach.
   Oczy Shekta b ysn

y.

   - Je li zatem mamy si  ograniczy  jedynie do opisu, to jest to
urz dzenie, które w za

eniu mia o zwi kszy  zdolno ci uczenia si

ludzi.
   - Ludzi? Naprawd ? I co? Czy to dzia a?
   - Sam chcia bym wiedzie . Trzeba jeszcze wiele pracy. Podam panu
najwa niejsze fakty, Prokuratorze, i niech pan sam os dzi. System
nerwowy cz owieka - i zwierz t - zbudowany jest z materia u bia kowego.
Materia  ten sk ada si  z ogromnej liczby komórek, znajduj cych si  w
bardzo chwiejnej równowadze elektrycznej. Najl ejszy bodziec wystarczy,
by zak óci  t  równowag  w jednej komórce, a ta z kolei wp ynie na
nast pn  i tak dalej, póki sygna  nie dotrze do mózgu. Sam mózg jest
równie  gigantycznym skupiskiem podobnych komórek, które 

cz  si

mi dzy sob  na wszelkie mo liwe sposoby. Poniewa  za  jest ich mniej
wi cej tyle co dziesi

 do dwudziestej pot gi - co oznacza jedynk  z

dwudziestoma zerami - liczba mo liwych po

cze  jest rz du dziesi

 do

dwudziestej silnia. To liczba tak wielka,  e gdyby wszystkie elektrony
i protony w ca ym Wszech wiecie sta y si  nowymi wszech wiatami,
wszystkie za  elektrony i protony tych nowych wszech wiatów znów sta y
si  wszech wiatami, to liczba elektronów i protonów tych wszystkich
wszech wiatów by aby niczym w porównaniu z t  liczb … Rozumie pan?
   - Gwiazdom niech b

 dzi ki, ani s owa. Gdybym spróbowa , musia bym

zawy  jak pies z bólu przeci

onego mózgu.

   - Hmmm. No có , w ka dym razie to, co nazywamy impulsem nerwowym, to
jedynie w druj ce wzd

 nerwu zak ócenie elektryczne, zd

aj ce do

mózgu i z powrotem po nerwach. Pojmuje pan, o co mi chodzi?
   - Tak.
   - Brawo dla pa skiego geniuszu. Dopóki impuls w druje wzd

 komórki

nerwowej, posuwa si  bardzo szybko, poniewa  bia ka praktycznie stykaj
si  ze sob . Ale komórki nerwowe maj  ograniczon  d ugo

, a mi dzy

nimi znajduje si  cieniutka przegroda innej tkanki. Krótko mówi c, dwie

siaduj ce ze sob  komórki nerwowe nie stykaj  si .

   - Aha - stwierdzi  Ennius. - To znaczy,  e impuls nerwowy musi
przeskoczy  t  barier .
   - W

nie! Bariera os abia moc impulsu i zwalnia pr dko

 przekazu

proporcjonalnie do swej grubo ci. To odnosi si  tak e do mózgu. Prosz
sobie jednak wyobrazi ,  e kto  odkrywa sposób, pozwalaj cy obni
sta

 dielektryczn  przegrody mi dzykomórkowej.

   - Jak  sta

?

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Mia em na my li zdolno

 izolacyjn  bariery. Gdyby j  obni

,

impuls  atwiej pokonywa by przeszkod . My leliby my szybciej i
uczyliby my si  szybciej.
   - W porz dku. Zatem wracam do mojego pierwszego pytania. Czy to
dzia a?
   - Wypróbowa em urz dzenie na zwierz tach.
   - Z jakim skutkiem?
   - Có … Wi kszo

 bardzo szybko zgin

a z powodu denaturacji bia ek

mózgowych. Innymi s owy, nast pi a koagulacja, jak w ugotowanym na
twardo jajku.
   Ennius skrzywi  si  bole nie.
   - Jest co  niezwykle okrutnego w niewra liwo ci nauki. A co z tymi,
które prze

y?

   - Nic rozstrzygaj cego, poniewa  nie s  lud mi. Dowody zdaj  si
przemawia  na ich korzy

… Ale potrzebuj  ludzi. Widzi pan, wszystko

zale y od naturalnych elektrycznych w

ciwo ci danego mózgu. Nie ma

dwóch identycznych mózgów. To jest jak odciski palców czy wzór naczy
krwiono nych siatkówki. W

ciwo ci mózgu s  jeszcze bardziej

indywidualne. Zabieg musi to uwzgl dni , a wtedy - je li mam racj  -
denaturacja nie nast pi. Nie mam jednak obiektów, na których móg bym
eksperymentowa . Prosi em o ochotników, ale… - roz

 r ce.

   - Szczerze mówi c, trudno si  dziwi , mój stary - stwierdzi  Ennius.
- Ale mówi c serio. Gdyby uda o si  panu udoskonali  przyrz d, co ma
pan zamiar z nim zrobi ?
   Fizyk wzruszy  ramionami.
   - To nie ode mnie zale y. Oczywi cie zdecydowa aby Najwy sza Rada.
   - Nie my li pan o udost pnieniu wynalazku ca emu Imperium?
   - Ja? Nie mam  adnych obiekcji. Ale tylko Najwy sza Rada w adna
jest…
   - Och - przerwa  mu niecierpliwie Ennius. - Do diab a z wasz
Najwy sz  Rad . Mia em ju  z nimi do czynienia. Czy pan zdecydowa by
si  porozmawia  z nimi, gdy przyjdzie czas?
   - Dlaczego? Jaki móg bym mie  wp yw na ich decyzj ?
   - Móg by im pan powiedzie ,  e gdyby Ziemia zdo

a stworzy

synapsyfikator, który da oby si  bezpiecznie stosowa  wobec ludzi, i
gdyby urz dzenie to udost pniono Galaktyce, wtedy inne planety z
pewno ci  znios yby przynajmniej cz

 ogranicze  imigracyjnych.

   - Co? - spyta  ironicznie Shekt. - I zaryzykowa yby wybuch epidemii,
kontakt z nasz  odmienno ci , nasz  nieludzko ci ?
   - Mo e nawet - odpar  cicho Prokurator - przeniesiono by was en
masse na inn  planet . Prosz  si  nad tym zastanowi .
   W tym momencie otwar y si  drzwi i, mijaj c szafk  z mikrofilmami,
do  rodka wesz a m oda dziewczyna. Jej pojawienie si  niczym ciep y
powiew wiosny rozproszy o ci

 atmosfer  surowego gabinetu. Na widok

obcego m

czyzny dziewczyna zarumieni a si  lekko i odwróci a.

   - Wejd , Polu! - zawo

 pospiesznie Shekt. - Ekscelencjo - doda  -

zdaje si ,  e jeszcze nie pozna  pan mojej córki. Polu, to jest lord
Ennius, Prokurator Ziemi.
   Prokurator zerwa  si  z krzes a z wyuczon  uprzejmo ci , która
przeszkodzi a dziewczynie w jej pierwszej niezr cznej próbie z

enia

dworskiego uk onu.
   - Droga panno Shekt - powiedzia . - Nie s dzi em,  e Ziemia jest w
stanie wyda  podobny klejnot. Zreszt  b yszcza aby pani jasnym blaskiem
na ka dej znanej mi planecie.
   Uj

 d

 Poli, pospiesznie i nieco l kliwie wysuni

 w odpowiedzi

na jego gest. Przez moment zdawa o si , i  z

y na niej staromodny

poca unek, lecz zamiar ten, je li w ogóle istnia , nie doczeka  si

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

realizacji. Ennius wypu ci  na wpó  uniesion  d

 - mo e odrobin  za

szybko.
   Pola, leciutko marszcz c brwi, odrzek a:
   - Ekscelencjo, jestem oszo omiona pa sk  uprzejmo ci  wobec prostej
dziewczyny z Ziemi. Jest pan odwa ny i  mia y, do tego stopnia
nara aj c si  na infekcj .
   Shekt odchrz kn

 i wtr ci :

   - Moja córka, Prokuratorze, ko czy w

nie studia na uniwersytecie w

Chica i zdobywa niezb dn  praktyk  pracuj c dwa dni w tygodniu w moim
laboratorium jako technik. To zdolna dziewczyna i cho  zapewne
przemawia przeze mnie ojcowska duma, pewnego dnia mo e zasi

 na moim

miejscu.
   - Ojcze - przerwa a mu  agodnie Pola - mam dla ciebie wa
wiadomo

. - Zawaha a si .

   - Czy mam wyj

? - spyta  cicho Ennius.

   - Nie, nie - zaprotestowa  Shekt. - O co chodzi, Polu?
   - Mamy ochotnika - oznajmi a dziewczyna.
   Shekt spojrza  na ni  og upia ym wzrokiem.
   - Na synapsyfikacj ?
   - Tak twierdzi.
   - Có , zdaje si ,  e przynios em panu szcz

cie - powiedzia  Ennius.

   - Na to wygl da - Shekt odwróci  si  do córki. - Ka  mu zaczeka .
Zabierz go do sali C, wkrótce si  nim zajm .
   Kiedy Pola wysz a, zwróci  si  do Enniusa:
   - Wybaczy mi pan, Prokuratorze?
   - Oczywi cie. Ile trwa operacja?
   - Obawiam si ,  e co najmniej kilka godzin. Czy chcia by j  pan
obejrze ?
   - Nie potrafi  sobie wyobrazi  niczego okropniejszego, drogi
doktorze Shekt. Do jutra b

 w Pa acu Rz dowym. Czy poinformuje mnie

pan o wynikach?
   Wyda o si ,  e Shekt poczu  ulg .
   - Tak, oczywi cie.
   - To dobrze… I dzi kuj  za informacje o synapsyfikatorze. Pa skiej
nowej królewskiej drodze ku s awie.
   Ennius wyszed  - o wiele bardziej niespokojny ni  przed spotkaniem.
Jego wiedza nie wzbogaci a si , a obawy wzros y.

5.
PRZYMUSOWY OCHOTNIK

   Doktor Shekt, gdy zosta  sam, cicho i ostro nie nacisn

 przycisk.

Do gabinetu wpad  m ody technik w bia ym b yszcz cym fartuchu. Jego

ugie br zowe w osy by y starannie spi te z ty u.

   - Czy Pola mówi a ci?… - spyta  Shekt.
   - Tak, doktorze. Obserwowa em go przez wizjer. Z pewno ci  jest
prawdziwym ochotnikiem. Na pewno nie zosta  przys any w zwyk y sposób.
   - My lisz,  e powinienem powiadomi  o tym Rad ?
   - Nie wiem, co panu radzi . Rada nie przyjmie  adnego komunikatu,
przekazanego zwyk

 drog . Jak pan wie, ka dy sygna  mo na pods ucha .

- Nagle o ywi  si . - Mog  go si  pozby . Powiem,  e potrzebujemy ludzi
poni ej trzydziestki. Na oko ma spokojnie trzydzie ci pi

 lat.

   - Nie, nie. Lepiej z nim porozmawiam.
   W g owie Shekta wirowa y my li. Dot d wszystko by o dok adnie
zaplanowane. Niezb dne minimum informacji zapewniaj ce pozory
otwarto ci i nic wi cej. A teraz ten obcy ochotnik, zaraz po wizycie
Enniusa. Czy mi dzy tymi wydarzeniami zachodzi  jaki  zwi zek? Shekt

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

mia  zaledwie blade poj cie o gigantycznych tajemniczych si ach,
zmagaj cych si  ze sob  na wypalonej powierzchni Ziemi. Wiedzia  jednak
wystarczaj co du o. Do

, by czu  si  ca kowicie zdanym na ich  ask , a

z pewno ci  wi cej, ni  mogliby podejrzewa  Starsi.
   Co mia  jednak robi , skoro jego  yciu zagra

o podwójne

niebezpiecze stwo?
   Kilka minut pó niej doktor Shekt wpatrywa  si  beznadziejnie w
stoj cego przed nim zgarbionego farmera. Nieznajomy trzyma  w r kach
czapk , g ow  mia  cz

ciowo odwrócon , jak gdyby usi owa  unikn

 zbyt

bliskiego kontaktu. Shekt pomy la ,  e farmer z pewno ci  jeszcze nie
sko czy  czterdziestki, ale ci

kie rolnicze  ycie nie obesz o si  z

nim zbyt  askawie. Jego policzki pod opalenizn  pokrywa  g

boki

rumieniec, a na czole i granicy w osów widnia y wyra ne  lady potu,
mimo  e w pokoju by o ch odno. R ce farmera nerwowo ugniata y czapk .
   - Mój drogi panie - zagadn

agodnie Shekt - rozumiem,  e odmawia

pan podania swojego nazwiska.
   Arbin uparcie odwraca  wzrok.
   - Powiedziano mi,  e ochotnikom nie zadaje si

adnych pyta .

   - Czy jest cokolwiek, co chcia by pan powiedzie ? Czy te  od razu
mamy podda  pana zabiegowi?
   - Ja? Tutaj, teraz? - spyta  przestraszony Arbin. - Ja nie jestem
ochotnikiem, nie mówi em nic, co by pozwoli o tak my le .
   - To nie pan? Czy to znaczy,  e ochotnikiem jest kto  inny?
   - Tak. Po co mi…
   - Rozumiem. Czy ten cz owiek jest z panem?
   - W pewnym sensie - odpowiedzia  ostro nie Arbin.
   - Dobrze. A teraz niech pan powie, o co panu chodzi. Wszystko
zostanie zachowane w  cis ej tajemnicy i postaramy si  pomóc panu w
miar  naszych mo liwo ci. Zgoda?
   Farmer sk oni  g ow  w niezgrabnym ge cie szacunku.
   - Dzi kuj  panu. Niech i tak b dzie. Na farmie mamy m

czyzn … hmmm…

dalekiego krewnego. On nam pomaga, rozumie pan…
   Arbin z trudem prze kn

lin . Shekt przytakn

 z powag .

   Farmer kontynuowa .
   - To bardzo pracowity i dobry robotnik. Mieli my syna, ale umar ,
moja dobra kobieta i ja, rozumie pan, potrzebujemy pomocy.  ona nie
czuje si  zbyt dobrze i bez niego nie daliby my sobie rady. - Czu ,  e
jego opowie

 jest kompletnie chaotyczna.

   Ale naukowiec przytakn

 z powag :

   - I ten pa ski krewny jest naszym ochotnikiem?
   - O tak, my la em,  e ju  to powiedzia em, ale prosz  o wybaczenie,
je li zaj

o mi to zbyt wiele czasu. Widzi pan, ten biedak ma co  nie w

porz dku z g ow . - I doda  po piesznie: - On nie jest chory, rozumie
pan. Nie jest z nim a  tak  le,  eby si  go pozby . Jest powolny. Widzi
pan, on nie mówi.
   - Nie potrafi mówi ? - Shekt wydawa  si  zaskoczony.
   - Och nie, potrafi. Tyle  e nie chce, no i nie mówi zbyt dobrze.
Fizyk patrzy  podejrzliwie.
   - Chcia by pan,  eby synapsyfikator rozwin

 jego umys , tak? Arbin

przytakn

 powolnym ruchem g owy.

   - Gdyby on wi cej rozumia , móg by robi  to, z czym  ona nie jest
ju  w stanie sobie poradzi , wie pan…
   - Pacjent mo e umrze . Zdaje pan sobie z tego spraw ? Arbin z
nadziej  spogl da  na naukowca, jego palce kurczowo mi

y czapk .

   - Potrzebuj  jego zgody - stwierdzi  Shekt.
   Farmer powoli potrz sn

 g ow .

   - On nic nie wie. - I doda  gwa townie: - Jestem pewien,  e pan to

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

zrozumie. Nie wygl da pan na kogo , kto nie zdaje sobie sprawy, co to
ci

ka praca. Ten cz owiek si  starzeje. Nie chodzi o Sze

dziesi tk ,

ale co b dzie, je li w nast pnym spisie uznaj ,  e jest niedorozwini ty
i… i zabior  go? Nie chcemy go straci  i dlatego go tutaj
przywie li my.
   Chc  to utrzyma  w tajemnicy - Arbin odruchowo spojrza  na  ciany,
jak gdyby próbuj c przebi  je wzrokiem w poszukiwaniu ukrytych szpiegów
- bo mo e Starszym nie spodoba si  to, co robi . Mo e próba uratowania
chorego zosta aby uznana za z amanie zwyczaju, ale  ycie jest ci

kie…

I pan równie  na tym skorzysta. Poszukuje pan ochotników.
   - Wiem. Gdzie jest pa ski krewny? Arbin postanowi  zaryzykowa .
   - Na zewn trz, w mojej dwukó ce. O ile kto  go nie znalaz . Nie
potrafi by si  broni , gdyby ktokolwiek…
   - Dobrze. Miejmy nadziej ,  e jest bezpieczny. Wyjdziemy razem i
wprowadzimy pojazd do podziemnego gara u. O jego obecno ci nie dowie
si  nikt oprócz mnie i moich pomocników. I zapewniam pana,  e Bractwo
nie b dzie panu robi  z tego powodu nieprzyjemno ci.
   Jego r ka przyjacielsko spocz

a na ramieniu Arbina, który

miechn

 si  nerwowo. Poczu  si , jakby mu kto  zdj

 p tl  z szyi.

   Shekt patrzy  na oty

,  ysiej

 posta  na le ance. Pacjent by

nieprzytomny, oddycha  g

boko i regularnie. Mówi  niezrozumiale, nic

te  nie rozumia . Jednak nie mia

adnych fizycznych objawów

niedorozwoju umys owego. Odruchy by y prawid owe jak na starego
cz owieka.
   Starego! Hmmm…
   Naukowiec popatrzy  na Arbina uwa nie obserwuj cego wszystkie
zabiegi. Farmer wygl da , jakby n ka o go poczucie winy.
   - Czy pozwoli pan na analiz  ko ci?
   - Nie! - krzykn

 Arbin. I doda  ciszej. - Nie chc

adnych bada

identyfikacyjnych.
   - Widzi pan, gdyby my znali jego wiek, pomog oby to nam zachowa
wi ksze bezpiecze stwo - powiedzia  Shekt.
   - On ma pi

dziesi t lat - uci

 krótko Arbin.

   Fizyk wzruszy  ramionami. To nie mia o znaczenia. Znów spojrza  na

pi cego. Kiedy go przynie li, obiekt by  - a w ka dym razie tak

wygl da  - przygn biony, zamkni ty w sobie i oboj tny. Nawet pigu ki
nasenne nie wzbudzi y w nim podejrze . Podali mu je, a on w odpowiedzi

miechn

 si  nerwowo i po kn

 lekarstwo.

   Technik w

nie ko czy  pod

czanie ostatniego, do

 niezgrabnego

modu u synapsyfikatora. Po naci ni ciu guzika w spolaryzowanych szybach
pokoju zabiegowego zasz o molekularne przeorganizowanie i okna sta y
si  nieprzejrzyste. Jedynym  ród em  wiat a pozosta a lampa  wiec ca
nad pacjentem zawieszonym, dzi ki kilkusetwatowemu polu magnetycznemu,
pi

 centymetrów nad sto em operacyjnym, na który zosta  przeniesiony.

   Arbin wci

 siedzia  w ciemno ciach. Nic nie rozumia , ale by

zdecydowany zapobiec, dzi ki samej swojej obecno ci, zdradzieckim
sztuczkom, o których nie mia  przecie  najmniejszego poj cia.
   Fizycy nie zwracali na niego uwagi. Do czaszki pacjenta zosta y
pod

czone elektrody. To by a d uga praca. Najpierw ostro nie zbadali

struktur  czaszki technik  Ullstera, która ods ania a delikatne szwy
ko ci. Shekt u miechn

 si  ponuro. Szwy nie pozwala y na dok adne

okre lenie wieku, ale w tym wypadku okaza y si  wystarczaj ce.

czyzna mia  wi cej ni  pi

dziesi t lat. Po chwili jednak naukowiec

przesta  si  u miecha . Zmarszczy  brwi. W strukturze szwów by o co
dziwnego. Wygl da y zastanawiaj ce, niezupe nie…
   Przez chwil  by  gotów przysi c,  e budowa czaszki by a prymitywna,

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

pierwotna, ale… W ko cu m

czyzna by  niedorozwini ty umys owo.

Dlaczegó  by nie? I nagle wykrzykn

 zaskoczony:

   -  e te  wcze niej tego nie zauwa

em! Ten cz owiek ma w osy na

twarzy! - Zwróci  si  do Arbina: - Czy zawsze mia  brod ?
   - Brod ?
   - W osy na twarzy! Chod  tutaj! Widzisz?
   - Tak, prosz  pana - Arbin my la  intensywnie. Zauwa

 to rano, a

potem zapomnia . - Taki ju  si  urodzi … - i doda  cicho: - Tak s dz .
   - Dobrze, usu my to. Nie chcesz chyba,  eby wygl da  jak zwierz .
   - Nie chc , prosz  pana.
   Dzi ki ma ci depiluj cej na

onej przez ostro nego technika w

kawiczkach w osy szybko wypad y.

   - On ma je tak e na piersi, doktorze Shekt - stwierdzi  technik.
   - Na Wielk  Galaktyk ! - krzykn

 Shekt. - Poka ! Ten cz owiek

wygl da jak futrzak! Dobrze, niech tak b dzie. Nie wida  ich pod
koszul , a ja chc  tu pod

czy  elektrody. Umie

 zaczepy tu, tu i tu.

- Delikatne uk ucie i umieszczenie platynowych drucików. - Tutaj i
tutaj.
   Tuzin po

cze , penetruj cych przez skór  do ciasnych szwów, przez

które dawa o si  wyczu  delikatne echa mikropr dów, w druj cych po
mózgu, od komórki do komórki.
   Ostro nie obserwowali czu e amperomierze drgaj ce podczas
powstawania i rozpadania si  po

cze . Cienkie pisaki rysowa y na

papierze delikatne paj cze sieci nieregularnych szczytów i za ama .
   Wreszcie wykresy zosta y zdj te i umieszczone na pod wietlonym
matowym szkle. Szepcz c, pochylili si  nad nimi.
   Arbin s ysza  urywane fragmenty rozmowy: „…szczególna regularno

spójrz na wysoko

 pi tego szczytu… my

,  e to powinni my

przeanalizowa … zupe nie jasne…”
   Po chwili - która Arbinowi d

a si  w niesko czono

 - zacz

o

si

mudne dostrajanie synapsyfikatora. Nie spuszczaj c wzroku ze

wska ników, naukowcy delikatnie ustawiali pokr

a, a po uzyskaniu

odpowiedniego po

enia blokowali je i zapisywali parametry.

Skontrolowali elektrometry i ustalili nowe wskazania. Wreszcie Shekt

miechn

 si  i powiedzia  do Arbina: - Nied ugo wszystko si  sko czy.

   Wielka aparatura przesuwa a si  nad  pi cym jak powolny,  ar oczny
potwór. Cztery d ugie druty zwisa y nad ko czynami pacjenta. T pa
czarna g owica, zrobiona z czego , co przypomina o tward  gum , zosta a
delikatnie umieszczona na jego karku i starannie umocowana zaciskami do
ramion. W ko cu dwie wielkie elektrody, niczym ogromne szcz ki,
oddzieli y si , opad y nad blad , p kat  g ow  i osiad y na czole.
   Shekt patrzy  uwa nie na zegar, w r ku trzyma  prze

cznik. Jego

kciuk drgn

 lekko; nie sta o si  nic zauwa alnego, nawet dla Arbina,

który przypatrywa  si  z l kiem. Zdawa o si .  e up yn

o wiele godzin,

które okaza y si  trzema minutami, gdy kciuk Shekta poruszy  si
ponownie.
   Asystent szybko pochyli  si  nad wci

pi cym Schwartzem i oznajmi

triumfalnie:
   -  yje.
   Pozosta o jeszcze kilka godzin, podczas których zebrano istn
bibliotek  odczytów. Wszystko odbywa o si  w atmosferze t umionego
podniecenia. By  ju  wieczór, gdy wbito ostatni  ig

 i powieki

pi cego drgn

y.

   Shekt odsun

 si , poblad y ze zm czenia, lecz szcz

liwy. Otar

czo o wierzchem d oni.
   - Wszystko w porz dku.
   Odwróci  si  do Arbina i powiedzia  stanowczo:

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Musi tu zosta  przez kilka dni.
   W oczach farmera zab ys o szale cze przera enie.
   - Ale przecie …
   - Nie, nie, musi mi pan zaufa . B dzie bezpieczny - podkre li  -
gwarantuj  w asn  g ow . Ba, gdyby wyda o si , co zrobili my,
rzeczywi cie móg bym j  straci . Prosz  nam go zostawi , nikt poza nami
go nie zobaczy. Je li teraz go pan zabierze, pacjent mo e tego nie
prze

. Po co to panu? Je li umrze, b dzie pan musia  odwie

 zw oki i

wyt umaczy  si  przed Starszymi.
   To ostatnie przekona o Arbina. Farmer prze kn

lin  i mrukn

:

   - Ale sk d b

 wiedzia , kiedy si  po niego zg osi ? Nie podam panu

swojego nazwiska!
   By a to jednak kapitulacja.
   - Nie prosz  o pa skie nazwisko - odpar  Shekt. - Niech pan
przyjedzie za tydzie  o dziesi tej wieczór. B

 na pana czeka  przy

drzwiach gara u, tego samego, w którym stoi teraz pa ski pojazd.
Cz owieku, uwierz mi, nie masz powodów do obaw.
   Arbin opuszcza  Chica, wokó  panowa a ciemno

. Zaledwie dwadzie cia

cztery godziny temu do jego drzwi zapuka  nieznajomy, a od tego czasu
Arbin zdo

 ju  zdwoi  swoje grzechy przeciw zwyczajom. Czy

kiedykolwiek znów b dzie bezpieczny? Nie móg  si  powstrzyma , by nie
zerka  przez rami , podczas gdy dwuko owy pojazd p dzi  pust  drog .
Czy kto  b dzie go  ciga ,  ledzi  a  do domu? A mo e jego twarz
zosta a ju  zarejestrowana? Czy w dalekich archiwach Bractwa w Washenn
niespiesznie analizowano ju  jego portret? W archiwach tych zgromadzono
dane o wszystkich mieszka cach Ziemi, aby nie pozwoli  nikomu wymkn
si  Sze

dziesi tce.

   Sze

dziesi tce, któr  osi ga  w ko cu ka dy Ziemianin. Arbina

dzieli o od niej jeszcze  wier  stulecia, ale my l o tym dniu nie
opuszcza a go ani na chwil , najpierw z powodu Grevva, a teraz
nieznajomego.
   A mo e w ogóle nie wraca  do Chica?
   Nie! Oboje z Lo  nie zdo aj  ju  d ugo wyrabia  trzyosobowej normy,
a kiedy do tego dojdzie, w adze odkryj  ich pierwsz  zbrodni ,
ukrywanie Grewa. Musi wi c pomno

 swoje grzechy przeciw zwyczajom.

   Arbin wiedzia ,  e wróci, bez wzgl du na ryzyko.

   Min

a ju  pó noc, kiedy Shekt w ko cu uda  si  na spoczynek, a i to

tylko na 

danie zaniepokojonej Poli. Nie móg  jednak zasn

. Poduszka

podst pnie odbiera a mu oddech, po ciel kr powa a niczym najprawdziwsze
wi zy. Shekt wsta  i usiad  przy oknie. W mie cie panowa a ju
ciemno

, ale na horyzoncie po drugiej stronie jeziora wida  by o

delikatne  lady b

kitnego blasku  mierci, który panowa  niepodzielnie

na niemal ca ej powierzchni Ziemi.
   Wydarzenia minionego dnia wirowa y w szale czym ta cu przed jego
oczami. Gdy wreszcie uda o mu si  wyprawi  do domu przera onego
farmera, przede wszystkim po

czy  si  z Pa acem Rz dowym. Ennius chyba

czeka  na rozmow , bo zg osi  si  osobi cie. Nadal spowija y go ci

kie

fa dy impregnowanego o owiem stroju.
   - A, Shekt, dobry wieczór. Czy eksperyment ju  si  sko czy ?
   - Owszem. I chyba to samo mo na powiedzie  o moim ochotniku. Biedak.
   Enniusowi najwyra niej zrobi o si  niedobrze.
   - Ciesz  si ,  e nie zosta em. Powiedzia bym, i  wy, naukowcy,
niewiele ró nicie si  od morderców.
   - Jeszcze nie umar , Prokuratorze, i mo e nawet uda nam si  go
uratowa , ale… - Shekt wzruszy  ramionami.
   - Od tej pory, doktorze, radz  panu trzyma  si  szczurów… Ale co to,

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

przyjacielu, wygl da pan jako  nieswojo. Rozumiem,  e mnie mog o to
poruszy , ale pan przecie  powinien si  ju  uodporni .
   - Starzej  si , Ekscelencjo - odpar  po prostu Shekt.
   - Na Ziemi to niebezpieczna rozrywka - pad a sucha odpowied . -
Niech pan idzie do 

ka, Shekt.

   Teraz za  siedzia  przy oknie, wygl daj c na mroczne miasto
umieraj cego  wiata.
   Od dwóch lat synapsyfikator poddawano testom, i od dwóch lat Shekt
by  niewolnikiem i zabawk  w r kach Kr gu Starszych, czyli Bractwa, jak
si  sami nazwali.
   Mia  siedem czy osiem gotowych prac naukowych, które móg by og osi
w Syria skim Biuletynie Neurofizjologicznym. Mog y one rozs awi  go w
ca ej Galaktyce, o czym zawsze marzy , a tymczasem pokrywa y si  kurzem
w jego biurku. Zamiast tego pojawi  si  m tny, z premedytacj
fa szuj cy obraz artyku  w Przegl dzie Fizycznym. Tak w

nie

post powa o Bractwo. Lepsza pó prawda ni  otwarte k amstwo.
   A jednak Ennius wypytywa  go o jego eksperymenty. Dlaczego?
   Czy 

czy o si  to z innymi rzeczami, których zdo

 si  dowiedzie ?

Czy Imperium podejrzewa o to samo co on?
   W ci gu ostatnich dwustu lat trzy razy Ziemia podrywa a si  do
powstania. Trzy razy pod bander  legendarnej staro ytnej  wietno ci
Ziemianie wzniecili bunt przeciw imperialnym garnizonom. Trzy razy
przegrywali - rzecz jasna - i gdyby nie to, i  Imperium by o w gruncie
rzeczy tworem o wieconym, a Rada Galaktyczna sk ada a si  g ównie z
osobników pob

liwych, Ziemia zosta aby krwawo wymazana z listy planet

zamieszkanych.
   Teraz jednak mog o by  inaczej… Ale czy to w ogóle mo liwe? Czy móg
wierzy  s owom umieraj cego szale ca, w trzech czwartych
niezrozumia ym?
   Zreszt  co to ma za znaczenie? I tak nie o mieli by si  nic
przedsi wzi

. Pozostawa o mu jedynie czeka . Starza  si , a, jak

powiedzia  Ennius, na Ziemi to niebezpieczna rozrywka. Sze

dziesi tka

by a tu , tu , niewielu za  zdo

o umkn

 z jej nieub aganych obj

.

   A nawet na tej nieszcz snej, p on cej grudce b ota zwanej Ziemi
Shekt wci

 pragn

.

   W ko cu wróci  do 

ka i tu  przed za ni ciem zastanowi  si

przelotnie, czy Starsi mogli pods ucha  jego ostatni  rozmow  z
Enniusem. Nie wiedzia  jeszcze,  e Starsi dysponowali innymi  ród ami
informacji.

   M ody technik Shekta dopiero nad ranem ostatecznie podj

 decyzj .

   Podziwia  swego prze

onego, ale jednocze nie doskonale wiedzia ,

e poddanie w tajemnicy zabiegowi nie zatwierdzonego ochotnika

sprzeciwia o si  wyra nemu poleceniu Bractwa. W dodatku zakazowi temu
nadano status zwyczaju, co czyni o jego z amanie zbrodni  g ówn .
   Dok adnie wszystko przemy la . Ostatecznie, kim w

ciwie by

niezwyk y pacjent? Kampania poszukiwania ochotników zosta a bardzo
starannie opracowana. Mia a podawa  dostatecznie du o informacji o
synapsyfikatorze, by zapobiec podejrzeniom ze strony ewentualnych
szpiegów Imperium, jednocze nie nie zach caj c nikogo do udzia u w
do wiadczeniu. Kr g Starszych przysy

 na zabiegi swoich ludzi i to

wystarczy o.
   Kto zatem przys

 tego cz owieka? Kr g w tajemnicy przed nimi? Aby

sprawdzi , czy mog  polega  na Shekcie?
   A mo e Shekt by  zdrajc ? Zamkn

 si  dzi  z kim  w gabinecie - z

kim  odzianym w ubrania, jakie nosili Tamci w obawie przed zatruciem
radioaktywnym.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Tak czy inaczej Shekt móg  wkrótce run

 w przepa

, a czemu on

mia by mu towarzyszy ? Jest jeszcze m ody, ma przed sob  prawie cztery
dziesi ciolecia  ycia. Po co wyzywa  Sze

dziesi tk ? Poza tym, to

oznacza oby dla niego awans… A Shekt by  ju  stary, zapewne dopadnie go
kolejny spis, wi c i tak niewiele mu zaszkodzi. Praktycznie wcale.
   Technik zdecydowa  si  wreszcie. Jego r ka si gn

a po komunikator i

wystuka a numer, 

cz cy bezpo rednio z prywatn  kwater  najwy szego

kap ana Ziemi, który, po imperatorze i Prokuratorze, rz dzi

yciem i

mierci  wszystkich mieszka ców planety.

   Nim niewyra ne wizje w czaszce Schwartza przebi y si  przez ró ow
mg

 bólu, nasta  kolejny wieczór. Schwartz pami ta  wypraw  ku niskim,

przysadzistym budowlom, przycupni tym na brzegu jeziora, d ugie
oczekiwanie w ukryciu w tylnej cz

ci pojazdu.

   A potem - co? Co? Jego umys  stara  si  wydoby  cokolwiek spo ród
oci

ych my li… Tak, przyszli po niego. Zabrali go do pokoju, pe nego

narz dzi i wska ników, dali dwie pigu ki… O, w

nie. Dosta  je i

prze kn

 z rado ci . Co mia  do stracenia? Trucizna by aby

ogos awie stwem.

   Potem za  - nic.
   Zaraz, zaraz! Pami ta  przeb yski  wiadomo ci… Nachylaj cych si  nad
nim ludzi… Nagle wspomnia  beznami tny ruch stetoskopu, w druj cego nad
jego cia em… Jaka  dziewczyna karmi a go.
   Z o lepiaj

 jasno ci  u wiadomi  sobie,  e go operowano. W panice

odrzuci  ko dr  i usiad  na 

ku.

   Natychmiast znalaz a si  przy nim dziewczyna, po

a mu d onie na

ramionach i pchn

a z powrotem na poduszki. Powiedzia a co

agodnie,

ale Schwartz nie zrozumia  ani s owa. Na pró no usi owa  przeciwstawi
si  naciskowi szczup ych r k. Zupe nie nie mia  si y.
   Uniós  d onie ku twarzy. Wygl da y zupe nie normalnie. Poruszy
nogami i us ysza  szelest prze cierad a. Niemo liwe, by mu je
amputowano.
   Odwróci  si  do dziewczyny i spyta  bez zbytniej nadziei:
   - Czy mnie rozumiesz? Wiesz, gdzie ja jestem? - niemal nie poznawa

asnego g osu.

   Dziewczyna u miechn

a si . Nagle z jej ust wyla a si  kaskada

ynnych d wi ków. Schwartz j kn

. Po chwili w pokoju pojawi  si

starszy m

czyzna, ten sam, który da  mu pigu ki. Zacz li rozmawia  z

dziewczyn , która po kilku minutach gestem przyci gn

a uwag

Schwartza, nast pnie wskaza a na jego usta i zach caj co skin

a r

.

   - Co? - spyta .
   Przytakn

a energicznie, a jej  liczna twarz rozpromieni a si .

Nawet Schwartz, mimo swej nieweso ej sytuacji, patrzy  na ni  z
przyjemno ci .
   - Chcecie,  ebym mówi ?
   M

czyzna przysiad  na jego 

ku i kaza  mu otworzy  usta.

Powiedzia  „Aaaaa” i Schwartz powtórzy , podczas gdy palce nieznajomego
wprawnie masowa y mu jab ko Adama.
   - O co chodzi? - zapyta  z irytacj  Schwartz, kiedy nacisk na gard o
ust pi . - Dziwicie si ,  e umiem mówi ? My licie,  e kim jestem?

   Mija y dni i Schwartz nauczy  si  kilku rzeczy. M

czyzna nazywa

si  doktor Shekt - pierwszy cz owiek, którego pozna  z nazwiska, od
chwili gdy zrobi  krok ponad szmacian  lalk . Dziewczyna, Pola, by a
jego córk . Schwartz odkry ,  e nie musi si  ju  goli . Odrastaj ce

osy znikn

y. To go przera

o. Czy kiedykolwiek mia  jaki  zarost?

   Si y wraca y mu szybko. Teraz pozwalali mu ju  w

 ubranie i

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

przespacerowa  si  po pokoju. Dostawa  te  co  konkretniejszego do
jedzenia, nie tylko bezp ciow  papk .
   Czy zatem cierpi na amnezj ? Czy na to go w

nie leczono? Mo e

otaczaj cy go  wiat jest zupe nie normalny i naturalny, a ten, który
pami ta , stanowi jedynie wytwór szale czych majacze  ogarni tego
amnezj  mózgu?
   Nie pozwalano mu wyj

 z pokoju, nawet na korytarz. Mo e zatem by

wi

niem? Czy pope ni  jak

 zbrodni ?

   Nie ma gorszego labiryntu ni  niezliczone, spl tane korytarze
ludzkiego umys u, a je li raz w nich zab

dzisz, nikt tam nie dotrze,

aby ci pomóc. Najbardziej bezbronny z ludzi to ten, który straci
pami

.

   Pola zabawia a si , ucz c go poszczególnych s ów. Nie by  wcale
zdziwiony,  e tak  atwo przychodzi o mu ich zrozumienie i
zapami tywanie. Przypomnia  sobie,  e w przesz

ci mia  fotograficzn

pami

 - przynajmniej to wspomnienie zdawa o si  zawiera  w sobie cho

cz

 prawdy. Po dwóch dniach rozumia  ju  proste zdania. Po trzech -

sam zacz

 je wypowiada .

   Trzeciego dnia jednak Schwartz naprawd  si  zdumia . Shekt uczy  go
liczy  i wymy la  zadania. Schwartz podawa  odpowiedzi, a doktor
spogl da  na czasomierz i notowa  co  szybkimi poci gni ciami pióra. W
pewnym momencie jednak Shekt wyja ni  mu znaczenie poj cia „logarytm” i
zapyta  o logarytm z dwóch.
   Schwartz ostro nie dobiera  wyrazy. Zasób jego s ownictwa by  wci
jeszcze bardzo w ski, tote  podkre la  swoje s owa gestami.
   - Ja - nie - mówi . Odpowied  - nie - liczba. Podekscytowany Shekt
pokiwa  g ow .
   - Nie liczba - wyja ni . - Nie to, nie tamto; cz

 tego, cz

tamtego.
   Schwartz doskonale poj

, i  doktor potwierdzi  jego odpowied ,  e

wynik nie jest liczb  ca kowit , lecz u amkiem. Powiedzia  zatem:
   - Zero przecinek trzy zero jeden zero trzy - i wi cej liczb.
   - Dosy !
   I wtedy ogarn

o go zdumienie. Sk d zna  odpowied ? Schwartz by

pewien,  e nigdy wcze niej nie s ysza  o logarytmach, a jednak jego
umys  poda  mu wynik, gdy tylko pad o pytanie. Nie mia  poj cia, w jaki
sposób mo na co  takiego obliczy . Zupe nie jakby jego mózg stanowi
odr bny organizm, wykorzystuj cy go jedynie jako przeka nik.
   A mo e by  kiedy  matematykiem, w czasach poprzedzaj cych amnezj ?
   Coraz trudniej przychodzi o mu czeka  kolejny dzie . Narasta o w nim
pragnienie ujrzenia  wiata i wydobycia z niego odpowiedzi na dr cz ce
go pytania. Nigdy nie pozna by ich uwi ziony w tym pokoju, gdzie (jak
nagle przysz o mu na my l) traktowano go jako medyczny obiekt
do wiadczalny.
   Szansa pojawi a si  szóstego dnia. Zaczynali mu ufa  i pewnego razu
Shekt wychodz c nie zamkn

 za sob  drzwi. Podczas gdy zwykle  aden

lad nie pozwala  si  domy li , gdzie znajduje si  wyj cie, tym razem

pozosta a centymetrowa szpara.
   Schwartz odczeka  chwil , aby upewni  si , czy doktor za moment nie
wróci, po czym powoli po

 d

 na niewielkiej rozjarzonej bladym

blaskiem lampce, tak jak to czynili jego opiekunowie. Drzwi odsun

y

si  bezszelestnie… Korytarz by  pusty.
   I tak Schwartz „uciek ”.
   Sk d mia by wiedzie ,  e przez ostatnich sze

 dni agenci Kr gu

Starszych bezustannie obserwowali szpital, jego pokój i jego samego?

6.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

NOCNE L KI

   Pa ac Prokuratora nawet w nocy nie traci  nic ze swej bajkowej
urody. Girlandy wieczornych kwiatów (z których  aden nie pochodzi  z
Ziemi) rozchyla y bia e, mi siste p atki i roztacza y delikatn  wo  po
ca ym ogrodzie. W spolaryzowanym blasku ksi

yca krzemowe w ókna,

przemy lnie wplecione w stanowi ce szkielet budynków d wigary z
nierdzewnego aluminiowego stopu po yskiwa y fioletowo na srebrzystym
tle metalu.
   Ennius skierowa  wzrok ku gwiazdom. To w nich kry o si  wed ug niego
prawdziwe pi kno, wszystkie stanowi y bowiem cze

 Imperium.

   Ziemskie niebo by o zupe nie przeci tne. Nie mog o si  równa  z

lepiaj

 wspania

ci  kwiatów Centralnych, gdzie firmament by

pe en jaskrawych gwiazd, po

onych tak blisko siebie,  e ich po

czone

wiat o niemal zupe nie rozprasza o nocny mrok. Daleko mu te  by o do

dumnej samotno ci Peryferiów, gdzie czarne po acie nieba rozja nia a od
czasu do czasu male ka blada iskierka pojedynczej gwiazdy, a po rodku
rozpo ciera  si  mleczny dysk Galaktyki, zbudowany jakby z diamentowego
py u.
   Z Ziemi wida  by o oko o dwóch tysi cy gwiazd. Ennius spojrza  na
Syriusza, wokó  którego kr

a jedna z dziesi ciu najg

ciej

zaludnionych planet Imperium. Móg  te  dostrzec Arktura, stolic  jego
rodzinnego sektora. S

ce Trantora, stolicy ca ego Imperium, l ni o

gdzie  w dali po ród Drogi Mlecznej. Nawet przez teleskop stanowi o
jedynie cz stk  ogólnego blasku. Poczu  na ramieniu mi kk  d

 i

zacisn

 na niej palce.

   - Flora? - szepn

.

   - Na twoje szcz

cie - dotar  do niego lekko rozbawiony g os  ony. -

Czy zdajesz sobie spraw ,  e nie po

 si  spa  od powrotu z Chica?

Wiesz,  e ju  prawie  wita? Mam kaza  przynie

 tu  niadanie?

   - Czemu nie? - u miechn

 si  do niej czule i si gn

 w ciemno ci po

br zowy lok, ko ysz cy si  tu  przy jej policzku. Poci gn

 lekko. -

Pozwoli em, aby  czeka a i  eby smutek zasnu  najpi kniejsze oczy
Galaktyki?
   Delikatnie uwolni a w osy i odpar a cicho:
   - Próbujesz o lepi  je s odkimi k amstwami, ale widywa am ci  ju  w
takim nastroju i nie dam si  oszuka . Co ci  dzi  dr czy, kochany?
   - To co zawsze. Przeze mnie tkwisz tutaj jak w klatce, cho  mog aby

yszcze  na najwspanialszym wicekrólewskim dworze Imperium.

   - A co poza tym? Daj spokój, Enniusie, nie igraj ze mn . W mroku
potrz sn

 g ow .

   - Sam nie wiem. Chyba zbieg o si  kilka ró nych zagadkowych
historii. Shekt i jego synapsyfikator. Ten archeolog Arvardan ze swymi
teoriami. I wiele innych rzeczy. Och, po co to wszystko, Floro?
Zupe nie nie nadaj  si  na to stanowisko.
   - To idealna pora na roztrz sanie twojego morale. Ale Ennius mówi
dalej przez zaci ni te z by.
   - Ci Ziemianie! Jest ich tak niewielu. Dlaczego maj  by  ci

arem

dla ca ej Galaktyki? Pami tasz, Floro,  e kiedy dosta em nominacj  na
Prokuratora, otrzyma em wiele ostrze

 od starego Faroula, mojego

poprzednika? Uprzedza  mnie o ró nych problemach, jakie stwarza ta
placówka. Mia  racj , by  nawet zbyt pow ci gliwy. A przecie  wtedy

mia em si  z niego i w duchu my la em, i  pad  ofiar  starczych

uroje . Kochanie, by em m ody, odwa ny. S dzi em,  e spisz  si  lepiej…
- urwa , zagubiony w my lach, po czym podj

 w tek w zupe nie innym

miejscu. - Wiele drobnych, niezale nych od siebie faktów zdaje si
wskazywa ,  e ci Ziemianie znów daj  si  ponie

 marzeniom o buncie.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Spojrza  na  on .
   - Czy wiesz,  e Kr g Starszych g osi, jakoby Ziemia by a kiedy
prawdziwym domem ludzko ci, a jej mieszka cy - najdoskonalszymi z ludzi
- prawdziwym wzorcem naszej rasy?
   - To w

nie mówi  nam Arvardan, prawda? Wtedy, dwa dni temu. - W

takich sytuacjach najlepiej by o da  mu si  wygada .
   - Owszem - odpar  ponuro Ennius - ale nawet gdyby mia  racj , jego

dy odnosi y si  do przesz

ci. Tymczasem Kr g Starszych rozprawia

równie  o przysz

ci. Twierdz ,  e ich planeta raz jeszcze stanie si

centrum Wszech wiata. Uwa aj , i  zbli a si  mityczne Drugie Królestwo
Ziemi. Ostrzegaj ,  e Imperium zostanie zniszczone przez
wszechogarniaj

 katastrof  i pozostanie tylko triumfuj ca Ziemia w

ca ej niepokalanej chwale - jego g os zadr

 - barbarzy skiego,

ska onego  wiata. Ju  trzy razy podobne bzdury poderwa y do powstania
ca

 planet , a zniszczenia, jakich w ich wyniku dozna a Ziemia, nie

zdo

y wykorzeni  tej g upiej wiary.

   - Ci Ziemianie to naprawd  nieszcz sne istoty - mrukn

a Flora. - Co

im pozostaje, prócz wiary? Pozbawiono ich przecie  wszystkiego -
normalnego  wiata, przyzwoitego  ycia. Nawet godno ci, jak  ludzko
przyznaje równym sobie. Wi c oddaj  si  marzeniom. Czy mo na ich za to
wini ?
   - Tak, mo na! - krzykn

 gwa townie Ennius. - Powinni porzuci

marzenia i zacz

 walczy  o asymilacj . Nie zaprzeczaj ,  e s  inni.

Pragn  po prostu zast pi  s owo „gorsi” okre leniem „lepsi”. Nie
spodziewaj  si  chyba,  e reszta Galaktyki na to pozwoli! Powinni
wyzby  si  swej wynios

ci, porzuci  obrzydliwe, przestarza e

„zwyczaje”. Niech si  stan  lud mi, a b

 traktowani jak ludzie. Póki

jednak s  Ziemianami, traktujemy ich jak Ziemian.
   Ale dajmy temu pokój. Pomówmy o czym innym. Na przyk ad, o co chodzi
z tym synapsyfikatorem? To kolejna sprawa, która nie daje mi spa . -
Ennius z namys em zmarszczy  brwi. Aksamitna czer  na wschodzie z wolna
ust powa a miejsca md emu blaskowi.
   - Synapsyfikator? Chodzi ci o urz dzenie, o którym wspomina  doktor
Arvardan? Czy pojecha

 do Chica, aby to sprawdzi ?

   Ennius skin

 g ow .

   - I czego si  dowiedzia

?

   - Zasadniczo niczego. Znam Shekta. Znam go bardzo dobrze. Wiem,
kiedy jest spokojny, a kiedy nie. Mówi  ci, Floro, kiedy ze mn
rozmawia , umiera  ze strachu. A gdy wyszed em, a  spoci  si  ze
szcz

cia. To jaka  gro na tajemnica.

   - Ale czy ta maszyna dzia a?
   - Nie jestem neurofizykiem. Shekt twierdzi,  e nie. Po

czy  si  ze

mn , aby mi zakomunikowa , i  poddany jej dzia aniu ochotnik ledwie
prze

. Nie uwierzy em mu jednak. By  podniecony! Nawet wi cej,

triumfowa ! My

,  e jego ochotnik prze

, a eksperyment okaza  si

sukcesem, albo nigdy w  yciu nie widzia em szcz

liwego cz owieka… A

zatem jak s dzisz, czemu k ama ? Mo e jego synapsyfikator jednak
dzia a? Czy Shekt tworzy dzi ki niemu ras  geniuszy?
   - Ale po co mia by utrzymywa  to w sekrecie?
   - Ach! Po co? Czy to nie oczywiste? Dlaczego Ziemia trzy razy
ponios a kl sk ? Nie mia a najmniejszych szans, nasza przewaga by a
zbyt przyt aczaj ca. Ale pomnó

redni  inteligencj  Ziemian. Podwój

. Potrój. Jakie wtedy b

 nasze szanse?

   - Ale , Enniusie!
   - Mo emy znale

 si  w sytuacji ma p walcz cych z lud mi. Có  wtedy

znaczy przewaga liczebna?
   - Naprawd  dajesz si  ponosi  wyobra ni. Nie zdo aliby ukry  czego

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

takiego. Zreszt  zawsze mo esz poprosi , aby Urz d do spraw Prowincji
Zewn trznych przys

 tu kilku psychologów i zacz

 testowa

przypadkowych mieszka ców. Z pewno ci  w ten sposób natychmiast wykryto
by ewentualny wzrost ilorazu inteligencji.
   - Tak s dz … Ale mo e nie o to tu chodzi. Niczego nie jestem pewien,
Floro, poza jednym: szykuje si  bunt. Co  takiego, jak Rokosz Siedemset
Pi

dziesi tego roku, tyle  e tym razem b dzie prawdopodobnie znacznie

gorzej.
   - Czy jeste  na to przygotowany? To znaczy, je li nie masz  adnych

tpliwo ci…

   - Przygotowany? -  miech Enniusa zabrzmia  chrapliwie, niemal jak
warczenie z ego psa. - O tak. Nasze oddzia y równie  s  w pe nej
gotowo ci, doskonale zaopatrzone. Zrobi em wszystko, co mog em. Ale
Floro, ja nie chc , aby w ogóle wybuch o powstanie. Nie chc  przej

 do

historii jako Prokurator czasów buntu, nie chc ,  eby moje imi

czono

z okrucie stwem i  mierci . Dosta bym za to order, ale za sto lat
podr czniki nazwa yby mnie krwawym tyranem. Jak by o z wicekrólem
Santanni w szóstym wieku? Zgin

y wówczas miliony ludzi, ale czy móg

post pi  inaczej? Wtedy obwo ano go bohaterem, lecz dzi  nikt nie ma
dla niego dobrego s owa. Wola bym raczej by  znany jako ten, który
powstrzyma  wybuch i ocali

ycie dwudziestu milionom g upców - doda  z

rezygnacj .
   - Jeste  pewien,  e nie mo esz tego zrobi , Enniusie, cho by teraz?
- Flora usiad a obok niego i przesun

a palcem po podbródku m

a.

Ennius chwyci  jej d

 i  cisn

 mocno.

   - Jak mam tego dokona ? Wszystko dzia a przeciwko mnie. A Urz d do
spraw Prowincji podburza tych fanatyków, przysy aj c tu Arvardana.
   - Ale , kochany, nie widz , co takiego strasznego móg by uczyni  ten
archeolog. To prawda, sprawia wra enie ekscentryka, ale jakie szkody
mia by wyrz dzi ?
   - To chyba oczywiste? Pragnie udowodni ,  e Ziemia jest kolebk
ca ej ludzko ci. W ten sposób autorytet naukowy podeprze pogl dy
wywrotowców.
   - Powstrzymaj go wi c.
   - Nie mog . Prosz , masz najlepszy dowód. Mówi si ,  e wicekról mo e
zrobi  wszystko, ale to nieprawda. Ten cz owiek Arvardan, uzyska
zezwolenie Urz du do spraw Prowincji Zewn trznych potwierdzone
osobi cie przez imperatora. W ten sposób pozostaje ca kowicie poza moj
jurysdykcj . Nie móg bym nic zdzia

, nie odwo uj c si  do Rady

ównej, a to trwa oby kilka miesi cy. Jakie zreszt  powody mia bym

poda ? Z drugiej strony, gdybym próbowa  powstrzyma  go sil ,
stanowi oby to fakt niesubordynacji, a wiesz, jak szybko Rada reaguje
na ka de przekroczenie kompetencji przez jednego ze swych
przedstawicieli. S  na to szczególnie czuli od czasu wojny domowej z
lat osiemdziesi tych. A wtedy co by si  sta o? Zosta bym zast piony
przez kogo , kto nie mia by najmniejszego poj cia o sytuacji, Arvardan
za  i tak zrobi by swoje. A nawet nie to jest najgorsze, Floro. Czy
wiesz, w jaki sposób on ma zamiar udowodni  staro ytno

 Ziemi? Spróbuj

zgadn

.

   Flora roze mia a si  mi kko.
   - Kpisz sobie ze mnie, Enniusie. Sk d mia abym wiedzie ? Nie jestem
archeologiem. Zapewne b dzie chcia  wykopa  jakie  stare pos gi czy
ko ci i ustali  ich wiek za pomoc  analizy promieniotwórczej albo
czego  podobnego.
   - Chcia bym, aby tak by o. Arvardan, jak mi wczoraj o wiadczy ,
postanowi  wkroczy  na tereny ska one. Zamierza znale

 tam szcz tki

cywilizacji ludzkiej, udowodni ,  e pochodz  z czasów poprzedzaj cych

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

ska enie Ziemi - upiera si  bowiem, i  radioaktywno

 tutejszego gruntu

zosta a wywo ana sztucznie - i w ten sposób ustali , kiedy to
nast pi o.
   - Przecie  prawie to samo powiedzia am.
   - Czy wiesz, co znaczy wej cie na tereny ska one? Te ziemie s
zakazane. To jeden z najsurowiej przestrzeganych zwyczajów. Nikt nie
mo e przekroczy  granicy Ziem Zakazanych, a wszystkie tereny
radioaktywne automatycznie nale

 do tej kategorii.

   - Zatem  wietnie si  sk ada. Sami Ziemianie powstrzymaj  Arvardana.
   - No tak! Znakomicie! Zajmie si  tym sam najwy szy kap an. A potem
jak go przekonam,  e nie by  to projekt rz dowy,  e Imperium nie
planowa o rozmy lnego naruszenia  wi to ci?
   - Najwy szy kap an nie jest chyba a  tak dra liwy.
   - Nie jest? - Ennius odchyli  si  do ty u i spojrza  na  on . Noc
poja nia a na tyle,  e móg  rozpozna  rysy twarzy Flory. - Co za
wzruszaj ca naiwno

! Jest, i to jeszcze jak! Czy wiesz, co si  tu

zdarzy o… zaraz, jakie  pi

dziesi t lat temu? Opowiem ci, a wtedy sama

os dzisz.
   Tak si  sk ada, i  na Ziemi nie ma  adnych zewn trznych oznak
imperialnej dominacji, mieszka cy tej planety upieraj  si  bowiem,  e
jest ona prawowitym w adc  ca ej Galaktyki. Kiedy  jednak Stannell
Drugi, m ody imperator, który by  lekko stukni ty i po dwóch latach
panowania zosta  usuni ty - zamordowany, mo e pami tasz, rozkaza , aby
w siedzibie ich rady w Washenn zosta y umieszczone insygnia imperatora.
Rozkaz sam w sobie rozs dny, insygnia te bowiem znajduj  si  w
siedzibie ka dej rady w Galaktyce i s  symbolem jedno ci Imperium. Co
jednak sta o si  tutaj? W dniu, w którym je umieszczono, miasto
ogarn

a fala rozruchów.

   Furiaci z Washenn zerwali insygnia i zbrojnie wyst pili przeciw
naszemu garnizonowi. Stannell Drugi by  ju  wtedy na tyle szalony, by
za

da  wykonania rozkazu, nawet gdyby to mia o oznacza  wybicie ca ej

ludno ci Ziemi. Zgin

 jednak, nim zdo

 wprowadzi  w  ycie to

rozporz dzenie, a jego nast pca, Edard, odwo

 rozkaz. Znów zapanowa

spokój.
   - Chcesz powiedzie  - spyta a z niedowierzaniem Flora -  e
zniszczone insygnia imperatorskie nie zosta y zast pione nowymi?
   - W

nie. Gwiazdy mi  wiadkiem,  e Ziemia jest jedyn  spo ród setek

milionów planet Imperium, której Rada nie ma w swej siedzibie god a
Galaktyki. W

nie planeta, na której w tej chwili jeste my. I gdyby my

nawet dzi  podj li now  prób , walczyliby do ostatniego cz owieka, aby
postawi  na swoim. A ty pytasz, czy s  dra liwi. Powiem ci: oni s
szaleni.
   W ciszy która zapad a, przygl dali si  oboje, jak niebo ja nieje w
oczekiwaniu  witu. Wreszcie odezwa a si  Flora.
   - Enniusie? - szepn

a niepewnie.

   - Tak?
   - Nie martwisz si  nadchodz

 rebeli  tylko dlatego,  e wp yn

aby

ona na twoj  reputacj . Nie by abym twoj

on , gdybym nie potrafi a

zgadn

, co ci  dr czy. My

,  e spodziewasz si  czego , co mog oby

zagrozi  ca emu Imperium. Nie powiniene  nic przede mn  ukrywa ,
Enniusie. Boisz si ,  e ci Ziemianie mog  wygra .
   - Nie mog  o tym mówi , Floro. - W jego oczach dostrzeg a
cierpienie. - To nawet nie przeczucie… Mo e cztery lata na tej planecie
to za du o nawet dla najnormalniejszego cz owieka. Ale czemu s  tak
pewni siebie?
   - Sk d wiesz?
   - Och, to prawda. Ja te  mam swoje  ród a informacji. W ko cu

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

zmia

yli my ich trzy razy, nie pozostawiaj c im  adnych z udze . A

jednak staj  przeciw dwustu milionom  wiatów, z których ka dy jest
silniejszy ni  oni, i s  pewni zwyci stwa. Czy rzeczywi cie jest to
jedynie wiara w przeznaczenie, jak

 nadprzyrodzon  moc - co , co liczy

si  tylko dla nich? A mo e… mo e…
   - Mo e co, Enniusie?
   - Mo e maj  jak

 bro .

   - Bro , która sprawi,  e jeden  wiat pokona dwie cie milionów?
Widz ,  e wpadasz w panik .  adna bro  nie mog aby tego dokona .
   - Mówi em ci o synapsyfikatorze.
   - A ja powiedzia am, co z tym zrobi . Czy wiesz, czego jeszcze
mogliby u

?

   Wahanie.
   - Nie.
   - W

nie. Czego  takiego po prostu nie ma. A teraz pozwól,  e co

ci poradz , kochany. Czemu nie skontaktujesz si  z najwy szym kap anem
i w najlepszej wierze nie uprzedzisz go o planach Arvardana? Popro ,
nieoficjalnie, aby nie udziela  mu zezwolenia. To rozwieje wszelkie
podejrzenia - albo przynajmniej powinno -  e rz d Imperium ma co
wspólnego z tym niem drym naruszeniem ich zwyczajów. Jednocze nie za
powstrzymasz w ten sposób Arvardana, pozornie nie wtr caj c si  do
ca ej sprawy. Potem zwró  si  do urz du o przys anie dwóch dobrych
psychologów - albo lepiej popro  o czterech,  eby na pewno wys ali co
najmniej dwóch - i ka  im sprawdzi  ewentualne skutki dzia ania
synapsyfikatora. Wszystkim innym zajm  si

nierze. A nasi nast pcy

niech martwi  si  sami.
   No dobrze. A teraz mo e by  si  tu przespa ? Roz

ymy oparcie,

przykryjesz si  moim futrem, a kiedy si  obudzisz, przywioz  ci

niadanie. W blasku s

ca wszystko b dzie wygl da  inaczej.

   I tak Ennius, po bezsennej nocy, zasn

 w fotelu pi

 minut przed

wschodem s

ca.

   A osiem godzin pó niej najwy szy kap an po raz pierwszy us ysza  o
Belu Arvardanie i jego misji od samego Prokuratora.

7.
ROZMOWY Z SZALE CAMI?

   Co do Arvardana, to by  on w tej chwili zainteresowany jedynie swoim
urlopem. Jego statek, W

ownik, mia  pojawi  si  najwcze niej za

miesi c, tote  archeolog móg  sp dzi  ten czas na dowolnie wybranych
rozrywkach.
   Zatem szóstego dnia po swym przybyciu na Everest Bel Arvardan
opu ci  kwater  go cinn  i wykupi  bilet na najwi kszy stratosferyczny
odrzutowiec Ziemskiego Towarzystwa Transportu Powietrznego na podró  z
Everestu do stolicy planety, Washenn.
   Z rozmys em zdecydowa  si  na zwyk y lot rejsowy zamiast skorzysta
z szybkiego kr

ownika, który Ennius odda  do jego dyspozycji.

Powodowa a nim ciekawo

 przybysza i archeologa. Pragn

 zobaczy , jak

yj  zwykli ludzie na takiej planecie jak Ziemia.

   Nie by  to jednak jedyny powód.
   Arvardan pochodzi  z sektora Syriusza, s ynnego w ca ej Galaktyce z
ogromnego antyterranizmu. Zawsze jednak s dzi , i  sam jest wolny od
tego typu uprzedze . Jako naukowiec, archeolog, nie móg  poddawa  si
przes dom. Oczywi cie od dzieci stwa przywyk  do my lenia o Ziemianach
jako postaciach z karykatury i nawet teraz samo s owo „Ziemianin”
brzmia o niemi o w jego uszach. Ale naprawd  nie by  uprzedzony.
   Przynajmniej tak s dzi . Na przyk ad gdyby jaki  Ziemianin chcia

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

przy

czy  si  do jego ekspedycji albo zatrudni  si  u niego w dowolnym

charakterze - i mia  po temu odpowiednie kwalifikacje - zosta by
przyj ty. Rzecz jasna, gdyby akurat by o wolne miejsce. I gdyby inni
cz onkowie ekspedycji za bardzo nie protestowali. W tym ca y problem.
Zazwyczaj protestowali i wtedy nic ju  nie mo na by o zrobi .
   Zastanowi  si . Z pewno ci  nie mia by nic przeciw temu, by usi

 z

Ziemianinem do sto u albo nawet w potrzebie dzieli  pokój - pod
warunkiem  e jego towarzysz by by w miar  czysty i zdrowy. Co wi cej,
traktowa by go jak ka dego innego obywatela Imperium. Nie móg  jednak
zaprzeczy ,  e nigdy nie opu ci aby go  wiadomo

 jego obco ci. Nie

potrafi  nic na to poradzi . By  to wynik wychowania. Od dziecka
wzrasta  w atmosferze przyt aczaj cej bigoterii, tak wszechobecnej,  e
prawie niezauwa alnej, tak dog

bnej,  e jej aksjomaty sta y si  jego

drug  natur . Dopiero gdy dorós  i obejrza  si  za siebie, zobaczy ,
czemu ona s

a, i wyzwoli  si .

   Teraz jednak nadesz a prawdziwa szansa. Arvardan móg  wreszcie
sprawdzi , czy rzeczywi cie zdo

 si  wyzwoli . Znajdowa  si  w

samolocie, otoczony Ziemianami, i czu  si  zupe nie normalnie. No, mo e
poza lekkim niepokojem.
   Arvardan rozejrza  si , omiataj c wzrokiem zwyk e, niczym si  nie
wyró niaj ce twarze swych wspó pasa erów. Podobno Ziemianie byli inni,
ale czy w t umie zdo

by ich odró ni  od normalnych ludzi?

Przypuszcza ,  e nie. Kobiety nie by y nawet takie brzydkie… Zmarszczy
brwi. Oczywi cie tolerancja te  ma swoje granice. Na przyk ad
ma

stwa mi dzyrasowe by y absolutnie nie do pomy lenia.

   Sam stratolot w oczach syria skiego archeologa by  niewielki i
kiepsko skonstruowany. Oczywi cie wykorzystano nap d j drowy, ale jego
praktyczne zastosowanie by o dalekie od doskona

ci. Po pierwsze,

silnik zosta  bardzo niedok adnie os oni ty. Nagle Arvardan pomy la ,

e obecno

 w powietrzu zab

kanych promieni gamma i wysoka zawarto

neutronów dla Ziemian mo e by  czym  znacznie mniej istotnym ni  dla
innych.
   W tym momencie jego uwag  przyci gn

 widok za oknem. Z g

bokiego

fioletu najdalszych warstw stratosfery Ziemia stanowi a prawdziw  uczt
dla oczu. Rozci gaj ce si  w dole rozleg e po acie zamglonego l du
(gdzieniegdzie przes oni te plamami roziskrzonych w s

cu chmur) mia y

ciemnopomara czow , pustynn  barw . Pozostawiona w tyle przez
uciekaj cy stratolot delikatna linia nocy odcina a si  od piasku
mrocznym cieniem, w g

bi którego po yskiwa y tereny radioaktywne.

   Dopiero ogólny wybuch  miechu odci gn

 jego wzrok od okna. Zdawa o

si , i  centrum weso

ci stanowi para starszych, rado nie

miechni tych ludzi.

   Arvardan szturchn

okciem swego s siada.

   - Co si  dzieje?
   - S  ma

stwem od czterdziestu lat - wyja ni  tamten - i wybrali

si  w wielk  podró .
   - Wielk  podró ?
   - No, wie pan. Dooko a Ziemi.
   Starszy m

czyzna, podekscytowany i zarumieniony, ze swad  wspomina

dawne prze ycia i wra enia. Jego  ona wtr ca a si  od czasu do czasu,
poprawiaj c go uparcie w ca kiem nieistotnych kwestiach; m

 przyjmowa

to ciep o i z humorem. Pasa erowie przys uchiwali si  ich utarczkom z
wielk  uwag , a Arvardanowi wyda o si , i  Ziemianie s  równie  yczliwi
i ludzcy jak mieszka cy reszty Galaktyki.
   I wtedy kto  zapyta :
   - Kiedy przypada pa ska Sze

dziesi tka?

   - Mniej wi cej za miesi c - pad a radosna odpowied . - Szesnastego

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

listopada.
   - Có  - stwierdzi  pytaj cy - mam nadziej ,  e b dzie to  adny
dzie . Mój ojciec osi gn

 Sze

dziesi tk  podczas potwornej ulewy. Od

tego czasu nigdy ju  nie widzia em podobnego deszczu. Pojecha em z nim
- wie pan, tego dnia ka dy chce mie  towarzystwo - a on przez ca
drog  narzeka  na pogod . Mia em otwart  dwukó

 i kompletnie

przemokli my. „Pos uchaj” - powiedzia em w ko cu. - Kto tu powinien
narzeka , tato? Ja musz  jeszcze wróci ”.
   Anegdot  nagrodzi  g

ny wybuch  miechu, do którego bez wahania

do

czy a obchodz ca rocznic  para. Natomiast Arvardan poczu , jak

ogarnia go groza - w jego umy le zakie kowa o mgliste, straszne
podejrzenie.
   Odwróci  si  do siedz cego obok m

czyzny.

   - Ta Sze

dziesi tka, o której rozmawiali cie, jak rozumiem, oznacza

eutanazj ? To znaczy po osi gni ciu sze

dziesi ciu lat musicie odej

,

tak?
   G os Arvardana zamar , jego s siad bowiem gwa townie zdusi

miech,

obróci  si  w fotelu i zmierzy  archeologa przeci

ym, podejrzliwym

spojrzeniem. W ko cu spyta :
   - A jak pan my li? Co niby mia oby to oznacza ?
   Arvardan niezr cznie machn

 r

 i u miechn

 si  niem drze. Zna

ten zwyczaj, lecz jedynie z lektury. Co , o czym pisze si  \v
ksi

kach. Omawia si  w rozprawach naukowych. Teraz jednak u wiadomi

sobie,  e dotyczy to  ywych ludzi,  e otaczaj cy go m

czy ni i kobiety

zgodnie ze zwyczajem mog  do

 tylko z góry ustalonego wieku.

   M

czyzna obok nadal wpatrywa  si  w niego.

   - Hej, cz owieku, sk d jeste ? Czy w twoim rodzinnym mie cie nie
znaj  Sze

dziesi tki?

   - My nazywamy to Czasem - odpar  s abo Arvardan. - Jestem stamt d -
gwa townie wskaza  kciukiem za siebie i po dodatkowych dwudziestu
sekundach s siad odwróci  twardy, pytaj cy wzrok.
   Usta archeologa zadr

y. Ci ludzie naprawd  byli podejrzliwi.

Przynajmniej w tym wzgl dzie karykatura w znacznej mierze odpowiada a
rzeczywisto ci.
   Starszy m

czyzna znów zacz

 mówi :

   - Ona odchodzi ze mn  - o wiadczy , wskazuj c swoj  roze mian

on .

- Mog aby zosta  jeszcze trzy miesi ce, ale uwa a,  e nie ma po co
czeka  i równie dobrze mo emy pój

 razem. Nieprawda , grubasko?

   - O, tak - zachichota a ciep o. - Nasze dzieci pozak ada y ju
rodziny i maj  w asne domy. Tylko bym im zawadza a. Poza tym, nie
wytrzyma abym bez mego starego, wi c po prostu odejdziemy razem.
   Po chwili wszyscy pasa erowie zdawali si  ca kowicie zag

bieni w

dok adne matematyczne obliczenia czasu, jaki im jeszcze pozosta  -
operacj , wymagaj

 przelicze  miesi cy na dni, z czego wynik y

okazjonalne spory po ród kilku obecnych w kabinie par ma

skich.

   Niepozorny m

czyzna w obcis ym stroju oznajmi  z bojowym wyrazem

twarzy:
   - Mam jeszcze dok adnie dwana cie lat, trzy miesi ce i cztery dni.
Dwana cie lat, trzy miesi ce i cztery dni. Co do dnia.
   Kto  u ci li  jego s owa, dodaj c:
   - Oczywi cie je li nie umrze pan wcze niej.
   - Nonsens - pad a natychmiastowa odpowied . - Nie mam zamiaru
umiera . Czy wygl dam na cz owieka, który mia by umrze  wcze niej? B
jeszcze 

 przez dwana cie lat, trzy miesi ce i cztery dni, i nikt nie

zdo a temu przeszkodzi  - jego oczy mia y wyzywaj cy wyraz.
   Szczup y m ody m

czyzna wyj

 z ust d ugiego, dandysowskiego

papierosa i mrukn

 ponuro:

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - To  wietnie,  e mo na ka demu wyliczy  co do dnia pozostaj cy mu
czas. Jest wielu ludzi, którzy próbuj  po

 d

ej.

   - Jasne - odpar  kto  z pasa erów. Wokó  rozleg  si  powszechny
szmer zgody i w kabinie zapanowa a atmosfera ogólnego pot pienia dla
owych „ludzi”.
   - Nie  ebym mia  co  przeciw m

czyznom i kobietom - ci gn

odzieniec wydmuchuj c dym i równocze nie dystyngowanym ruchem

strzepuj c popió  - którzy  yj  po swych urodzinach do najbli szego
Dnia Rady, zw aszcza je li musz  zako czy  jakie  interesy. Ale co z
tymi oszustami, paso ytami, próbuj cymi prze lizn

 si  przez kolejny

spis, z odziejami  ywno ci nale nej nast pnym pokoleniom?… - mówi
gorzko jakby o ywiony w asnym nieprzyjemnym do wiadczeniem.
   - Ale przecie  - wtr ci  Arvardan ostro nie - wiek ka dego cz owieka
jest zarejestrowany, prawda? Nie mo na wi c 

 zbyt d ugo po swych

urodzinach?
   Zapad a ogólna cisza. Wida  by o,  e pasa erowie z pogard  przyj li
jego naiwnie idealistyczne wyobra enia. Wreszcie kto  stwierdzi
dyplomatycznie, wyra nie próbuj c zako czy  dyskusj :
   - Có , przypuszczam,  e  ycie po sze

dziesi tce i tak ma niewiele

sensu.
   - Szczególnie je li jest si  farmerem - pad a gwa towna odpowied . -
Po pi

dziesi ciu latach pracy w polu trzeba by  wariatem,  eby nie

chcie  z tym sko czy . Co innego administratorzy czy ludzie interesu…
   W ko cu opini  sw  wypowiedzia  te  starszy m

czyzna, którego

czterdziesta rocznica  lubu sta a si  pretekstem do ca ej rozmowy,

mielony zapewne faktem,  e jako ofiara zbli aj cej si  w

nie

Sze

dziesi tki nie ma nic do stracenia.

   - Je li o to chodzi, to wszystko zale y od tego, kogo si  zna. -
Mrugn

 porozumiewawczo. - Spotka em kiedy  cz owieka, który sko czy

sze

dziesi t lat w rok po spisie z osiemset dziesi tego roku i 

 a

do spisu w osiemset dwudziestym. Kiedy odszed , mia  sze

dziesi t

dziewi

 lat. Pomy lcie tylko! Sze

dziesi t dziewi

!

   - Jak mu si  to uda o?
   - Mia  troch  pieni dzy, a jego brat nale

 do Kr gu Starszych.

Przy takim po

czeniu mo na wiele zdzia

.

   Zebrani bez zastrze

 zgodzili si  z tym stwierdzeniem.

   - Pos uchajcie! - znów zabra  g os m odzieniec z papierosem. -
Mia em wuja, który 

 o rok d

ej - tylko jeden rok. By  po prostu

jednym z tych samolubów, którzy nie maj  ochoty odej

. Du o go

obchodzi a reszta  wiata… Nie wiedzia em o tym, wyobra cie sobie, bo
inaczej osobi cie bym go zg osi , przecie  on sam powinien by  to
zrobi , kiedy nadszed  jego czas. Jeste my to winni nast pnym
pokoleniom. W ka dym razie w ko cu go z apali i zanim zd

em si

obejrze , ci z Bractwa wezwali nas z bratem i zacz li wypytywa ,
dlaczego o nim nie zameldowali my. Do diab a, mówi , nic o tym nie
wiedzia em, tak samo jak ca a rodzina. Powiedzia em,  e nie widzieli my
go od dziesi ciu lat. Mój staruszek to potwierdzi , ale i tak do

yli

nam pi

set kredytów grzywny. Nie mieli my nic do gadania.

   Oburzenie maluj ce si  na twarzy Arvardana stale ros o. Czy ci
ludzie byli szaleni, by do tego stopnia zaakceptowa

mier ? By

znienawidzi  swych krewnych i przyjació , którzy staraj  si  jej
wymkn

? Mo e przez przypadek znalaz  si  na pok adzie statku,

wioz cego pacjentów do domu wariatów… albo na eutanazj ? Czy by tacy

nie byli Ziemianie?

   Jego s siad znów przygl da  mu si  nieprzyja nie. Jego g os przerwa
zamy lenie archeologa.
   - Hej, cz owieku, gdzie dok adnie jest to „stamt d”?

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - S ucham?
   - Pyta em, sk d jeste . Odpowiedzia

: stamt d. Gdzie to w

ciwie

jest, co?
   Arvardan odkry ,  e obserwuj  go podejrzliwe oczy wszystkich
pasa erów. Czy uwa ali go za cz onka Kr gu Starszych? Mo e jego pytania
wyda y im si  podst pem prowokatora?
   Postanowi  stawi  im czo o i oznajmi  szczerze:
   - W ogóle nie pochodz  z Ziemi. Jestem Bel Arvardan z Baronna w
sektorze Syriusza. A pan jak si  nazywa? - i wyci gn

 r

 do s siada.

   Równie dobrze móg by rzuci  granat atomowy w sam  rodek kabiny.
   Pierwsze ciche przera enie maluj ce si  na ka dej twarzy

yskawicznie ust pi o miejsca w ciek ej, zapiek ej, ognistej wrogo ci.

czyzna, który siedzia  obok niego, wsta  sztywno i przeniós  si  na

siedni fotel - zajmuj ca go para  cie ni a si , by zrobi  mu miejsce.

   Wszystkie g owy odwróci y si  od niego. Otoczy y go ludzkie plecy,
odgrodzi y murem od reszty kabiny. Przez chwil  Arvardan czu , jak

onie w nim oburzenie. Zosta  tak potraktowany przez Ziemian!

Wyci gn

 do nich przyjazn  d

. On, Syrianin, zni

 si  do nich, a

oni go odrzucili!
   A potem nie bez trudu zmusi  si , by si  uspokoi . Najwyra niej
przes dy dzia aj  w obie strony, nienawi

 rodzi nienawi

!

   Zorientowa  si ,  e kto  siada obok niego, i z niech ci  odwróci

ow .

   - Tak?
   To by  m odzieniec z papierosem. W

nie zapala  nowego, po czym

rzek :
   - Witam. Nazywam si  Creen… Prosz  si  nie przejmowa  tymi durniami.
   - Nikim si  nie przejmuj  - uci

 krótko Arvardan. Nie by  zbyt

zadowolony z towarzystwa, nie mia  te  nastroju do wys uchiwania
protekcjonalnych porad Ziemianina.
   Creena jednak nikt nie nauczy  rozpoznawania niuansów. Zaci gn

 si

kilka razy i strzepn

 popió  przez por cz, na  rodek przej cia.

   - Prowincjusze! - szepn

 z pogard . - Zwyk e stado wie niaków. Brak

im galaktycznej perspektywy. Niech pan nie zwraca na nich uwagi… A
we my mnie. Ja wyznaj  odmienn  filozofi .  yj i pozwól 

 innym - to

moja dewiza. Nie mam nic przeciwko Tamtym. Je li oni zachowuj  si
przyja nie, odpowiadam im tym samym. W ko cu, do diab a, nic nie mog
poradzi  na to,  e s  Tamtymi, tak jak ja nie mam wp ywu na fakt, i
urodzi em si  Ziemianinem. Nie s dzi pan,  e mam racj ? - poufa ym
gestem poklepa  Arvardana po r ce.
   Archeolog przytakn

. Dotyk rozmówcy wzbudzi  w nim lekki dreszcz.

Kontakty towarzyskie z cz owiekiem, który z  alem wspomina  stracon
szans  zadenuncjowania w asnego wuja, nie nale

y do przyjemno ci -

bez wzgl du na to, z jakiej planety pochodzi .
   Creen odchyli  si  w fotelu.
   - Wybiera si  pan do Chica? Przepraszam, jak brzmi pa skie nazwisko?
Albadan?
   - Arvardan. Tak, jad  do Chica.
   - To moje rodzinne miasto. Najlepsza dziura na Ziemi. D ugo tam pan
zostanie?
   - Nie wiem. Nie mam sprecyzowanych planów.
   - Hmmm… Mam nadziej ,  e nie obrazi si  pan, kiedy po wiem,  e od
razu zauwa

em pa sk  koszul . Czy mog  si  przyjrze ? To z Syriusza,

tak?
   - Owszem.
   -  wietny materia . Na Ziemi nie mo na dosta  czego  takiego.
Pos uchaj, stary, mo e masz jeszcze jedn  tak ? Gdyby  chcia  j

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

sprzeda , ch tnie kupi . To bombowy ciuch.
   Arvardan gwa townie potrz sn

 g ow .

   - Przykro mi, ale nie mam przy sobie zbyt wielu ubra . Zamierzam
kupi  co  na miejscu.
   - Zap ac  pi

dziesi t kredytów - zaproponowa  Creen. Milczenie. Po

chwili doda  z nutk  niech ci w g osie: - To dobra cena!
   - Bardzo dobra - odpar  Arvardan - lecz, jak ju  mówi em, nie mam

adnych koszul na sprzeda .

   - Trudno… - Creen wzruszy  ramionami. - Przypuszczam,  e
przyjecha

 tu na d

ej?

   - Mo e.
   - Czym si  zajmujesz?
   Archeolog postanowi  nie kry  d

ej swej irytacji.

   - Panie Creen, jestem nieco zm czony i je li, nie ma pan nic przeciw
temu, chcia bym si  zdrzemn

. Dobrze?

   Creen zmarszczy  brwi.
   - O co panu chodzi? Czy u was nie uznaje si  uprzejmo ci wobec
innych? Zada em zwyk e pytanie, nie musi pan zaraz rzuca  si  na mnie.
   Rozmowa, dot d prowadzona do

 cicho, nagle przerodzi a si  niemal w

krzyk. Nie yczliwe twarze znów zwróci y si  w stron  Arvardana, i usta
archeologa zacisn

y si  w cienk  lini .

   Sam si  o to prosi em, pomy la  z gorycz . Nie wpl ta by si  w

opoty, gdyby od pocz tku trzyma  si  z boku i nie czu  potrzeby

popisywania si  sw  przekl

 tolerancj  wobec ludzi, którzy wcale jej

nie pragn .
   Odpar  zatem beznami tnie:
   - Panie Creen, nie prosi em, by si  pan do mnie przysiada , i nie
by em niegrzeczny. Powtarzam, jestem zm czony i chcia bym odpocz

. Nie

ma w tym chyba nic niezwyk ego.
   - S uchaj pan - m ody cz owiek wsta  z fotela, dramatycznym gestem
odrzuci  papierosa i skierowa  palec na Arvardana - nie musi mnie pan
traktowa  jak psa. Wy,  mierdz cy Tamci, przyje

acie tu, wynio li i

pe ni g adkich s ówek, i my licie,  e daje to wam prawo deptania po
nas. Ale my nie musimy tego znosi . Jak si  panu nie podoba, to wyno
si  pan, sk d przyszed

. Jeszcze par  s ów, a dostaniesz. My lisz,  e

si  ciebie boj ?
   Arvardan odwróci  g ow  i kamiennym wzrokiem zapatrzy  si  w okno.
Creen nie odezwa  si  wi cej, wróci  tylko na swoje miejsce.
   W ca ej kabinie rozleg  si  szmer podekscytowanych rozmów, lecz
Arvardan zignorowa  to. Bardziej te  poczu , nim dostrzeg  ostre, pe ne
jadu spojrzenia, którymi go obrzucano. W ko cu jednak stopniowo
wszystko si  uspokoi o, jak to zwykle bywa.
   Reszt  podró y sp dzi  w milczeniu, sam.
   Z ulg  przyj

 l dowanie w Chica. Arvardan u miechn

 si  wprawdzie,

gdy pierwszy raz. jeszcze z powietrza ujrza  „najlepsz  dziur  na
Ziemi”, mimo to od razu poczu  si  lepiej ni  w ci

kiej atmosferze

stratolotu.
   Dopilnowa  wy adunku baga y i kaza  je przenie

 do dwuko owej

taksówki. Przynajmniej tu b dzie jedynym pasa erem, je li wi c
powstrzyma si  od zb dnych uwag, nie powinien mie

adnych k opotów.

   - Pa ac Rz dowy - poleci  taksówkarzowi i ruszyli.
   W ten oto sposób Arvardan pierwszy raz przyby  do Chica - tego
samego dnia, kiedy Joseph Schwartz uciek  ze swego pokoju w Instytucie
Bada  J drowych.

   Creen z gorzkim u mieszkiem obserwowa , jak Arvardan odje

a. Wyj

niewielki notatnik i uwa nie go przestudiowa , g

boko zaci gaj c si

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

dymem z papierosa. Niewiele wydoby  ze wspó pasa erów, mimo historyjki
o wuju (której nieraz ju  wcze niej u ywa , i to zazwyczaj z dobrym
skutkiem). Prawd  mówi c, tylko jeden staruszek skar

 si ,  e jaki

cz owiek przekroczy  dozwolony wiek dzi ki „chodom” u Bractwa. To
podpada o pod znies awienie Starszych. Ale dziadunia i tak za miesi c
czeka Sze

dziesi tka. Nie ma sensu zapisywa  jego danych.

   Natomiast Tamten to zupe nie co innego. Z przyjemno ci  przyjrza
si  notatce: ,,Bel Arvardan, Baronn, sektor Syriusza - interesowa  si
Sze

dziesi tk  - plany pobytu trzyma w sekrecie - przyby  do Chica

lotem rejsowym, godzina jedenasta rano czasu Chica, dwunastego
pa dziernika - wyra nie widoczny antyterranizm”.
   Mo e tym razem z apa  prawdziw  grub  ryb .  owienie p otek, którym
czasem wymknie si  jaka  nieostro na uwaga, by o  mudnym zaj ciem.
Rzadko trafia  mu si  lepszy po ów.
   Za pó  godziny Bractwo otrzyma jego raport. Leniwie ruszy  ku
wyj ciu.

8.
SPOTKANIE W CHICA

   Doktor Shekt po raz dwudziesty przerzuci  swoje najnowsze notatki z
bada , po czym uniós  wzrok, gdy do gabinetu wesz a Pola. Nak adaj c
swój laboratoryjny fartuch, dziewczyna z dezaprobat  zmarszczy a brwi.
   - Tato, jeszcze nic nie jad

?

   - Eee… ale  jad em. Co to?
   - Lunch. Albo przynajmniej kiedy  nim by . To, co jad

, to zapewne

niadanie. Po co w

ciwie kupuj  ci posi ki i przynosz  tutaj, skoro i

tak ich nie zjadasz? Odt d b dziesz musia  sam przychodzi  na nie do
domu.
   - Nie denerwuj si . Zjem pó niej. Nie mog  przerywa  wa nych
eksperymentów za ka dym razem, kiedy uwa asz,  e powinienem zje

.

   Humor wróci  mu dopiero przy deserze.
   - Nie masz nawet poj cia, jakim cz owiekiem jest ten Schwartz.
Mówi em ci o szwach jego czaszki?
   - S  prymitywne. Wspomina

 o tym.

   - Ale to nie wszystko. On ma trzydzie ci dwa z by; po trzy trzonowe
na górze i na dole, po prawej i lewej, w tym jeden sztuczny, który
musia  by  zrobiony w domu. Ja przynajmniej nigdy nie zetkn

em si  z

mostkiem, umocowanym do s siaduj cych z bów za pomoc  metalowych
zaczepów zamiast bezpo redniego wszczepienia z ba w ko

 szcz ki… Ale

czy kiedykolwiek widzia

 kogo  maj cego trzydzie ci dwa z by?

   - Nigdy nie zajmowa am si  liczeniem ludzkich z bów, tato. Ile w
ko cu powinno ich by , dwadzie cia osiem?
   - W

nie, na Kosmos… Jeszcze nie sko czy em. Zrobili my wczoraj

prze wietlenie. Jak my lisz, co znale li my?… Spróbuj zgadn

!

   - Wn trzno ci?
   - Kpisz sobie ze mnie. Polu, ale nie dbam o to. Nie m cz si , powiem
ci. Schwartz ma wyrostek robaczkowy d ugo ci prawie dziesi ciu
centymetrów, i do tego nie zamkni ty. Na Galaktyk , to niespotykane!
Skonsultowa em si  z Akademi  Medyczn , oczywi cie z ca

 ostro no ci ,

i dowiedzia em si ,  e wyrostek robaczkowy nie przekracza d ugo ci
trzech centymetrów i zawsze jest zamkni ty.
   - I co to w

ciwie oznacza?

   - On ma cechy pierwotne, jest  yw  skamienielin . - Wsta  z krzes a
i zacz

 pospiesznie chodzi  od  ciany do  ciany. - Mówi  ci, Polu,

my

,  e nie powinni my oddawa  Schwartza. Jest zbyt cennym okazem.

   - Nie, tato - odpowiedzia a szybko Pola - nie mo esz tak post pi .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

Obieca

 farmerowi zwróci  Schwartza i dla jego w asnego dobra musisz

to zrobi . On jest nieszcz

liwy.

   - Nieszcz

liwy! Dlaczego? Przecie  traktujemy go jak bogatego

Tamtego.
   - A jakie to ma znaczenie? Biedak przywyk  do swojej farmy i jej
mieszka ców. Sp dzi  tam ca e  ycie. A teraz przeszed  przera aj ce
do wiadczenia - mo e nawet bolesne - a jego umys  pracuje inaczej. Nie
oczekuj,  e to zrozumie. Musimy uszanowa  jego ludzkie prawa i zwróci
go rodzinie.
   - Ale Polu, dobro nauki…
   - Do diab a! Jakie znaczenie ma dla mnie dobro nauki? Jak my lisz,
co powie Bractwo na wie

 o twoim nie zatwierdzonym do wiadczeniu?

My lisz,  e b

 si  przejmowali dobrem nauki? Uwa am,  e powiniene

my le  o sobie, je li nie chcesz my le  o Schwartzu. Im d

ej go

dziesz trzyma , tym wi ksza gro ba,  e ci  z api . Jutro ode lesz go

do domu. Tak jak wcze niej planowa

, s yszysz?… Zejd  na dó  i

zobacz , czy niczego mu nie brakuje.
   Wróci a jednak po nieca ych pi ciu minutach, blada i wystraszona.
   - Tato! On znikn

!

   - Kto znikn

? - spyta  zaskoczony Shekt.

   - Schwartz! - krzykn

a prawie p acz c. - Wychodz c musia

zapomnie  zamkn

 drzwi.

   Shekt zerwa  si  na nogi, z trudem utrzymuj c równowag .
   - Jak d ugo go nie ma?
   - Nie wiem. Ale niezbyt d ugo. Kiedy by

 u niego ostatni raz?

   - Jakie  pi tna cie minut temu. Przyszed em tutaj minut  czy dwie
przed tob .
   - W porz dku - szybko podj

a decyzj . - Wyjd  na zewn trz. Mo e

spaceruje gdzie  w pobli u. Ty zostaniesz tutaj. Je li kto  go
znajdzie, nie mo e go z tob  po

czy . Zrozumia

?

   Shektowi pozosta o tylko przytakn

.

   Joseph Schwartz, zamieniwszy szpitalne wi zienie na szerokie
przestrzenie miasta, wcale nie poczu  si  lepiej. Nie oszukiwa  si ,  e
ma jaki  plan post powania. Wiedzia , i to bardzo dobrze,  e jest to
czysta improwizacja.
   Je li post powa  pod wp ywem jakiego  racjonalnego impulsu (nie
tylko zwyk ej ch ci zamiany bezczynno ci na jakiekolwiek dzia anie), to
by a nim nadzieja,  e natknie si  na co , co od wie y jego szwankuj
pami

. By  przekonany,  e cierpi na amnezj .

   Jednak pierwsze widoki miasta rozczarowa y go. W promieniach
pó nopopo udniowego s

ca Chica wydawa o si  mlecznobia e. Budynki

wygl da y niczym zbudowane z porcelany, zupe nie jak na tamtej farmie.
   G

bokie wewn trzne przekonanie mówi o mu,  e miasta powinny by

br zowoczerwone. I znacznie brudniejsze. By  tego pewien.
   Szed  powoli. Nie wiadomo dlaczego czu ,  e nikt nie og osi
zorganizowanych poszukiwa  jego osoby. By  tego pewien, cho  nie mia
poj cia, sk d wzi

o si  to przekonanie. Ju  od kilku dni zauwa

,  e

coraz silniej odczuwa otaczaj ce go „nastroje” i „uczucia”. Stanowi o
to cz

 zmiany, jakiej uleg  jego umys , odk d… odk d…

   Jego my li odp yn

y.

   W ka dym razie w szpitalnym wi zieniu panowa a atmosfera tajemnicy;
wydawa o mu si  nawet,  e tajemnicy przesyconej l kiem. Dlatego nie

 go jawnie poszukiwa . Wiedzia  o tym.

   Ale dlaczego wiedzia ? Czy dziwna aktywno

 umys u zawsze

towarzyszy a przypadkom amnezji?
   Przeszed  kolejne skrzy owanie. Pojazdów ko owych by o stosunkowo

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

niewiele. A piesi - có , jak to piesi. Mieli raczej zabawne ubrania:
bez szwów, guzików, bardzo kolorowe. Ale on te  mia  na sobie podobne.
Zastanawia  si , gdzie s  jego stare rzeczy i czy w ogóle mia  kiedy
takie ubrania, jak pami ta . Bardzo trudno by  pewnym czegokolwiek,
kiedy raz zaczniesz w tpi  we w asn  pami

.

   Ale doskonale pami ta  swoj

on  i dzieci. Nie mogli by

udzeniem. Gwa townie przystan

 na chodniku,  eby si  uspokoi . By

mo e byli przeinaczonym wspomnieniem prawdziwych ludzi, w tym tak
nierealnie wygl daj cym prawdziwym  yciu. Niewa ne. Musi ich odnale

.

   Ludzie wpadali na niego i niektórzy mamrotali co  niegrzecznie.
Poszed  dalej. Dotar a do niego my l, nag a i przekonuj ca,  e jest

odny, albo za chwil  b dzie, a nie ma pieni dzy.

   Rozejrza  si . Nie zauwa

 niczego, co by przypomina o restauracj .

Sk d zreszt  mia by wiedzie ? Przecie  nie umia  czyta .
   Zerka  na ka

 mijan  wystaw … Wreszcie znalaz  wn trze, które w

pewnej cz

ci sk ada o si  z ma ych, os oni tych stolików. Przy jednym

siedzia o dwóch ludzi, przy innym jeden. I ci ludzie jedli.
   Przynajmniej to si  nie zmieni o. Ludzie, jedz c, nadal  uli i
prze ykali.
   Wszed  do  rodka i przez chwil  zatrzyma  si  w nag ym oszo omieniu.
Nie by o  adnej lady, nic si  nie gotowa o,  adnych oznak kuchni.
Chcia  zaproponowa  zmywanie talerzy w zamian za posi ek, ale z kim
mia  w ogóle rozmawia ?
   Nie mia o podszed  do dwóch go ci. Pokaza  palcem i starannie
powiedzia :
   - Jedzenie! Gdzie? Prosz .
   Popatrzyli na niego, zaskoczeni. Jeden odpar  co  p ynnie i
kompletnie niezrozumiale, dotykaj c ma ej konstrukcji na stykaj cym si
ze  cian  ko cu sto u. Drugi przy

czy  si  niecierpliwie.

   Schwartz spu ci  wzrok. Odwróci  si , chc c wyj

, ale poczu ,  e

kto  chwyta go za r kaw…

   Granz ujrza  Schwartza, gdy ten by  tylko smutn  twarz  w oknie.
   - Czego on chce? - spyta .
   Messter, siedz cy po przeciwnej stronie stolika, plecami do ulicy,
obejrza  si , wzruszy  ramionami i nic nie powiedzia .
   - On wchodzi - stwierdzi  Granz.
   - No i co z tego? - odpar  Messter.
   - Nic. Tak tylko mówi .
   Ale po chwili nowo przyby y, bezradnie rozejrzawszy si  po sali,
podszed  i wskazuj c palcem na ich gulasz spyta  z dziwacznym akcentem:
   - Jedzenie! Gdzie? Prosz .
   Granz uniós  wzrok.
   - Jedzenie jest tutaj. Po prostu odsu  fotel przy jakimkolwiek
stoliku i u yj baromatu… Baromatu! Nie wiesz, co to jest baromat?…
Spójrz na tego biednego g upka, Messter. Patrzy na mnie, jakby nie
rozumia  ani jednego s owa z tego, co mówi . Hej, stary, ta maszyna,
rozumiesz. W

 monet  i pozwól mi je

, dobrze?

   - Zostaw go - mrukn

 Messter. - To w ócz ga. Pewnie chce ja mu

.

   - Hej, stój! - Granz przytrzyma  odchodz cego Schwartza za r kaw. Na
boku powiedzia  do Messtera: - Na Kosmos, dajmy facetowi zje

. Pewnie

wkrótce b dzie mia  Sze

dziesi tk . Przynajmniej tyle mog  dla niego

zrobi … Masz pieni dze?… Do diab a, on wci

 mnie nie rozumie.

Pieni dze, stary, forsa! Widzisz?… - wyj

 z kieszeni pó kredytow

monet  i podrzuci , tak  e b ysn

a w powietrzu.

   - Masz co  takiego? - spyta . Schwartz powoli potrz sn

 g ow .

   - W porz dku, niech b dzie na mój koszt! - Wsun

 z powrotem do

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

kieszeni pó kredytówk  i wyci gn

 gar

 drobniaków.

   Schwartz wzi

 je niepewnie.

   - Dobra. Nie stój tak. Wsad  je do baromatu. Tej rzeczy tutaj.
Schwartz nagle zorientowa  si ,  e rozumie. Baromat mia  rz dek
szczelin na monety ró nej wielko ci i rz dek przycisków naprzeciwko
ma ych, mlecznej barwy trójk tów pokrytych napisami, których nie
rozumia . Schwartz pokaza  na jedzenie stoj ce na stole i zaczai wodzi
palcem wzd

 przycisków, pytaj co unosz c brwi.

   - Kanapka mu nie wystarczy - mrukn

 zirytowany Messter. - W

dzisiejszych czasach nawet w ócz dzy s  wybredni. Nie warto im pomaga ,
Granz.
   - W porz dku, wyda em nieca ego kredyta. I tak jutro wyp ata… Masz -
powiedzia  do Schwartza. Wrzuci  monety do baromatu i z niszy w  cianie
wyj

 p askie metalowe pude ko. - We  to do innego stolika… Masz

jeszcze dziesi tk . Kup sobie kubek kawy.
   Schwartz ostro nie zaniós  pojemnik do nast pnego stolika. Z boku
pude ka by a 

ka przytwierdzona jakim  przezroczystym tworzywem,

które z lekkim trza ni ciem ust pi o pod naciskiem palca. Zaraz te
wieczko rozpad o si  na dwie cz

ci i odskoczy o na boki.

   Jedzenie, w przeciwie stwie do tego, co widzia  na s siednim
stoliku, by o zimne, nie zwróci  jednak uwagi na ten drobny szczegó .
Dopiero po minucie zauwa

,  e potrawa staje si  cieplejsza, a

pojemnik parzy. Przera ony, odczeka  chwil .
   Sos najpierw zacz

 parowa , potem zagotowa  si . Po kilku minutach

znów ostyg  i Schwartz doko czy  posi ek.
   Kiedy wychodzi , Granz i Messter wci

 jeszcze siedzieli przy stole.

By  jeszcze trzeci m

czyzna, na którego Schwartz w ogóle nie zwróci

uwagi.
   Od chwili kiedy opu ci  instytut, Schwartz nie zainteresowa  si
tak e niepozornym, szczup ym cz owieczkiem, który nie rzucaj c mu si  w
oczy, ca y czas bacznie go obserwowa .

   Bel Arvardan wzi

 prysznic, przebra  si  i niezw ocznie przyst pi

do realizacji swojego planu obserwowania ludzkich zwierz t, podgatunek
Ziemianie, w ich  rodowisku naturalnym. Pogoda by a przyjemna, wia
lekki orze wiaj cy wiatr, wioska - przepraszam, miasto - sprawia o
wra enie jasnego, cichego i czystego. Nie le.
   Chica to pierwszy przystanek, pomy la . Najwi ksza kolekcja Ziemian
na planecie. Nast pnie Washenn, lokalna stolica. Senloo! Senfran!
Bonair!. Uk ada  plan podró y po zachodnich kontynentach (gdzie
znajdowa y si  g ówne skupiska skromnej ludno ci Ziemi). Po wi caj c na
ka de miasto dwa, trzy dni, wróci do Chica tu  przed przybyciem statku,
którym przyleci jego ekspedycja.
   To powinno by  kszta

ce.

   Pó nym popo udniem wst pi  do baromatu i jedz c obserwowa  ma y
spektakl rozgrywaj cy si  mi dzy dwoma Ziemianami, którzy weszli zaraz
po nim, i pulchnym, starszym cz owiekiem, który przyszed  ostatni. Jego
obserwacja, przypadkowa i powierzchowna, nie przypomina a na szcz

cie

w niczym nieprzyjemnych prze

 w odrzutowcu. Dwóch m

czyzn przy

stoliku wygl da o na taksówkarzy, niezbyt zamo nych, ale lito ciwych.
    ebrak wyszed , a w dwie minuty po nim tak e Arvardan opu ci
baromat.
   Ruch na ulicach wyra nie si  wzmóg  - dzie  roboczy zbli

 si  ku

ko cowi.
   Szybko zszed  na bok,  eby unikn

 zderzenia z m od  dziewczyn .

   - Przepraszam - powiedzia .
   By a ubrana na bia o, w rzeczy, które kojarzy y si  ze stereotypowym

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

uniformem. Wygl da o na to,  e nie zdawa a sobie nawet sprawy z
gro

cego zderzenia. Niespokojny wyraz twarzy, szybkie ruchy g owy,

ca kowite zagubienie dziewczyny czyni y sytuacj  zupe nie jasn .
   Dotkn

 palcem jej ramienia.

   - Czy mog  w czym  pomóc? Ma pani k opoty?
   Zatrzyma a si  i spojrza a na niego. Arvardan oceni  jej wiek na
dziewi tna cie, nie wi cej ni  dwadzie cia jeden lat. Przygl da  si
jej br zowym w osom i ciemnym oczom, wystaj cym ko ciom policzkowym i
ma emu podbródkowi, szczup ej talii i zgrabnej sylwetce. Nagle odkry ,

e fakt, i  ta 

ska istota jest Ziemiank , dodaje jej nieco

perwersyjnej atrakcyjno ci.
   Ci gle rozgl da a si  wokó , a gdy zacz

a mówi , wydawa o si ,  e

zaraz si  za amie.
   - Nie, to beznadziejne. Prosz  nie robi  sobie k opotu. To g upio
oczekiwa ,  e si  kogo  znajdzie, kiedy nie ma si  najmniejszego nawet
poj cia, gdzie móg  pój

 - jej oczy zwilgotnia y, a ca a sylwetka

wyra

a zniech cenie. Nagle westchn

a i g

boko zaczerpn

a

powietrza. - Widzia  pan mo e grubawego,  ysiej cego m

czyzn  oko o

pi

dziesi ciu pi ciu lat, w zielono-bia ym stroju, bez kapelusza?

   Arvardan popatrzy  na ni  ze zdumieniem.
   - Co? Zielono-bia y strój?… Nie, to nie do wiary… Czy m

czyzna, o

którym pani mówi, ma k opoty z mówieniem?
   - Tak, tak. O tak. Wi c pan go widzia ?
   - Jakie  pi

 minut temu by  tutaj i jad  z dwoma m

czyznami…

Zaraz, to oni… Hej, wy tam! - skin

 na nich.

   Granz podszed  pierwszy.
   - Taksówk , prosz  pana?
   - Nie, ale je li powiesz tej pani, co si  sta o z cz owiekiem, który
jad  razem z wami, zap ac  ci jak za kurs.
   Granz pomy la  chwil  i odpar  ze smutkiem:
   - Chcia bym pa stwu pomóc, ale nigdy wcze niej go nie widzia em.
   Arvardan zwróci  si  do dziewczyny:
   - Prosz  pos ucha . Nie móg  pój

 w stron , z której pani nadesz a,

boby go pani zauwa

a. I nie mo e by  daleko st d. Proponuj ,  eby my

skierowali si  na pó noc. Rozpoznam go, gdy go zobacz .
   Arvardan ofiarowa  swoj  pomoc odruchowo, cho  nie by  cz owiekiem
spontanicznym. Nagle odkry ,  e u miecha si  do dziewczyny.
   Niespodziewanie do rozmowy wtr ci  si  Granz.
   - Co on zrobi , prosz  pani? Z ama  jaki  zwyczaj?
   - Nie, nie - odpowiedzia a szybko. - Jest tylko troch  chory, to
wszystko.
   Messter przygl da  si  im, kiedy odchodzili.
   - Troch  chory? - przesun

 na ty  g owy czapk  z daszkiem i zapi

pasek pod brod . - Jak ci si  to podoba, Granz? Troszeczk  chory.
   Popatrzyli na siebie.
   - Co ci przysz o do g owy? - spyta  niespokojnie Granz.
   - Co  mi si  tu nie podoba. Ten facet musia  uciec prosto ze
szpitala. Szuka a go piel gniarka, bardzo zdenerwowana piel gniarka.
Dlaczego tak si  denerwowa a, skoro by  tylko troch  chory? Niewyra nie
mówi  i nic nie rozumia . Zauwa

 to, prawda?

   W oczach Granza pojawi a si  panika.
   - Nie my lisz chyba,  e to gor czka?
   - My

,  e to z pewno ci  by a gor czka radiacyjna, zapewne w

ostatnim stadium. Sta  tylko pó  metra od nas. To nic dobrego…
   Nagle obok nich wyrós  niepozorny m

czyzna. Ma y cz owiek o

przenikliwych oczach i piskliwym g osie, który pojawi  si  nie wiadomo
sk d.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - O co chodzi, panowie? Kto ma gor czk  radiacyjn ? Messter
przyjrza  mu si  nieprzyja nie.
   - Kim pan jest?
   - Chcia by  wiedzie , co? - odpar  ostro nieznajomy. - Tak si
sk ada,  e jestem wys annikiem Bractwa. - B ysn

 ma

 plakietk

przypi ta pod klap  marynarki. - W imieniu Kr gu Starszych: o co chodzi
z t  gor czk ?
   - Ja nic nie wiem - odpowiedzia  Messter pos pnie. - By a tutaj
piel gniarka i szuka a kogo  chorego, wi c zastanawia em si . czy nie
chodzi o gor czk . To nie jest wbrew zwyczajom.
   - Ty mi b dziesz mówi  o zwyczajach? Lepiej zajmij si  swoj  robot ,
a trosk  o zwyczaje zostaw mnie.
   Ma y cz owiek zatar  r ce, obrzuci  ich przelotnym spojrzeniem i
pospieszy  na pó noc.
   - Tam jest! - Pola z apa a rozpaczliwie  okie  swojego towarzysza.
Sta o si  to szybko,  atwo i odruchowo. Poszukiwany, dot d ukryty w
anonimowym t umie, zmaterializowa  si  nagle przed g ównym wej ciem do
sklepu samoobs ugowego, nie dalej ni  trzy przecznice od baromatu.
   - Widz  go - szepn

 Arvardan. - Prosz  tu zosta , a ja b

 go

ledzi . Je li si  zorientuje i wmiesza w t um, nigdy go nie

znajdziemy.
   Rozpocz

 si  po cig rodem z sennego koszmaru. Ludzkie masy,

wype niaj ce sklep przypomina y lotne piaski, które mog y wolno - albo

yskawicznie - po re  sw  ofiar , ukry  j  za nieprzeniknionym murem

 wyplu  znienacka lub te  odgrodzi  nieprzekraczaln  barier … T um

zdawa  si  zyskiwa  tu w asn , wrog

wiadomo

.

   Arvardan kr

 ostro nie wokó  kasy czekaj c, a  Schwartz stanie na

ko cu kolejki. Jego silna r ka wysun

a si  i zacisn

a na ramieniu

czyzny.

   Schwartz drgn

 i rozejrza  si  przestraszony. Jednak uchwyt

Arvardana nie pozwoli by si  wymkn

 nawet cz owiekowi du o

silniejszemu ni  Schwartz. Archeolog u miechn

 si  i powiedzia

spokojnym, normalnym tonem na u ytek przypadkowych widzów:
   - Cze

, stary druhu, nie widzieli my si  ju  od miesi cy. Jak leci?

   Niezbyt przekonuj ce przedstawienie, zw aszcza wobec be kotu

czyzny. Tymczasem jednak do

czy a do nich Pola.

   - Schwartz - szepn

a. - Wracaj z nami.

   Schwartz zesztywnia  na chwil  w odruchu buntu, ale szybko si
podda .
   Powiedzia  zm czony:
   - Ja - i

 - z wami… - ale koniec jego wypowiedzi zanik  w nag ym

ryku sklepowych g

ników.

   - Uwaga! Uwaga! Uwaga! Kierownictwo prosi wszystkich klientów sklepu
o spokojne wychodzenie na Pi

 Ulic . Prosimy okazywa  stra nikom przy

wyj ciu swoje karty rejestracyjne. Wa ne jest, aby zrobi  to szybko.
Uwaga! Uwaga! Uwaga!
   Wiadomo

 zosta a powtórzona trzy razy, ostatni raz z trudem t

przebija a si  przez tupot nóg, ustawiaj cych si  w kolejce do J
wyj cia. Liczni klienci pytali wci

 na ró ne sposoby: ,,Co si

sta o?”, „O co chodzi?”
   - Chod my, m oda damo - powiedzia  Arvardan wzruszaj c ramionami. -
I tak musimy wyj

.

   Ale Pola potrz sn

a g ow .

   - Nie mo emy, nie mo emy…
   - Dlaczego? - zdziwi  si  archeolog.
   Dziewczyna lekko odsun

a si  od niego. Jak mia a mu wyt umaczy ,  e

Schwartz nie ma karty rejestracyjnej? Kim jest ten m

czyzna? Dlaczego

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

jej pomaga? W jej umy le k

bi y si  rozpaczliwe, pe ne podejrze

my li.
   - Lepiej b dzie, je li pan ju  pójdzie, inaczej wpl cze si  pan w

opoty - powiedzia a ochryp ym g osem.

   W miar  opró niania górnych pi ter z wind wylewa y si  kolejne
potoki ludzi. Arvardan, Pola i Schwartz stanowili male

 wysepk  w ród

wzburzonej rzeki t umu.
   Analizuj c to pó niej, Arvardan doszed  do wniosku,  e w tym
momencie móg  zostawi  dziewczyn . Zostawi  j ! Nie zobaczy  jej ju
wi cej! Nigdy by sobie tego darowa !… I wszystko potoczy oby si
inaczej. Wielkie Imperium Galaktyczne rozpad oby si  w chaosie i
zniszczeniu.
   Nie zostawi  dziewczyny. Strach i desperacja niemal zniweczy y jej
urod . Nikt nie by by pi kny w takiej sytuacji. Ale Arvardanem
wstrz sn

a jej bezradno

. Cofn

 si  o krok i zawróci .

   - Zamierzasz tu zosta ? Skin

a g ow .

   - Ale dlaczego? - dopytywa  si .
   - Poniewa  - z oczu pop yn

y jej  zy - nie wiem, co innego mog abym

zrobi .
   Nawet je li to tylko Ziemolka, w tej chwili to po prostu ma a,
wystraszona dziewczynka. Arvardan powiedzia

agodnie:

   - Je li powiesz mi, o co chodzi, postaram si  pomóc ci.
   Nie by o odpowiedzi.
   We trójk  tworzyli  ywy obraz. Schwartz przykucn

 na pod odze, zbyt

przera ony, aby próbowa  s ucha  rozmowy, dziwi  si  nag ej pustce,
panuj cej w sklepie. Móg  jedynie ukry  g ow  w d oniach w
niewypowiedzianym ge cie rozpaczy. Pola, zap akana, wiedzia a tylko
tyle,  e jest przera ona tak bardzo jak jeszcze nigdy w  yciu.
Arvardan, zaintrygowany i wyczekuj cy, niezr cznie g adzi  rami  Poli,
na pró no staraj c si  doda  jej otuchy. Mia  tylko  wiadomo

 faktu,

e po raz pierwszy dotyka Ziemianki. W tym momencie podszed  do nich

niepozorny m

czyzna.

9.
KONFLIKT W CHICA

   Porucznik Marc Claudy z garnizonu w Chica ziewn

 przeci gle i z

niewys owion  nud  spojrza  w przestrze . Ko czy  w

nie drugi rok

by na Ziemi i z ut sknieniem wypatrywa  dnia wyjazdu.

   Nigdzie w Galaktyce utrzymanie garnizonu nie sprawia o tyle k opotów
co na tym okropnym  wiecie. Na innych planetach istnia o pewne
kole

stwo mi dzy 

nierzami a cywilami, zw aszcza tymi p ci

skiej. Mia o si  poczucie swobody i otwarto ci.

   Tutaj garnizon by  wi zieniem. Szczelne baraki chroni y przed
promieniowaniem, powietrze filtrowano, aby uwolni  je od radioaktywnego
py u. 

nierze musieli nosi  ubrania impregnowane o owiem, ci

kie i

sztywne, których nie mo na by o zdj

 nie ryzykuj c choroby. Wszystko

to sprawia o,  e bratanie si  z miejscow  ludno ci  (zak adaj c, i
zdesperowani samotno ci

nierze zdecydowaliby si  na towarzystwo

„ziemolskich” dziewczyn) by o wykluczone.
   Có  wi c pozostawa o poza krótkimi posi kami, d ugimi drzemkami i
powolnym szale stwem?
   Porucznik Claudy potrz sn

 g ow  w daremnej próbie rozja nienia

umys u, znów ziewn

, usiad  i zaczai wk ada  buty. Spojrza  na zegarek

i stwierdzi ,  e do wieczornego koryta nie pozosta o ju  wiele czasu.
   Nagle zerwa  si  na nogi, w jednym bucie, z potarganymi w osami, i
zasalutowa .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Pu kownik popatrzy  na niego z niesmakiem, ale nic nie powiedzia .
   - Poruczniku - rozkaza . - Otrzymali my raport o zamieszkach w
centrum handlowym. We mie pan pododdzia  odka ania do domu towarowego
Dunham i zaprowadzi tam porz dek. Sprawdzi pan te , czy wszyscy

nierze s  zabezpieczeni przed gor czk  radiacyjn .

   - Gor czka radiacyjna! - krzykn

 porucznik. - Prosz  wybaczy , ale…

   - Ma pan by  gotowy za pi tna cie minut - uci

 ch odno pu kownik.

   Arvardan pierwszy zobaczy  niepozornego m

czyzn  i wzdrygn

 si ,

gdy tamten uniós  d

 w ge cie powitania.

   - Witam szan pana. Cze

. Powiedz mi ej pani,  eby zakr ci a  luzy.

   Pola unios a g ow , gwa townie wci gn

a powietrze. Spontanicznie

przytuli a si  do bezpiecznego cia a Arvardana, który, te  odruchowo,
obj

 j  ramieniem. Nie dotar o do niego,  e drugi raz dotkn

Ziemianki.
   - Czego chcesz? - spyta  ostro archeolog.
   Niepozorny m

czyzna o przenikliwych oczach wyszed  nie mia o zza

lady zas anej stosami paczek. Mówi  w sposób b

cy mieszanin

przymilno ci i tupetu.
   - Na zewn trz dziej  si  dziwne rzeczy, ale nie musi si  pani tym
przejmowa . Zaprowadz  pani cz owieka z powrotem do instytutu.
   - Jakiego instytutu? - spyta a Pola ze strachem.
   - Dajmy spokój sekretom. Jestem Natter, mam stoisko z owocami
naprzeciwko Instytutu Bada  J drowych. Widzia em pani  wiele razy.
   - S uchaj no pan - przerwa  gwa townie Arvardan. - O co tutaj
chodzi?
   Drobna sylwetka Nattera zatrz

a si  ze  miechu.

   - Oni my

,  e ten cz owiek ma gor czk  radiacyjn …

   - Gor czk  radiacyjn ?! - wyrwa o si  równocze nie Poli i
Arvardanowi.
   - W

nie tak - potwierdzi  Natter. - Dwóch taksiarzy jad o razem z

nim i tak powiedzieli. Takie wie ci szybko si  rozchodz .
   - Stra nicy na zewn trz szukaj  kogo  chorego na gor czk ? -
upewni a si  Pola.
   - Tak.
   - A dlaczego ty nie boisz si  choroby? - spyta  napastliwie
Arvardan. - Domy lam si ,  e w adze kaza y opró ni  sklep ze strachu
przed zaka eniem.
   - Tak. W adze czekaj  na zewn trz, bo te  boj  si  wej

 do  rodka.

Czekaj  na przybycie odka aj cego pododdzia u Tamtych.
   - A ty nie boisz si  gor czki?
   - A dlaczego mia bym si  ba ? On nie jest chory. Popatrzcie na
niego. Czy ma pop kane usta? Nie jest nawet zarumieniony, ma zupe nie
normalne oczy. Wiem, jak wygl daj  objawy gor czki. Chod my, panienko,
wyjdziemy st d razem.
   Ale Pola znowu si  przestraszy a.
   - Nie, nie. Nie mo emy. On… On… - nie mog a doko czy .
   - Mog  go wyprowadzi  - powiedzia  Natter znacz co. -  adnych pyta .

adnych kart rejestracyjnych…

   Pola znów zacz

a szlocha , a Arvardan mrukn

 z wyra

 niech ci :

   - Co czyni z ciebie tak  figur ?
   Natter zarechota  i mign

 odznak .

   - Emisariusz Kr gu Starszych. Nikt nie zada mi  adnych pyta .
   - A co ty b dziesz z tego mia ?
   - Pieni dze! Wy potrzebujecie pomocy, a ja mog  wam pomóc. To
najuczciwszy interes pod s

cem. Dla was jest wart, powiedzmy, sto

kredytów, a mnie przyda si  setka. Pi

dziesi t teraz, reszta po

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

robocie.
   Ale Pola szepn

a przestraszona:

   - Zabierzesz go do Starszych?
   - A po co? Dla nich nie ma  adnej warto ci, a dla mnie jest wart sto
kredytów. Je li b dziecie czeka  na Tamtych, pewnie go zabij , zanim
stwierdz ,  e nie cierpi na gor czk . Znacie ich, nie dbaj  o to, czy
zabij  Ziemianina czy nie. Z regu y wol  nas martwych.
   - Zabierz ze sob  dziewczyn  - powiedzia  Arvardan. Ale ma e oczy
Nattera spojrza y na niego bystro i przebiegle.
   - O nie. Co to, to nie, prosz  szan pana. Bior  na siebie to, co
nazywaj  rozs dnym ryzykiem. Mog  wyj

 z jedn  osob , z dwoma by  mo e

ju  nie. A skoro mog  wzi

 tylko jedn , to t , która jest dla mnie

wi cej warta. To chyba jasne, nie?
   - A co je li ci  z api  i powyrywam ci nogi? Co na to powiesz?
   Natter szarpn

 si , ale wkrótce odzyska  g os i zdo

 si  nawet

roze mia .
   - Có , wtedy oka e si  pan naiwniakiem. Kiedy was z api , dojdzie
jeszcze oskar enie o morderstwo… W porz dku, szan panie, trzymaj r ce
przy sobie.
   - Prosz  - Pola uczepi a si  ramienia Arvardana. - Musimy
wykorzysta  t  szans . Niech zrobi, jak powiedzia … B dzie pan uczciwy
w stosunku do nas, prawda?
   Natter pogardliwie wyd

 wargi.

   - Pani du y przyjaciel wykr ci  mi rami . Nie mia  do tego  adnych
powodów, a ja nie lubi , jak mnie szarpi . Za to b dzie dodatkowa
setka. Razem dwie cie kredytów.
   - Mój ojciec zap aci panu…
   - Sto z góry - odpowiedzia  twardo Natter.
   - Ale ja nie mam stu kredytów - j kn

a Pola.

   - W porz dku, prosz  pani - w

czy  si  Arvardan. - Ja to za atwi .

   Otworzy  portfel i wyci gn

 kilka banknotów. Rzuci  je Natterowi.

   - Id !
   - Schwartz, id  razem z nim - szepn

a Pola.

   Schwartz, bez komentarzy ruszy  naprzód, oboj tny na wszystko. W tej
chwili poszed by nawet do piek a.
   Stali, ju  sami, patrz c na siebie pustym wzrokiem. Po raz pierwszy
Pola mog a przyjrze  si  Arvardanowi i ze zdumieniem zauwa

a,  e jest

wysoki i przystojny w dziwnie surowy sposób, spokojny i pewny siebie.
Przedtem zaakceptowa a go jako bezinteresownego, przypadkowego
pomocnika, ale teraz… Poczu a nag e onie mielenie i wszystkie
wydarzenia ostatniej godziny czy dwóch rozp yn

y si  w gwa townie

narastaj cym biciu serca.
   Nie znali nawet swoich imion.
   - Jestem Pola Shekt - przedstawi a si  z u miechem. Arvardan nie
widzia  dot d jej u miechu i zaintrygowa o go to zjawisko. Na jej
twarzy pojawi  si  blask, jasno

. Co  go poruszy o. Ale szybko

odepchn

 od siebie t  my l. Ziemianka!

   - Nazywam si  Bel Arvardan - powiedzia  mniej szarmancko, ni
zamierza .
   Wyci gn

 opalon  r

 i przez chwil  jej drobna d

 ca kowicie w

niej znikn

a.

   - Musz  panu podzi kowa  za okazan  pomoc.
   Arvardan wzruszy  ramionami.
   - Wyjdziemy? Teraz, kiedy pani przyjaciel odszed , mam nadziej
bezpiecznie.
   - My

,  e us yszeli by my jaki  ha as, gdyby go zatrzymali - jej

oczy b aga y, by potwierdzi  jej s owa, ale Arvardan odrzuci  pokus .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Idziemy? By a spi ta.
   - Tak. Dlaczego by nie? - doda a ostro.
   Nagle rozleg  si  pisk, przenikliwy j k na horyzoncie i oczy
dziewczyny rozszerzy y si , a rozlu nione r ce znów zesztywnia y.
   - O co znów chodzi? - spyta  Arvardan.
   - To wojsko Imperium.
   - Ich te  si  pani boi? - to mówi  Arvardan, pewny siebie obywatel
Galaktyki, archeolog z Syriusza. Wprawdzie odrzuci  przes dy i jego

cis y, naukowy umys  ca kowicie si  od nich uwolni , nadal jednak

uwa

,  e przybycie wojsk imperialnych oznacza ludzki  ad i porz dek.

Postanowi  jednak doda  dziewczynie otuchy.
   - Prosz  si  nie przejmowa  Tamtymi - powiedzia , u ywaj c nawet
ziemskiego okre lenia nie-Ziemian. - Zajm  si  nimi, panno Shekt.
   Nagle jakby si  o ywi a.
   - Nie, prosz , niech pan nie robi nic takiego. Prosz  si  do nich
nie odzywa . Niech pan robi, co ka

 i nawet na nich nie patrzy.

   Arvardan u miechn

 si  szeroko.

   Stra nicy zauwa yli ich, kiedy jeszcze byli w do

 sporej odleg

ci

od drzwi, i cofn li si  na ich widok. St oczyli si  na skrawku wolnej
przestrzeni w nieprzyjaznym milczeniu. Skowyt silników narasta  z ka
chwil .
   I nagle na placu pojawi y si  uzbrojone pojazdy i wyskoczy y z nich
grupy 

nierzy ze szklanymi kulami na g owach. T um rozprasza  si

przed nimi w panice, ponaglany krótkimi okrzykami i uderzeniami

koje ci biczów neuronowych.

   Porucznik Claudy, dowodz cy oddzia em, podszed  do ziemskiego
stra nika stoj cego przy g ównym wej ciu.
   - No wi c kto ma gor czk ?
   Jego twarz by a lekko zdeformowana przez okrywaj ce j  szk o he mu z
czystym powietrzem. Zniekszta cony przeka nikiem g os brzmia  nieco
metalicznie.
   Stra nik pochyli  g ow  w uk onie pe nym g

bokiego szacunku.

   - Za pa skim pozwoleniem, odizolowali my pacjenta w sklepie. Para,
która by a z pacjentem, stoi w drzwiach naprzeciwko pana.
   - To oni? Dobrze! Niech stoj . Na razie przede wszystkim chc  si
pozby  tego t umu. Sier ancie! Oczy ci  plac!
   Od tej pory akcja potoczy a si  niezwykle sprawnie. Nad Chica zapad
ju  wieczorny zmrok, kiedy t um rozp yn

 si  w ciemniej cym powietrzu.

Ulice rozjarzy y si  jasnym, sztucznym  wiat em.
   Porucznik Claudy postukiwa  ko cem neuronowego bicza o cholewki
butów.
   - Jeste  pewien,  e chory Ziemol jest w  rodku?
   - Nie opu ci  budynku, wi c musi tam by .
   - Dobra, za

my,  e tam jest, i nie tra my czasu. Sier ancie!

Odkazi  budynek!
   Grupa 

nierzy, hermetycznie oddzielona od ziemskiego  rodowiska,

wesz a do budynku. Min

 kwadrans. Arvardan, zafascynowany, obserwowa

wszystko uwa nie. To by  teren do wiadczalny zwi zków
mi dzykulturowych, których jako naukowiec, nie chcia  zak óca .
   Ostatni 

nierz wyszed  na zewn trz i sklep spowi  mroczny ca un

zapadaj cej nocy.
   - Zapiecz towa  drzwi!
   Min

o kilka kolejnych minut i nagle pojemniki z p ynem odka aj cym,

rozmieszczone w ró nych miejscach na wszystkich pi trach, zosta y
zdalnie uruchomione; otworzy y si  i delikatna mg a wyziewów zacz

a

wspina  si  po  cianach i sun

 po pod ogach, docieraj c do ka dego

centymetra kwadratowego powierzchni, przesycaj c powietrze i wnikaj c

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

do najbardziej ukrytych zakamarków. Dzia aniu tego gazu nie móg  oprze
si

aden  ywy organizm, od zarodnika po cz owieka, i aby go

zneutralizowa , potrzebne b

 potem nowe specjalne zabiegi.

   Ale na razie porucznik podszed  do Arvardana i Poli.
   - Jak si  nazywa ? - w jego g osie nawet nie by o s ycha
okrucie stwa, jedynie ca kowit  oboj tno

. Ziemianin, jak my la ,

umar . No có , dzisiaj zabi  te  much . W sumie dwa trupy.
   Nie otrzyma  odpowiedzi. Pola potulnie zwiesi a g ow , a Arvardan
patrzy  zaciekawiony.
   Oficer Imperium nie odrywa  od nich wzroku.
   - Zbada  ich na nosicielstwo - rozkaza  krótko.
   Oficer z odznakami Imperialnego Korpusu Medycznego podszed  do nich
i w czasie badania nie post powa  zbyt  agodnie. Ostrym ruchem wsun
im pod pachy r

 w r kawicy i bole nie rozsun

 k ciki ust, ogl daj c

wewn trzne powierzchnie policzków.
   - Nie ma zaka enia, poruczniku. Gdyby kontaktowali si  z chorob
dzisiejszego popo udnia, wyst pi yby ju  wyra ne objawy.
   - Tak. - Porucznik Claudy ostro nie zdj

 swoj  kul  i z

przyjemno ci  odetchn

 prawdziwym, cho  ziemskim powietrzem. Wzi

niewygodny szklany przedmiot pod lew  pach  i spyta  szorstko:
   - Twoje nazwisko, Ziemolko!
   Samo okre lenie by o obra liwe, sposób, w jaki zosta o powiedziane,
jeszcze wzmacnia  jego wymow , ale Pola nie pokaza a po sobie  adnych
oznak wzburzenia.
   - Pola Shekt, prosz  pana - szepn

a w odpowiedzi.

   - Dokumenty!
   Si gn

a do ma ej kieszonki w bia ym  akiecie i wyj

a ró ow

ksi

eczk .

   Porucznik odebra  j  od niej, otworzy  szybko i uwa nie
przestudiowa  w  wietle kieszonkowej latarki. Potem rzuci  za siebie.
Papier upad  na ziemi  i Pola szybko schyli a si  po niego.
   - Sta  - rozkaza  niecierpliwie oficer i kopniakiem odrzuci
dokument. Pola, blada jak  ciana, cofn

a r

.

   Arvardan zmarszczy  brwi i uzna ,  e nadszed  czas na interwencj .
   - Hej, ty! Pos uchaj! - wtr ci  si .
   Porucznik b yskawicznie zwróci  si  w jego stron  i spyta  przez

by:

   - Co  ty powiedzia , Ziemolu?
   Pola natychmiast stan

a mi dzy nimi.

   - Za pozwoleniem, prosz  pana, ten cz owiek nie ma nic wspólnego z
dzisiejszymi wydarzeniami. Nigdy wcze niej go nie widzia am…
   Porucznik odsun

 j  na bok.

   - Jeszcze raz pytam, co  powiedzia , Ziemolu.
   Arvardan powtórzy  spokojnie:
   - Powiedzia em: Hej, ty! Pos uchaj. I powiem jeszcze wi cej,
poniewa  nie podoba mi si  sposób, w jaki traktujesz kobiet , i
radzi bym,  eby  poprawi  swoje maniery.
   By  zbyt oburzony,  eby u wiadamia  oficerowi miejsce swojego
urodzenia.
   Porucznik Claudy u miechn

 si  ponuro.

   - Sk d si  urwa

, Ziemolu? Nie uwa asz za stosowne dodawa  „prosz

pana”, kiedy zwracasz si  do prawdziwego cz owieka? Nie znasz swojego
miejsca? Widz , za chwil  b

 mia  przyjemno

 udzieli  lekcji  ycia

du emu ziemolskiemu gnojkowi. W

nie tak…

   I szybko, jak atakuj cy w

, jego otwarta d

 wyl dowa a na twarzy

Arvardana, raz, potem drugi. Zaskoczony archeolog cofn

 si , w uszach

mu szumia o. Jego d

 chwyci a wyci gni

 w jego stron  r

. Ujrza

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

wyraz zaskoczenia na twarzy porucznika…
   Mi

nie jego ramion zareagowa y natychmiast.

   Porucznik z hukiem upad  na ziemi , szklana kula rozprys a si  na
drobne kawa ki. 

nierz wci

 le

, a na twarzy Arvardana wykwit

dziki u miech. Otrzepa  r ce.
   - Czy jeszcze jaki  sukinsyn my li,  e b dzie móg  trenowa  oklaski
na mojej twarzy?
   Ale sier ant podniós  swój bicz neuronowy. Nacisn

 przycisk i z

ko ca broni wystrzeli a fioletowa iskra, która dosi

a wysok  posta

archeologa.
   Ka dy mi sie  w jego ciele st

 w niewyobra alnym bólu. Arvardan

opad  powoli na kolana i ca kowicie sparali owany straci  przytomno

.

   Kiedy Arvardan wyp yn

 z mg y, pierwsz  rzecz , jak  sobie

wiadomi , by  przyjemny ch ód na czole. Spróbowa  otworzy  oczy i

stwierdzi ,  e ma powieki jak z o owiu. Zrezygnowa  z ich otwarcia i
niesko czenie wolno (ka dy najmniejszy ruch mi

ni przejmowa  go

dreszczem) uniós  r

 do twarzy.

   Mi kki, wilgotny r cznik podtrzymywany przez drobn  d

   Otworzy  oczy, próbuj c przebi  wzrokiem mg

.

   - Pola.
   Us ysza  cichy szloch rado ci:
   - Tak. Jak si  pan czuje?
   - Jakbym umar , tyle  e dalej odczuwam ból… Co si  sta o?
   - Zostali my przewiezieni do bazy wojskowej. By  ju  tutaj
pu kownik. Zrewidowali pana, nie wiem, co maj  zamiar zrobi , ale…
Panie Arvardan, nie powinien by  pan uderzy  porucznika. Zdaje si ,  e

ama  mu pan r

.

   - To dobrze. Chcia bym mu z ama  kark - na twarzy Arvardana pojawi
si  s aby u miech.
   - Ale zaatakowanie oficera Imperium to najci

sze przest pstwo - jej

os zmieni  si  w pe en przera enia szept.

   - Doprawdy? Jeszcze si  przekonamy.     l
   - Ciii. Nadchodz .
   Arvardan zamkn

 oczy i rozlu ni  si . Szloch Poli s abo

rozbrzmiewa  w jego uszach. Nawet kiedy poczu  uk ucie zastrzyku, nie
móg  zmusi

adnego swojego mi

nia do pracy.

   Nagle wzd

 jego 

 i nerwów przep yn

 koj cy strumie . Jego r ce

rozlu ni y si , a plecy powoli wyprostowa y. Szybko zatrzepota
powiekami i usiad , wspieraj c si  na  okciu.
   Pu kownik przygl da  mu si  z namys em, Pola natomiast - z rado ci .
   - No tak, doktorze Arvardan, rozumiem,  e dzisiejszego wieczoru w
mie cie mia o miejsce niefortunne i niemi e wydarzenie.
   Doktor Arvardan. Pola zorientowa a si , jak niewiele o nim wie. Nie
zna a nawet jego zawodu… Nigdy nie czu a si  tak jak dzi .
   Arvardan roze mia  si  ochryple.
   - Mówi pan, niemi e. Uwa am,  e to raczej delikatne okre lenie.
   - Z ama  pan r

 oficerowi Imperium pe ni cemu obowi zki s

bowe.

   - Ten oficer zaatakowa  mnie pierwszy. Jego obowi zki nie przewiduj
prostackiego zniewa ania mojej osoby, czynem i s owem. Post puj c tak,
utraci  ca y szacunek, jakiego móg by wymaga  jako oficer i d entelmen.
Jako wolny obywatel Imperium, mam wszelkie podstawy czu  si
zniewa onym przez tak oburzaj ce,  eby nie powiedzie  - niezgodne z
prawem traktowanie.
   Pu kownik chrz kn

. Wygl da , jakby nagle zabrak o mu s ów. Pola

patrzy a na nich szeroko otwartymi, niedowierzaj cymi . oczyma.
   W ko cu pu kownik powiedzia  mi kko:

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - No có . Chyba nie musz  mówi ,  e ca e to zdarzenie by o wielce
niefortunne. Jednak ból i poni enie zosta y sprawiedliwie rozdzielone
pomi dzy obie strony. Najlepiej b dzie zapomnie  o wszystkim.
   - Zapomnie ? Nie wydaje mi si . By em podejmowany w pa acu
Prokuratora, który zapewne ch tnie dowie si , w jaki sposób jego
garnizon rz dzi na Ziemi.
   - Je li zapewni  pana, doktorze Arvardan,  e zostanie pan publicznie
przeproszony…
   - Do diab a z tym. Co zamierzacie zrobi  z pann  Shekt?
   - A co pan proponuje?
   - Bezwarunkowe zwolnienie, zwrot dokumentów i przeprosiny,
natychmiast.
   Pu kownik poczerwienia , ale powiedzia  z galanteri :
   - Oczywi cie - i zwróci  si  do Poli. - Je li szanowna pani raczy
przyj

 wyrazy najg

bszego ubolewania…

   Zostawili za sob  ciemne  ciany garnizonu. Lot do miasta powietrzn
taksówk  trwa  nieca e dziesi

 minut. Teraz oboje stali przed pustym,

ciemnym instytutem. Min

a pó noc.

   - Nie wszystko rozumiem - powiedzia a Pola. - Musi pan by  bardzo
wa

 figur . Mo e to g upie, ale nigdy o panu nie s ysza am. Nie

przypuszcza am,  e Tamci mog  tak traktowa  Ziemian.
   Arvardan z dziwn  niech ci  zdecydowa  si  wyja ni  to
nieporozumienie.
   - Nie pochodz  z Ziemi, Polu. Jestem archeologiem z sektora
Syriusza.
   Odwróci a si  do niego szybko, jej twarz ja nia a w blasku ksi

yca.

Milcza a tak d ugo, jakby wolno liczy a do dziesi ciu.
   - Wi c kpi  pan sobie z 

nierzy, bo w gruncie rzeczy by  pan

bezpieczny, wiedzia  pan o tym. A ja s dzi am… Powinnam si  by a
domy li .
   W jej g osie zabrzmia a gorycz,
   - Pokornie prosz  pana o wybaczenie, je li w ci gu dzisiejszego dnia
z powodu mojej ignorancji okaza am nadmiern  poufa

   - Polu! - wykrzykn

 rozgniewany. - O co chodzi? Co z tego,  e nie

jestem Ziemianinem? Czym si  ró ni  od cz owieka, którego zna

 pi

minut temu?
   - Móg  mi pan powiedzie .
   - Nie prosi em ci ,  eby  zwraca a si  do mnie per pan. Nie zachowuj
si  jak reszta tych…
   - Jak reszta… kogo, prosz  pana? Reszta tych obrzydliwych zwierz t
zamieszkuj cych Ziemi ?… Jestem panu winna sto kredytów.
   - Zapomnij o tym - powiedzia  Arvardan z niesmakiem.
   - Nie mog  wykona  tego rozkazu. Je li da mi pan swój adres, jutro
ode

 pieni dze.

   Arvardan sta  si  nagle brutalny.
   - Jeste  mi winna znacznie wi cej ni  sto kredytów. Pola przygryz a
warg  i powiedzia a cicho:
   - Niestety, mog  zwróci  tylko t  cz

 mojego ogromnego d ugu.

Pa ski adres?
   - Pa ac Rz dowy - rzuci  przez rami . Jego sylwetka rozp yn

a si  w

nocy.
   I Pola zorientowa a si ,  e p acze.

   Shekt spotka  Pol  przed drzwiami biura.
   - On wróci . Przyprowadzi  go jaki  m

czyzna.

   - To dobrze! - mówi a z trudem.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Za

da  dwustu kredytów. Da em mu je.

   - Mia  dosta  sto, ale to bez znaczenia.
   Min

a ojca. Shekt powiedzia  smutno:

   - Niepokoi em si  o ciebie. K opoty w okolicy… Nie  mia em pyta ,

eby ci nie zaszkodzi .

   - Wszystko w porz dku. Nic si  nie sta o… Pozwól,  e si  po

,

tato.
   Ale mimo zm czenia nie mog a zasn

. Co  si  sta o. Pozna a

czyzn , a on by  Tamtym. Ale mia a jego adres… Mia a jego adres.

10.
INTERPRETACJA WYDARZE

   Ci dwaj Ziemianie stanowili ca kowity kontrast - jeden wyposa ony w
pozory najwi kszej w adzy na Ziemi, a drugi w sam  w adz .
   I tak najwy szy kap an by  najwa niejszym mieszka cem planety,
uznanym w adc  ca ej Ziemi moc  ostatecznego, nienaruszalnego dekretu
imperatora Galaktyki - cho  oczywi cie podlega  rozkazom imperialnego
Prokuratora. Jego Sekretarz nie wydawa  si  nikim szczególnym - ot,
zwyk y cz onek Kr gu Starszych, teoretycznie powo any przez najwy szego
kap ana do zajmowania si  pewnymi bli ej nie sprecyzowanymi szczegó ami
i - równie  teoretycznie - w ka dej chwili zagro ony odwo aniem.
   Najwy szy kap an by  znany na ca ej Ziemi i uznany za najwy sz
instancj  w sprawach zwyczajów. To on og asza  wyj tki od regu y
Sze

dziesi tki, on os dza  tych, którzy naruszyli rytua , nie

dotrzymali procedur rozdzia u i produkcji, przekroczyli granice
zakazanych terenów, i tak dalej. Sekretarz za  nie by  znany nikomu,
nawet z imienia, poza cz onkami Kr gu Starszych i, rzecz jasna,
najwy szym kap anem.
   Najwy szy kap an  wietnie opanowa  wszelkie niuanse j zyka,
wyg asza  cz sto mowy do ludu, mowy wysoce emocjonalne i pe ne
kwiecistych s ów. Mia  d ugie jasne w osy i delikatne, patrycjuszowskie
rysy. Sekretarz, zadartonosy i zawsze cierpko skrzywiony, przedk ada
krótkie s owo nad d ugie, mrukni cie nad krótkie s owo, a milczenie nad
mrukni cie - przynajmniej publicznie.
   Oczywi cie to najwy szy kap an sprawowa  jedynie pozory w adz , a
jego Sekretarz - rzeczywist . I na osobno ci, w prywatnym gabinecie
kap ana by o to doskonale widoczne.
   Najwy szy kap an bowiem okazywa  dziecinne zdumienie, Sekretarz za
- ch odn  oboj tno

.

   - Zupe nie nie dostrzegam zwi zku mi dzy tymi wszystkimi raportami,
które mi przynosisz - narzeka  najwy szy kap an. - Raporty i raporty!
   Uniós  r

 nad g ow  i z ca ej si y uderzy  w wyimaginowany stos

papierów.
   - Nie mam na nie czasu.
   - W

nie - oznajmi  zimno Sekretarz. - Dlatego pan zatrudnia mnie.

   - Có , mój dobry Balkisie, przejd my zatem do spraw bie

cych. Tylko

szybko, bo to nic powa nego.
   - Nic powa nego? Je li pa skie s dy nie zyskaj  na trafno ci,
Ekscelencjo, pewnego dnia mo e to pana drogo kosztowa . Popatrzmy, co
jest w tych raportach, a pó niej pos uchamy, czy nadal uwa a je pan za
ma o wa ne. Najpierw mamy doniesienie od podw adnego Shekta, pochodz ce
sprzed tygodnia. To w

nie ono naprowadzi o mnie na  lad.

   - Jaki  lad?
   W u miechu Balkisa kry a si  lekka gorycz.
   - Czy mam przypomnie  Ekscelencji pewne wa ne zamierzenia, które od
kilkunastu lat wprowadzamy w  ycie na Ziemi?

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Ciii! - Najwy szy kap an, nagle trac c wszelkie pozory godno ci,
nie zdo

 si  powstrzyma , by z obaw  nie zerkn

 za siebie.

   - Je li nam si  powiedzie, Ekscelencjo, to nie dzi ki nerwowej
ostro no ci, lecz pewno ci siebie. Wie pan równie ,  e sukces zale y
przede wszystkim od rozs dnego wykorzystania zabawki Shekta,
synapsyfikatora. Jak dot d - przynajmniej o ile nam wiadomo - u ywano
go jedynie na nasze polecenie, w  ci le okre lonym celu. Teraz jednak,
bez uprzedzenia, Shekt podda  synapsyfikacji obcego cz owieka,  ami c
nasze rozkazy.
   - To proste - stwierdzi  najwy szy kap an. - Ukara  Shekta, zamkn
jego pacjenta i zako czy  ca

 spraw .

   - Nie, nie. Jest pan zbyt prostolinijny, Ekscelencjo. Umkn

o panu

najwa niejsze. Nie chodzi o to, co zrobi  Shekt, ale dlaczego to
zrobi . Prosz  zauwa

,  e w sprawie tej wyst puj  liczne zbiegi

okoliczno ci - zbyt liczne. Tego samego dnia Prokurator Ziemi z
Shektowi wizyt  i Shekt osobi cie, jako lojalny i godny zaufania
obywatel, przed

 nam pe ne sprawozdanie z tej rozmowy. Ennius

chcia  wykorzysta  synapsyfikator na skal  galaktyczn . Podobno z
obietnic  szeroko zakrojonej pomocy i  askawego wsparcia od imperatora.
   - Hmmm.
   - Zaintrygowa o to pana? Podobny kompromis wydaje si  ca kiem
atrakcyjny, je li zwa

 niebezpiecze stwo czyhaj ce na nas przy

realizacji aktualnego planu… Czy pami ta pan obietnice dostarczenia nam

ywno ci podczas wielkiego g odu pi

 lat temu? Pami ta pan.

Ekscelencjo? Odmówiono nam transportu, bo nie mieli my do
imperialnych kredytów, a op ata w ziemskich towarach nie zosta a
zaakceptowana, gdy  uznano je za ska one. Czy zatem otrzymali my
obiecany dar? Sto tysi cy Ziemian umar o z g odu. Prosz  nie pok ada
nadziei w obietnicach Tamtych.
   Ale mniejsza o to. W ka dym razie Shekt zademonstrowa  sw  niez omn
lojalno

. Z pewno ci  nie przysz oby nam do g owy w tpi  w jego

szczero

. A ju  na pewno nie podejrzewaliby my, i  w

nie tego dnia

pope ni zdrad . Tymczasem tak si  w

nie sta o.

   - Chodzi ci o ten nie zatwierdzony eksperyment, Balkisie?
   - Owszem, Ekscelencjo. Kim by  ów pacjent? Zdobyli my jego
fotografi  i, dzi ki pomocy technika Shekta, równie  wzory siatkówki.
Rejestratura Planetarna nie dysponuje jego danymi. Logika wskazuje
wi c,  e nie jest on Ziemianinem, ale Tamtym. Co wi cej, Shekt musia
by  tego  wiadom, nie da si  bowiem sfa szowa  ani przerobi  karty
rejestracyjnej. Wystarczy sprawdzi  wzór siatkówki. A zatem
nieuchronnie dochodzimy do wniosku,  e Shekt z rozmys em synapsyfikowa
Tamtego. Tylko dlaczego?
   Odpowied  na to pytanie mo e by  zaskakuj co prosta. Shekt nie jest
najlepszym narz dziem dla naszych celów. W m odo ci by
asymilacjonist , kiedy  nawet kandydowa  w wyborach do Rady Washenn,

osz c has a pogodzenia z Imperium. Nawiasem mówi c, przegra .

   Najwy szy kap an przerwa  mu.
   - Nie wiedzia em o tym.
   -  e przegra ?
   - Nie,  e kandydowa . Dlaczego nie zosta em o tym poinformowany?
Obecne stanowisko czyni z Shekta bardzo niebezpiecznego cz owieka.
   Balkis u miechn

 si

agodnie, wyrozumiale.

   - Shekt wynalaz  synapsyfikator i nadal jest jedynym cz owiekiem,
który ma do wiadczenie w jego obs udze. Zawsze by  obserwowany, a teraz
pozostanie pod jeszcze  ci lejsz  kuratel . Prosz  nie zapomina ,  e
zdrajca w naszych szeregach - o ile o nim wiemy - mo e wyrz dzi
nieprzyjacielowi wi cej szkód, ni  wielu lojalnych 

nierzy.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Ale wró my do faktów. Shekt podda  synapsyfikacji Tamtego. Dlaczego?
Jest tylko jeden cel, któremu s

y synapsyfikator - wzmocnienie

czyjego  umys u. A po co to robi ? Bo tylko w ten sposób da si  pokona
naszych wcze niej synapsyfikowanych uczonych. To by oznacza o, i
Imperium musi mie  przynajmniej mgliste podejrzenia co do naszych
planów. Czy to rzeczywi cie nic powa nego, Ekscelencjo?
   Na czo o najwy szego kap ana wyst pi y drobne kropelki potu.
   - Naprawd  tak uwa asz?
   - Fakty to fragmenty uk adanki, któr  mo na z

 tylko na jeden

sposób. Poddany zabiegowi Tamten jest cz owiekiem o nieciekawym, nawet
odpychaj cym wygl dzie. Doskona e posuni cie -  ysy, starzej cy si
grubas mo e przecie  by  znakomicie wyszkolonym szpiegiem. O tak. Tak.
Komu innemu mo na by powierzy  podobn  misj ?… Ale do

 ju  o tym

agencie, którego pseudonim notabene brzmi Schwartz. Zajmijmy si  drug
seri  raportów.
   Najwy szy kap an zerkn

 na stos papierów.

   - Dotycz cych Bela Arvardana?
   - Doktora Bela Arvardana - przytakn

 Balkis. - Znanego archeologa

ze wspania ego sektora Syriusza, ze  wiatów pe nych odwa nych,
szlachetnych fanatyków. - W ostatnich s owach czu o si  zapiek
nienawi

. - Ale mniejsza o to. W ka dym razie mamy tu do czynienia z

niezwyk ym, wr cz doskona ym przeciwie stwem Schwartza. Miast
nieznanego osobnika - s ynny naukowiec. Nie przybywa tu w tajemnicy,
jak intruz, lecz zjawia si  niesiony na fali s awy. Ostrzega nas przed
nim nie ma o wa ny technik, ale Prokurator Ziemi we w asnej osobie.
   - Czy s dzisz,  e co  ich 

czy, Balkisie?

   - Mo emy przypuszcza , Ekscelencjo,  e jeden ma odwróci  nasz  uwag
od drugiego. Albo te , poniewa  rz dz ce klasy Imperium mistrzowsko
pos uguj  si  intryg , mamy tu do czynienia z dwiema metodami
kamufla u. Schwartz dzia a w ciemno ciach. Arvardan - w  wietle
reflektorów skierowanych wprost w nasze oczy. Tak czy owak, mamy
pozosta

lepi. Prosz  si  zastanowi , o czym w

ciwie uprzedzi  pana

Ennius? Oficjalny w adca Ziemi z namys em potar  nos.
   - Powiedzia ,  e Arvardan jest szefem ekspedycji archeologicznej
sponsorowanej przez Imperium i  e  yczy sobie prowadzi  poszukiwania
naukowe na Ziemiach Zakazanych, nie zwa aj c na to,  e jest to

wi tokradztwo. Ennius zasugerowa ,  e gdyby my zdo ali jako

delikatnie powstrzyma  Arvardana, poprze nas przed Rad  Imperium. Co  w
tym stylu.
   - Czyli mamy pilnowa  Arvardana. Tylko w jakim celu? Ale  po to, by
sprawdzi , czy nie przekroczy  granicy Ziem Zakazanych. Oto szef
ekspedycji archeologicznej, pozbawiony wszak e ludzi i sprz tu. Tamten,
który nie zostaje na Evere cie, tam gdzie jego miejsce, tylko z
jakiego  powodu w druje po ca ej Ziemi - przede wszystkim kieruj c si
do Chica. W jaki za  sposób odwraca si  nasz  uwag  od tych
interesuj cych i wysoce podejrzanych okoliczno ci? To proste. Uczulaj c
nas, by my zaj li si  czym , co nie ma  adnego znaczenia.
   Prosz  jednak zauwa

, Ekscelencjo,  e Schwartz by  przetrzymywany

w Instytucie Bada  J drowych przez sze

 dni. A potem uciek . Czy  to

nie dziwne? Cudownym zbiegiem okoliczno ci drzwi akurat by y otwarte, a
korytarz - nie strze ony. Có  za zadziwiaj ce niedopatrzenie. Kiedy za
Schwartz uciek ? Tego samego dnia, gdy Arvardan przyby  do Chica.
Kolejny zdumiewaj cy przypadek.
   - My lisz,  e…
   - Uwa am,  e Schwartz jest szpiegiem Tamtych, Shekt odpowiada za
kontakt z ziemskimi zdrajcami, zwolennikami asymilacjonizmu, a Arvardan
wyst puje jako 

cznik Imperium. Prosz  zauwa

, jak umiej tnie

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

zorganizowano spotkanie Schwartza z Arvardanem. Schwartzowi pozwala si
uciec. Nast pnie, odczekawszy stosown  ilo

 czasu, jego piel gniarka -

jeszcze jednym zrz dzeniem losu jest ni  córka Shekta - wyrusza na
poszukiwania. Gdyby w ich niezwykle precyzyjnym planie co  nawali o,
niew tpliwie nagle by go znalaz a; w oczach wszystkich Schwartz sta by
si  biednym, ci

ko chorym pacjentem i trafi by z powrotem do kliniki,

by pó niej ponowi  prób . I rzeczywi cie, dwóch ciekawskich taksówkarzy
poinformowano o jego rzekomej! chorobie, co zreszt , o ironio, pó niej
zem ci o si  na spiskowcach.:! Teraz prosz  uwa nie prze ledzi  ich
poczynania. Schwartz i Arvardan po raz pierwszy spotykaj  si  w
baromacie. Pozornie; wcale si  nie znaj . To wst pne spotkanie,
zaplanowane wy

cznie po to, by da  znak,  e jak dot d wszystko idzie

dobrze i mo na wykona  nast pne posuni cie… Przynajmniej doceniaj
nasz  sprawno

, powinno nam to pochlebia .

   Potem Schwartz wychodzi; po kilku minutach Arvardan pod

a za nim,

aby natkn

 si  na córk  Shekta. Ca y plan jest zgrany z dok adno ci

co do sekundy. Ju  razem, po odegraniu krótkiej scenki na u ytek
wspomnianych taksówkarzy, kieruj  si  do domu towarowego Dunham, gdzie
spotykaj  Schwartza. Dlaczego akurat w domu towarowym? To idealne
miejsce schadzki. Zapewnia wi ksz  tajno

 ni  najg

bsza górska

jaskinia. Zbyt  atwo dost pny, by budzi  podejrzenia. Zbyt zat oczony,
by móc tam kogo

ledzi . Trzeba przyzna ,  e nasz przeciwnik jest

naprawd  dobry.
   Najwy szy kap an poruszy  si  w fotelu.
   - Je li jest a  tak doskona y, to wygra.
   - Niemo liwe. Ju  poniós  kl sk . To za  zawdzi czamy naszemu
znakomitemu Natterowi.
   - Kto to jest Natter?
   - Ma o znacz cy agent, którego po tej sprawie trzeba b dzie
wykorzysta  do znacznie powa niejszych zada . Jego wczorajszemu
post powaniu nie da si  nic zarzuci . Sta y przydzia  nakazywa  mu
obserwowa  Shekta. W tym celu Natter za

 stoisko z owocami

naprzeciw instytutu. Przez ostatni tydzie  polecili my mu zwraca
szczególn  uwag  na wszystko, co wi

e si  ze spraw  Schwartza.

   Natter by  na posterunku, kiedy Schwartz (którego widzia  zarówno na
fotografii, jak i osobi cie, gdy przywieziono go do instytutu) uciek .
Widzia  wszystko, sam pozostaj c w ukryciu, i to w

nie z jego raportu

znamy dok adny przebieg wczorajszych wydarze . Z niezwyk

 wr cz

intuicj  domy li  si , i  g ównym celem ucieczki by o zaaran owanie
spotkania z Arvardanem. Poniewa  za  sam nie czul si  na si ach zrobi

ytku z tego spotkania, postanowi  mu zapobiec. Taksówkarze, którym

córka Shekta powiedzia a,  e Schwartz jest chory, wspomnieli o gor czce
radiacyjnej. Natter podchwyci  ten pomys  ze zr czno ci  prawdziwego
geniusza. Gdy tylko wy ledzi ,  e ca a trójk  zmierza do domu
towarowego, zawiadomi  o przypadku gor czki, a miejscowe w adze w Chica
- Ziemi niech b

 dzi ki - zareagowa y b yskawicznie.

   Sklep zosta  opró niony, a spiskowcy stracili kamufla , który w
za

eniu mia  ukry  ich rozmow . Zostali sami, doskonale widoczni dla

ka dego. Natter jednak nie poprzesta  na tym. Podszed  do nich i
zaproponowa ,  e odprowadzi Schwartza do instytutu. Zgodzili si . Có
mieli robi ?… I tak Schwartz i Arvardan nie zdo ali tego dnia zamieni
ani jednego s owa.
   Natter nie pope ni  te  kapitalnego g upstwa, jakim by oby
aresztowanie Schwartza. Spiskowcy nadal nie maj  poj cia,  e ich ju
znamy, dzi ki czemu mog  nas doprowadzi  do swych mocodawców.
   A Natter posun

 si  jeszcze dalej. Zawiadomi  garnizon imperialny,

co by o i cie mistrzowskim posuni ciem. Postawi  bowiem Arvardana w

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

sytuacji, której ten nie móg  wcze niej przewidzie . Musia  albo
zdradzi  sw  to samo

 jako Tamtego i w ten sposób zniweczy

yteczno

 w asnej osoby, najwyra niej polegaj

 na tym, i  móg

drowa  po Ziemi jako Ziemianin - albo te  utrzyma  j  w tajemnicy,

nara aj c si  na rozliczne nieprzyjemno ci. Wybra  bardziej heroiczny
wariant i dla wi kszego realizmu z ama  nawet r

 oficerowi garnizonu

imperialnego. Przynajmniej to mo na zapisa  na jego korzy

.

   Jego zachowanie w tej sprawie jest bardzo znacz ce. Czy bowiem
Tamten nara

by si  na cios bicza neuronowego dla zwyk ej ziemskiej

dziewczyny, gdyby od jego misji nie zale

o tak wiele?

   Spoczywaj ce na biurku d onie najwy szego kap ana zacisn

y si

gwa townie, niepokój wykrzywi  jego g adkie, szlachetne rysy.
   - Dobrze ci tak mówi , Balkisie. Z pozornie nieistotnych drobiazgów
uda o ci si  zrekonstruowa  ca

 paj cz  sie , i zrobi

 to

znakomicie. Jestem przekonany,  e masz ca kowit  racj . Logika nie
pozostawia innej mo liwo ci… Ale oznacza to,  e dotarli bardzo blisko,
Balkisie. Za blisko… I tym razem nie b

 mieli lito ci.

   Balkis wzruszy  ramionami.
   - Nie mog  by  zbyt blisko, gdy  inaczej, w obliczu potencjalnego
zniszczenia ca ego Imperium ju  by uderzyli. Poza tym, ko czy im si
czas. Arvardan wci

 musi spotka  si  ze Schwartzem, je li maj

cokolwiek osi gn

, i dlatego z  atwo ci  potrafi  przewidzie , jak

post pi .
   - A wi c zrób to.
   - Teraz musz  wys

 gdzie  Schwartza, aby wszystko si  uspokoi o. W

tej chwili zrobi  si  wokó  nich zbyt wielki szum.
   - Ale dok d go po

?

   - To tak e wiemy. Schwartz zosta  przywieziony do instytutu przez
pewnego m

czyzn , farmera. Jego opis dotar  do nas zarówno przez

technika Shekta, jak i od Nattera. Zbadali my dane rejestracyjne
wszystkich farmerów mieszkaj cych w promieniu stu kilometrów od Chica i
Natter rozpozna  w nim niejakiego Arbina Marena. Niezale nie od niego
technik równie  potwierdzi  identyfikacj . Po cichu sprawdzili my
Marena i stwierdzili my,  e ukrywa on swego te cia, kalek ,
podpadaj cego pod Sze

dziesi tk ,

   Najwy szy kap an uderzy  pi

ci  w stó .

   - Takie przypadki staj  si  zbyt cz ste, Balkisie. Musimy zaostrzy
przepisy…
   - Nie o to chodzi, Ekscelencjo. Wa ny jest fakt,  e farmer, który

ama  zwyczaje, mo e pa

 ofiar  szanta u.

   - Och…
   - Shekt i jego pozaziemscy wspólnicy potrzebuj  w

nie kogo

takiego. Wszak Schwartz musi pozosta  w bezpiecznym ukryciu znacznie

ej, ni  by oby to mo liwe w instytucie. Ten farmer, prawdopodobnie

bezbronny i ca kiem niewinny, idealnie nadaje si  do tego celu. Có ,

dziemy go obserwowa . Ani na moment nie spu cimy z oka Schwartza…

Kiedy  wreszcie zaplanuj  kolejne spotkanie z Arvardanem, a wtedy

dziemy ju  przygotowani. Czy rozumie pan teraz?

   - Tak.
   - Ziemi niech b dzie chwa a. A zatem mog  wróci  do siebie. - Z
sarkastycznym u miechem doda : - Oczywi cie za pa skim pozwoleniem.
   A najwy szy kap an, nie wiadom ironii, d wi cz cej w jego s owach,
odprawi  go machni ciem d oni.

   Sekretarz samotnie wraca  do swego niewielkiego gabinetu. Kiedy by
sam, jego my li czasami wymyka y si  spod  cis ej kontroli i w
tajemnicy karmi y go upajaj cymi wizjami.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Niewiele miejsca zajmowali w nich doktor Shekt, Schwartz, Arvardan,
a ju  najmniej - najwy szy kap an.
   Ukazywa y mu natomiast obraz jednej planety, Trantora - z którego
ogromnej, zajmuj cej ca

 powierzchni  globu metropolii w adano ca

Galaktyk . Widzia  te  pa ac, którego spiralnych wie  i wynios ych

uków w rzeczywisto ci nigdy nie ogl da , podobnie jak  aden inny

Ziemianin. Rozmy la  o niewidzialnych liniach w adzy i chwa y,

cz cych kolejne s

ca w stale g stniej cej sieci, splataj cych si  w

sznury i pot

ne liny, które zbiega y si  w ko cu w tym w

nie pa acu

i jednej abstrakcyjnej osobie, imperatorze. A imperator przecie  tak e
by  tylko cz owiekiem.
   Jego umys  zawsze koncentrowa  si  na tej jednej my li - o ogromnej

adzy, zdolnej jeszcze za  ycia obdarzy  jej posiadacza bosko ci ,

skupionej w jednej osobie. Zwyk ym cz owieku.
   Zwyk ym cz owieku! Jak on sam!
   Móg by zosta …

11.
ODMIENIONY UMYS

   Nadej cie zmiany stanowi o niewyra

, zamazan  plam  w pami ci

Josepha Schwartza. Wiele razy. po ród absolutnej ciszy - jak e ciche
by y teraz noce, czy kiedykolwiek ja nia y, szumia y i kipia y  yciem,
rozpierane energi  milionów ludzi? - w tej nowej ciszy stara  si
wróci  pami ci  do tamtej chwili. Chcia by móc stwierdzi ,  e wszystko
zacz

o si  w

nie w jednym zapami tanym momencie.

   Najpierw by  wstrz saj cy, przera aj cy dzie , kiedy Schwartz
znalaz  si  sam w obcym  wiecie - dzie , skryty jakby za mg

, która

przes oni a równie  wspomnienia z Chicago. Potem wyprawa do Chica i jej
dziwne, skomplikowane zako czenie. Cz sto o tym my la .
   Co  zwi zanego z jak

 maszyn  - pigu ki, które mu podawano. Dni

rekonwalescencji, a potem ucieczka, w drówka, niezrozumia e wydarzenia
ostatniej godziny w domu towarowym. W  aden sposób nie móg  dok adnie
odtworzy  tego dnia. A przecie  teraz, po up ywie dwóch miesi cy,
wszystko zdawa o si  takie wyra ne, a pami

 s

a mu bez zarzutu.

   Ju  wtedy jednak zaczyna o si  z nim dzia  co  dziwnego. Wyczuwa
atmosfer . Stary doktor i jego córka byli niespokojni, wi cej - bali
si . Czy wiedzia  o tym ju  wtedy? A mo e to tylko wra enie
uciekiniera, pog

bione jeszcze nieustannym rozpami tywaniem tamtych

chwil?
   Ale wtedy, w domu towarowym, tu  przedtem nim ów pot

ny m

czyzna

apa  go i przytrzyma , tu  przedtem - poczu  nadchodz cy cios.

Ostrze enie to nie nadesz o do

 wcze nie, by mu pomóc, lecz stanowi o

wyra ny objaw zmiany.
   No a potem bóle g owy. Nie, niezupe nie bóle. Raczej rodzaj

widrowania, jakby ukryte w jego g owie dynamo nagle zacz

o pracowa ,

wywo uj c wibracje nieprzywyk ych do tego ko ci czaszki. W Chicago
nigdy nie czu  nic takiego - o ile oczywi cie te fantazje o Chicago
mia y w ogóle jaki  sens - podobnie jak podczas kilku pierwszych dni
sp dzonych w tej rzeczywisto ci.
   Czy by zrobili z nim co  tego dnia w Chica? Maszyna? Pigu ki - to
by

rodek znieczulaj cy. Operacja? I jego my li, po raz setny

osi gn wszy t  konkluzj , raz jeszcze zatrzyma y si  w biegu.
   Opu ci  Chica w dzie  po swej nieudanej ucieczce. Teraz za  czas
up ywa  mu spokojnie.
   By  tu Grew w swym wózku inwalidzkim. Wci

 powtarza  jakie  s owa i

wskazywa  ró ne przedmioty, zupe nie jak przedtem ta dziewczyna, Pola.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

 wreszcie pewnego dnia Grew przesta  pos ugiwa  si  bezsensownym

be kotem i zacz

 mówi  po angielsku. Ale  nie, to on - Joseph Schwartz

- przesta  mówi  po angielsku i zacz

 u ywa  be kotu. Tylko  e teraz

nie by  to ju

aden be kot.

   Wszystko przychodzi o mu z tak

atwo ci . W cztery dni nauczy  si

czyta . To go zaskoczy o. Kiedy , w Chicago, rzeczywi cie mia
fenomenaln  pami

, albo przynajmniej tak mu si  wydawa o. Ale nawet

wtedy nie by  zdolny do podobnych wyczynów. A jednak Grew nie wydawa
si  zdziwiony.
   Schwartz podda  si .
   Kiedy jesie  rozz oci a si  na dobre, a  wiat znów wygl da  jasno i
bezpiecznie, Schwartz zaczai pracowa  w polu. To zadziwiaj ce, jak
szybko si  uczy . I znów to samo - nigdy nie pope ni  najmniejszego

du. Potrafi  bez problemu obs ugiwa  skomplikowane maszyny, cho

tylko raz wyja niono mu ich dzia anie.
   Czeka  na mrozy, ale nie nadesz y. Zim  mieszka cy farmy sp dzili na
oczyszczaniu gruntu, nawo eniu i licznych innych przygotowaniach do
wiosennych zasiewów.
   Wypytywa  Grewa, staraj c si  wyja ni  mu, czym jest  nieg, lecz
stary spojrza  tylko na niego i powiedzia :
   - Zamarzni ta woda, padaj ca niczym deszcz, tak? Nazywamy to

niegiem. Z tego, co wiem, zdarza si  to na innych planetach, ale nie

na Ziemi.
   Od tego czasu Schwartz obserwowa  wskazania termometru i odkry ,  e
temperatura prawie si  nie zmienia. A jednak dni stawa y si  coraz
krótsze, jak mo na by oczekiwa  na pó nocy, na przyk ad na wysoko ci
Chicago. Zastanawia  si , czy jest na Ziemi.
   Próbowa  czyta  mikrofilmy Grewa, wkrótce jednak zrezygnowa . Ludzie
nadal byli lud mi, ale szczegó y codziennego  ycia, wiedza, któr
uznawano za oczywista, historyczne i socjologiczne odniesienia, które
dla niego absolutnie nic nie znaczy y - wszystko to szybko go
zniech ci o.
   Wci

 pojawia y si  nowe zagadki. Niezmiennie ciep e deszcze,

nerwowo wykrzykiwane polecenia, aby trzyma  si  z dala od pewnych
terenów. Na przyk ad ten wieczór, kiedy w ko cu wzi

a gór  ciekawo

,

kaj ca go w zwi zku ze  wiec cym horyzontem, b

kitnym l nieniem na

po udniu…
   Wymkn

 si  po kolacji, ale nie zd

 jeszcze pokona  nawet dwóch

kilometrów, gdy za jego plecami rozleg  si  niemal nies yszalny szum
silnika dwukó ki, a w wieczornym powietrzu szerokim echem zad wi cza
gniewny okrzyk Arbina. Schwartz przystan

 i pozwoli  si  zabra  do

domu.
   Arbin przechadza  si  przed nim tam i z powrotem, a  wreszcie
powiedzia :
   - Musisz trzyma  si  z daleka od wszystkich miejsc, które  wiec  w
nocy.
   - Dlaczego? - spyta

agodnie Schwartz. Natychmiast pad a ostra

odpowied .
   - Poniewa  te miejsca s  zabronione. - D uga przerwa. - Naprawd  nie
wiesz, jak tam jest?
   Schwartz roz

 r ce.

   - Sk d przyby

? - wypytywa  Arbin. - Czy jeste  Tamtym?

   - Kto to jest Tamten?
   Arbin wzruszy  ramionami i wyszed .
   Ale ten wieczór okaza  si  bardzo wa ny dla Schwartza, podczas
krótkiego spaceru w stron  blasku co  niezwyk ego pojawi o si  bowiem w
jego umy le, co , co przerodzi o si  w  lad Psychiczny. Tak w

nie to

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

nazwa , bo wyda o mu si ,  e w ten sposób najtrafniej opisuje
zadziwiaj ce zjawisko.
   By  sam po ród ciemniej cego zmierzchu. Nawet odg os jego kroków na
spr

ystym chodniku zdawa  si  st umiony. Nikogo nie widzia . Nikogo

nie s ysza . Niczego nie dotyka .
   Niezupe nie… To przypomina o dotkni cie, ale nie w sensie fizycznym.
Raczej czyj

 obecno

 -  agodne mu ni cie aksamitu.

   I nagle zjawi o si  drugie. Dwa odr bne  lady, wyra nie oddalone od
siebie. A drugi - w jaki sposób je rozró nia ? - by  g

niejszy (nie,

to niew

ciwe s owo), wyra niejszy, bardziej okre lony.

   W tym momencie Schwartz zrozumia ,  e to Arbin. Wiedzia  o tym co
najmniej pi

 minut przedtem, nim us ysza  szmer silnika dwukó ki,

dziesi

 - nim ujrza  samego farmera.

   Od tej pory podobnych wra

 doznawa  coraz cz

ciej i cz

ciej.

   Schwartz zacz

 u wiadamia  sobie,  e zawsze wie, kiedy Arbin, Loa

czy Grew znajduj  si  w zasi gu trzydziestu metrów od niego, nawet
kiedy nie ma  adnych powodów, by to podejrzewa , a wiele, by
przypuszcza , i  s  zupe nie gdzie indziej. Z pocz tku trudno mu by o
uzna  to za pewnik, wkrótce jednak wiedza ta sta a si  czym
naturalnym.
   Zacz

 eksperymentowa  i odkry ,  e zawsze wie, gdzie dok adnie

przebywaj  jego opiekunowie. Umia  ich rozró nia ,  lady Psychiczne
poszczególnych osób ró ni y si  bowiem od siebie. Nigdy nie zdoby  si
na to, by wspomnie  innym o swych nowo odkrytych zdolno ciach.
   A czasami zastanawia  si , do kogo nale

 ów pierwszy  lad na

drodze, prowadz cej ku jasno ci. Nie nale

 do Arbina, Loi ani Grewa.

Co z tego jednak? Nie mia o to najmniejszego znaczenia.
   Wkrótce jednak go nabra o. Pewnego wieczoru, kiedy sp dza  krowy z
pastwiska, znów natkn

 si  na ten sam  lad. Podszed  wtedy do Arbina i

spyta :
   - Co to za las za Po udniowymi Wzgórzami?
   - Nic ciekawego - pad a burkliwa odpowied . - To tereny  wi tynne.
   - Co to takiego?
   - A có  ci  to obchodzi? - zniecierpliwi  si  Arbin. - Nazywaj  je
terenami  wi tynnymi, poniewa  stanowi  w asno

 najwy szego kap ana.

   - Czemu wi c nikt ich nie uprawia?
   - Nie s  przeznaczone do uprawy - odpar  Arbin, wyra nie
wstrz

ni ty podobnym pomys em. - By o tam wielkie centrum. W

pradawnych czasach. To u wi cony grunt i nie wolno zak óca  jego
spokoju. Pos uchaj, Schwartz, je li chcesz u nas zosta , opanuj sw
ciekawo

 i we  si  do pracy.

   - Je eli to taki  wi ty teren, czy nikt nie mo e tam mieszka ?
   - Zgadza si . Tam nikogo nie ma.
   - Jeste  pewien?
   - Ca kowicie… I nie wolno ci tam pój

. To oznacza oby koniec.

   - Nie pójd .
   Schwartz odszed  na bok, zamy lony i dziwnie niespokojny.  lad
Psychiczny pochodzi  w

nie z lasów. Czu  go bardzo wyra nie, a teraz

dosz a jeszcze nowa nuta: to by  wrogi  lad, niebezpieczny.
   Dlaczego? Dlaczego?
   Nadal jednak nie  mia  nic powiedzie . Nie uwierzyliby mu i w
rezultacie spotka oby go co  nieprzyjemnego. O tym te  wiedzia . W
istocie wiedzia  za du o.
   Ostatnio sta  si  te  jakby m odszy. Oczywi cie nie w sensie
fizycznym. Co prawda spad  mu brzuch i uros y bary. Mi

nie sta y si

twardsze i bardziej spr

yste, poprawi o si  trawienie. Wszystko to

by o efektem pracy na  wie ym powietrzu. Ale Schwartz by  równie  -

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

przede wszystkim -  wiadom czego  zupe nie innego. Chodzi o o jego
sposób my lenia.
   Starsi ludzie zazwyczaj zapominaj , jak my leli, gdy byli m odzi -

yskawiczne skojarzenia, m odzie cza intuicja,  mia e pomys y.

Stopniowo przywykaj  do powolniejszego, bardziej racjonalnego my lenia,
a poniewa  nagromadzone do wiadczenie wynagradza im to z nawi zk ,
starzy ludzie uwa aj  si  za m drzejszych ni  m odzi.
   Schwartzowi jednak pozosta  ca y zasób do wiadcze , a teraz z
rado ci  odkry , i  od razu rozumie wszystko, co mu wyja niano.
Najpierw uwa nie wys uchiwa  instrukcji Arbina, potem zacz

 je

przewidywa , wybiega  my

 naprzód. W rezultacie czu  si  m odszy w

znacznie subtelniejszy sposób, ni  mog a to sprawi  sama, nawet
najznakomitsza kondycja fizyczna.
   Min

y dwa miesi ce i nagle wszystko si  wyja ni o - podczas partii

szachów, rozegranej z Grewem w altanie.
   O dziwo, szachy zupe nie si  nie zmieni y. Pomijaj c nazwy figur.
Reszta by a dok adnie taka, jak  Schwartz pami ta , co przynios o mu
prawdziw  ulg . Przynajmniej w tej materii nie zawiod a go jego
nieszcz sna pami

.

   Grew opowiedzia  mu o ró nych odmianach szachów. Istnia y szachy
czteroosobowe, w których ka dy z graczy dysponowa  w asn  szachownic ,
stykaj

 si  w rogach z dwiema innymi, a le

ca po rodku pi ta pe ni a

rol  wspólnej ziemi niczyjej. By y te  szachy trójwymiarowe - osiem
szachownic umieszczano jedna nad drug , ka da figura porusza a si  w
trzech wymiarach, tak jak przedtem w dwóch, liczba figur i pionków
zosta a podwojona, wygrana za  nast powa a jedynie w razie
jednoczesnego mata obu nieprzyjacielskich królów. W popularniejszych
odmianach pocz tkowe pozycje graczy ustalano rzutem kostki, pewne pola
dawa y figurom okre lone korzy ci (lub przynosi y straty); czasami te
wprowadzano do gry nowe figury o dziwnych w

ciwo ciach. Ale same

szachy, te jedyne, prawdziwe, przetrwa y nie zmienione - a w turnieju
pomi dzy Grewem i Schwartzem odby o si  ju  ponad pi

dziesi t partii.

   Kiedy zaczynali, Schwartz mgli cie pami ta  same ruchy i nic wi cej,
tote  w pierwszych meczach stale przegrywa . Wkrótce jednak sytuacja
uleg a zmianie i jego przegrane sta y si  rzadsze. Grew walczy  coraz
uwa niej, d

ej my la  nad kolejnymi ruchami, w przerwach mi dzy

posuni ciami wypala  ca

 fajk , a  wreszcie z trudem pocz

 godzi  si

z kolejnymi pora kami. Teraz gra  bia ymi, a jego pion sta  ju  na E4.
- No, dalej - pop dza  Schwartza kwa no. Jego z by zacisn

y si  na

ustniku fajki, oczy uwa nie obserwowa y szachownic . Zapada  zmierzch.
Schwartz zaj

 swoje miejsce i westchn

. Ostatnio gra stawa a si

coraz mniej interesuj ca, stopniowo bowiem poznawa  taktyk  przeciwnika
i zacz

 odgadywa  jego posuni cia, nim jeszcze zosta y wykonane.

Zupe nie jakby zagl da  przez ma e, zamglone okienko wprost do g owy
Grewa. A fakt,  e sam niemal instynktownie wiedzia , jak odpowiedzie
na ka dy ruch, jeszcze pogarsza  spraw .
   U ywali „nocnej szachownicy”,  wiec cej w mroku pomara czowo-

kitn  kratk . Figury, w s

cu wygl daj ce jak zwyk e, niezgrabne

kawa ki czerwonawej gliny, w ciemno ci przechodzi y ca kowit
przemian . Po owa nabiera a mlecznobia ego blasku, który nadawa  im
wygl d l ni cej, ch odnej porcelany, reszta za  po yskiwa a drobnymi
iskierkami czerwieni.
   Pierwsze posuni cia by y bardzo szybkie. Pion Schwartza odpowiedzia
na wyzwanie, l duj c na E5. Grew przesun

 konia na F3; Schwartz

skoczy  swoim na C6. Nast pnie bia y goniec ruszy  na B5, jednak
Schwartz przesuwaj c piona o jedno pole zmusi  przeciwnika do cofni cia
si  na A4. Potem przestawi  drugiego konia na F6.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

    wiec ce figury w drowa y po szachownicy jakby poruszane w asn
wol , ciemno

 bowiem skrywa a przesuwaj ce je palce.

   Schwartz by  przera ony. Wiedzia ,  e Grew mo e go wzi

 za

szale ca, ale musia  si  dowiedzie . Spyta  wi c nagle:
   - Gdzie ja jestem?
   Grew oderwa  spojrzenie od szachownicy, na której w

nie wykona

przemy lny skok koniem na C3.
   - S ucham?
   Schwartz nie zna  s ów, oznaczaj cych „pa stwo” albo „naród”.
   - Co to za  wiat? - u ci li  i przesun

 go ca na F7.

   - Ziemia - odpar  krótko Grew i dokona  dramatycznej roszady,
najpierw przesuwaj c wysok  figurk  króla, potem przeskakuj c nad ni
przysadzist  wie

.

   By a to zupe nie niezadowalaj ca odpowied . Umys  Schwartza
przet umaczy  s owo,- którego u

 Grew, na znajome okre lenie

„Ziemia”. Tak, ale która? Ka da planeta jest „Ziemi ” dla jej
mieszka ców. Schwartz przesun

 piona z B7 o dwa pola, i goniec Grewa

znów musia  umyka , tym razem na B3. Nast pnie obaj, Schwartz i Grew,
przestawili broni ce dost pu do królowych piony o jedno pole,
uwalniaj c w ten sposób go ce i szykuj c si  do bitwy, która ju
wkrótce mia a rozegra  si  na  rodkowych polach.
   Z ca ym spokojem i opanowaniem, na jakie by o go sta , Schwartz
spyta  od niechcenia:
   - Który mamy rok? - i wykona  roszad . Grew namy la  si  chwil ,
kompletnie zaskoczony.
   - Co si  tak dzisiaj przyczepi

? Nie masz ochoty gra ? Je li to ma

ci  uszcz

liwi , jest rok osiemset dwudziesty siódmy - po czym doda

kpi co: - E. g. - Marszcz c w skupieniu brwi zapatrzy  si  w dal, a
wreszcie z trzaskiem postawi  konia na D5, rozpoczynaj c atak.
   Schwartz wymkn

 si  zr cznie, kontratakuj c w asnym koniem na A5, i

potyczka rozgorza a na dobre. Ko  Grewa przechwyci  go ca, który
wyskoczy  w gór , sk pany w czerwonym ogniu, aby z g

nym szcz kiem

wyl dowa  w pude ku, gdzie spocz

 niczym martwy wojownik, pogrzebany

do czasu kolejnej bitwy. A potem zwyci ski ko  b yskawicznie pad

upem

czarnej królowej. Grew zawaha  si  chwil , po czym, burz c ca y plan
ataku, cofn

 swego drugiego konia na bezpieczn  pozycj  El, gdzie by

on praktycznie bezu yteczny. Wtedy ko  Schwartza powtórzy  pierwsz
wymian , bij c go ca i z kolei staj c si  ofiar  piona. Znów zapad a
cisza, po czym Schwartz zapyta  cicho:
   - Co to znaczy e. g.?
   - S ucham? - mrukn

 zrz dliwie Grew. - A, wci

 próbujesz

zorientowa  si , jaki to rok? Widzia em ju  ró nych idiotów…
Przepraszam, wci

 zapominam,  e dopiero miesi c temu nauczy

 si

mówi . Ale przecie  jeste  inteligentny. Naprawd  nie wiesz? No dobrze.
Jest osiemset dwudziesty siódmy rok ery galaktycznej. Era galaktyczna:
e. g. - rozumiesz? Osiemset dwadzie cia siedem lat od za

enia

Imperium Galaktycznego; osiemset dwadzie cia siedem lat od dnia
koronacji Frankenna Pierwszego. A teraz, je li mog  prosi , twój ruch.
   Ale palce Schwartza na moment zacisn

y si  na gotowym do skoku

koniu. Powoli ogarnia a go rozpacz.
   - Jedn  chwileczk  - powiedzia  i postawi  konia na D7. - Czy
rozpoznajesz któr

 z tych nazw? Ameryka, Azja, Stany Zjednoczone,

Rosja, Europa - desperacko stara  si  znale

 jakikolwiek punkt

zaczepienia.
   W ciemno ci g ówka fajki Grewa jarzy a si  s abym ciemnoczerwonym
blaskiem, podczas gdy zgarbiony cie  starego trwa  w bezruchu nad

wiec

 szachownic , jakby uciek o z niego ca e  ycie. Nawet je li

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

potrz sn

 g ow , Schwartz nie móg  tego dostrzec. Nie musia  zreszt .

Wyczu  przecz

 odpowied  tamtego tak wyra nie, jakby us ysza  j  na

asne uszy.

   Spróbowa  jeszcze raz.
   - Czy wiesz, gdzie móg bym znale

 map ?

   -  adnych map - warkn

 Grew - chyba  e chcesz zaryzykowa  g ow  w

Chica. Nie jestem geografem. I nigdy nie s ysza em nazw, które
wymieni

. Co to ma by ? Ludzie?

   Zaryzykowa  g ow ? Czemu? Schwartza ogarn

 nag y ch ód. Czy by

pope ni  jak

 zbrodni ? Czy Grew o tym wie?

   - Wokó  S

ca kr

y dziewi

 planet, prawda? - spyta

ami cym si

osem.

   - Dziesi

 - pad a nie dopuszczaj ca sprzeciwu odpowied . Schwartz

zawaha  si . Mogli przecie  odkry  jeszcze jak

, o której dot d nie

ysza . Sk d jednak Grew mia by co  wiedzie  na ten temat? Przez

chwil  odlicza  co  na palcach.
   - Jaka jest szósta planeta? Czy ma mo e pier cienie? Grew wolno
przesun

 swego piona z F2 o dwa pola. Schwartz natychmiast uczyni  to

samo z jego odpowiednikiem.
   - Chodzi ci o Saturna? Oczywi cie,  e ma pier cienie - Grew
zastanawia  si , co robi . Móg  wybra  mi dzy biciem pionów na E5 i F5,
a nie potrafi  do ko ca u wiadomi  sobie konsekwencji obu ruchów.
   - A czy pomi dzy Marsem i Jowiszem, to znaczy czwart  i pi
planet , jest pas asteroidów - takich ma ych planet?
   - Owszem - mrukn

 Grew, nabijaj c na nowo fajk  i rozmy laj c

gor czkowo. Jego niezdecydowanie irytowa o Schwartza. Teraz, kiedy by
ju  pewien,  e rzeczywi cie przebywa na Ziemi, rozgrywka szachowa
zupe nie przesta a go interesowa . Pytania k

bi y mu si  w g owie i

jedno zdo

o jako  odnale

 drog  na zewn trz.

   - A zatem twoje filmy mówi y prawd ? Rzeczywi cie istniej  inne

wiaty? I mieszkaj  na nich ludzie?

   Teraz to Grew uniós  wzrok sponad szachownicy, staraj c si  przebi
spojrzeniem otulaj

 ich ciemno

.

   - Pytasz serio?
   - Czy to prawda? Powiedz!
   - Na Wielk  Galaktyk ! Ty chyba naprawd  nie wiesz!
   Schwartz poczu  si  upokorzony w asn  ignorancj .
   - Prosz …
   - Oczywi cie,  e s  inne  wiaty. Miliony! Ka da gwiazda, któr
widzisz na niebie, ma swoje planety, jak równie  wi kszo

 z tych,

których st d nie wida . I wszystko to nale y do Imperium.
   Ka de s owo Grewa budzi o w umy le Schwartza delikatne echa, jakby
iskierki przeskakuj ce z mózgu do mózgu. Jego zdolno ci ros y z dnia na
dzie . Mo e ju  nied ugo b dzie móg  odbiera  w swym umy le sygna y,
nawet kiedy nadawca zachowa milczenie?
   W tym momencie po raz pierwszy pomy la  o tej szale czej mo liwo ci.
Czy by w jaki  sposób przeniós  si  w czasie? Przespa  ca e stulecia?
   - Kiedy si  to wszystko zacz

o, Grew? - szepn

 ochryp ym g osem. -

Ile lat min

o od czasu, gdy by a tylko jedna planeta?

   - Co masz na my li? - w g osie starego zad wi cza a nag a
podejrzliwo

. - Czy nale ysz do Starszych?

   - Do czego? Nie, nigdzie nie nale

, ale czy Ziemia nie by a kiedy

jedynym  wiatem?
   - Tak twierdz  Starsi, ale kto to mo e wiedzie ? Z tego, co mi
wiadomo, zaludnione planety istniej  od zawsze.
   - To znaczy?
   - Przypuszczam,  e od tysi cy lat. Pi

dziesi ciu tysi cy, stu - nie

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

umiem powiedzie .
   Tysi ce lat! Schwartz w panice poczu , jak co  d awi go w gardle. I
wszystko to pomi dzy dwoma krokami? U amek sekundy, chwila, jedno
mgnienie oka - i skoczy  par  tysi cy lat w przysz

? Poczu , jak

powracaj  bezpieczne my li o amnezji. Zapewne, wiedziony niedoskona ymi
wspomnieniami,  le rozpozna  Uk ad S oneczny.
   Teraz jednak Grew wykona  wreszcie kolejny ruch - zbi  piona z F5 i
Schwartz niemal odruchowo zauwa

,  e przeciwnik dokona  niew

ciwego

wyboru. Sam bez trudu odpowiada  na ka

 zaczepk . Jego wie a run

a

naprzód, by po kn

 pierwszy ze zdublowanych bia ych pionów. Bia y ko

znów skoczy  do przodu na F3. Goniec Schwartza przesun

 si  na B7,

szykuj c si  do akcji. Grew post pi  podobnie, umieszczaj c go ca na
D2.
   Schwartz przed swym ostatecznym atakiem przerwa , by zapyta :
   - Ziemia stoi na czele, tak?
   - Na czele czego?
   - Impe…
   Grew zareagowa  w ciek ym rykiem, od którego nawet figurom szachowym
zatrz

y si  kolana.

   - Pos uchaj, m cz  mnie twoje pytania. Czy by  by  a  takim durniem?
Czy wed ug ciebie Ziemia wygl da, jakby sta a na czele czegokolwiek? -
powietrze zaturkota o cicho w ko ach fotela, gdy Grew obje

 nim

stó , i Schwartz poczu , jak na jego ramieniu zaciskaj  si  palce.
   - Patrz! Spójrz tam! - szepn

 zdyszany kaleka. - Widzisz horyzont?

Widzisz ten blask?
   - Tak.
   - To w

nie jest Ziemia - ca a Ziemia. Prócz kilku miejsc, wysepek

podobnych do naszej.
   - Nie rozumiem.
   - Skorupa ziemska jest radioaktywna. Dlatego grunt  wieci, zawsze

wieci  i zawsze b dzie  wieci . Nic tam nie ro nie. Nikt nie  yje -

naprawd  o tym nie wiedzia

? Jak my lisz, dlaczego istnieje

Sze

dziesi tka?

   Parali uj cy uchwyt rozlu ni  si . Grew znów objecha  stó  doko a.
   - Teraz twój ruch.
   Sze

dziesi tka! I znów  lad Psychiczny zdradza  towarzysz

 temu

owu aur  nieokre lonej grozy. Figury Schwartza same rozgrywa y mecz,

podczas gdy on rozmy la  ze  ci ni tym sercem. Jego pion królewski zbi
piona przeciwnika. Grew przeskoczy  koniem na D4, ale czarna wie a z

atwo ci  unikn

a ataku, kryj c si  na G5. Ko  Grewa pod

 za ni  na

F3, ona jednak znów uciek a na G4. Teraz bia y pion boja liwie wysun
si  na H3 i wie a Schwartza  mign

a naprzód, bij c piona i szachuj c

nieprzyjacielskiego króla. Ten oczywi cie od razu usun

 zagro enie z

szachownicy, lecz królowa Schwartza natychmiast zape ni a powsta
luk , staj c na G4 i og aszaj c drugi szach królowi. W adca umkn

 na

H1, Schwartz odpowiedzia  przeskakuj c koniem na F5. Grew przesun
królow  na E2, rozpoczynaj c mobilizacj  si , bia e jednak skontrowa y,
wysy aj c sw  królow  dwa pola naprzód, na G3, i w ten sposób walcz ce
strony znalaz y si  tu  obok siebie. Grew nie mia  wyboru - jego
królowa pow drowa a na G2, blokuj c drog  w adczyni nieprzyjació . -
Ko  Schwartza napar  na wroga, bij c swego odpowiednika na F3, a kiedy
bia y goniec, który nagle znalaz  si  w niebezpiecze stwie, zrejterowa
pospiesznie na C3, czarny ko  ruszy  w po cig, l duj c na D4. Grew
zastanawia  si  d

sz  chwil , po czym pos

 sw  oskrzydlon  królow

po d ugiej przek tnej, bij c go ca.
   Wtedy wreszcie odetchn

 z ulg . Wie a jego przebieg ego partnera

znalaz a si  w niebezpiecze stwie, niedaleko czyha  szach, a bia a

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

królowa w ka dej chwili mog a w

czy  si  do walki. Poza tym mia

przewag  wie y nad pionem.
   - Twój ruch - oznajmi  z satysfakcj .
   Po chwili Schwartz spyta :
   - Co… co to jest Sze

dziesi tka?

   W g osie Grewa zabrzmia  ostry ton niech ci.
   - Czemu pytasz? Po co ci to?
   - Prosz  - szepn

 pokornie Schwartz. Nie zosta o mu ju  zbyt wiele

energii. - Nie mam  adnych z ych zamiarów. Nie wiem, kim jestem, ani co
si  ze mn  sta o. Mo e cierpi  na amnezj ?
   - To bardzo prawdopodobne - pad a pogardliwa odpowied . - A mo e
uciekasz przed Sze

dziesi tk ? Przyznaj si !

   - Mówi em ju  przecie ,  e nie wiem, co to jest Sze

dziesi tka!

   Jego rozpaczliwy okrzyk zabrzmia  szczerze. Zapad a d uga cisza.

lad Psychiczny Grewa wyda  si  Schwartzowi z owieszczy, nie zdo

jednak wyró ni  w nim  adnych s ów.
   Wreszcie Grew powiedzia  wolno:
   - Sze

dziesi tka to twoje sze

dziesi te urodziny. Ziemia mo e

utrzyma  dwadzie cia milionów ludzi, nie wi cej. Aby 

, trzeba

produkowa . Je li nie mo na produkowa , nie wolno 

. Po

sze

dziesi tce… nie mo na produkowa .

   - A wi c… - usta Schwartza otwar y si  ze zdumienia.
   - Zostajesz usuni ty. To nie boli.
   - Zabijaj  ci ?
   - To nie zabójstwo. - Sztywno: - Tak musi by . Inne  wiaty nas nie
przyjm , a trzeba w jaki  sposób zapewni  miejsce naszym dzieciom.
Stare pokolenie musi ust pi  pola m odym.
   - A je li nie przyznasz si ,  e sko czy

 sze

dziesi t lat?

   - Niby po co?  ycie po sze

dziesi tce to nic zabawnego… A co

dziesi

 lat odbywa si  spis, który ujawnia wszystkich na tyle g upich,

by chcieli 

 dalej. Poza tym, maj  twój wiek w archiwach.

   - Nie mój - wyrwa o si  Schwartzowi. Nie zdo

 powstrzyma  tych

ów. - Poza tym, dopiero ko cz  pi

dziesi t.

   - To nie ma znaczenia. Mog  sprawdzi  po strukturze kostnej. Nie
wiedzia

 o tym? Nie da si  tego ukry . Nast pnym razem dorw  i mnie…

Hej, teraz twój ruch.
   Schwartz zlekcewa

 ponaglenie.

   - To znaczy,  e…
   - Jasne. Mam tylko pi

dziesi t pi

 lat, ale spójrz na moje nogi.

Nie mog  z nimi pracowa , prawda? W naszej rodzinie s  zarejestrowane
trzy osoby i wyznaczono nam tak  ilo

 pracy, jaka przypada na trójk

robotników. Kiedy mia em wylew, powinni byli o tym donie

, wtedy

zmniejszono by nam plan. Ale wówczas dosta bym przyspieszon
Sze

dziesi tk , a Arbin i Loa nie chcieli na to przysta . G upcy, bo

przez to musieli bardzo ci

ko pracowa  - dopóki ty si  nie zjawi

.

Poza tym, wkrótce i tak mnie dostan … Twój ruch.
   - Czy nied ugo ma by  kolejny spis?
   - Owszem… Twój ruch.
   - Zaczekaj! - i dalej, gor czkowo: - Czy po sze

dziesi tce wszyscy

zostaj  usuni ci? Nie robi si

adnych wyj tków?

   - Nie dla ciebie czy dla mnie. Najwy szy kap an do ywa naturalnej

mierci, podobnie cz onkowie Kr gu Starszych; niektórzy naukowcy i

ludzie o szczególnych zas ugach. Niewielu zostaje zakwalifikowanych,
mo e z tuzin rocznie. Twój ruch!
   - Kto o tym decyduje?
   - Oczywi cie najwy szy kap an. Czy ruszysz si  w ko cu?
   Ale Schwartz wsta .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Niewa ne. Dam ci mata w pi ciu posuni ciach. Moja królowa bije
piona na H3 i szachuje twojego króla, musisz przej

 na G1. Przesuwam

konia na D2 - szach; musisz przej

 na F2. Moja królowa przeskakuje na

G3, a kiedy zmuszony jeste  uciec na H1, przechodzi na H3. Mat…  adna
rozgrywka - doda  odruchowo.
   Grew d ugo wpatrywa  si  w szachownic , po czym z g

nym okrzykiem

zepchn

 j  ze sto u. Wzgardzone b yszcz ce figury potoczy y si  po

trawniku.
   - Wszystko przez t  twoj  og upiaj

 gadanin ! - rykn

.

   Schwartz jednak w ogóle go nie s ysza . Nie by

wiadom niczego poza

pal

 konieczno ci  wymkni cia si  Sze

dziesi tce. Cho  bowiem

Browning napisa :

       Zestarzej si  u mego boku!
       Najlepsze jest wci

 o pó  kroku

       Przed nami…

   to s owa te dotyczy y Ziemi t tni cej  yciem miliardów ludzkich
istnie , nie n kanej problemem ograniczonej produkcji  ywno ci.
„Najlepsze”, co teraz czeka o cz owieka, to Sze

dziesi tka - i  mier .

   Schwartz mia  sze

dziesi t dwa lata.

   Sze

dziesi t dwa…

12.
UMYS , KTÓRY ZABI

   Metodyczny umys  Schwartza rozwa

 wszystko bardzo dok adnie.

Poniewa  nie chcia  umrze , musi opu ci  farm . Je li tu zostanie,
nadejdzie spis, a wraz z nim  mier .
   Zatem nale y uciec z farmy. Ale dok d?
   By  jeszcze szpital - czy to by  szpital? - w Chica. Tam znalaz
kiedy  troskliw  opiek . A dlaczego? Poniewa  z punktu widzenia
medycyny stanowi  interesuj cy „przypadek”. Czy  jednak nadal nim nie
jest? W dodatku teraz potrafi  jeszcze mówi , móg  poda  im objawy, do
czego wcze niej nie by  zdolny. Móg  nawet powiedzie  im o  ladach
Psychicznych.
   A mo e wszyscy umieli je odczytywa ? Jak mo na by si  o tym
przekona ?… Nikt z farmy nie potrafi  rozpoznawa

ladów. Ani Arbin,

ani Loa, ani Grew. By  tego pewien. Nigdy nie wiedzieli, gdzie
przebywa, je li go nie widzieli albo nie s yszeli. Nie móg by przecie
pokona  Grewa w szachach, gdyby…
   Zaraz zaraz, przecie  szachy to popularna gra. A nie da oby si  w
ni  gra , gdyby ludzie potrafili odbiera

lady Psychiczne. To

niemo liwe.
   By  zatem wybrykiem natury - okazem psychologicznym. Mo e  ycie
królika do wiadczalnego nie jest zbyt weso e, ale przynajmniej pozwala
przetrwa .
   A gdyby tak za

… Przypu

my, i  nie cierpi na amnezj , tylko

przyby  z innego czasu. Wtedy oprócz umiej tno ci odczytywania  ladu
Psychicznego mia by równie  ten walor,  e jest cz owiekiem z
przesz

ci, okazem wr cz bezcennym z punktu widzenia historii i

archeologii. Wtedy nie mogliby go zabi . Gdyby mu uwierzyli. Hmmm,
gdyby uwierzyli.
   Ten lekarz uwierzy by. Owego ranka, gdy Arbin zabra  go do Chica,
twarz Schwartza pokrywa  dwudniowy zarost. Doskonale to pami ta . Potem
za  w osy ju  nie odros y, wi c musieli co  z nimi zrobi . To
oznacza o,  e doktor wiedzia ,  e on, Schwartz, mia  w osy na twarzy.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

Czy  to nie znacz ce? Grew i Arbin nigdy si  nie golili. Grew
powiedzia  mu kiedy ,  e tylko zwierz ta maj  ow osione pyski.
   Musi wi c dosta  si  do doktora. Jak on si  nazywa ? Shekt? Zgadza
si , Shekt.

   Tak niewiele jednak wiedzia  o tym strasznym  wiecie! Ucieczka w
nocy, w drówka na prze aj przez 

ki i lasy oznacza y bezpo redni

kontakt z nieznanym, nara enie si  na niebezpiecze stwo ska enia
radioaktywnego, pu apki, przed którymi nie potrafi  si  ustrzec. Zatem
ze  mia

ci  kogo , kto nie ma ju  nic do stracenia, wczesnym

popo udniem ruszy  naprzód wzd

 drogi.

   Na farmie oczekiwano go dopiero wieczorem, a wtedy znajdzie si  ju
do

 daleko. Nie poczuj  przecie ,  e znikn

 jego  lad Psychiczny.

   Przez pierwsze pó  godziny maszerowa  upojony rado ci , co nie
zdarzy o mu si  od chwili, gdy trafi  do tego  wiata. Wreszcie co
robi ; próbowa  walczy  z przeznaczeniem. Mia  przed sob  cel, nie
dawa  si  ju  biernie unosi  fali, jak wtedy w Chica. No, nie le, jak
na starszego cz owieka. Jeszcze im poka e! I wtedy zatrzyma  si  -
przystan

 na  rodku drogi, nagle bowiem przysz o mu na my l co , o

czym kompletnie zapomnia . By  jeszcze przecie  obcy  lad Psychiczny,
nieznany  lad, który po raz pierwszy Schwartz wyczu , kiedy chcia
doj

 do l ni cego horyzontu, zanim dogoni  go Arbin;  lad, obserwuj cy

go z terenów  wi tynnych.
   Teraz te  by  w pobli u - gdzie  za jego plecami. Czeka . Schwartz
wyt

 s uch - a raczej zmys , który w odniesieniu do  ladów

Psychicznych pe ni  podobn  funkcj . Obcy nie zbli

 si , ale te  nie

oddala . W jego  ladzie Schwartz wyczyta  czujno

 i wrogo

,

pozbawione jednak desperacji.
   Z czasem obraz wyostrzy  si . Cz owiek, który go  ledzi , ani na
chwil  nie spuszcza  go z oczu. Mia  te  bro .
   Ostro nie, niczym automat Schwartz odwróci  si , obrzucaj c horyzont
bystrym spojrzeniem.
   I  lad Psychiczny zmieni  si  natychmiast.
   Sta  si  ostro ny, pe en w tpliwo ci i obaw, zarówno o w asne
bezpiecze stwo, jak i powodzenie jakiego  swego planu. Obraz broni sta
si  wyra niejszy, jakby w

ciciel zastanawia  si , czy ma jej u

 w

potrzebie.
   Schwartz wiedzia ,  e jest s aby i bezbronny. Zdawa  te  sobie
spraw ,  e obserwator pr dzej go zabije, ni  pozwoli mu si  wynikn

;

pierwszy fa szywy ruch móg  oznacza

mier . Wokó  nie widzia  nikogo.

   Ruszy  wi c dalej,  wiadom,  e obcy pod

a za nim i jest do

blisko, by zabi . Plecy Schwartza zesztywnia y w oczekiwaniu - na co?
Jak to jest, gdy cz owiek umiera? Jak to jest…? Ta my l wtórowa a
rytmowi jego kroków, kr

a w g owie, n ka a pod wiadomo

, a

wreszcie sta a si  prawie nie do zniesienia.
   W odruchu ostatecznej rozpaczy uczepi  si

ladu Psychicznego swego

prze ladowcy. W ten sposób zdo a natychmiast wyczu  wzrost napi cia,
gdy bro  skieruje si  w jego stron , palec naci nie spust albo guzik.
Wtedy natychmiast rzuci si  na ziemi  i ucieknie jak najdalej…
   Ale dlaczego? Je li chodzi o sze

dziesi tk , to czemu nie

zlikwidowali go od razu?
   Teoria po lizgu w czasie przyblad a w jego umy le, jej miejsce
zaj

a powracaj ca my l o amnezji. Mo e jest przest pc , gro nym dla

otoczenia kryminalist , pozostaj cym pod bezustannym nadzorem? Kiedy
móg  by  dygnitarzem, którego nie wolno po prostu zabi  - trzeba go
odda  pod s d. W takim razie utrata pami ci stanowi aby os on ,
utworzon  przez jego n kan  poczuciem ogromnej winy pod wiadomo

.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   I tak w drowa  pust  szos  ku budz cemu coraz wi ksze w tpliwo ci
celowi, a za nim post powa a  mier .

   Powoli zapada  zmrok, a wiatr niós  ze sob  martwy ch ód. Jak
zwykle, Schwartz czu ,  e co  jest nie w porz dku. Ocenia ,  e nasta
ju  grudzie , i z pewno ci  zachód s

ca o czwartej trzydzie ci

potwierdza  te podejrzenia, lecz wiatr, cho  ch odny, nie przypomina
lodowatych podmuchów zimy.
   Schwartz ju  dawno zdecydowa ,  e utrzymuj cy si

agodny klimat

bierze si  st d, i  ta planeta (Ziemia?) otrzymuje ciep o nie tylko od

ca. Radioaktywne gleby równie  je wydziela y, i cho  metr

kwadratowy nie móg  wytworzy  zbyt wiele promieniowania termicznego,
miliony kilometrów kwadratowych stanowi y znacz ce  ród o ciep a.
   W ciemno ci  lad Psychiczny jego prze ladowcy zbli

 si . Nadal

przewa

a w nim czujno

, po

czona z gotowo ci  podj cia ryzyka. W

stym mroku stawa  si  coraz bardziej wykrywalny. To ten sam, który

towarzyszy  mu ju  tamtej nocy, gdy Schwartz wyruszy  w stron
jasno ci. Czy by teraz ba  si  zgubi ?
   - Hej! Ty tam! - zawo

 nagle wysoki, nosowy g os. Schwartz zamar .

   Wolno, ci gle jeszcze ca y, obróci  si . Zbli aj ca si  drobna
posta  zamacha a r

, mrok jednak nie pozwala  dostrzec jej?

wyra niej. Schwartz czeka , podczas gdy obcy dogania  go niespiesznym
krokiem.
   - Witaj. Ciesz  si ,  e ci  widz . Samotna w drówka o tej porze to
nic przyjemnego. Mog  si  do ciebie przy

czy ?

   - Jasne - odpar  s abo Schwartz. To by  w

ciwy  lad Psychiczny.

Mia  przed sob  swojego prze ladowc . W dodatku znal t  twarz.
Pochodzi a z owych zapami tanych jak przez mg

 dni w Chica.

   Nagle m

czyzna wyda  z siebie pe en zdziwienia okrzyk.

   - S uchaj, ja ci  chyba znam! No pewnie! Pami tasz mnie?
   Schwartz nie potrafi  stwierdzi , czy w zwyk ych okoliczno ciach, w
innych czasach uwierzy by w szczero

 nieznajomego. Teraz jednak

natychmiast wyczu  ukryte pod cienk  pow ok  sztucznego zdumienia

bsze warstwy  ladu, które zdradzi y mu - wykrzycza y -  e niepozorny

cz owieczek o bystrych oczach od pocz tku doskonale wiedzia , kogo
spotka. Nie tylko wiedzia , ale mia  te  pod r

mierciono

 bro ,

której nie zawaha si  u

.

   Schwartz potrz sn

 g ow .

   - Jasne! - upiera  si  nieznajomy. - Wtedy, w domu towarowym.
Uratowa em ci  przed t umem - zaniós  si  gwa townym, sztucznym

miechem. - Ubzdurali sobie,  e masz gor czk  radiacyjn . Na pewno

pami tasz!
   l Schwartz rzeczywi cie pami ta  - m tnie. M

czyzna podobny do

tego, widziany przez kilka minut, i t um, który najpierw ich zatrzyma ,
by potem rozst pi  si  przed nimi.
   - Tak - odpar  wreszcie. - Mi o mi pana spotka . - Nie by a to zbyt

yskotliwa odpowied , ale Schwartz nie móg  na poczekaniu wymy li  nic

lepszego, m

czyzna za  zdawa  si  nie zwraca  na to uwagi.

   - Nazywam si  Natter - oznajmi , wyci gaj c wiotk , mi kk  d

. -

Za pierwszym razem nie mia em okazji, by z tob  pogada  - mo na
powiedzie ,  e porwa a nas lawina wydarze . Ale ciesz  si ,  e b
móg  to nadrobi … R ka?
   - Ja jestem Schwartz - ich d onie zetkn

y si  na moment.

   - Dlaczego idziesz piechot ? - spyta  Natter. - Wybierasz si
gdzie ?
   Schwartz wzruszy  ramionami.
   - Po prostu spaceruj .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Turysta, co? Zupe nie jak ja. Jestem w drodze przez ca y rok - to
pomaga da  odpór smutom.
   - S ucham?
   - No wiesz. Cz owiek czuje,  e  yje. Mo na odetchn

 powietrzem i

czu , jak serce t oczy ci krew. Tym razem jednak zaszed em za daleko.
Nie znosz  samotnych powrotów po nocy. Zawsze wola em towarzystwo.
Dok d idziesz?
   Ju  drugi raz Natter zada  to pytanie, a  lad Psychiczny podkre li
jeszcze wag , jak  do niego przyk ada . Schwartz nie wiedzia , jak

ugo zdo a unikn

 odpowiedzi. W umy le swego prze ladowcy wyczuwa

niepokój i czujno

. Nie zadowoli go  adne k amstwo. Schwartz nie zna

tego  wiata na tyle, by móc skutecznie k ama .
   - Do szpitala - odpar .
   - Szpitala? Jakiego szpitala?
   - By em tam podczas poprzedniego pobytu w Chica.
   - A, chodzi ci o instytut. Zgadza si ? Odprowadzi em ci  tam kiedy ,
wtedy, gdy spotkali my si  w sklepie. - Niepokój i rosn ce napi cie.
   - Do doktora Shekta - doda  Schwartz. - Znasz go?
   - S ysza em o nim. To gruba ryba. Jeste  chory?
   - Nie, ale od czasu do czasu mam si  zg asza  na badania. - Czy
brzmia o to do

 przekonuj co?

   - Na piechot ? - spyta  Natter. - Nie wysy a po ciebie samochodu? -
Najwyra niej nie by  przekonany.
   Schwartz nie odpowiedzia . Zapad a ci

ka cisza. Natter jednak

tryska  optymizmem.
   - Pos uchaj, stary, kiedy tylko dojdziemy do publicznego
komunikatora, zamówi  taksówk  z miasta. Przyjedzie tu po nas.
   - Komunikatora?
   - Jasne. Jest ich pe no wzd

 drogi. O, zobacz tam. Odszed  o krok

od Schwartza, ten jednak krzykn

:

   - Stój! Nie ruszaj si !
   Natter przystan

. Kiedy si  odwróci , jego twarz mia a dziwnie

spokojny, nieprzenikniony wyraz.
   - Co ci  ugryz o, stary?
   Schwartz odkry ,  e nowo poznany j zyk ledwie nad

a za tempem jego

gwa townych my li, gdy zasypywa  swego towarzysza gradem szybkich s ów:
   - Zm czy o mnie udawanie. Znam ci  i wiem, co chcesz zrobi . Masz
zamiar powiadomi  kogo ,  e zmierzam do doktora Shekta. Ci w mie cie

 gotowi i wy

 pojazd,  eby mnie przej

. A ty zabijesz mnie,

je li spróbuj  uciec.
   Brwi Nattera zmarszczy y si  lekko.
   - Co do tego ostatniego masz zupe

 racj … - S owa te nie by y

przeznaczone dla uszu Schwartza, zreszt  do nich nie dotar y, lecz ich
echo unosi o si  na samej powierzchni  ladu Psychicznego Nattera.
   Na g os natomiast powiedzia :
   - Zupe nie nie rozumiem, o co panu chodzi. Najwyra niej co  tu do
mnie nie dociera - lecz jednocze nie zacz

 si  odsuwa , a jego r ka

wolno w drowa a ku biodru.
   I Schwartz straci  resztk  samokontroli. W szale czej furii zamacha

kami.

   - Zostaw mnie! Daj mi spokój! Co ci zrobi em?… Odejd ! ODEJD !
   Jego g os wzniós  si  do przeszywaj cego falsetu, nienawi
wykrzywi a twarz. Nienawi

 i strach przed tym stworem, który go

prze ladowa  i którego umys  a  kipia  od wrogich my li. Jego w asny
umys  zebra  si  w sobie i uderzy

lad Psychiczny Nattera, próbuj c

pozby  si  jego natarczywej obecno ci, zerwa  kontakt…
   I  lad Psychiczny znikn

. Nagle i ca kowicie. Nast pi  moment

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

wszechogarniaj cego bólu - nie w umy le Schwartza, lecz u jego
przeciwnika - a potem cisza. I nico

.  lad Psychiczny rozp yn

 si ,

niczym u cisk nagle zwiotcza ych, martwych palców.
   Cia o Nattera le

o bezw adnie jak  mie  na ciemnej powierzchni

drogi. Schwartz podkrad  si  bli ej. Natter by  drobny i szczup y,

atwo da o si  go odwróci . Cierpienie pozostawi o na jego twarzy

niezniszczalne pi tno. Bolesne bruzdy nie znikn

y, przeciwnie -

boko wry y si  w skór . Schwartz poszuka  pulsu, ale go nie wyczu .

   Wyprostowa  si , ogarni ty groz .
   Zabi  cz owieka!
   Równocze nie jednak poczu  ogromne zdumienie.
   Nawet go nie dotkn

! Zabi  go sam  nienawi ci , w jaki  sposób

atakuj c  lad Psychiczny.
   Jakimi jeszcze mocami dysponowa ?
   Szybko podj

 decyzj . Przeszuka  kieszenie martwego Nattera i

znalaz  pieni dze. Doskonale! Przydadz  si  na pewno. Potem odci gn
cia o na pole i ukry  w wysokiej trawie.
   W drowa  jeszcze dwie godziny. Nie niepokoi  go  aden inny  lad
Psychiczny.
   T  noc przespa  na polu, a nast pnego ranka, po kolejnych dwóch
godzinach marszu dotar  do przedmie

 Chica.

   Dla Schwartza Chica by o tylko ma

 mie cin , a w porównaniu z

Chicago, które pami ta , ruch uliczny wydawa  si  s aby i bardzo
ograniczony. Mimo to liczba napotkanych  ladów Psychicznych oszo omi a
go. Czu  si  kompletnie zagubiony.
   By o ich tak wiele! Niektóre przep ywa y obok, mgliste i
rozproszone; inne, zdecydowane i wyraziste, przyci ga y uwag . Mijali
go ludzie, w których umys ach rozbrzmiewa y ciche eksplozje, g owy
innych przechodniów zdawa y si  zupe nie puste, chyba  e nawiedzi o je
mi e wspomnienie  wie o spo ytego  niadania.
   Z pocz tku Schwartz odwraca  si , reaguj c na ka dy nowy  lad
Psychiczny, bior c wszystkie do siebie. Po niespe na godzinie jednak
nauczy  si  je ignorowa .
   Teraz s ysza  ju  s owa, nawet je li nie zosta y wypowiedziane na

os. To by o co  nowego, zacz

 wi c nas uchiwa . Otacza y go ciche,

niezwyk e echa, oderwane i rozproszone; dalekie… A wraz z nimi wyczuwa
towarzysz ce im  ywe emocje i wiele innych wra

, niemo liwych do

opisania - tote  roztoczy a si  przed nim szeroka panorama tego  wiata,
obraz kipi cego  ycia, dostrzegalny tylko dla niego.
   Odkry ,  e mo e wnikn

 do mijanych przez siebie budynków, wysy aj c

do wn trza swój umys . Niczym spuszczony ze smyczy ogar przenika  on do

rodka przez niewidoczne dla oczu szpary i przynosi  swemu panu ko ci -

sekretne my li ludzi.
   W ko cu Schwartz przystan

 przed wielkim kamiennym gmachem, aby si

zastanowi . Jego prze ladowcy (kimkolwiek byli) starali si  go
schwyta . Zabi  wprawdzie jednego, lecz musieli by  te  inni - ci,
których tamten chcia  zawiadomi . Najlepiej b dzie, je li przyczai si
gdzie  na kilka dni. Ale jak to zrobi ? Znale

 prac ?…

   Uwa nie zbada  budynek, przed którym w

nie sta . Z wn trza odebra

daleki  lad Psychiczny, nios cy z sob  mo liwo

 p atnego zaj cia.

Szukano tam pracowników w bran y tekstylnej - a Schwartz by  kiedy
krawcem.
   Wszed  do  rodka; nikt nie zwróci  na niego najmniejszej uwagi.
Dotkn

 czyjego  ramienia.

   - Przepraszam, ja w sprawie pracy.
   - Za tymi drzwiami! -  lad Psychiczny, jaki towarzyszy  tym s owom,

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

by  pe en z

ci i obaw.

   Siedz cy za drzwiami szczup y m

czyzna o spiczastym podbródku

natychmiast zasypa  go pytaniami. Jego palce g adzi y klasyfikator, do
którego wpisywa  wszystkie odpowiedzi.
   Schwartz j kaj c si  zaczai niepewnie recytowa  mieszanin  pó prawd
i k amstw.
   Kadrowiec z ca kowit  oboj tno ci  zacz

 od pocz tku. Pytania

pada y jedno za drugim:
   - Wiek?… Pi

dziesi t dwa lata? Hmmm. Stan zdrowia?…  onaty?…

Do wiadczenie?… Czy pracowa  ju  przy tekstyliach?… No dalej, jakich?…
Termoplastach? Elastomerach?… Co to znaczy: „Chyba przy wszystkich”?…
Gdzie pracowa  ostatnio?… Prosz  przeliterowa … Nie jest pan z Chica,
prawda?… Gdzie s  pa skie dokumenty?… Musi je pan dostarczy , je li
chce pan, aby my podj li jakie  konkretne dzia ania… Jaki jest pa ski
numer rejestracyjny?
   Schwartz zacz

 si  wycofywa . Nie przewidzia  takiego obrotu

sprawy.  lad Psychiczny siedz cego przed nim m

czyzny zacz

 ulega

zmianie. Przepe nia y go podejrzenia, które stopniowo przeradza y si  w
pewno

. Pod cieniutk  warstewk

yczliwo ci i sympatii le

y

niezg

bione pok ady nienawi ci, a kryj ca je maska w zestawieniu z

nimi stawa a si  jeszcze bardziej z owieszcza.
   - My

 - stwierdzi  nerwowo Schwartz -  e nie nadaj  si  do tej

pracy.
   - Nie, nie, niech pan wraca - m

czyzna skin

 na niego. - Mamy co

dla pana. Prosz  tylko pozwoli , abym zerkn

 do naszych danych. To nie

potrwa d ugo - u miechn

 si , lecz jego  lad by  jeszcze wyra niejszy

i zdecydowanie bardziej nieprzyjazny.
   Nacisn

 guzik interkomu…

   W nag ej panice Schwartz rzuci  si  do drzwi.
   -  apa  go! - wrzasn

 tamten, wyskakuj c zza biurka.

   Schwartz ca

 si

 umys u natar  gwa townie na jego  lad Psychiczny

i us ysza  za plecami j k bólu. Obejrza  si  przez rami . Kadrowiec
siedzia  na pod odze; jego twarz wykrzywia o cierpienie, przes ania
skronie r kami. Jaki  m

czyzna nachyla  si  nad nim; po chwili, w

odpowiedzi na gwa towny gest prze

onego ruszy  w stron  Schwartza.

Ten jednak nie czeka  d

ej.

   Wypad  na ulic ,  wiadom,  e zapewne ju  go szukaj . Bez w tpienia
wiele osób otrzyma o jego rysopis, a przynajmniej jedna - kadrowiec -
zdo

a go rozpozna .

   Ucieka  biegn c na o lep ulicami. Przyci ga  uwag , coraz
liczniejsz , ulice bowiem wype nia y si  lud mi - podejrzenia, wsz dzie
podejrzenia - podejrzewali go, bo bieg , a jego ubranie by o
pogniecione i nie dopasowane…
   Po ród t umu  ladów Psychicznych, oszo omiony w asnym strachem i
rozpacz , nie potrafi  zidentyfikowa  prawdziwych nieprzyjació , tych,
którzy nie  ywili podejrze , lecz mieli pewno

. Tote  nic nie

ostrzeg o go przed biczem neuronowym.
   Nagle zaw adn

 nim potworny ból - ból, który pojawi  si  znienacka,

niczym smagni cie bata, i trwa  jak ci

ar mia

cej cia o ska y.

Przez kilka sekund Schwartz balansowa  na kraw dzi cierpienia, po czym
odp yn

 w nie wiadomo

.

13.
PAJ CZA SIE  W WASHENN

   Tereny Kolegium Starszych w Washenn sprawia y stateczne, surowe
wra enie. Naczeln  ide  przy wiecaj

 budowniczym by a niew tpliwie

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

prostota. Jest co  naprawd  imponuj cego w widoku zbitych grupek
nowicjuszy, przechadzaj cych si  wieczorem pomi dzy drzewami Czworok ta
- gdzie wst p mieli tylko Starsi. Czasami trawnik przecina a odziana w
zielon  tunik  posta  Starszego z Wewn trznego Kr gu, uprzejmie
odbieraj ca oznaki szacunku.
   A czasem, bardzo rzadko, pojawia  si  najwy szy kap an we w asnej
osobie.
   Nigdy jednak nie widziano go takim jak teraz: prawie bieg , nie
zwa aj c na uniesione w ge cie poszanowania d onie, oboj tny na
obserwuj ce go oczy, wymian  pytaj cych spojrze , lekko uniesione brwi.
   Najwy szy kap an wpad  do sali obrad prywatnym wej ciem i biegiem
ruszy  w gór  pustej, stromej pochylni. Drzwi, w które za omota ,
otwar y si  pod naciskiem stopy ukrytego wewn trz cz owieka, i
najwy szy kap an wszed  do  rodka.
   Jego Sekretarz ledwie na moment uniós  wzrok, po czym z powrotem
pochyli  si  nad swym prostym, niewielkim biurkiem. Na blacie przed nim
le

 miniaturowy, ekranowany silnym polem telewizor. Sekretarz z uwag

ucha  wiadomo ci, od czasu do czasu rzucaj c spojrzenie na wysoki

stos oficjalnych dokumentów, pi trz cy si  na biurku. Najwy szy kap an
ostro zastuka  palcami w blat.
   - Co to jest? Co si  dzieje?
   W oczach Sekretarza pojawi  si  ch odny b ysk.
   - Witam, Ekscelencjo - powiedzia  i odsun

 na bok telewizor.

   - Daj sobie spokój z powitaniami! - warkn

 niecierpliwie najwy szy

kap an. - Chc  wiedzie , co si  dzieje.
   - Mówi c w najwi kszym skrócie, nasz cz owiek uciek .
   - Masz na my li m

czyzn  synapsyfikowanego przez Shekta - Tamtego -

szpiega - cz owieka z farmy niedaleko Chica…
   Nie wiadomo, ile jeszcze okre le  wymy li by zaniepokojony kap an,
gdyby Sekretarz nie przerwa  mu krótkim oboj tnym:
   - Owszem.
   - Dlaczego mnie o tym nie poinformowano? Czemu nigdy nie zawiadamia
si  mnie o podobnych sprawach?
   - Konieczne by o natychmiastowe dzia anie, a pan zajmowa  si  w tym
czasie czym  innym. Pozwoli em sobie zatem zast pi  pana najlepiej, jak
umia em.
   - O tak, bardzo dbasz o moje obowi zki, je li tylko chcesz si  mnie
pozby . Ale ja nie dam si  zby  by e czym. Nie pozwol , by pomijano
mnie przy podejmowaniu decyzji. Nie…
   - Dosy  - uci

 cicho Sekretarz i najwy szy kap an urwa  w pó

krzyku. Odkaszln

, zawaha  si  przez chwil , po czym spyta  mi kko:

   - Co wiemy na pewno, Balkisie?
   - Prawie nic. Po dwóch miesi cach cierpliwego wyczekiwania Schwartz
uciek , by

ledzony, i znikn

.

   - Jak to: znikn

?

   - Nie wiemy dok adnie, ale to nie wszystko. Zesz ej nocy nasz agent
Natter po raz trzeci nie zameldowa  si  w centrali. Jego
wspó pracownicy ruszyli na poszukiwanie drog  do Chica i o  wicie
znale li go. Le

 w rowie ko o drogi - martwy.

   Najwy szy kap an zblad .
   - Zabi  go Tamten?
   - Zapewne, cho  nie mo emy tego stwierdzi  z ca

 pewno ci . Nie

by o  adnych  ladów przemocy, poza wyrazem cierpienia na jego twarzy.
Oczywi cie zostanie przeprowadzona sekcja zw ok. Móg  przecie  umrze
na zawa  w najmniej stosownym momencie.
   - By by to nieprawdopodobny zbieg okoliczno ci.
   - I ja tak s dz  - odpar  zimno Sekretarz - ale je li to Schwartz go

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

zabi , dalsze wydarzenia staj  si  jeszcze bardziej zagadkowe. Widzi
pan, Ekscelencjo, z naszej poprzedniej analizy wynika o jasno,  e
Schwartz wyruszy do Chica, aby spotka  si  z Shektem, i Nattera
rzeczywi cie znaleziono przy drodze 

cz cej farm  Marena z miastem.

Zatem trzy godziny temu postawili my naszych ludzi w stan pogotowia i
zbieg zosta  schwytany.
   - Schwartz? - spyta  z niedowierzaniem najwy szy kap an.
   - Niew tpliwie.
   - Dlaczego wi c od razu tego nie powiedzia

?

   Balkis wzruszy  ramionami.
   - Mam wa niejsze rzeczy na g owie, Ekscelencjo. Schwartz znajduje
si  w naszych r kach. Zosta  jednak schwytany z zadziwiaj

atwo ci ,

co niezbyt pasuje do okoliczno ci  mierci Nattera. Jak kto  do tego
stopnia przebieg y, zdolny wykry  i zabi  Nattera - znakomitego agenta
- mo e by  na tyle g upi, by zaraz nast pnego ranka przyby  do Chica i
otwarcie, bez  adnego przebrania wej

 do fabryki w poszukiwaniu pracy?

   - Czy tak w

nie zrobi ?

   - Dok adnie to… Takie zachowanie przywodzi na my l dwie mo liwo ci.
Albo zd

 ju  przekaza  wszystkie posiadane informacje Shektowi lub

Arvardanowi i teraz da  si  schwyta , by odwróci  nasz  uwag , albo te
w spisek zamieszani s  jeszcze inni nie znani nam agenci, których
os ania. W ka dym przypadku nie mo emy by  zbyt pewni siebie.
   - Nic ju  nie wiem - stwierdzi  bezradnie najwy szy kap an. Jego
przystojn  twarz wykrzywi  grymas niepokoju. - To dla mnie zbyt
skomplikowane.
   Balkis u miechn

 si  z lekk , acz dostrzegaln  pogard  i

zaryzykowa :
   - Za cztery godziny ma pan umówione spotkanie z doktorem Belem
Arvardanem.
   - Naprawd ? W jakim celu? Co mam mu powiedzie ? Nie chc  go widzie .
   - Prosz  si  nie denerwowa . Musi si  pan z nim spotka ,
Ekscelencjo. To dla mnie oczywiste. Poniewa  zbli a si  dzie
rozpocz cia jego fikcyjnej ekspedycji, musi gra  dalej, prosz c o
pa skie zezwolenie na badanie Ziem Zakazanych. Ennius uprzedza  nas o
tym, a on jako Prokurator bez w tpienia musi zna  wszystkie szczegó y
tej komedyjki. Przypuszczam,  e w tej sprawie zdo a pan odpowiedzie  mu
frazesami na frazesy i bana ami na bana y. Najwy szy kap an sk oni
lekko g ow .
   - Postaram si .

   Bel Arvardan przyby  na miejsce ze sporym wyprzedzeniem, móg  wi c
rozejrze  si  po otoczeniu. Dla cz owieka obeznanego z
architektonicznymi cudami Galaktyki Kolegium Starszych musia o wygl da
niczym sm tna archaiczna bry a wzmocnionego stal  granitu. Natomiast w
oczach archeologa owa ponura, niemal surowa prostota stanowi a w

ciwe

centrum ponurej i surowej cywilizacji. Ju  same prymitywne mury
wskazywa y na kultur  zwrócon  ku dalekiej przesz

ci.

   My li Arvardana powróci y znów do minionych wydarze . Jego
dwumiesi czna podró  po zachodnich kontynentach Ziemi okaza a si
niezbyt… zabawna. Ów pierwszy dzie  wszystko zepsu . I znowu jego my li
powróci y do Chica.
   Natychmiast te  ogarn

a go z

 na samego siebie. Po co znów o tym

my le ? To by a zwyk a, nieuprzejma, przera liwie niewdzi czna ziemska
dziewczyna. Dlaczego wi c czu  si  winny?
   A jednak…
   Czy wzi

 pod uwag  wstrz s, jaki musia a prze

 odkrywszy, i  jej

towarzysz jest Tamtym, podobnie jak oficer, który j  obrazi  i za

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

którego grubia stwa Arvardan zap aci  mu z amaniem r ki? Ostatecznie
sk d mia  wiedzie , ile wycierpia a od przybyszów z Galaktyki? I nagle,
bez  adnego przygotowania dowiedzia a si ,  e on równie  do nich
nale y.
   Gdyby tylko okaza  wi ksz  cierpliwo

… Czemu tak brutalnie si  z

ni  obszed ? Nawet nie pami ta  jej nazwiska. Pola jaka  tam. Dziwne!
Zazwyczaj pami

 lepiej mu s

a. Czy by pod wiadomie próbowa

zapomnie ?
   Có , to mia o sens. Zapomnie ! W

ciwie co mia by pami ta ? Ziemska

dziewczyna. Zwyk a ziemska dziewczyna.
   By a piel gniark  w szpitalu. Móg by spróbowa  odnale

 ten szpital.

Kiedy si  z ni  rozsta , dostrzeg  tylko dalek  szar  plam  w mroku,
ale na pewno by o to gdzie  w pobli u baromatu.
   Natychmiast jednak ze z

ci  porzuci  t  my l. Chyba oszala ! Co by

to da o? To by a ziemska dziewczyna.  liczna, s odka, dziwnie pon t…
   Ziemska dziewczyna!
   Do pokoju wszed  w

nie najwy szy kap an i Arvardan odetchn

 z

ulg . Oznacza o to bowiem ucieczk  od dnia w Chica. W g

bi ducha

jednak wiedzia ,  e i tak wróci tam my

. One - to znaczy my li -

zawsze wraca y.
   Szata najwy szego kap ana l ni a czysto ci . Na jego czole nie wida
by o  ladów po piechu ani zw tpienia, zapewne pot równie  nie nawiedza
go zbyt cz sto.
   Rozmowa rozpocz

a si  bardzo przyja nie. Arvardan postara  si

przywo

 wszystkie mi e s owa, wypowiedziane przez wielkich tego

wiata pod adresem Ziemi i Ziemian. Najwy szy kap an zrewan owa  si ,

wyra aj c ogromn  wdzi czno

 ca ej planety wobec szczodro ci i

otwarto ci rz du Imperium.
   Arvardan skupi  si  na wielkiej roli archeologii w filozofii
Imperium i jej wk adzie w donios e odkrycie,  e wszyscy ludzie
zamieszkuj cy planety Galaktyki s  bra mi, najwy szy kap an za  zgodzi
si  ochoczo, wskazuj c, i  Ziemia od dawna g osi a podobne pogl dy i
jej mieszka cy mogli tylko mie  nadziej ,  e nadejd  kiedy  czasy, gdy
reszta Galaktyki zamieni teori  w praktyk .
   Arvardan u miechn

 si  przelotnie na te s owa i rzek :

   - W

nie z tego powodu pozwoli em sobie pana odwiedzi ,

Ekscelencjo. Konflikty pomi dzy Ziemi  i s siaduj cymi z ni  dominiami
imperialnymi w znacznej mierze, jak s dz , wywodz  si  z ró nic w
my leniu. Spor  cz

 problemów mo na by jednak zlikwidowa , gdyby

tylko uda o si  udowodni , i  Ziemianie nie ró ni  si  - rasowo - od
innych obywateli Galaktyki.
   - A jak chcia by pan tego dokona ?
   - Nie atwo wyja ni  to w kilku s owach. Jak pan mo e wie,
Ekscelencjo, archeolodzy dziel  si  na dwie pot

ne grupy, popularnie

okre lane mianem zwolenników teorii Mergera i teorii radiacyjnej.
   - S ysza em o tym, aczkolwiek jestem w tym wzgl dzie kompletnym
laikiem.
   - Doskonale. Teoria Mergera, rzecz jasna, zak ada,  e ró ne rasy
ludzkie zmiesza y si  przez ma

stwa w najwcze niejszych, ledwie

udokumentowanych czasach pierwszych prymitywnych podró y kosmicznych.
Koncepcja ta ma wyja ni  fakt,  e w dzisiejszych czasach na wszystkich
planetach ludzie s  tak bardzo podobni do siebie.
   - Owszem - skomentowa  sucho najwy szy kap an. - Zak ada ona jednak,

e kiedy  musia y istnie  setki tysi cy odr bnych ras ludzkich, z

których ka da powsta a w wyniku niezale nej ewolucji. I wszystkie one
by y tak blisko spokrewnione pod wzgl dem chemicznym i biologicznym,  e
mog y si  ze sob  krzy owa .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Tak jest - odpar  z satysfakcj  Arvardan. - Wskaza  pan
niewiarygodnie s aby punkt. A jednak wi kszo

 archeologów pomija go i

wi cie wierzy w teori  Mergera. Z teorii tej wynika te  oczywi cie

mo liwo

,  e gdzie  w Galaktyce mog  istnie  podgatunki ludzkie,

które, nie krzy uj c si  z reszt , pozosta y odr bne.
   - Ma pan na my li Ziemi .
   - Rzeczywi cie Ziemia jest uwa ana za jeden z takich przyk adów. Z
drugiej strony istnieje teoria radiacyjna, która…
   - G osi,  e wszyscy jeste my potomkami jednej rasy ludzkiej.
   - W

nie.

   - Moi ludzie - oznajmi  najwy szy kap an - na podstawie  wiadectw
naszych przekazów historycznych oraz pewnych tekstów uwa anych za

wi te i przez to niedost pnych oczom Tamtych, wierz ,  e w

nie

Ziemia jest pierwotnym domem ludzko ci.
   - Ja równie  tak uwa am i prosz  o pomoc, aby móc to udowodni  ca ej
Galaktyce.
   - Jest pan wielkim optymist . O co wi c chodzi?
   - W moim przekonaniu, Ekscelencjo, na terenach, które w tej chwili
niestety kryj  si  pod skorup  promieniowania, mo na znale

 jeszcze

wiele prymitywnych przedmiotów i szcz tków dawnej architektury. Pomiar
radioaktywno ci pozwoli by ustali  dok adny wiek tych znalezisk…
   Ale najwy szy kap an potrz sn

 g ow .

   - To niemo liwe.
   - Dlaczego? - Arvardan zmarszczy  brwi ze zdumienia.
   - Po pierwsze - zacz

 rozs dnie najwy szy kap an - co chce pan

osi gn

? Je li nawet udowodni pan sw  teori , tak by przyj

a j  ca a

Galaktyka, to czy fakt,  e milion lat temu wszyscy byli my Ziemianami,
cokolwiek zmieni? Ostatecznie miliard lat temu wszyscy byli my ma pami,
a jednak nie utrzymujemy stosunków ze wspó czesnymi przedstawicielami
tego mi ego gatunku.
   - Ale , Ekscelencjo, porównanie to nie jest chyba zbyt stosowne.
   - Bynajmniej. Czy nie mo na by z du ym prawdopodobie stwem przyj

,

e Ziemianie, tak d ugo odizolowani, w dodatku pozostaj cy pod wp ywem

promieniowania radioaktywnego, zmienili si  do tego stopnia, i  obecnie
stanowi  inn  ras  ni  ich galaktyczni kuzyni?
   Arvardan przygryz  doln  warg  i odpar  niech tnie:
   - Wynajduje pan dobre argumenty dla waszych przeciwników.
   - Poniewa  zadaj  sobie pytanie, co powiedz  nasi wrogowie. A zatem
nic pan nie osi gnie, poza by  mo e jeszcze wi ksz  nienawi ci  ze
strony innych planet.
   - Prosz  jednak pomy le  o interesie nauki. Rozwój wiedzy wymaga…
   Najwy szy kap an stanowczo pokr ci  g ow .
   - Jest mi niezmiernie przykro,  e musz  przeszkodzi  w tak szczytnym
zamierzeniu. Mówi  teraz jak jeden obywatel Imperium do drugiego. Sam z
rado ci  bym panu pomóg , lecz moi ludzie to uparta, nieust pliwa rasa,
która w ci gu wieków zamkn

a si  w sobie z powodu pewnych - eee -

nieszcz snych przes dów, pokutuj cych w niektórych regionach Galaktyki.
Maj  swoje tabu, swoje zwyczaje - i nawet ja nie mog  pozwoli  sobie na
ich z amanie.
   - A tereny ska one…
   - Stanowi  jedno z najwa niejszych tabu. Nawet gdybym udzieli  panu
zezwolenia, a zrobi bym to z najwy sz  przyjemno ci , wywo

oby to

jedynie zamieszki i rozruchy, które nie tylko zagrozi yby  yciu
pa skiemu i pa skich wspó pracowników, ale te  w ko cu sprowadzi yby na
Ziemi  imperialn  ekspedycj  karn . Gdybym pozwoli  na co  podobnego,
zdradzi bym mój lud i zawiód  zaufanie Imperium.
   - Ale  z góry zgadzam si  na wszystkie  rodki ostro no ci. Je li

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

chcia by pan wys

 obserwatorów… I oczywi cie z ch ci  skonsultuj  z

panem wszystkie wyniki jeszcze przed ich publikacj .
   - Kusi mnie pan - stwierdzi  najwy szy kap an. - To naprawd  ciekawy
projekt. Przecenia pan jednak moje mo liwo ci, nawet je li zapomnimy na
chwil  o samych ludziach. Nie jestem w adc  absolutnym. W
rzeczywisto ci moja w adza jest mocno ograniczona i przed podj ciem
ostatecznej decyzji zawsze musz  zasi gn

 opinii Kr gu Starszych.

   Arvardan potrz sn

 g ow .

   - To prawdziwy pech. Prokurator uprzedza  mnie,  e mog  napotka
powa ne trudno ci, ale mia em nadziej ,  e… Kiedy b dzie pan móg
zwróci  si  do swej rady, Ekscelencjo?
   - Prezydium Kr gu Starszych zbierze si  za trzy dni. Nie jestem

adny sam zmieni  porz dku obrad, mo e wi c min

 kilka kolejnych dni,

nim sprawa trafi pod obrady. Powiedzmy za tydzie .
   - Có  - stwierdzi  zamy lony Arvardan. - B

 musia  zaczeka . A

przy okazji, Ekscelencjo…
   - Tak?
   - Na waszej planecie jest pewien uczony, którego chcia bym pozna .
Niejaki doktor Shekt z Chica. By em ju  wprawdzie w Chica, ale
wyjecha em, nie zd

ywszy si  z nim skontaktowa , i pragn  nadrobi  to

zaniedbanie. Poniewa  za  jestem pewien,  e to bardzo zapracowany
cz owiek, zastanawia em si , czy nie móg bym prosi  pana o list
polecaj cy.
   Najwy szy kap an wyra nie zesztywnia  i milcza  d

sz  chwil . W

ko cu odezwa  si  cicho:
   - Czy móg bym spyta , dlaczego chce si  pan z nim spotka ?
   - Oczywi cie. Czyta em o urz dzeniu, które skonstruowa , tak zwanym
synapsyfikatorze. Wynalazek ten wi

e si  z neurochemi  mózgu i móg by

okaza  si  u yteczny w innych moich badaniach. Zajmowa em si  bowiem
równie  podzia em ludzi na grupy encefalograficzne - w zale no ci od
rodzaju fal mózgowych, rozumie pan.
   - Hmmm. S ysza em kiedy  o tym urz dzeniu. O ile pami tam, nie by
to specjalny sukces.
   - Mo e i nie, ale Shekt jest ekspertem w tej dziedzinie i
najprawdopodobniej b dzie móg  mi pomóc.
   - Rozumiem. W takim razie natychmiast ka

 przygotowa  dla pana list

polecaj cy. Oczywi cie nie mo e pan na razie wspomina  o swych planach
zwi zanych z Ziemiami Zakazanymi.
   - To zrozumia e, Ekscelencjo - Arvardan wsta . - Dzi kuj  panu za
uprzejmo

 i po wi cenie mi cennego czasu. Pozostaje mi tylko mie

nadziej ,  e Kr g Starszych odniesie si  przychylnie do tego projektu.

   Tu  po wyj ciu Arvardana, do pokoju wszed  Sekretarz. Jego usta
rozci ga  typowy dla niego ch odny, z owieszczy u miech.
   - Bardzo dobrze! - powiedzia . - Doskonale si  pan spisa ,
Ekscelencjo.
   Najwy szy kap an spojrza  na niego pos pnie i spyta :
   - O co mu chodzi z Shektem?
   - Jest pan zaskoczony? Nie ma powodu. Wszystko znakomicie do siebie
pasuje. Zauwa

 pan brak gwa towniejszej reakcji, gdy odrzuci  pan

jego projekt? Czy by o to zachowanie naukowca, ca

 dusz  oddanego

czemu , co nagle, bez  adnej widocznej przyczyny, wymyka mu si  z r k?
A mo e raczej zareagowa  jak kto , kto zmuszony jest odgrywa  pewn
rol  i z ulg  pozbywa si  jej raz na zawsze?
   I znów mamy do czynienia z dziwnym zbiegiem okoliczno ci. Schwartz
ucieka i kieruje si  do Chica. Zaraz nast pnego dnia pojawia si  u nas
Arvardan i po krótkich podchodach wspomina od niechcenia,  e wybiera

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

si  do Chica,  eby spotka  si  z Shektem.
   - Ale po co o tym mówi , Balkisie? Przecie  to czysta g upota.
   - Dla pana, bo jest pan zbyt prostolinijny. Prosz  postawi  si  na
jego miejscu. Arvardan wyobra a sobie,  e nic nie podejrzewamy. W takim
przypadku bezczelno

 mo e przynie

 najlepsze owoce. Jedzie zobaczy

si  z Shektem. Doskonale! Mówi o tym otwarcie. Prosi nawet o list
polecaj cy. Có  mog oby lepiej nas przekona  o szczero ci i niewinno ci
jego intencji? To zreszt  wi

e si  z nast pn  spraw . Schwartz móg

odkry ,  e jest  ledzony. Mo e nawet zabi  Nattera. Ale nie mia  do
czasu, by ostrzec pozosta ych. W przeciwnym razie komedyjka ta
zosta aby rozegrana zupe nie inaczej.
   Oczy Sekretarza, kiedy tak snu  swoj  paj cz  sie , cz

ciowo skry y

si  pod powiekami.
   - Trudno powiedzie , ile czasu minie, nim nieobecno

 Schwartza

wzbudzi podejrzenia, ale starczy go, by my pozwolili Arvardanowi
spotka  si  z Shektem. Z apiemy ich razem. W ten sposób nie b

 mogli

si  niczego wyprze .
   - A ile my mamy czasu? - spyta  gwa townie najwy szy kap an.
   Balkis spojrza  na niego z namys em.
   - Plan nie jest jeszcze ostatecznie ustalony, a od chwili gdy
odkryli my zdrad  Shekta, prace tocz  si  w znacznie szybszym tempie -
i wszystko idzie dobrze. Czekamy tylko na matematyczne wyliczenia
koniecznych orbit. Opó nia nas jedynie przestarza y sprz t komputerowy.
Có … to mo e by  kwestia dni.
   - Dni! - w g osie najwy szego kap ana zabrzmia  niezwyk y ton:
po

czenie triumfu i przera enia.

   - Dni! - powtórzy  Sekretarz. - Ale prosz  pami ta ,  e jedna jedyna
bomba, nawet na dwie sekundy przed godzin  zero wystarczy, by nas
powstrzyma . A nawet potem b dzie okres od jednego do sze ciu miesi cy,
kiedy mo e jeszcze nast pi  kontratak. Jak na razie wi c nie jeste my
ca kiem bezpieczni.
   Kilka dni! A potem rozpocznie si  najbardziej nierówna walka w
historii, gdy Ziemia zaatakuje ca

 Galaktyk . R ce najwy szego kap ana

dr

y lekko.

   Arvardan znów siedzia  w stratolocie. W g owie k

bi y mu si

ciek e my li. Nie mia  podstaw, by przypuszcza ,  e najwy szy kap an

i jego psychopatyczni poddani zgodz  si  na oficjalne przekroczenie
granic terenów radioaktywnych. By  na to przygotowany. Co dziwniejsze,
nie czu  nawet specjalnego  alu. Oczywi cie walczy by jeszcze - gdyby
mu bardziej na tym zale

o.

   W tej sytuacji pozostawa o mu jedynie z ama  zakaz. I zrobi to, na
Galaktyk ! Je li b dzie trzeba, uzbroi statek i si

 utoruje sobie

drog ! Mo e nawet tak b dzie lepiej.
   Przekl ci g upcy!
   Za kogo si , u diab a, uwa aj ?
   Tak, tak, nie musia  pyta . Zna  odpowied . Wierzyli,  e s
protoplastami ca ej ludzko ci, mieszka cami pierwszej planety…
   A co gorsza, Arvardan wiedzia ,  e maj  racj .
   No có … Statek startowa . Arvardan poczu ,  e zapada si  w mi kkie
poduszki fotela. Za godzin  znów ujrzy Chica.
   Nie  eby tak t skni  za t  mie cin , powiedzia  do siebie, ale
sprawa z synapsyfikatorem mog a okaza  si  interesuj ca. Skoro ju  by
na Ziemi, powinien to wykorzysta . Kiedy opu ci t  planet , z pewno ci
nie b dzie tu wraca .
   Parszywa dziura!
   Ennius mia  racj .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Ale ten doktor Shekt… Arvardan przesun

 palcem po swym li cie

polecaj cym, ociekaj cym oficjaln  uprzejmo ci …
   I nagle usiad  prosto, albo raczej usi owa , bezskutecznie zmagaj c
si  z si

 bezw adno ci, która wpycha a go w siedzenie, podczas gdy

stratolot wci

 oddala  si  od Ziemi, a b

kit nieba gwa townie

ciemnia .
   Przypomnia  sobie nazwisko dziewczyny. Pola Shekt.
   Jak móg  zapomnie ? Czu  si  oszukany. Jego umys  spiskowa  przeciw
niemu, ukrywaj c jej nazwisko a  do chwili, gdy by o ju  za pó no, by
si  wycofa .
   Ale w g

bi ducha by  te  z tego rad.

14.
DRUGIE SPOTKANIE

   W ci gu dwóch miesi cy, które min

y od dnia, kiedy doktor Shekt

podda  synapsyfikacji Josepha Schwartza, fizyk zmieni  si  nie do
poznania. Nie w sensie fizycznym, cho  mo e troch  si  przygarbi  i
odrobin  zeszczupla . To jego zachowanie uleg o radykalnej zmianie.
Sta  si  zamy lony i l kliwy. Zamkn

 si  w sobie i nie dopuszcza  do

siebie nawet najbli szych wspó pracowników. Kiedy za  musia  przerwa
swe dobrowolne odosobnienie, czyni  to z niech ci , widoczn  nawet dla
najmniej spostrzegawczych oczu.
   Jedynie przed Pol  móg  si  otworzy , mo e dlatego,  e i ona przez
ostatnie dwa miesi ce by a dziwnie nieswoja.
   -  ledz  mnie - mówi . - Czuj  to. Wiesz, jakie to uczucie? Przez
ostatni miesi c w instytucie zasz y wielkie zmiany, odeszli wszyscy ci,
których lubi em i którym ufa em… Nigdy nie mog  by  sam. W pobli u
stale kto  si  kr ci. Nie daj  mi nawet napisa  raportów.
   A Pola na zmian  to mu wspó czu a, to wy miewa a jego obawy,
powtarzaj c do znudzenia:
   - Ale dlaczego mieliby ci

ledzi ? Co mog  mie  przeciw tobie?

Nawet je li podda

 Schwartza zabiegowi, nie jest to taka ci

ka

zbrodnia. Po prostu wezwaliby ci  za to na dywanik.
   Lecz jego twarz pozostawa a blada i  ci gni ta.
   - Nie pozwol  mi 

 - mrucza  do siebie. - Zbli a si  moja

Sze

dziesi tka, a oni nie pozwol  mi 

.

   - Po tym, co dla nich zrobi

? Bzdura!

   - Za du o wiem, Polu, a oni mi nie ufaj .
   - O czym za du o wiesz?
   Tej nocy by  bardzo zm czony i pragn

 pozby  si  ci

cej mu

tajemnicy. Powiedzia  jej. Z pocz tku nie wierzy a, w ko cu jednak, gdy
zrozumia a,  e mówi prawd , ogarn

a j  zgroza.

   Nast pnego dnia Pola po

czy a si  - z publicznego komunikatora na

drugim ko cu miasta - z Pa acem Rz dowym. Zakrywaj c chusteczk
mikrofon poprosi a doktora Bela Arvardana.
   Nie by o go. Powiedziano jej,  e w tej chwili mo e przebywa  w
Conair, dziesi

 tysi cy kilometrów st d, ale te  nie na pewno, bo

niezbyt dok adnie trzyma si  swego pierwotnego planu podró y. Owszem,
spodziewano si  go w Chica, ale nie wiadomo dok adnie kiedy. Czy
mog aby poda  swoje nazwisko? Postaraj  si  dowiedzie .
   W tym momencie przerwa a po

czenie i opar a mi kki policzek o

cudownie ch odn  szklan

ciank . Oczy piek y j  od powstrzymywanych

ez,  ez w ciek

ci i zawodu.

   G upia! G upia!
   Pomóg  jej, a ona go odrzuci a. Narazi  si  na cios bicza
neuronowego i co  jeszcze gorszego, wyst puj c w obronie godno ci

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

prostej ziemskiej dziewczyny, a ona i tak zwróci a si  przeciw niemu.
   Dwie cie kredytów, które wys

a do Pa acu Rz dowego nast pnego

ranka, wróci o do niej bez s owa. Pragn

a spotka  si  z nim i

przeprosi , ale ba a si . Pa ac Rz dowy by  przeznaczony jedynie dla
Tamtych, jak wi c mia a si  tam dosta ? Nigdy nawet nie widzia a go z
bliska.
   A teraz - wtargn

aby do pa acu samego Prokuratora, gdyby… gdyby…

   Tylko on móg  im pomóc. On, Tamten, który potrafi  rozmawia  z
Ziemianami jak równy z równymi. Nigdy by nie zgad a,  e pochodzi z
Galaktyki, gdyby jej nie powiedzia . By  taki wysoki, pewny siebie.
Wiedzia by, co trzeba zrobi .
   A kto  musi to wiedzie , bo inaczej ca a Galaktyka legnie w gruzach.
   Oczywi cie wielu Tamtych zas

o sobie na to - ale czy wszyscy?

Kobiety i dzieci, chorzy i starcy? Dobrzy i mili? Tacy jak Arvardan?
Ci, którzy nigdy nie s yszeli o Ziemi? W ko cu to te  Ludzie. Tak
straszliwa zemsta musia aby na wieki odebra  ziemskiej sprawie wszelkie
pozory sprawiedliwego odwetu - cho  przecie  naprawd  ich skrzywdzono!
- kryj c wszystko pod powierzchni  niesko czonego oceanu krwi i
gnij cych cia .
   I wtedy jak grom z jasnego nieba nadesz a wiadomo

 od Arvardana.

Doktor Shekt potrz sn

 g ow .

   - Nie mog  mu powiedzie .
   - Musisz! - odpar a gwa townie Pola.
   - Tutaj? To niemo liwe. Oznacza oby to  mier  dla nas obu.
   - Zatem odpraw go. Ja zajm  si  reszt .
   Jej serce  piewa o z rado ci. Oczywi cie jedynym powodem by a
nadarzaj ca si  szansa ocalenia niezliczonych milionów ludzi.
Wspomnia a jego szeroki, ciep y u miech. Z jakim spokojem potrafi
zmusi  pu kownika wojsk imperialnych, by ten sk oni  g ow  i przeprosi
- j , ziemsk  dziewczyn . A ona sta a tam i zdo

a mu wybaczy !

   Bel Arvardan mo e zrobi  wszystko!

   Rzecz jasna sam Bel Arvardan nic o tym nie wiedzia . Potraktowa
wi c zachowanie Shekta tak, jak zas ugiwa o: jako oburzaj cy przyk ad
braku elementarnej uprzejmo ci, znakomicie pasuj cy do wszystkiego, z
czym zetkn

 si  do tej pory na Ziemi.

   Kiedy znalaz  si  w niewielkiej poczekalni, z irytacj  odkry ,  e
czuje si  jak niepo

dany intruz.

   Ostro nie dobiera  s owa:
   - Nigdy nie o mieli bym si  do tego stopnia narzuca  si  panu,
doktorze, gdyby nie fakt, i  jestem zawodowo zainteresowany pa skim
synapsyfikatorem. Poinformowano mnie te ,  e - w odró nieniu od wielu
Ziemian - nie jest pan wrogo nastawiony do przybyszów z Galaktyki.
   Najwyra niej nie by o to najszcz

liwsze sformu owanie, doktor Shekt

bowiem a  podskoczy .
   - Kimkolwiek by  pa ski informator, myli  si , sugeruj c, i

ywi

jak

 specjaln  sympati  do obcych. Nie mam  adnych preferencji. Jestem

Ziemianinem…
   Arvardan zacisn

 usta. Zawróci  ku wyj ciu.

   - Prosz  zrozumie , doktorze Arvardan - szepn

 pospiesznie Shekt. -

Przykro mi, je li wyda em si  nieuprzejmy, ale naprawd  nie mog …
   - Doskonale rozumiem - odpar  ch odno Arvardan, cho  w
rzeczywisto ci nic a nic nie pojmowa . -  ycz  mi ego dnia.
   Doktor Shekt u miechn

 si  s abo.

   - Napi cie, towarzysz ce mojej pracy…
   - Ja tak e jestem bardzo zaj ty, doktorze Shekt.
   Arvardan odwróci  si  do drzwi, w duchu w ciek y na wszystkich

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

mieszka ców Ziemi. W g owie t uk y mu si  popularne na jego rodzimej
planecie powiedzonka o Ziemianach: „Uprzejmo

 na Ziemi zdarza si  tak

cz sto jak susza na dnie oceanu”. Albo: „Ziemianin odda ci wszystko,
je li tylko nic go to nie kosztuje i jeszcze mniej jest warte”.
   Jego r ka przerwa a ju  promie  fotoelektryczny, otwieraj cy
frontowe drzwi, kiedy us ysza  tupot stóp za plecami i tu  przy jego
uchu zabrzmia  cichy  wist. Kto  wsun

 mu w d

 skrawek papieru, a

kiedy Arvardan odwróci  si , ujrza  jedynie czerwony cie , kiedy
nieznajoma sylwetka znika a za drzwiami.
   Dopiero gdy znalaz  si  w wynaj tym poje dzie rozwin

 trzymany w

oni  wistek. Czyja  r ka nabazgra a na nim kilka s ów.

   „Dzi  o ósmej wieczorem prosz  spyta  o drog  do Teatru Wielkiego.
Prosz  upewni  si , czy nie jest pan  ledzony”.
   Marszcz c w skupieniu czo o odczyta  wiadomo

 pi

 razy, po czym

zapatrzy  si  w papier, jakby oczekiwa ,  e za spraw  jego wzroku
pojawi  si  tam nowe s owa, wypisane niewidzialnym atramentem.
Odruchowo obejrza  si  za siebie. Ulica by a pusta. Uniós  ju  d

, by

wyrzuci  za okno idiotyczny li cik, zawaha  si  jednak, po czym wsun
go do kieszeni kamizelki.
   Niew tpliwie gdyby tego wieczoru mia  w planach cokolwiek innego,
nie pos ucha by tajemniczych instrukcji, co oznacza oby zapewne wyrok

mierci dla trylionów ludzkich istot. Jak si  jednak okaza o, nie mia

nic innego do roboty.
   Poza tym zastanawia  si , czy list nie pochodzi  przypadkiem od…

   O ósmej wieczór samochód Arvardana posuwa  si  wolno w d ugim
sznurze pojazdów, leniwie pod

aj cych spiraln  alej , prowadz

wprost do Teatru Wielkiego. Tylko raz zapyta  o drog . Zagadni ty
przechodzie  spojrza  na niego podejrzliwie (najwyra niej  aden
Ziemianin nie by  wolny od wszechobecnej podejrzliwo ci) i odpar
krótko:
   - Niech pan po prostu jedzie za innymi.
   Jak si  okaza o, reszta pojazdów istotnie zmierza a do teatru, kiedy
bowiem tam dotar , odkry ,  e wszystkie po kolei znikaj  w paszczy
podziemnego parkingu. Opu ci  kolejk  i skr ci  obok, czekaj c nie
wiadomo na co.
   Z pochylni dla pieszych zeskoczy a nagle szczup a posta  i w
okamgnieniu znalaz a, si  tu  obok niego. Zanim zd

 zareagowa ,

otwar a drzwi i wpad a do  rodka.
   - Przepraszam bardzo - zaprotestowa  - ale…
   - Ciii! - posta  skuli a si  na siedzeniu. - Czy kto  pana  ledzi ?
   - A powinien?
   - Niech pan nie  artuje. Prosz  jecha  prosto i skr ci , kiedy panu
powiem. No dalej, na co pan czeka?
   Zna  ten g os. Ci

ki kaptur opad  na ramiona, ods aniaj c

jasnobr zowe w osy. Na Arvardana spojrza y ciemne oczy.
   - Prosz  jecha  - powiedzia a mi kko Pola.
   Pos ucha . Przez pi tna cie minut dziewczyna odzywa a si  tylko, by
da  mu zwi

e wskazówki. Kilka razy zerkn

 na ni  i pomy la  z nag

rado ci ,  e jest jeszcze pi kniejsza, ni  j  zapami ta . O dziwo teraz
nie czu  ju

adnej niech ci.

   Zatrzymali si  - a raczej zrobi  to Arvardan na polecenie dziewczyny
- na granicy pustego osiedla. Odczekawszy chwil , znów nakaza a mu
jecha , póki nie dotarli na podjazd prowadz cy do czyjego  prywatnego
gara u.
   Drzwi zamkn

y si  za nimi, pozostawiaj c ich w ciemno ci,

rozja nionej jedynie blaskiem samochodowej lampki.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Wtedy Pola spojrza a na niego z powag  i rzek a:
   - Doktorze Arvardan, przepraszam za t  tajemniczo

, ale musia am

porozmawia  z panem na osobno ci. Wiem,  e nie ma pan o mnie najlepszej
opinii…
   - Prosz  tak nie mówi  - wtr ci  niezr cznie.
   - Musz  to powiedzie . Teraz dopiero zdaj  sobie spraw , jak
niewdzi cznie i z

liwie zachowa am si  tamtego wieczoru. Nie potrafi

wyrazi , jak bardzo mi przykro…
   - Prosz  o tym nie my le  - odwróci  wzrok. - Ja te  mog em by
nieco ogl dniejszy.
   - No có  - Pola umilk a na chwil , próbuj c opanowa  rozszala e
uczucia. - Nie po to jednak sprowadzi am tu pana. Jest pan jedynym
znanym mi Tamtym, który potrafi  zachowa  si  godnie i szlachetnie. A
ja potrzebuj  pomocy.
   Arvardan poczu , jak ogarnia go nag y ch ód. Czy by tylko o to
chodzi o? Zamkn

 t  my l w jednym zimnym:

   - Ach tak?
   - Nie! - krzykn

a w odpowiedzi. - Nie chodzi o mnie, doktorze

Arvardan, lecz o ca

 Galaktyk ! Nie chc  nic dla siebie! Nic!

   - Co si  sta o?
   - Po pierwsze - nie s dz , aby kto  nas  ledzi , ale gdyby pan
us ysza  jakikolwiek ha as, czy móg by pan… móg by pan… - spu ci a oczy
- obj

 mnie i… i… no wie pan?

   Przytakn

 i stwierdzi  sucho:

   - Wydaje mi si ,  e bez k opotu zdo am co  zaimprowizowa . Czy
musimy czeka  na ha as?
   Pola zarumieni a si .
   - Prosz , niech pan ze mnie nie  artuje. To jedyny sposób, by
unikn

 podejrze  i zmyli  nieprzyjació .

   - Czy by sprawa by a a  tak powa na? - spyta  cicho Arvardan.
   Spojrza  na ni  ciekawie. Wydawa a si  taka m oda i delikatna.
Uzna ,  e w pewnym sensie to niesprawiedliwe. Nigdy w  yciu nie dzia
pod wp ywem bezrozumnych impulsów i by  z tego dumny. Cho  targa y nim
pot

ne emocje, potrafi  je opanowa  i pokona . A teraz, tylko dlatego

e obok siedzia a s aba dziewczyna, odczuwa  instynktown  potrzeb , by

 ochroni .

   - Owszem, jest a  tak powa na - stwierdzi a Pola. - Mam zamiar co
panu powiedzie  i wiem,  e z pocz tku nie b dzie pan chcia  w to
wierzy . Prosz  jednak chocia  postara  si  uwierzy . Niech mi pan
zaufa! Przede wszystkim jednak zale y mi na tym, by do

czy  pan do nas

i sam si  przekona . Spróbuje pan? Dam panu pi tna cie minut, a je li
po ich up ywie uzna pan,  e nie warto mnie wys ucha , odejd  i nie b
zawraca  panu g owy.
   - Pi tna cie minut? - Jego usta skrzywi y si  w mimowolnym u miechu.
Zdj

 zegarek i po

 go przed sob . - Zgoda.

   Pola splot a d onie na kolanach i wbi a spojrzenie w okno, za którym
wida  by o tylko nag

cian  gara u.

   Przygl da  si  jej z uwag  - g adka, mi kka linia podbródka, której
obca by a wymuszona stanowczo

; prosty w ski nos, ciep y koloryt

skóry, tak charakterystyczny dla mieszka ców Ziemi.
   Pola spogl da a na  k tem oka. Widz c,  e to zauwa

, natychmiast

odwróci a wzrok.
   - O co chodzi? - spyta .
   Przygryz a doln  warg .
   - Patrzy am na pana.
   - Zauwa

em. Pewnie mam brudny nos?

   - Nie - u miechn

a si  s abo, po raz pierwszy, od chwili gdy

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

wsiad a do samochodu. Nagle zacz

 dostrzega  ró ne drobiazgi: sposób,

w jaki jej w osy zdawa y si  unosi  w powietrzu za ka dym razem, gdy
porusza a g ow . - Tylko od czasu tamtego spotkania zastanawia am si ,
czemu, skoro jest pan Tamtym, nie nosi pan o owianych ubra . To mnie
zmyli o. Zazwyczaj Tamci przypominaj  worki kartofli.
   - A ja nie?
   - O nie! - w jej g osie pojawi a si  nuta entuzjazmu. - Pan wygl da
zupe nie jak staro ytny marmurowy pos g, tyle  e jest pan  ywy i
ciep y, i… Przepraszam, je li posun

am si  za daleko.

   - Uwa asz,  e widz  w tobie Ziemiank , która zapomina, gdzie jest
jej miejsce? Musisz przesta  tak o mnie my le , albo nie zostaniemy
przyjació mi. Ca y ten strach przed radioaktywno ci  to tylko przes dy.
Dokona em pomiarów promieniowania atmosferycznego i przeprowadzi em
badania laboratoryjne na zwierz tach. Jestem przekonany,  e w zwyk ych
okoliczno ciach radioaktywno

 nie mo e mi zaszkodzi . Przebywam tu od

dwóch miesi cy i nie czuj  si  ani troch  gorzej. Nie wypadaj  mi w osy
- na dowód szarpn

 je pe

 gar ci  - i nie mam problemów z

trawieniem. W tpi  te , by co  grozi o mojej p odno ci, cho  przyznam,

 w tym zakresie podj

em pewne  rodki ostro no ci. Ale impregnowane

owiem szorty nie rzucaj  si  w oczy.

   Ca

 t  tyrad  wyg osi  ze  miertelnie powa

 min  i Pola znów si

miechn

a.

   - Wydaje si ,  e jest pan troch  szalony.
   - Naprawd ? Zdziwi aby  si , jak wielu s awnych i inteligentnych
archeologów podziela t  opini  - i daje jej wyraz w d ugich przemowach.
   - Czy teraz zechce mnie pan wys ucha ? - przerwa a mu Pola. - Min

o

pi tna cie minut.
   - A jak s dzisz?
   -  e mo e zechce pan mi zaufa . W przeciwnym razie nie siedzia by
pan tutaj. Nie po tym, co zrobi am.
   - Czy nadal uwa asz,  e musz  si  zmusza , by siedzie  ko o ciebie?
Je li tak, to si  mylisz… Czy wiesz, Polu,  e jeszcze nigdy, przenigdy
nie widzia em tak pi knej jak ty dziewczyny?!
   Spojrza a na niego z nag ym l kiem.
   - Prosz , niech pan przestanie. Przysi gam,  e nie o to mi chodzi.
Nie wierzy mi pan?
   - Wierz , Polu. Powiedz mi wszystko, co ci le y na sercu, a ja ci
pomog  - Arvardan mówi  szczerze. W tym momencie z rado ci  podj

by

si  obalenia imperatora. Nigdy dot d nie by  zakochany… i w tej
sekundzie powstrzyma  rozp dzone my li. Do tej pory nie u ywa  tego

owa.

   Zakochany? W dziewczynie z Ziemi?
   - Pozna  pan mojego ojca, doktorze Arvardan?
   - Doktor Shekt jest twoim ojcem? Prosz , mów do mnie Bel. Ja
przecie  zwracam si  do ciebie po imieniu.
   - Je li chcesz, spróbuj . Przypuszczam,  e by

 na niego z y.

   - Nie zachowa  si  zbyt grzecznie.
   - Nie móg  inaczej post pi . Obserwowano go. W istocie razem
postanowili my,  e pozb dzie si  ciebie jak najszybciej, a ja przywioz
ci  tutaj. Ten dom nale y do nas. Widzisz - jej g os zni

 si  do

szeptu - Ziemia chce si  zbuntowa .
   Arvardan nie potrafi  opanowa  rozbawienia.
   - Nie! - j kn

 z udanym zdumieniem. - Ca a? Ale Pola zareagowa a z

prawdziw  furi .
   - Nie  miej si ! Obieca

,  e mnie wys uchasz i uwierzysz. Ziemia

naprawd  chce si  zbuntowa . To powa na sprawa, bo Ziemia mo e
zniszczy  ca e Imperium.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Potrafiliby cie zrobi  co  takiego? - tym razem zdo

 opanowa

kolejny wybuch  miechu. - Polu - spyta

agodnie - czy znasz troch

galaktografi ?
   - Ca kiem nie najgorzej, nauczycielu. Co to ma do rzeczy?
   - Bardzo du o. Galaktyka to obszar o obj to ci kilkunastu milionów
sze ciennych lat  wietlnych. Mie ci si  w niej dwie cie milionów
zaludnionych planet, na których mieszka w sumie pó  tryliona ludzi.
Zgadza si ?
   - Przypuszczam,  e tak, skoro tak twierdzisz.
   - Mo esz mi wierzy . Natomiast Ziemia to jedna planeta, któr
zaludnia dwadzie cia milionów mieszka ców, pozbawiona jakichkolwiek
dodatkowych zasobów. Innymi s owy, na ka dego Ziemianina przypada
dwadzie cia pi

 miliardów obywateli Galaktyki. Co mo e zatem zdzia

Ziemia przy szansie jeden do dwudziestu pi ciu miliardów?
   Przez chwil  dziewczyn  ogarn

o zw tpienie, wkrótce jednak

otrz sn

a si .

   - Nie umiem odpowiedzie  ci na to pytanie - oznajmi a stanowczo -
ale mój ojciec potrafi. Nie poda  mi najwa niejszych szczegó ów
twierdz c, i  zagrozi oby to mojemu  yciu, ale je li pójdziesz teraz ze
mn , uczyni to. Powiedzia ,  e Ziemia zna sposób zniszczenia  ycia na
innych planetach, i z pewno ci  mia  racj . Nigdy przedtem si  nie
myli .
   Jej policzki poró owia y z zapa u i Arvardan zapragn

 nagle dotkn

ich (Czy rzeczywi cie dotkn

 jej ju  kiedy  i poczu  dreszcz

przera enia? Co si  z nim dzia o?).
   - Czy min

a ju  dziesi ta? - spyta a Pola.

   - Tak - odpar .
   - A zatem powinien na nas czeka  na górze… Je li go nie schwytali. -
Rozejrza a si  wokó  i mimo woli zadr

a. - Z gara u jest bezpo rednie

wej cie do domu, je eli oczywi cie zechcesz pój

 ze mn …

   Pola uj

a ju  ga

 drzwi samochodu, gdy nagle zamar a. Po

sekundzie szepn

a cichutko:

   - Kto  idzie! Szybko!
   Nie zd

a powiedzie  nic wi cej. Arvardan bez trudu przypomnia

sobie jej instrukcje. Natychmiast przyci gn

 do siebie ciep e, nie

stawiaj ce oporu cia o. Jej usta zadr

y, otwieraj c przed nim

niesko czony ocean s odyczy…
   Przez pierwsze dziesi

 sekund stara  si  maksymalnie odwróci

wzrok, szukaj c plamy  wiat a na pod odze, wyt

 s uch w oczekiwaniu

na odg os obcych kroków. Potem jednak zala a go fala uczu , o lepi
blask gwiazd, og uszy o szale cze bicie w asnego serca.
   Pola oderwa a od niego usta, ale Arvardan ponownie odnalaz  je w
poca unku. Mocniej przytuli  j  do siebie, a ona zanurzy a si  w jego
ramionach, a  ich serca zacz

y bi  zgodnym rytmem.

   Dopiero po d

szej chwili roz

czyli si  i przez moment siedzieli

nieruchomo, policzek przy policzku.
   Arvardan nigdy dot d nie by  zakochany… Tym razem nie wzdrygn

 si

na to s owo.
   W ko cu có  w tym niezwyk ego? Ziemianka czy nie, w ca ej Galaktyce
nie znalaz by równie wspania ej dziewczyny.
   Wreszcie powiedzia  z rozmarzeniem:
   - To musia  by  jaki  samochód.
   - Nie - odpar a szeptem. - W ogóle nic nie s ysza am.
   Odsun

 j  od siebie, lecz Pola nie spu ci a oczu.

   - Ty diablico. Mówisz powa nie?
   - Chcia am,  eby  mnie poca owa  - w jej oczach zab ys a figlarna
iskierka. - I wcale nie 

uj .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - My lisz,  e ja 

uj ? Poca uj mnie jeszcze raz, dlatego  e teraz

to ja tego pragn .
   Po kolejnej bardzo d ugiej chwili Pola odsun

a si  nagle.

Przyg adzi a w osy i zdecydowanym, pedantycznym gestem poprawi a
ko nierzyk sukienki.
   - S dz ,  e powinni my ju  i

 do  rodka. Zga

wiat o. Przynios am

ze sob  latark .
   W  lad za ni  wyszed  z samochodu. W g

bokiej ciemno ci sylwetka

stoj cej przed nim dziewczyny stanowi a tylko niewyra ny cie  w m tnym
blasku miniaturowej latarki.
   - Lepiej we  mnie za r

 - powiedzia a. - Musimy wej

 po schodach.

   - Kocham ci . Polu - szepn

 cicho. Jak e  atwo by o powiedzie  te

owa! I jak prawdziwie zabrzmia y! Powtórzy  raz jeszcze: - Kocham

ci .
   - Ledwo mnie znasz - odpar a mi kko.
   - Nie. Ca e moje  ycie. Przysi gam! Przez ca e  ycie. Polu, od dwóch
miesi cy bez przerwy my la em i marzy em o tobie. Naprawd !
   - Ale ja jestem Ziemiank .
   - Wi c i ja zostan  Ziemianinem. Wypróbuj mnie. Zatrzyma  j  i
delikatnie przekr ci  jej d

, póki  wiat o latarki nie pad o na

zarumienion , mokr  od  ez twarz dziewczyny.
   - Czemu p aczesz?
   - Bo kiedy mój ojciec wszystko ci opowie, zrozumiesz,  e nie mo esz
kocha  Ziemianki.
   - Powiedzia em - wypróbuj mnie.

15.
DWADZIE CIA PI

 MILIARDÓW - CZY ZERO?

   Arvardan i Shekt spotkali si  w ma ym pokoju na pierwszym pi trze
domu. Wszystkie okna by y dok adnie spolaryzowane a  do ca kowitej
nieprzejrzysto ci. Pola zosta a na dole, gdzie, czujnie nas uchuj c,
pe ni a wart  siedz c w fotelu i wygl daj c na ciemn , pust  ulic .
   Zgarbiona posta  Shekta wyda a si  Arvardanowi odmieniona w
porównaniu z tym, co widzia  jakie  dziesi

 godzin temu. Wprawdzie

twarz fizyka nadal nosi a znamiona wieku i ogromnego wyczerpania, lecz
o ile przedtem malowa a si  na niej niepewno

 i l k, teraz wyra

a

niemal strace cz  desperacj .
   - Doktorze Arvardan - powiedzia  powa nie - musz  przeprosi  pana za
moje dzisiejsze zachowanie. Mia em nadziej ,  e pan zrozumie…
   - Przyznaj ,  e wtedy nie wiedzia em, o co panu chodzi, ale teraz
pojmuj  ju  wszystko.
   Shekt zasiad  przy stole i wskaza  go ciowi butelk  wina. Arvardan
obronnym gestem uniós  r

.

   - Je li nie ma pan nic przeciw temu, wola bym jaki  owoc… Co to
takiego? Nie wydaje mi si , abym kiedykolwiek wcze niej widzia  co
podobnego.
   - To rodzaj pomara czy - wyja ni  Shekt. - Nie s dz , aby ros y one
gdzie  poza Ziemi . Trzeba tylko zdj

 skórk . To  atwe -

zademonstrowa  i Arvardan, obw chawszy ciekawie owoc, wbi  z by w
soczysty mi

sz. Po sekundzie wyda  z siebie okrzyk zachwytu.

   - Pyszne! Doktorze Shekt, czy Ziemia próbowa a kiedy  eksportowa  te
owoce?
   - Starsi - odpar  fizyk pos pnym tonem - nie s  zachwyceni ide
handlu z Tamtymi. Zreszt  nasi kosmiczni s siedzi równie  wol  unika
wszelkich kontaktów. To po prostu jeszcze jeden aspekt naszych
trudno ci.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Arvardan poczu , jak ogarnia go nag e rozdra nienie.
   - To najwi kszy idiotyzm, jaki kiedykolwiek s ysza em. Mówi  panu,

e czasem, kiedy widz , co kryje si  w umys ach moich bli nich,

zaczynam w tpi  w ludzk  inteligencj .
   Shekt wzruszy  ramionami. Od lat przywyk  do podobnych nonsensów.
   - Obawiam si ,  e to cz

 niemal nierozwi zywalnego problemu

antyterranizmu.
   - Ale jego nierozwi zywalno

 - wykrzykn

 archeolog - wynika st d,

e nikt nawet nie próbuje szuka  rozwi zania! Ilu Ziemian reaguje na t

sytuacj  nienawi ci  skierowan  przeciw obywatelom Galaktyki? I to
wszystkim, bez  adnego wyj tku? To najcz stsza choroba - nienawi

 za

nienawi

. Czy wasi ludzie rzeczywi cie pragn  równo ci i wzajemnej

tolerancji? Bynajmniej! Wi kszo

 z nich chce jedynie zamieni  si

rolami ze swym ciemi zc .
   - Mo e i jest sporo prawdy w tym, co pan mówi - odpar  ze smutkiem
Shekt. - Nie mog  temu zaprzeczy . Ale to tylko jedna strona medalu.
Dajcie nam szans , a wychowamy nowe pokolenie Ziemian, pozbawionych
separatystycznych uprzedze  i ca ym sercem wierz cych w jedno
ludzko ci. Asymilacjoni ci, którzy wyznaj  has a tolerancji i
kompromisu, nieraz ju  dochodzili do g osu. Jestem jednym z nich. Czy
raczej by em nim kiedy . Teraz jednak ca

 Ziemi  rz dz  zeloci. To

skrajni nacjonali ci, op tani marzeniami o dawnej i przysz ej w adzy
nad  wiatem. To przed nimi trzeba uchroni  Imperium.
   Arvardan zmarszczy  brwi.
   - Ma pan na my li bunt, o którym wspomina a Pola?
   - Doktorze Arvardan - odrzek  ponuro Shekt - to nie atwe zadanie.
Mam pana przekona ,  e Ziemia mo e podbi  Galaktyk . Niewiarygodny
pomys , prawda? Ale niestety prawdziwy. Nie jestem zbyt odwa nym
cz owiekiem i bardzo pragn

.

   Mo e pan wi c sobie wyobrazi , jak pot

ny musi by  bodziec, który

zmusza mnie do zaryzykowania zdrady, je li w dodatku moj  osob  wci
interesuj  si  agenci miejscowych w adz.
   - Skoro to a  tak powa na sprawa - stwierdzi  Arvardan - lepiej

dzie, gdy od razu co  wyja ni . Oczywi cie pomog  panu, jak tylko

 móg  - ale jedynie jako obywatel Galaktyki. Nie mam  adnej

szczególnej w adzy ni wp ywów, ani na dworze, ani w pa acu Prokuratora.
Jestem dok adnie tym, na kogo wygl dam - archeologiem uczestnicz cym w
ekspedycji naukowej zorganizowanej wy

cznie dla zaspokojenia mojej

ciekawo ci. Poniewa  zdecydowa  si  pan podj

 ryzyko, czy nie powinien

pan zwróci  si  do samego Prokuratora? On móg by naprawd  pomóc.
   - I dlatego w

nie mnie pilnuj . Starsi nie pozwol  mi skontaktowa

si  z Prokuratorem. Kiedy dzi  rano przyby  pan do mojego domu,

dzi em nawet,  e mo e pan by  po rednikiem. Wydawa o mi si ,  e

Ennius co  podejrzewa.
   - Mo e i tak - nie znam go na tyle. Ale ja nie jestem  adnym
po rednikiem. Przykro mi. Je li nadal chce pan zawierzy  mi t
tajemnic , przyrzekam, i  przeka

 mu wszystko, co b dzie trzeba.

   - Dzi kuj  panu. O nic wi cej nie prosz . Tylko o to - i aby
wykorzysta  pan wszelkie wp ywy, by uchroni  Ziemi  przed zbyt surow
kar .
   - Oczywi cie - Arvardan czu  niepokój. W tym momencie by  zupe nie
przekonany,  e ma do czynienia ze starszym, ekscentrycznym paranoikiem,
by  mo e nieszkodliwym, lecz zupe nie stukni tym. Nie ma jednak
wyj cia. Musi go wys ucha  i postara  si  ukoi  l ki starego uczonego -
ze wzgl du na Po

.

   - Doktorze Arvardan - zacz

 Shekt. - Podobno s ysza  pan o

synapsyfikatorze? Mówi  pan o tym dzi  rano.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Owszem. Czyta em pa ski artyku  w Przegl dzie Fizycznym.
Wspomina em o tym urz dzeniu Prokuratorowi i najwy szemu kap anowi.
   - Najwy szemu kap anowi?
   - Ale  tak. Wtedy gdy otrzyma em od niego list polecaj cy, którego
pan, hmmm, nie zechcia  przeczyta .
   - Raz jeszcze przepraszam. Ale szkoda,  e… Co dok adnie wiadomo panu
o synapsyfikatorze
   -  e jest to interesuj ca pora ka. Zosta  zaprojektowany do
zwi kszania zdolno ci uczenia. Eksperymenty na szczurach by y do
obiecuj ce, ale do wiadczenia na ludziach zako czy y si  sromotn
kl sk .
   Shekt spojrza  na niego smutnym wzrokiem.
   - No tak, po lekturze artyku u musi pan tak my le . Urz dzenie
zosta o w nim opisane jako ca kowite fiasko, a wiadomo ci o udanych
eksperymentach z rozmys em utajniono.
   - Hmm. To do

 niezwyk y przyk ad etyki naukowej, doktorze Shekt.

   - Owszem, przyznaj . Ale mam pi

dziesi t sze

 lat i je li wie pan

cokolwiek o ziemskich zwyczajach, zdaje pan sobie spraw ,  e pozosta o
mi niewiele  ycia.
   - Sze

dziesi tka? Tak, s ysza em, nawet wi cej, ni bym sobie

yczy . - Arvardan pomy la  cierpko o swej pierwszej podró y ziemskim

stratolotem. - Podobno czasem czyni si  wyj tek dla szczególnie
zas

onych naukowców.

   - Istotnie. Lecz decyzj  w tej sprawie podejmuje najwy szy kap an
wraz z Rad  Starszych. Nie mo na odwo

 si  od ich wyroku - nawet do

imperatora. Powiedziano mi,  e cen  za  ycie ma by  utrzymanie
synapsyfikatora w tajemnicy i dalsza ci

ka praca nad jego ulepszeniem.

- Stary cz owiek bezradnie roz

 r ce. - Sk d mia em wtedy wiedzie ,

co z tego wyniknie, do czego u yj  mojej maszyny?
   - A do czego j  wykorzystano? - Arvardan wyj

 z kieszeni na piersi

papiero nic  i pocz stowa  swego rozmówc , tamten jednak podzi kowa .
   - Chwileczk !… Po pewnym czasie, kiedy ostatecznie zyska em pewno

,

e urz dzenie mo e zosta  wypróbowane na ludziach, poddali my

synapsyfikacji kilku ziemskich biologów. Byli to znani zwolennicy
zelotów, to jest ekstremistów. Wszyscy prze yli, cho  po pewnym czasie
da y zna  o sobie dodatkowe objawy. Jednego z nich przywieziono potem
na leczenie. Nie zdo

em go uratowa , ale s owa umieraj cego pozwoli y

mi odkry  prawd .
   Zbli

a si  pó noc. Dzie  by  bardzo wyczerpuj cy i pe en wra

. A

jednak mimo zm czenia Arvardan poczu ,  e s owa Shekta obudzi y jego
ciekawo

.

   - Je li mo na, wola bym, aby przeszed  pan do rzeczy.
   - Prosz  o jeszcze chwil  cierpliwo ci. Je li mam pana przekona ,
powinienem dok adnie wszystko wyja ni . Oczywi cie zdaje pan sobie
‘spraw  ze szczególnego charakteru ziemskiego  rodowiska - jego
radioaktywno ci.
   - Tak, nie le si  w tym orientuj .
   - Wie pan równie , jaki wp yw wywiera promieniowanie na Ziemi  i jej
gospodark ?
   - Owszem.
   - W takim razie nie b

 si  nad tym rozwodzi . Wspomn  tylko,  e na

Ziemi znacznie cz

ciej ni  gdziekolwiek indziej pojawiaj  si  nowe

mutacje. Teorie g oszone przez naszych wrogów, jakoby Ziemianie ró nili
si  od reszty ludzko ci, zawieraj  w sobie ziarno prawdy. Oczywi cie
mutacje te s  ma o znacz ce i wi kszo

 cech nie zostaje przekazana

potomstwu. Je li Ziemianie zmienili si , to tylko w pewnych aspektach
wewn trznych procesów chemicznych, co pozwala im lepiej przystosowa

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

si  do niezwyk ego  rodowiska. Wykazuj  wi c wi ksz  odporno

 na

promieniowanie, szybsze gojenie si  oparze …
   - Doktorze Shekt, wszystko to jest mi doskonale znane.
   - Czy pomy la  wi c pan kiedy ,  e podobne mutacje dokonuj  si
równie  u innych organizmów? Nie tylko u ludzi?
   Zapad a krótka cisza, po czym Arvardan odrzek :
   - Rzeczywi cie, nie wpad em na to, cho  oczywi cie co  takiego jest
nie do unikni cia.
   - Zgadza si . I to w

nie sta o si  na Ziemi. W ród naszych

zwierz t domowych wyst puje znacznie wi cej odmian ni  na jakiejkolwiek
innej planecie. Pomara cza, któr  pan przed chwil  zjad , to równie
mutant, nie istniej cy nigdzie indziej. Mi dzy innymi dlatego nikt nie
zechcia by eksportowa  tych owoców. Poza wiatowcy odnosz  si  do nich
podejrzliwie, tak jak i do nas - a my strze emy ich niczym najwi kszego
skarbu. I oczywi cie to, co odnosi si  do zwierz t i ro lin, jest
równie  prawdziwe w odniesieniu do mikroorganizmów.
   Arvardan poczu  pierwsze uk ucie strachu.
   - Ma pan na my li bakterie? - spyta .
   - Mam na my li ca y  wiat najprostszych organizmów. Pierwotniaki,
bakterie i samonamna aj ce si  bia ka, zwane czasami wirusami.
   - Do czego w

ciwie pan zmierza?

   - Chyba ju  pan rozumie, doktorze Arvardan. Nagle zacz

 pan

okazywa  zainteresowanie. Widzi pan, po ród pa skich rodaków kr
legendy,  e Ziemianie nios  z sob

mier ,  e towarzystwo Ziemian to

prowokowanie losu,  e Ziemianie przynosz  nieszcz

cie, maj  z e oczy…

   - S ysza em o tym. G upie przes dy.
   - Niezupe nie. To jest w

nie najgorsze. Podobnie jak w wielu

legendach, podaniach i bajkach w przes dzie tym kryje si  ziarno
prawdy. Zdarza si ,  e organizm Ziemianina staje si  gospodarzem
mikroskopijnych paso ytów, nie wyst puj cych nigdzie poza nasz
planet . Tamci nie s  na nie szczególnie odporni. Reszta to zwyk a
biologia, doktorze.
   Arvardan milcza .
   - Czasami oczywi cie nas te  dopadnie choroba. Z terenów ska onych
wydostanie si  nowy zarazek i na planecie wybucha epidemia. Ale
generalnie rzecz bior c Ziemianie dotrzymuj  kroku zagro eniom. Nowe
pokolenia uodparniaj  si  na kolejne bakterie i wirusy, co pozwala nam
przetrwa . Tamci nie maj  takiej szansy.
   - Czy to znaczy - zacz

 s abo Arvardan -  e zetkni cie z wami

powoduje?… - Odsun

 si  z krzes em, my

c o wieczornych poca unkach.

   Shekt potrz sn

 g ow .

   - Oczywi cie,  e nie. Nie jeste my  ród em chorób, po prostu je
przenosimy. A nawet nosicielstwo zdarza si  bardzo rzadko. Gdybym
mieszka  na pa skiej planecie, nie roznosi bym zarazy, podobnie jak
pan. Nie przyci gam zarazków. Nawet tutaj niebezpieczny jest jeden na
bilion mikroorganizmów albo nawet na bilion bilionów. Szans  zaka enia

 mniejsze ni  gro ba uderzenia meteoru. Chyba  e kto  zechcia by

wyszuka  owe zarazki, wyizolowa  je i rozmno

.

   Znów zapad a cisza, tym razem znacznie d

sza. Wreszcie Arvardan

przemówi  dziwnie zduszonym g osem:
   - Czy to w

nie robi  Ziemianie?

   Przesta  my le  o paranoi. By  gotów uwierzy .
   - Tak. Z pocz tku jednak mieli my niewinne intencje. Nasi biolodzy

 naturalnie szczególnie zainteresowani niezwyk ymi aspektami

ziemskiego  ycia. Ostatnio uda o im si  wyizolowa  wirusa gor czki
pospolitej.
   - Co to jest gor czka pospolita?

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   -  agodna endemiczna choroba ziemska. To znaczy,  agodna dla nas.
Wi kszo

 Ziemian przechodzi j  w dzieci stwie, jej objawy nie s  zbyt

gro ne. Lekka gor czka, miejscowa wysypka, zapalenie stawów i b on

luzowych po

czone z uporczywym pragnieniem. Choroba trwa zwykle od

czterech do sze ciu dni, a raz przebyta, na zawsze uodparnia organizm.
Ja j  mia em, Pola j  mia a. Czasami pojawia si  gro niejsza odmiana
tej samej choroby - najprawdopodobniej wywo ywana przez nieco inny
szczep wirusa - któr  nazywamy gor czk  radiacyjn .
   - S ysza em ju  o niej - mrukn

 Arvardan.

   - Naprawd ? Nazw  zawdzi cza powszechnemu przekonaniu,  e zaka enie
nast puje po d

szym pobycie na terenach radioaktywnych. Istotnie

ugi kontakt ze ska eniem cz sto prowadzi do zachorowa , bo w

nie na

tych terenach najcz

ciej powstaj  gro ne mutacje wirusa. Przyczyn

choroby nie jest jednak promieniowanie, lecz w

nie wirus. W gor czce

radiacyjnej objawy wyst puj  ju  po dwóch godzinach od chwili
zaka enia. Usta ulegaj  zniekszta ceniu do tego stopnia,  e chory
praktycznie nie mo e mówi . Po kilku dniach najcz

ciej nast puje zgon.

   Teraz za , drogi doktorze, przechodzimy do najwa niejszego.
Organizmy Ziemian s  przystosowane do gor czki pospolitej, Tamtych -
nie. Czasami zara a si  ni  kto  z obsady garnizonu i reaguje tak jak
Ziemianin na gor czk  radiacyjn . Zazwyczaj umiera w ci gu dwunastu
godzin. Wtedy zw oki zostaj  spalone - przez Ziemian - bo je li kto  z
Tamtych zanadto si  do nich zbli y, równie  ginie.
   Wirus zosta  wyizolowany dziesi

 lat temu. To nukleoproteid,

podobnie jak wi kszo

 przes czalnych wirusów, spo ród innych wyró nia

go jednak niezwykle wysoka zawarto

 radioaktywnego w gla, siarki i

fosforu. „Niezwykle wysoka” oznacza,  e pi

dziesi t procent w gla,

siarki i fosforu tworz cych wirus jest radioaktywne. Przypuszcza si ,

e  miertelny skutek dla organizmu  ywiciela jest w wi kszej mierze

pochodn  promieniowania ni  toksyn wirusa. Naturalnie Ziemianie,
przystosowani do promieniowania gamma, reaguj  znacznie s abiej. Z
pocz tku badania koncentrowa y si  na budowie wirusa i mechanizmie
koncentracji izotopów. Jak pan zapewne wie, dzisiejsza chemia potrafi
rozdzieli  izotopy jedynie  mudnymi, pracoch onnymi metodami. Nie znamy
te

adnego innego organizmu, w którym mog oby si  to dokona . Wkrótce

jednak badania posz y w innym kierunku.
   B

 si  streszcza , doktorze. Chyba widzi pan ju , do czego

zmierzam. Zespó  badawczy móg  prowadzi  do wiadczenia na pozaziemskich
zwierz tach, ale nie na samych Tamtych. Na Ziemi jest ich zbyt ma o, by
znikni cie nawet paru osób mog o pozosta  nie zauwa one. Nie mo na te
by o dopu ci  do przedwczesnego wykrycia planów. Poddano zatem
synapsyfikacji grupk  biologów. To w

nie oni opracowali nowe

matematyczne podej cie do chemii bia ek i immunologii, co umo liwi o w
ko cu wyhodowanie syntetycznego szczepu wirusa, atakuj cego wy

cznie

mieszka ców Galaktyki - Tamtych. Obecnie istniej  ju  ca e tony
wykrystalizowanego wirusa.
   Arvardan patrzy  na niego nieprzytomnym wzrokiem. Czu , jak po czole
i policzkach sp ywaj  mu stru ki potu.
   - Czy chce pan powiedzie  - wykrztusi  -  e Ziemia ma zamiar
rozes

 ten wirus po Galaktyce, zapocz tkowuj c w ten sposób

gigantyczn  wojn  biologiczn ?
   - Której my nie mo emy przegra , a wy - wygra . W

nie tak. Kiedy

epidemia rozpocznie si  na dobre, ka dego dnia b

 umiera  miliony.

Nic jej nie powstrzyma. Przera eni uchod cy roznios  wirusa po ca ym
Imperium, a nawet gdyby cie zacz li wysadza  ca e planety, zawsze

dzie mo na wywo

 nowe ogniska zarazy. Nie b dzie  adnych powodów,

by jej wybuch po

czy  z Ziemi . Gdy nasze przetrwanie zacznie budzi

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

podejrzenia, straty b

 ju  tak ogromne, a rozpacz tak

obezw adniaj ca,  e Tamci nie podejm

adnych kroków.

   - I wszyscy umr ? - Arvardan wci

 nie dopuszcza  do siebie tej

potwornej my li, nie potrafi  w ni  uwierzy .
   - Mo e nie wszyscy. Nasza nowa bakteriologia zajmuje si  wieloma
sprawami. Mamy równie  antytoksyn  i  rodki do jej produkcji. Mo na ich

dzie u

 w razie szybkiej kapitulacji. Poza tym w zapad ych k tach

Galaktyki ocaleje zapewne kilka planet, mo e nawet gdzie  znajd  si
ludzie ca kowicie odporni na chorob .
   W ci

kiej, przejmuj cej ciszy, która zapad a po jego ostatnich

owach - Arvardan ani przez sekund  nie w tpi  w to, co us ysza , w

straszliw  prawd , która w ci gu kilku minut zredukowa a szans
zwyci stwa Imperium z dwudziestu pi ciu miliardów do zera - rozleg  si
cichy, znu ony g os Shekta.
   - To nie Ziemia chce do tego doprowadzi . Garstka przywódców, si
odseparowanych od reszty Galaktyki, nienawidz cych tych, którzy nie
dopuszczaj  ich do siebie, postanowi a uderzy  nie licz c si  z
kosztami. To szale stwo…
   Ale je li raz zaczn , cala Ziemia b dzie musia a pój

 w ich  lady.

Co bowiem mieliby my zrobi ? N kani ogromnym poczuciem winy,
musieliby my jednak doko czy  dzie a zniszczenia. Czy mogliby my
pozwoli , by ocala a cz

 Galaktyki mog a dokona  na nas odwetu?

   Ale cho  jestem Ziemianinem, przede wszystkim jestem cz owiekiem.
Czy musz  zgin

 tryliony ludzi, by zadowoli  kilka milionów? Czy nawet

najbardziej zasadna zemsta jednej planety ma zniszczy  ca

 cywilizacj

galaktyczn ? A je li nawet zwyci

ymy, to co nam z tego przyjdzie?

Stolic  Galaktyki musi zosta  planeta posiadaj ca niezb dne zasoby
naturalne - a my ich nie mamy. Ziemianie mog  nawet zaw adn

 Trantorem

i stamt d rz dzi  Galaktyk  przez pierwsze pokolenie, ale ich dzieci
stan  si  obywatelami Trantora i z pogard  spogl da  b

 ku Ziemi.

   Poza tym, czy ludzko

 mo e skorzysta  na zamianie tyranii

galaktycznej na tyrani  Ziemi? Nie! Nie! Musi istnie  jakie  wyj cie
dla wszystkich ludzi bez wyj tku, droga, prowadz ca ku sprawiedliwo ci
i wolno ci.
   Nagle Shekt skry  twarz w d oniach i zako ysa  si

agodnie w

fotelu.
   Arvardan s ysza  wszystko jak przez mg

.

   - Nie pope ni  pan  adnej zdrady - wyj ka . - Natychmiast udam si
na Everest. Prokurator uwierzy mi. Musi mi uwierzy !
   Nagle na zewn trz rozleg  si  odg os biegn cych stóp, w pokoju
pojawi a si  blada, przera ona twarz. Pozostawione otworem drzwi
zaskrzypia y.
   - Ojcze - do domu zbli aj  si  jacy  ludzie.
   Policzki Shekta poszarza y.
   - Pr dko, doktorze! Przez gara ! - Gwa townie popchn

 zdumionego

go cia. - Prosz  zabra  Pol  i nie martwi  si  o mnie. Zatrzymam ich.
   Ale kiedy si  odwrócili, ujrzeli przed sob  m

czyzn  w zielonej

szacie. Nieznajomy u miecha  si  nieznacznie, jego d

 lekko

obejmowa a bicz neuronowy. Na dole rozleg o si  walenie do drzwi, nag y
trzask p kaj cego tworzywa i  omot licznych nóg.
   - Kim pan jest? - spyta  ostro Arvardan, spogl daj c wyzywaj co na
uzbrojonego intruza. Zas oni  sob  Pol .
   - Ja? - powiedzia  szorstko cz owiek w zielonej szacie. - Jestem
tylko skromnym Sekretarzem Jego Ekscelencji, najwy szego kap ana -
podszed  o krok bli ej. - O ma y w os czeka bym za d ugo. Ale nie. Hmm,
i do tego dziewczyna. To naprawd  nieroztropne.
   - Jestem obywatelem Galaktyki - oznajmi  twardo Arvardan - i

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

twierdz ,  e nie macie prawa mnie aresztowa  - ani zreszt  wkroczy  do
tego domu - bez oficjalnego zezwolenia w adz.
   - Ja - Sekretarz woln  r

 postuka  si  w pier  - sprawuj  ca

adz  na tej planecie. Ju  nied ugo b

 te  jedynym w adc  ca ej

Galaktyki. Mamy was wszystkich - nawet Schwartza.
   - Schwartza! - krzykn li niemal jednocze nie Shekt i Pola.
   - Jeste cie zaskoczeni? Chod cie, zaprowadz  was do niego. Ostatni
rzecz , jak  zapami ta  Arvardan, by  szeroki u miech Sekretarza - i

ysk bicza. Poprzez szkar atn  zas on  bólu run

 w nie wiadomo

.

16.
PO KTÓREJ JESTE  STRONIE?

   Schwartz le

 niespokojnie na twardej  awce w jednym z wielu

podziemnych pomieszcze  Dworu Pokuty w Chica.
   Dwór, jak go najcz

ciej nazywano, stanowi  imponuj cy dowód w adzy

najwy szego kap ana i jego otoczenia. Ponury kamienny gmach rzuca
mroczny cie  na s siaduj ce z nim baraki imperialne - cie  równie

boki jak groza, któr  budzi  w sercach miejscowych z oczy ców, lekce

sobie wa

cych dalekie imperialne prawa.

   W ci gu ostatnich kilku wieków wewn trz tych murów wielu Ziemian
czeka o na wyrok nale ny wszystkim, którzy zani aj  b

 nie dotrzymuj

norm produkcyjnych,  yj  poza wyznaczony wiek lub ukrywaj  kogo , kto
pope ni  t  zbrodni , albo te  próbuj  dzia

 na szkod  miejscowego

rz du. Czasami, kiedy ma ostkowa z

liwo

 ziemskiego wymiaru

sprawiedliwo ci wyda a si  szczególnie bezsensowna któremu  z
urz duj cych Prokuratorów - subtelnych i zazwyczaj troch  zblazowanych
- namiestnik Imperium móg  uchyli  wyrok. Oznacza o to jednak mo liwo
buntu, a ju  na pewno pot

nych zamieszek.

   Zazwyczaj je li Rada 

da a kary  mierci, Prokurator ust powa . W

ko cu cierpieli na tym jedynie Ziemianie…
   Naturalnie Joseph Schwartz nie mia  o tym wszystkim poj cia. Na jego

wiat sk ada a si  niewielka cela, o  cianach migocz cych s abym

blaskiem, dwie twarde  awki i stó  oraz nisza w  cianie, s

ca za

azienk  i toalet . Nie mia  nawet okna, by móc ujrze  kawa ek nieba, a

wpadaj cy do  rodka strumie

wie ego powietrza z kana u wentylacyjnego

najcz

ciej by  tak s aby,  e niemal niewyczuwalny.

   Schwartz potar  w osy, otaczaj ce  ysin  na czubku g owy i usiad .
Szkoda,  e próba ucieczki donik d (gdzie bowiem na tej Ziemi móg  si
czu  bezpieczny?) sko czy a si  tak szybko i nieprzyjemnie. W
rezultacie trafi  tutaj. Teraz móg  przynajmniej bawi  si

ladami

Psychicznymi.
   Czy to dla niego dobrze, czy  le?
   Na farmie by  to jedynie niezwyk y, niepokoj cy dar, którego natury
zupe nie nie zna . Nie my la  te  wtedy o otwieraj cych si  przed nim
mo liwo ciach. Teraz jednak mia  do

 czasu, by eksperymentowa .

   Gdyby bez przerwy, przez dwadzie cia cztery godziny na dob
rozmy la  o swym uwi zieniu, wkrótce sko czy by jako wariat. Tymczasem
móg

ledzi  przechodz cych cz onków personelu, si ga  po stra ników w

siednich korytarzach, wyci ga  delikatne macki swego umys u a  do

samego kapitana Dworu, urz duj cego w odleg ym gabinecie.
   Delikatnie bada  i analizowa  umys y. Pod jego dotykiem otwiera y
si  na o cie , niczym dojrza e orzechy - suche skorupy, spomi dzy
których z szelestem sypa  si  deszcz uczu  i wra

.

   Dzi ki temu wiele dowiedzia  si  na temat Ziemi i Imperium - wi cej,
ni  zdo

 odkry  (czy raczej móg  odkry ) przez dwa miesi ce na

farmie.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   A jedna informacja powtarza a si  bez przerwy, nie pozostawiaj c

adnego pola domys om:

   By  skazany na  mier .
   Bez odwo ania, dyskusji i mo liwo ci ucieczki.
   Mo e dzi , mo e jutro - jedno by o pewne: wkrótce zginie!
   W jaki  sposób oswoi  si  z t  my

, a nawet znalaz  w niej

ukojenie.

   Drzwi otwar y si  i Schwartz skoczy  na równe nogi, pó przytomny ze
strachu. Mo na akceptowa

mier  ca ym  wiadomym umys em, lecz cia o,

ta dzika bestia, nie zna poj cia „rozs dku”. Czy to ju  teraz? Nie -
jeszcze nie.  lad Psychiczny przybysza nie sugerowa  morderczych
zamiarów. Do celi wszed  stra nik z metalowym pr tem w r ku. Schwartz
wiedzia , co to oznacza.
   - Idziesz ze mn  - oznajmi  zwi

le stra nik.

   Schwartz pos ucha , zastanawiaj c si  nad sw  dziwn  moc . Na d ugo
przedtem, nim stra nik zdo

by u

 swojej broni albo nawet nim

postanowi by to zrobi , Schwartz móg by go obezw adni  - b yskawicznie
i bezszelestnie. Umys

nierza by  w psychicznych r kach Schwartza.

Wystarczy o tylko lekko  cisn

.

   Ale po co? Zjawiliby si  inni. Ilu naraz móg  obezw adni ? Iloma
parami owych „r k” dysponowa ?
   Potulnie szed  naprzód.
   Wreszcie dotar  do ogromnej sali. Przebywa o tam ju  dwóch m

czyzn

i kobieta, wszyscy rozci gni ci na bardzo wysokich sto ach, jak martwi.
Ale  yli - ich umys y by y w pe ni aktywne.
   Parali ! Zna  ich!… Czy by ich zna ?
   Przystan

,  eby si  przyjrze , ale d

 stra nika natychmiast

spocz

a na jego ramieniu.

   - Ruszaj si !
   Obok sta  czwarty stó  - pusty. Nie dostrzegaj c w my lach stra nika

adnych zabójczych zamiarów Schwartz wspi

 si  na gór  i po

.

Wiedzia , co b dzie dalej.
   Stalowy pr t stra nika dotkn

 po kolei jego ko czyn. Co  go

za askota o i w tej samej chwili straci  w nich czucie. Zosta a mu
tylko g owa, szybuj ca w pró ni.
   Odwróci  j .
   - Pola! - krzykn

. - Ty jeste  Pola, prawda? Dziewczyna, która…

   Powoli kiwa a g ow . Schwartz nie rozpozna  jej  ladu Psychicznego -
dwa miesi ce temu nie mia  jeszcze poj cia o istnieniu czego  takiego.
Wtedy wyczuwa  jedynie atmosfer . Teraz przypomina  to sobie dok adnie.
   Obecnie móg  jednak odkry  znacznie wi cej. M

czyzna obok Poli to

doktor Shekt; dalej le

 doktor Bel Arvardan. Zna  ich nazwiska, czu

przepe niaj

 ich rozpacz, odbiera  ostatnie echa przera enia w umy le

dziewczyny.
   Przez chwil  by o mu ich  al, potem jednak przypomnia  sobie, kim i
czym byli. I jego serce skamienia o.
   Niech umieraj !

   Ca a trójka znajdowa a si  w tej sali prawie od godziny. Sala, w
której ich ulokowano, by a bez w tpienia wykorzystywana do wielkich
zgromadze  - mog a pomie ci  kilkaset osób. Po ród tego ogromu
wi

niowie czuli si  kompletnie zagubieni. Nie mieli te  o czym

rozmawia . Arvardan czu  sucho

 i pieczenie w gardle. Kilka razy

pokr ci  g ow  - by a to jedyna cz

 cia a, któr  jeszcze móg

sterowa .
   Shekt mia  zamkni te oczy, z zaci ni tych warg odp yn

a ca a krew.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Shekt. Pos uchaj, Shekt! - wyszepta  Arvardan gwa townie.
   - Co… o co chodzi? - odpowiedzia  mu zamieraj cy szept.
   - Co robisz, cz owieku? Zasypiasz? My l, stary, my l!
   - Dlaczego? O czym mam my le ?
   - Kim jest Joseph Schwartz?
   Zm czonym i s abym g osem odezwa a si  Pola:
   - Nie pami tasz, Bel? Wtedy, w domu towarowym, kiedy pierwszy raz
si  spotkali my, dawno temu?
   Arvardan szarpn

 si  w ciekle i odkry , i  mo e unie

 g ow  o pi

bolesnych centymetrów. Z tej pozycji widzia  cz

 twarzy dziewczyny.

   - Polu! Polu! - gdyby tylko móg  si  do niej zbli

; przez dwa

miesi ce nie by o po temu przeszkód, lecz wtedy nie wykorzysta  szansy.
Patrzy a na niego z bladym u miechem, tak nik ym,  e prawie
niewidocznym. - Jeszcze wygramy, zobaczysz.
   Ona jednak potrz sa a g ow , a szyja Arvardana odmówi a
pos usze stwa. Naci gni te to granic wytrzyma

ci  ci gna niemal

ka y z bólu.

   - Shekt - nie ust powa  Arvardan. - Pos uchaj mnie. Jak go pozna

?

Czy by  twoim pacjentem?
   - Synapsyfikator. Zg osi  si  na ochotnika.
   - Czy podda

 go zabiegowi?

   - Tak.
   Arvardan rozwa

 jego s owa.

   - Co sprawi o,  e przyszed  akurat do ciebie?
   - Nie wiem.
   - Mo e to naprawd  agent imperialny?
   (Schwartz ca y czas  ledzi  jego my li, u miechaj c si  do siebie.
Nie odezwa  si  ani s owem i nadal zamierza  milcze ). Shekt poruszy
lekko g ow .
   - Agent imperialny? Dlatego,  e twierdzi tak Sekretarz najwy szego
kap ana? Daj spokój. Zreszt  ten cz owiek jest równie bezradny jak my…
Pos uchaj, Bel, gdyby my zdo ali wymy li  jak

 spójn  historyjk , to

mo e od

 egzekucj . Mo e mogli, by my… Archeolog roze mia  si

ucho. Gard o pali o go coraz mocniej.

   - Mogliby my prze

, to mia

 na my li? W zniszczonej Galaktyce,

na ruinach cywilizacji? 

? Wola bym umrze !

   - My la em o Poli - mrukn

 Shekt.

   - Ja równie . Zapytaj j  sam . Polu, czy powinni my si  podda ? Czy
mamy spróbowa  prze

?

   W g osie Poli s ycha  by o stanowczo

.

   - Zdecydowa am ju , po czyjej jestem stronie. Nie chc  umiera , lecz
je li moja strona przegra, odejd  wraz z ni .
   Arvardana ogarn

o uczucie triumfu. Kiedy zabierze j  na Syriusza,

udowodni,  e przewy sza wszystkie kobiety. Có ,  e b

 wypomina  jej

pochodzenie? Z rozkosz  wybije wszystkie z by ka demu, kto…
   Nagle u wiadomi  sobie,  e nie jest zbyt prawdopodobne, by
kiedykolwiek zawióz  j  na Syriusza - j  czy kogo  innego.
Najprawdopodobniej wkrótce w ogóle nie b dzie Syriusza.
   Aby zag uszy  podobne my li, zaj

 si  czymkolwiek innym, Arvardan

zawo

:

   - Hej, ty! Jak ci  zw ! Schwartz!
   Schwartz uniós  g ow , posy aj c w stron  archeologa leniwe
spojrzenie. Wci

 milcza .

   - Kim jeste ? - dopytywa  si  Arvardan. - Jak si  w to wszystko
wpl ta

? Jaka jest twoja rola w ca ej sprawie?

   S ysz c ton tych pyta  Schwartz u wiadomi  sobie nagle ca
niesprawiedliwo

 obecnej sytuacji. I kiedy po raz pierwszy wyra nie

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

ujrza , jak niewinna by a przesz

 w porównaniu ze straszliw

tera niejszo ci , zap on

a w nim w ciek

.

   - Ja? Jak si  w to wszystko wpl ta em? Pos uchaj wi c. Kiedy  by em
nikim. Porz dnym cz owiekiem, ci

ko pracuj cym krawcem. 

em

spokojnie, nikomu nie szkodzi em, opiekowa em si  rodzin . I nagle, bez

adnej przyczyny - bez  adnej przyczyny - przyby em tutaj.

   - Do Chica? - spyta  Arvardan, który z trudem pod

 tropem jego

rozumowania.
   - Nie, nie do Chica! - krzykn

 Schwartz drwi co. - Do tego

szalonego  wiata! Och, co mnie obchodzi, czy mi uwierzycie, czy nie.
Mój  wiat nale y do przesz

ci. Mój  wiat to rozleg e tereny i dwa

miliardy ludzi. I jest jedyny, nie ma innych!
   Arvardan milcza , oszo omiony gradem sypi cych si  na niego
informacji. Odwróci  si  do Shekta.
   - Rozumiesz co  z tego?
   - Czy mo esz sobie wyobrazi  - powiedzia  zamy lony fizyk -  e ten
cz owiek ma nie zamkni ty wyrostek robaczkowy, d ugi na osiem
centymetrów? Pami tasz, Polu? I z by m dro ci. I w osy na twarzy.
   - Tak, tak! - zawo

 Schwartz z jak

 strace cz  odwag . - 

uj ,

e nie mam ogona, aby cie wszyscy mogli go zobaczy . Pochodz  z

przesz

ci. Z innych czasów. Och, sam nie wiem, jak si  tu znalaz em!

A teraz dajcie mi spokój! - po czym doda  nagle: - Wkrótce po nas
przyjd . To czekanie ma nas szybciej z ama , nic wi cej.
   - Sk d wiesz? - spyta  gwa townie Arvardan. - Kto ci o tym
powiedzia ?
   Schwartz milcza .
   - Czy to Sekretarz? Kr py m

czyzna o zadartym nosie? Schwartz nie

potrafi  rozpozna  z opisu kogo , z kim zetkn

 si  tylko przez  lad

Psychiczny, ale - Sekretarz? Owszem, mign

 mu taki  lad - pot

ny  lad

cz owieka o ogromnej w adzy - i rzeczywi cie chyba nale

 do

Sekretarza.
   - Balkis? - spyta  zaintrygowany.
   - Jak…? - zaczai Arvardan, ale Shekt wpad  mu w s owo.
   - Tak w

nie nazywa si  Sekretarz!

   - Ach tak. Co mówi ?
   - Nic nie mówi  - odpar  Schwartz. - Po prostu wiem. Wszyscy
jeste my skazani na  mier . Nie ma przed ni  ucieczki.
   Arvardan zni

 g os.

   - To chyba wariat, jak s dzisz?
   - Zastanawiam si … Chodzi o .budow  jego czaszki. Jest prymitywna,
bardzo prymitywna.
   - To znaczy… - Arvardan by  zdumiony. - Daj spokój, to przecie
niemo liwe.
   - Ja dot d te  tak my la em - przez chwil  g os Shekta, cho  nadal

aby, zabrzmia  jak kiedy , jakby w obliczu problemu naukowego jego

umys  automatycznie prze

czy  si  na inny bieg, beznami tny,

pozbawiony cech osobistych. - Istniej  obliczenia, ile energii
wymaga oby przerzucenie cia a materialnego wzd

 osi czasowej. Liczba

ta jest bliska niesko czono ci, tote  zawsze uwa ano rzecz za
niemo liw . Ale mówi o si  czasem równie  o „uskokach czasowych”,
podobnych do „uskoków geologicznych”. Rzeczywi cie zdarza o si ,  e
statki kosmiczne znika y niemal na oczach ludzi. Jest te  s ynny
przypadek Hora Devallowa, który w pradawnych czasach pewnego dnia
wszed  do swego domu i nigdy ju  z niego nie wyszed , cho  nie by o go
w  rodku… Mamy te  planet , o której wspominaj  podr czniki
galaktografii sprzed stu lat. Wyl dowa y na niej trzy ekspedycje, które
przywioz y dok adne opisy nowego globu - po czym nikt go ju  nigdy nie

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

widzia .
   Niektóre nowe odkrycia chemii j drowej zdaj  si  z kolei zaprzecza
prawom zachowania masy i energii. Próbowano to wyja ni  zak adaj c, i
cz

 masy przesuwa si  w stosunku do osi czasu. Na przyk ad j dra

atomów uranu, wymieszane z miedzi  i barem w dok adnych,  ci le
okre lonych proporcjach, pod wp ywem lekkiego promieniowania gamma
tworzy y uk ad rezonuj cy…
   - Ojcze - wtr ci a Pola. - Nie ma sensu…
   W tej chwili jednak równie  Arvardan zacz

 mówi .

   - Zaczekajcie. Pozwólcie mi pomy le  - oznajmi  stanowczym tonem. -
Je eli kto  móg by to wyja ni , to w

nie ja, nikt inny. Pozwólcie,  e

zadam mu kilka pyta . Hej, Schwartz!
   Stary m

czyzna uniós  wzrok.

   - Twój  wiat by  jedyny w ca ej Galaktyce?
   Schwartz niech tnie skin

 g ow .

   - Tak.
   - Ale nie mo esz wiedzie  tego na pewno. Nie potrafili cie jeszcze
podró owa  w kosmosie, wi c jak mieli cie sprawdzi ? Mog o by  jeszcze
wiele innych zamieszkanych planet.
   - Nic o tym nie wiem.
   - Tak, oczywi cie. Szkoda. A co z energi  j drow ?
   - Mieli my bomb  atomow . Uran, pluton - domy lam si ,  e to dlatego
ten  wiat jest radioaktywny. Potem jak… jak odszed em, musia a
wybuchn

 kolejna wojna. Bomby atomowe… - w jaki  sposób Schwartz znów

znalaz  si  w Chicago, w swym dawnym  wiecie, przed bomb . I poczu
przeszywaj cy  al. Nie z powodu swojej osoby, ale ca ego pi knego

wiata.

   Arvardan przez chwil  mamrota  co  pod nosem.
   - No dobrze. Oczywi cie mieli cie jaki  j zyk.
   - Ziemia? Ca e mnóstwo.
   - A ty?
   - Angielski - kiedy doros em.
   - No to powiedz co  w tym j zyku.
   Przez ponad dwa miesi ce Schwartz ani razu nie odezwa  si  po
angielsku. Teraz jednak z rozkosz  powiedzia  wolno:
   - Chc  wróci  do domu, do swojej rodziny.
   - Czy to ten sam j zyk, którego u ywa  przed synapsyfikacj ? -
spyta  Shekta Arvardan.
   - Nie mam poj cia - odpar  zdumiony Shekt. - Przedtem brzmia o to
jak seria dziwacznych d wi ków, teraz te . Sk d mam wiedzie , czy s
takie same?
   - Có , niewa ne… Jak w twoim j zyku brzmi s owo „matka”, Schwartz?
   Schwartz powiedzia  mu.
   - Hmmm. A „ojciec”… „brat”… „jeden” - chodzi mi o liczebnik… „dwa”…
„trzy”… „dom”… „m

czyzna”… „kobieta”…

   Przes uchanie ci gn

o si  d

szy czas, a kiedy Arvardan przerwa ,

aby zaczerpn

 tchu, na jego twarzy malowa a si  groza i os upienie.

   - Shekt - westchn

 - albo ten cz owiek mówi prawd , albo te  sta em

si  ofiar  najbardziej szalonego snu, jaki mo na sobie wyobrazi .

zyk, którego u ywa, praktycznie w pe ni odpowiada inskrypcjom,

odnalezionym w warstwach sprzed pi

dziesi ciu tysi cy lat na Syriuszu,

Arkturze, Alfie Centauri i w dwudziestu innych miejscach. A Schwartz
mówi w tym j zyku! Inskrypcje, o których wspomnia em, rozszyfrowano
dopiero w poprzednim pokoleniu i poza mn  w Galaktyce jest mo e jeszcze
z kilkana cie osób, które potrafi  go zrozumie .
   - Jeste  tego pewien?
   - Czy jestem pewien? Oczywi cie. Jestem archeologiem. To moja praca.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Przez chwil  Schwartz mia  wra enie,  e skorupa niech ci, jak  si
otoczy , zaczyna p ka . Po raz pierwszy odzyska  poczucie w asnej
to samo ci. Tajemnica wysz a na jaw: jest cz owiekiem z przesz

ci i

oni to zaakceptowali. Po raz pierwszy zyska  dowód,  e nie oszala , na
zawsze uciszaj c dr cz ce go w tpliwo ci. Powinien by  wdzi czny tym
ludziom. A jednak nadal czu  dziwn  rezerw .
   - Musz  go mie  - to znów Arvardan, p on cy  wi tym ogniem swego
powo ania. - Shekt, nie masz poj cia, co to oznacza dla archeologii.
Cz owiek z przesz

ci - Wielka Przestrzeni! Pos uchaj, mo emy zawrze

uk ad. To jest dowód, którego szuka a Ziemia. Prosz  bardzo, maj  swój
dowód. Mog  teraz…
   - Wiem, o czym my lisz - przerwa  mu Schwartz z ironi  w g osie. -
Uwa asz, i  dzi ki mnie Ziemia przekona wszystkich,  e naprawd  stanowi

ród o cywilizacji, i  e jej w adcy b

 mi za to wdzi czni. Nic

podobnego! Ja te  rozwa

em tak  mo liwo

 i ch tnie potargowa bym si

o w asne  ycie. Ale oni nie uwierz  - ani mnie, ani tobie.
   - Dowody s  niezbite.
   - W ogóle nie b

 s ucha . A wiesz dlaczego? Poniewa  maj  ustalone

poj cia o przesz

ci. Ka de odst pstwo od tego obrazu stanowi oby w

ich oczach  wi tokradztwo, nawet gdyby to by a szczera prawda. Oni nie
pragn  prawdy - chc  mie  swoje tradycje.
   - Bel - powiedzia a Pola. - My

,  e on ma racj .

   Arvardan zacisn

 z by.

   - Zawsze mo emy spróbowa .
   - Nie uda si  - przekonywa  Schwartz.
   - Sk d wiesz?
   - Po prostu wiem! - W obliczu tak niez omnego przekonania
Arvardanowi pozosta o tylko zamilkn

.

   Teraz jednak Shekt wpatrywa  si  w Schwartza z dziwnym b yskiem w
znu onych oczach.
   - Czy czu

 jakiekolwiek niepo

dane efekty synapsyfikacji? -

spyta  cicho.
   Schwartz nie zna  samego s owa, lecz uchwyci  jego znaczenie.
Rzeczywi cie poddali go zabiegowi, i to zabiegowi na mózgu. Tyle zdo
si  ju  dowiedzie !
   -  adnych nieprzyjemnych efektów - odpar  g

no.

   - Widz ,  e bardzo szybko opanowa

 nasz j zyk. Móg by  nawet

uchodzi  za jednego z nas. To ci  nie dziwi?
   - Zawsze mia em znakomit  pami

 - odrzek  zimno.

   - I od czasu zabiegu nie czujesz si  jako  inaczej?
   - Nie.
   Spojrzenie doktora Shekta sta o si  ostre, czujne.
   - Po co te k amstwa? Przecie  wiesz doskonale,  e nie mam  adnych

tpliwo ci - znasz moje my li!

   Schwartz roze mia  si .
   - Umiem czyta  w my lach? I co z tego?
   Shekt jednak zignorowa  jego s owa. Odwróci  sw

miertelnie blad ,

um czon  twarz do Arvardana.
   - On potrafi wyczuwa  czyje  my li. Ile  móg bym zdzia

 z jego

pomoc ! A tymczasem tkwi  tutaj, bezsilny…
   - Co - co - co? - wyj ka  oszo omiony Arvardan. Nawet twarz Poli
zdradza a zaciekawienie.
   - Naprawd  to potrafisz? - spyta a Schwartza.
   Skin

 g ow . Kiedy  opiekowa a si  nim, teraz j  zabij . Jednak

naprawd  by a zdrajczyni .
   - Arvardan - odezwa  si  Shekt - pami tasz bakteriologa, o którym ci
opowiada em? Tego, co umar  nied ugo po synapsyfikacji? Jednym z

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

pierwszych objawów jego za amania by o przekonanie,  e umie czyta  w
my lach. I rzeczywi cie potrafi . Odkry em to tu  przed jego  mierci  i
do tej pory trzyma em w sekrecie. Nikomu o tym nie mówi em - ale to
mo liwe, naprawd  mo liwe. Kiedy obni ymy opór elektryczny komórek
mózgowych, mózg mo e zacz

 odbiera  pola magnetyczne wzbudzane przez

mikropr dy towarzysz ce my lom innych ludzi i przekszta ca  je w
drgania, zrozumia e tak e dla siebie. Na tej samej zasadzie dzia a
ka dy odbiornik. By aby to telepatia w pe nym znaczeniu tego s owa.
   Schwartz zachowa  uparte, wrogie milczenie, nawet gdy Arvardan
uwa nie spojrza  w jego stron .
   - Je li to prawda, Shekt, to mogliby my go wykorzysta  - umys
Syrianina pracowa  jak szalony, rozwa aj c setki mo liwo ci. - Mo e
jeszcze znajdzie si  jakie  rozwi zanie. Musi istnie  wyj cie! Dla nas
i dla Galaktyki.
   Schwartz zignorowa  zam t, jaki opanowa

lad Psychiczny archeologa,

cho  odbiera  go bardzo wyra nie.
   - Chodzi ci o czytanie w ich my lach? W jaki sposób mog oby to w
czym  pomóc? Oczywi cie potrafi  wi cej ni  tylko czyta  w my lach. Na
przyk ad co powiesz na to?
   By o to tylko lekkie dotkni cie, lecz Arvardan krzykn

 g

no,

czuj c niespodziewany ból.
   - To ja - powiedzia  Schwartz. - Chcesz jeszcze?
   - Mo esz zrobi  to samo ze stra nikiem? Z Sekretarzem? - Arvardan
nie potrafi  ukry  podniecenia. - Dlaczego wi c da

 im si  tu

sprowadzi ? Na Wielk  Galaktyk , Shekt, nie b dzie  adnych k opotów.
Pos uchaj, Schwartz…
   - Nie - wtr ci  Schwartz. - To ty pos uchaj. Po co mia bym st d
ucieka ? Dok d? Pozostawa bym przecie  ci gle na tej martwej planecie.
Ja chc  wróci  do domu, a nie mog . Pragn  znów zobaczy  rodzin  i
przyjació , a to niemo liwe. Wobec tego chc  ju  tylko umrze .
   - Ale przecie  tu chodzi o ca

 Galaktyk , Schwartz! Nie mo esz

my le  wy

cznie o sobie!

   - Nie mog ? A niby dlaczego? Czy musz  martwi  si  o wasz
Galaktyk ? Mam nadziej ,  e zdechnie i zgnije. Wiem, co chce zrobi
Ziemia, i ciesz  si  z tego. Ta m oda dama powiedzia a niedawno,  e
zdecydowa a, po czyjej jest stronie. Có , ja te  dokona em ju  wyboru -
jestem po stronie Ziemi.
   - Co?
   - Czemu nie? Jestem przecie  Ziemianinem!

17.
PRZEJD  NA DRUG  STRON !

   Min

a godzina, odk d Arvardan powoli ockn

 si  z omdlenia i

odkry ,  e jest przywi zany do sto u niczym po

 mi sa w rze ni. I od

tej chwili nic si  nie dzia o. Nic oprócz d ugiej, gor czkowej rozmowy,
która nie przynios a co prawda  adnych efektów, pozwoli a jednak zabi
niezno nie wlok cy si  czas.
   Nic nie dzia o si  bez przyczyny. To wiedzia  na pewno. Kiedy tak
le

 twarz  do góry, bezradny, pozostawiony bez stra y - najwyra niej

uznali, i  nie stanowi dla nich  adnego zagro enia - u wiadomi  sobie,

e wszystko to mia o pokaza  im, jak bardzo s  s abi. Nawet najbardziej

rogata dusza nie znios aby podobnej  wiadomo ci, i kiedy przybywa
inkwizytor, nie napotyka  ju

adnego oporu.

   Arvardan za wszelk  cen  musia  prze ama  cisz .
   - Przypuszczam,  e to miejsce jest na pods uchu. Nie powinni my byli
tyle mówi .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Nie jest - rozleg  si  zm czony g os Schwartza. - Nikt nas nie

ucha.

   Archeolog ju  mia  odruchowo spyta : „Sk d wiesz?”, ale powstrzyma
cisn ce si  na usta s owa.
    e te  istnia a podobna moc! I to nie jemu by a dana, ale
cz owiekowi z przesz

ci, który twierdzi ,  e jest Ziemianinem, i

pragnie umrze !
   Arvardan widzia  przed sob  wy

cznie fragment sufitu. Odwracaj c

si , móg  zobaczy  ostry profil Shekta; po drugiej stronie by a pusta

ciana. Je li maksymalnie uniós  g ow , móg  przez chwil  dojrze  blad

twarz Poli.
   Czasami nachodzi a go my l,  e jest cz owiekiem Imperium - Imperium,
na Gwiazdy, obywatelem Galaktyki - i  e jego uwi zienie stanowi
szczególnie ra

ce nadu ycie, zw aszcza je li zwa

 bolesny fakt,  e

zrobili to Ziemianie. A on do tego dopu ci .
   Jednak i ta my l z czasem przyblad a.
   Mogli go umie ci  obok Poli… Nie, tak jest lepiej. Nie by by to dla
niej krzepi cy widok.
   - Bel? - s owo to zabrzmia o w uszach Arvardana szczególnie s odko w
obliczu nadchodz cej  mierci.
   - Tak, Polu?
   - Jak my lisz, czy to jeszcze d ugo potrwa?
   - Mo e nie, kochana… Szkoda. Zmarnowali my dwa miesi ce.
   - To moja wina - szepn

a. - Moja wina. Na szcz

cie mo emy mie  te

ostatnie chwile. To takie - bezsensowne.
   Arvardan nie móg  odpowiedzie . W jego g owie k

bi y si  my li,

wirowa y niczym oszala a karuzela. Czy to tylko wyobra nia, czy
naprawd  poczu  pod plecami twardy plastik? Jak d ugo trwa parali ?
   Musi by  jaki  sposób, by przekona  Schwartza. Próbowa  os oni
swoje my li, wiedz c,  e jest to niemo liwe.
   - Schwartz… - odezwa  si .

   Schwartz le

 na swoim stole równie bezbronny jak pozostali. Jego

cierpienie mia o jednak dodatkowy, upiorny aspekt. By  czterema
umys ami w jednym.
   Gdyby zostawiono go samego, zapewne zdo

by zachowa  gasn

sknot  za niesko czon  cisz  i ukojeniem  mierci, pokona by resztki

ch ci  ycia, która nie dalej jak dwa dni temu - a mo e trzy - kaza a mu
uciec z farmy. Jak jednak mia  pragn

mierci? Czu  przecie

przera enie, które niczym ca un spowija o umys  Shekta; rozpacz i bunt,
dr cz ce tak zawsze pe nego  ycia Arvardana; g

bokie, 

osne

rozczarowanie m odziutkiej dziewczyny.
   Powinien by  zamkn

 swoj

wiadomo

. Do czego niby potrzebna mu

wiedza o cierpieniach innych? Mia  swoje w asne  ycie i sw  w asn

mier .

   Ale oni atakowali go, delikatnie i bez przerwy - ich my li
przes cza y si  przez najmniejsz  szczelin  w murze obronnym, który
sobie budowa .
   I kiedy Arvaran powiedzia : „Schwartz”, wiedzia  ju ,  e chc , aby
on, Schwartz, ich uratowa . Dlaczego mia by to zrobi ? Dlaczego?
   - Schwartz - powtórzy  Arvardan kusz co - mo esz 

 jako bohater.

Nie masz za co umiera , tamci na to nie zas uguj .
   Ale Schwartz uporczywie powraca  do swych wspomnie  z m odo ci,
desperacko zamykaj c si  w kr gu w asnych my li. W efekcie w jego

owie powsta  dziwaczny zlepek przesz

ci i tera niejszo ci, który w

ko cu sprawi ,  e tama pu ci a.
   Odpowiedzia  jednak cicho i pow ci gliwie.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Tak, mog

 jako bohater, ale i jako zdrajca. Ci na zewn trz,

którzy chc  mnie zabi , to ludzie. Ty te  nazywasz ich lud mi, ale
my lisz o nich inaczej. Nie potrafi  tego nazwa , lecz wiem,  e jest to
obrzydliwe. I nie dlatego,  e s

li, tylko dlatego,  e pochodz  z

Ziemi.
   - To k amstwo.
   - To nie k amstwo i wszyscy o tym wiemy. Chc  mnie zabi , tak, ale
dlatego,  e uwa aj  mnie za jednego z was, ludzi, którzy potrafi  w
jednej minucie skaza  ca

 planet  na wzgard  i pot pienie, zd awi

mia

 przewag  si . Có , bro  si  przed robactwem, które o mieli o

si  zagrozi  swym boskim w adcom. Ale nie pro  o pomoc jednego ze swych
wrogów.
   - Mówisz jak zelota - powiedzia  zdumiony Arvardan. - Dlaczego? Czy
cierpia

? Mówisz,  e by

 mieszka cem wielkiej i niezale nej

planety. Ziemianinem, kiedy Ziemia by a jedyn  nosicielk

ycia. Jeste

jednym z nas, cz owieku, jednym z w adców. Dlaczego sympatyzujesz z
garstk  wsteczników? To nie jest planeta, któr  pami tasz. Twoja Ziemia
bardziej przypomina moj  planet , nie ten chory  wiat.
   - Jestem jednym z w adców? - Schwartz roze mia  si . - Dobrze, nie

dziemy si  w to zag

bia . Szkoda s ów. Zajmijmy si  twoj  osob .

Stanowisz doskona y przyk ad produktu, który przysy a nam Galaktyka.
Jeste  tolerancyjny, masz dobre serce i podziwiasz sam siebie za to,  e
uznajesz doktora Shekta za równego sobie. Ale g

boko w pod wiadomo ci

- cho  nie tak g

boko, bym nie móg  tego wyra nie wyczu  -  le si

czujesz w jego towarzystwie. Nie podoba ci si  sposób, w jaki mówi,
patrzy. Tak naprawd  gardzisz nim, pomimo tego,  e zgodzi  si  zdradzi
Ziemi … Tak, niedawno poca owa

 ziemsk  dziewczyn  i pó niej uzna

to za chwilow  s abo

. Wstydzisz si ….

   - Gwiazdy niech mi b

wiadkiem, to nieprawda!… Polu, nie wierz

mu! Nie s uchaj go!
   Pola odpowiedzia a cicho.
   - Nie zaprzeczaj ani nie przejmuj si  tym, Bel. On wnika g

boko, w

obszar twojego dzieci stwa. Zobaczy by to samo, gdyby spojrza  w g

b

mojej ja ni. Gdyby za  potrafi  w równie nieelegancki sposób zajrze  w

b w asnego umys u, tak e znalaz by wiele powodów do wstydu.

   Schwartz poczu ,  e si  rumieni.
   G os Poli nie zmieni  si  ani na jot , kiedy zwróci a si
bezpo rednio do niego.
   - Schwartz, je li umiesz bada  umys y, przeanalizuj mój. Powiedz,
czy knuj  zdrad ? Popatrz na mojego ojca. Tak  atwo móg  unikn
Sze

dziesi tki, gdyby zdecydowa  si  na wspó prac  z szale cami,

którzy zniszcz  Galaktyk . Co osi gn

 przez swoj  zdrad ?… A potem

przyjrzyj si  jeszcze raz, sprawd , które z nas chce zniszczy  Ziemi .
   Mówi

,  e natrafi

 na  lad umys u Balkisa. Nie wiem, jak  masz

szans  na dotarcie do jego pod wiadomo ci. Ale kiedy znów przyjdzie,
kiedy b dzie za pó no, zbadaj go, przeniknij jego my li. Przekonaj si ,

e jest szale cem… I wtedy - umieraj!

   Schwartz milcza .
   - W porz dku, Schwartz - odezwa  si  znów Arvardan. - Wniknij
ponownie w mój umys . Szukaj tak g

boko, jak chcesz. Urodzi em si  na

Baronnie w sektorze Syriusza. Ros em w atmosferze antyterranizmu, wi c
nic nie mog  poradzi  na to, jakie k amstwa i szale stwa zosta y mi
zaszczepione. Ale przyjrzyj si  tak e powierzchni mojego umys u i
powiedz, czy w dojrza ych latach nie zwalcza em u siebie fanatyzmu. Nie
u innych, to by oby zbyt  atwe, ale u siebie.
   Nie znasz naszej historii, Schwartz. Nie wiesz nic o tysi cach,
dziesi tkach tysi cy lat, podczas których ludzko

 rozprzestrzenia a

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

si  po ca ej Galaktyce, o wojnach i n dzy. Nie wiesz o pierwszych
wiekach Imperium, kiedy nadal panowa y w nim na przemian despotyzm i
chaos. Dopiero w ci gu ostatnich dwustu lat powsta y obecne stabilne
rz dy. Dzi ki nim ró ne  wiaty zachowa y swoj  kulturow  autonomi ,
mog  rz dzi  si  same, zabiera  g os we wspólnej sprawie i razem
kierowa  ca

ci .

   Nie by o w historii ludzko ci tak d ugiego okresu wolnego od wojen i
biedy. Nigdy gospodarka Galaktyki nie by a tak m drze zarz dzana; nigdy
nie mieli my przed sob  tak jasnych perspektyw. Czy zniszczysz to, aby
zacz

 wszystko od pocz tku? I w imi  czego? Dla despotycznej teokracji

pe nej niezdrowych podejrze  i nienawi ci?
   Krzywda Ziemi jest udokumentowana i pewnego dnia problem zostanie
rozwi zany. O ile przetrwa Galaktyka. Ale to, co chc  zrobi  ci ludzie,
nie jest  adnym rozwi zaniem. Czy ty w ogóle wiesz, co oni zaplanowali?
   Gdyby Arvardan móg  wnikn

 w umys  Schwartza, dostrzeg by zapewne

walk , jaka si  tam toczy a. Instynktownie jednak doszed  do wniosku,

e nadesz a pora, by przerwa .

   Schwartz by  wstrz

ni ty. Te wszystkie  wiaty mia yby zgin

 - pa

ofiar  straszliwej, niszczycielskiej choroby?… Czy ci gle jeszcze by
Ziemianinem? Prawdziwym Ziemianinem? W m odo ci opu ci  Europ  i
przyjecha  do Ameryki, ale czy  przez to sta  si  innym cz owiekiem? I
je li po nim ludzie opu cili okaleczon  Ziemi  dla podniebnych  wiatów,
czy przestali by  Ziemianami? Czy ca a Galaktyka nie nale

a do niego?

Czy  nie powstali oni wszyscy z niego i jego braci?
   - W porz dku - powiedzia  z wysi kiem. - Jestem z wami. Jak mog
pomóc?
   - Jak daleko potrafi si gn

 twój umys ? - spyta  gor czkowo

Arvardan, jakby obawia  si ,  e jego rozmówca znów zmieni zdanie.
   - Nie wiem. Za drzwiami s  jacy  ludzie. Przypuszczam,  e to
stra nicy. My

,  e mog  si gn

 nawet na ulic , ale im dalej

docieram, tym s absze odbieram sygna y.
   - To oczywiste - zgodzi  si  Arvardan. - A co z Sekretarzem? Czy
mo esz zidentyfikowa  jego umys ?
   - Nie wiem - mrukn

 Schwartz.

   Chwila przerwy… Minuty wlok y si  niezno nie.
   - Przeszkadzaj  mi wasze my li - o wiadczy  Schwartz. - Nie patrzcie
na mnie, zajmijcie si  czym  innym.
   Spróbowali. Znów przerwa. Nareszcie:
   - Nie… Nie potrafi … Nie potrafi …
   - Mog  si  troch  poruszy …! - zawo

 nagle Arvardan. - Na Wielk

Galaktyk , mog  porusza  stopami… Aaaa! - Ka dy ruch sprawia  mu

ciek y ból.

   - Jaka jest si a twojego ciosu, Schwartz? - spyta  archeolog. - Czy
potrafisz uderzy  mocniej ni  mnie przed chwil ?
   - Zabi em cz owieka.
   - Naprawd ? Jak to zrobi

?

   - Nie wiem. Po prostu zrobi em. To jest… To… - Schwartz wygl da
prawie  miesznie staraj c si  prze

 na s owa co  absolutnie

nieprzek adalnego.
   - Dobrze. Czy potrafisz kontrolowa  kilka obiektów naraz?
   - Nigdy nie próbowa em, ale w tpi . Nie umiem czyta  naraz w dwóch
umys ach.
   - Nie mo esz namawia  go do zabicia Sekretarza, Bel - wtr ci a si
Pola. - To nic nie da.
   - Dlaczego?
   - Jak si  st d wydostaniemy? Nawet je li uda nam si  zaskoczy
samotnego Sekretarza i zabi  go, na zewn trz b dzie na nas czeka

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

zwarty t um. Nie zdajesz sobie z tego sprawy?
   - Mam go! - krzykn

 triumfalnie Schwartz.

   - Kogo? - spytali zgodnie wszyscy troje. Nawet Shekt przygl da  si
Schwartzowi z napi ciem.
   - Sekretarza. My

,  e to jego  lad Psychiczny.

   - Nie zgub go.
   Arvardan szarpn

 si  desperacko i run

 na pod og . W ostatniej

chwili spróbowa  zgi

 na wpó  sparali owan  nog , aby os abi  impet

upadku, bezskutecznie jednak.
   - Jeste  ranny! - krzykn

a Pola i nagle poczu a,  e jej r ka lekko

zgina si  w stawie, kiedy usi owa a poruszy

okciem.

   - Nie, wszystko w porz dku. Wydob

 z niego wszystko, Schwartz.

Wszelk  informacj , jak  tylko mo esz.
   Schwartz si gn

 tak mocno,  e a  rozbola a go g owa. Wypuszcza

macki swego umys u na o lep, niezdarnie, jak ma e dziecko, kiedy
wyprostowuje palce, staraj c si  obj

 po

dan  zabawk . Do tej pory

zawsze bra  to, co znajdowa , tym razem jednak szuka … szuka …
   Z najwy szym trudem odnalaz  pierwsze echa my li.
   - Triumfuje! Jest pewien zwyci stwa… Co  o sondach kosmicznych.
Wystrzeli  je… Nie, nie wystrzeli … Co  innego… Zamierza je wystrzeli …
   - To samonaprowadzaj ce pociski, przenosz ce wirusa - j kn

 Shekt.

- Wymierzone w ró ne planety.
   - Gdzie je trzymaj ? - dopytywa  si  Arvardan. - Szukaj, cz owieku,
szukaj…
   - To budynek… ja… nie… mog  go… zobaczy … Pi

 ramion… gwiazda…

nazwa: Sloo, mo e…
   - To jest to - przerwa  znów Shekt. - Na wszystkie gwiazdy
Galaktyki! To jest to.  wi tynia w Senloo. Ze wszystkich stron otaczaj

 tereny radioaktywne. Mog  tam dotrze  tylko Starsi. Czy wyczuwasz w

pobli u zbieg dwóch wielkich rzek?
   - Nie mog … Tak… Tak… Tak.
   - Kiedy, Schwartz, kiedy? Kiedy ma nast pi  odpalenie?
   - Nie widz  daty, ale wkrótce… Wkrótce. Te my li niemal rozsadzaj
mu umys . To nast pi bardzo szybko. - Jego w asna g owa by a bliska
eksplozji.
   Rozgor czkowany Arvardan czu  sucho

 w ustach. Zdo

 unie

 si  na

oniach i kolanach, dr

cych i uginaj cych si  pod ci

arem cia a.

   - Czy on si  zbli a?
   - Tak, jest tu  za drzwiami.
   Jego g os zanika  i umilk , kiedy drzwi otworzy y si . W nag ej
ciszy tym wyra niej zabrzmia y przepe nione zimn  ironi  s owa
upojonego sukcesem Sekretarza:
   - Doktorze Arvardan! Czy nie powinien pan wróci  na swoje miejsce?
   Archeolog popatrzy  na niego,  wiadom okrutnego poni enia swojej
pozycji, nie odpowiedzia  jednak. Powoli osun

 si  na pod og  i

odczeka  chwil , ci

ko dysz c. Gdyby jego ko czyny by y nieco

sprawniejsze, gdyby móg  skoczy  na tamtego, jako  wyrwa  mu bro …
   U b yszcz cego fleksiplastowego pasa Sekretarza nie wisia  bicz
neuronowy. Jego miejsce zaj

 blaster pe nej mocy, zdolny w mgnieniu

oka rozpyli  cz owieka na atomy.
   Sekretarz z pe

 satysfakcj  przygl da  si  czwórce wi

niów.

Dziewczyna si  nie liczy a, ale wszyscy inni, których uda o si
zgarn

! Le eli przed nim: ziemski zdrajca, agent Imperium i tajemniczy

osobnik, którego  ledzili od dwóch miesi cy. Czy s  jeszcze inni?
   Oczywi cie pozosta  jeszcze Ennius - no i Imperium. Ich r ce, w
osobach tych szpiegów i zdrajców, zosta y odci te, ale przypomina y o
obecno ci aktywnego mózgu, by  mo e wysy aj cego ju  nast pnych

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

agentów.
   Sekretarz sta  nieruchomo, ca kowicie rozlu niony, ze splecionymi na
piersi r kami. Wyra nie dawa  im do zrozumienia,  e nie przewiduje
potrzeby szybkiego si gni cia po bro .
   - Pozwólcie,  e wyja ni  wam wszystko, raz na zawsze - powiedzia
cicho. - Mi dzy Ziemi  i Galaktyk  toczy si  wojna - jak na razie nie
zosta a jeszcze co prawda wypowiedziana, lecz nie zmienia to wymowy
faktów. Jeste cie naszymi wi

niami i zostaniecie potraktowani w

sposób, jakiego wymaga  b

 okoliczno ci. Rzecz jasna, szpiegostwo i

zdrada podlegaj  karze  mierci…
   - Jedynie w czasie legalnej, wypowiedzianej wojny - wtr ci
gwa townie Arvardan.
   - Legalnej wojny? - odpar  Sekretarz z pogard . - Czym jest legalna
wojna? Ziemia zawsze pozostawa a w stanie wojny z reszt  Galaktyki,
nawet je li nie przyznawali my si  do tego otwarcie.
   - Nie przejmuj si  nim - szepn

a Pola. - Niech powie, co ma do

powiedzenia.
   Arvardan u miechn

 si  do niej. By  to dziwny u miech, bardziej

przypominaj cy grymas bólu, w tym samym bowiem momencie archeolog
zdo

 podnie

 si  z pod ogi. Sta  teraz chwiejnie, dysz c z wysi ku.

   Balkis roze mia  si  mi kko. Niespiesznym krokiem ruszy  w stron
Syrianina, a  znalaz  si  tu  obok niego. Równie powolnym ruchem
po

 mu d

 na piersi i pchn

.

   Bezw adne r ce nie odpowiedzia y na polecenia mózgu. Sztywne mi

nie

nie zdo

y utrzyma  równowagi i Arvardan run

 na ziemi .

   Pola j kn

a. Zebrawszy wszystkie si y, kra cowo napinaj c mi

nie

zsun

a si  ze swego sto u. Powoli, tak bardzo powoli.

   Balkis pozwoli  jej podpe zn

 do Arvardana.

   - Twój kochanek - stwierdzi . - Twój silny pozaziemski kochanek.
Biegnij do niego, dziewczyno! Na co czekasz? Obejmij mocno swego
bohatera i w jego ramionach zapomnij,  e jest sk pany we krwi i pocie
miliardów ziemskich m czenników. I oto le y - dzielny i odwa ny
przybysz - powalony na Ziemi  jednym pchni ciem r ki Ziemianina.
   Pola kl cza a obok Arvardana, obmacuj c jego g ow . Nie znalaz a
jednak  ladu krwi ani te  - na szcz

cie - nie natrafi a na

mierciono

 mi kko

 strzaskanej ko ci. Powieki Arvardana unios y si

wolno, a jego wargi szepn

y:

   - Nic si  nie sta o.
   - To tchórz - odpar a Pola - który walczy ze sparali owanym
przeciwnikiem i szczyci si  tak osi gni

 przewag . Kochany, wierz mi,

nie wszyscy Ziemianie s  tacy.
   - Wiem o tym. Inaczej nie by aby  Ziemiank .
   Sekretarz zesztywnia .
   - Jak ju  mówi em, wasze  ycie jest w moich r kach. Mo ecie je
jednak kupi . Czy interesuje was cena?
   - Gdyby  znalaz  si  na naszym miejscu - rzuci a dumnie Pola - z
pewno ci  by by  ni  zainteresowany.
   - Ciii, Polu - Arvardan nie do ko ca odzyska  g os. - Co
proponujesz?
   - Ach! - zawo

 Balkis. - Wi c chcia by  si  sprzeda . Tak jak ja,

na przyk ad? Ja, wstr tny Ziemianin?
   - Sam wiesz najlepiej, kim jeste  - odparowa  Arvardan. - A co do
reszty, to nie zamierzam si  sprzeda . Chcia bym kupi  jej  ycie.
   - Odmawiam podobnej transakcji - wtr ci a Pola.
   - Wzruszaj ce - sykn

 Sekretarz. - Nie do

,  e zni

 si  do

jednej z naszych kobiet, naszych Ziemolek, to jeszcze odgrywa pe nego
po wi cenia bohatera.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Co proponujesz? - powtórzy  Arvardan.
   - Najwyra niej by  jaki  przeciek o naszych planach. Nietrudno si
domy li , w jaki sposób odkry  je doktor Shekt, ale Imperium?
Chcieliby my zatem us ysze , co wiedz . Nie co pan odkry , doktorze
Arvardan, ale co z tego dotar o do Imperium.
   - Jestem archeologiem, nie szpiegiem - warkn

 Arvardan. - Nie mam

poj cia, jak daleko si ga wiedza Imperium. Mam nadziej ,  e odkryj
wszystko.
   - Domy lam si . Có , mo e zmieni pan zdanie. Zastanówcie si ,
wszyscy. Przez ca y ten czas Schwartz nie odezwa  si  ani razu. Nawet
na moment nie uniós  wzroku.
   Sekretarz odczeka  chwil , po czym rzek  z

liwie:

   - A zatem pozwólcie,  e powiem wam, ile kosztuje brak wspó pracy.
Nie b dzie to po prostu  mier , bo z pewno ci  jeste cie przygotowani
na t  nieuniknion , cho  niezbyt przyjemn  ewentualno

. Doktor Shekt i

jego córka, która na nieszcz

cie zbyt mocno wpl ta a si  w spisek, s

obywatelami Ziemi. Zwa ywszy na okoliczno ci, w ich przypadku
najw

ciwszym rozwi zaniem wydaje si  wykorzystanie synapsyfikatora.

Rozumie mnie pan, doktorze Shekt?
   Oczy fizyka wyra

y najczystsz  zgroz .

   - Tak, widz

e wie pan, co mam na my li - stwierdzi  Balkis. - Za

jego pomoc  mo na tak zniszczy  tkank  mózgow ,  e otrzymamy
bezmózgiego kretyna. To prawdziwa obrzydliwo

 - trzeba go karmi , bo

umrze z g odu, my , bo utonie we w asnych nieczysto ciach, trzyma  w
zamkni ciu, by nie budzi  przera enia innych. Bardzo pouczaj cy
przyk ad dla wszystkich, którzy chcieliby pój

 w wasze  lady we

wspania ych czasach, jakie wkrótce nadejd .
   Co do pana - Sekretarz odwróci  si  do Arvardana - i pa skiego
przyjaciela Schwartza, to jeste cie obywatelami Imperium i jako tacy,
znakomicie nadacie si  do bardzo interesuj cego do wiadczenia. Nigdy
jeszcze nie wypróbowali my dzia ania naszego skoncentrowanego wirusa na

adnym z was, galaktyczne psy. Mi o b dzie sprawdzi , czy nasze

hipotezy s  prawid owe. Rzecz jasna, otrzymacie jedynie niewielk
dawk , aby  mier  nie przysz a zbyt szybko. Je li dostatecznie
rozcie czymy zastrzyk, choroba mo e potrwa  nawet tydzie . To b dzie
bardzo bolesne.
   Na chwil  umilk  i przyjrza  si  im, mru

c oczy.

   - Wszystko to - doda  - mo ecie w tej chwili zamieni  na kilka
starannie dobranych s ów. Ile wie Imperium? Czy w chwili obecnej
dzia aj  tu jeszcze jacy  agenci? Jakie s  plany - je li w ogóle
istniej  - ewentualnego kontrataku?
   - Czy mo emy zastanowi  si  przez jaki  czas?
   - Czas? A có  innego wam daj ? Od mojego przyj cia up yn

o ju

dziesi

 minut i ci gle czekam na odpowied …. Czy macie co  do

powiedzenia? Nic? Nawet ofiarowany wam czas nie trwa wiecznie.
Arvardan, nadal napina pan mi

nie. Czy  udzi si  pan,  e zdo a do mnie

dotrze , nim wyci gn  blaster? Jak pan my li? Na zewn trz s  setki
ludzi, a mój plan zostanie wprowadzony w  ycie, nawet gdyby mnie
zabrak o. Nawet kary, jakie dla was wymy li em, pozostan  nie
zmienione.
   A mo e ty, Schwartz? Zabi

 naszego agenta. To by

 ty, prawda?

Mo e my lisz,  e zdo asz zabi  i mnie?
   Po raz pierwszy Schwartz spojrza  wprost na Balkisa i powiedzia
zimno:
   - Móg bym to zrobi , ale nie chc .
   - To mi o z twojej strony.
   - Bynajmniej. To bardzo okrutne. Sam powiedzia

,  e istniej

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

rzeczy gorsze ni  zwyk a  mier .
   Arvardan odkry  nagle,  e wpatruje si  w Schwartza z ogromn
nadziej  w sercu.

18.
POJEDYNEK!

   My li Schwartza wirowa y. Czu  si  odpr

ony w dziwaczny, gor czkowy

sposób. Jedna jego cz

 wydawa a si  w pe ni panowa  nad sytuacj ,

pozosta a jakby w to nie wierzy a. Zosta  sparali owany pó niej ni
inni. Nawet doktor Shekt ju  usiad , podczas gdy on móg  tylko
nieznacznie porusza  ko czynami.
   I tak, zg

biaj c podst pny umys  Sekretarza - niesko czenie plugawy

i niesko czenie z y - rozpocz

 swój pojedynek.

   - Pocz tkowo by em po waszej stronie, mimo  e chcieli cie mnie zabi
- powiedzia . - My la em,  e rozumiem wasze uczucia i zamiary… Ale
umys y tych kilku obecnych tutaj osób s  stosunkowo czyste i niewinne,
natomiast nie da si  opisa  ca ej ohydy twojego. Nie chodzi nawet o to,

e nie walczysz dla chwa y Ziemian, tylko dla swojej osobistej pot gi.

Dostrzegam u ciebie wizj  Ziemi - nie uwolnionej, lecz ponownie
zniewolonej. Nie chcesz zniszczy  pot gi Imperium, lecz tylko zast pi

 jednoosobow  dyktatur .

   - Widzisz to wszystko? - spyta  Balkis. - Dobrze, patrz sobie. Nie
potrzebuj  twoich informacji. Nie jest tak  le,  ebym musia  znosi
podobne impertynencje. Przyspieszyli my godzin  ataku. Spodziewali cie
si  tego? Zdumiewaj ce, co mo na osi gn

 wywieraj c presj , nawet na

tych, którzy zaklinali si ,  e wcze niejsze dzia anie jest niemo liwe.
Widzisz to, mój 

osny jasnowidzu?

   - Nie, nie widz  - odpowiedzia  Schwartz. - Nie szuka em tych
informacji, tote  umkn

y one mojej uwagi… Ale mog  poszuka  teraz. Dwa

dni… Mniej… Popatrzmy… Wtorek, szósta rano wed ug czasu Chica.
   R ka Sekretarza pochwyci a blaster. Balkis szybko podszed  i
pochyli  si  nad bezw adnym Schwartzem.
   - Sk d o tym wiesz?
   Schwartz zesztywnia , napi

 macki swych my li i chwyci . Zacisn

szcz ki i zmarszczy  brwi, ale by y to tylko fizyczne objawy,
niewspó mierne do prawdziwego wysi ku. Jego umys  si gn

 poza czaszk

i pochwyci

lad Psychiczny Sekretarza.

   Arvardan nie pojmowa  nic z rozgrywaj cej si  przed nim sceny, poza
tym,  e marnuj  bezcenne sekundy.
   Schwartz wymamrota  ochryp ym g osem:
   - Mam go… Zabierz mu bro . Nie mog  utrzyma … - s owa znikn

y w

chrapliwym rz

eniu.

   I nagle Arvardan zrozumia . Z trudem d wign

 si  na r kach. Powoli,

z wysi kiem, jeszcze raz podniós  si  i niepewnie stan

 na nogach.

Pola usi owa a powsta  razem z nim, ale nie mog a. Shekt odepchn

 si

od sto u i osun

 na kolana. Tylko Schwartz le

 nadal, na jego twarzy

malowa  si  wysi ek.
   Sekretarz wygl da , jakby spojrza a na niego Meduza. Na jego g adkie
czo o powoli wyst powa y krople potu, twarz nie zdradza a  adnych
uczu . Tylko prawa r ka, trzymaj ca blaster, dawa a znaki  ycia. Z
bliska by oby wida , jak spoczywaj cy na spu cie palec lekko dr y,
naciska guzik, ale tak s abo,  e nie wywo uje to  adnej reakcji,
ponawia jednak ruch i znów…
   - Trzymaj go mocno - szepn

 Arvardan w okrutnej rado ci. Opiera

si  o krzes o i usi owa  uspokoi  oddech. - Pozwól mi doj

 do niego.

   Pow óczy  stopami. Czu  si  jak w sennym koszmarze, jakby maszerowa

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

przez lepkie b oto lub p ywa  w smole… Powoli porusza  obola ymi
mi

niami, tak wolno, zbyt wolno.

   Nie by , nie móg  by

wiadomy przera aj cej walki, jaka rozgrywa a

si  tu  przed jego oczami.
   Sekretarz mia  tylko jeden cel: zwi kszy  si

 nacisku palca na

spust. Sto gramów - taki bowiem by  minimalny nacisk, wywo uj cy
reakcj  broni.  eby to zrealizowa , jego umys  musia  tylko wyda
instrukcj  drgaj cemu, napi temu  ci gnu, które ju  niemal osi gn

o

niezb dne napi cie, aby… aby…
   Schwartz mia  tylko jeden cel: powstrzyma  ten nacisk, ale w ca ej
masie wra

 przekazywanych mu przez obcy  lad Psychiczny trudno by o

mu zidentyfikowa  obszar odpowiadaj cy za ten palec. Dlatego ca y
wysi ek skierowa  na utrzymanie organizmu Balkisa w kompletnym
bezruchu…
    lad Psychiczny Sekretarza ze wszystkich si  przeciwstawia  si
ingerencji. Umys , z którym star y si  nie wy wiczone jeszcze zdolno ci
kontrolne Schwartza, by  bystry i niezwykle inteligentny. Przez kilka
sekund nie stawia  oporu, wyczekuj c stosownej chwili, po czym nagle
zaczyna  walczy , szarpi c raz jednym, raz drugim mi

niem.

   Schwartz odbiera  to jak zmagania ze schwytanym w u cisk wrogiem. Za
wszelk  cen , nie licz c si  z kosztami, musia  utrzyma  swój chwyt,
podczas gdy przeciwnik rzuca  si  jak oszala y.
   Ale po  adnym nie wida  by o prawie niczego. Tylko nerwowe zwarcie
szcz k Schwartza, przygryzione usta, rozkrwawione przez zaci ni te

by, i te sporadyczne ruchy palca Sekretarza.

   Arvardan zrobi  przerw  na odpoczynek. Nie chcia , ale nie móg
inaczej. Jego wyci gni te palce ju  prawie si gn

y materia u tuniki

Sekretarza, gdy poczu ,  e nie jest w stanie ruszy  si  ani o centymetr
dalej. Jego konaj ce p uca nie mog y ju  pompowa  powietrza do
omdlewaj cych ko czyn. W oczach zakr ci y si

zy skrajnego

wyczerpania, twarz wykrzywi  grymas bólu.
   - Jeszcze tylko kilka minut, Schwartz - wysapa . - Trzymaj go,
trzymaj…
   Wolno, bardzo wolno Schwartz pokr ci  g ow .
   - Nie mog … Nie mog …
   I w istocie, dla Schwartza ca y  wiat roztopi  si  w mrocznym,
zamglonym chaosie. Macki jego umys u traci y spr

ysto

 i

elastyczno

.

   Kciuk Sekretarza jeszcze raz napr

 si  na spu cie. I ju  si  nie

rozlu ni . Nacisk rós  stopniowo.
   Schwartz czu , jak oczy wychodz  mu z orbit, jak na czole
nabrzmiewaj

y. Czu  te  okropny triumf, narastaj cy w umy le

przeciwnika…
   Wtedy Arvardan rzuci  si  do przodu. Jego sztywne i oporne cia o
polecia o bezw adnie z szeroko roz

onymi r koma.

   Krzycz c, Sekretarz run

 na ziemi  razem z nim. Blaster odlecia  na

bok i ze szcz kiem upad  na tward  pod og .
   Prawie w tej samej chwili umys  Sekretarza odzyska  wolno

 i

Schwartz opad  bezw adnie. W jego czaszce szala  ból.
   Balkis szarpa  si  dziko, przygnieciony ci

arem cia a Arvardana.

   Z ca ej, podsycanej jeszcze nienawi ci  si y wepchn

 kolano w

krocze archeologa i pi

ci  zdzieli  go w twarz. Uniós  go i pchn

.

Cia o Arvardana bezw adnie potoczy o si  na bok.
   Sekretarz podniós  si  zadyszany - i zamar .
   Na wprost niego, chwiej c si  na nogach, sta  Shekt. W prawej r ce,
podtrzymywanej przez trz

 si  lew , trzyma  blaster. Wprawdzie

ledwie szepta , lecz sens jego wypowiedzi dotar  do uszu Balkisa.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Bando idiotów - wychrypia  Sekretarz, trz

c si  ze z

ci. - Co

chcecie osi gn

? Wystarczy,  e tylko unios  glos…

   - Ale przynajmniej ty zginiesz - odpowiedzia  s abo Shekt.
   - Zabijaj c mnie, nic nie zyskacie, i dobrze o tym wiecie. Nie
uratujecie Imperium zdradzaj c nasz plan, nie uratujecie nawet samych
siebie. Oddaj mi bro , a odejdziecie wolno.
   Wyci gn

 r

, ale Shekt roze mia  si  gorzko.

   - Nie jestem do

 szalony,  eby w to uwierzy .

   - Mo e i nie, ale jeste  na wpó  sparali owany. Sekretarz skoczy  w
prawo, du o szybciej, ni  s aba r ka fizyka mog a poruszy  blaster.
   Ale umys  Balkisa, spr

aj c si  do ostatecznego skoku,

skoncentrowa  si  ca kowicie na blasterze. Schwartz ponownie wys
swoje my li w ostatecznym ataku i Sekretarz pad  jak podci ty.
   Arvardan stan

 na nogi. Mia  rozci ty i zakrwawiony policzek, id c

utyka  lekko.
   - Mo esz si  porusza , Schwartz?
   - Troszeczk  - nadesz a odpowied . Schwartz zsun

 si  ze swojego

miejsca.
   - Czy kto  jeszcze zmierza w nasz  stron ?
   - Nikt, kogo móg bym wyczu .
   Arvardan u miechn

 si  smutno do Poli. Po

 r

 na jej

br zowych w osach, a ona spojrza a na niego promiennymi oczyma. W ci gu
minionych dwóch godzin wiele razy by  przekonany,  e nigdy, przenigdy
nie b dzie móg  dotkn

 jej w osów i zobaczy  oczu.

   - Mo e jeszcze nie wszystko stracone, Polu.
   - Nie mamy zbyt wiele czasu - skin

a g ow . - Do wtorku, do szóstej

rano.
   - Niewiele? Có , zobaczymy. - Arvardan pochyli  si  nad le

cym

Starszym i niezbyt delikatnie przewróci  go na plecy. -  yje?
   Bezskutecznie szuka  t tna, a  w ko cu po

 d

 na zielonej

tunice.
   - W ka dym razie serce bije… Masz niebezpieczn  moc. Dlaczego nie
zrobi

 tego od razu?

   - Bo chcia em go sobie podporz dkowa  - wygl d Schwartza zdradza ,
ile kosztowa  go ten wysi ek. - My la em,  e je li uda mi si  go
unieruchomi , mogliby my poprowadzi  go przed sob  i u

 jako  ywej

tarczy.
   - Mo emy - powiedzia  z nag ym o ywieniem Shekt. - Nieca y kilometr
st d jest fort Dibburn. Dosta my si  tam, a b dziemy bezpieczni i
stamt d skontaktujemy si  z Enniusem.
   - Najpierw musimy tam dotrze . Na zewn trz jest pewnie z setka
wartowników, nie licz c tych w  rodku… I co mo emy zrobi  z tym
sztywniakiem? Mamy go nie

? Po

 na wózku? - za artowa  Arvardan.

   - Poza tym - doda  ponuro Schwartz - nie móg bym utrzyma  go zbyt

ugo. Zrozumcie, jestem zm czony.

   - Bo nie przywyk

 do podobnych wyczynów - stwierdzi  Shekt. -

Pos uchaj mnie. Mam pewn  hipotez  na temat dzia ania twojego umys u.
Przypomina on odbiornik elektromagnetycznych fal mózgu. My

,  e

potrafisz równie  nadawa . Rozumiesz?
   Schwartz by  nieco zdezorientowany.
   - Postaraj si  mnie zrozumie  - upiera  si  fizyk. - Powiniene  si
skoncentrowa  na tym, czego od niego chcesz. Po pierwsze musimy mu
odda  blaster.
   - Co?! - z trojga ust wyrwa  si  okrzyk zdumienia.
   - Musi nas st d wyprowadzi  - Shekt podniós  g os. - Inaczej si  nie
wydostaniemy. A co mo e wygl da  najmniej podejrzanie jak nie bro  w
jego d oni?

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Ale ja nie potrafi  go kontrolowa ! Mówi em wam,  e nie potrafi  -
Schwartz wymachiwa  r koma. - Nie dbam o pa skie teorie, doktorze
Shekt. Nie ma pan poj cia o tym, co dzieje si  we mnie. To niepewna i
bolesna umiej tno

. I wcale nie taka  atwa.

   - Wiem, ale to nasza jedyna szansa. Spróbuj. Gdy odzyska  wiadomo

,

zmu  go do podniesienia r ki - mówi  b agalnie Shekt.
   Sekretarz j kn

 i Schwartz poczu  powracaj cy  lad Psychiczny. W

milczeniu, pe en obaw, pozwoli  mu zebra  si y - po czym zacz

 wydawa

rozkazy. To by a mowa bez s ów, któr  pos uguje si  cz owiek, nakazuj c
swej r ce, by si  poruszy a; mowa tak cicha,  e nikt nie jest  wiadomy
jej istnienia.
   Ale d

 Schwartza nawet nie drgn

a - poruszy a si  r ka

Sekretarza. Ziemianin z przesz

ci u miechn

 si  szeroko, gdy wszyscy

wpatrywali si  w Balkisa - rozci gni

 na pod odze posta , której

owa poruszy a si  lekko, a z oczu znikn

a mg a omdlenia - i jego

. R

, która powoli, dziwnie niezr cznie i niepewnie unios a si

pionowo w gór .
   Schwartz zabra  si  do pracy.
   Sekretarz wsta  poruszaj c si  sztywno, kilka razy niemal trac c
równowag . A potem, niczym bezwolna marionetka, zacz

 ta czy .

   Jego ruchom brakowa o rytmu i gracji, ale w oczach trzech osób,
które obserwowa y jego cia o, i Schwartza, który widzia  zarówno cia o,
jak i umys , by  to taniec budz cy najg

bszy podziw. Bowiem ruchami

Sekretarza kierowa  umys  innego cz owieka!
   Shekt zbli

 si  ostro nie do przypominaj cej robota postaci i nie

bez obaw wyci gn

 r

. Na otwartej d oni spoczywa  blaster,

koje ci  do przodu.

   - Niech on go we mie, Shekt - powiedzia .
   R ka Balkisa si gn

a ku niemu i niezgrabnie z apa a bro . W oczach

Sekretarza b ysn

o gwa towne po

danie, nagle jednak zgas o. Powoli,

powoli blaster znalaz  si  na swym miejscu za pasem. D

 opad a.

   Schwartz roze mia  si  piskliwie.
   - O ma y w os by by mi si  wymkn

. - Jego twarz by a zupe nie

bia a.
   - I co? Utrzymasz go?
   - Walczy jak diabe . Ale ju  nie tak jak przedtem.
   - To dlatego,  e wiesz ju , co robi  - wyja ni  zach caj cym tonem
Shekt. W rzeczywisto ci nie czu  zbytniego optymizmu. - Teraz przestaw
si  na nadawanie! Nie próbuj go powstrzymywa ! Po prostu udawaj,  e go
nie ma.
   - Czy potrafisz zmusi  go do mówienia? - spyta  Arvardan. Po chwili
z ust Sekretarza wydoby  si  niski, g uchy d wi k.
   Kolejna chwila ciszy, nast pny d wi k.
   - To wszystko - wysapa  Schwartz.
   - Ale dlaczego to nie dzia a? - spyta a niespokojnie Pola.
   Shekt wzruszy  ramionami.
   - W gr  wchodz  bardzo delikatne i skomplikowane mi

nie. To nie to

samo co mi

nie r k czy nóg. Nie przejmuj si , Schwartz. Poradzimy

sobie i bez jego gadania.

    aden z uczestników tej dziwacznej odysei nie potrafi  potem
odtworzy  w pami ci nast pnych dwóch godzin. Na przyk ad doktor Shekt
porusza  si  sztywno niczym lalka, bezustannie my

c o tym, co musi

czu  Schwartz podczas tej wewn trznej walki. Jego w asne obawy
znikn

y, zag uszone bezbrze

 fascynacj . Nie spuszcza  wzroku z

okr

ej, zniekszta conej wysi kiem twarzy, od czasu do czasu rzucaj c

jedynie przelotne spojrzenie pozosta ej dwójce.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Stoj cy przy drzwiach stra nicy zasalutowali za widok Sekretarza,
którego zielona szata  wiadczy a o wysokiej randze i w adzy. Sekretarz
niezr cznie odda  pozdrowienie. Ruszyli dalej, nie niepokojeni przez
nikogo.
   Dopiero gdy opu cili pot

ne mury Dworu, Arvardan u wiadomi  sobie,

na jakie szale stwo si  porwali. Galaktyce nadal zagra

o

niewyobra alne wr cz niebezpiecze stwo, a oni st pali po cienkiej linie
nad g

bok  przepa ci . Ale nawet wtedy - nawet wtedy! - czu ,  e tonie

w oczach Poli. Czy sprawi a to  wiadomo

 czaj cej si  w pobli u

mierci, przysz

ci, która ju  nigdy nie mia a nadej

, wiecznej

niedost pno ci s odyczy, której raz zakosztowa  - cokolwiek to by o,
nigdy jeszcze tak bardzo nikogo nie pragn

.

   Pó niej jego wspomnienia zamkn

y si  w jednym s owie: ona. Pami ta

wy

cznie dziewczyn …

   Natomiast Pola czu a pal ce promienie porannego s

ca. W ich blasku

nawet zwrócona ku niej twarz Arvardana rozp ywa a si  przed oczami
dziewczyny. U miechn

a si  do niego, bezpieczna u jego boku, i lekko

cisn

a go za r

. To by o najwyra niejsze wspomnienie - twarde,

askie mi

nie obci gni te  lisk  tkanin , g adk  i ch odn  pod jej

palcami…
   Zlany potem Schwartz prze ywa  prawdziwe katusze. Alejka, skr caj ca
w bok od tylnego wyj cia, do którego w

nie dotarli, by a zupe nie

pusta. Na szcz

cie.

   Tylko on naprawd  wiedzia , co oznacza aby pora ka. W umy le, którym
sterowa , wyczuwa  niezno ne poni enie, wszechogarniaj

 nienawi

,

setki najokrutniejszych planów. Wci

 musia  szuka  w nim niezb dnych

informacji - po

enia pojazdu, prowadz cej do  drogi… Kiedy za

zag

bia  si  w my li Sekretarza, do wiadcza  równie  stale rosn cej

goryczy, jaka go ogarnia a. Wyra nie widzia  zemst , jaka czeka aby
ich, gdyby cho  na sekund  zwolni  kr puj ce wrogi umys  wi zy.
   Sekretne otch anie mózgu, które zmuszony by  zg

bi  tego dnia, na

zawsze pozosta y jego tajemnic . Przez wiele pó niejszych lat w
koszmarnych snach powraca  do chwil, kiedy kierowa  krokami szale ca w
samym sercu twierdzy wroga.
   Kiedy dotarli do samochodu, Schwartz pospiesznie wykrztusi  kilka

ów. Nie  mia  rozlu ni  swej kontroli nawet na tyle, by móc

powiedzie  ca e, pe ne zdanie.
   - Nie - umiem - prowadzi  - nie - mog  - go zmusi  - za trudne -
nie…
   Shekt uspokoi  go cichym cmokni ciem. Nie odwa

 si  go dotkn

 ani

nawet odezwa  si , aby nie zak óci  koncentracji Schwartza.
   - Posad  go na tylne siedzenie - szepn

. - Ja poprowadz . Umiem.

Teraz ka  mu tylko siedzie  spokojnie. Wezm  blaster.

   Pojazd Sekretarza by  specjalnym modelem. Poniewa  za  zosta
specjalnie wyposa ony, ró ni  si  od innych samochodów. Przyci ga
uwag . Zielony reflektor na dachu zatacza  szerokie kr gi - od prawej
do lewej i z powrotem; jego  wiat o przygasa o rytmicznie i rozpala o
si  na nowo. Przechodnie przystawali, aby mu si  przyjrze .
Nadje

aj ce z przeciwka pojazdy z szacunkiem ust powa y mu drogi.

   Gdyby samochód by  mniej widowiskowy - gdyby tak bardzo nie
przyci ga  wzroku, który  z przechodniów zauwa

by w ko cu blad ,

nieruchom  posta  Starszego na tylnym siedzeniu, zainteresowa  si ,
wyczu  niebezpiecze stwo…
   Ale dostrzegali jedynie pojazd. A czas p yn

   Wreszcie drog  zast pi  im 

nierz. Tu  za jego plecami wznosi a

si  dumna, b yszcz ca chromem brama garnizonu imperialnego. Wysokie,

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

wystrzelaj ce w niebo budynki - jaki  kontrast dla przysadzistych,
pos pnych gmachów Ziemian! Wartownik gro nym gestem uniós  pistolet i
samochód zatrzyma  si .
   Arvardan wychyli  si  z wozu.
   - Jestem obywatelem Imperium, 

nierzu. Chcia bym si  widzie  z

waszym dowódc .
   - Musz  prosi  o pa skie dokumenty.
   - Odebrano mi je. Nazywam si  Bel Arvardan, z Baronna, sektor
Syriusza. Spe niam pewn  misj , powierzon  mi przez Prokuratora, i
bardzo si

piesz .

   Wartownik uniós  przegub do ust i powiedzia  cicho kilka s ów do
nadajnika. Chwil  czeka  na odpowied , po czym opu ci  bro  i odsun
si  na bok. Brama rozwar a si  powoli.

19.
NADCHODZI GODZINA ZERO

   Godziny, które nast pi y, by y wype nione zam tem zarówno w forcie
Dibburn, jak i poza nim. Najgorszy chaos panowa  jednak w samym Chica.
   W po udnie najwy szy kap an w Washenn zacz

 poszukiwa  Sekretarza

przez komunikator i wkrótce stwierdzi ,  e wszelkie próby
skontaktowania si  z nim zawiod y. To mu si  nie spodoba o. W ród
pomniejszych urz dników Dworu Pokuty zapanowa  niepokój.
   Z pierwszych przes ucha  stra ników stoj cych przed sal  zgromadze
wynika o,  e Sekretarz wyszed  wraz z aresztantami o dziesi tej
trzydzie ci rano. Nie, nie powiedzia , dok d si  udaje, a pytanie go o
to nie le

o w ich kompetencjach.

   Zeznania innych stra ników równie  niczego nie wnios y. Atmosfera
ogólnego zaniepokojenia g stnia a z ka

 minut .

   O drugiej po po udniu nap yn

 pierwszy raport donosz cy,  e tego

ranka widziano w mie cie pojazd Sekretarza. Nikt nie zauwa

 w  rodku

jego osoby, cho  niektórzy twierdzili,  e prowadzi  osobi cie, ale by y
to tylko domys y…
   O drugiej trzydzie ci wiedziano ju  z pewno ci ,  e pojazd
Sekretarza wjecha  do fortu Dibburn.
   Tu  przed trzeci  zdecydowano si  w ko cu na telefon do dowódcy
garnizonu. Zg osi  si  porucznik.
   Odpowiedzia  natychmiast,  e w danej chwili nie da si  uzyska
informacji na interesuj cy ich temat. Wszelako oficerowie zaapelowali,
aby zachowa  spokój i polecili chwilowo - bez dalszych konsultacji -
nie rozpowszechnia  informacji o znikni ciu cz onka Kr gu Starszych.
   Wystarczy o to jednak, by osi gn

 efekt przeciwny, ni

yczy o

sobie Imperium.
   Ludzie zaanga owani w dzia alno

 spiskow  nie mog  ryzykowa , kiedy

jeden z czo owych przywódców konspiracji trafia w r ce wroga
czterdzie ci osiem godzin przed godzin  zero. Oznacza  to mog o tylko
dekonspiracj  spisku albo zdrad  - dwie strony tego samego medalu. Obie
za  oznacza y  mier .
   Zacz

y kr

 pog oski…

   I ludno

 Chica zawrza a…

   Na rogach ulic pojawili si  zawodowi podburzacze. Tajne arsena y
zosta y otwarte i si gaj ce do nich r ce otrzyma y bro . Ludzkie potoki
sp yn

y przed fort i o szóstej wieczorem nowa wiadomo

 dotar a do

komendanta. Tym razem przez pos

ca.

   W tym samym czasie w forcie dzia y si  rzeczy równie niezwyk e, cho
na mniejsz  skal . Pocz tkiem dramatycznych wydarze  by a chwila, gdy

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

ody oficer, przyjmuj c na dziedzi cu pojazd, wyci gn

 r

 po

blaster Sekretarza.
   - Wezm  go - o wiadczy  krótko.
   - Oddaj mu go, Schwartz - powiedzia  Shekt.
   R ka Sekretarza unios a bro  i wysun

a j  przez okienko. Odebrano

mu j  i Schwartz z ci

kim westchnieniem uwolni  si  od d ugo

utrzymywanego napi cia.
   Arvardan by  gotów. Kiedy Sekretarz skoczy  naprzód niczym
gwa townie zwolniona stalowa spr

yna, archeolog spad  na niego, z

ca ej si y uderzaj c pi

ci .

   Oficer wyda  rozkaz. Nadbiegli 

nierze. Kiedy bezceremonialne r ce

chwyci y ko nierzyk koszuli Arvardana i wywlok y go z samochodu,
Sekretarz zawis  bezw adnie na siedzeniu. Z k cika jego ust p yn
cienki strumyczek krwi. Rozbity policzek Arvardana tak e krwawi .
   Archeolog poprawi  w osy trz

 si  r

. Wskazuj c palcem

powiedzia :
   - Oskar am tego cz owieka o spiskowanie przeciwko rz dowi Imperium.
Musz  niezw ocznie porozumie  si  z komendantem.
   - Zajmiemy si  tym, prosz  pana - odpar  uprzejmie oficer. - Je li
nie macie nic przeciwko temu, prosz  za mn … Wszyscy.
   I na tym na razie si  sko czy o. Ich kwatery by y wygodne j czyste.
Po raz pierwszy od dwunastu godzin mieli okazj  co  zje

, co zreszt ,

mimo niemi ej sytuacji, zrobili sprawnie i szybko. Korzystaj c z
nast pnego dobrodziejstwa cywilizacji, wzi li k piel.
   Jednak pokój by  strze ony, a kiedy kolejne godziny mija y na
niczym, Arvardan w ko cu straci  cierpliwo

 i krzykn

:

   - Zamienili my tylko jedno wi zienie na drugie!
   W nudnej, bezsensownej rutynie jednostki wojskowej wszystko sz o
swoim trybem, ich osoby zupe nie si  nie liczy y. Arvardan spojrza  na

pi cego Schwartza. Shekt zauwa

 to i potrz sn

 g ow .

   - Nie mo emy - powiedzia . - To niewykonalne. Ten cz owiek jest
wyczerpany. Pozwólmy mu si  wyspa .
   - Ale zosta o tylko trzydzie ci dziewi

 godzin.

   - Wiem, ale zaczekaj…
   W tym momencie obok nich rozleg  si  spokojny i nieco ironiczny

os:

   - Który z was twierdzi,  e jest obywatelem Imperium? Arvardan rzuci
si  do przodu.
   - Ja. Jestem…
   Kiedy jednak archeolog rozpozna  mówi cego, g os zamar  mu na
ustach. Pytaj cy u miecha  si  surowo. Lewe rami  mia  nieco sztywne -
widoczny  lad ich ostatniego spotkania.
   Za Arvardanem rozleg  si  s aby g os Poli.
   - Bel, to jest oficer, ten z domu towarowego.
   - Ten, któremu z ama

 r

 - doko czy  ostro przybysz. - Jestem

porucznik Claudy. Istotnie, spotkali my si  ju . Tak wi c jeste
obywatelem Syriusza? I zadajesz si  z nimi? Na Galaktyk , jak nisko
mo na upa

! I wci

 jest z tob  ta dziewczyna - przerwa  i po chwili

doda , powoli i z rozmys em: - Ziemolka!
   Arvardan z trudem opanowa  furi . Jeszcze nie móg , jeszcze nie…
   Przywo

 ca

 pokor , na jak  go by o sta .

   - Czy mog  widzie  si  z pu kownikiem, poruczniku?
   - Obawiam si ,  e pu kownik nie ma w tej chwili s

by.

   - Czy sugeruje pan,  e nie ma go w mie cie?
   - Tego nie powiedzia em. By  mo e, znajdzie woln  chwil , o ile
sprawa jest rzeczywi cie pilna.
   - Jest.. Czy mog  porozmawia  z oficerem dy urnym?

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - W tej chwili ja jestem oficerem dy urnym.
   - Prosz  zatem wezwa  pu kownika.
   Porucznik powoli potrz sn

 g ow .

   - Móg bym to zrobi  po rozpoznaniu wagi sytuacji.
   - Na Galaktyk ! - Arvardan dygota  ze zniecierpliwienia. - Prosz
nie dra ni  si  ze mn ! To sprawa  ycia i  mierci!
   - Doprawdy? - porucznik Claudy machn

 laseczk  w afektowanym

ge cie. - Mo e pan b aga  o rozmow  ze mn .
   - Dobrze… Czekam wi c.
   - Powiedzia em - b aga .
   - Czy mog  prosi  o chwil  rozmowy, poruczniku?
   Ale twarz porucznika nawet nie drgn

a.

   - Powiedzia em - b aga . W obecno ci dziewczyny. Pokornie. Arvardan
prze kn

lin  i cofn

 si . D

 Poli spocz

a na jego r kawie.

   - Prosz , Bel. Nie denerwuj go. Archeolog wymamrota  ochryple:
   - Bel Arvardan z Syriusza pokornie b aga o audiencj  u oficera
dy urnego.
   - Zastanowi  si  - odpar  porucznik Claudy.
   Zbli

 si  o krok do Arvardana i szybko, ze z

ci  uderzy  d oni

w banda  okrywaj cy zraniony policzek. Archeolog westchn

 i st umi

okrzyk bólu.
   - Kiedy  to ci si  nie podoba o - powiedzia  porucznik. - A teraz?
   Arvardan milcza .
   - Audiencja udzielona - o wiadczy  porucznik. Czterech 

nierzy

otoczy o Arvardana. Porucznik Claudy poszed  przodem.

   Shekt i Pola zostali sami ze  pi cym Schwartzem. Fizyk odezwa  si
pierwszy:
   - Nie s ycha  go ju  od d

szego czasu. Pola potrz sn

a g ow .

   - Ja te  go nie s ysz . Ojcze, my lisz,  e mog  co  zrobi  Belowi?
   - Nie s dz  - odpowiedzia

agodnie. - Zapominasz,  e Arvardan nie

jest przecie  jednym z nas. To obywatel Imperium i nie mog  go
prze ladowa … Kochasz go, prawda?
   - Bardzo, ojcze. To g upie, wiem.
   - Owszem - Shekt u miechn

 si  gorzko. - Jest przyzwoity. Nie

powiem o nim z ego s owa. Ale co on mo e? Czy zamieszka z nami na tej
planecie? Czy mo e zabierze ci  do swojego domu? Przedstawi Ziemiank
przyjacio om? Wprowadzi do rodziny?
   - Wiem - p aka a. - Ale mo e wkrótce nie b dzie mia  ju  nikogo?
   Shekt wsta , jakby ostatnie s owa o czym  mu przypomnia y.
   - Nie s ysz  go - powtórzy .
   Dotyczy o to Sekretarza. Balkis zosta  umieszczony w s siednim
pokoju, po którym kr

 jak lew po klatce i sk d doskonale s yszeli

jego kroki. I teraz w

nie przestali je s ysze .

   Nie by o w tym nic niezwyk ego, ale dla Shekta Sekretarz uosabia
wszystkie z owrogie si y destrukcji i cierpienia, które ju  wkrótce
mia y zosta  wyzwolone po ród olbrzymiej sieci gwiazd.
   - Obud  si  - Shekt delikatnie potrz sn

 Schwartzem.

   - O co chodzi? - Schwartz otworzy  oczy. Czu  si  ledwie wypocz ty.
Jego zm czenie si ga o niezwykle g

boko, zapu ci o korzenie w

najtajniejszych zakamarkach ducha.
   - Gdzie jest Balkis? - naciska  go Shekt.
   - Co… a, tak - Schwartz rozejrza  si  b

dnym wzrokiem. Po chwili

wiadomi  sobie,  e nie jego oczy s  tu najwa niejsze, i oprzytomnia

nieco. Rozes

 macki swych my li. Zatacza y kr gi szukaj c umys u,

który tak dobrze zna y.
   Znalaz  go, nie nawi zuj c jednak bezpo redniego kontaktu. D uga

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

styczno

 nie uodporni a go na przepe niaj

 ten umys  chor

nienawi

.

   - Jest na innym pi trze - mrukn

. - Rozmawia z kim .

   - Z kim?
   - Pierwszy raz stykam si  z tym  ladem. Zaraz, dajcie mi si
skoncentrowa . Mo e Sekretarz co  powie… Tak, nazywa go pu kownikiem.
   Shekt i Pola wymienili szybkie spojrzenia.
   - To nie mo e by  spisek, prawda? - szepn

a Pola. - Z pewno ci

oficer Imperium nie spiskowa by z Ziemianinem przeciwko imperatorowi.
   - Nie wiem - odpar  przygn biony Shekt. - Jestem w stanie uwierzy
we wszystko.

   Porucznik Claudy u miecha  si . Siedzia  za biurkiem, ko o jego

oni le

 blaster, a za nim sta o czterech 

nierzy. Mówi  z

poczuciem w adzy, które dawa a mu taka sytuacja.
   - Nie lubi  Ziemoli. Nigdy ich nie lubi em. To m ty Galaktyki.
Chorzy, leniwi i zabobonni. S  zdegenerowani i g upi. Ale, na Gwiazdy,
wi kszo

 z nich zna swoje miejsce.

   W gruncie rzeczy potrafi  ich zrozumie . Tacy ju  si  urodzili, nic
nie mog  na to poradzi . Oczywi cie, nie  cierpia bym tego, co toleruje
imperator, mam na my li ich przekl te zwyczaje i tradycje - gdybym to
ja by  imperatorem. Ale to niewa ne. Kiedy  nauczymy si …
   - Chwileczk  - nie wytrzyma  Arvardan. - Nie przyszed em tu, aby
wys uchiwa …
   - B dziesz s ucha , dopóki nie sko cz . Chcia em powiedzie ,
dlaczego nie potrafi  zrozumie  entuzjastów Ziemian. Kiedy cz owiek,
podobno prawdziwy cz owiek, upadnie tak nisko,  eby 

 po ród nich i

ugania si  za ich kobietami, nie mam dla takiego szacunku. Jest gorszy
od nich…
   - Do diab a z tob  i twoj  pod

 ideologi ! - rykn

 Arvardan, po

czym doda  z w ciek

ci : - S ysza

,  e szykuje si  spisek przeciwko

Imperium? Czy zdajesz sobie spraw , jak niebezpieczna jest obecna
sytuacja? Z ka

 minut  wystawiasz na coraz wi ksze niebezpiecze stwo

tryliony mieszka ców Galaktyki….
   - Nie wydaje mi si , doktorze Arvardan. Bo jeste  przecie  doktorem,
prawda? Nie powinienem zapomina  o twoich tytu ach. Widzisz, mam w asn
teori  na ten temat. Jeste  jednym z nich. By  mo e, urodzi

 si  na

Syriuszu, ale masz czarne serce Ziemianina i wykorzystujesz swoje
imperialne obywatelstwo, aby ich wspomaga . Porwali cie ich dostojnika,
Starszego. (Tak przy okazji to ca kiem niez y pomys  i sam ch tnie
poder

bym mu gard o). Ale Ziemianie ju  go szukaj . Przys ali do

fortu wiadomo

 w tej sprawie.

   - Szukaj  go ju ? Dlaczego wi c marnujemy tu czas? Musz  zobaczy
si  z pu kownikiem, je li mam…
   - Spodziewasz si  buntu lub podobnych k opotów? Mo e jest to
pierwszy zaplanowany przez was krok na drodze do rebelii?
   - Zwariowa

? Dlaczego mia bym to robi ?

   - Nie b dziesz wi c mia  nic przeciw temu,  e wypu cimy Starszego?
   - Nie mo ecie! - Arvardan zerwa  si  na nogi i przez chwil
wygl da , jakby mia  zamiar rzuci  si  na porucznika.
   Ale to nie on, tylko Claudy trzyma  blaster w r ku.
   - Doprawdy? Nie mo emy? Pos uchaj mnie teraz. Uda o mi si  dopiec ci
nieco. Da em ci w pysk i poni

em ci  w obecno ci twoich ziemskich

przyjació . Zmusi em ci , by  tu siedzia  i s ucha , kiedy mówi  ci
prosto w twarz, jaki z ciebie n dzny robak. A teraz z przyjemno ci
odstrzel  ci rami  za to, co mi zrobi

. Spróbuj si  tylko poruszy .

   Arvardan zamar .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Porucznik Claudy roze mia  si  i od

 blaster.

   - Bardzo 

uj ,  e musz  zachowa  ci  dla pu kownika. Przyjmie ci

o pi tej pi tna cie.
   - Wiedzia

 o tym ca y czas - wychrypia  Arvardan przez zaci ni te

ci  gard o.

   - Oczywi cie.
   - Je li zmarnowany czas, poruczniku Claudy, sprawi,  e przegramy,

aden z nas nie po yje zbyt d ugo. - Lodowaty ton sprawi ,  e jego

owa zabrzmia y z owieszczo. - Ale ty umrzesz pierwszy, bo ostatnie

chwile mojego  ycia po wi

 na przerabianie twojej twarzy w skrwawion

mas  zmia

onych ko ci i mózgu.

   - B

 na ciebie czeka , mi

niku Ziemoli. W ka dej chwili.

   Oficer dowodz cy fortem Dibburn zjad  z by w s

bie Imperium.

Powszechny pokój panuj cy przez ostatnie dziesi ciolecia dawa  niewiele
okazji do zdobycia „chwa y”, o jakiej marz  wszyscy oficerowie, i
pu kownik, podobnie jak inni 

nierze, nie zdoby  jej. Ale podczas

ugiej, spokojnej s

by od kadeta bywa  we wszystkich rejonach

Galaktyki, tak  e nawet pobyt w garnizonie na tak neurotycznej planecie
jak Ziemia, by a dla niego chlebem powszednim. Oczekiwa  tylko
rutynowej, spokojnej placówki. Niczego wi cej nie pragn

 i dla

zachowania spokoju potrafi  znie

 nawet najgorsze poni enie - na

przyk ad przeprosi  Ziemiank .
   Kiedy wszed  Arvardan, pu kownik wygl da  na zm czonego. Mia
rozpi ty ko nierzyk koszuli, a jego mundur, przyozdobiony 

yszcz

 wst

 Orderu Kosmolotu i S

ca, wisia  na oparciu

krzes a. B bni c po blacie biurka palcami prawej r ki, przygl da  si
Arvardanowi pos pnie i z zak opotaniem.
   - To nad wyraz zdumiewaj ca historia - stwierdzi . - Nad wyraz.
Przypominani sobie pana, m ody cz owieku. Nazywa si  pan Bel Arvardan,
przybywa z Baronna i jest g ówn  przyczyn  do

 znacznego zamieszania.

Czy nie umie pan trzyma  si  z dala od k opotów?
   - Nie tylko mnie dotycz  te k opoty, pu kowniku, ale ca ej
Galaktyki.
   - Tak, wiem - powiedzia  z pewnym zniecierpliwieniem oficer. - A
przynajmniej,  e pan tak twierdzi. Powiedziano mi,  e nie ma pan

adnych dokumentów.

   - Zosta y mi odebrane, ale jestem znany na Evere cie. Prokurator
mo e potwierdzi  moj  to samo

 i mam nadziej ,  e uczyni to jeszcze

przed zmierzchem.
   - Zobaczymy. - Pu kownik splót  ramiona i odchyli  si  na krze le. -
Proponuj ,  eby opowiedzia  mi pan swoj  wersj  wydarze .
   - Dowiedzia em si  o niebezpiecznym spisku zawi zanym przez ma
grup  Ziemian, który ma na celu obali  rz d Galaktyki z pomoc  broni
zdolnej zniszczy  wi ksz  cz

 Imperium, je li natychmiast nie

dowiedz  si  o niej odpowiednie w adze.
   - Posuwa si  pan za daleko w swych brawurowych i naci ganych
hipotezach, m odzie cze. Ludno

 Ziemi jest w stanie wywo

 rozruchy,

przyst pi  do obl

enia fortu, dokona  powa nych zniszcze  - w to

jestem nawet w stanie uwierzy . Ale absolutnie nie potrafi  wyobrazi
sobie,  e mogliby zmusi  wojska imperialne do opuszczenia tej planety -
a co dopiero zniszczy  Imperium. No dobrze, wys uchajmy szczegó ów
tego, hm… spisku.
   - Niestety, gro ba ta jest tak powa na,  e o szczegó ach mog
powiedzie  tylko Prokuratorowi. Dlatego prosz  o umo liwienie mi
niezw ocznego kontaktu z nim, je li nie ma pan nic przeciwko temu.
   - Hmm… Nie post pujmy zbyt pochopnie. Czy wie pan,  e cz owiek,

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

którego pan ze sob  przywióz , jest Sekretarzem najwy szego kap ana
Ziemi, jednym ze Starszych i bardzo wa

 figur ?

   - Oczywi cie.
   - I wci

 pan twierdzi,  e jest g ow  spisku?

   - Tak.
   - Ma pan dowody?
   - Z pewno ci  zrozumie pan, je li powiem,  e nie mog  o tym
rozmawia  z nikim oprócz Prokuratora.
   Pu kownik skrzywi  si  i zaczai ogl da  swoje paznokcie.
   - Czy by pan w tpi  w moje kompetencje?
   - Ale  nie, panie pu kowniku. Po prostu tylko Prokurator ma w adz
zezwalaj

 na podj cie niezb dnych dzia

.

   - Co pan ma na my li?
   - W ci gu najbli szych trzydziestu godzin musi zosta  zbombardowany
i kompletnie zniszczony pewien budynek na Ziemi, inaczej wi kszo

, a

mo e nawet wszyscy mieszka cy Imperium strac

ycie.

   - Jaki to budynek? - spyta  spokojnie pu kownik.
   Arvardan straci  cierpliwo

.

   - Czy mog  dosta  po

czenie z Prokuratorem? - warkn

.

   Zapad a cisza. Pu kownik przerwa  j  i zapyta  twardo:
   - Czy zdaje pan sobie spraw ,  e przez porwanie Ziemianina narazi
si  pan na dochodzenie i odpowiedzialno

 przed ziemskimi w adzami?

Zwykle pa stwo broni swoich obywateli, ale sytuacja na Ziemi jest
delikatna i mam  cis e instrukcje,  eby nie ryzykowa

adnych utarczek.

Je li wi c nie udzieli mi pan wyczerpuj cych informacji, b

 zmuszony

wyda  pana i pa skich towarzyszy w r ce lokalnej policji.
   - Ale to oznacza oby wyrok  mierci! Tak e dla pana!… Pu kowniku,
jestem obywatelem Imperium i 

dam audiencji u Pro…

   Przerwa  mu brz czyk zainstalowany na biurku. Pu kownik odwróci  si
i przycisn

 guzik.

   - Tak?
   - Pu kowniku - rozleg  si  czysty g os - miejscowa ludno

 otoczy a

fort. Istniej  podstawy, by s dzi ,  e s  uzbrojeni.
   - Czy zaobserwowano akty przemocy?
   - Nie.
   Na twarzy pu kownika nie malowa y si

adne uczucia. Szkolenie

wojskowe przygotowa o go do podobnych sytuacji, nawet je li w innych
sprawach okaza o si  niewystarczaj ce.
   - Og osi  pogotowie dla artylerii i lotnictwa, wszyscy na
stanowiska. Nie otwiera  ognia, chyba  e w samoobronie. Zrozumiano?
   - Tak jest. Ziemianin z bia

 flag  prosi o rozmow .

   - Przy lijcie go do mnie. Przy lijcie te  Sekretarza. Wreszcie
pu kownik zwróci  si  ch odno do archeologa.
   - Ufam,  e zdaje sobie pan spraw  z tego, co pan narobi .
   - Domagam si , aby dopuszczono mnie do tej rozmowy - krzykn
Arvardan trz

c si  ze z

ci - i 

dam wyja nienia, dlaczego

przetrzymywano mnie pod stra

 przez kilka godzin, podczas gdy pan

rozmawia  ze zdrajc ! Wiem,  e przed rozmow  ze mn  spotka  si  pan z
Sekretarzem.
   - Czy pan mnie oskar a? - spyta  pu kownik podnosz c g os. - Je li
tak, prosz  powiedzie  to otwarcie.
   - Nie oskar am pana. Ale chcia bym przypomnie ,  e zostanie pan
rozliczony ze swojej dzia alno ci. By  mo e przysz

 - je li w ogóle

dzie jaka  przysz

 - pozna pana jako tego, który przez w asny upór

doprowadzi  do zniszczenia ca ej ludzko ci.
   - Cisza! W ka dym razie nie pan b dzie mnie rozlicza . Od tej pory
my zajmiemy si  t  spraw  w sposób, o jakim ja zadecyduj . S yszy pan?

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

20.
PRZED GODZIN  ZERO

   W otwartych, podtrzymywanych przez 

nierza drzwiach stan

Sekretarz. Po jego sinych, spuchni tych wargach przemkn

 ch odny

miech. Sekretarz sk oni  si  pu kownikowi, ca kowicie ignoruj c

Arvardana.
   - Przekaza em ju  najwy szemu kap anowi szczegó y dotycz ce
pa skiego przybycia - oznajmi  pu kownik - i jego powodów. Pa skie
uwi zienie jest ca kowicie - hmm, bezprawne, i mam zamiar pana uwolni ,
gdy tylko b dzie to mo liwie. Jest tu jednak d entelmen, który, jak
panu zapewne wiadomo, z

 przeciw panu bardzo powa ne oskar enie. W

zaistnia ych okoliczno ciach musimy wszcz

ledztwo…

   - Rozumiem to, pu kowniku - odpar  spokojnie Sekretarz. - Jednak e
wyja ni em ju  panu,  e - o ile mi wiadomo - cz owiek ten przebywa na
Ziemi zaledwie od dwóch miesi cy i jego orientacja w naszej polityce
wewn trznej jest praktycznie zerowa. Musz  stwierdzi ,  e to w

e

podstawy do jakichkolwiek oskar

.

   - Jestem z zawodu archeologiem - odpali  gniewnie Arvardan - i to
specjalizuj cym si  w dziejach Ziemi i zwyczajach jej mieszka ców. Moja
znajomo

 polityki tej planety jest ca kowicie wystarczaj ca. Poza tym,

nie tylko ja go oskar am.
   Sekretarz nawet nie spojrza  w stron  archeologa.
   - W spraw  wpl tany jest jeden z naszych miejscowych uczonych -
wyja ni  pu kownikowi. - Zbli a si  do ko ca zwyk ych sze

dziesi ciu

lat i najwyra niej cierpi na mani  prze ladowcz . Trzeci z nich to
cz owiek nieznanego pochodzenia, o poziomie umys owym znacznie poni ej
normy. Ca a trójka nie potrafi nawet sformu owa  rozs dnego oskar enia.
   Arvardan skoczy  na równe nogi.
   - 

dam, aby mnie wys uchano…

   - Prosz  siada  - powiedzia  zimno pu kownik. W jego g osie brzmia a
wyra na wrogo

. - Nie zgodzi  si  pan omówi  tej sprawy ze mn , wi c

teraz prosz  nie zabiera  g osu. Wprowad cie parlamentariusza.
   Okaza  si  nim jeszcze jeden cz onek Kr gu Starszych. Na widok
Sekretarza na jego twarzy pojawi  si  wyraz ulgi. Pu kownik wsta  z
krzes a i spyta :
   - Czy wyst puje pan w imieniu zebranych wokó  fortu?
   - Tak.
   - Zak adam wi c,  e to buntownicze i nielegalne zgromadzenie ma na
celu zmusi  nas do uwolnienia obecnego tu waszego rodaka.
   - Tak jest, panie pu kowniku. On musi by  natychmiast zwolniony.
   - I b dzie! Wszelako poszanowanie dla przedstawicieli Jego
Imperatorskiej Mo ci na tej planecie, a tak e prawo i porz dek nie
pozwalaj  nam na  adne pertraktacje z uzbrojonymi buntownikami. Ka cie
im si  rozej

.

   Sekretarz odezwa  si  mi ym, spokojnym g osem:
   - Pu kownik ma ca kowit  s uszno

, bracie Cori. Prosz , uspokój

wszystkich. Jestem tu zupe nie bezpieczny, nic mi nie grozi - ani
nikomu innemu. Rozumiesz? Nikomu. Masz moje s owo Starszego.
   - Doskonale, bracie. Ciesz  si ,  e jeste  bezpieczny. Wys annik
zosta  wyprowadzony z pokoju. Pu kownik oznajmi  zwi

le:

   - Dopilnujemy, by zosta  pan zwolniony, gdy tylko sytuacja w mie cie
wróci do normy. Dzi kuj  za wspó prac .
   Arvardan znów zerwa  si  z fotela.
   - Zabraniam! Uwalnia pan potencjalnego morderc  ca ej ludzkiej rasy,
podczas gdy mnie nie zezwala pan nawet na audiencj  u Prokuratora, do

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

której, jako obywatel Galaktyki, mam pe ne prawo. - Urwa , po czym
doda  w paroksyzmie ogromnej frustracji: - Czy by okazywa  pan wi cej
pos uchu temu ziemskiemu psu, ni  nale y si  mnie?
   G os Sekretarza przebi  si  przez niezborne pe ne w ciek

ci krzyki

archeologa.
   - Z ch ci  pozostan  tu, pu kowniku, do chwili kiedy b dzie mnie
móg  wys ucha  Prokurator, skoro ten cz owiek tego pragnie. Oskar enie
o zdrad  to powa na sprawa, a jakiekolwiek podejrzenia - cho by nawet
oparte na najb ahszych podstawach - zniszczy yby wszelk  korzy

, jak

ma ze mnie mój lud. Z ch ci  udowodni  Prokuratorowi,  e nikt nie jest
bardziej lojalny ode mnie.
   - Rozumiem pa skie uczucia - odpar  sztywno pu kownik - i podziwiam
je. Przyznaj  bez wahania,  e gdybym znalaz  si  na pa skim miejscu,
nie potrafi bym zachowa  spokoju. Przynosi pan zaszczyt swojej rasie.
Spróbuj  skontaktowa  si  z Prokuratorem.
   Arvardan nie odezwa  si  ju , póki nie odprowadzono go do celi.

   Jego oczy unika y wzroku innych. Przez d ugi czas siedzia  bez
ruchu, gryz c palce. Wreszcie odezwa  si  Shekt:
   - I co?
   Arvardan potrz sn

 g ow .

   - W

nie wszystko zrujnowa em.

   - Co zrobi

?

   - Straci em panowanie nad sob , obrazi em pu kownika, niczego nie
osi gn

em…  aden ze mnie dyplomata.

   Nagle poczu ,  e musi broni  swego zachowania.
   - Co mia em robi ?! - krzykn

. - Pu kownik ju  wcze niej rozmawia

z Balkisem, wi c nie mog em mu ufa . Mo e Sekretarz zaoferowa  mu

ycie? A mo e od pocz tku nale

 do spisku? Wiem,  e to szalone my li,

ale nie mog em ryzykowa . To wszystko by o zbyt podejrzane. Za

da em

rozmowy z samym Enniusem.
   Fizyk stan

 z r kami za

onymi do ty u.

   - No i? Czy Ennius przyjedzie?
   - Przypuszczam,  e tak. Ale na osobist  pro

 Balkisa. Nie

rozumiem, czemu si  tego domaga .
   - Na osobist  pro

 Balkisa? A zatem Schwartz mia  racj .

   - Tak? A co powiedzia ?
   Pulchny Ziemianin siedzia  na swej pryczy. Widz c pytaj ce
spojrzenia wspó wi

niów wzruszy  ramionami i bezradnie roz

 r ce.

   - Kiedy przed chwil  prowadzili Sekretarza obok drzwi naszej celi,
pochwyci em jego  lad Psychiczny. Balkis niew tpliwie odby  bardzo

ug  rozmow  z tutejszym dowódc .

   - Wiem.
   - Lecz umys  oficera jest wolny od jakichkolwiek my li o zdradzie.
   - No có  - stwierdzi  nieszcz

liwy Arvardan. - To znaczy,  e si

myli em. Kiedy przyjedzie Ennius, dostan  za swoje. A co z Balkisem?
   - W jego umy le nie ma nawet cienia strachu, tylko nienawi

. W tej

chwili jeste my jej g ównymi obiektami - za to,  e porwali my go i
przywlekli my tutaj. Potwornie zranili my jego pró no

 i ma zamiar

odp aci  nam pi knym za nadobne. Uda o mi si  dojrze  kilka wizji z
jego marze . Pokazywa y, jak sam, bez niczyjej pomocy nie dopuszcza, by
Galaktyka zniweczy a jego plany, podczas gdy my staramy mu si
przeciwstawi . I cho  dysponujemy wiedz  o spisku, cho  odda  nam
wszystkie atuty i wydawa oby si , i  mamy wi ksze szanse, s dzi,  e w
ko cu pokona nas i zwyci

y.

   - To znaczy,  e zaryzykuje wszystko - swoje plany, marzenia o
Imperium - tylko po to, by si  na nas zem ci ? To szaleniec.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Wiem - odpar  Schwartz zdecydowanie. - On jest szalony.
   - I uwa a,  e mu si  uda?
   - W

nie.

   - Czyli musisz nam pomóc, Schwartz. Potrzebujemy twojego umys u.
Pos uchaj…
   Ale Shekt potrz sn

 g ow .

   - Nie, Arvardanie, nie mo emy tego zrobi . Gdy ty wyszed

,

obudzi em Schwartza i rozwa yli my ca

 spraw . On nie panuje w pe ni

nad swoimi mocami psychicznymi, których zreszt  natury sam do ko ca nie
jest  wiadom. Mo e og uszy  cz owieka, sparali owa  go, nawet zabi . Co
wi cej, potrafi te  kierowa  podstawowymi grupami mi

ni, nawet wbrew

woli ich w

ciciela, ale nic wi cej. Nie móg  zmusi  Sekretarza do

mówienia - drobne mi

nie wokó  strun g osowych nie poddaj  si  jego

adzy. Nie potrafi  te  sprawi , by Sekretarz sam poprowadzi  wóz, z

trudem zdo

 utrzyma  go w równowadze. Jest zatem oczywiste,  e nie

zdo

by na przyk ad zmusi  Enniusa, by wyda  jaki  rozkaz, czy napisa

go. Widzisz, my la em ju  o tym… - Shekt pokr ci  g ow , jego g os
za ama  si  i umilk .
   Arvardan poczu ,  e ogarnia go beznadziejna apatia. Nagle rozejrza
si  z niepokojem.
   - Gdzie jest Pola?
   - We wn ce.  pi.
   Zapragn

 j  obudzi … pragn

… Och, pragn

 tak wiele! Arvardan

zerkn

 na zegarek. Dochodzi a pó noc. Pozosta o jeszcze tylko

trzydzie ci godzin.
   Zapad  w drzemk , a kiedy si  przebudzi , w pokoju znów pali o si

wiat o. Nikt si  nie zjawi , nie by o  adnych wie ci. W ko cu nawet

jego duch os ab  i podda  si  losowi.
   Arvardan zerkn

 na zegarek. Znów dochodzi a pó noc. Pozosta o ju

tylko sze

 godzin.

   Rozejrza  si , oszo omiony i zrozpaczony. Teraz byli tu wszyscy -
nawet Prokurator. Pola sta a obok, jej ciep e palce zacisn

y si  wokó

przegubu r ki Arvardana. Maluj cy si  na jej twarzy wyraz l ku i
wyczerpania na nowo obudzi  w nim w ciek

 przeciw ca ej Galaktyce.

   Mo e zas

yli sobie na  mier , ci wszyscy g upi, g upi… g upi…

Shekt i Schwartz siedzieli po lewej stronie. By  te  Balkis, przekl ty
Balkis! Wargi mia  nadal spuchni te, policzek przybra  barw  zgni ej
zieleni, ka de s owo na pewno sprawia o mu okropny ból - na t  my l
usta Arvardana rozci gn

 szeroki u miech, a pi

 zacisn

a si

gwa townie. Zakryty opatrunkiem policzek te  jakby mniej bola .
   Naprzeciw za  ca ej grupki sta  Ennius - niepewnie marszcz cy brwi,
niezdecydowany, prawie  mieszny w ci

kim, bezkszta tnym ubraniu

impregnowanym o owiem.
   On tak e by  g upcem. Arvardan poczu , jak na my l o galaktycznych
dyplomatach, pragn cych jedynie pokoju, za wszelk  cen  spokoju -
ogarnia go nienawi

. Gdzie s  zdobywcy sprzed wieków? Gdzie?

   Jeszcze sze

 godzin…

   Wiadomo

 z garnizonu w Chica dotar a do Enniusa osiemna cie godzin

temu, lecz podró  z drugiej strony planety zabra a mu sporo czasu.
Motywy, które sk oni y go do natychmiastowego przyjazdu by y niejasne
dla niego samego, niemniej uzna  spraw  za pal

. W gruncie rzeczy,

mówi  sobie, nie chodzi tu o nic wi cej poza po

owania godnym

porwaniem jednego z odzianych w zielone p aszcze przywódców opanowanej
przez przes dy, n kanej koszmarami Ziemi. No i zwariowane, nie poparte

adnymi dowodami oskar enia. Nic, co wykracza oby poza kompetencje

miejscowego pu kownika.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Ale by  tam te  Shekt - on te  w tym uczestniczy  - i to nie jako
oskar ony, lecz jako oskar yciel. Dziwne.
   Teraz siedzia  naprzeciw nich. Wiedzia  doskonale,  e jego decyzja w
tej sprawie mo e przyspieszy  rebeli , os abi  jego pozycj  na dworze,
zrujnowa  szans  na awans… A co do d ugiej przemowy Arvardana na temat
szczepów wirusów i wszechogarniaj cej epidemii - jak mia  j  przyj

?

Gdyby zacz

 dzia

, opieraj c si  wy

cznie na jego s owach, czy

prze

eni uznaj  te dzia ania za uzasadnione?

   A jednak Arvardan by  bardzo znanym archeologiem.
   Ennius odsun

 wi c od siebie decyzj  i zwróci  si  do Sekretarza:

   - Z pewno ci  ma pan co  do powiedzenia w tej sprawie?
   - Mo e to dziwne, ale niewiele - odpar  Sekretarz z niezm conym
spokojem. - Chcia bym spyta , na jakich dowodach opiera si  to
oskar enie?
   - Ekscelencjo - wyja ni  Arvardan czuj c, jak opuszcza go
cierpliwo

. - Jak ju  mówi em, ten cz owiek przyzna  si  do

wszystkiego, kiedy uwi zi  nas dwa dni temu.
   - By  mo e Ekscelencja zdecyduje si  da  temu wiar , jest to jednak
kolejne go os owne twierdzenie. W rzeczywisto ci Tamci mog  za wiadczy
tylko o jednym:  e to ja, a nie oni, zosta em przemoc  uwi ziony, i to
mojemu  yciu, nie ich, zagra

o niebezpiecze stwo. Czy mój oskar yciel

móg by wyt umaczy , w jaki sposób odkry  to wszystko w ci gu dziewi ciu
tygodni, które sp dzi  na tej planecie, podczas gdy pan Prokurator
przez ca e lata nie zetkn

 si  z  adnym faktem, który  wiadczy by na

moj  niekorzy

?

   - Jest wiele sensu w tym, co on mówi - przyzna  z westchnieniem
Ennius. - Sk d pan o tym wie?
   Arvardan odpar  sztywno:
   - Jeszcze przed wyznaniem oskar onego dowiedzia em si  o spisku od
doktora Shekta.
   - Czy to prawda, doktorze Shekt? - spojrzenie Prokuratora przenios o
si  na twarz fizyka.
   - Tak, Ekscelencjo.
   - A sk d pan dowiedzia  si  o spisku?
   - Doktor Arvardan opisa  bardzo dok adnie dzia anie sy napsyfikatora
oraz ostatnie s owa umieraj cego bakteriologa, F. Smitka. Smitko
nale

 do grona konspiratorów. Jego s owa zosta y nagrane i w ka dej

chwili mog  je panu przedstawi .
   - Ale, doktorze Shekt, to, co powiedzia  umieraj cy cz owiek, w
dodatku w delirium - je li dobrze zrozumia em doktora Arvardana - nie
ma zbyt wielkiej wagi. Nie dysponuje pan  adnymi innymi dowodami?
   Arvardan przerwa  im, wal c pi

ci  w por cz fotela.

   - Czy jeste my w s dzie? Czy by kto  z nas zak óci  przepisy ruchu
drogowego? Nie mamy czasu, by ostro nie analizowa  dowody, rozwa
wszystko z dok adno ci  do kilku mikrometrów. Do szóstej rano, czyli
innymi s owy w ci gu pi ciu i pó  godziny musimy zlikwidowa  to
gigantyczne zagro enie dla ca ej Galaktyki. Ekscelencjo, pozna  pan ju
wcze niej doktora Shekta. Czy wed ug pana jest on typem k amcy?
   Sekretarz natychmiast wpad  mu w s owo:
   - Nikt nie oskar a doktora Shekta o  wiadome mijanie si  z prawd ,
Ekscelencjo. Lecz nasz dobry doktor starzeje si  i ostatnio wiele
my la  o nadchodz cych sze

dziesi tych urodzinach. Obawiam si ,  e

po

czenie wieku i strachu wywo

o u niego sk onno ci paranoiczne,

cz sto zreszt  wyst puj ce na Ziemi. Prosz  na niego spojrze ! Czy
wygl da na zupe nie normalnego?
   Rzecz jasna, nie wygl da . By  wyczerpany i spi ty, wstrz

ni ty

tym, co ju  zasz o i co jeszcze mia o nast pi . Ale Shekt zdo

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

opanowa  swój g os, zachowuj c pozory spokoju.
   - Móg bym stwierdzi , i  przez ostatnie dwa miesi ce znajdowa em si
pod nieustann  obserwacj  Starszych,  e otwierano przychodz ce do mnie
listy i cenzurowano moje odpowiedzi. Ale oczywi cie wszelkie podobne
skargi zostan  natychmiast przypisane mojej rzekomej paranoi. Jest ze
mn  jednak Joseph Schwartz, który zg osi  si  na ochotnika, aby podda
go synapsyfikacji. By o to tego samego dnia, kiedy odwiedzi  pan mój
instytut.
   - Owszem, pami tam - odpar  Ennius, w duchu czuj c ulg ,  e
nieprzyjemny temat oddali  si  cho  na chwil . - Czy to on?
   - Tak.
   - Nie wydaje si , aby zabieg mu zaszkodzi .
   - Wr cz przeciwnie, bardzo mu pomóg . Proces synapsyfikacji okaza
si  w jego przypadku niezwykle udany, Schwartz bowiem od pocz tku
posiada  fotograficzn  pami

, o czym wówczas nie wiedzia em. W ka dym

razie obecnie jego umys  jest wra liwy na my li innych ludzi.
   Ennius pochyli  si  naprzód i krzykn

 ze zdumieniem:

   - Co takiego?! Chce pan powiedzie ,  e umie czyta  w my lach?
   - Mo emy to panu zademonstrowa , Ekscelencjo. Ale s dz ,  e obecny
tu brat mo e potwierdzi  moje s owa.
   Sekretarz rzuci  Schwartzowi pe ne nienawi ci spojrzenie, przez
moment w jego oczach zap on

a otwarta wrogo

. Nast pnie odpowiedzia

spokojnie, cho  jego g os zadr

 lekko, zdradzaj c t umione napi cie:

   - To prawda, Ekscelencjo. Cz owiek, którego tu przyprowadzili, ma
pewne zdolno ci hipnotyczne, cho  nie potrafi  stwierdzi , czy s  one
wynikiem synapsyfikacji. Chcia bym przy okazji doda , i  dokonany na
nim zabieg nie zosta  zarejestrowany, co, zgodzi si  pan zapewne ze
mn , samo w sobie jest ju  wysoce podejrzane.
   - Nie zosta  zarejestrowany - odrzek  cicho Shekt - zgodnie z
poleceniem najwy szego kap ana, które nigdy nie zosta o odwo ane.
   Sekretarz jednak tylko wzruszy  ramionami.
   - Wró my do tematu - wtr ci  stanowczo Ennius - i dajmy spokój tym
dziecinnym k ótniom. O co chodzi z tym Schwartzem? Co jego umiej tno
czytania my li, zdolno ci hipnotyczne czy cokolwiek to jest, maj
wspólnego z t  spraw ?
   - Shekt chcia  powiedzie  - wyja ni  Sekretarz -  e Schwartz mo e
wnikn

 w mój umys .

   - Naprawd ? I co on my li? - Prokurator po raz pierwszy zwróci  si
wprost do Schwartza.
   - My li,  e w  aden sposób nie zdo amy pana przekona , i  w tej, jak

 pan nazywa, sprawie racja le y po naszej stronie.

   - Zgadza si  - prychn

 Sekretarz - cho  podobna dedukcja nie wymaga

imponuj cych zdolno ci psychicznych.
   - A tak e - ci gn

 Schwartz -  e jest pan nieszcz snym g upcem,

który boi si  dzia

 i pragnie jedynie spokoju.  e swoj

bezstronno ci  i sprawiedliwo ci  chce pan zjedna  sobie mieszka ców
Ziemi, co tym bardziej dowodzi pa skiej g upoty.
   Sekretarz poczerwienia .
   - Zaprzeczam tym insynuacjom. Niew tpliwie maj  one na celu zrazi
pana do mnie, Ekscelencjo.
   - Nie tak  atwo mnie zrazi  - stwierdzi  ch odno Ennius i doda ,
zwracaj c si  do Schwartza: - A o czym ja my

?

   -  e nawet je li umiem zajrze  wprost do mózgu drugiego cz owieka,
niekoniecznie musz  powiedzie  prawd  o tym, co tam ujrza em.
   Brwi Prokuratora unios y si  ze zdumienia.
   - Ma pan racj , zupe

 racj .. Czy potwierdza pan prawdziwo

oskar

, wysuni tych przez doktora Arvardana i doktora Shekta?

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Ka de s owo.
   - Ach tak! Ale je li nie znajdziemy drugiej osoby o podobnych do
pa skich zdolno ciach, i to osoby nie zaanga owanej w t  spraw ,
pa skie  wiadectwo w obliczu prawa nie b dzie mia o  adnej warto ci.
Nawet je li zdo aliby my sprawi , by ogó  uwierzy ,  e jest pan
telepat .
   - Ale tu nie chodzi o prawo - krzykn

 Arvardan - tylko o

bezpiecze stwo Galaktyki!
   - Ekscelencjo - Sekretarz uniós  si  z krzes a - mam pewn  pro

.

Chcia bym, aby usuni to Josepha Schwartza z tego pokoju.
   - Dlaczego?
   - Ten cz owiek, poza umiej tno ci  czytania my li, dysponuje równie
pewn  moc  psychiczn . Zosta em porwany dzi ki parali owi, o który
przyprawi  mnie Schwartz. Obawiam si  wi c,  e móg by znów spróbowa
czego  podobnego wobec mnie albo nawet wobec pana, Ekscelencjo, i ta
obawa ka e mi ponowi  pro

.

   Arvardan zerwa  si  na nogi, ale Sekretarz przekrzycza  jego
protesty:
   -  adna rozprawa nie mo e by  uczciwa, je li obecny jest na niej
cz owiek zdolny subtelnie manipulowa  umys em s dziego dzi ki
zdolno ciom psychicznym, do których posiadania sam si  przyzna .
   Ennius szybko podj

 decyzj . Do pokoju wszed  piel gniarz i

wyprowadzi  nie stawiaj cego oporu Schwartza. Na okr

ej twarzy

starszego m

czyzny nie pojawi  si  nawet cie  niepokoju.

   Dla Arvardana by  to ostateczny cios.
   Sekretarz teraz wsta  i przez moment trwa  nieruchomo -
przysadzista, ponura posta  odziana w ziele , pe na niewzruszonej
pewno ci siebie.
   Zacz

 mówi  powa nym, oficjalnym tonem.

   - Ekscelencjo, wszystkie twierdzenia i oskar enia doktora Arvardana
opieraj  si  na  wiadectwie doktora Shekta. Z kolei to, co mówi Shekt
ma swoje  ród o w delirycznej gadaninie umieraj cego cz owieka. A
wszystko to, Ekscelencjo, jako  nie wyp yn

o na powierzchni , póki

Joseph Schwartz nie zosta  poddany dzia aniu synapsyfikatora.
   Kim zatem jest Joseph Schwartz? Zanim Joseph Schwartz pojawi  si  na
scenie, doktor Shekt by  zwyk ym, normalnym cz owiekiem. Pan sam,
Ekscelencjo, sp dzi  z nim popo udnie w dniu, kiedy przywieziono
Schwartza. Czy by  wtedy rozkojarzony? Czy poinformowa  pana o spisku
przeciw Imperium? Albo mo e wspomnia  o s owach umieraj cego
biochemika? Mo e by  chocia  zdenerwowany? Podejrzliwy? Teraz twierdzi,

e najwy szy kap an poleci  mu fa szowa  wyniki testów synapsyfikatora

i nie zapisywa  nazwisk ludzi poddanych zabiegowi. Czy wtedy powiedzia
panu o tym? Czy dopiero teraz, ju  po spotkaniu ze Schwartzem? I znów,
kim jest Joseph Schwartz? Gdy oddano go do kliniki, nie w ada

adnym

znanym j zykiem. Tyle zdo ali my si  dowiedzie  sami, kiedy po raz
pierwszy zacz li my podejrzewa ,  e z umys em doktora Shekta jest co
nie w porz dku. Do miasta przywióz  go farmer, który nie zna  nazwiska
Schwartza i zupe nie nic o nim nie wiedzia . My równie  nie odkryli my

adnych nowych faktów.

   A przecie  ten cz owiek posiada dziwne moce psychiczne. Potrafi
og uszy  kogo  z odleg

ci stu metrów, sam  my

 - z bli szego

dystansu zabi . Sam zosta em przez niego sparali owany; manipulowa  te
moimi r kami i nogami. To samo móg by uczyni  z umys em - gdyby tylko
zechcia .
   Uwa am,  e Schwartz kierowa  my lami innych. Twierdz ,  e ich
porwa em i grozi em im  mierci ,  e przyzna em si  do zdrady i  e
pragn  przej

 w adz  nad Imperium. Ale prosz  zada  im jedno pytanie,

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

Ekscelencjo. Czy nie byli wcze niej nara eni na kontakt ze Schwartzem,
wystawieni na jego wp yw? Na wp yw cz owieka, który potrafi kontrolowa
umys y?
   Mo e zatem to Schwartz jest zdrajc ? A je li nie, kim jest Schwartz?
   Sekretarz usiad . By  spokojny, u miecha  si  dobrotliwie.
   Arvardan czu  si , jakby jego umys  wyl dowa  wewn trz cyklotronu i
wirowa  - coraz szybciej i szybciej.
   Jakiej odpowiedzi móg  udzieli ?  e Schwartz jest przybyszem z
przesz

ci? A dowody? Powiedzie , i  pos ugiwa  si  prawdziw

prymitywn  mow ? Ale kto móg  o tym za wiadczy ? Tylko on jeden. Jego
umys  za  te  móg  by  zmanipulowany. Ostatecznie jak mia  stwierdzi ,
czy nikt nim nie kieruje? Kim by  Schwartz? Co w

ciwie przekona o go

o istnieniu tego gigantycznego planu podboju Galaktyki?
   Znów zacz

 rozwa

 wszystko od pocz tku. Sk d wzi

o si

prze wiadczenie o realno ci spisku? Jako archeolog, przywyk
pow tpiewa  w ogólnie uznane prawdy, ale to… Co go przekona o? S owo
jednego cz owieka? Poca unek dziewczyny? Czy Joseph Schwartz?
   Nie potrafi  zebra  my li. Nie móg  my le !
   - I co? - w g osie Enniusa zabrzmia a niecierpliwa nuta. - Czy ma
pan co  do powiedzenia, doktorze Shekt? Albo pan, doktorze Arvardan?
   Nagle w panuj cej wokó  ciszy rozleg  si  g os Poli:
   - Czemu ich pan pyta? Nie widzi pan,  e wszystko to jest k amstwem?
Nie pojmuje pan? On chce nas opó ni , op ta  swym zdradzieckim

zykiem. Wiem,  e wszyscy i tak umrzemy, i nie dbam ju  o to, ale

mogli my to powstrzyma ! Mogli my to powstrzyma … A tymczasem my tu
siedzimy i… i… rozmawiamy… - rozp aka a si  gwa townie.
   - A zatem mamy dyskutowa  z rozhisteryzowan  dziewczyn  - stwierdzi
Sekretarz. - Mam dla pana propozycj , Ekscelencjo. Moi oskar yciele
twierdz , i  wszystko to - rzekomy wirus i ca a reszta - ma ruszy  w
dok adnie okre lonym terminie, zdaje si  o szóstej rano. Ofiaruj  si
zosta  pod wasz  kuratel  przez tydzie . Je li to, co twierdz , jest
prawd , informacje o epidemii dotr  na Ziemi  w ci gu kilku dni. Gdyby
to si  sta o, si y Imperium nadal b

 kontrolowa  Ziemi …

   - Ziemia -  adna mi cena za ca

 Galaktyk  ludzi - mrukn

miertelnie blady Shekt.

   - Ceni  swoje  ycie i  ycie mojego ludu. Aby udowodni  nasz
niewinno

, zostaniemy waszymi zak adnikami. Jestem gotów zawiadomi

Kr g Starszych,  e z w asnej, nieprzymuszonej woli zostan  tu przez
najbli szy tydzie . To powinno zapobiec ewentualnym zamieszkom.
   Skrzy owa  r ce na piersi.
   Ennius uniós  wzrok. Jego twarz zdradza a targaj ce nim w tpliwo ci.
   - Nie znajduj  w tym cz owieku  adnej winy.
   Arvardan nie móg  ju  d

ej tego znie

. Spokojnie, lecz ze

mierteln  determinacj  wsta  i ruszy  w stron  Prokuratora. Nikt nie

mia  dowiedzie  si , co zamierza . Po fakcie on sam nic nie pami ta . W
ka dym razie nic to nie zmieni o. Ennius mia  bicz neuronowy i u

 go.

   Po raz trzeci od czasu l dowania na Ziemi otaczaj cy Arvar- dana

wiat rozp yn

 si  za zas on  bólu, zawirowa  i znikn

.

   Archeolog by  nieprzytomny przez wiele godzin. A tymczasem szósta
rano, godzina zero, wybi a…

21.
PO GODZINIE ZERO

   …i min

a!

    wiat o…

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   O lepiaj ce  wiat o i mgliste cienie - przep ywaj ce obok,
rozta czone, wreszcie zlewaj ce si  w jedn  ca

.

   Twarz - oczy, spogl daj ce wprost na niego…
   - Pola! - w u amku sekundy Arvardan przypomnia  sobie z niezwyk
ostro ci  wydarzenia ostatnich kilku dni. - Która godzina?
   Jego palce z ca ej si y zacisn

y si  na przegubie dziewczyny, która

skrzywi a si  odruchowo.
   - Ju  po jedenastej - szepn

a. - Po godzinie zero. Powiód  w ko o

dzikim spojrzeniem. Le

 na pryczy w celi.

   Pali y go wszystkie stawy, ale nie zwa

 na ból. Shekt, skulony na

krze le, uniós  lekko g ow  i skin

 mu na powitanie.

   - To ju  koniec.
   - A zatem Ennius…
   - Ennius - oznajmi  Shekt - nie chcia  podj

 ryzyka. Czy  to nie

dziwne? - roze mia  si  sucho, krótko. - Nasza trójka samodzielnie
wykrywa ogromny spisek przeciw ludzko ci. Sami porywamy przywódc
spisku i stawiamy go przed obliczem sprawiedliwo ci. Zupe nie jak w
wiziserii, gdzie nieustraszeni bohaterowie zwyci

aj  w ostatniej

sekundzie. I zazwyczaj na tym si  ko czy. A w naszym przypadku wizi
nadal trwa i odkrywamy,  e nikt nam nie uwierzy . W serialach to si
nie zdarza, prawda? Wszystko zawsze ko czy si  szcz

liwie. Zabawne… -

jego dalsze s owa zag uszy  t umiony szloch.
   Arvardan odwróci  wzrok. Oczy Poli by y niczym dwie mroczne
otch anie, wilgotne, pe ne  ez. Zatraci  si  w nich na chwile - w
czarnym, roziskrzonym gwiazdami Wszech wiecie. Ku tym gwiazdom za

drowa y b yszcz ce metalowe pojemniki, po era y dziesi tki lat

wietlnych, gdy po kolei wkracza y w nadprzestrze , ka dy pod

aj cy

asnym szlakiem - szlakiem  mierci. Wkrótce - mo e ju  za chwil  -

dotr  do wyznaczonych celów, przebij  atmosfer  i rozsypi  si ,
rozsiewaj c niewidoczny,  mierciono ny deszcz wirusów…
   Có , to ju  koniec.
   Nie da si  powstrzyma  zag ady.
   - Gdzie jest Schwartz? - spyta  s abym g osem. Pola potrz sn

a

ow .

   - Nie wróci .

   Drzwi otwar y si  i cho  Arvardan zd

 ju  pogodzi  si  z

nieuchronn

mierci , uniós  jednak wzrok, w którym przez sekund

zab ys a iskierka nadziei.
   Ale w wej ciu stan

 Ennius i iskierka zgas a. Arvardan odwróci

ow .

   Ennius podszed  bli ej, spogl daj c przelotnie na ojca i córk . Lecz
nawet w tej chwili doktor Shekt i Pola byli przede wszystkim dzie mi
Ziemi i nie potrafili wykrztusi  s owa w obecno ci Prokuratora - mimo

 wiedzieli,  e jakkolwiek ich  ycie b dzie krótkie i pe ne

cierpienia, to jego przysz

 b dzie jeszcze krótsza i bardziej

bolesna.
   Ennius poklepa  Arvardana po ramieniu.
   - Doktorze Arvardan?
   - Tak, Ekscelencjo? - odezwa  si  z gorycz , drwi co na laduj c
intonacj  go cia.
   - Ju  po szóstej. - Ennius nie spa  tej nocy. Oficjalnie rozgrzeszy
Balkisa, ale w g

bi ducha nie by  do ko ca przekonany, i  oskar yciele

Sekretarza byli szaleni albo  e Shwartz podda  ich umys y manipulacji.
Godzinami wpatrywa  si  w bezduszny chronometr, odmierzaj cy resztk

ywota Galaktyki.

   - Tak - odpar  Arvardan. - Min

a szósta, a gwiazdy  wiec  nadal.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - A pan wci

 uwa a,  e mieli cie racj ?

   - Za kilka godzin, Ekscelencjo, zaczn  umiera  pierwsi chorzy. Nikt
tego nie zauwa y - co dzie  umieraj  ludzie. Po tygodniu liczba ofiar
osi gnie setki tysi cy. Procent wyzdrowie  b dzie bliski zeru. Naukowcy
nie znajd

adnego remedium. Kilkana cie planet wy le w przestrze

sygna y alarmowe i wezwania pomocy w zwi zku z epidemi . Za dwa
tygodnie przy

cz  si  do nich setki innych planet. W pobliskich

sektorach zostanie og oszony stan zagro enia. Za miesi c epidemia
ogarnie ca

 Galaktyk , za dwa pozostanie zaledwie kilka planet, do

których wirus nie dotrze. Za sze

 - Galaktyka b dzie praktycznie

martwa… Co za  pan zrobi, kiedy nadejd  pierwsze doniesienia?
   Prosz  pozwoli ,  e przepowiem i to. Wy le pan raport,  e epidemia
mog a mie  pocz tek na Ziemi. Nie ocali to nikomu  ycia. Wypowie pan
wojn  Kr gowi Starszych. Nie ocali to nikomu  ycia. Zabije pan
wszystkich Ziemian. Nie ocali to nikomu  ycia… Albo te  wyst pi pan w
roli po rednika pomi dzy pa skim przyjacielem Balkisem i Rad
Galaktyki, czy raczej jej niedobitkami. Mo e wtedy b dzie pan mia
zaszczyt wr czy  na tacy okruchy dawnej  wietno ci Imperium Balkisowi w
zamian za antytoksyn , która dotrze na czas do w

ciwych planet, by

uratowa  cho  jedno ludzkie  ycie. Albo i nie.
   Ennius u miechn

 si  bez przekonania.

   - Czy pa skie s owa nie s  przypadkiem przesadnie dramatyczne?
   - O tak. Ja ju  nie  yj , a i pan jest trupem. Ale zachowajmy
przynajmniej godno

 i spokój, jak przysta o na obywateli Imperium.

   - Je li to u ycie bicza tak pana zdenerwowa o…
   - Ale  nie - pad a ironiczna odpowied . - Przywyk em do tego. Prawie
go ju  nie czuj .
   - Wyra

 si  tak jasno i logicznie, jak tylko potrafi . To paskudna

sprawa. Trudno b dzie sensownie opisa  j  w raporcie, lecz jeszcze
trudniej zatai  wszystko przed w adzami. Poniewa  reszta oskar ycieli
to Ziemianie, jedynie pa skie s owo ma tu jak

 wag . Przypu

my,  e

podpisze pan o wiadczenie, w którym stwierdzi pan, i  w tym czasie by
pozbawiony… Có , znajdziemy jakie  stosowne okre lenie, nie nazywaj c
tego wprost brakiem umys owej samokontroli.
   - To bardzo proste. Powiedzmy,  e by em pijany, pod wp ywem
narkotyków, zosta em zahipnotyzowany albo wpad em w sza . Co  w tym
stylu.
   - Czy móg by pan zacz

 zachowywa  si  powa nie? Prosz  pos ucha ,

mówi  panu,  e kto  panem sterowa . - G os Enniusa przeszed  w pe en
napi cia szept. - Jest pan Syrianinem. Jak pan móg  zakocha  si  w
kobiecie z Ziemi?
   - Co?
   - Niech pan nie krzyczy. Doprawdy, czy w normalnych okoliczno ciach
zdecydowa by si  pan na romans z tubylk ? Najpewniej nawet nie
pomy la by pan o czym  takim. - Leciutko skin

 g ow  w stron  Poli.

   Przez moment Arvardan wpatrywa  si  w niego, zdumiony. Nagle jego

ka wystrzeli a jak b yskawica i z apa a najwy szego przedstawiciela

Imperium na Ziemi za gard o. D onie Enniusa wczepi y si  w palce
archeologa - bez skutku.
   - O czym  takim…! - powtórzy  wolno Arvardan. - Czy chodzi o panu o
pann  Shekt? Je li tak, to  yczy bym sobie, aby traktowano j  z
najwy szym szacunkiem. A zreszt  mo e pan sobie i

. I tak ju  pan nie

yje.

   Gwa townie chwytaj c oddech, Ennius o wiadczy :
   - Doktorze Arvardan, jest pan aresz…
   Drzwi znów si  otwar y i stan

 w nich pu kownik.

   - Ten ziemski mot och wróci , Ekscelencjo.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   - Co takiego? Czy Balkis nie rozmawia  z ich w adzami? Mia  przecie
uprzedzi ,  e zostaje przez tydzie .
   - Rozmawia  i ci gle tu jest. Ale t um te . Jeste my gotowi do
ostrza u i jako dowódca militarny radzi bym, by to zrobi . Czy ma pan
jakie  sugestie, Ekscelencjo?
   - Wstrzymajcie ogie , póki nie zobacz  si  z Balkisem. Prosz  go tu
przys

. - Prokurator odwróci  si . - A panem zajm  si  pó niej,

doktorze Arvardan.

   Wprowadzono u miechni tego Balkisa. Sekretarz sk oni  si  oficjalnie
Enniusowi, który w odpowiedzi skin

 g ow  od niechcenia.

   - Prosz  pos ucha  - oznajmi  obcesowo Prokurator. - Poinformowano
mnie,  e wasi ludzie zablokowali podjazdy do fortu Dibburn. Nasza umowa
tego nie przewiduje. Nie chcemy rozlewu krwi, lecz nasza cierpliwo
nie jest niewyczerpana. Czy mo e pan poleci , aby rozeszli si  w
spokoju?
   - Je li mi si  spodoba.
   - Ach tak? No có , lepiej niech si  panu spodoba. I to szybko.
   - Bynajmniej, Ekscelencjo! - Sekretarz z szerokim u miechem machn

. W jego g osie zabrzmia a kpina. D ugo ukrywa  swe uczucia i teraz

z rado ci  da  im wyraz. - G upcze! Zbyt d ugo czeka

 i zap acisz za

to  yciem! Albo sp dzisz je w niewoli, to zale y tylko od ciebie, ale
uprzedzam, to nie b dzie  atwy  ywot.
   Gor czkowe napi cie w jego g osie pozornie nie zrobi o  adnego
wra enia na Enniusie. Nawet w tej chwili, która bez w tpienia by a
najwi ksz  kl sk  w karierze Prokuratora, nie opu ci o go opanowanie
prawdziwego imperialnego dyplomaty. Jedyn  widoczn  oznak  poruszenia
by o lekkie wyostrzenie rysów i maluj ce si  w oczach zm czenie.
   - Moja ostro no

 sprawi a,  e straci em a  tyle? Historia wirusa…

by a prawdziwa? - w jego g osie s ycha  by o niemal oboj tne,
abstrakcyjne zaciekawienie. - Ale Ziemia, ty sam, wszyscy jeste cie
moimi zak adnikami.
   - Ale  nie - pad a natychmiastowa, triumfalna odpowied . - To ty i
twoi ludzie jeste cie moimi zak adnikami. Wirus, który ju  w tej chwili
atakuje Wszech wiat, jest aktywny równie  na Ziemi. Nawet w tej chwili
powietrze w ka dym ziemskim garnizonie jest nim przesycone - równie  na
Evere cie. My, Ziemianie, jeste my odporni, ale jak pan si  czuje,
Prokuratorze? S abo? Czy ma pan sucho w gardle? Mo e pa skie czo o jest
gor ce? To nie potrwa d ugo. I jedynie od nas mo ecie otrzyma
lekarstwo.
   Ennius milcza  d ugo. Jego szczup a twarz przybra a niespodziewanie
hardy, zaci ty wyraz.
   Nagle odwróci  si  do Arvardana i oznajmi  spokojnie:
   - Doktorze Arvardan, chyba winien jestem panu przeprosiny za to, i

tpi em w pa skie s owa. Doktorze Shekt, panno Shekt - prosz  mi

wybaczy .
   Arvardan wyszczerzy  z by.
   - Dzi ki za przeprosiny. Z pewno ci  si  przydadz .
   - Zas

em na ironi  - stwierdzi  Prokurator. - A teraz, je li

pa stwo pozwol , wróc  na Everest, aby zosta  z rodzin . Jakikolwiek
kompromis z tym cz owiekiem jest oczywi cie absolutnie wykluczony. Moi

nierze z Ziemskich Oddzia ów Imperialnych z pewno ci  zachowaj  si

odpowiednio i na szlakach  mierci wielu Ziemian przetrze nam drog … Do
widzenia.

   Zaczekaj chwil . Nie odchod  - powoli, powoli Ennius odwróci  g ow
na d wi k nowego g osu.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Do celi wolno wszed  Joseph Schwartz. Jego twarz by a poci ta
zmarszczkami zm czenia, chwia  si  na nogach.
   Sekretarz, nagle znów czujny, odskoczy  w ty . Z now
podejrzliwo ci  w oczach spojrza  na cz owieka z przesz

ci.

   - Nie! - sykn

! - Nie wydob dziesz ze mnie tajemnicy antidotum. Zna

 tylko kilka osób, kilka innych wie, jak go u ywa . Wszyscy znajduj

si  bezpiecznie poza twoim zasi giem, przynajmniej na czas potrzebny,
aby toksyna zadzia

a.

   - Owszem, w tej chwili znajduj  si  poza moim zasi giem - przyzna
Schwartz. - Ale widzisz, nie ma  adnej toksyny ani wirusa, które trzeba
by zneutralizowa .
   Jego ostatnie s owa nie w pe ni dotar y do zebranych. Arvardan
poczu , jak ogarnia go niezno na s abo

. Czy by rzeczywi cie

manipulowano jego umys em? Czy naprawd  mieli do czynienia z
gigantycznym oszustwem, którego ofiar  pad  nie tylko on, ale i
Sekretarz? A je li tak - o co w nim chodzi?
   W ko cu przemówi  Ennius.
   - Szybko, cz owieku. Wyja nij, co masz na my li.
   - To zupe nie proste - odpar  Schwartz. - Kiedy znale li my si  tu
wczoraj wieczór, zrozumia em,  e rozmowy i pertraktacje niczego nie
dadz . Tote  przez d ugi czas ostro nie pracowa em nad umys em
Sekretarza… Nie mog em dopu ci  do tego, by cokolwiek poczu . Wreszcie
poprosi , aby usuni to mnie z pokoju. Rzecz jasna, tego w

nie

chcia em, a reszta by a ju

atwa.

   Og uszy em stra nika i wydosta em si  na pas startowy. Fort
postawiono w stan nieustannego alarmu, samoloty by y zaopatrzone w
paliwo i gotowe do drogi. Piloci czekali na rozkazy. Wybra em jednego -
i polecieli my do Senloo.
   Twarz Sekretarza drgn

a, jego wargi poruszy y si  lekko, lecz nie

zdo

 wykrztusi  ani s owa.

   Pierwszy odezwa  si  Shekt.
   - Ale przecie  nie by

 zdolny zmusi  nikogo do pilotowania

samolotu, Schwartz. Z trudem zdo

 nakaza  komu , by przeszed  par

kroków!
   - Owszem, je li dzia

em wbrew czyjej  woli. Ale z umys u doktora

Arvardana dowiedzia em si , jak bardzo Syrianie nienawidz  Ziemian -
zacz

em wiec szuka  pilota urodzonego w sektorze Syriusza - i

znalaz em porucznika Claudy’ego.
   - Porucznika Claudy’ego?! - krzykn

 Arvardan.

   - Owszem… A, znasz go. Tak, widz  to wyra nie w twoich my lach.
   - Nie w tpi … Opowiadaj dalej.
   - Ten cz owiek nienawidzi  Ziemian tak bardzo,  e nawet ja z trudem
to pojmowa em - a przecie  czyta em w jego umy le. On marzy , by ich
zbombardowa . Pragn

 ich zniszczy . Jedynie dyscyplina trzyma a go na

uwi zi i nie pozwala a ruszy  do walki.
   Taki umys  to zupe nie inna sprawa. Jedna drobna sugestia, ma a
zach ta i wszelkie ograniczenia przesta y dzia

. Nie s dz , aby w

ogóle zorientowa  si ,  e wraz z nim wsiad em do samolotu.
   - W jaki sposób znalaz

 Senloo? - wyszepta  Shekt.

   - W moich czasach - wyja ni  Schwartz - istnia o miasto o nazwie St.
Louis. Le

o u zbiegu dwóch wielkich rzek… Kiedy dotarli my do Senloo,

by a noc, lecz po ród oceanu radioaktywnych ziem dostrzegli my ciemn
plam  - a doktor Shekt mówi , i

wi tynia powsta a na odizolowanym

skrawku zdrowego gruntu. Wystrzelili my flar  - przynajmniej takie
wyda em polecenie - i w jej blasku ujrzeli my budynek w kszta cie
pi cioramiennej gwiazdy. Dok adnie odpowiada  obrazowi, jaki widzia em
w mózgu Sekretarza. Teraz w tym miejscu jest dziura, g

boka na

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

pi

dziesi t metrów. Sta o si  to o trzeciej nad ranem.  aden wirus nie

wydosta  si  z Ziemi. Wszech wiat jest wolny.
   Z ust Sekretarza doby  si  zwierz cy skowyt, upiorny wrzask demona.
Balkis zebra  si  w sobie, jakby szykuj c si  do skoku - po czym run
bezw adnie na ziemi .
   Po jego dolnej wardze wolno sp yn

a w ska stru ka  liny.

   - Nie tkn

em go - powiedzia  cicho Schwartz. Po czym doda , z

namys em spogl daj c na nieruchom  posta : - Wróci em przed szóst , ale
wiedzia em,  e musz  poczeka , a  minie godzina zero. Balkis nie
potrafi  ukry  triumfu, powiedzia y mi o tym jego my li. Jedynie jego

asne s owa mog y udowodni  prawdziwo

 oskar

… I oto le y.

22.
NAJLEPSZE JEST WCI

 O PÓ  KROKU PRZED NAMI

   Min

o trzydzie ci dni od czasu, gdy Joseph Schwartz uniós  si  w

powietrze z pasa startowego w noc, która mia a przynie

 zgub

Galaktyce, a za plecami szale czo brz cza y mu dzwonki alarmowe i

niki wykrzykiwa y rozkazy natychmiastowego powrotu.

   Nie wróci  jednak, a przynajmniej nie wcze niej, nim zniszczy

wi tyni  w Senloo.

   Jego bohaterstwo zosta o publicznie docenione. W kieszeni spoczywa a
wst ga Orderu Kosmolotu i S

ca pierwszej klasy. Poza nim, tylko dwie

osoby w ca ej Galaktyce otrzyma y to odznaczenie za  ycia.
   Nie le jak na emerytowanego krawca.
   Rzecz jasna, nikt poza naj ci lejszymi kr gami rz dowymi nie
wiedzia  dok adnie, czego dokona  Schwartz, ale nie mia o to znaczenia.
Pewnego dnia w podr cznikach historii znajdzie si  nowa  wietlana karta
i jego czyn zostanie tam uwieczniony na zawsze.
   W drowa  teraz przez u pione ulice w stron  domu doktora Shekta. W
mie cie panowa  spokój, na niebie  agodnie  wieci y gwiazdy. W kilku
odizolowanych punktach na Ziemi fanatyczne grupki zelotów nadal
sprawia y k opoty, lecz ich przywódcy nie  yli lub znajdowali si  w
niewoli, umiarkowani Ziemianie za  sami potrafili poradzi  sobie z
reszt .
   Pierwsze wielkie konwoje wioz ce nie ska on  ziemi  by y ju  w
drodze. Ennius ponowi  sw  propozycj , aby przenie

 ca

 populacj

Ziemi na inn  planet . Nikt jednak nie pragn

 szlachetnych gestów.

Niechaj Ziemianie maj  szans  zmieni  swój  wiat. Niech odbuduj  dom
swoich ojców, ojczysty glob ludzko ci. W asnymi r kami usun
radioaktywn  gleb , zast pi  j  zdrow  ziemi  i ujrz , jak ziele
ro linno ci pokrywa martwe niegdy  po acie, a pustynie znów kwitn
bujnym  yciem.
   By o to ogromne zadanie, mo e na dziesi tki, a nawet setki lat - ale
có  z tego? Niech Galaktyka zapewni maszyny, dostarczy  ywno

, przy le

gleb . To  aden uszczerbek dla gigantycznych zapasów Imperium - ten

ug zostanie sp acony.

   I pewnego dnia Ziemianie znów stan  si  ludem po ród innych ludów,
zamieszkuj cym planet  po ród innych planet, z godno ci  spogl daj cym
innym w oczy - jak równi równym.
   Serce Schwartza zabi o mocniej na t  my l, gdy wspina  si  po
schodach do frontowych drzwi domu. Za tydzie  wraz z Arvardanem wyruszy
ku wielkim, ludnym  wiatom centralnej Galaktyki. Kto jeszcze z jego
pokolenia kiedykolwiek opu ci  Ziemi ?
   Wspomnia  star  Ziemi , swój  wiat. Od tak dawna martwy. Od tak
dawna.
   A przecie  min

o zaledwie trzy i pó  miesi ca.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   R ka wyci gni ta w stron  sygnalizatora zatrzyma a si  w powietrzu,
w jego umy le bowiem rozleg y si  dochodz ce z wn trza s owa. Jak e
wyra nie s ysza  teraz my li, niczym delikatne dzwoneczki.
   To by  oczywi cie Arvardan. Jego umys  rozsadza y uczucia, których
nie sposób zamkn

 w s owach.

   - Polu, wiele my la em przez ca y czas. Czeka em ju  wystarczaj co

ugo, wi cej czeka  nie b

. Jedziesz ze mn .

   A Pola, cho  w duchu wyrywa a si  do niego, odpar a z widocznym
wahaniem:
   - Nie mog abym, Bel. To zupe nie niemo liwe. Moje prowincjonalne
maniery i zachowanie… Po ród tych wielkich  wiatów czu abym si  jak
prostaczka. A poza tym, jestem tylko Zie…
   - Nie mów tak. Jeste  moj

on  i to si  liczy. Gdyby kiedykolwiek

ktokolwiek pyta  - jeste  mieszkank  Ziemi i obywatelk  Imperium. Kogo
interesowa yby bli sze szczegó y, skieruj go do mnie.
   - No dobrze, a kiedy ju  wyg osisz na Trantorze mow  do swego
towarzystwa archeologicznego, co dalej?
   - Co dalej? Có , najpierw zrobimy sobie roczny urlop i zwiedzimy
wszystkie najwa niejsze planety Galaktyki. Nie opu cimy ani jednej,
nawet gdyby my mieli polecie  tam statkiem pocztowym. Obejrzysz
Galaktyk  i b dziesz mia a najlepszy miesi c miodowy, jaki mo na kupi
za rz dowe pieni dze.
   - A potem?
   - A potem wrócimy na Ziemi  i zg osimy si  do oddzia ów roboczych.
Nast pnych czterdzie ci lat sp dzimy grzebi c si  w b ocie, aby
zast pi

wie

 gleb  tereny radioaktywne.

   - Czemu niby mia by  to robi ?
   - Czemu? - tu  lad Psychiczny Arvardana zdradzi  g

bokie

poruszenie. - Bo ci  kocham, a ty tego pragniesz. I poniewa  jestem
ziemskim patriot , co mog  udowodni  moje dokumenty naturalizacyjne.
   - Wspaniale…
   Na tym rozmowa urwa a si .
   Ale oczywi cie  lady Psychiczne nie znikn

y i Schwartz, wielce rad

i z lekka zak opotany, wycofa  si . Poczeka. Jeszcze zd

y im

przeszkodzi  - kiedy ju  wszystko si  u

y.

   Sta  na ulicy, a nad g ow  p on

y mu zimnym blaskiem gwiazdy -

pe na Galaktyka gwiazd - widocznych i niewidocznych. I raz jeszcze, do
siebie, do Nowej Ziemi, a tak e do milionów dalekich planet powtórzy
cichym g osem staro ytny wiersz. Wiersz, który spo ród trylionów ludzi
tylko on jeden pami ta :

   Zestarzej si  u mego boku!
   Najlepsze jest wci

 o pól kroku

   Przed nami - pe nia  ycia, ku niej wszystko wiod o…

ISAAC ASIMOV
SAGA „ROBOTY”

   Przed Fundacj  i Imperium… by y jeszcze roboty!
   Najg

niejszy, obok „Fundacji”, cykl powie ciowy Asimova!

Najs awniejsza para bohaterów jego ksi

ek - nowojorski detektyw Elijah

Baley i cz ekokszta tny robot, R. Daneel Olivaw! Jedyna w swoim rodzaju
hybryda powie ci detektywistycznej z klasyczn  science fiction!
   Jak  rol  niezwyk a para detektywów i trzy Prawa Robotyki odegraj  w
budowie kosmicznego Imperium? Jaki jest ich zwi zek z przysz
Fundacj ?

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

   Wiek XXX. Kolonizacja Galaktyki i skonstruowanie pozytonowego mózgu
dokona y prze omu w dziejach ludzko ci. Gospodarka pi

dziesi ciu

planet zamieszkanych przez Przestrzeniowców, potomków dawnych
kolonistów, opiera si  na pracy robotów, których status spo eczny
niewiele ró ni si  od statusu dawnych niewolników. Przestrzeniowcy
prowadz  luksusow , pozbawion  jakichkolwiek problemów ekonomicznych
egzystencj , tymczasem pozbawieni mo liwo ci emigracji Ziemianie s
st oczeni w miastach-gigantach o populacji ponad 10 milionów ka de, a
ich standard  yciowy systematycznie maleje w miar  wzrostu
przeludnienia. Czy b

 jeszcze zdolni, by si gn

 po gwiazdy i

zbudowa  kosmiczne imperium? Czy znajdzie si  cz owiek, który
zainicjuje now  fal  ziemskiej ekspansji i podboju Galaktyki?

POZYTONOWY DETEKTYW

   Baley i Olivaw musz  rozwik

 zagadk  zbrodni doskona ej dokonanej

wewn trz nowojorskiego Kosmopolu na prominentnym Przestrzeniowcu. Od
wyników ich  ledztwa zale y przysz

 Ziemi…

NAGIE S

CE

   Na odleg ej planecie Solaria ma miejsce pierwsze morderstwo od ponad
dwustu lat. Ofiar  jest zdolny naukowiec, a jedyn  podejrzan  - jego
pi kna  ona Gladia. Detektywi Baley i Olivaw staj  przed zagadk
pozornie nie do rozwi zania: albo Solarianina zabi  jeden z jego

asnych robotów, co wykluczaj  Prawa Robotyki, albo kobieta, z któr

ofiara kontaktowa a si  wy

cznie za po rednictwem transmisji

holograficznej…

ROBOTY Z PLANETY  WITU

   Na Aurorze, okre lanej mianem „planety  witu”, zostaje „zamordowany”
cz ekokszta tny robot, najbardziej rozwini ta forma sztucznej
inteligencji, jak  kiedykolwiek stworzy  cz owiek. Baley musi
udowodni ,  e sprawc  przest pstwa nie jest sprzyjaj cy Ziemianom
wp ywowy Aurorianin, doktor Fastolfe, prekursor nauki zwanej
psychohistori  - w przeciwnym razie cywilizacja ziemska straci ostatni
szans  skolonizowania Galaktyki…

ROBOTY I IMPERIUM

   R. Daneel Olivaw i czytaj cy w my lach robot Giskard, obdarzony
zdolno ci  manipulowania ludzk  psychik , staj  w obliczu dziejowej
misji - powstrzymania wrogów Elijaha Baleya przed wtr ceniem ludzko ci
w wir galaktycznej wojny. Czy to zadanie nie oka e si  sprzeczne z
Prawami Robotyki?

ISAAC ASIMOV
TRYLOGIA „IMPERIUM GALAKTYCZNE”

   Przed Fundacj … by o jeszcze Imperium!
   Nie publikowana dotychczas w Polsce trylogia „Imperium Galaktyczne”
to spektakularne preludium do klasycznego cyklu „Fundacja”, za który
nie yj cy ju  wielki mistrz literatury science fiction otrzyma
dwukrotnie nagrod  Hugo. Asimov opisuje w niej pierwsze, nie mia e
próby ludzko ci w kierunku ucywilizowania i podboju bezmiaru
galaktycznej pustki i stworzenia podwalin przysz ego Imperium. Trylogia

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

pochodzi z najlepszego okresu twórczo ci pisarza, lat pi

dziesi tych,

gdy powstawa y tak g

ne ksi

ki jak „Koniec Wieczno ci”, „Pozytonowy

detektyw” czy trzy pierwsze tomy „Fundacji”.

GWIAZDY JAK PY

   Bohaterem powie ci jest Byron Farrill, student Uniwersytetu
Ziemskiego, urodzony w odleg ych Królestwach Nebuli, podbitych i
rz dzonych przez planet  Tyrann, która po ród gwiazd buduje swoje
okrutne Imperium. Ojciec Byrona zosta  zamordowany za prób
przeciwstawienia si  tyranii; teraz kto  usi uje zabi  m odego
Farrilla. Dlaczego? Byron ucieka z Ziemi i przy

cza si  do rebeliantów

walcz cych z w adcami Tyranna. Rozwi zanie zagadki  mierci ojca mo e
przynie

 zag ad  lub wolno

 ca ej Galaktyce…

PR DY PRZESTRZENI

   Akcja ksi

ki rozgrywa si  w okresie, gdy Imperium, rz dzone z

Trantora, obejmuje swoim zasi giem pó  Galaktyki. Rik, kiedy  uznany
naukowiec, pracuje jako niewolnik na planecie Florina, podbitej przez

siaduj cy Sark. Tylko on zdaje sobie spraw  z tego,  e Florina jest

skazana na zag ad . Klucz do jej ocalenia tkwi g

boko w pod wiadomo ci

Rika… ale jego pami

 zosta a kiedy  wymazana przez sond  psychiczn !

Schwytany w tryby galaktycznej intrygi Rik prowadzi desperack  walk  z
czasem i nieznanym przeciwnikiem…

KAMYK NA NIEBIE

   Tytu owy „kamyk na niebie” to Ziemia z okresu panowania Imperium.
Cho  to w

nie cz owiek skolonizowa  Galaktyk , mieszka cy Ziemi s

wyrzutkami kosmicznej spo eczno ci na swojej zacofanej, ska onej
opadami promieniotwórczymi planecie. Czy Ziemianie zdo aj  ponownie
odegra  wiod

 rol  w rozwoju ludzko ci? Dziwnym zrz dzeniem losu

Joseph Schwartz zostaje przeniesiony w przysz

 - z

dwudziestowiecznego Chicago w rok 827 Ery Galaktycznej. Rewolucja
militarystów grozi Imperium chaosem - i Schwartz oka e si  jedynym
cz owiekiem, który mo e powstrzyma  katastrof .

ISAAC ASIMOV

   Jeden z najwybitniejszych pisarzy gatunku science fiction. Urodzi
si  w 1920 roku niedaleko rosyjskiego Smole ska; trzy lata pó niej
rodzice wyemigrowali z nim do Stanów Zjednoczonych; w 1928 roku sta
si  obywatelem ameryka skim. Uko czy  Columbia University, a w 1949
roku uzyska  tytu  doktorski w dziedzinie biochemii. Przez kilka lat
pracowa  na wydziale medycznym Boston University, prowadz c badania
naukowe nad kwasem nukleinowym; równolegle odbywa! zaj cia ze
studentami. W 1958 roku zaj

 si  wy

cznie prac  literack  i

popularyzacj  ró norodnych dziedzin wiedzy.
   Kariera literacka Asimova rozpocz

a si  w 1939 roku, od

opublikowania opowiadania Marooned Off Vesta w czasopi mie „Amazing
Stories”. Od tej chwili jego opowiadania science fiction ukazywa y si
regularnie w wielu magazynach, m.in. „Astounding Science Fiction”,
„Galaxy”, „Super Science Stories”. W latach czterdziestych powsta y
nowele, które pó niej z

y si  na trzy pierwsze tomy g

nego cyklu

„Fundacja”, uhonorowanego dwukrotnie (w 1966 i 1982 roku) najwy szym
wyró nieniem w tym gatunku literackim - nagrod  Hugo. 

cznie Asimov

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

napisa  siedem tomów „Fundacji”. W latach pi

dziesi tych powsta a

wi kszo

 najs awniejszych powie ci pisarza, m.in. „Koniec Wieczno ci”

oraz ksi

ki, których fabu a jest  ci le powi zana z cyklem „Fundacja”

- The Caves of Steel (znana w Polsce jako „Pozytonowy detektyw”),
„Nagie s

ce”, trylogia „Imperium Galaktyczne”.

   W pó niejszym okresie  ycia Asimov po wi ci  si  przede wszystkim
dzia alno ci popularnonaukowej, pisz c ponad 400 monografii,
podr czników, poradników, esejów dotycz cych licznych ga

zi wiedzy,

m.in. astronomii, fizyki, chemii, biologii. W latach osiemdziesi tych,
na pro

 czytelników, powróci  do swoich  róde  literackich -

opublikowa  dalsze tomy „Fundacji” oraz innego s awnego cyklu „Roboty”
- „Roboty z planety  witu”, „Roboty i Imperium”.

   Isaac Asimov zmar  w 1992 roku; jego ostatni  powie ci  by a Forward
the Foundation, wydana po miertnie.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m